Poznańskie wydawnictwo Sorus wydało w czerwcu tego roku książkę „Trzy filiżanki Etiopii” Wojciecha Bobilewicza, podróżnika i fascynata zjawisk niewyjaśnionych.
Poznańskie wydawnictwo Sorus wydało w czerwcu tego roku książkę „Trzy filiżanki Etiopii” Wojciecha Bobilewicza, podróżnika i fascynata zjawisk niewyjaśnionych.
Poznańskie wydawnictwo Sorus wydało w czerwcu tego roku książkę „Trzy filiżanki Etiopii” Wojciecha Bobilewicza, podróżnika i fascynata zjawisk niewyjaśnionych.
Piękne i majestatyczne krajobrazy oraz bliskość Erytrei
nie są ani jedyną, ani najważniejszą atrakcją północnej prowincji Etiopii – Tigre. Dla miłośnika historii chrześci- jaństwa, badacza starej sakralnej architektury czy stu- denta nauk religijnych Tigre jest wręcz nieocenioną skarbnicą wiedzy i doświadczeń. Znajdują się tu dzie- siątki, a być może nawet setki niewielkich (zwykle czę- ściowo lub całkowicie wykutych w skale) kościołów po- chodzących z okresu między VIII a XIV wiekiem – choć ich datowanie wzbudza wiele kontrowersji i nie jest do- kładne.
Zadziwiające jest to, że jeszcze w połowie lat 60. XX
wieku wiedziano o istnieniu zaledwie ośmiu czy dziewię- ciu takich świątyń. Dopiero publikacja etiopskiego ba- dacza z roku 1966 wydobyła na światło dzienne istnie- nie ponad stu starych kościołów, z których większość wciąż była czynna. Kościoły skupione są w kilku gru- pach, skoncentrowanych wokół niewielkich wiosek, od- dalonych od siebie o kilkadziesiąt kilometrów. Kościół, do którego zmierzała nasza grupa, znajdował się w oko- licach miejscowości Geralta i nosił nazwę Abraha we Atsbeha; są to imiona dwóch władców, którzy ponoć w okresie, gdy kościół powstawał, rządzili równolegle kró- lestwem.
Wedle słów miejscowych mieszkańców świątynia po-
wstała w VI wieku, naukowcy zaś twierdzą, że jej dato- wanie należy przesunąć o cztery stulecia naprzód, do wieku X. Podobno znajdować się w niej mają doczesne szczątki Abrahy i Atsbehy.
Kościół składa się z dwóch części: właściwego przybyt-
ku, wykutego z trzech stron w skale, będącej niegdyś prawdopodobnie rozległą jaskinią, oraz „doklejonego” do niej portyku, wybudowanego wieki później przez Włochów. Wnętrze świątyni – przestronne, wysokie na sześć metrów – ma formę krzyża i wiele niezwykle inte- resujących detali architektonicznych; dach budowli jest pięknie dekorowany i rzeźbiony, a podtrzymuje go 13 kolumn, każda o kształcie krzyża. Chociaż malowidła znajdujące się na ścianach kościoła są relatywnie nowe – w większości pochodzą z okresu między XVII a XIX wiekiem – stopień ich zniszczenia niejednego konserwa- tora zabytków mógłby przyprawić o siwiznę. Naprawdę żal ściska serce na widok całkowicie wyblakłych i zmur- szałych rysunków na wysokości ludzkiego oddechu; te fragmenty – o ile nie dojdzie do ich gruntownej reno- wacji – są już całkowicie i bezpowrotnie stracone dla potomności.
Nie lepiej rzecz się ma z barwnie ilustrowaną Biblią
sprzed wieków. Mnich, jego pomocnik, przewodnik – wszyscy otwierają Biblię na jednej z ilustrowanych stron i – o, zgrozo! – stukając paluchami w księgę, mówią „To św. Jerzy”, „To Jezus Chrystus” itp. Stara, piękna księga, która u nas leżałaby zapewne w przeszklonej gablocie muzeum zabezpieczona w odpowiednich wa- runkach mikroklimatycznych, tam po dziś dzień jest w użyciu i prawdopodobnie obdarza się ją szacunkiem wy- łącznie ze względu na treści, jakie zawiera, a nie z po- wodu starości. Naturalnie nie jedyny to kościół w Etiopii i nie jedyna Biblia, którą tak się traktuje. Z jednej stro- ny to fascynujące, móc z tak bliska obejrzeć Pismo Święte, które powstało i było używane już wieki temu, z drugiej… wolałbym kupić sobie całkiem nowe wydanie Biblii niż używać tej, którą mam w domu, a która po- chodzi z końca XIX wieku. Najwyraźniej w Etiopii wyda- nia Biblii o kilkaset lat starszych nie są niczym wartym zachowania.
W odosobnionym kościółku prosty i skromny żywot
wiedzie kilka osób. Spokojne i pogodne oblicza księdza i starszej mniszki podkreślają atmosferę tego miejsca. Druga, śliczna i młoda mniszka uśmiecha się do nas uroczo, a pokusie zrobienia jej zdjęcia dziewczyny nie są w stanie się oprzeć.
Ksiądz oprowadza nas po kościele, zachowując powagę
oraz powściągliwość i nie mówiąc bez potrzeby, a w je- go głosie i posturze jest tyle spokojnej godności… Nie jestem człowiekiem szczególnie religijnym, a jednak czułem się zadziwiająco dobrze wśród tych miłych, uśmiechniętych ludzi i wśród murów, w których miesz- kają i których strzegą.
Abraha we Atsbeha w jednym wszakże nie przypomina
innych kościołów Tigre – w przeciwieństwie do pozosta- łych świątyń tego rejonu, do niedawna znanych jedynie miejscowym, ten jest celem dorocznej pielgrzymki w dniu 14 października, kiedy to mnich błogosławi przy- byszów krzyżem należącym niegdyś podobno do Aby Salamy, czyli Frumencjusza, pierwszego chrześcijań- skiego mnicha, odpowiedzialnego za przyjęcie przez Etiopię chrześcijaństwa. Wtedy to z małej, cichej pu- stelni świątynia zmienia się w centrum kultu religijnego. My jednak zachowamy to miejsce w pamięci jako ciche, spokojne i pełne pogodnej życzliwości. Teraz jednak zmierzaliśmy już w stronę Lalibeli. Ósmy cud świata, czyli o współpracy ludzi i anio- łów
To nieprawda, że istniało siedem cudów świata, z któ-
rych do naszych czasów przetrwał tylko jeden. Istniało osiem cudów świata, z czego do naszych czasów za- chowały się dwa. Tym pierwszym są oczywiście pirami- dy w Gizie. Tym drugim – zespół wykutych w litej skale, pochodzących z XIII wieku świątyń w miejscowości La- libela w Etiopii. Nic nie przygotowuje podróżnika czy tu- rysty na widok ogromnych lub całkiem malutkich ko- ściołów, tuneli, korytarzy, galerii i przejść – wszystkich wykutych ręcznymi, niewielkimi dłutami!
Poza oczywistą różnicą wieku owych dwóch cudów –
nawet według najostrożniejszych oficjalnych datowań piramidy starsze są od świątyń w Lalibeli o około 3700 lat – jeszcze jedno dzieli te dzieła architektury, stwo- rzone przez ludzi, a może bogów lub anioły. Piramidy, choć są bodaj najpopularniejszym zabytkiem starożyt- nego Egiptu, obleganym rocznie przez dziesiątki tysięcy zwiedzających, są martwe, zapomniane, porzucone. Bez względu na to, kto, jak, kiedy i po co je skonstru- ował, wydają się nie służyć obecnie żadnemu celowi (choć są tacy, którzy twierdzą, że we właściwej chwili ujawnią one swoje moce i przeznaczenie). Świątynie w Lalibeli są dla kontrastu użytkowane nieprzerwanie od ośmiuset lat. Przy odrobinie szczęścia, wcześnie rano lub późnym popołudniem można usłyszeć i zobaczyć mnichów, trwających na kilkugodzinnych modlitwach oraz wiernych uczestniczących w nabożeństwach; tym samym te stare kościoły zmieniają się w wehikuł cza-su – przenoszą nas o stulecia wstecz w atmosferze cichej kontemplacji. Tak samo musiało się to odbywać i wte- dy. W blasku wschodzącego słońca, przy śpiewie pta- ków, oglądając majestatyczne i dostojne budynki i słu- chając tych dziwacznych modłów, nawet ateista odczuje zapewne coś w rodzaju łagodnej ekstazy, niemal reli- gijnej.
Choć zabytki Lalibeli nie są tak stare, jak te w Aksum,
sprawiają równie tajemnicze wrażenie, szczególnie gdy pozna się miejscowe legendy o okolicznościach ich po- wstania.
A co mówi historia? Właściwie niewiele. Wiadomo, że
Roha – bo tak nazywało się to miejsce przed wybudo- waniem kościołów – była stolicą państwa między X a pierwszą połową XIII wieku. Była siedzibą władców z dynastii Zagwe – jedynej, której udało się przełamać supremację królów linii Salomonowej i pozostawić po sobie trwały ślad w przebogatej historii oraz tradycji Etiopii.
Reszta jest legendą lub domysłem. A legenda głosi, że
najważniejszy władca Rohy, Lalibela (od którego imie- nia pochodzi późniejsza nazwa miasta), urodził się jako brat wówczas panującego króla Harbaya. W dzieciń- stwie został otoczony rojem pszczół, co ponoć miało świadczyć o tym, że sam zostanie w przyszłości władcą. Rozsierdzony tą przepowiednią Harbay usiłował otruć swego brata, ale odurzył go jedynie na trzy dni. Pod- czas śpiączki Lalibela został przeniesiony do nieba, gdzie pokazano mu wykute w skale kościoły i nakazano odtworzyć je w Rosze. Wedle innej wersji legendy król jedynie wygnał brata do Jerozolimy; ten, zainspirowany świątyniami Izraela, zapragnął stworzyć święte miasto w Etiopii. Po koronacji Lalibela wezwał najlepszych rzemieślników ze wszystkich zakątków królestwa i nakazał im wykucie dwunastu świątyń – tak, by ich dachy zrównane były z poziomem gruntu. Dlaczego właśnie w ten sposób? Mo- że istnieć kilka przyczyn, lecz najprawdopodobniej w ten spo-sób owe przybytki chrześcijaństwa nie były wi- doczne dla atakującego wroga – którym mogły być między innymi wojska muzułmańskie.
Wedle legendy (Czytelnik na pewno dobrze pamięta, co
twierdzę o legendach i ziarnach prawdy) kościoły po- wstały w ciągu zaledwie 21 lat, a przy ich budowie po- magały anioły. Faktem jest, że naukowcy oceniają, iż do ich – przypomnijmy: ręcznego – odkucia od skały i wyrzeźbienia potrzebna byłaby praca około 40 000 lu- dzi! Nawet przy sporej dawce wyobraźni wydaje się to niemożliwe. Może więc legendy nie są do końca zmy- ślone? Jednak spore zróżnicowanie architektoniczne oraz jakość wykonania i stan obiektów mogłyby świad- czyć o znacznie dłuższym niż 21 lat czasie ich powsta- wania.
Kiedy już zadowolony ze swego dzieła Lalibela skończył
budowę dwunastu kościołów, głosi dalej legenda, poja- wił się przed nim na białym koniu i w lśniącej zbroi pa- tron Etiopii – Święty Jerzy – rozzłoszczony, że żadna ze świątyń nie jest poświęcona jemu. Wówczas król w ge- ście rekoncyliacji obiecał, że wybuduje i jemu właśnie poświęci najpiękniejszą, trzynastą budowlę. Wydaje się, że słowa dotrzymał, gdyż stojący w odosobnieniu od pozostałych kościół Świętego Jerzego ma najbardziej złożoną strukturę i zachowany jest w niemal perfekcyj- nym stanie.