Professional Documents
Culture Documents
1
Amerykanie liczą piętra inaczej niż Europejczycy. W USA nie ma parteru, zamiast niego mamy od razu
pierwsze piętro, dlatego w Europie Alice siedziałaby na schodach prowadzących na drugie piętro.
- Będą cię tutaj potrzebowali jeszcze bardziej, kiedy mnie nie będzie,
żeby ich chronić. Pomyśl też o Esme. Zabierzesz jej połowę rodziny za
jednym zamachem?
Bardzo ją zasmucisz.
- Wiem. To dlatego ty musisz zostać.
To nie to samo, co twój pobyt tutaj, wiesz o tym.
- Tak, ale muszę wybrać właściwie.
Jest wiele właściwych dróg i wiele dróg niewłaściwych, prawda?
Na krótką chwilę odpłynęła w jedną ze swoich dziwnych wizji.
Obserwowałem razem z nią, jak niewyraźny obraz migoce i wiruje.
Zobaczyłem siebie w towarzystwie dziwnych cieni, których nie mogłem
rozszyfrować – mgliste, niejasne kształty. Nagle moja skóra iskrzyła się w
blasku słońca na niewielkiej łące. Znałem to miejsce. Ktoś przebywał tam
ze mną, ale znowu był zamglony, nie dość znajdujący się w tamtym
miejscu, by go rozpoznać. Obrazy zadrgały i zniknęły, kiedy miliony
niewielkich wyborów znów zmieniły przyszłość.
- Nie zrozumiałem z tego zbyt wiele – powiedziałem jej, kiedy wizja
znikła.
Ja też nie. Twoja przyszłość zmienia się tak szybko, że nie mogę za nią
nadążyć. Sadzę jednak…
Przerwała, przelatując przez ogromną kolekcję jej niedawnych wizji
związanych ze mną. Wszystkie były takie same – zamazane i niewyraźne.
- Sadzę, że coś się zmienia – powiedziała na głos. – Znalazłeś się na
rozdrożach.
Zaśmiałem się ponuro.
- Zdajesz sobie sprawę, że brzmisz jak jakaś mało wiarygodna wróżka,
prawda?
Wytknęła swój niewielki języczek.
- Ale dzisiaj wszystko będzie w porządku? – zapytałem, zdjęty nagłą
obawą.
- Nie widzę, żebyś kogoś zabijał – zapewniła mnie.
- Dziękuję, Alice.
- Idź się przebrać. Nikomu nic nie powiem – pozwolę ci samemu to
zrobić, kiedy będziesz gotowy.
Wstała i zbiegła szybko po schodach z lekko zgarbionymi ramionami.
Już za tobą tęsknię. Bardzo.
Ja też będę za nią bardzo tęsknił.
1
1 stopa [ang. foot] to 30, 48 centymetrów, a więc 4 stopy są równe 121,92 cm.
Carlisle powiesił jej rentgen na podświetlanej tablicy wiszącej nad
łóżkiem.
- Wygląda ładnie. Głowa cię nie boli? Edward mówił, że naprawdę
mocno się uderzyłaś.
Westchnęła i powtórzyła:
- Nic mi nie jest.
Tym razem niecierpliwość miała odbicie w jej głosie. Zerknęła na
mnie z wyrzutem.
Carlisle podszedł do niej bliżej i przebiegł delikatnie palcami po
skórze jej głowy, dopóki nie znalazł guza pod jej włosami.
Dałem się porwać fali uczuć, która się przeze mnie przetoczyła.
Obserwowałem Carlisle’a pracującego z ludźmi tysiąc razy. Jakiś czas
temu, byłam nawet jego nieformalnym asystentem – ale tylko w
wypadkach, w których nie miała swojego udziału krew. A więc nie było dla
mnie niczym nowym przyglądanie się, jak współdziała z dziewczyną tak,
jakby był człowiekiem takim samym jak ona. Zazdrościłem mu jego
samokontroli wiele razy, ale tym razem to nie było to samo uczucie.
Zazdrościłem mu czegoś więcej niż jego opanowania. Bolała mnie różnica
pomiędzy nim a mną – on mógł jej dotykać tak delikatnie, bez strachu, bo
wiedział, że nigdy jej nie skrzywdzi…
Skrzywiła się, a ja drgnąłem na swoim miejscu. Musiałem się skupić
na chwilę, by utrzymać swoją zrelaksowaną pozycję.
- Boli? – Carlisle zapytał.
Jej podbródek przesunął się odrobinę.
- Nie za bardzo. Bywało gorzej.
Kolejny kawałek układanki składającej się na jej charakteru
wpasował się na miejsce: była dzielna. Nie lubiła okazywać swojej
słabości.
Była najprawdopodobniej najbardziej kruchą istotą, jaką spotkałem
w życiu i nie chciała wydać się słaba. Zachichotałem pod nosem.
Rzuciła mi kolejne przeszywające spojrzenie.
- No cóż – powiedział Carlisle. – Twój ojciec czeka na zewnątrz –
może cię zabrać do domu. Ale wróć, jeśli będziesz miała zawroty głowy
albo jakieś kłopoty ze wzrokiem.
Jej ojciec był tutaj? Przebiegłem po myślach ludzi zgromadzonych w
zatłoczonej poczekalni, ale nie byłem w stanie uchwycić delikatnego głosu
jego umysłu. Dziewczyna znów przemówiła, na jej twarzy malowało się
zmartwienie:
- Nie mogę wrócić na lekcje?
- Chyba powinnaś sobie dzisiaj odpuścić – zasugerował Carlisle.
Zerknęła na mnie.
- Czy on wraca do szkoły?
Zachowuj się normalnie, ugłaskaj ją trochę… ignoruj to, jak się
czujesz, kiedy patrzy ci w oczy…
- Ktoś musi zanieść im dobrą nowinę. Żyjemy – powiedziałem.
- W rzeczy samej, większość uczniów czeka na zewnątrz – poprawił
mnie Carlisle.
Tym razem udało mi się przewidzieć jej reakcję – jej niechęć do
bycia w centrum uwagi. Nie zawiodła mnie.
- O nie – jęknęła, ukrywając twarz w dłoniach.
Ucieszyłem się, że nareszcie zgadłem prawidłowo. Zaczynałem ją
rozumieć…
- Chcesz zostać? – zapytał Carlisle.
- Nie, nie! – odparła szybko, przerzucając stopy na jedną stronę
łóżka. Ześlizgnęła się z niego i zatoczyła się, nie mogąc złapać równowagi,
w ramiona Carlisle’a. Złapał ją i pomógł stanąć prosto.
Znów zalała mnie fala zazdrości.
- Nic mi nie jest – powiedziała z zaróżowionymi policzkami, zanim
zdążył to skomentować.
Oczywiście, ten róż w żaden sposób nie wpłynął na opanowanie
Carlisle’a. Upewnił się, że dziewczyna da radę utrzymać równowagę i
opuścił ręce.
- Weź tylenol, jakby mocno bolało – poinstruował.
- Nie jest tak źle.
Carlisle uśmiechnął się i podpisał jej kartę.
- Wszystko wskazuje na to, że miałaś wielkie szczęście.
Odwróciła lekko głowę, by posłać mi kolejne twarde spojrzenie.
- Miałam szczęście, że Edward stał tuż obok.
- Ach, no tak – Carlisle zgodził się szybko. Usłyszał ten sam ton w
jej głosie, co i ja. Nadal nie uznawała swoich podejrzeń za wytwór
wyobraźni. Jeszcze nie.
Oddaję ją w twoje ręce, pomyślał Carlisle. Zrób to, co uważasz za
słuszne.
- Wielkie dzięki – odparłem szybko i cicho. Żaden z towarzyszących
nam ludzi tego nie usłyszał. Kąciki ust Carlisle’a wygięły się lekko do góry
w reakcji na mój sarkazm i odwrócił się w stronę Tylera.
- Obawiam się, że jeśli o ciebie chodzi będziesz musiał zabawić u nas
nieco dłużej – powiedział i zaczął badać rany cięte pozostawione przez
szkło z roztrzaskanej przedniej szyby.
No cóż, nawarzyłem piwa i teraz będę musiał je wypić.
Bella szła w moją stronę. Nie zatrzymała się dopóki nie znalazła się
niebezpiecznie blisko. Przypomniało mi się, jak miałem nadzieję, przed
tym całym zamieszaniem, że do mnie podejdzie… To, co działo się teraz
było kpiną z tamtego pragnienia.
- Możemy pogadać? – szepnęła do mnie.
Jej ciepły oddech uderzył w moją twarz. Zachwiałem się lekko i
odsunąłem o krok. Jej urok nie osłabł ani o odrobinę. Za każdym razem
kiedy była blisko mnie, na jaw wychodziły wszystkie moje najgorsze,
wymagające szybkiego zaspokojenia instynkty. Jad napłynął mi do ust, a
moje ciało zapragnęło sprzeciwić się mojemu umysłowi – porwać ją w
ramiona i zmiażdżyć zębami jej gardło.
Jednak mój umysł był silniejszy od ciała. Trochę.
- Ojciec na ciebie czeka – przypomniałem jej przez zaciśnięte zęby.
Zerknęła na Carlisle’a i Tylera. Ten drugi nie zwracał na nas uwagi,
ale mój ojciec obserwował każdy mój oddech.
Uważaj, Edwardzie.
- Chciałabym rozmówić się z tobą na osobności, jeśli nie masz nic
przeciwko – naciskała niskim głosem.
Chciałem odpowiedzieć, że mam przeciwko bardzo wiele, ale
wiedziałem, że kiedyś i tak będę musiał się z tym zmierzyć. Równie dobrze
mogłem to zrobić od razu.
Byłem pełen sprzecznych uczuć, kiedy wychodziłem sztywnym
krokiem z pokoju, wsłuchując się w jej szybkie kroki za moimi plecami,
gdy próbowała mnie dogonić.
Miałem rolę do odegrania. Wiedziałem już kim się stanę na potrzeby
tego przedstawienia – będę łajdakiem. Będę kłamał jak z nut, ośmieszał i
mówił okrutne rzeczy.
Było to sprzeczne z wszystkimi moimi lepszymi impulsami – ludzkimi
impulsami, których trzymałem się kurczowo przez te wszystkie lata. Nigdy
wcześniej nie pragnąłem bardziej zasługiwać na zaufanie niż w tej chwili,
w której musiałem zniszczyć każdą możliwość uzyskania go.
Poczułem się jeszcze gorzej, kiedy uświadomiłem sobie, że to będzie
ostatnie jej wspomnienie o mnie. To była moja scena pożegnalna.
Odwróciłem się do niej.
- Czego chcesz? – spytałem zimno.
Odsunęła się lekko z powodu wrogości w moim głosie. W jej oczach
malowało się zaskoczenie. To był ten sam wyraz twarzy, który mnie
prześladował przez cały zeszły tydzień…
- Obiecałeś mi wszystko wyjaśnić – powiedziała cicho, jej twarz
koloru kości słoniowej stała się jeszcze bledsza.
Było mi bardzo trudno nadać mojemu głosowi szorstki ton.
- Uratowałem ci życie. Starczy.
Wzdrygnęła się. Obserwowałem, jak moje słowa ją ranią i czułem jak
moje wnętrzności pali żrący kwas.
- Obiecałeś – szepnęła.
- Bello, uderzyłaś się w głowę, pleciesz jakieś bzdury.
Uniosła podbródek.
- Z moją głową jest wszystko w porządku.
Rozzłościłem ją, co ułatwiło mi zadanie. Napotkałem jej wzrok,
nadałem twarzy bardziej nieprzyjazny wyraz.
- Co chcesz ode mnie wyciągnąć?
- Chcę poznać prawdę. Chcę wiedzieć, dlaczego kazałeś mi kłamać.
To, czego chciała, było jedyną sprawiedliwą rzeczą, którą mogłem jej
dać – frustrowało mnie to, że muszę jej tego odmówić.
- A co według ciebie się niby wydarzyło? – niemal warknąłem.
Z jej ust wydobył się potok słów.
- Wiem tylko, że wcale nie stałeś blisko. Tyler też cię nie widział,
wiec nie mów, że uderzyłam się w głowę i miałam omamy. A potem van
pędził prosto na nas, ale mimo to nas nie staranował, a twoje dłonie
zostawiły w jego boku wgniecenia. W tym drugim aucie też zresztą
zrobiłeś wgniecenie. I nic ci się nie stało. A potem van mógł zwalić się na
moje nogi, ale go podniosłeś… - nagle zacisnęła zęby, a w jej oczach
zabłysły łzy.
Wpatrywałem się w nią z politowaniem, choć tak naprawdę czułem
podziw – zauważyła wszystko.
- Uważasz, że podniosłem vana? – spytałem sarkastycznie.
Odpowiedziała jednym sztywnym kiwnięciem głowy.
Mój głos stał się bardziej szyderczy:
- Przecież wiesz, że nikt ci nie uwierzy.
Starała się opanować gniew. Kiedy odpowiadała, każde słowo
wymawiała powoli, z namysłem.
- Nie zamierzam tego rozgłaszać.
Naprawdę chciała tak zrobić – widziałem to w jej oczach. Nawet
wściekła i zdradzona nie ujawniłaby mojej tajemnicy.
Dlaczego?
Szok, który wywołało we mnie to stwierdzenie, zniszczył na pół
sekundy mój wystudiowany wyraz twarzy. Wziąłem się w garść.
- Więc po co to wszystko? – zapytałem, bardzo się starając, by mój
głos brzmiał surowo.
- Dla mnie samej – odparła poważnie. – Nie lubię kłamać, a skoro
muszę, wolałabym poznać powód.
Prosiła, bym jej zaufał. Tak jak chciałem, by ona ufała mnie. Ale to
była granica, której nie mogłem przekroczyć.
Pozostałem bezduszny.
- Nie możesz mi po prostu podziękować i zapomnieć o sprawie?
- Dziękuję – powiedziała i sapnęła cicho. Czekała.
- Nie masz zamiaru sobie odpuścić, prawda?
- Nie.
- W takim razie… - nie mogłem powiedzieć jej prawdy, nawet
gdybym chciał… a nie chciałem. Wolałem już, żeby wymyśliła sobie własne
wyjaśnienie, niż wiedziała czym naprawdę jestem, ponieważ nic nie mogło
być gorsze od prawdy – byłem potworem z najgorszych snów wyjętym
prosto ze stron jakiegoś horroru. – Mam nadzieję, że lubisz rozczarowania.
Mierzyliśmy się wzrokiem. Zdziwiłem się, jak ujmujący wydawał mi
się jej gniew. Była jak wściekły kociak, miękki, bezbronny i tak słodko
nieświadom własnej kruchości.
Czerwień zalała jej policzki i znów zacisnęła zęby.
- Po co się w ogóle fatygowałeś?
Nie oczekiwałem takiego pytania i nie przygotowałem sobie żadnej
odpowiedzi. Na chwilę wypadłem ze swojej roli. Poczułem jak maska
ześlizguje mi się z twarzy i – ten jeden raz – powiedziałem jej prawdę.
- Nie wiem.
Przyjrzałem się jej twarzy po raz ostatni – nadal malował się na niej
gniew, krew nie odpłynęła jeszcze z policzków – a potem odwróciłem się i
odszedłem.