You are on page 1of 6

Wojciech Bobilewicz, „Trzy filiżanki Etiopii”

wyd. SORUS, Poznań 2009

[fragment s.165-171]

Kościół pod wezwaniem bliźniąt

Piękne i majestatyczne krajobrazy oraz bliskość Erytrei


nie są ani jedyną, ani najważniejszą atrakcją północnej
prowincji Etiopii – Tigre. Dla miłośnika historii chrześci-
jaństwa, badacza starej sakralnej architektury czy stu-
denta nauk religijnych Tigre jest wręcz nieocenioną
skarbnicą wiedzy i doświadczeń. Znajdują się tu dzie-
siątki, a być może nawet setki niewielkich (zwykle czę-
ściowo lub całkowicie wykutych w skale) kościołów po-
chodzących z okresu między VIII a XIV wiekiem – choć
ich datowanie wzbudza wiele kontrowersji i nie jest do-
kładne.

Zadziwiające jest to, że jeszcze w połowie lat 60. XX


wieku wiedziano o istnieniu zaledwie ośmiu czy dziewię-
ciu takich świątyń. Dopiero publikacja etiopskiego ba-
dacza z roku 1966 wydobyła na światło dzienne istnie-
nie ponad stu starych kościołów, z których większość
wciąż była czynna. Kościoły skupione są w kilku gru-
pach, skoncentrowanych wokół niewielkich wiosek, od-
dalonych od siebie o kilkadziesiąt kilometrów. Kościół,
do którego zmierzała nasza grupa, znajdował się w oko-
licach miejscowości Geralta i nosił nazwę Abraha we
Atsbeha; są to imiona dwóch władców, którzy ponoć w
okresie, gdy kościół powstawał, rządzili równolegle kró-
lestwem.

Wedle słów miejscowych mieszkańców świątynia po-


wstała w VI wieku, naukowcy zaś twierdzą, że jej dato-
wanie należy przesunąć o cztery stulecia naprzód, do
wieku X. Podobno znajdować się w niej mają doczesne
szczątki Abrahy i Atsbehy.

Kościół składa się z dwóch części: właściwego przybyt-


ku, wykutego z trzech stron w skale, będącej niegdyś
prawdopodobnie rozległą jaskinią, oraz „doklejonego”
do niej portyku, wybudowanego wieki później przez
Włochów. Wnętrze świątyni – przestronne, wysokie na
sześć metrów – ma formę krzyża i wiele niezwykle inte-
resujących detali architektonicznych; dach budowli jest
pięknie dekorowany i rzeźbiony, a podtrzymuje go 13
kolumn, każda o kształcie krzyża. Chociaż malowidła
znajdujące się na ścianach kościoła są relatywnie nowe
– w większości pochodzą z okresu między XVII a XIX
wiekiem – stopień ich zniszczenia niejednego konserwa-
tora zabytków mógłby przyprawić o siwiznę. Naprawdę
żal ściska serce na widok całkowicie wyblakłych i zmur-
szałych rysunków na wysokości ludzkiego oddechu; te
fragmenty – o ile nie dojdzie do ich gruntownej reno-
wacji – są już całkowicie i bezpowrotnie stracone dla
potomności.

Nie lepiej rzecz się ma z barwnie ilustrowaną Biblią


sprzed wieków. Mnich, jego pomocnik, przewodnik –
wszyscy otwierają Biblię na jednej z ilustrowanych stron
i – o, zgrozo! – stukając paluchami w księgę, mówią
„To św. Jerzy”, „To Jezus Chrystus” itp. Stara, piękna
księga, która u nas leżałaby zapewne w przeszklonej
gablocie muzeum zabezpieczona w odpowiednich wa-
runkach mikroklimatycznych, tam po dziś dzień jest w
użyciu i prawdopodobnie obdarza się ją szacunkiem wy-
łącznie ze względu na treści, jakie zawiera, a nie z po-
wodu starości. Naturalnie nie jedyny to kościół w Etiopii
i nie jedyna Biblia, którą tak się traktuje. Z jednej stro-
ny to fascynujące, móc z tak bliska obejrzeć Pismo
Święte, które powstało i było używane już wieki temu, z
drugiej… wolałbym kupić sobie całkiem nowe wydanie
Biblii niż używać tej, którą mam w domu, a która po-
chodzi z końca XIX wieku. Najwyraźniej w Etiopii wyda-
nia Biblii o kilkaset lat starszych nie są niczym wartym
zachowania.

W odosobnionym kościółku prosty i skromny żywot


wiedzie kilka osób. Spokojne i pogodne oblicza księdza i
starszej mniszki podkreślają atmosferę tego miejsca.
Druga, śliczna i młoda mniszka uśmiecha się do nas
uroczo, a pokusie zrobienia jej zdjęcia dziewczyny nie
są w stanie się oprzeć.

Ksiądz oprowadza nas po kościele, zachowując powagę


oraz powściągliwość i nie mówiąc bez potrzeby, a w je-
go głosie i posturze jest tyle spokojnej godności… Nie
jestem człowiekiem szczególnie religijnym, a jednak
czułem się zadziwiająco dobrze wśród tych miłych,
uśmiechniętych ludzi i wśród murów, w których miesz-
kają i których strzegą.

Abraha we Atsbeha w jednym wszakże nie przypomina


innych kościołów Tigre – w przeciwieństwie do pozosta-
łych świątyń tego rejonu, do niedawna znanych jedynie
miejscowym, ten jest celem dorocznej pielgrzymki w
dniu 14 października, kiedy to mnich błogosławi przy-
byszów krzyżem należącym niegdyś podobno do Aby
Salamy, czyli Frumencjusza, pierwszego chrześcijań-
skiego mnicha, odpowiedzialnego za przyjęcie przez
Etiopię chrześcijaństwa. Wtedy to z małej, cichej pu-
stelni świątynia zmienia się w centrum kultu religijnego.
My jednak zachowamy to miejsce w pamięci jako ciche,
spokojne i pełne pogodnej życzliwości. Teraz jednak
zmierzaliśmy już w stronę Lalibeli.
Ósmy cud świata, czyli o współpracy ludzi i anio-
łów

To nieprawda, że istniało siedem cudów świata, z któ-


rych do naszych czasów przetrwał tylko jeden. Istniało
osiem cudów świata, z czego do naszych czasów za-
chowały się dwa. Tym pierwszym są oczywiście pirami-
dy w Gizie. Tym drugim – zespół wykutych w litej skale,
pochodzących z XIII wieku świątyń w miejscowości La-
libela w Etiopii. Nic nie przygotowuje podróżnika czy tu-
rysty na widok ogromnych lub całkiem malutkich ko-
ściołów, tuneli, korytarzy, galerii i przejść – wszystkich
wykutych ręcznymi, niewielkimi dłutami!

Poza oczywistą różnicą wieku owych dwóch cudów –


nawet według najostrożniejszych oficjalnych datowań
piramidy starsze są od świątyń w Lalibeli o około 3700
lat – jeszcze jedno dzieli te dzieła architektury, stwo-
rzone przez ludzi, a może bogów lub anioły. Piramidy,
choć są bodaj najpopularniejszym zabytkiem starożyt-
nego Egiptu, obleganym rocznie przez dziesiątki tysięcy
zwiedzających, są martwe, zapomniane, porzucone.
Bez względu na to, kto, jak, kiedy i po co je skonstru-
ował, wydają się nie służyć obecnie żadnemu celowi
(choć są tacy, którzy twierdzą, że we właściwej chwili
ujawnią one swoje moce i przeznaczenie). Świątynie w
Lalibeli są dla kontrastu użytkowane nieprzerwanie od
ośmiuset lat. Przy odrobinie szczęścia, wcześnie rano
lub późnym popołudniem można usłyszeć i zobaczyć
mnichów, trwających na kilkugodzinnych modlitwach
oraz wiernych uczestniczących w nabożeństwach; tym
samym te stare kościoły zmieniają się w wehikuł cza-su
– przenoszą nas o stulecia wstecz w atmosferze cichej
kontemplacji. Tak samo musiało się to odbywać i wte-
dy. W blasku wschodzącego słońca, przy śpiewie pta-
ków, oglądając majestatyczne i dostojne budynki i słu-
chając tych dziwacznych modłów, nawet ateista odczuje
zapewne coś w rodzaju łagodnej ekstazy, niemal reli-
gijnej.

Choć zabytki Lalibeli nie są tak stare, jak te w Aksum,


sprawiają równie tajemnicze wrażenie, szczególnie gdy
pozna się miejscowe legendy o okolicznościach ich po-
wstania.

A co mówi historia? Właściwie niewiele. Wiadomo, że


Roha – bo tak nazywało się to miejsce przed wybudo-
waniem kościołów – była stolicą państwa między X a
pierwszą połową XIII wieku. Była siedzibą władców z
dynastii Zagwe – jedynej, której udało się przełamać
supremację królów linii Salomonowej i pozostawić po
sobie trwały ślad w przebogatej historii oraz tradycji
Etiopii.

Reszta jest legendą lub domysłem. A legenda głosi, że


najważniejszy władca Rohy, Lalibela (od którego imie-
nia pochodzi późniejsza nazwa miasta), urodził się jako
brat wówczas panującego króla Harbaya. W dzieciń-
stwie został otoczony rojem pszczół, co ponoć miało
świadczyć o tym, że sam zostanie w przyszłości władcą.
Rozsierdzony tą przepowiednią Harbay usiłował otruć
swego brata, ale odurzył go jedynie na trzy dni. Pod-
czas śpiączki Lalibela został przeniesiony do nieba,
gdzie pokazano mu wykute w skale kościoły i nakazano
odtworzyć je w Rosze. Wedle innej wersji legendy król
jedynie wygnał brata do Jerozolimy; ten, zainspirowany
świątyniami Izraela, zapragnął stworzyć święte miasto
w Etiopii.
Po koronacji Lalibela wezwał najlepszych rzemieślników
ze wszystkich zakątków królestwa i nakazał im wykucie
dwunastu świątyń – tak, by ich dachy zrównane były z
poziomem gruntu. Dlaczego właśnie w ten sposób? Mo-
że istnieć kilka przyczyn, lecz najprawdopodobniej w
ten spo-sób owe przybytki chrześcijaństwa nie były wi-
doczne dla atakującego wroga – którym mogły być
między innymi wojska muzułmańskie.

Wedle legendy (Czytelnik na pewno dobrze pamięta, co


twierdzę o legendach i ziarnach prawdy) kościoły po-
wstały w ciągu zaledwie 21 lat, a przy ich budowie po-
magały anioły. Faktem jest, że naukowcy oceniają, iż
do ich – przypomnijmy: ręcznego – odkucia od skały i
wyrzeźbienia potrzebna byłaby praca około 40 000 lu-
dzi! Nawet przy sporej dawce wyobraźni wydaje się to
niemożliwe. Może więc legendy nie są do końca zmy-
ślone? Jednak spore zróżnicowanie architektoniczne
oraz jakość wykonania i stan obiektów mogłyby świad-
czyć o znacznie dłuższym niż 21 lat czasie ich powsta-
wania.

Kiedy już zadowolony ze swego dzieła Lalibela skończył


budowę dwunastu kościołów, głosi dalej legenda, poja-
wił się przed nim na białym koniu i w lśniącej zbroi pa-
tron Etiopii – Święty Jerzy – rozzłoszczony, że żadna ze
świątyń nie jest poświęcona jemu. Wówczas król w ge-
ście rekoncyliacji obiecał, że wybuduje i jemu właśnie
poświęci najpiękniejszą, trzynastą budowlę. Wydaje się,
że słowa dotrzymał, gdyż stojący w odosobnieniu od
pozostałych kościół Świętego Jerzego ma najbardziej
złożoną strukturę i zachowany jest w niemal perfekcyj-
nym stanie.

[...]

You might also like