Discover millions of ebooks, audiobooks, and so much more with a free trial

Only $11.99/month after trial. Cancel anytime.

Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych (polish)
Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych (polish)
Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych (polish)
Ebook261 pages3 hours

Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych (polish)

Rating: 0 out of 5 stars

()

Read preview

About this ebook

Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych to książka, a właściwie zbiór maili pisanych do rodziny i przyjaciół.

W pierwszej części autorka opisuje swoje przygody na statku pasażerskim, który pływał wokół Wysp Karaibskich. Miała wtedy 25 lat i pracowała w pokładowym SPA jako masażystka.

Trzy lata później, w wieku 28 lat, zapragnęła zostać stewardessą. Udało się i dlatego w drugiej części opisała przygody związane z pracą w Arabskich Liniach Lotniczych w Bahrajnie.

Autentyczne, lekkie i pełne szczerości historie, które wydarzyły się naprawdę!

Polish edition

Wydawnictwo EscapeMagazine.pl

LanguageJęzyk polski
Release dateMay 26, 2014
ISBN9788361744627
Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych (polish)

Related to Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych (polish)

Related ebooks

Reviews for Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych (polish)

Rating: 0 out of 5 stars
0 ratings

0 ratings0 reviews

What did you think?

Tap to rate

Review must be at least 10 words

    Book preview

    Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych (polish) - Nina Lajim

    Spis treści

    Słowo od wydawnictwa

    Słowo od autora

    CZĘŚĆ I: A MOŻE NA MORZE?

    Wstęp do części pierwszej

    Seksowny rozpierdas

    Koty zawieszone w prawach kocich

    Halka to podstawa

    Pralnia

    Jeszcze jeden Polak

    Świeże jabłka tylko w Anglii

    To piekielne sprzątanie

    Czarna twarz w mini facial

    Kolejny dzień w Londynie

    Podróż na statek

    Wreszcie na statku

    Już się tak nie gubię

    Znowu buja

    Muszę zrobić zakupy

    Wypierdek na plaży

    Łajba ratunkowa

    St. Lucia

    Elastyczny język

    Mandarynka

    Mężczyźni to właściwie jak linie lotnicze...

    Filmy porno z happy endem

    Znowu ćwiczenia ewakuacyjne

    Święta na statku

    Wielbiciel Sztuki, Foka i Jajcarz...

    Alarm przeciwpożarowy

    I po Świętach...

    Honduras i „maska z tyłka pawiana"?

    Załoga bawi się najlepiej – Saksofon górą

    Kolejny port ominięty

    Grypa brzuszna

    Salwa armatnia

    Więźniowie statku

    Test na prochy i alkohol

    Moja prywatna maszynownia

    Dezynfekcja

    Męski sposób

    Bisy po trzy razy

    Muzyk i odpływający statek

    Trzy historie

    Gołe kobiety

    Rejsy „dziwnej maści"

    Key West

    Dżem zamiast świeżych truskawek

    Guzik alarmowy

    Mojżesz i ja

    Do zobaczenia

    CZĘŚĆ II: A MOŻE JEDNAK SAMOLOTEM?

    Wstęp do części drugiej

    Początki zawsze trudne

    Pierwsza babska bójka

    Alternatywy 4

    Tak, Tak... siedem pięter

    Impreza na pustyni

    Moje 29 urodziny

    Benzyna tania jak woda

    Hej piękności, a może Cie podwieźć?

    Jednodniowa dziewica

    Insha Allah

    Alarm, drzwi i trampolina

    Uniforms

    Nie siedź w samochodzie, bo cię zgarną

    Kabina pilota, pożary i napastnicy

    „Wings party"

    Wirus

    Pierwszy lot

    Kurczak to nie mięso

    Dozorca łapówkarz

    Ktoś ukradł moje buty

    Oferty matrymonialne...

    Lot do Katmandu

    Biedne Jaguary...

    Kochani Hindusi

    Nie każdy Arab do samochodu

    Jej droga do kariery, to cztery litery

    Lot do Omanu

    „A czy te miejsca nie lecą do Bahrajnu?"

    London Airport

    Bangladesz

    Jet ski i karabin...

    Dubaj

    Bahrajn – Singapur – Sydney

    Samolotowe historyjki

    Kończę ze skrzydłami

    Zakończenie

    Kilka ujęć

    Wszystkim, którzy zainspirowali mnie do ciekawszego, lepszego i bardziej wrażliwego życia,

    a w szczególności mojej wspaniałej rodzinie,

    mężowi, dzieciom i przyjaciołom.

    Słowo od wydawnictwa

    Staraliśmy się zachować oryginalny i indywidualny charakter listów, które Autorka pisała do rodziny i przyjaciół. Opracowanie redakcyjne ograniczyliśmy do niezbędnego minimum, mając na uwadze nieformalny charakter listów i świadomość, że każda zmiana będzie pozbawiała list autentyczności i lekkości, z jaką został napisany.

    Czujne oko obserwatora, plastyczne opisy i całkowity brak politycznej poprawności sprawia, że po pierwszych akapitach Czytelnik zapomina, że czyta. Zwracamy na to uwagę, bo sami wpadliśmy w tę tajemniczą i magiczną otchłań, kiedy po raz pierwszy czytaliśmy tę książkę, wtedy jeszcze jako perełkę odnalezioną na niewielkiej platformie dla debiutantów. Później już wpadaliśmy w tę otchłań nieustannie, pracując nad jej wydaniem. Przyzwyczailiśmy się, że w jakiś tajemniczy sposób każdy, kto czyta choćby fragment, mimowolnie zostaje wciągnięty na statek wycieczkowy albo na pokład linii lotniczych i zaczyna towarzyszyć Autorce we wszystkim – widzi obrazy, słyszy dźwięki i staje się uczestnikiem wszystkiego, co się tam dzieje.

    Zapraszamy do lektury!

    Wydawnictwo

    Słowo od autora

    Książka, a właściwie zbiór maili pisanych do rodziny i przyjaciół, składa się z dwóch części.

    W pierwszej części opisuję moje przygody na statku pasażerskim, który pływał wokół Wysp Karaibskich. Miałam wtedy 25 lat i pracowałam w pokładowym SPA jako masażystka. Trzy lata później, w wieku 28 lat, zapragnęłam zostać stewardessą. Udało się. W drugiej części opisuję pracę w Arabskich Liniach Lotniczych w Bahrajnie.

    Zawsze miałam trudności z usiedzeniem w jednym miejscu. Chciałam poznawać świat, jeździć i przede wszystkim walczyć z rutyną. Niektórzy nazywają to wariactwem, ale ja nigdy w życiu nie zamieniłabym moich przygód na inne chwile. Po prostu byłam i wciąż jestem ciekawa świata. Jeżeli jest się dobrym obserwatorem, to nawet najprostsze wydarzenia mogą być interesujące, bo wszystko zależy od sposobu ich postrzegania...

    W książce zawarte są pewne spostrzeżenia dotyczące różnych narodowości. Czasami mogą się wydawać śmieszne, czasami kontrowersyjne i niepoprawne polityczne. Chciałam jednak podkreślić, że moją intencją nie było naśmiewanie się z ludzi innych narodowości. To raczej chęć zwrócenia uwagi na różne sytuacje, które mogą się wydawać się zabawne i dziwne dla osoby z innego kraju. Mam wielu sympatycznych i wykształconych przyjaciół różnych narodowości (także tych, które opisuję) i myślę, że miałam prawo trochę się pośmiać z ich zachowań, bo my Polacy też często potrafimy być naprawdę irytujący. Wiem, bo czasami sama to widzę…

    Autorka

    CZĘŚĆ I: A MOŻE NA MORZE?

    Wstęp do części pierwszej

    Pewnego dnia, kiedy mieszkałam jeszcze w Sydney, przechodziłam obok ogromnego statku pasażerskiego, który właśnie zawinął do portu. Patrząc na tego morskiego potwora postanowiłam, że następnym moim miejscem pracy będzie właśnie taki statek…

    Po powrocie z Australii zaczęłam szukać firmy, która byłaby w stanie wysłać mnie na szerokie wody. W jednej z nich złożyłam wymagane dokumenty i niemal od razu zaproszono mnie na „interview" do Berlina. Jako że byłam już doświadczoną masażystką i prywatnym trenerem fitness, to ubiegałam się o pracę na pokładowym SPA. Po przejściu testów i rozmowy kwalifikacyjnej poinformowano mnie, że odpowiedź otrzymam w ciągu najbliższych tygodni.

    Jedno z pytań w trakcie rozmowy brzmiało: „Do jakiego zwierzęcia jesteś najbardziej podobna?. Odpowiedziałam, że do trzech: orła, bo lubi wysoko latać i ceni swoją niezależność, delfina, bo jest towarzyski i lubi pływać i geparda, bo jest najszybszym i najzwinniejszym zwierzęciem na Ziemi. Cecha, która łączy wszystkie te trzy zwierzęta to bardzo dobra umiejętność obserwacji. Pani przeprowadzająca „interview patrzyła się na mnie z szeroko otwartą buzią i powiedziała: „Bardzo interesująca teoria". Cóż, zapytała, to jej powiedziałam... Gdyby pytanie było bardziej błyskotliwe to może i odpowiedź byłaby inna, ale w rzeczywistości uważam tak, jak powiedziałam. Właśnie te trzy zwierzęta najlepiej mnie opisują.

    Szczęśliwie udało mi się przebrnąć przez selekcję i po trzech tygodniach dostałam list z potwierdzeniem przyjęcia mnie do pracy, ale to tylko w 70% dawało mi pewność dostania pracy.

    Kolejnym krokiem były bardzo dokładne badania lekarskie, które musiałam przejść w Warszawie. Oczywiście poza głównym powodem wykluczenia jakiś ciężkich chorób było upewnienie się, że żadna nas nie jest w ciąży. I jedna była – Irlandka z bardzo katolickiej rodziny. Szkoda mi jej było, bo wieść o ciąży była dla niej większym zaskoczeniem niż dla lekarza ogłaszającego tę nowinę. Następnego dnia spakowała walizki i wróciła do domu.

    Następnie był wyjazd do Londynu na szkolenie, które miało przygotować mnie do pracy w SPA na statku. Firma ponosiła koszty zakwaterowania, kolejnych badań lekarskich w wyznaczonym szpitalu, wyżywienia w Londynie, biletu na autobus oraz naukę w szkole. Kursanci płacili tylko za bilet do Londynu. Szkoła przygotowywała kosmetyczki, masażystów, fryzjerów, recepcjonistki oraz trenerów – jednym słowem „SPA&Wellnes". Ja zdecydowałam się pracować jako masażystka. Do przejścia miałam kilka kursów, które poszerzyły moje umiejętności z zakresu masażu, podstaw kosmetyki i marketingu. Po zdaniu egzaminów koszty podróży do miejsca przeznaczenia (na statek) były pokrywane przez pracodawcę.

    Po zdaniu wszystkich egzaminów i zaliczeniu testów potwierdzono mój kontrakt pracy na statku.

    Seksowny rozpierdas

    Cześć,

    Szkoła, w której się znajduję, przygotowuje ludzi do pracy na statku w SPA i na siłowni. Każdy z nas przyjeżdża tu z określonymi umiejętnościami (mniejszymi lub większymi), ale w tej szkole wszyscy uczymy się tych samych procedur. Chodzi o to, żeby usługi oferowane przez daną firmę na wszystkich statkach były takie same.

    Jestem już w szkole ponad tydzień i do niektórych rzeczy zdążyłam się przyzwyczaić, co nie oznacza, że je lubię… Wszyscy dostaliśmy jednakowe sukienki i rajstopy. Nigdy nie lubiłam rajstop, nie mogę się w nich poruszać (na pewno zostały wymyślone przez mężczyzn), a sukienka, która wygląda jak szkolny mundurek i sięga do kolan, jest w kolorze kiblowej zieleni i absolutnie nie nadaje się do tego, by wykonywać w niej masaż. W ogóle na początku miałam z przodu mały rozporek, ale z czasem zrobił się z niego wielki, seksowny rozpierdas. Niestety dzisiaj muszę go już zaszyć, bo jest za duży. Biegłam do autobusu i chyba za wysoko podniosłam nogę, bo usłyszałam dźwięk pękającego szwu.

    Nie mogę jednak tylko narzekać, są i dobre strony tej przygody. Nauczyłam się robić szybko i efektownie kok na włosach. Wokół mam same fryzjerki, więc łatwo się czegoś nauczyć.

    Nigdy nie przepadałam za angielską kuchnią, ale zaczynam się do niej przyzwyczajać, bo „ jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma".

    W miejscu, w którym mieszkam – YMCA (hotel młodzieżowy) – jest dość fajnie. Mam na myśli oczywiście towarzystwo – wszyscy się już znamy i jest wesoło. Czasami nawet za wesoło i nie można się uczyć, co jest naprawdę dużym problemem. Warunki higieniczne są mało zadowalające, ale też da się przeżyć. Śniadania i kolacje jemy w stołówce YMCA. Lunch dostajemy w szkole, który składa się z typowej „papierowej" kanapki z białego chleba. Resztę, jak napoje i słodycze, dokupujemy w szkolnym barze.

    Nasza szkoła zajmuje dwa piętra. Na pozostałych mieszkają w większości podejrzane typy, które traktują YMCA jak tani hotelik. Czasami więc jazda windą jest niemalże sceną z filmu sensacyjnego. Zastanawiasz się czy pasażer, który dosiadł się do windy (albo już w niej jest gdy wsiadasz ) zamierza Cię napaść czy po prostu tak wygląda i nie ma żadnych złych zamiarów.

    Każdy z nas jest na innym etapie kursu, co powoduje, że jedni już coś zaliczyli, a inni są w trakcie i bywa tak, że nigdzie nie można znaleźć spokojnego miejsca do nauki. Do końca pierwszego kursu zostały mi jeszcze cztery dni i później mam egzamin. Codziennie nas odpytują i stawiają punkty. Dzisiaj zaliczyłam pierwszy test. Na 100 punktów dostałam 93.

    Do wszystkich dotychczasowych umiejętności dokładam te nowo poznane w szkole. Umiem już robić kolejny masaż, w tak zwanym „wolnym stylu". Oczywiście próbujemy na sobie wszystkie masaże i zabiegi, żeby wiedzieć, jak to wygląda. Bardzo szybko można zorientować się, kto ma dar do robienia masażu, a kto masuje jak kierowca walca… Nauczyłam się też robić dwa zabiegi na ciało. Jeden polega na obsmarowaniu klienta glonami i olejkami, a następnie zapakowaniu go w folię. Drugi to masaż gorącymi kamieniami. To też przetestowałam na własnej skórze – bardzo przyjemne. Martwię się tylko, że nie mamy dużo możliwości, aby to wszystko dokładnie przećwiczyć, bo z niektórymi rzeczami strasznie gnamy do przodu. Jest tyle materiału do opanowania, że każdego dnia mam coś do nauki.

    Całuję mocno, Nina

    Koty zawieszone w prawach kocich

    Cześć,

    Po dwóch tygodniach mieszkania w YMCA, przenoszą wszystkich do rodzin angielskich (chyba po to, aby nie zwariować w tym hoteliku). I chwała im za to. Fajnie było tak pomieszkać razem, bo wszyscy się dobrze poznaliśmy, ale teraz pewna separacja od tysiąca innych osób jest wskazana. Trafiłam do samotnej Angielki w wieku około 60 lat, która dorabiała sobie wynajmując szkole, w której się uczę, 5 pokoi w swoim domu. W sumie ma miejsce dla 6 osób (tylko dziewczyn). Po przyjeździe okazało się, że byłam drugą osobą. Rotacja jest ogromna, bo ciągle ktoś przyjeżdża i wyjeżdża – jak w prawdziwym hotelu. Oprócz mnie jest jeszcze dziewczyna z RPA, którą nazwałam „cat walk" (koci chód), bo chodzi jak kot na wybiegu – nigdy się nie spieszy i zawsze w ten sam, melodyczny sposób porusza seksownie pośladkami.

    Wybrałam sobie mały pokoik z wielkim łóżkiem, które zajmuje całą powierzchnię. Ale najważniejsze, że jestem sama. Po kliku dniach wprowadziły się kolejne dziewczyny: Szwedka, Holenderka i kolejne dwie dziewczyny z RPA. I miałyśmy komplet.

    W domu jest bardzo wesoło i głośno. Nie zapomnę jak dziewczyny z RPA (a wszystkie w tym przypadku były murzynkami) zaczęły wymieniać między sobą opinie na temat polityki. Dopóki mówiły po angielsku miałam niesamowity ubaw, ale w miarę zagęszczania argumentów i podniesienia ciśnienia, zaczęły przechodzić na „africans" (ich dialekt) i nic już nie rozumiałam. Dziewczyny miały trochę inne poglądy polityczne niż ja. Mi to nie przeszkadzało, ale im chyba tak.

    Właścicielka domu jest ciekawą osobą. Ma dwa koty, którym ciągle coś śpiewa. Śpiewając im, śpiewa oczywiście i nam, bo piosenka za każdym razem roznosi się po całym domu. Jeszcze wieczorne śpiewy jestem wstanie znieść, ale poranne doprowadzają mnie do szału. Zresztą nie tylko mnie.

    Jedzenie przygotowywane przez Panią Domu składa się w większości z półproduktów. Rano płatki śniadaniowe (opakowanie ma chyba więcej wartości odżywczych niż same płatki) oraz tost z marmoladą. Na obiadokolację dostajemy produkty podchodzące z mrożonek, a puree ziemniaczane jest z torebeczki i trzeba jedynie zagęścić je mlekiem.

    Ostatnio zgadałyśmy się z dziewczynami, że każdą coś gryzie w łóżku. Okazało się, że miałyśmy na piętrze pchły - od kotów, które wychodziły na całodzienne spacery po okolicy, a wieczorami wracały do domu na jedzenie. W międzyczasie roznosiły pchły po domu, a nas swędziały tyłki. Grzecznie zameldowałyśmy o tym w naszej szkole i następnego dnia Pani Domu odkaziła cały dom, besztając koty na całego. Nie wydaje mi się, aby koty w jakiś sposób to zrozumiały, ale jak zostałyśmy poinformowane przez właścicielkę domu: „Koty oficjalnie zostały zawieszone w prawach kocich na czas nieokreślony aż do odwołania". Nie bardzo wiedziałam, o co chodzi, ale skoro zostały zawieszone w swoich prawach, to koty już na pewno wiedzą, o co chodzi.

    Ściskam, Nina

    Halka to podstawa

    Witam,

    Ostatnio chorowałam (przeziębienie i katar mnie wykończyły), ale już wszystko wróciło do normy. Zdałam egzamin z masażu kamieniami i jak na razie nic ciekawego już mnie w szkole nie czeka. Teraz zaczęły się nudy – tak zwany „kurs retail". Uczymy się, jak sprzedawać usługi dostępne na statku, czyli jednym słowem, jak wciskać ludziom coś, czego nie chcą kupić. Prawdę mówiąc, takie umiejętności są bardzo przydatne. Mam dużo wolnego czasu, więc biegam na zajęcia.

    W niedzielę byłam w centrum Londynu. Wcześniej nie miałam okazji, gdyż każdego dnia było coś do zrobienia. Nie chodziło mi o zobaczenie miasta, bo klika lat temu już je widziałam, ale o zmianę otoczenia. Nareszcie poczułam się jak w Londynie, a nie jak w dzielnicy etnicznej. Tam, gdzie mieszkam jest pełno Murzynów i Arabów. Szkoła jest blisko mojego domu, więc przez ostatnie trzy tygodnie w ogóle nie czułam, że jestem w Anglii. Wiem, że Londyn jest zbieraniną wszystkich narodowości i w ogóle mi to nie przeszkadza, ale czasami człowiek potrzebuje odmiany.

    Nie uwierzycie, co się dzisiaj stało! Pierwszy raz w życiu byłam u dyrektorki „na dywaniku" za... brak halki pod spódnicą! Rano, po przyjściu do szkoły, zarządzono (z zaskoczenia) kontrolę strojów (w tej szkole są popieprzeni na punkcie wizerunku: fryzura, makijaż, itp.). Połowa szkoły (a jest nas ponad dwieście osób) została odesłana do domu, aby:

    zszyć sukienki (te nieszczęsne rozporki na przodzie sukienki rozrywają się na potęgę),

    wyprasować stroje, które ciągle się gniotą (wierzcie mi, nikt nie śmiałby przyjść do szkoły w niewyprasowanym stroju),

    założyć halkę lub, jak w moim przypadku, pójść do sklepu i ją kupić,

    poprawić fryzurę,

    poprawić makijaż (albo go w ogóle zrobić),

    iść do fryzjera i obciąć włosy.

    Nauczycielki (niektóre nawet młodsze ode mnie) czasami przechodzą same siebie. Dwie, które dziś przeprowadziły kontrolę, są znienawidzone przez całą szkołę. Mają „nierówno pod sufitem. Jedna z nich jest brzydka jak „noc listopadowa, a druga ma głos „kanarka ściśniętego w pasie gumką od majtek".

    Kulturalnie zapytałam dyrektorkę, czy to konieczne, abym nosiła tę cholerną halkę, bo nie przepadam za nią. Już samo noszenie rajstop, które gryzą w tyłek każdego dnia i sukienki w kolorze kiblowej zieleni to dla mnie duże wyzwanie i niesamowite doznanie estetyczne. I do tego jeszcze ta halka! Wytłumaczono mi, że ogólnie przyjęte standardy i regulamin nie podlegają dyskusji i chociażbym miała się zabić w sukience i halce, to mam ją mieć!

    Osoba, z którą wylądowałam u dyrektorki, dziwnym trafem była moją przyjaciółką, więc później wybrałyśmy się na zakupy. Całe przedpołudnie spędziłam w domu towarowym szukając halki. W międzyczasie poszłyśmy na lunch i dobrą kawę. W końcu nabyłam niezbędny towar, który sprawi, że będę wyglądać odpowiednio i godnie reprezentować firmę i niech mnie pocałują… Wszyscy dzisiaj mieli ubaw i opowiadali sobie wieczorem, za co byli odesłani do domu.

    Dzień był niesamowicie zabawny i pełen nowych doznań spowodowanych obcowaniem z „RB, czyli „real bitch („prawdziwa kurwa – chodzi oczywiście o jedną z nauczycielek). „RB jest skrótem powszechnie używanym w szkole, ale one chyba nawet

    Enjoying the preview?
    Page 1 of 1