You are on page 1of 293

L.J.

Smith

Wizje w mroku
Tajemnicza moc. Optany Pasja
Przekad: A.Jagodziska A.Basiak
Wydawnictwo Amber 2010

by Hazaja www.chomikuj.pl/Hazaja by mejaczek www.chomikuj.pl/mejaczek

Spis treci:
Tajemnicza moc..3 Optany100 Pasja195

Tajemnicza moc

Rozdzia 1 Czarownicy nie zaprasza si na imprezy. Nawet jeli jest pikna. Na tym wanie polega
problem. Mam to gdzie, pomylaa Kaitlyn. Nikogo nie potrzebuj. Siedziaa wanie na historii i suchaa, jak Marcy Huang i Pam Sasseen planuj imprez. Trudno byo ich nie sysze: cichy, przepraszajcy gos pana Flynna nie mg konkurowa z podekscytowanymi szeptami. Kait udawaa, e nic nie syszy, i marzya tylko o tym, by uciec. Nie moga, zacza wic bazgra w zeszycie do historii. Miotay ni sprzeczne uczucia. Nienawidzia Pam i Marcy i yczya im mierci albo przynajmniej jakiego okropnego wypadku, z ktrego wyszyby pokiereszowane, pokonane i nieszczliwe. A jednoczenie czua ogromn tsknot. Gdyby tylko day jej szans i pozwoliy wej do swojego krgu. W kocu nie nalegaa, by by najpopularniejsz i najbardziej podziwian dziewczyn w szkole. Zadowoliaby si wasnym miejscem w grupie. A one krciy gowami i mwiy: Och, ta Kaitlyn, jest taka dziwna, ale co bymy bez niej zrobiy?" To by jej zupenie wystarczyo, eby tylko moga gdzie nalee. Ale nigdy tak nie bdzie. Marcy nigdy nie zaprosi jej na imprez, nigdy nie przyjdzie jej to nawet do gowy. Czarownicy si nie dostrzega: nikt si nawet nie domyla, e Kaitlyn, pikna, tajemnicza dziewczyna o dziwnych oczach, miaaby ochot gdziekolwiek pj. Mam to gdzie, pomylaa Kaitlyn, wracajc do punktu wyjcia. To mj ostatni rok. Jeszcze tylko jeden semestr. Potem kocz liceum i mam nadziej, e ju nigdy w yciu nie spotkam tych ludzi. Ale to by kolejny problem. W tak maym miasteczku jak Thoroughfare bdzie widywa zarwno kolegw, jak i ich rodzicw kadego dnia przez najbliszy rok. A potem nastpny i nastpny... Nie byo ucieczki. Gdyby moga wyjecha na studia, wszystko uoyoby si zupenie inaczej. Ale stracia szans na stypendium artystyczne... Poza tym by jeszcze ojciec. Potrzebowa jej i nie mieli pienidzy. Albo szkoa policealna, albo nic. Wyobrazia sobie najblisze lata spdzone w zimnych szkolnych salach, ktre wydaway jej si tak ponure niczym widoczny za oknem zimowy krajobraz Ohio. Ju zawsze bdzie tak siedzie i sucha, jak dziewczyny planuj kolejne imprezy, na ktre nigdy nie zostanie zaproszona. Wiecznie wykluczona. I ju zawsze bdzie cierpie, aujc, e nie jest prawdziw czarownic, wtedy mogaby rzuci na nie jaki okropny, bolesny i ogupiajcy czar. Gdy tak rozmylaa, cay czas rysowaa. A raczej poruszaa si jej rka, umys chyba nie bra w tym udziau. Spojrzaa na kartk i po raz pierwszy zobaczya swj rysunek. Pajczyna. Ale najdziwniejsze byo to, co byo pod spodem, bardzo blisko, niemal na wycignicie rki. Oczy. Szeroko otwarte, okrge oczy, ukryte za dugimi rzsami. Jak u sarenki Bambi. To byy oczy dziecka. Spojrzaa na rysunek i poczua, e zaczyna jej si krci w gowie, jakby spadaa w d, a rysunek wciga j do rodka. Uczucie byo okropne, ale znajome. Czua to samo za kadym razem, gdy narysowaa ktry z tych rysunkw. To przez nie zyskaa przydomek czarownicy. A do tego si speniay. Gwatownie odsuna si do tyu, czujc, e robi jej si niedobrze. Bagam, nie, pomylaa. Nie dzisiaj i nie tutaj, nie w szkole. To tylko nic nieznaczce bazgroy. Bagam, niech to bd tylko bazgroy.

Ogarn j lodowaty chd, jakby jej ciao, zupenie ignorujc umys, szykowao si na to, co miao nadej. Dziecko. Narysowaa oczy dziecka, wic jakie dziecko byo w niebezpieczestwie. Ale jakie dziecko? Spogldajc na kartk, Kait poczua w doni nagy skurcz. Palce podpowiaday jej, co powinna narysowa. Niewielkie pkole z boku. Zadarty nosek. Potem due, wypenione koo. Buzia, otwarta ze strachu, z blu lub zaskoczenia. Duy uk w miejscu brody. Kilka kresek przedstawiajcych wosy, a potem to nage swdzenie znikno. Wypucia powietrze. To wszystko. Dziecko na rysunku musiao by dziewczynk z burz wosw. Krconych wosw. adn dziewczynk z pajczyn na twarzy. Co si miao wydarzy i chodzio o t ma i pajka. Ale gdzie i komu? Kiedy? Dzisiaj? Za tydzie? W przyszym roku? To nie wystarczy. Nigdy nie wystarczao. To byo wanie najgorsze w tym jej okropnym darze. Rysunki byy bardzo dokadne i zawsze, ale to zawsze, si sprawdzay. Wkrtce wydarzy si co, co narysowaa na papierze. Ale nie wiedziaa kiedy. Co miaa teraz zrobi? Biega po miecie z megafonem, ostrzegajc mae dziewczynki przed pajkami? Zej na d do podstawwki i szuka maej o krconych wosach? Nawet gdyby sprbowaa to zrobi i tak wszyscy by od niej uciekli. Jakby to ona powodowaa wydarzenia, ktre pojawiay si na rysunkach. Jakby to bya jej wina, a ona je przecie tylko przepowiadaa. Kontury obrazu zaczy si rozmywa. Kaitlyn zamrugaa. Na pewno nie bdzie paka. Nigdy nie pakaa. Nigdy. Ani razu, przynajmniej od chwili, gdy miaa osiem lat i umara jej matka. Od tamtej pory umiaa powstrzyma zy. Nagle w klasie zrobio si zamieszanie. Gos pana Flynna, zazwyczaj tak cichy i melodyjny, e uczniowie mogli spokojnie uci sobie drzemk, nagle zamilk. Chris Barnabie, chopak ktry by dzisiaj dyurnym, przynis do sali row karteczk. Wezwanie. Kaitlyn patrzya, jak nauczyciel bierze wistek do rki, czyta go i agodnym wzrokiem wodzi po klasie, marszczc przy tym nos, by poprawi okulary. - Kaitlyn, pani dyrektor ci prosi. Kaitlyn signa po ksiki. Sza midzy awkami, wyprostowana z wysoko uniesion gow. Przeczytaa kartk: Kaitlyn Fairchild pilnie wzywana do gabinetu pani dyrektor!" Sowo pilnie" nadawao kartce nieco zowieszczy charakter. - Co, znowu wpakowaa si w kopoty? - zapyta jaki drwicy gos z pierwszego rzdu. Kaitlyn nie miaa pojcia, kto to powiedzia, ale nie zamierzaa si odwraca. Wysza z Chrisem na zewntrz. lak, znowu kopoty, pomylaa, kierujc si w stron gabinetu. O co tym razem chodzio? Te usprawiedliwienia, ktre ojciec podpisa" zeszej jesieni? Kaitlyn sporo opuszczaa, bo czasami miaa wszystkiego serdecznie do. Gdy robio si naprawd le, sza ulic Piua w kierunku wiejskich gospodarstw i zaczynaa rysowa, lam jej nikt nie przeszkadza. - Przykro mi, e masz kopoty - rzuci Chris Barnabie, gdy dotarli do gabinetu. - To znaczy... jeeli masz kopoty. Kaitlyn zmrozia go wzrokiem. Wydawa si w porzdku: lnice wosy, agodne oczy, troch jak Hello Sailor, cocker spaniel, ktrego miaa przed laty. Ale ani na chwil nie daa si nabra.

Chopcy byli do niczego. Kait doskonale wiedziaa, dlaczego byli dla niej tacy mili. Po matce odziedziczya kremow irlandzk cer i pomienne wosy, a take gibk i smuk figur. Ale przynajmniej jej oczy byy wasne, i w tym momencie postanowia je bezlitonie wykorzysta. Spojrzaa Chrisowi prosto w twarz. Chopak zrobi si blady. Typowa reakcja ludzi, ktrzy spojrzeli jej w oczy. Byy ciemnoniebieskie z ciemnymi plamkami na rodku i czarnymi obwdkami wok tczwek. Ojciec mwi, e byy pikne i zostaa naznaczona przez wrki. Ale ludzie wiedzieli swoje. Odkd sigaa pamici, wszyscy wok szeptali, e jej oczy s dziwne i ze. Widziay to, czego nie powinny widzie. Czasami, jak w tej chwili, Kaitlyn uywaa ich jak broni. Tak dugo wpatrywaa si w Chrisa, a w kocu biedak si cofn. Potem spucia skromnie rzsy i wesza do gabinetu. Poczua chor satysfakcj, ale tylko przez chwil. W kocu to aden wyczyn wystraszy cocker spaniela. Sama bya zbyt przestraszona i nieszczliwa, by si tym przejmowa. Sekretarka wskazaa jej rk drzwi do gabinetu. Kaitlyn przygotowaa si na najgorsze. Dyrektor McCasslan nie bya sama. Obok niej siedziaa opalona moda kobieta o krtkich jasnych wosach. - Gratuluj - odezwaa si jasnowosa kobieta. Szybkim i wdzicznym ruchem podniosa si z krzesa. Kaitlyn staa w miejscu z wysoko uniesion gow. Nie wiedziaa, co ma o tym myle. Ale w nastpnej chwili ogarno j dziwne przeczucie. To jest to. Na to wanie czekaa. Nie wiedziaa tylko, e na co czekaa. Oczywicie, e tak. I to jest wanie ten moment. Nastpne minuty odmienia twoje ycie. - Nazywam si Joyce - przedstawia si blondynka. - Joyce Piper. Nie pamitasz mnie?

Rozdzia 2 Kobieta wydawaa si znajoma. Lnice jasne wosy przylegay do jej gowy jak wilgotne
futro foki, a jej oczy miay niezwyky akwamarynowy odcie. Miaa na sobie elegancki rowy kostium, ale poruszaa si z wdzikiem instruktorki fitness. Nagle Kaitlyn co sobie przypomniaa. - Badanie wzroku! Joyce pokiwaa gow. - Dokadnie! - odpara z oywieniem. - Co z tego pamitasz? Kaitlyn ze zdumieniem spojrzaa na pani McCasslan. Dyrektorka, niska, pulchna, ale bardzo adna kobieta, pooya rce na biurku. Wygldaa spokojnie, ale oczy jej lniy. W porzdku, wic nie jestem w tarapatach, pomylaa Kait. Ale o co tu chodzi? Staa na rodku pokoju z niepewnym wyrazem twarzy. - Nie bj si, Kaitlyn - powiedziaa pani McCasslan. Pomachaa w powietrzu drobn doni z du liczb piercionkw. - Usid. Kait usiada. - Nie gryz - dodaa Joyce. Sama te usiada, ani przez chwil nie spuszczajc z Kait wzroku. - No, to co zapamitaa?

- To byo zwyke badanie, jak u optyka - odezwaa si powoli Kaitlyn. - Mylaam, e chodzi o jaki nowy program. Wszyscy testowali swoje nowe programy wanie tutaj. Najwyraniej Ohio byo na tyle reprezentatywnym stanem, e jego mieszkacy stanowili idealne krliki dowiadczalne. Joyce lekko si umiechna. - Bo to by nowy program. Ale tak naprawd nie chodzio nam o badanie wzroku. Pamitasz ten test, w ktrym miaa spisa litery, ktre widziaa? - Eee... tak. - Trudno jej byo cokolwiek sobie przypomnie, bo wszystko, co si wtedy wydarzyo, spowia mga. To byo zeszej jesieni, gdzie na pocztku padziernika, pomylaa Kait. Joyce przysza do auli i rozmawiaa z jej klas. To pamita. Prosia ich o wspprac, a potem pokazaa im kilka wicze relaksacyjnych", po ktrych Kaitlyn poczua si rozluniona. - Daa nam pani owki i kartki papieru - zawahaa si Kait. - A potem na ekranie pojawiy si litery, ktre robiy si coraz mniejsze. Ledwo mogam pisa - dodaa. - Byam caa odrtwiaa. - To tylko hipnoza, ebycie pozbyli si zahamowa - wyjania Joyce, nachylajc si do przodu. - Co dalej? - Pisaam kolejne litery. - To prawda - zgodzia si Joyce. Na jej opalonej twarzy pojawi si umiech. - Nie da si tego ukry. - Wic mam dobry wzrok? - zapytaa po chwili Kait. - Tego nie wiem. - Joyce wyprostowaa si, a umiech nie schodzi jej z twarzy. - Chcesz wiedzie, jak to naprawd wygldao, Kaitlyn? Pokazywalimy wam coraz mniejsze litery, a w kocu wcale ich nie byo. - Niebyo? - Nie na ostatnich dwudziestu slajdach. Byy tam tylko bezksztatne kropki i nawet gdyby miaa sokoli wzrok, i tak nic by nie widziaa. Kaitlyn poczua na plecach chodny dreszcz. - Ale ja widziaam litery - nalegaa. - Wiem. Ale nie oczami. W pokoju zapanowaa kompletna cisza. Kailtyn czua, e serce wali jej jak oszalae. - W pokoju obok kto by - wyjania Joyce. - Student, o doskonalej koncentracji, i to on przyglda si tablicom z literami. Dlatego je widziaa, Kait. Jego oczami. Czekaa na kolejne litery, wic miaa otwarty umys i zobaczya to, co on. - Ale to nie dziaa w ten sposb - powiedziaa cicho Kaitlyn. Tylko nie to... Tylko nie kolejny przeklty dar. - Wanie, e tak. To jest to samo - odpara Joyce. - To si nazywa zdalne postrzeganie. wiadomo czego, co wykracza poza nasze zwyczajne zmysy.. Twoje rysunki to te przykad pozazmysowe go postrzegania zdarze, czasami takich, ktre si jeszcze nie wydarzyy. - Skd pani wie o moich rysunkach? - Kait poczua silny przypyw emocji, ktry natychmiast postawi j na nogi. To niesprawiedliwe: jaka obca osoba przychodzi i bawi si z ni w kotka i myszk, testuje, oszukuje, a w dodatku mwi 0 jej prywatnych rysunkach. To byy bardzo osobiste rysunki 1 nawet ludzie w Thoroughfare mieli na tyle przyzwoitoci, by o nich nie wspomina. - Powiem ci, co wiem - kontynuowaa Joyce. Mwia cichym, rytmicznym gosem, intensywnie wpatrujc si w Kaitlyn. - Wiem, e po raz pierwszy odkrya swj dar, gdy miaa dziewi lat. W twojej okolicy zagina wtedy may chopiec... - Danny Lindenmayer - wtrcia szybko dyrektorka. - Danny Lindenmayer - powtrzya Joyce, nie spuszczajc oczu z Kait. - Policja pukaa od drzwi do drzwi, szukali go. Kiedy twj ojciec z nimi rozmawia, ty akurat rysowaa. Sy-

szaa, co mwili o zaginionym chopcu. A kiedy skoczya, zobaczya rysunek, ktrego nie moga zrozumie. Narysowaa drzewa, most... i co kwadratowego. Kaitlyn z rezygnacj pokiwaa gow. Wspomnienie nie dawao jej spokoju i czua, e zaczyna jej si krci w gowie. Przypomniaa sobie swj pierwszy rysunek, taki mroczny i dziwny. Poczua wtedy strach... Wiedziaa, e jej palce narysoway co bardzo zego, ale nie wiedziaa dlaczego. - A nastpnego dnia w telewizji zobaczya miejsce, w ktrym znaleziono ciao chopca powiedziaa Joyce. - Pod mostem, w pobliu drzew... w skrzyni. - W czym kwadratowym - dodaa Kaitlyn. - To idealnie pasowao do twojego rysunku, chocia nie miaa pojcia o tym miejscu. Most oddalony by o jakie czterdzieci pi kilometrw i znajdowa si w miasteczku, w ktrym nigdy nie bya. Kiedy ojciec zobaczy wiadomoci, od razu rozpozna twj rysunek i by bardzo podekscytowany. Zacz go pokazywa i opowiada ca histori. Ale ludzie nie zareagowali zbyt dobrze. Ju i tak uwaali, e jeste dziwna z powodu twoich oczu. Ale to byo co zupenie innego. I wcale im si nie spodobao. A kiedy wszystko zaczo si powtarza, a twoje rysunki okazay si prorocze, ludzie si przestraszyli. - I teraz Kaitlyn ma pewne trudnoci w kontaktach z innymi ludmi - wtrcia delikatnie dyrektorka. - Z natury jest buntowniczk, a do tego szybko si denerwuje. Zrobia si te draliwa i chodna. To pewnie samoobrona. - Dyrektorka pokrcia gow. Kaitlyn popatrzya na ni z gniewem, ale jej spojrzenie nie miao w sobie mocy. Spokojny, miy gos Joyce cakowicie j rozbroi. Znowu usiada. - Wic teraz wszystko ju pani o mnie wie - odezwaa si do Joyce. - Mam problem w kontaktach z ludmi, wic... - Nie masz adnego problemu - przerwaa jej Joyce. Wydawaa si wstrznita. Pochylia si i dodaa: - Masz ogromny dar. Nie rozumiesz tego, Kaitlyn? Nie zdajesz sobie sprawy, jaka jeste niezwyka i cudowna? Z tego co Kaitlyn wiedziaa, niezwyka wcale nie znaczyo cudowna. - Na caym wiecie jest zaledwie garstka osb, ktre potrafi robi to co ty - stwierdzia Joyce. - W caych Stanach znalelimy zaledwie picioro. - Picioro? - Pitk uczniw z ostatniej klasy szkoy redniej. Picioro dzieciakw. Oczywicie kady z was ma inny talent, nie potraficie robi tego samego. Ale to jest wanie wspaniae. Tego wanie szukalimy. Bdziemy mogli wykona seri eksperymentw. - Chcecie na mnie eksperymentowa? - Kaitlyn spojrzaa na dyrektork. - Zagalopowaam si. Pozwl, e ci wszystko wyjani. Przyjechaam z San Carlos w Kalifornii... To przynajmniej wyjaniao opalenizn. - ...i pracuj w Instytucie Zetesa. To bardzo mae laboratorium, nie takie jak w SRI* czy na Uniwersytecie Duke'a. Powstao w zeszym roku ze stypendium naukowego Fundacji Zetesa. Pan Zetes jest... Och, co mog o nim powiedzie? To niesamowity czowiek. Jest prezesem duej korporacji w Dolinie Krzemowej. Ale tak naprawd jego najwiksz pasj s zjawiska nadprzyrodzone. Badania parapsychologiczne. Joyce przerwaa, odgarniajc z czoa lnice jasne kosmyki. Kaitlyn chciaa powiedzie jej co naprawd wanego. - Wyoy fundusze na specjalny, bardzo skomplikowany projekt. To on wpad na pomys, eby w caym kraju zorganizowa badania w szkoach i poszuka uczniw o nadprzyrodzonych zdolnociach. I znale pitk czy szstk tych najlepszych, ktrzy stanowi prawdziw mietank, i sprowadzi ich do Kalifornii na roczne badania. - Roczne?

- To jest wanie najpikniejsze, nie rozumiesz? Zamiast kilku sporadycznych testw, moglibymy was bada codziennie, o regularnych porach. Moglibymy zmienia wasze umiejtnoci za pomoc biorytmw, diety... - Joyce nagle urwaa. Uwanie przygldaa si Kait i chwycia j za rce. - Kaitlyn, opu swoje mury i posuchaj mnie przez chwil. Moesz to zrobi? Kait czua, jak jej rce zaczynaj dre w chodnym ucisku jasnowosej kobiety. Gono przekna lin, nie mogc oderwa wzroku od jej akwamarynowych oczu. - Kaitlyn, nie przyjechaam tu, by ci skrzywdzi. Bardzo ci podziwiam. Jeste obdarzona cudownym darem. Chc go zbada. Cae ycie przygotowywaam si do takich bada. Skoczyam Uniwersytet Duke'a, wiesz, tam gdzie Rhine przeprowadza swoje telepatyczne eksperymenty. Zrobiam dyplom z parapsychologii, pracowaam w Laboratorium Dream w Maimonides, w Fundacji Mind Science w San Antonio i w laboratorium zajmujcym si badaniem zjawisk paranormalnych w Princeton. Przez cay czas marzyam o takim obiekcie jak ty. Razem moemy udowodni, e to, co robisz, jest prawdziwe. Znajdziemy naukowe argumenty i udowodnimy caemu wiatu, e postrzeganie pozazmysowe naprawd istnieje. Przerwaa, a Kaitlyn usyszaa szum drukarki z pokoju obok. - S w tym te pewne korzyci dla ciebie, Kaitlyn - odezwaa si pani McCasslan. - Chyba powinna jej pani wyjani, jakie s warunki. - Tak. - Joyce pucia rk Kaitlyn i podniosa z biurka folder. - Bdziesz chodzia do bardzo dobrej szkoy w San Car-los, eby ukoczy ostatni klas. W tym czasie zamieszkasz w Instytucie z pozosta czwrk, ktr wybralimy. Kadego popoudnia bdziemy przeprowadza testy, ale one nie zajm wam duo czasu, najwyej godzin albo dwie. A pod koniec roku otrzymasz stypendium na wybran przez siebie uczelni. - Joyce otworzya folder i podaa go Kaitlyn. - Bardzo hojne stypendium. - Niezwykle hojne stypendium - dodaa pani McCasslan. Kaitlyn wpatrywaa si w liczb widoczn na kartce. - To... dla nas wszystkich, tak? Do podziau? - To dla ciebie - powiedziaa Joyce. - Tylko dla ciebie. Kaitlyn czua, e krci jej si w gowie. - Bdziesz pracowa dla dobra nauki - namawiaa Joyce. - Poza tym rozpoczniesz zupenie nowe ycie. Nikt z twojej nowej szkoy nie musi wiedzie, dlaczego tam jeste. Moesz by zwyk uczennic liceum. A na jesieni bdziesz moga pojecha na uczelni w Stanford albo na Uniwersytet San Francisco. San Carlos jest zaledwie p godziny drogi od San Francisco. A potem bdziesz wolna. Kaitlyn czua, e naprawd krci jej si w gowie. - Pokochasz zatok. Soce, adne plae. Wiesz, e gdy wczoraj wyjedaam, byo tam ponad dwadziecia stopni? I to zim. Sekwoje, palmy... - Nie mog - odpara cicho Kaitlyn. Joyce i dyrektorka spojrzay na ni w zdumieniu. - Nie mog - powtrzya goniej Kait, chowajc si za wewntrznym murem. Czua, e inaczej mogaby ulec wizji, ktr roztaczaa przed ni Joyce.

* SRI - jeden z najbardziej znanych na wiecie orodkw naukowych, zaoony w 1946 roku jako Stanford Research Institute, na Uniwersytecie Stanforda (przyp. tum.).

- Nie chcesz si std wyrwa? - zapytaa cicho Joyce.

Czy nie chc? I to jak. Czasami czua si jak ptak uderzajcy skrzydami o szyb. Chocia nie bardzo wiedziaa, co by zrobia, gdyby wreszcie udao jej si std wydosta. Ale musiao by jakie miejsce, w ktrym czuaby si jak w domu. Miejsce, do ktrego by pasowaa. Nigdy nie mylaa, e Kalifornia moe by takim miejscem. Wydawaa jej si zbyt bogata, podniecajca i ekscytujca. To byo jak sen. I ta forsa... Ale ojciec. - Nic pani nie rozumie. Chodzi o mojego ojca. Nigdy si z nim nie rozstaj, przynajmniej od mierci mamy. On mnie potrzebuje. Nie jest... On naprawd mnie potrzebuje. Pani McCasslan popatrzya na ni ze wspczuciem. Ona oczywicie znaa jej tat. Kiedy by znakomitym profesorem filozofii, pisa ksiki. Ale po mierci matki Kaitlyn sta si jakby... nieobecny. Wykonywa drobne prace w miecie. Wiele na tym nie zarabia. A kiedy przychodziy rachunki, przestpowa z nogi na nog i zawstydzony szarpa wosy. Zachowywa si jak dziecko, ale uwielbia Kait, a ona jego. Nigdy nie pozwoli, by kto go skrzywdzi. Miaaby go teraz zostawi i to zanim jeszcze dorosa do college'u? I pojecha na cay rok do Kalifornii... - To niemoliwe - powtrzya. Pani McCasslan przygldaa si uwanie swoim pulchnym doniom. - Ale Kaitlyn, nie sdzisz, e twj ojciec chciaby, eby pojechaa? eby zrobia to, co jest dla ciebie najlepsze? Kaitlyn pokrcia gow. Nie chciaa sucha adnych argumentw. Podja ju decyzj. - Nie chciaaby nauczy si, jak kontrolowa swoje umiejtnoci? - zapytaa Joyce. Kaitlyn spojrzaa na ni uwanie. Nigdy nie pomylaa o tym, e mogaby to kontrolowa. Rysunki pojawiay si w najmniej oczekiwanym momencie, przejmoway wadz w jej rkach, a ona nawet nie zdawaa sobie z tego sprawy. Nigdy nie wiedziaa, e co si stao, dopki nie skoczya rysowa. - Myl, e moesz si tego nauczy - twierdzia Joyce. -Myl, e razem mogybymy si uczy. Kaitlyn otworzya usta, ale zanim zdya cokolwiek powiedzie, na zewntrz rozleg si potworny haas. omot, zgrzyt i trzask, wszystko naraz. Haas by tak oguszajcy, e Kaitlyn od razu pomylaa, e stao si co nadzwyczajnego. I to gdzie bardzo blisko. Joyce i pani McCasslan podskoczyy, ale dyrektorka pierwsza dopada do drzwi. Wybiega na ulic, a Kait i Joyce ruszyy za ni. Ludzie krcili si po obu stronach Harding Street, rozgniatajc butami nieg. Zimne powietrze szczypao Kaitlyn w policzki. Blask zachodzcego soca tworzy ostry kontrast pomidzy wiatem a cieniem, a obraz, ktry ujrzaa Kaitlyn, wydawa si niezwykle skupiony i wyrany. ty samochd marki Neon sta na ulicy. Tylne koa mia na chodniku, a lewe drzwi byy cakowicie wgniecione. Najwyraniej zosta uderzony w bok i si obrci. Kaitlyn rozpoznaa wz. Nalea do Jerry'ego Crutchfielda, jednego z nielicznych uczniw, ktrzy mieli samochd. Na rodku ulicy, naprzeciwko Kaitlyn, zatrzymao si granatowe kombi. Przd samochodu by cakowicie skasowany, metal powykrcany i zdeformowany, a przednie wiata rozbite. Polly Vertanen, uczennica modszej klasy, cigna pani McCasslan za rkaw. - Wszystko widziaam, pani McCasslan. Jerry wanie wyjeda z parkingu, ale tamto kombi tak pdzio. Po prostu w niego uderzyo... Jechao za szybko. - To samochd Marian Gunter! - krzykna pani McCasslan. - A w rodku jest jej maa creczka. Nie ruszajcie jej! Nie ruszajcie! - Dyrektorka mwia dalej, ale Kait przestaa jej sucha.

Wpatrywaa si w przedni szyb kombi. Wczeniej niczego nie zauwaya. Zgromadzeni wok ludzie zaczli krzycze i biega w rne strony. Kaitlyn staa oniemiaa. Cay jej wiat skupi si na przedniej szybie samochodu. Maa dziewczynka uderzya o szyb, a moe to szyba na ni poleciaa. Dotykaa czoem okna, jakby wygldaa na zewntrz. Miaa szeroko otwarte oczy. Due, okrge oczy, z dugimi rzsami. Jak u sarenki Bambi. Zadarty nosek i zaokrglon brod, a jej krcone jasne wosy przykleiy si do szyby. Szko przypominao pajczyn. Pajczyna przyklejona do twarzy dziecka. - O nie, prosz, nie... - wyszeptaa Kaitlyn. Poczua, e kurczowo si czego chwycia, ale nie bardzo wiedziaa czego. Kto j podtrzymywa. W oddali sycha byo zbliajce si syreny. Wok samochodu zgromadzi si spory tum, przesaniajc Kaitlyn widok dziecka. Znaa Curta Guntera. To musiaa by Lindy, jego maa siostrzyczka. Czemu Kait si nie domylia? Dlaczego rysunek nic jej nie podpowiedzia? Czemu nie narysowaa zderzajcych si samochodw, opatrzonych konkretn dat i miejscem, zamiast twarzy tego nieszczliwego dziecka? Czemu to wszystko byo kompletnie bezuyteczne, tak cholernie bezuyteczne...? - Chcesz usi? - zapytaa osoba, ktr j trzymaa. To bya Joyce Piper. Kait si trzsa. Oddychaa bardzo szybko i jeszcze mocniej chwycia Joyce. - Mwia serio, e mogabym kontrolowa... to, co robi? - Kait nie moga tego nazwa talentem. Joyce spojrzaa na ni, a potem przeniosa wzrok na roztrzaskane samochody. Na jej twarzy pojawio si zrozumienie. - lak sdz, lak mam nadziej. - Ale musisz mi obieca. Joyce spojrzaa jej prosto w oczy w sposb, w jaki w Thoroughfare nikt nie mia na ni patrze. - Obiecuj, e sprbuj, Kait. - W takim razie jad. Mj ojciec to zrozumie. Akwamarynowe oczy Joyce zalniy. - lak si ciesz. - Przeszed j gwatowny dreszcz. - Dwadziecia stopni, Kait - dodaa cicho, niemal z roztargnieniem. - Nie pakuj zbyt wielu rzeczy. Tej nocy Kaitlyn miaa dziwnie realistyczny sen. Staa na skalistym cyplu niewielkiej mierzei otoczonej zimnym, szarym oceanem. Chmury nad jej gow byy niemal czarne, a wiatr opryskiwa jej twarz wod. Niemal czua panujce wok wilgo i chd. Nagle usyszaa, jak za plecami kto krzykn jej imi, ale gdy si odwrcia, sen si skoczy.

Rozdzia 3 Gdy Kait wysza z samolotu, krcio jej si w gowie, ale bya zadowolona. Nigdy
wczeniej nie leciaa samolotem, a okazao si, e to buka z masem. Przy starcie i ldowaniu ua gum i co godzin gimnastykowaa si w malekiej toalecie, eby si rozrusza. Kiedy samolot dojeda do rkawa, uczesaa wosy i wygadzia czerwon sukienk. Idealnie. Bya bardzo szczliwa. Gdy podja ju decyzj o wyjedzie, od razu poczua si lepiej. Wyprawa do Instytutu przestaa by smutn koniecznoci, a staa si snem, o ktrym mwia Joyce. Pocztkiem jej nowego ycia. Ojciec zachowa si wspaniale i by bardzo

wyrozumiay. Odprowadzi j nawet na lotnisko, jakby faktycznie wybieraa si na studia. Joyce miaa czeka na ni w San Francisco. Na lotnisku jednak panowa tok i nie byo ladu Joyce, a wok przewijay si tabuny ludzi. Kaitlyn staa blisko bramki z wysoko uniesion gow, prbujc wyglda nonszalancko. Nie chciaa, by ktokolwiek do niej podszed i zapyta, czy nie potrzebuje pomocy. - Przepraszam. Kaitlyn zerkna z ukosa w kierunku, skd dochodzi nieznajomy glos. Ale to nie bya propozycja pomocy, ale co o wiele gorszego. Przed ni sta jaki sekciarz, z tych co to krc si po lotniskach i prosz o pienidze. Mia na sobie dziwne czerwone szaty. Toskaska czerwie, pomylaa Kaitlyn, na wypadek gdyby kiedy miaa ochot go namalowa. - Czy mgbym zaj ci chwilk? - Gos mia uprzejmy, ale natarczywy, wydawa si nawet apodyktyczny. Mczyzna mwi z obcym akcentem. Kait prbowaa si cofn, ale on chwyci j za rk. Zdumiona spojrzaa w d. Szczupe palce zacisn na jej nadgarstku. W porzdku, palancie, sam tego chciae. Z wciekoci skierowaa na niego ca moc swoich ciemnoniebieskich oczu otoczonych tajemniczymi obwdkami. Ale mczyzna spokojnie jej si przyglda, a kiedy Kait spojrzaa mu gboko w oczy, a zatoczya si do tyu. Mia karmelow skr, a oczy skone i bardzo ciemne, ze zmarszczk naktn. Patrzc na niego, Kaitlyn natychmiast przyszo do gowy okrelenie przenikliwe spojrzenie". Mia lekko krcone wosy w odcieniu jasnego brzu. Nic do siebie nie pasowao. Ale to nie to cio j z ng, a poczucie, e by bardzo stary. W jego oczach widziaa upywajce stulecia. Tysiclecia. Kait nie pamitaa, by kiedykolwiek w yciu naprawd krzyczaa, ale tym razem postanowia to zrobi. Nie miaa szans. Mczyzna jeszcze mocniej cisn jej nadgarstek i zanim zdya wzi kolejny oddech, stracia rwnowag. Facet w dziwnym ubraniu cign j z powrotem do korytarza, ktry prowadzi prosto do samolotu. Z tym e teraz nie byo tam adnego samolotu, a korytarz wieci pustkami. Podwjne drzwi zamkny si, odcinajc Kaitlyn od reszty lotniska. Nadal bya zbyt zszokowana, by krzycze. - Nie ruszaj si, to nie zrobi ci krzywdy - sykn mczyzna, patrzc na ni twardym wzrokiem. Kaitlyn mu nie wierzya. Obcy nalea do jakiej sekty i najwyraniej mia nierwno pod sufitem. Zacign j przecie w kompletnie opustoszae miejsce. Powinna bya go wczeniej zaatakowa i krzycze, kiedy jeszcze miaa okazj. Teraz znajdowaa si w puapce. Nie puszczajc jej rki, mczyzna zacz szuka czego pod ubraniem. Pewnie pistoletu albo noa, pomylaa Kaitlyn, a serce walio jej jak oszalae. Gdyby cho na chwil j puci, gdyby moga przedosta si na drug stron drzwi, gdzie byli inni ludzie... - Prosz - odezwa si mczyzna. - Chc tylko, eby na to spojrzaa. Nie trzyma pistoletu, a jedynie kawaek papieru. Byszczcego, zoonego papieru. Kaitlyn pomylaa, e to jaka ulotka. Nie wierz, pomylaa. To naprawd wariat. - 'tylko popatrz - powtrzy mczyzna. Kaitlyn nie miaa wyjcia, facet macha jej kartk przed samym nosem. Zobaczya kolorowe zdjcie ranego ogrodu. Ogrd otoczony by murem, a na samym rodku staa fontanna, z ktrej co tryskao. Moe to jaka rzeba lodowa, pomylaa oszoomiona Kaitlyn. Fontanna bya wysoka, biaa i niemal przeroczysta jak kolumna z fasetami. Na jednej z licznych faset odbijaa si maleka ra. Serce nadal walio jej z caych si. To wszystko byo zbyt dziwne. I przeraajce, jakby nieznajomy naprawd prbowa j skrzywdzi. - Ten kryszta... - zacz, a wtedy Kaitlyn dostrzega swoj szans.

Mczyzna rozluni nieco elazny uchwyt i skupi wzrok na fotografii. Wtedy Kaitlyn z caej siy go kopna zadowolona, e ma na sobie buty na obcasach i wbia mu w ydk piciocentymetrow szpilk. Facet krzykn i puci j. Kaitlyn rzucia si do drzwi i wpada prosto na lotnisko. A potem zacza biec, nie ogldajc si za siebie. Omijaa krzesa oraz aparaty telefoniczne wiszce na cianach i na olep kierowaa si w stron tumu zgromadzonego w hali. Zatrzymaa si dopiero, gdy usyszaa, jak kto woa jej imi. - Kaitlyn! To bya Joyce, ktra sza do bramki. Kait nigdy w yciu nie czua takiej ulgi na czyj widok. - Przepraszam, byy straszne korki, a parkowanie w tym miejscu graniczy z cudem... - Joyce urwaa. - Co si stao? Kaitlyn wpada jej w ramiona. Teraz, kiedy bya ju bezpieczna, chciao jej si mia. To pewnie histeria. Trzsy jej si nogi. - To dziwne - wydusia. - lam by jaki facet z sekty czy z czego takiego. Zapa mnie. Pewnie chcia forsy, ale mylaam, e... - Jak to ci zapa? Gdzie jest? Kaitlyn pomachaa w roztargnieniu rk. - Gdzie tam. Kopnam go i uciekam. Akwamarynowe oczy Joyce bysny z zadowolenia, ale powiedziaa jedynie: - Chodmy. Powinnymy to zgosi ochronie lotniska. - Oj, ale ju czuj si lepiej. To by jaki wariat... - Takich wariatw si zamyka. Nawet w Kalifornii - odpara stanowczo Joyce. Ochrona wysaa kilku ludzi w poszukiwaniu mczyzny, ale ten przepad bez wieci. - Poza tym - poinformowa je stranik - nie mg otworzy drzwi na tamten korytarz. Cay czas s zamknite. Kaitlyn nie chciaa si kci. Wolaa o wszystkim zapomnie i jecha do Instytutu. Nie tak wyobraaa sobie swj pierwszy dzie w Kalifornu. - Chodmy ju. - Pocigna Joyce za rk. Dziewczyna westchna i skina gow. Odebray bagae Kaitlyn i poszy w stron maego zielonego kabrioletu. Kiedy ruszyy, Kait miaa ochot skaka na fotelu. W domu panowa mrz, a na ziemi leao pidziesit centymetrw niegu. A tu jechay z opuszczonym dachem, a wiatr rozwiewa jasne wosy Joyce. - Jak si czuje ta maa dziewczynka z wypadku? - zapytaa Joyce. Dobry nastrj Kaitlyn prysn jak baka mydlana. - Cay czas jest w szpitalu. Nikt nie wie, czy z tego wyjdzie. - Kaitlyn zacisna usta, jakby chciaa da do zrozumienia, e nie ma zamiaru rozmawia o Lindy. Ale Joyce nie zadawaa wicej pyta. Zamiast tego powiedziaa: - W Instytucie jest ju troje twoich wsplokatorw. Lewis i Anna. Myl, e ich polubisz. Lewis - to chopak. - Ilu bdzie chopakw? - zapytaa podejrzliwie Kaitlyn. - Obawiam si, e trzech - odpara ponuro Joyce, posyajc Kait rozbawiona spojrzenie. Ale Kaitlyn wcale nie byo do miechu. Trzech chopakw i tylko jedna dziewczyna. Trzech niechlujnych, nieopanowanych i nakrconych hormonami Power Rangersw. Kaitlyn prbowaa ju kiedy zadawa si z chopakami. Jakie dwa lata temu, kiedy bya w drugiej klasie. Pozwolia jednemu z nich zabiera si na randki nad jezioro Erie w kady pitkowy i sobotni wieczr. Znosia nawet jego gupie umizgi, przynajmniej w pewnych granicach, a on opowiada jej o Metallice, Brownsach, Bengalsach i czerwonych samochodach Trans Am. Czyli o wszystkim, o czym nie miaa zielonego pojcia. Po pierwszej randce stwierdzia, e faceci s jednak jakim obcym gatunkiem, i przestaa go sucha. Cay czas miaa nadziej, e zaprosi j w kocu na jak imprez ze swoj ekip.

Wszystko miaa zaplanowane w najdrobniejszych szczegach. Zabierze j do jednego z tych duych domw na wzgrzach, do ktrych nigdy nie zostaa zaproszona. Woyaby co lunego, ale nie za bardzo, eby nie obrazi gospodyni. On bdzie j obejmowa, a ona bdzie zachowywa si skromnie. Wszyscy mieliby okazj przekona si, e nie jest adnym potworem. Pozwoliliby jej wej do swojego wiata, moe nie od razu, ale wczeniej czy pniej przyzwyczailiby si do jej towarzystwa. Niezupenie. Jak tylko wspomniaa o imprezie, jej mionik jezior zacz co krci. Ale w kocu prawda wysza na jaw. Nie mia zamiaru zabiera jej w adne miejsce publiczne. wietnie sprawdzaa si na wypady nad jezioro, ale nie bya wystarczajco dobra, by pokazywa si z ni w towarzystwie. To bya jedna z tych nielicznych sytuacji, kiedy trudno jej byo powstrzyma zy. Zacisna usta i kazaa odwie si do domu. Przez ca drog chopak robi si coraz bardziej wcieky. A w kocu z hukiem otworzy jej drzwi i sykn: - I tak miaem ci rzuci. Nie jeste jak normalne dziewczyny- Jeste oziba. Kait gapia si za odjedajcym samochodem. Wic bya nienormalna, wietnie. To akurat wiedziaa. I oziba. Ze sposobu, w jaki to powiedzia, domylia si, e nie chodzio o jej charakter. Mia na myli co wicej. wietnie. Wolaaby ju cae ycie by sama, ni przeywa cokolwiek z takim facetem. Na samo wspomnienie jego wilgotnych doni na swoich ramionach miaa ochot wytrze rce o czerwon sukienk. Wiec jestem oziba, mylaa Kait, wiercc si na przednim siedzeniu kabrioletu. I co z tego? W yciu jest wiele innych ciekawszych rzeczy. Poza tym miaa gdzie, iu chopakw bdzie w Instytucie. Bdzie ich ignorowa i trzyma si blisko Anny. Oby tylko Anna nie miaa fioa na punkcie facetw. I oby ci polubia, doda cichy, natarczywy gos w jej gowie. Kaitlyn stumia t myl i pozwolia, by wiatr rozwiewa jej wosy. Cieszya si jazd i socem. - Daleko jeszcze? - zapytaa. - Nie mog si doczeka. Joyce si rozemiaa. - Nie, ju niedaleko. Teraz jechay po osiedlowych uliczkach. Kaitlyn rozgldaa si wok z zapaem, ale i z lekkim uczuciem niepokoju. A jeli Instytut okae si zbyt duy, zbyt sterylny i oniemielajcy? Wyobraaa sobie ogromny, przysadzisty budynek z czerwonej cegy, podobny do jej szkoy w Thoroughfare. Joyce wjechaa na podjazd, a Kait z niedowierzaniem rozgldaa si wok. - To tutaj? - Aha. - Ale ten budynek jest fioletowy. I to jeszcze jak. ciany miay chodny fioletowy odcie, drewniane wykoczenia wok okien byy ciemnofioletowe, a drzwi i balkony - jaskrawofioletowe. Wyjtek stanowiy szary skony dach i komin. Kait czua si tak, jakby kto wrzuci j do basenu wypenionego sokiem z ciemnych winogron. Nie bya pewna, czy kolor jej si podoba, czy nie.

* The Browns, The Bengal - zawodowe druyny futbolu amerykaskiego (przyp. tum.). - Nie mielimy czasu, by go pomalowa - wyjania Joyce, parkujc samochd. - Bylimy zbyt zajci przeksztacaniem parteru w laboratorium. Jutro zobaczysz cay budynek. Moe teraz pjdziesz przywita si ze swoimi wsplokatorami?

Kait poczua, jak ogarnia j niepokj. Instytut by o wiele mniejszy i bardziej przytulny, ni sobie wyobraaa. Naprawd bdzie tu mieszka i to z zupenie obcymi ludmi. - Jasne, wietnie. - Uniosa wysoko gow i wysiada z samochodu. - Nie zawracaj sobie teraz gowy walizkami i wejd do rodka. Przejd przez salon, a po prawej stronie bd schody. Id na gr, cae pitro jest dla was. Mwiam Lewisowi i Annie, ebycie sami podzielili si pokojami. Kaitlyn ruszya do przodu. Nie chciaa si ani ociga, ani pieszy. Nie chciaa te, by ktokolwiek zauway, jak bardzo si denerwuje. Fioletowe drzwi byy otwarte. Na szczcie wntrze domu miao inny kolor i wygldao zupenie zwyczajnie. Po prawej stronie znajdowa si duy salon, a po lewej spora jadalnia. Nie patrz na to teraz. Id na gr. Kaitlyn przesza przez wyoony glazur korytarz, ktry oddziela oba pomieszczenia, i znalaza si przy schodach. Tylko powoli, oddychaj spokojnie. Ale serce walio jej z caych si, a nogi same wyryway si do gry. Schody zakrcay na podecie i nagle znalaza si na szczycie. Korytarz by peen rnych niepasujcych do siebie sprztw. Kait zauwaya otwarte drzwi, a w rodku usyszaa gosy. W porzdku, kogo to obchodzi, czy s mili? Pewnie to jakie palanty, mam to gdzie. Nikogo nie potrzebuj. Moe naucz si rzuca na ludzi czar? W ostatniej chwili ogarna j jednak panika i wpada przez otwarte drzwi w bojowym nastroju. Zatrzymaa si w p kroku. Na pustym ku klczaa jaka dziewczyna. liczna, pena wdziku, ciemnowosa, o wysokich kociach policzkowych i spokojnym wyrazie twarzy. Bojowe nastawienie Kaitlyn rozpyno si jak we mgle, a mury, ktre zazwyczaj budowaa wok siebie, runy. Od dziewczyny bi niezwyky spokj, ktry przypomina chodny wiatr. Nieznajoma si umiechna. - Ty pewnie jeste Kaitlyn. - A ty... Anna? - Anna Eva Whiteraven. - Jakie cudowne nazwisko - powiedziaa Kaitlyn. W szkole imienia Warrena G. Hardinga nie mwio si w ten sposb, ale Kaitlyn nie bya ju w swojej szkole. Na spokojnej twarzy Anny pojawi si umiech. - A ty masz cudowne oczy - dodaa. - Naprawd? - usyszaa czyj podekscytowany gos. -Hej, odwr si. Kait si odwrcia. Po drugiej stronie pokoju znajdowaa si wnka z oknem, z ktrej wanie wychodzi jaki chopak. Nie wyglda gronie. Mia czarne wosy i ciemne migdaowe oczy. W rkach trzyma aparat i Kaitlyn domylia si, e robi zdjcia przez otwarte okno. - Umiech! - Kaitlyn olepi bysk aparatu. - Au! - Przepraszam, chciaem tylko uchwyci ten moment. -Chopak wypuci z rk aparat, ktry zawis na tasiemce zawieszonej na jego szyi, i wycign rk. - Ale fajne oczy. Troch dziwne. Nazywam si Lewis Chao. Mia tak sodk twarz, zdecydowaa Kaitlyn. Wcale nie by duy ani okropny, a raczej may i schludny. Jego rka nie bya spocona, a oczy wygodniae. - Lewis od samego rana robi zdjcia, odkd przyjechalimy - wyjania Anna. - Uwieczni ju chyba ca dzielnic. Kaitlyn zamrugaa, eby pozby si mroczkw, spojrzaa z zaciekawieniem na Lewisa. - Naprawd? Skd jeste? - Pewnie przyjecha jeszcze dalej ni z Ohio, pomylaa.

Chopak umiechn si szeroko. - Z San Francisco. Kaitlyn rozemiaa si i po chwili wszyscy si miali. I nie by to zoliwy miech, ale wspaniay, cudowny chichot. I Kait ju wiedziaa. Bd tu szczliwa, pomylaa. To byo zbyt pikne, by mogo by prawdziwe. Bdzie szczliwa i to przez cay rok. W gowie pojawi jej si taki obraz: siedzi przy kominku, ktry zauwaya na dole, i odrabia lekcje. Pozostali s zajci swoimi sprawami, ale czy ich ciepe poczucie wsplnoty, chocia kady robi co innego. Kady jest inny, ale nie zwracaj na to uwagi. Nie musz budowa murw. Zaczli z zapaem rozmawia, coraz bardziej czujc do siebie sympati. Kait doczya do Anny, ktra siedziaa na ku. To byo naturalne. - Jestem z Ohio - zacza Kait. - Aha, Buckeye* - wtrci Lewis. - A ja ze stanu Waszyngton - powiedziaa Anna. - Z okolic Puget Sound. - Jeste z pochodzenia Indiank, prawda? - Tak, z plemienia Suuamish. - Ona rozmawia ze zwierztami - doda Lewis - Wcale z nimi nie rozmawiam - zaprzeczya agodnie Anna. - Czasami potrafi sprawi, eby co zrobiy. To rodzaj projekcji myli, tak mwi Joyce. Projekcja myli i zwierzta? Par tygodni temu Kait powiedziaaby, e to bzdura, ale przecie jej wasny dar" te by czym niepojtym. Jeeli to byo moliwe, co innego rwnie. - A ja zajmuj si PK - powiedzia Lewis. - Psychokinez. Przewaga umysu nad materi. - Jak... wyginanie yeczek? - zapytaa z wahaniem Kait. - Nie, wyginanie yeczek to zwyczajna sztuczka. Prawdziwa psychokinez dotyczy bardzo maych rzeczy, na przykad przesuwania igy na kompasie. A ty co robisz? Kaitlyn podeszo serce do garda. Nigdy w yciu nie powiedziaa jeszcze tego na gos. - Ja... Waciwie to potrafi przewidywa przyszo. To znaczy, nie ja, a moje rysunki, i kiedy pniej na nie patrz, widz, e tak miao by. Ale zazwyczaj dopiero po tym, jak to si ju wydarzy - skoczya bez adu i skadu. Lewis i Anna gboko si zamylili. - Super - odezwa si w kocu Lewis. - Wic jeste artystk? - dodaa Anna. Kaitlyn poczua ogromn ulg, a potem ogarna j euforia. - Chyba po prostu lubi rysowa. I chtnie bym teraz co narysowaa, pomylaa, nie mogc si doczeka, kiedy signie po swoje pastele. Ann narysowaaby za pomoc palonej umbry, matowej czerni i sjeny. A Lewisa granatowoczarn kredk i jak w odcieniu skry. Pniej, powiedziaa sobie. A na gos dodaa: - Wic co robimy z pokojami? Kto gdzie pi?

* Ohio czsto okrelane jest jako Buckeye State, ze wzgldu na powszechne wystpowanie kasztanowcw {buckeye trees), a jego mieszkacw nazywa si Buckeyes (przyp. tum.). - Wanie si nad tym zastanawialimy - odpara Anna. -Problem polega na tym, e jest nas picioro, a s tylko cztery pokoje. Ten, w ktrym jestemy, obok jest wikszy i dwa mniejsze na tyach domu.

- A tylko due pokoje maj dostp do kablwki. Ju jej tumaczyem - westchn Lewis z tragiczn min - e musz mie dostp do MTVJ ale ona tego nie rozumie. Poza tym musz gdzie podczy komputer i wie. A tylko due pokoje maj odpowiednie wyjcia. - Nie moemy zaj najlepszych pokoi przed przyjazdem reszty - stwierdzia Anna spokojnie, ale stanowczo. - Ale ja musz mie MTV Inaczej umr. - Nie potrzebuj kablwki - odezwaa si Kaitlyn. - Ale chciaabym mie pokj z pnocnym wiatem, lubi rano rysowa. - Jeszcze nie syszaa najgorszego. Kade pomieszczenie jest inne - wyjani Lewis. - Pokj obok jest ogromny z olbrzymim kiem, balkonem i jacuzzi. Ten ma wnk i osobn azienk, ale nie ma adnej szafy. A dwa pozostae maj spore szafy, ale za to wspln azienk. - Wyglda na to, e najwikszy pokj dostan ci, ktrzy bd razem mieszka, bo dwoje z nas musi razem spa - dodaa Kaitlyn. - wietnie. Ja mog mieszka z ktrkolwiek z was - rzuci szybko Lewis. - O nie, nie, nie. Poczekajcie, pjd sprawdzi wiato w maych pokojach - powiedziaa Kaitlyn, zeskakujc z ka. - Sprawd lepiej to jacuzzi! - krzykn za ni Lewis. Kaitlyn rozemiaa si, zerkajc przez rami, i nagle wpada na kogo, kto sta na szczycie schodw. Zderzenie nie byo mocne, ale Kaitlyn odruchowo si cofna i uderzya nog o co twardego. Poczua za kolanem ostry bl i na moment zaniemwia. Zacisna zby i z wciekoci spojrzaa na to, co j uderzyo. Nocna szafka, z wycignit szuflad o ostrych kantach. Co te wszystkie meble w ogle robiy na korytarzu? - Bardzo przepraszam. - Usyszaa cichy poudniowy akcent. - Nic ci nie jest? Kaitlyn zerkna na opalonego, jasnowosego chopaka, ktry na ni wpad. To by oczywicie chopak. I to duy, a nie drobny i bezpieczny jak Lewis. Z gatunku tych, ktrzy robili wok siebie sporo zamieszania. Wypenia swoj osob cay korytarz i by niezwykle mski. Jeeli Anna przypominaa chodny wiatr, to ten tutaj by jak soneczna pochodnia. Nie bardzo moga go zignorowa, postanowia wic spiorunowa go wzrokiem. Chopak spokojnie odwzajemni spojrzenie, a Kaitlyn ze zdumieniem odkrya, e jego oczy miay bursztynowy odcie, zaledwie par tonw ciemniejszy od jego wosw. - Co ci boli - stwierdzi. Najwyraniej pomyli jej piorunujcy wzrok z wyrazem cierpienia. - W ktrym miejscu? A potem zrobi co, co cakowicie zbio j z tropu. Upad przed ni na kolana. O rany, on chyba chce mnie przeprosi, pomylaa z rozpacz. Boe, w Kalifornii s same wiry. Ale chopak jej nie przeprosi. Wycign rk i dotkn ostronie jej nogi. - lutaj, prawda? - zapyta z uprzejmym poudniowym akcentem. Kaitlyn otworzya usta, ale nie bya w stanie nic powiedzie, moga mu si jedynie przyglda. Staa oparta o cian i nie miaa dokd uciec. - W tym miejscu, tak? -1 bez adnych ceremonii podwin jej czerwon sukienk. Kaitlyn bya wstrznita. W adnym razie nie bya przygotowana na tak sytuacj: jaki obcy facet zaglda jej pod sukienk, i to w miejscu publicznym. Poza tym chodzio o to, w jaki sposb to robi. Nie jak kto napalony, ale jak... jak... lekarz badajcy pacjenta. - Nic sobie nie rozcia, tylko si uderzya - stwierdzi. Nie patrzy ani na ni, ani na jej nog, tylko na korytarz. Jego palce delikatnie dotykay bolesnego miejsca, jakby ocenia szkod. Wydaway si suche, ale ciepe, nienaturalnie ciepe. - Jeli tak to zostawisz, bdziesz miaa strasznego siniaka. Nie ruszaj si przez chwil, to ci pomog, w porzdku?

To spowodowao, e Kait wreszcie przerwaa milczenie. - Mam si nie rusza? Dlaczego? Machn tylko rk. - Prosz, nic nie mw. Kaitlyn bya w szoku. - Tak - szepn chopak, jakby mwi sam do siebie. - Chyba mog ci pomc. Sprbuj. Kaitlyn wmurowao, bya cakowicie sparaliowana. Czua jego palce na swoim kolanie, w niezwykle intymnym, delikatnym i bardzo wraliwym miejscu. Nie pamitaa, by ktokolwiek j tam dotyka, nawet prawdziwy lekarz. Po chwili jego dotyk zmieni si, a Kaitlyn poczua pieczenie i askotanie, jak podczas oparzenia. Byo to niemal bolesne, ale... - Co ty wyprawiasz? Przesta, co robisz? - wykrztusia Kait Chopak odezwa si cichym gosem, nie podnoszc na ni wzroku: - Przekierowuj energi. Przynajmniej prbuj. - Powiedziaam, przesta... Och. - Pom mi teraz. Nie walcz ze mn. Kaitlyn spogldaa na czubek jego gowy. Jego jasnozote wosy byy potargane, a niesforne kosmyki sterczay na rne strony. Nagle co dziwnego przeszyo cae jej ciao, docierajc do kadego naczynia krwiononego. Poczua si orzewiona i odnowiona. Jakby napia si czystej, chodnej wody albo zanurzya w cudownej zimnej mgle. Chopak zacz wykonywa jakie niekontrolowane gesty, jakby strzepywa co z jej kolana. Dotyka i strzepywa. Dotyka i strzepywa. Jakby co zbiera, a potem delikatne zrzuca krople wody z palcw. Nagle Kaitlyn zdaa sobie spraw, e bl ustpi. - I po sprawie - powiedzia wesoo chopak. - Jeszcze tylko to zamkn... - Ciep rk obj jej kolano. -1 ju. Nie powinna mie siniaka. Podnis si i potar donie. Oddycha tak ciko, jakby wanie ukoczy jaki wycig. Kaitlyn przygldaa mu si z uwag. Sama bya gotowa wzi udzia w wycigu. Nigdy w yciu nie bya tak oywiona. Ale kiedy ponownie zerkna na jego twarz, poczua, e powinna usi. Gdy na ni spojrza, spodziewaa si... Waciwie sama nie wiedziaa czego. Ale na pewno nie szybkiego, roztargnionego umiechu, ktry jej posa. Chopak odwrci si i mia zamiar odej. - Przepraszam za to, co si stao. Lepiej pjd i pomog Joyce z walizkami, zanim znowu kogo poturbuj. - I zacz schodzi po schodach. - Zaczekaj, kim ty jeste? I... - Nazywam si Rob. - Umiechn si przez rami. - Rob Kessler. Dotar do podestu, odwrci si i znikn. - .. .jak to zrobie? - Kait rzucia w powietrze. Rob. Rob Kessler, pomylaa. - Hej, Kaitlyn! - Usyszaa z pokoju gos Lewisa. - Jeste tam? Kaitlyn, chod tu szybko!

Rozdzia 4

Kaitlyn zawahaa si, cay czas wpatrujc si w schody. W kocu wzia si w gar i
powoli ruszya z powrotem po pokoju. Lewis i Anna stali we wnce i wygldali przez okno. - Ju jest - powiedzia Lewis podekscytowanym gosem, podnoszc do gry aparat. - To musi by on! - Kto taki? - zapytaa Kaitlyn. Miaa nadziej, e nikt nie bdzie jej si zbyt wnikliwie przyglda. Czua, e ma na twarzy wypieki. - Pan Zetes - odezwa si Lewis. - Joyce mwia, e jedzi limuzyn. Przed domem staa czarna limuzyna, a jej tylne drzwi byy otwarte. Opiera si o nie mczyzna o biaych wosach, ubrany w dugi paszcz. Kaitlyn pomylaa, e musi mu by potwornie gorco w to ciepe kalifornijskie popoudnie. W rku trzyma lask ze zot rczk. Prawdziw lask ze zot rczk, pomylaa zafascynowana Kaitlyn. - Zdaje si, e przyprowadzi swoich przyjaci - dodaa z umiechem Anna. Z limuzyny wyskoczyy dwa due czarne psy. Od razu ruszyy w stron krzakw, ale jak tylko mczyzna je zawoa, wrciy na miejsce i stany przy jego boku. - Urocze - stwierdzia Kaitlyn. - A to co? Na podjazd wanie wjechaa biaa furgonetka z napisem Departament ds. Nieletnich". Lewis odoy aparat. By wyranie zafascynowany. - Rany, to Kalifornijski Zakad Poprawczy. - Czyli...? - To ostatni przystanek. Tam pakuj naprawd niegrzecznych chopcw. Hardcore'owcw, z ktrymi nie daj sobie rady w zwykych poprawczakach. - Chcesz powiedzie, e to wizienie? - zapytaa Anna cichym gosem. - Mj ojciec mwi, e to miejsce dla tych, ktrzy potem trafi do zwykego wizienia stanowego. Wiesz, mordercw i takich tam. - Mordercw?! - krzykna Kait. - To co ta furgonetka tutaj robi? Nie sdzicie chyba, e... Spojrzaa na Ann, ktra przygldaa si jej z pochmurnym wyrazem twarzy. Najwyraniej Anna tak wanie mylaa. Obie zerkny na Lewisa. Jego migdaowe oczy zrobiy si nagle ogromne. - Chyba powinnimy tam pj - stwierdzia Kaitlyn. Szybko pobiegli na d i wypadli na drewnian werand, prbujc nie rzuca si w oczy. I tak nikt nie zwraca na nich uwagi. Pan Zetes rozmawia ze stranikiem ubranym w mundur w kolorze khaki. Kaitlyn zdoaa usysze jedynie kilka sw: - Decyzja sdzi Baldwin, oddzia zakadu dla nieletnich i resocjalizacja. - ...to paska odpowiedzialno - zakoczy stranik, odsuwajc si od drzwi furgonetki. Z wozu wysiad jaki chopak. Kaitlyn uniosa do gry brwi. By niewiarygodnie przystojny, ale jego twarz i gesty wyraay chodn rezerw. Mia ciemne wosy i oczy, ale jego skra bya blada. To jedna z nielicznych osb w Kalifornii, ktra nie jest opalona, pomylaa Kaitlyn. - Chiaroscuro - wymamrotaa pod nosem. - Co takiego? - szepn Lewis. - To swko artystyczne. Oznacza wiatocie", jak w czarno-biaym rysunku. - Kiedy skoczya, poczua, e caa dry. W tym chopaku byo co dziwnego, jak gdyby... Jak gdyby nie by do koca normalny, podpowiedzia jej umys. Tak mwili o tobie, w twoim miasteczku, prawda? Furgonetka odjechaa. Pan Zetes i ciemnowosy chopak podeszli do drzwi. - Wyglda na to, e mamy nowego wsplokatora - mrucza pod nosem Lewis. - O rany. Pan Zetes skin gow do grupy stojcej na werandzie.

- Widz, e ju jestecie. Myl, e wszyscy ju dojechali. Idcie do rodka, bdziemy mogli si przywita. Mczyzna ruszy do budynku, a za nim psy. Rottweilery, zauwaya Knillyn. I wyglday gronie. Gdy chopak podszed bliej, Anna i Lewis bez sowa cofnli si, ale Kaitlyn nie ruszya si z miejsca. Wiedziaa, jak to jest, gdy ludzie cofaj si na twj widok. Chopak przeszed tu obok niej i odwrci gow, by spojrze jej prosto w oczy. Kaitlyn zauwaya, e jego oczy nie byy czarne, ale ciemnoszare. Miaa wraenie, e chcia wzbudzi w niej niepokj, zmusi, by spucia wzrok. Ciekawe, co takiego zrobi, e wyldowa w wizieniu, pomylaa i dostaa gsiej skrki. Wesza do budynku. - Pan Zetes! - zawoaa radonie Joyce, wychodzc z salonu. Wzia starszego mczyzn pod rk i zacza mu co opowiada, umiechajc si i gestykulujc z entuzjazmem. Nagle Kaitlyn zauwaya przy schodach czyj jasn czupryn. To by Rob Kessler, ktry trzyma na ramieniu jak torb. Jej torb. Ruszy w ich stron... Ale nagle stan w miejscu. Cay zesztywnia. Kaitlyn podya za jego wzrokiem i spojrzaa na nowo przybyego chopaka. Obcy te by spity. Szare spojrzenie skupi na Robie. W jego oczach krya si lodowata nienawi. Wyglda tak, jakby szykowa si do ataku. Jeden z rottweilerw pana Zetesa zacz warcze. - Dobry piesek - wymamrota nerwowo Lewis. - To ty - powiedzia nowy chopak. - To ty - powtrzy Rob. - Znacie si? - zapytaa Kaitlyn. Pierwszy odezwa si Rob, nie spuszczajc wzroku z bladej, nieufnej twarzy intruza. - Tak, z dawnych czasw. - Rzuci torb na ziemi. - Nie do dawnych - odpar drugi chopak. W przeciwiestwie do mikkiego poudniowego akcentu Roba jego gos wydawa si szorstki i urywany. Teraz warczay ju oba psy. Chyba moemy zapomnie o miej atmosferze, pomylaa Kaitlyn. Zauwaya, e pan Zetes i Joyce przestali rozmawia i przygldali si im z uwag. - Wyglda na to, e jestemy ju wszyscy - stwierdzi sucho pan Zetes. - Chodcie tu - dodaa Joyce. - Dugo czekaam na ten moment. Rob i nowy chopak powoli odwrcili od siebie wzrok. Joyce obdarzya ich wspaniaym umiechem, a jej akwamarynowe oczy lniy. - Dzieciaki, to dla mnie prawdziwy zaszczyt i przyjemno przedstawi wam czowieka, ktry was tu sprowadzi. Czowieka, ktry odpowiada za cay projekt. Przedstawiam wam pana Zetesa. Przez chwil Kaitlyn zastanawiaa si, czy nie powinna zacz klaska. Zamiast tego wymruczaa z innymi: Dzie dobry". Pan Zetes skin gow, a Joyce mwia dalej. - Panie Zetes, oto nasi onierze. Anna Whiteraven ze stanu Waszyngton. - Starszy mczyzna poda jej rk, a potem wszystkim pozostaym, ktrych przedstawiaa Joyce. Lewis Chao z Kalifornii. Kaitlyn Fairchild z Ohio. Rob Kessler z Karoliny Pnocnej. I Gabriel Wolfe z... std i zowd. - lak, zaley, gdzie zoono pozew. - Rob przeciga sylaby. Pan Zetes przeszy go wzrokiem. - Gabriel zosta warunkowo zwolniony i teraz znajduje si pod moj opiek - powiedzia. Moe chodzi do szkoy, ale poza tym nie wolno mu opuszcza domu. Doskonale wie, co si stanie, jeli naruszy te zasady, prawda, Gabrielu? Chopak przenis wzrok z Roba na pana Zetesa. - Tak - odpowiedzia beznamitnym gosem.

- Doskonale. - Pan Zetes przyglda si caej grupie. -Chciabym, ebycie doszli do porozumienia. Nie wiem, czy zdajecie sobie spraw, e posiadacie ogromny dar. Musicie jak najmdrzej i jak najlepiej wykorzysta wasze umiejtnoci. Teraz dopiero zacznie si gadka, pomylaa Kait, przygldajc si uwanie panu Zetesowi. Mia imponujc bia czupryn, przystojn, sdziw twarz i szerokie, dobrotliwe czoo. Kaitlyn uwiadomia sobie nagle, kogo jej przypomina. Wyglda jak dziadek Maego Lorda*, ten hrabia. Ale pan hrabia nie wygosi zwykej przemowy. - Jedn rzecz musicie od razu zrozumie. Jestecie inni od reszty spoeczestwa. Zostalicie... wybrani. Naznaczeni. Nigdy nie bdziecie tacy, jak pozostali ludzie, wic nawet nie prbujcie. Kierujecie si innymi prawami. Kaitlyn zmarszczya brwi. Joyce mwia podobne rzeczy, ale sowa pana Zetesa brzmiay jako inaczej. Nie bya pewna, czy odpowiada jej ten ton. - Macie w sobie co, czego nie da si ograniczy. Ukryt moc, ktra ponie w was jak ogie cign dalej. - Jestecie lepsi od reszty spoeczestwa, nigdy o tym nie zapominajcie. Czy on chce nam schlebi? - zastanawiaa si Kait. Bo jeli tak, to mu nie wychodzi. To wszystko brzmi... jako pusto. - Jestecie pionierami w wyprawie, ktra niesie ze sob nieskoczenie wiele moliwoci. Praca, ktr tutaj wykonacie, moe zmieni nastawienie wiata do zjawisk nadprzyrodzonych, moe zmieni ca ludzko. Wy, modzi, moecie pracowa dla dobra innych. Nagle Kaitlyn poczua niezwyk ch, by co narysowa. Tym razem nie bya to zwyczajna zachcianka jak wtedy, gdy nasza j ochota, by narysowa Ann i Lewisa. Rka zacza j swdzie i poczua, jak przechodzi j dreszcz, a to oznaczao przeczucie. Ale nie moga tale po prostu wyj, kiedy pan Zetes przemawia. Rozejrzaa si po sali i napotkaa wzrok Gabriela. Jego oczy wydaway si mroczne i okrutne, jakby mowa pana Zetesa bardzo go rozbawia, i to w szczeglnie cyniczny sposb. Kaitlyn ze zdumieniem odkrya, e Gabriel wyglda tak, jakby rwnie nie wierzy w sowa pana Zetesa. I patrzy na ni w taki sposb, jakby domyla si, e ona myli podobnie. Poczua, e si rumieni. Szybko przeniosa wzrok na mwicego, przybierajc zainteresowany i peen szacunku wyraz twarzy. W kocu to on opaca jej stypendium. Moe i by nieco ekscentryczny, ale najwyraniej mia dobre serce. Kiedy skoczy przemawia, Kaitlyn nie czua ju potrzeby rysowania. Po panu Zetesie gos zabraa Joyce, proszc ich, by przez najbliszy rok dali z siebie wszystko. - Bd z wami mieszka, tu w Instytucie - dodaa. - Mj pokj jest tam. - Wskazaa na przeszklone drzwi na tyach salonu, ktre wyglday tak, jakby prowadziy gdzie na zewntrz. - Moecie do mnie przychodzi, kiedy tylko bdziecie chcieli, w dzie czy w nocy. Aha, jest jeszcze jedna osoba, z ktr bdziecie pracowa.

* May Lord (oryg. Little Lord Fauntleroy) - powie angielskiej pisarki Frances Hodgson Burnett (przyp. tum.). Kaitlyn odwrcia si i zobaczya wychodzc z jadalni dziewczyn. Wygldaa na studentk i miaa burz mahoniowych wosw i nieco pospne pene usta. - To Marisol Diaz, studentka ze Stanford - poinformowaa ich Joyce. - Nie mieszka z nami, ale bdzie codziennie przychodzi, eby pomaga mi przy eksperymentach. Bdzie te

gotowa. Na cianie w jadalni znajdziecie godziny posikw, a jutro porozmawiamy o innych zasadach panujcych w domu. Macie jakie pytania? Wszyscy pokrcili gowami. - Dobrze. Idcie teraz na gr i zajmiecie si pokojami? To by dugi dzie i wiem, e niektrzy s zmczeni po podry samolotem. Marisol i ja zrobimy jak kolacj. Kaitlyn bya zmczona. Chocia jej zegarek wskazywa zaledwie siedemnast czterdzieci pi, w Ohio byo ju trzy godziny pniej. Pan Zetes poegna si, podajc kademu rk. Potem wszyscy udali si na gr. - I co o nim mylicie? - zapytaa szeptem Lewisa i Ann, kiedy znaleli si na pitrze. - Robi wraenie, ale jest troch przeraajcy. Jakby nalea do rodziny Adamsw - szepn Lewis. - Te psy byy interesujce - dodaa Anna. Zazwyczaj potrafi rozszyfrowa zwierzta, powiedzie, czy s szczliwie, smutne, czy cokolwiek. Ale te byy doskonale chronione. Nie chciaabym nawet prbowa z nimi pracowa. Kait zerkna przez rami i zauwaya, e Gabriel si jej przyglda. Poczua si nieswojo, wic od razu przystpia do ataku. - A ty co mylisz? - zapytaa go. - Myl, e chce nas wykorzysta dla wasnych celw. - Wykorzysta, ale jak? - dopytywaa si ostro Kaitlyn. Gabriel wzruszy ramionami. - Skd mam wiedzie? Moe chce poprawi wizerunek swojej firmy, co w stylu Firma z Doliny Krzemowej dziaa dla dobra ludzkoci". Jak Chevron, ktry finansuje programy ochrony zwierzt. Oczywicie, w jednej kwestii trzeba przyzna mu racj, jestemy lepsi od reszty spoeczestwa. - A niektrzy z nas s lepsi od innych, co? - zapyta Rob, wchodzc po schodach. - I nie musz przestrzega adnych regu. - Dokadnie - odpowiedzia Gabriel z lodowatym umieszkiem. Chodzi po korytarzu i po kolei zaglda do wszystkich pokoi. - C, Joyce mwia, ebymy wybrali sobie pokoje. Chyba wybior... ten. - Hej! - krzykn Lewis. - Ten jest najwikszy, ma kablwk i jacuzzi, i... - Dziki za informacj - powiedzia Gabriel beznamitnym gosem. - Ten pokj jest wikszy od pozostaych - stwierdzia Anna cicho, ale zdecydowanie. - Chyba powinny zamieszka w nim dwie osoby. - Nie moesz go sobie tak po prostu zaj - doda Lewis. -Powinnimy chocia zagosowa. Gabriel zmruy szare oczy, a usta wykrzywi mu grymas. Zrobi krok do przodu i stan tu przed Lewisem. - Wiesz, jak wyglda wizienna cela? - zapyta zimnym, agresywnym gosem. - Ma ko o szerokoci szedziesiciu centymetrw i metalow toalet. Jeden stoek przyczepiony do ciany i malekie biurko. To wszystko. Mieszkaem w takiej celi przez ostatnie dwa lata, z maymi przerwami. Wic myl, e mam prawo. Zamierzasz co z tym zrobi? Lewis podrapa si po nosie, jakby si nad tym zastanawia. Ale Anna odcigna go do tyu. - MTV nie jest tego warte - powiedziaa. Gabriel zerkn na Roba. - A ty, choptasiu? - Nie mam zamiaru si z tob bi, jeli to masz na myli - odpar Rob. Patrzy na Gabriela z mieszank obrzydzenia i litoci. - Prosz bardzo, we sobie ten pokj, ty aosny draniu. Lewis wyda z siebie cichy jk protestu. Gabriel wszed do swojego nowego pokoju i zacz zamyka drzwi. - A tak przy okazji - rzuci, odwracajc si w ich stron

- niech nikt nie way si tu wchodzi. Po tak dugim czasie w celi czowiek chce mie odrobin przestrzeni dla siebie. Robi si zaborczy. Nie chciabym, eby komu staa si krzywda. Gdy zamyka drzwi, Kait rzucia: - Gabriel, jak ten anio? - Syszaa sarkazm we wasnym gosie. Drzwi ponownie si otworzyy i Gabriel rzuci jej przecige spojrzenie. A potem posa jej wspaniay, niepokojcy umiech. - iy moesz wpa, kiedy tylko zechcesz - stwierdzi. Tym razem drzwi zamkny si na dobre. - Co takiego - oburzya si Kaitlyn. - Chryste - doda Lewis. Anna tylko pokrcia gow. - Gabriel Wolfe. Ale on wcale nie zachowuje si jak wilk, bo wilki s bardzo towarzyskie. Z wyjtkiem tych, ktre zostay wygnane ze stada. Jeeli zostaj wypdzone zbyt daleko, zaczynaj wariowa i atakowa kadego, kto si do nich Buiy. - Ciekawe co on potrafi - zastanawiaa si Kaitlyn. Zerkna na Roba. Ale on tylko pokrci gow. - Nie wiem. Spotkaem go w Karolinie Pnocnej, w Durham. Tam te jest podobny orodek. - Jeszcze jeden? - Lewis wyglda na zaskoczonego. - Tak. Rodzice mnie tam zabrali, myleli, e kto wreszcie wyjani im, co si ze mn dzieje. Jego rodzice pewnie myleli podobnie. Ale on nie chcia wsppracowa. Chcia robi wszystko po swojemu, nie liczc si z innymi. Skoczyo si na tym, e skrzywdzi pewn dziewczyn... Kait przygldaa mu si uwanie. Chciaa zapyta: Jak to skrzywdzi?", ale widzc jego zacity wyraz twarzy, nie sdzia, by jej cokolwiek powiedzia. - To byo ponad trzy lata temu - wyjani Rob. - Po tym co si stao, Gabriel uciek z orodka. Syszaem, e wczy si od stanu do stanu, wpadajc w coraz wiksze kopoty. A raczej powodujc coraz wiksze kopoty. - wietnie - rzuci Lewis. - A my mamy z tym gociem mieszka pod jednym dachem i to przez cay rok. Anna uwanie patrzya na Roba - A tobie ten orodek pomg? - Pewnie. Pomogli mi zrozumie, co potrafi robi. - A co waciwie potrafisz robi? - wtrcia Kaitlyn, patrzc znaczco na niego i na swoj nog. - Zajmuj si uzdrawianiem - odpowiedzia jasnowosy chopak. - Niektrzy nazywaj to terapeutycznym dotykiem, a inni transferem energii. Prbuj pomaga ludziom. Patrzc w jego spokojne zote oczy, Kaitlyn czua si lekko zaenowana. - Nie wtpi - odpara, jakby chciaa powiedzie dzikuj". Nie chciaa, by pozostali wiedzieli, co si wczeniej midzy nimi wydarzyo. Czua si dziwnie oniemielona zarwno jego osob, jak i swoj reakcj na niego. - Myl, e wszyscy to robimy - stwierdzi Rob.. Jego umiech by zaraliwy i trudno byo mu si oprze. - C, staramy si - westchna Anna. Kait zerkna na Lewisa, ktry przyglda mu si z szeroko otwartymi oczami, ale nic nie powiedzia. Miaa wraenie, e podobnie jak ona wcale nie wykorzystywa swoich umiejtnoci, by pomaga innym. - Suchajcie - zacz Lewis, chrzkajc gono. - Nie chciabym zmienia tematu, ale... czy mog teraz wybra pokj? Bo chciabym... Rob zajrza do pomieszczenia, ktry wskaza Lewis, a potem do pozostaych dwch. Odwrci si i spojrza na Lewisa z wyrazem twarzy mwicym chyba artujesz?"

Lewis wyranie upad na duchu. - Ale to ju ostatni pokj, w ktrym jest kablwka. A ja potrzebuj MTV. Poza tym musz podczy komputer i wie, i... - Moemy wic zrobi tylko jedno - poradzi Rob. - To bdzie nasz wsplny pokj. W ten sposb kady bdzie mg oglda telewizj, na dole nie ma telewizora. - Ale co wtedy zrobimy? - zapyta Lewis. - Podzielimy si maymi pokojami - stwierdzi krtko Rob. Kaitlyn i Anna spojrzay na siebie z umiechem. Kaitlyn nie miaa nic przeciwko, by dzieli pokj z Ann. Bya nawet zadowolona, to tak jakby miaa siostr. Lewis cay czas jcza. - Ale co z moim sprztem stereo i ca reszt? To si nie zmieci w tym maym pokoju, szczeglnie e s tam dwa ka, - Dobrze - tumaczy Rob nieprzejednanym gosem. - Podcz sprzt we wsplnym pokoju. Wtedy wszyscy bdziemy mogli sucha muzyki. Chodcie, musimy poustawia meble. Gdy Gabriel znalaz si w rodku, dokadnie obejrza pokj, chodzc w t i z powrotem cichymi krokami. Zajrza w kady kt, do azienk i do szaf. Pokj by duy i luksusowo urzdzony, a balkon oferowa moliwo szybkiej Ucieczki, jeeli okazaby si to konieczne. Podobao mu si. Rzuci si na ogromne ko i zacz rozmyla, czy co Jeszcze mogo mu si tu podoba. Bya oczywicie ta dziewczyna. Z oczami jak czarownica i wosami jak pomienie. Moga stanowi ciekaw odskoczni. Ale nagle poczu, jak co ciska go w rodku. Zerwa si na rwne nogi i zacz spacerowa po pokoju. Bdzie musia dopilnowa, eby bya jedynie odskoczni. Tego typu dziewczyna moga okaza si zbyt interesujca i stanowi pokus, by si zaangaowa... A to si ju nigdy nie powtrzy. Nigdy. Poniewa... Gabriel odrzuci od siebie t myl. Poza dziewczyn nie byo nic, co mogoby mu si podoba, byo za to par rzeczy, ktre mu si nie podobay. Kessler. Ograniczenie jego wolnoci, areszt domowy. Kessler. Ten cay gupi projekt. Kessler. Gdyby chcia, mgby co z nim zrobi i raz na zawsze mie go z gowy. Ale wtedy musiaby znowu ucieka, a gdyby go zapali, zamknliby go w wizieniu, dopki nie skoczyby dwudziestu piciu lat. Nie byo warto, przynajmniej na razie. Poczeka i zobaczy, czy Kessler bdzie bardzo wkurzajcy. To miejsce byo cakiem znone, a jak przetrwa w nim rok, zostanie bogaty. Z tak kup forsy bdzie mg sobie kupi wolno, bdzie mg mie wszystko, czego zapragnie. Poczeka i zobaczy. A jeli chodzi o eksperymenty, c, to si jeszcze okae. Cokolwiek si stanie, to bdzie ich problem. Ich wina. Pooy si na ku. Byo jeszcze wczenie, ale czu si zmczony. Po paru minutach ju spa. Kait i jej przyjaciele nie zrobili zbyt wiele do chwili, gdy Joyce zawoaa ich na kolacj. Kait spodoba si pomys jedzenia obiadu przy wielkim stole w jadalni wraz z pitk pozostaych osb. Pitk, poniewa Gabriel nie wyszed Ze swojego pokoju, ignorujc ich pukanie do drzwi. Czua si tak, jakby bya czci duej rodziny i kady wydawa si dobrze bawi. Moe z wyjtkiem Marisol, ktra w ogle si nie odzywaa. Po kolacji wrcili do urzdzania pokoi. Byo w czym wybiera, na korytarzu i w pokojach zgromadzono sporo mebli, kady w innym stylu. W pokoju Kait i Anny znalazy si w kocu dwa niedopasowane ka, tani rega na ksiki z prasowanego drewna, pikny fotel w stylu

francuskiej prowincji, wiktoriaskie biurko i nocna szafka, ta sama, ktra wczeniej zaatakowaa Kait na korytarzu. Kaitlyn podobao si wszystko. Rob ustali, e azienka pomidzy maymi pokojami bdzie naleaa do dziewczyn. - Dziewczyny lubi by blisko swoich rzeczy - powiedzia tajemniczo do Lewisa, ktry tylko wzruszy ramionami. Chopcy mieli korzysta z azienki we wsplnym pokoju. Kadc si do ka, Kaitlyn czua si szczliwa. wiato ksiyca wpadao do pokoju przez okno za jej kiem. Pnocne wiato, zauwaya zadowolona. wiecio wprost na pikny cedrowowiniowy kosz, ktry Anna postawia na regale, i mask kruka zawieszon na cianie. Anna spokojnie oddychaa, lec na drugim ku. Kaitlyn wydawao si, e jej stare ycie w Ohio zostao daleko w tyle, i bya z tego powodu szczliwa. Jutro niedziela, pomylaa. Joyce obiecaa pokaza nam laboratorium, a potem moe troch porysuj. Pniej rozejrzymy si po miecie. A w poniedziaek pjdziemy do szkoy, a ja w kocu bd miaa przyjaci. Co za cudowna myl. Wiedziaa, e Anna i Lewis bd chcieli je razem lunch. Miaa nadziej, e Rob rwnie do nich doczy. Jeli chodzi o Gabriela, im dalej bdzie si od nich trzyma, tym lepiej. Wcale go nie aowaa... Jej myli zaczy dryfowa. Lekki niepokj, ktry odczuwaa z powodu pana Zetesa, znikn. Szybko zasna. Ale po chwili bya ju cakowicie rozbudzona. Nad jej kiem pochylaa si jaka posta. Kaitlyn wstrzymaa oddech. Czua, e serce podchodzi jej do garda. Ksiyc znikn i nie widziaa szczegw postaci, a jedynie ciemny zarys. Przez chwil, nie wiedzc czemu, pomylaa: Rob? Gabriel? Nagle przez okno wpado delikatne wiato. Dostrzega aureol mahoniowych wosw i pene usta Marisol. - Co si stao? - szepna, siadajc na ku. - Co ty tu robisz? Oczy Marisol przypominay dwie czarne dziury. - Uwaaj albo wyno si std - sykna. - Co takiego? - Uwaaj... albo wyno si std. Mylicie, e jestecie tacy mdrzy, tacy uzdolnieni, prawda? Lepsi od innych. Kaitlyn nie wiedziaa, co odpowiedzie. - Ale nic nie wiecie. To miejsce nie jest takie, jak mylicie. Widziaam tu rne rzeczy... Pokrcia gow i si rozemiaa. - Niewane. Lepiej uwaajcie... - Nagle urwaa i obejrzaa si za siebie. Kaitlyn widziaa jedynie ciemny prostokt drzwi, ale wydawao jej si, e na dole usyszaa jaki haas. - Marisol, co... - Zaniknij si. Musz ju i. - Ale... Ale Marisol ju wychodzia. Po chwili drzwi do pokoju Kaitlyn si zamkny.

Rozdzia 5

Nastpnego ranka Kait zdya zapomnie o tajemniczej wizycie.


Obudzi j odlegy dwik dzwonka i miaa wraenie, e jest bardzo pno. Zerkna na zegar i stwierdzia, e jest sidma trzydzieci, co znaczyo, e w Ohio byo ju wp do jedenastej. Dzwonek nie przestawa dzwoni i Anna rwnie usiada na ku. - Dzie dobry - powitaa j z umiechem. - Dzie dobry - odpowiedziaa Kaitlyn. Cudownie byo obudzi si obok wsplokatorki. - Co to za haas? Anna przechylia gow. - Nie mam pojcia. - Id si dowiedzie. - Kaitlyn wstaa i otworzya drzwi do azienki. Dwik by teraz znacznie wyraniejszy i towarzyszyy mu dziwne krzyki i tajemnicze buczenie. Pod wpywem impulsu zapukaa do pokoju Roba i Lewisa. - Prosz, wejd. - Usyszaa gos Roba. Otworzya drzwi i zajrzaa do rodka. Rob siedzia na ku, a jego potargane jasne wosy przypominay lwi grzyw. Od pasa w gr by nagi, zauwaya Kaitlyn i przeszed j dreszcz. Na drugim ku leaa sterta kocw, pod ktr najprawdopodobniej znajdowa si Lewis. Kaitlyn nagle sobie uwiadomia, e ma na sobie jedynie sigajc kolan koszul nocn. Nie miaa oporw, by paradowa w niej po domu, dopki nie zmierzya si z rzeczywistoci. Wok byli chopcy. Desperacko rozejrzaa si po pokoju, szukajc rda haasu. I wreszcie znalaza. To bya krowa. Porcelanowa krowa z zegarkiem w brzuchu. Z jej wntrza wydobywa si rwny, szorstki gos, ktry mwi z wyranym japoskim akcentem: Wstawaj! Nie przesypiaj caego ycia! Wstawaj!" Kaitlyn popatrzya na gadajcy budzik, a potem zerkna na Roba, na ktrego twarzy pojawi si powolny, zaraliwy, umiech i nagle wszystko byo w porzdku. - To na pewno Lewisa - westchna Kait i zacza chichota. - Jest wietny, co nie? - Pod stert kocw usyszeli przytumiony gos. - Kupiem go w Sharper Image. - A wic tego mog si spodziewa po moich wsplokatorach - powiedziaa Kait. - Buczenia z samego rana. - Oboje ! Robem zaczli si mia, a w kocu Kait zdecydowaa, e najwysza pora zamkn drzwi. A potem zerkna na swoje odbicie w lustrze. Zazwyczaj nie spdzaa zbyt duo czasu przed lustrem, ale w tej chwili... Jej wosy sigajce pasa byy potargane, a na czole pojawiy si rozwichrzone, czerwone loczki. Otoczone tajemniczymi obwdkami oczy patrzyy na ni z sarkazmem. I co, podobno nie zaley ci na chopakach? - pytay. To czemu mylisz o tym, e nastpnym razem zanim wtargniesz do ich pokoju, powinna przynajmniej uczesa wosy? Kaitlyn szybko ruszya w stron prysznica i wtedy przypomniaa sobie wizyt Marisol. Uwaaj albo wyno si... To miejsce nie jest takie, jak mylisz..." Boe, czy to wydarzyo si naprawd? W tej chwili wydawao jej si to tylko snem. Kaitlyn zamara na rodku azienki, czujc, jak opuszcza j rado. Czy Marisol bya wariatk? Tak, musiaa mie jakie problemy psychiczne. Kto to sysza, eby zakrada si noc do czyjego ka i straszy ludzi. Pomylaa, e musi o tym z kim pogada, ale nie wiedziaa z kim. Jeli powie Joyce, Marisol moe mie kopoty. Zostaaby donosicielk, a co, jeli to by jednak sen? W blasku porannego soca, syszc wok miech i pluskanie wody, nie moga uwierzy, e ostrzeenie Marisol mogo by prawdziwe. e w Instytucie naprawd dziao si co zego.

Kiedy zesza na niadanie, Marisol bya ju w kuchni, ale na pytajce spojrzenie Kait odpowiedziaa ponurym milczeniem. A kiedy Kait grzecznie zapytaa: - Marisol, czy moemy porozmawia? Dziewczyna si skrzywia, nie podnoszc wzroku znad soku pomaraczowego. - Jestem zajta. - Ale... chodzi o wczorajsz noc. Oczekiwaa, e Marisol powie: O czym ty mwisz?", co by znaczyo, e jednak wszystko jej si przynio. Ale Marisol potrzsna jedynie swoj mahoniow czupryn i rzucia: - Aaa, o to chodzi. Nie zrozumiaa? To by dowcip. - Dowcip? - Oczywicie - odpara szorstko Marisol. - Nie domylia si? Wy, telepaci, jestecie czasami tacy tpi. Nie zorientowaa si? Kaitlyn czua, e zaraz wybuchnie. - Przynajmniej nie zakradamy si do nikogo po nocy jak kompletne wiry! - krzykna. Nastpnym razem uwaaj. - Bo co? - szydzia Marisol. - Bo... sama zobaczysz! - Ale w tym momencie inni zaczli schodzi si na niadanie, wic Kaitlyn nie musiaa wymyla konkretnej groby. Wymamrotaa jedynie: - Wariatka. -1 chwycia bueczk. Wszyscy byli oywieni, podobnie jak poprzedniego wieczoru przy kolacji. I znowu Gabriel si nie pojawi. Kiedy Joyce opowiadaa im o zasadach panujcych w domu i eksperymentach, ktre bd robi, Kaitlyn zapomniaa o Marisol. - Dzi rano zrobimy pierwsz seri testw, eby rozpocz wdraanie - powiedziaa Joyce. Ale najpierw kto ma ochot zadzwoni do rodzicw, moe to zrobi teraz. Kaitlyn, nie dzwonia chyba wczoraj do taty? - Nie, ale teraz bdzie dobry moment, dzikuj - odpowiedziaa Kait, z ulg odchodzc od stou. Gdy patrzya na Roba w wietle poranka, ogarniao j dziwne uczucie. Zadzwonia do ojca z aparatu, ktry sta przy schodach. - Dobrze si bawisz, skarbie? - Tak - przytakna Kaitlyn. - Tato, tu jest ciepo i nie musz wkada swetra, gdy wychodz. Wszyscy s bardzo mili, no, Iawie wszyscy. Przynajmniej wikszo. Niewane, myl, e bdzie wspaniale. - Masz do pienidzy? - O tak. - Kaitlyn wiedziaa, e przed jej wyjazdem ojciec wysupa wszystko, co mia. - Dam sobie rad. Naprawd. - To wietnie skarbie, tskni za tob. Kait zamrugaa. - Ja za tob te. Musz ju koczy, kocham ci. W pomieszczeniu obok usyszaa gosy. Mina schody i na niewielkim korytarzu pod podestem zobaczya otwarte drzwi. Wszyscy byli ju w rodku. - Wejd - zachcia j Joyce. - To nasze frontowe laboratorium. Kiedy by tu duy pokj. Wanie oprowadzam wycieczk. * Sharper Image - amerykaska sie sklepw specjalizujcych si w sprzeday nowoczesnej elektroniki i upominkw (przyp. tum.).

Laboratorium byo zupenie inne, ni Kait oczekiwaa. Wyobraaa sobie biae ciany, lnice urzdzenia, pytki na pododze i przyciszone gosy. Byy tu wprawdzie jakie urzdzenia, ale stay tu te gustowny parawan, duo wygodnych foteli i sof, dwa regay na ksiki i wiea, z ktrej dolatywaa muzyka w stylu New Age.

- Wiele lat temu udowodniono w Princeton, e najlepiej sprawdza si rodzinna atmosfera tumaczya Joyce. - To tak jak w przypadku efektu obserwatora. Wiecie, trudno wykaza nadprzyrodzone zdolnoci, gdy badany czuje si niekomfortowo. Tylne laboratorium, ktre powstao w miejscu, gdzie kiedy by gara, byo bardzo podobne, z wyjtkiem tego, e znajdowao si tam metalowe pomieszczenie przypominajce bankowy sejf. - To pomieszczenie daje cakowit izolacj w trakcie eksperymentw - wyjania Joyce. - Jest dwikoszczelne i mona si w nim porozumiewa wycznie za pomoc suchawki. Peni rwnie funkcj klatki Faradaya, zatrzymuje fale radiowe i wszelkie przekazy elektroniczne. Jak si kogo tam umieci, mona mie pewno, e nie wykorzystuje zwyczajnych zmysw, by uzyska informacje. - Mog si zaoy - wymamrotaa pod nosem Kaitlyn, czujc, e przeszywa j dreszcz. Z jakiego powodu to metalowe pomieszczenie wcale jej si nie podobao. - Ja... Nie chcecie mnie chyba tam zamkn, co? Joyce zerkna na ni i rozemiaa si. Jej oczy lniy na jej opalonej twarzy. - Nie, przynajmniej dopki nie bdziesz gotowa - powiedziaa. - Wiesz co, Marisol? odezwaa si do stojcej za Kaitlyn studentki. - Przyprowad Gabriela. On pjdzie na pierwszy ogie. Marisol wysza. - Suchajcie, pora rozpocz przedstawienie! - zawoaa wesoo Joyce. - To nasz pierwszy dzie eksperymentw, wic atmosfera bdzie raczej nieformalna, ale chciaabym, ebycie si skoncentrowali. Nie prosz was, bycie cay czas pracowali, ale ebycie da z siebie wszystko. Zaprowadzia ich do frontowego laboratorium. Ann i Lewisa posadzia po obu stronach pokoju przy czym, co przypominao zwyke stanowiska do pracy, z tym e byo wyposaone w tajemniczo wygldajce urzdzenia. Kaitlyn nie usyszaa wszystkich polece, ale po chwili oboje pogryli si w pracy, nie zwracajc uwagi na to, co si dziao wok. - Gabriel ju idzie - obwiecia Marisol, stajc w drzwiach. - S te ochotnicy. W niedzielny poranek udao mi si zorganizowa tylko dwoje. Ochotnikami okazali si Fawn, wyjtkowo pikna blondynka na wzku inwalidzkim, oraz Sid, chopak z niebieskim Irokezem i kolczykiem w nosie. Typowy Kalifornijczyk, pomylaa z uznaniem Kait. Marisol zaprowadzia ich do tylnego laboratorium. Joyce poprosia Kait, by usiada na kanapie przy oknie. - Bdziesz pracowa z Fawn, ale na spk z Robem - powiedziaa. - Chyba damy mu zacz, wic moesz sobie troch odpocz. Kaitlyn nie miaa nic przeciwko. Czua si zarwno podekscytowana, jak i zdenerwowana z powodu zbliajcych si testw. A jeli nie bdzie w stanie nic zrobi? Nigdy nie korzystaa ze swojej mocy na zawoanie, z wyjtkiem tamtego badania wzroku" zorganizowanego przez Joyce, ale wtedy nie wiedziaa, e z niej korzysta. - Posuchaj, Rob - zacza Joyce, zakadajc na palec Fawn cinieniomierz. - Zrobimy seri szeciu testw, kady po pi minut. Chc, eby wyj z pudeka kawaek papieru. Jeeli na kartce bdzie napisane Podnie", sprbuj podnie jej cinienie krwi. Jeli bdzie napisane Obniy", chc eby je obniy. Jeeli bdzie napisane Bez zmian", maszynie nie robi. Zrozumiae? Rob spojrza na Fawn, a potem na Joyce i zmarszczy brwi. - Tak prosz pani, ale... - Mw mi Joyce. Bd zapisywa wyniki. Tylko nie zdrad, co byo na kartce, po prostu rb to, co masz zrobi. - Joyce zerkna na zegarek i skina w stron pudeka. - We pierwsz kartk.

Rob wycign rk, ale po chwili j opuci. Uklkn przed jasnowos dziewczyn na wzku. - Nogi bardzo ci dokuczaj? Fawn zerkna na Joyce, a potem z powrotem na Roba. - Cierpi na stwardnienie rozsiane. Zachorowaam do wczenie. Czasami mog chodzi, ale teraz akurat jest do ciko. - Rob... - zacza Joyce. Ale Rob zachowywa si tak, jakby jej nie sysza. - Moesz podnie t nog? - Nie za wysoko. - Dziewczyna nieznacznie uniosa nog i opucia j. - Rob - powtrzya Joyce. - Nikt nie oczekuje od ciebie, eby... Nie moemy zmierzy czego takiego?,' - Przepraszam pani - powiedzia cicho Rob, nie ogldajc si za siebie. Po czym odezwa si do Fawn: - A ta? Moesz j podnie? - Nie tak wysoko jak poprzedni. - Noga uniosa si troch i opada. - Dobrze. A teraz si nie ruszaj. Moesz przez chwil poczu ciepo lub zimno, ale nie zwracaj na to uwagi. 0 Rob wycign rk i chwyci dziewczyn za odsonit kostk. Joyce odchylia gow i spojrzaa na sufit. Westchna i usiada obok Kaitlyn. - Mogam si tego domyli. - Odoya na bok zegarek i notes. Kaitlyn obserwowaa Roba. Odwrci gow w jej stron, ale byo jasne, e jej nie widzia. Wygldao to tak, jakby chcia co usysze, a jego palce zwinnie przesuway si po kostce Fawn. Kaitlyn, zafascynowana, przygldaa si jego twarzy. Niezalenie od tego, co sdzia o chopcach, jej artystyczna dusza nie daa si oszuka. Przypomniaa sobie sowa, ktre kiedy przeczytaa: Pikna, uczciwa twarz o oczach marzyciela". I z zacit szczk wojownika, dodaa w mylach, rzucajc Joyce rozbawione spojrzenie. - I jak si czujesz? - Rob zapyta Fawn. - Ja... Troch to askocze - odezwaa si dziewczyna z nerwowym umiechem. - Och! - Sprbuj znowu podnie nog. Tym razem Fawn uniosa stop prawie dwadziecia pi centymetrw nad podog. - Udao mi si - westchna. - Nie, to tobie si udao. -Wpatrywaa si w niego wielkimi oczami, w ktrych malowao si zdziwienie. - Sama to zrobia. - Rob si umiechn. Oddycha bardzo szybko. - A teraz popracujemy nad drug. Kaitlyn poczua nage ukucie zazdroci. Podobnie jak w Ohio, gdy syszaa, jak Marcy Huang planuje kolejn imprez. Sposb, w jaki Rob koncentrowa si na Fawn, a Fawn na niego patrzya... Joyce zachichotaa. - To samo widziaam u niego w szkole - odezwaa si cichym gosem. - Wszystkie dziewczyny mdlay na jego widok, nie wiedzia, co si dzieje. Chopak nie ma najmniejszego pojcia, jaki jest seksowny. O to wanie chodzi, pomylaa Kait. On nic nie wie. - Ale dlaczego? - wypalia. - Pewnie przez to, co wywoao u niego ten dar - powiedziaa Joyce. - Przez wypadek. - Jaki wypadek? - Nic wam nie wspomina? Na pewno wszystko ci opowie, jeli go zapytasz. Lata na paralotni i spad. Poama niemal wszystkie koci i zapad w piczk. - O Boe - jkna cicho Kait. - Nikt si nie spodziewa, e przeyje. Kiedy si obudzi, okazao si, e ma swj dar, ale te rne braki. Na przykad nie ma pojcia, o co chodzi z dziewczynami.

- artujesz. - Kaitlyn wpatrywaa si w ni szeroko otwartymi oczami. - Nie. - Joyce si umiechna. Jest bardzo niewinny, i to na wiele sposobw. Po prostu postrzega wiat inaczej ni pozostali ludzie. Kaitlyn zamkna oczy. Oczywicie, to dlatego tak bezceremonialnie zaglda dziewczynom pod sukienki. To wszystko wyjania, z wyjtkiem tego, dlaczego na jego widok serce zaczynao jej szybciej bi. I dlaczego zabolaa j myl, e lea pogrony w piczce. I dlaczego nagle ogarna j niemia pokusa, by podbiec i odcign go jak najdalej od piknej Fawn. Istnieje pewne sowo na okrelenie twojego stanu, drwi jej umys. To... Zamknij si, pomylaa Kaitlyn. Ale to nic nie dao. Ju wiedziaa. - Wystarczy - odezwa si Rob. Usiad na pitach i przetar spocone czoo. - Jeeli bdziemy nad tym pracowa co tydzie, chyba bd mg ci pomc. Chciaaby? Fawn powiedziaa tylko: - O tak. - Ale chodzi o sposb, w jaki to powiedziaa, pomylaa Kait, i o pene podziwu spojrzenie, ktre mu rzucia. Na szczcie w tym momencie Joyce wstaa z kanapy. - Rob, moe najpierw porozmawiajmy - wtrcia si Joyce. Rob odwrci si i spojrza na ni agodnym wzrokiem. - Wiedziaem, e si zgodzisz - odpar. Joyce wymamrotaa co pod nosem. A potem dodaa: - Jasne, co wymylimy. Moe zrobisz sobie teraz przerw, co? Fawn, jeeli jeste zbyt zmczona na kolejny eksperyment... - Skde, czuj si wietnie - zaszczebiotaa radonie Fawn. - Jestem gotowa na wszystko. - Transfer energii - mrukna Joyce, zdejmujc cinieniomierz. - Bdziemy musieli to zbada. - W tym momencie otworzyy si drzwi czce oba laboratoria. - O co chodzi, Marisol? - On nie chce wsppracowa - odpara Marisol. Za jej plecami sta Gabriel. Wyglda wyjtkowo zabjczo i na swj sposb elegancko, ale patrzy na nich z chodn pogard. - Dlaczego? - zapytaa Joyce. - Dobrze wiesz dlaczego - odpowiedzia Gabriel. Musia wyczu na sobie wzrok Kait, bo nagle rzuci jej dugie ponure spojrzenie. Joyce pooya rk na czole. - W porzdku, musimy o tym pogada. Rob wycign rk i chwyci j za rami. - Pani... Joyce, nie jestem pewien, czy to dobry pomys. Musisz by ostrona... - Dam sobie rad, Rob - zapewnia go Joyce tonem, ktry sugerowa, e ma ju do. Posza do drugiego laboratorium, zabierajc ze sob Marisol i Gabriela, i zamkna za nimi drzwi. Anna i Lewis obserwowali ca scen ze swoich stanowisk pracy. Nawet Fawn wszystkiemu si przygldaa. Kaitlyn zdobya si na odwag i spojrzaa z bliska na Roba. - Co to miao znaczy? - zapytaa, silc si na obojtno. Rob wydawa si bardzo zamylony. - Nie wiem, ale pamitam, co stao si w Durham. Tam te prbowali robi z nim eksperymenty. - Pokrci gow. - Zobaczymy si pniej - doda cicho i wyszed. Kaitlyn bya zadowolona, e si nie odwrci, by spojrze na Fawn, ale i niepocieszona, e nie spojrza nawet na ni. Po paru minutach Joyce wrcia. Wygldaa na wykoczon. - Na czym to stanlimy? Aha, Kaitlyn, twoja kolej. O nie, tylko nie teraz, pomylaa Kaitlyn. Po ostatnich odkryciach zwizanych z Robem bya obolaa. Miaa ochot zaszy si gdzie w samotnoci i wszystko przemyle. Joyce z roztargnieniem kartkowaa jaki folder. - Ma by nieformalnie - mruczaa pod nosem. - Kaitlyn, chc, eby tu usiada. Zaprowadzia Kaitlyn za parawan, gdzie czeka na ni pluszowy rozkadany fotel. - Za chwil

poprosz ci, by zaoya suchawki i opask na oczy. - To bya dziwna opaska, wygldaa jak gogle zrobione z powek piki tenisowej. - Co to jest? - To uboga wersja osony Ganzfeld. Prbuj zebra pienidze, eby zrobi porzdne pomieszczenie Ganzfeld, z czerwonym wiatem i dwikiem stereo, i... - Czerwonym wiatem? - Pomaga si zrelaksowa, ale to niewane. Gwnym celem osony Ganzfeld jest odcicie ci od zwyczajnych zmysw, eby moga si skupi tylko na tych nadprzyrodzonych. Nic nie bdziesz widzie, bo na oczach bdzie przepaska, i nic nie usyszysz, bo na uszach masz suchawki wypenione biaym szumem. To pomoe ci zobaczy obrazy, ktre pojawi si twojej w gowie. - Ale te obrazy nie powstaj w mojej gowie - powiedziaa Kait. - Tylko w moich rkach. - Jasne. - Joyce si umiechna. - Niech si pojawiaj, masz tu kartk i owek. Nie musisz widzie, eby rysowa. Niech owek porusza si, jak chce. Kaitlyn wydawao si, e to czyste szalestwo, ale w kocu Joyce bya ekspertem. Usiada i zaoya opask. Wok zrobio si ciemno. - Sprbujemy z jednym tylko obrazem docelowym - zaproponowaa Joyce. - Fawn bdzie si koncentrowa na fotografii przedstawiajcej jaki przedmiot. A ty sprbuj dowiedzie si, o czym myli. - Jasne - wymamrotaa Kaitlyn, nasuwajc na uszy suchawki. Usyszaa dwik przypominajcy szum wodospadu. To musi by ten biay szum, pomylaa, opierajc si wygodnie w fotelu. Poczua, jak Joyce wkada jej do rki owek, a na kolanach kadzie notes. W porzdku, rozlunij si. To nie byo trudne. Wiedziaa, e nikt nie widzi jej za parawanem. To dobrze, bo pewnie wygldaa strasznie gupio. Moga si wycign i pozwoli mylom swobodnie dryfowa. Ciemno i szum wodospadu byy jak liska zjedalnia. Poczua, e zjeda w d... nie wiadomo dokd. I zacza si ba. Zanim zdaa sobie spraw z tego, co si dzieje, ogarn j strach. Zacisna palce na owku. Spokojnie, wyluzuj. Nie ma si czego ba... Co ciskao j w odku i czua, e zaczyna si dusi. Dopu do siebie obrazy. A jeeli to byy jakie przeraajce wizje, ktre tylko czyhay w ciemnociach, by zaatakowa jej umys...? Poczua nagy skurcz i swdzenie doni. Joyce mwia, ebym pozwolia, by owek sam rysowa. Ale Kaitlyn nie bya pewna, czy tego chce. Niewane. Teraz ju musiaa rysowa. Owek zacz si porusza. Boe, nie mam pojcia, co to bdzie, pomylaa. Najmniejszego pojcia, z wyjtkiem tego, e to byo co przeraajcego. Gdy prbowaa wyobrazi sobie, co narysowaa, widziaa jedynie bezksztatn ciemn mas. Musz to zobaczy. Czua, e duej nie zniesie napicia w miniach. Lew doni cigna gogle i suchawki. Jej prawa do wci si poruszaa. Wygldaa jak odcita rka z jakiego filmu science fiction, nad ktr jej umys straci kontrol. Jakby rka nie naleaa do niej. To byo okropne. A rysunek... rysunek by jeszcze gorszy. Wrcz groteskowy... Kreski byy troch krzywe. To bya jej twarz. Jej wasna twarz z dodatkowym okiem na czole. Oko przesaniay gste ciemne rzsy, co nadawao mu owadzi wygld. Byo szeroko otwarte i niewiarygodnie obrzydliwe. Kaitlyn odruchowo dotkna czoa, jakby chciaa si upewni, e nic tam nie ma.

Ale poczua tylko skr. Mocno potara czoo. To by byo na tyle, jeli chodzi o zdalne postrzeganie. Moga si zaoy, e nie o takim rysunku mylaa Fawn. Kaitlyn wanie miaa wsta i powiedzie Joyce, e zepsua eksperyment, gdy nagle usyszaa krzyk.

Rozdzia 6 Krzyk by donony, cho wydawa si do odlegy. Brzmia troch jak pacz dziecka. Jak
gorczkowe, zdesperowane zawodzenie opuszczonego niemowlaka, z tym e by o wiele niszy. Kait rzucia notes, wyskoczya z fotela i wybiega zza parawan. Joyce wanie otwieraa drzwi do tylnego laboratorium. Wszyscy stali w miejscu. Kait ruszya za ni, ale w tym momencie krzyk usta. - Uspokj si! Uspokj! - krzyczaa Marisol. Staa przed chopakiem z niebieskim irokezem, ktry wi si przy cianie. Jego oczy miay szalony wyraz, usta mia otwarte, a po brodzie cieka mu lina. Chyba zacz paka. - Jak dugo? - zapytaa Joyce, podchodzc do chopaka z rozoonymi rkoma, w gecie, ktry mia oznacza, e nie chce go skrzywdzi. - Jakie czterdzieci pi sekund - odpara Marisol. - Boe - powiedziaa Joyce. - Co si stao? - wypalia Kaitlyn. Nie moga duej znie paczu chopaka. - Co si tu dzieje? Co mu jest? - Kaitlyn, prosz - jkna Joyce udrczonym gosem. Kaitlyn rozejrzaa si po pokoju i zauwaya, e drzwi do metalowego pomieszczenia zaczy si otwiera. Po chwili z pomieszczenia wyszed Gabriel. Na jego aroganckiej, przystojnej twarzy pojawi si drwicy umiech. - Ostrzegaem ci - odezwa si lodowatym gosem. - "len ochotnik jest telepat - powiedziaa Joyce sabym gosem. - Najwyraniej niewystarczajcym - odpar Gabriel. - Nic ci to nie obchodzi, co? - Kaitlyn a podskoczya, gdy usyszaa z tyu gos Roba. Nie syszaa nawet, kiedy wszed. - Rob - zacza Joyce, ale w tym momencie chopak z irokezem rzuci si do ucieczki, i urwaa w p sowa, by go powstrzyma. - Powiedziaem, e nic ci to nie obchodzi - powtrzy Rob, stajc naprzeciwko Gabriela. Kait pomylaa, e wyglda jak zoty anio zemsty, ale martwia si o niego. W przeciwiestwie do Roba Gabriel by otoczony ponurym mrokiem. By przecie w wizieniu i gdyby doszo do walki, na pewno nie zagraby fair. Poza tym zrobi co temu ochotnikowi. To samo moe spotka Roba. - Nie pchaem si do tego eksperymentu - powiedzia Gabriel przeraajcym gosem. - Nie, ale te go nie przerwae! - krzykn Rob. - Uprzedzaem ich. - Moge po prostu odmwi. - A po co? Mwiem im, co si moe sta. Teraz to ju ich problem. - Teraz to rwnie mj problem. Stali twarz w twarz, warczc na siebie nawzajem, a w powietrzu czu byo napicie. Kaitlyn nie moga tego duej znie.

- Uspokjcie si oboje! - wybucha, podchodzc do nich. -Wasza ktnia nikomu nie pomaga. W dalszym cigu mierzyli si wzrokiem. - Rob - zacza Kaitlyn. Serce jej walio. Gdy si gniewa, by niewiarygodnie przystojny, ale wiedziaa, e jest w niebezpieczestwie. O dziwo, to nie Rob zareagowa pierwszy. Gabriel odwrci swj ciemny, zimny wzrok od twarzy Roba i spojrza na Kaitlyn. Posa jej niepokojcy umiech. - Nie martw si - rzek. - Nie mam zamiaru go zabi, przynajmniej nie teraz. Naruszybym zasady mojego zwolnienia warunkowego. Zmierzy j wzrokiem od stp do gw i przeszed j dreszcz. Odwrcia si do Roba. - Prosz. - W porzdku - powiedzia powoli Rob. Wzi gboki wdech i Kait poczua, jak schodzi z niego napicie. Zrobi krok do tyu. Wszyscy odczuli zmian atmosfery i uspokoili si. Kaitlyn zdya zapomnie o ochotniku, ale teraz zauwaya, e Joyce i Marisol zaprowadziy go na krzeso. Siedzia z mocno pochylon gow, niemal dotykajc kolan. - Czowieku co ty mi zrobie? - mamrota pod nosem. - Co mu zrobie? - zapyta Rob. Kaitlyn umieraa z ciekawoci, ale chciaa unikn kolejnej konfrontacji. Gabriel spojrza na Roba ponurym, niemal zgorzkniaym wzrokiem. - Moe ktrego dnia sam si dowiesz - odpar znaczco, jakby rzuca grob. W tym momencie Kaitlyn usyszaa z frontowego laboratorium niepewny gos Lewisa: - Joyce. Przyjecha pan Zetes. - O rany - jkna Joyce, prostujc si. Kaitlyn wcale si nie zdziwia. Eksperymenty przerwane, wszyscy stoj bezradnie, a jeden z ochotnikw wije si z blu na pododze... To jak wizytacja dyrektora szkoy, w najmniej oczekiwanym momencie, gdy w klasie panuje kompletny chaos. Pan Zetes znowu mia na sobie czarny paszcz i ponownie towarzyszyy mu dwa psy. - Jakie kopoty? - zapyta Joyce, ktra szybkim ruchem wygadzia krtkie wosy. - Niewielkie. Gabriel mia pewien problem... - Wyglda na to, e ten mody czowiek rwnie - rzuci sucho pan Zetes. Podszed do chopaka z irokezem, spojrza na niego, a potem na Joyce. - Wanie miaam dzwoni po karetk - zacza Joyce. -Marisol, moesz... - Nie ma takiej potrzeby - przerwa jej pan Zetes. - Zawioz go moim samochodem. Odwrci si i spojrza na Gabriela, Roba i Kait, ktrzy cay czas stali obok stalowego pomieszczenia. - Pozostali mog zrobi sobie przerw - doda. - lak, moecie ju i. Na dzisiaj koniec eksperymentw -westchna Joyce. Nadal bya wzburzona. - Marisol moe odprowadzisz Fawn do domu? I... dopilnuj, eby nic ju jej nie zdenerwowao. Marisol wysza do frontowego laboratorium, nie zmieniajc pospnego wyrazu twarzy. Gabriel rwnie ulotni si jak wilk. Rob zawaha si, cay czas przygldajc si chopakowi. - Moe mgbym jako pomc... - Dzikuj, nie trzeba. Jeeli chcecie zje lunch, w lodwce jest wdlina - powiedziaa Joyce w taki sposb, e Rob nie mia wyboru i musia wyj. Kaitlyn ruszya za nimi, ale na chwil zatrzymaa si przy drzwiach. Tak naprawd bya zwyczajnie ciekawa. Chciaa zobaczy, czy pan Zetes nawrzeszczy na Joyce. Ale zamiast tego zapyta tylko: - Jak dugo? i Okoo czterdziestu piciu sekund. - Ach. - W jego glosie pojawio si uznanie.

, Kaitlyn zdya jeszcze zauway, jak pan Zetes w zamyleniu stuka o podog lask, a potem nie miaa wyjcia i musiaa zamkn drzwi. Gabriel znikn, a Marisol i Fawn wanie wychodziy. Marisol miaa ponury wyraz twarzy, a Fawn cay czas wpatrywaa si w Roba, ktry zagryz usta. Lewis patrzy to na jedn, to na drug dziewczyn, a Anna gaskaa bia myszk, ktr trzymaa w doni. - Skd j masz? - zapytaa Kaitlyn, czujc, e najwysza pora przerwa cisz. - Braa udzia w moim eksperymencie. Widzisz? W tym pudeku s rne otwory, a ja miaam j nakoni, by wesza do ktrego z nich. Tego, ktry wskazuje monitor. - W otworach s pewnie jakie czujniki, ktre rejestruj, czy ci si udao - zauway Lewis, podchodzc bliej. Anna pokiwaa gow, spogldajc ponad jego ramieniem. - Nie martw si, Rob - dodaa. - Joyce i pan Zetes na pewno mu pomog. Wszystko bdzie dobrze. - lak, ale czy pan Zetes poradzi sobie z Gabrielem? - rzuci Lewis. - Oto jest pytanie. Kaitlyn umiechna si wbrew sobie. - Pan Zetes? - Jasne. Uwaam, e nie powinno go tu by - stwierdzi w zamyleniu Rob. - Gabriela. On sprowadza tylko kopoty. - Chyba oszalej, jeli nie dowiem si, co on potrafi robi - odezwaa si Kaitlyn. - Obawiam si, e Joyce nic nam nie powie. - Gabriel ma prawo do swojej prywatnoci - powiedziaa agodnie Anna, odkadajc mysz do klatki. - Powinnimy si czym zaj, eby o tym nie myle. Mamy wolne popoudnie. Moemy pj do miasta albo skoczy urzdza wsplny pokj. Towarzystwo Anny jak zwykle uspokoio Kaitlyn. Spokj, ktry bi od Indianki, wypenia cae pomieszczenie. - Skoczmy najpierw pokj - zadecydowaa Kaitlyn. -Moemy tam zje lunch, zrobi jakie kanapki. - Pomog ci - zaproponowa Rob, a Kaitlyn poczua, e serce podchodzi jej do garda. Co mam mwi, co mam mwi? - mylaa gorczkowo w kuchni. Lewis i Anna poszli na gr i zostaa z Robem zupenie sama. Przynajmniej jej rce wiedziay, co robi. Czsto robia posiki dla ojca i teraz z wielk wpraw odkrcaa soiki z musztard, kroia wdlin. Wszystko byo typowo kalifornijskie: drobiowe wdliny, salami z niewielk zawartoci tuszczu i alpejski ser. Rob pracowa rwnie szybko, ale wydawa si nieco oderwany, jakby mylami by w zupenie innym miejscu. Kaitlyn nie moga duej znie panujcej wok ciszy. W kocu rzucia, jakby od niechcenia: - Czasami zastanawiam si, czy to faktycznie dobry pomys, ebymy rozwijali swoje umiejtnoci. Wystarczy spojrze na Gabriela. Powiedziaa to, bo miaa wraenie, e Rob si z ni zgodzi. Ale on tylko pokrci gow. - Nie, to co robimy jest dobre. To jest wane dla caego wiata. Gabriel musi tylko nauczy si kontrolowa, a to nie jest jego mocna strona. A moe on tego po prostu nie chce. - Rob znw pokrci gow, przygotowujc kanapk z penoziarnistego chleba. - Uwaam jednak, e kady powinien rozwija swj talent. Czy wiesz, e wikszo ludzi ma nadprzyrodzone zdolnoci? Kaitlyn zaprzeczya. - Mylaam, e jestemy wyjtkowi. - Bo my mamy ich wicej. Ale kady czowiek posiada jakie zdolnoci. Gdyby kady mg nad sob popracowa... nie rozumiesz? Wszystko byoby lepsze. - Chodzi ci... o sytuacj na wiecie? Przytakn.

- Ludzie nie troszcz si o siebie. Wiesz, kiedy przesyam energi, czuj bl. Gdyby kady mg to poczu, byoby zupenie inaczej. Nie byoby morderstw ani tortur, bo nikt nie chciaby sprawia innym blu. Serce Kaitlyn nagle podskoczyo do gry. Jej take przesa energi", czy to znaczy, e si do niej zbliy? - Nie kady z nas moe by uzdrowicielem - westchna agodnie. - Ale kady ma jaki talent. Kady moe jako pomc. Kiedy skocz studia, chciabym robi to, co Joyce i zaangaowa w to wszystkich. Wszystkich na caym wiecie. Kaitlyn bya oszoomiona jego wizj. - Chcesz ocali wiat? - Jasne. Chc zrobi tyle, ile mog - powiedzia tak, jakby mwi: Jasne, chc zrobi tyle, ile mog dla recyklingu". Boe sodki, pomylaa Kait, wierz mu. W tym chopaku o zotych rozmarzonych oczach i cichym gosie, byo co, co wzbudzao jej szacunek. Kto taki jak on pojawia si niezwykle rzadko. Kto taki naprawd moe co zrobi. Tak przynajmniej mylaa. A czua... No c... W kadym razie, nie ma co z tym duej walczy, pomylaa, gdy zanieli na gr kanapki. Cae popoudnie spdzili na przesuwaniu mebli, ktniach i ukadaniu sprztu, a Kait cigle rozmylaa o swoim odkryciu. To byo zarwno przyjemne, jak i bolesne, tak samo jak przyjemne i bolesne byo samo patrzenie na Roba i przebywanie w jego towarzystwie. Nigdy w yciu nie uwierzyaby, e moe si zakocha po jednym dniu znajomoci. A tak si wanie stao. I z kad kolejn chwil spdzon w jego towarzystwie jej uczucie robio si coraz silniejsze. Gdy by w tym samym pomieszczeniu, nie potrafia si na niczym skupi, gdy na ni spoglda, serce bio jej mocniej, gos jej dra, a kiedy wypowiada jej imi... Zanim nadesza pora obiadu, bya ju cakowicie ugotowana. .. Najdziwniejsze, e teraz, kiedy ju przyznaa si do tego przed sam sob, chciaa z kim o tym pogada. Wyjani, jak si czua, i podzieli si swoim odkryciem. Anna, pomylaa. Jak tylko Anna posza do pokoju, eby si umy przed obiadem, Kait ruszya za ni. Zamkna drzwi i pobiega do azienki, eby odkrci kran. Anna siedziaa na ku, czeszc swoje dugie czarne wosy. - A to po co? - zapytaa rozbawiona. - eby nikt nas nie sysza - odpowiedziaa powanie Kait. Usiada na ku, chocia cay czas j nosio. - Suchaj, moemy pogada? - Oczywicie. Oczywicie, e moga. Kaitlyn nagle zdaa sobie z tego spraw. - To dziwne. W domu nie miaam przyjaciki, z ktr mogabym naprawd pogada. Tylko nie wiem, od czego zacz - dodaa nagle, bo wanie dotaro to do niej. Anna umiechna si, a Kailtyn poczua, e ogarnia j spokj. - Czy to ma co wsplnego z Robem? - O Boe! - krzykna Kaitlyn i zesztywniaa. - To jest a tak oczywiste? Mylisz, e on co wie? - Nie... ale ja jestem dziewczyn, pamitasz? Zauwaam to, czego nie widz chopcy. - No wanie, w tym problem - wymamrotaa Kaitlyn, opierajc si o ko. - Mam wraenie, e on nigdy nie zauway. - Syszaam, co mwia Joyce. Kaitlyn odetchna. Przynajmniej nie bdzie musiaa powtarza tej historii i rozsiewa plotek. - To wiesz, e sprawa wyglda beznadziejnie - powiedziaa.

- Wcale nie beznadziejnie. Musisz tylko sprawi, by ci zauway, to wszystko. On ci lubi, ale jeszcze o tym nie wie. - Mylisz, e mnie lubi? - Oczywicie. Jeste pikn dziewczyn i kady normalny chopak od razu by ci zauway. Ale w przypadku Roba bdziesz musiaa si nieco bardziej wysili. - To co mam zrobi, zdj przed nim bluzk? - Miaam na myli co mniej radykalnego. - Mylaam ju o rnych rzeczach - przyznaa Kaitlyn. -Cae popoudnie nad tym rozmylaam... Chciaabym go wkrci w jak romantyczn sytuacj, ale nie wiem, czy powinnam. To byoby oszustwo, co? Anna umiechna si i by to niezwykle mdry umiech, pomylaa Kait. - Widzisz tamt mask? - zapytaa Anna, wskazujc na cian. -To jest Skauk, Kruk. By duchem czuwajcym nad moim pradziadkiem. A kiedy przybyli misjonarze i nadali mojej rodzinie nazwisko Biay", to on doczy jeszcze sowo Kruk", ebymy zawsze pamitali, kim jestemy. Przyjacimi Kruka-Oszusta. Kaitlyn zafascynowana przygldaa si masce ptaka z dugim tpym dziobem. - Kruk zawsze robi wszystko dla wasnego dobra, ale to rwnie byo dobre dla innych. Na przykad wtedy, gdy ukrad soce. Kaitlyn umiechna si, czujc, e zapowiada si duga opowie. - Co zrobi? - Ukrad soce - powiedziaa powanie Anna, ale oczy jej si miay. - Szary Orze mia soce, ale tak bardzo nienawidzi ludzi, e trzyma je w swoim domu i wszyscy yli w ciemnociach. Kruk chcia zdoby soce dla siebie, ale wiedzia, e Szary Orze nigdy nie pozwoli wej mu do rodka. Zmieni si wic w nienobiaego ptaka i namwi! crk Szarego Ora, by go wpucia. - Aha - powiedziaa Kaitlyn. Oczy Anny cay czas si miay. - Jak tylko to zrobia, Kruk zapa soce i odfrun, ale Szary Orze pody za nim. Kruk si przestraszy i upuci soce... ktre wyldowao na niebie i od tej pory wieci dla wszystkich ludzi. - adna historia - powiedziaa Kaitlyn. - Jest mnstwo historii o Kruku. Ale chodzi o to, e czasami mae oszustwo nie zaszkodzi. Anna spojrzaa na Kaitlyn swoimi ciemnymi oczami. - Szczeglnie, gdy chodzi o facetw. Kaitlyn wstaa. Bya niezwykle podekscytowana. - W takim razie zrobi to! Jeeli tylko uda mi si co wymyli... - Najpierw si umyj - rozemiaa si Anna. - W tej chwili jedyne co zauway, to twj brudny nos. Kaitlyn nie tylko si umya, ale i przebraa. Spia nawet wosy zot spink, ale nie zauwaya, by stosunek Roba do niej jako diametralnie si zmieni. Obiad by jednak pewnym wydarzeniem, poniewa pojawi si na nim Gabriel. - No prosz, on jednak co je - Kaitlyn szepna Annie do ucha, podajc jej misk z brzowym ryem. - A ju zaczynaam si zastanawia. Po obiedzie Gabriel znowu znikn, a Lewis i Rob udali si do wsplnego pokoju, ktry w kocu nazwali pokojem do nauki, chocia Kaitlyn wtpia, by ktokolwiek mg si w nim uczy. Nie przy rozkrconej na cay regulator muzyce U2, ktra na dodatek konkurowaa z horrorem w telewizji. To jednak zupenie nie przeszkadzao Annie, ktra zaszya si we wnce z ksik w rku. Kaitlyn czua, e musi si wymkn. Chciaa poby sama, nie tylko z powodu Roba, ale te dlatego e jutro zaczynaa si szkoa. Nowa szkoa i nowe moliwoci. Czua w gowie mtlik, na niczym nie moga si skupi. Ale przede wszystkim chciaa rysowa.

I nie chodzio o rysunki pozazmysowe, tylko zwyczajne rysowanie, ktre zawsze pomagao jej ukoi nerwy. Tak naprawd nie robia tego ju od dwch dni. Przypomniaa sobie o rysunku, ktry namalowaa wczeniej w laboratorium. Pewnie zostawia go za parawanem. Bdzie musiaa po niego pj. Nie chciaa, by ktokolwiek go widzia. - Niedugo wrc - rzucia, wychodzc z pokoju. Zatrzymaa si na chwil, kiedy wszyscy odpowiedzieli jej cze". To byo jej marzenie. W kocu miaa przyjaci. Ale rysunku nie byo w laboratorium. Wymkna si tylnym wyjciem, majc nadziej, e kto go po prostu wyrzuci. Wzia ze sob szkicownik i kawaek wgla drzewnego, bo na dworze byo ju zbyt ciemno, by odrnia kolory. Ale blask ksiyca owietla drzewa, a powietrze byo orzewiajce i przyjemnie chodne. Teraz jest troch jak zim, pomylaa. Wszystko byo srebrne i ukryte w cieniu. Na tyach domu znajdowaa si cieka, ktra prowadzia w d skarpy do kpy sekwoi. Kaitlyn ruszya w d. U podna skarpy by niewielki, niemal wyschnity strumyk, nad ktrym znajdowa si betonowy most. Droga wygldaa na nieuywan. Kaitlyn stana pomidzy drzewami, wdychajc wieczorne powietrze i zapach sekwoi. Co za wspaniae miejsce. Drzewa zasaniay wiata z domu i nie docieraa tu nawet muzyka U2. Kaitlyn czua, e jest zupenie sama. Usiada na betonowym krawniku, rozkadajc na kolanach szkicownik. wiato ksiyca byo wspaniae, ale zbyt sabe, eby porzdnie rysowa. C, pomylaa Kaitlyn, w kocu Joyce chce, ebym rysowaa na lepo. Lekkimi, pynnymi ruchami naszkicowaa ksztat sekwoi stojcych po drugiej stronie strumienia. Rysowanie samego ksztatu, bez adnych szczegw, byo dla niej ciekawym dowiadczeniem. Jakie spokojne miejsce. Kaitlyn narysowaa krzak. Czua si o wiele lepiej. Dodaa ciemn, krt lini strumyka. W tak noc jak ta mona uwierzy w magi. Dorysowaa jeszcze kilka kamieni i wtedy usyszaa jaki dwik. Guchy odgos. Jakby kto spad z drzewa, pomylaa Kaitlyn, nieruchomiejc. Albo zeskoczy. To dziwne, ale od razu wyczua, e chodzi o czowieka. To nie byo zwierz i z ca pewnoci nie by to naturalny dwik. Kto tam by. Rozejrzaa si wok, poruszajc jedynie gow. Bya spostrzegawcza i idc w t stron, zapamitaa ksztat drzew i krzakw. Powinna rozpozna rnic. Ale nie dostrzega niczego nowego i nic nie usyszaa. Ktokolwiek tam by, nie odzywa si. To nie byo mieszne. To wcale nie by gupi kawa. Kiedy kto si ukrywa i nie wiesz, gdzie jest. Kiedy czujesz na sobie czyj wzrok, ale nie wiesz czyj, to wcale nie jest zabawne. Jej donie zrobiy si lodowate i co cisno j w gardle. Wsta i odejd. Teraz, pomylaa. Zdoaa zrobi dwa kroki, gdy pomidzy drzewami zauwaya jaki ruch. Z cienia drzew wyoni si czowiek. Kaitlyn bya gotowa do ucieczki albo walki, ale musiaa sprawdzi, kto to by. Czua, e nie zdoa si ruszy z miejsca, dopki nie zobaczy jego twarzy. Obcy si zblia. Jego bury chrzciy na suchych liciach. wiato ksiyca owietlio jego twarz, ukazujc skone oczy i mikkie krcone wosy. To by mczyzna, ktry zaatakowa j na lotnisku. Tym razem nie mia na sobie czerwonych szat, a zwyczajne ubranie. I szybkim krokiem si do niej zblia.

Rozdzia 7 Walcz, zdecydowaa Kait, a raczej zdecydowao za ni jej ciao, ktre instynktownie
wyczuo, e nie da rady wbiec na gr. Szkicownik spity by spiralnym drutem, ktry na jednym kocu by troch poluzowany i ju od tygodni jej przeszkadza. Rzucia na ziemi wgiel i podniosa szkicownik, gotowa do ataku. Celuj w oczy, pomylaa. Wiedziaa, e powinna teraz krzycze, ale miaa cinite gardo. To wszystko przeleciao jej w gowie w cigu tych kilku sekund, kiedy mczyzna si do niej zblia. Nie braa udziau w bjce od czasw podstawwki, ale jej ciao doskonale wiedziao, co robi. Mczyzna chwyci j za rami, ale Kaitlyn si wyrwaa. Teraz, pomylaa, chwytajc za szkicownik. Udao si, drut wbi si w policzek mczyzny, zostawiajc dug, zakrwawion szram. Ogarno j uczucie triumfu. Ale ju po chwili mczyzna wykrci jej nadgarstek i prbowa j zmusi, by rzucia szkicownik. To bolao, a bl sprawi, e odzyskaa gos. - Pu mnie - jkna. - Pu! Ale on jeszcze mocniej wykrci jej rk. Po policzku spywaa mu krew, ktra w blasku ksiyca wydawaa si czarna. Kaitlyn prbowaa go kopn, ale mczyzna odwrci si, unikajc jej ataku. Zapa j za rce i popchn na ziemi. Mia przewag. Krzycz, usyszaa w gowie rozkaz. Kaitlyn wzia gboki wdech i krzykna. Ale mczyzna natychmiast zatka jej usta. - Zamknij si - wyszepta wciekle. Kaitlyn spojrzaa na niego, wiedzc, e w oczach ma strach. Mczyzna by bardzo silny i o wiele ciszy od niej, nie moga si ruszy. - Jeste taka lekkomylna - sykn nieznajomy. Ksiyc by za jego plecami, wic jego twarz ukryta bya w cieniu, ale Kaitlyn czua jego gniew. On mnie zabije. I nigdy nie dowiem si dlaczego, pomylaa. Ogarno j przeraenie, a na ustach cay czas czua jego do. Coraz trudniej byo jej oddycha... Nagle za mczyzn pojawi si jaki ksztat. Kait bya tak oszoomiona, e pocztkowo nie miaa pojcia, co si dzieje. Na tle rozwietlonego ksiycowym blaskiem nieba zauwaya jaki niewyrany cie. Potem dostrzega ksztat czowieka, ktry trzyma w rku byszczcy przedmiot. Cie poruszy si z tak szybkoci, e Kait ledwo nadya za nim wzrokiem, ale nagle nieznajomy nieznacznie si cofn. wiato ksiyca odbio si od ostrza noa. - Pu j - usyszaa urywany szorstki gos - albo podern ci gardo. Gabriel? Kait nie moga w to uwierzy. Ale tak byo. Dopiero teraz jej przeraone zmysy zrozumiay, co si stao. Gabriel przyoy mczynie n do garda. Obcy puci Kaitlyn, ktra, charczc, prbowaa nabra powietrza. - A teraz wsta - odezwa si Gabriel. - Ale zrb to powoli i spokojnie. Jestem dzi w kiepskim nastroju. Mczyzna szybkim, zwinnym ruchem stan na nogi, jakby by tancerzem. Ale Gabriel cay czas trzyma n przy jego gardle. Jak tylko nieznajomy si podnis, Kaitlyn zrobia to samo. Wykonaa dwa chwiejne kroki pod gr. Draa na caym ciele i trzsy jej si rce.

Musz pomc Gabrielowi, pomylaa. Udaje twardziela, ale tamten to dorosy facet. Na dodatek silny. - Chcesz, ebym pobiega do domu i powiedziaa, co si stao? - wydyszaa, starajc si, by jej gos brzmia twardo i pewnie. - Po co? - zapyta krtko Gabriel. Wykona gwatowny ruch i mczyzna zakrci si, i wyldowa na plecach na twardej ziemi. - Wyno si - rzuci, spogldajc na lec w dole posta. & I nigdy wicej nie wracaj, jeli ci ycie mie. Jeeli kiedykolwiek ci tu zobacz, zapomn o tym, e wanie odsiedziaem dwa lata za morderstwo. Kait poczua si tak, jakby porazi j prd. Ale zanim zdya o tym pomyle, Gabriel znowu si odezwa; - Powiedziaem, zmiataj std. Chc zobaczy nowy rekord wiata na tysic piset metrw. Mczyzna wsta, ale tym razem w jego ruchach nie byo ju tej pynnoci i wdziku co poprzednim razem. Kait zauwaya na jego twarzy zarwno gniew, jak i strach. - Jestecie tacy gupi... - zacz. - Spadaj - powtrzy Gabriel, trzymajc n w taki sposb, jakby chcia nim rzuci. Nieznajomy odwrci si i odszed. Po chwili zacz biec, cho by wyranie wcieky. Kiedy jego kroki ucichy, Kaitlyn spojrzaa na Gabriela, ktry jednym sprawnym ruchem zoy n i schowa go do tylnej kieszeni. Morderstwo, pomylaa. By w wizieniu za morderstwo. - Dzikuj - odpara niepewnym gosem. Gabriel rzuci jej szybkie spojrzenie i moga przysic, e wydawa si rozbawiony. Jakby doskonale zdawa sobie spraw z rnicy pomidzy tym, co mwia, a tym, co naprawd mylaa. - Kto to by? Byy chopak? - zapyta. - Nie bd mieszny - warkna Kait i od razu poaowaa swoich sw. Gdy przebywa si w towarzystwie mordercy, lepiej by dla niego miym, szczeglnie, gdy jest si z nim sam na sam w ciemnociach. - Nie wiem, kim on jest - dodaa. - Ale by na lotnisku, kiedy wczoraj przyleciaam. Musia nas ledzi. Gabriel przyglda si jej sceptycznie, po czym wzruszy ramionami. - Nie wydaje mi si, by szybko wrci. - I ruszy w stron domu, nie ogldajc si za siebie. Kaitlyn podniosa szkicownik i posza za nim. - Co si stao? - zapyta Rob, wstajc na rwne nogi. By razem z Lewisem, Ann i Joyce w pokoju do nauki. Kaitlyn szukaa Joyce na dole, a potem przysza na gr. Rob spojrza na Kaitlyn, ktra wanie zdaa sobie spraw, e ma we wosach suche licie i traw, a potem na Gabriela, ktry sta za ni. - Co si stao? - powtrzy bardziej opanowanym, ale i groniejszym gosem. - A jak mylisz? - drani go Gabriel. Rob ruszy w jego stron, a jego zote oczy wydaway si pon. - Nie - wtrcia si Kaitlyn. - Rob, przesta. On mi nic nie zrobi, on mnie uratowa. Poczua radosne podniecenie. Rob by z jej powodu wcieky i chcia j chroni. Ale nie moga pozwoli, by wszczyna bjki z Gabrielem. - Uratowa ci? - zapyta Rob z wyran pogard w gosie. Sta po drugiej stronie drzwi, wpatrujc si w Gabriela w taki sposb, jakby chcia wywierci mu dziur w brzuchu. Gabriel sta po drugiej stronie, opierajc si leniwie o cian. Wyglda niewiarygodnie przystojnie. Kait staa pomidzy nimi. Zwrcia si do Joyce, ktra wanie podnosia si z kanapy: - To by ten facet z lotniska. Czeka na zewntrz. - Wyjania, co si stao, a na twarzy Joyce wida byo rosnce przeraenie.

- Chryste, chyba powinnimy powiadomi policj - powiedzia Lewis, gdy skoczya. Wydawa si nie tyle przeraony, ile zafascynowany. - On ma racj - popara go Anna, a jej ciemne oczy wyglday bardzo powanie. - Jasne, zadzwocie po nich - szydzi Gabriel. - Dopiero co zostaem warunkowo zwolniony, a oni wprost uwielbiaj, gdy tacy jak ja paraduj z noami w kieszeni. Joyce si skrzywia. Zamkna oczy i zacza wykonywa jakie rozluniajce wiczenia. Kaitlyn poczua, e nogi si pod ni ugiy. Gabriel mg mie powane kopoty, mg nawet wrci do wizienia. Eksperymenty z jego udziaem przejd do historii, a on nie nauczy si kontrolowa swojej mocy. A wszystko dlatego, e jej pomg. Za to Rob wyglda na zadowolonego. - Tak czy siak, musimy to zgosi. - wietnie. Dajcie mi jakie dziesi minut, ebym si wynis - wycedzi Gabriel przez zacinite zby. - Uspokjcie si oboje - westchna Kaitlyn. Nieatwo by zakochan. Nie chciaa unieszczliwia Roba, ale nie miaa innego wyjcia. - Mam pomys - dodaa niepewnie. Moemy zadzwoni na policj, ale nie mwi im, e Gabriel bra w tym udzia. Powiem, e sama uciekam i tyle. Wtedy nikt nie bdzie mia kopotw, a policja bdzie moga si tym zaj. Umiech Roba zblad, a Gabriel wci rzuca wok gniewne spojrzenia. Ale Joyce otworzya oczy i umiechna si od ucha do ucha. - wietnie, Kait - rzucia. - Gdzie jest telefon? Gabriel nie czeka, by usysze co byo dalej. Poszed do swojego pokoju i zamkn za sob drzwi. By wykoczony, ale te zbyt niespokojny, by usiedzie w miejscu. Zacz wic chodzi tam i z powrotem po pokoju. Przez gow przewijao mu si mnstwo obrazw. Kaitlyn leca na ziemi, a na niej jaki psychol. Co by si stao, gdyby wtedy nie przyszed? Psychol mia racj co do jednego, bya lekkomylna. Nie powinna sama wychodzi w nocy. Nie potrafia wyczu niebezpieczestwa i nie bya wystarczajco silna, by si broni... I co z tego...? - zapyta sam siebie. Zamierzasz j teraz chroni? Na jego twarzy pojawi si niepokojcy umiech. Niezupenie. Bdzie si od niej trzyma z daleka i tyle. Przez ni mia same kopoty, a poza tym zadurzya si w Kesslerze. Gabriel zdy to zauway, chocia Rob by zbyt gupi, eby si zorientowa. Musi si od niej trzyma z daleka. lak. Poza tym po tym, co widziaa dzisiejszej nocy, sama bdzie go unika, pomyla, umiechajc si pod nosem. Dwie godziny pniej Kait leaa w ku i prbowaa zasn. Z policj byo sporo zamieszania. Funkcjonariusze poszli do ogrodu na tyach domu, ale niczego nie znaleli. Obiecali wysa patrol, ktry mia kontrolowa okolic, a Joyce kazaa dzieciakom dokadnie pozamyka drzwi i na przyszo uwaa, czy wok nie krc si jakie obce osoby. - I nie chc, eby wychodzia gdziekolwiek sama - dodaa stanowczym gosem. Szczeglnie w nocy. - Kait bez wahania przyznaa jej racj. Ale teraz nie moga zasn. To wszystko byo zbyt dziwne i niepokojce. Czemu jaki facet z sekty miaby jecha za ni a z lotniska? I czy faktycznie nalea do sekty? Jeli nie, to czemu wtedy mia na sobie to dziwne, ubranie? To miao by jakie przebranie? Zupenie idiotyczne. Czego chcia? A do tego cay czas drczya j inna myl... Gabriel by morderc. Nikt si nawet nie domyla. Z wyjtkiem Roba. Czua, e chopak o wszystkim wie. Zauwaya, e nikt nie podzikowa Gabrielowi za to, e uratowa Kait. Lewis i Anna cay

czas trzymali si na dystans, jakby obawiali si, e w kadej chwili wycignie na nich n, a Rob przyglda mu si z rosnc wciekoci. Rob - nie bdzie o nim teraz myle. Nie zniosaby tego. W drugiej czci pokoju syszaa spokojny oddech Anny. Zerkna w jej stron i dostrzega w ciemnociach nieruchomy ksztat. Potem bardzo cicho i ostronie wylizna si z ka. Woya szlafrok i bezszelestnie wymkna si za drzwi. W pokoju do nauki panowa pmrok. Kait usiada we wnce okiennej, opierajc brod na kolanach. Za oknem pomidzy poruszajcymi si gaziami dostrzega kilka wiate. Zauwaya te wiato w oknie Gabriela. To co zrobia potem, uczynia pod wpywem chwili. Gdyby si nad tym zastanowia, nigdy by si na to nie zdobya. Ale nie daa sobie czasu na rozmylania. Zeskoczya z parapetu i zapukaa do jego drzwi. Zrobia to bardzo cicho, na wypadek gdyby spa przy zapalonym wietle. Ale po chwili drzwi si otworzyy. Na jego twarzy bka si nieco senny grymas. - Czego? - zapyta bezceremonialnie. - Chod do pokoju do nauki - wyszeptaa Kaitlyn. Z jego twarzy znikn grymas, zamieniajc si w bezczelny umiech. - Nie, ty wejd tutaj. Kaitlyn zdaa sobie spraw, e rzuca jej wyzwanie. W porzdku, udowodni mu, e mu ufa. Uniosa do gry gow, wyprostowaa plecy i szybkim krokiem przesza obok niego. Usiada na krzele przy biurku i dyskretnie rozejrzaa si wok. Pokj by dokadnie taki, jak opisa go Lewis. Ogromne ko, dopasowane meble i hektary przestrzeni. Nie zauwaya jednak adnych rzeczy osobistych. Moe Gabriel nic takiego nie posiada. Obserwujc j uwanie, Gabriel usiad na ku. Zostawi uchylone drzwi, ale Kaitlyn, dziaajc pod wpywem bliej nieokrelonego impulsu, wstaa i je zamkna. - Jeste walnita, wiesz o tym? - powiedzia beznamitnym gosem, gdy wrcia na swoje miejsce. - Chciaam ci podzikowa - zacza Kaitlyn. I powiedzie, e wcale si ciebie nie boj, dodaa w mylach. Cay czas nie wiedziaa, co do niego czua, czy go lubia, czy nienawidzia. Ale niewtpliwie uratowa j z opresji. Gabriel nie wyglda na szczeglnie wdzicznego, syszc jej sowa. - I to wszystko? - Oczywicie. - I nie jeste ani troch ciekawa? - Kiedy Kaitlyn zamrugaa, nachyli si bliej, znowu pokazujc zby. - Nie chcesz wiedzie? Kaitlyn poczua niesmak. - Chodzi ci o... - O morderstwo - dokoczy Gabriel, a jego olniewajcy umiech robi si coraz bardziej okrutny. Kaitlyn poczua, e ogarnia j strach. Mia cakowit racj, bya zdrowo walnita. Co ona robia w jego w pokoju? Dwa dni temu nie weszaby do sypialni adnego chopaka, a teraz gawdzia sobie spokojnie z morderc. Ale Joyce nie sprowadziaby go do Instytutu, gdyby by naprawd grony, pomylaa. Nie chciaaby ryzykowa. - To naprawd byo morderstwo? - zapytaa bardzo powoli i spojrzaa mu prosto w oczy. Zauwaya, e nagle zmieni si jego wyraz twarzy, jakby go czym zaskoczya. Po chwili jednak odzyska fason. - Wedug mnie to bya obrona wasna, ale sdzia by innego zdania - powiedzia. Jego oczy byy zimne jak ld.

Kaitlyn poczua, e si rozlunia. - Obrona wasna - powtrzya. Gabriel przyglda si jej przez dusz chwil, po czym spuci oczy. - Oczywicie to drugie nie byo w obronie wasnej. Tylko to pierwsze. Prbuje mnie nastraszy, pomylaa Kaitlyn. I chyba niele mu idzie, podpowiedzia jej umys. - Chyba lepiej ju pjd - mrukna. By bardzo szybki. Kaitlyn siedziaa bliej drzwi, ale zanim zdya sign do klamki, stan przed ni i zatarasowa wyjcie. - Nie tak szybko - szepn. - Nie chcesz si wszystkiego dowiedzie? Jego ciemnoszare oczy byy bardzo tajemnicze i cakowicie skupione. Czua si tak, jakby przeszywa j wzrokiem na wylot. Wyraz jego twarzy by rwnie tajemniczy, jakby pod mask drwin ukrywa niewyobraalne napicie. Usta mia rozchylone, a Kaitlyn dostrzega, e zacisn zby. - Przesta - rzucia. - Wychodz. - Nie bd taka niemiaa. - Nie jestem niemiaa, idioto - warkna. - Po prostu mam ciebie do. - Prbowaa przecisn si obok, ale jej nie puci. Zaczli si przepycha. Kaitlyn szybko przekonaa si, e by od niej o wiele silniejszy. Jestem taka gupia, pomylaa, prbujc uwolni rk i go uderzy. Jakim cudem si w to wpakowaam? Serce walio jej jak oszalae i czua, e za chwil eksploduje. Bdzie musiaa krzycze, chyba e j powstrzyma. A moe j udusi? Czy to wanie robi ze swoimi ofiarami? Moe uy noa. A moe zrobi co o wiele gorszego... Cay czas si przepychali, a ich twarze dzielio zaledwie par centymetrw. Kaitlyn miaa w gowie ponure wizje jego poprzednich morderstw. A potem... Potem wszystko si skoczyo. Obrazy, ktre miaa w gowie, znikny, jakby kto nagle zatrzasn okno. A wszystko z powodu tego, co zobaczya w jego oczach. al. I ogromne poczucie winy, ale gwnie al. Kaitlyn natychmiast to rozpoznaa. By to al, ktry zmusza czowieka, by zagryz wargi i nie wyda z siebie adnego dwiku. Kaitlyn doskonale go pamitaa z czasu, gdy miaa osiem lat i umara jej matka. Gabriel obnay zby, a jego przystojna twarz wygldaa arogancko, ale z caych si prbowa powstrzyma zy. Kaitlyn przestaa z nim walczy i zdaa sobie spraw, e tak naprawd nic jej nie zrobi. Tarasowa wyjcie i nie chcia jej puci, ale jej nie skrzywdzi. - W porzdku - sapna. W panujcej wok ciszy jej gos brzmia bardzo dononie. Opowiedz mi wszystko. To go cakowicie zbio z tropu i nawet si cofn. Przez chwil wydawa si wstrznity, ale i bezbronny. A na jego twarzy pojawi si zacity wyraz. Potraktowa to jak wyzwanie. - Opowiem - warkn. Puci j. Jego ruchy byy spite i szybko oddycha. - Zastanawialicie si, co takiego robi - powiedzia. -Prawda? - Tak - zgodzia si Kait. Ostronie odsuna si od drzwi. - Czy to takie dziwne? - Nie. - Rozemia si bardzo gorzko. - Kady chce wiedzie. Ale jak ju si dowie, przestaje to mu si podoba. - Odwrci si i spojrza na ni z udawanym zdziwieniem. - Wszyscy si mnie boj. Ale Kaitlyn nie byo do miechu.

- Wiem, jak to jest - odezwaa si beznamitnym gosem, wpatrujc si w dywan. - Kiedy wszyscy si ciebie boj. Kiedy nie mog spojrze ci w oczy i cofaj si na twj widok... Spojrzaa mu w twarz. Co w jego oczach bysno, ale po chwili pokrci gow i odwrci wzrok. - Ale nie wiesz jak to jest, kiedy boj si tak bardzo, e zaczynaj ci nienawidzi. Kiedy chc ci zabi, bo boj si, e... - e co? - e bdziesz czyta w ich mylach. e skradniesz im dusz. Sama wybierz. Nastpia cisza. Kaitlyn poczua na plecach chodny dreszcz. Bya wstrznita i przeraona. - Czy to wanie robisz? - zapytaa, starajc si, by w jej gosie nie usysza lku. - Nie. Ucisk w jej odku nieco zela. Ale po chwili Gabriel odwrci si i spojrza na ni spokojnym wzrokiem szaleca. - To nie takie proste. Chcesz wiedzie, jak to dziaa? Kaitlyn nie poruszya si i nic nie powiedziaa. Po prostu mu si przygldaa. Mwi bardzo klarownie, jakby wygasza wykad. - Kiedy dwa umysy nawizuj ze sob kontakt, dochodzi do transferu energii. Na tym wanie to polega, zawsze nastpuje transfer energii. Energia przepywa w obie strony, niosc ze sob informacje. Rozumiesz? Rob te wspomina co o przesyaniu energii, ale moe jemu chodzio o co innego. - Mw dalej - ponaglia go Kaitlyn. - Problem w tym, e niektre umysy s silniejsze od innych. Potniejsze. I kiedy potny umys spotyka sabszy, wszystko moe wymkn si spod kontroli. - Przerwa, spogldajc w ciemne, zasonite okno. - W jaki sposb? - wyszeptaa Kaitlyn. Wydawao si, e Gabriel jej nie syszy. - W jaki sposb sytuacja moe wymkn si spod kontroli? - Wiesz, jak to jest, gdy woda spywa na d? - zapyta, w dalszym cigu spogldajc w okno. - Albo jak elektryczno cay czas szuka uziemienia? Kiedy spotykaj si dwa umysy, przepywa midzy nimi energia. W t i z powrotem. Ale potniejszy umys ma wiksz si przycigania. - Jak magnes? - dopytywaa si Kaitlyn. Nigdy nie bya zbyt mocna z przedmiotw cisych, ale to akurat wiedziaa; im wikszy by magnes, tym silniej dziaa. - Magnes? Moe na pocztku. Ale jak co pjdzie nie tak, gdy sytuacja wymknie si spod kontroli, to przypomina raczej czarn otcha. Sabszy umys traci ca energi, a potniejszy j wysysa. Do sucha. Sta zupenie nieruchomo. Napi kady misie. Rce zacisn w pici i wsun do kieszeni, a jego szare oczy wydaway si tak ponure i samotne, e Kaitlyn bya wdziczna, e na ni nie patrzy. - Jeste telepat - stwierdzia spokojnie. - Oni nazywali to nieco inaczej. Nazywali mnie telepatycznym wampirem. A ja si nad sob ualam, pomylaa Kaitlyn. Tylko dlatego, e nie mog nikomu pomc, a moje rysunki s bezuyteczne. Ale jego dar potrafi zabija. - Czy tak musi by? Rzuci jej szybkie spojrzenie, mruc przy tym oczy. Musia usysze w jej gosie lito. - Nie, jeeli kontakt nie bdzie trwa zbyt dugo. Albo ten drugi umys okae si wystarczajco silny. Kaitlyn wszystko sobie przypomniaa. Jak dugo? Jakie czterdzieci pi sekund". O Boe! A chopak z irokezem zacz krzycze. Ochotnik jest telepat. Najwyraniej za sabym.

Jak silny musia by umys, by wytrzyma moc Gabriela? - Niestety - zacz Gabriel, cay czas j obserwujc - nawet niewielka rzecz moe zakci rwnowag. To si moe sta, zanim zdymy si zorientowa. Kaitlyn ogarn strach. Przebywanie w pobliu Gabriela nie byo bezpieczne. On potrafi wyczu strach, ktry najwyraniej uruchamia w nim jaki prymitywny instynkt. Posa jej kolejny niepokojcy umiech, a jego oczy lniy. - Dlatego musz by bardzo ostrony - ostrzeg. - Musz si kontrolowa. Bo inaczej mog si zdarzy rne rzeczy. Kaitlyn z trudem apaa oddech. Cay czas si do niej zblia, jak wilk do swojej ofiary. Zmusia si, by si nie skuli i spojrze mu prosto w oczy. Wysoko uniosa brod. - Tak wanie byo za pierwszym razem - doda Gabriel. -W orodku w Durham bya pewna dziewczyna. Lubilimy si i chcielimy by razem. Ale gdy si do siebie zbliylimy, co si stao... By tu przed ni. Kaitlyn przywara plecami do ciany. - Nie chciaem, by do tego doszo, ale zrobiem si zbyt emocjonalny. A to byo niebezpieczne. Chciaem si do niej zbliy, ale po chwili okazao si, e nasze umysy si poczyy. - Przerwa, jego oddech by teraz szybki i lekki. Po chwili cign dalej: - Ona bya saba i przeraona. Czy ty te si boisz, Kaitlyn?

Rozdzia 8 Byam, pomylaa Kaitlyn. Ale bya pewna, e Gabriel potrafi wyczu kamstwo, cho
czua te, e prawda moe j zabi. Nie miaa wyjcia, musiaa przystpi do ataku. - A chcesz, ebym si baa? Tego wanie chcesz, eby wszystko si powtrzyo? Jego szare oczy zaszy mg. Cofn si nieco. Kaitlyn atakowaa dalej: - Myl, e wcale nie chciae skrzywdzi tamtej dziewczyny. Myl, e j kochae. Zrobi kolejny krok do tyu. - Jak miaa na imi? - zapytaa Kaitlyn. Bya zaskoczona, gdy odpowiedzia. - Iris. Bya jeszcze dzieckiem. Oboje bylimy dzieciakami. Nie mielimy pojcia, co robimy. - Bya tam? le miaa nadprzyrodzone zdolnoci? Gabriel wydaj wargi. - Niewystarczajce - odpar, jakby doskonale wiedzia, co chciaa usysze. W jego oczach dostrzega gorycz. - Nie miaa do... sam nie wiem czego. Si yciowych. Bioenergii. Tego, co powoduje, e niektrzy z nas maj nadprzyrodzone zdolnoci i co utrzymuje nas przy yciu. Tamtej nocy w orodku... kiedy j w kocu puciem, bya cakowicie bezwadna. Miaa bia, sin twarz. Nie ya. Westchn gboko, a potem doda: - Nie miaa w sobie ani odrobiny ycia. adnej energii. Wszystko z niej wyssaem. Kaitlyn nie chciaa go ju duej atakowa i nie bya w stanie wytrzyma jego wzroku. Czua si tak, jakby kto oplt jej klatk piersiow ciasn gum. Po chwili powiedziaa spokojnie: - Nie zrobie tego umylnie. - Nie? - zapyta. Zdy opanowa emocje i znowu lekko oddycha. Kiedy Kait na niego spojrzaa, nie dostrzega ju w jego oczach goryczy. Jego wzrok by... pusty. - Ludzie w orodku byli innego zdania - cign dalej. - Kiedy zorientowaem si, e ona nie oddycha, wezwaem pomoc. Ale kiedy przyszli i zobaczyli jej sin twarz, pomyleli o najgorszym. Mwili, e j zaatakowaem. e prbowaem j zmusi, a kiedy mi si nie udao, zabiem j.

Kait ogarn strach. Bya wdziczna, e miaa za sob cian, na ktrej moga si oprze. Dopiero wtedy zdaa sobie spraw, e zamkna oczy. - Tak mi przykro - wyszeptaa. Potem prbowaa si jako pocieszy. - Rob ma racj. To, co robi Joyce, jest wiatu potrzebne. Musimy si wszyscy nauczy kontrolowa. Na twarzy Gabriela pojawi si grymas. - Wierzysz w to, co mwi ten chopta? - zapyta z nieskrywan pogard. Kaitlyn bya zdumiona. - Czemu tak bardzo go nienawidzisz? - Nie wiesz? Zoty chopiec by wtedy w Durham. Wszyscy nosili go na rkach, a wszystko co robi, byo dobre. To on domyli si, co si stao z Iris. Nie wiedzia, jak to zrobiem, ale domyli si, e uleciaa z niej caa energia jak krew, gdy przetnie si komu ttnic. Zaczli mnie ciga jak zwierz. Ludzie z orodka i policja, wszyscy. - Jego gos by pozbawiony emocji. Ale to nie bya wina Roba, pomylaa Kait. Nie bya. - Wic ucieke - dodaa na gos. - lak, miaem czternacie lat i byem gupi. Na szczcie, oni okazali si jeszcze gupsi. Cay rok mnie szukali, ale do tego czasu byem ju w Kalifornii. W wizieniu. - Za kolejne morderstwo - stwierdzia spokojnie Kaitlyn. - Kiedy wiat jest gupi, trzeba si zemci, nie rozumiesz? Ludzie sobie na to zasuyli. Gdy kto jest saby, nie zasuguje na nic lepszego. Facet, ktrego zabiem, chcia mnie zastrzeli za pi dolarw, ktre miaem w kieszeni. Dopadem go pierwszy. Zemsta, pomylaa Kaitlyn. Wyobrazia sobie t cz historii, ktr zachowa dla siebie. Jak ucieka, nie zwaajc na to, co si z nim stanie. Nienawidzi wszystkiego: caego wiata za to, e da mu tak moc; sabych ludzi, ktrzy stanowili atwy cel; orodka za to, e nie nauczy go kontroli, i siebie samego. Szczeglnie siebie samego. 1 Roba, ktry symbolizowa kogo, komu si udao, ktry czyni dobro. Ktry potrafi si kontrolowa. Ktry nadal w co wierzy. - On jest idiot - warkn Gabriel, jakby czyta w jej mylach. Troch za czsto to robi, pomylaa z niepokojem Kaitlyn. - On i ta caa reszta to idioci. Ale ty masz troch oleju w gowie, a przynajmniej tak mi si wydawao. - Dziki - powiedziaa sucho Kait. - Czemu tak mwisz? - Widzisz rne rzeczy. Wiesz, e co tu nie gra. - Co jest nie tak? Masz na myli tutaj, w Instytucie? Zerkn na ni z pogard. - Rozumiem. Tak chcesz to rozegra. - Nie chc niczego rozgrywa... Posa jej niepokojcy umiech, odwrci si i odszed w gb pokoju. - Poza tym jak wyjedziesz, stracisz szans, by go zdoby. W Ohio nie bdziesz miaa na niego wpywu. Kaitlyn poczua, jak ogarnia j zo. Ju po wszystkim. Koniec zwierze. Czua, e od tej pory Gabriel bdzie dla niej tak okropny i niemiy, jak to tylko moliwe, byleby tylko nie pomylaa sobie o nim czego dobrego. Na przykad, e jest fajnym kolesiem. C, nie dam si na to nabra. Nawet nie odpowiem na jego zaczepki. Nie moe wiedzie, o czym rozmawiaam z Ann za zamknitymi drzwiami. Odepchna si od ciany i zrobia krok w jego stron. - Przykro mi z powodu tego, co ci si przydarzyo - powiedziaa oficjalnym tonem. - To byo okropne. Ale teraz powiniene zacz myle o tym, co moesz zmieni. Gabriel posa jej sodki umieszek. - A moe ja nie chc niczego zmienia?

Dwie minuty temu Kaitlyn czua do niego sympati, a teraz miaa ochot kopn go w ydk. Chopcy, pomylaa. - Dobranoc, Gabrielu - rzucia. Ty dupku. Otworzy szeroko oczy. - Nie chcesz zosta? Mam due ko. Kaitlyn nawet nie odpowiedziaa. Wysza z wysoko uniesion gow, mruczc pod nosem sowa, ktre wprawiyby jej ojca w osupienie. Ale i tak miaa sporo szczcia. Przez chwil poczua, e za bardzo si do niego zbliya, a to oznaczaoby same kopoty. Wyobracie sobie tylko, oziba Kaitlyn zakochana nie w jednym, ale w dwch chopakach naraz. Ale on si ju o to zatroszczy. Odepchn j i bya pewna, e nigdy wicej nie pozwoli jej si do siebie zbliy. Dziki Bogu, nie grozio jej adne niebezpieczestwo. Owszem, Gabriel by interesujcy i dziaa na ni w szczeglny sposb, i na pewno by przystojny, ale... C, dziewczyna, ktra bdzie miaa pecha i si w nim zakocha, bdzie musiaa wypru sobie wntrznoci bambusowym noem do otwierania listw. Nie zamierzaa mwi nikomu o tym, co jej powiedzia. Zdradziaby jego zaufanie. Ale moe ktrego dnia pogada o nim z Robem. Moe Rob zmieni o nim zdanie, gdy dowie si, e Gabriel potrafi czu al. O dziwo, jak tylko wrcia do ka, od razu zasna. Nastpnego dnia Joyce zabraa ich do szkoy w San Carlos. Byli ju zapisani na zajcia i Kait z radoci odkrya, e na socjologi i literatur brytyjsk bdzie chodzia z Ann i Robem. Wszystko wok j zachwycao. Nie marzya nawet o tym, e w szkole moe by tak fajnie. Szkolny budynek by zupenie inny ni ten w Ohio. Kampus by wikszy, bardziej rozoysty i otwarty. Zamiast jednego duego budynku byo kilka mniejszych, poczonych ciekami, co w przypadku opadw niegu... Ale tu przecie nie pada nieg. Nigdy. Pomieszczenia byy nowoczesne. Wszdzie krlowa plastik. A sale wydaway si mniejsze i bardziej przytulne. Nie byo cegie, odpadajcej farby ani rzcych piecw. Uczniowie sprawiali wraenie miych. Niewtpliwe zotowosy Rob mia z tym co wsplnego, pomylaa Kaitlyn. Najwyraniej cieszy si szacunkiem i szybko sta si obiektem westchnie, a jada lunch z ni, Ann i Lewisem. Kait widziaa jak dziewczyny rzucaj w ich stron ukradkowe, zaciekawione spojrzenia. Anna te cieszya si szacunkiem, poniewa bya pikna, opanowana i wydawao si, e nie zaley jej na tym, czy kto do niej podejdzie, czy nie. Zanim lunch si skoczy, dosiado si do nich kilka dziewczyn, ktre zaproponoway, e oprowadz ich po szkole. Potem zostay, by chwil pogada, a jedna z nich wspomniaa nawet o sobotniej imprezie. Kait bya bardzo szczliwa. Martwia si tylko tym, w jaki sposb wyjani fakt, e razem mieszkaj. Nie chciaa opowiada tym dziewczynom o zjawiskach nadprzyrodzonych i Instytucie. Nie chciaa si niczym wyrnia. Chciaa po prostu pasowa. Na szczcie Lewis si tym zaj. Robic dziewczynom zdjcia, umiechn si szeroko i powiedzia, e pewien miy staruszek da im duo pienidzy, by mogli tu chodzi do szkoy. Oczywicie nikt mu nie uwierzy, ale wok nich powstaa aura tajemniczoci, co jeszcze bardzie podnosio ich status. Po zajciach Kaitlyn wysza z pracowni malarskiej z bogim wyrazem twarzy. Nauczycielka nazwaa jej kolekcj rysunkw imponujc", a jej styl okrelia jako pynny i urzekajcy". Do peni szczcia brakowao jej tylko Roba. Gabriel, rzecz jasna, z nikim nie nawiza znajomoci, a lunch zjad sam. Kaitlyn widziaa go par razy w cigu tego dnia, ale zawsze trzyma si z dala od innych, a usta wykrzywia mu grymas. Mgby osign bardzo wysok pozycj, pomylaa Kait, bo by przystojny, chimeryczny i niebezpieczny, ale najwyraniej tego nie chcia.

Po szkole odebraa ich Marisol, ktra zjawia si w srebrno-niebieskiej furgonetce. Zabraa wszystkich z wyjtkiem Gabriela, ktry nie pojawi si w miejscu zbirki. Kaitlyn przypomniaa sobie o jego warunkowym zwolnieniu i miaa nadziej, e by w drodze do Instytutu. - A teraz zrobimy kilka testw - powiedziaa Joyce, gdy dotarli do domu. Kaitlyn nie miaa nic przeciwko. Po pierwszym dniu w szkole bya w doskonaym nastroju, a popoudnie spdzone w laboratorium oznaczao towarzystwo Roba. Wci nie opracowaa planu, jak go sob zainteresowa, ale cay czas nad tym rozmylaa. Moe jednak nadarzy si jaka okazja. Ale pierwsze, co zrobia Joyce, to odesaa Roba na gr, owiadczajc, e wezwie go, jak wszyscy pozostali zajm si ju swoimi zadaniami. - REG* jest ju gotowy, Lewisie - dodaa. Posadzia chopaka przy tym samym stanowisku co poprzednio. Tym razem Kait zebraa si na odwag i stana za nimi. - Co to jest? - zapytaa, spogldajc na stojce przed Lewisem urzdzenie. Wygldao jak komputer, a na monitorze widoczna bya siatka z ruchom zielon lini przebiegajc przez sam rodek ekranu. Wygldao to jak szpitalny monitor rejestrujcy rytm serca pacjenta. - To generator liczb losowych - odpara Joyce. - Komputer, ktry ma tylko jedno zadanie: pokazuje losowo wybrane liczby. Wanie w tej chwili generuje liczby, niektre dodatnie, niektre ujemne, zupenie przypadkowo. To wanie pokazuje ta zielona kreska. Zadanie Lewisa polega na tym, by kreska uniosa si wyej, a urzdzenie wygenerowao wicej liczb dodatnich ni ujemnych. - Potrafisz to zrobi? ~ zapytaa Kait, patrzc na Lewisa ze zdumieniem. - Swoim umysem? - Jasne, na tym wanie polega psychokineza. Przewaga umysu nad materi. To jest o wiele atwiejsze ni wywoywanie okrelonych liczb w grze w koci, chocia to te potrafi robi. ~ Lepiej trzymaj si z dala od Vegas, dzieciaku - rzucia Joyce, szturchajc go w bok. - Za co takiego przestrzeliliby ci kolana. Zwrcia si w stron Anny. - Teraz ty. To samo co wczoraj. Chc, eby powiedziaa tej myszy, do ktrego otworu ma wej. Anna zdya ju wycign bia mysz z klatki. - Chod, Mickey. Zapiszmy si na kartach historii. - Dobrze. Teraz Kaitlyn - powiedziaa Joyce. Zaprowadzia Kait za parawan. Marisol przyniosa wzek, na ktrym stao jakie urzdzenie. Kaitlyn nerwowo zerkna na kontrolki i kabelki. - Nie denerwuj si. To tylko aparat EEG - odezwaa si Joyce. - Elektroencefalograf. Zarejestruje twoje fale mzgowe. - Aha, wietnie. - To nie jest jeszcze najgorsze. Ale to raczej ci si nie spodoba. - Pokazaa jej co, co przypominao tubk pasty do zbw. - To ma elektrodowa i cholernie ciko zmywa si j z wosw. Kaitlyn zrezygnowana opada na fotel.

* REG (Random Event Generator) - generator liczb losowych (przyp. tum.). Przez uamek sekundy napotkaa wzrok Marisol, ktra uwanie si przygldaa. Miaa mocno wymalowane oczy. Na twarzy cay czas widnia ten sam znudzony grymas. - To tylko pyn do czyszczenia skry - wyjania, przechylajc plastikow butelk. Wylaa odrobin pynu na kawaek waty i posmarowaa gow, czoo i skronie Kaitlyn.

- Nie ruszaj gow. - Naoya na skronie Kaitlyn past, a potem to samo zrobia z elektrod. Ktem oka Kaitlyn obserwowaa, jak Marisol j przyczepia. Nie bolao, ale lekko askotao. Kait zamkna oczy i rozlunia si, czekajc, a Marisol skoczy przyczepia kable. - A teraz posuchaj mnie, meduzo - odezwaa si Joyce. -Tak jak mwiam, bdziemy obserwowa twoje fale mzgowe w trakcie, gdy rysujesz. Fale mzgowe zmieniaj swoj czstotliwo w zalenoci od tego, co robisz: fale theta wskazuj na to, e si czym zajmujesz, a fale beta, e jeste pica. My szukamy fal alfa, ktre najczciej wi si z aktywnoci psychiczn. Gdy zauwaya wyraz twarzy Kaitlyn, dodaa: - Nie myl o caym tym oprzyrzdowaniu, dobrze? Bdziesz robia dokadnie to samo, co wczoraj. Trzymajc nieruchomo gow, Kaitlyn zerkna w bok i zobaczya, e Marisol wprowadza do laboratorium dwjk nieznajomych. Nowi ochotnicy. Kaitlyn poczua nagy niepokj. - Joyce, powiedz, czy ktry z tych ochotnikw jest... dla Gabriela? - Nawet nie mam pojcia, gdzie on jest, a bardzo chciaabym wiedzie - odrzeka ponuro Joyce. Podaa Kait owek i notes. - A teraz rozlunij si, dzieciaku. Tym razem nie zao ci opaski ani suchawek. Kaitlyn zamkna oczy. Po drugiej stronie parawanu syszaa czyje glosy. Joyce wrczya ochotniczce zdjcie. - W porzdku! - zawoaa Joyce. - Obiekt si koncentruje. Kait, sprbuj odczyta jej myli. Dopiero wtedy Kait zdaa sobie spraw, jak bardzo jest spita. Wczoraj nie domylaa si, czego si spodziewa. Ale dzi ju wiedziaa i bya bardzo niespokojna. Martwia si, e nie da rady, a jednoczenie baa si, e jej si uda. Tym razem nie czua si tak, jakby spadaa w przepa. A jeli jej si uda... Co bdzie, jak narysuje co rwnie groteskowego jak wczoraj? Nie myl o tym. Rozlunij si. Po to tu jeste, pamitasz? Chyba chcesz si nauczy kontrolowa swoje umiejtnoci? Kaitlyn zacisna zby, a potem sprbowaa si zrelaksowa i podda panujcej wok atmosferze. W tle syszaa przytumione gosy. - Cay czas mamy fale beta. - Usyszaa Marisol. - Daj jej troch czasu. - To Joyce. Spokojnie, mylaa Kaitlyn. Nie zwracaj na nie uwagi. Fotel jest wygodny, a wczorajszej nocy niewiele spaa. Powoli, stopniowo zacza ogarnia j senno. - Fale beta. Ciemno, spadanie... - Fale alfa. - wietnie! Kaitlyn poczua w doni nagy skurcz i swdzenie. Ale kiedy podniosa do gry owek, przypomniaa sobie wczorajszy rysunek. Znowu ogarn j niepokj - Znowu fale beta - powiedziaa Marisol, jakby oznajmiaa czyj mier. Joyce zerkna za parawan. - Kaitlyn, co si dzieje? - Nie wiem. - Teraz czua nie tylko niepokj, miaa te poczucie winy. - Nie mog si skupi. - Hm. - Joyce zawahaa si, a potem dodaa: - W porzdku, poczekaj chwil - po czym znikna. Po krtkiej chwili wrcia. - Zamknij oczy, Kait. Kaitlyn automatycznie jej posuchaa. Poczua na czole szybkie municie, a potem co zimnego. Bardzo zimnego. - Sprbuj jeszcze raz - powiedziaa Joyce. Kait usyszaa, jak wychodzi.

Znowu sprbowaa si zrelaksowa. Tym razem od razu ogarna j ciemno. A potem poczua co dziwnego, jakby co rozsadzao jej gow. Jakby miaa za chwil wybuchn. A potem... Obrazy. Pojawiay si tak szybko, e Kaitlyn nie moga tego znie. - Fale alfa szalej - odezwa si w oddali czyj gos. Kaitlyn prawie go nie syszaa. Nigdy wczeniej czego takiego nie czua. Ale bya zbyt oszoomiona, by si ba. Obrazy ukaday si jak w kalejdoskopie i zmieniay w uamku sekundy, zanim zdya je rozpozna. Gabriel. Co fioletowego. Joyce lub kto do niej podobny. Co fioletowego o nieregularnych ksztatach. Kto stojcy w uchylonych drzwiach. Ki czego fioletowego i okrgego. Co wysokiego i biaego, jaka wiea? Ki fioletowych... winogron. Czua, jak jej do si porusza i rysuje kolejne niewielkie kka. Nie moga si powstrzyma i otworzya oczy. I w tym momencie obrazy, ktre widziaa w gowie, znikny. Narysowaa ki winogron. To miao sens. Ten obraz pojawia si najczciej. Nie zastanawiajc si nad tym, co robi, i nie zwracajc uwagi na kable, wstaa i wyjrzaa za parawan. - Co si stao? - zapytaa. - widziaam w gowie mnstwo obrazw. Co ty zrobia? Joyce szybko si podniosa. - Przyczep kolejn elektrod. Kaitlyn dotkna rk czoa. Wydawao si jej, e wyczuwa co pomidzy elektrod a skr. - lam, gdzie masz trzecie oko - dodaa Marisol lodowatym tonem. Joyce rzucia jej szybkie spojrzenie, ale oliwkowa twarz Marisol pozostaa niewzruszona. Kaitlyn zamara. Jej wczorajszy rysunek... - Co to jest trzecie oko? - Wedug legendy, to tam znajduje si caa nadprzyrodzona moc - wyjania Joyce lekkim tonem, - Znajduje si na rodku czoa, tam gdzie szyszynka. - Ale... ale czemu elektroda miaaby... - Boe, ona cay czas jest na falach alfa - stwierdzia nagle Marisol. - Najwyszy czas ci odczy - powiedziaa szybko Joyce i zacza odczepia elektrody. Kaitlyn poczua, jak Joyce odczepia jej elektrod z czoa, ale jej rce pracoway tak szybko, e nie zdya niczego zauway. - A tak w ogle, to co narysowaa? - zapytaa Joyce, odbierajc jej notes. - wietnie! krzykna. - Popatrzcie wszyscy na to! Jej ciepy gos sprawi, e Kaitlyn zupenie zapomniaa o tym, co j zaniepokoio. - Nie wierz. Narysowaa rysunek docelowy, Kait! .1 to w najdrobniejszym szczegle, co do jednego winogrona. Anna i Lewis zgromadzili si wok niej. Ochotniczka, wysoka, ciemnoskra dziewczyna, pokazaa Kait zdjcie, ktre trzymaa w doni. Fotografia przedstawiaa ki winogron, a rysunek Kait stanowi jej idealn kopi. - To imponujce. - Kaitlyn usyszaa z tyu ciepy, leniwy gos. Poczua, e serce zaczyna jej szybciej bi. - To by chyba przypadek - powiedziaa, odwracajc si w stron Roba. - aden przypadek wtrcia Joyce. - Dobra koncentracja. I bardzo dobry ochotnik, na pewno bdziemy chcieli, eby do nas wrcia. Rob uwanie przyglda si twarzy Kaitlyn, a jego spojrzenie nagle pociemniao. - Wszystko w porzdku? Wygldasz na zmczon. -To dziwne, ale nagle rozbolaa mnie gowa. - Kait dotkna palcami rodka czoa, gdzie poczua bl, ktry przeszy j niczym odamek lodu. - Chyba po prostu si nie wyspaam... - Ona musi odpocz - stwierdzi Rob. - Oczywicie - zgodzia si Joyce. - Kait, moe pjdziesz na gr i si pooysz? Skoczya na dzisiaj.

Kait chwiaa si na nogach. - Pomog ci - zaofiarowa si Rob. - Trzymaj si mnie. To bya idealna okazja, lepsza od jakiejkolwiek sztuczki, ktr obmylaa Kaitlyn. Ale wszystko na nic. Gowa bolaa j tak bardzo, e marzya tylko o tym, by si gdzie pooy i zasn. Bl wraca pulsujcym rytmem. Rob musia zaprowadzi j do sypialni, bo prawie nic nie widziaa. - Po si - powiedzia i wyczy nocn lampk. Kaitlyn pooya si i po chwili poczua, jak materac ugina si pod ciarem Roba, ktry pooy si obok niej. Nie otworzya oczu. Nie moga. Nawet rozproszone popoudniowe soce sprawiao jej bl. - To chyba atak migreny - doda Rob. - Czy boli ci tylko z jednej strony? - Nie, tutaj. Na rodku - wyszeptaa Kaitlyn, wskazujc miejsce na czole. Zaczynaa te odczuwa mdoci. wietnie, jakie to romantyczne. - Tutaj? - Rob wydawa si zaskoczony. Jego palce byy cudownie chodne. Dziwne, poprzednim razem wydaway si ciepe. - Tak - Kaitlyn wyszeptaa z rozpacz. - Nic mi nie bdzie. Id ju. - Na dodatek wanie wyganiaa chopaka, w ktrym si zakochaa. Rob j zignorowa - Kait, myliem si. To nie jest migrena ani zwyczajny bl gowy. Myl, e odczuwasz bl, bo zbyt szybko spalia energi, psychiczn energi. - No i? - zapytaa sabym gosem. - Mog ci pomc. Jeli mi na to pozwolisz. Z jakiego powodu Kaitlyn poczua niepokj, ale kolejna fala blu pomoga jej podj decyzj. - Dobrze... - W porzdku, a teraz si rozlunij. - Jego gos brzmia spokojnie, ale stanowczo. - Na pocztku moesz si poczu troch dziwnie, ale nie walcz z tym. Musz znale otwarty punkt transferowy... Kaitlyn poczua na szyi jego chodne, zwinne palce, jakby czego szuka. Po chwili przesun donie wyej. Delikatnie musn palcami wraliwy obszar skry tu za jej szczk. - Nie... - mamrota Rob. Kaitlyn poczua, jak unis jej rk i przyoy do jej doni kciuk i palec wskazujcy. Znowu wydawao si, e czego szuka, przesuwajc delikatnie palcami. Jak pielgniarka, ktra szuka yy przed pobraniem krwi. - Nie. Rob zmieni pozycj. - Sprbujmy inaczej, przesu si troch. Kaitlyn zrobia to, o co prosi, i pooya si na brzegu ka. Odruchowo otworzya oczy i natychmiast je zamkna. Rob pochyla si tu nad ni, a jego twarz bya bardzo blisko. Nagle, oprcz blu, Kailtyn poczua, e serce zaczyna jej wali jak oszalae. - Co chcesz...?-wykrztusia. - To najbardziej bezporedni sposb, by przekaza komu energi - powiedzia po prostu. - A ty potrzebujesz jej bardzo duo. Uratowa j fakt, e Rob nie wydawa si ani zawstydzony, ani zaenowany. Gdy dotkn jej czoa, Kaitlyn nie otworzya oczu i leaa cakowicie nieruchomo. Ich usta prawie si stykay. - Znalazem - wymamrota. Musn ustami jej wargi, ale wydawao si, e zupenie tego nie zauway. - A teraz... pomyl o tym, gdzie ci boli. Skoncentruj si na tym miejscu.

Jak minut temu nie bya w stanie o niczym myle. Ale teraz... bya nim cakowicie pochonita. Nie chciaa si rusza ani oddycha. Wyczuwaa cae jego ciao, chocia dotyka jej tylko czoem. Swoim trzecim okiem, pomylaa oszoomiona. Ale wtedy poczua co zupenie nowego, co, co sprawio, e zapomniaa o wszystkim, co byo fizyczne. To byo zupenie nieznane uczucie, nie wiedziaa nawet jak je opisa. Tego nie dao si ogarn zmysem wzroku, dotyku czy smaku, ale jej oszoomiony umys tak wanie prbowa to zinterpretowa. Gdyby miaa namalowa obraz, przedstawiaby miliony jasnych wiate, byszczcych jak klejnoty. Dynamiczny, zmieniajcy si wzr wielokolorowych iskierek, wiateek i wybuchw. Gdyby to by dotyk, byby to rodzaj nacisku, nie za mocny, ale taki, ktry momentalnie usun jej bl gowy. Jakby w jej yach pyna rzeka, zabierajca ze sob wszystko, co stoi w miejscu, zakrzepe i zbutwiae. Gdyby to by smak, byaby to wiea, czysta woda, ktr chciwie pia, jak wykoczony biegacz, ktrego usta wypenia duszcy py. To byo elektryzujce, wszechogarniajce uczucie, ktre nie tylko usuno bl, ale take wypenio j yciem. Kaitlyn nie miaa pojcia, jak dugo tak leaa, pobierajc yciodajn energi. Ale po chwili zorientowaa si, e Rob usiad. Otworzya oczy. Spojrzeli na siebie. - Dzikuj... - szepna. Sdzia, e umiechnie si i pokiwa gow. Ale on tylko zamruga. Po raz pierwszy wyglda tak, jakby nie mia pojcia, co powiedzie. Cay czas patrzyli sobie w oczy. I wtedy wydarzyo si co dziwnego. adne z nich nie odwrcio wzroku. A Rob milcza. Powietrze midzy nimi wydawao si lni.

Rozdzia 9
Rob wyglda tak, jakby widzia j po raz pierwszy w yciu. I \Co wicej, jakby po raz
pierwszy w yciu widzia jakkolwiek dziewczyn. Wydawa si zupenie zaskoczony, jak czowiek, ktry nigdy wczeniej nie sysza muzyki i nagle dotary do niego dwiki piknej melodii, ktr nis wiatr. Jakby wanie je uchwyci i chcia za nimi pody. Wyglda jak kto, kto wanie dokona najwikszego odkrycia w swoim yciu. - Kaitlyn? - wyszepta, a w jego gosie sycha byo podziw, pytanie i strach. Kaitlyn nie bya w stanie wykrztusi ani jednego sowa. Oboje znajdowali si na progu czego wielkiego, czego co miao zmieni ich ycie. Kaitlyn bya przeraona. To na zawsze wszystko zmieni. Ale tego wanie chciaa. O tym przecie marzya. Wydawao si, e cay wiat zamilk i z zapartym tchem czeka na to, co miao si wydarzy. Ale Rob si nie poruszy. By na skraju wielkiego odkrycia, ale jeszcze nie do koca tam dotar. Musz mu pomc, pomylaa Kaitlyn. On jeszcze nie rozumie, co si dzieje. Teraz wszystko zaleao od niej. Moga mu pomc zrobi ten pierwszy krok, jeli tylko tego chciaa. A chciaa. Nagle poczua spokj i pewno. Wiedziaa ju, co si wydarzy, jakby miaa przed sob skoczony obraz. Obejmie jego twarz i bardzo delikatnie go pocauje. A Rob spojrzy na ni ze zdumieniem. By wprawdzie zupenie niewinny, ale nie gupi i szybko si uczy. Potem pocauje go drugi raz, a

on przestanie si dziwi i zacznie si zastanawia. W jego zotych oczach pojawi si ogie, jak wtedy, gdy ogarnia go gniew... ale zupenie z innego powodu. Potem obejmie j i lekko pocauje, a midzy nimi zacznie przepywa uzdrawiajca energia. I bdzie cudownie. Kaitlyn z zapartym tchem wycigna do i dotkna jego twarzy. Zobaczya na jego policzku swoje dugie palce i poczua na doni taczce iskierki. Wszystko wydawao si takie proste i naturalne, jakby wiedziaa, co ma robi. Wyobracie sobie tylko, oziba Kaitlyn doskonale wie, co robi. Za chwil wszystko si wydarzy. Nagle cisz przerway czyje gosy. miech i zwyczajne gosy, ktre zupenie nie pasoway do piknego, nowego wiata, w ktrym znalaza si Kaitlyn. Rozejrzaa si wok zupenie zbita z tropu. Za drzwiami stali Lewis i Anna. A za nimi Gabriel. - Cze, Kait - zaczaj wesoo Lewis, ale w tym momencie zobaczy jej wyraz twarzy. - Eee... Ups. Anna patrzya na nich przeraonym i przepraszajcym wzrokiem. - Nie chcielimy wam przeszkadza - powiedziaa, chwytajc Lewisa za rami, prbujc go odcign. - Co to, terapeutyczny dotyk w ciemnociach? - zapyta Gabriel beznamitnym gosem. Kaitlyn poczua ogromny smutek. Na twarzy Roba nie byo ju zrozumienia i zdumienia. To byo zbyt kruche, jak co, co dopiero miao si narodzi, a teraz znikno. Pozosta jedynie uprzejmy umiech i wyraz troski. I przyjazne uczucia do Anny i Lewisa. I nienawi do Gabriela. - Kait rozbolaa gowa - odezwa si Rob, podnoszc si z ka i stajc z Gabrielem twarz w twarz. - Ale to nie twoja sprawa. - Wyglda na to, e teraz czuje si ju znacznie lepiej - zauway Gabriel, spogldajc ponad jego ramieniem na Kaitlyn, ktra patrzya na niego nienawistnym wzrokiem. - Byoby lepiej, gdybycie wszyscy zostawili mnie w spokoju - jkna. - Ju wychodzimy - powiedziaa Anna, przepraszajc Kaitlyn wzrokiem. - Chod, Lewisie. - Jasne - rzuci Rob, a Kaitlyn z rosnc frustracj i niedowierzaniem patrzya, jak idzie w stron wyjcia. - Chcesz, ebym zamkn drzwi? Gdyby chocia chcia pozby si reszty, Kaitlyn mogaby go zrozumie. Ale Rob zachowywa si zupenie inaczej, a w jego zotych oczach widziaa jedynie braterskie przywizanie. I nie miaa jak do niego dotrze, eby znowu wszystko zmieni. Przynajmniej nie dzisiaj. To koniec. Nie wiedziaa kogo obwinia - Gabriela i reszt czy Roba. Miaa ochot go zamordowa, ale kochaa go tak, jak nigdy przedtem. - Tak, prosz, zamknij drzwi - wydusia z siebie. Kiedy zostaa sama, pooya si na ku i obserwowaa, jak ciepe popoudniowe wiato zamienia si w chodny fioletowy zmierzch. Na cianach pojawiy si tajemnicze cienie. Zamkna oczy. Nagle usyszaa jaki dwik, jakby szelest papieru. Szybko usiada na ku i rozejrzaa si po pokoju. Co zajaniao w ciemnociach, jakby czaio si pod drzwiami. Nil/ kto wsuwa co pod drzwi. Kaitlyn bezszelestnie wylizna si z ka i na palcach podesza do drzwi. Przez szpar w drzwiach przewitywao te wiato z korytarza, a kartka cay czas si poruszaa. Chwycia za klamk i otworzya drzwi. Na pododze w korytarzu klczaa Marisol.

Starsza dziewczyna uniosa do gry brod i przez uamek sekundy jej brzowe oczy spojrzay prosto na Kaitlyn. Wydawaa si wstrznita i przygnbiona. Nagle wstaa i ruszya w stron schodw. - O nie, nie tak szybko! - krzykna Kait, wci wzburzona wydarzeniami minionego popoudnia. Frustracja, podniecenie i wcieko day jej si, by chwyci Marisol i odwrci w swoj stron. - Co ty sobie mylisz? Wpychasz mi jakie kartki pod drzwi? Co to ma by?! - krzyczaa Kaitlyn, wskazujc na lecy na progu kawaek papieru. Marisol odgarna wosy i patrzya na ni wyzywajcym wzrokiem. Kaitlyn na chwil j pucia, by podnie kartk, a potem znowu zatarasowaa jej drog, gdy dziewczyna rzucia si do ucieczki. - To mj rysunek! - To by rysunek, ktry Kait zrobia wczoraj, ten, na ktrym miaa na czole dodatkowe oko i ktry zostawia w laboratorium. Z tym e teraz co byo na nim napisane. Na dole kartki grubym, czarnym tuszem kto napisa: Uwaaj. To si moe przytrafi tobie". - Kolejny art? - zapytaa ponuro Kaitlyn, prbujc si opanowa. Marisol, ktra bya od niej o kilka centymetrw wysza, spojrzaa na ni z gry rozpalonym wzrokiem. Nie baczc na konsekwencje, Kaitlyn chwycia j za rami i zacza ni potrzsa. - Czemu chcesz mnie nastraszy? Dlatego e nienawidzisz takich ludzi jak my? Marisol si rozemiaa. - Chcesz, ebym wyjechaa? Chodzi ci o... Sama nie wiem, jeste zazdrosna czy jak? - Kaitlyn desperacko szukaa jakiego sensownego wytumaczenia. Marisol tylko zacisna swoje pene usta. - W porzdku, jak sobie chcesz - powiedzia Kaitlyn nieco roztrzsionym gosem. - Wyglda na to, e bd musiaa zapyta Joyce. Zdya dotrze do poowy schodw, zanim Marisol si odezwaa. - Joyce ci nie pomoe. Ona nie wie, co tu si naprawd dzieje. Nie byo jej w czasie badania pilotaowego, ale ja byam. - Jakiego badania pilotaowego? - zapytaa Kaitlyn, nie ogldajc si za siebie. - Niewane. Chodzi o to, e Joyce nie moe ci pomc. Ona myli tylko o swoich eksperymentach i eby jej nazwisko ukazao si w gazetach. Nie ma pojcia, o co tu chodzi. Dlatego pan Zetes j zatrudni. - Co to ma znaczy? - zapytaa Kaitlyn, machajc kartk. Cisza. Kaitlyn odwrcia si. Dalej nic. - Boe, ale ty jeste gupia - odezwaa si w kocu Marisol. - Nie pamitasz dzisiejszego eksperymentu? Nie zastanawiaa si, w jaki sposb udao ci si narysowa ten rysunek z winogronami? Kaitlyn przypomniaa sobie kalejdoskop obrazw. - Pewnie dlatego, e mam nadprzyrodzone zdolnoci - powiedziaa, syszc niepewno we wasnym gosie. - Gdyby naprawd tak byo, zrozumiaaby, dlaczego tu jeste. I wsiadaby do najbliszego samolotu do domu. Kaitlyn miaa ju do niedomwie. - O czym ty mwisz? Nie moesz cho raz powiedzie wprost, o co ci chodzi, zamiast tych wszystkich tajemnic? - Teraz ju prawie na ni krzyczaa. - A moe po prostu nie masz nic do powiedzenia... Marisol wzdrygna si, gdy Kaitlyn podniosa gos. Szybko przemkna obok, z caej siy trcajc Kaitlyn okciem. Gdy dotara do schodw, obejrzaa si przez rami i warkna: - Przyszam ci powiedzie, e spniasz si na kolacj. Kaitlyn opara si o cian.

To by szalony dzie... A Marisol bya po prostu stuknita. Chocia to nie wyjaniao tego, co wydarzyo si w trakcie eksperymentu. Kiedy Joyce przyczepia elektrod" do jej czoa... lam, gdzie mam trzecie oko, pomylaa Kait, przygldajc si pomitej kartce. Dodatkowe oko patrzyo na ni groteskowo, jakby chciao jej co powiedzie. Musz z kim pogada. Sama nie dam sobie z tym rady. Potrzebuj pomocy. Jak tylko o tym pomylaa, od razu poczua si lepiej. Wygadzia kartk i wsuna j do kieszeni. Potem szybko posza do jadalni. - A co to ma ze mn wsplnego? - zapyta Gabriel, rzucajc Kaitlyn kartk. Lea na ku i przeglda czasopismo o samochodach, drogich samochodach. - To nie mj problem. Kaitlyn zapaa zwitek w powietrzu. Wiele j to kosztowao, eby do niego przyj. Pewnie wcale by tego nie zrobia, ale nie moga teraz spojrze Robowi w oczy, a Anna od obiadu wisiaa na telefonie i rozmawiaa z rodzin. Kaitlyn postanowia zachowa spokj. - Jeeli w tym, co mwi Marisol, jest cho troch prawdy, to jest to nasz problem powiedziaa z naciskiem. - To ty mwie, e co tu nie gra. Gabriel wzruszy ramionami. - A nawet jeli? Kaitlyn miaa ochot krzycze. - Naprawd mylisz, e co jest nie tak, ale nie zaley ci na tym, eby co z tym zrobi! Na twarzy Gabriela pojawi si lekki umiech. - Oczywicie, e co zrobi. To, co potrafi najlepiej. Kaitlyn wiedziaa co bdzie dalej, ale nie moga si powstrzyma. Czujc si jak detektyw Joe Friday* na kocu kolejnej sceny, rzucia: - Czyli co? - Zajm si sob - powiedzia Gabriel z zadowoleniem. W jego oczach dostrzega satysfakcj, e ostatnie sowo naleao do niego. Kiedy Kaitlyn wychodzia, nie prbowaa nawet ukry oburzenia. Gdy znalaza si za drzwiami, opara si o cian. Lewis by w pokoju do nauki, gdzie na cay regulator sucha najnowszej pyty Primal Scream. Anna nadal siedziaa w sypialni i rozmawiaa przez telefon. A Rob... - Znowu dokucza ci gowa? Kaitlyn odwrcia si. Poczua si tak, jakby zostaa przyparta do muru. Dlaczego nigdy nie syszaa, jak nadchodzi? - Nie - zaprzeczya. - Wszystko w porzdku. Przynajmniej ... Nie, czuj si wietnie. - Nie moga z nim teraz rozmawia, naprawd nie moga. W tym momencie moga go rwnie dobrze pocaowa, jak i zabi. - Co to jest? - zapyta i zanim Kait zdya si zorientowa, wycign jej z rki kartk. Prbowaa j odebra, ale by od niej szybszy. - To nic takiego, to znaczy... Rob wygadzi papier, zerkn na rysunek, a potem spojrza na ni ostrym wzrokiem.

* Joe Friday - fikcyjna posta detektywa w popularnym amerykaskim serialu telewizyjnym (przyp. tum.).

- Ty to narysowaa?

- Tak... ale nie ja to napisaam. Ja nie... Boe, to wszystko jest tak skomplikowane. - Kaitlyn czua, e dosza do kresu swoich si. Nie chciaa ju duej walczy, naciska, zasypywa nikogo pytaniami. Bya zmczona. - Chod - powiedzia agodnie Rob. Delikatnie, ale stanowczo wzi j za okie i bez wahania zaprowadzi do jedynego wolnego pokoju na pitrze, pokoju, ktry dzieli z Lewisem. - A teraz wszystko mi opowiedz. - Usiad obok niej na ku, jakby by jej bratem. Bez adnego ukrytego motywu. To byo nie do zniesienia, ale jednoczenie cudowne. I te jego oczy. Mia takie powane, niesamowite oczy. Takie mdre. Mog mu zaufa, pomylaa Kait. Niewane, co si midzy nami wydarzy, mog mu zaufa. - Chodzi o Marisol - zacza, a potem wszystko mu opowiedziaa. O tym, jak obudzia si pierwszej nocy, a Marisol wesza do jej pokoju, o tych wszystkich dziwnych rzeczach, 0 ktrych mwia. Uwaaj albo wyno si. To miejsce nie jest takie, jak mylisz". O tym, jak Marisol nastpnego ranka stwierdzia, e to by tylko art. O dzisiejszym eksperymencie 1 jak w jej gowie pojawiy si te wszystkie obrazy, kiedy Joyce przyczepia jej do czoa tamten zimny przedmiot. Wreszcie o tym, jak Marisol wsuna jej rysunek pod drzwi. - A potem chciaam, eby mi wszystko wyjania, ale ona cay czas mwia o jakim badaniu pilotaowym | e gdybym wiedziaa, dlaczego naprawd tu jestem, wsiadabym do najbliszego samolotu do domu. I e Joyce nie ma pojcia, co tu si naprawd dzieje. Przerwaa. Mylaa, e Rob zacznie si mia, ale on wcale tego nie zrobi. Zmarszczy tylko czoo i wydawa si zmartwiony i spity. - Jeli Joyce nie wie, o co tu chodzi, to kto wie? - Chyba pan Zetes. Ale to jakie szalestwo. Rob zacisn usta. - Moe i tak - szepn. - Ale sam si nad nim zastanawiaem... - Wtedy, tego pierwszego dnia? Kiedy mwi o tym, e jestemy lepsi i obowizuj nas inne prawa? Rob pokiwa gow, a Kaitlyn patrzya na niego, ju si nie wstydzia. Miaa tak sam ponur min jak on. Wierzy jej, a to oznaczao, e sprawa bya o wiele powaniejsza, ni wczeniej mylaa. Co byo na rzeczy. - I dlaczego sprowadzi tu Gabriela? - doda Rob. - Tak - odrzeka powoli Kaitlyn. Ktrego dnia bdzie musiaa z nim pogada o Gabrielu, ale nie teraz. - Ale co to wszystko znaczy? - Nie wiem. - Rob jeszcze raz zerkn na rysunek. - Ale musimy si dowiedzie. Musimy powiedzie Joyce. Kaitlyn przekna lin. atwiej byo grozi, e powie Joyce, gdy bya wcieka, ni teraz do niej i. Ale oczywicie Rob mia racj. - Chodmy - powiedziaa. Pokj Joyce znajdowa si w maym, wyoonym boazeri korytarzu, ktry prowadzi do frontowego laboratorium. Kiedy bya tu otoczona szkem weranda. Przeszkolone drzwi byy tak due, e kady, kto chcia, mg z atwoci zajrze do rodka z salonu ub z korytarza. Tylko Joyce moga mieszka w pokoju pozbawionym jakiejkolwiek prywatnoci, pomylaa Kait. To pewnie miao co wsplnego z tym, e zawsze wietnie wygldaa, bez wzgldu na to, czy miaa na sobie elegancki kostium uszyty na miar, czy rowy dres, jak dzisiejszego wieczoru. - Cze, dzieciaki - rzucia, zerkajc na nich znad laptopa. wiato z nocnej lampki odbijao si od szklanych cian. Kaitlyn ostronie usiada na ku, a Rob wysun sobie krzeso. Cay czas trzyma w doni rysunek. Joyce patrzya to na jedno, to na drugie. - Czemu macie takie powane miny? Kaitlyn wzia gboki wdech i w tym samym momencie Rob oznajmi: - Musimy porozmawia.

- Tak? Kait i Rob wymienili spojrzenia. W kocu Kaitlyn nie wytrzymaa: - Chodzi o Marisol. Joyce uniosa brwi ze zdziwienia. - Tak? - Opowiada Kaitlyn rne rzeczy - kontynuowa Rob. -Dziwne rzeczy, o tym, e w Instytucie nie jest bezpiecznie. I jeszcze napisaa co takiego... na rysunku, ktry zrobia Kait Patrzc na nich w osupieniu, Joyce rzucia okiem na kartk. Kait poczua, jak odek podchodzi jej do garda. Wstrzymaa oddech. Kiedy Joyce odchylia gow, Kait przez chwil mylaa, e zacznie krzycze. Ale ona zacza si mia perlistym, muzykalnym, niczym niekontrolowanym miechem. Po chwili troch si uspokoia i zacza lekko prycha, ale gdy spojrzaa na Kaitlyn i Roba, znowu wybucha gonym miechem. Kaitlyn rwnie umiechna si lekko, ale by to grzeczny, powany umiech osoby, ktra czeka na puent dowcipu. W kocu Joyce opada na poduszki, wycierajc z oczu zy. - Przepraszam... to naprawd nie jest mieszne. Po prostu... chodzi o jej lekarstwa. Pewnie przestaa je bra. - Marisol bierze jakie lekarstwa? - zapyta Rob. - Tak. I kiedy je bierze, czuje si wietnie. Ale czasami zapomina albo uznaje, e nie s jej potrzebne, i wtedy... c. Sami widzicie. - Joyce pomachaa kartk papieru. - To chyba ma jakie symboliczne znaczenie. Marisol zawsze si obawiaa, e osoby o nadprzyrodzonych zdolnociach bd chciay naduywa swojej mocy. - Joyce popatrzya na Kaitlyn, wyranie powstrzymujc si od miechu. - Mam nadziej, e nie potraktowaa tego dosownie? Kaitlyn miaa ochot zapa si pod ziemi. Jak moga by tak gupia? To wszystko byo jednym wielkim nieporozumieniem, powinna bya si domyli. A teraz jeszcze okazao si, e Marisol ma jakie problemy emocjonalne albo psychiczne. - Przepraszam - jkna. Joyce machna rk, zagryzajc wargi, by si nie rozemia. - Daj spokj. - Naprawd przepraszam. Ale... to byo troch straszne, a ja nie rozumiaam, o co chodzi... Domylaam si, e musi by jakie proste wytumaczenie, ale... - Kaitlyn wzia gboki wdech. - Boe, mam nadziej, e nie wpakowaam jej w kopoty. - Nie, ale chyba powinnam porozmawia z panem Zetesem - odpara Joyce, nagle dochodzc do siebie. - To on j zatrudni. Marisol zacza pracowa jeszcze przede mn, zdaje si, e jest koleank jego crki. To pan Zetes mia crk? Musiaa mie ju swoje lata, pomylaa Kaitlyn. Dziwne, e przyjania si z kim tak modym jak Marisol. - W kadym razie nie musicie si tym martwi - powiedziaa Joyce. - Jutro porozmawiam z Marisol o tych lekarstwach i wszystko wyjani. A tak przy okazji, kiedy to narysowaa, Kait? - Wczoraj, w trakcie eksperymentu na zdalne postrzeganie. Rzuciam rysunek, jak usyszaam krzyk tego chopaka z irokezem. - Jak on si czuje? - zapyta cicho Rob, patrzc na Joyce spokojnym wzrokiem. - wietnie - zapewnia go Joyce, ale Kaitlyn miaa wraenie, e jej gos brzmia nieco defensywnie. - Dali mu co na uspokojenie i wypisali go ze szpitala. - Poniewa - zacz Rob - nadal uwaam, e powinnicie uwaa na Ga... - Jasne. Zmieni zasady dotyczce eksperymentw Gabriela. - Ton jej gosu zamyka dalsz dyskusj. Spojrzaa na zegarek. - Tak mi wstyd - powiedziaa Kait, gdy szli z powrotem na gr. - Czemu? Po tym, co zrobia Marisol, miaa prawo wiedzie, co si dzieje.

To prawda, ale Kait i tak uwaaa, e powinna si wczeniej zorientowa. Powinna bardziej ufa panu Zetesowi, ktry w kocu paci kup forsy za to, by caa ich pitka moga rozpocz nowe ycie. Powinna bya si domyli, e Marisol cierpi na jakie paranoidalne urojenia. Kiedy egnaa si z Robem na korytarzu, poczua si samotna. Mylaa, e oszaleje, gdy usyszaa jego wesoe dobranoc", jakby cieszya go rola starszego brata. Jakby nigdy nie przeszo mu przez myl, e mgby by kim innym, co w jego przypadku byo cakiem moliwe. Zdaje si, e cakowicie wymaza z pamici to, co wydarzyo si po poudniu. Kiedy wesza do sypialni, Anna usiada na ku. - Gdzie ty si podziewasz? - Byam na dole. - Chciaa Annie wszystko opowiedzie, ale bya bardzo, bardzo zmczona. Zacza grzeba w szufladzie, szukajc koszuli nocnej. - Chyba poo si wczenie spa, nie masz nic przeciwko? - Jasne, e nie. Pewnie nadal kiepsko si czujesz - dodaa Anna, a w jej gosie od razu pojawia si troska. Zanim zasna, Kaitlyn zdya jeszcze wymrucze: - Anno? Co to jest badanie pilotaowe? - To chyba jaki prbny eksperyment, ktry robi si przed tym prawdziwym. Jak pilotaowy odcinek programu telewizyjnego. - Aha, dziki. - Kaitlyn bya zbyt pica, by cokolwiek doda. Ale pomylaa, e Marisol nie mylia si co do jednej rzeczy. Twierdzia, e bya tu w czasie badania pilotaowego", a Joyce potwierdzia, e Marisol zatrudni pan Zetes. Ale caa reszta to stek bzdur. Jak to, e Joyce przyczepia jej do czoa co dziwnego. Boe, dobrze, e Rob nic o tym nie wspomnia, bo Joyce gotowa bya uzna, e Kaitlyn te potrzebuje leczenia. I Rob... Ale nie chciaa o nim teraz myle. Zajmie si nim jutro. lej nocy miaa dziwne sny. W jednym z nich staa na smaganym wiatrem cyplu, spogldajc na zimny szary ocean. W kolejnym bya z Marisol i grup nieznajomych. Kady z nich mia na czole dodatkowe oko. Marisol umiechna si do niej znaczco i powiedziaa: Mylisz, e jeste taka sprytna, co? Te ci co takiego wyronie. Ziarno zostao zasiane". Potem pojawi si Gabriel i doda: Musimy na siebie uwaa. Widzisz, co si dzieje, jak tego nie robimy?" Kaitlyn wiedziaa, o co mu chodzi. Rob wpad w gbok szczelin i woa o pomoc. Wycigna rk, eby mu pomc, ale Gabriel odcign j do tyu. Cay czas syszaa krzyk Roba... Nagle si obudzia. Pokj zalany by jasnym porannym socem, ale krzyk by prawdziwy.

Rozdzia 10 Krzyk by odlegy i stumiony, ale niewtpliwie histeryczny. Zegar wskazywa godzin
szst pitnacie. Gabriel, pomylaa z rozpacz Kaitlyn, wyskakujc z ka. Co tym razem zrobi? Anna siedziaa ju na ku. Jej dugie czarne wosy byy rozpuszczone, oczy czujne, ale spokojne. - Co si dzieje? - Niewierni

Nie zawracajc sobie gowy szlafrokami, wypady na korytarz i natkny si na Roba, ktry wanie wychodzi ze swojego pokoju w poszarpanych spodniach od piamy. Kait poczua ulg, e krzyk nie by jego. - Dochodzi z dou - powiedzia. Zbieg po schodach, przeskakujc po dwa stopnie naraz, a Kait i Anna pobiegy za nim. Po chwili usyszeli czyje sowa. - Pomocy! Boe! Niech kto pomoe! Szybko! - To Lewis! - krzykna. Caa trjka przemkna przez jadalni i wpada do kuchni. Krzyk usta. - O nie - powiedziaa Anna. Lewis sta przy kuchennym zlewie i prbowa zapa oddech. U jego stp leaa jaka posta. Marisol. - Co si stao? - wykrztusia Kait. Ale Lewis tylko pokrci gow. Rob upad na kolana i delikatnie przekrci dziewczyn na bok. Gdy Kaitlyn ujrzaa jej twarz, kolana si pod ni ugiy. Pomimo oliwkowej cery twarz Marisol bya biaa jak kreda. Nawet usta miaa blade. Jej powieki byy lekko uchylone. - Dzwonie pod 911? - zapytaa cicho Anna. - To nie ma sensu - wykrztusi Lewis zdawionym gosem. Opar si o zlew, a wzrok utkwi w podog. Jego sodka, szelmowska twarz wydawaa si przeraona. - Ona nie yje. Wiem 0 tym. Kaitlyn poczua na caym ciele ciarki. Rob nie dotyka ju Marisol. Sowa nie yje" wszystko zmieniy. Nagle Kait poczua, e nie chce dotyka... jej ciaa. W kocu jednak uklka obok i pooya do na klatce piersiowej Marisol. I a podskoczya do gry. - Chyba oddycha. - yje - powiedzia Rob z przekonaniem. Zamkn oczy 1 pooy palce na skroniach Marisol. - Jej siy yciowe s na wyczerpaniu, ale yje. Sprbuj jej pomc. - Przesta mwi i usiad nieruchomo ze skupion twarz. W oddali Kaitlyn usyszaa, jak Anna dzwoni pod 911. - Lewis, co si stao? - zapytaa ponownie. - To byo jak,., jak jaki atak. Zszedem na d troch wczeniej, bo byem godny, a ona tu staa i kroia grejpfruty. Powiedziaem jej cze, ale bya do opryskliwa i nagle ni std, ni zowd upada na ziemi. ~ Lewis przekn lin i gwatownie zamruga. - Prbowaem j podnie, ale caa si trzsa. A potem przestaa si rusza. Mylaem, e nie yje. Lekarstwa, pomylaa Kait. Jeeli Marisol braa lekarstwa z powodu tych atakw i nagle je odstawia... A moe miaa cukrzyc? Czy cukrzycy te cierpieli na nage ataki? - Gdzie jest Joyce? - zapytaa, wstajc. To byo pierwsze pytanie jakie powinna bya zada. Joyce zawsze bya tu przed nimi, popijaa czarn kaw i pomagaa Marisol przy niadaniu. - Na lodwce wisi jaka kartka - zauwaya Anna. Kartka bya przypita magnesem w ksztacie truskawki i napisana zwyczajnym odrcznym pismem: Marisol, te filtry do kawy, ktre kupia wczoraj, s ze. Jad je wymieni. Zacznij robi niadanie pokrj grejpfruty i przygotuj babeczki. Ciasto do babeczek jest w niebieskiej misce w lodwce. Gdzie pooya rachunek? J" - Pojechaa do sklepu - stwierdzia Kait. W tym samym momencie otworzyy si drzwi wejciowe. - Joyce! - Kait i Lewis krzyknli chrem, a Kait natychmiast pobiega do salonu. - Joyce, co si stao z Marisol!

Joyce pobiega za ni do kuchni. Gdy zobaczya lec na pododze Marisol, rzucia na blat ekologiczn torb na zakupy, z ktrej wysypao si kilka jabek i filtrw do kawy. - Boe, co si stao? - zapytaa ostrym tonem. - Czy ona oddycha? - Dotkna szyi Marisol, a potem jej nadgarstka, szukajc pulsu. Rob nic nie mwi. Siedzia w pozycji lotosu przy gowie Marisol. Oczy mia zamknite, a palcami dotyka jej skroni. Wpadajce przez wschodnie okno poranne soce ogrzewao jego opalone ramiona. - Chyba zaczyna normalnie oddycha - szepn Lewis. -Rob powiedzia, e sprbuje jej pomc. Joyce spojrzaa na Roba twardym wzrokiem, ale po chwili jej twarz przybraa agodniejszy wyraz. - Dobrze ~ przytakna. - Czy ona ma padaczk? - zapytaa Kaitlyn cichym, ale niecierpliwym gosem. - Bo Lewis mwi, e dostaa jakiego ataku. - Co? Nie - powiedziaa w roztargnieniu Joyce. - A... chodzi ci o te lekarstwa? Nie, tamto byo na co zupenie innego. Mwia, e przepisa je psychiatra. Kto wie, moe wzia zbyt du dawk. Nie miaam nawet okazji z ni porozmawia. - Wiem. Widzielimy twoj kartk - zacza Kait - ale... - Sycha karetk - przerwaa jej Anna. Potem wszystko potoczyo si byskawicznie. Kait i Anna pobiegy do frontowych drzwi, eby zatrzyma karetk. W tym samym momencie pod dom zajechaa czarna limuzyna, z ktrej wysiad pan Zetes. A potem byo sporo zamieszania. Pan Zetes pomimo laski porusza si bardzo szybko! Ratownicy biegali wok ze swoim sprztem, a rottweilery nie przestaway ujada. Kait prbowaa zajrze do kuchni. Wok panowa potworny haas. - Wyprowadcie psy! - krzykn jeden z ratownikw. Pan Zetes rzuci jak komend i psy natychmiast wycofay si do salonu. - Wyjdcie z pokoju! - zawoa drugi ratownik. Prbowa odcign Roba, ktry cay czas si opiera. Po chwili pan Zetes odezwa si tonem, ktry wszystkich uciszy: - Modzie, na gr. Ty te, Rob. Pozwlmy, eby zajli si ni profesjonalici. - Ale prosz pana, ona ledwo yje - zacz Rob przejtym gosem. - Przesu si! - krzykn ratownik. Rob si przesun. Na schodach Kait natkna si na Gabriela, ktry wanie schodzi na d. - Nie jestemy tam potrzebni - rzucia. - Moesz wrci na gr. Czemu tak dugo nie schodzie? - Nigdy nie wstaj przed sidm - mrukn Gabriel, wracajc po schodach. By cakowicie ubrany. - Nie syszae naszych krzykw? - Trudno byo ich nie sysze, ale jako daem rad. Rob rzuci mu gniewne spojrzenie. W odpowiedzi Gabriel spojrza na niego szyderczo, zerkajc na jego bose stopy i targane wosy. - Chodcie, moemy wyjrze przez okno w pokoju do nauki - powiedzia Lewis i wszyscy pobiegli za nim z wyjtkiem Gabriela, ktry podszed do drugiego okna. Po chwili z budynku wyszli ratownicy z noszami. Lewis odruchowo dotkn lecego na parapecie aparatu, ale po chwili opuci rk.

Patrzyli, jak ratownicy umieszczaj nosze w karetce. Kait ogarn strach, ale i wyrzuty sumienia. W otoczeniu rosych ratownikw i ich sprztu twarz Marisol wydawaa si bardzo maa. - Mam nadziej, e z tego wyjdzie. Musi wyzdrowie. -Usiada na parapecie. Nogi jej si trzsy. Anna usiada i obja j ramieniem. - Przynajmniej Joyce z ni jedzie - powiedziaa cichym, agodnym gosem. Kaitlyn poczua, e zaczyna jej si udziela jej spokj. Widziaa, jak Joyce wchodzi do karetki, ktra po chwili odjechaa. Zostaa tylko czarna limuzyna. Rob opar czoo o szyb, stawiajc kolano na parapecie tu obok Kaitlyn. Zupenie nie zdawa sobie sprawy z tego, e cay czas by w piamie. - Pan Zetes ma pecha - szepn. - Za kadym razem, gdy si pojawia, co si dzieje. Kaitlyn zerkna na Roba. - Co chcesz przez to powiedzie? - Nic takiego - odpar Rob, cay czas wygldajc przez okno. - Po prostu ma pecha, to wszystko. Lewis i Anna patrzyli na niego ze zdumieniem. Kait spojrzaa na czarn limuzyn i poczua, e ogarnia j niepokj. Po jakim czasie pan Zetes zawoa ich na d, eby szykowali si do szkoy. Nikt nie mia ochoty na niadanie. Kait nie chciaa rwnie i do szkoy, ale pan Zetes nie pyta jej o zdanie. Zaprowadzi ich do limuzyny i poprosi kierowc, by zawiz ich na miejsce. - O rany, zapomniaam ksiki do socjologii - powiedziaa Kait, gdy znaleli si na rogu ulicy. Limuzyna zamiast zawrci, po prostu si cofna. Kait szybko wesza po schodach i otworzya drzwi, majc wiadomo, e pozostali czekaj na ni w samochodzie. Wpada do rodka i zatrzymaa si w p kroku. W jej stron biegy rozwcieczone rottweilery pana Zetesa, lizgajc si na drewnianej pododze. Ich przeraajce warczenie uderzyo j z si prawdziwego ciosu. Kaitlyn nigdy nie baa si psw, ale to nie byy zwyczajne psy. To byy linice si potwory. Widziaa ich odsonite czarno-rowe dzisa. Zrozpaczona rozejrzaa si wok w poszukiwaniu jakiego narzdzia i wtedy dostrzega pana Zetesa. Sta na rodku maego korytarza prowadzcego do pokoju Joyce. Ale najdziwniejsze byo to, e nie wiedziaa, kiedy wszed, a moga przysic, e wczeniej go tu nie byo. Patrzya w tamt stron, bo stamtd nadbiegy psy. Bya te pewna, e nie syszaa, jak otwiera albo zamyka drzwi. Zreszt frontowe laboratorium byo zamknite, podobnie jak pokj Joyce. A innych drzwi nie byo. Po prawej stronie bya ciana, ktra podtrzymywaa schody. Musia wic wyj z laboratorium albo z pokoju Joyce. Kait zauwaya, jak lekko poruszy ustami i psy natychmiast zamilky. Skin do niej gow, przeszywajc j wzrokiem. - Zapomniaam podrcznika do socjologii - wydusia nerwowo. Serce walio jej z caej siy i nie wiedzie czemu czua si tak, jakby zostaa przyapana na kamstwie. - Rozumiem. Biegnij wic na gr - poleci, a potem zaczeka, a zejdzie na d, i odprowadzi j do drzwi. Rysunek pojawi si na plastyce. Kaitlyn cay dzie rozmylaa o panu Zetesie i odkrya ciekaw rzecz. Okazao si, e mona mie kiepski nastrj, mimo e ludzie s dla ciebie mili. Kilka cheerleaderek i naprawd fajnych chopakw przysiado si do nich w trakcie lunchu, by pogada, ale to nie miao dla niej adnego znaczenia. I chocia bardzo staraa si skupi na rozmowie, jej myli cay czas dry-

foway w kierunku pana Zetesa. Widziaa, jak stoi w tamtym korytarzu. Pojawi si znikd, jak czarodziej wyskakujcy nagle z zamknitej skrzyni. Na plastyce Kaitlyn miaa pracowa nad swoj kolekcj rysunkw. T, ktra moga zaatwi jej miejsce w college'u, ale zupenie nie moga si skupi. Wszystko wok wydawao si rozmazane i szumiao jej w gowie. Jak zaczarowana signa po czyst kartk i pastelowe kredki. Uwielbiaa pastele, poniewa szybko przenosiy na papier to, co widziaa wok. Byiy szybkie, pynne, pene energii -wolne. Gdy rysowaa normalne rysunki, zwykle najpierw szkicowaa podstawowe ksztaty, a potem dodawaa szczegy. Ale gdy pojawiay si te drugie, te, ktrych nie bya w stanie kontrolowa... Obserwowaa swoj do i widziaa, jak nanosi na papier niewielkie karminowe i szkaratne plamki, ktre uoyy si w ksztat prostokta, 'wysokiego prostokta. Wok dodaa nieco brzu van Dyke'a i palonej umbry. Brzowe plamki w kocu uoyy si w byszczcy wzr ze zwojami i kreskami, ktre przypominay drewno. Jej do zawahaa si nad pudekiem z kredkami - jaki kolor ma by nastpny? Po chwili signa po czer. Wewntrz prostokta zaroio si od czarnych kresek, ktre utworzyy jaki ksztat. Pojawia si sylwetka czowieka o szerokich ramionach, a biegnce w d kreski przypominay paszcz. Mczyzna w paszczu. Kaitlyn oparta si na krzele i spojrzaa na rysunek. Od razu go rozpoznaa. To by jeden z motyww, ktry przewin si wczoraj w jej gowie drzwi. Z tym e teraz widziaa ju cay obraz. Mczyzna w paszczu, stojcy w otwartych drzwiach. Czerwone wiato sprawiao, e mczyzna wydawa si otoczony energi. A wok drzwi byo drewno - boazeria. ciana naprzeciwko drzwi do pokoju Joyce pokryta bya boazeri. - Nieza technika z uyciem zamanych kolorw. - Kaitlyn usyszaa nad gow czyj gos. Potrzebujesz utrwalacza? Kaitlyn pokrcia gow, a nauczycielka posza dalej. Po szkole odebraa ich limuzyna. Gdy wrcili do domu, pan Zetes owiadczy im, e Joyce cay czas jest w szpitalu, a Marisol nadal jest nieprzytomna. Tego dnia miao nie by adnych testw. Kait zaczekaa, a wszyscy wejd na gr, a potem po kolei ich zawoaa. - Musimy pogada. Chodcie do pokoju do nauki - powiedziaa. Anna, Lewis i Rob zjawili si od. razu, a Gabriel dopiero wtedy, gdy wsadzia gow do jego pokoju i sykna. Kiedy wszyscy byli ju w rodku, zamkna drzwi i wczya telewizor. Pokazaa im rysunek i opowiedziaa o tym, co zobaczya rano. - Mylisz, e tam s jakie drzwi? - zapyta Lewis. - Ale co to znaczy? I waciwie co z tego? Kaitlyn spojrzaa na Roba, ktry patrzy na ni ciemnym wzrokiem. - To nie wszystko. - I opowiedziaa im o tym, o czym poprzedniego wieczoru powiedziaa Robowi i Gabrielowi. O wszystkim, o ostrzeeniach Marisol i tych rnych dziwnych rzeczach, ktre si wydarzyy. Kiedy skoczya mwi, w pokoju zapada cisza. Sycha byo jedynie muzyk z grajcego telewizora. Anna pochylia lekko gow, a jej dugi warkocz opad na kolana. Jej wzrok wydawa si oddalony i smutny. Lewis potar nos i zmarszczy czoo. Rob mia zacity wyraz twarzy, a donie zacisn w pici i pooy na kolanach. Kaitlyn mocno zacisna palce na szkicowniku. Gabriel siedzia z nog przewieszon przez oparcie kanapy, bawic si wierdolarwk, ktr co chwil podrzuca i apa. Wydawa si zupenie niezainteresowany.

W kocu odezwaa si Anna: - Co si tu dzieje. To wszystko mona pewnie jako wytumaczy. To, co mwia Marisol, czy ten zimny przedmiot, ktry wyczua na czole. Ale gdy zbierze si to wszystko razem... - Co tu nie gra - podpowiedzia Rob. - Co tu nie gra - powtrzya Anna. Twarz Lewisa nagle pojaniaa. - Suchajcie, jeeli mylicie, e tam s jakie drzwi, to moe sprawdzimy? - Nie moemy - powiedziaa Anna. - Pan Zetes jest w salonie. I jego psy rwnie. - Kiedy w kocu wyjdzie - stwierdzi Rob. Lewis si wzdrygn. - Naprawd mylicie, e w Instytucie co jest nie tak? Naprawd tak mylicie? - zwrci si do Roba. - Przecie mwie, e uwielbiasz to miejsce i podoba ci si cay ten pomys. Gabriel prychn. Rob postanowi go zignorowa. - Sam pomys mi si podoba - przyzna. - Ale w rzeczywistoci. .. Mam ze przeczucia i Kait rwnie. Wszyscy popatrzyli na Kait, ktra si zawahaa. - Nie wiem, jakie mam przeczucia - odezwaa si w kocu, spogldajc na rysunek przedstawiajcy drzwi. - Nie wiem nawet, czy powinnam ufa moim rysunkom. Ale jest tylko jeden sposb, by si tego dowiedzie. Kolejne p godziny spdzili na planowaniu wamania, lak naprawd zajo im to pi minut, przez pozostae dwadziecia pi prbowali przekona Gabriela, by im pomg. - Nie, dzikuj, nie liczcie na mnie - powiedzia. - Nie musiaby nawet wchodzi do rodka - namawiaa go Kaitlyn przez zacinite zby. Siedziaby tylko przy oknie i uwaa na samochody. Gabriel pokrci gow. Anna prbowaa spokojnej perswazji, a Lewis przekupstwa. Nic nie pomogo. W kocu Rob wsta i skierowa si w stron drzwi z wyrazem obrzydzenia na twarzy. - Przestacie mu nadskakiwa. Strach go oblecia i tyle. To bez znaczenia. Poradzimy sobie bez niego. Gabriel spojrza na niego twardym wzrokiem. - Strach? Rob nawet na niego nie spojrza. - Dokadnie. Gabriel wsta. - Moesz to powtrzy? Tym razem Rob si odwrci. Stan naprzeciwko Gabriela i spojrza mu prosto w oczy. Midzy nimi rozpocza si cicha walka. Kaitlyn obserwowaa ich z zapartym tchem. Po raz kolejny pomylaa o tym, jak bardzo si od siebie rnili, jak dwa przeciwiestwa. Roba otaczaa zocista energia, jego krcone wosy byy potargane, a oczy pony. Gabriela otacza mrok, jego skra bya jeszcze bledsz ni zazwyczaj, wosy jeszcze ciemniejsze, a zimne oczy wydaway si nie mie dna. Jak soce i czarna otcha, tu obok siebie, pomylaa Kait. W tym momencie obraz wry jej si gboko w pami. Ale nigdy go nie narysuje. By zbyt przeraajcy. Poza tym baa si o Roba. Wiedziaa, do czego zdolny by Gabriel, z noem czy bez noa. Jeli zaczn si bi... - Id na d - oznajmia nagle. - Zapytam pana Zetesa, czy moemy zamwi pizz. Wszyscy spojrzeli na ni w zdumieniu, ale po chwili Kait dostrzega bysk zrozumienia w oczach Anny. - wietny pomys. Jestem pewna, e nikomu nie chce si szykowa kolacji. - Anna wstaa i delikatnie wzia Roba pod rami. Po drodze trcia Lewisa nog. - W porzdku. - Lewis woy na gow swoj bejsbolwk. Wci patrzy na Gabriela. Po chwili, ku radoci Kaitlyn, obaj wojownicy odwrciy wzrok i odsunli si od siebie. Rob podda si agodnym naciskom Anny, a Kaitlyn upewnia si, e znikn za drzwiami.

Potem spojrzaa na Gabriela. Jego oczy nadal przypominay dwie czarne dziury, ale na I twarzy pojawi si szyderczy umiech. - Moesz to odkada w czasie, ale w kocu i tak do tego dojdzie - powiedzia. Zanim Kaitlyn zdya zapyta, o co mu chodzi, doda: - Bd uwaa na samochody. Ale to wszystko. Nie mam zamiaru nadstawia za was karku. Jeli co pjdzie nie tak, bdziecie musieli radzi sobie sami. Kaitlyn wzruszya ramionami. - Zawsze musiaam radzi sobie sama - stwierdzia i posza na doi zamwi pizz. Pan Zetes odjecha dopiero o jedenastej. Kaitlyn nie chciaa, by zostali z nim po kolacji na dole. Baa si, e kto moe si wygada. Poszli wic do pokoju do nauki, udajc, e odrabiaj lekcje, i cay czas czekali, a sobie pojedzie. W kocu wezwa ich na schody i owiadczy, e Joyce powinna lada chwila wrci. - Ale nie bdziecie do tego czasu sami, zostawiam Prince'a i Barona - doda. Kaitlyn uwanie obserwowaa jego twarz. Zastanawiaa si, czy domyla si, e oni co knuj. Czy jego ciemne oczy faktycznie byy grone, czy tylko uwane? Czy na jego ustach bka si ponury umiech? Nie moe nic wiedzie, pomylaa. Zbierajc si na odwag, powiedziaa: - Dzikujemy, panie Zetes. Jak tylko zamkny si za nim drzwi, Kaitlyn spojrzaa na Ann, ktra patrzya na ni bezradnie. - Prince i Baron? - zapytaa Kait. Anna westchna i zacza bawi si kocwk czarnego Warkocza. W przypadku kadej innej osoby mona by pomyle, e to nerwowy gest. - Sama nie wiem. Sprbuj, ale wydaje misie, e moe by ciko. - Lepiej ju idcie, jeeli w ogle macie zamiar i - powiedzia szorstko Gabriel. - A ty si schowaj, to znaczy stj na stray" - wtrci Rob. Kaitlyn chwycia go za rkaw i pocigna d. Kochaa Roba, ale czasami miaa ochot zdzieli go w eb. Gabriel wrci do ciemnego pokoju z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. - Ty pierwsza, Anno - powiedziaa Kaitlyn. Anna zesza po schodach z takim wdzikiem, jakby unosia si w powietrzu. Rob i Kait ruszyli za ni, a Lewis pody za nimi. - Ostronie, spokojnie - ostrzega Anna, gdy dotara na d. Gdzie za schodami usyszeli ciche warknicie. Gdy wyszli za rg, Kaitlyn zauwaya, e jeden z psw by na korytarzu. Drugi siedzia w ciemnym salonie, ledwo widoczny w mroku. Obydwa psy uwanie przyglday si Annie. - Spokojnie - powtrzya Anna i byo to ostatnie sowo, jakie powiedziaa. Staa cakowicie nieruchomo, spogldajc na psa, ktry by w salonie, a lew rk uniosa w stron rottweilera, ktry znajdowa si na korytarzu, jakby kazaa mu na co czeka. Warczenie ustao. Anna powoli zacisna uniesion do, jakby co w ni zapaa. Wolnym ruchem odwrcia si w stron psa, ktry siedzia w korytarzu. - Uwaaj! - krzykn Rob, rzucajc si do przodu. Pies, ktry by w salonie, bezszelestnie zblia si do Anny z obnaonymi zbami i zjeon sierci.

Rozdzia 11

Potem wszystko potoczyo si tak szybko, e Kaitlyn nie bardzo wiedziaa, co si stao.
Wiedziaa tylko, e chwycia za rami, eby go zatrzyma. Pomylaa, e tylko Anna moe poradzi sobie z psem. Po chwili Anna uniosa do w rozkazujcym gecie stop", ale pies cay czas si do niej zblia. Porusza si jak naoliwiona maszyna, ukazujc przy tym wszystkie zby. - Nie! - krzykna ostro Anna i dodaa kilka sw w jzyku, ktrego Kaitlyn nie rozumiaa. Hwhee, Sokwa! Bracie Wilku, id spa! To nie pora na polowanie. Po si i pij. Po chwili, nie okazujc najmniejszych oznak strachu, wycigna rk w kierunku warczcego psa. Jedn rk chwycia go za pysk, a drug za kark. Patrzya mu prosto w oczy. - Jestem przywdc stada - powiedziaa wyranie. - To nie jest twoje terytorium. Ja tu rzdz. - Kaitlyn miaa wraenie, e sowa stanowi jedynie cz komunikacji. Pomidzy pen wdziku dziewczyn a zwierzciem dziao si co, czego nie dao opisa si sowami. A pies zacz reagowa. Schowa zby i pooy sier. Co wicej, cay si spaszczy i niemal dotyka brzuchem podogi. Unika kontaktu wzrokowego, przybierajc uleg postaw. Anna wycigna rk do drugiego psa, ktry niemal czoga si po ziemi. Chwycia go za pysk, zaznaczajc swoj dominacj. Rob unis do gry brwi. - Jak dugo moesz je tak utrzyma? - Nie wiem - odpara Anna, nie odwracajc gowy. - Postaram si je tu zatrzyma, ale musicie si popieszy. - Przechylia gow i nie odrywajc oczu od psw, zacza co cicho nuci. Kaitlyn nie rozumiaa sw, ale melodia bya kojca. Psy wyglday jak zaczarowane. Zaczy si paszczy i dotyka jej nosem. - Chodmy - powiedzia Rob. Boazeria w przedpokoju bya ciemna, orzech albo maho, pomylaa z roztargnieniem Kaitlyn. Oboje z Robem zaczli j dokadnie bada, a Lewis przyglda im si sceptycznie. - Tutaj. - Kait wskazaa na rodkowy panel. - Zobaczcie, tu jest chyba jaka szpara. To moe by grna cz drzwi. - To znaczy, e gdzie tutaj powinna by jaka dwignia -stwierdzi Rob, przesuwajc palcami po gadkiej powierzchni drewna i rowkach pomidzy panelami. - Ale w ten sposb nigdy jej nie znajdziemy. Moe trzeba co nacisn w kilku miejscach albo zrobi co w okrelonej kolejnoci. - Dobra, Lewis - stwierdzia w kocu Kait. - Bierz si do roboty. Lewis przecisn si midzy nimi, mruczc co pod nosem. - Ale nie wiem, co mam robi. Nie znam si na tajemnych przejciach. - Przecie kiedy uywasz SPK przy generatorze liczb losowych, te nie wiesz, co dokadnie robisz, prawda? - zapytaa Kaitlyn. - Wic jak ci si to udaje? - Po prostu... to mj umys. Nie robi tego wiadomie. Dotykam i obserwuj, co si stanie, a jeli co si dzieje, robi to dalej. - To jak biologiczne sprzenie zwrotne - wtrci Rob. -Ludzie nie wiedz, w jaki sposb spowalniaj rytm serca, a potrafi to zrobi. - No to sprawd t cian i zobacz, czy co si stanie. -Kait powiedziaa do Lewisa. - Musimy znale te drzwi, jeeli w ogle tu s. Lewis zacz lekko stuka palcami w panele. Co jaki czas przestawa i naciska na drewno, spinajc przy tym cae ciao. Kaitlyn wiedziaa, e jego umys mocno pracuje. - No dalej, gdzie jeste? - mrucza pod nosem. - Otwrz si, otwrz. Nagle co trzasno. - Udao si! - krzykn Lewis. Wydawa si zdumiony. Kaitlyn wpatrywaa si w cian, czujc, e nogi si pod ni uginaj.

A jednak byy jakie drzwi, a przynajmniej jakie przejcie/ rodkowy panel cofn si i gadko przesun w lew stron. W solidnej wydawaoby si cianie zrobia si dziura. Wszystko wygldao dokadnie tak, jak na rysunku Kaitlyn, z tym e w przejciu nie byo adnej postaci. Ale byy schody, ktre prowadziy w d. Byy sabo owietlone na wp zasonitymi czerwonymi wiatekami, ktre znajdoway si na poziomie ng. Prawdopodobnie wczay si, kiedy kto otwiera drzwi. - Chryste - jkn Lewis. - Czemu tu jest tak ciemno? - wymamrotaa Kait. - Dla- ; czego nie ma normalnego wiata? Rob wskaza gow na przeszklone drzwi od pokoju Joyce, ktre znajdoway si naprzeciwko. - Moe dlatego, e ona tam jest. A w ten sposb mona tu wej niezauwaonym, nawet noc. Kaitlyn zmarszczya brwi, a potem wzruszya ramionami. Nie byo czasu, eby si nad teraz tym zastanawia. - Lewisie, ty tu zosta. Jak Gabriel krzyknie, e widzi na podjedzie jakie wiata, daj nam zna. Wrcimy szybko na gr i bdziesz mg zamkn drzwi. - Jeli bd wiedzia, jak to zrobi - odpar Lewis. - To tak, jakbym prbowa nauczy si rusza uszami. Dowiem si, jak to sie robi, dopiero jak sprbuj. - Ale pozosta na swoim stanowisku. - Pjd pierwszy - postanowi Rob, ostronie schodzc po I schodach. Kaitlyn ruszya za nim, aujc, e nie wzia latarki. Wcale nie podobaa jej si ta wyprawa w ciemnoczerwony mrok. wiata owietlay tylko podog, a schody wyglday tak, jakby byy zawieszone w prni. - Jestemy na dole - stwierdzi Rob. - Tu jest chyba kolejny korytarz. Poczekaj chwil, chyba znalazem wcznik. Zalao ich chodne zielone wiato fluorescencyjne. Znajdowali si w krtkim korytarzu, na ktrego kocu byy pojedyncze drzwi. - Moemy znowu potrzebowa Lewisa - zauwaya Kaitlyn, ale Rob otworzy drzwi, przekrcajc klamk. Kaitlyn nie wiedziaa, czego si spodziewa, ale na pewno nie tego, co zobaczya. By to zwyczajny gabinet z naronym biurkiem, komputerem i szafk na segregatory. Po przygodzie z ruchomymi panelami i mrocznymi schodami czua si nieco rozczarowana. Spojrzaa na Roba. - Nie sdzisz chyba... A moe si jednak pomylilimy? Moe facet ma tu po prostu swj sekretny gabinet, bo jest ekscentrykiem? To przecie moliwe. - Wszystko jest moliwe - powiedzia krtko Rob, a Kaitlyn zrozumiaa, e sam si nad tym zastanawia. Podszed do segregatorw i z trzaskiem wysun jak szuflad. Haas sprawi, e Kaitlyn a podskoczya. Jeeli faktycznie si pomylili, nie mieli prawa tu by. Podesza do biurka i zerkna na papiery lece w przegrdce na listy. Byy tam listy zaadresowane do pana Zetesa, gwnie od osb o wanie brzmicych nazwiskach. Same kopie i duplikaty. Wielkie rzeczy. - Wiesz co? - odezwaa si ponuro, przegldajc korespondencj. - Wanie o czym pomylaam. Gdyby pan Zetes naprawd chcia co ukry, nigdy by tego nie schowa tutaj. Po co miaby to robi? Musi mie jakie lepsze miejsca. Chyba ma gdzie jaki dom, prawda? Ma swoj firm... - Kaitlyn. - Co? - Chyba powinna to zobaczy. - Rob wycign z szafki jak teczk. Na okadce byo zdjcie Kait, a poniej napis zrobiony drukowanymi literami: Kaitlyn Brady Fairchild, Projekt Czarna Byskawica". - Co to jest Projekt Czarna Byskawica"?

- Nie mam pojcia. Ale kady z nas ma tak teczk. W rodku s jakie papiery, jakie informacje. Wiedziaa, e maj tu twoj metryk urodzenia? - Prawnicy mwili ojcu, e bya im potrzebna... Co to jest? - Chyba jaki wykres dotyczcy twoich eksperymentw. -Rob przejecha palcem po dolnej osi. - Zobacz, ten wpis jest z wczoraj. Pierwszy eksperyment z... i jakie sowo, ktrego nie potrafi rozczyta. - Pierwszy eksperyment z czym tam - powtrzya powoli Kaitlyn, dotykajc czoa. - Ale co to wszystko znaczy? Rob pokrci gow. - S tu te teczki z innymi nazwiskami. - Podnis do gry kolejn, na ktrej byo zdjcie umiechnitej dziewczyny o ciemnobrzowych wosach. Pod spodem by napis Sabrina Jessica Galio, projekt Czarna Byskawica, badanie pilotaowe". W poprzek kartki kto napisa czerwonym tuszem: Zakoczone". Kaitlyn i Rob spojrzeli na siebie. - Co zostao zakoczone? - wykrztusia Kait. - Badanie czy dziewczyna? Bez sowa, pod wpywem wsplnego impulsu, wrcili do swoich poszukiwa. - W porzdku, mam jaki list - powiedziaa po chwili Kait. - Od sdzi Susan Baldwin. Tu jest napisane: W zaczeniu znajduje si lista potencjalnych klientw zainteresowanych projektem". Projektem. - Kaitlyn zerkna na list. - Max Lawrence, czeka na wyrok, pierwszego maja. TriTech, Inc., spotkanie dotyczce ugody z Clifford Electronics limited, dwudziesty czwarty czerwca. Same nazwiska i nazwy firm, daty rozpraw i tym podobne. - Znalazem jeszcze jedn teczk ~ doda Rob. - Nie wiem dokadnie, o co chodzi, ale chyba o jak star dotacj z NASA. lak, dotacja z NASA na p miliona dolarw z osiemdziesitego szstego. Zawaha si i ostronie przeczyta: - Na... zbadanie moliwoci rozwoju broni psychoaktywnej". - Co takiego? - zapytaa zrezygnowana Kaitlyn. - Psyche, co? Rob patrzy na ni ponurym wzrokiem. - Nie wiem, co to wszystko znaczy, ale zdaje si, e nic dobrego. Pan Zetes o wielu rzeczach nam nie powiedzia. I To miejsce jest inne, ni mylisz - przypomniaa sobie Hltlyn. - Wic jednak byo jakie badanie pilotaowe, Marisol mwia prawd. Ale co si stao z tamtymi dzieciakami? Co si P&o z Sabrin? - I co si stanie z... - Nagle urwa. - Syszaa? Tam na -grze? Kaitlyn nadstawia uszu, ale nic nie syszaa. Gabriel by wcieky. Cay plan by idiotyczny. Po co mieszali si w co, co ewidentnie nie byo ich spraw? Powinni zacz si martwi wtedy, kiedy pan Zetes naprawd bdzie chcia im co zrobi, a nie teraz. Wtedy trzeba bdzie z nim walczy, a moe nawet go zabi, jeeli okae si to konieczne. To by tylko staruszek. Po co niszczy ukad, ktry by bardzo wygodny? Gabriel by pewien, e to by jego pomys. Kesslera. Cnotliwy Rob najwyraniej doszed do wniosku, e przyjcie tak duej sumy pienidzy nie byo uczciwe. I musia to jako zepsu Ale Kaitlyn bya taka sama. Na dodatek bya cakowicie zauroczona Kesslerem. Czemu miaby si przejmowa dziewczyn zakochan w facecie, ktrego nienawidzi? Dziewczyn, ktra nie dawaa mu spokoju... Dziewczyn o pomiennych wosach i oczach czarownicy, szepta mu umys. Dziewczyn, ktra go przeladowaa i cay czas wiercia mu dziur w brzuchu... Dziewczyn, ktra stanowi dla ciebie wyzwanie, szepta mu umys. Ktra moga okaza si rwn partnerk. Dziewczyn, ktra nie dawaa mu spokoju i prbowaa dosta si do jego wntrza... Ktrej dusza bya taka sama jak jego. Zamknij si wreszcie, powiedzia Gabriel, spogldajc ponurym wzrokiem przez okno.

Ulica przed Instytutem bya cicha i pusta. Oczywicie, mina ju pnoc, a to znaczyo, e tutaj, na przedmieciach, wszyscy grzecznie leeli w eczkach. Jednak Gabriel czul si nieswojo. Podwiadomie wyczuwa! jakie niewyrane dwiki. To pewnie samochody gdzie za Instytutem, Samochody... Nagle zesztywnia. Zmruy oczy, przez chwil uwanie czego nasuchiwa, a potem opuci wnk okienn. Wejrza przez zachodnie okno, ale nic tam nie byo. Bez-| szelestnym krokiem wamywacza wszed do pokoju Roba i Lewisa i wyjrza przez tylne okno, skierowane na pnoc. I zobaczy limuzyn. Musiaa przyjecha wsk gruntow j drog, ktra znajdowaa si na tyach domu. Pytanie tylko, czy Zetes dopiero mia z niej wyj, czy... Nagle usysza jak w kuchni, bezporednio pod nim, otwieraj si drzwi. Tylne drzwi, pomyla. A ci idioci na dole czekaj, a wejdzie frontowymi drzwiami. Nie byo czasu, eby biec na d, by ich ostrzec, poza tym Zetes usyszaby jego krzyk. Gabriel wyd wargi. Co za pech. Kaitlyn znaa prawd. Powiedzia jej, e nie bdzie dla niej nadstawia karku. I tak nie mg nic zrobi, chyba e... Pokrci lekko gow. Nie. W ciemnej szybie odbijay si J jego zimne, twarde oczy. Poniej usysza trzask kuchennych drzwi. Nie, mwi sobie. Nie zrobi tego. Nie zrobi... Na samym dole przegrdki na listy leaa kartka z jakimi gryzmoami, jakby kto rysowa, rozmawiajc przez telefon. Kaitlyn ledwo zdoaa odczyta sowa: Operacja Uderzenie Byskawicy*" i Telepatyczny zesp uderzeniowy". - Dziwne - zacza, ale nie miaa okazji dokoczy, gdy nagle co j uderzyo. Na pocztku nie wiedziaa, co si stao. Czua si tak, jak wtedy, gdy Rob przekazywa jej uzdrawiajc energi. To byo co, czego nie dao si ogarn zmysem wzroku, suchu czy smaku. Z tym e energia pynca od Roba bya cudowna, Orzewiajca i przyjemna, a teraz poczua si tak, jakby uderzy w ni rozpdzony pocig. Jakby kto j nagle zaatakowa. I chocia jej zmysy niczego nie wyczuy, to w nozdrza uderzy j zapach r, a potem swd spalenizny. Czua w gowie bolesne pieczenie, ktre cay czas narastao, a w kocu zgaso niczym lampa byskowa Lewisa. Chwil po wybuchu usyszaa czyj gos. To by Gabriel. Wynocie si stamtd! Wrci, wszed tylnym wejciem! Przez chwil Kait staa jak sparaliowana. Wiedziaa, e Gabriel potrafi porozumie si z jej umysem, ale teraz naprawd to usyszaa. Na pocztku mylaa, e ma halucynacje; to nie byo moliwe. - Boe, on jest telepat - wysapa Rob. Zamknij si, Kessler. Ruszcie si. Zrbcie co, bo zaraz was znajdzie. Kaitlyn poczua kolejn fal zdumienia. Komunikacja dziaaa w obie strony, Gabriel sysza te Roba. Nagle obudzi si w niej jaki prymitywny instynkt, odsuwajc na bok wszelkie spekulacje. To nie bya pora na rozmylania. Trzeba byo dziaa. Wrzucia listy z powrotem do przegrody i zamkna szuflady w szafce z segregatorami. Potem wpada na pewien pomys i prbowaa zrobi co, czego nigdy wczeniej nie robia. Prbowaa przesa swoje myli. Nie wiedziaa, jak to si robi, ale sprbowaa skoncentrowa si na zapachu spalonych r, ktry cay czas miaa w gowie. Gabrielu, syszysz mnie? Powiedz Annie, e on wrci. Powiedz, eby zatrzymaa psy, dopki... Sysz ci, Kaitlyn. Tu Anna. Jej gos wydawa si agodniejszy i spokojniejszy ni Gabriela. By podobny do jej prawdziwego gosu. Kaitlyn wanie zdaa sobie z czego spraw. Nie tylko syszaa Ann, ale czua te, gdzie ona jest i co robi. I Lewisa... Lewis, zamknij panel, pomylaa. A potem biegnij na gr. Anno, jak on skoczy, wypu psy.

A wy co zrobicie? - zapyta Lewis. Kait czua, e pracowa ju nad panelem. Schowamy si, odpar krtko Rob, gaszc fluorescencyjne wiato, ktre owietlao korytarz i gabinet. Kaitlyn wydawao si, e od chwili wybuchu w jej gowie mino kilka godzin, cho wiedziaa, e upyno zaledwie kilka sekund. Telepatia moe i bya niepokojca, ale bya te niezwykle skutecznym sposobem komunikacji. Zamknem panel Id na gr, powiedzia Lewis. Wypuszczam psy, szybko, Lewisie! Chodmy! Tym razem gos Anny by ostrzejszy i Kait wyczua jej zniecierpliwienie. Co si dzieje? - zapytaa Kait. Czekaj, chyba wszystko w porzdku. Tak. Kait poczua, e Anna odetchna z ulg. Gdy bieglimy po schodach, akurat wychodzi z jadalni, ale chyba nas nie zauway. Patrzy na psy. Lepiej idcie do ka. Moe wej na gr, powiedzia Rob. Kaitlyn spojrzaa na niego w ciemnociach. To byo fascynujce. Jego cichy gos brzmia dokadnie tak samo, jak jego zwyczajny gos, ale by mocniejszy i bardziej prawdziwy. Wydawao si, e jest go w nim wicej. W tym momencie wyczua jego cich trosk o Ann i Lewisa. - Albo zejdzie tutaj - usyszaa jego szept. - Chodmy. Wzi j za rk. Nie miaa pojcia, w jaki sposb potrafi manewrowa w ciemnociach, ale po chwili zaprowadzi ich do biurka w rogu pokoju. - Wejd pod biurko - wyszepta. - Szafki zasaniaj widok od strony drzwi. Kaitlyn wcisna si w wsk szczelin. A potem czekali. Nic innego nie mogli zrobi. Serce Kaitlyn walio z caej siy i w panujcej wok ciszy wydawao si, e je sycha. Czua, e ma mokre rce. Siedzenie bez ruchu byo o wiele trudniejsze ni poruszanie si i mwienie. Nagle ogarn j strach. To bya moc Gabriela, prawda? Ta sama, ktra zabia Iris, dziewczyn w Durham. Ta sama, ktra po czterdziestu piciu sekundach doprowadzia do szalestwa chopaka z irokezem. Jak dugo utrzymywa ju to poczenie?. I ile czasu minie, zanim zacznie wysysa z nich energi? Wszystko moe wymkn si spod kontroli", przypomniaa sobie jego sowa. Mwi, e jeli kontakt jest krtki, potrafi si kontrolowa. Cay czas si baa. Chocia Gabriel nie odzywa si ani sowem, wyranie czua jego obecno. Mocn, otoczon gadkim, twardym murem. Utrzymywa midzy nimi kontakt, ale z kad upywajc sekund, ten kontakt robi si coraz bardziej niebezpieczny. Nagle poczua, e Rob zesztywnia. Posuchaj, powiedzia. Kaitlyn usyszaa jaki dwik. Kto co przesuwa, jaki trzask. Panel. To chyba nie Lewis, szepn Rob. Na pewno nie, ja jestem w ku, odezwa si Lewis. Gos Anny by wyrany i zdeterminowany. Kait, chcesz, ebymy co zrobili? Kait wzia gboki wdech, a potem pomylaa: Nie, trzymajcie si. Poradzimy sobie. W tym samym momencie poczua, jak Rob cisn jej rk. Niektre rzeczy dao si wyrazi bez pomocy telepatii. Oboje wiedzieli, e s w niezych opaach, ale Kait nie miaa pojcia, jak Anna mogaby im pomc. Nagle podog gabinetu zalao wiato, uoone w rozproszony wzr wachlarza. Pan Zetes zapali na korytarzu fluorescencyjne lampy. Bagam, niech on tu nie wchodzi, niech nie wchodzi, pomylaa Kaitlyn. A potem prbowaa o tym nie myle, na wypadek gdyby pozostali wyczuli jej panik. Drzwi do gabinetu otworzyy si, a do rodka wlao si jeszcze wicej wiata.

Siedzc pod biurkiem, Kaitlyn schowaa twarz na ramieniu Roba i prbowaa si nie rusza. Jeli nie wejdzie do rodka, jeli tylko zajrzy... Wicej wiata. Pan Zetes wczy lamp w gabinecie. Jak tylko wyjdzie za szafk z segregatorami, od razu ich zobaczy. Ciekawe, czy nas te usunie, pomylaa Kait. Jak Sabrin. Jak Marisol. Miaa ochot wyskoczy ze swojej kryjwki, skonfrontowa si z panem Zetesem i zakoczy ca spraw. I tak byli zgubieni. Jedyne, co j powstrzymywao, to Rob, ktry mocno trzyma j za rami. Wtedy usyszaa na grze potworny haas. Psy zaczy? szczeka i ujada. Co si stao? - pomylaa. W odpowiedzi usyszaa sarkastyczny i rozgniewany gos Gabriela. Rozdraniem troch psy. Myl, e to powinno sprowadzi go na gr. Kaitlyn wstrzymaa oddech. Nastpia krtka pauza i po chwili wiata w gabinecie zgasy, a drzwi si zamkny. Za chwil zgaso te wiato na korytarzu, a potem usyszaa trzask. Opara si o Roba, ktry mocno obj j ramieniem. Chwycia si go kurczowo, chocia naprawd byo tam za gorco na uciski. Na grze cay czas sycha byo ujadanie psw. Po chwili haas ucich, jakby si nieco oddali. I znowu usyszaa gos Gabriela. Zabiera psy do limuzyny. Chyba ju nie wrci, ale Joyce moe pojawi si w kadej chwili. Lewis, odezwa si Rob. Pom nam si std wydosta. Dziesi minut pniej wszyscy siedzieli ju w pokoju do nauki. Byo zupenie ciemno, a mrok rozwietla jedynie wpadajcy przez okno blask ksiyca. Prawie si nie widzieli, ale nie miao to znaczenia. Wyczuwali swoj obecno. Kaitlyn nigdy w yciu nie czua si tak wiadoma innych ludzi. Wiedziaa, gdzie kady z nich jest, i miaa mglist wiadomo tego, co kady robi. Jakby nie byli do koca rozdzieleni odizolowani, ale poczeni. Jak owady, ktre wpady w olbrzymi pajczyn, pomylaa. Poczone niemal niewidoczn nici. Kade pocignicie sieci oznaczao, e kto inny si porusza. W jej gowie od razu powsta obraz: caa pitka uwiziona na jedwabnych niciach, ktre wibroway od mocy. - Nieza wizja. Ale nie chc by uwiziony z wami w pajczynie - powiedzia cicho Lewis. - A ja nie chc, eby czyta w moich mylach - odpara Kaitlyn. - To bya prywatna myl. - Skd mam... To znaczy, skd mam to wiedzie? - zapyta Lewis, w poowie zdania przechodzc na swj normalny glos. - Nikomu si to nie podoba - mrukn Rob. - Gabrielu, przerwij poczenie. Nastpia cisza, ktr Kaitlyn zarwno usyszaa, jak i odczua umysem. Wszyscy spojrzeli na Gabriela, ktry patrzy na nich chodnym, wyzywajcym wzrokiem. - Jasne - rzuci. - Powiedzcie mi tylko jak.

Rozdzia 12 Kaitlyn wpatrywaa si w ciemno, w ktrej siedzia Gabriel.


Co chcesz przez to powiedzie? - zapyta bardzo cicho Rob. Nawet nie zauway, e nie powiedzia tego na gos. - A co robie wczeniej? - wtrcia szybko Anna. - To znaczy, jak to si zwykle koczy? Gabriel spojrza na ni.

- Zwykle? Albo kto umiera, albo zaczyna krzycze. Znowu nastpia cisza, a potem wszyscy Gabriel przez chwil nic nie mwi, a Kait wyczua jego zjeon sier i obnaone ky, jakby by jednym z rottweilerw. Potem powoli i chodno zacz wyjania. To bya ta sama historia, ktr opowiedzia Kaitlyn. O tym jak umara Iris, dziewczyna z Durham, o jego ucieczce, o facecie, ktry prbowa go zabi, a ktrego sam w kocu zabi. Mwi bez emocji, ale Kaitlyn wyczuwaa jego uczucia, ktre prbowa ukry za wysokim murem. Wiedziaa te, e wszyscy je czuli. Te mi si to nie podoba, zakoczy Gabriel. Ostatni rzecz, jakiej potrzebuj, to widzie, co si dzieje w waszych maych, bezbronnych umysach, Ale gdybym wiedzia, jak to kontrolowa, nie byoby mnie tutaj. On czuje si bardziej osaczony ni ktokolwiek z nas. Jak pajk schwytany we wasn sie, skomentowaa Anna, a Kaitlyn zastanawiaa si, czy chciaa si tym podzieli, czy tylko gono rozmylaa. - To czemu to zrobie?.' - krzykn Rob. Kait czua, e by kompletnie oszoomiony. Bezporedni kontakt z umysem Gabriela zburzy obraz, ktry sobie stworzy - samolubnego i bezwzgldnego mordercy. Co byo do zabawne, bo wanie taki obraz siebie Gabriel prbowa im teraz narzuci. - Skoro wiedziae, e nie potrafisz tego kontrolowa, dlaczego uye telepatii? - zapyta gniewnie Rob. Bo nie wiedziaem jak inaczej uratowa wasze bezuyteczne tytki! Odpowied Gabriela bya niczym nokaut. Rob usiad w fotelu. - Pewnie, nie byo innego sposobu - wtrcia roztropnie Kaitlyn. - Pan Zetes na pewno by nas znalaz, gdyby psy nie zaczy ujada. A tak przy okazji, co im zrobie? Rzuciem w nie butem. W te psy? Rany, odezwa si Lewis. Gabriel wzruszy ramionami. Pomylaem, e wejdzie na gr, eby sprawdzi, co si stao. Potem psy nie chciay si zamkn i w kocu wyprowadzi je na zewntrz. - Posuchajcie - wtrcia Anna. - Moe nie powinnimy za duo z tego korzysta. Moe jak nie bdziemy zwraca na to uwagi, to samo jako przejdzie. - Przejdzie, jak pjdziemy spa - stwierdzi sucho Gabriel. Tym razem odezwa si na gos, zauwaya Kaitlyn. - Jeste pewien? - zapyta Lewis. - Tak. Kaitlyn postanowia nie wspomina o tym, e Gabriel nie wydawa si zbyt pewny. - I tak powinnimy si pooy - powiedziaa. Dopiero teraz, gdy nie czua ju niepokoju i podniecenia, zdaa sobie spraw, jak bardzo jest zmczona. Bolao j wszystko od napicia i siedzenia bez ruchu pod biurkiem, a jej umys by wyczerpany prb ogarnicia tego, co wydarzyo si dzisiaj. Atak Marisol, tajemnicze pojawienie si pana Zetesa przy ukrytych drzwiach, rysunek na plastyce, wamanie - jej umys po prostu nie mg tego ogarn. - Ale nie powiedzielicie nam nawet, co znalelicie za tamtymi drzwiami - odezwa si Lewis. - Byo tam co? - Mnstwo, same ze rzeczy - odpowiedzia Rob. - Ale Kaitlyn ma racj. Pogadamy o tym jutro. Kaitlyn czua, e Anna miaa ochot zada im jakie pytanie, ale w kocu dosza do wniosku, e lepiej bdzie z tym poczeka. Widziaa, jak Lewis westchn. Ale wszystko wydawao si zamglone, ogarno j potworne zmczenie i poczua zawroty gowy, a nawet mdoci. Nagle zdaa sobie spraw, e czua nie tylko wasne zmczenie. Gabriel byt na skraju zaamania. On by... Rob, powiedziaa z naciskiem. Rob od razu ruszy z miejsca. Gabriel prbowa wsta, zachwia si i upad na kolana. Kaitlyn pomoga Robowi zaprowadzi go na kanap.

- Nie jest z nim dobrze. Czuje si tak, jak ty wczoraj, kiedy spalia zbyt duo energii wyjani Rob. Trzyma Gabriela za rk, ale ten si opiera. Nie! - krzykn Gabriel. - Pu mnie. - Ale potrzebujesz energii. Mog... Powiedziaem, pu mnie! I znowu jego myl brzmiaa jak atak. Kaitlyn skrzywia si, a wszyscy cofnli si nieco. Z wy-jtkiem Roba, ktry nie ruszy si z miejsca. - Wydaje mi si, e jak na razie ma a nadtto energii -szepn Lewis. Gabriel nie spuszcza oczu z Roba. - Niczego od was nie potrzebuj - sykn, prbujc uwolni si z ucisku Roba. - A szczeglnie od ciebie. - Gabrielu, posuchaj... - zacza Kait. Ale Gabriel nie; by w nastroju, by kogokolwiek sucha. Czuta jego defensywny, destrukcyjny gniew, ktry uderza w ni niczym lodowaty sztorm. Nie potrzebuj nikogo z was. Nie mylcie sobie, e to cokolwiek zmienia. Jutro bdzie po wszystkim, a do tego czasu I zostawcie mnie to spokoju! Rob zawaha si i puci jego rami. - Jak sobie chcesz - powiedzia agodnie. Potem zrobi krok do tyu. To moe by cakiem interesujce, pomylaa Kaitlyn. Zobaczymy, czy uda mu si doj do pokoju. Udao mu si. Chwiejnym, ale dzielnym krokiem szed do przodu. Nie potrzebowa kolejnych stw, eby da im do zrozumienia, by trzymali si od niego z daleka. Po chwili drzwi od duej sypialni zatrzasny si z hukiem. Kaitlyn cay czas wyczuwaa po drugiej stronie jego obecno, ale tym razem czua jedynie mury i kolczaste bariery. Sama otaczaa si kiedy takimi murami. Udao mu si. Chwiejnym, ale dzielnym krokiem szed do przodu. Nie potrzebowa kolejnych stw, eby da im do zrozumienia, by trzymali si od niego z daleka. Po chwili drzwi od duej sypialni zatrzasny si z hukiem. Kaitlyn cay czas wyczuwaa po drugiej stronie jego obecno, ale tym razem czua jedynie mury i kolczaste bariery. Sama otaczaa si kiedy takimi murami. - Ja nie spalam energii, ja j zabieram - powiedzia. - Ale tym razem jednak troch jej spalie - stwierdzi Rob. - Moe dlatego, e poczye tyle osb. Tak czy siak... -Kaitlyn syszaa, jak wzi gboki wdech, i wyczuta, e chwyci Gabriela za rami. - Moe bd mg ci jako pomc. Pozwl mi...Gabriel przez chwil nic nie mwi, a Kait wyczua jego zjeon sier i obnaone ky, jakby by jednym z rottweilerw. Potem powoli i chodno zacz wyjania. I Biedny facet - wymrucza Lewisa - Chyba powinnimy i ju spa - zasugerowaa Anna. I tak zrobili. Zegar Kaitlyn wskazywa godzin drug pidziesit dwie. Przez chwil zastanawiaa si, jakim cudem uda im Ki jutro dotrze do szkoy, ale potem zmczenie wzio gr. Zanim zapada w sen, pomylaa jeszcze: A tak przy okazji, powalecu. Dzikuj, e nadstawie za nas karku. Ale w odpowiedzi ujrzaa jedynie lodowate chmury i zamknite drzwi. Kaitlyn nia. To by ten sam sen o pwyspie - kamienistym cyplu, oceanie i zimnym wietrze. Trzsa si z zimna. Niebo byo tak zachmurzone, e nie potrafia powiedzie, czy to dzie, czy noc. Nad wod krya pojedyncza, samotna mewa. Co za opustoszae miejsce, pomylaa. - Kaitlyn! No tak, przypomniaa sobie. Kto mnie woa. To samo byo w pierwszym nie. Teraz si odwrc i nikogo nie bdzie.

Odwrcia si zrezygnowana i spojrzaa przed siebie. I zobaczya Roba, ktry schodzi w d skarpy. Jego jasnozote wosy lniy od wody, a na spodniach od piamy widoczne byy plamy z mokrego piasku. - Chyba nie powinno ci tu by - stwierdzia Kaitlyn. W snach zawsze bya bardzo bezporednia. - Wcale nie chc tu by. Jest cholernie zimno - odpowiedzia Rob, podskakujc i klepic si po nagich ramionach. - Moge woy bardziej odpowiednie ciuchy. - Mnie te jest zimno - odezwa si trzeci gos. Kaitlyn zobaczya Lewisa i Ann. Oboje wygldali na przemarznitych. - Czyj to sen? - zapyta Lewis. - To bardzo dziwne miejsce - powiedziaa Anna, rozgldajc si wok. A potem dodaa: - Gabrielu, wszystko w porzdku? Gabriel sta nieco dalej na cyplu z zaoonymi rkami. Kaitlyn poczua, e w jej nie zaczyna robi si ciasno. To byo idiotyczne. - To mieszne... - zacza. To wcale nie jest mieszne i nie mam zamiaru si w to bawi. Usyszaa w gowie gos Gabriela. ...jeeli to w ogle by sen. Nagle Kaitlyn zacza w to wtpi. - Naprawd tu jeste? - zapytaa Gabriela. Ale on tylko spojrza na ni chodnym wzrokiem, a jego oczy miay kolor otaczajcego ich oceanu. Kaitlyn zwrcia si do reszty: - Posuchajcie, ja ju kiedy miaam ten sen, ale wtedy nie byo was wszystkich. Czy to naprawd wy, czy tylko mi si nicie? - O mnie na pewno by nie nia - odezwa si Lewis. - To ty mi si nisz. Rob go zignorowa i pokrci gow. - Nie mam jak ci udowodni, e jestem prawdziwy, przynajmniej do jutra. O dziwo, to przekonao Kait. A moe chodzio o to, e by tak blisko, a jej puls nagle przyspieszy, gdy na niego spojrzaa. Nie moga wymyli sobie czego tak prawdziwego. - Wic teraz dzielimy rwnie sny? - zapytaa nerwowym gosem. - To przez t telepatyczn wi. TC twoj pajczyn - powiedziaa Anna. - Jeeli Kaitlyn miaa ju ten sen, to wszystko jej wina -odezwa si Lewis. - No nie? Gdzie my w ogle jestemy? Kaitlyn spojrzaa na wski kawaek ziemi. - Nie mam pojcia. Miaam ten sen zaledwie dwa razy i nigdy nie trwa dugo. - Nie mogaby przyni sobie jakiego cieplejszego miejsca? - zapyta Lewis, szczkajc zbami. Kaitlyn nie wiedziaa jak. Ten sen nie wydawa si prawdziwy. Wydawa si jaw, a nie snem, w ktrym poruszaa si jak we mgle. Anna, ktra najmniej przejmowaa si panujcym wok chodem, uklka na brzegu wody. - To dziwne - powiedziaa. - Widzicie te kamienie? Kaitlyn nie zauwaya ich wczeniej. Cay pwysep otulony by kamieniami, ktre wyglday tak, jakby przed chwili| zostay wyrzucone przez fale. Niektre z nich uoone byy hi kopce, tworzc dziwaczne wiee. Jedne pionowo, inne poziomo. Niektre z wie przypominay budowle albo postacie. - Ciekawe, kto je zrobi? - zapyta Lewis, celujc nog w jedn z wie. - Hej, nie kop - powiedzia Rob, powstrzymujc go. Anna wstaa. - On ma racj. - Pogrozia Lewisowi. - Nie psuj tu niczego, to nie naley do nas. To do nikogo nie naley, to tylko sen, odezwa si Gabriel, rzucajc im spojrzenie chodniejsze ni wiatr. - Jeeli to tylko sen, to czemu cay czas tu jeste? - zapyta Rob.

Gabriel odwrci si bez sowa. Kaitlyn wiedziaa jedno: ten sen trwa duej ni pozostae. Moe tak naprawd ich tu nie byo, ale skra Roba pokryta bya gsi skrk. Musieli znale jakie schronienie. - Musi by jakie miejsce, do ktrego moemy pj -stwierdzia. Tam, gdzie pwysep czy si z ldem, bya mokra i kamienista plaa. A nad ni skalista skarpa i drzewa. Wysokie jody tworzyy ciemn i niezbyt zachcajc gstwin. Po mojej strronie bya woda... a za wod samotny klif, w niektrych miejscach ysy, w innych poronity ciemnym lasem. Nie byo adnych ladw ludzi, z wyjtkiem... - Co to jest? - zapytaa. - To biae. Byo tak ponuro, e prawie nic nie widziaa, ale na oddalonym klifie dostrzega biay budynek. Nie miaa pojcia, jak tam dotrze. - To beznadziejne ~ wymruczaa i poczua, e ogarnia j fala ciepa. Dziwne, wszystko wydawao si zamglone. Nagle zdaa sobie spraw, e stojc na kamienistym cyplu, jednoczenie ley... w ku... Przez chwil wydawao jej si, e moe wybra miejsce, w ktrym chciaa by. ko, pomylaa stanowczo. Tam jest zdecydowanie za zimno. Po chwili znalaza si w ku, przekrcia si na drugi bok i zakrya kodr. Bya zbyt nieprzytomna, by zawoa pozostaych i dowiedzie si, czy faktycznie przeyli ten sam sen. Chciaa jedynie spa. Nastpnego ranka usyszaa czyje: O nie. Lewis? - pomylaa jak przez mg. Cze, Kaitlyn. Cze, Bob. Daj mi spokj, pi, odezwa si Rob niewyranym gosem. Z tym, e wcale tego nie powiedzia, przynajmniej nie na gos. Byt w swoim pokoju, tak jak Lewis. Kait czua ich obecno. Wyjrzaa spod sterty kocw i kodry i zobaczya Ann, ktra przygldaa si jej z drugiego ka. Policzki miaa zarowione od snu i wygldaa sodko, ale min miaa zrezygnowan. Cze, Anno, powiedziaa Kaitlyn, czujc, e i j ogarnia rezygnacja. Cze, Kait. Cze, Anno, powiedzia radonie Lewis. / dobranoc John Boy*! - krzykn Gabriel z drugiej czci domu. Zamknijcie si do jasnej cholery ! Anna i Kaitlyn wymieniy spojrzenia. Nie jest zbyt miy po obudzeniu. Zauwaya Kaitlyn. Jak wszyscy faceci, dodaa ze spokojem Anna. Ale wyglda na to, e odzyska siy. Mwie, e do rana to si skoczy, odpar Rob, Tym razem wydawa si bardziej rozbudzony. Gabriel milcza pochmurnie. Moemy si chyba ubra, powiedziaa w kocu Kaitlyn, gdy cisza zacza si przedua. Ju i tak prawie sidma. 73Zauwaya, e gdy koncentrowaa si na sobie, pozostali si wycofywali. I dobrze, pomylaa, szczeglnie gdy braa prysznic i zacza si ubiera. Niektre rzeczy trzeba robi sailiemu. Ale niewane, co robia, oni zawsze tam byli. Czaili si W zakamarkach jej umysu, zawsze w zasigu suchu i gosu, widy si na kim koncentrowaa, ta osoba zaczynaa si przyblia. Z wyjtkiem Gabriela, ktry zaszy si gdzie w rogu. Gdy 0 nim mylaa, czua si tak, jakby odbijaa si od gadkich, Stalowych cian. Dopiero gdy skoczya si ubiera, przypomniaa sobie o wczorajszym nie. - Anno, miaa wczoraj jaki sen?

* John Boy - posta z amerykaskiego serialu telewizyjnego (przyp. tum.).

Anna spojrzaa na ni spod byszczcych, kruczoczarnych wosw. - Masz na myli to miejsce nad oceanem? - zapytaa, z zapaem czeszc wosy. Wydawaa si nieporuszona. Kaitlyn usiada. - Czyli to prawda. Naprawd tam bylicie. Wszyscy bylicie w moim nie, dodaa cicho, by inni j usyszeli. To nie jest znowu takie niezwyke, prawda? - zapyta Rob ze swojego pokoju. Skoro nasze umysy poczone s telepatycznie, to kiedy jedno z nas ma jaki sen, pozostali mog si w nim znale. Kaitlyn pokrcia gow. AU tu chodzi o co wicej, powiedziaa, ale nie bya pewna, o co. Nagle przerwa jej Lewis, ktry krzykn ze schodw: Hej, Joyce chyba wrcia. Sysz kogo w kuchni. Chodcie na d! Kaitlyn natychmiast zapomniaa o nie. Wybiegy z Ann z pokoju i na schodach spotkay Roba. - Joyce! - krzykn Lewis, gdy weszli do kuchni. W mylach te krzykn: Joyce! Ale Joyce niczego nie zauwaya. - Wszystko w porzdku? - zapytaa Kaitlyn. Joyce bya bardzo blada, a pod oczami miaa wielkie, szare sice. Wygldaa... bardzo modo, jak dzieciak z krtk fryzurk, ktra nie wyscha tak, jak powinna. Kaitlyn gono przekna, ale nie bya w stanie wykrztusi sowa. - Co z Marisol? - zapytaa za ni Anna. Joyce odoya pudeko patkw niadaniowych, jakby wayo co najmniej ton. - Jej stan jest... stabilny. - A potem nagle opucio j opanowanie i drcym gosem dodaa: Jest w piczce. - Boe - szepna Kaitlyn. - Lekarze cay czas j obserwuj. Spdziam ca tum w szpitalu razem z jej rodzin, ale jej nie widziaam. - Joyce' wyja z torebki chusteczk i wydmuchaa nos. Podniosa do gry pudeko z patkami i spojrzaa na nie pustym wzrokiem. - Od to i usid - powiedzia agodnie Rob. - Wszystkim si zajmiemy. - Oczywicie - zgodzia si Kaitlyn, wdziczna za jego sowa. Sama bya przeraona i zrobio si jej niedobrze. Ale gdy moga si czym zaj, czua si lepiej. Po chwili Joyce siedziaa ju przy kuchennym stole, Anna gadzia j po doni, Kaitlyn robia kaw, a Rob i Lewis rozstawiali na stole miseczki. - Nie wiem, co mam o tym myle - zacza Joyce, wycierajc oczy i bawic si chusteczk. Jej rodzina nie miaa pojcia, e ona braa lekarstwa. Nie wiedzieli nawet, e chodzia do psychiatry. Musiaam im o tym powiedzie. Kaitlyn zerkna na Roba, ktry spojrza na ni znaczco, zasonity drzwiami od spiarni. Ostronie odmierzajc miarki mielonej kawy, zapytaa: - Kto ci powiedzia, e ona chodzi do psychiatry? - Kto? Pan Zetes. - Joyce pooya do na czole. - Mwi te, e bylicie bardzo grzeczni wczoraj wieczorem. Wczenie poszlicie spa i w ogle. Anna si umiechna. - Nie jestemy dziemi. - Bya jedyn osob, ktra bya w stanie cokolwiek powiedzie. Pozostali zaangaowali si w milczc dyskusj. Wiedziaam, mwia Kaitlyn. Joyce nic nie wie o Marisol, z wyjtkiem tego, co mwi jej pan Zetes. Pamitasz, jak zapylaam j o te lekarstwa, powiedziaa: Mwi, e przepisa je psychiatra". To Zetes jej o tym powiedzia. Z tego co wiemy, Marisol moga nie bra adnych lekw.

Twarz Roba bya spita. A teraz jest w piczce, poniewa... Poniewa zbyt duo wiedziaa. O tym, co tu si dzieje. Co tu si naprawd dzieje, dokoczya Kait. O czym nam zreszt do tej pory nie powiedzielicie, przypomnia jej Lewis. A moe powiemy Joyce, co si stao? O tym, co si z nami stao. Moe ona wie, jak to dziaa... Nie! la myl spada na nich jak grom z jasnego nieba. Kaitlyn odruchowo zerkna w gr. To by Gabriel. Nikomu nie moemy o tym powiedzie, a ju na pewno nie Joyce. '- Czemu nie? - zapyta Lewis. Dopiero po chwili Kaitlyn zorientowaa si, e powiedzia to na gos. Anna rzucia mu spojrzenie znad stou. - Eee, czy kto chce cukru albo sodzika do patkw? -rzuci Rob. Lewis, uwaaj! ~ doda cicho w mylach. - Cukier - westchn Lewis przygnbionym gosem. Ale czemu nie moemy powiedzie Joyce? Nie ufasz jej? Doda teatralnym szeptem w mylach. - Sodzik - powiedziaa Kaitlyn. Ufam jej, chyba. Nie wierz, e cokolwiek wie... Idiotko! Nikomu nie mona ufa, warkn z gry Gabriel. Jego myli byy tak gone, e przyprawiay Kaitlyn o bl gowy. Rob i Lewis usiedli przy stole ze zbolaymi minami. Kaitlyn nalaa Joyce filiank kawy i doczya do reszty. Odbywajce si wok gone i ciche rozmowy tworzyy dziwn mieszank. Z przykroci to stwierdzam, ale on chyba ma racj, rzuci cicho Rob, gdy ustao ju echo mocnych sw Gabriela. Chciabym ufa Joyce, ale ona wszystko mwi panu Zetesowi Powiedziaa, mu o Marisol i zobaczcie, co si stao. - Wszystko bdzie dobrze - pocieszya ich Anna. Joyce jest bardzo przygnbiona z powodu Marisol. Nie udaje. fest dorosa, stwierdzi beznamitnie Gabriel. Nigdy nie naley ufa dorosym. Ale jeli jest niewinna, moe j spotka krzywda, zauway Rob. - Jeeli jest co, co moemy dla Marisol zrobi, daj nam zna - powiedziaa Kaitlyn. W porzdku, nic jej nie powiemy. Poddaa si. Ale musimy dowiedzie si czego o telepatii. I pogada o tym, co znalelimy z Robem w sekretnym pokoju. Rob pokiwa gow, ukrywajc ten gest nagym atakiem kaszlu. Lepiej umwmy si w szkole, ale sami. Ta rozmowa I doprowadza mnie do szalestwa. Kaitlyn poczua, e wszyscy, z wyjtkiem Gabriela, si z nim zgadzaj. te, Gabrielu, doda ponuro Rob. Ty to wszystko zacze. I lepiej, eby si pojawi. - Czy mog prosi o sok pomaraczowy? - zapyta na gos.

Rozdzia 13 Spotkali si w czasie lunchu, a Kaitlyn i Rob opowiedzieli im, co znaleli w sekretnym
gabinecie pana Zetesa. Anna i Lewis wydawali si rwnie zdumieni jak Kait, gdy po raz pierwszy zobaczya tamte teczki i papiery. - Psychoaktywna bro - powiedzia Gabriel, delektujc si sowami. Wsplnie doszli do wniosku, e bd rozmawiali na gos, wic Kaitlyn nie wiedziaa, co tak naprawd myla. , Wiesz, co to znaczy? - zapyta Rob. Po wczorajszej nocy jego nastawienie do Gabriela wyranie si zmienio. Zrobi si bardziej tolerancyjny, ale i bardziej zacity. Kaitlyn

przeczuwali, e mia zamiar rzuca mu wyzwania, jak tylko uzna, e to moe Gabrielowi w jaki sposb pomc. - C, to powinno by oczywiste nawet dla kompletnego Idioty - stwierdzi Gabriel. - To co, co jest uruchamiane przez telepatw. W przeciwiestwie do czego, co jest uruchamiane przez psycholi? - Lewis! - krzyknli chrem, a Gabriel posa mu miadce spojrzenie. - Przepraszam, nie mogem si powstrzyma. Ju nic nie mwi. - Lewis pocign yk mleka. - Co... co jest uruchamiane... siami nadprzyrodzonymi - powtrzy chodno Gabriel, nie spuszczajc oczu z Lewisa. Poniewa nikt mu nie przerywa, doda: - Czy mam rwnie wyjani sowo bro", czy z tym poradzicie sobie sami? Rob nachyli si do przodu. - Czemu... NASA... zleciaby mu... badania nad... tego typu broni? Kaitlyn uderzya widelcem w st, by przyku ich uwag. - Moe NASA wcale nie chciaa, by nad tym pracowa. Moe chcieli si tylko dowiedzie, czy kto inny potrafi co takiego zrobi. Osiemdziesity szsty to rok, w ktrym eksplodowa prom kosmiczny Challenger, prawda? Moe NASA mylaa, e ten wybuch by aktem sabotau? Telepatycznego sabotau? - Kto miaby za tym sta? - zapyta cicho Rob. - Nie wiem, moe dawny Zwizek Radziecki? Kto inny, kto nie chcia, by ten program kosmiczny zosta zrealizowany? Jeeli ma si do dyspozycji telepatw, ktrzy zajmuj si psychokinez, nawet na du odlego, to mona uruchomi odpowiednie przyciski na promie kosmicznym, siedzc wygodnie na Ziemi. Wiem, e to nie jest fajny pomys, ale to moliwe. - Nie mamy do czynienia z fajnymi ludmi - dodaa Anna. - No a co z tymi pozostaymi rzeczami, ktre znalelicie w gabinecie? - zapyta Lewis. - Co z tym badaniem pilotaowym i listem od sdzi... - Dajcie sobie z tym spokj - powiedzia ostro Gabriel, a gdy zaczli protestowa, doda: Dajcie spokj! Mamy chyba wiksze zmartwienie. Jasne? Kaitlyn powoli pokiwaa gow. - Masz racj. Jeeli... ta sie... przestanie by stabilna... - Nawet jeeli tak nie bdzie, musimy si jej pozby - rzuci agresywnie Gabriel. - A Instytut jest jedynym miejscem, w ktrym moemy znale jakiekolwiek informacje na temat telepatii. - To prawda. Joyce ma w laboratorium mnstwo ksiek i czasopism - powiedzia Lewis. Ale moe pomyle, e to troch dziwne, e tak nagle si tym interesujemy. - Nie, jeeli pjdziemy tam teraz - stwierdzi Gabriel. -Ona pewnie pi. - Moe pi - powiedziaa ostronie Kaitlyn. - A moe nie. Moe pan Zetes tam jest... - A moe winie potrafi lata. Nigdy si tego nie dowiemy, jeli nie sprawdzimy. - Gabriel wsta, jakby wszystko byo ju postanowione. Chryste, nagle zrobi si niezwykle aktywny. Teraz, kiedy ma w tym swj interes. - Lewis - zacza Kaitlyn. Ale on mia racj. Joyce spaa, a szklane drzwi do jej pokoju byy otwarte na ocie. Kaitlyn zerkna na Roba znaczcym wzrokiem i dodaa: Szkoda. Mylaam, e bdziemy mogli znowu zajrze do tego pokoju, ale to zbyt ryzykowne. Usyszaaby nas. Pokiwa gow. To i tak byoby zbyt niebezpieczne. Te drzwi s cae szklane i gdyby si obudzia, patrzyaby prosto na tamten panel. Lewis skrzywi si w nietypowy dla siebie sposb. Mylaem, ze mamy rozmawia na gos. Nie wtedy, kiedy stoimy pod drzwiami Joyce, szepna Kaitlyn. To jest bardzo przydatne, kiedy musimy by cicho. Ostronie odesza na bok.

Gabriel by ju w laboratorium. Klcza przy regale z ksikami i przeglda gazety. Kaitlyn podesza, by mu pomc. - Z tyu jest wicej ksiek - powiedziaa Anna i razem z Lewisem posza do drugiego laboratorium. Rob doczy do Kaitlyn. Nic nie mwi, ale czua na sobie jego czujny wzrok. Chcia mie j na oku, gdy w pobliu krci si Gabriel. Nie ma takiej potrzeby, pomylaa Kaitlyn, zastanawiajc si, czy kto j syszy. Oj, nie podoba jej si ten ekshibicjonizm. Nie bya pewna, czy jej wasne myli byy faktycznie jej. Ze zoci signa po pierwsz z brzegu ksik. Musimy si tego pozby. Rob i Gabriel cakowicie si z ni zgadzali. Miaa wraenie, e poszukiwania zajy im co najmniej kilka godzin. Kaitlyn przegldaa czasopisma, takie jak Magazyn Amerykaskiego Stowarzyszenia na rzecz Bada Parapsychicznych" czy Badania Parapsychologiczne". Niektre byy tumaczeniami z zagranicznych gazet o trudnych do wymwienia tytuach jak Sdelovaci Technika". Byy tam artykuy o telepatii, projekcji myli, wywieraniu wpywu. Ale nic, co mogoby im pomc. W kocu, gdy Kaitlyn zaczynaa si ju martwi, e Joyce zaraz l obudzi, usyszaa w drugim pomieszczeniu podekscytowany gos Anny. - Suchajcie, chyba co znalazam! Wszyscy pobiegli do drugiego laboratorium i stanli wok Anny. - O stabilnoci w poczeniach telepatycznych jako funkcji utrzymania rwnowagi w samopodtrzymujcych si strukturach geometrycznych" - przeczytaa Anna, trzymajc w rku czasopismo w czerwonej okadce. - To jest o grupach poczonych telepatyczn wizi. Takich jak my. - Co to znaczy samopodtrzymujca si struktura geometryczna"? - zapytaa bardzo spokojnie Kaitlyn. Anna umiechna si szeroko. - To rodzaj sieci. Sama tak to nazwaa. Jestemy jak pi punktw, ktre tworz figur geometryczn. I co najwaniejsze, jest to poczenie stabilne, tak przynajmniej pisz w tym artykule. Dwa poczone umysy nie s stabilne. Trzy czy cztery te nie, ale pi owszem. Tworz pewien stabilny ksztat, ktry utrzymuje rwnowag. Dlatego cay czas jestemy poczeni. Rob zerkn na Gabriela. - Wic to jednak twoja wina. Nie powiniene czy nasi wszystkich. Gabriel go zignorowa i sign po czasopismo. - Chc wiedzie, w jaki sposb moemy to przerwa. - Zaraz do tego dojd - powiedziaa Anna, wyrywajc mu gazet sprzed nosa. - Jeszcze tego nie przeczytaam, ale tu jest co o tym, w jaki sposb mona zakci rwnowag i przerwa wi. - Szybko przebiega wzrokiem po artykule, trzymajc gazet z dala od Gabriela. Wszyscy czekali zniecierpliwieni. - Tu jest napisane, e to wszystko tylko teoria, e jeszcze nikomu nie udao si poczy piciu umysw... Czekajcie... pisz te, e wiksze grupy rwnie mog utrzyma rwnowag... W porzdku, tutaj. Mam. - Anna zacza czyta na $os. -Przerwanie wizi jest znacznie trudniejsze ni jej stworzenie i wymaga o wiele wikszej mocy"... Ale istnieje jeden pewny sposb na przerwanie poczenia... - Anna nagle urwaa, wpatrujc si z niedowierzaniem w czasopismo. Kaitlyn wyranie czua, e jest wstrznita i rozczarowana. - Co takiego? - zapyta Gabriel. - Co pisz? Anna spojrzaa na niego. - Jedynym pewnym sposobem na przerwanie poczenia; jest mier jednego z czonkw grupy. Wszyscy patrzyli na ni w osupieniu. Wok zapanowaa kompletna cisza.

- Chcesz powiedzie - odezwa si Lewis drcym gosem - e sie nas nie zabije, ale jedyny sposb, by si jej pozby, to mier ktrego z nas? Anna pokiwaa gow, nie w gecie zaprzeczenia, ale rezygnacji. - lak jest w artykule. Ale to tylko teoria. Nikt tego tak naprawd nie wie... Gabriel wyrwa jej czasopismo z rk. Przelecia wzrokiem cay artyku, a potem zastyg w miejscu. Po chwili z wciekoci rzuci gazet o cian. - To ju tak zostanie - skwitowa beznamitnym gosem. Odwrci si i sam zaczaj wpatrywa si w cian. Kaitlyn zadraa. Bya przeraona jego gniewem, ktry miesza si z jej wasnym strachem. Pod wieloma wzgldami sie jej si podobaa. To byo ciekawe i ekscytujce. Co zupenie innego. Ale eby ju nigdy nie mieli si od tego uwolni... i tkwi w tym, dopki jedno z nich nie umrze... Cae moje ycie si zmienio, pomylaa. Na zawsze. Stao si... co... nieodwracalnego. I nie ma jak tego naprawi. Nigdy nie bd ju sama. - Przynajmniej wiemy, e nic nam nie grozi - powiedziaa Anna cichym gosem. - Sama mwia, e ten artyku moe si myli - dodaa powoli Kaitlyn. - Moe istnieje jaki inny sposb, by przerwa poczenie. Moemy przecie poszuka w innych ksikach i czasopismach. - Musi by jaki sposb. Musi - stwierdzi Gabriel amicym si, odmienionym gosem. On jest z nas wszystkich najbardziej zdesperowany, pomylaa beznamitnie Kaitlyn. Nie moe znie tego, e jestemy tak blisko. Jakby w odpowiedzi, usyszaa nagle gos Gabriela: Dopki nie znajdziemy rozwizania, trzymajcie si ode mnie z daleka. Czyby j usysza? - Tymczasem - odezwa si Rob cichym, zrwnowaonym gosem - musimy nauczy si, w jaki sposb to kontrolowa... Po prostu, trzymajcie si ode mnie z daleka! - krzykn Ga| briel i wypad z pokoju jak burza. Wszyscy patrzyli za nim. - Czemu on si na nas tak wcieka? - zapyta Lewis. - Jeeli ju kogo moemy obwinia, to wanie jego. Rob umiechn si lekko. - Dlatego wanie si wcieka - odpar suchym gosem. Nie lubi si myli. - Nie tylko o to chodzi - odezwaa si Kaitlyn. - Pomg nagi i prosz, jak to si dla niego skoczyo. Przekona si tylko o tym, o czym myla wczeniej, e nie naley nikomu pomaga. Znowu zapada cisza, a wszyscy stali w miejscu. To wszystko jeszcze do nas nie dotaro, pomylaa Kaitlyn. Jestemy w szoku. Postanowia wzi si w gar. - Zrobilimy tu straszny baagan. Lepiej to posprztajmy. Moemy pniej poszuka innych artykuw, kiedy bdziemy mie pewno, e nie ma Joyce. Poukadali ksiki i plastikowe pojemniki na czasopisma w obu laboratoriach. Wanie koczyli, gdy Kaitlyn znalaza artyku, ktry j zaintrygowa. Kto zaznaczy stron czerwon karteczk. Artyku by zatytuowany po prostu Chi i krysztay. Hej suchajcie, co to jest chi? - zapytaa niewiadoma, e nie zadaa pytania na gos. - To chiskie sowo, ktre oznacza yciow energi - powiedzia Lewis, podchodzc bliej. Energia przepywa przez cae ciao, rnymi kanaami. Troch jak krew lub elektryczno. Wszyscy j maj, a ludzie o nadprzyrodzonych zdolnociach maj jej wicej. - Wic to jest to samo, co przekazuje Rob? - chciaa wiedzie Kaitlyn.

- To jedna z nazw - powiedzia Rob. - W poprzednim orodku rnie to nazywali, na przykad w Indiach mwi na to prana, a staroytni Egipcjanie nazywali to sekhem. Ale to wszystko to samo. Wszystkie ywe stworzenia j maj. - Wedug tego artykuu krysztay potrafi j gromadzi -wyszeptaa Kaitlyn. Rob zmarszczy czoo. - Ale krysztay nie s ywe... - Wiem, ale tu pisz, e struktura krysztau moe gromadzi energi jak naadowana bateria zauwaya Kaitlyn. Cay czas uwanie przegldaa artyku. Co nie dawao jej spokoju, szeptao, e to wane i powinna si skoncentrowa. Ale nie wiedziaa co. Artyku wyglda tak, jakby by wiele razy czytany... - Obudzia si - powiedzia Rob. Kaitlyn usyszaa szum wody w azience. Joyce wstaa i posza si umy. Anna zerkna na zegarek, jest wp do czwartej. Moemy jej powiedzie, e wrcilimy ze szkoy na piechot. Kaitlyn pokiwaa gow i poczua, e pozostali si zgadzaj. Wyprostowaa si, uniosa gow i ruszya na spotkanie z Joyce. Nastpny tydzie by niezwykle chaotyczny. Rano chodzili do szkoy, a po poudniu robili z Joyce eksperymenty. Czas wolny wypeniay im dwie rzeczy: szukali sposobu na przerwanie poczenia i prbowali dowiedzie si czego o planach pana Zetesa. Problem polega na tym, e z niczym nie zaszli za daleko. Nie udao im si ponownie zej do sekretnego pokoju. Kait i Rob cay czas czekali na jak okazj, ale Joyce nie opuszczaa Instytutu i spaa przy otwartych drzwiach. Kaitlyn cigle bya podenerwowana i oszoomiona. Trudno jej byo przez cay czas pilnowa si przy Joyce. Miaa ochot powiedzie jej o tym, co w tej chwili byo dla niej najwaniejsze. Ale jako jej si udao, podobnie jak pozostaym. Marisol cay czas bya w piczce. Nikt z poza rodziny nie mg jej odwiedza, ale Joyce codziennie dzwonia do szpitala. I kadego dnia syszaa to samo: adnych zmian. Pan Zetes par razy pojawi si w Instytucie, zawsze niezapowiedziany. Przed nim rwnie z niczym si nie zdradzili, tak przynajmniej sdzia Kaitlyn. Cho czasami, gdy widziaa jego ciemny, przeszywajcy wzrok wpatrzony w Gabriela, zaczynaa si zastanawia. Sam Gabriel by... niepokojcy. I niespokojny. Nie najlepiej to znosi. Dla Kaitlyn ten nowy rodzaj bliskoci, cho dziwny i przeraajcy, by rwnie ekscytujcy. Nigdy w yciu nie bya z nikim tak blisko. Czua iskrzcy entuzjazm Lewisa i chodny spokj Anny. To byo mie. A blisko Roba stanowia niemal bolesn przyjemno. Ale Gabriel przeywa tortury. Kad woln chwil powica na czytanie czasopism i ksiek, prbujc znale jaki sposb, by przerwa wi. Udao mu si przekona Joyce, e jest po prostu zainteresowany zbadaniem swoich moliwoci, a ona bya zachwycona. Pozwolia mu pj do biblioteki i poszuka wicej materiaw. Ale nie znalaz niczego, co mogoby im pomc. I z kadym kolejnym dniem, gdy kolejne poszukiwania koczyy si fiaskiem, coraz bardziej si od nich odsuwa. Nauczy si odgradza w taki sposb, e Kaitlyn prawie nie wyczuwaa jego obecnoci. Prbujemy zostawi ci w spokoju, mwia mu. I tak byo, poniewa wszyscy bardzo si o niego martwili. Gabriel wydawa si coraz bardziej spity, jakby lada moment mia wybuchn. We wtorek, tydzie po tym, jak ich poczy, Joyce znowu testowaa Kaitlyn za pomoc urzdzenia EEG. Kaitlyn tylko na to czekaa. Chyba ma zamiar to zrobi, powiedziaa Robowi. Zdyli ju nabra wprawy w wysyaniu myli do konkretnych osb. Mog w kadej chwili wej, powiedzia. Ale co mam robi, mam j tylko obserwowa?

Kaitlyn zastanowia si nad tym, wykonujc polecenia Joyce, ktra kazaa jej usi i zamkn oczy. Nie. Jeeli jest co, co ukrywa, nie pozwoli ci zosta. Moesz jako odcign jej uwag, kiedy ci o to poprosz? Potrzebuj okoo minuty. Tak, odpar po prostu Rob. Teraz, kiedy nie miaa do pomocy Marisol, Joyce przestaa testowa Gabriela i zazwyczaj wysyaa Roba oraz jakiego ochotnika do drugiego laboratorium, a pozostaa trjka pracowaa w pierwszym. Rob by teraz w tylnym laboratorium z Fawn, dziewczyn, ktra cierpiaa na stwardnienie rozsianej, Kaitlyn czua, e czeka na jej sygna. By gotowy i wyjtkowo czujny. - W porzdku, wiesz co robi - powiedziaa Joyce, umieszczajc ostatni elektrod na jej czole. Nad jej trzecim okiem. - Skoncentruj si na rysunku, a ty si odpr. Kait wymruczaa co pod nosem, ca uwag skupiajc na tej jednej elektrodzie. Bya zimna. O wiele zimniej sza od pozostaych. Na caym czole czua mrowienie. Odprya si i pozwolia, by ogarna j ciemno. Wiedziaa ju czego si spodziewa. Zaczo si. Najpierw poczua, jak jej gow rozsadza cinienie. Po chwili lekkie dmuchani^ jakby kto nadmuchiwa balon. A potem pojawiy si obrazy. Przewijay si przez jej gow z oszaamiajc prdkoci, tak e moga rozpozna jedynie kilka z nich. Widziaa re i konia. Pana Zetesa stojcego przed sekretnymi drzwiami. Biay dom i karmelow twarz w oknie. I nagle, zupenie nieoczekiwanie, usyszaa gosy. Gos Anny: Kait, nie mog si skupi, co si dzieje? Lewisa: Chryste... Roba: Wytrzymajcie chwil. W tym samym momencie, ku swojemu wielkiemu zdziwieniu, usyszaa gos Gabriela: Co to ma, do diaba, znaczy? Co ty wyprawiasz? Prbowaa zignorowa obrazy. Gdzie ty jeste? Wanie id Exmoor Street. Kaitlyn bya zdumiona. Exmoor Street bya oddalona od Instytutu o co najmniej kilka przecznic. Wczeniej odkryli, e telepatia znacznie saba, gdy si od siebie oddalali, a gdy znajdowali si w odlegoci wikszej ni jedna przecznica, nie mogli si porozumiewa. Ale teraz gos Gabriela by bardzo wyrany, niemal bolesny. Pniej ci wyjani, powiedziaa Kait. Sprbuj to wytrzyma przez kilka minut. Potem zwrcia si do Roba: Teraz. Niemal natychmiast usyszaa jakie tpnicie, a potem krzyk Fawn: - Joyce! Co si stao z Robem. Kaitlyn nie ruszya si z miejsca, a oczy miaa zamknite. Po drugiej strome parawanu usyszaa szelest, a potem gos Anny: Ju wychodzi. Jest w drugim laboratorium. Otworzya oczy i dotkna rk czoa. Z atwoci odczepia ma elektrod, ale wyczua co pod palcami. Co, co byo przyczepione do jej skry za pomoc kremu elektrodowego. Serce walio jej z caych si, gdy sprbowaa to odczepi. Gdy spojrzaa na to, co znalazo si pomidzy jej kciukiem a palcem wskazujcym, ogarno j rozczarowanie. Poza kremem elektrodowym nic tam nie byo. Ale po chwili potara krem paznokciem i pod warstw pasty wyczua co twardego. To byo biae albo nawet przeroczyste i dlatego trudno byo to zauway. Ksztatem i wielkoci przypominao jej may paznokie, byo te gadkie i paskie. Wygldao jak kryszta. Przez cay czas syszaa w tle niewyrane gosy. Nagle Rob powiedzia: Uwaaj, wstaje.

Kaitlyn szybko przyczepia maleki kryszta do czoa. Po chwili doczepia te elektrod, modlc si w duchu, by nic si nie odczepio. Wraca, donosi Lewis. Ju jest, powiedziaa Anna. Kaitlyn wytara zdradliw past o dinsy. Szybko podniosa owek i notes i zacza rysowa. Wszystko jedno co. Naszkicowaa r. Usyszaa, jak przesuwa si parawan. - Kaitlyn, zaraz ci odcz - powiedziaa Joyce udrczonym gosem. - Rob jest cakowicie wykoczony, chyba przesadzi z t dziewczyn. Anno, Lewisie, moecie przyprowadzi go tutaj na kanap? Chc, eby troch odpocz. Kaitlyn siedziaa nieruchomo ze zwinitymi palcami. Wiedziaa, e pod paznokciami cay czas ma krem elektrodowy. Z ulg stwierdzia, e Joyce nie zauwaya nic podejrzanego. Za to sama zwrcia uwag, e gdy Joyce zdja elektrod, szybko wsuna rk do kieszeni koszuli. Jakby miaa tam co, co chciaa ukry. Rob, wszystko w porzdku? - zapytaa Kaitlyn, gdy Lewis i Anna przyprowadzili go do pokoju, a Joyce pomagaa mu usi na kanapie. Poczua co w rodzaju mrugnicia okiem. Jasne. Udao ci si co zobaczy? Kryszta, rzucia Kait. Musimy o tym pogada i sprbowa to wszystko rozgry. Jasne, jak tylko Joyce pozwoli mi wsta, odpowiedzia Rob. - Zanim wyjdziesz, powiedz, co narysowaa? - zapytaa Joyce, gdy Kait zmierzaa w kierunku drzwi. Kaitlyn signa po notes i pokazaa jej rysunek ry. - No c, moe nastpnym razem pjdzie lepiej. To mia by ko. Przykro mi, e musiaymy przerwa^ test. - Nic nie szkodzi - powiedziaa Kaitlyn. - Id na gr zmy ten krem z wosw. A w mylach dodaa: Spotkajmy si przed obiadem. Posza na gr. Chciaa wszystko przemyle, ale w gowie miaa mtlik. Usyszaa gos Roba. Kaitlyn, dobrze si czujesz? Ju miaa odpowiedzie, gdy nagle uwiadomia sobie, jak; si naprawd czuje. Rob, jestem taka gupia. Zupenie zapomniaam o tym, jak si czuam ostatnim razem, kiedy to zrobia. Poczua zrozumienie oraz wspczucie Lewisa i Anny i usyszaa gos Roba: Boli ci gowa. I to bardzo, przyznaa Kaitlyn. Robi si coraz gorzej. Frustracja Roba bya oczywista. A ja tu sobie siedz w najlepsze, a Joyce si ze mn cacka. Niewane, odpowiedziaa szybko Kait. Masz by wycieczony, pamitasz? Nie zrb niczego, przez co mogaby nabra podejrze. Aby nie myle o blu, wyjrzaa przez okno, mruc oczy w delikatnym wietle. I zobaczya co, co sprawio, e serce podskoczyo jej do garda. Natychmiast wyczua na dole poruszenie. Co si dzieje? - zapyta Lewis. Co nie tak? Nie, nic takiego, powiedziaa Kaitlyn. Nie martwcie si, musz tylko co sprawdzi. Po raz pierwszy prbowaa ich oszuka, ale musiaa co przemyle. Odsuna si od nich w mylach, wiedzc, e to uszanuj. Czua si tak, jakby odwrcia si do wszystkich plecami. Ale tylko w ten sposb miaa szans na odrobin prywatnoci. Zawahaa si, spogldajc na czarn limuzyn zaparkowan przy wskiej gruntowej drodze i stojce obok dwie postacie. Jedna z nich bya wysoka, biaowosa i miaa na sobie dugi paszcz. Druga sylwetka bya sprysta, ciemnowosa i ubrana w czerwony sweter. Pan Zetes i Gabriel rozmawiali w miejscu, w ktrym nikt nie mg ich usysze.

Rozdzia 14

Kaitlyn szybko zbiega na d i wymkna si tylnym wyjciem.


Cicho, upomniaa siebie, idc w d skarpy za Instytutem. Cicho i ostronie. Cay czas ukrywaa si w cieniu sekwoi, powoli zakradajc si do swoich ofiar. Podesza na tyle blisko, e syszaa ich rozmow. Uklka za krzakiem, obserwujc ich uwanie przez kujce, zimowe licie. Odczua ponur satysfakcj, gdy zdaa sobie spraw, e mury, ktre Gabriel wok siebie budowa, mogy mie pewne wady. Tak skutecznie si od nich odgrodzi, e nie wyczu jej obecnoci zaledwie par metrw dalej. Na szczcie w pobliu nie byo psw pana Zetesa. Kaitlyn wytya such i zacza bezwstydnie podsuchiwa. Nagle poczua niepokj, ktry by silniejszy od blu gowy. Miaa przeczucie, e rozmawiaj o poczeniu. Wcale by jej to nie zdziwio. Z kadym kolejnym dniem Gabriel wydawa si coraz bardziej spity. By zdesperowany, a zdesperowani ludzie chwytaj si wszystkiego. Ale jeli ich zdradzi i za ich plecami zwrci si do pana Zetesa... Przysuchujc si rozmowie, nieco si uspokoia. To nie bya tego typu rozmowa. Pan Zetes prbowa Gabrielowi schlebia i prawi mu mgliste, ale wyszukane komplementy. Jak kto, kto prbuje si podliza i dosta do uniwersyteckiego bractwa, pomylaa Kaitlyn. Przypomniaa sobie przemow pana Zetesa, ktr wygosi pierwszego dnia w Instytucie. - Doskonale wiem, jak si czujesz - mwi. - Ograniczony, stamszony przez spoeczestwo, wepchnity w t zwyczajno. Przecitno. - Pan Zetes zatoczy rk wok, a Kaitlyn instynktownie skulia si za krzakiem. - Jakby by uwiziony w klatce. To okrutne, pomylaa Kaitlyn. Mwienie o klatkach komu, kto dopiero wyszed z wizienia dla modocianych... To by chwyt poniej pasa. - Czujesz si wyobcowany. Samotny - cign dalej pani Zetes, a Kait pozwolia sobie na umiech. Wiedziaa, e co jak co, ale w ostatnich dniach Gabriel na pewno nie by samotny. Pan Zetes musia wyczu, e nieco si zagalopowa, bo znowu zacz gadk o ograniczeniach i wizieniu. Najwyraniej prbowa Gabrielem manipulowa. Ale po co? - zastanawiaa si Kaitlyn. Ledwo wyczuwaa Roba, Lewisa i Ann, ale nie miaa odwagi si z nimi porozumie. Na pewno zwrcioby to uwag Gabriela, a chciaa dowiedzie si, o co tu chodzi. - Spoeczestwo kiedy zrozumie, e spotkaa ci wielka krzywda. Zrozumie, e ludzie wyjtkowi musz mie swobod, wolno. Musz i wasn drog, nieograniczeni prawem ustanowionym dla zwykych ludzi. Kaitlyn nie podoba si wyraz twarzy Gabriela ani niejasne uczucia, ktre u niego wyczua. Wydawa si..; zadowolony i zadufany w sobie. Jakby traktowa te brednie powanie. To przez stres, pomylaa Kaitlyn. Ma nas tak serdecznie dosy, e kompletnie zwariowa. - Sdz, e powinnimy kontynuowa nasz rozmow w moim domu - oznajmi nagle pan Zetes. - Moe wpadniesz do mnie dzi wieczorem? Mamy tyle do omwienia, Kaitlyn z przeraeniem zauwaya, e Gabriel wzruszy tylko ramionami. Jakby przyjmowa zaproszenie. - Marz o tym, by si std wyrwa - stwierdzi. - lak naprawd zrobi wszystko, by std uciec. - Waciwie moemy pj ju teraz - rzek pan Zetes. -Chciaem zajrze do Instytutu, ale jestem pewien, e Joyce doskonale poradzi sobie beze mnie. Kaitlyn ogarn nagy niepokj, a serce zaczo jej mocniej bi. Gabriel wsiada ju do samochodu. Za chwil odjad i nie byo czasu, by cokolwiek zrobi. Poza jednym. Wstaa, przybierajc odwany, ale i obojtny wyraz twarzy i pomimo blu gowy prbowaa zachowa jasny umys. - Zabierzcie mnie ze sob - powiedziaa. Gwatownie odwrcili si w jej stron. Gabriel zawaha si,

chocia jedn nog by ju w samochodzie. Oboje wydawali si Oszoomieni, ale po chwili wyraz twarzy pana Zetesa zmieni si i przeszy j gronym, przenikliwym wzrokiem. - Podsuchiwaam - przyznaa si Kaitlyn, bo sprawa i tak bya oczywista. - Zeszam na d, eby... co przemyle, zobaczyam was i zaczam sucha. Oczy Gabriela pociemniay ze zoci. Dla niego bya to kolejna ingerencja w jego prywatno. - Ty maa... - Wyjtkowych ludzi obowizuj inne reguy - wypalia bezczelnie Kaitlyn, nie ruszajc si z miejsca. - Spoeczestwo nie powinno zamyka nas w klatce. - Tylko tyle zapamitaa ze Steku bzdur, ktre opowiada pan Zetes. To zagodzio jego grony wyraz twarzy, a ponure usta wygiy si w krzywym umiechu. - Wic si z tym zgadzasz - stwierdzi. - Uznaj wolno - odpara Kaitlyn. - Czasami czuj si jak ptak uderzajcy skrzydami o szklan cian, ktry na chwil odlatuje, ale zaraz potem wraca i znowu uderza o cian, bo tak bardzo chc si wydosta. W pewnym sensie bya to prawda. W Ohio tak si wanie czua. To chyba przekonao pana Zetesa. - Czsto mylaem, e to wanie ty bdziesz drug osob, ktra to zrozumie - mrucza pod nosem, jakby mwi sam do siebie. Po chwili znowu na ni spojrza. - Oczywicie, bardzo chtnie z tob porozmawiam, moja droga - zwrci si do niej bardzo oficjalnym, ale i kategorycznym tonem, jakby te proste sowa stanowiy cz jakiej ceremonii. - Jestem pewien, e Gabriel bdzie zachwycony twoim towarzystwem. Zapraszajcym gestem wskaza na limuzyn. Gabriel wpatrywa si w Kaitlyn ponurym wzrokiem. Nic wyglda na przekonanego, a tym bardziej zachwyconego je)| obecnoci. Ale wchodzc do samochodu, wzruszy jedynie rai mionami. - Jasne. - Nie powinnimy najpierw pj do Instytutu? - zapytaa Kaitlyn, kiedy pan Zetes wszed do limuzyny, a samochd' ruszy, cofajc si w kierunku mostu. - Mogabym si przebra... - Och, w moim domu panuje raczej nieformalna atmosfera. - Pan Zetes sie umiechn. Z kad sekund coraz bardziej oddalali si od fioletowego budynku. Rob, pomylaa Kaitlyn, a potem z jeszcze wiksz si. Rob\ Rob! W odpowiedzi wyczua jedynie oddalon aktywno psychiczn. Jakby syszaa czyj przytumiony gos, ale nie potrafia rozrni poszczeglnych sw. Gabrielu, pom mi, pomylaa, celowo odwracajc od nie-go gow i wygldajc przez okno limuzyny. Baa si korzysta I z telepatii w samochodzie pana Zetesa, ale nie miaa innego wyjcia. Wysaa t myl bezporednio do Gabriela, przebijajc si przez jego mury. Musimy im powiedzie, gdzie jedziemy. Po co? - zapyta przeraajco obojtnym gosem. Poniewa jedziemy gdzie z wariatem, ktremu nie wiadomo co chodzi po gowie! Nie pamitasz, co stao si z Marisol? \ Pom mi, do cholery! Nie mog si z nimi porozumie! Gabriel wydawa si zupenie niewzruszony jej panik. Gdyby chcia zrobi z nami to samo, co z Marisol, nie braby nas a do San Francisco, powiedzia z pogard. Poza tym ju za pno. Jestemy za daleko. Mia racj. Kaitlyn wpatrywaa si w okno, prbujc nie okazywa napicia. Nikt ci tu nie zaprasza, sama si wprosia, szepn Gabriel i wyczua w jego sowach prawdziwy chd. By na ni I wcieky. Jeli ci si nie spodoba, moesz mie pretensje tylko do siebie. On mnie nienawidzi, pomylaa ponuro Kaitlyn, budujc wok wasne mury Nie szo jej to tak dobrze jak jemu, ale prbowaa. W tej chwili nie chciaa dzieli z nim adnych myli. Wok zacz zapada chodny, zimowy zmrok. I z kadym kolejnym kilometrem Kaitlyn czua, e coraz bardziej oddala si od Roba i Instytutu, zbliajc si nie wiadomo do czego.

Kiedy dotarli do San Francisco, byo ju zupenie ciemno, a w oddali wida byo migoczce wiata drapaczy chmur. Miasto wydawao si Kaitlyn dziwnie grone, moe dlatego, e wygldao piknie, uroczo i wesoo. Jakby szykowao si do jakiego wita. Czua, e pod t pikn, umiechnit fasad musi si co kry. Minli centrum. Limuzyna skierowaa si w stron ciemnych wzgrz udekorowanych sznurem biaych klejnotw. Kaitlyn bya zdumiona, jak szybko zostawili za sob wieowce i znaleli si w spokojnej i cichej okolicy. A potem dystans pomidzy budynkami zaczaj si zwiksza. Jechali wrd drzew i tylko gdzieniegdzie pojawiay si pojedyncze wiata. - Nieza chata - powiedzia Gabriel, gdy zatrzymali si przed rezydencj pana Zetesa. Kaitlyn nie podoba si jego ton. By przemiewczy, ale te suchy i konspiracyjny, jakby liczy na to, e pan Zetes doceni jego dowcip. Jakby mieli co wsplnego. Co, czego ja nie mam, pomylaa Kaitlyn. Ale staraa si przybra podobny ton: - Naprawd nieza. Gabriel spojrza na ni drwico, przymykajc powieki. - To wszystko na dzi - pan Zetes odezwa si do szofera, kiedy wysiedli z samochodu. Moesz jecha do domu. Kaitlyn z niepokojem patrzya za odjedajcym samochodem. Wprawdzie szoferowi mwia jedynie dzie dobry", ale on stanowi ostatnie poczenie z... c, z normalnymi ludmi. Zostaa sama w towarzystwie pana Zetesa i Gabriela, ktry jej nienawidzi. - Jak widzicie, mieszkam bardzo skromnie - mwi pan Zetes, idc otoczon kolumnami ciek prowadzc do frontowych drzwi. - Nie mam suby, a szofera odsyam do domu. Ale daj sobie rad. Jak tylko otworzy drzwi, w ich stron od razu rzuciy si obydwa rottweilery, Prince i Baron. Wystarczyo jedno spojrzenie pana Zetesa, a psy natychmiast si uspokoiy, ale gdy i oprowadza swoich goci po domu, cay czas im towarzyszyy. To kolejna rzecz, ktra niepokoia Kaitlyn. Pan Zetes zdj paszcz i powiesi go na wieszaku. Mia na sobie nieskazitelnie czysty, cho raczej starowiecki garnitur. I prawdziwe zote spinki do mankietw, zauwaya Kait. Wewntrz dom by rwnie olniewajcy jak na zewntrz; Wszdzie byy marmur i szko. Grube aksamitne dywany i wypolerowane lnice drewno. Pochye sufity. Drogie rzeby i wazy. Kaitlyn domylaa si, e byy to dziea sztuki, ale niektre z nich wydaway jej si obrzydliwe. Gabriel rozglda si wok z nieokrelonym wyrazem twarzy. Kaitlyn musiaa chwil pomyle, eby go zdefiniowa. To byo... to samo spojrzenie, ktre zauwaya wtedy, gdy przeglda czasopismo o drogich samochodach. To nie bya chciwo. Chciwo bya zbyt lunym pojciem, nie do koca uformowanym. Jego spojrzenie miao jasno okrelony cel, byo ostre i skupione. Zachanne, pomylaa Kaitlyn. To byo to. Jakby planowa to wszystko przej i by absolutnie zdeterminowany, by to zrobi. Pan Zetes si umiecha. Chyba te powinnam tak wyglda, pomylaa Kaitlyn. Zmruya oczy i prbowaa przybra podobny wyraz twarzy. Chciaa jedynie zwie pana Zetesa, dopki nie puci ich z powrotem do domu. Na pocztku mylaa, e moe uda jej si co znale, ale ju jej przeszo. Teraz chciaa jedynie przetrwa i wrci do Instytutu. - To mj gabinet. - Pan Zetes prowadzi ich do pokoju pooonego w gbi domu. - Spdzam w nim duo czasu. Moe usidziecie? ciany gabinetu pokryto orzechow boazeri, a meble byy ciemne. Skrzane fotele skrzypiay, gdy si na nich siadao. Na cianach wisiay obrazy, oprawione w zote ramy, przedstawiajce konie i sceny z polowania. Zasony byy w odcieniu gbokiej czerwieni, a wszystkie abaury w kolorze rdzy. Na pce nad kominkiem znajdowao si popiersie

jakiego starego mczyzny, a na pododze staa czarna rzeba egzotycznie wygldajcej kobiety. Kaitlyn nic si tu nie podobao. Ale z tego co widziaa, Gabrielowi owszem. Opar si wygodnie w fotelu i rozglda wok z uznaniem. Pewnie faceci tak maj, pomylaa Kaitlyn. To miejsce byo typowym domem mczyzny i byo takie... Znowu miaa trudnoci ze znalezieniem odpowiedniego sowa. Jedyne, co przyszo jej do gowy to zamone". Bya w stanie zrozumie, dlaczego Gabrielowi, przyzwyczajonemu do ycia w drodze albo w celi z jednym kiem i metalow toalet, mogo si tu podoba. Psy leay na pododze. Pan Zetes podszed do barku wypenionego butelkami, srebrnymi tacami i krysztaowymi karafkami, i zacz co nalewa. - Macie moe ochot napi si brandy? Boe, pomylaa Kaitlyn. Gabriel si umiechn. - Jasne. Gabriel! - krzykna Kaitlyn, ale Gabriel j zignorowa, jakby bya much latajc po pokoju. - Ja dzikuj. - Staraa si, by w jej gosie nie byo sycha przeraenia. Pan Zetes i tak nis tylko dwie szklanki. Propozycja najwyraniej nie bya skierowana do niej. Usiad za biurkiem i zacz sczy zocisty pyn. Gabriel rozpar si wygodnie w fotelu i zrobi to samo. Kaitlyn poczua si jak motyl zapany w pajcz sie. Pan Zetes sprawia jeszcze bardziej arystokratyczne i imponujce wraenie ni zazwyczaj. Wyglda jak hrabia. Jak kto wany, kto kogo trzeba sucha. Kaitlyn zdaa sobie spraw, e cae pomieszczenie byo zaprojektowane w ten sposb, by wywoa podobne wraenie. Przypominao otarz, ktry przykuwa uwag do postaci siedzcej za duym, rzebionym biurkiem. Postaci w nieskazitelnie czystym garniturze, z prawdziwymi zotymi spinkami do mankietw i yczliw siw gow. Chyba zaczyna mi si udziela atmosfera tego miejsca, pomylaa Kait - Ciesz si, e mamy okazj porozmawia - powiedzia pan Zetes gosem, ktry idealnie pasowa do panujcej wok i atmosfery. By zarwno kojcy, jak i autorytarny. Jak gos czowieka, ktry wie najlepiej. - Od pocztku wiedziaem, e wy dwoje macie w sobie najwikszy potencja. I e szybko przecigniecie pozostaych. Rozumiecie o wiele wicej, jestecie o wiele bardziej wyrafinowani. Wyrafinowani? Kto, niby ja? - pomylaa Kaitlyn. Ale gboko w rodku poczua si mile poechtana. Na pewno bya bardziej wyrafinowana ni wikszo dzieciakw w Thoroughfare, poniewa ich jedynym marzeniem bya kariera cheerleaderki albo gwiazdy futbolu, podczas gdy ona mylaa o caym wiecie. I jak si do niego dosta. - Macie... jakby to powiedzie, szersze horyzonty - kontynuowa pan Zetes, jakby czyta w jej mylach. To wystarczyo, bym szybko otrzewiaa i rzucia mu zaalarmowane spojrzenie, jego przenikliwe stare oczy byy umiechnite i mwi dalej. - Jestecie ludmi z wizj, tak jak ja. - Umiechn si. - Tak jak ja. Sposb, w jaki powtrzy te sowa, sprawi, e Kaitlyn poczua niepokj. Zaraz si wszystkiego dowiemy, pomylaa. Cokolwiek to jest. Cay czas do czego zmierza i zdaje si, e wanie dobrnlimy do celu. Zapada duga cisza. Pan Zetes wpatrywa si w biurko, umiechajc si nieznacznie. Wydawa si pogrony w mylach. Gabriel spokojnie popija drinka, mruc oczy i spogldajc w podog, pogrony we wasnych mylach. Kaitlyn bya zbyt zdenerwowana, by cokolwiek powiedzie czy si pokruszy. Czua, e serce zaczo jej mocniej bi. Cisza zaczynaa robi si nieznona, ale w kocu Gabriel unis gow. Spojrza panu Zetesowi prosto w oczy, lekko si umiechn i zapyta:

- A jaka jest paska wizja? Pan Zetes zerkn na Kaitlyn, ale bya to czysta formalno. Zakada, e Gabriel mwi w imieniu ich obojga. Kiedy znowu zabra gos, jego ton by konspiracyjny, jakby dzielili wspln tajemnic. Jakby zdyli doj do porozumienia. - Stypendium to oczywicie dopiero pocztek. Naturalnie oboje zdajecie sobie z tego spraw. Wy dwoje macie... tak ogromny potencja... e przy odpowiednim treningu, moglibycie sami ustali cen. Gabriel posa mu lekki umiech. - A co oznacza odpowiedni trening? - Chyba najwyszy czas, bym wam pokaza. - Odstawi pust szklank. - Chodcie ze mn. Wsta i odwrci si w kierunku pokrytej orzechow boazeri ciany. Kiedy wycign rk, by jej dotkn, Kaitlyn rzucia Gabrielowi zdumione spojrzenie. Ale on na ni nie patrzy, ca uwag skupi na panu Zetesie. Panel przesun si. Kaitlyn ujrzaa ciemny prostokt, a potem czerwone wiato, ktre uruchomio si automatycznie. Na tym tle odbijaa si sylwetka pana Zetesa. Mj rysunek! - pomylaa Kaitlyn. Chocia nie do koca. Pan Zetes nie mia na sobie paszcza, a czerwone wiato nie byo a tak jaskrawe. Jej rysunek by raczej symbolem ni faktyczn interpretacj zdarze, ale od razu to rozpoznaa. - Chodcie za mn - powiedzia pan Zetes, odwracajc si w ich stron. Oczekiwa chyba, e bd zdumieni, ale Kaitlyn nie moga si na to zdoby. A kiedy Gabriel min ciemny prostokt drzwi i ruszy po schodach, zdaa sobie spraw, e nie moga protestowa. Byo za pno. Pan Zetes przyglda si jej, a za jej plecami stay psy. Nie miaa wyjcia. Ruszya za Gabrielem. Schody byy dusze ni te w Instytucie i prowadziy do'; korytarza, przy ktrym byo wiele innych drzwi i korytarzy. To cay podziemny kompleks, pomylaa Kaitlyn. Pan Zetes zaprowadzi ich na sam koniec. - To jest... bardzo szczeglne pomieszczenie. - Zatrzyma; si przed podwjnymi drzwiami. Niewiele osb miao okazj je zobaczy. Chc, ebycie je zobaczyli. Otworzy drzwi, odwrci si w ich stron i wskaza, by weszli do rodka. Cay czas obserwowa ich twarze. W zielonym fluorescencyjnym wietle z korytarza jego skra miaa niezdrowy kredowy wygld, a oczy wydaway si lni. Kaitlyn miaa wraenie, e dostaje gsiej skrki. Nagle poczua, e cokolwiek tam byo, musiao by przeraajce. Gabriel wszed do rodka. Pan Zetes cay czas j obserwowa, a oczy lniy mu na trupiej twarzy. Nie miaa wyjcia. Pokj by zaskakujco biay. Kaitlyn tak wanie wyobraaa sobie laboratoria w Instytucie. Biae ciany, biaa glazura, wszystko lnice, nieskazitelnie czyste i sterylne. Wok byo mnstwo nieznajomych sprztw, w tym olbrzymia klatka pokryta metalow siatk. Ale to wszystko nie miao znaczenia. Gdy wreszcie moga skupi na czym wzrok, dostrzega przedmiot, ktry sta na rodku pokoju... i natychmiast zapomniaa o wszystkim innym. To byo... co? Kamienna rolina? Rzeba? Model statkuj kosmicznego? Nie miaa pojcia, ale nie moga oderwa od tego wzroku. Przedmiot przykuwa uwag, jak wyjtkowo pikny obraz, z tym e to nie byo pikne. Byo okropne. I co Kaitlyn przypominao. By wysoki, mia mleczny kolor i by na wp przeroczysty. To powinno da jej do mylenia. Ale cay czas miaa wraenie, e bya to okropna parodia roliny, chocia wiedziaa, e tak nie jest.

Przedmiot by czym pokryty. Pasoytami, pomylaa w rozpaczy Kait. I w tym momencie zdaa sobie spraw, e byy to narol, mniejsze krysztay wyrastajce z wikszego. Sterczay na wszystkie strony, jak ramiona gwiazdy albo olbrzymie witeczne dekoracje. Jednak cao nie sprawiaa radosnego wraenia, wygldaa raczej obscenicznie. - Boe sodki, co to jest? - wyszeptaa Kaitlyn. Pan Zetes si umiechn. - Wyczuwasz jego moc - powiedzia z aprobat. - wietnie. Masz cakowit racj, moe by przeraajcy. Ale moe by te niezwykle przydatny. Podszed do... przedmiotu... i stan obok, a psy chodziy za nim krok w krok. Kiedy spojrza na kryszta, Kaitlyn dostrzega w jego oczach podziw i zachanno. - To bardzo stary kryszta - szepn. - Gdybym wam powiedzia, skd pochodzi i tak bycie mi nie uwierzyli. Ale mog wam obieca, e was zadziwi. Moe generowa energi, jakiej nie jestecie w linie sobie wyobrazi. - To jest wanie ten trening, o ktrym pan wspomina? -zapyta Gabriel. - To narzdzie do treningu. - Pan Zetes wpatrywa si w kryszta. - Co, co moe wzmocni wasz moc. Trzeba to robi stopniowo, by unikn szkd, ale mamy duo czasu. - To co moe wzmocni nasz moc? - Gabriel zapyta z pogard i niedowierzaniem. - Krysztay potrafi gromadzi energi psychiczn - powiedziaa cicho Kaitlyn. Jej gos wydawa si odlegy, nawet dla niej samej. Czua si tak, jakby nagle znalaza si w jakim koszmarze. Pan Zetes przyglda si jej wnikliwie. - Wiesz o tym? - zapyta. - Gdzie... to syszaam. Pokiwa gow, ale nie spuszcza z niej wzroku. - Wy dwoje macie potencja, a kryszta posiada moc, by go rozwin. A ja mam... - Zawaha si, jakby zastanawia si jakich sw uy. - Co pan ma? - zapyta Gabriel. Pan Zetes si umiechn. - Kontakty - odpowiedzia. - Klientw, mona powiedzie; Mog znale osoby, ktre bd gotowe sono zapaci za wasze usugi. Oczywicie te kwoty bd cay czas rosy, w miar jak rozwiniecie swoje umiejtnoci. Klientw, pomylaa Kaitlyn. List od sdzi Baidwin. Lista,! potencjalnych klientw. - Chce nas pan wynaj? - wypalia, zanim zdya si powstrzyma. - Jak, jak... - Bya zbyt zdenerwowana, by dokoczy zdanie. Ale Gabriel zrobi to za ni. - Jak patnych mordercw - zasugerowa. Jego gos zmrozi jej krew w yach, poniewa wcale nie wydawa si oburzony. Brzmia cakiem spokojnie, jakby si nad czym zastanawia. - Ale nie - zaprzeczy pan Zetes. - Myl, e nie byoby zbyt duo zabjstw. Ale jest wiele sytuacji biznesowych, I w ktrych wasze umiejtnoci mogyby by bardzo przydatne, j Szpiegostwo korporacyjne, gospodarcze, wpywanie na wiadkw w procesach. Nie, wolabym nazywa was telepatycznym i zespoem uderzeniowym, przydatnym w bardzo rnych sytuacjach. Zesp uderzeniowy. Projekt Czarna Byskawica", przypomniaa sobie Kaitlyn. Sowa nabazgrane na kartce. Mia zamiar zamieni ich w paranormalny zesp do brudnej roboty. - Nie miaem zamiaru mwi wam o tym wszystkim ju teraz - cign dalej pan Zetes. - Ale prawda jest taka, e wy- J darzyo si co niespodziewanego. Oczywicie pamitacie Marisol Diaz. C, mam pewien kopot z jej rodzin. Niektrzy | zaczli przysparza... problemw Zrobili si podejrzliwi. Obawiam si, e nie zaatwi tego za pomoc pienidzy. Musz ich 3 uciszy w inny sposb. Nastaa cisza. Kaitlyn nie bya w stanie wykrztusi sowa, miaa wraenie, jakby co stano jej w gardle. Gabriel przyglda si uwanie panu Zetesowi.

- Mwi pan, e nie bdziemy zabjcami - powiedzia. Pan Zetes zrobi zbola min. - Nie chc, ebycie ich zabili, tylko uciszyli. Jeeli potrafili e zrobi to w inny sposb, bd bardzo szczliwy. Kaitlyn wreszcie zdoaa pokona blokad, ktr miaa w gardle. - To pan zaatwi Marisol - wykrztusia. - To przez pana apada w piczk. ' - Nie miaem wyjcia - odpowiedzia pan Zetes. - Zrobia si taka niezrwnowaona. Tak przy okazji, dzikuj, e zwrcia mi na to uwag. Gdyby nie powiedziaa Joyce, nie mgbym tak szybko zareagowa. Marisol pracowaa ze mn od kilku lat i sdziem, e rozumie, czym si zajmujemy. - Badanie pilotaowe - szepna Kaitlyn. - Tak. Powiedziaa ci o tym? lak, to bya wielka strata. Nie wiedziaem wtedy, e tylko najsilniejsze umysy, tylko ci najbardziej uzdolnieni s w stanie wytrzyma kontakt z tak olbrzymim krysztaem. Wybraem szeciu najlepszych uczniw, ktrych udao mi si znale w okolicy, ale to bya katastrofa. Pniej zdaem sobie spraw, e bd musia znacznie poszerzy zakres poszukiwa i obj nimi cay kraj, by znale tych, ktrzy bd w stanie przetrwa trening. - Ale co si stao z tamtymi? - nie wytrzymaa Kaitlyn. -Tymi, ktrzy brali udzia w badaniu pilotaowym... - Och, to bya straszna strata - westchn pan Zetes, jakby powtarza co, co powinna zrozumie za pierwszym razem. -To byy bardzo zdolne umysy, przynajmniej niektrzy z nich mieli prawdziwy talent. To przykre, gdy widzi si tego typu umysy zredukowane do obdu. Kaitlyn nie bya w stanie nic powiedzie. Czua, e wosy na karku staj jej dba, a w oczach miaa zy. - Naprawd mylaem, e Marisol to rozumie, ale w kocu okazao si, e jest inaczej. Na pocztku bya bardzo dobrym pracownikiem. Ale zbyt duo wiedziaa i nie daa si przekupi. Bya te zbyt wybuchowa, by da si zastraszy. Naprawd nie miaem innego wyjcia doda. - Ale popeniem bd, uywajc lekw zamiast krysztau. Sdziem, e nagy atak bdzie bardziej skuteczny, ale zamiast umrze trafia do szpitala, a jej rodzina robi teraz problemy. To wszystko jest bardzo skomplikowane. Moe i wyglda jak hrabia, ale by porzdnie stuknity, pomylaa Kaitlyn. Naprawd zdrowo walnity. Nawet nie zdawa sobie sprawy, co by na to powiedzieli normalni ludzie. Spojrzaa na Gabriela i poczua, e dostaje gsiej skrki.

Rozdzia 15 Gabriel nie wyglda tak, jakby uwaa, e to czyste szalestwo. Moe nieco niesmaczne,
ale nie szalone. Na jego twarzy pojawio si nawet zrozumienie, jakby usysza o czym, co byo nieprzyjemne, ale konieczne. - Ale moemy si tym zaj - powiedzia pan Zetes, podnoszc na nich wzrok i odzyskujc dawny wigor. - A jak ju bdzie po wszystkim, bdziemy mogli skupi si na tym, co jest naprawd wane. Oczywicie, jeeli jestecie zainteresowani? W jego gosie pojawia si lekka nutka zapytania. Spojrza na Gabriela i przenis wzrok na Kaitlyn, czekajc na ich odpowied. Kaitlyn nie moga w to uwierzy. Jego ciemne przenikliwe oczy wydaway si tak czujne. Naprawd nie wiedzia, j co ona czuje? Jakim cudem patrzy na ni tak, jakby oczekiwa jej zgody?

W kocu wybucha, nie zdajc sobie sprawy z tego, co robi. Wylaa z siebie cay strach, gniew, obrzydzenie i przeraenie. - Pan jest szalony - stwierdzia. - Kompletnie walnity, rozumie pan? To jest chore. Jak pan moe spokojnie mwi o tym, e ludzie trac rozum, jakby... jakby... - Zacza paka 1 mwi bez adnego adu i skadu. - A Marisol - jkna. - Jak I mg jej pan to zrobi? W dodatku chce nas pan zamieni w... Pan jest kompletnie walnity. Zy. Zdaje si, e wpadam w histeri, pomylaa. Kompletnie oszalaam. Krzyczaa tak, jakby jej wrzaski miay przynie co dobrego. Ale nie moga si powstrzyma. Pan Zetes wydawa si mniej zaskoczony od niej. Moe niezadowolony, ale nie zdumiony. - Zy? - zapyta, marszczc czoo. - Obawiam si, e to zbyt emocjonalne i niezbyt dokadne sowo. Jest wiele rzeczy, ktre wydaj si ze, ale w szerszym wymiarze s dobre. - Ale pana nie interesuje szerszy wymiar! - krzykna Kaitlyn. - Chce nas pan tylko wykorzysta. Pan Zetes pokrci gow. - Obawiam si, e nie mog marnowa czasu na tego typu ktnie. Mam tylko nadziej, e w kocu zrozumiesz. Myl, e Z czasem, jeli ci tu troch potrzymam, tak si wanie stanie. Zwrci si do Gabriela: - A teraz... Wtedy Kaitlyn zrobia co, co od samego pocztku wydawao jej si gupie. Ale samozadowolenie pana Zetesa i obojtny stosunek do tego, co mwia, doprowadzay j do szalestwa. - Nikt si do pana nie przyczy! - wybucha. - adne z nich. Rob nawet nie bdzie chcia tego sucha. A jeli ja nie wrc, bd wiedzieli, e co jest nie tak. Ju i tak wiedz o paskim sekretnym pokoju w Instytucie. I wszyscy jestemy poczeni telepatyczn wizi. Caa nasza pitka. I... - Co takiego? - zapyta pan Zetes. Po raz pierwszy na jego twarzy pojawiy si prawdziwe emocje. Zdumienie... i zo. Spojrza twardo na Gabriela. - Co takiego? - To prawda - rzucia Kaitlyn. - Powiedz mu. fest walnity, dobrze o tym wiesz. Wiesz, e tak jest! - Co si stao - odpar Gabriel. - To by wypadek. Nie wiedziaem, e to tak zostanie. Gdybym wiedzia... - zerkn na Kaitlyn - nigdy bym tego nie zrobi. - Ale to jest... Chcecie mi powiedzie, e caa wasza pitka jest poczona stabiln telepatyczn wizi? Ale nie zdajecie sobie sprawy, e...? - Pan Zetes nagle urwa. Teraz jego twarz wyraaa mnstwo emocji i zrobi si czerwony ze zoci. - Nie zdajecie sobie sprawy, e w tym momencie jestecie cakowicie bezuyteczni? Gabriel nic nie powiedzia. Kaitlyn czua, e by rw ' wcieky jak pan Zetes. - Tak na was liczyem - wycedzi pan Zetes. - Jestecie mi potrzebni, by rozwiza problem rodziny Diaz. Jeeli nad tym nie zapanuj... - Urwa. Kaitlyn widziaa, e z caych si prbowa si opanowa i po chwili mu si udao. Westchn' a z jego twarzy znikn gniew. Nic nie mona ju na to poradzi - powiedzia. - To ogromna strata. Nie zdajecie sobie nawet sprawy, ile pracy poszo na marne. - Spojrza na Kaitlyn. - Pokadaem w tobie wielkie nadzieje. Nagle zawoa: - Prince, wracaj! Kaitlyn cakowicie zapomniaa o psach, ale teraz jeden z nich ruszy w jej stron, ze zjeon sierci i obnaonymi zbami. Porusza si bezszelestnie, co byo jeszcze bardziej przeraajce. Kaitlyn odruchowo si cofna, ale pies si do niej zblia. Zrobia kolejny krok do tyu, a potem jeszcze jeden i jeszcze jeden, a wreszcie zrozumiaa, co si stao. Znalaza si w metalowej klatce.

Pan Zetes podszed do konsoli, ktra znajdowaa si po drugiej stronie pokoju. Nacisn jaki przycisk i drzwi do klatki si zamkny. - Ju mwiam - sykna nerwowo Kaitlyn. - Jeeli mnie tu zatrzymasz, oni bd o tym wiedzie... Pan Zetes przerwa jej w p zdania, jakby w ogle jej nie sysza. Zwrci si do Gabriela. - Zabij j. Nagle Kaitlyn poczua, jak oblewa j lodowaty strach. Zdaa sobie spraw, jaka bya gupia. Zrozumiaa, w jakiej znalaza si sytuacji, i nie bya w stanie oddycha. Ani myle. - Nie obawiaj si, to tylko klatka Faradaya - pan Zetes wyjani Gabrielowi. - Jest skonstruowana w ten sposb, by powstrzyma normalne fale elektromagnetyczne, ale nie powstrzyma twojej mocy. Jest taka sama jak to stalowe pomieszczenie, ktre znajduje si w Instytucie, a z tamtym atwo sobie poradzie. Gabriel si nie odzywa. Jego kamienny wyraz twarzy nic jej nie mwi i nie bya w stanie okreli jego uczu. Moe bya po prostu otpiaa. - No dalej - powiedzia pan Zetes, powoli tracc cierpliwo. - Wierz mi, nie ma innego wyjcia. Gdyby tak byo, oszczdzibym sobie szukania kolejnego obiektu o jej umiejtnociach, ale nie mam wyboru. Poczenie musi zosta przerwane. A jedynym sposobem jest mier ktrego z was. Gabriel wzi gboki wdech. - Poczenie musi zosta przerwane - powtrzy ponurym gosem. I w tym momencie Kaitlyn wreszcie co poczua. On naprawd tak myla. - No to bierz si do roboty - ponagla go pan Zetes. - Wiem, e to przykre, ale musisz to zrobi. W kocu, nie pierwszy raz kogo zabijasz. - Zerkn na Kaitlyn. - Syszaa o tym? Wysysa ze swoich ofiar ca yciow energi. Niezwyka moc. - Na jego twarzy pojawi si wyraz makabrycznej satysfakcji. Jednak po chwili znowu straci cierpliwo. - Gabrielu, wiesz, co moesz zyska. Bdziesz mg mie wszystko, czego tylko zapragniesz. Pienidze, wadz, odpowiedni pozycj w wiecie. Ale musisz ze mn wsppracowa. Musisz udowodni swoj warto. Gabriel sta nieruchomo jak posg. Poza tamtym jednym zdaniem, nie wypowiedzia ani jednego sowa. W Kaitlyn obudzi si nagle artystyczny duch i obserwujc go, pomylaa, e jego twarz jest naprawd pikna. Wyglda jak wyrzebiony w biaym marmurze anio, od ktrego wzi swoje imi. Z wyjtkiem oczu, ktre nie miay w sobie nic anielskiego. Byy ciemne i nieprzeniknione, a w tej chwili rwnie bezlitosne. I zimne jak czarna dziura. atwo byo wyobrazi sobie zabjc o takich oczach. Nagle dostrzega w nich smutek. Jest mu przykro, e musi mnie zabi? Zastanawiaa si Kaitlyn. Nie czua poczenia. - Dalej - nalega pan Zetes. Gabriel zerkn na Kaitlyn, a potem przenis wzrok na mczyzn o biaych wosach. - Wolabym zabi ciebie - odezwa si swobodnym tonem. Kaitlyn nie zrozumiaa, o co chodzi. Pomylaa, e Gabriel wyraa po prostu swoje preferencje, a nie odmawia. Ale pan Zetes nie wyglda na szczeglnie rozbawionego. Schowa rk za plecy. - Jeeli nie jeste ze mn, jeste przeciwko mnie, Gabrielu - powiedzia. - Jeli nie bdziesz ze mn wsppracowa, bd musia potraktowa ci jak wroga. - Chyba nie bdziesz mia na to czasu - odpar Gabriel, robic krok do przodu. Kaitlyn chwycia za metalow siatk, ktra otaczaa klatk. Jej otpiay umys wreszcie zrozumia, co si stao. Miaa ochot wybuchn histerycznym miechem, ale wydawao jej si to nie na miejscu.

Nie zabijaj go, odezwaa si do Gabriela. Nie zabijaj go naprawd, nie widzisz, e to wariat? Musimy powiadomi policj albo jak instytucj, nie moemy tak po prostu zabija ludzi. Gabriel rzuci jej krtkie spojrzenie. - To ty jeste stuknita - powiedzia. - Nikt nie zasuguje na to bardziej ni on. Chocia musz przyzna, e paska propozycja miaa pewne zalety - doda. - Szczeglnie jeli chodzi o korzyci. Pan Zetes spoglda to na Kaitlyn, to na Gabriela. Zmruy oczy i lekko pokiwa gow. Kaitlyn czekaa na jakikolwiek objaw strachu, ale go nie dostrzega. Pan Zetes wydawa si spokojny, a nawet zrezygnowany. - Wic nie zmienisz zdania? - zapyta Gabriela. Gabriel zrobi kolejny krok w jego stron. - Dobranoc - powiedzia. Pan Zetes wyj rk zza plecw i Kaitlyn dostrzega w jego doni czarny, nowoczesny i gronie wygldajcy pistolet. - Baron, Prince, waruj! - zarycza. A potem doda: - Jak tylko si poruszycie, psy rzuc si wam do garda. No i jest jeszcze pistolet, a jestem bardzo dobrym strzelcem. Mylisz, e twj n pomoe ci pozby si caej naszej trjki, zanim ci zabij? Gabriel si rozemia w niepokojcy sposb. Chocia sta do niej tyem, Kaitlyn wiedziaa, e posa panu Zetesowi swj najbardziej olniewajcy i niepokojcy umiech. - Nie potrzebuj noa - powiedzia. Pan Zetes pokrci lekcewaco gow. - Obawiam si, e jest co, o czym nie wiesz. Joyce nie testowaa ci od czasu nawizania tego... nieszczsnego poczenia, prawda? - I co z tego? - Gdyby to zrobia, odkryby, e telepata, ktry znajduje si w stabilnym poczeniu, ma spore trudnoci z wydostaniem si poza sie. Z tego co wiem, jest to prawie niemoliwe. Innymi sowy, mody czowieku, z wyjtkiem komunikacji w ramach waszej picioosobowej grupy, stracie swoj moc. Kaitlyn wyczua u Gabriela rosnce niedowierzanie. Opuci swoje mury i ca uwag skupi na czym innym. Nagle poczua co, co przypominao cofanie si fal tu przed tsunami, jakby zbiera w sobie siy. Przygotowaa si na atak, czekajc, a uwolni swoj moc. A raczej sprbuje. Zamiast uderzy w pana Zetesa, fala rozbia si wok nich. Wic to prawda. Nie mg poczy si z nikim innym. Ani eby si porozumie, ani eby skrzywdzi. - A teraz usid, prosz, na tamtym krzele - powiedzia pan Zetes. Kaitlyn zerkna na krzeso, ktrego wczeniej nie zauwaya. Stao po drugiej stronie pokoju, naprzeciwko drzwi i wygldao przeraajco nowoczenie. Byo zrobione z metalu. Majc przed sob luf pistoletu, a po obu stronach psy, Ga briel cofn si w stron krzesa. Usiad. Pan Zetes podszed do niego i wykona kilka szybkich ru chw. Kiedy si odsun, Kaitlyn dostrzega, e przyku Gabriela kajdankami. Pan Zetes stan za krzesem i wycign dwa urzdzenia^ przypominajce skrzyda. Po chwili unieruchomi gow Gabriela za pomoc urzdzenia, ktre wygldao tak, jakby doskonale nadawao si do operacji gowy. - Kryszta potrafi nie tylko zwiksza moc - odezwa si pan Zetes. - Moe te powodowa straszliwy bl, a nawet doprowadzi do obdu. Oczywicie, tak si wanie stao w trak cie badania pilotaowego. - Zrobi krok do tyu. - Wygodnie ci? - zapyta. Kaitlyn przypomniaa sobie bl, ktry poczua, gdy miaa przyczepiony zaledwie odamek krysztau, wielkoci jej paznokcia. Pan Zetes podszed do olbrzymiego przedmiotu z narolami, ktry znajdowa si na rodku pokoju. Kaitlyn zauwaya, e podtrzymujca go metalowa konstrukcja bya ruchoma. Caa struktura, cho niewtpliwie bardzo cika, daa si przesun.

Pan Zetes, bardzo ostronie i delikatnie, przesun kryszta w stron Gabriela. Przechyli go na bok, a jedna z kocwek, jedna z jego naroli dotkna czoa Gabriela. Dokadnie tam, gdzie znajdowao si jego trzecie oko. - To chwil potrwa, wic wyjd teraz z pokoju - powiedzia pan Zetes. - Wrc za jak godzin. Myl, e do tego czasu zmienisz zdanie. Wyszed, zabierajc ze sob psy. Zostali sami, ale Kaitlyn czua, e nie moe nic zrobi. Spojrzaa zdesperowanym wzrokiem na drzwi metalowej klatki i zacza je z caej siy szarpa. Ale jedynie skaleczya palce. Po jaki dwch minutach zdaa sobie spraw, e nie da rady otworzy drzwi, ani pici, ani kopniakami, ani napierajc na nie caym ciarem swojego ciaa. Daj sobie spokj - odezwa si Gabriel. Powiedzia to z takim wysikiem, e od razu zerkna w jego stron. By cakowicie nieruchomy, a jego twarz wydawaa si biaa jak papier. Poniewa sama przestaa si rusza, poczua jego bl. Prbowa go zatrzyma i zamkn w sobie, by ona nie czua cierpienia. Ale nawet to, co troch do niej docierao, byo bardzo bolesne. Czua, e jej gow rozsadza cinienie, jak wtedy, gdy Joyce uya swojego krysztau, ale to byo o wiele gorsze. Jakby co tam roso i prbowao wydosta si na zewntrz. Poczua te niesamowity ar, jakby kto przyoy jej do czoa rozgrzan pochodni. I bl... Kaitlyn poczua, e nogi si pod ni uginaj, i pooya si na pododze klatki. Po chwili podcigna si i usiada. Och, Gabrielu... Daj mi spokj. - Tak mi przykro - wyszeptaa jednoczenie na gos i telepatycznie. Tak mi przykro... Daj mi spokj! Nie potrzebuj ci... Ale Kaitlyn nie moga zostawi go w spokoju. Bya z nim zamknita i dzielia z nim narastajce fale cierpienia. Czua, jak przeamuj jej bariery, jak j pochaniaj... Tak, jak i pozostaych. Ca pitk, ktra bya poczona w sieci. Kaitlyn! Usyszaa w oddali czyj gos. Poczenie byo bardzo sabe i przerywane, ale Kaitlyn od razu rozpoznaa gos Roba. I poczua co wicej ni bl. Poczua moc. Kryszta dawa Gabrielowi moc. Rob, syszysz mnie? Lewis, Anna, syszycie mnie? Kaitlyn, co si dzieje? Gdzie jeste? To oni, Gabrielu! Udao si! To oni! Pomimo ogromnego blu Kaitlyn przez moment poczua niemal histeryczn rado. W kadej chwili moemy straci poczenie, szepn Gabriel. Ale Kaitlyn doskonale wyczuwaa jego emocje, w tym momencie nie dzieliy ich ju adne bariery. Kryszta je zburzy. Czua jego ulg i rado. Rob, jestemy w domu pana Zetesa. Musicie si dowiedzie, gdzie to jest, i to szybko. Kaitlyn powiedziaa im o gabinecie i panelu. Pewnie bdzie zamknity, ale Lewis sobie poradzi. Ale musicie si pospieszy. Jeeli chcecie znale nas ywych, doda Gabriel. Kaitlyn bya zdumiona, e w ogle by w stanie mwi. Wiedziaa, e wzi na siebie wikszo blu, i nagle poczua dla niego ogromny podziw. Zachowaj to dla siebie, czarownico, odezwa si. Zdaa sobie spraw, e w jego ustach by to komplement. Czarownica. C, bdzie musiaa do tego przywykn. Moge powiedzie panu Zetesowi, e mnie zabijesz. Mgby zyska dla siebie troch czasu, powiedziaa.

Nie negocjuj z takimi ludmi jak on. Pomimo blu, ktry zdy przybra odcie szkaratu i karminu, Kaitlyn poczua dum i triumf. Widzisz? - odezwaa si do Roba. Pan Zetes myli si co do nas wszystkich. Widzisz, jak bardzo si myli? Ale Roba ju nie byo. Poczenie albo zostao przerwane, albo bl by ju na tyle silny, e przesania wszystko inne. Opara si o metalow klatk, wyczuwajc jej chd. Trzymaj si, pomylaa. Trzymaj si. Trzymaj. On ju idzie. Nie wiedziaa, czy powiedziaa to do siebie, czy do Gabriela, ale on odpowiedzia. Wierzysz w to? To j troch oywio. Oczywicie, powiedziaa. Jestem tego pewna. I ty te. To niebezpieczne. Ryzykuje wasne ycie, jeli tu przyjdzie, przestrzega Gabriel. Dobrze wiesz, e przyjdzie, odpara Kaitlyn z przekonaniem, poniewa bya tego pewna. - Cnotliwy Rob - odpar na gos Gabriel, prychajc przy tym z pogard, ale zaraz si zamkn i zawy z blu. Kaitlyn nie pamitaa, co si potem dziao. Czas odmierzay kolejne serie niekoczcego si cierpienia, ktre w kocu przybrao odcie czerwieni i bieli, jak stopiona skaa. Nie liczya kolejnych uderze blu, ale nie czua niczego innego. Bya sama, zdana na ask kolejnych fal cierpienia, ktre rzucay ni jak pywakiem porwanym przez silny prd wody. Sama, z wyjtkiem Gabriela. By przy niej, cay czas byli poczeni. Bl rzuca nimi wok i prawie si nie wyczuwali. Kaitlyn nie sdzia, by jej obecno miaa dla niego jakiekolwiek znaczenie, ale ona cieszya si, e z ni by. Upyno bardzo duo czasu, zanim w kocu, w otaczajcym j chaosie, wyczua czyj obecno. Kaitlyn, Gabriel. Syszycie nas? Kaitlyn! Gabriel! Rob, powiedziaa sabym i urywanym gosem, ktry wydawa si tak cichy pord ogromnych fal, e nie mylaa, e j usyszy. Dziki Bogu! Kait, jestemy tu. W jego domu. Wszystko bdzie dobrze Joyce jest z nami. Ona jest po naszej stronie. Nie wiedziaa o tym, co on robi. Idziemy wam pomc, Kait. Sowa Roba brzmiay niemal gorczkowo. Kait wyczua w nim emocje, ktrych nigdy wczeniej nie czua. Ale nie bya w stanie teraz o tym myle. Za bardzo cierpiaa. Stracia, przytomno, a w kocu poczua czyj obecno. Rob. Resztkami si podcigna si do gry. Pokj wydawa jej si zbyt jasny, ale rwnie dziwnie szary i ponury. wiato zmieniao si jak byskawica. Przed ni sta Rob, ktry niczym zoty anio zemsty zdoa przedrze si przez jej cierpienie. Byli te Lewis i Anna. Oboje pakali. Joyce, ktrej potargane jasne wosy przypominay dmuchawiec. Biegli w stron krysztau, ale ich ruchy wydaway si przerywane, jakby widziaa ich pod stroboskopem. Po chwili przestaa odczuwa bl, jakby kto nagle wyczy wiato. Oczywicie zosta po nim lad i normalnie Kaitlyn nie byaby w stanie go wytrzyma. Ale to byo nic w porwnaniu z tym, co czua przed chwil, i nage byo jej cudownie. Znowu moga myle, oddycha, widzie. I zobaczya, jak Joyce odsuwa od Gabriela terminal z krysztaem. Gabriel mia rozcit skr, a z rany cieka krew. Pomimo metalowej opaski musia jako poruszy gow. Krew laa si strumieniami po jego twarzy i wyglda tak, jakby paka. A tego by nie znis, pomylaa Kaitlyn. Ale Gabriel o tym nie wiedzia. Zdaa sobie spraw, e od duszego czasu nie - miaa z nim kontaktu, przesta nawet krzycze. By nieprzytomny. Nagle drzwi od klatki Faradaya otworzyy si i po chwili by ju przy niej Rob, ktry wzi j ramiona.

Mc ci nie fest? Boe, Kait, mylaem, e ci strac. Znowu to poczua. Zupenie nowe uczucie, niemal bolesne, ale zupenie inne. Kaitlyn spojrzaa mu prosto w oczy. Nie wiedziaem, powiedzia. Nie zdawaem sobie sprawy, ile mog straci. Poczua si tak, jakby nagle przeniosa si z powrotem do tamtego popoudnia, gdy patrzy na ni ze zdumieniem, na progu odkrycia, ktre miao zmieni ich ycie. Z tym e teraz nie by ju na progu. W jego zotych oczach dostrzega zrozumienie, ktre bio tak jasnym blaskiem, e z trudem moga na niego patrze. To byoby tak, jakbym utraci samego siebie, swoj wasn dusz, mwi Rob, ale tak, jakby nie mwi do niej, a dopiero zda sobie z tego spraw. A teraz znowu ci odnalazem. Moj drug poow. Kaitlyn poczua to samo, co przedtem, a wiat wok nich zamar w cichym oczekiwaniu. Ale tym razem oprcz ciszy byy te rado i pewno. Nie byli ju na progu. Wanie go przekroczyli. Wszystko zostao ju powiedziane, bez sw, a nawet myli. Jakby ich dusze poczyy si w ucisku, nie tylko w sieci i nie tylko z powodu uzdrawiajcej mocy Roba, chocia oba te elementy byty w tym obecne. To byo co wicej. To bya jedno, cao, o ktrej Kaitlyn nigdy nawet nie nia. Jestem z tob. Nale do ciebie. jestem czci ciebie. Zawsze bd. Nawet nie wiedziaa, ktre z nich to powiedziao. Oboje czuli to samo. Po to si urodzilimy. Trzymali si za rce. Kaitlyn czua przepywajc midzy nimi moc i energi, ktra przypominaa miliony migoczcych wiateek, czyst, orzewiajc wod, muzyk i gwiazdy. Ale czua te, e tak jak on uzdrowi j, tak ona uzdrowia jego. Oddaa mu to, co straci w wypadku, t cz, ktrej mu brakowao. Wszystko byo takie proste i naturalne. Jakby oboje wiedzieli, co trzeba zrobi, jakby zawsze to wiedzieli. Uniosa gow, a on si nachyli. Ich usta si zetkny. Po chwili wymienili najbardziej delikatny i niewinny pocaunek, jaki mona sobie wyobrazi. Kait nigdy w yciu nie wyobraaa sobie, e caowanie chopaka moe by tak przyjemne. Nawet Roba. Owszem, przeczuwaa, e jego pocaunek moe by cudowny, ale w tym nie byo nic fizycznego. Czua si tak, jakby utona w jego oczach, jakby bez koca spadaa w d w blasku soca i zota. Urodzilimy si dla siebie. Dla tego. Uniosa ich soneczna, zota fala. Nagle, jak przez mg, Kaitlyn zdaa sobie spraw, e syszy jaki dwik. Ludzki gos. - Przepraszam, e wam przeszkadzam, ale Rob, na mio bosk, mamy tu co do zrobienia! v:ifj|| To bya Joyce. W porwnaniu z cudownymi odgosami, ktre Kaitlyn syszaa przed chwil, jej gos nie brzmia zbyt melodyjnie. Joyce spogldaa na nich ze zniecierpliwieniem, a na twarzy Anny nadal widoczne byy zy. Od ich przyjcia upyna zaledwie minuta lub dwie. To niemoliwe. W gbi serca Kaitlyn czua, e mino co najmniej par godzin. Ale to by czas prawdziwy, czas duszy a nie ten, ktry upywa na tej ponurej planecie. Oboje z Robem unosili si w powietrzu adnych par godzin, ale tutaj zajo to zaledwie minut. Rob puci jej rce. Byo to krtkie, ale trudne rozstanie. Kaitlyn zacisna do i poczua pustk. - Przepraszam. Chyba mog pomc Gabrielowi - odezwa si Rob. Wsta, zrobi krok do przodu i odwrci si do Kait. Uklkn przy niej. Zapomniaem powiedzie, ze ci kocham. Kaitlyn rozemiaa si zdumiona. Jakby trzeba byo o tym mwi. - Id i pom Gabrielowi - wyszeptaa.

- Nie, oboje jestecie mi potrzebni - powiedziaa Joyce. -I to szybko. Transfer energii nic tu nie da, Rob. Musimy go natychmiast sprowadzi z miejsca, w ktrym si znajduje. Chc, ebycie wszyscy czworo dotknli krysztau. Jej sowa wreszcie wyrway Kaitlyn ze snu i sprowadziy na ziemi. - Co takiego? - zapytaa, wstajc na rwne nogi. Zauwaya, e fizycznie czua si dobrze. Bya silna. To dziki uzdrawiajcej mocy, ktra jednak przepyna midzy ni a Robem. - Chc, ebycie wszyscy dotknli krysztau - powtrzya cierpliwie Joyce. - Gabriel te... - Nie! - Kaitlyn, to jedyny sposb. - Ale sama widziaa, co si stao! - Tym razem to potrwa bardzo krtko, ale wszyscy musicie dotkn krysztau. Wszyscy, ktrzy s poczeni. A teraz pospieszcie si, na mio bosk. Nie rozumiecie, e pan Zetes moe w kadej chwili wrci? Kaitlyn chwiejnym krokiem wysza z klatki. Nie moga pozwoli, by Gabriel znowu dotkn krysztau. To byo niemoliwe, zbyt okrutne. Ten kryszta by zy. Wiedziaa o tym... Ale Joyce mwia, e to jedyny sposb. Kaitlyn spojrzaa na Joyce, ktra wpatrywaa si w ni jasnymi akwamarynowymi oczami. Jej wzrok by udrczony, ale wydawa si szczery. - Nie chcesz go uratowa, Kaitlyn? Kaitlyn nagle poczua w doni skurcz. Czua, e musi co narysowa, ale nie byo na to czasu. Poza tym nie miaa niczego, czym mogaby rysowa. W sterylnym laboratorium nie byo ani jednego dugopisu czy owka. - Prosz, zaufajcie mi. Chod, Lewisie. Przygotujcie si, by dotkn krysztau. Kiedy powiem: teraz", zapcie jak kocwk. Lewis wzi gboki wdech i pokiwa gow. Trzyma rk w gotowoci. - Anno? Dobrze. Dzikuj. Rob? Rob spojrza na Kaitlyn. Gdyby tylko moga co narysowa... Ale nie moga. Spojrzaa na Roba i wykonaa bezradny gest. - Lepiej to zrbmy - wyszeptaa. Joyce zamkna oczy i westchna z ulg. - Dobrze. Suchajcie, ja stan za Gabrielem. Jak powiem: teraz", przysun do niego kryszta, a kade z was zapie ktr z kocwek, jasne? Kaitlyn czua, e wszyscy si zgodzili. Wycigna rk i ruszya w kierunku krysztau, ale jej umys pracowa na penych obrotach. Nie mog rysowa... przynajmniej nie rkami. Ale moja moc nie znajduje si w doniach. Jest w mojej gowie, w moim umyle. Gdybym tylko moga narysowa to w gowie...

Rozdzia 16 J
ak tylko o tym pomylaa, co zaczo si dzia. Wyobrazia sobie swoje ulubione pastelowe

kredki, w rnych odcieniach. Najpierw wezm troch cytrynowego z odrobin bladej ochry. Potem troch cielistego i dwie niewielkie plamki jasnoniebieskiego i weroskiej zieleni. W porzdku! Co to jest? Odsu si! Odsu si i popatrz. Kaitlyn zrobia w gowie krok do tyu, a kreski i kropki uoyy si w cao. Joyce. To niewtpliwie bya Joyce. Potem szary. Szare kreski i uki. Jaki ksztat, szklanka. I kolor cielisty, ktry j trzyma. Joyce trzymaa szklank.

- Wszyscy gotowi? - zapytaa Joyce. Kaitlyn staa w miejscu, nie otwierajc oczu. Skoncentrowaa si na nastpnym kawaku ukadanki. Gboki oliwkowy odcie oraz duo palonej umbry i gbokiej czerwieni w miejscu wosw. Brz i czerwie poczyy si, tworzc maho. Marisol. Obraz przedstawia Joyce i Marisol. Joyce podawaa Marisol szklank... - Trzymam ju jego gow - powiedziaa Joyce. - A teraz... Mentalny i zwyky krzyk Kaitlyn przerwa jej w p sowa. Nie rbcie tego! Nie rbcie! Ona jest po stronie Zetesa! Przez uamek sekundy pomylaa, e moe jednak si pomylia. Joyce moga niewiadomie da co Marisol, chocia rysunek na to nie wskazywa. Moe nie przedstawia prawdziwego zdarzenia, ale cho raz jego znaczenie byo dla Kaitlyn oczywiste. Symbolizowa zo i niebezpieczestwo. Jak rysunek starej wiedmy podajcej Krlewnie niece zatrute jabko, ktry Kaitlyn widziaa, gdy bya dzieckiem. Kiedy otworzya oczy, wiedziaa, e si nie pomylia. Joyce przycisna gow Gabriela do krysztau, a na jej twarzy pojawio si co, czego Kaitlyn nigdy wczeniej nie widziaa. Wraz zwierzcej furii. Ona cay czas o wszystkim wiedziaa, pomylaa Kaitlyn i zrobio jej si niedobrze. Widziaa, e wszyscy byli wstrznici, zwaszcza Rob. Ale w ostatniej chwili usyszeli jej krzyk i nikt nie dotkn krysztau. Z wyjtkiem Gabriela, ktry z powodu ogromnego blu, powoli odzyskiwa przytomno. Kaitlyn rzucia si do przodu, by odsun od niego Joyce, i w tym samym momencie ruszy Rob. Ale zanim zdyli do niego dobiec, otworzyy si drzwi i wok zapanowa chaos. To by pan Zetes z psami. Nagle Kaitlyn poczua, e co w ni uderzyo z si rozpdzonej ciarwki. Upada na ziemi, a jeden z psw zacz j szarpa. Pan Zetes wycign pistolet. Joyce cay czas trzymaa gow Gabriela przy krysztale. - Przerw poczenie! Przerw poczenie! - krzyczaa. Rob zacz walczy z drugim psem. Anna prbowaa odcign od niego zwierz, ale jej krzyki giny w oglnym haasie. - Jest atwiejszy sposb! Tylko jedno z nich musi umrze! - rykn pan Zetes, celujc w Lewisa. I tak to si skoczy, pomylaa Kaitlyn. Czua si dziwnie zobojtniaa. Nikt nie mg pomc Lewisowi. Nikt nie mg powstrzyma pana Zetesa od strzau. Czua, jak starszy mczyzna zaciska palec na spucie. W tym momencie cae pomieszczenie przypominao skoczony obraz, a kady szczeg wyry si jej w pamici, jak bysk lampy w aparacie. Rob i Anna walczyli z rottweilerem, Lewis sta w miejscu, sparaliowany strachem, co wygldao niemal komicznie, a Joyce pochylaa si nad Gabrielem. Jego policzki zalane byy krwi i wanie otwiera oczy... W tym samym momencie poczua, e Gabriel zacz si budzi. Cay czas bardzo cierpia, ale by wcieky. Kto robi mu krzywd. Kto grozi jego towarzyszom. Gabriel przystpi do ataku. Pan Zetes mwi, e telepata, ktry znajduje si w stabilnym poczeniu, nie moe sign poza sie, ale Gabriel by podczony do rda o niewyobraalnej mocy. Jego umys zapon jak supernowa, uderzajc w cztery rne strony. Z bezwzgldn precyzj i niesamowit si posa w kierunku Zetesa, Joyce i psw ognisty pomie. Kaitlyn poczua tylko cie siy, ktr uwolni, ale ju to cio j z ng. Pan Zetes upad na ziemi, nie oddajc ani jednego strzau, a Joyce uderzya o cian. Pies, ktry szarpa Kaitlyn, nagle dosta drgawek, jakby porazi go prd, i cakowicie znieruchomia. Po chwili Gabriel przesta. Odsun si od krysztau i osun na ziemi. W pomieszczeniu zapada cisza, wszyscy stali w miejscu.

Wynomy si std! - krzykn Rob. Kaitlyn nie wiedziaa, jak udao im si wydosta z budynku. I Rob przej nad wszystkim kontrol. Ca drog nis Gabriela, a Kaitlyn, Anna i Lewis pomagali sobie nawzajem. Przez duszy czas potykali si o siebie i cignli do przodu, a w kocu znaleli si na trawniku. Trawa bya chodna od rosy. To byo cudowne i Kaitlyn z radoci si na niej pooya. Czua si tak, jakby wanie wydostaa si z poaru. W kocu odezwa si Lewis. - Czy oni nie yj? - zapyta szeptem. Psy chyba nie yj, powiedziaa Anna. Kaitlyn przyznaa jej racj, nie wspominajc o tym, e widziaa jak z oczu, nosa i uszu psa, ktry na niej lea, trysna krew. Ale pan Zetes i Joyce, sama nie wiem, dokoczya Anna. Oni chyba yj. - A wic Joyce wcale nie chciaa uratowa Gabriela - szepn Lewis. - Chciaa przerwa poczenie - odezwaa si Kaitlyn zachrypnitym gosem. - Nawet gdyby miao nas to zabi. Gabriel nie jest im do niczego potrzebny, gdy jest podczony do sieci... Nie pytajcie dlaczego. Wyjani wam pniej. - Wic Joyce okazaa si za. - Lewis pokiwa gow. To proste, niewinne stwierdzenie zrobio na Kait ogromne wraenie. Czua, e co si w niej poruszyo. Joyce bya za. Przez cay ten czas bya przeciwko nim i bya gotowa ich wykorzysta. Marisol si jednak mylia. Joyce o wszystkim wiedziaa. Wiedziaa o wielkim krysztale i nie miaa adnych oporw, by go uy. Na pewno wiedziaa te 0 sekretnym pokoju. - Boe - wyszeptaa Kaitlyn. - Jak mogam by taka gupia? To by pewnie jej pokj. Tam byy same kopie, pamitasz Rob? Duplikaty. Pan Zetes pewnie trzyma swoje papiery tutaj, a ona w Instytucie. - Kaitlyn - wyszepta Rob, a w jego gosie wyczua zarwno cierpienie, jak i czuo. Nie mg jej dotkn, gdy cay czas trzyma Gabriela. - Nie rb tego. Nie warto. Kaitlyn spojrzaa na niego ze zdumieniem i zdaa sobie spraw, e po policzkach spywaj jej zy. Dotkna swojej wilgotnej twarzy i poczua ucisk w klatce piersiowej. A potem zacza szlocha. Nie pakaa tak, odkd skoczya osiem lat. Poczua, jak Anna j obja. Zostawcie j, powiedzia Rob. Zasuguje na to, eby si wypaka. Tak jak my wszyscy. Pacz szybko usta i Kaitlyn od razu poczua si lepiej. Gabriel zacz si budzi. - Tym razem - odezwa si Rob - nie masz wyboru. Jeste ledwo ywy, a nie moemy tu duej zosta. Musisz przyj ode mnie pomoc. - A potem doda cicho, by jego sowa miay wiksze znaczenie: Przed chwil uratowae mi ycie. Jest tylko jeden sposb, ebym mg si odwdziczy. Gabriel zamruga. Wyglda okropnie. Bl wykrzywi jego przystojn twarz zalan krwi. Ale zdoby si jeszcze na odrobin arogancji. - Tylko dlatego, e nie mog ci powstrzyma - wyszepta. Kaitlyn przestaa pociga nosem i si umiechna. Nie warto tak mwi, gdy nie masz wok siebie adnych murw, powiedziaa. Tak mi si bardziej podobasz. Mury to nic dobrego. Gabriel j zignorowa. W tym momencie i tak nie mg niczego zrobi. Rob delikatnie go dotkn i Kaitlyn poczua, e Gabriel odzyskuje si, ktra pyna z punktw uzdrawiajcych Roba i z caej sieci. Pooya rk na doni Roba, dodajc wasn] energi, ktr Rob skierowa na Gabriela. Lewis i Anna podeszli bliej i dodali swoj moc. Caa czwrka, cile ze sob poczona, oddawaa Gabrielowi ycie i energi. Kaitlyn poczua jego gd i strach, ktry nagle zamieni si w zdumienie. Nigdy wczeniej nie czu takiego przepywu energii, pomylaa. Wiedziaa, co czuje, i przeywaa to razem z nim migoczce wiata, czysta woda, orzewienie. Przebudzenie ze snu i powrt do prawdziwego

ycia. Wyczua te zdumienie i rado Anny i Lewisa. A nie wierzyem, gdy mwili mi o kundalini, odezwa si Lewis. Chryste, chyba si myliem. O czym? - zapytaa Anna, umiechajc si w mylach. Kundalini to stare chiskie pojcie zdrowotne. Nawizuje do chi. Przypomnij mi kiedy, to ci o tym opowiem. Na pewno, powiedziaa Anna, nie przestajc si umiecha. Kiedy wszyscy mieli ju do si, gotowi byli ujeda tygrysy i rzuca si na sonie, Rob podnis wysoko rce. - Wystarczy - doda - Powinnimy si ruszy. Myl, e Anna ma racj, pan Zetes i Joyce yj. Musimy si std wynie. - Ale dokd? - zapytaa Kait. Odkrya, e moe si ju podnie, a nawet porusza. Gabriel te by ju na nogach. - Przede wszystkim wyniemy si z San Francisco - odpar, wycierajc twarz mokr od rosy koszulk. Gdy wsta, od razu si od nich odsun. Tego mona si byo spodziewa, pomylaa Kaitlyn. Nie powinnam by rozczarowana. On potrzebuje przestrzeni. - Oczywicie, e musimy ucieka z San Francisco. Ale co potem? Gdzie mamy jecha? Do domu? Jak tylko to powiedziaa, zrozumiaa, e to niemoliwe. Jeeli pan Zetes i Joyce przeyli, zaczn jej szuka. Kaitlyn duo O nich wiedziaa i stanowia takie samo zagroenie jak Marisol. Na pewno bd chcieli... j uciszy. I chocia uwielbiaa swojego ojca, zbyt dobrze go znaa. By kochajcym, ale niepraktycznym i rozkojarzonym czowiekiem. Najszczliwszy by wtedy, gdy znajdowa si w swoim wiecie, podpiewujc pod nosem i wykonujc drobne naprawy. W jaki sposb miaby j ochroni? Nie zrozumiaby nawet jej historii, a co dopiero zaproponowa jakkolwiek pomoc. Poza tym, gdyby wrcia do domu, naraziaby go na niebezpieczestwo. Joyce i Zetes z atwoci by j tam znaleli. A potem by j zabili, i wszystkich tych, ktrzy wysychali jej historii. Kaitlyn nie miaa najmniejszych wtpliwoci, e pan Zetes mia swoje sposoby na zabijanie ludzi. Mia kontakty. Mia klientw. Co by wymyli. Spogldajc na pozostaych, zrozumiaa, e musieli doj do podobnych wnioskw. Czua ich rosnce zdumienie. - Ale w takim razie... dokd mamy i? - wyszepta Lewis zachrypnitym gosem. - Musimy ich jako powstrzyma - odezwa si Rob. - Nie tylko Zetesa i Joyce, ale wszystkich, ktrzy bior w tym udzia. Musz by jeszcze inne osoby, jak ta sdzia. Musimy znale sposb, by ich powstrzyma. Kaitlyn czua, e brakuje jej tchu. Spojrzaa na Roba. Owszem, kochaa go, ale tak naprawd... tak naprawd mylaa tylko o tym, jak uchroni siebie i swoich przyjaci. "To i tak byo wystarczajco trudne. - Jeli ich nie powstrzymamy - zacz Rob, odwracajc si patrzc jej prosto w oczy - to znowu to zrobi. Znajd inn grup dzieciakw i bd znowu prbowa. Rob liczy na ni. Ufa jej. I oczywicie mia racj. - To prawda - przyznaa cicho Kaitlyn. - Nie moemy do tego dopuci. - Zgadzam si - odezwaa si spokojnie Anna. Nastpia chwila ciszy, a potem Lewis powiedzia: - O rany... Dobra, moecie na mnie liczy. Wszyscy spojrzeli na Gabriela. - Ja nawet nie mam domu - rzuci szyderczo. - Wiem tylko, e na pewno nie wrc do celi. - To chod z nami - zaproponowa Rob. - Nawet nie wiecie, dokd chcecie i.

- Ja chyba wiem - powiedziaa Kaitlyn. Wszystkie gowy zwrciy si w jej stron. - Wpadam na pewien pomys - oznajmia. - Nawet nie wiem, skd przyszed mi do gowy... Ale, pamitacie tamten sen, ten w ktrym bylimy wszyscy razem? Pokiwali gowami. - A moe... Moe to miejsce ze snu jest prawdziwe? Kiedy o tym myl, mam wraenie, e tak wanie jest. Wy te macie takie uczucie? Wszyscy patrzyli na ni sceptycznie, z wyjtkiem Anny, ktra wydawaa si pogrona w mylach. - Wiesz - zacza - miaam podobne wraenie, gdy byam w tym nie. Ta plaa wydawaa si prawdziwa. Bya podobna do tych, ktre s tam, gdzie mieszkam, na pnocy. Wydawaa si... niemal znajoma. I ten biay dom... - Czekaj - powiedziaa Kaitlyn. - Dom. Biay dom. - Jej mzg pracowa na penych obrotach. Gdzie ju widziaa ten dom. Dzisiaj po poudniu, gdy Joyce testowaa j z kawakiem krysztau, ale czy tylko? Nigdy nie narysowaa tamtego obrazu, od razu znikn. Ale teraz poczua, e moe jej si uda. Nie myl, rysuj. Rysuj w gowie. Uwolnij umys. Nie wiedziaa, czy to przez kryszta, czy to z powodu desperacji, ale nagle jej umys zacz lekko i pynnie rysowa. Nie musiaa nawet myle o tym, jakich kolorw uy. Same si przed ni pojawiay. Po chwili rysunek by gotowy. Przedstawia biay dom. A wok drzwi rosy czerwone re. Dom wydawa si samotny, ale w nieokrelony sposb pikny. W oknie zauwaya twarz o karmelowej skrze, skonych oczach i lekko krconych brzowych wosach. Mczyzna, ktry j zaatakowa, ale czy faktycznie j zaatakowa? Chwyci j za rk i prbowa z ni porozmawia, gdy czekaa na Joyce. Rzuci si na ni w ogrodzie za Instytutem, a ona go uderzya. Mwi, e jest lekkomylna i w ogle nie myli. Teraz zacza myle. Kimkolwiek by, znajdowa si w tym domu ze snu. I pokaza jej rysunek ranego ogrodu, w ktrym bya fontanna z krysztaem. Wtedy nie wiedziaa jeszcze, e to kryszta. Ale gdy ujrzaa ogromny, potworny kryszta pana Zetesa, zacza sobie co przypomina. Kryszta w ogrodzie ranym nie wyglda... zowrogo. By czysty i jasny, i nie mia tych obrzydliwych naroli. Wyglda... czysto. Ale co to wszystko miao znaczy? Kaitlyn nie miaa pojcia, ale wzia gboki wdech i prbowaa wyjani to przyjacioom. Kiedy skoczya, zapada cisza. - Wic mamy poda za snem - powiedzia szyderczo Gabriel, wydymajc usta. Jego sowa przypady Kait do gustu. - Dokadnie. - Umiechna si do niego. -I zobaczymy, dokd nas to doprowadzi. - Cokolwiek si stanie, bdziemy razem - doda Rob. Kaitlyn spojrzaa na niego. Byo jej zimno, bya wykoczona. Wiedziaa, e to dopiero pocztek. Nie mieli nawet pojcia, w ktr stron jecha i jak. Ale to nie miao znaczenia. Wszyscy przeyli i byli razem. I kiedy spojrzaa w zote oczy Roba, wiedziaa, e wszystko bdzie dobrze.

Koniec cz.1

Optany

Rosemary Schmitt z podzikowaniem za otuch i wsparcie

Rozdzia 1 Pospieszcie si! - krzykna Kaitlyn, gdy dotara na szczyt schodw. To samo dodaa w
mylach, jakby chciaa zrobi na nich wiksze wraenie. Pospieszcie si. Z czterech rnych stron poczua zrozumienie, ale i niepokj rwnie silny, jak jej wasny. Nie stao si to za pomoc jednego z piciu zmysw, ale dziki poczeniu umysw. Telepatia bya dziwna. Czasami jednak dodawaa rwnie otuchy. W tym momencie Kait bya wdziczna, e czua w gowie obecno Roba. Jego zoty blask ogrzewa j i uspokaja. Wyczuwaa go w ssiednim pokoju, gdzie szybko, ale bez paniki, otwiera kolejne szuflady i wrzuca do pciennej torby dinsy i skarpetki. Opuszczali Instytut. Nie tak to sobie wyobraali, gdy po raz pierwszy si tu zjawili, by wzi udzia w rocznym projekcie badawczym na temat telepatii. Kaitlyn mylaa, e nastpnej wiosny opuci to miejsca w glorii chway, ze stypendium naukowym pod pach, a ojciec bdzie z niej dumny. Zamiast tego pakowaa si teraz w popiechu w rodku nocy, by uciec przed panem Zetesem. Pan Zetes, szef Instytutu, chcia ich zamieni w psychotycznych zabjcw i sprzeda tym, ktrzy zapac najwicej Chocia teraz zamierza ich ju tylko zabi. Odkryli jego plany. zaatakowali go i pokonali. Wydawao si to prawie niemoliwe, bo pan Zetes by bardzo silny, a jednak im si udao. Lea nieprzytomny w swojej rezydencji w San Francisco. Kiedy si obudzi, bdzie tak wcieky, e na pewno ruszy za nimi. - Co chcesz zabra? - spytaa Anna, a w jej spokojnym zazwyczaj gosie pojawi si niepokj. - Sama nie wiem. Jakie ciepe ubrania. Nie wiemy, gdzie bdziemy spa. - T ostatni uwag Kait powtrzya w mylach, eby Rob, Lewis i Gabriel mogli j usysze: Wecie ciepe ubrania! W odpowiedzi usyszaa czyj gos. By ostry jak brzytwa i chodny jak wieczorne powietrze. I pienidze, powiedzia. Wecie tyle forsy, ile tylko macie. - Jak zwykle jeste bardzo praktyczny, Gabrielu - wymamrotaa Kaitlyn, wpychajc do torby portmonetk, dinsy i swetry. Ze stojcego na komodzie pudeka na biuteri wyja swoj szczliw studolarwk i wepchna banknot do kieszeni. - Co jeszcze? - zapytaa na gos. Zacza pakowa rne dziwne przedmioty: aksamitn czapk ze zotym haftem. Naszyjnik, ktry nalea do jej matki. Kieszonkowy kryminay ktry wanie czytaa. W kocu wepchna rwnie swj najmniejszy szkicownik i plastikowe pudeko z kredkami. Nie moga zostawi przyborw do rysowania, wolaaby ju raczej chodzi nago. Poza tym nie rysowaa tylko dla rozrywki. Jej rysunki miay o wiele wiksze znaczenie. Pozwalay jej przewidzie przyszo. Szybko, pospiesz si, mylaa.

Anna zawahaa si, przygldajc si wiszcej na cian rzebionej masce. Bya to maska Kruka, symbol jej rodziny, i bya o wiele za dua, by j zabra. - Anno... - Wiem. - Anna smukymi palcami dotkna maski, a potem szybko si odwrcia. Umiechna si do Kaitlyn, a w jej ciemnych oczach pojawi si spokj. - Chodmy. - Poczekaj, mydo. - Kait wpada do azienki i chwycia kostk, zerkajc na swoje odbicie w lustrze. W niczym nie przypominaa spokojnej Anny. Jej dugie rude wosy byy potargane, policzki zarowione, a oczy pony. Wygldaa jak rozgorczkowana czarownica. - W porzdku - powiedzia Rob, gdy wszyscy zebrali si na korytarzu. - Wszyscy gotowi? Kaitlyn spojrzaa na czworo przyjaci. Stali jej si o wiele blisi, ni moga to sobie wyobrazi. Rob Kessler, od ktrego bi ciepy blask - chopak o jasnozotych wosach i zotych oczach. Gabriel Wolfe, arogancki i przystojny, przypomina czarno-biay rysunek. Anna Eva Whiteraven, ktra nawet w trudnych chwilach potrafia zachowa spokj. Lewis Chao o migdaowych, byszczcych z niepokoju oczach, z czapk bejsbolow wsunit na gadkie czarne wosy. Po tym jak Gabriel straci panowanie nad swoj moc, wszyscy byli ze sob poczeni. Telepatia. Od tej pory mieli ju na zawsze pozosta razem, chyba e uda im si znale sposb na przerwanie poczenia. - Musz wzi co z dou - powiedzia nagle Gabriel. - Ja te - doda Rob. - Lewis, chc, eby mi pomg. Dobra, ruszajmy si. Wszystko w porzdku, Kait? - Tak, jestem tylko troch oszoomiona. - Serce Kaitlyn mocno walio, a kady centymetr jej ciaa dra, przez co nie moga usta w miejscu. Rob sign po jej torb z bezwzgldn uprzejmoci rodem z Karoliny Pnocnej. Przez uamek sekundy ich donie si dotkny. Mocno cisn jej rk. Wszystko bdzie dobrze. Prbowa doda jej otuchy, tak eby tylko ona to usyszaa. Uczucie, ktre j ogarno, byo niemal bolesne. Na mio bosk, nie teraz, upomniaa siebie, ignorujc mrowienie, ktre pojawio si na jej skrze. - Lepiej uwaaj, uzdrowicielu - powiedziaa, ruszajc po schodach. Lewis cay czas zerka przez rami. - Mj komputer - jcza cicho. - Moja wiea, mj telewizor - To moe si po nie wrcisz? - zapyta zoliwie Gabriel - Wcale nie bd si rzuca w oczy. - Ruszajcie si - rozkaza Rob. Na dole doda: - Lewis, chod ze mn. Kait ruszya za nimi. - Co chcesz zrobi? - Zabior teczki - wyjani ponuro Rob. - W porzdku, Lewis, otwrz panel. Oczywicie, pomylaa Kaitlyn. Dokumenty, ktre pan Zetes trzyma w sekretnym pokoju pod schodami. Zawieray rnego rodzaju informacje. Wikszo bya do zagadkowa, ale cz na pewno moga go obciy. - Co z nimi zrobimy? Komu je pokaemy? - Nie wiem - odpar Rob. - Ale chc je wzi. To dowd na to, co ten szarlatan planowa. Lewis przebieg palcami po ciemnych panelach na cianie. Kaitlyn wyczuwaa, co robi. Prbowa odszuka dwigni za pomoc swojego umysu. - Trudno jest robi to na zawoanie - mrucza pod nosem, ale w tym momencie usyszeli kliknicie i panel si odsun.

- Przewaga umysu nad materi - zauway z umiechem Rob. Pospiesz si, ponaglaa go Kaitlyn. Nie czekaa, a ruszy w d ciemnym korytarzem, ktry znajdowa si za drzwiami. Wzia torb i posza do frontowego laboratorium, gdzie Anna wanie otwieraa metalowi klatk. - No dalej - mwia. - Dalej, myszko George'u, dalej myszko Sally... - Uklka przy otwartych drzwiach. - Wypuszczasz je? - Tak, chc, by znalazy sobie jakie pole. Nie wiem, co pan Zetes z nimi zrobi wyjania Anna. - Nie ufam te Joyce. Joyce Piper bya parapsychologiem i prowadzia Instytut pana Zetesa. To ona zwerbowaa Kait. Nawet teraz Kaitlyn nie potrafia o niej myle inaczej ni jak o zdrajczyni. - W porzdku, pospiesz si. Nie mamy czasu do stracenia - szybkim krokiem wrcia do przedpokoju, gdzie Lewis nerwowo skuba czapk. Gabriel by w maej sypialni na tyach domu i grzeba w potrfelu Joyce. - Gabriel! - krzykna Kait. Poczua, jak jej zdumienie odbija si echem w umysach caej czwrki i natychmiast sprbowaa stumi. Rzuci jej ironiczne spojrzenie. - Potrzebujemy forsy. - Ale nie moesz... - Czemu nie? - zapyta. Jego szare oczy byy tak ciemne, e wydaway si wrcz czarne. - Bo to nie jest... nie jest... - Kaitlyn poczua, e traci grunt pod nogami. - To nie jest w porzdku - dodaa w kocu. Ale Gabriel nie uznawa tego typu argumentw. - Joyce jest naszym wrogiem - powiedzia szorstko. - Gdyby nie ona, nie musielibymy teraz ucieka w rodku nocy. Nie mamy wyjcia. Rozumiesz to, prawda, Kait? Wpatrywanie si w oczy Gabriela duej ni przez uamek sekundy byo niebezpieczne. Kaitlyn odwrcia si bez sowa. Po chwili sykna: - W porzdku, ale nie bierz kart kredytowych. Mogliby nas namierzy. I nie mw nic Robowi, bo dostanie szau. I pospiesz si. Cay czas syszaa w gowie jedno sowo: pospiesz si, pospiesz si, pospiesz si. Szybsze ni rytm serca. Miaa przeczucie, a nawet pewno, e z kad sekund jest ju za pno. Przeczucie? Przecie ona nie miaa tego typu umiejtnoci, umiaa przewidzie przyszo jedynie za pomoc swoich rysunkw. Pospiesz si, pospiesz si, pospiesz si. Zaufaj sobie, pomylaa nagle. Zaufaj swoim uczuciom. - Gabrielu - powiedziaa nagle. - Musimy ju i. Pomylala w mylach: Musimy wyj! Teraz, w tej chwili! Co si wydarzy, nie wiem co, ale musimy si std wynie... - Uspokj si. - Poczua na ramieniu do Gabriela i dopiero wtedy zdaa sobie spraw, jak bardzo jest zdenerwowani Od razu zrozumiaa, jak silne byy jej przeczucia i e naprawd musieli si pospieszy. - Nic mi nie jest, ale musimy ju i... Popatrzy jej w oczy i kiwn gow. - Jeeli takie masz przeczucia, to chodmy. W przedpokoju natknli si na Roba, ktry wanie wychodzi z tajnego korytarza, niosc pod pach stert dokument. Anna doczya do nich z laboratorium.

- Co si dzieje? Kto idzie? - zapyta Rob. - Nie wiem, ale musimy si pospieszy... - Wemiemy samochd Joyce - zasugerowa Gabriel. Rob zawaha si, a potem kiwn gow. - Chodcie, wyjdziemy tylnym wyjciem. - Puci Ann i Lewisa przodem. Kaitlyn deptaa mu po pitach, czujc, e musi i szybciej. - Wemiemy samochd tylko po to, by wydosta si z tej okolicy - powiedzia Rob, a Kaitlyn poczua, jak zalewa j adrenaliny, zostawiajc w jej ustach metaliczny smak strachu. Nagle za jej plecami otworzyy si z drzwi.

Rozdzia 2 Kaitlyn obejrzaa si za siebie.


PanZetes. wiato z werandy owietlao go od tyu, przez co wyglda jak cie, ale Kaitlyn doskonale widziaa jego twarz. Kiedy tydzie temu po raz pierwszy pojawia si w Instytucie, Zetes wydawa jej si starszym dentelmenem, przystojnym i arystokratycznym, ktry przypomina dziadka Maego Lorda. Teraz, kiedy znaa ju prawd, wiedziaa, e jest okrutny i maostkowy... Ma oczy demona, pomylaa Kaitlyn. Z t tylko rnic, e nie by demonem, tylko szalonym geniuszem. Na nas ju czas Wszyscy stali w miejscu jak sparaliowani, nawet Gabriel, ktry znajdowa si najbliej pana Zetesa, tu przed Kaitlyn. W tym mczynie byo co, co nie pozwalao im ruszy si z miejsca i odbierao im wszelk wol dziaania. Zatrzyma ich zwyczajny strach. Nie patrzcie na niego. Kaitlyn usyszaa w gowie cichy i odlegy gos Roba. Ale przeraenie, ktre ich ogarno, byo o wiele silniejsze. - Chodcie do mnie - powiedzia pan Zetes gbokim i wadczym tonem. Zrobi krok do przodu i znalaz si w owietlonym salonie. Na jego gstych biaych wosach i wykrochmalonym konierzyku widoczna bya krew. Telepatyczny atak Gabriela cakowicie zwali go z ng i spowodowa krwawienie. Ale teraz Gabriel by wyczerpany... - Wszyscy jestecie zmczeni - rzek, jakby sysza, o czym myl. - Dzisiaj nie dacie rady wykorzysta swoich umiejtnoci. Moe usidziemy i porozmawiamy? Kait bya zbyt przeraona, by si odezwa, ale jego sowa rozpaliy j do czerwonoci. - Nie mamy o czym rozmawia - odpara dawicym si - O waszej przyszoci - doda pan Zetes. - O waszym yciu. Wiem, e dzi wieczorem byem dla was zbyt srogi. Przeyem szok, gdy dowiedziaem si, e czy was telepatyczna wi. Ale myl, e nadal moemy razem pracowa. Znajdziemy jaki sposb, eby przerwa poczenie... - Taki, ktry nie bdzie wymaga zabicia ktrego z nas? - szydzi Kaitlyn. Przesta z nim dyskutowa, odezwa si Gabriel, przebijaj si przez ogarnite przeraeniem myli caej pitki. Idcie do drzwi. Ja go zatrzymam.

- Nie - powiedziaa na gos Kaitlyn, zanim zdoaa si powstrzyma. Cho bya w niebezpieczestwie, poczua, e zalewa j fala ciepych uczu. Gabriel, ktry zawsze twierdzi, nikt go nie obchodzi, naraa wasne ycie, by ich chroni Chopak ruszy do przodu, stajc pomidzy ni a panem Zetesem. Nie widzc twarzy naukowca, Kaitlyn poczua, juk opuszcza j parali. Nie moemy ci tak zostawi, powiedziaa do Gabrieli Dzisiejszej nocy prawie umare... Gabriel nie oglda si za siebie. Przyj postaw wilka. Ca uwag skupi na panu Zetesie. Kessler, zabierz ich std. Ja si nim zajm. Ale Rob si sprzeciwi. Nie! Nikt nie moe tu zosta. Nie rozumiesz, e on chce nas tu zatrzyma? A do tego nigdzie nie ma Joyce. Kaitlyn od razu zrozumiaa, e mia racj. To bya puapka - Chodcie! - krzykna. Ale w tym momencie w kuchennych drzwiach pojawi si jaki ksztat. Kto chwyci j za rk. - Pu mnie! Kait zacza kopa. Wrzaski raniy jej uszy. Przed sob widziaa czyj zawzit, wykrzywion twarz. Lnice jasne wosy Joyce Piper przykleiy si do jej spoconego i zakrwawionego czoa. Na policzkach miaa zastygli struki krwi. Akwamarynowe oczy przepenione byy jadem, a usta zacinite. Boe, ona chce mnie zabi, naprawd chce mnie zabi. Zaufaam jej, a ona jest tak samo stuknita jak pan Zetes... Nagle kto odcign j od Joyce i popchn do tyu. Usyszaa gos Roba: - Uciekaj, Kaitlyn! Teraz! Wszyscy uciekajcie! Kaitlyn obejrzaa si za siebie i zobaczya, jak Rob i Gabriel walcz z Joyce. Pan Zetes ruszy w ich stron, by wcieky. A potem zacza biec. Anna i Lewis ruszyli za ni. Kait zupenie zapomniaa o torbie, ktr cay czas miaa przy sobie Przypomniaa sobie o niej dopiero, gdy dotara do wyjcia. Na chwil musiaa j odoy, by otworzy zamek. Gwatownym ruchem pchna drzwi i zobaczya przed sob Milera pana Zetesa. Wyglda jak wielka, nieruchoma gra, ktra tarasowaa im drog. Bra go! Kaitlyn nie bya pewna, ktre z nich to krzykno, ale nagle caa trjka ruszya w jego stron. Jakby byli jednym umysem, podzielonym na trzy ciaa. Lewis schyli gow i natar na brzuch mczyzny, Kait uderzya go torb w twarz, a Anna kopna go z caej siy w ydk. Mczyzna run na ziemi, a oni rzucili si do zielonego kabrioletu stojcego na podjedzie. Samochd Joyce, ten sam, ktry wzili spod rezydencji pana Zetesa, by dosta si do Instytutu. Kluczyki cay czas byy w stacyjce. - Siadajcie z tyu - krzykna Kait, rzucajc torb na tylne biedzenie. Rob! Gabriel! Wynocie si stamtd! Czekamy na was! Przekrcia kluczyk, wrzucia bieg i ostro ruszya. Nie bya zbyt dobrym kierowc. W Ohio nie miaa wielu okazji, by powiczy, ale teraz z piskiem opon zawrcia na wskim podudzie. - wiata - jkn Lewis. Kait signa w d i na olep przekrcia jak kontrolk. W blasku wiate dostrzegli szofera, ktry wanie wstawa. Kaitlyn ruszya wprost na niego. Usyszaa krzyk, ale wszystko dziao si jak na zwolnionym filmie. Szofer otworzy szeroko

usta, ale samochd cay czas si do niego zblia, a w kocu mczyzna uskoczy w bok. W tym samym momencie Rob i Gabriel wypadli przez tylne drwi. Wacie do rodka! Kait z caej siy wcisna hamulec i samochd a podskoczy do gry. Rob i Gabriel wpadli do rodka, wprost na Lewisa i Ann. Kaitlyn nie czekaa, a si usadowi. Wcisna peda gazu. Jed, mylaa, a moe to bya myl kogo innego, nie byli w stanie powiedzie. Jed, jed, jed, jed. Z piskiem opon wjechaa na ulic, skrcia i odjechaa, zostawiajc za sob fioletowy budynek, w ktrym mieci si Instytut Bada Parapsychologicznych Zetesa. Szybka jazda sprawia, e odetchna z ulg. Nie zwracaa uwagi na znaki stopu i szybko pokonywaa kolejne zakrty. Nie wiedziaa, dokd jedzie, ale wiedziaa, e musi odjecha jak najdalej. - Kait. - Usyszaa gos Roba, ktry siedzia na fotelu obok, trzymajc pod pach stos dokumentw. Pooy jej rk na ramieniu. Kait. Kaitlyn ciko oddychaa i caa si trzsa. Dotara do Camino Real, gwnej ulicy w San Carlos i przejechaa przez czerwone wiato. Kait, uspokj si. Ucieklimy. Ju wszystko w porzdku. Zacisn palce na jej ramieniu i powtrzy: - Ju dobrze. Kaitlyn powoli wypucia powietrze i rozlunia nieco rce na kierownicy. - Nic wam nie jest? - zapytaa. - Nie - powiedzia Rob. - Gabriel znowu ich zaatwi. Oboje le nieprzytomni w laboratorium. - Zerkn na tylne siedzenie. - Nieza robota. - Och, ciesz si, e tak uwaasz. - W porwnaniu z ciepym gosem Roba ton Gabriela wydawa si lodowaty. Ale Kaitlyn wiedziaa, e by potwornie zmczony. Poczua te nag trosk Roba, on rwnie martwi si o Gabriela. - Posuchaj - zacz - jeste wykoczony. Chcesz, ebym.. Nie, zaprzeczy szorstko Gabriel. Pod Kaitlyn ugiy si nogi. Zaledwie godzin temu Gabriel przyj pomoc od nich wszystkich. Gdy byli w rezydencji, zgodzi si, eby Rob skorzysta ze swojej uzdrowicielskiej mocy i przekierowa ich energi. W ten sposb uratowa mu ycie. Zaufa im. Udao im si do niego dotrze i zburzy jego mury. A teraz... Znowu si od nich oddala. Odsun ich od siebie, udajc, e nie jest ich czci. I nic nie mogli na to poradzi. Kaitlyn i tak postanowia sprbowa. Czasami miaa wraenie, e Gabriel... lubi j bardziej ni pozostaych, a przynajmniej czciej jej sucha. - Musisz oszczdza siy - zacza lekkim tonem, prbujc uchwyci jego wzrok w tylnym lusterku. Daj mi spokj, przerwa jej krtko. W gowie zobaczya obraz wysokiego muru z wystajcymi licami, jakby Gabriel prbowa ukry swoj bezbronno. Wiedziaa, o czym nie chcia mwi na gos. Nigdy wicej nie chcia Robowi czego zawdzicza. Cichy gos Anny przerwa jej rozmylania: - Dokd jedziemy? - Nie wiem. - To byo dobre pytanie i Kait poczua, e serce znowu zaczyna jej mocniej bi. - Suchajcie, dokd moemy pojecha? Wok wyczua konsternacj. Nikt, oprcz Lewisa, nie zna okolic San Francisco. - Rany... - odezwa si Lewis. - OK, nie jedziemy do miasta? Moi rodzice mieszkaj na Pacific Heights, ale...

- To bdzie pierwsze miejsce, ktre odwiedzi pan Zetes - zauway Rob. - Nie, uzgodnilimy ju, e nie moemy jecha do rodzicw. Tylko wpakowalibymy ich w kopoty. - Prawda jest taka - zacz Gabriel - e nie mamy pojcia, dokd si uda... - To nie ma znaczenia - przerwaa mu Kaitlyn. - Niewane dokd w kocu pojedziemy. Ale musimy si zastanowi, co chcemy teraz zrobi. Jest druga nad ranem, jest ciemno i zimno, a pan Zetes zaraz zacznie nas ciga... - Z tym akurat si zgodz - powiedzia Gabriel. - Jak tylko dojdzie do siebie, wezwie policj. Jedziemy skradzionym wozem. - Lepiej wic wynomy si z San Carlos i to szybko - westchn Lewis. - Kait, zaraz dojedziemy do autostrady 101. Prowadzi na pnoc. Kaitlyn zacisna zby i wjechaa na szerok piciopasmow autostrad. Wiedziaa, e pozostali czuli jej zdenerwowanie, ale nikt nic nie powiedzia. - A teraz pomylmy... Nie chcemy jecha do San Francisco... W porzdku, wjed na most San Mateo, a potem na drog numer 880, ktra prowadzi na pnoc. To Wschodnia Zatoka, wiecie, Hayward i Oakland. Na pocztku most by szeroki, ale potem zwzi si do jednego wskiego betonowego pasa, ktry ledwo zakrywa ciemn wod. Po paru minutach wjechali na kolejn autostrad. - Dobra robota - powiedzia cicho Rob, a Kaitlyn od razu zrobio si cieplej. - Nie jed za szybko, nie chcemy zwraca na siebie uwagi. Kaitlyn pokiwaa gow, pilnujc, by czerwona strzaka szybkociomierza nie przekraczaa dziewidziesiciu kilometrw na godzin. Nie jechali duej ni dwie minuty, gdy nagi Lewis powiedzia: - O nie! - Co jest? - zapytaa nerwowo Kaitlyn. - Za nami jedzie samochd na kogucie - poinformowaa Anna. - Co? - Radiowz - odezwa si Lewis cienkim gosem. Rob wydawa si spokojny. - Nie panikuj. Na pewno nie zatrzymaj nas z powodu przekroczenia prdkoci. A pan Zetes pewnie si jeszcze nie obudzi... Nagle na dachu jadcego samochodu zapaliy si migoczce niebiesko-te wiata. Kaitlyn poczua, jak odek podchodzi jej do garda, jak nagle znalaza si w windzie, a serce walio jej jak oszalae. - Czy teraz moemy zacz ju panikowa? - jkn Lewis. - Mwie, e pan Zetes jeszcze si nie obudzi. - Zapomnielimy o jednej rzeczy - odezwaa si Anna. - Mia mnstwo czasu, by zadzwoni na policj i zgosi kradzie samochodu jeszcze w rezydencji, kiedy ockn si za pierwszym razem. Kait ogarna szalona myl, by rzuci si do ucieczki. W Ohio zdarzyo si, raz czy dwa, e ucieka policji, kiedy chcieli, by powiedziaa co w sprawie, ktr prowadzili. Ale wtedy biega na piechot przez pola, ktre otaczay Thoroughfare i nie bya jeszcze kryminalistk. Teraz prowadzia skradziony wz i przed chwil braa udzia w napadzie. A na dodatek w samochodzie jestem ja i wanie naruszam tu zasady warunkowego zwolnienia. Usyszaa w gowie gos Gabriela. Pamitasz? Nie powinienem opuszcza Instytutu. Mog wychodzi tylko do szkoy. - O Boe - jkna na gos Kaitlyn. Mocniej chwycia kierownic, a rce miaa mokre od potu. Potrzeba ucieczki, by wcisn peda gazu i wynie si std jak najdalej, cay czas w niej rosa jak nadmuchiwany balon. - Nie - powiedzia szybko Rob. - I tak nie uda nam si uciec, a ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy, to policyjny pocig.

- To co zrobimy? - zapytaa Anna. - Zatrzymaj si. - Rob spojrza na Kait. - Zatrzymaj samochd, pogadamy z nimi. Poka im te papiery. - Unis stos kartek. - A jeli zabior nas na komisariat, poka je wszystkim. Kaitlyn wyczua niedowierzanie Gabriela. - artujesz sobie? Naprawd jeste a tak naiwny, Kessler? Mydlisz, e ktokolwiek uwierzy pitce dzieciakw, a szczeglnie jaki gliniarz... - Urwa. Kiedy ponownie si odezwa, jego gos brzmia inaczej. By spity, ale bez wyrazu. - Jak sobie chcecie. Zatrzymaj si, Kait. Mur. Kaitlyn znowu wyczua mur, ale w tej chwili miaa waniejsze sprawy na gowie. Zjechaa z autostrady, a migoczce niebiesko-te wiata ruszyy za ni. Przejechaa spory kawaek drogi, zanim w kocu zwolnia i si zatrzymaa. Radiowz pynnie przejecha obok i stan. Kaitlyn zacza gboko oddycha. - OK, co teraz... - Ja bd mwi - postanowi Rob, a Kait poczua ulg. W tylnym lusterku zauwaya, jak z radiowozu wysiada jaka posta. By tylko jeden policjant. Zdrtwiaymi palcami Kaitlyn odkrcia szyb. Policjant nieco si pochyli. Mia schludne ciemne wsy i zarost. - Prawo jazdy - powiedzia. Rob nachyli si nad Kait. - Przepraszam... I nagle Kait co poczua. Jak cofajce si tsunami. Uderzyy z tylnego siedzenia. Zanim zdya cokolwiek powiedzie czy zrobi, Gabriel zaatakowa. Rzuci w kierunku policjanta fal poraajcej, destrukcyjnej energii. Policjant wyda z siebie dwik przypominajcy ranne zwierz, rzuci notes i chwyci si za gow. - Nie! - krzykn Rob. - Gabriel, przesta! Kaitlyn wyczua jedynie cie ataku, ale ju to wystarczyo i by j olepi. Zrobio jej si niedobrze. Zauwaya, e policjant upad na kolana. Anna prbowaa zapa oddech, a Lewis zacz pojkiwa. Gabriel, przesta! - krzykn Rob potnym gosem, ktry przebi si przez panujcy wok chaos. Zabijesz go. Przesta! Musz mu pomc, pomylaa Kaitlyn. Nie moemy zamieni si w mordercw... Musz mu pomc... Ogromnym wysikiem woli odwrcia si i skupia calu uwag na Gabrielu. Chciaa obroni si przed jego potn moc, ale w kocu si poddaa i sprbowaa do niego dotrze. Gabrielu, nie jeste morderc, ju nie, powiedziaa. Prosz ci, przesta. Bagam, przesta. Wyczua, e si zawaha. Po chwili czarna fala cofna si, wrcia z powrotem do Gabriela i znikna bez ladu. Kaitlyn opara gow na fotelu. Caa si trzsa. W samochodzie zapada cisza. - Dlaczego? Dlaczego to zrobie? - wybuchn Rob. - Bo i tak by nas nie posucha. Nikt nie bdzie nas sucha, Kessler. Nikt nie jest po naszej stronie. Jeeli chcemy przey, musimy walczy. Ale ty nic o tym nie wiesz, co? - Zaraz poka ci, co wiem... - Przestacie! - krzykna Kaitlyn, chwytajc Roba, ktry rzuci si na Gabriela. - Obaj si zaniknijcie. Nie mamy czasu na ktnie, musimy si std wynie. - Zacza majstrowa przy klamce i gwatownym ruchem otworzya drzwi, cignc za sob torb. Policjant lea bez ruchu, ale Kaitlyn poczua ulg, widzc, e oddycha. Kto wie, czy z jego gow wszystko jest w porzdku, pomylaa. Moc Gabriela bya w stanie doprowadzi czowieka do obdu.

Wszyscy wysypali si z samochodu. W blasku policyjnych reflektorw Lewis wydawa si miertelnie blady, a ciemne oczy Anny zrobiy si ogromne jak oczy sowy. Rob uklkn przy policjancie. Kaitlyn wyczua jego napicie. Pooy rk na klatce piersiowej mczyzny. - Chyba wszystko z nim w porzdku... - To wynomy si std - powiedziaa Kaitlyn, nerwowo rozgldajc si wok i cignc go za rami. - Zanim kto nas zobaczy i wezwie wicej policji... - Zabierzcie mu odznak - zasugerowa Gabriel i to postawio Roba na nogi. Nagle co si w nich zamao i wszyscy rzucili si do ucieczki, zostawiajc za sob opuszczony radiowz. Pocztkowo Kait byo wszystko jedno, dokd biegn. Gabriel prowadzi, a ona na lepo biega za nim, skrcajc w kolejne boczne uliczki. W kocu poczua w boku piekcy bl i zwolnia tempo. Dopiero wtedy zauwaya, gdzie si znajduj. Boe, gdzie my jestemy? - C, nie jest to Ulica Sezamkowa - wymamrota Lewis, wsuwajc na gow czapk z daszkiem. To bya najbardziej upiorna ulica, jak Kait kiedykolwiek widziaa. Mijali wanie opuszczon stacj benzynow, ktra nie miaa szyb w oknach ani pomp z paliwem. Podobnie wygldaa stacja po drugiej stronie ulicy. Sklep spoywczy otoczony by solidnym ogrodzeniem z drutem kolczastym. Obok znajdowa si monopolowy z migoczcym tym neonem i elaznymi kratami w oknach. W drzwiach stao kilku mczyzn. Kaitlyn zauwaya, e jeden z nich spoglda na drug stron ulicy i patrzy prosto na ni. Nie widziaa jego twarzy, ale dostrzega jego zby, ktre bysny w szerokim umiechu. Mczyzna szturchn jednego ze swoich kompanw i wyszed na ulic.

Rozdzia 3 Kaitlyn zamara, a nogi nagle odmwiy jej posuszestwu Rob podszed do niej,
obj j ramieniem i popchn do przodu. - Anno, chod - powiedzia cicho, a ona posuchaa go bez sowa. Lewis ruszy za nimi. Mczyzna po drugiej stronie ulicy zatrzyma si, ale cay czas ich obserwowa. - Po prostu idcie dalej - szepn Rob. - Nie ogldajcie si za siebie. - Jego gos brzmia pewnie, a Kait poczua mocno, uminione rami. Gabriel odwrci si i umiechn szyderczo. - Co jest, Kessler? Strach ci oblecia? Ja si boj, odezwaa si Kaitlyn, zanim Rob zdy cokolwiek powiedzie. Rob by zy, oboje z Gabrielem a rwali si do bjki. Boj si tego miejsca i nie chc zosta tu ca noc. - Trzeba byo tak od razu mwi. - Gabriel kiwn gow w d ulicy. - Chodmy tam, w stron fabryk. Znajdziemy jakie miejsce, gdzie gliniarze nas nie znajd.

Przeszli przez tory kolejowe, mijajc po drodze olbrzymie magazyny i podwrka z ciarwkami. Kaitlyn cay czas rzucaa za siebie nerwowe spojrzenia, ale jedyn oznak ycia by biay dym unoszcy si z komina pobliskiej fabryki. - Tutaj - powiedzia nagle Gabriel. Zatrzymali si przed pust dziak otoczon ogrodzeniem z drutem kolczastym, jak wszystko wok. Na rodku zauwayli napis: Na sprzeda/pod wynajem ponad 1,5 hektara ok. 17 000 metrw kw. Pacific American Group" Gabriel sta przy furtce otoczonej paskim drutem kolczastym. - Dajcie mi jaki sweter - zada Gabriel. Kaitlyn zdja kurtk i Gabriel rzuci j na furtk. - A teraz przechodcie. Po chwili caa pitka znalaza si w rodku, a Kait odzyskaa kurtk, ozdobion maymi dziurkami. Nic jej to nie obchodzio. Chciaa jedynie gdzie si umoci, eby nikt jej nie znalaz. Dziaka okazaa si niezym miejscem. Od ulicy osaniay j zway ziemi. Kaitlyn chwiejnym krokiem dotara za rg, gdzie stykay si dwa zway piachu, i pada na ziemi. Adrenalina, ktra trzymaa j na nogach przez ostatnie osiem czy dziewi godzin, wanie si wyczerpaa, a jej minie przypominay galaret. - Jestem taka zmczona - wyszeptaa. - Wszyscy jestemy. - Rob usiad obok niej. - Gabrielu, schowaj si, zanim kto ci zobaczy. Ledwo yjesz. To prawda, pomylaa Kaitlyn. Gabriel ju wczeniej by wyczerpany, i to zanim zaj si tamtym policjantem, a teraz niemal trzs si ze zmczenia. Przez chwil jeszcze sta, tylko po to, by udowodni, e nie ma zamiaru sucha Roba, a potem usiad. Po przeciwnej stronic, zachowujc dystans. Za to Lewis i Anna przysunli si bliej. Kaitlyn zamknli oczy i opara si o piach, zadowolona z bliskoci przyjaci i Roba. Jego ciepe, silne rami dawao jej poczucie bezpieczestwa. On nie pozwoli, by ktokolwiek mnie skrzywdzi, pomylaa jak przez mg. To prawda, nie pozwol, usyszaa w gowie jego gos i nagle poczua si tak, jakby zanurzya si w zotym bursztynowym blasku, ktry ogrzewa j ciepymi promieniami. Jakbym przytulaa si do soca, pomylaa. Jestem taka zmczona... Otworzya oczy. - Bdziemy tu spa? - Chyba powinnimy - powiedzia Rob. - Ale moe jedno z nas nie powinno spa, wiecie, eby pilnowa, czy kto nie idzie. - Ja popilnuj - odezwa si szybko Gabriel. - Nie. - Kaitlyn bya oburzona. - Z nas wszystkich to ty potrzebujesz najwicej snu... Nie snu, jego myl bya tak ulotna, e Kaitlyn nie bya pewna, czy na pewno co syszaa. Gabriel najlepiej z nich wszystkich potrafi ukry swoje myli. W tej chwili Kaitlyn nic nie wyczuwaa poza tym, e by wykoczony. I niewzruszony. - Jak sobie chcesz - odpar ponuro Rob. Kaitlyn bya zbyt zmczona, by si z nimi kci. Nigdy nic mylaa, e bdzie spa na dworze, siedzc na goej ziemi i nie majc niczego pod gow. Ale to bya najdusza i najgorsza noc w jej yciu, chocia ziemia za jej plecami bya zaskakujco wygodna. Anna przytulia si do niej z jednej strony, a Rob z drugiej. Bya agodna marcowa noc, a kurtka pozwalaa jej utrzyma ciepo. Czua si niemal bezpiecznie. Zamkna oczy. Teraz ju wiem, jak to jest by bezdomnym, pomylaa. Bez adnych korzeni, nie wiadomo gdzie, zagubionym. Do diaba, ja jestem bezdomna.

- Co to za miasto? - wymruczaa, czujc, e z jakiego powodu jest to wane. - Chyba Oakland - wymamrota Lewis. - Syszycie samoloty? Musimy by niedaleko lotniska. Kaitlyn syszaa przelatujce samoloty i wierszcze, i odlegy uliczny haas, ale wszystko zlewao si w jeden niewyrany szum. Po chwili przestaa myle. Zacza ni.

Gabriel poczeka, a caa czwrka zanie, i wsta. Pomyla, e zostawiajc ich samych, pewnie naraa ich na niebezpieczestwo. Ale nie mg na to nic poradzi. Jeeli Kessler nie potrafi obroni swojej dziewczyny, to ju jego problem. To byo oczywiste, e Kaitlyn bya teraz dziewczyn Kesslera. W porzdku. Gabriel i tak jej nie chcia. Waciwie to powinien zotemu chopcu podzikowa, e go ocali. Taka dziewczyna moga stanowi puapk, zale za skr i prbowa go zmieni. A Kaitlyn o pomiennych wosach, kremowej skrze i oczach czarownicy ju mu pokazaa, e chce go zmieni. I prawie jej si to udao, pomyla Gabriel, ostronie przechodzc przez gste zarola. To przez ni zgodzi si przyj pomoc, i to od samego Kesslera. Nigdy wicej. Dotar do ogrodzenia i przeskoczy na drug stron siatki, uwaa, eby si nie zrani o wystajce druty. Kiedy zeskoczy na ziemi, kolana si pod nim ugiy. By osabiony jak nigdy wczeniej. I czu gd. Czu si Wypalony, jakby strawi go ogie, zostawiajc za sob czarn dziur. Jak popkana ziemia spragniona letniego deszczu. Nigdy wczeniej czego takiego nie czu. Jaka maleka cz jego umysu, ktra czasami szeptaa mu co do ucha, mwia, e to byo niebezpieczne. Co byo nie tak. Nie przejmuj si tym, pomyla Gabriel. Powczc nogami, szed po nierwnym chodniku. Z caej siy prbowa opanowa drenie. Nie ba si takich miejsc, czu si w nich jak ryba w wodzie. Wiedzia jednak, e nie moe okazywa saboci, sta si atwym celem. Szuka kogo sabszego. Ta cz umysu, ktra czasami co mu podpowiadaa, teraz milczaa. Nie przejmuj si tym, pomyla znowu Gabriel. Zmierza w kierunku sklepu monopolowego. Obok budynku znajdowa si dugi mur, ozdobiony resztkami postrzpionych plakatw i ogosze, przy ktrym stali jacy ludzie. Mczyni i jedna kobieta. adna pikno. Sama skra i koci, zapadnite oczy i niezdrowo wygldajce wosy. Na ydce miaa tatua z jednorocem. C za ironia. Jednoroec symbolizowa niewinno i dziewictwo. Ale ju lepsza ta nieznajoma ni tamta niewinna czarownica, pomyla, posyajc w pustk olniewajcy i niepokojcy umiech. To przerwao jego dalsze wahania. Musia kogo wybra. Lepszy ju ten ludzki mie ni Kaitlyn. Coraz bardziej dokuczao mu uczucie wypalenia. Czu w rodku pustk, ktra przypominaa ciemn otcha. By jak wygodzony wilk. Kobieta odwrcia si w jego stron. Przez moment wydawaa si zdumiona, ale po chwili umiechna si do niego z uznaniem, nie spuszczajc z niego wzroku Mylisz, ze jestem przystojny, tak? wietnie, to uatwili spraw, pomyla Gabriel, umiechajc si do kobiety. Pooy jej rk na ramieniu.

Pomidzy skaami szumia ocean. Niebo miao nieokrelony kolor, ktry bardziej przypomina metaliczny fiolet lub szar lawend ni prawdziw szaro, pomylaa Kaitlyn. Staa na wskim kamienistym cyplu. Z trzech stron otaczaa j woda. Cigncy si przed ni pwysep przypomina kocisty palec. Dziwne miejsce. Dziwne, opuszczone miejsce... - O, nie. Znowu tutaj? - Lewis jkn za jej plecami. Kait odwrcia si i zauwaya rwnie Roba i Ann. Umiechnli si. Kiedy po raz pierwszy zjawili si w jej nie, bya zdumiona i troch za. Ale teraz jej nie przeszkadzali. Cieszya si, e ma towarzystwo. - Przynajmniej tym razem nie jest a tak zimno - powiedziaa Anna. Wygldaa tak, jakby idealnie pasowaa do tego takiego miejsca, w ktrym rzdzia natura, a nie czowiek. Wiatr rozwiewa jej dugie, czarne wosy. - To prawda i powinnimy si cieszy, e znowu tu jestemy - odezwa si Rob, a w jego gosie sycha byo podniecenie. Uwanie obserwowa horyzont. - To tutaj wanie jedziemy, pamitacie? Jeeli uda nam si to miejsce odnale - Nie - oznajmia Kait. - Jedziemy tam. - Wskazaa na drug stron wody, na oddalony brzeg, przy ktrym wznosia si pojedycza skarpa, gsto poronita drzewami. Sta tam samotny biay budynek, ktry lni tajemniczym wiatem. To by ten sam budynek, ktry Kaitlyn widziaa w jednej ze swoich wizji jeszcze w Instytucie. Ten sam, ktry widziaa na zdjciu tego faceta o przenikliwym spojrzeniu i karmelowym odcieniu skry. Nie miaa pojcia, kim by, poza tym, e stanowi zagroenie dla pana Zetesa. Nic nie wiedziaa te o tym budynku. Ten mczyzna by z nim w jaki sposb powizany. - To nasza jedyna szansa - powiedziaa na gos. Wszyscy patrzyli na ni, wic mwia dalej - Nie wiemy, kim s ci ludzie tylko oni mog nam pomc w walce z panem Zetesem. Nie mamy wyboru, musimy ich znale. - Moe nam pomog... - W poowie zdania Lewis zacz mwi telepatycznie: w tej sprawie. Moe oni bd wiedzieli, jak przerwa poczenie. - Wiecie co mwi badania. Jedno z nas musi umrze - szepna Anna. - Moe bd znali jaki inny sposb. Kaitlyn nic nie powiedziaa, ale wiedziaa, e wszyscy czuj to samo. Stali si sobie bardzo bliscy, i to byo cudowne. Ale w gbi serca wiedziaa, e poczenie musi zosta przerwane. Nie mogli cae ycie y w ten sposb. Nie mogli... - Dowiemy si, gdy tam dotrzemy - wtrci Rob. - Tymczasem lepiej si rozejrzyjmy, musimy wszystko dokadnie zbada. Tu musz by jakie wskazwki. - Chodmy tam - zaproponowaa Kait, wskazujc na koniec pwyspu. - Chciaabym podej jak najbliej tego domu Ruszyli naprzd, dokadnie si wszystkiemu przygldali - Cay czas tylko ten ocean i ocean - odezwa si Lewis - A tam - wskaza rk do tyu - wci ta sama plaa, przy ktrej rosn drzewa. Gdybym mia ze sob aparat, mgbym zrobi zdjcie. Moglibymy je z czym porwna. Poszuka w ksikach albo broszurach z biur podry. - Nie ma tu niczego, co mogoby odrni to miejsce od innych pla - powiedziaa Kaitlyn. - Chocia, popatrzcie. Czy nie wydaje si wam, e po prawej stronie jest wicej fal? - To prawda - przyzna Rob. - Dziwne. Ciekawe czemu tak jest? - I jeszcze to. - Anna klkna przy stercie kamieni. Niektre z nich byy dugie i cienkie, inne niemal kwadratowo. Byy poukadane jak klocki dziecka, ale w bardzo dziwaczny sposb, tworzc nieregularne wiee z wystajcymi tu i wdzie wyrostkami, ktre przypominay skrzyda samolotu.

Podobne sterty znajdoway si na caym pwyspie. Opieray si na olbrzymich kamieniach ustawionych po obu stronach cyplu. Niektre byy mae, a inne olbrzymie. Kaitlyn pomylaa, e przypominaj prymitywne rzeby ludzi albo zwierzt. - Mam dziwne wraenie, e powinnam to skd zna - powiedziaa Anna, zbliajc rk do kamieni, ale ich nie dotkna. - To powinno co znaczy - dodaa z zatroskanym wyrazem twarzy. Zacisna usta, a jej wzrok by smutny. - Niewane - odpar Rob. - Id dalej, moe co ci si przypomni. Widziaa kiedy to miejsce? Anna powoli pokrcia gow. - Chyba nie. A jednak wydaje mi si znajome. I jestem pewna, e jest na pnocy. Na pnoc od Kalifornii. - Wic bdziemy sprawdza wszystkie plae na pnoc od Kalifornii? - zapyta Lewis, z nietypowym dla siebie pesymizmem. Kopn stert kamieni. - Przesta! - krzykna ostro Anna. Lewis si skuli. Doszli do koca cyplu i Kaitlyn wystawia twarz na wiatr. Obok niej rozbijay si fale, co byo przyjemne i ekscytujce, ale nie udao im si zbliy do biaego domu. - Kto przesya nam te sny? - zapyta Lewis, ktry zosta nieco z tyu. - Mylicie, e to oni, ludzie z tego domu? Mylicie, e teraz tam s? - Zapytajmy ich. - Rob bez ostrzeenia otoczy domi usta i krzykn - Hej, wy tam! Kim jestecie? Serce Kaitlyn a podskoczyo do gry. Ale to by dobry dwik, ktry mg pokona ponury fiolet nieba i szerok otcha ruchomej wody. To bya spora przestrze i wymagaa mocnego gosu. Sama przyoya donie do ust. - Kim jestecie?! - krzykna przez ocean, jakby naprawd oczekiwaa, e kto z biaego domu jej odpowie. - I o to chodzi - powiedziaa Anna, odrzucajc do tyu gow i wydajc z siebie potny okrzyk, ktry przyprawi Kait O gsi skrk. - Kim jestecie? Gdzie jestemy? Lewis przyczy si do nich. - To jest do bani! Porozmawiajcie z nami! Moecie wyraa si troch janiej? Kaitlyn stumia miech i woaa dalej. Haas przestraszy mewy, ktre zaalarmowane poszyboway w gr. I nagle, pord wasnych krzykw, usyszeli odpowied. Dwik by znacznie goniejszy od ich wrzaskw, a jednoczenie przypomina szept. Jakby nagle tysice osb zaczo szepta chrem, chocia nie do koca, pomylaa Kaitlyn. Tysice osb stoczonych w maym pomieszczeniu, w ktrym odbijao si echo. To ich natychmiast uciszyo. Kait spojrzaa na Roba szeroko otwartymi oczami, a ten odruchowo chwyci j za rami jakby chcia j przed czym obroni. - Griffin's Pit! Griffin's Pit! Griffin's Pit! - Usyszeli niecierpliwy szept. - Co? - zapytaa Kaitlyn, nie wydajc z siebie dwiku. Kakofonia dwikw otaczaa j ze wszystkich stron. Zauwaya, e Lewis si skrzywi, a Anna zapaa si za gow. - Griffins Pit, Griffin's Pit, Griffin's Pit... Rob, to boli... Obud si, Kaitlyn! To twj sen, musisz si obudzi! Nie moga. Ale widziaa, e oguszajcy haas te sprawia mu bl. Jego twarz bya spita, a oczy zrobiy si ciemne. Griffin 's Pit, Griffin 's Pit, Griffin 's Pit... Kaitlyn gwatownie si poruszya i pwysep natychmiast znikn. Wpatrywaa si w wieczorne niebo. Na horyzoncie pojawi si ksiyc, a pomidzy gwiazdami zauwaya samolot z migoczcymi czerwonymi wiatami. Rob zacz si budzi, a Anna i Lewis ju siedzieli.

- Nic wam nie jest? - zapytaa niespokojnie Kaitlyn. Rob si umiechn. - Udao ci si. - Chyba tak. I zdaje si, e dostalimy odpowied. - Potara rk czoo. - Moe dlatego nie chcieli si z nami wczeniej porozumie - stwierdzia Anna. Moe wiedzieli, e to bdzie bolesne. I tak nie syszaam wyranie tego, co mwili. - Griffin's Pit - rzeka Kaitlyn. - To brzmi zowieszczo. Lewis zmarszczy nos. - Griffin's co? Masz na myli Whippin' Bit? - A ja syszaam co jakby Wyvern's Bit - wtrcia Anna. - Ale to raczej nie ma sensu. - Ani Whiff* i Spit - doda Rob. - Chyba e chodzi o poyczon fabryk perfum i tytoniu... - Chodcie do Whiff i Spit, powchajcie i wyplujcie - wyrecytowa Lewis, nadajc sowom odpowiedni rytm. - Jeeli adne z nas nie syszao tego samego, to znaczy, e chyba jestemy w punkcie wyjcia. - Nieprawda - zaprzeczy Rob, przekrcajc daszek w czapce Lewisa i zakrywajc mu oczy. Umiechn si i Kaithlyn wiedziaa, e jest w doskonaym humorze. * Whiff - wcha (ang.), spit - plu (ang.) (przyp. tum.). - Wiemy, e tam co jest i prbuje si z nami porozumie. Moe nastpnym razem bdzie lepiej. Moe nam si poszczci. W kadym razie wiemy, e mamy jecha na pnoc. I wiemy czego szuka, musimy znale t pla. Rozpoczynamy poszukiwania! Jego entuzjazm by zaraliwy. Tak samo jak jego umiech i iskierki taczce w jego zotych oczach, pomylaa Kaitlyn. Kaitlyn ogarna nadzieja - nieopanowana, niestosowna, ale wszechogarniajca. Przez cae ycie pragna gdzie nalee. Wiedziaa, e gdzie istniao miejsce, do ktrego idealnie pasowaa, gdyby tylko moga je odnale. Odkd Gabriel ich poczy, znalaza ludzi, do ktrych naleaa. Czy chciaa tego, czy nie, zostaa na zawsze zwizana z czwrk przyjaci. I moe ten sen wzywa ich tam, gdzie byo ich miejsce. Miejsce, ktrego istnienie zawsze podejrzewali, W ktrym znajdzie si odpowiedzi na wszystkie pytania i zrozumie, kim naprawd jest i co powinna zrobi ze swoim yciem. Umiechna si do Roba. - Rozpoczynamy poszukiwania. - Przysuna si do niego bliej, dotykajc go kolanem i dodaa wiadomo tylko dla Niego: Kocham ci. No prosz, jaki dziwny zbieg okolicznoci, usyszaa w gowie jego gos. Sprawia, e czua si niesamowicie. Czua si bezpieczna na upuszczonej dziace i byo jej ciepo. Ju sama jego blisko, to, e moga dotkn jego myli i poczu jego obecno, sprawiao, e czua si bezpieczna i bya nieco oszoomiona. Te lubi by blisko ciebie, powiedzia. Im bliej jestem, tym bliej chc by. Kaitlyn poczua si tak, jakby unosia si w powietrzu, jakby utona w jego zotym spojrzeniu. Chciaabym, eby zawsze tak byo... - zacza. Nagle urwaa. Anna, ktra siedziaa obok z brod opart na kolanach, nagle uniosa gow. - Chwileczk, a gdzie jest Gabriel? Kait zupenie o nim zapomniaa. Nagle uwiadomia solia, e miejsce naprzeciwko byo puste. - Pewnie poszed co sprawdzi - powiedzia z nadziej Lewis.

- A moe znikn na dobre - doda Rob. W jego gosie rwnie sycha byo ponur nadziej. - Przykro mi, ale nic z tego. - Nagle pojawi si Gabriel. Na jego twarzy bka si lodowaty umieszek. Wyglda na wypocztego. Nie by ju zmczony. Kaitlyn poczua cie niepokoju. Szybko odsuna od siebie, t myl, zanim ktokolwiek zdy co zauway. Wszystko byo z nim w porzdku. I co z tego, e wyglda tak... wieo, po prostu troch odpocz. - Zaczyna robi si widno - zauway Gabriel. - Rozejrzaem si troch po okolicy, nic si nie dzieje. Nie wida adnych gliniarzy. Jeeli mamy si std ruszy, lepiej zrbmy to teraz. - W porzdku - zgodzi si Rob. - Ale najpierw usid. Musimy ustali plan dziaania. I musimy ci opowiedzie, co si wydarzyo w nocy. - Co si stao? - Gabriel gwatownie si odwrci. - Nie byo mnie... zaledwie par minut. - To nie wydarzyo si naprawd, to by sen - ucilia Kaitlyn, prbujc zdawi niepokj. Zauwaya, e zawaha si midzy sowami nie byo mnie" i zaledwie par minut" Gabriel kama. Nie moga tego wyczu, ale wiedziaa, e tak jest. Gdzie on by? Rob opowiedzia mu o nie. Gabriel wysucha caej historii, z rozbawionym i nieco pogardliwym wyrazem twarzy. - Jeeli naprawd chcecie tam jecha, to beze mnie - powiedzia, gdy Rob skoczy. Jego usta wykrzywi grymas - Mam zamiar wydosta si tylko z Kalifornii. - W porzdku. - Rob wzruszy ramionami. - Suchajcie, chyba powinnimy zrobi jakie zapasy. Na czym stoimy?! Umiechn si aonie. - Obawiam si, e ja mam przy sobie tylko portfel i te teczki. Dopiero teraz Kait zdaa sobie spraw, e ani Rob, ani Gabrel nie mieli swoich workw. Musieli je zgubi w trakcie walki z panem Zetesem. - Ja mam torb - oznajmia Kaitlyn. - Sto dolarw w kieszeni i... - Sprawdzia, eby si upewni. - Jakie pitnacie w portmonetce. - Ja te mam swoj torb - powiedzia Lewis. - Ale obawiam si, e moje rzeczy nie bd pasowa na adnego z was. Spojrza sceptycznie na Roba i Gabriela, ktrzy byli od niego o par centymetrw wysi. - I jakie czterdzieci dolcw. - Ja mam tylko kilka dolarw w drobnych - odezwaa si Anna. - I moj torb z ciuchami. - A ja mam... dwanacie pidziesit - odezwa si Rob, grzebic w portfelu. - Rany, mamy tylko sto pidziesit par dolarw. Nastpnym razem przypomnijcie mi, ebym nigdy wicej z wami nie ucieka - zakpi Lewis. - To nam nie wystarczy nawet na bilety autobusowe, a musimy jeszcze je stwierdzi Rob. - No i nie jedziemy przecie w jakie konkretne miejsce, musimy je najpierw znale. Gabriel, ile... Gabriel cay czas si wierci. By wyranie zniecierpliwiony. - Mam jakie dziewidziesit dolarw - powiedzia krtko, ani sowem nie wspominajc, e zabra je z torebki Joyce, zawaya Kait. - Ale nie potrzebujemy biletw autobusowych - doda. - Zajem si tym. Zorganizowaem dla nas transport. - Co takiego? Gabriel wzruszy ramionami i wsta, strzepujc z ubrania piasek. - Zdobyem dla nas samochd. Odpaliem go z kabla i jest gotowy. Wic jeli skoczylicie...

Kaitlyn opara gow na rkach. -O Boe. Poczua obok zocistobiay pomie gniewu. Rob wsta i stan naprzeciwko Gabriela. By wcieky. - Co zrobie? - zapyta.

Rozdzia 4 Gabriel posa mu szeroki umiech.


- Ukradem dla nas samochd. I co z tego? - Jak to co z tego? To nie w porzdku i tyle. Nie bdziemy przecie kra ludziom samochodw. - Ukradlimy samochd Joyce - powiedzia Gabriel muzykalnym i szyderczym gosem. - Joyce chciaa nas zabi, to zupenie co innego. Moe nie najlepsze tumaczenie, ale mona to jako usprawiedliwi - Podszed do Gabriela i powiedzia, akcentujc kade sowo Nic nie usprawiedliwia okradania niewinnych ludzi. Gabriel najwyraniej dobrze si bawi. By rozluniony, ale gotowy w kadej chwili ruszy do ataku. Chcia si bi. Rwa si do bjki. Jakby czerpa energi, ktra promieniowaa od Roba. - A jaki masz pomys, choptasiu? Jak chcesz si std wydosta? - Nie wiem, ale na pewno nie bdziemy kra. To nie w porzdku. To wszystko. - Dla Roba sprawa bya zamknita. Kaitlyn zagryza usta, zdajc sobie spraw, e dla niej nie byo takie oczywiste. W gbi serca podziwiaa Gabrielu to, e zdoby dla nich samochd, i miaa dziwne przeczucie, e chtnie by wsiada do tego auta, gdyby nie strach, e zostan zapani. Ale Rob nigdy si na to nie zgodzi. Kochany Rob. Kochany, honorowy Rob, uparty jak osio. Potrafi by najbardziej wkurzajcym chopakiem na wiecie. Patrzy teraz na Gabriela wyzywajcym wzrokiem. W odpowiedzi Gabriel pokaza zby. - A co ze staruszkiem? Chyba nie mylisz, e da sobie spokj, co? Nale na nas policj, a moe nie tylko. Ma sporo przyjaci, szerokie kontakty. To prawda. Kaitlyn przypomniaa sobie papiery, ktre widziaa w sekretnym pokoju pana Zetesa. Pisma od sdziw, dyrektorw duych przedsibiorstw, ludzi z rzdu. Listy z nazwiskami wanych osb. - Musimy si std wynie i to ju - powiedzia Gabriel. - To oznacza, e jest nam potrzebny rodek transportu. - Nie spuszcza oczu z Roba. aden z nich nie zamierza ustpi. Bd si bi, pomylaa Kaitlyn, rzucajc Annie rozpaczliwe spojrzenie. Anna przestaa czesa swoje lnice kruczoczarne wosy i zmartwiona spojrzaa na Kait. Musimy ich powstrzyma, szepna. Wiem, odpowiedziaa Kait. Ale jak?Musimy co wymyli. Ale Kaitlyn nic nie przychodzio do gowy, a nagle wpada na pewien pomys. Marisol, pomylaa.

Marisol. Asystentka z Instytutu. Pracowaa z panem Zetesem jeszcze przed Joyce i znaa jego plany. Prbowaa ostrzec Kaitlyn, a przez pana Zetesa znajdowaa si teraz w piczce. - Marisol! - krzykna gono Kait, czujc rosnce podniebnie. Rob i Gabriel spojrzeli na ni. - Co? - zapyta Rob. Kaitlyn wstaa. - Nie rozumiesz? Jeeli ktokolwiek moe nam pomc, jeli ktokolwiek nam uwierzy... Poza tym jestemy w Oakland. Joyce mwia, e Marisol jest z Oakland. - Kait, uspokj si. Co chcesz... - Powinnimy odwiedzi jej rodzin. Oni mieszkaj gdzie tutaj, w Oakland. Moemy pj na piechot. Rob, moe oni bd mogli nam pomc. Moe zrozumiej te okropna histori. Wszyscy wpatrywali si w Kait, ale ich spojrzenia byy przyjazne , a w oczach pojawio si zrozumienie. - Wiesz co, moe masz racj. przyzna Rob - Mariol moga zdradzi jakie szczegy, co zasugerowa .Lubia dawa wskazwki przypomniaa sobie Kait Poza tym na pewno przeywaj to, co si stao. Ich crka bya zdrow, moe nieco kapryna dziewczyn, ale nic jej nie byo, a tu nagle ktrego dnia zapada w piczk. Nie mylicie, e zaczli cos podejrzewa? - To zaley - odezwa si Gabriel z pochmurnym i zimnym wyrazem twarzy. Czu, e straci szans na konfrontacj. - Jeeli braa jakie leki... - To Joyce mwia, e Marisol braa leki. Nie bardzo w to wierz, a ty? - Kaitlyn uniosa brod i ku swojemu zdumieniu zobaczya w jego szarych chodnych oczach bysk rozbawienia. - Tak czy siak, to nasza jedyna szansa - powiedzia Lewis, ktry zawsze potrafi dostrzec pozytywn stron kadej sytuacji. Umiechn si, a jego ciemne oczy byszczay. Przynajmniej mamy dokd i. Poza tym moe dadz nam tam co do jedzenia? Anna zwizaa wosy w dugi kucyk i z wdzikiem podniosa si na nogi. Kaitlyn zrozumiaa, e decyzja zapada. Dwie minuty pniej szli ju ulic w poszukiwaniu ksiki telefonicznej Kaitlyn czua si brudna i umieraa z godu, w kocu od wczoraj nic nie jada, ale bya w zaskakujco dobrej formie. Za dnia ulica bya pusta i chocia otoczone siatkami budynki wyglday rwnie ponuro jak wczoraj, okolica wydawaa si nieco bezpieczniejsza. Lewis z radoci wycign aparat i zaczaj robi zdjcia. - Dla potomnoci - rzuci. - Moe nie powinnimy zachowywa si jak turyci - zasugerowaa Anna agodnym gosem. - Jeli ktokolwiek si do nas zbliy, ja si nim zajm - rzuci Gabriel. Po utarczce w Robem jego myli nadal byy czarne, poprzecinane czerwonymi smugami. Kait przyjrzaa mu si uwanie. - Wiesz co, miaam ci o co zapyta. Pan Zetes mwi, e dopki jeste poczony z nami, nie moesz nawiza kontaktu z nikim innym. Ale udao ci si z tamtym policjantem, a wczeniej z panem Zetesem i Joyce. Gabriel wzruszy ramionami. - Staruszek si myli - odpowiedzia krtko. I znowu Kaitlyn poczua w sercu niepokj. Co przed nimi ukrywa. Tylko jemu przychodzio to z tak atwoci, pomylaa. Pomimo barier wyczua w nim co dziwnego. Od wczorajszej nocy co si w nim zmienio

To przez ten kryszta, pomylaa. Pan Zetes podczy Gabriela do ogromnego krysztau, monstrum o poszarpanych brzegach, w ktrym zgromadzona bya niewyobraalna, nadprzyrodzona moc. A moe kryszta zrobi co Gabrielowi? Co... nieodwracalnego? - Gabrielu? - zapytaa nagle. - Jak twoje czoo? Chopak szybkim ruchem dotkn czoa, a potem powoli upuci do. - wietnie - odpar. - Czemu pytasz? - Chciaam tylko co zobaczy. - I zanim zdy j powstrzyma, wycigna do i odsuna na bok jego ciemne wosy. Na jego bladej skrze dostrzega lad, ktry w niczym nie przypomina blizny po przeciciu skry krysztaem. Wyglda jak pieprzyk i mia ksztat pksiyca. - Na twoim trzecim oku - powiedziaa mimochodem Kait. Gabriel mocno chwyci j za nadgarstek i oboje zamarli miejscu. Wpatrywa si w ni uwanie, a w jego szarych oczach dostrzega co przeraajcego. Co gronego i obcego, czego nigdy wczeniej nie widziaa. Trzecie oko. To tam miecia si caa nadprzyrodzona moc, A Gabriel zwikszy swoj moc w chwili, gdy zosta podczony do tamtego krysztau... Zawsze by najlepszy z nich wszystkich. Kait z przeraeniem pomylaa o tym, co bdzie, gdy stanie si jeszcze silniejszy. - Co si z wami dzieje? - zapyta Lewis. Pozostali byli ju daleko z przodu, ale Rob wraca w ich stron, marszczc brwi, W tym momencie Anna, ktra bya najdalej, krzykna: - Suchajcie, widz jak budk telefoniczn! Gabriel gwatownym ruchem puci rk Kaitlyn i szybka ruszy do Anny. Daj sobie z tym spokj, powiedziaa Kaitlyn. Na razie skup si na tym, eby przey. W ksice telefonicznej byo mnstwo osb o nazwisku Diaz, ale udao im si odnale Marisol. Lewis nie zna Ironwood Boulevard, ulicy, przy ktrej mieszkaa, wic na pobliskiej stacji benzynowej przejrzeli map. Zanim dotarli na miejsce, byo ju prawie wp do dziesitej. Kaitlyn bya zgrzana, brudna i godna. Dom w stylu pueblo, jak okreli Lewis, stanowi imitacj budynku z suszonej cegy z rowobrzowym tynkiem. Zadzwonili do drzwi, ale nikt nie odpowiada. - Nikogo nie ma w domu - zauwaya z rozpacz Kaitlyn - Jestem taka gupia. Na pewno s w szpitalu z Marisol. Joyce mwia, e chodz tam codziennie. - Zaczekamy. Albo wrcimy pniej - zadecydowa Rob, Jak ju co postanowi, nic nie byo w stanie tego zmieni. Wanie szli w stron garau, gdy z tyu domu wyszed niewiele starszy od nich chopak. Nie mia na sobie koszulki, a jego szczupe, muskularna ciao wygldao na bardzo silne. Kait nie odwayaby si podej do niego na ulicy. Jego krcone wosy lniy jak maho w porannym socu. Mia pene, pospne usta. Innymi sowy, pomylaa Kaitlyn, wyglda jak Marisol. Przez kilka chwil przygldali si sobie nawzajem. Chopak nic wydawa si zadowolony nagym wtargniciem na jego teren i by gotowy do walki. Rob i Gabriel a si zjeyli. Pod wpywem nagego impulsu Kaitlyn zrobia krok do przodu. - Nie myl sobie, e jestemy walnici - zacza. - Jestemy przyjacimi Marisol. Wanie ucieklimy od pana Zetesa. I nie mielimy pojcia dokd pj. Od zeszej nocy jestemy w drodze, a ostatnich kilka godzin szlimy tutaj. I pomylelimy, e nam pomoecie. Chopak obserwowa j uwanie, mruc oczy o dugich ciemnych rzsach. W kocu powiedzia wolno - Jestecie przyjacimi Marisol?

- Tak - odpowiedziaa Kaitlyn pewnym gosem, na chwil upominajc o tym, e Marisol j nachodzia i terroryzowaa. W tej chwili nie miao to znaczenia. Chopak obejrza kadego z nich od stp do gw ze skwaszon min. Kaitlyn ju mylaa, e odele ich do diaba, gdy nagle wskaza na dom. - Chodcie. Nazywam si Tony. Jestem bratem Marisol. Gdy wchodzili do rodka, zapyta od niechcenia. - Jeste bruja? Czarownic? - Patrzy jej prosto w oczy. - Nie. Ale potrafi robi rne rzeczy. Rysuj obrazy, ktre w kocu si speniaj. Pokiwa lekko gow. Kaitlyn bya wdziczna, e jej uwierzy. Wygldao na to, e siy nadprzyrodzone nie byy dla niego niczym zaskakujcym. I pomimo opryskliwej miny okaza si troskliwy. Nawet hojny. Jak tylko weszli do domu, podrapa si po brodzie, zerkn na Lewisa i mrukn: - Jestecie w drodze, tak? Jestecie godni? Wanie miaem zje niadanie. Kamstwo, pomylaa Kaitlyn. Musia zauway, jak Lewis pociga nosem, wdychajc zapach smaonych jajek i bekonu unoszcy si jeszcze w powietrzu. Natychmiast go polubia. - Kiedy Marisol zachorowaa, ludzie przynieli nam mnstwo arcia - powiedzia, prowadzc ich do kuchni. Sign do lodwki i wycign ogromne naczynie pene zapiekanej kukurydzy i mniejsze z makaronem. - Tamales. - Podnis due naczynie. Obok postawi mniejsze. - chow mein. Pitnacie minut pniej wszyscy siedzieli przy duym kuchennym stole, a Kait koczya opowie o ucieczce z Instytutu. Mwia o tym, jak Joyce ich znalaza, jak przyjechali do Kalifornii, jak Marisol prbowaa ich ostrzec. I o tym, jak wczorajszego wieczoru pan Zetes ujawni im prawd. - On jest zy - zakoczya, spogldajc na Tony'ego niepewnym wzrokiem. Ale on wcale nie wydawa si zaskoczony, Mrucza co pod nosem. Rob trzyma w pogotowiu swoje teczki i papiery, ale nie byo to konieczne. Kaitlyn wpatrywaa si w swj talerz z tamales i zapytaa przyjaci: Jak mamy mu powiedzie, e to przez pana Zetesa Marisol zapada w piczk? U kadego z nich, z wyjtkiem Gabriela, wyczua niepokj. Gabriel bawi si jedzeniem, najwyraniej nie by godny. Jak zwykle siedzia nieco z boku i wyglda tak, jakby znajdowa si jeszcze dalej. - Jak si czuje Marisol? - zapytaa Anna. - Bez zmian. Lekarze mwi, e to si ju nie zmieni. - Bardzo nam przykro - powiedzia Lewis, grzebic widelcem w kukurydzy. - Nie uwaacie - zacz cicho Rob - e to, co si z ni stao, byo troch dziwne? Tony spojrza mu prosto w oczy. - To wszystko byo dziwne. Marisol nie braa adnych 1ekw. W zeszym tygodniu usyszaem, e braa jakie lekarstwa, ale to nieprawda. - Joyce Piper mwia, e braa leki. e chodzia do psychiatry... - Rob urwa, gdy zauway, e Tony gwatownie krci gow. - To nieprawda? - W zeszym roku bya raz czy dwa u psychiatry z powody tych wszystkich dziwnych rzeczy, ktre si tam dziay. Wtedy pracowaa jeszcze w domu Zetesa. Mwia, e byli tam rni pokrceni ludzie. Brali udzia w jakich badaniach. - W badaniu pilotaowym? Wiesz co o tym? - Kaitlyn nachylia si podekscytowana. - Marisol co o tym wspominaa. Brali w nim udzia inni telepaci. Rob zacz przeglda papiery i wycign teczk, ktr Kaitlyn widziaa ju wczeniej. Na okadce byo zdjcie ciemnowosej dziewczyny podpisane Sabrina Jessica Galio, projekt Czarna Byskawica". Tony pokiwa gow.

- Bri Galio. Bya jedn z nich. Chyba byo ich w sumie SZecioro. Zajmowali si rnymi dziwnymi rzeczami. To byo chore. Pan Zetes zdominowa ich psychicznie. Tony zacz si wierci, jakby si nad czym zastanawia. W kocu powiedzia: - Opowiem wam pewn histori. By tam chopak, ktry pracowa z Marisol, jeszcze jeden asystent. Nie lubi szefa, uwaa, e pan Zetes jest kopnity. Zacz si stawia. Pyskowa. Spnia. W kocu postanowi, e opowie lokalnej gazecie o tym, co si tam dzieje. Ktrego wieczoru powiedzia o tym Marisol. Gdy go zobaczya nastpnego dnia rano, by zupenie odmieniony. Przesta si stawia i nigdy wicej nie wspomnia ani sowem o adnej gazecie. Wykonywa tylko twoj prac. Zachowywa si tak, jakby lunatykowa. Jak kto, kto jest enbrujado, zaczarowany. - Zaczarowany? - zapytaa Kaitlyn. - A moe raczej nafaszerowany lekami? - To byo co wicej. Cay czas tam pracowa, ale robi si coraz bledszy i bardziej ospay. Marisol mwia, e mia pusty wyraz twarzy, jakby fizycznie tam by, ale jego dusza odesza. - Tony zerkn na korytarz, gdzie pod figurk Najwitszej Panienki palia si dua wieczka. - Myl, e Zetes zajmuje si czarn magi - doda beznamitnym gosem. Kaitlyn zerkna na Roba, ktry przysuchiwa si z uwag, jego oczy miay bursztynowobrzowy odcie i ponury wyraz. Napotka jej wzrok i cicho powiedzia: To dobre okrelenie na to, co Zetes robi z tym krysztaem. Moe ma jakie zdolnoci psychiczne, o ktrych nie wiemy? - Zetes albo Joyce Piper dali Marisol jakie leki. Widziaam to w mojej wizji szepna Kaitlyn. Na pocztku wydawao si, e Tony jej nie usysza. - Mwiem jej, eby si stamtd wyniosa. I to od dawna. Ale bya zbyt ambitna, wiecie? Zarabiaa nieze pienidza, kupia samochd, miaa kupi mieszkanie. Mwia, e sobie poradzi. Kaitlyn, ktra nie opywaa w pienidze, doskonale to rozumiaa. - W kocu jednak prbowaa si wydosta - doda Rob - A przynajmniej nas. Dlatego pan Zetes musia j powstrzyma. Nagle Tony chwyci za kuchenny n i wbi go w drewniany st. Serce Kait podskoczyo do garda. Anna zamara, nie spuszczajc oczu z Tony'ego. Lewis si skrzywi, a Rob zmarszczyli brwi. Gabriel umiechn si, spogldajc na chwiejcy si n, - Lo siento - mrukn Tony. - Przepraszam. Ale nie powinien tego robi Marisol. Niewiele mylc, Kaitlyn wzia go za rk. W Ohio wymiaaby podobny pomys. Nienawidzia wtedy chopcw. Byli goni, niezbyt adnie pachnieli i we wszystko si wtrcali. Ale doskonale rozumiaa, co Tony czu. - Rob chce powstrzyma, pana Zetesa powiedziaa - Mamy pewien pomys i jeli uda nam si dotrze w pewne miejsce, otrzymamy pomoc. S tam ludzie, ktrym nie podoba si to, co dzieje si w Instytucie. - Czy oni pomog Marisol? Kaitlyn postanowia by z nim szczera. - Nie wiem. Ale jeli chcesz, moemy ich zapyta. Obiecuj. Tony pokiwa gow. Wysun rk z doni Kaitlyn i z roztargnieniem przetar oczy. - Nawet nie wiemy, kim oni s - powiedzia Rob. - Mylimy, e mieszkaj gdzie na pnocy i mniej wicej wiemy, jak to miejsce wyglda. Pewnie upynie troch czasu, zanim ich znajdziemy. Problem polega na tym, e nie wiemy, jak si tam dosta. - Nie - przerwa mu sarkastycznie Gabriel, po raz pierwszy zabierajc gos. - To nie jedyny problem. Jestemy spukani. I zdani na wasne siy.

Tony spojrza na niego i umiechn si krzywym, ale szczerym umiechem, jakby spodobao mu si bezporednie podejcie Gabriela. - Chcielimy porozmawia z twoimi rodzicami - zacza delikatnie Kaitlyn. - Nie moemy wrci do domu, bo tamci nas odnajd. Poza tym nasi rodzice i tak by tego nie zrozumieli. Tony pokrci gow. Wyglda przez okno, spogldajc na dobrze utrzymany ogrd. Zastanawia si. W kocu powiedzia: - To nie ma sensu. Tylko ich zdenerwujecie. - Ale... - Chodcie na zewntrz. Kaitlyn wymienia z przyjacimi spojrzenia. Byli zdumieni. Poszli za nim. W ogrodzie rosy upione o tej porze roku krzaki r. Za elazn bram znajdowa si dugi podjazd, na ktrym staa srebrno-niebieska furgonetka. - To furgonetka z Instytutu - powiedzia Lewis. Tony zatrzyma si i spojrza na samochd z zaoonymi rkami. Pokrci gow. - Nie, to samochd Marisol. Nalea do niej. Naley do niej - Przez chwil sta i patrzy, zatopiony w mylach, po czym nagle zwrci si do Kait: - Wecie go. - Co? - Przynios wam jeszcze inne rzeczy, piwory i takie tam. W garau mamy jaki stary namiot. Kaitlyn bya oszoomiona. - Ale... - Potrzebujecie kilku rzeczy na drog, co nie? Inaczej nie dacie sobie rady. - Odtrci wycignit rk Kaitlyn i cofn si, ale spojrza jej w oczy. - I bdziecie z nim walczy, z tym draniem, ktry skrzywdzi Marisol. Nikt inny tego nie zrobi. Nikt inny nie moe, bo eby zwalczy magi, potrzebna jest wieksza magia. Wecie samochd. Mia takie same oczy jak Marisol, pomylaa Kaitlyn. Ciemnobrzowe, niemal w odcieniu jego wosw. Czua, e zbiera jej si na pacz, ale wytrzymaa jego spojrzenie. - Dzikuj - powiedziaa cicho. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, by pomc Marisol pomylaa. Wiedziaa, e inni j syszeli, ale to bya jej osobna obietnica. - Lepiej ju jedcie, zanim wrci moja mama - poradzi Tony. Zabra Roba i Lewisa do garau. Kait, Anna i Gabriel ogldali furgonetk. - Jest idealna - szepna Kaitlyn, zagldajc do rodki. Jedzia tym samochodem do szkoy i z powrotem, ale nigdy tak naprawd mu si nie przyjrzaa. Teraz zauwaya, e jest w nim mnstwo przestrzeni. Z przodu byy dwa anatomiczne fotele, z tyu dwa dugie siedzenia, a midzy nimi duo miejsca. Nawet kiedy Tony zapakowa do rodka koce, piwory, poduszki, i tak zostao mnstwo miejsca. Ale luksusy, pomylaa Kaitlyn, dotykajc grubej, wypenionej puchem kodry. Tony zabra Gabriela i Roba do domu i da im swoje ubrania. Na koniec wyj z lodwki jedzenie i zapakowa je do papierowej torby. - Nie wystarczy wam na dugo, ale to zawsze co - powiedzia. - Dzikujemy - powtrzya Kait, gdy byli gotowi do drogi. Rob usiad na miejscu kierowcy, a Gabriel w fotelu obok. Anna i Lewis zajli miejsca na rodkowym siedzeniu, a Kaitlyn wyldowaa na samym tyle, daleko od Roba, ale to nie miao znaczenia. Pniej zamieni si miejscami. - Dorwijcie tylko tego Zetesa, OK? - powiedzia Tony, zatrzaskujc drzwi furgonetki. Sprbujemy, pomylaa Kait. Pomachaa mu rk, gdy Rob cofa samochd.

- Cay czas jed t ulic, a potem powiem ci, jak wrci na autostrad 880. - Lewis studiowa map Kalifornii, ktr da Tony. Gdy znaleli si na autostradzie, zamieni j na map Stanw Zjednoczonych. - Mamy ubrania, jedzenie i rzeczy do spania. I z ca pewnoci mamy transport. Rob rozsiad si wygodnie w fotelu i pieszczotliwie poklepa kierownic. - Tylko dokd jedziemy?

Rozdzia 5 Lepiej wyniemy si z Kalifornii - stwierdzi Gabriel.


Ale Rob si z nim nie zgadza. - Musimy si nad tym zastanowi, zanim zaczniemy na lepo jedzi w kko. Szukamy play, tak? W Kalifornii jest ich mnstwo... - Ale wiemy, e to nie Kalifornia - przerwaa mu Kait. - Obydwie z Ann jestemy tego pewne. - Koleanka, ktra siedziaa przed ni, pokiwaa gow. - I musimy wydosta si z tego stanu - powtrzy Gabriel - Tutaj gliny bd nas szuka. Jak dojedziemy do Oregonu, odetchniemy. Kaitlyn baa si, e Rob zacznie si kci, tylko po to, eby denerwowa Gabriela. Ale on wzruszy tylko ramionami i spokojnie powiedzia. - W porzdku. Lewis potrzsn map. - Najszybciej bdzie, jak pojedziemy autostrad midzystanow numer 5 - powiedzia. - Powiem ci, jak tam dojecha. Ale i tak nie dotrzemy do Oregonu przed zmierzchem. - Moemy si zmienia za kkiem - wtrcia si Kaitlyn. - I lepiej udawajmy, e jestemy na szkolnej wycieczce. Ludzi moe dziwi, e nastolatki podruj furgonetk po Stanach. W miar jak jechali, krajobraz si zmienia. Pocztkowo by beowy i paski, poronity trawami, a od czasu do czasu przy drodze pojawiay si szarofioletowe krzaki. Im dalejna pnoc, tym teren coraz bardziej stawa si grzysty, usiany nagimi lub ciemnozielonymi drzewami. Kait obserwowali wszystko okiem artysty, a w kocu signa po szkicownik. Czua si tak, jakby od dawna nie rysowaa, chocia od wczorajszej lekcji plastyki miny zaledwie dwadziecia cztery godziny. Ale wczorajszy dzie wydawa si teraz odlegy. Pastelowe kredki gadko rozprowadzay si po twardym papierze i Kaitlyn poczua, e si odpra. Tego wanie potrzebowaa. Szybkimi ruchami naszkicowaa ksztat odlegych gr, ktre udao jej si uchwyci, zanim krajobraz znowu si zmieni. Dlatego wanie lubia pastele - moga szybko narysowa to, co j zainspirowao. Pynnymi, energicznymi pocigniciami rki wypenia kontury i po paru minutach rysunek by gotowy. Odwrcia kartk i signa po chodniejsze barwy, w odcieniu bladoniebieskim i fioletoworowym. Moe jeszcze odrobin jaskrawozielonego i niebieskofioletowego. Pod jej palcami powstawa rysunek, a ona nie bya tego wiadoma. W takich chwilach Kaitlyn pozwalaa palcom rysowa, a sama zaczynaa rozmyla. Jej myli podryfoway w kierunku Gabriela.

Bdzie musiaa z nim porozmawia, i to wkrtce. Jak tylko znajd si na osobnoci. Co byo nie tak. Musiaa si dowiedzie co... Ze zdumieniem spojrzaa na swj rysunek. Gabriel. Nie. Czarno-biay portret, ktry zawsze sobie wyobraaa, ale posta wyaniajca si z gstej sieci kolorowych kresek. Ale bez wtpienia to by Gabriel... A na samym rodku czoa znajdowao si jego trzecie oko, ktre lnio zimnym niebieskim blaskiem. Oko spogldao na ni gronie i Kaitlyn nagle poczua, e robi jej si sabo. Jakby za chwil miaa wpa do rysunku. Zrobia gwatowny ruch i to wraenie natychmiast zniknli ale poczua na karku chodny dreszcz. Przesta, powiedziaa sobie. Rysowanie trzeciego oka nie byo niczym nadzwyczajnym. W kocu Gabriel te mia nadprzyrodzone zdolnoci, prawda? To tylko metafora. Przecie niedawno narysowaa siebie z trzecim okiem na czole. Ale to jej wcale nie przekonao. Gboko w rodku Kaitlyn czua, e rysunek przepowiada co zego. Kait, co si dzieje? - usyszaa w gowie gos Roba. Podniosa wzrok znad mozaiki kolorw i zauwaya, e wszyscy jej si przygldaj. Gabriel odwrci si z przedniego siedzenia. Anna i Lewis patrzyli na ni ze swojego fotela. W lusterku dostrzega te zmartwione spojrzenie Roba. Kiedy rysowaa, zupenie zapomniaa o obecnoci innych osb. Ale widzc ich zatroskane miny, zrozumiaa, e nie syszeli jej myli, a jedynie wyczuli jej niepokj To ciekawe, podpowiedzia jej umys. A wic rysowanie pomaga mi ukry myli. A moe po prostu trzeba si skoncentrowa. Nic takiego. To tylko rysunek, powiedziaa Robowi. Poczua jego niepokj. - Jakie przeczucie? - zapyta na gos. - Nie, nie wiem. - Trudno byo jej skama. - Cokolwiek to jest, nie chc teraz o tym rozmawia. Nie teraz, kiedy Gabriel sysza kade jej sowo, a Anna I Lewis przygldali si jej uwanie. Byby wcieky, e naruszya jego prywatno, a reszta wpadaby w panik. Nie, najpierw musiaa porozmawia z nim na osobnoci. Rob by sfrustrowany. Wyczuwa, e co przed nim ukrywa, ale nie wiedzia co, a Anna patrzya na ni pytajcym wzrokiem. Najwysza pora zmieni temat. - Moe powinnimy si zatrzyma i zmieni kierowc? - zapytaa. Lewis umiechn si szeroko. - Poczekajmy jeszcze chwil, to staniemy w Olive Pia. Jaki czas temu widziaem ogoszenie o darmowych oliwkach. - Najwyraniej jestemy w krainie oliwek - powiedziaa Kait, zadowolona ze zmiany tematu. - Wszdzie widz gaje oliwne. Buzia jej si nie zamykaa. W kocu si zatrzymali, po czym nastpi skomplikowany proces wyboru oliwek. Byy oliwki o smaku chilli, oliwki cajun, oliwki teksaskie, oliwki z gbokiego poudnia i zanim wrcili do samochodu, wszyscy zdyli zapomnie, o co j pytali. Gabriel usiad za kkiem, a Rob usadowi si z tyu obok Kait, ktra si do niego przytulia. - Wszystko w porzdku? - zapyta cichym gosem, tak by inni nie syszeli. Kaitlyn pokiwaa gow, unikajc jego wzroku. Nie chciaa mie przed nim tajemnic, ale baa si naruszy kruch rwnowag pomidzy nim a Gabrielem.

- Jestem po prostu zmczona. - Odechciao jej si rysowa, pomimo e na horyzoncie pojawia si przepikna gra, ze szczytem pokrytym niegiem i poprzecinanym czarnymi skaami. - Mount Shasta - poinformowa Lewis. Mijali falujce wzgrza i wyschnite rzeki. Monotonna jazda i szum silnika dziaay na ni usypiajco. Kait opara gow na ramieniu Roba i zamkna oczy. Nagle poczua dreszcz i natychmiast si obudzia. To dziw ne, zrobio si bardzo zimno. Wrcz lodowato. Czua si tak, jakby nage wesza do chodni. Sennym wzrokiem rozejrzaa si wok. Mount Shasta zostaa daleko w tyle. W blasku zachodzcego soca lnia jak ogromny czerwony klejnot, a niebo miao ponury fioletoworowy odcie. Nagle na przednim siedzeniu pokazaa si czarna gowa piny. - Gabrielu, wycz klimatyzacj - poprosia bagalnym tonem. - Jest wyczona. - Ale tu jest zimno - jkna Kait i ponownie zadraa. Rob, ktry te si trzs, obj j ramieniem. - Faktycznie - zgodzi si. - Nie zajechalimy a tak daleko na pnoc. Czy to normalne, Lewisie? Lewis nic nie odpowiedzia. Kait zauwaya, e Anna dziwnie mu si przyglda, i zdaa sobie spraw, e nie syszy jego myli. - pi? - zapytaa Ann. - Ma otwarte oczy. Kaitlyn poczua, e serce zaczyna jej szybciej bi. Lewisie? - pomylaa, prbujc si z nim poczy. Nie. - Co si dzieje? - zapytaa na gos, gdy Rob wypuci j z obj i nachyli si do przodu, by spojrze na twarz kolegi. Miaa ze przeczucia, bardzo ze przeczucia. Dziao si co dziwnego. Powietrze byo nie tylko zimne, ale i naadowane elektrycznoci. A wok unosi si dziwny zapach, jak z kanalizacji. Nagle, na tle cichego warkotu silnika, Kaitlyn usyszaa dziwny dwik. Ostry, sodki, o pojedynczej nucie, jakby kto wilgotnym palcem przejecha po brzegu krysztaowego pucharu. Dwik zawis w powietrzu. - Co si do diaba dzieje? - zapyta Rob, potrzsajc Lewisem. W tym samym momencie Gabriel warkn z przodu. - Co wy tam wyprawiacie? - My nic nie robimy! - krzykna Kait, ale Lewis nagle podskoczy do gry i rzuci si na puste siedzenie obok Gabriela. Zacz wymachiwa w powietrzu rkami i caym ciaem uderzy w Gabriela, ktry zakl, prbujc utrzyma kierownic. Samochd gwatownie skrci. - Wyno si std! Zabierzcie go! - wrzasn Gabriel. - Nic nie widz... Rob przecisn si do przodu i prbowa odcign Lewisa. Furgonetka gwatownie skrcia i wpada w polizg. Kaitlyn chwycia si za oparcie fotela i zamara. - Przesta! - Zdenerwowa si Rob. Wracaj tu! Tam nic nie ma! Ale Lewis nie przestawa walczy, a nagle, zupenie nieoczekiwanie, jego ciao zrobio si wiotkie i oboje z Robem polecieli do tyu, jak korek wystrzelony z butelki. Wpadli na Ann, a potem caa trjka zsuna si na podog. - Hej, co si dzieje? Przystawiasz si do mnie czy jak? - zapyta Lewis. - Pucie mnie.

Powiedzia to swoim zwyczajnym, monotonnym gosem Wydawa si nieco zdumiony, ale poza tym wyglda zupenie normalnie. Rob usiad i bacznie mu si przyglda. Gabriel wreszcie wyprowadzi samochd na prost i rzuci Lewisowi gniewne spojrzenie. - Ty walnity dupku! - krzykn. - Co to miao by? - Ja? Ja nic nie zrobiem. To Rob mnie zapa. - Lewis rozejrza si wok, a na jego twarzy malowao si szczere zdumienie. - Naprawd nic nie pamitasz? - zapytaa Kaitlyn. Ale patrzc na wyraz jego twarzy i czujc jego obecno w sieci, wiedziaa, e nie. - Podskoczye do gry i nagle znalaze si nu przednim siedzeniu - powiedziaa, kiwajc gow. - Ale tam nic nie byo. - Aha... - Wida byo, e zaczyna sobie co przypomina, Wydawa si zmieszany. Wiecie, chyba co mi si nio. Nie pamitam co, ale wydawao mi si, e kto tam siedzi, jaka biaa posta. I wiedziaem, e musz go dopa... - Urwa. Ponownie rozejrza si wok i wzruszy ramionami. - Co mu si nio - powiedzia z oburzeniem Gabriel. - Nastpnym razem zachowaj swoje sny dla siebie. Sen? - pomylaa Kaitlyn. Nie. To nie miao sensu. To nie wyjaniao wszystkiego. Dlaczego Lewis nagle zacz mie sny, przez ktre atakowa ludzi? A co z tym zimnem? Znikno rwnie szybko, jak si pojawio. Teraz temperatura bya normalna. I ten zapach, i dwik... Wszyscy jestemy zmczeni. Usyszaa w gowie cichy gos Anny, ktry przypomnia jej, e nie zabezpieczya swoich myli. Nie tyle zmczeni, ile wyczerpani. Do tego dochodzi stres, czasami objawia si na rne sposoby. - Moe nam wszystkim co si nio - zamia si Rob. - Moe i tak - zgodzia si Kait. Na razie postanowia odsun od siebie dalsze wtpliwoci. Lewis najwyraniej uwierzy we wasn histori, a Anna i Rob uwierzyli jemu. Nie byo czasu duej tego dry. Poczekamy i zobaczymy, co si wydarzy, powiedziaa sobie. Usiada wygodnie w fotelu, a Rob zaj miejsce przy niej. wiato gaso w taki sposb, e czua si tak, jakby miaa na sobie okulary przeciwsoneczne. Na zachodnim niebie pojawiy si ogromne winiowe chmury. - Nie powinnimy si zatrzyma? - zapyta Rob, zerkajc w ciemnociach na zegarek. Gabriel wczy przednie wiata. - Wci jestemy w Kalifornii. Zatrzymamy si, jak dotrzemy do Oregonu. Niebo zrobio si szare, a potem czarne. Na przeciwnym pasie autostrady co i rusz pojawiay si jaskrawe wiata mijanych ciarwek. Gdy wreszcie dotarli do znaku z napisem Witamy w Oregonie", bya prawie sma. Jechali dalej i zatrzymali si dopiero na parkingu, gdzie zjedli kolacj. Siedzieli na chodnej, ciemnej trawie przy samochodzie. Kolacja skadaa si z kanapek z masem orzechowym i jabek, ktre wycignli z torby od Tony'ego. Na deser byy winiowe pastylki na gardo, ktre Lewis znalaz w schowku w samochodzie, i ostatnie darmowe oliwki cajun. - Moemy tu zosta na noc - powiedzia Rob, rozgldajc si po niemal opustoszaym parkingu. Na autostradzie nie byo wiele samochodw. - Nikt nie powinien nam tu przeszkadza. Kait odkrya, e wzia past do zbw, ale zapomniaa szczoteczki. W azience wytara zby kawakiem bawenianej koszulki. Wszyscy chcieli pooy si wczenie spa.

- Ale jak to zrobimy? - zapytaa Kaitlyn, gdy wrcia. Zdaa sobie spraw jak ciko bdzie caej pitce spa w samochodzie. Nagle furgonetka przestaa jej si wydawa taka przestronna. - Gdzie my si wszyscy zmiecimy? - Tylne siedzenie si rozkada - zauway Rob. Razem z Lewisem otworzyli tylne drzwi i zaczli majstrowa przy fotelu. - Widzisz, mamy ko. Tu jest miejsce dla dwch osb. Kto inny moe spa na rodkowym siedzeniu, a fotele z przodu te si rozkadaj. - Ja mog spa na ktrym z nich - powiedzia Lewis - Chyba e kto ma ochot spa ze mn z tyu? - Spojrza z nadziej na Ann i Kait. - Dziewczyny mog spa z tyu - stwierdzi Rob. Anna popatrzya na niego, a jej ciemne oczy si miay. - O, nie... Myl, e ty i Kaitlyn powinnicie i do tyu, ja przepi si na rodkowym fotelu. - A ja bd spa na dworze - oznajmi szorstko Gabriel i zacz siga po piwr. Sztylety i potuczone szko, tyle wyczua. Nawet nie zdaya z Robem zareagowa na propozycj Anny. Kaitlyn lubia spa blisko Roba, czua si wtedy bezpiecznie. I wiedziaa, e Rob te lubi mie j przy sobie, bo wtedy nie musi si o ni martwi. - Tak bdzie wygodniej - zacza, ale Gabriel uciszy j jednym spojrzeniem. W wietle samochodu wydawa si blady i spity. - Posuchaj, to chyba nie najlepszy pomys, eby spa na dworze. - Rob agodzi sytuacj. Gabriel przeszy go wzrokiem. - Sam potrafi si o siebie troszczy - rzuci, obnaajc przy tym zby. I wyszed z samochodu. Kaitlyn pomoga Robowi rozoy koce, odruchowo ukrywajc przed innymi swoje myli. Nadal nie miaa okazji porozmawia z Gabrielem na osobnoci. C, bdzie musiaa co wymyli i to szybko. Z tyu furgonetki byo ciasno i troch duszno, jak w przedziale pocigu, pomylaa Kaitlyn. Ale nie miaa nic przeciwko temu, by gniedzi si tam razem z Robem. By ciepy i mio byo si do niego przytuli. Czua si bezpiecznie. Po raz pierwszy zostali sami, ale Kaitlyn bya bardzo zmczona, a powieki miaa cikie jak z oowiu. Tym razem w dotyku Roba nie byo zotych iskierek, ale bi od niego spokojny blask, przy ktrym czua si bezpiecznie. - Kocham ci - wymruczaa sennie i pocaowaa go. Pocaunek by sodki i jeszcze mocniej do niego przywara. Kocham ci, pomyla Rob. W swoich mylach zawiera i caego siebie. By jak ciepy soneczny blask, z odrobin siy, przywodzi na myl wylegujce si na sawannie lwy. By te uparty jak osio, ale za bardzo troszczy si o innych, by pozwoli, by ta cecha go zdominowaa. I nie obchodzio go to, e inni syszeli, jak mwi, e j kocha. Zwyczajny szept byby bardziej intymny ni telepatia. Kaitlyn wyczua rozbawienie i lekk zazdro Lewisa i spokojn aprobat Anny. Ale z zewntrz poczua wcieko i gorycz Gabriela. I gniew, ktry j przerazi. Czuje si oszukany, pomylaa, jeszcze mocniej przytulajc si do Roba. Ale to nie tak, nigdy nie daam mu najmniejszego sygnau, by myla, e... Musimy jako przerwa to poczenie, powiedzia sztywno Rob. Owszem, przydaje si, ale nie moe by tak, ze wszyscy mog ledzi twoje myli, nawet wtedy gdy tego nie chcesz... - Rob, nie dranij go - wyszeptaa Kait. Rob nadawa gono i wyranie, a Gabriel z kad minut robi si coraz bardziej wcieky. Byli jak krzemie i elazo, cay czas midzy nimi iskrzyo. Od pocztku mwiem, ze musimy si tego pozby, odezwa si zza samochodu Gabriel. znam przynajmniej jeden sposb, jak to zrobi.

Chodzio mu o to, e jedno z nich musiao umrze. A wic do tego ju doszo. Gabriel znowu zacz im grozi i zachowywa si tak, jakby ich wszystkich nienawidzi. - Daj spokj - sykna Kait, zanim Rob zdy cokolwiek odpowiedzie. - Prosz ci, Rob, daj spokj. Jestem taka zmczona. - Ze zdumieniem odkrya, e zbiera jej si na pacz. Rob od razu zapomnia o ktni i odwrci si od Gabriela w mylach. Znajdziemy jaki sposb, by przerwa poczeniu obieca Kaitlyn. Ludzie z biaego domu nam pomog. A jeli nie sam co wymyl. - Tak - wymruczaa Kaitlyn, zamykajc oczy. Rob trzyma j mocno w ramionach, a ona mu wierzya, tak jak uwierzya w niego od samego pocztku. Nic nie moga na to poradzi. Rob sprawia, e ludzie mu wierzyli. - pij, Kait - wyszepta i Kaitlyn bez obaw zapada w ciemno. Dopki jeste ze mn, niczego si nie boj, pomylaa. Ostatni rzecz, jak syszaa, zanim na dobre zapada w sen, by odlegy szept Anny. - Ciekawe, czy znowu przyni nam si ten sen?

Gabriel nie przestawa si wierci w piworze. Pod spodem bya tylko trawa, ale czu si tak, jakby lea na korzeniach albo kociach. Upiorna myl. Koci umarych. Moe tych, ktrych sam zabi. To przynajmniej byoby sprawiedliwe. Chocia nikomu by si do tego nie przyzna, Gabriel wierzy w sprawiedliwo. Nie eby aowa tego faceta w Stockton. Tego, ktry by gotw zastrzeli go za pi dolarw, ktre mia w kieszeni jeansw. By cakiem zadowolony, e akurat tego kolesia wysa mi diaba. Ale to byo jego drugie morderstwo. Pierwsze nie byo zamierzone, kiedy silniejszy umys poczy si ze sabszymi. On by silny, a Iris, sodka Iris, saba jak maa biaa myszka, delikatny kwiat. Wchon ca jej yciow energi, jakby kto nagle przeci jej ttnic. A on... ...nie by w stanie tego powstrzyma. Dopki nie byo po wszystkim, a ona leaa w jego ramionach bez ruchu, z sin twarz i rozchylonymi ustami. Gabriel poczu, e zrobi si sztywny. Wpatrywa si w nieskoczony mrok wieczornego nieba, zaciskajc pici i oblewajc si potem. Umarbym, gdyby to mogo przywrci jej ycie, pomyla z nag jasnoci. Zamienibym si z ni miejscami. Moje miejsce jest w piekle, tam gdzie tego kolesia, ale Iris powinna y. To dziwne, ale nie pamita jej twarzy. Pamita, e j kocha, ale nie pamita, jak wygldaa, oprcz tego, e zawsze miaa szeroko otwarte oczy, bezbronne jak oczy sarny. I nie mg zaj jej miejsca. To nie byo takie proste. Tak atwo mu nie pjdzie. Nie, on musia lee teraz na trawie, ktra przypominaa koci, i rozmyla o kolejnych morderstwach, ktre niewtpliwie popeni. Nie mia innego wyjcia. Nie zabi tamtej dziewczyny z Oakland, tej laski z tatuaem, przynajmniej niezupenie. Zostawi j w ciemnej alejce, wyssawszy z niej niemal wszystkie siy yciowe. Ale powinna y. Ale dzisiejszego wieczoru... gd by silniejszy. Tego si nie spodziewa. Ju od kilku godzin gd nie dawa mu spokoju. Poczu si jak popkana, wysuszona ziemia i nie mg tego duej unie. Ledwo mg si powstrzyma, by nie rzuci si na Kesllera, ktry nieustannie promieniowa energi, niczym latarnia morska albo byszczca na niebie gwiazda. Pokusa bya zbyt silna, szczeglnie w chwilach, gdy Kessler stawa si denerwujcy, czyli waciwie cay czas.

Nie. Nie mg ruszy nikogo z wasnej grupy. Poza tym, e by si zdradzi, byoby to po prostu niegrzeczne. Niegrzeczne. Nieuprzejme. I ze, wyszeptaa jaka czstka jego umysu. Zamknij si, powiedzia Gabriel. Jednym pynnym ruchem wydosta si ze piwora. Skoro cudowny chopiec byt poza jego zasigiem, bdzie musia wybra si na polowanie gdzie indziej. Gabriel wyczu, e wszyscy jego towarzysze pi. Zajrza przez okna furgonetki, ale nic nie zauway. Nikt nie bdzie za nim tskni. Rozejrza si wok, by pod gwiedzistym niebem poszuka kogo, kto zaspokoi jego gd.

Rozdzia 6 Kaitlyn czua, jak napieraj na ni jacy ludzie. Wygldu tak, jakby kto narysowa
ich owkiem. Byli monochromatyczni, odessani z jakichkolwiek kolorw. Kolejn rzecz jak zauwaya, byo to, e byli li. Nie miaa pojcia, skd to wiedziaa, ale to byo dla niej oczywiste. Mieli niewyrane twarze i rozmazane kontury, jakby z niesamowit prdkoci przemieszczali si w t i z powrotem, albo w jaki sposb zaburzyli jej zdolno widzenia. To obcy, pomylaa z rozpacz. Mae szare ludziki z latajcego spodka. A potem zobaczya bia posta Lewisa. Serce walio jej z caych si i nie moga zapa tchu. Chciaa krzycze, ale nie moga. Nie wiedziaa nawet, czy to by sen, czy jawa, ale bya cakowicie sparaliowana. Gdybym tylko moga si ruszy, wiedziaabym co zrobi. Mogabym si ich pozby... Tak naprawd miaa ochot kopa i macha rkami, aby si przekona, czy obraz by prawdziwy. Ale nie bya w stanie nawet unie kolana. Postacie napieray na ni z kadej strony Byo w nich co dziwnego. Kiedy spojrzaa na ktr z nich, ta natychmiast zbliaa si w jej stron, ale caa grupa nie ruszaa si z miejsca. Wszyscy patrzyli na ni niewzruszonym, pustym wzrokiem, ktry by jeszcze gorszy ni jawna wrogo. Zaczli si coraz bardziej pochyla, coraz bardziej do niej ublia... Gwatownie uniosa do gry rk. Wydawao jej si, e szybko si porusza, ale tak naprawd jej rka uniosa si powoli i sennie w stron otaczajcych j postaci. Otara si o jedn z monochromatycznych twarzy i poczua na skrze nagy chd. Lodowate powietrze... Postacie znikny.

Kait leaa na plecach, mrugajc. Teraz jej oczy byy szeroko otwarte. Wpatrywaa si w mrok, tak czarny, jak ten, ktry miaa pod zamknitymi powiekami. Jedyn rzecz, ktr widziaa, by niewyrany zarys wasnej rki, uniesionej w chodnym powietrzu. Byo bardzo zimno. Kiedy Lewis mia swj sen, temperatura rwnie spada. Nie wierz, e to by sen, pomylaa Kaitlyn. Ale w takim razie co? Przeczucie? Lewis nigdy nie mia przeczu. Zajmowa si psychokinez. Potrafi przesuwa przedmioty za pomoc swojego umysu. Cokolwiek to byo, zrobio jej si niedobrze. W rodku poczua niepokj i nie moga duej lee. Bya przytoczona, pieky j oczy, a cae jej ciao wibrowao od nagromadzonej adrenaliny. Rob lea spokojnie obok, oddychajc rytmicznie. Spa. Kaitlyn nie chciaa go budzi, potrzebowa odpoczynku. Lewis i Anna rwnie spali, czua to w sieci. A Gabriel, tam na zewntrz? Kait prbowaa nawiza z nim kontakt, robic co, czego nie byaby w stanie wytumaczy nikomu innemu. Prbowaa wyczu, co robi Gabriel, I wtedy ze zdumieniem odkrya... e go nie ma. Przynajmniej ani w pobliu furgonetki, gdzie znajdowa si wczeniej. Wyczuwaa jego obecno gdzie dalej, ale nie wiedziaa gdzie i nie potrafia okreli, co robi. wietnie. Dobrze. Z nag determinacj Kaitlyn uniosa do gry nogi i centymetr po centymetrze zsuna z siebie koc. Ponownie powoli usiada, a potem wstaa i zacza si przesuwa W kierunku drzwi. Mina Ann, ktra zwina si w kbek na rodkowym fotelu, z twarz zakryt ciemnymi wosami. Fotel Lewisa by tak mocno odchylony do tyu, e musiaa sign rk pod spd, by dosign klamki. Po chwili drzwi otworzyy si z lekkim trzaskiem. Kaitlyn poczua, e wszyscy si poruszyli, ale po chwili znowu zrobio ci cicho. Wyskoczya lekko z samochodu i delikatnie zamkna drzwi. A teraz znajdzie Gabriela. Przynajmniej pozytywnie wykorzysta nagromadzon energi. Chciaa z nim porozmawia i zapyta o to dziwne uczucie, ktre u niego wyczua, i co robi zeszej nocy. To bya doskonaa okazja. Wszyscy pozostali spali, bd wic mogli spokojnie porozmawia. A jeli jemu si to nie spodoba, to trudno. Kaitlyn bya ostro nakrcona i gotowa do walki. Odesza od furgonetki i rozejrzaa si po parkingu. Poza wiatem z azienek wok panowa mrok. Na parkingu stay tylko trzy samochody. Zniszczony volkswagen bug, chevy z niskim zawieszeniem i biay cadillac. I ani ladu Gabriela. Kaitlyn nie moga wyczu, gdzie on jest. Przez chwil wpatrywaa si w otaczajcy j mrok, po czym wzruszya ramionami i ruszya przed siebie. Musia tu gdzie by. Na tyle daleko, e nie moga go wyczu. Jakby mieszka w prywatnej fortecy. C, bdzie musiaa mu pewne rzeczy wyjani. By czci nich i nie mg si tego duej wypiera. I nie powinien wczy si sam w ciemnociach. Kaitlyn mina buga i chevy. Zauwaya, e oregoskie rejestracji ozdobione byy rysunkiem gr. Mina cadillaca i si zawahaa Przed ni bya tylko ciemna noc. To tam... Instynkt podpowiada jej, e musi i do przodu, Jeeli czegokolwiek nauczya si ostatnio, to wanie tego, by ufa swoim instynktom. Ale miejsce wydawao si opustoszae, a ksiyc dopiero zaczyna wschodzi, rozwietlajc bladym wiatem mrok. Przygotowujc si na najgorsze, ostronie ruszya do przodu i zesza z chodnika. cieka prowadzia w d w stron pojedyczej kpy drzew. Kait widziaa ich gazie na tle czarnego wieczornego nieba. Byo bardzo cicho i poczua, e dostaje gsiej skrki. To akurat nie byo zaskakujce. W Oregonie byo chodniej ni w Kalifornii. To po prostu chodne wieczorne powietrze.

Ale gdzie by Gabriel? Ruszya na olep w stron drzew, chocia wiedziaa, e Gabriel nie jest typem, ktry przesiaduje pod drzewami. Moe tym razem jej instynkt zawid? W porzdku, dojdzie tylko do tego pierwszego drzewa. Jej oczy przyzwyczaiy si ju do ciemnoci. A potem wrci z powrotem. Bya ju do daleko od furgonetki i ledwo wyczuwaa Roba, Lewisa i Ann. Wiedziaa, e nie zdoa si z nimi porozumie. Jestem naprawd sama, pomylaa. To by jedyny sposb, by uwolni si od reszty. Moe dlatego Gabriel znika w nocy? To akurat moga zrozumie. Chcia si zdystansowa. Zanim dotara do drzewa, prawie w to uwierzya. Ale to, co tam odkrya, zaatakowao wszystkie jej zmysy. Jej oczy uchwyciy lekki ruch i syk urywanego oddechu. Jej oczy dobiegy ukryty za drzewem ksztat. Poczua poruszenie i bysk, jakby nagle znalaza si na polu naadowanym energi. Ale nie moga uwierzy w to, co widziaa. Okrya drzewo I podesza bliej, czujc, e serce wali jej z caych si. Ksztat, ktry dostrzega w blasku ksiyca, przypomina romantyczny obraz Romea i Julii. Klczcy chopiec trzyma w ramionach wiotkie ciao dziewczyny. Ale jego szybki, dyszcy oddech przypomina sapanie zwierzcia. To, co wyczua, byo dzikie. To by gd. Prosz, nie, pomylaa Kaitlyn. Czua, e zaczyna si trz. Niekontrolowane drgawki rozeszy si po caym jej ciele. Boe, bagam, nie chc tego widzie... Ale wtedy chopak unis do gry gow i nie moga ju duej zaprzecza. To by Gabriel. Trzyma w ramionach dziewczyn, ktra bya albo nieprzytomna, albo martwa. Spojrza Kaitlyn prosto w oczy. Widziaa na jego twarzy osupienie i usyszaa huk. Mury, ktrymi si otacza, runy. Zupenie go zaskoczya i nagle poczua to samo, co on. Wszystko, co on odczuwa. Wszystko, czego w tym momencie dowiadcza. - Gabrielu - westchna na gos. Gd, odpowiedzia. Czua to bardzo wyranie. Gd i desperacj. Nieznony, przeraajcy bl i obietnic ulgi w postaci dziewczyny, ktr trzyma w ramionach. Dziewczyny, ktra nie bya martwa, ale otpiaa. I pena yciowej energii. Chi, jak mwi Lewis. - Gabrielu - zacza znowu. Nogi jej dray i czua, e za chwil runie na ziemi. Bya cakowicie pochonita tym, co on czu, jego godem. - Odejd std - powiedzia Gabriel zachrypnitym gosem. Bya zdumiona, e w ogle by w stanie mwi. W tym momencie nie wydawa si zbyt rozsdny. Nie przypomina w tej chwili Gabriela, a raczej rekina albo wygodzonego wilka. By jak zdesperowany, bezwzgldny myliwy, gotowy zabi swoj ofiar. Uciekaj, podpowiada jej umys. On jest gotowy zabi, i to moesz by rwnie dobrze ty, jak i tamta dziewczyna. Nie bd gupia, uciekaj... - Gabrielu, posuchaj mnie. Nic ci nie zrobi. - Gos jej si ama, ale zdoaa wycign do niego rce. - Rozumiem. Czuje to co ty. Ale musi by jaki inny sposb. - Wyno si std - warkn Gabriel. Nie zwracajc uwagi na wzbierajce w niej mdoci. Kaitlyn podesza bliej. Myl, mwia gorczkowo do siebie. Myl, zachowuj si racjonalnie, bo on nie potrafi. Gabriel odsoni zby i mocniej przycisn dziewczyn, jakby chroni swoj zdobycz przed intruzem. - Ani kroku dalej - sykn. - Chodzi o energi, prawda? - Kaitlyn osuna si na kolana. Znajdowaa si teraz na wysokoci jego twarzy i pomylaa, e jego oczy przypominaj dwa otwarte okna, za ktrymi rozpocieraa si ciemno. - Potrzebujesz energii. Czuj to. Wiem, jak bardzo to boli.

- Nic nie wiesz! Wyno si, zanim naprawd co ci si stanie - Wyda z siebie udrczony jk, ale zaraz potem si uspokoi. Na jego twarzy pojawi si ponury spokj, a oczy mia czarne jak ld. Kaitlyn poczua, e jest zdeterminowany. Gabriel ca uwag skupi na lecej w jego ramionach dziewczynie. Miaa mikkie krcone wosy, w odcieniu ciemnego blondu albo jasnobrzowe, zauwaya Kaitlyn. Wygldaa bardzo spokojnie. Gabriel musia oguszy j umysem. Przechyli na bok gow dziewczyny, odgarniajc z szyi potargane loki. Kaitlyn patrzya na niego z przeraeniem, obserwujc jego chodne, wolne ruchy. - To tutaj - szepn Gabriel, dotykajc karku nieznajomej, w miejscu, ktre znajdowao si w grnej czci krgosupa. - tutaj znajduje si punkt transferowy. To najlepsze miejsce do pobierania energii. Jak chcesz, moesz zosta i popatrze. Jego gos przypomina arktyczny wiatr, a poczenie z nim zibio j jak ld. Spoglda na kark dziewczyny z godnym wyrazem twarzy. Zmruy oczy i rozchyli usta. I nagle na oczach Kait pochyli si i zbliy usta do szyi dziewczyny. Nie! Kait nie zdawaa sobie sprawy z tego, co robi. Ale rzucia si do przodu, pokonujc niewielki dystans, ktry dzieli j od Gabriela. Prbowaa ich rozdzieli, kadc jedn rk na jej szyi, drug na twarzy Gabriela. Poczua na doni jego usta i zby. Nie wtrcaj si! Jego krzyk by tak potny, e wstrzsn caym jej ciaem. Ale nie pucia go. Daj mi j! - krzykn. Kaitlyn zrobio si ciemno przed oczami. Nic nie widziaa i nic nie czua, z wyjtkiem wszechogarniajcego gniewu i godu Gabriela. Wyglda jak warczce zwierz, a ona z nim walczya. I przegrywaa. Bya sabsza, zarwno fizycznie, jak i psychicznie, a on by bezwzgldny. Wydar jej dziewczyn, a jego umys przypomina czarn otcha. By gotowy na konsumpcj. Nie, Gabrielu, pomylaa Kaitlyn... i pocaowaa go. Taki by w kadym razie efekt jej gwatownego ruchu. Chciaa zrobi co innego i dotkn jego czoa, tak jak robi Rob, gdy przesya jej uzdrawiajc energi. Ale gdy poczua jego usta na swoich, przeya szok i dopiero po chwili zdoali si cofn i przybra odpowiedni pozycj. Gabriel by rwnie oszoomiony i zamar w miejscu. Wydawa si zbyt zdumiony, by z ni walczy albo j odepchn. Siedzia jak sparaliowany, a Kaitlyn zamkna oczy, chwycia go za ramiona i dotkna jego czoa. Och. Ten zwyky dotyk, skra przy skrze, trzecie oko przy trzecim oku, wywoa najwiksze zdumienie. Kaitlyn poczua si tak, jakby porazi j prd, jakby zetkny si dwie kocwki elektrycznych kabli, przeszywajc jej ciao gwatownym dreszczem. Och, pomylaa, och... To, co poczua, byo przeraajce i oszaamiajce, a pocztkowo rwnie bolesne. Jakby co rozrywao j na kawaki, a kto co by z niej wydziera. Jak przez mg przypomniaa sobie sowa Gabriela, ktry kiedy powiedzia, e ludzie boja si go, sdzc, e on skradnie im dusze. Tak si wanie czuli. Ale jednoczenie to byo fascynujce, jakby porwa j prd, ktremu nie bya w stanie si oprze. Musiaa si podda. Chciaa mu pomc, pomylaa t czstk umysu, ktra bya jeszcze w stanie myle. Wic mu pom. Daj mu to, czego potrzebuje. Kaitlyn poczua nage szarpnicie, a potem gwatowny wybuch, jakby napicie rozerwao w niej jak tam. Caa si trzsa.

Cay czas odczuwaa bl, ale teraz byo to niemal przyjemne. Jakby wyrzucia z siebie co bolesnego, co co j blokowao. Kait dostaa ju kiedy energi, kiedy Rob przekazywa swoj uzdrawiajc moc, gdy bya wykoczona. Ale sam nigdy jej nie przekazaa, nie na tak skal. Teraz poczua gwatown fal energii, ktra pyna od niej do Gabriela, przypominajc deszcz zotych iskierek. I czua, e Gabriel zaczyna reagowa, zachannie i z wdzicznoci spijajc jej nektar. Jego wewntrzny mrok rozwietli zoty blask. To ycie, Kaitlyn pomylaa jak przez mg. Tak naprawd daje mu ycie. On tego potrzebuje, inaczej umrze. A potem pomylaa: czy tak wanie czuj si uzdrowiciele? Nic dziwnego, e Robowi sprawiao to przyjemno. Tego nie da si z niczym porwna z niczym... Szczeglnie, jeeli chcemy komu pomc. Ale tak naprawd nie bya w stanie myle. Daa si ponie chwili, czujc, jak Gabriel powoli zaspokaja swj gd, a trawicy go ogie stygnie. Czua te jego zdumienie i zachwyt. Zaczyna ju bardziej przypomina siebie, a nie zwierz. Jak wtedy, kiedy prbowa ochroni j przed krysztaem pana Zetesa, jak wtedy, gdy ze zami w oczach opowiada o swojej przeszoci. Kaitlyn zdaa sobie spraw, e raz jeszcze udao si przeama jego bariery. Zobaczya w nim to, co ukrywa przed wiatem. Jest jako inaczej. To by niemal szept, ale i tak porazi Kaitlyn swoj moc. Swoj si. Czua jego zdumienie, wdziczno i co na ksztat podziwu. Gdy zabieraem energi wczoraj w nocy... byo inaczej, nie tak jak teraz. Kait wiedziaa, o czym mwi. Zobaczya dziewczyn, ktr wczoraj pozna, jej potargane wosy i tatua z jednorocem. I poczua jej strach, niepokj i niech. Ona tego nie chciaa, powiedziaa Kaitlyn. Zmusie j, ona nie chciaa ci pomoc. A ja chc. Dlaczego? Kait poczua si tak, jakby kto j uderzy. Zacisn rce na jej ramionach. Zupenie zapomniaa o swoim fizycznym ciele teraz zdaa sobie spraw, e oboje kurczowo si siebie podtrzymuj, zetknici punktem transferowym. Dziewczyna o krconych wosach, jego najnowsza ofiara, leaa odepchnita na ziemi. Dlaczego? - powtrzy agresywnie Gabriel, dajc odpowiedzi. Bo mi na tobie zaley! - krzykna Kaitlyn. Pynca midzy nimi energia nie bya ju tak silna, ale Kait wci czul, jak przepywa. Gdzie w oddali wyczua zbliajce si zawroty gowy i poczucie saboci. Zignorowaa to. Bo martwi si o ciebie, bo... Nagle bez adnego ostrzeenia Gabriel si odsun. Cokolwiek Kaitlyn chciaa powiedzie, ulotnio si. Przerwanie poczenia byo tak samo bolesne, jak jego pocztek. Kaitlyn otworzya oczy. Znowu widziaa otaczajcy j wiat, ale miaa wraenie, e jest lepa. lepa i strasznie samotna. Czua obecno Gabriela, ale to byo nic w porwnaniu z energi. Gabrielu... - Wystarczy - powiedzia na gos. Czua, e znowu prbowa odbudowa swoje mury. - Ju wszystko w porzdku. Zrobia to, co chciaa. - Gabrielu - zacza Kaitlyn. W rodku poczua straszny smutek. Niewiele mylc, uniosa do, by dotkn jego twarzy. Gabriel gwatownie cofn gow. Kait ogarno poczucie blu i straty. Zacisna usta.

- Przesta - warkn Gabriel i krcc gow, odwrci wzrok. - Do diaba, nie chc ci skrzywdzi! - szepn. - Nie zdajesz sobie sprawy, jakie to byo niebezpieczne? Mogem ci wykoczy. Mogem ci zabi. - Odwrci si i spojrza jej prosto w oczy z tak moc, e Kait poczua strach. Mogem ci zabi, powtrzy z naciskiem. - Ale nie zrobie tego. Nic mi nie jest. - Nie czua ju zawrotw gowy, a moe nigdy ich nie byo. Popatrzya na Gabriela spokojnym wzrokiem. W blasku ksiyca jego oczy wydaway si niemal tak samo czarne, jak jego wosy, a jego blada twarz bya niewiarygodnie pikna. - Posiadam nadprzyrodzone zdolnoci, wic mam w sobie wicej energii ni normalni ludzie. Najwyraniej mam jej tyle, e mog si ni podzieli. - Co nie zmienia faktu, e to byo cholernie niebezpieczne. Ale Jeli jeszcze raz mnie dotkniesz, mog chcie wicej. - Ale ju wszystko z tob w porzdku. Sam to powiedziae, a ja to czuj. Nie potrzebujesz wicej energii, masz do. Nastpia chwila ciszy, po czym Gabriel spuci wzrok. - Tak - przyzna powoli, niemal z uraz. Kaitlyn czua, e prbowa zebra myli, i wiedziaa, e jest zmieszany. - I jestem ci wdziczny - wykrztusi w kocu. Wyszo to nieco niezgrabnie, jakby nie mia w tym zbyt duej wprawy, ale kiedy na ni spojrza, potwierdzi, e naprawd tak myla. Poczua od niego niemal dziecic wdziczno, ktra nie pasowaa do jego starannie wyrzebionej twarzy i ponurej miny. I nagle co cisno j w gardle. Z caej siy musiaa si powstrzyma, by go znowu nie dotkn. Zamiast tego odezwaa si beznamitnym gosem. - Czy to przez ten kryszta? - Co? - Znowu odwrci wzrok, jakby nagle zda sobie spraw, e powiedzia za duo. - Wczeniej nie bye taki. Zanim pan Zetes podczy ci do tego krysztau, nie potrzebowae energii. A teraz masz na sobie lad i zmienie si... - W prawdziwego telepatycznego wampira. - Gabriel si rozemia. - Tak mwili ludzie z orodka w Durham. Ale tak naprawd nic nie rozumieli, co? Nikt nie wie, jak to jest naprawd - Nie o tym mwi. Chciaam powiedzie, e si zmienie, zauwayam to ju wczeniej, przed dzisiejszym wieczorem. Myl, e teraz jeste silniejszy. Potrafisz poczy si z kadym umysem. Gabriel z roztargnieniem masowa czoo. - Tak, to pewnie przez ten kryszta - przyzna. - Kto wie, moe po to wanie jest. Moe tego wanie chcia Zetes, ebymy wszyscy si od tego uzalenili... Kaitlyn a dech zaparo. Do tej pory sdzia, e by to tylko skutek uboczny, co, co wydarzyo si przez przypadek, poniewa kryszta spali zbyt wiele jego energii. Ale na myl e kto mg to zrobi celowo... - To chore, co? - zapyta Gabriel. - Jestem chory. I obawiam si, e nie mona tego cofn, przynajmniej tak mi si wydaje. Zauway przeraenie na jej twarzy i poczu si zraniony Kait prbowaa wymyli jaki sposb, by go pocieszy, zdecydowaa si na normaln rozmow. - W kadym razie wiemy, jak sobie z tym radzi - powiedziaa. - A teraz zaniemy t dziewczyn tam, gdzie j znalaze. A potem powinnimy o wszystkim powiedzie Robowi, Na pewno bdzie chcia ci pomc, moe nawet wymyli. Nagle urwaa i stumia jk. Prbowaa si podnie, ale Gabriel mocno pocign j w d. Kaitlyn spojrzaa w jego czarne oczy. Lniy od gniewu.

Rozdzia 7 Nie - warkn Gabriel. - Nic nie powiemy Robowi.


Kaitlyn bya oszoomiona. - Ale oni musz wiedzie... - Nic nie musz wiedzie. Nie s moimi powiernikami, - Bd chcieli wiedzie. Te si o ciebie martwi. A Rob moe ci pomc. - Nie potrzebuj jego pomocy. Powiedzia to beznamitnym i kategorycznym tonem. Kaitlyn zrozumiaa, e w tej sprawie pozosta niewzruszony i dalsza dyskusja nie miaa sensu. Ale Gabriel mwi dalej, jakby chcia j jeszcze przekona. - Oczywicie nie mog ci powstrzyma, eby nic mu nie mwia - powiedzia, puszczajc jej rami i posyajc jej rozbrajajcy umiech. - Ale jeli to zrobisz, bd musia zrezygnowa z naszej wyprawy... i opuci nasz grup... na zawsze. Kaitlyn potara rami. - W porzdku, rozumiem. Ale - dodaa z nagym przekonaniem - i tak bd ci pomaga. Musisz mi na to pozwoli. Mulisz mi powiedzie, kiedy znowu si tak poczujesz, i nie wolno ci si bka si po nocy w poszukiwaniu niewinnych dziewczt. Nagle twarz Gabriela przybraa ponury wyraz. - A moe ja nie chc twojej pomocy - sykn. A potem wybuchn. - Jak dugo zamierzasz to cign? Nawet ty nie masz nieskoczonych zasobw energii. Co bdzie, jak zrobisz si saba? Dlatego wanie chciaam porozmawia z Robem, pomylaa Kait, ale nie chciaa znowu wszczyna ktni. Zamiast tego powiedziaa: - Pomylimy o tym, jak do tego dojdzie. - Prbowaa ukry uczucie niepokoju. Co zrobi, gdy Gabriel bdzie mia atak, a ona bdzie zbyt saba, by mu pomc? Zabije wtedy zwykego czowieka i wyssie z niego ca energi. Pniej si tym zajm, zdecydowaa. Z nadziej pomylaa o tym, czym pocieszaa si, odkd wyjechali z Instytutu. - Moe ci ludzie z biaego domu bd mogli ci pomc - powiedziaa. - Moe bd wiedzieli jak ci wyleczy i cofn to, co zrobi kryszta. - Jeeli to by kryszta - odpar Gabriel. A potem, umiechajc si szyderczo, doda: Wydaje mi si, e sporo oczekujemy od tych ludzi. Dlatego e nie mamy innego wyjcia. Kaitlyn nie powiedzia tego na gos, ale wiedziaa, e Gabriel to rozumie. Cay czas rozumieli si a nazbyt dobrze. - Dobra, zaniemy z powrotem t dziewczyn. W ktrym bya samochodzie? zapytaa, odwracajc wzrok od jego ironicznych ciemnoszarych oczu. Woyli dziewczyn do cadillaca. Gabriel twierdzi, e bya sama, na szczcie. Nikt nie powinien zauway jej nieobecnoci ani zawiadomi policji. Twierdzi te, e nie zdya zobaczy jego twarzy, gdy zaszed j od tyu i upi swoim umysem. - Zdaje si, e z kad chwil rozwijam w sobie nowe talenty. - Umiechn si.

Kaitlyn wcale nie byo do miechu, ale musiaa przyzna, e odczua pewn ulg. Dziewczyna pomyli, e zasna, i odjedzie, nie wiedzc, co si z ni tak naprawd stao. Przynajmniej tak miaa nadziej. - Lepiej wejd do samochodu - poprosia. - Musisz si przespa. Gabriel nie stawia oporu. Po chwili usadowi si na przednim siedzeniu, a Kait zakrada si na ty. Ja te potrzebuj snu, pomylaa, z wdzicznoci przytulajc si do rozgrzanego ciaa Roba. I bagam, nie chc mie ju dzisiaj adnych snw.

Kiedy Kaitlyn ponownie si obudzia, byo ju widno. Rob wanie si podnosi, a wok sycha byo ziewanie. - Jak si wszyscy czuj? - zapyta Rob. Jego jasne wosy byy potargane i wyglda bardzo modo, pomylaa Kaitlyn. Modo i bezbronnie, dodaa w mylach, porwnujc jego zaspane zote oczy z tymi ciemnoszarymi, ktre widziaa wczorajszej nocy... - Jestem cay poamany. - Lewis jcza z przedniego fotela, poruszajc przy tym ramionami. Kaitlyn sama nie czua si najlepiej i zauwaya, e Gabriel rwnie ostronie si przeciga. - Nic ci nie bdzie - mrukna Anna. Wstaa, otworzya boczne drzwi i wyskoczya na zewntrz, nie okazujc najmniejszych oznak sztywnoci. - Czuj si tak, jakbym pokn wochat pik jkn Rob, przejedajc jzykiem po zbach. - Czy kto... Boe, co to jest?! Okrzyk pochodzi z zewntrz, od Anny. Caa czwrka natychmiast przerwaa to, co robia i rzucia si do drzwi. Co si dzieje, Anno? - pomylaa Kaitlyn, wychodzc na zewntrz. Nigdy czego takiego nie widziaam. Powany, ciemny wzrok Anny skupiony by na samochodzie. Kaitlyn odwrcia si i spojrzaa na wz, ale pocztkowo nie moga zrozumie tego, co tam zobaczya. To wygldao niemal piknie. Furgonetka pokryta bya lnicymi wstkami, jakby kto pomalowa cay samochd i szyby w byszczce pasy. W ostrym, porannym wietle pasy przypominay tcz albo setki krzyujcych si w rne strony tasiemek. Ale tak naprawd to wcale nie by pikny widok. Kait poczua mdoci. Gdy uwaniej przyjrzaa si paskom, odkrya, e s liskie... i klejce si. Jak... luz... - To lady limakw! - krzykn Rob, odcigajc Kaitlyn samochodu. Kaitlyn czua, e odek podchodzi jej do garda. Dobrze, e wczoraj wieczorem za duo nie zjada. - lady limakw? Ale to niemoliwe - powiedzia Gabriel - Rozejrzyjcie si. Nigdzie nie ma tego luzu, tylko na furgonetce. To prawda. Kaitlyn gono przekna lin. - Nigdy w yciu nie widziaam limaka, ktry zostawiaby tak olbrzymie lady. - Ja widziaem, w Planecie Gigantycznych Brzuchonogach limakw - powiedzia Lewis. - Ja te, u mnie w ogrodzie - dodaa Anna. Gdy wszyscy na ni spojrzeli, pokiwaa gow. - Mwi powanie. W Puget Nound limaki bywaj ogromne, wielkoci bananw. Niektrzy jedz - Dzikujemy, e podzielia si z nami t informacj - szepna Kaitlyn, czujc, e znowu zbiera jej si na mdoci. Gabriel nadal wyglda na rozgniewanego.

- Ale jak si tu dostay? - zapyta tak, jakby to Anna je tu umiecia. - I dlaczego nie ma ich na pozostaych samochodach? - Wskaza na zaparkowanego nieopodal szarego buicka, Siedzca w nim para w rednim wieku przyjrzaa mu si uwanie. - Daj jej spokj, przecie ona nie wie - powiedzia Rob, zanim Anna zdya odpowiedzie. - A ty? Rob rzuci Gabrielowi grone spojrzenie i pokrci gow. Po chwili przesta i pogry si w mylach. Znowu spojrza na samochd i zmarszczy brwi. - A moe to... - Co? - zapytaa Kaitlyn. Rob powoli pokrci gow. W porannym wietle wyglda jak potargany zoty anio. - Nic takiego. - Wzruszy ramionami. Kait miaa wraenie, e co ukrywa. Po chwili spojrza na ni rozbawionym wzrokiem, jakby chcia jej da do zrozumienia, e nie jest jedyn osob, ktra ukrywa swoje myli. Cholerny, uparty anio, pomylaa Kait, a Rob umiechn si do niej szeroko. - Chodcie, zbierajmy si std - rozkaza, odwracajc si do reszty. Wszyscy stali z minami niezdecydowanymi. - To tylko luz. Poszukajmy jakiej myjni samochodowej. Kaitlyn przypomniaa sobie sen o bezbarwnych postaciach. Epizod z Gabrielem wymaza to zdarzenie z jej pamici. Z uwag spojrzaa na samochd. - Uwaga! - sykn Lewis, zanim zdya cokolwiek powiedzie. - Policja! Na parking wjecha policyjny radiowz. Serce Kaitlyn zaczo mocniej bi. Po chwili wszyscy wrcili do samochodu. Nie patrzcie na nich i zachowajcie spokj, powiedzia Rob. Udawajcie, e ze sob rozmawiacie. - Taa, na pewno to nam pomoe - zauway cierpko Gabriel. Radiowz przejecha obok nich. Kait nie moga si powstrzyma i cay czas zerkaa w bok. W pewnej chwili umundurowana kobieta, ktra siedziaa w fotelu pasaera, podniosa wzrok i przez uamek sekundy ich spojrzenia si spotkay. Kaitlyn wstrzymaa oddech. Miaa tylko nadziej, e na jej twarzy malowaa si taka sam pustka, jak czua w gowie. Jeli policjantka zauwaya jej przeraenie... Samochd pojecha dalej. Serce Kaitlyn podeszo do garda. Jedmy ju, pomylaa. Szybko, ale na luzie. Rob wsun si na fotel kierowcy. Kaitlyn baa si, e radiowz nagle zawrci i pojedzie za nimi. Ale nie zawrci. Zatrzyma si na drugim kocu parkingu tam gdzie wczeniej sta biay cadillac, pomylaa Kait i natychmiast odsuna od siebie wspomnienie tamtej dziewczyny. Nic miaa odwagi spojrze na Gabriela. - Nie bj si - powiedzia Lewis, kiedy znaleli si z powrotem na autostradzie numer 5. Wyczu jej niepokj, chocia nie zna przyczyny. - Wszystko bdzie dobrze. Kaitlyn posaa mu blady umiech. W miasteczku o nazwie Grants Pass znaleli myjni samochodow, a Kaitlyn przeznaczya z ich funduszy dziewidziesit dziewi centw na zakup papierowych rcznikw, zapacia te za niadanie i kaw w McDonaldzie. O tak wczesnej porze nikt nie mg patrze na maso orzechowe. - Powinnimy pojecha na wybrzee - stwierdzi Rob, gdy skoczyli je. Na myjni umyli nie tylko samochd, ale i siebie, dla Kait byo to nowe doznanie i nie bya pewna, czy jej si spodobao. - Mamy dwie moliwoci. - Lewis zosta stranikiem mapy. - Jedna droga prowadzi przez Park Narodowy Siskiyou, a troch dalej na pnoc jest normalna autostrada.

Po krtkiej dyskusji zdecydowali, e wybior autostrad. Anna przypomniaa im, e biay dom by otoczony drzewami, ale nie znajdowa si w rodku lasu. Sta w miejscu, gdzie ocean styka si dwoma zalesionymi kawakami nabrzea. - W miejscu o nazwie Griffin's Pit. - Lewis, spojrza na Kaitlyn zmruy oczy ze miechu. - Moemy to sprawdzi w jakiej bibliotece - zasugerowa Rob, zjedajc na autostrad. - I wszystkie inne nazwy, ktre uda nam si wymyli. - A moe jednak trafimy na to miejsce - powiedziaa Kaitlyn tsknym gosem. Ale w zatoce Coos z rezygnacj opada na fotel i pokrcili gow. - Nie, to jest bardziej na pnocy. - Spojrzaa na Ann, eby potwierdzi swoje przypuszczenia. Anna pokiwaa gow. Wszyscy stali przy samochodzie, wpatrujc si w ocean. By ogromny, niebieski i byszczcy. Ale nie przypomina tego, ktry widzieli we nie. - To miejsce jest zbyt ucywilizowane - westchna Anim wskazujc na wielki frachtowiec zaadowany drewnem, ktry wanie wypywa z zatoki. - Widzicie? Wypuszcza do wody rne mieci, rop, benzyn czy co takiego. A woda, ktr widzielimy, bya inna, jakby nie byo tam ruchu. Wydawaa si czysta. - Wydawaa si czysta - powtrzy Gabriel z szyderczym umieszkiem. - Tak - przyznaa Kaitlyn. - Tak wanie byo. - popatrzeli na te piaszczyste wydmy. Czy kto z was widzia w naszym nie piasek? - Nie - westchn Rob. - W porzdku, wracamy do samochodu. Kierunek Jukon. - Moe najpierw co zjemy? - baga Lewis. Do zatoki do jechali dopiero w poudnie. - Zjemy po drodze - zdecydowa Rob. Kaitlyn przygotowaa wszystkim kanapki z masem orzechowym. Wygldali przez okno i niechtnie przeuwali chleb. Cay czas podrowali wzdu wybrzea Oregonu, kierujc si na pnoc. Widok za oknem by monotonny. - Piasek - odezwa si po pgodzinie Lewis. - Nie wiedziaem, e na wiecie jest tyle piasku. Wydmy wydaway si cign bez koca. Byy ogromne chwilami przesaniay widok na ocean. W niektrych miejscach miay po trzydzieci metrw wysokoci. - Jakie to okropne - westchna nagle Kaitlyn. W oddali widziaa zakopane w piasku drzewa. Jakby wydmy je pokny - Rany, widz nawet jakiego spa - dorzuci Lewis, spogldajc na jakiego olbrzymiego ptaka. - To rybow - powiedziaa Anna niemiym gosem. Kait zerkna w jej stron, a potem opada na fotel i postanowia milcze. Czua si przygnbiona. Nie wiedziaa, czy to przez wydmy, widmo niekoczcej si podry w nieznanym kierunku, czy przez kanapki z masem orzechowym. Pozostali rwnie milczeli. W powietrzu wyczuwao si napicie. Poczone z czym, czego Kaitlyn nie moga do koca rozszyfrowa... - Dajcie spokj - zamiaa si nerwowo. - Rozchmurzcie si, to dopiero nasz drugi dzie. - Gorczkowo szukaa w gowic jakiego interesujcego tematu. Po chwili wpada na pomys. No c, kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa. - Lewisie, jeli chodzi o to cae chi - zacza. Chopak spojrza na ni ospaym wzrokiem. - tak si zastanawiaam, ile mona tego straci, zanim czowiek si rozchoruje? Zauwaya, e Gabriel, ktry siedzia w fotelu pasaera, nagle zesztywnia. - Eee... - Lewis si zajkn. - To zaley. Niektrzy generuj energi na okrgo. Jeli kto jest zdrowy, to tak wanie jest. Energia cay czas przepywa przez nasze ciao tajemniczymi kanaami, bez adnych przeszkd. Kaitlyn si rozemiaa.

- Co takiego? - Tajemniczymi kanaami. Serio. Mj dziadek tak nazywa arterie, przez ktre przepywa chi. By mistrzem chi gong, to sztuka manipulowania chi, podobna do tego, co robi Rob, kiedy kogo uzdrawia. Gabriel celowo unika wzroku Kait, ale cay czas wywiera na ni presj, eby si zamkna. Kaitlyn nie bya w stanie wysa mu adnej pozytywnej myli i po prostu go ignorowaa - Wic to jest troch jak krew - odezwaa si do Lewisa - Gdy j tracisz, produkujesz wicej. - W redniowieczu ludzie uwaali, e to wanie krew yciow energi - odezwa si Rob z fotela kierowcy. - Sdzono, e niektrzy maj jej za duo i dlatego na przykad wykorzystywano pijawki. Ludzie myleli, e jeli uda im si nim straci nieco krwi, przestan czu napicie i zaczn produkowa czystsz krew. Ale oczywicie si mylili. Mwic to, spojrza na ni przez rami, a Kait miaa wraenie, e obj wzrokiem nie tylko j, ale take Gabriela. Poczua nagy niepokj. Czyby Rob si domyla? Gabriel by wcieky. - Aha, to interesujce - wykrztusia Kait. Teraz ju tylko chciaa poruszy jaki wyjtkowo nudny temat, ale Rob cign dalej. - Niektrzy uwaaj, e std wanie wziy si legendy o wampirach - powiedzia. Byli ludzie, ktrzy wysysali ze swoich ofiar yciow energi, sekhem, chi czy jakkolwiek to nazwano. Pniej zaczto te historie troch przekrca i mwi o krwi. Kaitlyn zamara. Nie chodzio tylko o to, co mwi Rob, ale o sposb, w jaki to mwi. Wyczua jego oburzenie i nienawi. - Te syszaam te legendy - przytakna Anna z widoczn odraz. - O zych szamanach, ktrzy yj z tego, e kradn innym moc. - To chore - wzdrygn si Lewis. - Gdyby mistrz chi gong si tego dopuci, zostaby wygnany. To narusza zasady tao. Ich obrzydzenie odbio si szerokim echem w jej mylach zalewajc Kaitlyn kolejnymi falami. W oddali wyczuwaa siln obecno Gabriela. Nic dziwnego, e nie chcia, eby cokolwiek wiedzieli, pomylaa Kait. Nikt jej w tym momencie nie usysza, bo kady by pogrony we wasnych mylach. Chciaa powiedzie Gabrielowi, e jest jej przykro, ale on cay czas wyglda przez okno. By spity. Nagle, ku uciesze Kaitlyn, Lewis zmieni temat. - Oczywicie, s te tacy, ktrych pola energetyczne s zbyt silne - powiedzia, zerkajc chytrze na Roba. Wiecie ci, z ktrymi zawsze si zgadzamy, chocia tak naprawd nie wiemy czemu. Ci, ktrzy swoj charyzm rzucaj na nas czar, ich energia po prostu nas zniewala. Rob spojrza na niego niewinnym wzrokiem. - Jeli spotkam kogo takiego, dam ci zna - zapewni. To brzmi gronie. - Bo to jest grone. Nagle okazuje si, e walczysz ze zym czarodziejem, tylko dlatego e jaki wir uwaa, e to dobry pomys. Napicie w gosie Lewisa sugerowao, e ta uwaga nie bya na koca niewinna. Kaitlyn cieszya si w duchu, e skoczyli rozmawia o wampirach. Po chwili znowu zapada cisza. Co si z nami dzieje, pomylaa i zadraa. Pokonywali kolejne kilometry, a w samochodzie cay czas panowaa cisza. Wydmy w kocu si skoczyy, a zastpiy je czarne bazaltowe przyldki, ktre wpaday wprost do morza. Olbrzymie fale rozbijay si o skay, ktre wyrastay z wody jak monolity.

W ktrym momencie mijali gbok szczelin, a szalejce wzburzone morze ubijao wod niczym pian. - Maselnica Diaba - odezwa si nagle Lewis grobowym tonem, spogldajc znad mapy. - Tak wanie wyglda - rzucia Kaitlyn. Chciaa powie to lekkim tonem, ale wyszo do ponuro. Znowu cisza. Mijali mae wysepki zamieszkiwane jedynie przez mewy i inne ptactwo. adnych drzew ani biaego budynkw, Kaitlyn znowu zadraa. - Nigdy tego nie znajdziemy - zawyrokowa Lewis. To byo do niego niepodobne i Kaitlyn bya zdumiona, ale Anna gwatownie si odwrcia. - Mgby wreszcie przesta by takim cholernym pesymist. A jeli ju musisz nim by, to zachowaj swoje opinie dla siebie. Kaitlyn opada szczka. Po chwili poczua, e ogarnia j gniew. - Nie musisz by dla niego taka niemia - odpara wzburzona. - Tylko dlatego, e przez cay czas zachowujesz ten swj| cholerny stoicki spokj... - Urwaa i miaa ochot ugry si w jzyk. Dlaczego to powiedziaa? W ciemnych oczach Anny dostrzega al. Lewis mia zachmurzon min - Potrafi sam si o siebie troszczy - owiadczy. - zawsze si we wszystko wtrcasz. - Tak, ona zawsze chce wszystkich uszczliwi na si - odezwa si z przodu Gabriel. Kaitlyn ogarna wcieko. - A ty jeste zimnokrwistym wem! - krzykna. Gabriel posa jej olniewajcy, niepokojcy umiech. - I tu si z ni zgodz - potwierdzi Rob. Furgonetka zjedaa na bok, a Rob zamiast na drog patrzy na Gabriela - Lewisie, a ty si lepiej zamknij, jeli nie chcesz mie kopotw. - Wszyscy jestecie okropni! - krzykna Anna. Wygldaa tak, jakby za chwil miaa si rozpaka. - Mam tego do, Musicie mnie wysadzi, bo dalej z wami nie jad. Rob zahamowa tak gwatownie, e a zapiszczay opony i usyszeli z tyu dwik klaksonu. - wietnie - rzuci Rob. - Wysiadaj.

Rozdzia 8 No dalej - powtrzy szorstko Rob. - Nie ka nam czeka.


Usyszeli za sob kolejny klakson. Anna wstaa, ale tym razem w jej ruchach nie byo wdziku. Chwycia swoj torb i zacza majstrowa przy drzwiach. Kait siedziaa sztywno. Ramiona miaa spite, a gow uniosa wysoko do gry. Serce walio jej z caej siy i bya wcieka. Niech sobie idzie. To tylko potwierdza, e wcale jej na nas nie zaley. To mieszne. Ta myl pojawia si znikd, jak maleki bysk wiata, ktry nagle pojawi si w jej gowie i zaraz znikn. Ale to wystarczyo, by wstrzsn Kaitlyn i przywoa j do porzdku.

To mieszne. Annie na nas zaleao. Troszczy si o wszystko, o ziemi, zwierzta, ktre kocha, i kad osob, ktr spotyka na swojej drodze. To czemu Kait bya na ni taka wcieka? Odczuwaa wszystkie fizyczne oznaki gniewu. Serce mocno jej walio, miaa pytki oddech, zarowione policzki i czua ucisk w skroniach. Co wicej, czua ogromn potrzeb kogo uderzy. I Symptomy fizyczne. Kolejny przebysk podwiadomoci I nagle wszystko zrozumiaa. - Anno, zaczekaj. Zaczekaj! - zawoaa, gdy Anna otworzya drzwi. Staraa si mwi spokojnym gosem, gdy tak naprawd w rodku a kipiaa ze zoci. Anna zatrzymaa si, ale nie odwrcia si w jej stron. - Nie rozumiecie? - Kaitlyn rozejrzaa si wok. - To nie dzieje si naprawd. Wszyscy jestemy wkurzeni, ale nie na siebie. Odczuwamy zo, wic nasz umys zakada, e faktycznie mamy jaki powd, by tak si czu. - Pewnie to tylko nerwy - szydzi Gabriel. Wyda wargi, a jego szare oczy miay dziki wyraz. - To niemoliwe, ebymy si nienawidzili. - Nie! Nie wiem co to jest, ale... - Kaitlyn urwaa, zdajc sobie spraw, e poza wszystkimi innymi objawami, ktre odczuwaa, zacza si rwnie trz. W furgonetce byo zimno, o wiele zimniej ni wskazywayby na to otwarte drzwi. I poczuli dziwny zapach, jakby smrd z kanalizacji. - Czujecie to? To ten sam zapach, ktry pojawi si wczoraj. Lewis zacz lunatykowa. I jest tak samo zimno. - Kaitlyn zauwaya, e na twarzach przyjaci oprcz zoci, pojawio si zdumienie i zwrcia si do jedynej osoby, ktrej cakowicie ufaa. Rob, zacza gorczkowo. Prosz, posuchaj mnie. Wiem, e to trudne, bo czujesz si zy. Ale sprbuj. Co si dzieje. Powoli twarz Roba si rozjania. Z jego bursztynowych oczu znikn gniew i przybray dawny zocisty odcie. Wydawa si zdumiony. Zamruga i pooy rk na czole. - Masz racj - zgodzi si. - To tak jak w jednym eksperymencie psychologicznym. Gdy si komu poda zastrzyk z adrenaliny i umieci w pokoju, gdzie kto zachowuje si agresywnie, to ta druga osoba te zaczyna si zoci, ale nie jest to prawdziwa zo. Zostaa celowo wywoana. - Kto nam to robi - odezwaa si Kaitlyn. - Ale w jaki sposb? - zapyta Lewis. Jego gos nadal brzmia drwico, ale nie wydawa si a tak rozdraniony jak wczeniej. - Nikt nie zrobi nam przecie adnego zastrzyku - Na odlego - powiedzia Rob. - To atak telepatyczny. Jego gos brzmia pewnie, a oczy przybray ciemnozot barw. Na zewntrz sycha byo trbienie, ju nie jednego, a kilku klaksonw. - Zamknij drzwi, Anno - poprosi cicho Rob. - Znajdmy jakie miejsce, eby si zatrzyma. O czym wam nie powiedziaem. Anna zasuna drzwi. Po chwili zatrzymali si na poboczu, a Rob spoglda na nich z ponur min. - Powinienem powiedzie wam ju rano - zacz. Ale nie byem pewien i nie chciaem was martwi. Chodzi o te lady limakw... Jeszcze w Durham syszaem rne historie o tym jak ludzie budzili si i znajdowali je wok swoich domw. luz limakw albo lady ludzi lub zwierzt. Najczciej pojawiay si wtedy, gdy poprzedniej nocy przyni si komu jaki koszmar. Koszmar. Kaitlyn od razu sobie przypomniaa.

- Miaam w nocy okropny sen - odpara. - Otaczali mnie jacy dziwni ludzie. Byli szarzy, wygldali tak, jakby kto naszkicowa ich owkiem. I byo zimno, tak jak par minut temu. - spojrzaa na Roba. - Ale co to moe by? - Ludzie mwili, e to oznaki ataku telepatycznego. - Atak telepatyczny - powtrzy Gabriel, ale jego ton by mniej sarkastyczny.Niektrzy uzdolnieni potrafi robi takie rzeczy nawet na odlego. Mog sobie kogo wyobrazi i wykorzysta psychokinez, telepati, a nawet projekcj astraln. Popatrzy na Kait zmartwionym wzrokiem. - Ci szarzy ludzie, ktrych widziaa... Syszaem, e projekcje astralne s bezbarwne. - Projekcje astralne? Masz na myli to, kiedy umys szybuje poza ciaem? - zapyta Lewis, unoszc brwi. Ale atmosfera wyranie si zmienia. Nie ponli ju nienawici. Kait pomylaa, e wszyscy zachowywali si normalnie. Rob pokiwa gow. - Dokadnie. Syszaem te, e tego typu ataki mog nas osabi albo zdenerwowa. Mog nawet doprowadzi do tego, e czowiek ma wraenie, i postrada zmysy. - Ja mylaam, e przed chwil oszalej - przyznaa Anna. Jej oczy byy ogromne i lniy od ez. - Przepraszam was wszystkich. - Ja te przepraszam. - Kaitlyn przez chwil patrzya na Ann, a potem jednoczenie rzuciy si sobie w ramiona. - Jasne, wszystkim jest przykro - zgodzi si Gabriel zniecierpliwionym gosem. - Ale mamy na gowie waniejsze rzeczy, taki atak moe oznacza tylko jedno. Zostalimy namierzeni. - Pan Zetes - stwierdzi Rob. - A kt by inny? Ale pytanie brzmi: kto to dla niego robi? Kio nas atakuje? Kaitlyn prbowaa przypomnie sobie twarze ze snu, ale nie moga. Kontury byy zbyt rozmazane. - Pan Zetes mia sporo kontaktw - zauway ze znueniom Rob. - Najwyraniej znalaz sobie nowych przyjaci. Anna pokrcia gow. - Ale w jaki sposb udao mu si znale kogo tak szybko? Przecie nawet my nie potrafilibymy tego zrobi, a podobno jestemy najlepsi. - Najlepsi w naszej grupie wiekowej - zacz Rob, ale Kaitlyn mu przerwaa: - Kryszta. W oczach Gabriela od razu dostrzega zrozumienie. - Dokadnie. Kryszta zwiksza ich moc. - Ale to jest niebezpieczne - zauwaya Kaitlyn, ale widzc zowieszczy wzrok Gabriela, od razu si zamkna. Rob by tak pogrony w mylach, e wydawao si, e nic nie zauway. - Najwyraniej nic ich to nie obchodzi. Korzystaj z krysztau i s od nas silniejsi. Chodzi o to, e musimy si przygotowa. Jeszcze z nami nie skoczyli, a ataki pewnie si nasil Musimy by przygotowani na najgorsze. - No dobra, ale jak? - zapyta Lewis. - Co moemy poradzi na tego typu atak? Rob wzruszy ramionami. - W orodku w Durham syszaem, jak ludzie mwili o jakim wietle. Ale nigdy ich nie suchaem. Nie wiem, jak to si robi. Kaitlyn wypucia powietrze i opada na fotel. Wszyscy zrobili to samo. W sieci wyczuwao si niepokj i bezradno. Nastpia duga cisza.

- Lepiej ju jedmy - powiedziaa w kocu Kait. Nie ma| sensu tak siedzie i rozmyla. - Uwaajcie, czy nie dzieje si nic dziwnego - doda Rob. Przez reszt drogi nie wydarzyo si ju nic nadzwyczajnego. Anna usiada za kkiem i znowu zaczli przyglda si plaom. W kocu doszli do wniosku, e wybrzee Oregonu w niczym nie przypomina tego z ich snu. Skay byy zbyt czarne i wulkaniczne, a wybrzee zbyt otwarte. - I nie zajechalimy wystarczajco daleko na pnoc - zauwaya Kait. Tej nocy zatrzymali si w malekim miasteczku o nazwie Cannon Beach, tu przy granicy ze stanem Waszyngton. Kiedy Anna zaparkowaa samochd na cichej uliczce zakoczonej lepym zaukiem, ktra prowadzia wprost na pla, byo ju ciemno. - Moe nie jest to do koca zgodne z prawem, ale nikt nie powinien nam tu przeszkadza - stwierdzia. - Nikogo tu nie ma. - To typowy kurort - zauway Rob. - Na szczcie jest poza sezonem. Tak, byo zdecydowanie poza sezonem. Chmury zakryy niebo. Na zewntrz byo zimno i wietrznie. - Widziaam jaki sklep przy gwnej ulicy - powiedziaa Kaitlyn. - Musimy kupi co na kolacj. Chleb i maso orzechowe zjedlimy na lunch. - Ja mog pj. - Anna zgosia si na ochotnika. - Zimno mi nie przeszkadza. Rob pokiwa gow. - Pjd z tob. Dopiero gdy zniknli, Kaitlyn zacza aowa, e Lewis do nich nie doczy. Zaczynaa si martwi o Gabriela. Wydawa si spity i oddalony. Wyglda przez okno samochodu i wpatrywa si w mrok. Kaitlyn wyczuwaa od niego tylko chd. Wznis mury, jakby mieszka w lodowym paacu. Wiedziaa, e co ukrywa. W tej chwili martwia si, e cierpi i nie chce poprosi jej o pomoc. Poza tym zauwaya co jeszcze. Cay czas siedzia na przednim fotelu pasaera, gdy pozostali cay czas zamieniali si miejscami. Ciekawe, pomylaa Kait, czy to ma co wsplnego z tym, e siedz z tyu? Kiedy si skoncentrowaa, cakiem niele szo jej ju ukrywanie wasnych myli. Wydawao si, e ani Lewis, ani Gabriel nic nie syszeli. Rob i Anna wrcili rozemiani i potargani przez wiatr, trzymali papierowe torby. - Zaszalelimy - zaartowa Rob. - Mamy hot dogi z mikrofali, jeszcze ciepe, nachos i chipsy ziemniaczane. - I czekoladowe ciasteczka - dodaa Anna, zdmuchujc z twarzy czarne kosmyki wosw. Lewis umiechn si od ucha do ucha i rozwin hot doga. - Typowe mieciowe jedzenie. Joyce chybaby umara. Kaitlyn zerkna w jego stron i przez chwil wszyscy zamarli. Cay czas nie moemy w to uwierzy, pomylaa Kait. Wszyscy wiemy, e Joyce nas zdradzia, ale nie moemy si z tym pogodzi. Jak ona moga nas tak nabra? - Bya taka pena ycia - powiedziaa Anna. - Energetyczna. Polubiam j od pierwszego spojrzenia. - A ona to wykorzystaa - warkn Gabriel. - Miaa nas zwerbowa, a to wanie bya jej technika. Jest strasznie spity, pomylaa Kaitlyn. Jakby by na krawdzi zaamania. Patrzya jak wgryz si w swojego hot doga i poczua niepokj.

- Te hot dogi s wymienite. - Obserwowaa Gabriela i prbowaa zachowa obojtno. Potem rzucia od niechcenia - Ale czy wystarcz dla wszystkich? - Kady ma po dwa. A tutaj s kolejne dwa - oznajmia Anna, podajc za wzrokiem Kaitlyn i spogldajc na Gabriela. - Moesz wzi jeszcze jednego. Machn niecierpliwie rk, skupiajc wzrok na Kaitlyn. Jego szarych oczach kryo si ostrzeenie. - Tylko prbuj pomc - usprawiedliwia si Kaitlyn Nachylia si obok niego, sigajc po chipsa, i dodaa niskim gosem - Chciaabym, eby mi na to pozwoli. Pomoesz mi, jak zostawisz mnie w spokoju. Myl bya szybka i brutalna, przeznaczona tylko dla niej. Kaitlyn wiedziaa, e nikt inny jej nie sysza. Kto jak kto, ale Gabriel na pewno opanowa sztuk prywatnej komunikacji. Wic nie zamierza prosi j o pomoc, chocia jej potrzebowa. Jego twarz wydawaa si jeszcze bledsza ni zazwyczaj. Miaa niemal kredowy odcie. Krci si nerwowo, jakby odczuwa ogromn presj. i By taki uparty. Cigle trwa przy swoim. Niewane, pomylaa Kailtyn, obserwujc go ukradkiem. Ja te jestem uparta. Nie pozwol ci nikogo skrzywdzi.

Gabriel czeka, a wszyscy zasn. Kaitlyn poddaa si jako ostatnia. Do koca walczya ze znueniem, ale jej si nie udao. Gabriel czu czerwonozoty bysk jej myli jeszcze dugo po tym, jak wszyscy inni zasnli. Prbowaa go przetrzyma. Na prno. Kiedy musia, potrafi by bardzo cierpliwy. Gdy jej myli rozpyny si w nico, Gabriel podnis si cicho z fotela. Wymkn si na zewntrz i zamkn za sob drzwi, zanim ktokolwiek zdy si poruszy. Potem chwil czeka, skupiajc si na tym, co dziao si w samochodzie. Wszyscy spali. Bardzo dobrze. Na zewntrz wia przenikliwy wiatr. To nie bya dobra noc na spacery, co mogo stanowi pewien problem, myla Gabriel, idc przez suchy piasek, tu nad lini przypywu. Potem spojrza w gr. Na play byy domki. Na pewno nikt w nich by. Prbowa zdoby si na zabjczy umiech, ktry jednak mu nie wyszed. Nigdy wczeniej nigdzie si nie wamywa. Tym razem to byo co innego ni wybr przypadkowej ofiary na ulicy. Ale do wyboru mia jedynie Kaitlyn. Zoliwy umieszek pojawi si na jego twarzy. Kaitlyn bya chtna i niewtpliwie przyjemnie byoby si z ni poczy. Jej yciowa energi otaczaa j migoczcym rubinowym blaskiem, a jej umys przypomina bkitne jezioro i poncy meteoryt. Otaczajca j aura, przypominajca pole elektryczne, kusia go przez cay dzie. Ledwie mg si powstrzyma, by nie rzuci si na t aur wiata i nie spi jej do ostatniej kropli. Marzy o tym, by zbliy punkt transferowy i wbi si w ni jak pijawka. Desperacko jej potrzebowa. Tylko kompletny idiota odrzuciby propozycj, ktr tak otwarcie mu oferowaa. Gabriel umiechn si, brnc dalej przez piach. Z kadej strony smaga go wiatr, ktry szala wok jak zbkany duch A potem ruszy w kierunku jednego z domkw, w ktrym zauway zapalone wiato.

Kait obudzia si i zakla pod nosem. Tak bardzo nie chciaa zasn. A teraz Gabriel gdzie znikn. Czua, e go nie ma. Jak moga by a tak gupia? Osigna ju pewn wpraw w wypltywaniu si z obj Roba i bezszelestnym wymykaniu z samochodu. Ale gdy wysza z furgonetki i poczua silnie wiejcy wiatr, niemal krzykna. Powinna bya wzi kurtk, ale teraz nie miao to ju znaczenia. Pochylia gow, obja si ramionami i rozpocza poszukiwania. Gabriel potrafi si niele ukry, ale ona wiedziaa, gdzie go szuka. I po chwili znalaza odlege migotanie przypominajce niebieskobia iskr. Kait odwrcia si i ruszya przed siebie. To nie bya atwa przeprawa. Wiatr sypa wok piaskiem, Gdy wyszed ksiyc, owietli wyaniajc si z oceanu ogromn ska ktrej nie powinno tam by. Straszne miejsce. Kaitlyn prbowaa nie myle o atakch telepatycznych i panu Zetesie. Bya szalona, e wysza na zewntrz w tak pogod, ale co innego moga zrobi? W powietrzu unosi si zapach sonej wody. Po lewej stronie syszaa gony szum fal. Kait gwatownie skrcia, by omin wyrzucone na brzeg drewno, a potem odwrcia si i ruszya w stron widocznych w oddali domkw. To tam. Gabriel musia by gdzie bardzo blisko, czua ju jego obecno. I wtedy go zobaczya, ciemn sylwetk na tle padajcemu z okna wiata. Poczua, jak ogarnia j niepokj. Okno. Wiedziaa, dlaczego skrada si wok tego domu. A co jeli on ju... Gabrielu! - krzykna instynktownie ogarnita panik. Kiedy zdaa sobie spraw, e Rob i pozostali znajdowali si poza zasigiem, serce zabio jej mocniej. Ale Gabriel by blisko. Odwrci gwatownie gow. Co tu robisz? A ty? - odpowiedziaa pytaniem. Co zrobie? Zauwaya, e si zawaha, a potem gwatownie odwrci si od okna i ruszy w jej stron. Podesza bliej, a on chwyci j i popchn pod zadaszenie dla samochodw. - Nie mog ju nawet wybra si na spacer, eby od razu nie zacza mnie ledzi? zapyta jadowitym gosem. Kaitlyn si zawahaa. Prbowaa wygadzi wosy, ktre wiatr zamieni w burz poskrcanych lokw. Musiaa te zapa oddech. W kocu na niego spojrzaa. wiato z pobliskiej latarni owietlao tylko cz jego twarzy, a druga poowa pozostaa w cieniu. Ale Kaitlyn wystarczyo to, co zobaczya. Jego skra bya napita, jakby j kto z caej siy nacign, a oczy mia podkrone. Byo te co dziwnego w wyrazie jego twarzy... W sposobie, w jaki na ni patrzy, mruc oczy i rozchylajc nieco usta. Oddycha bardzo szybko. Gabriel by na krawdzi zaamania. Ale nie zdy jeszcze wej do domku. - Czy to wanie robie? - zapytaa. - Wybrae si na spacer? - Tak. - Jeszcze bardziej rozchyli usta. Spojrza na ni wyzywajcym wzrokiem i najwyraniej zamierza obstawa przy swoim. - Czasami musz od was uciec. Nie znisbym duej umysu Kesslera. - Wic chciae jedynie poby sam? - Zrobia krok do przodu - pomylae, e teraz jest idealny moment na spacer? Nagle posa jej olniewajcy umiech. - Dokadnie.

Kait zrobia kolejny krok. Umiech znikn, rwnie szybko jak si pojawi, a na jego twarz wykwit ponury grymas. - W rodku nocy? W tak pogod? Teraz wyglda niebezpiecznie. Mrocznie i niebezpieczni jak wilk, ktry wybra si na polowanie. - Zgadza si, Kait. A teraz bd grzeczn dziewczynki i zmykaj z powrotem do samochodu. Kaitlyn zrobia kolejny krok. Bya ju na tyle blisko, e oboje wyczuli swoje ciepo. Kait poczua te, e cay si spi, a jego wzrok zrobi si ciemny. Syszaa jego nierwny oddech. - Nigdy nie byam grzeczn dziewczynk. Moesz zapyta kadego, kto mnie zna. Wic zupenie przypadkiem krcisz si w pobliu tego domku? Gabriel przyj nag zmian tematu bez mrugnicia okiem, ale po chwili odezwa si przez zacinite zby: - A co innego miabym robi? - Pomylaam - Kaitlyn odchylia nieco gow, by mu si przyjrze - e moe czego potrzebujesz. - Niczego od nikogo nie potrzebuj! Udao jej si dokona czego zdumiewajcego - doprowadzia do tego, e Gabriel si cofn. Cofa si, a poczu za sob betonow cian. Kaitlyn nie daa mu okazji, by zebra siy. Doskonale wiedziaa, co ryzykuje. W kadej chwili mg si zama i by zdolny do przemocy. Ale nie pozwolia sobie myle o niebezpieczestwie, a skupia si na cierpieniu, ktre widziaa w jego oczach. Znowu zrobia krok w jego stron. Bya tak blisko, e ich ciaa si niemal stykay. Ostronie pooya rce na jego klatce piersiowej i poczua gwatowne bicie jego serca. A potem spojrzaa mu w oczy. Dzielio ich zaledwie par centymetrw. - Myl, e kamiesz.

Rozdzia 9 Nagle co w jego oczach si zamao, jakby szary agat rozsypa si na drobne
kawaki. Gabriel chwyci Kaitlyn za rami, a drug rk za wosy i przechyli jej gow na bok. Kait poczua, e ogarnia j przeraenie, ale si nie poruszya. Zacisna palce na rkawach jego koszuli. A potem poczua na szyi usta Gabriela. Na pocztku lekkie ukucie, jakby przebi jej skr. Wampiry, pomylaa oszoomiona Kaitlyn. Wiedziaa, e Gabriel wanie otwiera punkt transferowy. Nic dziwnego, e na wiecie pojawiy si legendy o tych krwiopijcach. Po chwili bl ustpi, a Kaitlyn poczua szarpanie. Czua si tak, jakby kto wyrywa jej co ze rodka. Przez chwil stawiaa opr. A potem si poddaa. Wskim strumieniem trysna energia. Kaitlyn zrobio si przyjemnie.

W porzdku, wszystko bdzie dobrze, pomylaa, nie wiedzc, czy mwi do siebie, czy do Gabriela. To byo troch przeraajce, jakby miaa do czynienia z prdem o wysokim napiciu, ale nie pozwolia sobie na strach. Ufam ci, Gabrielu. Jej energia go wypeniaa. By wdziczny, dziki niej zaspokaja swoj potrzeb. Ufam ci. Energia wci pyna swobodnym strumieniem, a Kait miaa poczucie oczyszczenia. Cae jej ciao wydawao si lekkie jak powietrze, jakby jej stopy unosiy si nad ziemi. Odprya si w jego ramionach i pozwolia, by j przytrzyma. Dzikuj. To nie bya jej myl, a poniewa w pobliu nie byo nikogo innego, to musia by Gabriel, cho trudno byo w to uwierzy. W jego sowach nie wyczua gniewu ani ironii, a jedynie swobod i rado szczliwego dziecka. Nagle strumie, ktry midzy nimi przepywa, zosta przerwany. Gabriel wypuci j z ramion i unis gow. Kaitlyn czua, e krci jej si w gowie, wic przez chwil kurczowo si go trzymaa, wsuchujc si we wasny, coraz spokojniejszy oddech. - Wystarczy - zdecydowa Gabriel. Jemu rwnie brakowao tchu, ale by spokojny. Nasyci wewntrzn pustk, conajmniej czciowo. A potem powiedzia: - Kait... Pucia go i nie podnoszc wzroku, cofna si. - Jeste pewien, e to wystarczy? Wszystko w porzdku? - zapytaa gono, poniewa nie chciaa dzieli z nim myli. To byo zbyt intymne. W kocu zdaa sobie spraw, e grozi jej zupenie inne niebezpieczestwo. Blisko Gabriela, fakt, e si mu poddaa i poczua jego rado oraz wdziczno, to wszystko wytworzyo midzy nimi szczegln wi. A mury Gabriela runy, ponownie. Nie powinno do tego doj. Z jej strony to bya tylko troska. To nie to samo, co czuj do Roba, powiedziaa w mylach. To nie jest... mio... Gabriel przyjrza si jej uwanie. A potem poczua w nim nag zmian, jakby si nagle wyprostowa. - Musimy ju wraca - powiedzia krtko, ignorujc jej pytanie. Kait spojrzaa na niego uwanie. - Gabriel... - Zanim kto zorientuje si, e nas nie ma. - Gabriel odwrci si i ruszy w ciemn noc. Ale po kilku krokach zatrzyma si i przez ca drog powrotn trzyma si blisko niej. Kaitlyn nic nie mwia. Nie wiedziaa, co mogaby powiedzie, eby nie pogorszy sprawy. Jak tylko dotarli do furgonetki, zauwaya, e co jest mie tak. W samochodzie powinno by ciemno, ale w kadym oknie palio si wiato. Przez chwil Kaitlyn pomylaa, e moe to wiato z samochodu, a potem pomylaa, e wybuch poar. Ale wiato byo silniejsze ni wiato samochodowe i chodniejsze ni blask ognia. Byo matowe i przypominao fluorescencyjn mg. Kaitlyn poczua lodowaty, instynktowny strach. - Co to jest? - wyszeptaa. Gabriel odepchn j do tyu. - Zosta tu. Pobieg do furgonetki, a Kait ruszya za nim, zerkajc mu przez rami, gdy otwiera drzwi. Serce zaczo jej szybciej bi. Teraz wyranie widziaa mg. Lewis siedzia na przednim siedzeniu pasaera, a Anna zwinita na rodkowym siedzeniu. Obydwoje spali, ale nie by to spokojny sen. leaa

Twarz Lewisa wykrzywia grymas i cay czas macha rkami i nogami, jakby chcia przed czym uciec. Dugie czarne wosy Anny zakryway jej twarz. Dziewczyna wiercia si niespokojnie, a jedn do zacisna w pi. - Anno! - Kaitlyn chwycia j za ramiona i z caej siy potrzsna. Anna jkna, ale si nie obudzia. - Rob! - krzykna Kaitlyn. Lea na plecach, bezradnie machajc rkoma. Mia zamknite oczy i cierpicy wyraz twarzy, Kaitlyn potrzsaa nim i wykrzykiwaa w mylach jego imi. Nic nie pomogo. Zerkna w stron Gabriela, by zobaczy, jak mu idzie z Lewisem, i zamara. Wok pojawiy si szare postacie. Widziaa, jak unosz si w powietrzu, pomidzy ni a Gabrielem. Fotel Lewisa przeci jedn z postaci na p. - To atak! - krzykn Gabriel. Kait zatoczya si. Czua, e krci jej si w gowie, jakby miaa za chwil zemdle. To przez nasz telepati, pomylaa. Zaczynaa odczuwa to, co pozostaa trjka. O Boe, czua, e musi co zrobi, zanim oboje z Gabrielem rwnie strac przytomno. - Wyobra sobie wiato! - krzykna do Gabriela. - Pamitasz, co mwi Rob? Mona obroni si przed tego tym atakiem, wyobraajc sobie wiato! Gabriel spojrza na ni swoimi szarym wzrokiem. - wietnie, powiedz mi tylko jak. I co to ma by za wiato? - Nie wiem. - Kaitlyn czua, e zaczyna j ogarnia panika - Po prostu wyobra sobie wok nas wiato. Niech to bdzie zoty blask. Nie bardzo wiedziaa, czemu wybraa wanie ten kolor. Moe dlatego, e mga miaa srebrzystozielony odcie. A moe dlatego, e zawsze mylaa, e zoty to kolor Roba. Przyciskajc donie do oczu, Kaitlyn wyobrazia sobie wiato. Czyste zote wiato, ktre ich otoczyo, wypeniajc wntrze samochodu. Jako artystce, atwo jej byo zatrzyma ten obraz w gowie. O tak, powiedziaa Gabrielowi, przesyajc mu swoj wizj. Po chwili zacz jej pomaga i to dodao jej si. Wydawao jej si, e faktycznie wyczuwa wiato, e jeli otworzy oczy pewno je zobaczy. To dziaa, szepn Gabriel. To prawda. Kait czua, e przestaje jej si krci w glowie i po raz pierwszy, odkd wesza do samochodu, byo jej ciepo. Mga znikna jak osuwajcy si na ziemi koc. Kaitlin czas wyobraaa sobie zote wiato i otworzya oczy. Wszyscy si uspokoili. Ostatnie lady mgy rozpyny ale szare postacie wci unosiy si w powietrzu. Po chwili i one zblady. Kaitlyn zdya jednak jeszcze co zauway. Przez uamek sekundy widziaa jedn z szarych twarzy. Wydaa jej si znajoma, ale nie potrafia powiedzie skd. Po chwili Rob zacz si budzi i Kait o wszystkim zapomniaa. Rob jkn i zamruga, z trudem siadajc. - Co...? Kaitlyn...? - To by atak - powiedziaa spokojnie Kait. - Kiedy wrcilimy, w samochodzie bya mga, a wy nie chcielicie si obudzi. Ale pozbylimy si jej, wyobraajc sobie wiato. Rob, tak si baam. - Nagle kolana si pod ni ugiy i usiada na pododze. Anna rwnie si ockna, a Lewis jcza. - Nic wam nie jest? - Kaitlyn dra gos. Rob przejecha doni po potarganych wosach. - Miaem okropny koszmar... - Potem spojrza na Kait i zapyta - Kiedy wrcilimy?

Kaitlyn poczua pustk w gowie, co jednak okazao si zbawienne. Bya zbyt roztrzsiona, by kama. Ale Gabriel, ktry sta tu za ni, powiedzia gadko: - Kait musiaa i do azienki i nie chciaa i sama, wic poszedem z ni. To bya dobra wymwka. Wczeniej Rob i Anna odkryli na play publiczn toalet. Ale gdy Rob kiwn gow, przyjmujc do wiadomoci to wyjanienie. Kaitlyn wcale nie czua triumfu. - Jeste niezwykle szarmancki- stwierdzi sucho Rob. - Poza tym uratowalimy wam ycie - doda znaczco Gabriel. - Kto wie, co ta mga moga zrobi? - Tak. - Twarz Roba spowaniaa. Przejecha rk po wosach i spojrza na Gabriela. Dzikuj. - Jego gos by szczery i peen prawdziwych emocji. Gabriel si odwrci. Nastpia niezrczna cisza, ktr w kocu przerwaa Anna. - Lepiej powiedzcie, w jaki sposb wyobrazilicie sobie wiato. Bdziemy wiedzieli co robi w przypadku kolejnego ataku. - A potem moe uda nam si znowu zasn - doda Lewis. Kait wyjania, co si stao. Tym razem Gabriel si nie odzywa. Gdy skoczya, zacza strasznie ziewa, a oczy jej zawi. W kocu pooyli si spa przygotowani na najgorsze, ale w nocy ju nic si nie wydarzyo, a Kaitlyn nie miaa adnych koszmarw. Rano obudzi j telepatyczny krzyk Roba. Szybko wybiegli z furgonetki i zobaczya, jak wraz z Ann pochylaj si nad ziemi i bacznie czemu przygldaj. Asfalt wok samochodu pokryty by cienk warstwa piasku, na ktrej widoczne byy delikatne lady. - To lady zwierzt - powiedziaa Anna. - Widzicie te? To lady szopa pracza. Wskazaa na siedmiocentymetrowy lad. - A to s lady lisa. Te owalne to lady konia, a te mae szczura - zakoczya Anna. Potem spojrzaa na Kait. Kaitlyn milczaa. Te wszystkie zwierzta nie mogy si tu znale wczorajszej nocy. Przypomniaa sobie, co wczoraj mwi Rob. Czasami ofiary ataku telepatycznego znajdyway Iudzkie lub zwierzce lady. - wietnie - wymruczaa. - Mam wraenie, e powinnimy si std wynie. Rob wsta, strzepujc z rk piasek. - Jestem tego samego zdania. Okazao si, e to nie takie proste, poniewa akurat tego dnia furgonetka postanowia sprawi im pewien kopot. Rob i Lewis majstrowali co przy silniku, ale niczego nie znaleli, a w kocu silnik zapali. - Ja poprowadz - zaproponowaa Anna. Wczeniej siedziaa w fotelu kierowcy i na prob Roba prbowaa zapali silnik. - Powiedzcie mi tylko, jak mam jecha. - Trzymaj si autostrady 101, to dojedziemy do Waszyngtonu - poinstruowa j Lewis. - Ale moe najpierw zatrzymamy si w jakim McDonaldzie na niadanie? Kaitlyn nie aowaa, e opuszczaj czarne bazaltowi wybrzee. Gabriel przez cay ranek by zdenerwowany i cichy. Zaczynaa si nawet zastanawia, czy to, co zrobili zeszej nocy na play, byo suszne. Wiedziaa, e bd musieli o tym porozmawia, i na sam myl odczuwaa ju niepokj. Bagam, odnajdmy ju ten biay dom, mylaa. I wtedy zdaa sobie spraw, e Gabriel mia racj. Naprawd zbyt duo oczekiwaa od ludzi z biaego domu. A jeli oni nie bd potrafili rozwiza wszystkich ich problemw? Kait pokrcia gow i odwrcia si, spogldajc w dal. Mijali kpy drzew, ktre Anna okrelia jako olszyny, a ktre w tej odlegoci przypominay due rowe chmury. Gazie drzew byy niemal yse, ale wisiay na nich pojedyncze czerwone licie.

Na poboczu drogi stay mae budki, a przed nimi olbrzymie wizanki wiosennych onkili po dolarze za bukiet. W pobliu nie byo jednak nikogo, kto mgby przyj pienidze. Pewnie liczyli na uczciwo klientw, pomylaa Kaitlyn. Marzya o czystym zocie onkili, ale wiedziaa, e nie maj na nie pienidzy. Niewane, pomylaa. Zamiast tego, co narysuj. Otworzya swoje przybory i wycigna kobaltow cie, jeden z jej ulubionych kolorw. Po chwili zacza rysowa, co jaki czas zerkajc przez okno. Przejedali przez wysoki most nad rzek Columbia. Przy drodze sta znak z napisem: Witamy w wiecznie zielonym stanie Waszyngton" - Anno, jeste w domu - zauway Rob. - Niezupenie. Do Puget Sound jeszcze daleka droga, jeli nadal bdziemy trzyma si wybrzea - powiedziaa Anna, ale Kaitlyn wyczua, e si umiecha. - Moemy tam wcale nie dojecha - wtrci Lewis. - Moe wczeniej znajdziemy ten biay dom. - C, tu go nie ma - skwitowa szorstko Gabriel. - Popatrzcie na wod. Po lewej stronie drogi, ktra dochodzia do oceanu, wida byo due brzowe skay i kamienie. W niczym nie przypominay tych szarych ze snu. Kaitlyn ju otworzya usta, eby co powiedzie, gdy nagle poczua w doni skurcz. Rka zacza j swdzie i zanim zorientowaa si, co robi, signa po kredki pastelowe. Wiedziaa, co to oznacza. Jej dar dawa o sobie zna. To, co miaa teraz narysowa, nie miao by zwyczajnym rysunkiem, lecz przepowiedni. Chodny szary i palona umbra, stalowy i szaroniebieski Kaitlyn obserwowaa swoj do, ktra nanosia na kartk te szczeglne kolory, nie majc pojcia, co z tego wyjdzie. Wiedziaa tylko, e musi doda odrobin sepii, a na samym rodku dwie okrge szkaratne plamki. Kiedy skoczya, spojrzaa na rysunek, czujc na plecach chodny dreszcz. To bya koza. Ze wszystkich rzeczy na wiecie narysowaa wanie koz. Zwierz stao w czym, co przypominao srebrzystoszar rzek otoczon surrealistyczn mg. Ale nie to przestraszyo Kait. Najstraszniejsze byy oczy. Oczy kozy byy jedynym kolorowym akcentem w caym rysunku. Przypominay ponce wgielki i wydaway si patrz wprost na Kaitlyn. Nagle usyszaa cichy gos Roba i a podskoczya do gry. - O co chodzi, Kait? I nie mw, e nic". Wiem, e co si stao. Kaitlyn bez sowa podaa mu rysunek. Przyjrza mu si uwanie, marszczc czoo i zaciskajc usta. - Wiesz, co to moe znaczy? - zapyta. Kaitlyn potara pobrudzone kredkami palce. - Nie. Ale nigdy nie wiem, dopki to si nie stanie. Wiem tylko, e kiedy zobacz koz. - Moe to ma jakie symboliczne znaczenie? - zasuferowa Lewis, ktry odwrci si do nich ze rodkowego fotelu, eby spojrze na rysunek. Kaitlyn wzruszya ramionami. - Moe - powiedziaa. Drczyo j poczucie winy. Po co jej dar, ktry powodowa tego typu przepowiednie? To by jej rysunek i powinna wiedzie, co oznacza. Moe jeli si skupi... Mylaa o tym, gdy mijali piaszczyste plae i botniste rwniny, ktre w niczym nie przypominay terenu wok biaego domu. I wtedy, gdy jedli lunch w lokalnym

supermarkecie. Ale nabawia si jedynie blu gowy. Musiaa co ze sob zrobi, by rozadowa napicie. - Teraz ja poprowadz - zaproponowaa, gdy opuszczali sklep. Rob zerkn w jej stron. - Jeste pewna? Nienawidzisz prowadzi. - Tak, ale tak bdzie sprawiedliwie - upara si Kaitlyn. - Kade z was ju jechao. Prowadzenie furgonetki okazao si atwiejsze, ni mylaa. Samochd nie reagowa tak atwo, jak kabriolet Joyce, ale dwupasmowa droga bya niemal pusta i nie sprawiaa wikszych trudnoci. Po jakim czasie zaczo pada. Zaczo si od kilku kropli, ktre wydaway przyjemny dwik, ale po chwili zrobio si tylko gorzej. Wkrtce rozpadao si na dobre i pomidzy kolejnymi uderzeniami wycieraczek szyby robiy si matowe. Jakby kto wyla na nie srebrn farb. - Moe kto inny powinien teraz usi za kkiem - odezwa si Gabriel, ktry siedzia na rodkowym fotelu za Kaitlyn. Tak jak przewidywaa, gdy tylko usiada za kierownic, opuci fotel pasaera. Zerkna na Roba, ktry zaj opuszczone przez niego miejsce. Gdyby on to zaproponowa, pewnie by si zgodzia. Ale Gabriel powiedzia to w tak ironiczny, denerwujcy sposb, e miaa ochot zrobi mu na zo. - Wszystko w porzdku - odezwaa si szorstko. Deszcz powoli si uspokaja. - Wszystko w porzdku - zgodzi si Rob, posyajc w jej powolny, zaraliwy umiech. - Da sobie rad. Teraz nie miaa ju wyjcia. Zaciskajc zby, wpatrywaa si w deszcz i robia, co moga, by udowodni, e Rob ma racj. Wjechaa na prosty odcinek drogi i przyspieszya, prbujc zademonstrowa swoje umiejtnoci. Ale to si stao zupenie nagle. Pniej Kaitlyn zastanawiaa si, czy gdyby Rob prowadzi wtedy samochd, sprawy potoczyyby si inaczej. Chyba nie. Nikt nie poradziby sobie z tym, co pojawio si na wskiej drodze. Kait zdya ju uwierzy we wasne umiejtnoci, gdy nagle zauwaya na drodze jaki ksztat. Znajdowa si na samym rodku jezdni, ale wystarczajco daleko, by go omin. Szara sylwetka z rogami. To bya koza. Gdyby Kaitlyn nie widziaa jej wczeniej, mogaby nie rozpozna ksztatu na drodze. Wszystko dziao si tak szybko, ale znaa kady jej szczeg. Przez cay ranek wpatrywaa si w swoje dzieo. Koza bya dokadnie taka jak na rysunku, miaa nawet czerwone oczy, ktre wydaway si pon. To bya jedyna kropla koloru na tle szarego i deszczowego krajobrazu Srebro, pomylaa z rozpacz. Srebrzystoszara rzeka nie bya adn rzek, ale drog. A widoczna na rysunku mga unoszca si nad jezdni deszczow para. Ale jej umys nie by w stanie myle i skupia si na dziaaniu. Hamulce, usyszaa w gowie. Kait wcisna hamulec, naciskajc go i puszczajc, tak szybko jak uczy instruktor jazdy w przypadku zej pogody. Ale to nic nie dao. Z caej siy wcisna hamulec, jakby na przekr instruktorowi. I znowu nic si nie stao. Furgonetka nie wpada w polizg, ale i nie zwolnia tempa. Koza bya ju bardzo blisko. Nie byo czasu, by krzycze ani myle. Nie byo te czasu, by zwrci uwag na poruszenie, gdy wszyscy zorientowali si, e co jest nie tak. Kaitlyn szarpna kierownic. Samochd zakrci i zjecha na lew stron, na przeciwlegy pas. Kait zauwaya zbliajce si drzewa. Skr w prawo! Zjed na drug stron!

Kait nie bya pewna, czyja to bya myl, ale od razu posuchaa. Furgonetka zjechaa na prawo, ale za daleko. Zjedam z drogi, pomylaa z dziwnym spokojem. Potem nastpi chaos. Kaitlyn nigdy nie moga sobie przypomnie, co si potem dziao, z wyjtkiem tego, e byo to okropne. Obok samochodu przelatyway drzewa, a gazie uderzay w przedni szyb. Nagle co gono hukno, ale samochd jecha dalej. Po chwili furgonetka podskoczya gwatownie do gry i poleciaa w d. Kaitlyn czua si jak ziarenko groszku obijajce si w metalowej puszce. Wok siebie syszaa krzyki i nie wiedziaa, czy to je krzyk, czy kogo innego. A potem nastpio kolejne uderzenie i nagle zrobio si ciemno.

Rozdzia 10 Kaitlyn usyszaa rytmiczny, bulgoczcy szum wody. Dwik by tak kojcy, e
jedyne na co miaa ochot, to zanurzy si w nim i odpocz. Ale nie moga. Byo co... kto, o kogo musiaa si zatroszczy. Kto... Rob. Nie tylko Rob. Byli te pozostali. Stao si co strasznego i musiaa si upewni, e nic im si nie jest. O dziwo, nie bya pewna, co si tak naprawd zdarzyo. Wiedziaa tylko, e stao si co strasznego. Musiaa poskada w cao poszczeglne elementy, ktre widziaa wok. Otworzya oczy i stwierdzia, e znajduje si w furgonetce Marisol. Samochd nie jecha i nie by na jezdni. Przez przednia szyb widziaa drzewa i pokryte zielonym mchem gazie, zauwaya te wod. Strumie. Po chwili zdaa sobie te spraw, e jej nogi rwnie znajduj si w wodzie. Idiotko! Przecie mielimy wypadek! Jak tylko o tym pomylaa, zerkna na Roba. Mruga i prbowa odpi pasy. Wydawa si rwnie oszoomiony jak ona Rob, nic ci nie jest? Kait instynktownie wykorzystaa najbardziej intymn form komunikacji. Rob pokiwa gow, ale nadal wyglda, jakby by w szoku. Mia rozcite czoo. - Tak, a co z tob? - Przepraszam, tak mi przykro. - Gdyby kto j wtedy spyta, nie byaby w stanie powiedzie, za co przepraszaa. Wiedziaa tylko, e zrobia co zego. Zapomnij o tym. Musimy si std wydosta, odezwa si Gabriel. Kaitlyn obejrzaa si do tyu, - Wszystko z wami w porzdku? Czy kto jest ranny? - Wszystko w porzdku, tak mi si wydaje - stwierdzi Lewis. Oboje z Ann zaczli si podnosi. Nie byli ranni, ale ich twarze byy pozbawione koloru. - Pomcie mi otworzy drzwi! - rozkaza ostro Gabriel szarpic za boczne drzwi. W kocu udao im si je otworzy, a Kait i Rob mogli przeczoga si przez rodkow konsol furgonetki, by wydosta si na zewntrz. Wyskoczywszy z samochodu, Kaitlyn wyldowaa w tak lodowatej wodzie, e a wstrzymaa oddech. Z pomoc Roba dobrna w kocu do brzegu. Dopiero stamtd zobaczya, co si stao z furgonetk.

Zjechali z drogi, uderzyli w kilka drzew i polecieli w d stromego brzegu, ldujc prosto w strumieniu. Kaitlyn pomylaa, e i tak mieli sporo szczcia, nie przewracajc si. Srebrno niebieska furgonetka bya caa wgnieciona i poobijana, a przedni botnik przypomina mas poskrcanego metalu. - Przepraszam - wyszeptaa. Teraz wszystko sobie przypomniaa. Czua si podwjnie winna. Stracia panowanie pojazdem i nie udao jej si zinterpretowa wasnego rysunki ktry mg stanowi ostrzeenie. - Nie martw si, Kait - powiedzia agodnie Rob, podtrzymujc j ramieniem. Po chwili zauwaya, e si skrzywi. - Och, Rob, twoja gowa, Masz spore rozcicie. Rob przyoy rk do czoa. - Nie jest tak le. Ale uklkn na poronitym paprociami brzegu. Z pobliskich drzew spaday na niego krople deszczu. - Powinnimy to przemy - uznaa Anna. - Mamy wod, potrzebujemy kawaka materiau... - Moja torba! - Kaitlyn ruszya w stron wody, ale Gabriel gwatownie chwyci j za rami. - To niebezpieczne. - Patrzy na ni twardym, szarym wzrokiem. - Ale jest mi potrzebna - upieraa si Kaitlyn. Pomylaa, gdyby tylko moga si czym zaj, gdyby moga co zrobi, Przestaaby si wreszcie trz. Gabriel skrzywi usta. - Na lito bosk. No dobra, ty tu zosta. - Puci j tak gwatownie, e niemal j odepchn, odwrci si i ruszy w stron furgonetki. Po chwili brn ju z powrotem przez wod, trzymajc w rkach nie tylko torb Kait, ale take Anny, ty ktrej byy teczki zabrane z sekretnego pokoju. - Dzikuj - odpara Kaitlyn, prbujc uchwyci jego wzrok. - Koce i piwory s cae mokre - stwierdzi krtko Gabriel. - Nie warto ich ratowa, nigdy nie wysuszymy ich w tak pogod. Anna wzia koszulk Kaitlyn, eby przemy ran Roba i zatamowa krwawienie. - Potrzymaj - odezwaa si do Kait i zacza wspina si W gr. Po chwili wrcia z pkiem zielonych lici. - Igy cykuty - wyjania. - S dobre na oparzenia, moe pomog te na rozcicie. Przyoya je do czoa Roba. Lewis przyglda si ociekajcym drzewom, krcc w doniach bejsbolwk. Nagle wypali: - Suchajcie, co si waciwie stao? Wpadlimy w polizg czy... - Nie, to moja wina - odezwaa si Kaitlyn. - Nieprawda - upiera si Rob. Zrobiony z koszulki banda zakrywa mu jedno oko i chopak wyglda jak pirat. Na drodze pojawia si koza. Lewis przesta krci czapk. - Koza? - Tak. Szara koza... - Rob urwa i spojrza na Kaillyn - Szara - powtrzy. - Waciwie bezbarwna. Kaitlyn wpatrywaa si w niego i zamkna oczy. - Och. Aj - Mylicie, e to bya zjawa, jak te szare postacie? - zapytaa Anna. - Oczywicie - zgodzia si Kaitlyn. Bya tak roztrzsiona wypadkiem, e zupenie zapomniaa o tym, co wydarzyo si wczeniej. - Jestem taka gupia. Miaa czerwone oczy. Jak moja... och, Rob! - Otworzya oczy. - Hamulec nie dziaa. Cay czas go naciskaam i nic! - Nagle caa zacza si trz.

Rob obj j ramieniem, a ona kurczowo si go zapaa i prbowaa si uspokoi. - Wic to by atak - oceni. - Koza bya rodzajem iluzji, moe projekcj astraln. W Durham syszaem opowieci o osobach, ktre potrafiy ukazywa si w postaci zwierzt. A przy hamulcach najwyraniej kto majstrowa. To musiaa by psychokineza na odlego. To wszystko byo zaplanowane. - A my moglimy zgin - dodaa cicho Anna. Gabriel rozemia si szorstko. - Oczywicie. Traktuj to serio. Rob si wyprostowa. - C, furgonetki nie warto ju ratowa. Poza tym lepiej eby nikt nas tu nie widzia. Zaczn zadawa pytania, zadzwoni po policj. Kaitlyn poczua, e serce zabio jej mocniej. Uniosa gow i spojrzaa na Roba rozpaczliwym wzrokiem. - Ale w takim razie co zrobimy? - Pojedziemy do mnie do domu - powiedziaa cicho Anna - Moi rodzice nam pomog. Rob si zawaha. - Uzgodnilimy, e nie mieszamy w to rodzicw - przypomnia. - Moglibymy narazi ich na niebezpieczestwo. - Ale nie mamy innego wyjcia - stwierdzia Anna stanowczym gosem. - Zostalimy bez samochodu, nie mamy jedzenia. I nie mamy gdzie spa... Posuchaj mnie, Rob. Moi rodzice sami potrafi si o siebie troszczy. W tej chwili to my mamy kopoty. - Ona ma racj - zauway trzewo Lewis. - Co innego moemy zrobi? Nie sta nas na hotel, a nie moemy przecie nie spa. Rob niechtnie pokiwa gow, a Kaitlyn poczua ulg. Ju sama myl, e mieli jasno okrelony cel, bya pocieszajca. Ale nastpne sowa Anny zburzyy nieco jej spokj. - Ale to oznacza, e musimy zrezygnowa z poszukiwa - dodaa Anna. -I wyruszy prosto do Sound. Chyba bdziemy musieli zapa okazj. - Caa nasza pitka? - zapyta Gabriel. - Kto zabierze pitk nastolatkw? Kaitlyn po cichu przyznaa mu racj. Stanie w deszczu i apanie okazji wydawao si bez sensu. Do tego cay czas musieli uwaa na policj... C, nie tak wyobraaa sobie dobr zabaw. Ale czy mieli inne wyjcie? - Musimy sprbowa - postanowi Rob. - Moe kto wemie przynajmniej Ann i Kait, a dziewczyny znajd jaki telefon i zadzwoni po rodzicw Anny. Pomagali sobie nawzajem, kiedy wspinali si po mokrym zboczu. W kocu dotarli do drogi. Rob zaproponowa, by odej kawaek od furgonetki, eby nie mona ich byo powiza z wypadkiem. - Mamy szczcie - powiedzia. - Z drogi nie wida strumienia, wok nie byo nikogo, kto mgby zauway wypadek. Stojc z uniesionym do gry kciukiem i wpatrujc si w opustosza drog, Kaitlyn cay czas przypominaa sobie, e maj szczcie. Na drodze nie byo wiele samochodw. Duga ciarwka zaadowana drewnem, nie zatrzymujc si, przemkna obok. Natpnie jak czarna furgonetka przewoca pomaraczow i zielon sie ryback. Kaitlyn rozgldaa si wok. Deszcz zamieni si w mawk, ale wszystko wok byo mokre, a wiat wyglda ponuro. Wszystkie drzewa, nawet olszyny, pokryte byty grub warstw mitowozielonego mchu. Byt to niepokojcy widok. Gazie nie byy biae ani brzowe, ale miay nienaturalnie zielony kolor. Nagle wyczua jaki blask. W tym samym momencie Lewis zapyta: - Rob, co ty robisz? Rob mia zamknite oczy i skupiony wyraz twarzy. - Przekierowuj energi - wyjani. - Bdzie mi si lepiej mylao, jak ta rana zacznie si goi.

Po chwili otworzy oczy i zdj zrobiony z koszulki banda. Kait odetchna, gdy zauwaya, e rana przestaa krwawi. Twarz Roba nabraa nawet nieco koloru. - Dobra. - Umiechn si. - A co z wami? Co kogo boli? Lewis wzruszy ramionami, a Anna pokrcia gow. Gabriel nie przestawa wpatrywa si w jezdni, ignorujc pytanie. Kaitlyn wzdrygna si i powiedziaa: - Nie, wszystko w porzdku. Co wcale nie byo prawd. Bya przemarznita i nieszczliwa i zaczynaa odczuwa bl w lewym boku. Ale sdzia, e nie zasuya na jego pomoc. - Kait, przecie czuj, e co jest nie tak - zacz Rob, ale wtedy Lewis krzykn: - Jedzie nastpny samochd! W ich stron powoli zmierza stary pontiac w kolorze ciasta z dyni. - Nie zatrzyma si - rzuci cierpko Gabriel. - Nikt si nie zatrzyma, by wzi pitk nastolatkw. Samochd przejecha obok. Za mokr szyb Kait dostrzega mod kobiet. Nagle wczyy si wiata stopu i samochd si zatrzyma. - Chodcie! - krzykn Rob. Kiedy dotarli do samochodu, otworzyo si okno od strony kierowcy. Kaitlyn usyszaa rytmy karaibskiej muzyki, a potem przyjazny gos: - Podwie was? To dziewczyna niewiele starsza od nich. Bya szczupa i miaa drobn budow, a jej blada, delikatna twarz ostro kontrastowaa z burz ciemnych wosw. Dziewczyna miaa szarozielone oczy. - Jasne - rzuci entuzjastycznie Lewis. Kaitlyn wyczua jego podziw. - Jestemy troch przemoczeni - doda przepraszajcym gosem. - No, moe nawet bardziej ni troch. Bardzo. - Niewane - powiedziaa beztrosko dziewczyna. Fotele s ze skaju, to samochd mojej babci. Wsiadajcie. Kaitlyn si zawahaa. W tej dziewczynie byo co dziwnego. Wydawaa si krucha, ale byo w niej co podejrzanego. Rob? Nie jestem pewna, czy powinnimy. Rob spojrza na ni w zdumieniu. Co si dzieje? Nie wiem. Wydaje ci si w porzdku? Dla mnie jest jak najbardziej w porzdku, wtrci si Lewis. Rany, ale laska. Poza tym tu jest cholernie zimno. Kaitlyn nadal nie bya przekonana. Anno? Syszc Kait, Anna zatrzymaa si w p kroku. Odezwaa z agodnym gosem: Kait, jeste jeszcze roztrzsiona po wypadku. Myl, e jest w porzdku. Poza tym wszyscy zmiecimy si w tym samochodzie. - No wanie, to interesujce, prawda? - odezwa si na gos Gabriel, nie zwracajc uwagi na zaciekawione spojrzenie dziewczyny. Kaitlyn zastanawiaa si, co ona o nich myli. Wszyscy stoj wmurowani w ziemi i nic nie mwi, a tu nagle Gabriel wyskakuje z czym takim. Dobra, wchodzimy, powiedziaa szybko Kait. Byo jej wstyd i nie chciaa si wicej kci. Ale gdy Rob otwiera drzwi, zapytaa Gabriela: Co miae na myli? Nic takiego. Po prostu uwaam, e to dziwny zbieg okolicznoci, e wszyscy si tu zmiecimy.

Anna i Lewis usiedli z przodu obok dziewczyny. Kait wsuna si za Robem na tylne siedzenie, a Gabriel wszed ni. Biae fotele zatrzeszczay pod ich ciarem. - Mam na imi Lidia - przedstawia si dziewczyna tym samym beztroskim gosem. Dokd si wybieracie? Przedstawili si, a raczej Lewis ich przedstawi, a Anna dodaa: - Chcemy dojecha do Suuamish, w pobliu Poulsbo, ale to do daleko. A ty, w ktr stron jedziesz? Lidia wzruszya ramionami. - Nigdzie konkretnie. Zrobiam sobie wolne od szkoy eby troch pojedzi. - Chodzisz moe do liceum North Mason? Mam tam kuzynk. Pytanie Anny byo cakowicie niewinne, ale Lidia wygldaa na uraon. - Nie, do prywatnej szkoy - odpowiedziaa krtko, a potem dodaa: - Jest wam ciepo? Jeeli bardziej rozkrc ogrzewanie, zaparuj mi szyby. - W porzdku - odezwa si Rob. Trzyma Kait za rc i masowa jej donie. I mia racj. Cudownie byo znale si w ciepym samochodzie. Kaitlyn czua si niemal oszoomiona tym nagym luksusem. Ale miaa wiadomo, e Lidia cay czas bacznie ich obserwuje, zerkajc na Lewisa i Ann, a potem w tylne lusterko, eby przyjrze si trjce siedzcej z tyu. I chocia Lewisowi najwyraniej si to podobao, Kaitlyn poczua si nieswojo, szczeglnie gdy Lidia zmarszczya czoo i zagryza w zamyleniu warg. - To co tam robilicie? - zapytaa od niechcenia Lidia - Jestecie przemoczeni. - Och. My... - Lewis zacz szuka sw. - Wybralimy si na wycieczk - dokoczy gadko Gabriel. - I zapa nas deszcz. Chyba raczej powd. Znalelimy strumie - wyjani Gabriel, zanim Lewis chcia cokolwiek odpowiedzie. - Jestecie std? - Ze Suuamish - rzucia Anna, co w jej przepadku byo totaln prawd. - Wyglda na to, e lubicie dugie wycieczki - stwierdzia I lilia, zerkajc w tylne lusterko. Kait zauwaya na jej maym nosie dokadnie trzy piegi. Sceptycyzm Lidii uspokoi nieco Kait. Jej szarozielone oczy nie byy podejrzliwe, ale miao si wraenie, e niejedno w yciu przesza. Kaitlyn poczua do niej sympati. Jechali teraz w gb ldu, mijajc wiecznie zielone drzewa o wysokich, nagich pniach. Kaitlyn pomylaa, e wygldaj jak onierze, ktrzy czekaj na rozkaz. Lidia potrzsna wosami i uniosa brod. - Nienawidz prywatnych szk - wyznaa nagle. - Ale rodzice mnie zmuszaj. Kaitlyn, rozkoszujc si panujcym w samochodzie ciepem, prbowaa wymyli co, co mogaby odpowiedzie, ale Lewis odezwa si pierwszy: - Przykro mi. - Panuje straszna dyscyplina i jest potwornie nudno. Nic si nigdy nie dzieje. - Wiem. Kiedy sam chodziem do prywatnej szkoy - przytakn Lewis, ale Lidia nagle zmienia temat. - Zawsze bierzecie ze sob torby, gdy wybieracie si na wycieczk? - Tak - odpowiedzia Gabriel. Wydawao si, e najlepiej sobie z ni radzi. - Uywamy ich zamiast plecakw. - Wydawa si rozbawiony. - Dziwne. Gabriel milcza, a Lewis umiechn si przyjanie. Lidia zacza si wierci, a w kocu nie wytrzymaa i rzucia. - Uciekacie, prawda? Wcale tu nie mieszkacie. Jedziecie stopem przez Stany albo co takiego? Nic jej nie mw. Gabriel odezwa si do Lewisa, ale w tym samym momencie Lidia powiedziaa:

- Nie musicie mi nic mwi. Nie zaley mi na tym. Ale te chciaabym kiedy przey jak przygod. Mam ju dosy prywatnej szkki jedzieckiej, ekskluzywnych orodkw rekreacyjnych i tych wszystkich grup wsparcia. - Przez chwile, nie odzywaa si, a potem dodaa: - Zawioz was do Suqusmish, jeeli powiecie mi jak tam jecha. Niewane jak daleko to jest. Kaitlyn nie wiedziaa, co o niej myle. Na pewno bya dziwnym, nadpobudliwym stworzeniem. I czua si odrzucona jak outsider, ktry moe tylko przyglda si ich pitce z zewntrz. Kaitlyn doskonale pamitaa to uczucie. W Ohio sama bya outsiderk. Za bardzo si wyrniaa: jej oczy otoczone niebieskimi obwdkami wydaway si zbyt dziwne, a jej rysunki byy zbyt przeraajce. Nikt w jej starej szkole nie chcia zadawa si z miejscow czarownic. Ale i tak nie moga si do Lidii przekona i nie podoba jej si sposb, w jaki na nich naciskaa. Nic jej nie mw, odezwaa si do Lewisa, powtarzajc sowa Gabriela. Po chwili Lewis wzruszy ramionami. - Bdziemy wdziczni, jeli zabierzesz nas do Suquamish - powiedzia agodnie Rob, a potem wszyscy si zamknli i suchali radia. - Skr tutaj - poprosia Anna. - Jeszcze kawaek. To ten budynek, przed ktrym stoi oldsmobil. Zapad ju zmierzch, ale Kaitlyn zauwaya, e dom mai ten sam czerwonobrzowy kolor, co cedrowy koszyk Anny . Musi by zrobiony z cedru, pomylaa. Dom otoczony by wierkami i olszynami, ktre w zapadajcym zmroku przypominay wysokie wiee. - Jestemy na miejscu - oznajmia cicho Anna. Dom, pomylaa Kaitlyn. Prawdziwy dom, w ktrym byli rodzice, ktrzy si nimi zajm. W tym momencie Kait nie martwia si niczym innym. Rozprostowaa sztywne nogi i patrzya, jak Gabriel siga do klamki. - Chyba faktycznie nie jestecie uciekinierami - wykrztusia Lidia. - Nie wierzyam, e naprawd chcecie gdzie dojecha. Przepraszam. - Nie szkodzi. Dziki za podwiezienie - odpar Rob. Lidia si zgarbia. - Nie ma sprawy - powiedziaa tonem osoby, ktra nie zostaa zaproszona na przyjcie. A potem dodaa przytumionym gosem: - Mog skorzysta z twojej azienki? - Eee... jasne - zgodzia si Anna. - Poczekajcie, zajrz najpierw do rodka. Mama si nas nie spodziewa, dodaa w mylach. Anna szybkim i lekkim krokiem pobiega do domu. Pozostali czekali w samochodzie, wygldajc przez zaparowane szyby. Po kilku minutach Anna wrcia, prowadzc za sob kobiet, ktra wygldaa na zdumion, ale i rozbawion. Kait pomylaa, e ju wie, po kim Anna odziedziczya swj spokj. - Wchodcie do rodka - zaprosia kobieta. - Jestem mam Anny. Boe sodki, przemoklicie do suchej nitki. Wchodcie do rodka! Poszli za ni, a Lidia ruszya z nimi. W rodku by ciasny, ale wygodny salon, a Kaitlyn zauwaya dwch identycznie wygldajcych chopcw w wieku dziewiciu, dziesiciu lat. Matka Anny zaprowadzia ich na ty domu i od razu zacza szykowa gorc kpiel i organizowa wszystkim ubrania. - Wy, chopcy, bdziecie musieli woy ubrania mojego ma - zarzdzia. - Bd na was za due, ale nie mamy innego wyjcia. Po jakim czasie Kaitlyn siedziaa ju przy kominku ubrana w ciuchy Anny. Byo jej ciepo i miaa wilgotne wosy. - Twoja mama jest bardzo mia - szepna do Anny. - Niezaskoczy j nasz przyjazd? Pytaa ci o co?

Jeszcze nie. W tej chwili bardziej j interesuje to, eby nas nakarmi i ogrza. Ale wiem jedno, nikt z Instytutu do nich nie dzwoni. Mylaa, e cay czas jestem w szkole. Musiay przerwa rozmow, bo nagle pojawili si modsi bracia Anny i zaczli wypytywa o Kaliforni. Anna zdoaa odpowiedzie na ich pytania, nie wspominajc o panu Zetesie, ani Instytucie. Nagle do rodka wparowaa pani Whiteraven. - Anno, twoja druga koleanka cay czas staa w pokoju. Wysaam j na gr, eby si umya. Za chwil bdzie kolacja, jak tylko chopcy bd gotowi. - Ale ona nie jest... - zacza Anna i urwaa, bo do pokoju wesza Lidia. Bya maa i wygldaa niemal aonie/ Pani Whiteraven wanie zaprosia j na kolacj. Przecie podwioza nas, powiedziaa Anna, a Kaitlyn wzruszya ramionami. Za chwil zjawili si Rob, Gabriel i Lewis. Mieli na sobie za due flanelowe koszule i dinsy, ktre mocno spili w pasie. Kaitlyn i Anna askawie powstrzymay si od miechu. Lidia szeroko si umiechna. Lewis niczym niespeszony odwzajemni jej umiech. Usiedli przy stole razem z matka i ojcem Anny. Na kolacj byy hamburgery i wdzony oso, kukurydza, brokuy i saatka, na deser ciasto jagodowe, a do picia tradycyjna lemoniada. Kaitlyn jeszcze nigdy w yciu nie cieszya si tak na widok warzyw. Caa pitka z Instytutu rzucia si na jedzenie z takim entuzjazmem, e pani Whiteraven przygldaa im si ze zdumieniem, ale dopki nie skoczyli je, nie zadawaa adnych pyta. Potem wytara donie o kuchenn szmatk, odsuna krzeso i powiedziaa: - No dobrze, to moe teraz wyjanicie nam, co waciwie robicie w Waszyngtonie?

Rozdzia 11
Kaitlyn spojrzaa na matk Anny, a potem przeniosa wzrok na ej ojca, powanego mczyzn o spokojnych oczach, ktry w trakcie obiadu niewiele si odzywa. W kuchni byo ciepo i spokojnie. wiato z grnej lampki padao na niedokoczone sosnowe szafki. Po chwili Kaitlyn zerkna na Roba. Caa pitka bya w tej chwili poczona ze sob telepatycznie. Czy mamy im powiedzie? - zapytaa Anna. Tak, odpowiedziaa w mylach Kaitlyn, czujc, e pozostali si zgadzaj. Ale tylko twoim rodzicom. Nie... Anna machna rk na bliniakw. - Idcie si pobawi, dobrze? - Zerkna na Lidi i si zawahaa. Kaitlyn wiedziaa, o co chodzi. Anna bya z natury agodna i trudno jej byo wyprosi dziewczyn, ktra dopiero co jada z ni przy tym samym stole. Masz zbyt mikkie serce, pomylaa Kaitlyn, ale wtedy odezwa si Gabriel. - Moe Lidia i ja wybierzemy si na spacer - powiedzia. - Przestao ju pada. Kiedy wsta i szarmancko poda Lidii rk, wyglda jak prawdziwy dentelmen, nie liczc ironicznego bysku w oczach. Lidia nie miaa wyjcia. Zrobia si blada, przez co jej piegi byy jeszcze bardziej widoczne. Potem podzikowaa rodzicom Anny i wzia Gabriela za rk. Lewis spojrza na ni przepraszajco. Uwaaj. Kaitlyn powiedziaa Gabrielowi, gdy wychodzi Lidi na zewntrz.

Na co? Na kolejny atak czy na ni? - rzuci rozbawiony. Bracia Anny rwnie opucili kuchni. Nie byo ju na co czeka. Spojrzawszy po raz ostatni na swoich przyjaci, Anna wzia gboki wdech i opowiedziaa rodzicom ca histori, No, prawie ca. Zostawia niektre ponure kawaki i ani sowem nie wspomniaa o czcej ich wizi. Ale opowiedziaa o Marisol, o krysztale, ktry potrafi wzmocni nadprzyrodzon moc i o tym, jak pan Zetes zamierza ich wykorzysta. Rob poszed po dokumenty, ktre zabra z sekretnego pokoju. - I cay czas mamy takie dziwne sny - powiedziaa Anna - O maym pwyspie otoczonym szar wod, a naprzeciwko jest wzgrze, na ktrym rosn drzewa i stoi biay budyek. Mylimy, e ludzie, ktrzy mieszkaj w tym domu, chc si z nami porozumie i prbuj nam pomc. - Opowiedziaa im te o dwch spotkaniach Kaitlyn z mczyzn o karmelowej skrze. - Nie wydawa mi si wielkim fanem Instytutu - wtrcili Kaitlyn. - Pokaza mi zdjcie ogrodu, w ktrym znajdowa si olbrzymi kryszta, podobny do krysztau pana Zetesa. Mylimy, e oni wiedz o wszystkim. Pani Whiteraven zmarszczya czoo, a jej czarne oczy rzucay wok byskawice, szczeglnie gdy Anna opowiedziaa o planach pana Zetesa. Za to twarz pana Whiteravena nabraa powanego wyrazu, a jedn do zacisn w pi. Podobnie jak Tony rodzice Anny nie kwestionowali tego, co mwia. W kocu odezwaa si matka Anny: - Chcecie powiedzie, e wyruszylicie na poszukiwania tego biaego budynku, nie majc pojcia, gdzie on jest? - Co o nim wiemy - stwierdzia Anna. - Jest na pnocy i na pewno go poznamy, jak tylko go zobaczymy. Na pwyspie s takie dziwne stosy kamieni. Cay czas wydaje mi si, e ju je kiedy widziaam. Wygldaj mniej wicej tak. - Signa po owek i zacza rysowa na okadce jednej z teczek. - Kaitlyn, to ty jeste artystk. Ty narysuj. Kaitlyn bardzo si staraa, szkicujc wysoki, nieregularny stos kamieni. Rysunek przypomina kamiennego bawana z rozpostartymi ramionami. - Och, to jest Inuksuk - zauwaya nagle pani Whiteraven. Kaitlyn poczua, e serce zabio jej mocniej. - Pani to poznaje? Matka Anny wzia kartk i zacza j studiowa. - Tak, jestem pewna, to Inuksuk. Inuici uywali ich do ukazywania rnych sygnaw, na przykad czy jakie miejsce jest przyjazne a gocie s tam mile widziani... - Inuici? - przerwaa jej Anna, krztuszc si. - Chcesz powiedzie, e mamy jecha a na Alask? Jej matka pomachaa rk, marszczc brwi. - Jestem pewna, e widziaam je te duo bliej... Ju Wiem! To byo gdzie na wyspie Vancouver. Bylimy tam na wycieczce, gdy miaa pi albo sze lat. Tak jestem pewna, e tam je widzielimy. Nagle wszyscy zaczli mwi naraz. - Wyspa Vancouver to przecie Kanada... powiedzia Rob. - Tak, ale to nie jest daleko, kursuje tam prom - dodaa Anna. - Nic dziwnego, e wydaway mi si znajome... - Nigdy nie byem w Kanadzie - odezwa si Lewis. - Ale czy pamita pani, gdzie one dokadnie byy? - Kaitlyn spytaa pani Whiteraven. - Niestety, kochanie, nie pamitam. To byo dawno temu. - Matka Anny zagryza usta, spogldajc w zamyleniu na rysunek. Potem westchna i pokrcia gow.

- Nic nie szkodzi - pocieszy j Rob. Jego oczy lniy entuzjazmem. - Przynajmniej wiemy, jaki to obszar. Na pewno kto na wyspie wie, gdzie moemy je znale. Bdziemy po prostu pyta. Matka Anny odoya rysunek. - Chwileczk. - Wymienia z mem spojrzenia. Kaitlyn spogldaa to na jedno, to na drugie i czua, e nogi si pod ni uginaj. - Posuchajcie - zacza pani Whiteraven, odwracajc si od ma. - Jak dotd, bylicie bardzo dzielni. Ale ten pomys z szukaniem biaego domu jest szalony. To nie wasz problem. - Nie - wtrci si pan Whiteraven. Przez cay ten czas przeglda teczki, ktre przynis Rob. - To problem wadz. W tych materiaach jest wystarczajco duo dowodw na to, by wsadzi tego waszego Zetesa za kratki i to na dugo. - Nie rozumiecie. On jest bardzo potny rzucia pospiesznie Anna. - Wszdzie ma przyjaci. A brat Mariol powiedzia, e tylko magia moe zwalczy magi... - Nie sdz, by brat Marisol by w tej kwestii ekspertem - powiedziaa cierpko matka Anny. - Od samego pocztku powinnicie byli zadzwoni do swoich rodzicw. A wanie, zrobicie to teraz. Kaitlyn zebraa si na odwag. - I tak ich nie uspokoimy. A jeli pan Zetes zaoy podsuch, bdzie dokadnie wiedzia gdzie jestemy. - O ile ju tego nie wie - dodaa cicho Anna. - Ale... - pani Whiteraven westchna, wymieniajc z mem kolejne spojrzenie. - W porzdku, ja do nich zadzwonie z samego rana. Nie musz im mwi, gdzie dokadnie jestecie dopki tego nie wyjanimy. - Wyjanimy? W jaki sposb, prosz pani? - zapyta Rob. Jego oczy pociemniay. - Porozmawiamy ze starszyzn, a potem z policj - zdecydowaa matka Anny stanowczym gosem. - Tak wanie naley zrobi. Anna otworzya usta, ale po chwili je zamkna. To nic da westchna bezradnie. Chyba nie, przyzna Rob. Lewis powiedzia: Rany, chyba powinnimy czu ulg, ale Kaitlyn wiedziaa, co mia na myli. Na horyzoncie pojawili si doroli, ktrzy mieli wzi sprawy w swoje rce i powiadomi wadze, a ich pitka nie bdzie ju musiaa si niczym martwi. Powinna by szczliwa. Dlaczego wic czua, e co ciska j w klatce piersiowiwej? Pomylaa o dwch sprawach. Po pierwsze, doszlimy tak daleko... A po drugie, doroli nie znali pana Zetesa. - A teraz musimy zorganizowa dla was spanie - stwierdzia wawo matka Anny. Wy, chopcy, moecie spa w pokoju moich synw, a wasz przyjaciel Gabriel przepi si na kanapie. Kaitlyn, moesz spa w pokoju Anny, a Lidia dostanie pokj gocinny. - Lidia nie bdzie tu nocowa - wypalia Kaitlyn, zanim dotaro do niej, e jej sowa nie brzmi zbyt grzecznie. - Ona nie jest jedn z nas, ona nas tylko podwioza. Pani Whiteraven wygldaa na zaskoczon. - Nie oczekujesz chyba, e teraz bdzie wraca do domu. Jest zbyt pno, a przed obiadem sama mwia, e jest zmczona. Ju j zaprosiam, by zostaa na noc. Kaitlyn jkna, ale po chwili zdaa sobie spraw, e Rob, Anna, a przede wszystkim Lewis patrz na ni z wyrzutem. Czua w sieci ich zdziwienie. Nie rozumieli, co miaa przeciwko Lidii. W sumie, co to za rnica? Kait wzruszya ramionami i pochylia gow.

Par minut pniej Gabriel i Lidia wrcili ze spaceru. Lidia nie wygldaa na szczeglnie rozczarowan tym, e omina j rodzinna narada. Cay czas zerkaa na Gabriela spod przymruonych rzs, co wyranie go bawio, ale denerwowao Lewisa. Kait i Anna zostawiy Roba, by opowiedzia Gabrielowi, co si stao, i poszy przygotowa pokj gocinny. Wic nasza wyprawa dobiega koca? - zapyta Gabriel. Kaitlyn doskonale go syszaa, mimo e cay czas by w kuchni, a ona w pokoju gocinnym. Porozmawiamy o tym jutro, powiedziaa ponuro. Bya wkurzona. I martwia si o Gabriela. Znowu. Bezustannie. Wiedziaa, e cierpi, wyczuwaa jego napicie. Ale nie sdzia, by dzisiejszego wieczoru pozwoli, by mu pomoga. Nic chcia te o tym rozmawia. Nawet wtedy, kiedy udao jej si zapa go na osobnoci, gdy inni szykowali si spa. - Ale co chcesz zrobi? - Przeladowaa j przeraajca wizja, jak Gabriel zakrada si noc do sypialni rodzicw Anny, zbyt oszoomiony, by wiedzie, co robi. - Nic - powiedzia szorstko, a potem doda lodowatym gosem: - Jestem tutaj gociem. Najwyraniej udao mu si zobaczy jej wizj. I zdaje e mia wasny kodeks honorowy, co jednak nie oznaczao, e by w stanie wytrzyma ca noc. Ale Gabriel odwrci si i odszed. Kaitlyn wdrapaa si na podwjne ko Anny. Bya niespokojna i ogarno j zniechcenie. Gdy si obudzia, zaczynao ju witao. Wpatrywaa si w jaskrawozielone cyfry na budziku Anny, czujc, e co ciska j w odku. Czua, e wszyscy pozostali pi, nawet Gabriel. By tak niespokojny, e bya pewna, e nigdzie nie wychodzi. Co dziwne, majc na gowie tyle zmartwie, to Lidia nie dawaa jej spokoju. Zapomnij o niej, powtarzaa sobie. Ale cay czas zadawaa sobie te same pytania. Kim bya Lidia i czemu tak bardzo chciaa si do nich przyczy? Co byo z ni nie tak? I dlaczego Kait cay czas czua, e nie naley jej ufa? Musi by jaki sposb, by si tego dowiedzie, pomylaa Kait. Jaki test albo... Nagle Kait usiada. Po chwili szybko i najciszej jak si dao wylizgna si z ka i podniosa swoj torb. Zaniosa j do azienki. Zamkna drzwi. Zapalia wiato i zacza grzeba w torbie, a w kocu znalaza przybory do rysowania. Zamknity pojemnik przetrwa bliskie spotkanie z wod, wic kredki i gumki byy cae. Ale szkicownik by wilgotny. No c. Pastelom nie przeszkadzaa wilgo. Kaitlyn wybraa czarn, uniosa j nad pust kartk i przymkna oczy. Nigdy wczeniej tego nie robia. Nigdy wczeniej nie prbowaa wywoa obrazu, nie czujc potrzeby, by go narysowa. Teraz postanowia skorzysta z niektrych technik Joyce. Prbowaa si odpry i odsun od wiata zewntrznego. Oczy umys. A teraz pomyl o Lidii. O tym, by j narysowa... Pozwl, by rysunek sam si pojawi... Czarne pionowe kreski. W jej gowie pojawi si pewien obraz i pozwolia doniom przenie go na papier. Teraz kolor ciemnych winogron. Niebieski akcent, to wosy Lidii. Potem troch bladego, cielistego, to jej twarz, i nieco seledynowozielonego, to jej oczy. Ale nagle poczua, e znowu potrzebuje czerni. Wok portretu Lidii pojawiy si liczne czarne kreski, tworzc ksztat, ktry zdawa si trzyma j w ramionach i obejmowa. Kaitlyn szeroko otworzya oczy, wpatrujc si w swj rysunek. Sylwetka o szerokich ramionach, pionowe kreski, ktre przypominay paszcz...

Nagle Kait poczua, jak ogarnia j gniew i gwatownie si podniosa. Zabij j. Boe, przysigam, e j zabij... Otworzya drzwi od azienki i ruszya w stron pokoju gocinnego. Pod kodr dostrzega szczupy zarys sylwetki Lidii. Kait odwrcia j na plecy i chwycia za gardo. Lidia wydaa z siebie dwik przypominajcy myszk Miki. W mroku jej oczy wydaway si biae. - Ty wredna, wszca, maa gnido - rzucia Kait, kilkakrotnie ni potrzsajc. Staraa si mwi cicho, eby nie obudzi rodzicw Anny, i ca energi skupia na potrzsaniu. Lidia wydaa z siebie kolejny dwik. Kaitlyn wydawao si, e prbowaa powiedzie O czym ty mwisz?" - Ju ja ci powiem, o czym mwi. - Akcentowaa kade sowo kolejnym potrzniciem. Lidia chwycia j za nadgarstek bya zbyt saba, by wyrwa si z ucisku Kait. - Pracujesz dla Zetesa, ty maa gnido. Cicho popiskujc, Lidia prbowaa pokrci gow. - Wanie, e tak! Wiem o tym. Zapomniaa, e mam nadprzyrodzone zdolnoci? Gdy przestaa mwi, wyczua z tyu jakie poruszenie, to byli jej wsptowarzysze, ktrzy wanie zgromadzili si w drzwiach. Te wszystkie emocje musiay przedosta si do ich snu. - Hej! Co ty wyprawiasz? - zapyta Lewis zaniepokojonym gosem. - Kait, co si dzieje? Wszystkich obudzia... - dorzuci Rob. Kaitlyn nawet si nie odwrcia. - Ona jest szpiegiem! - Co takiego? - Rob, ktry wyglda uroczo w za duej piamie, podszed i stan przy ku. Kiedy zobaczy, e Kaitlyn trzyma Lidi za gardo, instynktownie wycign rce. Lewis by tu za nim. - Przestacie. Ona jest szpiegiem, prawda, e jeste? - Hej! - Kait, uspokj si... - Przyznaj si! - Kait krzykna do Lidii, ktra cay czas z ni walczya. - Przyznaj si, to ci puszcz! Rob obj Kait, by j odcign, ale w tym momencie Lidia kiwna gow. Kaitlyn j pucia. - Narysowaam rysunek. Na nim byli ona i pan Zetem. Kait wyjania Robowi. Po czym zwrcia si do Lidii: - Powiedz im! Lidia kaszlaa i krztusia si, prbujc zapa oddech. W kocu wycharczaa: - Jestem szpiegiem. Rob opuci rce, a Lewis wydawa si zdruzgotany, co wygldao do komicznie. - Co takiego? Ze strony Gabriela wyczua fal mrocznych emocji. Zobaczya Lidi pocit na drobne kawaki i wrzucon do oceanu. Kaitlyn skrzywia si i dopiero wtedy stwierdzia, e bol j rce. Wszyscy zgromadzili si wok ka. Anna miaa ponury wyraz twarzy, a Lewis wyglda tak, jakby kto go zdradzi, Rob skrzyowa rce na klatce piersiowej. - No dobra - odezwa si do Lidii. - A teraz zaczynaj mwi. Lidia usiada. W biaej koszuli nocnej wydawaa si jeszcze drobniejsza i wygldaa jak zjawa. Spojrzaa na pi gronie wygldajcych postaci zgromadzonych przy jej ku. - Jestem szpiegiem - przyznaa. - Ale nie pracuj dla pana Zetesa. - Daj spokj - rzucia Kaitlyn.

- Jasne, e nie - doda Gabriel aksamitnym, ale gronym gosem. - Nie jestem. Nie pracuj dla niego... Jestem jego crk. Kaitlyn czua, jak szczka jej opada. Niewiarygodne, ale chwileczk, Joyce wspominaa, e pan Zetes mia crk... Mwia, e przyjania si z Marisol, zgodzi si Rob. Kaitlyn przypomniaa sobie. Pamitaa rwnie, e wtedy pomylaa, e crka pana Zetesa musi by ju do wiekowa, zbyt stara, by by przyjacik Marisol. - Ile masz lat? - zapytaa podejrzliwym gosem. - W zeszym miesicu skoczyam osiemnacie. Suchajcie, jeeli mi nie wierzycie, w torebce mam prawo jazdy. Gabriel podnis z podogi czarn torebk Chanel i wyrzuci ca jej zawarto na ko, ignorujc ciche protesty Lidii. Wycign portfel. - Lidia Zetes - przeczyta i pokaza wszystkim prawo jazdy. - W jaki sposb si tu znalaza? - zapyta Rob. Lidia zamrugaa i gono przekna lin. Albo za chwil si rozpacze, albo jest doskona aktork, pomylaa Kaitlyn. - Przyleciaam. Samolotem. - Astralnym? - zakpi Gabriel. By bardzo rozgniewany. - Odrzutowcem - powiedziaa Lidia. - Ojciec mnie wysa. Dostaam samochd od jego znajomego, dyrektora w Boeingu. Ojciec zadzwoni i powiedzia mi, gdzie was szuka... - A wiedzia, poniewa zastawi na nas puapk - przerwa Rob, chwytajc si tej myli - Puapk z koz. Wiedzia, e jeli nie zginiemy w wypadku, bdziemy zdani na wasne siy... - Tak. A ja miaam wam pomc, o ile bycie przeyli. - Ty maa... - Kait nie wiedziaa co odpowiedzie. Znowu chwycia Lidi za szyj, ale Gabriel by szybszy. - Daruj sobie. Ja si ni zajm - rzek. Kaitlyn wyczua jego zimny gd. Wszyscy w sieci wiedzieli, co mia na myli. Ale co ciekawe, wydawao si, e Lidia rwnie si tego domylaa. Wzdrygna si i przysuna do wezgowia. - Nic nie rozumiecie! Nie jestem waszym wrogiem - odezwaa si gosem, w ktrym sycha byo panik. - Jasne, e nie. - Lewis pokiwa gow z powtpiewaniem. - Nie, jeste tylko jego crk - dodaa Kaitlyn. Poczua nu ramieniu rk Anny. - Poczekajcie - wtrcia cicho Anna. - Dajmy jej przynajmniej powiedzie to, co ma do powiedzenia. - Po czym zwrcia si do Lidii agodnym, ale surowym gosem: - dalej. Lidia gono przekna lin i zacza mwi. - Wiem, e mi nie uwierzycie, ale to, co mwiam wam w samochodzie, to prawda. Nienawidz prywatnych szk, szkek jedzieckich i ekskluzywnych orodkw rekreacyjnosportowych. I nienawidz mojego ojca. Od zawsze chciaam uciec... - Taaa - sykn Lewis, a Gabriel jedynie si rozemia. - Naprawd - Lidia przytakna z wciekoci. - Nie widz tego, co robi ludziom. Nie chciaam za wami jecha, ale to bya moja jedyna szansa. W jej gosie byo co, co sprawio, e Lewis si zawacha. Kaitlyn wyczua w sieci jego niezdecydowanie. - Ale nie miaa zamiaru o tym wspomina, co? - stwierdzia. - Nawet by si nie zajkna na ten temat, gdybym tego nie odkrya. - Miaam wam powiedzie. - Lidia si skrzywia. - To znaczy chciaam - poprawia - Ale wiedziaam, e i tak bycie mi nie uwierzyli. si. - Daj spokj, przesta si maza - warkn Gabriel.

Kaitlyn spojrzaa na Roba. Wiem, e poauj tych sw, ale mylisz, e to moe by prawda? Nie wiem. Rob umiechn si ponuro. Ale moe jest sposb, by si o tym przekona. Usiad na ku, chwyci Lidi za ramiona i spojrza jej w twarz. Dziewczyna si skurczya. - Posuchaj mnie - powiedzia surowym gosem. - Wiesz, e posiadamy nadprzyrodzone zdolnoci, tak? Kaitlyn bdzie wiedziaa, czy kamiesz, czy nie. - Zwrci si w mylach do Kaitlyn: Id po swoje przybory do rysowania. Ukrywajc umiech, Kaitlyn przyniosa z azienki swoje rzeczy. Rob mwi dalej: - Musi tylko narysowa rysunek. Jeeli okae si, e nie mwisz prawdy... - Pokrci ponuro gow. - A teraz powiedz nam. - Popatrzy twardo na Lidi. - Jaka jest twoja ostateczna wersja? Lidia spojrzaa na Kaitlyn, a potem na Roba i uniosa brod. - Taka jak wczeniej. Wszystko, co wam powiedziaam, to prawda - szepna. Kaitlyn zacza rysowa. Oczywicie jej dar nie dziaa w ten sposb, ale wiedziaa, e tak naprawd chc tylko sprawdzi Lidi. I co? - zapytaa Roba. Albo mwi prawd, albo jest najlepsz aktork na wiecie. Jak Joyce? - wtrci znaczco Gabriel. Mgbym si pewnie dowiedzie, czy ona kamie. Mgbym poczy si z jej umysem. Tak, ale jak mamy pewno, ze ona to przeyje? zapyta Rob Gabriel wzruszy ramionami. Kaitlyn znowu wyczua gd. - Posuchaj, a jaki by twj dalszy plan? - naciskaa. - Powstrzyma was przed dalsz podr powiedziaa szybko Lidia. -I przekona was, bycie poszli z tym na policj zamiast... - Tego wanie chce twj ojciec? - Tak. Policj ma w kieszeni. A za pomoc krysztau moe robi rne rzeczy. Nie boi si nikogo. No, moe tylko ich - Kogo? - zainteresowaa si Kaitlyn. - Ich. Ludzi krysztau. Nie wie, gdzie oni s, ale boi si, e wy ich odnajdziecie, tylko oni mog go powstrzyma. - Rozejrzaa si wok. - Czy teraz mi wierzycie? Czy powiedziaabym wam o tym wszystkim, gdybym bya waszym wrogiem? Kaitlyn wyczua wahanie, a potem nage postanowienie. Rob i Anna jej wierzyli. Lewis nie tylko jej uwierzy, ale znowu j polubi. Gabriel by cyniczny, ale to byo dla niego typowe. A Kait zdya przekona si na tyle, e zacza martwi si o co innego. - Jeeli pan Zetes chce, ebymy poszli z tym na policj.. - zacza. - No wanie - zgodzi si Rob. - Ale nigdy nie zdoamy przekona moich rodzicw - westchna Anna. - No wanie - powtrzy Rob. Kaitlyn poczua, jak ogarnia j dziwne uczucie, przeraenia i rozczarowania, ale i dzikiego podniecenia. Lewis gono przekn. - To oznacza, e... - No wanie - powiedzia po raz trzeci Rob. Posa Kait szeroki umiech, w ktrym dostrzega te same uczucia, ktre sama ywia. - Nasza wyprawa - obwieci wszystkim - trwa dalej. Gabriel zakl. Lidia przygldaa si im w zdumieniu. - Nie rozumiem.

- To znaczy, e znowu musimy ucieka - doda Rob - Jeli naprawd chcesz nam pomc... - Chc. musisz nas zawie na wysp Vancouver. Tam jest prom, tak? - Zerkn na Ann, ktra pokiwaa gow. - Zrobi to - obiecaa Lidia. - Kiedy wyruszamy? - Teraz - zdecydowaa Kaitlyn. - Musimy si std wynie, zanim obudz si rodzice Anny. - Dobra - zgodzi si Rob. - Wecie tylko swoje rzeczy i ruszamy w drog.

Rozdzia 12 Prom wypywa z Port Angeles o smej dwadziecia - zauwaya Anna, kiedy razem
z Kaitlyn w popiechu przebieray si w jej pokoju. - Znowu zaczo pada - stwierdzia Kaitlyn. Par minut pniej wszyscy spotkali si na korytarzu. Usyszeli, jak na tyach domu kto si budzi. - Nie powinna im zostawi jakiej kartki? - szepn Lewis. Anna westchna. - Domyla si - powiedziaa krtko, - Zostawi im teczki - rzuci Rob. - Moe co z nimi zrobi. Gabriel prychn. Na zewntrz niebo byo zimne i szare, a gdy jechali do Port Angeles, deszcz ju rozpada si na dobre. Kiedy podkrcali ogrzewanie, szyba stawaa si przejrzysta, ale w rodku robio si potwornie gorco, gdy je przykrcali, okno natychmiast zachodzio par. Kiedy natomiast otwierali okna, marzli. Woda w porcie miaa kolor granatowy z lekkim odcieniem zieleni. Czekali w kolejce za innymi samochodami, a w kocu Wjechali na duy statek. Kosztowao ich to dwadziecia pi dolarw. Kaitlyn zapacia, poniewa Lidia miaa przy sobie tylko karty kredytowe. Z pokadu dla pasaerw Kaitlyn obserwowaa gboka niebiesk to, po ktrej sun statek. Jestemy w drodze, pomylaa. Do Kanady. Nigdy wczeniej nie bya zagranic. Popijaa wanie col z puszki, ktr przynis jej Rob, kiedy nagle podbieg do nich zziajany Lewis. - Mamy kopoty - sapn. - Wanie rozmawiaem z jakimi ludmi w azience. Mwili, e jeli kto nie ma osiemnastu lat, potrzebuje pisemnej zgody, eby wjecha do Kanady. - Co takiego? - Potrzebny jest list od rodzicw czy co takiego. Wiecie, w ktrym byoby napisane, kim jeste i jak dugo zamierzali tam zosta. - wietnie. - Kaitlyn zerkna na Roba, ktry tylko wzruszy ramionami. - Co moemy zrobi? Miejmy nadziej, e nas o to nie poprosz. - Ja w kadym razie mam osiemnacie lat - powiedziaa Lidia. - Poprowadz.

Godzin pniej wpynli do Portu Victoria. Kaitlyn wstrzymaa oddech. Wanie wyszo soce, a port a si prosi, by go narysowa. Na wodzie unosiy si mae aglowce, a przy brzegu stay rowe budynki. Ale nie byo czasu na podziwianie widokw. Musieli zej na d i wsi do samochodu. Czekali w kolejce do odprawy, a Kaitlyn czua, jak co ciska j w odku. - Gdzie mieszkacie? - zapyta Lidi celnik w okularach przeciwsonecznych. Palce Lidii nieznacznie zacisny si na kierownicy. - W Kalifornii - odpowiedziaa z umiechem. Celnik nie odwzajemni umiechu i poprosi j o prawo jazdy. Dopytywa si, dokd si wybieraj i jak dugo zamierzaj zosta. Lidia odpowiadaa na pytania beztroskim tonem. Potem celnik pochyli si, eby zajrze do rodka samu chodu. Wygldajcie powanie, ostrzega Kaitlyn i wszyscy wyprostowali si, prbujc wyglda na dojrzaych i znudzonych Wyraz twarzy celnika si nie zmieni. Przyjrza si kademu z osobna i wyprostowa. - Czy kto z was nie ma osiemnastu lat? Kaitlyn poczua, e robi jej si niedobrze. Za chwil obejrzy ich prawa jazdy i zobaczy, e adne z nich nie ma jeszcze osiemnastu lat. A potem poprosi o zgod rodzicw... Lidia nieznacznie si zawahaa. - Nie - powiedziaa lekko, przechylajc nieznacznie gow. Kaitlyn podziwiaa j za to. Mimo i Lidia bya bardzo drobna, wygldaa na pewn siebie. Celnik bacznie przyglda si Lewisowi, ktry wyglda na najmodziej z nich wszystkich. Lidia zerkna na chopaka I chocia jej twarz zachowaa spokj, jej spojrzenie byo zdesperowane. Bagajce. Lewis zacisn szczk, a Kaitlyn poczua jakie szarpnicie. Celnik mia przy pasie pager albo krtkofalwk. Nagle urzdzenie zaczo piszcze. Nie tyle piszcze, ile wy. Jak syrena przeciwlotnicza. Dwik by tak wibrujcy, e Kaitlyn a zacisna zby. Ludzie zaczli si oglda. Celnik zacz potrzsa krtkofalwk, naciskajc rne przyciski. Ale pisk jeszcze bardziej przybra na sile. Mczyzna przenis wzrok z urzdzenia na samochd, jakby si waha. Potem skrzywi si, prbujc uciszy elektroniczny pisk. Machn niecierpliwie rk, by jechali dalej. - Jed - szepn Lewis podnieconym gosem. Lidia wrzucia bieg i odjechali w majestatycznym tempie dziesiciu kilometrw na godzin. Gdy dotarli do gwnej ulicy, Kaitlyn wreszcie wypucia powietrze. Udao si! - To byo atwiejsze, ni przypuszczaem - powiedzia Rob. Lewis rechota na tylnim siedzeniu: - I jak wam si podobao? Punkt dla nas! Kaitlyn odwrcia si w jego stron. Przypomniaa sobie szarpnicie, ktre poczua tu przed piskiem... - Lewis, czy ty...? Lewis umiechn si jeszcze szerzej, a oczy mu lniy. - Pomylaem, e skoro tamte typy mog nas atakowa za pomoc psychokinezy na odlego, to ja poradz sobie z krtkofalwk. Poprzestawiaem tylko troch rzeczy, eby j uruchomi. Lidia zerkna w jego stron, a w jej szarozielonych oczach po raz pierwszy pojawio si co na ksztat uznania. - Dziki - powiedziaa. - Ocalie mi tyek. Lewis posa jej promienny umiech. Nawet Gabriel wydawa si pod wraeniem.

- Tak przy okazji, to kim s te typy? - zapyta gadko Lidie - Te, ktre prbuj nas zabi? - Nie wiem. Naprawd. Wiem, e ojciec co kombinuje z krysztaem i chyba ma do pomocy jakich ludzi. Ale nie wiem kogo. - Ciekawe, czy dali sobie spokj? - odezwaa si nagle Anna. - Zobaczcie, wczoraj w nocy nie byo adnego ataku. Moe nas zgubili. - A moe licz na kogo innego - zauway Gabriel, patrzc znaczco na Lidi. Dziewczyna wzdrygna si, co jednak nie wpyno na jej jazd. - Dokd mam teraz jecha? - zapytaa. Zapada cisza. W kocu odezwa si Rob: - Nie jestemy pewni. - Przyjechalicie tu, nie wiedzc, dokd jedziecie? - Dokadnie nie wiemy. Szukamy... - Czego - przerwa mu Gabriel. Lewis zmarszczy brwi. a Kaitlyn posaa mu zniecierpliwione spojrzenie. Postanowilimy jej zaufa. I tak si w kocu dowie, juk tylko znajdziemy to miejsce... - Moe jeszcze troch poczeka - oznajmi na gos Gabriel. - Po co mamy jej ufa bardziej, ni jest to konieczne? Lidia zacisna usta, ale tym razem si nie wzdrygna. - Mamy dwie moliwoci - odezwa si Rob. - Moemy im lepo jedzi wzdu wybrzea albo pyta ludzi, czy nie wiedz, gdzie s... - doda cicho - te kamienne wiee. Jeeli mama Anny je rozpoznaa, to ludzie z wyspy te powinni je zna. - Niczego nie pamitasz, Anno? - zapyta Lewis. Twoja mama mwia, e bya na tej wycieczce, - Miaam pi lat - odpara Anna. Zdecydowali popyta ludzi. Mczyzna w sklepie turystycznym sprzeda im map i skierowa do Muzeum British Columbia. Ludzie z muzeum rozpoznali wprawdzie szkic Kaitlyn i potwierdzili, e to Inuksuity, ale nie mieli pojcia, gdzie mona je znale. Podobnie byo w sklepie fotograficznym, ksigarni, w sklepie British Imports i sklepiku z lokalnym rzemiosem artystycznym. Rwnie bibliotekarze z Biblioteki Victoria nie wiedzieli nic na ten temat. - Czy teraz moemy ju poszuka? - zapyta Gabriel. Lewis wycign map. - Moemy pojecha albo na pnocny wschd albo na pnocny zachd - powiedzia. Wyspa ksztatem przypomina duy owal, a my jestemy na samym dole. I zanim zdycie zapyta, nie ma tu nic, co przypominaoby Griffin's Pit. Wzdu wybrzea s tysice maych pwyspw i nie ma sposobu, by je odrni. - To miejsce jest pewnie zbyt mae, eby byo na mapie - westchn Rob. - Rzumy monet, jeeli wypadnie orze, jedziemy na wschd, jeeli reszka, na zachd. Kaitlyn rzucia monet i wypad orze. Pojechali na pnocny wschd, trzymajc si wybrzea. Co kika kilometrw zatrzymywali si, by przyjrze si oceanowi. Szukali a do zapadnicia zmroku, ale nie znaleli niczego, co przypominaoby miejsce ze snu. - Ale przynajmniej ocean ma odpowiedni kolor - zauwayya Anna, stojc na skale i spogldajc w szaroniebiesk wod. Wok niej zgromadziy si mewy, ktre natychmiast odfruny, kiedy w pobliu pojawiaa si Kaitlyn albo kto inny. Ale Ann toleroway, jakby bya ptakiem. - Prawie. - Kaitlyn zagraa na zwok. - Moe powinnimy pojecha dalej na pnoc albo jednak na zachd. Bya sfrustrowana tym, e znajdowali si tak blisko, a ona nie potrafia wyczu, gdzie to jest. - Dzisiaj i tak nic ju nie znajdziemy - stwierdzi Gabriel - Zrobio si ciemno.

Kaitlyn usyszaa w jego gosie nutk napicia. I nie byo to typowe dla niego zachowanie, ale wyrany niepokj, ktry podpowiada jej, e Gabriel by w powanych tarapatach. Przez cay dzie by bardziej milczcy i wycofany ni zazwyczaj, jakby skupi si na wasnym cierpieniu. Potrafi si coraz lepiej kontrolowa, ale jego gd narasta. Od chwili, kiedy znalaza go na play w Oregonie, mino trzydzieci sze godzin. Ciekawe co chce zrobi dzisiejszej nocy, zastanawiaa si Kaitlyn. - Sucham? - zapyta Rob, zerkajc w jej stron. Zapomniaa ukry swoich myli. Miaa nadziej, e Rob usysza tylko jej ostatnie sowa. - Zastanawiaam si, co zrobimy dzisiejszej nocy - powiedziaa. - Mam na myli to, gdzie bdziemy spa. Jestemy prawie spukani... - I godni - wtrci Lewis. - ...i na pewno nie zmiecimy si wszyscy w tym samochodzie. - Bdziemy musieli znale jaki tani motel - oznajmia Anna. - Moemy sobie pozwoli na jeden pokj, w kocu jest poza sezonem. Lepiej wracajmy do Victorii. W miecie znaleli pensjonat Sitka Spruce, w ktrym za trzydzieci osiem dolarw wynajli pokj z dwoma podwjnymi kami. Nikt nie zadawa im adnych pyta. W pokoju odkryli, e ze cian odchodzi farba, a drzwi do azienki si nie domykaj, ale jak podkrelia Anna, przynajmniej byy w nim ka. Rob zdecydowa, e na kach bd spay dziewczyny. Lidia postanowia dzieli ko z Ann. Najwyraniej nie zapomniaa jeszcze o prbie uduszenia. Kaitlyn zwina si w kbek na drugim ku i przykrya cienk kodr. Chopcy, ktrzy spali na pododze, przejli koce. Kaitlyn spaa bardzo lekko. Gabriel unika jej przez cay wieczr i nie chcia z ni rozmawia. Kait wyczuwaa jego chodn determinacj i wiedziaa, e upar si, by samodzielnie rozwiza swj problem. Ale nie sdzia, by i tej nocy spokojnie lea i znosi swj bl. Do tej pory zdya si do niego dostroi na tyle, e mylaa, e uda jej si obudzi w tym samym momencie, co on. I udao si. Prawie. Kaitlyn obudzia si, gdy usyszaa cichy trzask zamykanych drzwi. Od razu wyczua, e Gabriela nie ma w pokoju. Wymykanie si niepostrzeenie z ka zdyo jej ju wej w krew. Ale doznaa szoku, gdy zerkna na drugie ko i zuwaya tylko jedn sylwetk Lidia znikna. Nie byo jej te w azience. Po prostu znikna. Kaitlyn wymkna si z pokoju, majc w gowie ponure myli. Wyczua w sieci obecno Gabriela i wpada na jego trop. Czua, e si od niej oddala, wic posza za nim. Zastanawiaa si, czy jest z nim Lidia. W kocu dotara do przystani. Idc starymi, uroczymi uliczkami Victorii, Kaitlyn nie czua lku. Na ulicach nie byo wiele osb, a w miasteczku panowaa senna, bezpieczna atmosfera. Przysta bya wyludniona. W wodzie odbijay si wiata dek i pobliskich budynkw, ale mrok ogarn ju cae nadbrzee. Odnalaza Gabriela, ktry chodzi w t i z powrotem. Przypomina dzikie zwierz, uwizionego drapienika, ktry przemierza swoj klatk. Gdy si do niego zbliya, od razu wyczua jego intensywny gd. - Gdzie jest Lidia? - zapytaa. Odwrci si gwatownie i spojrza na ni. - Nie moesz zostawi mnie w spokoju? - Jeste sam? Wok panowaa cisza. Przez chwil sycha byo jedynie szum wody.

- Nie mam pojcia, gdzie jest Lidia. Wyszedem sam - powiedzia, ostronie dobierajc sowa. - Bya wtedy w ku? - Nie patrzyem. Kaitlyn westchna. W porzdku, zapomnijmy o Lidii. Nic na to nie poradz. - Tak naprawd wyszam, eby z tob porozmawia - zwrcia si do Gabriela. Chopak przeszy j wzrokiem. - Nie. - Gabrielu... - Nie moemy tego dalej cign, Kaitlyn. Nie rozumiesz. Czemu nie pozwolisz mi zaj si tym na wasn rk? - Bo kogo moe spotka krzywda! Gabriel zamar. A potem powiedzia: - Ciebie rwnie. Kaitlyn nie zrozumiaa. Nie bya te pewna, czy chce zrozumie. W tym momencie Gabriel wydawa si... taki bezbronny. Natychmiast odsuna od siebie dziwn, niewiarygodn myl, ktra przysza jej do gowy i powiedziaa: - Jeli o mnie chodzi, to dam sobie rad. A jeli chodzi o Roba... Z jego twarzy natychmiast znikn wyraz bezbronnoci Wyprostowa si i posa jej niepokojcy umiech. - Powiedzmy, e chodzi mi o Roba - rzuci. - Co zrobi, jak si dowie? - Zrozumie. Chciaabym, eby pozwoli mi to zrobi. Mgby ci pomc. Umiech Gabriela zrobi si jeszcze bardziej nieprzyjemny. - Tak mylisz? - Jestem tego pewna. Rob lubi pomaga innym. I wierz mi lub nie, ale myl, e on ci lubi. Gdyby tylko nie by taki draliwy... Gabriel machn rk, jakby chcia zakoczy ten temat. - Nie chc o nim rozmawia. - wietnie, to porozmawiajmy o tym, co zamierzasz zrobi dzisiejszego wieczoru. Wybierasz si na polowanie? Zamierzasz znale sobie jak samotn dziewczyn? - Mwic to, Kaitlyn podesza bliej. Byo ciemno, ale na twarzy Gabriela dostrzega ogromne zmczenie. O to wanie chodzi, pomylaa. Musz si tylko do niego zbliy. Za chwil si zamie. Poniewa Gabriel nic nie mwi, cigna dalej: - Nie zrozumie tego, co jej zrobisz. Bdzie z tob walczy, a to moe j skrzywdzi. I pewnie nie bdzie miaa wystarczajco duo energii, wic bdziesz musia j zabi... Kaitlyn bya ju bardzo blisko. Widziaa jego oczy i to, jak ze sob walczy. Wyczua bardzo ulotn myl, ktr szybko stumi. Niebezpieczestwo. - Czy tego wanie chcesz? - zapytaa cicho. Zauwaya, e zacisn szczk. - Wiesz, e nie - rzuci wciekle, ale rwnie cicho. - Ale nie ma innego wyjcia... - Och, Gabrielu, nie bd gupi. - Kaitlyn zarzucia mu rce na szyj. Opiera si jakie ptorej sekundy. Drcymi domi odgarn jej z szyi wosy. Jego usta byy bardzo blisko. Kaitlyn przechylia gow, by uatwi mu spraw. Poczua, jak co si w niej otwiera i wydostaje na zewntrz... Jakby przeszy j prd albo uderzy piorun. Kaitlyn rozlunia si i z ochot uwolnia swoj energi. I nagle poczua wszystkie swoje emocje, ktre wypyny na wierzch, jak krew nabiegajca pod skr. Chciaa mu pomc. Zrozumiaa te jego uczucia.

Dopiero wtedy uwiadomia sobie i przypomniaa, dlaczego to byo niebezpieczne. Co mia na myli, gdy chcia j ostrzec. Poza wdzicznoci, zwyczajn radoci i poczuciem ulgi byo co jeszcze. Podziw, szczcie, ciekawo i, Boe sodki, mio... Gabriel j kocha. Zobaczya siebie jego oczami. By to obraz otoczony takim splendorem i eterycznym wdzikiem, e ledwo moga siebie rozpozna. Zobaczya dziewczyn o czerwonozotych wosach przypominajcych meteoryt i ciemnoniebieskich oczach z tajemniczymi obwdkami. Egzotyczne stworzenie, ktre pono niczym ogie. Przypominaa czarownic, a nie zwyczajnego czowieka. Jak moga by tak gupia? Ale nigdy nie przyszo jej do gowy, e Gabriel, ktry by tak draliwy i nieprzystpny, mgby si w kim zakocha. Od czasu, gdy pokocha i zabi Iris, bardzo si zmieni. Sta sil twardy i zgorzkniay. A jednak. Nie byo mowy o nieporozumieniu. Kaitlyn wyranie czua jego emocje, bya w nich cakowicie zanurzona. Po dwch dniach godu nie by w stanie duej si kontrolowa i wszelkie jego bariery znikny. Wiedzia, e zagldaa mu w dusz, ale nie mg jej powstrzyma. By zbyt zdesperowany, by zaspokoi swj gd, i nie mia siy, by z tym walczy. Kait miaa wraenie, e stoj nad wsk przepaci i przygldaj si sobie nawzajem. Zagldaa do jego duszy, a to nie byo w porzdku, bo dobrze wiedziaa, co on w niej zobaczy przyja i trosk, nic wicej. Nie moga go pokocha, bya zakochana... Ale wirujce wok emocje Gabriela rozbijay si wok nich jak ogromna sztormowa fala i trudno jej byo o tym pamita. Trudno jej byo zachowa rozsdek. Mio Gabriela przycigaa j do siebie, dajc wzajemnoci. dajc, by oddaa si w peni i oddaa wszystko... Co ty jej robisz? Serce Kaitlyn zamaro. To by gos Roba. Cay jej wiat run, jakby uderzy w ni piorun. W tej samej chwili znikno te ciepo, ktre czua do Gabriela. Poczenie zostao zerwane i gwatownie od siebie odskoczyli... Jak kochankowie przyapani na gorcym uczynku, pomylaa Kaitlyn. Rob sta nieopodal pod latarni z kutego elaza. By kompletnie ubrany, ale jego wosy byy potargane i przypominay lwi grzyw. By wcieky i oszoomiony. Ale nie rzuci si na Gabriela ani nie prbowa ich rozdzieli. Co znaczyo, e wszystko wiedzia. Musia wyczu, e Kait nie zostaa zaatakowana. Nastpia duga cisza, a caa trjka staa wmurowana w ziemi. Wygldamy jak posgi, pomylaa z desperacj Kaitlyn. Filary z soli. Wiedziaa, e z kad chwil sytuacja wyglda coraz gorzej. Ale nie moga uwierzy, e to dziao si naprawd. Gabriel wydawa si rwnie zszokowany. By tak samo sparaliowany jak Kait, a jego szare oczy zrobiy si olbrzymie. W kocu Kait zdoaa si odezwa. Usta miaa cakowicie wyschnite. - Rob, chciaam ci powiedzie... To by fatalny dobr sw. Twarz Roba zrobia si blada, a jego zote oczy pociemniay tak bardzo, e nie zostao w nich ani odrobiny wiata. - Nie musisz - rzuci szybko. - Widziaem. - Gono przekn lin i doda dziwnym, zachrypnitym gosem: - Rozumiem. A potem szybko si odwrci i zacz biec. Ucieka. Rob, nie! Nie to miaam na myli! Rob, zaczekaj...

Ale on by ju przy betonowych schodach prowadzcych do portowej uliczki. Spieszy si, by znale si poza jej zasigiem. Kaitlyn rzucia w jego stron zrozpaczone spojrzenie. A potem spojrzaa na Gabriela, ktry wci sta w ciemnociach. Jego twarz nic nie zdradzaa, ale Kaitlyn czua jego bl. Serce walio jej z caych si. Oboje jej potrzebowali, ale moga pomc tylko jednemu. Nie miaa chwili do stracenia, musiaa dokona wyboru. Rzuciwszy Gabrielowi zrozpaczone spojrzenie, odwrcia ile i pobiega za Robem. Dogonia go przy kolejnej latarni, na ktrej wisia koszyczek z kwiatami. - Rob, bagam, musisz mnie wysucha. Ty... Wpada w histeri i nie moga dokoczy zdania. Odwrci si i spojrza na ni wzrokiem zranionego dziecka. - W porzdku - odpar. Kaitlyn z przeraeniem zdaa sobie spraw, e patrzy na ni lepym wzrokiem, jakby wcale jej nic widzia. A ju na pewno jej nie sucha. - Rob, to nie jest tak, jak mylisz. - Nie zdoaa si powstrzyma przed kolejnym okropnym komunaem. A potem arliwie dodaa: - To nie tak. Nie dasz mi nawet szansy, ebym moga wyjani? W kocu co do niego dotaro. Skrzywi si i cofn nieco, jakby znowu chcia uciec. Ale wyrzuci z siebie: - Oczywicie, e moesz wyjani. Widziaa, jak si spi. Oczekiwa, e mu powie, dlaczego go zostawia. Kaitlyn poczua narastajc frustracj, ktre w kocu wzia gr nad strachem. Sowa same cisny si jej na usta. - Nie robilimy z Gabrielem niczego zego. Przekazywaam mu energi, tak jak ty to robisz, gdy kogo uzdrawiasz, Tamten kryszta co mu zrobi i teraz kadego dnia potrzebuje yciowej energii. Ju od tygodnia przeywa to pieko. I jeli ja mu nie pomog, znajdzie kogo na ulicy i by moe zabije. Rob zamruga gwatownie. Nadal wyglda jak dzieciak, ktremu zadano miertelny cios, ale wida byo, e zaczyna si zastanawia. - Kryszta? - powtrzy powoli. - Tak mi si wydaje. Wczeniej si tak nie zachowywa. Teraz potrzebuje energii, by przey. Rob, musisz mi uwierzy, - Ale... czemu nic mi nie powiedziaa? - Rob pokrci mocno gow, jakby mia wod w uszach. Wyglda na oszoomionego. - Chciaam ci powiedzie, naprawd, ale mi nie pozwoli - A teraz zdradziam jego zaufanie, pomylaa Kaitlyn. Ale nie moga nic zrobi, musiaa przekona Roba. - I nic dziwnego, po tym, co wszyscy mwilicie o telepatycznych wampirach. Wiedzia, e bdziecie czu tylko obrzydzenie, a tego by nie znis. Dlatego zachowa to w tajemnicy. Rob wyranie si waha. Kait widziaa, e pragn jej uwierzy, ale mia z tym problem. Ale potrzebowa tej odrobiny nadziei. Nagle gdzie z tyu usyszeli czyj gos: - To wszystko prawda.

Rozdzia 13 Kaitlyn gwatownie si odwrcia i zobaczya kogo, kogo najmniej si spodziewaa.


Lidi. Dziewczyna wygldaa bezbronnie i nostalgicznie, a w delikatnym wietle latarni jej granatowoczarne wosy przypominay pynn mas. - Ty! - krzykna Kaitlyn. - Gdzie bya? Czemu wysza z pokoju? Lidia zawahaa si i wzruszya ramionami. - Widziaam, jak Gabriel wychodzi. Zastanawiaam si, dokd idzie w rodku nocy, wic poszam za nim. A potem zobaczyam ciebie... - ledzia nas! - Kaitlyn zdaa sobie spraw, e to Lidi usyszaa, kiedy ta wychodzia z pokoju. Gabriel musia to zrobi wczeniej. - Tak - powiedziaa Lidia. - ledziam was, ale chyba ju wiesz. - Spojrzaa na Roba. Kaitlyn cay czas mu powtarzaa, e chce ci powiedzie. Zrobia to tylko dlatego, e inaczej Gabriel mgby kogo skrzywdzi, a moe nawet zabi. Nie wiem dokadnie, o co tu chodzi, ale na pewno si nie caowali. Ciao Roba wyranie si rozlunio. Jakby kto wyprostowa zwinit kartk papieru, pomylaa Kaitlyn. Czua, e jej serce zaczyna si uspokaja. Powoli opuszczao j te nierealne uczucie, e znalaza si w samym rodku koszmaru. Spojrzeli na siebie z Robem. Kait czua jego mio i tsknot. Po chwili, nie wiedzc nawet, jak to si stao, znalaza sic w jego ramionach. - Przepraszam - wyszepta Rob. A potem: Przepraszam Kait. Mylaem... Ale potrafibym zrozumie, gdyby chciaa z nim by. Tylko tobie na nim zaley... To moja wina, pomylaa Kaitlyn, trzymajc si go kurczowo, jakby chciaa, by stali si jednym ciaem i poczyli na zawsze. Powinnam ci wczeniej powiedzie. Przepraszam, Ale... Nie bdziemy o tym wicej mwi, powiedzia Rob, jeszcze mocniej j obejmujc. Zapomnimy o tym. Tak. W tym momencie Kaitlyn wydawao si, e faktycznie moe o tym zapomnie. - Ale musimy sprawdzi, czy z Gabrielem wszystko w porzdku - powiedziaa na gos. - Zostawiam go na nadbrzeu Powoli, niechtnie Rob wypuci j z obj. - Chodmy od razu - zgodzi si. Na jego twarzy wci widoczne byy lady niedawnych emocji. Oczy mia podkrone, a usta mu dray. Ale Kaitlyn czua jego spokojne postanowienie. Chcia pomc. - Wyjani mu, e nie wiedziaem. Caa ta gadka o wampirach-telepatach... po prostu nie wiedziaem. - Pjd z wami - powiedziaa Lidia, ktra obserwowaa ich z nieskrywan ciekawoci. Tym razem Kaitlyn nie miaa nic przeciwko i gdy ruszyli z miejsca, spojrzaa na ni z wdzicznoci. Dziewczyna moe i bya wcibska i troch za bardzo wszya, a jej ojciec by jak ywcem wyjty z horroru, ale dzisiejszego wieczoru oddaa Kaitlyn przysug, ktrej ta dugo nie zapomni. Nie znaleli Gabriela na nadbrzeu. - Poszed na polowanie? - zapyta Rob, spogldajc na Kait zmartwionym wzrokiem.

- Nie sdz. Wzi ode mnie wystarczajco duo... - Kaitlyn urwaa, gdy poczua, e Rob mocniej cisn jej rami i pokrci gow. - Nie moe tego wicej robi - wymrucza. - Mgby ci ukrzywdzi. Bdziemy musieli co wymyli... - Ponownie pokrci gow pogrony w mylach. Kaitlyn nic nie powiedziaa, ale jej szczcie zostao nieco zmcone. Z Robem wszystko ju sobie wyjanili, ale Gabriel by w powanych tarapatach, o wiele gorszych ni Rob sobie wyobraa. Nie moga mu przecie powiedzie, co zobaczya w duszy Gabriela. Ale bya pewna, e ju nigdy nie przyjmie pomocy ani od Roba, ani od niej. Gabriel wrci nastpnego ranka. Kaitlyn bya zaskoczona. Poprzedniej nocy, gdy wrcili z Robem do hotelu, odkryli, e Anna i Lewis cay czas na nich czekali. Rob obudzi ich, gdy stwierdzi, e Kait, Gabriel i Lidia zniknli. Za namow Roba Kait opowiedziaa im o sytuacji Gabriela. Anna i Lewis byli wstrznici i bardzo zmartwieni. Obiecali zrobi wszystko, co w ich mocy, by mu pomc. Ale Gabriel nastpnego ranka nie chcia z nikim rozmawia i ledwo spojrza na Kait. W jego oczach pojawi si dziwny bysk, a Kait wyczua u niego determinacj. Pewnie myli, e ludzie z biaego domu mu pomog, domylaa si. Poza tym nic go nie obchodzi. - Jestemy w powanych tarapatach finansowych - stwierdzia Anna. - Starczy nam jeszcze na benzyn i niadanie, moe lunch, a potem... - Musimy wic znale to miejsce ju dzi - powiedzia Rob z typowym dla siebie optymizmem. Ale Kaitlyn domylia si, o czym nie chcia mwi na gos. Albo znajd to miejsce dzisiaj, albo dadz sobie spokj. Inaczej bd musieli kra albo korzysta z kart kredytowych Lidii i ryzykowa, e zostan wytropieni. - Jeszcze raz zastanwmy si nad tym, czego szukamy - podsuna. Tak naprawd chodzio jej o to, e nadszed czas, by powiedzie wszystko Lidii. Chyba moemy jej zaufa, dodaa, a Rob pokiwa gow. Lewis oczywicie przysta na to caym sercem. Kaitlyn zaczynaa si o niego martwi. Byo jasne, e po uszy zadurzy si w Lidii, podczas gdy ona wydawali si typem, ktry skaka z kwiatka na kwiatek. Gabriel by jedyn osob, ktra moga mie obiekcje, ale cay czas siedzia pod oknem i ich ignorowa. - Maego skalistego pwyspu - powiedzia szybko Lewis, - Z Inuksuitami - dodaa Anna. - Po obu stronach wybrzee jest kamieniste, a skarpa poronita drzewami. Chyba wierkami i jodami. I moe arnowcem. - Ocean jest zimny i czysty, a fale pojawiaj si tylko po prawej stronie - wtrcia Kaitlyn. - I nazywa si Griffin's Pit albo co takiego - dokoczy Rob i umiechn si w jej stron. Jego umiech nadal by przepraszajcy i peen alu. Kait poczua, jak co ciska j w klatce piersiowej. - Albo Whiff and Spit, albo Wyvern's Bit - wyrecytowaa lekko, odwzajemniajc umiech. A potem zwrcia si do Lidii: - A naprzeciwko jest wzgrze, chocia nie mam pojcia, jak to moliwe, chyba e jest to kolejna wyspa. A na wzgrzu stoi biay dom i wanie tam zmierzamy. Lidia pokiwaa gow. Nie bya gupia, wszystko zrozumiaa. Spojrzaa na Kait z wdzicznoci. - No to gdzie dzi szukamy? - Moe znowu rzucimy monet - zaproponowa Lewis, ale Rob powiedzia: - Niech Kaitlyn zdecyduje. - Gdy Kait na niego spojrzaa, doda powanie. - Czasami masz intuicj. Ufam twojemu... instynktowi. Kaitlyn poczua, e piek j oczy. Zrozumiaa, e jej ufa.

- Jedmy dzi w drug stron, na zachd. Wczoraj woda nie wydawaa mi si zupenie taka jak trzeba. Nie bya wystarczajco.. osonita. - Nie wiedziaa, co chciaa przez to powiedzie, ale wszyscy pokiwali gowami, przystajc na jej propozycj. Zrezygnowali ze niadania i wyruszyli na pnocny zachd. Tym razem pogoda bya adna, a Kaitlyn cieszya si jak dziecko, e wieci soce. Po niebie suny biae kbiaste chmury. Droga wzdu wybrzea szybko zwzia si do jednego pasa, a wok nich pojawiy si drzewa. - To las deszczowy - powiedziaa Anna. Dla Kaitlyn by to niemal przeraajcy obraz ycia rolinnego. Droga przecinaa gst cian zieleni, tak jakby po obu stronach jezdni znajdowaa si ukadanka. Poszczeglne elementy rniy si kolorem, w zalenoci od roliny, ale byy cile ze sob poczone, cakowicie wypeniajc przestrze Pomidzy niebem a ziemi. - Std nie wida oceanu - narzeka Lewis. - Jak mamy wiedzie, czy si zbliamy? Mia racj. Kaitlyn cicho jkna. Moe kierunek zachodni nie by najlepszym pomysem. - Bdziemy musieli co jaki czas zjeda na boczne drogi, sprawdza. I znowu pyta ludzi - podpowiedzia Rob. Problem polega na tym, e niewiele byo bocznych drg, u jeszcze mniej ludzi, ktrych mogliby zapyta. Droga cay czas wia si przez las i tylko od czasu do czasu widzieli niewielki skrawek wybrzea. Kaitlyn prbowaa walczy z ogarniajcym j zniechceniem, ale z kadym kolejnym kilometrem coraz bardziej szumiao jej w gowie, a pustka, ktr odczuwaa w rodku, zaczynaa si powiksza. Miaa wraenie, jakby byli w tej w podry od zawsze, zaliczajc po drodze trzy stany i obcy kraj. I nigdy nie uda im si znale biaego domu, ktry pewnie nawet nie istnia... - Hej - rzuci Lewis. - Jedzenie. To bya kolejna budka, podobna do tych z onkilami, ktre widzieli w Oregonie. Ale tym razem napis gosi: Chleb: pitki, soboty, niedziele". - Dzi jest niedziela - skwitowa Lewis. - A ja umieram z godu. Wzili dwa bochenki wieloziarnistego chleba, za ktre zapacili, poniewa Rob na to nalega. Kaitlyn nie zdawaa sobie sprawy, jak bardzo bya godna, dopki nie ugryza pierwszego ksa. Chleb by gsty, wilgotny i chodny. Mia orzechowy smak i Kait od razu poczua, e wracaj jej siy i optymizm. - Zatrzymajmy si tutaj - poprosia, gdy mijali may budynek. Napis na zewntrz gosi, e byo to Muzeum Sooke. Nie wizaa z nim zbyt duych nadziei, po pierwsze dlatego, wiksze muzeum w Wiktorii nie bardzo im pomogo, a po drugie, budynek wyglda tak, jakby by zamknity. Bya jednak w nastroju, by sprbowa wszystkiego. Muzeum byo zamknite, ale Rob tak dugo puka, a w kocu jaka kobieta otworzya drzwi. Na pododze leayy sterty ksiek, a mczyzna z owkiem wetknitym za uchu spisywa inwentarz. - Przykro mi... - zacza kobieta, ale Rob nie da jej doj do sowa. - Nie chcemy pastwu przeszkadza - powiedzia, wykorzystujc swj poudniowy czar. - Mamy tylko jedno pytanie. Szukamy pewnego miejsca, ktre moe gdzie tu by, i pomylelimy, e moe pastwo bd mogli nam pomc. - Co to za miejsce? - zapytaa kobieta, rzucajc za siebie udrczone spojrzenie. Najwyraniej chciaa jak najszybciej wrci do pracy. - C, nie znamy jego nazwy. Ale to niewielki pwysep, na ktrym s takie kamienne wiee. Kaitlyn pokazaa jej swj rysunek Inuksuitw.

Bagam, pomylaa. Bagam... Kobieta pokrcia gow, a jej spojrzenie mwio, e uwaa ich za wariatw. - Nie mam pojcia, gdzie moglibycie co takiego znale. Kaitlyn opucia ramiona. Oboje z Robem spojrzeli na siebie zrezygnowani. - Dzikuj - powiedzia przygnbiony Rob. Odwrcili si i ju mieli wyj, gdy nagle odezwa si mczyzna, ktry by w muzeum: - A nie ma przypadkiem czego takiego w Whiffen Spit? Kaitlyn czua, jak kada komrka w jej ciele zamienia si w ld. Whiffen Spit. Whiffen Spit, Whiffenspit, Whijfenspit... Jakby ponownie syszaa w gowie chr szepczcych gosw. Na szczcie Rob by w stanie si ruszy. Gwatownie si odwrci i szybkim ruchem woy stop pomidzy drzwi, ktre kobieta wanie zamykaa. - Co pan powiedzia? - W Whiffen Spit. Mam tu gdzie map. Nie wiem, co oznaczaj te skay, ale s tam, odkd pamitam... Mczyzna cay czas mwi, ale Kaitlyn tak mocno dudnio w uszach, e nie syszaa jego sw. Miaa ochot krzycze, biega w kko i robi fikoki. Anna i Lewis mocno si objli, miali i krzyczeli, prbujc przy tym zachowa spokj przed ludmi z muzeum. Ich myli wibroway z radoci. Znalelimy ich! Znalelimy! - powiedziaa Kaitlyn. Musiala to komu powiedzie. Tak, i nazywa si Whiffenspit, doda Lewis, robic z tego jedno sowo, podobnie jak Kaitlyn. Nie adne Griffin's Pit czy fihippin' Bit... Rob by najbliej, stwierdzia Anna. Whiff and Spit byo cakiem nieze. Kaitlyn spojrzaa w kierunku samochodu, przy ktrym staa Lidia i Gabriel, jakby chcieli wszem wobec zadeklarowa, e trzymaj si na uboczu. Lidia obserwowaa ich z szeroko otwartymi oczami, wyranie zainteresowana. A Gabriel... Gabrielu, nie cieszysz si? - zapytaa Kaitlyn. Uciesz si, jak to zobacz. - Zobaczysz, zobaczysz, kolego - powiedzia Rob. Odwrci si i, nie zwracajc uwagi na ludzi z muzeum, z caej siy krzykn: - Mam tu map! - Pomacha ni w triumfalnym gecie, a jego umiech niemal przeci jego twarz na p. - Nie stjmy tak bezczynnie! - zawoaa Kaitlyn. - Ruszajmy! Ludzie z muzeum patrzyli na nich w osupieniu. - Nie mog w to uwierzy - szeptaa Kaitlyn, gdy ruszyli w drog. - Popatrzcie na to - przerwa jej podekscytowany Lewis - Ta mapa pokazuje, dlaczego fale wystpuj tylko po prawej stronie. To jest ujcie maej zatoki, a po prawej stronie jest ocean. Po drugiej stronie jest zatoka Sooke i tam nie ma fal. Rob skrci w wsk boczn drog, prawie niewidoczn pomidzy drzewami. Kiedy zaparkowa na samym kocu, Kaitlyn baa si wysi. - Chod - powiedzia Rob, wycigajc do niej rk. - Zobaczymy to razem. Powoli jak we nie poszli do koca drzew i spojrzeli w d. Kaitlyn poczua, e co ciska j w gardle, i patrzya przed siebie. To byo to miejsce. Wygldao dokadnie tak, jak w jej nie, Wski przesmyk ziemi, ktry przypomina skrzywiony palec wskazujcy w kierunku wody. Po obu stronach znajdoway si kamienie, a na wielu z nich poustawiane byy Inuksuity. Ruszyli wzdu kamienistej play i weszli na mierzej Whiffen Spit. Pod nogami Kaitlyn chrzci wir. Po niebie kryy mewy, Wszystko byo takie znajome... - Nie - wyszepta Rob. - Och, Kait. - Dopiero wtedy zdaa sobie spraw, e pacze. - Jestem po prostu szczliwa - westchna. - Popatrz.

Wskazaa na drug stron wody. W oddali, na wzgrzu poronitym drzewami, ktre byy tak zielone, e wydaway si niemal czarne, sta pojedynczy biay budynek. - On naprawd istnieje - powiedzia Rob, a Kait wiedziao, e czu to samo co ona. Naprawd tam jest. Anna uklka na skraju mierzei i zacza przesuwa kamienie. - Lewis, przynie mi ten duy. Lewis wanie oprowadza Lidi. - Co ty robisz? - Buduj Inuksuk. Nie wiem czemu, ale wydaje mi si, e powinnimy to zrobi. - To zrbmy naprawd porzdny - powiedzia Rob. Chwyci za duy, paski kamie i prbowa go podnie. - Kait... Ale nie skoczy. Gabriel chwyci za drugi koniec. Przez chwil oboje si sobie przygldali. Po chwili Gabriel umiechn si. By to blady umiech z nutk goryczy, ale nie byo w nim nienawici. Rob mu si odwzajemni, nie by tak promienny jak zazwyczaj, ale zawar w nim przeprosimy i nadziej na przyszo. Razem podnieli kamie i zanieli go Annie. Wszyscy razem zbudowali Inuksuk. By duy i solidny. Gdy skoczyli, Kait otrzepaa rce z bota. - A teraz najwyszy czas odnale biay dom - zdecydowaa. Patrzc na map, zrozumieli, dlaczego po drugiej stronie wody by ld. To by drugi brzeg ujcia zatoki Sooke. Musieli wrci t sam drog, ktr przyjechali, i okry zatok, przynajmniej na tyle, na ile pozwalay boczne drogi. Jechali ponad godzin, gdy droga nagle si skoczya. - Dalej musimy i piechot - stwierdzi Rob, spogldajc gsty deszczowy las. - Miejmy nadziej, e si nie zgubimy - mruczaa pod nosem Kait. W lesie byo chodno, a powietrze byo bardzo orzewiajce. Wok unosi si zapach choinek, cedrw i wilgoci. Z kadym kolejnym krokiem Kaitlyn czua, jak jej nogi coraz bardziej zapadaj si w lenym podszyciu. Czua si tak, jakby tona albo sza po mikkich poduszkach. - To przypomina troch pierwotn puszcz, prawda? - westchna Lidia, okrajc obalony pie. - Brakuje tylko dinozaurw. Kaitlyn wiedziaa, co Lidia ma na myli. To nie byo miejsce dla ludzi, to byo krlestwo rolin. Wszystko wok niej wyrastao z czego innego, paprocie rosy na drzewach, mae roliny na pniakach, a mech na wszystkim. - Czy kto z was widzia film Babes in Toyland? - zapyta Lewis ciszonym gosem. Pamitacie Las bez Powrotu? Maszerowali kilka godzin, zanim zorientowali si, e si zgubili. - Problem polega na tym, e nie widzimy soca! - stwierdzi ze zoci Rob. Niebo znowu zrobio si szare, a chmury i wiszcy nad nimi baldachim z drzew nie uatwia im orientacji. - Nie powinnimy byli tu w ogle wchodzi - warkn w odpowiedzi Gabriel. - A jak inaczej mielimy dotrze do biaego domu? - Nie wiem, ale to gupie. Szykowaa si kolejna ktnia. Kaitlyn odwrcia wzrok i zauwaya Ann, ktra wpatrywaa si w co, co znajdowao si na gazi. To by ptak, zauwaya Kaitlyn, niebieski ptak z wysokim spiczastym czubem. - Co to jest? Anna odpowiedziaa, nie odwracajc wzroku: - To modrosjka czarnogowa. - Ach tak. To jaki rzadki okaz?

- Nie, ale bardzo mdry - wymruczaa Anna. - Na tyle mdry, by rozpozna polan, na ktrej stoi dom. I potrafi wznie si ponad drzewa. Kaitlyn nagle zrozumiaa i z trudem powstrzymaa radosny okrzyk. - Chcesz powiedzie... - zacza zdawionym gosem. - Tak. Cicho. - Anna cay czas wpatrywaa si w ptaku. Wok niej czu byo wibrujc moc, ktra unosia si w gr jak gorca fala. Sjka wydaa z siebie ostry dwik i zatrzepotaa skrzydami. Rob i Gabriel przestali si kci i zaczli przyglda si Annie. - Co ona robi? - sykna Lidia. Kait j uciszya, ale Anna powiedziaa: - Patrz jego oczami. Przekazuj mu moj wizj biaego domu. - Cay czas wpatrywaa si w ptaka. Staa bez ruchu. Jej ciao lekko kiwao si na boki. Niezgbione sowie oczy nabray mistycznego wyrazu, a dugie czarne wosy poruszay si wraz z ni. Wyglda jak szamanka, pomylaa Kaitlyn. Jak staroytna kapanka porozumiewajca si z natur i stanowica jej cz. Anna bya jedyn osob z ich paczki, ktra w lesie czua si jak domu. - Ju wie, czego szuka - odezwaa si w kocu. - Teraz Wydajc z siebie gony okrzyk, sjka pofruna w gr, przecia baldachim z gazi i znikna. - Wiem, gdzie to jest - powiedziaa Anna. Jej twarz cay czas miaa skupiony wyraz i wygldaa tak, jakby bya w transie - Chodcie! Ruszyli za ni, potykajc si o pokryte mchem pniaki i przedzierajc przez pytkie strumienie. Wdrwka po nierwnym terenie nie bya atwa, a Anna co chwil znikaa za drzewami. Szli za ni, a w kocu zrobio si ciemno, a Kaitlyn bya gotowa pa na ziemi. - Musimy odpocz - jkna, zatrzymujc si przy strumieniu, przy ktrym rosy olbrzymie, misiste te kwiaty. - Nie moemy si teraz zatrzyma! - krzykna Anna. - Jestemy na miejscu. Kaitlyn podskoczya do gry, czujc, e mogaby przebiec maraton. - Jeste pewna? Widzisz co? - Chodcie tutaj - zawoaa Anna, opierajc rk na cedrze poronitym mchem. Kaitlyn zerkna jej przez rami, - Och... - wyszeptaa. Na niewielkim pagrku na polanie sta biay dom. Z tej odlegoci Kaitlyn dostrzega, e nie by to jedyny budynek. Otaczao go kilka zniszczonych i rozpadajcych si zabudowa gospodarczych. Sam dom by wikszy, ni mylaa. - Udao si nam - wyszepta Rob, stojc tu za ni. Kaitlyn opara si o niego. Bya zbyt poruszona, by cokolwiek powiedzie. Kiedy znaleli Whiffen Spit, miaa ochot piewa i krzycze. Wszyscy zachowywali si wtedy haaliwie. Ale tutaj krzyk wydawa si nie na miejscu. Czuli gbok rado pomieszan z czym na ksztat czci. Przez dusz chwil stali w miejscu, wpatrujc si w budynek, ktry widzieli w snach. Nagle jaki ostry dwik wyrwa ich z zadumy. Sjka siedziaa na gazi i machaa skrzydami, jakby na nich krzyczaa. Anna rozemiaa si i spojrzaa na ptaka, ktry dopiero wtedy odfrun. - Podzikowaam mu - powiedziaa. - I uwolniam. Lepiej wic podejdmy bliej, bo nigdy nie znajdziemy drogi powrotnej Gdy wyszli z cienia drzew i ruszyli w stron domu, Kaitlyn poczua si niezrcznie. A jeli nikt ich tu nie bdzie chcia - mylaa bezradnie. Jeli to wszystko jest jakim nieporozumieniem...? - Widzicie jakich ludzi? - zapyta Lewis, gdy zbliali si do pierwszego budynku.

- Nie - zacza Kaitlyn, ale w tym momencie kogo zauwaya. Przed nimi bya stodoa, a w rodku pracowaa jaka kobieta. Przerzucaa widami siano i nawz. Jak na kogo tuk niewielkiego i szczupej budowy ciaa, doskonale radzia sobie z wielkimi widami. Kiedy zobaczya Kaitlyn, przerwaa prac w pruchu i popatrzya na nich bez sowa. Kaitlyn przygldaa si kobiecie, czujc, e zascho jej w ustach, W kocu pierwszy odezwa si Rob. - Jestemy - powiedzia po prostu. Kobieta uwanie si im przygldaa. Bya drobna i elegancka, a Kait nie bya pewna, czy bya Egipcjank, czy Azjatka Miaa skone, ale niebieskie oczy i skr w kolorze kawy z mlekiem. Jej czarne wosy byy misternie splecione i ozdobiona srebrnymi ozdobami. Nagle si umiechna. - Oczywicie! - zawoaa. - Czekalimy na was. Ale mylaam, e jest was picioro. - Lidia doczya do nas po drodze - wyjani Rob. - Jest nasz przyjacik i moemy za ni rczy. Pani wie, kim jestemy? - Oczywicie, oczywicie! - Miaa nieokrelony akcent, ktry brzmia inaczej ni u Kanadyjczykw, ktrych Kaitlyn syszaa wczeniej. - Jestecie dziemi, z ktrymi prbowalimy nawiza kontakt. Ja mam na imi Mereniang. Moecie mi mwi Meren. Musicie wej do rodka i pozna reszt. Kaitlyn poczua ulg. Wszystko bdzie dobrze. Ich wyprawa dobiega koca. - Tak, chodcie - powiedziaa Mereniang, otrzepujc rce. A potem spojrzaa na Gabriela. - Wszyscy, oprcz niego.

Rozdzia 14 Co takiego? - zapytaa Kaitlyn, a Rob doda:


- Jak to oprcz niego? Mereniang si odwrcia. Jej twarz nadal miaa przyjemny wyraz, ale Kait nagle zdaa sobie spraw, e bya rwnie wyniosa. A jej oczy... Kaitlyn ju raz widziaa podobne spojrzenie. Wtedy gdy mczyzna o karmelowej skrze zatrzyma j na lotnisku. Kiedy spojrzaa w jego oczy, miaa wraenie, e zobaczya w nich mijajce stulecia. Tysiclecia. Gdy prbowaa to ogarn, a si zatoczya. W oczach kobiety rwnie dostrzega lad epoki lodowcowej. Kaitlyn usyszaa wasne westchnienie. - Kim jeste? - zapytaa, zanim zdoaa si powstrzyma. Kobieta spucia wzrok. Miaa niebieskie oczy przesonite gsty mi rzsami. - Ju wam mwiam, Mereniang. - Podniosa wzrok i przygldaa si im spokojnie. Nale do Bractwa - dodaa. - Nie mamy tu zbyt wielu zasad, ale tej akurat nie moemy zama. Kto, kto odebra ludzkie ycie, nie moe wej do domu. Spojrzaa na Gabriela. - Przykro mi. Kait poczua, jak ogarnia j gniew. Na policzki wystpiy wypieki. Ale zanim zdya doj do sowa, odezwa si Rob. By wcieky jak nigdy przedtem.

- Nie moecie tego zrobi! - powiedzia. - Gabriel nie A jeli to bya obrona wasna? - zapyta bez skadu i adu. - Przykro mi - powtrzya Mereniang. - Nie mog zmienia zasad. Aspekt nam tego zabrania. - Wydawao si, e auje, ale bya te opanowana i gotowa sta i dyskutowa o tym przez ca noc. Bya rozluniona, ale i nieprzejednana, pomylaa oszoomiona Kait. Absolutnie nieprzejednana. - Kim jest Aspekt? - zapyta Lewis. - Nie kim, tylko czym. Aspekt to nasza filozofia, ktra nie czyni adnych wyjtkw, nawet jeli chodzi o przypadkowe zabjstwo. - Ale nie moecie tak po prostu zamkn przed nim drzwi - grzmia Rob. - Nie moecie. - Zajmiemy si nim. Za ogrodem jest chatka, w ktrej moe si zatrzyma. Ale nie moe wej do domu. W ich gowach huczao od gniewu. - W takim razie my te nie wejdziemy do rodka - stwierdzi sucho Rob. - Nigdzie bez niego nie idziemy! Powiedzia to z absolutnym przekonaniem, ktre wyrwaa Kaitlyn z milczcej zadumy. - On ma racj - popara go - Nie wejdziemy. - Jest jednym z nas - odezwaa si Anna. - A to i tak jest gupia zasada! - doda Lewis. Stali obok siebie, rami przy ramieniu, zjednoczeni w swoim postanowieniem. Wszyscy, oprcz Lidii, ktra trzymaa si nieco z boku i wygldaa na niezdecydowan. I Gabriela. Gabriel si cofn. Na jego twarzy pojawi si ten sam blady umiech, ktrym wczeniej obdarzy Roba. - Idcie - zwrci si bezporednio do Roba. - Musicie to zrobi. - Wcale nie. - Rob stan przed nim. Niebieski zmierzch otacza go zot powiat, ktra kontrastowaa z blad twarz i ciemnymi wosami Gabriela. Jak soce i czarna dziura, pomylaa Kaitlyn. Wieczne przeciwiestwa. Ale tym razem walczyli rami przy ramieniu. - Wanie, e tak - powiedzia Gabriel. - Idcie i dowiedzcie si, o co w tym wszystkim chodzi. Ja tu poczekam. Nie zaley mi. Kamstwo, Kaitlyn wyranie je wyczua. Ale nikt nic nie powiedzia. Mereniang cierpliwie czekaa z min czowieka, dla ktrego minuty nic nie znaczyy. Rob powoli wypuci powietrze. - W porzdku. - Posa Mereniang niezbyt przyjazne spojrzenie. - Zaczekaj tu. - Mereniang zwrcia si do Gabriela. - Kto po ciebie przyjdzie. Ruszya w stron domu. Kaitlyn posza za ni. Dwa razy obejrzaa si za siebie. Gabriel wydawa si wrcz may, stojc samotnie w zapadajcym zmroku. Biay dom by z kamienia. W rodku przestronny z kamienn podog, a wok panowaa niemal kocielna atmosfera. Cao przypominaa wityni. Ale meble byy bardzo proste, zauwaya Kaitlyn. Wok stay rzebione drewniane awy i krzesa w stylu kolonialnym. W jednym z wielu pokoi dostrzega krosno. - Ile lat ma ten dom? - zapytaa. - Jest bardzo stary. Zosta zbudowany na gruzach jeszcze starszego budynku. Ale porozmawiamy o tym pniej. W tej chwili na pewno jestecie bardzo zmczeni i godni. Chodcie tutaj, przynios wam co do jedzenia.

Zaprowadzia ich do pomieszczenia, w ktrym byy ogromny kominek i dugi cedrowy st. Kaitlyn usiada na awie. Bya podenerwowana i niezadowolona i czua, e co jest nie tak. Po chwili Mereniang wrcia, trzymajc w doniach ciki drewnian tac. Za ni sza moda dziewczyna, ktra rwnie niosa tac. - To Tamsin - przedstawia j Mereniang. Dziewczyna bya bardzo adna. Miaa jasne krcone wosy i profil Greczynki Podobnie jak Mereniang i mczyzna na lotnisku, posiadaa cechy kilku rnych, harmonijnie poczonych ras. Nie s tacy, jak si spodziewaam, odezwaa si Kaitlyn z rozpacz. I nie chodzio o to, e nie byli wystarczajco magiczni, Pomimo prostych mebli i skromnego stylu ycia byli a nadto magiczni. Jednak byo w nich co obcego. Stali i przygiali si im w niepokojcy sposb. Nawet ta moda dziewczyna Tamsin, wydawaa si starsza ni rosnce za oknem ogromne drzewa. Ale jedzenie byo dobre. Chleb mia wiey orzechowy smak, podobny do tego, ktry kupili w budce przy drodze. I do tego delikatny jasnoty ser. Saatka, w ktrej byo wicej dzikich rolin ni saaty, kwiatw i czego, co wygldao jak chwasty. Ale bya przepyszna. I paskie purpurowo-brzowe roladki, ktre w smaku przypominay owocowe. - To roladki owocowe - wyjania Anna, odpowiadajc na pytanie Lewisa. - S zrobione z dzikich jeyn i jagd. Nie byo za to misa, nawet ryb. - Jak skoczycie, poznacie reszt - powiedziaa Mereniang. Kaitlyn lekko si achna. - A co z Gabrielem? - Ju poprosiam kogo, by zanis mu jedzenie. - Nie. Chodzi mi o to, czy on te moe pozna pozostaych? Czy w tym przypadku rwnie obowizuj jakie zasady? Mereniang westchna. Klasna w mae donie o kwadratowych palcach i pooya je na biodrach. - Zrobi, co bd moga - zaznaczya. - Tasmin, zaprowad ich do ogrodu ranego. Tylko tam jest wystarczajco ciepo. Zaraz do was docz. - W ogrodzie ranym jest ciepo? - zapyta Lewis, gdy szli za Tasmin O dziwo, tak wanie byo. Wok kwity wielokolorowe re, szkaratne, zocistopomaraczowe i rowe. Z fontanny, ktra znajdowaa si na samym rodku otoczonego murem ogrodu, bio wiato i ciepo. Nie, to nie z fontanny, pomylaa Kaitlyn. W fontannie by kryszta. Kiedy zobaczya go po raz pierwszy na fotografii, nie wiedziaa, co to jest. Mylaa, e to lodowa rzeba albo kolumna. Ale ten kryszta nie przypomina krysztau pana Zetesa. Tamten by okropny, pokryty obscenicznymi narolami - mniejszymi krysztaami, ktre wyrastay z niego niczym pasoyty. Ten by czysty i jasny, z prostymi liniami i idealnymi fasetami. I lekko wieci, pulsujc delikatnym, mlecznym wiatem, ktre ogrzewao powietrze. - To energia - powiedzia Rob, podnoszc rk, by j poczu. - Ma wasne pole bioenergetyczne. Nagle Kaitlyn poczua jakie szarpnicie. - To lepsze ni ognisko - zauway Gabriel. - Jeste! - krzykn Rob. Wszyscy z radoci otoczyli Gabriela. Nawet Lidia si umiechaa. W tej samej chwili zjawia si Mereniang, ktra wraz z grup ludzi wesza drugim wejciem.

- To jest Timon - zacza. Mczyzna, ktry do nich podszed, faktycznie wyglda staro. By wysoki, ale wydawa si saby. Mia biae wosy, agodn, pokryt zmarszczkami twarz i niemal przezroczyst skr. Czy to ich przywdca? - zapytaa w mylach Kaitlyn. - Jestem poet i historykiem - powiedzia Timon. - Ale poniewa jestem najstarszym czonkiem naszej osady, czasami zmuszony jestem podejmowa decyzje. - Posa jej lekko ironiczny umiech. Kaitlyn wpatrywaa si w niego, czujc, e serce zaczyna jej mocniej bi. Czy on to sysza? - A to jest LeShan. - My si ju znamy - zauway Gabriel, pokazuje zby. By to mczyzna o karmelowej skrze, ktrego Kaitlyn spotkaa na lotnisku. Mia jasnobrzowe wosy, ktre byszczay jak srebrna brzoza. Jego oczy byy skone i niezwykle ciemne. Mczyzna rzuci Gabrielowi grone spojrzenie. - Pamitam ci - rzuci gronie. - Kiedy widziaem ci ostatnim razem, trzymae mi n przy gardle. - A ty leae na Kaitlyn - odci si Gabriel, powoduj poruszenie wrd pozostaych czonkw Bractwa. - Prbowaem was ostrzec! - warkn LeShan, podchodzc bliej. Mereniang zmarszczya czoo. - LeShan - powiedziaa. LeShan nadal wpatrywa si w Gabriela gniewnym wzrokiem. - LeShan, Aspekt! LeShan odpuci i si cofn. Jeeli Aspekt by filozofi opart na braku przemocy, to LeShan mia z tym pewien problem, pomylaa Kait. Z tego co pamitaa, by do porywczy. - A teraz - odezwa si Timon. - Usidcie, jeli chcecie. Postaramy si odpowiedzie na wasze pytania. Kaitlyn usiada na jednej z chodnych kamiennych aw, ktre stay przy ogrodzeniu. Miaa tyle pyta, e nie wiedziaa od czego zacz. W panujcej wok ciszy sycha byo rechot ab i cichy szmer wody z fontanny. W powietrzu unosi si mocny zapach r. Blade, mleczne wiato krysztau odbijao si delikatnym blaskiem w cienkich wosach Timona i licznej twarzy Mereniang. Nikt si nie odzywa. Lewis szturchn Kaitlyn okciem. No dalej. - Kim jestecie? - zapytaa w kocu Kait. Timon si umiechn. - Ostatnimi potomkami staroytnej rasy. Ludzi krysztau - Tak syszaam - przytakna Lidia. - Ludzie uywali tego okrelenia, ale nie wiedziaam, co to znaczy. - Nasza cywilizacja uywaa krysztaw do generowania i przechowywania energii. Musiay by idealnie czyste i wyrzebione w okrelony sposb. Nazywalimy je ogromnymi krysztaami albo ognistymi kamieniami. Peniy funkcje elektrowni. Wydobywalimy z nich energi, tak jak wy wydobywane energi ciepln z wgla. - Czy to moliwe? - zapyta Rob. - Dla nas byo. Ale bylimy narodem o nadprzyrodzonych zdolnociach, nasze spoeczestwo opierao si na nadprzyrodzonej mocy. - Timon wskaza gow kryszta znajdujcy si w fontannie. - Ten jest ostatni i suy do generowania energii, aby utrzyma to miejsce. Bez niego bylibymy bezradni. Krysztay nie tylko daj nam moc, ale take utrzymuj nas przy yciu. W naszej starej ojczynie potrafiy nas odmadza, ale tutaj zatrzymuj jedynie niszczce dziaanie czasu.

Czy dlatego maj tak mode twarze, ale stare oczy? - zastanawiaa si Kaitlyn. Ale w tym momencie Lewis zabra gos. - Nie pamitam, ebym czyta o tym w ksikach do historii - powiedzia. - Nigdy nie syszaem o kraju, ktry wykorzystywa moc krysztaw. - Obawiam si, e to miao miejsce przed tym, co nazywacie histori - tumaczy Timon. - Mog was zapewni, e nasza cywilizacja naprawd istniaa. Platon o nas wspomina, chocia powtarza tylko historie, ktre sam usysza. O krainie, ktr zamieszkiwali najpikniejsi i najszlachetniejsi ludzie. Ich kraj tworzyy piercienie ldu i wody, a ich miasto otoczone byo trzema murami. Wydobywali metal o nazwie mchalcum, ktry by rwnie cenny jak zoto i wieci czerwonym blaskiem. Wykorzystywali go do dekoracji wewntrznego Biuru. Kaitlyn nie moga zapa tchu. Widziaa to, co opisywa Timon. W jej gowie nagle pojawiy si obrazy, jak wtedy, gdy Joyce przyoya jej do czoa maleki kawaek krysztau. Widziaa miasto otoczone trzema okrgymi murami. Jeden zrobiony by z mosidzu, drugi z cyny, a trzeci lni czerwono-zotym blaskiem. Miasto byo wrcz nieprzyzwoicie pikne, budynki pokryte byy srebrem, a ich szczyty lniy zotem. - Mieli wszystko - powiedzia agodnym gosem Timon. Roliny, zioa, korzenie, licie. Gorce rda i kpiele mineralne. Wspania ziemi pod uprawy. Akwedukty, ogrody, witynie, porty, biblioteki, miejsca nauki. Kaityn to wszystko widziaa. Zagajniki, w ktrych rosy pikne drzewa, przepikne budowle. I ludzi, ktrzy tam mieszkali, w penej harmonii, bez konfliktw na tle rasowym. - Ale co si stao? - zapytaa. - Gdzie to wszystko znikno? LeShan odpowiedzia. - Stracili szacunek dla ziemi. Zaczli coraz wicej zabiera, nie dajc nic w zamian. - Zniszczyli rodowisko? - zapytaa Anna. - To nie takie proste - odpar cicho Timon. - Pod koniec doszo do konfliktu pomidzy tymi, ktrzy wykorzystywali swoj moc w dobrym celu, a tymi, ktrzy zdecydowali si suy zu. Widzicie, krysztay mona wykorzysta zarwno w zym, jak i w dobrym celu, mogy te powodowa cierpienia i sia zniszczenie. Wiele osb przyczyo si do Czarnej Loy i zaczo je wykorzystywa w tym wanie celu. - Tymczasem dobrzy" mistrzowie zaczli zbyt duo wymaga od swoich krysztaw wtrci LeShan. - Stali si zachanni. Energia wysyana przez krysztay osigna zbyt wysoki poziom, a to zakcio rwnowag. Najpierw pojawiy si trzsienia ziemi, a potem powodzie. - A ziemia zostaa zniszczona - westchn smutno Timon -Wikszo ludzi zgina, ale niektrzy z jasnowidzw uciekli, Oni przewidzieli, co si wydarzy. Niektrzy udali si do Egipt, inni do Peru, a jeszcze inni - unis gow i spojrza na przyjaci Kait - do Ameryki Pnocnej. Kaitlyn zmruya oczy. Ostatnim sowom Timona nie towarzyszyy adne obrazy. - To... zniszczenie... - zacza - nie chodzi tu przypadkiem o jaki zatopiony kontynent czy co takiego? Jaki zagubiony ld? Timon tylko si umiechn. - Nasza rasa jest z pewnoci ras zagubion - cign, nie odpowiadajc na jej pytanie. - Nasza maa enklawa to wszystko, co nam zostao. Przybylimy tu wiele lat temu w nadziei, e uda nam si prowadzi zwyczajne, spokojne ycie. Nie przeszkadzamy nikomu na zewntrz i zazwyczaj wiat zostawia nas w spokoju. Kaitlyn chciaa jeszcze o co zapyta, ale Rob zada kolejne pytanie. - Ale wiecie o tym, e pan Zetes, facet, ktremu ucieklimy, te ma taki kryszta? Czonkowie Bractwa ponuro pokiwali gowami. - My jestemy jedynymi prawdziwymi potomkami - posiedziaa Mereniang. - Ale inni rwnie uciekli i w swoich nowych ojczyznach wymieszali si z miejscow ludnoci. Pan

Zetes jest potomkiem tego wanie ludu. Musia kryszta odziedziczy albo odkry go po tym, jak zosta na wieki ukryty. - Ale tamten kryszta wyglda inaczej ni wasz zauway Rob. - Pokrywaj go kolce. - Tamten jest zy. - Tajemnicze niebieskie oczy Mereniang wydaway si smutne. - W kadym razie kryszta zrobi co Gabrielowi - oznajmi Rob, a Kaitlyn wyczua, e Gabriel znieruchomia z niepokoju. Mimo e bardzo stara si kontrolowa, poczua zarwno jego nadziej, jak i gniew. I jak kadej nocy zaczyna cierpie, potrzebowa energii, i to szybko. - Pan Zetes podczy Gabriela do krysztau - cign Rob. - Tak jak mwilicie, po to, eby go torturowa. Ale wyglda na to, e kryszta wyrzdzi pewne trwae szkody. Mereniang spojrzaa na Gabriela, a potem podesza bliej, by przyjrze mu si z bliska. Pooya mu do na czole, nad jego trzecim okiem. Gabriel wzdrygn si, ale nie cofn. - Musz co sprawdzi... - Mereniang nie dokoczya. Skupia wzrok na czym niewidocznym, a jej ciao wydawao si czego nasuchiwa. Wygldaa tak, jak Rob, kiedy uzdrawia. - Rozumiem. - Twarz Mereniang miaa powany wyraz. Odsuna rk. - Kryszta przyspieszy twj metabolizm. Teraz spalasz energi tak szybko, e potrzebujesz dostarcza jej z zewntrz. Powiedziaa to beznamitnym gosem, ale Kait bya pewna, e w jej oczach dostrzega co wicej ni obojtno. To by niesmak. O Boe, nie, pomylaa Kait. Jeli Gabriel to wyczu... - Jest tylko jedna rzecz, ktra moe ci pomc - powiedziaa Mereniang. - Po rce na krysztale. Gabriel rzuci jej ostre spojrzenie. Potem powoli odwrci si w stron krysztau, ktry znajdowa si na rodku ogrodu. W jego chodnym biaym wietle twarz chopaka wydawaa si wyjtkowo blada. Po krtkim wahaniu dotkn mlecznej, pulsujcej struktury. - Obiema rkami - nakazaa Mereniang. Gabriel przyoy drug do do krysztau. Jak tylko to zrobi, jego ciaem wstrzsn gwatowny dreszcz, jakby przeszy go prd. Kaitlyn poczua w sieci nagy przypyw mocy. Zaalarmowana zerwaa si na rwne nogi. Caa czwrka ruszya z miejsca. Ale nagle poczua, jak Gabriel napenia si energi. Bya zimna i nie wywoaa w nim tej wdzicznoci ani radoci, ktr czua, gdy pobiera energi od niej. Ale kryszta niewtpliwie dawa mu energi. Usiada. Gabriel odsun rce. Przez chwil sta z pochylon gow, a Kaitlyn zauwaya jego przyspieszony oddech. Potem odwrci si. - Jestem ju uleczony? - zapyta, patrzc prosto na Meraniang. - O nie. - Po raz pierwszy ciemnowosa kobieta wydawaa si zaniepokojona. Nie bya w stanie wytrzyma wzroku Gabriela. - Obawiam si, e na to nie ma lekarstwa, mona jedynie zniszczy kryszta, ktry to spowodowa. Ale kady kryszta, ktry produkuje energi, moe ci pomc... - Chwileczk - przerwa jej Rob, zbyt zdenerwowany, by pamita o uprzejmoci. Chcesz powiedzie, e zniszczenie krysztau Zetesa moe go uleczy? - By moe. - To na co jeszcze czekamy? Musimy go zniszczy. Mereniang spojrzaa bezradnie na Timona. Wszyscy czonkowie Bractwa spogldali na siebie w ten sam sposb. - To nie jest takie proste - wyjani agodnie Timon. - eby go zniszczy, musielibymy najpierw zniszczy ten. Trzeba poczy go z odamkiem krysztau, ktry zachowa czysto, ktry wci jest idealny. - A to jest ostatni idealny kryszta - wyznaa im Mereliang.

- Wic... nie moecie nam pomc - zmartwi si Rob. - Obawiam si, e nie w tej sprawie - wyznaa cicho Mereniang. Timon westchn. Kait patrzya na Gabriela. Jego ramiona nagle opady, jakby przyj na swoje barki ogromny ciar, a gow przechyli na bok. Jedyne, co w tej chwili udawao jej si dostrzec, to mury, ktre zacz budowa cegieka po cegiece. Moga si jedynie domyla, jak si czu. Wiedziaa za to, co czuli pozostali. Niepokj. Bractwo nie potrafio pomc Gabrielowi, a co z ich kolejnym problemem? - Chcielimy was jeszcze o co zapyta - wczy si Lewis zdenerwowanym gosem. Kiedy prbowalimy dowiedzie si, co pan Zetes knuje, c, to duga historia, ale skoczyo si na tym, e jestemy poczeni telepatycznie. Wszyscy. I nie moemy si od tego uwolni. - Telepatia to jeden z darw starej rasy - rzek Timon. Przez chwil jego wzrok spocz na Kait, a potem si umiechn. - Umiejtno porozumiewania si z czyim umysem to cudowna rzecz. - Ale nie umiemy tego przerwa - powiedzia Lewis. - Gabriel nas poczy, a teraz nie potrafimy si od tego uwolni. Timon spojrza na Gabriela. Podobnie jak Mereniang i kilku pozostaych czonkw Bractwa, jakby chcieli powiedzie: Znowu ty?" Kaitlyn miaa nieodparte wraenie, e uwaali go za wichrzyciela. Przez uamek sekundy poczua te gniew Gabriela, ale szybko go stumi. - Tak, c, obawiam si, e i w tej sprawie nie moemy wiele zrobi - powiedziaa Mereniang. - Oczywicie, moemy si tym zaj, ale piciopunktowe poczenie to stabilna struktura, ktr zazwyczaj moe przerwa jedynie... - mier jednego z jej czonkw - Kaitlyn i Anna doday chrem. Spojrzay na siebie z rozpacz. - Lub odlego - dokoczy Timon. - Gdybycie oddalili si od siebie fizycznie, nie przerwalibycie wprawdzie poczenia, ale nie odczuwalibycie go tak mocno. Rob cay czas szarpa i tak ju mocno potargane wosy. - Ale posuchajcie, tak naprawd, najwaniejszy jest pan Zetes. Rozumiemy, e nie moecie pomc Gabrielowi ani przerwa poczenia, ale pomoecie nam chyba w walce? Nastpia duga wymowna cisza. - Jestemy pokojowym narodem - rzek w kocu Timon niemal przepraszajcym gosem. - Ale on si was boi. Myli, e jestecie jego jedynym zagroeniem. - Rob spojrza na Lidi, ktra skina gow. - Nie posiadamy niszczycielskiej mocy - wyznaa Mereniang. LeShan zacisn pici, a Kaitlyn pomylaa, e przynajmniej on tego aowa. Rob nie przestawa protestowa. - Chcecie powiedzie, e nie moecie nic zrobi, by go powstrzyma? Nie macie pojcia, co on chce zrobi? - Nie jestemy wojownikami - powtrzy Timon. - Tylko najmodsi z nas mog to miejsce opuszcza i podrowa po wiecie zewntrznym. Pozostali s zbyt sabi i zbyt starzy. - Ponownie westchn i potar swoje pomarszczone czoo. - A nie moecie czego zrobi telepatycznie? - zapytaa Kaitlyn. - Pan Zetes atakowa nas na odlego. - To by zdradzio nasze pooenie - powiedzia ponuro LeShan, a Timon pokiwa gow. - Ten wasz pan Zetes posiada niszczycielsk moc. Jeli odnajdzie to miejsce, zaatakuje nas. Jestemy tu bezpieczni, dopki miejsce pozostanie tajemnic. Gabriel unis gow i po raz pierwszy od duszego czasu zabra gos. - Ale nam zaufalicie.

Timon umiechn si lekko. - Kiedy tu przyszlicie, Mereniang zajrzaa do waszych serc. adne z was nie przybyo tu, by nas zdradzi. Kaitlyn przysuchiwaa si rozmowie z rosnc frustracj. Czua, e duej nie wytrzyma. Nagle wstaa, a sowa same cisny si jej na usta. - Nie potraficie pomc Gabrielowi i nie moecie przerwa poczenia. Nie chcecie nam pomc w walce z panem Zetesem, to po co nas tu sprowadzilicie? W oczach Mereniang pojawi si smutek, ktry wydawa si stary jak wiat. Wieczny al przyprawiony doz spokojnej rezygnacji. - Po to, by da wam schronienie - wyjania ciemnowosa kobieta. - Chcemy, ebycie tu zostali. Na zawsze.

Rozdzia 15 A co z Gabrielem? - zapytaa Kaitlyn. To bya pierwsza rzecz, jaka przysza jej do
gowy. - On te moe zosta. - Ale nie moe wchodzi do domu? Zanim Mereniang zdya odpowiedzie, odezwa si Rob: - Posuchajcie, jeszcze nie zdecydowalimy, czy chcemy tu zosta. Musimy to przemyle... - To jedyne miejsce, w ktrym bdziecie bezpieczni - powiedziaa Mereniang. - Przez te wszystkie lata mielimy tu sporo goci, ale niewielu z nich zaprosilimy, by z nami zostali. Robimy tak, gdy nie ma innego wyjcia, adnego innego schronienia. - Czy nadal tu s? - zapytaa Kait, spogldajc na czonkw Bractwa zgromadzonych wok Mereniang. - Ostatni z nich zmar dawno temu, ale i tak y duej, ni gdyby pozosta w wiecie zewntrznym. Wy te bdziecie duej y, jestecie czci naszej rasy, a kryszta bdzie was wzmacnia. Lewis obraca w doniach swoj bejsbolwk. - Co to znaczy czci waszej rasy"? Timon rozoy rce. - Wszyscy telepaci s potomkami starej rasy. Ktry z waszych przodkw pochodzi od ludzi krysztau. Obudzia si w was stara krew. - Spojrza powanie na kadego z nich. Moje dzieci, tu jest wasze miejsce. Kait nie wiedziaa, co powiedzie. Nigdy w yciu nie czua si tak zdezorientowana. Bractwo byo zupenie inne, ni si spodziewaa, i to odkrycie cakowicie j oszoomio. Bya wstrznita. Tymczasem zapanowa chaos sprzecznych emocji, przez co nie wiedziaa, co kade z nich czuo. - Jestemy dumni, e uwaacie, e zasugujemy na to, by do was doczy - Rob zwrci si do Timona. Odzyska ju swoj naturaln uprzejmo. - I chcielibymy wam podzikowa. Ale bdziemy musieli o tym porozmawia. Mam nadziej, e pan to zrozumie. - To byo stwierdzenie, ale Rob spojrza pytajcym wzrokiem na zgromadzone wok twarze. Mereniang wydawaa si poirytowana, ale Timon powiedzia:

- Oczywicie, oczywicie. Jestecie zmczeni. Na pewno jutro bdzie wam si lepiej mylao. Nie ma popiechu. Kaitlyn nadal bya w bojowym nastroju, ale Timon mia racj. Ledwo trzymaa si na nogach. Jutro wszyscy bd czuli si lepiej i podejd do sprawy mniej emocjonalnie. - Wtedy jeszcze raz pogadamy z nimi o Zetesie - wyszepta Rob, gdy narada dobiega koca. Kaitlyn kiwna gow i rozejrzaa si, szukajc wzrokiem Gabriela. Rozmawia wanie z Lidi, ale przesta, gdy zobaczy, e si mu przyglda. - Wszystko w porzdku? - zapytaa. Jego wzrok by mtny, jakby jego oczy pokryy si warstw szarej pajczyny. - Jasne - odpar. - Przygotowali dla mnie miejsce w szopie na narzdzia. - Och, Gabrielu... Moe powinnimy wszyscy z tob osta. Chcesz, ebym zapytaa Meren... - Nie - powiedzia arliwie Gabriel. A potem doda ju nieco agodniej: - Nie martw si o mnie. Nic mi nie bdzie. Wypij si. Mury, mury, mury. Kaitlyn westchna. Nagle zupenie nieoczekiwanie doda: - Dobranoc, Kait. Kaitlyn zamrugaa zdziwiona. Czy kiedykolwiek powiedzia jej dobranoc? - Ja... dobranoc. Po chwili Mereniang zabraa ich do domu, a Gabriel zosta zewntrz z paroma mczyznami. Gdy wchodzili do domu, Kaitlyn przypomniaa sobie, o co chciaa wczeniej zapyta. - Meren, wiesz co o Inuksuitach na Whiffen Spit? - Timon najwicej o nich wie. - Zastanawiaam si tylko, po co tam s. I czy co znacz. Timon umiechn si z rozrzewnieniem. - Tradycj rozpocza staroytna ludno, ktra przybya tu z pnocy na handel, zostawiajc po sobie swj kamienny jzyk. Nazwali to miejsce miejscem dobrej magii i zbudowali na mierzei swoje symbole przyjani. Timon nie przestawa si umiecha. By cakowicie pogrony w mylach. - Ale to bardzo odlege czasy - doda. - Widzielimy, jak i wiat wok nas si zmienia, podczas gdy my bylimy niezmienni. Jego gos przepeniaa duma, a na twarzy Mereniang widoczna bya arogancja. Kait spojrzaa na Timona. - Nie sdzi pan, e zmiany s czasem korzystne? Timon wyrwa si ze swojej zadumy. Wyglda na zaskoczonego, ale nic nie odpowiedzia. Sypialnia Kaitlyn bya bardzo skromna. Byy tam wbudowane w cian ko, krzeso i umywalka z lustrem. Po raz pierwszy od tygodnia spaa sama, bez przyjaci. I wcale jej si to nie podobao. Bya jednak tak zmczona, e od razu zasna.

Gabriel by w szopie sam. Nie spa. A wic Mereniang zajrzaa do ich serc", tak? Umiechn si cierpko. Zdaje si, e Bractwo nie zdawao sobie sprawy, e serce moe si zmieni. On si zmieni od chwili, gdy tu przyby. To si zaczo zeszej nocy. Na nadbrzeu, kiedy odkry swoje uczucia do Kaitlyn, a ona dokonaa wyboru. To nie bya jej wina. I o dziwo, to nie bya te wina Kesslera. Pasowali do siebie, oboje uczciwi i dobrzy.

Ale to wcale nie znaczyo, e Gabriel musia si temu przyglda. A dzisiejszego wieczoru straci ju resztki nadziei. Ludzie krysztau nie potrafili mu pomc. Nawet nie chcieli. W ich oczach dostrzeg obrzydzenie i potpienie. Mia tutaj zamieszka? W ich budynkach gospodarczych? I kadego dnia widzie ich potpienie? I przyglda si, jak kwitnie romans Kesslera i Kait? Gabriel obnay zby w przeraajcym umiechu. Nie wydaje mi si. Powinienem by im wdziczny, pomyla. Pokazali mi, kim naprawd jestem. W dawnych czasach przyczybym si do Ciemnej Loy i polowa na tych tchrzliwych mazgai. To byo stosunkowo proste rwnanie. Nie nalea do krgu dobrych ludzi, tych w biaych kapeluszach. Musia wic nalee do tych drugich. To nie byo nic nowego, a raczej odkry to na nowo. Kait doprowadzia do tego, e prawie zapomnia, kim naprawd jest. Niemal udao jej si go przekona, e moe y po jasnej stronie, e nie by urodzonym zabjc. C, jutro sama odkryje, jak bardzo si mylia. Gabriel cofn si i spojrza na ciao, ktre leao na pododze szopy. Mczyzna mia na imi Theo. Bractwo wysao go, eby spdzi tu noc, jako towarzysz albo stranik, Gabriel nie by pewien. Teraz znajdowa si w piczce. Nie by martwy, ale to tylko kwestia czasu. Gabriel poczy si z jego umysem, eby przej jego wiedz. I informacje o tajemniczym szlaku prowadzcym przez gsty, mroczny las. Ale dodatkowa dawka energii te bya mia. Teraz Gabriel czeka na Lidi. Jeszcze w ogrodzie szepn jej do ucha kilka sw, proszc, by przysza do niego w nocy. By niemal pewien, e si zjawi. A wtedy zapyta j, czy naprawd chce spdzi najbliszych siedemdziesit lat w komunie podstarzaych hipisw. Czy woli znacznie przyjemniejsze ycie w sonecznej Kalifornii, gdzie, jak przeczuwa, pan Zetes szykowa wasn Czarn Lo? Lidia bya saba. Wierzy, e zdoa j przekona. A jeli nie, c, zawsze moe doczy do lecego na pododze Thea. Levis bdzie nieszczliwy, ale kogo obchodzi Lewis? Przez uamek sekundy pomyla o tym, co si stanie, gdy ju j przekona. Co bdzie si tu dziao i co si stanie z Bractwem, gdy przekae Zetesowi informacje, ktrych potrzebowa, by zaatakowa biay dom? To nie bdzie adny widok. A Kait znajdzie si w samym rodku pieka... Gabriel odsun od siebie t myl i ponownie obnay zby. Musia mie odwag, by zachowa swoje przekonania. Jeli ma by zy, bdzie zy, bez wyjtkw. Od tej pory nie bdzie stosowa adnych prodkw. Poza tym Kessler tu bdzie. Sam zatroszczy si o Kaitlyn. Nagle usysza na zewntrz kroki. Gabriel odwrci si i z umiechem powita Lidi.

Kto krzycza. Krzyk obudzi Kaitlyn, ktra powoli zaczynaa dochodzi do siebie. Zanim cakowicie si rozbudzia, usyszaa kolejna krzyki, a w jej gowie a huczao z niepokoju. Wybiega na zewntrz, wkadajc po drodze ubranie. Co si dzieje? - pytaa kadego, kogo spotkaa po drodze. Nie wiem - odezwa si Rob. Wszyscy s zaniepokojeni. Co si stao... Ludzie biegali po korytarzach biaego domu. Kaitlyn zauwaya Tamsin i ruszya w jej stron.

- Co si dzieje? - Wasi przyjaciele - zacza Tamsin. Miaa ciemnooliwkowe oczy, ktre kontrastoway z jej zotymi wosami. - Ten chopak na zewntrz i ta maa dziewczyna... - Gabriel i Lidia? Co takiego? - Zniknli - powiedziaa Mereniang, wychodzc z pokoju -A mczyzna, ktry pilnowa Gabriela, ledwo yje. Kaitlyn czua, jak co ciska jej serce. Nie bya w stanie si poruszy ani oddycha. To nie moga by prawda. Nie moga, Gabriel nie zrobiby czego takiego... Ale potem przypomniaa sobie, jak wyglda zeszej nocy. Jego szary wzrok by mtny, a wewntrzne mury wysokie. Jak gdyby straci resztk nadziei. I nie moga wyczu jego obecnoci. Czua jedynie Roba, Ann i Lewisa, ktrzy wanie zmierzali w jej stron. Rob obj j ramieniem. Tego wanie potrzebowaa. Czua, e nogi si pod ni uginaj. Lewis wyglda na zdruzgotanego. Nie mg w to uwierzy. - Lidia te znikna? - zapyta aonie. Mereniang pokiwaa gow. - Ale nie mogli daleko zaj - szepna Kait, odzyskujc gos. Na pewno nie dali rady przej przez las. - Stranik zna przejcie, a Gabriel wszed do jego umysu. Wie to samo, co on powiedziaa beznamitnie Mereniang. - To wszystko przez Lidi - wybuchn Rob. - Gabriel nie zrobiby czego takiego sam. Ona musiaa go do tego namwi. Kaitlyn czua walk, ktra toczya si pomidzy nim a Lewisem, i jeszcze bardziej zwikszaa jej cierpienie. Mereniang zdecydowanym ruchem pokrcia gow. - Jeli ju, to byo na odwrt. Zeszej nocy zdaam sobie spraw, e Gabriel jest niebezpieczny. Dlatego wysaam do niego Thea. Ale nie wiedziaam, e jest a tak grony. Kaitlyn poczua mdoci. - Nie mog w to uwierzy. To nie moga by jego wina... - A ja nie wierz, e to wina Lidii - zacz Lewis. - Niewane czyja to wina - przerwaa im ostro Mereniang. - Nie ma czasu na ktnie. Musimy przygotowa si do ataku. Lewis wyglda na zdezorientowanego i przeraonego. - Chcecie zaatakowa? - Nie! To nas zaatakuj. Jak tylko ci dwoje porozumiej si z waszym panem Zetesem. Na pewno uciekli po to, by do niego doczy. Kaitlyn poczua kolejn fal mdoci, ktra omal nie zwabia jej z ng. Usyszaa szept Anny: - O, nie... Prbowaa przekona sam siebie, e Gabriel nie powie niczego panu Zetesowi, e po prostu uciek. Ale serce walio jej jak oszalae, jakby na przekr tym mylom. - Mereniang! Jeste nam potrzebna w ogrodzie!- Usyszeli w drzwiach czyj gos. Mereniang si odwrcia. - Ju id! Popatrzya na grup Kaitlyn. - Zostacie w rodku. Najgorzej bdzie na zewntrz. - I zacza biec. Kaitlyn mocno chwycia si Roba, ktry stanowi jej jedyn kotwic w wirujcym wok wiecie. Mylisz, e on to zrobi? Rob mocno j przytuli. Nie wiem.

Rob, czy to nasza wina? Wiedziaa, e to byo najtrudniejsze pytanie, ktre bdzie j przeladowa w snach, jeeli zdoa przey dzisiejszy dzie. Wyczua rozpacz Lewisa, ale zanim Rob zdy cokolwiek odpowiedzie, rozpocz si atak. Na korytarzu zacz wia zimny wiatr. Nie tyle wiatr, ile wichura, ktra rozwiaa wosy Kaitlyn i rozplota warkocz Anny. Wiatr przenika przez ich ubrania, jak wieo naostrzony n, a wraz z nim pojawi si dzwonicy dwik. Drewniana awka, ktra staa przy cianie, zacza dre, najpierw delikatnie, a potem coraz bardziej gwatownie. Kaitlyn usyszaa trzaskanie drzwi, ktre hutay si w zawiasach, i huk przedmiotw spadajcych z pek i cian. Wszystko wydarzyo si tak nagle, e przez chwil nie moga ruszy si z miejsca i kurczowo trzymaa si Roba. Czua si tak, jakby temperatura jej ciaa spada o kilka stopni, a jej ciaem wstrzsn gwatowny dreszcz. - Trzymajmy si razem! - krzykn Rob, wycigajc rk do Anny i Lewisa. Chwycili go za rce i caa czwrka kurczowo si siebie trzymaa. Czuli si tak, jakby znaleli si w samym rodku zamieci. Kaitlyn dzwonio w uszach. Przypominao to dwik, ktry syszaa wczeniej w furgonetce. Jakby kto dotkn krysztaowego kielicha, z tym e ten dwik cign si bez koca i by tak wysoki, e powodowa bl. Przeszywa jej ciao jak igy i nie pozwala myle. I jeszcze ten zapach, przypominajcy odr gnijcego misa i kanalizacji, ktry wiatr wciska im w nozdrza. - Co oni chc zrobi? Zasmrodzi nas?! - skary si Lewis - Mereniang mwia, e na zewntrz bdzie jeszcze gorzej! - wrzasna Anna. Nie byo sensu uywa telepatii, wszystko wibrowao przenikliwym dwikiem. - I mwili, e jest potrzebna w ogrodzie! - krzykn Rob. -W ogrodzie, tam gdzie jest kryszta. Chodcie! - Ale gdzie? - zawoa Lewis. - Do ogrodu ranego! Moe bdziemy mogli jako pomc! Wydostali si na zewntrz, zataczajc si i potykajc o siebie nawzajem. Na zewntrz wia jeszcze silniejszy wiatr, a niebo zakryy czarne chmury. Mimo e byo dopiero rano, wok zapad niesamowity i nienaturalny zmierzch. - Chodcie! - krzycza dalej Rob i w kocu udao im si dotrze do ogrodu. To stamtd dochodzi ten zapach i dzwonicy dwik. Re byy zniszczone, a ich patki porwa wiatr. Kilka z nich wirowao jeszcze w powietrzu. - Boe, kryszta! - odezwaa si Anna. Wikszo czonkw Bractwa zgromadzia si wok krysztau i wielu z nich, w tym Timon i Mereniang, przyoyo do niego rce. Kryszta gwatownie pulsowa, ale nie agodnym, mlecznym wiatem, ktre Kaitlyn widziaa wczeniej. Wydawao si, e walcz w nim wszystkie kolory tczy. Blask by oszaamiajcy i niemal olepiajcy. Ale Anna nie to miaa na myli. To byo co o wiele gorszego. Na kryszta z ranego ogrodu naoony by inny, bezbarwny kryszta-widmo. Przeraajcy twr z narolami, ktre wyrastay z kadego zagbienia. To by kryszta z piwnicy pana Zetesa, pomylaa oszoomiona Kait. A raczej jego astralne odbicie. A wok niego, pomidzy czonkami Bractwa, dostrzega astralne odbicie napastnikw, ktrzy przypominali duchy. Szare postacie, te same, ktre widziaa w furgonetce. Z tym e wtedy nie widziaa krysztau. Postacie opieray si o kryszta, dotykajc go rkoma i gowami. Wykorzystyway jego moc... .. .do czego? - pomylaa nagle Kaitlyn.

- Co oni chc zrobi? - zapytaa Roba. - Prbuj zniszczy nasz kryszta - odpowiedziaa czonkini Bractwa, mocno zbudowana kobieta, ktry staa w zewntrznym kole wok fontanny. - Spowodowali wibracje, bo chc go zniszczy, ale dopki ochrania go nasza moc, nic nie zrobi. - Moemy jako pomc?! - krzykn Rob. Kobieta tylko pokrcia gow, spogldajc na kryszta. Ala Rob i Kaitlyn, kierowani wsplnym impulsem, przeszli obok niej, by znale si bliej centrum wydarze. Przecisnli sic przez tum i stanli za Timonem i Mereniang. Osabione ciao Timona trzso si tak mocno, e Kaitlyn poczua, jak oblewa j strach. Sama te draa, nie tyle z zimna, ile z powodu wibracji krysztau. Ziemia, fontanna, wszystko wok niej drao, rozbrzmiewajc pojedynczym, przeraajcym dwikiem. - Tyle za. Tyle... - Timon westchn tak cicho, e Kaitlyn prawie go nie usyszaa. Ale zauwaya, jak porusza ustami, i zdoaa uchwyci jego sowa. Jego pomarszczona twarz bya biaa, a oczy szeroko otwarte i pochmurne. - Nie wiedziaem - westchn. - Nie zdawaem sobie sprawy. Jak mona zrobi co takiego i to dzieciom... Kaitlyn nie rozumiaa. Spojrzaa na Mereniang i na twarzy ciemnowosej kobiety rwnie dostrzega przeraenie, a z jej zmruonych niebieskich oczu pocieky zy. Potem Kaitlyn wbia wzrok w szarych ludzi. Byli bardziej wyrani ni kiedykolwiek wczeniej, jakby mieli si tu w kadej chwili zmaterializowa. Widziaa ich ciaa, donie i twarze. Jedna z postaci wydawaa jej si znajoma. Kaitlyn widziaa ju wczeniej jej twarz albo przynajmniej jej zdjcie. Na folderze z napisem Sabrina Jessica Galio". Ale pan Zetes powiedzia, e wszyscy stracili rozum. Wszyscy jego pierwsi studenci, ktrzy brali udzia w badaniu pilotaowym. Moe to mu wcale nie przeszkadzao. Moe w ten sposb ich kontrolowa... Po policzkach Kaitlyn pyny zy. Timon mia racj. Pan Zetes by wcieleniem za. I chyba wygrywa. Znajdujcy si w fontannie kryszta wibrowa z coraz wiksz moc, a kalejdoskop kolorw znika wchonity przez szaro drugiego krysztau. - Timonie, pu! - woaa Mereniang. - Jeste na to za stary! To kryszta ma ci wzmacnia, a nie na odwrt. Ale Timon najwyraniej jej nie sysza. - Tyle za - powtarza w kko. - Nie wiedziaem, e jest a tak zy... - Rob, musimy co zrobi! - krzykna Kaitlyn. Nagle Timon odezwa si telepatycznym gosem, ktry odbi si szerokim echem w ich gowach. Gosem tak mocnym, e Kaitlyn odwrcia si gwatownie, by na niego spojrze. Tak! Musimy co zrobi. Musimy puci kryszta! Mereniang wpatrywaa si w niego szeroko otwartymi oczami. - Timonie, jeli go pucimy... Zrb to! - krzykn. Wszyscy pucie kryszta, teraz! Timon zrobi krok do tyu, zdejmujc rce z krysztau. Kaitlyn czua, e krci jej si w gowie. Widziaa, jak pozostali czonkowie Bractwa patrzyli na siebie z rozpacz. Nagle kolejna posta si cofna. To by LeShan. Unis donie, a jego przenikliwe oczy lniy. Potem kolejny czonek Bractwa cofn si od krysztau. I nastpny. W kocu tylko Mereniang trzymaa rce na krysztale. Pu go! - krzykn Timon. Kryszta wyranie dra, a przeszywajcy dwik robi si coraz wyszy. - Pu - szepn Timon, jakby nagle opuciy go wszystkie siy. - Niech kto j odcignie... Ona zginie...

Rob rzuci si do przodu. Chwyci Mereniang w pasie i pocign do tyu. Kobieta pucia kryszta i oboje upadli na ziemi. Nieznony dwik zamieni si w przeraajcy huk. Jakby na ziemi spado nagle milion krysztaowych kielichw, Dwik cakowicie oguszy Kaitlyn, odbijajc si w kadej komrce jej ciaa. Ogromny kryszta rozpada si na kawaki. Przypominao to wybuch, chocia na zewntrz wydobywao si jedynie wiato. Naga fala promieniowania nie tylko oguszya, ale i olepia Kaitlyn. Widziaa tysice unoszcych si w powietrzu odamkw. Upada na kolana i obja rkami gow. Kiedy otworzya oczy, wiat wyglda inaczej. Wiatr przesta wia, a po zapachu nie zosta nawet lad. Nie byo te obu krysztaw. Szary kryszta po prostu znikn, a wraz z nim znikny szare postacie. A ten drugi, ostatni, idealny kryszta na wiecie, lea w kawakach w fontannie. Kaitlyn z niedowierzaniem rozejrzaa si wok. Timon lea na trawie, z rk przycinit do klatki piersiowej. Oczy mia zamknite, a jego twarz przybraa woskowy odcie. Rob wsta, uwalniajc si spod Mereniang, ktra zacza paka. - Dlaczego? - pytaa ciemnowosa kobieta. Kait sama chciaa to wiedzie. - Dlaczego, dlaczego? Timon zamruga powiekami. - We jeden z odamkw i daj go dzieciom - wyszepta.

Rozdzia 16 Mereniang wydawaa si zdumiona i przeraona. Nie ruszya si z miejsca, ale


LeShan szybko zrobi dwa kroki naprzd i woy rk do fontanny. - We - powiedzia, wycigajc jeden z odamkw w stron Roba. Rob nie podnis wzroku. Klcza przy Timonie, trzymajc rk na klatce piersiowej staruszka. - Trzymaj si. - Zerkn na Mereniang. - Jest bardzo saby! Jakby nagle opuciy go wszystkie siy yciowe... - Kryszta podtrzymywa go przy yciu - wyznaa Mereniang. Jej smutne niebieskie oczy cay czas wpatryway si w Timona. Cofna si i obja rkami. - Kiedy kryszta si rozpad, jego ycie si skoczyo. - Ale jeszcze nie umar! - krzykn z moc Rob. Zamkn oczy i pooy rk na czole staruszka. Kaitlyn poczua, jak wypywa z niego uzdrawiajca energia. - Nie - szepn Timon. To nie ma sensu. Poza tym chc, eby mnie wysucha.

- Nic nie mw - rozkaza Rob, ale Kaitlyn uklka przy starym mczynie. Chciaa zrozumie, co si dziao. - Dlaczego to zrobie? - zapytaa. Timon otworzy oczy, w ktrych dostrzega dziwny spokj, zdoby si nawet na lekki umiech. - Miaa racj - odezwa si sabym gosem. - Zmiany s dobre, a przynajmniej konieczne. We odamek. LeShan cay czas trzyma wycignity kryszta. Kaitlyn popatrzya na niego i przeniosa wzrok na Timona. Potem wycigaa rk. Odamek by szerokoci jej nadgarstka i dugi na okoo trzydzieci centymetrw. By zimny i ciki, z ostrymi fasetami. Jedna nich przecia jej kciuk, gdy chciaa sprawdzi jego krawd. - Zabierzcie go ze sob i zrbcie to, co naley - szepn Timon. Ledwo byo go sycha. Rob zacz si poci, a rce mu dray, ale Timon odchodzi. - Niektre rzeczy s tak ze, e naley z nimi walczy... Caym jego ciaem wstrzsn dreszcz, a z puc wydoby si dziwny dwik. To szmer mierci, pomylaa Kaitlyn, zbyt oszoomiona, by si poruszy. Wydawao jej si, e syszy ulatujc z ciaa dusz. Oczy Timona byy szeroko otwarte i wpatryway si w niebo. Ale nic ju nie widziay. Kaitlyn cisno w gardle, a do oczu napyny jej zy. Wok niej zaczli gromadzi si czonkowie Bractwa, ktrzy wygldali jak stado zagubionych ptakw. Wydawao si, e teraz, kiedy Timon umar, a kryszta si rozpad, nie bardzo wiedzieli, co maj zrobi. Rob ciko oddycha. Wosy mia ciemne od potu, a w oczach al. Jako uzdrowiciel, ktry przegra walk. Kaitlyn podesza do niego i mocno obja go ramieniem To przynajmniej bya w stanie zrozumie. Nagle poczua jakie szarpnicie i zobaczya Lewisa i Ann, ktrzy uklkli obok niej. Wszyscy si objli. Trzymali si bardzo mocno, jak w czasie tamtej zamieci. Trzymali si siebie, bo nie mieli nikogo innego. ` - W porzdku! - krzykn LeShan. - Timon odszed, ale my yjemy. Musimy teraz myle o sobie. I nie mamy czasu, eby tak sta i nic nie robi! - Oczywicie bdziemy musieli si std wynie - powiedzia LeShan. Wydawao si, e teraz kiedy Mereniang bya pogrona w blu, przej kontrol nad sytuacj. Kaitlyn bya zadowolona. LeShan moe i by agresywny i nieco narwany, ale rozumiaa go o wiele lepiej ni pozostaych czonkw Bractwa. Stali w gwnym korytarzu biaego domu. Wok nich wrzao jak w ulu, a czonkowie Bractwa zajci byli pakowaniem. - Mylisz, e pan Zetes ponownie zaatakuje - odezwa si Rob. To nie byo pytanie. - Tak, to by dopiero pocztek. Udao mu si pokona nasz barier obronn i zdaje si, e na razie nie mg nic wicej zrobi. Ale nastpnym razem bdzie chcia nas zabi. Jaka wysoka kobieta zajrzaa do nich z innego korytarza, - LeShan, czy dzieci jad z nami? Prbuj zorganizowa transport. LeShan spojrza na Kait i jej przyjaci. - Wic? - zapyta. Nikt si nie odezwa. W kocu gos zabra Rob. - Musz si upewni, e dobrze zrozumiaem. Timon chia, ebymy wrcili do pana Zetesa i wykorzystali odamek waszego krysztau, eby zniszczy jego kryszta. - To jedyny sposb - powiedzia LeShan. - Ale to nie znaczy, e musicie to zrobi. - Timon umar po to, ebymy zdobyli ten odamek - oderwaa si Anna. Jej zazwyczaj agodna twarz nabraa surowego wyrazu.

- A ja nadal tego nie rozumiem! - wybuchna Kait. - Czemu wszyscy go posuchali? Wczeniej nie chcielicie z nim walczy. Dlaczego zmienilicie zdanie? LeShan wyd wargi. - Nie sdz, by wszyscy zmienili zdanie. Oni s przyzwyczajeni do speniania rozkazw Timona. Moe on sam nie uwaa siebie za przywdc, ale wszyscy pozwalali mu podejmowa decyzje. - A on zmieni zdanie z powodu ataku? - zapyta niepewnie Lewis. - Z powodu Sabriny - wyznaa Kaitlyn. Wszyscy na ni spojrzeli. - Nie widzielicie? zdziwia si. Lewis zamruga. - Kim jest Sabrina? - Sabrina Jessica Galio. Bya wrd tych szarych postaci. Nie rozumiaam tego wczeniej, bo nie widziaam jej twarzy. - Jeste pewna? - rzuci Rob. - Jak najbardziej, tym razem widziaam j wyranie. A to chyba oznacza, e pozostae szare postacie to jego byli studenci. Wszyscy wydawali mi si modzi. - To wanie wyczu Timon - stwierdzi LeShan. Jego Iwarz wykrzywia grymas, jakby czu w ustach jaki nieprzyjemny smak. - Wszyscy to wyczulimy. Wszyscy, ktrzy dotykali krysztau. Napastnikami byy dzieci, adne z nich nie miao wicej ni dwadziecia lat. A ich umysy wydaway si zmcone... Nie potrafi tego wyjani. - S obkani - powiedziaa Kaitlyn zadziwiajco spokojnym gosem. - Pan Zetes mwi, e to kryszta doprowadzi ich do takiego stanu. Dlatego nigdy nie pomylaam, e moe ich wykorzysta, by nas zaatakowa. Mylaam, e s zamknici w jakim zakadzie. - Moe pan Zetes ich stamtd zabra - zauway gucho Lewis. LeShan si skrzywi. - W kadym razie wyczulimy ich cierpienie, ale te zo. Nie mielimy pojcia, e takie zo istnieje jeszcze na wiecie. Chyba sdzilimy, e odeszo wraz ze znikniciem naszej ojczyzny. - I nie zamierzasz nam powiedzie, jak nazywa si wasz kraj? - zapytaa Kaitlyn. To pytanie chodzio jej po gowie od wczoraj. LeShan zachowywa si tak, jakby jej nie sysza. - Jeeli wrcicie, by z nim walczy, narazicie si na wielkie niebezpieczestwo powiedzia. - Nie bd udawa, e jest inaczej. I nie moecie liczy na nasz pomoc. Musz dopilnowa, by ci wszyscy ludzie znaleli jakie schronienie, i zanim skocz, moe by ju po wszystkim. - Dziki - wydusi z siebie Rob. - Jeeli potem bd mg wam pomc, zrobi to. Ale decyzja naley do was. - A gdybymy pojechali z wami, bylibymy bezpieczni? -zapytaa Kaitlyn tsknym gosem. - W miar. Nikt nie moe wam obieca cakowitego bezpieczestwa. Kaitlyn westchna. Spojrzaa na Roba, Lewisa i Ann Wszyscy spogldali po sobie. Mamy jaki wybr? - zapyta Rob. Im duej czekamy, tym silniejszy robi si Zetes, szepna Anna. Wydawaa si przekonana. Moemy rwnie dobrze skoczy, to co zaczlimy, wtrci Lewis. By zrezygnowany, ale szybko otrzsn si z odrtwienia. Ze swoj wrodzon odpornoci i optymizmem mia nawet nadziej pomc Lidii, wyczua Kait. Kait miaa te inny powd, by wrci. Owszem, chciaa powstrzyma Zetesa, ale byo co waniejszego. Gabriel, powiedziaa wreszcie.

Natychmiast wyczua burz sprzecznych emocji. Troch gniewu, zdumienia, poczucia zdrady. Ale i sympatii, determinacji i mioci. Masz racj, pomyla Rob. Jeeli naprawd ma zamiar doczy si do Zetesa... Obawiam si, e tak, przerwaa mu Kaitlyn. Powinnam pomyle o tym wczoraj. Mereniang mwia, e kady kryszta, ktry produkuje energi, moe go ywi. A kryszta pana Zetesa z pewnoci generuje energi. Mylisz, e dlatego odszed? - zapytaa Anna. Nie wiem. Nie sdz, by tylko o to chodzio. Ale myl, e woli czerpa energi z krysztau ni od ludzi. A im wikszy bdzie mia kontakt z tym krysztaem... - Tym jego stan si pogorszy - dokoczy na gos Rob. - Jak w przypadku Sabriny i tych wszystkich pozostaych biedakw. - Musimy go powstrzyma - odezwa si oszoomiony Lewis. Rob zerkn na niego i si umiechn. By to jedynie cie jego dawnego umiechu, ale bio od niego ciepo. - Masz racj. - Pokiwa gow. - Musimy go powstrzyma. - Moi rodzice nam pomog - dodaa z przekonaniem Anna. - Na pewno prbowali co zrobi. - Zorganizuj wam transport - powiedzia LeShan. Rzuci Kait przelotne spojrzenie. Miaa wraenie, e by z nich niesychanie dumny. - Poczekaj, jest co jeszcze - zagadna nerwowo. - Chciaam zapyta o to wczeniej, ale nie miaam okazji. W Kaliforni jest pewna dziewczyna, ktr pan Zetes doprowadzi do piczki. Mylimy, e za pomoc jakich lekw. Obiecaam jej bratu, e zapytamy was o pomoc, ale... Gos jej si urwa. Wyczua trosk Roba o Marisol i jego rozgoryczenie, e sam o tym nie pomyla, ale twarz LeShanu pozostaa niewzruszona. Oczywicie, e nie mog nam pomc, pomylaa. W kocu to nie lekarze. Byam gupia, e w ogle zapytaam... Nie chciaa nawet myle, jaki bdzie wyraz twarzy brata Marisol, gdy mu o tym powiem. LeShan odezwa si nonszalanckim gosem: - Idealny kryszta potrafi leczy wikszo chorb. Myl, e nawet niewielki odamek bdzie w stanie pomc waszej przyjacice. Kaitlyn szybko wypucia powietrze. Nie zauwaya nawet, e wstrzymaa oddech, ale nagle zrobio jej si lej na sercu. LeShan odszed, zerkajc na ni przez rami z szerokim umiechem. - I znowu zostalimy sami - powiedzia Lewis. Czekali na LeShana, ktry mia im przyprowadzi przewodnika po lesie, Kaitlyn trzymaa torb, w ktrej miaa ju tylko brudne ubrania i przybory do rysowania. W drugiej rce trzymaa odamek krysztau. - Moemy polega tylko na sobie - przyznaa Kaitlyn. - Tak naprawd kady moe polega tylko na sobie - dodaa Anna. - Tak, ale caa ta podr, wszystkie poszukiwania - zacz Lewis - wszystko na nic. Rob rzuci mu szybkie spojrzenie. - To nie byo na nic. Teraz jestemy silniejsi. Wicej wiemy i w kocu mamy bro. - Wanie - zgodzia si Anna. - Wyruszylimy w drog po to, eby odnale to miejsce, i udao si. Chcielimy znale, sposb, by powstrzyma pana Zetesa. - Tak. Pozosta ju tylko krzyk - przyzna Lewis, ale si umiechn. Kaitlyn spojrzaa na biay dom, ktry teraz by pusty. Zastanawiaa si, czy zostaaby tu, gdyby sprawy potoczyy si inaczej. Czy gdyby Gabriel ich nie zdradzi, gdyby Bractwo Zostao, mogaby odnale tu swj dom? Czy byo to miejsce, w ktrym czuaby si jak u siebie?

- Jeli uda nam si zniszczy kryszta, bdziemy mogli uratowa Gabriela - powiedzia Rob. Kaitlyn spojrzaa na niego ciepo. Nie, pomylaa, moje miejsce nie jest w Bractwie, ale przy Robie, Lewisie i Annie, i nawet przy Gabrielu. Mj dom jest tam, gdzie s oni. - Dobra - przytakna. - Zrbmy to. Nasza wyprawa rozpoczyna si na nowo. Spojrzaa na odamek krysztau. Po chwili przez chmury przebi si pojedynczy promie soca, a odamek zalni niczym diament.

Pasja

Pat McDonald, nadzwyczajnej redaktorce, ktrej obserwacje pomogy uksztatowa moje wizje i ktrej nieograniczona cierpliwo daa mi szans je doszlifowa.

Rozdzia 1 Nocn cisz przerwao szczekanie psa. Gabriel unis gow, jego wyostrzone zmysy przed
czym go ostrzegay. Po chwili wrci do majstrowania przy zamku. Mechanizm w kocu ustpi. Drzwi stay otworem. Gabriel si umiechn. W rodku byy cztery osoby. Wci jeszcze nie spay. Jedn z nich bya Kaitlyn. Pikna Kaitlyn ze zocistorudymi wosami. Szkoda, e moe bdzie musia j zabi - teraz byli wrogami. Nie mg sobie pozwoli na adn sabo. Pracowa dla pana Zetesa. Jego nowy pracodawca pragn za wszelk cen co zdoby odamek z idealnego krysztau, ostatniego na wiecie. Nalea do Kaitlyn... A Gabriel mia go skra. Proste jak drut. Jeli kto sprbuje go powstrzyma, to mu si oberwie. Dotyczy to rwnie Kaitlyn. Na krtk chwil cisno go w piersiach, lecz potem jego rysy stwardniay i chykiem wsun si do ciemnego domu. Kaitlyn, poddaj si. Dziewczyna spojrzaa w ciemnoszare oczy Gabriela. - Jak si tu dostae? Gabriel umiechn si triumfalnie. - Wamania to moja nowa specjalno. - To dom Marisol - odezwa si za jego plecami Rob. - Nie moesz tak po prostu... - Ale ja wanie to zrobiem. Nie liczcie na pomoc; wszyscy inni pi, zatroszczyem si o to. Pewnie si domylacie, dlaczego tu jestem. Wszyscy gapili si na niego: Kaitlyn, Rob, Lewis i Anna -uciekinierzy z Instytutu Zetesa. Rodzina Marisol przyja ich pod swj dach. W domu nie byo tylko Marisol, byej asystentki naukowej w Instytucie, ktra niestety za duo wiedziaa i dlatego postarano si o to, eby zapada w piczk. A teraz Kaitlyn wpakowaa si w kopoty. Niedawno wybia pnoc. Caa czwrka siedziaa w pokoju, ktry dziewczynom przydzieli brat Marisol. Rozmawiali i starali si zdecydowa, co maj zrobi. I wtedy otworzyy si drzwi, i pojawi si w nich Gabriel. Kaitlyn, ktra wanie opieraa si o mahoniowe biurko, znieruchomiaa. Prbowaa oczyci umys ze wszystkich myli, ktre mogyby co zdradzi. Anna i Lewis siedzieli w milczeniu na ku. Na ich twarzach nie malowao si adne uczucie. A umys Roba by niczym zocista powiata. Pustka. Gabriel nie mg niczego wyczyta w ich mylach. Niewane. Spojrza na biurko za Kaitlyn. Umiechn si promiennie i gronie. - Poddajcie si - powtrzy. -I tak to dostan. - Nie mamy pojcia, o czym mwisz - powiedzia beznamitnie Rob i zrobi krok. Gabriel nawet nie zerkn na niego. Nadal si umiecha, ale jego oczy pociemniay. - Odamek idealnego krysztau - odpowiedzia. - Chcecie si zabawi w ciepo-zimno? A moe sam mam go wzi? Znowu spojrza na biurko. - Gdybymy go mieli, na pewno by go nie dosta - oznajmi Rob. - Ju dawno byoby po twoim szefie... Bo chyba nim jest, prawda? Umiech zamar Gabrielowi na ustach. Zmruy lekko oczy i Kaitlyn zobaczya, jak wypenia je ciemno. Jednak jego gos nadal brzmia spokojnie i lekko: - Pewnie, e jest moim szefem. I lepiej trzymajcie si od niego z daleka, bo jak nie, to bdzie z wami le.

Kaitlyn poczua pieczenie pod powiekami. W gowie jej si nie miecio, e to si dzieje naprawd. Gabriel, jak zupenie obcy czowiek, stoi tu przed nimi i ostrzega, eby si nie zbliali do pana Zetesa. Tego, ktry chcia z nich zrobi psychopatycznych mordercw i sprzeda za gigantyczne pienidze. A kiedy si zbuntowali, prbowa ich zabi. Ktry depta im po pitach a do Kanady. Teraz, gdy wrcili, by z nim walczy, najwyraniej nadal nie odpuszcza. Liczyli na to, e w domu Marisol bd bezpieczni, ale si pomylili. - Jak moesz. - Anna mwia niskim, wyranym gosem. Kaitlyn od razu si domylia, e koleanka czuje to samo. Okolona ciemnymi warkoczami twarz Anny Evy Whiteraven, zwykle pogodna, bya teraz nachmurzona. - Jak moge stan po jego stronie? Zapomniae o wszystkim, co zrobi... - I o tym, co jeszcze zrobi... - wtrci si Lewis. Lewis Chao, zazwyczaj pogodny i rozemiany, patrzy pospnie na intruza. - To zy czowiek, Gabrielu. Dobrze o tym wiesz - powiedzia Rob, podchodzc do niego od tyu. Rob Kessler raczej nie mia wrodzonych skonnoci do zabijania, ale ze zmierzwionymi jasnymi wosami i zocistymi oczami wyglda jak anio zemsty. - I ciebie te w kocu dopadnie - westchna Kaitlyn, doczajc do chru. Naleaa do tej grupy: Kaitlyn Fairchild, nie tak agodna jak Anna czy Lewis, nie tak dobra jak Rob, dziewczyna z ognistymi wosami i temperamentem. I z oczami, o ktrych ludzie mwili, e to oczy czarownicy - niebieskie z ciemniejszymi obwdkami wok tczwek. W tym momencie Kait spiorunowaa wzrokiem Gabriela. Gabriel Wolfe odrzuci gow do tyu i wybuchn miechem. Kaitlyn a dech zaparo. By przeraajco przystojny. Jasna karnacja kontrastowaa z ciemnymi wosami przypominajcymi jedwabist sier zwierzcia - moe tego, ktrego nosi nazwisko. Mia co z wilka, ktremu przyjemno sprawiao osaczanie ofiary i zabawa z ni. Oczywicie, e jest zy, powiedzia Gabriel. Kaitlyn usyszaa te sowa w mylach. Ton gosu Gabriela by taki szyderczy. Ja te jestem zy. Nie wiedziaa? Kaitlyn poczua lekkie, bolesne ukucia w skroniach. Powstrzymaa jk, ale wiedziaa, e Anna, Lewis i Rob te co sysz. Gabriel zrobi si silniejszy. Sprawia to zdolno telepatii, ktra poczya ca ich pitk, i to wszystko przez Gabriela. Ta zdolno miaa na nich oddziaywa do czasu, a jedno z nich umrze. Kade z nich odznaczao si inn moc: Rob by uzdrawiaczem, Kaitlyn przewidywaa przyszo, Lewis posugiwa si psychokinez, a Anna potrafia kontrolowa zwierzta. Gabriel by telepat. Potrafi czy umysy. Przez przypadek poczy ich umysy, i teraz yli, jakby stanowili cz jednego organizmu. Z caej pitki zawsze Gabriel by najsilniejszy, lecz teraz Kaitlyn a si zachwiaa pod naporem jego mocy. Jego wewntrzny gos parzy niczym rozpalony do biaoci prt, znaczc sowa w jej mzgu. Dla kontrastu myli Lewisa brzmiay sabo i jakby z oddali. Boj si. Kaitlyn zerkna na niego przelotnie i zorientowaa si, e wcale nie chcia, by ktokolwiek to usysza. Na tym polega problem z telepati. czya ich zbyt mocno i czasem zdarzao si, e do ich umysw trafiaa myl, ktrej nikt inny nie powinien usysze. Dlatego nie mogli mie przed sob tajemnic. Nic si nie dawao ukry. Kaitlyn co sobie wanie uwiadomia. Spojrzaa na Gabriela. - O to chodzi, prawda? - zapytaa. - Odszede, bo nie moge tego znie. To byo zbyt intymne... - Nie. - Wszyscy czujemy tak samo - powiedziaa Anna, podejmujc temat, ktry poruszya Kaitlyn. - Kady potrzebuje czasem troch prywatnoci. Ale jestemy twoimi przyjacimi...

Gabriel skrzywi si w umiechu. - Nie potrzebuj przyjaci. - Ale i tak ich masz, chopie - zauway cicho Rob. Zrobi kolejny krok i pooy koledze rk na ramieniu. Szybkim ruchem odwrci Gabriela do siebie. Kaitlyn wyczua zaskoczenie i wcieko chopaka. Rob to zignorowa. Mwi cicho i z powag, patrzc Gabrielowi prosto w oczy. Znikn gdzie cay jego gniew, podobnie jak rywalizacja, ktra zawsze pojawiaa si midzy nimi, mska rywalizacja i walka o pozycj. Rob zmaga si z wasn dum. Pomagaa mu j pokona wrodzona uczciwo. Zmusi si do odsonicia si przed Gabrielem. - czy nas wicej ni przyja - wyzna. - Stanowimy jedno, my wszyscy. To twoje dzieo. Poczye nas i uratowae przed mierci. A teraz zdezerterowae i przeszede na jego stron? Poczye siy z wrogiem? - Pokrci gow. - Nie mog w to uwierzy. - Bo jeste idealistycznym idiot - sykn Gabriel. Jego gos by rwnie cichy, co gos Roba, ale przesycony gniewem i grob. Nawet nie prbowa wyrywa si Robowi. - Lepiej w to uwierz. Jeli ze mn zadrzesz, to gorzko tego poaujesz. Rob nadal nie ustpowa. W jego oczach malowa si upr, ktry Kaitlyn dobrze znaa. Zacisn szczk. - Nie nabierzesz mnie, Gabrielu. Zachowujesz si jak tpy miniak, ale wcale taki nie jeste, Masz gow na karku. Jeste jednym z najinteligentniejszych ludzi, jakich znam. Mgby wiele zdziaa... - Jestem... - zaczaj Gabriel, ale Rob cign dalej, agodnie, ale nieustpliwie. - Zachowujesz si tak, jakby ci na nikim nie zaleao. A przecie to nieprawda. Uratowae nas, gdy Joyce i pan Zetes prbowali nas zabi za pomoc krysztau. Uratowae nas po raz kolejny, gdy bylimy uwizieni w Instytucie. Pomoge Kaitlyn zablokowa telepatyczny atak w furgonetce. I wtedy Rob zrobi co, co zupenie zaskoczyo Kaitlyn. Potrzsn Gabrielem. Przez ich umysy przepyna fala wciekoci i zaskoczenia. Ale nim Gabriel zdy cokolwiek powiedzie, Rob cign dalej, ostro i z zapamitaniem: - Nie mam pojcia, co prbujesz udowodni, ale to si na nic nie zda. Na nic. Zaley ci na nas, nie jeste w stanie tego zmieni. Dlaczego si nie poddasz i w kocu nie przyznasz, Gabrielu? Dlaczego nie przerwiesz tego bezsensu? Kaitlyn a oddech uwiz w gardle. Baa si odetchn, baa si nawet drgn. Rob balansowa na cienkiej linie. To byo szalestwo, ale skuteczne. Ciao Gabriela odrobin si rozlunio, jakby uleciao z niego napicie. Cho Kaitlyn nie widziaa oczu chopaka, domylia si, e pojaniay, e nabray cieplejszego odcienia. Nawet poczenie midzy nimi ulego zmianie: Kaitlyn ju nie odbieraa lodowatych obrazw. - Zaley nam na tobie - powiedzia Rob, ani na chwil nie spuszczajc z tonu. - Twoje miejsce jest tutaj. Wr do nas i pom nam pozby si pana Zetesa. Dobrze, Gabrielu? I wtedy popeni bd. Mwi szybko i atakowa sowami, a Gabriel go sucha, jakby nie mia wyboru. Prawie tak, jakby by zahipnotyzowany. Lecz teraz Rob przeszed do komunikacji poza werbalnej, postanowi dotkn umysu Gabriela. Kaitlyn wiedziaa, dlaczego tak postpi - telepatia to silne, intymne narzdzie. Zbyt intymne. Jej ostrzegawczy krzyk zaguszy wybuch Gabriela. Wr, mwi Rob. Wr, Gabrielu, dobrze? Kaitlyn wyczua wcieko Gabriela narastajc niczym tsunami. Rob, pomylaa. Rob, nie.,. Zastaw mnie w spokoju! Ten okrzyk by niczym uderzenie. Dosownie. Rob zatoczy si do tyu. Jego ciaem wstrzsny spazmy. Mzg przesya mu sprzeczne sygnay. Rob upad na ziemi. Jego minie si napiy, twarz si wykrzywia, a palce wygiy w szpony. Kaitlyn poczua

szarpnicie czystego przeraenia. Chciaa do niego podbiec, ale nie moga. Midzy nimi sta Gabriel. Nie bya w stanie ruszy si z miejsca. Anna i Lewis te stali, jakby ich wmurowao. Nie potrzebuj adnego z was, powiedzia Gabriel z tak si, e Kaitlyn a zdrtwiaa. Wasze towarzystwo mnie mierzi. Nie nale do was. Nie macie pojcia, kim jestem, kim si staem. - Ja mam - wydyszaa Kaitlyn. Mylaa o tym, co zrobi z niego kryszta pana Zetesa, w co go przemieni. W telepatycznego wampira, ktry potrzebuje yciowej energii innych. Pamitaa dotknicie jego zbw na karku. To wspomnienie przynioso ze sob strach, ale nie odraz. Bardzo chciaa pomc Robowi, ale chciaa te pomc Gabrielowi. - To nie twoja wina, Gabrielu - wyszeptaa. - Mylisz, e jeste zy, bo moesz wpywa na innych, ale zmusi ci do tego kryszta. To nie twoja wina. Nie prosie o to. Nie jeste zy. - I tu si mylisz. - Odwrci si do niej. Zdy si uspokoi. Lecz w jego oczach znowu by lodowaty chd, gorszy ni napad wciekoci. Gdy Gabriel si umiechn, na ramionach Kait wystpia gsia skrka. - Od dawna wiedziaem, kim jestem - mwi. - Kryszta mnie nie odmieni, wyostrzy tylko moje umiejtnoci. I pomg mi zaakceptowa samego siebie. Wytrzeszczy zby i Kaitlyn zapragna uciec std jak najdalej. - Jeli ciemno ley w twojej naturze, to rwnie dobrze moesz czerpa z tego przyjemno. I pj tam, gdzie przynaleysz. - Do pana Zetesa - wyszeptaa Anna, a jej liczna twarz wykrzywia si z odrazy. Gabriel wzruszy ramionami. - On ma wizj. Uwaa, e miejsce telepatw takich jak ja jest na samym szczycie. Jestem lepszy od caej reszty marnego rodzaju ludzkiego. Jestem inteligentniejszy i silniejszy. Zasuguj na to, by rzdzi wiatem. I nie pozwol, by ktokolwiek mnie powstrzyma. Kaitlyn pokrcia gow, z trudem znajdujc odpowiednie sowa. - Nie wierz w to. Nie jeste... - Jestem. I jeli przeszkodzisz mi w zdobyciu odamka, to ci to udowodni. Znowu patrzy na biurko. Kaitlyn wyprostowaa si odrobin. Rob nadal lea bez ruchu na ziemi, a Lewis i Anna zastygli w bezruchu. Tylko ona moga mu przeszkodzi. - Nie moesz go wzi - powiedziaa. - Z drogi. - Powiedziaam, e nie moesz go wzi. Ku wasnemu zaskoczeniu stwierdzia, e jej gos brzmi stanowczo. Zbliy si do niej, jego szare oczy wypeniy jej cae pole widzenia, cay wiat. Nie zmuszaj mnie do tego, Kaitlyn. Nie jestem ju twoim przyjacielem. Poluj na ciebie. Wracaj do domu i trzymaj si z daleka od pana Zetesa. Wtedy nic ci si nie stanie. Kaitlyn wpatrywaa si w jego przystojn, blad twarz. Jeli chcesz odamek, bdziesz go musia wzi si. - Jak sobie yczysz - mrukn Gabriel. Jego oczy byy koloru pajczej sieci. Kaitlyn poczua dotknicie jego umysu, a potem cay wiat eksplodowa blem.

Rozdzia 2 Kaitlyn! Kait syszaa okrzyk Roba jak przez mg. Z trudem prbowa si dwign na
rwne nogi. Gdy mu si nie udao, zacz pezn w jej stron. Ledwie go wyczuwaa, bo wszystko zaguszy koszmarny bl gowy. Anna i Lewis byli bliej. Oni rwnie krzyczeli. - Pu j! - Co jej robisz? Gabriel przeszkodzi im i dalej atakowa. Bl przybra na sile - niczym poar. Kaitlyn miaa tylko jedno wspomnienie, do ktrego mona byo to porwna: kontakt z krysztaem. Z duym krysztaem, tym nieczystym, ktrego pan Zetes uywa do zwikszenia nadprzyrodzonych mocy oraz do tortur. Przychodziy fale agonii, jedna za drug, poprzecinanej pasmami czerwieni. Bardzo szybko osigay szczyt, a pniej zamieray. Kaitlyn nie moga si ruszy ani krzykn. To nie byo bohaterstwo. Nie bya w stanie zapa oddechu. Przesta, do cholery! Przesta! Rob dotar do niej jakim sposobem. Dotkn jej i zalaa j zocista, uzdrawiajca energia, ktra walczya z czerwonym blem. Jego moc j chronia. - Zostaw j - wycharcza Rob i odcign Kaitlyn w stron ka. Gabriel spojrza z namysem na woln drog. - Tylko tego chciaem - mrukn. Otworzy rodkow szuflad mahoniowego biurka i wyj z niej odamek krysztau. Kaitlyn z trudem apaa oddech. Rob pooy j na ku. Cay czas otacza j opiekuczo ramieniem. Kait czua, jak si trzsie ze zoci. Wyczuwaa rwnie szok i wcieko Lewisa oraz Anny - ze zdziwieniem stwierdzia jednak, e sama nie czuje do Gabriela urazy. Nim j zaatakowa, w jego oczach co bysno - jakby si zmusza, by to zrobi. Jakby zablokowa wasne emocje. Teraz odwrci si do nich i odamek krysztau zamigota w jasnym wietle lampy. Przypomina rg jednoroca, mia mniej wicej trzydzieci centymetrw dugoci i liczne fasety. Lni nie jak kryszta, lecz jak brylant. - Nie naley do ciebie - powiedziaa Anna niskim gosem. Oboje z Lewisem stali po obu stronach Roba i Kaitlyn, tworzc tarcz obronn przed Gabrielem. - Bractwo dao go Kait. - Bractwo - prychn Gabriel. - Te poczciwiny bez jaj. Gdybym yj w dawnych czasach, wstpibym do Ciemnej Loy i ich wszystkich wytpi. Wcale nie s bez jaj, pomylaa Kaitlyn. Sowa Gabriela sprawiy, e przed oczami stany jej twarze czonkw Bractwa: Timona, kruchego, ale bardzo mdrego; Mereniang, spokojnej i spostrzegawczej; LeShana, skonookiego i narwanego. Byli ostatnimi potomkami starej rasy, rasy, ktra uywaa krysztaw. Nie wtrcali si w sprawy gatunku ludzkiego - z wyjtkiem grupy Kaitlyn. Zrezygnowali ze swojej mocy, by Kaitlyn moga walczy z panem Zetesem. - A teraz pan Zetes tworzy wasn Ciemn Lo - powiedziaa, wpatrujc si intensywnie w Gabriela. - Mona tak powiedzie. Telepatyczny zesp uderzeniowy. Stan na jego czele - oznajmi niedbale Gabriel, gaszczc kryszta. Kaitlyn wiedziaa, e to byo niebezpieczne. Jedna z faset zacia go w palec. Spojrza z roztargnieniem na kropl krwi. Chyba nie czu adnego zagroenia ze strony obecnych; nawet na nich nie spojrza. - I tak wam si to nie przydao - westchn. - Zamierzalicie poczy odamek z krysztaem, prawda? Wywoa rezonans, ktry by go zniszczy.

Kaitlyn nie wiedziaa, jakie jest naukowe wyjanienie. LeShan powiedzia im, e ten odamek jest w stanie zniszczy kryszta pana Zetesa. Nic wicej nie wiedzieli. Patrzya na kropl krwi Gabriela, ktra spada na drewnian podog. - Lecz eby tego dokona, musielibycie zdoby kryszta -cign Gabriel. - To niemoliwe. Staruszek trzyma go w sejfie. Psychokineza na nic si tu nie zda, co, Lewis? Trzeba by zgadn osiem przypadkowych cyfr. Sprawia wraenie rozbawionego. Kaitlyn wiedziaa, e m racj. Lewis potrafi przesuwa przedmioty si umysu, ale nie umia rozgry omiocyfrowego szyfru. Lewis zarumieni si lekko, ale nie odpowiedzia na pytanie Gabriela. Zamiast tego zapyta: - Czy Lidia nadal jest z wami? - Twoja ukochana? - Gabriel umiechn si ironicznie. -Odpu sobie. Wrcia pod skrzyda tatusia. Zreszt i tak nigdy ci nie lubia. Szkoda, pomylaa Kaitlyn. Lidia Zetes bya szpiegiem i zdrajczyni, ktr ojciec tu wysa, by miaa na nich baczenie, gdy szukali w Kanadzie Braetwa - lecz Kaitlyn byo jej al. Nikomu nie yczya takiego ojca jak Zetes. - Wracajcie do domu - cign spokojnie Gabriel. - Nie zdobdziecie krysztau. Policja wam nie uwierzy, staruszek ju o to zadba. A tak na marginesie, zaj si te osobami, z ktrymi skontaktowali si rodzice Anny. No, a czonkowie Bractwa nawet samym sobie nie potrafi pomc. Naprawd nie ma najmniejszego sensu, ebycie tu tkwili. Lepiej wracajcie do domu, zanim znowu bd musia zrobi wam krzywd. Rob do tej pory milcza - by tak zy na Gabriela, e nie mg znale sw. Ale teraz wiedzia, co chce powiedzie. Stan twarz w twarz z wrogiem. Kaitlyn nie potrzebowaa telepatii, by wyczu jego wcieko - promieniowaa z kadej czstki jego ciaa. - Ty zdrajco - sykn. - Jeli nie przejdziesz na nasz stron, bdziemy z tob walczy. Do upadego. Mwi cicho, a gos mu dra. Rob cierpia - czu si zdradzony. Wci nie wierzy, e Gabriel mgby skrzywdzi Kait. To teraz bya ich bitwa - Roba i Gabriela. Zreszt zawsze, ze sob walczyli. Obaj wiedzieli, w ktry punkt uderzy, by zabolao najbardziej. Rob mwi dalej. Jego gos nie by ju cichy, tylko przypieszony i gniewny. - Wiesz, co? Myl, e Kait si pomylia... To nie naszego poczenia nie moesz znie. Nie chodzi o blisko. Nie umiesz znie wolnoci. Sytuacji, w ktrej sam podejmujesz decyzje i ponosisz za nie odpowiedzialno. Nie moesz tego znie. Wolisz by niewolnikiem krysztau ni zmierzy si z wolnoci. Gabriel opuci odamek. Jego oczy pociemniay. Kaitlyn zapaa Roba za rk, ale nie zwraca na ni uwagi. - To prawda, co? - Rob zamia si krtko, dziwnie, jakby czerpa przyjemno z ranienia Gabriela. Byo w tym mnstwo nienawici i pogardy, zupenie nie w stylu Roba. - Pan Zetes mwi ci, co masz robi. I tobie to odpowiada. Przyzwyczaie si po tylu latach za kratkami. Pewnie nawet tsknisz za wizieniem... Gabriel zrobi si biay jak ciana i go uderzy. Nie zrobi tego myl. Kaitlyn odniosa wraenie, e by za bardzo rozgniewany. Uderzy Roba pici, prosto w nos. Gowa Roba odskoczya do tyu i chopak osun si na ziemi. Zrcznymi i pynnymi ruchami drapienika Gabriel znalaz si przy ciele nieszcznika. Kaitlyn zerwaa si na rwne nogi i prbowaa zagrodzi mu drog. - Nie. Chciaa zapa Gabriela. Albo go powstrzyma. Jej rce trafiy jednak na kryszta. By zimny i twardy. Zacisna na nim donie.

Lewis i Anna dopadli Gabriela. Zapali go mocno i nie puszczali. Kaitlyn zdoaa odsun si od przyjaci. Cofna si, przyciskajc kryszta do piersi. Gabriel nie zwrci na ni uwagi, cay czas wpatrywa si w potencjaln ofiar. Rob prbowa wsta z podogi. Otar wierzchem doni krew z ust. Fakt, e udao mu si wytrci Gabriela z rwnowagi, dostarczy mu dzikiej satysfakcji. Kaitlyn nagle sobie uwiadomia, e Gabriel zagubi si w cierpieniu, poczuciu zdrady oraz gniewie i wali na olep. Nigdy go takim nie widziaa. Boe, ale si zmienilimy, pomylaa z rozczarowaniem.;' Bylimy sobie tacy bliscy. Robem targa wcieko... tak jak u normalnego czowieka, dokoczy jej umys niepytany. I nie ma racji. Musz to powstrzyma. Zanim si pozabijaj. - No, dalej - warkn Rob. - Masz odwag ze mn walczy? adnych sztuczek, tylko pici. Pokaesz, jaki z ciebie mczyzna, chopcze? Pomimo wysikw Anny i Lewisa Gabriel udao si zdj kurtk. Do przedramienia mia przymocowany n sprynowy. Piknie, pomylaa Kaitlyn. Zacisna do na odamku krysztau. Wiedziaa, e powinna go zabra w bezpieczne miejsce - tylko gdzie? Gabriel mg wyczyta w jej mylach, gdzie ukrya kryszta. A poza tym nie moga dopuci do bjki. Postanowia zaryzykowa. - Kryszta - powiedziaa. - Mam go. Moesz go zdoby tylko w taki sposb, jak poprzednio. Ale mam nadziej, e tego nie zrobisz, dodaa w mylach. Sam powiedziae, e to nic nie da. Nie mamy jak si dosta do krysztau pana Zetesa, wic co za rnica? Dlaczego nie wrcisz do niego i nie powiesz mu, e niczego nie znalaze? Prbowaa podpowiedzie mu, jak si wycofa z tej sytuacji. Jeli rzeczywicie nie chcia ich zrani... Gabriel si zawaha. Zacisn wargi, jego spojrzenie stwardniao. Na twarzy malowaa si jednak niepewno. Przez chwil sta bez ruchu, a potem nagle ruszy w jej stron. Kaitlyn sparaliowao ze strachu i z zaskoczenia. Za jej plecami otworzyy si drzwi. - Hej, jeszcze nie picie...? - rozleg si zaspany gos. To by Tony, brat Marisol. Mia na sobie obcite szorty zamiast spodni od piamy. Rozciera oczy i marszczy czoo. Najwyraniej rodek, za pomoc ktrego Gabriel upi rodzin Diazw, przesta dziaa. - Kto to? - zapyta Tony i wbi wzrok w obcego. Po czym zamruga i jego czoo si wygadzio. - Hej, to ty. Pamitam ci. Wrcie po brujo, co? Wyglda na to, e cieszy si na widok Gabriela, pomylaa Kait. Moe dlatego, e mg si z nim utosami, w kocu obaj byli twardzielami. A moe dlatego, e to wanie Gabriel mia najwiksze szanse dopa pana Zetesa. Tony szczerze nienawidzi tego gocia. Nazywa go El Diablo albo El Goto. Chcia go wysa do abajo - do pieka - gdzie byo jego miejsce. Picioro poczonych zastygo bez ruchu w obecnoci obcego. Tony kontynuowa niewzruszony. Chyba nie zauway ani napitej atmosfery, ani krwi na brodzie Roba. - Widz, e masz cuchillo: magiczny n dla Marisol. W gowie si nie mieci. Najprawdziwsza stara magia, co? A lekarze mwili, e ju si nie obudzi. Jeszcze im pokaemy! Wyszczerzy zby, a jego pospna twarz si rozpromienia. Niewiele brakowao, a klepnby Gabriela w plecy. Kaitlyn zerkna na Gabriela i zobaczya to, czego si spodziewaa - Gabriel nie wiedzia, e odamek moe wyleczy Marisol. By moe powinna mu to powiedzie, ale nie chciaa dostarcza panu Zetesowi adnych dodatkowych informacji. Na pewno by to wykorzysta przeciwko nim.

Gabriel si zawaha. Dobry humor Tony'ego zbi go z tropu. Zawstydzi. - No, c, Gabriel pomg nam zdoby odamek - powiedziaa Kait, co zreszt nie byo kamstwem. W kocu, gdyby im wtedy nie pomg, kryszta Bractwa nie rozpadby si na kawaki. - Wszyscy chcemy, by Marisol wyzdrowiaa. Rob w milczeniu wyciera okrwawione usta. Cofn si, gdy do pokoju wszed Tony. Kaitlyn wyczuwaa, e powoli si uspokaja. Gabriel spojrza na niego, potem na Kaitlyn i wreszcie na brata Marisol. - Gdy bdzie ju po wszystkim, urzdzimy wielk imprez - obieca Tony. - Prawdziw fet. Mam paru kumpli, ktrzy graj w zespole. Niech tylko Marisol lepiej si poczuje. Przeczesa doni swoje krcone, mahoniowe wosy. Kaitlyn przycisna kryszta do piersi. Cay czas spogldaa na Gabriela. Przez chwil si w ni wpatrywa. Jego oczy byy ciemne i nieprzeniknione niczym burzowe chmury. Po raz pierwszy tego wieczoru dostrzega blizn na jego czole - lad w ksztacie pksiyca, ktry pozosta mu po spotkaniu z krysztaem pana Zetesa. Teraz jako mocniej odcina si od bladej skry. Po chwili Gabriel wzruszy ramionami, jakby nagle ogarno go zmczenie. Zamkn oczy. - Musz i - rzuci. - Zosta - zaproponowa natychmiast Tony. - Tu jest mnstwo miejsca. - Nie, nie mog. Ale wrc. - Ostatnie zdanie byo skierowane do Kaitlyn i Roba. Kait dobrze wiedziaa, co mia na myli. Podnis kurtk i wyszed na korytarz. Kaitlyn poczua, jak powietrze uchodzi jej z puc. Zaciskaa do na odamku tak mocno, e sprawiao jej to bl. Tony ziewn. - Idziecie spa? Rozoyem wam piwory na pododze. - Za minut - odpowiedzia Rob. - Musimy jeszcze 0 czym porozmawia. Rob zanikn drzwi za Tonym, po czym odwrci si do pozostaych. Kaitlyn uwiadomia sobie, e wcale nie jest spokojny. Rob mia zacinit szczk, a pod opalenizn jego skra poblada. - Co robimy? - zapyta. Kaitlyn przestpia z nogi na nog. - Poszed sobie - zauwaya. - Bez krysztau. Rob zmrozi j wzrokiem. - Bronisz go? - Nie, ale... - To dobrze. Bo to bez znaczenia. Wrci. Sama syszaa, co powiedzia. Anna otworzya usta, po czym je zamkna i westchna. Przyoya do do czoa. Znikn gdzie jej spokj, ktrym si zwykle otaczaa. - Rob ma racj, Kaitlyn - powiedziaa powoli. - Gabriel wrci. Kaitlyn opucia rk i wbia wzrok w kryszta. By ciki i zimny, a na jednej fasecie byo co rowawego. Krew Gabriela. - Ale co moemy zrobi? - zapytaa. - Wanie to chc wiedzie. - Okrga twarz Lewisa bya caa napita. - Jak si przed nim obronimy? Wie, gdzie jestemy... - Musimy si std wydosta - zaproponowa Rob. - To oczywiste. I jeszcze jedno: teraz Gabriel jest naszym wrogiem. Nie artowaem, kiedy mwiem, e bdziemy z nim walczy do upadego. Kaitlyn ogarn chd. Lewis oprzytomnia. - Rany - sapn. - No, ale skoro mamy go powstrzyma, to tak zrobimy. Nawet jeeli bdziemy musieli go wytropi i pozby si jego i pana Zetesa. Nie mamy wyboru.

Lewisowi nie podobao si to, co usysza, ale pokiwa wolno gow. Kaitlyn zwrcia si do Anny. liczna twarz koleanki bya nieruchoma. - Zgadzam si - powiedziaa cicho. - Chocia licz na to, e si opamita i nie bdziemy musieli si do tego posun. Jest naszym wrogiem. I tak go musimy traktowa. - W jej ciemnych oczach malowa si smutek, ale te i stanowczo. Kaitlyn to rozumiaa - Anna miaa pokojowe usposobienie, ale bya rwnie pragmatyczna. Czasem trzeba podj trudn decyzj. Czasem trzeba si powici. Stanli murem przeciwko Gabrielowi. A teraz patrzyli na ni wyczekujco. I wtedy do Kaitlyn dotaro, e ona te musi si z nimi zgodzi. Nagle do gowy przyszed jej szalony plan. Nie moga pozwoli, eby Gabrielowi co si stao. I to nie tylko ze wzgldu na niego, ale rwnie dla dobra samego Roba. To by go odmienio na zawsze. Pierwszy punkt jej planu polega na tym, e nikt nie mg si o nim dowiedzie. Dlatego zapanowaa nad swoj mimik i z caej siy staraa si ukry swoje myli. To nie byo atwe zadanie, na szczcie przez ostatnie tygodnie miaa sporo okazji do wicze. Zrobia zrezygnowan min i powiedziaa: - Ja te si zgadzam. Martwia si, e jej nie uwierz, ale bya w towarzystwie najmniej podejrzliwych ludzi na wiecie. Rob kiwn gow. Sprawia wraenie zmczonego. Zreszt wszyscy byli smutni. - Miejmy nadziej, e nie dojdzie do najgorszego - westchn Rob. - A tymczasem powinnimy si przespa. Jutro musimy wczenie wsta i si std wynie. A to znaczy, e mam mao czasu, zauwaya Kaitlyn, po czym szybko prbowaa pozby si tej myli. - Dobry pomys. - Podesza do biurka i schowaa odamek krysztau. Lewis si poegna i wyszed, obgryzajc kciuk. By zamylony. Myla o Gabrielu? zastanawiaa si Kaitlyn. A moe o Lidii? Anna schowaa si w azience. W pokoju zostali tylko Kait i Rob. - Przykro mi - odezwa si Rob - e ci skrzywdzi. To byo... potworne. Jego oczy przypominay ciemne zoto. - Niewane. Kaitlyn draa i ciepo Roba przycigao j niczym pomie m. Zwaszcza teraz, gdy nie mieli przed sob przyszoci... Nie mg si o rym dowiedzie. Wycigna do niego rce, a on wzi j w ramiona. Pierwszy pocaunek by desperacki. Potem Rob si wyciszy, a jego spokj udzieli si Kait. Och, jak mio. Ciepe mrowienie, mia zota powiata. Coraz trudniej byo jej zapanowa nad swoimi mylami. Ale musiaa. Nie mg si domyli, e wkrtce si rozstan. Odkd si poznali, byli zawsze razem. Kaitlyn przywara do niego i skoncentrowaa si na myleniu o tym, jak bardzo go kocha. Chciaa zapamita t chwil... - Kait, wszystko w porzdku? - wyszepta. Uj jej twarz w donie i wpatrywa si w jej oczy. - Tak, ja tylko... Chc by blisko. arocznie pragna jego bliskoci. Odmienie mnie, pomylaa. Nie tylko pokazae mi, e nie wszyscy faceci to szumowiny. Zmieniam si przy tobie. Dae mi wizj. Och, Rob, kocham ci. -Kocham ci, Kait - odpowiedzia szeptem. Musiaa to przerwa. Tracia kontrol: czyta jej w mylach. Z ociganiem odsuna si od niego. - Idziemy spa - oznajmia. Zawaha si, skrzywi. Po czym skin gow. Podda si. - Do zobaczenia rano. - Sodkich snw.

Jeste taki dobry, pomylaa, gdy zamykay si za nim drzwi; I taki opiekuczy. Nie pozwoliby mi tego zrobi... Na biurku leaa mapa Oakland. Kupili j, by znale drog do domu Marisol. Woya j do worka marynarskiego razem z ca reszt jej ziemskiego dobytku - ciuchami na zmian, ktre kupia za pienidze Bractwa, oraz przyborami do malowania. Ukryje torb w azience... A na ubranie woy koszul nocn... - Szukasz czego? - Usyszaa za plecami gos Anny. Kaitlyn zamara.

Rozdzia 3 Nie myl! Powtarzaa sobie Kaitlyn. Zostaa przyapana na gorcym uczynku. Mylaa o
rzeczach, ktre na pewno wzbudziy podejrzliwo Anny. - Zastanawiam si tylko, co jutro na siebie woy -Kait powiedziaa lekkim tonem, udajc, e przetrzsa torb. - Nie ebym miaa z czego wybiera. Zaczynam si czu jak Thoreau*. - Z jego jednym, starym garniturem? - zamiaa si Anna, a Kaitlyn poczua, jak ucisk w odku troch znika. - Marisol na pewno by ci co poyczya, gdyby wiedziaa. Dlaczego nie zajrzysz do szafy? -1 Anna podesza do szafy. - Rany! Ta dziewczyna kocha ciuchy. Zao si, e obie co dla siebie znajdziemy. Kocham ci, pomylaa Kaitlyn. Anna wycigna tymczasem dug, wsk sukienk z dzianiny i powiedziaa: - To co w twoim stylu, Kait. Kocham ciebie i Lewisa prawie tak samo jak Roba. Jestecie za dobrzy - i wanie dlatego on was pokona, jeli nie bdziecie uwaa. Zmusia si do porzucenia tej myli i rozejrzaa si po wntrzu. Pokj Marisol by taki, jak sama Marisol - mieszanina przernych rzeczy. Porzdku z baaganem, starego z nowym. Tak jak to due mahoniowe biurko z podrapan czerwonaw politur - nieprzemylany do koca prezent od babci, o ktry teraz nie dba wnuczka, trzymajc na nim swoje perfumy i odtwarzacz CD. Albo skrzana minispdniczka wystajca z kosza ustawionego tu pod witym obrazem. Pod kiem leaa para drogich okularw przeciwsonecznych. Kait podniosa je i odruchowo wyprostowaa wykrzywiony zoty zausznik. - A co powiesz na to? - rzucia Anna i Kait a zagwizdaa. Bya to bardzo seksowna, kobieca sukienka: gorset sigajcy poniej bioder rozchodzi si w szerok spdnic z szyfonu. Mae rkawki byy przymocowane za pomoc malekich zotych zatrzaskw. To bya sukienka, w ktrej zawsze wyglda si szczupo. - Dla ciebie? - zapytaa Kait. - Nie, gupia, dla ciebie. Chopaki si pozabijaj. - Anna ju miaa odoy sukienk z powrotem na miejsce, ale si zawahaa. - No, ale skoro o tym mowa, nie potrzeba ci chyba kopotw z chopakami. Ju i tak dwch nie moe przesta o tobie myle. - Taka sukienka mogaby raczej wybawi czowieka z kopotw - powiedziaa szybko Kait i wzia od Anny wieszak. Szyfon si nie gniecie. Jeli jej plan ma si powie, przyda si kada bro. W tej kreacji przykuje uwag Gabriela i go uwiedzie. To by pierwszy punkt jej planu.

____________________________________________ * Henry David Thoreau, autor Walden, czyli ycie w lesie (1854), w ktrym opisuje ponaddwuletni eksperyment prostego ycia" z dala od cywilizacji i postpu (przyp. tum.).

Zwina sukienk i wsadzia j do swojego worka marynarskiego. Anna zachichotaa i pokrcia gow. Czy ja to naprawd robi? Zastanawiaa si Kait. Ja, Kaitlyn Brady Fairchild, ktra uwaa dinsy za szczyt mody? Lecz skoro mam si wcieli w rol Mary Hari, to zrobi to porzdnie. Na gos powiedziaa: - Anno, interesujesz si chopakami? - Co? Anna znowu szperaa w szafie. - Robisz wraenie kogo, kto duo wie o tych sprawach. Zawsze jeste w stanie przewidzie, co si stanie. Nigdy jednak nie wspominasz o adnym chopaku. Anna si rozemiaa. - No c, ostatnio mielimy inne rzeczy na gowie. Kaitlyn przyjrzaa jej si z zaciekawieniem. - Ale kto wpad ci w oko? Nim odpowiedziaa, Anna si zawahaa. Przegldaa kolejne sukienki, muskaa cekiny. Nastpnie umiechna si i wzruszya ramionami. - Owszem, by kto, na kim mi zaleao. - I co? - I nic. Kaitlyn nadal przygldaa si koleance wyczekujco. Ze, zdziwieniem stwierdzia, e Anna ukrya swoje myli. Przypominao to patrzenie przez papierow ciank na zapalon lampk mona wyczu kolory, ale nie wida ksztatw. Czy inni te tak to odbieraj? Zastanawiaa si. Oprzytomniaa i zapytaa: - Dlaczego? - Och... Beznadziejna sytuacja. On ju wtedy z kim by. Z moj przyjacik. - Powanie? - Kaitlyn bya zdezorientowana. Nie bardzo wiedziaa, co ma powiedzie. Trzeba byo walczy. Zao si, e by go zdobya. Z twoj urod... Anna umiechna si smutno i pokrcia gow. - Nie zrobiabym tego. Nie mogabym. - Odwiesia sukienk z cekinami z powrotem do szafy. - A teraz pora i spa -zakoczya stanowczo. - Eee... Kaitlyn nadal bya rozkojarzona. Staraa si myle: zachowuj si jakby nigdy nic, jestem spokojna i opanowana, jestem pewna siebie. Szybko posza do azienki. Wrcia z niej w obszernej flanelowej koszuli nocnej, ktr dostaa u Anny w domu w Puget Sound. Pod spodem miaa ubranie. Zdobya t koszul podczas podry do Kanady. W drodze powrotnej nigdzie si nie zatrzymywali. Od Bractwa dostali pienidze oraz chevroleta bel air z 1956 roku, wic wrcili autostrad 101 wzdu wybrzea. Jechali przez trzy dni, unikajc rodzicw Anny. Nie skontaktowali si z rodzin Lewisa w San Francisco, krewnymi Roba w Karolinie Pnocnej ani ojcem Kaitlyn w Ohio. To byo konieczne. Doroli tylko by si denerwowali. I nie zgodziliby si, by ich dzieci robiy takie rzeczy. Z tego, co mwi Gabriel, wynikao, e rodzice Anny byli na policji. Mieli dowd na to, do czego jest zdolny pan Zetes - teczki, ktre Rob skrad z Instytutu. Zawieray opisy okrutnych eksperymentw na grupie studentw. Najwyraniej jednak dowody na nic si zday. Pan Zetes mia swoich ludzi w policji. Nikt z zewntrz nie mg go zniszczy. Kaitlyn westchna i otulia si kodr. Koncentrowaa si na Annie, ktra leaa obok niej w ku Marisol. Wsuchiwaa si w oddech koleanki i bya czujna. Gdy bya ju pewna, e Anna pi, szybko wyskoczya spod kodry.

Id si zobaczy z Kobern, szepna w mylach, starajc si nie obudzi koleanki. Miaa jednak nadziej, e gdy Anna zauway jej nieobecno za kilka godzin, po prostu pomyli, e Kaitlyn jest w salonie, i nie bdzie si niczym martwi. Kait wysza na palcach do azienki, gdzie zostawia swj worek marynarski. Zdja flanelow koszul i wepchna j do rodka. Pod spodem byy czarna sukienka i markowe okulary przeciwsoneczne Marisol. Nastpnie przelizna si przez korytarz i wysza bezszelestnie tylnymi drzwiami. Bya bezksiycowa noc. Tylko blade gwiazdy wieciy zimno na nocnym niebie. Oakland byo zbyt duym miastem, by mogy si popisa swoim wiatem. Kaitlyn nagle poczua ukucie tsknoty za domem. Przy Piqua Road w Thoroughfare niebo byoby czarne jak smoa, ogromne i spokojne. Nie pora teraz o tym myle. Rusz si i poszukaj budki telefonicznej, dziewczyno. Gdy jeszcze mieszkaa w Thoroughfare, sama myl, e miaaby chodzi po nocy po obcym miecie, by j przerazia - nie wspominajc o strachu zwizanym z zadaniem. Musiaa si dosta do kolejnego obcego miasta, i to pooonego przynajmniej pidziesit czy szedziesit kilometrw std. Ale teraz bya inn osob. Radzia sobie ze sprawami, o jakich tamta Kaitlyn nawet nie marzya. Pojechaa do Kanady i wrcia z niej, i to bez opieki dorosych. Nauczya si polega na sobie. Teraz nie miaa wyboru. Nie moga czeka do rana - w dzie nigdy by si nie urwaa. Nie miaa pienidzy na takswk. Musi by jednak jaki sposb na przedostanie si do San Carlos, na drug stron zatoki. Po prostu musiaa ten sposb znale. Ruszya przed siebie. To nie bya za dzielnica. Udao jej si znale budk z telefonem i niemal ca ksik telefoniczn. Zajrzaa na strony z informacjami lokalnymi, eby sprawdzi transport publiczny. Dowiedziaa si, e - na jej szczcie - autobusy jed przez ca dob. Bya tam nawet schematyczna mapka trasy, ktr musiaa pokona: na pnoc, do San Francisco, by dosta si na drug stron zatoki, a potem na poudnie, do San Carlos. Tylko jak znale autobus, ktry jedzi o tej porze? Najpierw trzeba zlokalizowa lini autobusow. Wzdrygna si lekko i wyrwaa stron z map lokalnych linii autobusowych wredna rzecz, ale bya w podbramkowej sytuacji. Korzystajc z mapy autobusowej oraz mapy Oakland, dotara do ulicy MacArthur, ktr jedziy nocne autobusy. Gdy tam dotara, odetchna z ulg. Na rogu MacArthur i Siedemdziesitej Trzeciej bya caodobowa stacja benzynowa. Pracownik powiedzia jej, e autobusy jed co godzin i nastpny powinien przyjecha siedem po trzeciej. Robi mie wraenie. Moe by studentem? Mia lnic czarn skr i krtko przystrzyone wosy. Kaitlyn zostaa przy jego stanowisku a do przyjazdu autobusu. Kierowca rwnie by miy i pozwoli jej usi zaraz za sob. By to gruby mczyzna z niekoczcym si zapasem kanapek z szynk owinitych w przetuszczony papier. Wyjmowa je z torby, ktra leaa pod siedzeniem. Zaproponowa nawet jedn Kait. Przyja j z grzecznoci, ale jej nie zjada. Patrzya przez okno na ciemne budynki i tawe wiata. To bya prawdziwa przygoda. Podczas podry do Kanady bya w towarzystwie przyjaci, a teraz jechaa sama. Moga krzycze w mylach, a i tak nikt by jej nie usysza. Zbliali si wanie do mostu Bay z pylonami podwietlonymi niczym choinka. Kaitlyn si skulia. Obie rce zacisna na worku marynarskim i znieruchomiaa. Gdy dotarli na dworzec autobusowy, gdzie Kait miaa przesiadk, kierowca, drapic si po brodzie, powiedzia: - Teraz wsidziesz do autobusu jadcego do San Mateo. Przejd na drug stron ulicy i czekaj na 7B. Bdzie za jak godzin. Budynek dworca jest zamknity ze wzgldu na bezdomnych, wic musisz poczeka na zewntrz. - Na poegnanie zawoa jeszcze: Powodzenia, maa! Kaitlyn przekna lin i przesza przez ulic.

Nie boj si bezdomnych, powtarzaa sobie w mylach. Sama byam kiedy bezdomna; spaam na pustej dziace, w furgonetce na play i... Ale gdy w jej stron ruszy mczyzna z kraciast marynark zarzucon na gow, pchajc przed sob wzek sklepowy, serce zabio jej szybciej w piersiach. Byt coraz bliej. Nie widziaa, co ma w wzku, bo wszystko byo przykryte gazetami. A twarz miaa zasonit. Domylia si, e to mczyzna tylko na podstawie sylwetki. Zblia si powoli. Dlaczego powoli? eby moga mu si przyjrze? Serce Kait jeszcze bardziej przyspieszyo. Znikn gdzie dobry humor. Ale z niej idiotka, e si tak wybraa sama w rodku nocy. Czemu nie zostaa w miym, bezpiecznym ku... Posta w kraciastej marynarce bya ju prawie koo niej. Nie byo dokd uciec. Staa na opustoszaej ulicy. Nigdzie nie byo nawet wida budki telefonicznej. Jedyne, co jej przychodzio teraz do gowy, to usi prosto i udawa, e go nie widzi. Zachowywa si tak, jakby si nie baa. By ju blisko. wiato latarni przelotnie wpado pod jego kaptur i Kaitlyn zobaczya jego twarz. Stary mczyzna z siwymi wosami i agodnymi rysami twarzy. Robi wraenie troch zmieszanego. Powczy nogami. To dlatego szed tak wolno - by stary. Albo, pomylaa nagle Kaitlyn, osabiony i godny. Te bym bya, gdybym pchaa wzek z supermarketu o czwartej nad ranem. Nagy impuls wygra ze zdrowym rozsdkiem. Kaitlyn wycigna z marynarskiego worka obtuszczone zawinitko. - Kanapk? - zapytaa dokadnie w ten sam sposb, co kierowca autobusu. - Z wiejsk szynk. Starzec wzi kanapk. Przez chwil wpatrywa si w Kaitlyn. Umiechn si do niej z zaskakujc sodycz i poszed, dalej powczc nogami. Kaitlyn ogarno poczucie szczcia. Gdy w kocu przyjecha autobus, bya zmarznita i zmczona, len autobus nie wyglda tak zachcajco, jak linia nocna N", ktr tu przyjechaa. Cay by pokryty graffiti, a w rodku znajdoway si popkane siedzenia ze skaju, podoga lepia si od gum do ucia i mierdziao jak w toalecie. Lecz Kaitlyn bya zbyt pica, by si tym przej i usi zaraz za kierowc. Nie zwrcia specjalnej uwagi na wysokiego mczyzn w podartym paszczu. Zauwaya go dopiero, gdy wysiad na tym samym przystanku co ona. Dopiero wtedy do niej dotaro, e za ni idzie. Od Instytutu dzielio j jakie dziewi czy dziesi przecznic. Gdy mina trzeci bya ju absolutnie pewna. To, co si nie zdarzyo w otchaniach Oakland ani dziczy San Francisco, dziao si tutaj. Moe... moe ten mczyzna jest w porzdku. Tak jak czowiek z wzkiem na zakupy. Co robi? Zapuka do czyich drzwi? To bya dzielnica mieszkaniowa, ale wszystkie domy pogrone byy w ciemnociach. Rzuci si biegiem? Kaitlyn niele biegaa. Jeli jej przeladowca nie jest w szczytowej formie, moe byaby w stanie mu uciec. Rzecz w tym, e nie moga si zmusi do zrobienia czegokolwiek. Nogi niosy j automatycznie ulic Exmoor. Przechodziy j dreszcze na myl o tym, e on jej depcze po pitach. Czua si tak, jakby utkna we nie, w ktrym potwory nie mog jej dopa dopty, dopki nie pokae po sobie, e si boi. Skrcajc za rg, obejrzaa si za siebie. W wietle latarni zobaczya, e mczyzna ma rude wosy, zniszczone ubranie, jest silny i wysportowany. Jak kto, kto bez trudu dogoniby siedemnastolatk. Tyle zobaczya. Wyostrzone zmysy, dziki ktrym czasami widziaa przyszo, pokazay jej bardzo ze emocje. Ten czowiek by niebezpieczny, peen niedobrych myli. I chce jej zrobi krzywd.

Wszystko zrobio si zimne i wyrane. Czas si rozcign, a Kaitlyn skupia si na przeyciu. Jej umys pracowa na penych obrotach, ale za kadym razem, kiedy analizowaa sytuacj, nie wygldao to dobrze. Nie miaa pomysu na ratunek. Cay czas nkaa j jedna i ta sama myl: powinnam bya przewidzie, e mi si nie uda. Krc si w nocy po obcym miecie... Powinnam bya wiedzie. Wymyl co, zgania siebie. Jeli nie moesz uciec, to lepiej znajd jakie schronienie. I to szybko. Domy dokoa byy pogrone we nie, zamknite na cztery spusty. Miaa przeraajc pewno, e nikt jej nie wpuci... Ale co musiaa zrobi. Kait poczua szarpnicie w rodku, po czym skrcia do najbliszego budynku. Jednym susem znalaza si na werandzie i wyldowaa na wycieraczce. Nawet w tak podbramkowej sytuacji nie moga si zdoby na to, eby zaomota do drzwi. W kocu powcigna swoje opory. Rozlegy si guche uderzenia - nie do gone, zdaniem Kait. Zobaczya dzwonek i zacza go gorczkowo naciska. Walia w drzwi bokiem pici, bo to bolao mniej, ni gdy uderzaa kostkami doni. W rodku panowaa cisza. Nikt nie reagowa na jej haasy. Nikt nie bieg w stron drzwi. Otwiera! Chodcie tu i otwrzcie drzwi! Kaitlyn obejrzaa si za siebie i serce prawie jej wyskoczyo z piersi. Rudy mczyzna tam by; sta na chodniku przed furtk. I patrzy na ni. I by wcieky. W jego gowie peno byo myli, ktrych Kaitlyn nie wyczuwaa bezporednio, ale ktre skaday si razem na krzyk. Zrobi co zego innym dziewczynom - i j te chcia skrzywdzi. W domu nadal panowaa cisza. Znikd pomocy. Czua si jak zwierzyna owna zapdzona w kozi rg. Kait podja byskawiczn decyzj. Zeskoczya z werandy i rzucia si biegiem w stron Instytutu. Zrobia to tak szybko, e mczyzna nie zdy zareagowa. Syszaa wasne kroki na ulicy. Jej oddech przypomina urywane kanie. Wszdzie panowaa ciemno. Kait bya skoowana. Ju nie wiedziaa, gdzie jest Instytut. Gdzie tutaj trzeba byo skrci w lewo, ale gdzie? Ulica nazywaa si jak jaki kwiat albo rolina. O, ta wyglda znajomo. Kait skrcia w ni, starajc si oczyta nazw na metalowej tabliczce - Ivy Street - czy to ta? Nie byo czasu, by si nad tym zastanawia. Ruszya biegiem ulic... I prawie natychmiast do niej dotaro, e si pomylia. To bya lepa uliczka. Gdy dotrze do koca, bdzie w puapce. Zerkna za siebie. Bieg za ni, a poy paszcza opotay niczym skrzyda drapienego ptaka. By niezgrabny, ale bardzo szybki. Nie uda jej si dotrze do koca lepej uliczki. Jeli pobiegnie w stron ktrego domu, to mczyzna j dopadnie. Jeli zwolni, to zaatakuje j z tyu. Jeli sprbuje go wymin, to j zapie. Jedyne, co jej przychodzio do gowy, to stawi mu czoo i walczy. Po raz kolejny przeszya j fala przejrzystego zimna. No, dobrze. Zatrzymaa si, troch si zachwiaa i obrcia na picie. Staa w najszerszej czci lepej uliczki, otoczona przez zaparkowane samochody. Zatoczy si, zwolni i si zawaha. A nastpnie, p biegnc, p powczc nogami, ruszy w jej stron. Kaitlyn ani drgna. Dobrze, e nie zgubia nigdzie worka marynarskiego. Moe uyje go jako broni. A moe jest w nim co, czego mogaby uy...? Nie, wszystko byo zbyt mikkie. Poza owkami, ale one byy w pudeku z przyborami plastycznymi. Nie wycignie ich na czas. W takim razie wydrapi mu oczy, pomylaa ostro. Adrenalina buzowaa w jej yach; niemale si cieszya, e ma okazj do bjki. Miaa ochot rozerwa go na strzpy. Zabi, by zabjc.

- No, chod, ty - sykna i po chwili do niej dotaro, e powiedziaa to na gos. Ruszy w jej stron. Szczerzy zby w obkanym, uszczliwionym umiechu. Kaitlyn napia minie. Nagle znalaz si przy niej.

Rozdzia 4 Krzyk przebi si przez blokad Gabriela. Chopak chodzi bez celu, w t i z powrotem,
przed Instytutem. Ca noc by na dworze i nadal nie chciao mu si wraca do rodka. Pewnie i tak nikt nie bdzie mu zawraca gowy, nadal jednak instynktownie unika tego miejsca. Spartaczy robot: nie zdoby odamka krysztau. I wkrtce stanie przed nim. Zetes. Gabriel zacisn szczki. Teraz ju rozumia, dlaczego Marisol tak bardzo baa si staruszka. Posiada jak wrog moc, ktrej najmocniej dowiadczao si w codziennym poyciu. Jakby potrafi wysczy si woli z kadego w swoim otoczeniu. Nie tak gwatownie, jak Gabriel drenowa yciow energi, ale powoli. Ludzie stawali si przy nim nerwowi, wyczerpani - i skoowani. Cicha forma terroru. Garbiel nie zamierza si podda. W kocu si zdecydowa, co chce robi w yciu, a Zetes by mu do tego potrzebny. Staruszek mia organizacj i kontakty. Gabriel planowa spoytkowanie wszystkich tych elementw w drodze na szczyt. Zastanawia si nad wejciem do rodka, gdy do jego wiadomoci przebi si krzyk. Nie by to syszalny dwik, ale pojawi si nagle w jego gowie. To bya nienawi, przemieszczana z gniewem oraz strachem. Kaitlyn. Gdzie blisko. Na pnocny zachd od niego, pomyla. Ruszy z miejsca, nim jeszcze zdy si zastanowi. I pewnie nie umiaby wyjani dlaczego, gdyby go kto zapyta. Sadzi dugie, zrczne kroki wilka. Krzyk rozleg si znowu - woanie kogo, kto walczy o ycie. Gabriel przyspieszy. By ju blisko. Ivy Street. Krzyk dochodzi stamtd. Teraz ju widzia, co si dzieje - w wietle latarni, na kocu lepej uliczki. Sysza to w gowie. Kaitlyn nigdy nie krzyczaa na gos, gdy bya w tarapatach. Gabriel dopad szarpicych si postaci. Rudy mczyzna przygwoda Kaitlyn, ktra gryza, kopaa i drapaa. Niele go urzdzia, ale i tak musiaa przegra ten pojedynek. Mczyzna by ciszy i silniejszy od niej, mg wytrzyma duej. Dj vu, pomyla Gabriel. Kiedy na tyach Instytutu walczy z innym mczyzn, ktry zaatakowa Kaitlyn - czowiekiem, ktry, jak si potem okazao, by czonkiem Bractwa. Ten tutaj z przetuszczonymi wosami i podejrzanym wygldem by raczej pospolitym przestpc. Nie musia interweniowa. Staruszek ucieszyby si na wie o mierci Kaitlyn. Jedna osoba mniej na drodze do odamka krysztau. Ale... Wszystkie te myli przeleciay Gabrielowi przez gow w jednej chwili. Nim jeszcze wiadomie wycign z tego jakie wnioski, ju sign po rudego. Zacisn rk na jego brudnym paszczu i szarpn, przez co poderwa mczyzn do gry. Kaitlyn wytoczya si spod niego. W gowie usysza jej zdziwiony gos. Gabriel?! A to znaczy, e go wczeniej nie zauwaya. C, bya skupiona na tym, by przey. Facet w paszczu zareagowa, wyrwa si. Zobaczy Gabriela i wymierzy cios. Gabriel si uchyli. Poderwa rk do gry. N w rkawie wysun si z klikniciem. Zacisn na nim do. Ciar i gadka rkoje byy przyjemne w dotyku. Oczy rudego si rozszerzyy.

Jak Wolverine, pomyla Gabriel i par razy przeci noem powietrze dla rozgrzewki. Oczy rudego poday za noem. Ba si. Gabriel czu smak jego strachu. Nie martw si noem, pomyla, chocia wiedzia, e rudy go nie syszy. To tylko dla odwrcenia twojej uwagi, eby ci czym zaj, gdy ja zrobi swoje... Druga rka Gabriela ukradkiem powdrowaa w gr. Dotkna karku rudego. Zaraz ponad konierzem paszcza. Jego palce musny skr i znalazy punkt transferowy. atwiej by mu byo go znale wargami, ale nie mia zamiaru zblia si do tego plugawego wykolejeca bardziej ni to konieczne. Co pko, co si oderwao. Rudy gwatownie zesztywnia, jego minie dygotay. A potem Gabriel to poczu - fal energii niczym biaoniebieskie wiato tryskajce jak fontanna. Gabriel zbiera je palcami. Energia wypeniaa wszystkie jego kanay, pdzia przez nie, rozgrzewajc jego ciao. Aaaaach. To byo jak co zimnego do picia w upalny dzie - chodny napj w wysokiej szklance z kostkami lodu pobrzkujcymi o cianki i kropelkami wody zbierajcymi si na zewntrz. To byo jak zapanie drugiego oddechu podczas biegu - nagy przypyw siy, spokoju i wigoru. Przypominao powiew wiatru na twarzy. Te opisy nie do koca oddaway to, co odczuwa w tej chwili, ale nie umia inaczej nazwa tej witalnoci i ekscytacji, ktrych teraz dowiadcza. Jakby pi czyst esencj ycia. Smakowaa doskonale nawet od niechlujnego wczgi. Na swj odraajcy sposb ten go mia w sobie wicej ycia ni przecitny czowiek. Gabriel go puci, po czym wsun n z powrotem do pochwy. Rudego przeszy dreszcz, po czym osun si na ziemi. Zadygota i znieruchomia. mierdzia. Zadyszana Kaitlyn podniosa si z ziemi. - Nie yje? - zapytaa. - Jeszcze oddycha, ale zbyt dugo nie pocignie. - To ci sprawio przyjemno. Uniosa wzgardliwie brwi. Jej niebieskie oczy miotay byskawice. Drobne rude loczki przywary jej do czoa; reszta wosw opadaa luno, niczym wspaniay, pomienny wodospad. Bya zarumieniona, pozbawiona tchu i bardzo pikna. Rozzoszczony Gabriel odwrci wzrok. Nie chce o niej myle, nie chce widzie, jaka jest pikna, jak ma blad skr, jak jej piersi unosz si w rytm oddechu. Naleaa do kogo innego, dla niego nic nie znaczya. Wbi wzrok w skulon sylwetk na ziemi i powiedzia: - Tak, sama niele sobie radzia. Kaitlyn zadraa, po czym wzia si w gar. Jej gos brzmia troch agodniej, gdy si odezwaa: - Czuam, e jest peen okropiestw. Jego umys... Przeszy j znowu dreszcz. - Miaa wgld w jego umys? - zapyta ostro Gabriel. - Niezupenie. Wyczuwaam co. To byo co jak odczucie albo zapach. Nie byam jednak w stanie odczyta jego myli. - Podniosa wzrok na Gabriela, zawahaa si, po czym wzia gboki wdech. - Przepraszam. Nawet ci nie podzikowaam. Ciesz si, e si zjawie. Gdyby nie ty... Gos uwiz jej w gardle. Zignorowa to. - Rozwina te umiejtnoci telepatyczne w stosunku do innych ludzi? A moe ten facet by telepat? - Dotkn paszcza czubkiem adidasa, po czym spojrza na Kait. - Gdzie reszta? Kaitlyn si wyprostowaa i spokojnie obejrzaa si za siebie. - Jaka reszta?

- No, wiesz, reszta. - Gabriel naty zmysy, nasuchujc choby najsabszych sygnaw ich obecnoci. Nic. Zmruy oczy i przyjrza si Kaitlyn. - Musz by gdzie w pobliu. Nie przyszaby tu sama. - Nie przyszabym? Jestem sama. Przyjechaam autobusem. Nic trudnego. Nie zapytasz dlaczego? Za jej plecami niebo przybrao odcie zieleni i bladego ru, a na zachodzie byo w kolorze ultramaryny. Gasy ostatnie gwiazdy. Pierwsze promienie soca pady na zocistorude wosy. Jej szczupa i dumna sylwetka, niczym u redniowiecznej ksiniczki czarownic, odcinaa si od porannego nieba. Gabriel stara si ze wszystkich si zachowa kamienn twarz. - No, dobrze - powiedzia. - To co tu robisz? - Co znaczy, nie ma jej? - zapyta ostro Rob. - Nie ma jej - odpowiedziaa aonie Anna. - Obudziam si, rozejrzaam i nigdzie jej nie ma. Lewis odwrci si na bok w swoim piworze, zmruy oczy i si podrapa. - A sprawdzia w... eee... - Oczywicie, e sprawdziam w azience. Wszdzie sprawdziam, ale jej nigdzie nie ma. Jej torba te znikna. - Co?! - wrzasn Rob. Anna zasonia mu usta doni. Rob wpatrywa si tpo w dziewczyn. Jeli nie ma jej torby, to jej te nie ma, pomyla, eby wszyscy usyszeli. Wanie to ci prbowaam powiedzie, odpara Anna. Jej pikne ciemne oczy byy rozszerzone, ale spokojne. Anna nigdy nie tracia gowy w sytuacjach kryzysowych. Rob natomiast by bliski paniki. Od poprzedniego wieczoru szala. Z wysikiem wzi si w gar. Chc powiedzie, e pewnie wyskoczya gdzie na chwil. Pewnie z wasnej woli. Gdyby j kto porwa, to pewnie nie zabraliby torby. - Ale dlaczego to zrobia? - zapyta Lewis i usiad prosto. Rob spojrza w okno. Wanie witao. - Wydaje mi si... Moe posza do Instytutu. Pozostaa dwjka gapia si na niego z niedowierzaniem. - Nie - zaprzeczya Anna. Rob unis ramiona i zagryz grn warg. Nadal wyglda przez okno. - Myl, e tak. - Ale dlaczego? - Chcia wiedzie Lewis. Rob ledwie go usysza. Patrzy w niebo, przejrzycie niebieskie, niczym szko. Kait teraz tam bya... - Rob! - Lewis nim teraz potrzsa. - Dlaczego posza do Instytutu? - Nie wiem - odpowiedzia Rob. - Moe myli, e wpynie na Gabriela? Albo sama chce si zmierzy z panem Zetesem. Anna i Lewis wypucili z sykiem powietrze z puc. - Mylaem... To znaczy najpierw pomylaem, e chcesz powiedzie... Rob zamruga zdezorientowany. - Myla, e chcesz powiedzie, e Kaitlyn zdezerterowaa, tak jak Gabriel - dodaa zdecydowanie Anna. - Wiem, e tego nie zrobia, ale pomylaam, e moe ty tak mylisz. - Oczywicie, e niczego takiego by nie zrobia - odpowiedzia zszokowany Rob. Czasami nie rozumia ludzi - tak atwo im przychodzio mwi le o innych, nawet o przyjacioach. On jednak wiedzia, e Kaitlyn nie bya zdolna do zych uczynkw. - Musiaa da nog w rodku nocy - zauway Lewis. -Mylicie, e wzia samochd? - Samochd stoi przed domem. Sprawdziam, zanim przyszam was obudzi - westchna Anna. - Sama nie wiem, jak ona to zrobia. - Znalaza jaki sposb - powiedzia krtko Rob. Kaitlyn bya zdeterminowana. - Na pewno dotrze na miejsce, jeli to sobie zaplanowaa. Pytanie tylko, co my teraz mamy zrobi?

- A co moemy zrobi? - zapyta Lewis. Z tyu domu dobiegy ich jakie haasy. Rodzice Marisol si obudzili. Rob spojrza w tamt stron, a potem znowu za okno. - Musimy j znale i wydosta stamtd. - Wydosta j - zgodzia si cicho Anna. - Musimy - doda Rob. - Nie wiem, co jej chodzi po gowie, ale to si nie uda. Nie w tym domu wariatw. Oni s niebezpieczni. Zabij j. - Chciaam ci zobaczy. - Kaitlyn podesza do Gabriela. Wiedziaa, e si na to nie nabra. - to prawda. Popatrz na mnie, poczuj moje myli. Chciaam ci zobaczy. To byo ryzykowne zagranie. Ale nie kamaa. Poza tym uratowa jej ycie, wic naprawd si cieszya na jego widok. Tyle pozwolia mu wyczu. Moga si zaoy, e nie bdzie szuka gbiej, bo musiaby si zbliy i odsoni wasne myli. A na to na pewno nie bdzie mia ochoty. Przyglda si jej intensywnie. Zmruy szare oczy w wietle poranka. Byo to przepikne wiato z pnocy, padajce ukonie, w ktrego promieniach nawet zwyczajne domy wydaway si magiczne, a Gabriel mieni si zocicie. Moga si tylko domyla, jak ona sama wyglda w takim wietle. Gabriel spuci wzrok. Telepatycznie musn jej umys -lekko, niczym skrzydo my. - A wic chciaa si ze mn zobaczy? - zapyta. - Stskniam si za tob - powiedziaa Kaitlyn. To rwnie; nie byo kamstwo. Tsknia za jego cit inteligencj, przemiewczym poczuciem humoru i siln obecnoci w jej gowie. Chc do ciebie doczy. To byo takie megawielkie kamstwo, e spodziewaa si usysze syreny alarmowe w jego gowie, ale on zdy si ju schowa za murem. W ogle na ni nie patrzy. - Nie wygupiaj si. - Skrzywi si, a jego gos nagle zabrzmia sabo. Kaitlyn dostrzega swoj szans i zaatakowaa: - Mwi prawd. Podjam decyzj wczoraj w nocy. Nie lubi pana Zetesa, ale niektre rzeczy, ktre mwi, maj sens. Mamy nieskoczone moliwoci, musimy je tylko rozwin. W spokoju. I jestemy lepsi od innych ludzi. Gabriel chyba zdoa wzi si w gar. - Nie przy szaby tu z takiego powodu. - Czemu nie? Mam ju do uciekania. Chc by z tob i chc mie wadz. Co w tym zego? Zacisn usta. - W tym nie ma nic zego, ale ty w to nie wierzysz. - No, to sprawd. - Serce Kaitlyn bio jak szalone. To byo ogromne ryzyko. - Zdaam sobie spraw z tego, co nas czy, dopiero jak odszede. Zaley mi na tobie. - To by jej moment. Pora sprawdzi, czy nadaje si na hollywoodzk gwiazd. Zbliya si do Gabriela. Niemale go dotykaa. - Uwierz mi. Gdyby chcia, mg zajrze w jej myli i wyrwa z nich prawd. Cienka tarcza ochronna nie ochroniaby jej przed nim. Ale on nie prbowa wtargn do jej gowy. Zamiast tego pocaowa Kaitlyn. A ona poddaa si pocaunkowi. Wiedziaa, e musi. Przeszy j dreszcz zwycistwa. Dziewczyna z maego miasteczka odnosi sukces. Narodzia si gwiazda! Po chwili jednak poczucie triumfu znikno, a w jego miejsce pojawio si co silniejszego, gbszego. Co dziko radosnego i czystego. Przywarli do siebie. Gabriel mocno j obejmowa. Zaiskrzyo midzy nimi. W miejscach, gdzie si stykali, Kaitlyn czua gorco. Gabriel wsun do w jej wosy. Delikatne municia jego palcw sprawiay jej rozkosz. Raz za razem pieci wargami jej wargi. W rodku Kaitlyn czua narastajcy bl. Byli razem, tak blisko, a ona chciaa by jeszcze bliej. Przeszy j dreszcz. Jego palce dotkny jej karku.

Byskawica. Zaczynao si. Iskry zmieniy si w niebiesko-bia burz. Za chwil ich umysy si pocz i jej energia przepynie do niego. Ostateczna komunia, ale nie moga. Nie byoby midzy nimi adnej bariery. adnej ochrony. Gabriel zobaczyby wszystko. Kaitlyn prbowaa si wyrwa, ale nic z tego nie wyszo. Trzyma j w ramionach, a nie miaa do siy, eby si uwolni. Za chwil zobaczy... Jakie drzwi do garau otworzyy si ze zgrzytem. Kaitlyn podskoczya. Bya uratowana. Gabriel unis gow i spojrza na dom. Kaitlyn wykorzystaa ten moment i odsuna si o krok. wiat dokoa nich budzi si do ycia. To ju nie by wit, lecz poranek. Otworzyy si drzwi innego domu; ciek przebieg kot. Nikt nie zauway wysokiego chopaka, ktry caowa si z dziewczyn, ani bezwadnej postaci u ich stp. - Zaraz nas zobacz - wyszeptaa Kaitlyn. - Chodmy std. Ruszyli w milczeniu. Na skrzyowaniu Kaitlyn spojrzaa na niego. - Ktrdy do Instytutu? - Naprawd chcesz tam i? Przyglda jej si z powtpiewaniem, ale ju nie lekcewaco. Przekonaa go. - Chc by z tob. Gabriel by skonsternowany. Skonsternowany i bezbronny. W jego oczach bysno co kruchego. - Ale... ja ci przecie skrzywdziem. - Nie chciae. Kaitlyn nagle nabraa absolutnej pewnoci. Wczeniej tak si jej wydawao, ale teraz bya pewna. - Nie wiem - powiedzia tylko. - Ju niczego nie jestem pewien. - Wiem. Zapomnij o tym. Widziaa, e nadal jest zdezorientowany, ale uznaa, e tak jest lepiej. Im duej bdzie wytrcony z rwnowagi, tym mniejsze prawdopodobiestwo, e zacznie j analizowa.: Sama bya zaskoczona i krcio si jej w gowie od tego pocaunku. Boe, w co ja si pakuj? Postanowia, e zastanowi si nad tym pniej. - Joyce nadal wszystkim zarzdza? Joyce Piper zwerbowaa ich oboje zeszej zimy. To dziki niej Instytut uchodzi za legalny orodek badawczy. Nawet teraz Kaitlyn z trudem miecio si w gowie, e Joyce jest rwnie za co pan Zetes. - Jeli to mona nazwa zarzdzaniem. Niby wszystkim I kieruje, ale... zreszt sama zobaczysz. Kaitlyn ogarna fala triumfu, ktr zaraz stumia. Ju nie musiaa go przekonywa. Wierzy, e pozwol jej zosta. Zrobi to, pomylaa. Nagle do niej dotaro, ile miaa szczcia, zjawiajc si tam z Gabrielem. On jej pomoe. Zbliali si do Instytutu. Upominaa si duchu: wyprostuj si, krocz dumnie. Uniosa gow. Gdy przysza tu po raz pierwszy, bya przejta i zdenerwowana. Martwia si, z kim bdzie dzieli pokj, czy ludzie j polubi, czy j zaakceptuj. Teraz miaa duo powaniejsze rzeczy na gowie i zadanie do wykonania. Wiedziaa, e emanuj z niej spokj i niemale majestatyczna pewno siebie. Signa do worka i wycigna z niego okulary przeciwsoneczne Marisol. Zaoya je i odrzucia wosy do tyu. Teraz jestem gotowa. Gabriel spojrza na ni.

- Nowe? - C, uznaam, e Marisol nie bdzie ju potrzebne. Unis brew, zszokowany jej bezczelnoci. Instytut by fioletowy. Oczywicie pamitaa to, ale i tak zdziwi j ten kolor. Przeszy j silny dreszcz tsknoty za domem. - No, chod - powiedzia Gabriel i podprowadzi j do drzwi. Byy zamknite. Zapuka z rozdranieniem. - Zapomniaem klucza... - A co z twoim nowym talentem do wama? Drzwi si wanie otworzyy. Staa w nich Joyce. Jej krtkie jasne wosy byy przygadzone i mokre. Miaa na sobie rowy sweter i legginsy. Jak zawsze emanowaa energi, w kadej chwili gotowa do akcji. Oczy w kolorze akwamarynu byy lnice i pene ycia. - Gabriel, gdzie ty... - przerwaa i jej oczy zrobiy si okrge jak spodki. Zobaczya Kaitlyn. Przez moment stali w milczeniu. Kaitlyn pozornie bya opanowana, ale tak naprawd serce bio jej jak szalone. Musiaa jako przekona Joyce, to konieczne. Blondynka bya jednak podejrzliwa. Kiedy Joyce j nabraa, nabraa ich wszystkich. Teraz przysza kolej na Kaitlyn. Kait czua si jak agent FBI, ktrego zadaniem jest infiltracja szeregw wroga. A dobrze wiesz, co dzieje si z nimi, kiedy zawiod, pomylaa. - Joyce... - zacza, zdobywajc si na agodny ton. Joyce nawet na ni nie spojrzaa. - Gabriel - powiedziaa chrapliwym szeptem. - Zabieraj j std.

Rozdzia 5 Kaitlyn spojrzaa na Joyce z niepokojem. W uszach jej dzwonio. Nie bya w stanie nic
powiedzie. Uratowa j Gabriel. - Daj jej szans. Joyce patrzya to na jedno, to na drugie. W kocu si odezwaa: . - Masz odamek krysztau? - Nie znalazem go - odpowiedzia Gabriel pospiesznie. -Gdzie go ukryli. Ale co za rnica? - Co za... - Joyce zacisna usta i zerkna za siebie, jakby si baa, e kto j podsuchuje. Problem polega na tym, e on tu bdzie dzisiaj wieczorem i chce mie odamek. - Suchaj, wpucisz nas czy nie? Joyce gono westchna i jeszcze raz zerkna na Kaitlyn. Wpatrywaa si w ni przez dug chwil, po czym jednym ruchem zerwaa Kaitlyn z nosa okulary przeciwsoneczne. Kaitlyn to zaskoczyo, ale nie daa nic po sobie pozna. Spokojnie patrzya w akwamarynowe oczy. - No dobrze - zgodzia si w kocu Joyce. - Wchodcie. Mam nadziej, e to nie adna bzdura. - Przyda ci si jeszcze jeden jasnowidz - tumaczy Gabriel, gdy znaleli si w salonie. Dobrze wiesz, e Frost jest kiepska. Joyce usiada i zaoya jedn szczup nog na drug. - Chyba artujesz? - zapytaa z ironi. - Chc do was doczy - oznajmia Kaitlyn. Dzwonienie w uszach ustao. Moga ju mwi, spokojnie i z nonszalancj. - No, pewnie! - odpara na to Joyce. Jej ton brzmia sarkastycznie. - Nie przyprowadzibym jej tutaj, gdyby kamaa - cign Gabriel. Bysn tym swoim promiennym, niepokojcym umiechem. I nim Joyce zdya si odezwa, doda: - Zajrzaem w jej umys, nie oszukuje. Szkoda marnowa czasu. Godny jestem. - Dlaczego chce do nas doczy - dopytywaa si Joyce. Sowa Gabriela wyranie ni wstrzsny. Kaitlyn wiele razy wiczya przemow na temat tego, jak gorco wierzy w teorie pana Zetesa zwizane z telepatami i zdobyciem wadzy. Zrobia si w tym cakiem dobra. I cakiem atwo byo j sprzeda ludziom, ktrzy sami chcieli rzdzi. Pod koniec przemowy Joyce zagryza warg. - Sama nie wiem. A co z reszt? Z twoimi przyjacimi? - Co z nimi? - zapytaa zimnym tonem Kaitlyn. - Chodzia z Robem Kesslerem. Nie zaprzeczaj. Kaitlyn czua, e Gabriel te czeka na odpowied. - Zerwalimy ze sob - oznajmia. Nagle poaowaa, e nie przemylaa dokadniej tej czci planu. - Chc by z Gabrielem. Poza tym... - dodaa, bo nagle ogarno j natchnienie. Robowi podoba si Anna. Nie miaa pojcia, czemu to powiedziaa, ale odnioso to niespodziewany skutek na obojgu, Joyce i Gabrielu. Dziewczyna uniosa ze zdziwienia brwi, a zacinite usta odrobin si rozluniy. A Gabriel odetchn z sykiem, jakby chcia powiedzie: wiedziaem. Kaitlyn bya w szoku. Wymylia to na poczekaniu. Rob nigdy nie da nic po sobie pozna. Ani on, ani Anna. A przynajmniej Kaitlyn nic takiego nie zauwaya... Nie moga teraz o tym myle. Musiaa skupi si na waniejszych sprawach. Spojrzaa na Joyce, ktra robia wraenie rozdartej.

- Posuchaj - cigna dalej Kait. - To cakiem proste. Nie przyszabym tutaj, gdybym nie traktowaa tego powanie. Ponadto nie chce ryzykowa ycie mojego taty. - Przygldaa si wyczekujco Joyce. - Moecie co mu zrobi, prawda? To za due ryzyko. lak naprawd uwiadomia to sobie dopiero par chwili temu. Telepaci pana Zetesa mogli zaatakowa na odlego. Jeli dowiedz si prawdy o Kait, jej ojciec znajdzie si na celowniku. Jednak byo ju za pno, eby si wycofa. Moga ochroni tat, grajc swoj rol. - Ale przecie pojechaa a do Kanady, eby z nami walczy. - No, tak. Spotkaam si z Bractwem i przekonaam si, e to bzdury. Sami sobie nie potrafi pomc, nie wspominajc o kimkolwiek innym. Poza tym... nie przestaam lubi Roba ani reszty, ale nie chc by z nimi, gdy ponios porak. Wol stan po stronie zwycizcy. - iy i Lidia - Joyce mrukna. Kolejny celny strza, pomylaa Kait. - Nawet jeli na nic si nam nie przydasz, zawsze moesz zosta nasz zakadniczk - dodaa Joyce. - Moemy co zje? - zapyta Gabriel, nie czekajc na reakcj Kaitlyn. - Dobrze - zgodzia si Joyce i podaa Kaitlyn okulary przeciwsoneczne. - Wszyscy jeszcze pi. Sami sobie zrbcie niadanie. Oj, wyglda na to, e przestaa ci ju bawi rola gospodyni domowej, jak wczeniej odgrywaa, pomylaa Kaitlyn, nie zawracajc sobie gowy, eby ukry t myl przed Gabrielem. Umiechn si do niej. Kuchnia wygldaa inaczej. Przede wszystkim bya brudna: w zlewie pitrzyy si naczynia, z kosza na mieci wysypyway si puszki po coca-coli. Na blacie stao kartonowe pudo pene niechlujnie zamknitych pudeek po jedzeniu na wynos. Chiszczyzna, jak zauwaya Kaitlyn. Nam Joyce nigdy nie pozwalaa zamawia chiskiego jedzenia. No i patki niadaniowe z cukrem w szafce. Gdzie si podziaa pasja Joyce do zdrowego odywiania? Czy tylko udawaa? - Mwiem ci, e przestao j to obchodzi - mrukn Gabriel pod nosem, rzucajc dziwne spojrzenie z ukosa. Aha. Kaitlyn wzruszya ramionami i nasypaa sobie patkw do miseczki. Gdy skoczyli je, Joyce powiedziaa: - No, dobrze, idcie na gr i si umyjcie. Moesz tymczasowo zatrzyma si w pokoju Lidii. Zdecydujemy, gdzie bdziesz spa dzisiaj wieczorem, kiedy on przyjedzie. Kaitlyn si zdziwia: - Lidia tu mieszka? ~ Mwiem ci - odpar Gabriel. - Pod skrzydami tatusia. Gdy znaleli si na podecie schodw, Kait zapytaa: - Ktry pokj teraz zajmujesz? - Ten sam, co poprzednio. - Pokaza w stron najlepszego pokoju w caym domu, duego, z kablwk i balkonem. A potem posa jej szataskie spojrzenie. - A co, chcesz mieszka ze mn? Mam jacuzzi. I ogromne ko. - Joyce si na to nie zgodzi - odpara Kaitlyn. Nie wiedziaa, gdzie mieszka Lidia, ale zapukaa do drzwi pokoju, ktry kiedy dzielia z Ann. A potem zajrzaa do rodka. Lidia, drobna w za duej koszulce, wanie podnosia si z ka. Na widok Kaitlyn a pisna. Rozejrzaa si gorczkowo po pokoju, szukajc drogi ucieczki, a potem zrobia krok w bok, w stron azienki. Kaitlyn zachichotaa. W pewnym sensie mio byo zobaczy kogo bardziej przestraszonego ni ona. - Dokd si tak spieszysz? - zapytaa. Ogarno j poczucie rozleniwienia i siy. Czua si jak Gabriel. Lidia wiercia si przez chwil, niczym robak na haczyku, a potem palna: - On mnie do tego zmusi. Nie chciaam was zostawi w Kanadzie.

- Och, Lidio, ale z ciebie kamczucha. Zrobia to z tego samego powodu co ja. Chciaa by po zwyciskiej stronie. Kocie oczy Lidii otworzyy si szerzej. Bya drobna i liczna, z blad, delikatn twarzyczk i ogromn szop czarnych wosw. A raczej byaby liczna, pomylaa Kait, gdyby na jej twarzy nie malowao si wieczne poczucie winy i skrytoci. - Z tego samego powodu co ty? - mrukna pod nosem Lidia. - Chcesz powiedzie... Ojciec ci tu sprowadzi...? - Przyszam z wasnej woli, eby do was doczy - oznajmia stanowczo Kaitlyn. - Joyce kazaa mi zamieszka w tym pokoju. Rzucia worek marynarski na zacielone ko. Spodziewaa si ze strony Lidii gestu zrozumienia. Zamiast tego dziewczyna patrzya na ni tak, jakby Kait postradaa zmysy. - Przysza tu z wasnej woli... - Po czym przerwaa i pokrcia gow. - No, c, w jednej kwestii si nie mylisz - powiedziaa. - Mj ojciec wygra. On zawsze wygrywa. Odwrcia wzrok i wzgardliwie uniosa wargi w kcikach. Kaitlyn przyjrzaa si jej z namysem. - Dlaczego jeste w Instytucie? Przecie nie jeste telepat, prawda? Lidia zbya j wzruszeniem ramion. - Ojciec chce, ebym tu bya. Chyba po to, eby Joyce miaa mnie na oku. Nie odpowiedziaa na moje pytanie, pomylaa Kaitlyn; Gabriel uwaa, e skoro Kait pochwycia myli rudego mczyzny, to moga mie przynajmniej znikome zdolnoci telepatyczne. Kaitlyn wyczuwaa teraz nastrj Joyce, a nawet wicej. Nie bya w stanie powiedzie, o czym dokadnie myli dziewczyna, ale wyapywaa jej nastawienie. Jestem telepatk? la myl bya dziwna i niepokojca. To, e moga rozmawia w mylach z przyjacimi, nie liczyo si; Gabriel ich poczy. Ale umiejtno rozpoznawania tego, co czuj ludzie, to zupenie inna sprawa. Teraz wyapywaa, e Lidia ma sporo na gowie. Moe pocign j za jzyk? - Jak tu jest? - zapytaa Kaitlyn jakby nigdy nic. Lidia zrobia jeszcze bardziej wzgardliw min, po czym wzruszya ramionami i powiedziaa: - Poznaa ju innych? - Nie, ale w drodze do Kanady widziaam ich projekcje astralne. - I pewnie na ywo jeszcze mniej ci si spodobaj. - To moe mnie przedstawisz? - zasugerowaa Kait. Niespecjalnie interesowali j studenci, ale chciaa pozna panujc tu rutyn - co, z czego by moga wywnioskowa, gdzie pan Zetes trzyma kryszta. Kada informacja moga si okaza uyteczna. Uznaa, e przy zawieraniu znajomoci ze studentami bdzie pewna siebie i arogancka. Nie chciaa, eby pomyleli, e si ich boi. - Chcesz ich zobaczy? Lidia wyranie si ich baa. - Pewnie. No, dalej, poka mi tych psycholi - odpowiedziaa szybko Kaitlyn; w odpowiedzi spotka j saby, peen podziwu umiech. - Chodmy na wycieczk po zoo. Na korytarzu wpady na Joyce. Popatrzya na nie, a potem zapukaa energicznie do drzwi prowadzcych do pomieszczenia, ktry kiedy grupa Kait si uczya. Joyce, nie czekajc na odpowied, otworzya drzwi. - Wstawa! Renny, szkoa; Mac, za dziesi minut zaczynasz testy. Jeli chcecie zje niadanie, to si pospieszcie. Przesza par krokw i otworzya kolejne drzwi. - Bri! Szkoa! Frost! Testy! Kaitlyn miaa doskonay widok na pierwszy pokj. Ledwie stumia okrzyk. Boe, w gowie si nie mieci.

Pomieszczenie zmieniono na sypialni - czy raczej co w tym rodzaju. Przypomina pokj w noclegowni, pomylaa Kaitlyn. Nie, gorzej. Pokj w jakim opuszczonym budynku, jednym z tych, ktre pokazuj w wiadomociach. Na jednej cianie wypisano sprejem sowa Stop strachowi". Zasony byy zerwane, a jedna z szyb w alkowie stuczona. W tynku na cianie widniaa dua dziura. Drzwi te byy zniszczone. Poza tym pokj by brudny. I nie chodzio tylko o kask motocyklowy ani supki drogowe na pododze, ani o bezpaskie ciuchy udrapowane na meblach czy filianki pene petw. Dywan by usiany okruchami ciastek, popioem, chipsami. Wszystko byo pokryte warstw bota. Kaitlyn zacza si zastanawia, jak to zrobili w tak krtkim czasie. Z ka podnis si chopak w bokserkach. By wysoki i chudy jak patyk. Mia wosy obcite tak krtko, e by prawie ysy, oraz ciemne, wcibskie oczy. Skinhead? Zastanawiaa si Kaitlyn. Wyglda na patnego zabjc. Jego umys przypomina jej o rudowosym mczynie. - Szakal Mac - wyszeptaa Lidia. - Naprawd nazywa si John MacCorkendale. Oczy szakala, pomylaa Kaitlyn. Tak, to jest to. Drugi chopak by modszy, mniej wicej w wieku Kaitlyn.; Mia skr koloru kawy z mlekiem i drobne, szczupe, ruchliwe ciao. Jego twarz bya wska, rysy czyste i ostre. Okulary na nosie wcale nie sprawiay, e wyglda na mniejszego twardziela. Inteligentny dzieciak, ktry zszed na z drog, pomylaa Kait. Mzg caej operacji. Nie potrafia wyczu jego nastroju. - To Paul Renfrew, Renny - wyjania szeptem Lidia. Po czym si uchylia, bo Szakal Mac rzuci w ni swoim wysokim buciorem rozmiar dwanacie. Kaitlyn te si uchylia. A potem si wyprostowaa i zamara, gdy ogromny go ruszy w ich stron. - Co tu robisz? Czego chcesz? - warkn Kaitlyn prosto w twarz. O Boe, pomylaa. Mia przekuty jzyk. Czym, co wygldao jak metalowa ruba. Renny te do nich podszed, lekko jak ptaszek. Patrzy na ni z rozbawieniem i zoliwoci. Obszed Kaitlyn dokoa i zapa j za wosy. - Au! Pali! - powiedzia. - Ale ksztaty s w porzo. - Przejecha doni po pupie Kait. - Na ywo wyglda lepiej. Kaitlyn zareagowaa bez zastanowienia. Obrcia si na picie i trzasna Renny'ego w policzek. A mu si okulary przekrzywiy. - Nigdy wicej tego nie rb - sykn przez zby. Przypomniaa sobie wszystkie te chwile, kiedy nienawidzia przedstawicieli gatunku mskiego. Chopacy, z ich wielkimi apskami i szerokimi, oblenymi umieszkami... Cofna rk, gotowa uderzy go jeszcze raz. Szakal Mac zapa j od tyu za rk. - Hej, ona si bije! Podoba mi si. Kaitlyn si wyrwaa. - To dopiero pocztek - oznajmia i posaa mu zoliwy umieszek. Nie zgrywaa si. Mwia szczerze. Obaj parsknli miechem, chocia Renny rozciera sobie policzek. Kaitlyn si odwrcia. - Chod, Lidio. Przywitamy si z innymi. Dziewczyna staa skulona przy schodach. Wyprostowaa si teraz odrobin i szybko podbiega do drugich drzwi, ktre wczeniej otworzya z krzykiem Joyce. Kiedy mieszkali tam Rob z Lewisem. Drzwi byy uchylone. Lidia je pchna. Kaitlyn bya gotowa na kolejn porcj destrukcji. Nie rozczarowaa si. Rwnie tutaj brakowao zason, ale zastpiono je czarnymi przecieradami. Na komodzie staa zapalona czarna wieczka, z ktrej ciek wosk, a na

lustrze namalowano szmink pentagram obrcony do gry nogami. Na pododze walay si otwarte magazyny Glamour", a take sterty ciuchw i mieci. W kadym z dwch ek bya dziewczyna. - Laurie Frost - powiedziaa Lidia. Teraz bya mniej przeraona. - Frost, to jest Kaitlyn... -Wiem - przerwaa jej ostro tamta i usiada prosto. Miaa blond wosy, jeszcze janiejsze ni Joyce. Bya pikna, lecz wiecznie rozdte nozdrza nadaway jej pogardliwy wygld. Woya na siebie czerwon koronkow bielizn. Gdy uniosa rk, by odgarn z czoa wosy, Kaitlyn zwrcia uwag na dugie srebrzyste paznokcie. Tkwiy w nich malekie keczka, niczym kolczyki. - To jedna z nich. Tych, co uciekli - wysyczaa grob Prost. - No, przecie wiem - powiedziaa druga dziewczyna. Kaitlyn j rozpoznaa. Jej zdjcie byo w teczce w gabinecie pana Zetesa. Tylko e fotografia przedstawiaa liczn, zdrow dziewczyn z ciemnymi wosami i pen ycia twarz. Wprawdzie dziewczyna nadal bya adna, ale w jaki przedziwny sposb. Miaa niebieskie pasemka i rozmazany czarny makija wok oczu. Jej twarz bya surowa, szczka zacinita wojowniczo. Sabrina Jessica Galio, pomylaa Kaitlyn. W kocu si spotykamy. - Ja te ci znam - odezwaa si Kaitlyn spokojnym gosem. - Teraz nigdzie nie uciekam. Wrciam. Bri i Prost spojrzay po sobie, a potem znowu na Kait. Parskny obie paskudnym miechem. miech Bri przypomina szczekanie, Frost - nerwowy chichot. - Prosto w puapk na myszy - oznajmia Frost i strzelia dugimi srebrzystymi paznokciami. Jeste Kaitlyn, tak? Jak na ciebie mwi, Kaitlyn? Kaitykins? Kitty? Kit Cat? Bri przeja od niej paeczk: - Kit Kat? Pretty Kitty? Pretty Pretty? I znowu zaniosy si miechem. - Ojej, musimy zorganizowa Kitty Kat gorce przywitanie - parskna Frost. Jej due jasnoniebieskie oczy byy nieco zamglone. Kaitlyn zacza si zastanawia, czy dziewczyna jest na kacu? A moe ci ludzie tacy po prostu s? Bractwo uwaao, e s obkani. I Kaitlyn teraz to wyczuwaa. Agresywni, zoliwi, ale niezbyt skupieni. Jakby co rozpraszao uch uwag. Nie byli podejrzliwi, nie zadawali waciwych pyta. I nie miaa pojcia, jak si zachowa, gdy pokazywali na ni palcami i chichotali jak przedszkolaki. - Sabrina i Frost, rusza si! - Z korytarza doszed ich gos Joyce, niczym uderzenie bicza. Dziewczyny nie przestay chichota. Joyce przepchna si koo Kaitlyn, i zacza na nie wrzeszcze i zbiera ciuchy z podogi. Kaitlyn pokrcia gow i posaa Joyce spojrzenie pene wyniosego osupienia. Nastpnie odwrcia si do Lidii. - Chyba ju do widziaam - skwitowaa i wysza. Kilka minut pniej Joyce przysza do pokoju Lidii. Jej zwykle gadkie wosy byy rozczochrane. Miaa rumieniec na twarzy, ale jej akwamarynowe oczy patrzyy twardo jak zawsze. - Moesz dzisiaj zosta w pokoju - powiedziaa do Kaitlyn. - Nie kr mi si na dole, jak bd robia testy. - Nie ma sprawy. W ogle nie spaam wczoraj w nocy. - Miej drzemki - rzucia ponuro Joyce. Zaskakujco szybko na pitrze zapanoway cisza i spokj. Lidia, Renny i Bri poszli do szkoy, a Szakal Mac i Frost byli chyba na testach. Drzwi do pokoju Gabriela byy zamknite na klucz. Kaitlyn pooya si na swoim starym, dobrze znanym ku - i dopiero wtedy do niej dotaro, jaka jest zmczona. Bya wycieczona, kompletnie wyprana nie tylko z energii, ale take z

emocji. Miaa zamiar odpocz, ale nie zasn. Chciaa przemyle plan dziaania, ale natychmiast zapada w sen. Obudzia si duo pniej. Pokj wypeniao ciepe, rozproszone popoudniowe wiato. W uszach dzwonia jej cisza. Wstaa i musiaa si zapa porczy, bo zakrcio jej si w gowie. Oddychaa wolno i trzymaa gow spuszczon, a poczua si lepiej. A potem zakrada si pod drzwi. Nadal cisza. Podesza do schodw i przekrzywia gow, nasuchujc dwikw z dou. Cisza. Zesza ostronie na d. Jeli Joyce j zobaczy, to powie, e zrobia si godna. Ale Joyce si nie pojawia. Na dole nikogo nie byo. No, dobrze, tylko bez paniki. To idealna okazja. Od czego najlepiej zacz? Gdybym bya wielkim, brzydkim krysztaem, gdzie bym si schowaa? Moe w sekretnym pokoju w piwnicy? Ale Kaitlyn nie moga si tam dosta. Tylko Lewis umia znale ukryt spryn w boazerii. A moe w domu pana Zetesa w San Francisco? W tej chwili te miejsca byy poza jej zasigiem. Zaraz... Joyce nie chciaa, by Kaitlyn bya wiadkiem testw. Trzeba sprawdzi laboratorium, pomylaa. Pomieszczenie wygldao dokadnie tak, jak je zapamitaa. Dziwaczna maszyneria, parawany ozdobione muszelkami, fotele i kanapy, pki na ksiki i wiea stereo. Nie byo tu graffiti. Kaitlyn szybko zajrzaa do kadej z przegrdek wzdu cian, ale i tak wiedziaa, e krysztau tam nie ma. Natkna si na jeszcze jeden przyrzd. Ciekawe na czym polegaj ich moce? Pomylaa i wyobrazia sobie kadego z poznanych studentw. Zapomniaa zapyta Lidi. Gabriel wspomnia co o tym, e Prost jest jasnowidzem, ale reszta... Zao si, e potrafi robi jakie dziwaczne rzeczy. Ruszya w stron laboratorium na tyach, ale okazao si, e jest zamknite. Aha! Nigdy wczeniej nie zamykano tych drzwi. To bardzo podejrzane. Jednak rado szybko znikna, gdy dotaro do niej, co to znaczy. Jeli drzwi s zamknite, to nie dostanie si do rodka. Chyba e... Joyce zawsze trzymaa klucz do domu na tablicy ogosze w kuchni. Kady, kto wychodzi, mg go stamtd wzi. Zdarza si, e te same zamki montuje si w drzwiach zewntrznych i wewntrznych. Jeli klucz tam nadal jest... i jeli pasuje... Chwil pniej znalaza si w kuchni pogronej w ciszy. Jej palce nerwowo kryy po ramie tablicy ogosze. Byy tam mnstwo kurzu, zdecha mucha... oraz klucz. Eureka! Modlia si, kiedy biega z powrotem do laboratorium. Przystawia klucz do zamka i mao go nie upucia z nerww. Musi pasowa, musi pasowa... Klucz wszed gadko do zamka. Pasuje! Poruszya nim. Przekrci si! Drzwi ustpiy. Kaitlyn wesza do rodka. W laboratorium panowa pmrok - kiedy by to gara i mia tylko jedno mae okienko. Kaitlyn zamrugaa, starajc si rozpozna ksztaty. Wolaa nie zapala wiata. Tu rwnie byy pki z ksikami oraz rny sprzt. Pomieszczenie ze stali niczym sejf bankowy. Klatka Faradaya. Kaitlyn przypomniaa sobie, jak Joyce jej o tym opowiadaa. Byo to pomieszczenie do cakowitej izolacji w trakcie eksperymentw. Dwikoszczelne, zatrzymujce fale elektroniczne. Trzymali tu Gabriela. Kaitlyn przypomniaa sobie, jak bagaa Joyce, by nigdy jej w tym nie zamkna. Zascho jej w ustach. Prbowaa przekn lin, ale jej gardo odmwio wsppracy. Podesza do szarej, stalowej bryy pomieszczenia z wycignit rk, jakby bya niewidoma. Jej palce zetkny si z chodnym metalem.

Gdybym bya krysztaem, kryabym si dokadnie tutaj. W miejscu osonitym, chronionym. Wystarczajco duym, by wszyscy mogli si zgromadzi wok mnie. Palce Kaitlyn przesuny si po metalu. Znikn gdzie cay jej spokj w obliczu zagroenia. Serce omotao jej w piersiach jak szalone. Jeli kryszta naprawd tu jest, to musi go zobaczy. Lecz tak naprawd wcale nie chciaa go zobaczy. Nie chciaa by sam na sam z t rzecz... w ciemnociach... Kaitlyn dostaa gsiej skrki, kolana si pod ni ugiy, ale palce nadal szukay. Natkny si na co w rodzaju klamki. Dasz rad. Dasz rad. Nacisna. Usyszaa co, jakby kliknicie drzwi. Uwiadomia sobie, e to kto otworzy drzwi do laboratorium.

Rozdzia 6 Co robi szpieg przyapany na gorcym uczynku? Kait cisno w odku. Rozpoznaa gos,
nim jeszcze obrcia si na picie i zobaczya sylwetk w drzwiach. Mczyzna sta w wietle. Szerokie ramiona, proste linie. Dugi paszcz. - Znalaza co interesujcego? - zagadn pan Zetes i machn lask ze zot gwk. O Boe. Kaitlyn znowu zaczo dzwoni w uszach. Nie bya w stanie odpowiedzie. Nie bya rwnie w stanie si ruszy, cho serce bio jej tak szybko, e a caa si trzsa. - Chciaaby zobaczy, cci jest w rodku? Powiedz co, idiotko. No, powiedz co, cokolwiek. Jej wyschnite wargi w kocu si poruszyy. - Ja... nie. Ja... ja tylko... Pan Zetes zrobi krok do przodu i wczy grne wiato. - No, dalej. Rozejrzyj si - powiedzia. Kaitlyn nie bya w stanie oderwa wzroku od jego twarzy. Gdy zobaczya tego mczyzn po raz pierwszy, wyda jej si wytworny i wielkopaski. Biae wosy, orli nos i przeszywajce ciemnoniebieskie oczy sprawiay, e przypomina angielskiego barona. I nawet jeli od czasu do czasu na jego twarzy pojawia si ponury umiech, nie wtpia, e ma zote serce. Potem si okazao, e si grubo pomylia. Wpatrywa si teraz w ni z niemal hipnotyczn si. Wwierca si jej w mzg, wgryza si w ni. Mia wiksz moc od Gabriela. Wywaony, rozkazujcy gos odbija si echem w jej krwiobiegu. - Pewnie, e chcesz to zobaczy - powiedzia. Kaitlyn nie zdoaa wydusi z siebie adnego protestu. Podszed do niej wolnym krokiem. - Popatrz, Kaitlyn. To bardzo porzdna klatka Faradaya. Patrz. Gowa Kaitlyn odwrcia si wbrew jej woli. - To zupenie naturalne, e ci interesuje... I to, co jest w rodku. Widziaa ju? Kaitlyn pokrcia gow. Teraz, gdy ju nie patrzya w te oczy, wrci jej gos - cho brzmia sabo. - Panie Zetes... Ja nie... - Joyce mi powiedziaa, e do nas wrcia. - Pan Zetes mwi rytmicznie... brzmiao to niemale kojco. - Bardzo si ciesz. Jeste bardzo utalentowana. Gorliwa i dociekliwa. Otworzy kluczem metalowe pomieszczenie i pooy rk na klamce. Kaitlyn znowu zatkao ze strachu. Bagam, mylaa. Bagam, wcale nie chc tego oglda. Wypu mnie. - Twoja ciekawo zostanie teraz zaspokojona. Wejd do rodka, Kaitlyn. Otworzy stalowe drzwi. W rodku bya pojedyncza lampa na baterie przyczepiona do ciany. Dawaa do wiata, by Kaitlyn moga zobaczy przedmiot umieszczony pod ni. Nie by to kryszta, lecz co w rodzaju zbiornika zrobionego z ciemnego metalu. Ze zdziwienia zrobia krok do przodu. Ten zbiornik wyglda niemale jak kube na mieci, tyle e jedn ciank mia umieszczon pod ktem ostrym, w ktrej znajdoway si drzwiczki. To wygldao jak drzwi prowadzce do schronu. Do zbiornika przyczepione byy rne rurki, kable i we. Jedno z urzdze wygldao jak elektroencefalograf, za pomoc ktrego Joyce mierzya Kaitlyn fale mzgowe. Byy tu te inne maszyny, ktrych Kaitlyn nie rozpoznaa. A sam zbiornik wyglda jak ogromna trumna. - Co... co to jest? - wyszeptaa Kaitlyn. Z przeraenia zatykao jej dech w piersiach. To byo czyste zo. - Przyrzd do eksperymentw, moja droga - wyjani pan: Zetes. - Do cakowitej izolacji. Osona Ganzfelda. Jeli si tam kogo wsadzi, bdzie otoczony absolutn ciemnoci i cisz.

adne wiato ani dwik tam nie docieraj. Pojemnik jest wypeniony wod, wic nie czuje si grawitacji ani wasnego ciaa. Wszystkie zmysy bd pozbawione stymulacji. W takich warunkach... Zwariuje, pomylaa Kaitlyn. Odskoczya gwatownie od zbiornika. Wystarczyo, e tylko pomylaa o tym, e miaaby by pozostawiona sama sobie w absolutnej ciemnoci i ciszy i zrobio jej si niedobrze. Pan Zetes j zapa i przytrzyma lekko, ale stanowczo. - Bdzie wolny od wszelkich impulsw z zewntrz i zdolny rozwin w peni swoje nadprzyrodzone zdolnoci. Dokadnie tak, jak wtedy, gdy Joyce zasonia ci oczy, moja droga. Pamitasz? Odwrci si, eby na ni spojrze. Wpatrywa si prosto w jej przeraone oczy. Oczywicie wiedziaa, e mwi o niej. Jeli si tam kogo wsadzi, ten kto nie bdzie czu wasnego ciaa. - Jak ju wczeniej mwiem, jeste bardzo utalentowana, Kaitlyn. Chciabym, eby w peni rozwina swoje zdolnoci. Cign j w stron zbiornika. Nie moga mu si oprze, len wywaony gos, ten precyzyjny uchwyt... Bya pozbawiona siy woli. - Syszaa kiedy o greckiej idei arete, moja droga? - Odstawi na bok swoj lask i zabra si do otwierania drzwiczek do schronu. - Samodoskonalenie, samorealizacja. - Pchn j w stron otworu. - Jak mylisz, Kaitlyn, masz potencja? Przed ni ziaa wielka czarna dziura. I Kaitlyn miaa w ni wej. - Panie Zetes! Gos brzmia w uszach Kaitlyn cicho i jakby z oddali. Widziaa tylko t dziur przed sob. - Nie wiedziaam, e pan tu jest. Co pan robi? Ucisk na karku Kaitlyn troch zela. Znowu bya w stanie si rusza. Odwrcia si i zobaczya Joyce w drzwiach. Za jej plecami stali Gabriel i Lidia. Kaitlyn staa tylko i mrugaa, starajc si zapanowa nad oddechem. Pan Zetes podszed do Joyce i powiedzia co przyciszonym tonem. Joyce spojrzaa na niego ze zdziwieniem i pokrcia gow. - Przykro mi, ale nic si z tym nie da zrobi - powiedzia pan Zetes z alem, jakby mwi co w rodzaju: Przykro mi, ale musimy ograniczy wydatki". Ma na myli moj nieuchronn mier, uwiadomia sobie Kaitlyn i nagle z jej ust posypay si sowa: - Joyce, przepraszam, wiem, e tu nie powinnam wchodzi, ale chciaam tylko zobaczy, co zmienia. Nie byo nikogo, eby zapyta, i... przepraszam. Nie pomylaam. Joyce spojrzaa na ni, zawahaa si i kiwna gow. Skina na pana Zetesa i zaprowadzia go do frontowego laboratorium, gdzie zacza z nim rozmow. Kaitlyn posza za nimi wolnym krokiem, nieufnie. Nie wszystko usyszaa, ale to, co do niej dotaro, wystarczyo, by zabrako jej tchu w piersiach. Joyce jej bronia przed tym mczyzn. - Moe si przyda Instytutowi - powiedziaa Joyce, a na jej opalonej twarzy malowa si wyraz powagi oraz powciganej desperacji. - Jest wywaona, sumienna i rzetelna. Nie tak, jak reszta... - przerwaa. - Przyda nam si. Gabriel si z ni zgadza. - Mog za ni rczy - oznajmi. Kaitlyn ogarna fala wdzicznoci. - Zbadaem jej umys. Nie kamie. Nawet Lidia dorzucia swoje, oczywicie na samym kocu. - Ona tu chce zosta. A ja chc z ni dzieli pokj. Prosz, pozwl jej zosta. To przekonao nawet sam Kaitlyn. Brzmieli tak wiarygodnie.

I to wystarczyo, a przynajmniej na to wygldao. Pan Zetes przesta krci z alem gow i si zamyli. W kocu poruszy szczk, wzi gboki wdech i kiwn gow. - No, dobrze, jestem gotw da jej szans - powiedzia. -Moim zdaniem powinna okaza troch wicej skruchy i alu, ale ufam ci, Joyce. I zdecydowanie przyda nam si jeszcze jeden specjalista od zdalnego postrzegania. - Odwrci si do Kaitlyn z yczliwym umiechem. - Id z Lidi na kolacj. Chc zamieni sowo z Gabrielem. Ju po wszystkim, uwiadomia sobie Kaitlyn. Nie zabij mnie; zamiast tego nakarmi. Jej serce powoli wracao do normalnego rytmu. Prbowaa nie pokaza po sobie, jak bardzo trzs si jej nogi, i pomaszerowaa za Lidi. Ale poruszaa si wolno i nim opucia laboratorium, usyszaa, e pan Zetes znowu zwraca si do Joyce: - Daj jej szans, ale bd czujna. I niech Laurie Frost te j obserwuje. Ona ma intuicj; jeli co jest nie tak, ona to wyapie. Bd wiedzia, co z tym zrobi. Joyce westchna. - Emmanuel... Dobrze wiesz, co myl o twoim ostatecznym rozwizaniu"... - Niedugo przydzielimy jej zadanie i wszystko si wyjani. - Kait, idziesz? - zawoaa Lidia z kuchni. Kait wysza za drzwi, ale tam si jeszcze raz zatrzymaa, bo pan Zetes znowu si odezwa: - Gabrielu, obawiam si, e bye nieostrony. Gos Gabriela brzmia powcigliwie, ale buntowniczo. - W kwestii odamka? Nie sysza pan jeszcze... - Nie, nie w tej kwestii - powiedzia niespiesznie pan Zetes. - Joyce mi wszystko wyjania. Na Ivy Street znaleziono pywego mczyzn. Kto wyssa z niego ca yciow energi. Policja wszcza dochodzenie. - Och. - To wielka nieostrono. Co takiego we wasnej okolicy... Ten czowiek moe zacz mwi. - Gos pana Zetesa przeszed w lodowaty szept. - Nastpnym razem lepiej dokocz robot. Kaitlyn caa si trzsa, gdy w drzwiach stan Gabriel. Ledwie zdobya si na peny wdzicznoci umiech. Dziki. Wzruszy ramionami. Me ma sprawy. Kolacja zacza si w ciszy. Joyce podaa cheeseburgery z bekonem. Co takiego nigdy by si wczeniej nie zdarzyo. Studenci siedzcy dokoa dugiego stou mierzyli Kaitlyn wzrokiem, ale niewiele si odzywali. Kait miaa wraenie, e czekaj na waciwy moment. - To co robilicie dzisiaj po poudniu? - zapytaa Lidia, silc si na normalne zachowanie. - Ja byam w Marin. W szkce jedzieckiej - wyjania ciszonym gosem. Jako nigdy nie mwia gono przy innych studentach. - Ja spaem - mrukn leniwie Gabriel. Nikt inny si nie odezwa. Joyce wysza do kuchni. Kaitlyn zaja si jedzeniem frytek. Ciekawej, ci, ktrych nie byo w domu, brali udzia w testach. Pojechali do San Francisco? Do domu pana Zetesa - tam, gdzie jest kryszta? Postanowia, e pniej znajdzie odpowied na to pytanie. To, co powiedziaa Joyce, mogo by rzeczywicie zupenie przypadkowe. - Widziaa pomieszczenie do cakowitej izolacji? Kaitlyn prawie si udawia frytk. - Owszem. Czy... czy kto ju tam siedzia? - Pewnie, to fajowe - odpowiedziaa Bri. Zamkna oczy i opara gow. - Kosmiczny odjazd! - W otwartej buzi miaa przeutego na wp hamburgera. - Zamknij paszcz, winio! - warkna Frost i rzucia w ni frytk. - Kto tu jest wini? - odparowaa Bri i wrcia do przeuwania. - Cizia mizia. Kizia mizia. Obie parskny miechem: Frost piskliwym, a Bri szorstkim.

Szakal Mac rzuci im cikie spojrzenie. - Przestacie w kko nadawa - warkn. - Niedobrze mi si robi od tego wiecznego nadawania. Jad z determinacj. Kaitlyn pomylaa, e tak jedz kojoty. - Ja tam lubi, jak dziewczyny dobrze si bawi - powie dzia Renny, wymachujc frytk. - A ty nie, Mac? - Nabijasz si ze mnie? Ze mnie si nabijasz, stary? Kaitlyn zamrugaa. To byo bez sensu; zupenie nie apa logiki Maca. Po wyrazie jego wskich oczu zorientowaa si, e by wcieky. Wsta. Growa nad stoem. Przechyli si i wbi wzrok w Renny'ego. - Pytaem, czy to ze mnie si nabijasz?! - rykn. Renny rzuci mu w twarz hamburgera. Kaitlyn zaniemwia. Hamburger ocieka keczupem i sosem tysica wysp. Renny nie zapomnia o tym, by pozby si buki, dziki czemu Szakal Mac w peni dowiadczy uroku sosw. Bri rykna miechem. - Ale jazda, ale jazda! Jazda, gwiazda! - mieszy ci to? Szakal Mac zapa j za wosy i wcisn jej twarz w talerz. Chichot Bri przeszed w krzyk. Kaitlyn z trudem apaa oddech. Frost zanurzya swoje dugie paznokcie w miseczce z surwki z kapusty i rzucia soczyst gar w Maca, ale saatka rozsypaa si po stole i poleciaa rwnie na Renny'ego. Renny zapa butelk wody Clearly Canadian. Gazowanej. - Pora si zbiera. Gabriel chwyci Kaitlyn za rami powyej okcia i prawie unis j z krzesa, eby uchroni j przed fontann wody z bbelkami. Lidia te zdya si ju ulotni. - Ale on j zabije! - achna si Kaitlyn. Mac nadal wciera twarz Bri w talerz. - No i? Gabriel wyprowadzi j w stron kuchni. - Powanie. Talerz chyba si ju stuk. On j zabije. - Powtarzam: no i? Rozleg si dwik tuczonego szka. Kaitlyn si obejrzaa. Szakal Mac przesta wdusza twarz Bri w talerz; Renny grozi mu stuczon butelk po wodzie. - O mj Boe... - Chod. W kuchni Joyce zmywaa naczynia. - Joyce, oni... - Tak jest co wieczr - ucia krtko Joyce. -postaw. - Co wieczr? Gabriel si przecign. Wyglda na znudzonego. A potem si umiechn. - Chodmy do mnie na balkon - powiedzia do Kaitlyn. -Musz odetchn wieym powietrzem. - Nie, ja... pomog Joyce zmywa naczynia. Nie byo sensu go oszukiwa, wic dodaa: Chc z ni zamieni sowo: Nie miaam wczeniej okazji. - Jak sobie chcesz. - W gosie Gabriela zabrzmia nieoczekiwany chd; jego twarz bya jak z kamienia. - Pniej bd zajty. Po czym wyszed. Kaitlyn nie bardzo rozumiaa, dlaczego nagle si rozgniewa, ale i tak nie moga nic zrobi. Bya szpiegiem, musiaa zdoby informacje. Wzia talerz do rki i zapytaa szorstko: - Joyce, czemu to tolerujesz? - Chodzi ci o Gabriela? Nie wiem, a ty czemu to tolerujesz?

- O nich. Kaitlyn pokazaa gow w stron jadalni, skd dochodziy krzyki i omoty. Joyce zagryza zby i zabraa si do szorowania tustej patelni namydlon myjk. - Bo musz. - Wcale nie. Wszystko jest teraz takie szurnite. Mam wraenie, e to wbrew twoim przekonaniom. - Kaitlyn mwia troch bez adu i skadu. By moe nadal bya pod wpywem stresu sprzed kolacji. Miaa poczucie, e powinna si ugry w jzyk, lecz zamiast tego plota dalej: - Bo przecie masz zasady. Nie rozumiem... - Chcesz wiedzie dlaczego? Poka ci! Doni w mydlinach Joyce wycigna co spod pudeek po chiszczynie. To by magazyn Badania Parapsychologiczne". - Niedugo moje nazwisko si tu pojawi! W gwnym artykule. I to nie tylko tu. Twarz Joyce si wykrzywia. Kaitlyn przypomniao si, jak wygldaa, gdy trzymaa kryszta przy zakrwawionym czole Gabriela, prbujc go zabi. W szponach maniakalnej pasji. - Take w Natur", Science", Magazynie Amerykanskiego Stowarzyszenia na rzecz Bada Parapsychicznych", Dzienniku Medycznym Nowej Anglii" - bredzia Joyce. -W multidyscyplinarnych magazynach naukowych, najbardziej prestiowych pismach na wiecie. Moje nazwisko i mj dorobek. Dobry Boe, ona jest obkanym naukowcem, pomylaa Kaitlyn. Ta tyrada bya niemale hipnotyczna. - A to dopiero pocztek. Nagrody. Stypendia. Pena profesura na dowolnej uczelni. Jak rwnie drobiazg zwany Nagrod Nobla. W pierwszej chwili Kait pomylaa, e Joyce artuje. Ale w szklistych akwamarynowych oczach nie byo nawet troch humoru. Joyce bya nie mniej obkana ni ci psychole. Czyby j rwnie pan Zetes potraktowa krysztaem? i zastanawiaa si oszoomiona Kaitlyn. A moe to po prostu efekt przebywania blisko niego, jak wtrne palenie. Wiedziaa jednak, e nawet jeli kryszta wypaczy i powikszy te dze, ich rdo stanowia Joyce. Kaitlyn w kocu si dowiedziaa, co napdza t dziewczyn; wanie zajrzaa jej w dusz. - Dlatego to znosz. Dlatego znios wszystko. Dla nauki. Oraz by dosta to, co mi si naley. Po czym tak nagle, jak wczeniej wzia do rki magazyn, ktrym wymachiwaa Kaitlyn przed oczami, teraz go odoya. Odwrcia si z powrotem do zlewu. - A teraz moe pjdziesz na spacer - dodaa gosem, ktry nagle zrobi si bezbarwny. - Sama sobie poradz ze zmywaniem naczy. Otumaniona Kaitlyn opucia kuchni. Omina jadalni, przesza przez laboratorium i posza na gr. Drzwi do pokoju Gabriela byy zamknite na klucz. Powinna si bya tego domyli. Udao jej si obrazi dwie z trzech osb, ktre stany dzisiaj w jej obronie. Zostaa jej jeszcze jedna, pomylaa filozoficznie i wesza do pokoju, ktry dzielia z Lidi. Ale Lidii nie udao si obrazi. Ani nawet z ni porozmawia. Bya w ku z kodr nacignit na gow. Kaitlyn nie wiedziaa, czy jest obraona, czy te po prostu si boi. Nie wysza spod kodry. Ale humory, pomylaa Kaitlyn. To by bardzo dugi i nudny wieczr. Kait syszaa, jak inni studenci wracali do swoich pokojw, potem z jednego dobieg do niej odgos telewizora, z drugiego wiey stereo. To nie pozwolio Kaitlyn skupi si na tym, co pomogoby si jej rozluni: na rysowaniu. Ten pokj j przygnbia. Znikny z niego wszystkie jej rzeczy - wyrzucili je nowi studenci, gdy si wprowadzili. W kcie leaa maska Kruka, ktra naleaa do Anny. Niczym jaki mie. Kait nie miaa zawiesi jej tam, gdzie byo jej miejsce.

W kocu postanowia si wykpa i i w lady Lidii. Wzia dug kpiel, wskoczya do ka i pogrya si w mylach. Przez gow przelatyway jej sceny z caego dnia. Twarz rudowosego mczyzny... Twarz Gabriela o wicie. Sylwetka pana Zetesa. Musz co zaplanowa, pomylaa. Mam do rozwikania tajemnice. Musz znale kryszta. Lecz nie bya w stanie na niczym si skoncentrowa, jej umys przeskakiwa z jednego tematu do drugiego. Joyce mnie bronia... Oszukaam j. Przeamaa si, gdy jej powiedziaam, e ja i Rob ze sob zerwalimy... Bo Robowi podoba si Anna. C za pomys. Jakie to dziwne. Gabriel te si na to nabra. Jestem pica. Jej umys znowu przeskoczy do czego innego. Myli traciy spjno. Mam nadziej, e Gabriel nie jest na mnie zy. Potrzebuj go. Boe, co ja mu nawygadywaam... Czy to le? Ze pozwoliam mu myle, i jestem w nim zakochana? To nie byo przecie kamstwo. Zaley mi na nim... lak samo jak na Robie? To herezja. Ta myl wyrwaa j z psnu. Dotaro do niej, e oscylowaa midzy snem a jaw. Lecz ta myl nie dawaa jej spokoju. W Kanadzie dowiedziaa si, e Gabriel j kocha. Kocha j szczer, dziecic mioci. Nigdy by w to nie uwierzya, gdyby nie zobaczya, nie wyczua tego podczas poczenia. Otworzy si przed ni, by taki ciepy, taki radosny... ...tak samo, jak dzi rano, podszepn jej umys. Ale ona go wtedy nie kochaa. A przynajmniej nie bya w nim zakochana. Nie mona kocha dwch osb jednoczenie. Nie mona... A moe jednak? Nagle Kaitlyn ogarn lodowaty chd. Jakby kto otworzy okno i wpuci mrony wiatr. Jeli kocham Gabriela... Jeli kocham ich obu... Jak miaabym wybra? Jak mogabym wybra? Te sowa tak gono dzwoniy jej w gowie, e zaguszyy prawdziwy haas w pokoju. Zorientowaa si dopiero, gdy zobaczya cie na cianie za sob. Ogarno j przeraenie. Przez chwil mylaa, e to pan Zetes, ale zaraz zobaczya przy swoim ku Gabriela. O Boe, usysza moje myli? Prbowaa wznie mur, ale si jej nie powiodo. Bya wypalona. Lecz Gabriel si umiecha i patrzy na ni spod cikich powiek. Nie umiechaby si w taki sposb, gdyby j usysza. - Teraz pjdziesz ze mn na balkon? - zapyta. Kaitlyn spojrzaa na niego, z wolna odzyskujc panowanie nad sob. Wyglda wyjtkowo piknie. I gronie, jak wcielenie ciemnoci. Przyciga j z magnetyczn si. Ale bya taka wycieczona. Odsonita. Wanie si zorientowaa, e jest w sytuacji kryzysowej, ktra moe roznie na strzpy cay jej wiat. Nie mog z nim i. Postradaabym zmysy. Gabriel przyciga j coraz mocniej. Chciaa, by j kto obj. Chciaa, by on j obj. - Chod - szepn Gabriel i wzi j za rk. Musn jej do kciukiem. - Pocauj mnie, Kait.

Rozdzia 7 Kaitlyn pokrcia gow. O co jej chodzi? Gabriel wiedzia, e chce z nim i. W jakiej
starej ksice, pewnie podczas jednego z napadw samotnoci, natkn si na to sformuowanie. Zadraa pod jego dotkniciem". Podczas czytania umiecha si szyderczo, lecz teraz zobaczy to na wasne oczy. Gdy wzi j za rk, Kaitlyn zadygotaa. Wic w czym problem? Jestem zmczona, wysaa szept. Och, daj spokj. Zrelaksujesz si na balkonie. Wyranie si z czym szarpaa. Bya na niego wcieka z powodu tego zdarzenia podczas kolacji? A moe... Czyby to miao co wsplnego z tym, czego by wiadkiem po poudniu? Zmarkotnia. Co nie tak? - zapyta. - Nie, oczywicie, e nie - odpowiedziaa bardzo szybko. Po drugiej stronie pokoju posta pod kodr si poruszya. Gabriel spojrza na ni z niesmakiem. Kaitlyn wstaa. Usta Garbiela niebezpiecznie zadray na widok jej koszuli nocnej. Flanelowy namiot zakrywajcy j od szyi po kostki. Zupenie co innego ni to, co pierwszej nocy miaa na sobie Frost, kiedy przed nim paradowaa. Tamta rzecz przypominaa przezroczyst czerwon chusteczk do nosa. Dziewczyna daa mu te jasno do zrozumienia, e nie miaaby nic przeciwko temu, eby zdj z niej t chusteczk. Dla kontrastu Kaitlyn nie odpia nawet guzika pod szyj. Pomaszerowaa wawym krokiem do jego pokoju. Tam si zatrzymaa i powioda wzrokiem po cianach. - Zajmujesz si graffiti? Prychn. Mac. Mieszka tu. - A co powiedzia, jak go poprosie, eby si wynis? Gabriel nic nie odpowiedzia. Czeka, a si do niego odwrci. Wtedy posa jej swj niepokojcy umiech. Nie prosiem. - Aha. - Nie drya tematu. Wysza przez rozsuwane przeszklone drzwi na balkon. Przyjemna noc - mrukna. Rzeczywicie. Noc bya bezksiycowa, a na niebie wieciy gwiazdy. Byo ciepo, ale Kaitlyn skrzyowaa ramiona. Gabriel zamar. Moe to byo najprostsze wyjanienie. Moe si pomyli]-., moe wcale nie zadraa. Albo zadraa z innego powodu. Nie z podania... ale ze strachu. - Kaitlyn - odruchowo uy sw, a nie myli, zapewniajc jej w ten sposb dystans, ktrego chyba potrzebowaa. - Kait, nie musisz... Mam nadziej, e wiesz? Odwrcia si szybko, jakby j zaskoczy. Lecz chyba nie bardzo wiedziaa, co na to powiedzie. Mg przeszuka jej myli - mg je wyczu nawet teraz, niczym srebrzyst ryb trzepoczc si w czystej wodzie - ale tego nie zrobi. Postanowi, e poczeka, a ona sama mu powie. Wpatrywaa si w niego intensywnie. Jej oddech by lekki. - Och, Gabrielu. Wiem, wiem. Nie potrafi wyjani... tylko... mam za sob ciki dzie. Po czym zasonia sobie twarz domi i zacza paka. Wosy opady jej do przodu. Szybko oddychaa. Gabriel sta jak wmurowany. Nieposkromiona Kaitlyn pacze? Tak rzadko jej si to zdarzao, e z pocztku osupia, nie wiedzc, jak zareagowa. A gdy ju mg si ruszy, przyszo mu do gowy tylko jedno. Wzi j w ramiona. Kaitlyn do niego przywara. Caym ciaem, mocno. Po chwili uniosa zapakan twarz.

Pocaunki byy delikatne, dugie i bardzo namitne. Czu si dziwnie, caujc j bez dotykania jej umysu, lecz nie mia zamiaru zainicjowa kontaktu jako pierwszy. Poczeka na ni. Powstrzymywanie si przed kontaktem byo niczym tortura, przyjemna tortura. Dobrze byo po prostu trzyma j w ramionach i dotyka jej mikkiej skry. Chcia przytuli j mocniej - nie eby j skrzywdzi, lecz ochroni, by jej pokaza, e jest do silny, by by jej obroc. Jej uroda bya jak ogie i dziwna muzyka. Kocha j. A mg j kocha, bo nie naleaa do nikogo innego. I ona te go kochaa. Wszystko dla niego powicia. Na moment ogarno go poczucie winy, ale zaraz zapragn przytuli j jeszcze mocniej. By by jeszcze bliej. Nie potrafi ju nad sob zapanowa. Sign po jej umys, wysa swoje myli, by delikatnie pogaska jej zmysy. Kaitlyn odskoczya. Nie tylko odsuna si od jego umysu, ale take wyrwaa mu si z obj. Czu, jak gorczkowo prbuje si przed nim zasoni. By jak poraony, totalnie zdezorientowany i zdruzgotany. Zrobio mu si zimno, bo ona zabraa ze sob ciepo caego wszechwiata. Przeszya go podejrzliwo, tym razem nie udao mu si jej unikn. Co przede mn ukrywasz? - Nic! Bya przestraszona, gorzej - w panice. Jego podejrzliwo rosa, a przerosa ich oboje i zasonia wszystko inne. Jego sowa byy niczym kamienie. - Kamiesz! Mylisz, e nie wiem? - Wbi w ni cikie spojrzenie. Zapanowa nad oddechem. Mwi teraz gadkim, a jednoczenie twardym tonem. - Czy to przypadkiem nie ma nic wsplnego z dzisiejsz wizyt Kesslera? - Rob by tutaj? - Owszem. Zajrzaem mu w myli i wytropiem go w okolicach sekwoi na tyach. Chcesz powiedzie, e o tym nie wiedziaa? Oczy miaa szeroko otwarte z zaskoczenia, ale zobaczy i wyczu rwnie odrobin poczucia winy. Jego podejrzenia si potwierdziy. - Co tu tak naprawd robisz, Kaitlyn? - Ju ci mwiam. Ja... - Przesta mnie okamywa! - Znowu musia przerwa, eby nad sob zapanowa. Gdy si ponownie odezwa, jego gos by lodowaty. - Wcale z nim nie zerwaa, prawda? I nie chcesz do nas doczy. Jeste szpiegiem. - To nieprawda. Nie dasz mi nawet szansy... - Powiedziaem im wszystkim, e zajrzaem ci w myli, ale to nieprawda. wietnie si spisaa, wyprowadzajc mnie w pole. Jej oczy by wielkie i oszalae z blu. - Wcale ci nie okamaam - powiedziaa amicym si gosem. - Skoro mylisz, e jestem szpiegiem, to czemu nie powiesz o tym Joyce, co? Czemu im wszystkim nie powiesz? By teraz spokojny. Blok lodu nic nie czuje. - Nie, nie zrobi tego. Poczekam, a sama si wydasz. Wczeniej czy pniej... Prawdopodobnie wczeniej, bo staruszek nie jest gupi, a Prost to wyapie. Sama si zdradzisz. W jej oczach bysn gniew. - Mwi ci, e nie jestem szpiegiem - oznajmia. - Och, doprawdy? Jeste wcieleniem szczeroci. Wierz w kade twoje sowo. - Szybko jak w nachyli si nad ni. Jego twarz znalaza si bardzo blisko. - Nie ma sprawy, Tylko pamitaj o jednym. Trzymaj si ode mnie z daleka. Jeli pokrzyujesz mi plany, skarbie, to nie bdzie litoci. Po czym wszed do pokoju. Chcia by sam ze swoj gorycz.

Kaitlyn wrcia do siebie. Do snu ukoysaa si kaniem. - Bri, szkoa! Prost, testy! Kaitlyn obudziy krzyki w korytarzu. Ogarna j apatia. Czua si jak idiotka. Miaa zatkany nos i bolaa j gowa. Drzwi otworzyy si gwatownie. - Lidia, szkoa! Kaitlyn, ty te idziesz do szkoy. Wczoraj wszystko zaatwiam. Pjd z wami. Fajnie, e mi powiedziaa, pomylaa Kaitlyn, ale wstaa z ka. Miaa wraenie, e kady misie w jej ciele krzyczy z blu. Zataczajc si, posza do azienki i zacza porann rutyn niczym zaprogramowany robot. Najpierw prysznic. Mio byo poczu ciep wod na twarzy. Mylami jednak wci wdrowaa do poprzedniego wieczoru i tego, co zaszo midzy ni a Gabrielem. Na pocztku byo tak wspaniale, a potem... Nie moga znie jego oczu, ktre przypominay czarne dziury, oraz warg zacinitych w wsk kresk. Powinna si cieszy, przecie o to chodzio, zaszeptao co w jej gowie. Bo gdyby nadal byo dobrze... To co by zrobia? Sama nie wiedziaa, co ma o tym myle. W odku czua wielk gul blu. Bya kompletnie zdezorientowana. To bez znaczenia. Gabriel i tak jej teraz nienawidzi. I dobrze, bo bdzie wierna Robowi. Dobrze, pominwszy jeden drobny fakt - Gabriel moe na ni donie panu Zetesowi, a wtedy j zabij. zy mieszay si na jej twarzy z wod z prysznica. Kaitlyn odwrcia gow na bok i wzia gboki wdech. Nie zauwaya, e kto odsun zason prysznicow. Zorientowaa si dopiero, gdy szorstka do zacisna si na jej mokrym ramieniu. - Co ty wyprawiasz? Wyno si std! - wrzasna Bri i dorzucia wizank przeklestw. Kaitlyn musiaa pospiesznie wyj z wanny, bo inaczej by si przewrcia. Si wycignito j spod prysznic. Naga, zszokowana, odrzucia wosy na plecy i wbia wzrok w Bri. - Znowu zuyjesz ca ciep wod! Jak wczoraj wieczorem! W skrcie do tego sprowadzay si wrzaski Bri, cho co drugie sowo to byo przeklestwo. Kaitlyn staa jak oniemiaa. Woda skapywaa z niej na podog wyoon kafelkami. - Wydaje ci si, e jeste lepsza od nas, co?! - krzykna Bri. - Ty maa lizusko, ty wazeliniaro. Mylisz, e moesz zuywa tyle wody, ile chcesz, co? Nigdy nie miaa pod grk. Mwia niespjnie i Kaitlyn znowu odniosa wraenie, e co tu jest nie tak, jakby Bri sama nie bardzo wiedziaa, co j tak rozwcieczyo. Jedno byo oczywiste - jej gniew i rozgoryczenie. - Ulubienica wszystkich. - Namiewaa si z Kaitlyn, kiwajc gow w gr i w d, z palcem na brodzie, niczym przedziwne uosobienie Shirley Tempie. - Taka milutka... Co w niej pko. Kaitlyn zawsze miaa wybuchowy charakter. Teraz czua si tak, jakby kto przystawi zapak do rakietowego przypieszacza. Goa jak j pan Bg stworzy, zapaa Bri i rzucia ni o cian. Nastpnie j odcigna i jeszcze raz rzucia o cian. Bri rozdziawia usta i bysna biakami oczu. Prbowaa walczy, ale wcieko daa Kaitlyn nadludzk si. - Wydaje ci si, e mnie zawsze wszystko przychodzi atwo?! - wrzasna Bri prosto w twarz. - Nie masz pojcia, jak byo w Ohio. Mieszkaam po niewaciwej stronie torw, a na dodatek byam czarownic. Mylisz, e nie wiem, jak to jest, kiedy ludzie si egnaj na twj widok? Gdy miaam pi lat, kierowca autobusu odmwi zabrania mnie do szkoy. Powiedziaam, e mama powinna mnie pola wod wicon. A potem moja mama zmara... zy leciay Kaitlyn po policzkach. Jej gniew troch zela. Rzucia jeszcze raz Bri o cian i jej rozwcieczenie wrcio. - Dzieciaki w szkole zakaday si, kto zdobdzie si na odwag, podbiegnie i mnie dotknie. Doroli robili si nerwowi, jak ze mn rozmawiali. Pan Rukelhaus mia tik w oku, gdy byam

w pobliu. Dorastaam, czujc, e powinno si mnie zamkn w zoo. Wic mi nie mw, e nie wiem, jak to jest. Nie mw mi! Zo z niej uchodzia, oddech z wolna si uspokaja. Podobnie jak oddech Bri. - Farbujesz sobie wosy na niebiesko i robisz rne rzeczy, eby si wyrnia. Ale to twoja decyzja, sama to robisz, wic moesz to zmieni. Ja nie mog zmieni swoich oczu. Nie mog zmieni tego, kim jestem. Nagle ogarn j wstyd. Pucia ramiona Bri i rozejrzaa si za rcznikiem. - Jeste w porzo - powiedziaa Bri tonem, ktrego Kaitlyn u niej wczeniej nie syszaa. Nie by to szyderczy gos twardzielki. Zdziwiona Kait spojrzaa na ni. - No, tak, jeste w porzo. Mylaam, e jeste witoszkowat cieniask, ale tak nie jest. Poza tym uwaam, e masz superoczy. Po raz pierwszy, odkd Kait j poznaa, Bri robia wraenie kogo o trzewym umyle. - Ja... c, dziki. Dzikuj. - Kait nie bya pewna, czy powinna przeprosi, czy nie, wic powiedziaa tylko: - Moesz i teraz pod prysznic. Bri kiwna do niej przyjanie. Jakie to dziwne, pomylaa Kait, gdy jechaa z Joyce do szkoy. Bri, Lidia i Renny byli w samochodzie Lidii. To dziwne, ale przez moment brzmiaa dokadnie tak jak Marisol. Co powiedziaa Marisol pierwszego wieczoru? Mylicie, ze jestecie tacy mdrzy, tacy uzdolnieni lepsi od innych. Lecz my wcale tak nie mylelimy, to bya tylko paranoja Marisol - specjalny rodzaj paranoi. Kaitlyn zerkna spod opuszczonych rzs na Joyce. Joyce te na to cierpi - wydaje jej si, e nie dostaje tego, co jej si naley. Wszystkim im si zdaje, e cay wiat na nich czyha - e s wyjtkowi i specjalni, a wszyscy ich tpi. Czyby kryszta tak wpywa na ludzi? Jeli tak, to nic dziwnego, e sami czyhaj na cay wiat. Joyce zaprowadzia j do szkoy. Kaitlyn znalaza si dokadnie w tej samej klasie, co wtedy, gdy przyjechaa po raz pierwszy do Instytutu. Nauczyciele wytumaczyli jej nieobecno wakacjami, co byo odrobin zabawne. Surrealistyczne, jakby bya we nie - nagle znalaza si znowu na zajciach z literatury angielskiej z wszystkimi tymi dzieciakami, ktre wiody ciche, nudne i zupenie bezpieczne ycie. Ktrym niesie nie przydarzyo w cigu ostatnich paru tygodni; ktrzy nic a nic si nie zmienili. Kaitlyn czua, e nie pasuje do tego wiata. Uwaaj, maa. Nie wpadaj w paranoj. Podczas lunchu kilka osb zapytao, czy nie chciaaby z nimi usi. Nie jedna, lecz dwie grupy zaprosiy j do siebie w stowce. Kaitlyn o czym takim zawsze marzya, lecz teraz wydao si to trywialne. Szukaa Lidu - chciaa z ni porozmawia. Lidii nigdzie nie byo wida. Bri i Renny tkwili w kcie, terroryzujc uczniw i pewnie wycigajc od nich pienidze na lunch. Kaitlyn bya ciekawa, jak nauczyciele sobie z tym radz. Rozejrz si na kortach tenisowych, pomylaa. Moe Lidia tam si skrya, eby zje lunch. Wanie przechodzia przed budynkiem sali gimnastycznej, gdy zobaczya trzy osoby stoczone przy drzwiach chopicej szatni. Wygldali zza maej cianki, ktra zasaniaa otwarte drzwi. Wygldao na to, e w kadej chwili s gotowi si schowa. O dziwo bya wrd nich dziewczyna. Dziewczyna z dugimi, ciemnymi warkoczami... A najwyszy chopak mia wosy, ktre w socu wieciy niczym stare zoto. Serce podeszo Kaitlyn do garda i prawie j zadawio. Rzucia si biegiem. - Rob... co ty tu robisz? - wy dyszaa, gdy znalaza si za ciank. Przytulia go mocno. By taki kochany, taki swojski i uczciwy, taki lojalny i niezawodny. ukrywa przed ni swoich emocji za lodowatym murem. Czua, jak bardzo mu na niej zaley i jak bardzo si cieszy, e nic jej si nie stao.

- Nic mi nie jest - powiedziaa, odsuwajc si od niego. - Naprawd. I przepraszam, e uciekam bez sowa. Sama nie wiem, czemu si na mnie nie wciekasz. Lewis i Anna toczyli si obok. Umiechali si i poklepywali j, jakby chcieli sprawdzi, czy to naprawd ona. Wszyscy byli tacy kochani i dobrzy, i wyrozumiali... - Martwilimy si o ciebie - dodaa Anna. - Wczoraj rozbilimy obz niedaleko Instytutu. Liczylimy na to, e moe wyjdziesz na zewntrz - wyjani Lewis. - Ale nie wysza. - Nie, nie wolno wam tego wicej robi - ostrzega ich drcym gosem Kait. - Gabriel was widzia. Dziki Bogu, nikt inny chyba was nie zauway, ale sam Gabriel wystarczy. - Wicej nie bdziemy musieli tego robi - odpar z umiechem Rob. - Bo ci znalelimy. Pjdziesz z nami, chocia nie wiemy jeszcze dokd. Tony nad tym pracuje. Kait pomylaa, e w yciu nie by taki przystojny. Te jego bursztynowozociste oczy, przejrzyste i pene wiata niczym niebo latem. Na jego twarzy malowao si zaufanie i szczcie. Czua promienn energi jego mioci. - Rob... nie mog. Mia tak min, e poczua si, jakby uderzya w twarz niewinne dziecko. - Moesz. - Ona nadal krcia przeczco gow, wic doda: - Czemu nie? Po pierwsze, jeli znikn, to pomyl, e ich zdradziam, i zrobi co mojemu tacie. Wiem to, wyczuam to w Joyce. Po drugie... Rob, to dziaa. Nabraam ich. Uwierzyli, e wrciam, eby do nich przysta. Ju zdyam rozejrze si po domu. Nie miaa im powiedzie, co z tego wynikno; miaa przeczucie, e gdyby Rob si dowiedzia, przerzuciby j sobie przez rami niczym jaki jaskiniowiec i wynis z San Carlos. - Ale czego ty tam szukasz? Kait, po co tam wrcia? -chciaa wiedzie Anna. - Nie domylilicie si? Szukam krysztau. Rob kiwn gow. Mylaem, e to co w tym rodzaju. Ale przecie nie musisz tam mieszka, Kait. Moemy si wama, znajdziemy jaki sposb. - Nie, nie da rady. Rob, tam jest teraz pitka telepatw, poza Lidi i Joyce. I wszyscy s paranoicznymi psycholami. Dosownie. Potrzebny nam kto w rodku, kto moe si bez przeszkd krci po domu, eby si dowiedzie, co si dzieje. Bo nie chodzi tylko o znalezienie krysztau. Chc go zniszczy. Musz pozna rozkad dnia kadej osoby i wydedukowa, kiedy moemy si tam dosta z odamkiem. Nie moemy tak po prostu wparowa tam ktrego popoudnia, wymachujc nim nad gowami. Pozarzynaj nas. - Bdziemy walczy - stwierdzi ponuro Rob i zacisn mocno szczk. - I tak nas pozarzynaj. To wiry. Nie wiesz, co zrobili z domem... - Kaitlyn ugryza' si w jzyk. Za duo informacji na temat zagroenia. Rob przerzuci j sobie przez rami. Szybko zmienia temat. - Oni mi ufaj. Dzi rano jedna dziewczyna powiedziaa, e jestem w porzdku. Joyce chce, ebym tam bya, bo caa reszta jest troch za bardzo odjechana. To si moe uda. Tylko pozwlcie mi zrobi, co do mnie naley. Rob wzi dugi, gboki wdech. - Kaitlyn, nie mog. To zbyt niebezpieczne. Wolabym sam tam pj i stoczy walk z Gabrielem... Powiem, e by wola. - Ale tego nie zrobisz, pomylaa Kait. - Tam jest nie tylko Gabriel. Nie widziae reszty. Jest tam taki chopak, Szakal Mac, ktry ma ponad dwa metry wzrostu, ogolon gow i minie goryla. Nawet nie wiem, jak ma moc. Wiem natomiast, e oni wszyscy s nabuzowani krysztaem. Dziki niemu robi si silniejsi, dziki niemu robi si bardziej szaleni. - W takim razie nie chc, eby z nimi bya.

Musz. Kto to musi zrobi. Nie rozumiesz? - Kaitlyn poczua, e do oczu napywaj jej zy. Ostatnio czsto jej si to zdarzao. Postanowia postpi niegodnie i wykorzysta te zy. Pozwolia im popyn i zwrcia si do Roba: - Nie ufasz mi? Widziaa, jak go to zabolao. Jego oczy lniy podejrzliwoci, ale odpowiedzia spokojnie na jej pytanie: - Dobrze wiesz, e ci ufam. - To dlaczego nie pozwalasz mi tego zrobi? Mylisz, e nie dam rady? To byo niesprawiedliwe, jak rwnie nieuprzejme. Ale zadziaao. Rob musia przyzna, e Kait ze wszystkim da sobie rad. Ze tylko ona w ich gronie jest w stanie co takiego przeprowadzi. Na koniec zgodzi si rwnie, e najprawdopodobniej wanie to naley zrobi. - To dlaczego si nie zgadzasz? Rob si podda. - Przyjdziemy tu w nastpny poniedziaek, eby sprawdzi, czy nic ci si nie stao. - To zbyt niebezpieczne, nawet, w szkole... - Nie przecigaj struny, Kait - powiedzia Rob. - Albo pozwolisz nam regularnie sprawdza sytuacj, albo w ogle tam nie wrcisz. Bdziemy tu w poniedziaek w porze lunchu. Jeli si nie stawisz, to po ciebie przyjdziemy. Kaitlyn westchna. Dobrze wiedziaa, e Rob si nie ugnie. - No, dobrze. Dam wam zna, jak znajd kryszta i bd wiedziaa, o ktrej godzinie moemy si do niego dosta. Aha, Lewis, dobrze, e mi si przypomniao. Jak si z powrotem zasuwa ukryty panel w boazerii? Migdaowe oczy Lewisa rozszerzyy si z niepokojem. - Co? Kait, nie mam zielonego pojcia! - Owszem, masz. Znasz si na tym. To twoja specjalno. - Ale nie umiem tego uj w sowa... Poza tym ty nie uprawiasz PK. - Joyce ani pan Zetes te nie maj, a panel zrobiono dla nich. Jeli nie wiesz, jak to powiedzie, to przelij mi myli. Myl o tym i pozwl mi sucha. Lewis nadal mia wtpliwoci, ale zmarszczy czoo i zacz myle. - Dotykam palcami... to znaczy w mylach... za drewnianym panelem. O, tak. Tam jest co z metalu. I jak jestem mniej wicej w tej pozycji... - To si otwiera! Czyli spryny albo co to tam jest musz by w tych miejscach. wietnie to zwizualizowae, o ktre czci panelu ci chodzi. - Kait utrwalia obrazy, ktre jej przesa, zamrozia je w pamici, po czym go uciskaa. - Dziki. Wspomn o tym Lidii, dodaa bezgonie, bo twarz Lidii bya w tle wszystkich myli Lewisa. Wyczua jego zakopotanie, niczym blady rumieniec. Dziki, Kait. Nastpnie uciskaa Roba. Ciesz si, e przyszlicie. Uwaaj na siebie, odpowiedzia. Tak by chciaa zosta w jego bezpiecznych ramionach. By taki dobry i tak bardzo jej na nim zaleao. Gdy uciskaa Ann, posaa jej wiadomo przeznaczon tylko dla niej. Uwaaj na niego, prosz ci, dobrze? Anna kiwna gow i zagryza warg, eby powstrzyma zy. Kait odesza, nie ogldajc si za siebie. Przez reszt dnia w szkole nic ciekawego si nie wydarzyo, lecz Kait bya wycieczona. Po ostatnim dzwonku marudzia przy swojej szafce, gdy przez tum przedara si Bri. - Popiesz si - powiedziaa swoim mskim gosem. - No, chod, Joyce czeka. Przysaa mnie po ciebie. - A co, pali si? - zapytaa nerwowo Kait. Ciemne oczy Bri byszczay, a policzki miaa zarumienione z podniecenia. - Czarna Byskawica" przystpuje do akcji! Pan Zetes ma dla nas zadanie.

Rozdzia 8 Kaitlyn biega w stron samochodu Joyce ze cinitym odkiem. Nie wiedziaa, do jakich
zada pan Zetes zmusza dzieciaki, ale bya pewna, e nie bdzie jej si to podobao. Okazao si jednak, e Joyce wcale nie miaa dla nich adnego zadania. Zabieraa ich na zakupy. Gabriela, Renny, Frost i Kaitlyn. Bri podrzucili do Instytutu. Zostawili j na chodniku przed wejciem wrzeszczc z wciekoci. - To nie jej wina, ona po prostu nie ma odpowiedniego wygldu - powiedziaa cakiem spokojnie Joyce, gdy jechali w stron autostrady. - Mwiam jej, eby sobie nie farbowaa wosw na niebiesko. Kaitlyn, cinita pomidzy Frost a Rennym na malekim tylnym siedzeniu, czua si tak, jakby wanie utracia jedynego przyjaciela. Nie eby moga polega na Bri lub jej ufa, lecz pozostaa czwrka otwarcie demonstrowaa swoj wrogo; Gabriel si do niej nie odzywa. Renny szepta jej jakie obsceniczne sugestie na ucho, a Frost uszczypna j zoliwie, gdy Joyce nie patrzya. - Do czego nie ma odpowiedniego wygldu? - zapytaa sabo Kaitlyn. '-'^Zobaczycie. Joyce zawioza ich do centrum handlowego i zaparkowaa przed sklepem Macy's. Posaa Gabriela i Renny'ego do dziau mskiego, a Kait i Frost do damskiego. Przeszy koo kolekcji Liz Claiborne, kierujc si do Anne Klein. - Wybierzemy dla kadej z was garsonk. Myl o Tedzie. W kadym razie co brzowego. Co bardzo konserwatywnego. Mikroskopijne rozcicia w spdniczce. Kaitlyn nie bardzo wiedziaa, czy si mia, czy jcze z rozpaczy. W yciu nie miaa na sobie garsonki, wic powinna by podekscytowana. Ale tweed? Gdy ju j na siebie woya, okazao si, e to nie takie straszne. Joyce zwizaa jej wosy. Kait przyjrzaa si z namysem swojemu odbiciu w lustrze. Wygldaa bardzo powanie z wosami upitymi w kok i w okularach w rogowych oprawkach, niczym bibliotekarka z jakiego filmu. Przemiana Frost bya jeszcze bardziej niesamowita. Dziewczyna ubieraa si w stylu, ktry Kait na wasny uytek okrelaa terminem obskudny" - co pomidzy obskurny i paskudny. Lecz w dwurzdowym garniturze z brzowej weny wygldaa jak druga bibliotekarka - od szyi w d. - Jak wrcimy do domu, to pozbdziesz si tej szminki. W caoci. Oraz poowy tuszu do rzs - oznajmia Joyce. - A to szczurze gniazdo na gowie uczeszesz w kok. I wyrzucisz gum do kosza. Rwnie chopcy byli zupenie odmienieni. Mieli na sobie trzyczciowe garnitury marki Mani i skrzane buty. Joyce zapacia za wszystko i wyprowadzia ich ze sklepu. - Kiedy nam powiesz, co mamy zrobi? - zapyta Gabriel, gdy znaleli si w samochodzie. - Szczegw dowiecie si w domu. W skrcie chodzi o wamanie. odek Kaitlyn znowu si cisn. - Co teraz? - zapytaa Anna. Siedzieli w Taco Bell w Day City. Tony obieca znale im dach nad gow u jednego ze swoich znajomych - w jego mieszkaniu w San Francisco. Lecz jeszcze nic nie znalaz, a Rob martwi si, e nie powinni duej mieszka u Tony'ego. Dlatego spdzali jak najwicej czasu poza domem, gdzie trudno byo ich namierzy. Po raz pierwszy od zniknicia Kaitlyn Rob by godny.

Nigdy w yciu by nie pomyla, e zostawi j w Instytucie. Ta maa czarownica - nadal nie by do koca pewien, jak jej si udao go przekona. Oczywicie, e da sobie rad, ale nawet jaj moga spotka tam mier. Poprosia go, eby jej zaufa. To wystarczyo. Na Boga, bdzie jej musia zaufa. Nie byo mu atwo si na to zgodzi -nikt chyba nie zdawa sobie sprawy z tego, jakie to byo trudne. Zdecydowanie wolaby sam tam i, ale... Wierz w ciebie, Kaitlyn Fairchild, pomyla. Tylko bagam ci, uwaaj na siebie. By tak gboko pogrony w mylach, e Anna musiaa go szturchn. Pytaam, co teraz, Rob? - H? Och, przepraszam. - Przesta sczy col. - Bylimy zbyt zajci obserwowaniem Kait, by zaj si Marisol. Chyba powinnimy to teraz naprawi. Tony powiedzia, e jego rodzice przyjd do szpitala dopiero dzisiaj wieczorem, wic teraz jest dobry moment. - Powinnimy zabra ze sob Tony'ego? - zapyta Lewis. Rob si zamyli. - Nie, chyba nie. Byoby mu za ciko, gdyby si nam nie powiodo. Znajdziemy jaki sposb, eby si tam dosta. Tony ostrzega, e Marisol mog odwiedza tylko czonkowie rodziny. Pojechali do szpitala St. Luke's w San Francisco. Rob wyj odamek krysztau ze schowka w samochodzie. Nie powinni tam go trzyma, ale musieli go wszdzie ze sob zabiera. Wsun odamek do rkawa swetra - by mniej wicej tak dugi, jak jego przedrami. Weszli do szpitala. Na trzecim pitrze Rob zaczepi pielgniark. - Przepraszam pani, czy mgbym o co spyta? Gdy bajerowa pielgniark, Lewis i Anna zakradli si do pokoju Marisol. Po chwili rozdzwoniy si wszystkie telefony na oddziale i wtedy Rob do nich doczy. Telefony to byo dzieo Lewisa, ktry uy psychokinezy. Cakiem nieza sztuczka, zdaniem Roba. Od razu w progu zarejestrowa niepokj Anny. Staraa si dzielnie to ukry, ale niespecjalnie jej si powiodo. Ucisn jej rami, a ona umiechna si do niego z wdzicznoci, ale zaraz spowaniaa i odwrcia si od niego tak gwatownie, a si przestraszy. Pewnie si zdenerwowaa. Marisol nie wygldaa dobrze.; Rob pamita j jako pen ycia, adn dziewczyn z szop rudobrzowych wosw i penymi, wydtymi wargami. A teraz... Bya chuda, podczona do rnych rurek, przewodw i monitorw. Jej prawe rami leao na pocieli z nadgarstkiem wykrconym pod dziwnym ktem w stosunku do przedramienia. Ruszaa si - jej gowa nieustannie si wykrcaa, brzowe oczy byy potwarte, ale niewidzce. Strasznie byo sucha jej oddychania: wydawao si, e zasysa powietrze przez zacinite zby. Jej twarz si przy tym wykrzywiaa. Zawsze mylaem, e ludzie w piczce pogreni s w ciszy, pomyla roztrzsiony Lewis. Rob jednak wiedzia, e tak nie musi by. Sam by kiedy w piczce - po tym jak z prdkoci osiemdziesiciu kilometrw na godzin spotka si z gr. Lata na paralotni w Raven's Roost przy Blue Ridge Parkway, trafi na uskok wiatru i spad. Zama sobie obie rce, obie nogi, szczk, do eber, by przeku sobie puca... oraz krgosup. Mwi na to szyja wisielca", bo dokadnie w tym samym miejscu amie si czowiekowi szyjny odcinek krgosupa, gdy go wieszaj. Nikt si nie spodziewa, e Rob to przeyje, ale duo, duo pniej wy-budzi si ze piczki. Zobaczy siebie na wycigu i swojego zapakanego dziadka. Cae miesice przelea w ku. To wtedy odkry swoj moc. Moe zawsze tam bya, a on nigdy po prostu nie siedzia w spokoju na ryle dugo, by j dostrzec, a moe by to dar od Boga, ktremu zrobio si przykro, e roztrzaska chopaka ze wsi o tamt gr. Tak czy inaczej, to odmienio jego ycie. Dziki temu zda sobie spraw z tego, jakim by zawsze palantem, jaki by samolubny i krtkowzroczny. Przed wypadkiem marzy o pozycji

rozgrywajcego w druynie Bkitnych Diabw z Duke. Po wypadku chcia pomaga ludziom. Teraz zalao go poczucie wstydu. Jak mg zostawi Marisol w takim stanie choby dzie duej, ni to byo konieczne? Nie powinien by czeka, nawet po to, by sprawdzi, czy Kait jest bezpieczna. To niewybaczalne - nadal jest palantem i egoist. Na niewiele si Marisol zda. Tym razem Anna cisna jego rami. adne z nas nie zdawato sobie z tego sprawy, powiedziaa Nie wiemy nawet, czy jestemy w stanie jej pomc. Sprbujmy. Kiwn gow. Jej praktyczne podejcie dodao mu siy. Zerkn na obraz Madonny z dziecitkiem nad kiem i wycign kryszta z rkawa. By zimny, ciy mu w doni. Nie bardzo wiedzia, w ktrym miejscu go przyoy - LeShan tego nie powiedzia. Przez chwil si nad tym zastanawia, po czym dotkn delikatnie jej czoa, tam, gdzie znajduje si trzecie oko. W potnym centrum energetycznym. Nic si nie wydarzyo. Rob czeka i czeka. Czubek odamka spoczywa pomidzy strkami rudawych wosw. Gowa Marisol nadal wykrcaa si na boki. Jej poziom energii nie uleg zmianie. - Nie dziaa - wyszepta Lewis. Strach ku Roba niczym drobne ukszenia szerszeni. Czy to jego wina? Czy czeka zbyt dugo? A moe kryszta potrzebuje wsparcia? - pomyla. Wzi gboki wdech, zamkn oczy i si skoncentrowa. Nigdy nie by w stanie wytumaczy, jak dokadnie uzdrawia - skd wiedzia, co naley zrobi. Lecz jakim sposobem wyczuwa, co choremu dolega. Widzia rne rodzaje energii przepywajce przez ludzi niczym jaskrawokolorowe rzeki. Czasem bya to stojca, ciemna, cuchnca woda, wszystko byo zablokowane. Marisol bya prawie cakiem zablokowana. Midzy jej mzgiem a ciaem istniaa jaka blokada i nic nie przepywao ani w t, ani z powrotem. Jak to naprawi? Moe zacz od trzeciego oka i wysa energi poprzez kryszta z tak si, a wypchnie te korki. Zota energia spywaa szerok strug z krysztau. Wirowaa spiralnie, powikszaa si, rosa przy kadym obrocie. A wic tak to dziaa! Wicej energii. I jeszcze wicej. Niech pynie. Widzia, jak yciodajne wiato wpywa teraz w Marisol, a przynajmniej prbuje. Jej trzecie oko byo zablokowane, jakby kto wsadzi tam korek. Za nim gromadzia si energia, wirujca, zocista, coraz gortsza. Rob poczu, e palcy pot wystpuje mu na czoo i zalewa oczy. Nie zwracaj na to uwagi. Wylij wicej energii. I jeszcze wicej, jeszcze. Oddycha z trudem. To, co si dziao, troch go przestraszyo. Energia tworzya teraz trzaskajc, wirujc mas, tak gorc i gst, e ledwo utrzymywa kryszta. To byo jak chwytanie sikawki przeciwpoarowej pod wysokim cinieniem. A wysyanie kolejnych dawek energii przypominao pompowanie powietrza do opony roweru, ktra za chwil pknie. Co musiao si sta. I nastpio nagle. Niczym korek wystrzelajcy z butelki blokada ustpia. Caa nagromadzona energia przepyna przez jej ciao i wypyna stopami. Wszdzie zocista powiata. Ciao Marisol byo spowite w zoto. Energia krya, dudnia jej w yach i rozprzestrzeniaa si coraz szybciej, buzowaa jak w wannie z jacuzzi. Boe, to j zabije. Za duo energii. Rob gwatownie odsun kryszta od jej czoa. Ciao Marisol si pryo, plecy wyginay w uk. Energia krya w jej yach. Teraz opada z powrotem na ko i leaa w zupenym bezruchu - po raz pierwszy, odkd weszli do pokoju.

Miaa zamknite oczy. Rob nagle sobie uwiadomi, e jeden z monitorw wyje niczym syrena alarmowa. A potem, na jego oczach, jej prawa rka si poruszya. Palce si rozluniy, nadgarstek odpry. Znowu przypominaa normaln rk. - O Boe - wyszepta Lewis. - Popatrzcie. Rob nie by w stanie si odezwa. Alarm nadal wy. A Marisol otworzya oczy. Nie do poowy. Otworzya je szeroko. Patrzyy przytomnie. Rob wycign rk, eby dotkn jej policzka, ale zamrugaa z przestrachem. - Wszystko w porzdku! - prbowa przekrzycze alarm. -Wszystko bdzie dobrze, rozumiesz? Pokiwaa z wahaniem gow. Pod drzwiami rozlegy si popieszne kroki. Do rodka wpada przysadzista pielgniarka. Wyhamowaa dopiero przy samym ku. - Co wy to robicie? Dotykalicie czego? - zapytaa, biorc si pod boki, po czym przyjrzaa si uwaniej Marisol. - Prosz pani, ona si chyba troch lepiej czuje - podzia Rob i umiechn si, bo nie potrafi si powstrzyma. Pielgniarka patrzya to na Marisol, to na monitory. Rozemiaa si, wyczya monitor i sprawdzia puls Marisol. - Jak si czujesz, skarbie? - zapytaa ze zami w oczach. -Poczekaj minutk, pjd po doktora Hirat. Twoja mama tak si ucieszy. Po czym wybiega z pokoju, zapominajc o Robie i caej reszcie. - Chyba lepiej bdzie, jak si std wyniesiemy, zanim przyjdzie doktor Hirata - wyszepta Lewis. - Moe bdzie chcia zada nam par niewygodnych pyta. - Masz racj. - Rob umiechn si do Marisol i dotkn jej policzka. - Dam zna twojemu bratu, e si obudzia, dobrze? Przyjedzie tu tak szybko, jak si tylko da. I twoi rodzice te... - Rob - rzuci ponaglajcym szeptem Lewis. Przedostali si na klatk schodow na tyach. Na podecie drugiego pitra stanli i radonie poklepali si po plecach. - Udao si nam! - szepn Rob, a jego gos odbi si echem po pustej klatce schodowej. Udao si! - Tobie si udao - poprawia go Anna. W jej ciemnych lnicych oczach krya si mdro. Nie miaa racji, to kryszta uleczy Marisol, lecz pochwaa sprawia, e koniuszki palcw Roba zapieky go przyjemnie. Uciska Lewisa. Opanowao go szczcie. Potem wzi w ramiona Ann i ogarno go co innego. Co silniejszego... Cieplejszego. Zgupia. Tylko raz co podobnego czu - gdy znalaz Kaitlyn yw w piwnicy u pana Zetesa. Przypominao bl, ale to nie by bl. Odsun si, zszokowany i zawstydzony. Jak mg poczu co takiego do kogokolwiek poza Kaitlyn? Jak mg sobie pozwoli czu nawet odrobin w ten sposb? W dodatku wiedzia, e Anna wie i e jest zdenerwowana, bo unikaa jego wzroku. Zasaniaa przed nim nawet swoje myli. Pewnie budzi jej wstrt. I nic w tym dziwnego. C, jedno nie podlegao wtpliwoci. To si ju nigdy wicej nie powtrzy, nigdy przenigdy. Po drodze na d odzywa si tylko Lewis. - Dobra, to tutaj - powiedzia Gabriel. By to imponujcy budynek oboony kamieniem. Sta przy jednokierunkowej ulicy w finansowej dzielnicy San Francisco. Przez okute w metal drzwi Kait widziaa stranika w maej budce.

- Joyce powiedziaa, e stranik nie bdzie si nas czepia. Mamy si wpisa, uywajc nazwisk, ktre nam podaa. Kancelaria prawnicza nazywa si Digby, Hamilton i Miles. Mieci si na szesnastym pitrze. Mwic to, nie spojrza nawet na Kaitlyn. Nie zerkn te na ni, gdy weszli do rodka. Wygldao na to, e przestaa dla niego istnie. Lecz Joyce kazaa im wchodzi w parach i Kait miaa wej z Gabrielem. Staraa si zrobi to rwnie beznamitnie jak on. Stranik mia na sobie czerwony mundur. Rozmawia przez telefon komrkowy. Gabriel przejrza papiery na kontuarze i wpisa si do ksiki goci. Potem przysza kolej na Kait. Starannie napisaa w odpowiedniej rubryce: Eileen Cullen, Digby, Hamilton and Miles, 16 oraz 11.17. 11.17" to bya godzina wejcia. Frost i Renny te si wpisali, po czym wszyscy poszli po pododze wyoonej mozaik do wind z brzu. Facet w dinsach wanie polerowa metal. Kaitlyn wbia wzrok w swoje porzdne buty marki Amalfi z brzowej skry, gdy czekali na wind. Miaa wraenie, e trwao to cae wieki. Gdy znaleli si w rodku, Gabriel nacisn duy czarny guzik szesnastego pitra. Winda ruszya z miejsca, wolno, z szumem. Renny parskn miechem, a Frost wydaa z siebie ca seri chichotw, z trudem apic powietrze. - Wiecie, jak si wpisaem? - zapyta Renny, omoczc w drzwi winy. - Wpisaem si jako Jimi Hendrix. A w rubryk firmy wpisaem Dewey, Cheatum i Howe. apiecie? Firma prawnicza Dewey, Cheatum i Howe? - A ja si wpisaam jako Ima Pseudonim - oznajmia Frost. Serce Kaitlyn szarpno si mocno i zaczo dudni. Spojrzaa na nich zbulwersowana. Wygldali teraz normalnie: Frost miaa elegancko uczesane wosy i po jednym kolczyku w kadym uchu, a Renny wyglda jak asystent w dziale ksigowoci. Lecz pod spodem nadal byli tymi samymi kompletnymi obkacami. - Powariowalicie? - sykna. - Jeli stranik spojrzy na t stron w ksice goci... Boe, albo jeli nastpna osoba zerknie powyej wasnego wpisu... To ju po nas. Po nas. Jak moglicie co takiego zrobi? Renny machn tylko na ni rk i zoy si wp ze miechu. A Frost umiechna si szyderczo. Przeraona Kait odwrcia si do Gabriela. To by czysty odruch, nie powinna bya. Bo on, nawet jeli jeszcze chwil temu sam by przeraony, teraz tylko wzruszy ramionami i posa jej ironiczny umieszek. - Nieze - mrukn do Renny'ego. - Wiedziaam, e tobie nie zabraknie poczucia humoru -prychna Frost i przejechaa srebrnym paznokciem po szarym, wenianym rkawie marynarki Gabriela. Przesuna do w gr a po odprasowany biay konierzyk koszuli i zacza si bawi jego ciemnymi wosami za uchem. Kaitlyn spiorunowaa j wzrokiem spod pprzymknitych powiek. A nastpnie wbia wzrok w przyciski na panelu windy. Bya wcieka. Nie podobao jej si to zadanie. Nadal im nie powiedziano, co dokadnie maj zrobi - gdzie maj si wama. Nie wiedziaa nawet, na czym polegaj parapsychologiczne zdolnoci Frost i Renny'ego. Jakby tego byo mao, teraz martwia si dodatkowo tym, z jakim szalestwem mog jeszcze wyskoczy. Drzwi windy si otworzyy. - Nieza dziura. - Renny parskn miechem. Gabriel rozejrza si z uznaniem. ciany byy oboone boazeri z jakiego piknego, czerwonawozotego drewna, a na pododze poyskiwa ciemnozielony marmur. Przez szklane drzwi Kait zobaczya sal konferencyjn. Gabriel zerkn na map, ktr dostali od Joyce.

- W prawo. Minli pozostae drzwi - nawet one wyglday kosztownie - i weszli do holu wyoonego ciemnozielon wykadzin. Zatrzymali si przed podwjnymi drzwiami. Byy bardzo due i cikie, wyglday na metalowe, ale gdy Kaitlyn ich dotkna, okazao si, e to drewno. Byy zamknite na klucz. - To tutaj - oznajmi Gabriel. - Renny, do roboty. Lecz Renny gdzie znikn. Frost, ktra staa z tyu, powiedziaa: - Musia i do azienki. Z trudem zachowywaa powag. Kaitlyn zacisna pici. Widziaa graffiti w Instytucie, potrafia si domyle, co tam teraz robi. - Co teraz? - warkna do Gabriela. - Suchaj, pjdziesz po niego czy ja mam to zrobi? Gabriel j zignorowa, ale zauwaya, e zacisn szczk. Ruszy w stron azienki, lecz w tym samym momencie wyszed z niej Renny z min niewinitka. - Spodziewabym si - powiedzia Gabriel do Kaitlyn, nawet na ni nie patrzc - e nie chcesz, eby si nam powiodo. W kocu nie jeste tak naprawd jedn z nas... prawda? Kaitlyn zrobio si zimno. - Jestem, nawet jeli ty w to nie wierzysz - odpowiedziaa, starajc si, by jej gos brzmia przekonujco. - Moe ja po prostu nie lubi kra i nie chc zosta przyapana i wsadzona za kratki. - Renny podszed do nich buczucznym krokiem, wic dokoczya ciszej: - Nawet nie wiem, po co w ogle go ze sob zabralimy. - No to patrz i ucz si - odpowiedzia Gabriel. - Renny, to tutaj. Od tego miejsca trzeba mie przepustk. Urzdzenie na cianie wygldao troch znajomo. Byo jak automatyczna pompa na stacji benzynowej, przez ktr przeciga si kart, eby zatankowa. - No, tak, magnetyczne - mrukn Renny. Poprawi palcem wskazujcym okulary na nosie i przesun doni po czytniku. - Kto patrzy? - zapyta. - Nie, ale si popiesz - sykn Gabriel. Renny raz za razem przesuwa rk po urzdzeniu. Jego twarz bya skupiona. Wyglda jak mapa. Kaitlyn zagryza warg i patrzya tam, skd przyszli. Kada osoba wychodzca z windy miaaby ich jak na doni. - Prosz, kochanie - szepn nagle Renny. I prawa powka drzwi si otworzya. Wic teraz Kaitlyn ju wiedziaa. Renny uprawia psychokinez; potrafi przesuwa przedmioty sam si umysu, rwnie drobne mechanizmy w rodku czytnika. Zupenie tak jak Lewis, pomylaa. O co chodzi z tymi niewysokimi chopakami? Drzwi zamkny si za nimi. Gabriel poprowadzi ich szybko w d korytarza. Na lewo odchodzi inny korytarz, na prawo mieli biurka sekretarek z komputerami. Za nimi wida byo drzwi do biur z nazwiskami na tabliczkach z brzu. Na jednych drzwiach napis gosi Pokj bitewny". By moe prawo jest bardziej ekscytujce, ni mi si wydawao, pomylaa. Podeszli do innych duych drzwi i Renny rozprawi si z nimi w taki sam sposb, jak z poprzednimi. Znaleli si na kolejnym korytarzu. Im dalej wchodzili, tym bardziej Kait bya przestraszona: Jeli kto ich tu zapie, to bd si musieli niele tumaczy. Joyce nie daa im adnych wskazwek - Kaitlyn zrobio si niedobrze na myl, e Gabriel bdzie chcia uy swojej mocy. - Czego my tak w ogle szukamy? - zapytaa szeptem Gabriela. - Trzymaj tu Mona Lis czy co w tym rodzaju? - Sied cicho. Kto nas moe usysze.

Kaitlyn zatkao z wraenia. Gabriel nigdy w yciu si tak do niej nie odezwa. I nawet sowem si nie zajkn na temat Renny'ego i Frost, a przecie to oni zachowywali si ryzykownie. Zamrugaa i zagryza zby. Postanowia, e wicej si nie odezwie, choby nie wiem co. - To tutaj - powiedzia w kocu Gabriel. Na tabliczce na drzwiach byo napisane E. Marshall Winston". - Zamknite -doda. - Renny, otwrz. Pozostali, trzymaj si na bacznoci. Jeli nas kto tu zobaczy, to ju po nas.

Rozdzia 9 Kaitlyn patrzya w d korytarza z tak intensywnoci, e po chwili zobaczya


czerwone powidoki. Pocia si w swojej biaej jedwabnej bluzce. W kocu usyszaa trzaniecie i drzwi si otworzyy. - Frost, trzymaj wart tutaj. Renny, chod ze mn. Kaitlyn bya pewna, e Gabriel chce, by ona rwnie zostaa na stray, ale nie by w stanie zmusi si do wypowiedzenia jej imienia. Wesza za Rennym do ciemnego biura. Gabriel wanie zasuwa rolety, izolujc ich od panujcych na zewntrz ciemnoci. - Pan Zetes myli, e to jest w szafce na akta... Moe w tej? - Podszed do drewnianej szafki z mnstwem szuflad na dokumenty. - Zamknita. Renny si tym zaj. Gabriel przywieca mu ma latark. Serce Kaitlyn omotao jak szalone, szybko i mocno. Bya wiadkiem przestpstwa - powanego, cikiego przestpstwa. Jeli ich zapi, to zostanie uznana za winn. Renny cofn si o krok, a Gabriel otworzy grn szuflad. Po czym zakl cicho, zamkn j i wysun doln. Bya pena akt w zielonych teczkach, kada porzdnie opisana. Kaitlyn patrzya, jak wiato latarki przesuwa si po etykietach: Taggart i Altshuld - reorganizacja". Star Systema-pcs - fuzja". Slater Inc. - likwidacja. TCW- dofinansowanie". - Bingo! - wyszepta Gabriel. Wycign grube akta z napisem TCW". W rodku peno byo szarych kopert. Gabriel zabra si szybko do ich przegldania. To byy chyba tylko dokumenty, w wikszoci biay papier pokryty czcionk Courier. Byo tam te kilka broszurek z cienkiego papieru, na jakim jest drukowana Biblia. O dziwo, to przynioso Kaitlyn ulg. Kradzie papierw nie wydawaa si a taka straszna, nawet jeli to wane papiery. To nie to, co kradzie pienidzy czy biuterii. Gabriel wypuci powietrze z puc z sykiem. Zaglda wanie do szarej koperty. Wyj jej zawarto i rozoy na blacie szafki. Owietli papiery latark. Kaitlyn zmruya oczy. Wyglday jak jakie certyfikaty czy co w tym rodzaju misisty, niebieskoszary papier z wymyln ramk dokoa. W kocu jej wzrok spocz na sowach wydrukowanych niewielk czcionk. Gabriel przesuwa po nich palcem. Wypata na okaziciela..." O Boe. Kaitlyn staa jak sparaliowana. Litery skakay jej przed oczami. Wpatrywaa si w cyfr na obligacji. Bya pewna, e to nie moe by prawda, ale cay czas widziaa to samo. 1000 000 USD". Milion dolarw. A tych papierw byo mnstwo. Caa sterta. Gabriel je przeglda i liczy pod nosem. - Dwadziecia - oznajmi w kocu. - Zgadza si. Zgarn obligacje i je pogaska. Mia tak sam min jak wtedy, gdy oprowadzono ich po posiadoci pana Zetesa. Niczym Scrooge podczas liczenia zota. Kaitlyn zapomniaa o swojej przysidze milczenia. - Kradniemy dwadziecia milionw dolarw? - zapytaa szeptem. - To tylko kropla w morzu - odpar Gabriel i znowu pogaska obligacje. Nastpnie si wyprostowa i zacz szybko odkada pozostae teczki z powrotem do szuflady. - Nie chcemy, eby dozorca albo ktokolwiek inny si zorientowa dzisiaj wieczorem, e co jest nie tak. Przynajmniej do czasu, a opucimy budynek. Zamkn szuflad, a szar kopert wsun sobie do wewntrznej kieszeni marynarki.

- Chodmy. Na korytarzu nikogo nie byo i bez przeszkd dotarli do pierwszych drzwi. Z tej strony otwierao si je samym pchniciem. Kaitlyn nie bardzo wiedziaa, czy powinno by jej niedobrze, czy te powinna czu ulg. Popenili przestpstwo, Gabriel mia pod marynark skradzione dwadziecia milionw dolarw. Najstraszniejsze byo to, e im si upiecze. Poprawka, mieli szczcie, bo im si upiecze. A to znaczy, e Kaitlyn nie skoczy w wizieniu. I dokadnie w tym momencie z pokoju przed nimi wyszo dwch mczyzn. Serce podeszo Kaitlyn do garda. Stopy przyrosy jej do podogi, a rce i nogi byy jak sparaliowane. Puca cisny si tak mocno, e zabrako jej tchu. Na pocztku miaa nadziej, e ci mczyni nawet na nich nie spojrz. Spojrzeli. Potem liczya na to, e odwrc wzrok, nie bd si gapi - przecie ju i tak bya do przeraona i do si ju w yciu nacierpiaa. Nie chciaa mie nic wsplnego z kryminaem. Lecz mczyni nie odwrcili wzroku, a po chwili ruszyli w stron grupki Kaitlyn. Ich wargi si poruszyy. Tylko tyle zarejestrowaa Kaitlyn, e ich wargi zaczy si rusza. Nie syszaa, co mwi. Miaa wraenie, e wszyscy s w wodzie albo we nie. Po chwili jej mzg odtworzy ich sowa, jasno i wyranie: - Co wy tu robicie? Nie jestecie tu na praktykach. W ich gosach pobrzmiewaa podejrzliwo, a przynajmniej przekonanie, e co tu nie gra. Kaitlyn wiedziaa, e jeli szybko nie zareaguj, to bdzie ju po nich. Wymyl co, dziewczyno. Myl, myl. Ale nic nie przychodzio jej do gowy, jej mzg by bezuyteczny. Mylaa jedynie o grubej kopercie pod szar marynark Gabriela, ktra wygldaa w jej oczach niczym so pochonity przez boa dusiciela. I wtedy do akcji wkroczya Frost. Wysza pynnym krokiem, koyszc zalotnie biodrami. Kaitlyn zobaczya, jak koleanka umiecha si do mczyzn i bierze ich za rce. Boe, nie teraz, pomylaa Kaitlyn. Flirt ich nie powstrzyma. Lecz to trwao tylko sekund. Frost si odezwaa i to wcale nie kokieteryjnie, ale pogodnie i radonie: - Wy musicie by... Jim i Chris - powiedziaa, ciskajc im donie, jakby by to kto, kogo wanie poznaa na popoudniowej herbatce. - Wujek mi o was opowiada. Jestecie z zarzdu spki, prawda? Mczyni spojrzeli na ni, a potem po sobie. - My si tylko rozgldamy. Zastanawiam si nad prac tutaj za par lat. A to s moi koledzy. Wujek powiedzia, e moemy tu wpa, i da mi swoj przepustk. - Wujek? - powiedzia jeden z nich, ju nie tak ostro jak wczeniej. - Pan Morshower. Jest tu starszym partnerem. No, ale panowie to przecie wiedz. Musicie go zna, skoro on was zna. Czemu nie zadzwonicie do jego domu i nie sprawdzicie, czy mwi prawd? Potwierdzi moje sowa. - Aha, Sam... - powiedzia jeden z modych mczyzn sabym gosem. Zabawne, e Kaitlyn dopiero teraz zdaa sobie spraw z ich modego wieku. - To znaczy, pan Morshowen Zerkn na koleg i doda: - Nie bdziemy mu zawraca gowy. - Ale nie, ja nalegam - powiedziaa Frost. - Prosz do niego zadzwoni. Zapaa suchawk z biurka jednej z sekretarek. - Nie ma potrzeby - odezwa si drugi mody mczyzna. Robi aosne wraenie. Kaitlyn dopiero teraz popatrzya na nich jak na istoty ludzkie. Jeden by szatynem, a drugi brunetem, obaj mieli na sobie biae koszule i pasiaste krawaty zacignite pod sam szyj, nawet o tej godzinie. Obaj byli bladzi i przepracowani. - Jestecie panowie pewni? - zapytaa Frost, udajc rozczarowan. Odoya suchawk. Modzi urzdnicy posali jej blade umieszki.

- Traficie do wyjcia? - zapytali, na co Frost przytakna. Kaitlyn baa si odezwa, ale zdobya si na umiech, gdy mijali urzdnikw i szli korytarzem w stron wind. Puca znowu jej si cisny, ale tym razem byo to cinienie od rodka. Dusia si ze miechu. Ledwie bya w stanie si powstrzyma, nim wsiedli do windy. Pokadali si ze miechu, ryczeli, pakali. Renny rzuci si na podog i zacz wali pitami. Oszaleli. Niewiele brakowao, a Kaitlyn ucaowaaby Frost. - Jak ty to zrobia? - zapytaa. - Joyce ci powiedziaa? - Nie, nie. - Frost zaprzeczya. - Wszystkiego dowiedziaam si od nich. Wystarczyby mi skrawek ich ubra albo jeden z tych grubych, srebrnych dugopisw, jakie mieli w kieszonkach. - To byy pira Montblanc. I wcale nie byy srebrne, lecz platynowe - powiedzia cicho Gabriel. Musieli si teraz uspokoi, bo dojechali ju do holu na dole. Frost ostro pomaszerowaa w stron stranika w czerwonym mundurze, eby wypisa si z ksiki, ale Gabriel wypchn j na ulic. Stranik popatrzy za nimi, podszed do drzwi. - Docinij gaz - poprosia Kait Gabriela, gdy wsiedli do samochodu Joyce. - To si nazywa psychometria - rzucia Frost do Kait po kolejnej fali miechu. Gabriel jecha szybko ulicami San Francisco. Kaitlyn syszaa o psychometru. To umiejtno odczytywania caej historii danej osoby na podstawie osobistych przedmiotw. - Ale czemu wybraa pana Morshowera? - Bo wyczuam, e oni si go boj. Co... chyba dokumenty dotyczce fuzji... mieli wysa do jego klienta FedExem najpniej dzisiaj, ale tego nie zrobili. Frost nawijaa bez zajknienia, ale Kaitlyn si zorientowaa, e koleanka stracia ju zainteresowanie tym tematem. Znikay te pomysowo i rozsdek, ktrymi si wykazaa w sytuacji kryzysowej. W ich miejsce wracaa wewntrzna mga. Jakby inteligencja bya narzdziem, ktrego ta dziewczyna uywa, a potem - gdy ju go nie potrzebuje - odkada na bok. To troch ostudzio ekscytacj Kaitlyn. Z wolna sabo poczucie, e udao im si byskotliwie przechytrzy okrutny wiat. Na moment a jej od tego zabrako tchu, ale teraz... Jestemy prawdziwymi bandziorami, pomylaa i westchna w duchu. Poza tym moc Frost j przeraaa. Kady, kto tak duo moe si dowiedzie za pomoc dotknicia, jest niebezpieczny. Frost ju dotkna Kait, gdy siedziay razem na tylnym siedzeniu w samochodzie Joyce. Czy co odkrya? Chyba jednak nie, stwierdzia Kaitlyn, bo inaczej Joyce by mnie z nimi nie wysaa. Moe pomaga mi fakt, e nauczyam si osania myli. Jednak bd musiaa uwaa - jeden faszywy kroki... - Postaraj si nie dosta mandatu - powiedziaa do Gabryiela, ktry wzi wanie ostry zakrt. Nie odpowiedzia Super. Znowu si przesta do niej odzywa.

- Zdaam? - Kait zapytaa Joyce. Joyce podniosa na ni wzrok. Na jej twarzy odmalowaa si caa gama odcieni zdziwienia.

- O co ci chodzi? - To by egzamin, prawda? Zdaam czy oblaam? Niewiele zrobiam. Byo nad ranem, siedziay w pokoju Joyce przy zioowej herbacie. Renny i Frost poszli na gr, eby si napi czego mocniejszego. Gabriel poszed z nimi. Nawet nie spojrza nu Kait. - Owszem, to by egzamin - przyznaa w kocu Joyce. - Przydadz nam si te pienidze, ale przede wszystkim chodzio o to, eby si upewni, e naprawd jeste jedn z nas. Jeli kiedykolwiek najdzie ci ochota, by si nam przeciwstawi, to pamitaj, e wzia udzia w przestpstwie. Policja tego nie pochwala. - Napia si herbaty i dodaa: - Ty i Gabriel zdalicie. A co do Frost i Renny'ego... - Ale to oni wykonali wikszo roboty. - Lecz z tego, co mwia, rwnie oni popenili najwicej gupstw. - Przez moment Kait mylaa, e Joyce co jeszcze powie, e jej si z czego zwierzy. Lecz Joyce wstaa i rzucia tylko krtko: - Od teraz skoncentrujemy si na innego rodzaju zadaniach. By moe dugodystansowych. Mac jest w tym dobry. - Naprawd? - zapytaa niewinnie Kait. - Na czym polega jego moc? Nie mam pojcia, co robi on i Bri. Wstrzymaa oddech. Bya pewna, e Joyce jej powie, lecz Joyce wzruszya tylko ramionami i rzucia: - Jego specjalizacja to projekcja astralna. Lewis zawsze mwi, eby pozwoli umysowi wykona ca robot, pomylaa Kait. Wic to Mac jest odpowiedzialny za projekcje astralne i telepatyczne ataki w drodze do Kanady. - Widzielimy co najmniej cztery postaci - wyrwao jej si, nim zdya si nad tym zastanowi. - I bya wrd nich Bri. Rozpoznaam j. Joyce ustawiaa radio z alarmem na stoliku nocnym. Odpowiedziaa z niecierpliwoci: - Mac by ich przewodnikiem, pomaga im si wydosta, a potem wrci do wasnych cia. Ale kady moe stworzy projekcj astraln przy uyciu krysztau... - Przerwaa tak szybko, te jej drobne, biae zby a szczkny. Po chwili dodaa: - Do ka, Kaityn. Ju pno. Wiedziaam, e uywali krysztau do projekcji, pomylaa Kait. Widziaam go za ich astralnymi formami. Nie wspomniaa jednak o tym Joyce. Zapytaa tylko: - No, dobrze, ale powiedz mi najpierw, co potrafi Bri? - Nie. Id spa. I nic wicej nie udao si Kaityn z niej wycign. Na grze dobiegy j gosy z pokoju Gabriela. Gabriel, Frost i Renny? Gabriel i Frost? Nie byo jak si tego dowiedzie. - Szkoda, e nie umiem tworzy projekcji astralnych -mrukna pod nosem. Lidia ju oczywicie spaa, wic nie byo szansy na rozmow. Nie moga te zakra si do ukrytego panelu na dole -znajdowa si dokadnie naprzeciwko pokoju Joyce. Nie pozostao jej w takim razie nic innego, jak pooy si spa... Mino duo czasu, nim zdoaa si rozluni, a gdy si to stao, drczyy j koszmary. Nastpnego dnia rano natkna si na Frost, jak wychodzia od Gabriela z pokoju. Gabriel pojawi si chwil pniej. Kaityn nadal staa jak skamieniaa przy schodach. Wanie wciga na siebie T-shirt. Wyglda wyjtkowo apetycznie, jak kto, kto dopiero si obudzi. Wosy mocno mu si krciy, jakby przeczesa je tylko palcami. W oczach pod cikimi powiekami czaio si rozleniwienie, na wargach taczy mu umieszek satysfakcji. Kaityn poczua, e ma ochot go zabi. Stan jej przed oczami obraz samej siebie, jak okada go wakiem do ciasta, i to wcale nie w zabawny, komiksowy sposb, tylko do pierwszej krwi.

Mina troch mu si zrzeda na jej widok. Zmruy oczy i si skrzywi. Posa jej twarde spojrzenie i wymin j bez sowa. - Dzi masz testy - powiedziaa Joyce do Kaitlyn po niadaniu. Lecz nim zacza z Kait, Joyce najpierw przygotowaa pozostaych studentw. Testy wyglday inaczej ni kiedy, zauwaya Kaitlyn. Wtedy eksperymenty Joyce miay naukowy charakter, jak co, co nadawao si do opisania w artykule. Teraz wszystko wydawao si nastawione na przestpczo. Szakal Mac w dziurawych kpielwkach zosta zaprowadzony do tylnego laboratorium, gdzie znajdowao si pomieszczenie do cakowitej izolacji. Kait usyszaa, jak Joyce mwi: - Zajrzyj do sejfu w miecie i sprawd, czy papiery tam s, A potem wybierz si troch dalej i sprawd ten poar. Projekcje astralne dla kryminalistw, pomylaa Kait. To w ten sposb si dowiedzieli, e w szafce na akta jest dwadziecia milionw? Lecz skd im w ogle przyszo do gowy, eby zajrze do tej szafki? Renny wiczy PK, lecz nie za pomoc generatora liczb losowych jak kiedy Lewis. Mia przed sob zestaw zamkw, jak rwnie schematy tego, jak wygldaj w rodku. Niczego nie dotykajc, otwiera i zamyka zamki. Aha, pomylaa Kait. No tak, to ma sens. Musi wiedzie, ktr cz w rodku przesun si umysu, eby otworzy zamek. Psychokineza to nie magiczna wiedza na temat zamkw, a tylko umiejtno pchnicia zapadki w rodku. To wyjaniao uwag Gabriela na temat tego, e Lewis nie umiaby otworzy zamka szyfrowego, ktry chroni kryszta - gdziekolwiek kryszta si znajdowa. Kaitlyn zaoyaby si o ostatnich par dolcw, e pan Zetes mia jaki szatasko skomplikowany zamek szyfrowy, co czego schematu nie udao si Lewisowi zdoby. A to znaczy, e jedynym sposobem na otwarcie zamka byo wymylenie omiu cyfr szyfru. Prr, dziewczyno. Spokojnie. Najpierw musisz znale sam kryszta. Gdy tylko ta myl przemkna Kaitlyn przez gow, przestpia nerwowo z nogi na nog. Gabriel i Frost siedzieli po drugiej stronie pomieszczenia, przy wiey stereo. On jednak by zajty przegldaniem pyt, a ona potrafia co powiedzie tylko, jeli dotkna osoby. Zreszt wygldao na to, e bya zaabsorbowana studiowaniem Gabriela. Dzi wygldaa bardziej obskurnie ni paskudnie - miaa na sobie pomaraczow bluzk z tak duym wyciciem, e mona byo niemal dostrzec ppek. Jej wosy znowu byy rozczochrane, a wargi miaa pocignite jaskrawopomaraczow szmink. - Co robisz? - rzucia Kait w kierunku Bri, eby si czym zaj. Bri podniosa na ni wzrok. - A co, nie wida? Trzymaa wahadeko nad map. Wahadeko wygldao jak co, czego ojciec Kaitlyn uywa, by sprawdzi, czy jaka powierzchnia jest idealnie pionowa - may ciarek swobodnie zwisajcy na sznurku. Kaitlyn patrzya na map do gry nogami. Zdoaa przeczyta tylko Wyspy Krlowej Charlotty". - Uprawiam rdkarstwo - wyjania Bri. Na widok zdziwienia Kaitlyn posaa jej swj chopicy umiech. - Mylaam, e do tego uywa si rozdwojonego patyka. - Nie, gupia. To do poszukiwania wody, zota czy czego w tym rodzaju. Wahadeko suy do poszukiwania rzeczy, ktre s daleko, cokolwiek by to byo. - Aha. Na oczach Kaitlyn wahadeko zaczo wirowa nad pewn czci mapy.

- Widzisz? Trzeba tylko skupi myli na tym, co si chce znale. Sasha uprawia inny rodzaj rdkarstwa, ale nie uywa patyka. Robi to za pomoc wieszakw w ksztacie litery l. - Sasha? - No, tak, ty go nigdy nie spotkaa. - Bri parskna miechem. - To by taki liczny blondynek, pliczny londynek. liczninek. - Nalea do pierwszych studentw pana Zetesa? - zapytaa szybko Kaitlyn. - W ramach badania pilotaowego, tak jak ty? Bri bya chyba na krawdzi jednego z tych swoich dziwacznych atakw, gdy wygadywaa w kko jakie kompletne nonsensy, czym doprowadzaa wszystkich do szalestwa. - Tak. On i Parte King. To nie jego prawdziwe nazwisko. Parte King by kurierem rowerowym w miecie, prawdziwy chudzielec. Obaj bardzo utalentowani telepaci. - Co si z nimi stao? Nie yj? - H? Oni... - Nagle twarz Bri zlodowaciaa, jakby kto wyczy jej w rodku wiato. Podniosa wzrok na Kait i jej mina stwardniaa. - No tak, nie yj - odpowiedziaa. - Sasha i Parte King. I co z tego? Z tylnego laboratorium wanie wrcia Joyce. Kaitlyn odsuna si od Bri. Ogarno j przygnbienie. Studenci byli teraz dla niej milsi, to prawda, ale przypominao to bulgotanie gejzera pomidzy erupcjami. W kadej chwili grozio to wybuchem. Rozleg si dzwonek do drzwi. - To ochotnicy. Gabriel, pjdziesz po nich? - zapytaa Joyce, ktra krcia si po laboratorium z rozpisk w rce. - i Frost, powiczysz na nich psychometri. Kait, ty zaczniesz pracowa nad zdalnym postrzeganiem. Usadzia Kaitlyn i pooya przed ni zdjcie. Bya to zrobiona na byszczcym papierze dua fotografia wbudowanego w cian sejfu. - Skoncentruj si na zdjciu i narysuj wszystko, co ci przyjdzie do gowy powiedziaa. - Sprbuj sobie wyobrazi, e jeste w sejfie, dobrze? - Dobrze - odpowiedziaa Kaitlyn, tumic fal protestu. To nie s legalne badania. Kradzie coraz mniej jej si podobaa. - Przyklej ci to do czoa - dodaa Joyce i wycigna kawaek tamy klejcej. To mocno Kait zaalarmowao i nie zdoaa tego ukry. - Elektroda na moim trzecim oku? - zapytaa na tyle lekkim tonem, na ile si dao. Wiesz, co to jest. Nie bya wystawiona na dziaanie duego krysztau, wic to ci pomoe zwikszy swoj moc. - No, to czemu nie wystawisz mnie na dziaanie duego krysztau? - zaryzykowaa Kait. - Od tych maych odamkw dostaj tylko blu gowy i - Przykro mi, ale o tym decyduje pan Zetes. Nie yczy sobie ciebie nigdzie w pobliu krysztau. A teraz si nie ruszaj. Ton gosu Joyce jasno wiadczy o tym, e jej cierpliwo si skoczya. Jej oczy przypominay kamienie szlachetne. Szorstko odgarna Kaitlyn wosy z czoa i przykleia jej tam. Odprysk krysztau by zimny. By wikszy ni kawaek, ktrego Joyce uywaa dawniej, by moe dlatego, e teraz niczego ju nie prbowaa ukry. Kaitlyn odniosa wraenie, e ten jest wielkoci wierdolarwki. Poniewa wiedziaa, skd pochodzi, leciwie bya w stanie powstrzyma si przed zdarciem go z czoa. Lecz zobaczya Gabriela w drzwiach. Przyglda jej si z rozbawieniem. Chyba nie masz nic przeciwko krysztaowi, co? W kocu jeste jedn z nas... Kaitlyn odparowaa: Ja nie jestem, ale ty najwyraniej tak.

Zgadza si, skarbie. Jestem jednym z nich. Lepiej o tym nie zapominaj. Kaitlyn zostawia tam w spokoju. Nie chciaa jednak pomc Joyce z sejfem. Wbia wzrok w fotografi, a potem zamkna oczy i zacza gryzmoli, robic przerwy, eby si namyli. Rozumiaa ju teraz, jak studenci przeprowadzili atak w drodze do Kanady. Najpierw pewnie Bri ich odszukaa za pomoc wahadeka. Potem Szakal Mac doprowadzi ich projekcje astralne w odpowiednie miejsce. Mogli wtedy walczy za pomoc psychokinezy na odlego. Proste jak drut. W ten sposb mona terroryzowa ludzi, nigdy si do nich nie zbliajc. A teraz Joyce chciaa, by ona doczya do tej dugodystansowej fali przestpczoci. Miaa pomc w wizualizacji sejfu, do ktrego chcieli si wama. Zaraz, zaraz. Skoro moe zajrze do sejfu, to czemu nie do pomieszczenia? Moe mogaby sprbowa wizualizacji sekretnego pokoju pod schodami? Nie otwierajc oczu, Kait signa po now kartk papieru. Nigdy wczeniej nie prbowaa wyobrazi sobie konkretnego miejsca, lecz zdalne postrzeganie miaa teraz w maym palcu. Pozwl swoim mylom dryfowa. Zablokuj wszelkie haasy z zewntrz. Niech ciemno si poprowadzi... A teraz skup myli na sekretnym pokoju. Wyobra sobie, e podchodzisz do drzwi, wyobra sobie korytarz w przytumionym zielonkawym fluorescencyjnym wietle. Podejd do drzwi... I daj ciemnoci si poprowadzi... Poczua skurcz i swdzenie w rce. Jej do zacza taczy po papierze, poruszajc si bez jej udziau, podczas gdy Kaitlyn unosia si w ciemnociach. Rysowaa pynnie. Wstrzymaa oddech. Staraa si powcign niepokj i nie myle o niczym ani niczego nie czu. No, dobrze, zwalniamy. Skoczone? Mog popatrze? Nie moga si ju duej oprze pokusie. Otworzya jedno oko, a potem oba. Szeroko. Przeszy j dreszcz. Gapia si na kartk papieru, nie t, na ktrej jej do nadal co krelia, lecz na pierwsz, ktra rzekomo miaa by tylko bazgroami. O Boe, co to jest? Co ja zrobiam?

Rozdzia 10 Rysunek by zupenie nie w jej stylu. Przypomina komiks, straszny komiks z
nowego gatunku. Na pocztku Kait pomylaa, e moe przedstawia j, gdy mci si na Gabrielu za to, co zrobi w nocy. Lecz te podune ezkowate rzeczy przy krawdziach to byy pomienie. Pomienie, ogie. Rysunek przedstawia kul ognia albo eksplozj, kolist, z dymem buchajcym na wszystkie strony i falami uderzeniowymi przemieszczajcymi si na zewntrz niczym zmarszczki wodne na powierzchni stawu. A w rodku tkwia jaka osoba. Niczym kot Itchy, w ktrego mysz Scratchy* wali z miotacza ognia. Machajcy rkami, z nogami rozrzuconymi w groteskowym tacu. Ha, ha.

Rzecz w rym, e rysunkowe przepowiednie Kait zawsze si sprawdzay, a to znaczy, e kto sponie. Moe kto zwizany z tym sejfem? Kait prbowaa odtworzy swoje myli, gdy bazgrolia na kartce. Za duo ich byo. Ataki telepatyczne, Kanada, rdkarstwo Bri, Szakal Mac i projekcje astralne, psychokineza Renny'ego. Oraz sejf, cho o nim staraa si nie myle. Rysunek mg by zwizany z kad z tych rzeczy. Kait ogarny w zwizku z nim bardzo ze przeczucia. Sytuacj dodatkowo pogarsza dokuczliwy, przybierajcy na sile bl gowy. A drugi rysunek? Ten, ktry mia by wizualizacj sekretnego pokoju? Kait spojrzaa na niego i miaa ochot hukn pici w st. mie! Nie dosownie, ale rysunek i tak by bezuyteczny. Wcale nie przedstawia wntrza pomieszczenia, a ju na pewno, nie byo tam krysztau. Byt to prosty wizerunek statku na rozkoysanych falach oceanu. Na pokadzie, zaraz pod aglami, tkwia choinka. liczna, maa choinka z girlandami i gwiazd na czubku.

(* Itchy i Scratchy - bohaterowie kreskwki Itchy & Scratchy Show, ktr ogldaj czsto dzieci w serialu animowanym Simsonowie(przyp. tum.) Kaitlyn pieky oczy z blu i z wciekoci. Pierwszy rysunek sprawi, e ogarna j bezsilno. Drugi do niczego si nie nadawa. A to znaczy, e jestem do niczego. Nagle poczua, e nie jest w stanie zapanowa nad wasnymi uczuciami. Zmia rysunki ze zoci i z caej siy rzucia je we Frost. Jedna papierowa kulka uderzya Frost w policzek, druga trafia w jej ochotnika. - Kaitlyn! - krzykna Joyce. Frost zerwaa si na rwne nogi z jedn rk przy policzku. Po czym ruszya w stron Kait z wycignitymi szponami. - Frost! - zawoaa Joyce. Kaitlyn wystawia nog, eby zablokowa Frost. W szkole podstawowej niele si bia. Odganianie Frost sprawiao jej przyjemno. A jeli Frost j uderzy, to Kait odpowie tym samym. Ogarn j spokj. Staa tam wyprostowana niczym krlowa, gotowa wymierzy Frost kopniaka w klatk piersiow. - No, chod, nieynko - kusia. - Chod do mnie! - Ju id! - wrzasna Frost i rzucia si do ataku. - Gabriel, pom mi! Renny, zosta na swoim miejscu! - zawoaa Joyce. Joyce z Gabrielem odcignli Frost na bok i usadzili j szorstko na krzele. Kait kusio, eby na ni skoczy, ale si powstrzymaa. - Spokj - zacza Joyce gosem tak ostrym, e mona by nim przeci stal. - Co si dzieje? - Odbio mi - stwierdzia Kaitlyn, ktrej zupenie nie byo z tego powodu przykro. Moje rysunki to mieci. - Plecie - mrukna cicho Bri. Kait ogarna ochota, eby parskn miechem. Joyce wpatrywaa si w Kait z zacinitymi wargami i zmarszczonymi brwiami. Po czym gwatownym ruchem zerwaa jej tam z czoa. - Jak si czujesz? zapytaa, - Kiepsko. Gowa mnie boli. - No, tak - mrukna Joyce. - Id na gr i si po. Ale najpierw podnie z podogi te papiery i wrzu je do kosza.

Zesztywniaa Kait pozbieraa zmite kulki papieru z ziemi. Potem, gdy Joyce zaja si swoimi papierami, udaa, e znowu rzuca nimi we Frost. Dziewczyna zrobia si czerwona jak burak, a Kait szybko wybiega z pomieszczenia. Na grze zamkna si w pokoju i zacza si zastanawia, co te j naszo. Zwariowaa? Nie, oczywicie, e nie - to kryszta. Joyce uya sporego odprysku krysztau i w efekcie Kaitlyn zacza si zachowywa jak psychole. Musz by sama niele szurnita, bo duo nie byo trzeba, pomylaa. Moe kiedy Bri i reszta byli duo normalniejsi ni ja. Szkoda, e ich wczeniej nie znaam... Wypucia powietrze z puc. Staraa si przeanalizowa swoje uczucia. Naprawd si tam wcieka. Miaa w nosie konsekwencje swoich dziaa. Z przyjemnoci wydrapaaby Frost oczy. C, to moe nie byo a takie szurnite. Ostatecznie... Kaitlyn usiada ciko na ku. Prbowaa sobie wmwi, e nie zaley jej na Gabrielu - lecz jeli jej na nim nie zaley, to dlaczego Frost wzbudzia w niej dzisiaj tak nienawi? Gabriel nie rzuci mi si na pomoc, pomylaa. Pewnie z przyjemnoci przyglda si bjce. Kait roztara sobie pulsujce skronie. Szkoda, e nie moe wyj na zewntrz i pooy si pod drzewem. Potrzebne jej byo wiee powietrze. Bezmylnie bawia si kulkami z papieru. Podniosa gow, gdy otworzyy si drzwi. - Mog wej? Odwoali mi porann lekcj jazdy konnej wyjania Lidia wyranie przygnbiona. - To twj pokj - odpowiedziaa Kaitlyn. Nadal bawia si papierowymi kulkami. ciskaa je razem. Zabraa je ze sob, eby Frost nie moga ich wyj z kosza i si z nich namiewa, ale czy tylko dlatego? Teraz zacza si zastanawia, czy przypadkiem nie zadziaa instynkt samozachowawczy. Jej rysunki nie byy tak naprawd bezuyteczne. Moe powinna je zatrzyma. - Co si dzieje? - zapytaa Lidia. Kait zmarszczya brwi. Lidia chce rozmawia? - Gowa mnie boli - powiedziaa krtko i wrzucia papierowe kulki do szuflady. A potem sobie przypomniaa obietnic zoon Lewisowi; Zerkna ktem oka na Lidi. Drobna koleanka wygldaa bardzo porzdnie w swoim brzowym stroju do konnej jazdy. Cikie, ciemne wosy miaa cignite z tyu, odsaniajc drobn, blad twarz i zielone oczy. Porzdna, bogata i... nieszczliwa. - Masz chopaka? - zapytaa nage Kait. - H? Nie. - Zawahaa si, po czym dodaa: - Nie uganiam si za Gabrielem, jeli o to ci chodzi. - Nie, nie o to. - Kait nie miaa ochoty rozmawia o Gabrielu. - Tak sobie mylaam o Lewisie. Zwrcia na niego kiedykolwiek uwag? Lidia robia wraenie zaskoczonej, niemale przestraszonej. - Lewis! Chodzi ci o Lewisa Chao? - Nie, o Lewisa i Clarka*. Pewnie e chodzi mi o Lewisu Chao. Co o nim mylisz? - No, c... by dla mnie miy. Inaczej ni reszta waszej grupy. - On te uwaa, e jeste mia. Powiedziaam mu... - Kaitlyn ugryza si w jzyk. Boe, ten bl gowy totalnie j ogupi. Niewiele brakowao, a powiedziaaby, e obiecaa wczoraj Lewisowi, e o nim wspomni w rozmowie z Lidi. Gorczkowo mylaa teraz, jak inaczej zakoczy to zdanie.

- Powiedziaam mu, e pewnie uwaasz si za lepsz od niego i e go wymiejesz, jeeli ci o tym wspomni. Ale to byo dawno temu - dokoczya. Oczy Lidii pociemniay. - Wcale bym go nie wymiewaa - oznajmia. - Jeste wredna. Powoli stajesz si taka jak oni - dodaa i wysza z pokoju, trzaskajc drzwiami. * Meriwether Lewis i William Clark - przywdcy pierwszej amerykaskiej wyprawy ldowej na zachd (1804-1806). Dotarli a do wybrzey Pacyfiku (przyp. tum.).

Kaitlyn opara si o zagwek ka. Bya przekonana, e szpiegowanie nie ley w jej naturze. Nadal nie czua si do koca sob. Jedno byo pewne - nie pozwoli Joyce wystawi si znowu na kontakt z krysztaem. Pod jego wpywem tracia nad sob kontrol. Jeszcze jedno nie ulegao wtpliwoci. Nie potrafia uy swojej mocy do wizualizacji ukrytego pokoju na dole, a Joyce nie dopuci j nawet w poblie tego miejsca. Nie pozostao jej wic nic innego, jak samej tam pj. Tylko kiedy? Potara sobie czoo, zrzucia adidasy i si pooya. Na pocztku zamkna oczy tylko po to, by troch zmniejszy bl gowy, lecz szybko jej myli zaczy si uspokaja, a minie si rozluniy. Tym razem nie drczyy jej koszmary. Obudzia si znowu z poczuciem opuszczenia. W domu byo za cicho, ciepe powietrze byo nieruchome. Przynajmniej gowa ju jej nie bolaa. Niespiesznie wstaa z ka i podesza na palcach do drzwi. Cisza. Och, przecie nie zostawiliby mnie znowu samej. Chyba e to puapka. Jeli to puapka, to nigdzie si std nie ruszam. Ale miaa przecie prawo zej na d. W kocu tu mieszka, jest penoprawnym czonkiem grupy. Mogaby zej na d, eby wzi sobie dietetyczny napj albo jabko. W takim razie - na d. Miaa rwnie prawo pokrci si na dole. Mogaby szuka innych; mogaby czu si osamotniona. Trzymaa odpowiednie sowa na podordziu. - Joyce, chciaam tylko zapyta... Ale Joyce nie byo u siebie w pokoju. - Hej, nadal prowadzicie testy...? Lecz frontowe laboratorium byo puste. Podobnie jak to na tyach. Tak samo jak kuchnia, jadalnia i salon. Kaitlyn odsuna na bok zasony w salonie, eby wyjrze na zewntrz. Nikt nie gra w zok ani we frisbee. Miaa przed sob jedynie ywopot z jaowca i drzewa akacji. Nigdzie nie byo wida nawet samochodu Joyce. No, dobrze, nawet jeli to puapka, nie mog przepuci takiej okazji. Serce podeszo jej do garda i Kaitlyn zakrada si na palcach do wyoonego boazeri przedpokoju pod schodami. rodkowy panel, pomylaa i z poczuciem winy obejrzaa si za siebie, na przeszklone drzwi do pokoju Joyce. Musna palcami gadkie, ciemne drewno i znalaza rowek nad drzwiami. No, dobrze, stoisz przed tym. Teraz trzeba znale miejsce, ktre pokaza jej Lewis. Zamkna oczy i si skoncentrowaa. To nie byy do koca obrazy, raczej przeczucie tego,

jakie gesty powinna wykona. Lewis znalaz co mniej wicej na tym poziomie - a potem nacisn to za pomoc umysu. Ona bdzie musiaa nacisn palcami. Nastpnie przesun si w t stron oraz w d i znowu nacisn. Kaitlyn nacisna mocno. Co klikno. Otworzya oczy. Udao mi si! Naprawd mi si udao! Caa buzowaa podnieceniem, ktre promieniowao od stp w gr i wypeniao kad cz jej ciaa. Zaimponowaa sama sobie. rodkowy panel znikn, przesun si w lewo. Zobaczya prowadzce w d schody. Byy owietlone tylko sabymi czerwonawymi lampkami umieszczonymi na poziomie ng. Podniecenie szumiao jej teraz w uszach, ale Kaitlyn zignorowaa je i nasuchiwaa. Nadal cisza. Dobrze. Schodz. Kiedy schodzia w czerwon ciemno, czua, jak opuszcza j podniecenie. To nie byo mie miejsce. Gdyby bya kilka lat modsza, pewnie skojarzyoby jej si z trollami. Na dole obmacaa ciany w poszukiwaniu wcznika wiata. Wiedziaa, e gdzie tam musi by. Nagle jednak cofna do - za duo wiata to kiepski pomys. Jeli kto jest w pokoju na kocu korytarza, to mgby j zauway. Lecz jeeli nie wczy wiata, to bdzie musiaa przej ca drog po ciemku. Na sam myl o tym zmiky jej kolana. Nic na to nie poradzi. Napia minie, pooya rk na cianie i ruszya przed siebie. Po chwili wystawia przed siebie drug rk, by wyczu ewentualne przeszkody. Nic nie widziaa. Kady krok wymaga wysiku. Coraz mocniej zagryzaa usta. Czerwone schody za jej plecami coraz bardziej j kusiy. Boe, a co, jeli kto przyjdzie i zobaczy, e panel jest otwarty, i go zamknie, a przy tym mnie w rodku? Ta myl bya tak straszliwa, e prawie obrcia si na picie i pobiega z powrotem. Zamiast tego jednak skupia ca swoj energi, by zmusi si do pjcia dalej. Jeszcze jeden krok. I jeszcze jeden... Jej palce natrafiy na drzwi. Tak bardzo potrzebowaa wiata, e odruchowo signa po klamk, nie sprawdzajc, czy sycha co ze rodka. Ale jej palce natrafiy na co w rodzaju kalkulatora wbudowanego w drzwi. Co to jest? Czua pod palcami rozmieszczone regularnie mae kwadraciki. To naprawd przypominao kalkulator. Ale z ciebie idiotka. Idiotka. Chyba nadal jeste ogupiaa po porannych testach. A jeli to jest zamek szyfrowy, to za tymi drzwiami... To tam jest. Ta groteskowa rzecz z obscenicznymi narolami. Jest za tymi drzwiami, tylko kilka metrw od niej. Ostatnim razem nie skoncentrowaa si na waciwej rzeczy. Prbowaa zwizualizowa wntrze pokoju - Bg wie czemu namalowaa te bzdury. Moe Joyce trzyma choink w pokoju z krysztaem? Moe jest tam aglowiec w butelce? Zreszt teraz ju wiedziaa, o czym powinna myle. O cyfrach. Potrzebny by jej szyfr do zamka. Z ukochanymi pastelami i wiernym szkicownikiem zdobdzie te cyfry. Drzwi byy zamknite, grne wiato zgaszone. Kaitlyn zarzucia T-shirt na lampk nocn, eby stumi wiato. Dobrze, to odpowiednia atmosfera. Gow owina rcznikiem, nogi podwina pod siebie i przyoya kredk do papieru.

Nigdy tak szybko nie udao jej si oczyci umysu. Palce j zaswdziay i zaczy drtwie. Poruszyy si. Rka zapaa kilka nowych pasteli. Na kartce pojawiy si kolory. Kilka minut pniej spojrzaa na swoje dzieo. Niewiarygodne. Nie-wia-ry-god-ne! Jeszcze jeden statek z choink. Tym razem w kolorze. agle byy nienobiae, deski pokadu w kolorze sienny, a spienione fale w trzech odcieniach bkitu. Na pokadzie dumnie prya si seledynowa choinka z czerwonym acuchem i ochrowot gwiazd. Rozwcieczona Kaitlyn zmia papier i rzucia nim w lustro. Miaa ochot co rozbi. Miaa ochot rzuci czym ciszym. Drzwi stany nagle otworem. Wcieko Kaitlyn natychmiast si ulotnia, a w jej miejsca pojawio si przeraenie. Lidia im powiedziaa. Przyszli po ni, Syszaa dudnienie krokw w korytarzu. - Hej, Kait, czemu siedzisz po ciemku? - zawoaa Bri, I nie czekajc na odpowied, dodaa: - No, chod! Ubieraj si! Po co? Na egzekucj? Zastanawiaa si Kait. Usyszaa wasny, przyciszony gos: - Czemu? - Bo witujemy! Idziemy wszyscy do klubu! Szykuj si, W najlepsze ciuchy. Bdzie tam mnstwo chopakw - dodaa niemiao Bri. - Masz co na siebie woy? Jak nie, to co ci poycz. - Eee... nie trzeba. Mam co woy - rzucia popiesznie Kaitlyn. Potrafia sobie wyobrazi, jakie ciuchy mogaby jej poyczy Bri. Lecz popiech Bri by zaraliwy i Kaitlyn ruszya w stron szafy. - Mam czarn sukienk... Ale co to za okazja? - Dzi po poudniu wykonalimy zadanie - powiedziaa Bri i potrzsna swoimi zczonymi domi niczym bokser. - Astralne. Naprawd wane zadanie. Zabilimy LeShana.

- Spotkaem j na schodach. Powiedziaa, e was szuka - oznajmi kolega Tony'ego. Rob, Lewis i Anna siedzieli w malekim jednopokojowym mieszkanku. Rob zerkn na osob stojc za plecami znajomego Tony'ego, eby sprawdzi, kto to. - Tropi was od domu do domu - powiedziaa. Miaa krcone jasne wosy i profil Greczynki. Oliwkow cer i migdaowe oczy. Bya bardzo adna. I wygldaa znajomo. - Ja ci znam - stwierdzi Rob. - Jeste... jeste z Bractwa. - Tamsin - powiedziaa Anna, nim przybyszka zdya si odezwa. Dziewczyna - Tamsin - kiwna do niej gow. Chyba prbowaa si umiechn, ale jej si nie udao. Umiech zmieni si w drenie warg. Spucia gow i si rozpakaa. Z progu odezwa si kolega Tony'ego: - Zobaczymy si pniej. Po czym szybko wyszed. - O co chodzi? Rob prbowa j podprowadzi do krzesa. Pocztkowa rado z jej obecnoci ulotnia si, jakby kto przeku balonik. W pierwszej chwili pomyla, e Bractwo przysao im kogo na pomoc. - Przyszam wam pomc - wydusia z siebie dziewczyna, jakby czytaa w jego mylach, co prawdopodobnie byo zgodne z prawd. Wszyscy czonkowie Bractwa mieli zdolnoci nadprzyrodzone. - LeShan mnie przysa.

- No, to o co chodzi? - zapytaa cicho Anna i delikatnie pooya do na drcym ramieniu Tamsin. - O nic. Jeszcze do niedawna. A potem to poczuam. Wyczuam, jak umiera. LeShan nie yje. Rob przekn lin. - Jeste pewna? - Poczuam to. Mylelimy, e na nowej wyspie bdziemy bezpieczni. Ale jako go znaleli. Czuam, jak umiera. Jest naprawd rozstrojona, powiedzia bezgonie Lewis. To prawda, pomyla Rob. Nie tylko rozstrojona, ale bezradna - tak zachowywali si ludzie z Bractwa, gdy nie mieli przywdcy. Nie wysa tej myli do Lewisa, bo mia poczucie, e Tamsin mogaby to usysze. - Nie wiem, co teraz pocz - powiedziaa Tamsin, przechodzc w zawodzenie. LeShan mia mi powiedzie, gdy tu dotr. A teraz nie wiem, jak wam pomc. Rob spojrza na Ann, jakby szuka w jej twarzy otuchy. Anna jest taka mdra. Lecz oczy Anny, ciemne i pene ez, szybko si odwrciy. Rob otoczy Tamsin ramieniem. Powiedzia tylko: - Moe Meren... - Mereniang te nie yje - wyszeptaa Tamsin. - Zgina w drodze na wysp. Znikd pomocy, znikd nadziei!

Rozdzia 11 Kaitlyn siedziaa na ku Lidii z czarn sukienk na kolanach. Wanie po ni


sigaa zadowolona, e j ze sob zabraa i e sukienka si nie pogniota, gdy Bri jej powiedziaa, co si stao. A teraz tylko siedziaa. Moga Bri o nic nie pyta. Znaa ca prawd. Wyspy Krlowej Charlotty. To byo napisane na mapie. W Kanadzie. To tam musiao si przenie Bractwo, gdy opucili wysp Vancouver. Bri namierzya ich wahadekiem. A Szakal Mac podoy ogie. Wywoali poar w siedzibie Bractwa. Kaitlyn to wiedziaa, bo miaa rysunek, ktry to przedstawia - obrazek kuli ognia, wybuchajcego poaru. Z mczyzn w rodku. Wieczorem zebrali si wszyscy przy krysztale i wysali swoje projekcje astralne. Opucili swoje ciaa i przenieli si na Wyspy Krlowej Charlotty, gdzie Renny uy psychokinezy. Och, LeShan. Kaitlyn brutalnie zmia w palcach szyfon czarnej sukienki. Lubiam ci. Naprawd ci lubiam. Bye arogancki, gniewny i niecierpliwy, a ja ci naprawd, ale to naprawd lubiam. Skra w kolorze karmelu. Skone rysie oczy. Lekko krcone wosy, ktre jakby promieniay od rodka, lnice i srebrzystobrzowe. Nie yje. A teraz Kaitlyn miaa to uczci. Nie moga si z tego wykrci. Domyliliby si, gdyby prbowaa znale wymwk. Jeli ma by jedn z nich, to musi udawa, e nienawidzi Bractwa tak jak oni.

Opanowao j poczucie kruchoci, lekkoci i niestabilnoci. Wstaa i podesza do lustra. Rozebraa si i woya czarn sukienk. Zacza mechanicznie przeczesywa wosy palcami. I nagle co sobie uwiadomia. Wygldam jak czarownica. W przygaszonym wietle, z dugimi wosami opadajcymi na ramiona, ktre przypominay teraz rud aureol dokoa gowy, w czarnej sukience, boso, z poblad twarz... Naprawd. Wygldam wypisz, wymaluj jak czarownica Dopasowany gorset naprawd j wyszczupla. Spdnica z przejrzystego szyfonu opadaa jej od bioder do poowy ydek. Lecz nie prno trzymaa j przed lustrem, a raczej ta nowa wiedza i wynikajca z tego determinacja. Kady, kto wyglda jak wiedma, potrafi rzuca kltwy. I wanie to zrobi. Sprawi, e wszyscy za to zapac, LeShan. Pomszcz twoj mier. Przyrzekam. Przyrzekam. Na korytarzu rozlegy si krzyki. Lidia zajrzaa do rodka z przepraszajc min. - Wanie si dowiedziaam - zacza. Kaitlyn nigdy nie widziaa jej tak przygnbionej i sposzonej. - Mwiam ci, e mj ojciec wygra. On zawsze wygrywa. Mdrze, e przesza na t stron, Kait. - Poyczysz mi poczochy? - zapytaa Kaitlyn. Pan Zetes czeka na nich w salonie. Kaitlyn domylia si, e pewnie by z nimi w sekretnym pokoju, kierujc ca akcj. Kiwn do Kaitlyn kurtuazyjnie. Podesza bliej w butach poyczonych od Frost. Robi przyjazne wraenie, lecz Kaitlyn wyczuwaa jego dzik rado. Dobrze wiedzia, e ona cierpi, i to mu si podobao. - Miej zabawy, Kaitlyn - powiedzia. Kaitlyn uniosa gow. Nie chciaa dostarczy mu satysfakcji. Gabriel te tam by. Wyglda bardzo atrakcyjnie w ciemnym ubraniu. Kaitlyn przyjrzaa mu si uwanie. Chyba nie bardzo obesza go mier LeShana. No, ale trzeba przyzna, e nie mia powodu lubi Bractwa. Ich filozofia gosia, e nie wolno im otworzy drzwi przed nikim, kto odebra komu ycie... bez wzgldu na okolicznoci, w jakich si to stao. Gabriel zabi niechccy i w samoobronie, wic odmwili mu wstpu. I dlatego nie by teraz z martwiony. A wszyscy pozostali upajali si szczciem. Pan Zetes ich wyprawi. Pojechali dwoma samochodami. Kait wsiada razem z Bri i Rennym do samochodu Lidii, a Joyce zabraa Gabriela, Frost oraz Szakala Maca. Ca drog Kait planowaa zemst. Chciaa, by wszyscy zapacili za mier LeShana, nie wyczajc Gabriela. Klub nazywa si Ciemny Karnawa. Kaitlyn na moment przestaa knu zemst i si rozejrzaa. Nigdy nie bya w takim miejscu. Ludzie stali w kolejce przed wejciem. Ubrani w cokolwiek. Absolutnie niewyobraalne kreacje. Wygldali dziwacznie i mona si ich byo przestraszy. Samochd utkn w korku niedaleko wejcia i Kaitlyn miaa okazj popatrze, co si dzieje. W drzwiach sta ochroniarz z kolczykiem w wardze i z liverpoolskim akcentem decydowa, kto moe wej, kto musi poczeka, a kto ma wraca do domu. Do rodka dostali si: chopak umalowany byszczc fioletow szmink, ze srebrnymi, aluminiowymi zawijasami zamiast wosw; dziewczyna w wieczorowej sukience z czarnej pajczej sieci; elegancka woszka w biaym obcisym kombinezonie i czarnych szortach z aksamitu - bardzo krciutkich. - Jego zadanie polega na selekcjonowaniu ludzi. Wpuszcza tylko mietank. - Bri nachylia si do Kaitlyn i powiedziaa jej na ucho:

- Trzeba by albo saw, albo totaln piknoci, albo... Albo wyglda jak skrzyowanie kogo z produkcji Busby'ego Berkeleya* i bohatera z filmu science fiction, pomylaa Kaitlyn. - Jak si tam dostaniemy? - zapytaa cicho. Przygldaa si przegranym - ludziom, ktrzy si nie dostan do rodka. Normalnym ludziom, ktrzy nie byli ani do dziwaczni, ani ciekawi. Czekali w kolejce przed wejciem, niektrzy zapakani. - Mamy zaproszenia - powiedziaa Lidia martwym gosem. - Mj ojciec ma koneksje. Miaa racj. Ochroniarz ich wpuci. W rodku powitay ich stroboskopy, wiata fluorescencyjne i kolorowe reflektory. Wszystkie byskay raz za razem, w pomieszczeniu wypenionym dymem. Kaitlyn widziaa praktycznie tylko tcz byskw. Muzyka graa gono. Ludzie musieli przekrzykiwa rytmiczne dudnienie. Na parkiecie dziewczyna z dugimi lnicymi wosami wyrzucia nog ponad swoj gow. - Super, co? - zawoaa Bri. Kaitlyn nie bya pewna. Byo tu gono. Dziwacznie. Ekscytujco, jeli jest si w nastroju na witowanie, albo surrealnie, jeli si nie jest. Pomszcz ci, LeShan. Obiecuj. Zauwaya Joyce idc w stron parkietu do taca. Szakal Mac, od ktrego czaszki odbijay si wiata, zamawia co wanie u skpo odzianej kelnerki. Gdzie jest Gabriel? Bri gdzie znikna. Kait bya otoczona skrzydlatymi ludmi, odzianymi w celofan, z kolcami zamiast paznokci. Gdziekolwiek spojrzaa, widziaa wosy pocignite fluorescencyjnym lakierem. Gigantyczne sztuczne rzsy. Ukone brwi, brwi ze srebrnego byszczyka. Zero brwi. Kolczyki na caym ciele. Gdyby nie bya taka rozwcieczona mierci LeShana, by moe ogarnby j strach. Lecz w tym momencie nic nie byo w stanie jej dotkn. Jaki facet w kombinezonie w lamparcie ctki i masce zaprosi j do taca i posza z nim na parkiet. O tacu wiedziaa tylko to, czego nauczya si w domu, ogldajc telewizj i marzc na jawie. Byo za gono na rozmow, wic miaa w nosie, co sobie facetlampart o niej myli. Bya to wic idealna okazja, by powrci do rozmyla o zemcie. I wtedy rozgryza tajemnic szyfru do zamka. Nie odbyo si to tak, jak w ksikach, gdzie wierny pomocnik rzuca jak nieprzemylan uwag, ktra pomaga synnemu detektywowi rozwika zagadk. Po prostu nagle przyszo jej to do gowy, bez konkretnego powodu. Jej umys cay czas kry wok tego. Musz si dosta do krysztau. A to znaczy, e musz zna szyfr. I gdy znowu si na tym skupia, stwierdzia, e ju zna kombinacj. Jeden rysunek si sprawdzi. A co z drugim? I wtedy ta myl si po prostu pojawia, w peni wyksztacona - pytanie skierowane do samej siebie: jak choinka i statek mog by kombinacj omiu cyfr? No, tak, Boe Narodzenie ma oczywicie numer. To data, dwudziesty pity grudnia. 12/25. Albo 25/12. Podoga dygotaa pod stopami Kaitlyn. Facetlampart wanie si oddala, ale ona miaa to w nosie. Cofna si pod barierk i wbia wzrok w byskajce wiata. A draa z podniecenia, jej umys poda tym nowym tropem, niczym iskra wdrujca po smuce prochu.

* Busby Berkeley (1895-1976) - wpywowy hollywoodzki reyser filmowy i choreograf, synny ze skomplikowanych produkcji muzycznych z uyciem duej liczby tancerek rewiowych i rekwizytw (przyp tum.). Statek. Statek rwnie reprezentuje numer. Tylko jaki? To moe by liczba masztw albo marynarzy na pokadzie, albo rejsw, ktre odby. Albo data, data rejsu. Ale co to za statek? odek jej si cisn. Wpada w konsternacj. Nic nie wiedziaa o statkach. Ile czasu bdzie potrzebowaa na zebranie informacji, na rozwaenie wszystkich moliwoci? Nie, uspokj si. Nie wpadaj w panik. Rysunek jest dzieem twojej podwiadomoci, wic nie moe by mdrzejszy od ciebie. Twj umys nie zmieniby daty w statek, gdyby ty tej daty nie znaa. Jestem taka gupia, odparowaa Kaitlyn. Jestem kiepska z historii. Znam tylko podstawowe daty, 1492... Gdy Kolumb pyn przez bkitne morze. Lnice niebieskie morskie fale. Trzy odcienie bkitu. A zbyt starannie narysowane. Znalaza odpowied. Wiedziaa, bya tego pewna. Prbowaa to zbagatelizowa. Pan Zetes nigdy by nie ustawi takiej prostej kombinacji. Nie zaczby - ani nie skoczy - szyfru liczb 1492. To zbyt atwe, kady by to bez trudu zapamita. Wamywacz mgby sprbowa tej cyfry na chybi trafi. I wtedy nadesza kolejna myl. Zamy, e szyfr nie zaczyna si ani nie koczy na 1492 - nie w caoci. Choinka staa na rodku statku, wic moe kombinacja wyglda tak: 14/12/25/92. Albo 14/25/12/92. Dobry Boe, albo nawet 1/12/25/492. Albo... Kaitlyn przerwaa gwatownie. Pniej pomyl nad wszystkimi kombinacjami. Zaczn od najatwiejszej. I... Jaki ysy go pokaza jej czarny jzyk. Kaitlyn odskoczya i dopiero po chwili zdaa sobie spraw z tego, e to Szakal Mac. - Co jest? Boisz si mnie? Kaitlyn wbia wzrok w te zwierzce oczy. - Nie - powiedziaa beznamitnie. - To chod zataczy. Nie, pomylaa Kaitlyn. Lecz bya szpiegiem i jej najwaniejszym zadaniem byo nie da si przyapa. Nic innego si nie liczyo. - Dobrze - zgodzia si i poszli zataczy. Nie podobao jej si, jak z ni taczy. To nie by wolny utwr, wic Szakal Mac nie prbowa wzi jej w ramiona, ale cay czas si do niej zblia, zmuszajc j do cofania si. Wymachiwa rkami i krci biodrami, wic gdyby tego nie zrobia, to by jej dotkn. Wypatrzya Frost i Gabriela na parkiecie. Frost idealnie si tu komponowaa. Miaa na sobie krtk srebrn sukienk i srebrne botki do kostek. Cay czas ocieraa si o Gabriela. No c, przynajmniej bya bardziej ubrana ni kobieta w negliu obok nich. Albo pomalowany na pomaraczowo go, ktry prawie nic nie mia na sobie. - Hej, maa! Skup si! Szakal Mac znowu si do niej zblia. Kaitlyn zrobia krok do tyu i wpada na kobiet w kosmicznych, neonowych okularach przeciwsonecznych. - Przepraszam - wymamrotaa, cho zaguszya to muzyka. Zesza z parkietu i posza w kierunku odosobnionego kta przy scenie. - Suchaj, Mac. Jestem troch zmczona... - To usid i odpocznij.

Spycha j dalej i dalej, pod i troch za scen. Kaitlyn potkna si o jaki kabel. Nie moga si dalej cofa. - Chyba musz si czego napi. Masz na co ochot? O dziwo jej gos brzmia spokojnie, cho nagle opanowa j strach. Byli teraz w odosobnionym kcie, gdzie muzyka brzmiaa jeszcze goniej. Nie byo ich wida z parkietu. I na pewno nikt by ich nie usysza. To byo zadymione, ciemne i wilgotne miejsce. Puapka. - No, tak, chtnie bym si czego napi - powiedzia Szakal Mac, ale nadal tarasowa jej drog. Oczy lniy mu w przygaszonym wietle. Jedn rk podnis do gry i pooy na scenie. Kaitlyn poczua zapach jego potu. Zagroenie. Czerwone wiata ostrzegawcze zapaliy si jej w gowie, syreny alarmowe si rozdzwoniy. Czua jego umys, rwnie zatoczony, zamiecony i paskudny, co jego pokj. Paskudny jak u tamtego rudego mczyzny. - Wiesz, chtnie bym si czego napi, ale niekoniecznie drinka. Gabriel mi powiedzia, e kiedy mu niele dogodzia. A jednak nie jak u tamtego rudego mczyzny. Szakal Mac mia inne zboczenie. Nie chcia jej fizycznie skrzywdzi, chcia wyssa jej mzg. Ty winio, pomylaa Kaitlyn, rozwcieczona do biaoci, lecz wcale nie miaa na myli Szakala Maca. Jej nienawi bya skierowana na Gabriela. Powiedzia temu... temu zwierzakowi, o tym, co dla niego zrobia. O najintymniejszych chwilach, jakie z kimkolwiek dzielia. Kaitlyn poczua si tak, jakby j zgwacono, jakby bya teraz dla kadego niczym otwarta ksiga. - Co jeszcze Gabriel ci powiedzia? - zapytaa gosem, ktry brzmia twardo, miao i z rezerw. Na twarzy Szakala Maca odmalowao si zdziwienie. Obliza wargi czarnym jzykiem. - Powiedzia, e zawsze si za nim uganiaa. Pewnie to lubisz, co? - Opuci rami w d i przysun si do niej bliej. - Bdziesz si stawia czy sama si poddasz? Kaitlyn nie cofna si przed nim. - Nie jeste telepat - odpara. - Nie wiem, co ty sobie wyobraasz... - A kto mwi, e trzeba by telepat? - zamia si Mac. - Tu chodzi o energi, licznotko. Wszyscy potrzebujemy energii. Wszyscy przyjaciele krysztau. Kryszta. Oczywicie. To w ten sposb pan Zetes trzyma ich w szeregu. Wszyscy stali si psychicznymi wampirami, tak jak Gabriel. To im dostarczao satysfakcji, dodawao si... Chyba e si jest Szakalem i chce si czego ekstra. On chce, ebym si go baa, pomylaa Kait. Czerpie z tego przyjemno. Najbardziej chce wyssa ze mnie energi. To da mu dodatkowego kopa. Nienawidz ci, Gabrielu. Nienawidz. Lecz to jej nie powstrzymao przed powiedzeniem tego, co naleao powiedzie. - A mylisz, e Gabrielowi si to spodoba, e pooysz na mnie apy? - zapytaa. - Nie bardzo by zadowolony, jak zaje jego pokj. W oczach Maca odmalowaa si niemale uraza. - Nigdy bym nie dotkn kobiety Gabriela - oznajmi. - Rzecz w tym, e teraz jest ni Frost. To on mi powiedzia, ebym wzi ci pod lup. Jego zby bysny biel w ciemnoci. Przez moment Kaitlyn czua tylko odrtwienie. Gabriel rzuci j niczym ko Szakalowi Macowi na poarcie. Jak ona ma z tym y?

Lecz po chwili instynkt samozachowawczy wzi gr. Dotaro do niej, e jeli szybko czego nie zrobi, to i tak dugo nie poyje. Niespokojne rce Szakala Maca ju si po ni bezceremonialnie wycigay. Znaa procedur. Kady ma kilka punktw transferowych, ale najlepiej dziaao przyoenie trzeciego oka do trzeciego oka albo warg do krgosupa. Mogaby si zaoy, e Mac signie po jej krgosup. W takim razie rozlunij si. Rozlunij si i pozwl mu zaj si od tyu. Udawaj, e bdziesz wsppracowa. Jaki gos w jej gowie nadal wrzeszcza, e powinna wezwa pomoc. Krzyk zginby w pulsujcej muzyce, ale moga przecie i krzykn w mylach. Ostatnim razem Gabriel si pojawi, moe tym razem te przyjdzie, jeli pomyli, e Mac j morduje. Tylko e ja nie krzykn, pomylaa. Ogarna j fala zimna niczym lodowaty wodospad. Nie krzykn, nawet jeli bdzie , prbowa mnie zabi. Nie chc pomocy od Gabriela, nawet jeli od tego zaley moje ycie. To Gabriel napuci na ni t ludzk besti. Niech Gabriel yje z konsekwencjami swojego postpowania. Zreszt cakiem moliwe, e na jej krzyk tylko by si umiechn. - No, to chod - powiedziaa Kaitlyn do Maca uwodzicielskim tonem. - Nie mam nic przeciwko. Tylko pozwl mi najpierw odgarn wosy. Jego rce z brzydkimi, obgryzionymi paznokciami zamary w powietrzu. Zrobia krok w jego stron i w bok. Zapaa wosy jedn rk i odgarna je z karku. ledzi arocznie kady jej ruch. - Dobrze, jeszcze tylko zrobi... to. Gdy zagapi si na jej obnaone rami, wbia mu obcas w gole. A stkn ze zdziwienia i z blu, bardziej jak prosiak ni szakal. Rzuci si w jej stron... Lecz ona kopna luny kabel pod jego nogi. Potkn si. Kaitlyn nie czekaa, by sprawdzi, czy odzyska rwnowag, czy nie. Rzucia si biegiem. Dotara na parkiet i wmieszaa si w tum. Wpada komu w ramiona. By to mody czowiek o wygldzie poety w biaej koszuli z duym konierzem i zwiewnymi rkawami. Kaitlyn pobiega dalej, zataczajc si. Gdzie jest Joyce? Tylko ona moga powstrzyma Maca przed zacigniciem jej z powrotem na tyy... Tam. Joyce z Lidi. Kaitlyn przeciskaa si chwiejnym krokiem przez tum w ich stron. - Joyce... Wicej nie zdya powiedzie. Za jej plecami rozleg si ryk. Szakal Mac rozdziela tum niczym Mojesz Morze Czerwone. Lecz w odrnieniu od Mojesza, Mac robi to piciami i okciami. Czerwone Morze coraz bardziej si wciekao. - Nie musisz nic wyjania - powiedziaa stanowczo Joyce do Kaitlyn. Na oczach Kaitlyn Mac wpad na nisk kobiet z nastroszonymi wosami. Odepchn j na bok. Duy facet obwieszony acuchami rzuci si w jego stron. - O, idzie Renny. - Lidia pokazaa chopaka. Renny pojawi si z butelk w rce. Kaitlyn nie bya w stanie powiedzie, czy atakuje, czy te broni Maca, ale nagle nad gowami zaczy lata szklanki i wszyscy zaczli si bi. Szakal Mac zapa krzeseko i podnis je nad gow. Przez muzyk przebiy si gone wrzaski. Ze wszystkich stron biegli solidnie zbudowani mczyni w garniturach. - Lepiej si std zabierajcie - polecia Joyce. Kaitlyn widziaa, e jest bardzo za i zbiera jej si na zy. Przysza tu dzisiaj co uczci, woya row sukienk od St. Johna ozdobion krysztaami grskimi, a Mac wszystko zrujnowa. Gdyby Kaitlyn nie wiedziaa, co wituje Joyce, moe nawet byoby jej al.

Zamiast tego wzia tylko Lidi pod rk i popchna j w stron drzwi ze znakiem wyjcie". Lidia odezwaa si dopiero, gdy znalazy si w samochodzie. - Co si wydarzyo? Kait pokrcia gow i opara si czoem o chodn szyb. Byo jej niedobrze, bya obolaa w rodku. I to nie w zwizku z atakiem Maca. Raczej dlatego, e Gabriel go na ni napuci. I od dziury we wszechwiecie, ktra pozostaa po LeShanie. wiat jest okropny, pomylaa. Zrobi, co do mnie naley, by go naprawi. I nigdy wicej nie chc widzie Gabriela. Wyjad tak daleko, jak si tylko da.

Byo ju bardzo pno, gdy usyszaa, jak Joyce i pozostali wrcili do domu. Rozlegy si cikie kroki na schodach, trzaskanie drzwiami, miechy i przeklestwa. - Boj si ich - powiedziaa cicho Lidia z drugiego ka. - Tego, jacy s. Co potrafi zrobi. Kaitlyn te si ich baa. Chciaa podnie koleank na duchu, powiedzie, e wszystko si niedugo zmieni, ale si na to nie odwaya. Lidia nie bya za, ale bya saba. Poza tym nikomu nie wolno ufa. Nikomu. - Myl o czym innym - poradzia jej Kaitlyn. - Natrafia tu gdzie kiedy na budzik z krow? - Nie. Na co? - Na budzik w ksztacie krowy. Nalea do Lewisa. Codziennie rano mucza, a potem dobiega gos: Wstawaj! Nie przesypiaj caego ycia! Wstawaj!" A potem krowa znowu zaczynaa mucze. Lidia zachichotaa bez przekonania. - Szkoda, e go nie widziaam. Brzmi zupenie... jak Lewis. - On nie, brzmi jak krowa. Kaitlyn usyszaa w ciemnoci ciche parsknicie miechem, a potem zapada cisza. Nacigna sobie kodr na gow i zapadaa w sen.

Nastpnego dnia okazao si, e ma problem. Wszyscy byli zmczeni i spali, wic Joyce odwoaa testy. To znaczy, e Kaitlyn miaa dzie dla siebie, ale nie bardzo wiedziaa, jak si skontaktowa z Robem. Zadzwoni do Diazw do domu? Nie z Instytutu. Za due ryzyko. Nie bardzo wiedziaa, pod jakim pretekstem mogaby si wymkn, eby poszuka budki telefonicznej. Nie chciaa zrobi nic, co by mogo wzbudzi podejrzenia. Lecz musiaa porozmawia z Robem, powiedzie mu, eby w poniedziaek przynis ze sob odamek. Nie chciaa marnowa wicej czasu. Siedziaa przy biurku w swoim pokoju, stukaa owkiem w blat i zastanawiaa si, czy poprosi Lidi o poyczenie samochodu, gdy jaki haas za oknem przycign jej uwag. Kociak. Duy kociak, prawie dorosy kot. Wali apk w okno. Pomimo przygnbiajcego nastroju Kaitlyn prawie si umiechna. Och, skarbie, jak ty si tu dostae, tak wysoko? Otworzya okno. Kociak wsun gow do rodka i lizn kostk jej doni szorstkim jzykiem, ktry wyglda jak zwinity, rowy li. Kaitlyn podrapaa jedwabiste czarne futerko midzy uszami. Co za zabawna obrka. Duo za szeroka. To ci musi uwiera...

By to kawaek papieru owinity kilkakrotnie wok niebieskiej obrki z nylonu i przytwierdzony tam klejc. List. Nagle serce Kaitlyn zaczo bi jak szalone. Spojrzaa w d, do ogrodu za oknem. Nikogo tam nie byo. A potem obejrzaa si za siebie, na zamknite drzwi pokoju. Nie spuszczajc drzwi z oczu, oderwaa tam klejc i odwina kartk z obrki kota.

Rozdzia 12 Pan na lotnisku i pani z widami nie yj. Woda zrobia si za gorca. Spotkaj si
ze mn niedugo w starym miejscu spotka. Talerz ucieknie razem z yk. Wybierz czas i daj mi zna. Wylij wiadomo w butelce". List nie by do nikogo zaadresowany ani podpisany - Rob uzna, e to zbyt ryzykowne, domylia si Kaitlyn. Zrozumiaa jednak znaczenie listu. Rwnie Mereniang nie yje. LeShan zagadn j na lotnisku, a gdy pierwszy raz spotkaa Meren, ta przerzucaa gnj. Zdaniem Roba Kaitlyn bya w duym niebezpieczestwie i chopak chcia, by przysza do szkolnej sali gimnastycznej, skd chcia j zabra. Miaa zdecydowa, o ktrej da rad std znikn, i odesa mu list z wiadomoci. Kaitlyn przez chwil siedziaa w bezruchu, obracajc owek w palcach. Potem wyprostowaa si, wydara kartk ze szkicownika i zacza pisa duymi, zdecydowanymi literami. Czarownice lubi gorc wod. Nie umawiamy si dzisiaj. To samo miejsce i czas jutro. Przynie magiczny n. Odrobiam zadanie domowe i opanowaam cyfry". Liczya na to, e Rob pamita, jak Tony kiedy powiedzia: Widz, e przynielicie ze sob magiczny n dla Marisol". Miaa rwnie nadziej, e zrozumie, i ona nie moe teraz uciec; w kocu dowiedziaa si, gdzie jest kryszta i zna szyfr, by dosta si do tego pomieszczenia. Kociak j poszturchiwa, przeciga si, domaga pieszczot. Kaitlyn go pogaskaa, a potem owina list dokoa jego obrki i zakleia go tam. Otworzya okno i wstrzymaa oddech. Kociak odszed, nie ogldajc si za siebie. Anna musiaa go dobrze przygotowa do tej akcji. A teraz, pomylaa Kaitlyn, nie mam nic wicej do roboty. Pozostaje mi tylko czeka do jutrzejszego poudnia. Miejmy nadziej, e Rob si stawi.

- Nie mog ci na to pozwoli - powiedzia Rob. - Czy ty nie rozumiesz? To jedyny sposb. - Nie - oznajmi beznamitnie Rob. Byo poniedziakowe poudnie. Skryli si w sali gimnastycznej, bo uznali, e bd tam bezpieczniejsi ni przy wejciu. Kaitlyn spojrzaa na Lewisa i Ann, szukajc u nich pomocy, ale oboje robili wraenie bezradnych. Jakby nic nie rozumieli. Natomiast Rob ju podj decyzj. - Nie mog ci pozwoli, eby sama z tym posza do Instytutu. Id z tob. Zakradn si. To nie byo rozsdne. - A co, jeli ci przyapi? - A co, jeli zapi ci z krysztaem? Nie bdzie lepiej. - Wcale nie. - Kaitlyn ze wszystkich si staraa si zapanowa nad ogarniajcym j zniecierpliwieniem. - Kryszta mog ukry. Zawsze mog sprbowa go szybko schowa, gdy usysz, e kto si zblia. Natomiast ciebie schowa si nie da. Niby co mam zrobi, wsadzi ci pod poduszk? Rob te stara si zachowa cierpliwo - widziaa i czua to. Jednak przegrywa walk. - To... po prostu... zbyt niebezpieczne - powiedzia wolno i wyranie. - Naprawd mylisz, e bd siedzia spokojnie w mieszkaniu, kiedy ty si naraasz? Za kogo ty mnie masz? - Za kogo, kto ma duo oleju w gowie. Mam nadziej, e jeszcze dzisiaj dotr do krysztau, chocia to si moe okaza trudne. Joyce zostawi otwarte drzwi do laboratorium albo kto bdzie siedzia w salonie, skd wida panel w boazerii. By moe bd musiaa poczeka par dni, a nadarzy si okazja. Nie moesz si tak dugo ukrywa - dodaa, nie dopuszczajc go do sowa. - Gabriel ci wyczuje, tak jak poprzednio. I bdzie po wszystkim, bo on jest teraz naszym wrogiem. Wszystko przemylaa i nie miaa zamiaru ustpi. Rob to wiedzia, bya tego pewna. Jego mina nagle si zmienia; zacisn szczk. W oczach pona mu zocista powiata. Kaitlyn pomylaa, e wyglda jak pozytywny charakter, ktrego doprowadzono do ostatecznoci. Bez sowa wycign do niej rk i zapa j w pasie. Kaitlyn zostaa uniesiona w powietrze, jej stopy straciy kontakt z drewnian podog sali gimnastycznej. - Przykro mi, ale mam ju tego do - oznajmi. - Idziesz z nami do samochodu. Jeszcze kilka dni temu Kaitlyn by moe pomylaaby, e to zabawne, ale teraz... Postaw mnie na ziemi! Natenie jej gosu tak zszokowao Roba, e rozluni ucisk. Czysta wcieko w oczach Kaitlyn sprawia, e si nie odezwa, gdy si wyrwaa i odsuna. Anna i Lewis te byli w szoku. Kaitlyn wiedziaa, e czuj, jak gniew wylewa si w z niej niewidzialnymi falami. Staa niczym krlowa, wysoka i straszna, a gdy si odezwaa, jej sowa ciy powietrze niczym rozgrzana do biaoci stal. - Nie jestem rzecz, ktr moesz przenie, gdzie ci si podoba. Tak myla o mnie Gabriel. Myli si. Obaj si mylicie - wysyczaa do Roba. Mia potargane wosy. Przypomina teraz maego chopca. Jego oczy byy ciemnobursztynowe i rozszerzone. W sali gimnastycznej panowaa absolutna cisza. - Tylko ja decyduj o tym, co si ze mn stanie - szepna Kaitlyn. - Nikt inny. Ja. Ju podjam decyzj. Wracam tam i zamierzam ich powstrzyma. Od ciebie zaley, czy dasz mi odamek, czy nie, ale ja i tak tam wracam.

Nigdy przedtem tak si do niego nie odezwaa. By zbity z tropu. Kaitlyn sprbowaa zagodzi swj gos, ale syszaa, e mwi niecierpicym sprzeciwu tonem: - Rob, czy ty nie widzisz, e ta rzecz jest waniejsza ni my wszyscy razem wzici? To dziki tobie chc co zmieni. Timon, LeShan i Mereniang zginli. Jeli nie powstrzymamy Instytutu, umr kolejni ludzie. Musz temu zapobiec. Rob kiwa powoli gow. Przekn lin i powiedzia: - Rozumiem. Ale jeli co ci si stanie... - Jeli co mi si stanie, to przynajmniej bd wiedziaa, e to by mj wybr, moja decyzja. To nie ma nic wsplnego z tob... Rozumiesz? Anna pakaa. Lewis te poyka zy. A Rob by tak zszokowany, e si podda. Spojrza na Ann, jakby bya jego ostatni desk ratunku. Dziewczyna zamrugaa. Na jej twarzy maloway si wspczucie, smutek i spokj. Ten spokj by gboki, ale nie peen rezygnacji. - Kait ma racj - stwierdzia. - Jeli mwi, e pjdzie, to tak zrobi. Nie moesz decydowa za ni. Nikt nie moe podejmowa decyzji za nikogo innego. Rob spojrza znowu na Kait. Dotaro do niej, e po raz pierwszy patrzy na ni jak na kogo rwnego sobie. Rwnego sobie. I nie chodzio tylko o inteligencj, moce nadprzyrodzone czy zaradno, ale o prawo do ryzykowania wasnego ycia. Rwnego i samodzielnego. Jakby dokadnie w tym momencie si rozdzielili i stali si dwiema niezalenymi istotami. Jeli cokolwiek byo nie tak w ich zwizku, to byo to przekonanie Roba, e musi j ochrania. W pewnym sensie Kaitlyn go do tego zachcaa, sugerujc, e potrzebuje opieki. Teraz w jednej chwili oboje zdali sobie spraw z tego, e tak nie jest. Kait uwiadomia sobie, e przez ostatnich kilka minut urosa w oczach Roba. Szanowa j, a moe nawet kocha bardziej ni przedtem... w inny sposb. Lecz nadal nie pogodzi si z tym, e musia patrze, jak ona odchodzi, by wzi na siebie cae ryzyko. Dlatego sprbowa jeszcze raz, ju nie na si, lecz bagalnie: - Wiesz, tak si zastanawiaem, czy nie moglibymy troch poczeka z uyciem odamka. Uleczy Marisol, wiesz? Nie widziaa tego, Kait. To byo cudowne. W tym szpitalu ley mnstwo ludzi. Miaem nadziej... Wzruszy ramionami i zrobi tskn min. Kaitlyn bya poruszona. Lecz nim zdya si odezwa, zrobia to Anna. Na jej twarzy malowao si jeszcze gbsze wspczucie ni wczeniej, i jeszcze wikszy smutek. A take gbokie przekonanie. - Nie, Rob - powiedziaa cicho. - Nie wolno nam tego zrobi. Odamek do nas nie naley, zosta nam wypoyczony. Timon da go nam, ebymy zniszczyli kryszta. Nie wolno nam korzysta z mocy, ktra tak naprawd do nas nie naley. Wyniknoby z tego co niedobrego. Nastpnie delikatnie pooya Robowi rk na ramieniu. - Masz wasn moc, ktr moesz wykorzysta do pomocy innym. To powinno wystarczy. Twj dzie jeszcze nadejdzie, Rob. Rob dugo si w ni wpatrywa. Wreszcie kiwn gow na zgod. Przenis wzrok na Kaitlyn, ktra zapaa przebysk jego myli. By zaskoczony faktem, e znalaz si pomidzy dwiema tak mdrymi kobietami. Czua, e si zastanawia nad tym, kiedy to si stao, podczas gdy on nadal by taki sam. Nie pozostao mu nic innego, jak tylko si zgodzi. - No, to zaatwione - skwitowaa cicho Kaitlyn. - Wezm odamek do Instytutu, a wy wrcicie do mieszkania znajomego Tony'ego.

- Zostawilimy tam Tamsin - powiedziaa Anna. - Powiemy jej, co masz zamiar zrobi. Bdzie trzyma za ciebie kciuki, Kait, tak samo jak Marisol. Kait z przyjemnoci zmienia temat rozmowy, bo widziaa, e jeszcze chwila, a si rozpacze. - Marisol naprawd lepiej si czuje? - Nadal jest w szpitalu. Ma osabione minie, ale Tony mwi, e za kilka dni powinna zacz chodzi. Och, Kait, szkoda e nie widziaa, jak mia min, gdy przyszed si z nami zobaczy! A jego mama i tata... Zadzwonili i nie mogli przesta nam dzikowa. Z trudem odoylimy suchawk. - Tony wspomina, e zapali dla ciebie wieczk - wtrci si Lewis. - No, wiesz, w kociele. Bo Rob mu powiedzia, e jeste w niebezpieczestwie. Gardo Kaitlyn si cisno, a oczy zaczy j piec. Przekna lin. - Lepiej ju pjd. Rob uklkn przy worku marynarskim, ktry ze sob przynis. Wyj odamek krysztau, otworzy plecak Kaitlyn i woy go do rodka. Kaitlyn zdawaa sobie spraw z tego, e by to symboliczny gest, by pokaza jej, e miaa racj. Wiedziaa te, e kady ruch przychodzi mu z ogromnym trudem. Wsta. By bardzo blady. Poda jej plecak. - Daj nam zna, jak bdzie po wszystkim - poprosi. - Daj te zna, jeli do jutra nic si nie wydarzy. I... Kait? - Tak? - Jeli nie zadzwonisz, to ja tam przyjd. Koniec, kropka, Kaitlyn; to moja decyzja. Jeli ci nie usysz, to zakadam, e co poszo nie tak i cay nasz ukad jest niewany. Co Kaitlyn miaa na to powiedzie? Powodzenia. Lewis wysa jej myl, gdy go uciskaa. Bd trzyma kciuki. Uwaaj na siebie, powiedziaa Anna. Bd mdra jak kuk i wyjd z tego cala i zdrowa. Po czym dodaa co w jzyku Suquamish. Kaitlyn niepotrzebne byo tumaczenie. To byo bogosawiestwo. Na kocu uciskaa Roba. Jego oczy byy zaczerwienione. Przytuli j mocno. Prosz ci, wr do mnie. Bd czeka. Ile razy kobiety mwiy tak do swoich mczyzn, gdy wyruszali na wojn? Gula w gardle Kaitlyn z kad chwil rosa. Kocham was wszystkich, powiedziaa do nich. A potem odwrcia si i ruszya w stron tylnego wyjcia z sali gimnastycznej. Czua na sobie ich spojrzenia. Wiedziaa, e stoj w absolutnej ciszy. Przesza przez boisko do kosza, a potem przez boisko do bejsbola. Czekali, a zniknie im z oczu. Kaitlyn wrcia do Instytutu, pokonaa piechot jakie ptora kilometra. Powiedziaa Robowi, e bdzie musiaa poczeka kilka dni, nim dostanie si do krysztau, ale wiedziaa, e zrobi to teraz. Bri, Renny i Lidia przebywaj w szkole, Gabriel chyba te. A to znaczy, e w domu s tylko Frost, Szakal Mac oraz Joyce. Musi si przelizn do rodka niezauwaenie, pomylaa. Moe wszyscy bd w tylnym laboratorium, a wtedy ona dostanie si do panelu w korytarzu. Spacer okaza si cakiem przyjemny. Kaitlyn zapaa si nawet na tym, e gapi si w niebo, ktre miao pikny bkitny kolor i byo usiane drobnymi pierzastymi chmurkami. Soce grzao j w ramiona. ywopot po obu stronach usiany by tymi kwiatkami w ksztacie gwiazdek. Wiosna, pomylaa. Dziwne, e czowiek bardziej docenia wiat, gdy mu si wydaje, e niedugo moe go opuci.

Nawet Instytut robi wraenie egzotycznego i piknego niczym gigantyczna sterta winogron. Teraz najtrudniejsze zadanie. Musiaa zakra si do rodka tak, by jej nikt nie przyapa, i eby to nie wygldao przypadkiem na zakradanie si. Moe powie, e wrcia do domu ze szkoy, bo le si poczua? Zastanowia si przez chwil i wesza kuchennymi drzwiami. Kuchnia znajdowaa si zaraz obok frontowego laboratorium. Nawet jeli kto tam by, to nie mg jej zobaczy do chwili, a bdzie mijaa drzwi do laboratorium. Z laboratorium dochodziy dwiki muzyki. Dobrze, to zaguszy wszelkie haasy. Wyprostowaa si i miao przemaszerowaa przed laboratorium. Zmusia si, by od niechcenia zajrze do rodka i by nie i na palcach. Jedno spojrzenie wystarczyo. Zobaczya Frost pochylon nad tac z zegarkami i kluczami. Koo niej znajdowaa si Joyce z notatnikiem na kolanach. Frost siedziaa przodem do tylnego laboratorium - doskonale. Joyce patrzya na notatnik. Niele. Szakala Maca nigdzie nie byo wida. Kait miaa nadziej, e jest w zbiorniku. Nadal zmuszaa si, eby si nie skrada. Pokonaa jadalni i obesza schody. Wyjrzaa zza rogu i sprawdzia may korytarzyk, ktry prowadzi do drugich drzwi do laboratorium. Dobrze. To musi wyglda naturalnie. Zaczekam tu... Moe powinnam wiza sznurwki? Nie spuszczajc z oczu sylwetek w laboratorium, schylia si i rozwizaa jedno sznurowado. Po czym zostaa w tej pozycji, cay czas przygldajc si Joyce. Nie mog podej do panelu, zanim ona si nie odwrci albo nie pjdzie do tylnego laboratorium, pomylaa. Odsunicie panelu zabierze kilka sekund. Joyce mogaby podnie gow i mnie zobaczy. Czas si wlk. Plecak zacz jej ciy na ramionach. No, dalej, Joyce. Rusz si. Id po ksik albo co. Zmie pyt. Zrb co, cokolwiek, tylko rusz si z miejsca. Ale Joyce nadal tkwia na miejscu. Kaitlyn miaa wraenie, e mina godzina. W kocu postanowia, e bdzie musiaa zaryzykowa. I w tym momencie zobaczya, e Joyce wstaje. Kait mienio si w oczach. Twarz Joyce bya tylko plam opalenizny, jej plecy row plam. Joyce sza do laboratorium na tyach. Och, dzikuj! Dzikuj! Gdy tylko ostatni lad ru znikn jej z oczy, Kaitlyn wesza do przedpokoju. Nie byo czasu na skradanie si. Teraz liczyo si tylko szybkie dziaanie. Stukna palcami w drewniany panel. Kliknicie zabrzmiao bolenie gono. Zerkna na Frost - nadal bya odwrcona tyem. Panel si odsun. Kaitlyn wesza w ziejc dziur. Schodami na d. Szybko. Szybko. Nigdy si nie nauczya, jak zamyka si panel od rodka. C, teraz byo to bez znaczenia. Musi si tylko dosta do krysztau. Potem mog j odkry, byo jej to obojtne. Dotara na d, zdja plecak z ramion i wycigna z niego latark. Rano zwdzia j z kuchennej szuflady. Szybko. Jeszcze szybciej. May okrg wiata pokazywa jej drog. Aha. Tam. Zamek z szyfrem na cianie koo drzwi odbija sabo wiato. Miaa wraenie, e znalaza si w filmie science fiction. Na statku Enterprise"*.

Serce bio jej gono - w gardle, w uszach, w koniuszkach palcw. Mimo to Kaitlyn zachowaa spokj. Przewiczya wszystko w gowie wczoraj w nocy. Od plecak na ziemi. Latarka w zby. Wyjmij kartk z moliwymi kombinacjami. Nie wykonuj zbdnych ruchw. Mae gumowe kwadraciki podday si jej palcom. Wystukany numer pokaza si na podwietlanym ekranie powyej. 1... 4... 1... 2... 2... 5... 9... 2... Wprowad. Nic. Ekran zgas. Dobrze. Nastpna kombinacja! 1... 4... 2... 5... 1... 2... 9... 2... Znowu nic. Kaitlyn poczua narastajc panik. Nadal miaa sze kombinacji, ale sprawdzia ju dwie najlepsze. A jeli pan Zetes zmieni szyfr? Czemu nie zrobia wczoraj wieczorem nowego rysunku, eby si upewni? Boe, czemu o tym nie pomylaa? Zaraz, zaraz. Zapomniaam o przycisku Wprowad". Nacisna odpowiedni guzik. Natychmiast rozleg si przyjemny szum oraz dwik, ktry skojarzy jej si z bankomatem. Drzwi otworzyy si z mikkim klikniciem. Udao mi si! Och, dzikuj ci, Kolumbie. Bd ci wdziczna do koca ycia! Serce znowu jej omotao, a skra mrowia. Czua podniecenie i strach. Musiaa wzi gboki oddech, eby nie straci gowy. No, dobrze, szybko. Teraz szybko. Kto na grze moe zauway wiato, wic lepiej najpierw wycign odamek. * Enterprise" - statek kosmiczny, na ktrego pokadzie dzieje si akcja serialu Star Irek (przyp. tum.). Wygrzebaa go z plecaka. Latarka wysuna jej si spod brody. Kartka z kombinacjami szyfru spada na ziemi. Kaitlyn to zignorowaa. No, dobra, mam go. Wzia odamek krysztau w obie rce. Nigdy nie by taki miy w dotyku. Zimny, ciki i ostry, by jak narzdzie broni, wzmacnia j. Zdawa si mwi: Od tej pory niczym si nie martw. Musisz tylko donie mnie do krysztau. Ja si zajm reszt. Tak, pomylaa Kaitlyn. Teraz. To si okazao takie atwe. Czemu Rob si o ni martwi? Wyprostowaa si. Trzymajc kryszta niczym wczni, pchna drzwi i wesza do rodka. Byo tam ciemno. Stracia latark. Signa do ciany i pomacaa. Znalaza wcznik wiata. Bya gotowa je zapali. Planowaa przypuszczenie ataku na kryszta, jak tylko go zobaczy. Wyda z siebie okrzyk bitewny, dziedzictwo odlegych irlandzkich przodkw. Teraz... Wczya wiato i... zamara. Atak nigdy nie nastpi. Kryszta rzeczywicie tam by, ogromny, zdeformowany i groteskowy - taki, jakim go zapamitaa. Lecz nie by sam. Przed nim byy dwie... inne rzeczy. Na ich widok oczy Kaitlyn zrobiy si wielkie jak spodki. Otworzya usta, ale zamiast wojennego zawoania, wydaa okrzyk z przeraenia.

Rozdzia 13 W pierwszej chwili Kaitlyn bya w stanie zarejestrowa jedynie wasn odraz i
przeraenie. Tego rodzaju obrzydzenie ogarniao j w domu, gdy ojciec przerzuca opat ziemi w ogrodzie - i pod spodem ukazywao si co mikkiego i wijcego si albo twardego i chitynowego. To byo podobne uczucie, tylko z tysic razy wiksze. Domylia si, e te dwie rzeczy to istoty ludzkie. A przynajmniej kiedy nimi byy. Teraz nienaturalnie zdeformowane sprawiy, e zrobio jej si niedobrze, jak wtedy, gdy zobaczya stonog. Albo wtedy, gdy ogldaa obraz Hieronima Boscha przedstawiajcy sceny piekielne z ludmi, ktrzy zamiast rk mieli szczypce homarw albo okna w ciaach. Od razu si zorientowaa, e te dwie postacie s stranikami. Nowymi stranikami na usugach pana Zetesa. Pilnowali krysztau. Sasha i Parte King. Rozpoznaa ich na podstawie opisu Bri - cho trzeba byo wysili wyobrani. Skra Sashy bya kredowobiaa, jak u kogo, kto nigdy nie oglda soca. Niemal przejrzysta, wida byo przez ni bkitne yy. Oczy mia czerwone jak mysz albinos albo lepa ryba jaskiniowa. By blondynem, tak jak powiedziaa Bri. Jego jasne wosy byy niechlujne i pene rnych rzeczy. Odpadkw i kawakw papieru. mieci, ktre pokryway podog. Wyglda jak nagi limak: biay, wiotki i nieruchomy. By jeszcze Parte King - cokolwiek to dziwaczne imi znaczyo. Bri powiedziaa, e jest chudy. Teraz przypomina szkielet. Skra nacignita na kociach. Ciemne wosy wypaday mu kpkami, a pod spodem ukazywaa si naga czaszka. Przypomina wierszcza. Odnosio si wraenie, e wystarczyoby nim potrzsn, eby zawierka. Obaj byli ywi, cho nie wygldao na to, e dugo pocign. Kaitlyn uwiadomia sobie z czystym przeraeniem, e oni mieszkaj tu na dole, samotni i szaleni, przypici acuchami do podogi. Gryz ludzi w kostki i umiechaj si od ucha do ucha. Baa si, e zaraz zwymiotuje. - Ma-ma-ma - powiedzia rozpromieniony Sasha. lina kapaa mu na brod. Poruszy si jak robak w jej stron. Powinnam ucieka, pomylaa beznamitnie Kaitlyn. Lecz ta myl znikna, nim komunikat dotar do jej ng. Staa jak skamieniaa i patrzya na nabrzmia bia larw, ktra peza do niej po pododze. Wygldaa jak istota ludzka, ktra wanie przeksztaca si w co innego. Poczwarka. Nie dopuszcz jej do krysztau. Ich umysy byy niczym zasona przedzielajca pomieszczenie. Mieli tak moc, e prawie zwalio j to z ng, zaatakowao wszystkie jej zmysy. Dotknicie ich umysw wystarczyo, by pomylaa o gniciu i robalach. Parte King wydawa z siebie terkoczce dwiki. Usiad. Obaj mieli na sobie kaftany, ktrych rkawy cignito za plecami za pomoc licznych paskw. Kaftany bezpieczestwa. Poniej byli owinici workami na mieci. W pierwszej chwili Kaitlyn nie wiedziaa dlaczego, ale zaraz do niej dotaro: pieluchy. Uciekaj, gupia! Bagam, uciekaj.

Parte King upad do przodu i zacz wolno przebiera swoimi patykowatymi nogami w powietrzu. - Cz-cz-cz-cz-cz. Nadal szczerzy zby w umiechu. A wic tak kocz studenci pana Zetesa. Tobie te to si mogo przydarzy. Troch wicej czasu w pobliu krysztau i... Nadal zachowali swoje moce! Bagam, uciekaj std. W kocu jej proby dotary do mzgu. Odwrcia si, eby rzuci si do ucieczki. Miaa przed sob otwarte drzwi. Zrobia chwiejny krok. I wpada na niewidzialn cian, jakby zgstniae powietrze. Zimne powietrze. A moe to nie powietrze, lecz jej minie. Nie bya w stanie zbliy si do drzwi. Zapali j, drenowali jej myli. Nie moga si std wydosta. By moe cay czas o tym wiedziaa. Sasha gaworzy sobie radonie i puszcza bbelki jak niemowl. - Biedaki - wyszeptaa Kaitlyn. Litowanie si nad nimi ani troch nie zmniejszyo jej nienawici do nich. Wiedziaa, e nie mona im pomc. Pan Zetes zrobi im jeszcze wiksz krzywd ni Marisol. Nawet gdyby pozwolili jej do siebie podej z odamkiem, nawet gdyby potrafia uzdrawia, tak jak Rob, nie byaby im w stanie pomc. Nie miaa co do tego wtpliwoci. Kolana si pod ni ugiy. Poddaa si, usiada na pododze i patrzya na te biedne istoty. Podpezay coraz bliej. Nic nie moga zrobi. Nic, poza czekaniem na pana Zetesa.

- Spodziewaem si, e mi to przyniesiesz - powiedzia pan Zetes. - Bardzo ci dzikuj, moja droga. Wycign rk po odamek. Kaitlyn wbia wzrok w jego dugie palce z kwadratowymi, zadbanymi paznokciami. Zebraa si w sobie i sprbowaa go dgn. To by idiotyzm. Za plecami miaa ludzkie poczwarki, ktre spowalniay kady jej gest. A za panem Zetesem stali wszyscy psychole. Przyszli si zabawi. Poza tym sam pan Zetes by bardzo silny. Wzi od niej odamek, wykrcajc jej przy tym bolenie nadgarstek. Zrobi to specjalnie, pomylaa. - W pewnym sensie szkoda, e postanowia teraz si ujawni - powiedzia. - Moga gra swoj rol jeszcze przez par dni. Wasze nastpne zadanie miao polega na uciszeniu rodziny Diazw. Jego przystojna twarz miaa teraz czysto diaboliczny wyraz. - Ma pan fajnych eksstudentw - wykrztusia Kaitlyn. - Silne umysy. Jaka szkoda. - Ma-ma-maaaa - zawtrowa jej Sasha. - Maaa. Pan Zetes spojrza na niego niemal czule. - Nadal si na co przydaj - oznajmi. - Kryszta wzmocni ich moc, w pewnym sensie pomg im osign prawdziwy potencja. Obawiam si jednak, e ty do nich nie doczysz. - Odwrci si bokiem i powiedzia przez rami: - John, zanie to, prosz, do pokoju Joyce. Laurie i Sabrina, zabierzcie Kaitlyn na gr i j przygotujcie. Paul, miej na nie oko. Do kogo on mwi? - zdziwia si Kaitlyn. Szakal Mac wzi odamek i znikn. Frost i Bri zrobiy krok do przodu i wziy j pod rce, po czym wyprowadziy z pokoju. Renny poszed za nimi.

W korytarzu przy ukrytym panelu stay Joyce i Lidia. Frost i Bri przeprowadziy Kaitlyn obok nich. Gdy dotary na pitro, Kait zapytaa: - Co si ze mn stanie? - Niewane. Frost popchna j. Kaitlyn potkna si i wpada do pokoju, ktry Frost dzielia z Bri. Twarz Frost iskrzya od zoliwego triumfu. Wygldaa niemale piknie, jak anio z choinki z wosami ze szklanych nitek. Miaa cukierkoworow szmink na wargach, ktra tak mocno si byszczaa, e odbijao si od niej wiato. - Bri? Powiesz mi? Bri sprawiaa wraenie rozzoszczonej. - Ty oszucie. Ty may, wredny szpiegu. - Jej chopicy gos brzmia szorstko od gniewu i obrzydzenia. - Dostanie ci si zaraz. Renny sta przed drzwiami pokoju. Skrzyowa rce na piersi. Jego wska twarz bya surowa. Wyglda jak kat. Frost szukaa czego w stercie ciuchw na pododze. - Masz. W to. By to kostium kpielowy, jednoczciowy, w biao-czarne paski. Kaitlyn miaa ochot zapyta dlaczego, ale nie byo sensu. Powiedziaa: - Nie rozbior si przy nim. - Pan Zetes kaza mi was pilnowa - oznajmi Renny. Nie zabrzmiao to lubienie, lecz beznamitnie. - Masz teraz wiksze problemy na gowie - powiedziaa szorstko Bri. Kaitlyn uznaa, e nie ma sensu si kci. Dziewczyna miaa racj: co za rnica? Odwrcia si tyem do drzwi i si rozebraa. Renny by dla niej jak mebel. Staraa si trzyma gow wysoko podniesion, porusza si majestatycznie i z obojtnoci. Lecz mimo to, gdy ju wcigna na siebie kostium kpielowy, twarz j palia, a w oczach stay jej zy. Frost zachichotaa i strzelia ramiczkiem na plecach Kaitlyn. Bri staa ze spuszczon gow, w milczeniu. Nawet Renny unika wzroku Kaitlyn, gdy si do niego odwrcia. - Jestem gotowa. Zaprowadzili j na d. Nie do pokoju z krysztaem, lecz do frontowego laboratorium. Drzwi do tylnego stay otworem. I wtedy Kaitlyn zrozumiaa. Nie bd krzycze, powiedziaa do siebie. Sprawioby im to tylko jeszcze wiksz przyjemno. Bardzo by chcieli, ebym zacza krzycze. Baa si jednak, e nie wytrzyma i zacznie ich baga. - Wszystko gotowe? - zapyta pan Zetes Joyce. Dziewczyna staa w drzwiach do laboratorium na tyach. Kiwna gow. Szakal Mac gapi si na Kaitlyn. Tymi zymi oczami szakala. Usta mia czciowo rozdziawione. Wyglda jak zdyszany pies, On to uwielbia. Rozkoszuje si tym. - Skoczysz jak ci dwaj na dole - zwrcia si do niego Kaitlyn. Szakal Mac umiechn si chytrze. Pan Zetes wykona formalny gest, ktry skojarzy si Kaitlyn z innym momentem. Byo to wtedy, gdy pierwszy raz go usyszaa, gdy zaprosi j, Roba i innych do Instytutu i powiedzia im, jacy s wyjtkowi. Miaa wraenie, e od tamtej chwili miny dugie lata. - Moi drodzy - pan Zetes zwrci si do caej grupy. - Myl, e wszyscy znacie sytuacj. Odkrylimy szpiega. Od pocztku miaem podejrzenia, ale postanowiem da jej szans. - Spojrza na Joyce, ktra miaa nieobecny wyraz twarzy. - Jednak teraz nie ma ju wtpliwoci, po co si tu zjawia. Uwaam, e najlepsze bdzie ostateczne rozwizanie. Powid wzrokiem po wszystkich dokoa, po czym doda: - Chc, ebycie wszyscy byli

wiadkami i zrozumieli, co si dzieje z tymi, ktrzy naduywaj mojego zaufania. Jakie pytania? W laboratorium panowaa cisza. Kurz wirowa w padajcym ukonie popoudniowym wietle. Nikt nie mia pyta. - No, to dobrze. John i Paul, zaprowadcie j do rodka. Joyce zajmie si sprztem. Walcz, pomylaa Kaitlyn. To co innego ni krzyk. Gdy Mac i Renny po ni signli, zrobia unik i rzucia si do ucieczki, prbujc przy tym kopa. Lecz oni byli na to przygotowani. Mac nie zamierza da si znowu nabra. Rzuci si na ni, jakby bya stukilogramowym rozgrywajcym na boisku i ci j z ng. Kaitlyn zobaczya gwiazdy i ogarno j koszmarne poczucie, e nie moe oddycha. Brakowao jej powietrza. Na moment stracia kontakt z rzeczywistoci, a potem sobie uwiadomia, e siedzi i kto j wali w plecy. Rozkaszlaa si. Nim zdoaa odzyska orientacj, dwignito j na rwne nogi. Kaitlyn bya bezradna. I wtedy usyszaa gos, saby, wysoki i peen przeraenia. Ze zdumieniem stwierdzia, e to Lidia. - Prosz ci, nie rb tego. Prosz ci... ojcze. Lidia staa przed panem Zetesem. Skrzyowaa donie na wysokoci talii, nie w gecie modlitwy, lecz jakby chciaa przytrzyma swoje wntrznoci przed wypyniciem na zewntrz. - Nie moe ju z tob walczy, dobrze o tym wiesz. Mgby j std odesa. Nikomu by o nas nie powiedziaa; wyjechaaby, trzymaa buzi na kdk i wioda spokojne ycie. Prawda, Kaitlyn? Lidia zwrcia swoje wielkie zielone oczy na Kait. Miaa poblade wargi, ale w tych oczach by ogie, ktry wzbudzi podziw Kaitlyn. wietnie, Lidio, pomylaa. W kocu mu si przeciwstawia. Odezwaa si i to w chwili, gdy nikt inny si na to nie zdoby. Lecz nagle odezwa si kto inny. - Emmanuelu, Lidia ma sporo racji - powiedziaa Joyce niskim gosem. - Naprawd nie jestem pewna, czy musimy posun si a tak daleko. Nie podoba mi si to. Kaitlyn wbia w ni wzrok. Wosy Joyce byy przygadzone niczym futerko foki, jej opalona twarz bya gadka. A jednak Kaitlyn wyczua, e wewntrzne poruszenie Joyce dorwnywao Lidii. Dzikuj, Joyce. Wiedziaam, e to wszystko nie byo gr. W gbi ducha jest w tobie co dobrego. Kaitlyn zerkna na pozostaych. Bri przestpowaa z nogi na nog i drapaa si w swoj pofarbowan na niebiesko gow. Bya zarumieniona. Chyba miaa ochot co powiedzie. Renny mia zmarszczone brwi. By zy, ale nie do koca przekonany. Tylko Szakal Mac i Frost nadal robili wraenie gorliwych i penych entuzjazmu. Oczy Frost lniy niemale romantycznym arem, a Szakal Mac oblizywa sobie wargi przekutym jzykiem. - Kto jeszcze? - zapyta pan Zetes przeraajco cichym gosem. Nastpnie zwrci si do Joyce: - Twoje szczcie, e wiem, i nie mwisz powanie. Udao ci si pokona wewntrzny opr w duo delikatniejszych sytuacjach ni ta. Teraz te tak bdzie, oczywicie. Nie chciaaby przecie doczy do niej w zbiorniku. Albo spdzi nocy w pokoju na dole. Przez twarz Joyce przenikn dreszcz. Jej akwamarynowe oczy zamgliy si. - To samo dotyczy reszty z was - powiedzia pan Zetes. - Ciebie rwnie. Patrzy na Lidi. Nie unis pici do gry, nie podnis nawet gosu. Lecz Lidia si uchylia, a wszyscy inni znieruchomieli. Sama jego obecno wystarczya, by ich zastraszy.

- Kady z was poszedby na wiele lat za kratki, gdyby policja si dowiedziaa, co robilicie przez ostatnich par tygodni - cign bezlitonie ich szef. - Lecz ta sprawa nigdy nie trafi w rce policji. Sam si wszystkim zajm, jeli mi si sprzeciwicie. Wasi dawni koledzy na dole mi w tym pomog. Nie macie dokd uciec. Kryszta jest potny, jeli trzeba, signie a na drugi koniec globu i zmiecie was jak natrtn much. Cisza i bezruch. Wszyscy gapili si w podog. Nawet Frost ju si nie umiechaa. - Sucham? - wycedzi pan Zetes szorstkim szeptem. - Czy kto jeszcze ma jakie obiekcje? Niektrzy pokrcili gowami. Bya wrd nich Lidia, aonie przygarbiona. Inni stali cicho i nieruchomo, jakby mieli nadziej, e szef na nich nie popatrzy. - Gabriel? - zapyta pan Zetes. Zaskoczona Kaitlyn podniosa gow. Nie zdawaa sobie sprawy z tego, e Gabriel do nich doczy. Tak jak wczeniej nie zauwaya jego nieobecnoci. Mia zmarszczone brwi. Wyglda jak kto, kto przyby na przyjcie i si dowiedzia, e zaczo si godzin wczeniej, bez niego. - Co si dzieje? - zapyta. Powtrzy to samo pytanie bezgonie do Kaitlyn. Jego zwone oczy wpatryway si w czarno-biay kostium kpielowy. Co si dzieje? Co zrobia? - Kwestia dyscyplinarna - wyjani pan Zetes. - Mam nadziej, e w przyszoci to si nie zdarzy. Kaitlyn nie czekaa, a skoczy, lecz odezwaa si do Gabriela. Nie twoja sprawa. Gardz tob. Z caej siy rzucia w niego t myl, jakby to bya puszka piwa, kamienie albo cegwki. Wiedziaa od Roba, gdzie uderzy, eby go najmocniej zabolao, wic dodaa: Recydywista. Lepiej rb, co ci kae, bo wezwie policj. Dopiero teraz zdaa sobie spraw z tego, e go nienawidzi. Caa ta odraza, ktrej nie czua do Renny'ego ani nawet do Szakala Maca czy Frost, ogniskowaa si na nim. Caa zo i poczucie zdrady. Gdyby bya bliej, plunaby mu w twarz. Twarz Gabriela staa. Czua, jak si od niej odsuwa, czua lodowaty mur. Nie odezwa si wicej. - No, dobrze - powiedzia pan Zetes. - Chopcy, wecie j do rodka. Potem pjdziemy wszyscy do miasta na kolacj. To trzeba uczci. Nie byo sensu dalej walczy. Mac i Renny zacignli j do tylnego laboratorium. Staa bez ruchu, podczas gdy Joyce wsadzia jej ustnik midzy wargi. By poczony z rurk doprowadzajc powietrze, niczym maska do nurkowania. Nastpnie Joyce zaoya jej rkawice na rce i zmusia do woenia pciennego kaftana podobnego do tych, ktre miay oba stworzenia na dole. Rce Kaitlyn zwizano. Do pasa w talii i do kostek przymocowano jej ciarki. Usyszaa jaki gos za plecami. To by pan Zetes: - Do widzenia, moja droga. Sodkich snw. Joyce wsadzia jej co do uszu, co w rodzaju zatyczek. Nagle Kaitlyn przestaa sysze. Popchnli j do przodu. Pomieszczenie do cakowitej izolacji wygldao jak kosz na mieci. Krzywy kosz na mieci z drzwiami jak do schronu. Drzwi byy otwarte. Zmusili j do wejcia do rodka. Nic nie moga na to poradzi. Zamkn j, pogrzebi ywcem.

Otaczay j ciemne ciany z metalu. Gdy pojemnik zacza wypenia woda, nerwy Kaitlyn puciy. Krzykna. A przynajmniej prbowaa krzycze. Lecz ustnik zadziaa jak knebel, a zatyczki do uszu stumiy reszt. Bya tylko cisza. Otaczaa j woda. I ciemno. Przekrcia si na plecy, eby zobaczy drzwi i wiato... Dostrzega tylko zmniejszajcy si szybko biay prostokt. Metalowe drzwi zatrzasny si ze zgrzytem. I to byt ostatni dwik, jaki usyszaa. Od samego pocztku byo bardzo le. Przypomniaa sobie sowa Bri: Pewnie, to fajowe. Odjazd! Kosmiczny". Liczya na to, e na samym pocztku zbiornik bdzie przyjemny. A przynajmniej znony. Lecz tak nie byo. To bya miertelna puapka i Kaitlyn czua narastajcy w rodku krzyk. Moe to dlatego, e wiedziaa, i jest tu na dobre. Nie wypuszcz jej za godzin czy dwie albo jutro. Bd j tu trzyma tak dugo, jak bdzie trzeba - a przemieni si w rzecz, w linicy si kawa misa o pustym spojrzeniu i umyle. Na pocztku prbowaa pokona system. Wyprodukuje wasne dwiki, nie podda si. Lecz nawet najgoniejszy piew ledwo dociera do jej uszu i wkrtce rozbolao j od tego gardo. Po chwili nie bya ju nawet pewna, czy w ogle piewa. Trudno byo kopa nogami obcionymi ciarkami. Gdy jej si to w kocu udao, okazao si, e zbiornik od rodka wyoono gum. Kombinacja ciarkw, wody i gumowej wykadziny sprawia, e prawie nic nie poczua. Nie bya te w stanie si szczypa, bo przeszkadzay jej w tym rkawice. Ramiona miaa unieruchomione. Nie moga nawet zagry ust z powodu ustnika. Co wicej, ten wysiek j wyczerpa. Gdy ju sprbowaa wszystkiego, co jej tylko przyszo do gowy, bya wycieczona i moga ju tylko dryfowa. Ciarki sprawiay, e unosia si dokadnie porodku, z dala od gry i dou zbiornika, a temperatura wody bya tak ustawiona, e nie czua ani zimna, ani gorca. Dopiero wtedy zacza sobie zdawa spraw z tego, w jak koszmarnej sytuacji si znalaza. Byo ciemno. Nic nie widziaa. Nic nie syszaa. Cisza bya tak gboka, tak przepastna, e zacza si zastanawia, czy w ogle pamita, co to jest dwik. W tej guchej ciszy jej ciao zaczo si rozpuszcza. Kiedy, gdy miaa trzynacie lat, przyni si jej koszmar. Obok niej w ku leao czyje odcite rami. W rodku nocy zorientowaa si, e jedno z ramion jej cierpo. Moga go dotkn: byo chodne, nienaturalnie bezwadne. W pnie wydao jej si, e kto podoy jej martw, odcit rk do ka. Jej wasne rami wydawao si obce. Potem we wszystkich nocnych koszmarach pojawiao si zimne, niebieskawe rami, ktre si do niej tuli i prbuje wcign j pod ko. Teraz Kaitlyn czua si tak, jakby cae ciao jej cierpo. Najpierw wydao si jej, e jest martwa, potem, e ju nie ma ciaa. Jeli w zbiorniku byy jakie rce i nogi, to nie naleay ju do niej. To martwe, przeklte czonki innych ludzi, ktre dryfuj w wodzie i prbuj j zabi. Po jakim czasie zblado nawet poczucie, e koo niej unosz si rce i nogi innych. Dokoa nie byo ju niczego. Ju nie unosia si w maym koszu na mieci. Miaa poczucie, e przestaa by gdziekolwiek. Bya sama w jakim ekstremalnym miejscu, otaczaa j nico, pustka. wiat znikn, bo go nie wyczuwaa. Nigdy wczeniej nie zdawaa sobie z tego sprawy, ale ycie sprowadzao si do zmysw. Nie wiedziaa, e w rodku zbudowaa sobie map wiata, na ktr skadao si to, co widziaa i syszaa. A teraz niczego ju nie byo. Czy wiat na zewntrz ma jakie znaczenie? Czy istnieje co poza wszechwiatem? Moe nigdy nie istniao nic poza ni. Czy pamita, jak wyglda ty kolor? Albo jaki jest w dotyku jedwab?

Nie. To byy tylko sowa. adna z tych rzeczy tak naprawd nie istnieje. Idee dotyku, smaku czy dwiku wymylia sama, eby uciec przed pustk. Zawsze bya sama w tej pustce. Tylko ona, tylko K... Kim jestem? Przez moment prawie miaa imi, lecz teraz ono rwnie znikno. Bya bezimienna. Ja te nie istniej. Nie ma mnie. Nie ma... nie... nie... A potem: Kaitlyn!

Rozdzia 14 Gabriel si ba.


Frost siedziaa koo niego przy kolacji. By pewien, e pan Zeres jej kaza. Co chwil go dotykaa, muskaa jego nadgarstek, klepaa go w rami. Pewnie na polecenie szefa. Chcieli wiedzie, czy bdzie prbowa skontaktowa si z Kaitlyn. Lecz restauracja w San Francisco bya zbyt daleko od Instytutu. Nie mg std sign do Kaitlyn. Joyce na pewno wspomniaa o wszystkim panu Zetesowi. Gabriel nawet nie prbowa nawiza kontaktu; zamiast tego skupi si na jednej myli, e wcale nie ma zamiaru tego zrobi. Chcia wmwi ludziom, e nienawidzi Kaitlyn rwnie mocno, jak nienawidzi jej Szakal Mac. Musiao mu si powie, bo zielone oczy Lidii pony nienawici. Oczywicie wtedy, gdy jej ojciec nie patrzy. Nie tylko ona wygldaa na nieszczliw. Bri prawie nie dotkna jedzenia. Renny w kko przeyka lin, jakby byo mu niedobrze. A Joyce siedziaa prosto, jakby kij pokna, z twarz kompletnie wypran z emocji. Akwamarynowe oczy wbia w wieczk na rodku stou. Byli do daleko od San Carlos, lecz nie a tak daleko. Frost zostawia go, eby zataczy z Szakalem. Gdy tylko sobie posza, Gabriel wyj przyniesiony ze sob odprysk krysztau z kieszeni. To powinno zwikszy jego zasig, lecz czy wystarczajco? Nie mia pewnoci. Udao mu si nawiza telepatyczne poczenie na tak odlego tylko raz, gdy kona z blu. Musia sprbowa. Pan Zetes pali cygaro i przyglda si taczcym ludziom z dobrotliwym umiechem na twarzy. Gabriel zacisn do na malekim krysztale i zacz szuka. Przeraajce byo to, e nigdzie nie mg wyczu Kaitlyn. Jej miejsce wypenione byo nicoci. Nie bya to nawet ciana, lecz pustka. Zdesperowany zacz wykrzykiwa jej imi.

W jej umyle pojawia si wizja. W czyim umyle? Niewane. Moe wcale nie ma umysu. Ra w peni rozkwitu z rumianymi patkami. Patki byy w ciepym kolorze, ktry ju zapomniaa. Na pocztku by to przyjemny obraz, wszystkie te patki na odydze. Z czym jej

si to kojarzyo. Lecz potem wizja si zmienia. Patki poczerniay, nabray koloru pustki. Z ry zacza kapa krew. Bya miertelnie ranna. Patki zaczy opada... Na kadym z nich bya twarz, ktra krzyczaa... Kaitlyn! Kaitlyn, syszysz mnie? Patki opaday. Niczym zy. Kaitlyn! Boe, odpowiedz. Bagam ci, Kaitlyn. Kaitlyn! W tym gosie brzmiaa desperacja. Czyj to gos? I do kogo si zwraca? Nie mogem si z tob wczeniej skontaktowa. Posadzi koo mnie Frost. A ona cigle mnie dotykaa. Domyliaby si. Teraz s przekonani, e nie chc si z tob porozumie - och, bagam, Kaitlyn, odpowiedz. Tu Gabriel. Nagle pojawia si inna wizja. Rka, z ktrej kapaa krew. Na podog. Rka Gabriela, odcita przez odamek krysztau, ociekajca krwi. Widziaa to, ona, Kaitlyn. Ona bya Kaitlyn. Odzyskaa siebie. Gabriel? Jego gos powrci do niej z tak si, e j to zabolao. Tak, Kaitlyn, mw do mnie. To naprawd ty? Mylaam... e si na mnie wcieke. Po tym, co powiedziaam... Nie bya pewna, co dokadnie mwi. Ani nawet co to jest mwienie. Kaitlyn, przesta... Nawet o tym nie myl. Dobrze si czujesz? Gupie pytanie. Kaitlyn nie potrafia uj tego w sowa, wic wysaa po czcej ich cienkiej, drcej nici wizj pustki. Nicoci, prni, braku... Przesta. Bagam ci, przesta. O Boe, Kait, jak mog ci pomc? Kaitlyn czua, e czarna studnia prbuje j z powrotem zassa. Kurczowo trzymaa si sabego poczenia z Gabrielem. Byo niczym maleki promie wiata w jaskini. Dziki niemu nie postradaa jeszcze zmysw, ale to byo za mao. Potrzebne jej byo wicej, musiaa... Musisz widzie i sysze, powiedzia Gabriel. Ju nawet nie pamitam, co to znaczy, odpowiedziaa Kaitlyn. Czua narastajc fal histerii, ktra odbieraa jej rozsdek. Gabriel powiedzia tylko: Poka ci. Po czym zacz przesya jej w mylach rzeczy, ktre widzia lub sysza, rzeczy ze wspomnie. Da jej wszystko. Pamitasz soce? Jest gorce i te, i takie jasne, e nie mona w nie patrze. O, takie. Widzisz? Dla jej pozbawionych bodcw zmysw ten gos brzmia jak prawdziwy gos, a nie telepatia. On z ni rozmawia. I wysya jej obraz. Gdy tylko Kaitlyn go zobaczya, przypomniaa sobie. Soce. To jest dobre, powiedziaa. Mie. Tak wyglda soce latem. Wychowaem si w Nowym Jorku i mama czasami zabieraa mnie nad ocean. Pamitasz ocean? Niebieskozielony chd. Gorcy piasek pod stopami. Spieniona, syczca woda, piszczce dzieci. Zapach i smak soli. Kaitlyn spijaa to wszystko arocznie. Bya wygodniaa kadego najdrobniejszego dwiku, kadego szczegu, widoku. Wicej, prosz. Wicej. Szlimy na spacer promenad, tylko mama i ja. Zawsze kupowaa mi hot doga i lody. Nie miaa duo pienidzy, bo mj stary wszystko przepija, ale czasem udawao si jej wydusi z niego dolara za ugotowanie pysznej kolacji. I za to kupowaa mi lody. Pamitasz lody?

Kremowy chd. Lepka broda. Intensywny, ciemny smak czekolady. Pamitam. Dzikuj ci, Gabrielu. Da jej wicej. Wszystkie swoje najlepsze wspomnienia, wszystko, co tylko przyszo mu do gowy i byo dobre. Kade zociste popoudnie, kad jazd na deskorolce, kad chwil z mam, gdy mia siedem lat, i gorczk, ktra ujawnia jego moc. Wszystko, co si na niego skadao, odda Kaitlyn. Kaitlyn pochaniaa te wraenia, napeniaa si realnoci wiata na zewntrz. Bya przesycona socem i chodnym wiatrem, zapachem palonych lici i smakiem cukierkw na Halloween. I muzyk. Nie wiedziaa nawet, e Gabriel tak kocha muzyk. Gdy mia czternacie lat, chcia gra w zespole. Ktrego wieczoru mia sesj z perkusist, starajc si dopracowa synchronizacj - i nagle perkusista pad na podog i zapa si za gow. Przygwodzi go umys Gabriela. Gabriel chcia mu pomc, ale chopak zerwa si i uciek z krzykiem. Tydzie pniej Gabriel by ju w drodze do orodka badawczego w Durham. Dyrektor tej instytucji, jego matka oraz pracownik opieki spoecznej mieli nadziej, e tam nauczy si kontrolowa swoj moc. Jego ojciec powiedzia tylko: - Dziwado. - Zignoruj to - poprosi Gabriel. Chcia da jej tylko dobre rzeczy, nic przygnbiajcego. Wyczua, e nie chce, by zobaczya twarz jego ojca z kilkudniowym zarostem i zmczonymi, przekrwionymi oczami. Ani by poczua palce, gorce razy wymierzane pasem. Nie martw si, powiedziaa Kaitlyn. Nie bd patrze na nic, czego nie chcesz mi pokaza, ale nie musisz si o mnie martwi... Nikomu nic nie powiem. I jest mi przykro. Och, Gabrielu, tak mi przykro. I... Chciaa mu powiedzie, e teraz go rozumie, e nigdy tak nikogo innego nie rozumiaa. Bya z nim. Bya bliej i gbiej ni z kimkolwiek wczeniej. Znis wszelkie bariery i odda w jej rce swoj dusz. Kocham ci, powiedziaa do niego. Kocham ci, Kaitlyn. Od pierwszej chwili. Zobaczya siebie sam, jego oczami. Fragmenty jego wspomnie o niej. Jej oczy w przydymionym odcieniu bkitu z dziwnymi, ciemniejszymi obwdkami, okolone gstymi, ciemnymi rzsami. Jej skra o smaku brzoskwi. Wosy, ktre elektryzoway si przy czesaniu, pomienne i jedwabiste. Wyczuwaa rwnie fragmenty tego, co o niej myla przez te wszystkie tygodnie. Ta dziewczyna moga si okaza zbyt interesujca, moga stanowi pokus, by si znowu zaangaowa. .. Dziewczyna, ktra stanowi dla ciebie wyzwanie, ktra moe okaza si rwnym partnerem... Jej umys jest jak bkitne jezioro i poncy meteoryt... Jej szczupa i dumna sylwetka, niczym u redniowiecznej ksiniczki czarownic, odcinaa si od porannego nieba... A potem pomylaem, e mnie zdradzia, powiedzia. Lecz tak naprawd przysza mnie chroni, prawda? I wtedy Kaitlyn uwiadomia sobie, e zajrza w jej umys rwnie gboko, jak ona w jego. Mylaa, e dawa, a ona tylko braa... lecz - oczywicie - musia si z ni zupenie zjednoczy, by podzieli si swoim yciem. Teraz wiedzia wszystko. I wtedy natrafi na co, co wprawio Kaitlyn w dygot. - Szakal Mac powiedzia... co? Kaitlyn wiedziaa, na ktre wspomnienie teraz patrzy.

Powiedzia, e mu kazae wzi mnie pod lup. Zimny gniew Gabriela wypeni wszechwiat. - Nigdy niczego takiego nie powiedziaem. W ogle nigdy z nim o tobie nie rozmawiaem. Wiem, Gabrielu. Nie miaa wtpliwoci. Lidia wiedziaa, e podczas podry do Kanady daa mi si napi swojej energii. Pewnie mu o tym wspomniaa... Gabrielu, zapomnij o tym. Jego wcieko j bolaa, napeniaa wizjami mierci, Szakala plujcego krwi. Prosz ci, myl o czym miym.

Tak wic zrobi. Przez ca noc myla o piknej muzyce, o zboczach wzgrz poronitych kwiatami dzikiej gorczycy, a zapachu wieo zatemperowanego owka i smaku bananowych cukierkw lazowych. O dotyku, o tym, jak jej dotknie, jeli wrci do wiata.

Rob gapi si na brzeg koca, ktry suy za zason na okno. Nie ruszy si z miejsca, bo nie chcia obudzi innych. Na pododze leeli Anna, Lewis i Tamsin. Nawet czarny kociak, ktrego Anna dostaa od Tony'ego, zwin si w kbek. Lecz Rob nie mg spa. Przy brzegach koca wida byo sabe wiato. Poranek. A Kaitlyn wczoraj nie zadzwonia. Mia ze przeczucia. Niby nie mia powodu. Kaitlyn im przecie powiedziaa, e moe bdzie musiaa poczeka na odpowiedni okazj. Pewnie tak wanie jest. Lecz Rob by chory ze strachu. Rob? Odwrci si i zobaczy, e patrzy na niego Anna. Na jej twarzy ani w ciemnych oczach nie byo ani ladu snu. Ja te nie mog spa. Pooya mu rk na ramieniu, a on przykry j swoj doni. Ciepo promieniujce z jej ciaa podnioso go troch na duchu. Chcesz i jej poszuka, co? Rob znowu odwrci si w stron okna. Jej spokojne spojrzenie, opanowana twarz i agodna obecno wzmacniay go. - Tak - wyszepta. W takim razie pjdziemy. Ja te myl, e powinnimy i. Trzeba obudzi Lewisa i Tamsin.

Kaitlyn wiedziaa, e jest poranek, bo tak jej powiedzia Gabriel. Chyba niedugo ci wycign. Pan Zetes przyjecha chwil temu. Joyce wanie omocze w drzwi na grze. Kolejna odsona cyrku, co? - zapytaa Kaitlyn.

Ju nie wiedziaa, co myli o zewntrznym wiecie. Wiedziaa jednak, e nie podoba jej si perspektywa tego, e kto miaby si na ni gapi. Bd z tob, powiedzia Gabriel. Z upywem nocy coraz czciej wyapywaa od niego co dziwnego, co, co cay czas tkwio za mylami, ktrymi si dzielili, co go trzymao od niej na odlego. Cho stara si to kontrolowa, domylia si, e to musi by bl. Gabrielu, dobrze si czujesz? Mam wraenie... Co ci boli? Boli mnie gowa. Drobiazg. Nadal to czujesz? Znowu miaa wraenie, e co przed ni ukrywa. Tym razem lepiej. Dobra, Joyce wanie kazaa nam zej na d, po chwili doda: Jestemy w laboratorium. No, tak, pora na prezentacj. Kaitlyn zamiaa si bezgonie i nerwowo. Ciekawe, co sobie pomyl. Pewnie powinnam zgrywa wariatk. Niegupi pomys. Kait, jeszcze nie wiem, jak ci uratowa. Innym te si nie podoba, co tu si wyprawia. Wydaje mi si, e to Joyce uprosia pana Zetesa, eby ci ju wycign. Ale oni si go boj. Mog walczy z nimi tylko pojedynczo. Kaitlyn to wiedziaa. Niszczycielska sia Gabriela dziaaa najskuteczniej, gdy mg dotkn swojej ofiary, a na to trzeba czasu. Nie daby rady powstrzymywa Szakala Maca i Renny'ego, gdy bdzie zajty panem Zetesem. Poza tym jeste osabiony, powiedziaa do niego. Bo mi pomagae. Przepraszam. Jako damy rad - moe wsadz mnie tylko z powrotem do zbiornika. I wtedy dotaro do niej co, od czego krew zadudnia jej w uszach. Poczekaj! Rob jest w drodze. Zapomniaam. Zapomniaa o zewntrznym wiecie. Poczekaj tylko, a on tu dotrze. On nam pomoe. To zaley od tego, co pan Zetes chce z tob zrobi. Wanie przemawia. Gada i gada. Nie chc tego sysze. Zdajesz sobie spraw z tego, ze Rob wcale nie myli tego, co powiedzia u Marisol w domu? By na ciebie wcieky. Zraniony. Czu si zdradzony. Ale to dlatego, e naprawd mu na tobie zaley. Wiesz to, prawda? Nawet teraz Gabriel nie chcia odpowiedzie na to pytanie. Lecz Kaitlyn zbyt gboko w niego zajrzaa, by da si nabra. Jej pytanie byo czysto retoryczne. Gabriel wiedzia. Jego uczucia w stosunku do Roba byy wymieszanie z poczuciem winy, zazdroci i rozgoryczeniem wynikajcym z atwoci, z jak Robowi przychodzio bycie dobrym, a take to, e cae ycie otacza go mio. Kaitlyn pomylaa jednak, e Rob ucieszyby si, gdyby wiedzia, co Gabriel czuje pod spodem. Podziw dla Roba. Szacunek. Pragnienie, by sta si kim, kogo Rob by mg polubi. Ale on ci lubi, powtrzya Kaitlyn, a potem do niej dotaro, e wanie otwieraj si drzwi zbiornika. By to dwik innego rodzaju ni ciepy gos Gabriela. Pomylaa, e gdyby rzeczywicie bya pogrona w ciszy przez cae wczorajsze popoudnie oraz noc - jakie pitnacie godzin - to teraz ju nie miaaby pojcia, co to jest dwik i pewnie zaczaby krzycze ze strachu. Na szczcie nie musiaa teraz udawa, bo nikt jej i tak nie sysza. Jakie rce si po ni wycigny. Ich dotyk by rwnie nieprzyjemny, co zgrzyt drzwi. Wszystko byo takie szorstkie. Jej skra zrobia si bardzo wraliwa i najlejszy dotyk mg j zrani. A te rce nie obchodziy si z ni delikatnie. Nastpnie wiato uderzyo j w oczy. Bolao i olepiao jednoczenie, dezorientowao j. Widziaa tylko biel, ktr czasem przesania jaki ksztat. Zmruya oczy, bo to troch pomagao. zy popyny jej po twarzy.

To bez znaczenia. I tak bya caa mokra. Czua, jak cigaj z niej kaftan bezpieczestwa, ciarki i wyjmuj ustnik. A potem, gdy z wolna zacza odzyskiwa wzrok, odwrcono j przodem do pana Zetesa. Bya biaa i caa pomarszczona. Usta j bolay, miaa cierpnite rce i ramiona, kolana si pod ni uginay. Na podog ciekaa z niej woda. - Nie moe usta na nogach - ocenia krtko Joyce. - Bri, przynie krzeseko. Posadzili j. Pan Zetes przyjrza si jej uwanie. Co teraz? - zapytaa Kaitlyn Gabriela. Chyba nie dam rady krzykn. Powinnam zrobi nieobecn min? Sprbuj. Poleci jej. Teraz, gdy syszaa prawdziwe glosy, jego telepatyczny szept brzmia inaczej. - Rozumiesz, co do ciebie mwi, Kaitlyn? - zapyta pan Zetes. - Czy wiesz, gdzie jeste? Mia skupion min. Niczym koneser, ktry wanie ma pocign pierwszy yk wina i zanim to zrobi, smakuje bukiet. Jeli uzna, e ona staa si ju porzdn wariatk, to powie: Aaach". Kaitlyn staraa si robi wraenie obkanej. Spojrzaa na niego, starajc si naladowa spojrzenie ludzkich poczwarek. Zastanawiaa si, czy powinna prbowa powiedzie: - Ma-ma-maaa..." Baa si jednak, e zrobi to nie tak. Zamiast tego sprbowaa si wic umiechn. Natychmiast si zorientowaa, e to na nic. Pan Zetes doskonale si zna na szalecach - on ich kolekcjonowa, jego przeszywajce oczy si rozszerzyy, a potem zwziy. Uwanie si jej przyglda. Kaitlyn mogaby si zaoy, e dostrzega w nich czerwon iskierk. A potem jego biae brwi si cigny ponad orlim nosem, a usta zacisny w zgorzknia, pogardliw kresk. Postawi swoj lask ze zot gwk na ziemi i wyprostowa si, niczym biblijny patriarcha. Tylko e przypomina bardziej El Diablo, El Gato, Szatana. - Nie udao si - powiedzia i spojrza na Joyce. - Dlaczego? - Nie wiem. Nie mam pojcia. Nawet Kaitlyn usyszaa ulg w jej drcym gosie. Do Joyce nacisna lekko plecy Kaitlyn, poza zasigiem wzroku pana Zetesa. - Ta dziewczyna prbowaa nas zniszczy. I to nie raz. Wielokrotnie. Gos pana Zetesa dra od powciganej zoci. Joyce si wyprostowaa. - Nie mam z tym nic wsplnego. Nie wiem, jak udao jej si to wytrzyma. Ale teraz, gdy przez to przesza... Na twarzy pana Zetesa malowaa si wewntrzna walka - w jednej chwili bya wyrazem szataskiej wciekoci, a w nastpnej wygadzaa si, jakby prbowa to stumi. Niemal jak plastelinowa animacja, pomylaa Kaitlyn. W kocu nad sob zapanowa. Wargi rozcigny mu si w ponurym umiechu. - Teraz bdziemy musieli po prostu znale inne rozwizanie - powiedzia do Joyce. Kryszta si ni zajmie. Kaitlyn poczua ucisk w odku. Spojrzaa na Gabriela, ktry sta w jednym rzdzie z Rennym, Szakalem i Lidi. I wtedy usyszaa: Kaitlyn? Kaitlyn, tu Rob. Jeste ju w moim zasigu? Robi Dziki Bogu. Rob, dziki Bogu, e przyszede wczenie. Poczua rwnie bysk odpowiedzi Gabriela. Przeogromn ulg. Rob, gdzie jeste? - zapytaa Kaitlyn. Na rogu. Martwilimy si, e moe jeste w tarapatach. Jestemy! Rob, lepiej si popiesz. W tym samym momencie Gabriel powiedzia: Jeli uda ci si jako odwrci ich uwag, sprbuj wydosta Kait.

W tym momencie Kaitlyn zostaa na si przywoana z powrotem do realnego wiata. Frost wyskoczya do przodu i zapaa j za rk, kurczowo owijajc wok niej palce. - Ju wiem, jak to zrobia! - pisna Frost wysokim i ostrym tonem, przesyconym zoliwoci. - Ona z nimi rozmawia! Wanie do nich powiedziaa, e si boi, e ich zapiemy. Oni tu id! Kaitlyn wyrwaa rk, jakby si sparzya. W rodku eksplodowaa wcieko. Odsuna rk dla zwikszenia impetu, po czym z caej siy trzasna Frost w policzek. Lecz Gabriel nie straci gowy. Usyszaa, jak wykrzykuje ostrzeenie do Roba. Zostacie tam, gdzie jestecie! Dowiedzieli si o was! Nie zbliajcie si do domu! - Szybko. - Pan Zetes si umiechn. Rozkoszowa si kadym sowem. - John, Laurie, Paul, prosz zaprowadzi Kaitlyn na d. Wszyscy tam idcie. Popieszcie si. To bdzie interesujce. Kaitlyn prbowaa wyrwa si Szakalowi, Frost i Renny'emu, ale bya zbyt osabiona. Chyba bardziej im utrudniaa zadanie, dajc si bezwadnie cign. Gabriel te nie walczy - pewnie dlatego, e byo ich zbyt wielu, pomylaa Kaitlyn. Lecz nie bardzo rozumiaa, dlaczego trzyma si z tyu i jako ostatni zszed na d do ukrytego pokoju. Prbowaa na niego zerkn, gdy j cignli na d, ale nic nie zobaczya. - Chc go wasnorcznie zabi! - wrzasn Gabriel pitro wyej. Kaitlyn poczua wiee ukucie przeraenia. A co, jeli kryszta doprowadzi Gabriela do szalestwa, tak jak innych? I dopiero teraz wyszo to na wiato dzienne? Gabrielu... Nie odpowie. Dlatego e Frost jej dotyka? Nie wiedziaa. - Chod na d! - zawoa pan Zetes, wystukujc szyfr na panelu koo drzwi. Kaitlyn nie chciaa tam wej. Nie chciaa. Szarpaa si ze zdwojon energi, gdy wcignli j do rodka. Potem uderzy j zapach ludzkich poczwarek. Zrobia si bezwadna. Przeprowadzili j koo krysztau do jedynego mebla w tym pomieszczeniu - krzesa. Wszyscy inni zbierali si w rodku. Pan Zetes zagoni ich do rodka, pokaza gestem, e maj si stoczy. Jak kto, kto chce zmieci jak najwicej ludzi do windy. Gabriel przyszed jako ostatni. Stan pod cian, obok reszty zgromadzonych. Pan Zetes cofn si o krok. Opiera si obiema rkami o lask i wpatrywa si wyczekujco w drzwi. - Nie przyjd - powiedziaa do niego Kaitlyn. Jej gos brzmia szczerze, szkoda tylko, e dra. - Ostrzegam ich. Nie s tacy gupi, eby to zrobi. Wiedz, e na nich czekacie. Pan Zetes si umiechn. - Syszaa, moja droga? Kto wanie si wama przez kuchenne drzwi. Rob?Jeste w rodku?Rob, posuchaj... Nie rb tego. Trzymaj si z daleka! Nie zbliaj si! Lecz rozkazujcy ton, ktry zadziaa w sali gimnastycznej, tym razem na nic si nie zda. To moja decyzja, Kaitlyn, powiedzia Rob. Kaitlyn usyszaa kroki na schodach.

Rozdzia 15 Rob, wracaj, skd przyszede! - krzykna gono Kaitlyn.


Rob wszed do rodka. Byt zarumieniony, wosy mia rozwiane, a oczy mu byszczay. Zbieg po schodach i stan w progu, gotowy do walki. Rozejrza si dokoa, eby oszacowa sytuacj. Chcia znale Kaitlyn oraz sposb na wydostanie jej stamtd. - Id std - wyszeptaa Kaitlyn. Anna i Lewis byli zaraz za Robem. Przestpili prg i znaleli si w puapce. Za ich plecami staa dziewczyna, ktra wydaa si Kaitlyn znajoma. Jasne loki i skone oczy... oczywicie, to Tamsin. - Go z Bractwa! - powiedzia pan Zetes. - Co za zaszczyt. Ukoni si nad swoj lask. Nie podszed, by zamkn drzwi. Nie musia. Gdy znaleli si wszyscy w rodku, szturchn nog Parte Kinga. Kaitlyn poczua, jak jego moc przybiera na sile, by zatrzyma przybyych w rodku. Jak gdyby w otwartych drzwiach nagle wyrs mur. Rob spojrza na istoty na pododze. Poblad pod opalenizn, a wiato w jego oczach przygaso. I nagle byo ju po wszystkim, jego ruchy zrobiy si wolne. Tak samo jak pozostaych. Niczym muchy zapane na lep, pomylaa Kaitlyn. Komary w pajczynie. - Co ty im zrobi? - wyszepta Rob, przenoszc wolno wzrok z Sashy na pana Zetesa. - Niefortunne badanie pilotaowe - powiedzia bez emocji pan Zetes. - Nie denerwuj si. Sam si przekonasz, e po jakim czasie to nie jest takie straszne. - Maaaa - jkn Sasha. Rob prbowa odsun si od pana Zetesa - Kaitlyn dostrzega determinacj na jego twarzy oraz napite jak postronki minie. Sasha i Parte King mu si przygldali. Ich moc wzrosa i unieruchomia Roba. Kaitlyn to nie tylko widziaa, ale take czua. Rob przesta z tym walczy i sta, ciko dyszc. - Trzeba byo si trzyma z daleka - odezwaa si Joyce, ktra chyba bya na krawdzi ez. - Tak by byo lepiej. Naprawd. Rob nawet na ni nie spojrza. Patrzy na Kaitlyn. Przepraszam, Kait. Wszystko schrzaniem. Kaitlyn poczua wilgo na policzkach. To ja przepraszam. To przeze mnie tutaj jestecie. Spojrzaa na Tamsin. Zachodzia w gow, czy jest jeszcze nadzieja. Ludzie z Bractwa naleeli do rasy obdarzonej siami psychicznymi, mieli staroytn wiedz. Czy jest jaka bro...? Lecz twarz Tamsin niczego nie zdradzaa. Dziewczyna wpatrywaa si bez sowa w dwie istoty na pododze. Usta miaa otwarte z litoci i bezradnego smutku. Chyba nawet nie przyszo jej do gowy, e mogliby walczy. No, tak, Aspekt, pomylaa Kaitlyn. Filozofia Bractwa. Nie odwoywanie si do przemocy, pasywny opr. Tamsin nie przyda si na wiele. - Nie spodziewaem si, e ten poranek okae si taki owocny - powiedzia uradowany pan Zetes. Brakowao tylko, eby zacz zaciera rce z radoci. - Ostatnie dwa dni byy znakomite, po prostu znakomite. Pora to dokoczy. Zrobi krok w stron Roba. Spowalniajca moc ludzkich poczwarek na niego nie oddziaywaa.

- Zostawi was tu na dole, ebycie zawarli znajomo z moimi byymi studentami odpar. - Myl, e wkrtce bdziecie na tym samym poziomie komunikacji, zwaszcza jeli przywi was do samego krysztau. To do bolesne, zwaszcza na pocztku i w duych dawkach. Ale wy to przecie ju wiecie. - Nie moemy po prostu znikn - odezwaa si Anna. - Rodzice bd nas szuka. Dowiedz si, co pan zrobi, i pana zabij. - Innymi sowy, nie upiecze mi si - przeoy beznamitnie pan Zetes. - No, dalej, moja droga, powiedz to, nie mam nic przeciwko banaom. Prawda wyglda jednak tak, e jak najbardziej mi si upiecze. Widzisz, mam kilka posiadoci na terenie caego kraju oraz zagranic. Kryszta nie jest a taki niemobilny, jakby ci si mogo wydawa. Przywiozem go do Stanw Zjednoczonych z bardzo daleka. Spojrza na Tamsin, jakby to by art, ktry tylko ona moga zrozumie. Nie zareagowaa. Wzruszy lekko ramionami i cign dalej: - Wic, widzisz, mog atwo zabra kryszta i swoich studentw gdzie indziej. Nic wicej nie potrzebuj. Oczywicie was zostawi tutaj. Pod opiek rodzicw. I umiechn si przeraajco. Kaitlyn bya dumna ze swoich wsptowarzyszy. Stali w drzwiach, skrpowani niewidocznymi wizami, ale adne z nich si nie zamao ani nie okazao strachu. Anna staa z gow podniesion wysoko. Lewis by wyprostowany, mia zacinite pici. Na jego okrgej twarzy malowaa si surowo. Rob wyglda jak mody, gniewny anio. Kocham was, powiedziaa do nich Kaitlyn. Kocham was i jestem z was dumna. Jaki gos przerwa jej pene podziwu myli. - Nigdzie z wami nie jad! Zostan tu z nimi - oznajmia z pasj Lidia. Pan Zetes zmarszczy lekko brwi. - Nie wygupiaj si. - Nie pojad! Nienawidz tego, co robicie. Nienawidz ciebie! - Lidia staa z przycinitymi do ciaa okciami i piciami na wysokoci ramion. - Nie obchodzi mnie, czy ci si tym razem powiedzie; nie obchodzi mnie, co si ze mn stanie; nie obchodzi mnie, nie obchodzi mnie... - Sied cicho! - krzykn wciekle pan Zetes. Lidia zamilka, lecz nadal krcia gow, a jej ciemne wosy fruway wok gowy. - Zrobisz, jak ci ka - burkn pan Zetes. - Albo zostaniesz tutaj, a nie wydaje mi si, eby to ci si spodobao. - Spojrza na Joyce. By zy, e kto mu popsu ten przyjemny poranek. - No, dobrze - mrukn. - Zakoczmy to i chodmy na niadanie. Zdejmij chopcom acuchy i przyprowad ich tutaj. Kaitlyn spojrzaa na acuchy, ktrymi byli skuci Parte King i Sasha. Mieli je na obu kostkach ng. A to znaczy, e jeden acuch by dla niej, jeden dla Roba, jeden dla Anny i jeden dla Lewisa. Tamsin pewnie nie bdzie nawet prbowaa walczy. Lecz po chwili Kaitlyn podniosa wzrok, bo co byo nie tak. Joyce nie ruszya si z miejsca, by wykona polecenie pana Zetesa. Staa i krcia przeczco gow. - Nie prosz ci, eby to zrobia, Joyce, lecz ci rozkazuj! Joyce jeszcze raz pokrcia gow, wolno i zdecydowanie. Jej akwamarynowe oczy byy wbite w twarz mczyzny. - Brawo, Joyce - pochwalia dziewczyn Kaitlyn, po czym zwrcia si do pana Zetesa: - Nie widzi pan? Wszyscy si zwracaj przeciwko panu. I zawsze tak bdzie. Nigdy pan nie wygra. Pan Zetes spurpurowia. - Niesubordynacja! Niesubordynacja i brak dyscypliny! - zawoa. - Czy jest tu kto, kto wie, co to jest lojalno?

Jego przeszywajcy wzrok przesun si po pomieszczeniu. Bri i Renny opucili gowy. Pan Zetes spojrza na Szakala Maca. - John! We klucze od Joyce i natychmiast rozkuj acuchy! Szakal Mac posucha polecenia. Zabra si do obmacywania kieszeni Joyce w poszukiwaniu klucza, ale odtrcia jego rk i sama go wycigna, cay czas nie spuszczajc oczu z pana Zetesa. Mac przeszed, powczc nogami, na rodek pokoju i rozpi acuchy Sashy. - Daj mi je - rozkaza niecierpliwie pan Zetes. - A potem zdejmij pozostae. Gdy Mac zabra si do wykonywania polecenia, pan Zetes popatrzy na Roba. Kaitlyn widziaa, e prbuje odzyska swoje wczeniejsze opanowanie, lecz mu si to nie udao. By tylko rozgniewanym, starym czowiekiem, ktry marzy o zemcie. - No, dalej, sprbuj si szarpa - prowokowa Roba. - Nie uda ci si poruszy. A gdy ci skuj acuchami, chopcy na pododze przesun ci po trochu w stron krysztau, a go dotkniesz. Tego wspaniaego krysztau, ostatniego ze staroytnych ognistych kamieni. No, dalej, popatrz na niego. Wskaza na obsceniczn rzecz na rodku pomieszczenia, na kryszta promieniujcy wasnym nieczystym, mlecznym wiatem. Na czekajce na nich wszystkich narzdzie mierci. - Gdy tylko go dotkniesz, twj umys si przegrzeje - cign pan Zetes. - W cigu kilku godzin kompletnie si wypali. Staniesz si pust skorup. Twoja moc nadal tam bdzie, ale ciebie ju nie bdzie. - Uklkn i podcign acuch do kostki Roba. - A teraz... - Nie wydaje mi si - powiedzia Gabriel. Gdy pan Zetes mwi do Roba, ludzkie poczwarki byy zajte kontrolowaniem Roba, a Szakal Mac zdejmowa pozostae acuchy, Gabriel przesuwa si wolno do przodu. Kaitlyn to zauwaya, ale nie bardzo wiedziaa, co planuje. Nic ze sob nie mia. Poczwarki powstrzymaj kad prb walki. Lecz gdy Gabriel si odezwa, jednoczenie rozleg si wist. Ten dwik syszaa w pokoju Marisol i na Ivy Street, gdy z rkawa wysun mu si n sprynowy. Tylko e tym razem to nie by n. Trzyma w rce odamek krysztau. Dziery go niczym miecz gotowy do pchnicia. Czubek znajdowa si niecae p metra od duego krysztau na rodku pomieszczenia. Teraz Kaitlyn zrozumiaa, dlaczego zszed na d jako ostatni. Poszed do pokoju Joyce po odamek. - Nie zakadaj acuchw - rozkaza Gabriel. - Albo przyo to do krysztau. Kaitlyn usyszaa metaliczne kliknicie i domylia si, e pan Zetes nie posucha. Wyprostowa si i popatrzy na Gabriela. Nie by spanikowany, zauwaya Kaitlyn. - A teraz, Gabrielu - rzek i zrobi krok w jego kierunku. May krok. Gabriel zesztywnia. Koniuszek odamka zadygota. Kaitlyn widziaa, e odamek przyciga jeden z naroli krysztau, jak stalaktyt i stalagmit, ktre prbuj si zetkn. - Nie ruszaj si! Pan Zetes zamar. - A teraz... - odezwa si Gabriel. - Kto nie chce umrze, niech si lepiej cofnie. W tym samym momencie pan Zetes kopn jedn z lecych istot. - Powstrzymajcie go! Zepchnijcie go pod cian. Parte King, ten przypominajcy wierszcza, przetoczy si na bok i spojrza na Gabriela. Sasha zwrci ku niemu swoj nabrzmia, bia gow. Obaj umiechali si od ucha do ucha. Kaitlyn poczua, e ich moc znowu narasta, ogarnia Gabriela niczym lepka ywica zbierajca si dokoa muchy i zamienia w bursztynowe wizienie. Zobaczya, jak Gabriel

wyrywa si do przodu, po czym zamiera. Koniuszek odamka by zaledwie kilka centymetrw od wyszczerbionej naroli. Zebraa si w sobie i wrzasna: - Suchajcie! Jak wszyscy razem bdziemy si porusza, to moe nas nie zatrzymaj. Wstaa. Usyszaa wrzask pana Zetesa i poczua opr powietrza. Walczya z tym i wykrzykiwaa: - Odamek! Niech kto dotrze do odamka! Zgromadzeni albo prbowali si poruszy, albo powstrzyma przed tym innych. Bri staraa si ruszy z miejsca. Jej pospna mina zmienia si w ponure zdecydowanie. Kaitlyn uwiadomia sobie, e Bri w kocu podja decyzj, po ktrej stronie chce si opowiedzie. Frost chciaa j powstrzyma, zablokowaa j niczym rozgrywajcy w kosza. Renny chcia si ruszy. Szakal Mac rzuci acuchy i zaczaj si z nim mocowa jak w zwolnionym tempie. Rob, Anna i Lewis starali si dosta do Gabriela. Ich stopy byy jak przyklejone do podogi, czasem jednak udawao im si zrobi krok. Nawet Tamsin prbowaa. Pan Zetes obraca si wrd nich, wymachujc lask i wrzeszczc. Nie mg sobie poradzi z nimi wszystkimi naraz. I wtedy Kaitlyn zobaczya, e Lidii nikt nie trzyma. Przemieszczaa si - wolno, lecz zdecydowanie - w stron Gabriela i odamka. - Joyce! - rykn pan Zetes. - Zatrzymaj j! Jest koo ciebie! Powstrzymaj j! Lecz Joyce pokrcia gow. - Ju pora z tym skoczy, Emmanuelu - powiedziaa. Natychmiast j i Lidi uwizio lepkie powietrze. Lidia nadal walczya ze wszystkich si. - Trzymajcie ich! - zawoa pan Zetes i zacz okada Sash i Parte Kinga lask. Trzymajcie ich! Trzymajcie ich wszystkich! Kaitlyn usyszaa okrutny wist laski, a potem guchy odgos uderze. Zobaczya, e twarz Gabriela si ciga z wysiku. Odamek zadygota i przysun si o kolejny centymetr do krysztau. - Gabrielu! - zawy pan Zetes. - Nie zapominaj o swoich ambicjach. Marzye o dojciu na sam szczyt. Chciae zdoby wszystko. Pienidze, wadz, pozycj: wszystko, co ci si naley od ycia. Gabriel dysza ciko, pot spywa mu po skroniach. - Chciae uznania swojej wyszoci. Nie uda ci si tego zdoby beze mnie - cign gorczkowo pan Zetes. - Co bdzie z tym wszystkim, Gabrielu? Z tym wszystkim, o czym zawsze marzye? Gabriel unis gow na tyle, by spojrze panu Zetesowi prosto w oczy. - Do diaba z tym wszystkim. Po czym zacisn zby i jeszcze raz ruszy odamek. Pan Zetes straci panowanie nad sob. Zacz wrzeszcze, przenikliwie i przeszywajco i znowu zabra si do okadania Sashy. - Zatrzymaj go! Zatrzymaj go! Zatrzymaj go! Gos Sashy rwnie przybra na sile - po raz pierwszy, odkd go Kaitlyn zobaczya. - Ma-ma! Maaaa! Maaaa! Maaaaaamoooo! Kaitlyn sama zacza krzycze. Zanosia si mocno, z trudem apaa powietrze. I nagle opr znikn. Powietrze znowu byo powietrzem. To, co si nastpnie wydarzyo, trwao tylko mgnienie oka. Umys Kaitlyn zarejestrowa to niczym fotografi. Zapisa, nim zdy przeanalizowa. Poruszaa si bez trudu. Sasha odwrci si i spojrza na pana Zetesa. Widziaa twarz Sashy, ktra ju nie bya biaa, lecz czerwona z wciekoci. I nagle pan Zetes poszybowa w kierunku krysztau, jakby rzucia nim jaka gigantyczna rka. Zderzy si z jego mas i

ostrymi narolami. W tym samym momencie Gabriel pchn odamek do przodu niczym rapier. Wszystko wydarzyo si jednoczenie. Kaitlyn zdya tylko wysa jedn myl do swoich przyjaci, gdy patrzya, jak odamek zblia si do krysztau. Gabriel nadal go trzyma w doni... Ochrocie Gabriela! Otoczcie go swoimi mylami... Sowa moe nie byy do koca czytelne, lecz jej intencja tak. Poczua, jak wszyscy, Rob, Lewis i Anna, cz z ni siy, by stworzy barier dokoa umysu Gabriela i ochroni go przed destrukcj. Zawodzenie pana Zetesa rozlego si dokadnie w chwili, gdy odamek zetkn si z jedn z pprzezroczystych faset krysztau. A potem... Rozlegy si rne dwiki przeplecione przez siebie, zakoczone wielkim hukiem. Przypominao to rozbijanie szka. By tam te dwik pdzcego pocigu towarowego. Oraz metaliczny odgos garnkw i patelni spadajcych jednoczenie na podog. Dokaday si do tego oskot grzmotu oraz pkanie lodu na jeziorze. A take wysoki, przenikliwy krzyk mew, a moe pana Zetesa? A przez wszystkie te dwiki Kaitlyn usyszaa muzyk - co w rodzaju dwikw, jakie wydaj z siebie czasem piewajce miedziane rury z wod. Byo te wiato. Takie wiato, jakiego si czowiek spodziewa przed pojawieniem si grzyba atomowego. Kaitlyn odruchowo zamkna oczy i zasonia sobie twarz doni, lecz ono i tak penetrowao jej powieki. Byy to kolory, na jakie nie przygotoway jej pastele ani buteleczki z farbami. Kobaltowa cie o niewyobraalnej jaskrawoci. Purpura w kolorze smoczej krwi, ktra przechodzia w jzyki czerwonego jak lawa ognia. Ultrafioletowy, srebrzysty bkit. Wybuchay jak fajerwerki, gromadziy si na krawdziach jej pola widzenia, zachodziy na siebie. Jedna jaskrawa eksplozja nastpowaa po drugiej. W kocu wszystko ustao. Kaitlyn widziaa tylko tczowe powidoki, przepikne wzory odcinite pod jej powiekami. Bardzo ostronie otworzya oczy i powoli odsuna rk od twarzy. Jej wizj zakcaa kobaltowozielona plama. Ale widziaa. Wielki, mleczny kryszta przemieni si w py. Najwiksze kawaki byy wielkoci kamykw. Pan Zetes, ktry dotyka krysztau w momencie, gdy si rozpad, rwnie znikn. Po prostu go nie byo. Nie zostao po nim nic poza lask ze zot gwk, ktra wypada mu z doni. Sasha i Parte King leeli bez ruchu. Ich twarze zastygy w wyrazie pustego oszoomienia. Moe nie malowa si na nich spokj, ale nie bya to te udrka. Kaitlyn zrobio si przykro, e nazwaa ich ludzkimi poczwarkami. Ostatecznie byli istotami ludzkimi. Wszyscy inni stali mniej wicej tam, gdzie przed wybuchem. Rozgldali si teraz dokoa. - Ju po wszystkim - wyszepta w kocu Lewis. - Udao si. Ju po wszystkim. Do Kaitlyn te to z wolna docierao. Bri i Renny patrzyli jak lunatycy po przebudzeniu. Uwolnieni w kocu spod dziaania krysztau, pomylaa Kait. Spojrzaa na Gabriela. Wpatrywa si w swoj rk, t, w ktrej trzyma odamek. Do bya zarowiona, jakby dozna lekkiego oparzenia. - Odamek te znikn? - zapytaa Kaitlyn. Zwrci na ni swoje szare oczy, zaskoczony dwikiem jej gosu. A potem znowu spojrza na swoj do.

- Owszem - odpowiedzia i zamruga. - Razem z krysztaem. To byo jak... Nie umiem tego wyjani. Jakbym trzyma w rce byskawic. Czuem przepywajc przez niego moc. To bya moc... Timona. Timona, Mereniang i LeShana, wszystkich naraz. Jakby tu byli i walczyli. - Znowu podnis wzrok i chyba troch si zawstydzi. - To chyba brzmi jak stek bzdur. - Nie, wcale nie - odezwa si Rob mocnym gosem. - Ja ci wierz. Gabriel spojrza na niego, znikna gdzie przestraszona, zawstydzona mina. Kaitlyn czua si tak, jakby w yach pyna jej woda gazowana. - Udao nam si - powiedziaa. Spojrzaa na swoich przyjaci oraz na Lidi i ju nie moga si duej powstrzyma. Krzykna: - Ludzie, udao nam si! Potem byo jak w nabierajcej prdkoci kolejce grskiej. Wszyscy chcieli co powiedzie, przekrzykiwali si jeden przez drugiego. Gadali o tym, co si wydarzyo, brali si w ramiona. Kaitlyn potrzsna Lidi i pocaowaa Gabriela. Rob, ktry jakim sposobem pozby si acuchw, wzi do rki warkocze Anny. Bri i Renny rwnie wiwatowali. Popychali si i wznosili coraz goniejsze okrzyki radoci. Joyce pakaa. Jedn rk kurczowo trzymaa si Kaitlyn i szeptaa co, czego Kait nie syszaa. Lidia bya penoprawnym czonkiem zwyciskiej druyny. Lewis prawie jej wyrwa rk z barku. Lecz trzy osoby nie witoway. Tamsin klczaa przy dwch nieywych chopcach na pododze. Jej skone oczy wypeniy si zami. agodnym gestem zamkna im oczy. A Frost i Szakal Mac stali sztywno jak wmurowani, przygldajc si z przeraeniem i wrogoci szalestwu, ktre si rozgrywao wok nich. Na ich widok Kaitlyn podesza do Frost z otwartymi ramionami. - No, chod - powiedziaa. - Nie ma si co martwi. Jako si dogadamy, co? Nie byo to moe najgortsze zaproszenie, ale Kaitlyn uznaa, e w tych okolicznociach i tak wykazaa si wspaniaomylnoci. Lecz bladoniebieskie oczy Frost tylko bysny. A twarz Szakala Maca wykrzywia si w brzydkim grymasie. Spojrzeli po sobie, po czym zgodnie ruszyli w stron drzwi. Kaitlyn bya zbyt zaskoczona, by prbowa ich zatrzyma. A gdy ju odzyskaa panowanie nad sob, nie bya pewna, czy w ogle tego chce. Wrzaski i wiwaty przycichy. Spojrzaa na Roba, ktry zrobi may krok w stron drzwi. - Myl, e powinnimy ich puci - powiedziaa. Obejrza si za siebie, po czym wolno kiwn gow. Gabriel i Lewis te si cofnli. Kaitlyn syszaa popieszne kroki nad gow, a potem trzaniecie drzwi frontowych. Zapada cisza, w ktrej dao si sysze szepty Joyce. - Przepraszam. Tak bardzo za wszystko przepraszam. Kaitlyn odwrcia si do niej. Akwamarynowe oczy Joyce byy zaczerwienione. Jej twarz byszczaa od ez i potu, a zwykle gadkie jasne wosy byy zmierzwione jak pierze. Rowy dres robi wraenie przemoczonego. Ona rwnie wygldaa jak lunatyczka, ktra wanie przebudzia si ze snu. - Przepraszam - szeptaa. - Za to, co zrobiam. Za te straszne rzeczy. Ja... Ja... Kaitlyn spojrzaa na ni bezradnie. - Tamsin! - powiedziaa. Jasna gowa si uniosa. Tamsin zobaczya Joyce i wstaa. Spojrzaa dziewczynie prosto w twarz, a potem wzia j za okie i poprowadzia w stron drzwi. - Ogniste kamienie potrafi rzuca potne zaklcia. - Kait usyszaa jej przyciszony gos. - Maj ogromn si... rekonwalescencja bywa czasem duga...

Kaitlyn ogarno zadowolenie. Chocia Tamsin wygldaa modziej od Joyce, miaa w sobie jak ponadczasow mdro i zrozumienie. Joyce suchaa jej uwanie. Po chwili obie znikny za drzwiami. Kait odwrcia si i spojrzaa na swoich umiechnitych przyjaci. Dobra robota, powiedzia Lewis. Anna rzucia: Mam nadziej, e dojdzie do siebie. Bri i Renny te si umiechali. Atmosfera dzikiej radoci troch przycicha, ale nadal krcio im si wszystkim w gowach. - Chodmy na gr - powiedzia Rob, biorc Kaitlyn za rk. - No, tak, chyba powinnam si przebra. - Kaitlyn zerkna na swj kostium kpielowy i umiechna si ironicznie. - Mamy mnstwo rzeczy do zaatwienia. O Boe, policja. Jako bdziemy musieli to wszystko wytumaczy. - Wolaabym si std wydosta, zanim to nastpi - stwierdzia Bri. Kaitlyn spojrzaa za jej plecy i wycigna drug, woln rk do Gabriela. - No, chod... bohaterze. Chciaabym ci powiedzie, co o tobie myl. - Ja te - odrzek Rob, a jego zociste oczy promienioway ciepem. Gabriel popatrzy na pace Kaitlyn przeplecione z palcami Roba. Umiechn si, lecz Kaitlyn nie czua ju jego szczcia. - Ciesz si, e jest bezpieczna, z tob - zwrci si do Roba. Kaitlyn zrozumiaa, co chcia przez to powiedzie. I nagle kolejna porcja wczeniejszej radoci gdzie si ulotnia. - Prosz, chod z nami na gr - poprosia Gabriela. Kiwn gow i umiechn si uprzejmie, jak kto obcy.

Rozdzia 16 Ju nie jeste wampirem telepatycznym - powiedzia Lewis do Gabriela, gdy dotarli
do jadalni. - To znaczy, nikt ju nie jest, prawda? Wedug Bractwa zniszczenie krysztau oznacza twoje uleczenie. Do Kaitlyn dotaro, e Lewis celowo trajkocze jak najty, by zapeni cisz. Gabriel umiechn si do niego z wdzicznoci, ale Kaitlyn dostrzega cierpienie w jego szarych oczach. Ona sama dobrze wiedziaa, e powinna i na gr, ale nie potrafia si do tego zmusi. Nigdy by nie pomylaa, e mona w tak szokujco krtkim czasie przej od szczcia do totalnego smutku. Bya nieszczliwa, przeraona i chora z blu. Jestem rozdarta, pomylaa, stojc w rozwietlonej socem jadalni i trzymajc Roba mocno za rk. Ju nigdy nie bd caa; nigdy nie bdzie mi dobrze. Boe, bagam, powiedz mi, co mam zrobi. Wysuna rk z doni Roba, bo nie bya w stanie zamaskowa cierpienia, a nie chciaa, by to wyczu. Anna zarzucia Kaitlyn kurtk na ramiona i ucisna jej rk. Kaitlyn spojrzaa na ni z wdzicznoci, lecz bez sowa. Rob by troch skonsternowany. - Czy... czy kto jest ranny? - zapyta, rozgldajc si dokoa. - Kaitlyn...?

- Nic mi nie jest. Ale rka Gabriela... Gabriel, ktry wanie usiad, poderwa ostro gow do gry. - Nic si nie stao. To tylko lekkie oparzenie. Odruchowo podcign rkaw swetra i chcia si podrapa w przedrami, ale teraz szybko go opuci. - Poka. Nie, powiedziaem, e chc zobaczy. Rob zapa mocno Gabriela za rk. - Nie, zostaw. To nie ta rka! Ton gosu Gabriela brzmia niemal tak szorstko, jak za dawnych czasw, ale Kaitlyn wyczua pod spodem nut paniki. - Ale ja co tu wyczuwam. Przesta si wyrywa i sied spokojnie! Rwnie w gosie Roba brzmiaa irytacja. Na si podwin rkaw i spojrza na rk Gabriela. Blade przedrami byo pokryte okropnymi ladami. Zaognionymi ranami rozchylajcymi si na brzegach, ktre nadal krwawiy. Oparzeniami, ktre zaczynay ju nabiera brzowego koloru, ale w rodku nadal byy pcherze. Pokryway rk Gabriela od nadgarstka do okcia. Kaitlyn zrobio si niedobrze. - Co si stao? - zapyta bardzo cicho Rob. - Kto ci to zrobi? Unis przejrzyste zociste oczy na Gabriela i czeka na wyjanienie. - Nikt. - Na twarzy Gabriela malowa si gniew, ale take ulga. - To si... po prostu stao. Gdy rozsypa si kryszta. Zapada cisza. Lewis zmarszczy czoo, a Anna zagryza kciki ust. Bri oraz Renny si wycofali, jakby do nich dotaro, e to nie ich sprawa. Rob przyglda si twardo Gabrielowi. Kaitlyn prbowaa zapanowa nad patkami, ktre latay jej przed oczami. Miaa poczucie, e powinna wiedzie, co si przydarzyo Gabrielowi. Wiedziaaby, gdyby tylko nad tym pomylaa. - No, c, rozlunij si - powiedzia w kocu Rob wywaonym gosem. - Zmniejsz bl. I przyspiesz gojenie. Pooy jedn rk na ramieniu Gabriela powyej okcia, a drug uj jego do. Kaitlyn widziaa, e szuka palcami punktw transferowych. Gabriel siedzia posusznie i spokojnie, zupenie jak nie on. Rob naciska kciukiem do Gabriela. Zamkn oczy. Kaitlyn wyczua, co robi. Wysya lecznicz energi do zranionej rki, pobudzajc jednoczenie ciao Gabriela do dziaania. Zociste iskry wdroway yami chopaka, zota mgieka otaczaa jego przedrami. Kaitlyn czua ciepo, czua, jak bl Gabriela sabnie, jak jego minie si rozluniaj. Razem z tym rozlunieniem opady bariery. Kaitlyn to wiedziaa. Wiedziaa rwnie, e lecznicze zdolnoci zbliaj Roba do ludzi. Po chwili zorientowaa si, e robi Gabrielowi co jeszcze. Bada jego umys, rozglda si za czym. Eje! Gabriel prbowa wyrwa rk ze stalowego ucisku. Unis gow. By rozwcieczony. Byo ju za pno. Przez dug chwil wpatrywali si w siebie, szare oczy wbite w zociste, jak zawsze gdy ci dwaj si spotykali. Czas zamar. A potem mina Roba si zmienia i si odsun. Gabriel zapa chore rami do siebie. Na jego twarzy malowa si wyraz buntu. - Sam to sobie zrobie - oznajmi beznamitnie, spokojnie Rob. Nadal patrzy Gabrielowi prosto w oczy. - eby... eby nie straci kontaktu z Kaitlyn. - Powiedzia to takim tonem, jakbym sam nie by do koca pewien ich znaczenia. - Oni jej co robili i musiae rozmawia z ni z duej odlegoci. Bl pomg ci mwi goniej.

Gabriel milcza, ale Kaitlyn wiedziaa, e to prawda. To przed ni ukrywa, gdy bya w pomieszczeniu do cakowitej izolacji. Gdy posa jej swoje najlepsze wspomnienia. Wyczuwaa zmczenie i co w rodzaju blu, ale reszt udao mu si przed ni ukry. - Uye czyjego cygara oraz odamkw szka - cign dalej Rob, z coraz wiksz pewnoci. - A potem drapae rany, eby nie zasn. Tak, pomylaa Kaitlyn, doczajc do Roba. Wiedziaa, e on nie do koca rozumie sytuacj, ale jednego by pewien. - Kochasz j, prawda? - w kocu z siebie wydusi. Gabriel opuci wzrok i spojrza w dywan. - Tak - odpowiedzia. - Bardziej ni wszystko inne na wiecie - dry Rob. - Dla niej przeszedby po tuczonym szkle. - Owszem, do cholery - mrukn Gabriel. - Zadowolony? Rob spojrza na Kaitlyn. Krcio si jej w gowie, pragna si ruszy, ale wci staa nieruchomo. Tylko jedna myl wci do niej wracaa - nie wolno skrzywdzi Roba. Za bardzo go kochaa, nie chciaa go zrani. Oczy Gabriela wyraay dokadnie to samo. Teraz ju wiedziaa, e mona kocha dwie osoby jednoczenie - na rne sposoby. Rob nauczy j, jak kocha, stopi ld wok jej serca. Byo to silne i pewne uczucie, pene podziwu oraz zayoci wynikajcej z dzielenia tych samych sympatii i antypatii. I nawet jeli nie byo w nim namitnoci, jaka czya j z Gabrielem, nie chciaa, by Rob si o tym kiedykolwiek dowiedzia. Ale gdy na ni spojrza, zrozumiaa, e jej bariera ochronna lega w gruzach. Przez dwa dni nie zmruya oka i przez cay ten czas bya w szponach agonii i przeraenia. Nie miaa siy dalej si zasania. Widzia wszystko na wylot. Rob wiedzia. - Ja nie... Nie czuam w ten sposb... a do... Tyle si wydarzyo... - zawahaa si Kaitlyn. Teraz najwaniejsze byo dobro Roba. Jej mio do niego si zmienia, ale nie potrafia tego wytumaczy. - To pewnie tylko... Przejdzie mi. Niedugo... - Nie, nie przejdzie, nie to - powiedzia Rob. - Ani tobie nie przejdzie, ani jemu. A przynajmniej tak mam nadziej. - Mwi bez adu i skadu. Co chwila przeyka lin. Par jednak zawzicie do przodu. - Kait, kocham ci. Wiesz, e tak jest. Ale z tym nie mog rywalizowa. - Cofn si o krok. - Nie jestem lepy. Jestecie dla siebie stworzeni. Jest taki... zmartwiony, pomylaa niejasno Kaitlyn. Ale w jego gosie nie ma rozpaczy. I na jej oczach Anna podesza i pooya mu do na plecach. Kaitlyn spojrzaa na ni ponad ramieniem Roba. Anna umiechna si niepewnie. Jej ciemne oczy byy pene ez, byszczay jednak wewntrznym blaskiem. I nagle Kaitlyn wypenia lekko. Jakby kto zdj z jej piersi ogromny ciar. Popatrzya na Ann. Rob odruchowo opar si o jej rami. Wanie dowiadczyam prekognicji. Przesaa Annie fal mioci i radoci. Bdziecie razem bardzo szczliwi. Twoja najlepsza przyjacika trzyma za was kciuki. Anna si rozpromienia. Pozwalasz mi? Rozkazuj! Lewis parskn miechem, po czym powiedzia : - Czy kto co mwi o remanentach? I moe bymy co zjedli? Bri, Renny i Lidia potraktowali to jak sygna i pomaszerowali za nim do kuchni. Anna pocigna Roba za rk, agodnie, eby rwnie i jego wyprowadzi.

Poszli. Kaitlyn odwrcia si wolno do Gabriela. W ostatniej chwili do niej dotaro, e nikt nie zapyta jego o zdanie. Moe, nawet jeli j kocha, wolaby si tego uczucia pozby? Moe wcale jej ju nie chce - teraz, gdy wszyscy si w to wmieszali? Lecz Gabriel patrzy na ni. Widziaa jego oczy. Znaa te oczy, gdy byy pociemniae od gniewu i zimne jak ld, i gdy przesaniaa je pajczyna mrozu. Nigdy jednak nie widziaa ich takich, jak teraz. Penych radoci i niedowierzania. Gabriel prbowa si umiechn, ale mu si nie udao. Patrzy na ni tak, jakby szuka jej cae lata i teraz niespodziewanie j znalaz. Jakby chcia tylko na ni patrze i patrze. Kaitlyn przypomniaa sobie wszystko, co jej da, soneczne popoudnia, chodne, kojce fale oceanu i muzyk, ktr sam napisa. Da jej wszystko, co byo w nim najlepsze, wszystko, co si na niego skadao. Ona rwnie chciaa mu tyle da. Sam nie wiem, jak moesz mnie kocha. Sowa byy ciche. Przecie widziaa, jaki jestem. Wanie dlatego ci kocham, odpowiedziaa Kaitlyn. Mam nadziej, e ty te. I nie przestaniesz mnie kocha, gdy zobaczysz, jaka jestem. Wiem, jaka jeste, Kait. Pikna, odwana, waleczna i..., przerwa, bo gardo mu si cisno. Dla ciebie chc by lepszy. Przepraszam, e jestem takim gupkiem... Z odamkiem w doni wygldae jak rycerz. Kaitlyn przysuna si do niego. Naprawd? - zamia si niepewnie. Mj rycerz. Jeszcze ci nie podzikowaam. Teraz prawie go dotykaa. Spojrzaa mu prosto w oczy. Wyczuwaa w nim co, co wczeniej byo tylko wraeniem, gdy dzielia si z nim energi. Dziecic, pen zachwytu rado. Zaufanie i wraliwo. I taki ogrom mioci... I wtedy znalaza si w jego ramionach, i ju nie byli oddzielnymi bytami. Ich umysy si poczyy, dzielili te same myli, dzielili niewyobraalne szczcie. Dzielili wszystko. Nawet si nie zorientowaa, kiedy j pocaowa. Wydawao si, e mino duo czasu, ale soce nadal mocno wiecio. Kaitlyn pooya gow na ramieniu Gabriela. Przepenia j spokj - spokj, wiato i nadzieja. Nawet ziejca dziura we wszechwiecie, ktra zostaa po LeShanie, wypenia si wiatem. Miaa nadziej, e on wie, co si dzisiaj wydarzyo i jest zadowolony. - Niech Bg sprawi, ebym by ciebie godny. W ekspresowym tempie - powiedzia Gabriel. Zabrzmiao to jak polecenie. Kaitlyn si umiechna. Gabriel otacza j ciasno ramionami. Czua si cudownie. Zawsze chciaa si tak czu. Lecz ju nie byli wyrzuceni za nawias czasu. Usyszaa trzaskanie drzwiami i miech. - Chyba powinnimy sprawdzi, co si dzieje - stwierdzia. Bardzo wolno, z oporami, wypuci j z obj i wzi za rk. Podeszli do schodw. Lidia wanie schodzia. Bri z Rennym byli zaraz za ni. Musieli ju przejrze szafy, bo kade dwigao przynajmniej jedno pudlo, torb lub walizk. - Nie do koca wiemy, co nam bdzie potrzebne - wyjania Lidia. Jej zielone oczy zerkay niemale niemiao zza burzy ciemnych wosw. - Gdzie? - zapytaa Kaitlyn. - Nie syszaa? No tak, pewnie, e nie syszaa.

Lidia ruszya w stron laboratorium, a Bri i Renny poszli za ni. Kaitlyn z Gabrielem rwnie tam pomaszerowali. - Joyce wraca z Tamsin do Bractwa - powiedziaa Lidia, stawiajc swoje pudo na biurku. - To byo cikie. - Z Tamsin? - Owszem - zgodzia si Bri. - Jedziemy z nimi. Kaitlyn przygldaa im si uwanie. Renny kiwa gow i co chwila poprawia okulary. - Tamsin mwi, e to pomoe Joyce doj do siebie po dugotrwaym kontakcie z krysztaem - wyjania Lidia. - Bri i Renny te. O, prosz, tam s. Z kuchni wanie wyszy Joyce i Tamsin. Wosy Joyce byy znowu przygadzone, a jej wargi przestay dre. Spijaa kade sowo z warg Tamsin. - Wszyscy s tam mile widziani - mwia Tamsin. - Pomoemy dzieciakom rozwin i nauczymy je kontrolowa swoje moce. Nawet Lidii... - Ja nie mam adnych mocy - mrukna Lidia. Tamsin umiechna si do niej. - Naleysz do starej rasy. Zobaczymy. Kaitlyn zauwaya, e wiato si zmienio. To Rob stan w drzwiach do kuchni. Zaraz za nim byli Lewis i Anna. Anna bya bliej. Rob posa jej umiech, prawdziwy umiech, peen zadowolenia i optymizmu. - Tamsin opowiedziaa nam o nowej wyspie - powiedzia. - Nie jest tam atwo, ale pracuj nad wszystkim. Ciko im byo bez Mereniang, a teraz, gdy zmar LeShan... Pokrci gow, ale oczy mu byszczay, jakby zobaczy przed sob nowe wyzwanie. - Rob! Chcesz powiedzie... Ty te tam jedziesz? - No, c, zastanawiam si nad tym. Pewnie przyda im si pomoc. - I przywdca - dodaa cicho Tamsin. - Innowacje, nowe pomysy... Dla nas to nieatwe. Rob kiwn gow. - Pomoglicie nam, a teraz nasza kolej. Sprawiedliwa wymiana. I wielkie wyzwanie, za jakim Rob si rozglda. Kaitlyn zakrcio si w gowie. Nie bdzie to zbawianie wiata, ale jego ulepszanie. Nie bardzo wiedziaa, co na to powiedzie. Przypomniaa sobie Kanad, pikno lasw, bezkresne niebo. Nieokieznany bkit oceanu. - Oczywicie, kto chce, moe tu zosta - stwierdzia szybko Joyce. - Instytut zostanie zamknity na dobre, ale myl, e mogabym wam zaatwi jakie stypendia. Pan Zetes mia odoone pienidze; na prawnikw. Tak, to cakiem rozsdne rozwizanie. Szkoa, a potem studia. Jej ojciec by si ucieszy. A Gabriel jest miastowym chopakiem. Kaitlyn zacisna palce na jego doni i poczua jego myl. Moglibymy pojecha na mae wakacje, co? - zapyta. Jego szare oczy lniy. Poczucie szczcia zalao Kaitlyn od stp do gw. Moglibymy, powiedziaa do Roba, Anny i Lewisa. Szko nadrobimy w przyszym roku. Zreszt to pewnie bdzie bardzo pouczajce dowiadczenie... I nie zerwalibymy poczenia, zauway Rob. Wyczua, e on te si ucieszy. On i Gabriel umiechali si do siebie. Oczywicie nadejdzie dzie, gdy bdziemy musieli je zerwa, powiedzia szybko Lewis. Przecie nie moemy tak y wiecznie. Pewnie, e nie, zgodzia si Anna, a jej mdre oczy zmruyy si w kcikach. Ale na razie..., doda Lewis. Na razie..., zgodzili si wszyscy. Dokoa nich toczya si rozmowa. Joyce podesza do drzwi wejciowych i zapytaa:

- Co to jest? Lidia przekopywaa si przez swoje pudo. - Zapomniaam wam pokaza. Patrz, co znalazam! - powiedziaa do Lewisa. Trzymaa w rkach dwa przedmioty: budzik w ksztacie krowy oraz jego aparat fotograficzny. - Eje, skd je wzia? To bezcenne rzeczy! - rzuci Lewis i wzi od niej krow. - Wiem. Poka mi, jak to dziaa. - Lidia si umiechna. To by jej nowy, niemiay umiech. Lewis si rozpromieni. Wycign rk i ucisn jej rami, tylko raz. - Poka ci - odpar szelmowsko. - Jak tylko zostaniemy sami. - Kaitlyn! Rob! - zawoaa Joyce od drzwi. W jej gosie brzmiaa mieszanina radoci i ez. - Kto do was przyszed. Chyba nie powinnicie kaza mu czeka! Poszli wszyscy, Kaitlyn, Gabriel, Rob, Anna, a za nimi Lewis i Lidia oraz Tamsin, Bri i Renny. Kaitlyn dotara na ganek pierwsza i a j wmurowao. - Och... - zdoaa tylko z siebie wykrztusi. - Och, Marisol. To bya Marisol, wychudzona i troch niepewna, podtrzymywana przez Tony'ego. Bya blada, ale burza jej mahoniowych wosw si nie zmienia. Na jej penych wargach taczy umiech. - Przyszam zobaczy si z tymi, ktrzy mnie wyleczyli - powiedziaa. - I ca reszt. - Wszyscy byli w to zaangaowani - oznajmi z dum Tony. Mia dzi na sobie koszul, zauwaya Kaitlyn. Wyglda jak kto, kto wanie wygra milion dolarw. Kaitlyn uciskaa Marisol, a potem zrobia miejsce dla Roba. Potem przysza kolej na Lidi oraz Bri. Obie miay takie miny, jakby si bay, e Marisol si na nie rzuci, ale ona tylko si do nich umiechna i je uciskaa. Ci, ktrzy nie mogli dopcha si do Marisol, poklepywali si nawzajem. A Joyce, ktra nie spuszczaa wzroku z twarzy Marisol, wygldaa tak, jakby jej proces zdrowienia ju si rozpocz. - Przynielimy te twojego kociaka - powiedzia Tony do Anny. - Czyli wszyscy s w komplecie - oznajmia Anna i przytulia kotka do policzka, a potem podsuna go Robowi. - No tak! Wszyscy s tutaj! Zaraz, zaraz! - Lewis gdzie pobieg i wrci po chwili. Stacie koo drzwi. Niektrzy mog uklkn. A reszta pochyli si do rodka! Troch bardziej si zblicie! Myl, e ju bliej nie moemy, powiedzia Gabriel, a Kaitlyn otoczy bezgony miech. - Dobrze, tak trzyma! Umiech! - zawoa Lewis i pstrykn zdjcie.
Koniec ;[

You might also like