Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych (polish)
By Nina Lajim
()
About this ebook
Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych to książka, a właściwie zbiór maili pisanych do rodziny i przyjaciół.
W pierwszej części autorka opisuje swoje przygody na statku pasażerskim, który pływał wokół Wysp Karaibskich. Miała wtedy 25 lat i pracowała w pokładowym SPA jako masażystka.
Trzy lata później, w wieku 28 lat, zapragnęła zostać stewardessą. Udało się i dlatego w drugiej części opisała przygody związane z pracą w Arabskich Liniach Lotniczych w Bahrajnie.
Autentyczne, lekkie i pełne szczerości historie, które wydarzyły się naprawdę!
Polish edition
Wydawnictwo EscapeMagazine.pl
Related to Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych (polish)
Related ebooks
Rowerem na koniec świata Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPrzygody Europejczyka, Republika Południowej Afryki Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsMam tak samo jak Ty Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsJestem w Niebie Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsLife Mastery: Sztuka tworzenia epickiego życia Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsEmmy 2 - Pechowa wycieczka do Szwecji Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPrzeciwstawne Strony Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsTajlandia. Pojechałam po miłość Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsWiersze nowsze Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsDla odmiany Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsDużo tego Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPo trochu wszystkiego Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsCoś jeszcze Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsWiersze pierwsze Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsStudium w szkarłacie Rating: 0 out of 5 stars0 ratings4444 Anioły szczęścia Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPożądanie na żądanie Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsNic Nie Może Uciec od Swojego Przeznaczenia Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPoza mną Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsKoniec wszystkich historii. Medytacje Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsZniszczone Przez Życie i Ocalone Przez Sztukę Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsW kolejce po miłość Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsRzeczy, Które nas Inspirują i Inne Historie Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsMAMA BUSZ. Przygody przewodniczki w afrykańskich rezerwatach przyrody Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsChłopiec z zębem narwala: Osoby zaginione na Grenlandii, #1 Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsKiedy marzenia spełniają się na dachu: Ameryka Łacińska Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPrywatna historia Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsWielkie Prawdy i Rozwiązania Strategiczne Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsWielkie Prawdy Życia i Inne Historie Rating: 0 out of 5 stars0 ratingsPałuba Rating: 0 out of 5 stars0 ratings
Reviews for Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych (polish)
0 ratings0 reviews
Book preview
Pracowałam na statku pasażerskim i w Arabskich Liniach Lotniczych (polish) - Nina Lajim
Spis treści
Słowo od wydawnictwa
Słowo od autora
CZĘŚĆ I: A MOŻE NA MORZE?
Wstęp do części pierwszej
Seksowny rozpierdas
Koty zawieszone w prawach kocich
Halka to podstawa
Pralnia
Jeszcze jeden Polak
Świeże jabłka tylko w Anglii
To piekielne sprzątanie
Czarna twarz w mini facial
Kolejny dzień w Londynie
Podróż na statek
Wreszcie na statku
Już się tak nie gubię
Znowu buja
Muszę zrobić zakupy
Wypierdek na plaży
Łajba ratunkowa
St. Lucia
Elastyczny język
Mandarynka
Mężczyźni to właściwie jak linie lotnicze...
Filmy porno z happy endem
Znowu ćwiczenia ewakuacyjne
Święta na statku
Wielbiciel Sztuki, Foka i Jajcarz...
Alarm przeciwpożarowy
I po Świętach...
Honduras i „maska z tyłka pawiana"?
Załoga bawi się najlepiej – Saksofon górą
Kolejny port ominięty
Grypa brzuszna
Salwa armatnia
Więźniowie statku
Test na prochy i alkohol
Moja prywatna maszynownia
Dezynfekcja
Męski sposób
Bisy po trzy razy
Muzyk i odpływający statek
Trzy historie
Gołe kobiety
Rejsy „dziwnej maści"
Key West
Dżem zamiast świeżych truskawek
Guzik alarmowy
Mojżesz i ja
Do zobaczenia
CZĘŚĆ II: A MOŻE JEDNAK SAMOLOTEM?
Wstęp do części drugiej
Początki zawsze trudne
Pierwsza babska bójka
Alternatywy 4
Tak, Tak... siedem pięter
Impreza na pustyni
Moje 29 urodziny
Benzyna tania jak woda
Hej piękności, a może Cie podwieźć?
Jednodniowa dziewica
Insha Allah
Alarm, drzwi i trampolina
Uniforms
Nie siedź w samochodzie, bo cię zgarną
Kabina pilota, pożary i napastnicy
„Wings party"
Wirus
Pierwszy lot
Kurczak to nie mięso
Dozorca łapówkarz
Ktoś ukradł moje buty
Oferty matrymonialne...
Lot do Katmandu
Biedne Jaguary...
Kochani Hindusi
Nie każdy Arab do samochodu
Jej droga do kariery, to cztery litery
Lot do Omanu
„A czy te miejsca nie lecą do Bahrajnu?"
London Airport
Bangladesz
Jet ski i karabin...
Dubaj
Bahrajn – Singapur – Sydney
Samolotowe historyjki
Kończę ze skrzydłami
Zakończenie
Kilka ujęć
Wszystkim, którzy zainspirowali mnie do ciekawszego, lepszego i bardziej wrażliwego życia,
a w szczególności mojej wspaniałej rodzinie,
mężowi, dzieciom i przyjaciołom.
Słowo od wydawnictwa
Staraliśmy się zachować oryginalny i indywidualny charakter listów, które Autorka pisała do rodziny i przyjaciół. Opracowanie redakcyjne ograniczyliśmy do niezbędnego minimum, mając na uwadze nieformalny charakter listów i świadomość, że każda zmiana będzie pozbawiała list autentyczności i lekkości, z jaką został napisany.
Czujne oko obserwatora, plastyczne opisy i całkowity brak politycznej poprawności sprawia, że po pierwszych akapitach Czytelnik zapomina, że czyta. Zwracamy na to uwagę, bo sami wpadliśmy w tę tajemniczą i magiczną otchłań, kiedy po raz pierwszy czytaliśmy tę książkę, wtedy jeszcze jako perełkę odnalezioną na niewielkiej platformie dla debiutantów. Później już wpadaliśmy w tę otchłań nieustannie, pracując nad jej wydaniem. Przyzwyczailiśmy się, że w jakiś tajemniczy sposób każdy, kto czyta choćby fragment, mimowolnie zostaje wciągnięty na statek wycieczkowy albo na pokład linii lotniczych i zaczyna towarzyszyć Autorce we wszystkim – widzi obrazy, słyszy dźwięki i staje się uczestnikiem wszystkiego, co się tam dzieje.
Zapraszamy do lektury!
Wydawnictwo
Słowo od autora
Książka, a właściwie zbiór maili pisanych do rodziny i przyjaciół, składa się z dwóch części.
W pierwszej części opisuję moje przygody na statku pasażerskim, który pływał wokół Wysp Karaibskich. Miałam wtedy 25 lat i pracowałam w pokładowym SPA jako masażystka. Trzy lata później, w wieku 28 lat, zapragnęłam zostać stewardessą. Udało się. W drugiej części opisuję pracę w Arabskich Liniach Lotniczych w Bahrajnie.
Zawsze miałam trudności z usiedzeniem w jednym miejscu. Chciałam poznawać świat, jeździć i przede wszystkim walczyć z rutyną. Niektórzy nazywają to wariactwem, ale ja nigdy w życiu nie zamieniłabym moich przygód na inne chwile. Po prostu byłam i wciąż jestem ciekawa świata. Jeżeli jest się dobrym obserwatorem, to nawet najprostsze wydarzenia mogą być interesujące, bo wszystko zależy od sposobu ich postrzegania...
W książce zawarte są pewne spostrzeżenia dotyczące różnych narodowości. Czasami mogą się wydawać śmieszne, czasami kontrowersyjne i niepoprawne polityczne. Chciałam jednak podkreślić, że moją intencją nie było naśmiewanie się z ludzi innych narodowości. To raczej chęć zwrócenia uwagi na różne sytuacje, które mogą się wydawać się zabawne i dziwne dla osoby z innego kraju. Mam wielu sympatycznych i wykształconych przyjaciół różnych narodowości (także tych, które opisuję) i myślę, że miałam prawo trochę się pośmiać z ich zachowań, bo my Polacy też często potrafimy być naprawdę irytujący. Wiem, bo czasami sama to widzę…
Autorka
CZĘŚĆ I: A MOŻE NA MORZE?
Wstęp do części pierwszej
Pewnego dnia, kiedy mieszkałam jeszcze w Sydney, przechodziłam obok ogromnego statku pasażerskiego, który właśnie zawinął do portu. Patrząc na tego morskiego potwora postanowiłam, że następnym moim miejscem pracy będzie właśnie taki statek…
Po powrocie z Australii zaczęłam szukać firmy, która byłaby w stanie wysłać mnie na szerokie wody. W jednej z nich złożyłam wymagane dokumenty i niemal od razu zaproszono mnie na „interview" do Berlina. Jako że byłam już doświadczoną masażystką i prywatnym trenerem fitness, to ubiegałam się o pracę na pokładowym SPA. Po przejściu testów i rozmowy kwalifikacyjnej poinformowano mnie, że odpowiedź otrzymam w ciągu najbliższych tygodni.
Jedno z pytań w trakcie rozmowy brzmiało: „Do jakiego zwierzęcia jesteś najbardziej podobna?. Odpowiedziałam, że do trzech: orła, bo lubi wysoko latać i ceni swoją niezależność, delfina, bo jest towarzyski i lubi pływać i geparda, bo jest najszybszym i najzwinniejszym zwierzęciem na Ziemi. Cecha, która łączy wszystkie te trzy zwierzęta to bardzo dobra umiejętność obserwacji. Pani przeprowadzająca „interview
patrzyła się na mnie z szeroko otwartą buzią i powiedziała: „Bardzo interesująca teoria". Cóż, zapytała, to jej powiedziałam... Gdyby pytanie było bardziej błyskotliwe to może i odpowiedź byłaby inna, ale w rzeczywistości uważam tak, jak powiedziałam. Właśnie te trzy zwierzęta najlepiej mnie opisują.
Szczęśliwie udało mi się przebrnąć przez selekcję i po trzech tygodniach dostałam list z potwierdzeniem przyjęcia mnie do pracy, ale to tylko w 70% dawało mi pewność dostania pracy.
Kolejnym krokiem były bardzo dokładne badania lekarskie, które musiałam przejść w Warszawie. Oczywiście poza głównym powodem wykluczenia jakiś ciężkich chorób było upewnienie się, że żadna nas nie jest w ciąży. I jedna była – Irlandka z bardzo katolickiej rodziny. Szkoda mi jej było, bo wieść o ciąży była dla niej większym zaskoczeniem niż dla lekarza ogłaszającego tę nowinę. Następnego dnia spakowała walizki i wróciła do domu.
Następnie był wyjazd do Londynu na szkolenie, które miało przygotować mnie do pracy w SPA na statku. Firma ponosiła koszty zakwaterowania, kolejnych badań lekarskich w wyznaczonym szpitalu, wyżywienia w Londynie, biletu na autobus oraz naukę w szkole. Kursanci płacili tylko za bilet do Londynu. Szkoła przygotowywała kosmetyczki, masażystów, fryzjerów, recepcjonistki oraz trenerów – jednym słowem „SPA&Wellnes". Ja zdecydowałam się pracować jako masażystka. Do przejścia miałam kilka kursów, które poszerzyły moje umiejętności z zakresu masażu, podstaw kosmetyki i marketingu. Po zdaniu egzaminów koszty podróży do miejsca przeznaczenia (na statek) były pokrywane przez pracodawcę.
Po zdaniu wszystkich egzaminów i zaliczeniu testów potwierdzono mój kontrakt pracy na statku.
Seksowny rozpierdas
Cześć,
Szkoła, w której się znajduję, przygotowuje ludzi do pracy na statku w SPA i na siłowni. Każdy z nas przyjeżdża tu z określonymi umiejętnościami (mniejszymi lub większymi), ale w tej szkole wszyscy uczymy się tych samych procedur. Chodzi o to, żeby usługi oferowane przez daną firmę na wszystkich statkach były takie same.
Jestem już w szkole ponad tydzień i do niektórych rzeczy zdążyłam się przyzwyczaić, co nie oznacza, że je lubię… Wszyscy dostaliśmy jednakowe sukienki i rajstopy. Nigdy nie lubiłam rajstop, nie mogę się w nich poruszać (na pewno zostały wymyślone przez mężczyzn), a sukienka, która wygląda jak szkolny mundurek i sięga do kolan, jest w kolorze kiblowej zieleni i absolutnie nie nadaje się do tego, by wykonywać w niej masaż. W ogóle na początku miałam z przodu mały rozporek, ale z czasem zrobił się z niego wielki, seksowny rozpierdas. Niestety dzisiaj muszę go już zaszyć, bo jest za duży. Biegłam do autobusu i chyba za wysoko podniosłam nogę, bo usłyszałam dźwięk pękającego szwu.
Nie mogę jednak tylko narzekać, są i dobre strony tej przygody. Nauczyłam się robić szybko i efektownie kok na włosach. Wokół mam same fryzjerki, więc łatwo się czegoś nauczyć.
Nigdy nie przepadałam za angielską kuchnią, ale zaczynam się do niej przyzwyczajać, bo „ jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma".
W miejscu, w którym mieszkam – YMCA (hotel młodzieżowy) – jest dość fajnie. Mam na myśli oczywiście towarzystwo – wszyscy się już znamy i jest wesoło. Czasami nawet za wesoło i nie można się uczyć, co jest naprawdę dużym problemem. Warunki higieniczne są mało zadowalające, ale też da się przeżyć. Śniadania i kolacje jemy w stołówce YMCA. Lunch dostajemy w szkole, który składa się z typowej „papierowej" kanapki z białego chleba. Resztę, jak napoje i słodycze, dokupujemy w szkolnym barze.
Nasza szkoła zajmuje dwa piętra. Na pozostałych mieszkają w większości podejrzane typy, które traktują YMCA jak tani hotelik. Czasami więc jazda windą jest niemalże sceną z filmu sensacyjnego. Zastanawiasz się czy pasażer, który dosiadł się do windy (albo już w niej jest gdy wsiadasz ) zamierza Cię napaść czy po prostu tak wygląda i nie ma żadnych złych zamiarów.
Każdy z nas jest na innym etapie kursu, co powoduje, że jedni już coś zaliczyli, a inni są w trakcie i bywa tak, że nigdzie nie można znaleźć spokojnego miejsca do nauki. Do końca pierwszego kursu zostały mi jeszcze cztery dni i później mam egzamin. Codziennie nas odpytują i stawiają punkty. Dzisiaj zaliczyłam pierwszy test. Na 100 punktów dostałam 93.
Do wszystkich dotychczasowych umiejętności dokładam te nowo poznane w szkole. Umiem już robić kolejny masaż, w tak zwanym „wolnym stylu". Oczywiście próbujemy na sobie wszystkie masaże i zabiegi, żeby wiedzieć, jak to wygląda. Bardzo szybko można zorientować się, kto ma dar do robienia masażu, a kto masuje jak kierowca walca… Nauczyłam się też robić dwa zabiegi na ciało. Jeden polega na obsmarowaniu klienta glonami i olejkami, a następnie zapakowaniu go w folię. Drugi to masaż gorącymi kamieniami. To też przetestowałam na własnej skórze – bardzo przyjemne. Martwię się tylko, że nie mamy dużo możliwości, aby to wszystko dokładnie przećwiczyć, bo z niektórymi rzeczami strasznie gnamy do przodu. Jest tyle materiału do opanowania, że każdego dnia mam coś do nauki.
Całuję mocno, Nina
Koty zawieszone w prawach kocich
Cześć,
Po dwóch tygodniach mieszkania w YMCA, przenoszą wszystkich do rodzin angielskich (chyba po to, aby nie zwariować w tym hoteliku). I chwała im za to. Fajnie było tak pomieszkać razem, bo wszyscy się dobrze poznaliśmy, ale teraz pewna separacja od tysiąca innych osób jest wskazana. Trafiłam do samotnej Angielki w wieku około 60 lat, która dorabiała sobie wynajmując szkole, w której się uczę, 5 pokoi w swoim domu. W sumie ma miejsce dla 6 osób (tylko dziewczyn). Po przyjeździe okazało się, że byłam drugą osobą. Rotacja jest ogromna, bo ciągle ktoś przyjeżdża i wyjeżdża – jak w prawdziwym hotelu. Oprócz mnie jest jeszcze dziewczyna z RPA, którą nazwałam „cat walk" (koci chód), bo chodzi jak kot na wybiegu – nigdy się nie spieszy i zawsze w ten sam, melodyczny sposób porusza seksownie pośladkami.
Wybrałam sobie mały pokoik z wielkim łóżkiem, które zajmuje całą powierzchnię. Ale najważniejsze, że jestem sama. Po kliku dniach wprowadziły się kolejne dziewczyny: Szwedka, Holenderka i kolejne dwie dziewczyny z RPA. I miałyśmy komplet.
W domu jest bardzo wesoło i głośno. Nie zapomnę jak dziewczyny z RPA (a wszystkie w tym przypadku były murzynkami) zaczęły wymieniać między sobą opinie na temat polityki. Dopóki mówiły po angielsku miałam niesamowity ubaw, ale w miarę zagęszczania argumentów i podniesienia ciśnienia, zaczęły przechodzić na „africans" (ich dialekt) i nic już nie rozumiałam. Dziewczyny miały trochę inne poglądy polityczne niż ja. Mi to nie przeszkadzało, ale im chyba tak.
Właścicielka domu jest ciekawą osobą. Ma dwa koty, którym ciągle coś śpiewa. Śpiewając im, śpiewa oczywiście i nam, bo piosenka za każdym razem roznosi się po całym domu. Jeszcze wieczorne śpiewy jestem wstanie znieść, ale poranne doprowadzają mnie do szału. Zresztą nie tylko mnie.
Jedzenie przygotowywane przez Panią Domu składa się w większości z półproduktów. Rano płatki śniadaniowe (opakowanie ma chyba więcej wartości odżywczych niż same płatki) oraz tost z marmoladą. Na obiadokolację dostajemy produkty podchodzące z mrożonek, a puree ziemniaczane jest z torebeczki i trzeba jedynie zagęścić je mlekiem.
Ostatnio zgadałyśmy się z dziewczynami, że każdą coś gryzie w łóżku. Okazało się, że miałyśmy na piętrze pchły - od kotów, które wychodziły na całodzienne spacery po okolicy, a wieczorami wracały do domu na jedzenie. W międzyczasie roznosiły pchły po domu, a nas swędziały tyłki. Grzecznie zameldowałyśmy o tym w naszej szkole i następnego dnia Pani Domu odkaziła cały dom, besztając koty na całego. Nie wydaje mi się, aby koty w jakiś sposób to zrozumiały, ale jak zostałyśmy poinformowane przez właścicielkę domu: „Koty oficjalnie zostały zawieszone w prawach kocich na czas nieokreślony aż do odwołania". Nie bardzo wiedziałam, o co chodzi, ale skoro zostały zawieszone w swoich prawach, to koty już na pewno wiedzą, o co chodzi.
Ściskam, Nina
Halka to podstawa
Witam,
Ostatnio chorowałam (przeziębienie i katar mnie wykończyły), ale już wszystko wróciło do normy. Zdałam egzamin z masażu kamieniami i jak na razie nic ciekawego już mnie w szkole nie czeka. Teraz zaczęły się nudy – tak zwany „kurs retail". Uczymy się, jak sprzedawać usługi dostępne na statku, czyli jednym słowem, jak wciskać ludziom coś, czego nie chcą kupić. Prawdę mówiąc, takie umiejętności są bardzo przydatne. Mam dużo wolnego czasu, więc biegam na zajęcia.
W niedzielę byłam w centrum Londynu. Wcześniej nie miałam okazji, gdyż każdego dnia było coś do zrobienia. Nie chodziło mi o zobaczenie miasta, bo klika lat temu już je widziałam, ale o zmianę otoczenia. Nareszcie poczułam się jak w Londynie, a nie jak w dzielnicy etnicznej. Tam, gdzie mieszkam jest pełno Murzynów i Arabów. Szkoła jest blisko mojego domu, więc przez ostatnie trzy tygodnie w ogóle nie czułam, że jestem w Anglii. Wiem, że Londyn jest zbieraniną wszystkich narodowości i w ogóle mi to nie przeszkadza, ale czasami człowiek potrzebuje odmiany.
Nie uwierzycie, co się dzisiaj stało! Pierwszy raz w życiu byłam u dyrektorki „na dywaniku" za... brak halki pod spódnicą! Rano, po przyjściu do szkoły, zarządzono (z zaskoczenia) kontrolę strojów (w tej szkole są popieprzeni na punkcie wizerunku: fryzura, makijaż, itp.). Połowa szkoły (a jest nas ponad dwieście osób) została odesłana do domu, aby:
zszyć sukienki (te nieszczęsne rozporki na przodzie sukienki rozrywają się na potęgę),
wyprasować stroje, które ciągle się gniotą (wierzcie mi, nikt nie śmiałby przyjść do szkoły w niewyprasowanym stroju),
założyć halkę lub, jak w moim przypadku, pójść do sklepu i ją kupić,
poprawić fryzurę,
poprawić makijaż (albo go w ogóle zrobić),
iść do fryzjera i obciąć włosy.
Nauczycielki (niektóre nawet młodsze ode mnie) czasami przechodzą same siebie. Dwie, które dziś przeprowadziły kontrolę, są znienawidzone przez całą szkołę. Mają „nierówno pod sufitem. Jedna z nich jest brzydka jak „noc listopadowa
, a druga ma głos „kanarka ściśniętego w pasie gumką od majtek".
Kulturalnie zapytałam dyrektorkę, czy to konieczne, abym nosiła tę cholerną halkę, bo nie przepadam za nią. Już samo noszenie rajstop, które gryzą w tyłek każdego dnia i sukienki w kolorze kiblowej zieleni to dla mnie duże wyzwanie i niesamowite doznanie estetyczne. I do tego jeszcze ta halka! Wytłumaczono mi, że ogólnie przyjęte standardy i regulamin nie podlegają dyskusji i chociażbym miała się zabić w sukience i halce, to mam ją mieć!
Osoba, z którą wylądowałam u dyrektorki, dziwnym trafem była moją przyjaciółką, więc później wybrałyśmy się na zakupy. Całe przedpołudnie spędziłam w domu towarowym szukając halki. W międzyczasie poszłyśmy na lunch i dobrą kawę. W końcu nabyłam niezbędny towar, który sprawi, że będę wyglądać odpowiednio i godnie reprezentować firmę i niech mnie pocałują… Wszyscy dzisiaj mieli ubaw i opowiadali sobie wieczorem, za co byli odesłani do domu.
Dzień był niesamowicie zabawny i pełen nowych doznań spowodowanych obcowaniem z „RB, czyli „real bitch
(„prawdziwa kurwa – chodzi oczywiście o jedną z nauczycielek). „RB
jest skrótem powszechnie używanym w szkole, ale one chyba nawet