You are on page 1of 103

Sndor Mrai

AR
Przeoy Feliks Netz

2006

Wydanie oryginalne
Tytu oryginau: A gyertyk csonkig gnek Data wydania: 1942

Wydanie polskie
Data wydania: 2006 Nr wydania: II Projekt okadki: Agnieszka Stando Przeoy: Feliks Netz Wydawca: Spdzielnia Wydawnicza Czytelnik ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawa http://www.czytelnik.pl ISBN 83-07-03069-2 ISBN-13 978-83-07-03069-2

Wydanie elektroniczne
Trident eBooks

Przed poudniem genera dugo przebywa w toczarni wina. O wicie uda si z winogrodnikiem do winnicy, poniewa wino w dwch beczkach zaczo fermentowa. Mina ju jedenasta, gdy skoczy z butelkowaniem i wrci do domu. Na werandzie, zalatujcej stchlizn od wilgotnych kamieni, pomidzy filarami sta sztywno myliwy; gdy pan si zbliy, wycign ku niemu rk z listem. Czego chcesz? powiedzia genera i obraony przystan. Odsun z czoa somkowy kapelusz, ktrego szerokie rondo cakowicie ocieniao jego czerwon twarz. Ju od paru lat nie otwiera i nie czyta listw. Korespondencj otwiera i sortowa ekonom w biurze zarzdcy majtku. Posaniec przynis powiedzia myliwy, nadal stojc sztywno. Genera pozna pismo, przyj list i woy go do kieszeni. Wszed do chodnego przedsionka i bez sowa odda myliwemu swj kapelusz i lask. Z kieszonki na cygara wyj okulary, podszed do okna i w pmroku, w wietle przedostajcym si przez szczeliny do poowy opuszczonych aluzji, zacz czyta list. Zaczekaj powiedzia przez rami do myliwego, ktry ju mia odej z kapeluszem i lask. List wcisn do kieszeni. Niech Kalman zaprzgnie na szst. Do landa, bo bdzie deszcz. Niech woy strj galowy. Ty tak samo powiedzia z nieoczekiwanym naciskiem, jakby go co rozzocio. I wszystko ma byszcze. Natychmiast bierzcie si do czyszczenia karety, sprztu. W liberi, rozumiesz? I usidziesz na kole obok Kalmana. Rozumiem, wielmony panie powiedzia myliwy i spojrza swojemu panu prosto w oczy. Na szst. Wyjedacie o wp do sidmej powiedzia genera i przez chwil bezgonie porusza ustami, jakby liczy. Zgosisz si pod Biaym Orem. Powiesz tylko tyle, e ja ci posaem, e kareta przyjechaa po pana kapitana. Powtrz. Myliwy powtrzy jego sowa. Wwczas jakby chcia jeszcze co powiedzie genera podnis rk i spojrza na sufit. Ale nie powiedzia nic, poszed na pitro. Myliwy, w

postawie na baczno, odprowadzi go szklanym wzrokiem, odczeka, a krpa, barczysta posta zniknie za zaomem, za rzebion kamienn balustrad. Genera wszed do swojego pokoju, umy rce, podszed do wysokiego pulpitu, pokrytego cienkim zielonym suknem, poplamionym atramentem, gdzie byo piro i kaamarz oraz uoone starannie, do milimetra, jeden na drugim, oprawione w ptno w pepit, szkolne zeszyty, w jakich uczniowie pisz swoje wypracowania. Porodku pulpitu staa lampa z zielonym abaurem; zawieci j, bo w pokoju byo ciemno. Za spuszczonymi aluzjami, w wysuszonym, spieczonym, zeschnitym ogrodzie, pono lato ostatnim wybuchem furii, niczym podpalacz, ktry, nim pjdzie w wiat, w bezmylnej wciekoci podpala pola. Genera wyj pomity list, starannie wygadzi papier i w silnym wietle, z okularami na nosie, jeszcze raz przeczyta proste i krtkie rzdki, karbowane literami jak drzazgi. Czyta z rkoma zaoonymi z tyu. Na cianie wisia kalendarz z cyframi wielkimi jak pici. Czternasty sierpnia. Genera spojrza w sufit, liczy. Czternasty sierpnia. Drugi lipca. Liczy czas, jaki upyn pomidzy dawno minionym dniem i dniem dzisiejszym. Czterdzieci jeden lat, powiedzia pgosem. Od pewnego czasu mwi gono w swoim pokoju, take gdy by sam. Czterdzieci lat, rzek po chwili, zmieszany. I jak uczniak, ktry si gubi pord powika trudnej lekcji, poczerwienia, odchyli cik gow, przymkn klejce si powieki. Czerwona szyja wystaje nad konierzem kukurydzianotej marynarki. Tysic osiemset dziewidziesity dziewity, drugi lipca, to wtedy byo polowanie, pomrukiwa. Potem umilk. Zafrasowany opar si okciami o pulpit, jak wkuwajcy ucze, ponownie zapatrzy si w tekst, w tych kilka rk skrelonych sw, w list. Czterdzieci jeden lat, powiedzia w kocu, ochryple. I czterdzieci trzy dni. A wic tyle to trwao. I jakby nagle ogarn go spokj, zacz si przechadza. Pokj by sklepiony, filar porodku podtrzymywa uk sklepienia. Niegdy ta sala to byy dwa pokoje, sypialnia i garderoba. Wiele lat temu myla ju tylko dziesitkami lat, nie lubi dokadnych liczb, jakby kada liczba przypominaa co, co lepiej byo zapomnie kaza rozebra cian pomidzy dwoma pokojami. Pozostawiono jedynie ten filar, ktry podtrzymywa rodkowy uk sklepienia. Ten dom zbudowano przed dwustu laty, zbudowa go pewien dostawca wojenny, ktry sprzedawa owies austriackim kawalerzystom, a potem zosta ksiciem. Wtedy zbudowano paac. Genera urodzi si tutaj, w tym pokoju. W owym czasie ten do ciemny pokj w tyle domu, z oknami wychodzcymi na ogrd i zabudowania gospodarskie, by pokojem jego matki, za ten pogodniejszy, bardziej przewiewny garderob. Przed paroma dekadami, kiedy wprowadzi si do tego paacowego skrzyda i zburzono cian oddzielajc sypialni matki, dwa pokoje rozrosy si w jedn mroczn sal. Od drzwi do ka byo siedemnacie krokw. A osiemnacie krokw od ciany tylnej, ogrodowej, do balkonowej. Wiele razy oblicza, wiedzia to dokadnie. y w tym pokoju jak chory, ktry przyzwyczai si do wyznaczonej mu przestrzeni.

Jakby ta przestrze bya skrojona na jego ciao. Mijay lata i nigdy nie przeszed do drugiego skrzyda, gdzie ustawiy si w szeregu trzy salony: zielony, niebieski i czerwony, ze zotymi yrandolami. Stamtd okna wychodziy na park, na kasztanowce, ktre wiosn przechylay si przez balkonow krat i chepic si rowymi wieczkami oraz ciemnozielon wspaniaoci stay pkolem przed brzuchat wypukoci poudniowego skrzyda, przed kamiennymi balustradami balkonw. Krpe anioy podtrzymyway balustrady. Chodzi do toczarni albo do lasu, albo kadego ranka, take zim, take wtedy, gdy pada deszcz nad potok z pstrgami. Po powrocie do domu z westybulu szed prosto na pitro do swojego pokoju i tam jad posiek. A wic powrci powiedzia teraz gono, porodku pokoju. Po czterdziestu jeden latach. I czterdziestu trzech dniach. Kiedy wypowiedzia te sowa, nagle poczu si bardzo zmczony, jakby dopiero teraz zrozumia, jaki to kawa czasu czterdzieci jeden lat i czterdzieci trzy dni; zachwia si. Usiad w skrzanym fotelu z wystrzpionym oparciem. Na stoliku, pod rk, lea srebrny dzwonek, zadzwoni. Niech przyjdzie tu Nini powiedzia lokajowi. Po chwili, grzeczniej: Prosz. Nie poruszy si, siedzia ze srebrnym dzwonkiem w rku, a przysza Nini.

Nini miaa dziewidziesit jeden lat i przysza szybko. W tym pokoju niaczya generaa. Bya tutaj, w tym pokoju, kiedy genera przyszed na wiat. Miaa wtenczas szesnacie lat, i bya bardzo pikna. Niska, muskularna i spokojna, jakby jej ciao posiado jak tajemnic. Jakby co ukrywao w kociach, we krwi, w skrze, tajemnic czasu albo ycia, ktrej nie mona nikomu wyjawi, nie mona jej przeoy na obcy jzyk, sowa nie uniosyby tej tajemnicy. Bya crk wiejskiego listonosza, urodzia dziecko, gdy miaa szesnacie lat i nie powiedziaa nigdy nikomu, kto by ojcem dziecka. Karmia generaa, bo miaa duo mleka; kiedy ojciec wyrzuci j z domu, przysza do paacu. Nie miaa niczego, prcz jednej sukni i w kopercie kosmyka woskw zmarego dziecka. W takim stanie przybya do paacu. Na sam pord. Pierwszy yk mleka genera wyssa z piersi Nini. Przeya w tym paacu, milczco, siedemdziesit pi lat. Zawsze umiechnita. Jej imi przelatywao przez pokoje, jakby mieszkacy paacu nawzajem zwracali sobie na co uwag. Woano: Nini! Jakby mwiono: Ciekawe, e te na wiecie jest co innego ni egoizm, namitno, prno, Nini... A e bya wszdzie tam, gdzie by powinna, nigdy nie rzucaa si w oczy. A e zawsze bya w dobrym humorze, nigdy jej nie spytano, jak moe by w dobrym humorze, skoro odszed mczyzna, ktrego kochaa, i zmaro jej dziecko, dla ktrego wezbrao w niej mleko. Wykarmia piersi i wychowaa generaa, a potem mino siedemdziesit pi lat. Czasami wiecio soce nad paacem i rodzin, wwczas, rd oglnej radoci spostrzegano, e Nini take si umiecha. A potem zmara hrabina, matka generaa, i Nini swoj sukni zamoczon w occie, wytara czoo zmarej powleczone biaym, zimnym, luzowatym potem. Pewnego dnia przyniesiono na noszach ojca generaa, ktry spad z konia i y jeszcze pi lat. Pielgnowaa go Nini. Czytaa mu po francusku, a e nie znaa tego jzyka, czytaa same litery; nie umiaa poprawnie wymawia sw, dlatego czytaa same litery, bardzo powoli, tak jak nastpoway po sobie. I chory wszystko rozumia. A potem genera oeni si, i kiedy nowoecy wrcili z podry polubnej, Nini czekaa na nich w paacowej bramie. Ucaowaa rk swojej nowej pani i wrczya jej re. Wtedy take umiechaa si; genera czasem wspomina tamt chwil. Potem zmara pani, znacznie pniej, po dwudziestu latach, i Nini pielgnowaa grb i dbaa o stroje zmarej pani.

Nie miaa w tym domu adnego tytuu ni stanowiska, ale czuo si jej si. Jedynie genera mniej wicej orientowa si, e Nini jest ju po dziewidziesitce. Nikt nie mwi o tym. Energia Nini przepywaa przez dom, ludzi, ciany, przedmioty niczym tajemniczy prd, ktry na maej scenie wdrownego teatru lalek wprawia w ruch posta Witezia Jansa i mier. Niekiedy wydawao si, e dom i przedmioty mogyby na podobiestwo starych materiaw, ktre ulegaj unicestwieniu, rozpadaj si, gdy kto je niespodzianie dotknie run, gdyby sia Nini nie trzymaa razem tego wszystkiego. Kiedy zmara mu ona, genera wyjecha. Powrci po roku. I nieoczekiwanie przeprowadzi si do starego skrzyda, do pokoju swojej matki. Zamkn nowe skrzydo, ktre zamieszkiwa by z on: kolorowe salony, gdzie ju strzpia si jedwabna tapeta, duy gabinet z kominkiem i ksikami, wejcie na pitro z jelenimi rogami i wypchanymi cietrzewiami, z wyprawionymi gowami kozic, obszern jadalni, z ktrej okien byo wida dolin i miasteczko, a dalej niebieskosrebrne gry, pokoje ony i swoj sypialni w pobliu jej pokoju. Od trzydziestu dwu lat kiedy umara pani i genera powrci z zagranicznej podry tylko Nini zagldaa do tych pokoi oraz suba, kiedy je co dwa miesice sprztano. Usid, Nini powiedzia genera. Niania usiada. W ostatnim roku postarzaa si. Ludzie po dziewidziesitce starzej si inaczej ni po szedziesitce lub pidziesitce. Starzej si bez obrazy. Twarz Nini bya pomarszczona i rowa tak starzej si bardzo szlachetne materiay, kilkusetletnie jedwabie, w ktre jaka rodzina wplota ca swoj zrczno i marzenia. W ubiegym roku katarakta zasonia jej jedno oko. To oko byo teraz smutne, szare. Drugie pozostao niebieskie, tak niebieskie, jak wieczne morskie oko pomidzy wielkimi grami, w sierpniu. To oko umiechao si. Nini nosia granatow spdnic, wiecznie tak sam, z granatowego sukna, i skromn bluzk. Jakby przez siedemdziesit pi lat nie kazaa uszy sobie nic innego. Konrad napisa powiedzia genera i w dwch palcach, jakby od niechcenia, unis list. Pamitasz? Tak powiedziaa Nini. Pamitaa wszystko. Jest tutaj, w miecie rzek genera do niani, cicho, jakby komunikowa jej bardzo wan i poufn wie. Zatrzyma si pod Biaym Orem. Przyjdzie wieczorem, posaem po niego karet. Bdzie tu na kolacji. Tutaj, gdzie? spokojnie spytaa Nini. I jej niebieskie oko, ywe i umiechnite, rozejrzao si po pokoju. Od dwudziestu lat nie przyjmowano tutaj goci. Tych natomiast, ktrzy niekiedy przyjedali na obiad, panw urzdnikw z wojewdztwa i z miasta, uczestnikw wielkiego polowania z nagonk, zarzdca majtku przyjmowa w leniczwce, przygotowanej na gocin o kadej porze roku; sypialnie, azienki, kuchnia, wielka myliwska jadalnia, otwarta weranda, stoy na krzyakach czekay na goci dniem i noc. Wwczas gwne miejsce przy stole zajmowa zarzdca majtku i w imieniu generaa zaprasza myliwych i panw na

urzdach. Nikt si nie obraa, poniewa wiedziano, e pan domu si nie udziela. Jedynie pleban przychodzi do paacu i to raz w roku, zim, kiedy na okapie u wejciowych drzwi wypisywa kred inicjay Kacpra, Melchiora i Baltazara. Pleban, ktry grzeba domownikw. Nikt wicej, nigdy. Tam powiedzia genera. Mona? Miesic, jak posprztalimy powiedziaa niania. Mona. Na sm wieczr. Mona?... zapyta podekscytowany, z odrobin dziecicej ciekawoci, i wychyli si z fotela. W duej sali. Teraz jest poudnie. Poudnie powiedziaa niania. Niech si zastanowi. Do szstej ka przewietrzy, potem nakryjemy. Bezgonie poruszaa wargami, jakby liczya. Przymierzaa czas do ogromu pracy. Tak powiedziaa w kocu, spokojnie i stanowczo. Genera, z ciaem wychylonym ku przodowi, przyglda si jej ciekawie. Dwa ywoty upyway razem, odmierzane powolnym rytmem bardzo starych cia. Wiedzieli o sobie wszystko, wicej ni matka i dzieci, wicej ni maonkowie. Wsplnota, jaka czya ich ciaa, bya bardziej intymna ni wszelka wsplnota cielesna. Moe sprawio to mleko niani. Moe dlatego, e Nini bya pierwsz yw istot, ktra zobaczya generaa, gdy przyszed na wiat, ktra widziaa go w chwili narodzin, we krwi i brudzie, jakim zawsze rodzi si czowiek. Moe z powodu tych siedemdziesiciu piciu lat, jakie przeyli razem pod jednym dachem, gdy to samo jedli, wdychali to samo powietrze; stchlizna domu, drzewa przed oknami, wszystko byo wsplne. I nic nie miao imienia. Nie byli rodzestwem ni kochankami. Byo te co innego, co niejasno byo im wiadome. Pewien rodzaj braterstwa, ktre jest wiksze, mocniejsze i cilejsze ni braterstwo blinit w matczynej macicy. Zycie wymieszao ich dni i noce, znali nawzajem swoje ciaa i sny. Niania powiedziaa: Czy chcesz, eby byo tak, jak wtedy? Chc powiedzia genera. Dokadnie tak. Jak ostatnim razem. Dobrze rzeka krtko. Podesza do generaa, nachylia si i pocaowaa ylast, starcz rk z piercieniem i wtrobianymi plamkami. Obiecaj mi powiedziaa e si nie zdenerwujesz. Obiecuj powiedzia genera cicho, posusznie.

Do pitej nie dochodzi z jego pokoju aden znak ycia. Dopiero wtenczas zadzwoni na lokaja i zamwi zimn kpiel. Odesa obiad, wypi jedynie filiank zimnej herbaty. Lea na kozetce, w pzaciemnionym pokoju, pord chodnych cian brzczao i fermentowao lato. Sucha gorcego bulgotania blasku, szumu ciepego wiatru pomidzy omdlaymi limi, obserwowa szmery w paacu. Teraz, kiedy pierwsze zaskoczenie mia ju za sob, raptem poczu si zmczony. Czowiek przygotowuje si do czego caymi latami. Najpierw si obraa. Potem pragnie zemsty. Potem czeka. Ju od dawna czeka. Ju nawet nie wiedzia, kiedy obraza i dza zemsty przeksztaciy si w oczekiwanie. Wszystko si zachowa, ale bdzie bezbarwne, jak te bardzo stare fotografie, ktre jeszcze utrwalano na metalowej pytce. wiato i czas zmywaj z pytki ostre, charakterystyczne odcienie linii. Trzeba obraca fotografi, niezbdne jest te pewne zaamanie wiata, aby na lepej metalowej pytce rozpozna tego, ktrego rysy kiedy tam wessaa lustrzana tafla. Tak blednie z czasem kada ludzka pamitka. Ale pewnego dnia skd pada wiato i wtedy znw widzimy czyj twarz. Genera przechowywa w szufladzie takie stare fotografie. Portret ojca. Na tym obrazie ojciec jest w mundurze kapitana gwardii. Wosy mia kdzierzawe, jak dziewczyna. Z ramion opada mu biay paszcz gwardzisty, ktrego poy przytrzymywa na piersi upiercienion rk. Przechyli gow, z dum i uraz. Nigdy nie wspomnia, gdzie go obraono i dlaczego. Po powrocie z Wiednia zacz polowa. Polowa codziennie, o kadej porze roku; gdy nie trafiaa si zwierzyna lub nadszed czas ochronny, polowa na lisy i wrony. Jakby chcia kogo zabi i przez cay czas przygotowywa si do tej zemsty. Matka generaa, hrabina, wyrzucia z paacu myliwych, co wicej, usuna wszystko, co kojarzy si z polowaniem: strzelby, torby na amunicj, stare strzay, wypchane ptaki i jelenie gowy oraz poroa. Wobec czego oficer gwardii wybudowa sobie leniczwk. I byo tam wszystko na swoim miejscu: przed kominkiem rozpocieray si wielkie niedwiedzie skry, wzdu cian, na wycieanych biaym suknem tablicach w brzowych ramach wisiay sztuki broni. Strzelby belgijskie i austriackie. Angielskie noe i rosyjskie karabiny zaopatrzone w kulki. Na wszelk zwierzyn. A w pobliu leniczwki trzymano psy, liczne stado, charty i wyy, mieszka tam rwnie sokolnik z trzema sokoami w kapturach.

Tutaj, w domu myliwskim, y ojciec generaa. Mieszkacw paacu widywa jedynie w porze posikw. ciany w paacu pokryto francuskimi jedwabnymi tapetami w pastelowych kolorach: jasnoniebieskim, seledynowym i rowym, ktre prkowano zotem w podparyskich tkalniach. Hrabina kadego roku osobicie wybieraa tapety i meble we francuskich fabrykach i sklepach, nieodmiennie jesieni, kiedy podrowaa do ojczyzny z rodzinn wizyt. Nigdy nie zaniedbaa tej wizyty. Miaa do niej prawo, zagwarantowano jej to prawo w intercyzie maeskiej, kiedy wysza za m za cudzoziemskiego oficera gwardii. Moe to z powodu podry myla teraz genera. Myla o tym, e rodzice nie rozumieli si nawzajem. Oficer gwardii polowa, a poniewa nie mg unicestwi wiata, w ktrym trafia si kto inny ni on, jacy inni ludzie obce miasta, Pary, paace, obca mowa i obyczaje zabija sarny, niedwiedzie i jelenie. Tak, moe to ta podr. Podnis si, stan przed biaym, pkatym piecem z porcelany, ktry niegdy ogrzewa sypialni matki. By to wielki piec, stuletni, i tak emanowa ciepem, jak dobrotliwy, brzuchaty, gnuny czowiek, ktry wasny egoizm chciaby zagodzi jakim askawym i drobnym dobrym uczynkiem. Byo oczywiste, e matka tutaj marza. Ten paac by dla niej zbyt ciemny, sklepione pokoje porodku lasu: dlatego pokrywaa ciany jasnymi jedwabiami. I marza, bo w lesie wiecznie wia wiatr, take latem, wiatr, ktry mia taki smak, jak grskie potoki, kiedy wiosn wzbieraj od tajcych niegw i zaczynaj si rozlewa. Marza, dlatego wiecznie trzeba byo pali w pkatym piecu z biaej porcelany. Matka chciaa cudu. Przyjechaa na Wschd, poniewa namitno, ktra j dotkna, bya silniejsza ni rozum i zdrowy sd. Oficer gwardii pozna j w subie dyplomatycznej: w latach pidziesitych by kurierem w poselstwie w Paryu. Pozna j na balu i nie mieli nic przeciwko temu spotkaniu. Graa muzyka i oficer gwardii rzek do francuskiej hrabianki: U nas uczucie jest silniejsze, ostateczne. Stao si to na wieczorku tanecznym w poselstwie. Okna zasaniay biae jedwabne story. Stali we wnce okiennej i przygldali si taczcym. Paryska ulica bya biaa, pada nieg. W owej chwili wszed do sali wnuk Ludwikw, krl Francji. Wszyscy pokonili si. Krl by w niebieskim fraku i biaej kamizelce; powolnym ruchem podnis do oczu okulary ze zotym uchwytem. Kiedy wyprostowali si po gbokim dworskim ukonie, spojrzeli sobie w oczy. Wtedy ju wiedzieli, e nie mog postpi inaczej, musz y razem. Umiechnli si, bladzi i zmieszani. Muzyka odezwaa si w ssiednim pokoju. Francuska panna powiedziaa: U pastwa, to znaczy gdzie?... i umiechna si, mruc oczy jak krtkowidz. Oficer gwardii wymwi nazw swojej ojczyzny. Pierwszym intymnym sowem, jakie sobie powiedzieli, bya nazwa jego ojczyzny. Powrcili do tej jego ojczyzny jesieni, nieomal po upywie roku. Cudzoziemska pani siedziaa w gbi karety, pord woalek i okry. Jechali przez gry, przez Szwajcari, Tyrol. W Wiedniu zostali przyjci przez cesarza i cesarzow. Cesarz by askawy, jak w czytankach. Powiedzia: Uwaaj, pani! W lesie, dokd ci zabiera, yj niedwiedzie. On take jest niedwiedziem. I umiechn si. Wszyscy si umiechnli. Wielka to bya aska, cesarz

artowa z francusk on wgierskiego oficera gwardii. Dama rzeka: Wasza Wysoko, oswoj go muzyk, jak Orfeusz dzikie bestie. Przejedali przez lasy pachnce owocami, przez ki. Kiedy przekroczyli granic, zniky gry i miasta, a kobieta zacza paka. Chri powiedziaa mam zawrt gowy. Tutaj nic nie ma koca. Zawrotu gowy dostaa od widoku puszty, od nadmiernego ciaru falujcego powietrza, od widoku pustkowia, gdzie ju wszystko zebrano z pl, gdzie kareta tuka si godzinami po bezdroach, po niebie cigny samotne urawie, a zagony kukurydzy leay wzdu drogi obupione jak po wojnie, gdy okaleczona okolica dogorywa za wycofujcym si wojskiem. Oficer gwardii siedzia w karecie bez sowa, z zaoonymi rkami. Od czasu do czasu prosi o konia i godzinami jecha wierzchem obok karety. Patrzy na ojczyzn, jakby j widzia po raz pierwszy. Przyglda si niskim biaym domom z werandami i zielonymi okiennicami, w ktrych si zatrzymywali, domom tutejszych ludzi, w gbi ogrodw, chodnym pokojom, w ktrych znajomy by kady mebel, a take zapach szaf. Przyglda si okolicy, ktrej osamotnienie i smutek cisny mu teraz serce jak nigdy przedtem: oczyma swojej ony widzia studni z urawiem, zasolone pola, brzozowe lasy, rowe chmury na zmierzchajcym niebie, ponad rwnin. Otworzya si przed nimi ojczyzna i oficer gwardii z biciem serca poczu, e ta okolica, ktra ich przyjmuje, to rwnoczenie jest los. Kobieta siedziaa w karecie i milczaa. Od czasu do czasu podnosia do oczu chusteczk. Wtedy jej m wychyla si z sioda i pytajco patrzy w zazawione oczy. Lecz kobieta dawaa znak, by jecha dalej. Byli sobie bliscy. Z pocztku pociech by paac. Taki wielki, las i gry odcinay go od rwniny: by dla niej ojczyzn w tej obcej ojczynie. Teraz przybyway za nimi platformy, co miesic jedna. Z Parya i Wiednia, wozy z meblami, z ptnem, z adamaszkiem, ze sztychami i ze szpinetem, poniewa pani chciaa przy pomocy muzyki oswoi dzik besti. Kiedy wreszcie urzdzili si w paacu i zaczli w nim y, spad obfity nieg i uwizi paac, niczym milczce, ponure wojsko z pnocy oblony zamek. W nocy sarny i jelenie wychodziy z lasu, przystaway w niegu: w blasku ksiyca patrzyy zdziwionymi, opalizujcymi na niebiesko, ciemnymi, powanymi oczyma zwierzt w stron owietlonych paacowych okien i z odchylonymi w bok gowami suchay muzyki sczcej si z paacu. Widzisz?... powiedziaa kobieta przy fortepianie i rozemiaa si. W lutym mrz zegna wilki z onieonych stokw, lokaje i myliwi rozpalili w parku stos z faszyny; basiory, wyjc, kryy w polu przycigania ognia, w zasigu jego czarw. Oficer gwardii wszed z noem pomidzy wilki; kobieta przygldaa si z okna. Czego nie umieli ze sob zaatwi. Ale kochali si. Genera podszed do portretu matki. Obraz by dzieem wiedeskiego malarza, ktry namalowa take portret cesarzowej z opadajcym na ramiona warkoczem; oficer gwardii zobaczy w obraz w gabinecie cesarza, w Burgu. Hrabina miaa na gowie somkowy kapelusz z rowymi kwiatami, jaki nosz latem dziewczyny we Florencji. Obraz w zotej ramie wisia na biaej cianie, nad zrobion z czereniowego drewna komod z mnstwem szuflad. Ten mebel nalea niegdy do jego matki. Genera obiema rkami opar si o blat

komody i podnis wzrok na obraz. Moda kobieta na obrazie wiedeskiego malarza odchylia gow w bok, subtelnym i powanym spojrzeniem patrzya w nico, jakby pytaa: Dlaczego? Taka bya tre obrazu. Szlachetna linia twarzy, zmysowa szyja, rce, na ktre nacigna szydekowe mitenki, biae ramiona, piersi w dekolcie seledynowej sukni. Bya obca. Walczyli ze sob bez sw, muzyk i polowaniem, podrami i wieczorkami, kiedy paac rozwidnia si, jakby w pokojach wybuch poar, a stajnie wypeniay si komi i karetami goci. Na wielkich schodach prowadzcych do paacu stali, co czwarty stopie, sztywni hajducy, niczym wypchane figury woskowe w panoptikum, trzymajc w grze dwunastoramienne srebrne lichtarze, a wiato, muzyka, sowo ludzkie i zapach cia wiroway w komnatach, jakby ycie byo jakim rozpaczliwym witem, jak tragiczn i nadzwyczajn uroczystoci, z ktrej kocem trbacze zadm w instrumenty i ogosz uczestnikom wieczoru zowieszczy rozkaz. Genera jeszcze pamita takie wieczory. Konie i karety niekiedy obozoway w zanieonym parku, obok stosw poncego chrustu, poniewa nie pomieszczono ich w stajniach. Raz nawet przyby cesarz, ktry na tej ziemi by krlem. Przyjecha karet, towarzyszyli mu jedcy w biaych piropuszach. Dwa dni polowa w lesie, i mieszka w drugim skrzydle, spa w elaznym ku, i taczy z pani domu. W tacu rozmawiali i oczy kobiety wypeniy si zami. Krl zaniecha taca. Ukoni si i pocaowa pani domu w rk, po czym odprowadzi j do drugiej sali, gdzie reszta towarzystwa staa w pkolu. Odprowadzi kobiet do oficera gwardii i jeszcze raz ucaowa jej rk. O czym rozmawialicie?... znacznie pniej oficer gwardii zapyta swoj on. Ale ona nie odpowiedziaa. Nikt nie dowiedzia si, co te krl powiedzia tej kobiecie, ktra przybya z cudzoziemskich stron i rozpakaa si w tacu. Jeszcze dugo rozprawiano o tym w okolicy.

Paac zawar w sobie wszystko, niczym wielki, ozdobny, rzebiony w kamieniu grobowiec, gdzie rozpadaj si koci pokole, rozwiewaj si miertelne odzienia niegdysiejszych kobiet i mczyzn, szyte z szarego jedwabiu albo czarnego sukna. Zawar te w sobie cisz, jak wizie sumienia, ktry wegetuje w bezwadzie w piwnicznej ciemnicy, zaronity i w achmanach, na spleniaej, przegniej somie. Zawar wspomnienia wspomnienia zmarych, ktre pochoway si w dziuplastych kryjwkach pokoi, jak grzyb, limfa, nietoperze, szczury i owady w wilgotnych suterenach wielkich, starych domw. Na klamkach czuo si drenie czyjej rki, ar dawno minionej chwili, kiedy rka ocigaa si z naciniciem klamki. Kady dom, w ktrym namitno dotkna ludzi z ca swoj moc, wypenia si t mroczn treci. Genera przyglda si portretowi matki. Zna kady rys jej pocigej twarzy. Oczy z senn i smutn wzgard wpatryway si w czas; dawne kobiety z takim spojrzeniem wstpoway na szafot, gardzc zarazem tymi, za ktrych umieraj, jak i tymi, ktrzy je zabijaj. Paac rodziny jego matki znajdowa si w Bretanii, nad morzem. Genera mg by omioletnim chopcem, gdy zabrano go tam jednego lata. Wtedy ju podrowano kolej, bardzo wolno. Na bagaowej siatce leay walizy matki, w pciennych prochowcach, oznaczone jej inicjaami, ozdobione haftem. W Paryu pada deszcz. Dziecko siedziao w gbi karety wycieanej niebieskim jedwabiem, skd przez zamazane okno przygldao si miastu, ktre, niczym brzuch tustej ryby, lisko wiecio si w deszczu. Widzia spiczaste dachy domw, wysokie kominy, ktre szaro i skonie sterczay pomidzy brudnymi zasonami wilgotnego nieba. Jakby wykrzykiway na cay wiat co z tajemnic swoich tak bardzo innych, niepojtych losw. Kobiety, miejc si, szy w deszczu, jedn rk odrobin unoszc suknie, byskay im zby, jakby ten deszcz, obce miasto, francuska mowa, jakby to wszystko byo jak przyjemn i wspania rzecz, i tylko dziecko jeszcze nie moe jej zrozumie. Mia osiem lat, siedzia skupiony w karecie obok matki, naprzeciw pokojwki i guwernantki, przeczuwajc, e ma do odegrania jak rol. Wszyscy mu si przygldali, may, dziki czowiek, ktry przyby z daleka, z borw, spomidzy niedwiedzi. Chopczyk, nie szczdzc stara, niepewnie wymawia francuskie sowa. Wiedzia, e teraz wysawia si

w imieniu taty, paacu, psw, lasu i porzuconych stron rodzinnych. Otworzya si brama, kareta wjechaa na rozlegy dziedziniec, przed szerokimi schodami kaniali si lokaje we frakach. Wszystko to byo odrobin nieprzyjazne. Prowadzono go przez sale, gdzie wszystko w sposb przykry i grony znajdowao si na waciwym miejscu W duym pokoju, na pitrze, przyja ich francuska babka. Miaa szare oczy i may, wski, czarny wsik; wosy, kiedy pewnie pomiennie rude, teraz brudnorye, jakby czas zapomnia je umy, nosia wysoko upite. Pocaowaa dziecko i biaymi, kocistymi rkami nieco odchylia gwk przybysza, przyjrzaa mu si z gry. Tout de mme rzeka do jego mamy, ktra, pena obaw, staa obok nich, jakby jej dziecko skadao egzamin, jakby zaraz co miao si wyjani. Pniej przyniesiono herbat z lipowego kwiatu. Wszystko miao zapach nie do zniesienia, chopiec odczuwa mdoci. Okoo pnocy zacz paka i wymiotowa. Chc, eby tu bya Nini! powiedzia, dawic si zami. miertelnie blady lea w ku. Nazajutrz mia wysok gorczk, majaczy. Przybyli dostojni lekarze, w surdutach, kady mia przecignit zot dewizk przez rodkow dziurk od guzika w biaej kamizelce, nachylali si nad dzieckiem, z ich zarostu i ubra sczy si taki sam zapach, jak z wszystkich rzeczy w tym paacu, jak z wosw i ust francuskiej babki. Chopiec czu, e umrze, jeeli ten zapach nie minie. Gorczka nie spada do koca tygodnia, puls chwilami ustawa. Wwczas zadepeszowano po Nini. Upyny cztery dni, zanim niania dojechaa do Parya. Majordomus z bokobrodami nie pozna jej na dworcu kolejowym, Nini pieszo dotara do paacu, z siatk robion szydekiem. Zjawia si tak, jak wdruj ptaki; nie umiaa mwi po francusku, nie znaa nazwy ulicy, nigdy nie potrafia odpowiedzie na pytanie, jakim sposobem odnalaza w obcym miecie dom, ktry ukrywa chore dziecko. Wesza do pokoju, wyja z ka konajcego chopca, ktry by ju zupenie cichutki, tylko oczy mu byszczay; wzia go na kolana, ciasno otoczya ramionami i koysaa siedzc w milczeniu. Trzeciego dnia udzielono dziecku ostatniego namaszczenia. Wieczorem Nini wysza z pokoju chorego i powiedziaa hrabinie po wgiersku: Chyba si uchowa. Nie pakaa, tylko bya bardzo zmczona, poniewa nie spaa ju szst dob. Wrcia do chopca, z siatki robionej szydekiem wyja domowe jedzenie i zacza je. Przez sze dni i nocy wasnym oddechem podtrzymywaa ycie w dziecku. Hrabina klczaa przed drzwiami, pakaa i modlia si. Byli tam wszyscy, francuska babka, personel, pewien mody ksidz o ukonych brwiach, ktry przychodzi i wychodzi o kadej porze dnia. Lekarze powoli przestawali si pokazywa. Hrabina z dzieckiem i z Nini wyjechaa do Bretanii, francuska babka, skonsternowana i obraona, zostaa w Paryu. Naturalnie nikt nie powiedzia, na co waciwie to dziecko zachorowao. Nikt nie powiedzia, ale wszyscy dobrze wiedzieli! Genera akn mioci, i kiedy pochylali si nad nim obcy ludzie, a od kadego rozchodzi si ten nieznony zapach, postanowi umrze. W Bretanii szumia wiatr i hucza przypyw pord starych kamieni. W morzu tkwiy czerwone skay. Nini bya spokojna, umiechajc si

patrzya na morze i niebo tak, jakby ju wczeniej je widziaa. W czterech rogach zamku stay bardzo stare, pkate wiee wzniesione z upanego kamienia, to tutaj wiele, wiele lat temu przodkowie hrabiny zasadzali si na Surcoufa, pirata. Chopiec szybko si opali, czsto si mia. Teraz ju si nie ba, poniewa wiedzia, e razem, we dwoje, s mocniejsi. Siedzieli na play. Wiatr powiewa falbanami granatowej sukni Nini, wszystko byo sone, take powietrze i kwiaty. Rano, kiedy cofn si przypyw, w zagbieniach czerwonych przybrzenych ska pozostaway morskie pajki o szczeciniastych nogach, raki o czerwonych brzuchach i fioletowe galaretowate rozgwiazdy. Na zamkowym dziedzicu sta ponad stuletni figowiec, niczym mdrzec ze Wschodu, ktry opowiada ju tylko najprostsze historie. Pod jego gstym listowiem kry si sodki, wonny chd. To tutaj, w godzinach poudniowych, kiedy morze bezsilnie huczao, chopiec siadywa z niani i sucha. Bd poet powiedzia jednego razu i spojrza w gr, z odchylon gow. Patrzy na morze, jasne kdziory powieway na ciepym wietrze, badawczym spojrzeniem spod pprzymknitych powiek uwanie przyglda si dali. Niania obja go, przytulia do piersi gwk chopca. I rzeka: Nie, bdziesz onierzem. Jak tata? chopiec potrzsn gow. Tata te jest poet, nie wiesz o tym? Zawsze myli o czym innym. Prawda odrzeka niania i westchna. Nie id na soce, mj aniele. Rozboli ci gowa. Dugo przesiadywali pod figowcem. Suchali morza: jego szum by znajomy. Szumiao tak samo, jak tam, w domu, szumia las. Chopiec i niania myleli o tym, e wszystko na wiecie tworzy cao.

Co takiego przychodzi ludziom do gowy dopiero pniej. Mijaj dziesiciolecia, ludzie przechodz przez ciemny pokj, w ktrym kto umar, i naraz sysz szum morza, dawne sowa. Jakby tych kilka sw wyraao tre ycia. Lecz pniej zawsze mwio si o czym innym. Jesieni, kiedy wracali z Bretanii, oficer gwardii czeka na swoj rodzin w Wiedniu. Chopca oddano do szkoy kadetw. Otrzyma szabelk, dugie spodnie i czako. W niedziel zabierano wychowankw na spacer po Grabenie, w granatowych bluzach, ze sztyletami przytwierdzonymi do pasa. Byli jak dzieci, ktre dla zabawy poprzebieray si za onierzy. Nosili biae rkawiczki, wdzicznie salutowali. Szkoa kadetw znajdowaa si tu pod Wiedniem, na szczycie wzgrza. By to ty budynek, z okien drugiego pitra mona byo zobaczy stare miasto, z prociutkimi ulicami, letni paac cesarza, dachy Schnbrunnu i aleje spacerowe wycite w rozlegym parku, pord przystrzyonego listowia. W biaych korytarzach o ukowych sklepieniach, w klasach, w jadalni, w sypialniach, wszystko byo tak niepokojco na swoim miejscu, jakby to byo jedyne miejsce na wiecie, gdzie w kocu uporzdkowano i umieszczono gdzie naley to, co w yciu jest nieporzdkiem i co jest zbdne. Wychowawcami byli starzy oficerowie. Wszystko miao smak saletry. W sypialniach spano po trzydziestu, w kadym pomieszczeniu trzydziestu chopcw w jednym wieku, w wskich, elaznych kach, jak cesarz. Nad wejciem wisia krucyfiks i wicona palma. Noc palio si w lampach niebieskie wiato. Rano budzi ich dwik trbki; niekiedy zim zamarzaa woda w blaszanych miednicach. Wwczas ordynansi przynosili w wielkich dzbanach ciep wod z kuchni. Nauczano greki i balistyki, i sposobu, w jaki naley postpowa z nieprzyjacielem, i historii. Chopiec by blady, pokasywa. W kade jesienne popoudnie katecheta zabiera wychowankw do Schnbrunnu. Niespiesznie szli alejami. W fontannie, ktrej kamienie poksa zielony mech i ple, szemraa woda w kolorze zota, poniewa owietlao j soce. Spacerowano pomidzy szpalerami przystrzyonych drzew, chopcy pryli si, rk w biaej rkawiczce przepisowo i sztywno oddawali honory starym onierzom, ktrzy tutaj spacerowali w penej gali, jakby codziennie byy urodziny cesarza. Drog sza jaka kobieta, z

biaym, koronkowym parasolem sonecznym na ramieniu, z go gow; szybko ich mina, a ksidz zoy jej gboki ukon. Cesarzowa szepn chopcom. Twarz kobiety bya bardzo biaa; gste czarne wosy zaplecione w potrjny warkocz okrcia wok gowy. Trzy kroki za ni, lekko przygarbiona, jakby j ten spacer zmczy, sza dama w czerni. Cesarzowa jeszcze raz powiedzia ksidz, z gbokim naboestwem. Chopcy patrzyli za samotn kobiet, ktra niemal gnaa alejami wielkiego ogrodu, jakby przed czym uciekaa. Podobna do mamy powiedzia, poniewa przypomnia sobie obraz, jaki wisia w gabinecie ojca, nad stoem. Tak nie wolno mwi odrzek ksidz powanie. Od rana do wieczora uczyli si tego wanie, czego nie wolno powiedzie. W Instytucie, gdzie uczyo si czterystu chopcw, panowaa taka cisza, jak w machinie piekielnej na par minut przed eksplozj. Byli tu wszyscy, jasnowosi, o krtkich nosach z czeskich paacw, i zmczeni o biaych rkach z morawskich dworw, z miast tyrolskich i z paacw myliwskich w Styrii, z paacw z opuszczonymi aluzjami na ulicach okalajcych Graben i z prowincjonalnych wgierskich domw, z dugimi nazwiskami z mnstwem samogosek i z przydomkiem, z tytuem i rang, a wszystko to zostawili w garderobie, tutaj, w Instytucie, tak samo jak wytworne, cywilne ubrania szyte w Wiedniu i Londynie oraz holendersk bielizn. Z tego wszystkiego pozostao jedynie nazwisko, i dzieciak, ktry nalea do nazwiska i teraz uczy si, co mu wolno, a czego nie wolno. Byli te sowiascy chopcy o wskich czoach, w ktrych krwi wymieszay si wszystkie ludzkie osobliwoci Cesarstwa, byli niebieskoocy, bardzo zmczeni, dziesicioletni arystokraci, ktrzy patrzyli niewidzcym wzrokiem, jakby ich przodkowie wszystko ju widzieli za nich. A pewien tyrolski ksi zastrzeli si w dwunastym roku ycia, poniewa by zakochany w swojej bratanicy. Konrad spa w ssiednim ku. Mieli po dziesi lat, kiedy si poznali. By krpy, a jednak szczupy, jak chopcy z bardzo starych rodw, w ktrych sylwetkach koci dominuj nad ciaem. Powolny, lecz nie leniwy, ze wiadomie odmierzonym rytmem. Jego ojciec, z nadanym tytuem barona, by urzdnikiem w Galicji, matka bya Polk. Kiedy urs, wok jego ust pojawi si bolesny, dziecicy, sowiaski rys. Rzadko si mia. By milczcy i uwany. Od pierwszej chwili yli razem, jak jednokomrkowe blinita w matczynej macicy. Nie musieli nawizywa przyjani, jak zwykli to robi rwienicy, pord miesznych i uroczystych ceremonii, z dodajc sobie wagi namitnoci, tak jak to jest, kiedy midzy ludmi pojawia si podanie, w niewiadomej i karykaturalnej formie, kiedy jeden czowiek po raz pierwszy chce odebra wiatu ciao i dusz drugiego czowieka, aby jedno i drugie naleao ju tylko do niego, tylko do niego. Taki jest przecie sens mioci i przyjani.

Przyja ich bya tak powana i pozbawiona sw, jak kade wielkie uczucie, ktre ma trwa przez cae ycie A w kadym wielkim uczuciu, take i w tym, jest wstyd i wiadomo grzechu. Czowiek nie moe bezkarnie zabra innym drugiego czowieka. Ale wiedzieli rwnie, od pierwszej chwili, e to spotkanie nakada na nich obowizek na cae ycie. Wgierski chopiec by szczupy i kruchy, i w owym czasie lekarz bada go co tydzie: niepokojono si o jego puca. Na prob kierownika zakadu, pukownika z Moraw, przyjecha do Wiednia oficer gwardii, ktry dugo rozmawia z lekarzami. Z tego wszystkiego, co powiedzieli lekarze, zrozumia tylko jedno sowo: niebezpieczestwo. Chopiec, po prawdzie, nie jest chory, orzekli, jedynie ma skonno do chorowania. Niebezpieczestwo, powiedzieli, jest natury oglnej. Oficer gwardii zatrzyma si w cieniu katedry w. Stefana w zajedzie U Wgierskiego Krla, w ciemnej, bocznej uliczce, gdzie ju niegdy zatrzymywa si jego dziad. W korytarzu wisiay jelenie rogi. Posugacz hotelowy powita oficera gwardii sowami: Suga uniony. Zamieszka tu w dwch pokojach, w dwch ciemnych, ukowo sklepionych pokojach, zatoczonych meblami obcignitymi tym jedwabiem. Na ten czas zabra chopca do siebie, obaj wic mieszkali w hoteliku, gdzie nad kadymi drzwiami mona byo odczyta nazwiska czstych i szacownych goci, jakby ten budynek by jakim wieckim klasztorem dla samotnych panw w monarchii. Przed poudniem wsiadali do karety i odjedali do Prateru. Ozibio si ju, by pocztek listopada. Wieczorem szli do teatru bohaterowie na scenie gestykulowali, rzzili, nadziewali si na miecze. Potem jedli w jakiej restauracji, w osobnym pokoju, gdzie usugiwao bardzo wielu kelnerw. Chopiec jad obok ojca, z milczc i a nazbyt dojrza uprzejmoci, jakby co cierpliwie znosi i co wybacza. Powiadaj, niebezpieczestwo odezwa si ojciec po kolacji, raczej do siebie i zapali grube czarne cygaro. Jeeli chcesz, moesz wrci do domu. Ale wolabym, eby nie ba si adnego niebezpieczestwa. Nie boj si, tato powiedzia chopiec. Ale niech Konrad zawsze bdzie z nami. To biedacy. Chciabym... eby latem mg przyjecha do nas... To twj przyjaciel? spyta ojciec. Tak. A wic jest i moim przyjacielem powiedzia powanie. Nosi frak, koszul z falbanami, ostatnimi czasy ju nie wkada munduru. Chopiec odetchn z ulg. Ojcowskiemu sowu mona byo ufa. Dokdkolwiek udali si w Wiedniu, wszdzie ich znano; w sklepach rkawicznik, bieliniarz, krawiec; w restauracjach, gdzie uroczysty, starszy kelner wada nad ich stoem; take na ulicy, gdzie mijajcy ich w karetach kobiety i mczyni radonie machali ku nim rk. Czy tata pjdzie do cesarza? spyta chopiec pewnego dnia przed wyjazdem ojca. Krla powiedzia ojciec srogo, jakby przywoywa syna do porzdku. Po czym oznajmi:

Ju do niego nie chodz. Chopiec zrozumia, e pomidzy nimi co si wydarzyo. W dniu odjazdu przedstawi ojcu Konrada. Poprzedniego dnia zasn z bijcym sercem: zupenie jakby czekay go zarczyny. Nie wolno przy nim mwi o krlu! napomina przyjaciela. Lecz ojciec by wielkoduszny, serdeczny, prawdziwy pan. Jednym uciskiem rki przyj Konrada do rodziny. Od tego dnia chopiec mniej pokasywa. Ju nie by samotny. Nie doskwieraa mu samotno wrd ludzi. Wychowanie, jakie we krwi wynis z rodzicielskiego domu, z lasu i z Parya, z charakteru matki, nakazywao, by czowiek nie mwi o tym, co go boli, lecz znosi bl w milczeniu. Najmdrzej nauczao w ogle si nie odzywa. Ale nie umia y bez mioci. To take otrzyma w spadku. By moe Francuzka wniosa do rodziny pragnienie, by czowiek okazywa komu swoje uczucia. W rodzinie ojca milczano o czym takim. Potrzebny by kto, kogo mgby kocha: Nini albo Konrad, a wtedy nie mia gorczki, nie pokasywa, jego szczup, blad twarzyczk oywiay entuzjazm i ufno. Byli w tym wieku, kiedy chopcy jeszcze nie maj okrelonej pci: jakby si jeszcze nie zdecydowali. Mikkie, jasne wosy, ktrych nienawidzi, bo wydaway mu si zbyt dziewczce, fryzjer co dwa tygodnie strzyg maszynk na zero. Konrad by bardziej mski, spokojniejszy. Szeroko otwierao si przed nimi dziecistwo i ju nie bali si tego okresu, poniewa nie byli samotni. Francuska mama, pod koniec pierwszego lata, kiedy chopcy wsiedli do karety, aby uda si w powrotn drog do Wiednia, przygldaa si odjedajcym od drzwi paacu. Po czym umiechna si i rzeka do Nini: Nareszcie jakie udane maestwo. Ale Nini nie umiechna si. Chopcy kadego lata przyjedali razem, a pniej ju i Boe Narodzenie spdzali wsplnie w paacu. Wszystko mieli wsplne, ubrania, bielizn, w paacu urzdzono im wsplny pokj, jednoczenie czytali t sam ksik, razem odkrywali Wiede i las, ksiki i polowanie, jedziectwo i onierskie cnoty, ycie towarzyskie i mio. Nini baa si, moliwe te, e troch bya zazdrosna. Ju cztery lata trwaa ta przyja, chopcy zaczli stroni od wiata, mieli swoje sekrety. Coraz gbszy by ten zwizek, coraz bardziej spazmatyczny. Genera chwali si Konradem, bardzo chtnie wszystkim go przedstawia, jak jaki twr, jak jakie arcydzieo, zarazem ba si kadego, ba si, e kady odbierze mu tego, ktrego kocha. O wiele tego za duo powiedziaa Nini jego matce. Ktrego dnia odejdzie od niego. Wtedy bdzie bardzo cierpia. To ludzka rzecz odrzeka matka, usiada przed lustrem i zadumaa si nad swoj widnc urod. Pewnego dnia musimy porzuci tego, ktrego kochamy. Kto tego nie wytrzymuje, wcale go nie szkoda, bo to nie jest peny czowiek. W Instytucie niedugo szydzono z tej przyjani; przyzwyczajono si do niej, jak do

jakiego fenomenu natury. Tyle e teraz wymieniano ich pod jednym wsplnym nazwiskiem, jak maestwo. Henrykostwo. Lecz nie szydzono z tego zwizku. Z wzajemnego stosunku chopcw co bowiem promieniowao: delikatno, powaga, bezwzgldno, co ostatecznego, i owo promieniowanie rozbrajao nawet tych skonnych do szyderstwa. W obrbie kadej ludzkiej wsplnoty zazdronie strzee si takich wanie zwizkw. Ludzie niczego tak nie pragn, jak bezinteresownej przyjani. Pragn beznadziejnie. Chopcy w Instytucie uciekali bd to w pych swojego pochodzenia, bd w nauk, bd w zbyt wczesne hulanki, bd w wyczyny cielesne, bd te w przedwczesne, chaotyczne i bolesne mioci. Przyja Konrada i Henryka tak janiaa w owym ludzkim zamcie, jak blask subtelnej ceremonii redniowiecznego lubowania. Nic nie jest rwnie rzadkie pomidzy modymi ludmi jak sympatia, ktra jest bezinteresowna i nie da od drugich pomocy ni ofiary. Modo zawsze spodziewa si ofiary od tych, w ktrych pokada swoj nadziej. Tych dwch chopcw czuo, e yj w jakim nienazwanym, cudownym stanie czego w rodzaju aski. Nic nie jest rwnie delikatne, jak taki zwizek. Wszystko, co ycie przynosi z sob pniej, wyrafinowane bd gwatowne dze, mocne uczucia, wizy wielkich namitnoci, wszystko to jest brutalniejsze, bardziej nieludzkie. Konrad by powany i wstydliwy, jak kady prawdziwy mczyzna, take wtedy, gdy ma dziesi lat. Kiedy chopcy zaczli si stawa wyrostkami, gdy zaczynali wintuszy i ze smutn chepliwoci roztrzsa sekrety ycia dorosych, Konrad zaprzysig Henryka, aby yli w czystoci. Tej przysidze dugo dochowali wiernoci. Nie byo to atwe. Spowiadali si co dwa tygodnie, razem sporzdzali rejestr grzechw. dze daway o sobie zna we krwi, w nerwach, chopcy byli bladzi, miewali zawroty gowy, gdy zmieniay si pory roku. Ale yli w czystoci, jakby przyja, ktrej obszerny paszcz okrywa ich mode ciaa, odpacaa z nawizk za to wszystko, co tamtych pozostaych, ciekawskich i niespokojnych, drczyo niczym febra i pdzio ku mrocznym, podziemnym rewirom ycia. yli wedug cisego regulaminu, ktry ustanowia praktyka i dowiadczenie minionych stuleci. Co rano, z bandaem i w hemach, z nagimi torsami, przez ca godzin uprawiali szermierk w sali gimnastycznej Instytutu. Potem dosiadali koni. Henryk by wietnym jedcem. Konrad rozpaczliwie walczy o utrzymanie rwnowagi i zachowanie bezpieczestwa na koskim grzbiecie, jego ciau brakowao dziedzicznej zrcznoci. Henryk atwo si uczy, Konrad z trudem, ale to, czego si uczy, chciwie gromadzi w pamici i kurczowo si do tego przywizywa, jak kto, kto wie, e to jest cay jego majtek na tym wiecie. Henryk swobodnie porusza si w towarzystwie, taktownie, zarazem wyniole, jak kto, kogo nic nie zdoa zaskoczy; Konrad by sztywny, bardzo konwencjonalny. Pewnego lata wybrali si do Galicji, do rodzicw Konrada. Byli ju wtedy modymi oficerami. Baron, stary, ysy i uniony czowiek, ktrego psychik przemielia czterdziestoletnia galicyjska suba i niezaspokojone towarzyskie aspiracje pewnej polskiej szlachcianki pospieszy z

kopotliw gotowoci suenia modym panom w zabawie. Miasto byo duszne, ze starymi wieami, ze studni porodku czteroktnego rynku, z ciemnymi pokojami o ukowych sklepieniach. Jego mieszkacy: Ukraicy, Niemcy, ydzi, Rosjanie, yli w jakim podnieceniu urzdowo tumionym przez wadze, jakby i w samym miecie, i w niewietrzonych, mrocznych mieszkaniach stale fermentowa jaki proces dojrzewajcej rewolucji albo bya to tylko aosna, ndzna i haaliwa forma niezadowolenia, tylko jaki godny wspczucia, trajkoccy niedosyt, albo i to nie: duszne podniecenie karawanseraju i aura oczekiwania przenikay domy, place, ycie w tym miecie. Jedynie koci katedralny, ze swoj mocn wie i szerokimi sklepieniami, spokojnie growa nad tym pltawiskiem krzyku, wrzasku i szeptu, jakby kto tutaj ustanowi raz na zawsze pewne prawo, co ostatecznego i niezmiennego. Chopcy mieszkali w hotelu, poniewa mieszkanie barona skadao si tylko z trzech pokoi. Pierwszego wieczoru, po obfitej kolacji po tustych misach i wonnych, cikich winach, jakie stary urzdnik, ojciec Konrada, i przywida, wypacykowana niczym kakadu fioletowymi i czerwonymi szminkami smutna Polka, jego matka, podawali do stou w ubogim mieszkaniu, z jake wzruszajcym i smtnym przejciem, jakby szczcie rzadko bywajcego w domu syna zaleao od jakoci da modzi oficerowie, przed pjciem spa, dugo siedzieli w ciemnym kcie hotelowej restauracji, ozdobionej zakurzonymi palmami. Pili cikie wgierskie wino z Gr Tokajskich, palili papierosy i milczeli. Teraz ju ich poznae powiedzia Konrad. Tak powiedzia syn oficera gwardii w poczuciu winy. No wic ju wiesz powiedzia pierwszy, delikatnie i spokojnie. Pomyl tylko, co si tutaj dzieje z mojego powodu od dwudziestu lat. Wiem powiedzia genera i co cisno mu gardo. Kada para rkawiczek powiedzia Konrad ktr musiabym kupi, gdybymy wybrali si razem do Teatru na Zamku, przybywa std. Jeeli jest mi potrzebna nowa uprz, trzy tygodnie nie jedz misa. Gdy ja na jakim wieczorku daj napiwek, mj ojciec przez tydzie odmawia sobie cygara. I tak to trwa od dwudziestu lat. Nigdy niczego mi nie zabrako. Gdzie tam daleko w Polsce, przy rosyjskiej granicy, jest pewien dwr. Nigdy go nie widziaem. Nalea do mojej matki. Wszystko przychodzio z tego dworu: pienidze na mundur, czesne, na bilety do teatru, na bukiet, jaki posaem twojej matce, kiedy przejedaa przez Wiede, na opat za egzamin, na koszty zwizane z pojedynkiem, jaki musiaem stoczy z Bawarczykiem. Wszystko, przez dwadziecia lat. Najpierw wyprzedali meble, potem sad, ziemi, dom. Potem powicili zdrowie, wygod, spokj na stare lata, aspiracje towarzyskie mojej matki i to, by mie o jeden pokj wicej w tym parszywym miecie, i aby w tym pokoju stay porzdne meble, i eby czasem mc w nim kogo goci. Rozumiesz? Wybacz powiedzia genera poruszony i blady. Nie gniewam si rzek przyjaciel, bardzo powanie. Chciaem tylko, eby o tym

wiedzia, eby to kiedy zobaczy. Kiedy Bawarczyk ruszy na mnie z wycignit szabl i gupkowato ni wywija, wesolutki, jakby to by przedni art, e z prnoci porbiemy si tak, i obaj zostaniemy kalekami, zobaczyem twarz mojej matki, kiedy co rano spieszy na targ sama, by kucharka nie oszukaa jej na dwa filery, bo dwa filery to pod koniec roku bdzie pi forintw, ktre moe mi wysa w licie... I wtedy naprawd potrafibym zabi Bawarczyka, ktry z prnoci chcia mnie zrani i nie wiedzia, e kade zadranicie, jakie mi zadaje, jest miertelnym grzechem przeciwko dwojgu ludziom, ktrzy w Galicji, bez sowa skargi, powicaj dla mnie swoje ycie. Kiedy daj napiwek lokajowi w waszym domu, trwoni co z ich ycia. Bardzo ciko jest tak y zakoczy i poczerwienia. Dlaczego? cicho spyta ten drugi. Nie sdzisz, e jest im z tym bardzo dobrze?... Im, moe. Chopiec umilk. Nigdy do tej pory nie mwi o tym. Teraz to wyrzek, zacinajc si, i nie mia spojrze przyjacielowi w oczy. Ale mnie jest ciko tak y. Jakbym nie nalea do siebie. Kiedy choruj, ogarnia mnie przeraenie, e trwoni cudz wasno, co, co nie w peni jest moje, moje zdrowie. Jestem onierzem, wychowano mnie tak, abym potrafi zabija i abym mg zabi samego siebie. Na to przysigaem. Ale po co oni znosz to wszystko, skoro mnie zabij? Ju teraz rozumiesz?... Od dwudziestu lat yj w tym miecie, gdzie wszdzie panuje taki zaduch jak w jakim nie wysprztanym mieszkaniu, w ktrym kwateroway przejedajce tdy karawany... zapach jada i tanich trunkw, i nie wietrzonej pocieli. Tutaj yj, w milczeniu. Ojciec od dwudziestu lat nie by we Wiedniu, gdzie urodzi si i wychowa. Od dwudziestu lat adnej podry, adnej zbytecznej sztuki odziey, adnej wycieczki latem, poniewa ze mnie trzeba zrobi arcydzieo, co, do czego oni, w swoim wasnym yciu, byli za sabi. Czasami, gdy mam co zrobi, rka zamiera mi w powietrzu. Wiecznie ta odpowiedzialno. Ju nawet pragnem ich mierci powiedzia zupenie cicho. Tak rzek z powag genera. Cztery dni pozostali w tym miecie. Kiedy wyjedali, po raz pierwszy w swoim yciu poczuli wyranie, e co zdarzyo si midzy nimi. Jakby jeden drugiemu by co winien. Co, czego nie mona byo wyrazi sowami.

Konrad wszake mia pewn kryjwk, do ktrej jego przyjaciel nie mia dostpu: muzyk; tajemnicze miejsce, do ktrego nie siga rka zewntrznego wiata. Henryk nie mia suchu, zadowala si muzyk cygask i wiedeskimi walcami. W Instytucie nie rozmawiano o muzyce, raczej j wybaczano i tolerowano, zarwno wychowawcy jak i studenci mieli j za swego rodzaju modziecz mani. Kady ma swoj sabostk. Jeden hoduje psy, za wszelk cen, inny jedzi konno. Lepsze to, ni by mia gra w karty, uwaano. Bezpieczniejsze ni kobiety, uwaano. Ale genera czasami podejrzewa, e muzyka wcale nie jest tak bezpieczn namitnoci. W Instytucie naturalnie nie tolerowano owego buntu, buntu muzyki. Wyrobienie w wychowanku pojcia o muzyce naleao wszak do programu wychowania, lecz przecie tylko w zakresie podstawowym. O muzyce wiedziano jedynie tyle, e konieczne s do niej trbki, a przed trbaczami kroczy kapelmistrz i co jaki czas podnosi w gr srebrn paeczk. Za muzykantami kucyk dwiga bben. Ta muzyka bya gona i przepisowa, utrzymywaa w karbach krok oddziau, przycigaa na ulic ludno cywiln i bya niezbdnym elementem wszelkiego rodzaju parad. Czowiek kroczy spryciej, gdy sysza muzyk, i to byo wszystko. Niekiedy muzyka bya artobliwa, niekiedy nadta i uroczysta. A zreszt nikt si ni nie przejmowa. Konrad jednak zawsze blad, kiedy sucha muzyki. Wszelkiego rodzaju muzyka, take najpospolitsza, dotykaa go tak dojmujco, jak cielesny atak. Blad, usta zaczynay mu dre. Muzyka co mu mwia, czego inni nie mogli zrozumie. Prawdopodobnie melodie nie przemawiay mu do rozumu. Rygor, w jakim y, wychowywa si, za cen ktrego zdobywa pozycj w wiecie, ktry przyj dobrowolnie, jak wierzcy win i pokut, w takich chwilach rozlunia si, jakby w jego ciele saba owa napita, sztywna postawa. Jak podczas parady wojskowej, po dugim, mczcym przemarszu krokiem defiladowym, raptem daj komend spocznij!. Ale usta zaczynay mu dre, jakby chcia co powiedzie. Wtedy zapomina, gdzie jest, oczy mu si miay, patrzy przed siebie, nie widzia otoczenia: zwierzchnikw, kolegw, piknych dam ani publicznoci w teatrze. Caym ciaem sucha muzyki, tak podliwie, jak skazaniec w wizieniu wsuchuje si w daleki odgos krokw, ktre by moe

przynosz wie o wolnoci. W takich przypadkach nie sysza, gdy si do niego mwio. Muzyka otwieraa przed nim dookolny wiat, na kilka chwil zmieniaa wszystkie reguy faszywej ugody, w takich chwilach Konrad nie by onierzem. Pewnego lata, wieczorem, kiedy w paacu gra na cztery rce z matk generaa, co si wydarzyo. Siedzieli w duej sali, przed kolacj; oficer gwardii i jego syn w jednym z rogw komnaty uprzejmie suchali muzyki, z t cierpliwoci i rutyn, o ktrej zapewne kto myla mwic, i ycie jest obowizkiem, trzeba wic cierpie i muzyk. Hrabina graa arliwie, wykonywali Poloneza-fantazj Chopina. W pokoju jakby wszystko poruszyo si. Ojciec i syn w fotelach, pogreni w uprzejmym i cierpliwym oczekiwaniu, take poczuli, e w dwch ciaach w ciele Konrada i matki co si dzieje. Jakby zbuntowana muzyka uniosa meble, jakby jaka sia za oknem zaopotaa cik, jedwabn zason, jakby to wszystko, co pogrzebay ludzkie serca, co jest galaretowate i zjeczae, zaczo y, jakby ukryty w sercu kadego czowieka odezwa si jaki miertelny rytm, ktry w pewnej chwili ycia zaczyna uderza z jak ostateczn si. Dwaj uprzejmi suchacze zrozumieli, e muzyka jest niebezpieczna. Lecz tamtych dwoje przy fortepianie, matka i Konrad, ju nie przejmowali si adnym niebezpieczestwem. Polonez-fantazja by jedynie pretekstem, aby wyzwoli w wiecie siy, ktre porusz i wysadz w powietrze to wszystko, co ludzki porzdek tak skrztnie ukrywa. Przy fortepianie siedzieli w takim zapamitaniu, z wyprostowanymi przy lekkim odchyleniu napronymi ciaami, jakby muzyka miotaa niewidocznym, legendarnym ognistym rydwanem zaprzgnitym w rumaki i tylko oni dwoje, w zawierusze i zawrotnym pdzie ponad ziemi, usztywnionymi torsami i silnymi rkami pewnie trzymaj wodze wyzwolonych ywiow. Wreszcie, po jednym zgodnym akordzie, umilkli. Promie wieczornego soca wpad przez dwuskrzydowe okno, w snopie wiata wirowa zoty py, jakby muzyka, pdzc w lad za rumakami zaprzgnitymi do niebiaskiego rydwanu, wzbia kurz na niebieskiej drodze, ktra prowadzi donikd, w zatracenie. Chopin powiedziaa Francuzka i ciko westchna. Jego ojciec by Francuzem. A matka Polk powiedzia Konrad i z gow odchylon w bok wyjrza przez okno. Spokrewniona z moj matk powiedzia mimochodem, jakby go krpowa ten zwizek. Wszyscy troje to spostrzegli, poniewa w jego gosie zabrzmia taki smutek, jak w intonacji wygnacw, kiedy rozmawiaj o domu rodzinnym i tsknocie za ojczyzn. Oficer gwardii bardzo uwanie, nieco nachyliwszy si do przodu, wpatrywa si w przyjaciela syna, jakby teraz zobaczy go po raz pierwszy. Wieczorem, kiedy sam z synem pozosta w palarni, powiedzia mu: Konrad nigdy nie bdzie onierzem. Dlaczego? spyta przestraszony chopak. Lecz wiedzia, e ojciec ma racj. Oficer gwardii wzruszy ramionami. Pali cygaro, siedzia przed kominkiem z wycignitymi nogami, obserwowa dym z cygara. Ze spokojem czowieka, ktry zna si na rzeczy, z poczuciem wyszoci, powiedzia:

Bo to jest czowiek innego rodzaju. Ojciec ju nie y, mino wiele lat, kiedy genera zrozumia to zdanie.

Czowiek zawsze zna prawd, t inn prawd, ktr ukrywaj okolicznoci ycia, rola, kostiumy. Dwaj modziecy wychowywali si razem, razem skadali przysig, razem mieszkali przez te wszystkie wiedeskie lata, poniewa oficer gwardii znalaz sposb, aby jego syn i Konrad odbywali pierwsze lata suby w pobliu dworu. Wynajli mieszkanie w ssiedztwie schnbrunnskiego ogrodu, na pierwszym pitrze wskiego domu o szarej fasadzie. Okna owego mieszkania wychodziy na duszny, wski i dugi ogrd, wypeniony renklodami. Mieli tam trzy pokoje, ktre odnajmowaa im gucha wdowa po pukowym lekarzu. Konrad wynaj fortepian, lecz rzadko grywa; jakby si ba muzyki. yli tam jak bracia i syn oficera gwardii niekiedy z niepokojem wyczuwa, e przyjaciel ma swoj tajemnic. Konrad by czowiekiem innego rodzaju i nie mona byo drog pyta przybliy si do jego tajemnicy. Zawsze spokojny. Nigdy nie polemizowa. Tak y, tak wypenia swoj sub, tak obcowa z towarzyszami broni, tak bywa w wiecie i w towarzystwie, jakby suba wojskowa nigdy nie miaa si skoczy, jakby ycie byo jedynie sub i stosowaniem regulaminu, nie tylko w dzie, ale i w nocy. Byli modymi oficerami i syn oficera gwardii niekiedy dostrzega, e Konrad yje jak zakonnik. Jakby nie y na wiecie. Jakby po przepisowych godzinach suby zaczynaa si dla niego inna suba, bardziej skomplikowana, bardziej odpowiedzialna ni suba modego zakonnika, bowiem czasu suby nie wyznaczay jedynie modlitwa i nabone ceremonie, lecz samotno i przytomno umysu, tak, nawet we nie. Ba si muzyki, z ktr mia jak tajemnicz wi, i nie bya to jedynie wi wiadomoci, ale i ciaa: jakby gbszy sens muzyki by czym w rodzaju nieodwoalnego nakazu, ktry odsuwa go od kariery, co w nim amie. Rano razem jedzili konno na Praterze albo na szkolnym hipodromie, potem Konrad zdawa sub, wraca do mieszkania na Hietzingu i bywao, e caymi tygodniami nie rusza si wieczorem z domu. W starych domach palono jeszcze lampy naftowe albo wiece; syn oficera gwardii prawie zawsze wraca do domu po pnocy, z balu albo z towarzyskiego spotkania, i ju z ulicy, z doroki, widzia w oknie pokoju przyjaciela niemia, pen wyrzutw jasno sabego wiata. W tajemniczym sygnale jasnego okna byo co oskarycielskiego. Syn oficera gwardii da

dorokarzowi monet, przystan na cichej ulicy przed star bram, cign rkawiczki, wyj klucz od bramy i poczu si tak, jakby odrobin zdradzi wieczr i przyjaciela. Przybywa ze wiata, gdzie cicho grano, w restauracjach i w salach balowych, w lokalach rdmiecia: ale inaczej ni lubi przyjaciel. Grano, aby ycie byo przyjemniejsze i bardziej uroczyste, by oczy kobiet byszczay i aby skrzya si prno mczyzn. Dlatego w miecie grano w tych miejscach, gdzie syn oficera gwardii spdza noce swych modych lat. Lecz muzyka, jak kocha Konrad, nie chciaa przynosi zapomnienia, dotykaa w ludziach ich namitnoci, budzia poczucie winy, chciaa, aby ycie w ludzkich sercach i w ludzkiej wiadomoci byo prawdziwsze. Taka muzyka jest grona, myla, i zacz, z przekory, cicho pogwizdywa walczyka. Owego roku we Wiedniu, wszdzie gwizdano walca pewnego modnego kompozytora, modego Straussa. Odszuka klucz, otworzy wolno i ociale rozwierajc si wielusetletni bram, przeszed przez owietlon micym kagankiem wybrzuszon suteren zatchej, sklepionej ukowo klatki schodowej, na chwil przystan i przyjrza si ogrodowi, ktry bia plam spoczywa w zanieonym blasku ksiyca, jakby kto kred wyznaczy mu miejsce pomidzy czarnymi konturami rzeczy i zjawisk. Wszystko to byo agodne. Wiede ju spa. Spa gboko, i pada nieg. Cesarz take ju spa w Burgu, spao pidziesit milionw ludzi w krajach cesarza. Syn oficera gwardii czu, e on te ma co wsplnego z t cisz, on take czuwa nad snem cesarza i pidziesiciu milionw ludzi, i nad ich bezpieczestwem, czuwa nawet wtedy, gdy nie robi nic innego, a jedynie nosi ze czci mundur, wieczorami bywa w towarzystwie, sucha walcw, pije czerwone francuskie wino, oraz damom i dostojnym panom mwi dokadnie to, czego od niego oczekuj. Syn oficera gwardii czu, e jest posuszny, pisanym i niepisanym, bardzo mocnym nakazom, i peni sub w koszarach tego posuszestwa zarwno na placu wicze jak i w salonach. Z tego uczucia zostao zbudowane bezpieczestwo pidziesiciu milionw: e oto cesarz kadzie si przed pnoc, a ju o pitej rano wstaje, w blasku wiecy zasiada w amerykaskim fotelu z plecionej trzciny, przy biurku, a ci, ktrzy przysigali na jego imi, ci wszyscy s posuszni obyczajom i prawom. Naturalnie, trzeba by posusznym gbiej, ni to okrelaj prawa. Czowiek nosi w sercu posuszestwo i to byo najwaniejsze. Czowiek musia wierzy, e wszystko jest na swoim miejscu. Owego roku mieli po dwadziecia dwa lata, syn oficera gwardii i jego przyjaciel. yli w Wiedniu, byli modymi oficerami. Syn oficera gwardii wspina si po zbutwiaych schodach i cicho wygwizdywa melodi jakiego walca. Wszystko w tym domu byo cokolwiek stche: pokoje, klatka schodowa, ale take odrobin pachnce, jakby po pokojach rozszed si sodki zapach syropu ze soikw konfitur. Tamtej zimy karnawa w Wiedniu wybuch jak jaka lekka i przyjemna zaraza. Co wieczr taczono przy unoszcych si w powietrzu motylich blaskach gazowych pomieni, w zotych i biaych salach. nieg pada obficie i dorokarze bezszelestnie wozili zakochanych. Wiede taczy wrd nienej zimy; syn oficera gwardii w kade przedpoudnie udawa si do maneu i przyglda si wiczeniom hiszpaskich jedcw i biaych lipczaskich koni. W

ciaach tych zwierzt i jedcw ujawniaa si swego rodzaju wytworno i szlachetno, jaka grzeszna przyjemno i poczucie rytmu, niczym w wiadomoci odwiecznej duszy i szlachetnego ciaa. Potem szed na spacer, bo by mody. W rdmieciu wystawa przed sklepami, gapi si, jak ci, co na zabawie podpierajc ciany gapi si na taczce pary; poznawali go starzy fiakrzy i kelnerzy, poniewa by podobny do ojca. Wielka to bya rodzina, Wiede, Imperium, Wgrzy, Niemcy, Morawianie, Czesi, Serbowie, Horwaci i Wosi, a wewntrz tej wielkiej rodziny kady czu w sekrecie, e pord tych awanturniczych dz, skonnoci i poryww, jedynie cesarz potrafi utrzyma porzdek, on, ktry jednoczenie by nadterminowym sierantem i majestatem, urzdnikiem pastwowym w akiecie z lustryny i grand signeurem, kim nieokrzesanym i osob panujc. Wiede by w dobrym humorze. W stchych, o ukowych sklepieniach rdmiejskich szynkach, odmierzano najlepsze piwo wiata, a na gos dzwonu w poudnie miasto wypenia zapach gulaszu woowego, rozlewajc po ulicach i w duszach uczucia takiej uprzejmoci i serdecznoci, jakby pokj na wiecie by nieprzemijajcy. Kobiety nosiy czarne futrzane mufki, kapelusze z pirami, a ich noski i oczy poyskiway zza woalek osaniajcych twarze, gdy pada nieg. O czwartej po poudniu w kawiarniach zapalano gazowe lampy i podawano pienic si kaw, generaowie i urzdnicy siedzieli przy stoach dla staych goci, kobiety z zaczerwienionymi twarzami kryy si w gbi doroek i spieszyy do kawalerek opalanych drzewem, bowiem by karnawa, i mio tak wrzaa i wadaa miastem, jakby agenci jakiego olbrzymiego sprzysienia, ktre omotao wszystkie klasy spoeczne, podburzali i niepokoili dusze. Na godzin przed otwarciem teatru, w piwnicy miejskiej rezydencji ksicia Esterhazyego, zbierali si na sekretne spotkanie amatorzy ognistych win, u Sachera nakrywano ju w osobnym gabinecie st dla arcyksit, a w zadymionych i dusznych izbach piwnicy opactwa, otwartej w ssiedztwie katedry w. Stefana, polscy panowie podnieceni i smutni pili mocn palink, poniewa ich ojczyzna nie bya szczliwa. Poza tym trafiay si takie godziny owej zimy we Wiedniu, kiedy wydawao si, e wszyscy s szczliwi. Myla o tym syn oficera gwardii, cicho pogwizdujc i umiechajc si. W przedpokoju poczu dotknicie ciepa kaflowego pieca, jak ucisk rki kogo z bliskich krewnych. Wszystko w tym miecie byo takie rozlege, a do tego wszystko i kady by na swoim miejscu: arcyksita i ludzie troch nieokrzesani, dozorcy domw i tajemniczy beneficjanci oraz ludzie natrtnie demonstrujcy swoj pozycj, wszyscy miecili si w hierarchii, nieskoczonej i przyjaznej ludziom. Sucy odskoczy od pieca, jedn rk odebra od pana paszcz, czako i rkawiczki, drug zdj z ciepej pki kaflowego pieca francuskie czerwone wino; jego pan kadego wieczora, przed pjciem spa, wypija kieliszek, jakby rozwanym sowem cikiego burgunda chcia poegna si z dniem i bahymi wspomnieniami wieczoru. Take i teraz sucy szed za nim do pokoju Konrada, niosc butelk na srebrnej tacy. Niekiedy rozmawiali tak do samego rana, w pmroku pokoju, dopki nie wygas piec, a syn oficera gwardii nie oprni butelki burgunda do ostatniej kropli. Konrad mwi o swoich

lekturach, syn oficera gwardii o yciu. Konrad nie mia pienidzy na ycie. Posada w wojsku, ze wszystkimi subtelnymi i powikanymi konsekwencjami, z mundurem i stopniem oficerskim, bya dla niego posad uciliw. Syn oficera gwardii czu, e ich przyja i sojusz, ktry by skomplikowany i kruchy, jak kady podarowany przez los ludzki zwizek, trzeba uniezaleni od pienidzy, trzeba uwolni od zazdroci i bodaj cienia nietaktu. To nie byo atwe. Bracia mwili o tym gono. Syn oficera gwardii cicho baga, by Konrad zechcia dzieli z nim majtek, z ktrym, po prawdzie, nie wiedzia co pocz. Konrad tumaczy mu, e nie moe przyj jednego filera. I obaj wiedzieli, e taka jest prawda: syn oficera gwardii nie mg da pienidzy Konradowi i musia pogodzi si z tym, e bywa w wiecie, stosownie do swojej pozycji i nazwiska, a Konrad tutaj, w mieszkaniu na Hietzingu, o sidmej wieczorem je na kolacj jajecznic i osobicie liczy sztuki bielizny przyniesione z pralni. Ale nie to byo wane. O wiele bardziej napawao go lkiem to, e naleao uratowa t przyja, na cae ycie. Konrad szybko si starza. Ju w dwudziestym pitym roku ycia zakada okulary do czytania. I kiedy przyjaciel powraca noc z Wiednia i ze wiata w odorze tytoniu i wody koloskiej, troch rozczochrany i modzieczo wielkowiatowy, cicho i dugo rozmawiali, jak wsplnicy przestpstwa, jakby Konrad by czarodziejem, ktry siedzi w domu, amie sobie gow nad znaczeniem ludzi i zjawisk, podczas gdy jego famulus bywa w wiecie i zbiera sekretne wiadomoci o ludzkim yciu. Konrad najchtniej czyta angielskie ksiki, o historii wspycia ludzi, o spoecznej ewolucji. Syn oficera gwardii chtnie czytywa jedynie o koniach i podrach. A poniewa kochali si, jeden drugiemu wybacza grzech pierworodny: Konrad przyjacielowi majtek, syn oficera gwardii ubstwo Konradowi. Ta inno, o ktrej mwi ojciec, gdy Konrad i hrabina grali Poloneza-fantazj, daa Konradowi wadz nad dusz przyjaciela. Co byo tej wadzy sensem? W kadej ludzkiej wadzy jest odrobina subtelnej i ledwie wyczuwalnej pogardy dla tych, nad ktrymi panujemy. Nad ludzk dusz jedynie wtedy potrafimy sprawowa cakowit wadz, gdy poznamy, zrozumiemy i bardzo taktownie wzgardzimy tymi, ktrzy s zmuszeni ulec. Owe nocne rozmowy w domu na Hietzingu z czasem przybray ton dysputy mistrza z uczniem. Jak kady czowiek, ktrego wrodzona skonno i okolicznoci zmuszaj przed czasem do samotnoci, tak i Konrad, tym swoim lekko szyderczym, agodnie lekcewacym i jednoczenie okazujcym bezradne zainteresowanie, gosem, mwi o wiecie, jakby to wszystko, co tam, na tamtym brzegu mona dostrzec, ciekawio jedynie dzieci i istoty jeszcze mniej zorientowane od dzieci. Ale w jego gosie wyczuwao si tsknot za ojczyzn: modo zawsze czuje tsknot za ojczyzn, wiecznie tskni za podejrzanym, obojtnym i budzcym lk domem, ktremu na imi wiat. I kiedy Konrad bardzo po przyjacielsku i wyniole, artobliwie i nawiasem pokpiwa sobie z syna oficera gwardii za to wszystko, czego doznawa w wiecie, to przecie w jego gosie wyczuwao si spragnione i podliwe przeknicie liny.

Tak yli w iskrzcym si zaamaniu wiata modoci, grajc rol, ktra bya rwnie profesj, i jednoczenie dawaa yciu wewntrzn postaw, przydajc mu napicia. Kobiece rce take pukay do drzwi mieszkania na Hietzingu, delikatnie, nie bez wzruszenia, i mile. Tak wanie pewnego dnia zapukaa Weronika, tancerka genera na jej wspomnienie przeciera oczy, jak kto, kto ockn si ze snu, i z roztargnieniem sobie przypomina. Ach, tak, Weronika. A potem Angela, moda wdowa po lekarzu sztabowym, ktra najbardziej ze wszystkiego lubia konne wycigi. Ale nie, to jednak Weronika, tancerka. Mieszkaa w mansardzie bardzo starej kamienicy przy ulicy Trzech Podkw, w atelier, ktrego nigdy nie mona byo dobrze ogrza. Lecz jedynie tutaj potrafia y, w atelier, gdzie przestrze posusznie dawaa pole krokom i obrotom w trakcie wicze. Sal o silnym pogosie ozdabiay zakurzone bukiety Makarta oraz obrazy zwierzt, ktre poprzedni podnajemca atelier, pewien styryjski malarz, pozostawi wacicielowi tytuem zalegego czynszu. Najchtniej malowa owce: z kadego kta wielkiej sali pytajcym spojrzeniem wodnistoszklanych zwierzcych oczu gapiy si na goci smutne owce. Tutaj ya Weronika, tancerka, pord zakurzonych firanek i starych mebli o wystrzpionych obiciach. Ju klatk schodow przenikay silne zapachy perfum, opary olejku ranego i francuskich wd. W pewien letni wieczr wybrali si na kolacj, we troje. Teraz przypomnia to sobie wyranie, jakby bada obraz przez szko powikszajce. Jedli kolacj w jednej z restauracji w podwiedeskim lesie. Przyjechali tam powozem, przez parne, pachnce listowiem lasy. Tancerka nosia florencki kapelusz z szerokim rondem, biae, szydekowe rkawiczki nacignite po okcie, row jedwabn sukni, dopasowan w talii, i czarne jedwabne pbuciki. W tym swoim okropnym gucie take bya doskonaa. Po kamienistej drodze, pord lici, stpaa tak niepewnie, jakby kady ziemski krok, ktry prowadzi do jakiego konkretnego celu, na przykad do restauracji, by niegodny jej ng. Tak jak na strunach stradivariusa nie wypada rzpoli w winiarni, tak ona strzega swych ng, tych arcydzie, ktrych jedynym celem i sensem mg by tylko taniec, zniesienie praw grawitacji, rozbicie smutnej spoistoci ciaa. Kolacj zjedli na podwrzu pewnego wiejskiego domu poronitego dzikim winem, przy wietle wiecy osonitej szklanym kloszem. Pili lekkie czerwone wino, a moda kobieta czsto si miaa. Kiedy ksiycow noc wracali do domu i ze zbocza wzgrza, z gbi powozu, ujrzeli lnice w biaej powiacie miasto, Weronika bezwiednie obja ich obu. Bya to chwila szczcia, chwila poza wiadomoci, chwila czystego istnienia. W milczeniu towarzyszyli tancerce do domu w rdmieciu, pocaunkiem w rk poegnali j w sprchniaej bramie. Weronika. I Angela. Ta od koni. I wszystkie inne, ktre z kwiatem we wosach wiroway w tanecznym korowodzie... pozostay po nich wstki, listy, kwiaty i po jednej rkawiczce. Te kobiety wniosy do ich ycia pierwsz miosn ekstaz, i to wszystko, co oznacza mio: podanie, zazdro i pen rozterki samotno. Lecz ponad kobietami, ponad obowizkiem, ponad wiatem janiao pewne uczucie, ktre byo silniejsze od wszystkiego. To uczucie znaj tylko mczyni. Na imi mu przyja.

Genera przebra si. Ubiera si sam; wyj z szafy galowy mundur, dugo mu si przyglda. Ju od dziesiciu lat nie mia na sobie munduru. Otworzy szuflad, poszuka swoich odznacze, oglda ordery przechowywane w futerale wycieanym czerwonym, zielonym i biaym jedwabiem. Gdy tak bra do rki i obmacywa brzowe, srebrne i zote medale, widzia pewien przyczek mostowy, wzdu Dniepru, pamitn parad w Wiedniu, przyjcie na peszteskim zamku. Wzruszy ramionami. Co mu ycie dao? Obowizek i pustot. Roztargniony, wsypa ordery z powrotem do szuflady, jak gracz pstre etony po wielkiej rozgrywce. Woy czarny garnitur, zawiza pikowy krawat i zwilon w wodzie szczotk przygadzi szczeciniaste wosy. W ostatnich latach, kadego wieczora nosi to surowe jak sutanna ubranie. Podszed do stou i niezdecydowan, starczo drc rk wyj z portmonetki may kluczyk i otworzy nim dug, gbok szuflad. Z sekretnej przegrdki w szufladzie wyj par przedmiotw: belgijski pistolet, paczk listw przewizanych niebiesk wstk i oprawiony w ty aksamit, cienki tomik, na ktrego karcie tytuowej wydrukowano zotymi literami: Souvenir. Dugo trzyma w rkach tomik, przez ktrego okadk przewleczono niebiesk wstk i zamknito na identyczn piecz. Nastpnie drobiazgowo, wprawnymi ruchami, sprawdzi pistolet. By to stary rewolwer szeciostrzaowy. Kady z szeciu pociskw by na swoim miejscu. Wrzuci bro z powrotem do szuflady i uczyni to tak, jakby rzecz ca bagatelizowa; wzruszy ramionami. Ksieczk oprawion w ty aksamit wsun do wewntrznej kieszeni marynarki. Podszed do okna i otworzy okiennice. Gdy spa, na ogrd spada ulewa. Pomidzy drzewami wia chodny wiatr, wilgotne licie platana tusto poyskiway. Ju zmierzchao. Sta przy oknie nieporuszony, z rkami zaoonymi na piersi. Przyglda si okolicy, dolinie, lasowi, tej drodze na dole, w gbi zarysom miasta. Oczyma nawykymi do duych odlegoci rozpozna chyo zbliajcy si powz. Go by ju na alei prowadzcej do paacu. Wci nieruchomy patrzy na ruchliwy obiekt z twarz pozbawion wyrazu, przymknwszy jedno oko, jak myliwy, kiedy celuje.

Mina godzina sidma, kiedy genera wyszed z gabinetu. Opierajc si na spacerowej lasce o uchwycie z koci soniowej, szed powoli, krok za krokiem, dugim korytarzem, ktry czy to skrzydo paacu: pokoje mieszkalne z duymi salami, wietlic, pokojem muzycznym i salonami. ciany korytarza pokryway stare portrety: przodkowie, prapradziadkowie i praprababki, znajomi, dawni pracownicy, towarzysze pukowi; portrety owoczesnych co sawniejszych paacowych goci byy oprawione w pozacane ramy. W rodzinie generaa bya taka tradycja, i w paacu utrzymywano take domowego malarza: takiego, co by tu przejazdem, wdrownych portrecistw, ale i sawniejszych, jak praskiego artyst S., ktry w czasach dziadka generaa spdzi tutaj osiem lat i namalowa kadego, kto nawin mu si pod pdzel, majordomusa i co znaczniejsze konie. Ofiar pdzla bkajcych si, przygodnych artystw padali prapradziadkowie i praprababki: i oto spogldali z wysoka szklanym wzrokiem, w galowych strojach. Potem nastpowao kilka spokojnych, powanych mskich twarzy, byli to rwienicy oficera gwardii, prawdziwi mczyni, z wgierskim wsem, z wosami zaczesanymi w limaka na czole, w czarnym odwitnym ubraniu lub w onierskim galowym mundurze. To byo dobre pokolenie, myla genera i przyglda si podobiznom krewnych ojca, przyjaci i kolegw z puku. To byo dobre pokolenie, cokolwiek osamotniony gatunek ludzi, ktrzy nie umieli szczliwie zmiesza si ze wiatem, byli dumni, lecz wierzyli w co: w honor, w mskie cnoty, w milczenie, w samotno i w dane sowo, take w kobiety. I kiedy doznawali zawodu, milkli. Wikszo milczaa przez cae ycie, oddajc si obowizkom i milczeniu, niczym zakonnym lubom. W kocu korytarza wisiay obrazy francuskie: stare francuskie damy z wypudrowanymi ozdobami na gowach, portrety tustych, obcych panw w perukach, o ustach dnych rozkoszy, daleka rodzina jego matki, ludzkie twarze przewitujce z te o rowych i gobich odcieniach. Obcy ludzie. A potem portret ojca, w mundurze oficera gwardii. I jeden z portretw mamy, w kapeluszu z pirami, ze szpicrut w rce, jak woltyerka. A teraz, zamiast portretu, nastpowaa czterometrowa prnia na cianie: bladoszara smuga obrbiaa biae to i pokazywaa, e tutaj te kiedy wisia obraz. Genera, z niewzruszon twarz, przeszed przed pustym czworoktem. Dalej ju byy same pejzae. W kocu korytarza staa niania, w czarnej

sukni, w nowiusiekim, wykrochmalonym biaym czepku na drobnej ptasiej gowie. Patrzysz na obrazy? powiedziaa. Tak. Nie chcesz, ebymy tu z powrotem zawiesili obraz? spytaa spokojnie i z otwartoci waciw starym ludziom pokazaa na cianie miejsce po brakujcym obrazie. A jest jeszcze? spyta genera. Niania skina potakujco, e strzee obrazu. Nie powiedzia po krtkiej przerwie. Potem, ju ciszej: Nie wiedziaem, e jeszcze go chronisz. Mylaem, e go spalia. Pali obrazy powiedziaa niania ostrym, cienkim gosem to nie ma adnego sensu. Nie ma powiedzia genera w zaufaniu, tak jak czowiek zwraca si tylko do swojej niani. Nic od tego nie zaley. Obrcili si w stron duej klatki schodowej, spojrzeli z gry w jej gb, tam gdzie w westybulu lokaj i pokojwka umieszczali kwiaty w krysztaowych wazonach. Paac, w minionych kilku godzinach zacz y, jak mechanizm, ktry nakrcono. Nie tylko meble zaczy y, fotele i sofy uwolnione od letnich pciennych prochowcw, ale i obrazy na cianach, wielkie elazne wieczniki, ozdobne przedmioty w oszklonych szafach i na gzymsie kominka. W kominku polana przygotowane do podpalenia, poniewa po pnocy, wilgotnymi, olizgymi krokami wchodziy do pokoi chodne opary koczcego si lata. Przedmioty, jakby nagle nabray sensu i chciay udowodni, e wszystko na wiecie ma sens tylko wtedy, gdy ma co wsplnego z ludmi, gdy jest czci skadow ludzkiego losu i ludzkiego dziaania. Genera patrzy na obszerny westybul, na kwiaty ustawione na stole przy kominku, na rozmieszczenie foteli. To krzeso obite skr powiedzia stao po prawej stronie. Pamitasz? spytaa niania i mrugna. Tak powiedzia. Tutaj siedzia Konrad, pod zegarem, przy ogniu. Porodku, naprzeciwko kominka, na florenckim krzele siedziaem ja. Krystyna siedziaa naprzeciwko, w fotelu, ktry przywioza jeszcze moja matka. Dokadnie pamitasz powiedziaa niania. Tak. Genera opar si o porcz schodw i spojrza na d, w gb westybulu. W niebieskim krysztaowym wazonie byy dalie. Przed czterdziestu jeden laty. A wic pamitasz, to pewne powiedziaa niania i westchna. Pamitam powiedzia spokojnie. Nakrya francusk porcelan? Tak, t w kwiaty powiedziaa niania. Dobrze. Uspokojony skin gow. Teraz przez jaki czas patrzyli w milczeniu na obraz, na salon w gbi, na potne meble, ktre strzegy pamici, sensu pewnej godziny, pewnej chwili, jakby dotychczas istniay jedynie wedug praw tkaniny, drewna, metalu, lecz jedna chwila, sprzed czterdziestu jeden lat, napenia martwe przedmioty yw treci, i ta

chwila bya sensem ich istnienia. I teraz, gdy zaczy y, jak mechanizm, ktry nakrcono, przedmioty owe rwnie o tym pamitaj. Co podasz gociowi? Pstrga powiedziaa Nini. Zup i pstrga. Stek i saat. Perliczk. I ponce lody. Kucharz nie robi ich ju od dziesiciu lat. Ale moe bdzie dobrze powiedziaa z zatroskaniem. Bacz, aby byo dobrze. Wtedy byy rwnie raki powiedzia cicho, jakby mwi do siebie. Tak powiedziaa spokojnie niania. Krystyna lubia raki. Pod kad postaci. Wtedy jeszcze byy raki w potoku. Teraz ju nie ma. Wieczorem nie zdyam sprowadzi z miasta. Bacz na wino powiedzia genera cicho i poufnie, jak wsplnik przestpstwa. Sam jego ton sprawi, e niania bezwiednie podesza troch bliej i z poufaoci czonka rodziny, bd kogo ze suby, pochylia gow, by dokadniej zrozumie sowa. Przynie rocznik osiemdziesity szsty z Pommard. I chablis, do ryby. I butelk ze starego Mumm. Jedn z tych olbrzymich butelek. Pamitasz? Tak. Niania zamylia si. Z tamtego jest tylko wytrawne. Krystyna pia psodkie. Jeden yk powiedzia genera. Zawsze tylko jeden yk, do pieczeni. Nie lubia szampana. Czego chcesz od tego czowieka? spytaa niania. Prawdy powiedzia genera. Dobrze znasz prawd. Nie znam powiedzia gono i nie przejmowa si tym, e lokaj i pokojwka, na dwik jego gosu, przestali ukada kwiaty i spojrzeli w gr. Po czym gwatownie spucili oczy i ukadali dalej. Kiedy wanie prawdy nie znam. Ale znasz rzeczywisto powiedziaa niania ostrym, zaczepnym tonem. Rzeczywisto to jeszcze nie jest prawda odpar genera. Rzeczywisto to tylko uamek. Krystyna take nie znaa prawdy. Moe on, Konrad, zna j. Teraz mu j odbior powiedzia spokojnie. Co mu odbierzesz? spytaa niania. Prawd odpar krtko. Po czym umilk. Kiedy lokaj i pokojwka wyszli z salonu, a oni, na grze, pozostali sami, take i niania opara si obok niego okciami o porcz, jakby ogldali jaki widok na zboczu gry. Powiedziaa w stron pokoju, w ktrym kiedy siedziao razem troje ludzi przed kominkiem: Musz ci co powiedzie. Kiedy Krystyna konaa, wzywaa ciebie. Tak powiedzia genera. Byem tutaj. Bye tutaj i nie byo ciebie tutaj. Bye tak daleko, jakby dokd wyjecha. Bye w swoim gabinecie, a ona konaa. Bya tylko ze mn, nad ranem. Mwi to po to, eby wiedzia, dzisiaj wieczorem.

Genera milcza. Zdaje si, e ju nadjeda powiedzia i wyprostowa si. Bacz na wina, i na wszystko, Nini. Znad wejcia da si sysze zgrzyt kamieni na podjedzie i turkot k landa. Genera opar lask o porcz schodw i ruszy bez laski schodami w d na spotkanie gocia. Na pierwszym stopniu u gry schodw na moment przystan. wiece powiedzia. Pamitasz?... wiece stoowe, niebieskie. Czy jeszcze istniej? Zapalcie je do kolacji... Niech si pal. Nie pamitaam o tym powiedziaa niania. A ja tak odpar przekornie. Wyprostowany, w czarnym ubraniu, starczo i uroczycie, powoli schodzi po schodach. Otworzyy si drzwi salonu i w wyciciu wielkich oszklonych drzwi, w lad za lokajem, pojawi si stary czowiek. Widzisz, jeszcze raz przyszedem powiedzia go bardzo cicho. Nigdy w to nie wtpiem odpar genera rwnie cicho i umiechn si. Ucisnli sobie rce bardzo uprzejmie.

10

Podeszli przed kominek i w zimnym, skrzcym si blasku zapalonych kinkietw popatrzyli na siebie uwanie i taksujco, mrugajc olepionymi oczyma. Konrad by starszy od generaa o kilka miesicy: wiosn skoczy siedemdziesit pi lat. Dwaj starcy przygldali si sobie z ow znajomoci rzeczy, z jak jedynie ludzie odnosz si do cielesnych fenomenw: bardzo uwanie, ledzc wnikliwie ostatnie oznaki ywotnych si, szukajc w twarzy, w postawie, ladowych resztek ochoty do ycia. Nie powiedzia Konrad powanie czowiek nie modnieje. Lecz obaj z zazdrosnym i jednoczenie radosnym zdziwieniem czuli, e drugi stawia czoo surowemu egzaminowi: minione czterdzieci jeden lat, czas oddalenia czas, kiedy si nie widywali, a jednak kadego dnia, w kadej godzinie myleli o sobie na nich nie dziaa. Przetrwalimy, myla genera. A go, z dziwnym zadowoleniem, w ktrym uczucie zawodu i Schadenfreude byy wymieszane z satysfakcj z cielesnego sprawdzianu uczucie zawodu, bo ten drugi sta przed nim wiey i zdrowy, i Schadenfreude, bo sam potrafi przyjecha tutaj ywy i cay myla: Czeka na mnie, dlatego jest taki silny. Obaj czuli w owej chwili, e w cigu minionych dziesicioleci czerpali yciodajne siy z owego oczekiwania. Jak kto, kto przez cae ycie przygotowywa si tylko do jednego zadania. Konrad wiedzia, e kiedy bdzie musia tutaj powrci, a genera wiedzia, e pewnego dnia ta chwila nastpi. Po to yli. Konrad by blady tak samo jak w czasach dziecistwa i wida byo po nim, e jeszcze dzisiaj yje zamknity w swoim pokoju i unika powietrza. On rwnie mia na sobie czarne ubranie, powan, lecz pierwszorzdn odzie. Chyba jest bogaty, myla genera. Przez kilka chwil patrzyli na siebie bez sowa. Potem lokaj przynis wermut i palink. Skd przybywasz? spyta genera. Z Londynu. Mieszkasz tam? W pobliu. Mam niewielki dom. Pod Londynem. Kiedy powrciem z tropiku, zostaem tam. Gdzie bye w tropiku?

W Singapurze. Podnis bia rk, niepewnie pokaza jaki punkt w powietrzu, jakby chcia zaznaczy w przestrzeni kosmicznej miejsce, gdzie kiedy y. Ale to tylko w ostatnim czasie. Wczeniej w gbi pwyspu, wrd Malajczykw. Podobno powiedzia genera i wznis kielich z wermutem w gecie powitania, w kierunku wiata tropik wyczerpuje i postarza. Ohydnie powiedzia Konrad. Kademu zabiera dziesi lat z ycia. Ale po tobie tego nie wida. Witaj! Wypili i usiedli. Nie? zapyta go, kiedy usiad obok kominka, w fotelu, ktry sta pod zegarem. Genera uwanie obserwowa jego ruchy. Teraz, gdy dawny przyjaciel zaj miejsce w fotelu dokadnie w tym miejscu, gdzie ostatni raz siedzia przed czterdziestu jeden laty, jakby z magnetycznym bezwadem uleg czarowi miejsca mruga z ulg. Czu si jak myliwy, kiedy w kocu spostrzega zwierzyn w potrzasku, ktry do tej pory przezornie omijaa. Teraz wszystko i wszyscy byli na swoim miejscu. Tropik jest ohydny powtrzy Konrad. Nie znosi takich ludzi, jak my. Zuywa narzdy, spala tkanki. Co w czowieku zabija. Po to tam si wybrae spyta genera mimochodem, bez specjalnego nacisku eby co w sobie zabi? Zapyta grzecznie, w tonie konwersacji. I rwnie usiad, naprzeciwko kominka, w starym fotelu, ktry w rodzinie nazywano florenckim krzesem. To byo jego miejsce, co wieczr, przed i po kolacji, czterdzieci jeden lat temu, kiedy we troje siedzieli w salonie, on, Krystyna i Konrad, i rozmawiali. Teraz obaj patrzyli na trzeci fotel, na fotel obcignity francuskim jedwabiem. Tak powiedzia spokojnie Konrad. Udao si? Ju jestem stary powiedzia i spojrza w ogie. Nie odpowiedzia na pytanie. Siedzieli tak bez sowa i patrzyli w ogie, a przyszed kamerdyner i zaprosi ich na kolacj.

11

Tak to jest powiedzia Konrad, po pstrgu. Zrazu mylisz, e przywykniesz. Mwi o tropiku. Byem jeszcze mody, kiedy tam dotarem, przecie pamitasz. Miaem trzydzieci dwa lata. Raptem znalazem si wrd bagien. Ludzie tam mieszkaj w domach o blaszanych dachach. Nie miaem pienidzy. Wszystko opacio towarzystwo kolonialne. Kadziesz si w nocy i jakby lea w ciepej mgle. Rano ta mga jest gstsza i gorca. Pniej drtwiejesz. Wszyscy pij, ludzie maj przekrwione oczy. W pierwszym roku mylisz, e umrzesz. W trzecim roku czujesz, e nie jeste tym dawnym czowiekiem, jakby zmieni si rytm twojego ycia. yjesz szybciej, co si w tobie pali, serce bije ci inaczej, a jednoczenie jeste obojtny. Miesicami obojtny. A potem ta chwila, kiedy nie wiesz, co si dzieje z tob i dokoa ciebie. Czasami nastpuje to dopiero po piciu latach, niekiedy ju w pierwszych miesicach. Napad szau. Wielu wtenczas popenia morderstwo albo samobjstwo. Anglicy rwnie? spyta genera. Rzadziej. Ale ich take zatruwa ta gorczka, ten sza, ktry nie ma bakcyla chorobotwrczego. wicie wierz, e to jest choroba. Jednak nikt nie potrafi znale jej przyczyny. Moe to woda. Moe roliny. Moe to te malajskie kochanki. Nie mona przyzwyczai si do tych kobiet. S wrd nich piknoci. Maj ten swj umiech i pewien rodzaj gadkoci kryje si w ich skrze, w ruchach, w umiechach, obyczajach, kiedy usuguj, w ku i przy stole... a jednak nie mona si do nich przyzwyczai. Anglicy, owszem, ci si broni. Zabieraj ze sob Angli w podrcznym bagau. T swoj uprzejm pych, zamknicie si w sobie, dobre wychowanie, pola golfowe i korty tenisowe, whisky, smoking, ktry wkadaj wieczorem, w domach o blaszanych dachach, w rodku bagien. Oczywicie nie kady. Ci s legend. A wikszo po czterech, piciu latach bydlcieje, jak pozostali, Belgowie, Francuzi, Holendrzy. Tropik obgryza z nich styl bycia wyniesiony z collegeu, jak trd skr z ludzkiego ciaa. Tropik wytrawia z nich Cambridge i Oxford. Trzeba, aby wiedzia, e ten, kto duszy czas spdzi w tropiku, tam, w domu, na wyspie jest podejrzany. Szanuj go, rozpoznaj, lecz jest podejrzany. Jest absolutnie pewne, e w tajnych ksigach ewidencyjnych wpisuje si uwag: Tropik. Jakby powiedziano: Syfilis. Albo: Szpiegostwo. Podejrzany jest kady, kto duszy czas spdzi w tropiku, poniewa

daremnie gra w golfa i w tenisa, pi whisky w singapurskich krgach towarzyskich, i daremnie od czasu do czasu pojawia si w smokingu, w mundurze, z orderami na piersi, na rzdowych przyjciach, daremnie, poniewa jest podejrzany. Poniewa przey tropik. Poniewa przetrwa to straszne i niemoliwe do przyswojenia zakaenie, w ktrym jest take co pocigajcego, jak w kadym yciowym niebezpieczestwie... Tropik to choroba. Mona si wyleczy z chorb tropikalnych, z tropiku nigdy. Rozumiem powiedzia genera. Ty te si jej nabawie? Kady si nabawi. Go smakowa chablis, z odchylon gow, przeykajc ze znawstwem. Kto tylko pije, ucieka najtaniej. Tam namitno kryje si w yciu tak, jak tornado za bagnem, pomidzy grami i lasami. Wszelkiego rodzaju namitno. Dlatego dla wyspiarskiego Anglika podejrzany jest kady, kto przybywa z tropiku. Nie mona stwierdzi, co jest w jego krwi, w sercu, w nerwach? Nie jest ju zwykym Europejczykiem, to pewne. Niecakowicie jest nim. Daremnie prenumeruje czasopisma, na prno czyta na samym rodku bagna wszystko to, co w tej czci wiata zostao napisane i przemylane w ostatnich latach lub w minionych stuleciach. Daremnie zachowywa te dziwne, mczce i kopotliwe maniery, na ktre biay czowiek w tropiku, wrd ludzi takich jak on, zwaa rwnie pilnie, jak pijak w lepszym towarzystwie: zachowuje si zbyt sztywno, aby nie dostrzeono w nim cierpienia, jest bardzo gadki, poprawny i dobrze wychowany... Ale w rodku jest inny. A jednak powiedzia genera i podnis do wiata kielich napeniony biaym winem. Powiedz, co jest w rodku? I kiedy drugi milcza: Wyobraam sobie, e przyjechae tutaj dzisiaj po to, aby to powiedzie. Siedz przy dugim stole, w obszernej jadalni, ktra nie widziaa goci od mierci Krystyny. Sala, gdzie przez dziesitki lat nikt nie zasiad do obiadu, jest czym takim jak sala w muzeum, w ktrej przechowuje si meble i przedmioty uytkowe, charakterystyczne przedmioty sztuki minionych epok. ciany pokrywaj francuskie wyroby z drewna, meble pochodzce z Wersalu. Siedz na dwu kracach dugiego stou, pomidzy nimi, porodku przestrzeni pokrytej biaym adamaszkiem, orchidee w krysztaowym wazonie. Kwiaty otaczaj cztery porcelanowe rzeby, cztery arcydziea fabryki w Sevres, wdziczne artystyczne wyobraenie Pnocy, Poudnia, Wschodu i Zachodu. Przed generaem stoi symbol Zachodu, przed Konradem Wschd: szczerzcy zby Saracen z wielbdem i palm. Porcelanowe lichtarze stoj na stole w szeregu razem z grubymi, niebieskimi wiecami kocielnymi. Jedynie w czterech rogach pokoju jarz si jeszcze cztery ukryte wiata. wiece pon wysokimi pomieniami, pokj jest pogrony nieomal w pmroku. W kominku z szarego marmuru pal si polana tym i czarno-zielonym ogniem. Lecz sigajce do podogi skrzydowe okna nie s dokadnie zamknite, a szare, jedwabne zasony nie s cakowicie zsunite przed oknami. Prd letniego powietrza co jaki czas wpywa do pokoju przez szpary w oknie, poprzez cienk firan wida okolic w ksiycowym blasku, w oddali

migocce wiata maego miasteczka. Porodku dugiego stou owietlonego wieczkami i przystrojonego kwiatami stao oparciem do kominka jeszcze jedno krzeso, pokryte gobelinem. Niegdy byo to miejsce ony generaa, Krystyny. Przed brakujcym nakryciem ulokowaa si porcelanowa figurka uosabiajca Poudnie: na malekiej przestrzeni lew, so i czowiek o czarnej twarzy, w burnusie, zgodnie czego strzeg. Majordomus w czarnym surducie trzyma, nieporuszony, stra przy podstoliku; byskami oczu sprawdza ruchy lokajw, ktrzy dzisiejszego wieczora ubrani s na francusk mod, spodnie spinane pod kolanami i czarne fraki. Ten zwyczaj zaprowadzia jeszcze matka generaa i ilekro jedzono w tej sali w ktrej kady mebel, ba, talerz, zote sztuce, krysztay, kieliszki i tapety, byy przez obc dam przywiezione z jej ojczyzny wymagaa, by lokaje ubierali si we wspczesne stroje. W sali jest tak cicho, e sycha nawet trzaskanie polan. Mwi cicho, a jednak rozumiej kade wypowiedziane sowo: ciany pokryte ciepym, starym drewnem, odbijaj sowa wypowiadane pgosem, jak drewno, z ktrego jest zrobiony instrument, odbija dwik strun. Nie mwi Konrad, ktry suchajc jad i myla. Przyjechaem tutaj, poniewa byem we Wiedniu. Je apczywie, eleganckimi gestami, lecz ze starcz arocznoci. Teraz odkada widelec na krawd talerza, nieco nachyla si do przodu i niemal krzyczy w kierunku pana domu siedzcego w znacznej odlegoci: Przyjechaem, poniewa jeszcze raz chciaem zobaczy ciebie. Czy to nie naturalne? Nic naturalniejszego pod socem odpowiada grzecznie genera. A wic bye we Wiedniu. To musiao by wielkim przeyciem dla ciebie, ktry poznae tropik i namitno. Dawno bye ostatni raz we Wiedniu? Pyta o to uprzejmie, a w jego gosie nie zna bodaj nikego odcienia ironii. Go patrzy na niego podejrzliwie z drugiego kraca stou. Siedz tutaj odrobin zagubieni, dwaj starzy mczyni, w duej sali, daleko od siebie. Dawno odpowiada. Przed czterdziestu laty. Wtenczas... mwi niepewnie i zmieszany, mimo woli milknie. Wtenczas przejedaem przez Wiede, w drodze do Singapuru. Rozumiem mwi genera. A teraz co ci uderzyo we Wiedniu? Zmiany mwi Konrad. Czowiek w moim wieku i w mojej sytuacji wszdzie ju tylko napotyka zmiany. Co prawda, od czterdziestu jeden lat nie byem na kontynencie europejskim. Jedynie we francuskich portach spdziem kilka godzin w drodze z Singapuru do Londynu. Ale chciaem jeszcze raz zobaczy Wiede, i ten dom. Po to wyruszye w podr? pyta genera. Bo chciae zobaczy Wiede i ten dom? Czy te masz swoje handlowe sprawy na kontynencie? Ja ju nie mam adnych spraw odpowiada. Mam siedemdziesit pi lat, jak ty. Niedugo umr. Dlatego wyruszyem w podr, dlatego te przyjechaem i tutaj.

Powiadaj odpowiada genera grzecznie, tonem zachty e kiedy czowiek doyje tych lat, to potem yje tak dugo, a si znudzi. Nie czujesz si tak? Ju si znudziem mwi go. Mwi to bez nacisku, obojtnie. Wiede mwi. Wiesz, e Wiede by dla mnie tym, czym w wiecie jest kamerton. Wypowiedzie to sowo Wiede to byo tak, jak wywoa dwik kamertonu, a potem obserwowa, co z tego dwiku syszy drugi czowiek, ten, z ktrym wanie rozmawiam. Tak sprawdzaem ludzi. Ten, kto nie potrafi odpowiedzie, nie by moim czowiekiem. Bo Wiede by nie tylko miastem, lecz pewnym dwikiem, ktry czowiek syszy w swojej duszy po wsze czasy albo nie. To byo najpikniejsze w moim yciu. Byem biedny, ale nie byem samotny, poniewa miaem przyjaciela. A Wiede take by czym takim, jak w przyjaciel. Zawsze syszaem jego gos, w tropiku, gdy pada deszcz. Kiedy indziej take. Czasami w puszczy przypomina mi si stchy zapach bramy w domu na Hietzingu. W Wiedniu tak yje muzyka, i wszystko to, co kochaem, w kamieniach, w spojrzeniu ludzi, w ich stylu, jak oczyszczone namitnoci w ludzkim sercu. No, wiesz, kiedy namitnoci ju nie bol. Zimowy Wiede i wiosenny. Aleje w ogrodach Schnbrunnu. Niebieskie wiato w sypialni Instytutu, wielka, biaa klatka schodowa z barokow rzeb. Konne przejadki rankiem na Praterze. Biae konie hiszpaskiej szkoy. Wszystko to wyranie sobie przypomniaem i zapragnem jeszcze raz zobaczy mwi cicho, nieomal wstydliwie. I co znalaze po czterdziestu jeden latach? pyta genera raz jeszcze. Miasto odpowiada Konrad i wzrusza ramionami. Zmian. Tutaj mwi genera przynajmniej nie mona dozna zawodu. U nas niewiele jest zmian. Nie podrowae ostatnimi laty? Mao. Genera patrzy w pomie wiecy. Tyle tylko, ile wymagaa suba. Do pewnego czasu mylaem nawet, eby porzuci sub, tak jak ty to zrobie. Bya taka chwila, kiedy mylaem o tym. eby wyjecha w wiat, rozgldn si, szuka, poszuka czego albo kogo. Nie patrz na siebie: go wpatruje si w krysztaowy kielich napeniony tym napojem, genera w chybotliwy pomie wiecy. Ale w kocu jednak zostaem. Rozumiesz, suba. Czowiek robi si sztywny, oporny. Obiecaem ojcu, e odsu mj czas do koca. Dlatego pozostaem. Owszem, wczenie przeszedem na emerytur. Miaem pidziesit lat, kiedy mi powierzono korpus. Czuem, e jestem do tego zbyt mody. Dlatego zrzekem si. Zrozumieli i zaakceptowali. Zwaszcza e mwi i daje znak lokajowi, aby nala czerwonego wina nasta taki czas, e nie miaem ju si na dalsz sub. Rewolucja. Radykalna zmiana. Tak odpowiada go. Syszaem o tym. Tylko syszae? My to przeylimy mwi surowo.

Moe nie tylko syszaem odpowiada teraz ten drugi. Siedemnasty, tak. Wtedy po raz drugi wrciem do tropiku. Pracowaem na bagnach, z chiskimi i malajskimi kulisami. Chiczycy s najlepsi. ylimy gboko na bagnach, w gbi puszczy. Nie byo telefonu. Ani radia. W wiecie szalaa wojna. Byem w tym czasie obywatelem angielskim, ale zrozumiano mnie, e nie mog bi si przeciwko ojczynie. Oni takie rzeczy rozumiej. Dlatego powrciem do tropiku. Niczego tam nie wiedzielimy, a ju kulisi w najmniejszym stopniu mogli co wiedzie. Lecz pewnego dnia... na bagnach, bez gazety i radia, od tygodni z dala od wszystkiego, co przynosi wieci ze wiata, pewnego dnia porzucili prac. W poudnie, o dwunastej. Bez adnego powodu. Nic si wok nich nie zmienio, ani warunki pracy, ani dyscyplina, wszystko byo po dawnemu, zaopatrzenie take. Ani dobrze, ani le. Tak, jak to tam jest moliwe. Tak, jak tam by powinno. I pewnego dnia, w siedemnastym, w poudnie o dwunastej, powiedzieli, e ju nie pracuj. Przyszli z gszczu, cztery tysice kulisw, uboceni po pas, z nagimi korpusami, pooyli narzdzia, siekiery, opaty, i powiedzieli, dosy. Domagali si rnoci. Odebrania posiadaczom prawa stosowania dyscypliny. Chcieli podwyki pac. Duszej przerwy w pracy. Byo niepojte, co w nich wstpio. Na moich oczach cztery tysice kulisw zamienio si w te i brzowe diaby. Po poudniu wjechaem na koniu do Singapuru. Tam dopiero zrozumiaem. Byem jednym z pierwszych na pwyspie, ktry si dowiedzia. Czego dowiedziae si na pwyspie? pyta genera i nachyla si do przodu. Dowiedziaem si, e w Rosji wybucha rewolucja. e pewien czowiek, o ktrym wiedziano wwczas tylko tyle, e nazywa si Lenin, powrci do kraju w zaplombowanym wagonie i w bagau przywiz do domu bolszewizm. Londyn dowiedzia si o tym tego samego dnia, co moi kulisi, bez telefonu i radia, w puszczy, pord bagien. To byo niepojte. Potem zrozumiaem. Czowiek wie, co jest dla niego wane, bez aparatw i telefonw. Mylisz? pyta genera. Ja to wiem odpowiada spokojnie. Kiedy zmara Krystyna? pyta, nagle zmieniajc temat. Skd wiesz, e Krystyna umara? pyta genera bez adnego nacisku. ye w tropiku, od czterdziestu jeden lat nie bye na kontynencie. Wyczue, jak kulisi rewolucj? Wyczuem? pyta go. Moe. Ale nie ma jej tutaj, nie siedzi pomidzy nami. Gdzie moe by? Tylko w grobie. Tak mwi genera. Spoczywa w ogrodzie, porodku oranerii. Tak, jak chciaa. Dawno umara? W osiem lat po tym, jak odszede. Po omiu latach mwi go i bezgonie porusza bezkrwistymi ustami, sztucznymi zbami jakby co gryz albo liczy. W dwudziestym smym roku ycia. Znowu liczy, pgosem. Gdyby ya, miaaby dzisiaj szedziesit jeden lat. Tak. Byaby star kobiet, tak jak my jestemy starymi mczyznami.

Na co chorowaa? Powiedziano, e zmara na anemi zoliw. Do rzadka choroba. Nie tak bardzo rzadka odpowiada Konrad ze znawstwem. Czsto wystpuje w tropiku. Zmieniaj si warunki ycia czowieka, a na takie zmiany reaguje morfologia. Moliwe mwi genera. Moliwe, e czsto wystpuje i w Europie, gdy zmieniaj si warunki ycia. Nie znam si na tym. Ja te nie bardzo. Ale w tropiku zawsze jest kopot z ciaem. Czowiek powoli staje si znachorem. Malajowie lecz metodami znachorskimi od zawsze. A wic zmara w roku tysic dziewiset smym mwi na koniec, nie akcentujc tych sw, jak kto, kto przez cay czas ama sobie gow i wreszcie otrzyma wynik kocowy. Wtedy jeszcze suye? Tak. Suyem do koca wojny. Jaka bya? Wojna? genera patrzy na gocia natrtnym spojrzeniem krtkowidza. Ohydna, jak tropik. Zwaszcza ostatnia zima. Na pnocy. Tutaj, w Europie, ycie te jest pene awantur mwi genera i umiecha si. Awantur?... Tak, moliwe. Go zgodnie kiwa gow. Moesz mi wierzy, czasami cierpiaem na sam myl, e nie jestem tutaj, kiedy wy bilicie si. Mylaem o tym, eby powrci i zameldowa si w puku. Inni mwi genera bez nacisku, uprzejmie, lecz bardzo zdecydowanie take myleli o tym. W puku. No, ale nie przyjechae. Prawdopodobnie miae inne zajcie mwi takim tonem, jakby dodawa mu otuchy. Byem obywatelem angielskim powtarza zakopotany Konrad. Czowiek nie moe zmienia ojczyzny co dekad. Nie mwi zgodnie genera. Myl, e czowiek w ogle nie moe zmieni ojczyzny. Co najwyej moe wymieni dokumenty. Nie odczuwae tego w ten sposb? Moja ojczyzna mwi go przestaa istnie, rozpada si. Moj ojczyzn bya Polska i Wiede, ten dom tutaj i koszary w miecie, Galicja i Chopin. Co pozostao z tego? To, co to wszystko wizao w cao, to tajemnicze spoiwo ju nie dziaa. Zniewaono to subtelne uczucie. W takich przypadkach czowiek odchodzi. W tropiki albo jeszcze dalej. Dalej, dokd? pyta chodno genera. W czas. To wino mwi genera i podnosi kielich napeniony czarno-czerwonym winem ktrego rocznik by moe pamitasz... Zostao zebrane w osiemdziesitym szstym, kiedy zoylimy przysig. Na pamitk owego dnia ojciec zapeni tym winem jedno skrzydo piwnicy. Upyno tyle lat, prawie cae ycie. Bardzo stare wino. Nie ma ju tego, na co skadalimy przysig mwi go bardzo powanie, i on rwnie podnosi kielich. Wszyscy umarli, odeszli, zrzekli si tego, na co przysigalimy. By niegdy wiat, dla ktrego warto byo y i za ktry warto byo umrze. Ten wiat umar.

A z tym nowym nie mam nic wsplnego. To wszystko, co mog powiedzie. Dla mnie ten wiat yje, nawet jeli w rzeczywistoci przesta istnie. yje, poniewa przysigaem wanie na niego. To wszystko, co mog powiedzie. Tak, ty pozostae onierzem odpowiada go. Z dala jeden od drugiego podnosz kielichy, wzajemnie si pozdrawiajc, i w milczeniu pij czerwone wino.

12

Kiedy wyjechae mwi genera przyjanie, jakby to, co najwaniejsze, krpujce ju sobie powiedzieli, a teraz jedynie gawdz dugo wierzylimy, e jeszcze powrcisz. Wszyscy czekali na ciebie. Wszyscy byli twoimi przyjacimi. Troch bye dziwakiem, nie gniewaj si. Wybaczyli ci, poniewa wiedzieli, e dla ciebie waniejsza jest muzyka. Nie rozumieli twojego odejcia, lecz pogodzili si z nim, poniewa rozumieli, e miae swj powd. Wiedzieli, e wszystko znosisz trudniej ni my, prawdziwi onierze. To, co dla ciebie byo pewnym stanem rzeczy, dla nas byo powoaniem. To, co dla ciebie byo kostiumem, dla nas byo przeznaczeniem. Nie dziwilimy si, kiedy zrzucie z siebie ten kostium. Lecz wierzylimy, e pewnego dnia powrcisz. Albo napiszesz. Wielu tak to odczuwao, przyznaj, ja take. Krystyna te. Kilku w puku, jeli ich pamitasz. Ju tylko jak przez mg mwi obojtnie go. Tak, musiae wiele przej. ye w wiecie. Wtedy czowiek prdko zapomina. Nie mwi. wiat to jest nic. Tego, co wane, nigdy nie zapomnisz. Zrozumiaem to pniej, kiedy si ju zestarzaem. Ale rzeczy drugorzdnych nie ma, czowiek je wyrzuca z pamici, jak sny. Nie pamitam puku mwi pospnie. Od pewnego czasu pamitam tylko to, co istotne. Na przykad Wiede i tamten dom? To masz na myli?... Wiede i tamten dom powtarza go automatycznie. Patrzy przed siebie spod wpcignitych brwi, mruc oczy. Pami w cudowny sposb wszystko przecedza. Po dziesiciu, dwudziestu latach okazuje si, e wielkie wydarzenia nie zmieniy w tobie niczego. I pewnego dnia przypominasz sobie pewne polowanie albo fragment jakiej ksiki, albo ten pokj. Kiedy ostatni raz jedlimy tutaj kolacj, byo nas troje. Krystyna jeszcze ya. Siedziaa tutaj, porodku. Wtedy st rwnie by przyozdobiony takimi figurkami. Tak mwi genera. Przed tob sta Wschd, przed Krystyn Poudnie. A przede mn Zachd. Pamitasz takie szczegy? pyta go zdziwionym gosem. Wszystko pamitam. Tak, szczegy s niekiedy bardzo wane. Mniej wicej wi cao, zlepiaj surowiec

pamici. Czasami mylaem o tym w tropiku, kiedy pada deszcz. Ten deszcz mwi, jakby zaczyna mwi o czym innym. Caymi miesicami. Bbni w blaszany dach domu jak karabin maszynowy. Bagno paruje, deszcz jest ciepy. Wszystko jest wilgotne, pociel, bielizna, ksiki, tyto w blaszanej puszce, chleb. Wszystko si lepi, jest kleiste. Siedzisz w domu, Malajowie piewaj. Kobieta, ktr wzie do domu, siedzi bez ruchu w kcie pokoju i patrzy. Potrafi tak godzinami siedzie bez ruchu i patrze. Zrazu tego nie zauwaasz. A potem stajesz si nerwowy, nakazujesz, aby wysza z pokoju. Ale i to nie pomoe: wiesz, e przecie siedzi gdzie indziej, w ktrym z pokojw, w czterech cianach, i patrzy. Maj wielkie brzowe oczy, jak tybetaskie psy, te milczce bestie, najbardziej podstpne zwierzta na kuli ziemskiej. Patrz tymi byszczcymi, spokojnymi oczami i dokdkolwiek idziesz, czujesz to spojrzenie, jakby kto ciga ci zym promieniem. Gdy j odprawisz, usidzie na progu domu i patrzy. Wtedy trzeba decyzj odwoa. Cigle rodz dzieci, lecz nikt o tym nie mwi, najmniej one same. Jakby trzyma u siebie zwierz, zabjc, kapank, czarodzieja i gupka w jednej osobie. Potem si zmczysz, poniewa to spojrzenie jest tak silne, e najsilniejszy czowiek take by si zmczy. Silne jak dotyk. Jakby stale kto ci gaska. Mona zwariowa. Ale potem i to ci zobojtnieje. Pada deszcz. Siedzisz w swoim pokoju, pijesz wdk, bardzo duo wdki, palisz sodkawy tyto. Czasami kto przybywa, niewiele mwi, take pije wdk i pali sodkawy tyto. Chcesz czyta, ale deszcz w jaki sposb pada rwnie do ksiki; nie dosownie, a jednak rzeczywicie, nie umiesz uchwyci znaczenia liter, poniewa suchasz deszczu. Chcesz gra na fortepianie, ale deszcz siedzi obok ciebie i gra razem z tob. Po czym przychodzi susza, ta parujca jasno. Czowiek prdko si starzeje. Czy tam w tropiku pyta uprzejmie genera grywae czasami Poloneza-fantazj? Jedz steki uwanie i z potnym apetytem, z arocznym zapamitaniem starych ludzi, dla ktrych jedzenie jest ju nie tylko przyjmowaniem pokarmu, lecz dziaaniem odwiecznym i uroczystym. Jedz i gryz bardzo uwanie, jak czowiek, gdy gromadzi w sobie siy. Aby dziaa, trzeba mie si, a sia jest take w jedzeniu, w krwistym misie, w ciemnym winie. Jedz, odrobin mlaskajc, z owym nabonym i namaszczonym oddaniem, kiedy czowiek nie dba ju o to, aby je piknie, waniejsze jest, by kade wkno misa gruntownie pogry, wyssa z misnego materiau ywotne siy, ktre s tak potrzebne. Jedz z dystyngowan gracj i zarazem tak, jak starsi plemienia w czasie wita: powanie i z determinacj. Majordomus w rogu pokoju zatroskanym spojrzeniem ledzi ruchy lokaja, ktry rk w biaej rkawiczce balansuje wielkim pmiskiem. Porodku pmiska pon lody czekoladowe niebiesko-tym ogniem winnego spirytusu. Usugujcy przy wieczerzy nalewaj szampana do kielichw gocia i pana domu. Zmys powonienia dwu starych ekspertw rozpoznaje bladoty nektar zawarty w butelce wielkoci dziecka.

Genera kosztuje i odsuwa kieliszek z szampanem. Daje znak, by podano jeszcze czerwone wino. Go, mruc oczy, przyglda si tym zabiegom. Duo jedli i pili, dlatego teraz s czerwoni. W czasach mojego dziadka mwi genera i przyglda si winu przed kadym gociem staa pinta stoowego wina. To by przydzia gocia. Pinta, ptora litra. Stoowego. Dziadek opowiada, e przed gomi krla rwnie stao wino stoowe w krysztaowym szkle. Osobna butelka dla kadego gocia. Dlatego nazywao si stoowe, bo stao przed nim, na stole, i tyle mg wypi, ile tylko chcia. Oficjalne wina nalewano oddzielnie. Taka bya hierarchia napojw u krla. Tak mwi Konrad i siedzi poczerwieniay, trawi. Wtedy jeszcze wszystko miao swoj hierarchi dodaje obojtnie. Tutaj siedziaa mwi genera jakby od niechcenia i byskiem oka pokazuje miejsce krla porodku stou. Po jego prawej rce siedziaa moja matka, po lewej pleban. Siedzia tutaj, w tym pokoju, zajmujc gwne miejsce przy stole. Spa na pitrze, w pokoju tym. Po kolacji taczy z moj matk mwi cicho, starczo, niemal dziecinnie, jak kto, kto wspomina. Popatrz, ju z nikim innym nie mog o tym mwi. Dlatego dobrze, e jeszcze raz powrcie mwi bardzo powanie. Przecie grae z moj matk Poloneza-fantazj. Czy nie grae tego pniej, w tropiku? pyta jeszcze raz, jakby wreszcie przypomnia sobie to, co najwaniejsze. Go zastanawia si. Nie mwi. W tropiku nigdy nie graem Chopina. Wiesz przecie, jak wiele porusza we mnie ta muzyka. W tropiku czowiek jest wraliwszy. Teraz, gdy jedli i pili, zelao pomidzy nimi napicie i podniosy nastrj pierwszej pgodziny. Krew cieplej pynie w zwapniaych yach. Wezbray im yy na czoach i skroniach. Lokaje wnosz cieplarniane owoce. Jedz winogrona i niespliki. Pokj jest przegrzany, szare jedwabne zasony u wpotwartych dwuskrzydowych okien podnosi ruch powietrza w letni wieczr. Kaw mwi genera wypijmy moe tam. W tym momencie silny poryw wiatru rozrywa okna. Cikie, szare jedwabne zasony zaczynaj falowa w powietrzu, ciki krysztaowy yrandol take si poruszy, jak na wielkim statku, kiedy zrywa si burza. Niebo na chwil si rozjania, niebiesko-ty bysk rozszczepia noc a po jej kres, niczym zoty miecz ciao ofiary. Wicher ju wdar si do pokoju, zgasi kilka sposzonych pomieni wiec; nagle robi si ciemno. Majordomus spieszy do okien i, macajc w ciemnociach, zamyka skrzydowe okna przy pomocy dwu lokajw. A teraz ju wida, e cae miasto jest pogrone w ciemnociach. Piorun uszkodzi elektrowni miejsk. Siedz bez sowa w ciemnociach, wieci si tylko ogie w kominku i dwie samotne wiece, ktre nie zgasy. Po czym lokaje wnosz nowy, wieloramienny lichtarz.

Tam powtarza genera, jak kto, kto w ogle nie zauwaa pioruna i ciemnoci. Lokaj wieci przed nimi wysoko uniesionymi, poncymi wiecami. Bez sowa przechodz w widmowym owietleniu, odrobin koyszc si i ocigajc, jak ich cienie na cianie, z jadalni przez zimne salony, do pokoju, ktrego kompletne umeblowanie stanowi dugi fortepian z otwartym wiekiem i trzy fotele wok pkatego, ciepego porcelanowego pieca. Tutaj siadaj, przez okno przesonite bia firan patrz na ciemn okolic. Lokaj stawia na stoliku, w zasigu ich rk, kaw, pudeko cygar, wdk oraz na skraju pieca srebrny lichtarz naszpikowany kocielnymi wiecami, gruboci dziecicej rki. Teraz obaj zapalaj cygara. Siedz w milczeniu, grzej si. Od pieca rwnomiernie promieniuje ciepo polan, a ponad ich gowami koysze si wiato wiec. Zamknito za nimi drzwi. Pozostali sami.

13

Nie poyjemy dugo z naga mwi genera, jakby wypowiada jeden z kocowych wnioskw milczcej polemiki. Rok, dwa, a moe i to nie. Nie poyjemy dugo, poniewa powrcie. Sam dobrze o tym wiesz. Do miae czasu, aby o tym myle, najpierw w tropiku, potem w swoim domu, pod Londynem. Czterdzieci jeden lat to kawa czasu. Dobrze to przemylae, prawda?... A jednak powrcie, bo nie moge postpi inaczej. Obaj wiedzielimy, e spotkamy si jeszcze raz, i wtedy nastpi koniec. Naszego ycia i tego wszystkiego, co dotychczas stanowio jego tre, i co wywoywao w nim napicie. Poniewa w takich tajemnicach, jak ta, ktra kryje si midzy tob i mn, jest szczeglna sia. Spala tkank ycia jak wredne promieniowanie, ale jednoczenie daje temu yciu napicie i temperatur. Zmusza ci, aby y... Dopki czowiek ma swoj spraw na ziemi, yje. Opowiem ci, czego dowiadczaem sam wrd lasw, kiedy ty bye w tropiku, w wiecie. Samotno, w gruncie rzeczy, jest dosy osobliwa... czasami tak, jak puszcza, pena niebezpieczestw i niespodzianek. Znam wszystkie jej odmiany. Nud, ktr daremnie chcesz odegna doskonale skonstruowanym porzdkiem ycia. Po ktrej nastpuj gwatowne wybuchy. Samotno jest tak samo tajemnicza, jak dungla powtarza uparcie. Kto, jaki czowiek, yje w surowym rygorze, a pewnego dnia dostaje amoku, jak twoi Malajowie. Ma paac, tytu i pozycj, wiedzie gupkowato punktualny tryb ycia. A ktrego dnia wyrywa si z tego wszystkiego, z broni w rku albo bez broni... a to jest moe i bardziej niebezpieczne. Rzuca si w wir wiata, z tym swoim drtwym spojrzeniem; kompani i starzy przyjaciele schodz mu z drogi. Jedzie do wielkich miast, kupuje kobiety, wszystko wok niego eksploduje, szuka zwady i wszdzie j znajduje. I powiadam ci, to jeszcze nie jest najgorsze. Moe w czasie owej bieganiny zabij go jak parszywego, wciekego psa. Moe wpadnie na mur, moe ycie zderzy go z tysicem przeszkd, i rozbije si. Gorzej, gdy kto zdawi w sobie t furi, jak samotno rozpalia w jego duszy. Nie biegnie donikd. Nikogo nie pobije. Co robi? yje, czeka, nie burzy porzdku. yje jak zakonnicy, wedle jakiej pogaskiej, wieckiej reguy... lecz zakonnikowi jest atwiej, poniewa ma wiar. A czowiek, ktry dusz i los odda samotnoci, nie ma wiary. Tylko czeka. Na ten dzie albo na t godzin, kiedy to wszystko, co zmusio go do samotnoci, raz jeszcze bdzie mg

przedyskutowa z tymi (albo z tym), ktrzy go do tego doprowadzili. I tak szykuje si na t chwil przez dziesi lat albo przez czterdzieci lat, albo, eby ju by cakiem dokadnym, przez czterdzieci jeden lat, jakby przygotowywa si do pojedynku. Wszystkie sprawy doprowadza do porzdku, aby, jeeli padnie, nikomu nie by dunym. I co dnia wiczy, tak jak wicz zawodowi zawadiacy. W czym si wiczy? We wasnych wspomnieniach, w tym, aby samotno, aby trans czasu, nie przebagay niczego w jego duszy i w sercu. Jest bowiem w yciu jeden taki pojedynek, bez szabli, do ktrego warto si przygotowa kompletnie. I to jest najbardziej niebezpieczne. Ale pewnego dnia przychodzi ta chwila. Ty take tak mylisz? pyta uprzejmie. Dokadnie tak mwi go. I patrzy na popi swojego cygara. Ciesz si, e ty rwnie tak mylisz mwi genera. To oczekiwanie trzyma przy yciu. Naturalnie, ma ono swoje ograniczenie w czasie, jak wszystko w yciu. Gdybym nie wiedzia, e pewnego dnia powrcisz, prawdopodobnie sam wybrabym si w drog, wczoraj lub przed dwudziestu laty, aby ci odszuka, w twoim domu pod Londynem albo w tropiku, pomidzy Malajami, albo na dnie pieka. Bo chciaem ci odszuka, dobrze wiesz o tym. Wydaje si, e czowiek dobrze zna sprawy rozstrzygajce i prawdziwe. Masz racj, zna, nawet nie majc dostpu do telefonu i radia. W moim domu nie ma telefonu, jest tam, na dole, w biurze rzdcy, radia take nie mam, poniewa zabroniem wpuszcza do pokoi, w ktrych mieszkam, wszelki brud i gupi zgiek. wiat nie moe mi ju nic wicej zrobi. Nowy ad moe unicestwi ten sposb ycia, w jakim si urodziem, i w jakim yem, burzce si i atakujce siy mog mnie pobi, odebra wolno i ycie. Wszystko to jest mi obojtne. Natomiast wane jest to, e ja nie targuj si ze wiatem, ktry poznaem i wykluczyem z mojego ycia. A jednak bez wspczesnych rodkw pomocniczych dowiedziaem si, e yjesz, i pewnego dnia przyjedziesz do mnie. Nie przyspieszaem tej chwili. Wolaem czeka, tak jak kady czowiek czeka na swj czas i naturaln kolej kadej rzeczy. Ta chwila nadesza. Co chcesz przez to powiedzie? pyta Konrad. Wyjechaem i miaem do tego prawo. Moliwe, e miaem rwnie powd. Owszem, wyjechaem nagle, bez poegnania. Z pewnoci wiedziae i czue, e nie mogem postpi inaczej, to by mj problem. Nie moge postpi inaczej? pyta genera i podnosi gow. Patrzy na gocia przenikliwym spojrzeniem, jak na przedmiot. Wanie o to chodzi. To nad tym si gowi, nie od wczoraj. Jeeli dobrze licz, od czterdziestu jeden lat. I kiedy go milczy: Teraz, gdy ju jestem stary, wiele myl o dziecistwie. Powiadaj, e to zwyky bieg rzeczy. Czowiek lepiej i dokadniej pamita to, co byo na pocztku, kiedy kres jest bliski. Widz twarze i sysz gosy. Widz t chwil, kiedy w ogrodzie Instytutu przedstawiam ci mojemu ojcu. On wtedy uzna ci za przyjaciela, poniewa bye moim przyjacielem. Z trudem uznawa kogo za przyjaciela. Ale, skoro ju tak powiedzia, to mona byo na tym

polega do mierci. Czy pamitasz t chwil?... Stalimy pod kasztanami, u pocztku dugiego podjazdu, i ojciec ucisn ci rk. Jeste przyjacielem mojego syna powiedzia. Uszanujcie t przyja powiedzia powanie. Myl, e nic nie byo dla niego rwnie wane, jak to sowo. Suchasz mnie? Dzikuj. Wobec tego bd mwi. Postaram si mwi skadnie. Nie niepokj si, powz czeka, w kadej chwili, jeli zechcesz std wyj, moesz wrci do miasta. Sdz, e przenocowanie tutaj nie sprawioby ci przyjemnoci. Ale, jeli sobie yczysz, moesz tu spdzi noc mwi obojtnie, mimochodem. A gdy go przeczco krci gow: Jak sobie yczysz mwi. Powz czeka. Powrcisz do miasta, stamtd rano udasz si w podr powrotn, do domu, w pobliu Londynu, albo w tropiki, dokd zechcesz. Ale najpierw wysuchaj mnie. Wysucham ci mwi go. Dzikuj odpowiada nieco ywiej. Moglibymy mwi i o czym innym. Dwch starych przyjaci, kiedy soce ju nad nimi zapada, wspomina wiele rnych rzeczy. Ale teraz, skoro ju tutaj jeste, bdziemy mwi tylko o prawdzie. Zaczem od tego, e mj ojciec uzna ci za przyjaciela. Wiesz dobrze, co to dla niego znaczyo, dobrze wiedziae, e ten, komu podaje rk, moe na niego liczy w kadym kopocie, w biedzie, w kadym niepowodzeniu i nagym zwrocie fortuny, do samej mierci. Prawda, e rzadko podawa rk. Ale jeli ju, to bez reszty. Wanie tak ucisn ci rk, na dziedzicu Instytutu, pod kasztanami. Mielimy wtedy po dwanacie lat. To bya ostatnia chwila dziecistwa. Czasami noc wyranie widz t chwil, jak wszystko inne, co byo wane w yciu. Dla mojego ojca to sowo przyja znaczyo dokadnie tyle samo, co honor. Dobrze o tym wiedziae, znae go przecie. I musz ci powiedzie, e dla mnie znaczyo, by moe, jeszcze wicej. Wybacz, jeli to, co teraz mwi, jest dla ciebie niemie mwi cicho, niemal ciepo. Nie jest mi niemie odpowiada tak samo Konrad. Mw. Dobrze byoby wiedzie mwi, jakby polemizowa sam ze sob czy przyja w ogle istnieje? Nie myl teraz o okazyjnej radoci, jak sprawia sobie nawzajem dwoje ludzi, poniewa si spotkali, poniewa w pewnym okresie ycia jednakowo myl o pewnych problemach, poniewa maj podobny gust, to samo ich bawi. Ale to nie jest przyja. Niekiedy myl zgoa, e jest to najsilniejszy zwizek w yciu... moe dlatego taki rzadki. Co tkwi u jego podstaw? Sympatia? Puste, jaowe sowo, za sabe, aby dwch ludzi w krytycznej yciowej sytuacji mogo wesprze si wzajemnie z samej tylko sympatii. Moe wic co innego?... Moe w gbi wszystkich ludzkich zwizkw jest jaki maleki Eros? Tutaj, w samotnoci, wrd lasw, kiedy prbowaem zrozumie wszystkie zagadnienia ycia, czasami, nie majc nic do roboty, mylaem o tym. Przyja to naturalnie co innego, ni problem ludzi o chorobliwej skonnoci, ktrzy u tej samej pci szukaj jakiego zwyrodniaego zadowolenia. Eros przyjani nie potrzebuje ciaa... ono mu nawet przeszkadza, albowiem dziaa podniecajco. A jednak Eros. Na dnie kadej mioci, kadego ludzkiego zwizku yje Eros. Wiesz, duo czytaem mwi tonem usprawiedliwienia. Dzisiaj pisz o

tym o wiele swobodniej. Ale Platona take czytaem, wielokrotnie, bo w szkole jeszcze go nie rozumiaem. Przyja tak ja uwaam ty, ktry duo jedzie po wiecie, z pewnoci wiesz o niej wicej i co innego ni ja w mojej wiejskiej samotni jest to taki ludzki zwizek, od ktrego nie ma nic szlachetniejszego pomidzy ywymi istotami. Ciekawe, e znaj go zwierzta. Bo istnieje take przyja zwierzca, bezinteresowno, gotowo przyjcia z pomoc. Pisa o tym pewien rosyjski ksi, nie pamitam jego nazwiska. S lwy i cietrzewiesamce, ywe istoty wszelkiego rzdu i stopnia rozwoju, ktre staraj si pomc nieszcznikom nalecym do tego samego rodzaju, ktre wpady w tarapaty, co wicej, sam widziaem, jak czasami spiesz z pomoc take osobnikom innego gatunku. Zauwaye co takiego zagranic? Tam z pewnoci przyja jest inna, bardziej postpowa, bardziej nowoczesna ni u nas, w naszym zacofanym wiecie. ywe istoty organizuj sobie pomoc wzajemn... niekiedy trudno jest im pokona przeszkody, ale zawsze, w kadej ywej wsplnocie trafiaj si silne istoty, skonne dopomc sabszym. Widziaem na to setki przykadw w wiecie zwierzt. Pomidzy ludmi rzadziej widywaem podobne przykady. Sympatie, jakie na moich oczach rodziy si pomidzy ludmi, w kocu zawsze grzzy w bagnie samolubstwa i prnoci. Niekiedy koleestwo wyglda tak, jakby byo przyjani. Wsplne interesy take czasem stwarzaj pewne sytuacje podobne do przyjani. Wreszcie, ludzie chtnie uciekaj od samotnoci we wszelkiego rodzaju poufao, aczkolwiek najczciej tego auj, ale do czasu skonni s wierzy, e owa poufao jest pewn odmian przyjani. Wszystko to, oczywicie, nie jest prawdziwe. Czowiek wyobraa sobie i mj ojciec tak to wanie rozumia e przyja jest sub. Przyjaciel, podobnie jak zakochany, nie oczekuje nagrody za swoje uczucia. Nie chce kompensaty. Tego, kogo obdarzy przyjani, nie uwaa za istot nierealn, zna jej bdy, a jednak angauje si ze wszystkimi tego konsekwencjami. To byby idea. Swoj drog, czy warto y, czy warto by czowiekiem nie majc takiego ideau? A kiedy przyjaciel zawodzi, poniewa nie jest prawdziwym przyjacielem, mona go oskara, jego charakter, jego sabo? C warta jest taka przyja, w ktrej kochamy w innym cnoty, wierno, wytrwao? C warta jest wszelka mio, ktra da nagrody? Czy nie jest naszym obowizkiem, bymy tak samo darzyli przyjani niewiernego, jak wiernego i ofiarnego? Czy prawdziw treci kadego ludzkiego zwizku nie jest bezinteresowno, ktra niczego, ale to niczego nie chce i nie oczekuje od drugiego? I im wicej daje, tym mniej spodziewa si w zamian? A kiedy oddaje ca ufno modoci i ca ofiarno wieku mskiego, i kiedy wreszcie obdarza kogo czym najwikszym, co czowiek moe da czowiekowi: lepym, bezwarunkowym, arliwym zaufaniem, a potem musi na wasne oczy zobaczy, e ten drugi jest niewierny i nikczemny, czy ma prawo obrazi si, da odwetu? A jeli si obrazi i pragn zemsty, bye on, oszukany i porzucony, przyjacielem? Widzisz wic, jakimi zajmowaem si kwestiami teoretycznymi, kiedy zostaem sam. Samotno, naturalnie, nie dostarczya adnej odpowiedzi. W ksikach rwnie jej nie znalazem. Ani ksigi dawne, prace mylicieli

chiskich, ydowskich i aciskich, ani te wspczesnych, ktrzy s otwarci, a jednak wypowiadaj raczej sowa, ni prawd. Ale czy kto gdzie opowiedzia, opisa prawd? O tym take wiele mylaem, gdy pewnego dnia zaczem szuka we wasnej duszy i w ksikach. Mija czas i ycie zmierzchao wok mnie. Nagromadzio si wiele ksiek, zrobio si gsto od wspomnie. W kadej ksice bya jedynie odrobina prawdy, a kade wspomnienie mwio mi, e czowiek daremnie szuka prawdziwej natury ludzkich zwizkw, a jakakolwiek wiedza nie uczyni go mdrzejszym. Dlatego te nie mamy prawa da bezwzgldnej prawdy i wiernoci od tego, ktrego uznalimy za naszego przyjaciela, nawet wtedy, gdy zdarzenia pokazay, i w przyjaciel by wiaroomny. Czy jeste cakowicie pewien pyta go e w przyjaciel by wiaroomny? Teraz dugo milcz. Dwaj zgrzybiali starcy patrz na siebie w niespokojnym blasku wiecy; niepozorni, nieomal nikn w pmroku. Nie jestem cakowicie pewien mwi genera. Dlatego jeste tutaj. Wanie o tym mwimy. Odchyla si w fotelu, splata rce gestem spokojnym i zdecydowanym. Mwi tak: Bo istnieje prawda konkretna. Zdarzyo si to i to. Tak i tak. Wtedy i wtedy. Nietrudno si o tym dowiedzie. Fakty mwi, jak zwyky mwi, pod koniec ycia wszystkie fakty denuncjuj i wyj coraz goniej, jak skazacy na torturach. Na kocu wszystko si wydarzyo i nie mona tego rozumie opacznie. Lecz fakty niekiedy s tylko aosnymi konsekwencjami. Czowiek nie grzeszy tym, co uczyni, ale zamiarem, ktry doprowadzi do tego czy tamtego. Wszystko jest zamiarem. Wielkie, dawne, oparte na religii systemy prawne, ktre studiowaem, wiedz to i gosz. Czowiek moe dopuci si wiaroomstwa, popeni podo, ba, co najgorszego, moe zabi, a w rodku pozosta czystym. Sam czyn jeszcze nie jest prawd. Zawsze jest tylko nastpstwem, jeeli czowiek pewnego dnia jest sdzi i chce orzeka, nie moe zadowoli si faktami zawartymi w policyjnym meldunku, poniewa musiaby zna to, co prawnicy nazywaj motywem. Fakt twojej ucieczki atwo jest zrozumie. Jej powodu nie. Moesz mi wierzy, e w cigu minionych czterdziestu jeden lat przedsiwziem wszystkie moliwe dziaania i zbadaem to, co tumaczy ten twj niezrozumiay krok. I ani jedna hipoteza nie dostarczya mi odpowiedzi. Jedynie prawda moe da odpowied. Powiadasz: ucieczka mwi Konrad. To mocne sowo. W kocu nie byem nikomu nic winny. Zrzekem si mojej szary, jak si godzio. Nie pozostawiem za sob brudnych dugw, nikomu nie obiecaem niczego takiego, czego bym nie dotrzyma. Ucieczka, mocne sowo mwi powanie, odrobin obruszony. Lecz po dreniu jego gosu zna, e gniew, ktry w tej chwili przydaje temu gosowi barwy nieco ciemniejszej, nie jest cakowicie szczery. Moliwe, e to sowo jest mocne mwi genera i potakujco kiwa gow. Ale, gdy na to, co si stao, spojrzysz z pewnego dystansu, bdziesz musia przyzna, e trudno znale

sowo agodniejsze i delikatniejsze. Powiadasz, e nikomu nie bye nic winny. To prawda i nieprawda. Naturalnie, e nie bye duny krawcowi ani lichwiarzom w miecie. Mnie rwnie nie bye winien pienidzy, nie musiae dotrzymywa adnej obietnicy. A jednak, w pewnej chwili, kiedy owego lipcowego dnia popatrz, pamitam nawet dzie, to bya roda porzucie miasto, wiedziae, e zostawiasz za sob dug. Wieczorem byem w twoim mieszkaniu, poniewa syszaem, e wyjechae. Dowiedziaem si o zmierzchu, wrd szczeglnych okolicznoci. O tym take moemy dzi pomwi, jeli zechcesz. Udaem si do twojego mieszkania, gdzie przyj mnie ju tylko twj ordynans. Poprosiem go, aby zostawi mnie samego w pokoju, w ktrym ye, w ostatnich latach, kiedy suye tutaj, w miecie, w pobliu nas. Umilk. Odchyla si w fotelu, doni przysania oczy, jakby patrzy w przeszo. Spokojnym, sprawozdawczym tonem mwi dalej. Ordynans, naturalnie, zastosowa si do mojego rozkazu, nie mg wszak inaczej. Pozostaem sam w pokoju, w ktrym ye. Obejrzaem wszystko dokadnie... wybacz mi t nietaktown ciekawo. Ale jako nie dowierzaem rzeczywistoci, nie wierzyem, by czowiek, z ktrym spdziem kawa mojego ycia, dokadnie dwadziecia dwa lata, dziecistwo, modo, a potem najlepsze lata wieku mskiego, mg uciec. Prbowaem znale usprawiedliwienie, mylaem, a moe jest chory, to znw miaem nadziej, e oszalae albo e ci cigaj moe grae w karty bd dopucie si jakiej niegodziwoci wzgldem puku, wzgldem sztandaru lub narazie na szwank swoje sowo i swj honor. Miaem tak nadziej. Tak, nie dziw si, w moich oczach wszystko to wydawao si mniejszym grzechem ni to, co uczynie. Dla tego wszystkiego znalazbym usprawiedliwienie i wytumaczenie, nawet gdyby szo o niedochowanie wiernoci ideaom wiata. I tylko jednego nie umiaem wytumaczy: tego, e uchybie mnie. Tego nie rozumiaem. Na to nie byo usprawiedliwienia. Odjechae jak jaki defraudant, jak wychodzcy ukradkiem zodziej, mimo i jeszcze przed paroma godzinami bye z nami, z Krystyn i ze mn, w paacu; w cigu lat spdzilimy wiele dni, a czasami i nocnych godzin, w takim wzajemnym zaufaniu i braterskiej zayoci, jak znaj jedynie blinita, owe dziwne istoty, ktre kaprys natury zwiza na mier i ycie. Blinita, rozumiesz, ktre z dala od siebie, w dorosym wieku take wiedz o sobie wszystko. Bowiem jakie prawo biologiczne nakazuje, by zachorowali jednoczenie, by chorowali na to samo, nawet wtedy, gdy jeden yje w Londynie, a drugi gdzie daleko, w obcym kraju. Nie pisz do siebie, nie rozmawiaj ze sob, inaczej yj, mieszkaj, jedz co innego, w innych warunkach, oddzieleni tysicami kilometrw. A jednak, w wieku trzydziestu, czterdziestu lat, o tej samej godzinie, przy jednakowych szansach na wyzdrowienie lub mier, zapadaj na t sam chorob, na przykad wylew ci albo zapalenie wyrostka robaczkowego. Wsplny organizm ma dwa ciaa, tak, jak byo w onie matki... Kochaj i nienawidz t sam osob. Jest tak w przyrodzie. Niezbyt czsto... ale moe i nie tak rzadko, jak si to ludziom na og zdaje. Niekiedy dopuszczaem myl, e moe przyja jest to taka wi, jak owa nieodwracalna wspzaleno bliniakw. Osobliwa identyczno skonnoci, sympatii, smaku, kultury,

dwch ludzi w jedno i to samo czy fatum. I na prno jeden czyni cokolwiek przeciwko drugiemu, bowiem wsplny jest ich los. I daremnie jeden ucieka przed drugim, poniewa wiedz o sobie wszystko, co istotne. I daremnie jeden z nich wybiera sobie nowego przyjaciela lub kochank, poniewa bez tajemniczego, nie pisanego zezwolenia drugiego nie potrafi wyzwoli si z tej wsplnoty. Los takich ludzi spenia si rwnolegle, daremnie jeden odchodzi daleko od drugiego, bardzo daleko, na przykad w tropiki. Mylaem o tym, z roztargnieniem, kiedy staem w twoim pokoju, w dniu twojej ucieczki. Widz t chwil wyranie, owietlenie pokoju, jeszcze teraz czuj ciki zapach angielskiego tytoniu, widz meble, tapczan, wielki wschodni dywan, wizerunki koni na cianie. Pamitam nawet fotel pokryty skr koloru bordo, idealny dla namitnego palacza. Tapczan by wielki, zdawao si, wykonany specjalnie dla ciebie, poniewa w naszej okolicy takich nie sprzedawano. Waciwie to nie by tapczan, lecz szerokie francuskie oe, dla dwojga. Obserwuje dym. Okno wychodzio na ogrd. Dobrze pamitam?... Byem tam wtedy pierwszy i ostatni raz. Nigdy nie chciae, abym ci odwiedzi. Dodawae nawiasem, e wynajmujesz dom na skraju miasta, w opuszczonej dzielnicy, dom i ogrd. Wynaje ten dom na trzy lata przed twoj ucieczk przepraszam, widz, e niechtnie suchasz tego sowa. Nie przerywaj mwi go. Nic nie zaley od sw. Mw dalej, skoro zacze. Tak mylisz? pyta nabonie genera, gosem penym zaciekawienia. Nic nie zaley od sw? Nie omielibym si powiedzie tego tak kategorycznie. Czasami wydaje mi si, e bardzo wiele, moe nawet wszystko zaley od sw, ktre czowiek w swoim czasie wypowiada, przemilcza albo zapisuje... Tak, wierz, e tak jest teraz ju mwi stanowczo. Nigdy nie zaprosie mnie do tamtego mieszkania, a ja, nieproszony, nie mogem ci odwiedzi. Szczerze mwic, mylaem, e wstydzisz si przede mn, czowiekiem bogatym, tego mieszkania, do ktrego sam kupowae meble... Moe uwaae, e te meble s biedniutkie... Bo ty bye bardzo, bardzo hardym czowiekiem powiedzia zdecydowanie. Jedno, co nas dzielio w latach naszej modoci to byy pienidze. Bye hardym czowiekiem i nie umiae mi wybaczy, e jestem bogaty. Pniej, kiedy ycie mijao, mylaem, e by moe nie sposb wybaczy bogactwa. Majtek, ktrego ty bye staym gociem, by tak przytaczajcy... Ja urodziem si w nim, a przecie niekiedy take czuem, e nie sposb tego wybaczy. I zawsze grymanie uwaae na to, by w sprawach finansowych dawa odczu, i midzy nami dwoma jest rnica. Biedacy, szczeglnie wytworni biedacy, nie wybaczaj mwi z dziwnym zadowoleniem w gosie. Dlatego pomylaem sobie, e by moe z tej racji ukrywae przede mn swoje mieszkanie, moe krpowao ci to niewyszukane umeblowanie. To gupia hipoteza, teraz widz to jasno, lecz twoja pycha nie miaa granic. No wic pewnego dnia znalazem si w twoim domu, ktry wynaje i umeblowae, i nigdy mi go nie pokazae; staem porodku twojego pokoju. Dziwiem si i nie wierzyem wasnym oczom. To mieszkanie, dobrze o tym wiesz, byo prawdziwym dzieem sztuki. Nie byo wielkie. Duy pokj na parterze, dwa mniejsze na

pitrze, ale ogrd, pokoje, meble, wszystko byo takie... tak, tylko prawdziwy artysta potrafi tak urzdzi swj dom. Wtedy zrozumiaem, e naprawd jeste artyst. Zrozumiaem rwnie, jak bardzo musiae by obcy wrd nas, pomidzy ludmi innego rodzaju. I jak dalece zawinili wobec ciebie ci, ktrzy z mioci i ambicji oddali ci na onierza. Nie, ty nie bye onierzem i zrozumiaem t gbok samotno, w jakiej ye pomidzy nami. Lecz ten twj dom by twoj kryjwk, czym takim, jak w redniowieczu zamek albo klasztor dla samotnikw. I jak ebrak skradzione rzeczy, tak ty znosie tutaj wszystko, co pikne i szlachetne: firany i dywany, stare brzy i srebra, krysztay i meble, rzadkie tkaniny... Wiem, e w owym czasie zmara twoja matka, a take otrzymae spadek po swoich polskich krewnych. Kiedy opowiedziae mi o tym, e gdzie na rosyjskiej granicy jest dwr i majtek, i e kiedy ten dom bdzie twj. A wic to by ten dwr i majtek zamieniony na meble i obrazy, i trzy pokoje. Wielki fortepian sta porodku pokoju na parterze, przykryty starym brokatem, z krysztaowym wazonem, w ktrym stay trzy orchidee. W tej okolicy jedynie w mojej oranerii rosy orchidee. Przeszedem przez pokoje, wszystko gruntownie obejrzaem. Zrozumiaem, e ye wrd nas, a przecie nie wszede midzy nas. Zrozumiaem, e w tajemnicy budowae to arcydzieo, swoje mieszkanie, nie szczdzc si, z uporem, ukrywajc przed wiatem ten swj osobliwy dom, gdzie ye dla siebie i dla swojej sztuki. Bo jeste artyst i moe nawet mgby by co stworzy mwi, jak kto, kto nie znosi sprzeciwu. Wszystko zrozumiaem, pomidzy rzadkimi meblami owego porzuconego domu. I w tym momencie wesza Krystyna. Zakada rce na piersiach, mwi tak sucho, obojtnie, jakby relacjonowa na policji okolicznoci wypadku. Staem przed fortepianem, patrzyem na orchidee mwi dalej. To mieszkanie byo takie jak czyje przebranie. A moe to mundur by dla ciebie przebraniem? Na to pytanie tylko ty moesz odpowiedzie, a zreszt teraz, gdy wszystko ju przemino, odpowiedziae swoim yciem. W kocu czowiek zawsze odpowiada wasnym yciem na co waniejsze pytania. Nie liczy si, co tam mwi po drodze, jakimi si broni sowami i argumentami! U kresu, u kresu wszystkiego, faktami swojego ycia odpowiada na pytania, ktre wiat zadaje mu z takim uporem. Te pytania brzmi tak: kim jeste?... Czego naprawd chciae?... Co naprawd wiedziae?... Czemu bye wierny i niewierny?... Do czego bye odwany, przed czym lub przed kim stchrzye?... Takie s te pytania. A czowiek odpowiada, tak jak umie, szczerze albo kamliwie; ale to nie jest takie wane. Wane jest to, e u kresu odpowiada caym swoim yciem. Ty zrzucie mundur, poniewa odczuwae go jako przebranie, to ju si wyjanio. A ja zachowaem go do ostatniej chwili, dopki da tego ode mnie wiat, dopki wymagaa tego suba; ja take odpowiedziaem. To byo jedno pytanie. I drugie: co miae wsplnego ze mn? Bye mi przyjacielem? Przecie w kocu ucieke. Odszede bez poegnania, jeli nawet nie cakiem bez poegnania, bo poprzedniego dnia, na polowaniu, zdarzyo si co, czego sens pojem pniej; i to ju byo poegnanie. Czowiek rzadko wie,

ktre jego sowo lub dziaanie, zapowiada ostatecznie rodzaj nieodwracalnej zmiany w stosunkach midzy ludmi. Dlaczego to poszedem do ciebie tamtego dnia? Czego szukaem w mieszkaniu, do ktrego nigdy mnie nie zaprosie, wanie tamtego dnia, kiedy odszede std na zawsze? Jaka to wie kazaa mi niezwocznie wsi do karety, pospieszy do miasta i odszuka ci w twoim domu, ktry wtedy ju by pusty?... Czego dowiedziaem si poprzedniego dnia, na polowaniu? Czy co ci nie zdradzio?... Nie otrzymaem poufnej informacji, przestrogi, meldunku, e szykujesz si do ucieczki?... Nie, wszyscy milczeli, nawet Nini czy pamitasz star niani? Ona wiedziaa o nas wszystko. Czy jeszcze yje? Owszem, yje, na swj sposb. yje tak, jak to drzewo za oknem, ktre posadzi by jeszcze mj pradziadek. Ma swj czas, jak kade yjce stworzenie, czas, ktry musi przey. Ona wiedziaa. Ale nie wyrzeka jednego sowa. W tamte dni byem zupenie sam. A jednak wiedziaem, e to jest ta chwila, kiedy wszystko dojrzao, kiedy wszystko si wyjania, kiedy wszystko i wszyscy trafili na swoje miejsce, ty rwnie, i ja, kady. Tak, na polowaniu dowiedziaem si mwi tonem czowieka, ktry wspomina, jakby sam odpowiada sobie na pytania, powracajce stale, jak wyrzut. I wsuchuje si w siebie. Czego dowiedziae si na polowaniu? pyta Konrad. To byo pikne polowanie mwi, nieomal ciepo, jak kto, kto w mylach przeywa kady szczeg wspomnienia. Ostatnie wielkie polowanie w tym lesie. Wtedy jeszcze yli myliwi... prawdziwi myliwi... moe i dzisiaj yj, nie wiem. Ja wtedy w moim lesie polowaem ostatni raz. Od tamtego czasu chodz tu strzelcy, gocie, ktrzy bawi w mojej posiadoci, i z hukiem strzelaj sobie w lesie. Polowanie, prawdziwe polowanie byo czym innym. Ty tego nie zrozumiesz, poniewa nigdy nie bye myliwym. Dla ciebie take i to byo jedynie obowizkiem, paskim, nalecym do fachu obowizkiem, jak konna jazda albo ycie towarzyskie. Polowae, ale tylko jak kto, kto ulega spoecznej presji. Polowae ze wzgard na twarzy. A i bro te nosie tak niedbale, jak laseczk. Nie znae tej dziwnej namitnoci, tej najsekretniejszej namitnoci w yciu mczyzny, ktra niezalenie od pozycji, ubioru i wychowania yje w nerwach kadego mczyzny, tak gboko, jak wieczny ogie w ziemi. Ta namitno to dza zabijania. Jestemy ludmi, nakazem naszego ycia jest, abymy zabijali. Nie mona inaczej... Czowiek zabija, aby co obroni, zabija, aby co zdoby, zabija, aby co pomci. Umiechasz si?... Umiechasz si pogardliwie? Bye artyst, w twojej duszy wydelikatniay te niecne, niskie instynkty?... Mylisz, e nigdy nie zabie ywej istoty? To nie jest takie pewne mwi surowo i bezstronnie. Nadszed taki wieczr, kiedy nie ma sensu mwi o czym innym ni o prawdzie i sednie rzeczy, poniewa taki wieczr nie ma dalszego cigu i by moe, nie nastpi po nim zbyt wiele wieczorw i dni... rozumiem to tak, i w kadym razie nie nadejdzie taki wieczr, ktry miaby jaki szczeglny sens. Moe pamitasz, jak pewnego razu, dawno temu, i ja podrowaem po Wschodzie; zdarzyo si to podczas naszej podry polubnej. Podrowalimy wrd Arabw, w Bagdadzie bylimy gomi pewnej arabskiej rodziny. To s najznakomitsi ludzie,

o czym ty, podrnik, z pewnoci wiesz. Ich pycha, czowiecza duma, zachowanie si, ich porywczo i spokj, cielesna dyscyplina i wiadomo kadego ruchu, ich zabawy i bysk w oku, wszystko to odzwierciedla dawn pasko, t inn, z zamierzchych czasw, kiedy czowiek po raz pierwszy, w zamcie tworzenia, uwiadomi sobie swoj ludzk godno. Wedug pewnej teorii ludzki wiat zacz si gdzie, u zarania dziejw, przed ludami, plemionami, kulturami, w gbi wiata arabskiego. Moe dlatego s tacy dumni. Nie wiem. Nie znam si na tym... Ale znam si troch na dumie i tak jak ludzie, bez zewntrznych znakw rozpoznawczych, wzajemnie wyczuwaj, jakiej s krwi i jakiej rangi, tak i ja w czasie tych paru tygodni na Wschodzie czuem, e wszyscy tam s panami, take brudni wielbdnicy. Jak mwi, mieszkalimy u tuziemcw, w domu jak paac; na polecenie naszego posa bylimy gomi tamtejszej rodziny. Te chodne, biae domy... znasz je? Wielki dziedziniec, gdzie nieprzerwanie kipi ycie rodzinne i plemienne, jest to jednoczenie cotygodniowy jarmark, parlament i plac przed wityni... To wasanie si i chciwa dza gry w kadym ich ruchu. To pene godnoci i uparte prnowanie, za ktrym tak kryje si ch ycia i namitno, jak w pord nagrzanych socem, nieruchomych kamieni. Jednego wieczora zaproszono na nasz cze goci, arabskich goci. Do tej pory goszczono nas na sposb bez maa europejski, pan domu by sdzi i przemytnikiem, jednym z najmajtniejszych ludzi w miecie. W pokojach gocinnych stay angielskie meble, wanna bya ze szczerego srebra. Ale tamtego wieczora co zobaczylimy. Po zachodzie soca przybyli gocie, sami mczyni, panowie i suba. Porodku podwrza ju pon ogie ze rcym dymem, oczy szczypa dym z wielbdziego obornika. Wszyscy usiedli w milczeniu wok ognia. Krystyna bya jedyn wrd nas kobiet. Potem przyniesiono jagni, biaego baranka, gospodarz wyj n i gestem, ktrego nie sposb zapomnie, zarn go... Tego gestu nie mona si nauczy, jest to gest wschodni, z czasw, gdy zabicie miao jeszcze sens religijny, symboliczny, byo tosame z czym istotnym, z ofiar. Tak Abraham podnis n na Izaaka, gdy chcia go ofiarowa, tym gestem w dawnych wityniach, przed otarzem, przed bstwem, przed symbolem boga, zarzynano ofiarne zwierzta i tym gestem cito rwnie gow witemu Janowi Chrzcicielowi... To bardzo stary gest. Na Wschodzie zachowa si w rce kadego mczyzny. By moe tym gestem zacz si czowiek, kiedy rozsta si z ow poledni istot, jak by, pomidzy czowiekiem a zwierzciem... Wedle antropologii czowiek zacz si wraz z t oto umiejtnoci: gdy potrafi zgi wielki palec, a wic zapa w gar bro, narzdzie. Moliwe wszake, i zacz si od duszy, nie od zgitego kciuka; moliwe, nie wiem... Arabski pan zarn jagni, i ten wiekowy czowiek w owej chwili, w biaym burnusie, na ktry nie spada ani jedna kropla krwi, naprawd by taki, jak wschodni arcykapan, gdy skada ofiar. Ale oczy mu lniy, odmodnia na moment, wok zalega miertelna cisza. Siedzieli dokoa ognia, widzieli gest zabijania, bysk noa, drgajce ciao jagnicia, krew ciekajc strumieniem, i wszystkim byszczay oczy. Wtedy zrozumiaem, e ci ludzie wci jeszcze yj bardzo blisko faktu zabijania, krew jest im

dobrze znan materi, a bysk noa jest dla nich rwnie naturalnym zjawiskiem jak umiech kobiety albo deszcz. Zrozumielimy sdz, e Krystyna take zrozumiaa, zaczerwienia si, potem zblada, ciko oddychaa, i odwrcia gow, jakby nieumylnie staa si wiadkiem jakiej namitnej i zmysowej sceny zrozumielimy, e na Wschodzie jeszcze znaj wity i symboliczny sens zabijania, e znaj take jego sens tajemniczy, uczuciowy. Bowiem te ciemne, szlachetne twarze, miay si, wszyscy nadstawiali usta jak do pocaunku, patrzyli przed siebie z penym zachwytu szyderstwem, jakby zabijanie byo rzecz dobr i gorc, tak, jak pocaunek. Jakie to dziwne: w jzyku wgierskim wspbrzmi i wynikaj z siebie te dwa sowa: oles (zabijanie) i oleles (obejmowanie)... Ot to. My, oczywicie, jestemy ludmi Zachodu mwi innym tonem, odrobin dyskursywnym. Jestemy ludmi Zachodu albo co najmniej przybylimy tutaj i osiedlili si. Dla nas zabijanie jest kwesti prawn i moraln, ewentualnie lekarsk, w kadym razie co jest dozwolone albo zabronione, jest to jedno z precyzyjnie opisanych zjawisk wielkiego systemu prawnego i moralnego. My take zabijamy, ale bardziej skomplikowanie; zabijamy tak, jak pozwala i okrela prawo. Zabijamy w obronie wzniosych idei i cennych ludzkich dbr, zabijamy, aby zachowa ad ludzkiego wspycia. Inaczej nie wolno. Jestemy chrzecijanami, mamy wiadomo grzechu, jestemy wychowankami zachodniej kultury. Nasz histori wypenia, a po nasze dni, cig masowych morderstw, ale o zabijaniu mwimy ze spuszczonymi oczami, tonem nabonym, nie bez nagany; nie moemy uczyni nic innego, tak nam wyznaczono rol. Przecie to tylko polowanie mwi, jak kto, kto nagle si rozwesela. Tam take przestrzegamy rycerskich i praktycznych regu. Oszczdzamy zwierzyn, na ile wymaga tego sytuacja na danym terenie, ale polowanie jest jeszcze ofiar, resztk potwornych i rytualnych, starych jak sam czowiek praktyk religijnych. Bo to nieprawda, e myliwy zabija dla zdobyczy. Nigdy nie zabija tylko dla zdobyczy, nawet w czasach wsplnoty pierwotnej, kiedy zabijanie byo dla jednym z niewielu dostpnych mu sposobw zdobywania poywienia. Dobry myliwy zawsze by przewodnikiem plemienia, a wic po trosze i kapanem. Wszystko to, naturalnie, zblado z czasem. Ale ceremonie w pewnych wyblakych relacjach pozostay. Moe niczego w yciu tak nie kochaem, jak owych witw, porankw przed polowaniem. Czowiek budzi si jeszcze w ciemnoci, dziwnie si ubiera, inaczej ni w dni powszednie, wkada celowo dobrane czci garderoby, co innego je na niadanie, w pokoju owietlonym lamp wzmacnia serce palink, zagryzajc zimnym misem. Kochaem zapach ubioru myliwskiego, sukno napeniao si zapachem lasu, lici, powietrza i wytrynitej krwi, poniewa niose na pasku ustrzelone ptaki, a ich krew brudzia kurtk. Ale czy krew jest brudem?... Nie wiem. To jest najszlachetniejsza materia na wiecie, i kiedy czowiek chcia powiedzie Bogu co wielkiego, co niemoliwego do wysowienia, zawsze skada mu ofiar krwi. Zapach nasczonego olejem metalu strzelby. Zjeczay, surowy zapach skrzanych fataaszkw. Kochaem to wszystko mwi, niemal wstydzc si, powanie, jak kto, kto wyznaje prawd o swojej saboci. Potem wychodzisz z domu na podwrze, ju czekaj twoi

wsptowarzysze, soce jeszcze nie wzeszo, myliwy trzyma psy na smyczy i cicho relacjonuje ci wydarzenia mijajcej nocy. Teraz wsiadasz do powozu i odjedasz. Okolica ju si budzi, las si przeciga, jakby sennymi ruchami przeciera oczy. Wszystko ma tak czyst wo, jakby wrci do innej ojczyzny, tej, ktra bya ojczyzn u zarania ycia i rzeczy. Potem powz zatrzymuje si na skraju lasu, wysiadasz, cicho towarzyszy ci twj myliwy z psami. Pod zelwkami twoich juchtowych butw ledwie si odzywa mokry li. cieki pene s tropw zwierzyny. I oto wszystko wok ciebie zaczyna y: wiato otwiera sklepienie lasu, jakby zaczyna dziaa tajemniczy mechanizm, ukryte nadscenie wielkiego teatru wiata. Ptaki te ju zaczynaj piewa, sarna przebiega lenym duktem, daleko, o jakie trzysta krokw od ciebie, a ty wchodzisz w gstwin, obserwujesz. Jeste z psem, dzisiaj nie idziesz czatowa na sarn... Zwierz zatrzymuje si, niczego nie widzi, niczego nie wszy, bo wiatr wieje prosto na ciebie, a jednak wie, e w pobliu czai si nieszczcie; podnosi gow, obraca delikatn szyj, ciao sarny si napina, i w tym cudownym zespoleniu stoi przed tob kilka chwil, bez ruchu; w ten sposb jedynie czowiek cofa si przed nieszczciem, nic nie czynic, poniewa wie, e nieszczcie nie jest przypadkowe, e to nie jest wypadek, ale jedno z naturalnych nastpstw nieobliczalnej i trudnej do pojcia wspzalenoci. I teraz ju aujesz, e nie zabrae ze sob sztucera. Ty take cofasz si w gstwinie, ty take jeste przywizany do tej chwili, ty, owca. W rce czujesz to drenie, ktre jest tak stare jak czowiek, czujesz t gotowo zabijania, to zakazane przyciganie, t coraz silniejsz namitno, t podniet, ktra nie jest dobra ani za, ale jest jedn z tajemniczych podniet kadego ycia: by silniejszym ni ten drugi, zrczniejszym, pozosta mistrzem, nie chybi. Czuje to pantera, gdy szykuje si do skoku, w, kiedy si wyprostowuje midzy skalnymi odamkami, sp, kiedy si rzuca z wysokoci tysica metrw, i czowiek, kiedy wpatruje si w swoj ofiar. To wanie czue ty, moe po raz pierwszy w yciu, w zasadzce, w lesie, kiedy podniose bro i wycelowae we mnie, aby mnie zabi. Nachyla si nad stolikiem, ktry stoi pomidzy nimi, przed kominkiem; nalewa sodkiej palinki do kieliszka i czubkiem jzyka smakuje pyn koloru purpury, gsty jak syrop. Po czym, zadowolony, odstawia kieliszek na st.

14

Jeszcze byo ciemno mwi, gdy ten drugi nie odpowiada. Nie protestuje, ani jednym ruchem rki, ni byskiem oczu nie daje zna, e sucha oskarenia. To bya ta chwila, kiedy noc rozstaje si z dniem, wiat podziemny oddziela si od wiata nadziemskiego. Moliwe, e w takich chwilach dzieli si na dwoje take co innego. To jest ostatnia sekunda, kiedy ludzka i ziemska gbia i wielko, jasno i ciemno jeszcze si dotykaj, kiedy picy wyrywaj si z cikich i drczcych snw, chorzy jcz, poniewa czuj, e to ju koniec nocnego pieka, po ktrym nastpuje bardziej przejrzyste cierpienie; ustrj dnia i dzienne wiato odsania i rozwizuje to wszystko, co w ciemnym zamcie nocy byo zasupanym yczeniem, sekretnym pragnieniem, epileptycznym porywem. Myliwi i zwierzyna kochaj t chwil. Ju ustpia ciemno, a jeszcze nie nastaa jasno. Zapach lasu w owej chwili jest taki surowy, dziki, jakby kade yjce stworzenie zaczynao si budzi w wielkiej sypialni wiata, wydycha swj sekret i ze westchnienia, zarwno roliny, zwierzta jak i ludzie. Wstaje wiatr, tak ostronie, jak budzcy si ze snu, kiedy wzdycha, uwiadamiajc sobie istnienie wiata, na ktrym si urodzi. Wo mokrych lici, dzikiej paproci, omszaych odpadkw drzew, zgniej szyszki, zwidego listowia, igie, zapach mikkiego, liskiego dywanu zroszonej lenej cieki wydobywa si z materii ziemi tak samo, jak zapach potu ze splecionych cia kochankw. Jest to chwila tajemnicza, staroytni, poganie czcili j nabonie w gbi lasw z rozoonymi rkami, z twarz obrcon na Wschd, w owym magicznym oczekiwaniu, tak oto czowiek przywizany do materii, czeka od wiekw na chwil wiata w swoim sercu i w wiecie, a wic na chwil olnienia i zrozumienia. O tej porze zwierzta wyruszaj do rda. To jest ta chwila, kiedy jeszcze nie nastpi ostateczny kres nocy, kiedy w lesie jeszcze co si dzieje, wielkie owy i ciga gotowo to, co wypenia ycie nocnych zwierzt, jeszcze nie osabo, bik jeszcze stoi na czatach, niedwied poera reszt padliny, zakochany jele wraca pamici do namitnych chwil ksiycowej nocy, staje porodku polany, gdzie odby si miosny pojedynek, butny i potargany, podnosi gow rann od ciosw i rozglda si powanymi zwierzcymi oczami, z gniewu podbiegymi krwi, jak kto, kto na wieki pamita o swojej pasji. Noc jeszcze yje w owej chwili, w gbi lasu: noc, i wszystko, co to sowo znaczy: zdobycz, mio, wasanie si, spontaniczn rado ycia i

wiadomo walki o ycie. To jest ta chwila, kiedy co si dzieje nie tylko w lenej gstwinie, ale i w mroku ludzkich serc. Bo serce czowieka take ma swoj noc, z porywami, ktre s tak samo dzikie, jak szalejce pasje myliwskie w sercu jelenia lub wilka. Sen, podanie, prno, samolubstwo, lubiena ruja, zazdro, dza zemsty, czaj si w sercu czowieka jak puma, sp, szakal w pustyni arabskiej nocy. I s takie chwile, kiedy ju noc ustpia z serca czowieka, a dzie jeszcze w nim nie nasta, kiedy bestie wya ze sprchniaych kryjwek duszy, kiedy w naszych sercach porusza si, a w rkach przemienia w ruch pewna pasja, ktr latami daremnie hodowalimy i oswajalimy... Wszystko byo na prno, beznadziejnie zaprzeczalimy przed samymi sob prawdziwemu sensowi tej pasji: rzeczywista tre namitnoci bya silniejsza ni nasze zamiary, nie roztopia si, pozostaa zbita i twarda. Na dnie wszystkich ludzkich zwizkw jest jaki namacalny materia, daremna jest wszelka argumentacja, usilne starania, rzeczywisto si nie zmienia. Rzeczywisto bya taka, e ty nienawidzie mnie przez dwadziecia dwa lata, z t pasj, ktrej skala przypominaa nieledwie ar wielkich zwizkw uczuciowych ale tak, mio. Nienawidzie, a gdy uczucie, pasja cakowicie wypeni ludzk dusz, na spodzie takiego stosu, obok entuzjazmu, arzy si i dymi dza zemsty... Bo namitno nie posuguje si argumentami rozumu. Dla namitnoci jest cakowicie obojtne, co otrzymuje od drugiego, chce bez reszty wyrazi sam siebie, chce bez reszty odda wasn wol, rwnie i wtedy, gdy w zamian nie otrzymuje nic innego, jak tylko subtelne uczucia, grzeczno, przyja albo cierpliwo. Kada wielka namitno jest beznadziejna, w przeciwnym razie nie byaby to namitno, lecz ugoda, mdra spolegliwo, pozbawione aru wzajemne usugi. Nienawidzie, a to stwarza wi rwnie siln, jakby kocha. Dlaczego nienawidzie?... By czas, kiedy usiowaem zrozumie to uczucie. Nigdy nie przyje ode mnie pienidzy ani prezentu, nie dopucie, aby z tej przyjani zrodzio si prawdziwe braterstwo, i gdybym w tamtym czasie nie by zbyt mody, musiabym wiedzie, e to znak podejrzany i niebezpieczny. Bo ten, kto nie przyjmuje czci, prawdopodobnie chce wszystkiego, caoci. Znienawidzie mnie ju w czasach naszego dziecistwa, w pierwszej chwili, kiedy ci poznaem, w tym dziwnym domu, gdzie uszlachetniano i formowano wybrane egzemplarze znanego nam wiata, nienawidzie, poniewa byo we mnie co, czego tobie brakowao. Co to byo? Jakie zdolnoci albo jaka waciwo?... Ty zawsze bye bardziej wyksztacony, ty bye zrobionym na si arcydzieem, ty ten pilny i cnotliwy, ty bye talentem, poniewa miae instrument i swoj tajemnic w prawdziwym znaczeniu tego sowa muzyk. Ty bye spokrewniony z Chopinem, bye tym, ktry co ukrywa, bye butny. Ale w gbi duszy drczya ci konwulsyjna namitno pragnienie bycia kim innym, ni jeste. To najdotkliwszy cios, jaki fatum moe zada czowiekowi. Pragnienie bycia kim innym, ni tym, kim jestemy: silniejsze pragnienie nie moe zapon w ludzkim sercu. Bowiem ycia nie mona znosi w inny sposb, ni ze wiadomoci, e godzimy si z tym wszystkim, co znaczymy dla siebie i dla wiata. Trzeba zgodzi si z tym, e jestemy tacy lub inni, i

wiedzie, kiedy si z tym godzimy, e za t mdro nie otrzymamy pochway od ycia, nie przypn nam do piersi orderu, kiedy wiemy i znosimy to, e jestemy prni, samolubni albo ysi i brzuchaci nie, naley wiedzie, e za nic nie otrzymamy nagrody ani pochway. Musimy to znosi, oto i caa tajemnica. Musimy znosi nasz charakter, nasz natur, poniewa dowiadczenie i zdolno rozumienia nie zmieni jej wad, samolubstwa, chciwoci. Trzeba znosi i to, e nasze pragnienia nie znajduj odzewu w wiecie. e ci, ktrych kochamy, nie kochaj nas albo, e nie kochaj tak, jak si spodziewamy. Trzeba znosi zdrad i niewierno, i to, co liczy si midzy najtrudniejsze zadania kadego czowieka, trzeba znosi wybitno charakteru lub umysu drugiego czowieka. Tyle si nauczyem w cigu siedemdziesiciu piciu lat, tutaj, w rodku lasu. Ale ty nie umiae znosi tego wszystkiego mwi cicho, konstatujc. I milknie, wzrokiem krtkowidza patrzy w mrok. W dziecistwie, naturalnie, nie wiedziae tego wszystkiego mwi znowu, jak kto, kto szuka usprawiedliwienia. To by pikny czas, cudowna pora. Pami, na staro, powiksza i ukazuje w jasnych barwach kady szczeg. Bylimy dziemi i bylimy przyjacimi: to wielkie szczcie, podzikujmy losowi, emy go dostpili. Ale pniej uksztatowa si twj charakter i nie moge znie, e brakuje ci czego, co mnie dawao pochodzenie, wychowanie: jakiego boskiego daru. C to by za dar? Czy to w ogle by dar? Po prostu byo tak, e wiat spoglda na ciebie obojtnie, niekiedy wrogo, a mnie ludzie obdarzali zaufaniem i umiechali si do mnie. Ty pogardzae t ufnoci i przyjani, jak wiat promieniowa ku mnie, pogardzae i jednoczenie bye miertelnie zazdrosny. Moge sobie wyobrazi oczywicie domen twojej wyobrani nie byy sowa, lecz mgliste uczucia e w tym, i kto jest pieszczochem losu, e jest kochany jest co nierzdnego. S ludzie, ktrych wszyscy kochaj, dla ktrych kady ma wybaczajcy i ciepy umiech, i w takich ludziach rzeczywicie jest jaka potrzeba wdziczenia si, co z obyczajw ulicznicy. Widzisz, ja ju nie boj si sw mwi i umiecha si, jakby zachca drugiego, iby i on si nie ba. W samotnoci czowiek poznaje wszystko i przestaje si ba czegokolwiek. Ludzie, na ktrych czoach odbija si znak nieba, wskazujcy, e Bg ma ich w swojej pieczy, naprawd czuj si istotami wybranymi i w owej manierze kroczenia ku wiatu jest jaka chepliwo. Ale jeeli tak postrzegae mnie, mylie si. Jedynie zazdro, ktra deformuje, moga mnie przedstawi wanie takim. Nie broni si, poniewa chc prawdy, a kto szuka prawdy, musi jej poszukiwanie rozpocz od samego siebie. To, co ty odczuwae we mnie i wok mnie jako ask i dar boy, nie byo niczym innym jak dobr wiar. Ja byem czowiekiem dobrej wiary, przez cay ten dzie, kiedy... ale tak, przez cay ten dzie, kiedy staem w twoim pokoju, tam, skd ty ucieke. Moe ta dobra wiara skaniaa ludzi, ktrzy kierowali ku mnie swoje uczucia, aby obdarzali mnie yczliwoci, umiechem i zaufaniem. Tak, byo we mnie co mwi o zamierzchych czasach, i wszystko to, o czym mwi, jest takie odlege, jak wtedy, gdy czowiek mwi o kim zmarym albo obcym by we mnie pewien rodzaj lekkoci i bezstronnoci, ktry rozbraja ludzi. By taki czas w moim yciu,

dekada modoci, kiedy wiat posusznie znosi moj obecno, moje wymagania. Czas aski. Wtedy kady spieszy do ciebie, jakby by zdobywc, ktrego naley czci winem, dziewcztami i wiecem z kwiatw. I naprawd, w czasie owej dekady, kiedy ukoczylimy szko we Wiedniu, i pniej, kiedy ylimy w jednostce, ani na chwil nie opuszczaa mnie pewno, uczucie, e bogowie woyli mi na palec niewidzialny piercie szczcia, e nie moe mi si zdarzy nic naprawd przykrego, e otacza mnie mio i zaufanie. C wicej czowiek moe dosta od ycia mwi powanie. To najwiksza aska. Kto wtedy staje si butny, kto bdzie zarozumiay i zuchway, kto nie umie przyjmowa z pokor szczodrobliwoci losu, kto nie wie, e w stan aski trwa dopty, dopki dary boe nie zostan rozmienione na drobne, ten przegra. wiat wybacza do pewnego czasu jedynie tym, ktrzy w swych sercach s skromni i pokorni... A wic nienawidzie mwi z determinacj. Kiedy modo zacza mija, kiedy wyczerpa si urok dziecistwa, powoli zacz si ozibia ten nasz zwizek. Nie ma smutniejszego, bardziej beznadziejnego procesu uczuciowego nad wygasanie mskiej przyjani. Bo pomidzy kobiet i mczyzn jest tak, e kade z nich stawia swoje warunki, jak w umowie kupna-sprzeday. Tymczasem bezinteresowno jest najgbszym sensem przyjani midzy mczyznami, wanie to, e nie chcemy od drugiego ofiary ani czuoci, nie chcemy niczego, prcz tego, by utrzyma harmoni owego bezsownego sojuszu. Moliwe jednak, e to ja popeniem bd, poniewa niedostatecznie znaem ciebie. Godziem si z tym, e nie odsaniasz si bez reszty, szanowaem twj intelekt, t dziwn, gorzk wynioso, jaka promieniowaa z twojej istoty, uwierzyem, e i ty przebaczasz mi, podobnie jak wiat, poniewa posiadam pewien rodzaj umiejtnoci: atwo i pogodnie zbliam si do ludzi, umiem by podanym tam, gdzie ciebie jedynie toleruj, e wybaczasz mi, i jestem za pan brat z caym wiatem. Wierzyem, e ciebie to cieszy. Nasza przyja bya przecie taka, jak przyja niegdysiejszych mczyzn w legendach. I podczas gdy ja chodziem po bardziej osonecznionych drogach tego wiata, ty pozostawae w cieniu, wiadomie. Nie wiem, czy i ty odczuwae to tak samo?... Mwie o polowaniu wymijajco odpowiada go. O polowaniu, tak przytakuje genera. Ale to wszystko prowadzi do polowania. Kiedy czowiek chce zabi drugiego czowieka, bardzo wiele, naturalnie, dzieje si wczeniej i nie tylko dzieje si to, e aduje, a potem podnosi bro. Wczeniej dzieje si rwnie to, o czym mwiem, to, e nie umiae mi wybaczy, to, e przyja, jaka zawizaa si na gbokich wodach dziecistwa tak zawile i trwale, jakby dwch chopcw koysay olbrzymie licie bajkowych lilii wodnych, baniowe mdre licie Victoria regia pamitasz, tutaj, w oranerii przez dugi czas hodowaem t wsat, tajemnicz, zakwitajc tylko jeden raz w roku rolin? e ta przyja pewnego dnia popsua si. Przemin magiczny czas dziecistwa i pozostao dwch ludzi, splecionych wizami wymagajcego, tajemniczego zwizku, ktrego imi pospolite brzmiao: przyja. To rwnie powinnimy wiedzie, zanim zaczniemy mwi o polowaniu. Bo czowiek nie jest bezwarunkowo i najbardziej winny w

momencie, gdy podnosi bro, aby kogo zabi. Wina jest wczeniej, zamiar jest win. I kiedy mwi, e pewnego dnia ta przyja popsua si, powinienem wiedzie, czy naprawd si zepsua, a jeli tak, to co i kto j popsu. Bo rnilimy si, a jednak naleelimy do siebie, byem inny ni ty i uzupenialimy si, bylimy zwizkiem, umow ludzk, a to rzadko zdarza si w yciu. I to, czego brakowao twojej istocie, w modzieczym zwizku nas dwch osigno peni dziki temu, e wiat by dla mnie miy. Bylimy przyjacimi teraz mwi podniesionym gosem. Zrozum, na wypadek, gdyby tego nie wiedzia. Ale z pewnoci wiedziae i wczeniej, i pniej, w tropikach czy gdziekolwiek. Bylimy przyjacimi, a to sowo napenione jest tego rodzaju sensem, i wie si z nim odpowiedzialno, jak znaj jedynie mczyni. Powiniene pozna odpowiedzialno, jakiej da to sowo. Bylimy przyjacimi, a wic nie kompanami, nie bratajcymi si wyrostkami, nie towarzyszami broni. Bylimy przyjacimi i nie ma niczego takiego na wiecie, co moe zastpi przyja. Samozerajca si namitno take nie moe dostarczy tej ludzkiej radoci, jak milczca i taktowna przyja daje tym, ktrych przenika swoj energi. Bo jeeli nie jestemy przyjacimi, to ty tamtego ranka w lesie, na polowaniu, nie podnosisz na mnie broni. I jeli nie jestemy przyjacimi, ja nazajutrz nie id do twojego mieszkania, do ktrego nigdy mnie nie zaprosie, ktrego tajemnicy strzege, zej i niepojtej tajemnicy, ktra zatrua nasz przyja. I jeeli nie jeste moim przyjacielem, nie uciekasz nazajutrz z tego miasta, z zasigu mojego wzroku, z miejsca przestpstwa, jak zabjcy i zoczycy, lecz zostajesz tutaj, oszukujesz, zdradzasz, moe to i boli, moe rani moj prno, ale to wszystko nie jest tak ze, jak to, co zrobie, poniewa bye moim przyjacielem. I jeeli nie jestemy przyjacimi, ty nie powracasz po czterdziestu jeden latach, znowu jako ten zabjca i zoczyca, ktry zakrada si na miejsce przestpstwa. Bo musiae powrci, widzisz. I teraz powinienem ci powiedzie to, co docierao do mnie bardzo powoli, w co nie uwierzyem, czemu przeczyem przed samym sob, powinienem ci powiedzie o tym strasznym zaskoczeniu i odkryciu: e i teraz, wci jeszcze jestemy przyjacimi. Wydaje si, e adna zewntrzna sia nie moe zmieni ludzkich zwizkw. Co we mnie zabie, zniszczye moje ycie, a ja nadal jestem twoim przyjacielem. Ja za dzisiejszego wieczora zabij co w tobie, po czym pozwol ci wrci do Londynu albo w tropiki, albo do pieka, ale pozostaniesz moim przyjacielem. Bo to take powinnimy wiedzie, zanim zaczniemy mwi o polowaniu, a rwnie o tym wszystkim, co przyszo po nim. Albowiem przyja nie jest to jakie idealne uczucie. Przyja jest surowym ludzkim prawem. W starym wiecie byo to najsilniejsze prawo, na ktrym budowano systemy prawne wielkich kultur. To prawo yo w ludzkich sercach, poza porywem, poza egoizmem, to jest prawo przyjani. I byo silniejsze ni namitno, ktra w beznadziejnym porywie pcha ku sobie mczyzn i kobiety; przyjani nie moe spotka zawd, poniewa niczego nie chce od drugiego czowieka; mona byo zabi przyjaciela, ale przyjani zawizanej midzy dwoma mczyznami w latach dziecistwa by moe nawet mier nie zabije: jej pami yje nadal w wiadomoci czowieka, jak pami cichego

bohaterskiego czynu. Bo tak naprawd to przyja jest take czynem bohaterskim, w cichym i fatalistycznym znaczeniu tego sowa, a wic bez szabel i tureckiego jazgotu; czynem bohaterskim, jak wszelkie ludzkie zachowanie, ktre jest bezinteresowne. Taka przyja bya midzy nami, dobrze o tym wiedziae. I w chwili, kiedy podniose bro, aby mnie zabi, ta przyja, by moe, bya jeszcze mocniejsza ni kiedykolwiek wczeniej w cigu dwudziestu dwu lat naszej modoci. Pamitasz t chwil, poniewa staa si sensem i treci twojego ycia na te wszystkie lata, jakie ci pozostay. Ja te j pamitam. Stalimy w gszczu, pomidzy wierkami. Tutaj zaczyna si cieka, ktra zbacza od lenego duktu i prowadzi w gb, tam, gdzie las yje ju sam sob, nie karczowany, ciemny. Szedem przed tob i zatrzymaem si, bo spomidzy wierkw, jakie trzysta krokw dalej, wyszed jele. Przejaniao si ju, lecz tak ostronie, jakby soce wietlistymi dzidami obmacywao swoj zdobycz wiat; zwierz przystano na skraju cieki, podnioso gow, spojrzao w gstwin, poniewa wyczuo niebezpieczestwo. Instynkt, ten fenomen, ten szsty zmys, ktry jest waniejszy i dokadniejszy ni wch i wzrok, zacz dziaa w nerwach zwierzcia. Nie mogo zobaczy poranny wiatr wia w przeciwnym kierunku nie mogo zauway niebezpieczestwa, a my do dugo stalimy bez ruchu, zziajani wspinaniem si ciek, ja z przodu, na jej skraju, pomidzy drzewami, ty za mn. Myliwy pozosta z psem. Bylimy sami w rodku lasu, w rodku tej samotnoci, ktra jest samotnoci witu, lasu i zwierzyny, i gdzie czowiek zawsze, przez chwil, czuje, e zbdzi w yciu i w wiecie, i e pewnego dnia musi wrci do domu, do tego dzikiego i niebezpiecznego domu, ktry jest jedynym prawdziwym domem do lasu, na gbokie wody, na odwieczn scen ycia. Ja zawsze tak czuem, kiedy jeszcze polowaem, w lesie i w gstwinie. Zobaczyem jelenia i zatrzymaem si, ty take go zobaczye i przystane dziesi krokw za mn. Dla myliwych i dla zwierzyny s to te chwile, kiedy czowiek wyostrzonymi zmysami chonie rzeczywisto, wie wszystko o sytuacji i o niebezpieczestwie, take w ciemnoci, take nie ogldajc si za siebie. Jakiego rodzaju fale, siy, promieniowania przekazuj wtenczas informacje? Nie wiem... Powietrze byo czyste i pachnce. wierki nie poruszay si w lekkim wietrze. Jele obserwowa. Nie rusza si, sta jak zaczarowany, bo w niebezpieczestwie zawsze jest i przyciganie, i urok. Kiedy los w jakiej formie zwraca si bezporednio ku nam, nazywajc nas mniej wicej po imieniu, zawsze na spodzie niepokoju i lku promieniuje pewnego rodzaju przyciganie, poniewa czowiek chce nie tylko y za wszelk cen, nie, czowiek chce pozna do koca swj los i chce swj los przyj za wszelk cen, nawet za cen niebezpieczestwa i unicestwienia. Tak czu jele w owej chwili, wiem to na pewno. I ja tak czuem w owej chwili, to rwnie wiem na pewno. I tak czue ty, kilka krokw za mn, kiedy zaczarowany tak samo jak zwierz i ja, ktrzy stalimy przed tob na odlego strzau odwiode kurek swojej strzelby, z tym zimnym i cichym trzaskiem, jaki potrafi wyda jedynie bardzo szlachetny metal, gdy uywa si go do ostatecznych ludzkich rozstrzygni, na przykad sztylet, kiedy krzyuje si z drugim sztyletem, albo szlachetna

bro angielska, gdy odciga si jej spust, aby kogo zabi. T chwil, spodziewam si, pamitasz?... Tak powiedzia go. To bya znamienna chwila mwi genera, niemal zadowolony zadowoleniem fachowca. Naturalnie, jedynie ja syszaem ten cichy trzask: by tak cichy, e nawet w ciszy witu i milczcego lasu jele nie mg go zowi z odlegoci trzystu krokw. I teraz zdarzyo si co, czego nigdy nie umiabym udowodni przed sdem, ale mog powiedzie tobie, poniewa ty take znasz prawd. Co si stao?... To, e wyczuem twoje ruchy, w cigu tych paru sekund wszystko odebraem tak dokadnie, jakbym widzia, co robisz. Stae za mn, na ukos, w maej odlegoci. Poczuem, e podnosisz bro, przypasowujesz do ramienia i celujesz. Poczuem, e zamykasz jedno oko i teraz powoli naprowadzasz luf strzelby na cel. Moja gowa i gowa jelenia, wyrosy przed tob dokadnie na tej samej linii, na rwnej wysokoci, pomidzy dwoma celami mg by pas szerokoci dziesiciu centymetrw. Wyczuem, e dr ci rce. I z ca pewnoci wiedziaem bo tylko myliwy potrafi tak oceni sytuacj w lesie e z tego stanowiska nie moesz celowa do jelenia: zrozum mnie waciwie, w tamtej chwili myliwski aspekt owej sytuacji interesowa mnie, rzekbym, intymniej, ni jej charakter ludzki. Troch si na tym znaem, to znaczy, na polowaniu, na tym, pod jakim ktem naley si ustawi wzgldem jelenia, ktry o trzysta krokw dalej czeka naiwnie na strza. Ta sytuacja powiedziaa mi wszystko: porzdek geometryczny, jaki tworzyli myliwy i ustawione w szeregu dwa cele, dokadnie informowa mnie o tym, co dzieje si w sercu pewnego czowieka, par krokw za moimi plecami. Celowae p minuty, to take wiem, bez zegarka, z dokadnoci do jednej sekundy. W takich chwilach czowiek wie wszystko. Wiedziaem, e nie jeste dobrym strzelcem, wystarczy, bym nieco w bok odwrci gow, a kula winie mi koo ucha i by moe trafi w jelenia. Wiedziaem, e wystarczy jeden ruch, a pocisk pozostanie w strzelbie. Ale wiedziaem take, e niepodobna, abym si poruszy, poniewa los w takich chwilach ju nie zaley od naszych decyzji: co dojrzao, co si musi dokona, na swj sposb i wedle wasnego porzdku. A wic staem i czekaem na strza, czekaem, by nacisn spust i aby mnie zabia kula ze strzelby mojego przyjaciela. Sytuacja bya wymarzona, adnych wiadkw, myliwy by daleko, chodzi z psami na obrzeu lasu, sytuacja bya modelowa, idealna, w niewtpliwie tragiczny wypadek, o jakim rokrocznie donosz gazety. Mino p minuty, strza si opnia. W owej chwili jele zwietrzy niebezpieczestwo i jednym skokiem, ktry by niczym eksplozja, przepad w gstwinie. Wci jeszcze aden z nas nie poruszy si. Po czym powoli opucie bro, bardzo powoli. Tego ruchu nie mona byo usysze ni dostrzec. A jednak ja syszaem i widziaem go, jakbym sta naprzeciwko ciebie. Opucie bro, bardzo ostronie, jakby nawet tarcie powietrza mogo zdradzi twoje zamiary, poniewa owa chwila ju mina, jele przepad w gstwinie popatrz, ciekawe jest to, e wci jeszcze moge mnie zabi, bo przecie na scenie nie byo naocznego wiadka, nie ma takiego czowieka ni sdziego, ktry

mgby ci potpi, wiat okazaby ci wspczucie, gdyby to zrobi, bylimy wszak legendarnymi przyjacimi, Kastor i Polluks, towarzysze broni od dwudziestu dwch lat, na dobre i na ze, bylimy ucielenieniem ideaw przyjani, gdyby mnie zabi, kady podaby ci wspczujc rk, dzielono by z tob aob, poniewa nie ma na wiecie istoty tragiczniejszej nieli czowiek, ktry z woli jakiego greckiego fatum zabi, przypadkiem, swojego przyjaciela... Gdzie jest czowiek, gdzie prokuratura, gdzie ten ordynus, ktry mie wnosi oskarenie, ktry mie wykrzykiwa przed wiatem co, zaiste niewiarygodnego: e zabie mnie z rozmysem?... Nie ma adnych dowodw na to, e hodowae w sercu miertelny gniew przeciwko mnie. W przeddzie razem jedlimy kolacj, w gronie przyjaci, w towarzystwie mojej ony, krewnych oraz owieckiej braci, w paacu, gdzie od lat jeste codziennym gociem; widziano nas razem, jak przedtem, w najrozmaitszych yciowych sytuacjach, na subie, przy okazji towarzyskich spotka, niezmiennie przyjaznych sobie i serdecznych. Nie jeste mi winien pienidzy, jeste czonkiem mojej rodziny, kt moe pomyle, e mnie zabie?... Nikt. Bo te dlaczego miaby mnie zabi? C to za nieludzka, niewiarygodna hipoteza, e ty, przyjaciel nad przyjacimi, zabijasz przyjaciela nad przyjacimi, mnie, od ktrego moge otrzyma wszystko, co byo ci w yciu potrzebne, oparcie w drugim czowieku i pomoc materialn, ty, ktry mj dom moge uwaa za wasny, moje dobra niczym brat za wsplne dobra, moj rodzin za swoj, jak adoptowane dziecko uwaa za swoj rodzin przybranych rodzicw? Nie, oskarenie spada na tego, ktry je wnosi, i nie ma takiego czowieka, ktry mgby je uzna, oburzenie wiata wymiotoby zuchwalca, ktry miaby co takiego owiadczy, a wspczucie pospieszyoby ucisn ci rk, poniewa zdarzyo si z tob co potwornego i niewiarygodnego, ten cios srogo dotkn ciebie, poniewa tragiczny przypadek zabi, posuywszy si twoj rk, twojego najlepszego przyjaciela... To bya taka sytuacja. A ty nie odwiode kurka zaadowanej broni. Dlaczego?... Co si stao w owej chwili? Moe jedynie to, e jele wyczu niebezpieczestwo i uciek ze swojego miejsca, a natura ludzka jest taka, e zawsze w chwili nadzwyczajnych dziaa potrzebuje konkretnego pretekstu. To, co sobie zaplanowae, byo dobre, byo precyzyjne i doskonae, ale moe potrzebny by do tego take jele; scena popsua si, a ty opucie bro. To bya kwestia sekund, kt by tam dzieli wos na czworo, i osdza?... Zreszt, niewane. Fakt jest rozstrzygajcy, nawet jeli niczego nie rozstrzyga. Faktem jest, e chciae mnie zabi, a pniej, gdy jedno z nieoczekiwanych zjawisk tego wiata zakcio t chwil, zacza ci dre rka i nie zabie mnie. Jele ju znikn pomidzy drzewami, nie poruszylimy si. Nie odwrciem si. Stalimy jeszcze jaki czas. Moliwe, e gdybym w tamtej chwili spojrza ci w twarz, zrozumiabym wszystko. Ale nie odwayem si spojrze ci w twarz. Istnieje pewien rodzaj wstydu, ktry jest wiksz udrk, ni wszystko, czego tylko czowiek moe dowiadczy w swoim yciu, wstyd, jaki odczuwa ofiara, kiedy jest zmuszona spojrze w twarz swojemu oprawcy. W takich przypadkach kreatura wstydzi si przed Natur. Dlatego nie spojrzaem ci w twarz i kiedy min w

poraajcy czar, ktry spta nas obu, odszedem ciek, kierujc si na szczyt wzgrza. Ty take ruszye, machinalnie. Porodku drogi rzuciem przez rami, nie ogldajc si: Przegapie. Nie odpowiedziae. To milczenie byo potwierdzeniem. Poniewa kady inny, w podobnej sytuacji, zaczyna mwi, ze wstydem lub z entuzjazmem, wyjania artobliwie albo z uraz; w takich wypadkach kady myliwy dowodzi swojej racji, nie doceni zwierzyny lub przeceni odlego, zlekceway szanse celowania... A ty milczae... Jakby tym milczeniem chcia powiedzie: Tak, przegapiem okazj, eby ci zabi. Bez sowa dotarlimy na szczyt wzgrza. Czeka tam ju myliwy, czekay nasze psy, w dolinie trzaskay strzelby, zaczo si polowanie. Nasze drogi rozeszy si. W czasie obiadu by to obiad myliwski, nakryto w lesie twj naganiacz zameldowa, e powrcie do miasta. Go zapala; rka mu nie dry, spokojnymi ruchami obcina czubek cygara: genera nachyla si w stron Konrada i przypala mu cygaro pomieniem wiecy. Dzikuj mwi go. Ale tego samego dnia, wieczorem, przybye jeszcze raz na kolacj mwi genera. Tak, jak przedtem, jak kadego wieczora. Przyjechae o zwykej porze, bryczk, o wp do smej. Kolacj jedlimy we troje, jak poprzedniego wieczora, jak podczas wielu poprzednich wieczorw, razem z Krystyn. Nakryto w duej sali, jak dzisiejszego wieczora, st przybrano wtedy tym samym co i teraz, Krystyna siedziaa pomidzy nami dwoma. Porodku stou paliy si niebieskie wiece. Lubia wiato wiec, lubia wszystko, co przypominao jej przeszo, szlachetniejsze formy ycia, czasy minione. Ja prosto z polowania poszedem do mojego pokoju, przebraem si, tego popoudnia nie widziaem si z Krystyn. Lokaj zameldowa, e wyjechaa wczesnym popoudniem, powozem, do miasta. Spotkalimy si przy stole, Krystyna ju czekaa, siedziaa przed kominkiem, z lekk hindusk chust na ramionach, poniewa pora bya wilgotna, mglista. W kominku pon ogie. Czytaa i nie zauwaya, kiedy wszedem do pokoju. Moe dywany stumiy odgos moich krokw, moe nazbyt pogrya si w lekturze czytaa angielsk ksik, opis podry w tropikach pewne jest tylko to, e w ostatniej chwili dostrzega moje przybycie, kiedy ju staem przed ni. Wtedy podniosa wzrok czy pamitasz jej oczy? Potrafia tak spojrze, peni wiata, jak dzie, gdy wstaje moe to sprawi blask wiec, ale zlkem si bladoci jej twarzy. Czy le si czujesz? zapytaem. Nie odpowiedziaa. Patrzya na mnie bez sowa, dugo, szeroko otwartymi oczyma, i ta chwila bya nieomal tak samo duga i rwnie wymowna jak poranek w lesie, kiedy staem nieporuszony i czekaem, pragnc, aby co si stao: eby si odezwa albo nacisn spust. Patrzya mi w twarz z tak uwag, tak badawczo, jakby wiedzie, co ja w owej chwili myl, czy w ogle co myl, czy co wiem, znaczyo dla niej nieporwnanie wicej ni y... Prawdopodobnie byo to dla niej waniejsze ni ycie. Bo zawsze najwaniejsze, waniejsze ni zdobycz i wynik jest jedno: wiedzie, co myli o nas ofiara albo ten, ktrego upatrzylimy sobie na ofiar... Patrzya mi w oczy, jakby mnie przesuchiwaa. Sdz, e dobrze zniosem to jej patrzenie. W tamtej chwili, take pniej,

byem spokojny, moja twarz nie moga niczego zdradzi Krystynie. I naprawd, tego ranka i po poudniu, na tym dziwnym polowaniu, kiedy to ja byem poniekd zwierzyn, postanowiem, e cokolwiek ycie przyniesie, ja po wsze czasy bd milcza o tych kilku chwilach o wicie, nigdy nie powiem sowa dwm moim powiernicom, Krystynie i niani, o tym, czego dowiedziaem si tego ranka w lesie. Zdecydowaem, e niepostrzeenie poddam ci obserwacji lekarza, poniewa demon obdu wada twoj dusz: tak to sobie wyobraaem. Nie znalazem innego rodzaju wytumaczenia dla tych chwil. Czowiek, ktry nalea do mnie, oszala: powtarzaem to uparcie, nieomal z rozpacz, cae przedpoudnie i popoudnie, i z takimi mylami witaem ci wieczorem, kiedy przyszede do nas. Stawiajc t hipotez, chciaem w jaki sposb ocali rang ludzkiej istoty w ogle i rang konkretnej osoby, bo, jeeli jeste osob o zdrowych zmysach, i masz powd ku temu wszystko jedno, jaki powd aby podnie bro na mnie, znaczy to, e my wszyscy, ktrzy ylimy w tym domu, utracilimy nasz ludzk rang, i Krystyna, i ja. Tak te tumaczyem sobie przestraszone, zdumione spojrzenie Krystyny, kiedy staem przed ni po owym polowaniu. Jakby wyczuwaa co z tajemnicy, jaka wizaa nas obu, od witu. Kobiety wyczuwaj co takiego, tak mylaem. Potem przyszede ty, w wieczorowym ubraniu, i zasiedlimy do kolacji. Rozmawialimy, jak w inne wieczory. Mwilimy take o polowaniu, o meldunku naganiaczy, o tym e jeden z naszych goci popeni bd, ustrzeli koza, jakkolwiek nie mia do tego prawa... Ale o tamtej chwili nie napomykasz ani jednym sowem, przez cay wieczr. Nie wspominasz o wasnej przygodzie myliwskiej, o zaniechaniu wspaniaego jelenia. O czym takim naley mwi nawet wtedy, gdy nie jest si rasowym myliwym. Nie mwisz o tym, e przegapie zwierzyn, nie mwisz o tym, e przed czasem porzucie polowanie i bez sowa powrcie do miasta, e zjawie si tutaj dopiero wieczorem. Wszystko to niewtpliwie jest niezwyczajne, przeciwne koleeskiej umowie. Jednym sowem mgby wspomnie o poranku... ale to sowo nie pada, jakbymy w ogle nie byli tego rana razem na polowaniu. Mwisz o czym innym. Pytasz Krystyn, co czytaa wieczorem, kiedy przyszede do nas, do salonu. Krystyna czytaa o tropikach. Dugo rozmawialicie o tej lekturze; pytasz Krystyn o tytu tej ksiki, wypytujesz, jakie wraenie zrobia na niej ta ksika, chcesz wiedzie, jak wyglda ycie w tropikach, zachowujesz si jak kto, kogo bardzo interesuje ten temat, o ktrym nic nie wie a ja dopiero pniej dowiaduj si od ksigarza w miecie, e t ksik, a take inne, na ten sam temat, ty sprowadzie i poyczye je przed paroma dniami Krystynie. Owego wieczora jeszcze tego wszystkiego nie wiem. Wyczyem si z rozmowy, poniewa nie mam pojcia o tropikach. Pniej, kiedy ju wiem, e oszukalicie mnie tego wieczora, powracam myl do tej sceny, sysz przebrzmiae sowa i ze szczerym uznaniem odkrywam, e oboje gralicie naprawd doskonale. Ja, profan, niczego nie podejrzewam w waszych sowach: mwilicie o tropiku, o ksice, o zwyczajnej lekturze. Chciaby pozna opini Krystyny, szczeglnie interesuje ci, czy czowiek urodzony i wychowany w innym klimacie potrafi znie warunki ycia w tropikach... Co

myli o tym Krystyna?... (Mnie nie pytasz.) I czy ona, Krystyna, osobicie, potrafiaby znie deszcz, ciepe opary, dawice, gorce mgy, samotno porodku moczarw i puszczy?... Widzisz, sowa powracaj. Kiedy ostatnim razem siedziae tutaj, w tym pokoju, w tym fotelu, przed czterdziestu jeden laty, mwie o tym samym: o tropiku, o moczarach, o ciepej mgle i o deszczu. I dzisiaj, kiedy wrcie do tego domu, pierwszymi sowami, jakie wypowiedziae, byy: moczary, tropik, deszcz i parujca mga. Tak, sowa powracaj. Wszystko powraca, sprawy i sowa chodz w kko, czasami chodz tak w kko przez cay wiat, a potem spotykaj si, dotykaj i co tam zamykaj mwi obojtnie, z rezygnacj. A wic o tym rozmawiasz ostatni raz z Krystyn. Okoo pnocy prosisz o powz, wracasz do miasta. To stao si tego dnia, kiedy byo polowanie mwi, a w jego gosie rozbrzmiewa starcze zadowolenie z powodu dokadnego przedstawienia, systematycznego, przejrzystego klasyfikowania faktw.

15

Kiedy odchodzisz, Krystyna rwnie si egna kontynuuje pniej. Sam zostaj w tym pokoju. Ksik, napisan w jzyku angielskim, ksik o tropikach, pozostawia tam, na fotelu. Nie chce mi si spa, podnosz t ksik i kartkuj. Przygldam si ilustracjom, prbuj zorientowa si w statystykach tyczcych zdrowia i gospodarki. Dziwi mnie, e Krystyna czyta tego rodzaju ksik. Nie moe mie z tym wszystkim nic wsplnego, myl, przecie nie interesuje jej krzywa arytmetyczna produkcji kauczuku na pwyspie ni sytuacja zdrowotna tubylcw. To wszystko, myl, to nie Krystyna. A jednak ksika mwi, i to mwi nie tylko po angielsku, i nie tylko o warunkach ycia na pwyspie. I gdy tak trzymam t ksik w rku, po pnocy, sam w pokoju, kiedy dwoje ludzi, z ktrymi, poza moim ojcem, czy mnie w yciu najwicej, odeszo ode mnie, naraz zrozumiaem, e ta ksika jest rwnie sygnaem. I zrozumiaem, chocia mglicie, co jeszcze: wreszcie, tego dnia, rzeczy zaczy do mnie mwi, co si wydarzyo, przemwio ycie. W takich momentach bardzo trzeba uwaa, myl. Bo dziwny migowy jzyk ycia przemawia do nas w takie dni wszystkim, wszystko ostrzega, wszystko jest znakiem i rycin, trzeba to tylko zrozumie. Sprawy pewnego dnia dojrzewaj i odpowiadaj na pytania. I naraz zrozumiaem, e ta ksika jest take znakiem i odpowiedzi. Oto, co mwi ksika: Krystyna tutaj za czym tskni. Myli o innych wiatach, a wic chce innego ni ten wiat. Moe chce uciec std przed czym czy przed kim i tym kim mog by ja, ale moesz by i ty. Jasne jak soce, myl. Krystyna co czuje i co wie, i chce std odej, dlatego czyta fachowe ksiki o tropikach. W owej chwili czuj tak wiele, i chyba rozumiem wiele. Wiem i czuj, co zdarzyo si tego dnia: moje ycie rozdzielio si na dwie czci, jak okolica, ktr trzsienie ziemi rozrywa na dwoje po jednej stronie zostaje dziecistwo, ty i to wszystko, co oznaczao minione ycie, na drugim brzegu zaczyna si ta mroczna i nieprzejrzana przestrze, po ktrej musz si tua, ostatni etap mojego ycia. Te dwa etapy ju nigdy si nie zetkn. Co si stao? Nie umiem odpowiedzie. Przez cay nastpny dzie staraem si by spokojny, nienaturalnie zdyscyplinowany, co mi si udao; Krystyna, kiedy patrzya na mnie, blada, tym swoim pytajcym spojrzeniem, nie moga dowiedzie si niczego. Nie moga si dowiedzie, nie moga wyczyta z mojej twarzy, co waciwie wydarzyo si na polowaniu... A w samej

rzeczy, co si wydarzyo? Czy ja nie fantazjuj? Czy to wszystko nie jest chimer? Gdybym to komu opowiedzia, prawdopodobnie wymiaby mnie. Brak danych, dowody przesypuj si przez palce... dlatego, e jaki gos, ktry jest mocniejszy od kadego dowodu, woa we mnie tak niedwuznacznie, z tak si nie cierpic polemiki, sprzeciwu, wtpliwoci e si nie myl, e znam prawd. A prawda jest taka, e mj przyjaciel chcia mnie zabi tamtego dnia o wicie. Co za mieszny, wzity z powietrza zarzut, prawda? Czy t pewno, straszniejsz od faktu, mog gdzie komu przekaza? Nie mog. Lecz teraz, kiedy znam prawd, i to tak niewzruszenie i pewnie, jak tylko czowiek zna moe proste fakty ycia, czy moliwe jest jakie nasze wspycie w przyszoci? Czy potrafi spojrze ci w oczy, czy mamy gra komedi we troje, Krystyna, ty i ja, kiedy przyja wyrodzi si w gr i wzajemny nadzr czy bdzie mona tak y? Jak powiadam, miaem nadziej, e oszalae. Moe to ta muzyka, mylaem. Zawsze bye dziwny, inny, daleki. Czowiek nie moe by bezkarnie muzykiem i krewnym Chopina. A jednoczenie wiem, e ta nadzieja jest gupia i tchrzliwa: musz spojrze prosto w twarz rzeczywistoci, nie mog zwodzi samego siebie, nie jeste szalecem, nie ma usprawiedliwienia i wykrtu. Masz powd, aby mnie nienawidzi i zabi. Lecz ja nie potrafi zrozumie tego powodu. Naturalne i proste wytumaczenie: uwiodo ci uwielbienie i pragnienie Krystyny, gwatowna namitno, a to jest rodzaj obdu jednak to hipoteza nieprawdopodobna, bo przecie w yciu nas trojga nie naprowadza na ni aden trop, nie ma adnych oznak, musz j odrzuci. Znam Krystyn, znam ciebie i znam siebie w kadym razie tak uwaam w owej chwili. ycie nas trojga, nasze poznanie Krystyny, moje maestwo, nasza przyja, wszystko to jest takie otwarte, czyste, przejrzyste, charaktery i sytuacje s tak niedwuznaczne, e bybym wariatem, gdybym cho przez chwil wierzy w co podobnego. Namitnych uczu, nawet jeli s pomylone, nie wolno zataja, namitnoci, ktra zmusza optanego, aby pewnego dnia podnis bro na najlepszego przyjaciela, nie mona miesicami ukrywa przed wiatem, jaki jej lad nawet ja, ten trzeci, wiecznie lepy i guchy, dostrzegbym przecie yjemy nieomal razem, nie ma tygodnia, by trzy, cztery wieczory nie by u nas na kolacji, w cigu dnia jestem z tob w miecie, w koszarach, na subie, wiemy o sobie wszystko. Noce i dnie Krystyny, jej ciao i dusz znam jak samego siebie. Gupia hipoteza, e ty i Krystyna... nieomal doznaj ulgi, kiedy patrz w oczy tej hipotezie. Tutaj w gr wchodzi co innego. To, co si wydarzyo, jest gbsze, bardziej tajemnicze, bardziej niedocieczone. Powinienem pomwi z tob. A moe kaza ci ledzi? Niczym zazdrosny m w kiepskich komediach? Nie jestem zazdrosnym mem. Podejrzliwo nie zdoa wkra si do mojego systemu nerwowego, jestem spokojny, kiedy myl o Krystynie, ktr znalazem w wiecie tak, jak kolekcjoner znajduje rzadki i doskonay okaz, uwieczenie caego ycia, arcydzieo wrd swoich zbiorw, ktrego znalezienie i odkrycie byo jedynym celem i sensem jego ycia. Krystyna nie kamie i nie jest wiaroomna, znam kad jej myl, take sekrety, o ktrych czowiek myli jedynie we nie. Oprawiony w ty aksamit pamitnik, jaki daem jej w pierwszych dniach naszego

maestwa, opowiada wszystko, poniewa uzgodnilimy, e przede mn i przed sam sob bdzie si zwierza z uczu i z myli, z uczu i pragnie, ze strzpw ludzkiej duszy, o ktrych czowiek nie potrafi wypowiedzie si yw mow, bowiem krpuje si albo wypowiedzenie tych akurat sw uwaa za co nieistotnego; w tym osobliwym dzienniku zostawia lad kadej sprawy, jednym, dwoma sowami zawiadamia mnie, abym wiedzia, co myla lub co czu w czowiek, pod wpywem pewnej sytuacji... Oto jakimi jestemy powiernikami. I ten sekretny pamitnik zawsze lea w szufladzie biurka, do ktrej tylko my dwoje mielimy klucz, ona i ja. Ten pamitnik to dowd najwikszego zaufania, jakie jest moliwe midzy mczyzn i kobiet... Gdyby w yciu Krystyny bya jaka tajemnica, dziennik by o tym zasygnalizowa. Prawda, myl, e od pewnego czasu zapomnielimy o tej tajemniczej grze... i wstaj, chodz po ciemnym domu, id do bawialni Krystyny, otwieram szuflad w biurku i szukam pamitnika oprawionego w ty aksamit. Ale szuflada jest pusta. Przymyka oczy, siedzi tak przez chwil z zamknitymi oczami, jak lepcy z pozbawion wyrazu twarz. Jakby szuka waciwego sowa. Ju pnoc mina, dom pi. Krystyna jest zmczona, nie chc jej przeszkadza. Pamitnik prawdopodobnie zabraa do swojego pokoju, tak sobie myl mwi spokojnie. Nie chc jej przeszkadza, jutro j zapytam, czy ma mi co do przekazania naszym szyfrem, za porednictwem naszego pamitnika. Bo musisz wiedzie, e ten poufny zeszyt, o ktrym nie mwimy troch wstydzimy si przed sob tej milczcej poufaoci jest czym takim, jak nieustajce miosne wyznanie. Trudno o tym mwi. To by pomys Krystyny, prosia mnie o to w Paryu, w czasie naszej podry polubnej, to ona bya t osob, ktra chciaa czyni wyznania i pniej, znacznie pniej, kiedy ju nie byo Krystyny, zrozumiaem, e tylko ten szykuje si tak niepewnie do wyznania, do bezwzgldnej szczeroci, kto wie, e pewnego dnia rzeczywicie bdzie w jego yciu co, co powinien wyzna. Przez dugi czas nie rozumiaem tego pamitnika, to sekretne, pisemne przekazywanie wiadomoci, te kapryne sygnay Morsea przesyane z ycia Krystyny, uwaaem za niezrozumiay, cokolwiek przesadny kobiecy koncept. Odpowiadaa, e nie chce ukrywa przede mn sekretw, co wicej, nie chce mie sekretw przed sam sob, dlatego bdzie zapisywa wszystko to, o czym trudno jest mwi. Jak powiadam, znacznie pniej zrozumiaem, e kto tak ucieka w szczero, czego si boi, baa si, e pewnego dnia jej ycie wypeni si czym, czym nie bdzie moga podzieli si ze mn, co jest prawdziw tajemnic, niemoliw do zapisania i wypowiedzenia. Krystyna chce mi da wszystko, dusz i ciao, swoje uczucia i ukryte myli, kady sygna wysyany przez jej nerwy jestemy w podry polubnej, Krystyna jest zakochana, pomyl tylko, skd przysza, i co znaczyo dla niej to wszystko, co jej daem, moje nazwisko, ten zamek, paac w Paryu, wielki wiat, wszystko, o czym jeszcze przed paroma miesicami nie miaa nawet marzy w swoim maomiasteczkowym rodowisku, w biednym domu, sama z cichym i chorym starcem, ktry yje ju tylko swoim instrumentem, zeszytem nutowym i wspomnieniami... I naraz ycie daje jej wszystko,

penymi garciami, maestwo, t caoroczn podr polubn, Pary, Londyn, Rzym, potem Wschd, miesice wrd oaz, morze. Krystyna, naturalnie, wierzy, e jest zakochana. Pniej dowiaduj si, e nie jest zakochana, w owym czasie to te nie jest to; jest tylko wdziczna. Splata palce, opiera si okciami o kolana, nachyla si i mwi tak: Wdziczna, bardzo wdziczna, na swj sposb, na sposb modej kobiety, ktra pojechaa w podr polubn z mem, z bogatym, dystyngowanym modym czowiekiem. Ciasno splata palce, przyglda si rysunkowi na dywanie, w skupieniu, uwanie. Pod kadym wzgldem chce by wdziczna, dlatego wynajduje pamitnik, ten dziwny prezent. Bo ten pamitnik od pierwszej chwili jest peen zdumiewajcych wyzna. Krystyna nie schlebia mi w tym pamitniku, czasami jej wyznania s niepokojco szczere. Opisuje mnie tak, jak widzi, paroma sowami, lecz bardzo trafnie. Opisuje to, co si jej we mnie i na mnie nie podoba, sposb, w jaki z przesadn pewnoci siebie odnosz si do ludzi, wszdzie na wiecie nie czuje we mnie skromnoci, co dla jej religijnej duszy jest najwiksz cnot. W istocie nie jestem skromny w tamtych latach. wiat naley do mnie, spotkaem kobiet, ktrej kade sowo, kade drgnienie duszy i ciaa przyjmuj z idealnym rezonansem, jestem bogaty, mam pozycj, ycie otwiera si przede mn w penym blasku, mam trzydzieci lat, kocham ycie, sub, moj karier. Teraz, kiedy patrz za siebie, dostaj mdoci od tej cmokajcej, zarozumiaej pewnoci siebie, od tego poczucia szczcia. I jak kady czowiek, ktrego bogowie bez powodu nadmiernie darz ask, dostrzegam na dnie owego poczucia szczcia pewien rodzaj niepokoju. Wszystko to jest zbyt pikne, bez pkni, bezbdne. Czowiek zawsze boi si tak wzorowego szczcia. Chciabym zoy losowi ofiar, nie miabym nic przeciwko temu, by w listach z domu, ktre czekay na mnie w portach, doszy mnie wieci o jakich finansowych bd innych jeszcze nieprzyjemnociach, gdybym na przykad dowiedzia si, e spon nasz kasztel albo e poniosem materialn strat, e bankier, ktry sprawuje piecz nad moim majtkiem, ma dla mnie ze wiadomoci, czy co w tym rodzaju... Widzisz, czowiek lubi odpaca bogom za swoje szczcie. Bowiem bogowie na og zazdroszcz i jeli daj ziemskiemu miertelnikowi rok szczcia, natychmiast zapisuj ten dug i pod koniec ycia daj zwrotu za lichwiarsk cen. Ale dokoa mnie wszystko jest bezbdne, idealne. Krystyna pisze w pamitniku krtkimi zdaniami, jakby rozmawiaa z nim przez sen. Niekiedy pisze jedn linijk, niekiedy tylko jedno sowo. Na przykad pisze co takiego: Jeste beznadziejny, bo jeste wierny. Po czym tygodniami nie pisze nic. Albo pisze o tym, e widziaa w Algierze pewnego mczyzn, w mczyzna szed za ni wsk uliczk, zagadn j, a ona poczua, e mogaby z nim odej. Krystyna jest niespokojnym duchem, myl. Ale jestem szczliwy, owe dziwne, odrobin grone byski szczeroci nie zakcaj mojego szczcia. Nie myl o tym, e ten, kto tak usilnie pragnie z bezwzgldn szczeroci powiedzie drugiemu czowiekowi wszystko, by moe czyni to dlatego, aby unikn mwienia o czym, co jest wane i istotne. Nie myl o tym w czasie podry polubnej ani pniej, kiedy czytam pamitnik. Ale potem nastpuje w yciu ten dzie i ta

noc; i ja przez cay ten dzie czuj si tak, jakby z twojej broni pad strza, jakby ta nieoczekiwana kula wisna mi koo ucha. Nastaje noc, ty odjedasz od nas, ale wpierw gruntownie i drobiazgowo omawiasz z Krystyn wszystko, co dotyczy tropiku. A ja pozostaj sam ze wspomnieniami tego dnia i tego wieczoru. I nie znajduj pamitnika na zwykym miejscu, w szufladzie biurka Krystyny. Postanawiam, e jutro rano odszukam ci w miecie i zapytam... Milknie. Krci gow, starczo, jakby go zdumiewa postpek dziecka. Zapyta, o co? mwi cicho, lekcewacym tonem, jakby szydzi z samego siebie. O co mona pyta ludzi samymi sowami? I co warta jest odpowied, jakiej udzielaj ludzie nie prawd swojego ycia, lecz sowami?... Niewiele jest warta mwi z przekonaniem. Bardzo rzadko trafia si czowiek, u ktrego sowa cakowicie pokrywaj si z prawd ycia. Moliwe, e jest to zjawisko wystpujce w yciu najrzadziej. Wtedy jeszcze tego nie wiedziaem. Nie myl teraz o kamcach, o ajdakach. Myl o tym, e ludzie daremnie poznaj prawd, na prno gromadz dowiadczenia, poniewa nie potrafi zmieni swojej natury u jej podstaw. Moliwe te, e nie mona zrobi w yciu wicej ni mdrze i ostronie dopasowa do rzeczywistoci t nie podlegajc zmianom rzeczywisto, natur czowieka. To wszystko, co moemy zrobi. A i wtedy nie bdziemy mdrzejsi ani bardziej uzbrojeni, nie... Chc mwi z tob, ale jeszcze nie wiem, czy to wszystko, o co ja mog zapyta, i wszystko to, co ty moesz odpowiedzie, nie zmieni faktw. Lecz i przy pomocy sw, wic posikujc si pytaniami i odpowiedziami, mona pozna fakty, mona si zbliy do prawdy: dlatego chc mwi z tob. pi gboko, z wyczerpania. Jakbym tego dnia dokona jakiego fizycznego wysiku, jedzi konno albo wdrowa... Pewnego razu zniosem na barkach z onieonych gr ociekajcego krwi niedwiedzia, ciki by, dwustupidziesiciokilowy: wiem, e w tamtych latach byem nadzwyczaj silny, a jednak potem zdumiewao mnie, jak utrzymaem ten ciar na zboczach gr, na krawdzi przepaci i na stromych ciekach. Wydaje si, e czowiek wytrzyma wszystko dopty, dopki ma w yciu cel. Wtedy zapadem w gboki sen, umczywszy si w dolinie, w niegu, schodzc ze cierwem z gr; na p zamarznitego znaleli mnie moi myliwi w pobliu trupa niedwiedzia. Tak samo pi tamtej nocy. pi gboko, bez snw, i natychmiast po obudzeniu ka zaprzc, jad do miasta, do twojego mieszkania. Jestem w twoim mieszkaniu i dowiaduj si, e wyjechae. Dopiero nazajutrz w puku otrzymuj twj list, w ktrym meldujesz, e zrzekasz si szary i wyjedasz zagranic. W owej chwili rozumiem jedynie fakt dezercji, poniewa teraz jest ju pewne, e chciae mnie zabi, pewne jest, e wydarzyo si i dzieje co, czego sensu wci jeszcze nie umiem uchwyci, pewne jest i to, e, podug mnie, mam z tym wszystkim co tragicznie wsplnego, bo to wszystko dzieje si take ze mn, nie tylko z tob. A wic stoj w twoim zagadkowym, dusznym pokoju, napchanym okazaymi przedmiotami, gdy otwieraj si drzwi i wchodzi Krystyna. Opowiadajcy mwi gono, uprzejmie i przyjanie, jakby co ciekawszymi fragmentami

jakiej adnej historii zabawia przyjaciela, ktry wreszcie przyby z bardzo daleka, z minionego czasu, z zagranicy. Konrad sucha nieporuszony. Cygaro, ktrego ar wygas, odoy na brzeg szklanej tacy, zaoy rce; i siedzi tak, bez ruchu, sztywno, w przepisowej postawie, jak oficer, ktry po przyjacielsku rozmawia ze swoim przeoonym. Wchodzi, zatrzymuje si w progu mwi genera. Przybywa z domu, jest bez kapelusza, sama powozia lekkim, jednokonnym powozem. Odjecha? pyta. Jej gos jest dziwnie ochrypy. Kiwam gow, e tak, odjechae. Krystyna stoi w drzwiach, prosta, smuka, moe nigdy nie widziaem jej tak piknej, jak w tamtej chwili. Jej twarz jest biaa, jak twarze rannych, ktrzy si wykrwawili, jedynie oczy jarz si buntowniczo, jak poprzedniego wieczora, kiedy podszedem do niej, a ona czytaa ksik o tropiku. Uciek mwi w kocu i nie oczekuje odpowiedzi; sama to mwi, oznajmia i stwierdza. Stchrzy mwi jeszcze, cicho i spokojnie. Tak powiedziaa? pyta go i porusza si; w tej chwili zmienia si jego posgowa postawa, chrzka. Tak potwierdza genera. Nie mwi nic wicej. Ja te nie pytam o nic. Stoimy bez sowa w twoim pokoju. Po czym Krystyna rozglda si, przypatruje si z osobna dzieom sztuki, meblom, obrazom. Obserwuj kade jej spojrzenie. Przyglda si temu pokojowi jak kto, kto si egna. Przyglda si tak, jak kto, kto ju to wszystko widzia, i teraz egna si z kadym przedmiotem z osobna. Widzisz, pokj, przedmioty mona oglda dwojako: jak kto, kto odkrywa co po raz pierwszy, i jak kto, kto si z czym egna. We wzroku Krystyny nie byo nic z ciekawoci odkrywcy. Jej spojrzenie byo takie spokojne, wdrowao po pokoju z naturalnym rozeznaniem, tak jak zwykle czowiek rozglda si po swoim domu, gdzie wszystko jest na swoim miejscu. Oczy jej lni chorobliwie i jednoczenie s zamglone. Jest opanowana i milczca, zarazem czuj, e teraz ta kobieta wystpia z siebie, z solidnych ram ycia, gotowa jest zgubi sam siebie, take ciebie, take mnie. Jedno spojrzenie, nieoczekiwany gest i Krystyna zrobi lub powie co, czego ju nie da si naprawi... Oglda obrazy, beznamitnie, bez zainteresowania, tak jak czowiek oglda na poegnanie to, co dobrze zna i co ju wielekro oglda. Okiem krtkowidza, spojrzeniem hardym, mrugajc, oglda szeroki francuski tapczan; na moment przymyka oczy. Potem odwraca si i bez sowa, tak jak przybya, wychodzi z pokoju. Nie id za ni. Widz przez otwarte okno, jak przechodzi przez ogrd. Odchodzi midzy krzewami r, re w tych dniach rozkwity. Wsiada do lekkiego powozu, ktry czeka na ni za ogrodzeniem, bierze lejce do rk i odjeda. Po chwili powz znika na zakrcie drogi. Milknie, patrzy na gocia. Nie mcz ci? pyta uprzejmie. Nie odpowiada ochryple Konrad. Absolutnie nie. Mw dalej. Bo opowiadam zbyt szczegowo mwi tonem usprawiedliwienia. Ale nie mona

inaczej: jedynie poprzez szczeg moemy zrozumie sedno rzeczy, sam tego dowiadczyem, tak jest w ksikach, tak jest w yciu. Trzeba pozna kady szczeg, poniewa nie sposb wiedzie, ktry jest wany, jakie sowo odpowiada rzeczy. We wszystkim naley utrzymywa porzdek. Ale teraz nie mam ju wiele do powiedzenia. Ty ucieke, Krystyna odjechaa, lekkim powozem wrcia do domu. A ja, c ja mog jeszcze zrobi w tamtej chwili i w czasie, jaki nadejdzie?... Ogldam pokj, patrz w lad za znikajc Krystyn. Wiem, e w przedpokoju, za drzwiami, stoi sztywno wyprostowany twj ordynans. Wykrzykuj jego nazwisko, wchodzi, salutuje. Rozkaz! mwi. Kiedy odjecha pan kapitan?... Popiesznym o wicie. Ten pocig jedzie do stolicy. Czy zabra ze sob duy baga?... Nie, tylko par cywilnych garniturw. Czy pozostawi jak wiadomo, wyda jaki rozkaz?... Tak jest. Trzeba zwolni to mieszkanie. Trzeba sprzeda meble. To wszystko zaatwi pan adwokat. Ja wracam do oddziau. Nic wicej nie mwi. Patrzymy na siebie. I teraz nastpuje chwila, ktr trudno zapomnie: ordynans, dwudziestolatek, chopak ze wsi, z pewnoci pamitasz jego poczciw, mdr, ludzk twarz przestaje patrze wytrzeszczonymi oczyma sucego, z napit uwag, teraz ju nie szeregowiec stoi twarz w twarz ze swoim przeoonym, ale mczyzna, ktry co wie, stoi twarz w twarz z drugim mczyzn, ktrego mu al. W jego spojrzeniu jest co ludzkiego, litociwego, od czego bledn, po czym krew uderza mi do gowy, i to spojrzenie... Teraz to, co nastpuje, zdarza si po raz pierwszy i ostatni ja take trac gow. Podchodz do niego, chwytam go za bluz na piersi, omal go tym ruchem unosz w powietrze. Jeden drugiemu dyszy prosto w twarz. Patrzymy sobie gboko w oczy, w spojrzeniu ordynansa jest odraza i jednoczenie, jak przedtem lito. Wiesz, e w owym czasie nie miaem zwyczaju chwyta rkami kogokolwiek czy cokolwiek; amaem wszystko, czego delikatnie dotknem... I ja to wiem, czuj, e obaj znalelimy si w niebezpieczestwie, ordynans i ja. Dlatego puszczam go, z powrotem opada na podog jak figura z oowiu; juchtowe buty trzaskaj o parkiet, znowu stoi na baczno jak na paradzie. Wycigam chustk, wycieram czoo. Wystarczy jedno pytanie, a ten czowiek teraz odpowie. Pytanie brzmi: Czy ta dama, ktra bya tu przed chwil, bywaa te tutaj dawniej?... Jeeli nie odpowie, zabij go. Ale moe zabij go take wtedy, gdy odpowie, i moe nie tylko jego... czowiek w takich chwilach nie ma ju przyjaci. Zarazem wiem, e to zbyteczne pytanie. Wiem, e Krystyna bya te tutaj dawniej; i to nie jeden raz, wiele razy. Odchyla si w fotelu, znuonym ruchem kadzie rce na porczach fotela, by odpoczy. Teraz ju nie ma sensu pyta o cokolwiek mwi. Tego, co warto wiedzie, obcy czowiek nie moe zdradzi. Czy warto wiedzie, dlaczego to wszystko si wydarzyo? I gdzie jest granica midzy czowiekiem i czowiekiem? Granica zdrady? To warto by wiedzie. A take i to: co w tym wszystkim jest moj win?... Mwi to zupenie cicho, tonem pytajcym, zdezorientowany. Sycha w jego sowach, e po raz pierwszy wypowiedzia na gos to pytanie, ktre yje w jego duszy od czterdziestu

jeden lat i na ktre dotychczas nie potrafi znale odpowiedzi.

16

Bo nie tylko wypadki rzdz czowiekiem mwi teraz bardziej stanowczo i podnosi gow. wiece pal si nad ich gowami dugim pomieniem i kopc; knoty wiec poczerniay. Okolica i miasto za oknem jeszcze s ciemne, pord nocy nie wida ani jednego wiata kaganka. Czowiek rwnie ma wpyw na to, co si z nim dzieje. Przyczynia si, przywouje do siebie, nie wypuszcza z rk tego, co musi si wydarzy. Taki jest czowiek. Postpuje tak i wtedy, gdy natychmiast, od pierwszej chwili, czuje i wie, e to, co robi, jest fatalne. Czowiek i los trzymaj si nawzajem, jedno przyzywa drugie, jedno nadaje drugiemu form. To nieprawda, e przeznaczenie wkracza na lepo do naszego ycia, nie. Przeznaczenie wchodzi przez drzwi, ktre my sami przed nim otwieramy. Nie ma czowieka, ktry byby do silny i mdry, aby sowem bd czynem odeprze to ze fatum, ktre ze swej istoty, z charakteru, dziaa z elazn konsekwencj. Czy naprawd nie wiedziaem nic o tobie i Krystynie?... Czy tak mylaem wtedy albo na pocztku, na samym pocztku historii nas trojga? W kocu to ty przedstawie mi Krystyn. Znaa ci w dziecistwie, to ty bye tym, ktry przepisywa nuty u jej ojca starego czowieka, ktremu bezwad rki pozwala jedynie przepisywa utwory muzyczne, ale nie majcego do si, by utrzyma skrzypce i smyczek; ju nie potrafi wyczarowa z instrumentu czystych, szlachetnych dwikw, wczenie musi zrezygnowa z kariery, z sali koncertowej, musi zadowoli si nauczaniem guchych jak pie albo rzekomo niezwykle zdolnych dzieci w prowincjonalnej szkole muzycznej, musi zadowoli si tym skromnym, dodatkowym zarobkiem, jaki mu daje poprawianie lub przepisywanie na czysto utworw utalentowanych dyletantw... W ten sposb poznae ojca Krystyny i Krystyn, ktra miaa wwczas siedemnacie lat. Jej matka w ostatnich latach leczya si na serce w sanatorium, gdzie tam w Poudniowym Tyrolu, bo gdzieby indziej ju nie ya. Po latach, pod koniec naszej podry polubnej, udajemy si z Krystyn do tego uzdrowiska, odnajdujemy to sanatorium, Krystyna chce zobaczy pokj, w ktrym zmara jej matka. Po poudniu przybywamy do Arco samochodem. Brzegami jeziora Garda, dusznymi od zapachu kwiatw i drzew pomaraczowych, pdzimy do samego koca, zatrzymujemy si w Riva i po obiedzie przedostajemy si do Arco. Okolica jest szara i srebrzysta jak krzewy oliwne, wysoko zamek, ukryty wrd ska, w mglistej, letniej atmosferze, lecznica chorych na serce.

Wszdzie palmy i to wzruszajco agodne owietlenie, ta wonna i parna letnio, jak w oranerii. W wielkiej ciszy bladoty dom, w ktrym ya przez ostatnie lata i umara matka Krystyny, tak tajemniczy, jakby zamkn w sobie wszystek smutek, na ktry choruj ludzkie serca, jakby bl serca by w Arco jak niem czynnoci, zudzeniem, niezrozumia konsekwencj yciowych wypadkw. Krystyna obchodzi dom dookoa. Cisza, zapach ciernistych rolin poudniowych, letnia i wonna mga, ktra owija tutaj wszystko, jak ptna owijaj serca chorych, wszystko to dotyka z bliska take i mnie. Pierwszy raz czuj, e Krystyna nie jest cakowicie ze mn, z daleka, z bardzo daleka, z zarania dziejw sysz gos, smutny i mdry gos mojego ojca. Mj ojciec mwi o tobie, Konradzie teraz wymawia po raz pierwszy imi gocia, a wypowiada to imi bez gniewu i zoci, obojtnie i uprzejmie i mwi, e nie jeste prawdziwym onierzem, e jeste czowiekiem innego rodzaju. Nie rozumiem tego sowa, jeszcze nie wiem, na czym polega ta rnica?... Czas i wiele samotnych godzin naucz mnie, e niezmiennie chodzi wanie o t rnic, e wszystko zaley od niej, kobieta i mczyzna, przyjaciele, wszelkie zwizki na tym wiecie zale od tej rnicy, ktra rozrywa ludzko na dwie czci. Niekiedy zgoa myl, e na wiecie s ju tylko te dwie czci i najrozmaitsze warianty owej rnicy: rnice klasowe, wiatopogldowe, stopnie wadzy, wszystko jedynie wynika z tej podstawowej rnicy. I jak tylko ludzie majcy t sam grup krwi mog pomc sobie w momencie zagroenia, oddajc blinim, o pokrewnej strukturze krwi, swoj krew, tak i dusza jedynie wtedy moe pomc drugiej duszy, jeli nie jest inna, jeli jej ogld wiata, jeli jej istota, skrytsza nili przekonania, jest podobna... To wtedy, w Arco, poczuem, e wito si skoczyo, e Krystyna take jest innego rodzaju. I przypomniay mi si sowa mojego ojca, ktry nie czyta ksiek, lecz samotno i ycie nauczyy go poznawa prawd; wiedzia o owej dwoistoci, co wicej, on take spotka kobiet, ktr bardzo kocha i obok ktrej, mimo to, pozosta samotny, poniewa byli ludmi dwu rnych rodzajw, dwu temperamentw, dwu odmiennych rytmw ycia, poniewa moja matka rwnie bya inna, jak ty i Krystyna... I jeszcze co zrozumiaem w Arco. Uczucie, ktre przywizao mnie do matki, do ciebie i do Krystyny, byo jedno i to samo: ta sama tsknota, ta sama niestrudzona nadzieja, ta sama bezczynna i smutna wola. Poniewa zawsze kochamy inno, szukamy jej w kadym miejscu i w kadej odmianie ycia... teraz ju to wiesz? Najwiksz tajemnic i darem ycia jest, gdy spotykaj si dwie odmienne istoty. Jest to takie rzadkie, jakby natura, przemoc i podstpnie, uniemoliwiaa to wspbrzmienie by moe dlatego, e do stwarzania wiata, do odnawiania si ycia konieczne jest napicie, ktre wiecznie poszukuje drugiego, ktre powstaje pomidzy wiecznie szukajcymi si ludmi odmiennego rytmu i przeciwstawnych zamiarw. Prd zmienny, rozumiesz... gdziekolwiek spojrzysz, wszdzie jest ta zmienna energia positiv i negativ. Ile rozpaczliwej i lepej nadziei kryje si za t dwoistoci! Tak, w Arco syszaem gos ojca i zrozumiaem, e jego los trwa dalej we mnie, ja mam tego rodzaju charakter i gust, co on, a moja matka, ty i Krystyna stalicie na drugim brzegu, kade z was miao inn rol do odegrania, jedn matka,

drug przyjaciel, trzeci mia i kochajca ona, a jednak wszyscy troje gralicie w moim yciu t sam rol. Na drugim brzegu, tak, na tamtym brzegu, na ktry nigdy nie mona si przeprawi... W yciu wszystko moesz osign, wszystko wok ciebie i na wiecie moesz pokona, ycie moe da ci wszystko i ty moesz wzi z ycia wszystko: tylko nie moesz zmieni czyjego gustu, skonnoci, rytmu ycia, wanie owej odmiennoci, jaka w peni charakteryzuje tego czowieka, ktry jest dla ciebie wany, ktry jest ci bliski. Czuj to po raz pierwszy w Arco, kiedy Krystyna obchodzi dokoa dom, w ktrym umara jej matka. Odchyla si w fotelu, gow chowa w doniach, gestem bezradnym i zrezygnowanym, jak czowiek, ktry co zrozumia, ktry zrozumia take i to, e nic nie mona zrobi przeciwko prawom ludzkiego charakteru, nic, nigdy. Powrcilimy z Arco i zaczlimy y u siebie, w domu mwi. Reszt znasz. Przedstawie mnie Krystynie. Nigdy ani jednym sowem nie wspomniae, e interesuje ci Krystyna. Ja to spotkanie, spotkanie nas dwojga, zaznajomienie si z Krystyn, uwaaem za co tak niepojtego, jak adne inne spotkanie przedtem. Owszem, by to gatunek mieszany: odrobin niemiecki, troch woski, a reszta wgierska. Moliwe, e bya w niej rwnie kropla krwi polskiej na skutek powiza rodzinnych jej ojca... A tez ona sama bya trudna do zakwalifikowania i sklasyfikowania, jakby aden gatunek i adna klasa nie zawaszczyy jej sobie cakowicie, jakby natura raz jeden sprbowaa stworzy jak istot samodzieln, niezalen i woln. Bya taka sama jak zwierzta: staranne wychowanie, klasztor, kultura i czuo jej ojca, wszystko to jedynie oswoio jej sposb bycia. Krystyna od wewntrz bya dzika, nie do oswojenia: wszystko, co jej daem, majtek i pozycj towarzysk, nie miao dla niej istotnej wartoci i temu wiatu, do ktrego j wprowadziem, nie chciaa da niczego ze swojego wewntrznego luzu, z tej bezwzgldnej potrzeby wolnoci, jaka bya prawdziw treci jej natury... Jej duma take bya innego rodzaju ni tych, ktrzy s dumni ze swojej rangi, pochodzenia, majtku, pozycji towarzyskiej bd jakich wasnych indywidualnych uzdolnie. Krystyna bya dumna z tej szlachetnej dzikoci, jaka ya w jej sercu i w nerwach jak jaka trucizna i dziedzictwo. Ta kobieta dobrze wiesz o tym bya wewntrznie niezawisa, a to ju jest bardzo rzadkie; rzadkoci jest czowiek suwerenny, zarwno w kobiecie jak w mczynie. Wydaje si, e nie jest to kwestia pochodzenia i pozycji towarzyskiej. Nie mona byo jej obrazi, nie mona byo postawi jej w takiej sytuacji, z ktrej by si wycofaa, nie znosia ogranicze w wielorakim sensie. Rozumiaa co jeszcze, a to jest ewenement w charakterze kobiety: miaa w sobie t odpowiedzialno, do jakiej nas zobowizuje nasze czowieczestwo. Pamitasz tak, z pewnoci pamitasz kiedy spotkalimy si pierwszy raz, w pokoju, gdzie na szerokim stole leay zeszyty nutowe jej ojca: wesza Krystyna i naraz ciemny may pokj wypeni si jasnoci. Wniosa nie tylko swoj modo, nie. Wniosa namitno i hardo, suwerenn wiadomo bezwzgldnych uczu. Nie widziaem od tamtego czasu czowieka, ktry umiaby, jak ona, caym sob reagowa na wszystko, co daje mu wiat i ycie: na muzyk, na poranny spacer w lesie, na

zapach i barw kwiatu, na czyje rozumne i waciwe sowa. Nikt tak nie potrafi dotkn szlachetnej tkaniny czy zwierzcia jak Krystyna. Nie znaem nikogo, kto umiaby tak cieszy si pospolitymi darami ycia jak ta kobieta: ludzie i zwierzta, gwiazdy i ksiki, wszystko j ciekawio, ale nie ciekawoci zarozumiaej sawantki, nie, ona zbliaa si do wszystkiego, co wiat moe pokaza i ofiarowa, z bezstronn radoci istoty cieszcej si darem ycia. Jakby j, osobicie, obchodzio kade ziemskie stworzenie, rozumiesz?... Tak, ty to z pewnoci rozumiesz. A w tej bezstronnej bliskoci bya te pokora, jakby cigle czua, e ycie jest wielk ask i przywilejem. Niekiedy jeszcze widz jej twarz mwi wylewnie w tym domu ju nigdzie nie spotkasz jej portretu, nie ma jej fotografii, a wielki obraz, ktry malowa Austriak i ktry dugo wisia pomidzy portretami mojego ojca i matki, zdjto ze ciany. Nie, nie znajdziesz ju w tym domu portretu Krystyny mwi zdecydowanie, nieomal z zadowoleniem, jakby informowa o skromnym czynie bohaterskim. Ale niekiedy widz jej twarz, w pnie albo gdy wchodz do pokoju. I teraz, kiedy mwimy o niej, my dwaj, ktrzy prawdopodobnie dobrze znalimy Krystyn, tak wyranie widz jej twarz, jak przed czterdziestu jeden laty, ostatniego wieczora, kiedy tutaj siedziaa midzy nami. Bo to by ostatni wieczr, kiedy jedlimy kolacj razem z Krystyn, powiniene to wiedzie. Nie tylko ty, ja take wtedy ostatni raz jadem kolacj z Krystyn. Bo tego dnia wszystko wydarzyo si tak, jak wydarzy si musiao, wszystko wydarzyo si pomidzy nami trojgiem. A poniewa obaj znalimy Krystyn, nieuchronnie musiay zapa pewne decyzje: ty wybrae si w podr do tropiku, a Krystyna i ja nigdy ju nie rozmawialimy ze sob mwi spokojnie. I patrzy w ogie. Tak mielimy natur mwi po prostu. Powoli zaczynaem rozumie pewn czstk tego, co si wydarzyo. Tu chodzio o muzyk. W yciu ludzi s pewne tragiczne elementy, powracajce elementy, na przykad muzyka. Pomidzy moj matk, Krystyn i tob bya muzyka jako materia wicy. Prawdopodobnie muzyka mwia wam co, czego nie mona wyrazi sowem ni dziaaniem i prawdopodobnie wy take co sobie mwilicie poprzez muzyk, a tej drugiej mowy, ktr dla was w peni wyraaa muzyka, dwaj jake inni od was ludzie, ojciec i ja, nie rozumieli. Dlatego pozostalimy samotni midzy wami. Ale muzyka przemawiaa do ciebie i do Krystyny, wic moglicie rozmawia ze sob take wtedy, kiedy midzy Krystyn i mn zamieraa wszelka rozmowa. Nienawidz muzyki mwi nieco goniej; pierwszy raz tego wieczora wypowiada sowa ochryple, z pasj. Nienawidz tej melodyjnej i niezrozumiaej mowy, jak pewnego rodzaju ludzie potrafi ze sob gada, opowiadaj sobie co cakowicie lunego, niekonwencjonalnego, co wicej, czasami wydaje mi si, e poprzez muzyk mwi sobie co niestosownego i niemoralnego. Przyjrzyj si ich twarzom, jak dziwnie si zmieniaj, kiedy suchaj muzyki. Krystyna i ty nie szukalicie muzyki nie pamitam te, abycie kiedykolwiek grali razem, na cztery rce, nigdy nie zasiade do fortepianu przed Krystyn, w kadym razie nigdy w mojej obecnoci. Wydaje si, e wstyd i delikatno powstrzymyway Krystyn przed suchaniem z tob muzyki w

mojej obecnoci. Jakkolwiek muzyka nie ma adnej treci moliwej do wyraenia sowami, prawdopodobnie ma jaki inny, niebezpieczny sens, jeli tak dalece potrafi poruszy ludzi, ktrzy maj nie tylko such muzyczny, ale posuszni gosowi przeznaczenia i krwi nale do siebie. Nie uwaasz?... Dokadnie tak uwaam mwi go. To mnie uspokaja mwi uprzejmie. Ojciec Krystyny te tak uwaa, a on naprawd zna si na muzyce. Bo to by jedyny czowiek, z ktrym raz, jeden jedyny raz rozmawiaem o wszystkim, o muzyce, o tobie, o Krystynie. Wtedy by ju stary; krtko po naszej rozmowie umar. Akurat powrciem z wojny. Krystyna te ju wtedy nie ya, od dziesiciu lat. Wszyscy ju pomarli i odeszli, ktrzy kiedykolwiek byli dla mnie wani, ojciec, matka, ty i Krystyna. yo jedynie tych dwoje: niania i ojciec Krystyny, starzy ludzie, ktrzy trwali z dziwn obojtnoci i si, z jakim niezrozumiaym celem... tak, jak my yjemy, obecnie. Wszyscy umarli, a i ja nie byem ju mody, dochodziem do pidziesitki, i byem tak samotny jak jedyne drzewo na polanie w moim lesie, drzewo, wok ktrego w przeddzie wybuchu wojny burza wytrzebia las. Pozostao to jedno drzewo na polanie, w pobliu domku myliwskiego. W cigu minionego wierwiecza wyrs ju wok niego nowy las. Ale to drzewo pochodzi jeszcze z dawnego lasu i w gniew, ktremu w przyrodzie na imi wicher, powywraca wok niego wszystko, co do naleao. I to drzewo, widzisz, jednakowo yje, take dzisiaj, dziki potnej i nierozumnej sile. Jaki moe mie cel?... adnego. Chce zosta przy yciu. Wydaje si, e ycie, e wszystko, co yje, nie ma innego celu, ni trwa tak dugo, jak to moliwe, i odnawia si. A wic powrciem z wojny i rozmawiaem z ojcem Krystyny. Co wiedzia o nas trojgu? Wszystko. A ja opowiedziaem jemu, jedynemu czowiekowi, wszystko, co warto byo opowiedzie. Siedzielimy w ciemnym pokoju, pord starych mebli i dawnych instrumentw; na pkach, w szafach, wszdzie leay tomy nut, niema muzyka utrwalona w znakach, to drukowane huczenie i wistanie, ktre jest wiatow literatur muzyczn, ukrywao si w pokoju, gdzie wszystko miao taki stary zapach, jakby z ycia, jakie upyno w tym pokoju, ulotnia si wszelka ludzka tre. Wysucha mnie i powiedzia tylko tyle: Czeg chcesz? Przeye. Zabrzmiao to jak wyrok. I jak swego rodzaju oskarenie. Patrzy przed siebie lepawymi oczami, w pmrok, by ju bardzo stary, powyej osiemdziesitki. Wwczas zrozumiaem, e czowiek, ktry co przeyje, nie ma prawa wnosi oskarenia. Kto co przeyje, ten wygrywa wasny proces, nie ma prawa i powodu oskara; jest silniejszy, on by sprytniejszy, nachalniejszy. Jak my obaj mwi krtko, sucho. Patrz na siebie, badaj si nawzajem. Potem on take umar, ojciec Krystyny mwi. Pozostaa jedynie niania i ty gdzie tam we wiecie, i ten zamek, i las. Przeyem wojn mwi z zadowoleniem. Nie szukaem mierci, nigdzie nie wybiegaem jej naprzeciw: bo to prawda i nie ma sensu, abym mwi co innego. Wydaje si, e jeszcze miaem swoj spraw mwi, pograjc si w mylach.

Dokoa mnie umierali ludzie, widziaem rne odmiany mierci i niekiedy zdumiewaa mnie rozmaito moliwoci niszczenia; bo mier tak samo ma wyobrani jak ycie. Dziesi milionw ludzi zmaro na wojnie, tak obliczono. wiat si zapali i pon takim ogniem i dymem, e czowiek niekiedy sdzi, i wypala si kada osobista wtpliwo, indywidualny problem i pojedynczy gniew... Ale nie wypali si. Nawet pord najwikszej ludzkiej ndzy wiedziaem, e mam jeszcze jak osobist spraw, dlatego nie byem tchrzliwy ani odwany, w ksikowym znaczeniu tych sw, nie: byem spokojny, w ataku i w starciu, bo wiedziaem, e nie moe mi si przydarzy adne prawdziwe nieszczcie. A pewnego dnia powrciem do domu z wojny i czekaem. Mija czas i wiat ponownie si zapali; wiem, e to jest jeszcze ten sam ogie, tyle e teraz znowu si roznosi... W mojej duszy rwnie arzyo si to samo pytanie, ktrego nie potrafi zdawi nagromadzony z czasem popi i sadza. Znowu pali si wiat, gin miliony ludzi, a przecie w tym oszalaym wiecie ty jako znalaze drog, aby jeszcze raz wrci, z drugiego brzegu, do domu i zaatwi ze mn to wszystko, czego nie potrafilimy zaatwi przed czterdziestu jeden laty. Jake silna jest natura czowieka: bo on nie umie y inaczej, musi odpowiada i musi otrzyma odpowied na pytanie, ktre uzna za pytanie swojego ycia. Dlatego powrcie, i dlatego czekaem na ciebie. Moliwe e ten wiat si koczy mwi cicho i jedn rk pokazuje dookoa siebie. Moliwe e w wiecie wygasn wiata, jak dzisiejszej nocy nad t okolic, pod uderzeniem jakiego ywiou, ktrym teraz nie jest ju wojna, lecz co wicej; moliwe te, e co dojrzao w duszach ludzi, wszdzie na wiecie, i teraz zaatwiaj i omawiaj ogniem i mieczem to, co raz wreszcie musi by zaatwione i omwione. Wiele na to wskazuje. Moliwe... mwi obiektywnie. Moliwe e ta forma ycia, ktr poznalimy, w ktrej rozmawialimy, ten dom, ta kolacja, ba, nawet te sowa, ktrymi dzisiaj omawiamy gwny problem naszego ycia, wszystko to ju naley do przeszoci. Zbyt wiele napicia w ludzkich sercach, zbyt wiele zoci, zemsty. Spjrzmy w nasze serca, i co w nich znajdujemy? Gniew, ktry czas jedynie zdusi, tak i sta si bledszy, ale nie potrafi zgasi jego aru. Dlaczego mamy oczekiwa czego innego od wiata, od ludzi? Przecie my obaj, mdrzy i starzy, ktrzy jestemy ju u kresu ycia, my take pragniemy zemsty... zemsty, na kim? Na sobie nawzajem albo na pamici kogo, kogo ju nie ma. Gupie afekty. A jednak wci yj w naszych sercach. Czego wic innego oczekujemy od wiata, ktry jest peen niewiadomoci i podliwoci, poryww i gwatownoci, w ktrym modzi ludzie ostrz sobie zby na rwnie modych ludzi innej narodowoci, obcy ludzie dr z siebie pasy, wszystko, co byo regu i ugod, jest niewane, tylko ogie yje i pali si, ponie a po samo niebo... Tak, zemsta. Powrciem z wojny, gdzie znalazbym sposb, aby umrze, a nie umarem, poniewa czekaem, aby si zemci. W jaki sposb? zapytasz teraz. Co to za zemsta?... Widz po twoich oczach, e nie rozumiesz owej dzy zemsty. Jaka to zemsta jest jeszcze moliwa pomidzy dwoma starcami, na ktrych czeka ju tylko mier?... Kady umiera; co tu jeszcze znaczy zemsta?... To pytanie zadaje twoje spojrzenie. A ja odpowiadam ci, i odpowiadam tak:

a jednak to jest zemsta. To trzymao mnie przy yciu w latach pokoju i w czasie wojny, w cigu minionych czterdziestu jeden lat, dlatego ja nie zabiem nikogo, chwaa losowi. Nie, zemsta przysza, tak jak chciaem. Zemsta to jest to, e przyjechae do mnie, przez wiat pogrony w wojnie, przez zaminowane oceany, wyruszye tutaj, na miejsce zajcia, aby odpowiedzie i abymy obaj poznali prawd. To jest zemsta. Teraz bdziesz odpowiada. Ostatnie sowa mwi zupenie cicho: go nachyla si, patrzy uwanie. Moliwe mwi. Moliwe, e masz racj. Pytaj. Moe potrafi odpowiedzie. wiato wiec ju zamiera, w ogrodzie, pord wielkich drzew, wieje wczesny, poranny wiatr. Wok nich, w pokoju, jest prawie ciemno.

17

Musisz odpowiedzie na dwa pytania mwi genera i on take si nachyla; mwi to szeptem, poufnie. Na dwa pytania, ktre dawno sformuowaem, w minionych dziesicioleciach, kiedy czekaem na ciebie. Na dwa pytania, i tylko ty moesz na nie odpowiedzie. Jak widz, sdzisz, e chciabym si dowiedzie, czy si nie myl, czy naprawd, w tamten poranek, na polowaniu, miae zamiar mnie zabi? Czy nie byo to moje urojenie? Drugie pytanie, mylisz, brzmi tak: czy bye kochankiem Krystyny? Czy, jak to zwyko si mwi, zdradzie, i czy ona zdradzia, w prawdziwym, pospolitym i trywialnym znaczeniu tego sowa? Nie, mj przyjacielu, te dwa pytania ju mnie nie interesuj. Na te pytania ju odpowiedziae i odpowiedzia czas. Krystyna take odpowiedziaa, na swj sposb. Wszyscy odpowiedzieli, ty w tej formie, e nazajutrz po polowaniu ucieke z miasta, od nas, od swojego urzdu, porzucie sztandar, jak to mwiono drzewiej, kiedy ludzie jeszcze wierzyli w prawdziwe znaczenie sw. Nie pytam, poniewa wiem z ca pewnoci, e w tamten poranek chciae mnie zabi. Nie mwi tego w trybie oskarenia; raczej al mi ciebie. Straszna moe by chwila, kiedy w yciu czowieka odzywa si ta pokusa, kiedy jeden czowiek podnosi bro, aby zabi drugiego czowieka, ktry jest mu bliski, z ktrym jest wewntrznie powizany i ktrego z jakiego powodu musi zabi. Bo to stao si z tob tamtej chwili. Nie zaprzeczasz?... Milczysz?... W mroku nie widz twojej twarzy... ju nie warto zapala nowych wiec, bo i w mroku rozpoznajemy si i rozumiemy, zwaszcza teraz, kiedy nadesza ta chwila, chwila zemsty. Miejmy to za sob. W minionych dziesicioleciach nigdy ani przez sekund nie wtpiem, e w tamten poranek chciae mnie zabi, i zawsze byo mi ciebie al z powodu tamtej chwili. Tak dokadnie wiem, co czue, jakbym by na twoim miejscu i jakbym przey t straszn chwil pokuszenia. Bya to chwila utraty przytomnoci, ta poranna chwila, kiedy piekielne moce jeszcze sprawuj peni wadzy na ziemi i w ludzkim sercu, kiedy noc wydaje swoje ze tchnienie. Niebezpieczna to chwila. Znam j. Ale to wszystko to ju tylko materia policyjny, widzisz... co mam pocz z t prawd rodem z postpowania sdowego, jeli w oparciu o dane dowiaduj si czego, co i tak wiem sercem i umysem... Co mog pocz z duszn tajemnic garsoniery, z zepsutym materiaem zdrady maeskiej, z przestarzaymi i stchymi sekretami alkowy, z intymnymi wspomnieniami

zmarych i starcw idcych po omacku ku mierci? Jake opaczny, habicy byby to proces, gdybym teraz, u kresu ycia, odpytywa ci z tego wszystkiego, co w oparciu o dane jest moliwe do udowodnienia z tej zdrady maeskiej i prby zabjstwa, gdybym wymg na tobie zeznanie, kiedy nawet prawo uwaa za przedawnione to, co wydarzyo si bd mogo si wydarzy?... Wszystko to byoby habice, niegodne ciebie i mnie, niegodne pamici naszego dziecistwa i naszej przyjani. By moe opowiedzenie tego wszystkiego, co jest moliwe do opowiedzenia, przyniosoby ci ulg? Ale ja nie chc, aby dozna ulgi mwi spokojnie. Chc prawdy, a prawd teraz nie jest dla mnie gar zakurzonych i niezbornych policyjnych faktw ani sekrety niegdysiejszych namitnoci i omyek pewnego martwego, zbutwiaego kobiecego ciaa... Jakie to ma znaczenie dla nas obu: ma i kochanka teraz, kiedy tego ciaa ju nie ma, a my jestemy starcami i czy warto, bymy jeszcze raz poruszyli tamte sprawy, sprbowali dowiedzie si prawdy, a nastpnie pomarli, ja tutaj, u siebie, mieszajc swoje koci z komi moich przodkw, a ty gdzie tam w wiecie, pod Londynem albo w tropiku? Jakie ma znaczenie u kresu ycia prawda i fasz, oszustwo, zdrada, usiowanie zabjstwa czy nawet samo zabjstwo, jakie to ma znaczenie: kiedy, gdzie i ile razy moja ona, Krystyna, jedyna wielka mio i nadzieja mojego ycia, zdradzia mnie z tob, moim jedynym przyjacielem?... Opowiesz t smutn i nikczemn prawd, wyznasz wszystko, opowiesz dokadnie, jak to si zaczo, jaka to zazdro i zawi, jaki smutek i lk rzuca was sobie w ramiona, co czue, kiedy j obejmowae, jakie to pragnienie zemsty i poczucie winy przenikao ciao i dusz Krystyny w cigu tych lat... powiesz to wszystko i c to da? U kresu wszystko bdzie takie proste wszystko, co byo i co by mogo. Drobniejsze od prochu i popiou bdzie wszystko to, co niegdy byo faktem. To, co rozpalao nasze serca tak, i mylelimy, e nie wytrzymamy ju duej, e umrzemy albo zabijemy kogo bo ja take znam te uczucia, ja take poznaem chwil fatalnej pokusy, troch pniej, kiedy odjechae i zostaem sam z Krystyn wszystko to bdzie drobniejsze od pyu, ktry wiatr miesza i ktrym niestrudzenie wywija nad cmentarzami. Mwi o tym to wstyd i nieroztropno. Ja to wszystko wiem, wiem tak dokadnie, jakbym szczegy zna z policyjnego raportu. Mog ci przedstawi materia sdowy, niczym adwokat na gwnej rozprawie: i co bdzie wtedy?... C mam pocz z t tani prawd, z tajemnic pewnego ciaa, ktrego ju nie ma? Co to jest wierno, czego oczekujemy od tego, kogo kochamy? Stary ju jestem, wiele mylaem, take o tym. Wierno nie jest jakim strasznym egoizmem. Egoizm i prno s to sprawy ludzkie, i czy nie dominuj w naszym yciu? Kiedy damy wiernoci, czy chcemy zarazem, aby ten drugi by szczliwy? A skoro w subtelnej niewoli wiernoci nie mona by szczliwym, czy kochamy tego, ktry da wiernoci od nas? I jeli nie kochamy drugiego tak, aby uczyni go szczliwym, czy mamy prawo da czegokolwiek, wiernoci albo ofiary? Teraz, u kresu ycia, ju nie odwaybym si tak stanowczo odpowiedzie na te pytania, jak odpowiedziabym przed czterdziestu jeden laty, gdyby mnie kto zapyta przed czterdziestu jeden laty, kiedy Krystyna pozostawia mnie w

twoim mieszkaniu, do ktrego czsto przychodzia przede mn, dokd ty naznosie wszystkiego, aby mc w nim zatrzyma Krystyn, i w ktrym dwoje ludzi, najbliszych mi na wiecie, tak haniebnie, tak trywialnie, ba, teraz tak to czuj: tak nudnie zdradzao mnie i oszukiwao?... Bo to si stao mwi lekcewaco, znudzonym gosem, obojtnie. I to wszystko, co ludzie nazywaj zdrad, jest smutnym i nudnym buntem cia przeciwko pewnej sytuacji i trzeciej osobie, straszliwie obojtnym, gdy spojrzymy wstecz, u kresu ycia obojtnym, bez maa godnym poaowania, jak jaki wypadek albo jakie nieporozumienie. Wtedy jeszcze tego nie rozumiaem. Staem w sekretnym mieszkaniu, przygldajc si meblom, tapczanowi, jakbym oglda lady jakiej zbrodni... tak, kiedy czowiek jest mody, a ona zdradza go z jedynym przyjacielem, kim bardzo bliskim, bliszym od brata, to naturalnie czuje si tak, jakby dokoa niego zawali si wiat. Bezwarunkowo tak si czuje, poniewa zazdro, rozczarowanie, prno, potrafi zada bl ze straszliw si. Ale to mija... niezrozumiale mija, nie z dnia na dzie, nie, nawet lata nie przebagaj tego gniewu w kocu jednak mija, dokadnie tak jak ycie. Wrciem do zamku, poszedem do mojego pokoju, i czekaem na Krystyn. Czekaem, aby j zabi, bd te czekaem, e powie prawd, a ja jej przebacz... w kadym razie czekaem. Czekaem do wieczora; gdy nie przysza, udaem si do domu myliwskiego. Moe to byo dziecinne... teraz, po latach, kiedy patrz wstecz i chc osdza siebie i innych, widz i odczuwam t pych, to oczekiwanie, to odejcie, jako dziecinad. Ale, widzisz, taki jest czowiek, i tylko niewiele moe zdziaa umysem i dowiadczeniem przeciwko uporczywym urojeniom nagiej natury. Teraz wiesz to ju i ty. Udaem si do paacyku myliwskiego, ktry znasz, niedaleko std, i potem przez osiem lat nie widziaem Krystyny. Zobaczyem j dopiero martw, rano, kiedy Nini zawiadomia mnie, e mog powrci, bo umara. Wiedziaem, e choruje, wiem take, e leczyli j najlepsi lekarze mieszkali tutaj, w zamku, miesicami i zrobili wszystko, aby j uratowa, powiedzieli tak: Uczynilimy wszystko, na co tylko pozwala stan dzisiejszej medycyny. To s te sowa. Prawdopodobnie zrobili to i owo, na co starczyo im uomnej wiedzy, czemu nie stana na zawadzie ich nadto i prno. Co wieczr, przez osiem lat, donoszono mi, co dzieje si w zamku, take wtedy gdy Krystyna jeszcze nie chorowaa, i pniej, kiedy postanowia, e zachoruje i umrze. Bo wierz, e mona postanowi co takiego a teraz wiem to z ca pewnoci. Ale ja nie mogem pomc Krystynie, poniewa pomidzy nami bya tajemnica, jedyna tajemnica, ktrej nie mona wybaczy ani przed stosownym czasem naruszy, bo niepodobna wiedzie, co ley na dnie takiej tajemnicy? Jest co, co jest gorsze od mierci i namitnoci... to, e czowiek traci szacunek dla samego siebie. Dlatego baem si tajemnicy, naszej wsplnej Krystyny, twojej i mojej tajemnicy. Jest co, co potrafi tak bole, rani i pali, e nawet mier nie moe usun tej udrki: kiedy jaki czowiek albo dwoje ludzi zrani w nas to gbokie poczucie wasnej godnoci, bez ktrego nie potrafimy ju duej pozosta ludmi. Prno, powiadasz. Tak, prno... a jednak to poczucie wasnej godnoci jest najgbsz treci ludzkiego ycia. Dlatego baem

si tej tajemnicy. Dlatego zgadzamy si na rnego rodzaju rozwizania, take na rozwizania pode, tchrzliwe rozejrzyj si wok, a wszdzie w yciu znajdziesz takie poowiczne rozwizania: jeden odchodzi daleko od tego albo od tych, ktrych kocha, poniewa boi si tajemnicy, drugi pozostaje na miejscu i milczy, wiecznie czeka na jak odpowied... Widziaem to. Przeyem to. To nie jest tchrzostwo, nie... to ostatnia obrona instynktu ycia. Powrciem do domu, czekaem do wieczora, potem poszedem do paacyku myliwskiego i przez osiem lat czekaem na co, na jakie sowo, na jak wie. Ale Krystyna nie przysza. Z paacyku myliwskiego do zamku, tutaj, dwie godziny drogi powozem. Ale te dwie godziny, tych dwadziecia kilometrw byo dla mnie wiksz odlegoci w przestrzeni i czasie, ni moga by dla ciebie odlego tropiku. Taka jest moja natura, tak mnie wychowano, tak si wszystko uformowao. Jeli Krystyna da mi znak obojtnie jaki stanie si jej wola. Jeli zayczy sobie, abym ci wezwa z powrotem, wyjad, poszukam ci w wiecie, wezw tutaj. Jeli zayczy sobie, abym ci zabi, zrobi to, znajd ci choby na kocu wiata i zabij. Jeeli zechce si rozwie, dam jej rozwd. Ale nie chciaa niczego. Bo ona take bya kim, na swj sposb, na sposb kobiecy, kim, kogo obrazili ci, ktrych kochaa; jeden tym, e uciek przed namitnoci, nie by skonny spon w zwizku, o ktrym wiedzia, e jest tragiczny, drugi tym, e pozna prawd, czeka i milcza. Krystyna take miaa charakter, w innym znaczeniu tego sowa, ni rozumiemy je my, mczyni. W cigu tych lat stao si co take z ni, nie tylko z tob i ze mn. Los dotkn nas i speni si nad nami, i wszyscy troje znosilimy ten los. Nie widziaem jej osiem lat. Nie wezwaa mnie przez osiem lat. Przedtem, kiedy czekaem na ciebie, abymy omwili to, co wreszcie trzeba omwi, bo nie mamy duo czasu, dowiedziaem si czego od niani: dowiedziaem si, e konajc, wzywaa mnie. Nie ciebie... i nie mwi tego z satysfakcj, ale nie mwi te z przykroci, dobrze to sobie zapamitaj. Wzywaa mnie, i to jest co, cho przecie nie tak wiele... Ale zobaczyem j ju martw. Bya pikn umar. Umara modo, samotno nie zeszpecia jej, choroba nie dotkna tego osobliwego pikna, skoczonej i powanej harmonii twarzy Krystyny. Ale to wszystko ju nie dotyczy ciebie mwi teraz butnie. Ty ye w wiecie, a Krystyna umara. Ja yem w samotnoci, z uraz, a Krystyna umara. Ona odpowiedziaa nam obu, tak jak moga, bo widzisz, ten, kto jest martwy, daje dobr odpowied, ostateczn niekiedy myl, e tylko martwi daj dobre i kompletne odpowiedzi. A wic stao si. Bo te co innego moga powiedzie po omiu latach ni to, e umara?... Wicej czowiek nie moe powiedzie. W ten sposb odpowiedziaa na wszystkie pytania, jakie ty albo ja moglibymy jej zada, gdyby ycie tak si uoyo, e chciaaby rozmawia z ktrym z nas. Tak, martwi daj dobre odpowiedzi. Ale widzisz, nie chciaa rozmawia z nami. Czasami mam takie uczucie, e spord nas trojga, wygran bya ona, Krystyna. Nie ja, ktrego zdradzia z tob, nie ty, ktry mnie zdradzie z ni zdrada, co za sowo! S takie sowa, ktrymi czowiek automatycznie i bezdusznie okrela pewne sytuacje. Ale gdy wszystko si koczy, jak teraz koczy si dla nas, niewiele mona zdziaa takimi sowami.

Oszustwo, niewierno, zdrada, wszystko to tylko sowa, kiedy nie yje ju ten, ktrego te sowa dotycz, kiedy ju odpowiedzia za prawdziwy sens tych sw. To, co nie jest sowem, to jest ta niema rzeczywisto, to, e Krystyna nie yje, a my obaj yjemy. I kiedy zrozumiaem to, byo ju za pno. Bo nie zostao ju nic innego jak oczekiwanie i zemsta teraz, kiedy nadesza godzina zemsty i koniec oczekiwania, dziwic si, czuj, jak beznadziejne i bezwartociowe jest to wszystko, czego jeszcze moemy dowiedzie si od siebie, co moemy wyzna albo skama czowiek zawsze zrozumie tylko prawd. Ja ju rozumiem prawd. Oczyszczajcy ogie czasu wyssa ze wspomnie wszystek gniew. I ju znowu widuj Krystyn, na jawie i we nie, jak idzie przez ogrd, w wielkim florenckim kapeluszu, wysmuka, w biaej sukni, nadchodzi od strony oranerii, albo co mwi do swojego konia. Widuj j, dzisiaj po poudniu take j widziaem, kiedy czekaem na ciebie i zdrzemnem si. Widziaem j w pnie mwi ze starowieckim zawstydzeniem. Widziaem rozmaite obrazy, z dawnych, bardzo dawnych czasw. I dzisiaj po poudniu pojem rozumem to, co ju dawno zrozumiaem sercem: t niewierno, to oszustwo, t zdrad nas obojga. Zrozumiaem i c mog o tym powiedzie?... Czowiek starzeje si powoli: najpierw starzeje si jego ciekawo ludzi i ch ycia, wiesz, powoli wszystko staje si takie oczywiste, poznajesz sens wszystkiego, wszystko si powtarza, tak okropnie i nudno. To take staro. Kiedy ju wiesz, e szklanka nie jest niczym innym jak tylko szklank. A czowiek, biedny czowiek, niczym innym jak tylko czowiekiem, miertelnym, cokolwiek by robi... Potem starzeje si twoje ciao; nie od razu, nie, najprzd starzej si twoje oczy albo nogi, albo odek i serce. Tak starzeje si czowiek, w czciach. Po czym, naraz zaczyna starze si twoja dusza: bo ciao daremnie pada i psuje si, dusza wci jeszcze pragnie i wspomina, szuka i raduje si, pragnie radoci. A kiedy mija to pragnienie radoci, nie pozostaje nic innego, tylko pami i prno; i wtenczas starzejesz si naprawd, ostatecznie i nieodwoalnie. Pewnego dnia budzisz si, przecierasz oczy: ju nie wiesz, dlaczego si obudzie. To, co pokazuje soce, znasz dokadnie: wiosn albo zim, dekoracje ycia, pogod, porzdek dnia. Ju nie moe si zdarzy nic zaskakujcego, nie zaskakuje nawet co nieoczekiwanego, niezwyczajnego, budzcego groz, poniewa znasz kad szans, na wszystko ju liczye, nie czekasz ju na nic, ani na ze, ani na dobre... to wanie jest staro. Co jeszcze yje w twoim sercu, jakie wspomnienie, jaki mglisty cel, chciaby kogo ponownie zobaczy, chciaby co powiedzie, czego dowiedzie si i wiesz dobrze, e pewnego dnia nadejdzie ta chwila, i wtedy raptem nie bdzie ju czym tak definitywnie wanym poznanie prawdy i reakcja na ni, jak sdzie w cigu tych lat oczekiwania. Czowiek powoli pojmuje wiat, po czym umiera. Pojmuje zjawiska i przyczyny ludzkich postpkw. Jzyk migowy niewiadomoci... poniewa ludzie przekazuj swoje myli jzykiem migowym, nie zwrcio to twojej uwagi? Jakby o istotnych sprawach mwili jzykiem obcym, po chisku, i dopiero ten jzyk trzeba tumaczy na rozumn mow rzeczywistoci. Nie wiedz niczego o sobie. Zawsze mwi jedynie o pragnieniach i

popadajc w rozpacz niewiadomie si maskuj. ycie staje si nieomal interesujce, kiedy ju poznae ludzkie kamstwa i zaczynasz rozkoszowa si obserwowaniem, jak to zawsze mwi co innego ni myl i naprawd pragn... Tak, pewnego dnia przychodzi poznanie prawdy: i to jest tyle samo, co staro i mier. Ale wtedy ju nic nie boli. Krystyna mnie zdradzia, co za gupie sowo!... I to zdradzia z tob, c to za aosny bunt! Nie patrz na mnie z takim zdumieniem: mwi to litociwym tonem. Pniej, kiedy wiele dowiedziaem si i wszystko zrozumiaem, bowiem czas przynosi na moj samotn wysp zdradzieckie sygnay, pojedyncze odpadki z materiau owego rozbitego statku, litociwie ogldaem si w przeszo i widziaem tam was, par buntownikw, moj on i przyjaciela, dwoje ludzi, ktrzy ze wiadomoci winy, szczkajc zbami, odrtwiali z samooskarenia i ponc w tej krnbrnej namitnoci, nieszczliwie buntowali si na mier i ycie przeciwko mnie... Biedni! mylaem. Mylaem tak nie jeden raz. I wyobraaem sobie fragmenty tych spotka, w domu na skraju miasta, w maym miasteczku, gdzie sekretne spotkanie jest prawie niemoliwe, to zamknicie, niczym na statku, i jednoczenie t drczc jawno, t mio, ktra nie ma bodaj jednej spokojnej minuty, ktrej kady krok, kade spojrzenie ledzi obudny i podejrzliwy wzrok lokajw, suby i otoczenia, to drenie i ukrywanie si przede mn, te kwadranse pod pozorem przejadki konnej albo muzyki, albo tenisa, te spacery w lesie, gdzie moi myliwi daj baczenie na wszelkiej maci kusownikw... wyobraam sobie nienawi, ktra wypenia wasze serca, kiedy mylicie o mnie, kiedy przy kadym kroku, w kadej chwili potykacie si o moj wadz, wadz ma, wadz ziemianina, wadz pana, o moj wyszo spoeczn i majtkow, o rj moich sucych, o to, co jest wadz silniejsz ni wszystko inne: o przywizanie, ktre nakazuje wam, bycie poza wszelk mioci i nienawici wiedzieli, i beze mnie nie potraficie w peni y ni umrze. Jestecie nieszczliwymi kochankami, moglicie mnie oszuka, ale nie moglicie mnie omin; na prno jestem czowiekiem innym ni wy, bo my troje mamy ze sob tak wiele wsplnego, jak krysztay wewntrz geometrycznego wzoru. Opada ci rka z broni, kiedy w pewien poranek chcesz mnie zabi, bo ju nie wytrzymujesz tego pocigu, tego ukrywania si, tej ndzy... i c moesz uczyni? Zabra Krystyn? Musiaby zrzec si szary, a jeste biedny, Krystyna te jest biedna, nie moesz przyj niczego ode mnie, nie, nie moesz z ni uciec, y z ni take nie moesz ani si z ni oeni, zrobi z niej utrzymank rzecz niebezpieczna dla ycia, groniejsza ni mier: w kadej chwili musiaby si liczy ze zdrad i zdemaskowaniem, musiaby si obawia, e opowiesz mi wszystko, wanie mnie, przyjacielowi i bratu. Nie wytrzymujesz dugo tego zagroenia. I pewnego dnia, kiedy chwila dojrzaa i stana pomidzy nami dwoma w postaci moliwej do przyjcia, podnosisz bro; a pniej, wiele razy i szczerze wspczuj ci z powodu tej chwili. To musi by nadzwyczaj drczce i cikie zadanie, zabi kogo, kto jest nam bliski mwi nawiasem. Nie jeste do silny, by wykona to zadanie. A moe ta chwila mija, i ju nie moesz nic zrobi. Bo taka jest natura chwili czas przynosi i unosi sprawy, samowolnie, nie tylko my

umieszczamy w czasie nasze czyny i zjawiska. Jest tak, e chwila stwarza szans i dokadnie okrela czas, a gdy ta chwila mija, jeste bezradny. Opada ci rka z broni. I nazajutrz rano wyjedasz do tropiku. Uwanie sprawdza czubek palca i paznokie. Ale my zostajemy tutaj mwi w trakcie sprawdzania, jakby to byo najwaniejsze tutaj zostajemy, Krystyna i ja. Tutaj zostajemy i wszystko si wyjania, w w przepisowy i niezrozumiay sposb, jak to pomidzy ludmi bywa, e przepywaj pomidzy nimi wiadomoci przy pomocy fal, take wtedy, gdy w pobliu nie ma nikogo, kto narusza tajemnic i zdradza sekret rozmowy. Wszystko si wyjania, bo ty odjechae, a my zostalimy tutaj, ywi, poniewa ty przegapie t chwil, albo chwila przegapia ciebie co na jedno wychodzi i Krystyna, bowiem chwilowo nie moe zrobi nic innego, musi na co czeka, moe tylko chce si upewni, e umiemy milcze, my obaj, ty i ja, dwch mczyzn, na ktrych jej zaley i ktrzy zeszli jej z drogi: czeka, a zrozumie i pozna prawdziwy sens tego milczenia. I wtedy umiera. Ale ja zostaj tutaj, wiem wszystko, a jednak czego nie wiem. Dlatego musz y i czeka na odpowied. Odpowiedz, prosz ci: czy Krystyna wiedziaa, e w tamten poranek, na polowaniu, chciae mnie zabi? Pyta cicho i bezstronnie, z tak napron ciekawoci w gosie, jak dziecko, gdy prosi dorosych o wyjanienie tajemnic gwiazd i niepostrzegalnego wiata.

18

Go nie reaguje na dwik tego pytania. Siedzi z gow ukryt w doniach okcie wsparszy na porczach fotela. Teraz oddycha gboko, pochyla si, jedn rk pociera czoo. Chce odpowiedzie, lecz genera przerywa mu: Wybacz mwi. A wic widzisz, powiedziaem to kontynuuje szybko, z zapaem, nieledwie tonem usprawiedliwienia. Musiaem powiedzie, i teraz, kiedy to powiedziaem, czuj, e nie zapytaem waciwie, postawiem ci w przykrej sytuacji, poniewa chcesz odpowiedzie, chcesz powiedzie prawd, a ja nie zapytaem waciwie. Moje pytanie zabrzmiao jak oskarenie. Nie przecz, w cigu minionych dziesicioleci yo w mojej duszy podejrzenie, e ta chwila w lesie, o wicie, na polowaniu, bya nie tylko przypadkiem, pomysem, okazj, chwil diabelskiego podszeptu nie, drczy mnie podejrzenie, e t chwile poprzedzay inne chwile, trzewe, jasne jak soce. Bo Krystyna, kiedy dowiedziaa si, e ucieke, powiedziaa: Stchrzy to wszystko, co mwi, to s ostatnie sowa, jakie od niej sysz, i ostatni sd nad tob, jaki wypowiada. I ja pozostaj sam z tymi dwoma sowami. Stchrzy, dlaczego?... zastanawiam si pniej, znacznie pniej. Stchrzy, przed czym? Przed yciem? Przed wsplnym yciem nas trojga albo osobnym was dwojga? Stchrzy przed mierci? Nie odway si i nie chcia y ani te umrze z Krystyn?... Nad tym si zastanawiam. A moe stchrzy jeszcze przed czym innym, nie przed yciem, i nie przed mierci, nie przed ucieczk, take nie przed oszustwem, nie stchrzy przed odebraniem mi Krystyny ani przed tym, abym ja zrezygnowa z Krystyny, nie, stchrzy przed czym bardzo prostym i nadajcym si do policyjnego zakwalifikowania, co omawialicie i zaplanowalicie wy oboje, moja ona i mj najlepszy przyjaciel? I ten plan nie powid si, poniewa ty stchrzye?... To jest to, czego jeszcze chciabym si dowiedzie. Przedtem nie zadaem tego pytania precyzyjnie, wybacz; dlatego przerwaem ci, kiedy zobaczyem, e szykujesz si do odpowiedzi. Bo ta odpowied nie jest wana z punktu widzenia ludzkoci i wszechwiata, ale jest wana dla mnie, dla jedynego czowieka, ktry chciaby wiedzie, teraz, kiedy ju ten kto, kto oskary ci o tchrzostwo, obrci si w proch i popi: chciaby jednakowo wiedzie, przed czym waciwie stchrzye? Bo znam prawd, jeli ta odpowied stawia wreszcie kropk nad moimi pytaniami, i nie wiem nic, jeli

nie znam z ca pewnoci tego jednego szczegu. yj czterdzieci jeden lat pomidzy wszystkim i niczym, i nie ma czowieka, ktry mgby mi pomc, tylko ty jeden. Nie chciabym tak umrze. Byoby lepiej, bardziej na miar czowieka, gdyby przed czterdziestu jeden laty nie stchrzy, jak to stwierdzia Krystyna; tak, byoby to bardziej ludzkie, gdyby kula rozstrzygna to, czego czas nie umia rozstrzygn: wtpliwo, czy zjednoczylicie si przeciwko mnie dla tego zabjstwa, przed ktrego wykonaniem, ostatecznie, stchrzye? Chciabym tylko to wiedzie. Bo wszystko inne to jedynie sowa, kamliwe wyobraenia: zdrada, mio, intryga, przyja, wszystko to zblednie przed olepiajc si tego pytania, bdzie takie blade, jak umarli i jak malowida, na ktrych cienie czasu zakrywaj postaci. Nic ju mnie nie interesuje, nie chc odpowiedzi na pytanie o natur waszego zwizku, nie chc zna szczegw, nie interesuje mnie dlaczego i w jaki sposb. To pospolite wyobraenie zasugujce na pogard. Zawsze jest tak dlatego, e tak by musiao, i tak si stao, taka jest prawda. Nie warto, u kresu, wypytywa o szczegy. Ale warto i trzeba dogrzebywa si istoty i prawdy, w przeciwnym bowiem razie, po c yem? Dlaczego znosiem to przez czterdzieci jeden lat? Dlaczego czekaem na ciebie inaczej ni brat na wiaroomnego brata, inaczej ni przyjaciel na przyjaciela-dezertera, nie, ja czekaem na ciebie tak, jak sdzia i zarazem ofiara czeka na oskaronego. I oto teraz oskarony siedzi tutaj, ja pytam, a on chce odpowiada. Czy jednak zapytaem waciwie i czy powiedziaem wszystko, co powinno si wiedzie, co powinien wiedzie on, sprawca i oskarony jeli chce, by jego odpowied bya tosama z prawd. Pewnego dnia, w wiele lat po jej mierci, znalazem ten jej pamitnik oprawny w ty aksamit, ktrego pamitnej nocy dla mnie jest to niezwyczajne przypomnienie, bo to bya noc po dniu polowania daremnie szukaem w szufladzie jej biurka. Wwczas ta ksika gdzie znikna, ty nazajutrz wyjechae, a ja nigdy nie rozmawiaem z Krystyn. Potem Krystyna zmara, ty ye gdzie daleko, a ja yem w tym domu, do ktrego powrciem po mierci Krystyny, poniewa chciaem y i umrze w tych pokojach, w ktrych si urodziem, w ktrych urodzili si, yli i pomarli moi przodkowie. I teraz to si stao, bo istnieje pewien porzdek rzeczy, a ten porzdek jest niezaleny od naszej woli. Lecz ksika, oprawna w ty aksamit ksika, take ya na swj zagadkowy sposb, obok nas i ponad nami w czasie, ta osobliwa ksiga szczeroci, to straszne wyznanie, bezwzgldne wyznanie mioci i wtpliwoci, lkw i najistotniejszej tajemnicy Krystyny. ya, i ja j znalazem, pniej, znacznie pniej, pewnego dnia, pomidzy rzeczami Krystyny, w pudeku, gdzie przechowywaa portret matki namalowany na koci soniowej, sygnet ojca, zasuszon orchide kiedy dostaa j ode mnie i t t ksik przewizan niebiesk wstk. Jeden koniec wstki opiecztowaa ojcowskim piercieniem. To jest ta ksika mwi i wyjmuje j, wrcza przyjacielowi. To pozostao po Krystynie. Nie rozerwaem wstki, poniewa nie pozostawia pisemnego zezwolenia, nie doczya sposobu uycia tego dziedzictwa, nie mogem te wiedzie, czy to wyznanie zza grobu wysya mnie, czy tobie. Przypuszczalnie w tej ksice jest prawda, bo Krystyna nigdy nie kamaa mwi

gosem surowym, penym namaszczenia. Ale przyjaciel nie siga po ksik. Chowa gow w doniach, siedzi bez ruchu, patrzy na cienki tomik oprawny w ty aksamit, przewizany niebiesk wstk, zamknity niebiesk pieczci. Nie rusza si, nie drgnie mu oko. Czy chcesz, abymy razem przeczytali wieci od Krystyny?... pyta genera. Nie mwi Konrad. Nie chcesz pyta genera chodno, wyniole, jak zwierzchnik czy nie masz odwagi przeczyta? Dugie minuty patrz na siebie szeroko otwartymi oczami, ponad ksik, ktr genera wyciga w stron Konrada; w tym czasie nie dry mu rka. Na to pytanie mwi wreszcie go nie odpowiem. Rozumiem mwi genera. Jego gos zdradza nadzwyczajn satysfakcj. Powolnym ruchem rzuca w ar cienki tomik. ar rozpala si w ciemnoci, przyjmuje ofiar, powoli, dymic, wsysa materia ksieczki, drobne pomyki wzniecaj si wrd popiou. Nieruchomo patrz, jak pomienie zaczynaj opota, ogie ju yje, bdzie mu troch raniej dziki tej nieoczekiwanej zdobyczy, zaczyna dysze i byszcze, pomienie buchaj wysoko, wosk pieczci ju si stopi, ty aksamit pali si, wydajc cierpki dym, jakby niewidzialna rka przewracaa kartki koloru koci soniowej, nagle pojawia si wrd pomieni rkopis Krystyny, spiczaste litery z zawijasami, ktre niegdy zetlaa dzi rka stawiaa na tym papierze, lecz i te litery, ten papier, ta ksika, wszystko obrcio si w popi, tak samo jak ta rka, ktra niegdy zapisaa te stronice. Porodku aru pozosta ju tylko czarny popi, jedwabisty jak czarny aobny materia, mora. Uwanie i w milczeniu patrz na ten jedwabny, czarny popi. Teraz ju mwi genera moesz odpowiedzie na moje pytanie. Nie ma ju wiadka, ktry by zeznawa przeciwko tobie. Czy Krystyna wiedziaa, e wtedy, rano, w lesie, chciae mnie zabi? Odpowiesz?... Teraz take nie odpowiem na to pytanie mwi Konrad. Dobrze mwi genera gucho, prawie obojtnie.

19

W pokoju ozibio si. Jeszcze nie wita, ale przez potwarte, dwuskrzydowe okno ju czuje si rzewe tchnienie poranku o zapachu macierzanki. Genera, wraliwy na zimno, zaciera rce. Teraz, w pmroku, na p godziny przed witem, obaj s bardzo starzy. Kady jest tak samo poky i kocisty, jak postaci tukce si po kostnicy. Go, ni std, ni zowd, automatycznym ruchem podnosi rk i wzrokiem krtkowidza patrzy na zegarek. Myl mwi cicho e omwilimy ju wszystko. Czas, abym odjecha. Jeli chcesz jecha mwi uprzejmie genera powz czeka. Obaj wstaj, odruchowo podchodz do kominka, pochylaj si, chude rce, wraliwe na zimno, wycigaj si ku arowi dogasajcego ognia. Teraz czuj jedynie to, e przemarzli i dr; noc z naga ozibia si; burza, ktra w pobliskiej elektrowni w miecie wygasia wiata, przesza obok zamku. Wracasz do Londynu mwi genera, jakby do samego siebie. Tak odpowiada go. Tam chcesz y? y i umrze odpowiada Konrad. Tak mwi genera. To naturalne. Nie chcesz zosta tutaj jeszcze jeden dzie? Zobaczy co? Spotka si z kim? Nie widziae grobu. Nini take nie widziae mwi tonem zachty. Lecz mwi niezdecydowanie, jak kto, kto teraz, na poegnanie, szuka i nie znajduje waciwych sw. Jednake go nadal jest spokojny i rwnie chtnie odpowiada: Nie mwi. Nie chc widzie nic i nikogo. Pozdrowienia dla Nini mwi uprzejmie. Dzikuj odpowiada genera. I id w stron drzwi. Genera kadzie rk na klamce. Stoj naprzeciwko siebie, taktowni, z lekko nachylonymi korpusami, gotowi do poegnania. Obaj jeszcze raz rozgldaj si po pokoju, do ktrego tak to czuj nigdy ju nie wejd. Genera patrzy dokoa wzrokiem krtkowidza, mrugajc, jak kto, kto czego szuka.

wiece mwi z roztargnieniem, gdy jego oczy natrafiaj na kopcce ogarki w wieczniku ustawionym na krawdzi kominka. Spjrz tylko, wiece ju si wypaliy. Dwa pytania mwi ni std, ni zowd Konrad guchym gosem powiedziae, dwa pytania. Jakie jest to drugie?... Drugie?... odpowiada genera. Nachylaj si ku sobie jak dwaj wsplnicy przestpstwa, ktrzy boj si wasnych cieni, i s pewni, e ciany maj uszy. Drugie pytanie?... powtarza szeptem. Ale skoro nie odpowiedziae na pierwsze... Popatrz, ojciec Krystyny oskary mnie, e przeyem. Rozumia to tak, e przeyem wszystko. Bo czowiek odpowiada nie tylko poprzez to, e umiera. To dobra odpowied. Ale odpowiada take poprzez fakt, e co przey. My obaj przeylimy t kobiet mwi poufnie. Ty w ten sposb, e wyjechae, ja, e pozostaem tutaj. Przeylimy, tchrzliwie, albo na lepo, z uraz, albo rozumnie, przeylimy, i to jest fakt. Nie mylisz, e by ku temu powd?... Nie mylisz, e spada na nas jaka pozagrobowa odpowiedzialno, e jestemy jej co winni, jej, ktra mimo wszystko bya jednak czym wicej, kim bardziej ludzkim ni my obaj bya czym wicej, bo umara, a zatem odpowiedziaa nam obu, a my pozostalimy tutaj, ywi, i nie wolno tego upiksza. To s fakty. I ten, kto kogo przeyje, zawsze pozostanie zdrajc. Tak to odczuwalimy, e trzeba pozosta przy yciu, i tego nie wolno upiksza, bo ona na to umara. Umara, bo ty odjechae, umara, bo ja zostaem tutaj i nie zrobiem kroku w jej stron, umara, bo my obaj, mczyni, do ktrych naleaa, bylimy podlejsi, dumniejsi, tchrzliwsi, nad miar krzykliwi i milczcy ni moga to znie ta kobieta, ucieklimy przed ni, zdradzilimy j, poniewa przeylimy. Taka jest prawda. Powiniene to wiedzie, w Londynie, kiedy wszystko dobiegnie kresu, w ostatniej godzinie, w samotnoci. Ja te bd to wiedzia, tutaj, w tym domu: zreszt ju to wiem. Przey kogo, kogo tak bardzo kochalimy, e nawet potrafilibymy dla niego zabi, przey kogo, z kim tyle nas czyo, e omal nie umarlimy, jest jedn z tajemniczych, niemoliwych do zakwalifikowania zbrodni ycia. Kodeks nie zna takiej zbrodni. Ale my dwaj znamy mwi cicho, oschle. Wiemy te, e wszelk uraon, tchrzliw i butn mdroci niczego dla siebie nie ocalimy, poniewa ona umara, a my ylimy, i co nas troje czyo, tak czy inaczej, w yciu i w mierci. Czowiek pojmuje to z wielkim trudem, a kiedy ju zrozumie, nie opuci go dziwny niepokj. Co chciae przez to osign, e przeye, co przez to wygrae?... Wyzwolie si z kopotliwych sytuacji? C znacz sytuacje, kiedy idzie o prawd ycia, o to, e yje na ziemi pewna kobieta, na ktrej ci zaley, a ta kobieta jest on czowieka, ktry jest twoim przyjacielem, i na ktrym te ci zaley?... Nic mwi zwyczajnie. U kresu wiat nic nie znaczy. Liczy si tylko to, co zostaje w naszych sercach. Co to jest pyta go co zostaje w naszych sercach?... Drugie pytanie odpowiada genera. Nie zwalnia klamki u drzwi. Drugie pytanie, ktrego sens jest taki: co wygralimy ca nasz mdroci, pych i wyniosoci? Drugie pytanie czy ten drczcy pocig do kobiety, ktra umara, nie by aby prawdziwym sensem

naszego ycia? Wiem, e to trudne pytanie. I nie umiem na nie odpowiedzie. Przeyem wszystko, widziaem wszystko, a nie umiem odpowiedzie na to pytanie. Widziaem pokj i widziaem wojn, widziaem ndz i wietno, widziaem twoje tchrzostwo i moj but, widziaem walk i zgod. Ale sensem kadego naszego postpku, u samego rdzenia ycia, by moe jednak by ten wze, ktry nas z kim czy wze albo namitno, nazwij to, jak chcesz. I to jest to pytanie. Tak, to jest to pytanie. Chciabym, aby powiedzia cignie, ale tak cicho, jakby si obawia, e kto stoi za jego plecami i sucha jego sw co o tym mylisz? Przecie ty take wierzye, e sensem ycia nie jest nic innego ni namitno, ktra pewnego dnia przenika nasze serca, dusze i ciaa, a potem wiecznie si pali, a do mierci? Niezalenie od tego, co w tym czasie si dzieje? A jeeli to przeylimy, by moe nie ylimy na prno? Czy a tak gboka, tak za, tak wspaniaa, tak nieludzka jest namitno?... Moe nie dotyczy osoby, lecz jedynie dzy?... Oto jest pytanie. A moe jednak zawsze zwizana jest z t jedyn tajemnicz osob, ktra by moe jest dobra, by moe za, ale intensywno namitnoci, ktra nas do niej przywizuje, nie zaley od jej uczynkw i waciwoci? Jeeli wiesz, odpowiedz mwi goniej, tonem dania. Dlaczego pytasz? mwi spokojnie ten drugi. Wiesz, e tak jest. I przygldaj si sobie, od stp do gw. Genera ciko oddycha. Naciska klamk. W wielkiej klatce schodowej zrywaj si cienie, zataczaj si wiata. W milczeniu id schodami w d, sucy biegn ku nim ze wiatami, z paszczem i kapeluszem. Przed dwuskrzydow bram, na biaym wirze, zaskrzypiay koa powozu. egnaj si bez sowa, niemym uciskiem doni; obaj gboko si pochylaj.

20

Genera wraca do swojego pokoju. U koca korytarza czeka niania. Teraz jeste spokojniejszy? pyta niania. Tak odpowiada genera. Razem id w stron pokoju generaa. Niania porusza si wawo, drobnymi krokami, jakby dopiero co wstaa i spieszya do swoich porannych zaj. Genera kroczy powoli, opiera si o lask. Id do samego koca korytarza poobwieszanego obrazami. Pusty prostokt, ktry wskazuje miejsce portretu Krystyny, zatrzymuje generaa. Ten obraz mwi teraz ju moesz z powrotem zawiesi na swoim miejscu. Tak mwi niania. To ju nie ma znaczenia mwi genera. Wiem. Dobranoc, Nini. Dobranoc. Niania wspina si na palcach i drobn rk, na ktrej kociach fadzicie ukada si ta skra, kreli znak krzya na czole starca. Cauj si. Niezdarny jest ten pocaunek, krtki i dziwny: jeeli kto go widzi, z pewnoci si umiecha. Ale jak kady pocaunek, take i ten jest odpowiedzi niezdarn i czu na pytanie, ktrego nie da si wyrazi sowami.

Nota o autorze

Sndor Mrai (1900-1989) nazwisko rodowe Grosschmid pochodzi z Sasw osiadych w Koszycach (wgierska nazwa miasta: Kassa, miasto-mit w dziele Mraiego). Po raz pierwszy uda si na emigracj w roku 1918, po upadku Wgierskiej Republiki Rad. By studentem prawa, opublikowa kilka wierszy i artykuw w gazecie Vrs Lobog (Czerwona Flaga), w obawie przed represjami wyjecha do Niemiec, gdzie ukoczy studia dziennikarskie. Napisa sztuk w jzyku niemieckim. Wsppracowa z pras niemieck. Ale wiersze pisa ju tylko po wgiersku. I wtedy dokonuje wyboru: bdzie pisarzem wgierskim. Po lubie z Lol Metzner (take z Koszyc, przeyli razem szedziesit dwa lata!) przenis si z Niemiec do Francji; modzi maonkowie zamieszkali w Paryu, skd Sndor Mrai sa korespondencje do prasy (liberalnej!) niemieckiej i wgierskiej. Dopiero w roku 1928, po dziesiciu latach emigracji, powraca z on na Wgry, zamieszkuj w Budapeszcie. W krtkim czasie osiga sukces pisarski, najpierw zapewniajcy mu bezpieczne ycie, po dziesiciu latach ycie naprawd luksusowe. Powieci Mraiego, nawet sztuki teatralne, ukazuj si niemal rwnolegle po niemiecku: w Niemczech, w Szwajcarii, w Austrii. Jest tumaczony na angielski, francuski, woski, hiszpaski, czeski, chorwacki, fiski, duski, szwedzki, portugalski i turecki. Bardzo gboko przeywa kryzys kultury europejskiej. Natychmiast i nieomylnie rozpozna charakter nazizmu. Ten najbardziej europejski z pisarzy wgierskich mia swj wielki temat: zmierzch, a w konsekwencji niechybna mier wiata mieszczaskiego. Jego czytelnikiem by ten, o ktrym pisa: wyksztacony mieszczanin. Powieci Sndora Mraiego wyrafinowane formalnie, olniewajce stylem, psychologiczn dociekliwoci, afabularne, skupione na moralnych dylematach bohaterw, osigay na Wgrzech (pastwie niewielkim) wysokie nakady (30 tysicy sprzedanych egzemplarzy powieci Az igazi!), dorwnujce wysokoci romansom wzitych literatek. Jednoczenie rosa ranga Mraiego-humanisty, pisarza niezalenego. W roku 1943 zrywa z dziennikarstwem, opuszcza Budapeszt, udaje si na wewntrzn emigracj na wie. Pisze do szuflady. Po wojnie, w latach 1945-1948, wydaje osiem ksiek u dotychczasowego wydawcy (Revai), ktry z dnia na dzie zostaje upastwowiony. Po miadcej krytyce Gyrgya

Lukcsa, ktry odrzuci cay dorobek pisarza, ju zapowiedziana nowa powie Sndora Mraiego trafia na przemia (drukarze ocalili kilka egzemplarzy). Wszystkie umowy z pisarzem zostaj zerwane. Modszy brat Sndora, reyser filmowy Gza Radvnyi, po wielkim, wiatowym sukcesie swego filmu Gdzie w Europie, nie otrzymuje zgody na reyseri nastpnego filmu Cyrk Maximus, traci rwnie posad wykadowcy w szkole filmowej, ktr sam zakada. Obaj bracia, kady na wasn rk, udaj si na emigracj... Sndor Mrai z on i adoptowanym siedmioletnim synkiem Janosem opuszcza Wgry, jak si okae, na zawsze. Do 1952 roku mieszka we Woszech, nastpnie w USA, w Nowym Jorku, gdzie pracuje w Radiu Wolna Europa. Dla wadz wgierskich jest wrogiem publicznym numer jeden. W roku 1956, na wie o wybuchu powstania, leci do Europy, lecz w Monachium zdy ju tylko nagra na tam magnetofonow przejmujce monologi uciekinierw. W roku nastpnym wystpi o przyznanie mu obywatelstwa amerykaskiego. W 1968 przeszed na emerytur i przeprowadzi si z on do Woch, gdzie mieszkali w Sorrento do roku 1980, skd powrcili do Ameryki, na miejsce zamieszkania wybierajc San Diego w Kalifornii. W latach emigracji wyda siedemnacie ksiek (powieci, dziennik, eseje, sztuki i suchowiska), niektre nakadem wasnym. Zmiany polityczne na Wgrzech przyjmowa nieufnie. Nie wyrazi zgody na wydanie dzie zebranych: dopki na ziemi wgierskiej s sowieccy okupanci, dopki na Wgrzech nie odbd si wolne wybory pod okiem midzynarodowych obserwatorw. Kuriera z Budapesztu, ktry przywiz umowy od trzech wydawnictw, odprawi z niczym. Odrzuci wszelkie oficjalne zaproszenia. Notabene jego brat, reyser filmowy, skorzysta z zaproszenia, wrci do Budapesztu i nakrci film Cyrk Maximus, ten, ktrego nie pozwolono mu zrealizowa w roku 1947. W rok pniej zmar w wieku 82 lat. Sndor Mrai bardzo ciko przey mier ony, dodatkowym ciosem bya naga mier adoptowanego syna, ktry z on i trzema creczkami mieszka niedaleko San Diego. 22 lutego 1989 roku Sndor Mrai odebra sobie ycie strzaem z pistoletu. W roku 1990 dwie czoowe oficyny wgierskie rozpoczy edycj dzie zebranych Sndora Mraiego. Zaczto od powieci ar (A gyertyk csonkig gnek) z roku 1942, ktra tryumfalnie kroczy przez Europ (wielki sukces w Niemczech, 300 000 sprzedanych egzemplarzy we Woszech!). Sam Mrai najwyej ceni swoje Wyznania patrycjusza (Egy polgr vallomsai, 1934-35) oraz cykl powieciowy A Garenek mve (Dzieo Garenw), pisany na przestrzeni lat 1930-1945, ktrego dwa ogniwa: Fltekenyek (Zazdronicy) i Az idegenek (Obcy) krytycy i badacze literatury wgierskiej uwaaj za bezsporne arcydziea. Nie brak te takich, ktrzy dzieo ycia Sndora Mraiego widz w jego Dzienniku prowadzonym od roku 1943 niemal do dnia mierci. Pi tomw wydanych za ycia; szsty, ktry ukaza si pomiertnie, jest pozycj niezwyk, nad ktr autor, plepy, umczony pielgnowaniem niewidomej ju ony, chorej na raka garda, traci chwilami kontrol; a

jednak, mimo powtrze, sabncej pamici, i narastajcej niechci do literatury, jest to dzieo wielkiego formatu. Feliks Netz

You might also like