Professional Documents
Culture Documents
EDYCJA KOMPUTEROWA:
WWW.ZRODLA.HISTORYCZNE.PRV.PL
MAIL: HISTORIAN@Z.PL
MMII ®
U Stalina
Wizyta delegacji PKWN w Moskwie miała miejsce na kilka
tygodni przed przekształceniem PKWN w Tymczasowy Rząd
RP. Jego premierem — co nie dziwi wobec opinii o nim Stalina
— został dotychczasowy przewodniczący PKWN, Edward
Osóbka-Morawski. Ale Stalin się jednak pomylił. Osóbka-
-Morawski nie stał się komunistą i wkrótce znalazł się na
bocznym torze.
Wspomniana tu sprawa Berlinga to rezultat depeszy wy-
słanej przez Berlinga do Stalina w listopadzie 1944 r., w której
to depeszy pisał: „Błagam was, ratujcie Polskę dla Związku
Radzieckiego z rąk szajki trockistowskich agentów między-
narodowego bandytyzmu", mając na myśli kolegów z PKWN.
Ten typ donosu nie był w Moskwie niczym niezwykłym.
Kilka miesięcy wcześniej, 10 lipca 1944 r., Bolesław Bierut,
podpisując się swym kominternowskim nazwiskiem Iwaniuk,
pisał do Dymitrowa o Gomułce: „Sekretarz Komitetu nie stoi
na wysokości swych zadań. Zamiast do konsolidacji, przy-
czynia się on do rozłamu KC. Wasza natychmiastowa pomoc
w rozwiązaniu tej kryzysowej sytuacji jest niezbędna".
Ale Berling miał pecha, bo Stalin go nie lubił. Poinfor-
mował więc kierownictwo PPR o treści depeszy. Miał jednak
Berling i szczęście, bo nie zapłacił głową.
W protokole są też bardzo interesujące informacje o stosun-
ku generała De Gaulle'a do władz lubelskich.
Protokół jest nie podpisanym maszynopisem i jest prze-
chowywany w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych (sygn.
295/V-l).
POLITYKA 27/1990
Ściśle tajne
Odbito w 3 egzemplarzach
Protokół
z posiedzenia Biura Politycznego odbytego dn. 14.XII.1944 r. w obecności
tow. tow.: Wiesława (Gomułka — A.G.), Tomasza (Bierut — A.G.), Minca,
Jakuba (Berman — A.G.) przy udziale tow. tow.: Wierbłowskiego i Rad-
kiewicza.
Porządek dzienny: 1) Informacje z Moskwy.
Informacji udziela tow. Tomasz. Ponieważ nie ma uporządkowanych
zagadnień poruszanych na różnych posiedzeniach, składa informacje,
kierując się kolejnością spotkań.
Natychmiast po przyjeździe do Moskwy zawezwany został przez Buł-
ganina, z którym udał się do Stalina. Na Kremlu odbywało się w tym czasie
posiedzenie Biura Politycznego. Stalin okazał mu wiele serdeczności,
interesując się przede wszystkim sprawą reformy rolnej i stosunków
istniejących w PPS. Z przebiegu reformy rolnej był bardzo zadowolony.
Sytuację w PPS tow. Tomasz przedstawił Stalinowi w świetle dwóch
prądów nurtujących tę partię, tj. prądu szczerze demokratycznego, re-
prezentowanego przez Morawskiego i prądu WRN-owskiego, wyrazicielem
którego jest Drobner. Na temat Morawskiego wywiązała się następująca
rozmowa między Stalinem a Tomaszem:
S. Jak trzyma się Morawski w PKWN?
T. Współpracuje z nami szczerze.
S. Kto pisał i zatwierdzał artykuły w „Robotniku"?
T. Zatwierdzał Morawski, lecz był on pod silnym naciskiem grupy
Drobnera.
Stalin zaprosił Tomasza na kolację, w czasie której powrócono do
zagadnienia PPS.
S. Co myślicie o Morawskim?
T. Człowiek młody, niedoświadczony, jednak o dobrej woli. Stoi
szczerze na gruncie współpracy ze Związkiem Radzieckim.
S. Czy Morawski znany był przed wojną szerszemu ogółowi jako
działacz polityczny?
T. Nie. Pracował w spółdzielczości.
S. A kto był znany?
T. Dubois i Barlicki, lecz oni zginęli z rąk Niemców.
S. Jaki wpływ ma Morawski w PPS obecnie?
T. Dominujący, większy niż Drobner.
S. Jak Morawski odnosi się do PPR?
T. Dobrze na ogół, nie można mu nic zarzucić.
S. Wyraża zdanie, że jeżeli tak jest, to Morawski będzie w przyszłości
komunistą.
T. Podziela zdanie Stalina.
Później toczyła się rozmowa o reformie rolnej, przy czym Stalin ze
zrozumieniem odnosił się do tego faktu, że biedniacy i robotnicy rolni wzięli
kolosalną większość ziemi. Podkreślał, że reforma rolna zwiąże masy
z PKWN, zabezpieczy trwałość naszej władzy.
Odnośnie Związku Samopomocy Chłopskiej zajął Stalin bardzo przy-
chylne stanowisko. Zaznaczył, że niedobrze by było, gdyby PPR zalana
została elementem chłopskim. PPR musi oprzeć się przede wszystkim na
robotnikach. Lekceważąco wypowiadał się o Str. Ludowym, które nigdy
nie będzie silną partią. Zawsze będzie ulegać różnym wpływom.
Tomasz w czasie kolacji zainterpelował Chruszczowa na temat za-
chowania się straży granicznej i władz przy repatriacji Polaków z Ukrainy.
Chruszczow bronił się przed zarzutami, lecz wszyscy obecni (BP) na czele
ze Stalinem, chociaż w sposób żartobliwy, lecz dosyć stanowczy przyciskali
Chruszczowa i domagali się zmiany stosunku do Polaków przy repatriacji.
Tomasz interweniował również u Chruszczowa w sprawie bibliotek we
Lwowie, żądając Ossolineum i prywatnych bibliotek. Chruszczow oświad-
czył, że będzie można się porozumieć w tej sprawie. Pod koniec kolacji
Tomasz poruszył sprawy potrzeb partyjnych, tj. przydzielenia Partii 15
maszyn (czyli samochodów — A.G.).
S. Dajemy przecież dla PKWN. Stamtąd bierzcie.
T. Nam niewygodnie brać z PKWN. Maszyny dzieli Morawski.
S. Dlaczego oddaliście sprawę podziału w ręce Morawskiego? Powinniś-
cie mieć swego zastępcę, który by wpływał na przydział maszyn.
Sprawy tej nie załatwiono wówczas, a Stalin wykazywał niezadowole-
nie. Później Stalin dzwonił do Tomasza, że sprawa 10-u maszyn dla PPR
zostanie załatwiona przez Malenkowa i Szczerbakowa, tj. że moskiewska
organizacja wzięła opiekę nad nami i załatwi potrzeby naszej partii.
Na trzeci dzień odbyło się przyjęcie całego składu delegacji. Załatwiono
tylko częściowo sprawy wojskowe. Stalin był przeciwko tworzeniu pol-
skiego frontu, gdyż jest za słaba siła Wojska Polskiego. Gen. Żymierski
bronił koncepcji polskiego frontu, uzależniając jego zdolność bojową od
dostarczenia maszyn i czołgów.
W pierwszej rozmowie omawiana była jeszcze sprawa Berlinga. Stalin
wyrażał się o nim jako o prowokatorze. Stwierdził, że Wanda (Wasilewska
— A.G.) miała w swoim czasie dobre przeczucie odnośnie Berlinga, chociaż
nie miała wówczas argumentów przeciwko niemu. Stalin zgadzał się
z przypuszczeniem, że Berling był pozostawiony przez Andersa celowo,
jako agent. W innej rozmowie ze Stalinem łącznie z Rolą i Wandą
zdecydowano, że należy posłać do Moskwy również jego (czyli Berlinga
— A.G.) żonę. Stalin wyraził zdanie, że trzeba ją przesłać przymusowo,
jeżeli nie zechce dobrowolnie pojechać.
Pod koniec drugiego spotkania poruszono sprawy przedstawicielstwa
PKWN w innych państwach. Stalin zakomunikował, że w pertraktacjach
z de Gaull'em Związek Radziecki postawił sprawę stosunków polsko-
—francuskich. De Gaulle nie chciał zgodzić się na nawiązanie stosunków
z Polską, twierdząc, że Polska jest drugorzędnym państwem. Stalin
określał de Gaulle'a jako reakcjonistę. Dał Mołotowowi polecenie, aby
wobec uporu de Gaulle'a odnośnie Polski, odrzucił wszystkie jego propozy-
cje odnośnie proponowanego przez de Gaulle'a paktu francusko-sowiec-
kiego. Później dzwonił Stalin do Bieruta, że de Gaulle pod naciskiem
Związku Radzieckiego zgodził się na wymianę przedstawicielstw między
Francją a Polską. Nie będą to jeszcze oficjalne poselstwa, lecz oficjalne
przedstawicielstwa.
Stalin bardzo popierał sprawę nawiązania przez PKWN stosunków
z innymi państwami. Uważał, że na Węgrzech powinien powstać rząd
podobny do naszego, jeżeli tylko na Węgrzech przeprowadzą reformę rolną
tak, jak w Polsce.
W sprawie frontu polskiego nie wypowiedział Stalin ostatniego słowa,
uważając, że może tylko jakiś odcinek wydzieli się dla Wojska Polskiego.
Stalin uznał za słuszną akcję mobilizacyjną przeprowadzaną przez PPR
do korpusu oficerskiego, podkreślił jednak konieczność podbierania kan-
dydatów z pewnym wykształceniem. Bułganin zapewnił, że do końca roku
Wojsko Polskie otrzyma dwa tysiące maszyn. W styczniu da następny tysiąc.
Trzecie spotkanie odbyło się we czwórkę łącznie z Wandą. Tomasz
jeszcze w poprzedniej rozmowie ze Stalinem oświadczył, że mamy zamiar
wysłać Wandę za granicę. Stalin zauważył, że mogą wyniknąć pewne
trudności, zapytają ją, kim jest jej mąż, jakiego państwa jest ona obywate-
lem itp. Uważa, że Wanda jest bardzo niezdecydowana odnośnie swego
stanowiska do Polski. W czasie spotkania Stalin zapytał Wandy, dlaczego
ona nie przyjmuje udziału w pracy jako polska obywatelka? Wanda bardzo
gorąco oponowała przeciwko opuszczeniu Związku Radzieckiego. Stalin
nie chciał jej nic narzucać i zgodził się na pozostanie Wandy w ZSRR.
Wizyta u de Gaulle'a:
Odbyła się w poselstwie francuskim. Obecni: cała delegacja i de Gaulle
wspólnie z generałem Garaue. Tłumacz — Modzelewski.
De Gaulle: Co słychać w Lublinie?
T. Przełomowa chwila, reforma rolna, którą Francja już dawno przepro-
wadziła. Nawiązał do starej przyjaźni polsko-francuskiej, która powinna
obecnie być kontynuowana, tym bardziej, że mamy wspólnego wroga
— Niemcy.
D.G. Zgadza się, lecz prosi, by wziąć pod uwagę trudności, jakie
powstają w związku z tym, że Polska ma dwie reprezentacje polityczne
— w Londynie i w Lublinie. Życzy zjednoczenia narodu polskiego.
T. Jaki będzie charakter przedstawicielstwa?
D.G. Prosi o niekładzenie nacisku na charakter przedstawicielstwa,
który później się ustali. Nie zgadza się na opublikowanie wymiany
przedstawicielstw.
Morawski: Chcemy wiedzieć, kim mają być przedstawiciele, gdyż my
nie możemy zgodzić się na to, aby nasze przedstawicielstwo było gorzej
traktowane, aniżeli przedstawicielstwo rządu emigracyjnego. Jeżeli Fran-
cja nie może zdobyć się na uznanie przedstawicielstwa, to możemy
poczekać.
D.G. wyjął zegarek, oświadczył, że czas mu się skończył, i nie dał żadnej
odpowiedzi.
Rozmowa ta i przebieg przyjęcia zostały przedstawione Mołotowowi.
Nie uważał on za niewłaściwe stanowiska Morawskiego, zajętego wobec de
Gaulle'a. Później przy spotkaniu Stalin — de Gaulle, Stalin oświadczył, że
dla Związku Radzieckiego pakt z Francją nie jest konieczny, a dla Francji
jest on nieodzowny. Stalin postawił wobec tego tak sprawę, że gotów jest
zawrzeć pakt pod warunkiem uznania przez Francję PKWN. De Gaulle był
zmuszony zgodzić się, gdyż bez paktu ze Związkiem Radzieckim nie chciał
wyjeżdżać z Moskwy. Pakt nie był jeszcze podpisany o 2 w nocy, a rano
Francuzi mieli odjeżdżać.
W czasie trzeciej rozmowy Stalin proponował Morawskiemu, żeby
posłał Drobnera do Moskwy, jako przedstawiciela PKWN.
W sprawach wojskowych Stalin zgodził się, aby Korczyca mianować
szefem Sztabu Głównego, Popławskiego dać na I Armię, a Świerczews-
kiego na II Armię. Tak też ustalono.
Na postawioną sprawę dostawy do Polski traktorów dla kampanii
posiewnej po długiej dyskusji przyznano Polsce 300 gąsienicowych trak-
torów.
W sprawie organizacji pracy spółdzielczej i samopomocowej na wsi
Stalin przytaczał przykłady ze Związku Radzieckiego pierwszego okresu,
zalecając orkę przy pomocy traktorów, a zbiór indywidualny.
W sprawie Wojsk Wewnętrznych Stalin zalecał przede wszystkim
wychowanie kadry oficerskiej, a w miarę tego rozbudowywanie (słowo
nieczytelne — A.G.) Wojska. Zaopatrywanie Wojsk Wewnętrznych będzie
się odbywać przez Intendenturę Wojska Polskiego.
Na zapytanie Morawskiego, czy nie powinna Polska przyłączyć się do
paktu sowiecko-czechosłowackiego, Stalin oświadczył, że to jest niepo-
trzebne, gdyż Polska nie ma jeszcze paktu z Sowietami. Gwarancje granic
Polski przez inne państwa uważa Stalin za ubliżające Polsce. Tylko pakty
dwustronne są właściwe. Wypowiadał się za utworzeniem oficjalnych
przedstawicielstw między Polską a Ukrainą i Białorusią.
Pod koniec Stalin jeszcze raz powrócił do sprawy PPS. Morawskiego
zaczęli naciskać wszyscy, a Stalin proponował wyprowadzenie Drobnera
z Komitetu. Bułganin przytacza, że Drobner rzekomo występował na
PKWN przeciwko militaryzacji kolei.
Morawski bronił Drobnera, wobec tego Bierut zauważył, że Drobner
jednak ideologicznie od nas odchodzi. Wskazał również na rezolucję CKW
PPS wzywającą emigrację pepeesowską do powrotu do kraju.
Stalin wykazuje, że wszystkie partie w czasie wojny podzieliły się na tle
stosunku do faszyzmu i że Morawski nie może liczyć na wspólną pracę
londyńczyków z PPS.
Odnośnie Mikołajczyka Stalin uważa, że Mikołajczyk ustąpił za radą
Churchilla, gdyż Churchill chciałby mieć swoich ludzi i w rządzie lubels-
kim. Ponieważ Związek Radziecki ma dowody, że Mikołajczyk ma związek
z terrorystami w Polsce, Związek Radziecki nie wpuści Mikołajczyka do
Polski, dokąd w Polsce będzie Czerwona Armia.
Sprawa Drobnera nie została ostatecznie zdecydowana, chociaż Stalin
mocno naciskał na to, aby Drobnera wysłać chociażby do Kijowa, jako
przedstawiciela PKWN.
W czasie jazdy w samochodzie po wizycie Morawski wybuchnął pod
adresem Bieruta, krzycząc: „Wy w swoich szeregach macie bandytów
i sanatorów, więc czyśćcie siebie, a nie naszą partię". Doszło do nieprzyjem-
nej wymiany zdań i Bierut rozszedł się bez pożegnania z Morawskim.
Sporządził: WIESŁAW
Pisane w celi
Bolesław Piasecki (1915-1978) rozpoczął bardzo młodo dzia-
łalność polityczną. W 1934 r. został przywódcą skrajnie nac-
jonalistycznej organizacji ONR — Falanga. Z tego powodu
znalazł się na krótko w osławionej Berezie Kartuskiej. W cza-
sie wojny stanął na czele Konfederacji Narodu, która za cel
stawiała sobie rozbicie Rosji i stworzenie imperium słowiańs-
kiego z Wielką Polską, jako siłą główną. Był to program
zdecydowanie antyradziecki.
Gdy więc 12 listopada 1944 r. Bolesław Piasecki został
w Józefowie koło Warszawy aresztowany przez NKWD, wyda-
wało się pewne, że żywy już nie wyjdzie. A tymczasem nie
tylko że po ośmiu miesiącach wyszedł żywy, ale rozpoczął
zaskakującą karierę polityczną. W rok po aresztowaniu wyda-
wał tygodnik „Dziś i jutro", od którego zaczęło się tworzenie
imperium PAX.
Gen. płk Iwanów, o którym Piasecki wspomina w pierw-
szym zdaniu, to generał NKWD Iwan Sierow, wkrótce reżyser
porwania 16 przywódców polskiego podziemia. On to właśnie
ocenił, jaką wartością może być Bolesław Piasecki. I nie
pomylił się.
Andrzej Micewski w książce poświęconej dziejom PAX
i Znaku („Współrządzić czy nie kłamać") stwierdza, że Piase-
cki uratował życie „wysuwając koncepcję współpracy. Szcze-
góły zawartej umowy nie są znane. Wiadomo tylko, że już
w więzieniu Piasecki opracowywał memoriał polityczny" (s.
25). Publikujemy, nie znany dotychczas, tekst tego memoria-
łu. Jest to nie podpisany maszynopis, przechowywany w daw-
nym Archiwum Zakładu Historii Partii (sygn. 224), obecnie
oddział VI Archiwum Akt Nowych.
POLITYKA 24/1990
W czasie mojego zatrzymania pisałem już szereg wypowiedzi na
postawione mi zagadnienia przez gen. pułk. Iwanowa i pułk. Becuna,
Dotyczyły one następujących zagadnień:
a) Analiza sytuacji politycznej w kraju, w końcu 1944 r. wraz z kwestią
środków, jakie należałoby zastosować, aby zwiększyć wpływy PKWN
(Rząd Tymczasowy jeszcze wtedy nie powstał).
b) Charakterystyka poszczególnych ugrupowań polskich.
c) Jak sobie wyobrażam moją osobistą współpracę z obozem Rządu
Tymczasowego.
Obecnie w pełni świadomości odpowiedzialności momentu określam
zasadniczo moje ideowe i polityczne stanowisko.
22 maja 1945 r.
Kuszenie katolików
Pierwsze spotkanie majora Jerzego Borejszy z przedstawi-
cielami środowisk katolickich miało miejsce 20 kwietnia 1945
r. w krakowskim Hotelu Francuskim. Wzięli w nim udział
Aleksander Bocheński, Stanisław Stomma, Jerzy Turowicz,
Wojciech Kętrzyński i Stanisław Kostka Rostworowski.
Wojciech Kętrzyński wspominał po latach: „Dziwny był
nastrój godzin, które mnie dzieliły od tej rozmowy. W gruncie
rzeczy byłem przekonany, że skończy się ona fiaskiem, może
nawet aresztowaniem. Wreszcie były niepokojące preceden-
sy, choć zapewne mój niepokój powodował, że wyolbrzymia-
łem trochę znaczenie swojej osoby w tym spotkaniu. Niemniej
uprzedziłem najbliższych o możliwych konsekwencjach tego
kroku i bacznie przejrzałem, czy nie pozostawiam za sobą
niczego, co by mogło mnie czy kogokolwiek obciążyć".
(„Więź" nr 11-12 z 1967 r.)
Kętrzyński miał powody do obaw, bo niecały miesiąc
wcześniej, 27 marca, podstępnie aresztowano i wywieziono do
Moskwy kierownictwo Polski Podziemnej. Tym razem jednak
cel spotkania był inny. Chodziło o uzyskanie poparcia środo-
wisk katolickich dla niektórych przynajmniej działań władz,
Borejsza wysłuchał więc swych gości, ci zaś wysłuchali Borej-
szy. Pierwszy krok w kierunku porozumienia został dokona-
ny.
3 maja miały miejsce w Krakowie demonstracje studenc-
kie. Przeciwko studentom użyto wojska. „W tej rozgorącz-
kowanej atmosferze — wspomina Kętrzyński — doszło do
następnego spotkania z Jerzym Borejsza i znów dość gwałtow-
nie dyskutowaliśmy na temat odpowiedzialności za powstały
stan rzeczy i tego, co może być dokonane wspólnymi siłami, by
odbudowywać kraj z ruin, a nie powiększać ich". I tym razem
nie zapadły żadne decyzje.
Dokument (sprawozdanie Jerzego Borejszy), który pub-
likujemy, dotyczy trzeciego spotkania. Było to — jak się
wydaje — ostatnie spotkanie w tym składzie. 2 lipca zwol-
niony bowiem został z więzienia Bolesław Piasecki i on stał się
głównym rozmówcą władz. Publikowany dokument przecho-
wywany jest w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych (sygn.
224).
POLITYKA 4911990
Wstęp
29 maja zgłosił się do Putramenta Czesław Miłosz i z polecenia
Rostworowskiego prosił zadzwonić do mnie z prośbą, czy nie mógłbym
przyjechać do Krakowa. Wobec tego, że do Krakowa jechałem w innych
sprawach, zgodziłem się. W Boże Ciało zastałem list zapraszający mnie do
mieszkania dr Wielopolskiego. Odmówiłem przyjścia wobec tego, że byłem
zajęty. Następnego dnia zostałem zaproszony na godz. 2-gą do Rostworows-
kiego, gdzie zastałem całe wyżej wymienione towarzystwo. Przewodniczył
Seweryn Dolański. Ideologiem tej grupy wydaje się być dr Alfred Wielopol-
ski. Stenografowała moja sekretarka. Jak później opowiadał Miłosz, fakt że
rozmowa była stenografowana, wpłynął na nich hamująco w wypowie-
dziach. Po zdawkowym wstępie zapytałem:
Mjr Borejsza: Czy Panowie znacie kroki podjęte przez biskupa Kubinę
i ks. infułata Szlagowskiego?
Dolański: Stanowisko świata katolickiego jest jednolite. Z bisk. Kubiną
łączą nas zażyłe więzy.
Mjr Borejsza: Czy znacie Panowie zastrzeżenia niektórych kół katolic-
kich w stosunku do biskupa Adamskiego?
Bocheński: Przed wojną autorytet Adamskiego był wielki. Dzisiaj nie
chciałbym o tym mówić. Biskup Adamski ma niesłuszne animozje do
biskupa Kaczmarka.
Mjr Borejsza: Ile jest racji w tych animozjach?
Dolański: Jest to niesłuszne, jeżeli chodzi o Kaczmarka. Gdy groziła
branka do Niemiec i represje, wystąpił Kaczmarek w normalnym tonie
utrzymanym piśmie. Jest to kwestia oportunizmu politycznego. Kacz-
marek jest najmłodszym z wszystkich biskupów.
Rostworowski: Wydaje mi się, że jest dużo namiętności w obecnej
sytuacji. Jest wiele rzeczy możliwych do uzgodnienia. My, katolicy,
wierzymy w objawienie i doktrynę Kościoła i również cała filozofia nie jest
nam obca. Ściśle marksistowską doktrynę uważamy za część, a nie za alfę
i omegę systemu filozoficznego. Uważam, że to są wszystko rzeczy do
uzgodnienia, gdyby nie było namiętności. Specjalnie sprawa nowych
projektów szkolnych jest dla społeczeństwa bardzo drażliwa. Panie Majo-
rze, „Dziennik Polski" wydrukował wywiad z wojewodą krakowskim,
z którego wynikałoby, że religia będzie poza szkołą. To wywołało ogólne
oburzenie społeczeństwa, bo naszym zdaniem nie można pozbawiać
dziecka wierzącego religii w szkole.
Mjr Borejsza: O ile Panom wiadomo, marksizm nie ma monopolu i nie
jest panującą doktryną w Polsce, ani obowiązująca Konstytucja Marcowa
ani żadna z ustaw Rządu o tym nic nie mówi. Nie ma to nic wspólnego
zresztą z oświadczeniem kuratora krakowskiego. Jeżeli kurator krakowski
powiedział tak, jak tutaj to zreferowano i jeżeli tak to wydrukował
„Dziennik Polski", to nie zgadza się to z rzeczywistością ani z projektem
reform szkolnych. Panowie zresztą sami przyznaliście, że przymus szkolny
w dziedzinie religii byłby niewskazany. Jeżeli chodzi o namiętności, to
z przyjemnością stwierdzam, że stosunki w krakowskim uległy znacznemu
polepszeniu. Zwolniono Gajdocha, zwolniono szereg innych. Jeżeli Pano-
wie czytujecie prasę, to możecie się przekonać, jak prasa otwarcie krytyku-
je pewne uchybienia i czasem nawet przesadza w tej krytyce.
Horodyński: Wydaje mi się, że Pan Major jest znowu zbyt optymistycz-
ny. My mamy inny pogląd na te rzeczy. Las zapełnia się, ludzie uciekają, bo
się boją aresztowania. Warunki bezpieczeństwa w Krakowie są skandalicz-
ne. Mojego znajomego — gdy szedł z jednego domu do drugiego — napadł
żołnierz sowiecki i obrabował z pieniędzy. W rzeszowskim oddziały NKWD
likwidują partyzantów. Słyszałem, że ma być pacyfikacja. Czy będzie ona
wykonana rękoma polskimi, czy sowieckimi? Szkoda krwi polskiej i prze-
lewu tej krwi!
Dolański: Czy nie można by tych spraw polubownie załatwić?
Mjr Borejsza: Las rekrutuje się z różnych elementów. Są ludzie
wykolejeni, jak to nazywa socjologia amerykańska „ludzie poza mar-
ginesem społecznym", są w lesie Niemcy, banderowcy, którzy łączą się
z ludźmi marginesowymi. Jest pewien odsetek ludzi otumanionych przez
propagandę. Panowie chyba zdajecie sobie sprawę z tego, że nie zawsze,
gdzie się leje krew polska, chodzi o polską sprawę i o propagandę polską.
Jest głupia propaganda, że będzie wojna. Musimy wrócić do normalnych
stosunków. Chłop musi mieć zapewniony spokój. Robotnik musi otrzymać
aprowizację. Bandytyzm musi być zlikwidowany. W odpowiedzi p. Horo-
dyńskiemu chciałem zaznaczyć, że polskimi rękoma. Jeżeli Panom szkoda
krwi polskiej, to dlaczego Panowie nic nie uczynią, ażeby się ta krew nie
polała? Jestem po raz trzeci zaproszony przez Panów i umówiliśmy się, że
Panowie zwrócicie się z apelem do społeczeństwa, żeby skończyć raz
wreszcie z bratobójczym mordem. Gdyby każdy ksiądz, w każdym koś-
ciele, przy każdej okazji wyjaśniał społeczeństwu, że jest Polska i dość
przelewu krwi, niewątpliwie uratowałoby to niejednego z otumanionych
młodzieńców. Ale dla pewnych kół widocznie las jest atutem w ręku. Ci,
którzy nie zwracali się i nie podejmują kroków, żeby las zlikwidować
w sposób pokojowy, będą moralnie współodpowiedzialni za przelew krwi
polskiej, a wydaje mi się, że ani Panom, ani nam krew polska nie jest
obojętna.
Bocheński: Ale czy ludzie mają możność powrotu z lasów. Wróci z lasu
— pójdzie do więzienia.
Horodyński: Myśmy już mówili Panu Majorowi, że społeczeństwo czeka
na amnestię i wówczas nasz apel doszedłby do społeczeństwa. Poza tym
ogłoszenie przez nas apelu w pismach rządowych nie przemówiłoby do
społeczeństwa tak, jak przemawia nasza własna gazeta, na łamach której
moglibyśmy się wypowiedzieć. Pozostaje jeszcze sprawa maruderów
sowieckich, tego zabierania zegarków.
Mjr Borejsza: Maruderzy są po każdej wojnie, w każdej armii. Znam
wypadki gwałtów, dokonanych przez żołnierzy polskich i zegarków zabie-
ranych przez żołnierzy polskich.
Wielopolski: Żołnierz polski zabierał tylko zegarki. Rosja w oczach
społeczeństwa zabrała nam Lwów i Wilno i do tego zabiera żołnierz
sowiecki zegarki.
Dolański: Należałoby jednak naszym zdaniem podjąć jeszcze raz próbę
pokojowego załatwienia sprawy.
Mjr Borejsza: Powtarzam, Panowie, czekaliście dwa miesiące z speł-
nieniem swego elementarnego obowiązku obywatelskiego zwrócenia się
do tej części społeczeństwa, która jest pod wpływem Kościoła, żeby nie
poszła do lasu. Nie można bandytów przebłagać amnestią. Nie wolno
Panom stawiać sprawy tak, że jeżeli Rząd nie uwzględni postulatów
Panów, to Panowie nie będziecie oszczędzać krwi polskiej. Wydaje mi się,
że to powinno być jasne.
Kętrzyński: My tak nie stawiamy sprawy, ale są wielkie trudności
w ogłoszeniu naszej opinii.
Mjr Borejsza: Nie ma żadnych trudności w tym, żeby każdy ksiądz
przemówił do społeczeństwa, żeby każdy z Panów przyczynił się do
likwidacji tego stanu. Nie można pozwolić, żeby w kraju panowała
anarchia. Lasy będą oczyszczone, a współodpowiedzialność, powtarzam,
ponoszą ci, którzy się nie przyczynili do rozładowania atmosfery.
Dolański: Czy żołnierze sowieccy będą strzelali do ludzi z lasu?
Mjr Borejsza: Będzie strzelał żołnierz polski, który chce, aby jego ojciec,
matka, rodzina nareszcie zaznały spokoju w Polsce. Panowie mieliście
możność wystąpienia z apelem. Ponosicie odpowiedzialność za to, żeście
nie nawoływali, aby ludzie wyszli z lasu.
Rostworowski: Powinno się likwidować stan obecny drogą negocjacji,
a nie represji. Polska jest i będzie pod hegemonią Sowietów, trzeba
wyjaśnić Sowietom, że pacyfikacja prowadzi do wojny domowej.
Mjr Borejsza: Przeceniacie Panowie siły band, które w końcu nie są
liczne i nie doceniacie sił Rządu Tymczasowego.
Bocheński: Czy są zrzuty angielskiej broni i angielska pomoc dla ludzi
z lasu?
Mjr Borejsza: Wiem o tym tyle, o ile Panowie informowaliście mnie
podczas ubiegłej rozmowy, a szczególnie Pan sam mnie informował.
Dr Wielopolski: Jeżeli chodzi o zagadnienie, jak można rozładować
kwestię odpowiedzialności, którą my ponosimy, muszę podnieść, że ton,
jaki do tej pory był w prasie, nie pomaga, żeby społeczeństwo ująć. Jest
szeroki brak zaufania. To wszystko, co się dzieje, to nie to, czego oczekiwa-
no. Jeżeli Pan Major może przekazać jakąś sprawę, to proszę przekazać
naszą prośbę, żeby się zdobyć na sprawiedliwość, gdyż to będzie nieszczęś-
cie dla ludności cywilnej.
Mjr Borejsza: Panowie mieliście dwa miesiące czasu, żeby przyczynić
się do pokojowego załatwienia sprawy. A poza tym, czy Panowie konkret-
nie bierzecie udział w pracy twórczej? Jest wielka akcja przesiedlania,
szansa historyczna, która się nie powtórzy. Akcja ta musi mieć pomoc
społeczeństwa. Czyście Panowie okazali jakąś pomoc w akcji przesiedleń-
czej? Panowie zajmujecie się zagadnieniami międzynarodowej polityki,
a tam gdzie można realnie pomóc, tam Panowie tego nie wykonaliście.
Dolański: Czujemy to, że zostaliśmy wyrzuceni poza nawias społeczeńs-
twa. Tutaj w naszym gronie widzicie Panowie dwóch ,,liszeńców", mnie i p.
Rostworowskiego. Jesteśmy ziemianami, którzy stracili wszystko. Ukry-
wałem się trzy tygodnie, żeby nie być aresztowanym. Społeczeństwo całe
zubożało. Dotychczas ciężar spoczywał na społeczeństwie. Prowadziło ono
całą akcję charytatywną. Obecnie zlikwidowano wszystkie organizacje
społecznej pomocy, została ona ujęta w ramy państwowe. Państwo groma-
dzi ciężar obowiązków. Również zmiana pieniędzy zubożyła ludność.
Szabrownicy nigdy akcji charytatywnej nie prowadzili. Zubożono ziemiań-
stwo. Wyleciało ono z siodła, jest poza nawiasem. Miasto prowadziło akcje
pomocy przez 5 lat. Teraz społeczeństwo dostało kopniaka. Instytucje
społeczne zostały upaństwowione. To samo jest w innej dziedzinie. Czemu
nie wydaliśmy odezwy do społeczeństwa, aby ludzie wyszli z lasu? Baliśmy
się, czy nie dostaniemy się do NKWD. Dużo ludzi ostatnio znikło i nie
wiadomo co się z nimi stało. Prawdopodobnie wywiezieni zostali na daleki
wschód. Gdy się człowieka aresztuje, nie wiadomo nawet, gdzie siedzi. Nie
możemy zabrać głosu, bo nie należymy do jednego z czterech rządzących
stronnictw. To, że Pan do nas przychodzi, dodaje nam bodźca. Jeżeli
będziemy mogli wydawać pismo, może utworzy się ugrupowanie politycz-
ne, które będzie miało wagę. Odezwa nie doszłaby, nie miałaby tego
znaczenia, gdybyśmy wystąpili jako niezorganizowani. My wszyscy chce-
my pracować. Wszystko to co było pójdzie w zapomnienie, gdybyśmy mogli
głos zabrać. Najważniejsza jest wolność prasy. Trudno nam jest od-
działywać na społeczeństwo w prasie nam obcej. Nie uwierzą nam,
powiedzą, że staliśmy się agentami sowieckimi. Poza tym boimy się
represji.
Mjr Borejsza: Wywożenie na daleki wschód jest taką samą bajką, jak
pogłoski o wojnie angielsko-sowieckiej.
Bocheński: Jest w narodzie skłonność do konspiracji od lat, którą trzeba
drogą wychowawczą i powolnie rozładować. Na nastawienie społeczeńst-
wa najlepszy wpływ wywiera nieingerencja władzy sowieckiej. W rzeszow-
skim i białostockim działa NKWD.
Rostworowski: Prawdą jest, że większość tych, którzy rzekomo zostali
wywiezieni, odnaleźli się w Polsce, ale chcę zacytować jeden wypadek:
znikł Janusz Radziwiłł, siedzi w Brześciu. Sam mi kiedyś opowiadał, że
kiedy był w więzieniu w Moskwie, rozmawiał z nim Beria i oni się umówili
co do współpracy polsko-radzieckiej. Radziwiłł był zwolennikiem tego.
Jechał do Krakowa, wierzył święcie w to, że przyczyni się i odda swoje siły
dla zbliżenia polsko-rosyjskiego. Ale teraz siedzi w Brześciu.
Mjr Borejsza: Sprawy Janusza Radziwiłła nie znam. Powtarzam, wywo-
żenie na Sybir jest bzdurą i propagandą. Nie wywozi się na Sybir. Ludzie
z więzień wracają.
Stomma: Dlaczego aresztują sowieci? W tym tygodniu straciłem pewną
kwotę pieniędzy. Zabrali mi pieniądze. Takie fakty zdarzają się codziennie.
Rozmowa przechodzi na tematy gospodarcze. Mjr Borejsza porusza
zagadnienie suwerenności gospodarczej, o którą walczy Rząd i która jest
podstawą suwerenności politycznej.
Bocheński: Tę politykę rządową, którą mówmy szczerze, eliminuje się
kapitał zachodni, społeczeństwo widzi i my tę politykę podzielamy.
Dolański: Pan Major znajduje się w sferze wpływów Piłsudskiego, jak
i cała gospodarcza polityka Rządu. Piłsudski był za zaciskaniem pasa, za
tym, żeby nie brać pożyczek zagranicznych i to zahamowało rozwój
państwa. Był m. in. Zawadzki, był min. Jan Piłsudski, oni się temu opierali.
Nareszcie Kwiatkowski wybił okno na świat. Piłsudski nie budował przy
pomocy zagranicy. A jeżeli można budować przy pomocy zagranicy, to po
co społeczeństwo ma głodować?
Bocheński: Pan Prezes pozwoli, że zaznaczymy odrębność naszego
stanowiska w tej sprawie.
Tutaj wynikła dłuższa dyskusja na temat tego, czy należy się zapożyczyć
za granicą, czy nie. Stenografistka opuściła wobec tego, że oni sobie
nawzajem przeszkadzali.
Dr Wielopolski: Mnie się wydaje, że należy poruszyć sprawę pisania
prawdy, a niepisania rzeczy, które mogą sprowadzić niepożądane następst-
wa. Do takich należy wypowiedź kuratora krakowskiego. Powinniście Pano-
wie porozmawiać z klerem. Jest już pewna zmiana w prasie, ale jeszcze za
(zdanie nie dokończone — A.G.). Mobilizacja sił zbiorowych konieczna dla
odbudowy zależy od atmosfery zaufania ogólnego. Poruszę najpierw sprawy
drobne. Jechałem do Warszawy. Po drodze zatrzymał mnie milicjant i obił.
Zostałem spoliczkowany. Czy nie należy kres temu położyć. Druga sprawa:
jako asystent uniwersytecki za trzy miesiące pracy na Uniwersytecie pobra-
łem wszystkiego 600 zł. Ale to są drobnostki. Chodzi o stworzenie atmosfery
bez udawania się do (zdanie nie dokończone — A.G.). Wtedy można mówić
o atmosferze pracy, o wysiłku zbiorowym. Koniecznością jest rozpoczęcie
pracy nad usunięciem różnych wad organizacyjnych. Na Górnym Śląsku
przemysł stanie. Wydajność Żyrardowa jest 60 proc. wydajności przedwojen-
nej, a 8 proc. tego, co było za czasów okupacji niemieckiej. Robotnik musi
szukać możności zarobkowania poza warsztatem. Nie może wypełnić
zobowiązań wobec nas. Technika życia jest tak zabijająca, że robotnik ma
głowę zawaloną kłopotami, robotnik nie wyczuwa ze strony Rządu mocnej
ręki, która by wzięła za łeb i wszystkie nasze kręgi ustawiła na szynach, po
których nasze życie ma się toczyć. Chciałbym sprecyzować krótko moje
stanowisko. Po pierwsze kryzys zaufania do Rządu Tymczasowego i sprawa
suwerenności. Należy jasno powiedzieć Polakom, w jakim stosunku zależno-
ści my się znajdujemy wobec sowietów. Dlaczego o wielu rzeczach nie piszą,
nie podają do wiadomości? Sprawa wywożenia fabryk. Robotnik jest
niespokojny o to, że nie będzie miał gdzie pracować. Sprawa Gdańska,
Szczecina. Pierwsza rzecz powinna być wyjaśniona w prasie, jeżeli nie
w prasie, to w innej formie. Druga sprawa, sprawa przebudowy społecznej.
Co zostało dokonane poza Reformą Rolną? Są dwa hasła, które mają
jednoczyć społeczeństwo, hasło odbudowy Warszawy i sprawa kolonizacji.
Hasło odbudowy Warszawy może zelektryzować całe społeczeństwo. War-
szawa ma być odbudowana w ciągu 10 lat. Każdy krytycznie myślący
człowiek musi zdać sobie sprawę z nierealności tego twierdzenia. Weźmy
pod uwagę obniżenie wydajności pracy. Nie może być, aby nauczyciel, który
zarabia 500 zł, mógł wychowywać kadry nowej inteligencji. Wracam do
sprawy zaufania, Zapomniałem: Zwalniacie Panowie z więzień ludzi, ale
dlaczego bać się słowa amnestia. A to słowo zdobyłoby Wam naród. Trzecia
sprawa i ostatnia: zdobycie ziem po Odrę. Tutaj nie ma jasności. Nie wiemy,
jak daleko sięgają nasze ziemie. Mnóstwo niejasności, niedomówień wobec
własnego społeczeństwa i własnego narodu.
Mjr Borejsza: Nie wierzę w to, że Pan Doktor poszedłby, będąc prezesem
Komitetu Ekonomicznego, na inflację. A w tym, co Pan Doktor mówi, jest
postulat podwyższenia płac wszystkim. Skoro Pan Doktor mówi o mobili-
zacji sił, dlaczego niektóre koła, które mogłyby przystąpić do twórczej
pracy, zabawiają się w dolce far niente?
Dolański: O większej mobilizacji sił w tej sytuacji trudno myśleć. Trzeba
wziąć wskazówki Napoleona. Wszystko jedno, kogo mieć w administracji,
byle ludzi uczciwych. Tylko wojewoda musi stać na wysokości zadania.
Społeczeństwo boi się aresztów. Dolce far niente, o którym Pan Major
mówi, to nic innego jak poczucie strachu. Ten rząd będzie miał społeczeńst-
wo za sobą, który zwróci wolność i bezpieczeństwo. To jest zagadnienie
zaufania do rządu.
Następuje dalsza dyskusja na temat inflacji, deflacji, w której dr
Wielopolski broni polityki umiarkowanej deflacji, po czym poruszają oni
dwie sprawy. Sprawę możności wydawania pisma katolickiego i sprawę
ew. wizyty u Prez. Bieruta.
Mjr Borejsza: Macie Panowie „Tygodnik Powszechny". Czy on Panom
nie wystarczy?
Bocheński: „Tygodnik Powszechny" jest organem Kurii Biskupiej,
a właściwie organem ks. Piwowarczyka.
Mjr Borejsza: Wyjaśnijcie mi, Panowie, z łaski swojej jedną rzecz. Pod
Dreznem i Berlinem polała się krew żołnierza polskiego. Nie ma kościoła na
świecie, w żadnym powiecie, który nie uszanowałby żołnierza, a tym
samym sierot i wdów po tych żołnierzach. Jedynie „Tygodnik Powszech-
ny" o tym wszystkim milczy.
Turowicz: W sprawach „Tygodnika Powszechnego" decyduje jedynie
ks. Piwowarczyk.
Bocheński: Dla nas jest istotna sprawa wydawania naszego pisma.
Mjr Borejsza: Przychodzę do Panów jako osoba prywatna przez nikogo
nie upoważniony do dawania obietnic. W Polsce jest zdaje się 10 pism
katolickich, ja osobiście nie sprzeciwiałbym się temu, aby było pismo
jedenaste. Trzeba się zwrócić do Ministerstwa Informacji i Propagandy
o zezwolenie na wydawanie pisma.
Kętrzyński: My chcemy być u p. Prezydenta. Przyjęcie ludowców przez
p. Prezydenta dodało nam otuchy. Sądzę, że Pan Major powtórzy p. Prezy-
dentowi nasze życzenia.
Dolański: Zwracam uwagę na to, że kryzys zaufania się pogłębia.
Bocheński: Nie chodzi nam o stworzenie już dzisiaj stronnictwa, chcemy
wyrazić naszą opinię, na swój sposób do tych kół społecznych, do których
głos Panów nie dochodzi. Rzecz jasna, musimy mieć pewną możność
krytyki i niech cenzor nam nie skreśla całych stron.
Stomma: Kiedy się zacznie pacyfikacja? Należałoby problem zlik-
widować bez wojny.
Mjr Borejsza: Przepraszam Panów, że się tak długo zasiedziałem
i zająłem im tyle czasu.
Rostworowski: Ależ cała przyjemność po naszej stronie, jesteśmy
wszyscy niesłychanie Panu Majorowi wdzięczni. Czy Pan Major się
spieszy?
Mjr Borejsza: Niestety, jestem zajęty.
*
W dwie godziny po rozmowie został aresztowany Wojciech Kętrzyński,
u którego znaleziono odpis pierwszej mojej rozmowy z nimi, pamiętnik jego
i szereg innych dokumentów. Zwolniony wskutek interwencji Kowals-
kiego przyszedł dziękować mi do hotelu i opowiedział mi historię swojej
współpracy z Bolesławem Piaseckim, który jak on opowiada, siedzi we
Włochach pod Warszawą, ma dwoje małych dzieci, żona jego umarła.
Kętrzyński opowiadał o ewolucji, którą przebył w ciągu ostatnich kilku
miesięcy, o nieprzespanych nocach itd. i m. in. powiedział: „Wydaje mi się,
że Panowie nie orientujecie się, iż między NSZ a ONR istniał szereg różnych
odłamów o różnych poglądach. Piasecki jest kryształowo uczciwym czło-
wiekiem. Chcę Panu jedno powiedzieć: Ufacie ludziom z sanacji, którzy
często przychodzą do was z podwójną duszą i zamaskowanymi zamiarami.
My, którzy przychodzimy z ONR, przebywamy dłuższą drogę, ale kiedy
przychodzimy, jesteśmy uczciwymi tam gdzie się deklarujemy. Ja z obo-
zem ONR nic wspólnego nie mam".
Następnego dnia odwiedził mnie Bocheński i Horodyński. Prosili
o przekazanie Prezydentowi, że chcieliby być jeszcze w tym tygodniu
przyjęci. Obiecałem im, że jeżeli Prezydent się na to zgodzi, autobus mój,
który jest w Krakowie, przywiezie ich do Warszawy.
List do Stalina
Meldunki władz terenowych dotyczące morderstw, gwał-
tów i rabunków dokonywanych przez żołnierzy Armii Czer-
wonej na ziemiach polskich w latach 1944-1945, a i później
również, choć już nie na tę skalę, są lekturą wstrząsającą. Był
to nie tylko problem maruderów, ale również masowych
wywózek ludzi do obozów pracy w ZSRR (siła robocza)
i zorganizowanego rabunku wyposażenia zakładów przemys-
łowych, magazynów itp.
Sprawy te znalazły szeroki oddźwięk na pierwszym powo-
jennym plenum KC PPR, które obradowało 20-21 maja 1945 r.
Władysław Gomułka mówił w referacie: „Dodatnie, entuzjas-
tyczne nastroje społeczeństwa w stosunku do Armii Czer-
wonej mocno opadają. Przyczynia się do tego chuligaństwo,
maruderstwo, ale przy tych nastrojach grozi nam niebez-
pieczeństwo, że może przyjąć się zarzut o agenturze sowiec-
kiej, że może nastąpić izolacja. Masy winny nas uważać za
polską partię, niech nas atakują jako polskich komunistów,
a nie jako agenturę".
Do owego problemu agentury powrócił sekretarz general-
ny w dalszej części referatu. „Zaczyna — stwierdzał — w pańs-
twie naszym ponad naszymi głowami wyrastać drugie państ-
wo. Organa bezpieczeństwa same robią pewną politykę, do
której nikt się nie ma wtrącać. Poprzez nasze organa bez-
pieczeństwa realizuje swą politykę niejednokrotnie reakcja.
Działalność bezpieczeństwa — to liczne przykłady wąskiej,
sekciarskiej polityki. Tow. Korczyński w Gdańsku szykuje
krematorium do palenia Niemców. Jest to przejmowanie
metod gestapowskich. Jeżeli Hitler poniósł klęskę, to m. in.
i dlatego, że stosował gestapowskie metody. Jeżeli mamy
argumenty do niszczenia Niemców, to m. in. i dlatego, że
istniało gestapo. Daje się u nas w więzieniach ludziom zwie-
rzęce warunki. Z tym trzeba skończyć. Ludzie albo się demo-
ralizują, albo odchodzą. Poszczególni urzędnicy nie podporzą-
dkowują się ministrowi. Jest to zejście na manowce politycz-
ne, co nam przynosi polityczne szkody. Zmierza do tego, że
staniemy się NKWD-owską najgorszą agenturą".
W wystąpieniach wszystkich dyskutantów powracał mo-
tyw zachowania się Armii Czerwonej, komisarzy wojennych,
którzy uważali się za jedynych rządców i nie ukrywali swego
przekonania, że Polska stanie się 17 republiką. Mówiono
o tych sprawach bez osłonek, nazywając rzeczy po imieniu.
Mówiono bowiem we własnym gronie i ani referatu, ani
dyskusji nie zamierzano publikować.
Wkrótce zresztą, nawet we własnym gronie, mówiąc
o Związku Radzieckim prześcigano się wzajemnie w wazeli-
niarstwie.
Tekst, który publikujemy, jest maszynopisem z odręcz-
nymi poprawkami Władysława Gomułki. Miał to być list Biura
Politycznego KC PPR prawdopodobnie do Biura Politycznego
KC WKP/b/, na co wskazywałaby bezosobowa forma pisma.
Nie udało się ustalić, czy był dyskutowany przez BP KC PPR
i czy został wysłany. Nie powoływano się na ten tekst, gdy
później, po czerwcu 1948 r., zarzucano Gomułce antyradziec-
kość.
Nawet jednak jeśli listu tego nie wysłano, to interesujący
jest i sam zamysł. Tekst przechowywany jest w VI Oddziale
Archiwum Akt Nowych (sygn. 295/V-5/).
POLITYKA, 35/1990
KSMM i KSMŻ
Organizacja ta pozostająca pod bezpośrednim kierownictwem kleru,
licząca przed 1939 r. 311000 członków i 10000 oddziałów, zostaje obecnie
w spiesznym tempie reaktywowana. Celem uniknięcia konieczności dopeł-
niania formalności rejestrowania się u władz państwowych jako stowarzy-
szenie rozpoczyna ona działalność jako stowarzyszenie zwykłe, które nie
wymaga zezwolenia władz (poznańskie), lub też korzysta z liberalizmu
władz wojewódzkich i niedopatrzeń naszych urzędów, by uzyskać legalnie
tytuł istnienia (Kraków).
KSMM i KSMŻ obejmuje przede wszystkim młodzież wiejską. Daje się
zauważyć w ostatnim czasie w związku z procesem demokratyzacji ,,Wici"
napływ bardziej reakcyjnych elementów wiciarskich do KSM.
Najbardziej aktywne i masowe jest KSM w woj. poznańskim i posiada
obecnie wg niepełnych danych KSMM — kół 327, KSMŻ — kół 320, które
obejmują ok. 20000 młodzieży. Rozwija ono dużą działalność kulturalną
i sportową.
Drugim z kolei terenem ożywionej działalności KSM jest woj. krakowskie
szczególnie w 1947 r. (155 kół).
W woj. katowickim wobec napotkanego oporu władz miejscowych przy
zakładaniu kół KSM ukonstytuowały się one jako pozornie koła sodalicji
mariańskiej i liczą dziś 310 oddziałów i 21 000 członków.
Również w innych województwach istnieją KSM, chociaż b. nieliczne,
bądź występują pod innymi nazwami np. w bydgoskim, Kurs Wiedzy
Religijnej (pod tą nazwą działał KSM w czasie okupacji niemieckiej).
Na terenie szkół średnich duchowieństwo tworzy szereg organizacji, jak
sodalicja mariańska, koła oświaty religijnej, Krucjata Eucharystyczna
i kółka ministrantów. Organizacje te występują jako zrzeszenie religijne
i są przeważnie ośrodkiem wrogiej działalności politycznej młodzieży.
Niemniej duża jest rola kleru wśród młodzieży szkół wyższych.
W rozpoczynającym się obecnie roku akademickim jesteśmy świadkami
zorganizowanej ofensywy elementów klerykalnych. Już z końcem ub. roku
akademickiego obserwowaliśmy próbę legalizacji na Uniwersytecie Po-
znańskim organizacji ,,Iuventus Christiana", będącej odpowiednikiem
KSM-u dla środowiska akademickiego. Obecnie należy spodziewać się
uaktywnienia działalności tej organizacji w Warszawie, Krakowie i w in-
nych ośrodkach. W Krakowie są próby restytuowania działalności przed-
wojennej katolickiej organizacji akademickiej „Odrodzenie". Ww. typy
organizacji mają na celu prowadzenie głębokiej pracy ideologicznej (udział
sił naukowych) przeciwko obozowi demokracji. Jednym z zasadniczych
ośrodków tej walki ideologicznej jest Katolicki Uniwersytet w Lublinie,
który będzie organizował cały szereg kursów obejmujących młodzież
akademicką z całej Polski. Istnieje projekt utworzenia wyższej szkoły
teologicznej we Wrocławiu, przeznaczonej dla młodzieży świeckiej.
Zamierzona jest aktywizacja sodalicji mariańskich akademickich, będą-
cych organizacją scentralizowaną w skali krajowej. Sodalicje dotychczas
ograniczały swą działalność do wąskich grup młodzieży, a to ze względu na
wybitnie mistyczny charakter tej organizacji, wymagającej b. częstych
praktyk religijnych od swych uczestników. Obecnie Sodalicja zamierza
nadać swej działalności bardziej świecki charakter, co przyczyni się
niewątpliwie do jej umasowienia (Organizacja Katolickich Sekcji Spor-
towych Akademików, pomoc dla więźniów, organizowanie akcji pomocy
materialnej dla młodzieży akademickiej).
Bardzo poważnym instrumentem dla działalności wśród młodzieży
akademickiej są organizacje p.n. „Caritas Akademica", które zamierzają
swoją akcję pomocy materialnej przeciwstawić akcji stypendialnej or-
ganów rządowych.
Organizowane w br. przez „Caritas Akademica" obozy letnie były
terenem akcji politycznej.
W związku ze zbliżającymi się wyborami do Br. Pomocy zamierzona jest
akcja, mająca na celu opanowanie organów tych samorządów przez
młodzież reakcyjną, występującą pod firmą młodzieży katolickiej.
Organy prasy legalnej katolickiej będą w br. poświęcać wiele miejsca
sprawom młodzieży akademickiej.
W br. agentura andersowska usiłowała zorganizować legalny organ
prasowy na bazie „Caritas Akademica" w Poznaniu.
Rola kleru w wpływaniu i organizowaniu młodzieży nie ogranicza się
jednak do organizacji ściśle katolickich.
Widoczna jest ofensywa kleru na świeckie organizacje młodzieżowe
przede wszystkim na harcerstwo (ZHP).
Znamienna jest w tym względzie instrukcja Andersa z pierwszej połowy
1947 r., która mówiąc o „wyjątkowej roli i wyjątkowych obowiązkach
obciążających duchowieństwo" wskazuje na to, że „specjalną troską
i opieką należy otoczyć wszelkie organizacje młodzieżowe, w pierwszym
rzędzie harcerstwo".
Kler i kapelani harcerscy (istniejący nieoficjalnie) odgrywają w istocie
dużą rolę w wytwarzaniu antydemokratycznej i wrogiej atmosfery w ZHP
(obozy letnie itd.).
Obok odcinka młodzieżowego skierowany jest ostatnio bardzo inten-
sywny wysiłek kleru na wdarcie się na teren robotniczy.
Na zjeździe majowym KSM, który odbył się w Zakopanem w ostatnich
tygodniach, poświęcono wiele miejsca organizowaniu młodzieży robot-
niczej.
Są próby tworzenia katolickich organizacji robotniczych (Związek
Robotników Katolickich w Lesznie).
Są to groźne sygnały.
Próby podobne spotykają się z przyjaznym przyjęciem w kołach WRN
(v. ostatnie materiały WRN-owskie ze Śląska itd.).
III. Wykorzystywanie obrzędów i masowych imprez religijnych.
Jedną z podstawowych form wciągania mas pod wpływy kleru są
wykorzystywane ostatnio coraz bardziej dla przeprowadzenia akcji polity-
cznych wszelkie imprezy religijne począwszy od kazania, a skończywszy
na organizowaniu masowych pielgrzymek, odpustów, koronowaniu ob-
razów Matki Boskiej itd. (Śluby Jasnogórskie, uroczystości ku czci św.
Wojciecha w Gnieźnie, Piekary, rok 1946 poświęcony im. Marii, rok 1947
poświęcony sercu Jezusowemu itp.).
Szereg błędów popełnionych przez władze państwowe i samorządowe,
jak urządzanie równocześnie z masowymi uroczystościami kościelnymi
wystaw regionalnych, zawodów sportowych itp., a dalej ułatwienia, jakich
udzielają niektóre czynniki administracji kolejowej w postaci dodatko-
wych wagonów, zniżek kolejowych itp., przyczyniają się do umasowienia
tych imprez.
IV. Prasa katolicka zdołała w ostatnim roku rozwinąć się niezmiernie
i obecnie wychodzi w Polsce 53 czasopisma katolickie różnego typu. Z nich
szereg (np. Rycerz Niepokalanej) posiada nakłady jedne z największych
w Polsce — ok. miliona egzemplarzy. Prawie wszystkie uprawiają mniej
lub więcej zamaskowaną wrogą propagandę.
Uwaga:
Omawiając kierunki wrogiej działalności kleru pomijam, jako zagad-
nienie odrębne, sprawę uprawiania przez kler wywiadu (wywiad watykań-
ski, wywiad amerykański i in.).
Uwaga:
Podkreślone zostały tutaj ważniejsze momenty obrazujące kierunek
ofensywy politycznej kleru, zadaniem bowiem referatu jest zmobilizowa-
nie uwagi aparatu naszego wobec nadciągającego i rosnącego nowego
niebezpieczeństwa.
Dlatego też pominięte zostały momenty, charakteryzujące siły społecz-
ne, które zdolne są przeciwstawić się naporowi kleru, a więc partie
robotnicze i organizacje, szerokie antyklerykalne warstwy chłopskie
i organizacje chłopskie (SL, przeważna część „Wici" itd.) i część inteligencji
pracującej.
Odpis
Główne punkty
I
Trudno dzielić okres objęty rachunkiem pisarskiej pamięci, skoro się
debiutowało dopiero w roku 1946. Przyjdzie zdawać sprawę z głównych
punktów całego osobistego doświadczenia.
Właściwie w pierwszym zdaniu powinienem był napisać: debiutowało
jawnie. Poprzednie bowiem i najważniejsze moje wystąpienia publicys-
tyczne były bezimienne. Zaliczają się one do bardzo oryginalnego rozdziału
historii prasy polskiej. „Zapomnienia pługi" zbruździły go starannie.
Młodemu pokoleniu o wiele dziś łatwiej dowiedzieć się czegoś o służbie
informacyjnej Republiki Rzymskiej niż o prasie Polski Podziemnej w la-
tach 1939-1945. I to o ileż łatwiej!
Bardzo długo myślałem i marzyłem o zawodzie pisarskim. Jedno z tych
rojeń, liczące chyba ze dwadzieścia lat, w roku 1953 oblokło się nawet
w ciało w postaci „Białego frontu". Wtedy jednak — to znaczy przed wojną
— nie mogłem się jakoś zdecydować. I teraz jeszcze nie potrafię tego stanu
dokładnie określić. Wyczuwam tylko, że podówczas brakowało przymusu
wewnętrznego, który dziś każe atakować problemy, nie tylko mieć, ale
i otwarcie głosić własne zdanie. Dokładnie pamiętam chwilę, w której po
raz pierwszy poczułem ten odruch. Myślę, że się wtedy właśnie stałem
publicystą, nie napisawszy ani jednego słowa. Było to 19 września 1939
roku, tak mniej więcej koło południa.
Batalion leżał w lesie w okolicach Sawina, rozciągnięty w linię tyraliers-
ką. My, piechota, mieliśmy akurat spokój i tylko artyleria obu stron
nawzajem się okładała pociskami. Nastrój nie był przyjemny. Nisko
przeleciał niemiecki samolot, sypiąc ulotkami. Strzelcy łowili je po lesie.
Któryś z nich dał mi jedną. Zapomniałem już koślawej polszczyzny tego
dokumentu, ale treść jego była dokładnie taka: rzucajcie broń, jesteście
zewsząd otoczeni; za kogo się bijecie? za Rydza i generałów, którzy nie chcą
utracić posad?
Ulotka nie wywarła specjalnego wrażenia. Trudniej za to było uporać
się ze wspomnieniami sprzed dwóch dni. 17 września przez kilka godzin
byliśmy w natarciu, które sporo kosztowało. Uderzyliśmy na wschód, bo
Niemcy już byli zakończyli strategiczne okrążenie. Przypuszczam, że
dywizja miała rozkaz przebicia się przez Bug — na Polesie. O zmroku,
kiedy natarcie już dojrzewało do fazy szturmowej, raptem cofnięto nas
z powrotem, którego to manewru też nie można było wykonać darmo. Nikt
z nas nie mógł pojąć sensu tego działania.
Leżeliśmy więc w tym lesie koło Sawina. Koło południa przyszedł od
tyłu jakiś podoficer. W jednej chwili wieść obleciała linię: dwa dni temu
Armia Czerwona przekroczyła granicę.
Historia natarcia z dnia 17 września od razu stała się jasna. Nie było już
po co chodzić na Polesie.
Siedzieliśmy tam koło Sawina jeszcze z godzinę czasu. Nie przypomi-
nam sobie, bym kiedykolwiek wcześniej myślał równie intensywnie, jak
właśnie wtedy. Po raz pierwszy w życiu poczułem coś w rodzaju osobistej
odpowiedzialności moralnej za diagnozę. Kiedy batalion zwinął stanowis-
ka, zebrał się w kolumnę i ruszył w kierunku Chełma, miałem już gotową
oceną położenia politycznego i uważałem, że koniecznie muszę ją ogłosić.
Jedynym słuchaczem mógł być wtedy dowódca mojej kompanii, żołnierz
uczciwy i odważny.
— Przepadło, panie poruczniku — powiedziałem, mając na myśli kresy
wschodnie. — Anglicy i Francuzi pierwsi chętnie się pogodzą z faktem
dokonanym.
— Bzdury pan plecie. To są nasi sprzymierzeńcy.
Dokładnie ten sam argument usłyszałem w pięć lat później — w sierpniu
1944 roku — kiedyśmy niewielkim oddziałkiem usiłowali się przedostać
z podwileńskich lasów na pomoc Powstaniu Warszawskiemu.
Tak więc cała moja publicystyka jest właściwie spod Sawina rodem.
Niezbyt to wspaniałe drzewo genealogiczne. Osobiście jednak sądzę, że
polskie lata wojenne były — a przynajmniej powinny były się stać — wcale
niezłym uniwersytetem i szkołą myślenia.
Nie wiem jak to będzie w przyszłości z pisaną historią prasy Polski
Podziemnej. Dotychczas temat ten omijano z daleka, jeśli nie liczyć
systematycznie powtarzanych ataków na „Biuletyn Informacyjny", które-
mu przypisywano szatańskie cele tudzież odpowiedzialność za wszystkie
bodaj nieszczęścia, jakie spadły na naród. Nikt też dotychczas nie próbował
wyjaśnić zadziwiającego zjawiska: jak się to mianowicie działo, że ów
wściekle reakcyjny akowski B.I.P. dyszący nienawiścią do demokracji
i postępu, na wiosnę 1944 roku stał się przedmiotem wielkiego natarcia ze
strony prawicowego podziemia, które całkiem po prostu mordowało jego
najwybitniejszych pracowników? Biedny będzie przyszły dziejopis, który
zechce zestawić owe fakty z tym, co o prasie podziemnej dotychczas
drukowano.
Trudno mi rozstrzygnąć kim, beznamiętnym historykiem czy wstręt-
nym cynikiem, był ten, kto powiedział podczas okupacji: właściwie teraz po
raz pierwszy prasa polska przeżywa okres zupełnej wolności.
Podczas Powstania Warszawskiego VI Oddział Komendy Głównej AK
rozdzielał papier między istniejące wydawnictwa nie stosując żadnego
klucza politycznego. Szły przydziały zarówno dla prasy akowskiej jak
komunistycznej.
Pamiętam pewną odprawę, podczas której dowódca wileńskiego Okrę-
gu AK powiedział mi wcale nie w tonie nagany:
— Ależ mi pan narobił tym wstępniakiem w „Niepodległości". Na
radzie stronnictw politycznych endecy krzyczeli, że to pisał wywrotowiec,
a socjaliści, że skrajny konserwatysta.
Grunt jednak, że najpierw wydrukowano, potem zaś dopiero zaczęto
bezcześcić autora, od którego zresztą redakcja dalej brała artykuły, niczego
w nich nie kreśląc.
Późną jesienią 1945 roku, wałęsając się po kraju bez określonego zajęcia,
kupiłem w Radości pod Warszawą numer „Tygodnika Powszechnego". Na
pierwszej stronie widniało nazwisko starego kamrata i przyjaciela, An-
toniego Gołubiewa. Drukowano fragment „Bolesława Chrobrego". Dwa
pierwsze tomy tej powieści czytałem jeszcze podczas okupacji, w Wilnie.
Byłem jednym z jej najwcześniejszych recenzentów — tyle, że nie w druku,
lecz „na gębę".
W 1946 roku rozpocząłem współpracę z prasą katolicką. Zostałem
członkiem redakcji „Tygodnika Powszechnego".
O publicystyce, jak się już wspomniało, marzyłem od dawna, jednakże
tej kariery nie przewidywałem nigdy. Gdyby mi kto wróżył przed wojną, że
zostanę publicystą katolickim, byłbym zaskoczony i to w sposób wcale
niemiły. Trzeba było dopiero zwycięstwa komunizmu w Polsce, bym
zawędrował do redakcji pisma Krakowskiej Kurii Metropolitarnej i po raz
pierwszy w życiu zawierał znajomości z wysoką hierarchią kościelną. Tym
razem jednak można to było zrobić nie wyrzekając się obyczajów ani
postawy libertyna. W redakcji „Tygodnika Powszechnego" nikt się do
niczyich osobistych spraw nie wtrącał i nie myślał o żadnej kontroli.
Suwerenem pisma był kardynał Adam Stefan Sapieha, „ostatni w Euro-
pie pan feudalny" — jak go kiedyś słusznie i pięknie nazwała „Kuźnica".
Nigdy jakoś nie odczułem jednak ciężarów władzy „potrójnego księcia".
Wiedziałem, owszem, że raz i drugi to co napisałem nie trafiło mu do
przekonania. Ale te wieści przychodziły już post factum, czyli po wy-
drukowaniu. Skłamałbym twierdząc, że ówczesna redakcja „Tygodnika"
tak już całkiem cieszyła się zaufaniem hierarchii. Podejrzewano nas
o skłonności do przesadnego liberalizmu tudzież o inne dewiacje. Zapał dla
sztuki nowoczesnej, którym płonie Jerzy Turowicz, też nie wzbudzał na
szczytach entuzjazmu, ale jakoś to szło w sposób wcale przychylny
swobodzie myśli i słowa. Zaraz w 1946 roku wdałem się w długotrwałą
polemikę prasową na temat kampanii wrześniowej i polityki przedwojen-
nej. Ks. Jan Piwowarczyk sprawujący nad pismem kuratelę z ramienia
Kurii (redaktorem naczelnym był Turowicz) uważał moje poglądy za
błędne, a nawet za skrajnie niedorzeczne. Zawsze mówił mi to w oczy
i nigdy niczego nie skreślił.
Można się w tym wszystkim dopatrywać przejawów osobistej kultury
osób, sprawujących władzę, oraz świadomej polityki, która kazała ciągnąć
korzyści ze zwyczajnego ludzkiego dążenia do wolności. Można. Moim
zdaniem należy jednak widzieć coś więcej jeszcze, mianowicie rezultaty
olbrzymiego, z niczym nie dającego się porównać doświadczenia Kościoła
Katolickiego, który bardzo twardo broniąc samej doktryny, woli mniej się
wtrącać do tego, jaki pogląd w dziedzinie historii, biologii czy literatury jest
słuszny. Wystarczy przypomnieć, że właśnie Kościół rozmaitymi czasy
bardzo źle wychodził na podobnym wtrącaniu się. „Tak doświadczenie samo
z latami przychodzi" — zwłaszcza, jeśli tych lat jest bez mała dwa tysiące.
Przed wojną z wielkim zdumieniem obserwowałem praktyki prasy
konserwatywnej, endeckiej oraz wszystkich niemal gazet sanacyjnych,
które troskę o postęp społeczny bez żalu odstępowały lewicy. Dochodziłem
do wniosku, że nasze sfery zachowawcze mało widać przypominają
angielskich konserwatystów XIX wieku, którzy potrafią sami przepro-
wadzić jedną z najbardziej demokratycznych ustaw, czyli bill zbożowy, tym
samym umacniając istotę brytyjskiego ustroju. Po wojnie patrzyłem, jak
rządząca i wyznająca materializm lewica stwarza takie warunki, że
inteligenckie elementy, którym by w sam raz pasowała jakaś odmiana
„Wiadomości Literackich", lądują w biskupich portach.
„Głupstwo jest wieczne, głupstwo nie może umierać" — mówił u Słowa-
ckiego błazen-mędrzec.
Warto pogadać o innych nieporozumieniach, skoro już jesteśmy przy
„katolickim froncie".
W 1949 roku napisałem entuzjastyczną recenzję o „Starym i Nowym"
Lucjana Rudnickiego. Zapytywałem, jak właściwie należy rozumieć tezę
„religia opium dla ludu", skoro autor stwierdza, że swą „karierę" komunis-
ty zawdzięcza przede wszystkim babce, „zajadłej katoliczce", która zawsze
„pchała go na trudne szlaki". Ani myślę dzisiaj odwoływać tej recenzji,
którą uważam za jeden ze swoich najlepszych artykułów. Chciałbym tylko
nieco uściślić wnioski.
Jedno z dwojga: albo teza o „opium" jest zawsze słuszna, albo zasada
nieustannej zmienności procesu dziejowego jest w ogóle nieprawdziwa.
Mnie się zdaje, że okoliczności historyczne rozstrzygają — opium czy
nie-opium.
Okoliczności historyczne! Pilne ich badanie jest chyba bliskie samej
istocie materializmu dziejowego, o którym jeszcze Boy pisał, że wszyscy po
trosze doń tęsknimy.
Pierwszą dość luźną styczność z ruchem katolickim nawiązałem pod-
czas okupacji. Konspiracyjnymi drogami zbliżyłem się wtedy do księdza
Henryka Hlebowicza, którego Niemcy rozstrzelali jesienią 1941 roku.
Dziwny to był ksiądz. Wybierał się zostać inżynierem. — „Gdyby mi kto
zaraz po maturze powiedział, że będę klechą, dałbym w mordę" — mawiał.
Obmyślił niezawodny sposób oduczenia Litwinów szowinizmu. „Jak to, nie
wie pan, co trzeba zrobić? Deportować wszystkich księży". W podziemiu
studiował medycynę. Przed wojną występował w słynnym wileńskim
procesie lewicy jako świadek obrony. Prokurator zapytał go wtedy, czy
jego zdaniem komunizm da się pogodzić z nauką Chrystusa.
— Ja nie znam żadnego ustroju, który by był zgodny z nauką Jezusa
Chrystusa — odpowiedział.
Podczas okupacji otaczała go młodzież głęboko katolicka, która właśnie
z zasad tej wiary czerpała moralne nakazy udziału ,,w akcji". — Gdzież tu
„opium"? Było przed wojną, ale podczas wojny w wielu miejscach
zdecydowanie wyparowało.
Z tego, co pisałem na poprzednich stronicach nie należy wnosić, że cała
redakcja „Tygodnika Powszechnego" składała się z zamaskowanych
libertynów. Owszem, zdarzyło się razu pewnego, że do księdza na wsi
przyszła zatroskana gaździna:
— Oj, księże proboszczu, nie wiem co robić. Mam letników. Ona
niczego, chodzi z dziećmi do kościoła, ale on to nigdy nie pójdzie. To jakiś
pisarz, pewnie z jakiejś „Kuźnicy"...
— Jak się on nazywa?
— A to jest pan... (i padło jedno z najbardziej znanych nazwisk
„Tygodnika Powszechnego")
Tak, ale większość — i to znakomita większość redakcji składała się
z katolików prawdziwych, którzy uważali za swój moralny obowiązek
działać, pisać i występować jawnie. Polityczne, społeczne i gospodarcze
poglądy, jakie wyznawali, były o wiele bardziej skomplikowane, niżby to
mogło wynikać z ówczesnych sądów „Kuźnicy" i „Odrodzenia". Naczelny
redaktor pisma był na przykład zdecydowanym zwolennikiem spółdziel-
czości rolnej. Różnice zapatrywań zaczynały się dopiero od pytania „jak to
zrobić?", dotyczyło więc — jeśli wolno użyć tego słowa — technologii
zagadnienia.
Czytając dziś depesze prasowe zapytuję sam siebie, kim by był sławny
arcybiskup Makarios, gdyby Cypr należał do Grecji. Pewnie takim, co
wyklina za czytanie książek Woltera. Ponieważ jednak Cypr okupują
Anglicy, ksiądz Makarios nie jest dzierżymordą, lecz bohaterem walki
o wolność narodu.
Po cóż sięgać po przykłady aż na Morze Śródziemne? Powszechnie wia-
domo, że w Galicji Wschodniej wiernym sługą narodowości ukraińskiej było
duchowieństwo wschodnie. Co prawda — jak chcą niektórzy — w wielu wy-
padkach rolę tę grał nie pop, tylko popadia, ale to są już podrzędne szczegóły.
W każdym bądź razie wszystko się działo „w cieniu ołtarza", z którego pod
tym przynajmniej względem biły opary w niczym do opium niepodobne.
Okoliczności historyczne! Trudno przeczyć — zmieniły się one w Polsce.
Od 1953 roku nie ma już dawnej redakcji „Tygodnika Powszechnego",
gdzie przeważała opinia, że każdy może pisać co mu się podoba. Wychodzą
za to „Kierunki", które ostatnio — to znaczy w lipcu 1956 roku — wystąpiły
z apologią kagańca prasowego. Przewagę zdają się brać ci, o których dawno
temu napisał Julian Tuwim: „Już znakomici katolicy, tylko że jeszcze
niechrześcijanie". Widmo księdza Baki zaczyna straszyć w Polsce.
Jednocześnie prasa marksistowska jakby nieśmiało czy z zażenowa-
niem, ale zarazem z ufnością i wiarą, wymienia rzeczownik tolerancja.
Dowiadujemy się, że dzieci, które nie biorą udziału w lekcjach religii
albo w ogóle są nie chrzczone, bywają ostro prześladowane przez kolegów.
— Kilka dni temu Stanisław Mackiewicz opowiadał mi, co zrobili państwo
Eisenhower, kiedy generała wybrano prezydentem Stanów Zjednoczo-
nych. Ochrzcili się, ponieważ formuła przysięgi prezydenckiej jest religij-
na. Nie znaczy to, że obydwoje wywodzą się z rodzin niechrześcijańskich.
Nie. Byli po prostu „religionis nullus", jak mawia wojewoda Kisiel i nikogo
to w tym kraju nie tylko nie raziło, ale nawet w ogóle nie obchodziło.
Stanisław Mackiewicz opowiadał mi jeszcze o pewnej młodej parze
polskiej, która się zgłosiła do angielskiego księdza z prośbą o udzielenie
ślubu. Duchowny zaprowadził ich do zakrystii i — pewnie ku zgrozie obu
owieczek — ochrzcił. Sądził bowiem, że wśród Polaków też panują
obyczaje, do których Wielka Brytania od dawna przywykła.
Przykłady te uzmysławiają, w jak piękne miejsce nas zaprowadzono i to
w imię walki z „opium". W takie mianowicie, w którym aż duszno od
nietolerancji i fanatyzmu.
Oba te zboczenia panowały dawniej powszechnie i dokładnie wiadomo,
kto je osłabił, zwalczył a gdzieniegdzie i unicestwił. Uczynili to wolnomyś-
liciele najrozmaitszych odmian. Kiedy w roku 1747 Julian Offray De La
Mettrie ogłosił swego „Człowieka-maszynę" — wspólnie wystąpili przeciw
niemu katolicy, kalwini i luteranie, a magistrat miasta Lejdy sądownie
ścigał wydawcę. „Wyjątkowo szkodliwa książczyna" La Mettriego biła
bowiem w obskurantyzm w ogóle, w każdy bez wyjątku. Pozwolę sobie
przypomnieć, że słowo „wolterianizm" jest starsze od słowa „marksizm".
Twórcy teorii socjalizmu naukowego sami się zaliczali do laickiej, wolno-
myślnej, racjonalistycznej inteligencji.
Tymczasem u nas — wbrew naukom płynącym z historycznego do-
świadczenia — pozwolono istnieć tylko takim pismom, które reprezentują
pozycje dogmatyczne. Wolnomyślicielstwo skazane zostało na tułaczkę
i nie mogło spełniać skromniutkiej funkcji kontrolera, działającego w imię
zdrowego rozsądku.
Nie potrzebuję się wysilać na dokładne określanie popełnionego u nas
błędu. Znacznie i wcześniej i w sposób niezrównanie celny uczynił to już
bowiem Michał Sałtykow-Szczedrin, który w „Historii jednego miasta"
umieścił wymowne przepisy dla wielkorządców:
,,'Cztom złodiei trepietali' — priekrasno! No kto że sii złodiei? Oczewid-
no, czto pri mnogomyslii po siemu predmietu możet proizojti wielikaja
w diejstwijach nieuriadica. Złodiejem możet byt' wor, no eto złodiej, tak
skazat', trietiestiepiemnyj; złodiejem nazywajetsia ubijca, no i eto złodiej
lisz wtoroj stiepieni, nakoniec złodiejem możet byt' wolnodumiec — eto uże
złodiej nastojaszczij, i pritom zakorieniełyj i nieraskajannyj. Iz sich triech
sortów złodiejew, konieczne, każdyj dołżen triepietat', no w rawnoj li
mierie? Niet, nie w rawnoj. Woru sliedujet priedostawit' triepietat' mienije,
nieżeli ubijce; ubijce że mienije, nieżeli biezbożnomu wolnodumcu. Siej
poslednij dołżen wsiegda widiet' pried soboj pronzitielnyj gradonaczal-
niczeskij wzor i otogo trepietat' biezprierywno. Tiepier, jeżeli my dopustim
otnositielno siej matierii w gradonaczalnikach mnogomyslje, to, oczewid-
no, mnogoje wyjdiet naoborat, a imienno: biezbożniki budut triepietat'
umierienno, wory że i ubijcy wsieminutno i prieżestoko"1.
Oto słowa, które się w znacznej mierze stały ciałem. Nie będzie przecież
sporu o to, że przyjemniej było zostać w Polsce chuliganem niż niezależnym
publicystą.
II
2 lipca 1948 roku zdarzyła mi się niemiła przygoda, o której trzeba tutaj
wspomnieć ze względów dość zasadniczych. Każdy pisarz, który przeżył
coś podobnego, powinien to wyjaśnić.
Wieczorem tego dnia pożegnałem się z kolegami w Jamie Michalikowej
w Krakowie i powędrowałem do znajomych. Drzwi otworzyła mi pani
domu. Po wyrazie jej twarzy od razu się zorientowałem, że coś jest grubo
nie w porządku. Obok niej stał młody, wysoki blondyn. Gestem lewej ręki
zapraszał mnie do środka, jakby to on właśnie był gospodarzem. Prawą
dłoń trzymał w kieszeni marynarki, której materiał opinał się wyraźnie na
wydłużonym, kanciastym przedmiocie.
Wpadłem w „kocioł". Najbliższe osiem tygodni spędziłem w gmachu
krakowskiego UB i w Warszawie, na Mokotowie. Historia ta uzyskała
pewien rozgłos, gdyż zajęły się nią zagraniczne radiostacje nadające po
polsku. W prasie emigracyjnej też ślad pisany został. Z tego także względu
uważam za konieczne wspomnieć o niej w tym szkicu.
Wbrew jednomyślnemu zdaniu owej prasy i rozgłośni historia ta nie
miała nic wspólnego z moją działalnością publicystyczną i wcale nie nosiła
charakteru represji. Urząd Bezpieczeństwa miał po prostu jak najpoważ-
niejsze podstawy do podejrzewania mnie o nielegalną robotę. Moi dawni
towarzysze uprawiali nadal konspirację i — bez żadnego zresztą związku
z tą działalnością — bywali we wspomnianym przed chwilą mieszkaniu
(gospodarz jego miał nieco później proces, zakończony uniewinnieniem).
Nie mam na to żadnych dowodów, ale jestem głęboko przekonany, że
moja ,,ranga" publicysty nie tylko mi w tym wydarzeniu nie zaszkodziła,
ale na odwrót — znacznie dopomogła. Kłopot po prostu z takim jegomoś-
ciem, sprawa od zewnątrz całkiem inaczej wygląda niż jest w istocie... Toteż
po ośmiu tygodniach znalazłem się na wolności — bez żadnych zastrzeżeń
czy ograniczeń.
Od czasu tego doświadczenia żywię najgłębsze przekonanie, że pisarze
byli ostatnią kategorią ludzi, która by się mogła obawiać represji ze strony
dawnego MBP. Nie mam najmniejszego zamiaru wybielania tej instytucji,
ale trzeba mówić prawdę, jgśli się chce wyjść na równe drogi. „Pronzitiels-
kij g 'adonaczelniczeskij wzor"la przejawiać się mógł w najrozmaitsze
sposoby, ale nie należało się specjalnie obawiać, że najostrzejsza nawet
dyskusja z dr. Faulem2 musi zaprowadzić za kratki. Suum cuique...3.
W związku z tym sądzę, że wielu ludzi już od samego początku mogło
o wiele uporczywiej bronić tych samych haseł wolności, o które zaczęto się
chórem upominać dopiero w roku 1955 i 1956. Może piśmiennictwo polskie
uniknęłoby wtedy niejednej porażki i kompromitacji.
Z goryczą myślę o historii Czesława Miłosza. Ludzie, którzy już w roku
1945 mieli taką sławę pisarską jak on, mogli swoją postawą wywrzeć wpływ
na rzeczywistość. Mogli przynajmniej o ten wpływ walczyć. Czesław Miłosz
nie jest wolny od osobistej odpowiedzialności za wytworzenie się stanu
rzeczy, który później jego samego skłonił do ucieczki.
Niejeden sławny pisarz polski od samego początku bronił wolności.
Bronili jej też mali, nikomu przedtem nie znani ludzie.
Przez cały czas pobytu w areszcie raz jeden rozmawiałem o swojej
publicystyce. Była to dość żywa, ale nieoficjalna wymiana zdań — nikt jej
nie protokołował — zawierała jednak momenty mocno charakterystyczne.
Do pokoju, w którym się odbywało jedno z wielu przesłuchań, nieocze-
kiwanie wszedł dyrektor departamentu śledczego, pułkownik Różański.
— Dlaczego pan pisał o ziemiach odzyskanych?
Odpowiedziałem najoczywistszą w świecie prawdę: bo chcę, żeby
zostały przy Polsce.
— Nie! To pańscy mocodawcy kazali panu o nich pisać!
Miał oczywiście na myśli jakichś fikcyjnych pozaredakcyjnych „moco-
dawców".
Rozmowa na ten przedziwny temat trwała może ze czterdzieści pięć
minut, utrzymana była w tonie całkiem poprawnym, dała mi sporo do
myślenia, ale pod jednym przynajmniej względem nie stanowiła dla mnie
niespodzianki. Było to w lecie 1948 roku. Już od dwóch lat przywykałem do
swoistego systemu podejrzeń, który nieco później profesor Józef Chałasiń-
ski odważnie nazwał duchem hitlerowskiej denuncjacji, panoszącym się
w prasie polskiej.
Nie zachwycałem się sposobem myślenia wspomnianego pułkownika,
nie sądziłem zresztą, że on wierzy w to, co plecie. Wiele rzeczy można
jednak było sobie wyjaśnić (nie usprawiedliwić!) pamiętając o znanym
zjawisku deformacji zawodowej. Ale obyczaje, ale duch urzędu śledczego
w prasie, w tygodnikach literackich... to już — darujcie — trochę zanadto...
I to obyczaje sądownie uznane później za przestępstwo szczególnie szkod-
liwe i podłe.
Nie mam zamiaru szczegółowo się babrać w tych wspomnieniach.
Roczniki czasopism są po bibliotekach, każdy sam może się zapoznać
z dziejami najrozmaitszych „polemik", parę przykładów nie zawadzi
jednak.
Ogłosiłem kiedyś w ,,Odrze" artykuł na temat reedukacji Niemców.
Nadałem mu dość wymowny tytuł „Przebudowa i pięść". Wkrótce potem
pewien „Szymon-Gorliwiec" napisał w „Odrodzeniu", że autor owego
artykułu w niezrozumiały sposób „wije się i kluczy". A na czyją korzyść
może działać taki, który „wije się i kluczy" w artykule o reedukacji
Niemców napisanym i wydrukowanym w roku 1946? Oczywiście na
korzyść hitleryzmu. Inny wniosek nie jest możliwy. Pozostawałoby więc
tylko skłonić autora do wyjawienia „mocodawców", którzy mu kazali
perfidnie „wić się i kluczyć".
Wiele przykrych i słusznych rzeczy napisano ostatnio o dawnym MBP.
Obawiam się jednak, że jakiś przyszły historyk gotów nie całkiem uwierzyć
tym zarzutom, gotów może nawet wysławiać liberalizm władz śledczych,
które puszczały mimo uszu doniesienia gorliwie składane przez prasę, nie
zarządzały aresztowań, nie rozpoczynały dochodzeń.
Nie bronię Różańskiego. Twierdzę natomiast, że nie tylko on i jemu
podobni odpowiadają za wytworzenie atmosfery moralnej, w której mogło
rozkwitać gangsterstwo, ubrane w pozory „prawa".
W dziesięciolecie wybuchu wojny ogłosiłem w „Tygodniku Powszech-
nym" artykuł okolicznościowy. Obszerna replika „Kuźnicy" nazywała
mnie (cytuję dosłownie): „przysięgłym adwokatem zdrady narodowej".
Stwierdzam, że „polemika" ta nie naraziła mnie na żadne przykrości
natury urzędowej. Jakoś jednak nie dano posłuchu oburzonym wykrzyk-
nikom kuźnicowego rzecznika „gniewu ludu".
Inaczej by na pewno wyglądały roczniki i „twarz" prasy polskiej, gdyby
na terenach pozostawionych w spokoju przez pułkownika Ret co — sami
piszący przestrzegali reguł uczciwej gry.
Jeden z publicystów emigracyjnych nazwał niektóre chwyty prasy
krajowej „argumentami polemicznymi ad Bezpiekam". No cóż. „Bez-
pieką" okazała się głucha na apele w rodzaju: „Przyciąć pazury" (dosłowny
tytuł jednego z wystąpień prasowych). Taka jest, niestety, prawda, utrwa-
lona w druku.
Nie warto by może wspominać o tym wszystkim, gdyby wiadoma
atmosfera moralna, wytworzona w latach czterdziestych, nie miała wpły-
wu na losy publicystyki w Polsce. Było inaczej, akurat odwrotnie. System
oskarżeń, podejrzeń, insynuacji, system intelektualnego szpiclostwa wre-
szcie — zarzynał publicystykę tępym nożem i jeszcze kopał dla niej głęboki
grób. Przecież sama istota tego gatunku pisarskiego polega na odwadze
i niezależności myśli. Artykuł w gazecie nie jest notą dyplomatyczną.
Oględność jest może cnotą u ambasadora, lecz przestępstwem u publicysty,
który ma święty czy — jeżeli kto woli — psi obowiązek wdawania się
w najbardziej karkołomne — byle uczciwe! — przypuszczenia, diagnozy
i hipotezy. On musi uprawiać „strategię" patrolu bojowego, który samotnie
idzie naprzód, szuka styczności z nieprzyjacielem, usiłuje chwycić takie
punkty w terenie, których z głównych pozycji jeszcze nie widać. A jeśli się
zaawanturuje, to wyłącznie na własne ryzyko. Siły główne mu na pomoc
nie ruszą, co jest wiadome w założeniu.
Spróbujcie no uprawiać tę „strategię" w opisanych warunkach, kiedy
niektórzy mili koledzy po fachu gorliwie apelują do władz o ścieśnienie
swobody słowa. Wiadome darcie szat tudzież katońskie gesty daremne
były, jeśli chodzi o represje w stosunku do osób, ale na pewno nie
pozostawały bez wpływu na igielne ucho kontroli.
Od 1946 roku uprawiałem reportaż. W trzy lata później chciałem
ogłoszone poprzednio rzeczy wydać w jednym tomie, uzupełnionym
pracami całkiem świeżymi. Książka miała się nazywać „Po kataklizmie".
Usłyszałem stanowcze: nie.
W 1950 r. pisałem dla PAX-u tom reportażowy „Wisła pożegna za-
ścianek". Osią utworu miał być reportaż z budowy kolei Kielce — Busko,
osią zarówno kompozycyjną jak i rzeczową, bo w tamtych stronach wszelki
postęp zawisł od rozwoju komunikacji. Moja prośba o wpuszczenie na teren
budowy spotkała się ze strony PKPG4 z grzeczną, ale stanowczą odmową.
Przypuszczam, że nie bez wpływu byłc tu opinia, na jaką sobie zarobiłem
podczas wspomnianych „polemik". W pewien czas potem inni publicyści
obejrzeli sobie ową kolej i napisali o tym. Dziś uważam, że „Wisła pożegna
zaścianek" to typowy utwór z kategorii tych, których nie należało druko-
wać. Zabrakło osi, więc autor musiał sztukować, całość się rozkleja. Skoro
się jednak odbyło całą wyprawę samochodową w Sandomierskie i to na
koszt wydawnictwa... trudno, trzeba pisać.
Powrócę jeszcze do sporów na tematy „wrześniowe" i polityki przed-
wojennej. Numer „Kuźnicy" z artykułem przyznającym mi godność
„przysięgłego obrońcy zdrady narodowej" kupiłem sobie jako lekturę na
podróż koleją. W piękne jesienne popołudnie miałem czas zarówno na
oglądanie uroczych widoków ziemi polskiej, którą — jak to ponad wszelką
wątpliwość zostało dowiedzione — z takim zapałem zdradzałem, jak i na
rozmyślania. Wynik ich zrealizowałem w niedługi czas potem. Równał się
on machnięciu ręką na to, co stanowi moje — sit venia verbo5 — właściwe
powołanie i na wiernym zastosowaniu się do tezy, głoszonej ongi przez
Stanisława Mackiewicza: „I zawsze w tej nieszczęśliwej Polsce każdy robi
nie to, co do niego należy".
Ileż to już zepsuto w Polsce atramentu i gardeł, upominając pisarzy,
którzy uporczywie trwają na marginesach. Admonicje te odnosiły się rzecz
jasna i do mnie. Parałem się przecież rzeczami, w których od siebie nie mam
nic a nic do powiedzenia — mikrobiologią, wirusologią, techniką. Nie żałuję
tego, wiele podczas tych wypadów skorzystałem. Jednak przede wszyst-
kim powinienem się był zajmować dwoma rzeczami: publicystyką oraz
historią XX stulecia.
Nie ja jestem temu winien, że publicystyka znikła z Polski, ustępując
miejsca apologetyce, z którą nie ma nic wspólnego. I nie ja wieszałem
zamczystą kłódkę na drzwiach wiodących do przybytku historii najnow-
szej. A że nie chciałem się poświęcać „badaniom historycznym", których
wynik jest z góry we wszystkich szczegółach wiadomy, to już trudno
— takich obyczajów uczyli ci, którzy byli profesorami mojego uniwer-
sytetu.
Margines to jedna sprawa. Całkiem inna, to czy wszyscy, którzy się za
nim znaleźli, chcieli tam trafić.
Przyszło się pożegnać z marzeniami. Między innymi z myślą o książce,
którą tak bardzo chciałbym napisać. Nazywałaby się „Napiwek historii"
i traktowała o międzywojennym dwudziestoleciu. Bo w moim najgłębszym
przekonaniu było tak: wskutek rewolucji w Rosji i klęski państw central-
nych, w naszej części Europy wytworzył się stan swoistej próżni politycz-
nej . Rozmaite narody odzyskały niepodległość, która — całkiem niezależ-
nie od ich woli a nawet czynów — miała trwać dokładnie do chwili, kiedy się
silny sąsiad z zachodu energicznie poruszył. Całkiem tak, jakby historia
wręczyła każdemu z tych państw czek, opiewający na lat dwadzieścia,
mówiąc przy tym: masz, pokaż co potrafisz... I moim skrrmnym zdaniem
bilans Polski wcale, ale to wcale nie wypadłby ujemnie. Uważam bowiem
dwudziestolecie za jedną z najważniejszych epok naszej historii. Przez cały
wiek XIX Polacy byli podzieleni na trzy wielkie grupy, żyjące w trzech
różnych systemach gospodarczych, socjalnych i prawnych. Dwudziesto-
lecie ukształtowało nas w nowoczesny naród. Nie moglibyśmy zwycięsko
przetrzymać piekła drugiej wojny światowej, gdyby w kraju panował stan
dusz i umysłów, właściwy czasom sprzed roku 1918. Takie są moje
„robocze" założenia. W każdym razie warto by sprawę zbadać.
Komiczne rojenia! Zachciało się studiów nad całym dwudziestoleciem!
Swojego czasu zająłem się bliżej jedną tylko sprawą, mianowicie „wojnami,
których nie było", czyli projektami prewencyjnego wystąpienia przeciwko
Niemcom w latach 1933 i 1934. Nasłuchałem się, a raczej naczytałem, wielu
przykrych rzeczy na temat mojej nieuczciwości tudzież perfidnych celów,
jakie mi przyświecają. Z prasy zagranicznej dowiaduję się teraz, że rozmaici
pisarze europejscy głoszą dziwne teorie. Mniej ich interesuje, czy i co
Piłsudski proponował Francji, bardziej natomiast to, że on sam jakoby to
straszył wojną i prowokował ją, pragnąc wymusić na Hitlerze... zawarcie
paktu o nieagresji. Co o tym sądzić — nie wiem (nie wątpię natomiast, że bez
trudu znajdziemy u nas ostrowidzów, którzy pierwszy raz w życiu usłyszaw-
szy o tych zdarzeniach, natychmiast będą wiedzieć jak je należy „prawid-
łowo" rozumieć). Nas w Polsce zawsze stać było na luksus nieuctwa.
Co innego kraj tak lekkomyślny, jak Francja. Niedawno temu ,,Le
Monde" doniósł, że tam od sześciu lat prowadzi się systematyczne i ze-
społowe badania nad dziejami ostatniej wojny. Zespołowe — bo żaden
człowiek sam jeden nie da rady górom dokumentów. Rząd zawiera
międzynarodowe układy, mające ułatwić pracę historyków. — Okropne
zgniłki! Ich niedołężne usiłowania przywodzą na myśl zbawienną receptę
carskich oficerów, którzy tak śpiewali przy ucztach:
„Kopernik on wies' swoj wiek trudiłsia
cztob dokazat' ziemli wraszczenije!
Durak! Zacziem on nie napiłsia?
Togda by nie było sommienija, togdab jemu wies' mir krutiłsia"6.
Czasami jednak zastosowana u nas metoda „prawidłowego" zgłębiania
i wyjaśniania przeszłości odrobinę chybiła celu. Przekonałem się o tym...
bez mała na własnej głowie.
W 1952 roku archeologowie zaczęli kopać w Hrubieszowskim, gdzie
wydobyli mnóstwo zabytków rdzennie słowiańskich, ale różnych od tych,
jakie kryją gleby Wielkopolski, Pomorza czy Śląska. Opisałem to w „Pro-
blemach" i w rok później znowu pojechałem nad Bug, nie przeczuwając
nawet, że mogę tam żywot postradać. Ludzie tamtejsi przeczytali bowiem
artykuł w „Problemach" i doszli do wniosku, że badania wykopaliskowe
zmierzają do wykazania odwiecznej rosyjskości ziem nadbużańskich, co
ma poprzedzić oddanie Związkowi Radzieckiemu terenów aż po Wieprz,
a może i po Wisłę. Najgorszy zaś sprzedawczyk, zdrajca i wróg ojczyzny to
ten, kto propaguje owe zamiary, czyli ja właśnie.
O, jakież niezwykłe sukcesy odnieśli moi państwowotwórczy adwer-
sarze z „Kuźnicy", „Odrodzenia", „Polski Zbrojnej" i innych pism, ci,
którzy nie miewali wątpliwości i mniemali, że nikt ich nie ma. Jakże
znakomicie nauczyli ludzi trzeźwości w rozumowaniu, słusznie gardząc
obmierzłym, pozytywistycznym odwoływaniem się do zdrowego rozsądku,
który nie jest zdolny sprowadzić na kraj potoków światłości, płynących
z deklamacji i tokowania a la głuszce na wiosnę. Cóż za świetną metodę
myślenia potrafili zaszczepić, skoro ludzie potrafią w ogóle przypuszczać,
że jakikolwiek polityk na świecie chcąc coś zrobić — najpierw się zapyta
archeologa o pozwolenie.
Ale jeśli się ktoś poświęca przede wszystkim wzniosłym sporom
światopoglądowym — toczonym na tak wysokim poziomie, że go najczęś-
ciej wcale nie widać — to już oczywiście brak mu ochoty do racjonalistycz-
nego badania faktów i rzeczowego tłumaczenia konieczności dziejowych
i zasad polityki współczesnej.
III
IV
W czasie ostatniej sesji Rady Kultury i Sztuki jeden z mówców wystąpił
przeciwko używaniu zaimka „my", gdy się mówi o grzechach epoki „kultu
jednostki". Wywody jego nie trafiły mi do przekonania. Wyznam nawet, że
niepokoi mnie zbyt hojne szafowanie zaimkiem „oni". Zwłaszcza, jeśli
czynią tak pisarze, zaliczający się wszak obecnie do najwyższej elity
społecznej.
Jeśli się żyje we wspólnocie narodowej — i to żyje w sposób wcale
wygodny — nie można zbyt lekko traktować sprawy odpowiedzialności. Są
tacy, którzy mogą śmiało ogłosić, że nie popierali wiadomych zboczeń. Ale
nikomu chyba nie wolno się uchylić od odpowiedzi na niemiłosierne
pytanie: czy zrobiłem wszystko, co leżało w mojej mocy, by zapobiec
złemu?
Bardzo się boję surowego wyroku historii, która gotowa powiedzieć, że
nie wyzyskaliśmy w pełni nawet tych mizernych możliwości, jakie pozo-
stawiała epoka stalinowska. Można było więcej zrobić dla sprawy wolności
myśli i słowa.
O ile dobrze pamiętam, Franciszek Rabelais twierdził, że podtrzymuje
wszystkie swe teorie — aż do granicy stosu włącznie. Było to logiczne,
bezpretensjonalne i męskie postawienie sprawy. Trzeba teraz stwierdzić,
że pisarzom w Polsce żadne „argumenty" o charakterze rzeczy ostatecz-
nych wcale nie groziły (przynajmniej takie jest moje osobiste głębokie
przekonanie, w której to kwestii nadaję się chyba na koronnego świadka).
A w ostatecznym, historycznym obrachunku właściwie to jedno się liczy.
Podczas tejże sesji Rady Kultury i Sztuki Mieczysław Jastrun powie-
dział, że literatura polska nigdy dotąd nie upadła tak nisko, jak dziś. Bardzo
niemiłosierny sąd. Najstraszniejsze jednak to pytanie, które nie padło: a ile
i kogo kosztował opór przeciwko tej klęsce?
Na świadka w niektórych sprawach się nadaję, na niczyjego sędziego na
pewno nie. Dlatego też trzeba pisać o sobie.
Wiosną tego roku spędziliśmy kilka ponurych godzin w sali Związku
Literatów. Dwóch kolegów, zmieniając się kolejno, odczytywało obszerny
referat Nikity Chruszczowa o kulcie jednostki. Słuchałem pilnie, dowiadu-
jąc się wielu tragicznych szczegółów. Takie rzeczy jak losy Kosiora,
okoliczności zamachu na Kirowa, oraz wiele innych nie były mi bowiem
znane. Ale zasadnicza treść broszury nie stanowiła rewelacji. Przecież ja
już od dawna wiedziałem.
Wspominałem poprzednio o swym przekonaniu, że w roku 1945 Polska
weszła na jedyną drogę, która wiodła w przyszłość. Doszedłszy do tego
wniosku zdecydowałem się na popieranie kierunku politycznego, któremu
wtedy patronował Józef Stalin. Zdecydowałem się — bardzo dokładnie
wiedząc...
Gdybym dziś — po wszystkich rewelacjach, dyskusjach i odwilżach
— raz jeszcze się znalazł wobec tego samego problemu i raz jeszcze musiał
wybierać — wybrałbym to samo co wtedy. Przyznaję się do pełnej
odpowiedzialności za własne decyzje, ale ich nie żałuję. Powtórzę raz
jeszcze, że Polska nie ma innej drogi.
Uważam, że wszystko to należy jasno i wyraźnie powiedzieć. Wszelki
fałsz w sądzeniu własnej przeszłości pisarskiej wróżyłby bowiem jak
najgorzej o przyszłości.
I dlatego nic mnie tak nie martwi, jak odezwanie się jednego z członków
grupy PAX, który w czasie dyskusji w Związku Literatów oświadczył
z wyniosłą ironią: ja teraz ciągle powtarzam — mądry jak Polak po XX
zjeździe.
Pomału, pomału — ten Polak i przed XX zjazdem był równie mądry jak
i teraz. A najgorsza bieda w tym, że prosty, szeregowy Polak mówił
o rozmaitych sprawach o wiele szczerzej i uczciwiej niż wielu... inżynierów
dusz ludzkich. „Trzeba dogonić własny naród" napisałem w „Po prostu"
jesienią zeszłego roku (a więc przed XX zjazdem) i słowa te uważam za
ciągle aktualny i zdrowy program pisarski.
Kto się decydował wiedząc, ten tym bardziej musiał sam siebie
pilnować i nie przekraczać granic bezwzględnej konieczności dziejowej.
Rachunek pamięci nie może się równać rozgrzeszeniu, udzielonemu
samemu sobie.
Piszę to w lipcu 1956 roku. Już od wielu miesięcy prasa literacka i pisma
codzienne zażarcie walczą o wewnętrzną naprawę Rzeczypospolitej. To, co
robią młodzi chłopcy z „Po prostu" przynosi Polsce sławę i zaszczyt.
Dziennikarstwo i publicystyka — procedery jakże wzgardliwie zazwyczaj
traktowane na literackim Parnasie — przywracają twarz piśmiennictwu
polskiemu.
Wszystko to z zadowoleniem stwierdziwszy, żałować jednak wypadnie,
że szeroki front wspólnej walki pisarzy o prawo, uczciwość i poszanowanie
godności ludzkiej — nie powstał dziesięć lat wcześniej.
PAWEŁ JASIENICA
PRZYPISY
1
„...Żeby złoczyńcy trzęśli się ze strachu — to jest w porządku. Ale kimże są ci złoczyńcy?
Wiadomo, że wobec różnych poglądów na ten temat może nastąpić wielki nieporządek
w działaniach. Złoczyńcą może być złodziej, ale to złoczyńca, by tak rzec, trzeciego stopnia;
złoczyńcą nazywa się też zabójcę, ale to także złoczyńca zaledwie drugiego stopnia; złoczyńcą
może być także wolnomyśliciel — a to już złoczyńca prawdziwy, a przy tym zatwardziały i nie
wyrażający skruchy. Z tych trzech gatunków złoczyńców, każdy oczywiście powinien drżeć,
ale czy w równej mierze? Nie, tak być nie powinno. Trzeba postępować tak, by złodziej drżał
mniej niż zabójca, a zabójca mniej, aniżeli bezbożny wolnomyśliciel. Ten ostatni ciągle
powinien czuć na sobie surowy wzrok urzędowy i z tej przyczyny drżeć nieustannie. Zatem,
jeśli w tej materii zezwolimy na różne poglądy wśród urzędników, skutek będzie często
przeciwny zamierzonemu, a mianowicie: bezbożnicy będą bać się umiarkowanie, zaś złodzieje
i mordercy będą bez przerwy odczuwać wielki strach".
la
Przeszywający urzędowy wzrok.
2
Dr Faul — postać ideologa partyjnego — manipulatora ideami — z opowiadania
Kazimierza Brandysa „Obrona 'Grenady'".
3
Każdemu, co mu się należy.
4
Państwowa Komisja Planowania Gospodarczego — kierowana przez Hilarego Minca
— jedna z najbardziej wszechwładnych instytucji w owych czasach.
5
Jeśli tak można powiedzieć.
6
Kopernik, on trudził się cały wiek / by udowodnić, że ziemia się obraca / Dureń, czemu nie
popił sobie / Nie miałby wtedy wątpliwości — cały świat by mu się kręcił.
Uderzyć na wszystkich frontach
Sporządzona przez kierującą Wydziałem Historii Partii KC
PPR Marię Turlejską notatka miała skutek niemal natych-
miastowy. Ukazał się wprawdzie jeszcze wspomniany przez
Turlejską numer trzeci „Dziejów Najnowszych", ale to był już
koniec. Instytut Pamięci Narodowej, który położył nieocenio-
ne zasługi dla badań nad najnowszymi dziejami Polski, został
zlikwidowany.
Notatka (maszynopis, oryginał) przechowywana jest w VI
Oddziale AAN, sygn. 1/54-136.
Informacja
Instytut Pamięci Narodowej został utworzony w 1944 r. w Lublinie.
Dyrektorem jego był Kornacki, vicedyrektorem — Płoski i ten ostatni
właściwie go organizował. Dawny współpracownik Instytutu Badania
Najnowszej Historii Polski im. Józefa Piłsudskiego, były życiowiec z czasów
akademickich, w czasie okupacji kierownik Biura Historycznego Armii
Krajowej, jeden z współtwórców prawej RPPS, a więc stojący na gruncie
CKL, obecnie kierownik Komisji Archiwalno-Historycznej CKW, PPS,
człowiek słaby, ulegający wpływom piłsudczykowskim, nie marksista, ale
o wielkiej erudycji — oto pobieżna charakterystyka Płoskiego.
Instytut miał badać historię okupacji, raczej od strony terroru niemiec-
kiego i martyrologii narodu polskiego. Ale w ramach tej problematyki
i tylko tego okresu nie sposób się było utrzymać. Samo życie rozbijało je.
Jedną z większych pierwszych prac, jakie przedsięwziął Instytut już
w Warszawie, było sporządzenie bibliografii wszystkich wydawnictw
podziemnych w kraju w czasie okupacji. Miał to być pewnego rodzaju
przewodnik informacyjny (obejmujący tytuł pisma, wydawcę, nakład,
redakcję itp.). Na zamówienie Instytutu pracę tę pisał ob. Świerkowski
z Biblioteki Narodowej. Praca ta, rozpoczęta jesienią 1945 r., miała być
oddana do druku wiosną 1946 r. W trakcie przygotowywania tej pracy
w Bibliotece Narodowej zorganizowana została wystawa prasy podziem-
nej, która była w gruncie rzeczy gloryfikacją londyńskiego podziemia (ilość
tytułów prasy reakcyjnej o wiele przewyższa ilość tytułów prasy lewicowej
i demokratycznej) i została przez Urząd Kontroli Prasy i Widowisk
zamknięta przed otwarciem. Świerkowski przygotowywał swą bibliografię
w dalszym ciągu, osiągając z miesiąca na miesiąc coraz większą ilość
tytułów; przy czym układ sił między ilością tytułów pism sanacyjnych,
endeckich, delegatury itd. a demokratycznemi oczywiście nie mógł ulec
zmianie. Archiwum KC PPR, a później Wydział Historii Partii współ-
pracował z Instytutem w tej sprawie, dostarczając jednocześnie materiałów
o naszych wydawnictwach z czasów okupacji, a jednocześnie tłumacząc
niewłaściwość, bezsensowność tego rodzaju wydawnictwa w dzisiejszej
sytuacji. Bibliografia do dziś dnia nie ujrzała światła dziennego, być może
częściowo pod wpływem naszego stanowiska.
Dział organizacji podziemnych prowadził w 1946 r. Bartoszewski,
współpracownik „Gazety Ludowej", który został niedługo później aresz-
towany. Na jego miejsce przyszedł Adam Borkiewicz, którego działem
pracy jest wojsko podziemne. W pierwszym rzędzie zbierał on informację
o AK, rozszyfrował pseudonimy i kryptonimy itp. Praca tego działu
mogłaby stać się nadzwyczaj cennym wkładem do historii walk podziem-
nych, gdyż Akowcy mając zaufanie na podstawie dawnych więzów i kon-
taktów organizacyjnych do ludzi obecnie pracujących w Instytucie mogliby
przekazać do IPN poważny materiał do historii AK, którego nie chcą
oddawać do Biura Historycznego Wojska Polskiego, twierdząc, że tam
sfałszują ich historię. Jak daleko te prace o historii AK są posunięte, jak
również ile materiałów do niej Instytut już zebrał — trudno nam powie-
dzieć, gdyż mimo pewnej współpracy z naszym Wydziałem — dyr. Płoski
trzyma to raczej przed nami w tajemnicy. W każdym razie materiał ten
wydaje się ubogi, o czym można się było przekonać z informacji Instytutu
dla Wydziału Propagandy KC PPR o akcjach AK i BCh, dostarczonej dnia
24 i 27 października 1947 r., a obejmującej wszystkiego jedną akcję BCh
z końca 1942 r., 7 akcji różnych AK z 1943 r. i jedną bitwę AL z 1944 r.
Borkiewicz to sklerotyczny starzec o piłsudczykowskiej mentalności,
również dawny współpracownik Instytutu Badania Najn. Hist. Polski im. J.
Piłsudskiego. Ostatnio Borkiewicz zajął się historią Gwardii i Armii
Ludowej na Lubelszczyźnie, w związku z przekazaniem przez przewod-
niczącego Lubelskiej Rady Narodowej — tow. Czugałę Instytutowi obszer-
nego (około 500 stron) opracowania (zresztą na poziomie nie nadającym się
całkowicie do publikowania), dotyczącego historii Wojewódzkiej Rady
Narodowej na Lubelszczyźnie w czasie okupacji.
Wspólnie z Borkiewiczem opracowywać Lubelszczyznę ma Żeleńska
niedawno przyjęta pracownica, świeżo upieczony mgr historii polecona
przez Wereszyckiego. Bezpartyjna. Zgłosiła do nas zapotrzebowanie na
wspomnienia z Lubelszczyzny.
Kupść pracuje nad terrorem niemieckim od strony dokumentów nie-
mieckich i martyrologii w ścisłym kontakcie z Główną Komisją Badania
Zbrodni Niemieckich w Polsce. Ma on również opracowywać organizacje
polityczne podziemia w czasie okupacji. W Instytucie opracowywano
kartotekę tych organizacji. Braliśmy w tym również częściowo udział, ale
całość nie została opracowana.
Monografie obozów niemieckich w Polsce opracowuje Czyńska. Pracu-
je ona również nad materiałami, które przyszły z Francji.
Katalogi zagadnień z prasy emigracyjnej z czasów wojny opracowuje
Pawłowska (związana w czasie okupacji z delegaturą, przed wojną w ko-
łach lewicowych).
Jedną z pierwszych prac Instytutu, do dziś dnia opracowywaną, jest
słownik biograficzny działaczy robotniczych, oparty o dawną „Kronikę
ruchu rewolucyjnego" i „Niepodległość". W tej sprawie nie nawiązano
z nami zupełnie kontaktu, pomimo informowania nas o tej pracy. Słownik
ten przygotowuje, zdaje się Kiedrzyńska, również dawny pracownik
Instytutu Bad. Najnowszej Historii Polski, działaczka KOP i ZWZ w czasie
okupacji, obecnie PCK, więzień obozów hitlerowskich, Kiedrzyńska prócz
tego prowadzi bibliotekę Instytutu.
Nad ruchem robotniczym do 1914 r. pracuje Durko (PPS, podobno
lewicowy). Durko ogłaszał w „Dziejach Najnowszych" listy Jana Stróżec-
kiego z zesłania i napisał artykuł o Kasprzaku, w którym rehabilitował go
z zarzutów, a jednocześnie rehabilitował PPS. Durko jest prawą ręką
Płoskiego, sekretarzem „Dziejów Najnowszych".
Krzysztof Dunin-Wąsowicz (PPS, ZNMS) pracuje w Instytucie nad
okresem międzywojennego dwudziestolecia. Jednocześnie pisze na Uni-
wersytecie pracę doktorską o Stapińskim.
Jeżeli chodzi o dwudziestolecie międzywojenne — Płoski miał zamiar
wydać „Piętnastolecie Polski Niepodległej" Swobody (Próchnika) po
uzupełnieniu polityki zagranicznej, dopisaniu historii KPP i historii okresu
1933-39 i po „ocenzurowaniu" go przez naszą tow. Żołądkowską, która
przez parę miesięcy w Instytucie pracowała. Ale prawdopodobnie pod
naszym wpływem jest skłonny zrezygnować z tego wydawnictwa, które
absolutnie się nie nadaje do publikowania obecnie.
Instytut wydał w 1947 r. dwa numery „Dziejów Najnowszych". Obecnie
przygotowuje się do druku trzeci, podwójny numer. O ile pierwszy numer
miał pewien charakter problemowy, o tyle drugi był wyraźnie tylko
kronikarski z unikaniem problematyki i z akowską tendencją (w artykule
T. Jabłońskiego o pińczowskim, w sprawozdaniu von dem Bacha o po-
wstaniu warszawskim, jak również w pamiętniku własowca o powstaniu,
które od strony przeciwników gloryfikują powstanie sierpniowe 1944 r.).
Instytut wydał dwie książki, napisane na jego zamówienie. Historię
Gospodarczą Polski 1864-1914, autor Witold Kula (PPR) i historię polityczną
tegoż okresu, napisaną przez Wereszyckiego (PPS).
Tak w głównych zarysach przedstawiałby się dotychczasowy dorobek
Instytutu. Oczywiście mogliśmy tu pominąć pewne pozycje, o których na
podstawie naszej dotychczasowej współpracy z Instytutem możemy nie
wiedzieć.
Od czasu gdy na miejscu Kornackiego — Płoski został dyrektorem
Instytutu, brak w Instytucie vicedyrektora. Płoski czynił pewne słabe
zresztą wysiłki, aby na tym stanowisku był peperowiec. Proponował
mianowicie tow. Rafałowi Gerberowi tę pracę. Obecnie są projekty, aby
vicedyrektorem Instytutu został Tadeusz Jabłoński (dotychczas był dyrek-
torem Rady Szkół Wyższych) — o opinii wuerenowca. Płoski podobno broni
się przed tą kandydaturą proponując raczej Zawatkę (tak w tekście,
powinno być: Zawadkę — A.G.), dawnego RPPS-owca (prawego), współ-
pracownika Płoskiego z czasów okupacji, obecnie pracującego jako kiero-
wnik archiwum historycznego CKW PPS.
Wnioski
Zarówno skład personalno-polityczny, jak kierunek badań Instytutu
Pamięci Narodowej powinien ulec zmianie. Był wnoszony na Prezydium
Rady Ministrów projekt statutu i zmiana nazwy na Instytut Historii
Najnowszej, ponieważ dotychczas istnieje „nielegalnie" bez żadnej formy
prawnej. Ale projekt ten został odłożony.
Najważniejszym mankamentem Instytutu jest jego jednostronność
polityczna. Reprezentuje on w najlepszym razie formalnie prawy RPPS,
z dalekim wachlarzem na prawo. Z materialistycznym pojmowaniem
dziejów, z marksizmem Instytut nie ma nic wspólnego.
W związku z projektowaną Wspólną Komisją Historyczną KC PPR
i CKW PPS otwierają się nowe możliwości przed Instytutem. Tylko na
bazie współpracy obu partii i ideologicznego przewodnictwa PPR Instytut
może się stać twórczą placówką badania najnowszej historii Polski z mark-
sistowskiego punktu widzenia. W związku z Wyższą Szkołą Partyjną
powstaje możliwość zorganizowania wspólnej nadrzędnej Rady Naukowej
obu partii, która wyznaczałaby kierunek badań Instytutu, tematy do
opracowania, dyskutowałaby tezy wstępne.
Tylko przez wspólne kierownictwo przeorganizowanego Instytutu
— ideologiczne i polityczne — z jednej strony, a przez zasilenie go
peperowcami — z drugiej strony — może Instytut Najnowszej Historii
Polski spełnić swe zadanie.
Jeżeli chodzi o ludzi — to wielu naszych towarzyszy — historyków
z wykształcenia, często pracujących na innych placówkach mogłoby
pożytecznie pracować w Instytucie. Jako przykład wymienimy: Młynarski
(PR), Izydorczyk (KW Poznań), Siekierska, Polewka (Kraków), Kula (Łódź
— Uniwersytet), Assorodobraj (Łódź — Uniwersytet), Szulkin (Min. Oświa-
ty), Najdus (TUR), Tykocińska (TUR), Bibrowska, Kancewicz, Kulik (Min.
Kultury), Drukier (KC), Rappaport (KC), Więckowska Jadwiga (CZPPS),
Pawłowicz, Bulanta Stanisława (Sztab Generalny W.P.), Pietraszkiewicz
Wacław (Min. Oświaty), Marzec Czesław (Warsz. Rad. Nar.) i wielu innych
towarzyszy.
Jeżeli chcemy na odcinku historii zrobić przełom — musimy obliczyć
nasze siły, rozplanować je i. uderzyć na wszystkich frontach.
TURLEJSKA
Warszawa 13 luty 48 r.
Agentura
Sformułowana przez Stalina teza, że w miarę sukcesów
systemu socjalistycznego zaostrza się walka klasowa, prowa-
dziła w konsekwencji do rozbudowywania i wzmacniania
aparatu bezpieczeństwa.
Nowe zadania omawiano na dwóch naradach, które odbyły
się w 1949 r. Pierwsza z nich, na której obecny był Jakub
Berman, miała miejsce w marcu, druga, w której uczestniczył
Bolesław Bierut, 29 października, niecałe dwa tygodnie przed
III plenum KC PZPR (11-13 listopada 1949 r.) poświęconym
„wzmożeniu czujności rewolucyjnej".
W tymże listopadzie Kominform ogłosił rezolucję pt. „Partia
komunistyczna Jugosławii w rękach morderców i szpiegów".
6 listopada Bierut poinformował Radę Państwa, że zwrócił
się do rządu radzieckiego o skierowanie do dyspozycji rządu
polskiego marszałka Konstantego Rokossowskiego i że uzys-
kał zgodę.
Rok 1949 to również proces kardynała Józefa Mindszen-
tyego na Węgrzech (dożywocie), procesy, zakończone karami
śmierci, działaczy komunistycznych: Trajczo Kostowa w Buł-
garii, Koci Xoxe w Albanii, Laszlo Rajka na Węgrzech.
W Polsce proces przeciwko Adamowi Doboszyńskiemu (11
lipca skazany na śmierć) wykorzystany do zohydzenia Armii
Krajowej i Kościoła.
To jest bardzo pobieżnie zarysowane tło publikowanych
dokumentów.
Składają się na nie fragmenty referatu ministra bezpiecze-
ństwa publicznego St. Radkiewicza, fragment przemówienia
Jakuba Bermana oraz własnoręczna notatka Bolesława Bie-
ruta z narady październikowej.
Materiały te przechowywane są w VI Oddziale Archiwum
Akt Nowych w Warszawie (sygn. 323).
POLITYKA. 52/1990
STANISŁAW RADKIEWICZ:
JAKUB BERMAN:
(...) Śledztwo jest potężnym orężem i oddało nam ogromne usługi, ale
wszyscy powinniśmy przyznać, iż taka teoria, że wszystkie bolączki rozwią-
zuje się za pomocą aresztu i śledztwa — to jednak jest dziecięcy okres. Nas
stać już na bardziej dojrzałe, doskonałe metody, w których nastąpi kombina-
cja agentury ze śledztwem i w którym agentura nie będzie kopciuszkiem bez
znaczenia. Tak u nas było i to jest największy grzech w naszej pracy.
Musimy koniecznie i z całym uporem rozbudować agenturę. Musimy
koniecznie usprawnić kierownictwo we wszystkich ogniwach ze strony
Ministerstwa, Departamentów w stosunku do Wojewódzkich Urzędów, ze
strony Wojewódzkich Urzędów do Powiatowych, aż do gmin.
Kontrola wykonania zadań nie była do tej pory dostateczna. I dobrze
jest, że dziś powiedzieliśmy sobie o tym otwarcie.
Trzeba koniecznie i to energicznie wzmocnić dyscyplinę w szeregach
aparatu i trzeba wreszcie pogłębić świadomość polityczną, partyjną, hart,
bojowość, moralną czystość szeregów. Zreorganizujemy pracę partyjną,
KC zrobi wszystko, aby ją podciągnąć, usprawnić, ożywić i mocniej
powiązać z tętniącym życiem partyjnym, które najbardziej kształci.
Dlatego uważamy, że agentura jest centralnym zagadnieniem, za które
trzeba się w tej chwili uchwycić, najważniejszym ogniwem, które trzeba
wyciągnąć.
Nie chcemy rządzić za pomocą agentury. Nam są obce metody dwójkar-
skie. Nasza siła polega na teorii marksizmu-leninizmu, na sile ideologicznej
naszej Partii, naszego aktywu, na świadomości mas, klasy robotniczej, ale
chcemy oszczędzić ofiar masom partyjnym w walce z wrogiem, ale musimy
wszystko zrobić, aby pomóc w tej walce i to nasz najświętszy obowiązek.
Dlatego musimy dotrzeć i to w ciągu najkrótszego czasu do ośrodków
dyspozycyjnych wroga, pokrzyżować jego plany, znać jego plany, musimy
stworzyć formy dla unieszkodliwienia wroga klasowego na wsi, bo wcho-
dzimy w okres zaostrzonej walki klasowej na wsi przede wszystkim. Tam
na wsi kułactwo jest najbardziej masową bazą wroga i do tej decydującej
walki musimy się zawczasu przygotować. Jeśli nie stworzymy form
organizacyjnych, które by nam pomogły do spełnienia swego zadania,
będziemy spóźnieni. Jesteśmy już opóźnieni.
Musimy wreszcie stworzyć warunki i środki, ażeby ochronić najważ-
niejsze ośrodki naszego życia państwowego przed wrogą penetracją.
Musimy stać na straży naszej obronności.
Wy zdajecie sobie sprawę z wagi tych zagadnień. Była już o tym mowa
w referatach i w dyskusji, jak zagadnienie portów, zagadnienie węzłowych
przemysłów, zagadnienie dróg, komunikacji, łączności. Tego trzeba strzec
jak oka w głowie i trzeba się nauczyć strzec, by upilnować, gdy zajdzie
potrzeba.
Jak to możemy osiągnąć?
Przede wszystkim przez agenturę, rzecz jasna przez sieć informacyjną
i dlatego trzeba o to walczyć z uporem i wytrwale. Czy potrafimy to zrobić?
Niewątpliwie będziemy jeszcze przez jakiś czas robili błędy, ale nas stać na
to, ażeby się nauczyć i za pół roku wykazać się ogromnymi osiągnięciami
w zakresie agentury. Dowiedliśmy tego, że potrafimy rozwiązać tego
rodzaju zagadnienie. Nie jest najbardziej decydujące to, że mamy do
czynienia z wrogiem bardziej wykształconym i bardziej od nas inteligent-
nym. Mamy broń, przeciw której on się nie potrafi ostać — to teoria
marksizmu-leninizmu. Pogłębienie naszego poziomu, naszego hartu poli-
tycznego da nam ogromną przewagę nad wrogiem. Mamy jeszcze jedno
zadanie. Nie tylko unieszkodliwić wroga, ale musimy go obnażyć, zerwać
z niego wszystkie listki figowe, którymi się zasłania i oszukuje naród.
10) wprowadzić systematyczną sprawozdawczość ogniw operacyjnych
oraz informację bieżącą w sprawach ważniejszych we wszystkich og-
niwach aparatu, m. in. drogą meldunków służbowych, ustnych i pisem-
nych;
11) zwolnić w zasadzie i w miarę możności departamenty operacyjne od
zleceń typu administracyjno-biurowego;
12) uregulować stosunki między departamentem śledczym i depar-
tamentami w kierunku większego wglądu i większej odpowiedzialności za
etap przygotowawczy ze strony departamentów operacyjnych; usprawnić
i podnieść na wyższy poziom metody śledztwa;
13) śmielej wyciągać kadry terenowe i wzmocnić centralny aparat
ministerstwa w najbardziej odpowiedzialnych ogniwach przez odpowiedni
dobór cenniejszych pracowników z terenu;
14) spowodować powołanie kolegium z kierowników resortu i per-
sonalnie wyznaczonych przez Sekretariat KC dyrektorów departamentów.
Kolegium winno mieć charakter ciała doradczego z głównym zadaniem
systematycznego rozpatrywania sprawozdań z najważniejszych ogniw
centralnych i terenowych oraz właściwej ich oceny.
Przesłać:
1) członkom Sekretariatu KC
2) T. Radkiewiczowi, Mietkowskiemu, Romkowskiemu, Świetlikowi,
Lewikowskiemu.
Nomenklatura
To słowo, odmieniane dziś we wszystkich przypadkach
przez polityków i publicystów, było do niedawna słowem
dyskrecjonalnym. Nie tajnym, bo można go było używać
publicznie, ale nie należało go nadużywać, czego pilnowała
cenzura (nb. z punktu widzenia cenzury słowo „cenzura"
zaliczało się do słów tajnych). Można było powiedzieć, a nawet
napisać o kimś, że jest np. w nomenklaturze KC, i zaintereso-
wany odbierał to jako swoisty komplement. Oznaczało to
bowiem, że jeśli nie sprzeniewierzy się partii lub nie popełni
szczególnie rażącego przestępstwa, dotrwa chwil swoich jako
członek elity rządzącej.
Pojęcie nomenklatury było w tym rozumieniu równo-
znaczne z pojęciem określonego zespołu ludzi, którzy znaj-
dowali się w dyspozycji danej instancji partyjnej. Podkreślić
należy tu właśnie dyspozycyjność.
Ale to tylko część tego problemu. By system ten mógł
funkcjonować, partia musiała dysponować nie tylko kadrą,
ale i stanowiskami. To dopiero dawało możliwość pełnej
kontroli wszystkich przejawów życia społeczeństwa.
Na IV plenum KC PZPR, które odbywało się w dniach 8-10
maja 1950 r., Bolesław Bierut powiedział w referacie: „Jest
rzeczą zrozumiałą, że nasza partia jako siła kierownicza
naszego ludowego państwa ustala zasady polityki kadrowej
i personalnej na poszczególnych odcinkach życia i musi mieć
w szeregu ważnych spraw kadrowych i personalnych prawo
ostatecznej decyzji".
Było to sformułowane jasno i wyraźnie. Wymagało tylko
przełożenia na język konkretów. To właśnie czynił dokument,
który publikujemy. Jest to maszynopis bez daty i podpisu
pochodzący z akt Sekretariatu KC PZPR. Z treści można
ustalić że powstał on na początku 1949 r. Uważnv czytelnik
Wykaz ten zawiera jedynie stanowiska, o których obsadzie
personalnej decydował KC PZPR. Podobne wykazy obejmo-
wały stanowiska znajdujące się w nomenklaturze komitetów
wojewódzkich i komitetów powiatowych. To były początki.
Tekst ten przechowywany jest w VI Oddziale Archiwum
Akt Nowych (sygnatura 295/VII-79).
POLITYKA, 36/1990
Nomenklatura kadr KC
I. Aparat Partyjny
1) Kierownicy Wydziałów KC, ich zastępcy i wszyscy pracownicy polity-
czni KC
2) Sekretarze Komitetów Wojewódzkich oraz miejskich w Warszawie
i Łodzi
3) Kierownicy Wydziałów w Komitetach Wojewódzkich oraz miejskich
w Warszawie i Łodzi
4) I Sekretarze Komitetów Miejskich miast wojewódzkich oraz komitetów
fabrycznych wydzielonych
5) Kierownictwo i personel naukowy Szkoły Partyjnej w Warszawie
i Centralnej Szkoły Partyjnej w Łodzi
6) Kierownicy partyjnych szkół wojewódzkich
7) I sekretarze komitetów powiatowych i miejskich wydzielonych — któ-
rych kandydatury zatwierdzają komitety wojewódzkie i przedstawiają
Wydziałowi Personalnemu KC do ostatecznej akceptacji
Doniesienie agenturalne
Źródło — Ksenia
Władysław BIEŃKOWSKI
(24 maja 1950)
Zatelefonowałam do Władka i umówiliśmy się na środę o godz. 16.00
u niego w domu. Przyniosłam mu mój konspekt zagadnień okresu okupa-
cji. Doszliśmy do wniosku, że on musi to sobie najpierw przeczytać, a potem
pogadamy — drugim razem. Tymczasem zaczęłam mu opowiadać o prasie
konspiracyjnej w języku niemieckim, którą teraz studiuję, o jej kierunku
politycznym itd. Zastanawialiśmy się, kto to mógł wydawać. Władek
mówił, że przelotnie miał w ręku takie pisma wydawane przez AK dla
Niemców. Nie pamięta ich tytułów. Potem zaczął mi opowiadać, że w czasie
okupacji miał w ręku pismo, bardzo ładnie wydane, z orłem, nadzwyczaj
tajne, wydawane przez jakieś bardzo wtajemniczone instancje delegatury,
czy też zgoła „dwójki" (która nie była ani w delegaturze, ani w AK)
zawierające nadzwyczaj interesujące informacje, zupełnie specyficzne,
dane personalne o różnych ludziach z emigracji i z kraju. Egzemplarze tego
pisma były numerowane i był napis, że pod odpowiedzialnością organiza-
cyjną nie wolno ich nikomu dawać — czyli wręcz przeciwnie do napisów na
zwykłych konspiracyjnych pisemkach. Tytuł tego pisma brzmiał „Restytu-
cja — Polski Odrodzonej, czy Nowej Polski" tego już dokładnie nie
pamiętam, w każdym razie z pewnością Restytucja. Nigdzie Władek nie
spotkał po wojnie tego pisma. A teraz skąd wzięło się ono w jego ręce. Otóż
w czasie okupacji Władek i Zenek Kliszko pracowali w jednym przed-
siębiorstwie transportowym na ul. Świętokrzyskiej „Kempisty". Właś-
ciciele tej firmy byli to bardzo porządni ludzie, bardzo przyzwoici, pomaga-
jący im, jako konspiratorom, choć orientowali się w charakterze ich
poglądów. W czasie rozmów i spotkań towarzyskich, zapraszani przez
szefów — mieli nieraz okazję do wypowiadania swych poglądów. Do końca
Władek korzystał z tego, że był tam zapisany i Zenek również, z karty
pracy. W trudnych momentach pomagali nawet finansowo. Słowem byli to
ludzie bardzo porządni, patrzący przez palce, a nawet życzliwie na wszelką
konspirację, niezależnie od jej oblicza politycznego. Firma przyjmowała do
wysłania paczki, miała swój transport samochodowy, korzystała również
z poczty, z pociągów towarowych itp. Partia nasza korzystała z przesyłek za
pośrednictwem tej firmy. Nasza prasa szła właśnie tą drogą na całą Polskę.
Natomiast inne organizacje nie przesyłały prasy, mieli widocznie inne
drogi, ale inne rzeczy, np. wysłano do Lublina dwa samochody ciężarowe
broni i amunicji (Władek wymieniał, co tam było — zapalniki do granatów,
czy granatników, miotacze płomieni itd.). Broń ta pochodziła ze zrzutu
— w okolicach Warszawy były zrzuty (angielskie). Kiedyś w magazynie
firmy znajdowało się 15 ton saletry (do wyrobu prochu). Ktoś zasypał.
Przyjechało Gestapo z podręcznym laboratorium. W firmie powiedzieli, że
to jest saletra na nawóz. Gestapo stwierdziło, że jednak to jest inna saletra.
Zabrali wszystko, ale jakoś rozeszło się po kościach, nie robili sprawy. W tej
firmie, jak się później po wojnie okazało — wszyscy zajmowali się
konspiracją. Nawet taki jeden cichutki, którego nikt nie posądzał o to — też
tkwił gdzieś i to nawet gdzieś głęboko. Były tam różne kierunki, różni
ludzie się kręcili. Otóż był tam jeden były granatowy policjant, jakiś
ważniejszy, może przodownik — kuzyn czy szwagier właścicieli firmy.
Przychodził tam i poznał się z Władkiem. On właśnie miał tę „Restytucję",
bał się mu dać, nie chciał, ale w końcu pożyczył z tym, żeby mu z samego
rana dali. Musiało tego wychodzić mało egzemplarzy. Wszystkie były
numerowane, a ten — o ile sobie Władek przypomina — miał numer 27.
Miał w ręku później 60, a trzeci tylko widział z daleka. Oni wtedy z Zenkiem
wzięli ten numer i wykorzystał Władek — niektóre wiadomości w „Głosie
Warszawy". Spytałam Władka, w którym roku miał ten numer. Władek
powiedział, że w 1942. Ja mu przypomniałam, że „Głos Warszawy"
wychodził w 1943 r. Więc to musiało być w 1943 — poprawił Władek
— przestałem pracować u „Kempisty" we wrześniu 1942 — po aresz-
towaniu Zosi, mojej pierwszej żony, ale potem, jak się uspokoiło — to
przychodziłem jeszcze tam na Świętokrzyską. U „Kempisty" pracował
również Janek Wolański. Był tam też zarejestrowany Gomułka, jako
pracownik, ale nigdy tam nie przychodził. Tak się akurat zdarzyło, na
szczęście, że dawno odkładany wyjazd z Warszawy w sprawach firmowych
wypadł Władkowi akurat tego dnia, kiedy aresztowano Zosię. Natychmiast
potem Gestapo było u niego w domu i w biurze, wszędzie, gdzie mogli go
złapać. W biurze było po niego dwóch oficerów Gestapo, byli żartobliwie
usposobieni — grzeczni, inaczej niż zwykle się odbywało. Władek wrócił
jeszcze do sprawy wydawnictw — mówił, że niedawno rozmawiał z demo-
kratami, którzy opowiadali mu, jak mieli zorganizowaną drukarnię
— sklep z ceramiką, a w piwnicy — drukarnia. Raz przyszło dwóch
Niemców — już chcieli ich ukatrupić — tymczasem okazało się, że oni
w sprawie jakichś nieformalności handlowych. Jeżeli chodzi o te niemiec-
kie pisemka — to może o nich wiedzieć Płoski. Płoski w ogóle chyba dużo
wie, ale boi się opowiedzieć. Władek — na jego miejscu — też by się bał.
Z Płoskim Władek po raz pierwszy spotkał się na Pięknej u Szysz-
ków-Dąbków w czasie powstania warszawskiego. Zosia Szyszko umiała
zorganizować jedzenie, tak jak po wojnie — szaber mebli. Tam bywał
Płoski, Pasynkiewicz. Władek nigdy nie zapomni pewnego spotkania,
o którym zresztą nigdy potem nie wspomniał. Mianowicie, gdy on z Olkiem
szli do Chruściela-Montera — dowódcy powstania warszawskiego, na
rozmowę — w jednym z mijanych pokojów zauważyli przy stole Płoskiego
z drugim jeszcze. Płoski bardzo się zmieszał (u Szyszków był uważany za
socjalistę). Nigdy o tym spotkaniu zresztą nie było między nimi mowy.
Płoski grał na pewno podwójną rolę. Jeżeli chodzi o Montera — to był
bardzo sympatyczny człowiek, który im twierdził, że powstanie go za-
skoczyło — Bór narzucił mu dowództwo powstania nie od samego począt-
ku, a w każdym razie nie przed wybuchem. Monter był gotów iść na
wszystkie warunki w wypadku gdyby Czerwona Armia wyzwoliła War-
szawę wówczas — gotowi byli złożyć broń itd. Oczywiście Londyn był
innego zdania. Spytałam, czy Władek nie uważa, że źle się stało, że wówczas
Warszawa nie była wyzwolona (ujęłam to raczej w formie mojego przeko-
nania). Władek powiedział, że miałoby to złe i dobre strony, ale byłoby
inaczej. Dobre — bo wówczas przyszłaby, jako wyzwoliciele, powstanie
weszłoby do historii, teraz się o nim nie pisze, złe — bo byłby większy kłopot
z całą AK (momentu samej możliwości Władek nie brał pod uwagę). Mówił,
że Monter czynił próby porozumienia z tamtą stroną — najpierw przez
Londyn, ale ci nie chcieli żadnych ustępstw, drogą radiową, potem sami, ale
nie znali kodu. Monter widział beznadziejność położenia. Do niewoli poszło
20 tyś. zmobilizowanych akowców. Poszło również wielu cywili, którzy bali
się represji niemieckich w obozach koncentracyjnych. Później przyszła
Flora, rozmowa potoczna, odprowadzili mnie Alejami w stronę domu.
KSENIA
25.V.1950 r.
Łamanie generała
Józef Kuropieska, wówczas generał brygady, aresztowany
został 13 maja 1950 r. Osadzono go w więzieniu Głównego
Zarządu Informacji MON. Swoje aresztowanie i śledztwo
opisał we wspomnieniach pt. „Nieprzewidziane przygody",
których fragmenty drukowane były w różnych tygodnikach,
a wydanie książkowe ukazało się w 1988 r.
Początkowo Kuropieskę zamierzano włączyć do przygoto-
wywanego procesu tzw. grupy Tatara, ale ponieważ nie udało
się go złamać, skazano go w tajnym procesie na karę śmierci.
Wyroku nie wykonano, ponieważ Kuropieska oświadczył, że
gotów jest powiedzieć całą prawdę.
„W ciągu pierwszych 18 dni śledztwa — wspomina Kuro-
pieska — spałem jedynie 23 godziny i kwadrans. Liczyłem
każdy wypoczynek z dokładnością do 5 minut. Ostatnie cztery
dni z owych osiemnastu spędziłem bez snu. Bardzo mnie to
wyczerpało, ale zachowałem się pogodnie. W następnych
tygodniach (po owych 18 dniach) spałem od 12 do 14 godzin
tygodniowo — i tak przez kilkanaście miesięcy" (s. 78-79).
Wspomnienia Kuropieski można uzupełnić zachowanymi
fragmentami korespondencji jego oficerów śledczych. Nie
oszczędzali się. Pracowali po kilkanaście godzin na dobę i nie
mieli czasu, by się spotkać i wymienić uwagi. Zostawiali więc
sobie notatki sprawozdawczo-instruktażowe.
4 grudnia 1955 r. Naczelny Prokurator Wojskowy gen.
bryg. Stanisław Zarakowski wykonując telefoniczne polece-
nie przewodniczącego Rady Państwa Aleksandra Zawadz-
kiego przesłał mu odpisy tych notatek. Publikujemy je bez
żadnych zmian, zachowując tę pomieszaną chronologię, jaka
występuje w dokumencie.
Nie udało się ustalić imion Świstka i Maja. Czesław
Markiewicz był majorem. Podobnie Jerzy Kornel. Ten ostatni,
po usunięciu z Głównego Zarządu Informacji, pracował jako
szef działu kadr w Zarządzie Wojskowych Zakładów Motoryza-
cyjnych. 3 grudnia 1955 r. otrzymał partyjną naganę z ostrzeże-
niem za swą działalność w GZI i za „szkodliwe gadulstwo po
wyjściu z tej pracy". 3 września 1957 r. rozczarowany do linii
partii oddał legitymację PZPR. Jeśli żyje, ma 69 lat.
Generał Kuropieska został zwolniony z więzienia 10 grud-
nia 1955 r.
Publikowany dokument przechowywany jest w VI Od-
dziale Akt Nowych (sygn. 509/34).
POLITYKA. 46/1990
Wyciągi z teczki
notatek służbowych
z przesłuchania podejrz.
gen. KUROPIESKI
1. NOTATKA z dnia 3 września 1950 r.
Tow. Świstek: „K" zdenerwował się dziś, bo rozmawiałem z nim
podniesionym głosem. Nie oznacza to jednak, że się zdenerwowałem.
Zasadniczy temat rozmowy z „K" to okazanie mu zeznania Kirchmayera
i Hermana. Wykazywałem nielogiczność jego „zeznań", bezsens pozo-
stawania na tym stanowisku — przecież zeznaje na was Herman i Kirch-
mayer. „K" pozostaje nadal przy swoim stanowisku. „K" stwierdził mi, że
od południa dnia dzisiejszego jest całkiem wyczerpany fizycznie „nigdy
jeszcze się tak nie czułem jak obecnie". Odczuwa nieopisane boleści
— zresztą to daje się zaobserwować. W związku z tym dotychczas jeszcze
nie zasnął. Tow. Świstek uważam, że stan fizyczny „K" należy jeszcze
pogłębić przez pracę jak dotychczas. „K" skarżył się, że tylko jeden raz jadł
— nie może jeść, jak twierdzi. Trzeba będzie mu dawać 10 minut na posiłki.
„K" musi stracić chęć do życia, a umrzeć mu nie damy. Zróbcie notatkę
w zeszycie. Protokół i notatkę włóżcie do biurka. Kluczyk do szafy
pancernej. „K" wykazuje całkowity brak chęci do rozmów, stąd też
trudność w nawiązaniu rozmowy. Odpowiada lakonicznie, papierosów nie
dawałem. Może zrobicie próbę dając mu papierosa? Zobaczcie.
3.IX.50r.
/-/ MARKIEWICZ
„S" rozmawiał z „K" tak na , job". ,,K" będzie stał przez cały czas.
Gdyby Wam się pokładał na podłogę, jak to mnie uczynił, to poproście
żołnierzy, wykąpać solidnie i stać. Pracujcie do 3-ej".
3. NOTATKA z dnia 15 września 1950 r.
Spotkacie się ze zjawiskiem pokorności u ,,K", nie dajcie się tym
zasugerować. ,,K" jest wyczerpany, ja robię wszystko, by się bardziej
wyczerpał (kilka razy „K" ekscytował się). Może pozwolicie mu posiedzieć
i wtedy litujcie się nad nim argumentując Hermanem, Tatarem i Kirch-
mayerem. O godz. może 21.30-22.00 dostał szału, ale mówił, że nie powie
o swojej konspiracyjnej działalności".
II zmiana, 15.09.1950 r.
/-/ MARKIEWICZ.
Tow. Kornel.
Dziś zastosowałem Waszą metodę, ale nie na pełnych obrotach. Metoda
słuszna. Można pozostać przy niej przez kilka dni. Widzicie zmiany na „K",
teraz on prosi o pomoc. Jeszcze nie mówi, ale mam nadzieję, że ta metoda
powinna dać rezultat w najbliższym czasie. Obiecał wyjaśnić sprawę
wizyty Hermana u Spychalskiego. Nasze pytanie: „Konspiracyjna działal-
ność .
2.VII.50 r.
/-/ MARKIEWICZ
LIST GOMUŁKI
GOMUŁKA WŁADYSŁAW
w miejscu izolacji
dnia l sierpnia 1952 r.
Do
Rządu Rzeczypospolitej Polskiej
na ręce Prezesa Rady Ministrów
w Warszawie
za pośrednictwem KC PZPR
Notatka informacyjna
dotycząca GOMUŁKI Władysława
sporządzona na podstawie:
1. Materiałów oficjalnych
a) ankieta personalna
b) archiwum defy
c) wspomnienia Chełchowskiego
d) wspomnienia Spychalskiego
e) protokoły z posiedzeń KC PPR z 1944 r.
f) przemówienie Gomułki na III Plenum KC PZPR
g) pismo Gomułki do tow. Bieruta
h) pismo Spychalskiego do Biura Politycznego
i) pismo Logi Sowińskiego do Sekret. KC PZPR
j) oświadczenie „Jasnego" — Zawadzkiego złożone w MBP
k) raport kpt. Winiarskiego do Dep. Ochr. Rządu
1) notatka v-dyr. U.S. — Potockiego do KW PZPR
2. Materiałów śledczych
podejrz. PEAS Julian
" SZCZĘSNY DOBROWOLSKI
" SOBIERAJSKI Wiesław
" SPYCHALSKI Marian
" ROMAN Władysław
" SOWIŃSKA Stanisława
" JAROSZEWICZ Emilia
" NIENAŁTOWSKI Stanisław
" LECHOWICZ Włodzimierz
" DUBIEL Józef
" PAJOR Witold
" WILKOŃSKI Wojciech
" WOJNAR Mieczysław
" PODGÓRSKA Wanda
" KORCZYŃSKI Stefan
św. JAWORSKI Michał
" SMĘTEK Stefan
" PEAS Stanisława
" SKONECKI Czesław
" ISSAT-KOSZUTSKA Jadwiga
" KOWALSKI Aleksander
" ZALCMAN Nechemia
" BROJEWSKI Maksymilian
3. Materiałów agenturalnych
inf. ps. „Pewny"
" ps. „Marek"
obserwacja spec.
GOMUŁKA Władysław ps. „Wiesław" s. Jana
i Kunegundy z d. Bażan, ur. 6.II.1905 r. w Kroś-
nie, pochodzenie robotnicze, ślusarz. Do
1948 r. Sekr. Gen. PPR, obecnie dyr. ZUS
Oddz. Warszawski.
I. W ankiecie personalnej do KC PPR GOMUŁKA podaje o sobie: Urodził
się w Krośnie w rodzinie robotniczej. Ojciec był robotnikiem fabrycznym,
członkiem PPS. Do szkoły uczęszczał w Krośnie, gdzie ukończył trzy klasy
szkoły wydziałowej. W latach 1922-23 należał na terenie Krosna do
młodzieżowej organizacji „Siła". W 1925 r. należał do Niezależnej Partii
Chłopskiej. W KPP zajmował kolejno funkcje członka Centralnego Wy-
działu Zawodowego i sekr. Okr. Kom. KPP na Śląsku. Był na szkole KPP
w Moskwie. W 1930 r. był delegatem na 8 Sesję Profinternu w Moskwie.
W 1930-31 r. był sekretarzem Związku Chemicznego Okr. Krakowskiego
i sekr. gen. tegoż związku, a w końcu sekretarzem gen. Lewicy Związkowej
w Polsce. W 1931 r. podczas nielegalnego zebrania Lewicy Związku
Włókniarzy w Łodzi został ranny, aresztowany i skazany na 4 lata
więzienia. W 1936 r. został aresztowany w Chorzowie i ponownie skazany
na 5 lat więzienia. Z będących w naszym posiadaniu akt „defy" wynika, że
GOMUŁKA w latach od 1928 do stycznia 1931 zamieszkiwał w Zawierciu,
gdzie utrzymywał kontakt z członkami KZMP i KPP. W styczniu 1931 r.
wyjechał do Warszawy, gdzie zamieszkał przy ul. Barczewskiego 10 m 18
i objął funkcję Generalnego Sekretarza Zw. Zaw. Przem. Chemicznego.
7 marca 1931 r. GOMUŁKA został zatrzymany na Dworcu Wschodnim
w Warszawie, gdy chciał wyjechać do Pińska na zebranie tamtejszego Zw.
Zaw. Przem. Chemicznego. W czasie rewizji w jego mieszkaniu znaleziono
odezwę p.t. „Tworzymy masową organizację Lewicy Związkowej" pod-
pisaną przez niego, okólniki Zw. Zaw. Przem. Chem. i okólniki do
wszystkich rewolucyjnych Zw. Zawodowych i Lewicy Związkowej, pod-
pisane przez GOMUŁKĘ. Po przesłuchaniu został zwolniony przez sędzie-
go śledczego. 30 kwietnia 1931 r. został zatrzymany i osadzony w więzieniu
za przygotowanie wystąpień 1-majowych. Od 19 listopada 1931 r. był
poszukiwany przez „defę" w związku z rewizją przeprowadzoną w tym
dniu w jego mieszkaniu i ujawnionymi tam materiałami. Aresztowany
został w sierpniu 1932 r. w Łodzi na zebraniu członków KPP i skazany na
4 lata więzienia. W 1934 r. GOMUŁKA zwrócił się z prośbą do Prokuratury
o 3-miesięczny urlop zdrowotny. Urlop ten otrzymał i już do więzienia nie
powrócił. W kwietniu 1936 r. GOMUŁKA został aresztowany na Śląsku
i skazany na 7 lat więzienia, a w drugiej instancji wyrok zmniejszono do
5 lat. Odnośnie działalności GOMUŁKI w okresie jego pobytu w Zawierciu,
podejrz. PEAS Julian, b. funkcj. p.p. w Zawierciu, zeznaje w prot. z dn.
28.XI.1949 r. co następuje:
...Spotykałem się u KWAPIŃSKIEGO z GOMUŁKA Władysławem i BA-
RYŁĄ i innymi, których nazwisk nie mogę sobie przypomnieć. Wszyscy oni
wiedzieli, że ja jestem w policji, ja również wiedziałem o GOMUŁCE Wł., że
jest mieszkańcem Zawiercia, ul. Piłsudskiego, że jest komunistą, ale
działalności na zewnątrz nie przejawiał. Ja ze swej strony nie kryłem się
w policji, że spotykani się z GOMUŁKA i KWAPIŃSKIM, a także innymi,
co do których uważałem, że też są komunistami. KWAPIŃSKI mieszkał
wówczas przy ul. Górnośląskiej, za pierwszym przejazdem kolejowym.
GOMUŁKA miał w policji opinię komunisty, ale ze względu na nie-
przejawianie żadnej działalności nie był przez nas niepokojony. Podkreś-
lam, że żadnych zadań od kierownictwa komisariatu co do GOMUŁKI, jak
i KWAPIŃSKIEGO nie otrzymałem, gdyż kier. KWAPISZ wiedział, że
KWAPIŃSKI jest moim dobrym przyjacielem. Dodaję, że kilkakrotnie
spotykałem się też z GOMUŁKĄ, z którym grywaliśmy w karty i trochę
wypili. Podczas spotkań prowadziliśmy tylko rozmowy towarzyskie, czasa-
mi KWAPIŃSKI żartem atakował rządy sanacyjne i wróżył mi, że GOMUŁ-
KĄ będzie jeszcze ministrem, na co GOMUŁKĄ jak i ja reagowaliśmy
śmiechem. Po wyjeździe do Częstochowy więcej GOMUŁKI nie spotyka-
łem, jak też nic więcej o nim nie wiem...
Przesłuchany ponownie na tę okoliczność PEAS Julian w dniu 19.XII.
1949 r. zeznaje:
...W pierwszym poznaniu się z KWAPIŃSKIM łączyły mnie tylko stosunki
przyjacielskie, a później po otrzymaniu polecenia od aspiranta KWAPI-
SZA, łączyły mnie stosunki służbowe. Z końcem 1930 lub w początkach
1931 r., dokładnie określić nie mogę, przyszedłem do mieszkania KWAPIŃ-
SKIEGO, gdzie prócz KWAPIŃSKIEGO zastałem nie znanego mi mężczyz-
nę, którego KWAPIŃSKI przedstawił mi mówiąc „to jest towarzysz
GOMUŁKĄ". Na stole stała ćwiartka wódki i zakąska, w międzyczasie
KWAPIŃSKI przedstawił mnie GOMUŁCE mówiąc „to jest mój dobry
znajomy i przyjaciel, wywiadowca policji w Zawierciu". Ja w ich towarzyst-
wie wypiłem dwa lub trzy kieliszki wódki i posiedziałem około godziny, po
czym pożegnałem się i poszedłem. Po upływie kilku dni spotkałem na Alei
w Zawierciu KWAPIŃSKIEGO i w potocznej rozmowie zapytałem się jego,
kto to jest ten tow. GOMUŁKĄ, na co KWAPIŃSKI odpowiedział mi „nie
musisz wiedzieć, ale to jest nasz towarzysz". W tydzień lub dwa tygodnie
potem, spotkałem po raz drugi GOMUŁKĘ w mieszkaniu KWAPIŃS-
KIEGO, grającego w karty „66", na mój widok KWAPIŃSKI powiedział
„dobrze żeś przyszedł, zagramy we trzech", co też uczyniłem. Po upływie
2 lub 3 godzin za wygrane pieniądze KWAPIŃSKI poszedł do restauracji,
która była naprzeciwko jego domu, i kupił ćwiartkę spirytusu i zakąskę.
W czasie picia wódki wyłoniła się dyskusja na temat polityki ówczesnej,
a mojej służby, na co GOMUŁKĄ powiedział: „pomimo, że jestem przeko-
nań komunistycznych, jednak wy nie macie prawa mnie aresztować, bo ja
przeciwko reżimowi nigdy nie wystąpię", na co ja powiedziałem, że wiem
o tym, że każdy może być przekonań komunistycznych i o ile działalności
komunistycznej nie przejawia, karanym być nie może. Po wypiciu tej
wódki ja pożegnałem się i wyszedłem. W kilka tygodni później przyszedłem
do mieszkania KWAPIŃSKIEGO, gdzie znów zastałem tam GOMUŁKĘ,
posiedziałem w ich towarzystwie około 2 godzin i w międzyczasie KWAPI-
ŃSKI wyjął z kieszeni list, tzn. doniesienie w kopercie zapieczętowanej
i powiedział: „oddasz ten list swojemu szefowi tzn. aspirantowi KWAPI-
SZOWI". Wręczenie tego pisma przez KWAPIŃSKIEGO w obecności
GOMUŁKI zastanowiło mnie i to zacząłem sondować, że GOMUŁKĄ musi
być wtajemniczony o współpracy KWAPIŃSKIEGO z policją, bo inaczej by
mnie tego listu KWAPIŃSKI w obecności GOMUŁKI nie dawał, to właśnie
dużo dało mi do myślenia, że GOMUŁKA będąc pewny siebie, bo wiedział
o współpracy KWAPIŃSKIEGO z policją, wobec czego nie miał obawy, by
go aresztowano. Kiedy asp. KWAPISZOWI wręczyłem korespondencję od
KWAPIŃSKIEGO i gdy powiedziałem, że list ten KWAPIŃSKI dał mi
w obecności GOMUŁKI, KWAPISZ powiedział „lepiej, żeby nie, ale to nie
szkodzi". To powiedzenie KWAPISZA potwierdziło moje podejrzenie, że
GOMUŁKA jest wtajemniczony o współpracy z policją KWAPIŃSKIEGO.
Niezależnie od tego widziałem dwukrotnie jak asp. KWAPISZ przebrany
po cywilnemu wyjeżdżał pociągiem w stronę Sosnowca, a z nim wyjeżdżał
również GOMUŁKA, lecz ulicą nie szli razem, a oddzielnie, czy pojechali do
Sosnowca czy do innego po drodze miasta — tego dokładnie nie wiem,
natomiast w Alei widziałem, że weszli obaj do jednego wagonu, pierwszy
wszedł KWAPISZ, a za nim GOMUŁKA. W kilka tygodni później widzia-
łem KWAPISZA przebranego po cywilnemu, a za nim kilka kroków szedł
GOMUŁKA i w jednym pociągu pojechali w kierunku Częstochowy. Te
dwa przypadkowe moje spotkania i wyjazdy KWAPISZA z GOMUŁKA
potwierdziły moje przypuszczenia, że GOMUŁKA ma kontakty z asp.
KWAPISZEM.
W mieszkaniu KWAPIŃSKIEGO spotkałem 4 razy GOMUŁKĘ. Było mi
wiadomym, że GOMUŁKA pracował w charakterze urzędnika w cemento-
wni na Wysoce, a zamieszkiwał w Zawierciu przy ul. Piłsudskiego.
W 1932 r. zostałem przeniesiony do wydz. śledczego w Częstochowie i od
tego czasu więcej nie widziałem GOMUŁKI...
Odnośnie osoby KWAPIŃSKIEGO stwierdzono na podstawie zeznań
świadków, b. członków KPP w Zawierciu — JAWORSKIEGO Michała
i SMĘTKA Stefana, iż był on przed pierwszą wojną światową członkiem
Lewicy PPS. Po wojnie jakoby wstąpił do KPP. W latach 1926-28 był
sekretarzem PPS-Lewicy w Zawierciu. Po rozwiązaniu PPS-Lewicy KWA-
PIŃSKI zwrócił się listownie do Sławka z prośbą o zatrudnienie go
i otrzymał pracę w Ubezpieczalni Społecznej w Myszkowie. Wstąpił
również w tym czasie do PPS-Frakcji Rewolucyjnej. W tym okresie
KWAPIŃSKI utrzymywał bliski kontakt z PEASEM i OLSZEWSKIM
— funkcjonariuszami p.p., z CZUMĄ oraz z działaczami sanacyjnymi.
Kontaktował się również z KPP-owcami, jak POLACZKOWIE (ojciec
i syn), bracia KISIEL, GOMUŁKA i inni. Odnośnie POLACZKA (ojca) były
pogłoski, że otrzymuje on pieniądze od starosty KOWALSKIEGO. KWA-
PIŃSKI w 1928 r. był też przez towarzyszy podejrzany o współpracę
z policją.
Przesłuchana na tę samą okoliczność żona PEASA w prot. z dnia 7.1.1950 r.
zeznaje:
...Również u KWAPIŃSKICH bywał komunista NOWAK, imienia nie
pamiętam, pracował w miejscowości Łazy koło Zawiercia jako urzędnik
i CISZEWSKI, imienia nie pamiętam, był po wyzwoleniu burmistrzem
w Zawierciu. Od KWAPIŃSKIEJ dowiedziałam się, iż on wraz z żoną należą
do partii komunistycznej. Przychodził również KRZYKALSKI do KWA-
PIŃSKIEGO, pracował jako robotnik w Fabryce Hulczyńskich, czy był on
członkiem partii, tego nie wiem. Wiadomym mi jest również od męża
mojego, iż u KWAPIŃSKICH spotykał się z GOMUŁKĄ i prowadzili ze
sobą rozmowy i zdaje się, że nawet razem pili wódkę. Kiedy mi o tym mąż
po raz pierwszy opowiadał, nie mogę sobie przypomnieć, czy było to po
wojnie czy przed wojną. Wiem o powyższym fakcie również od żony
KWAPIŃSKIEGO, która mi opowiadała jeszcze gdy byliśmy w Zawierciu.
W jakich okolicznościach nie pamiętam, w każdym razie brzmiało to mniej
więcej w ten sposób, że GOMUŁKĄ zamieszkiwał u nich kilka dni wraz
z jakąś kobietą — Żydówką. W 1945 r. gdy mąż mój obawiał się, że zostanie
aresztowany w czasie mego pobytu w Zawierciu, rozmawiałam na ten
temat z KWAPIŃSKĄ. Wówczas to oświadczyła, iż warto byłoby się
przypomnieć GOMUŁCE, iż on przecież znał męża mojego Peasa Juliana
i mógłby mi pomóc...
Zeznania te są potwierdzeniem zeznań PEASA w części dotyczącej jego
znajomości z GOMUŁKĄ za pośrednictwem KWAPIŃSKIEGO. Nie znaj-
dują natomiast potwierdzenia zeznania PEASA odnośnie współpracy
GOMUŁKI z asp. p.p. KWAPISZEM. Dotychczasowe próby ustalenia
KWAPISZA nie dały pozytywnego rezultatu.
II. W ankiecie personalnej dla KC PPR GOMUŁKĄ podaje, iż w pierwszym
okresie po wybuchu wojny przebywał na terenie Lwowa. W początku
1942 r. organizuje tam zaczątki PPR, następnie działa na Podkarpaciu.
O swojej działalności na terenie Warszawy w ankiecie nie wspomina.
Odnośnie działalności GOMUŁKI na Podkarpaciu w pierwszej połowie
1942 r. to w rozmowie przeprowadzonej z Szefem PUBP — Krosno na temat
ludzi, którzy w życiorysach i ankietach powołują się na swoją współpracę
z GOMUŁKĄ, okazało się, że są to przeważnie notowani w PUBP jako
działacze WRN, a dwóch z nich jest podejrzanych o prowokacje. Dokład-
nego obrazu jego działalności we wspomnianym okresie nie posiadamy
jeszcze, gdyż dotychczas nie zostały zrealizowane przedsięwzięcia, zmie-
rzające do naświetlenia tego okresu.
Początek działalności WIESŁAWA na terenie Warszawy przypada na
miesiąc sierpień 1942 r. We wrześniu 1942 r. po wsypie ,,FAJI" i aresz-
towaniu ALBRECHTA, GOMUŁKĄ zostaje sekretarzem org. warszaws-
kiej PPR.
O tym, jakie były nastroje GOMUŁKI i jak on oceniał ówczesną sytuację
polityczną, świadczy następujący fakt podany przez „JASNEGO"-ZAWA-
DZKIEGO w oświadczeniu z dn. 21.III.1951 r.:
...Bezpośrednio przed objęciem przez WIESŁAWA roboty partyjnej, gdy
hitlerowcy posuwali się w głąb ZSRR (1942 r.) miał miejsce następujący
fakt: WIESŁAW mieszkał wówczas na Pradze (prawdopodobnie Targówek)
u szewca, starego KPP-owca, z którym prowadził rozmowy mniej więcej
w takim tonie, że zwycięstwo hitleryzmu nie ulega wątpliwości, Armia
Czerwona nie wytrzyma tego naporu, ruch robotniczy na całe lata został
rozgromiony. W tych warunkach aktyw winien się urządzić na pracy
zarobkowej, ażeby przetrwać. Szewc ów, KPP-owiec, był bardzo bliskim
znajomym BARYŁY. Rozmowy WIESŁAWA z szewcem znam od BARY-
ŁY. Prawdopodobnie BARYŁA miał jedną ze stałych swych met u tego
towarzysza.
Do tej wypowiedzi WIESŁAWA BARYŁA wracał w rozmowach ze mną
niejednokrotnie...
Na początku 1943 r. GOMUŁKA rozpoczyna pracę w KC, z ramienia
którego obsługuje Warszawę, Lewą Podmiejską, kontakt z Prawą Podmiej-
ską, a w późniejszym okresie Centralną Techniką. W listopadzie 1943 r. po
aresztowaniu FINDERA i FORNALSKIEJ, GOMUŁKA zostaje Sekreta-
rzem Generalnym KC PPR.
O okolicznościach aresztowania FINDERA i FORNALSKIEJ, tow. CHEŁ-
CHOWSKI we wspomnieniach z okresu okupacji podaje co następuje:
...W dniu 14 listopada 1943 r. zostali aresztowani Paweł wraz z Jasią
w lokalu przy ul. Grottgera 10, w którym miało się odbyć posiedzenie KC.
Jedynie pośpiech gestapowców wpłynął na to, że nie wpadł cały komitet,
gdyż na 10 minut przed godziną 8-mą, zabrali Pawła i Jasię wraz z właś-
cicielką mieszkania, a posiedzenie było umówione na godz. 8-mą. Tow.
WIESŁAW szedł do tego lokalu wcześniej i zastał przed bramą samochód
osobowy, nie podejrzewał, że to jest wóz gestapowców i że oni w tej chwili
aresztowali Pawła, lecz zachowując ostrożność minął ten dom i wszedł do
znajomych pod Nr 4. Natomiast gdy ja zbliżyłem się do tego domu,
gestapowcy już odjechali, a w kilka chwil po mnie nadszedł tow. Franek.
Gdy przyszedł Wiesław z Olkiem pod bramę, myśmy się już dowiedzieli, że
gestapo było w tym mieszkaniu i zabrali 3 osoby, lecz dokładnie nie
wiedzieliśmy, kogo zabrali, poza właścicielką mieszkania. Natychmiast
rozeszliśmy się spod bramy, by nie doczekać się gestapowców i aby ostrzec
innych towarzyszy, którzy mieli na to posiedzenie przybyć. Rozstawieni na
ulicach, zbiegających się z ulicą Grottgera, czekaliśmy do godz. 9-ej, brak
było Pawła i Jasi i to nam wyjaśniło, że te dwie osoby zabrane przez
gestapowców, to Paweł i Jasia. Rozpoczęliśmy starania, by wyrwać ich
z więzienia. Wszelkie kontakty i plany nie dały żadnych rezultatów.
W kilkanaście dni potem, tj. 23 listopada na posiedzeniu KC w uzupeł-
nionym składzie wybraliśmy na sekretarza Partii tow. WIESŁAWA...
Przesłuchany w charakterze świadka SKONIECKI Czesław w prot. z dn.
11.I.1950 r. opisuje w następujący sposób okoliczności aresztowania FIN-
DERA i FORNALSKIEJ, zasłyszane od WIESŁAWA:
...Dokładniejszych szczegółów o aresztowaniu FINDERA i FORNALSKIEJ
dowiedziałem się na pierwszym spotkaniu z nowym Sekretarzem General-
nym PPR — GOMUŁKĄ, który potwierdził informacje „MARTY". GOMU-
ŁKA mówił mi, że wsypa FINDERA i FORNALSKIEJ nastąpiła w lokalu na
ul. Grottgera (własność siostry „ORGANISTY" GRUSZCZYŃSKIEGO).
W lokalu tym byłem latem 1942 r. na spotkaniu z „ORGANISTĄ",
w którym to lokalu miało się odbyć zebranie KC PPR o godz. 10-ej (daty nie
pamiętam). Według dalszych informacji „WIESŁAWA", FINDER i FOR-
NALSKA zjawili się na lokal ten w przeddzień zebrania wieczorem
i postanowili na nim pozostać do następnego dnia. W dniu zebrania rano
WIESŁAW udał się na lokal. Opodal od lokalu zauważył auto i to nasunęło
mu pewne podejrzenie. W międzyczasie nadeszli „FRANEK" i CHEŁ-
CHOWSKI ps. „JANEK". Mówił mi WIESŁAW, że zamienili ze sobą kilka
słów, czy iść na lokal, czy nie i w momencie ich rozmowy prowadzono
kobietę z płaczącym dzieckiem przez dwóch osobników po cywilnemu do
stojącego opodal samochodu. Ponieważ w pobliżu auta znalazł się „JA-
NEK", osobnicy prowadzący wym. kobietę, nakazali mu zabrać dziecko
i odprowadzić do domu, czego on nie wykonał. „JANEK" nie podejrze-
wając, że areszt dotyczy lokalu wyznaczonego na zebranie, udał się pod
wskazany adres, pukając do drzwi. Po dłuższej chwili nie otrzymując
żadnego znaku na pukanie, wyszła sąsiadka z tego samego domu i ostrzegła
go, że w tym pokoju zostali aresztowani ludzie. Po ostrzeżeniu tym JANEK
oddalił się, nie zatrzymany przez nikogo...
...Na skutek zapytań ze strony moich władz zwierzchnich przeprowadzi-
łem z WIESŁAWEM rozmowę na temat możliwości wsypy i kto mógł
wsypać FINDERA i FORNALSKĄ. WIESŁAW stał na stanowisku przypad-
kowości tej wsypy. Stanowisko swoje wyjaśniał następująco: Brat właś-
cicielki lokalu GRUSZCZYŃSKIEJ był właścicielem cukierni na ul. Złotej
i posiadał do interesu tego wspólniczkę, z którą miał stałe nieporozumienia.
Wspólniczka ta wiedziała o tym, że na lokalu przy ul. Grottgera odbywają
się jakieś podejrzane zebrania i z zemsty nasłała tam gestapo...
Na temat ten zeznaje ISSAT-KOSZUTSKA w prot. przesł. z dnia 3.III
1950 r.
...Przyszłam do ŚREDNICKIEGO prawdopodobnie około 7 rano. Był tam
GOMUŁKĄ i Olek KOWALSKI. Obydwaj wyglądali jakoś bardzo pod-
nieceni. Zwróciłam się do GOMUŁKI, żeby powiedział tow. FINDEROWI,
że chcę się z nim koniecznie zobaczyć. Od GOMUŁKI otrzymałam
odpowiedź: „Pawła nie będziesz mogła zobaczyć" — powtórzył mi to
kilkakrotnie i proponował, żeby jemu powiedzieć, o co chodzi, a on
powtórzy tow. FINDEROWI. Sądząc, że GOMUŁKĄ nie chce mnie skomu-
nikować z tow. FINDEREM, opowiedziałam mu, o co chodzi. Potem
GOMUŁKĄ i KOWALSKI wyszli, GOMUŁKĄ szybko wrócił i poprosił
mnie, żebym siedziała przy oknie i jeśli będzie szedł tow. FINDER żebym go
zawołała do mieszkania ŚREDNICKIEGO. ŚREDNICKI mieszkał na ul.
Grottgera niedaleko domu, w którym aresztowani zostali tow. tow.
FINDER i FORNALSKA. Przy oknie siedziałam około godzinę, ale tow.
FINDER nie nadchodził. Nie pamiętam, czy GOMUŁKA, kiedy mnie prosił,
żebym usiadła przy oknie, mówił, że coś się stało i należy uprzedzić tow.
FINDERA, by nie szedł na lokal, czy też opowiadał mi później ŚREDNICKI.
W każdym razie pamiętam, że była mowa o tym, iż GOMUŁKA i KOWAL-
SKI będą stali w drugim końcu ulicy. Po godzinie mniej więcej wychodząc
od ŚREDNICKIEGO, nie widziałam ani GOMUŁKI ani KOWALSKIEGO.
W kilka dni potem, nie pamiętam kiedy to było, byłam u ŚREDNICKIEGO
i mówiliśmy o wsypie tow. FINDERA. ŚREDNICKI już w międzyczasie
widział się z GOMUŁKA i opowiadał mi, co słyszał od GOMUŁKI na temat
wsypy, a mianowicie: GOMUŁKA wchodził do podwórza i ktoś z mieszkań-
ców ostrzegł go, by nie wchodził do lokalu. Po jakimś czasie mówiłam znów
ze ŚREDNICKIM i wówczas opowiedział mi, że GOMUŁKA podchodząc do
domu, w którym miało się odbyć zebranie, zauważył auto i wrócił się...
Gdy sprawa aresztowania FINDERA i FORNALSKIEJ była omawiana
wśród członków partii, GOMUŁKA twierdził, że aresztowanie to było
przypadkowe. Zeznaje o tym ISSAT-KOSZUTSKA w prot. przesł. z dnia
4.IV.1950 r.:
...Kiedy byłam u KAWECKIEJ w Gliwicach, opowiadała mi, w jaki sposób
ocalał GOMUŁKA podczas wsypy tow. FINDERA. Na moje pytanie
dlaczego wówczas GOMUŁKA nie wpadł, odpowiedziała, że go ktoś
uprzedził, ale natychmiast się poprawiła i dodała — on zobaczył samochód.
15 grudnia 1943 r. we wczesnych godzinach rannych gestapo przyszło do
mieszkania ŚREDNICKIEGO i zabrało ŚREDNICKIEGO, jego żonę i siost-
rę żony. Rewizji w mieszkaniu gospodyni, u której odnajmowali pokój
ŚREDNICCY, nie przeprowadzono. Ani przed, ani też bezpośrednio po
aresztowaniu ŚREDNICKICH nikt z ich znajomych nie został aresztowany.
KAWECKA Maria, siostra ŚREDNICKIEGO, chciała uprzedzić GOMUŁ-
KĘ o aresztowaniu brata i przez znajomych swoich pepesowców — nauczy-
cieli skontaktowała się z KLISZKĄ. Kiedy z nią ostatni raz rozmawiałam
w Gliwicach, powiedziała mi, że Gomułka wiedział o aresztowaniu ŚRED-
NICKICH, bo tego samego dnia po południu był u nich w mieszkaniu
i gospodyni powiedziała mu o tym. GOMUŁKA aresztowanie ŚREDNIC-
KICH tłumaczył przypadkiem, mówił, że na prowincji gdzieś wsypał się
jakiś towarzysz, który znał ten adres w Warszawie. Taką samą wersję
o aresztowaniu tow. FINDERA słyszałam niedługo po wypadku. Wydaje mi
się, że również pochodziła od GOMUŁKI...
Tezę tę podtrzymywał na KC w okresie okupacji jak również i po
wyzwoleniu. Natomiast aresztowani członkowie grupy dwójkarskiej oraz
SZCZĘSNY DOBROWOLSKI w zeznaniach swoich podają, że aresz-
towanie FINDERA i FORNALSKIEJ miało na celu utorowanie drogi do
władzy w partii GOMUŁCE, jako człowiekowi o nastawieniu antyradziec-
kim, ulegającemu tendencjom nacjonalistycznym. Podejrzany SOBIE-
RAJSKI w prot. z 11.XII. 1950 r. zeznaje na ten temat co następuje:
...Dając ocenę PPR, SPYCHALSKI powiedział, że w okresie okupacji byli
w kierownictwie Partii ludzie zależni od Moskwy, we wszystkim ślepo
słuchający dyrektyw stamtąd i bezkrytycznie stosując wzory radzieckie.
Oprócz nich działali w kierownictwie Partii ludzie niezależni, którzy szli
własną, polską drogą i nie chcieli korzystać i naśladować wzorów radziec-
kich w budowie przyszłego ustroju w Polsce. Jak miał wyglądać ustrój
społeczny i polityczny, który zamierzali realizować ci niezależni, SPY-
CHALSKI nie precyzował. Do ludzi w kierownictwie PPR, zależnych od
Moskwy, SPYCHALSKI zaliczył NOWOTKĘ i FINDERA. Ja powiedzia-
łem, że na pewno należała do takich również FORNALSKA. SPYCHAL-
SKI to potwierdził. Do niezależnej części kierownictwa Partii SPYCHAL-
SKI zaliczył siebie, GOMUŁKĘ-WIESŁAWA i innych, nie wymieniając ich
nazwisk. Następnie SPYCHALSKI stwierdził, że niezależna część kierow-
nictwa Partii prowadziła ostrą, bezwzględną walkę z drugą częścią kierow-
nictwa, działającą według wytycznych Moskwy. Celem tej walki było
całkowite opanowanie kierownictwa Partii przez niezależnych i utworze-
nie drogi WIESŁAWOWI do objęcia przez niego stanowiska sekretarza
generalnego. Jakimi środkami i metodami była prowadzona ta walka,
SPYCHALSKI mi nie powiedział. Stwierdził natomiast, że w tej jego walce
okazał mu wydatną pomoc HRYNKIEWICZ...
Okoliczności i przyczyny aresztowania Findera i Fornalskiej dotychczas
nie zostały przez śledztwo całkowicie wyjaśnione. W okresie gdy WIES-
ŁAW był Sekretarzem Generalnym KC PPR, w łonie KC zarysowały się
sprzeczności odnośnie koncepcji stosunku do Delegatury, bazy na jakiej
należy budować KRN i stosunku do CKL. Odnośnie stanowiska WIES-
ŁAWA w sprawie współdziałania z Delegaturą, SPYCHALSKI Marian
w swoich wspomnieniach o WIESŁAWIE podaje co następuje:
...Pamiętam, jak WIESŁAW znowu ze swoją wnikliwością w szczegóły
przygotowywał wszelkie propozycje, umożliwiające zjednoczenie wszyst-
kich sił zbrojnych w walce z Niemcami, tak potrzebne narodowi. Stawiał
nawet podporządkowanie GL kierownictwu ZWZ, pod warunkiem, że
wspólna walka zbrojna zostanie rozpoczęta, pomimo, że wtedy walczyły
tylko oddziały GL. Stawiał również sprawę podporządkowania PPR
Delegaturze rządu londyńskiego, pod warunkiem, że Delegatura zaprze-
stanie napaści i szerzenia oszczerstw wobec ruchu robotniczego i będzie
realizować wspólny front walki zbrojnej, jak i odgrodzi się od tych
organizacji, które występowały przeciw walce...
Na ten sam temat zeznaje również SPYCHALSKI w prot. z dnia 13 czerwca
1950 r.:
...Na początku marca 1943 r. dowiedziałem się na posiedzeniu Sztabu GL, że
mają być przeprowadzone rozmowy między PPR, z udziałem przed-
stawiciela GL, a przedstawicielami Delegatury, mające na celu porozumie-
nie w sprawie współdziałania w walce z Niemcami. Posiedzenie Sztabu
było wówczas w moim mieszkaniu przy ul. Felińskiego. Udział w nim brali
gen. „WITOLD", „WIKTOR", GOMUŁKA i ja. Propozycje przeprowadze-
nia rozmów z Delegaturą referował GOMUŁKA. Inicjatorem pertraktacji,
jak sobie przypominam, był GOMUŁKA. Z ramienia PPR i GL udział
w pertraktacjach brał GOMUŁKA i „WIKTOR". Kto brał udział z ramienia
Delegatury, tego nie wiem, wiem natomiast, że dokument z Delegatury,
zawiadamiający o zerwaniu pertraktacji, podpisany był pseudonimem
„KONIAWA" i „KOSTRZEWA". Na pertraktację z Delegaturą GOMUŁ-
KA był delegowany decyzją KC PPR, „WIKTOR" zaś na propozycję
GOMUŁKI delegowany był przez Sztab GL.
Ze sprawą tą na Sztab przyszedł GOMUŁKA i żadnej różnicy zdań w tej
sprawie nie słyszałem. Ja w tej sprawie żadnej koncepcji własnej nie
miałem, przyjmowałem sprawy organizacyjne w takim świetle, jak je
stawiał GOMUŁKA. Czy KC PPR dało swą akceptację na prowadzenie
rozmów z Delegaturą, nie wiem. Wiem tylko, że z inicjatywą tą przyszedł na
Sztab GOMUŁKA. Był to jedyny wypadek pobytu GOMUŁKI na posiedze-
niu Sztabu...
W protokole przesł. z dnia 7.XII. 1949 r. podejrz. ROMAN Władysław
omawiając swoją współpracę z KIRCHMAYEREM, zeznaje:
...W ten sposób KIRCHMAYER zawracał do koncepcji wysuwanej przez
kierowników PPR w czasie okupacji w celu zjednoczenia ruchu podziem-
nego. Jak opowiadał mi KIRCHMAYER, to koncepcja ta polegała na tym,
że jesienią 1943 r. GOMUŁKA ze strony Gwardii Ludowej i PPR wysunął do
kierownictwa obozu londyńskiego w kraju propozycję scalenia ruchu
oporu. PPR miała w myśl tej propozycji wejść jako piąte stronnictwo do
istniejącej Rady Jedności Narodowej na równych prawach, a GL scalić się
z Armią Krajową i otrzymać jedno z kierowniczych stanowisk w komen-
dzie Gł. AK i pewne stanowiska w hierarchii organizacyjnej na niższych
szczeblach. PPR ze swej strony zobowiązywała się do ułożenia stosunków
ze Zw. Radzieckim. Ta bardzo korzystna, zdaniem KIRCHMAYERA,
propozycja została jednak odrzucona przez kierownictwo AK i Delegatu-
ry...
O sytuacji, jaka wytworzyła się wtedy wewnątrz KC, świadczą dobitnie
znajdujące się w naszym posiadaniu odpisy protokołów z posiedzeń KC,
z których wynika, że na każdym posiedzeniu zarysowywały się wyraźnie
dwie sprzeczne ze sobą grupy. Na czele jednej z nich stali tow. tow.
„Tomasz" i „Franek", na czele drugiej zaś „WIESŁAW", „IGNAŚ"
i „OLEK". Fakt ten potwierdza w swoich zeznaniach z dn. 6.IV.1951 r.
KOWALSKI Aleksander, który podaje:
Na dalszych posiedzeniach w czerwcu i lipcu 1944 r., gdy omawiano tezy
„WIESŁAWA" o stosunku instancji partyjnych do AL, zagadnień KRN
i CKL, w KC zarysowały się dwie grupy. Z jednej strony „Franek"
i „Tomasz", z drugiej „WIESŁAW" i LOGA. Ja popierałem stanowisko
„WIESŁAWA", a „Janek" CHEŁCHOWSKI stanowisko „FRANKA", częs-
to wstrzymywał się od głosu, rzadko popierał „WIESŁAWA". Ostre spory
na posiedzeniach KC trudno mi określić, czy miały charakter krytyki, czy
też frakcyjności. W każdym razie popierając stanowisko „WIESŁAWA"
i LOGI, nie należałem do żadnego ugrupowania frakcyjnego i o istnieniu
takowego nie wiedziałem. Trzeba jednak podkreślić, że grupa ta, istniejąca
pewien okres czasu, miała pewne elementy frakcyjności...
Sprzeczności istniejące w KC znalazły również odbicie na terenie Sztabu
Głównego GL, gdzie dochodziło do tarć między Szefem Sztabu „FRAN-
KIEM" a Szefem Oddz. Informacji „Markiem". W rezultacie „MAREK"
w wielu wypadkach podejmował decyzje na własną rękę, bez porozumie-
nia z Szefem Sztabu, a nieraz wbrew jego zarządzeniom. O posunięciach
swoich informował jedynie „WIESŁAWA", licząc na jego poparcie w zwią-
zku z istniejącymi tarciami między nim a „FRANKIEM".
SPYCHALSKI utrzymując bez wiedzy Partii kontakt z HRYNKIEWI-
CZEM, o którym wiedział, że jest agentem gestapo, powiadamiał o tym
jedynie „WIESŁAWA", aczkolwiek hierarchicznie podporządkowany był
„FRANKOWI" i jemu obowiązany był meldować o tym. SPYCHALSKI
meldował GOMUŁCE i jemu przedstawił do wglądu archiwum Delegatury,
zdobyte przez HRYNKIEWICZA przy pomocy gestapo. W akcji tej brali
również udział członkowie GL, przydzieleni przez SPYCHALSKIEGO.
SPYCHALSKI, poza GOMUŁKĄ, nikomu nie mówił o roli HRYNKIEWI-
CZA w zdobyciu archiwum. GOMUŁKĄ zaś polecił mu sprawę tę za-
chować w tajemnicy i obiecał osobiście przedstawić ją „WITOLDOWI" i na
Sekretariacie. Celem pogłębienia sprzeczności między WITOLDEM a GO-
MUŁKĄ SPYCHALSKI przedstawia GOMUŁCE w sposób tendencyjny
akcję dezinformacji gestapo, mówiąc, że od WITOLDA i FINDERA otrzy-
mał polecenie wysyłania faktycznych nazwisk do gestapo. W takiej samej
formie przedstawia też SPYCHALSKI GOMUŁCE sprawę drukarni GL na
pl. Grzybowskim, mówiąc mu, iż WITOLD ma do niego pretensję o jej
wsypę. (Faktycznie likwidację drukarni spowodował SPYCHALSKI dając
jej adres HRYNKIEWICZOWI).
O powyższych faktach SPYCHALSKI w protokole z dn. 27.V. 1950 r. podaje
co następuje:
...Zwróciłem się do GOMUŁKI na początku grudnia 1943 r. przez LOGĘ-
-SOWIŃSKIEGO, że chcę się z nim zobaczyć. LOGA umówił mnie na
spotkanie na Żoliborzu, przy pl. Wilsona. Na spotkaniu tym zwróciłem się
do „WIESŁAWA", że chcę przedstawić mu do wglądu archiwum delegatu-
ry i sprawę wysyłania adresów do gestapo. „WIESŁAW" nie miał czasu,
więc umówił się ze mną na spotkanie w tym samym miejscu wieczorem za
dzień lub dwa. Na następnym spotkaniu z podpunktu na pl. Wilsona
zaprowadziłem „WIESŁAWA" do mieszkania inż. GUBICA ul. Krasiń-
skiego 20, gdzie przedstawiłem mu do wglądu archiwum antykomunistycz-
ne delegatury, zapoznając go równocześnie, w jaki sposób zostało zdobyte,
a mianowicie: archiwum nadał „BOGUŚ" — HRYNKIEWICZ, który
współpracuje w wywiadzie antykomunistycznym delegatury od czasu
likwidacji kierownictwa MiP, przez co zdobył zaufanie delegatury... Po
zapoznaniu się z archiwum „WIESŁAW" powiedział mi, że materiały te
mogło już wykorzystać gestapo, jak z dokumentów, zawartych w ar-
chiwum wynika, a jeśli chodzi o HRYNKIEWICZA, to należy unikać
kontaktu z nim, gdyż jest prawdopodobne powiązanie jego z g-pe. Na moje
pytanie, co mam robić z tym archiwum i czy nie ma potrzeby mówić
o tym WITOLDOWI, WIESŁAW odpowiedział, że nie ma potrzeby mówić
o tym WITOLDOWI, że on sam tę sprawę załatwi, a z kartoteki, która
zajmowała ok. 680 nazwisk, należy zrobić spisy nazwisk i adresów i stop-
niowo rozsyłać przez biuro informacji do Sztabu GL i Sekretariatu KC PPR.
WIESŁAW pytał jeszcze o część archiwum, dotyczącą MiP, więc od-
powiedziałem WIESŁAWOWI, że po likwidacji kierownictwa MiP HRYN-
KIEWICZ przekazał archiwum MiP delegaturze i przy likwidowaniu
archiwum antykomunistycznego, zabrał i to. Poza tym poruszyłem z WIES-
ŁAWEM sprawę rozsyłania adresów różnych ludzi do gestapo, celem
dezinformacji. Między tymi adresami włączyliśmy adresy konkretne ludzi,
którzy tkwią w naszych wykazach jako reakcjoniści i szpicle, celem
likwidowania ich rękoma gestapo. O wysyłaniu fikcyjnych adresów, celem
dezinformacji gestapo, mówiłem, że otrzymałem wskazówki od WITOLDA
i FINDERA. GOMUŁKA odpowiedział mi na to, że jest to niesłuszne i on się
temu przeciwstawi. Wypowiedź GOMUŁKI wynikła z tego powodu, iż
zrozumiałem, że na całość akcji wysyłania adresów do gestapo uzyskałem
akceptację WITOLDA i FINDERA. GOMUŁCE mówiłem jeszcze, że
WITOLD ma do mnie pretensję o sprawę wpadunku nowo montowanej
drukarni GL-AL, co wiązał z faktem podania mi przez SĘKA-MAŁEC-
KIEGO w jego obecności, po posiedzeniu Sztabu GL w październiku 1943 r.,
adresu drukarni AK przy pl. Grzybowskim, wzgl. ul. Twardej, która
okazała się naszą drukarnią. GOMUŁCE nie podałem prawdziwego obrazu
zdobycia archiwum przez HRYNKIEWICZA. Nie mówiłem całej prawdy
GOMUŁCE dlatego, ponieważ czułem się nie w porządku ze swoimi
kontaktami z HRYNKIEWICZEM, a to dlatego, że kontakt z nim nawiąza-
łem i utrzymywałem bez wiedzy kierownictwa tak GL jak i PPR... Poza
GOMUŁKĄ nie zgłaszałem nikomu więcej o fakcie zdobycia przez HRYN-
KIEWICZA archiwum... Zdobycie archiwum uważałem jako moment
przynajmniej częściowej rehabilitacji i dlatego szukałem dojścia do Sek-
retariatu Partii, aby mu ten fakt przedstawić i ujawnić swój kontakt
z HRYNKIEWICZEM. Ponieważ WIESŁAW powiedział mi, że sprawę
informacji o zdobycie archiwum przedstawi sam na Sekretariacie i WITOL-
DOWI, przy czym polecił mi zachować tę sprawę w tajemnicy, z tego też
powodu nie mówiłem nic o tym WITOLDOWI.
Szukałem drogi częściowej rehabilitacji przez samego GOMUŁKĘ z pomi-
nięciem WITOLDA dlatego, ponieważ między nami były w tym okresie
nieporozumienia i wydawało mi się, że WITOLD żywi do mnie niechęć.
Liczyłem natomiast, że u WIESŁAWA tej niechęci nie będzie i sprawę
załatwi tolerancyjnie...
GOMUŁKA również był poinformowany w grudniu 1943 r. przez SPYCHA-
LSKIEGO o tym, że kierownicze stanowiska w Oddziale Informacji GL
zajmują b. dwójkarze LECHOWICZ, JAROSZEWICZ i BUCZYŃSKI, jak
również wiedział, iż wyżej wymienieni tkwią w AK i PKB.
Przed wyjazdem z delegacją KRN do ZSRR SPYCHALSKI skontaktował
GOMUŁKĘ z SOWIŃSKĄ, która po jego wyjeździe była faktyczną kierow-
niczką Oddz. Informacji. Jak wynika z zeznań SPYCHALSKIEGO i SOWI-
ŃSKIEJ, kontakt ten miał na celu z jednej strony nie dopuścić do tego, by
w czasie nieobecności SPYCHALSKIEGO „WITOLD" miał wgląd do
spraw Oddziału Informacji i mógł rozszyfrować grupę dwójkarzy, z drugiej
strony kontakt ten miał umożliwić SOWIŃSKIEJ przedstawienie spraw
Oddz. Inform. bezpośrednio Sekr. Partii z pominięciem WITOLDA jako
Szefa Sztabu. Oto jak zeznaje o tym SPYCHALSKI w prot. z dn. 20.IX.50 r.:
...Pyt.: Czym kierowaliście się odsuwając WITOLDA od możności pełnej
kontroli nad pracą Oddz. Inform. GL w okresie waszego odjazdu do ZSRR
przez bezpośredni kontakt GOMUŁKA — SOWIŃSKĄ?
Odp.: Bałem się, że WITOLD mając bezpośredni wgląd w robotę Oddz. Inf.
rozszyfruje osoby LECHOWICZA i JAROSZEWICZA jako dwójkarzy,
a przez to rozszyfruje i moją działalność w związku z uplasowaniem ich
przeze mnie na czołowych stanowiskach w Oddz. Informacji GL. Oddając
wgląd w pracę Oddz. Inf. GOMUŁCE, miałem tę rachubę, że SOWIŃSKĄ
mając poparcie GOMUŁKI i jego autorytet, nie dopuści WITOLDA do
całkowitego wglądu i uniemożliwi mu rozszyfrowanie tej całej sprawy.
Pyt.: Czym wytłumaczycie fakt niereagowania GOMUŁKI na wasz an-
typartyjny i wrogi stosunek do swego zwierzchnika WITOLDA w okresie
okupacji?
Odp.: Wiem, że GOMUŁKA miał negatywny stosunek do WITOLDA i to
powodowało nie wy ciąganie żadnych konsekwencji do mnie. Mój stosunek
do WITOLDA był zgodny ze stosunkiem GOMUŁKI...
Odnośnie kontaktów swoich z WIESŁAWEM po wyjeździe SPYCHALS-
KIEGO, SOWIŃSKĄ, która faktycznie kierowała w tym czasie Oddziałem
Inf., zeznaje w prot. z dn. 19.XI.1949, co następuje:
...Tak jak już zeznawałam w poprzednich protokółach, że SPYCHALSKI
przed swoim wyjazdem do Moskwy powierzył kierownictwo Oddziału
BUCZYŃSKIEMU, FONKOWICZOWI i mnie, wyznaczając równocześnie
co ma wchodzić w skład obowiązków każdego z nas oddzielnie. Niezależnie
od tego SPYCHALSKI w przeddzień pierwszego terminu swego wyjazdu,
mogło to być około 10 marca 1944 r., będąc u mnie w mieszkaniu na ul.
Bonifraterskiej wydawał mi wskazówki i pewnego rodzaju wytyczne
dotyczące dalszej mojej pracy na odcinku Oddz. Inf. W czasie tej rozmowy
SPYCHALSKI powiedział mi, że skontaktuje mnie z WIESŁAWEM,
z którym mam współpracować, tak jak FONKOWICZ z FRANKIEM po linii
wojskowej, a ja z WIESŁAWEM po linii Partii. W dalszej rozmowie na ten
temat SPYCHALSKI powiedział mi, że jeżeli będę jakieś trudności mieć
w swojej pracy, ażebym zawsze zwracała się o pomoc do WIESŁAWA,
szczególnie SPYCHALSKI podkreślił, jeżeli będę miała trudności lub
nieporozumienia z FRANKIEM, to w tych sprawach ażebym zwracała się
o pomoc do WIESŁAWA, który mi w tych sprawach pomoże, bo on, tj.
SPYCHALSKI, uzgodnił z WIESŁAWEM, aby po jego wyjeździe WIES-
ŁAW zaopiekował się oddziałem po linii Partii oraz by miał opiekę nade
mną, gdyż jestem nerwowa i zapalczywa, a przy tym mogę jakieś zrobić
głupstwo. WIESŁAW, jak mówił mi wówczas SPYCHALSKI, zgodził się na
jego prośbę...
Kontaktując się z WIESŁAWEM w okresie od połowy marca 1944 r. do
drugiej połowy czerwca 1944 r. m. in. WIESŁAW w rozmowach ze mną
poruszał często sprawę „FRANKA"-„WITOLDA", o których zawsze wyra-
żał się ujemnie. Jednego razu „WIESŁAW" rozmawiając na temat FRAN-
KA powiedział mi, iż on zdjąłby FRANKA ze stanowiska Szefa Sztabu AL,
gdyby miał kogoś na jego miejsce. Ja będąc dobrego zdania, z wywodów
„MARKA", o BUCZYŃSKIM, zaproponowałam WIESŁAWOWl, by na
szefa sztabu AL wziął kpt. „DOBREGO", tj. BUCZYŃSKIEGO, a FRAN-
KA zdjął. WIESŁAW powiedział mi, a to ten „DOBRY" i polecił mi ażebym
BUCZYŃSKIEGO skontaktowała z nim. W rozmowie tej z WIESŁAWEM
odniosłam wrażenie, iż on BUCZYŃSKIEGO znał wówczas osobiście lub
tylko znał ze słyszenia. W pierwszej połowie czerwca 1944 r. umówiłam
BUCZYŃSKIEGO do mnie na mieszkanie przy ul. Strzeleckiej 73, celem
nawiązania kontaktu z WIESŁAWEM. W oznaczonym czasie na moje
mieszkanie przy ul. Strzeleckiej przyszedł WIESŁAW z BUCZYŃSKIM.
Następnie WIESŁAW powiedział mi, ażebym go z BUCZYŃSKIM zo-
stawiła samych. Wyszłam więc, a oni rozmawiali między sobą blisko dwie,
lub przeszło dwie godziny. BUCZYŃSKI po tej rozmowie wyszedł, a ja
spytałam WIESŁAWA, jak on zapatruje się na kandydaturę BUCZYŃ-
SKIEGO — otrzymałam odpowiedź, że BUCZYŃSKI jest poczciwy chłop,
lecz na razie niech siedzi w Oddziale Inf. i tam robi partyjną robotę. Więcej
na temat BUCZYŃSKIEGO nie rozmawiałam z WIESŁAWEM...
O kontaktach GOMUŁKI z BUCZYŃSKIM w okresie okupacji zeznaje
również Emilia JAROSZEWICZ w prot. z dn. 22.I.1949 r.: GOMUŁKA
natomiast w swoim piśmie do tow. Bieruta, jak również w przemówieniu na
III Plenum KC PZPR stwierdza, że:
a) nie wiedział nic o istnieniu grupy „dwójkarskiej" w Oddz. Inf. i nikogo
z nich nie znał osobiście,
b) nie wspomina o tym, by SPYCHALSKI dając mu archiwum zdobyte
przez HRYNKIEWICZA powiedział, że zrobił to w tajemnicy przed
Partią i WITOLDEM i że on kazał mu w dalszym ciągu zachować to
w tajemnicy, obiecując osobiście powiadomić o tym WITOLDA i Sek-
retariat KC.
III. W pierwszym okresie po wyzwoleniu SPYCHALSKI organizuje na
własną rękę, bez wiedzy Partii i MBP, sieć wywiadowczą, do której anga-
żuje w pierwszym rzędzie członków grupy „dwójkarskiej" Oddz. Inf. GL
— LECHOWICZA i NIENAŁTOWSKIEGO. O utworzeniu tej sieci SPY-
CHALSKI zawiadamia GOMUŁKĘ, który nie tylko nie sprzeciwia się temu,
a jeszcze ze swej strony poleca SPYCHALSKIEMU nawiązanie kontaktu
z KIJKOWSKĄ, w celu wykorzystania jej do pracy wywiadowczej.
O powyższym zeznaje SPYCHALSKI w prot. przesł. z dnia 18.VII, 19.VII
i 20.VII. 1950 r.:
...Pyt.: Z kim z kierownictwa Partii uzgodniliście wydanie LECHOWICZO-
WI i NIENAŁTOWSKIEMU polecenia kontynuowania roboty podziemnej?
Odp.: Z nikim z kierownictwa Partii nie uzgadniałem tego polecenia,
a dopiero po fakcie zawiadomiłem GOMUŁKĘ, że mam nadal na kontakcie
„ZYCHA" (GOMUŁKA orientował się, że jest to LECHOWICZ), któremu
poleciłem kontynuowanie pracy w podziemiu i udzielanie mi stamtąd
informacji. O NIENAŁTOWSKIM nie mówiłem w ogóle. GOMUŁKA
przyjął to do wiadomości, nie wyrażając żadnego sprzeciwu...
Pyt.: Kogo zapoznaliście z otrzymywanymi od LECHOWICZA informac-
jami?
Odp.: Z informacjami otrzymywanymi od LECHOWICZA zaznajamiałem
GOMUŁKĘ. GOMUŁKA przyjmował te informacje bez żadnych specjal-
nych uwag czy komentarzy...
Pyt.: W prot. przesł. z dnia 17.VII.50 r. zeznaliście o przekazywaniu wam
przez LECHOWICZA informacji o działalności podziemia i archiwum
Biuletynu Informacyjnego AK. Kto zapoznany był z tymi materiałami?
Odp.: Z materiałami, otrzymywanymi od LECHOWICZA, zapoznany był
GOMUŁKA. Znała je również dobrze SOWIŃSKA, ponieważ ona w zasa-
dzie przyjmowała je od LECHOWICZA. Ja sam osobiście materiałów tych
nie wykorzystywałem, a przekazywałem je GOMUŁCE, który wykorzys-
tywał je do swych referatów i przemówień...
Jeśli chodzi o GOMUŁKĘ, to jest mi wiadomo, że przekazał do MBP
informację, a ściślej mówiąc dezinformację od LECHOWICZA, dotyczącą
RZEPECKIEGO. Czy GOMUŁKA podał źródło informacji, nie wiem,
w każdym razie wiedział, że pochodzą one od LECHOWICZA.
Pyt.: Jakie informacje odnośnie osób i działalności podziemia, otrzymywa-
ne od NIENAŁTOWSKIEGO i LECHOWICZA, przekazywane były do
MBP?
Odp.: Żadnych informacji w tej sprawie nie przekazywałem do MBP i o ile
mi wiadomo, to ani SOWINSKA, ani GOMUŁKA nie przekazywali do MBP
nic o ich osobach i działalności w podziemiu...
Pyt.: Jaką pracę wykonywał LECHOWICZ i NIENAŁTOWSKI w okresie
otrzymania awansu i odznaczenia?
Odp.: Robili wówczas robotę w podziemiu na moje polecenie i za zgodą
GOMUŁKI...
oraz w prot. przesł. z dnia 28.VI. 1950 r.:
...W maju lub czerwcu 1945 r. GOMUŁKA polecił mi nawiązanie kontaktu
z KIJKOWSKĄ, w celu wykorzystania jej do roboty informacyjnej. Otrzy-
małem w tym celu od GOMUŁKI adres KIJKOWSKIEJ do Pruszkowa, czy
też Piastowa. KIJKOWSKĄ posługiwała się wówczas nazwiskiem DĄB-
ROWSKA. Pod wskazany przez GOMUŁKĘ adres wysłałem swego adiuta-
nta HANKIEWICZA, celem sprowadzenia KIJKOWSKIEJ do mojego
mieszkania we Włochach, wzgl. powiadomienia jej, że chcę się z nią widzieć
w moim mieszkaniu. KIJKOWSKĄ przyszła do mego mieszkania, gdzie
przeprowadziłem z nią rozmowę, mówiąc jej, że wiem o tym, że w czasie
okupacji kontaktowała się z LOGĄ-SOWIŃSKIM i dawała mu informacje
z terenu sztabu AK, że deklarowała sympatię do PPR, zapytując ją
równocześnie, co robi i czy ma jaką łączność z AK, względnie inną
organizacją. O tym, że GOMUŁKA polecił mi nawiązać z nią kontakt, nie
mówiłem jej. KIJKOWSKĄ odpowiedziała mi, że po wyzwoleniu utraciła
kontakty z AK, że nie pracuje nigdzie i z podziemiem się nie styka. Na
postawioną jej przeze mnie propozycję zbierania i przekazywania mi
informacji o podziemiu, wyraziła zgodę... O tym, że utrzymuję kontakt
z KIJKOWSKĄ, łączniczką szefa II Oddz. AK i archiwistką, wiedział
GOMUŁKA i LOGA-SOWIŃSKI... Zajmowałem się po wyzwoleniu robotą
wywiadowczą za wiedzą GOMUŁKI, w celu zdobywania dla niego infor-
macji z terenu podziemia... Na Biurze Politycznym spraw tych nie stawia-
łem, ponieważ informowałem o tym GOMUŁKĘ...
Przy kontaktowaniu się z LECHOWICZEM, NIENAŁTOWSKIM i innymi
SPYCHALSKI posługiwał się SOWINSKA. Na ten temat zeznaje SOWINS-
KA w prot. z dn. 8.XII.1949 r.
...W początkach maja 1945 r. po moim powrocie z Berlina, gdzie byłam wraz
z delegacją na inspekcji frontu, SPYCHALSKI wezwał mnie do Sztabu
i przeprowadził ze mną zasadniczą rozmowę na temat dalszej pracy
LECHOWICZA, JAROSZEWICZA i NIENAŁTOWSKIEGO. W rozmowie
tej SPYCHALSKI powiedział mi, że wobec tego, że „chłopaki" wrócili i że
ich nie może przekazać na kontakt do współpracy z MBP z tego względu, że
MBP jeszcze jest za młode i nie jest na tyle doświadczone, ażeby z nimi
potrafiło pracować, więc musimy ich sami obsługiwać. Powiedział, że
będzie on sam z nimi pracował, a moim obowiązkiem będzie kontaktować
się z nimi i odbierać od nich meldunki. Przy tym SPYCHALSKI poinstru-
ował mnie, gdzie te meldunki mam przekazywać i jak je sporządzać.
Wyglądało to w ten sposób, że jeden egzemplarz przekazywałam SPY-
CHALSKIEMU, drugi GOMUŁCE, trzeci miałam przekazywać do MBP,
lecz nie przekazywałam z polecenia SPYCHALSKIEGO i GOMUŁKI,
oprócz pierwszego meldunku. Do wykonania powyższych czynności SPY-
CHALSKI polecił mi, ażebym to załatwiała u siebie w domu, zwalniając
mnie od pracy w biurze...
O tym, że GOMUŁKA znał pochodzenie meldunków w/w i zgodził się na
zatajenie przed MBP ich źródła, świadczą zeznania SOWIŃSKIEJ z dn.
2.XII.1949 r.:
...Po otrzymaniu pierwszych meldunków od NIENAŁTOWSKIEGO i LE-
CHOWICZA odbiłam je w czterech egzemplarzach, rozesłałam je w/g
podyktowanego mi przez SPYCHALSKIEGO rozdzielnika, z tym, że do
MBP osobiście zanosiłam jeden egzemplarz do Ministra, który skierował
mnie w tej sprawie do gen. Romkowskiego. Po przedstawieniu tych
meldunków gen. Romkowskiemu ten stanowczo żądał, abym mu powie-
działa źródło tych meldunków. Odpowiedziałam wówczas, że pochodzenia
tych dokumentów nie mogę ujawnić, gdyż mam polecenie od SPYCHALS-
KIEGO i GOMUŁKI nie ujawniać ich źródła... Źródła tych meldunków nie
ujawniłam dlatego, bo istotnie SPYCHALSKI mocno nakazywał mi, ażeby
nikomu nie mówić, że meldunki dawali mu LECHOWICZ, JAROSZEWICZ
i NIENAŁTOWSKI, przy tym SPYCHALSKI powoływał się, że sprawa ta
była uzgodniona z GOMUŁKA...
Jaki był faktyczny cel tworzenia siatki wywiadowczej bez wiedzy Partii
i MBP, śledztwo dotychczas nie wyjaśniło.
W lipcu 1945 r. za akceptacją GOMUŁKI zostają przyjęci do W.P. przez
SPYCHALSKIEGO czołowi działacze II Oddziału KG AK — HERMAN,
ZIELIŃSKI, TARASIEWICZ i JURKOWSKI.
W protokole przesłuchania z dn. 21.IX. 1950 r. SPYCHALSKI podaje
następujące okoliczności przyjęcia HERMANA do WP:
...HERMAN z chwilą przyjęcia go do wojska w maju lub czerwcu 1945 r.
oświadczył mi, że był kierownikiem wywiadu wojskowego w II Oddz. KG
AK i że teraz jest demokratą, że zerwał z podziemiem i na tej zasadzie ja go
przyjąłem do wojska. Zgodę na przyjęcie go otrzymałem od GOMUŁKI.
Poza tym HERMAN mocno polecał mi KUROPIESKĘ. Na tej samej
zasadzie przyjąłem do wojska, rekomendowanych mi przez HERMANA
— JURKOWSKIEGO, TARASIEWICZA i ZIELIŃSKIEGO. W tym samym
czasie, kiedy był przyjmowany do wojska ZIELIŃSKI i w/w, płk Czaplicki
z MBP informował mnie, że ZIELIŃSKI jest aktywnym działaczem
podziemia. Informacje płk. Czaplickiego zlekceważyłem. Zdawałem sobie
wówczas sprawę, że nie powinienem był przyjmować ich do wojska, lecz
w porozumieniu z GOMUŁKĄ postanowiliśmy dokonać tego rodzaju
eksperymentu, ze względu na wydźwięk polityczny...
W tym samym okresie SPYCHALSKI, po uzgodnieniu z GOMUŁKĄ,
usiłuje nawiązać kontakt z RZEPECKIM, wykorzystując do tego celu
HERMANA i LECHOWICZA.
Zeznaje na ten temat SPYCHALSKI w prot. z dn. 21.IX.1950 r.:
...Pyt.: Czym motywował GOMUŁKĄ udzielenie swej zgody na nawiązanie
przez was rozmów z RZEPECKIM za pośrednictwem HERMANA, szefa
dwójki KG AK oraz LECHOWICZA, pracownika dwójki, naczelnika wydz.
PKB podczas okupacji i członka podziemia po wyzwoleniu?
Odp.: Celem naszym, tj. moim i GOMUŁKI, było ujawnienie RZEPEC-
KIEGO i rozładowanie podziemia. Inicjatywa rozmowy z RZEPECKIM
wyszła ode mnie po rozmowach przeprowadzonych z HERMANEM, na
jego propozycje, na co wyraził swą zgodę GOMUŁKĄ. HERMANA używa-
łem do przeprowadzenia wstępnych rozmów z RZEPECKIM, ponieważ
zgłaszał możliwość dotarcia do niego. LECHOWICZA nie używaliśmy do
pertraktacji z RZEPECKIM, a jedynie zmierzaliśmy, tj. ja i GOMUŁKĄ, do
zebrania danych o RZEPECKIM, celem ujęcia go.
Informacje, które pochodziły od LECHOWICZA, były nieprawdziwe i dez-
informujące, uniemożliwiające przez to dojście tą dFogą do RZEPEC-
KIEGO. Ja osobiście próbowałem jeszcze dotrzeć do RZEPECKIEGO przez
KLIMOWICZA, kierując się wyrażoną zgodą GOMUŁKI w poprzednich
wypadkach z HERMANEM i LECHOWICZEM. Czyniłem to na podstawie
przedstawionych mi propozycji przez samego KLIMOWICZA, które jednak
nie dały wyniku.
Pyt.: Dlaczego wspólnie z GOMUŁKĄ zatailiście przed Biurem Politycz-
nym próby nawiązania przez was rozmów z RZEPECKIM oraz dlaczego
zatailiście dokumenty otrzymane przez was od RZEPECKIEGO, zawiera-
jące warunki ujawnienia?
Odp.: Nie uważałem prób nawiązania rozmów z RZEPECKIM za istotne,
tak samo nie przywiązywałem wagi do memoriału otrzymanego od RZE-
PECKIEGO, ponieważ nie był dla mnie adresowany. Postawiłbym tę
sprawę na Biurze Politycznym, gdyby przedsięwzięte przez nas próby
doprowadziły do konkretnych rozmów. GOMUŁKĄ prawdopodobnie
kierował się tą samą myślą w tej sprawie co i ja...
RZEPECKI w tym czasie jest poszukiwany przez MBP, zaś GOMUŁKĄ
i SPYCHALSKI, bez porozumienia z Biurem Politycznym i bez wiedzy
MBP, szukają kontaktu z nim.
W połowie 1945 r. gdy stała się aktualna sprawa utworzenia MZO,
GOMUŁKĄ zaangażował do pracy na kierowniczych stanowiskach ludzi
związanych z Delegaturą, b. wyższych urzędników sanacyjnych oraz b.
„dwójkarzy", jak np. v-min. MZO — CZAJKOWSKI, b. komisarz rządu
londyńskiego dla spraw ziem zachodnich, LEŚNIEWSKI — b. v-min.
Rolnictwa, związany w czasie okupacji z Delegaturą, QUIRINI, LECHO-
WICZ, NIENAŁTOWSKI i inni.
O polityce personalnej GOMUŁKI w MZO zeznaje NIENAŁTOWSKI
w prot. z dn. 8.IV.1949 r., co następuje:
...W końcu 1945 r. SOWIŃSKA zawiadomiła LECHOWICZA, że w związku
z tworzącym się MZO jest możność uzyskania odpowiedniej posady.
Mówiła, że w tej sprawie rozmawiała z Władysławem GOMUŁKĄ, który
chętnie zgadzał się na przyjście LECHOWICZA do MZO, chociażby nawet
na stanowisko v-ministra. SOWIŃSKA rozmawiając z GOMUŁKĄ na
temat LECHOWICZA, przedstawiała go, że to jest bliski człowiek BUCZY-
ŃSKIEGO Henryka, który z nim stale ściśle współpracował. GOMUŁKĄ
w odpowiedzi SOWINSKIEJ powiedział, że LECHOWICZA on zna przez
BUCZYŃSKIEGO, z którym GOMUŁKĄ był w bliskich stosunkach
w okresie okupacji, i w związku z tym prosił SOWIŃSKA, ażeby skierowała
LECHOWICZA do niego na rozmowę. W ostatnich dniach października
LECHOWICZ miał rozmowę z GOMUŁKĄ w gmachu MZO przy ul.
Litewskiej. GOMUŁKĄ rozmawiając z LECHOWICZEM mówił mu, że on
zna jego przeszłość, tak, że LECHOWICZ nie potrzebował dokładnie ten
temat omawiać, a od razu przystąpił do omówienia spraw związanych
z jego pracą w Ministerstwie. GOMUŁKĄ rozmawiając na ten temat
obiecał LECHOWICZOWI, że będzie się starał umieścić go na stanowisku
v-ministra. Natomiast w późniejszych rozmowach LECHOWICZA z GO-
MUŁKĄ zostało przez nich uzgodnione, że LECHOWICZ obejmie najważ-
niejszy dział w MZO, tj. Departament Osiedleńczy, ażeby w ten sposób
zapoznać się z pracą terenową na odcinku wiejskim i po przejściu tej
praktyki awansować dalej. W okresie pracy LECHOWICZA w MZO na
stanowisku dyr. Dep. Osiedleńczego nastąpiło bardzo szybkie zbliżenie się
GOMUŁKI z LECHOWICZEM. Mówił mi LECHOWICZ, że w rozmowach,
jakie prowadził z GOMUŁKĄ na różne tematy, dało się wyczuć, że był on
dawno urobiony na pewno przez BUCZYŃSKIEGO Henryka. Twierdzenie
takie LECHOWICZ wydawał na podstawie tego, że GOMUŁKĄ wiedział
o stosunkach grupy BUCZYŃSKIEGO do Oddz. II. przed wojną, po drugie,
że GOMUŁKĄ odnosił się dość przychylnie do ludzi mających poglądy
prolondyńskie, którym nigdy nie stawiał przeszkód wstępowania do pracy
w MZO, lecz raczej ułatwiał.
Z tych, których ja znam, że w okresie okupacji byli bądź w AK, bądź
w innych org. delegackich i zostali przyjęci do pracy w MZO, a mianowicie:
LEŚNIEWSKI, który w czasie okupacji związany był z Delegaturą rządu
londyńskiego, v-min. CZAJKOWSKI, który w okresie okupacji należał do
AK i utrzymywał kontakty z pracownikiem Oddz. II. MIERZEŃSKIM
Stanisławem. Dalej z osób, które w MZO zajmowały kierownicze stanowis-
ka byli: QUIRINI, który w czasie okupacji był w Delegaturze, BUKOWSKI,
który też był związany z AK, oraz szereg innych, którzy zajmowali niższe
stanowiska lub byli zwykłymi pracownikami.
LECHOWICZ, będąc dyr. Dep. Osiedl. MZO, sprawy związane z zagos-
podarowaniem ziem odzyskanych prowadził na podstawie memoriału
opracowanego w czasie okupacji przez Delegaturę. Memoriał ten LECHO-
WICZ przedstawił GOMUŁCE, który akceptował wytyczne zawarte w tym
memoriale. W 1947 r. z chwilą gdy ja zacząłem pracować w MZO,
LECHOWICZ w/w memoriał przekazał do mnie, celem zapoznania się
z treścią i przestrzegania podanego kierunku...
Potwierdza to również LECHOWICZ w zeznaniach z dnia 13.IV. 1949 r.:
...Będąc w MZO skompletowałem przeważającą część pracowników depar-
tamentu z ludzi dających gwarancję, że w razie potrzeby udzielać będą
potrzebnych informacji wzgl. opracują potrzebne materiały. Było mi to tym
łatwiej przeprowadzić, ponieważ polityka personalna prowadzona przez
GOMUŁKĘ z góry zakładała nie tylko możliwość, ale konieczność po-
sługiwania się ludźmi z konspiracji londyńskiej, czego wiadomym dowo-
dem było mianowanie Wł. CZAJKOWSKIEGO v-ministrem...
O stosunkach panujących w MZO i o obsadzie personalnej zeznaje
LECHOWICZ w prot. z dn. 2.XI.1949 r.:
...Przechodzę do omówienia stosunków personalnych w MZO. Historia
tych stosunków wiąże się blisko z historią samego Ministerstwa, które w/g
założenia jego twórcy, t.j. GOMUŁKI-WIESŁAWA, miało od razu oprzeć
się na dwóch członach personalnych, a mianowicie na członie konspiracyj-
nym tj. tym, który w szeregach konspiracji londyńskiej otrzymał przygoto-
wanie rzeczowe do pracy w MZO, oraz na członie politycznym, który miał
utrzymać bieżącą linię polityczną Ministerstwa. O takich zamiarach min.
GOMUŁKI zostałem przez niego poinformowany podczas pierwszej naszej
rozmowy na tematy MZO, tj. w lipcu lub sierpniu 1945 r. Już wówczas
WIESŁAW oświadczył, że nosi się z zamiarem powołania na v-min. Ziem
Odzyskanych Władysława CZAJKOWSKIEGO, b. komisarza rządu (kon-
spiracyjnego) dla spraw ziem postulowanych w delegaturze londyńskiej.
CZAJKOWSKI już w tym czasie pracował jako wolontariusz w komisaria-
cie rządu dla spraw Z.O., który od kilku miesięcy funkcjonował w Min.
Adm. Publ. CZAJKOWSKI wykorzystywał ten czas dla rozlicznych wyjaz-
dów w teren i dla praktycznego zaznajomienia się z Z.O. Zasadnicza decyzja
o utworzeniu MZO zapadła w drugiej połowie 1945 r. W członie konspiracyj-
nym tworzonego zespołu ministerialnego wysunęły się następujące osoby
— v-min. CZAJKOWSKI Władysław — formalnie bezpartyjny, dyr. KWI-
RINI Edward — bezpartyjny, dyr. GLUCK Leopold — bezpartyjny i LE-
CHOWICZ — SD. W członie partyjno-politycznym wystąpił v-minister
WASILEWSKI Jan — PPR, dyr. TOMISZCZYK, BARTLOWA, BIKOW-
SKI, PIETKIEWICZ — PPR. Po kilku miesiącach v-min. WASILEWSKI
ustąpił wyjeżdżając do Helsinek na posła, a miejsce jego zajął v-min.
WOLSKI Władysław. Ustąpienie v-min. WASILEWSKIEGO pozostało
jakby w związku ze sprawą jego przyjaciela dr. WALAWSKIEGO — szefa
kancelarii Prezydenta RP, który, jak się okazało, przed wojną jako
urzędnik w Wilnie pozostawał w kontakcie z policją, wydając w jej ręce
lewicowych działaczy studenckich.
Okoliczności, w jakich było formowane MZO, zaciążyły znacznie na
personaliach w dziale tego Ministerstwa, ponieważ zrozumiałe jest, że
dyrektorowie departamentów kompletowali swoich urzędników w/g swo-
jego pochodzenia konspiracyjnego, wzgl. partyjnego. Różnice i antago-
nizmy, jakie na tym tle powstały między poszczególnymi członkami
Ministerstwa, nie zostały usunięte do dnia dzisiejszego, pomimo wielkich
usiłowań dyr. Biura Pers. — Zofii BARTEL. Dodatkowa trudność wynikła
i stąd, że wśród dyr. PPR-owców nie było jednolitego poglądu na sprawy
personalne. Odrębny pogląd posiadał PIETKIEWICZ Jan — dyr. Dep.
Aprowizacji, przed wojną urzędnik skarbowy i członek Zw. Prac. Skar-
bowych, po wojnie PPR-owiec, jednak o bardzo liberalno-demokratycz-
nych przekonaniach i uważający się za coś innego niż komunista. Toteż
między PIETKIEWICZEM, BARTLOWA i TOMISZCZYKIEM trwała nie-
mal od samego początku ukryta walka, w której WIESŁAW musiał nieraz
interweniować stojąc dość często po stronie PIETKIEWICZ A.
Z okresu pracy w MZO pozostało mi wrażenie, że w stanowisku dyr.
PIETKIEWICZA było zawsze dużo pierwiastków antysemityzmu. Dyr.
KWIRINI, który w czasie powstania warszawskiego był jednym ze staro-
stów powstańczej Warszawy, pod ps. „KULESZA", skompletował Dep.
Administracji Publicznej prawie wyłącznie na bazie ludzi bezpartyjnych
i w czasie wojny związanych z delegaturą rządu londyńskiego i tak np.
Wydział Samorządowy powierzył znanemu działaczowi samorządowemu
z Częstochowy — RYBICKIEMU — bezpartyjnemu i politycznie bardzo
chwiejnemu. Po odejściu KWIRINIEGO z MOZ — RYBICKI zgłosił swe
usługi wraz z deklaracją partyjną min. OSÓBCE-MORAWSKIEMU, u któ-
rego objął Dep. Samorządowy. W ślad za bezpartyjnymi z konspiracji
londyńskiej zaczęli wciskać się do MZO coraz otwarciej ludzie związani
z PSL, np. KONOPKA, DZIURZYŃSKI, LUCHTKOTOWICZ i inni oraz
ludzie o wyraźnie niechętnym stosunku do obecnej rzeczywistości, np.
STELMACH, BRZOSTOWICZ, WYSZYŃSKA i inni. Do pracy w MZO
został zaangażowany v-min. CZAJKOWSKI, jako doradca w sprawach
rolnych (akcja siewna na ZO), b. v-min. Rolnictwa i Reform Rolnych
LEŚNIEWSKI — teść KWIRINIEGO, podobno bardzo dobry fachowiec
— bezpartyjny. LEŚNIEWSKI zamieszkiwał razem z KWIRINIM w gma-
chu Ministerstwa. Aresztowanie LEŚNIEWSKIEGO za udział w akcji
podziemnej spowodowało większą czystkę w MZO, jednakże mianowanie
v-min. Z.O. w miejsce zmarłego CZAJKOWSKIEGO dyr. GLUCKA — czło-
wieka bezpartyjnego związanego w konspiracji z CZAJKOWSKIM i re-
prezentującego to samo środowisko społeczne (GLUCK był dyr. Izby
Przem.-Handl. w Poznaniu, CZAJKOWSKI — b. bankowiec) nie pozwala
wróżyć szybkiego końca tej akcji...
Zeznania te potwierdza DUBIEL w prot. z dn. 12.XII.1949 r.
O stosunku GOMUŁKI do LECHOWICZA oraz o realizacji polityki osied-
leńczej przez MZO, zeznaje PAJOR w prot. z dn. 11.1.1949 r.:
...LECHOWICZ cieszył się szczególnym zaufaniem i poparciem v-premiera
GOMUŁKI. Departament Osiedleńczy stał się ośrodkiem wielkich projek-
tów i koncepcji związanych z tak zw. polityką osiedleńczą na Ziemiach
Odzyskanych. LECHOWICZ podkreślał, że v-premier GOMUŁKA nie
przywiązywał wagi do przeszłości lub poglądów osobistych pracownika,
chodziło mu tylko o efektywną pracę bieżącą. To samo odnosiło się do
polityki osiedleńczej w sensie najszybszego osiedlenia Ziem Zachodnich.
Po jakiej linii szły prace Departamentu Osiedleńczego? Mówił o tym
dyskretnie LECHOWICZ oraz zaangażowane osoby wskazywały, że była to
realizacja opracowań Delegatury w czasie okupacji. Do ludzi zajmujących
się tymi sprawami w Delegaturze londyńskiej należeli v-min. CZAJKOW-
SKI, zaś w Dep. MZO — naczelnik wydz. osadnictwa miejskiego GOZ-
DAW-RENTT, związany od przed wojny ze sferami ONR-u. Jeżeli do tego
dodać, że naczelnikiem wydziału osadnictwa wiejskiego był członek PIW
DZIUSZYŃSKI, to najważniejsze, kluczowe odcinki osadnictwa spoczywa-
ły w rękach osób nastawionych reakcyjnie...
Gdy na Biurze Politycznym stanęła sprawa Ministerstwa Aprowiz., GO-
MUŁKA poparł kandydaturę LECHOWICZA.
Z posiadanych przez nas materiałów oficjalnych i śledczych wynika, że na
całej przestrzeni od chwili wyzwolenia stosunek GOMUŁKI do ZSRR był
nieufny, negatywny, a czasami wręcz wrogi. O stosunku GOMUŁKI do
ZSRR podaje SPYCHALSKI w piśmie do Biura Polit. co następuje:
...Z tego okresu zostało mi w pamięci zachowanie się t. G. w sprawie
wywozu mienia poniemieckiego przez ZSRR, gdzie wydawało mi się, że
postawa jego była postawą za daleko posuniętą w ostrości w walce przeciw
wywozowi tego mienia. Osobiście przeżywałem konflikt, co jest tu słusz-
nym, czy taka postawa WIESŁAWA, nieprzyjemna w swej ostrości,
wychodząca przede wszystkim z naszej sytuacji, czy też postawa większego
wczucia się w sytuację ZSRR...
ZAWADZKI „JASNY" w oświadczeniu do M.B.P. z dn.20.III.51r .również
podaje o stosunku GOMUŁKI do ZSRR:
...Po wyzwoleniu, w szeregu spotkań, jakie miałem z WIESŁAWEM,
uderzyła mnie szczególnie niewiara jego w siłę Związku Radzieckiego i jego
możliwości utrwalenia się na pozycjach uzyskanych w rezultacie zwy-
cięstwa w drugiej wojnie światowej. WIESŁAW wręcz wysuwał tezę, że
rozbiórka fabryk i wywóz maszyn łączy się ściśle z perspektywą wycofania
się Armii Radzieckiej. Wyraźnie nastawał na ,,obronę" naszego stanu
posiadania i żądał natychmiastowej sygnalizacji o każdym wypadku
demontażu.
WIESŁAW bardzo nieprzyjemnie reagował na fakt, zdawałoby się natural-
ny, pomocy aparatu politycznego wojsk I-go Frontu Ukraińskiego naszym
młodym organizacjom partyjnym, traktując to jako ingerencję obcą...
Gdy w początkach 1945 r. władze radzieckie aresztowały 16 członków AK
z OKULICKIM na czele, GOMUŁKA wyraził duże niezadowolenie, z tego
powodu, że nastąpiło to bez porozumienia z władzami polskimi.
O antyradzieckim nastawieniu GOMUŁKI świadczy jego stosunek do
oficerów radzieckich, o czym zeznaje SPYCHALSKI w prot. z dn.
2.XII.1950 r.:
...W rozmowach ze mną na temat wojska i jego Korpusu Oficerskiego,
GOMUŁKA tłumaczył mi, że należy dążyć do spolszczenia wojska, przez
zamianę oficerów radzieckich polskimi, z dopuszczeniem oficerów sanacyj-
nych. Według jego zdania spolszczenie wojska przez usunięcie oficerów
radzieckich i zastępowanie ich oficerami sanacyjnymi oraz wychowankami
powojennymi było konieczne ze względu na to, że reakcja lansowała
propagandę o zależności Polski od ZSRR. Odnośnie tej tendencji GOMU-
ŁKI spolszczenia wojska było dla mnie widoczne, że idzie on po linii
propagandy reakcyjnej, celem wykazania samodzielności Polski i jej
niezależności od wpływów ZSRR. Z linią lansowaną przez GOMUŁKĘ
odnośnie spolszczenia wojska i wyzbycia się koniecznych dla tego wojska
specjalistów radzieckich oraz zamienienia ich w wielu wypadkach oficera-
mi sanacyjnymi — ja, Marian Spychalski, zgadzałem się. Ulegałem GO-
MUŁCE i jego argumentom, które on wysuwał w sprawie spolszczenia
wojska i w rezultacie w praktyce dopuściłem do usuwania oficerów
radzieckich, mimo braku odpowiedniej, pod względem politycznym, za-
miany, co doprowadzało do zastępowania ich oficerami sanacyjnymi. Gdy
za moją zgodą byli odsyłani do ZSRR oficerowie radzieccy, GOMUŁKA
w ogóle nie sprzeciwiał się usuwaniu tych oficerów, wybitnych specjalis-
tów, z kluczowych stanowisk i zastępowania ich oficerami sanacyjnymi,
ponieważ były u niego wyraźne tendencje antyradzieckie. Jako przykład
antyradzieckiego nastawienia GOMUŁKI w sprawie roli oficerów radziec-
kich w wojsku, chcę przytoczyć fakt, że w 1947 r. nie chciał on zgodzić się na
wysuniętą przeze mnie kandydaturę oficera radzieckiego, gen. POPŁAW-
SKIEGO, na stanowisko Dowódcy Wojsk Lądowych. Ze swej strony
wysunął on na to stanowisko kandydaturę sanacyjnego gen. PASZKIEWI-
CZA, argumentując tym, że na tym stanowisku powinien być oficer polski,
a nie radziecki. Kierując się tymże nastawieniem GOMUŁKA nie chciał
zgodzić się później na przyznanie POPŁAWSKIEMU tytułu v-ministra, co
było związane z jego stanowiskiem D-cy Wojsk Lądowych. O tym, że jego
zdaniem na stanowisku D-cy Wojsk Lądowych powinien być tylko oficer
polski, GOMUŁKA mówił tylko mnie. Gdy sprawę powołania POPŁAW-
SKIEGO postawiłem na posiedzeniu Biura Politycznego Partii, GOMUŁKA
sprzeciwił się. Argumentował to tylko tym, że POPŁAWSKI jest potrzebny
na Dolnym Śląsku. O tym, iż jemu faktycznie chodzi o to, że POPŁAWSKI
jest oficerem radzieckim, na posiedzeniu Biura Politycznego nie mówił...
B. Delegat Rządu przy Północnej Grupie Wojsk ZSRR, płk WILKOŃSKI,
który od GOMUŁKI otrzymywał instrukcje, jak ma postępować z mieniem
wywożonym przez oficerów radzieckich, podaje w zeznaniach swoich z dn.
19.X.1949 r. następujący fakt świadczący o tym, że GOMUŁKA dążył do
wywołania konfliktu z Dowództwem PGW:
...Również w końcu 1947 r. otrzymałem od GOMUŁKI ustne polecenie nie
zezwalać oficerom radzieckim wywozić mebli bez zezwolenia pisemnego
delegatury. Według poleceń GOMUŁKI delegatura miała prawo wydawać
zezwolenia tylko oficerom sztabowym i generałom po uiszczeniu opłaty
w Urzędach Likwidacyjnych. Jak sobie przypominam, na wiosnę 1948 r.
zostałem zawiadomiony telefonicznie przez którąś stację kolejową na
Dolnym Śląsku, której nazwy sobie nie przypominam, że ładuje się
transport rodzin wojskowych radzieckich z meblami, na które nie posiada-
ją zezwolenia na wywóz. W sprawie tej zawiadomiłem d-cę tyłów PGW gen.
ŻYZINA, że jestem zmuszony na polecenie GOMUŁKI zatrzymać ten
transport. Gen. ŻYZIN zaproponował mi, ażeby razem z nim pojechać w tej
sprawie do Marszałka Rokossowskiego. Na miejscu u Marszałka Rokos-
sowskiego powtórzyłem te same słowa i prosiłem o porozumienie się
telefoniczne z GOMUŁKA. Marszałek nie zgodził się na telefonowanie do
GOMUŁKI. Wówczas powiedziałem marszałkowi, że aby nie stwarzać
nieporozumień transport ten, wbrew zarządzeniom GOMUŁKI, natych-
miast zwolnię. Następnie Marszałek Rokossowski powiedział, że niewyda-
wanie zezwoleń dla młodszych oficerów jak również pobieranie opłat przez
Urząd Likwidacyjny za meble, niezgodne jest z porozumieniem, jakie
zawarł swego czasu z GOMUŁKA. Jeszcze w tym samym dniu pojechałem
do GOMUŁKI i zameldowałem mu o powyższych faktach przez jego
sekretarkę, ponieważ był zajęty innymi sprawami. Odpowiedź GOMUŁKI
dla Marszałka Rokossowskiego otrzymałem dopiero po dwóch dniach na
piśmie o treści pozytywnej dla Marszałka. Wyjaśniam, że otrzymując
polecenie od GOMUŁKI w końcu 1947 r. o bezwzględnym zatrzymywaniu
transportów z meblami, zameldowałem mu, że takie postępowanie może
spowodować rozlew krwi. GOMUŁKA na to mi odpowiedział, że niech
dojdzie, on nie ma nic przeciwko temu...
Potwierdza to również w swoich zeznaniach z dn. 1.XII. 1949 r. b. z-ca
WILKOŃSKIEGO — WOJNAR Mieczysław. Jesienią 1947 r., gdy odbyło się
posiedzenie przedstawicieli partii komunistycznych i robotniczych, na
którym zostało utworzone Biuro Informacyjne, GOMUŁKA w rozmowie ze
SPYCHALSKIM wyraził swoje niezadowolenie z tego powodu, uważając to
za dążenie WKP/b/ do komenderowania innymi partiami. Uważał za
osiągnięcie fakt, że siedziba Biura Informacyjnego nie mieści się w Polsce.
Wiosną 1948 r., gdy została ujawniona zdrada kliki titowskiej, GOMUŁKA
nie zgodził się z treścią ani z formą zarzutów przeciw Tito. Tak samo
sprzeciwił się GOMUŁKA zagadnieniu kolektywizacji wsi w Polsce.
O podanych wyżej faktach zeznaje SPYCHALSKI w prot. z dn. 2.XII.1950 r.
co następuje:
...Po odbytym na jesieni 1947 r. posiedzeniu przedstawicieli partii komunis-
tycznych i robotniczych, na którym powstało Biuro Informacyjne, GOMU-
ŁKA telefonicznie zaprosił mnie do siebie, celem udzielenia informacji. Był
bardzo wzburzony i udowadniał mi, że WKP/b/ niewłaściwie postępuje,
gdyż chce komenderować innymi partiami i narzucać im swoją wolę. On się
nie zgadzał na powstanie Biura Informacyjnego i uważał to za odrodzenie
Kominternu. Podkreślał, iż jemu, lepiej jak innym członkom B.P., są znane
nacjonalistyczne nastroje społeczeństwa polskiego, które, jak mówił, jest
bardzo czułe na punkcie stosunków z ZSRR w sprawie niepodległości.
Uważał, że na zewnątrz porozumienie z ZSRR na płaszczyźnie partyjnej
stanowi krok do utraty niepodległości i w związku z tym przyczynę do
wewnętrznych trudności politycznych. Reakcja będzie mogła mówić, że
WKP/b/ ingeruje w sprawy polskie. Jedyne, mówił, co udało mu się
utargować, gdyż nie chciał żadnych form widocznych na zewnątrz, które by
wskazywały na uzależnienie Polski od ZSRR, było to, że siedziba Biura
Informacyjnego nie będzie w Polsce.
W końcu GOMUŁKA mówił, że wskutek tego, iż nikt nie liczył się z jego
argumentami, wskazującymi na niecelowość powołania Biura Informacyj-
nego, był on w dużej rozterce duchowej myśląc nawet o samobójstwie.
W kwietniu 1948 r. GOMUŁKA znowu zaprosił mnie do siebie i dał do
przeczytania list WKP/b/ do kierownictwa KPJ w sprawie błędów tego
kierownictwa z Tito na czele. Wyrażał on niezadowolenie z formy listu oraz
faktu, że doręczył go nie przedstawiciel partii, a ambasador ZSRR, który
reprezentuje państwo. Dalej mówił, że forma listu znowu wskazuje na to, iż
WKP/b/ chce dyktować innym partiom, które są stawiane przed faktami
dokonanymi, z nimi nie uzgodnionymi. List WKP/b/ stwarza trudności dla
kierownictwa jugosłowiańskiej partii, a forma jego od razu przekreśla
możliwość wytłumaczenia tym kierownikom błędność ich postępowania.
Postępowanie WKP/b/ może spowodować wypadnięcie Jugosławii z obozu
państw Demokracji Ludowej, z czego mogą powstać duże trudności także
i dla nas. Starał się przy tym zbagatelizować argumenty zawarte w liście
WKP/b/ do kierownictwa KPJ, uważając podane przykłady wrogiego
stosunku do ZSRR za przesadzone. Tak jak w sprawie Biura Informacyj-
nego, znowu GOMUŁKA ocenił postępowanie WKP/b/ za przedwczesne,
a formę wystąpienia jako niewłaściwą. Twierdził, że wpierw trzeba było
Tito wytłumaczyć błędność postępowania i przekonywać go. Jednocześnie
wyrażał obawy o wewnętrzne trudności polityczne u nas w kraju. Po
posiedzeniu Biura Informacyjnego w sprawie Jugosławii, gdzie stanęła też
sprawa kolektywizacji wsi, udałem się do GOMUŁKI, aby go o tym
poinformować. Sprawie kolektywizacji wsi on był bardzo przeciwny,
a postawienie tego zagadnienia znowu oceniał jako dowód narzucania
przez WKP/b/ swojego stanowiska innym partiom. Powiedział mi, że nasza
delegacja powinna była opuścić posiedzenie, co oznaczałoby faktycznie
wystąpienie z Biura Informacyjnego. W żadnym wypadku nie wolno jej
było godzić się na kolektywizację wsi, gdyż jest to sprawa niesłuszna
i nieaktualna. Widziałem u GOMUŁKI tendencje antyradzieckie, wyrażo-
ne w przytoczonych wyżej wypowiedziach. Były one też wyrazem jego
nieufności do ZSRR i WKP/b/...
Fakty te częściowo potwierdza PODGÓRSKA w zeznaniach z 4, 23
i 26.IX.1950 r. Ponadto dodaje, że GOMUŁKA celowo nie uzgodnił swego
referatu na Plenum Czerwcowym z członkami Biura Politycznego, gdyż
spodziewał się sprzeciwu z ich strony, liczył natomiast, że na Plenum
uzyska poparcie części członków KC, którzy z nim współpracowali w okre-
sie okupacji, a mianowicie SPYCHALSKIEGO, LOGI-SOWIŃSKIEGO,
BIEŃKOWSKIEGO, KLISZKI, KORCZYŃSKIEGO i MOCZARA.
W dalszym ciągu swych zeznań PODGÓRSKA podaje, że w lipcu 1948 r.
podczas pobytu GOMUŁKI w Kowarach przyjeżdżali do niego LOGA-
-SOWIŃSKI, KLISZKO, BIEŃKOWSKI i KORCZYŃSKI i konferowali
z nim w sprawie stanowiska, jakie mają zająć na najbliższym Plenum KC.
Z materiałów posiadanych przez nas wynika, że konferencji tych było
więcej i że oprócz wymienionych brał jeszcze udział w nich MOCZAR.
Zeznają o tym, oprócz PODGÓRSKIEJ, św. ZALCMAN Nechemia (18.VIII.
50 r.) oraz podejrzani: SOWIŃSKA Stanisława (17.11.50 r.), KORCZYŃSKI
(24.XII.50 r.). Przyznaje się również do udziału w tych konferencjach
LOGA-SOWIŃSKI w swoim piśmie do Sekretariatu KC PZPR.
O konferencjach tych ZALCMAN, ówczesny szofer LOGI, zeznaje na-
stępująco:
...Parę dni po 3 Plenum w 1948 r. spotkałem się z moją siostrą SOWIŃSKA
Stanisławą (nie pamiętam, czy to było w Warszawie czy też w Łodzi), której
opowiedziałem o konferencjach, które miały miejsce między LOGĄ-SO-
WIŃSKIM, KORCZYŃSKIM, MOCZAREM i GOMUŁKA, a które wydawa-
ły mi się bardzo podejrzane.
Pierwsza konferencja odbyła się kilka dni przed Plenum i miała miejsce na
szosie między Łodzią a Warszawą. W tym dniu rano zawiozłem Logę-
-Sowińskiego do Warszawy, do mieszkania MOCZARA, gdzie po krótkiej
tam naradzie obaj (MOCZAR i LOGA) wyjechali na spotkanie GOMUŁKI,
który wtenczas powracał z urlopu wypoczynkowego. MOCZAR jechał
wtedy swoim samochodem, który prowadził jego szofer. Na drodze między
Warszawą a Łodzią (między Sochaczewem a Łowiczem) nastąpiło spot-
kanie. GOMUŁKA, zdaje się, wracał wtedy z żoną. W tyle za samochodem
GOMUŁKI zatrzymały się jeszcze 2 samochody, kto w nich się znajdował,
nie widziałem, ale przypuszczam, że musiała się tam znajdować ochrona
GOMUŁKI. Po zatrzymaniu się samochodów, GOMUŁKA LOGA-SO-
WIŃSKI, MOCZAR oraz żona GOMUŁKI odeszli na kilometr od samo-
chodów i przez około godzinę czasu rozmawiali. O czym rozmawiali, tego
nie wiem, ale cała ta narada wydawała mi się bardzo tajemnicza. Ochrona
GOMUŁKI stała w osobnej grupie i czekała do powrotu, z nami nie
rozmawiając... W tym mniej więcej czasie odbyło się drugie spotkanie
między LOGĄ-SOWIŃSKIM, KORCZYŃSKIM i MOCZAREM. Wieczorem
pojechałem z LOGĄ-SOWIŃSKIM do Warszawy, prostuję — było to
w godzinach rannych — do mieszkania MOCZARA na Parkowej, gdzie
czekał już MOCZAR i KORCZYŃSKI. Mnie zaprosili na śniadanie i potem
wróciłem do samochodu. W mieszkaniu zabawili ok. 2 godzin, następnie
MOCZAR kazał swojemu szoferowi przesiąść się do mego samochodu, zaś
oni (MOCZAR, LOGA i KORCZYŃSKI) wsiedli do samochodu Moczara
i pojechali za miasto. Za Raszynem, w drodze wiodącej do Katowic,
samochód MOCZARA zatrzymał się i wszyscy pasażerowie jego wysiedli,
udając się pieszo na przechadzkę, oddalając się od samochodów na
l kilometr. Po godzinie MOCZAR i KORCZYŃSKI wrócili do Warszawy, ja
zaś z LOGĄ powróciliśmy do Łodzi, nie zatrzymując się w Warszawie...
Trzecia konferencja miała miejsce krótko już przed Plenum. Konferencja
ta odbyła się w Warszawie w mieszkaniu GOMUŁKI przy Al. Szucha. Ja
z LOGĄ-SOWIŃSKIM przyjechaliśmy późnym wieczorem z Łodzi do
Warszawy, LOGA wszedł do mieszkania, ja zaś siedziałem w samochodzie.
Konferencja ta była najdłuższa, bo trwała kilka godzin. Kto brał udział w tej
konferencji, nie jest mi wiadomo, gdyż do mieszkania nie byłem za-
proszony. Siedząc w samochodzie zasnąłem i późno w nocy zostałem
obudzony przez LOGĘ. Z konferencji bezpośrednio wróciliśmy do Łodzi.
LOGA w drodze ze mną nie rozmawiał, ja zaś nie pytałem go o nic, gdyż
znałem go jako człowieka zamkniętego...
O powyższym PODGÓRSKA zeznaje następująco:
...W pierwszych dniach m-ca lipca 1948 r. GOMUŁKA wraz z żoną i ze mną
wyjechał do Kowar. Podczas pobytu GOMUŁKI Władysława przyjeż-
dżały następujące osoby: LOGA-SOWIŃSKI, KLISZKO z żoną, BIEŃ-
KOWSKI z żoną, KORCZYŃSKI. Ponieważ wiadomo było, iż Biuro
Polityczne przygotowuje się do rozstrzygnięcia sprawy z GOMUŁKA,
osoby te przyjeżdżały, by porozumieć się w sprawie stanowiska ich
i GOMUŁKI na najbliższym Plenum. W Kowarach GOMUŁKA wobec
tych osób postawił sprawy w ten sposób, że zostawia im wolną rękę i nie
wiąże się z nimi...
Od czasu Plenum sierpniowo-wrześniowego GOMUŁKA nie stykał się
z BIEŃKOWSKIM, KLISZKO, MOCZAREM, z LOGĄ-SOWIŃSKIM wi-
dział się jeszcze w Krynicy...
KORCZYŃSKI zeznaje następująco:
...O ile chodzi o pierwszą moją wizytę u WIESŁAWA w Krzyżatce, to oprócz
mnie nikogo tam nie było z osób obcych. Dopiero na drugim spotkaniu
z WIESŁAWEM w Krzyżatce byli tam również obecni: KLISZKO, BIEŃ-
KOWSKI i LOGA-SOWIŃSKI. Nadmieniam, że jeszcze na Wystawie we
Wrocławiu spotkałem się z LOGĄ-SOWIŃSKIM, do którego powiedziałem,
że mam zamiar wyjechać do Krzyżatki, celem odwiedzenia tam WIES-
ŁAWA. W związku z tym LOGA-SOWIŃSKI wyraził chęć złożenia wizyty
WIESŁAWOWI, wobec czego zabrałem go swoim samochodem do Krzy-
żatki...
LOGA o konferencjach tych w piśmie do Sekretariatu KC pisze na-
stępująco:
...Nie rozumiałem i nie zdawałem sobie sprawy również z tego, że te fakty,
jakie zaszły w czasie lipca i sierpnia: mojego wyjazdu do Kowar oraz
wyjazdu na spotkanie na szosie warszawskiej, były niczym innym, jak
szkodliwym krokiem i demonstracją podkreślenia mojej solidarności
z WIESŁAWEM...
Ponadto o pobycie GOMUŁKI w Kowarach melduje oficer ochrony kpt.
WINIARSKI w raporcie z dn. 17.VI. 1950 r. co następuje:
...Melduję, że razem z GOMUŁKA do Kowar przybyła Zofia Strzelecka
— żona i Wanda PODGÓRSKA — sekretarka. Po przyjeździe dwa do trzech
tygodni początkowych w/w słuchali tylko radia londyńskiego w godzinach
obiadowych i w godzinach wieczornych. Po dwóch, trzech tygodniach
w nocy zjawił się KORCZYŃSKI, po krótkim pobycie odjechał — jak
dowiedziałem się od adiutanta KORCZYŃSKIEGO — do Wrocławia.
Następnego dnia, w godzinach popołudniowych, zjawił się LOGA-SOWIŃ-
SKI, KLISZKO, BIEŃKOWSKI i KORCZYŃSKI. Po ich przyjeździe
spożyli wspólny obiad, po obiedzie konferowali do kolacji, po kolacji krótka
przerwa i po przerwie konferowali do rana do godz. 3-ej lub 4-ej — dokład-
nie nie pamiętam, pamiętam, że już. było jasno na dworze. Odjechali
w godzinach wieczornych.
Po kilku dniach zjawili się z powrotem w/w + 2 osoby, tj. żona KLISZKI
i żona BIENKOWSKIEGO — tym razem przebywali od trzech do czterech
dni. W dzień zwiedzali okolice Kowar, Jeleniej Góry, Lwówek, Śnieżkę itd.
Po powrocie zjadali obiad, po obiedzie spacer grupowy po parku do
wieczora, wieczorem kolacja i po kolacji kobiety wychodziły na spacer,
a w/w pozostawali na miejscu do godz. 24-ej, 1-ej, lub 2-ej nad ranem,
później rozchodzili się spać.
Po ich odjeździe GOMUŁKA spędzał czas do godz. 13 na spacerze po lesie,
po łąkach, a godziny obiadowe i wieczorowe przy słuchaniu audycji
londyńskich, godziny popołudniowe spędzał przy siatkówce. Po kilku-
dniowej przerwie zjawił się KORCZYŃSKI w godzinach wieczornych,
a następnie rano LOGA-SOWIŃSKI, KLISZKO i BIEŃKOWSKI, tym
razem bez żon. Po ich przyjeździe natychmiast udali się do pałacu, gdzie
konferowali od trzech do czterech godzin, następnie obiad, i po obiedzie
odjechali w kierunku dla mnie nieznanym. Po ich odjeździe GOMUŁKA
nadal czas spędzał na spacerach, a godziny obiadowe i wieczorowe przy
radio.
Po krótkiej przerwie zjawił się KORCZYŃSKI w godzinach popołud-
niowych, konferowali obaj w parku do późnego wieczora, wieczorem
kolacja, a po kolacji Zofia i PODGÓRSKA wyszły, a KORCZYŃSKI
z GOMUŁKA konferowali do późna w nocy. Po odjeździe KORCZYŃ-
SKIEGO nikt więcej się nie zgłaszał aż do wyjazdu do Warszawy. Pewnego
dnia, daty nie pamiętam, w godzinach rannych GOMUŁKA odjechał do
Warszawy. Nie dojeżdżając do Warszawy, mniej więcej w odległości 80 do
100 km na spotkanie wyjechał KORCZYŃSKI, MOCZAR i LOGA-SOWIŃ-
SKI, przeprowadzili krótką rozmowę z GOMUŁKA i następnie udali się do
Warszawy.
W Warszawie bardzo często odwiedzali GOMUŁKĘ: KORCZYŃSKI, LO-
GA-SOWIŃSKI (bardzo często nocował), dwa razy odwiedzali MOCZAR,
BIEŃKOWSKI, KLISZKO prawie że nie przychodził...
Kiedy w 1948 r. w archiwum „dwójki" znaleziono materiały kompromitują-
ce LECHOWICZA, JAROSZEWICZA i innych, jako przedwojennych dwój-
karzy, SOWIŃSKA udała się z tym do GOMUŁKI. Początkowo w ogóle nie
chciał rozmawiać z nią na ten temat, a kiedy zreferowała te materiały,
zlekceważył je.
Szczegółowo zeznaje na ten temat SOWIŃSKA do prot. z dn. 25.11.50 r.:
...Podałam w poprzednich zeznaniach, że WIESŁAW-GOMUŁKA wiedział,
iż LECHOWICZ i JAROSZEWICZ do 1939 r. byli pracownikami „dwójki",
co również stwierdzam obecnie. Mówiłam to i stwierdzam dzisiaj na
podstawie mojej rozmowy z WIESŁAWEM na ten temat, która miała
miejsce w lutym lub marcu 1948 r. w jego gabinecie w Prezydium Rady
Ministrów na Krakowskim Przedmieściu. Rozmowa moja z WIESŁAWEM
na temat pracy LECHOWICZA i JAROSZEWICZA przed wojną w „dwój-
ce" wywiązała się w związku z dokumentami z archiwum „dwójki", które
przyniosłam do niego z polecenia SPYCHALSKIEGO. Były to dokumenty
wskazujące o antykomunistycznej pracy LECHOWICZA, JAROSZEWI-
CZA i innych sprzed wojny. Zawierały one w treści swej dane, m. in.
o GIERCYKU i PROSZOWSKIM, którzy byli na łączności LECHOWICZA.
Gdy niosłam te dokumenty do WIESŁAWA, to myślałam, że przyniosę mu
rewelacyjną wiadomość. Spotkałam się ze strony WIESŁAWA z wręcz
przeciwnym stanowiskiem — gdy powiedziałam tylko, że przyniosłam
dokumenty z archiwum „dwójki", które wskazują o pracy LECHOWICZA,
JAROSZEWICZA i innych do wojny w „dwójce", to WIESŁAW w wielkim
zdenerwowaniu i ze złością na mnie zaczął wykrzykiwać, że z takimi
bzdurami przychodzę do niego, mówił, że to nie jest żadna nowość dla
niego, że LECHOWICZ i JAROSZEWICZ byli pracownikami „dwójki",
a gdy proponowałam mu, aby przejrzał te dokumenty, które przyniosłam,
nie chciał. Wobec tego zreferowałam ustnie zawartość tych dokumentów,
to WIESŁAW odpowiedział mi tylko, że skoro byli pracownikami „dwójki",
to siłą rzeczy musieli coś robić...
Kiedy GOMUŁKA na Plenum czerwcowym i sierpniowym przekonał się,
że olbrzymia większość w KC występuje przeciwko niemu i zwalcza
odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne, nie rezygnuje jeszcze ze swoich
planów i wykorzystuje trybunę Kongresu Zjednoczeniowego dla ponow-
nego zaatakowania kierownictwa Partii, a w szczególności tych członków
kierownictwa, którzy przybyli z ZSRR. GOMUŁKA spodziewał się, że
część delegatów na Kongres poprze go.
W okresie po Kongresie Zjednoczeniowym, a szczególnie po III Plenum KC
PZPR, GOMUŁKA swoje kontakty osobiste ograniczył do minimum. Jest
b. ostrożny w wypowiedziach i w utrzymywaniu kontaktów. Wszystkie
sprawy wymagające kontaktu z osobami trzecimi załatwia Zofia. Jedyne
osoby, z którymi GOMUŁKA utrzymuje kontakt, to KORCZYŃSKI — do
chwili jego aresztowania i jego żona — do ostatnich czasów. Ten ostatni
kontakt zacieśniał się coraz bardziej i ostatnio wyglądał w ten sposób, że
KORCZYŃSKA parę razy w tygodniu odwiedzała go w domu, a telefonicz-
nie rozmawiała z nim codziennie, a niekiedy i dwa razy dziennie.
Z doniesień agenturalnych inf. ps. „Pewny" i ps. „Marek" wynika, że
GOMUŁKA i jego żona w rozmowach z ludźmi, do których mają zaufanie,
wyrażają swój negatywny stosunek do ZSRR i do obecnej polityki Partii
i Rządu, oraz niewiarę w siły obozu demokracji i pokoju.
O ile jednak GOMUŁKA w swoich wypowiedziach jest wstrzemięźliwy
i ogranicza się do pewnych dość przejrzystych aluzji, to Zofia przy każdej
okazji w rozmowie z in. „Pewnym" daje wyraz swojej nienawiści do ZSRR
i do obecnego ustroju. Prawdziwość doniesień „Pewnego" została cał-
kowicie potwierdzona przez zastosowanie techniki. W niektórych wypad-
kach forma jej wypowiedzi została nawet częściowo złagodzona.
Biorąc pod uwagę fakt, że Zofia na tematy polityczne wypowiada się
szczerze tylko przed ludźmi, do których ma całkowite zaufanie, oraz i to, że
uważa WIESŁAWA za największy autorytet w zagadnieniach polityki,
można wnioskować, że ona powtarza tylko wypowiedzi WIESŁAWA na
temat aktualnych zagadnień politycznych.
Świadczą o tym też wypowiedzi jego w rozmowach z informatorami, jak np.
rozmowa z „Markiem" z 23.II.51 r. na temat przygotowań wojennych USA,
rozmowa z dn. 16.III.51 r. na temat wykrycia grupy agentów wywiadu
anglosaskiego w KP Czechosłowacji.
20.II.1952
r.
Nr. l
R. Jesteśmy upoważnieni przez kierownictwo partii do przeprowadzenia
z wami śledztwa. Może na wstępie chcecie sami złożyć wyjaśnienia
spraw związanych ze śledztwem?
G. (przerywa) Śledztwa, w związku z czym? Jakie są wobec mnie zarzuty?
R. O tym będziemy mówili w trakcie śledztwa i wszystkie sprawy wyjaśnimy
sobie.
G. Ja nie wiem dlaczego żeście tak postąpili i nikt dotychczas mi tego nie
powiedział.
R. Te sprawy wyjaśnimy sobie w trakcie śledztwa.
G. Czy ja jestem aresztowany?
R. Mam wrażenie, że powody, dla których wy się tutaj znajdujecie, nie są
wam zupełnie obce, nie należycie przecież do tej kategorii ludzi, dla któ-
rych te rzeczy są obce. Do powiedzenia nam — Partii macie dużo, trzeba
przemóc siebie. Na sierpniowym plenum były u was zaczątki samo-
krytyki. Obiecaliście Partii w toku dalszej pracy i piśmiennie i w innej
formie, przedstawić Partii cały szereg zagadnień. Nie zrobiliście tego.
G. (przerywa) Ja chcę sobie wyjaśnić pewne sprawy. Czy wy przemawiacie
z polecenia Partii i jako przedstawiciel Partii, czy jako urzędnik
bezpieczeństwa?
R. Przecież wy nas znacie i wiecie kim jesteśmy i powiedziałem wam na
wstępie z czyjego ramienia prowadzimy śledztwo.
G. Ja wiem, kim wy jesteście — wiem, że jesteście i urzędnikiem bez-
pieczeństwa i członkiem Partii, więc ja chcę wiedzieć, jaki mandat w tej
chwili posiadacie, przez kogo jesteście upoważnieni.
R. Jesteśmy upoważnieni przez kierownictwo Partii i Rządu do prowadze-
nia z wami śledztwa.
G. No więc może wy wiecie... przemawiacie jako przedstawiciele Urzędu
Bezpieczeństwa, a więc trzeba mi powiedzieć, o co się mnie oskarża.
R. Przemawiam do was nie tylko jako pracownik Bezpieczeństwa, ale jako
człowiek, którego Partia upoważniła do przeprowadzenia z wami
śledztwa.
G. Przecież trzeba mi powiedzieć, o co mnie oskarżacie?
R. No więc ja wam mówię, że w trakcie śledztwa sprawa ta zostanie
wyjaśniona.
Zacząłem z wami od tego, że na sierpniowym Plenum obiecaliście Partii,
a to są zagadnienia nie tylko czysto Partii, wyjaśnić cały szereg rzeczy
w trakcie dalszej waszej pracy, obiecaliście złożyć samokrytykę...
wyście tego nie zrobili.
G. Ja samokrytykę złożyłem i więcej do tej samokrytyki nie mam nic do
dodania.
R. I nic nie macie więcej do powiedzenia?
G. Nie. Samokrytykę składałem, a złożyłem tak, jak ją rozumiałem.
R. I wy uważacie, że wy, że tak powiem, ani Partii, ani w tej chwili nam,
prowadzącym śledztwo w stosunku do was, nie macie nic do powiedze-
nia?
G. Zależy na jakie pytanie.
R. ...No chociażby zagadnienie dwójkarzy. Według nas ono powinno
zajmować bardzo poważne miejsce, jeżeli można to nazwać — w waszej
samokrytyce. My uważamy, że wyście powinni nam cały szereg ...
zagadnień z tymże związanych opowiedzieć i wyjaśnić. O wrogach
naszej Partii, miejsca ich w naszej Partii, skąd oni się wzięli, dlaczego
oni się wzięli, dlaczego oni zajmowali takie, a nie inne stanowiska,
w okresie okupacji, po wyzwoleniu, do chwili aresztu niektórych z nich,
prawda? Czy macie nam coś do powiedzenia w tej sprawie?
G. Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie. Powiedziałem, co tylko
wiedziałem w tej sprawie, to powiedziałem kierownictwu Partii.
R. To wszystko, co wyście wiedzieli w tej sprawie, to wyście kierownictwu
Partii nie powiedzieli.
G. Powiedziałem wszystko, wszystko powiedziałem. Tak jest.
R. Może wy nam w takim razie powiecie, o kim wyście powiedzieli?
G. Jak to o kim powiedziałem? O tym dwójkarzu, gdy stała sprawa
Lechowicza, powiedziałem o Lechowiczu.
R. Lechowicz nie był sam, prawda?
G. Prócz Lechowicza byli tam jeszcze inni, których ja w ogóle nie znam, nie
spotykałem się, o których, że tak powiem nic nie wiedziałem...
R. Znaczy Lechowicza to wyście znali, a innych znaliście?
G. Nie, zupełnie nie.
R. Od kiedy wyście znali Lechowicza?
G. Dopiero jak przyszedł, znaczy, ja go osobiście poznałem dopiero jak
przyszedł do Ministerstwa.
R. Osobiście poznaliście go dopiero jak przyszedł do Ministerstwa, do Min.
Ziem Odzyskanych, a kiedy to było? Kiedy on przyszedł do Ministerstwa
Ziem Odzyskanych?
G. Tak.
R. I więcej nikogo żeście nie widzieli, nie znaliście?
G. Nie.
R. Ani żeście nie słyszeli o żadnym z nich?
G. Nie, słyszałem, zapomniałem, jak on się nazywał, ten tzw. „Gruby"
JAROSZEWICZ, grubawy, gruby i tam jeszcze był któryś, ten którego ja
w ogóle nie znam. Tego Jaroszewicza to widziałem kiedyś na Prezy-
dium, nie na prezydium, tylko na posiedzeniu rządu. W ogóle z nim
prawie, że bodajże, że nigdy nie rozmawiałem. Z Jaroszewiczem ja
nigdy nie rozmawiałem, a jeśli, a jeśli to może... jakieś dwa słowa, ale nie
wiem, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek z Jaroszewiczem rozmawiał.
R. Tak, a więc zasadniczo Lechowicza poznaliście dopiero wtenczas
osobiście, kiedy on wszedł do Min. Ziem Odzyskanych, a Jaroszewicza
widzieliście raz na posiedzeniu Rządu, ale nie rozmawialiście z nim?
G. Nie.
R. Potem jeszcze tam, kto to jest ten wasz...
G. Nie wiem, jak się nazywa. Tam był znaczy się taki, na którego
meldowano, że to ma być przedwojenny dwójkarz, o czym mówiono
o KLISZCE prawda.
R. EKLER?
G. Tego w ogóle nie znam, na oczy nie widziałem.
R. Znaczy, po tym wyście wiedzieli, że taki istnieje, że są w stosunku do
niego zarzuty, do Kliszki, że on jest przedwojennym dwójkarzem, ale
wyście go w ogóle nie znali?
G. Tak jest.
R. Kogo jeszcze wy sobie przypominacie z tych dwójkarzy, nikogo sobie
więcej nie przypominacie?
G. Ta trójka, znaczy Lechowicz, o którym się dowiedziałem, ten gruby
— Jaroszewicz, no i ten EKLER.
R. Powiedzcie w takim razie taką rzecz. Kiedy wyście pierwszy raz słyszeli
o Lechowiczu?
G. Znaczy co?
R. W ogóle, że taki człowiek istnieje, że jest taki człowiek?
G. Że taki człowiek istnieje, że chociaż nie wiedziałem, że to jest Lecho-
wicz, nawet nie znałem jego pseuda okupacyjnego, to wiedziałem
w okresie okupacji.
R. Wiedzieliście w okresie okupacji?
G. Tak.
R. Kiedy mniej więcej?
G. To było wówczas, kiedy się z Frankiem zetknąłem...
R. Z Frankiem, to wyście się spotykali nie jeden raz w okresie okupacji.
G. No pewnie, że nie jeden raz. Takich okazji było bardzo dużo.
R. Wyście się spotykali mniej więcej w jakim okresie, w jakim roku to było,
w jakim okresie roku?
G. Więc ja powiem, że to są ci ludzie — nie, że to jest Lechowicz np. że to są
dwójkarze, prawda, że to jest Lechowicz, że to jest „Gruby", to
dowiedziałem się dopiero po wyzwoleniu. No jasne teraz, a przed tem to
była sprawa przecież zupełnie inaczej, zresztą czy wy o tym nie wiecie,
czy kierownictwo Partyjne nie wie o tym, jak ta sprawa wyglądała?
R. No poczekajcie. Ja się was pytam. Mówiliście, że spotkaliście pierwszy
raz Lechowicza, kiedy on przyszedł do Min. Ziem Odz.?
G. Tak.
R. Ja się was pytam, czy wyście poprzednio słyszeli coś o Lechowiczu, co
wyście o nim wiedzieli, od kogo wyście słyszeli. Wy powiadacie
— w okresie okupacji wiedziałem, że istnieje taki człowiek, ja się was
pytam kiedy, w jakim roku wyście się dowiedzieli, że jest taki człowiek
w kraju?
G. To znaczy jaki człowiek?
R. LECHOWICZ.
G. Że Lechowicz — to ja powiadam wam, że nawet nie wiedziałem, że on
się nazywa Lechowicz i prawdopodobnie wówczas on nie używał
swojego nazwiska i nawet nie pamiętam, jakie pseudo jego.
R. A jeżeli ja wam przypomnę, to ono wam coś powie?
G. Co?
R. Jeśli ja wam przypomnę jego pseudo?
G. W AL?
R. Tak. Powie ono wam coś?
G. Ja nie wiem, może.
R. Pseudo ZYCH, a wyście później nie wiedzieli, kto to jest ZYCH?
G. Nie, nie wiedziałem, kto to jest ZYCH.
R. Nie wiedzieliście, że ZYCH to jest LECHOWICZ?
G. Nie, dopiero kiedy po wyzwoleniu, a może być prawda, że kiedyś
dokładnie przecież nie pamiętam tych wszystkich rzeczy, może być
ZYCH.
R. ZYCH, ale od kogo wyście wiedzieli, że jest taki człowiek w okresie
okupacji?
G. Od Barbary, bodajże konkretnie.
R. Od Barbary?
G. Od Barbary, od Barbary o tym, że on pracuje w Wydziale Informacji.
R. Że pracuje w Wydz. Informacji?
G. Tak jest.
R. Kiedy wam Barbara o tym mówiła?
G. Po wyjeździe Marka, a właściwie to w 1944 r., po marcu w każdym razie.
Ja się przedtem z Barbarą nie spotykałem, a więc po wyjeździe
dowiedziałem się, ponieważ ja przecież nie miałem o tym informacji,
prawda. AL-em, Sztabem Gwardii Ludowej, jak w ogóle Informacją,
Wydziałem Informacji GL zajmował się kto inny, kierował tym wszyst-
kim Franek JÓŹWIAK, nie ja. On był w Sztabie itd.
R. Tak, prawda. A z jakiej racji Barbara was informowała o tym w 1944 r.,
że u niej jest taki pracownik ZYCH?
G. Ponieważ ja w ostatnim czasie przychodziłem, że tak powiem, żeby
zasięgnąć informacji na temat pracy AL ewent. jakieś tam wiadomości,
zresztą tam były może jeszcze inne przyczyny, o których ja pisałem
kierownictwu partyjnemu. Zresztą specjalnie zwracał się o to Marek
przed wyjazdem, ażeby od czasu do czasu mieć kontakt z Barbarą
z uwagi na specjalne stosunki, jakie istniały między Barbarą a Leną.
R. A Leną?
G. Tak jest.
R. Czyli, że na prośbę Marka... zostało spowodowane to, że wyście
utrzymywali kontakt z Barbarą?
G. Tak jest. Zresztą Marek wówczas skontaktował mnie przed wyjazdem
i oświadczył, że z uwagi na to, prawda, że oni tam koty drą, zresztą tam
przecież w ogóle wiecie między Frankiem a Markiem to tam były różne
takie historie, kłótnie różne i to się później odbijało między Barbarą
i Leną. Więc z uwagi na to, ażeby specjalnie tam nie doprowadzać do
żadnych jakichś zadrażnień, więc Marek przed wyjazdem, że tak
powiem, skontaktował mnie z nimi i prosił, żeby od czasu do czasu z nią
się widywać. Więc wówczas to ja, że tak powiem, dopiero nieco bliżej
słyszałem o tym, kiedyś bodajże i Franek mi o tym wspomniał, o jakimś
zamachu, który miał być jeszcze przed powstaniem PPR na tego
„Grubego" dokonany. Więc, ale ponieważ sprawa, że tak powiem, była
stara i jakoby wyjaśniona, jakoby miało być jakieś nieporozumienie i...
no więc ja nie dociekałem bliżej już tych rzeczy, jeszcze nie było, jeszcze
nie stanęło, że tak powiem, na porządku dziennym, nie postawił tego
pod znakiem jakiegoś zapytania i wówczas też, kiedyś przy jakiejś
rozmowie z Barbarą, ona mi wspomniała też o tym. Ja się informowałem
co to niby za ludzie są, no więc, charakteryzując mi tego „Grubego",
powiedziała, że na niego kiedyś był robiony zamach. Nasi towarzysze
chcieli, robili na niego zamach, gdyż rzekomo był podejrzany o prowo-
kację jako dawny dwójkarz. Więc myśmy się zainteresowali, co to niby
miało być.
R. Kiedy to było, w jakim okresie?
G. Mówię wam przecież, że przedtem z nią nie rozmawiałem.
R. To wyście się dowiedzieli w 1944 r., dopiero po wyjeździe Marka?
G. Po wyjeździe Marka. Ale sprawa została wyjaśniona, że to miało być
jakieś nieporozumienie i m.in. ta sprawa przez cały czas później się
wlokła i po wyzwoleniu. Wówczas to dowiedziałem się, że ten „Gruby"
miał rzekomo pracować jeszcze przed wojną na rzecz Związku Radziec-
kiego, w wywiadzie sowieckim i to samo bodajże, chociaż dokładnie nie
przypominam sobie, wówczas dopiero, już po wyzwoleniu to samo co do
LECHOWICZA. I tę sprawę przecież ja wielokrotnie stawiałem przed
BP, kiedy były pewne takie niedorozumienia, a zwłaszcza wówczas,
kiedy ja się coś dowiedziałem o tych papierach itd. Wielokrotnie,
w każdym bądź razie stawiałem, ażeby zwrócić się do odpowiednich
czynników w Zw. Radzieckim i wyjaśnić, czy on rzeczywiście pracował
na rzecz wywiadu sowieckiego, czy on nie pracował.
R. A dlaczegoście tego nie zrobili? Dlaczegoście nie sprawdzili, czy wyście
nie mieli możliwości sprawdzić, czy on pracował dla wywiadu sowiec-
kiego, czy nie?
G. O to możecie zapytać, prawda, swojego Ministra, bo on o tym wie
doskonale i RADKIEWICZ, prawda, możecie zapytać o to BERMANA,
co mi na to odpowiedział. Odpowiedział prosto — na takie pytanie nie
dostaniesz żadnej odpowiedzi, oni ci nie powiedzą.
R. Otóż ja wam dam takie pytanie — przychodził do was niejednokrotnie
znany wam SZKLARENKO, dlaczego wyście się jego nie zapytali nigdy
o to, przecież wyście wiedzieli, kto to jest SZKLARENKO, prawda?
G. Wiedziałem.
R. Dlaczego wyście się jego ani razu nie zapytali?
G. Bo przecież te wszystkie czynniki, ci wszyscy ludzie, o których Biuro
czy nawet RADKIEWICZ mogli wyjaśnić... trzeba było mieć jednak,
prawda, zgodę na to BP, to byli przecież ludzie, którzy zajmowali
poważne stanowiska w późniejszym już okresie.
R. Czyli z tego wynika, że wyście żadnych spraw bez uzgodnienia Biura nie
robili?
G. Żadnej sprawy? Co to znaczy żadnej sprawy?
R. No, bo w takiej sprawie, gdzie mamy do czynienia z człowiekiem,
którego się posądza o dwójkarstwo...
G. Tak jest.
R. Który prawie to dwójkarstwo ma przykryte kartą dla wywiadu radziec-
kiego, tak?
G. Tak.
R. To dlaczego żeście takiej sprawy nie wyjaśniali?
G. No, ja stawiałem to, ja stawiałem.
R. No więc pierwszą rzeczą było waszą osobiście wyjaśnić.
G. Nie, moim zdaniem było pierwszą rzeczą postawić to na Biurze i ja to
stawiałem na Biurze w tym sensie, żeby RADKIEWICZ tę sprawę
wyjaśnił.
R. Ale wyście mieli te same kontakty przecież, bodajże nawet lepsze niż
RADKIEWICZ?
G. Co znaczy bodajże lepsze? Bodajże nie lepsze, prawda, tylko to
uważałem jest obowiązkiem RADKIEWICZA, nie moim.
R. Czyli uważaliście, że to nie było waszym obowiązkiem wyjaśnić, kto to
jest, a było to obowiązkiem RADKIEWICZA, czy to jest dwójkarz, czy
nie dwójkarz?
G. Ot tak, jakże w ten sposób, prawda.
R. A jakże inaczej ja mogę to rozumieć?
G. No dajcie spokój, co to za podchwytywanie słów?
R. Nie, ja nie mam zamiaru podchwytywać waszych słów.
G. Powiadam wam, że kilkakrotnie stawiałem sprawę na BP i w tym
sensie, ażeby upoważnić RADKIEWICZA, ażeby on jednak zajął się tą
sprawą, wyjaśnił tę sprawę, że przez to samo, że ja stawiałem tę sprawę,
to znaczy ja wykonywałem swój obowiązek wyjaśnienia tej sprawy.
R. To znaczy, że na tym, że wyście stawiali na Biurze, że tak powiem, to na
tym się kończy wasz obowiązek wyjaśnienia sprawy, czy LECHOWICZ
był w dwójce, pracując dla wywiadu radzieckiego?
G. Uważałem, że po to są odpowiednie organa władzy państwowej,
powołane na określone odcinki pracy, ażeby zlecone im zadania
wyjaśnić.
R. A wam w rozmowach z ludźmi, z którymi wyście się spotykali — to
wyście nie próbowali wyjaśnić?
G. Ja wielokrotnie z Markiem na ten temat rozmawiałem, wielokrotnie
przecież pytałem — powiedz, skąd oni się wzięli w naszej Partii, bo ja
przecież nie wiedziałem tego skąd, kto ich przyprowadził, skąd oni się
wzięli, jakimi sposobami do nas dostali się, więc na to nie otrzymałem
nigdy odpowiedzi.
R. I od Marka nie otrzymaliście nigdy odpowiedzi na to?
G. Nie, dokładnie, prawda, to ja sam nie wiem — to była jego odpowiedź,
dokładnie to ja sam nie wiem, ale Marek potwierdzał, że oni są uczciwi,
bo oni przecież byli tymi współpracownikami wywiadu radzieckiego.
R. A skąd on wiedział, że oni byli współpracownikami wywiadu radziec-
kiego?
F. Ja nie wiem. Na jakiej podstawie wy twierdzicie to, że oni byli
pracownikami wywiadu radzieckiego.
G. Tylko na podstawie wyjaśnień Marka i na podstawie tego jeszcze, co
powiedziała Barbara, i bodajże, chociaż tego nie jestem pewien, że mi
Franek też o tym wspomniał, może nawet wpierw aniżeli Marek.
R. Znaczy wyście się dowiedzieli o tym, że oni pracowali dla wywiadu
radzieckiego, od Marka, Barbary i bodajże od Franka. Wyście się nie
spytali może któregoś z nich, na jakiej podstawie oni tak twierdzą, skąd
oni o tym wiedzą? Co to Marek tak był wszechwiedzący i wiedział, kto
pracuje dla jakiego wywiadu?
G. Na jakiej podstawie — to znaczy, że na podstawie tego, że oni jakby mu
o tym mówili.
R. Aha! Na podstawie tej, że oni jemu mówili o tym?
G. Jeśli idzie o Marka.
F. Należy to rozumieć w ten sposób, że Marek chyba był źródłem tej
wiadomości o dwójkarzach od dwójkarzy?
G. Właściwie tak, właściwie tak, chociaż mnie trudno powiedzieć, czy mi
wpierw powiedziała Barbara, czy bodajże jeszcze wpierw JÓŹWIAK,
czy Marek. Trudno mi jest w tej chwili uzmysłowić sobie. Ja zresztą
myślałem o tym i nie potrafię tego umiejscowić w czasie, prawda. Jeżeli
idzie o Franka, to w ogóle jest pod znakiem zapytania, dlatego, że to
przecież zupełnie, wy przecież wszyscy doskonale wiecie o tym, że
zupełnie inne stosunki w okresie okupacji, a zupełnie inne w chwili
obecnej. Dopytywanie się nieraz różnych szczegółów, ciągnięcie, a kto,
a co itd. to w ogóle nie jest przyjęte w okresie okupacji, w okresie
konspiracji. Nie, nie, tak jest — o przepraszam, jeszcze jedno... o tym,
który mapy tam robił — NAUMIENKO. Więc ja np. tylko coś wiedzia-
łem, że taki istnieje, prawda, NAUMIENKO. Na podstawie czego, że
z terenu przychodziły alarmujące wiadomości i to, że tak powiem,
nieraz to w ten sposób — sabotaż odnośnie map. Mapy, powiada, to jest
szmelc, na tym się w ogóle wyznać nie można. Więc ja pytam Franka,
skąd te mapy. Jest taki jeden, który nam robi, ale jest taki zakon-
spirowany, że w ogóle dojścia do niego nie ma, kto, co itd. No, ale kiedyś
widziałem, jak przyniesiono jakąś mapę, jedna jakaś plama, nic nie
można wiedzieć, co tam jest z tą fabrykacją map, a tam są jakieś
kamienie, diabli wiedzą, coś tam technicznie... usprawni. Ale mowy nie
było o tym, żeby kontakt dostać, żeby coś bliżej wiedzieć, to jest, że tak
powiem, tak zakonspirowane i za to on odpowiada. Więc jeśli idzie
w ogóle o ten dział — Sztab — nie byłem ani razu na posiedzeniu Sztabu,
żadnego z tych ludzi bezpośrednio nie-
R. W ogóle na żadnym posiedzeniu Sztabu nie byliście?
G. Na żadnym posiedzeniu.
R. I przez cały okres okupacji?
G. Przez cały okres okupacji. I to nie dlatego, żebym nie chciał, nie dlatego,
tylko dlatego, że sprawa — bo poprzednio Paweł chodził na posiedzenia
Sztabu — a później Franek postawił na posiedzeniu kierownictwa Partii
sprawę jasno — jestem w kierownictwie Partii — wobec tego ja łączni-
kuję Sztab, po co jeszcze ktoś ma chodzić. Więc ponieważ i tak było dosyć
roboty i następnie po co te zadrażnienia, więc postawiłem, no dobrze,
jeśliby zaszła tego potrzeba, to mógłbym pójść. No tak, no tego, owego, ale
faktycznie ani razu nie byłem na posiedzeniu Sztabu i on łącznikował
z ramienia kierownictwa partyjnego, stale przychodził i uzgadniał ze
wszystkimi sprawozdania. To były wszystkie jego agendy.
R. Wróćmy w takim razie z powrotem — czyli o LECHOWICZU dowiedzie-
liście się w 1944 r. w każdym razie po marcu, od Barbary?
G. Tak.
R. A przedtem o nim nie wiedzieliście nic?
G. Nie, konspiracja istniała, w Wydz. Informacji to wiadomo było, ale nie
wiedziałem konkretnie o osobie... w tym wypadku ZYCH, tak, tak
przypominam sobie ZYCH. (Równoczesna rozmowa dwóch os).
R. Więc Barbara was poinformowała o tym, że w pracy w AL, w Informacji
AL jest taki ZYCH, o którym wyście się potem dowiedzieli, że to jest
LECHOWICZ, po wyzwoleniu, przedtem wyście o nim nic nie wiedzieli,
nic nie słyszeli?
G. Nie.
R. Przed podaniem Barbary?
G. Jeśli, powiadam być może trudno mi teraz, być może kiedyś wspomniał
Franek o nim.
R. A kiedy wyście się dowiedzieli o tym, że jest taki „GRUBY"? „Gruby
Adam" jak go nazywali?
G. W tym samym czasie.
R. Też od Barbary?
G. Też od Barbary.
R. A kiedy wyście się dowiedzieli o tym, że w stosunku do niego był robiony
zamach?
G. Też od Barbary. Wówczas, kiedy nieco bliżej, że tak powiem, z tą
komórką informacji się zetknąłem.
R. O kim jeszcze wam mówiła Barbara, że pracuje w Informacji?
G. Był tam jakiś policjant, bodajże nie, to on był wówczas granatowym
policjantem i był tam jeszcze ten —
R. Kto był ten granatowy policjant, mówiła wam?
G. Jakoś go określała, bodajże, granatowy policjant, ale wierzcie mi, nawet
nie wiem, kto to jest tym granatowym policjantem, o którym ona
mówiła. Po okupacji, że się bodajże jego nazwisko wie. Ach, pamięć też
teraz mnie w ogóle zawodzi, przypomnijcie, o kogo chodzi. Ja go
osobiście też nie znam i nigdy nie widziałem. Był taki młody chłopak,
później pracował bodajże w wojsku.
R. FONKOWICZ?
G. Tak jest.
R. Ona wam o nim też mówiła? Wyście się spotykali w okresie okupacji
z FONKOWICZEM?
G. Ani w okresie okupacji, ani po wyzwoleniu, w ogóle nie. Jego osobą to
się specjalnie interesowałem dlatego, że to się wiąże z inną sprawą.
Jeżeli was interesuje, to będę mówić.
R. Z jaką inną sprawą się łączy?
G. Z tym gestapowcem.
R. Z jakim?
G. Boguś, z Bogusiem — z HRYNKIEWICZEM... To to jest oddzielna
sprawa. Więc Barbara specjalnie po wyjeździe Marka w związku z tą
sprawą Bogusia, no, ale to jest oddzielna sprawa.
R. Czy Barbara wam mówiła o tym, z czego się w ogóle składa Informacja.
Jak z tego wynika, to ona was informowała, co za ludzie tam są.
G. Tak.
R. Co robili, z jakich oddziałów, ilu, z jakich oddziałów składa się
Informacja?
G. Jeśli nawet mówiła, to absolutnie tego nie pamiętam.
R. Nie pamiętacie? Dlaczego wam ona mówiła o LECHOWICZU, o ZYCHU,
o „Grubym Adamie", dlaczego wam ona o tych ludziach mówiła?
G. Dlaczego — bo przecież ona też należała do Informacji. No więc jak
przychodziłem, że tak powiem na kontakt, to o czym —
R. Kontakt i kierownictwo całe miał Franek, prawda?
G. Tak.
R. Wyście tu powiedzieli nam, że Marek, kiedy wyjeżdżał, ze względu na
stosunki panujące itd. prosił was, żebyście wy utrzymywali z nią
kontakt, tak?
G. Tak.
R. Więc dlaczego, ja rozumiem utrzymywać kontakt, dowiadywać się,
otrzymywać informacje. Dlaczego ona wam o tych ludziach mówiła
akurat. Wy pamiętacie ludzi, prawda, LECHOWICZA, JAROSZEWI-
CZA, policjanta granatowego, FONKOWICZA, akurat pamiętacie tych
ludzi, natomiast ani struktury, ani innych spraw nie przypominacie
sobie?
G. No, można nie pamiętać, ostatecznie sprawa jest dawna.
R. A o innych rzeczach ona was nie informowała? No, bo jak wynika z tego,
to ona was nie informowała o wszystkich ludziach pracujących w Infor-
macji. Przecież tam pracowało wiele więcej osób?
G. Ale to byli ludzie, mieli niższe stanowiska, pewnie, że pracowało więcej,
ale to były mniej więcej stanowiska, że tak powiem podrzędniejsze.
R. Dlaczego ona was więc akurat informuje, że jest taki ZYCH w partii,
w Informacji?
G. Co za pytanie, dlaczego. Dlatego, że pracował i kierował jakimś
odcinkiem pracy.
R. A jakim?
G. Nie pamiętam, prawda, jakim. Mnie się zdaje, że na jakimś szkoleniu
był, bodajże on prowadził szkolenie. Zresztą ten trzeba brać pod uwagę
ówczesny okres, że tak powiem.
R. To jest słuszne, ale wyście przecież zajmowali takie stanowisko, przed
którym trzeba było wszystko mówić, tak?
G. Ale ja przecież nie twierdzę, że ktokolwiek mi odmówił odpowiedzi na
pytania, jakie stawiałem przed którymikolwiek towarzyszami. Nikt mi
nie odmówił.
F. Z tego co wyście powiedzieli wynikałoby tak, że ci ludzie, o których ona
wam mówiła, to byli ludzie na pocześniejszych stanowiskach?
G. Nie, nie tylko przypuszczam, lecz wiem, że byli inni, bo przecież jak szło
o werbowanie kilku ludzi, wówczas na tę akcję Bogusia, to przecież ja
wiem, że poszło kilku ludzi. Z FONKOWICZEM poszło bodajże czterech
ludzi, coś czwórka poszła, ale kto poszedł, to absolutnie bym nie
wiedział, prawda. Wiem, że FONKOWICZ był kierownikiem, w tym
wypadku, on, że tak powiem, kierował pracą.
F. A Barbara informowała was o tych rzeczach? Z jakiego tytułu? Jakich
ona udzielała informacji po wyjeździe Marka?
G. Sekretariat Marka.
R. Jakich udzielała informacji po wyjeździe Marka?
G. Rozmaicie...
R. Marek wyjechał, tak? Kto jego zastępował w Informacji? Barbara?
Przecież nie Barbara?
G. Franek.
R. Co, Franek stał na czele tej Informacji?
G. Nie jako szef Sztabu, ale kierownik. W Sztabie jest przecież kilka
oddziałów... Barbara sama była naszym kierownikiem informacji po
wyjeździe Marka. Faktycznie to tak wyglądało, tak było.
F. To była funkcja bardzo odpowiedzialna — kierownik wywiadu.
G. Tak.
F. Wywiad w Sztabie GL to bardzo odpowiedzialna funkcja, może powiel-
my analogię do okresu powojennego przy unormowanych stosunkach
partyjnych będzie niezupełnie ścisła, ale to jest nomenklatura poważna
— kierownik wywiadu. Czy Partia decydowała, kto ma zastąpić Marka
po jego wyjeździe?
G. Na posiedzeniu KC nie było.
R. Nie było.
G. A co Sztab i jaką powziął uchwałę, to sobie nie przypominam, ale wiem
tylko jedno, że na każde, jakby powiedzieć, posiedzenie Wydziału
przychodził Franek. Przedtem prowadził to Marek, a później przy-
chodził FRANEK.
R. FRANEK przychodził, tak mówiła BARBARA, że FRANEK przy-
chodził na posiedzenia Wydziału Informacji.
G. Tak jest.
R. I że kto utrzymuje z FRANKIEM kontakt jako szefem Sztabu po linii
Informacji, jako czasowym zastępcą?
G. BARBARA... chociaż bardzo niechętnie, ale raczej spotykali się na
posiedzeniach, a niezależnie od tego BARBARA spotykała się ze mną.
F. Czy FRANEK wiedział o tym, że BARBARA się z Wami spotykała?
G. Na pewno wiedział, zapewne wiedział, dlatego, że ja bodajże nieraz
o tym mówiłem, znaczy poruszałem pewne sprawy nawzajem, to nie
była żadna konspiracja.
R. A czy wyście się poza BARBARĄ z kimkolwiek z pracowników
Informacji spotykali w tym okresie?
G. Nie. Poza ROMĄ, poza ROMĄ, która podkreślam przychodziła, która
była najzwyczajniej łączniczką.
R. To poza BARBARĄ i poza ROMĄ, która była łączniczką, wyście się
z nikim z pracowników Informacji w tym czasie nie spotykali?
G. Nie tylko w tym czasie, cały czas okupacji nie spotykałem się.
R. A w owym czasie kiedy jest BARBARA, kiedy MAREK wyjechał do
Związku Radzieckiego spotykaliście się znaczy.
F. Nie spotykaliście się absolutnie. A jeżeli chodzi o osoby, to absolutnie nie
pamiętacie żadnych innych osób, ani nie słyszeliście o tym nigdy, kto
jeszcze pracował w Oddziale Informacji?
G. Nie, nie mogę sobie przypomnieć.
R. A może sobie przypominacie, gdzie wyście się spotykali z BARBARĄ
— na jej mieszkaniu, czy na waszym mieszkaniu?
G. Nie, lokal ona dawała.
R. Ona dawała lokal. A wy przypadkowo czasami na jej lokalu z nikim nie
spotykaliście się oprócz BARBARY? Oprócz BARBARY i ROMY
z nikim nie spotykaliście się?
G. Nie.
R. A czy MAREK jeszcze przed wyjazdem dał lokal dla BARBARY?
G. Tak.
R. Lokale były dawane już to przez MARKA, już to przez BARBARĘ?
G. Przez BARBARĘ.
R. Nie przypominacie sobie, gdzie, w jakim rejonie te mieszkania były?
G. Pamiętam. Jeden to był — w pierwszym tym lokalu — to był tutaj
naprzeciw ghetta, akuratnie ta kamienica wychodziła na mur ghetta,
a drugi na Pradze.
R. Na Żoliborzu nie spotykaliście się z BARBARĄ i z MARKIEM? Spotyka-
liście się na Żoliborzu, tak?
G. Z MARKIEM tak.
R. A po wyjeździe MARKA nie spotykaliście się na Żoliborzu?
G. Z BARBARĄ? Nie. Wiem tylko, że BARBARA i ROMA miały tam
gdzieś bodajże na Żoliborzu mieszkanie, ale gdzie, to nie wiem, wiem, że
tam mieszkały, ale tam nigdy nie przychodziłem na to mieszkanie.
R. Wracajmy z powrotem do tego samego ZYCHA. Wtenczas dowiedzieliś-
cie się o ZYCHU, że jest taki pracownik wywiadu. Kto to jest ten ZYCH
to wyście nie wiedzieli, czy wiedzieliście?
G. Wtenczas o ZYCHU nic nie wiedziałem.
R. Tylko tyle, że to jest pracownik Informacji, a co robi?
G. Już nie pamiętam, czym on tam kierował —
R. Nie o to chodzi, czy Wy pamiętacie, co on tam robił, ale czy wtedy Was
informowano o zasięgu jego roboty, o kierunku jego pracy, o użyteczno-
ści jego pracy —
G. Informacja dawała jakieś tam meldunki, ale nie pamiętam tej struktury,
prawda, co tam było, jakie w tym wydziale były inne komórki.
R. No dobrze, może inaczej wyjaśnimy sobie to samo zagadnienie. BAR-
BARA Wam powiedziała, że w Informacji pracuje taki ZYCH, tak?
Zajmuje tam jakieś kierownicze stanowisko w tej Informacji, tak?
G. Tak.
R. Co ona Warn mówiła, co to za człowiek jest, cenne on nam dostarcza
informacje, czy nie cenne, jaki zasięg pracy on ma, skąd on informacje
czerpie, coś bliżej Warn mówiła o nim?
G. Właściwie cennych — co za cenne — co znaczy cenne — kiedy to nie
było, prawda, nic takiego cennego, żeby specjalnie interesować się tym,
skąd myśmy te cenne informacje dostali. Właściwie to o wiele więcej,
jeśli idzie o spotkania z BARBARĄ, których zresztą było kilka za cały
czas, przecież tych spotkań nie było tak wiele — to bodajże o wiele
więcej rozmów, gros rozmowy to właściwie dotyczyły FONKOWICZA,
BOGUSIA, prawda, i tą sprawą ja się szczególnie interesowałem.
Z BARBARĄ rzecz naturalna mówiłem o tych rzeczach w związku
z tym, że jego przecież tam werbowano do jakiejś roboty.
R. FONKOWICZA, tak?
G. Tak.
R. Raczej o tym zagadnieniu mówiliście z BARBARĄ, a o zagadnieniach
materiałów, czy wartości...
G. Nie, co do tych absolutnie nie znajduję odpowiedzi, jaka Informacja
— chcę sobie w ogóle przypomnieć, czy były tam jakieś adresy, dom, czy
omijać go, gdzie jest ktoś podejrzany itd., ale kto to dał takie informacje
— tego sobie nie przypominam.
R. Inaczej mówiąc, wy nie przypominacie sobie, ażebyście wy mogli mieć
jakiekolwiek informacje odnośnie ZYCHA okresu okupacyjnego, które
by świadczyły o tym, że to jest dwójkarz, jakiś tam pracujący kiedyś dla
wywiadu radzieckiego. O tym to wyście się kiedy dowiedzieli?
G. O tym przecież już mówiłem, że jeszcze w tym okresie po wyjeździe
Marka.
R. W tym okresie po wyjeździe Marka ona wam mówiła, że to jest ZYCH,
który pracował w dwójce i przed wojną pracował dla wywiadu radziec-
kiego w dwójce?
G. Czy o Zychu to ja nie wiem, o „Grubym" to na pewno, o „Grubym" to na
pewno, o Zychu to jest wielki znak zapytania, bo później to od Marka, od
Marka na pewno to słyszałem, od Barbary na pewno jeśli idzie
o „Grubego", ale być może, że również i o Zychu. Dlaczego wiem na
pewno, że o „Grubym", dlatego, że dokładnie sobie przypominam, że
stała ta sprawa tego zamachu, o którym wspomniałem, więc trudno
sobie nie zapamiętać taką sprawę, na kogo był ten zamach i dlaczego był
ten zamach.
F. Ale dlaczego wyście sobie tak skojarzyli, że ZYCH i GRUBY to są ludzie
sobie bliscy?
G. No tak, chociażby z tej racji, że oni razem pracowali.
F. W Oddz. Informacji pracowali i ZYCH i GRUBY i BARBARA i ten
policjant granatowy, o którym opowiadacie, ale to jest pewne skojarze-
nie —
G. No nie —
F. Okupacyjne, że ona wam opowiadała, że „Gruby" i „Zych" to są ludzie,
którzy razem mają coś wspólnego z przeszłości.
R. W związku z czym, dlaczego ona wam opowiadała o JAROSZEWICZU,
znaczy o GRUBYM, że on był pracownikiem dwójki, że pracował dla
wywiadu, że ten zamach —
G. W związku z czym? No, w związku z tym, że przecież — ja wam jeszcze
raz mówię — nie powracajcie dziesięć razy do tego samego pytania.
R. Nie, bo ja chcę sobie wyjaśnić to pytanie.
G. No mówię wam, że jak Marek ją już przekazał, że jak wiedziałem, że
tego, to coś chciałem wiedzieć o tych ludziach z Informacji, ale co robią,
prawda, kto tam jest itd.
R. I wtenczas dowiedzieliście się od Barbary o tym, że Jaroszewicz to jest
człowiek, który przed wojną pracował w dwójce i że pracował dla
wywiadu radzieckiego.
G. Że pracował dla wywiadu, dla wywiadu radzieckiego, że pracował
w dwójce, to tak jak, że z ramienia tego wywiadu miał kontakty
z dwójką, tego ja nie mówiłem, że się dowiedziałem, że on pracował
w dwójce, że on pracował na pewno w wywiadzie sowieckim, to tak jak
gdyby po linii — przecież niby jak on pracował w wywiadzie, to rzecz
jasna, że powinien się był starać o to, ażeby mieć jakieś tam źródła —
R. Czyli, że wyście się od BARBARY dowiedzieli, że on pracował dla
wywiadu i w związku z tym miał kontakty z dwójką do wojny.
G. Tak, no tak by wyglądało, prawda. Dlaczego dzisiaj, dzisiaj to tak się
niby formułuje bardzo prosto, prawda.
R. No, a jak Wy to chcecie sformułować, proszę bardzo — formułujcie.
G. Nie, no więc —
R. Proszę bardzo.
G. Przede wszystkim to szmat czasu, szmat czasu już upłynął, więc trudno
odtworzyć dosłownie, że tak powiem tę rozmowę, czyli to co ona
mówiła, no, ale faktem jest, że dlaczego był zamach na niego. No,
zamach był dlatego, że to miał być dwójkarz. Więc pytam — jak to
dwójkarz? — On pracował w wywiadzie sowieckim i niby pracując
w wywiadzie sowieckim no to musiał się, prawda, konspirować, tak,
jakby miał kontakty z dwójką, dla swojej pracy wywiadowczej. W tym
sensie. Bo dlaczego robiono zamach? Ale czy on rzeczywiście pracował
w tej dwójce, to tego ja nie wiedziałem.
R. To wyście tego na pewno nie stwierdzili?
G. Stwierdzałem, ale nie wiedziałem —
R. My nie mówimy o tym, co wyście wówczas stwierdzili, czego nie
stwierdzili, ale mówimy to, co Wam mówiono wtenczas, tak? W tym,
prawda, kontekście mówimy o tym. To co Wam wtenczas mówiono, co
Warn konkretnie, jak mówicie, mówiła wtedy BARBARA. Wniosek
byłby z tego taki, że wyście w 1944 roku, gdzieś po marcu, tak — po
15-tym marca wiedzieli o tym, że JAROSZEWICZ jest w każdym razie
podejrzany o pracę w dwójce. Prawda?
G. Nie, że jest podejrzany o pracę w dwójce, tylko, że w sprawach
— później zostały przecież — gdybym ja wiedział przecież wtedy o tym,
że on nadal jest podejrzany, to ja bym się odnosił inaczej — tylko, że po
zamachu sprawa została zbadana, wyjaśniona.
R. Wyjaśniona po zamachu...
G. Nie, nie tylko jego czystość partyjna.
R. Aha! Tak. I JAROSZEWICZ mówił, że jego czystość partyjna została
wyjaśniona po zamachu?
G. A i BARBARA i MAREK po tym mówił.
R. Aha! Że jego czystość partyjna po zamachu została wyjaśniona.
G. No, jakże by inaczej...
R. Ja tego tak bardzo dobrze nie rozumiem, bo jak był na niego robiony
zamach, zamach się nie udał, prawda?
G. Zamach się nie udał.
R. Miano zabić człowieka i nie zabito.
G. Tak jest.
R. Później okazało się, że jest to porządny człowiek.
G. Tak. Ale kiedy ten zamach był? Ten zamach był bodajże jeszcze przed
powstaniem PPR i ktoś wówczas, mnie przecież nie było w Warszawie
wówczas, i ktoś tę sprawę badał, kto badał, to ja nie wiem, w każdym
bądź razie, jeśli na człowieka się robi zamach, prawda, jako na
dwójkarza, jako na prowokatora, a później się go, ja wiem po dwóch, czy
po trzech latach — dowiaduję się o tym fakcie, że to miało miejsce, więc
siłą rzeczy — nawet nie pytając o to muszę być przekonanym, że już ktoś
tę sprawę dokładnie zbadał i okazało się, że były niesłuszne zarzuty, że
zamach był, prawda, że tak powiem pomyłką, że dobrze, że się nie udał
ten zamach, to porządny człowiek i sprawa jest dla mnie, że tak powiem
jasna.
R. Jasna. Tak. Wobec tego, może my tak podsumujemy to. Po 15-tym
marca w 1944 roku wy się dowiadujecie o tym, że JAROSZEWICZ,
pracownik wywiadu radzieckiego dochodzi do dwójki, miał kontakty
z dwójką, w tymże czasie dowiadujecie się o tym, że na JAROSZEWI-
CZA był robiony zamach, jak Wy mówicie w okresie jeszcze przed
powstaniem PPR, dlatego, że ponoć miał być dwójkarzem, i że później,
od tychże samych ludzi — od BARBARY i jak dodajecie — później od
MARKA dowiedzieliście się o tym, że było w związku z jego dwójkarst-
wem w stosunku do JAROSZEWICZA prowadzone śledztwo, które
wykazało, że on jest niewinny.
G. Co też za wyjaśnienia — było, bo przecież on — jakże mogło być inaczej
— ja już nie badałem, po prostu nie pytałem się, jak było —
R. Jakie było zakończenie tego. Czyli, że wyście się dowiedzieli od
BARBARY i od MARKA, później od MARKA — prawda — o JAROSZE-
WICZU wogóle, kto on i co on, tak i od BARBARY i od MARKA
dowiedzieliście się o tym, że zostało wyjaśnione, że on jest w porządku.
Czy od kogokolwiek innego wyście wiedzieli coś o JAROSZEWICZU?
G. O JAROSZEWICZU to później już, prawda, mówił o tym bodajże — kto
dał wyjaśnienie o JAROSZEWICZU — ZENEK.
R. To już po wyzwoleniu.
G. Po wyzwoleniu.
R. A tak to od nikogo innego w okresie okupacji — a dane, które Warn
podała BARBARA, nie ulegają wątpliwości i są — jak wyście to
powiedzieli przedtem aksjomatem — tak? to znaczy te dane, które Wam
BARBARA podawała o JAROSZEWICZU — są miarodajne — tak? czyli,
że wyście przyjęli jako aksjomat?
G. No, przyjąłem.
R. Nie żądając żadnych wyjaśnień itd.?
G. Może być, że rozmawiałem jeszcze w tym czasie z FRANKIEM, to chyba
na pewno, bo jeśli on mi wpierw nie mówił, to jak go później zapytałem,
co tam było z tym zamachem. Więc on mi powiedział — no tak była — ale
sprawa została wyjaśniona, jest wszystko w porządku i nie uważałem,
żeby teraz powtórzyć —
R. Jakimi sprawami zajmował się JAROSZEWICZ w AL. Nie pamiętacie?
G. Był jakimś tam kierownikiem, w każdym bądź razie w Wydziale
Informacji zajmował jakieś kierownicze stanowisko, ale jakie — to nie
pamiętam.
R. Czy oprócz, że tak powiem pracy JAROSZEWICZA i ZYCHA — LE-
CHOWICZA z pracy w Informacji — czy wyście cośkolwiek w tamtym
okresie wiedzieli o jakiejś innej pracy jeszcze tych ludzi, jeszcze gdzieś
indziej, z ramienia AL, Informacji AL?
G. Nie, dopiero po wyzwoleniu.
R. Po wyzwoleniu dopiero?
G. Po wyzwoleniu dopiero się dowiedziałem o LECHOWICZU, że pracuje
w Stronnictwie Demokratycznym.
R. To później dowiedzieliście się?
G. Tak, później.
R. Ale, że cokolwiek oni robili w okresie okupacji, żebyście wiedzieli, że
oni gdzieś indziej są, coś innego robią — toście nie wiedzieli?
G. Nie, tego nie wiedziałem. To nawet, że tak powiem nie pytał się o takie
rzeczy, nie pytał się — kto, jakimi drogami zdobywa wiadomości.
R. Można się pytać?
G. Można się pytać, można się nie pytać. Ja np. miałem w okresie okupacji
łączność, załóżmy, i ja się nigdy nie zapytałem, prawda, tego, gdzie jest
ten lokal, w którym się znajdujemy, ja miałem technikę np. i jak nie
musiałem wiedzieć, gdzie jest drukarnia, to się nigdy nie zapytał tego
człowieka, który bezpośrednio dochodził do drukarni —
R. Jak się ma zaufanie do ludzi, z którymi się pracuje —
G. No pewno, że miałem zaufanie, gdybym nie miał zaufania — ale nie
pytałem, bo po prostu to niepotrzebne mi jest wiedzieć.
F. Jest różnica między kontrolą pracy aparatu partyjnego i wywiadu.
W sprawie kontroli np. lokalu wystarczy zaufanie partyjne do człowie-
ka. W sprawie wywiadu trzeba dociekać, skąd i jakie materiały na-
pływały i nie można tych dwóch rzeczy ze sobą porównywać.
G. No tak, no tak.
F. No, wyście stwierdzili, że z Informacji mieliście stosunkowo nikłe
wiadomości, a stąd wniosek, że stało zagadnienie sprawdzenia, dlaczego
tak jest i usiłowań w kierunku wzmożenia pracy i zainteresowania się jej
wynikami.
G. No tak.
Protokół przesłuchania
Warszawa, dnia 5. marca 1952 r.
Oficer Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Michalak Kazimierz
w obecności Romkowskiego Romana i Fejgina Anatola przesłuchał
GOMUŁKĘ Władysława
(personalia w aktach).
Warszawa, 7 X 52
DROGI TOMASZU!
Cieszymy się wszyscy ogromnie z wyróżnienia, które spotkało naszą
partię i z gorącego przyjęcia, jakie Tobie zjazd zgotował. To na pewno
będzie przyjęte z radością przez całą partię.
Nawiązując do tego, co mówiłem przez telefon, chciałbym Cię poinfor-
mować o obecnym stanie akcji wyborczej i o pewnych wnioskach, które się
na tej podstawie nasuwają.
Dziś w 2 transzach po 4 godziny wysłuchaliśmy informacji 8 sekretarzy
wojewódzkich (w tym Katowic, Opola, Poznania, Gdańska, Bydgoszczy)
o dotychczasowym przebiegu akcji wyborczej, jutro i pojutrze będziemy
mówili z resztą sekretarzy.
Obraz, który się zarysowuje, nie jest pocieszający. Zrobiono dotychczas
niemałą robotę, szczególnie dobrze wypadają spotkania kandydatów na
posłów z wyborcami, jest wzrost aktywności nauczycieli i inżynierów.
Ogólnie jednak napięcie i zasięg akcji politycznej i organizacyjnej jest
niewspółmierny do potrzeb i do krótkiego już stosunkowo terminu, który
nas dzieli od wyborów. Nie wdając się w szczegóły trzeba stwierdzić z jednej
strony duże rozzuchwalenie wrogiej akcji, wzrost liczby agresywnych
wypadków (załączam niepełne zresztą zestawienie za ostatnią dekadę
września), z drugiej zaś strony słabe rozkołysanie mas, zbyt powolne,
niedopuszczalnie powolne tempo mobilizowania partii, niedostateczną
ofensywność naszej agitacji, słabe wciąż napięcie pracy politycznej, a na-
wet pewne objawy samouspokojenia wynikające widocznie z wiary
w wszechmoc administracyjną.
Z wszystkich informacji wynika, że stopień uruchomienia członków
partii do bezpośredniego udziału w akcji wyborczej wynosi od 20 do 35%,
przy tym ze słów sekretarzy nie bardzo było widać, jak ta dalsza mobilizacja
ma się rozwijać.
Wciąganie aktywu bezpartyjnego jest naturalnie jeszcze o wiele słabsze.
Postaraliśmy się energicznie wskazać towarzyszom na te braki i na
konieczność takiego stylu pracy, jakiego wymaga wielka batalia wyborcza.
Będzie to miało swój skutek, ale po wymianie zdań doszliśmy do wniosku,
że potrzebny jest jakiś krok z naszej strony, który by przyspieszył
odmobilizowanie (tak w tekście — red.) całej partii np. list KC do członków
partii, w którym po krótkim omówieniu wagi i zadań akcji mobilizuje się
każdego członka partii, aby w okresie od 16 do 26 X poświęcił cały swój czas
(poza pracą zawodową) akcji wyborczej. Ewentualnie może być zamiast
listu uchwała indywidualnie doręczona, chociaż list jest formą bardziej
sugestywną.
Do 16.X KW, KP i POP opracują plan pełnego wykorzystania i roz-
stawienia członków partii jak również uruchomienie wszystkich rezerw
i transmisji (ZMP, Zw. Zaw. itp.). Warto podkreślić, że jeśli na odcinku
dostaw obowiązkowych ostatni tydzień września dał b. dobre wyniki, to
w pierwszym tygodniu października dał się zauważyć spadek (dziś jesteś-
my na poziomie 67% planu), co również wymaga energicznego podciąg-
nięcia.
Poza tym wydaje się, że dla ukrócenia wrogiej roboty potrzebne jest
— poza normalną akcją represyjną — jedno większe uderzenie, które
byłoby zrealizowane około 19-20.X, żeby ogłuszyć najbardziej rozzuch-
walone ośrodki (hitlerowskie, psl-owsko-wrn-owskie) z tym, że przy-
stąpilibyśmy już do gromadzenia i sprawdzania materiałów, zaś zasięg
operacji byłby zdecydowany po Twoim powrocie.
Chcielibyśmy szczególnie ukrócić zbiorowe słuchanie wrogiego radia
poprzez presję opinii publicznej oraz częściowe represje, ale niezależnie od
tego jest b. ważne, aby w okresie od 10-go do końca miesiąca zwiększyć
skuteczność głuszenia, która nie jest dostateczna. Uruchomiliśmy wszyst-
kie nasze rezerwy, od dnia dzisiejszego uzyskaliśmy pewną pomoc towa-
rzyszy czeskich (na zasadach wzajemności). Byłoby cenne, gdybyśmy
mogli uzyskać jeszcze pomoc węgierską. Może by towarzysze radzieccy,
którzy b. nam pomagają na krótkich falach, mogliby na okres 2 tygodni
zwiększyć swoją pomoc. M.in. titowcy podwoili swoje audycje w języku
polskim, koordynując czas z Amerykanami.
Jeszcze jedna sprawa dotycząca głosowania w wojsku: tow. Bułganin
wypowiedział się za tym, że aby radzieccy dowódcy nie brali udziału
w głosowaniu. Brak ich na listach wyborczych wywołał komentarze wśród
młodszych oficerów. Czy sądzisz, że warto ponownie poruszyć tę sprawę?
Załączam ostatni protokół Kuropieski i protokół pierwszej konfrontacji, po
której mają nastąpić dalsze.
Kończę już list, żeby go jutro raniutko wysłać.
U Mirka jest, niestety, pewne pogorszenie stanu zdrowia, powróciły
duszności, śpi źle — wpływa pewnie na to też zła pogoda. Po zastrzyku
lekarze spodziewają się poprawy. A propos pogody: wskutek rozmokłej
ziemi i obawy, że przyjdą wczesne mrozy, trzeba będzie chyba się
zdecydować na siew ręczny. Buraki obrodziły dobrze, kartofle gorzej.
Bardzo serdecznie pozdrawiam
Jakub
Wszyscy towarzysze pozdrawiają całą naszą delegację. Czekamy na
dalsze wiadomości od Was.
Kalendarzyk
Oprawny w skórę, kieszonkowy kalendarzyk ,,Orbisu" na
1953 r. Pierwsza kartka, gdzie były rubryki do wypełnienia
przez właściciela, pusta poza jedną notatką. Oto w rubryce
„Telefon pogotowia ratunkowego" Bolesław Bierut, bo to
o jego kalendarzyku mowa, napisał: ,,Moskwa — KC (Dzier-
żyński) tel. WCz-2447".
Bierut nie prowadził systematycznie zapisek w kalen-
darzyku— czynił to jedynie w sprawach szczególnie ważnych.
Pod datą 5 marca zanotował czerwonym ołówkiem: „Dziś
o godz. 21.50 umarł Stalin". A na sąsiedniej kartce z datą
6 marca: „Dziś o 3-ej w nocy zwołałem członków Biura
Politycznego. Pracowaliśmy do 8-ej rano nad odezwą i in-
strukcjami dla organizacji partyjnych. Wstrzymaliśmy przy-
gotowany już druk gazet, aby zmienić ich treść. Wieczorem
zabrałem się do pisania zamówionego przez ,Prawdę' ar-
tykułu".
Notatka z 10 marca — kiedy Bierut był w Moskwie
w związku z pogrzebem Stalina — wymaga dwóch wyjaśnień.
Ż to Michał Żymierski. W cztery dni po tej rozmowie został
aresztowany. Kardynała Wyszyńskiego aresztowano pół roku
później, 26 września.
Duński konflikt, co do którego Bierut radzi się Mołotowa,
to ucieczka do Danii na MIG-u 15 pilota Franciszka Jareckiego
(otrzymał on azyl w USA osobiście od prezydenta Eisen-
howera).
Przy publikacji rozwinęliśmy nie budzące wątpliwości
skróty. Kalendarzyk przechowywany jest w VI Oddziale AAN
(sygn. I/221).
POLITYKA, 47/1990
10 MARCA 1953
,,g. 1400 Spotkanie z towarzyszami z Prezydium KC KPZR (czas
moskiewski)
TEMATYKA ROZMOWY
Malenkow: jakoś nie wypada nie spotkać się przed Waszym odjazdem.
Chcielibyśmy zacieśnić nasze kontakty, bardziej jeszcze zbliżyć naszą
współpracę. Do Chin wysłaliśmy kierując się podobną intencją t. Kuz-
niecowa. Myślimy, czy by do Was nie wydelegować kogoś z członków KC.
Jaka jest Wasza ocena tow. Sobolewa? (ambasador ZSRR w Warszawie
— A.G.) daję b. pozytywną ocenę.
t. Mołotow wtrąca: o tym jeszcze pomyślimy, (przedstawiam moje
sprawy, które uważam za niecierpiące zwłoki):
1) Stosunki z hierarchią kościelną
2) Sprawy śledcze
t. Beria: wskazuje, że oficjalne wypowiedzi Wyszyńskiego nie budzą
zastrzeżeń i powinniśmy się tym na razie zadowolnić.
Zreferujcie nam charakter sprawy — wówczas ustosunkujemy się.
t. Malenkow mówi, że nie mają zastrzeżeń w sprawie Ż. radzę się t. Mo-
łotowa w sprawie duńskiego konfliktu (samolot) — odradza zaostrzenie
konfliktu do najwyższej formy. Krótkie zapytania i moje objaśnienia
w sprawach gospodarczych, poczerń dziękując za przyjęcie — żegnam się.
(rozmowa trwała ogółem 15 minut)".
Piękne lata pięćdziesiąte
Oba te dokumenty dotyczą ludzi wybitnych i dobrze dla
Polski zasłużonych. Jeden z nich powstał na kilka miesięcy
przed, drugi w kilka miesięcy po śmierci Stalina. Gdyby
zakryć daty, nikt nie rozpozna, który tekst jest wcześniejszy.
To chyba dobra ilustracja do stwierdzenia, że śmierć Stalina
wcale nie oznaczała końca stalinizmu.
Zastanawiające jest również i to, że o ile Jankowskiego-
-Agatona usiłują nie dopuścić do pracy jego koledzy po fachu,
to w obronie prof. M. Walickiego (1904-1966) jego koledzy,
w tym również i min. Sokorski, decydują się podjąć ryzyko
obrony. A że było to ryzyko, świadczy notatka Radkiewicza
domagająca się mocnego ich upomnienia.
Interesująca, ale też i typowa, jest reakcja pułkownika
Jacka Różańskiego na wniosek o darowanie części kary
— rozpatrzyć sprawę na nowo i podwyższyć wyrok. Nie doszło
do tego, na szczęście.
POLITYKA, 21/1990
Do I Sekretarza KC PZPR
Towarzysza Bolesława BIERUTA
Płk Mikołaj Orechwa, b. dyrektor
Departamentu Kadr Komitetu d/s
Bezpieczeństwa Publicznego
Podanie
W związku z odkomenderowaniem mnie, jako oficera Armii Radzieckiej
do ZSRR, zwracam się do Kierownictwa Partii o danie wyczerpującej oceny
mej pracy i mojego zachowania się w Polsce za okres jedenastu lat na
stanowisku kierownika odcinka kadrowego w b. MBP, a ostatnio w Komi-
tecie d/s Bezpieczeństwa Publicznego.
Zwracam się z tą prośbą do Kierownictwa Partii dlatego, że zarówno
w rozmowie z Kierownictwem Komitetu d/s Bezpieczeństwa, jak i z tow.
Mazurem wyczułem, że istnieją odnośnie mnie jakieś zarzuty. Tych
zarzutów jednak nikt nie sformułował, jak również nikt w kierownictwie
partyjnym nie przeprowadził ze mną wyczerpującej rozmowy, nie wy-
słuchał mojego zdania o mojej pracy. Prawda — tow. Mazur zawezwał mnie
wiosną br., ale tylko po to, aby poinformować mnie o sposobie i terminie
przekazania Departamentu nowemu dyrektorowi. Taki sposób załatwiania
sprawy jak i niechęć co do ewentualnego wykorzystania mnie na innym
odcinku w Polsce, jako osoby cywilnej, mimo to, że jestem byłym
długoletnim działaczem KPP (KPZB), mocno z Polską związany i jeszcze
nie stary wiekiem — świadczy, że moja praca jest niewłaściwie oceniana.
Danie wyczerpującej obiektywnej oceny mojej pracy w organach
Bezpieczeństwa i mojego zachowania się ma dla mnie szczególnie duże
znaczenie i dlatego, że jako były działacz KPP (KPZB) zostałem po raz
drugi skierowany do Polski latem 1944 roku przez Komitet Centralny
KPZR i obecnie po powrocie do ZSRR będę musiał zdać sprawę przed
swoją Partią —jak się wywiązałem z powierzonych mi zadań za granicą,
co będzie miało decydujący wpływ na moje ustawienie i na mój los
w przyszłości.
Na wstępie chcę zaznaczyć, że w ciągu jedenastu lat swojej pracy, jako
kierownik odcinka kadrowego przy wykonywaniu całego ogromu stoją-
cych przed tym odcinkiem zadań, po rozbudowie i umocnieniu aparatu
Bezpieczeństwa niewątpliwie popełniałem błędy i praca ta miała dużo
braków. Ale w pracy swej kierowałem się interesami naszej partii, jej
uchwałami i wytycznymi, prowadziłem pryncypialną uczciwą politykę,
pracowałem nie szczędząc sił i czasu i niesprawiedliwym byłoby powie-
dzieć, że z obowiązków swych nie wywiązałem się albo doprowadziłem do
jakichś wypaczeń w polityce kadrowej.
Po tym wszystkim, co się stało w MBP, ja chcę pełnej jasności w tych
sprawach i w związku z tym przed sporządzeniem oceny mojej pracy
proszę wziąć pod uwagę moje poniższe wyjaśnienie, względnie wezwać
mnie na rozmowę.
Czy można mnie obciążać odpowiedzialnością za wypaczenia w pracy
operacyjnej, śledczej, za łamanie praworządności, za naciąganie spraw
śledczych, za całość atmosfery i stosunków w b. MBP? Moim zdaniem nie
można.
Pracując długie lata na stanowisku dyrektora Departamentu Kadr b.
MBP nie należałem do Zespołu Kierowniczego (tzw. Kolegium), jak to teraz
niektórzy chcą rzecz przedstawić, prawdopodobnie po to, aby w sposób
sztuczny zwiększyć moją odpowiedzialność za całość spraw. Do mojej
kompetencji należeli sprawy kadrowe i etatowe. Sprawy operacyjne
i śledcze do mnie nie należeli, nie byłem nawet o nich informowany,
a konkretne posunięcia były dla mnie tajemnicą. Więc jak mogę ponosić za
to odpowiedzialność? Ja zgadzam się ponosić odpowiedzialność za sprawy,
które należeli do zakresu mojej działalności, na które miałem wpływ, ale
nie za błędy i nawalenie cudze.
Stwierdzam, że w ocenie stanu rzeczy w b. MBP z punktu widzenia kadr
i spraw organizacyjno-etatowych i atmosfery ogólnej ze wszystkich dyrek-
torów, właśnie ja byłem najbardziej krytycznie ustosunkowany do kierow-
nictwa b. MBP, a szczególnie do takich członków kierownictwa, jak
Romkowski, Mietkowski i Świetlik wtenczas jak tacy dyrektorzy jak
Andrzejewski, Czaplicki, Tracz, Siedlecki, byli ślepo posłuszni Romkows-
kiemu i moim zdaniem są mocno obciążeni wypaczeniami, łamania
praworządności, naciągania spraw i tłumienia krytyki oddolnej. Nie jest
również bez winy od poważnych wypaczeń w referatach ochrony na
odcinku przemysłu i tow. Kratko w okresie kiedy był dyrektorem Dep. IV.
Faktem przecież jest, że grupa tych dyrektorów plus Fejgin i Różański
na czele z Romkowskim mieli decydujący wpływ na stosunki, styl pracy
i atmosferę ogólną, na życie organizacji partyjnej w b. MBP. Grupa tych
dyrektorów wywierała poważny wpływ również i na politykę kadrową,
torpedując szereg posunięć Departamentu Kadr i poważnie hamując
wysunięcia na wyższe stanowiska kierownicze młodych kadr, przyczynia-
jąc się do rozrostu etatów i biurokracji aparatu b.MBP. Śmiem twierdzić, że
tylko w tym środowisku wyrósł, popisywał się i mógł uciec Światło. Ileż
energii i nerwów straciłem za wszystkie lata, wykłócając się z grupą tych
dyrektorów o mniejsze lub większe sprawy w zakresie kadr, bądź etatów,
zdobywając miano człowieka „nieukładnego" i sztywnego. A właśnie
o odpowiedzialności tych dyrektorów za wypaczenia pracy b. MBP (za
wyjątkiem Różańskiego i Fejgina) jest głucho. Jak byli oni podstawowym
trzonem operacyjnym w b. MBP — tak pozostali nim i teraz w Komitecie
d/s Bezpieczeństwa. Płk Siedlecki po wszystkich wypaczeniach, które
miały miejsce w kierowanym przez niego Biurze względem funkcjonariu-
szy Bezpieczeństwa Publicznego, nawet awansował na ambasadora, a tow.
Tracz na kierownika Inspektoratu Ogólnego. A na zebraniach partyjnych
tych departamentów, gdzie byli oni dyrektorami, mówiło się o nich bardzo
dużo, w każdym razie znacznie więcej niż o moich brakach na zebraniu
partyjnym w Departamencie Kadr.
Jeżeli chodzi o odcinek, którym bezpośrednio kierowałem (kadry
i etaty), mimo tych przeszkód i trudności miałem jednak poważne wpływy
na te sprawy, a w zakresie pewnej nomenklatury kadr działałem samo-
dzielnie. Toteż używając swych wpływów, aby zmienić stosunki, kłóciłem
się często o to z kierownictwem, szczególnie z tow. Świetlikiem, Romkows-
kim i Mietkowskim.
Powszechnie znane jest przecież, że miałem bardzo krytyczny pogląd na
strukturę organizacyjną i etaty b. MBP i zgłaszałem szereg konkretnych
wniosków, idących w kierunku zmiany i uproszczenia struktury, uspraw-
nienia pracy i skrócenia etatów.
Na przykład zgłaszałem wniosek o zlikwidowanie takiej nienormalności
jak podział odcinka kadrowego na trzy odrębne departamenty: 1) Depar-
tament Kadr, 2) Biuro do Spraw Funkcjonariuszy, 3) Departament Szkole-
nią podległe trzem różnym członkom kierownictwa, co źle wpływało na
całość polityki kadrowej. Żądałem scalenia tego odcinka w jednym depar-
tamencie, względnie podporządkowanie tych wszystkich odcinków cho-
ciażby jednemu członkowi kierownictwa (patrz moją notatkę do KC PZPR
przed IV Plenum z roku 1950). Ale kierownictwo MBP, niestety pozostało
głuche na te i szereg innych moich wniosków.
Różnica zdań między mną a kierownictwem MBP w sprawach etatowych
tak się obostrzyła, że w roku 1952 złożyłem raport o zwolnienie mnie od obo-
wiązku kierowania sprawami etatowymi (patrz mój raport w aktach Depar-
tamentu Kadr). Raport mój został uwzględniony i sprawy etatowe zostały
przekazane do Departamentu Ogólnego, a później do Gabinetu Ministra.
Któż zaprzeczy, że miałem poważną różnicę zdań z b. kierownictwem
MBP odnośnie obsady personalnej wyższych stanowisk kierowniczych.
Wziąć np. sprawę byłych szefów WUBP ppłk. Łanina (WUBP Warszawa,
Kraków) oraz ppłk. Dowkana (WUBP Katowice, Wrocław), którzy nie
odpowiadali zajmowanym stanowiskom ze względów zasadniczych i prak-
tycznych, mimo to kierownictwo uporczywie popierało ich, aż trzeba było
zdejmować ich z trzaskiem.
Jeżeli chodzi o Światło (rzecz najważniejsza) właśnie ja, a nie kto inny,
sprzeciwiałem się mianowaniu go na stanowisko wicedyrektora Biura Spe-
cjalnego (później Departamentu X) — (patrz mój wniosek z r. 1950 w aktach
personalnych Światło). Wykłócałem się o to mocno z kierownictwem,
a szczególnie z Romkowskim, byłem przez niego obrugany — „...gówno ty
się znasz na kadrach operacyjnych" ...Tow. Radkiewicz jakkolwiek wahał
się, ale uległ Romkowskiemu i kazał mi umieścić nominację Światło na
wicedyrektora w rozkazie. Sprzeciwiając się mianowaniu Światło na
wicedyrektora Dep. X ja osobiście byłem w ogóle za zwolnieniem go
z organów b. MBP, ale w ówczesnym układzie stosunków w kierownictwie
MBP z wnioskiem takim nie wystąpiłem, ponieważ nie miałby on realnych
szans powodzenia i niewątpliwie ściągnąłby na mnie wszystkie pioruny, bo
był to punkt bardzo drażliwy. Tutaj zgadzam się przyznać swój błąd.
Trzeba było nie patrząc na nic iść przebojem do końca.
Nie mogę również pominąć moich nieporozumień z kierownictwem
w latach 1947/48 o zwolnienie Górskiego Jana b. naczelnika Wydziału
I w Departamencie I, mocno popieranego przez Romkowskiego, osobnik
ten na skutek moich nalegań został jednak z MBP zwolniony. Ale w rok
później ktoś ułatwił mu wyjazd do Izraela, gdzie on i przebywa obecnie,
pracując w tamtejszej Komendzie Policji jako kierownik wywiadu.
Przykłady podobne mógłbym mnożyć. Ale i te przytoczone świadczą, że
nie byłem tak ślepy jak niektórzy chcą to przedstawić i że miałem słuszny,
partyjny pogląd na politykę kadrową i organizacyjną w b. MBP, że moje
stosunki z kierownictwem b. MBP nie układały się tak dobrze, przez to
często narażałem się na duże przykrości. Często byłem w swoich poglądach
i posunięciach odosobniony, nie znajdowałem zrozumienia i poparcia
i w związku z tym były okresy, że znajdowałem się w stanie depresji
psychicznej. (Patrz protokół z odprawy Dep. Kadr na Kolegium MBP z dn.
29.XII.1949 r. w obecności przedstawiciela KC PZPR tow. Ludwińskiej).
Oczywiście nie wszystkie moje wnioski i posunięcia za jedenaście lat
pracy były trafne, sporo było nietrafnych, ale jednak w zasadzie szły one
w dobrym kierunku, bo mam obecnie sprawdzian tego w uchwałach III
Plenum KC i w doświadczeniu reorganizacji MBP i skrótach stanów
osobowych organów Bezpieczeństwa Publicznego.
Można mnie przy tym słusznie zarzucić, dlaczego nie informowałem
wówczas Kierownictwa Partii o tych sprawach, stosunkach i trudnościach?
Tak jest. Do sekretarzy KC nie chodziłem. Ale faktem jest, że wszystkie
swoje posunięcia kadrowe, jak ogólne tak i personalne (personalne na
wyższym szczeblu kierowniczym) zawsze uzgadniałem z b. Wydziałem
Kadr KC (tow. Nowak, Tokarski, Witaszewski), a później z kierownictwem
Sektora Kadr Wydzielonych (tow. Osowski, Strębski) i ostatnio z Wy-
działem Administracyjnym (tow. Szymańskim), pod kierownictwem które-
go pracowałem i których informowałem o stanie kadr, o brakach i trudnoś-
ciach w pracy, o przerostach etatów itd. (za wyjątkiem spraw operacyjnych
i śledczych, które były mi nieznane). Na wszystkich krajowych odprawach
kadrowych zawsze byli obecni, zapraszani przeze mnie, przedstawiciele
Wydziału Kadr, Sektoru Kadr Wydzielonych, bądź Sektora Specjalnego
KC. W pierwszych latach przychodzili t.tow. Dworakowski, Ludwińska,
później tow. Osowski, Strębski, Pawlakowa, Walczak, którzy w ten sposób
dokładnie byli zapoznani ze stanem rzeczy.
Więc jakie były braki w pracy Departamentu Kadr? Zarzuty i różne
uwagi krytyczne odnośnie polityki kadr i braków w pracy Departamentu
i Wydziałów Kadr w WUBP były robione niejednokrotnie w różnych
formach na odprawach służbowych i na aktywach partyjnych (wątpię, czy
te uwagi krytyczne znikną w przyszłości). Były to zarzuty w większych lub
mniejszych sprawach bieżących: za dużo ludzi zabrało się z tego lub owego
WUBP do MBP, za mało ludzi dało się do tego lub owego WUBP, przyjęło się
trochę niewłaściwych kandydatów do pracy itd. Z każdym z tych zarzutów
z osobna albo się zgadzałem, jeśli były one słuszne i wyciągałem odpowied-
nio wnioski, starając się usunąć braki, albo się nie zgadzałem, kiedy były
one niesłuszne, oponowałem na miejscu i dalszy sposób postępowania
uzgadniałem z kierownictwem.
Nadmienić tutaj należy, że kierownictwo b. MBP nie doceniało odcinka
pracy z kadrami i nie udzielało Departamentowi Kadr należytej pomocy.
Często borykałem się z trudnościami przy obojętnym przypatrywaniu się,
bądź przy różnych złośliwych docinkach ze strony poszczególnych człon-
ków kierownictwa, którzy raczej rozkazywali i żądali od Departamentu
Kadr danie dobrych kadr i w odpowiedniej ilości, a zapominali o swoim
obowiązku pomagania Departamentowi Kadr i mnie osobiście w ciężkiej
i niewdzięcznej pracy kadrowej.
Co się tyczy ostatnich aktywów partyjnych z listopada i grudnia 1954 r.
to jak raz tam zarzutów odnośnie polityki kadr i mnie osobiście było bardzo
niewiele, mimo to, że krytyka oddolna przelewała się szeroką falą. Można
to skontrolować na podstawie protokołów tych aktywów. Na aktywie
grudniowym 1954 r. z zarzutem odnośnie dużej płynności kadr wystąpił
tow. Andrzejewski (jak zawsze w formie demagogicznej), ale nie zgłosił
właściwych wniosków, jak temu zjawisku zapobiec. W stosunku do samego
płk. Andrzejewskiego ja mógłbym zgłosić o wiele więcej zarzutów odnośnie
łamania praworządności ludowej w podległym jemu aparacie operacyj-
nym, jego chamskiego stosunku do ludzi, dygnitarskich nawyków i w ogóle
całej jego postawy moralnej.
Właśnie na tych aktywach nastrój w stosunku do mnie był raczej
przychylny, ponieważ w aspekcie omawianych na nich spraw w atmosferze
nerwowego napięcia aktyw wiedział, że ja jeszcze wiosną 1954 r. na aktywie
w związku ze sprawą Berii w swoim wystąpieniu zwróciłem uwagę na
objawy bieriowszczyzny w pracy kierownictwa MBP, na kumoterskie
niepartyjne metody doboru kadr przez Romkowskiego. Aktyw rozumiał
i istotnie tak było, że zgodnie z moim poprzednim stanowiskiem i całą moją
postawą jestem jednym z tych dyrektorów departamentu na którym nie
ciążą podstawowe wypaczenia MBP, który najbardziej zdolny jest przyjąć
uchwały III Plenum KC i z zapałem realizować ich w praktyce na swoim
odcinku. Toteż po uchwałach III Plenum KC i mianowaniu kierownictwa
Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego z całym zapałem za-
brałem się do reorganizacji aparatu, przeprowadzenie redukcji i roz-
stawienie kadr na nowych etatach. Wydaje mi się, że zadanie to wykonałem
sumiennie i po partyjnemu. Możliwe, że tow. Alster jest o tym innego
zdania, ale nigdy mnie osobiście o tym nie mówił.
Za okres mojej długoletniej pracy na odcinku kadrowym odbywały się
czystki aparatu, rugowanie obcych elementów i zdemoralizowanych,
różnych klik i grup, planowe redukcje, masowe przeniesienia z województ-
wa na województwo, z powiatu na powiat, żądało się wyjaśnienia spraw
przeszłościowych, często bardzo przykrych itd. Niewątpliwe, że w tym
procesie nie jednemu nastąpiło się boleśnie na odcisk, sporo z tych ludzi
zaskarżyło mnie później do instancji partyjnych i do KC również, co
niewątpliwie robiło wrażenie złego stylu w pracy departamentu kadr
i mojego osobiście. Nie zaprzeczam, że część z tych posunięć była robiona
nie we właściwy sposób bez wnikliwego zbadania, w sposób bezduszny
i biurokratyczny i dlatego trochę ludzi było zwolnionych, bądź wydalonych
niesłusznie. Bardzo dużo tych błędów prostowałem sam, bądź w wyniku
uwag odpowiednich organizacji partyjnych i anulowałem decyzję o zwol-
nieniu bądź ukaraniu itd.
Zagadnienie wadliwego stylu pracy komórek kadrowych (bezduszny,
biurokratyczny stosunek do człowieka) był przedmiotem specjalnego
omówienia na krajowej odprawie dyrektorów departamentów, szefów
WUBP i kierowników wydziałów kadrowych, zwołanej latem 1953 r. przez
kierownictwo MBP. Sprawę tę referowałem ja osobiście. Właśnie wówczas
również wyłoniła się różnica zdań między mną a kierownictwem MBP
w ujęciu tych zagadnień. Ja akcentowałem, że wadliwy styl pracy,
bezduszny i biurokratyczny stosunek do człowieka jest stosowany przez
wszystkich przełożonych organów bezpieczeństwa (przez dyrektorów
departamentów, szefów WUBP, naczelników wydziałów, szefów PUBP),
ponieważ szedł on z góry, i szeroko zakorzenił się we wszystkich ogniwach
aparatu. Kierownictwo MBP zatwierdzając tezy mojego referatu kazało
osłabić krytykę wadliwego stylu ze strony przełożonych, a skoncentrować
uwagę na krytyce wadliwego stylu pracy w komórkach kadrowych.
Zastosowałem się do krytyki tego stylu w Departamencie Kadr i Wydziałów
Kadr, ale nie pominąłem jednak krytyki innych przełożonych (patrz
protokół z odprawy krajowej z dnia 30.VI. 1953 r.). Czy te braki w stylu pracy
komórek kadrowych zostały zlikwidowane? Oczywiście, że nie. Ale na-
stąpiła pewna poprawa.
Za cały czas swojej pracy w MBP nigdy się nie odrywałem od partii,
w pełni doceniając jej rolę kierowniczą. Toteż jak już mówiłem wyżej,
pracowałem w ścisłym kontakcie i pod kierownictwem odpowiednich
instancji KC i brałem aktywny udział w pracy organizacji partyjnej MBP.
Byłem inicjatorem założenia organizacji partyjnej PPR w resorcie Bez-
pieczeństwa Publicznego w Lublinie w r. 1944, co odbyło się w obecności
tow. Zambrowskiego; byłem w kilku kadencjach członkiem Komitetu
Zakładowego PZPR w MBP oraz wykładowcą i kierownikiem kółek
szkolenia partyjnego oraz delegatem na zebrania partyjne w innych
departamentach; z polecenia Sektora Specjalnego KC, często wyjeżdżałem
w sprawach partyjnych do WUBP. Wystąpiłem z wnioskiem do Wydziału
Kadr KC (tow. Nowak) w r. 1949 o ustalenie nomenklatury kadr KC
w organach Bezpieczeństwa (patrz mój wniosek). Byłem inicjatorem
włączenia na tymczasową ewidencję do PZPR wszystkich członków KPZR,
oficerów armii radzieckiej w r. 1952 (patrz mój wniosek do Biura Politycz-
nego w tej sprawie). Występowałem na konferencjach i aktywach w spra-
wie właściwego ustawienia organizacji partyjnych w organach Bezpieczeń-
stwa Publicznego o konieczności stosowania krytyki nie tylko w depar-
tamentach gospodarczych i administracyjnych, ale i w operacyjnych.
Niektóre z tych moich wystąpień słyszeli obecni na tych zebraniach tow.
Misiaszek, Matwin i inni przedstawiciele zwierzchnich instancji partyj-
nych. Od początku byłem czynnym członkiem OOP w samym departamen-
cie kadr, działalność której była oceniana pozytywnie i w której wyrosło nie
mało dobrych aktywistów.
Oglądając się na swoją pracę za okres jedenastu lat po wyzwoleniu mam
moralną satysfakcję, widząc swój skromny pozytywny wkład w stworze-
niu, rozbudowie i wzmocnieniu aparatu Bezpieczeństwa Publicznego
jednego z organów władzy ludowej w Polsce.
Dwa razy już przez swoją partię byłem delegowany do Polski:
Pierwszy raz — w roku 1925 przez Komintern na nielegalną pracę
w Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, gdzie przepracowałem
uczciwie i z oddaniem około 15-tu lat. Wówczas w grudniu 1939 r. wróciłem
do ZSRR bez żadnej charakterystyki (nie było komu już pisać), ale jaki
stosunek mnie spotkał i w jakich warunkach znalazłem się to chyba
wiadomo...
Drugi raz — zostałem wydelegowany do Polski przez Komitet Central-
ny KPZR latem 1944 roku i czując w tym wyraz przywróconego zaufania do
mnie z zapałem wziąłem się za pracę na odcinku organów Bezpieczeństwa
Publicznego, dokąd byłem skierowany przez tow. Bermana.
Teraz mam 53 lata — z tego 26 lat oddałem pracy w Polsce. Nie mam
zawodu cywilnego ani specjalności wojskowej. W okresie KPP byłem tzw.
„zawodowym rewolucjonistą", a po wyzwoleniu tzw. „personalnikiem".
Jestem jeszcze za młody, aby pójść na emeryturę, ale za stary, aby zdobyć
poważny zawód, ale jestem jeszcze pełen sił i energii.
Jestem przekonany, że Kierownictwo Partii poważnie weźmie pod
uwagę te moje wyjaśnienia i nikomu nie pozwoli pochopnie, bez głębszego
sprawdzenia faktów i rozmowy ze mną oskarżać uczciwego komunistę
o błędy, które on nie popełnił i za które nie może ponosić odpowiedzialności
i poleci sporządzić na mnie obiektywną i sprawiedliwą charakterystykę, to
jest taką, na którą zasłużyłem za jedenaście lat swojej pracy.
W tym miejscu zastrzegam się, że nie odważyłbym się zwrócić w tej
sprawie do Kierownictwa Partii, gdybym był przekonany, że z obowiązków
swych nie wywiązywałem się, że popełniałem dużo błędów. Przyjąłbym
wówczas taką ocenę, na jaką zasłużyłem.
Biorąc pod uwagę, że Kierownictwo Komitetu do Spraw Bezpieczeńst-
wa Publicznego, szczególnie I zastępca przewodniczącego tow. Alster jest
usposobiony do mnie co najmniej nieprzychylnie (dlaczego?), proszę aby
projekt oceny mojej pracy i zachowania się sporządziło ewentualnie
kierownictwo Wydziału Administracyjnego, z którym długie lata współ-
pracowałem (poprzednio jako Sektor), które dobrze mnie zna i potrafi dać
obiektywną, sprawiedliwą ocenę.
Członek PZPR (i KPZR)
Mikołaj Orechwa
b. Dyrektor Departamentu Kadr
Komitetu d/s B.P.
Warszawa, 12.XI.1955 r.
Śmierć towarzysza Tomasza
W dniach od 14 do 25 lutego 1956 r. obradował w Moskwie
XX Zjazd KPZR. W nocy poprzedzającej ostatni dzień obrad
odbyło się zamknięte posiedzenie Zjazdu (bez zaproszonych
gości i delegacji zagranicznych), na którym Nikita Chrusz-
czow wygłosił referat poddający druzgocącej ocenie Stalina
i system stalinowski. O treści wystąpienia Chruszczowa poin-
formowane zostały kierownictwa delegacji zagranicznych.
12 marca zmarł w Moskwie Bolesław Bierut. 20 marca
odbyło się w Warszawie, w obecności Chruszczowa, VI ple-
num KC PZPR, na którym wybrano I sekretarzem Edwarda
Ochaba. Pierwszym punktem obrad była „informacja o prze-
biegu choroby towarzysza Bieruta" wygłoszona przez Józefa
Cyrankiewicza. Informacja ta nigdy nie została podana do
publicznej wiadomości.
Publikujemy ją ze stenogramu obrad IV plenum prze-
chowywanego w VI Oddziale AAN (sygn. 237/II-13) z za-
chowaniem wszystkich nieporadności stylistycznych.
Tow. CYRANKIEWICZ
Biuro Polityczne chce podzielić się z towarzyszami informacją o prze-
biegu choroby towarzysza Tomasza, choroby, której zakończenie było
zaskoczeniem dla wszystkich — dla całej partii, dla całego kraju.
Jak wiadomo, pierwszy i ostatni komunikat o chorobie towarzysza
Tomasza rozesłany został członkom Komitetu Centralnego w poniedziałek
12 marca w godzinach przedpołudniowych tj. w godzinę mniej, więcej
w godzinę, po otrzymaniu wiadomości o nagłym, nieprzewidywanym, nie
tylko przez nas, ale przez lekarzy pogorszeniu się stanu chorego. Biuro
Polityczne zebrane wówczas na posiedzeniu delegowało natychmiast do
Moskwy tow. Bermana i skierowało tamże doktora Fejgina, długoletniego
lekarza towarzysza Tomasza, który zresztą i pewien czas przed tym był
w Moskwie jako konsultant w okresie grypy towarzysza Tomasza. Czy
możliwy był przed tym jakikolwiek komunikat? Czy słuszny byłby komu-
nikat dla członków KC, nie mówiąc już o komunikacie prasowym o choro-
bie Tomasza? Nie było po temu żadnych danych, nie był to według opinii
lekarzy, nie mówiąc już oczywiście towarzysza Tomasza, który nigdy nie
doceniał swojego stanu zdrowia, nie był to taki stan, któryby jakikolwiek
komunikat usprawiedliwiał.
Co relacjonuje dr Fejgin o historii choroby? Do 1950 r. towarzysz Bierut
poza nieznacznymi przemijającymi dolegliwościami czuł się dobrze mimo
wytężonej pracy, wczesną wiosną 1950 r. wystąpił silny napad bólu
w okolicy serca z klinicznymi objawami zawału. Kuracja trwała 10 tygodni.
W ciągu następnych kilku lat stan zdrowia towarzysza Bieruta był
stosunkowo niezły, mimo wytężonej pracy, która powodowała w pewnych
okresach noce bezsenności z krótkotrwałymi przemijającymi uczuciami
ucisku w okolicach serca. W sierpniu 1955 roku, a więc w ubiegłym roku
towarzysz Bierut wyjechał na urlop do Nałęczowa, tam zachorował na silną
grypę i wówczas po raz pierwszy do dotychczasowych objawów dołączyły
się obrzęki na nogach, silniejsze osłabienie ogólne.
Na podstawie opinii tow. dr Fejgina i dr Biernackiego udało się wówczas
Biuru Politycznemu przekonać z trudem, jak to towarzysze wiecie i rozu-
miecie, towarzysza Bieruta o konieczności dłuższej kuracji. We wrześniu
ubiegłego roku w Moskwie na wspólnej konsultacji z najwybitniejszymi
radzieckimi specjalistami w wyniku tej konsultacji towarzysz Bierut
zamiast na Krym, gdzie wybierał się na urlop, zamiast podróży po Kanale
Wołga-Don, gdzie zresztą mieliśmy, jak proponował razem wyjechać,
został skierowany do sanatorium w Barwisze, gdzie przebywał około
6 tygodni. Stwierdzono wówczas ogólną miażdżycę ze szczególnym zaję-
ciem tętnic wieńcowych, przewlekłe zapalenie nerek, ogólne wyczerpanie.
Po okresie około 6 tygodni towarzysz Bierut powrócił do Warszawy, do
pracy. Ponowne pogorszenie stanu zdrowia nastąpiło w połowie grudnia
ubiegłego roku. Wystąpiły wówczas objawy zapalenia prawego płuca,
z zajęciem opłucnej, jednak choroba przebiegała dość łagodnie, gorączka
szybko ustąpiła, po 8 do 10 dniach objawy zapalenia znikły. W połowie
stycznia stan zdrowia towarzysza Tomasza znowu się pogorszył. Konsulta-
cja ówczesna ujawniła, że zaostrzeniu uległa choroba nerek. Mimo wielo-
krotnych perswazji i apelów ze strony członków Biura Politycznego, aby
towarzysz Tomasz oszczędzał swe siły, towarzysz Tomasz pracował.
Towarzysz Tomasz był, jak wiadomo, bardzo czynny w przygotowaniach
V Plenum zarówno w ostatecznym ustalaniu referatu, jak i uchwały
Plenum. Wszyscy pamiętamy, jak przewodniczył na Plenum 8 lutego,
pamiętamy, jak w drugim dniu czuł się już gorzej.
Po kilku dniach po V Plenum delegacja naszej partii wyjechała
pociągiem do Moskwy na XX Zjazd KPZR.
W toku obrad Zjazdu pojawiły się u towarzysza Tomasza lekkie stany
podgorączkowe. Wówczas na skutek nalegań prof. Markowa, który się nim
opiekował i naszych nalegań, dwukrotnie towarzysz Tomasz przerywał
swój udział w obradach Zjazdu, pozostawał w łóżku ażeby pozbyć się
przeziębienia. W tym czasie także przyjechała do Moskwy na wiadomość
o chorobie tow. Wanda Górska. Po zakończeniu obrad wydawało się
zarówno z relacji lekarzy jak i z widocznego przez nas samopoczucia
towarzysza Tomasza, wydawało się, że nastąpiła wyraźna poprawa. W tym
czasie nastąpiło spotkanie ze studentami polskimi w Moskwie. Jeżeli
chodzi o czas wypowiadania się towarzysza Tomasza i czas rozmowy ze
studentami, dość wyczerpujące. 29 lutego temperatura podniosła się znowu
do 39,8°, nastąpiło prawostronne zapalenie płuc, czyli choroba z grudnia
powtórzyła się.
W wyniku zastosowanych wówczas zabiegów lekarskich i troskliwej
opieki lekarzy gorączka ustępowała, objawy zapalenia płuc szybko mijały
i 6 marca pacjent zaczął już wstawać z łóżka. Oczywiście nie trzeba
wszystkim, którzy znali towarzysza Tomasza dodawać, że zarówno w cza-
sie choroby, jak i w dniach po chorobie towarzysz Bierut nie przerywał
łączności z krajem. Odbierał pocztę, przeprowadzał długie rozmowy
telefoniczne, powracał do myśli, że musi jak najszybciej wrócić do pracy.
Rozmawiał z nami na wszystkie tematy dotyczące naszej pracy. Jedna
z rozmów, to było przygotowanie najbliższego posiedzenia Biura, które
miało się odbyć po Jego powrocie, a zamierzał wracać w środę do
Warszawy. Temat posiedzenia Biura miał zawierać w sobie między innymi
sprawę, o której przygotowanie nas prosił, sprawę wniosków i decyzji
zmierzających przede wszystkim do uregulowania tych minimalnych płac,
o których myśmy już mówili.
10 marca, w sobotę towarzysz Bierut po raz pierwszy wyszedł na
15-minutową przechadzkę i poza ogólnym osłabieniem, o którym mówił
w rozmowach z nami, czuł się dobrze. W sobotę, już po tej przechadzce
prowadziliśmy z nim rozmowy przez WCZ informując go o bieżących
sprawach w kraju, o bieżących sprawach w partii, którymi przez cały czas
bardzo się interesował.
11 marca, w niedzielę przed południem, towarzysz Tomasz prowadził na
miejscu w Moskwie rozmowy z towarzyszami tam obecnymi, po czym
zamierzał się udać na przechadzkę i przed wyjściem na przechadzkę
nastąpił krytyczny moment — zasłabł nagle i stracił przytomność. Tętno
stało się ledwie wyczuwalne, nastąpiły zabiegi lekarskie, po zabiegach te
objawy ustąpiły, tętno i ciśnienie powróciły do normalnego stanu. O tym
zasłabnięciu niedzielnym nie mieliśmy wiadomości w Warszawie. Wieczo-
rem, jak stwierdzają i lekarze i tow. Wanda Górska, zasnął po zażyciu
środków nasennych. Nad ranem nagle wystąpiły objawy ciężkiej zapaści,
która pomimo bardzo energicznego przeciwdziałania lekarzy, mimo stoso-
wania wszystkich środków jakimi rozporządza współczesna medycyna,
trwała prawie cztery godziny, następnie tętno i ciśnienie poprawiły się.
Wówczas to na skutek alarmujących wiadomości z Moskwy, o przebiegu
drugiej połowy niedzieli i nocy, Biuro Polityczne delegowało tow. Bermana
do Moskwy i postanowiło zawiadomić członków KC o chorobie towarzysza
Tomasza.
W południe tego dnia towarzysz Tomasz czuł się już lepiej, w roz-
mowach z obecnymi żartował, elektrokardiogram jednak dokonany w tym
dniu dwukrotnie — raz rano i drugi raz wieczorem — wykazał cechy
zawału serca, ale stan, chociaż ciężki, nie wydawał się jeszcze groźny.
O czym jeszcze o godzinie 8 z minutami informował nas z Moskwy obecny
na posiedzeniu tow. Berman na podstawie danych lekarskich.
Katastrofa nastąpiła 35 minut po 23-ej w czasie przygotowań do
zastrzyku dożylnego. Nagle nastąpił głośny oddech, utrata przytomności,
zatrzymanie serca, a w trzy minuty później i oddechu. Natychmiastowe
zabiegi prof. Fejgina, dokonane wspólnie z prof. Markowem nie dały
rezultatu. Narastający, jak o tym mówi protokół lekarski z sekcji zwłok,
zakrzep tętnicy płucnej był decydującym elementem, który przesądził
o zgonie.
Wiadomość o tym, że towarzysz Tomasz rozstał się z nami na zawsze,
natychmiast, w kilkanaście minut po zgonie przekazana została do War-
szawy i nazajutrz okryła żałobą naszą partię i cały kraj.
Towarzysz Tomasz, tak jak z nami rozmawiał, chciał wrócić w środę,
delegacja naszego Biura, która pojechała po zwłoki towarzysza Tomasza
wróciła w środę, Towarzysz Tomasz wrócił w środę, ale już nie żywy.
Tak wygląda w skrócie informacja oparta na danych lekarskich z prze-
biegu choroby i niespodziewanym zgonie Towarzysza Tomasza.
Nie strzelajcie do ludu
Zaczęło się 28 czerwca 1956 r. o godz. 6.30 rano, gdy
robotnicy Zakładów imienia Stalina w Poznaniu (ZISPO), bo
tak wówczas nazywały się zakłady Cegielskiego, proklamo-
wali strajk i ruszyli w kierunku centrum Poznania. Po drodze
przyłączali się do nich pracownicy innych zakładów.
Około 9 rano tłum na placu Stalina liczył już kilkanaście
tysięcy osób i wciąż przybywali nowi ludzie. Nie chciano
słuchać przedstawicieli władz lokalnych, którzy zresztą nie
mieli nic do zaoferowania, domagano się przyjazdu I sekretarza
KC PZPR (Edward Ochab) lub premiera (Józef Cyrankiewicz).
W pewnym momencie ktoś puścił plotkę, że delegaci
ZISPO, którzy poprzedniego dnia byli w Warszawie, zostali
aresztowani. To wystarczyło, by rozgoryczonych i zdener-
wowanych demonstrantów pobudzić do działania.
Jedni opanowali Miejską Radę Narodową, Komitet Woje-
wódzki PZPR, Komendę Wojewódzką MO. Inni zdobyli wię-
zienie na ulicy Młyńskiej, wypuszczając więźniów i zdobywa-
jąc broń. Opanowano też gmach Sądu Wojewódzkiego i przy-
stąpiono do niszczenia akt.
Nie udało się natomiast opanować gmachu Wojewódzkiego
Urzędu Bezpieczeństwa przy ul. Kochanowskiego. Tu właśnie
około godziny 11 padły pierwsze strzały. Do dziś nie wiadomo,
ilu zginęło w ów „czarny czwartek". 74 osoby czy może więcej.
Ilu było rannych?
Około południa wylądowała na lotnisku Ławica pod Po-
znaniem delegacja Biura Politycznego (Józef Cyrankiewicz,
Wiktor Kłosiewicz, Jerzy Morawski), do których dołączył
Edward Gierek i sztab wojskowy pod kierownictwem genera-
ła Stanisława Popławskiego. Tu stworzono punkt dowodze-
nia, stąd wyszły rozkazy użycia broni.
Tu też formułowano pierwsze oceny polityczne i przekazy-
wano je do Warszawy. Komunikat Polskiej Agencji Prasowej
z 29 czerwca stwierdził, że w dniu poprzednim w Poznaniu
„agentom wroga udało się sprowokować zamieszki uliczne".
Wieczorem 29 czerwca, w przemówieniu radiowym, Józef
Cyrankiewicz powiedział: „Każdy prowokator czy szaleniec,
który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej,
niech będzie pewien, że mu tę rękę władza odrąbie w interesie
klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i in-
teligencji, w interesie walki o podniesienie stopy życiowej
ludności, w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia,
w interesie naszej Ojczyzny".
Następnego dnia, 30 czerwca, Biuro Polityczne wysłuchało
sprawozdania gen. Popławskiego, który oświadczył: „Prze-
bieg wypadków w Poznaniu wskazywał na zorganizowaną
robotę wroga. Akcją kierował sztab podziemny. Była również
użyta broń marki niemieckiej" (cyt. za Zbysław Rykowski,
Wiesław Władyka — Polska próba. Październik '56, s. 186).
Na tym tle interesująca jest relacja dwóch dziennikarzy
„Trybuny Ludu". Usiłują oni, co wymagało sporo odwagi,
przekonać kierownictwo partii, że wersja o wrogu nie tylko
niczego nie tłumaczy, ale uniemożliwia zrozumienie przebie-
gu wydarzeń. Relacja Jurysia i Wolickiego została odbita na
powielaczu i rozesłana członkom Biura Politycznego. Prze-
chowywana jest w VI Oddziale Archiwum Akt Nowych
w Warszawie (sygn. 237/V-274, k. 122-133).
POLITYKA, 26/1990
Protokół
posiedzenia Komisji, powołanej przez VIII Plenum przy CKKP
w dniu 26.XI.1956 r.
Obecni: tow. Nowak Roman, Pszczółkowski i Rybicki
Zaproszeni t.tow. Świetlik i Kochan
Rozmowa z tow. Świetlikiem
Tow. Nowak: Towarzyszu, myśmy Was zaprosili do nas, żebyście nam dali
wyjaśnienie:
1) Jaki był Wasz udział w Komisji B.P. d/s Bezpieczeństwa,
2) w sprawie akcji „K", która miała miejsce, co Wy o tej sprawie
wiecie.
Później może jeszcze będą inne pytania.
Tow. Świetlik: Jeżeli chodzi o Komisję Biura Politycznego d/s Bezpieczeń-
stwa w składzie t.tow. Bierut, Berman i Radkiewicz — z pracą tej
Komisji ja nie jestem zapoznany w ogóle, nie brałem udziału
w pracach tej Komisji, natomiast pamiętam naradę w KC w 1949 r. na
jesieni, kiedy była powołana Komisja, to znaczy powiadomiono
i mnie, że jest stworzona Komisja d/s Bezpieczeństwa. Wchodzili
wtedy wszyscy wiceministrowie, z Biura na pewno tow. Bierut
i Berman, nie pamiętam, kto jeszcze mógł wchodzić. Żywot tej
komisji w takim wydaniu trwał bardzo krótko. To było na jesieni 1949
r. Mnie powiadomiono. Miałem takie pismo z Sekretariatu KC. Tam
był wyszczególniony skład. Więc był wtedy w.-min. Romkowski,
Mietkowski, ja, możliwe, że Lewikowski już był. Żywot tej Komisji
był właściwie nie komisyjny, tak jak całe kierownictwo ministerskie.
Pamiętam, że raz zebrano nas w Belwederze, ale nawet nie potrafię
teraz odtworzyć, o czym tam była mowa i na tym się rzecz wyczer-
pała, ale i to bez tytułu, że ta Komisja zebrała się, zwołano zebranie
tak, jak zwoływano od czasu do czasu zebrania. Ja zwracałem się
niejednokrotnie, opierając się na tym, że istnieje taka Komisja,
dlaczego nas nikt nie zbiera. Co prawda zwróciłem się z tym do
Radkiewicza, pozostało to bez skutku.
Tow. Rybicki: Kto był wtedy sekretarzem POP przy Ministerstwie Bez-
pieczeństwa, wtedy, kiedy została powołana Komisja?
Tow. Świetlik: Sekretarzem partyjnej organizacji wówczas — ja może
plączę, może to nie było jesienią, może to było trochę później, za
dokładność terminu nie ręczę, mogło być wcześniej, w marcu, trudno
mi powiedzieć.
Tow. Rybicki: O to chodzi, że my mamy uchwałę Sekretariatu i tam jest
powiedziane, że wchodzą Romkowski, Mietkowski, Świetlik i Sek-
retarz POP, więc to nas zainteresowało.
Tow. Świetlik: To było powiedziane tak, jak o całej Komisji, że taka
Komisja jest powołana, a sekretarzem to wtedy była chyba Grudowa.
Ja kilkakrotnie upominałem się o kolegialność pracy tej Komisji, ale
z tego nic nie wyszło. Ja to traktowałem jako Komisję, ale nikt nas nie
zebrał, nie powiedział, jakie są zadania tej Komisji, mnie tego nikt nie
powiedział. Byłem w Belwederze, wszyscy wiceministrowie byli.
Niezależnie od tego w 1954 r. było w Natolinie zebranie, stały sprawy
gospodarcze, innym razem w Konstancinie. Kierownictwo Minister-
stwa znowu bez żadnych wstępów zwołało nas i nie postawiono
sprawy tak, że zebrano nas jako Komisję.
Tow. Nowak: Ale tow. Bierut, Berman brali udział w zebraniach w Kon-
stancinie i Natolinie i Radkiewicz oczywiście?
Tow. Świetlik: Tak, zawsze był tow. Bierut, Berman i Radkiewicz. Kiedy ta
Komisja, składająca się z trójki powstała, nikt nigdy nie komuniko-
wał o tym, jakie są zadania tej Komisji. W ogóle żadnego komunikatu
ja przynajmniej nigdy nie dostałem. Ja w swojej naiwności sądziłem,
że Minc tam może być. W Natolinie Minc był, stawiano wtedy sprawę
awarii w przemyśle. Ja stawiałem sprawę, że my jako Bezpieczeńst-
wo tutaj nic nie poradzimy, bo to jest za wielka ilość faktów.
W Konstancinie była stawiana sprawa delegatury Sił Zbrojnych
kraju i WIN-owskie. Dokładnie daty nie pamiętani, ale jakoś jesienią,
to jest sprawa publikowana, mieliśmy sprawy WIN-owskie w 1952/53
r., za dokładność daty nie ręczę.
Tow. Rybicki: To ta sprawa Grywinowska?
Tow. Świetlik: Tak, były artykuły publikowane w związku z delegaturą
WIN-owską w kraju i za granicą.
Tow. Pszczółkowski: A ta sprawa była prowadzona od początku w porozu-
mieniu z kierownictwem?
Tow. Świetlik: Jakieś porozumienie było, ale czy od początku — nie
potrafię powiedzieć, bo kiedy otrzymałem III Departament, już była
ta sprawa prowadzona. Początek to była sprawa Boryczka, ja ją
zastałem już w toku. Co było w Konstancinie nie pamiętam dokład-
nie, ale wiem, że o tej sprawie była mowa, sprawa urządzenia do
naprowadzenia samolotów na cel. To groźne wydawało się, przyrząd
miał być niewielki, a bardzo precyzyjny, o tym specjaliści lotnicy
mogą dać wyjaśnienia. Nas to intrygowało, to był gorący czas, wojna
w Korei, oceniało się, że to mogło być niebezpieczne. Ale tego ja nie
traktowałem jako normalne zebranie Ministerstwa dla omówienia
takiej czy innej sprawy. Był na pewno i Romkowski.
Tow. Nowak: Powiadasz, że zwracałeś się, dlaczego nie zwoływano Komi-
sji. Ale przecież w tym czasie przechodził szereg spraw, które miały
dla życia politycznego duże znaczenie, areszty itd. Czy o tych
sprawach mówiono?
Tow. Świetlik: Areszty — wtedy jak Gomułkę wieźli z Krynicy, ja dopiero
wtedy dowiedziałem się o tym, o jakichkolwiek aresztach, jeżeli
chodziło o szczególnie drażliwe sprawy dowiadywałem się od wielu
innych ludzi i te sprawy nigdy nie były tematem narad. Takich narad,
kiedy mówiono, żeby kogoś aresztować, nie było, przynajmniej ja nie
byłem na takich zebraniach. Jak się dowiedziałem o istnieniu X-ki
— dziś to mogę powiedzieć, że w kierownictwie Ministerstwa ta
sprawa X-ki wynikła po przeprowadzeniu wszystkich decyzji. Moje
zdanie, czy ma być X-ka, to nas tyle obchodziło co imieniny szacha
perskiego. To wszystko zaczęło się nie od dziś, zaczęło się od innej
komórki. Potem dowiedziałem się, że ta komórka włączyła się do
X-ki. Pracą tego wydziału nie zajmowałem się. Jak nie było osobis-
tego udziału, to i odpowiedzialności nie było. (Kiedy dowiedzieliście
się, że jest X-ka i w jakiej formie?) To musiało być w formie rozmowy,
ale nie narady, czy powołać czy nie powołać. Był dokument o za-
kresie czy kompetencji tej X-ki, ale to wszystko było bodaj po
którymś tam kisielu. (A do Was należały jakie decyzje?) Zacząłem
w KBW w 1953 r., dyrektorem tam był Tataj, Czaplicki był chyba
w I Dep. w-dyrektorem. I Dep. podlegał Mietkowskiemu, mnie III
Dep., a chyba w 1950 r. Dep. IV to był przemysłowy. Potem jeszcze
doszedł, daty nie pamiętam, Wydział do spraw funkcjonariuszy,
szyfry, więziennictwo doszło w 1950 r., z tym że istniał podział:
areszty śledcze, na Mokotowie ta część miała swoją autonomię.
Dokładnego terminu nie pamiętam, ale chyba w 1950 r. dostałem
więziennictwo, w sumie zebrało się 7 elementów różnych. (Łącznie
z WOP i KBW?) Potem wystąpiłem z wnioskiem, że to jest za dużo,
z projektem reorganizacji proponowałem wydzielenie wojska z mo-
jej ewidencji i odeszło wojsko, dep. łączności i w międzyczasie II Dep.
— ewidencja, korespondencja. X-ka miała swobodę składania zamó-
wień do II Dep., ale nie wszystko co szło do II Dep. podlegało kontroli
w-min., tak że X-ka miała też swoje kompetencje. (Więc jeżeli idzie
o śledcze areszty, nie podlegały?) Nie, areszty śledcze miał chyba
Romkowski, jak miał Dep. śledczy, on może na to odpowiedzieć.
Tow. Rybicki: Ale wszystkie były areszty śledcze? Tam też były wy-
dzielone.
Tow. Świetlik: Tak, taki był stan. W tym wydaniu 1949 r. mnie zawiadomio-
no, że istnieje Komisja, ale nikt mi nie zakomunikował, na czym jej
zadanie polega, poza zawiadomieniem z Sekretariatu.
Tow. Nowak:A czy Wam wiadomo, że niektórzy towarzysze w sprawie
Tatara mieli jakieś wątpliwości?
Tow. Świetlik: To mi trudno powiedzieć. Przecież sprawa znowu stała,
początek sięga okresu, gdy byłem w KBW, do tych spraw były
wydzielone grupy śledcze. Czy ktoś miał jakieś wątpliwości — nie
potrafię powiedzieć. Ze sprawą zetknąłem się o tyle o ile, na kolegium
nie była w wyczerpujący sposób omawiana. (A Wasz kontakt jako
w-ministra z kim był: z Radkiewiczem, czy dostawaliście dyrektywy
z zewnątrz?) Radkiewicz. Byłem raz u Bermana w 1954 r. Pchnęła
mnie do tego sprawa w Kolnie. 7 trupów, w czasie śledztwa potłukli.
Ja wtedy stałem na stanowisku wycofania Krupskiego z listy wyjaz-
dów na szkołę do Moskwy, były różnice zdań w tej sprawie, ja
postawiłem sprawę, żeby go posłać na szefa UPow. Dyrektorem p.o.
był Andrzejewski. Wtedy udałem się do Bermana, wszystkie rozkazy
zabrałem, bo stosowanie przymusu fizycznego od strony rozkazów
wyglądało tak, że lepiej nie mogło być. Kilka rozkazów było, że nie
wolno stosować przymusu fizycznego. Krupski na szkołę nie poje-
chał, Kalinowski też tą sprawą się zainteresował. Wyszła ta sprawa
z Prokuratury, okazało się, że młody chłopak był bity, nic wspólnego
z morderstwem nie miał i też był bity, stąd ta sprawa wyszła tutaj.
Poza tym żadnych nie miałem spraw, to był 1954 r., to było po
koncertach Światło.
Tow. Rybicki: Jak to wyglądało praktycznie, na co dzień? Kierownictwo
Waszą pracą ze strony Radkiewicza.
Tow. Świetlik: Moją pracą — jeżeli wynikły sprawy, co do których nie
czułem się kompetentny, to wtedy szedłem do niego. Najczęściej
sprawy omawiane na kierownictwie to były sprawy WIN-owskie,
omawiane na całym kierownictwie, minister i wiceministrowie.
Ludzie mówili o kolegium — ja świadomie nie używam tego słowa,
nigdy u nas nie było zorganizowanego kolegium. Na III czy na IV
Plenum zgłosiliśmy poprawki do rezolucji, że taka kolegialność
utrudnia prowadzenie walki z wypaczeniami. Dlatego nie okreś-
lałem świadomie „kolegium", bo dużo szczegółów było wyłączonych
ze wspólnych prac kierownictwa, na mój rozum za dużo. Taki dział
np. jak II Dep. nigdy nie stał na kolegium, to było osnute tajemnicą,
jak pracują.
Tow. Nowak: A bezpośrednich dyrektyw nie otrzymaliście od tow. Ber-
mana czy Bieruta?
Tow. Świetlik: Kiedyś miałem telefon od tow. Bermana, że na Śląsku
spaliła się fabryka, kiedyś mieliśmy katastrofę na mieście w War-
szawie. Ja takiej sytuacji nie miałem, żeby bezpośrednio wgląd był.
W 1955 r. dwa razy stała sprawa więziennictwa: raz w obecności tow.
Bieruta i Bermana, drugi raz był i tow. Ochab. (Kiedy stała sprawa
Milicji?) Nie, nie byłem. To było w KC, na Biurze. Dziś rozumiem, że
chodziło o jak najlepsze intencje, tylko to było poplątane, część
śledztwa w Dep. więziennictwa miejsca nie miała. Nawet na Mokoto-
wie, który podlegał Duliaszowi (?) oddział śledczy był wydzielony
z więziennictwa. Kiedy to zostało oddzielone — nie wiem.
Tow. Nowak: A Komisja Mazura — czy wytyczne tej Komisji miałeś?
Tow. Świetlik: Nie, wtedy nie wiedziałem. O istnieniu „spacerów" nie
wiedziałem, dopiero kiedy Światło zaczął mówić. Właściwie o „spa-
cerach" mowa była; ale co to było, nie wiedziałem. Tam była
radiostacja i KBW ochrona, że tam było jeszcze więcej — nie
wiedziałem. Po ucieczce Światło z pierwszych dochodzeń był proto-
kół, ale na kierownictwie nie był. Po jego koncertach znowu grupa
pracowała i protokół tej grupy był, ale wziąłem go od Mietkowskiego
i właśnie jako sprawa wielkiej wagi też nie stał na kolektywie
kierowniczym.
Tow. Rybicki: Wam ten III Departament podlegał, sprawy walki z ban-
dytyzmem, podziemiem. Więc tutaj jest zagadnienie Grywinows-
kiego. Jak oceniacie tę sprawę?
Tow. Świetlik: Do dziś nie wiem, ile było prawdy ze strony Delegatury
dlatego, że nikogo tam za granicą w tej delegaturze nie mieliśmy,
nikogo, kto gotów był poświęcić się ideowo, żeby wejść do tego
środowiska i powiedzieć coś. Ci, którzy byli stąd wysłani, to nie byli
ludzie, którzy poświęcali się, to byli członkowie delegacji. Na ile
myśmy rozpoznawali wroga, na ile oni nam dawali prawdziwy obraz,
co się dzieje za granicą — ja bym dziś też jeszcze nie wziął na siebie
twierdzenia, że to wszystko, co oni nam przysłali, to jest wiarygodne.
Tow. Rybicki: Ale mnie chodzi o to, co było na terenie kraju, jak Wyście te
sprawy widzieli, czy mieliście rzeczywistą kontrolę nad siatką, która
jest w kraju?
Tow. Świetlik: Może nie tyle rzeczywistą czy szczegółową, to przerastało,
nie mogło być inaczej, bo jak się miało 7 elementów różnych, to nie
byłem w stanie tym kierować, w szczegółach zajmował się tą sprawą
wicedyrektor. Ja polegałem na dokumentach, które mnie dostar-
czano z Departamentu w raportach, na piśmie czy ustnie, a w szcze-
gółach trudno by mi było znać, bo musiałbym wówczas zmienić swoją
funkcję i jeździć na kontakty itd. (Kto powinien znać te rzeczy?)
Andrzejewski powinien znać te rzeczy.
Tow. Rybicki: A jeżeli chodzi o akcję w Białostockiem?
Tow. Świetlik: Rozbieranie domów? Z tym zetknąłem się będąc w KBW.
Pojechałem, natknąłem się na taką sytuację, że poszycie ze strzech
zrywano. Potem ja z tymi faktami nie stykałem się. Mieliśmy fakty
bardzo przykre, że przy licytacji w Suwałkach szef powiatowy coś
sobie kupił, on był sądzony, wyrok dostał. Szefem WU był Mikuś,
chciano go zdjąć, sądzić itd. Z rozmowy z nim wynikało, że dostał
nastawienie z III Dep. Sądzić Mikusia, a nie sądzić tych, którzy dali
dyspozycje — to trzeba nam wsadzić nie Mikusia. Tak postawiłem
sprawę, że nie można. (Ale kto dał mu takie nastawienie w Depar-
tamencie?) Z tego co Mikuś mówił to dawał Czaplicki. Dlaczego tak
się stało, że ja o tym nie wiedziałem? To miało swoje źródło w takim
tradycjonalnym nawyku, że dyrektor nie zawsze się liczył z funkcją
przełożonego, ja pamiętam jedną z rozmów z Mikusiem, kiedy już był
w Ministerstwie, kiedy zaczął przedstawiać, że dostał nastawienie
w Departamencie, więc ja mu zwróciłem uwagę, że instrukcje
zatwierdzone przeze mnie takich środków nie przewidują, tam była
mowa o działaniu na drodze sądowej, ale to co wynikało z przepisów
o pozbawieniu mienia, co w wyrokach sądowych często zapadało.
Dlaczego pamiętam fakt, że to w instrukcji było? Bo zwrócono nam
uwagę w bardzo ostrej formie, żeby Mikusia sądzić. Więc kiedy
spytałem Mikusia, że skoro była instrukcja, a dostał inne dyrektywy,
powinien był przyjść do mnie i spytać. Nieraz tak bywało, że
pomijano wiceministra, podobno nie tylko w stosunku do mojej
osoby. — Mikuś przyszedł do Ministerstwa na kierownika Wydziału.
To jest stanowisko dość duże, ale znacznie mniej samodzielne
i odpowiedzialne, aniżeli Szef Woj. Urzędu.
Tow. Rybicki: A w stosunku do Czaplickiego były wyciągnięte wnioski?
Tow. Świetlik: Wtedy była ta sprawa postawiona na odprawie krajowej.
Czaplicki wystąpił samokrytycznie, ale nie pamiętam, co powiedział.
Tow. Pszczółkowski: A kiedy zdjęto Mikusia z Białostockiego, był z-cą
Domowski. On twierdził, że kiedy przyjechałeś do Białegostoku,
dałeś polecenie, żeby w związku z bandami, jakie grasowały na
terenie Białegostoku, stosować środki przymusu, żeby bić.
Tow. Świetlik: Trudno mi powiedzieć, czy takie dyspozycje dawałem.
Z tego względu, że miałem Wydział do spraw funkcjonariuszy, mieli
do mnie pretensje, że jestem zanadto prokuratorski, bezwzględny.
Pamiętam, że jednej ze spraw nie zawnioskowałem do sądu — towa-
rzysze wyjaśnili mi, że w wyniku zastosowania siły fizycznej ujęto
sprawców morderstwa. To było robione w trakcie akcji, gdy były
granaty itd. Trudno mi powiedzieć, żebym dawał takie dyrektywy
Domowskiemu. Prócz Domowskiego był szef Urzędu, nie może być,
żebym z Domowskim miał naradę wtedy, kiedy byłem z szefem
Urzędu Kubajewskim. Pamiętam, że kiedyś dowiedziałem się, że
w stosunku do zatrzymanego stosowano siłę fizyczną, w rozmowie
przez „wecze" zabroniłem Kubajewskiemu, i on był rad dlatego, że
jako szef mógł mieć pełną władzę w stosunku do oficerów śledczych,
ale nie zawsze to musiało skutkować. Przyjął to bez żadnej opozycji.
Jaki bym nie był, ale obłudny nie byłem i wśród pracowników
Bezpieczeństwa z brakiem zaufania nie spotkałem się, żebym dawał
prawo bić. Tak że Domowskiego uczciwość bym kwestionował. Nie
wiem, jak on to przedstawił.
Tow. Pszczółkowski: Zwolniłem Domowskiego, mówiłem, że zamierzam
go czynić odpowiedzialnym za to, co było na terenie Białegostoku, to
wtedy on to mówił, że przyjechałeś i tak mówiłeś.
Tow. Świetlik: Przyjeżdżałem, to był teren, w którym mieliśmy najwięcej
band, tam były fakty mordowania ludzi w bestialski sposób, tam była
banda Paszka. Tam mieliśmy przez cały czas kłopoty i ofiary były nie
raz i nie dwa i nieraz wytykałem towarzyszom niezaradność jeżeli
chodzi o podchodzenie do wroga, rozpracowanie i likwidację band.
Narady były nieraz, nie tylko z kierownikami, ale i z bezpośrednio
zainteresowanymi pracownikami. Miałem taką metodę pracy — bez-
pośredniego omawiania spraw z referentami.
Tow. Rybicki: Jak się sprawa stosowania przemocy kształtowała, jeżeli
chodzi o instruktaż — czy polecenia, czy zakazywanie, czy było
wyraźne stanowisko?
Tow. Świetlik: Wyraźne stanowisko było, że nie wolno bić, to było wyraźne
stanowisko. Pierwszy raz z naruszeniem rozkazu zetknąłem się
w 1950 r. Potem już prawie codziennym zjawiskiem było, kiedy mi
przydzielono Wydział do spraw funkcjonariuszy, a kwestia mego
poglądu na te sprawy, w miarę bliższego zapoznania się z pracą
kształtował się coraz to radykalniej. Ukoronowaniem tego była praca
z Wydziałem, kiedy bez żadnych względów — czasem rzeczywiście
pracownicy, którzy długo służyli w organach, nie wytrzymali i stoso-
wali wobec zatrzymanych przymus fizyczny — wydalało się tych
ludzi.
Tow. Pszczółkowski: Jak to się stało, że kierownictwo stało na stanowisku:
nie stosować przemocy fizycznej, stosowanie kar w stosunku do
pracowników, którzy tej przemocy używali — skąd to wychodziło, że
pracownicy bili. Czy taki był poziom moralny, czy nasycano aparat
Bezpieczeństwa ludźmi o takim poziomie moralnym. Że tak łatwo te
wykroczenia miały miejsce. Pracownicy oskarżają, że ich kierownic-
two pchało, a kierownictwo karało i wyciągało wnioski?
Tow. Świetlik: Były sprawy do sądów kierowane, to są fakty, były wyroki
sądów wojskowych i ludzie siedzieli w więzieniu, to jest fakt. (A
jednocześnie w szerokim zakresie był stosowany ten przymus?). Ja
byłem nie raz i nie dwa i narady i odprawy przeprowadzałem nie
tylko z Domowskim, poza tym Domowski ma nie moją szkołę, on ma
trochę inne szkolenie. Kiedy jeszcze nie wiedziałem, co to jest praca
w Bezpieczeństwie, to Domowski już tam pracował i do moralności
tego człowieka nie mam zaufania. To o co pytacie jest nawet
problemem pewnego rodzaju. Wynikało to z tego, że była dwu-
torowość. Jeżeli ja odpisuję w wyniku dochodzeń: usunąć, skierować
do sądu, jeżeli mimo istniejących zakazów, zabraniających, uprze-
dzających, że będą kierowani do sądu — a to powtarzało się, a więc
mogło to być tylko w wyniku dwutorowości, że Wydział sobie, a inne
wydziały sobie. W 1954 r. była sprawa Kolneńska po koncertach
Światło. Idzie wicedyrektor i w rozmowie ze mną komentuje, że
kiedy dowiedział się, że trzeba pracować szybko, to zrozumiał, że
wszystko można robić. Fakt: 7 ludzi nam padło i trzeba było
morderców pochwycić, ale był stosunek, żeby do zatrzymanych
stosować terror fizyczny.
Niezależnie od dwutorowości trzeba zwrócić uwagę i na poziom
moralny, ale i na stan psychiczny. Nie wszyscy mogli sobie wagę
wydarzeń politycznych przekładać tak, że jest walka klasowa, że
jeżeli padają trupy, to nie znaczy, że wszystko co było w 1946, 7 czy
49 r. trzeba przedłużyć. Strzelano i granaty jeszcze grały w 1954 r.
jeszcze w tym roku podobno likwidowano, Sałopotek w 1955 r. Tę
stronę też trzeba brać pod uwagę. Były rzeczywiście wyroki za
stosowanie tych metod — że to szło z oporami — to fakt.
Tow. Rybicki: A akcja „K"?
Tow. Świetlik: Źródła tej akcji „K" nie znam. Tow. Radkiewicz zreferował,
ale nie pamiętam, żeby on dawał jakieś tło, jaka istniała konieczność
przeprowadzenia tej akcji, ale to była odprawa. Ja byłem wtedy
w Katowicach i referowałem również te sprawy, referowałem od tej
strony, że w stosunku do tych, co do których są materiały, że
uprawiają wrogą działalność, trzeba zastosować sankcję aresztu
przez Urzędy Bezpieczeństwa. Według materiałów posiadanych
przez Wydział (A praktycznie jak to wyglądało, czy sporządzano
listy?) Czy były listy — nie potrafię odpowiedzieć, jak to było
opracowane, aleja referowałem od strony tej, że według posiadanych
materiałów Szefem wtedy był Dowkant, z-cą był Marek, a na co dzień
kierowanie akcją „K" nie potrafię powiedzieć, w czyich rękach to
było.
Tow. Pszczółkowski: Punda przyjeżdżał z materiałami, cały samochód
teczek.
Tow. Rybicki: Ale jaka to liczba była?
Tow. Świetlik: Przecież są dokumenty na to wszystko. Chyba były jakieś
dyrektywy ze strony Prokuratury.
Tow. Rybicki: Skąd wyszło polecenie, żeby ludzi aresztować z decyzji
tylko Bezpieczeństwa?
Tow. Świetlik: Trudno mi powiedzieć, skąd wyszło, w Ministerstwie ta
sprawa stała, przecież szefowie stawiali sprawę, że bez nakazu
prokuratorskiego aresztowanych mógł zatrzymać na określony czas.
(Szefowie dostawali na odprawie w Ministerstwie?) Chyba tak. Kto
w jakiej formie dał dyspozycje w teren, nie potrafię powiedzieć. Kto
kierował całością akcji „K" nie wiem.
Tow. Rybicki: Ale ona wchodziła w zakres jakiegoś Departamentu?
Tow. Świetlik: Czy III Departamentu? Nie potrafię znaleźć odpowiedzi, czy
tylko III Departamentu. Powołuję się na akta dlatego, żeby nie
wyglądało, że ja się wykręcam.
Tow. Rybicki: Przedtem i potem była zasada, że na aresztowanie potrzeb-
na jest sankcja prokuratorska. Tam była sankcja dopuszczona na
miesiąc?
Tow. Świetlik: Nie pamiętam.
Tow. Rybicki: A tutaj w ogóle stała sprawa, żeby nie zwracać się do
Prokuratora o żadne sankcje. Ktoś musiał dawać takie dyspozycje.
Tow. Świetlik: Ja autorem takiej dyspozycji nie byłem. To było omawiane
z Radkiewiczem. Nie przypominam sobie, żeby była narada w KC
z dyrektorami. (Ale jak to technicznie wykonano, szefowie woj.
przedstawiali listy?) Wnioski przedstawiali do Ministerstwa. Czyje
wnioski ja przeglądałem, też nie potrafię powiedzieć, ale wiem, że
byłem na odprawie w tej sprawie w Katowicach. Do tow. Bermana
z teczkami nie jeździłem. Ja wtedy przez cały czas uważałem, że takie
aresztowania mogą być dokonywane na podstawie wiadomości,
posiadanych przez Urzędy, na podstawie materiałów. Jak to się
odbywało? Tyle wiem, że potem były fakty aresztów, wnioski
podawano na takich, którzy wybyli z tego miejsca zamieszkania,
z tego wynikałoby, że mechanicznie brali materiały, nie sprawdzając.
Ale w jakim celu — nie wiem. (Ale jak ta sprawa mogła być
kontrolowana?) Mogły być wnioski. (Kto wnioski zatwierdzał?) Ja
byłem na naradzie w Katowicach, czy wnioski zatwierdzałem, nie
pamiętam. Jakiś podział był. Jeden tego nie mógł robić, ani minister
ani wiceminister.
Tow. Rybicki: Czy szefowie Woj. Urzędu mieli pełnomocnictwo zamykać
sami bez zatwierdzenia? Bo jaki człowiek mógł przejrzeć 4-5 tyś.
nazwisk. Więc to było pozostawione decyzji szefów?
Tow. Świetlik: W rzeczywistości tak. Nie wiem, kto zadecydował te
sprawy. To może się wydawać dziwne, ale przy istniejącej sytuacji to
rzeczywiście miało miejsce. Nie raz i nie dwa miały miejsce takie
fakty, że ja mogłem nie wiedzieć, co się dzieje gdzie indziej. Wiele
spraw mniejszej wagi nie były mi znane. Jak wyszło morderstwo
Szugara, to zebraliśmy się, żeby naradzić się, co robić, ale to nie
znaczy, że przy każdym fakcie morderstwa odbywały się wspólne
narady. (A sprawa Świadków Jehowy?) W ogóle tak, a w szczegółach
nie. To było poza moim zasięgiem.
Tow. Rybicki: A jeżeli chodzi o aresztowanie według listy ok. 2 tyś. ludzi?
To zdaje się wykonywała Trójka?
Tow. Świetlik: Nie wiem z jakiego tytułu Trójka. Świadkowie Jehowy nie
należeli do Trójki. To nie było traktowane jako podziemie. Podziemie
było różne i zależnie od tego Departamenty różnie się zajmowały.
Chyba w charakterze podrzutka — nie umiałbym odpowiedzieć na
to. (Na jakiej podstawie akurat takie liczby były aresztowanych?)
Tutaj nic w akcji „K" nie mogę powiedzieć, nigdzie nie wyjeżdżałem.
Tow. Pszczółkowski: Jedzie wiceminister do Katowic, żeby nadzorować
akcję i nie wie, po co ta akcja była i jaki cel miała osiągnąć? Nie zdaje
sprawy w kierownictwie, nie omawia się tego. Jak taką akcją można
kierować, jeżeli się nie wie, jaki ma cel?
(Przecież otrzymaliście wytyczne)
Tow. Świetlik: Nie, ja w Katowicach na pewno nie dawałem dyrektyw, to
była narada z szefami WU, to nie było tak, że powiedziałem:
aresztować 2 tyś. ludzi. Nie mogę sobie przypomnieć, nie pojechałem
z niczym. Ja mówiłem o kolebce, gdzie to zrodziło się, tak samo ja
X-ka: walczyć z trockizmem itd. Ale co potem z tego wynikło. Tam
gdzie byłem, to referowałem, ale to ja pamiętam, jaki miałem pogląd
na tę sprawę, areszty tylko w stosunku do tych, na których były
materiały, ale w żadnym wypadku na wariata. W tych Katowicach
może w związku z akcją K to jak znaleźli kogoś, kto miał fuzję
nielegalnie, to go aresztowali.
W 1954 r. wicedyrektor Dep. pojechał, jest obecny przy tym, że biją
i biją w wyszukany sposób i co ma zrobić? Może trzeba było sądzić.
Były i gorsze sprawy, których nie można było doprowadzić do sądu,
jak wrocławska sprawa szpiegowska, sprawa Kuszyńskiej. Pojecha-
łem, kiedy sprawa wyszła, kiedy Prokurator i sąd się wycofały.
Wróciłem z wnioskiem, że trzeba zdjąć Różańskiego i Dowkanta
i w stosunku do tych, którzy fałszowali — sądzić. To postawiłem na
kierownictwie Ministerstwa. Jeszcze wtedy nie stawiałem wniosku
o sądzenie, ale zdjęcie. A w stosunku do tych, którzy w województwie
fałszowali. Na zebraniu towarzysze zabrali głos, że nie mieli przeko-
nania, a jednak to protokóły przyjęli i przekazali jako fakt. Mówili,
jak to było w śledztwie, jak któryś nie chciał brać udziału w tych
metodach, to mówiono, że białą rączką itd. (I żadnych wniosków nie
wyciągnięto?) Wtedy zeszedł z aparatu Dowkant i Różański. Rudko
nie odrazu, ale potem wyszedł też.
Tow. Rybicki: A jeżeli chodzi o III Dep., jaki był pogląd co do stosowania
prowokacji?
Tow. Świetlik: Jeżeli tak nazwać prowokacją, w pewnym sensie prowoka-
cja ta wynikała z samego sposobu podchodzenia do wroga. Trudno
było żeby dojść do Sałapatki czy innego wytrawnego zbira, żeby nie
posługiwać się agentem, który by jakiś czas z nim chodził, ale
w sprzyjających okolicznościach powiadomić, co się szykuje i w wy-
niku tych wiadomości można było zapobiec. W tym sensie prowoka-
cja tak. Czy można mówić o koncepcji, że z góry była założona? Nie.
Zależnie od tego co wynikało, te czy inne metody stosowano. Za
krótko pracowałem, żeby wyjść z czym radykalnie nowym, ale taka
metoda była, agenturalna.
Tow. Rybicki: A zagadnienie przymusowego werbowania agentów,
wbrew ich woli?
Tow. Świetlik: Zrozumiałe, że wbrew ich woli. Jeżeli popełnił przestępst-
wo i werbunek był jakby amnestią, to było wbrew jego woli. A jeżeli
był w czasie okupacji w NSZ — czy zgadzał się z dobrej woli? Na
pewno nie. Tylko ja z niczym nowym radykalnie zmieniającym te
sprawy nie wystąpiłem. Może za krótko pracowałem. Bez jakiejś
generalnej zmiany poglądów przeprowadzić reorganizację — frag-
mentarycznie podejść nie można było — nic nie mogłem wnieść do tej
metody agenturalnej.
Tow. Nowak: Więcej pytań nie ma? To dziękujemy towarzyszowi.
Protokół
posiedzenia Komisji, wyłonionej przez VIII Plenum przy CKKP
w dniu 3.XII.1956 r.
Obecni: tow. Nowak Roman, Dłuski, Kliszko, Pszczółkowski, Rybicki.
Zaproszony tow. Mietkowski:
Tow. Nowak: Towarzyszu Mietkowski, chcielibyśmy, żebyście Komisji
opowiedzieli dwie zasadnicze sprawy:
1) Wasz udział w Komisji d/s Bezpieczeństwa, której byliście człon-
kiem, jak to się rozwijało, jak omawiane zostały te sprawy i
2) Byliście tym, który osobiście opracowywał sprawę Tatara chcieli-
byśmy wiedzieć, co Wy nam możecie o tym powiedzieć. Później może
jeszcze będą pytania.
Tow. Mietkowski: W sprawie pracy Komisji Bezpieczeństwa: trudno to
nazwać moim udziałem w tej Komisji, jako udział członka Komisji.
(Jaki był skład tej Komisji?) Nie mogę powiedzieć. (Nie dostaliście
zawiadomienia na piśmie?) Dostałem, al eja sobie nie przypominam.
Nie było posiedzenia, jakiegoś pierwszego posiedzenia, które by
ustaliło typ pracy, zakres — ja takiego posiedzenia nie pamiętam.
Natomiast wiem, że od czasu do czasu w poszczególnych sprawach
Ministerstwo Bezpieczeństwa nas zapraszało na posiedzenia, w któ-
rych brali udział tow. Bierut, Berman, Radkiewicz i w zależności od
sprawy czasem ja byłem, Romkowski, Świetlik, ale posiedzeń,
w których ja brałem udział, ja nie pamiętam wiele. Tak że ja uważam,
że o ile byliśmy członkami Komisji, to nie mogło być takiej sytuacji,
żeby poszczególnych członków Komisji zapraszano, jak kto uważał.
Albo wszyscy jesteśmy członkami Komisji, to wszyscy zbieramy się,
albo nie jesteśmy członkami Komisji. Raczej ja to rozumiałem tak, że
nas zapraszano po kolei, niektórych razem z Komarem w sprawach
wywiadu. Pamiętam posiedzenie, to było wspólne posiedzenie Bez-
pieczeństwa i Wojska w sprawie gry WIN-owskiej, czy budżetowe
sprawy rozpatrywano. Tak ja pamiętam, że wyglądała sprawa
Komisji. (A czy nie było mowy o zadaniach Komisji, nad czym ona ma
kontrolę itd.?) Nie, nie przypominam sobie i przypuszczam, że nie
mogło być. W międzyczasie ja byłem chory, tak że ja trochę mam
zatratę pamięci, w ogóle nie poczuwałem się jako członek Komisji.
(Ale zawiadomienie dostaliście w 1949 r.?) Gdybym przyszedł na
Komisję i nie miał przedtem rozmowy ze Świetlikiem, tobym
powiedział, że nie otrzymałem. Ale Świetlik mi powiedział, że dostał
takie zawiadomienie i ja tam byłem. A skoro on tak mówi, to
przypuszczam, że tak jest. To już było dawno i mogłem zapomnieć.
W sprawie Tatara — sprawę Tatara nie ja rozpatrywałem. Jak ja
sobie przypominam, to sprawa Tatara zaczęła się, że ta grupa, trójka
Tatar, Utnik i Nowicki stawiali zagadnienie obrony ich przed napaś-
cią ze strony władz emigracyjnych w związku z tym, że oni przekazali
pewne fundusze, FON, i oni przygotowali jakiś projekt takiej noty,
którą nasz rząd miał wysłać, notę protestacyjną do rządu angiels-
kiego przeciwko działalności ośrodków emigracyjnych, które wtrą-
cały się do zagadnień polskich, dlaczego rząd angielski pozwala im
dalej robić takie rzeczy. (Co miało to pomóc?) Nie wiem, ale to był
końcowy akord, bo z początku przyjechał jeden z nich, żeby tę
sprawę omówić, nie pamiętam który, zdaje się, że Nowicki czy Utnik
i jednocześnie on mówił w rozmowie z Komarem — Komar miał to
zapisane — powiedział, że ktoś inny kombinuje z Kopańskim
jednocześnie. Więc ta sprawa, tak jak ja sobie przypominam, była
przedstawiona nie mnie, a do mnie przyszła już post factum. Od czego
się zaczęło? Wywołał mnie tow. Bierut, daty nie pamiętam, i powie-
dział, że jest decyzja, żeby tę trójkę aresztować i aby Bezpieczeństwo
wyłączyć z tej sprawy, wyznaczyć od razu z-cę generalnego prokura-
tora, który będzie się od samego początku zajmował tą sprawą i że ta
sprawa będzie znajdowała się w Informacji. Ja zajmowałem się
w ramach nadzoru przeprowadzeniem jednej akcji, a mianowicie jak
ściągnąć z Londynu archiwum tego byłego VI Oddziału przy pomocy
pracowników II Oddziału VII Departamentu, który był wtedy włą-
czony. Wówczas wyjechał od nas jeden towarzysz, zdaje się Winkler
jeszcze z kimś i tam bez wiedzy władz angielskich w niektórych
mieszkaniach był i zabrał całe archiwum, ten cały materiał, który
można było osiągnąć, bo materiały Tatara zostały przekazane jakie-
muś adwokatowi. To jest jedna strona zagadnienia. W początkowym
okresie te sprawy ja otrzymałem do wglądu, były zeznania. Jak długo
to trwało, nie mogę sobie przypomnieć, ale tak jak mi się to dziś
przedstawia — to było niedługo, to było do czasu pójścia mego na
urlop. Kiedy wróciłem, to ta sprawa mnie już nie była przekazana. Na
ten temat były rozmowy, kiedy był Dworakowski, ta sprawa była
rozpatrywana, powiedziałem, że zostałem zabrany, bo dość hamują-
co wpływałem na te rzeczy i zarzut był postawiony prawdopodobnie,
że nie daję zgody czy za długo trwa. (Kto to stawiał?) Te zarzuty
mogły znaleźć się na aktywie. Wychodzili z różnymi koncepcjami
Skulbaszewski czy Wozniesieński, oni się zajmowali tymi sprawami,
była grupa dla przeprowadzenia operacyjnych prac, to był Czaplicki,
Wiórkowski, dla rozpracowania zagadnień, które wynikały z tej
sprawy na to, co wchodziło w zakres zainteresowań Ministerstwa
Bezpieczeństwa. Najlepszy dowód, można to ustalić, ja sobie nie
przypominam daty, ale ja zostałem odsunięty od tej sprawy na
samym początku.
(Kto pierwszy ustalił kierunek śledztwa?) Nie ja. Tak że zarzut, ja to
czytałem, on jest fałszywy. (Ale kto dawał te koncepcje, w jakim
kierunku ma iść śledztwo?) Tak jak ja to pamiętam I-szą koncepcję
całości to dał Kirchmayer, proszę się zapoznać z jego pierwszymi
zeznaniami. Jego koncepcja sprowadzała się do tego, że oni stawiali
sobie za zadanie ściąganie oficerów z Zachodu po to, żeby oni zajęli te
stanowiska, żeby ktoś inny ich nie zajął. To było to, co można było
przyjąć, bo to jest bez specjalnego umówienia, to jest zasada tych
ludzi. Oni mieli przyjść po to, żeby można było radzieckich oficerów
wypchnąć. (A koncepcja wywiadu, spisku?) To są następne rzeczy. Ja
mogę powiedzieć w ten sposób, że koncepcja wywiadu czy spisku, ja
osobiście nie uważałem, że to jest słuszna koncepcja wtedy.
Tow. Rybicki: A czy były różnice zdań na temat oceny materiału począt-
kowego, może przypominacie sobie dyskusje z Czaplickim, Rom-
kowskim, Fejginem na temat pierwszych materiałów?
Tow. Mietkowski: Tak, były dyskusje. (Jakie reprezentowaliście stanowis-
ko?) Nie przypominam sobie. Najprawdopodobniej stali na stanowis-
ku, że moje koncepcje są niesłuszne, bo przekazali to Romkowskie-
mu i Fejginowi. (Ale Romkowski i Fejgin twierdzą, że uważali te
sprawy za nadęte?) No tak, ale od jakiegoś czasu zajmowali się tą
sprawą, a mnie odsunęli. Pojechałem na urlop na miesiąc, ale
wróciłem i już nie prowadziłem tej sprawy. (A kto to zadecydował?)
Nie wiem, mnie Radkiewicz powiedział o tym, to jest przykład
działania Komisji Bezpieczeństwa. On powinien był powiedzieć, że
zostałem odsunięty z tych i tych powodów, a powiedział po prostu:
,,tą sprawą nie będziesz się zajmował". (Kiedy to było?) Nie pamiętam
daty, ale u mnie to się układało tak, jak sam początek sprawy. Ja
mówiłem Zarakowskiemu, żeby ustalił, ilu było aresztowanych
w momencie, kiedy ja odszedłem.
Tow. Rybicki: W kwietniu 1950 roku zatwierdzono dalsze wytyczne
w sprawie śledztwa, dotyczące wojskowych, całej grupy.
Tow. Mietkowski: Co tam jest w tych wytycznych? Czy tam jest sprawa
wywiadu i spisku? Nie przypuszczam. (To jest duży dokument na
podstawie zeznań oskarżonych). Ale czy jest mój podpis, czy to
przygotowano dla mnie.
Tow. Nowak: Kwestia jest w tym, że Wy jeszcze w kwietniu 1950 r.
mieliście do czynienia ze sprawą Tatara, to znaczy, że w roz-
pracowaniu śledztwa w sprawie Tatara braliście udział.
Tow. Mietkowski: Nie, w śledztwie nie brałem udziału. Przy mnie było
bardzo mało aresztowanych. Trudno mi powiedzieć, czy ten doku-
ment opracowano z tym, żeby mnie przeczytać, czy żeby to miało być
przeze mnie podpisane.
Tow. Nowak: A czy Wy byście o Komisji Mazura coś nam mogli powie-
dzieć?
Tow. Mietkowski: Słyszałem, że była Komisja Mazura, w składzie: Mazur,
Kasman i ktoś trzeci, którego nie pamiętam. Wiem o tym, że ja się
zwróciłem, żeby mi dali do wglądu co ta Komisja stwierdziła. Mnie
tego nie dali. Ja byłem jeden z zastępców Radkiewicza i byłem bardzo
niezadowolony z tego, że nie miałem wglądu. Jak ja te sprawy
oceniałem później i to powiedziałem towarzyszom, że ta Komisja
doszła do wniosku, że sposób prowadzenia śledztwa przez Różańs-
kiego jest niesłuszny. (A pod jakim względem?) Nie wiem jak
powiedzieli, ale wynik był taki, że postanowiono zabrać mu to
śledztwo i że miała się tym zająć grupa. Wtedy została ta komisja,
specjalna grupa, stworzona. I tam był Lewikowski.
Tow. Nowak: Wyście byli wiceministrem, jeden z najwyższych pracow-
ników koło Radkiewicza, w tym okresie zaczęły się pierwsze areszty
masowe, które miały charakter i wyraz polityczny, to przecież o tych
sprawach w Bezpieczeństwie mówiono —
Tow. Pszczółkowski: Jak tow. Bierut mówił, że trzeba aresztować, to nie
mówił dlaczego? Chyba kierownictwo Bezpieczeństwa nie przyj-
mowało takich zleceń.
Tow. Mietkowski: Nie pamiętam szczegółów, ale wszystko wiązało się z tą
notą, w związku z tą notą oni przyjechali, chociaż mówili, że wszyscy
naraz nie przyjadą do Polski. Ich wywołali jednego po drugim. I nie
dlatego, że tow. Bieruta nie ma, tym bardziej że ja nie pierwszy
jestem, którzy chcą się postawić, że za mali byliśmy i że za nas ktoś
decydował, ja tak nie chcę postawić, ale chcę postawić tak jak było,
że same areszty zostały przeprowadzone, że od razu z-ca prokuratora
wojskowego Skulbaszewski będzie się zajmował tą sprawą. Ja
odpowiadam za te rzeczy, które były. Od razu tow. Bierut powiedział,
że będzie prowadzić Skulbaszewski, od razu jak była decyzja
aresztowania i przypuszczam, że oni nie zostali nawet doprowadzeni
do organów Bezpieczeństwa. Może pierwszy został zatrzymany
w organach Bezpieczeństwa przez jeden dzień. (Tak że zaczął
Skulbaszewski i kończył Skulbaszewski?)
Tow. Rybicki: A nie była postawiona sprawa, że Wy kierujecie?
Tow. Mietkowski: Wtedy, kiedy czytałem ten materiał, to trochę inaczej do
tych spraw podchodziłem niż teraz, bo się bardzo ograniczano do
tych spraw. Jak ktoś powiedział, że zrobili spisek, żeby wciągnąć
Mariana, to dla niego wszystko było do przyjęcia.
Tow. Rybicki: A Skulbaszewski nie przychodził po instrukcje?
Tow. Mietkowski: Przychodził, ale nie w sprawie instrukcji.
Tow. Rybicki: Nie wysuwaliście koncepcji możliwych kierunków roz-
wiązania sprawy Tatara?
Tow. Mietkowski: Najprawdopodobniej podczas rozmowy coś ja mówiłem.
Ja nie przypuszczam, żebym miał plan koncepcji od razu, mam
wrażenie, że raczej był szereg pytań. Nie było wiadomo, dlaczego im
pieniądze dali. (Najwięcej Was niepokoiło, że im pieniądze dali?) Że
co oni chcieli.
Tow. Rybicki: A to, że oni czuli się zobowiązani, żeby polskie pieniądze
były w Polsce?
Tow. Mietkowski: Ale oni mówili zarazem, że się widywali z Kopańskim
(Sprawa wygląda tak, że kierownictwo w okresie przygotowania
sprawy Tatara należało do Was, prowadził to Skulbaszewski też, ale
z ramienia Bezpieczeństwa Wyście kierowali tą sprawą). Ja miałem
z tym do czynienia w krótkim okresie, na samym początku, a wtedy
zaczęły iść różne koncepcje wywiadu — mnie odsunęli. (Jak to
tłumaczyć, że zostaliście usunięty?) Tam były różne rzeczy. U nas
była taka sytuacja: jest człowiek w kierownictwie, i nie ma wpływu.
Oczywiście nie ma wpływu, jak jest komisja, która rozpatruje te
sprawy, ta komisja coś stwierdza, i nie daje nam do wglądu. Ja nie
czytałem tego. To co jest przedstawione, że była komisja, a Bez-
pieczeństwo kierowało, to jest nieprawda. Była komisja, która
składała się z trzech osób. A dlaczego mnie odsunęli? Różne rzeczy
mogły być powodem. Może nie mieli do mnie zaufania. Może ktoś
przyjechał z Ameryki, ja chodziłem do Mazura, pytałem, co mam
zrobić, to powiedział, wyślij go z powrotem. A on nie chciał wyjechać.
Mogę podać jeden bardzo charakterystyczny przykład. Po aresz-
towaniu Komara mnie zaprosili na posiedzenie, na którym był tow.
Mazur, Nowak, Radkiewicz i ja i przyszedł Wozniesieński, ja rozu-
miałem, że będą omawiane zarzuty i materiały w stosunku do
Komara. To Wozniesieński powiedział, że radio Izrael nadało, że on
został aresztowany, i stoi i nie siada. Podchodzę do Mazura i pytam co
to znaczy, to wygląda, że Wozniesieński nie chce usiąść. On jeszcze
powiedział, że mówił Krzemieniowi, że on powinien się podać do
dymisji. Więc pytam Mazura, co to znaczy. To Mazur powiedział: „nie
przejmuj się, Tomasz Ciebie wyznaczył i Tomasz może Cię tylko
zdjąć". To był koniec posiedzenia. Można by powiedzieć, że skoro
mnie mówiono, że mam być w Komisji, to mogłem złożyć dymisję, ale
ja nie byłem w Komisji dlatego, że ja nie wiem jaka jest przyczyna,
dlaczego mnie od sprawy Tatara odsunęli. Ja zrozumiałem później że
dlatego, że ja hamowałem, żeby nie było bez rozsądku rozszerzania
aresztów, głupich zarzutów.
Tow. Nowak: Skulbaszewskiemu przekazano prowadzenie sprawy, ale
Wy mieliście nad tym czuwać. Skulbaszewski miał prowadzić śledzt-
wo na podstawie planu itd. Jak wy sobie przypominacie ten pierwszy
okres?
Tow. Mietkowski: Jakby sprawa była rozpracowana przedtem agencyjnie
czy koncepcyjnie, to wtedy jest materiał, człowieka się sądzi i mówi:
są takie i takie zarzuty. Jak inicjatywa wychodzi od niego samego, jak
jest przymusowa sytuacja, że przyjechali, żeby załatwić sprawę
Noty, i muszą wyjechać z powrotem i Komar przypomina, żeby mu
dać odpowiedź w sprawie ich pobytu, a ich nie można wypuścić, to
została podjęta decyzja, żeby ich aresztować i przeprowadzić roz-
mowy i dopiero potem ustalić plan. (Ale gdzie i kiedy zrodził się
plan?) Podczas rozmowy z nim. Koncepcję dał Kirchmayer, co sobą
przedstawia ta grupa. Pierwszy on to napisał będąc w areszcie, wielki
elaborat, trzeba go znaleźć.
Tow. Kliszko: Zanim napisał — został aresztowany, a skoro został aresz-
towany —
Tow. Rybicki: Przecież Kirchmayer to napisał pod czyjąś inspiracją.
Tow. Kliszko: Przecież tam ludzie sobie kpili: chcecie, żebyśmy wyszli na
wywiad francuski — to po 2 dniach oskarżeni zeznają, że byli
w wywiadzie francuskim.
Tow. Rybicki: Czy pamiętacie, że przypuszczaliście, że oskarżony należał
do wywiadu francuskiego i po 2 dniach był protokół, że byli
w wywiadzie francuskim?
Tow. Mietkowski: Czaplicki tak mówił, ale takiego faktu sobie nie przypo-
minam. Mnie wywołał tow. Bierut i powiedział, że tę trójkę aresztują.
Bezpieczeństwo się tym nie będzie zajmowało, a jest wyznaczony
Skulbaszewski jako z-ca prokuratora i on to będzie robił w Infor-
macji. (Ale Wyście kierowali I Departamentem jako wiceminister, to
jest kontrwywiad). Nie, w tym okresie, kiedy to było, to ja nie
kierowałem! U mnie było prócz tych operatywnych tyle innych
spraw, że ja otrzymywałem zawsze jeden dział. Kontrwywiadem
zajmował się Romkowski przez cały czas. W ostatnim okresie ja
zajmowałem się kontrwywiadem, kiedy dyrektorem był Antosie-
wicz, to było w 1948 r. Ale nie zajmowałem się tym departamentem
przez cały czas.
Tow. Nowak: Ale kiedy się sprawa Tatara rozpoczęła, mieliście nad nią
opiekę i musieliście całą rzecz znać.
Tow. Mietkowski: Przecież mówię, że początek sprawy Tatara znam,
wtedy kiedy w moim ujęciu było aresztowanych może 5-7 osób
i później mnie odstawili, nie dlatego, jak mówił ktoś, że żartowałem
sobie, że powiedziałem: proszę, potrzebny jest francuski wywiad,
proszę, jest francuski. Może były żarty, ale nie przypominam sobie,
żeby to było w mojej obecności. (Ale się interesowaliście i mieliście
koncepcję?) Ale ta koncepcja nie była do odrzucenia, bo sprowadzała
się do prostej rzeczy, nie do spisku, nie było wywiadu, było tylko, że
chcieli przyjść do kraju po to, żeby zająć stanowisko, żeby ściągnąć
jak najwięcej oficerów z Zachodu, żeby wypchnąć radzieckich
oficerów. Dlaczego ja mówię o Kirchmayerze? Bo on to napisał
i uważałem, że to jest coś, co się wtedy układało, a jak się zaczęły
wywiady, to były grupy. Dlaczego? Dlatego, że im to nie było
potrzebne. Co prawda z początku Nowicki, który wtedy był jeszcze
na wolności, rozmawiając z Tatarem powiedział, że Utnik kombinuje
z Kopańskim i im nie można wierzyć.
Tow. Rybicki: W związku z aresztowaniem Spychalskiego, kiedy on został
aresztowany, śledztwo trwało — kiedy dostaliście polecenie przep-
rowadzenia rozmów ze Spychalskim —
Tow. Mietkowski: Tak, wtedy kiedy on doprowadził sprawę do absurdu.
Mnie dano polecenie, żebym przeprowadził rozmowę na płaszczyź-
nie partyjnej. Jak można prowadzić rozmowę na płaszczyźnie partyj-
nej, kiedy jeden jest aresztowany, a drugi nie. Ale chodzi o to, żeby
jako punkt wyjściowy przyjąć jego przemówienie na Plenum, gdzie
on złożył samokrytykę. Mnie ktoś mówił, że ponoć Spychalski
napisał list, że ja przeprowadzałem z nim bardzo ordynarne rozmowy
tojestnieprawda.
Tow. Rybicki: Kto Wam dał polecenie, żeby przeprowadzić z nim na
płaszczyźnie partyjnej rozmowę?
Tow. Mietkowski: Nie pamiętam, ale to mogło być tylko z kierownictwa
partyjnego. Rozmowy przeprowadziłem bez protokołu, on napisał
oświadczenie. Ja później przeprowadziłem z nim jeszcze jedną
rozmowę i na tym się mój udział skończył. Chodziło zdaje się o to, że
on poczuwał się do winy, że przyczynił się do zanieczyszczenia
partyjnych szeregów czy aparatu, po tej linii szła też rozmowa. On
napisał oświadczenie, gdzie ich poznał, jak ich wciągnął. Potem była
druga rozmowa. (Jaki był cel przeprowadzenia rozmów?) Żeby
wyjaśnić tę część, bo oni doprowadzili do absurdu, do wywiadu, do
spisku, były konfrontacje. I wtedy mi dano polecenie.
Tow. Rybicki: Stała sprawa doprowadzenia do procesu Spychalskiego.
Jaki użytek robiliście z tych rozmów. Daliście wnioski?
Tow. Mietkowski: To, co Spychalski napisał, to przekazałem. O jednym
oświadczeniu ja pamiętam, ale o tym nie pamiętam. Mój stan zdrowia
nie pozwala mi na to. Po rozmowie ze Spychalskim dostałem ataku
serca. (Ale daliście sprawozdanie i wnioski?) (Przecież o kierunku tej
rozmowy musieliście z kimś mówić, z kierownictwa partyjnego).
Więc ja mówię, jaki był kierunek rozmowy, że opierał się na
materiałach z III Plenum. (Ale czy aby go oczyścić, czy pognębić?)
Ani jedno, ani drugie, ale żeby wyjaśnić. Ja ze śledztwem Spychals-
kiego nie miałem nic wspólnego. Przed rozmową zapoznałem się
z materiałem. Przeprowadzenie rozmowy trwało jeden wieczór i po
tygodniu druga rozmowa, w międzyczasie on napisał swoje oświad-
czenie. A w jakim kierunku to szło? Pewnie, że moje odpowiedzi są
nie bardzo określone, bo ja nie pamiętam dokładnie. Ja nie miałem
nic wspólnego z tymi rzeczami.
Tow. Pszczółkowski: Po kilka godzin rozmawialiście dwa razy na płasz-
czyźnie partyjnej, na czym to polegało?
Tow. Mietkowski: On wyjaśnił, w jaki sposób zostali wciągnięci do pracy
partyjnej czy dookoła partii ludzie, którzy byli uważani za obcych.
Tow. Pszczółkowski: Jakie odnieśliście wrażenie, że on winien czy nie
winien?
Tow. Mietkowski: Ciężko na to odpowiedzieć. Wrażenie było bardzo
ciężkie.
Tow. Rybicki: Wam podlegał jaki departament?
Tow. Mietkowski: Podstawowe, finanse, gospodarka, szkolnictwo. Za
każdym razem jakiś z departamentów, Dep. VII, śledczy nigdy. VII
Dep. to jest wywiad zagraniczny, kiedyś zastępowałem Romkows-
kiego na I, V, byłem jakiś czas na IV, ale to nie razem. Nie tylko
departamenty i Biuro Paszportowe.
Tow. Pszczółkowski: w 1952 r. Spychalski przyjmując do wiadomości
punkty oskarżenia prosił o zakomunikowanie kierownictwu Partii,
że nie popełnił zarzuconych mu czynów, że „taki nie był". Fejgin
kazał to zaprotokołować. Rozmawialiście dwa razy ze Spychalskim,
czy Spychalski nie mówił tego?
Tow. Mietkowski: Nie, takiego oświadczenia nie było. On mówił, że
w stosunku do niektórych ludzi nie wiedział, co oni reprezentują, on
nie miał złych zamiarów. Ja mu nie stawiałem zarzutu zdrady czy
spisku, to on nie mógł tego powiedzieć. W 1952 r. chorowałem
8 miesięcy.
Tow. Pszczółkowski odczytuje wyciąg z zeznań Komara i stwierdza, że
ludzie chcieli się dostać do kierownictwa partii, ale ich nie dopusz-
czono. Czy w rozmowach nie domagał się tego Spychalski?
Tow. Mietkowski: Rozmowy nie zostały zakończone. Oświadczenie tow.
Spychalskiego zostało przekazane. (A swego wrażenia nie przekaza-
liście?) Nie, po pierwszej rozmowie skończyło się na tym, że tow.
Spychalski napisze wyjaśnienie.
Tow. Nowak: Jeżeli Was kierownictwo partyjne posłało do tow. Spychals-
kiego w celu przeprowadzenia rozmów, czy nikt się nie zaintereso-
wał, co tam jest ze Spychalskim?
Tow. Mietkowski: Prawdopodobnie Radkiewicz, ponieważ miał być napi-
sany dokument, ten dokument poszedł do kierownictwa, a po drugiej
rozmowie rozchorowałem się i na tym przerwał się mój udział. Potem
leżałem 4 miesiące w szpitalu. W 1952 r. kiedy przyjechałem, to
ledwie chodziłem. Bo ja miałem przecież przez kilka tygodni ponad
40o, miano robić operację. Od tego czasu jest u mnie wielka zapaść
pamięci.
Tow. Dłuski: Mówiłeś, że wrażenie Twoje po tej rozmowie było ciężkie.
W jakim sensie ciężkie, że człowiek się wplątał, że krzywda mu się
dzieje?
Tow. Mietkowski: Dla mnie nie ulegało wątpliwości wtedy, że ludzie,
którzy zostali wciągnięci do partii, że to są wrogowie. Dlatego to było
ciężkie, bo on mówił, jak wchodzili, jak ich wciągał, dla mnie to było
ciężko, że ci ludzie wierzyli.
Tow. Rybicki: A pamiętacie taką sprawę: była pewna komisja dla roz-
pracowania Dąbrowszczaków?
Tow. Mietkowski: Nie, nie było takiej Komisji. Była jedna Komisja, która
sprawdzała kadry VII Dep. II Oddział wspólnie, włączono wtedy
wywiad. Ja byłem w tej Komisji razem z Komarem. Zaczęli tę
Komisję w mojej nieobecności, a po powrocie mnie włączyli. Myśmy
się zajmowali tym, że się z aparatu usuwało różnych ludzi. Teraz
mogę powiedzieć: część słusznie, część niesłusznie. Tam wśród
usuniętych z VII Dep. II Oddz. była znaczna część Dąbrowszczaków.
(Ale była Komisja: Leśniewski, Humel). Tak, pamiętam, ale to nie
o Dąbrowszczaków chodziło, oni przedstawiali różne wnioski. Powo-
łał ją na pewno Radkiewicz, a nie ja. (A oficera Grzędę pamiętacie?)
Nie, ale Siedlecki, Humel, Leśniewski — to była Komisja, która
rozpracowała nie tyle Dąbrowszczaków, ile zapoznawała się z kad-
rami. Najlepszy dowód, te wszystkie wnioski przecież ja dawałem,
oni dawali wnioski o aresztowaniu też, tam aresztowany został
w Gdańsku lekarz za wprowadzenie na statek człowieka i danie mu
możliwości ucieczki. A tutaj była sprawa ściągnięcia i badania
jednego z bliskich pracowników Komara, Techniczki, który był za
granicą. Oni to robili na podstawie różnych zeznań, które były
w Czechosłowacji podczas procesów i Slanskiego, i innych. Ja wtedy
nie dałem zgody na aresztowanie Techniczka, on został w hotelu,
prowadził rozmowy, ale po tygodniu go jednak aresztowali, bez mojej
zgody. Kto inny dał zgodę na to. Ja nie mam sobie nic do zarzucenia
w stosunku do pracy tej Komisji. Ja może powinienem był więcej
sprawdzać, ale oni naciskali.
Tow. Rybicki: A co Wam jest wiadomo, jak powstała koncepcja X Depart.?
Tow. Mietkowski: Już powiedziałem, zaczęło się według mnie od tego, że
ta Komisja stworzona, że z tym jest źle. Trzeba stworzyć jakąś grupę
w aparacie Bezpieczeństwa z najbardziej zaufanych członków partii,
ja nie pamiętam daty, a pytacie, jak to widzę, więc opowiadam, jak to
widzę, a terminów ja nie wiem. Tak jak ja to widzę, to w ten sposób:
była decyzja, że trzeba stworzyć taką grupę wewnątrz aparatu, która
by się zajmowała najbardziej zagadnieniami dotyczącymi członków
partii, aktywistów, na polecenie kierownictwa partyjnego. Na czele
tej grupy został postawiony Lewikowski, on był członkiem CKKP,
z aparatu najbardziej zaufany towarzysz, z tym że on sam sobie brał
sprawy, które miały być badane na wyraźne polecenie kierownictwa
partyjnego. I bez polecenia kierownictwa partyjnego nie powinni
podejmować badań. Lewikowski miał to, ale u niego nie rozrastało
się. Lewikowski pracował z Piaseckim ze szkoleniowego, on był
wiceministrem w MBP. Po jakimś czasie mówili, że praca Lewikows-
kiemu nie wychodzi, możliwe że nie chce, że u Piaseckiego to nie
wychodzi i wtedy zostało stworzone specjalne Biuro i pojawił się
Światło. Kto go ściągnął, tego nie wiem, sprawy kadrowe załatwiał
Radkiewicz. Światło był w Krakowie, ja przypuszczam, że go
ściągnął Romkowski, on go znał. Czy ktoś inny nie podpowiedział,
tego nie wiem. (Z władzami radzieckimi?) Kiedy były przeprowadzo-
ne rozmowy z Okulickim (Tych 16, których wywieźli z Milanówka?)
To było przeprowadzone przez władze radzieckie bezpośrednio.
Mówiono, że Światło im pomagał, zapoznał się z przewodniczącym,
był w grupie operacyjnej na Pradze, a możliwe że jeszcze wcześniej.
Wtedy zaczęła się ta grupa, a od tego Biuro Specjalne.
Tow. Rybicki: Na przestrzeni 1948-49 byliście wiceministrem do 1954 r. ile
czasu byliście w pracy, a ile czasu poza pracą?
Tow. Mietkowski: Dużo poza pracą, służbowo nie wyjeżdżałem, tylko
chorobowo. Wyjechałem służbowo raz tylko, kiedy tow. Bierut
wyjechał do Berlina. W 1952 r. długo chorowałem, a później wobec
tego, że ja miałem te różne schorzenia — właściwie te choroby
zaczęły się w tym okresie, możliwe, że to nerwowe napięcie.
Tow. Nowak: W 1950-51 r. była przeprowadzona dość szeroka kampania,
akcja „K". Co o tym wiesz?
Tow. Mietkowski: Najprawdopodobniej chodziło o przyspieszenie, tak to
nazywało się, rozpracowanie, zaawansowanie, czy to tak było sfor-
mułowane nie pamiętam, ale to sobie przypominam, że w stosunku
do organizacji nielegalnych, terror, różne rzeczy takie i wtedy bardzo
masowo zostały przeprowadzone aresztowania. Ja pamiętam te
rzeczy, były one przeprowadzane przez teren, właściwie teren
przedstawiał bardzo daleko idące wnioski.
Tow. Nowak: A koncepcja jak powstała, w kolektywie, w Ministerstwie?
Tow. Mietkowski: Nie, raczej z zewnątrz. Przecież nie może być, żeby
Bezpieczeństwo samo przyszło z taką koncepcją. Pamiętam, że
myśmy przez długi okres czasu zwalniali i zwalniali. (Dlaczego się
nazywała „K"?) Nie wiem, może Korea. (A pamiętacie Świadków
Jehowy?) To nie była akcja specjalna, to było stałe. (Tam 2 tyś. ludzi
aresztowano). To były fałszywe rzeczy, realizowane były tak, że
teren podchodził do tego zagadnienia w ten sposób, że wobec tego, że
Świadkowie Jehowy to jest organizacja religijna nielegalna, pod-
padająca pod paragraf nielegalnych organizacji, ich było bardzo
łatwo aresztować, bo oni nie zaprzeczali, oni podczas aresztowań
zawsze przeprowadzali agitację wśród aparatu, mówili: Wy nie macie
racji, my mamy rację. Ale kierownictwo niewątpliwie miało powią-
zania z zagranicą. (Ale jaki był cel, żeby aresztować dwa tysiące
ludzi?) Nie miało żadnego celu. Ta sprawa była omawiana na
Sekretariacie, tam była mowa o tym, żeby starać się przedostać do
samego kierownictwa Świadków Jehowy, żeby wpływ odgórny,
żeby tego nie było (Ale Wyście kontrolowali działalność UB, były
przecież raporty, listy). Dwa tyś. ludzi w ciągu krótkiego czasu.
Chyba w ciągu kilku lat. (Nie, w 1951 r. były masowe areszty
Świadków Jehowy). Ich jest dużo w Polsce. Najprawdopodobniej jak
był pierwszy Apel w Polsce, zaczęło się to w terenie, oni wręcz nie
tylko nie chcieli podpisywać, ale agitowali, chodzili po wioskach,
robili sobie mapki, różne takie rzeczy, zbierali informacje. Jak ja
pamiętam, moje wskazówki, dyrektywy, uwagi szły w kierunku
zmniejszenia aresztów Świadków Jehowy. Nikt nie powie, że tak nie
było. (Ale faktem jest, że tysiące ludzi aresztowano i według starych
wykazów). Nie, to było na podstawie wystąpień ich. Żadnych
wykazów nie było. (Ale mieliście sygnały, że ich bito i niektórzy
zmarli nawet). Nie, nie słyszałem o takich rzeczach, ich aresztowały
powiatowe urzędy. (Ale Wyście listy tu w Warszawie zatwierdzali?)
Nie. Świadkowie Jehowy oni mieli swoją głowę i są powiązani
z Ameryką, stamtąd przekazano im różne rzeczy. Gdybyśmy ograni-
czyli — jak myśmy stawiali te rzeczy? że trzeba uniemożliwić im
działanie, że trzeba wykryć nielegalne drukarnie, a oni je mieli.
Trzeba wykryć ich powiązania z Ameryką i uniemożliwić działanie
kierowniczej grupy. Nie pamiętam, jak się nazywają, oni mają swoje
nazwy. (Czy wykryto ich powiązania?) Nie pamiętam, prawdopodob-
nie wykryto, był aresztowany jeden taki wybitny wśród nich,
Sznajder.
Tow. Rybicki: A są zasady, że po 48 godzinach zatrzymania potrzebna jest
sankcja prokuratorska. Jak to przechodziło?
Tow. Mietkowski: W akcji Świadków Jehowy nie było tak, na pewno brali
sankcje w prokuraturze, to nie ulega wątpliwości. Ta akcja znaj-
dowała się u kogo innego, tylko pamiętam, że później myśmy
uważali, że za szerokie rozmiary to przyjęło. (I z zewnątrz to wyszło?)
Przecież nie może być tak, żebyśmy się sami zebrali i postanowili:
przeprowadzamy areszty.
Tow. Nowak: Ale przecież V Departament przyszedł z pewnymi wnios-
kami do kierownictwa, że mamy taką sytuację wśród Świadków
Jehowy, przecież tylko na Wasz wniosek były te rzeczy robione.
Tow. Mietkowski: Wydaje się, że to było robione na tle sytuacji politycznej,
ogólnej sytuacji politycznej, ogólnego natężenia elementów wrogich,
to się łączy i w związku z tym jakieś przedsięwzięcia były.
Tow. Rybicki: Z kim z kierownictwa stykaliście się, od kogo dostaliście
dyspozycje?
Tow. Mietkowski: Przede wszystkim z Radkiewiczem, z tow. Bermanem,
Mazurem. (Jaki był Wasz kontakt z tow. Bermanem?) To zależy od
zagadnienia. Ja nie przeprowadzałem aresztów, tak że z tow. Ber-
manem o tym nie mówiłem. Ja z tow. Bermanem bardzo często
omawiałem zagadnienia tyczące wywiadu zagranicznego, dawałem
materiały, które otrzymywaliśmy, ocenę tych materiałów i to oma-
wialiśmy i z tow. Mazurem, nasycenie placówek zagranicznych
kadrami, otrzymać zgodę dla towarzyszy, żeby ich wysłać za granicę.
Sprawy Świadków Jehowy ja pamiętam, że były omawiane w szer-
szym gronie, tow. Bierut, Brystygierowa zdaje się referowała to
zagadnienie, tam i kler był. Kler to szło beze mnie, bo bezpośrednio
referowała Brystygierowa. (Ale nie może być tak, żeby minister nie
wiedział, co się dzieje?) Ona referowała te sprawy tow. Cyran-
kiewiczowi, w zależności kto się tymi sprawami zajmował. Czasami
dzwoniono i do dyrektora Departamentu, niekoniecznie do wice-
ministra. A wobec tego, że zagadnieniami kleru ona się zajmowała,
ona sama referowała te zagadnienia beze mnie i w kierownictwie
partyjnym, i Radkiewiczowi, tak że z punktu widzenia kolegialności,
jasności podziału funkcji, odpowiedzialności, to myśmy inaczej
stawiali te sprawy.
Tow. Rybicki: Chodzi o to, żebyście pomogli nam ustalić rzeczywisty
obraz, gdzie koncentrowała się decyzja, były straszne rzeczy, setki,
tysiące popełniano niesprawiedliwości, chodzi o to, żeby ustalić ten
mechanizm, jak ten system działał. Żebyście nam pomogli zorien-
tować się, jak to było naprawdę.
Tow. Mietkowski: Na te tematy nie mogę odpowiedzieć, postaram się je
przemyśleć. Chciałbym, żeby towarzysze zrozumieli, że były zagad-
nienia, które nie podpadały pod całe kierownictwo Bezpieczeństwa.
Sprawa X Depart. nie była omawiana na zebraniach kierownictwa,
czasem bywały w drobiazgach jakieś rozmowy.
W sprawie konwejerów: ja dowiedziałem się wtedy, kiedy myśmy
zaczęli przeciwko temu walczyć. Sprawa willi: słyszałem o tym, ale
zależy kiedy? Wtedy, kiedy zlikwidowałem Miedzeszyn, kiedy Rom-
kowskiego nie było i ja przejąłem likwidację tych rzeczy. Wiedzia-
łem, że istnieje takie miejsce.
Tow. Nowak: Towarzyszu Mietkowski, o ile Was znam i trochę słyszałem,
to nie byliście ten, który się ostatni o rzeczach dowiaduje, a tu jakoś
tak wychodzi, żeście nic nie wiedzieli.
Tow. Mietkowski: Nie, ja tego nie powiedziałem i cała rozmowa nie była
w tym kierunku, że ja nic nie wiedziałem. Ale tak było, że bezpośred-
nio miałem z tym do czynienia, kiedy likwidowano, a przedtem
wiedziałem.
Tow. Rybicki: A sprawa konwejerów, to była stała metoda, to było
w V Departamencie też, Wyście nie wiedzieli o tym?
Tow. Mietkowski: V Departament nie miał prawa prowadzenia śledztwa.
Tow. Rybicki: A sprawa CKW PPS, kierownicy Wydziałów aresztowani
w 1949 r. czy w grudniu 1948 r.
Tow. Mietkowski: Zdaje się, że wtedy nie miałem tego Departamentu. Ja
mogę tylko mówić tak, jak to widzę. Wtedy jak była sprawa
niedozwolonych metod, zdjęcia Różańskiego, to ja byłem najostrzej-
szym, żądałem 5 lat. (A tymczasem Różański w 1948 był za łagodny
i wnioski idą dalej pod względem represji). Nie, pierwszy raz słyszę.
Ja nie mówiłem o Komisji, a o tym, jak ja oceniałem Różańskiego.
(A departament więziennictwa komu podlegał?) Światło, kiedyś
mnie (Czy byliście w więzieniach, rozmawialiście z więźniami?) Nie
byłem, ja miałem więziennictwo niedługo i za dużo miałem tych
funkcji. Byłem tylko raz w więzieniu na Mokotowie w rozmowie ze
Spychalskim. Wtedy na polecenie partyjnego kierownictwa i jeszcze
raz miałem rozmowę na Mokotowie z Myślińskim, ale krótki czas, raz
byłem w Opolu. (A Myśliński nie mówił o metodach, nie skarżył się?)
Nie, to było podczas rozmowy, on pisał. (Domagaliście się odsunięcia
Różańskiego na jakiej podstawie?) Bo tak jak ja go oceniałem, to jest
człowiek bez charakteru, bez grzbietu. On mógł zacząć rozmowę
jednym, a skończyć odwrotnym. Wtedy zresztą wyszło na jaw szereg
niesłusznych rzeczy, bicie itd. Wtedy uważałem, że powinien wyjść,
nie żeby mu dano taką czy inną naganę, o tym, że był zanadto słaby,
liberalny i że Komisja uważała, że trzeba zaostrzyć — nie wiem. Mnie
się zdawało, że jego robota jest niedobra. (Ale przecież konwejery
odbywały się po tej Komisji w 1949 r.).
Tow. Rybicki: A instrukcja Ministerstwa w sprawie prowadzenia śledzt-
wa, dopuszczono nawet przesłuchiwanie przez 40 godzin bez prze-
rwy, a zmieniali się oficerowie.
Tow. Mietkowski: Nie przypominam sobie. (Sprawa dopuszczalności ter-
roru, itd.) Nie, myśmy omawiali konieczność walki z tym. (A nie
wiedzieliście, że poprzednio było stosowane nie tylko bicie fizyczne,
ale przesłuchiwanie przez 40 godzin bez snu. Skąd brały się te rzeczy,
na czym polegała praca oficerów śledczych z podejrzanymi?) — Ja się
o tym dowiedziałem później po tym okresie.
Tow. Rybicki: W sprawie doradców, czy mieliście doradców, w każdym
Departamencie byli.
Tow. Mietkowski: Z doradcami Departamentu nie miałem do czynienia,
a raczej tymi centralnymi. Różni byli doradcy, byli rozsądni, byli
i głupi, różni byli. Niewątpliwie, że ich wpływ był.
Tow. Nowak: My mówiliśmy, że mamy polską beriowszczyznę, jak mogli-
byście Wy jako komunista nam to określić?
Tow. Mietkowski: Nie rozumiem tego pytania. Czy chodzi o metody? Jest
taka sprawa: ci doradcy oni nie siedzieli w Depart. Oni przychodzili
od góry i stawiali sprawy przed kierownictwem. Oni się nie za-
jmowali całością materiałów, a tylko niektóre zagadnienia, które ich
najbardziej interesowały, stawiali. To mogło wpływać i wpływać
ujemnie. Co do określenia, co przedstawia polska odmiana beriowsz-
czyzny, to przypuszczam, że to jest przeniesienie tych metod, tych
rzeczy, które były szkodliwe w Związku Radzieckim i w Polsce.
Tow. Nowak: Podziękujemy towarzyszowi na dziś.
Rozmowa Komisji wyłonionej przez VIII Plenum KC
z ob. Różańskim w dniu 7.XII.1956 roku
Obecni: tow. Nowak, Pszczółkowski, Rybicki — z ramienia Komisji
Ob. Różański: Jeżeli towarzysze pozwolą, jeszcze parę słów co do
przemówienia tow. Bermana.
Pierwsza rzecz, ja ciągle myślę nad tym, jak udowodnić, że miałem
rozmowę z Bermanem. To była jedyna rozmowa w 1949 r. po powrocie
z Czechosłowacji. — Kiedy zwróciłem się do tow. Romkowskiego, który był
wtedy na urlopie, wtedy Romkowski powiedział: pójdźcie do tow. Ber-
mana. Ale i Romkowski musi pamiętać o tej rozmowie.
Jak stał dla nas problem w sprawie Lechowicza? Wracam do tego,
zresztą oficerowie to stwierdzają, Romkowski ciągle mówił: Partia jest
w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Jeżeli sprawa Lechowicza jest zwykłą
sprawą, nawet ważną sprawą, to oddano by ją do Departamentu: prowadź-
cie sprawę, my się interesujemy. Ale stworzono Komisję Biura czy grupę
specjalną na początku, później brano towarzyszy KPP-owców itd. — to
wszystko wskazywało — zdjęcie pierwszego wiceministra, operatywnego
w.-min. Romkowskiego ze wszystkich innych spraw — to wskazywało
dobitnie, że w kierownictwie Partii coś łączono z tą sprawą w związku
z sytuacją międzynarodową i w kraju. Co łączono? Mówiono wyraźnie:
Partia jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. I stąd te wszystkie sprawy.
Ja tu chcę wrócić jeszcze do jednej rzeczy: zabroniono sprawdzać w tej
sprawie. Z całym naciskiem chciałbym powiedzieć: powiedziano nam, że
sprawdzać tylko poprzez więzienie, zabronił Romkowski z ramienia
kierownictwa. Doszło do tego, że np. nie wolno było nam sprawdzać w II
Dep., czy jakieś nazwisko figuruje. Zresztą o tym Antosiewicz i Brys-
tygierowa mówili na odprawie, o której przypomniałem zeszłym razem.
Chcę jedno powiedzieć, że nas szpuntowano przez całe nasze życie.
Szpuntowano w określonym kierunku. To jest zagadnienie śledczego, że
śledczego wytypowano z tych czy innych względów. To jest i I, III i IV
i V — bodaj wszystkie departamenty przeszpuntowano. Co zresztą nie
mogło być inaczej, jeżeli była taka linia stalinizmu czy beriowszczyzny.
O Komisji dla spraw Bezpieczeństwa w owym czasie mowy nie było. Ja
się o tej Komisji dowiedziałem 4 lata później. Wiedziałem, że kierują tą
sprawą towarzysze z kierownictwa, tow. Bierut, i ciągle padały nazwiska
tow. Berman, później Mazur. W 1949 r. padło nazwisko Mazura, poza tym
wiedziałem, że problemami gospodarczymi Bezpieczeństwa zajmuje się
tow. Mazur, pomagał mu pion ekonomiczny w kierownictwie. Tak że
o istnieniu Komisji dla spraw Bezpieczeństwa dowiedziałem się o wiele
później, dopiero kiedy tow. Ochab zdejmował mnie z roboty, powiedział mi
m.in.: widzicie, ja należę do tej Komisji, ja też jestem winien. (Ale on nie
należał do Komisji ds. Bezpieczeństwa, on należał do innej Komisji w roku
1949). Powiedział mi wtedy te słowa.
O tym przesłuchaniu nagranym na taśmie to wszyscy wiedzieliśmy. Ja
mówiłem o tym z Bermanem w związku z 2 osobami: Gercykiem i Dobrzań-
skim. I ta karta, w której wymieniono te nazwiska, musi być, bo tow.
Berman miał wszystkie akta. Tak twierdził Romkowski. Jeszcze jedna
rzecz: Romkowski siedział na spacerach tak jak ja, szereg miesięcy,
Romkowski ciągle podkreślał: ja prowadzę sprawę. Tu nie chodzi o zrzuce-
nie odpowiedzialności. Romkowski codziennie jeździł i zdawał sprawę
z tego co się dzieje, ew. jeżeli jeden dzień go nie było, to nazajutrz na pewno
jeździł do Prezydium Rady Ministrów, przypuszczam, że do tow. Bermana,
który wtedy był Podsekretarzem Stanu.
Sprawa Fieldowska: Wyście kwestionowali zeszłym razem. Przecież
znam sposób formułowania tow. Bermana. Tu jest takie sformułowanie
szeregu rzeczy, że i tak, i nie. „Sprawa Fieldowska toczyła się... metody
stosowane przez Różańskiego w tej sprawie wyszły na jaw" itd. Przecież
sprawa Fieldowska — sądzę, że orientujecie się, jak ona wypłynęła. On
siedział na „spacerze", widziałem go razem z Romkowskim. Rozmowa była
taka, czy on jest przyjacielem Owena Dullesa, który był wtedy szefem
wywiadu. Odpowiedział, że rzeczywiście są przyjaciółmi — i zdaje się, że
więcej nie rozmawiałem.
Chcę powiedzieć parę słów o sprawie Tatara. Jest nieprawdą, według
mnie, że Gomułka i Spychalski to jest wytwór sprawy Tatara. To jest
nieprawda. Jeszcze tydzień przed sprawą myśmy rozmawiali z Czaplickim
i Czaplicki powiedział, że to jest granda, lipa. Ta sprawa, że , jak zechcę, to
jutro będzie wywiad francuski" powiedział Mietkowski i był wywiad
francuski. Co do Tatara jeszcze jedna rzecz: jest szereg dokumentów,
myślę, że one już nie znikną. Że się je znajdzie w Bezpieczeństwie, gdzie
pisałem bardzo wyraźnie o tym w związku z aresztami przeprowadzonymi
przez VIII Dep., przez Zabawskiego w marynarce handlowej. Tam myśmy
się sprzeciwili temu, o tym pisałem. Pewnego dnia wezwał mnie Rad-
kiewicz i powiedział: ja mam tego dość, jakim prawem ty się wtrącasz w nie
swoje sprawy. Co cię obchodzi wojsko, co ty chcesz, żebym się z marszał-
kiem kłócił? Odpowiedziałem, że nie wiem, o co chodzi, ja się interesuję
marynarzami, którzy przeszli do cywila. Wtedy on pokazał mi pismo: „to
jest wszystko na ciebie, że ty nawoływałeś do cofnięcia zeznań". Powiedzia-
łem, że to jest nieprawda. W takim razie, powiedział tow. Radkiewicz, to
jest sprawa dla Biura Politycznego.
Sprawy Komara nie prowadziła Informacja. Tak samo jak sprawę
Tatara prowadziła grupa specjalna, na czele tej grupy stał tu Romkowski,
tam Mietkowski, operatywnie Czaplicki, potem zmienił go Jurkowski
i śledczy aparat Informacji. Dlatego m.in. został zdjęty Skulbaszewski
z z-cy naczelnego prokuratora i on tam urzędował w sprawie Tatara
i później Komara, urzędował jako Naczelny Prokurator. Sprawą Komara
też kierował Mietkowski, tylko Komar był później i ta sprawa, tak jak
sprawa Lechowicza, podlegała kierownictwu partyjnemu. Na czele grupy
specjalnej, która prowadziła sprawę Tatara, stał Mietkowski i stał również
na czele grupy, która prowadziła sprawę Komara. Gdy Komar został
aresztowany, zwróciłem się do gen. Romkowskiego, wobec tego że Komara
znam kilkadziesiąt lat, i powiedziałem: czyśmy powariowali? On powiada:
nie mówcie głupstw, Komar przyznał się do wywiadu francuskiego.
Nazajutrz opowiadał mi, że Komar spytał go: co wy chcecie ode mnie?
Wtedy ja opowiedziałem rozmowę, jaką miałem kilka miesięcy temu
z Komarem. Byłem u niego, on mnie wtedy objął, on jest twardy chłop i miał
łzy w oczach. Spytałem, co się z tobą dzieje? Odpowiedział: nie wiem, co się
wokół mnie dzieje. Ty jesteś jedynym człowiekiem obok mego ojca,
z którym rozmawiam. Dziś są moje urodziny, wykańczają mnie, nie wiem,
co się wokół mnie dzieje. Tę rozmowę ja powtórzyłem. On był kwatermist-
rzem. Komar Wam opowie. Mówił: mnie robią na szaro, coś się złego dzieje
dokoła mnie. To było szereg miesięcy przed aresztowaniem. Powiedzieć, że
sprawa Komara jest przypadkowa, to nieprawda. On był rozpracowany
i był rozpracowany z wiedzą. Nie wiem, czy mam mówić o rozpracowaniu
mnie, to są rzeczy Wam wiadome. Kilkakrotnie, powiada tow. Berman,
odrzuciłem projekt aktu oskarżenia przeciwko tow. Spychalskiemu. Przy-
pominam sobie historię z tow. Werflem. Czy Werfel pisał akt oskarżenia,
czy powiedział, że nie ma z czego pisać, ale wiem, że wezwali go i mieli z nim
rozmowę, że on ma pisać. Ja mówię teraz o Gomułce, ale wspominam
o Spychalskim, bo czytam o Spychalskim.
Dalej została powołana Komisja w sprawie Komara w składzie, jak mi
powiedział Romkowski: tow. Nowak, Ochab, Radkiewicz i powiedzieli, że
właściwie cała robota spoczywa na Romkowskim. Przez szereg miesięcy ta
Komisja absolutnie nic nie robiła. Pewnego dnia zadzwonił do mnie
Skulbaszewski i powiada: gdzie są akta w sprawie śledztwa zabójstwa
Świerczewskiego. Powiedziałem: powinny być u Was. Ja przywiozłem ze
sobą płaszcz i notatnik Świerczewskiego, który jest o tyle charakterystycz-
ny, że tam każda jednostka była wymieniona i w nawiasie radzieccy
oficerowie, w paru miejscach z wykrzyknikami. Ja odczułem, że jakiś
problem po tej linii jest, jak on wygląda, nie chcę domyślić się, tylko każda
jednostka, czy z swego objazdu — nie wiem. To ja przywiozłem i wtedy mi
powiedział Romkowski: okazuje się, że Komar ze Spychalskim wydali
wywiadowi jakieś fantastyczne historie, gdzie Świerczewski będzie jechał
i w ten sposób on został zamordowany. Ja powiedziałem, że to jest
ordynarna lipa, i zwróciłem się do Fejgina, żeby to wyjaśnić. Chodzi o to, że
mnie wezwał Radkiewicz i powiedział, że gen. Świerczewskiemu coś się
stało, on spadł z samolotu, idź i zobacz. Zadzwoniłem do wojska i Fejgin i ja
polecieliśmy samolotem, byliśmy na tej szosie, gdzie popełniono zabójstwo,
szosa była obstawiona z obu stron, a banda nie wiedziała, to było za
wcześnie, żeby wiedzieć, że został zabity Świerczewski.
Co do Ledera mogę tylko powiedzieć, że Leder wrócił do kraju wtedy,
kiedy Komar został aresztowany, on wrócił z Kanady. Ja zapytałem, czy on
wie, że jego szef siedzi. Wtedy Romkowski odpowiedział: widocznie dostał
polecenie, bo wraz z nim jeszcze jedna osoba wróciła.
Co do Anny Duracz powtarzam, co zeszłym razem powiedziałem:
szpuntowano w nas, że Anna Duracz jest szpiegiem.
Kiedy w dniu 29.XII po powrocie ze szpitala przystąpiłem do pracy,
zawiadomił mnie z-ca Hummel, że został porwany Światło. Weszliśmy do
Radkiewicza i usłyszeliśmy tę historię. Ja w to wierzyłem, bo wiem, że on
aresztował Witosa, Kiernika, kiedy pracował w wywiadzie radzieckim, bo
o wszystkim się mówi, a czasem o najprostszych rzeczach się nie mówi. On
pracował w wywiadzie radzieckim. Byłem w Krakowie i sam widziałem
Kiernika, którego znam sprzed wojny, prowadził go Światło. To było
w 1945 r. Światło sam twierdził, że Kiernika aresztował, ale że Witosa
aresztował, to ja wiem. Więc on pracował w tzw. ,,smerszu" — „śmierć
szpiegom", to jest wywiad i kontrwywiad wojenny, na czele stał gen.
Iwanow, obecnie gen. Sierow.
W dzień mego aresztowania dzwonił do mnie tow. Okręt, zawiadomił
mnie, że mam być na Komisji, a po 15 minutach dzwonił tow. Wika, że mam
przyjść do niego. Ja wiedziałem, co to ma znaczyć. Parę godzin przed
pójściem na komisję dzwonił tow. Okręt: „pamiętaj, ani słowa o doradcach,
co by z tobą nie było, bierz na siebie, ale nie mów o doradcach". I cały czas
miałem sygnały, że śledztwo się toczy, że kieruje się tylko na Różańskiego,
że Romkowski urzęduje i ludzie boją się mówić, nie mówią o żadnym
departamencie, tylko o Różańskim. Ja prosiłem o rozmowę z Gen. Prokura-
torem, to było 2 tygodnie temu, oświadczono mi, że Gen. Prokurator nie
będzie ze mną rozmawiał. Chciałem poruszyć rzecz, którą uważałem za
marginesową, a która dla sprawy jest bardzo istotna. Sygnały i tow. Okręta,
i Mazura, Fryłowa i jeszcze innych były zupełnie wyraźne i czasem
odnosiłem wrażenie — i nie tylko wrażenie — że się mnie pcha albo do
ucieczki, albo do śmierci. Jak mówi członek Biura o tym, to już nie jest
kwestia. Tak, był moment, kiedy ja chciałem popełnić samobójstwo. Ja
tylko sygnalizuję, bo to są rzeczy fantastyczne, że kierownictwo partii nie
chciało pójść na pewne przemiany tak głębokie jak w Jugosławii, czy nie
chciało wziąć na siebie winę i wtedy spowodowano, że Światło uciekł po to,
żeby swoimi rewelacjami zmusił nas do przełomu. (Że radzieccy towarzy-
sze chcieli zmusić nas do przełomu?), że oni szykowali przełom od dawna
i że jakieś hamulce u nas były i że w związku z tym jest ucieczka Światło.
Sokołów mi opowiedział, ten doradca w dep., że Fejgin ukrywał przez
szereg godzin fakt ucieczki Światło, czy 8 godzin czy ile, on nie wymienił.
Powiedział, że czytał jego zeznania, że on inaczej zeznawał w Berlinie,
a inaczej tutaj, podawał różne rzeczy, że oba łóżka były naruszone, żeby
wywołać wrażenie, że Światło nocował. Co to się dzieje — nie wiem. Podaję
te okruchy po to, żebyście mogli sobie całość odtworzyć, ale jedna rzecz: dla
mnie nie ulega wątpliwości, że cały atak jest skierowany i będzie skierowa-
ny na mnie. I teraz od lutego ciągłe sygnały, wreszcie rozmowa z tow.
Mazurem na Komisji. Ja powiedziałem: wy mnie robicie odpowiedzialnym
za system Bezpieczeństwa, mówiłem o biciu, o innych rzeczach i wtedy on
powiedział „może i taki będzie twój koniec. Nie to decyduje i nie to jest
najważniejsze" (Tow. Mazur powiedział „może taki będzie twój koniec?"
Co to znaczy?) Ja powiedziałem, że taki był system Bezpieczeństwa, jeżeli
te bezprawia, bicie nie bicie — to tylko Różański? A nie całe Bezpieczeńst-
wo, a nie wszystkie departamenty, jeżeli tak stawiacie sprawę... „Nie, my
tak nie stawiamy sprawy". Więc jak stawiacie, co ze mną zrobicie?
Wykończycie? Wtedy tow. Mazur mówi: może i tak będzie. To było na
tydzień czy na 10 dni przed aresztowaniem mnie. To można ustalić, bo to
było na pierwszej Komisji. Rozmowa z Okrętem miała miejsce parę
miesięcy przedtem i w dzień aresztowania, kiedy mnie uprzedził o dorad-
cach. Niech tow. Okręt powie, dlaczego mi mówił o doradcach.
Mówiłem o tym w domu, co się dzieje, dokąd mnie pchają. To była
pewna linia. Nie chcę oskarżać nikogo, ale miałem wrażenie ciągle, że pcha
się mnie: skończ ze sobą, czy tak czy uciekaj. —Ja chciałem rozmawiać na
Komisji o Światło, to mi nie pozwolono. Duda mi powiedział, że podej-
rzewa, że Światło został zwerbowany do wywiadu francuskiego. Na jakiej
podstawie on to mówił, nie wiem, ale dla mnie nie ulega jedno wątpliwości:
historia z trockistami. Przecież ktoś trochę zorientowany, aktywista wie, że
o ruchu trockistowskim mowy być nie mogło w sensie takim jak przed
wojną. Romkowski mi tłumaczył, że jest wielki ruch trockistowski. Oni
wyjeżdżali. Jak to się stało, nie wiem, ale jeżeli chodzi o Światło, o jego
ucieczce powtarzam dlatego, że jest w tym coś dziwnego. (Duda mówił, że
Światło był zaangażowany do wywiadu francuskiego? Ostatnio czy obec-
nie?) Że po wojnie, w Krakowie. Ja to podałem Komisji.
Chcę mówić jeszcze o jednej rzeczy. Tam padają różne nazwiska.
W związku z tymi nazwiskami chcę powiedzieć o niektórych członkach
Biura Politycznego i użyć słowa — szpuntowano. Ja się nie broniłem, a dziś
uważam, że powinienem o tym powiedzieć. Pierwsza rzecz to jest sprawa
sprawdzania. Tow. Romkowski mnie opowiadał pewnego dnia, że tow.
Jóźwiak, nawet nie wiem w związku z czym, że tow. Jóźwiak podobno
powołuje się, że w pewnym okresie swojej działalności był związany
z przyjaciółmi. Romkowski opowiadał o swojej rozmowie gdzieś i dodał:
a przyjaciele nie potwierdzają tego. Coś się działo gdzieś, czego ja nie
umiem wytłumaczyć. To jest mały fragment, ale wydaje się, że to jest
bardzo ważne.
Drugie zagadnienie — pamiętam, że w V Dep. zajmowano się PPS,
swego czasu V Departament, potem III. Piasecki — przecież wiecie, kto
pieniądze na to dawał — wtedy rozpoczęło się rozpracowanie PPS po linii
tamtej, V-tki. Nie mogę powiedzieć dokładnie kiedy, ale wtedy roz-
pracowano kierownictwo PPS. Pamiętam, że Brystygierowa mnie opowia-
dała i tu powinny być dokumenty, a jeżeli się nie znajdą, to są żywi ludzie,
że Nina Andrycz jeździła pod Warszawę do okultystów, którzy później
zostali aresztowani, i wtedy zaczęło się rozpracowywanie Niny Andrycz. To
znaczy, że albo „A" — obserwacja zewnętrzna, albo ochrona rządu. „A"
była samodzielna jednostka, ona była operatywna. W 1952 czy 53 było
przesłuchiwanie tych ludzi, tych dwóch teozofów. Wtedy ja powiedziałem:
ja nie będę przesłuchiwał. „Więc kogo proponujecie? — Przyślijcie Lesz-
kowicza". Przysłałem Leszkowicza do Romkowskiego, który mu dawał
polecenia.
Chciałbym jeszcze kilka słów powiedzieć o sobie. Przyszedłem w 1944 r.
do Bezpieczeństwa, nie miałem pojęcia, że biją, kto bije. Wtedy już tam bito.
Był Władek Serkowski i inni. Bito tam i bito na tej ulicy, gdzie byli doradcy,
w Lublinie. Jeżeli dziś mam być adresatem wszystkich zarzutów, to
pozwólcie, że powiem o pewnych ludziach i pewnych faktach.
(Ob. Różański wspomina swoje interwencje na korzyść niektórych
oskarżonych, jak Rzepeckiego, Hulewiczowej, wskazuje na to, że ani on,
ani wielu innych pracowników Bezpieczeństwa nie byli fachowcami w tej
pracy. Dziś o doradcach nie mówią, ale ich rzucono tylu do Polski, jak do
żadnego innego kraju). Ja brałem na siebie bardzo dużo, ale przecież to był
system. (Mówi o niesłusznych zarzutach wobec AK, o walce o to, żeby
niesprawiedliwe wyroki uchylić). Czy można nie mówić o tym, że 500—600
doradców w Polsce kazało bić? Przecież to było ustawione od początku do
końca. Na każdy Departament, gdyby rzucono światła, była to makabra, bo
musiała być. Fałszywa linia polityczna prowadziła do fałszywej praktyki.
(Wyście na poprzednim spotkaniu mówili, że kierunek śledztwa nadawał
tow. Mazur?) Ja powiedziałem, że tow. Jóźwiak w rozmowie z moją żoną
powiedział: ja nie kieruję tym śledztwem, tym śledztwem kieruje Mazur.
Szkoda, że nie ma dziś Kukowskiego. Kiedy ja Kukowskiemu opowiada-
łem, co się działo w Bezpieczeństwie, o wiele dokładniej niż teraz, to
Kukowski powiedział: jeżeli to wszystko prawda, to trzeba to odtworzyć,
dlatego mówię teraz o tych sprawach. W Polsce zostało zwerbowanych
wieleset tysięcy ludzi, wszyscy byli werbowani szantażem, przymusem,
środkami najobrzydliwszymi według planu. To jest olbrzymia masa ludzi,
którzy dziś wstydzą się, że pisali kłamstwa pod przymusem. Przychodzi
referent, pyta: ,,co nowego?" On mówi — nic. „Panie to pan pójdzie
siedzieć". Bo on miał nielegalną fabryczkę zapalniczek. To była armia
ludzi. Kiedy coś przychodziło do nas — mieliśmy już gotowy elaborat.
Myśliński nie dawał zeznań o roli KWP w czasie okupacji. Szereg miesięcy
on u nas zeznawał, przecież to setki tysięcy ludzi. Jaka to krzywda.
Pewnego dnia mnie wezwali do III Dep. Andrzejewski był tam. Podkowa,
który chciał podpisać areszt, który obejmował kilkunastu lekarzy, ad-
wokatów, sędziów. Nie znałem sprawy i wtedy, jeden z rzadkich wypad-
ków, chciałem zobaczyć się z agentem i zażądałem, żeby ktoś jeszcze był
obecny. Sprowadzono dyrektora gimnazjum, człowiek starszy, opowiadał
parę godzin o ZMP i o tym. W pewnym momencie powiadam: ale co to ma
wspólnego z wywiadem? Jak pan to łączy? On pyta: czego pan chce? Mówię:
ja chce prawdy. ,,To wszystko jest kłamstwo, tylko powiedzcie, co ja mam
robić". Przyjechał pułkownik z Warszawy, to był Borejsza z III Dep. Ja trzy
razy wieszałem się, ja byłem endekiem, kiedyś podczas okupacji pracowa-
łem w wywiadzie endeckim, po wojnie powiedziałem: rzucę to. Znaleźli
gdzieś moje dokumenty, zaczęli mnie szantażować. Ja powiedziałem, że to
było podczas okupacji. Zaczęli mnie zmuszać. Ja mam 50 lat, mam żonę,
która ma 20 kilka lat, to jest robotnica, to jest członek partii, ja jej wierzę
i w partię wierzę, czego chcecie ode mnie? Ja trzy razy się wieszałem i trzy
razy mnie ratowali".
O tej krzywdzie setek tysięcy ludzi milczy się u nas, o tym mechanizmie
nie mówi się u nas, bo w Moskwie zapadła decyzja — tylko po linii śleczej
— i dlatego wyciągnięto nawet Slanskiego, żeby on odpowiadał za śledzt-
wo. A przecież widziałem tych ludzi, tego człowieka pamiętam, Weselego
i innych. Dziś wszystko kanalizuje się na mnie, ale czy Generalna
Prokuratura nie wiedziała, że Romkowski bije i dał polecenie bić.
Kukowski powiedział mi, że moja sytuacja ulegnie po procesie zmianie.
Ja odpowiedziałem: proszę ze mną o tym nie mówić. Moja postawa na
rozprawie nie będzie limitowana niczym, tylko moim głębokim przeświad-
czeniem. — Kiedy powiedziano mi, dlaczego nic nie mówię o Romkowskim,
odpowiedziałem, że w kontroli partyjnej każdy powinien o sobie mówić.
Okazuje się, że nikt o sobie nie mówił. Kiedy aresztowano 2 tyś. Świadków
Jehowy — przecież Brystygierowa tego z własnej inicjatywy nie robiła — za
szpiegostwo, sprzeciwiałem się temu, mówiłem: jacy to są szpiedzy?
Miałem zarzuty, że nie chcę walczyć z wywiadem amerykańskim. Z czego
to wynikało, że na rozprawie mówiłem tylko o swojej sprawie? Dwa
problemy rozgrywały się we mnie, żadnego zewnętrznego nacisku nie było.
To było przed XX Zjazdem, wiedziałem, że sytuacja w partii jest bardzo
ciężka. Ja nie łączyłem problemu stalinizmu, ja łączyłem problem systemu
i uważałem, że jeżeli partia jest w takiej sytuacji, nie mam prawa przyjść na
sprawę i powiedzieć — więc pierwszy moment to zagadnienie partii.
A drugi moment: ja faktycznie uważałem, że jestem winien. Jak ja mogłem
stoczyć się do tego, żeby uderzyć człowieka, nawet wierząc, że jest
wrogiem. To z nas zrobiono, jednego w ten sposób, drugiego w inny.
W pewnym momencie, w 1949 r. zacząłem nie rozumieć nic i powiedziałem:
wstrzymajcie, analizujemy te sprawy. Gdybym szukał kłamstwa, to prze-
cież nie kazałbym analizować, sprawdzać itd. (Zrozumiałem, że mówiliście,
że proponowano Wam ucieczkę, samobójstwo —). Tutaj pchano mnie do
tego, ale żeby mi ktoś proponował ucieczkę, tego nie było. Mógłbym wam
pokazać, jak ja mogłem swobodnie wyjść.
Tam był areszt w piwnicy i tam było 2 chłopców, oni sobie spali, a ja
dostałem pozwolenie spacerować po piwnicy, drzwi się otwierały i wy-
chodziło się do gmachu i jeżeli przychodziła wącha, to ja tych chłopców
budziłem. Mogłem nie tylko uciec, wyjść przez ten gmach, mogłem nie
tylko uciec, ale wyjść, przecież ten gmach lepiej znam od nich. Dlaczego nie
uciekłem? Dobrze zrozumiałem w pewnym momencie zły system, nie
uciekłbym, ale dlaczego nie popełniłem samobójstwa? Przecież był jeden
moment, zarepetowałem broń, okazało się, że pilnują mnie i wyrwali mi
rewolwer. (Czy to, że wy mieliście taką możliwość wyjścia na ul. Puławską
— czy to wynikało z niedołęstwa strażników?) Ci chłopcy mnie znają,
powiedziałem, że nie ucieknę — jeżeli chodzi o stworzenie warunków, to
nie przypuszczam, żeby w areszcie to było specjalnie zrobione. O rozmowie
z Mazurem, Bermanem i Okrętem mówiłem, tak to odczuwałem, że idzie
burza na mnie, że chętnie widzieliby moje samobójstwo. Ja w to nie wątpię,
szczególnie kiedy czytałem „Nowe Drogi", przecież to są kłamstwa.
Od mego aresztowania oficer śledczy mnie nie przesłuchiwał, ale przed
procesem miałem łącznie 24 godziny rozmów z tow. Jóźwiakiem, z tow.
Kalinowskim i Dolińskim na zmianę. W dzień przyjazdu Chruszczowa do
Polski przyszli do mnie, nie pamiętam, jakie pytania tam padły, ale wtedy
był tow. Doliński i tow. Jóźwiak. Ja prosiłem, żeby poszli i powiedzieli, że
jeżeli tow. Mazur będzie przychodził, to nie będę składać zeznań.
Przyszedł tow. Jóźwiak i powiedział, że do Komisji został dokoop-
towany Kalinowski, a tow. Mazur źle się czuje. Zrozumiałem to tak, że tow.
Jóźwiak naprawdę szuka prawdy, że on się nie orientuje, co się dzieje
w Bezpieczeństwie. Któregoś dnia opowiadałem mu spokojnie o tym, my
mówimy partia klasy robotniczej, w imieniu klasy robotniczej, zastanów-
my się, co to była czwórka. Zacząłem opowiadać o ruchu ochrony. Byłem
świadkiem, jak siedziałem na korytarzu i weszło dwóch robotników, jeden
powiada: nie wiesz po co? Nie wiem, niedobrze. A Nikataszko, który był ze
mną i rozumiał po polsku, powiedział: Płocho, jeżeli tak boją się u was.
Kiedy opowiadałem te rzeczy, Jóźwiak złapał się za głowę: ,,Morze
bezprawia". Te słowa usłyszałem.
Jeżeli chodzi o ucieczkę, to twierdzę, że był nacisk na mnie, stworzenie
atmosfery przez pewne osoby, twierdzę, że powiedziano mi, że będę
wykończony tydzień przedtem, ja odezwałem się: ,,po ciemku", on powiada:
tak. (Kto powiedział: po ciemku?). Mazur. Trzeba mieć wiarę, żeby nie
myśleć o ucieczce. Wszystkie dokumenty mi zostawiono, dokumenty bez-
pieczeństwa, fałszywy dowód mój, bo miałem fałszywy dowód, żeby legity-
mować się. Wszystko to zwrócono mi od razu. Powtórzyłem tę rozmowę,
niejednej osobie powtórzyłem. Dodałbym dziesiątki takich szczegółów.
W lutym 1954 r. zostałem wezwany na rozmowę do tow. Ochaba, gdzie
mi powiedziano, że będą olbrzymie zmiany w Bezpieczeństwie. Potem
zaczęli ludzie przychodzić do mnie, opowiadać, że dzieje się coś, że są
przesłuchania. Był moment, kiedy tow. Okręt mi opowiadał, że Berman
z oburzeniem, obrzydzeniem mówił, że bili w Bezpieczeństwie, że on się
policzy. Dalej mówiono o tym, że będą areszty. Potem odbył się aktyw
partyjny, III Plenum, z których miałem relacje, opowiadano mi historię
z Radkiewiczem, miałem rozmowę z tow. Mazurem, na Komisji, tej treści,
że zarzucano mi: ty jesteś winien, ty jesteś winien. Przerywano mi, jak coś
chciałem powiedzieć. Wreszcie powiedziałem: „jeżeli tak stawiacie sprawę,
to po ciemku i rozstrzelać". Wtedy tow. Mazur wstał i powiedział: może
i tak. Potem widziałem się z tow. Mazurem raz. Wróciłem do domu, byli
u nas towarzysze, ja powtórzyłem tę rozmowę i powiedziałem: ja nie
ucieknę, nie wygrają u mnie.
(Czy Wasza postawa na rozprawie była wynikiem własnego przemyślenia?)
Przecież Kukowski mi postawił sprawę, że partia nie chce ruszać Romkow-
skiego, mało tego, on mi powiedział, że musimy się liczyć z tym, że jednak
padną nazwiska. Spytałem: a jak natraficie na aferę, która prowadzi do
kierownictwa? Na to on: wtedy ja bym to wszystko rozsupłał, ja będę
walczył o to. Powiedziałem: nie dacie rady przeciw prądowi. Decyzja jest
tam, po linii śledczej w każdym kraju. Agentury nie można ruszyć.
W Moskwie się nie orientują, że śledztwo u nas prowadziły wszystkie
departamenty. W Moskwie było inaczej.
Wracając do rozmowy z tow. Okrętem, on mi powiedział, że jest decyzja
w Moskwie przełomu i żeby za te nieprawości nie było za dużo żalu do
Związku Radzieckiego, to trzeba, żeby każdy kraj rozwiązywał to u siebie.
I ciekawy jest jego ostatni telefon: „Pamiętaj, ani słowa o doradcach". Ja
zrozumiałem, że partia tak chce. Tow. Jóźwiak mnie zapytał o doradców
już w więzieniu, Mazura nie było, i ja milczałem.
(Na tym kończy się rozmowa)
Rozmowa z Romkowśkim
LISTA OBECNOŚCI
1. Adam Schaff
2. Henryk Jabłoński
3. Stefan Żółkiewski
4. Włodzimierz Sokorski
5. Gustaw Gottesman
6. Jerzy Broszkiewicz
7. Marcin Czerwiński
8. Bohdan Czeszko
9. Bogdan Gotowski
10. Andrzej Kijowski
11. Jan Kłossowicz
12. Julian Przyboś
13. Krzysztof Teodor Toeplitz
14. Stefan Treugutt
15. Jan Wołosiuk
16. Witold Zalewski
17. Lesław Bartelski
18. Jerzy Gembicki
19. Stanisław Grochowiak
20. Anna Kamieńska
21. Stanisław Markiewicz
22. Hieronim Michalski
23. Bolesław Michałek
24. Leon Przemski
25. Jerzy Putrament
26. Janusz Wilhelmi
27. Andrzej Wirth
28. Stanisław Wygodzki
Tow. WIESŁAW
Chciałem stwierdzić, że dzisiejsze to nasze zebranie, czy spotkanie ma
charakter informacyjny. Taką bezpośrednią przyczyną, dla której po-
prosiliśmy was tutaj dzisiaj, to była moja rozmowa z tow. Gotesmanem,
w związku z listem jaki do mnie skierował po otrzymaniu wiadomości, że
dwa czasopisma tzn. „Przegląd" i ,,Nowa Kultura" mają jak on twierdzi,
jakich używał zwrotów ulegać likwidacji. Więc i w samym piśmie i w roz-
mowie — którą przed paru dniami z tow. Gotesmanem odbyłem pod-
niesione zostało szereg zarzutów odnośnie niepartyjnego postępowania ze
strony odpowiednich instancji partyjnych, właśnie w związku z decyzją
o połączeniu tych dwu czasopism i utworzenia jednego z czasopism.
Tow. Gotesman postawił taki zarzut, że (właściwie było kilka zarzutów)
to niepartyjne postępowanie w stosunku do zespołu Redakcyjnego „Prze-
glądu Kulturalnego" wyraża się w tym, iż pracownicy Zespołu, on sam jako
redaktor naczelny i cały Zespół Redakcyjny nie został powiadomiony
o decyzji kierownictwa partii i następnie nic mu nie było o tym wiadome, że
następuje połączenie pism, ale że to jest likwidacja dwóch pism. Następnie
stwierdził, że Zespół Redakcyjny jest bardzo wzburzony, zirytowany, nie
rozumie sensu tej decyzji, że to jest jeden z punktów najbardziej istotnych,
że przez niego wychowywany Zespół czuł się socjalistycznie zaangażowany
w socjalizm, że wypełniał linię partii na odcinku swojej pracy, a więc na
tym froncie pracy kulturalnej, realizował to co zawarte jest w uchwałach
partii, to co kierownictwo partii reprezentuje. Słowem tego rodzaju zarzuty
zostały podniesione i w piśmie i w samej rozmowie. No, niezależnie od
generalnego zarzutu, który sprowadza się do tego, iż zdaniem tow.
Gotesmana połączenie tych pism — jak on nazywa likwidacja tych dwóch
pism — jest z gruntu fałszywa, niesłuszna, przyniesie partii, przyniesie
kulturze polskiej duże szkody.
Więc w związku z takimi zarzutami i z takim, jak on twierdzi poczuciem
samego Zespołu jednego właśnie z tych czasopism, mianowicie „Przeglądu
Kulturalnego" uważałem za potrzebne. Po pierwsze i bliższe wyjaśnienie
sprawy w samych wydziałach. Towarzysze, którzy bezpośrednio tą akcję
prowadzą, wykonują kolektywną podjętą decyzję w sprawie połączenia
tych dwóch pism uważałem za wskazane zapoznać się z opinią samych
towarzyszy pracujących w Zespole jak oni widzą i patrzą czy oczywiście
jest takie odczucie. Po drugie uważałem sam osobiście za niezręczne
posunięcie oględnie może mówiąc że nie zostało to kolektywnie zakomuni-
kowane zespołowi. Chociaż jak później stwierdziłem już po rozmowie
prawie że z każdym członkiem Zespołu były na temat decyzji kierownictwa
partii o połączeniu tych dwóch pism prowadzone indywidualne rozmowy.
Nie było natomiast kolektywnej rozmowy, nie zebrano kolektyw jako
całość i nie zakomunikowano im tej decyzji, nie przeprowadzono dyskusji
itd. Nikt nie dał oceny działalności „Przeglądu Kulturalnego", całej jego
publicystyki itd. Ponieważ zwraca się członek partii, którego partia
postawiła na odpowiedzialne stanowisko, na stanowisko redaktora jakie-
goś z czasopism kulturalnych czyni pewne zarzuty, czyni nie tylko w swoim
własnym imieniu, ale również w imieniu całego Zespołu. Właśnie uważa-
łem, że jest celowe spotkanie się z zespołem, ażeby po pierwsze usłyszeć
własną opinię co do tego samopoczucia i po drugie, żeby może parę słów
powiedzieć o przyczynach dla których kierownictwo partii podjęło tą
decyzję.
Otóż chyba nikt z was sobie nie wyobraża, że decyzja o stworzeniu
jednego czasopisma kulturalnego, czasopisma które się będzie — ogólnie
mówiąc — zajmować problematyką kultury w tym szerokim tego słowa
znaczeniu. Ta decyzja chyba nie była bez podstaw, musiała mieć określone
podstawy i to podstawy ważkie, gdyż tego rodzaju decyzji nie podejmuje się
bez ważnych powodów. Jeśli powiadam — mogę się zgodzić z tow.
Gotesmanem co do tego, że należało kolektywnie z Zespołem poroz-
mawiać, zakomunikować. Chociaż tu na usprawiedliwienie można by
przytoczyć może tylko taki jeden argument, że kolektywna rozmowa nie
dała by innego efektu, może jeszcze gorszy jak rozmowy indywidualne.
Raczej gorszy, dlatego że tutaj jest określony punkt widzenia, określona
tendencja i to że ja miałem przekonanie rzeczywiste — prawdziwe,
głębokie czy też zupełnie takie o realizacji przez „Przegląd Kulturalny"
linii partii. Więc tego rodzaju, że tak powiem spotkanie, chociaż powinno
ono być, mogłoby nie dać absolutnie lepszych wyników od strony samopo-
czucia ludzi, aniżeli rozmowy indywidualne. Więc powody były do podjęcia
takiej decyzji. Co mamy do zarzucenia?
Otóż chciałbym przede wszystkim stwierdzić, że decyzja ta nie powstała
nagle, od razu, nie przemyślana. Ja zresztą towarzyszowi bodajże Gotes-
manowi, czy któremuś z innych towarzyszy z którymi na ten temat
rozmawiałem wspominałem o tym, że my już z górą chyba od 2 lat
wewnątrz prowadziliśmy między sobą rozmowy, że trzeba będzie te dwa
pisma połączyć. Dlaczego trzeba połączyć? Dlatego, że jedno i drugie jest
słabe, dlatego że jedno i drugie nie realizuje w istocie rzeczy linii partii na
froncie kulturalnym. Jedno i drugie w pewnym tego znowu słowa znacze-
niu czuje się jakby czymś samodzielnym, jakimś magazynem, czymś co nie
zależy od partii. A rzeczy tak się u nas przedstawiać nie mogą. Tu
i członkowie partii i bezpartyjni pracownicy pisma chyba zdają sobie
sprawę z tego, że za całość życia w kraju, a również i za całość życia na
odcinku kulturalnym odpowiedzialność ponosi partia, my jesteśmy od-
powiedzialni za wszystko. I tej odpowiedzialności nikt, że tak powiem, z nas
nie zdejmie. Zatem towarzysze, ja tu nie zabieram się do jakiejś gruntownej
oceny, czy gruntowniejszej oceny jednego i drugiego pisma, to jest sprawa,
która by wymagała dużo czasu. Zresztą jest to odcinek pewnej wielkiej
całości, mianowicie odcinek całości naszego frontu ideologicznego. O czym
my będziemy mówić w innym miejscu i w innym gronie w najbliższym
czasie. Więc z tych też przyczyn nie mam zamiaru tutaj dawać jakiejś
gruntowniej szej oceny politycznej jednego i drugiego czasopisma, gdyż
powiedziałbym, że za to wszystko co było niewłaściwe, fałszywe w tych
pismach, znajdowało swój wyraz na ich łamach to ponosi odpowiedzialność
nie tylko Zespół Redakcyjny, nie tylko członkowie partii pracujący w tym
Zespole Redakcyjnym, ale ponosi odpowiedzialność również i samo kiero-
wnictwo partii. Dlatego tym bardziej i z tego powodu nie można dzisiaj
w tym gronie dawać jakiejś pełnej, szerszej oceny, a tylko ograniczę się do
pewnych, że tak powiem — głównych fragmentów. O co nam chodzi?
Chodzi nam towarzysze o to, że tak mówiąc najogólniej nasze te obydwa
czasopisma stanęły na takiej linii, no powiedziałbym, że dosyć ostro
pokojowego współistnienia z ideologią burżuazyjną. Byłoby rzecz jasna
niesłuszne gdyby chcieć w ogóle powiedzieć, że w każdym artykule,
w ogóle w każdym numerze, że znajduje się wyraz takiego ideologicznego
stanowiska. Tak nie jest. I jedno i drugie czasopismo miało niemało dobrych
powiedziałbym artykułów, publikacji, reportaży, zaangażowanych, znaczy
jest cały szereg publicystów, pisarzy co do których nie można mieć
pretensji. Ja tu mówię i o partyjnych i o bezpartyjnych, czasem nawet
bezpartyjni lepiej pisali jak partyjni, że nie o to chodzi ażebyśmy w czambuł
potępiali, gdyby tak było że w ogóle trzeba wszystko w czambuł potępić
byśmy dawno zamknęli. Tak nie było. I dobrze, ale powiedziałbym, że my
jesteśmy obowiązani zwracać większą uwagę na te fałszywe i złe strony
pisma, no i również z tego wyprowadzać określone wnioski. Bo tu nie
chodzi tylko o to, że ktoś tam na tym się potknął, względnie w jakiejś tam
sprawie ma czy niejasność, mętlik ideologiczny nieraz w tym czy innym
zagadnieniu, nie chodzi tu bynajmniej też i o różne dyskusyjne zagadnienia,
które znajdowały wyraz. Nie o to chodzi. Chodzi o pewne takie podstawowe
rzeczy, które wskazują na niewłaściwą orientację, które właśnie wskazują
na te tendencje do ideologicznego współżycia, współistnienia, z obcą nam
burżuazyjną ideologią. I z tym my się pogodzić nie możemy. Mnie się
wydaje osobiście, że jeden i drugi Zespół Redakcyjny, ja tu nie chcę ważyć,
mierzyć, kto, ile, jak itd. ale że jeden i drugi Zespół Redakcyjny, że tak
współistnienia historia będzie się rozwijać, będzie szła naprzód. W ramach
tego współistnienia dokona się to o czym my mówimy znaczy zejście ze
sceny historycznej kapitalizmu jako systemu społecznego. Ale równocześ-
nie nigdy myśmy nie mówili o tym, że pokojowe współistnienie państw
oznacza pokojowe współistnienie dwóch ideologii. Nigdy myśmy o tym nie
mówili, przeciwnie zawsze mówiliśmy o tym, że pokojowe współistnienie
państw oznacza ostrą i zaostrzającą się stale walkę ideologiczną między
dwoma światami, dwoma systemami, dwoma światopoglądami. Inaczej
być nie może. Nie może być inaczej. I im bardziej utrwalać się będzie
tendencja do pokojowego współistnienia w świecie, im większe będą
gwarancje utrzymania pokoju w świecie, tym bardziej zaostrzać się będzie
walka ideologiczna między dwoma systemami. I tych rzeczy wielu towa-
rzyszy nie rozumie. Wielu publicystów, ludzi pióra — nie rozumie. Partyjni
— powiadam — i bezpartyjni nie rozumią. I z tego wypływają, że tak
powiem, właśnie błędy, potknięcia i które się na przestrzeni pewnego
okresu czasu zaczynają kształtować w określoną linię, i nie to zaczyna
decydować co jest dobre w tych pismach, ale zaczyna brać górę to co jest
fałszywe, niesłuszne, to co trzeba zmienić.
Jeśli chodzi, towarzysze, o nas, o Polskę — to nasza pozycja jest
szczególna. Jest szczególna i specyficzna z różnych przyczyn, jest wiele
elementów, które składają się na tą specyfikę naszej sytuacji, a ta specyfika
wymaga też później odpowiedniej reakcji, kształtowania opinii itd. I tu
znowu trudno byłoby wyliczać te wszystkie historie. W każdym bądź razie
my mamy — spojrzyjmy jaką my mamy rzeczywistość w zakresie budowy
socjalizmu — gdzie my się znajdujemy właściwie, na jakim etapie, na jakim
miejscu po 18 latach. Jesteśmy bodajże krajem, który najmniej zaszedł na
drodze budowy socjalizmu u siebie. Jeśli spojrzycie na każdy inny kraj
socjalistyczny naszego obozu nie znajdziecie tak mało zaawansowanego
kraju w budownictwo, w przebudowę stosunków socjalistycznych jak
Polska. Przecież my mamy jeszcze, że tak powiem, ten wielki sektor
gospodarki indywidualnej, drobnotowarowej, chłopskiej. Pewno to, można
powiedzieć, wynika z polityki, z linii politycznej naszej partii. Uważamy że
tak trzeba u nas prowadzić, że inne formy byłyby niesłuszne, niewłaściwe,
dałyby, że tak powiem, jeszcze nie te efekty, jakie my byśmy chcieli. Ale to
nie zmienia faktu, że posiadamy u nas jeszcze podstawową gałąź gospo-
darki narodowej jaką jest rolnictwo opartą na zasadach własności prywat-
nej, czyli drobnotowarową gospodarkę chłopską. Oto jeden element, który
wskazuje na to, jak daleko jesteśmy na drodze budowy socjalizmu, znaczy
jak daleko w tyle w stosunku do innych krajów. A to przecież nie jest tylko
sobie ot takie ogólne stwierdzenie nic nie znaczące, stwierdzenie jeśli by
chodziło o postawę społeczeństwa, o psychikę człowieka, kształtowanie
jego itd.itd. Drobnotowarową gospodarka, w istocie rzeczy gospodarka
kapitalistyczna. I te — wprawdzie tu poprzez ingerencję państwa, od-
powiednią politykę — te wszystkie przejawy kapitalistycznej gospodarki
one się nie mogą w pełni przejawiać, uzewnętrzniać na rynku itd. Ale tym
niemniej one istnieją. To wszystko ma u nas miejsce. Psychika tego
człowieka jest taka, a nie inna, warunki produkcji jemu tą psychikę
kształtują, światopogląd itd. Znowu nie rozwijam jakoś szerzej tego
tematu, chcę wskazać tego rodzaju fakty, które ilustrują nasze miejsce
gdzie się znajdujemy.
Drugi fakt w naszym kraju, co nas odróżnia od wszystkich innych
krajów — to monopol na odcinku wierzeń. Kościół katolicki jest, że tak
powiem, prawie że monopolem u nas jeśli chodzi o ludzi wierzących. A tych
ludzi my mamy olbrzymią większość społeczeństwa. I to przecież coś
znaczy, z tego wypływają jakieś określone wnioski. My wiemy jaka jest
postawa episkopatu, kierownictwa kościoła. My wiemy, że ta postawa jest
wroga w stosunku do socjalizmu, nie przychylna, zdecydowanie nieprzy-
chylna. Przecież tam są różne, że tak powiem, koncepcje i myśli polityczne.
Inna rzecz, że one są bzdurne i koncepcje i te myśli i to wszystko nie
wytrzymuje krytyki życie pójdzie swoją drogą. Tym niemniej jest to
poważny hamulec u nas w naszym społeczeństwie w zakresie kształ-
towania świadomości socjalistycznej narodu w zakresie postawy, w za-
kresie uczuciowego, rozumowego angażowania się w tworzenie i budowę
nowej socjalistycznej ojczyzny. To jest powiedziałbym druga taka przy-
czyna. No cóż byśmy mogli wyliczyć więcej, jest szereg innych specyfik
naszego społeczeństwa. Ja tu nie będę wyliczał — mamy wiele nieprzyjem-
nych takich — powiedziałbym — przywar narodowych, które też tak
szybko się nie wyplenia, tak się nie przekształca. Słowem jesteśmy jeszcze
daleko na tej drodze budowy socjalizmu w naszym kraju, a zwłaszcza na
drodze przekształcania świadomości społecznej w duchu socjalistycznym
— nie zaszli. Inne kraje zaszły daleko dalej. Inna jest u nich pod tym
względem sytuacja aniżeli u nas. I to rzecz jasna musi być przecież przez
przeciwnika wykorzystywane. Bo to jest normalne i zrozumiałe musi, było,
jest i będzie wykorzystywane przede wszystkim na tym froncie walki
ideologicznej. Dzisiaj już trudno by było na tyle zmiany zaszły na odcinku
ekonomicznym, w przemyśle itd. w gospodarce narodowej, że trudno by
było ogłosić jakieś jawne hasła nawrotu do kapitalizmu. Tego już najgorszy
dureń nie robi. Największy nasz wróg nie będzie bezpośrednio tej tezy
głosił. Tym bardziej, że przecież dzisiaj socjalizm zdobywa sobie coraz to
nowe pozycje, zresztą hasłem socjalizmu szermują różni ludzie, używają
tego hasła, czy też idei nieraz w dobrej wierze, nieraz w złej wierze. Nie o to
chodzi. Wróg działa w sposób inny, bardziej wyrafinowany, bardziej
umiejętny, no i przede wszystkim stara się, że tak powiem, trafiać do
przekonania ludzi, stara się wymacywać najsłabsze nasze punkty, wyko-
rzystywać każdą sytuację, ażeby podważać podstawę władzy ludowej,
osłabiać te podstawy. Tu chciałem zwrócić uwagę na taką rzecz. Przecież
chyba każdy z was docenia to i widzi, nie może nie widzieć, że ze strony
państw imperialistycznych jest prowadzona określona polityka, polityka,
która w istocie rzeczy obliczona jest na dłuższą metę, a celem strategicz-
nym jest to, ażeby jakoś coraz bardziej osłabiać więzi łączące nasz kraj
z obozem socjalistycznym, ażeby, że tak powiem, próbować Polskę wyłus-
kać z obozu socjalistycznego de facto, faktycznie żeby ją w takiej sytuacji
postawić, no a przede wszystkim, rzecz jasna, to sprowadza się tutaj do
tego, ażeby zasiewać różne formy konfliktów między Polską a Związkiem
Radzieckim. Dziś ta sprawa, jeśli chodzi o stosunki polsko-radzieckie,
inaczej wygląda. To jest również zasługą polityki naszej partii, jak również
szeregiem zwrotów jakie w polityce samego Związku Radzieckiego na-
stąpiły w szerszym tego słowa znaczeniu, o czym była mowa, XX Zjazd itd.
itd. Ale przecież myśmy widzieli, że ta polityka była prowadzona w prze-
szłości widzieliśmy do czego to doprowadzało załóżmy w latach 1955-56,
jakie to efekty przynosiła ta tego rodzaju propaganda. Gdyby ktoś sobie
chciał zadać trud, zebrać materiały, przeczytać te wszystkie, że tak
powiem, głosy no to będzie mieć jasny obraz. Dziś to nie daje tego efektu,
ale tym niemniej imperializm absolutnie nie zrezygnował ze swoich
zamiarów, ze swojej polityki osłabiania więzi łączących Polskę ze Związ-
kiem Radzieckim, i z całym obozem socjalistycznym. To nie są bagatelne
sprawy, to nie są drobiazgi. Oto przykład ... takiej polityki, my na przykład
od lat otrzymujemy kredyty amerykańskie, kredyty na zakup zboża itd.
bierzemy te kredyty dlatego że są nam potrzebne. No, ale powstaje bardzo
proste pytanie: dlaczego oni nam dają te kredyty? Co im się Polska jako
taka podoba, czy ten, czy inny człowiek się im w Polsce podoba. Nie. To jest
przecież określona polityka, to są określone cele. To jest również jeden ze
środków, że tak powiem i jedna z prób osłabiania, zresztą prasa burżuazyj-
na i oficjalne nieraz wypowiedzi nie kryje się. Chodzi o to, ażeby osłabić
więzy Polski ze Związkiem Radzieckim i z obozem socjalistycznym. O to
chodzi i to jak byście ją przeczytali, różne oświadczenia ... mówił nawet
wręcz otwarcie — o to chodzi. My dobrze wiemy, że o to chodzi. Kredyty są
nam potrzebne — bierzemy, nie dadzą, nie weźmiemy zrozumiała sprawa.
Ale zdajemy sobie sprawę również i z ujemnych cech tego zjawiska. Nie
dają tych kredytów innym krajom. Czy tylko Polska by wzięła, a inne kraje
by nie wzięły gdyby dali — wzięli. Tylko w innych krajach ocena kół
rządzących państw imperialistycznych jest taka, że w innych krajach nie
warto, nie opłaci się, to nie da efektów. A tu może dać efekt. I to nie jest, że
tak powiem, bez kozery, nie jest bez podstaw. Popierają cię na określonych
realiach. A jeśli chodzi tutaj o te niebezpieczeństwa jakie wynikają dla
Polski z tego rodzaju polityki, polityki osłabiania socjalizmu i odciągania
Polski od obozu socjalistycznego, które są dla nas większe jak dla
jakiegokolwiek innego kraju. Oni zdają sobie sprawę z tego czym tu jest
Polska w tym obozie no i następnie zdają sobie sprawę, że przecież ta
Polska geograficznie inna jest aniżeli była do roku 1938. I tu znowu ja bym
powiedział, że wielu naszych towarzyszy, wielu ludzi, wielu nawet dobrych
patriotów zapominało o tym wszystkim, jakby te wszystkie rzeczy nie
istniały. A przecież niezależnie od wszystkiego ... jest fakt, że nawet
przecież te wszystkie państwa zachodnie przecież nawet oficjalnie naszych
granic nie uznają. Ja tutaj nie potrzebuję mówić, bo to są rzeczy chyba dla
każdego jasne jakie znaczenie posiada z tego narodowego punktu widzenia
mocna pozycja Polski w obozie socjalistycznym i robienie wszystkiego
w tym kierunku ażeby była ona najmocniejsza, ażeby paraliżować wszelkie
oddziaływanie propagandy burżuazyjnej. A to w istocie rzeczy znika z tego
pola widzenia. 18 lat więc zapominają ludzie o tym, 1000 lat było inaczej,
myśmy wywrócili. Myślicie że no tak rzeczy szybko utrwalają się. My to
wszystko musimy widzieć, patrzeć dalej swego nosa, dalej poza dzień
dzisiejszy, trzeba widzieć nieraz patrzeć 10, 20, 50 lat naprzód. I zdawać
sobie sprawę że od tego co my dziś tworzymy, jak my dziś kształtujemy
sytuację zależeć będzie to co się będzie dziać 10, 15 czy 50 lat później.
Popełnianie dzisiaj błędów może dawać owoce bardzo przykre, gorzkie
w późniejszym rozwoju historycznym. I o tych wielkich realiach, o tej
rzeczywistości międzynarodowej, krajowej, wewnętrznej u nas wielu ludzi
zapomina. Gdyby tak każdy sam zrobił jakąś taką wewnętrzną ilustrację
swojej postawy, czy nawet przejrzał to co napisał, czy wy sami weźcie sobie
„Przegląd Kulturalny" czy inne pismo, weźcie sobie za ostatnie 2 lata, 3 czy
ile lat chcecie i zróbcie analizę. I ta analiza daje wam dopiero określoną linię
tam zobaczycie że my właściwie tak jakoś twarzą na zachód zwracamy.
Wówczas kiedy wszystkie nasze już nie jakieś socjalistyczne tylko, ale
wszystkie nasze narodowe interesy polegają na tym, że myśmy powinni
być jednostronnie obróceni twarzą na wschód, a my twarzą na zachód.
A więc towarzysze, to jest bez konsekwencji, to nie jest bez konsekwencji.
Więc proszę ja was towarzysze to jest jedna taka sprawa. Można by tutaj
wziąć ... jakieś takie obiektywistyczne podejście, jakaś taka uzasadniona
bowiem naukowa bezstronność, jak to bezstronnie oceniam to jest tak a nie
inaczej. Cały obiektywizm, ten obiektywizm można by go stosować, gdyby
w stosunku do nas wróg stosował obiektywne kryteria i podejścia i oceny,
a wróg się z tym wcale, absolutnie nie liczy. Ja rozmawiałem kiedyś
z jednym z ministrów, który jeździł po Stanach Zjedn., tow. Jagielski był
kiedyś w St. Zjedn. Więc on mi np. opowiadał, na każdym kroku, gdzie
tylko się ruszyć, wszędzie spotkasz jakąś paszkwilancką broszurę an-
tykomunistyczną, wszędzie. Teraz niedawno, czytałem jakieś sprawo-
zdanie jednego z towarzyszy, który był w St. Zjedn. i w tym sprawozdaniu
pisze, że w wyższych uczelniach St. Zjednoczonych pracuje 2 tyś. profeso-
rów, którzy wykładają antykomunizm jako rzecz obowiązkową, normalną.
Sączą każdy dzień, całe lata kształtują światopogląd, kształtują postawę
tego człowieka. Będziecie mieć ludzi z wielkimi nazwiskami, profesorów,
którzy się absolutnie nie wstydzą napisać propagandowych, pełnych
bzdur, kłamstw, różnych paszkwili, broszur przeciwko komunizmowi. To
jest normalne, tak trzeba, tego wymaga, że tak powiem interes Stanów
Zjedn., to leży na linii walki ideologicznej jaką my prowadzimy z komuniz-
mem. Wy sobie przeczytajcie dzisiaj, jest taki artykulik w Życiu Warszawy,
Górnicki go zdaje się napisał. On tam omawia artykuł Ruska w jakimś tam
miesięczniku. Czytajcie sobie co pisze ten Rusk. Ja bym powiedział, trudno
mnie było znaleźć naszego partyjnego publicystę, nie mówiąc o bezpartyj-
nym, ażeby nieraz użył tego języka, tej oceny, jaką daje ten liberał,
burżuazyjny liberał Rusk, jeżeli chodzi o stosunki amerykańskie, jeżeli
w ogóle chodzi o jego ocenę. Ten który był do niedawna zdecydowanym
przeciwnikiem antykomunizmu, ten zwrot nastąpił pod wpływem szeregu
wydarzeń światowych. U nas się na to nie zdobędzie, uważa, co to za poziom
jeśliby napisał coś w sposób propagandowy, w ogóle obiektywnie. A ten
obiektywizm ma obiektywną wymowę, prokapitalistyczną, imperialistycz-
ną. Wy to nieraz nie czujecie nawet, nie czujecie, że dokładacie przez szereg
waszych tych obiektywnych artykułów cegiełkę do tej budowy ideologicz-
nej, jaką chce wznosić przeciwnik w naszym kraju. Nie wiem, ileż to u nas
się nakluczy ileż to wypisano papieru przeciwko załóżmy wykładom
marksizmu-leninizmu na wyższych uczelniach. Opluto to, prawda? A ileż
my sami w tym pomogli, jak myśmy się przeciwstawiali temu, jak się front
ideologiczny przedstawiał, wy, wy publicyści, pisarze, członkowie partii
— ja — wyście pomogli? A tam? Proszę bardzo może 2 tyś. profesorów
antykomunizm wykładać, potrzeba jest, społeczna potrzeba, to przyjmują.
Weźmijcie wy sobie nasłuchy BBC, Wolnej Europy, Głosu Ameryki, no
zróbcie, że tak powiem taki przegląd za jakiś czas. No i zobaczycie co się
sączy do naszego kraju, jaka propaganda. Ja nie zbierałem, ale codziennie
czytam, wczoraj dostałem takie BBC, zacytuję: "Według pogłoski która
obiega Warszawę, robotnicy w Zakładach Samochodowych na Żeraniu na
wschodnim brzegu Wisły zjawili się niedawno do pracy bez butów,
dowodziłoby to, że robotnicy ci znajdują się w stanie zdecydowanej nędzy.
Niepotwierdzone doniesienia nadchodzące do Warszawy z Poznania mó-
wią, że robotnicy poznańscy również zjawiają się do pracy bez butów. Cała
ta historia obiega Warszawę i w stolicy niejednokrotnie wita się przybywa-
jących z wizytą gości zawołaniem — czy już biegasz na bosaka?" Bzdura.
Ale ile takich bzdur płynie na falach eteru, zupełnie dowolnie na cały kraj
nasz. Przed Dniem Hutnika przyjąłem delegację Huty Warszawa. O zagad-
nieniach bytowych w ogóle myśmy nie rozmawiali, oni nie stawiali. Macie
szereg korespondencji, Wolna Polska głosi: robotnicy przyszli z żądaniami
podwyżek, — musiał uspakajać, a później nawet już nie mógł, musiał sam
pójść do tej huty i uspakajać. Ile bzdur tam się sączy, nie tyle bzdur,
kłamstw, ordynarnych kłamstw, przecież to wszystko ma swój cel. Jest
trudna sytuacja? Jest trudna, nie urodziło się prawda. Wiadomo powszech-
nie, że mieliśmy o wiele gorszy urodzaj w ub. roku. Teraz nam brakuje
mięsa i będzie jeszcze więcej brakować, bo skutki nieurodzaju odbijają się
teraz, w tym roku, odbiją się szczególnie w trzecim kwartale, bo taka jest
rotacja. Więc tu trzeba jątrzyć, jątrzyć, jątrzyć, kropelka po kropelce tą
truciznę sączyć, nie patrząc na bzdury na kłamstwa itd. Aż coś się z tego
przyjmie. I wiele się przyjmuje w szeregach klasy robotniczej, bo my
idziemy do niej jak zresztą do każdego, mówiąc prawdę taka i taka sytuacja
jest, oni nas zrozumieli, nas partyjna organizacja robotnicza dobrze
rozumie. Rozumieją nas dobrze robotnicy, nie rozumieją tylko wówczas,
kiedy nie pracujemy, nie wyjaśniamy. Ale sączy ta propaganda, przecież to
ma swój cel, swoje zadanie ma spełniać, podważać ustrój, osłabiać władzę,
stwarzać sytuację niepewności, wszystko przejściowe nie utrzyma się to
wszystko. To jest ten odcinek.
A my obiektywnie, my się wstydzimy przedstawiać we właściwym
świetle, bo jak przedstawiamy, no przyznam się, nieraz nawet przeczytasz
artykuł, no właściwie nic mu nie masz nawet do zarzucenia. A czego tam
nie ma? Nie ma żadnego ducha ofensywnego, nie ma żadnej że tak powiem
tendencji demaskatorskiej, nie ma tam myśli jakiejś, która by kształtowała
pogląd człowieka, pogląd czytelnika, by pokazywała to co tam jest. My
nawet jak coś dobrego zrobimy, ja nie chcę dawać jakichś tam przykładów,
był taki artykuł — urodzaje wyższe, wyższe — to napewno Przegląd
Kulturalny przytoczy, owszem tam większe zbiory — tam chodzi o poznań-
skie — niż przed wojną, ale w roku 1904 jeszcze większe były. A we Francji
i w Holandii, czy jeszcze gdzieś, to podniosły się o 10 czy ileś się podniosły.
Wniosek prosty, tam jest lepszy. Ja tu nie chcę mówić o tych problemach
ekonomicznych bo do tych problemów to się bierze dyletantów, tyle ludzi,
którzy w ogóle pojęcia nie mają o naszej ekonomice i w ogóle o problemach
ekonomicznych. Tyle głupstw piszą na ten temat, że trudno nawet
zrozumieć dlaczego to wszystko się puszcza, bo konstruktywnej myśli
żadnej. To wszystko — tego nie ma, tego nie ma, dziesiątego nie ma, wobec
tego jak nie ma to powinno być. Jeśli nie ma to znaczy jest winien kto? Jeśli
bezpośrednio się nie mówi, to się sugeruje, to jest winna partia, to jest
winien rząd, to są winni ci którzy rządzą, bo tego i tego nie ma. A co należy
zrobić żeby było, to pojęcia nie ma, będzie głupstwa gadał, będzie plótł. Ale
chodzi o to, nie ma, brak, jest ktoś odpowiedzialny za to. A my w istocie
rzeczy po prostu nic sobie nie mamy do zarzucenia, jeśli chodzi o to co partia
dokonała w tym kraju. To nie w kij dmuchał podnieść produkcję przemys-
łową 9 razy na głowę ludności za 18 lat. Gdyby ktokolwiek wgłębił się
w istotę tej cyfry zanalizował to wszystko co to znaczy, jaki olbrzymi
wysiłek inaczej by oceniał i braki i te trudności, ja to znowu nie referuję tego
problemu gospodarczego, ilustruję niektórymi sprawami.
Ja nie chcę oceniać, ale trudno tu nie dawać jeszcze jakichś przykładów.
Skąd się wzięła, skąd powstała idea w Przeglądzie, ażeby zainicjować cykl
artykułów pt. Walka Pokoleń? Wy sobie przeczytajcie ten wstęp, któryście
do tej walki pokoleń napisali, co to ma być, skąd się to wzięło i zapytałbym
dalej, skąd się wzięła u członków Komitetu Centralnego zgoda, że oni
wezmą dyskusję na ten zaaranżowany przez redakcję temat. Walka
pokoleń, o co tam chodzi? To jest problem sam dla siebie. Możnaby tu
wykazać istotę tego wszystkiego, do czego to właściwie zmierza co to
oznacza, co się chce osiągnąć. Ano dajmy jeszcze troszkę zamieszać, jeszcze
przeciwstawić jednych drugim. Jeszcze, że tak powiem podbechtać trochę
młodzież. Jeżeli chodzi o te młode pokolenie to po prostu pojęcia nie macie,
przejść się po tym czy innym zakładzie pracy, to zobaczycie młodych
inżynierów, młodych dyrektorów, którzy nieraz dzień i noc siedzą na tym
zakładzie pracy, zobaczycie ich to bezgraniczne nieraz oddanie dla tej
sprawy produkcji, od niej wszystko zależy. Nie będzie tego, nie będzie
innego, niczego nie będzie, filozofii całej. My mamy tych młodych, mamy.
A tu wydumał sobie — Walka pokoleń — przelał sobie. Tu nie ma walki
klasowej, nie ma dwóch systemów społecznych, tylko jest walka pokoleń.
To ma być realizacja linii partii, to ma być krzewienie kultury socjalistycz-
nej i to ma być to, co pisze tow. Gottesman w swoim artykule. Skutki
zaprzestania publikacji Przeglądu Kulturalnego byłyby szkodliwe dla
interesów partii i kultury polskiej. Mocne słowo, tylko, że nie wy od-
powiadacie, nie wy, my. Jak was postawią tu wy będziecie odpowiadać.
Dokąd was nie postawią, a nie postawią was przy tej postawie, to my
odpowiadamy. I my będziemy oceniać słuszne, czy niesłuszne. Zamknąć,
czy nie zamknąć, złączyć, czy nie złączyć. Dlatego też, jeśli powiadam... Ale
czy tylko to? Wejrzyjcie w waszą dyskusję o wolności nauki. Co ona
praktycznie dała poza zasianiem znowu w określonym środowisku jakieś
wrażenia, że nie ma u nas wolności badań naukowych. Inicjuje się taką
dyskusję. Tu się nie pyta, tu się nie zasięga informacji ani z KC. Tu my
możemy mieć pretensje, ale to uważa się niesłuszne pretensje, bo tak
chciał. Albo weźcie wasz artykuł o krytyce. Ileż tam, co dała ta dyskusja
o krytyce. Jakbyście ją zamknęli, ja nie mówię, żeby nie było dyskusji
o krytyce. Tak samo nie mówię żeby w ogóle nic nie pisać o nauce,
przeciwnie, należy pisać. Wyciągnęli że tak powiem ludzi, wszystkich
starych profesorów, ludzi, którzy zawsze byli z daleka od idei komunistycz-
nych, od ideologii naszej, którzy kiedyś byli bardzo postępowi i zresztą
dzisiaj też, ale miara postępowości, dlatego jest postępowy, że wyprzedza to
co w tyle pozostaje. 20 czy 30 lat temu wyprzedzał to co w tyle pozostaje,
a dzisiaj postępowiec sam pozostaje nieraz w tyle, przestaje być po-
stępowym, co jest normalna rzecz. Dużo się dowiedziałem od prof.
Grzybowskiego, że we Francji i tam jeszcze gdzieś, że oni więcej zarabiają
jak w Polsce, u nas mało zarabiają. Ich się nie wypuszcza zagranicę.
Jakbym przytoczył tow. Sokorskiego, to go też można roznieść za to co on
napisał. Przecież to jest niepartyjne to jest obce, to jest właśnie koegzysten-
cja ideologiczna. A tylko jego, a czy innych członków KC siedzących tutaj
nie można uderzyć? Można. Tow. Żółkiewski na przykład — teraz jest 100
rocznica Żeromskiego, proszę bardzo dawaj, wszystkie dzieła Żeroms-
kiego. I to trzeba publicznie postawić, wszystkie dzieła, łącznie ze wszyst-
kimi wypadami antysowieckimi. Bo tow. Żółkiewski inaczej patrzy na te
rzeczy, patrzy ze swego punktu widzenia naukowca, profesora, a ja patrzę
na te rzeczy inaczej z punktu widzenia społecznych następstw tego,
z punktu widzenia, że będą ludzie czytać i będą i to czytać. Nasi przeciwnicy
dobrze wiedzą co Żeromski pisał. Albo też i druga rzecz w Przeglądzie
Kulturalnym. Ja się kiedyś dowiedziałem, że chcą kręcić film Wierna
Rzeka. Niepotrzebny nam taki film i niepotrzebny tow. Żółkiewski, mimo,
że wy się dopominacie, ażeby on wyszedł. Bo co on nam da? Wy sobie
zbadajcie, spojrzyjcie na całość tego naszego społeczeństwa, na całą tą
sytuację w jakiej żyjemy, na tą propagandę, te wszystkie tendencje i jeszcze
będzie Wierna Rzeka, nie ma nic lepszego. A mnie się zdaje że jest wiele,
wiele rzeczy lepszych, które rzeczywiście będą że tak powiem cegiełką do
kształtowania świadomości naszej socjalistycznej, do umacniania naszego
obozu, a nie... to jeszcze tam jakąś cegiełkę wymyją z tego fundamentu.
A no cóż, jest i tow. Schaff i myślicie, że on też bez zarzutu, tak? Czyja tutaj,
czy jakkolwiek, czy ja mówię, krytycznie mówię do szeregu towarzyszy,
czy po to żeby komukolwiek, że my, ja wszystkich tych ludzi szanuję, tak,
współpracuję z nimi, szanuję, a to jest ich sposób myślenia, tak. Tow. Schaff
taki ma sposób myślenia. A proszę bardzo, dlaczego my z Nowej Kultury
Paryskiej robić przedruki u nas w kraju, dlaczego nie, dlaczego Miroszews-
kiego nie drukować, (nie, jeśli mylna informacja to się wycofam, nie, to
przepraszam, już wycofuję się). W każdym bądź razie towarzysze, nie, choć
ja mówię może trochę... ale przytaczam Warn różne, różne fakty. Każdy
z nich oddzielnie może się wydawać drobnym, ale one wszystkie razem
tworzą określoną całość, ważną, wielką i tworzą właśnie ten brak ofensy w-
ności ideologicznej ze strony naszej partii i naszych pracowników współ-
pracujących na froncie tym kulturalnym, za co jak powiadam i my jesteśmy
winni, nie tylko wy, my też, że za długo patrzymy, no nie chcę powiedzieć
dlaczego, dlaczego i tak dalej, pracy i ofensywności i to co przerasta
współżycie, w koegzystencję, współistnienie z obcą nam wrogą burżuazyj-
ną ideologią. I powiadam: wiele to robi zupełnie nieświadomie, nie zdając
sobie sprawy z tego, nie docenia po prostu tego zjawiska, a wiele, a są
ludzie, którzy to robią zupełnie celowo, świadomie, no z określonym już
celem, z określoną tendencją. Ot ja np. rozmawiam często z katolikami, no
nie tak często, nieraz rozmawiam z tym czy innym przedstawicielem
i zresztą tam jest wielu bardzo przyzwoitych ludzi, to są ludzie stojący na
pozycjach ideologicznych nam obcych, ale są inne rzeczy, które nas łączą.
Ale o każdej rozmowie, którą, że tak powiem miałbym prowadzić z tym, czy
innym, czy inny towarzysz miał prowadzić, to normalnie każdy człowiek
z tego ugrupowania katolików czuje się w normalnym obowiązku przyjść
do swego grona towarzyszy, ludzi znaczy kolegów i powiedzieć: prowadził
ze mną taką i taką rozmowę na taki i taki temat, i tak i tak ocenił. No a u nas
są członkowie partii, komuniści, którzy po cichaczku dostają się do
kardynała Wyszyńskiego i tam z nim sobie prowadzą rozmówki i nie są, nie
czują się w obowiązku nawet o tym zameldować, powiedzieć, ostatecznie,
no nic złego w tym jeśli ktoś chce rozmawiać z kardynałem Wyszyńskim
proszę bardzo, niech porozmawia, normalna rzecz, no bo może jakieś
wiadomości, poznać go tak czy owak, ale jeśli ktoś ma też te dobre czyste
intencje to przede wszystkim mówi: kardynał Wyszyński sam zaprosił
mnie, czy ja się zapraszałem do niego, rozmawialiśmy o tym i o tym
i normalnie, nic złego w tym ... ja nie wiem jak tam wypadało, czy tam,
Wyszyński sam powiedział jak ja miałem z nim rozmowę, że komuniści
z nim rozmawiali, stąd też ja wiem, później myśmy zapytali tych, których
podejrzewaliśmy, to chyba ten rozmawiał, zapytaliśmy no tak przyznał się
powiedział rozmawiałem, kto inny rozmawiał jeszcze, między innymi ten
kto i nie rozmawiał też się nazwisko ukazuje na łamach jednego z tych
czasopism. Więc to mi trudno jest określić jako szczerą postawę, czy
chciałbym, bez złej intencji, ale widzę co innego, co innego widzę, czyli tacy
ludzie są. Są pewne rzeczy, zwykle nieraz tam coś sobie porozmawiamy,
pomówimy o tym, czy owym, wewnątrz nieraz tam, będąc na, jeszcze nie
ogłaszamy, no to bardzo często już wszystkie rozgłośnie radiowe trąbią już,
no ciekawe co o tej naradzie np. oni też są, też przypuszczam będą trąbić,
Wiesław to, owo, tak tam tego. Widzicie jest tu jakaś wymowa, no jest tu
jakaś wymowa, postawa człowieka, czy my żądamy od was braku krytycyz-
mu jakiegoś, własnego zdania, czy my chcemy powracać do tego wszyst-
kiego co miało miejsce w przeszłości, wziąć wszystko za mordę trzymać,
dyktować — Nie! Absolutnie tego nie chcemy, ale chcemy rzetelnej,
socjalistycznej postawy. My nie chcemy zamykać wogóle dyskusji na różne
tematy, narzucić tylko to i to. My jak najmniej mieszamy się w zagadnienia
formy wyrazu literackiego, wiecie dobrze, nam o treść chodzi o ideową,
polityczną treść chodzi, nie zwracamy na formę wyrazu, nie o to nam chodzi
ażeby przychodzić i kogoś brać za pysk jak się mówi ty tak i tak, nie, chodzi
o co innego, mnie chodzi o to jak wyście rozumieli sytuację, jak kraj myśli,
partia, wy sami, żebyście rozumieli odpowiedzialność jaka na was ciąży,
żebyście nabrali trochę zębów, trochę tej ofensywności politycznej wobec
wroga, wobec przeciwnika, który nas w takich różnych sposobach, różnych
formach atakuje. A nas cechuje towarzysze co innego, co tylko można
wywlec, ot wywlekli, wywlekli, Warszawa się trzęsła, odczyty były,
artykuły, etiudy socjologiczne itd. o co, a no o tego, jak to on się nazywał,
Urban, z Rzeszowa... co to właściwie jest, okazuje się, ten pierwszy, który...
wogóle nie poszła na ten zakład pracy, ażeby się tam na miejscu przekonać
jak tu rzeczy wyglądały, jak tu w rzeczywistości, co tam było, tylko od razu,
dawaj „zezowate szczęście", cha! i to się przecież, iluż to naszym bardzo
podoba, oto ci temat, z drzwiami, drzwi z klozetu wzięli wieźli z Rzeszowa
do Warszawy dla ekspertyzy. Temacik, proszę jak tu można podbujać. A co
tam, były wprowadzane normy techniczne, towarzysze, wy się prawie nie
orientujecie, nie wielu z was wie co to jest norma techniczna, ale wątpię czy
ktokolwiek wie ile wysiłku potrzeba dla wprowadzenia normy technicznej
w tym zakładzie, jakiej olbrzymiej pracy trzeba włożyć ze strony partii
związków zawodowych, ażeby przekonać załogę, żeby nie zrobić niezado-
wolenia, że norma techniczna powinna być wprowadzona, tego nikt nie
wie, to wiedzą ci, którzy realizują, którzy, że tak powiem, dnie, noce,
tygodnie, miesiące całe spędzają i tysiące pozycji kontrolują i w różny
sposób że tak powiem patrzą na to, czy właściwa, czy niewłaściwa i też się
błędy zdarzają, i bywa. Norma techniczna, to znaczy wymaga się lepszego
wykorzystania czasu pracy ze strony robotnika przy wszelkich uspraw-
nianiach organizacyjnych itd. To większa ... to jest tak, każdy to tak chce,
żeby tam miał, wiele tak chce, nie każdy ale wiele, ażeby nie za dużo się
przepracować i stąd już zawsze niezadowolenie przynosi wprowadzenie
normy technicznej. I tam właśnie były wprowadzane w tym Rzeszowie
normy techniczne i jest już niezadowolenie, bo normy podnoszą normy no
i dziś wykonują, nie dziś bo już od dwóch lat wykonują, no i to niezadowole-
nie jak wyrazić no tu na zebraniu nikt nie wystąpi przeciwko normie
technicznej, ale jest takie miejsce gdzie się wszyscy schodzą, a więc dawaj
tam, tam propaganda, no trudno niestety, mamy kobietę to ja wam nie
powtórzę co było, bo to jest, co w prasie nie można było by napisać, tylko
Iredyński by napisał. Więc ja wam nie powtórzę. Ale sytuacja niedobra, no
trzeba przeciwdziałać. Tam są ... czy jest ta nasza partyjna organizacja,
mamy tych komunistów i przychodzimy do nich i oni przede wszystkim są
za to odpowiedzialni, wy odpowiadacie za tą załogę, wy odpowiadacie za
naród, wy odpowiadacie za przeprowadzenie, żądamy od was, oni to robią,
trudno, oni robią, no a później dochodzą do wniosku: ten i ten pisze, no
i trudno stwierdzić, no i wobec tego usunąć go z fabryki i skierować sprawę
do sądu... i dalej do ekspertyzy, ekspertyza stwierdza, że to jest rzeczywiś-
cie jego pismo, więc sprawę do sądu i dostaje dwa tygodnie aresztu, ale oni
jego zwalniają z miejsca, ale absolutnie człowieka nie prześladują, dostaje
od razu pracę w drugim zakładzie i pracuje, zarabia nie gorzej, dobrze
zarabia i po tym fakcie wszystko się uspakaja. Przestały się ukazywać
napisy i atmosfera trochę inna. No i później ... kiedyś na jakiejś tam
rozmowie sekretarz Kruczek spotyka się z prezesem sądu i powiada tak:
słuchajcie tamten Urban dostał dwa tygodnie, my mamy spokój na fabryce,
nam nie zależy aby on siedział, on tam ... możecie go zwolnić. Sąd dał
polecenie żeby go zwolnić. I wówczas podnosi się szum, szum, wielki krzyk,
jaka niepraworządność, jakie metody, jakie podejście. No to towarzyszom
do tej sali bardzo odpowiada, bo nawet już ,,Polityka" nie chce umieszczać
tego artykułu, a ... a daj, to dobre, a równocześnie ... my w imię partii
realizujemy na odcinku pracy kulturalnej. Jeśli wam przyznaję w tym czy
innym rację że tu macie co do tych metod postępowania należało zawiado-
mić, ja przyznaję, ale tam, gdzie wy racji nie macie, wam nie przyznam ...
nie realizowali linii partii, własną linię żeście realizowali.
Towarzysze tu by dużo można mówić, ale o innych, ale to też was
dotyczy, wy spojrzyjcie na twórczość, spojrzyjcie na tych młodych litera-
tów, ja tu jednego z nich wymieniłem, takich jest więcej, spojrzyjcie na to co
się tam pisze i wówczas przeczytajcie sobie wasze krytyki: w „Nowej
Kulturze", „Przeglądzie" a nawet w „Trybunie Ludu'", przeczytajcie te
krytyki. Ja się zastanawiam co tu jest i gdzie my jesteśmy? Ja tutaj mam te
wszystkie rzeczy, bo prosiłem towarzyszy żeby mi zebrali, nie chcę tutaj
cytować, to za dużo by było, każdy przypuszczam z was lepiej je zna. Gdzie
my jesteśmy? Co się dzieje na odcinku naszego frontu kulturalnego? To
degeneracja, przecież to już jest zwyrodnienie jakieś, już nie tylko wyob-
cowanie się ideologiczne, ale coś powiedziałbym ... a wasze recenzje? Wy
inaczej oceniacie. Ja nie recenzent, ale ja tak oceniam. I tak to ocenia każdy
zdrowo myślący człowiek. Inaczej nie może ocenić. A tu wy kształtujecie.
Zresztą nawiasem mówiąc to ja znowu z innej strony też wiem, to co pisze
ten Iredyński... to robi w domu, siebie oddaje, a wy tam filozofujecie, jakaś
tam nowa gwiazda się znalazła w gorszym wydaniu hłaskoskim, bo tu też
znowu, tamta nie miała racji, tam inni mieli rację, wówczas ... nagrodę itd.
Otóż towarzysze urywki myśli, którymi dzielę się z wami, po co, ja tu
powiadam was krytykuje, ale krytykuje i członków KC w tej liczbie
krytykuje i siebie, bo w istocie rzeczy przecież i na mnie też jakaś
odpowiedzialność ciąży, na to że myśmy i ja w tej liczbie dopuściliśmy do
tego stanu jaki zaistniał na naszym froncie kulturalnym. Więc też wspólnie
zdajemy sobie sprawę, powinniśmy sobie zdawać sprawę, że źle jest na tym
odcinku i trzeba ten odcinek polepszyć. I dlatego też prawda dysputowaliś-
my wielokrotnie o te połączenie, a później trzeba połączyć, trzeba łączyć
nie ma co. Łączyć żeby stworzyć z dwóch słabych jedno mocniejsze. Wy
możecie przytoczyć tysiąc argumentów, że są potrzebne dwa. Ja się zawsze
zgodzę na dwa jeśli obydwa będą twórcze, będą wnosić to co się nazywa
umacnianiem socjalistycznej przebudowy naszego społeczeństwa. Ja się
nie wyrzekam drugiego. Zobaczymy jak będzie jedno pracować. Ono może
dobrze pracować, może, przecież tu jest dużo ludzi bardzo zdolnych,
dobrych w piórach. Oni by lepiej przedstawili tą krytykę, jak ja, bo oni tam
siedzą, jak by chcieli, język inny mają bardziej przekonywująco mogli by
przedstawić. To jedno może być dobre, może jeśli się będzie pracować,
ażeby jedno było dobrze jeżeli będzie kolektyw cały pracować. A nie będzie
pracował, a jeśli będzie się kontynuować to co się robiło dotychczas, no to
będą i trudności, bo widzicie to są jacyś specjalni ludzie ci pisarze, literaci,
publicyści itd. bardzo niezdyscyplinowani indywidualiści, nawet człon-
kowie partii. No może to taki zawód jest, który nieraz tak kształtuje
postawę człowieka. Ale trzeba mieć poczucie odpowiedzialności przed
samym sobą, przed partią, przed społeczeństwem, przed przyszłością, a nie
tak, trzeba mieć jakieś poczucie odpowiedzialności. Zupełnym anarchistą
być nie można. I trzeba pracować wówczas jak się czuje, mnie o to chodzi, że
trzeba, czuje się potrzebę tej pracy, trzeba pracować, a nie powiedzieć
dwóch ludzi zbierze, dwóch członków partii, nie! M.in. dlaczego zawsze
było, ja tu porównałem dalej, co otrzymali. Nie będą pracować ci z „Nowej
Kultury" nie pójdą do „Przeglądu", przecież to są bieguny, to są antagonis-
ty, chociaż obydwa na jednym froncie kulturalnym pracują, czy obydwa
nawet do partii należą, antagoniści nie mogą razem pracować, dwie
indywidualności, dwie sprzeczności. Trzeba skończyć z tymi sprzecznoś-
ciami trzeba pracować i trzeba oceniać człowieka po pracy, w/g tego co on
robi i według jego powiedziałbym dobrej woli, chęci jakiegoś stosunku do
tych podstawowych nam wszystkim zagadnień, do wspólnej naszej spra-
wy. No pewnie, że my nikomu nie narzucimy poglądów, ja rozumiem to
towarzysze, ale też ... który bardzo brzydko postąpił, bardzo brzydko. Wy
wszyscy dobrze o tym wiecie. Tu nawet nie chodzi o, że wystąpił z partii,
chociaż tu jest też określona wymowa. Wówczas kiedy inna linia, wówczas
kiedy się za mordę trzyma, wówczas kiedy ... A wówczas kiedy się potępia
złe strony, kiedy się likwiduje co nie powinno mieć miejsce, to wówczas się
kłody pod nogi rzuca, pluje się na tą partię. W Paryżu się demonstruje
i dzwoni do wszystkich, proszę już oddałem legitymację, już jestem innym,
nowym jestem. Czy jest jakaś kwestia moralnej podstawy, uczucia,
postępowania i jakiejś uczciwości zwykłej przyzwoitości ludzkiej... co nam
to przeszkadza, może drukować, policzcie jej jako pozycje i powiadacie
linię partyjną realizujecie, policzcie ile tam jest, a wiemy co reprezentuje,
teraz w Londynie siedzi, nie wiem ile miesięcy on tam siedzi. Więc
powiadam, kto nie chce, nikt nikogo nie zmusi, nikogo się nie zmusi, to jest
jego sprawa chce czy nie chce, jak on widzi rzeczywistość. Tylko on nie
może wówczas do nas mieć pretensji, od nas nie można wymagać ażebyśmy
udzielali łam pism dla szerzenia obcych nam ideologii i różnych wiadomo-
ści, w istocie rzeczy jeśli już nie powiedziałbym szkodliwe, to przede
wszystkim nie potrzebnych, nic absolutnie nie przynoszących. Ot i to jest
właśnie charakter naszego spotkania, to jest to o czym z wami chciałem
bezpośrednio z wami porozmawiać. Powiedziałem wam na wstępie szerzej,
gruntowniej będziemy mówić w innym gronie, bo jak widzicie sprawa jest
o wiele szersza, nie tylko was dotycząca, o wiele szersza. Ale wy stanowicie
ważny odcinek frontu kulturalnego. Tak my rzeczy widzimy i teraz jeśli
chodzi o konkluzję, chodzi o to ażeby wy wszyscy, którzy chcecie przy-
czynili się do tego, ażeby nowe pismo, które wychodzi z połączenia obydwu
pism, (chcecie nazywać likwidacją, to już, chcecie nazywajcie likwidacją)
nowe dlatego właśnie żeby to tak było, że jedno było zupełnie, że nie mamy
do jednego żadnej pretensji, a do drugiego mamy to zostawilibyśmy sprawę
nazwy i wtedy byśmy złączyli, czy zlikwidowali, a my mamy pretensje i do
jednego i do drugiego. I dlatego w tem jest wyraz nowej nazwy i to co
nazywamy łączeniem, to jest nowe pismo „Kultura". Więc chodzi o to ażeby
wy, każdy wg swoich możliwości przyczynił się do tego ażeby to pismo było
dobre.Odrzućcie tam wszelkie uprzedzenia, wszelkie te rozróbki, te kli-
czki, które u was są, te dyskusyjki, te różne bzdury z którymi przy-
chodzicie, wiele poważnych ludzi, z kompletnymi bzdurami przychodzi
nieraz. Uważa, że, co się to dzieje po prostu u niego, to odrzućcie
towarzysze, to są nie istotne sprawy. Zapomnijcie ..., zapomnijcie o tym, że
was ktoś kiedyś krytykował ... no dosyć ciekawie, ja stwierdziłem to co
wyście mnie mówili, stwierdziłem, wziąłem ten odcinek, właśnie z tej
krytyki. To nie tak jak wyście mnie mówili przez telefon, nie tak. Ja nie
chcę tutaj cytować, ale to nie to jak wy sobie przedstawili. Ja wam tu mogę
pokazać, ja go tutaj mam. Ale to jest ostatecznie coś... przecież to jest wasze
środowisko, wasz zawód. Jeśli jeden krytyk, literat coś napisze krytycz-
nego o drugim to wy się będziecie obrażać zęby stawiać jeden przeciwko
drugiemu, kliczki pod tym kątem tworzyć? A komu to potrzebne, do czego
to prowadzi? Będziecie pamiętać on tyle i tyle lat on o mnie tak napisał?
A może słusznie napisał, a jak nie słusznie napisał to też nie jest, korona
z głowy nikomu nie spadnie. Jak ja bym się chciał obrażać co o mnie ludzie
niesłusznie napisali, nie tylko na mnie, na wielu innych ludzi. Obrażam się
na kogokolwiek? Absolutnie, ani w postępowaniu z ludźmi ani wewnętrz-
nie nie czuję żadnej pretensji i obrazy w stosunku do ludzi. Rozumiem.
Potrafię sobie to wytłumaczyć. A tu nie nieraz ludzie, wydają się inżynierzy
dusz i takie małostki decydują nieraz o waszym postępowaniu.
Wybaczcie mi towarzysze, że trochę w sposób chaotyczny rozmawia-
łem, ale wydaje mi się, że zrozumieliście o co nam właśnie chodzi w tym
posunięciu. Tu nie ma dyskusji. Jeśli ktoś może myślał, że będziemy
dyskutować, że dwa pisma, czy nie dwa, o tym dyskusji mowy być teraz nie
może, a przyjdzie czas będą warunki być może, że zaistnieje sytuacja kiedy
będziemy mogli mówić i drugie pismo — dziś na razie nie, dziś o tym mowy
być nie może, nie w tym celu myśmy się zebrali. Ale też ja wypowiedziałem
swoje myśli, swój pogląd na niektóre sprawy, nie chciałbym ażeby, to
znaczy, że każdy z was mógłby zająć jakieś tam zdania jakieś, ktoś chciałby
wypowiedź jakąś, przede wszystkim w tych sprawach merytorycznych,
konkretnych, dotyczących samego pisma no to po to myśmy tutaj zeszli się,
poprosili was, żebyśmy ewentualnie mogli sobie pogadać.
Ja na tym skończyłem.
Tow. Witold ZALEWSKI
... jestem z najstarszych członków Redakcji Zespołu „Przeglądu Kultural-
nego" ponieważ pracowałem od powstania pisma t.zn. przez 11 lat.
Pracowałem jako publicysta, okresowo jako kierownik działu reportażu
i jako członek Kolegium, które tym pismem kierowało. Z tego tytułu
oczywiście poczuwam się do współodpowiedzialności za tę linię którą
„Przegląd Kulturalny" realizował, za treści które przez 11 lat przekazywał
społeczeństwu. I z tego tytułu właśnie wracając do tego co tow. Gomułka
powiedział przytaczając słowa z rozmowy z naszym redaktorem naczelnym
o tym że zespół jest zirytowany, nie rozumie treści decyzji o likwidacji
pisma. Ja chciałbym powiedzieć, że ja nadal uważam decyzję o likwidacji
„Przeglądu Kulturalnego" za decyzję niefortunną, za decyzję, która nie
przynosi pożytku. Myśmy tutaj usłyszeli krytykę pisma, ale wydaje mi się,
że jest to krytyka — pisma, które ma 11 lat historii swojej i dorobku 45 tyś.
czytelników rzeczywistego nakładu ostatnio, ta krytyka oczywiście bardzo
jakaś zasadnicza wydaje mi się, że możemy ją chyba uzupełnić przez to jak
my widzieliśmy naszą pracę w piśmie jako publicyści, jako partyjni
publicyści, ja sam jestem członkiem partii, z tym że sądzę że koledzy
bezpartyjni również pracowali w tym piśmie nie dla po prostu posady, nie
dla jakiegoś zdobywania sobie pozycji, tylko dla przede wszystkim po-
czucia jakiegoś swojego społecznego obowiązku, takiego poczucia, które
wydaje mi się jednak było w zgodzie z partyjnym pojmowaniem publicys-
tyki.
„Przegląd Kulturalny" był pismem skierowanym do inteligencji do
inteligencji technicznej, do nauczycieli, do inteligencji z zarówno z więk-
szych ośrodków, jak i z miast małych, powiatowych i niniejszych. Zaj-
mował pozycję tzn. w tej geografii czasopism taką jak gdyby — wkraczał
tam i wydaje mi się że często nawet potrafił odebrać potencjalnego
czytelnika pism katolickich, czasopism katolickich, względnie wkraczał
tam na jakiś taki ugór gdzie czytelnik poprzednio zadawalał się bądź
„Przekrojem", bądź jakimś innym magazynem ilustrowanym. Myśmy
uważali, że chcemy kształtować poprzez naszą publicystykę i poprzez całe
pismo pewien model nowoczesnego inteligenta w państwie socjalistycz-
nym, inteligenta zaangażowanego w pracę dla dobra Polski socjalistycznej,
tego inteligenta, który w dużej mierze jakoś ten model musiałby być czymś
nowym w Polsce gdzie ukształtowane przez specyficzną historię, przez
zarówno literaturę, przez sztukę ten inteligent nie bardzo pasował i wydaje
mi się, że w wielu wypadkach jeszcze nie pasuje do wymogów naszych
czasów. Mianowicie ten człowiek nastawiony jakoś konsumpcyjnie wobec
życia, ten człowiek często nie stawiający jako najwyższej wartości pracy
ludzkiej, nie szanujący nawet tej pracy ludzkiej, ten inteligent z taką
postawą „sobie pańską", który w każdym razie nie odznaczał się jakimś
demokratyzmem. Myśmy chcieli jakoś kształtować właśnie model człowie-
ka, który byłby inny, byłby właśnie nowy, byłby sprzeczny z tym dotych-
czasowym modelem. I sądzę, że mimo niewątpliwych błędów które
popełnialiśmy w redagowaniu pisma i wielu błędów, to biorąc tak w całości
historię naszego pisma myśmy jednak w jakiejś mierze to zadanie wykona-
li. To przekonanie żywię zarówno na podstawie pewnych kontaktów
z czytelnikami — myśmy te kontakty nawiązywali zarówno przez liczne
bardzo wyjazdy, spotkania w środowiskach inteligencji technicznej, na
Śląsku ... w całej Polsce, jak i przez odzew kiedy otrzymywaliśmy na nasze
pismo. Jestem przekonany, że to oddziaływanie było w całości — podkreś-
lam—było oddziaływaniem ku pożytkowi socjalizmu. Używam tutaj słowa
ważkiego, ale w poczuciu tego, że starałem się w miarę swoich sił na to
przez 11 lat jako publicysta stworzyć jakieś pokrycie.
Bardzo istotny i chyba podstawowy zarzut, który nas tutaj spotkał
dotyczy tego, że „Przegląd Kulturalny" jakoś fałszywie rozumiał politykę
koegzystencji i że przenosił koegzystencję polityczną w dziedzinę ideologii
ito zostaje zapisane na nasz oczywiście minus. Tow. Gomułka tutaj mówiąc
o tym jednocześnie od razu rozdzielił odpowiedzialność t.zn. powiedział, że
tutaj i kierownictwo partii również nie jest bez winy — bo w polityce
kulturalnej ja to tak rozumiem — w ciągu kilku lat były — nie wiem jak to
określić — może ustępstwa na rzecz gustów pewnych pokutujących
w społeczeństwie. Wydaje mi się że to chyba tak było rzeczywiście, że
w ciągu kilku lat były jakieś ustępstwa na rzecz właśnie zaspakajania
gustów drobnomieszczanina, był pewien napływ treści bardzo, tego co my
określamy mianem chałtury, rozmaitego siana takiego ideowego, a często
wręcz po prostu ideowego szkodliwego. „Przegląd Kulturalny" jeżeli
chodzi o te sprawy to odnosił się do tego jednak krytycznie. Myśmy w wielu
publikacjach występowali przeciwko właśnie temu — no to jest sprawa
poważna, to jest masa czytelników, którzy odejdą teraz w kierunku nie
bardzo wiadomym — bo ja się obawiam, że część z nich może odejść i do
pism katolickich — oczywiście to będzie zależało wiele od tego nowego
pisma. Ale czy wszystko, nawet chyba nie wszystko będzie zależało od tego
nowego pisma, wiele będzie zależało, bardzo wiele, ale nie wszystko
dlatego, że „Przegląd Kulturalny" miał pewien profil swój, profil pisma nie
literackiego, pisma, które wytworzyło sobie specyficzną specjalność jakie-
goś — użyjmy tutaj tego słowa w znaczeniu pozytywnym — koegzystencji,
humanistyki i techniki, przyciągnął grono bardzo poważne ludzi ze świata
nauki bardzo liczącej się w społeczeństwie, którzy się uaktywnili jako
ludzie piszący. Chyba to w sumie — ja nie mówię tu o poszczególnych
wypadkach — ale w sumie chyba to jest zjawisko bezsprzecznie pozytyw-
ne. Nie wiem jak tą rzecz to pismo nowe będzie mogło wypełnić.
Jeżeli chodzi o sprawę — ja nie chcę wracać teraz do omawiania
przebiegu tego epizodu z nami, z zespołem, jak zostało załatwione, jak
zostało przeprowadzone — to wszyscy właściwie znają, wiedzą jak to było,
mamy głębokie poczucie tego, że zostaliśmy tutaj potraktowani niewłaś-
ciwie, z kolei bardzo się cieszymy że do niego doszło, uważamy to za bardzo
pozytywny przejaw. Ale żałujemy, że to nie zostało wcześniej to spotkanie
nie nastąpiło, przed decyzjami, które zapadły. Zdaje nam się, że tutaj nie
bardzo mógłbym się zgodzić z tym co tow. Gomułka powiedział, że decyzja
właściwie była niezależna jak gdyby od tej dyskusji. Wydaje mi się że
rozmowa którą tutaj przeprowadzamy, że ona jeszcze mogłaby zmienić,
i chyba zarówno co na losy tych dwóch pism mogła wpłynąć, a w każdym
razie na losy tego jednego pisma, jeżeli by ono miało powstawać to jedno.
Sądzę, że tak jak to teraz wygląda to na razie — jeżeli chodzi o to nowe
pismo — to jakie my mamy dane. To znaczy mamy dane takie fakty: mamy
zlikwidowane dwa pisma, które prowadziły pewną działalność, ich negaty-
wną ocenę. I na podstawie tej negatywnej oceny tych pism stawia się przed
nowym pismem pewne zadania. To zadanie w tej chwili nie wygląda tak
żeby to był jakiś program polityki tego pisma. To chyba dobrze, bo zresztą
ja pamiętam np. w rozmowie z tow. Strzeleckim na spotkaniu jego
z egzekutywą literatów przed mniej więcej rokiem. Tow. Strzelecki
podkreślał i nam się to bardzo podobało, że nic o was bez was, że wszystkie
decyzje w sprawie polityki kulturalnej i jakieś wytyczne tej polityki nikt
wam nie będzie tego tworzył tylko chcemy żeby to tworzyło samo
środowisko twórcze, a zwłaszcza środowisko partyjne. Wobec tego to jest
z pewnością ze wszech miar słuszne i trudno żebyśmy się pod tym nie
podpisywali i ponieważ ten program pisma — tak ja to rozumiem — on
będzie się kształtował raczej chyba w toku działalności tego pisma, w toku
jakiejś wymiany zdań pomiędzy członkami tego zespołu. Niesłychanie jest
ważna sprawa jakiejś obsady pisma, sprawa kierownictwa pisma. Po
prostu chyba przede wszystkim sprawa redaktora naczelnego dlatego, że
z praktyki redakcyjnej wiemy, że redaktor naczelny w piśmie to jest
pozycja dosyć podstawowa a tym bardziej w tego typu piśmie, które teraz
powstaje, w piśmie — powiedzmy — takim centralnym, w piśmie które ma
z natury rzeczy od razu mieć jakiś taki duży autorytet no, to nam się zdaje,
że to powinien być człowiek z poważnym bardzo autorytetem i politycznym
i twórczym autorytetem, autorytetem ideowym. Tu nie chodzi o pod-
rzucanie nazwisk, ale po prostu o to żeby nie forsować osób, które nie mają
aż takiego autorytetu, a właśnie postarać się postawić człowieka, który
będzie mógł swoim autorytetem ... Przychodzi mi np. na myśl nazwisko
Karola Kuryluka zasłużonego redaktora „Sygnałów", „Odrodzenia", zna-
komitego redaktora, który rzeczywiście ma olbrzymi... ale ja podkreślam to
przecież jest rzucanie na takie sobie nazwiska po prostu dlatego żeby
powiedzieć że myślałem o tym, że myślę o tym, ponieważ to jest dla mnie
sprawa bardzo zasadnicza. Ja tyle chciałem na początek tej swojej wypo-
wiedzi.
Tow. Marcin CZERWIŃSKI
Ponieważ poprzedzamy te wypowiedzi paroma słowami o sobie więc
powiem, że ja nie jestem członkiem partii i jestem również związany bardzo
dawno z „Przeglądem". Ja chciałbym — ponieważ może jest mi dany
pewien punkt widzenia inny właśnie dlatego że członkiem partii nie jestem
— odpowiedzieć nie tyle może na parę zarzutów, ile na parę pytań, które się
zawierały w przemówieniu tow. Gomułki, ponieważ dysponuję pamięcią
tych faktów przecież już należących do przeszłości dawnej i wiemy jak się
kształtowały pewne pomysły w Redakcji. Ale najpierw parę słów o tym
punkcie widzenia, na który jak mnie się wydaje ja jestem bardziej skazany
przez swoją sytuację a który chyba jest ważny. Zrobienie pisma, które ma
jakiś cel przed sobą ideowy to jest gadanie do ludzi, do ludzi bardzo
różnych, do ludzi — trzeba tak zakładać — w dużej części nie przekonanych
do tego co im się chce przedstawić. Jak to wyglądało w takim krótkim
zarysie historycznym? „Przegląd" podzielił los wielu czasopism, które
powstały w okresie poprzednim, w okresie przed październikiem 1956
roku. Wiemy na czym polegały ówczesne metody polityki kulturalnej. Te
pisma i te środowiska przeżyły potem wielki wstrząs. Wielką szkodą chyba
która się stała w latach następnych było to, że często bardzo w miejsce
konstruktywnego kształtowania się poglądów poczuciu odpowiedzialności
społecznej liczni ludzie kierowali się dość zrozumiałą w tej sytuacji, ale
obiektywnie historyczną tendencją do pewnego samooczyszczenia się
z pewnych jakichś przyjętych na siebie poprzednio decyzji fałszywych,
niepopularnych, które się skompromitowały. Ten ton dominował niestety
w wielu bardzo środowiskach, i w ogóle był bardzo wyraźny, bardzo
słyszalny w latach następnych zrodziło się z niego wiele zupełnie fantas-
tycznych, zupełnie bzdurnych i z pewnością szkodliwych pomysłów,
publikacji, ... itd. W tym czasie „Przegląd" w tym wachlarzu ówczesnym
w latach 1956, 1957, 1958 reprezentował coś co nam często wypominano, co
nam wytykano jako wówczas wielu tak sądziło wręcz oportunizm jakiś.
Ponieważ myślę, że „Przegląd" był bardziej umiarkowany od bardzo wielu
innych środowisk ówczesnych. I wydaje mi się, że w tym okresie wyróżnił
się raczej postawą mniej chwiejną, mniej w każdym razie podległą owej
— jak to prof. Szczepański wówczas na łamach „Przeglądu" pisał — tej
histerii, która była spuścizną jakąś taką neurotyczną spuścizną okresu
poprzedniego, wynikała z jakiegoś poczucia popełnionej pomyłki, win
poniesionych. Na co na pewno te środowiska, które przecież nie ponoszą,
których rola polityczna nie jest bezpośrednia tylko pośrednia są tym
samym bardziej wystawione bo na pewno brak im w wielu wypadkach
takiego jakiegoś poczucia bezpośredniej roboty gospodarczej. Otóż wydaje
mi się, że wiele tych rzeczy o których mówił tow. Gomułka przypuszczając
że wzięły się one z tego, że my chcemy mącić, wzięło się stąd, że my
musieliśmy jednak zawsze być blisko opinii środowisk do których przema-
wiamy. I teraz jeżeli była mowa w „Przeglądzie", jeżeli była dyskusja
o wolności nauki, to nie dlatego że myśmy chcieli ludziom podsunąć myśli
że jej nie ma, ale dlatego, że klientela „Przeglądu" to jest klientela
inteligencka — przecież to wynika z wielu naszych badań i to jest
oczywiste, że tego typu pismo o dość trudnym poziomie czytane jest przez
ludzi, którzy mają przygotowanie w postaci pewnego wykształcenia. Czyta
nas zresztą pewien odłam niewielki bardzo, ludzi którzy są z sytuacji swojej
zawodowej robotnikami, to wynika z listów do nas, ale sądzę że ich wielu.
W szczególności „Przegląd" miał swoją klientelę i czytelniczą i autorską
w środowiskach naukowych. „Przegląd" te środowiska starał się skłonić do
uprawiania publicystyki, do podejmowania pewnych zagadnień węzło-
wych nauki. Inicjowaliśmy np. taki cykl jak nauka na zakręcie, gdzie była
mowa o problemach merytorycznych nauki, o tym przed jakimi zagad-
nieniami różne dziedziny nauki stoją. I widzieliśmy, że to różnym środowis-
kom naukowym sprawia satysfakcję, że mogą ... Pozwolę sobie przypo-
mnieć, że ta dyskusja była zamknięta konkluzją, nawet właściwie niejedną
konkluzją, ale w szczególności konkluzją jedną która miała zupełnie
zdecydowany charakter i miała chyba tę zaletę w moim mniemaniu i jak
słuchałem opinii środowisk do których to wszystko się kierowało to miała
i w ich oczach tę zaletę, że była to konkluzja prawdziwa, zgodna z faktami,
prawdomówna, a przy tym wskazująca na jakieś bardzo optymistyczne
cechy sytuacji środowisk naukowych Polski. Można by powiedzieć o in-
nych pomysłach naszych, które mogły by się wydawać niefortunne przez
to, że natchnione jakąś taką tendencją do utworzenia problemów tam gdzie
ich nie ma. Ja na pewno nie ośmieliłbym się twierdzić, że nie popełnione
były błędy. Myślę nawet, że tych błędów popełnialiśmy mnóstwo. Tylko
z kolei całe doświadczenie jakie wynieśliśmy my wszyscy tu obecni wydaje
mi się, jeśli ktoś jest innego zdania to przypuszczam że usłyszymy, wydaje
mi się że całe nasze doświadczenie wskazuje na to, że pismo, które
wychodzi co tydzień, które reaguje żywo na ten obowiązek, na aktualne
problemy, nawet jeżeli to robi na piętrze abstrakcyjnym, obracając się
wśród zagadnień dość oderwanych jak „Przegląd Kulturalny". Takie
pismo musi być kontrowersyjne tzn. nie może uniknąć kontrowersyjności,
jakkolwiek zakładanie sobie kontrowersyjności zbędnej, przypadkowej
byłoby oczywiście założeniem ... Problemem, który rodzi się przed tym kto
dzisiaj takie pismo robi jest jak zaktywizować uwagę czytelników — ja
ciągle mówię o pewnych określonych kręgach czytelniczych — ale w końcu
tych do których te pisma się kieruje. Jak zaktywizować uwagę czytelników
problemami życia publicznego, bowiem jest to następstwem nie naszej
działalności, ale pewnych nieszczęść politycznych, które się w kraju stały,
nieszczęść którym położono kres, którym zapobieżono w planie działań
państwowych, ale które ślady psychiczne zostawiły. Otóż problemem jest
jak przewalczyć, jak przełamać to co jest wielką groźbą, obojętność na
sprawy publiczne. I my mamy na pewno braki w naszych kontaktach
społecznych, brakuje nam doświadczenia jeżeli chodzi o środowiska
fabryczne, wiejskie mamy tych kontaktów za mało. Nawet ci spośród nas
którzy są reportażystami. Ale mamy przecież doświadczenie bezpośrednie,
które obejmuje środowiska miejskie, inteligenckie. Wszelkiego rodzaju
niuansowanie podstaw, poglądów jest ogromne. Nie ma takich przecież
ostrych przedziałów. I trudno jest bardzo wystawiać komuś patenty na
socjalistę, na człowieka obojętnego. Ale ogólnie to charakteryzując, prze-
cież wszyscy wynosimy to przekonanie, że jest wielki odpływ pasji
publicznych. Jeżeli czasem się próbuje ekscytować zainteresowanie tych
środowisk, jeżeli się w tym popełnia błędy i niezręczności i powoduje
przypadkowe w końcu zbieżności czasem z jakimiś gdzieś przez kogoś
innego lansowanymi w innym celu formułami to to się brało z tego żeby
ośmielić, albo żeby poruszyć, albo żeby zwrócić uwagę na to. I to jest wielki
problem. Wielki problem to nie jest — jak mnie się wydaje — to, że my
czasem takiego jakiegoś strzelimy byka. To jest pogląd, który będzie tu
brzmiał naiwnie pewno, ale ja wyjaśniłem jaki jest mój punkt widzenia na
te sprawy. To znaczy ja bym powiedział tak: to też może urosnąć do
problemu tylko ja nie mam perspektywy z której umiałbym prawidłowo to
ocenić. Natomiast wiem z mojej perspektywy własnej, że problemem
ustawicznym to jest to, że my możemy robiąc pismo, które reprezentuje
słuszne poglądy w sprawach węzłowych znajdziemy się, dopuścimy do
tego, że nastąpi odpływ zainteresowania tym pismem i tymi wyrażanymi
przez nas poglądami. Ta gra z opinią, która jest chwiejna, z poglądami,
które są płynne, ta gra jest na pewno trudna i jest grą w której wszystkie
błędy są możliwe. Tylko jeśli się powołuje na to, to nie żeby tłumaczyć
błędy tylko żeby niejako wyjaśnić postawę, żeby wyjaśnić postawę nie
zasadniczą, nie filozoficzną, nie ideologiczną, tylko postawę operacyjną, że
tak powiem, postawę metodyczną i żeby tym samym odpowiedzieć na parę
pytań, które brzmiały mniej więcej tak: skąd wam to strzeliło do głowy. No,
otóż o ile pamiętam zdarzenia no to tak nam to strzeliło do głowy, to jakoś
tak strzeliło, że mianowicie chcieliśmy żeby ten głos zabrzmiał tam gdzie
wiemy że się rodzą albo bardzo duże wątpliwości i pretensje, albo gdzie
rodzi się po prostu obojętność.
Tow. Bohdan CZESZKO
Mamy chyba prawo, nawet obowiązek chyba w tej sytuacji głos zabrać.
Jestem pisarzem, pracuję w „Przeglądzie" jakieś 8 lat, uprawiam także na
jego łamach także publicystykę i drukowałem także swoje teksty literackie
w pierwodrukach. Jestem członkiem partii. Ja bym chciał tutaj nawiązać
jeszcze żeby sprawy, żeby akcent na te sprawy, które nas bolą w całym tym
splocie zdarzeń z którym mamy ostatnio do czynienia zaistniał także i na
tym zebraniu. Mam tutaj na myśli tą warstwę spraw, które dotyczą metody
postępowania tego typu zespołem ludzi jaki stanowimy. Otóż dla ilustracji
mogę tu powiedzieć, że ... dezinformacji w tym ostatnim okresie kiedy
ważyły się losy „Przeglądu Kulturalnego". To nawet nie o to chodzi, że
towarzysze wykonujący zlecenie Sekretariatu mówiące o połączeniu pism,
zawiadomili nas o tej sprawie dosyć późno i że prawdopodobnie takie
polecenie mieli, żeby teraz, proszę towarzyszy zawiadomić, że sprawy są na
takim szczeblu załatwiane. Ale jednocześnie, a właściwie daleko przedtym
zanim na wieść o decyzji tego typu, decyzji przecież poważnej, to jest 11, czy
w moim wypadku 8 lat życia, związania się z jakimś zespołem, z jakąś
działalnością, to jest kawałek jednak losu ludzkiego, to się nie da wykreślić
z życia. Więc jednocześnie, kiedy dochodziły nas echa z miasta o tym, że
„Przegląd" ma ulec likwidacji już wówczas zaistniały takie fakty, że
zwracano się do poszczególnych towarzyszy i kolegów z zespołu, nie
z ramienia KC, nie towarzysze z Wydziału Kultury oni to później zaczęli
robić, ale prawda członkowie tego jakiegoś zespołu nowego, mianowani
prawda, już ustaleni zwracali się z propozycją, że może przyjedziecie do nas
pracować. Ten werbunek współpracowników jeszcze trwał, a także i roz-
mowy na temat powstania tego pisma, jego szaty graficznej, jego objętości
itd. Na długo, na długo przed tym zanim ta ważna w naszym życiu decyzja
i przecież powodująca jakieś istotne konsekwencje w życiu środowiska
literackiego, w ogóle inteligenckiego, zapadła. Słowem, tego typu działania
trwały, one trwały i później prawda, kiedy mówiono do nas, że już wszyscy
hurmem poszli, już piszą stawiając nas w głupiej zupełnie sytuacji, kiedy
byliśmy przekonam, że t.tow. Schaff, Żółkiewski itd. już montują to pismo,
już w nim pracują, podczas kiedy my, jednak pragnęliśmy przecież
usłyszeć o programie tego pisma, usłyszeć zarzuty chociażby sformułowa-
ne jaknajostrzej, jak to dzisiaj usłyszeliśmy, chcieliśmy słowem wiedzieć na
czym my siedzimy, co to się z nami właściwie dzieje. Ja mówię o tym
dlatego, że to rozgoryczenie zostało zrodzone przez normy postępowania,
które nam się jakoś nie mogły skojarzyć z tymi, które wiążemy m.in.
i z Waszą osobowością tow. Wiesławie, jako polityka, działacza partyjnego.
Nie kojarzyliśmy sobie tych metod z tym co rozumiemy, co odczuwamy
jako wasze tendencje, jeśli chodzi o normowanie życia wewnątrzpartyj-
nego. Nie doznawaliśmy wrażenia, że postępuje się z nami w sposób
szczery, racjonalny, pryncypialny, tak jak to na ogół powinno być. Mówię
o tym nie dlatego żeby tu rozdrażniać towarzyszy, tylko dlatego, że sądzę,
że zarówno pracownikom niższych szczebli instancji partyjnych może
w ich praktyce codziennej robocie wspomnienie o tym incydencie jakoś
pomoże w wypracowaniu sobie norm takiego postępowania, któreby nie
nadwyrężało godności ludzkiej ani też nie powodowało w ludziach niepo-
trzebnych rozgoryczeń. Myśmy nie rozrabiali, ani nie plotkowali, staraliś-
my się w całej tej sprawie zachować się w sposób możliwie sprzyjający nie
jątrzeniu tej sytuacji dalej, która zaistniała. Byliśmy, prośba o zwołanie
tego dzisiejszego spotkania, przecież także na naszym zebraniu, naszego
kolektywu padła. Stało się. Jakbyśmy teraz sprawy nie oceniali, a ja
osobiście solidaryzuję się tu powiedzmy z wypowiedzią tow. Zalewskiego
i też sądzę, że można było sprawę jakoś lżejszą ręką i jakoś skuteczniej
rozwiązać. No, ale rzeczy się stały. Mamy pewien zespół faktów, których
już nie cofniemy i troska nasza winna się koncentrować na sprawie tego, co
my możemy tu zrobić dalej. Jak my możemy te zadania, które przed nami
stawiacie wykonać w sposób taki, abyśmy uzyskali jak mówią wojskowi
powodzenie w tym działaniu. Żebyśmy uzyskali sukces. I tutaj zachodzi
sprawa, konieczność z jednej strony stworzenia zespołu ludzi, a także nie
będę powtarzał tego co mówił Zalewski, osoby naczelnego redaktora, bo
także podtrzymywałbym jego sformułowania, ale chodzi także i o zespół
ludzi, któryby zagwarantował temu pismu autorytet w tych wszystkich
środowiskach do których docierała „Kultura" i „Przegląd Kulturalny".
Żeby nie stworzyć sytuacji, w której przez miesiące, przez dłuższy okres
czasu to pismo byłoby w sposób nieufny obwąchiwane przez te środowiska.
Co to z tego wszystkiego będzie. Żeby możliwie ograniczyć tę strefę plotek,
rozróbek, które by się dokoła tego tłamsiły. Słowem, zespół tego pisma jego
skład osobowy powinien stanowić gwarancję, że te wszystkie dobre
elementy, które w swojej działalności „Przegląd Kulturalny" wniósł w cały
pejzaż życia kulturalnego i naukowego Polski Ludowej, słowem, żeby te
elementy nie zostały zatracone, żeby został nawiązany kontakt ze środowi-
skiem pisarskim, żeby to pismo odrazu możliwie szybko uzyskało i bazę
ludzi współpracujących i jednocześnie czytelnika, no i oczywiście wykona-
ło to zadanie naczelne do którego zostało powołane, to znaczy określiło
tendencje, linię partii na tym odcinku działalności w większej mierze,
w sposób jaśniejszy, może bardziej pryncypialny, czego z drętwą mową
oczywiście utożsamiać nie trzeba, niż to czyniły dwa poprzednie pisma.
Słowem, ten problem jest dla mnie problemem naczelnym. Ja wiem tow.
Gomułka, że w waszym przemówieniu był passus także poświęcony mojej
skromnej osobie. Otóż mogę wam zadeklarować, że nie jestem absolutnie
nie czuję się ani rozgoryczony, ani z powodu tamtych krytyk, co oni tam
wypisywali w tej ,,Nowej Kulturze", ani też nawet, jeśli chodzi o mnie
osobiście to i sprawa „Przeglądu Kulturalnego", poza tymi formami
załatwienia, z którymi zgodzić się absolutnie nie mogę, też już mnie
właściwie nie obchodzi. Natomiast ja, jak powiedziałem byłbym zatros-
kany, nie zniweczyłoby mojej troski i nie uspokoiło mojego sumienia,
gdybyśmy tutaj powodzenia nie uzyskali za cenę jakichś nieznacznych,
pozornych deklaratywnych, nie merytorycznych efektów, zwycięstw,
które na dalszą metę właściwie przyniosłyby tylko szkodę. Ja nie widzę
powodu, dla którego ja w nowym piśmie nie mógłbym pracować, jeśli
oczywiście towarzysze zadecydują, że taka możliwość istnieje, ale chciał-
bym być przy tej robocie, u samego jej początku, wziąć za nią odpowiedzial-
ność, nie chciałbym, żeby to były decyzje, na które wpływu mieć nie mogę.
Tyle bym powiedział, to byłoby wszystko.
Tow. Adam SCHAFF
...tylko przedstawiciele, czy ludzie związani z „Przeglądem Kultural-
nym", to ja pozwoliłem sobie zabrać głos (głos z sali) ... nie wiem, może
z niepokoju o to, żeby to się nie przekształciło w monolog „Przeglądu
Kulturalnego", żeby was troszkę też sprowokować pozwoliłem sobie też
zabrać głos.
Mnie się wydaje, że są dwie strony zagadnienia, o których my dzisiaj
mówimy. To co się stało i to co ma być.
Dla mnie decydujące jest to co ma być. Wydaje mi się, że z punktu
widzenia partyjnego dla nas wszystkich teraz niezależnie od takich czy
innych naszych pretensji i oceny, ja się przyłączam do ogólnej oceny danej
przez moich przedmówców, że byłoby o wiele lepiej i słuszniej, gdyby tego
rodzaju sprawy w sposób pryncypialny były załatwiane nim się decyduje
pewne rzeczy, a nie potem, to niezależnie od tego rzeczą decydującą dzisiaj
musi być to z czym my idziemy naprzód, jak to ma się stać, żeby
z połączenia — jak słyszymy — dwóch zespołów, które mają takie czy inne
mankamenty, powstał jeden zespół, który będzie lepszy. Dlatego, że to nie
zawsze tak musi być, że ze złączenia dwóch rzeczy kiepskich, powstaje
rzecz lepsza. Może być tak, że powstanie jeszcze gorsza. Teoria jest tutaj
możliwa i taka. Wobec tego trzeba popatrzeć, trzeba bardzo zadbać o to, od
początku, od organizacji, ażeby ta sprawa była ustawiona wyraźnie.
Towarzysze mówią o sprawach personalnych, organizacyjnych, ja o nich
też będę mówił, to jest ważne, ale dla mnie najważniejsze jest coś innego,
jest sprawa programowa. Czego my chcemy, w jakim kierunku mamy iść.
Jeśli to pismo ma spełniać swoją funkcję, bo rozumiem, że to ma być pismo
takie kulturalno-społeczne, to znaczy nie tylko zajmujące się zagad-
nieniami literatury sztuki i t.d. Ja bym osobiście np. nie miał nic do
powiedzenia, bo poza chodzeniem do teatru i do kina nie znam się na tym,
bardzo słabo nawet czytuję, bo nie mam czasu, ale chyba jest i ta strona
społeczna, ona będzie musiała być w tym. Więc prócz tego, że my powiemy,
że to ma być ofensywne i powinno jakoś iść po linii Partii, myślę że trzeba
będzie te rzeczy sobie konkretyzować, ja nie myślę dziś, ale wtedy kiedy ten
zespół będzie powstawał i wtedy kiedy on będzie pracował. I od tej strony,
ale chyba nie tylko od tej strony zagadnienie tych wszystkich omówień
przeszłości ma dzisiaj sens. Dlatego że mnie się wydaje, niezależnie od
wszystkich żalów które my mamy, czy towarzysze mają, koledzy mają,
byłoby błędem przekształcanie dzisiejszego zebrania tylko w młócenie tego
no jak to było z tą przeszłością było tak czy było inaczej. Oczywiście jedno
i drugie pismo miało swoje dobre strony, napewno miało swoje kiepskie
strony. W tej chwili jest decyzja. Jak jest decyzja, jako zdyscyplinowani
członkowie partii oczywiście będziemy wypełniać. Idzie o to żeby wiedzieć
co wypełniać, w jakim kierunku iść. Towarzysze tutaj pewna rzecz mnie
zaniepokoiła. To się troszkę przekształca w proces „Przeglądu Kultural-
nego". I dlatego mnie zaniepokoiło i to, że tak ciurkiem mówią tylko
towarzysze z „Przeglądu Kulturalnego". Słyszeliśmy przemówienie tow.
Wiesława, że oba pisma miały swoje mankamenty i chyba miały. Jeśli wziąć
historię, no to „Nowa Kultura" ma na swoim garbie takie historie, czego
nikt w Polsce nie ma, no główny sztandar „wściekłych" w swoim czasie i td.
Ale chyba nie tylko, chyba nie tylko i dlatego troszkę mnie zaniepokoiło,
tow. Wygodzki mówi, że nie dali dojść do głosu, może, to wobec tego trzeba
będzie szybko ustąpić, bo to troszkę wygląda tak, że jedni mówią, bo ich
biją, a inni będą siedzieć cicho pod miotłą, nie będą mówić. Niedobrze,
niedobrze, musimy się uczyć z tego co było niedobrze w przeszłości na
temat jak powinno być w przyszłości. Ja muszę powiedzieć tow. Wiesławie,
że dobór materiałów, które wam przygotowano był od tej strony niestety
jednostronny (tow. Wiesław...) a to może, może. Dlatego, że jeśliście
wykorzystywali to co było, no to tam, że tak powiem „Przegląd Kultural-
ny" był reprezentowany w sposób walny, nawet aż do tego, żeby wyrywać
poszczególne zdania, które tracą wtedy sens jeśli są wyrwane. Ale ja mówię
to nie dlatego, by wyjść nie tylko „Przegląd Kulturalny" był winien, byli
winni i inni, ale mnie idzie o pewną rzecz bardzo zasadniczą natury
programowej jeśli idzie o „Nową Kulturę". Mnie się wydaje, że towarzysze
z „Nowej Kultury" chyba powinni o tym też coś powiedzieć. Otóż jak
powiedziałem, ja w zagadnieniach kultury jestem straszny cham, bardzo
mało czytam, nie znam się. Dlatego przeglądam normalnie tą „Nową
Kulturę", niewiele wiem, nie wiem czy oni piszą dobre recenzje, niedobre
recenzje. Ja tych książek nie czytam, to nie wiem czy oni piszą dobre
recenzje. No, ale tymi społecznymi sprawami, to od czasu do czasu się
zajmuję. Jedną rzecz pamiętam z całą pewnością, zupełnie ostatniego
okresu. I to jest ważna rzecz wtedy kiedy my montujemy zespół i kiedy
mówimy o przyszłości. To była historia Załuskiego. „Nowa Kultura" ma
tutaj pewne swoje konto, ma swoje konto nie w sensie tego, że umieszczała
takie czy inne artykuły, tylko ma swoje konto od jednego punktu widzenia
— ja to mówię tak otwarcie, partyjnie, jak trzeba mówić między towarzy-
szami — dla mnie niepokojącego. W momencie kiedy partia zabrała głos,
kiedy partia w sposób wyraźny i jasny się wypowiedziała w sprawie
niezwykle ważnej o naturze ideologicznej i politycznej. To znaczy przesą-
dziła pewną sprawę. Kiedy wiadomo było, że tu jest również i autorytet
I Sekretarza partii, dlatego że to było w każdym razie z nim uzgadniane
i o tym szeroko opinia publiczna wiedziała i zresztą trzeba powiedzieć że
w pewnych kołach, z dużą przyjemnością słyszałem, w pewnych, dlatego że
nie łudźmy się co do tego jak jest przyjmowany Załuski na uniwersytecie
wśród młodzieży, z entuzjazmem i w ogóle szkoda mówić, z entuzjazmem te
rzeczy są przyjmowane. Otóż w tym momencie jak „Nowa Kultura" daje,
z obowiązku zresztą, sprawozdanie z artykułu „Trybuny Ludu" i zapomina
o takiej części która jest zasadnicza, która zawiera treść ideowo polityczną,
tą najważniejszą, w której jest zawarte stanowisko partii, to ma wymowę
polityczną. Jeśli my mówimy o błędach, to dyskusja o młodzieży tak jak ona
była o tych pokoleniach, to był błąd. Pewne ustawienie dyskusji w sprawie
wolności nauki, może być ocenione jako błąd, ale niewątpliwie ta historia,
która się zdarzyła ostatnia to był ciężki błąd. To było więcej aniżeli błąd, to
było zajęcie pewnego stanowiska. Chcę powiedzieć, że to było bardzo
wyraźnie komentowane na mieście. To było komentowane na mieście
w całym środowisku nie tylko tym, ale znacznie szerszym, jako zajęcie
określonego stanowiska w stosunku do tego co partia powiedziała. Mamy
robić nowe pismo, wytyczamy program, a my musimy bardzo dokładnie
wiedzieć po jakiej linii my będziemy szli, w tych sprawach również dlatego,
że to są sprawy o znaczeniu niezwykle zasadniczym ideologiczno-politycz-
nym. One staną również na naszym plenum, będziemy o nich mówić z całą
pewnością. Ale one muszą w takim piśmie też stać, to znaczy my musimy
nie tylko o tym wiedzieć, żeby nie robić takiej historii jak walka pokoleń,
która nam zamazuje walkę klas, czy niefortunnie stawiać takie czy inne
wyskoki, ale żeby wiedzieć jak stawiać zagadnienie tradycji narodowej
i internacjonalizmu, żeby nie popadać w takie czy inne nacjonalizmy. To
jest u nas niezwykle ważna sprawa. Przy montowaniu zespołu, czy
ustawianiu ludzi, czy ustawianiu programu, trzeba o tych rzeczach pamię-
tać. Jeśli są obciążenia takie, to są i obciążenia inne, są ludzie związani
z takimi czy innymi stanowiskami. Ja mówię o tym jasno i otwarcie po
prostu dlatego, że myślę, że inni nie będą o tym mówić jasno i otwarcie,
wszyscy o tym myślą. Wobec tego jest rzeczą niezwykle ważną, żeby ci
towarzysze z kierownictwa partyjnego, którzy będą teraz tę sprawę
montować którzy zajmą się przede wszystkim sprawą programu, linii, żeby
pewne rzeczy bardzo wyraźnie i jasno ustawili programowo od strony
pewnych zadań. Oczywiście tego nie można dawać w postaci recept,
dlatego, że nie można powiedzieć co ma być pisane, ale wyciągając pewne
wnioski chociażby z ogólnej analizy błędów jednego i drugiego pisma
pewne rzeczy można i należy wyraźnie powiedzieć. I dlatego uważam
i tylko dlatego się w tej sprawie wypowiedziałem, że ustawienie dzisiej-
szego zebrania jakoś tak, żeby było jednostronne, że tak powiem jako tylko
krytyka błędów jednego z pism, byłoby rzeczą niefortunną z punktu
widzenia wytyczania linii tego pisma, które ma przyjść.
A teraz sprawa najważniejsza. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że
w środowisku są różne tak zwane resentymenty. Jesteśmy w środowisku
partyjnym, względnie kolegów bezpartyjnych, którzy są, jak to nazywaliś-
my, bezpartyjnymi bolszewikami, są oni z nami bardzo blisko związani
i pracujący itd. Trzeba sobie powiedzieć rzecz następującą. Wszystko jest
piękne i ładne, jest pewien moment, w którym muszą różne resentymenty
ustawać. Wtedy kiedy partia coś tworzy, zdecydowała, kiedy my idziemy
do jakiegoś ataku taka jest komenda, tak przynajmniej chcemy iść, to my
jako członkowie partii, i ci którzy z partią są związani, oczywiście jesteśmy
zobowiązani do tego, żeby walnie pomóc, żeby znaleźć się w tzw. szeregach,
żeby współorganizować, żeby to robić. Dlatego też to dzisiejsze zebranie
powinno dopomóc w jednym, żeby najrozmaitsze żale itd. no jeśli nie ukoić,
bo czasami się nie dają, to powiedzieć sobie stało się to co się stało, mówi się
trudno i się kocha dalej i trzeba robić. I w tej chwili stoi zagadnienie tego
robienia. Nie idzie o stronę taką już praktyczno-organizacyjną, żeby nie
zaczęli potem zabawy w ciuciubabkę z ludźmi, ze wszystkim żeby było
jasne, co tutaj jest. Partia tego chce, jest rozkaz partyjny, to powinno być
jasne i wyraźnie powiedziane, to co wtedy zobowiązuje, nawet jeśli
człowieka czasami wewnętrznie diabli biorą. Ale zobowiązuje i będziemy
robić. Jest jeden warunek jednakże (tow... bez przekonania)... chwileczkę
towarzyszu ja nie dokończyłem. Toteż chcę powiedzieć jest jeden warunek,
wy nikogo nie przekonacie tak żeby on kochał wtedy kiedy nie kocha, żeby
był zadowolony wtedy kiedy nie jest zadowolony. Na to tow. Zenonie nie
ma rady. Trzeba sobie powiedzieć pewne rzeczy tutajśmy poszkapili,
gdybyśmy to zebranie zrobili miesiąc temu to by tego nie było. Ponieważ
robimy je dzisiaj to pewne konsekwencje ponosimy i jakieś tam bóle będą.
Ale idzie o to aby były jakieś bóle, ale nie bóle ciężkie. Otóż na to, żeby nie
były bóle ciężkie, żeby tak jak mówi Czeszko, on mówi uczciwie, ja go
słuchałem, z łamaniem się, trzeba będą oczywiście, ja nie jestem taki, który
nie będzie pracował, będzie pracował. Wiele takich Czeszków będzie. Ale
jest jedna sprawa, trzeba widzieć to, że jeśli to ma być zespół, który ma
określony program, to musi być nie tylko program, ale musi być takie
ustawienie zespołu, żeby zespół mógł pracować. Można dwojako sprawy
sobie urządzić. Można powiedzieć tak — tu ja mówię trochę z boku, bo ja
jestem w stosunku do tego środowiska z boku. Jestem w stosunku do tego
środowiska z boku tow. Zenonie, bo ja nie jestem pisarzem, nie należę do
klik pisarskich i nie biorę udziału w najrozmaitszych ich bojach — które oni
mają wewnętrznie. Ja widzę, że wy powątpiewacie i macie wątpliwości, nie
jestem, nie, nie, należę do innego środowiska ... nie ma klik, a no jak nie ma
klik no to w ogóle jest wszystko dobrze. Mam jakąś inną ocenę. Ja mam
ocenę taką, że, no nie nazywajmy tego to brzydkie słowo kliki, istnieją
grupy, ludzie się lubią, ludzie się nie lubią. To są realia. A ja mogę patrzeć
troszkę z boku właśnie dlatego, że jako nie pisarz ja o tym wiem, ale ja
w tym nie jestem. Ale ja wiedząc o tym, a w tym nie będąc i przystępując
jako taki praktyk-organizator, który podobnie rzeczy nie raz robił wiem
jedno, że są dwie metody postępowania, albo powiadamy tak kłócicie się, są
tutaj grupy, to proszę bardzo to my stawiamy na jedną grupę niech ta robi
niech pokaże co ona umie, inni prawda przyłączą się, nie przyłączą się,
przyłączajcie się, róbcie. Albo można postawić inaczej i powiedzieć, a my
tak nie chcemy, tylko my zrobimy taki koktail, my to przetrzęsiemy,
dlatego bo w ogóle niedobra sprawa jeśli są takie grupy, jeśli ludzie się
kłócą, tym bardziej, że na moje rozeznanie ja strasznie przepraszam
towarzyszy, potem będą z obu stron na mnie okropnie obrażeni, już z góry
wiem, ale prócz wyjątkowych wypadków to to nie ma pryncypialnego
charakteru tylko bardzo często to ma charakter nawet czysto taki towarzy-
sko-osobisty, nerw czasami ma pryncypialną przesadę. Otóż ja bym
doradzał, żeby zrobić koktail, nie iść na to żeby była jedna homogenna
grupa, bo wtedy będziemy mieli rozbicie. Wtedy będzie tow. Zenonie to
czego wy się boicie. Czy jeśli ktoś nawet będzie współpracował, to będzie
współpracował countre-couer z dąsem, zawsze będzie widział dziurę
w całym. To trzeba zrobić tak, żeby byli ludzie którzy nie należą do jednej
grupy towarzysko nie wiem jakiej, żeby ich tak ustawić, chociaż to jest
pewna trudność, dlatego że oni wewnętrznie mają trudniejsze sprawy,
wtedy kiedy mają kierować, no to niech się troszkę potrudzą. Z punktu
widzenia społecznego wydaje mi się, że to będzie miało o wiele lepszy efekt,
bo tutaj na to szeroko środowisko będzie patrzeć, społeczeństwo będzie
patrzeć, tu powinni być ludzie różni w samym kierownictwie. To znaczy nie
tylko w zespole, to jeszcze nie jest tak i wtedy kiedy idzie o ustawienie
redaktora i jego z-cy ja bym się nie bał dać więcej niż dwóch z-ców. A co
nam szkodzi niech będzie więcej z-ców, niech będą różni ludzie, niech
będzie cała taka grupa i niech w tym koktajlu troszkę to się pomiesza cała ta
historia, z tym, że jeśli my będziemy mieli mniej więcej określony program,
będziemy wiedzieli czego my chcemy i jeśli my będziemy partyjnie czuwać
nad tym, bo jeśli my ich znowu zostawimy potem sobie, bo żeśmy parę razy
już tak robili, przemieszaliśmy i zostawiliśmy taką redakcję sobie no
i potem były bardzo opłakane skutki tego. Ja myślę, że tu trzeba znowu nie
w tym sensie, żeby tutaj wnikać, hamować, cenzurować, no ja myślę no
w sensie nadawania tego jakiegoś kierunku ogólnopolitycznego, żeby był
kontakt z partią, z kierownictwem partyjnym, jeśli to tak ma być. Jeśli
będzie taka opieka, jeśli będzie tego rodzaju kierownictwo tak ustawione,
żeby ono reprezentowało różne grupy ludzi i żeby było zdolne do działania
od strony intelektualnej, to znaczy żeby to tak było dobrane, żeby byli
ludzie którzy intelektualnie coś reprezentują, żeby to było zrobione
szeroko no właśnie na takiej bazie, żeby nie było tak, jak mówi plotka w tej
chwili w mieście, że niby czy się likwiduje, czy się zlewa dwa pisma, tylko
faktycznie się likwiduje „Przegląd Kulturalny", a zespół,,Nowej Kultury"
robi to nowe pismo, a no wtedy będzie rozeźlenie diabelne i z tej strony
i z tamtej strony, to nie może tak być, to nie może robić ten zespół. Na mój
gust nawet nie jest bardzo dobrze, żeby oni zostali w jednym ze starych
lokalów. Ja bym zabrał oba te stare lokale i dał im trzeci. To nie jest
fetyszyzm, to ma znaczenie, bo tak mówią na mieście, że jak się zostaje
w lokalu ,,Nowej Kultury", znaczy to jest dalszy ciąg „Nowej Kultury". To
zabierzmy jeden lokal i drugi lokal, dajmy kogoś innego tam, dajmy ich do
trzeciego lokalu (Wiesław... właśnie miałem taki zamiar...). Świetnie, to
prędzej będzie, bo tu nie będzie podejrzeń takich z „Nową Kulturą" są
podejrzenia. Ale jak „Nowa Kultura" ma resentymenty, lepiej zrobić
zupełnie neutralnie, zabrać oba lokale, dać im nowe, może coś zarobimy
jeszcze — czy ja wiem. Dajmy nowy lokal dajmy nowych ludzi, dajmy
program i dajmy jedną rzecz, z którą powinniśmy dzisiaj tutaj wyjść
— wyraźną, jasną perspektywę, że i decyzje partyjną, że niezależnie od
wszelkich naszych takich i innych ocen najrozmaitszych naszych pretensji
i t.d. to to pismo musi zacząć żyć i nie może żyć na takiej zasadzie, że jak
mówił Czeszko będzie obwąchiwane, będzie przez miesiące a czasami
nawet dłużej zdobywać sobie teren. Trzeba zrobić wszystko, żeby tak nie
było. Moim zdaniem można zrobić tak, żeby tego nie było. Dziękuję.
Tow. Leon PRZEMSKI
Mówię nie w imieniu zespołu, tylko w imieniu swoim własnym.
Uważam sobie za obowiązek zabrać głos w imieniu własnym dlatego, że
w kwietniu upłynęło 10 lat od chwili kiedy wszedłem do „Nowej Kultury",
jestem najstarszym członkiem zespołu. Bo w „Nowej Kulturze" wiele się
zmieniało, jest inna tutaj sytuacja tow. Schaff, jeżeli chodzi o „Przegląd"
i jeżeli chodzi o „N. Kulturę". Tutaj tow. Gottesman czy tow. Zalewski
mogą odpowiadać za całość, za ciągłość, a tutaj nie, bo ja wprawdzie
redaktorem naczelnym przez jakiś czas redaktorem faktycznym, nominal-
nym, w ogóle przez ten czas w ciągu 10 lat było 10 redaktorów naczelnych
i łatwego życia nie miałem nigdy jako redaktor naczelny. Bito mnie wciąż,
bił mnie tow. Bierut ustami Kruczkowskiego, bił mnie tow. kilkakrotnie
tutaj na tej sali, bił mnie ... podczas tamtych rozmów, podczas tamtego
bicia, ale przynajmniej miałem satysfakcję, że jak zrobię błąd to mnie
wezwą i biją. A tymczasem to co się działo w „Nowej Kulturze" ostatnio, to
naprawdę przechodzi wszelkie wyobrażenia. Godzi w godność ludzką,
partyjną itd. Były takie sytuacje w ciągu ostatnich kilku miesięcy, że
w jednym pokoju odbywa się zebranie, a w drugim odbywa się jakieś
zebranie konwentyklu... członków zespołu nie wiem z kim jeszcze, bo nie
zaglądałem, nie widziałem. Takie wrażenie ja się męczę robię gazetę, robię
numer, dobrze czy źle mniejsza o to, a tam siedzi jakaś grupa i sądzi mnie,
wydaje wyrok śmierci na mnie. Wiecie, po tylu latach pracy, ja mam 22 lata
pracy stażu w Polsce Ludowej, więcej niż Polska Ludowa ma, bo zacząłem
jeszcze w 1943 r. tak, że to nie da się pogodzić z jakimiś normami
partyjnymi, z normami ludzkimi. Ale mniejsza o przeszłość. Ja jak
mówiłem byłem kilkakrotnie redaktorem naczelnym, z-cą, sekretarzem
redakcji, nawet śmiano się ze mnie, że wszyscy się zmieniają, ja zostaję. Nie
wiem czy dobrze robiłem czy źle, w każdym razie starałem się, wtedy kiedy
mogłem się starać, żeby pismo było jakieś ludzkie, żeby było możliwe, żeby
było partyjne w miarę możliwości itd. I przyglądałem się pracy 9-ciu
redaktorów naczelnych, wśród których ja byłem, tak, że mam wrażenie, że
mam pewne doświadczenie i mogę coś na ten temat powiedzieć jeżeli
chodzi o tę gazetę nową, która powstaje, która się tworzy.
Tutaj właściwie mógłbym się przyłączyć do tego co tutaj powiedział tow.
Zalewski. Wszystko będzie zależało od tego kto będzie redaktorem naczel-
nym, jaki to będzie człowiek, czy będzie się cieszył autorytetem literackim,
autorytetem moralnym, autorytetem partyjnym itd. To będzie zależne od
tego jaką my chcemy mieć gazetę, czy my chcemy mieć gazetę dla ludzi
przekonanych, czy dla ludzi których chcemy przekonywać, od tego bardzo
dużo zależy. Tutaj już mimochodem o tym wspomniano. Jeśli chodzi
o gazetę dla ludzi przekonanych, to takich gazet mamy sporo, a nam
przecież chodzi o to, żeby docierać do środowisk inteligencji, do środowisk
twórczej inteligencji, technicznej inteligencji itd., ludzi o których wiemy, że
nie wszyscy są przekonani do naszego ustroju w mniejszym czy w więk-
szym stopniu i od tego zależy redakcja naszych gazet. Tylko tyle chciałem
powiedzieć.
Andrzej KIJOWSKI
Prof. Schaff powiedział, że istnieją jakieś towarzyskie ... że kierownict-
wo partii zostało powołane do tego, żeby rozpędzić gromadę chłopców,
żeby przestali wreszcie przeszkadzać w robocie i kłócić się. Tak nie było
chyba. Myślę, że między „Przeglądem Kulturalnym" a „N. Kulturą"
w ciągu tych lat kiedy pisma obok siebie istniały były stosunki zupełnie
dobre, wielu nas łączy przecież przyjaźń. Obawiam się, że właśnie ostatni
okres, że właśnie ostatnie pociągnięcia, że właśnie inicjatywy płynące m.in.
z Wydziału Kultury spowodowały to, że te pisma zastygły w jakieś
oddzielne, wrogie prawie obozy, podglądające się nawzajem z dużą nieuf-
nością. I to nie jest zresztą problem. Problemem wciąż pozostaje ocena tej
10-letniej działalności obu pism. Jeśli o mnie chodzi interesuje mnie
„Przegląd Kulturalny", a zwłaszcza dziedzina którą się zajmowałem,
zwłaszcza dziedzina literatury. Tow. Gomułka wspomniał tutaj o dyskusji,
o krytyce literackiej, którą urządziliśmy i też właśnie zadał nam pytanie co
nam to daje. W jakiej sytuacji myśmy tę dyskusję zainicjowali. Zainicjo-
waliśmy tę dyskusję w sytuacji, w której żadnych dyskusji ideowych,
żadnych dyskusji merytorycznych nie było. Po okresie ożywienia w tej
dziedzinie jakie zapanowało w latach 1955/56, zapanował marazm w dzie-
dzinie ideologii literackiej. Postawy ideologiczne się rozproszyły, zin-
dywidualizowały, nie było merytorycznych sądów. Krytycy zajmowali się
bądź to teorią, bądź to odeszli do historii literatury, bądź spierali się
o poszczególne książki. Zapanował klimat niewyraźny, klimat niemeryto-
ryczny. W tej sytuacji właśnie podjęliśmy dyskusję o krytyce literackiej po
to, ażeby krytycy określili swoje postawy, po to, ażeby powiedzieli, co w tej
chwili właśnie myślą o literaturze po tym wszystkim czegośmy doświad-
czyli, cośmy przeżyli i cośmy przemyśleli. I chcieliśmy aby te wypowiedzi
były jak najbardziej indywidualne, jak najbardziej osobiste, jak najbardziej
dziwaczne nawet czasem, ale zwracaliśmy się przecież do krytyków nie
anonimowych, do krytyków w większości, a prawie w komplecie marksis-
towskich, bo chcieliśmy wiedzieć jak właśnie ich marksizm wygląda po
tych latach, po tych wydarzeniach. I padały takie wypowiedzi rzeczywiście
indywidualne, rozbieżne, które grupowaliśmy, któreśmy przedstawiali
chcąc uzyskać po prostu klimat dyskusji i chcąc zyskać płaszczyznę do
dalszego rozwijania jej do jej kontynuowania do jej w końcu oceny. Padały
w tej dyskusji zdania skrajne. Jedno z nich obiegało później nawet kuluary
Komitetu Centralnego, bo któryś z tych krytyków młody mój przyjaciel
napisał, że żaden program literacki nie może być wyssany z administracyj-
nego palca. Sądziliście może, że to jest deklaracja niezaangażowania, że
krytyk powiada: precz z tym całym interesem, mnie to nie obchodzi, ja
mam swoją własną ideologię, swoją własną, swój własny utopijny jakiś
bajeczny świat. Ja przyznaję, to zdanie nie jest zręczne, bo ono budzi
właśnie skojarzenia takie, jakie wzbudziło. Ale to de facto to jest deklaracja
zaangażowania, bo my rozumiemy zaangażowanie w ten sposób, że ono się
przełamuje przez osobistą decyzję pisarza. Tow. Gomułka powiedział tutaj,
że to partia jest odpowiedzialna za pismo za ... tak to prawda, ale
jednocześnie nie ma takiej instytucji, nie ma takiego autorytetu, któryby
zdjął z pisarza ciężar jego odpowiedzialności osobistej, ciężar jego obowiąz-
ku przekładania ideologii, w której żyje, epoki w której egzystuje, na swój
własny język, bo tylko wtedy pisarz ma autorytet, tylko wtedy jego słowo
jest żywe i dlatego udział, dlatego pisarz angażuje się wciąż na nowo,
każdym utworem, każdym artykułem prawie i dlatego właśnie jego
działalność jest czynnikiem tego twórczego niepokoju i sprawia to, że
ideologia nie zastyga w dogmaty, że jest wciąż żywa, bo niepokoi, bo
wzbudza kontrowersje. My wiemy, istnieją granice tego i myślę że myśmy
tych granic pilnowali, że myśmy wiedzieli gdzie w końcu ona zaczyna się
wyradzać, gdzie zaczyna się już jakiś bunt anarchiczny, wiedzieliśmy
chyba, ja nie mówię tego gołosłownie.
Mówiliście towarzyszu o powieści Iredyńskiego, to jest ten objaw
skrajnego buntu literackiego, skrajnej anarchii obyczajowej, moralnej,
literackiej nawet językowej, ale wyście czytali artykuł w „Przeglądzie
Kulturalnym" o Iredyńskim, a właśnie to myśmy powiedzieli, to myśmy
przekuwali ten balans, to myśmy pisali o pozorach tego wszystkiego
(pytanie z sali) a w „Twórczości" owszem w „Twórczości" była drukowana
powieść, nowa powieść Iredyńskiego. Tak, rzeczywiście, ale przecież
razem z tą powieścią w „Twórczości" został wydrukowany, zostało wy-
drukowane studium Stanisława Lema, który jest z zawodu, zresztą nie
wiem czy o tym wszyscy wiedzą, który jest lekarzem psychiatrą i on napisał
w tym artykule o tej powieści, o tym pisarzu z punktu widzenia psychiatry,
nie powiedział, że ma do czynienia nie z fenomenem artystycznym tylko
z fenomenem socjologicznym i patologicznym i te dwa dokumenty są ze
sobą zestawione, no oczywiście „Trybuna Literacka", kiedy bodajże
piórem kol. Wilhelmiego streszczała te sprawę, naturalnie artykuł Lema
pominęła, bo się nie chciało czytać temu publicyście tego artykułu, bo jest
długi i trudny, a przeczytał tylko świństwa, wyłapał to co jest skandalem
powieści Iredyńskiego, ja abstrahuje od tego czy Iredyński jest utalen-
towany, pozostaje fakt niewątpliwie, tylko jest na fałszywej drodze. Więc
tak te rzeczy wyglądają.
Ja się przyłączam do tego co mówił kolega Czerwiński. Myśmy chcieli
ten klimat indyferentyzmu poruszyć, myśmy chcieli wciągnąć dyskusję,
m.in. dlatego po dyskusji o krytyce, która miała ten cel, myśmy rozpoczęli
dyskusję o języku polskim, czy to była dyskusja indywidualistyczna, no nie,
bo myśmy pisali o języku, że w tym języku Polski współczesnej przejawiają
się właśnie te elementy indyferentyzmu, te elementy jakieś parodystycz-
nych podstaw, tego nieserio, tej niepowagi. Myśmy pisali o tym, że ten
język jest językiem coraz bardziej żargonem, językiem dowcipu, językiem
anegdoty, językiem ... a nie jest, nie służy dyskusji, że to już w samej jego
naturze prawie się przejawia właśnie w takiej, w jakiej ona się objawiała
ostatnimi czasy, myśmy do tej dyskusji wciągnęli wielu ludzi i myśmy ją
traktowali jak najbardziej ideologicznie, merytorycznie, myśmy chcieli
właśnie poprzez zjawiska językowe jak i poprzez te o których mówił
Czerwiński myśmy chcieli właśnie te naprawdę wychować sobie pewien
krąg ludzi, zwłaszcza młodzieży, zresztą nowej inteligencji, którą uważaliś-
my, że podejmie po prostu ten ciężar odpowiedzialności za kształtującą się
kulturę. Ja tutaj mówię jednostronnie, to znaczy bronię, to nie znaczy, że
nie podejmuję zarzutów, bo przecież one są słuszne, żałuję tylko, że tej
dyskusji nie było, muszę powiedzieć złośliwie pod adresem tow. Czeszki, że
tylko raz zabrał głos merytorycznie w sprawie działalności krytycznej
„Przeglądu Kulturalnego", kiedy ja zaatakowałem pisarkę, no dewotkę
i grafomankę, to wyście napisał artykuł wtedy do „Przeglądu Kultural-
nego". No ten jeden jedyny raz, broniąc kogo? (pytanie z sali: ale coście tam
napisali?), że jest grafomanką, po prostu i podtrzymuję to, no dewotka,
stara dewotka, pisarka, nic takie, to wyście wtedy jej bronili. No dobrze,
a więc żałuje że tej dyskusji nie było, tow. Gomułka mówił, że zamiast
dyskusji kolektywnej... indywidualne, ze mną nie, muszę przyznać się, nikt
ze mną nie rozmawiał, (rozmowy na sali)... a tak.
Tow. Bohdan GOTOWSKI
Ja jestem bardzo kiepskim mówcą, zabieram głos dlatego, że sprawa
„Przeglądu Kulturalnego" jest jakoś dla mnie niesłychanie osobistą spra-
wą. Należę do średniego, jeżeli chodzi o staż pokolenia pracowników tej
redakcji, pracuję tam blisko 5 lat. To są moje najważniejsze chyba lata,
mówię o tych osobistych sprawach dlatego, że one mają także swoje
nieosobiste znaczenie, to są najważniejsze lata dla mnie dlatego, że
zetknąłem się pierwszy raz z zespołem, którego chyba naczelną dewizą
było zaangażowanie, z zespołem, który wytyczną swojego działania przy-
jął, że można w nim funkcjonować tylko na zasadzie jakiegoś pełnego
zaangażowania i że głównym celem jest rozszerzanie kręgu osób zaan-
gażowanych. Mówimy tutaj cały czas o przeszłości i ja w granicach jakich
moja pamięć sięga, to znaczy blisko 5 lat chciałbym też o tym powiedzieć. Ja
myślę, że warto by sobie zdać sprawę z jednej rzeczy. Pismo, „Przegląd
Kulturalny", który był adresowany przede wszystkim do inteligencji, na
skutek tego, o czym zresztą mówił kolega Czerwiński, był przez szereg lat
w bardzo trudnej sytuacji, na mapie innych pism, bardzo często spotykał się
z zarzutem oportunizmu, nie mniej „Przegląd" okazał się pismem, który
w tym środowisku, szczególnie w środowisku naukowym, jakimś olb-
rzymim wysiłkiem wieloletnim zdołał nie tylko stworzyć sobie klientelę,
ale zdołał chyba zrobić rzecz, którą ja osobiście oceniam za niezmiernie
ważną, mianowicie: sięgnąć do ludzi, którzy aprobując założenia ustrojo-
we, bardzo wyraźnie i wąsko zakreślali swoją linię zaangażowania. Byli
skłonni angażować się jako eksperci. Cały wysiłek właściwie redakcji
w tym środowisku sprowadzał się do jednej rzeczy, ażeby tych ludzi skłonić
do angażowania się obywatelskiego, w sprawy jak najbardziej współczes-
ne. W moim przekonaniu „Przegląd" odegrał tutaj rolę chyba absolutnie
monopolistyczną, jakąś zupełnie, ja nie chcę przypominać, oczywiście
można mówić o błędach, które zostały popełnione w trakcie redagowania
pisma, ale nie wiem czy nie warto by się było zastanowić nad następującą
rzeczą: czy te błędy nie były ceną, którą nawet warto było zapłacić.
W końcu właśnie w tym piśmie po raz pierwszy, ponieważ tow. Gomułka
mówił o tej sprawie, dlatego ją przypominam, pierwszy raz po bardzo
długim milczeniu został sformułowany postulat przywrócenia filozofii,
znaczy nauczania filozofii w szkołach wyższych, na dyskusji, na której tow.
Schaff zresztą był wtedy, była dyskusja w redakcji, którą publikowaliśmy.
U nas pierwszy raz zostały sformułowane postulaty wychowania obywa-
telskiego i socjalistycznego jeśli chodzi o szkołę. Myśmy przecież zainic-
jowali dyskusję o reformie szkolnej i to cały czas pamiętając o tych dwóch
momentach, to znaczy o merytorycznej stronie i o stronie jakichś
społecznych problemów. Ja o tym mówię dlatego, że to można było zrobić
wciągnąwszy do tej akcji — skutecznie robić — ludzi, którzy mają wielki
autorytet społeczny, których opinia się liczy, których opinia jest zdolna
dotrzeć do bardzo szerokiego środowiska, choć w trakcie tego rodzaju
operacji nie może się obyć bez błędu. Kol. Czerwiński już mówił o tej
dyskusji o wolności nauki. Myślę, że gdyby ją zanalizować całą, to przy
jednej czy dwóch wypowiedziach, co do których można by wysunąć jakieś
zarzuty. W sumie efekt społeczny dyskusji był ogromny. To znaczy ona
w jakiś sposób znowu wciągnęła całą masę ludzi, skłoniła ich do aktyw-
nego i jakiegoś zaangażowanego włączania się w ważne sprawy współ-
czesne, użyczenia swojego autorytetu dla tych spraw.
Ja chyba wdałem się trochę zanadto w wyliczanie tych naszych rzeczy,
które moim zdaniem są tutaj jakimś dużym kapitałem, ale robię to
dlatego, że ten kapitał, gubienie tego kapitału byłoby jakąś niepowetowa-
ną szkodą. Pismo zdobywa sobie, tak jak mnie się wydaje, autorytet
w środowisku intelektualnym, w jakimś szeroko pojętym inteligencji
technicznej, przez bardzo długi wysiłek. To nie jest obojętna postawa
moralna ludzi, którzy tam są, nie jest obojętne zaangażowanie tych ludzi,
które w końcu zawsze przebija jednak przez to co piszą, przez jakąś
konsekwencję w poglądach, przez jakąś uporczywość w walczeniu
o pewne rzeczy. Mnie się wydaje, że jakąś wielką szkodą jest to co, mówili
tutaj zresztą koledzy, że do tej dyskusji nie doszło wcześniej, bo ja myślę,
że te argumenty, mogą jakoś bardzo chyba zaważyć na pewnych roz-
wiązaniach. No to się już stało, ale w tej chwili mnie się wydaje, że
najważniejszą rzeczą jaka stoi przed naszym pismem, to jest to, żeby
pamiętać jednak o tej dewizie, która nam przyświecała, znaczy że
najgorsze jest milczenie, że może lepiej jest popełniać czasem jakiś błąd,
niż powiedzmy stwarzać jakąś, nie zrobić wszystkiego żeby tego mil-
czenia między środowiskiem, które dzisiaj odgrywa przecież olbrzymią,
merytoryczną rolę we wszystkich naszych zamierzeniach, jeśli chodzi
o kraj, właśnie choćby w tym postępie technicznym o którym już ten
„Przegląd" wydatkował tyle papieru. Wydaje mi się, że chyba pierwsza
rzecz, którą organizując to nowe pismo, o którym trzeba by pamiętać, to
jest to, żeby tego kapitału nie stracić, żeby nie spuścić z oczu tego
środowiska, które w dużej mierze, chyba bardzo jakąś pozytywną robotę
zrobiło właśnie na łamach „Przeglądu", które jest zresztą bardzo wy-
czulone na charakter pisma, na oblicze moralne ludzi, którzy nim kierują,
którzy w nim pracują, no i jednak na treści, które, na sposób dyskusji,
którą w tym piśmie się prowadzi. Skończyłem.
Tow. Stefan ŻÓŁKIEWSKI
Ja chciałem tutaj powiedzieć o jednej właściwie sprawie, która wydaje
mi się najważniejsza. Chodzi mi właśnie o to aby postulaty tutaj sfor-
mułowane przez tow. Wiesława, które są wspólnymi, a przynamniej ja
w całej rozciągłości je podzielam, żeby nasza robota kulturalna była
pryncypialna i ofensywna, żeby one mogły być rzeczywiście zrealizowane.
Ja mam przywilej, że mogę niejednokrotnie dzielić się myślami z towarzy-
szami w Komitecie Centralnym i muszę stwierdzić, że bywały sytuacje
kiedy różniłem się w ocenach różnych zjawisk konkretnych zachodzących
w naszym życiu kulturalnym i różniłem się w ocenach postępowania, planu
działania. Ja miałem możność przedstawiać tutaj w swoim czasie, chociaż
nie jestem członkiem redakcji mój pogląd na sprawę „Przeglądu Kultural-
nego". Wyrażałem niepokój, że zrezygnowanie z tej instytucji kulturalnej
może przynieść nam więcej szkód jako partii niż korzyści. Wydaje mi się, że
właśnie te różnice, które tutaj występują przemawiają za tym aby może nie
tylko jakiś pojedynczy głos dochodził do towarzyszy, żeby właśnie można
było przeciwdziałać temu o czym tutaj towarzysze mówili. Mnie się wydaje,
że jest rzeczą bardzo dla nas trudną i właśnie źle wróżącą dla powodzenia
i skuteczności naszej pracy na tym odcinku kulturalnym i literackim, to że
my w niedostatecznej mierze wciągamy środowisko, partyjne środowisko
intelektualne przy podejmowaniu różnych ocen i decyzji. Myśmy tu długo
postulowali, różni towarzysze, konieczność reaktywowania komisji kul-
tury znaleźliśmy pełne zrozumienie ze strony towarzyszy, no ale komisja,
jeśli idzie o wydarzenia ostatniego półrocza właściwie nie była w stanie
ustosunkować się do nich. Podobnie właściwie czuje się odciętą, co już tu
było mówione, egzekutywa partyjna i organizacja partyjna związku litera-
tów. Ci ludzie jednak zostali zaskoczeni i w większym stopniu zaskoczeni
bardzo ważkiemi decyzjami. Otóż mnie się wydaje, że trudno jest prze-
prowadzić dowodzenie argumentację jakąś pełną, bo to byłoby nużące
i tworzyło by właśnie wiele szczegółowych sporów. Ale mnie się wydaje, że
to środowisko intelektualne, artystyczne i naukowe, partyjne środowisko
zwłaszcza, ale nie tylko, ono zasługuje na zaufanie. Jeżeli towarzysze cytują
powiedzmy przykłady rzeczywiście anarchii, wykolejenia to nota bene
krytycy partyjni dostrzegali i potępiali. Jeżeli cytują właśnie Iredyńskiego,
to przecież nie on reprezentuje naszą literaturę i jej aktualny stan, jej
aktualny dorobek, jej aktualną orientację ideologiczną. To wygląda ina-
czej, to są ludzie z którymi tutaj można mówić. No ja jestem głęboko
przekonany, że na partyjne sumienie tow. ... można w całej rozciągłości
liczyć i jego opinia może wiele przynieść i analogiczne opinie towarzyszy.
I dlatego też mi się wydaje, że istotną, bardzo istotną sprawą, żebyśmy
mogli osiągnąć konieczny i nieosiągany, wysoki stopień pryncypialności,
wysoki stopień ofensywności, to jest właśnie jak największe zbliżenie się do
tego środowiska, wciągnięcie go do spraw decyzji, obarczenie po prostu
odpowiedzialnością, do której jak ja jestem głęboko przekonany. A prze-
cież wszystkie moje ambicje osobiste łączę z kształtowaniem kultury
socjalistycznej. No nie mam żadnych innych ambicji osobistych. W końcu
z tym łączę jakąś nadzieję, że i o mnie się będzie myślało i pamiętało
właśnie, w końcu 17 lat nic innego nie piszę i w związku z tym jeżeli to
środowisko oceniam w ten sposób, że jego niepokoje, jego troski, jego
opinie mają tutaj znaczenie, to to wynika nie z jakiegoś fałszywego
poddania się temu środowisku, ale z głębokiego przekonania, że ono jest
dojrzałe do wysuwania tych propozycji, do współuczestniczenia we współ-
odpowiedzialności i wydaje mi się, że w tym wypadku, kiedy chcemy
tworzyć nowe pismo, kiedy chcemy żeby to pismo mogło na prawdę
działać, żeby to nie była kwestia manifestacyjnego wydrukowania przez
tego czy owego towarzysza artykułu, żeby to nie była sytuacja o której tow.
Kliszko mówił, żeby to ... robić na zasadzie dyscypliny, ale żeby to był
rzeczywiście wysiłek pełny, żeby to można było robić z pełnym przekona-
niem, a z tej pracy, pracy małych zespołów, zespołów które odpowiadają
nie za obiektywnie sprawdzalną rzecz, ale odpowiadają za ... za to co się
mierzy miarą sumienia jednak, uczciwości, miarą oddania, to wydaje mi się,
żeby taki zespół mógł naprawdę działać skutecznie on musi powstać
w drodze porozumienia i że za to musi wziąć odpowiedzialność ten szereg
zespołów kolektywnych, partyjnych, które są powołane do tych spraw
literackich, że ta współodpowiedzialność organizacji partyjnej Związku
Literatów, zwłaszcza egzekutywy tej organizacji, ja się zgadzam, że
w organizacji mogą być ludzie dosyć przypadkowi, mogą być ludzie, którzy
kierując się bardziej interesem własnym — to jest ostatecznie ludzkie, ale
egzekutywa, to są ludzie, którzy noszą ciężar odpowiedzialności wobec
swoich towarzyszy, ich stać jest na inną postawę. To samo jeśli idzie
o komisje, to samo jeśli idzie właśnie o członków tutaj występujących
zespołów, żeby oni mogli rzeczywiście z pełnym zaangażowaniem być do
tej całej roboty wciągnięci. I wydaje mi się, że to nie jest kwestia
przypadkowa, to nie jest kwestia doraźna, wydaje mi się, że tutaj jest
sprawa, w której ja bym właśnie zwracał się z gorącą prośbą żeby wziąć pod
uwagę te słowa, bo na przestrzeni ostatnich wielu miesięcy można było
obserwować właśnie że w naszej polityce kulturalnej te partyjne organy
środowiska nie były do współdecydowania, do konsultacji należytej,
właśnie szczerej, bezpośredniej, jak między towarzyszami powoływane, że
ten stan rzeczy na przyszłość jest groźny. On wynika chyba właśnie ...
surowej oceny środowiska jego postaw politycznej i ideowej, mnie się
wydaje, że tutaj są różne kontrowersje i sprzeczności. Więcej jest sprzecz-
ności w odniesieniu do pisarzy wybitnych, odważnych partyjnych, tych
którzy biorą na gorąco trudne problemy, którzy się nie lękają tych
problemów i którzy oczywiście rozstrzygając takie konfliktowe zagad-
nienia nie zawsze mówią to co by się wszystkim podobało, nie zawsze
mówią rzeczy słuszne, często właśnie powinni być krytykowani partyjnie,
ale jeżeli, no jeżeli mogę mówić w końcu o doświadczeniach, jakichś
uczciwych, wewnętrznych doświadczeniach człowieka, który żyje w tym
środowisku przez tyle lat, to intencje tych ludzi są naprawdę intencjami
głęboko związanymi z naszym ustrojem, z jego budowaniem. To są ludzie,
których my tu przekonywać nie potrzebujemy, jeżeli robią błędy, to
dlatego, że szukają lepszej drogi właśnie dotarcia do słuchacza, właśnie ...
w sposób nowy, atrakcyjny, który byłby ciekawy, atrakcyjny, przekony-
wujący dla tej młodzieży, która rzeczywiście, jak mówił tow. Gomułka jest
wyjątkowo cenna, jest wyjątkowo wartościowa, ja to sam stwierdzam jako
profesor i jako pracownik naukowy. Widzę tych ludzi, oni nas przerastają,
oni nas przerastają przygotowaniem oni nas przerastają kwalifikacjami,
oni nas przerastają wymaganiami, jeżeli my chcemy do nich przemówić, to
musimy szukać tego nowego, świeżego, przekonywującego i wzruszające-
go słowa. To szukanie często może prowadzić do pomyłek, ale ono nie
dyskwalifikuje intencji ludzi, jeżeli oczywiście mają dobre intencje, to mi
się wydaje, że będą tym bardziej ofensywni i pryncypialni i będą w więk-
szym stopniu pociągani do realnej współodpowiedzialności.
Ja proszę o wybaczenie, że tu nie mówię o błędach, które tu były
wymienione i o własnych, bo nie chcę już zajmować czasu. Wydaje mi się, że
ten problem właściwej współpracy partyjnej ze środowiskami intelektual-
nymi jest dla nas w tej chwili i na przyszłość najważniejszy. Na co tu się
skarżyli towarzysze, na co się skarżył tow. Przemski, to jednak jest
zjawisko niepokojące. Ja myślę, że egzekutywa organizacji partyjnej
również by powiedziała to samo mówiąc, że nie jest dostatecznie wciągnięta
do współodpowiedzialności.
Tow. Stanisław WYGODZKI
... Tow. Leński miał ironiczne spojrzenie spoza okularów, jeżeli Wera
kładzie rękę, patrzy poważnie to Leński uśmiecha się ironicznie i powiada:
ej bracie czy to aby tak. Czy to aby tak towarzysze jak myśmy to sobie
umyślili. Tow. Czeszko powiada, że jego nie obchodzi forma w jakiej
załatwiono. A mnie obchodzi forma. Bo nie rozumiem i zrozumieć nie mogę,
dlaczego w okresie budowy socjalizmu takie sprawy jak pogarda dla ludzi
musi przylegać do naszego ruchu. Ciągle tego nie mogę zrozumieć.
Dlaczego się tam nie rozmawiało przedtem, a rozmawia się potem.
Dlaczego uchwała przyjęta dawno została wykonana w takim tempie, że
ona właściwie nas ośmiesza. Ja się może narażam towarzyszom, ale
powiem co myślę. Przecież likwidacja drugiego pisma to jest likwidacja
zwierciadła, w którym my członkowie partii oglądaliśmy swoją własną
twarz. Teraz naszą własną twarz będziemy oglądali w „Przekroju"
i w „Przyjaciółce". Nie będziemy oglądali naszej własnej twarzy w piśmie
w którym mógł zabierać głos Infeld, Dąbrowska i Chałasiński i x ludzi,
którzy są nam potrzebni dla naszego zdrowia moralnego i psychicznego.
Teraz gdzie my będziemy oglądali swoją twarz i gdzie inteligent polski
jeszcze będzie kontrolował to co my mówimy. Czy między nami a Infeldem
i Marią Dąbrowską, czy między nami a BBC. Co myśmy mu zostawili do
wyboru? Decyzja jest decyzją. Ale towarzysze moim zdaniem drugie pismo
jest nam potrzebne, ono powinno powstać. Nie wiem ... i nie wiem przez
jakich ludzi ono ma być robione, ale ono dla naszego zdrowia moralnego
jest potrzebne żebyśmy mogli czasami spojrzeć na siebie z boku co o nas
myślą ludzie uczciwi oddani Polsce. Bo uczciwych w pełnym tego słowa
znaczeniu tak jak uczciwy jest Kotarbiński, uczciwa jest Maria Dąbrowska
w swoim pisarstwie i w swoich intencjach. Tutaj padły ciężkie zarzuty,
umotywowane i słuszne zarzuty, one nie padły pod adresem „Nowej
Kultury". Ale wystarczy przejrzeć ostatnie numery, za ostatnie kilka
miesięcy to pismo, aby zorientować się co tam się działo. Właściwie pismo
nie miało redaktora. Tow. Michalski może będzie mówił o sobie — jeśli
zechce być szczery. Tam był stan wiecznej nieobecności redaktora naczel-
nego, jego zastępcy. Pismo było redagowane przez wszystkich i przez
nikogo. To co tam się pojawiało w druku jest bardzo dziwne. Tow. Schaff już
mówił o tym artykule w przeglądzie prasy tak spreparowanym, że
właściwie głos partii został zupełnie skażony, zniekształcony. Ale jeżeli ma
powstać nowe pismo, a plenum poświęcone zagadnieniom ideologicznym
— takie krążą słuchy i zresztą tow. Wiesław dzisiaj napomknął, że coś
takiego się odbędzie — jeżeli to plenum ma się odbyć dopiero za jakiś czas to
z jaką platformą aktualnie ideową wiążącą wystąpi nowa redakcja pisma,
które ma powstać, którego pierwszy numer ma się ukazać już za kilka dni.
Plenum to nie jest tylko określanie stanowisk, to jest również określenie
jakiegoś nowego spojrzenia na zagadnienia ideologii i kultury. A więc
dobry redaktor właściwie skąd on wie, skąd on czerpie swoje posunięcia,
swoją postawę, która ma reprezentować linię partii. Ale o reprezentowaniu
linii partii w redakcji „Nowej Kultury" ja słyszę od wielu miesięcy, że nasze
pismo reprezentuje linię partii. Ta linia partii była zawsze dziwnie
reprezentowana, że nie tylko ten artykuł w przeglądzie prasy, ale szereg
artykułów tzw. o aspekcie społecznym, artykuł o kodeksie karnym np.
gdzie wręcz powiedziano, że nowy kodeks karny stworzony przez stalinow-
ców. Ja byłem zaskoczony i zaszokowany w jaki sposób w 6 lat po
październiku stalinowcy zasiadają w takim gremium bądź co bądź decydu-
jącym o życiu prawnym, politycznym, publicznym w Polsce Ludowej.
„Trybuna Ludu" bodaj wytknęła to ale to jest jeszcze jedna z tych ilustracji
gdzie nie wiadomo właściwie kto reprezentuje linię partii, bo jeżeli taka ma
być ta reprezentacja to ja już nie wiem właściwie gdzie ja należę. W „Nowej
Kulturze" wystawia się cenzurki na tak i nie. Kryteria są bardzo dziwne
i niesprecyzowane. Np. jest sprawa nagród państwowych i w redakcji jest
tak powiedziane ponieważ myśmy już uzgodnili z tow. Galińskim to my
zaczniemy teraz omawiać kandydatów do nagrody państwowej. Skądinąd
wiem, że tow. Galiński nie uzgadniał jeszcze z nikim kto ma dostać nagrodę
państwową, ale my już prawda my reprezentujemy linię partii, myśmy
uzgodnili prawda nagrody państwowe, a więc my jesteśmy jedynymi
decydującymi o życiu kulturalnym i publicznym w Polsce Ludowej.
Przecież nie jest ważne to o czym mówi tow. Przemski, że w jednym pokoju
mówi się i w drugim pokoju się mówi, najważniejsze jest to że w jednym
pokoju się mówi coś innego i w drugim pokoju się mówi coś innego. To jest
najistotniejsze w tej całej historii.
Ma powstać nowe pismo, ono nie może powstać w tej konfiguracji jak
ono jest planowane w tej chwili. Towarzysze, to będzie nie dobre. Zwróćcie
uwagę na taki fakt, my zapowiadamy w prasie o czym pismo będzie mówiło.
A nowa redakcja, która redaguje nowe pismo nie potrafiła podać ani
jednego nazwiska, który tam będzie współpracował z tym pismem. Prze-
cież od strony merkantylnej to jest nie do pomyślenia gdziekolwiek na
świecie, aby powstawało nowe pismo i nie mogło zawiadomić swoich
czytelników kto będzie ich karmił strawą duchową. Przy tym jak mi
wiadomo nie ma jeszcze ani zespołu, ani współpracowników i sposób
sklecania tego zespołu był conajmniej dziwny. Tow. Wilhelmi zaprosił mnie
w sobotę na rozmowę i podał mi szereg nazwisk ludzi współpracujących
z nowym pismem o których wiedziałem, że odmówili współpracy z tow.
Wilhelmim. Ale on mnie podaje jako aktualnie ważne. Przecież to jest
niepoważne, tak nie można, to jest kłamstwo obliczone na istnienie
2-minutowe. Ja nie powiem, że tak postępuje redaktor poważnego czaso-
pisma, tak nie postępuje polityk, tak postępuje politykier, który liczy się
z tym że na 2 minuty on tak kogoś zakołuje i coś tam wygra. Ale to jest nie
poważne bo w końcu my działamy w środowisku, które ma coś do
powiedzenia w Polsce. I o tym trzeba pamiętać, że my działamy wśród
ludzi, którzy patrzą na nas, którzy od nas czegoś oczekują. Nie tylko
pięknych dzieł. Oni oczekują od nas zgodności słowa i czynu, słowa i myśli.
Towarzysze, to jest bardzo ważne w tej dziedzinie działania, żeby nie można
było zarzucić pisarzowi komuniście, członkowi partii że jesteś szubrawiec
bo inaczej piszesz, inaczej postępujesz w życiu. Nie wiem czy jest dużo ...
wśród nas towarzyszy partyjnych. Ale nie powinno ich być. Ja nawiązuję
do tego co tow. Wiesław mówił, że on daje swój własny portret w tym
świńskim utworze. Ja i tow. Michalski byliśmy tymi, którzyśmy ten utwór
utrącili w zeszłym roku kiedy on został złożony na konkurs powieści
współczesnej, jakkolwiek nie wiedzieliśmy kto jest autorem tego, ale
czuliśmy, że tam jest coś niedobrego, coś nie do przyjęcia, człowiek
napewno utalentowany z którym trzeba dyskutować, ale nawet może nie
w artykule, może któryś z pisarzy partyjnych powinien napisać kontr-
powieść, kontr ... i pokazać inną stronę naszego życia. Może taki utwór się
nagrodzi. Ale to nie może być robione w ten sposób, że my sobie tutaj
uchwalamy, że stworzymy nowe pismo, że nie określamy jego linii, że nie
wiemy co tam ma być bo to dopiero ideowo, ideologicznie mamy siebie
samych odzwierciedlać. Towarzysze, bez tego pośpiechu. Powiedziałbym
aktualnie w tej chwili może jeszcze nie wydawać tego pierwszego numeru,
może jeszcze odwlec na kilka tygodni wydanie tego pierwszego numeru
zanim nowy redaktor nie potrafi publiczności powiedzieć: proszę państwa
ci i ci ludzie będą was obsługiwać, czy karmić, czy zadawalać wasze
potrzeby. Ja może się uniosłem trochę, proszę mi wybaczyć, może powie-
działem kilka rzeczy niesłusznych, powiedziałem że mówić nie umiem, nie
wiem również czy pisać umiem, wcale nie mam tej pewności. I dlatego
jeżeli coś tu wyszło nie tak to nie dlatego że kierowała mną zła wola. Ja
nawiążę do tego co powiedział tow. Żółkiewski — wierzcie polskim
pisarzom, zawierzcie im sprawy sztuki i kultury w Polsce.
Notatka
dot. zebrania POP w Londynie
w dniach 11-12.4.68 r.
Zebranie POP zwołano w uzgodnieniu ze mną w celu poinformowania
o wynikach dyskusji w OOP nt. przemówienia tow. Gomułki dot. wydarzeń
marcowych oraz przyjęcia listu do tow. Gomułki. Na tymże zebraniu
przewidywano również przyjęcie nowych członków do partii, co uzasad-
niało zamknięty charakter zebrania.
W rzeczywistości głównym celem zebrania było usunięcie mnie z partii.
Cel ten jednak znany był tylko grupie „wtajemniczonych", pracowników
MSW, na czele z I sekretarzem POP tow. Czajerem. Cel ten był ukrywany
przed większością pracowników naszych placówek, a szczególnie staran-
nie przed kierownictwem Ambasady i Konsulatu. Chodziło jak oceniam
o to, aby osiągnąć pełne zaskoczenie na samym zebraniu, udaremnić
możliwości przeciwdziałania i stworzyć fakt dokonany.
Ponieważ organizatorzy tej akcji nie byli pewni, czy uda się wciągnąć do
tego OOP przy Ambasadzie, której członkowie lepiej mnie znają i bliżej ze
mną współpracują, a także nie byli pewni organizacji Konsulatu, wobec
tego grupę ataku i klakę przygotowano w OOP przy Biurze Radcy
Handlowego.
Sygnał do ataku dało sprawozdanie z „dyskusji" w OOP przy BRH,
wygłoszone przez tow. Szwarca, który ku osłupieniu większości zebranych
powiedział m.in.:
beriowszczyzna nie miała zaufania do Polaków i dlatego stawiano na
odpowiedzialne stanowiska w Polsce Żydów z ZSRR i z Zachodu,
w tym czasie Jerzy Morawski był najbliższym współpracownikiem
Romana Zambrowskiego,
na wiecach studenckich w Warszawie skandowano „Morawski, Za-
mbrowski do Biura Politycznego", co świadczy o inspirowaniu przez
Morawskiego tych demonstracji,
na terenie Londynu Morawski przeciwstawia się walce przeciwko
syjonistom, atakującym Polskę.
Na początku dyskusji wygłosiłem przygotowane na piśmie przemówie-
nie, którego tekst załączam. (Należy zaznaczyć, że o dyrektywie KC i MSZ,
na którą się powołuję w tym przemówieniu, ani Sekretarz POP, ani
przewodniczący zebrania, członek egzekutywy J. Rutkowski, którzy znali
tę dyrektywę, ani słowem nie wspomnieli na zebraniu).
W dyskusji, w której zabierali głos na początku zebrania głównie
pracownicy BRH, dominował temat walki ze syjonizmem oraz krecią
robotą syjonistów w Polsce, m.in. przygotowana przez nich, choć nie
uzasadniona względami ekonomicznymi podwyżka cen mięsa na jesieni
celem sprowokowania niezadowolenia ludności. Zaczęły także stopniowo
narastać i nabierać coraz większej ostrości ataki na mnie. M.in. powołano
się również na „nie publikowane jeszcze przemówienie tow. Gomułki na
naradzie I sekretarzy KW, w którym wskazał, że tow. Morawski przeciw-
stawiał się linii partii".
Zarzucano mi także, że otaczam się Żydami, że utrzymuję kontakty
głównie z dziennikarzami żydowskimi w Londynie, że zapraszam Żydów
na przyjęcia w Ambasadzie (jedni mówili tak wprost, drudzy operując
dobranymi odpowiednio nazwiskami tut. polityków, posłów Izby Gmin
itp.).
Celem tych ataków było, jak sądzę:
1. sprawienie wrażenia na zebraniu, że jestem Żydem,
2. sprawienie wrażenia, że ataki te wynikają z ogólnego interesu czy
zalecenia kierownictwa partii.
Najostrzejsze „prokuratorskie" wystąpienie wygłosił pracownik BRH
Ślusarski (b. sekretarz POP), który zarzucił mi:
a) że uczestniczę w opozycji i w spisku przeciwko kierownictwu partii,
b) że paktuję ze syjonistami w Londynie.
Złożyłem wtedy oświadczenie, protestujące przeciwko insynuacjom
Ślusarskiego.
Następnie pracownik BRH, L. Mintus zgłosił wniosek o wydalenie mnie
z partii „za działalność antypolską, wrogą socjalizmowi, prosyjonistyczną
i antypartyjną". Przewodniczący zebrania zwrócił się do dalszych dys-
kutantów, aby ustosunkowali się do tego wniosku. Niektórzy wniosek ten
poparli w dalszej „dyskusji", przy czym towarzyszyły temu wręcz his-
teryczne wystąpienia, różnego rodzaju „zarzuty" za cały okres mej działal-
ności w Londynie, w tym sprawy należące do tajemnicy służbowej (np.
wizowe). Pragnę oświadczyć z całą odpowiedzialnością, że absolutnie ani
jeden z tych zarzutów nie wytrzymuje krytyki. Inni dyskutanci, aby
uniknąć mówienia o mnie, przenieśli dyskusję na szersze tory atakując
kierownictwo propagandą w Polsce, które tłumi walkę ze syjonizmem
i okrawa odpowiednio korespondencje z Londynu, wymieniano przy tym
nazwisko tow. Starewicza; zaatakowano także z nazwiska Ministra Na-
szkowskiego, szczegółowo opowiadając o jego „antyarabskiej" i „prosyjo-
nistycznej" działalności w czasie wizyty rządowej w Kairze; a także
Wicepremiera Szyra za wspomaganie, wspólnie z ambasadorem Moraws-
kim, jakiegoś profesora z Oxfordu (nazwisko oczywiście żydowskie).
Należy zaznaczyć, że prawie wszystkie wystąpienia w dyskusji były
przygotowane na piśmie i odczytywane, w związku z czym zresztą
uczestnicy „dyskusji" mogli tylko dodawać do tych wystąpień jedno-
zdaniowe polemiki z moim wystąpieniem, „że ich nie przekonało", „że
stanowiło próbę przeniesienia dyskusji na tory zawodowe", że „wyraża
chęć skłócenia organizacji partyjnej" (w związku z tym, że w przemówieniu
mówiąc, że [zdanie dodane do pisanego tekstu] pożytek daje tylko kon-
struktywna krytyka, powołałem się na OOP Ambasady i Konsulatu,
pomijając BRH).
Cała „dyskusja" wprawiła większość zebranych, którzy nie byli wtaje-
mniczeni, w stan zupełnego osłupienia i zastraszenia. Wytworzona na
zebraniu atmosfera nie da się opisać. Nigdy dotąd czegoś takiego nie
przeżyłem, nawet w koszmarnych snach.
Zastanawiałem się, jak reagować. O rzeczowej polemice z „zarzutami"
nie było mowy. Nawoływanie do opamiętania się przyniosłoby tylko dalsze
rozjuszenie grupy atakujących i być może dalsze „fakty", których nie
wolno mówić głośno na placówce. Dlatego, zapytany przez przewod-
niczącego zebrania, czy chcę coś odpowiedzieć, ograniczyłem się do
stwierdzenia, że to co miałem do powiedzenia na tym zebraniu, zawarłem
w moim wystąpieniu.
Nastąpiło głosowanie. Przewodniczący poprosił, aby uczestnicy ze-
brania dłużej trzymali ręce, bo głosy będą liczone. Tylko 5 głosów było
przeciw wydaleniu mnie z partii (na około 90 głosujących) i 2 wstrzymujące
się, w tym mój.
Po głosowaniu opuściłem zebranie około godz. 2-ej w nocy. Z relacji
radcy Ambasady tow. Wiśniewskiego wiem, że w dalszym toku zebrania
uchwalono tekst listu do tow. Gomułki wyrażający poparcie dla polityki
partii. Przewodniczący zebrania poinformował, że list ten będzie wysłany
razem z uchwałą o wykluczeniu Ambasadora. Na zapytanie jednego
z uczestników co do sposobu przekazania do Warszawy, przewodniczący
zebrania miał oświadczyć „wszystko przygotowane, towarzysze na górze
(tzn. szyfranci) czekają".
JERZY MORAWSKI
Spotkanie po latach
— Mam pytanie, dotyczące marca 1968 roku. Pan był wtedy w Lon-
dynie. Jak widział pan te wydarzenia z perspektywy Londynu? I drugie
pytanie: czy może pan coś nam opowiedzieć o akcji, jaką tam wtedy
przeciwko panu podjęto?
JERZY MORAWSKI: — Co do pierwszego pytania, nie przypuszczam,
by z Londynu czy z Warszawy wydarzenia te wyglądały inaczej, niż
wyglądały. Może tylko ostrzej — z oddalenia — rysował się kontrast między
dwoma zasadniczymi wątkami polskiego marca, to jest wystąpieniami
intelektualistów i studentów z jednej strony, a akcją polityczno-policyjną
z drugiej. Nasłuchaliśmy się i naczytaliśmy się o tym wszystkim w tym roku
co niemiara, w związku z dwudziestoleciem marca. Skoro jednak nadarza
się okazja, postaram się dołożyć swoje trzy grosze.
Najpierw o tym, że — moim zdaniem — rzeczywiście były dwa osobne
i w pewnym sensie niezależne od siebie wątki tych wydarzeń. Podkreślam
to dlatego, że w niektórych ocenach i wspomnieniach wątek akcji politycz-
no-policyjnej tak przesłonił wszystko inne, że niemal zapomina się o ruchu
protestu intelektualistów i studentów, w krańcowych przypadkach od-
mawia się tym protestom nawet autentyzmu, przypisując je wręcz prowo-
kacji policyjnej.
Nie mogę się z tym zgodzić. Nawet jeśli przyjąć, że pewne posunięcia
represyjne wobec studentów, poprzedzające Marzec, oraz niepoczytalna
decyzja w sprawie ,,Dziadów" miały taki prowokacyjny charakter, trzeba
jednak pamiętać, że w ciągu lat sześćdziesiątych nagromadziło się wśród
polskiej inteligencji tyle frustracji i niechęci do władzy, że ruchy protestu
w 1968 roku — przy braku innych możliwości działania — należy uznać za
uzasadnione i normalne. To prawda, że ani w petycjach, ani w rezolucjach
wieców studenckich, ani w przejmującym liście studentów Warszawy do
Gomułki nie sposób dopatrzeć się nawet śladów kontestacji — to raczej
apele do władz, aby same się poprawiły. Wszystko to wyraża jednak pełną
godności postawę w obronie głównych wartości ludzkich i patriotycznych
i tego nie wolno pomniejszać. Nie lubię patosu, ale to był ruch patetyczny.
Doraźnie, w marcu 1968 r. poniósł klęskę, ale na długą metę zachował swe
znaczenie moralne i polityczne.
Jeśli chodzi o drugi wątek Marca, o akcję polityczno-policyjną, przy-
znam, że była ona wtedy dla mnie zaskoczeniem. Pamiętam, że w miesią-
cach poprzedzających Marzec spodziewałem się — teoretycznie biorąc
— jakichś reakcyjnych posunięć w kraju bloku sowieckiego, w związku
z Praską Wiosną, ale że dojdzie do czegoś tak absurdalnego i haniebnego,
jak heca antysemicka w Polsce, nie, tego się nie spodziewałem. Będąc od
1964 roku na placówce w Londynie, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że
już tak daleko zaszedł proces ureakcyjnienia PZPR, zwłaszcza jej aparatu
— i drugi proces: ponownego wywindowania ponad partię i ponad inne
organa administracji służb bezpieczeństwa. Nastąpiło jakby odtworzenie
modelu z czasów świetności dworu Bieruta, czyli sprzed roku 1954. Była
jednak i różnica. Tym razem organa te de facto nie tylko nie słuchały
I Sekretarza partii, tj. Gomułki, lecz przeciwko niemu spiskowały. (...)
A jakie echo miały wydarzenia marcowe w Anglii? Korespondenci
brytyjscy w Polsce od początku niemal bezbłędnie rozróżnili oba wątki
tych wydarzeń. Niezbyt wiele komentowali, w obawie, że mogą utracić
prawo pobytu w Polsce, natomiast obficie cytowali polską prasę, zwłaszcza
tę najbardziej zaangażowaną jak „Życie Warszawy", „Prawo i Życie",
„Słowo Powszechne". To wystarczyło, aby w opinii brytyjskiej wywołać,
zwłaszcza na lewicy, w kołach przychylnych Polsce najpierw zdumienie,
później oburzenie, a potem już tylko pogardę. Nie muszę państwu mówić,
jak zawstydzające i przygnębiające są dla mnie te wspomnienia. Odium
spadało na Polskę. Jako jej ambasador musiałem co dzień znosić demonst-
racje protestacyjne przed ambasadą, a co wieczór — do północy — pikiety
z pochodniami, organizowane przez studentów przed rezydencją am-
basadora. Oczywiście, rzecz dzieje się w Anglii, toteż przed furtką prowa-
dzącą ku rezydencji znajduje się również policjant, pilnujący, aby pikietu-
jący ograniczyli się do pikietowania, jak również aby i pikietującym nie
stało się nic złego.
W odpowiedzi na drugie pytanie podam w skrócie fakty. Kiedy doszło do
wydarzeń marcowych, przekazywałem do Warszawy dzień po dniu infor-
macje o oddźwięku tych wydarzeń w W. Brytanii. Najpierw o tym, że
reakcje władz polskich na wystąpienia studenckie uważa się tu za przesad-
ne, co budzi podejrzenia co do prawdziwych motywów takiego postępowa-
nia, potem, kiedy rozpętała się już nagonka antyinteligencka i antyżydows-
ka, alarmowałem, jak fatalne to ma dla nas skutki, zwłaszcza wśród
intelektualistów brytyjskich w kołach nam dotąd przychylnych. Zleciłem
również przekazywanie do kraju wszystkich depesz, listów i rezolucji
protestacyjnych, jakie dosłownie tysiącami zaczęły napływać do Am-
basady, od różnych instytucji, uniwersytetów i osobistości brytyjskich.
Przekazywałem też własne opinie na te tematy, adresując je również na
Gomułkę. Czy je otrzymywał? Nie wiem. Na wszystkie depesze w tych
sprawach i oceny, przekazywane do Warszawy, nie tylko nie dostałem
odpowiedzi, ale nawet potwierdzenia odbioru.
W którymś momencie akcji policyjnej, jej sztab na Rakowieckiej musiał,
jak się okazało, zdecydować rozszerzenie akcji również poza granice kraju.
Do Warszawy wezwano, w tajemnicy przede mną, kilku pracowników
Biura Radcy Handlowego w Londynie. Po ich powrocie zwołano na 11
kwietnia zebranie organizacji partyjnej przy Ambasadzie, obejmującej
wszystkich członków partii — pracowników polskich placówek dyp-
lomatycznych, konsularnych i handlowych w W. Brytanii. Na tym zebraniu
dowiedziałem się, że wspólnie z Romanem Zambrowskim stoję na czele
ogólnokrajowego spisku, który ma na celu obalenie Gomułki i Cyran-
kiewicza i przywrócenie w Polsce ustroju kapitalistycznego. Oskarżyciele,
ci właśnie pracownicy BRH, powtarzali przy tym w swych przemówieniach
wszystkie znane groteskowe brednie, znane z podobnych zebrań w kraju,
na temat rewizjonistów, syjonistów, CIA, odwetowców niemieckich, Szyra,
Starewicza, encyklopedystów, itd. itp. Posługiwali się przy tym gotowymi
tekstami w maszynopisie, które przywieźli z Warszawy, czego zresztą nie
ukrywali. Muszę przyznać, że udało im się wytworzyć na tym zebraniu,
trwającym prawie całą noc, atmosferę histerii i strachu taką, jaka chyba
panowała na podobnych zebraniach w kraju. Nad ranem zarządzono
głosowanie. Większością głosów zostałem usunięty z partii za działalność
antypartyjną, antysocjalistyczną i antypolską. Na około 90 obecnych 5 osób
głosowało przeciw, a kilkanaście miało się wstrzymać od głosu.
O co chodziło nie tyle oskarżycielom na zebraniu w Londynie, którzy
tylko wykonywali polecone zadanie, co inspiratorom tej afery? Czy miała to
być zemsta za rok 1956?
Przypuszczam, że chodziło o coś więcej. Liczyli, jak myślę, na to, że
czując się zagrożony, zdecyduję się nie wracać do kraju, a to pozwoli im na
nowo rozpalić kampanię antyrewizjonistyczną, która z braku nowej
amunicji zaczęła jakby przygasać, a także że będą to mogli wykorzystać
przeciw Gomułce.
Zebranie, jak wspomniałem, skończyło się nad ranem, 12 kwietnia,
w Wielki Piątek. Nazajutrz otrzymałem depeszę od Winiewicza, pełniącego
wtedy obowiązki kierownika MSZ, po rezygnacji Rapackiego, wzywającą
mnie do Warszawy. Poleciałem najbliższym samolotem i Święta Wielkiej
Nocy spędziłem tam na rozmowach. Winiewicz oświadczył mi, że sam czuje
się zagrożony i radzi, żebym zwrócił się wprost do Gomułki. Z Gomułką
rozmawiałem telefonicznie. Powiedział, że już wie o tej aferze, że to
sprawka Moczara. „Domyślam się, o co mu chodzi, ale tym razem sam się
podłożył". Po czym prosił, żeby dać mu na piśmie najbardziej charakterys-
tyczne fakty z tego zebrania i nazwiska prowodyrów oraz zlecił kontak-
tować się z Kliszką. Zwróciło moją uwagę, że powiedział, abym swą notatkę
przekazał nie przez jego Sekretariat, ale przez Kliszkę.
Kliszko, na moje pytanie, czy otrzymał moje meldunki i kiedy położą
kres tej nieprzytomnej hecy w Polsce, rozłożył ręce: „Wiesz, ta fala nas
zalewa, sami nad tym nie panujemy, mnie też wytupują i przekrzykują na
zebraniach..." Okazało się jednak, że jakieś resztki władzy zachowali,
przynajmniej w takiej sprawie jak moja, i że musiała pójść jakaś instrukcja
do organizacji partyjnej przy Ambasadzie, bo kiedy zaraz po Wielkiej Nocy
wróciłem do Londynu, ta sama organizacja, która mnie wyrzuciła, zebrała
się ponownie i tym razem jednomyślnie anulowała swoją poprzednią
uchwałę. Stałem się więc ponownie członkiem PZPR i nadal pełniłem
funkcję ambasadora. Jeśli zaś chodzi o sprawców afery, to jak to zwykle
bywa ucierpieli nie ci, którzy tę aferę wykoncypowali i nadali jej bieg, ale
bezpośredni wykonawcy, ci właśnie trzej pracownicy BRH, których w try-
bie nagłym odwołano do Warszawy...
Biuro Polityczne proponuje
Tak zwane „wydarzenia marcowe" 1968 r. mają już dość
obfitą literaturę. W wydanej w tym roku w PWN monografii
Jerzego Eislera („Marzec 1968. Geneza. Przebieg. Konsek-
wencje") bibliografia zajmuje blisko dziewięć stron gęstego
druku. Równocześnie jednak, jak stwierdza rekomendująca
książkę redakcja „Krytyki": „geneza i kulisy wydarzeń mar-
cowych roku 1968 w Polsce osłonięte są dotychczas tajem-
nicą".
W archiwach obowiązuje ustawowa zasada udostępniania
zbiorów po 30 latach. Dopiero więc za lat siedem historyk
będzie mógł zamówić interesujące go teczki. Co w nich
znajdzie?
Wspomniany tu Jerzy Eisler stwierdza: „Co się zaś tyczy
archiwaliów, to — jak się wydaje — niektórzy historycy
przeceniają ich wartość. Wielu uważa, że dostęp do Central-
nego Archiwum Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej
Partii Robotniczej, Centralnego Archiwum Ministerstwa
Spraw Wewnętrznych, Archiwum Akt Nowych i archiwów
wojewódzkich pozwoli wyświetlić wszystkie tajemnice i zaga-
dki historii PRL. Otóż niezupełnie. Z rozmów z osobami, które
uzyskały dostęp do tych archiwów, wynika, że wielu dokume-
ntów, które w nich powinny się znajdować, po prostu tam nie
było" (s. 9) i dalej autor wyjaśnia, że być może najtajniejsze
dokumenty przechowywano osobno, że dokumenty niszczo-
no, że wreszcie część decyzji podejmowana była ustnie, bez
śladów pisemnych.
Należę do tych historyków, którzy „przeceniają" wartość
poszukiwań archiwalnych. To bardzo żmudne zajęcie. Dzie-
siątki, setki godzin wertuje się zakurzone, wyblakłe papiery
i rzeczywiście niewiele z tego wynika. Ale przecież powoli
z tych drugorzędnych nawet źródeł zaczyna się rysować obraz
całości. Historyk, który za siedem lat zacznie kwerendę
archiwalną dotyczącą marca 1968, znajdzie sporo. Rzecz tylko
w tym, by miał cierpliwość i umiał szukać.
Tekst, który publikujemy, nie pochodzi z archiwum. Po-
nieważ jednak był przygotowany w pięciu egzemplarzach,
zapewne co najmniej jeden z tych egzemplarzy znajduje się
w niedostępnych jeszcze zbiorach archiwalnych.
Tekst ten nie był znany historykom i niewielu wiedziało, że
w ogóle kiedykolwiek istniał. Poza kilkoma wypadkami
dyskusje na posiedzeniach Biura Politycznego nie były bo-
wiem protokołowane. Z reguły sporządzany był lakoniczny
zapis zawierający porządek dzienny i podjęte decyzje. Zapew-
ne chodziło o to, by członkowie tego najwyższego areopagu nie
czuli się skrępowani w wypowiedziach, nie obawiali się, że
kiedyś zostaną one przeciwko nim wykorzystane. Być może
też obawiano się, że protokół taki trafi w niepowołane ręce,
a być może nie widziano po prostu potrzeby protokołować
dyskusji — ważne były podejmowane decyzje.
Kilkakrotnie uczyniono odstępstwo od tej reguły. Jednym
z tych przypadków było posiedzenie Biura Politycznego
w dniu 8 kwietnia 1968 r., a właściwie punkt piąty porządku
dziennego dotyczący spraw personalnych.
Jak wynika z publikowanego tekstu, po raz pierwszy
omawiano „wydarzenia marcowe" na posiedzeniu Biura Poli-
tycznego w dniu 19 marca, gdy zatwierdzono wystąpienie
Gomułki na zwołane w tym dniu po południu w Sali Kon-
gresowej spotkanie z aktywem partyjnym Warszawy, ale
wówczas nie było szerszej dyskusji. Miała ona miejsce dopiero
na posiedzeniu w dniu 8 kwietnia, a więc równo miesiąc po
wiecu na Uniwersytecie Warszawskim.
Zapis tej dyskusji jest znakomitym źródłem dla zrozumie-
nia, jak działał ten najwyższy organ władzy. A równocześnie
dla poznania mentalności ludzi tę władzę sprawujących. Już
choćby dlatego warto ten tekst uważnie przeczytać.
POLITYKA, 23/1991
Notatka
z dyskusji na posiedzeniu Biura Politycznego z dn. 8.IV.68r.
(pkt. 5 porz. dz. — sprawy personalne)
Tow. Gomułka: Część spraw personalnych została towarzyszom przed-
stawiona w przesłanych notatkach.
Tow. Ochab uważa, że powinien zrezygnować z funkcji Przewod-
niczącego Rady Państwa, co pociąga za sobą oczywiście w konsekwencji
zejście z funkcji partyjnych. Tow. Ochab motywuje swoją propozycje
dwiema sprawami:
Stan zdrowia nie pozwala mu na pełne poświęcenie się obowiązkom
Przewodniczącego R(ady) P(aństwa).
Zaistniało szereg faktów, znanych powszechnie, które mu utrudniają
pełnienie tej funkcji.
Rozmawiałem z tow. Ochabem i powiedział mi, że linia przemówienia
wygłoszonego na spotkaniu z aktywem warszawskim w dniu 19.III. br.
odpowiada mu, ale tym niemniej chce zrezygnować ze swojej funkcji.
Propozycję tę zgłosił zresztą przed tym spotkaniem z aktywem, ale później
zgodził się tymczasowo ją wycofać.
Uważam, że trzeba przyjąć rezygnację tow. Ochaba i zgodzić się, aby
przeszedł on na rentę. Sprawę tę trzeba załatwić na najbliższym posiedze-
niu Sejmu. Jest propozycja, aby na stanowisko przewodniczącego RP
zgłosić kandydaturę tow. Mariana Spychalskiego. Rozmawiałem na ten
temat z tow. Spychalskim i innymi towarzyszami: wszyscy oni wyrazili
zgodę.
W tej sytuacji na ministra obrony narodowej proponujemy powołać tow.
Jaruzelskiego, który w pełni odpowiada na to stanowisko. Tow. Spychalski
mieć będzie z ramienia Biura Politycznego nadzór nad wojskiem, będzie je
po linii partyjnej obsługiwał itd. Dotychczas sprawa odpowiedzialności za
wojsko w Biurze wyglądała inaczej, gdyż tow. Spychalski był członkiem
Biura i ministrem, a tow. Jaruzelski nie jest członkiem Biura.
Proponuje się powołać w wojsku trzech nowych wiceministrów:
tow. Bolesława Chochę — gen. dywizji, którego proponuje się miano-
wać szefem Sztabu Generalnego WP;
tow. Tadeusza Tuczapskiego — gen. dywizji, Głównego Inspektora
Szkolenia;
tow. Józefa Urbanowicza — gen. dywizji, szefa GZP. (U nas była
dotychczas sytuacja odmienna od innych krajów socjalistycznych, gdzie
wszędzie szef GZP jest w randze wiceministra).
Dane personalne wszystkich tych towarzyszy są do dyspozycji i mogę je
zreferować, jeśli potrzeba.
Druga sprawa dotyczy tow. Rapackiego. Zwrócił się on do mnie ok.
2 tygodni temu, że jest w takim stanie zdrowia, iż musi zejść ze stanowiska
ministra spraw zagranicznych. Wszyscy wiemy, że stan zdrowia tow.
Rapackiego nie jest dobry. Doszedł do tego nowy moment, odbyło się
zebranie POP przy MSZ, gdzie wypłynęło szereg spraw, do których tow.
Rapacki ma zastrzeżenia. Ta sprawa łącznie ze sprawą zdrowia złożyła się
na decyzję tow. Rapackiego. Postawił on swoją osobę do dyspozycji Biura
Politycznego. Zaproponowałem, aby wziął on obecnie 2—3-miesięczny
urlop zdrowotny, a potem do sprawy powrócimy. Zgodził się z tym i dlatego
ukazał się komunikat prasowy o odwołaniu jego wizyty w Algierii ze
względu na stan zdrowia.
W tej sytuacji proponujemy, aby polecić tow. Winiewiczowi pełnienie
funkcji kierownika resortu spraw zagranicznych oraz powołać dwóch nowych
wiceministrów: tow. Adama Kruczkowskiego i tow. Zygfryda Wolniaka.
Jest do załatwienia odrębna sprawa tow. Naszkowskiego. Przeczytałem
protokół z zebrania POP przy MSZ, w którym są różne zarzuty wobec tow.
Naszkowskiego. Tow. Naszkowski odpowiedział na te zarzuty w piśmie
skierowanym do kilku członków BP. Niektóre z zarzutów postawionych
tow. Naszkowskiemu na zebraniu w MSZ można by właściwie wysunąć pod
adresem każdego innego pracownika na kierowniczym stanowisku w do-
wolnym ministerstwie. Inne zarzuty należało by sprawdzić (np. że żądał do
sprawdzenia kartek wyborczych z zebrania POP). Trzeba stwierdzić, że
w samym ministerstwie atmosfera nie jest najzdrowsza, ludzie biją się
o wyjazdy, gdyż chcą więcej zarobić. Na takim tle wychodzą różne sprawy.
Naszkowski w swoim wyjaśnieniu też jest niekonsekwentny, gdyż pisze, że
egzekutywa domagała się wpływu na mianowanie kandydatów w służbie
zagranicznej, a to jest niemożliwe. Później zaś pisze, że kierownictwo MSZ
zgodziło się na to żądanie egzekutywy. Kierownictwo MSZ słusznie
przeciwstawiło się różnym żądaniom podwyżek płac. Tam jest przecież
taka sytuacja, że radca na placówce dyplomatycznej zarabia więcej, niż
członek Biura Politycznego. Rodzi to określony klimat.
W materiałach POP z MSZ są również zarzuty bezsprzeczne w stosunku
do pewnych ludzi. Trzeba ich będzie zdjąć. Wytworzyła się taka sytuacja, że
Naszkowskiego trudno będzie utrzymać w MSZ, mimo że ja nie mógłbym
powiedzieć, iż wszystkie wysunięte przeciwko niemu zarzuty są słuszne.
Mówi się, że był opryskliwy w stosunku do podwładnych, wyniosły itd.
Miał jakoby interweniować poprzez placówki, żeby wydano w innych
krajach jego książkę. To są raczej bzdury! Niech sobie tam interweniował.
Wydaje mi się, że trzeba go będzie przesunąć na jakąś placówkę dyp-
lomatyczną, żeby nadal pracował w tym pionie.
Jest sprawa członka Rady Państwa Zawieyskiego. Podpisał interpelację
klubu „Znak". Była to demonstracja dla zagranicy i kraju. Wylazła w ten
sposób reakcyjna duszyczka z klubu ,,Znak". Klub ten skompromitował
się. Czy w tej sytuacji utrzymywać nadal Zawieyskiego w składzie Rady
Państwa?
Proponujemy ponadto na posiedzeniu Sejmu postawić inne sprawy
personalne, nie mające jednak nic wspólnego z obecną sytuacją polityczną.
Proponuje się odwołać tow. Stawińskiego z MPL i na to miejsce powołać
tow. Kunickiego, dotychczasowego wiceministra w tym resorcie. Tow.
Stawiński pracuje już chyba 19 lat na tym stanowisku i mógł już skostnieć.
Znamy poza tym wszyscy jego wyskoki i chamstwo. Trzeba w ogóle wziąć
kurs na młodszych ludzi. Tymczasem Stawiński mógłby jeszcze w ten
sposób 10 lat blokować miejsce. Prosił jedynie, aby załatwić to w ten sposób,
iż jest to jego prośba o zwolnienie. Nawymyślał nam tylko, że robimy to
w obecnym czasie.
Następną sprawą jest odwołanie ministra Pisuli. To słabe miejsce.
W tym ministerstwie w ogóle nie ma dobrego kierownictwa. Jest Rumiński,
który ma zawsze pełno frazesów do powiedzenia, ale nic poważnego
o swoim resorcie. Jest to niezdrowa sytuacja. Uzgodniliśmy tę sprawę
z ludowcami. Również wyrażali zastrzeżenia, że robimy to w obecnym
czasie. Czas jest normalny! Pisula przejdzie do pracy w NIK-u na miejsce
Gałęzy. Na ministra przemysłu spożywczego i skupu proponujemy Stanis-
ława Gucwę, dotychczasowego wiceministra rolnictwa. Niech sobie tow.
Jagielski szuka innego dobrego wiceministra. Z ludowcami w ogóle nie jest
łatwe, nie mają ludzi. Dusza był dobrym wiceministrem, ale wylazła
sprawa z synalkiem. Trzeba będzie się przypatrzeć, co robić z tą sprawą. Na
razie nie wyciągamy konsekwencji.
Trzeba odwołać tow. Lesza. Ten stan jest nie do utrzymania, skumulo-
wały się wszystkie sprawy, doszedł samochód syna, krętactwo tatusia, przy
ostatnich zajściach synek znów wypłynął.
Nie należy tak rozumieć, że zawsze konsekwencje wyciągane wobec
ojca będą następstwem za winę syna. Nie chcę tak postawić tej sprawy.
W konkretnym wypadku, jeśli dzieci się kompromitują, to ojciec zajmujący
odpowiedzialne stanowisko powinien do nas przyjść i powiedzieć, że
ponieważ ma wyrzec się dzieci lub stanowiska, to zrzeka się stanowiska.
Oczywiście nie dotyczy to spraw, jeśli dzieci mieszkają oddzielnie, są
samodzielne, wówczas matka i ojciec nie mogą za nie odpowiadać.
Wokół sprawy Lesza zrobiono dużo hałasu, więcej niż ona warta.
Jest problem Ministerstwa Zdrowia. Są tam rzeczy, których nie można
dłużej tolerować i trzeba wyciągnąć konsekwencje. Ostatnio rozesłane
były dwie notatki na temat tego resortu. Jedna z nich dotyczyła samo-
chodów podarowanych przez Piszka z USA. Jest to sprawa skandaliczna,
dyskredytująca cały kolektyw kierowniczy Ministerstwa Zdrowia. Załat-
wili ją, nie pytając się ani Premiera, ani KC. Jeżdżą po Polsce samochody
z wielkimi napisami „Dar narodu amerykańskiego dla narodu polskiego".
Jest to prawie robota amerykańskiej propagandy i amerykańskiego wy-
wiadu. Kosztowało ich to mało, kilka milionów dolarów, a ma ogromne
znaczenie propagandowe. W kierownictwie resortu mamy tych mamutów,
kretynów politycznych, którzy to akceptowali. Siedzi tam Titkow, ten
groszorób Rutkiewicz, Sztachelski, też nie wiadomo kim jest, ani to
rewizjonista, ani komunista z przekonania i charakteru.
Była również rozesłana notatka na temat Gnata, wyszły skandaliczne
sprawy. Ten szubrawiec i łobuz sam kupował lekarstwa, otrzymywał
prowizję, niektórych leków zakupił na 30-50 lat za 1,7 mln zł dew. Jak to
było możliwe, kto pozwolił na takie rzeczy? Są to sprawy kwalifikujące się
dla Prokuratury. Gdyby je opublikować, to ludzie by nas roznieśli. To
skandaliczne ministerstwo! Trzeba natychmiast odwołać Titkowa. Swego
czasu miałem z nim rozmowę, gdy był I sekretarzem KW, na temat
„Krzywego Koła", potem „Klubu raczkujących rewizjonistów". Jego syn
tam działał. Lekceważył wówczas te sprawy. Był to kandydat Zambrows-
kiego, narobił dużo szkody, również w sprawach pielęgniarek, które ściągał
z prowincji. Zambrowski chciał go zrobić ministrem. Obecnie trzeba go
bezwarunkowo zdjąć.
Tow. Ochab: Wnioski dotyczące mnie (na temat innych nie wypowia-
dam się) uważam za słuszne. Chciałbym podkreślić to co powiedziałem
w rozmowie z tow. Wiesławem i w innych okolicznościach podkreślałem, iż
zasadnicze stanowisko zawarte w przemówieniu I sekretarza KC na
spotkaniu z aktywem warszawskim uważam za słuszne. Słusznie zostało
postawione, że głównym problemem jest reakcja, zaś syjonizm jest frag-
mentem większego zagadnienia. Referat we właściwej proporcji określił te
zagadnienia. Chcę jedynie zwrócić uwagę na dwa momenty:
Po pierwsze, że zaszło coś głęboko niezrozumiałego i niepojętego
w życiu naszej partii i życiu publicznym, iż pewne nazwiska i sprawy
w sposób najbardziej brutalny zostały przedstawione w dzienniku „Słowo
Powszechne". Mówiło się tam o NRF, o syjonizmie, a skończyło się na
nazwiskach działaczy komunistycznych, którzy na pewno nie są ani
powiązani z NRF, ani nie są syjonistami (np. Topolski, Grudziński, Górecki,
potem Zambrowski). Ukazanie się tego artykułu nie było przypadkowe,
ktoś musiał go akceptować, cenzura go puściła. Budziło to u mnie głęboki
sprzeciw i obawy, co z tego wyniknie.
Po drugie — zgadzam się z przemówieniem, ale w praktyce jest szereg
zjawisk, których nie można przemilczeć. Czy nie mamy możliwości, aby
uchronić towarzyszy żydowskich przed niesłusznymi insynuacjami w tele-
wizji, prasie itd. Chyba stać nas na to i tak źle nie jest z nami.
Tow. Jędrychowski: W wytworzonej sytuacji wnioski personalne trzeba
przyjąć.
W ogóle nie sposób nie przyznać, że w praktyce działania organizacji
partyjnych w TV i w prasie przekroczono słuszne ramy i proporcje zawarte
w referacie tow. Gomułki. W praktyce nie rozróżnia się syjonisty od Żyda.
Nie wiem, jaką rolę w tych wydarzeniach odgrywał Zambrowski. Nie było
materiałów na ten temat. Na Biurze Politycznym nie było merytorycznej
dyskusji nad sytuacją w kraju, dyskutowany był jedynie referat tow.
Gomułki, który był słuszny. Podpisuję się pod sformułowaniami tego
referatu. W praktyce jednak działania propaganda rozwija się nadal pod
hasłem, że syjonizm stanowi największe niebezpieczeństwo. Jest to hasło
szkodliwe, gdyż znieczula nas na inne zjawiska.
Na wydarzenia studenckie wpływały również inne czynniki. Także
reakcyjny kler (chociaż zakulisowe, ale była interpelacja „Znaku", kaza-
nia, list pasterski, itd.). Kisielewski, b. poseł „Znaku", był jednym ze
współorganizatorów zebrania ZLP i współautorem rezolucji. Znaczy to, że
polityczne ekspozytury reakcyjnego kleru włączyły się do akcji. Jasienica
też nie reprezentuje syjonizmu, ale raczej starą polską reakcję. Główna rola
przypadła rewizjonistom, nie tylko żydowskiego pochodzenia (Kołakow-
ski). Są to raczej ośrodki powiązane z amerykańską dyspozycją. Grupa
Kuroń—Modzelewski kontaktowała się z kolei z Deutscherem, a więc
ośrodkami trockistowskimi. Tak więc w wydarzeniach odgrywały rolę
różne ośrodki dyspozycyjne i skoncentrowanie się w propagandzie tylko na
syjonistach wypacza obraz i jest sprzeczne z tezą tow. Wiesława. Jest to
ponadto szkodliwe, gdyż znieczula klasę robotniczą na inne niebezpieczeń-
stwa. Rozważając teoretycznie, gdyby jakieś ośrodki dywersji amerykańs-
kiej, wojny psychologicznej chciały rozłożyć naszą partię, to właśnie
dążyłyby do skoncentrowania się na syjonizmie i nacjonalizmie z jednej
strony, a z drugiej na pobudzaniu tendencji ekstremistycznych, antysemic-
kich itp.
W praktycznej działalności na zebraniach organizacji partyjnej wy-
kluczani są towarzysze, nie tylko syjoniści. Dotyczy to również towarzyszy,
którzy nie są Żydami, ale uchodzą za Żydów, jak np. tow. Naszkowski. Np.
na zebraniu w Zakładach Kasprzaka, gdzie był tow. Szyr, mówiono, że
Naszkowski gratulował ambasadorowi Izraela zwycięstwa i opóźnił ze-
rwanie stosunków dyplomatycznych z Izraelem. W ten sposób określonych
ludzi bierze się na cel. (Tow. Gomułka: w zeszłym roku rozpuszczono
również pogłoski, że żona tow. Spychalskiego była w Izraelu i tam
przekazała różne tajne dokumenty). Jest to ta sama płaszczyzna ataku.
(Tow. Gomułka: są to różne płaszczyzny, nie tylko żydostwa).
W wielu organizacjach partyjnych nie odróżnia się syjonisty żydows-
kiego od rewizjonisty żydowskiego (choć to nieraz trudne jest do rozróż-
nienia). Politycznie jest jednak ważne, ażeby to widzieć, aby widzieć
również tę kategorię Żydów pochodzenia polskiego, o których mówił tow.
Gomułka w swoim referacie, że uważaj° się za Polaków. W przeciwnym
razie dojdzie do tego, że trzeba będzie legitymować się metrykami,
wyszukiwać dziadków i babcie, żeby udowodnić, iż nie jest się Żydem.
Sprawa sympatii do państwa Izrael została rozszerzona na wszystkich ludzi
pochodzenia żydowskiego. Trzeba temu przeciwdziałać. (Tow. Gomułka:
to ma miejsce, ale jest to ocena jednoboka). Bo mnie to boli. Gdybym mówił
o wszystkich aspektach tej sprawy, to dałbym pełniejszą ocenę. Swego
czasu polemizowałem przecież na konferencji dzielnicowej z tow. Brusem.
W pierwszym okresie nasza propaganda wlokła się za „Słowem Po-
wszechnym" i „Kurierem Polskim". Robiono odpisy z artykułów w tych
pismach, które krążyły i były wykorzystywane przez członków partii.
(Tow. Gomułka: To prawda!) Ponieważ nie zajęliśmy od razu stanowiska,
wyszło tak, że idziemy za Paxem (Tow. Gomułka: Czy informacja „Słowa
Powszechnego" była prawdziwa?) Nie ma dowodów, jaka była rola Za-
mbrowskiego w tych wydarzeniach i jak dalece był on powiązany z ośrod-
kami syjonistycznymi. (Tow. Gomułka: Nie znam protokołu z zebrania, na
którym Zambrowski został usunięty z partii. Słyszeliśmy jednak okrzyki
w czasie manifestacji: „Zambrowski do Biura!") Słuszne było usunięcie go
z partii, ale czy trzeba go przy tym podstawiać jako syjonistę. A tak pisze się
w rezolucjach. (Tow. Gomułka: To bzdura! Jego syn przechrzcił się i wziął
ślub kościelny).
Pewne upraszczanie politycznych pojęć i kryteriów występuje nadal
w praktyce i nie ustało po przemówieniu tow. Gomułki w PKiN. To jest
szkodliwe i trzeba to naprawić. W propagandzie pojawił się również inny
głos, iż cała sytuacja powstała z tego, że pewna grupa ludzi w październiku
1956 roku zakamuflowała się, a potem podstępnie działali i utrudniali pracę
partii, udali zwolenników reform, ale jak wilki w owczej skórze, podstępnie
występowali przeciwko linii partii. Takie akcenty były w TV, sam słysza-
łem komentarz red. Tarnaukiego w radio na ten temat. Nasza propaganda
przybiera tony chińskiego typu: trzeba rozprawić się z pewną grupą będącą
u władzy, która przeciwstawia się linii partii. Kto to robi? Jakie są zamiary?
(Tow. Gomułka: Czy uważacie, że ktoś z kierownictwa?) Prasa i telewizja
otrzymuje chyba wytyczne od towarzyszy odpowiedzialnych za te działy.
Ja tych spraw nie badałem, więc nie wiem i dlatego stawiam znaki
zapytania. Uważam, że są to odśrodkowe tendencje, które nam nie
pomagają w konsolidacji partii, a mogą odbić się ujemnie na życiu partii,
postawie członków, również w przyszłości.
Co do zmian personalnych, to się zgadzam.
Tow. Loga-Sowiński: Zgadzam się z propozycjami personalnymi. Szyb-
kiego uzdrowienia wymaga szczególnie resort zdrowia. Od śmierci min.
Bednarskiego nie ma tam ludzi zdolnych do pracy. (Jeden Kostrzewski, ale
ma on swój wąski dział). Sztachelski ogólnie coś robi, ale nie zajmuje się
codzienną pracą. Faktycznie nie ma w ministerstwie nikogo, by załatwiał
bieżące problemy i sprawy merytoryczne. Mówiłem już o tym kiedyś z tow.
Cyrankiewiczem.
Jeśli idzie o sytuację polityczną, to my wszyscy nie mamy pełnych
materiałów i dokumentów na ten temat, jakie siły były włączone do akcji
wichrzycielskiej i wrogiej. Nie mamy analizy, jak się sytuacja zmieniała
i jakie siły kolejno się ujawniały. Wiemy jednak, że wszystkie elementy
reakcyjne, łącznie z syjonizmem, strzelały w naszą bramkę. Trzeba
wyciągnąć naukę polityczną z tego rozwoju akcji. Trzeba powiedzieć
mocno, że niewiele brakowało, aby zaczęto strzelać do milicji. We Wroc-
ławiu i na Politechnice Warszawskiej widziano podjeżdżające ciężarówki
z mlekiem, które rozdawano jako pomoc dla demonstrantów. Nie wiemy,
czy gdyby sprawa przybrała inny obrót, na tych ciężarówkach nie przywie-
ziono by broń.
Nie wiemy, jaką rolę w tych wydarzeniach odegrały zagraniczne
ośrodki syjonistyczne. Trzeba te wszystkie sprawy przeanalizować w spo-
koju, bez chwilowych bólów.
Nie zgadzam się z tow. Jędrychowskim, że nasza propaganda partyjna
była skoncentrowana wyłącznie na syjonistach, chociaż zgadzam się, że
nasz aktyw partyjny nie zawsze odróżnia Żyda-komunisty, od Żyda-
-syjonisty. W czasie spotkania na fabryce powiedziano mi, że słusznie tow.
Gomułka mówił o trzech kategoriach Żydów, ale mówiono mi: „Pokażcie
nam, ilu takich jest, którzy odcięli się od międzynarodowego syjonizmu,
kiedy plują na nasz kraj". Mogłem im przytoczyć tylko prof. Majewską,
Bolkowiaka i może jeszcze 2—3-ech. Atakowali mnie ludzie na zebraniu, że
jeśli od czerwca ub. roku określiło się tylko kilku towarzyszy żydowskich,
to jak mają ich wszystkich traktować. Przypomniałem, jak kiedyś przed
wojną partia musiała prowadzić walkę z Bundem, z Poalej-Syjon, jak nie
chcieli z nami gadać, traktowali nas jako żydokomunę, jak byli zacietrze-
wieni. Dlaczego milczą ci Żydzi, którzy zostali w kraju. Łatwiej byłoby nam
bić się o linię przemówienia tow. Wiesława, gdyby było setki wystąpień
spośród środowiska żydowskiego przeciwko syjonizmowi. Walka z anty-
semityzmem w dużej mierze zależy od postawy towarzyszy żydowskich
wobec syjonizmu i reakcji. Nie można patrzeć tak jednostronnie na te
sprawy, jak tow. Jędrychowski, że aktyw nie rozróżnia właściwie, al-
bowiem nie daliśmy dosyć faktów, aby to rozróżnienie było prawidłowe. Na
pewno gdyby w fabrykach byli towarzysze żydowscy jako robotnicy razem
z nami, reagowaliby razem z nami i sprawa wyglądałaby inaczej.
Niektórzy towarzysze żydowscy zostali może skrzywdzeni, ale trzeba to
naprawić. (Tow. Gomułka: Zambrowski chyba nie został skrzywdzony?)
Niektórzy synowie towarzyszy wyrzuconych z partii mówili przecież, że
w walce sojusznikiem może być nawet diabeł, powołując się na Lenina.
Znaczy to, że w naszych warunkach sojusznikiem może być również Wolna
Europa. Mamy dowody, że wyrzucano na śmietnik dzieła Lenina. Możemy
się nawet domyślić, kto to robił.
Niewłaściwy jest zarzut, że nasza propaganda była niesłuszna. Robot-
nicy z Woli, którzy byli w ORMO i z tego tytułu mieli swoją siedzibę
w owych dniach w CRZZ, gorąco reagowali, ale mówili: Widzieliśmy, jaka
to była młodzież, wiemy, kto był w kościele. Kiedy zjawisko jest masowe, to
takie filozofowanie, jak zrobił to tow. Jędrychowski, niewiele pomoże.
Gdybyśmy przyjęli waszą pozycję, to zrazilibyśmy sobie aktyw robotniczy
i nie mielibyśmy obecnych rezultatów. Wyprowadziliśmy ten aktyw na
spokojną drogę i w 70 proc. ocenia on słusznie zjawiska. Kogoś może
drażnić słowo syjonizm, ale odegrało ono dużą rolę. A byli przecież
członkowie Biura Politycznego, którzy na swoich organizacjach partyj-
nych odradzali, aby do rezolucji wstawić słowo „syjonizm".
Tow. Strzelecki: Propozycje personalne uważam za słuszne. Jest jeszcze
szereg spraw do rozwiązania. Zgadzam się, że sprawa Ministerstwa
Zdrowia nabrzmiała i trzeba ją rozwiązać.
Jeśli idzie o sprawy zasadnicze, to tow. Jędrychowski mówił o nich
w sposób zaskakujący. Znam tow. Jędrychowskiego jako człowieka spokoj-
nego, zrównoważonego, a tym razem poruszając tematy ogólne mówił
o nich w podenerwowaniu, z błyszczącymi oczami. Może na początku
wydawało się, że skoncentrowanie się na syjonizmie było niesłuszne, ale
obecnie, po rozpętaniu światowej kampanii przeciwko Polsce sprawa jest
jasna. Mówiono tutaj o przegięciach w propagandzie, ale jest to uprosz-
czenie, żeby niektóre przegięcia w zakładach pracy i prasie uogólniać na
całą kampanię. Generalnie biorąc kierunek akcji prasowej i propagan-
dowej był słuszny i właściwy, nastawiony na walkę z wrogiem, i żeby
odróżniać syjonizm od Żydów, o tym mówił tutaj tow. Jędrychowski. Że
wielu towarzyszy pochodzenia żydowskiego usunięci z partii to nie syjoni-
ści! Ale oczywiście, usuwano ich za konkretne winy i przekonania. Przecież
np. żona tow. Topolskiego nosiła wielki krzyż. Topolski był człowiekiem
wszędzie znienawidzonym. Albo Kofman! Rozmawiałem z nim trzy razy.
To zakłamany krętacz polityczny. Była powszechna opinia, że jest on
głównym hamulcem jakiejkolwiek roboty w Komitecie Pracy i Płacy. Idzie
więc nie tylko o syjonizm, ale o działanie konkretnych ludzi na szkodę.
Byłem niedawno w Nowym Targu, gdzie jest wielu lekarzy pochodzenia
żydowskiego, ponieważ był tam kiedyś Żyd kierownikiem Wydziału
Zdrowia. Towarzysze mają pretensje, że żaden z tych ludzi obecnie nie
wystąpił przeciwko syjonizmowi i nie chce mówić na ten temat. Tak więc
nie zgadzam się z oceną tow. Jędrychowskiego i uważam, że jeśli jest ona
niefałszywa, to na pewno przesadna.
Tow. Tejchma: Zmiana na stanowisku ministra zdrowia miałaby pozy-
tywne znaczenie dla pracy resortu. Wszystkie te zmiany powinny być
odpowiednio umotywowane w Sejmie, głównie sprawa Pisuli, bo to jest
człowiek o właściwej postawie, obowiązkowy, ale niezdolny do zajęcia
stanowiska. Rumiński faktycznie odgrywa niewielką rolę pod względem
roboczym (zaniedbał np. inwestycje), rozwijał jedynie dyskusje. Dzisiaj
trzeba wziąć pod uwagę także to, że potrzebne jest większe powiązanie
i skoordynowanie wytwórczości z przetwórstwem (np. mleczarstwa, owo-
ców, warzyw itd.). Obecnie sytuacja w Ministerstwie Przemysłu Spożyw-
czego jest nieznośna, trudno cokolwiek rozwiązać.
Nie ulega wątpliwości, że w dotychczasowej propagandzie były pewne
akcenty, które zasługują na krytyczną ocenę. Uważam też, że były
elementy wyolbrzymiające czy niedostatecznie interpretujące treść ideo-
logiczną i polityczną syjonizmu przy szerokim używaniu tej nazwy. To się
później poprawiło, ale takie elementy były. Widziałem w TV hasło
„Mosiek-agresor" — było to odwoływanie się do prymitywnej postawy. Te
wypadki dotyczą nie tylko syjonizmu. Jak się naświetlało np. zagadnienie
dzieci i odpowiedzialności za nie. Pisało się artykuły (np. w „Walce
Młodych") o dzieciach spędzających czas w kurortach itp., w sposób
uogólniający. Pewne fakty trzeba oczywiście demaskować, bo nie ma innej
drogi ich przezwyciężenia, ale te uogólnienie może doprowadzić do tego, że
każdy z nas będzie się musiał tłumaczyć. To budzi mój stanowczy sprzeciw.
Było podejmowane skuteczne działanie, które miało na celu prosto-
wanie wypaczeń, np. przemówienie I sekretarza KC na spotkaniu z ak-
tywem, z dziennikarzami. Przy tym wszystkim trzeba absolutnie powie-
dzieć, że prasa, radio i TV odegrały rolę pozytywną w ujawnieniu ośrodków
syjonistyczno-rewizjonistycznych, które stanowiły zagrożenie. Ośrodek taki
w świecie nauki, kultury, literatury, który dawno nazwano rewizjonistycz-
nym, składał się z przedstawicieli pochodzenia żydowskiego i nieżydows-
kiego. Dlatego Kołakowskiego w równym stopniu napiętnowano, co Brusa
czy Baumanna. Ta grupa ludzi, która miała olbrzymią władzę — Żółkiewski,
Schaff, Baumann, koryfeusze PAN-u, ukształtowali platformę walki pod
hasłami, które wszystkich mogą wyprowadzić na ulicę, zmonopolizowali
w swoim ręku władzę w dziedzinie nauki, awansu profesorów, wpływy na
mianowania, w wydawnictwach itp. To są fakty sprawdzalne. Byli to ludzie
niekontrolowani, chronieni. Faktem jest, że powstał ośrodek opozycyjny,
który miał większą władzę od nas na UW. Uderzenie w to jest zasługą prasy,
jej dorobkiem, niezależnie od tego, że były przegięcia.
Sprawa Zambrowskiego — nie dostaliśmy materiału, że Zambrowski
uprawiał konkretną działalność. Chociaż subiektywnie nie mam wątpliwo-
ści, że Zambrowski i Staszewski odegrali określoną rolę. Są to sprawy
z zakresu trudno sprawdzalnych. Są pewne fakty i sprawy z zakresu
praktyki Staszewskiego, które stwarzały klimat.
Jeżeli chodzi o Zambrowskiego, to powiem o 3 sprawach z okresu, kiedy
z nim pracowałem, gdy byłem przewodniczącym ZMW, o których-dotych-
czas nigdy nie mówiłem. Nie widziałem u niego poważnego zainteresowa-
nia dla ZMW. Kiedyś podczas dyskusji Zambrowski wstał i patetycznym
głosem powiedział: Nam trzeba demokracji, bo nas tylko demokracja
uratuje! W czasie innej rozmowy, która się sprowadzała do niecierpliwego
wysłuchiwania naszych kłopotów, powiedział: Dziwi mnie, że wy, tow.
Tejchma, nie macie ogólniejszych spraw i kłopotów, które by wykraczały
poza ZMW. I wreszcie — ocena, jaką dał Zambrowski przed zjazdem
i plenum ZMW w swoim przemówieniu wobec kierowników wydziałów KC
i kierownictwa ZMW: ZMW jest organizacją apolityczną, zasklepia się
w środowisku wiejskim i partykularnych spraw codziennych, nie zajmuje
się wielkimi problemami politycznymi. Za kilka dni na plenum ZG ZMW
cała linia krytyczna Zambrowskiego szła w tym kierunku, że to jest
młodzież, która powinna się więcej bawić, a tymczasem otrzymuje drętwe
zalecenia polityczne itp. To są pewne przyczynki, które charakteryzują
Zambrowskiego w tamtym okresie.
Tow. Gierek: Zgadzam się z propozycjami personalnymi, są słuszne.
Zgadzam się z tym, co powiedział tow. Loga.
Towarzysze może mają niepełny obraz sytuacji w kraju, a sugerują się
wypadkami w Warszawie. U nas na Śląsku sytuacja kształtowała się nieco
inaczej. U nas nie było potrzeby odwoływania ludzi, bo na przestrzeni
szeregu lat sprawy pozałatwialiśmy, aby ludziom nie robić krzywdy,
prowadziliśmy politykę na „rozrzedzenie". Nie wywoływało to sprzeciwu.
Jeżeli teraz wszystko układa się normalnie, to dlatego, że na przestrzeni
wielu lat prowadziliśmy tę politykę.
Są u nas ludzie, których można określić syjonistami lub nacjonalistami,
ale mieliśmy również towarzyszy żydowskich, którzy zgłaszali się do
ORMO. To się bierze stąd, że w innej atmosferze, inaczej się czuli. Część
z nich wywodzi się z żydowskiej klasy robotniczej. Ta część towarzyszy
zachowała się dobrze.
Jeżeli chodzi o prasę, radio, TV — działalność ich była prawidłowa.
Sprawa tej działalności — to sprawa konkretnej oceny pracy i poza
pewnymi prymitywnymi wypadami (niektóre pisma robiły niedobrze te
rzeczy) działalność ta była prawidłowa. W sumie propaganda odegrała
pozytywną rolę.
Jeżeli chodzi o tę grupę, która się zakamuflowała, jak: Zambrowski,
Morawski, Matwin, Staszewski, Titkow i inni, to wiemy, o co i kogo chodzi.
Tow. Tejchma podał kilka szczegółów, można dać inne. Chodziło nie tylko
o ludzi pochodzenia żydowskiego, ale w ogóle o brudną pianę nacjonalizmu
i rewizjonizmu.
Nie mogę zgodzić się z niektórymi obiekcjami tow. Jędrychowskiego.
Uważam, że tow. Jędrychowski jest przewrażliwiony. Jestem za tym,
aby prowadzić robotę propagandową właściwą. Trzeba niektóre sprawy
doprowadzać do końca, aby nie było niedomówień.
Tow. Kliszko: Wnioski tow. Wiesława są słuszne i będą realizowane.
Trzeba w dalszym ciągu dokonywać przeglądu tych odcinków, gdzie są
skupieni ludzie pochodzenia żydowskiego.
To co było w marcu — było poprzedzone wypadkami na UW i wśród
pisarzy. Jeżeli mówimy, że syjonizm nie jest głównym niebezpieczeństwem
i nie zagraża podstawom naszego ustroju, to na pewno tak u tow. Gierka
i w skali kraju, ale na odcinku inteligencji, na froncie ideologicznym
syjonizm plus rewizjonizm był bardzo istotną siłą. W klasie robotniczej nie
stanowił niebezpieczeństwa.
Trzeba widzieć, gdzie była główna siła inspirująca. Nasza walka przy
próbach zwalczania tych wpływów była niedostateczna. To co robiliśmy na
odcinku kadrowym było niedostateczne. Zatrzymywaliśmy się w połowie
i na 1/4 drogi. O to partia i klasa robotnicza mają pretensje. Zdejmowaliśmy
zjednego stanowiska i przesuwaliśmy na inne. Np. sprawa Kutina ciągnęła
się od 2-3 lat. Nie było materiału, który by go całkowicie zdyskwalifikował.
W końcu zdecydowaliśmy się go zdjąć z MHZ. Ale zaproponowaliśmy go na
z-cę przewodn. Komisji Planowania (był w tym mój duży udział). To
przykład niekonsekwentnego postępowania z naszej strony. Na co dzień
ulegaliśmy terrorowi, że jeśli będziemy „rozrzedzać", to będzie to akcja
dyskryminacyjna o charakterze antysemickim.
W tej sytuacji trzeba, abyśmy wrócili do dobrych tradycji samokrytyki.
W naszej sytuacji, w naszych warunkach, kiedy nasza partia jest partią
kierowniczą, właściwie przeprowadzona samokrytyka jest potrzebna — to
jedna z dźwigni właściwego rozwoju partii.
Dzisiaj na tle ostatnich wydarzeń widać wyraźnie, że próbuje się
uderzyć w podstawy organizacji władzy ludowej w Polsce. To, co było w ub.
roku w lotnictwie, to była próba uderzenia w wojsko. Ostatnio w MO,
w MSW. Niektórzy mówią, że krytyka i wykluczenie z partii na POP — to
jest inspirowane (np. w MSZ). Z tym nie mogę się zgodzić. Wczoraj byłem na
zebraniu w Politechnice. Krytykowano poszczególnych ludzi i nasze
posunięcia, zarówno w referacie, jak i w dyskusji. Trudno powiedzieć, że
MSW inspirowało te wystąpienia. To są pozostałości z ub. okresu, kiedy
— w innych warunkach — Min. Bezpieczeństwa było potężnym organem.
Brystygierowa chciała partię zamienić w przybudówkę organów bez-
pieczeństwa. Dziś nie ma warunków dla stosowania takich sposobów.
(Tow. Gomułka: Dziś Brystygierowa jedzie do Wyszyńskiego, do Lasek.
Kołakowski też był zresztą klientem Wyszyńskiego).
W MSZ pracuje ok. 10-15 proc. kadrowych pracowników MSW. Właś-
ciwie, to za mało. W 1956 r. dekonspirowało się tam pracowników MSW.
Niektórzy towarzysze z kierownictwa uważają, że szereg zjawisk, które
wynikły na zebraniu w MSZ, było inspirowane przez MSW. A tak nie jest!
Nie potrafimy pewnych rzeczy konsekwentnie realizować, byliśmy pojed-
nawczy. Nie chcieliśmy doprowadzać do ostrych spięć. Szeregu rzeczy
z tow. Cyrankiewiczem nie wynosiliśmy. Tow. Gomułka miał pretensję, że
ukrywamy. Nie chcieliśmy denerwować czy wywoływać napięcia.
Np. problem ucieczki Tykocińskiego — to wielki problem polityczny,
kadrowy. Były zgłaszane wnioski o odwołanie Tykocińskiego na 3-4 lata
przed jego zdradą. Nie byliśmy w stanie tego przeprowadzić. Niedostatek
mojej pracy polegał na tym, że powinienem był postawić sprawę na Biurze.
Po zdradzie Tykocińskiego BP powołało komisję na czele ze mną, celem
wyciągnięcia wniosków na przyszłość. Komisja pracowała 2-3 miesiące
i opracowała projekt dokumentu w sprawach kadrowych. W rozmowie
z tow. Rapackim uzgodniliśmy, żeby przedstawić ten dokument na BP
— do dziś nie został omówiony. (Tow. Gomułka: Niektóre sprawy były
stawiane, ale bezskutecznie).
Drugi fakt, o którym dowiedzieliśmy się post factum, a który miał
miejsce za zgodą kierownictwa MSZ — to wyjazd Michałowskiego. Wy-
wiózł on do USA ruchomości na sumę ok. 1600 tyś. zł (cenne obrazy, dywany
itd.). Szereg faktów miało miejsce za zgodą towarzyszy z MSZ. (Tow.
Loga-Sowiński: Drożniakowi nie chciano zamienić willi, która znajdowała
się w dzielnicy murzyńskiej, a Michałowski natychmiast dostał pieniądze
na nową rezydencję).
Obecnie wszystkie sprawy trzeba dokładnie wyjaśniać (np. nadużycia
Kutina). Dziś na zebraniach zgłaszane są pretensje, że odejście Zambrows-
kiego i innych motywowane było oficjalnie względami zdrowia. Dzieje się
to bez inspiracji ze strony MSW.
Nie mam dowodów, ale jestem przekonany, że artykuł w „Słowie
Powszechnym" ukazał się w zwykłym trybie, bez inspiracji. Nie chcę
kwestionować, że może ktoś uprzednio o nim wiedział. To, że nie mógł się
ukazać bez zgody wydziałów i odpowiednich ludzi — to jest insynuacja.
Dziś mamy powszechne wołanie, żeby towarzysze pochodzenia żydows-
kiego nie zajmowali czołowych stanowisk.
Możliwe, że jak MO biła na UW — to niejednemu dostało się niewinnie.
Niejednemu może się również zdarzyć, że znajdzie się w niedobrej sytuacji.
Jest tak, że towarzysze pochodzenia żydowskiego często nie zabierają
głosu, a jak zabierają — to o antysemityzmie. Widzą tylko jedną stronę,
czyli b. wąski odcinek. A tu tymczasem była próba wyprowadzenia na ulicę
i doprowadzenia do przelewu krwi. Była próba uderzenia w same podstawy
ustroju socjalistycznego. Nie ma gwarancji, że nie może dokonać się
pokojowe przejście od socjalizmu do kapitalizmu.
Ośrodki tzw. tradycyjnej reakcji były mniej aktywne w ostatnich
wydarzeniach. Kościół włączył się później. Największą rolę odegrały
elementy rewizjonistyczne. Kołakowski — to przede wszystkim rewiz-
jonista, nie ma żadnego szacunku dla ustroju socjalistycznego, uważał, że to
się wszystko rozsypie. W 1956 r. wstąpił do Zw. Literatów i tam zaczął się
aktywizować. Są wydziały na UW: Ekonomii, Filozofii, Mat.-Fiz., gdzie
ponad 50 proc. kadry naukowej samodzielnej i pomocniczej to jest kadra
pochodzenia żydowskiego. Tak było, że Baumanna, Brus i inni przyciągali
na asystentów młodych ludzi pochodzenia żydowskiego, inny nie mógł się
dostać. Ja jestem za to też odpowiedzialny, że nie umieliśmy się konsek-
wentnie temu przeciwstawić. Obawialiśmy się, że jak będziemy w tych
środowiskach interweniować, to będzie to uważane za antysemityzm. To
jest dowodem, że nie jesteśmy antysemitami, ale liberałami i oportunis-
tami. (Tow. Gomułka: Oportunistami!).
Tow. Jędrychowski mówił o konsolidacji w partii, ale konsolidacja musi
się odbywać na zasadach klasowych, partyjnych. Aktyw nie pozwoli nam
już wielu rzeczy robić, bo inaczej rozejdziemy się z partią.
Tow. Jagielski: Zgadzam się z wnioskami personalnymi — są słuszne.
Najtrudniejszą sprawą będzie skompletowanie kadry w Min. Zdrowia.
U mnie sytuacja będzie trudna, gdyż Gucwa był I z-cą i trzeba znaleźć
członka ZSL na to stanowisko.
W sprawie wydarzeń — generalny nurt był b. prawidłowy, mimo
przegięć, np. na temat młodzieży bananowej. Na organizacjach partyjnych
były zarzuty dot. niepełnej i nieaktualnej informacji. Obecna personifika-
cja odpowiedzialności odpowiada postulatom powszechnie głoszonym.
Uważam, że teraz należy akcentować metodę konkretnego traktowania
spraw (np. jeśli nadużycie — to nie uogólniać).
Uważani, że gdyby nie pomoc prasy — to głównego ośrodka rewizjoniz-
mu na UW nie rozbilibyśmy. Tam jest ich więcej niż tylko 5-ciu zawieszo-
nych. Tam na Wydz. Prawa kwestionują naszą praktykę sądownictwa.
Poważny procent z nich stanowią ludzie pochodzenia żydowskiego, o syjo-
nistycznych poglądach.
Co do kierunku naszej propagandy. Uważani też, że w sumie działalność
podstawowych ośrodków propagandy, prasy i TV należy oceniać słusznie,
pomogła nam rozbroić ośrodki rewizjonistyczne i syjonistyczne. Chociaż
były pewne wypaczenia i może są jeszcze.
Różnie to się układa w naszych organach prasowych, inaczej na Śląsku,
inaczej u nas, inaczej w „Trybunie Ludu", „Żołnierzu Wolności", „Kurierze
Polskim" czy w „Słowie Powszechnym".
Pierwszą wiadomość daliśmy w sobotę, drugiego dnia po wypadkach na
Uniwersytecie. Do „Trybuny Ludu" podyktowałem artykuł. W poniedzia-
łek ukazał się rano artykuł w „Słowie Powszechnym", który przechodził
przez Biuro Prasy, ja go nie widziałem. (Tow. Adamiak uważał, że nie jest to
organ partyjny, więc można było puścić taki artykuł). Był to artykuł
jednostronnie ujęty, prześcignął prasę partyjną. Był rozmnażany w wielu
województwach nawet w formie plakatu w Kielcach. Niektóre artykuły
polemiczne przez moje ręce przechodziły, ale wiele artykułów nie przeszło.
M.in. artykuł Kąkola z „Prawa i Życia", który mówi, że cała sprawa była
próbą zamachu stanu. Te artykuły zostały podchwycone przez TV, zmaso-
wane. To nie mogło nie pociągnąć ujemnych skutków. Pewne sprawy
przeciekały nie zawsze z pełnym przestrzeganiem zasad lojalności i or-
ganizacyjnego podporządkowania, a wskutek znajomości osobistych itp.
Jeżeli chodzi o prasę PAX-owską, to prowadzi ona ciekawą linię.
„Słowo Powszechne" stawia syjonizm na ostatnim miejscu, a ostatnio
szczególnie wysuwa problem demokracji, dyskusji itp.
W walce i akcji zawsze są pewne przegięcia. Propaganda syjonistyczna
i napór przeciwnika z zewnątrz utrudniają przeciwdziałanie antysemityz-
mowi. To musi rodzić reakcje typu nacjonalistycznego.
W sprawie ustosunkowania się do syjonizmu. Czy słuszne jest żądanie,
to co mówił tow. Loga? Ja nigdy nie uważałem się za nic innego, jak za
Polaka. Nie wiem, za kogo mnie się uważa. Po ubiegłej agresji Izraela
przemawiałem na ten temat więcej niż każdy inny członek Sekretariatu na
plenach KW, w swojej organizacji itp. Nigdy nie chciałem nadawać
specjalnego rozgłosu w prasie centralnej swoim przemówieniom.
Można doprowadzić do oświadczeń na ten temat, to ułatwi robotę, ale to
nie może być wymuszone. Główne — to przyjęcie tez z referatu tow.
Wiesława. Wyjaśnienie różnych spraw przez partię nie przychodzi lekko
i tak, jak byśmy sobie tego życzyli.
Tow. Szyr: Zebrania w Warszawie są b. ożywione. Informacje są tak
kolportowane, że powodują wzburzenie. Nowym elementem obok sprawy
żydowskiej jest żądanie demokracji, większej odpowiedzialności i rozlicza-
nie się kierownictwa. Problem innego prowadzenia rozmów z aktywem
pozostanie już na trwałe. Również problem polityki kadrowej, szerokiej
pracy wyjaśniającej itp. Zakres informacji w prasie obejmuje dziś problem
syjonizmu, jutro będzie mowa o czymś innym. Wymaga to intensywniejszej
pracy partii na wszystkich szczeblach oraz pracy kierownictwa partii.
Obecnie często w formie wypowiedzi ujawnia się różne sprawy, np.
mówi się, że Staszewski zarabiał 18 tyś. zł itp. Tworzy to ferment, kto za to
odpowiada, kto dopuścił do tego? Można mówić, że dzieci bananowe są
pochodzenia żydowskiego, że wille na Wybrzeżu budują tylko towarzysze
pochodzenia żydowskiego, ale to rodzi określone postulaty, na które trzeba
odpowiadać. Jakie są granice egalitaryzmu? Takim echem odbiła się
przecież sprawa ograniczenia korzystania z samochodów służbowych.
Powstają nieraz pretensje, które dotyczą nie tylko niektórych towarzyszy,
ale w ogóle ludzi postawionych na kierowniczych stanowiskach. To jest
sposób, który może bić w samą zasadę zaufania do partii na różnych
szczeblach.
Zagadnienie kadr. Tow. Kliszko ma rację, że powinniśmy sami określać
politykę kadrową, ale to dotyczy nie tylko „rozgęszczania" ludzi po-
chodzenia żydowskiego, ale w ogóle ludzi nie nadających się. Dawniej nie
wolno było o tym mówić, teraz wolno. Trzeba wejść w nowy etap.
Zagadnienie wysuwania młodych ludzi. Im więcej będzie zmian personal-
nych, tym lepiej. O moralności łatwiej jest mówić w sferach robotniczych,
ale trzeba postawić sprawę ludzi, którzy nie nadają się. Później nie
będziemy mogli uchronić tego, kto będzie przyjęty przez protekcję.
Rewizjonizm działa nie tylko u nas w kraju. Rewizjonizmowi można
sprzyjać lub przeszkadzać. My za mało zrobiliśmy w tej sprawie. Artykuły
krytykujące pozycję rewizjonistyczną ukazały się dopiero teraz. W sprawie
Kuronia i Modzelewskiego niewiele przedtem było pisane. Sprawa Kołako-
wskiego była przedstawiona w wąskim kręgu. Uważam, że powinniśmy
samokrytycznie przyznać, że nie było zorganizowanego oporu ideologicz-
nego rewizjonizmowi. Nie było walki. To nie tylko sprawa UW. Było szereg
innych ośrodków oddziałujących na studentów. Poza tym brak wszelkiej
pracy politycznej, śmiałego wystawiania się na dyskusję z nimi. Za mało
centralnej kadry brało w tym udział.
Zagadnienie propagandy. Są pewne granice propagandy, po prze-
kroczeniu których bije ona sama w siebie. Pojawiły się sformułowania
szkodliwe, a propaganda powinna być celna i przekonywająca. Jeżeli
chodzi o propagandę przeciw syjonistom i sprawę samookreślania się osób
pochodzenia żydowskiego. Niektórzy towarzysze działając w swoich or-
ganizacjach i wypowiadając się tam za linią partii uważają, że to wystarczy,
że nie muszą już pisać artykułów na temat swego stosunku do syjonizmu.
Jeśli się przyjmie, że partia życzy sobie, ażeby te osoby, które uratowały się
z getta, pisały, to chyba od tej strony, a nie od strony tłumaczenia się, że jest
się pochodzenia żydowskiego. Przecież nie każdy musi udowadniać, że nie
jest syjonistą, tak jak się wymaga, aby każdy udowadniał, że nie jest winien.
A jednak takie imputowanie odbywa się.
Co ma robić tow. Szyr? Ja nie mogę być pod takim pręgierzem. Byłem
i jestem komunistą. Problem samookreślania się to jest też problem
stosunku do człowieka i obrony człowieka. Ja na Kasprzaku mówiłem, że
jestem niedzisiejszy, zawsze walczyłem. Dziś ludzie nie znają walki między
komunistami żydowskimi a syjonistami przed wojną. Nie można mówić, że
każdy jest syjonistą. A to się imputuje. W tym mętliku trzeba widzieć
i zdrowe elementy.
Trzeba przeciwdziałać kampanii zagranicznej. Musimy postawić spra-
wę wobec całego świata, że jesteśmy w sposób perfidny oskarżani.
Zgadzam się, że u nas trzeba organizować takie wystąpienia i są towarzysze
pochodzenia żydowskiego, którym to nie sprawi kłopotu. Wielu jednak
towarzyszy nie chce się wypowiadać w tej sprawie, bo często w ich
środowiskach nawet nie wiedzą o tym, że są Żydami.
Obecny nurt krytyczny trzeba zachować. Powstaje jednak pytanie, czy
odwoływać się do klasy robotniczej tylko w razie potrzeby. Trzeba
opracować analizę całej dyskusji i przygotować program realnej pracy
wśród klasy robotniczej, aby była ona naprawdę hegemonem, miała wpływ
na zarządzanie itp.
Tow. Wicha: Wnioski personalne są słuszne, szczególnie jeżeli chodzi
o MON kandydaci trafni. Nie byłem zaskoczony sytuacją w MSZ. Od wielu
lat polityka kadrowa w MSZ była tam niewłaściwa. W kierownictwie MSZ
wszelkie zastrzeżenia przyjmowano z nieufnością. Nagromadziły się spra-
wy, które musiały doprowadzić do napięcia. Jeżeli chodzi o Zawieyskiego,
jestem za natychmiastowym wycofaniem go z Rady Państwa. Niezrozumia-
łe byłoby dla ludzi, gdyby pozostał.
W zasadzie zgadzam się z uwagami tow. Tejchmy. W propagandzie były
odchylenia od referatu tow. Wiesława. Mnie również bardzo razi hasło
oczyścić aparat partyjny i państwowy od syjonistów. Przecież w tym
aparacie były to najwyżej jednostki. Wysunięcie tego na I plan było zbyt
rażące. Z tym sami damy sobie radę bez haseł w masach.
Kilka słów o rewizjonistach. Również poczuwam się do winy, jak b.
minister spraw wewnętrznych, że tak długo nie potrafiliśmy się z nimi
rozprawić. Klub „Krzywego Koła" i ,,ząbkujący rewizjoniści" robili złą
robotę wśród młodzieży. Były kłopoty z Titkowem na ten temat. Nie chcę
wyolbrzymiać roli tej młodzieży, ale byli oni zaczynem wichrzycielstwa.
Większy wpływ mieli profesorowie, ale nie wszyscy zostali usunięci, którzy
byli duchowymi patronami Michników, Szlajferów, Deutschgewantów
i innych.
W TV i prasie ogólny kierunek prawidłowy, ale hasło „Mosiek do
Bajana" — to bardzo razi. Źle, że przez długie lata w prasie i telewizji nie
mówiło się o syjonizmie, ale teraz zbytnie zagęszczenie. Nadal musimy
walczyć z syjonizmem. To samo dotyczy młodzieży bananowej. Przecież
z przytłaczającą większością dzieci naszych towarzyszy na odpowiedzial-
nych stanowiskach nie ma kłopotu. Te sprawy są odbierane: „kto nami
rządzi?" Trzeba bardziej kontrolować telewizję i prasę, aby nie było
przegięć, przy ogólnie dobrym kierunku.
Tow. Jarosiński: Jeżeli chodzi o wnioski personalne — zgadzam się.
Jeżeli chodzi o działalność propagandową — kierunki słuszne, dlatego,
że po raz pierwszy mówiliśmy o wszystkich sprawach nie przemilczając.
Nowe elementy w naszej propagandzie zostały przyjęte pozytywnie. Na
spotkaniach powszechnie powtarzane są pytania, czy będziemy utrzymy-
wać ten styl nadal. Towarzysze podejmują szereg innych problemów
gospodarczych i ekonomicznych. Było szereg potknięć i niedomagań
w wyniku niedostatecznego uzbrojenia naszej partii. One były nieuchron-
ne w takiej kampanii. Niedostateczne konkretyzowanie krytyki mogło
wytworzyć wrażenie istotnych niedomagań w systemie władzy. Spotkanie
z redaktorami powinno to poprawić.
Jeżeli chodzi o zajścia na wyższych uczelniach. Na czoło wysuwa się nie
tyle wykrywanie inspiratorów, ile niedomagania nasze, które doprowadzi-
ły do tego. Uważam, że są dwie przyczyny: po pierwsze — zbyt mała
ofensywność w pracy ideologicznej i politycznej w tym środowisku. Trzeba
krytycznie powiedzieć, że sami wprowadziliśmy ograniczenia. Kiedy stała
sprawa Kuronia i Modzelewskiego, poszliśmy stosunkowo wąsko z tym
materiałem do organizacji partyjnej na UW, zamiast szeroko iść do
młodzieży akademickiej. Uważaliśmy, że zawarta tam demagogia może źle
oddziaływać. Było to niesłuszne stanowisko, szczególnie że w ostatnim
okresie czasu mieliśmy pozytywne zjawiska odchodzenia rewizjonistów od
organizacji partyjnych, bo organizacja partyjna przestała być platformą dla
głoszenia ich poglądów. Byliśmy w stanie szybko dać materiały do prasy.
Drugą przyczyną słabości było to, co nazywamy oportunizmem i libera-
lizmem w polityce kadrowej. Całą grupę mieliśmy rozeznaną, ale był
pewien lęk, zupełnie nieuzasadniony, że to może wywołać bardziej radyka-
lne kroki. Okazało się, że byliśmy w stanie w oparciu o istniejące przepisy
ustawy dokonać pewnych pociągnięć. Tymczasem sami straszyliśmy się,
czołówkę rewizjonistyczną chcieliśmy odwołać dopiero po zakończeniu
roku akademickiego.
O sprawie systemu wychowania organizacji młodzieżowych nie będę
mówił. Zmierzały do przeanalizowania i wyciągnięcia wniosków. Przed
rozpoczęciem roku akademickiego chcemy opracować kilka wniosków:
sprawę systemu rekrutacji, praktyk studenckich, stażu itp.
Tow. Cyrankiewicz: Ponad wszystko powinniśmy zdawać sobie sprawę
już w grudniu, po rozpoczęciu się wydarzeń w Czechosłowacji, że odbiją się
one echem na gruncie przygotowanym przez Kołakowskiego i Brusa.
W gruncie rzeczy nam w marcu groził wybuch kontrrewolucji, groziła krew
i trzeba by było wówczas ciężko płacić. To była nie tylko Warszawa i miasta
uniwersyteckie, ale i Tarnów, Legnica itd. Akcja MO i ORMO była
nieunikniona. Teraz klasa robotnicza wysuwa problem: dlaczego? kto
winien?
Jeżeli chodzi o towarzyszy pochodzenia żydowskiego, byłoby znacznie
łatwiej, gdyby pełne zróżnicowanie towarzyszy żydowskich nastąpiło już
w czerwcu ub. roku. Mielibyśmy pełne zróżnicowanie w środowiskach
żydowskich. Nie było tego. Były uśmieszki tryumfu u drobnomieszczan. To
wprowadziło sytuację zlania się Żydów jako całości w oczach społeczeńst-
wa. Dobrze, jak te rzeczy są wyjaśniane. Tu nie chodzi o członków Biura,
jak mówił tow. Szyr, ale cały szereg wybitnych ludzi pochodzenia żydows-
kiego, znanych na całym świecie mogłoby wiele pomóc.
Tow. Gomułka: Nad punktem sprawy personalne rozwinęła się dysku-
sja o nieco szerszej treści. Wszyscy wyrazili zgodę co do wniosków
personalnych. Również w sprawie odwołania Zawieyskiego z Rady Państ-
wa. Dyskusja wynikła w związku z wystąpieniem tow. Jędrychowskiego na
temat syjonizmu, kierunków naszej propagandy itp.
Tow. Jędrychowski wysunął jakby zarzut, że dotychczas na Biurze nie
było oceny dotychczasowych wydarzeń. W pewnym sensie taką ocenę
zawierał mój referat na zebraniu z aktywem warszawskim. Trzeba było
opracować taką ocenę, ale to wiąże się z programem działania i również
— w jakimś sensie — z tezami na Zjazd. Nie miałem dotychczas czasu
pomyśleć nad treścią tych tez.
To, co powiedział tow. Jędrychowski, było trochę jednobokie. Trzeba
widzieć całość zagadnienia. W tych trudnych dniach prasa, radio i TV
niezmiernie nam pomogły, zajęły zdrowe stanowisko. Nie możemy być
tylko zadowoleni z pozycji „Polityki". Zawarta tam argumentacja nie była
dobra. W innych czasopismach były mniejsze błędy.
Sprawa syjonizmu. To co było i jest głównym niebezpieczeństwem dla
nas, to rewizjonizm. Sprawa ciągnie się od dawna, była również na VIII
Plenum rozważana, na tle stosunku do rewizjonizmu ujawniły się różne
postawy liberalizmu i oportunizmu. Najgłębiej rewizjonizm wrósł się na
odcinku kultury i nauki. Oczywiście nie syjonizm, ale rewizjonizm jest
głównym niebezpieczeństwem. Szczególnie szeroko rozplenił się on w śro-
dowisku ludzi pochodzenia żydowskiego, ale gangrena ta dotknęła również
szczyty polskiej inteligencji, jak Kołakowski, Żółkiewski i inni. Krytyko-
waliśmy ich na równi z ludźmi pochodzenia żydowskiego, co również
świadczy o naszym stanowisku. Trudno sobie wyobrazić, aby w jakiejkol-
wiek normalnej partii tak długo tolerowano Kołakowskiego i Żółkiews-
kiego. U nas były jednak opory i wahania przed wyciągnięciem wniosków.
Nie jest prawdą, co mówił tow. Jarosiński, że w sprawie Kuronia
i Modzelewskiego brakowało nam ofensywności. Jest to oszukiwanie
samego siebie. Już na samym początku chciałem, żeby Modzelewskiego
i Kuronia aresztować i załatwić sprawę w zarodku. Nie zgodzono się
wówczas. Byłoby bzdurą, żeby w kraju rozpętywać wokół Modzelewskiego
i Kuronia kampanię i dyskusję nad ich platformą. Zalecono zrobić to
w środowisku uniwersyteckim, ale nie zrealizowano tego do końca, gdyż
istniał klimat pobłażania dla rewizjonistów. W kierownictwie partii długo
siedzieli rewizjoniści. Był nim również Zambrowski. Rozmawiałem z nim
kilkakrotnie, że się to źle skończy. Matwin tak samo. Według ich opinii to
wszystko miało się niedługo zawalić i dlatego odeszli, żeby móc przyjść
w innym okresie. Także Morawski był zdecydowanym rewizjonistą. Werfel
i inni dawno przestali być komunistami. Matwin wysunął wobec mnie
zarzuty. Powinno było się wyrzucić go, ale na to nie zgodzono by się. Na
pewno tow. Jędrychowski i inni nie zgodziliby się. Ja w tej sytuacji nie
mogłem robić podziału w Biurze Politycznym. Faktem jest, że w kierownic-
twie był liberalny stosunek do rewizjonistów.
Jest to oczywiste wypaczenie, że wszystkich rewizjonistów zalicza się do
syjonistów. Wiąże się to z agresją Izraela, z kampanią antypolską prowa-
dzoną przez organizację syjonistyczną oraz z tym, że długo nie można było
nic mówić na te tematy, gdyż było to z miejsca określane jako an-
tysemityzm. Klasa robotnicza nawet nie bardzo dobrze rozumie, co to
syjonizm. Do tego wszystkiego sprawa rewizjonizmu miesza się w umys-
łach wielu ludzi z rewizjonizmem zachodnioniemieckim. Stąd powstało
takie krzywe zwierciadło. W rzeczywistości, jak już mówiłem, nigdy
syjonizm nie będzie nam zagrażać, nie ta ideologia jest dla nas niebezpiecz-
na. W tym zakresie ma rację tow. Jędrychowski, że u nas pomieszało się
pojęcie syjonizmu z rewizjonizmem. Hasło: oczyścić partię z syjonistów,
powinno właściwie brzmieć: oczyścić partię z rewizjonistów. Obejmowało-
by ono wówczas w sposób właściwy zarówno Żydów, jak i Polaków.
Syjonistów jako takich właściwie nie mieliśmy w partii. Cały kompleks
tych spraw załamał się jednak pod kątem działania praktycznego. Potrzeb-
ne jest naświetlenie tych spraw w prasie. Pisać powinni wszyscy, również
tow. Szyr może publikować artykuł. Oczywiście nie musi się tłumaczyć, że
kimś nie jest. Ale np. na temat agresji izraelskiej mogą pisać wszyscy.
Te sprawy są nieraz fałszywie rozumiane. Np. redaktor Mojkowski
powiedział kiedyś, że zamierzają raz na tydzień publikować artykuł zwyk-
łego robotnika. Nie powinno się takich rzeczy robić w sposób sztuczny,
pisanie artykułów nie jest powołaniem robotnika (nie mówię oczywiście
o różnych korespondencjach itp.). W praktyce wyglądałoby to tak, że ktoś
w redakcji napisze artykuł za tego robotnika, a on tylko podpisze. Nie
powinno się tak demoralizować ludzi. Powinni pisać członkowie kierownict-
wa, funkcjonariusze, członkowie partii. Warto takie artykuły przemyśleć,
w których zostanie naświetlony problem syjonizmu i rewizjonizmu.
Są niezdrowe tendencje atakowania każdego Żyda za to, że jest Żydem.
Opowiadano mi, że w jednej z central MHZ jest dyrektorem Żyd, którego za
wszelką cenę chcą usunąć, choć nie mogą wysunąć żadnego zarzutu
przeciwko niemu. Jest podobno dobrym dyrektorem. Trzeba podjąć
zdecydowaną kampanię przeciwko takiemu postępowaniu. Na tle antypol-
skiej kampanii za granicą mogą rodzić się nastroje antysemickie. Są zresztą
też i antysemici.
Miały u nas miejsce poważne sprawy, mogło dojść do przelewu krwi.
Ponieważ wymieniono wiele osób o nazwiskach żydowskich, wśród klasy
robotniczej mogą pojawiać się nastroje, żeby rozprawić się w ogóle
z Żydami. Trzeba widzieć to niebezpieczeństwo i przeciwstawić się.
Główna sprawa to rewizjonizm. W „Polityce" jest właściwie pochwała
rewizjonizmu, nie chce się zająć stanowiska przeciwko. Rewizjoniści byli
w szkołach partyjnych — nie wyciągnięto wobec nich wniosków. A weźmy
takich ludzi, jak Siekierska i Lisiecka! Ile szkody narobiła taka Siekierska
wśród literatów radzieckich! Wypowiedzi niektórych pracowników KC są
skandaliczne. Ludzie zgnili, odeszli, kipią nienawiścią. Mam dowody
strasznej nienawiści w niektórych środowiskach. Zauważyłem, że trzeba
było zwiększyć ochronę mojej osoby. Piszą do mnie ohydne listy. Jeśli widzi
się więc tylko przegięcia, a nie widzi się tej strony zagadnienia, jest to
jednobokie.
Trzeba pisać na te tematy. W tym zakresie jest duże ubóstwo. Kto z nas
pisze? Ludzie mają słuszną pretensję, że inni milczą, a tylko Gomułka
przemawia. Tow. Starewicz rzeczywiście po czerwcu ub. roku najwięcej
jeździł i przemawiał. Mimo to wysuwane są teraz żądania, aby jego i tow.
Szyra usunąć z kierownictwa. Trzeba, żeby cały kraj znał ich stanowisko.
Mówiłem na ten temat z tow. Schaffem, obiecał artykuł o syjonizmie, ale
napisał taki, że nie można go było opublikować. Są w nim zarówno
rewizjonistyczne, jak i syjonistyczne nutki.
Trzeba opracować program działania. Nie można już powrócić do
dawnych form pracy. Mówiłem o tym wyraźnie na naradzie redaktorów.
Mówiłem o wypaczeniach, o tym, że pisze się, iż Biuro było wprowadzone
w błąd i nie potrzeba było podwyższać cen mięsa. To szkodliwe! Trwa akcja
opluskwiania. Głosi się, że żona tow. Spychalskiego jest Żydówką. Szkaluje
się członków Biura.
Trudną sprawą jest emigracja. Powinno się załatwiać te sprawy bez
szumu, ci co chcą, niech sobie jadą. Do mnie pisał już na ten temat jeden
z emerytowanych pracowników bezpieczeństwa. Trzeba rejestrować te
sprawy i załatwiać, nie tylko wyjazdy do Izraela, ale w ogóle na Zachód. Jest
wielu takich, którzy nie chcą jechać do Izraela, ale w Polsce też nie chcą
pozostać. Nie wiem, jak rozwiązać ten problem.
Najważniejszy problem — to program działania, którzy powinien
znaleźć się w tezach zjazdowych. Ważną sprawą jest sprawa kadry
naukowej, problemy młodzieży, domów akademickich, nauk politycznych
na wyższych uczelniach itd. Dotychczas monopol na wychowanie daliśmy
rewizjonistom.
W sprawie konkretnych wniosków kadrowych.
Stanowisko, które zajął tu tow. Ochab, jest prawidłowe. Każdy może
mieć zastrzeżenia, nie zawsze na Biurze musi być jednomyślność. Mogą być
nieraz różne poglądy. To, co powiedział tow. Ochab, przyjmujemy. W ko-
munikacie prasowym trzeba podać, że tow. Ochab ustępuje z uwagi na
pogarszający się stan zdrowia.
W ogóle w prasie nie zawsze trzeba podawać motywy zwolnień.
Powinno się publikować tylko zwolnienia z tych stanowisk, co do których
publikuje się zwykle nominacje. Nie potrzeba publikować, jakie wyroki
zapadły w procesach przeciwko studentom.
W terenie można teraz przeprowadzić wiele rzeczy, których przedtem
nie można było załatwić. Środowiska wrogie czekają obecnie na nowe
decyzje. W sprawie studiów musi być jasność: państwo ma obowiązek
zapewnić każdemu wykształcenie podstawowe, ale nie wyższe. Trzeba
rozwiązać sprawę stypendiów fundowanych. Nie załatwiono tego z lenist-
wa, ale zasłaniano się, że miały to być metody stalinowskie. Nie szukajcie
teraz błędów — tow. Jarosiński — tam, gdzie ich nie ma. Dalej po tej drodze
nie możemy kroczyć.
Sporządzono w 5 egz.
tp.
Miażdżenie „Miazgi"
Tekst ten został na polecenie Stefana Olszowskiego wy-
słany członkom i zastępcom członków Biura Politycznego
oraz sekretarzom Komitetu Centralnego PZPR.
„Miazga" ukazała się po raz pierwszy w podziemnej
oficynie wydawniczej „Nowa" w 1979 r. W dwa lata później
ukazało się wydanie emigracyjne w Londynie. W 1982 r. tekst,
okaleczony przez cenzurę, ukazał się w Państwowym In-
stytucie Wydawniczym.
POLITYKA, 15/1990
Notatka
nt. „Miazgi" Jerzego Andrzej e wskiego
Dnia 4.X.1963 r. J. Andrzejewski podpisał z PlW-em umowę wydaw-
niczą na powieść o objętości 25 arkuszy wydawniczych. W oparciu o tę
umowę J. Andrzejewskiemu wypłacono zaliczkę (25 proc. honorarium)
w wysokości 15.000 zł.
Termin złożenia maszynopisu był przez J. Andrzejewskiego wielokrot-
nie przedłużany. Dnia 7 października br. autor złożył w wydawnictwie
maszynopis utworu pt. „Miazga" w objętości 728 stron.
Zgodnie z przepisami prawa autorskiego wydawnictwo zobowiązane
jest zakomunikować autorowi decyzję wydawniczą w terminie 3-miesięcz-
nym, tj. do dnia 7.1.1971 r.
J. Andrzejewski składając maszynopis oświadczył A. Wasilewskiemu, iż
nie przypuszcza, aby książka w tym kształcie mogła obecnie ukazać się
w PRL. Zostawił jednak otwartą możliwość rozmów nad tekstem. Równo-
cześnie dał do zrozumienia, że w wypadku niemożności dojścia do porozu-
mienia z PlW-em podejmie starania o wydanie książki w kształcie integral-
nym za granicą.
Zaznajomienie się z maszynopisem „Miazgi" przekonuje, iż książka ta
w swej obecnej postaci nie może być w Polsce wydana.
„Miazga" nie jest utworem beletrystycznym, w przyjętym tego słowa
znaczeniu. Jest to luźna kompozycja, na którą składają się fragmenty
bieżącego dziennika autora, strzępy wątków fabularnych, dywagacje nad
stanem moralno-politycznym społeczeństwa itp. W całości utwór razi
złośliwym schematyzmem i prymitywizmem, w wielu fragmentach zniża
się do poziomu taniego paszkwilu antyradzieckiego i antykomunistycz-
nego oraz trywialnego obyczajowego skandalizowania. Jest to niewątp-
liwie świadectwo twórczego upadku autora, jego niezrównoważenia psy-
chicznego.
Według pierwotnych zamierzeń i zapowiedzi „Miazga" miała być czymś
w rodzaju współczesnego „Wesela", jej akcja miała się rozegrać na
przyjęciu ślubnym w Jabłonnie. W oparciu o ten schemat autor zamierzał
obnażyć wady i przywary współczesnych Polaków.
Okazało się jednak, iż współczesność dla J. Andrzejewskiego, ta którą
on zna i może bez rażących uproszczeń uczynić przedmiotem psychologicz-
nej analizy, zamyka się wąskim kręgiem bywalców SPATiF-u oraz tym
podobnych instytucji usytuowanych na osi Krakowskiego Przedmieścia, że
tylko o intelektualnej i moralnej nicości bliskich sobie wąskich opozycyj-
nych kręgów ma J. Andrzejewski coś do powiedzenia.
Konstrukcja „Wesela" okazała się więc zbyt mało nośna, nie pozwalała
w szczególności na wyrażenie politycznych, moralnych i ideowych fobii
przeżywanych aktualnie przez autora. Zdecydował się on przeto dać upust
tym swoim obsesjom wprost, bez jakichkolwiek osłonek czy pozorów
artystycznej transformacji. Czyni to przede wszystkim za pomocą „Dzien-
nika", który nie tylko otwiera i zamyka maszynopis, lecz jest także gęsto
przytaczany w charakterze przerywników w pozostałych partiach „Mia-
zgi". Znajdujemy tu rzeczy najprzeróżniejsze: wypisy z lektur, cztery nie
związane z „Miazgą" opowiadania, wiersze i niewybredne czy wręcz
ordynarne anegdoty, relacje z rozmów i teksty wysyłanych przez autora
depesz, pracowicie przepisane z „Życia Warszawy" prognozy pogody
i tekst przemówienia na pogrzebie P. Jasienicy, komentarz „Polityki" na
marginesie procesu „taterników", dywagacje na temat Rosji, stalinizmu,
totalitaryzmu, antysemityzmu. Osobno autor skonstruował i przepisał
około dziewięćdziesiąt życiorysów osób występujących w „Miazdze".
Znajdujemy też lekko tylko zmieniony panegiryczny esej K. Mętraka
o własnej twórczości.
Cała ta miazga czy wata przesycona jest reakcyjnym antykomunistycz-
nym i antyrosyjskim „nonkonformizmem", krańcowym samouwielbie-
niem graniczącym co krok z autodemaskacją samego autora czy otaczają-
cych go „skrachowanych" czy wręcz zboczonych wielbicieli, przyjaciół
i przyjaciółek.
Oto kilka przykładów ilustrujących pogląd Andrzejewskiego na stan
moralny naszego społeczeństwa:
„Przyjaciele, koledzy i znajomi zgromadzili się w Jabłonnie bowiem...
gdzie znajdziesz w Warszawie mieszkanie z metrażem, który mógłby
pomieścić tyle ludzi?
— Słusznie, kliniki psychiatryczne i więzienia też są przepełnione.
Spójrzmy tylko! Gdyby ciała tych ludzi były ukształtowane ich życiem,
myślami i pragnieniami, to byśmy ujrzeli potwory, strzygi i maszkary
stokroć bardziej przerażające i ohydne od tych z Boscha i Goyi.
...Tu wszyscy są chorzy, jedni na cynizm, tępą głupotę albo po prostu na
nikczemność, a inni dali się wrobić, pozwolili, żeby im spreparowano
pokraczne garby, żałosne grymasy, wykrzywione ryje, tu się w cztery oczy
bełkocze albo skomli, drwi, szydzi, plotkuje i obmawia, zgnojone uciechy
lokai i niewolników, śmichy-chichy kastratów, to jest nasza polska szcze-
rość, odwaga, fantazja i ukochanie swobody, ale za to sprawnie i bezwstyd-
nie zaczyna się kłamać, gdy liczba oczu i uszu wzrasta, tu już nie ma
żadnych konfliktów, żadnej zadry w brzuchu, kiedy się kłamie i co innego
myśli na użytek własny i co innego publicznie deklaruje... tutaj prawie
wszyscy stają się coraz gorsi, wzrasta oświata, podnosi się poziom cywiliza-
cyjny i upowszechnienie tzw. wartości kulturalnych, budujemy się, ludzie
są chłonni, żywi, inteligentni i uwrażliwieni, otwarci na tysiąc zagadnień
i z tym wszystkim stajemy się coraz gorsi.
...Bezcenne energie już się wyczerpały, były diamenty, został popiół,
„ostał ci się ino sznur", tyle że potem trzeba żyć...
...już w głowach pusto i ciemno, a dwa razy dwa jest pięć..." (str. 133).
Jeszcze bardziej dosadnie charakteryzuje zebrane towarzystwo i społe-
czeństwo inny bohater „Miazgi":
„Straszny świat, obcy straszni ludzie, przed którymi, aby całkiem nie
stracić twarzy, trzeba twarz skrywać poza maski i grymasy, parszywe
knajpy, wódka, wódka, katz, bełkoty i kwiki, głupie wredne dziwki,
zdebilowani przyjaciele, świńskie ryła redaktorów s... (wykropkowane
wyrazy w oryginale w pełnym brzmieniu) ze strachu w kolorowe portki
kupione na ciuchach, albo przywiezione ze służbowej delegacji na Zachód
i ci wyżej, ważniejsi, którym w nosach musi ciągle g... śmierdzieć, pływacy,
zawsze pływacy, nawet przy żarciu i p... pływacy w mętnej wodzie, tłuste
tyłki wycierające wnętrza mercedesów i wołg, zawistni, grafomani z kon-
tami wzdętymi, jak brzuchy topielców, wapniaki, sprzedajne wyorderowa-
ne i utytułowane kurwy zawsze gotowe usłużnie d... podstawić. Gnój, gnój,
kupa gnoju" (str. 165).
Tak to charakteryzuje autor funkcjonowanie życia społecznego w Pol-
sce:
„...W miazdze, jaką jest publiczne życie w Polsce, pełno duchów i zjaw,
strzyg równie bezkształtnych i anonimowych, jak ONI, którymi zasłaniają
się nieraz w niezręcznych dla siebie sytuacjach nawet ministrowie. Wszech-
obecne działanie magii, zaczarowani ludzie, zaczarowany świat..." (str.
172).
„Tryby maszyny, naoliwione biernością, a nawet nadgorliwością wyko-
nawców, działając na napędzie z mieszanki frazesów, kłamstw i przemil-
czeń poruszają się ciężko i niezgrabnie, rozpylając wokół opary biernej
nudy, przecież się poruszają, mniej więcej sprawnie... Władzę totalną,
podobnie jak schizofrenika pożera fikcja. Ale władza totalna musi tę fikcję
podtrzymywać i umacniać, ponieważ tylko w fikcji przez siebie stworzonej
(lub przy pomocy siły z zewnątrz narzuconej) może istnieć i rządzić.
Atmosfera odświętna bardzo skutecznie w mniemaniu rządzącego aparatu
podobną fikcję ożywia" (str. 480). Gdzie indziej autor stwierdza, iż „u-
szkodzenie tej fikcji w języku partyjnym zwie się rewizjonizmem" (str. 490).
Zdaniem J. Andrzejewskiego deprawacja obejmuje wszystkie dziedziny
życia i wszystkie kręgi społeczne, zarówno rządzących jak i rządzonych, nie
wyłączając opozycji.
„Źle funkcjonująca cała rozległa sfera polityczno-społeczna i zły, z grun-
tu niemoralny i powodujący najdotkliwsze zniekształcenia ucisk nie omija
żadnej dziedziny życia, wówczas wszyscy ponoszą straty, zarówno ci,
którzy rządzą, lub rządom biernie ulegają, jak i ci, którzy wyrażają
sprzeciw" (str. 393).
„...ponieważ w systemie totalnym opozycja oficjalna nie istnieje i istnieć
nie może, ludzie opozycji dobierają się przede wszystkim na zasadzie
środowiskowej, a w określonym środowisku zawsze na ogół działa prawo
mimikry, nawet w tak zindywidualizowanych jak środowiska intelektual-
no-artystyczne" (str. 191).
Jeśli idzie o rządzących, to J. Andrzejewski po rozmowie z „Igrekiem"
odnotowuje w swoim Dzienniku:
„Nie byłbym zresztą pisarzem, lecz kamiennym tłukiem, gdybym
— dostrzegając ogrom zniszczeń trawiących naszą egzystencję narodową
w jej społecznych i moralnych przede wszystkim wartościach — nie potrafił
jednocześnie i nie umiał dostrzec, jakie konflikty wewnętrzne prowokuje
owo godne pożałowania rozszczepienie świadomości, ile goryczy osiada na
kłamiących wargach — i jak trudne i ciężkie mogą być (choć nie zawsze
muszą) samotne godziny tych, których opatrzone do znudzenia twarze
znamy z pierwszych stron dzienników, z kronik filmowych i transparen-
tów" (str. 88).
Wprowadzając na karty utworu przedstawicieli rządzących (w rozmaity
sposób skoligaconych z głównymi bohaterami „Miazgi"): Stefana Raszews-
kiego — sekretarza KC „odpowiedzialnego przed Biurem Politycznym za
kulturę", Antoniego Formińskiego — prezesa Komitetu do Spraw Radia
i Telewizji, Józefa Halickiego — sekretarza KC, Kazimierza Jaśko — redak-
tora Panoramy Tygodnia, Mariana Krystka „sekretarza KM w War-
szawie", Panka, prezesa PIP, a byłego „ambasadora w Holandii", pułkow-
nika Władysława Pasiekę z MSW, autor wyznaje:
„Niestety nie widząc tych ludzi dość wyraźnie, znając jedynie wykony-
wane przez nich funkcje, a mało co o nich wiedząc od strony ludzkiej
— pojęcia nie mam, na którym miejscu i w jaki sposób wprowadzić ich na
weselne przyjęcie. Mgła na mózgu. Żadnego pomysłu". Skonstruowane
sytuacje i dialogi z udziałem tych postaci rażą też prymitywizmem
i wulgarnością.
Akcja ,,Miazgi" rozgrywa się po marcu 1968 r., są więc dywagacje na
temat antysemityzmu:
„Antysemityzm w krajach socjalistycznych ma charakter ideologiczny,
jednak z chwilą, gdy ta dyskryminacja na skutek określonej sytuacji (np.
w Polsce po sześciodniowej wojnie 1967) poczyna natężać się i przybierać
charakter masowy, na niższych szczeblach aparatu partyjno-rządowego
ujawniają się, i to w sposób szczególnie brutalny i podły, tradycyjne
elementy antysemityzmu" (str. 192).
Jest też problem odpowiedzialności rodziców dygnitarzy za postawę
dzieci:
„...Na ich światopogląd, jak wy to nazywacie, wpłynęło przede wszyst-
kim to, że od dziecka patrzyły na ciebie i na różnych twoich towarzyszy
i koleżków" — mówi prezesowa Pankowa do męża. Ich syn, a brat
niedoszłej panny młodej został wyrzucony z asystentury, „usunięty po
marcu na margines życia publicznego zawęził się jednostronnie do utrapień
erotycznych", a na utrzymanie zarabia pisaniem prac magisterskich dla
kończących zaocznie studia dygnitarzy. Młodsi od niego zakładają „Bract-
wo Żółwiowe", nastawiając się na wegetację i przetrwanie.
J. Andrzejewski nie ogranicza się do tego rodzaju charakterystyki
aktualnego stanu naszego społeczeństwa, lecz „wyjaśnia" też „genezę"
tego stanu oraz stawia horoskopy na przyszłość.
Snuje więc rozważania na temat Rosji, „rosyjskiego" imperium „wasali-
zacji Polski" itp.
„Na podstawie moich osobistych kontaktów z lat ostatnich, a również
i relacji o poglądach ludzi zajmujących nieraz dosyć eksponowane stanowi-
ska, wydaje mi się, iż rozumienie ciągłości w dziejach Rosji carskiej
i porewolucyjnej staje się w Polsce coraz powszechniejsze. Ta właśnie
ciągłość, stworzona i umocniona geniuszem Stalina, zrodziła fenomen bez
precedensu w dziejach ludzkości. Historia zna wiele tyranii, despotyzmów
i tryumfów reakcji. Ani jednak one same nie występowały wobec świata
z hasłami demokracji i postępu, ani nikt się w nich nie dopatrywał symbolu
wolności.
Na przestrzeni minionego półwiecza Związek Radziecki może się
poszczycić obu osiągnięciami. Nigdy w dziejach powszechnych nie udało
się oszustwo na miarę tak ogromną i trwałą, nigdy też najbrutalniejsza
przemoc, egoizm i cyniczne kłamstwa nie przybrały tak pięknych i wznios-
łych masek, nigdy wreszcie tak ogromna ilość ludzi na całym świecie,
w tym również i wielkich umysłów nie uległa tak ślepym złudzeniom
i nadziejom" (str. 16).
„Myślę, że wielu z wybitnych skądinąd przywódców partyjnych z lat
dwudziestych i trzydziestych rozpieprzyłoby ten cały interes, gdyby doszli
do władzy. Stalin stworzył (a może raczej odrodził) rosyjskie imperium.
Cena, jaką trzeba było za to zapłacić, okazała się oszałamiająco wielka, lecz
na dobro Stalina, jako męża stanu, trzeba zapisać, że nigdy się nie wahał,
aby owe wysokie koszta płaciły najwartościowsze jednostki, całe warstwy
społeczne, bratnie partie, całe narody — rosyjskiego nie wyłączając. Lecz
chyba nie brutalne i nieludzkie koszta przerażają przede wszystkim w tym
gigantycznym przedsięwzięciu. Cała historia ludzkości spływa krwią
i napiętnowana jest bezmiarem zniszczeń i cierpień. W dziele Stalina
przeważa złowrogi stwór, który z tych ponad wszelką miarę kosztownych
poczynań powstał. Nie zawsze mi się to udaje, lecz staram się na całokształt
tych spraw patrzeć możliwie chłodno nie rzucając na szalę u wagi losu
mojej własnej ojczyzny. Szala z podbitym i uciemiężonym jest dostatecznie
obciążona. Naród rosyjski również na tej szali wegetuje. Siedzimy w jednej
klatce".
Stalin, który miał stwierdzić w 1944 w rozmowie z Churchillem, iż
komunizm jest niezgodny z charakterem Polaków (,,komunizm w Polsce
akurat pasuje jak krowie siodło") ,,w jednym lapidarnym zdaniu powie-
dział prawdę i skłaniał, co mu się zresztą często przytrafiało".
„Stalin miał rację mówiąc, że ukształtowany przez niego model komu-
nizmu Polakom nie odpowiada. To prawda. Ten rosyjski model był i jest
sprzeczny z najlepszymi tradycjami Polaków. Stalin pogardzał tymi
tradycjami, lecz je rozumiał... W warunkach politycznych, jakie się wy-
tworzyły w Europie po II wojnie, brutalny proces politycznej rusyfikacji
zwasalizowanych narodów (wśród nich również, a nawet przede wszystkim
polskiego) musiał nastąpić nieuchronnie" (str. 29).
„Wydaje mi się, że ludzi, którzy z mandatu rosyjskiego objęli w Polsce
władzę w 1945 r., nie można osądzać z perspektywy roku 1970" — stwierdza
J. Andrzejewski.
„Istotnie, obóz socjalistyczny po II wojnie światowej reprezentował pod
każdym względem układ odmienny od sytuacji Związku Radzieckiego
w 20-leciu międzywojennym. Lecz jądro rzeczy było to samo. Tego wszakże
ponurego i groźnego jądra ludzie, kierujący ówcześnie Polską, przyjąć do
wiadomości nie mogli, byłoby to bowiem równoznaczne ze zdradą podwój-
ną: obiektywną i subiektywną. Cóż zresztą mówić o tamtych latach
odległych? Jeszcze dzisiaj, gdy tyle tabu zostało obnażonych i tak wiele
najlepszych wiar startych na miazgę, jeszcze dzisiaj jakże wielu ludzi
oczadzająca magia Rosji przeraża ślepotą, deformuje ich mózgi w sposób
bezwzględny i często nieodwracalny" (str. 30).
Jakież są więc zdaniem J. Andrzejewskiego perspektywy?
„Słaba nadzieja..." pisze on na str. 280. „Dopóki się nic nie zmieni
w Rosji, nie może się nic zmienić u nas. A jak wierzyć w jakieś zasadnicze
tam zmiany? To imperium może istnieć i funkcjonować tylko przy takim
systemie, jaki jest, żadnych radykalnych zmian, musi być stary rosyjski
carat, tyle że unowocześniony i przemalowany na czerwono, więc precyzyj-
niejszy w metodach ucisku, tak samo zaborczy, natomiast nieporównanie
bardziej zakłamany... Rosja może się rozpaść, nigdy zmienić".
Na replikę:
„Ale jednak, mimo wszystko, gdybyśmy mieli u siebie ludzi trochę
lepszych, a przede wszystkim mądrzejszych" pada odpowiedź:
„A jacyż oni mogą być? Prowincjami imperium nie mogą zarządzać
ludzie większego formatu. Był Dubczek, Smrkowski, był cały naród i co?
Mierność i skostnienie naszych wielkorządców jest jedyną gwarancją tych
żałosnych pozorów, które składają się na naszą niepodległość" (str. 280).
W innym miejscu J. Andrzejewski pisze:
„Z chwilą, gdy groza terroru przestaje społeczeństwo paraliżować, gdy
rozluźnia się sztuczne napięcie, a rzeczywistość w porównaniu z poprzednią
staje się mdła, nijaka i rozrzedzona — ludzie wyzwoleni od strachu
wyprostowują się i choć płytko oddychają, ich przytomniałe oczy jaśniej
poczynają dostrzegać zwyrodniałą konstrukcję ustroju oraz jego potężne
wiązania przeżarte rozkładem. Wtedy zaczyna się początek nieuniknionego
końca, choć błędem byłoby przypuszczać w podobnej sytuacji, iż koniec
musi nastąpić w najbliższej przyszłości. Nie musi. Proces obumierania może
być długi. Lecz u niewiadomego kresu agonii zawsze stoi i czeka śmierć".
Autor stwierdza, iż w 1956 r. była nadzieja odmiany, ale nadzieje te
zostały zniszczone, a marzec 1968 ostatecznie wyzuł ze złudzeń. „Miazga"
ma ukazać racje ludzi zniewolonych i bez nadziei. Autor cytując słowa A.
Sołżenicyna „Przeczyśćcie swoje zegary, bo nawet nie wiecie, jak świt jest
blisko" wydaje się nie podzielać zawartych w nich nadziei na rychłe
załamanie się socjalizmu.
„Nie mam większych złudzeń — pisze J. Andrzejewski — myślę, że jest
to z mojej strony pewnym osiągnięciem moralnym, jeśli w tych warunkach,
w jakich żyję, mogę i chcę pisać tak, jak chcę i mogę, bez czujnego
i przechernego cenzora wewnętrznego, nie zważając na cenzurę oficjalną.
Lecz zdając sobie bardzo dobrze sprawę, że moja, patetycznie mówiąc:
suwerenność twórcza — w spełnieniu dociera do granic, które są od moich
pragnień bardzo różne. Żyję w tym kraju od urodzenia i nie chcę go opuścić.
Zbyt wiele mnie łączy z przeszłością i z dniem dzisiejszym tej ziemi, a zbyt
jestem stary i wieloma rodzinnymi obowiązkami związany, abym z lekkim
sercem mógł się zdecydować na wątpliwy los emigranta politycznego.
Chciałbym jednego, żeby «Miazga» mogła się ukazać w kraju. Ale wiem, że
to prawie niemożliwe. Więc wydam książkę w wydawnictwie emigracyj-
nym, gdzie będzie tłumaczona, może nawet trochę mi przysporzy rozgłosu
i cóż z tego? Tu, gdzie jestem i gdzie żyję, książka będzie nie znana,
przeczytają stu, powiedzmy tysiąc ludzi, może nawet więcej, to prawie bez
znaczenia, głucha cisza wokół niej zapadnie, cóż zatem znaczy ta moja
suwerenność? Nie myśleć na razie o tym..."
Obok treści antysocjalistycznych książka zawiera liczne bardzo dras-
tyczne fragmenty dotyczące spraw obyczajowych, a zwłaszcza homosek-
sualnych. Z przytaczania tych fragmentów rezygnujemy.
III