You are on page 1of 4

Sen parnej nocy Byo zupenie pusto, zamknita przestrze wok.

Nie prbowa i nie chcia si rozglda wiedzia, e istniej tylko pokj i on. Czu drtwienie w skrzyowanych po turecku nogach. Myl, by nimi poruszy, rozbysa i zgasa. To byo marzenie, a marzenia si nie speniaj. Nie rozumia, dlaczego musiao niczego nie by. Biel cian olepiaa, rania oczy, bya tak jasna. Tajemnicze zjawisko, przecie nie mogo by lampy, nic nie mogo rzuca wiata. Wisia w prni. Z oddali dobiega uporczywy gos tysica trb. Czy byo ich naprawd tak wiele - nie mg stwierdzi. To nie wydawao si moliwe. Kto i po co mia by gra akurat teraz? Jak dwik mg przedosta si do pomieszczenia bez drzwi i okien? Ich, przecie, take by nie mogo. Nie zgadzao by si to z logik sytuacji, a bya ona elazna - niezmiennie zabraniaa czemukolwiek by. Tylko to uporczywe wiato zdawao si jej przeczy, jednoczenie potwierdzajc w przewrotny sposb. Sucha pompatycznych tonw pogrzebowego marsza. Czy to Mozart? Moe... Brakowao w kompozycji organw, bez organw nie sposb byo pozna. Pomimo to melodia dotykaa serca. Nie pojmowa jak dcie w zwinity kawaek blachy, moe przekaza tak wszechogarniajcy smutek. Paka. Nie wiedzia komu grano ostatni pie. Nie interesowao go to, nie naley przecie pyta komu bije dzwon. Naley przymkn oczy, uroni z i pozwoli, by piersi wstrzsn spazm. Ju wiedzia, e czas pokoju dobieg koca. Efekt zosta osignity, serce poruszyo si jak nigdy. Przyszed moment zmiany. ciany znikny, rozpywajc si jak mira na pustyni. Lea na trawie. Czu jej zapach, czu dba muskajce nag skr. Gdzie w okolicy krzya, nieznonie, uciska go twardy chwast. Zawsze w tym samym miejscu, zawsze co. Wiedzia, e nie jest ju sam. Tu obok leaa kobieta, nie widzia jej. Oczy skierowane ku niebu nie mogy i nie chciay spojrze. Mimo to by pewny, e ona tam jest. Zna j. Zna j bardzo bobrze. Moe byli przyjacimi, moe kochankami. Pomimo to, nie potrafi przypomnie sobie, jak ma na imi. Wysila umys, szpera w zakamarkach pomidzy zakurzonymi, biao-czarnymi wspomnieniami - nic. Powinien by zapa j za rk, to jedno byo jasne, tego by pewien. Gdyby jednak to zrobi, musia by j nazwa. Musia by wypowiedzie sowo, ktrego nie pamita. Ta sprzeczno nie pozwalaa dziaa. Nim si rozwie, nic nie moe si wydarzy. Dlaczego nie pamita? Sprbowa odwrci swoj uwag, by w ten sposb rozbi zapor. Skoncentrowa si na tym, co zmysy chciay mu powiedzie o ce: pachniaa skoszon traw, to wiedzia ju wczeniej. Teraz poczu te kwiaty, mieszanina woni tysica gatunkw, obezwadniajco pikna. Jak mg nie zarejestrowa jej wczeniej? Cierpki i sodki zapach wymieszane w wilgotnym powietrzu i poczone w symfoni. Jedno z tych wrae, ktrych nie zapomina si nigdy. Wzrok pozostawa utkwiony w bezchmurny bkit nieboskonu. Podziwia. Tak mg wyglda raj. Nie - tak musia wyglda raj. W dzisiejszych czasach trafiaj tam jednak tylko nieliczni spord umarych. Zapewne jest tam bardzo pusto. Mona wdrowa wiele dni i nie spotka innej duszy - ostateczna i wieczna samotno. Aur przepeniaa wilgo, ciko byo wcign kady haust w parnej atmosferze tropikalnej dungli. Eden zdawa si kocha w gorcych letnich dniach. Czy tak byo zawsze? Z rzadka powinna powia delikatna bryza, by schodzi wiat. W niekoczcym si upale mona zwariowa. Ju traci zmysy, le znosi gorc pogod. Kto musia to przewidzie, przecie do nieba trafiaj czasem ludzie pnocy. Moe nie, moe dla nich bramy s zwykle zamknite. Tajemnic, tedy, pozostawao jak on przez nie przeszed. Cisza prysa. Kobieta odezwaa si. Sysza jej sowa, ale nie potrafi uchwyci gosu. Po gosie mia by szans j rozpozna, przypomnie sobie, a tak by nie mogo, logika nie pozwalaa. -Moja do jest tu obok. Pi centymetrw, cal. Nie musisz robi wiele, nie musisz si wysila, wystarczy, e ruszysz rk i stanie si. Wszystko si wyjani, wszystko si uoy gdy tylko dotkniesz mojej doni. To bdzie ostateczne rozwizanie. Czemu si wahasz? Przecie jestem tu z tob i dla ciebie... Nie mona by tak blisko i nie uczyni nic. Wszystko jest w twoich rkach. Wszystko jest w twoim zasigu. Ja jestem w twoim zasigu. Tylko zap mnie za rk. Prosz... Wszystko co mwia byo prawd. Zawsze. Wierzy jej i ufa, nie pamita jednak jej imienia, a to imi sprawia, e istniejemy. Mg j czu, mg j sysze, nie mogo jej jednak by. Zna j tak

dobrze. Wiedzia o niej wszystko co tylko mona o drugim czowieku, nie mg przypomnie sobie jak wyglda jej twarz. Bez oblicza i bez miana - tak mona tylko udawa, e si jest. Ona nigdy nie udawaa. Byli sobie bliscy, teraz na tej ce i zawsze, to jasne. Nie kojarzy jednak jak i kiedy si poznali. Nie pamita. Szczegy, takie od ktrych nie ma nic waniejszego. Moe to dzisiaj pierwszy raz na tej ce? Moe nigdy tak naprawd nie stanli twarz w twarz? To by tak wiele wyjaniao. Dlatego nie wiedzia jak wyglda. Dlaczego jednak nie wiedzia jak si nazywa? Uwiadomi sobie, e zapach kwiatw, by jej zapachem. To nie ka, to ona. Zna t wo, bya wyryta w jego umyle. Skoro mg j poczu, to mg j te zobaczy, gdzie, kiedy. Dlaczego wiedzia jak pachnie, a nie wiedzia jak wyglda? Tyle pyta i adnych odpowiedzi. Chcia obrci gow i przekona si. Spojrze na ni i zobaczy kim jest. Jedno wejrzenie w oczy i wszystko stao by si jasne. Ona wpatrywaa si w niego, to pewne. Wystarczy by rzut oka i odnalaz by jej imi. Takich oczu i takich imion si nie zapomina. Prbowa przekrci szyj, minie jednak nie chciay dziaa. Ani drgny, mimo e napina je do granic moliwoci. By zanurzony w lepkiej cieczy, tak gstej i kleistej, e uniemoliwiaa wszelki ruch. Zna to uczucie. Tak byo zawsze, zawsze brn przez ptajc ruchy atmosfer, nigdy nie mg porusza si swobodnie. Bl narasta. Uwiadomi sobie, e jeli nie przestanie prbowa, to popacz si z mki i rozpaczy. Nie mg, nigdy nie pozwala sobie na zy, tym razem te tak musiao by. Moe zy mogy rozpuci ptajc go moc, ale na pewno roztopiy by zbroj, ktra chronia przed prawdziwym blem i prawdziwym czuciem. Zaniecha dalszych prb. Przegra. Mg z tym y. By przyzwyczajony. By ekspertem w przegrywaniu i znoszeniu poraek z dum, i doz samozadowolenia. Zapragn wsta i odej. Jednak ta sama kleista rzeczywisto, ktra nie pozwalaa obrci gowy, przeszkodzia mu. Nie mogo doj do konfrontacji, ani ucieczki. Pat musia by zupeny, tego wymagaa logika. Bardzo wyranie czu, e za moment zacznie si burza. Nie widzia chmur, nie musia. Tej nawanicy w zupenoci wystarczao krysztaowo czyste, niebieskie niebo. Nic nie moe, nie powinno, jej powstrzyma. Bdzie strasznie, bo ka jest wysoko, najwyej jak si tylko da i kady piorun uderzy wanie w ni. On wystawa ponad lini traw, ona take. Bd pierwszymi celami. Dosign ich prd i woda. Kade z osobna kadego z osobna. Susznym byo by uciec, nie byo to jednak moliwe. Nie zmienia si lepko powietrza, nic si nie zmienio. Chcia j ostrzec, jak mg jednak, kiedy nie potrafi mwi? On by bezradny, ona niewiadoma niebezpieczestwa, wszystko byo tak jak zwykle. Niebiosa pozostaway bkitne, pomimo to pierwsze krople deszczu spady na jego twarz. Czu bardzo wyranie, jak jedna ciekaa powoli od brwi po grzbiecie nosa. Na czubku zawisa na moment, spada na warg i dalej w d po policzku, omijajc usta. Woda nie bya zimna, w kocu byo lato. Kolejne krople powoli przemieszczay si po czole. {dna nie spada bezporednio na policzek. {dna nie spada na odsonit szyj. Wszystkie spaday na czoo. Widzia gromad ogromnych kropel, zbitych razem, zmierzajcych ku niemu, pierwsza prawdziwa fala ulewy. Za chwil pochon miaa go nawaa deszczowej wody. Bya tu przed czubkiem jego nosa. Nie zdy nawet zamkn oczu. ka znikna. Wrci do biaego pokoju. Zapewne tak musiao by. Na niebiaskiej ce nie mona spdzi wiecznoci. Pomieszczenie przeszo, gdzie w midzyczasie, przemian. Wypenio si sprztami. Najwiksze i najwaniejsze ze wszystkich byo ko. Jego cika konstrukcja dominowaa nad wystrojem wntrza. Masywne nogi zdaway si by do pewne, by stan na nich moga brya wiata. Wezgowie, wykonane z drewna, rzebione byo w pozbawione znaczenia wzory. Dawao poczucie pewnoci i solidnoci. Pod czym takim poczu si mona byo bezpiecznie, mona byo spokojnie zasn. Materac by stary. Wiedzia o tym, mimo e przykrywao go nowiutkie, czyciutkie przecierado. Delikatnego zapachu zleaego materiau nie dao si ukry. Materac by tu od zawsze, nawet nim pojawio si ko, moe nawet nim pojawi si pokj. Jak dugo istniaa ustawiona w rogu szafa, nie wiedzia. Przypuszcza, e od dawna. Dwuskrzydowe monstrum znane z babcinych strychw zawarte byo na gucho. Nikt nie chcia by wiedzie, co mogo wyskoczy zza tych drzwi. Przez chwile pomyla, e tamtdy wiedzie droga na k, co jednak podszepno mu, e to przeciwny kierunek. Pomidzy kiem a szaf, w p drogi, na cianie wisia obraz. Nie mona byo okreli szczegw, nie z odlegoci, w ktrej si znajdowa. Tam musiaa by ka. Wanie stamtd wyszed. Nie mg wrci, wydosta si z

malowida jest atwo, wystarczy zrobi krok. Wej z powrotem nie mona tak po prostu. Oczywicie nie by sam. Czu kwiatowy aromat, ktry jeszcze w poprzednim yciu wzi za wo polany. To ona. Jak zawsze tu obok, jak zawsze niedostrzegalna i niedotykalna. Wci nie pamita jak ma na imi, a to byo najwaniejsze. -Wiesz, e jestem tu obok. - Wyszeptaa, najdononiejszym z moliwych szeptw. - Wiesz to doskonale. Wycignij rk. Prosz ci. Dotknij mnie, bez twojego dotyku nic nie ma sensu. A to przecie tylko cztery centymetry, tylko cal. Jeli zechcesz, potrafisz to zrobi. Rzeczywicie potrafi. Wiedzia jak to uczyni, ktre minie napi i jak. W niczym nie zmieniao to faktu, i nie mg. Imi pozostawao nieznane, a bez imienia nie ma mowy o dotykaniu doni. Chcia jej o tym powiedzie, ale nie mia ochoty prbowa przemwi. Zamiast tego wlepi wzrok w wiszcy na cianie obraz. Mczyo go dziwaczne przeczucie, e wanie na nim znajduje si jej twarz, e jest tam wymalowana i moe by dostrzeona. By tego pewien, mimo, e opucili k razem, a ona leaa teraz tu obok niego. Wyta wzrok, mruy powieki. Ptno byo daleko, za daleko, by rozrni jakiekolwiek szczegy. Nie by nawet pewien, czy dominuje na malowidle ziele, czy moe bkit. Przez moment co zalnio purpur, ale w to uwierzy nie mg. Przez myl przemkno mu, e najwyraniej zapomnia zaoy okulary. To mu si nie zdarzao. Teraz jednak stao si. Std problemy z dostrzeeniem dokadnej zawartoci obrazu. Co gorsza nie mia pomysu, gdzie mogy si podzia. Zwykle mia je przy sobie, na wycignicie rki, tak jak j. Zwykle mia je na nosie, dobrze osadzone i zabezpieczone. Nie tkwiy na swoim miejscu. Pozostawa plepym. Podejcie do obrazu nie wchodzio w gr. Powietrze i rzeczywisto byy tak lepkie jak uprzednio, nie pozwalay na prawdziwy ruch. Nie mia wic szans na dopatrzenie si szczegw z bliska, kolejna z drg do poznania prawdy zostaa zamknita przez prawa rzdzce wiatem. Podj desperack prb odezwania si. Chcia wyjani, e nie pamita jej imienia, i e dlatego nie moe jej chwyci za do. Jeeli zechciaa by mu je wyjawi, wszystko by si zmienio. Uwolnieni, mogli by wzi ten wiat w posiadanie, bo mogli by spojrze sobie w oczy. Pki nie pamitam twoje twarzy, pki nie pamitam twojego miana, jestem bezradny. - chciaa zakrzykn, wytumaczy si. Rusza ustami. Wiedzia dobrze, e wargi si poruszaj, wiedzia, e napinaj si struny gosowe, nie wynikn z tego jednak najmniejszy nawet dwik. Buzia bezgonie kapaa, powietrze z puc nie poruszao krtani, wiat zakpi sobie z niego po raz kolejny. Zdesperowany, zmczony, zdruzgotany zdecydowa wreszcie mrugn. Gdy po uamku sekundy powieki uniosy si, wiat by ju przemodelowany. Ta ktra bya zawsze obok, leaa na ku. Po raz pierwszy mg j dojrze. Nie ca jednak. Widzia jej nogi, plecy, zarys piersi, nie widzia jednak twarzy. To byo logiczne, przecie nie mg zobaczy czego, czego nie pamita. Pamita krzywizny ciaa, zwiedza je kiedy domi, a w palcach pozostaje na zawsze raz poznany ksztat. Mg teraz podziwia to, co tak dobrze zna, to co go tak intensywnie kusio odkd poczu jej zapach na trawiastej ce dawno temu. Najbliej niego znajdoway si stopy, delikatne, zgrabne, z jaskrawo lakierowanymi paznokciami. Tym razem ich kolorem zdawa si by czerwony, ale nie da by sobie za to uci rki, niczego przecie nie mona byo by pewnym. Nad paluszkami zaczynao si sklepienie, przedzielone od podbicia delikatnym ukiem, ten ksztat przeladowa go. Nieco tawa, lekko zrogowaciaa podstawa, stanowia idealny kontrast dla mlecznobiaego, nieskalanego zwieczenia. Razem tworzyy harmonijn cao, ktr mona byo podziwia. Wzrok wznis si ku kostce, szczupej, zdawa by si mogo, nazbyt delikatnej. Ponad ni cud ydki, mleczna powierzchnia poznaczona nielicznymi plamkami zasinie, znak, e noga bya uywana. Te niedoskonaoci istniay tylko po to, by mona byo poprzez kontrast dostrzec idea. Dalej wznosia si wypuko uda, zgrabnie przyczona kolanem. Nieco wyej, zasonite zwiewnym kawakiem tkaniny, kryy si poladki. Byy przesonite. Czy to pruderia, czy nigdy ich nie oglda? Plecy cigny si paszczyzn czyst, bez skazy. Wyginay si nieco, twarz bowiem musiaa pozosta zakryt. Tam gdzie od barku oddzielao si rami, w cieniu majaczy zarys piersi. Tej take nie mg dostrzec. Moe przez skromno, moe dlatego e nigdy jej nie widzia. Przez dusz chwil wisia wzrokiem wok tej tajemnicy. Przesuwa delikatnie spojrzenie po ramieniu od doni o dugich i mocnych palcach, ktra wspieraa gow, poprzez przedrami, a po przyjemnie zaokrglony bark. Ten widok zna a za dobrze, musia go oglda, ukradkiem, tysice

razy. I hiperbola ktr tworz bark i szyja. To cudne wklniecie, na ktrym mona by zawiesi wzrok na minuty, godziny czy dni. Najbardziej idealny z ukw kiedykolwiek stworzonych w przyrodzie. Jej niedugie wosy lekko muskajce ramiona dopeniay obrazu. Nie by w stanie stwierdzi, jaki maj kolor. Wiedzia tylko, e paznokcie doni zlewaj si z wosami w jedn plam i nie sposb ich odrni. Wszystko poza jej ciaem byo wci tak trudne do dostrzeenia. Lepki wiat nie pozwala poruszy si choby o centymetr. Desperacja rosa. Wszystko wskazywao na to, e nigdy nie zobaczy jej twarzy, nigdy nie pozna jej imienia i nigdy nie dotknie jej rki. Szarpa si wewntrz ciaa, ktre nie chciao sucha, wobec rzeczywistoci, ktra nie chciaa da mu spenienia. Kiedy zaprzesta na moment wewntrznych zmaga, zda sobie spraw, e gdzie tam daleko wci gra pogrzebowa muzyka. Trby dudniy w takt Mozartowskiego requiem. Zachysn si tym faktem, do tego stopnia, e zapomnia o szarpaninie z wasnym, nieposusznym organizmem. Kogo mogli chowa? Czyj pogrzeb zasugiwa na tyle trb, na tak patetyczn muzyk? Przecie czasy wielkich monarchw dawno ju miny, pozosta tylko on. Proste skojarzenie przeszyo umys jak byskawica. Wreszcie nadszed czas na jego pogrzeb. Wreszcie to na jego trumn sypaa si ziemia. Ciarki pobiegy od wielkiego palca u stopy, a po kocwk ostatniego woska na czubku gowy. Kto przeszed po jego grobie, usysza marsza pogrzebowego, ktry grali dla niego. Zacisn powieki z moc i desperacj. Prbowa potrzsn gow. Nie mg. Chcia si tylko pozby tego tragicznego wraenia, e to jego czas, e gdzie tam zamyka si nad jego ciaem wieko trumny. Przecie nic jeszcze nie zrobi, przecie nawet jednego imienia nie zdoa wypowiedzie, nawet jednej twarzy zobaczy. Otworzy na powrt oczy, po to tylko, by zobaczy przed sob hebanowe wieko trumny. Nie pojmowa dlaczego widzia kolor, dlaczego widzia faktur drewna. wiato, ktrego nie powinno by, sczyo si z nieznanego rda. Lea zamknity w ciasnym pudle. Byo niewygodnie, co, moe le przybity gwd, uwierao go pod praw opatk. Podoe byo twarde. wiat pachnia naftalin, woskiem i tysicem gatunkw kwiatw. -Nadal jestem tu obok. - Usysza gos tej, ktrej nie pamita. - Musisz tylko wycign rk, trzy centymetry, cal i dotkniesz mnie. Musimy si dotkn, bo tylko to moe nas oboje ocali. Nie moemy, odej nigdy si nie poznawszy. Wci jednak nie pamita jak ma na imi. Sprbowa sign. Rka nacisna lekko na cian trumny. Tylko zimne drewno, a za nim - mokra gleba. Sysza wezwanie, jednak jej nie byo. Pac, pac. Wilgotne zlepki bota spaday na tward powierzchni. Pac, pac. Tak wyranie. A do tej pory wszystko byo przytumione, nagle jednak stao si w jasne. Pac, pac. W tle trby przygrywajce weselnego marsza. Pac, pac. Grzebano go ywcem. Za chwil mia si znale sze metrw pod ziemi. Musia krzycze. Koniecznie. Pki warstwa na wieku nie stanie si zapor nie do przebicia. Prbowa, ale sowa, jak wczeniej, nie chciay si uformowa. Powietrze, i niesione przez nie dwiki, wizo beznadziejnie. Ani szept, ani krzyk nie mogy sta si jego udziaem. Pac... I po nim cisza. Wszystko umilko. Na pokryw przestay spada grudy... Moe wci spaday, tylko warstwa uprzednio rzuconych tumia je skutecznie. Zrozumia, e teraz wanie moe si na powrt poruszy. Odzyska wadz nad swoim ciaem. Uderzy pici w wieko, za ni poszybowa druga. Ani jedno, anie drugie grzmotnicie, nie wydobyy dwiku z zawzitego drewna. Nie czu blu, nie dostrzega zdartej skry na doniach. Uderza wic dalej, raz po raz, bez opamitania i bez zastanowienia. Wreszcie jedna z desek ustpia. Zdoa j wyama. Ziemia zacza sypa si do wntrza. Nie pomyla o tym wczeniej. Ale to nie byo istotne, i tak jedyna droga wioda wzwy. Gdy tylko drewno pko, muzyka przestaa gra. Jakby kto przekrci wycznik. Znalaz si w wiecie idealnej ciszy, z pyem sypicym mu si na gow i z szecioma stopami drogi wzwy, ku niebu. Kolejne deski ustpoway pod naporem pici, ale to oznaczao, e wicej i wicej materii sypao si do rodka. Przesta si czu komfortowo w swojej wasnej trumnie. Zacz ry w gr, jak kret. Zna kierunek. Wiedzia, e musi i przeciwko ciarowi caej Ziemi. Zaczerpnwszy ostatni haust powietrza, ruszy ku grze. Drapa pazurami, cisn si naprzd. Wok niego przesuway si brunatne zway. Tylko sze. Nie tak daleko. Ju tak blisko. Wreszcie trzeba jednak zaczerpn oddechu. Nie mona udawa bez koca, e si wytrzyma. Otworzy usta i wcign w puca wilgotn pacht gliny...

You might also like