You are on page 1of 71

WOJCIECH KUCZOK

Gnj
Wszystkie postacie i wydarzenia pojawiajce si na kartach tej ksiki s fikcyjne, a ich ewentualne podobiestwo do faktw lub osb istniejcych w rzeczywistoci jest przypadkowe. Przedtem Ten dom mia dwa pitra, Ojciec starego K. wybudowa go dla swojej rodziny, mia nadziej, e rodzina si szybko zacznie powiksza: synowie podrosn, crk si wyda za zi, trzeba bdzie im wszystkim udostpni mieszkania, suterena moe by dla suby (sub koniecznie koniecznie chciaa mie matka starego K.). Ale nie przewidzieli nadejcia wojny; wiedzieli co prawda, jak wszyscy, e wojna gdzie tam si zawsze wasa, ale mieli nadziej, jak wszyscy, e do nich moe nie zajdzie tak prdko; c, postanowia przyj wanie wtedy, kiedy ycie uoyo im si wygodnie, jakby do sjesty. Przysza wojna i posanie zdara, wymia, trzeba byo cieli od nowa. Tyle e po wojnie ju nie byo ich sta na sub, co gorsza, nie byo ich sta na dom o dotychczasowych rozmiarach, sprzedali wic parter. Ach, to tylko parter, kiedy si odkupi - mwili. W kocu crk wydamy, pjdzie za mem - mwili, szybko jednak wydao si, e nie tak atwo bdzie crk wyda, e jeszcze troch - trzeba bdzie na ni powydawa, bo raczej bya do raca ni do taca, a i na synw, nieskorych do eniaczki, w ogle do niczego nieskorych, nieskoordynowanych, dugo dojrzewajcych, jak to si mwi. I tak jako na parterze zamieszkali ssiedzi, nieszczeglnie ssiedzcy, nietowarzyscy, co akurat matce starego K. uatwio spraw, bo sprzedajc w parter, powzia decyzj: - Do tych ludzi to ja si nie odezw, choby nie wiadomo kto to by. Za to, e musiaa sprzeda, za to, e dom jej wasny rodzinny nagle sta si domem podzielonym, pknitym. I tak przez lata udawaa, e nic si nie zmienio, e parter jest tylko chwilowo poza uytkiem; i tak przez lata wszyscy K. nauczyli si omija, ignorowa tych z dou. Ojciec starego K. powtarza: - Dobrze chocia, e to jacy porzdni ludzie, moglimy gorzej trafi, przecie si nie awanturuj. C, kiedy ci z dou po kilku latach wyprowadzili si, sprzedali parter (jak miano, bez naszej wiedzy, bez konsultacji!, oburzaa si matka starego K.), i pojawili si nowi ci z dou, niezbyt szlachetnego pochodzenia. Mona by nawet rzec (gdyby mona byo rzec, bo nie byo mona), e ci nowi z dou byli pochodzenia zupenie nieszlachetnego,
1

pospolitego, a cilej mwic (cho tego nie wolno byo na gos ucila, to podlegao zmowie milczenia i ponurej dezaprobacie), ci nowi z dou przeprowadzili si do t e g o domu wprost z ulicy Cmentarnej. Cmentarna podczas okupacji zwana bya ulic Kamienn, Steinstrasse, zostao jej z tych czasw ohydnie brzmice zdrobnienie Sztajnka, ohyd brzmienia w tym domu podkrelano ohyd jej mieszkacw; ulic Cmentarn zamieszkiwali wycznie byli, obecni lub przyszli grabarze i ich rodziny, w mniemaniu rodzicw starego K. Sztajnka bya ulic alkoholikw, ndzarzy i przestpcw, kopulujcych tym owocniej, rozmnaajcych si tym zacieklej, im wiksz bied przyszo im klepa, im wicej w nich wstpowao beznadziei. Matka starego K. nawet nie spogldaa na drzwi tych z dou, zabraniaa tego rwnie swoim dzieciom, ale trudno im byo powstrzyma si, nie spostrzec nowej wizytwki, nie zauway, e ci z dou nosz takie zabawne nazwisko, Spodniakowie, he he, Spodniaki, to prawie jak kalesony po lsku, ojciec starego K. te zauway ze zdziwieniem, e w nazwisku ssiadw nie ma pochylonego a, a si prosio, eby to a pochyli u ludzi, ktrzy przeprowadzili si z odwiecznie lskiej, proletariackiej dzielnicy, a si prosio, eby to a sproletaryzowa. Pastwo Spodniakowie nie mogli dugo si uchowa w grabarskim rodowisku. Pan Spodniak jako element napywowy nie mg znie tych wszystkich nieprzyjemnoci, gwarantowanych przez rdzennych mieszkacw dawnej Steinstrasse; jako gorol z perspektywami by namitnie nienawidzony przez wszystkich ssiadw, jego perspektywy za rysoway si wskutek zatrudnienia w kopalni, ktre sobie bogosawi i ktremu pozostawa wierny noc w noc, bo dziennych zmian mu nie proponowano. Jako gorol musia przeto zadowoli si dobrze patnymi szychtami w nocy, dziki czemu mieszkacom Cmentarnej trudno byo aktywnie wyznawa nienawi do pana Spodniaka, skoro w dzie odsypia szychty, skoro nie pojawia si o normalnych porach na ulicy, skoro nie przychodzi do szynku po robocie. Za to pani Spodniakowa zasugiwaa na potpienie podwjnie: po pierwsze za to, e zachowaa cnot dla gorola, cho latami z grabarskim wdzikiem na t cnot nastawano, cho wracaa do domu pobita, w potarganej sukience. Wydrapaa, wyszarpaa za wosy, wyplua im w oczy t swoj cnot; sukienk matka zaszywaa, a siniaki stanowiy przynajmniej kilkudniow barier ochronn, bo ju si nawet i seniorom rodw grabarskich serca wzburzay. Ostatecznie jednak chachary ze Sztajnki znienawidziy pani Spodniakow za to, e omielia si wyj za gorola, i co gorsza, gorola grnika, ktrego ukrywaa jak cnot w paniestwie, ktrego we dnie nie widywano, ktrego nawet nie mona byo napa zmczonego po szychcie, ktremu nawet nie mona byo zbw wybi, bo komu by si chciao w tym celu wstawa o wicie. Pan Spodniak, nawet kiedy ju nieco si na kopalni oswoi, odgoroli, bo w duszy nie mia jadu, nawet kiedy ju zaproponowano mu zmian dzienn przez p miesica, z wasnej woli wybiera nocki, po to, eby wczeniej zarobi, wczeniej odoy, wczeniej mc wyprowadzi si poza ulic Cmentarn. Pki co, pan Spodniak wraca o wicie do domu, nie budzc ony, wchodzi do azienki, zdejmowa z siebie ubranie, nalewa wody gorcej, czekajc, a si napuci, zaglda do kuchni, gdzie na stole leaa kartka z wypisan przez pani Spodniakow list strat dziennych, a to, e ciepli hercka, a kwiotki spadli, okno i doniczka nowo odlicz, a to, e drzwi trzeba
2

odmalowa, bo podrapali, pierony, noami abo cym, nieodmiennie za pod t wyliczank pani Spodniakowa zapytywaa: We ino za tam dobrze polic, wiela nom to brakuje do wykludzynio, bo jo tego dugo nie strzymia, bra t kartk ze sob do azienki, ju w wannie czyta, liczy, rachowa, zasypia. Pani Spodniakowa codziennie wic budzia ma, wypuszczajc wod z wanny, pomagaa mu przenie si w pociel jeszcze po niej ciep, zacigaa zasony i wychodzia z pokoju. W kocu pan Spodniak uzbiera tyle, e mogli sprzeda mieszkanie przy Cmentarnej i po okazyjnej cenie kupi nowe, na parterze tego domu, c za traf... A kiedy ju si to dokonao, kiedy pan Spodniak dostpi celu swego ycia, zapewniajc sobie i maonce byt wolny od koszmaru tubylcw ze Sztajnki, z radoci zapodni pani Spodniakow, po czym w spokoju ducha odda si naogowi alkoholizmu. O mieszkajcych na parterze w tym domu si nie mwio, wszyscy K. yli w niezmiennym przekonaniu, e posiadaj cay dom na wasno, mieszkanie na dole traktowali jak pustostan, ssiadw mijali, nie zatrzymujc na nich wzroku nawet na chwil. Matka starego K. wpajaa swoim dzieciom, e: - Takie czasy, e arystokracja musi si gnie drzwi w drzwi z motochem, ale to wszystko si zmieni. Bg wie kiedy - dorzuca zoliwie ojciec starego K. O tak, Bg w i e, kim my jestemy, on nam to wszystko wynagrodzi - koczya matka starego K. Traktowali pastwa Spodniakw jak powietrze, ukad piter uznajc za czyteln metafor hierarchii spoecznej. - Z doem zadawa si nie bdziecie, chyba e po moim trupie - powtarzaa matka starego K. Tymczasem pana Spodniaka drczya bezsenno, powzi wic decyzj o powrocie do nocnych zmian. Z wyjtkiem dni witecznych, domostwem cieszy si przez kilka popoudniowych godzin, od obiadu do kolacji przesiadujc w swoim kciku w kuchni i w milczeniu kontemplujc postpy swojego syna w osiganiu dwunonoci; przesiadywa z butelk wdki, bez ktrej ju nie mg dziwi si wiatu, bez ktrej nie mg poj tej przewrotnoci losu, mody o mniej dokuczliwych ssiadw speniajcego z tak nawizk. Rodzina K. nie zdawaa sobie nawet sprawy ze szczcia, jakie wci jej sprzyjao, bo pan Spodniak z racji swego agodnego charakteru by tak zwanym alkoholikiem ksobnym. Cho wypija konsekwentnie p litra wdki dziennie, czyni to w samotnoci, w zaciszu ogniska domowego, na on gosu nie podnoszc, bo i nie dawaa mu ku temu powodu, wiedziaa, e nie przestanie pi wczeniej, ni to sobie postanowi (nie chciaa wiedzie, e sobie postanowi, e nie przestanie). Z latami gos jego by coraz sabszy, oczy coraz bardziej wyupiaste, coraz mniej rozumiejce, ale niezmiennie pozbawione agresji, pene afirmacji wiata, ktry da mu ten nieznany by moe wczeniejszym pokoleniom Spodniakw komfort wasnego miejsca, miejsca w kuchni, przy butelce, miejsca, z ktrego wida byo codzienn krztanin ony i zabawy syna. Kiedy za syn wyrs z
3

kuchni, a pan Spodniak nie musia ju jedzi do kopalni, skorzystawszy z ask wczesnej w tym fachu emerytury, przestawi krzeso w stron okna, zwikszy dzienn dawk do ptorej butelki i patrzy na drzewo. Bo z tego akurat okna widok ku wiatu przesania wyniosy db, posadzony przez ojca starego K., budowniczego tego domu (ojciec starego K. twierdzi, e przy kadym domu musi rosn rwiene mu drzewo, eby pamita o tym, e si dom starzeje). Pan Spodniak kadego dnia spoglda wic ze swojego kcika na db, obserwowa nerwowe wrble na gaziach, ospae gobie, patrzy, sucha. Panu Spodniakowi wydawao si, e w tym miecie nawet gobie kibicuj jego ulubionej druynie, kiedy zwikszy dzienn dawk alkoholu o jedno piwo, bo ona po latach przeduonego macierzystwa wrcia za lad w spoywczym (odstow ju, chopie, ta gorzoa, byda ci piwo przynosi). Kiedy wic zwikszy t dawk, usysza wyranie, e gobie skanduj niebie-scy, niebie-scy, ale byo to nie w smak bezczelnym gawronom, panoszyy si, przepdzay gobie, wrble, nawet sikorki, panu Spodniakowi szczeglnie byo al sikorek zim, kiedy zdaway si takie bezbronne. Zim pan Spodniak postanowi zwikszy dawk do p litra wdki i litra piwa dziennie, a kiedy tego dokona, ktrego dnia uzna, e pora wyj i przepdzi wszystkie gawrony z miasta, niech wracaj, skd przyleciay; tego dnia pan Spodniak poczu si ju ostatecznie zadomowiony w miecie, dawno zapomnia, e kiedy by gorolem, poszed przepdza gawrony i nie wrci na noc. Pani Spodniakowa mimo trzaskajcego mrozu pobiega do kopalni sprawdzi, czy mu si co nie pomylio, czy nie stskni si za prac; pani Spodniakowa wypytywaa, szukaa, apaa si za gow, on poszo bez mycki w taki zib, syn pastwa Spodniakw take wzi udzia w poszukiwaniach, sensacyjne zniknicie jego ojca pobudzio kolegw z podwrka, mimo nieycy mieli ubaw, biegali po zaspach i woali, i nic, i nic. Rano pani Spodniakowa, wracajc z poszukiwa, natkna si na ma w parku, sikorki wyjaday z jego zesztywniaej rki sonin. Pani Spodniakowa musiaa opakiwa ma gono i dugo, matka starego K. bowiem pierwszy i ostatni raz w yciu zdecydowaa si wtedy przeama barier ssiedzkiego milczenia, zesza po schodach i uderzajc lask w drzwi, woaa: - Bdzie mi tu cicho!!! Pki nie ucicho. Ojciec starego K. zwyk powtarza, e umrze, kiedy jego db signie dachu; mwi, e do tego czasu minie wiele lat i chciaby, eby jego dzieci miay ju swoje dzieci i po jego mierci ciy drzewo, z drewna zrobiy trumn i w niej go pochoway. Niestety, db przers dom po trzydziestu latach, ale ani stary K., ani jego rodzestwo nie mylao o maestwie, ich matka za stanowczo popadaa w demencj. Przepdzaa wszystkie koleanki swoich synw, polewajc je z okna wod; a crki pilnowaa tak bacznie, e nie byo kogo polewa. Pani Spodniakowej, ktra po wyprowadzce dorosego syna prowadzia wysoce melancholijny ywot samotnej rencistki, podkadaa na wycieraczk psie gwna; wycigaa z szafy przearte przez mole suknie i futra sprzed wojny, wkadaa wypowiae kapelusze i spacerowaa po miecie, wsparta na laseczce; kadego dnia dara si wniebogosy, zaguszajc rwnolegle odtwarzane z patefonu arie operowe. Nieustannie

powtarzaa swoim synom, e powinni pamita o pochodzeniu, nie mog sobie pozwoli na mezalians, musz szuka odpowiedniego dla siebie towarzystwa. Matka starego K., nim wysza za m, prowadzia cokolwiek ponury ywot jednej z piciu crek palacza kotowego, ktry to, owdowiawszy, aby utrzyma liczn rodzin, pracowa po osiemnacie godzin na dob w piciu rnych miejscach, wraca wic do domu tylko na niedzielne obiady. Mia tak twarde donie, e kiedy przytula swoje dzieci, zostawia im siniaki. Kocha swoje crki bezgranicznie, kadej z osobna dedykowa inny kocio, kady ruch opat by konkretn ofiar, matce starego K. przypado akurat szpitalne krematorium, to z myl o niej wrzuca opat do ognia stare opatrunki, zakrwawione zawinitka, amputowane koczyny, ktrych nikt nie chcia przechowa na pamitk. Kiedy tylko jednej z dziewczt urosy piersi i biodra, ojciec zaprasza na niedzielny obiad ktrego z synw znajomych palaczy i z zadowoleniem przypatrywa si grze spojrze i rumiecw, po czym z ulg bogosawi pierwszy spacer we dwoje, a ten zwykle niewiele czasu dzielio od ostatecznego bogosawiestwa. Ojciec postrada gdzie rachub lat swoich pociech, zbyt wiele skupienia pochaniao mu sumowanie przepracowanych godzin i przeliczanie ich na pienidze, ktrych i tak zwykle nie starczao; ow, tylko pobienie szacujc atrybuty kobiecoci, orzeka u crek wiek sposobny ku eniaczce. Matka starego K. wizaa wic rwce si do ycia i pieszczot piersitka, sukienk wkadaa wci t sam, niezgrabn, aby tylko opni dzie sdny, lecz kiedy przysza na ni kolej, ojciec, zaniepokojony przeduajcym si procesem dojrzewania swojej cry, zdoby si, uprzednio Boga proszc o przebaczenie, na mae ledztwo, przez dziurk od klucza w azience ujrza marnotrawice si, skrztnie ukrywane ksztaty i zapowiedzia, e nastpnej niedzieli: - Przidzie na obiod syn od Helmuta, mojego kamrata z roboty. I jeszcze: - Rychtuj, dziocha, dobry ros. Matka starego K., majc do namysu sze dni wolnych od ojcowskiej opieki, zdja z okien w izbie zasony, uszya sukienk, po czym wysza w noc sobotni na zabaw z silnym postanowieniem. Nie interesowali jej chopcy odwani, proszcy do taca, podrywajcy, zachcajcy, jej uwaga kierowaa si ku krzesom pod cianami, na ktrych wiercili si skrpowani niemiaoci modzi melancholicy, godnym wzrokiem wodzcy po falujcych na parkiecie sukniach, po migawkowo odsanianych w plsach i obrotach ntach, po dekoltach uchylajcych w skonie tajemnice pokrgych cieni; modziecy ci, udrczeni naogiem onanizmu, wychylali kolejne kufle dla kurau i koordynacji zmysw, c, kiedy wci nie mogli oderwa si od swych siedzisk i poprosi ktrej z panien, choby najbrzydszej na pocztek, do taca. Ginli wic kolejno w nie pijackim albo oddawali si rozmowom w obrbie wasnej pci, usiujc wsplnie uly kompleksom. Matka starego K. wypatrzya w kocu modzieca, ktry mimo niezomnej pozycji podciennej nie siga do kieliszka ani te do rozmowy; modzieca, ktry w absolutnej samotnoci spoziera trzewym, wyrazistym wzrokiem na plsajce pary, a te i na akurat nieporwane w tan pannice; wzrokiem, ktry baga o lito, bo cho chopak mia proporcje szlachetne, cierpia na t przypado, i by absolutnie niezauwaalny,
5

nalea do tych, ktrych si potrca na ulicy i nie zwraca uwagi nawet wtedy, kiedy si za nami ogldaj i wrzeszcz, e mona by chocia przeprosi. Modzieniec mia wypisan na twarzy kronik klsk miosnych, co nadawao jej wyraz desperacji; wydawao si wrcz, e lada moment zdobdzie si na gwatowny akt natychmiastowych owiadczyn wobec niewiasty uznanej za najmniej wymagajc i ugrznie w tragicznym maestwie do koca swych dni (bo e by z tych, co to si nie rozwodz, te si wiedziao po pierwszym wejrzeniu). Ow matka starego K. uprzedzia nieopatrzny ruch modzieca i osobicie proszc go do taca, sama znalaza sobie ma. Ojciec starego K. marzy o dbowej trumnie, bo mia w pamici swojego dziadka Alfonsa. Najstarsi czonkowie rodziny byli w wieku pnych dzieci Alfonsa, nikt tak naprawd nie zna jego metryki; wszystkie dzieci, ich dzieci i dzieci ich dzieci uwielbiay siada mu na kolanach, szarpa za siwe kaki i pyta: - Starzik, pszajesz mi? A dziadek Alfons niezmiennie potwierdza, e pszaje, i nigdy nie pomyli adnego z imion, cho wiele ju si powtarzao. Dziadek Alfons by przany mimo domniemanej osiemdziesitki na karku, postaw mia wyprostowan, rk cik i - cho wielu jego potomkw wolaoby, eby wreszcie zdziwacza, eby mona byo przesta liczy si z jego osob - podczas kadej z rodzinnych uroczystoci to on skupia na sobie najwicej uwagi; wszystkie synowe szeptay na ucho swym mom: - Ojciec to si trzyma, a ty, stary flaku? Doprowadzay ich tym do szau, ale aden nie mia spojrze na niego krzywym okiem, dziadek Alfons jednym spojrzeniem potrafi rozbroi kobiet, dziecko, ale te rwnie atwo umia przygwodzi ktrego ze swych potomkw do krzesa, tak e si bano nawet powierci, uly kocistym poladkom, obolaym od twardego siedzenia, bano si, bo on mgby popatrze karcco, wzgardliwie i dorzuci: - Co to za jakie wynokwianie przy stole, jo sie pytom, czy kto sam mo glizdy w rzyci? Ojciec starego K. by jednym z najukochaszych potomkw dziadka Alfonsa, mia go za olbrzyma, co to wojn by wygra w pojedynk, gdyby jej doy, tak zawsze powtarza staremu K. i jego rodzestwu. - Szkoda, e dziadek Alfons wojny nie doy, ju by on na pewno wymyli co takiego, e nas by nawet nie lizna ta wojna, och, kto wie, czy w ogle by wybucha, gdyby dziadek y, a ju na pewno skoczyaby si waciwie jeszcze przed wybuchem. Ojciec starego K., kiedy si jako dziecko licytowa na podwrku z dziemi ssiadw, czyj dziadek jest lepszy i dlaczego, ostatecznie zawsze koczy na tym, e dziadek Alfons to cae drzewa wyrywa na ognisko jedn rk, a z gazi robi sobie wykaaczki, i nikt nie protestowa, bo o Alfonsie chodziy suchy nawet po domach ssiadw. Chodziy suchy, e jest tak stary, bo mier si go boi; nie moe go zaj od tyu, bo Alfons ma oczy dookoa gowy, nie moe go dopa we nie, bo Alfons pi tylko w poowie - kiedy pi lewa strona, prawa czuwa, i odwrotnie. mier si go baa do spki ze staroci, bo Alfonsa nigdy nie nadgryz czerw choroby, cho w jego ogrodzie zdyy poumiera drzewa posadzone na cze jego narodzin.

Alfons mieszka w chatce na dalekich przedmieciach, nikt tam do niego nie zaglda, sam zawsze pojawia si, kiedy zechcia, pewnie wstyd mu byo goci kogokolwiek w tym surowym domku z warsztatem stolarskim. Nikt wic nie wiedzia, e od dwudziestu lat dziadek Alfons sypia w trumnie dbowej, ktr sam sobie wyrzebi, bo nie chcia sprawia kopotu rodzinie, a i domyla si pewnie, e zanim si ci jego krewni zorientuj, zanim przyjad sprawdzi, czemu si przesta pokazywa, pewnie zdy wgni w podog. A tak, kiedy kostucha go we nie dopadnie, to ju w trumnie, no i bdzie chyba na tyle grzeczna, e da mu jeszcze ten ostatni oddech, eby si mg wesprze na rkach i zamkn wieko na wieki. Tylko e mier dopiero sama zaproszona odwaya si przyj po Alfonsa, kiedy poszed sprawdzi, czy tyn kinoaparat richtich tya wort, wiela o nim godajom. Pojecha do miasta na kronik i zobaczy papiea, bo akurat byy jakie watykaskie fragmenty wywietlane. A dziadek Alfons wielekro powtarza: - Jo by chcio jesce ino zoboczy papiya i mog umrzy... No to mier go zapaa za sowo i przytrzymaa, zbyt mocno, by mg zaprotestowa, i poprowadzia go do taca, w tango biae i zimne jak ko. Ojciec starego K. miewa braci. adnych sistr - dobrali si z matk starego K. niechccy cakiem symetrycznie. Ojciec starego K. miewa braci, z rnych przyczyn bowiem mier przerzedzaa ich szeregi, mimo usilnych zabiegw obojga rodzicw, by nady w regenerowaniu populacji. Szkarlatyna, gar z wrztkiem, potem dwukrotnie Wehrmacht rekwirowa modszych K. na wieczysty uytek kostuchy, tako jedynie ojciec starego K. i jeden brat - zwany Lolkiem - przeduyli ga rodow w Rzeczpospolitej Ludowej. Lolek pracowa jako pielgniarz w szpitalu psychiatrycznym; rodzina gdzie wyczytaa, e w ten sposb nabywa si trzy procent wariactwa rocznie, i z roku na rok nieznacznie rozluniaa kontakty z Lolkiem. Stary K. jako dziecko go uwielbia, bo Lolek swoim zachowaniem najduej z wszystkich dorosych dotrzymywa obietnicy wiata jako bezkresnego placu zabaw. Kiedy jestemy dziemi, wszyscy doroli w swoich infantylnych, seplenicych, ciumkajcych adoracjach daj nam do zrozumienia, e wiat si skada wycznie z dzieci, my za jestemy tego wiata bozie- mj-bozie jakie to line ppkiem. Ledwie zdymy wzi to oszustwo za dobr monet, nagle powaniej, przestaj si wygupia i maj do nas pretensje, e sami przesta nie chcemy. Kiedymy zasmakowali pierwszego naladownictwa, ju nas ajaj i daj nowy przykad, jake odmienny i nieatrakcyjny. Wrd tych nieodwoalnie zestarzaych manekinw najatwiej wic o autorytet temu, kto swj majestat wieku way lekce, kto dotrzymuje nam pola pod stoem na rodzinnej imprezie, kiedy patrzymy na obmawiajce swych wacicieli stopy, kto z nami w pik kopie mimo bota i deszczu, kto umie przedrzenia siebie samego. Taki by dla starego K. wujcio Lolcio, ktry zmar po dwudziestu piciu latach pracy w wariatkowie jako siedemdziesiciopicioprocentowy szajbus (wedug oblicze rodziny K.). Jednak stary K. pod kuratel swojej matki dors nader szybko - i to Lolcio poczu si porzucony przez kompana zabaw, ktry przecie przysiga mu dozgonn wierno w
7

zamian za potajemne wprowadzenie na oddzia. Stary K. zdy jako dziecko zobaczy podopiecznych Lolka, cakiem zreszt potulnych od barbituranw, sennie wykonujcych prace ogrodowe na terenie szpitala, i nie mg si nadziwi, jak to moliwe, eby prawdziwi wariaci byli tacy grzeczni. Lolcio mu wytumaczy, e oni tylko udaj, a wtedy stary K. dopiero si przerazi, bo zrozumia, e skoro wariat moe tak dobrze udawa grzecznego, to kady moe by wariatem, i zasiaa si w nim na zawsze nieufno: zaocznie podejrzeniem ogarnia wszystkich, tak na wszelki wypadek, za najdrobniejsze odchylenie od normy, ktr sam wyznacza. Po mierci Lolcia rodzina ju bezpiecznie moga si stawi na pogrzebie, spokojna o to, e si adna nieodpowiedzialno nie przytrafi; wszyscy K. mogli wreszcie zachowa pen powag w obecnoci Lolcia, on sam nie mg im w tym ju przeszkodzi, poprzez mier sta si na powrt czonkiem rodziny w penym prawie, mier go udekorowaa Orderem Zacinitych Ust, najmilej widzianym zaszczytem w tej rodzinie. A potem, kiedy porzdkowano jego mieszkanie, stary K. znalaz w kredensie wujka dzieo jego ycia. Lolek pisa przez lata powie, ktrej narracja miaa jak najwierniej odtwarza psychik szaleca; stary K. znalaz kolejne stosy papierw, znaczce etapy pracy nad ksik - Lolcio wci udoskonala ten wariacki strumie wiadomoci na podstawie swoich zawodowych obserwacji, poprawia i uwiarygodnia, tym samym odzierajc z logiki, a kiedy ju uzna po wierwieczu, e dzieo jest gotowe, e udao mu si napisa ksik, w ktrej z idealn precyzj imitowa prac chorego umysu, wysa j do wydawnictwa. Ze streszczenia, ktre sobie Lolcio naszkicowa, wynikao, e chcia opowiedzie histori wojenn. O mczynie, ktry sobie ubrda, e bez jego wiedzy w piwnicy ukrywa si ydowska rodzina, bo w nim si wyrzuty sumienia gryzy ze strachem. Jego ydowski przyjaciel ktrego dnia zapuka do drzwi z on i crkami; sta w tych drzwiach otwartych i nie musia nawet nic mwi, bo jego wielkie oczy mwiy, bo wszystko mwiy jego wielkie oczy, bo w drzwiach sta strach ubrany w brudny prochowiec, bo za plecami strachu stay jego konsekwencje, staa jego wielokrotno. Mczyzna - bohater Lolcia - patrzc w oczy strachu, pomyla, e w tej wanie chwili musi podj decyzj, ktra zaway na caym jego yciu, ale nie by przygotowany na podjcie takiej decyzji w niedziel po niadaniu, jeszcze w kapciach, jeszcze z niedopit kaw i psem na spacer niewyprowadzonym, nie by przygotowany na takie oczy, sta wic i ba si; patrzc na crki yda, myla o swoich synach i o kawie, i o psie, i o mszy niedzielnej, i spacerze popoudniowym, i zrozumia nagle, e cokolwiek zrobi, jakkolwiek si teraz zachowa, nigdy ju nic nie bdzie takie samo; czy zamknie drzwi przed nosem tego milczcego czowieka, czy te wpuci go do domu, by ratowa cudze istnienie i narazi swoje - jego ycie zmieni si ju na zawsze, jego oczy zmieni si ju na zawsze i bd takie same jak te oczy ydowskie. I sta tak, chcc zatrzyma czas na jak najduej, sta tak z niedopit kaw w rku, podzwanijc z lekka o spodek, bo do mu draa, im duej stali tak z ydem twarz w twarz, tym goniej podzwaniaa o spodek filianka i przypominaa nieznonie, e to ycie, nie fotografia, e czas pynie. I bohater Lolcia spuci wzrok, zamkn drzwi przed tamt twarz, przed tamtymi twarzami z tyu, a potem zaryglowa zamki, a potem, wchodzc stopie po stopniu na piterko, do

mieszkania, z ktrego uchylonych drzwi wypywao nieubaganie niedzielne ciepo, przypomnia sobie, e kawa ju niemal wystyga. Wanie wtedy, kiedy wypuci z rk filiank ze spodkiem, kiedy ze stoickim spokojem, a nawet satysfakcj patrzy i sucha, jak si porcelana o marmur rozbija na drobiny, wanie wtedy w drzwiach mieszkania stana ona i zapytaa, co si stao, a on, bohater Lolcia, zrozumia, e nigdy jej, e nigdy nikomu na to pytanie nie bdzie mg odpowiedzie. Odtd strach konsekwentnie zacz odbiera mu zmysy, schodzi do piwnicy po kilkadziesit razy w dzie i noc, eby sprawdzi, czy si nikt w piwnicy nie ukrywa, podejrzewa on, a nawet dzieci, e w tajemnicy przed nim chowaj ydw, od tego strachu kaza rodzinie spa w ubraniu, w butach, eby w kadej chwili byli gotowi do ucieczki, gdyby si wydao, gdyby ssiedzi donieli (tyn pieron mo ydw), gdyby pod dom zajechao gestapo; przekonywa tak usilnie, e przez dwa lata si nie rozbierali do snu. W kocu zamkn ich w domu, przestali si pokazywa, wychodzi, wszystkie okna i drzwi byy zaryglowane z powodu jego urojenia, z powodu jego strachu, oni tam w rodku przeyli swj koszmar gorszy od wojny, zamknici z tymi jego oczami. Wiedzieli, e nie mog go umieci w zakadzie, bo Niemcy pacyfikowali domy wariatw (Lolcio o tym wiedzia najlepiej, e w szpitalu psychiatrycznym w czasie wojny mona si znacznie szybciej nabawi wysokoprocentowego szalestwa), wic eby mu ocali ycie, siedzieli tam w zamkniciu miesicami, jedli tylko zapasy. Taka pokrtce miaa by historia wariata opowiedziana przez niego samego pirem Lolcia, w ktrego papierach stary K. znalaz rwnie oficjaln odpowied wydawnictwa. Odmow wytumaczono cakowit nieczytelnoci utworu, a nawet pozwolono sobie wple sarkazm, e chodzi raczej o nie-poczytalno, e to zupeny bekot, prawd mwic, i nikt przy zdrowych zmysach nie przebrnie choby przez dwie strony. Stary K. nigdy si nie dowiedzia, czy Lolek potraktowa to jako yciow klsk, czy jako ostateczny dowd na skuteczno swojej empatii. O swoich niedoszych stryjach-wujach stary K. wiedzia tyle, e poginli pomarli; myla o nich przy okazji rodzinnych spotka cmentarnych we Wszystkich witych, myla z tym nie przyjemnym poczuciem niepokoju, z jakim dziecko patrzy na grb innego dziecka, o ktrym na domiar zych przeczu doroli mwi: Po patrz, a to by twj wujek, umar modszy, ni ty teraz jeste; stary K. by tym zaspionym malcem, w ktrego oczach pegay wiateka zniczy szarpane wiatrem; stary K. by tym chopcem, ktremu nie pozwalao si zapali znicza, bo wiatr wieje i trzeba umie zasoni zapak, od tego s doroli mczyni, stary K. mia adnie zoy rczki i modli si za dusz niedoszych wujkw, ktrzy poginli pomarli wczeniej, ni ich ycia zdyy si ubra w jak opowie; niedoszli wujkowie starego K. istnieli ju tylko w zdawkowych opowieciach o ich mierci, nikt nie pamita, jak yli, bo si nie zdyli nay, pamitano tylko, jak umarli, szkarlatyna, gar z wrztkiem i Wehrmacht, i jeden tylko, najstarszy z niedoszych, zapad w pami yciem, o jednym tylko zawsze opowiada staremu K. jego ojciec podczas cmentarnych przemieszcze, przechadzek alejami, tylko o tym wujku, co mia by malarzem, stary K. wysuchiwa opowieci, uprzednio dokadajc swoj wieczk do gstwiny wiec zapalonych pod krzyem cmentarnym za dusze niepogrzebane, za dusze

zaginione, za dusze niepoegnane; to bya wieczka, do ktrej may stary K. mia prawo, wieczka za niedoszego wujka Gucia, ktry mia by malarzem. Gucio by nieuleczalnym melancholikiem; gdyby nie yczliwo i refleks najbliszych, zamiast mierzy si z wasnym talentem, staby si zapewne naogowym samobjc. Szkoy pokoczy od niechcenia, niejako mimochodem, z dyplomami i wyrnieniami, ktre najczciej gubi, odwiedzajc szynki na drodze do domu, jak przystao na modzieca nkanego wylewami czarnej ci, pi bowiem ju w latach licealnych, duo i smutno; kompania birbantw zniechcia si do szybko do jego towarzystwa, bo zawsze po pijaku gada o mierci, Gucio oddawa si tedy swoim nastrojom ju wycznie samotnie. W domu rodzinnym traktowano go z uznaniem dla jego zdolnoci, ale te ze wiadomoci, e reprezentowa rodziny w adnej mierze nie powinien, e lepiej da mu zawczasu spokj podczas wit i uroczystoci, bo przy stole bdzie siedzia w nieprzejednanym milczeniu, dolewajc sobie czerwonego wina, pki butelka nie wyschnie, a wtedy wstanie od stou i pjdzie bez poegnania do swojej celi (tak nazywa swj pokoik domowy) rozmyla o przemijaniu. Kiedy Gucio poinformowa rodzin, e dosta si na Akademi i wyjeda pobiera nauki malarskie, rodzina odetchna z ulg, ale i zaskoczeniem, wszyscy bowiem zdyli pogodzi si z myl o jego nieuchronnym nowicjacie, ciotki, wujkowie powtarzali niezmiennie: - Taki wraliwy to w dzisiejszych czasach albo zwariuje, albo pjdzie do klasztoru. Wyjecha wic Gucio do wielkiego wiata, rodziny kosztami nie obciajc w adnej mierze, bo natychmiast zdoby sobie estym profesorw i stosowne stypendium; z rzadka pisywa wymczone listy, w ktrych czujne oko matki midzy kurtuazyjnymi wersami, w drcej linii pisma, w bardziej, ni zwykle pochylonych literach, dostrzegao niezwykle intensywne napady melancholii, ktrych Gucio musia doznawa i ratujc si wtedy na wszelkie sposoby, zapewne chwyta si i tego, jakim by list do rodziny. W istocie Gucio adnej radoci w sztuce nie odnalaz, bo mimo dostrzeonego i pilnowanego talentu, nie przesta by samotny, a lki miertelne nawiedzay go od czasu powicenia si sztuce coraz czciej. Po co to wszystko? pyta Gucio, gruntujc ptna, Dla kogo to wszystko? - zapytywa si w duchu, przygotowujc blejtramy, Ku czemu to wszystko ma zmierza? - zadawa sobie pytanie, wykonujc laserunek. Zbieranie najwyszych not za kolejne obrazy budzio rosnc niech jego konkurentw; z racji samotniczego usposobienia nie zauway nawet, e od pewnego czasu nie tyle odmawia udziau w imprezach integracyjnych, co nie jest na nie w ogle zapraszany. Profesorowie powtarzali: - Musi pan zawsze pamita o pasji; bez pasji nie ma sztuki; sztuki nie ma bez ryzyka; trzeba w sobie wyostrza zmysy, pielgnowa nerw, sza, dba o to, eby si wznie ponad ycie, gdzie tam na granicy obdu wyapywa to, co stanowi esencj, to, co stanowi o dziele, a potem wraca - balansowa i wraca; musi pan zawsze pamita, e w sztuce nie ma spokoju, jako artysta spokoju pan nie zazna nigdy, a wyrzec si witej sztuki dla powszedniego spokoju jest zbrodni. Ale dla Gucia nie byo niczego bardziej witego ni spokj i nic go nie nuyo swoj powszednioci tak bardzo jak malarstwo; zbyt atwo Gucio osign mistrzostwo warsztatu, zbyt szybko, by mc uzna to za efekt wasnej pracowitoci - ale te okazao
10

si, e tam, gdzie warsztat trzeba zasili pasj, tam, gdzie trzeba si odda natchnieniu, Gucio napotyka nieprzebyty mur, znajdowa tylko lk, zniechcenie i melancholi. Obdarzony sporym kredytem zaufania przez swych mecenasw, narazi jednak ich cierpliwo na szwank, bo ostatecznie i oni zrozumieli, e Gucio moe i jest pojtnym i zdolnym malarzem, ale te panicznie boi si by artyst. Kiedy poczu, e ten dotd najtwardszy grunt, po ktrym stpa, zaczyna mu mikn pod stopami; kiedy przeczu, e naczelne usprawiedliwienie wasnego istnienia, jakiego dotd uywa, traci na wanoci, Gucio wpad w depresj, zabra wszystkie swoje ptna, spakowa si i najbliszym pocigiem wrci do domu. Obrazy wyldoway w domowej piwniczce, a Gucio w objciach nerwicy wysokiej klasy-najintensywniejsze fobie wziy si pod rce i otoczyy Gucia szczelnie, nie pozwalajc mu je, spa, wychodzi z domu, do tego rozbuchana hipochondria kazaa mu umiera kadego dnia na inn z chorb. Matka zaamywaa rce, ojciec krci mynki palcami, a modsi bracia nasuchiwali przez dziurk od klucza w drzwiach pokoju Gucia martwej ciszy, w ktrej si pogra. W kocu ojciec wpad na pomys, eby Guciowi prac znale. - Przecie chopak niegupi, papiery ma, marnowa mu si nie pozwol! Jedyn posad, ktr doranie zdoa wynegocjowa dla syna, bya ndznie opacana namiastka pracy umysowej: Gucio mia czuwa w bibliotece nad archiwum - obrosymi kurzem skoroszytami, z ktrych prawie nigdy nikt nie korzysta; archiwum miecio si w suterenie gmachu biblioteki, Gucio wic mia moliwo utrwalenia abiej perspektywy, z ktrej przyszo mu postrzega wiat. Kadego dnia po osiem godzin podpiera gow na doni i oglda ludzkie nogi wydeptujce trotuar; ludzie koczyli si na kolanach, czasem tylko jakie maoletnie dziecko zdoao obrzuci Gucia ponurym wzkowym spojrzeniem. Gucio przyj swoje nowe przeznaczenie z autystyczn obojtnoci, tako wykonywa obowizki, z wolna uwiadamiajc sobie, e oto niepostrzeenie odnalaz wytskniony wity spokj, e oto na koszt pastwa moe oddawa si melancholii i nikt ju nie kae mu szuka w sobie pasji, nikt go nie prowokuje do szalestwa, nie podjudza do ryzyka, adnych ju wyzwa, adnych powoa, wreszcie moe sobie po prostu by nikim i po nic. A jednak Gucio wci czu, e czerw acedii nie przestanie peza w jego yach, pki nie znajdzie si kto, z kim bdzie mona ycie podzieli, pospou opaca za ycie haracz, swj spokj wsplnie wici, wsplnej pamici o wiceniu dni powszednich si oddawa. J Gucio czerpa korzy niespodzian z podziemnego punktu obserwacyjnego, zwaszcza gdy nadchodziy miesice letnie i przechodziy nad nim nogi eskie; Gucio dokonywa caymi godzinami skrupulatnego przegldu damskich dbr doczesnych, z racji mody wczesnej skrztnie schowanych przed mskim okiem pod spdnicami a po ydki, a czsto a po kostki - tak, ale rzecz jasna przed okiem usytuowanym, by tak rzec, na przewidywalnym poziomie, okiem przechodnia, a nie podgldacza. Gucio obserwowa i katalogowa nogi przechodzce za oknem, zaoy sobie zeszycik, w ktrym odnotowywa te najzgrabniejsze, schludnie opoczoszone i ospdniczone, te, ktre przechodz nad nim regularnie o tej samej porze (co wiadczyo, e wacicielka ng ma sta posad), te, ktre zawsze stpaj samotnie, bez towarzystwa ng mskich, jak rwnie bez okolicznoci wzkowych, a kiedy ju drog
11

selekcji wyodrbni w kajeciku obserwatorskim nogi najwaciwsze, postanowi, e si z nimi niezwocznie oeni, bez wzgldu na to, kim jest kobieta - na podstawie chodu, na podstawie postawy, na podstawie tego, co widzia z sutereny, Gucio nabra pewnoci, e chce, by te nogi go oplatay kadej nocy ju do koca ycia, nabra pewnoci, e nie tylko witego, ale najzwyklejszego spokoju nie zazna, jeli nie posidzie tej wanie kobiety, jeli nie zapodni jej i nie wychowa z ni dziecka, i nie wyremontuje dla niej mieszkania, i nie pomoe w tysicu obiadw, i nie nasucha si tego stukotu obcasw zmierzajcych do ich domu i brzku klucza, i szelestu zdejmowanego paszcza, i nie usyszy tysic razy z jej ust kochanie, kochany, mj ukochany Gustawie. Ow Gucio wyczeka stosownej chwili, wychyn ze swych podziemi, stan na drodze ng przez si wybranych, podnis wzrok, zobaczy zdziwion twarz dziewczc i zakocha si bez pamici. Cho Gucio kipia namitnoci, uwiedzenie wybranki nie byo zadaniem prostym, bo dziewcz okazao si nadspodziewanie mode, przez co nad wyraz pochliwe i obwarowane opiek rodzicielsk. Rodzice ksztacili crk w jzykach, przeczuwajc, e w niepewnych czasach nic si nie zmienia tak czsto jak jzyk urzdowy. Zaakceptowali Gucia szybciej ni crka, powiadali: Oj, cera, dobrze ty trafiya, gryfny karlus, dobro robota, nosz synek, ale po polsku umi; ty potrafisz szprecha po szwabsku, on potrafi mwi, a goda, jak trzeba, oba bydziecie umieli, jak znocie trzi rozmaite godki, to se poradzicie na tym lsku, choby sam bele kto prziszo zamacha pistoulom), ale zdoby j konsekwencj, uporem, mona by rzec, e z czasem uciua jej przychylno, a potem uczucie. I posiad, polubi, zapodni. I zapad w drzemk maeskiego stada, zapad w mikki fotel, w ciepe pantofle, w zapachy kuchenne, w remonciki domowe, w zbone namitnoci wieczorne, a potem obowizki ojcowskie, wreszcie uczestniczy w rodzinnych uroczystociach, wreszcie wyzby si lkw, wreszcie, nareszcie, tego... szczcie... pomalutku, dzie po dniu... czego jeszcze trzeba czowiekowi... moe tylko (z czasem przysza i ta myl), moe tylko tego, eby sobie czasem odrobink pomalowa, teraz ju przecie mg Gucio to robi bez presji, teraz mg odkurzy swoje stare ptna, przyjrze si im, pochwali onie i od czasu do czasu popracowa nad jakim nowym obrazkiem, ot tak, bez zobowiza, bez obietnic. Tyle e ona z nieufnoci przyja zwyczaj Gustawa (nigdy nie zdrabniaa jego imienia, jej m wymaga powagi, by przecie gow rodziny, Gucio pasowaoby co najwyej do rodzinnego pgwka): - Gustawie, ty malujesz... - mwia niby to yczliwie, niby to zadowolona z tajemnych talentw maonka, ale w gruncie rzeczy do zaniepokojona obrotem rzeczy. Ow Gucio malowa sobie z rzadka w domu, cho ona proszona do gabineciku celem oceny nowego dziea raczej skonna bya utyskiwa na to, e farba znowu nakapana na pododze, kto widzia tak flejtuszy w mieszkaniu, ni rzetelnie si wypowiedzie o obrazie; patrzya na twrczo Gustawa beznamitnie, kiwajc gow z udawan aprobat, eby ma nie zasmuci, ale te coraz czciej podejmujc prby monotonnych uwag krytycznych: - Ale czemu to takie smutne, takie jakie mroczne te obrazy malujesz, nawet tego nie mona powiesi u nas, bo si dziecko przestraszy; ja wiem, to jest dobre, ale nie mgby raz czego adnego namalowa, choby mj portret albo creczki naszej...
12

Gucio nie mg; chcia, ale nie mg, bo w gbi duszy wci pobrzmiewa mu marsz aobny, o ktrym dowiadywa si wanie poprzez swoj sztuk; wanie teraz, kiedy peen by afirmacji, nie potrafi jej wyrazi pdzlem, jego ptna wci pokryway obrazy mierci i cierpienia. Uzna wic, e czas skoczy z tym nawykiem, postanowi sprzeda raz na zawsze wszystko, co si da, reszt obrazw rozda znajomym i gd manualny zaspokaja majsterkowaniem. Ale kiedy przyszli kontrahenci, wrd ktrych rozpozna take dawnych kolegw ze studiw, kiedy z podziwem ogldali jego obrazy i nie chcc wprost wyrazi swojego uznania, jli si spiera o cen na stanowczo zanionym poziomie, ona stana w obronie Gustawa: - Do mi tego targowania, to jest sztuka! Wicej ona warta ni wy wszyscy razem i wasze portfeliki! Wynocha mi z domu! Gucio po tej interwencji poczu, e oto zdoby ostatni ju stopie yciowego komfortu, znajdujc w osobie ony wiernego i stanowczego alianta; poj, e z ni nie zginie, e teraz ju niczym si przejmowa nie musi, teraz tylko moe patrze z fotela, jak creczka si uczy chodzi, jak ona si krzta po domu, jak zgrabnie omiata wzrokiem pokoje, zauwaajc najdrobniejsze nawet pomarszczenia dywanu, najmniejsze plamy na obrusach, nierwnoci fad firan, patrzy z fotela i czu, e szczcie polega na tym wanie, eby si w yciu raz na zawsze poczu bezpiecznie, eby si znale w punkcie, ktry ju nie wymaga podjcia adnego ryzyka, eby sobie znale schron przed wiatem, a zwaszcza przed sob samym - a trzeba przyzna, e ona chronia Gustawa przed Guciem wyjtkowo skutecznie. No i wanie wtedy ta wojna: - To nas nie dotyczy, to si przetoczy bokiem ten Wehrmacht: - Wiem, e bior lzakw, ale przecie gwniarzy ten werbunek: - Das ist Milsverstandnis, ich habe ein Kind, ich habe gute Ausbildung! No czy on mnie nie rozumie? te koszary: Pisz do ciebie, kochanie, z nadziej, e uda ci si niebawem wyjani to nieporozumienie, na razie stacjonujemy... te koszmary: - Dobra, chopcy, jak za byda ryco po nocy, to mie lekko szturchnijcie, ale mie nie ducie, pierony, zygwkiem! ten wymarsz: - Przecie te skurwysyny maj nas za miso armatnie, swoich by tam nie posali... ten okop: - Pod Twoj obron uciekamy si, wita Boa Rodzicielko... ten szturm: (Miaem malowa biegiem biegiem miaem mie spokj skokami skokami miaem uoone ycie schyli si schyli Boe daruj mi jeszcze tym razem mi daruj oj wal teraz dopiero wal w nas byle do leja schowa si w leju nigdy nie trafi drugi raz w to samo miejsce...) i wreszcie ten lej: (...przeczeka przeczeka przeczeka to tylko jak burza jak si dobrze czowiek schowa piorun go nie trafi oj wal mamo mdl si za mnie mamo tato mdlcie si teraz za mnie ojezus Maria nic nie sysz przecie ja chorowaem przecie si leczyem przecie tacy jak ja im wojny nie wygraj nic nie sysz o Jezu krew mi leci z uszu przecie normalnie z uszu nie leci co mi si stao nie czuj nie sysz nie chc w tym mundurze nie chc umiera w niemieckim mundurze zdj zdj zdj... nie czuj... moja krew... taka ciemna... mamo... mdl si... teraz)
13

Stary K. kadego roku dostawia wieczk Gucia pod krzyem cmentarnym, w to zbiorowisko pomykw, takie przyjemnie ciepe jak ognisko, i kiedy sysza zza plecw, e ju trzeba i w t listopadow nien mawk, modli si za Gucia do jego patrona, modli si za jego zaginion dusz do witego Spokoju i obiecywa, e sobie wybierze takie imi na bierzmowaniu, jeli tylko wity Spokj bdzie nad nim czuwa baczniej ni nad Guciem, najstarszym z niedoszych wujkw. Ojciec starego K. ba si, e i jego wojna rozdepcze. Ale liczy na to, e jak kada zawierucha, wojna niszczy chaotycznie, bezadnie, zrywa dachy z domw, obok ktrych pozostawia nietknite gospodarstwa, i moe wanie jego oszczdzi. Ojciec starego K. z racji swego zawodu ba si wojny szczeglnie, bo rujnowaa to, co stawia; ojciec starego K. jako tak zwany budowniczy na dugo przed wojn mia koszmarne sny o gruzowiskach na miejscu stawianych przez siebie domw, to bya jego nieuleczalna choroba, rak snw, kadej nocy wrzaski, pot, zrywania si do pozycji siedzcej z koataniem serca; nawet ona nie moga temu zaradzi, z czasem wyprowadzia si do pokoju dzieci, powoujc si na to, e nie moe ju znie tych przebudze w rodku nocy, chce si wreszcie mc wysypia jak normalni ludzie. Ojciec starego K. nadzorowa pracownikw z pedanteri, dokonywa dziesitek dodatkowych pomiarw w gotowych budynkach, odwiedza domy ju dawno zamieszkane i wypytywa lokatorw, czy aby na pewno nie zauwayli jakich pkni, rys, przecie pod spodem s kopalnie, i zdarzaj si tpnicia, lepiej zawsze sprawdzi, czy si nic nie ukruszyo, czasem wystarczy maa, ledwie zauwaalna szpara, szczelinka w tynku, i od niej si zaczyna katastrofa; wypytywa ludzi z pasj nadopiekuczej matki, a z czasem stali si dla niego opryskliwi, przyzwyczajeni, e przychodzi raz na jaki czas jak domokrca, ju przez uchylone drzwi, nie czekajc na pytanie, zapewniali go, e nic nie pko, nic si nie odchylio od pionu, dzikujemy panu za trosk, do widzenia. A kiedy wybucha wojna, czeka tylko, a jego sen si zici, czeka, a dom po domu zacznie pada, wyrzuca sobie haniebny brak wyobrani, bo przecie mona byo wzmacnia stropy piwnic, przystosowa je do funkcji schronw przeciwlotniczych, jak to moliwe, e architekci w kraju, ktry powsta na gruzach ledwie zakoczonej wojny, nie projektowali piwnic jako schronw, jak to moliwe, e ludzie po kadej skoczonej wojnie natychmiast staj si tak bezmylnie pewni, e to bya ju absolutnie ostatnia, e natok przeytych okropnoci nie pozwoli ju nikomu wywoa kolejnej wojny, jak to moliwe, e ludzie w swej naiwnoci nie widz, e natok okropnoci wywouje jeszcze wikszy natok okropnoci, e wojna toczy si bez ustanku w zatrutych duszach i e te zatrute dusze za cel ycia maj rozprzestrzenienie wojny na wszystkich, za cel maj zatrucie wszystkich. Ojciec starego K. najbardziej sobie wyrzuca to, e nawet we wasnym domu zapomnia o schronie przeciwlotniczym, wiedzia, e w razie nalotu nie bd mieli dokd uciec, e zbiegnie z on i dziemi do piwnicy i bd siedzie przy kupie ziemniakw, i bd patrze na drce soiki z kompotami, i bd nasuchiwa wybuchw, a on bdzie ich musia pociesza i uspokaja, kamic, e przygotowa piwnic, ktra wszystko przetrzyma, bdzie musia mwi dzieciom, eby si nie bay, bo bombardowanie to tylko taka burza, ktr wywoali ludzie, a prawdopodobiestwo trafienia bomby w dom jest niewiele wiksze od trafienia pioruna, bdzie to musia mwi gosem spokojnym i
14

wiarygodnym, wbrew sobie, wbrew swoim wyrzutom sumienia i samooskareniom o brak architektonicznej wyobrani. Ale wojna nie rozdeptaa ani jednego domu w okolicy, wszyscy mieszkacy miasta okazali si szczliwymi mieszkacami terytorium natychmiast uznanego za odwiecznie niemieckie, wszyscy mieszkacy regionu przy odrobinie woli okazali si szczliwymi odwiecznymi Niemcami, mogli si oczywicie sprzeciwia temu stanowi rzeczy, mogli si dobrowolnie pakowa w tarapaty, ale mieli ten komfort obcy wielu mniej szczliwym regionom kraju, e ich domw nie burzono bez pytania, e nawet jeli stawali si obywatelami drugiej albo trzeciej kategorii, nawet jeli stawali si misem armatnim, nikt nie zdejmowa im dachw znad gowy za pomoc bomb; sny ojca starego K. wci nie znajdoway swojej jawnej analogii. Jedynym budynkiem w miecie, ktry uleg cakowitemu unicestwieniu, bo gruzowisko natychmiast oczyszczono - w tym z naga odwiecznie niemieckim miecie dbano o odwieczny niemiecki porzdek i czysto jedynym tedy budynkiem, ktry zrwnano z ziemi tak, eby nawet resztki wspomnienia o nim nie walay si po ziemi, budynkiem zniszczonym nie z powietrza, ale z ziemi, precyzyjnie zainstalowanymi adunkami wybuchowymi, zniszczonym z zachowaniem odwiecznej niemieckiej precyzji i efektywnoci, bya synagoga. Ale ojciec starego K. nigdy nie ni o ruinach synagogi, nie ni o ruinach wity, jego koszmary nie byy tak monumentalne, powiada zawsze, e kociow tak naprawd al najmniej, bo Bg nigdy nie jest bezdomny, ludzie zawsze mog mie msze polowe, a al i strach wi si z utrat dachu nad gow; ojciec starego K. ni o ruinach domw i ba si, e kiedy wrd nich znajdzie i swoj ruin, nie ni o budynkach z n i k a j c y c h, nie nio mu si nawet, e budynki mog po prostu znika, podobnie jak ludzie, jak tumy ludzi, koszmary ojca starego K. nie byy a tak monumentalne, by dotyczy dwch i p tysica mieszkacw miasta, ktrzy znikaj rwnie nagle jak ich witynia, nie nio mu si nawet o tym, e mona miasto oczyci (z odwieczn niemieck precyzj) z dwu i p tysica ydw, ktrych nie uznano za obywateli trzeciej ani nawet czwartej kategorii, ktrych w ogle nie uznano za obywateli; do ojca starego K. to nie docierao nawet przez sen. Wojna nie rozdeptaa domu, ktry ojciec starego K. zbudowa dla swojej rodziny, nie rozdeptaa te jego osobicie we frontowym leju, jak braci, ojciec starego K. mia szczcie, widocznie cay limit szczcia przeznaczony dla jego rodzestwa przypad jemu; wojna jedynie nieco pomia, podara posania, podziurawia fotele, poszarpaa kapcie, sowem: po wojnie stary K. nie mg w spokoju rozsi si w miejscu, ktre sobie w yciu wymoci, parter domu trzeba byo sprzeda, o subie, ktr koniecznie koniecznie chciaa mie ona, trzeba byo zapomnie, dzieci wychowywa na ludzi bogatych raczej w pami o zamonoci ni w rzeczywiste dobra. Ojciec starego K. do koca ycia nie przesta ni o ruinach wszystkiego, co w yciu zbudowa, i cho niy mu si wycznie budynki, z czasem poj, e zgliszcza otaczaj go wewntrz domu, ktry stoi na solidnych fundamentach, z czasem poj, e zgliszcza, o ktrych ni, chodz na jego nogach, jedz jego posiki, sypiaj w jego ku, z czasem poj, e to on jest ruin, to w nim s gruzy, ktre go uwieraj przez skr, to on sam si uwiera, a nie ona, to nie dzieci go uwieraj, to nie ycie go przez cae ycie uwiera, tylko on sam,
15

sam siebie. Z czasem poj, e wszystko, co go w yciu spotkao, cae to szczcie odebrane zmarym dostao mu si przez pomyk, bo nie znalaz radoci, wszystko mu si w yciu wymykao, ona mu si wymkna, staa si haaliwa, zoliwa i obca, dzieci mu si wymkny, nie mia adnego wpywu na ich wychowanie, im bardziej chcia, by si od niego rniy, by byy od niego lepsze, tym bardziej przejmoway wszystkie jego ze przypadoci. Wsika sam w siebie, zamkn, zaryglowa si w sobie, wrci do swojej wrodzonej niezauwaalnoci, do dziedzicznej melancholii; kiedy go pytano, jak si czuje, dugo nie omieli si odpowiedzie zgodnie z prawd, dugo nie mg znale waciwego sowa, ktre tumaczyoby jego nieszczcie w szczciu, ktre usprawiedliwiaoby jego brak radoci z trojga dorastajcych dzieciakw i energicznej maonki. Dopiero kiedy zobaczy ktrego dnia, jak stary K. bawi si z modszym bratem w chowanego w ogrodzie, kiedy zobaczy, jak may stary K. korzysta z niewykrywalnej kryjwki wewntrz dbu, znalaz waciwe sowo. Ojciec starego K. by czowiekiem wydronym; mia korzenie, mia gazie, mia swoje miejsce w ogrodzie, ale w rodku by pusty, w rodku mg tylko sam si chowa przed wiatem, zamyka, ryglowa, wsika. Wydrone dby yj duej ni wydreni ludzie; stary K. i jego rodzestwo nie cili drzewa po mierci ojca, bo drzewo stao si niezauwaalne, od dawna nikt si w nim nie chowa, od dawna ju tak bardzo wroso w widok z okna, e stao si przezroczyste. Ojciec starego K. nie doczeka narodzin jedynego wnuka, jego jedyny wnuk mia si urodzi znacznie pniej, bo tymczasem crka raczej bya do raca ni do taca, a synowie nieskorzy do eniaczki, w ogle do niczego nieskorzy, nieskoordynowani, dugo dojrzewajcy, jak to si mwi. Umiera w szpitalu na raka snw. Kiedy dosta przerzutw na wtrob, nagle sta si ostatecznie, bolenie zauwaalny dla caej rodziny, skupionej wok jego oa mierci, umiera z ulg, bo im mniej w nim byo ycia, tym bardziej czu si wypeniony, tym bardziej czu, e co w niego wstpuje, umiera z umiechem, patrzc na swoje dzieci, na swoj on, czujc, e przetrwa, przetrzyma lata wydrenia, im bardziej umiera, tym bardziej odywa, bo czu, e nagle i niespodziewanie ogarnia go rado, cay adunek radoci, jaki mia przypisany swemu yciu, skumulowa si w tych ostatnich chwilach, ojciec starego K. nie wierzy, e to tylko morfina, patrzy na swoj rodzin zapakan przy ku i czu si peny, im bardziej traci czucie, tym bardziej si rozczula, tym bardziej si umiecha, a kiedy mu si zebrao na ostatnie sowo, poprosi starego K., ktry sta najbliej, i szepn mu do ucha, zanim umar, cho moe umar wanie w tym uamku chwili, ktrego potrzebuje gos ludzki, by dotrze do cudzego ucha: - Nic nie pka, nic si nie odchyla. Ojciec starego K. nigdy nie uderzy adnego ze swoich dzieci. Matka starego K. bywaa surowa, bywaa zoliwa, bywaa okrutna, ale pki y ojciec starego K., to na niego zrzucaa odpowiedzialno za wymierzanie razw wychowawczych, to jemu zarzucaa wychowawcz nieudolno z powodu cakowitej rezygnacji ojca starego K. z bicia swych dzieci. Po jego mierci matka starego K. bya ju zbyt saba, eby mc swoje dorose dzieci smaga pasem.
16

Ojciec starego K. nigdy nie wspomnia o tym, jakoby kiedykolwiek oberwa od swojego ojca, nigdy nie wspomnia o tym, jakoby ktrykolwiek z jego braci by w domu bity. Matka starego K. bywaa posiniaczona przez swojego ojca tylko z powodu twardoci jego zapracowanych rk, tylko z powodu jego rozpaczliwie niezgrabnych przytule, ktrymi chcia nagradza crkom permanentn nieobecno. Dziadek Alfons rozbraja dorosych, kobiety i dzieci samym spojrzeniem i cho wszyscy bali si mu sprzeciwi, cho wszyscy byli mu zawsze posuszni, nikt nigdy nie poczu na sobie siy jego rki, ktr wyrywa pono drzewa, by z gazi robi wykaaczki. adnych ladw. adnych tradycji. Wszystko na nic. Przedtem byo inaczej.

17

Wtedy Pejcz nie by zbyt dugi, mia okoo czterdziestu centymetrw dugoci, by za to gruby, krpy - gumowy nahaj, twardy i wypeniony w rodku. Nie adna rurka z gumy, po takiej rurce bl jest ostry, kwany, mrowicy, ale zanika szybko, jak krgi na wodzie, rozchodzi si po skrze i ju go nie ma; tak rurk nie mona zrobi wikszej krzywdy, jeli nie liczy samej krzywdy bicia, samego upokorzenia; taka rurka w zasadzie nie przynosi lepszych skutkw wychowawczych od gazety zwinitej w rulon; taka rurka jest dobra na jamniki, no, moe foksteriery, drobny bl dla drobnej zwierzyny, czysta profilaktyka. Nie, ten pejcz nie by pusty w rodku, mia swoj wag, mia swoj mas, mia te prawdopodobnie swj zapach. Ilekro stary K. zabiera si do wymierzenia stosownej kary, kaza zwierztom wcha pejcz - czy to wilczurowi, ktrego tresowa w latach modzieczych (wikszemu zwierzciu przystosowanemu do wikszej krzywdy), ktrego uczy skaka przez bram za pomoc nahaja (kar za nieudany skok byo uderzenie, nagrod za udany skok by brak uderzenia - c moe bardziej przekona wiksze zwierz?), czy to terierowi kerry blue. Tej rasy szczeni stary K. przynis mi przebrany za Mikoaja, kiedy jeszcze sraem w tetr, kiedy jeszcze nawet nie rozumiaem, jak to funkcj ma peni ten obcy starzec o brodzie z waty, ktry najpierw pyta, czy byem grzeczny, potem sam sobie odpowiada, e na pewno nie, i bije mnie rzg; mieje si i mruga do matki, e to tak troch tylko, dla artu, no i profilaktyki, ale ta drobna krzywda jest do mojego drobnego rozmiaru dopasowana przemylnie. Tych kilka uderze rzg, wymierzonych jakoby p artem, p serio, wystarcza, eby zapamita tego starca jako krzywd. Wystarczy, by w niego uwierzy na dugie lata i w dzie szstego grudnia nie podziela entuzjazmu dzieciakw z klasy. Mikoaj ma rzg i bije, i mieje si, bijc, i mwi: - No ju ju zaraz dostaniesz prezenty, bo znowu taki niegrzeczny nie bye, eby nic nie dosta... Ale tymczasem wci jeszcze zadaje profilaktyczne uderzenia rzg; wie, gdzie bi, omija pieluch, ktra mogaby stumi razy, bije niej, w podudzia, w ydki, bije dokadnie w te miejsca, ktre usiuj przed nim zasoni. A potem stary K. da mi czarne kudate szczeni, teriera kerry blue, i w miar jak piesek dorasta, rs te rozmiar stosownej kary cielesnej, od gazety poprzez rurk gumow po pejcz, ten pejcz, tak uniwersalny, tak funkcjonalny - bo jednoczenie, cho nie za jednym zamachem, mona byo za jego pomoc wychowa szczeni rasy kerry blue i dziecko rasy ludzkiej. Ten pejcz musia mie swj zapach, bo zanim stary K. przystpowa do seansw wychowawczych, czy to w stosunku do suki, czy do mnie, podtyka nam pod nos ten pejcz i kaza wcha; ju drc lekko podekscytowany wadz, ju nie mogc doczeka si chwili, w ktrej zada pierwsze razy, mwi jeszcze no, powchaj. I cho niczego nie czuem, bo najczciej ju wtedy nos miaem zatkany zami, pejcz musia mie swj zapach, z pewnoci psi nos by w stanie go rozpozna, z pewnoci polecenie wchania byo adresowane bardziej do psa, ale skoro ju metoda

18

wychowawcza okazaa si tak uniwersalna, naleao j na dziecku rasy ludzkiej zastosowa z pen konsekwencj, kaza mi wic wcha i dopiero potem bi. Pejcz mia struktur zwart, gst, bl ju po pierwszym uderzeniu zadomawia si na dobre; w zasadzie to pierwsze uderzenie wystarczao na cay dzie, a nawet na duej, w zasadzie ten pierwszy z razw pierwszego razu wystarczyby na cae ycie, ale nie mogem tego wytumaczy staremu K. Mogem tylko krzycze Tato, nie bij, za kadym razem to samo, tote stary K. nie zwraca uwagi, nie mogem mu wytumaczy, nie mg wiedzie, e jedno uderzenie tym pejczem wystarczao, eby przez cay dzie nie mc usi, eby przez ca noc nie mc zasn, eby przez cay dzie nastpny unika ludzkiego wzroku. Nie mg tego wiedzie, przecie nigdy nie zosta uderzony tym pejczem, cho ten pejcz mia ju swoj tradycj, cho jego mas, efektywno i pewnie nawet zapach poznao ju kilka wikszych zwierzt; c, kiedy ja byem pierwszym z dzieci rasy ludzkiej, ktre zaznao tradycji tego pejcza, ktre zapamitao bl, jaki nim zadawano, jaki nim zadawa stary K.; bo nikt inny nie odway si wzi tego do rki, bo nikt inny nigdy by nie wpad na myl, by wzi t o do rki, by zrobi z t e g o taki uytek. Uytek, nie przymierzajc, wychowawczy. I bl na podobiestwo pejcza mia swoj gsto. Ju po pierwszym uderzeniu rozlewa si ciarem po caym ciele; pierwsze uderzenie wyrniao si nagoci, byo najgorsze do przyjcia, bo najduej oczekiwane, przez wtargnicie do nieprzygotowanego ciaa odnosio najwikszy skutek. W zasadzie to pierwsze uderzenie wystarczyoby do osignicia tak zwanego efektu wychowawczego, czyli w tym wypadku do wymuszenia absolutnej i bezwarunkowej podlegoci, a tak zasad wpaja stary K. swoim psom i swojemu dziecku rasy ludzkiej, ale po pierwszym uderzeniu, ktre okazywao si jedynie wstpn iniekcj, nastpoway kolejne, wzmacniajce, utrwalajce wszdobylstwo blu, utrwalajce wszdoblstwo. I jak po iniekcji bl ma pynno oowiu - i przez poladki, ktre stanowi epicentrum, rozlewa si wzdu, wszerz i w gb, a po szpik kostny, a po szkieleciarki, i dopiero, kiedy one min, on ostronie ustpuje miejsca uldze, pielgniarka wyjmuje ig i naciera miejsce ukucia - tak ten bl rozlewa si podobnie, tyle e by nieustpliwy, ulga nie moga si doczeka i zniechcona odchodzia z kwitkiem; ten pejcz przynosi bl okrutny, bo samolubny, panoszcy si w nadmiarze i w jednoci miejsca i czasu. Stary K. dba o to, by zawsze zada o jeden cios za duo, jeden raz na zapas, ebym lepiej zapamita (nie mg wiedzie, e tego ju nie mona lepiej zapamita), ebym nie zapomnia - nie mogem mu wytumaczy, e tego si nie da zapomnie. Gdybym nawet zdoa mu o tym powiedzie, nie uwierzyby, przecie nikt go nigdy nie uderzy tym pejczem; gdybym nawet zdoa... Ale nie potrafiem niczego, poza wykrzykiwaniem Tato, nie bij!; cho pniej, za drugim czy trzecim razem, za drugim czy trzecim seansem wychowawczym ju tylko Nie bij!; a pniej, za dwudziestym czy trzydziestym razem, ju tylko Nie!. Nie byo bodaj najbardziej pojemn odpowiedzi na wszystkie ewentualne niejasnoci, na wszystkie domniemane pytania, a take na to, ktre zadawa mi stary K., bijc mnie tym pejczem. Ktre stary K. zadawa mi seryjnie, jak seryjnie zadawa ciosy tym pejczem. Pyta: - Bdziesz jeszcze? - (cios) - Bdziesz jeszcze? - (cios) - Bdziesz? - (cios)
19

- Bdziesz? - (cios) - Bdziesz jeszcze? - (cios). I cho nie do koca byem pewien, o co mu chodzi, o to, czy bd jeszcze, jak to mawiaj rodzice do swych dzieci, niegrzeczny (co w jego wypadku oznaczao bycie niezupenie absolutnie i niezbyt bezwarunkowo podlegym), czy te moe chodzio mu o to, czy w ogle jeszcze bd - a wtedy, kiedy ten bl si we mnie moci, kiedy si rozmnaa i zadomawia, niezmiennie byem przekonany, e nie bd; e nie bd ju wcale: jad, pi, oddycha, istnia, eby tylko przesta bi. Krzyczaem wic Nie! lub te czasem, kiedy miaem jeszcze siy na wymwienie dwch sw, jednego po drugim, Nie bede!, tak na wszelki wypadek nie chcc go urazi poprawn dykcj. Czasem te, cho znacznie rzadziej, pyta o co innego, zwykle wtedy, kiedy bi mnie w czyjej obecnoci. Nie w obecnoci smutnych i wspczujcych oczu psa, ktry jako jedyna istota z yjcych zna poza mn ciar tego pejcza, ktry, co wicej, zna jego zapach; nie w obecnoci psa, lecz czowieka, osoby trzeciej, czyli na przykad matki lub te siostry starej panny, brata starego kawalera, lub te, co take si zdarzao, cho ju niepomiernie rzadko, w obecnoci gocia z zewntrz, ktrego ze znajomych starego K., zwaszcza wtedy, gdy odwiedzi nas ze swoim dzieckiem; zwaszcza wtedy, gdy nieopatrznie, bawic si z tyme dzieckiem, zbytnio podniosem gos lub te, nie daj Boe, gonic z tyme dzieckiem po pokoju, zahaczyem o stolik i rozlaem kaw, lub te w jakikolwiek sposb nasza zabawa przeszkodzia w rozmowie starego K. ze znajomym. Wtedy, nawet jeli wina bya po stronie dziecka znajomego, ktrego stary K. nie mg skarci, demonstrowa, jak naley wychowywa dziecko rasy ludzkiej, i chwyta mnie za ucho, mwi do znajomego: Przepraszam ci na chwil, i wyprowadza mnie do najdalszego pokoju. A tam bra pejcz i bi, zadajc pytanie przygotowane specjalnie na okoliczno towarzystwa osb trzecich, to niejako bardziej sprecyzowane, lecz te z gry zwalniajce mnie od wielowyrazowych odpowiedzi. Pyta: - Wiesz za co? - (cios) - Wiesz za co? - (cios) - Wiesz? - (cios) - Wiesz? - (cios) - Wiesz za co? - (cios). W tym wypadku wystarczao mi z ca kategoryczn pewnoci wasnej niewiedzy odwrzaskiwa Nie!! Potem wraca do znajomego i mwi, delikatniutko zdyszany: - Co za histeryk pieprzony. Caa matka. Par klapsw dostaje i ryczy, jakby go zarzynali. I wraca do rozmowy, w ktrej nikt ju mu nie przeszkadza. A do koca. Chciaem, eby wybucha wojna. Czekaem, a wybuchnie jaka wojna, choby tylko na kilka dni, wstpibym wtedy do armii wrogiej tej, w ktrej walczyby stary K., a nawet gdyby nie walczy w adnej, gdyby schowa si gdzie i prbowa przeczeka, ja bybym we wrogiej armii i wykonywa jej rozkazy, a rozkazem byoby strzela do przeciwnikw, wtedy w majestacie prawa mgbym przyj do domu i zastrzeli starego K., potem wojna mogaby si skoczy. Czekaem na ni, niestety, ostatnia ze znanych mi skoczya si ostatecznie ponad wier wieku przed moim narodzeniem; byem dzieckiem pokoju, w szkole piewalimy piosenki o pokoju, odbywalimy akademie sawice pokj, Nigdy wicej wojny! pisalimy na transparentach, nawet stary K. w chwilach refleksji wychowawczej mawia:
20

- Nie zaznalicie wojny, gwniarze. Rozpieszczone szczeniaki. Za mao si was bije, za mao. Nie chcecie re, zdechlaki, bo nie wiecie, co to gd. Ja bym was wszystkich wychowa... Tak mawia stary K. do tych, ktrych nie dane mu byo wychowywa, na przykad do dzieciakw ssiadw z ulicy, obijajcych bram pik lub te docinajcych mu zza krzakw, kiedy spacerowa z psem po osiedlu, lub te tych, ktre szkolnym zwyczajem odwiedziy mnie w dniu urodzin i nie zagustoway w kanapkach przygotowanych przez matk. Czekaem wic na t wojn, e moe si jaka nadarzy, ebym mg jej zazna, a przy okazji zastrzeli starego K. Tymczasem historia bya dla nas askawa (jak mawia stary K.), bylimy przez ni rozpieszczani, powinnimy dzikowa Bogu, e nie przeylimy wojny (jak mawia stary K.), ach, zreszt i tak bymy jej nie przeyli, bo takie zdechlaki nie miayby prawa przetrwa, wojn mogli przetrwa tylko ludzie twardzi, mocni, tylko ludzie silnej woli, mawia stary K., a ja nie mogem si nadziwi, skd o tym wie, bo przecie urodzi si w czasie wojny i zanim nauczy si na dobre chodzi, wojna si skoczya, zapewne kto twardy, mocny i obdarzony siln wol pomg mu j przetrwa, zapewne by to jego ojciec, ale nie pytaem go o to, nie chciaem drani. Chciaem tylko, eby na chwil wybucha jaka maa wojenka, choby tylko w naszym miecie, jakie powstanie jednych przeciw drugim. I stary K. byby jednym z jednych, a ja bybym jednym z drugich. I miabym karabin strzelajcy prawdziwymi nabojami. I pierwszym i ostatnim wrogiem, ktrego bym zdy zastrzeli, byby stary K. Potem powstanie znw staoby si pooeniem zupenie pokojowym, jedni dogadaliby si z drugimi, a gazety podawayby, e zgin tylko jeden czowiek, tyle co nic, przecie na wojnie giny miliony ludzi. Niestety, historia nas rozpieszczaa, pozwolia nam wychowywa si w warunkach pokojowych (jak mawia stary K.), dorasta w temperaturze pokojowej, dlatego nie moglimy wyrosn na porzdnych ludzi, bo mielimy si za dobrze. Stary K. mwi w drugiej osobie liczby mnogiej wtedy, kiedy akurat nie spowodowaem indywidualnie niczego, za co naleaaby mi si kara, kiedy akurat nie przypomniaa mu si adna tak zwana kara zalega, kiedy niczego takiego nie mg przywoa. Wtedy zamiast po pejcz siga po przysowia, mawia: - Nic z was nie bdzie, pieprzone zdechlaki, uczy si wam nie chce, tylko wydurnia. Boe, co za dzieciarnia, ty widzisz i nie grzmisz... Durne szczeniaki... Jakby mi kto da na wychowanie jednego z drugim, inaczej by piewali... Pamitaj, synu, kto nie sucha ojcamatki, ten sucha psiej skry. Zapamitaj, czego Ja si nie nauczy, tego Jan nie bdzie umia. Ja w twoim wieku nie miaem tak dobrze, ja musiaem pracowa na siebie. Pamitaj, ech... Trzeba by was trzyma krtko za mord, moe by co wyroso, a tak, ech, szkoda gada... Wart Pac paaca. Jaki ojciec, taki syn. Banda gwniarzy. Koc si po tych osiedlach. Dzieci rodz dzieci. Durne to takie. Ech, wychowabym... Tak mwi do nas, ktrych byem jedynym suchajcym przedstawicielem; byem suchem swojego pokolenia, tylko suchem, bo gosu nikt mi nie udzieli. Zreszt, nie chciaem gosu, chciaem tylko wojny, karabinu, chciaem tylko zrobi staremu K. trzecie
21

oko w majestacie prawa, co w warunkach pokojowych byoby niemoliwe, w warunkach pokojowych dzieciom nie daje si karabinw; co innego wojna, najlepiej powstanie. Widziaem pomnik maego powstaca, on na pewno biega z karabinem i strzela do wrogw, moe nawet zastrzeli wicej ni jednego i dlatego postawili mu pomnik; ja nie chciaem pomnika, nie chciaem strzela do nikogo poza starym K., bo bez karabinu byem bezbronny, bo bez wojny byem bezbronny, gdybym go zastrzeli w temperaturze pokojowej, zostabym ojcobjc, a stary K. mawia: - Pamitaj, kto podnosi rk na ojca-matk, temu ta rka uschnie. Nie chciaem, eby mi uscha rka, codziennie rano sprawdzaem, czy mi nie uscha, bo we nie, w kadym nie podnosiem na niego rk, w kadym nie byem ojcobjc, bo wojna nie chciaa wybuchn nawet we nie, bo gdyby wybucha, nie podnisbym rki na ojca, lecz na wroga, mgbym mu zrobi trzecie oko i nie bybym ojcobjc, tylko onierzem, ktry spenia swj onierski obowizek. I tak ju cierpiaem do rozpuku od tych pokojowych pieni, od tego niewybuchnicia wojny i absolutnego niezanoszenia si na wybuchnicie, a ktrego ranka stary K. zacz ze zami w oczach kry po domu i mwi do matki: - Syszaa, co te skurwysyny zrobili? kry i mwi do swojej siostry starej panny: - No to nam narobili, skurwysyny... kry i mwi do swojego brata starego kawalera: - To skurwysyny s, mwiem, z takimi nie ma co gada... Kiedy wszyscy naraz zaczli kry po domu ze zami w oczach, zapytaem, co si stao, i usyszaem: - Biedne dziecko, wojna... a potem: - I co go straszysz, durna babo? Nie wojna, tylko stan wojenny! - a potem: - To to samo, co wojna, tylko gorsza, bo swoich ze swoimi. - a potem: - Jacy tam oni swoi, to same Rusy. - a potem jeszcze: - Przeklta komuna, przeyje nas i nasze dzieci, i dzieci naszych dzieci! Wtedy pomylaem sobie: Czy to moliwe? Co za szczcie!, i postanowiem zapisa si do Rusw, do przekltej komuny, i przey ich (na dzieci si nie zanosio u ciotki starej panny i wujka starego kawalera, byem jedynym dzieckiem w t y m domu, jedynym wnukiem ojca starego K., ktry ten dom postawi), postanowiem przey ich wszystkich, a zwaszcza starego K., ktrego chciaem zabi bezzwocznie, w obawie, e ta wojna moe nie potrwa wystarczajco dugo. Kiedy akurat nie spowodowaem niczego, za co naleaaby mi si kara, kiedy akurat nie przypomniaa mu si adna z tak zwanych kar zalegych, kiedy niczego takiego nie mg przywoa, stary K. zamiast po pejcz siga po przysowia. - Z uru chop jak z muru... mwi, stawiajc przede mn talerz wypeniony jego ulubion zup, przelan z foliowego worka, w ktrym j kupowa w okolicach ulicy Cmentarnej, podgrzan i uzupenion duszonymi ziemniakami. To byo danie zastpcze, kiedy z jakiej przyczyny matka wysza z domu, kiedy z jakiej przyczyny sam stary K. musia naprdce przygotowa obiad. - ur i kartofle to podstawa, to tak zwane danie podstawowe dla tych, ktrzy nie chc by zdechlakami, a ty nie chcesz by przecie zdechlakiem... mwi, jedzc swoj ulubion zup, ktra tymczasem styga po mojej stronie stou; zwlekaem, bo dla mnie nie byo to
22

danie podstawowe, dla mnie byo to co wicej ni brak obiadu, by to obiad, ktry naleao spoy oficjalnie, przy akompaniamencie ojcowskich mdroci, a potem nieoficjalnie, poktnie, jak najciszej i najostroniej zwrci w toalecie. Nie nie, nie chciaem by zdechlakiem, ale urek lski z biaego woreczka, firmowe danie z ulicy Cmentarnej, mia dla mnie smak Rawy, tak przynajmniej wyobraaem sobie smak miejskiego cieku, w ktrym wszelkie ycie zamaro przed wierwieczem, ktry mierdzia tak uporczywie, e jego szczeglnie upierdliwy rdmiejski dopyw, zwany nostalgicznie Kanaem Sueskim, postanowiono zabetonowa; kady yk uru by ykiem Rawy, zupy z kanau. - Co ty powiedzia, niedobra?! Nie blunij, synek, nie blunij, mymy z ciotk-wujkiem jedli cay tydzie bratkartofle z kwanym mlekiem albo wodzionk, zwaszcza wodzionk, bratkartofle to w lepszych czasach... O, albo panczkraut, wiesz, co to jest panczkraut, synek? Jedz, to ci powiem. Ziemniaki z kapust... a wodzionka, wiesz, co to jest? Chleb z wod, troch czosnku. Bieda bya, bieda... A ur, ooo, ur to dopiero byo wito, najbardziej lubiem ur. Z uru chop jak z muru, tylko zdechlaki nie lubi uru, jedz jedz, synek, bo nie ma czasu. I nie blunij, tylko nie blunij... Stary K. wyciera wsa, wkada talerz do zlewu, zalewa wod i szed my zby; ur mi styg, a ziemniaki wystaway wci ponad jego powierzchni, zbieraem nieco z tej wysepki i przeuwaem, byle opni pierwszy kontakt z coraz chodniejsz zawiesin. Stary K. my zby, wciekle szorowa, ciera szkliwo, rani dzisa, czasem do pierwszej krwi, mwi potem do mnie: - Widzisz, jak si myje zby porzdnie? A krew leci, a nie tak jak ty, dwa razy szczoteczk gra-d i po myciu. Szorowa dugo i haaliwie, tak jak dugo i haaliwie potem puka usta, wielokrotnie, kady zaktek ust puka dokadnie i po wielekro, spluwa z pluskiem, nabiera wody i ponownie puka, potem te dopukiwa gardo, na wszelki wypadek, z dononym bulgotem. Kiedy syszaem, e zbiera si ku kocowi, e zakrca kran, wyciera si rcznikiem i porykuje z zadowolenia, wiedziaem, e ju pora zmierzy si z urem, e duej ju zwleka nie sposb, wic kiedy wychodzi z azienki i zmierza do kuchni na kontrol, ju jadem; wchodzi, spoglda, pomrukiwa gronie: - Jeszcze nie zjade?! Ale widzia, e jem; pki jadem, choby najwolniej, byem nie do ruszenia, wychodzi wic ponownie, tym razem do swojego pokoju, dokoczy praswk; Rawa przelewaa mi si przez przeyk, gsta, tusta i zimna, zza okna dobiega turkot k i bluesowy zapiew wonicy: Kaartofle kartofle!, ale ja miaem jeszcze swoje ziemniaki w urku, stary K. zawsze podawa talerz peny po brzegi, nigdy nie udawao mi si zje nawet poowy, cho i t prawie natychmiast zwracaem w toalecie, pocieszaem si, e kiedy wrci mama, zrobi dobr kolacj, ale tymczasem musiaem zje jak najwicej, bo stary K. koczy praswk i nadchodzi z ostatni kontrol. - No mam nadziej, e ju zjade. Zaglda do talerza i woa:
23

- No co to ma by, czy ja mam zdechlaka w domu?! Ale ja ju byem w ubikacji, zamknity na klucz. - Znowu nie zear, cholerny zdechlak! - mwi, szarpic klamk. - I co sie zamykasz, czekej czekej, jeszcze bdziesz o chlebie i wodzie, zdechlaku, to sie nauczysz, co to gd! Warcza zza drzwi, ju nie dbajc o dykcj, jak zwykle, kiedy by wcieky, a ja wkadaem palce do garda i wylewaem urek, wykrztuszaem Kana Sueski i nawet niespecjalnie docieray do mnie przeklestwa starego K. Dopiero potem, kiedy ju przestaem wymiotowa i czekaem, a si uspokoi, co nieco docierao. - Taki szkielet i jeszcze nie je, i to ma by mj syn?! Boe, ty widzisz i nie grzmisz... Jeszcze si zamyka w kiblu, zdechlak tchrzliwy... Nie bj si, nie bd ci bi, nie warto, ciebie wystarczy dotkn i zaraz ci krew leci, anemiku, mocniej ci szarpn i ci te kostki poami, i jeszcze do wizienia pjd. Nie bj si, nie bd ci bi, nie chcesz, to nie jedz, bdziesz takie chuchro, e ci wiatr przewrci, wszyscy bd tob poniewiera, chudzielcu, adna dziewczyna ci nie zechce. Nie bj si, zreszt, sied sobie, jak chcesz, tylko mi cyrku nie rb przed matk, jak wrci. Ja ciebie bi nie bd, ciebie ycie pobije. O tak, stary K. czasem zamiast po pejcz siga po przysowia. Lecz kiedy przypomniaa mu si ktra z kar zalegych, milcza. Cicho, niepostrzeenie otwiera szafk i delikatnie zdejmowa z wieszaka ten pejcz, tak ebym nie zdy w por zwietrzy niebezpieczestwa, bo gdybym je zwietrzy, musiaby mnie najpierw goni wok stou, a mielimy duy st. Nie lubi mnie goni, bo byem zwinny; mczy si, ale jego ciosy potem wcale nie saby, wrcz przeciwnie, wcieky, e zdobywaem si na tak drobn choby, instynktown doz oporu, e biegaem po mieszkaniu, robiem zwody, zastawiaem si krzesami, tym samym zmuszajc go do wysiku, mczc, bi mnie potem tym bezlitoniej, precyzyjniej, metodyczniej, och, kiedy ju mnie zapa, podniecony gonitw tak bardzo, e zapomina o odliczaniu, nie odlicza wymierzanych razw, jak mia w zwyczaju, nie wiedziaem wic, ile ich musz znie, bi ju nie z powodu kary zalegej, lecz za opr, za ucieczk, za to, e na jego Chod tu, powchaj nie podszedem, nie powchaem pejcza, nie nadstawiem dupy, kara zalega pozostawaa zaleg, bya przesuwana na inny termin, podwjnego wymiaru kary pewnie bym nie znis, a teraz bi mnie za swoj zadyszk. Ogldaem sobie na przykad relacj z Turnieju Czterech Skoczni, on na przykad akurat wrci ze spaceru z suk i czym tam szura w szafie; mylaem, e zdejmuje po prostu paszcz i chowa go, nawet ktem oka nie sprawdziem, bo na ekranie Weissflog skaka sto szesnacie. Mwiem wanie: - Tata, bdzie rekord skoczni! - bo czuem, e do mnie podchodzi; mylaem, e po to, by zasi obok i oglda ze mn zawody, ale on ju nadchodzi z pejczem, i jeli w por nie spostrzegem, co si wici, jeli nie zrobiem uniku i nie zdoaem si wymkn za st albo na korytarz, on, zachodzc mnie nieco z boku, z tyu, ostronie, jakby si zblia do dzikiego zwierzcia, nagle przyspiesza i ju finiszujc drobnymi kroczkami, rzuca si i apa mnie za rami, akurat wtedy, kiedy Fijas plu na boki i egna si przed swoim lotem, zanim zdyem powiedzie:
24

- Tata, teraz Polak, nie patrzysz?! Nawet jeli zdyem to powiedzie, nic do niego nie docierao, wane byo tylko to, e jest - Kara zalega, pamitasz? I ju mnie kad na tapczanie, przygniata, i ju zaczynay si ciosy. - Mwiem, e dostaniesz? - (cios) - Obiecywaem, e dostaniesz? - (cios) - Mwiem (cios) - mwiem - (cios) - mwiem, e dostaniesz? - (cios po trzykro). - To pamitaj, e nie rzucam sw na wiatr. I zostawia mnie polegego, a zza ciany blu i klski dobiega mnie gos redaktora Mrzygoda: - Niestety, to nie jest dobry dzie dla naszego zawodnika, niestety, znw inni okazali si silniejsi... Chyba e odpowiednim zwodem udao mi si go min. Nawet jeli oberwaem, kiedy si zamachn, to byo to niedokadnie wymierzone uderzenie; nawet jeli czuem to smagnicie po plecach jeszcze dusz chwil, udao mi si wybiec na korytarz i wtedy byem wolny, oczywicie o ile wczeniej nie dotkna mnie przykro napotkania drzwi zamknitych na klucz, bo wtedy stary K. dopada mnie zadowolony z wasnej przebiegoci, dopada i tak dalej... Jeli wic byem ju w korytarzu, zbiegaem co si na d, do wyjcia, w skarpetkach, nawet zim; zanim stary K. zdy si ubra i zaoy buty, byem ju poza domem, zanim zbieg po schodach, byem ju ukryty w ogrodzie, w starym skadziku ssiadw z parteru... och, ja gupi, moje lady na niegu, dopad mnie. A latem, och, ja gupi, wzi suk moj kochan rozmerdan, dopad mnie, cho wlazem na drzewo, wspi si do mnie; byem ju najwyej, jak tylko si dao, u szczytu korony, cienkie gazie niebezpiecznie si pode mn uginay, nie mogem ju wyej, a stary K. umoci si wygodnie o dwa konary niej i bi mnie pejczem po nogach. Woaem: - Tata, bo spadn!! - Nie spadniesz, zejdziesz. I bi tak dugo, a zszedem. Dopiero kiedy zaczem ucieka dalej, w miasto, uzna za wystarczajce upokorzenie to, e biegam po ulicach boso, w niegu, w deszczu. - Trudno, kto nie sucha ojca-matki, ten sucha psiej skry... Uciekaem przed nim; a zawsze, kiedy uciekaem, biegem do matki. Czemu go zbi?! - pytaa starego K. matka, po cichu, mikko, jakby pytaa w dwjnasb, jeszcze i o to, czy w ogle wolno jej pyta, bo sama czua si zbita, wic zbita z tropu pytaa starego K. tak pytajco, paczliwie, ju gosem rwcym si od ka i zajkni. A stary K. nie znosi ez w jego stron kierowanych, nie znosi ez kapicych na jego sumienie, bo za zy mgby ju tylko przeprosi, a nie umia przeprasza; bo o brak ez mgby tylko poprosi, a prosi nie potrafi. To znaczy, bywao, e stary K. bra si do prb lub przeprosin, bywao, e przeprasza lub te prosi seryjnie, ale nie mia zdolnoci, zawsze to brzmiao jako tak faszywie, jako tak nie na swoim miejscu, lecz stary K. by jak pijany pianista, ktry si upar wykona karkoomn etiud i im bardziej si myli, im rzadziej trafia we waciwe klawisze, tym uparciej rozpoczyna utwr od pocztku. Stary K. przeprasza wic matk tak czsto, e to sowo zwietrzao zupenie, stracio na wadze, odkleio si od znaczenia. Podobnie jak jego proby; z probami byo jeszcze faszywiej, bo stary K. prosi tylko po
25

to, eby nie zawsze da, tak wic jego proba bya daniem przebranym w damskie fataaszki, nieledwie perwersyjnym ostrzeeniem, e pki co, prosi, e tymczasem daje uud dobrowolnoci dla poprawienia oglno-domowej atmosfery, ale ju za chwileczk, ju za momencik padnie rozkaz i okazyjne przysowie: - Pamitaj, synek, kto nie jest posuszny z mioci, ten jest posuszny ze strachu. Jak nie po dobroci, to po musie. Synek, synek, ojciec ci prosi, spoufala si z tob, ale to jak groch o cian, wanie: my z ciotk-wujkiem za nieposuszestwo na grochu klczelimy, z nami si nie cackali rodzice, nie byo rozmw spoufale, czekaj czekaj, jeszcze ty poklczysz... Podobnie byo z jego wyznaniami miosnymi, matka opowiadaa, e przez pierwsze lata ich zwizku zasypywa j tym kocham ci, tym moje najukochasze gupcztko - taki wymyli skrt od gupiego kurcztka - obcmokiwa czuymi swkami do obrzydzenia, im mniej si czua kochana, tym czciej bya przekonywana o tym, e jest najpikniejsze gupcze pieczone, e jest ppulinek cudziankowy, e jest mio absolutnie nadyciowa, bo cho stary K. umia wyznawa mio, niestety, nie bardzo wiedzia, jak kocha. Kocha wic intuicyjnie przez szyderstwo, kocha przeklinajc, kocha obraajc, a zawsze kiedy si za polaa, zasypywa matk wyznaniami miosnymi, przeprosinami i probami. - Bagam ci, tylko ju mi nie becz, no nie becz mi, ty mi chyba na zo beczysz... Probami, ktre stopniowo przybieray na stanowczoci. - Ostatni raz mwi, nie becze mi! A wreszcie wychodzi, schodzi pitro niej do mieszkania swojego brata starego kawalera, swojej siostry starej panny i ali im si, z jak to histeryczk ma do czynienia, ali si dononie i niezbyt aonie, rzec by mona, gosem dominujcym i nieproponujcym odpowiedzi, tote brat i siostra zawsze suchali go w milczeniu, skupieni na swoich czynnociach, na garach, na gazecie czy choby na defekacji, bo stary K. w pogoni za suchaczem gotw by nawet ali si przez drzwi ubikacji. - To ja, rozumiesz, j z rynsztoka wycigam, ja z niej dam robi, z tej lumpen-kury, dach nad gow daj, ja ci tu, bracie, mezalians popeniam, si naraam przed wszystkimi, tego, znaczy, reputacj, i staram si jako, eby si nie miali, bracie, w towarzystwie, ucz j tego-mego, a ona mi ryczy? Beczy? Nic nie gada?! Ona se myli, bracie, e mnie milczeniem ukarze, przeesz to jest prymityw zupeny, to nawet nie warto... nie warto... si rozwodzi nad tym, tylko si rozwie, aach... I tak a do wyalenia; wtedy nagle milk, po czym wraca po schodach na gr, do matki (brat lub siostra w tym czasie mogli spokojnie opuci toalet) i jak gdyby nigdy nic pyta na przykad o kolacyjk albo zapytywa, czy ju mu zaja miejsce przed telewizorem. - Dzisiaj Kobra dobra. Zarezerwowaa mi ju fotel, gupkochanko ty ojeszmoja? I jakby dotknity amnezj, dziwi si niewymownie: - No co to za nieodzywanie si do ma-czyzny swojego?! Obejmowa j kuchennie wp, od tyu przy zlewie, i caowa w szyj. - No przecie nie gniewamy si chyba na mnie o co? A na odchodnym do pokoju jadalnego mwi:
26

- To czekam na kolacyjk. Chcesz, ebym da goniej dziennik? Matka niestety cierpiaa na do woln przemian materii nastrojowej i podczas gdy stary K. uznawa, e wszelkie napicia opady, ona wci pozostawaa sztywna od zgryzoty, a gdy z wolna zaczynaa topnie, on akurat zmczony podlizywaniem si znw wpada w faz dumy, znw wyciga z rynsztoka. Tak si nie mogli dopasowa, sami do siebie, gdziebym ja wic mg si wpasowa midzy nich. - Czemu go zbi?! pytaa matka, z czasem coraz goniej, czas jej dodawa odwagi, lecz i ujmowa nadziei, tote beznadziejno biorc za podstawowy doping, z czasem pytaa coraz wyraniej, ju bez ez przeykanych, ju bez drenia w gosie, z przebiniegami przeklestw, jeszcze pod nosem, na stronie, do siebie, potem ju cakiem oficjalnie miotanych, potem ju jedyn tarcz i rapier jednoczenie stanowicych. Bo moja matka nie bya uczona w mowie, stary K. jednym wywaonym i skierowanym wprost do celu zdaniem uniewania, odbiera jej jzyk, z ust wyjmowa i matka pozostawaa bez jzyka, czy raczej z jzykiem martwym, znieczulonym. Wreszcie milka na kilka dni, jakby szukajc sposobu, eby si obudzi, mylaa, e moe ni ycie na niewaciwym boku, ale jako nie zdoaa si odwrci, wic przyszed czas przeklestw i czas staroci - tak si zbiegy ze sob. Etykieta staa si etykietk i spyna z niej jak z pustej butelki porzuconej w deszczu. Wci jeszcze wstpnie pytaa: - Czowieku, za co go zbi?! Stary K. zawsze odpowiada podobnie: - Przede wszystkim go nie zbiem, lekko go tknem, ale wiesz, co to jest za histeryk, zaraz beczy ryczy jak chory Benio i t swoj chud zdechlack szyj wygina jak zarzynany kogut i t grdyk wystopyrcza i si wyrywa. Lekko go tknem, ale to chuchro zaraz krew z nosa puszcza, przecie wiesz, e on tak umie na zawoanie... Gada, chodzi wok nas, wok mnie zwinitego w kbek i matki pocieszajcej, szepczcej do ucha: - No ju, ju zaraz pjdzie std ten sadysta, wicej ci z nim nie zostawi, jemu to tylko bat da, eby wiczy w cyrku zwierzta, to nie jest normalny chop, biedne dziecko, Jezus, ty ca szyj masz czerwon... Czemu on ma znowu szyj czerwon, dusie go, do cholery jasnej, czy co?! Chopie, z tob nie mona dziecka zostawi na chwil, przecie ty si nie nadajesz w ogle na ojca, id sobie na d potresowa swoje rodzestwo, ty stary capie sadystyczny!! I ju si rozkrcali oboje nad moim kbkiem, niezmiennie, zawsze, a z latami ich rozkrcanie si rozkrcao. - No jasne, ona teraz bdzie za dziecko nastawia przeciw mnie, on sie od ciebie tej histerii nauczy, przecie mwi, e go nie tknem wcale nawet! Tylko lekko! A ty sie nie pytasz, co on ojcu powiedzia, ty sie nie pytasz?! - Ojcu?! Ty si, chopie, nazywasz ojcem? Co ty zrobi dla niego w yciu? Czy ty mu chocia portret namalowa?! Maltretowa tylko umiesz, tak cie wychowaa na gruchlika ta twojo matka, tajyndza!!! Matka zaczynaa goda mniej wicej wtedy, kiedy i stary K. rezygnowa z poprawnoci jzykowej, jednoczenie uwalniay si w niej zy i gwara familocka.

27

O, ona ju znowu jedzie tym swoim rynsztokiem, tym jzykiem rynsztokowym jecha zaczyna, i to przy dziecku, nie po to ci z rynsztoka wycigaem, eby w tym domu go uywaa! W t y m domu nikt nigdy nie uywa takiego jzyka! I ja sobie przy dziecku nie ycz!! Bo zdaje si, e ja tu rzeczywicie kogo jeszcze musz wychowa!!! - Ty chamie, ty gruchliku oklany!! Wyno mi sie do tych swoich z dou, ty lebrze, ty wulcu, ty bdziesz mie straszy?! Mie?! Jakby nie jo, to tyn dom by bo w ruinie, ty idioto!! Id w pierony, niech cie nie widza na oczy!!! I stary K. wychodzi z trzaniciem i schodzi pitro niej, a tam ju mia si z czego ali, nawet gdy nie mia komu, nawet kiedy jego siostra wysza wanie na nieszpory panieskie, nawet jeli jego brat wyszed wanie na browary kawalerskie, ali si sam sobie. Kiedy si stao na korytarzu, sycha byo z pierwszego pitra monolog starego K., cho by to monolog apostroficzny, waciwie nawet dialog z matk, monologujc pitro wyej, to znaczy oboje przeklinali si nawzajem w dwch rnych mieszkaniach, jednakowo czynic to z odpowiednim nateniem, syszeli si wzajemnie mimo oddzielajcego sufitu wzgldnie podogi. A kiedy ju usyszeli strzp przeciwnego sobie monologu, przerywajc dla zaczerpnicia oddechu wasny, oburzali si i napdzali, i rozkrcali tym bardziej, tak e kiedy si stao na korytarzu (a stao si, a staem, bo wyszedem na schody, bo z lku o to, by si nie stao co na moich oczach, wychodziem, stawaem na ppitrze), kiedy si stao na ppitrze, t przedziwn rozmow wykluczajcych si pozornie monologw mona byo sysze najlepiej, w p drogi midzy wulgarnym ju na dobre jazgotem matki a niewiele bardziej wyszukanym bluzgiem ojca. Staem, lub raczej przystawaem na chwil, eby posucha tego dialogu przez dwoje drzwi zamknitych i korytarz, tych wyzna gniewnych, obietnic rozwodu, retrospekcji genealogicznych, tych bukietw ostw, ktrymi si smagali mimo rnicy piter. Czasem, nie nadajc sowami za potokiem nienawici, matka tupaa wciekle w podog, namierzywszy pierwej miejsce, w ktrym w danej chwili podoga bya sufitem dla starego K., tupaa i wrzeszczaa ju, zanoszc si i dawic, jak suka, ktra zaszczekuje si do utraty psiego oddechu. - Ty pieroski kurwiorzu, ty szmaciorzu, ty luju cmyntarny, jo-ci-dom!!! Tupaa, kopaa, a stary K., czujc te tpnicia nad sob, stawa na krzele i motek do misa z siostry szuflady wyjwszy, wali w sufit. - Ty wcieka suko tam na grze uspokoisz ty si albo dzwoni po policj, ty szmato ty kurwo ty hieno cmentarna, ja-ci-dam!!! Syszaem wic najlepiej, kiedy staem na ppitrze, kiedy si chciaem utwierdzi w ucieczce, kiedy si chciaem upewni, e i tego wieczoru nie pozostaje mi nic innego, jak wdrwka po osiedlach, zagldanie do okien, za ktrymi ludzie po prostu siedzieli, jedli i mwili do siebie; do okien, z ktrych sczyo si przez firany wiato. Ustawiaem si w cudzym wietle jak zbieg przyapany przez reflektory sub granicznych, kiedy nie wiedzc jeszcze, po ktrej stronie wpad, powtarza we wszystkich znanych mu jzykach sowo azyl. Dugo nie miay pretekstu - starszaki, u ktrych si pojawiem na niecay rok, by chocia troch zazna dyscypliny przed pjciem do szkoy Gak mwi stary K.), jakbym
28

dyscypliny musia szuka poza domem; starszaki, ku ktrych zaskoczeniu pojawiem si jako to jest wasz nowy kolega, dugo nie miay pretekstu. Przymierzay si, mierzyy mnie wzrokiem, obwchiway ostronie tygodniami, ale nie miay pretekstu, nie miay impulsu, ktry by im doda odwagi, brakowao im jednoznacznej okazji, eby mi pokaza, eby odepchn, eby ugry. Dopiero bal przebieracw, pierwsza maskarada w moim yciu, pierwsza oficjalna zabawa w moim yciu, dopiero ten bal da powd, dopiero podczas tej zabawy dokonao si ostateczne wyodrbnienie, definitywne odsunicie. Dotd te szecioletnie istoty nie wiedziay, co czuj, nie potrafiy tego nazwa, potrzeboway wzoru, reguy, przykadu, dotd ich przeczucie byo od peni wiadomoci rwnie dalekie jak malowane w zeszytach szlaczki od pisma; dotd, do tego balu czuli, e jestem inny, ale nie wiedzieli, co to znaczy ani co z tego wynika, ani co si robi, jak si mwi, jak si wymawia sowo inny. Trzeba mnie byo za co przebra. Kiedy wic matka po raz pierwszy zadaa mi pytanie Kim chcesz by?, ju nigdy pniej niebrzmice tak beztrosko, odpowiedziaem: Kurro Himenezem. A kto to jest? - spytaa matka i pewnie to pytanie, na ktre nie mogem znale odpowiednich wyjanie, wystarczyoby, ebym da si przebra za kogokolwiek, za kogo rozpoznawalnego, gdyby nie stary K., zza ktrego plecw raz mi si zdarzyo obejrze odcinek czy tylko fragment odcinka przygd Kurro Himeneza, stary K. oglda ten serial i wiedzia, o kogo mi chodzi. - No jak to, przecie Kurro to Kurro, bardzo dobry pomys. Czekaj, zrobi ci pikny kapelusz, mama ci obszyje rkawy, bdziesz prawdziwym Kurro Himenezem. Nie wiedziaem, czy Kurro by Hiszpanem, czy tylko mwi po hiszpasku, nawet nie wiedziaem, czy to jeszcze leci w telewizji, bo gdyby nie leciao, mogoby si okaza, e Kurro zgin w ostatnim odcinku, przecie nie chciabym przebiera si za trupa; wiedziaem jedno: Kurro Himenez nie by kowbojem. A za kowbojw przebray si wszystkie starszaki pci mskiej. Ich ebki topiy si w skrzanych kapeluszach dziadkw, mieli kamizelki i odpustowe rewolwery, mieli paski i ostrogi przy butach. Wywoywani na rodek sali podczas prezentacji, powtarzali niezmiennie: Jestem przebrany za kowboja, z kadym kolejnym kowbojem pewniejsi siebie nawzajem, swoi, poczuwajcy si do siebie, chopaki z osiedla, ktre wreszcie poczuy si wsplnot nie tylko z powodu miejsca zamieszkania. O nie, jednak nie wszyscy byli kowbojami, synowie grnikw byli przebrani za grnikw; grnicy mogli kupowa w lepszych sklepach, grnicy mogli sta w krtszych kolejkach, dobrze byo mie tat grnika, dobrze byo by przebranym za tat, dobrze byo chwali si przy porannym rogalu: - Mj tata mi kupio koo na karta ge a kiedy si usyszao: - Mj tata te mi kupi rower dobrze byo odpowiedzie: - Ale jo mom lepszy dobrze byo chwali si tat grnikiem, t kart przebi mg tylko kto, kto mia wujka w efie, wtedy w kto zawsze mg zamkn dyskusj: - Ajo mom najlepszy, bo niemiecki.

29

Nie wszyscy byli kowbojami, byo kilku grnikw; ale synowie hutnikw, piekarzy i kierowcw nie przebierali si za hutnikw, piekarzy i kierowcw, oni przebrali si za kowbojw, bez wyjtku. Nie chciaem si przebiera za starego K., nie bardzo wiedziaem, jak miaby wyglda mj kostium, nie bardzo wiedziaem, kim tak naprawd jest stary K., cho on sam przedstawia mi si zwykle jako magister sztuk najpikniejszych. Stary K. mia w piwnicy tego domu swj warsztacik, do ktrego nigdy mnie nie wpuszcza, a w ktrym powstaway ...rzeczy, ktre tymczasowo musz robi, eby ci utrzyma, synek. Ale pamitaj, ojciec twj jest kim, jest absolwentem akademii sztuk przepiknych, artyst plastykiem, mnie si nie musisz wstydzi, o nie. Jak si troch polepsz czasy, znw bd wystawia, znw bd malowa, rzebi, znw bd o mnie mwi, a wtedy zarobi takie pienidze, e... - i tu zaczyna wyliczank rzeczy, ktre nam kupi, kiedy tylko czasy si poprawi; matka zwykle przerywaa te wywody na swj sposb, zwykle mieszajc powiedzonka: - Chopie, przestaby wreszcie obiecywa gruszki w popiele... Nie mogem si przebra za starego K., musiabym wtedy mie na sobie stary poplamiony farbami fartuch i przedstawi si jako kto przebrany za kogo przebranego za magistra sztuk przepiknych, wolaem sta si Kurro Himenezem. Jestem przebrany za Kurro Himeneza, powiedziabym na rodku sali, podczas prezentacji, gdybym nie wiedzia, e zaraz si zasieje milczenie, a potem nastpi szmerek, a potem padnie pytanie z ust pani, na ktre spuszcz tylko wzrok po czarnych sztruksach, a po kapciuszki: A kto to jest? Kurro Himenez, za ktrego mnie przebrano, mia spodnie obszyte w pasie szarf (nie mia wic prawdziwego paska), bia koszul z oblamowanymi rkawami i wstk na szyi, mia te czarny kapelusz wykonany wasnorcznie przez starego K. z tektury (nie mia wic prawdziwego kapelusza) i - och, to pewne - nie by kowbojem. Matka i stary K. tym razem si postarali, cho pocztkowo wszystko odbywao si jak zwykle: - Bdziesz mia najoryginalniejszy i najpikniejszy strj na balu. Pamitaj, synek, ojciec jak ju si za co wemie, to konkurencja dry. Ze strachu oczywicie - mwi stary K., sklejajc kapelusz. - Na pewno zostaniesz krlem balu - mwia matka, obszywajc spodnie, przegryzajc nitk, spozierajc na starego K. - Tylko sklej mu to rwno, chopie. - Chopie do mnie nie mw przy dziecku, lepiej patrz, czy szyjesz rwno. - Ja na pewno szyj rwno, ja mu w przeciwiestwie do ciebie nie pomagam raz do roku, tylko codziennie mu pior, szyj, gotuj, i to nie jest wielkie halo, a ty jak ju si askawie dziecku do pomocy zabierzesz, toby najchtniej do zdj przy tym pozowa. Chopie. - No patrz, bdzie zaczepia denerwowa mnie jak sklejam, si rka zatrzsie, to wcale nie bdzie rwno, id mi std, id do kuchni najlepiej, tam masz miejsce! - Ty, uwaaj, boja ci zaraz do kuchni pjd, ustawia-przestawia to ty se moesz tych swoich na dole, rodzink swoj, a nie mnie, bdzie mnie przestawia, do pierona jasnego, jak dziecku szyj! Cham. - Co ty powiedziaa? Cham, do ojca, przy dziecku?! Ty stara winio, mnie bdziesz obraa?

30

A ty, synek, matce uwagi nie zwracasz? To sami se sklejajcie, prosz bardzo, ja si z rynsztokiem spoufala nie bd, koniec! - Ty pieronizno zapieronowano, wyno mi si std, cae ycie sama dziecku pomagam, to i teraz se poradz! A ty nie becz! Co beczysz? - Dziecko przez ciebie pacze, gnoju ty, stary chamie zbolay ty!! - Na korytarzu mi nie rycz, krowo, na pastwisko si wyno! Ssiedzi nie musz wiedzie, e krow w mieszkaniu trzymam!! Ale w kocu postarali si, kade z osobna, ojciec wrci do sklejania kapelusza w nocy, ju sam na sam ze sob musia dowie, e nie rzuca sw na wiatr; skoro raz obiecana kara nie tracia na wanoci, nie ulegaa przedawnieniu, take i inne obietnice nie mogy by lekcewaone, tego si trzyma; w kocu si postarali. Nie zostaem krlem balu, cho jako jedyny nie byem grnikiem ani kowbojem, a moe wanie dlatego; nie zostaem krlem balu, bo byem Kurro Himenezem, a nikt nie wiedzia, kto to taki; bo to, co braem za serial, byo filmem, ktrego nikt nie obejrza, wszyscy za to ogldali westerny. Cho moe nie zostaem krlem balu dlatego, e stojc na rodku sali podczas prezentacji, powiedziaem: - Jestem przebrany za kowboja. I byo milczenie, i by szmerek, ale nie byo pytania, mogem wic wstpi do szeregu i zrobi miejsce nastpnemu, ale nie byem kowbojem, i oni o tym wiedzieli rwnie dobrze jak ja, i znaleli pretekst. Bo miaem kapelusz z tektury. I kiedy podszed pierwszy i powiedzia: - Te, kowboj, ciulowy mosz kapelusz i szarpn za rondo, i oderwa kawaek, potem kady z nich, kady w skrzanym, prawdziwym kapeluszu na gowie podbiega ukradkiem i skuba kawaek, tak e pod koniec zabawy nie miaem ju kapelusza, tylko co w rodzaju czarnego czako, waciwie mgbym si ju przedstawia jako grnik. Potargali mj tekturowy kapelusz i ju rozumieli, co to znaczy, jak si mwi, co si robi innemu, kiedy udaje, e jest swj. lina. Plwociny, charki, griny, gluty. Szkoa bya ich przytukiem. lin znaczono w niej terytoria, lin si porozumiewano, lin wyznawano mio i pogard. Pluto, plulimy. Nauczono mnie plu. Zanim po raz pierwszy napluto na mnie, jednego z pierwszych dni szkolnych w ogle, zobaczyem, jak si rozmawia, plujc; dwch sidmo czy smoklasistw, w kadym razie tych olbrzymw, dorolakw, ktrym ptalimy si midzy nogami przez pierwsze lata, ktrzy nie zwracali na nas wikszej uwagi ni na gobie, dwch z nich rozmawiao ze sob, plujc, rozmawiao za pomoc plucia, by moe bya to ostatnia faza rozmowy, ktra nie zdoaa zakoczy si kompromisem, by moe za bya to jej jedyna moliwa faza, by moe tych dwch ju od dawna rozmawiao ze sob wycznie za pomoc plwocin; tak czy inaczej, jednym z obrazkw powitalnych, jednym z pierwszych widokw, jakimi powitaa mnie szkoa, stara, przedwojenna, renomowana (jak mawia stary K.), ktry take do niej chodzi przed laty, tak wic moe nawet pierwszym z obrazw, ktre zapamitaem na zawsze, z ktrych przyszo wycign mi wnioski, bya ta milczca rozmowa. Jeden plu na drugiego, drugi plu na pierwszego, najpierw na zmian, jakby wymieniali pogldy, potem ju zajadle,
31

jednoczenie, seryjnie, ju nie czekajc, a stosowna porcja spynie na jzyk ze linianek, tylko plujc na wiwat, za wszelk cen, coraz wtlejszymi bryzgami plujc sobie w twarz; rozmawiali ze sob, plujc sobie wzajemnie w twarz, czemu przygldaa si ze znueniem grupka innych dorolakw, a kiedy ju im zascho w ustach, wytarli twarze rkawami mundurkw i rozeszli si, kady w swoj stron. To bya bardzo stara szkoa, najlepsza wedug starego K., niektre z nauczycielek jeszcze go pamitay. Mwi: - Ja chodziem do tej szkoy, i twj wujek, i twoja ciotka, i nikt nigdy nie przynis wstydu naszej rodzinie, ty te nie moesz go przynie. Byem wic bardzo uwany, eby tylko gdzie si wstyd nie nawin, wysilaem oko i ucho, eby jak najszybciej jak najwicej poj, nauczy si, co to znaczy by uczniem tej szkoy, tymczasem jednak nic nie rzucao mi si w oczy lepiej ni lina. lina bya pouczajca. Szybko oduczya mnie kontaktu z porczami, jakiegokolwiek kontaktu, nie mwic o niewinnej perwersji zjedania z porczy, bo porcze w t e j szkole byy zawsze zaplute, lepkie od liny, zieleniejcej tu i wdzie wskutek zwyczaju dorolakw, ale i modszych uczniw tej szkoy, zwyczaju wychylania si przez barierk z ostatniego pitra i plucia studniowym korytarzem w d, plucia na rce nieopatrznie sunce wzdu porczy, na donie tych, ktrzy jeszcze si nie oduczyli kontaktw z porczami, oczywicie nie kade splunicie trafiao w t do, czasem polowanie si nie udawao, cho techniki namierzania celu zawsze mi imponoway, albowiem plujcy wyscza z ust glut-kokonik na linowej szypuce i pozwala mu swobodnie zwisa spomidzy warg, dopki nie zosta naprowadzony na ruchomy cel, wtedy glut si uwalnia i spada w wyznaczonym kierunku, nie zawsze trafia w nieostron do, czasem, mimo licznej grupy polujcych, nikt nie trafia dokadnie, nikt nie rozstrzyga konkursu na swoj korzy, za to prawie wszystkie charki trafiay w porcz i prdzej czy pniej rka, ktra usza pociskom, cieraa glut z porczy, tak czy inaczej wic dostawaa nauczk, i t jedn z nauk, ktrych udzielia mi lina, pojem i zapamitaem szybko; najszybciej i najwicej w pierwszym okresie mojej edukacji nauczya mnie lina. Wydawao si, jakby w tej szkole wszyscy cierpieli na nadmiar liny, pozbywali si jej bez ustanku i bez okazji, jakby wszystkich nka permanentny linotok; och, oczywicie pluli przede wszystkim chopcy, i to chopcy szczeglni, tak zwane chachary ze Sztajnki, ulicy Cmentarnej, ktra podczas okupacji zwana bya ulic Kamienn, Steinstrasse, ulicy zamieszkiwanej wycznie przez byych, obecnych lub przyszych grabarzy i ich rodziny, ulicy alkoholikw, ndzarzy i przestpcw, ktrzy kopulowali tym owocniej, rozmnaali si tym zacieklej, im wiksz bied przyszo im klepa, im wicej w nich wstpowao beznadziei. Mimo stosunkowo niewielkiego obszaru, jaki zajmowaa Cmentarna i jej ssiedztwo, wyniki prokreacyjne jej mieszkacw byy na tyle wysokie, e niweloway zupenie rnic midzy chacharami ze Sztajnki a reszt uczniw, zdajcych na lekcje z innych osiedli, rozsianych po odleglejszych czciach miasta, reszt uczniw z tak zwanych lepszych rodzin, z tak zwanych rodzin normalnych; ach, mona by rzec, e owa reszta, ktra uczszczaa do tej szkoy z osiedli cieszcych si opini zwykych, normalnych, a nawet nieposzlakowanych, stanowia w t e j szkole mniejszo, mona by rzec, e t a szkoa
32

zdominowana bya przez chacharw z Cmentarnej i okolic, ktrzy cierpieli na permanentny nadmiar liny. Asfaltowe podwrko, oblegane przez tumy dzieciakw podczas dugiej przerwy, zdobione byo wianuszkami plwocin, znaczcymi miejsca, w ktrych odbyway si grupowe dyskusje. Kiedy w kilkuosobowych grupkach odbyway si owe niespena dwudziestominutowe pogadanki midzy dzwonkami, mwicy przerywa co jaki czas wywd spluniciem, przysuchujcy si potakiwali, cedzc gluty przez zby, im bardziej popluwali, tym zdecydowaniej zgadzali si z mwicym, a zwieczeniem podobnych obrad byo wsplne spluwanie na asfalt wszystkich. Po lekcjach na swoich podwrkach mieli jeszcze papierosy. I waciwie wicej w ich yciu ju si nie zmieniao, widywaem ich potem przez lata, ju dorosych, do dzi ich widz, jak si zbieraj pod domami, staj w keczku i gadaj o silnikach, filmach karate i genitaliach swoich kobiet, ktre stoj przy nich i miej si; gadaj, pal papierosy i pluj na asfalt, zostaj po nich wianuszki liny, jak przed wierwieczem na szkolnym podwrku. lina bya moj pierwsz nauczycielk, ona przywracaa mnie do porzdku, przerywaa nam zabawy, nam, modszym, ktrzymy tkwili jeszcze w etapie naladownictwa, wic i zabawy mielimy te same co dorolao, sidmo - i smoklasici, nastoletnie chachary z Cmentarnej. Kiedy gralimy w duce, wrzucanie monet do wykopanego doka, lina znudzonego dorolaka bya definitywnym sygnaem kocowym, dorolaki pluy nam do dokw bezinteresownie, tak e musielimy kopa nowe, do ktrych take nam pluli, tak e musielimy korzysta po kryjomu z ich dokw, uczc si w ten sposb konspiracji i jednoczc w dreszczyku wsplnego zagroenia. lina pierwsza nauczya mnie dyskrecji, kiedy przyniosem pokaza kumplom zeszyt z autografami, kiedymy go ogldali przed lekcj w zwartym krgu, przepychajc si, by mie lepsz widoczno, kiedy zainteresowany zbiegowiskiem sidmak podszed i zagadn: Co tam mocie?, kiedy usunie podaem mu zeszyt, mwic z dum i respektem: Autografy, kiedy rzuciwszy okiem na podpis krla strzelcw ligi, powiedzia: Fajne, wzi zeszyt pod pach i odszed, kiedy pobiegem za nim i prosiem, eby mi nie zabiera, prosiem gono, paczliwie i natrtnie: Oddaj, no oddaj, kiedy wreszcie znudzony odpar: Dobra, mosz, i zanim mi go wrczy, naplu specjalnie spreparowanym, zielonobrzowym glutem spod samego mzgu, z centralnych czci zatok czoowych, wprost na stron czonkw reprezentacji, po czym zamkn okadk, cisn i sklei z pietyzmem strony; lina bya skuteczn nauczycielk. Naleao si jej spodziewa z wszystkich stron: prosto w twarz, kiedy przeciwnikowi zabrako sw; z boku, bo na szkolnych wycieczkach ten, ktry zaspa, by budzony glutem w ucho; z gry, kiedy si przechodzio pod niewaciwym balkonem w drodze do szkoy. Och, droga do szkoy, wtedy zwaszcza z tyu byem naznaczany. Och, droga do szkoy. Bo ja od osiedli tak zwanych nieposzlakowanych, lecz take od szkoy oddzielony byem ulic Cmentarn i jej okolic; bo przez cae osiem lat, by doj na lekcje w por, przechodzi musiaem ulic Cmentarn na jej caej dugoci. Na ulicy Cmentarnej lina grozia z okien i balkonw, pod ktrymi przechodziem zbyt blisko, lecz take, a nawet przede wszystkim zza mnie, z tyu; przyspieszaem kadorazowo kroku na ulicy Cmentarnej, ktr pokonywaem na caej dugoci przez osiem lat po dwa razy
33

dziennie, przyspieszaem, bo czuem, e id za mn, zawsze kto za mn szed, to byy chachary ze Sztajnki, ale te najgorsze, te, ktre nie chodziy ju nawet do szkoy. Wysiadywali w sieniach i na podwrkach w milczeniu i obserwowali swoj ulic, ulic grabarzy i ich rodzin, ulic ndzy, brudu i przestpstw, obserwowali, czy czasem na ich ulicy nie pojawia si jaki element z zewntrz, czy nic obcego nie zakca jednolitej kompozycji kau, bruku, cian z czerwonej cegy i zielonych parapetw, czy nie pta si tu jaki cudzy kundel, czy nie przysiada na pocie kot z innej dzielnicy. Siedzieli i pilnowali, cudzemu kundlowi przywizywali do ogona poncy gagan i patrzyli, jak goni wok siebie, jak prbuje jednoczenie uciec od ognia i dopa go (He he, teroz jes rasowy, kuwa, kundel podpalany, kuwa, he he); kotami z innej dzielnicy rzucali z dachw zbyt wysokich, by mogy spa na cztery apy i przey (Kuwa, bydzie loo, koty za nisko lotajom, kuwa, he he), a za mn po prostu szli. Czuem ich oddech na plecach, czekaem na cios, ktry nigdy nie pad, tylko kiedy dochodziem ju do szkoy, kumple mwili: Znowu jeste cay obcharkany na plecach, bo chachary ze Sztajnki, idc za mn, opluway mnie, pluli mi na plecy, kiedy przechodziem ich ulic, znaczyli mnie. Och, droga do szkoy. Stary K. powtarza, e to najlepsza szkoa, do jakiej mogem trafi, wiedzia, co mwi, bo sam do niej chodzi, jak ciotka i wujek. - To szkoa z tradycjami, poza tym masz najbliej, inne dzieci czsto musz dojeda tramwajami autobusami, a ty szko masz prawie pod nosem, waciwie tylko dwie trzy ulice i ju jeste. Stary K. nie wspomina nigdy o chacharach z Cmentarnej, jakby nie wiedzia o ich istnieniu, ale mg o nich nie wiedzie z tego samego powodu, dla ktrego dziwi si tabunom meneli w naszej dzielnicy, ich tpym dzieciakom gotowym przebi opony dowolnie wskazanego samochodu za oranad, za piwo lub papierosy, gotowym przebi co wicej, komu trzeba, dziwi si i powtarza: - Za moich czasw tego nie byo. I jakkolwiek powtarzaj to samo wszyscy ojcowie i dziadowie, on rozumia to dosownie. - Pamitaj, ten dom zbudowa twj dziadek, a mj ojciec, to jest najstarszy dom w okolicy. Kiedy byem may, tu wszdzie wok byy pustkowia, potem zaczli si budowa inni, stawiali obok wille, potem te familoki, a potem, po wojnie postawili obok nas bloki. Std to robactwo, debile cholerne, za moich czasw tego nie byo! Mymy pierwsi mieli taki dom w miecie, twj dziadek go zbudowa z dala od centrum, eby mie spokj, teraz si pewnie w grobie przewraca. Tyle debili pod oknami i nic si nie da zrobi z tym, Boe, ty widzisz i nie grzmisz... Pewnie za czasw starego K. ulica Cmentarna dopiero stawaa si ulic Cmentarn po latach monotonii bezludnego brukowego duktu, od tyche kamieni brukowych zwanego Steinstrasse; pewnie za czasw starego K. dawna Steinstrasse nie miaa nawet tak zwanych okolic, a w kadym razie byy to okolice bezludne; pewnie dlatego stary K. i jego siostra, i jego brat jako dzieci mogli bez nieprzyjemnoci chodzi t ulic do t e j szkoy, za ich czasw tam byy pola i stawy, i nikt nie chodzi, nie czyha, nie plu na plecy. Ale teraz byy czasy chacharw ze Sztajnki, obecnie zwanej ulic Cmentarn, to byy ich
34

czasy, bo przecie nie moje; nigdy nikomu nie powiem za moich czasw, bo aden czas nie by mj, nawet kiedy go miaem. Oboje prbowali mi sprawia przyjemno, kiedy si w nich otwieray pojemniczki z alem, ze wzruszeniem, ktrego nie mogli przewidzie ani te opanowa; oboje wzruszali si nade mn z rnych przyczyn, w rny sposb i z rn czstotliwoci. Stary K. wzrusza si rzadziej, lecz i racjonalniej, na przykad kiedy byem chory. O dziwo, nie mwi wtedy nic o zdechlactwie, przypomina sobie bowiem, jak to rocznym bdc dzieckiem, zaponem pucnie i by szpital i kroplwki, i krwi przetaczanie. Poza chwilami wzrusze stary K. traktowa t transfuzj jako dowd, e pynie we mnie krew bandycka, mawia: - Ja si ciebie nie musz nawet wyrzeka, bo w tobie nie ma mojej krwi, wszystko ci przeto czyli z jakiego bandziora, tylko jego krew masz i matki, w sam raz, eby wyldowa w popraw czaku. Trzeba przyzna, e to brzmiao do wiarygodnie, matka wypytywana przeze mnie o tam- tego dawc mwia: - Kto to wie, tam chodzili gwnie pijacy krew oddawa, bo za to dostawali pienidze. Pienidze i czekolad, eby uzupeni magnez, a w tych czasach z czekolad byo jeszcze gorzej ni dzisiaj. Wujek Herbert ten-co-zmar te chodzi cay czas z krwi; jak ju nie mia za co pi, to trzewia i szed tam skacowany, a potem prosto do monopolowego, t krew ju potem mia coraz sabsz, ju mu pobiera nie chcieli, ten wujek Herbert wiesz- ktry, bye na pogrzebie, aha, ciebie nie byo... Nigdy wic specjalnie nie czuem alu, kiedy ta krew podejrzanego pochodzenia ze mnie wypywaa, moe dlatego tak atwo mj nos si poddawa, po lekkim trzepniciu wystawia zakrwawion bia flag. Stary K. co prawda szybko poj t przypado i kiedy bi, nos omija z dala, ale na ulicy chopaki, nie tak znw czsto dajcy mi centralnie w ryj, do si peszyli tymi krwotokami, uciekali przestraszeni do domw, zamykali si w pokojach i oczekiwali na dzwonek do drzwi, przekonani, e przyjdzie po nich milicjant, e usysz w przedpokoju nerwow rozmow ojca z matk i omotanie do drzwi: otwierej, ty huncwocie, ty morderco! Bo kiedy ju w ryj dostaem, jedyn broni moj by krwotok, naleao go jak najbardziej uatrakcyjni, padajc bez ycia na ziemi i krwi wasn si zalewajc albo te saniajc si z gow pochylon (wtedy szybciej cieko), ze zgroz szepta do oprawcy: - Jeee, przebie mi ttnic nosow, zaraz si wykrwawi, a ty zgnijesz w wizieniu... I wtedy dopiero naleao pa bez ducha. Nie al mi byo si z krwi rozstawa; mylaem, e lepiej, bym jej mia jak najmniej, to musiaa by za krew, kiedy miaem jej zbyt duo w yach, pewnie buzowaa i sprowadzaa mnie na z drog, na ktrej kocu zawsze sta stary K. z pejczem. Kiedy wic czuem, e si tej krwi zbiera zbyt duo, dubaem w nosie niedelikatnie i pozwalaem jej lecie, spywa po wargach, po brodzie; uwaaem, eby nie nakapa na dywan ani nie poplami sobie koszulki, a kiedy krwawy ws mi ju zaczyna krzepn, kiedy czuem, e i po szyi mi cieknie, kadem si i woaem mam.

35

Mama zaraz jezusowaa, wypytywaa, biega po spongostan, mokry rcznik i siadaa przy mnie, ocieraa, zmieniaa tampony, a przeszo; to byo cakiem przyjemne, czu, jak si oczyszczam ze zej krwi, i widzie, e matka si wzrusza nade mn, a nawet widzie, e jak gdyby si wzrusza stary K. Przychodzi do domu i pyta: - Co, znowu mu leci? Pochyla si nade mn z uwag. - Le, nawet jak ci ju przestao, to le. Zaleca matce: - Trzeba w kocu z jakim lekarzem to zaatwi, nie moe tak by z tym nosem. A potem przychodzia ciotka, siostra starego K., i kiedy ju rodzicw nie byo w pokoju, mrugaa porozumiewawczo i pytaa: - Dubae znw w nosie, przyznaj si? A potem, podobnie jak to mia w zwyczaju jej brat, sigaa po przysowia: - Pamitaj: palec nie grnik, nos nie kopalnia albo; - Nie dub w nosie, bo nie prosi. Musieli mie te przysowia we krwi... Kiedy za stary K. wzruszy si na dobre (a na dobre zazwyczaj wzrusza si zupenie bez przyczyny, w kadym razie mnie nic wtedy nie dolegao, po prostu zdarzao mu si popada w zadum), przychodzi ze zami w oczach i przytula nas bez sowa, matk, potem mnie, milcza i ciska, a zaczynao mi brakowa tchu, mwiem mu: Tata, nie tak mocno, i wtedy si zawstydza, puszcza i schodzi na d do swojej pracowni; wraca dopiero, kiedy ju spalimy. Podobne stany zdarzay mu si rwnie przed wyjazdem: stary K. wyjeda nieregularnie, acz do czsto w plener, rzadko za, ale do regularnie wzywany by na poligon, jako porucznik rezerwy. Stary K. ubolewa nad moj saboci fizyczn, kiedy wracaem z podwrka posiniaczony lub te naznaczony nosem marnotrawnym, zyma si: - Co, znowu si da pobi? Synek, synek, twj ojciec jest oficerem, ma pod sob batalion, a ty jest oferma batalionowa. Kiedy wic wzruszony stary K. jecha na poligon, wiedziaem, e po powrocie bdzie mi chcia sprawi przyjemno, wystarczy, e witajc go, zapytam: - A co mi przywioze? - No jak to, to ty nie pytasz ojca, jak si czuje, co przey, tylko czy ci co przywiz? Ale to byo tylko przekomarzanie, gdybym nie zapyta, czekaby, a to zrobi, pytaem wic od razu, eby usysze: - No pewnie, e ci przywiozem, ale za kar, e tak bezczelnie o to zapyta, nie dostaniesz tego, pki nie zasuysz. Chodzio mu o to, ebym by grzeczny przez duszy czas, musiaem wic podlizywa si tak umiejtnie, ebymy tylko my dwaj wiedzieli, e to podlizywanie; nie mogem przedobrzy, zwaszcza przed gomi, gocie bezwiednie stawali si jurorami mojej grzecznoci, jeli egnajc si z rodzicami w przedpokoju, chwalili mnie: - Ten wasz may jako tak wydorola w zachowaniu, taki zrwnowaony, nie to co nasz to bya to najwysza nota, wtedy zadowolony stary K. mwi:

36

- No no, powoli zaczynasz zasugiwa na prezent, na razie zasuye na to, eby si dowiedzie, co ci przywiozem, ot wiedz, modziecze, e ojciec przywiz ci z poligonu prawdziwe petardy... Teraz naleao wyrazi zachwyt: - Hura! Petardy! ale nie przesadza ze spontanicznoci, nie wykonywa zbyt gwatownych podskokw ani te innych, bro Boe, nieskoordynowanych ruchw; stary K. nie znosi braku koordynacji, postanowi nauczy mnie prawidowej, dostojnej postawy, powtarza mi, ebym zawsze pamita o spokoju i wypreniu, w skrcie spo-wypr, kiedy wic zdradzaem si ze zbytni radoci lub te zbytnio si zdradzaem z radoci, marszczy brew i przypomina: - Co ja powtarzam cigle, czyby zapomnia? Uspokajaem si wic i wypraem, mwiem: - Spo-wypr. I tak jeszcze musiaem si nosi z dostojna, snu z powana dzie, czasem dwa, a wreszcie stary K. zarzdza: - No, dzi wieczorem odpalimy petardy. - Hurra! - Spo-wypr natychmiast, bo wszystko od woam! Petardy si zbiegy akurat z adwentem, mielimy zbiera dobre uczynki i dorysowywa je w zeszycie do religii jako bombki na choince, byem wic grzeczny z dwch przyczyn: by w dobrouczynkowym rankingu zaj miejsce na podium i doczeka petard wieczornych. Tylko e moje uczynki kwalifikowa stary K., przyniesienie wiadra ziemniakw z piwnicy nie byo dobrym uczynkiem. - Bo to twj obowizek, takie rzeczy powiniene robi w domu codziennie. Zapytaem wic, o jakie uczynki mu chodzi; odpar: - Noo, to musz by uczynki bezinteresowne, ty nie moesz myle o nagrodzie, kiedy je czynisz, modziecze; licz si tylko takie uczynki, ktre si czyni z mioci na przykad do ojca-matki, a nie dla poklasku... Och, da mi tym do mylenia; mylaem, jak by tu nie myle o uczynkach, jak by tu sprawi, eby one moj myl wyprzedzay, eby same si przeze mnie czyniy, a najlepiej ju same wyrysoway si na choince. Poszedem z psem na spacer przemyle spraw, wypytywaem napotkane staruszki, czyby nie chciay da si przeprowadzi przez ulic, ofukiway mnie jednak, raz tylko udao mi si zaskoczy, och, pikna, zasuszona, przygarbiona wyszczebiotaa skrzekliwie: - Synu, we mi ino powiedz, co to tam sie poli za wiato, bo jo niedowidz, jes to ju zielone? Odpowiedziaem jej, i to by uczynek dobry, bo niepoprzedzony myl, pierwsza bombka na choince; potem pod salonem gier zaczepio mnie kilku chacharw ze Sztajnki: - Te, dej no dycha. Ju im brakowao do flipera, daem im wic, wspomogem biednych, a nawet psa powstrzymaem przed warczeniem, lecz kiedy ju wyjem monet ze skrzanej podkwki, kiedy ju dokonaem uczynku, ten obdarzony zagadn: - Te, a dej no jeszcze dycha.
37

Daem wic ponownie, a potem ten drugi: - A mie nie dosz? Daem wic i jemu, wszystkie dychy oddaem biednym, uzbieraem kilka niezaplanowanych uczynkw pod rzd, potem jeszcze kornie przyjem podzikowanie: - Nie mosz ju dychw? To pitej do dom, ty ciulu na ropa!! Ich rechot, kiedy zadowoleni z siebie wchodzili do salonu gier, wyda mi si niezwykle wdziczny, wszyscy bylimy zadowoleni, wrciem do domu i mogem ze spokojnym sumieniem dorysowa bombki. Kiedy wychodziem na religi, stary K. obieca, e wieczorem, kiedy wrc z katechezy, odpalimy petardy (Hura! Spo-wypr!!), poszedem wic, krokiem lizgowym po stwardniaym niegu sunem, uskrzydlony petardami i uczynkami. Przed salk, zanim ksidz przyszed, ju sobie wszyscy sprawdzali liczb bombek, ogldali swoje drzewka cae zarysowane dobrymi uczynkami i liczyli; jeli ktremu brakowao, to sobie dorysowywa na poczekaniu, mwic: - Ach, teraz mi si przypomniao... C, wida wystpowaem w innej kategorii, kiedy wrciem do domu, zapytany przez matk odparem: - O tak, w swojej kategorii miaem najwicej. Ale ju mi si nie chciao gada o uczynkach, ju tylko: - Petardy, tata, kiedy bd petardy? - A grzeczny bye? - No byem, byem... - Oj co ci nie wierz, spytajmy mamy... - No pue mu ju wreszcie te petardy, chopie! Wyszlimy wic na dach w noc gwiezdn, jasn od niegu, i wyj stary K. petardy z poligonu, petardy z poligonu (piewaem w duchu na melodi koobrzesk, bo kiedy ogldalimy w telewizji festiwal pieni onierskiej i co o chabrach si w uchu zalgo), piewaem w duchu, kiedy stary K. da mi potrzyma, kiedy odpali, kiedy mi poda: - No ju rzucaj! Rzuciem i patrzyem, jak leci, jak spada w ogrodzie, jak tli si i, nie syknwszy nawet dla usprawiedliwienia, nie cmoknwszy nawet na poegnanie, ganie w milczeniu. Czekaem, patrzyem, zapytaem starego K., czy to ju wszystko, powiedzia: - Trudno, co tu jako widocznie le rzucie, musiaa w niegu zgasn, czekaj, synek, z drug zrobimy inaczej. Sam odpali, sam rzuci i sam czeka na wybuch, potem chocia na mae puknicie, choby z wdzicznoci za podr z poligonu, podr z poligonu (tak w uchu, tak w duchu), ale ponownie wszystko odbyo si w milczeniu. Zapytaem starego K.: - Tata, dlaczego mi przywioze petardy niewybuchajce? Ale on powiedzia tylko, ebymy wracali do domu, a potem, kiedy mama spytaa, jak byo, znw poszed do swoich, pitro niej, wzrusza si w samotnoci tym fatum niewypaw, ktre nad jego yciem miao zaciy ju na zawsze. Uwielbiaem chorowa. Nie z tych oczywistych przyczyn, dla ktrych chorowanie byo przyjemnoci leniwych uczniw, nawet nie tylko dla wspaniaego przywileju przenosin

38

do ka matki, ktre stao w pokoju bardziej owietlonym, okna majcym od poudnia ale dla ciszy. Dla wymuszonego moj chorob rozejmu midzy matk a starym K., kiedy na czas mojej anginy czy grypy ciszali gosy, mwili do siebie wzajem szeptem albo po prostu wynosili swoje ktnie poza zasig mojego suchu; dla ciszy i wietlistoci chorowa uwielbiaem. Krlewskie bywao to chorowanie: nie do, e kodry dzie cay niecielonej odwitno, kodry, w ktrej mogem tkwi niezalenie od pory dnia i wizyt goci, to jeszcze starego K. nieobecno lub te obecno nie tak dotkliwa jak zwykle... Kiedy byem chory, matka odganiaa ode mnie starego K. jak suka od szczenit, pilnowaa, bym czasem nie dosta gorczki od jego uwag; stary K. by w takich wypadkach relegowany do swojej rodzinki z dou, bo matka mawiaa: - Dziecko musi mie czym oddycha, chopie, mwiam ci dawno ju, my go w zawilgej klitce trzymamy, jak tylko wyzdrowieje, przygotujemy mu ten jasny pokj. Co oczywicie nigdy nie nastpio, bo kiedy wracaem do zdrowia, koczyy si moje przywileje, ale, jako ywo, uwielbiaem chorowa. Choroba to by chd stetoskopu na moim rozpalonym ciaku, to byy herbaty z miodem i cytryn, to byo skrobanie matczynego dugopisu o papeteri, kiedy czuwaa w fotelu obok. Chyba e zachorowaem pod nieobecno matki, bo jej si zdarzay nieobecnoci, wyjazdy rodzinne lub te sprawy kobiece, jak mi tumaczono jej pobyty w sanatoriach, ow, kiedy sprawy kobiece lub rodzinne oddaliy ode mnie matk na odlego telekomunikacyjn, a mnie w ten czas akurat zdarzyo si zapa na zdrowiu, do terapii zabiera si stary K. wesp ze swoim rodzestwem. - Za gupot si w yciu paci, za szalikw-czapek nienoszenie, w przecigu przebywanie, ojca-ciotki-wujka niesuchanie - powiada stary K., spogldajc spode ba na skal termometru dopiero co mi spod pachy wyjtego, wykrzywiajc go na wszystkie strony, jakby liczy na to, e rt si od tych przechyw cofnie, e z trzydziestu omiu kresek zrobi si na powrt trzydzieci sze i sze. Potem podawa mi go raz jeszcze, mwic: - Na pewno nie mierzye dziesiciu minut, dziesi penych minut trzeba mierzy bez wiercenia si, bo od tego si pomiar znieksztaca, musisz jeszcze domierzy, ale widz, synek, e znw twoje zdechlactwo daje zna o sobie i za miast do szkoy do kocioa na religi, ty bdziesz lea w ku. Ale, synek, matki nie ma, a ja si nie cackam nie ciumkam si nie bawi w niani, u mnie s stare i sprawdzone sposoby leczenia domowego, synek, chcesz lee, to bdziesz lea, ale pi dni plackiem bez wstawania, chyba e do ustpu... Potem, kiedy ju domiar zego si zakoczy i na termometrze nijak trzydzieci osiem kresek nie chciao odpuci, stary K. kaza mi otworzy usta i gardo pokaza do wiata, a kiedy ju spojrza, nie trzeba mu byo zwoywa nawet rodzinnego konsylium, od razu wiedzia: - No oczywicie zawalone gardo, angina oczywicie tysiczna zdechlacka, niedoleczona z ostatniego razu, bo zamiast lekarstewek pierdek trzeba stare domowe sposoby stosowa, teraz akurat mamy nie ma, wic moemy si nimi posuy, wyleczymy ci tak, jak mnie leczyy dziady moje, znaczy si, mj ojciec, a twj dziadek, i dziadka jego
39

ojciec, i tak dalej. Prosz bardzo do azienki, dostaniesz wod z sol, gardo puka masz na gos, tak ebym z pokoju sysza, dopki nie powiem, e wystarczy. I udawaem si do azienki, i tumiem odruch wymiotny, puczc gardo ciep son brej, i pukaem dugo, duej, ni trzeba, duej, ni sobie tego yczy stary K., bo wiedziaem, na jak terapi teraz przyjdzie kolej, wiedziaem, co mnie czeka po powrocie do ka, i chciaem w moment odwlec jak najduej. Bo jeszcze puczc, przez uchylone drzwi azienki widziaem starego K. przenoszcego z pokoju gocinnego na stolik przy moim ku gramofon i syszaem, jak postukuje, instalujc go, i jak, przebierajc w pytach, nuci sobie pod nosem uwerturk, syszaem, jak uruchamia sprzt i pomrukuje z zadowoleniem na pierwsze dwiki sczce si, skwierczce, wysmaane przez star ig, i ju syszaem, jak woa do mnie do azienki: - No, do ju tego pukania, wracaj do ka! Odczekiwaem do nastpnego razu (Oguche tam?) albo czasem, kiedy wie- dziaem, e sczy si Haydn, do trzeciego razu (No do kogo ja, do cholery, mwi, do wyra, pedziaem, marsz!) i wracaem, sunc kapciami po parkiecie wolno, bez odrywania stp, jak w muzeum, eby mnie omino jeszcze kilka taktw, ebym si spni na koncert, ile tylko si da, bo wiedziaem, e i tak mnie na niego wpuszcz, bo wiedziaem, e na tym koncercie obecno jest obowizkowa, bo syszaem od starego K., wchodzc do pokoju: - Nic tak nie pomaga w chorobie jak Haydn a potem: - Mj tata, a twj dziadek zawsze d tego zdrowia. Taaaa pam, pam pam pam. I ja od tego zdrowiaem, cho po prawdzie musisz wiedzie, synek, e ja nie chorowaem nigdy, ja zawsze byem chop, to znaczy, morowy chop. Ja wiem, po kim masz to zdechlactwo, po matce oczywicie, sanatoryczce naogowej hipochondrycznej, psiakrew. Nie chorowaem, ale byem jeszcze zdrowszy od Haydna, to znaczy, dziki Haydnowi... Mwi, poprawiajc mi kodr, a po podbrdek owijajc mnie ni szczelnie. - W tym domu zawsze si suchao porzdnej muzyki, nie adnych wyjcw. W tym domu si leczono muzyk. Bach, Mozart, Haydn, Beethoven, Strauss, oczywicie Johann, ten od walcw. Czy ty tego nie syszysz? Przecie ju samo brzmienie tych nazwisk uzdrawia... Mwi, kadc na mojej grubej kodrze dodatkowy koc, przyklepujc go, wyrwnujc. - Powtrz sobie, synek, te nazwiska. One brzmi, one dudni jak stulecia muzyki, jak przestrzenie tysica filharmonii, w ktrych si grao t muzyk... Muzyk bez skazy... Muzyk nieskaziteln... Powtrz, synek, mama ci tego nie nauczy: Hay-dnnnn! Beeeethoveennnn! I rzeczywicie stary K. dudni, przycisza nawet na chwil muzyk, eby podkreli efekt swojego mskiego gosu; stary K. dudni, ale mnie to nie uzdrawiao, z mojego schorowanego garda dobywa si aosny skrzek, przechodzcy natychmiast w kaszel. - Hayyy...ych ych ych... Stary K. spoglda na mnie z pogard, macha rk i tryumfalnie pogonia muzyk, wychodzi, zostawiajc drzwi otwarte i pokazujc palcem na wargach, ebym sucha tego w ciszy i skupieniu, kiwajc drugim palcem, ebym si czasem nie wierci. Na

40

odchodnym jeszcze wypowiada z celebr poegnalne sowa, gdybym nie zdawa sobie sprawy, z czym mam do czynienia: - Muzykoterapia... Haydn by dla mnie najwiksz katorg. Cho pozostali klasycy wiedescy odzwierciedlali mieszczaskie bezgucie rwnie jaskrawo, stary K. szczeglnie upodoba sobie Haydna. O ile Beethovena mogem przyj bez grymasu za melancholijny liryzm kameralistyki (tak napisano na okadce pyty); o ile u Mozarta mogem chyli rozpalone czoo przed dezynwoltur sonat fortepianowych (tak stao na okadce lecej przy gramofonie); o tyle Haydn by dla mnie wcieleniem muzycznej nudy (do tego bez okadki, w samej przykurzonej i pomarszczonej folii; wida ta nuda nawet si nie poddawaa opisowi muzykologw). - Sto cztery symfonie! Osiemdziesit trzy kwartety smyczkowe! Sto dziewidziesit dziewi triw!! Potga nieskazitelnoci... Czy to nie jest potga?! - gowi si stary K., wybierajc mi stosown pyt z Haydnoteki. A ja wwczas wyobraaem sobie, jak szedziesicioletni Franz Joseph H. drapie si pod peruk w ysin i spogldajc bez przekonania na partytur swojej ostatniej symfonii londyskiej, myli w duchu: Chyba wreszcie mi wysza... Za sto czwartym razem... - ale moim zdaniem i tu si myli. Franz Joseph H. to by muzyczny odpowiednik urku lskiego, tego si nie dao znie, to trzeba byo zwymiotowa: ordnung, poprawno, atwo, kandelabry, fioki, dygi, klawikordy, pudry, poczoszki, peruki, a potem bakenbardy, konfitury, porcelany, gramofony, teresanci poobiedni, melomani niedzielni, cae to mieszczastewko z odwiecznymi pretensjami wyszego rzdu przez stulecia zachwycao si Haydnem, muzyk nieskaziteln. Przeklinajc w duchu wirus, ktry ama mnie w kociach, a take muzyk, ktra amaa mi serce, czuem, e jeli bd kiedy czego w muzyce szuka, to wanie skazy. Tak duej by nie moe z tymi chorobami! - orzek stary K. i w tym byli z matk zgodni, a nawet ku mojej udrce wszczli rodki zaradcze, razem, jak rzadko kiedy, wsplnie podjli decyzj, wrzaskiem, krzykiem, ale w zgodzie; z nimi tak ju byo, e z przyzwyczajenia podnosili gos nawet wtedy, kiedy byli zgodni, tak na wszelki wypadek, dajc sobie do zrozumienia, e ten ukad ponad podziaami nie oznacza adnej poufaoci, adnego trwaego rozejmu maeskiego: - Trzeba co zrobi z tym jego zdrowiem!! - To mwi, od dawna mwi!! - Do sanatorium wysa wnioski!! - Wnioski wysa, i to zaraz!! Nie zwleka!! - Bezzwocznie naley wysa podania do sanatorium!! - Mwi ci, chopie, e to jest najlepsze wyjcie, sanatorium mu zaatwi!! - Odzdechlaczy go w sanatorium!! Gdzie jest papeteria?! Gdzie jest dugopis?! - Napisa!! Wysa!! Bo to nie tak hop-siup!! Odczeka trzeba!! - A i tak nie wiadomo, czy przyjm!! Jak si pisze: uprzejmie czy uprzejmnie?! - To ty si, chopie, mnie pytasz?! Kto tutaj szkoy koczy?! Napisa, wysa!! Co zrobi dla dziecka wreszcie!!
41

- Odzdechlaczy!! Tam si go na pewno uda odzdechlaczy!! Pisz uprzejmnie!! I wysali, do wielkiego dziecicego sanatorium, podania o przyjcie mnie, na kilka oddziaw wysali z nadziej, e cho jeden wniosek przyniesie skutek: na oddzia skoliotykw, na oddzia astmatykw, na oddzia reumatykw, na oddzia laryngologiczny, ortopedyczny, neurologiczny, kardiologiczny, ortodontyczny, pod wszystko mona mnie byo podpi, wszdzie si nadawaem, pozostawao tylko czeka na odzew. - Twoje zdechlactwo jest, e tak powiem, natury oglnej - rozwiewa stary K. moje wtpliwoci. - Niewane, gdzie ci przyjm, modziecze, grunt to koncentracja fachowych si medycznych na twoim zdechlactwie, oni si tam za ciebie wezm lepiej ni mamuka, maminsystwo twoje skoczy si raz na zawsze; powiem ci w sekrecie, e oni si tam znaj na odzdechlaczaniu lepiej nawet ni twj ojciec, tam maj lepsze nawet sposoby ni nasze domowe, wiedz, synek, wrcisz stamtd silny jak db i zdrowy jak rzepa. Pamitaj, grunt to koncentracja... - Musisz, synku, tam pojecha, bo przecie tym twoim zdrowiem to ja si zadrcz. Mnie si zawsze flaki przewracaj w grobie, jak sysz tego starego wariata, jak on przychodzi do kuchni i zaczyna gada do mnie z t pen gb, to mi si n w plecach otwiera, ale tym razem on ma racj, tam ci bdzie lepiej, zaopiekuj si tob. Zobaczysz, te dwa miesice min, jak biczem zasia, nawet nie zdysz si stskni mwia matka na poegnanie z popltaniem... No i przysza odpowied, przyszo wezwanie, dwumiesiczny turnus, oddzia schorze drg oddechowych, jak w pysk strzeli (mwi stary K.), lepiej nie mogo trafi (mwi), i ju mnie egnali przed autokarem, i ju jechaem obchodzi pierwsze w yciu Dni Bez Starego K., majce przej w mj pierwszy w yciu Tydzie Nieobecnoci Starego K., majcy si kontynuowa w pierwszym, a zaraz potem drugim w yciu Miesicu Bezpiecznej Odlegoci Od Starego K. Cho niepokoi mnie entuzjazm, z jakim stary K. moje istnienie powierza tak zwanym fachowcom, niepokoia mnie atwo, z jak zrzeka si pierwszestwa domowych sposobw leczniczych; w tym musia by jaki pies pogrzebany. Ach, mj niepokj trwa niedugo, raptem dwiecie kilometrw, bo zaraz po przyjedzie odkryem cae cmentarzysko psw, jak w filmach dokumentalnych o tej strasznej Ameryce, tak, na kadym kroku przez nastpne tygodnie potykaem si o nagrobki psw, w aniach, na korytarzach, w stowkach, w izolatkach, wszdzie tam, gdzie nas, nieletnich kuracjuszy, by tak rzec, koncentrowano, by leczy ze zdechlactwa hurtowo, takim samym sposobem dla wszystkich. Dostaem si na oddzia schorze grnych drg oddechowych, cho cilej rzecz ujmujc, by to oddzia maych astmatykw, mylaem z pocztku, e astma to jaka oglna nazwa dla wszystkich angin, zapale garda i innych chorb, na ktre nagminnie zapadaem, mylaem, e oto znalazem si wreszcie wrd swoich, e wreszcie musz wyglda tak jak wszyscy, robi to co wszyscy, zasypia i budzi si tak jak wszyscy. Jak wszyscy prosto z autobusu znalazem si w depozycie, gdzie kazano nam si rozebra do naga, wszystkie rzeczy osobiste schowa do szafek i klucze odda pielgniarkom (Dostaniecie je z powrotem w dniu odjazdu), jak wszyscy stamtd wyldowaem w ani, gdzie nas pielgniary (oj, ju na samym pocztku zrozumielimy, e nie naley ich zdrabnia) dokadnie poinstruoway, jak si my szarym mydem i dlaczego ono jest
42

najzdrowsze, jak wszyscy po kpieli dostaem przydziaowy zestaw odziey z czerwonym sweterkiem na wierzch, wszyscy pod spodem moglimy mie rne podkoszulki, rne kalesraczki, rny wzr na flanelowych koszulach, ale kady musia mie taki sam czerwony sweterek, tu nie mogo by rnicy, starsi kuracjusze, ci, co byli tu ju ktry turnus z rzdu (to si zdarzao w tak zwanych cikich przypadkach, przewlekych przypadkach, tych wymagajcych dugotrwaej terapii), tumaczyli nam, e w razie gdyby ktry z nas prbowa ucieczki, pierwsz rzecz, jak powinnimy zrobi, to pozby si czerwonego sweterka, wszyscy mieszkacy tego miasteczka wiedz, e dzieciaki w czerwonych sweterkach to uciekinierzy z sanatorium. Najstarszy kuracjusz nazywa si Szczurek, nie trzeba mu byo wymyla przezwiska, pielgniary powiedziay, e Szczurek jest tu ju smy miesic i na pewno kady z nas bdzie si chcia z nim zaprzyjani; kiedy zapytaem Szczurka, dlaczego ktry z nas miaby prbowa ucieczki, przecie to sanatorium, a nie wizienie, odpowiedzia mi pytaniem: - A co, ty z domu dziecka jeste? - Nie - odparem zdziwiony. - Ojca, matk, dom masz? - Mam. - No to bdziesz myla o ucieczce. Masz za kim tskni. Szczurek by jedynym pensjonariuszem sanatorium, ktry zdoa si w nim zadomowi, ktry celowo nie zdrowia, ca si swej wczenie dojrzaej woli powicajc na powstrzymywanie w sobie zdrowia, po to, by jak najduej przebywa w lecznicy, bo Szczurek pochodzi z sierocica. I nie mia za kim tskni. Jak dugo mia status kuracjusza, tak dugo by na rwnych prawach z innymi dziemi, wszyscymy bowiem w sanatorium byli okresowo bezdomni, wszyscymy byli tymczasowo osieroceni; Szczurek wic by najszczliwszym dzieckiem w caym tym kombinacie lecznictwa, dopki dzieciaki z kolejnego turnusu nie wydobyy skd wieci o jego pochodzeniu, zwykle wtedy cay jego autorytet ulega powanemu nadwereniu, bo co to za autorytet z bidula. Nim jednak wyszo szydo z worka, take i dla nas Szczurek by gigantem, bo zgodnie z jego wrbami nie byo gieroja, ktry by wytrzyma duej ni tydzie bez pierwszego paczu za rodzicami, a Szczurek nie paka nigdy; nie byo wrd nas nikogo, kto by po kilku dniach nie baga pielgniar o udostpnienie telefonu, eby do mamy-taty zadzwoni, a Szczurek nie dzwoni nigdy. Nie zadomowiem si w sanatorium; chciaem ucieka do domu, do matki i do starego K.; tak, tskniem do starego K., nawet do jego przysw, nawet do jego metod terapeutycznych; chciaem ucieka tam, gdzie byem swj, bo w sanatorium mimo jednolitej barwy naszych sweterkw ju pierwszego dnia i pierwszej nocy okazao si, e jestem bardzo bardzo nie swj, nie ich, i e z ca pewnoci przez najblisze miesice bd si musia mie na bacznoci. Oto gdymy rozpakowywali swoje skromnoci z plecaczkw, zeszyty, pirniki, amulety, resoraki i kto co tam jeszcze przemyci, na kadej z szafek poza moj w kocu ldowa te podrczny aparacik oddechowy, rzecz zupenie naturalna i niezbdna dla astmatyka, wszyscy bowiem moi towarzysze niewoli znaleli si na oddziale celem leczenia si z napadowych dusznoci, aden z nich nie by zdechlakiem natury oglnej, jak mawia stary K., oni mieli swoj konkretn przykro,
43

ktr przyjechali tu zwalczy, oni mieli swoje wisty, charkoty, bezdechy, ja za miaem miarowy i regularny oddech, im zmora zasiadaa noc na piersiach i wysysaa z ust powietrze, ja nawet si bezsennoci nie skalaem. Dla nich moje zdrowie byo nietaktem, traktowali mnie wic marchewami rcznikowymi przy kocwach, eby wyrwna stan nocnych upokorze w sali, skoro mnie nie apay duchoty, skoro nie budziem si, by bezradnie apa tchnienie, trzeba mi byo spuszcza manto, profilaktycznie, od czasu do czasu, nie powiem, e codziennie, dokadnie wtedy, kiedy ju sobie mylaem, e jako tako z moim nietaktownym zdrowiem si pogodzili, e ju si ze mn z rzadka wdaj w rozmowy, a nawet dopuszczaj do stou pingpongowego w wietlicy, wanie wtedy obrywaem znowu, wanie wtedy dystans midzy nami by bolenie przywracany. Wtedy te przyapaem si na myli strasznej: e w caym moim tsknieniu za domem znalazo si miejsce i dla pejcza starego K., bo kiedy on mnie bi, miaem przeciw sobie tylko jego jednego, a teraz bio mnie cae stado, miaem przeciw sobie ich wszystkich, obcych mi szczeniakw wzajem si napdzajcych, bo zawsze zdrowi s winni nieszczciom chorych, bo zawsze to bogaci s sprawcami ndzy biednych, i pojem, e ich nienawici nie przezwyci, e jest ona odwieczna i nieuleczalna - i wanie wtedy odkryem te sedno straszliwoci mojej tsknoty, bo zrozumiaem, e nie padem ofiar pomyki, e stary K. dobrze wiedzia, dokd mnie wysya, dlatego tak zaciera rce z zadowolenia, w tym wanie tkwia tajemnica odzdechlaczania, ktre stary K. powierzy innym, to nie pielgniary miay mnie odzdechlacza, nie zabiegi, bicze wodne, spacery, lekarstwa, to stadko astmatykw miao mnie nauczy samoobrony, miao we mnie wzbudzi nienawi konstruktywn, miao we mnie wpoi prawa dungli; wida stary K. uzna, e upokorzenie traci sw moc, kiedy si do niego przywyknie, kiedy nabierze regularnoci, zafundowa mi wic nowy rodzaj przemocy, wyrczy si przemylnie, postanowi odwrci moj uwag od siebie, skierowa mj strach i niech gdzie indziej. Ow, kiedy odkryem i w tej mojej mce starego K., kiedy ze zgroz pojem, e ten, do ktrego tskni, tak naprawd jest tutaj ze mn, staje nad kiem w nocy, zarzuca mi na gow przecierado i wali skrconymi namoczonymi rcznikami, jest w tym zdyszanym wielorcznym tumku, ktry mnie ze snu wyrywa z korzeniami, jest w kadej prdze, ktr piecztuj mj bl moi rwienicy, kiedy o tym pomylaem, postanowiem uciec. Tym chtniej, e nie miaem by sam: najszczliwsze dziecko w caym sanatorium wanie gotowao si do ucieczki. Szczurek za nic mia to, e wydao si jego sieroctwo, na to by przygotowany, wiedzia, e wtedy musi si wycofa, e w cieniu musi odczeka, a jego pozycja w grupie si odbuduje, bo dzieciaki w kocu za namow pielgniar i ten fakt ostatecznie przyjmoway za dowd na Szczurkow wielko, niezniszczalno (nie do, e osiem miesicy, to jeszcze z domu dziecka, i nie pacze, nie ali si, uczy dobrze, a i wpierdol spuszcza bez pardonu, jak mu kto podpadnie, no i wie wszystko o budynku, wie nawet, jak si dosta na oddzia dziewczt w nocy, a to ju bya wiedza icie tajemna, bo wynikajce z niej poytki byy zrozumiae tylko dla wtajemniczonych, dla dorolakw, dla takich gigantw jak Szczurek). Dramat polega na tym, e ktrego dnia Szczurka odwiedzi go.

44

Odwiedziny w sanatorium same w sobie byy wydarzeniem bez precedensu, regulamin wyklucza t moliwo, bo dzieciaki ulegayby dekoncentracji i rozklejeniu, mylayby tylko o powrocie do domu, nie o powrocie do zdrowia. Wycznie w okresach witecznych zezwalano na odwiedziny, a nawet z rzadka na przepustki, jeli rodzice chcieli koniecznie zabra dzieciaka do domu, ewentualnie jeszcze w sytuacjach zupenie wyjtkowych, jak na przykad urodziny kuracjusza. Ale go przyby do Szczurka w dzie zupenie powszedni, tak e zwolniono go nawet z lekcji, by mg si uda na spotkanie. Kilku astmatykw byo tego dnia na oddziale (zawsze kto zostawa, zwaszcza przed klaswkami, oni mieli i t nade mn przewag, e wystarczyo im si powoa na dusznoci, by mogli nie i do szkoy, a e duchoty wzmaga stres, pielgniarom wydawao si cakiem naturalne, e dzieci przed sprawdzianami podupadaj na zdrowiu), przekradli si jako w okolice pokoju widze i wszystko roznioso si lotem byskawicy. Szczurka odwiedzi ojciec. Dzieciaki mwiy, e wyglda, jakby mia sto lat, i trzs si cay, a najbardziej rce. Mwiy, e Szczurek nigdy go nie widzia i nie chcia mu wierzy, ale ten roztelepany staruch pokaza mu dowd, w ktrym mia go wpisanego jako syna. Mwiy, e ten facet chcia Szczurka wzi do siebie na wita, ale pielgniary nie pozwoliy, bo to jest alkoholik i podobno ju dawno bez praw rodzicielskich. Dzieciaki mwiy, e Szczurek w kocu zacz becze i wrzeszcze na swojego starego, cay czas to samo, w kko: Po co przyjecha?! No po co przyjecha?! Mwiy, e potem uciek na oddzia, a ten stary tam zosta i jeszcze bardziej si trzs, i nie umia wsta, a kiedy pielgniary mu przyszy pomc, powiedzia, e sobie poradzi, wyj z kieszeni piersiwk i zrobi tgi yk, wtedy pielgniary na niego z ryjami: No pi to pan tu na pewno nie bdzie, prosz opuci teren sanatorium, a on chwilk odczeka, wsta ju zupenie o wasnych siach i tak na nie bluzgn, e kady z dzieciakw mia inn wersj przeklestw, zaczynay si kci i na tym ich relacja si koczya. Wszyscy po powrocie ze szkoy patrzylimy przez szyb (bomy nie mieli cian midzy salami, tylko szyby), jak Szczurek ley i pacze w poduszk. Nikt nie odway si do niego odezwa przez najblisze dni, bo nie bardzo byo wiadomo, jak zacz, Szczurek w milczeniu ogrywa wszystkich wciekle w ping-ponga i tyle z nim byo kontaktu, kady si ba, e wystarczy sowo, eby od niego oberwa, wszyscy przeczuwali, e Szczurek tylko czeka, eby si na kim wyy, a ja wiedziaem, e musz si spieszy, jeli chc si zaapa z nim na spad. Zagadaem do niego w kiblu, jedynym miejscu, do ktrego pielgniary miay ograniczony dostp. - Chc std zwia. Pomoesz mi? - Spierdalaj na drzewo - odpowiedzia, otrzepujc siusiaka z kropelek moczu nad pisuarem. - No to ci sypn pielgniarom. Wiem, e chcesz zwia. Albo uciekamy razem, albo ci sypn i masz jak w banku, e ci wpakuj do izolatki. Nie mg mnie pobi, bo nie umia bi bez zostawiania ladw, zostawiby mi limo i pielgniary miayby na niego oko, akurat teraz nie mg mnie pobi, akurat teraz nie mg si da nikomu we znaki, bo chcia uciec, czuem to, tylko dlatego zdobyem si na tak desperacki szanta.

45

- Gnoju ty - zamachn si, ale zatrzyma pi przed moj twarz. - Ty gnoju ty - to musiaa by nienawi, byem wprost zauroczony jego spojrzeniem, to bya czysta nienawi bezradnego, nie byo w jego spojrzeniu tej mieszaniny czuoci i obrzydzenia, jak widziaem w oczach starego K., Szczurek patrzy na mnie z nienawici sprawiedliw, prostoduszn, bo znienacka wyrosa przed nim przeszkoda, ktrej nie mg si pozby. - Mam pienidze - powiedziaem. - To moe si przyda, nie? Opuci pi, moe mi uwierzy, a moe pomyla, e obije mi mord, jak tylko uda si nam uciec na bezpieczn odlego, co si odwlecze, to nie ucieczce, jak mawia stary K., i na to byem gotw. Kaza mi zwin nazajutrz jak najwicej kromek ze niadania, schowa po kieszeniach i by przygotowanym. Po niadaniu mielimy podchody za miasteczkiem. Strza w dziesitk. Szczurek zawsze wszystko wiedzia wczeniej. Zerwalimy si przez las w stron dworca, kaza mi kupi bilety na najbliszy pocig dokdkolwiek, baem si, e mi ucieknie, ale sta przy kasie spokojny, to ja si denerwowaem. Szedem za nim krok w krok, o nic nie pytajc, jedyne, czego si baem, to e mnie zostawi, Szczurek wiedzia, co robi, czuem si z nim bezpieczny. Pocig by peny, wszdzie siedzieli ludzie, ale on powiedzia, e zaraz znajdzie dla nas miejsce. Wybra przedzia, ktry zajmowaa dwjka dziewczt z babskiem grubym na trzy siedzenia. Wcisnlimy si obok nich i wtedy Szczurek zacz na cay gos puszcza mierdzce bengale. Oburzone babsko najpierw cmokao, potem zwrcio uwag, ale Szczurek wyjani, e ma chor trzustk i lekarz zabroni mu trzyma gazy. Babsko skino gow ze zrozumieniem, ale na najbliszej stacji zgarno swoje dziewczynki; niby to wysiadajc, przeniosy si do innego wagonu. Bylimy sami. Szczurek zacz mwi: - Zapnij kurtk albo zdejmij ten czerwony sweterek i schowaj, bo ci go wypierdol przez okno. Mwiem ci, eby si w tym nie pokazywa na spadzie. Posusznie wykonaem polecenie. Szczurek mi rozkazywa jako dowdca, ktrego sobie sam wybraem, nie by samozwacem, po raz pierwszy w yciu czerpaem pewn przyjemno z posuszestwa. Wyj kanapki, jad i mwi z pen buzi: - Bd nas szuka przez policj, jako zaginionych, czy ty wiesz, w co si wpakowa? Patrzy na mnie z grymasem, jakbym mu psu apetyt. - Nie wiem, dokd chcesz jecha, ale co mi si zdaje, e w domu ci spuszcz wciry, wita nie wita, na pewno oberwiesz, co? Ja si zmywam na nastpnej stacji, jad dalej na stopa, bo kobuchy niedugo dostan o nas zna. Poycz jeszcze troch szmalu. Pokrciem gow. - Nie. Jad z tob. - Dokd ty ze mn chcesz pojecha, ma minsynku? Odwal si wreszcie ode mnie, jed na wita do rodzinki, rozpacz si przed mamusi, jak ci byo le w sanatorium, na pewno dostaniesz zajebiste prezenty. - Nie. Jad z tob. Machn rk zniecierpliwiony.
46

- Jebnbym ci, ale mi ci szkoda. Nie moesz ze mn jecha, bo ja jad do starego na wita. Ty masz swj dom, ja mam swj, rozumiesz? - Nawet nie wiesz, gdzie on mieszka. - Stul pysk. Wiem, bo mi powiedzia... I ty nie myl sobie, e on jest alkoholikiem. On si tylko trzsie... z zimna. Mj stary jest poszukiwaczem skarbw. Kiedy spdzi trzydzieci dni w starej sztolni, bo mu wysiada latarka. Pi tylko wod z kau, nic nie jad. Znaleli go po trzydziestu dniach, wiesz, co to jest? Mwi, e najgorszy nie by gd, tylko zimno. Jak go odratowali, cay si trzs. Tak mu ju zostao. Jak czowiek naprawd tak bardzo, bardzo zmarznie, to ju si nigdy trz nie przestaje. Ta naiwna historyjka dowodzia tylko, e Szczurek nie mia wprawy w roli dumnego syna, nie mia si kiedy nauczy ciemniania o ojcu, nie zna granicy, za ktr niewiarygodna, acz prawdopodobna opowie staje si wierutn bzdur, na sam myl o tym, e mgby tak pieprzy przed chopakami z oddziau, zrobio mi si go al; zrozumiaem, e Szczurek oddaby ycie za najmarniejszy ludzki wywok, gdyby si upewni, e to jego rodzic, zrozumiaem, e wanie z tym wywokiem chce spdzi czas, e jedzie do swojego ojca menela, eby z nim by na dobre i ze, eby da si opluwa, bi, poniewiera tylko po to, by mie do kogo powiedzie tato; zrozumiaem, e Szczurek oddaby wszystkie swoje skarby (czyli par chiskich paletek-gbek, ktrymi kadego ogrywa), eby mie do kogo powiedzie choby Tato, nie bij!. I tu ju nam nie byo po drodze. Daem mu cz moich pienidzy za obietnic, e wyle mi kartk witeczn ze swojego prawdziwego domu. Sam dojechaem do docelowej stacji, po czym zadzwoniem z budki do rodzicw. Wiele zaleao od tego, kto odbierze, ale miaem poczucie dobrego uczynku, miaem poczucie bombki, ktr w dawnych czasach mgbym sobie dorysowa na choince, i wierzyem, e Szczurek dotrze do domu, a mj telefon odbierze mama. Odebraa. Pierwszy gniew starego K. przyja na siebie. Zadzwoniem ze stacji wystarczajco odlegej, eby jadc po mnie, zdya go po drodze przekona do mojej niewinnoci. - Synek uciek, bo go poniewierali, godzili, bo wraliwy jest, nie mg wytrzyma tego, poza tym wita id, i tak bymy go do domu wzili, trudno, nie mona dziecka wini... Stary K. wiedzia swoje: - Uciek, bo jest zdechlakiem, oferm, maminsynkiem. Uciek, bo jest zaka, ciamajd, niezgu. Uciek, eby jeszcze raz przynie wstyd mnie i mojej rodzinie, ale to jest oczywicie twoja zasuga, wic sobie go wychowuj sama, ja nie bd si wtrca. A potem nawet si nie pokcili. Nie oberwaem. Stary K. powarcza pod nosem i pogada swoje, ale w gruncie rzeczy wygldao to tak, jakby stskni si za mn. Wracaem na tylnym siedzeniu i nie wierzyem wasnym uszom, stary K. zacz opowiada dowcipy, matka z niedowierzaniem patrzya to na niego, to na mnie i nerwowo miaa si z kawaw, a ja pomylaem, e t podr nocn, te wiateka na pulpicie, te zanikajce pod mostami piosenki z listy Niedwiedzkiego, te nazwy miejscowoci, do ktrych stary K. wymyla sprone rymy, a mama go musiaa szturcha, ten swojski
47

smrd zakadw koksochemicznych za oknami, kiedy zblialimy si do rodzinnego miasta, to wszystko zapamitam w szczegach na cae ycie. Wygldao na to, e bylimy sobie potrzebni. Zawiniem i nie spotkaa mnie kara ani aden wyrok w zawieszeniu; po raz pierwszy w yciu byem tak zdezorientowany si przebaczenia. Po Nowym Roku listonosz przynis wniosek z oddziau dla skoliotykw, gdzie turnusy byy proczne, ale matka nawet nie pokazaa go staremu K. Dostaem te spniony list witeczny od Szczurka. Z sierocica. Dotar wtedy na miejsce, ale ojciec by zbyt pijany, eby go pozna. Stary K. wymyli tak zwany sygna rodowy, po to, eby nie musie si nawoywa w tumie (jak mawia), bo przecie imiona si powtarzaj, jako si trzeba odrni, a po nazwisku nie wypada, po co zaraz wszyscy maj wiedzie, o kogo chodzi (jak mawia). Stary K. wymyli wic sygna rodowy, niejako zakadajc, e bdzie mia wiele okazji ku temu, eby przywoywa swoj on i dziecko do siebie; musia zakada, e ona i dziecko mog popa w tendencj do gubienia si, znikania z oczu, wymykania spod kontroli; stary K. wymyli sygna rodowy, na ktry mona byo zareagowa natychmiast, chyba eby si udao, e si nie syszy; sygna wywoawczy, na ktry naleao zareagowa natychmiast, albowiem stary K. nie lubi gwizda po prnicy. O tak - sygna rodowy starego K. by bowiem gwizdany, prosta melodyjka, jeden takcik, tirara-ratira, i ju si wiedziao: ach, kto gwide, trzeba wyjrze, pokaza si; stary K. wymyli, a pozostali si nauczyli, i tak ju na zawsze w t y m domu gwizdano na siebie. Z czasem si okazao, e to bardzo uatwia wzajemne kontakty midzy pitrami; brat i siostra starego K. nie musieli dziki temu uywa imion naszych, nie musieli zdobywa si na t, byo nie byo, poufao bycia po imieniu, byli wic z moj matk po gwidzie. Sygna by rwnie pomocny staremu K. i mojej matce po atakach wcieklicy, podczas dni milczcych: stary K., nie przestajc stoowa si u swojej ony, oczekiwa w mieszkaniu rodzestwa na znak z gry, na przywoanie na obiad, bo pki matce nie przeszo, poty gwizdaa; a kiedy nastpowa dzie, w ktrym woaa go na obiad po imieniu, lecia do budki po kwiatki, bo wiedzia, e teraz ju poskutkuj, i przynosi, i zaczynao si: - Najmojejsza ukochanka onkowa bya obraona, ale teraz jest dobra ona, ju si odrazia, no ju, no ju... Zawieszenie broni zwykle trwao par dni, z rzadka nieco duej, gra - tydzie, ale wtedy matka bya oywiona w t dobr stron, zdobywaa si na opowiadanie kawaw, bezlitonie zarzynanych, przez co jeszcze mieszniejszych; ba, zaskoczona nadmiarem radoci, ktrej nijak sama nie moga pomieci, staraa si dzieli ni, z kim popadnie, take ze mn. Ow matka, chcc sprawi mi przyjemno, robia mi prezenty, lecz rado sza u niej w parze z roztargnieniem, dlatego zdarzao si jej niepokojco czsto dawa mi w prezencie mier. Bo zim, machajc torebk, sunc sprycie gwn arteri miasta, w radoci, bo m, bo dobrze ju, bo dobrze by byo uzna, e ju dobrze, matka kupowaa beztrosko to i owo, na ludzi spogldaa, dziwic si, czemu tacy przyprszeni, tacy niemrawi, a kiedy
48

przechodzia obok sklepu akwarystycznego, przypominao jej si, ach syn, ach rybki, nabywaa wic w popiechu kilka jakich nie za drogich. Sprzedawca odawia dwie parki aobniczek i pyta: - A ma je pani w czym zabra? Nie miaa, wic wlewa aobniczki do woreczka foliowego, wiza i dawa matce; i sza jeszcze sobie po miecie zimow por, i zakupy czynia spoywczo-odzieowo- radosne, a kiedy wracaa, syszaem ten stukot ucieszny na schodach, ten energiczny rytm obcasw i szelest siatek, i pies pod drzwiami te sysza i piszcza, i otwieraem; puszczalimy si w d siatki odebra, wwchiwa, wglda, a stary K. otwiera drzwi swojej pracowni i te chcia wiedzie, c tym razem przyniosy te zakupy radosne, c udao si bez kolejki (bo w kolejkach stao si na co dzie, nie w dni tej wanie uciechy niezwykej, odwitnej, pogodzeniowej), i ju wszyscymy rzucali si do siatek i wyjmowali wszystko, jakby si nam zdarzyo napa witego Mikoaja, a matka dostawaa od tego ataku miechu, zanosia si nim do ez; stary K., widzc to, zaczyna j askota wsem, podgryza, robi malinki, na co si nagle obruszaa: - Co robisz, idioto?! I ju co tam zgrzytao wstpnie; ale ja wtedy przygldaem si aobniczkom zupenie pobladym, lewitujcym bezwadnie w woreczku; wlewaem je do akwarium i patrzyem, jak opadaj na dno, jak inne rybki przygldaj si ze zdziwieniem, kto wpuci na ich terytorium t padlin. aobniczki bowiem nie byy zbyt odporne na mrz, sam entuzjazm mojej matki nie wystarcza, by je rozgrza; od sklepu do sklepu patrzyy na wiat z chybotliwego woreczka coraz mtniej, ich ciemne petwy zaczynay blakn, i cho - kto je tam wie - moe domylay si, e s radosnym prezentem i musz wytrwa ten etap przejciowy, cho moe - kt to wie - przeczuway, e czeka na nie cieplutkie akwarium pene rolinek i towarzyskich gupikw, z t wizj w swych rybich mzgach zamarzay w drodze do domu, a ja mogem im tylko urzdzi marynarski pogrzeb w toalecie. Matka przypominaa sobie o mnie: - Ojej, a ja ci kupiam rybki, gdzie one s, zostawiam w sklepie? Uspokajaem j: - Nie nie, ju je znalazem, ju pywaj, zobacz. I patrzya w akwarium, nie odrniajc gatunkw, wpatrywaa si, wsuchiwaa w cichy bulgot filtrowanego powietrza, przynosia sobie zydelek i zasiadaa na dobre, mwic: - Ja na troch sid przy tych rybkach, eby si pouspokaja. Ju wtedy wiedziaem, e kiedy w przyszoci czarnej i nieuniknionej, kiedy matka umrze, mordercze bd dla mnie wspomnienia takich jej nieudacznoci, takich gaf niewinnych. Dopiero nad grobami okazuje si, emy kochali rodzicw za niespenienia, za to, co si nam wsplnie nie udao, ich gafy wystaj z grobu najrzewniej i nie daj si wepchn do rodka. Ech, dopiero nad grobami okazuje si. Wierzyem im w Boga. Uwierzyem im tak naprawd pewnie wtedy, kiedy dostaem zegarek, dwa Nowe Testamenty, tego moskwicza na baterie bez baterii (najbiedniejsza ga rodziny zawsze umiaa mnie bezgranicznie wzrusza swoimi
49

prezentami) i rower skadany, efekt zjednoczonych si matki, starego K. i jego brata starego kawalera, ktry mia znajomoci przydatne, jeli nie niezbdne przy zakupach sprztw lokomocyjnych. Dostaem to wszystko, bo miaem odtd w peni wici dni wite, winy zanosi do hurtowni win i wychodzi z niej po rozgrzeszajcym pukniciu w ciank, a potem zjada cienki plasterek boskiego ciaa (z tym zawsze miaem kopot; kiedy pytaem o kanibaliczny wymiar komunii, odpowiadali, ebym nie gada gupstw, jak dorosn, to zrozumiem; kiedy pytaem, dlaczego wic ju teraz musz robi co, czego nie rozumiem, odpowiadali: ciekawo to pierwszy stopie do pieka; kiedy pytaem, jakim olbrzymem musia by Jezus Chrystus, e przez tyle lat jeszcze starcza jego ciaa dla milionw ludzi na caym wiecie, odpowiadali: nie mcz, id si pomdl lepiej, bo blunisz) i by witym do pierwszego grzechu, a przede wszystkim i nade wszystko (jak powiada stary K.) miaem odtd ju obowizkowo i bezwarunkowo by posusznym. - Pamitaj, synek, pierwsza komunia to jest taki dzie, od ktrego poczwszy, sam ju odpowiadasz za swoje grzechy, teraz ju twj anio str si za ciebie nie bdzie wstawia u pana Boga, teraz bdziesz si musia ze wszystkiego spowiada osobicie. Pamitaj, synek, od dzisiaj Bg na ciebie patrzy w dzie i w nocy i widzi wszystkie twoje ze zachowania, nawet to, czego ja nie widz i za co nie zd ci w por ukara. Kara Boa jest tysickro straszliwsza od moich klapsw, wic musisz, synek, zawsze bardzo skrupulatnie przed kad spowiedzi wykona rachunek sumienia i list grzechw sporzdzi, eby czasem o jakim nie zapomnia. Ty zapomnisz, ale Bg ci twj grzech przypomni na sdzie ostatecznym albo i znacznie wczeniej, za ycia, kiedy si kary nie bdziesz spodziewa, pamitaj, synek, Bg ci nie odpowie na pytanie: Za co? I zanim mnie ucaowa (tak, ucaowa, tego dnia wszystko musiao mie swj wity wymiar, wszyscy, zamiast mnie przytuli i pocaowa w policzki albo te obcaowa spontanicznie, urodzinowo, ucaowywali mnie) i pobogosawi, wymamrota jeszcze gorcym szeptem stosowne przysowie, kujc mnie w ucho wsem: - Jest taki wity Idzi, co wszystkie grzechy widzi... Najbardziej rozanielona tego dnia bya siostra starego K., niemal pozowaa na wit Teres, kiedy spogldaa na moje paradne ubranko, na gromnic w moim rku, na to, jak przystpuj do stada barankw prowadzonych na zbawienie, przewracaa oczami z rozkoszy; mgbym przysic, e to byy najszczliwsze chwile w jej yciu, wszystkie te, ktre wizay si z przedkocielnym tumem; czy to podczas mojego chrztu, czy komunii witej, czy przy bierzmowaniu widziaem to bezgraniczne zadowolenie na jej twarzy, kiedy mnie przytulaa i powierzaa Maryi, czuem wprost, jak rezonuje niby kocica; widziaem, jak jej dray powieki, jak mruya oczy, kiedy ksidz w ogoszeniach duszpasterskich wymienia jej nazwisko, dzikujc za pomoc w pracach parafialnych, wyobraaem sobie, co si z ni dziao podczas pielgrzymek papieskich, co si w niej wyprawiao, kiedy wepchana midzy cib wiernych a barierki ochronne przez chwil znalaza si tu przed papamobilem, przez chwil napotkaa Jego Wzrok, Jego Spojrzenie, i poczua, e w tym wanie momencie jest jedn jedyn na wiecie osob, na ktr patrzy papie; wyobraaem sobie te wszystkie sodkie omdlenia i pojmowaem w mig rda jej staropaniestwa: cioteczka bya wieck zakonnic, przeorysz
50

jednoosobowego zakonu pod wezwaniem witej Samotkliwoci, to byo pewne jak ciarki w pacierzu, jak grzechy ponce w stosie pacierzowym, jak mmmmodlitewne sploty palczaste, jak szeptane w konfesjonale wyznania pokus; siostra starego K. miaa oczy podbite od litanii i serce podbite przez widma wiary, nadziei i mioci. Uwierzyem im w Boga, nie na dugo, ale uwierzyem im. Wierzyem mimo chacharw ze Sztajnki, ktrych zdumiony zobaczyem w szatkach ministrantw (a potem zakradem si na Cmentarn sprawdzi, czy czasem nie stali si wici, czy czasem nie przelkli si ostatecznie witego Idziego; miaem szczcie, nie zauwayli mnie, zbyt byli pochonici rzucaniem winniczkw w tarcz, wyrysowan na cianie domu kradzion w szkole kred, dwch z nich przytrzymywao rozpakane dziewczynki, ktre musieli przyapa za murem cmentarnym na zbieraniu limakw, dziewczynki zerway wielki li opianu i zakaday na nim koloni winniczkw, a oni odczekali, a si wypeni arsena, eby mie czym rzuca, a potem zapali je i urzdzili zawody strzeleckie; a wic nic si nie zmienio, a wic mona byo by chacharem i ministrantem, na tym polegao boskie miosierdzie). Wierzyem mimo starego K., ktry na mszy podawa mi do na znak pokoju, a po powrocie do domu wymierza kar zaleg, przed obiadem, ebym mia dobry apetyt; kiedy za uciekajc, kryjc si za stoem, przewracajc krzesa, powoywaem si na t kocieln zgod, odpowiada: - Wszystko si zgadza, synek, midzy nami jest pokj, przecie jestem twoim ojcem, ja nie tocz z tob wojny, ja ci po prostu wychowuj, chod tu, no gdzie, gnoju, uciekasz, czekej no, oooo, i co teraz, i co teraz? Wiesz za co? - (Cios, da capo al. fine.) Wierzyem im, mimo e nie potrafili przesta si nienawidzi ani nie umieli si rozsta. Tysic razy odchodzili od siebie w grobach, ale w gruncie rzeczy byli od siebie uzalenieni, w gruncie rzeczy nie potrafili si od siebie oddali na krok. Nazywaem to brzydko gr w odchody. Matka zawsze powtarzaa, e si nie rozwodz z mojego powodu, eby mi zaoszczdzi przykroci, a stary K. uparcie twierdzi, e: - W Kociele nie ma rozwodw, trudno. Jak si raz Bogu co przyrzeko, trzeba wytrzyma, trudno. Przestaem im wierzy dopiero po mojej ostatniej spowiedzi, ju pno, ju w wieku natoku pyta cielesnych i umysowych, wieku autoerotycznych zniewole. - Ojcze, zgrzeszyem... - wyszeptaem i gos mi zawis na kratkach konfesjonau, liczyem, e to wystarczy, miaem nadziej, e wystarczy mi spojrze w oczy proboszcza, eby znale w nich zrozumienie dla udrk mojego sumienia, gos mi si uczepi kratek konfesjonau, a wzrok szuka oczu spowiednika; znalaz je, ale w nich niczego nie znalaz. - No... - zapyta proboszcz, a potem jeszcze raz: - No? - i jeszcze: - No! Milczaem, a on zacz gada: - Jeli masz na sumieniu grzechy, ktrych si wstydzisz, to dobrze, to jest integralny element sakramentu pokuty. Wstyd poprzedza al za grzechy. Ale musisz je wyzna, synu, eby zostay odpuszczone. Pomog ci. Chodzi o brudne myli? O dziewczynach? O czyny nieczyste? Grzeszne wasnego ciaa traktowanie? Ukradkiem? Z mylami poczone?
51

Nieczystymi? Od jak dawna ci si to przytrafia? A gdzie to robisz? W domowej ubikacji czy te moe w szkole, podczas przerwy? Kiedy? Gdzie? Zaplu si, widziaem, jak ociera lin i kontynuuje: - A wspomagasz si w plugawych wyobraeniach wizerunkami? No, brzydkie obrazki czy ogldasz? Czy masz kogo konkretnego na myli nieczystej? Musisz wszystko powiedzie dokadnie, to jest bardzo wane, twj wstyd ci oczyci, opowiadaj - jak czsto to robisz? Czy zdarza ci si to w pokoju, w ktrym wisz na cianach wite podobizny? Czy wolisz w dzie, czy w nocy? A we nie te ci si zdarza?... Znowu si wytar w stu. - No?! No mwe! - Ojcze, zgrzeszyem - powiedziaem. Wstaem. Poszedem sobie. Bez przeegnania. I nigdy ju nikogo nie nazwaem ojcem. Kiedy mnie pytali chopaki z podwrka, czemu ciotka i wujek dzieci nie maj, czemu nigdy razem nie pokazuj si, czemu obrczek nie nosz, musiaem tumaczy zgodnie z prawd: - Bo to nie jest maestwo, tylko rodzestwo. Mieszkaj razem, bo si nie mieli do kogo wyprowadzi. Chopcy nie zwykli dawa za wygran: - He he, kto ci taki kit wciska, na pewno si dupc, tylko starzy przed tob ciemniaj, bo za to si idzie do wizienia. Jak si brat z siostr dupcy, to si rodz potwory, mechagodzille. Trzeba mi byo sprawdzi, kim tak naprawd s dla siebie siostra i brat starego K. Mieszkali na swoim piterku, pod nami, razem; nigdy nie dociekaem, czy to nienaturalna sytuacja, ciotka to bya ciotka, wujek to by wujek, ona stara panna, on stary kawaler, ona przeorysza jednoosobowego zakonu, on... no wanie, dugo nie mogem go rozgry; naczeln cech charakteryzujc brata starego K. bya odziedziczona po ojcu niezauwaalno. Bywao, e kiedy poszedem po mleko albo mid dla matki (Id no do ciotki, na pewno ma wiee, a mnie si dzisiaj nie chciao wstawa do sklepu), kiedy czekaem, a ciotka wygrzebie co trzeba z kredensu albo lodwki, stawaem w drzwiach na ocie otwartych i spozieraem na opustoszay pokj brata starego K., na wietrzc si w przecigu pociel, kopie renesansowych sztychw na cianach, stoowy biedermeier, zapade fotele, a nagle w tej pustce co si poruszao, to on niespodziewanie przestawa by przezroczysty, wanie si stawa, w moich oczach, przekadajc nog na drugie kolano, wydmuchujc dym z papierosa; mona by rzec, e po dymie go poznawaem, e dym by bardziej wyrany od niego, zauwaaem go wic i pytaem (zawsze brzmiao to wbrew mym intencjom jak wyrzut): - To ty tu jeste? A on nawet wtedy nie znajdowa w sobie do pewnoci, eby swoje istnienie potwierdzi, przejmowa ode mnie zapytanie, sam je sobie zadawa w duchu: Czyja tu jestem?, zaciga si dymem, jeszcze gbiej zapada w fotel i myla, a kiedy ju na powrt mi przezroczycia, kiedy znw zapomniaem o nim i ju cofn si miaem z

52

progu, bo ciotka nadchodzia miodem i mlekiem synca, brat starego K. z opnieniem odpowiada mi jednak na gos: - Dobre pytanie... Brat starego K. by jedynym mieszkacem tego domu, ktry niezawodnie wprawia mnie w dobry humor, nawet, a moe zwaszcza wtedy, kiedy usiowa mi grozi; by najbardziej niegronym mczyzn, jakiego znaem, by moe dlatego nigdy nie znalaz kobiety, ktra by moga si przy nim poczu bezpiecznie, nie mona si czu bezpiecznie przy kim definitywnie niegronym i niezauwaalnym. Brat starego K. mia nieszczliw przypado wymowy, jego u zawsze brzmiao jak y, kiedy wic kiwa na mnie palcem, syszaem z jego ust co w rodzaju: Ywaaj, bo dostaniesz w pyp, oczywicie przedrzeniaem go, a on tylko macha rk i na powrt pogra si w sobie; wanie z powodu tej niemskiej dykcji mwi cicho, jakby si wstydzc, e kto pomyli o nim jak o homoseksualicie, a przecie brat starego K. marzy o kobietach. Mwi cicho i niemsko, kiedy si odzywa przy stole, nikt tego nie zauwaa, a on si nauczy nie zraa tym, e nikt na niego nie zwraca uwagi, to byo najgorsze, bo brat starego K. nawet mwic cakiem do rzeczy, nawet wygaszajc byskotliwe komentarze, by brany za dziwaka, ktry bekocze co do siebie pod nosem. Brat starego K. stawa si tym bardziej cichy i niemski, im bardziej chcia zaistnie w towarzystwie, zdarzao si, e rozmowa schodzia na jego temat i nikt nawet nie patrzy w jego stron, mwiono o nim jak o nieobecnym, zawsze i wszdzie nieobecnym, a brat starego K. kurczy si od tego, kuli w sobie, cay si mieci w lampce czerwonego wina albo kuflu piwa i pywa w nim tak dugo, pki dwik szurajcych krzese nie uprzytomni mu, e impreza si skoczya, trzeba wraca do domu. Brat starego K. obiecywa sobie, e zrobi w yciu co na tyle wielkiego, by sta si choby niepozornym, ju nie niezauwaalnym, ale niepozornym, by z czasem awansowa do stopnia cichej wody, a potem cichapka, ale na obietnicach si koczyo: kiedy pomyla o karierze pianisty, natychmiast widzia siebie jako czowieka-pianol, wybryk natury, ktrego kobiety bd w najlepszym wypadku sucha z zamknitymi oczyma; kiedy pomyla o karierze literata, przypomina mu si Cyrano de Bergerac, wyobraa sobie, jak siedzi samotnie w parku i widzi na ssiedniej awce mskiego mczyzn, ktry uwodzi kobiec kobiet jego erotykami; kiedy pomyla o karierze malarza, nabiera przekonania, e wszyscy mionicy jego twrczoci zawsze bd go myli z bratem, to brat bdzie im otwiera drzwi i zbiera za niego laury. W tym domu byo miejsce tylko dla jednego Prawdziwego Mczyzny i stary K. wypenia je bez reszty. Siostra tymczasem bacznie pilnowaa, by si modszemu bratu nie przydarzyo czasem zboczy na z drog, kiedy tylko syszaa w suchawce gos kobiecy, mwia, e brata nie ma i eby nie dzwoni, a jeli tylko zdarzyo si bratu nie wrci na noc, przemodlaa cae godziny za czysto jego duszy i ciaa, rano za, przygryzajc wargi i wzdychajc na tyle gono, by nie mg jej nie sysze, gdziekolwiek by si zaszy, zasiewaa w nim wyrzuty sumienia, a w kocu pytaa midzy westchnieniami: - Dlaczego ty si nie szanujesz? Dlaczego nie yjesz jak czowiek?

53

On tylko macha rk, zamyka si i kurczy jeszcze bardziej, zwaszcza kiedy porozumienie rodzinne tymczasem nastpio i nadchodzi take stary K., dodajcy swoje trzy grosze: - Suchaj no, ty sobie nie myl, e jak masz trzydzieci pi lat, to ju jeste dorosy i ci wszystko wolno, co to za do domu niewracanie, co to za nieszanowanie si nieliczenie z siostr-bratem? Ja nie pozwol, eby mi do domu jaki wirus przynis, bo to pewnie na jakie ulicznice zbaczasz, zboczecze ty, ja brudu do domu mojego wnosi nie pozwol! Bo to mj dom jest tak samo jak twj, a nawet bardziej, bo ja odpowiedzialny jestem, za rodzin dziecko on odpowiadam, a ty jeste nie wiadomo w ogle co! Wstyd takiego brata mie! A jak si nie podoba, to won z domu wyprowadzi si do dziwek na ulic na dworzec! I ebym ci w kociele nie widzia; jeli bdziesz mia czelno si na mszy pojawi, lepiej sied za mn! Bo jak ci zobacz, to ksidzu przerw, na ambon wejd i powiem, e pki grzesznik brudas niewracacz do domu stary cudzoonik tani dziwkarz w kociele siedzi, to jest witokradztwo i msza trwa nie moe! Brat starego K. milcza, nawet mu schlebiay te podejrzenia, pki go podejrzewali o niecn nocn aktywno, poty by jeszcze wystarczajco mski, eby si w yciu spenienia w kobiecie doczeka, tak sobie to tumaczy i milcza; jeli na noc nie wraca, to tylko z powodu upicia si i zasiedzenia u starego kolegi, ale nigdy nie wdawa si w tumaczenia, nie dowodzi niewinnoci, ta gra pozorw bya mu nawet mia. A si przytrafio, w trzydziestym sidmym roku ycia brat starego K. powiedzia na urodzinach kolegi dowcip, ktry usyszaa kobieca kobieta, no moe nie a tak ewidentnie na pierwszy rzut oka kobieca, no moe nie a tak jednoznacznie idealnie kobieca, ale usyszaa, zauwaya, zamiaa si, a brat starego K., uszom i oczom nie wierzc, chcia t chwil utrwali na jak najduej, sign wic po nastpny dowcip i nastpny, i jeszcze jeden, i kady z nich wzbudza coraz wiksz wesoo kobiecej kobiety, a za ktrym dowcipem rozweselona do utraty tchu zapaa go za rk, jakby chciaa si na niej wesprze, dziki niej utrzyma rwnowag, i nagle wszyscy przy stole umilkli i z umieszkami na ustach zauwayli brata starego K. i kobiec kobiet za rk go trzymajc, i kto wpad na pomys, powiedzia, a reszta podchwycia: Odprowad j do domu, ha ha, najlepiej bdzie, jak j odprowadzisz do domu, i brat starego K. poczu si, jakby ju przy stole weselnym siedzia wrd goci woajcych gorzko gorzko, i chwil potem ju pomaga kobiecie kobiecej trafia do rkaww paszcza, ju po schodach zej pomaga, ju na takswk macha. Ale w takswce kobieta zasna cakiem po kobiecemu, z gow opad na jego rami, i kiedy kierowca zapyta, dokd wie, brat starego K. nie mia kobiecego snu zakca, o adres pyta, kaza wic wie do tego domu. I pki spaa, na rkach j wynis z samochodu, wnis pic wci do tego domu, zoy u wejcia do piwniczki i poszed na pitro. Siostra, widzc, e brat sam wraca o porze nie tej z najnieprzyzwoitszych, moga ju zdj szlafpalto i w spokoju odda si wieczornym modom w swoim pokoiku, a wtedy brat, zamarkowawszy uprzednio drzwi zamknicie, puci si w skarpetkach samych (eby byo bezszelestnie) do piwniczki, wci nieprzytomn w snu objciach kobiec kobiet w swoje objcia jawne uj i wbieg z ni po dwa stopnie niesiony podaniem z powrotem na piterko, do swojego pokoiku,
54

do ka j zoy i usiad opodal w fotelu, dyszc z przejcia. Klucz w drzwiach przekrci i ju mia zabiera si do zdejmowania kobiecych czenek ze stp kobiecych, kiedy na w szczk klucza siostra zaniepokojona (bo nie zwyk by si zamyka) przerwaa mody i przysza pod drzwi nasuchiwa, puka, pyta: - Jeste tam? - (za klamk apa, szarpa) - No co si zamykasz? Dlaczego si zamykasz? - (puka pici ca, klamk szarpa). Brat starego K., raony gonitw myli, tymczasem zagra na zwok: - Tak mi si zamkno aytomatycznie niechccy bezmylnie... - Co ty wygadujesz? Nigdy ci si nie zamyka! Co tam robisz? Co tam si dzieje z tob? Otwieraj, bo zaraz brata z gry zawoam! I od gadania, pukania kobieca kobieta przebudza si zacza, wierci w ku bezradnie, na mapie si odnajdywa, a brat starego K. wszystko na jedn kart postawi (z luf przy skroni dobywaj si z czowieka zamroone pokady asertywnoci), brat starego K. rozbudzonej kobiecie kobiecej usta rk zakry, zdoby si na najbardziej porozumiewawcze spojrzenie swojego ycia i pokaza rk szaf. Kobieca kobieta sprawnie pokonaa dystans midzy gdzie ja jestem? a garderobian konspiracj, skina gow na znak gotowoci i pozwolia ulokowa si midzy brudnoszarymi marynarami, krawatami i spodniami przykrtkimi kotujcymi si, daa si zamkn w szafie, ledwo powstrzymujc miech podchmielony kobiecy, bo jej si sytuacja zdaa tak bezgranicznie zabawna, e gr podj postanowia. Brat starego K. wpuci do pokoju siostr, ktra natychmiast zacza obwchiwa, penetrowa wszystkie kty, ypa gronie. - Czy ty zwariowa? Po co si na klucz zamykasz? Ja ci go zabior, eby ci nie kusio... Tu si brat starego K. na fali rozmroonej asertywnoci na akt oporu zdoby i rzek z ca stanowczoci: - Hola! Hola, hola! Ja mam trzydzieci siedem lat i mam do klycza swojego prawo! Mam chyba cholerne prawo sam si ze sob w pokojy swoim zamyka, kiedy chc! Chyba tego sobyr watykaski nie zabrania, do cholery jasnej!! Od dzisiaj bd drzwi zamyka, kiedy zechc, a chobym i w ogyle ich nie otwiera, chobym w ogyle ju z pokojy nie wychodzi, przez balkon chobym skaka, prawo mam!! W moim wieku mam prawo do klycza, do szczky klycza w drzwiach, do klycza, kluycza, do KLUCZA!!! A kiedy udao mu si wymwi poprawnie u, siostra poja, e nic nie wskra, e oto wola wstpia w brata silniejsza ni jej mody i lepiej wycofa si, nie drani, bo kto wie, co w nim siedzi, wierci si, wyskoczy z duszy prbuje, odesza wic przestraszona do pokoju swego nie spa noc ca, czuwa w pocie w ofierze, w intencji za dusz bratersk przez demony nkan. Brat starego K. tak si przej nieoczekiwanym przezwycieniem w sobie dykcji niemskiej, e nie mg zatrzyma potoku wyrazw, zauroczony ich brzmieniem. - Humbug, kuracjusz, kultura, a kuku, szurum burum - wypowiada, kiedy si z szafy wydostaa kobieca kobieta i nawet jakby nabraa podejrze, e zabawno si koczy, bo oto wariat przed ni prawdziwy, i nawet jakby jej chichot przycich, podesza wic do brata starego K. i szepna mu do ucha:
55

- Siusiu mi si chce. Brat starego K. jeszcze nie do koca wrci z dykcyjnego rozmarzenia, podj wic: - Siusiu, Kiusiu, Sikoku... Lecz zaraz potem spostrzeg, co si wici, i skuli si w sobie z przestrachu, bo oto szczcie z naga mogo mu si wymkn, rzek wic: - Ale nie moesz std wyj na siku. Ona tam... zobaczy... no jak... nie moesz, prosz ci... Kobieca kobieta wci jeszcze podchmielona w stopniu wystarczajcym, by chcie zabaw kontynuowa, zdoaa sobie w duchu wytumaczy, e nigdy jeszcze nie przeleciaa takiego dziwaka i e zaraz musi to zrobi, bo gratka to niezwyczajna, podobno wariaci maj niezwyk potencj, zaraz si do niego zabierze, tylko si wysika. - No wic gdzie mam to zrobi? Brat starego K. zaczyna traci pewno siebie, rozglda si bezradnie po pokoju i nie mia pomysu, ba si odezwa, bo czu, e u znowu mu si wymyka razem z pewnoci, z mskoci, i zanim rozoy bezradnie rce, kobieta przeja kobiec inicjatyw, podesza do ulubionej palemki siostry starego K., zdja spodnie odzienie, kucna nad donic i spulchnia ziemi strumieniem spontanicznym, a kiedy brat starego K. z ustami rozwartymi spoglda na t scen, wysikawszy si, zdja odzienie zupenie, do ust jego rozwartych si zbliya i pocaunkiem je zamkna, pocaunkiem, a potem ca t reszt... To bya najpikniejsza noc w yciu brata starego K., ale kiedy kobieca kobieta wymkna si przy jego pomocy nad ranem z tego domu, uznaa, e przygoda wraz z upojeniem dobiega koca; brat starego K. miesicami wydzwania, prosi, dopytywa si, ale tu ju niczego wskra niepodobna byo, kobieca kobieta miaa w domu swojego mskiego ma z wsem, swoje dziecinne dzieci, swoj rodzinn rodzin i prosia wrcz brata starego K., eby si nie naprzykrza, eby by dorosy, e to byo bardzo, bardzo przyjemne i ona niczego nie auje, ale niech on si zachowa jak mczyzna, a nie jak szczeniak. Brat starego K. powrci wic do swojego pokoju, zamyka si na klucz i usycha, patrzc na palm usychajc, palm, ktra zroszona przez kobiet kobiec te ju zwykej wody pi nie chciaa, te tsknia do nocy tej jedynej i tsknic tak, zdecha na mier. Ciki, oj ciki ty, synek, jeste, cay ten stary, gdyby ty jedn cech chocia po mnie odziedziczy, ale nie, wszystko tych K., oj nie znajdziesz ty nikogo, kto by z tob wytrzyma - mawiaa matka, kiedy ju zabroniem jej wchodzenia do azienki podczas mojej kpieli, kiedy zaprotestowaem gono przeciw podsuwaniu mi ubra do wyjcia, kiedy po raz pierwszy gos mi si wymkn spod kontroli i naturalnie przypisany mu ton cienki dziecicy sta si nagle fistu wypieran przez ochrypy baryton, wypieran nieskutecznie i chaotycznie, prawd powiedziawszy, dwa gosy si we mnie szamota zaczy, zoliwie wyrywajc sobie wzajem moje struny gosowe, tak e w jednym zdaniu, w jednej wypowiedzi zdolny byem (nie ja, gosy moje) zmienia tonacj z wysokiego C na niskie, ba, w jednym sowie kilku- sylabowym gos mi skaka po skali, byem wobec niego bezradny, przeciw niemu te. protestowaem, nienawidziem go, wychodziem na przedmiecia zdziera gardo a do utraty gosu, eby si publicznie z mutacj nie zdradza, nie chciaem by mutantem, wolaem by niemow.
56

Stary K. dugo nie mg do siebie dopuci myli, e ju si zacza we mnie przemiana w samczyka; stary K. by przecie mody, zbyt mody, by mie dorastajcego syna, pielgnowa przecie kadego dnia przed lustrem wsa, krytycznym okiem sprawdzajc, czy aby siwy wos si gdzie przed nim nie ukrywa, przecie wci jeszcze imponowa dziewcztom, nie tylko kobietom, by przecie jedynym w tym domu Prawdziwym Mczyzn. - Synek, suchaj mnie teraz. Ojciec twj zna si w yciu na trzech rzeczach: na samochodach, koniach i kobietach; moe nie na wszystkim si znam, w matematyce fizyce ju ci nie pomog, w moich czasach takie zadania jak u was w szkole to robiono na uniwersytetach; moe si tam nie we wszystkim orientuj, ale si orientuj w kobietach, autach i koniach, to na pewno. I powiem ci wicej, synek: Prawdziwemu Mczynie wystarczy si na tych rzeczach pozna, bo to s rzeczy w yciu najpikniejsze. Prawdziwy Mczyzna powinien sobie umie wybra sprawny samochd, rasow kobiet, a jak ma jeszcze pienidze i stajni, to i konia piknego dokupi; pamitaj, synek, kobieta musi by rasowa, ko pikny, nie odwrotnie. Oby lepiej wybra w yciu ode mnie, to jest moje marzenie z tob zwizane; kady ojciec chce, eby syn mia od niego lepiej, widzisz: mnie tam na konia sta nigdy nie byo, gara musimy wynajmowa, eby mie z czego opaci twoje wychowanie, eby na ludzi wyrs, a kobiet wybraem le - synek, synek, pikna to ona moe i bya, rasowa to ju nie za bardzo, ale co ja ci bd o matce mwi, co ja ci bd... Stary K. jak najduej prbowa odwlec moment zauwaenia zmian, ktre si w mojej powierzchownoci dokonywa zaczy, zareagowa chyba dopiero, kiedy wpadem pod modzieczy pryszcznic (jeli o mnie chodzi, gotw byem bi w mord wynalazc sowa trdzik; wynalaz je z ca pewnoci jaki Prawdziwy Mczyzna, ktremu pod okiem dorasta syn; sowo wtaczajce w zdrobnia i pogardliw nietykalno: kto ma siusiaka nieokolonego wosem, kto ma meszek pod nosem, kto jeszcze si z niewinnoci nie wykaraska, temu sdzony trdzik i basta - o nie, ja tylko wpadem pod pryszcznic). Ow stary K., powanie zaniepokojony, zagadn matk: - Ty, co on ma taki sznapsbaryton ostatnio, zazibi si? Pilnujesz go, czy szalik nosi? - Chopie, o czym ty gadasz w ogle? Twj syn mutacj przechodzi, dojrzewa, ws mu si sypie, a ty bujasz w obokach, jakby by studentem wiecznym. - No co ty powiesz, mutacj? To chuchro? - Czekaj, ile on ma lat, no przecie za wczenie jeszcze... Ale te syfy na gbie... i taki si zrobi nieforemny, takie proporcje zachwiane... - Komu ty ubliasz, ty Casanovo z Koziej Wlki, na siebie zerknij do lustra, a synka w spokoju zostaw, achudro! Brzuch ci si wylewa, cycki jak u panienki, zby do wymiany, ale modzieniaszka udajesz! - Milcz, ty... wcieka suko, milcz, a nie szczekaj tym swoim gosem jazgotliwym! Boe, ja teraz zwariuj z nimi, ten z tym sznapsbarytonem i ta stara szczekaczka... - Szczekaczka? Suka? A co ja robi teraz? Co ja, do kurwy ndzy, w rkach teraz trzymam i segreguj nad pralk?! Majciory twoje biae, chamie! Podkoszulki zamierde potem! Skarpety skise od szwai, mierdzcej
57

nogi! I ty do mnie z pyskiem? No to won, prania nie bdzie, id na ulic, poderwij jak mdk, coby ci praa, gotowaa, gnoju stary!!! - Mnie nogi nie mierdz i nie mierdziay nigdy! W t y m domu nigdy nikomu nie mierdziay nogi! I ja sobie wypraszam chamskie odywki! Mnie si ceni, mnie si szanuje, mnie si powaa, wszdzie, tylko nie w domu rodzinnym, bo w tym domu si na mnie tylko szczeka! I trzaska drzwiami stary K., i schodzi pitro niej, do mieszkania swego rodzestwa, i zanim j si skary tradycyjnie na mojr maesk, wwchiwa si we wasne pachy, potem przechodzi do azienki, zdejmowa pantofle i stkajc, stara si sign stop pod nos, wygina nog, naciga rkoma i sprawdza, a potem szczerzy zby i chucha do lustra - a kiedy nie znalaz adnego uszczerbku zapachowego, utwierdza si w przekonaniu, e matka moja w kolejn faz paranoi wkracza, ju pierwszych uroje doznaje: bo nie do, e w nim mskiej prawdy nie widzi, Prawdziwego Mczyzny w nim widzie nie chce, to ju si zaczy halucynacje wchowe; koniec ju blisko, zawsze wszystko si zaczyna koczy od smrodu. Stary K. zacz mnie w tym okresie mutacyjno-pryszcznicowym odwiedza w pokoju, byy to, by tak rzec, niezapowiedziane wizytacje; skrada si najpierw na palcach w skarpetach pod drzwi i nasuchiwa, a potem jednym szarpniciem klamki otwiera i wpada do rodka, ypic na mnie podejrzliwie; te niezapowiedziane wizytacje starego K. byy jednak dla mnie do atwe do przewidzenia, bo wanie cisza go zdradzaa, brak naturalnego skrzypienia podogi, domylaem si, e jeli za drzwiami robi si niepokojco cicho, skrada si stary K. i bdzie mnie, by tak rzec, wizytowa. Przychodzi te wieczorami, przed zaniciem; kiedy jego parsknicia kpielowe, pierdnicia wanienne, pogwizdywania rcznikowe cichy, wiedziaem, e zaraz bdzie u moich drzwi, e nim wtargnie, przyoy ucho do szpary lub oko do dziurki od klucza, mylaem, oj mylaem czasem, czyby kiedy niby przypadkiem, niby zupenie bezwiednie nie woy w t cisz za drzwiami, wprost przez dziurk od klucza, czego ostrego, och, choby dobrze utemperowany owek, mylaem, oj mylaem, czy wbiby si tylko w oko, czy gbiej, przez oczod dotarby do mzgu starego K., tam gdzie lokowa si jego nabrzmiay orodek moralnoci, i pozwoli mu wypyn, odsczy si ciurkiem na wieo pastowany parkiet przedpokoju. - Rce na kodr!! Zwykle ta komenda przerywaa mi mordercze knowania, stary K. ju sta u mego wezgowia i mierzy we mnie brwi zmarszczon. - Jak ty pisz? Cay pod kodr? A moe nie pisz? Co tam robi? I ciga ze mnie kodr. Rutynowa kontrola, nigdy mu si to nie znudzio. - Oj nie odkrywaj, bo zimno. Co znowu, przecie spaem... Zakrywaem si i odwracaem do niego plecami. - Pamitaj, synek, w twoim wieku najgorsza rzecz to wistwami si interesowa. Od tego si bior zboczenia. Od przedwczesnych zainteresowa. Potem ani si uczy nie chce, ani nic porzdnego... - Wiesz co o tym?

58

- Ty mi nie pyskuj, gwniarzu! - znw mnie odkrywa, jakby w zamian za to, e sucham jego poucze na leco, trzeba byo mnie odkry. - Na pewno ogldasz ju jakie plugastwa z kolegami, przyznaj si. Na pewno ju si zabawiasz, gdzie nie trzeba, co? Jak to byo, bilard kieszonkowy, h? mia si sam do siebie, i znowu powania, nerwowo, zupenie bezradnie; odkrywa t moj kodr, jakby mia nadziej, e gdzie pod spodem chowa si to dziecko rasy ludzkiej, z ktrym umia sobie radzi, do ktrego nie trzeba byo mwi o tych sprawach, tych rzeczach, tych klockach. Byo mi go al, nawet wtedy, kiedy kontynuowa pogadanki na dobranoc. - To jest miertelny grzech w tym wieku. Zreszt w kadym... Niech no ja si dowiem, niech ci przyapi... Udawaem, e pi, syszaem, jak si wierci, krci w miejscu, jak rozpaczliwie szuka puenty. - Pjdziesz do ksidza i si wyspowiadasz, jeli kiedykolwiek co brzydkiego robi sam ze sob. Bo na szczcie nie podejrzewam ci, eby z kim. Toby dopiero byo... A jeli sam, i si nie wyspowiadasz - pamitaj: rka ci uschnie! Najpierw wyrosn bony midzy palcami, jak u aby, wszyscy bd si z ciebie miali, a potem ci uschnie i odpadnie, i to nie tylko rka! Nie bardzo miaem co przed nim ukrywa, wic z czasem zacz baczniej rozglda si po moich pkach, szafkach, spoziera na moje zdjcia klasowe. - Ooo, no cakiem te pannice dorodne ju, a kto to jest na przykad ta tutaj, z brzegu... Sprawia wraenie naprawd poruszonego, zawsze zauwaa te z dziewczt, ktrym najszybciej rosy piersi, oglda te fotografie z roku na rok coraz baczniej, bo liderki wycigu dojrzewajcych, pulchniejcych, wydatniejcych biucikw stale si zmieniay, trzyma zdjcie w ledwie zauwaalnie drgajcej doni, przechyla tak, eby wiato lampy nie odbijao si od byszczcej powierzchni, eby mc widzie wyranie, i sprawdza, i niby to mimochodem pyta: - A ktra to jest ta, no jak jej, ta, co jej podpowiadae na klaswce? Kiedy mu pokazywaem, natychmiast mwi: - Ooo, saba, saba, takie chuchro jak ty, nie powinnicie si razem pokazywa, bo was psy napadn, nigdzie by nie zobaczyy tylu koci naraz. I cho mu tumaczyem, e nie pokazuj si razem na ulicy ani nigdzie indziej z t ani z adn inn, on nie sucha, bo wanie wyowiwszy wzrokiem najpierwsze z umundurkowanych piersi, mwi jak gdyby chwilowo nieobecny: - O popatrz, to jest pannica, kto to, jak si nazywa... A potem niby to artem, niby to bratajc si ze mn w szczenictwie: - Dziewczyny was przerosy, co? Cycuszki, nki... maj, co nie? Jak wy to mwicie: szoby ju, co? Szoby? Kiedy zauwaa, e nie przejawiam zainteresowania tymi sprawami, zdawa si by zmieszany. - Nno, dobrze... Masz jeszcze czas, ale szczerze mwic, ja w twoim wieku... Do matki za szepta, tak, ebym nie mg nie podsucha:

59

- Powiedz, czy on tam ci nic nie mwi, nie podoba mu si jaka, a moe on jako nie w t stron, co on za czsto z tymi chopakami si zadaje, trzeba mu zabroni... Stary K. jednakowo nie niepokoi si o to, czy aby nie jestem zbyt wstrzemiliwy jak na swj wiek; stary K. wiedzia, e wkraczam w wiek zwany tu i wdzie rbnym, e ziarna poda zasiane w dziecistwie teraz z naga we mnie dojrzej, wszystkie jednoczenie si zacielaannie i dotknie mnie klska urodzaju, liczby nie kami. Stary K. wiedzia o tym i czeka, bo pejcz ju dosta wysug lat. Teraz miaa nadej pora ogoszenia wynikw wychowawczych, a gdyby nie okazay si satysfakcjonujce, to podronite szczeni rasy ludzkiej, ktrym si staem, mona byo stamsi na cakiem nowe, dyskretnie skuteczne sposoby. Mylaem: kiedy to si dzieje, dlaczego tego nie mona przyapa, dlaczego dopiero z czasem si sobie uwiadamia, e si doroso? Domyliem si, e ta granica musi tkwi tam, gdzie nagle przestaje si tsknie wyczekiwa przyszoci. Tej, w ktrej ju si bdzie mczyzn z wsami, on i samochodem. Tej, w ktrej bdzie si mogo w uroczystoci rodzinnej uczestniczy z prawem do kieliszka. Tej, w ktrej si w ogle bdzie ju takim starszym, imponujcym. Takim, co to ju nie ma wgrw i ojotoku, i niepewnoci ruchw. Takim, co to ju wytrzymuje wzrok eski na sobie, nie spuszcza oczu po sobie, si nie psowi. Takim, do ktrego ju si mwi prosz pana; ktremu si nie kae wstawa w klasie przed chralnym dziee-doo-bry; ktremu si w tramwaju nie zwraca uwagi gwniarzu, moe by ustpi. Sowem: gdy nagle si przestaje wyczekiwa przyszoci, bo ju si dojrzeje do tego, eby im wszystkim pokaza. Ni std, ni zowd za przeszoci tskni si zaczyna; a im odleglejsza, tym tskni si bardziej, choby i najgorsze to byy wspomnienia, choby i udokumentowane w modzieczym dzienniku jako czas udrki. Bo si ju wie, e przeszo to jedyne, czego nigdy nie bdzie mona dostpi, kupi, przekupi, ubaga, przey ponownie. Bo si wie, e ju si jest w tym wieku, do ktrego si tsknio w modoci, ale nikomu niczego si nie pokazao. Ws wyszed z mody, na samochd nie sta, a ona niedosza odesza. Ale ale, pomylaem, to nie tak samo z siebie, niepostrzeenie, gdzie przecie musi ta granica przebiega, gdzie by j mona przyuway, z czego ona wynika. Domyliem si, e chodzi o obecno. e tak si czowiek przyzwyczaja od przedszkolnych lat, przez szkolne, licealne i studenckie, e codziennie kto sprawdza jego obecno. Wywouje z listy i domaga si potwierdzenia: Jestem. Przez te wszystkie lata kto jest zawsze zainteresowany tym, bymy byli. Najpierw by musimy, potem powinnimy - niezmiennie figurujemy jednak na listach obecnoci. A wreszcie z ostatnim dniem studiw ten przywilej si koczy: odtd nikt ju naszej obecnoci sprawdza nigdy nie bdzie, odtd jestemy wiatu obojtni, moemy sobie by lub nie by. Pracodawcy nie interesuje nasza obecno, tylko efektywno idealnym dla niego ukadem byoby przecie zatrudnianie efektywnych duchw. Jak najwicej wydajnoci przy jak najmniejszej obecnoci - oto, czego si od nas da. Nikt nigdy nie domaga si mojej obecnoci tak kategorycznie jak stary K. Jeli miabym to pragnienie bra za oznak mioci ojcowskiej, jak radzia matka, bybym nie mniej znkany, za to pewnie samoocena rosaby mi jak na drodach z kadym Dokd si wybierasz? A ojca o zdanie nie pytasz? W domu masz mi by nie pniej ni o...,
60

zwaszcza za po aresztach domowych, stosowanych jedynie w dni pogodne, soneczne, kiedy dobiegajcy zza okna omot piki o garae rani uszy najboleniej, kiedy nawoywania dzieciakw musiaem w kocu lewitowa cierpicym wyrazem twarzy i komunikatem o sztubie, ktry zreszt wprawia ich w do przewrotn eufori - cieszyli si swobod uwicon poprzez moj niewol, zwyka kopanina nagle nabieraa dla nich nowej wartoci, bo sami znali smak sztuby; cieszyli si, e tym razem pado nie na nich, ale na mnie, dawaem im t rzadk chwil jednoczesnoci szczcia i jego wiadomoci, moliwo delektowania si mitronym czasem. Stary K. da mojej obecnoci i obecnoci mojej matki przy nim. Wchodzc w ni po raz pierwszy, uzna, e niniejszym wszed rwnie w jej posiadanie; naturaln konsekwencj tych wej stao si rwnie i to, e zapytywany o potomkw odpowiada: - Posiadam jedno dziecko. Domaga si mojej obecnoci uporczywie i bez maa odwiecznie. Kiedy tylko dowiedzia si od matki, e zasza z jego powodu dalej ni kiedykolwiek i ci jej konsekwencje, ktre bdzie musiaa donosi, zaordynowa jej, jakby chcia w jednym zdaniu zmieci jednoczenie radosne zdumienie i tryb rozkazujcy: - A wic urodzisz mi syna! I pojma j za on. A kiedy przyszy skurcze dziewi miesicy pniej, na tydzie przed terminem, matka przed witem obudzona blem zacza liczy minuty i zanim na dobre si doliczya, kolejny skurcz j apa, jeszcze bezczelniejszy ni poprzedni. I cho naprawd nie chciaa budzi starego K. jeszcze po ciemku, jeszcze w nocy, cho obiecywaa sobie, e dotrwa do rana, bl by silniejszy ni wola. Pojkiwaa wic, ale stary K. spa w najlepsze przytulony do ciany, kiedy wic usiada na ku (zabolao duo silniej), cakiem ju na gos jknwszy, dotkna plecw mczyzny, z ktrym spdzia ju pierwsze miesice maeskie, plecw, z ktrymi miaa spa ju przez reszt ycia, dotkna plecw starego K. odzianych w przepocony biay podkoszulek i potrzsna nimi agodnie. Staremu K. wyrwa si przez sen mamrotek: - Cssotammm csichocicho... Matka, czujc, e prdzej si urodz, ni jej m zdoa si zbudzi, wstaa i ja zmierza ku garderobie z postanowieniem samodzielnoci a po kres (przytomnoci), ale ja ju si wiem wewntrz niemiosiernie i wywoaem reakcj acuchow. Nie byo odwrotu, zrobio si dramatycznie ciasno i trzeba byo wyj za wszelk cen natychmiast, mimo blu, mimo skurczy jako t gwk przepcha. Matka osuna si wic na ziemi po drugim kroku i z podogi wycedzia przez boleci: - Ja rodz! Stary K., usiujc odnale kocwk snu, ktra mu si wylizgna, wymamrota: - Tak, tak, sprbuj zasn. I dopiero wtedy, po raz pierwszy czujc si wystarczajco usprawiedliwion, matka moja podniosa gos na starego K., wrzeszczc tak przenikliwie, e a mnie chwilowo oguszyo i cofnem si nieco w macicznym ucisku, cho instynkt podpowiada, e te cenne centymetry trudno bdzie odzyska; wrzasna tak, e za pi minut byli ju w drodze do szpitala. Och, oczywicie, e pieszo, stary K. uzna, e szpital jest zbyt blisko,
61

eby si opacao wzywa takswk; pomaga i matce, mwic, e chodzenie jej pomoe, ona ju nie miaa si protestowa, przygryzaa wargi do krwi i sza, co sto metrw przysiadajc i wysuchujc od niego: - Oj no nie rb historii, ju prawie jestemy. Kto to o tej porze bdzie jedzi? Musieli doj, no to doszli. Ja ju waciwie zwisaem jej midzy nogami, ju mona mnie byo pogaska po ciemiczku; stary K. nie zdy doj z powrotem do domu, a ju odcinali nam ppowin. Czuem, e wasna matka mnie wydaa, i adn mi nie byo pociech to, e wydaa mnie na wiat. wiat, w ktrym pierwsz osob, bezgranicznie zniecierpliwion moj nieobecnoci, by stary K.

62

Potem Ten dom si zestarza. Brzydko, brzydziej ni ludzie. Domy starzej si zdradliwie, staro lgnie si w nich poktnie, a potem niepostrzeenie anektuje kolejne poacie, staro domw wymyka si spod kontroli, przestaje by widzialna dla domownikw, za to podejmowani gocie czuj j ju u progu, ju w korytarzu, w smrodzie stchlizny. W t y m domu staro mocia sobie barg w rozchodzonych kapciach, oferowanych wizytantom po zdjciu uboconych butw, w zapachu naftaliny dobiegajcym z sypialni, sczcym si z szaf, w azience, gdzie pleniay z dawna nieuywane nadtarte pumeksy, gdzie obrastay brudem szczotki do paznokci, brzowiay niedomyte umywalki, gdzie ziay stchlizn wilgotne rczniki, gdzie w niedomknitych apteczkach dawno przeterminowane kolekcje lekw przepychay si z nowo przybyymi, gdzie zalegay na szafkach plastikowe grzebienie i szczotki nieobrane z wosw i upieu, gdzie nawet woda rdzewiaa w locie do wanny, gdzie wann udekorowano szarym mydem, oskubanymi gbkami, flakonami po zioowych szamponach, ale nad wann, och, nad wann pamita czasy wietnoci acuszek powisajcy ze ciany, acuszek od dzwonka, dzwonek ju nie dzwoni p wieku, acuszek ju dawno bez rczki, ale wiadczy o tym, e kiedy, ach kiedy tam kiedy w tym domu wzywano wprost z kpieli jednym pocigniciem acuszka sub, na przykad w celu podania szlafroka; w t y m domu wci u kadego wieszaka toczyy si kolekcje szlafrokw (w starych domach zawsze jest za duo szlafrokw, szlafrok to uniwersalny prezent urodzinowy, szlafrok jest stosowny na kad okazj, szlafrok jest doskonay na wypadek, gdybymy zapomnieli, co podarowalimy ostatnim razem, przecie szlafrokw nigdy dosy, szlafrok jest znakomity na wypadek, gdybymy zapomnieli o stopniu naszej poufaoci z solenizantem, ale pamitali, e jaka tam bya, szlafrok jest wreszcie idealny w przypadku, kiedy nijak nie moemy sobie przypomnie, ktra to ju wiosna wybia jubilatce, kiedy nijak sobie nie moemy wyobrazi, jak bardzo si zestarzaa, przecie szlafrok pasuje w kadym wieku); tu staro zalga si w kuchni, w tustych yeczkach, popalcowanych szklankach, lepkich kredensach z warstwami starych okruchw w kcikach; w spiarni, w zeschnitych ciastach witecznych; w jadalni, w kruszcych si bukietach suszek penych kurzu i pajczyn, w skadowisku niemodnych abaurw (drugie miejsce na licie wiecznie stosownych prezentw); a wszdzie wiody sfilcowane chodniczki, dywaniki... Wszystko w tym domu prbowao oprze si prbie czasu zdrobnieniami. W przedpokoju obok laseczki zwisaa smyczka, pod garderob za nie kapcie, nie pantofle, lecz laki (Gdzie s moje laki? Nie widziaa gdzie lakw moich?), ktre po zzuciu butw zwyk wkada stary K., udajc si do ulubionego pokoiczku na poobiedni drzemk, pki miertka nie zarygluje w nim drzwiczek... Nie mieli pomysu na staro, tak jak wczeniej nie mieli pomysw na ycie. Byli ju starsi, ni to sobie wywryli w dziecistwie, i nie wiedzieli, co z tymi nadgodzinami pocz. Wszystko ju si skoczyo, kurtyna opada, trzask krzeseek dawno ucich, a oni pozostali na pustej scenie z odegranymi ju rolami, zostali bez tekstu, bez reysera i bez widowni. Nie odrniali ju dni, o witach dowiadywali si z telewizorw i radioodbiornikw, wtedy kupowali drosze ni zwykle wdliny, ciasto,
63

butelk wina i zasiadali w milczeniu do stou, egnali si machinalnie przed jedzeniem, wytrzymywali ze sob przy stole tych kilkadziesit minut, a potem si chowali po ktach, kade przed swj ekranik, wracali do swoich jaski, zapatrzeni w cienie na cianach. Rytuay przeszy w nawyki. Brat starego K. z butelk taniego piwa kadej nocy zasypia przed wczonym telewizorem w porze programw erotycznych, nic szczliwe zakoczenia swych klsk miosnych. Siostra starego K. po odmwieniu wieczornych litanii i wyczeniu Jedynego Radia Prawdziwych Polakw syszaa przez ciany cmoktanie rowych landrynek, wchodzia wic do pokoju brata i zatykajc uszy, odwracajc wzrok, podchodzia do telewizora i wyczaa go z prdu, a spojrzawszy potem na bogi wyraz twarzy picego braciszka, szturchaa go w bok, by sen grzeszny mu zakci, butelk z doni wyjmowaa i wkadaa w jej miejsce raniec. Brat starego K. sen mia twardy, nieatwy do przeprogramowania, tedy poranne przebudzenia racowe przyprawiay go regularnie o drobny, acz uciliwy dyskomfort sumienia. Matka bez reszty poddaa si latynoskim tasiemcom, zalgy si w niej nieodwoalnie i rozmnaay, kurczya si od nich i chuda, ale bya bezradna, latynoskie tasiemce to bya jedyna darmowa karma dla jej organizmu, najatwiej dostpna, tylko nimi si ywia, caymi dniami, na surowo, wci powtarzajc: - Tylko dziki nim wiem, co to jest prawdziwe ycie; to jest moja ostatnia przyjemno, nie pozwol jej sobie odebra. Do si naueraam z wami wszystkimi, na stare lata dajcie mi wity spokj - mwia i poeraa tasiemce, czasem po dwa naraz, przeywajc je i przeuwajc, nie podejrzewajc nawet, e w postaci pogryzionej i pokawakowanej regeneruj si w jej wntrzu i wysysaj j od rodka, za najwikszy przysmak majc mzg, wzajem si wewntrz matki wyniszczaj w walce o najwikszy przysmak; pewnie tylko dlatego jeszcze ya, e tasiemce toczyy w niej mordercz wojn o dostp do mzgu, tak zaart, e rzadko ktry na chwil dostpowa rozkoszy pasoytowania wewntrz jej czaszki, tylko po to, by raptem da si wygry rywalowi. Tymczasem stary K. y pewnoci, e najlepsze w yciu jeszcze mu si przytrafi; pewnoci, ktr zyska, podsumowawszy swj ywot i pojwszy, e jak dotd przytrafiay mu si tylko nieszczcia; chodzi po domu i mwi: - Trudno, nie wszystkich szczcie spotyka za modu, niektrzy dopiero na stare lata zostaj docenieni, wida taki i mj los, cho po prawdzie co do tej staroci to ja bym si ostronie wypowiada, Nie znacie dnia ni godziny, mwi nasz Pan, a czemu mielibymy mierzy wiek iloci dni przeytych, przecie liczy si nie to, ile kto ju yje, ale ile jeszcze bdzie y, i co mnie si wydaje, e pod tym wzgldem to ja jestem duo modszy nie tylko od was wszystkich, ale i od wielu gwniarzy, na przykad od syna mojego durnego, ktry z tym jego trybem ycia dugo nie pocignie, to wicej ni pewne, jeszcze kiedy mieszka z nami, jako tako mona byo na niego wpywa, ale teraz zszed na psy i wylduje w rynsztoku, trudno, ojcu si nie udao dziecka upilnowa, to jest klska, trudno, ale jak mwiem, mnie ju wszystkie nieszczcia spotkay, teraz musi ju ten dobry traf nadej, teraz musi si co dobrego wydarzy, czuj to... I tak filozofujc, tak przeczucie swoje obnoszc, oddawa si z pasj grze w lotka, z zadziwiajc konsekwencj nie trafiajc nawet najdrobniejszej wygranej, pisywa pieniackie elaboraty do firm, ktre za zakup zdezelowanego budzika obiecyway nowy
64

samochd lub te za zamwienie encyklopedii dwukrotnie droej ni w ksigarni plus koszta przesyki z Seszeli zapewniay go o wysokiej nagrodzie pieninej, domaga si tych wszystkich nagrd, wysya po kilka listw dziennie, powiada: - No co to za czasy zodziejskie, bezczelnie w biay dzie czowieka oszukuj, och, gdyby mnie byo sta na prawnika, och, gdybym ja rzdzi, wyplenibym t zaraz, wybibym w pie, bo przecie w wizieniach oni maj za dobrze, z naszych podatkw si ich utrzymuje i maj tam lepiej ni w hotelu, kar mierci by trzeba przywrci i nie patyczkowa si, i tak jest ludzi za duo, dupc si jak krliki, zwaszcza te bandyckie mordy, ktre mieszkaj w naszej dzielnicy, z nich te nic dobrego nie wyronie, program sterylizacji bym opracowa i wprowadzi obowizkowo dla wszystkich gnojkw z niedostatecznym ilorazem inteligencji, bo to nawet opat jak w rk dostanie taki jeden z drugim, to w eb kogo uderzy i zabije, zamiast wykopa, co trzeba, oj ja bym zrobi porzdki, na pocztek w tym miecie zrobibym... Wystartowa nawet w wyborach do rady miejskiej, w ktrej z partii odnalaz si jego dawny kumpel ze studiw, pozwolono mu w uznaniu dla jego niezomnej postawy i bezkompromisowoci kandydowa z ostatniego miejsca na licie, oczywicie pod warunkiem wpacenia stosownej sumy na cele promocyjne, stary K. zebra wic dwumiesiczn emerytur swoj, siostry i brata (matka odmwia wsparcia: Na stare lata ci odbija, chopie, ja ci si do grobu nie dam wpdzi, ja mam czterysta pidziesit zotych na miesic i ci z tego obiady gotuj, ja tego w boto nie wyrzuc! Jaki stary, taki gupi, ty mylisz, e oni tam na ciebie czekaj, ju ci miejsce w fotelu moszcz, ju ci uprztaj biurko, eby mia gdzie nogi ka, banie ty, naiwniaczku!) i wpaci na konto partii, i kandydowa, i przez miesic rozdziela groby wrogom, obietnice przyjacioom, dzieli skry na niedwiedziach, a potem, kiedy przepad z kretesem, wpad w depresj przepastn. Zamkn si w swoim pokoiku i nie wychodzi, pki nie udao mu si znale wytumaczenia klski wyborczej, siedzia wic dugo, odmawiajc pokarmw, pozwalajc tylko siostrze przynosi wod mineraln, prowadzi godwk w ramach protestu przeciw faszywym i niewdzicznym ludziom, ktrzy go zdradzili w chwili prawdy, godowa i monologowa przez drzwi. Najpierw mia okres biblijno- mczeski: - Ach, Boe mj Boe, czemu mnie tak dowiadczasz, czemu mnie sobie na Hioba wybra, czemu zewszd klski i nieprawoci znosi musz, o Panie, cem ci uczyni, czemem zawini, cae ycie tylko parszywo ludzka rani moje serce, dlaczego wyprbowujesz moj cierpliwo, dlaczego pastwisz si nade mn?! Po paru dniach, kiedy ju troch zgodnia, sta si bardziej draliwy: - Durna ona, durny syn, durne rodzestwo, durna rodzina, durni ssiedzi, durna ludzko, durne ycie, durno, wszystko durno! A kiedy ju matka przekonaa pozostaych domownikw, e najwysza pora wezwa psychiatr, stary K. zgodnia na tyle, e postanowi opuci swoj cel, zachowujc jednoczenie resztki dawnego fasonu; skonkludowa wic: - No c, nie pierwszy raz okazuje si, e ludzka gupota jest nieprzezwyciona; daem im szans, z ktrej nie skorzystali; nie to nie, ten kraj jest pody, to miasto jest pode, ten kraj i to miasto nie zasuyy na takich ludzi jak ja, to nawet dobrze si stao, bo prdzej czy pniej zrozumiabym w razie zwycistwa, e rzdzc nimi, jestem tylko
65

winiopasem, ha ha, ale mi si powiedziao, bardzo dobrze, no wanie, winio pasem nie bd, w t e j rodzinie nikt nigdy nie upad tak nisko, eby trzod wypasa, jaki gupi byem, e wczeniej na to nie wpadem; sowem: to bya zwyciska poraka; sowem: ostatni bd pierwszymi; sowem: dajcie co re, bo zgodniaem przez te wszystkie dni! 1 wszystko wrcio do normy, do kapci, krzywek, teleturniejw, porannych pobolewa, staro ich przyprszya, okrya kurzem nawet sny. Kiedy dzwoniem, matka skarya si, e byo jej atwiej, pki jej si sny nie zestarzay, mwia: - Kiedy mi si nio, e mam skrzyda, takie ptasie, e latam po niebie i te skrzyda mnie nios, same, tak bez machania, i mylaam sobie zawsze, e to tak musi by po mierci, jak si idzie do nieba; a teraz... te mi si ni, e mam skrzyda, ale to jest co w rodzaju mola, wyranie czuj, e to s takie skrzydeka owadzie, oblepione kurzem, wszdzie ten kurz, w ku, pod kiem, pod skr... Skarya si jeszcze na strach przed piekem, baa si e z tego domu do pieka idzie si niejako obligatoryjnie, e w tym domu nawet wity by przepi aureol, nawet wity zszedby na psy i szczeka jak one, matka baa si wic, e i ona po mierci pjdzie do pieka; skarya si te na myli samobjcze. Czy mogo spotka mnie co straszniejszego, mylaem, czy moe spotka czowieka co straszniejszego ni zwierzenia samobjcze wasnej matki? Mwia, e samobjstwa te jej si ni, e czsto we nie si wiesza na rurze odkurzacza albo kroi yy noem kuchennym, albo wkada gow do pralki i wcza wirowanie wrztku, skarya si, e nawet samobjstwo popenia w tych snach jak garkotuk. Baa si, e z pieka za ycia wpadnie w jeszcze gorsze, bo wieczne, pieko po mierci. Kiedy, jeszcze jako dziecko zapytaem j, jak jest w piekle. Matka odpowiedziaa mi wtedy zadziwiajco pewnie, jakby ju tam bya, jakby to bya autopsja, a nie wyobraenie: - Synku, w piekle na powitanie pokazuj ci wszystkie twoje niewykorzystane szans, pokazuj, jak wygldaoby twoje ycie, gdyby we waciwym czasie wybra waciwe wyjcie. A potem pokazuj ci wszystkie te chwile szczcia, ktre stracie pic, wiesz, synu, e my przesypiamy poow ycia? I tym wszystkim piochom takim jak ty pokazuje si w piekle, co mogli w yciu osign, gdyby budzili si w por. - A potem? Mamusiu, co si dzieje potem, kiedy ju to wszystko poka? - Potem, synku, zostawiaj ci samego z twoimi wyrzutami sumienia. Na ca wieczno. Nie ma ju nic ani nikogo. Tylko ty i twoje wyrzuty sumienia... Przez dugi czas kadem si spa wczenie. Siostra starego K. powtarzaa mi zawsze, e tylko sen przed pnoc tak naprawd regeneruje organizm, a matka przekonywaa, e tylko to, co wynione przed pnoc, ma moc prorocz. niem wic, zapadaem w sen, mj jedyny, ulubiony sen Ktrego dnia zadzwonia matka, zawodzca tak aonie, e popltao z alu druty i wcza si co chwila gos cudzej rozmowy. Zalao ich gnojem, tak po prostu, nie potrafia powiedzie wicej. 1 wystarczyo: ju tam z nimi byem, ju na to patrzyem. Rbna ulewa stulecia, stare rury nie wytrzymay i wybio szambo; w piwnicach stano p metra wody z gwnem.

66

Pochowali si w swoich norach i nasuchiwali deszczu, poirytowani, e zagusza kwestie ulubionych bohaterw seriali, musieli nieustannie wzmacnia gono, ale piloty byy sfatygowane, molestowane guziczki nie chciay reagowa. - Bo w tym domu nigdy nikt nie wpad na to, eby cokolwiek naprawi - mwia matka do starego K. Tego wic dnia musieli podnosi dupska i podchodzi za kadym razem do telewizora, przeklinajc: - Ten cholerny pilot! Tyle ju razy mwi am, eby odda do warsztatu! - Tyle ju razy mwia, to moga sama zanie! - Ten cholerny dom! Tu nikt nigdy niczego nie naprawi w por! - No patrz: leje i leje i leje ten deszcz cholerny! - A niech jebnie piorun i spali to wszystko na zawsze! Ale tego dnia zamiast pioruna mieli gnj: poczuli nagle smrd w caym domu, a po poddasze, poczuli nagle i zaniepokoili si, i zaczli nawoywa, wypytywa, co tak mierdzi, jakby nagle zatrwoeni, e moe to sumienia im gni zaczy. Wyszli na korytarz i z ulg stwierdzili, e to z dou, z parteru, od ssiadw, wic to nie ich sumienia, ale ssiadw z parteru (po mierci matki potomek pastwa Spodniakw wzi odpraw z upadajcej kopalni, sprowadzi swoj konkubin i wesp z ni kontynuowa ojcowsk szko alkoholizmu ksobnego). Uspokoili si, a nawet ucieszyli, pomyleli, e jak ssiadom sumienia zgnij, to ju na pewno bd musieli si wyprowadzi, to ju na pewno si wynios, ale zaraz potem zaczli si oburza. - No dobrze, niech im tam gnije, co chce, ale dlaczego u nas mierdzi na grze, przecie to trzeba co zrobi z tym. A kiedy ju wypezli w komplecie: matka, stary K., jego siostra, jego brat oraz jamnik gadkowosy podniecony zbiegowiskiem i odurzony smrodem, zaczli si wzajemnie zachca. - No id im co powiedz. - Dlaczego ja? - Chopie, no wee zrb co! Tak si podjudzali i zbierali na odwag, i ju nawet na ppitro zeszli, eby widokiem drzwi ssiedzkich si omieli i zaraz do nich zapuka stosownie, i byliby ju zapukali, gdyby nie ssiad, ktry sam drzwi nagle otworzy, gow wychyli i j nawchiwa, a potem, skrzywiwszy si z obrzydzeniem, konkubin zawoa: - Iluuunaa! Pu sam ino, co tu tak capi?! -Czujesz? Konkubina Ilona na to zawoanie wysza i pokrciwszy nozdrzami, uznaa: - No co capi, no. Wtedy wzrok ich wsplny konkubencki zoczy, e na ppitrze stoi rodzinka i przyglda si nieprzyjanie, i popatrzyli sobie w oczy po ssiedzku, i nagle zrozumieli, e trzeba bro zawiesi, bo to smrd obcy, nie domowy, bo to niezlokalizowane rdo smrodu bio coraz intensywniej; zaczli wic wszyscy schodzi niej jeszcze, do piwnic, gsiego, po schodach, niepewnie, kobiety z tyu, mczyni z przodu, ssiad pierwszy, bo z parteru, wic mia najbliej, i pies, rozmerdany, wyrywajcy si i powstrzymywany (Wecie std

67

tego psa!). Zeszli i drzwi uchylili, i woda z gwnem chlusna na ssiada, bo by najniej; smrd w nich uderzy ze zdwojon si. Kobiety zajczay omdlewajco: - O Jezu, szambo wybio... Mczyni zaklli pospnie: - Oszkurr, wybio szambo... Ssiad, ktry zwalony z ng gwnian fal siedzia po pas w gwnianej wodzie, zawoa rozpaczliwie: - Iluunaa, wycig mie std!! A potem, kiedy ju si wszyscy wycofali na ppitro, na bezpieczn odlego od podchodzcej wody z gwnem, zaczli dzieli si wraeniami po rwno. - Mwiam, e to ruina, te rury, trzeba byo ju dawno... - Wiedziaam, e tak bdzie, ciekawe, przez kogo to... - Skoro mwia, sama moga ju dawno... - A tam leje i leje i leje... - Iluna, jo musza to seblyc! - Ino mi tak do dom nie wa, na korytarzu sie seblykej! Lecz woda i gnj dopiero si rozkrcay i podczas gdy wszyscy zastanawiali si, co robi, Jezus Maria, co robi, poziom gwnianej wody w piwnicy wzrasta dziesitkami centymetrw na godzin, w kadym razie wystarczajco dostrzegalnie. I zanim wpadli na to, by zacz wynosi, co si da, ratowa pywajcy dobytek, magazynowany w podziemiach, od kartofli i wgla po ptna w pracowni starego K., zanim zaczli szuka wiader i tworzy ssiedzki acuch samopomocy, czerpic wod z gwnem a do wyczerpania, noc ca, zanim wic dziaa zaczli, musieli sprawdzi rzecz najistotniejsz - czy aby nie pokrzywdzono ich w stosunku do reszty wiata, a jeli tak, to do jakiego stopnia. Brat starego K. zasugerowa: - Trzeba sprawdzi, czy innych te zalao. Po to, by pocieszy si, e to oboplna przykro, e to wstrt zbiorowy, e w domach ssiednich podobne zmagania si zaraz zaczn lub te ju zaczy. Ale nikomu innemu si nic nie przydarzyo; oczom obu rodzin dom dzielcych ukaza si po ich wyjciu na ulic cud. Ulewa z piorunami rbicymi, niebo rozdrapujcymi grzmocia tylko w ich dom, tylko nad ich domem anioki zoliwie przewracay beczki, tylko nad tym domem najstarszym w okolicy, przez dziadw pradziadw budowanym, dziedziczonym, woda wyzoliwiaa si tak wylewnie. Zrobili kilka krokw w stron lumpenbloku (jak nazywa go stary K.) i przeszli przez cian deszczu, stanli przemoczeni pod niebem suchym i przychylnym i patrzc to na swj dom, to na reszt wiata, nie wierzyli, krcili gowami, szarpali wosy. Siostra starego K. na kolana pada z kar bosk na ustach i modlitw pospiesznie szeptan, jakby przeczuwajca, e to jeli ju nie ostateczny koniec kocw wiata, to przynajmniej jego zapowied, i modlia si, modlia, samotkliwie spowiadaa, przyspieszajc obroty, przewijajc tam z grzechami, byle zdy przed pierwszym gromem. Brat starego K. przechodzi wte i wewte, w deszcz i z deszczu, i przyglda si

68

dociekliwie, mamroczc co jak weteran hydrauliki, ktry nie moe si nadziwi nieznanej awarii, jakby szuka miejsca, w ktrym pucia uszczelka. Stary K., wyniuchawszy, e sprawa si definitywnie wymkna rozumowi doczesnemu, j szuka korzyci. - No, to jest pewnie koniec wiata... Ale to by oznaczao... e skoro nad nami leje, to pod innymi domami si pali; e ognie piekielne po t hoot za chwil sign, a nas polewa, eby ugasi! Matka za rozgldaa si po cudzych oknach, w ktrych wszdzie peno gawiedzi obserwowao t scen: emerytki na specjalnie uparapeconych poduszkach, niewiezi modziankowie oderwani od meczu, karmice ony doowych, a i sami doowi w szelkach na goych torsach, wszyscy cinici, spogldajcy w d jak na aren, jak na chrzecijan oczekujcych mierci, tyle e jeszcze nie ujawniono, co bdzie zagryzao. Patrzyli z nieukrywan satysfakcj, co jaki czas pokazujc palcem na ich niebo i na swoje niebo, ciskajc niewyszukane szyderstwa: - Poyczy worn paryzole? Stary K., nie mogc doczeka si ogni, zarzdzi: - Wraca do domu, bo tu si zaraz zrobi gorco, ebymy si nie poparzyli. Bdziemy sobie z okien oglda, jak si te debile sma. Ten si mieje, kto si mieje ostatni, debilu ty jeden z drugim! To ostatnie zdanie rzuci ju cakiem odwanie w stron balkonw, bo wanie znika w deszczu, a za nim brat jego wypatrujcy, mylcy, jak by tu przesun granic ulewy, a za nim siostra na kolanach si posuwajca w lad rozmyty za nimi, domodlajca jeszcze ostatnie trzydzieci lat dewocji, o lito bagajca. I tylko matka wci po suchej stronie staa i patrzya, jak znikaj w deszczu i, nawoujc, czekaa, a si pies znajdzie, bo polecia za kijem w krzaki; a kiedy ju nadbieg, kiedy ju wzia go na rce (bo nie by deszczolubny), kiedy ju kroki pierwsze w stron domu poczynia, si nagle zatrzso. Zaomotao. Zapado. W siebie si wessao. W ziemi wklso. Dom na jej oczach zoy si w try miga w gruz, wpad w dziur podmyt, przegnie fundamenty tego domu podday si i cao nagle staa si rozsypk, w bocie, wodzie i gnoju zatopion, z chluniciem wielokrotnie zoonym, matk z ng i psa z jej rk zwalajcym, ochlapujcym wszystkie domy okoliczne a po dachy, wszystkich gapiw balkonowych obryzgujcym, wszystkie ptaki oblepiajcym mazi ohydn. Zagada si dokonaa okrutna, chmura si oberwaa do cna i dopucia soce do widoku klski. Matka, w oszoomieniu jeszcze wod z uszu wylewajc, nie bardzo sobie spraw zdajc, siedziaa o ywopot oparta. - Boe, nowa wykadzina bya, i tyle si tych okien namyam... - i tu dopiero, przed ostatni samogosk, gos zawiesia, bo doszo do niej, e ju nie ma do kogo mwi, bo cho pies, otrzepujc si co chwila, ruszy ju swym jamniczym truchtem obwchiwa ruin, z tych kikutw domu wystajcych z wielkiego leja, do ktrego si zapad, nie dobiegao adne woanie o pomoc, tylko cisza olbrzymiej mierdzcej kauy; cisza martwa, pogrzebowa, jedynie psie apki klaskay w bocie, niepewnie, arytmicznie. Dopiero z balkonw zaczy dobiega jezusmarie i inne wyrazy empatii, i ju zbiegali do
69

niej, podnosili, ocierali, podtrzymywali, ale matka wyrwaa si, eby pj sprawdzi, poszuka, wygrzeba co z tej brei, liczc, e wrd kawakw gruzu znajdzie cho kawaek znajomego ciaa, e moe z kilku kawakw ju si da zoy, odtworzy, sklei. Rozgrzebywaa ziemi, kopaa rkami, nawet kiedy przyjechay te wszystkie strae i pogotowia, kiedy jej proponowali opat, wolaa rkami, zdzierajc skr z goych doni, odkopywaa kolejne poacie; pies wwchiwa si w doy, czasem zaszczeka, ale raczej na inne psy przy wiezione przez te wszystkie suby, i nagle wszyscy ssiedzi z lumpenbloku i z okolicznych domw si zbiegli do kopania, nawet z odlegych ulic, nawet z samej Cmentarnej, ostatecznie jako grabarze mieli swoje dowiadczenie. Ale z kad z bliej byo do wyroku, bo po pierwszym Jest! przez rk dostano si do reszty Ilony, ony ssiada z parteru, i po kierunku jej wzroku utrwalonego na wieki odszukano te zwoki jej ma, pnagie, bo si przebra w suche ubranie nie zdy, a dalej kopic wrd strzpw sprztw, wrd urywkw nieodwoalnie zdekonstruowanej caoci, odnajdywali kolejne ciaa, ciotki na zawsze zatopionej (w modlitwie), wuja z doni zacinit na rubokrcie jak na ostatniej desce ratunku... a potem ju odcignli matk, mimo wyrywa si i histerii. - Ju do, ju wystarczy, nie trzeba patrze... Bo znalaz si stary K., szczelnie otulony kodr z sufitu i podogi, ktre w obliczu katastrofy nagle postanowiy si zbliy i cho mia pecha stan im na drodze, zdy wystawi gow przez okno (na chwil przed tym, kiedy i ono pofolgowao formie), zapewne po to, by pooglda, jak si debile sma; tote Bogiem a prawd, sufitem a podog, ze starego K. pozostaa tylko gowa, tylko wyraz twarzy, ktrym si egna ze wiatem. Wyraz zdumienia, e zbawienie tak boli; zapis tych uamkw sekund, w ktrych poj, e pieko to nie inni, e owszem: i sd, i ostateczno tu i teraz - ale dla niego osobicie; uamkw sekund, w ktrych przesta myle o kolejnych zniszczeniach, oblicza list strat, w ktrych poj, e ju niczego nie da si naprawi, e to ju; w ktrych zdy si zawaha, czy aby na pewno Bg istnieje, czy aby na pewno istnieje dla niego. Mia delikatnie zdumione rozwarte usta, teraz wypenione glin nie do wyplucia Przez dugi czas kadem si spa wczenie. Siostra starego K. powtarzaa zawsze, e tylko sen przed pnoc tak naprawd regeneruje organizm, a matka przekonywaa, e tylko to, co wynione przed pnoc, ma moc prorocz. Przez dugi czas kadem si spa wczenie, bo potrzebowaem jakiej wrby, na ktrej mgbym si wesprze; przyszed taki czas, kiedy tylko przykrywajc gow kodr i wyobraajc sobie, e nie yj, czuem si bezpiecznie, tylko uspokajajc si myl, e ju jestem martwy, zapadaem w sen. Ale przez sen te uciekaem. Uciekaem od tego domu. Uciekaem z piciami w kieszeni, uciekaem z obrczkami na palcach, uciekaem z dziemi na rkach, uciekaem w butach lubnych i w kaloszach, w niegach i w kauach, w opianach i w potokach, z dusz na ramieniu, z sercem w gardle, z Bogiem w kanapkach, uciekaem z wosami postawionymi na wiatr, uciekaem si pod obron wiatru, wystawiaem si do wiatru w ucieczkach, urzdach stanu cywilnego i na salach sdowych, na ziemi i pod ziemi, w hotelach i schroniskach, w kach i na materacach, w akademikach i wielkopytowcach, w przytukach i w przytuleniach, w cudzych piknach,
70

w cudzych czuociach, w cudzych oswojeniach, uciekaem bezradnie, bezwiednie, beznadziejnie, uciekaem do duchw bezdomnych, do grzechw przygodnych, do dryfw swobodnych, uciekaem bez celw, bez biletw, bez praw, uciekaem we wszystkie strony jednoczenie. I wszdzie tam, dokd dotarem, cignem za sob cie tego domu, im dalej uciekem, tym bardziej si napra, krpowa mi ruchy, spowalnia kroki; w im bardziej wietliste miejsca trafiaem, tym bardziej mnie cie naznacza; nie zasaniaj mi wiata, syszaem wszdzie, gdzie si kadem cieniem, a przez dugi czas si kadem, przez dugi czas si pokadaem, ratunku szukajc w stadnych bezsennociach, a potem we nie. I zmczyem si miertelnie w tym cieniu, w tym zimnie, a nim ulegem ostatecznie, zdyem straci mow. Teraz ziewam. Kiedy tylko otworz usta, ziewam; ziewam w nocy, ziewam w dzie, ziewam przez sen, w ktrym jestem krzyem rozstajnym, toczonym przez drewnojady. Byem, ju mnie nie ma.

71

You might also like