Professional Documents
Culture Documents
1 W USA, gdzie dzieje się akcja, temperaturę mierzy się w stopniach Fahrenheita. Wg tej skali tyle wynosi
ciepłota ciała człowieka. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.)
Nie patrzyła długo na preparat.
— Interfaza — powiedziała nonszalancko — może starała się ciut zbyt
mocno brzmieć w ten sposób — i popchnęła mikroskop w moją stronę. Nie
sięgnęła po arkusz, czekała aż to ja zanotuję odpowiedź. Sprawdziłem —
znów miała rację.
W ten sposób skończyliśmy zadanie, od czasu do czasu mówiąc jedno
słowo i nie patrząc sobie w oczy. Byliśmy jedyną parą, której się udało —
reszta klasy miała trudności z tym ćwiczeniem. Mike Newton nie mógł się
skoncentrować, ponieważ starał się obserwować Bellę i mnie.
Tak bardzo chciałbym, żeby został tam, gdziekolwiek był ostatnio,
pomyślał, spoglądając na mnie kwaśno. Hmm, ciekawe. Nie zdawałem
sobie sprawy, że chłopak żywi do mnie jakąś urazę. To było coś nowego,
pojawiło się dopiero po przyjeździe tej dziewczyny. Co jeszcze ciekawsze,
zdałem sobie sprawę — ku mojemu zaskoczeniu — że to uczucie jest
odwzajemnione.
Spojrzałem znów na dziewczynę, otumaniony spustoszeniem, jakie
siała w moim życiu i gwałtownymi zmianami, które w nim wprowadzała,
mimo swojego przeciętnego wyglądu.
Nie, żebym nie mógł zrozumieć, o co chodziło Mike’owi. Właściwie była
całkiem ładna… w nietypowy sposób. Jej twarz była interesująca, lepiej niż
gdyby była piękna. Nie do końca symetryczna — jej wąski podbródek nie
harmonizował się z szerokimi kościami policzkowymi. Jasna cera
kontrastowała z ciemnymi włosami. No i były jeszcze pełne zagadek oczy…
Oczy, które nagle wwiercały się w moje.
Odwzajemniłem jej spojrzenie, próbując odgadnąć chociaż jedną z
tajemnic.
— Nosisz szkła kontaktowe? — spytała nagle.
Co za dziwne pytanie.
— Nie — niemal uśmiechnąłem się na myśl o poprawianiu mojego
wzroku.
— Ach — mruknęła. — Nic takiego. Wydawało mi się, że miałeś jakieś
takie inne oczy.
Poczułem raptowny chłód, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie byłem
jedyną osobą, która próbowała dzisiaj odkryć czyjeś sekrety.
Wzruszyłem zesztywniałymi nagle ramionami i spojrzałem wprost na
nauczyciela przechadzającego się po sali.
Oczywiście, że miałem inne oczy niż wtedy, kiedy patrzyła w nie po raz
ostatni. Spędziłem cały weekend na polowaniu, nasycając swoje
pragnienie — właściwie przesycając — by przygotować się na dzisiejsze
ciężkie doświadczenie. Byłem przepełniony krwią zwierząt, co nie robiło mi
zbyt wielkiej różnicy, gdy znalazłem się tak blisko dziewczyny, by poczuć
odurzający zapach unoszący się wokół niej. Kiedy patrzyłem na nią
ostatnio moje oczy były czarne z głodu. Teraz, moje ciało tonęło w krwi, a
oczy miały złotawy kolor. Bursztynowe tęczówki stanowiły odbicie mojej
nadgorliwości w gaszeniu pragnienia.
Kolejne potknięcie. Gdybym zrozumiał wcześniej, o co jej chodziło,
mógłbym po prostu potwierdzić.
Obcowałem z ludźmi w tej szkole już od dwóch lat, a ona była pierwszą
osobą, która przyjrzała mi się wystarczająco blisko, by zauważyć zmianę w
kolorze moich oczu. Inni, podziwiając urodę członków mojej rodziny, mieli
skłonność do szybkiego odwracania wzroku, kiedy odwzajemnialiśmy ich
spojrzenia. Wycofywali się, starając się wyprzeć szczegóły naszego
wyglądu z pamięci, mimowolnie usiłując nie dostrzegać prawdy. Niewiedza
jest dla ludzi błogosławieństwem.
Dlaczego to akurat ta dziewczyna musiała widzieć zbyt wiele?
Pan Banner podszedł do naszego stolika. Z wdzięcznością nabrałem
czystego powietrza, które przywiódł ze sobą, zanim zdążyło się zmieszać z
jej zapachem.
— Nie pomyślałeś, Edwardzie — powiedział, spoglądając na nasze
odpowiedzi — że byłoby grzecznie dać szanse Isabelli?
— Belli — poprawiłem go odruchowo. — Sama zidentyfikowała trzy na
pięć.
Myśli pana Bannera pozostawały sceptyczne, kiedy zwrócił się do
dziewczyny:
— Przerabiałaś to już wcześniej?
Obserwowałem, zaabsorbowany, jak się uśmiecha lekko zażenowana.
— Nie z komórkami cebuli.
— Na blastuli siei? — drążył pan Banner.
— Tak.
To go zaskoczyło. Dzisiejsze ćwiczenie zaczerpnął z trudniejszego
programu. Zamyślony pokiwał głową.
— W Phoenix chodziłaś na biologię dla zaawansowanych?
— Tak.
A więc była dobra z biologii, inteligentna jak na człowieka. Nie zdziwiło
mnie to.
— Cóż — powiedział pan Banner, ściągając wargi. — W takim razie
dobrze się złożyło, że siedzicie razem.
Odwrócił się i odszedł mamrocząc pod nosem:
— Przynajmniej inne dzieciaki będą miały szansę nauczyć się czegoś
samodzielnie.
Wątpiłem, że dziewczyna to usłyszała. Znów bazgrała po swoim
zeszycie.
Dwa błędy w ciągu pół godziny. Bardzo kiepskie osiągnięcie z mojej
strony. Mimo że nie miałem pojęcia, co dziewczyna sądziła na mój temat
— jak bardzo się bała, ile podejrzewała? — wiedziałem, że muszę wytężyć
wszystkie siły, by zostawić ją z nową opinią o mojej osobie, zrobić coś, by
zatrzeć jej wspomnienia z naszego ostatniego przerażającego spotkania.
— Szkoda, że ze śniegu nic nie zostało, prawda? — spytałem. Temat do
rozmowy zaczerpnąłem z pogawędek, które odbyły już tuziny uczniów,
jakich podsłuchałem. Nudny i zwyczajny. Pogoda — zawsze bezpieczna.
Spojrzała na mnie z oczywistymi wątpliwościami malującymi w oczach
— niezwykła reakcja na moje zwykłe słowa.
— Ja tam się cieszę — powiedziała, zaskakując mnie po raz kolejny.
Starałem się tak sterować rozmową, by powrócić na wydeptane szlaki.
Pochodziła ze znacznie jaśniejszego, cieplejszego miejsca — odbicie tego
zdawało się znajdować w jej skórze, mimo tego, że była taka blada —
i chłód musiał być dla niej nieprzyjemny. Mój lodowaty dotyk również…
— Nie lubisz zimna — zgadłem.
— Ani wilgoci — zgodziła się.
— Musisz się tu męczyć — Może nie powinnaś była tu przyjeżdżać,
chciałem dodać. Może powinnaś wrócić tam, gdzie twoje miejsce.
Jednak nie byłem pewny, czy tego właśnie chciałem. Zawsze
pamiętałbym zapach jej krwi — czy istniała jakaś gwarancja, że nie
pojechałbym w końcu za nią? Poza tym, gdyby wyjechała, jej umysł
na zawsze pozostałby dla mnie zagadką. Niezmiennie dręczącą tajemnicą.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo — powiedziała niskim głosem, patrząc
na mnie gniewnie.
Jej odpowiedzi nigdy nie były takie, jakich oczekiwałem. Sprawiały, że
chciałem zadawać coraz więcej pytań.
— To dlaczego tu przyjechałaś? — spytałem natarczywie, świadom
tego, że mój ton był zbyt oskarżycielski jak na zwykłą rozmowę.
Zabrzmiało to zbyt dociekliwie, niegrzecznie.
— To trochę skomplikowane.
Zamrugała oczami, nie dodając nic więcej. Omal nie eksplodowałem
z ciekawości — była równie paląca jak pragnienie. Właściwie, było mi teraz
trochę łatwiej oddychać. Udręka stawała się bardziej możliwa do niesienia
dzięki temu, że powoli się do niej przyzwyczajałem.
— Chyba się nie pogubię — nalegałem. Może zwykła uprzejmość
spowoduje, że będzie odpowiadała na moje pytania, tak długo, jak będę
dość niegrzeczny, by je zadawać.
Wpatrywała się w ciszy w swoje dłonie. Stałem się niecierpliwy,
chciałem wsunąć swoją dłoń pod jej podbródek i unieść jej głowę tak, bym
mógł czytać z jej oczu. Ale byłoby głupotą — igraniem z katastrofą —
dotknąć jej skóry jeszcze raz.
Nagle uniosła wzrok. Poczułem ulgę, gdy znów mogłem zobaczyć
emocje malujące się na jej twarzy. Powiedziała szybko, bez namysłu:
— Moja mama ponownie wyszła za mąż.
To było ludzkie, łatwe do zrozumienia. Smutek mignął w jej oczach,
a pomiędzy nimi znów pojawiła się zmarszczka.
— To akurat nie jest zbyt skomplikowane — powiedziałem. Mój głos był
delikatny, ale nie musiałem się starać, by go takim uczynić. Jej smutek
spowodował, że poczułem się dziwnie bezradny. Żałowałem, że nie mogę
zrobić nic, by poczuła się lepiej. Dziwne uczucie. — Kiedy dokładnie?
— We wrześniu — odetchnęła ciężko, nie do końca można było to
nazwać westchnięciem. Wstrzymałem oddech, kiedy fala jej ciepłego
oddechu uderzyła w moją twarz.
— A ty nie przepadasz za ojczymem? — zgadywałem, starając się
zdobyć kolejne informacje.
— Nie, jest w porządku — odparła. Na jej pełnych wargach pojawił się
ślad uśmiechu. — Może trochę za młody, ale miły.
To nie pasowało do scenariusza, który pisałem w swojej głowie.
— Dlaczego nadal z nimi nie mieszkasz? — zapytałem. Mój głos
zdradzał trochę zbyt wiele ciekawości. Brzmiało to tak, jakbym był
wścibski. Chociaż w sumie, właśnie taki byłem.
— Phil dużo podróżuje. Jest zawodowym baseballistą — uśmiech stał
się wyraźniejszy. Wyglądało na to, że to ją bawi.
Odruchowo również się uśmiechnąłem. Nie próbowałem sprawić, by
czuła się swobodniej. Jej uśmiech spowodował po prostu, że chciałem się
uśmiechnąć w odpowiedzi — jakbyśmy mieli wspólną tajemnicę.
— Czy istnieje możliwość, że znam jego nazwisko? — przebiegłem
w myślach listę profesjonalnych graczy, zastanawiając się, o którego Phila
jej chodzi…
— Raczej nie. Nie jest jakiś specjalnie dobry — kolejny uśmiech. —
Nigdy nie trafił do pierwszej ligi. Często się przeprowadza.
Lista baseballistów znikła, natomiast w ciągu sekundy sporządziłem
kolejną — innych możliwości. Tworzyłem nowy scenariusz.
— I matka przysłała cię tutaj, żeby móc z nim jeździć — powiedziałem.
Robienie założeń powodowało, że uzyskiwałem od niej więcej informacji
niż gdybym zadawał pytania. Podziałało i tym razem. Wysunęła
podbródek, a na jej twarzy malował się upór.
— Nikt mnie nie przysłał — odparła, a w jej głosie pojawiła się nowa
twarda nuta. Moje przypuszczenie ją zdenerwowało, ale nie miałem
pojęcia dlaczego. — Sama się przysłałam.
Nie wiedziałem, co miała na myśli ani nie rozumiałem powodu jej
irytacji. Nie mogłem się w tym odnaleźć.
Poddałem się. Nie miało sensu dalej próbować zrozumieć dziewczynę.
Nie była taka, jak inni ludzie. Może cisza otaczająca jej umysł i zapach,
który wydzielała, nie były w niej jedynymi niezwykłymi rzeczami.
— Nie rozumiem — przyznałem. Nie podobało mi się, że muszę dać za
wygraną.
Westchnęła i spojrzała mi w oczy dłużej, niż zwykli ludzie byli w stanie
znieść.
— Z początku została ze mną, ale tęskniła — wyjaśniła powoli. Z
każdym słowem osamotnienie w jej głosie stawało się łatwiejsze do
odczytania. — Było jej ciężko. Postanowiłam, że lepiej będzie spędzić
trochę czasu z Charlie’em.
Niewielka zmarszczka między jej brwiami stała się wyraźniejsza.
— Ale teraz to tobie jest ciężko — mruknąłem. Nie przestawałem
wypowiadać na głos swoich hipotez, ponieważ miałem nadzieję, że
dowiem się czegoś o niej ze sposobu, w jaki na nie reagowała. Ta jednak
nie wydawała się być daleka od prawdy.
— No to co? — odparła, jakby nie było to rzeczą wartą brania pod
uwagę.
Nadal wpatrywałem się w jej oczy, czując, że nareszcie udało mi się
po raz pierwszy zajrzeć w jej duszę. Po tym jednym zdaniu zorientowałem
się, że ona sama nie zajmuje pierwszej pozycji na liście własnych
priorytetów. Jej własne potrzeby znajdowały się na dole tej listy, co było
niezwykłe jak na człowieka.
Była bezinteresowna.
Gdy zdałem sobie z tego sprawę, tajemnica osobowości kryjącej się za
cichym umysłem zaczęła się trochę rozjaśniać.
— To chyba nie fair — powiedziałem. Wzruszyłem ramionami, starając
się wyglądać niezobowiązująco, by ukryć, jak wielka była moja ciekawość.
Zaśmiała się, ale nie było w tym śmiechu radości. — Nikt cię jeszcze nie
uświadomił? Takie jest życie.
Chciałem się roześmiać na te słowa, mimo że nie czułem rozbawienia.
Wiedziałem co nieco o niesprawiedliwości życia.
Popatrzyła na mnie, znów wyglądała na zmieszaną. Zamrugała oczami
i ponownie na mnie spojrzała.
— Życie nie jest fair i tyle — podsumowała.
Ja jednak nie byłem gotowy, by zakończyć te rozmowę. Niewielkie „V”
pomiędzy jej brwiami, wyraz jej smutku, zmartwiło mnie. Chciałem
zetrzeć je opuszkiem palca. Ale, oczywiście, nie mogłem jej dotknąć. To
było niebezpieczne z tak wielu powodów.
— Robisz dobrą minę do złej gry — powiedziałem wolno, formułując
kolejną hipotezę. — Ale założę się, że nie dajesz po sobie poznać, jak
bardzo tak naprawdę cierpisz.
Skrzywiła się, jej oczy się zwężyły, a na ustach pojawił się koślawy
grymas. Odwróciła wzrok do tablicy. Nie podobało jej się, że udało mi się
ją przejrzeć. Nie była przeciętną męczenniczką — nie chciała, by ktoś
zdawał sobie sprawę z jej cierpienia
— Czy się mylę?
Wzdrygnęła się lekko, ale nadal udawała, że mnie nie słyszy. To mnie
rozbawiło, na moich wargach pojawił się uśmiech.
— Nie sądzę.
— Co się to w ogóle obchodzi? — spytała natarczywie, nadal nie patrząc
w moją stronę.
— Dobre pytanie — szepnąłem, bardziej do siebie niż do niej.
Była bystrzejsza ode mnie — dostrzegała od razu sedno sprawy,
podczas gdy ja miotałem się pośród wskazówek, bezradnie błądziłem
wśród podpowiedzi. Szczegóły jej ludzkiego życia nie powinny mieć
dla mnie żadnego znaczenia. To niedobrze, że obchodziło mnie to, co
myślała. Jeśli nie chodziło o ochronę mojej rodziny od podejrzeń, ludzkie
myśli nie miały znaczenia.
Nie przywykłem do tego, że moja intuicja nie była tą lepszą z dwóch.
Zbyt mocno polegałem na moim dodatkowym słuchu, moja wnikliwość nie
była tak dobra, za jaką ją miałem.
Dziewczyna westchnęła i spojrzała ponuro na tablicę. Coś zabawnego
kryło się we frustracji malującej się na jej twarzy. Cała ta sytuacja, cała ta
rozmowa były zabawne. Nikt nigdy nie był przeze mnie bardziej zagrożony
niż ta dziewczyna — w każdej chwili mogłem, zdekoncentrowany moim
śmiesznym zaangażowaniem w konwersację, wciągnąć powietrze przez
nos i zaatakować ją, zanim zdążyłbym się powstrzymać — a ona była
zirytowana, ponieważ nie odpowiedziałem na jej pytanie.
— Drażnię cię? — spytałem, rozbawiony absurdem tego wszystkiego.
Zerknęła na mnie, a wtedy złapałem ją w pułapkę mojego wzroku.
— Niezupełnie — odparła. — Jestem raczej zła na siebie. Tak łatwo się
czerwienię. Mama zawsze powtarza, że moja twarz to otwarta księga.
Niezadowolona z siebie zmarszczyła brwi.
Wpatrywałem się w nią w osłupieniu. Denerwowała się, ponieważ
uważała, że zbyt łatwo ją przejrzę. Jakie to dziwne. Nie musiałem włożyć
tak wiele wysiłku, by kogoś zrozumieć ani razu w swoim życiu — a raczej
egzystencji, ponieważ „życie” nie było raczej właściwym słowem. Tak
naprawdę nigdy go nie miałem.
— Wręcz przeciwnie — odparłem dziwnie... ostrożnie, jakby w jej
słowach kryła się jakaś pułapka, której nie dostrzegałem. Nagle stałem się
rozdrażniony, to przeczucie wprawiło mnie w niepokój. — Trudno mi cię
przejrzeć.
— Pewnie zwykle nie masz z tym problemów — zgadła, robiąc własne
założenie, które znów okazało się trafne.
— Zazwyczaj nie — zgodziłem się.
Uśmiechnąłem się szeroko, odsuwając wargi, by pokazać jej w całej
okazałości dwa rzędy błyszczących, ostrych jak brzytwy zębów.
To było głupie, ale odczułem nagłą nieoczekiwaną potrzebę, by ostrzec
ją przed sobą w jakiś sposób. Jej ciało znajdowało się bliżej mojego niż
kiedykolwiek wcześniej, ponieważ przesunęła się nieświadomie podczas
naszej rozmowy. Wszystkie znaki, które wystarczały, by odstraszyć innych
ludzi, na niej zdawały się nie robić żadnego wrażenia. Czemu nie skuliła
się ze strachu? Z pewnością widziała już dość, by zdać sobie sprawę
z niebezpieczeństwa, w jakim się znalazła, miała przecież dobra intuicję.
Nie zdążyłem sprawdzić, czy moje ostrzeżenie odniosło pożądany
skutek. Właśnie w tym momencie pan Banner poprosił klasę o uwagę,
a ona natychmiast odwróciła się w jego stronę. Wyglądało na to, że jej
ulżyło, więc może zrozumiała podświadomie.
Miałem nadzieję, że tak było.
Zorientowałem się, że narasta we mnie fascynacja, mimo że
próbowałem ją wykorzenić. Nie mogłem pozwolić sobie na to, by
zainteresować się Bellą Swan. A raczej, to ona nie mogła sobie na to
pozwolić. Już teraz niecierpliwiłem się, by móc z nią znowu porozmawiać.
Chciałem dowiedzieć się więcej o jej matce, życiu jakie wiodła, zanim się
tu przeprowadziła, relacji łączącej ją z ojcem. Ale każda sekunda, którą
z nią spędzałem, była błędem, ryzykiem, którego nie powinna
podejmować.
Przypadkowo zarzuciła swoimi gęstymi włosami dokładnie w tym
momencie, w którym nabierałem oddechu. Szczególnie stężona fala
jej zapachu uderzyła w tył mojego podniebienia.
Tak jak pierwszego dnia przypominało to niszczycielski pocisk.
Poczułem zawroty głowy z powodu palącej suchości w gardle. Znów
musiałem chwycić się stołu, by usiedzieć na miejscu. Tym razem miałem w
sobie odrobinę więcej samokontroli. Przynajmniej niczego nie połamałem.
Potwór warknął, ale nie odczuwał przyjemności z powodu mojego bólu. Był
zbyt mocno związany. Przynajmniej w tej chwili.
Przestałem oddychać i jednocześnie odsunąłem się od dziewczyny
najdalej, jak mogłem.
Zdecydowanie nie mogłem sobie pozwolić na to, by się nią
zainteresować. Im bardziej uważałem ją za interesującą, tym bardziej było
prawdopodobne, że ją zabiję. Popełniłem już dziś dwa niewielkie błędy. Co
będzie jeśli popełnię trzeci, który nie będzie już niewielki?
Gdy tylko zadzwonił dzwonek, wybiegłem z klasy — prawdopodobnie
niszcząc dobre wrażenie, które częściowo udało mi się zbudować w ciągu
tej godziny. Na zewnątrz znów wdychałem łapczywie czyste wilgotne
powietrze tak, jakby było jakimś leczniczym olejkiem eterycznym.
W pośpiechu oddalałem się od dziewczyny tak, by pomiędzy nami
znajdował się jak największy dystans.
Emmett czekał na mnie pod drzwiami sali od hiszpańskiego. Przez
chwilę wpatrywał się w szaleńczy wyraz mojej twarzy.
Jak poszło? Zapytał ostrożnie.
— Nikt nie zginął — mruknąłem.
To już coś. Kiedy zobaczyłem Alice pędzącą gdzieś pod koniec lekcji,
myślałem już, że…
Kiedy wchodziliśmy do sali, zobaczyłem jego wspomnienie dosłownie
sprzed kilku sekund. Przez otwarte drzwi zobaczył Alice, która szła szybko
z pustką malującą się na twarzy, zmierzając do budynku, gdzie miały
miejsce lekcje przedmiotów ścisłych. Zobaczyłem chęć, która go wtedy
ogarnęła, by wstać i do niej dołączyć, a następnie decyzję, żeby zostać
na miejscu. Gdyby Alice potrzebowała jego pomocy, poprosiłaby o nią…
Przerażony zamknąłem oczy, gdy gwałtownie siadałem na krześle.
Czułem do siebie obrzydzenie.
— Nie zdawałem sobie sprawy, że było tak blisko. Nie sądziłem, że
mam zamiar… Nie wiedziałem, że jest aż tak źle — szepnąłem.
Nie było, zapewnił mnie. Nikt nie zginął, prawda?
— Tak — warknąłem przez zęby. — Nie tym razem.
Może z czasem będzie ci łatwiej.
— Jasne.
A może ją zabijesz. Wzruszył ramionami. Nie byłbyś pierwszą osobą,
która namieszała. Nikt nie osądzałby cię zbyt surowo. Czasami po prostu
pachną zbyt dobrze. Jestem pod wrażeniem, że wytrzymałeś tak długo.
— To mi nie pomaga, Emmetcie.
Buntowałem się przeciwko jego cichej zgodzie na śmierć dziewczyny
z mojej winy, jakby to było nieuchronne. Czy to jej wina, że pachniała tak
dobrze?
Pamiętam, kiedy coś takiego przydarzyło się mnie… zaczął wspominać,
zabierając mnie ze sobą pół wieku wstecz na wiejską dróżkę, gdzie kobieta
w średnim wieku zdejmowała suche prześcieradła z linki rozwieszonej
pomiędzy dwoma jabłoniami. Zmierzchało, ciężki zapach jabłek wisiał w
powietrzu — było już po zbiorach, odrzucone owoce leżały rozrzucone
na ziemi, powoli fermentując, a z miejsc, gdzie ich skórka była rozdarta
unosiły się opary ich woni. Świeżo skoszone siano stanowiło tło dla tego
zapachu, harmonizowało się z nim. Emmett ruszył dróżką, na wyraźne
polecenie Rosalie nie zwracając uwagi na inne kobiety poza nią. Niebo
nad jego głową było purpurowe, a na zachodzie ponad drzewami miało
kolor pomarańczowy. Poszedłby dalej krętą ścieżką i nie byłoby powodu,
dla którego miałby zapamiętać ten wieczór, gdyby nie to, że nagły powiew
wiatru wydął białe prześcieradła niczym żagle, a fala zapachu kobiety
uderzyła go w twarz.
— Och — jęknąłem cicho. Jakby moje własne pragnienie nie
wystarczało.
No właśnie. Nie trwało to nawet pół sekundy. Nawet nie myślałem
o walce ze sobą.
Jego wspomnienie stało się dla mnie zbyt wyraźne.
Poderwałem się na nogi z tak mocno zaciśniętymi zębami, że mógłbym
nimi ciąć stal.
— Esta bien, Edward?2 — zapytała senora Goff, zaskoczona moim
nagłym ruchem. Zobaczyłem swoją twarz w jej myślach — nie wyglądałem
zbyt dobrze.
— Me perdona3 — mruknąłem, rzucając się w stronę drzwi.
— Emmett, por favor, puedas tu ayuda a tu hermano?4 — spytała,
bezradnie machając rękami w moją stronę, kiedy biegłem do wyjścia.
— Oczywiście — usłyszałem, jak mój brat odpowiada. W mgnieniu oka
znalazł się tuż przy mnie.
Podążał moim śladem na tyły budynku, gdzie mnie dogonił i położył
dłoń na moim ramieniu.
Odepchnąłem ją z niepotrzebną siłą. Roztrzaskałabym kości ludzkiej
ręki od palców aż po ramię.
— Przykro mi, Edwardzie.
— Wiem — tonąłem w czystym powietrzu, starając się jednocześnie
zrobić porządek w mojej głowie i płucach.
— Czy jest taki nieodparty jak tamten? — zapytał, próbując z miernym
skutkiem nie myśleć o zapachu i smaku z jego wspomnień.
— Znacznie gorszy, Emmetcie.
Zamilkł na chwilę.
Może…
— Nie, nie będzie lepiej, jeśli się z tym uporam. Wracaj na lekcję. Chcę
być sam.
Odwrócił się bez słowa ani myśli i szybko odszedł. Powie nauczycielce
hiszpańskiego, że źle się czuję, zerwałem się z lekcji albo że jestem
wampirem—wegetarianinem, który wymknął się spod kontroli. Czy
wymówka miała jakieś znaczenie? Być może już nie wrócę. Być może będę
musiał wyjechać.
Poszedłem do samochodu, by poczekać tam na koniec lekcji. Ukryć się.
Znowu.
Powinienem był spędzić ten czas na podejmowaniu ostatecznej decyzji
o wyjeździe lub umacnianiu się w moim postanowieniu, ale zamiast tego
zacząłem przeszukiwać strumień myśli płynących ze szkolnych budynków.
2 Wszystko w porządku, Edwardzie?
3 Przepraszam.
4 Emmett, pomożesz , proszę, bratu?
Spośród nich wyróżniały się głosy członków mojej rodziny, ale nie
chciałem akurat w tym momencie przypatrywać się wizjom Alice albo
przysłuchiwać się narzekaniom Rosalie. Nie było trudno znaleźć Jessicę,
ale nie była ona z Bellą, wiec szukałem dalej. Myśli Mike’a Newtona
przyciągnęły moją uwagę i w końcu udało mi się ją zlokalizować.
Znajdowała się razem z nim w sali gimnastycznej. Chłopak był
niezadowolony, ponieważ rozmawiałem z nią dzisiaj na biologii.
Przywoływał w myślach odpowiedź, której mu udzieliła, gdy poruszył ten
temat…
Właściwie nie widziałem nigdy, by zamienił z kimkolwiek więcej niż
kilka słów. To jasne, że Bella wydała mu się interesująca. Nie podoba mi
się sposób, w jaki na nią patrzy. Jednak ona nie wygląda na zbytnio
podekscytowaną jego osobą. Co powiedziała? „Nie mam pojęcia, co go
naszło w zeszły poniedziałek.” Coś w tym stylu. Nie brzmiało to tak, jakby
ją to bardzo obchodziło. To nie mogła być jakaś długa rozmowa…
Rozmawiał sam ze sobą w tym pesymistycznym stylu, jednak
pocieszała go myśl, że Bella nie była zainteresowana tą wymianą zdań
ze mną. To zirytowało mnie trochę bardziej niż powinno, więc przestałem
go słuchać.
Włożyłem do odtwarzacza płytę z agresywną muzyką i podkręciłem
głośność na tyle, by zagłuszała inne dźwięki. Musiałem się na niej bardzo
skoncentrować, by nie powędrować bezwiednie do myśli Mike’a Newtona
i nie szpiegować niczego niepodejrzewającej dziewczyny…
Kilka razy w ciągu tej godziny starałem się oszukać samego siebie.
Nikogo nie śledzę, starałem się przekonać samego siebie. Po prostu się
przygotowuję. Chcę wiedzieć dokładnie, kiedy wyjdzie z sali gimnastycznej
i znajdzie się na parkingu, żeby mnie nie zaskoczyła.
Kiedy uczniowie zaczęli się wysypywać na dwór, wysiadłem
z samochodu, nie wiedząc do końca, dlaczego to zrobiłem. Mżyło, ale to
zignorowałem, a moje włosy powoli nasiąkały wodą.
Czy chciałem, żeby mnie zobaczyła? Czy miałem nadzieję, że podejdzie
do mnie, by porozmawiać? Co ja najlepszego wyprawiałem?
Nie poruszyłem się, mimo że starałem się przekonać samego siebie, by
wsiąść z powrotem do samochodu. Zdawałem sobie sprawę, że moje
zachowanie było naganne. Ramiona skrzyżowałem na klatce piersiowej
i oddychałem bardzo płytko, kiedy przyglądałem się jej, jak idzie w moją
stronę z kącikami ust skierowanymi w dół. Nie patrzyła na mnie. Kilka razy
spojrzała na chmury z grymasem na twarzy, jakby ich obecność stanowiła
dla niej obrazę.
Byłem rozczarowany, kiedy okazało się, że jej samochód nie stoi w
miejscu, po drodze do którego musiałby mnie minąć. Czy odezwałaby się
do mnie? Czy ja odezwałbym się do niej?
Wsiadła do wyblakłej czerwonej furgonetki, zardzewiałego olbrzyma,
który miał więcej lat niż jej ojciec. Obserwowałem, jak zapala silnik —
staroć zaryczał głośniej niż jakikolwiek inny samochód na parkingu —
i ogrzewa sobie dłonie przy kratkach nawiewu. Chłód był dla niej
nieprzyjemny, nie lubiła go. Przeczesała palcami swoje gęste włosy,
pochylając się nad strumieniem ciepłego powietrza, jakby chciała
je wysuszyć. Wyobraziłem sobie zapach panujący w szoferce jej
furgonetki, ale szybko odpędziłem od siebie tę myśl.
Rozejrzała się dookoła, przygotowując się do cofania i wreszcie
spojrzała w moją stronę. Patrzyła na mnie najwyżej przez pół sekundy
i jedyne co zdążyłem odczytać z jej oczu to zaskoczenie, zanim oderwała
je ode mnie i szarpnęła wsteczny. Zatrzymała się gwałtownie po chwili,
o włos unikając kolizji z toyotą corollą Erina Teague’a.
Spojrzała w lusterko z rozgoryczeniem, jej usta były szeroko otwarte.
Kiedy toyota ją minęła, sprawdziła wszystko dokładnie i wyjechała tak
ostrożnie, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Wyglądało na to, że
uważa się za niebezpieczną w tej zdezelowanej furgonetce.
Nadal się śmiałem na myśl o Belli Swan niebezpiecznej
dla kogokolwiek, kiedy mnie mijała, patrząc prosto przed siebie.