Professional Documents
Culture Documents
Czy jest zajęcie mniej godne księżniczki niż malowanie parkowych ławek? Z pędzlem
malarskim Mia wyglądała jak wolon-tariuszka, ale... wolontariuszka, w której żyłach płynie
błękitna krew. Miała na sobie ciemnogranatowe dżinsy biodrówki, zwykły biały T-shirt i
balerinki Emilia Pucciego na płaskich obcasach.
Oto nastolatka z książęcego rodu, która potrafi się doskonale ubrać w stylu polecanym przez
nasz magazyn!
teenSTYLE: Wiele osób nie bardzo rozumie, co się dzieje w Genowii. Nasze czytelniczki
chciałyby się dowiedzieć, czy nadal jesteś księżniczką?
Księżniczka Mia: Oczywiście. Genowia była monarchią absolutną. W zeszłym roku
znalazłam dokument, z którego wynikało, że czterysta lat temu moja prapra-pra...babka,
księżniczka Amelie, ustanowiła w Genowii monarchię konstytucyjną - taką jak w Anglii.
Zeszłej
wiosny parlament uznał dokument za prawomocny i za dwa tygodnie czekają nas wybory
premiera.
teenSTYLE: Czy ty nadal będziesz rządzić?
Księżniczka Mia: Ku mojej wielkiej zgryzocie. To znaczy - tak. Po śmierci ojca odziedziczę
tron. Obywatele Genowii będą wybierać premiera, tak samo jak obywatele Anglii, ale nadal
będą mieć panującego monarchę. W przypadku Genowii, ponieważ jest księstwem, panować
będzie książę lub księżna.
teenSTYLE: To świetnie! Zawsze będziesz miała diadem, limuzyny, pałac, piękne suknie
balowe...
Księżniczka Mia: ...i ochroniarzy, paparazzich, zero życia prywatnego, będą mnie nękać
ludzie tacy jak ty, a babka będzie mnie zmuszała do udzielania wywiadów, bo jeśli moje imię
będzie pojawiało się w prasie, do Genowii przyjedzie więcej turystów. Owszem. Oczywiście,
już dość dużo piszą o nas w gazetach, skoro tata kandyduje na urząd premiera, a jego
rywalem jest jego kuzyn, książę René.
teenSTYLE: Który prowadzi w sondażach. Ale przejdźmy do twoich planów. Siódmego maja
kończysz naukę w prestiżowym manhattańskim Liceum imienia Alberta Einsteina. Jakie
dodatki wybierzesz na ceremonię zakończenia nauki, żeby pasowały do biretu i płaszcza?
Księżniczka Mia: Szczerze mówiąc, uważam, że kampania prowadzona przez księcia René
jest śmieszna. Powiedział: „Zaskoczy państwa informacja, jak wiele osób nigdy nie słyszało o
Genowii. Wiele sądzi, że w Genowii toczyła się akcja jakiegoś filmu. Ja sprawię, że świat
dowie się o istnieniu naszego kraju". Ale jego pomysły ograniczają się do zwiększenia
zysków z turystyki. Wciąż powtarza, że Genowia powinna być tak popularnym miejscem
wakacyjnych wyjazdów jak Miami czy Las Vegas! Vegas! Chce, by sieci takie jak
Applebee's, Chili's i McDonald's otworzyły swoje restauracje w Genowii. Sądzi, że to zachęci
pasażerów rejsów wycieczkowych
8
ze Stanów Zjednoczonych do odwiedzenia księstwa. Wyobrażasz sobie? Niewielka Genowia
zostanie zadeptana. Niektóre genowiańskie mosty mają pięćset lat! Tłumy turystów zniszczą
środowisko naturalne. Wody rzek już są skażone ściekami z wycieczkowych statków...
teenSTYLE: Ee... Rozumiemy, że to dla ciebie bardzo ważne, ale zachęcamy nasze
czytelniczki, żeby interesowały się bieżącymi wydarzeniami - na przykład twoją osiemnastką.
To już pierwszego maja! Czy prawdziwe są pogłoski, jakoby twoja babka Clarisse,
genowiańska księżna wdowa, już od jakiegoś czasu była w Nowym Jorku i planowała totalnie
odjazdową imprezę urodzinową, na pokładzie jachtu?
Księżniczka Mia: Ja wcale nie twierdzę, że w Geno-wii nie są potrzebne zmiany, ale nie takie,
o jakich myśli książę René. Wierzę, że replika taty - „Obecnie Geno-wiańczycy oczekują
poprawy jakości codziennego życia" -jest właściwa. To mój ojciec, a nie książę René, ma
doświadczenie, które w tej chwili Genowii jest potrzebne. Od dziesięciu lat rządził krajem.
Wie lepiej niż ktokolwiek inny, co jest ludziom potrzebne, a co nie... I że z całą pewnością
niepotrzebna jest im sieć Applebee's!
teenSTYLE: A zatem... Zamierzasz studiować politologię?
Księżniczka Mia: Co? Och, skąd. Zastanawiałam się nad dziennikarstwem. Z twórczym
pisaniem jako kierunkiem pomocniczym.
teenSTYLE: Więc chcesz zostać dziennikarką?
Księżniczka Mia: Bardzo chciałabym zostać pisarką. Wiem, że trudno się przebić do świata
wydawniczego. Ale słyszałam, że jeśli zacznie się od pisania romansów, ma się większe
szanse na sukces.
teenSTYLE: Skoro już jesteśmy przy romansach, na pewno szykujesz się na coś, czym
zaczyna się interesować każda dziewczyna w Ameryce! Taka skromna impreza, czyli BAL
MATURALNY?
9
Księżniczka Mia: Och. Hm. Tak. Jasne.
teenSTYLE: Daj spokój, nam możesz się zwierzyć. Przecież na pewno idziesz! Wszystkie
wiemy, że ponad rok temu rozstałaś się ze swoim chłopakiem Michaelem Moscovitzem,
kiedy wyjechał do Japonii. O ile wiemy, jeszcze nie wrócił, prawda?
Księżniczka Mia: Tak, jeszcze jest w Japonii. Poza tym jesteśmy tylko przyjaciółmi.
teenSTYLE: Jasne! Często bywasz widywana w towarzystwie kolegi z maturalnej klasy w
LiAE, Johna Paula Reynoldsa-Abernathy'ego Czwartego. To on maluje ławkę obok, prawda?
Księżniczka Mia: Hm... owszem.
teenSTYLE: A zatem... Nie trzymaj nas w niepewności! Czy to J.P jest tym szczęściarzem,
który będzie ci towarzyszył na balu maturalnym w Liceum imienia Alberta Einsteina? I w co
się ubierzesz? Wiesz, że w tym sezonie wszystko powinno błyszczeć... Czy możemy liczyć na
to, że pojawisz się w złotej lamie?
Księżniczka Mia: O nie! Bardzo cię przepraszam! Mój ochroniarz nie chciał wylać na ciebie
tej farby! Co za niezdara z niego... Proszę, prześlij mi rachunek z pralni chemicznej.
Lars: Najlepiej pod adresem biura prasowego Geno-wii przy Piątej Alei.
Księżniczka Mia: Och. Hm. Tak. Jasne.
teenSTYLE: Daj spokój, nam możesz się zwierzyć. Przecież na pewno idziesz! Wszystkie
wiemy, że ponad rok temu rozstałaś się ze swoim chłopakiem Michaelem Moscovitzem,
kiedy wyjechał do Japonii. O ile wiemy, jeszcze nie wrócił, prawda?
Księżniczka Mia: Tak, jeszcze jest w Japonii. Poza tym jesteśmy tylko przyjaciółmi.
teenSTYLE: Jasne! Często bywasz widywana w towarzystwie kolegi z maturalnej klasy w
LiAE, Johna Paula Reynoldsa-Abernathy'ego Czwartego. To on maluje ławkę obok, prawda?
Księżniczka Mia: Hm... owszem.
teenSTYLE: A zatem... Nie trzymaj nas w niepewności! Czy to J.P. jest tym szczęściarzem,
który będzie ci towarzyszył na balu maturalnym w Liceum imienia Alberta Einsteina? I w co
się ubierzesz? Wiesz, że w tym sezonie wszystko powinno błyszczeć... Czy możemy liczyć na
to, że pojawisz się w złotej lamie?
Księżniczka Mia: O nie! Bardzo cię przepraszam! Mój ochroniarz nie chciał wylać na ciebie
tej farby! Co za niezdara z niego... Proszę, prześlij mi rachunek z pralni chemicznej.
Lars: Najlepiej pod adresem biura prasowego Geno-wii przy Piątej Alei.
Jej Książęca Wysokość księżna wdowa Clarisse Marie Grimaldi Renakło ma zaszczyt
zaprosić na przyjęcie z okazji osiemnastych urodzin Jej Książęcej Wysokości księżniczki
Amelii Mignonette Grimaldi Thermopolis Renaldo w poniedziałek — pierwszego maja o
godzinie dziewiętnastej na przystani South Street, Nabrzeże Jedenaste książęcy genowiański
jacht „Clarisse Trzecia"
Uniwersytet Yale
Szanowna Księżniczko Amelio,
gratulujemy przyjęcia na Uniwersytet Yale! Przekazywanie dobrych wiadomości
kandydatowi na studia stanowi zdecydowanie najprzyjemniejszy aspekt mojej pracy i z
wielką radością piszę ten list. Masz wszelkie powody być dumna z zaproszenia Cię do
złożenia papierów w naszej uczelni. Jestem przekonana, że dzięki Twojej obecności Yale
stanie się miejscem jeszcze bardziej pełnym wigoru i życia...
Uniwersytet Princeton
Droga Księżniczko Amelio,
gratulujemy! Twoje wyniki w nauce, osiągnięcia w pracy społecznej i wybitne zalety osobiste
zostały uznane przez komisję rekrutacyjną za wyjątkowe i pożądane na naszej uczelni. Z
przyjemnością przekazujemy Ci te dobre wiadomości i z jeszcze większą zapraszamy do
grona studentów Uniwersytetu Princeton...
Uniwersytet Columbia Kolegium Licencjackie
Szanowna Księżniczko Amelio,
gratulacje! Mam przyjemność poinformować Cię
w imieniu komisji rekrutacyjnej, że zostałaś wytypowana
12
do przyjęcia na Uniwersytet Columbia w Nowym Jorku. Jesteśmy przekonani, że wartości,
jakie wniesiesz, okażą się niepowtarzalne i cenne, oraz że w warunkach zdrowej rywalizacji
zdobędziesz nowe umiejętności...
Uniwersytet Harvarda
Droga Księżniczko Amelio,
z radością informuję, że komisja do spraw rekrutacji i stypendiów postanowiła zaoferować Ci
miejsce w Harvardzie. Zgodnie z naszą tradycją załączamy certyfikat potwierdzający
możliwość przyjęcia na studia. Pragnę osobiście pogratulować Ci wybitnych osiągnięć...
Uniwersytet Browna
Szanowna Księżniczko Amelio,
gratulujemy! Komisja Rekrutacyjna Uniwersytetu Browna zakończyła ocenę dziewiętnastu
tysięcy zgłoszeń i z największą przyjemnością informujemy, że Twoje znalazło się wśród
zaakceptowanych. Twoje...
Daphne Delacroix
1005 Thompson Street, apartament 4A Nowy Jork, NY 10003
Szanowna Pani,
w załączeniu maszynopis Pani powieści Okup za moje serce. Dziękujemy za umożliwienie
nam zapoznania się z tym utworem. Jednakże w obecnej chwili nie spełnia on naszych
oczekiwań. Życzymy powodzenia w innych wydawnictwach.
Z poważaniem
Ned Christiansen
asystent, Redakcja Literacka
Brampft Books
520 Madison Avenue
Nowy Jork, NY 10023
13
Szanowna Autorko,
dziękujemy za przesłanie nam swojej książki. Uważnie ją przeczytaliśmy, jednak nie jest to
pozycja, jaką jesteśmy zainteresowani. Życzymy powodzenia.
Z poważaniem Cambridge House Books
Droga Pani,
serdecznie dziękujemy za przysłaną nam do oceny książkę Okup za moje serce. Redakcja
AuthorPress uznała ją za szalenie interesującą. Jednakże wydawnictwa otrzymują ponad
dwadzieścia tysięcy manuskryptów rocznie, więc żeby się wyróżnić, książka Pani musi być
IDEALNA. Za symboliczną opłatę (pięć dolarów za redakcję 1 strony) Okup za moje serce
może trafić na półki księgarń jeszcze przed Gwiazdką...
Maturalna klasa Liceum imienia Alberta Einsteina serdecznie zaprasza na bal maturalny w
sobotę, szóstego maja o godzinie dziewiętnastej w sali balowej hotelu Waldorf-Astoria
CZWARTEK, 27 KWIETNIA, ROZWÓJ ZAINTERESOWAŃ
Mia, dzisiaj po szkole idziemy kupić sukienki na bal, i coś na twoją imprezę urodzinową.
Najpierw Bendel's i Barneys, a potem, jeśli tam nic nie znajdziemy, zajrzymy jeszcze do
centrum, do Jeffrey i Stelli McCartney. Wchodzisz? - Lana
Wysłane z BlackBerry
L, nie mogę, przepraszam. Ale bawcie się dobrze! -M
Jak to nie możesz? A co innego masz do roboty? Tylko mi nie wmawiaj, że lekcję etykiety,
bo wiem, że twoja babka je zawiesiła na czas przygotowań do twojej imphhhhhrezy, i nie
wmawiaj mi też, że terapię, bo wiem, że chodzisz do terapeuty tylko w piątki. No więc o co
biega? Nie bądź wredna, potrzebna nam twoja limuzyna. Za całą kasę na taksówki na ten
miesiąc kupiłam sandały na platformie Dolce & Gab-bana.
Super. Zwierzenie się przyjaciółkom, że chodzę na terapię do doktora Bzika miało działanie
oczyszczające i tak dalej, tak jak twierdził.
Zwłaszcza kiedy się okazało, że większość z nich też lata do psychoterapeutów.
2 - Pożegnanie księżniczki
17
Ale niektóre, na przykład Lana, czasami traktują ten temat o wiele za swobodnie.
Po szkole spotykam się z J.P. Wiecie, że w przyszłym tygodniu wystawia swoją sztukę przed
komisją dyplomową. Obiecałam, że znajdę dla niego trochę czasu. J.P martwi się grą
niektórych aktorów. Uważa, że młodsza siostra Amber Cheeseman, Stacey, nie daje z siebie
wszystkiego. A jest przecież gwiazdą przedstawienia, rozumiesz.
Rany, bliźnięta syjamskie jesteście czy jak? Wiesz, możecie czasem rozstać się na dziesięć
minut. No weź, jedź z nami na zakupy. Potem do Pinkberry! Ja stawiam!
Lanie się wydaje, że Pinkberry jest lekarstwem na wszystko. A jak nie Pinkberry, to magazyn
„Allure". Kiedy Benazir Bhutto zginęła w zamachu, a ja nie mogłam przestać płakać, Lana
dała mi „Allure", kazała wejść z pismem do wanny i przeczytać je od deski do deski. Lana
całkiem serio stwierdziła: „Nawet nie wiesz, kiedy się lepiej poczujesz!"
I moim zdaniem naprawdę wierzy w to, co powiedziała.
Najdziwniejsze jest to, że kiedy zrobiłam, co mi kazała, faktycznie poczułam się jakby trochę
lepiej.
I sporo dowiedziałam się o zastrzykach z botoksu i niebezpieczeństwie ich stosowania.
No ale mimo wszystko.
Lana, tu chodzi o sprawy artystyczne. J.P. jest autorem sztuki i reżyserem przedstawienia.
Muszę mu służyć radą. Jestem jego dziewczyną. Po prostu jedźcie beze mnie.
Boże, co się z tobą dzieje? To BAL MATURALNY. Dobra, jak sobie chcesz. Wybaczę ci, ale
tylko dlatego, że wiem, że świrujesz przez tę kampanię
18
wyborczą twojego taty. Aha, i dlatego, że nie wiesz, gdzie pójdziesz na studia. Boże, w
głowie mi się nie mieści, że nigdzie się nie dostałaś. Nawet JA dostałam się do Penn. A
tematem mojej pracy dyplomowej był eyeliner. To chyba dobrze, że tata dał im jakąś dotację.
Ale to prawda! Miałam najgorszy możliwy wynik z testów z matematyki. Kto by mnie
zechciał? Dzięki Bogu, że l'Université de Genovia musi mnie przyjąć, ze względu na to, że
moja rodzina go założyła i jest, na razie, jednym z głównych darczyńców.
Ty to masz fart! Uniwerek przy plaży! Mogę przyjechać na wiosenne ferie? Obiecuję, że
zabiorę ze sobą kilku przystojniaków z Penn... Ups, muszę spadać, Fleener stoi mi nad głową.
Co tym kretynom odpaliło? Nie czają że jeszcze tylko dwa tygodnie spędzimy w tym
miejscu? Jakby nasze stopnie miały jeszcze JAKIEKOLWIEK znaczenie!
Ha! No, wiem! Barany! Chcesz o tym pogadać?
CZWARTEK, 27 KWIETNIA, FRANCUSKI
Cztery lata chodzę do Liceum im. Alberta Einsteina i nadal mam wrażenie, że nic nie robię,
tylko kłamię.
I wcale nie chodzi mi tylko o Lanę czy moich rodziców. Teraz już okłamuję wszystkich.
Naprawdę, można by pomyśleć, że minęło tyle czasu, że powinnam przestać.
19
Ale przekonałam się na własnej skórze - już prawie dwa lata temu - co się dzieje, kiedy
człowiek mówi prawdę.
I chociaż nadal uważam, że postąpiłam dobrze - znaczy, udało mi się wprowadzić demokrację
w kraju, który nigdy jej nie zaznał, i tak dalej - więcej już takiego błędu nie popełnię.
Uraziłam uczucia tak wielu osób, zwłaszcza tych, na których mi zależy, właśnie dlatego, że
powiedziałam prawdę. Moim zdaniem naprawdę będzie lepiej, na razie... No cóż, kłamać.
Nie chodzi o żadne wielkie łgarstwa. Tylko małe, niewinne kłamstewka, które nikogo nie
ranią. Przecież to nie tak, że kłamię dla osobistej korzyści.
Ale co mam zrobić, powiedzieć prawdę, że się dostałam na wszystkie uczelnie, na które
składałam podania?
Tak, jasne, na pewno wszyscy bardzo dobrze by to przyjęli. Jak by się wtedy poczuli ci,
którzy nie dostali się na uczelnie, jakie wybierali, a zwłaszcza ci, którzy zasługiwali, żeby się
dostać...? To znaczy mniej więcej osiemdziesiąt procent maturzystów LiAE?
Poza tym wiecie, co by powiedzieli.
Jasne, miłe osoby, takie jak Tina, powiedziałyby, że mi się poszczęściło.
Jakby szczęście miało z tym cokolwiek wspólnego! Chyba że mowa o takim „szczęściu",
dzięki któremu mama poznała tatę na imprezie poza kampusem uniwersyteckim, z miejsca
zapałali do siebie nienawiścią której efektem, naturalnie, najpierw był pociąg seksualny, a
potem / 'amour. Jedna pęknięta prezerwatywa i pojawiłam się na świecie ja.
I - pomimo tego, co wmawia mi dyrektor Gupta - nie jestem przekonana, że dostałam się
wszędzie, gdzie chciałam, tylko dlatego że ciężko pracowałam.
Hm... Faktycznie nieźle poradziłam sobie na testach ze słownictwa i literatury. Moje eseje,
które dołączyłam do papierów zgłoszeniowych, też były niezłe (na ten temat kłamać nie
zamierzam, a już na pewno nie we własnym pamiętniku. Naha-rowałam się jak wół).
20
Przyznam, że kiedy w rubrykę „działalność społeczna" człowiek wpisze: „Własnoręcznie
wprowadziła ustrój demokratyczny w kraju, który dotąd go nie znał" oraz „Napisała
czterystu-stronicową powieść jako pracę dyplomową", to rzeczywiście robi wrażenie.
Ale wobec siebie mogę być szczera: wszystkie uczelnie, na które złożyłam papiery, przyjęły
mnie tylko dlatego, że jestem księżniczką.
I to nie tak, że tego nie doceniam. Wiem, że każdy z tych uniwersytetów zaoferował mi
wspaniałe możliwości.
Tylko że... Miło byłoby, gdyby chociaż jeden przyjął mnie ze względu na... No cóż, na mnie
samą a nie książęcy tytuł. Gdybym tylko mogła składać podania pod swoim pseudonimem
literackim - Daphne Delacroix - żeby się tego dowiedzieć na pewno...
Nieważne. Mam w tej chwili o wiele poważniejsze zmartwienia.
Okej, nie bardziej poważne niż decyzja, gdzie spędzę najbliższe cztery lata mojego życia,
albo i więcej, jeśli będę się obijać i, jak mama, nie zrobię dyplomu w terminie.
I jeszcze tata. Co, jeśli nie wygra w wyborach? I to wyborach, do których by nie doszło,
gdyby nie moja prawdomówność.
A Grandmare strasznie przejmuje się tym, że René też kandyduje, i plotkami, które pojawiły
się, odkąd poinformowałam publicznie o deklaracji księżniczki Amelie - że nasza rodzina
ukrywała deklarację Amelie, żeby ród Renaldo mógł zostać przy władzy. Tata zdecydował się
skazać Grandmere na wygnanie w Nowym Jorku i prosił, by zajęła się zorganizowaniem tej
mojej głupiej imprezy urodzinowej, byle tylko czymś ją zająć i żeby przestała doprowadzać
go do szału ciągłym pytaniem: „Ale czy to znaczy, że będziemy musieli wyprowadzić się z
pałacu?"
Do niej, podobnie jak do czytelniczek „teenSTYLE", nie dociera, że rodzina książęca ma w
deklaracji Amelie zagwarantowane określone przywileje (nie mówiąc już o tym, że stanowi
jedno z głównych źródeł dochodów z turystyki, zupełnie jak brytyjska
21
rodzina królewska). Ciągle jej to tłumaczę: „Grandmere, niezależnie, jaki będzie wynik
wyborów, tata zawsze będzie JKW księciem Genowii, ty zawsze będziesz JKW księżną
wdową Ge-nowii, a ja zawsze będę JKW księżniczką Genowii. Nadal będę musiała otwierać
nowe oddziały szpitalne, nadal będę musiała nosić ten idiotyczny diadem i być obecna na
państwowych pogrzebach i dyplomatycznych obiadach... Ja tylko nie będę zajmowała się
ustawodawstwem. To będzie zadanie premiera. Miejmy nadzieję, że premierem będzie tata.
Zrozumiałaś? Ale nie rozumie.
Chociaż tyle mogę zrobić dla taty po tym, co narobiłam. To znaczy zająć się Grandmere.
Kiedy palnęłam, że Genowia tak naprawdę jest państwem demokratycznym, byłam
przekonana, że tata będzie jedynym kandydatem na premiera.
Do głowy mi nie przyszło, że hrabina Trevanni zbierze kasę na kampanię swojego zięcia
przeciwko tacie.
Powinnam była to przewidzieć. René nigdy nie pracował. A teraz, kiedy z Bella mają
dziecko, musi przecież coś robić poza zmienianiem Dziubusiowi pieluch. Tak mi się wydaje.
Ale żeby Applebee's? Podejrzewam, że musieli dać mu łapówkę.
Co się stanie, jeśli Genowię zaleje sieć tanich restauracji i - aż mi się serce ściska, kiedy o
tym myślę, powaga - zamieni się w kolejny Disneyland?
CO MOGĘ ZROBIĆ, ŻEBY DO TEGO NIE DOPUŚCIĆ?
Tata mówi, że mam się do tego nie wtrącać, że narobiłam już dość zamieszania...
Tak. Jakbym nie miała trochę za dużego poczucia winy.
Jestem strasznie tym wszystkim zmęczona.
Nie wspominając już o innych sprawach. To znaczy, nie mają większego znaczenia w
porównaniu z tym, co się teraz dzieje z tatą i Genowią ale... No właśnie, jednak chyba mają.
To znaczy tatę i Genowię czekają zmiany, ale mnie one też czekają.
Jedyna różnica jest taka, że oni nie kłamią - w przeciwieństwie do mnie. Okej, tata kłamie,
kiedy mówi, po co Grandmere jest w Nowym Jorku (że ma zorganizować moje przyjęcie
urodzi-
22
nowe, chociaż tak naprawdę jest tu dlatego, że on nie może znieść jej pytań o to, czy będzie
musiała wyprowadzić się z pałacu).
To JEDNO kłamstwo. Ja mam na koncie kłamstwa LICZNE. Piramidę kłamstw.
Lista Wielkich Wrednych Łgarstw, Które Mia Thermopolis Opowiada: Kłamstwo numer 1:
Nie dostałam się na żadną uczelnię (Nikt poza mną nie zna prawdy. I poza dyrektor Guptą. I
moimi rodzicami, oczywiście).
Kłamstwo numer 2: Temat mojej pracy dyplomowej. Nie były nim genowiańskie prasy do
tłoczenia oliwy w latach 1254-1650, jak wszystkim wmawiałam (poza panią Martinez,
oczywiście, bo ona opiekowała się moją pracą, więc powieść przeczytała... A przynajmniej
pierwszych osiemdziesiąt stron, bo zauważyłam, że potem przestała poprawiać interpunkcję.
Oczywiście, doktor Bzik też zna prawdę, ale on się nie liczy).
Nikt inny nawet nie proponował, że przeczyta moją pracę, bo kto by chciał czytać czterysta
stron o prasach do tłoczenia oliwy? Jedna osoba chciała. Ale nie będę teraz o tym myśleć.
Kłamstwo numer 3: To, które właśnie sprzedałam Lanie, że nie pojadę z nią po sukienkę na
bal maturalny, bo muszę spotkać się z Johnem Paulem Reynoldsem-Aberna-thym Czwartym,
podczas gdy prawda jest taka, że...
To nie jest jedyny powód, dla którego nie jadę z nią po sukienkę na bal maturalny. Nie chcę,
bo wiem, co będzie mówiła. A nie mam teraz siły radzić sobie z La Laną.
Tylko doktor Bzik wie, ile kłamię. Mówi, że gotów jest przeorganizować swój grafik, by
przyjąć mnie w dniu, kiedy wszystkie kłamstwa się na mnie zemszczą a ostrzega mnie, że nie
uda mi się tego uniknąć.
23
Mówi też, że lepiej, żeby to się stało szybko, bo w przyszłym tygodniu spotykamy się ostatni
raz.
Wspomniał, że byłoby o wiele lepiej, gdybym po prostu przyznała się do wszystkiego -
gdybym powiedziała prawdę, że dostałam się na każdą uczelnię, na którą składałam papiery
(nie wiem czemu, ale on uważa, że wcale niekoniecznie dlatego, że jestem księżniczką),
gdybym przyznała się wszystkim, o czym naprawdę jest moja praca dyplomowa, włącznie z
tą jedyną osobą, która chce jąprzeczytać... A nawet gdybym wyjaśniła, jak się mają sprawy z
balem maturalnym.
Jeśli chcecie znać moje zdanie, to zacząć mówić prawdę powinnam właśnie w gabinecie
doktora Bzika - powiedzieć mu, że moim zdaniem to JEMU bardzo potrzebna jest
psychoterapia. Okej, pomógł mi w najmroczniejszym okresie mojego życia (chociaż zmusił
mnie, żebym sama odwaliła całą robotę przy wydostawaniu się z tej czarnej dziury).
Ale chyba go pogięło, jeśli sobie wyobraża, że jakby nigdy nic pozwolę, żebym, rozmawiając
z ludźmi, wyskakiwała z całą nagą prawdą.
Przecież chodzi o to, że TAK WIELU osobom zrobiłabym TAKĄ OKROPNĄ przykrość,
gdybym ni stąd, ni zowąd zaczęła mówić prawdę. Doktor Bzik był świadkiem, jakie piekło
rozpętało się, kiedy wyjawiłam prawdę o księżniczce Amelie. Tata i Grandmere
przesiadywali potem w jego gabinecie godzinami. Nie chcę, żeby to się powtórzyło.
Nie, żeby moi przyjaciele mieli potem skończyć w gabinecie mojego terapeuty. Ale Kenny
Showalter? Och, przepraszam, Kenneth, bo chce teraz, żeby tak do niego mówić. Jemu
strasznie zależało na Columbii, a dostał się na drugą uczelnię z jego listy, na MIT. MIT to
fantastyczna szkoła, ale spróbujcie powiedzieć to Kenny'emu, o przepraszam, Kennethowi.
Chyba najbardziej martwi go to, że zostanie rozdzielony z miłością swojego życia, Lilly, bo
ona pójdzie na Columbię w Nowym Jorku, tak jak jej brat, a MIT jest w Massachusetts.
No i jeszcze Tina, która też nie dostała się na uczelnię, na której jej najbardziej zależało -
Harvard - dostała się na Uni-
24
wersytet Nowojorski. Więc z jednej strony jest szczęśliwa, bo Boris też nie dostał się na
Berklee - numer jeden na jego liście - która jest w Bostonie. Zamiast tego będzie chodził do
Juilliard w Nowym Jorku. Więc to znaczy, że Tina i Boris przynajmniej będą studiować w
tym samym mieście. Nawet jeśli nie na tych uczelniach, na które najbardziej chcieli się
dostać.
Trisha idzie do Duke. Perin do Dartmouth. Ling Su do Parsons. Shameeka do Princeton.
Nikt z moich znajomych nie dostał się tam, gdzie najbardziej chciał (Lilly chciała iść na
Harvard). A ci, którzy chcieli studiować razem, podostawali się na różne uczelnie!
Na przykład J.P i ja. Nam się udało. Ale on o tym nie wie, bo mu powiedziałam, że nigdzie
się nie dostałam.
Nic na to nie mogłam poradzić! Kiedy wszyscy inni sprawdzali w Internecie, i kiedy zaczęły
przychodzić koperty z odpowiedziami, a nikt nie dostawał się na swoją wymarzoną uczelnię,
za to wszyscy się przekonywali, że będą ich dzielić dwa albo nawet i trzy stany, i wszyscy
rozpaczali i wściekali się, ja po prostu... No nie wiem, co mi odbiło. Tak okropnie się czułam,
wiedząc, że przyjęli mnie wszędzie, że po prostu wypaliłam: „A ja się nigdzie nie dostałam!"
Tak było zwyczajnie łatwiej, niż powiedzieć prawdę i urazić czyjeś uczucia. Chociaż, słysząc
moje kłamstwo, J.P. zbladł i z trudem przełknął ślinę, a potem objął mnie ramieniem i
powiedział: „Nic nie szkodzi, Mia. Poradzimy sobie z tym. Jakoś".
Zgoda, jestem okropna.
Ale przecież to nie tak, że moje kłamstwo brzmiało niewiarygodnie. Z moimi wynikami
testów z matematyki? Nigdzie nie powinnam się dostać.
I szczerze mówiąc... Jak ja mam TERAZ powiedzieć ludziom prawdę? Nie mogę. Zwyczajnie
nie mogę.
Doktor Bzik mówi, że taki sposób radzenia sobie z problemami to tchórzostwo. Mówi, że
jestem dzielną kobietą taką jak Eleanor Roosevelt i księżniczka Amelie, i że z łatwością
poradziłabym sobie z problemami (takimi jak to, że wszystkich okłamałam).
25
Ale do końca szkoły zostało raptem dziesięć dni! Każdy zdoła coś przez dziesięć dni udawać.
Grandmere udaje, że ma brwi, odkąd ją znam...
Mia! Piszesz pamiętnik! Od wieków tego nie robiłaś!
Och, cześć, Tina. Mówiłam ci - byłam zajęta pracą dyplomową.
Ja myślę. Pisałaś ją prawie dwa lata/ Nie miałam pojęcia, że historia genowiańskich pras do
tłoczenia oliwy może być aż tak fascynująca.
Jest, wierz mi! Jako główny produkt eksportowy Genowii, oliwa z oliwek i proces jej
tłoczenia to bardzo ciekawy temat.
Sama nie mogę w to uwierzyć. Tylko mnie posłuchajcie! Jak ja mogę wygadywać takie
rzeczy??? Jako główny produkt ge-nowiańskiego eksportu, oliwa z oliwek i proces jej
tłoczenia to niesamowicie ciekawy temat?
Gdyby tylko Tina wiedziała, o czym naprawdę jest moja praca! PADŁABY, gdyby się
dowiedziała, że napisałam czterystu-stronicowy romans historyczny... Tina uwielbia romanse!
Ale nie mogę jej powiedzieć. Najwyraźniej powieść jest kiepska, skoro nikt nie chce jej
wydać.
Gdyby tylko poprosiła, bym dała jej przeczytać... Ale kto by chciał czytać o oliwie z oliwek i
procesie jej tłoczenia?
Okej, jedna osoba.
Ale on tylko chciał być miły. Poważnie. To jedyny powód. I przecież nie mogę wysłać mu
kopii. Bo wtedy przekona się, jaki naprawdę jest temat mojej pracy dyplomowej. A wtedy
bym umarła.
Mia? Nic ci nie jest?
Nie, skąd! Dlaczego pytasz?
26
p
Sama nie wiem. Dziwnie się zachowujesz... Tym dziwniej, im koniec roku jest bliżej. I
uważam, że jako twoja najlepsza przyjaciółka powinnam zapytać. Wiem, że nie dostałaś się
na żadną uczelnię, na którą składałaś papiery, ale twój tata na pewno może pociągnąć za parę
sznurków, nie? No, w końcu nadal jest księciem, nie mówiąc o tym, że niedługo także i
premierem! No cóż, miejmy taką nadzieję. Na pewno pokona tego kretyna, księcia René.
Jestem pewna, że tata mógłby ci pomóc się dostać na Uniwersytet Nowojorski... A wtedy
mogłybyśmy mieszkać razem w akademiku!
Zobaczymy... Próbuję się tym nie przejmować.
Ty? Nie przejmować się? Dziwię się, że od pół roku nie siedzisz z nosem wiecznie w tym
swoim pamiętniku. W każdym razie o co chodzi z Laną? Mówi, że nie chcesz jechać z nami
dziś po południu na zakupy. Mówi, że idziesz na próbę sztuki J.P.
Wieści szybko się rozchodzą. Chyba nie powinnam się dziwić. Przecież to nie tak, że
ktokolwiek z nas, maturzystów, ma zamiar przez ostatnie dwa tygodnie coś w szkole robić.
Muszę wspierać własnego faceta!
Jasne. Ale czy J.P. nie zabronił ci pokazywać się na próbach, bo chce, byś zobaczyła sztukę
na premierze? A więc... O co TAK NAPRĄ WDĘ chodzi, Mia?
Super. Doktor Bzik miał rację. Te kłamstwa się mszczą. A przynajmniej zaczynają.
Okej. Jeśli mam zacząć mówić prawdę, to równie dobrze mogę zacząć od Tiny... Słodkiej,
nieoceniającej, zawsze gotowej przyjść z pomocą Tiny, mojej najlepszej przyjaciółki, osoby,
której całkowicie ufam.
Prawda?
Nie jestem pewna, czy wybiorę się na bal maturalny.
27
CO? Dlaczego? Mia, czy ty ignorujesz imprezy z tańcami z powodu przekonań
feministycznych? Lilly cię namówiła? Myślałam, że nie odzywacie się do siebie.
Odzywamy się! Wiesz, że się odzywamy. Jesteśmy wobec siebie... uprzejme. Musimy być,
skoro ona w tym roku jest redaktorką naczelną „Atomu". I już prawie od dwóch lat nie
uaktualniała strony nienawidzemiithermpolis.com. Wiesz, moim zdaniem jest jej trochę
głupio z powodu tej strony. Chyba.
Być może. To znaczy, zgoda, ona nigdy jej nie uaktualniała po tamtym dniu, kiedy tak podle
cię potraktowała w stołówce. Być może, za cokolwiek Lilly tak się na ciebie wściekła, tego
dnia udało jej się to z siebie wyrzucić.
Właśnie. Albo to, albo jest totalnie zajęta „Atomem". I Kennym, oczywiście. To znaczy
Kennethem.
Ja wiem! To fantastyczne, że Lilly wytrzymała z jednym facetem tak długo. Ale naprawdę
wolałabym, żeby nie całowali się przy mnie na biologii. Nie mam ochoty aż tak dokładnie
oglądać ich języków. Zwłaszcza odkąd Lilly ma w swoim kolczyk. Ale to nie wyjaśnia,
dlaczego nie chcesz iść na bal maturalny!
Hm... Prawdę mówiąc, J.P nie zaprosił mnie na bal. Co mi nie przeszkadza, boja nie mam
ochoty iść.
I to wszystko? Och, Mia! Oczywiście, że J.P. cię zaprosi! Jestem pewna, że był po prostu tak
bardzo zajęty sztuką - i wymyślaniem FANTASTYCZNEGO prezentu na twoje urodziny -że
o balu maturalnym jeszcze nie myśli. Chcesz, żeby Boris mu wspomniał o balu?
Uch! Uch, uch, uch, uch.
Poza tym, dlaczego na mnie padło?!
Och, jasne, Tina, bardzo chcę. Tak, chcę, żebyś powiedziała swojemu chłopakowi, żeby
przypomniał mojemu chłopa-
28
kowi, że ma mnie zaprosić na bal maturalny. Bo to takie szalenie romantyczne rozwiązanie i
przecież zawsze sobie wyobrażałam, że w taki sposób na bal maturalny zostanę zaproszona -
za pośrednictwem czyjegoś chłopaka.
Rozumiem, o co ci chodzi. O kurczę, ale się porobiło. I to miała być dla nas ta niepowtarzalna
noc - no WIESZ, o czym mówię.
Zaraz...
Czy to możliwe, że Tinie chodzi o... Tak. Na pewno.
Jej chodzi o to, o czym rozmawiałyśmy, kiedy byłyśmy w drugiej klasie.
No wiecie, że w noc balu maturalnego obie stracimy dziewictwo.
Czy Tina nie zdaje sobie sprawy, że wiele wody w rzece upłynęło, odkąd w drugiej klasie
wyobrażałyśmy sobie, jak będzie wyglądał nasz idealny bal maturalny? I że dwa razy się do
tej samej rzeki wejść nie da?
Przecież ona nie może uważać, że ja traktuję tę sprawę tak samo, jak traktowałam ją wtedy.
Nie jestem już tą samą osobą którą wtedy byłam.
A przede wszystkim, nie jestem już Z TĄ SAMĄ OSOBĄ, z którą wtedy byłam. Teraz jestem
z J.P.
A J.P. i ja...
Już za późno, żeby J.P. zrobił rezerwację pokoju
w Waldorfie na po balu. Słyszałam, że nie mająjuż wolnych
pokojów.
O Boże! Ona mówi poważnie!
Teraz to już oficjalna wiadomość: zaraz zwariuję.
Ale może uda mu się załatwić pokój gdzie indziej. Słyszałam, że w Wjest naprawdę ładnie.
Tylko w głowie mi się
29
nie mieści, że on cię jeszcze nie zaprosił! Co mu odbiło? Przecież to do niego niepodobne,
sama wiesz. Czy między wami wszystko w porządku? Pokłóciliście się czy co?
Naprawdę w głowie mi się nie mieści, że to się dzieje. To już przekracza wszelkie granice.
Mam jej powiedzieć? Nie mogę jej powiedzieć. Prawda? Nie mogę.
Nie, nie pokłóciliśmy się. Tylko że tyle się ostatnio działo, wszystkie te zaliczenia i nasze
prace dyplomowe, i koniec szkoły, i te wybory, i moje urodziny, i tak dalej. Moim zdaniem
on naprawdę zwyczajnie zapomniał. A poza tym nie czytałaś mojego ostatniego mejla, Tina?
JANIE CHCĘ IŚĆ NA BAL MATURALNY.
Nie wygłupiaj się, oczywiście, że chcesz. Kto nie ma ochoty pójść na własny bal maturalny? I
dlaczego ty nie miałabyś zaprosić jego? To nie jest XIX wiek. Wiesz, dziewczyna może
zaprosić faceta na bal. Wiem, że to nie to samo, ale przecież chodzicie ze sobą, no nie wiem,
chyba od zawsze! Jesteście ze sobą bliżej niż zwykli przyjaciele, nawet jeśli jeszcze nie... No
cóż, rozumiesz... jeszcze nie. No wiesz... Bo wy jeszcze nie... prawda?
Aaaaaaaa... Ona nadal mówi na to: No wiesz! To takie słodkie. Normalnie cudo.
Ale mimo wszystko. Tina ma tu trochę racji. Dlaczego ja go sama nie zaprosiłam? Kiedy
ogłoszenia o balu maturalnym zaczęły się pojawiać w „Atomie", dlaczego jednego nie
wycięłam i nie przyczepiłam na drzwiczkach szarki J.P. z dopiskiem: „To jak, wybieramy się
czy nie?"
Dlaczego po prostu sama go nie zapytałam, tak zwyczajnie, czy idziemy na bal maturalny,
kiedy wszyscy gadali o tym przy lunchu? To prawda, że J.P. rozprasza ta jego sztuka, i że Sta-
30
cey Cheeseman tak imponująco zawala główną rolę (byłoby jej może łatwiej, gdyby ciągle
sztuki nie przepisywał i nie wręczał jej wciąż nowych dialogów do wykucia na pamięć).
Bez trudu mogłabym od niego uzyskać prostą odpowiedź: tak lub nie.
No, oczywiście, skoro chodzi o J.P., odpowiedź brzmiałaby: tak.
Bo J.P., w przeciwieństwie do mojego poprzedniego chłopaka, nie ma nic przeciwko balom
maturalnym.
Ale rzecz w tym, że ja nie muszę konsultować się z doktorem Bzikiem, żeby wiedzieć,
dlaczego nie zapytałam J.P. o ten bal. To żadna tajemnica. Może dla Tiny, ale dla mnie nie.
Tylko że nie chcę w tej chwili tego tematu poruszać.
Wiesz, T, bal maturalny to już nie jest dla mnie żadna wielka atrakcja. To taka trochę głupota.
Naprawdę nie żałowałabym, gdybym go sobie odpuściła. Więc po co tracić czas na szukanie
jakiejś sukienki, której, być może, wcale nie włożę? Wy bawcie się dobrze na zakupach. Ja
mam coś do zrobienia.
Coś. Kiedy wreszcie przestanę mówić na własną powieść: „coś"? Poważnie, jeśli z kimś na
tym świecie mogę być szczera, to z Tiną. Tina nie śmiałaby się, gdybym jej powiedziała, że
napisałam powieść... A już zwłaszcza romans. To Tina pokazała mi świat romansów, to ona
nauczyła mnie je doceniać i zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo są niepowtarzalne i
cudowne. I nie dlatego, że dają wstęp do literackiego świata (chociaż wydaje się ich więcej
niż jakiegokolwiek innego gatunku literackiego, więc statystycznie człowiek ma większe
szanse na wydanie romansu niż, powiedzmy, powieści SF), ale dlatego, że to idealne
opowieści. Bohaterka to zawsze silna osobowość, bohater jest pociągającym mężczyzną,
rozdziela ich konflikt, a potem, po długich godzinach ogryzania paznokci mamy rozwiązanie,
które sprawia nam frajdę... Ostateczne, szczęśliwe zakończenie.
31
cey Cheeseman tak imponująco zawala główną rolę (byłoby jej może łatwiej, gdyby ciągle
sztuki nie przepisywał i nie wręczał jej wciąż nowych dialogów do wykucia na pamięć).
Bez trudu mogłabym od niego uzyskać prostą odpowiedź: tak lub nie.
No, oczywiście, skoro chodzi o J.P., odpowiedź brzmiałaby: tak.
Bo J.P., w przeciwieństwie do mojego poprzedniego chłopaka, nie ma nic przeciwko balom
maturalnym.
Ale rzecz w tym, że ja nie muszę konsultować się z doktorem Bzikiem, żeby wiedzieć,
dlaczego nie zapytałam J.P. o ten bal. To żadna tajemnica. Może dla Tiny, ale dla mnie nie.
Tylko że nie chcę w tej chwili tego tematu poruszać.
Wiesz, T, bal maturalny to już nie jest dla mnie żadna wielka atrakcja. To taka trochę głupota.
Naprawdę nie żałowałabym, gdybym go sobie odpuściła. Więc po co tracić czas na szukanie
jakiejś sukienki, której, być może, wcale nie włożę? Wy bawcie się dobrze na zakupach. Ja
mam coś do zrobienia.
Coś. Kiedy wreszcie przestanę mówić na własną powieść: „coś"? Poważnie, jeśli z kimś na
tym świecie mogę być szczera, to z Tiną. Tina nie śmiałaby się, gdybym jej powiedziała, że
napisałam powieść... A już zwłaszcza romans. To Tina pokazała mi świat romansów, to ona
nauczyła mnie je doceniać i zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo są niepowtarzalne i
cudowne. I nie dlatego, że dają wstęp do literackiego świata (chociaż wydaje się ich więcej
niż jakiegokolwiek innego gatunku literackiego, więc statystycznie człowiek ma większe
szanse na wydanie romansu niż, powiedzmy, powieści SF), ale dlatego, że to idealne
opowieści. Bohaterka to zawsze silna osobowość, bohater jest pociągającym mężczyzną
rozdziela ich konflikt, a potem, po długich godzinach ogryzania paznokci mamy rozwiązanie,
które sprawia nam frajdę... Ostateczne, szczęśliwe zakończenie.
31
Naprawdę, dlaczego ktoś miałby mieć ochotę pisać coś innego?
Gdyby Tina wiedziała, że napisałam romans, chciałaby go przeczytać, zwłaszcza że romans to
zupełnie co innego niż historia genowiańskich pras do tłoczenia oliwy, o której żaden
człowiek przy zdrowych zmysłach nie chciałby czytać...
Okej, jedna osoba chce.
I naprawdę, ile razy o tym pomyślę, zbiera mi się na płacz, bo jeszcze nikt nigdy nie
powiedział mi nic milszego. Czy nie napisał w mejlu, bo właśnie tak Michael mnie o tym
zawiadomił... To znaczy napisał, że chciałby przeczytać moją pracę dyplomową. Piszemy do
siebie mejle rzadko, ze dwa razy w miesiącu, i piszemy te mejle w tonie jak najlżejszym i
bezosobowym, podobnym do tego, jakim napisałam do niego pierwszego mejla po naszym
zerwaniu: „Cześć, co słychać? Tu wszystko w porządku i pada śnieg, czy to nie dziwne? No
nic, muszę spadać, pa".
Byłam zaszokowana, kiedy napisał mi: „Tematem twojej pracy dyplomowej jest historia
genowiańskich pras do tłoczenia oliwy w latach 1254-1650? Super, Thermopolis. Mogę ją
przeczytać?".
Normalnie zatkało mnie. Bo nikt nie spytał, czy może przeczytać moją pracę. Nikt. Nawet
mama. Myślałam, że wybrałam tak nudny temat, że mam z głowy prośby o przeczytanie
pracy.
Raz na zawsze.
A tu oto Michael Moscovitz na drugim końcu świata, w Japonii (gdzie siedzi już drugi rok,
konstruując zautomatyzowane ramię do przeprowadzania operacji w klatce piersiowej - a ja
jestem tak pewna, że nigdy go nie skończy, że przestałam już nawet o nie pytać, bo wydaje mi
się, że poruszanie tego tematu zrobiło się niegrzeczne, skoro on ledwie raczy na pytania
odpowiadać), spytał, czy może moją pracę przeczytać.
Powiedziałam mu, że ona ma czterysta stron.
Powiedział, że nie szkodzi.
Powiedziałam, że to z pojedynczym odstępem i czcionką dziewiątką.
32
Powiedział, że jak dostanie tekst, to go sobie powiększy.
Powiedziałam, że jest naprawdę nudna.
A on powiedział, że nie wierzy, że coś, co ja napisałam, może być nudne.
I wtedy przestałam odpisywać na jego mejle.
No, co miałam zrobić? Nie mogłam mu przecież tego wysłać! Tak, wysyłam powieść do
wydawców, których nigdy nie widziałam na oczy. Ale do mojego byłego chłopaka nie mogę!
Do Michaela nie! No bo... przecież tam jest o SEKSIE!
Tylko że... Jak on mógł coś takiego napisać? Że nie wierzy, że mogłabym napisać coś
nudnego. O co mu chodziło? Oczywiście, że mogę napisać coś nudnego! Historię
genowiańskich pras do tłoczenia oliwy w latach 1254-1650. To dopiero nudy! To naprawdę
straszne nudy!
Okej, przecież moja książka jest nie o tym.
Ale mimo wszystko! Przecież on tego nie wie.
Jak mógł napisać coś takiego? Jak mógł? Przecież ludzie, którzy ze sobą chodzili - ani nawet
ludzie, którzy są zwykłymi przyjaciółmi - nie piszą takich rzeczy.
A teraz podobno jesteśmy tylko przyjaciółmi.
No cóż, nieważne.
Tinie też nie mogę jej pokazać, a to moja NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKA. Chociaż nie
wiem, czego tak właściwie się wstydzę. Mnóstwo ludzi publikuje swoje powieści w
Internecie, błagając, żeby inni je czytali.
Ale ja tego zrobić nie mogę. Nie wiem dlaczego. No, chyba dlatego że...
Dobra, wiem DLACZEGO. Boję się, że Tinie - nie mówiąc już o Michaelu, J.P czy
kimkolwiek innym - moja powieść się nie spodoba.
Tak jak nie spodobała się żadnemu wydawcy, któremu ją przesyłałam. Z wyjątkiem
AuthorPress.
Ale oni chcieli, żebym to JA zapłaciła im za jej wydanie! PRAWDZIWI wydawcy powinni
płacić TOBIE!!
Oczywiście, pani Martinez twierdzi, że jej się podobała.
Ale ja nie jestem nawet pewna, czy przeczytała całą.
3 - Pożegnanie księżniczki
33
Co, jeśli się mylę, i jestem fatalną pisarką? Co, jeśli właśnie zmarnowałam prawie dwa lata
swojego życia? Wiem, że wszyscy myślą że zmarnowałam je, pisząc o historii genowiańskich
pras do tłoczenia oliwy.
Ale jeśli ja je naprawdę zmarnowałam?
O nie. Tina znów pisze do mnie esemesy o balu!
Mia! Bal maturalny to nie jest głupota! Co się z tobą dzieje? Chyba nie dopadła cię znów
depresyjka, prawda?
„Depresyjka". No ładnie.
Dobra. Nie mogę walczyć z Tiną. Nie dam rady.
Nie! Nie mam depresyjki, Tina. Nie mówiłam poważnie. Sama nie wiem, co się ze mną
dzieje. To chyba syndrom maturzystów - to samo zaburzenie, które nie pozwala nam uważać
na lekcjach. Ja tylko chciałam powiedzieć, nieważne. Sama porozmawiam z J.P. o balu.
Mówisz serio???? Naprawdę z nim pogadasz????? Czy tylko tak mówisz????
Serio. Zapytam go. Przepraszam cię. Po prostu mam mnóstwo spraw na głowie.
/pojedziesz z nami po szkole na zakupy?
O rany. Tak strasznie nie chce mi się jechać z nimi na zakupy dziś po szkole. Wszystko, tylko
nie to. Już bym wolała lekcję etykiety.
Wow. W głowie mi się nie mieści, że coś takiego napisałam.
Tak. Jasne. Bardzo chętnie.
SUPER! Będziemy się świetnie bawić! Nie martw się, sprawimy, że ZUPEŁNIE zapomnisz o
tym, że twój tata - auu!
34
Je ne fera Je ne fera Je ne fera Je ne fera Je ne fera Je ne fera,
pas le texte dans la classe, pas le texte dans la classe, pas le texte dans la classe, pas le texte
dans la classe, pas le texte dans la classe, pas le texte dans la classe.
Fajnie. Madame Wheeton weszła w tym miesiącu na ścieżkę wojenną.
Przysięgam, niedługo przyjdzie taki dzień, że zabiorą nam wszystkie iPhony i sidekicki.
Chociaż, moim zdaniem, wszyscy nauczyciele też mają syndrom maturzysty, bo od tygodni
nam tym grożą ale jak na razie jeszcze nikt tej groźby nie zrealizował.
CZWARTEK, 27 KWIETNIA, PSYCHOLOGIA
Powiedziałam komuś prawdę...
I nie stało się nic strasznego (tyle że madame Wheeton dostała szału, przyłapawszy nas na
pisaniu esemesów, kiedy ona próbuje zrobić powtórkę materiału przed testem końcowym).
Powiedziałam Tinie prawdę o tym, że J.P. nie zaprosił mnie na bal... I o tym, że tak właściwie
sama nie mam ochoty iść. I nie stało się nic strasznego. Tina nie padła trupem na miejscu.
Oczywiście, próbowała mnie przekonywać, że nie mam racji.
Ale czego innego się spodziewałam? Oczywiście, Tina jest taką romantyczką że uważa, że bal
maturalny to szczytowy punkt / 'amour nastolatków.
Ja wiem, kiedyś sama też tak myślałam. Wystarczy tylko przerzucić parę kartek moich
starych pamiętników. Miałam świra na punkcie balu maturalnego. Prędzej bym UMARŁA,
niż go sobie odpuściła.
35
Chyba trochę żałuję, że nie da się wrócić do tych dawnych wzruszeń.
Ale wszyscy któregoś dnia musimy dorosnąć.
I, prawdę mówiąc, zupełnie nie wiem, po co tyle zamieszania z powodu kolacji (gumowaty
kurczak i zwiędła sałata z paskudnym dressingiem) oraz tańców (do kiepskiej muzyki) w
hotelu Waldorf (w którym i tak byłam z milion razy, a już szczególnie pamiętna była ta
ostatnia okazja, kiedy wygłosiłam mowę, która omal raz na zawsze nie zniszczyła reputacji
mojej rodziny, nie wspominając już o reputacji całego rodzinnego kraju).
Ja tylko chciałabym.
AAAAAAA! ! ! ! Boże, muszę się przyzwyczaić, że mi to coś wibruje w kieszeni...
Ameliooooooo - potrzebuję od ciebie uaktualnioną listę gościiiiiiiiii na poniedziałeeeeeeeek.
Jestem bardzo wytrącona z równowagiiiiiiii. Wszyscy, których zaprosiłam, potwierdzili
przybycieeeeee, jak twierdzi Vigo. Nawet twój kuzyn Hankkkkkkk przyjeżdża z Mediolanu,
żeby się pokazać. A teraz właśnie dowiedziałam się od twojej matkiiiiiiii, że ci twoi okropni
dziadkowie z Indianyyyyyyyy też przylecą. Bardzo mnie to wszystko zdenerwowa-
łooooooooo. Oczywiście, trzeba ich było zaprosić, ale nigdy nie przypuszczałam, że się
zgooooooooo-
dzą To bardzo nieprzyjemna sytuacja......... Być
może trzeba będzie, żebyś cofnęła zaproszenia dla kilkorga swoich gości. Wiesz, że na
jachcie pomieści się tylko pięćset osób. Zadzwoń do mnie niezwłocznie - Clarisse, twoja
babkaaaaaaaa Wysłane z BlackBerry
Boże! Po co tata kupił Grandmere BlackBerry? Czy on chce mi zrujnować życie? I kto tak
zgłupiał, że jej pokazał, jak z niego korzystać? Chyba zabiję Vigo.
36
Efekt obojętnego przechodnia - zjawisko psychologiczne, polegające na tym, że reakcja
człowieka na kryzys jest mniej prawdopodobna, kiedy obecni są przy tym inni ludzie,
potencjalnie mogący pomóc, niż wtedy, kiedy takich świadków nie ma. Patrz przykład Kitty
Genovese - ta młoda kobieta została brutalnie zaatakowana na oczach kilkunastu sąsiadów,
ale nikt z nich nie wezwał policji, bo każdy myślał, że zrobi to ktoś inny.
PRACA DOMOWA
Historia świata: nieważne.
Literatura angielska: co mnie to obchodzi?
Trygonometria: Boże, jak ja nie cierpię tego czegoś.
RZ: ja rozumiem, że w ramach swojej pracy dyplomowej Boris ma wystąpić w Carnegie Hall,
ale DLACZEGO ON NIE PRZESTANIE JUŻ RZĘPOLIĆ TEGO CHOPINA?????
Francuski: J'ai mal a la tete.
Psychologia: w głowie mi się nie mieści, że ja w ogóle robię jakieś notatki na tych lekcjach.
Przecież ja to wszystko sama przeżyłam!
CZWARTEK, 27 KWIETNIA, JEFFREY
Super.
J.P. zobaczył nas, kiedy szłyśmy do limuzyny, i powiedział:
- A gdzie się, dziewczyny, wybieracie takie zadowolone? I zanim ją powstrzymałam, Lana
odparła:
- Idziemy kupować sukienki na bal maturalny.
A potem Lana i Tina, i Shameeka, i Trisha popatrzyły na J.P. wyczekująco, unosząc brwi,
jakby chciały powiedzieć: „Halo? Bal maturalny? Mówi ci to coś? Może o czymś
zapomniałeś? Może byś tak zaprosił swoją dziewczynę?"
37
Zdaje się, że wieści szybko się rozchodzą. Znaczy o tym, że J.P. nie zaprosił mnie na bal.
Dzięki, Tina!
Nie żeby nie chciała dla mnie jak najlepiej.
Oczywiście, J.P. tylko uśmiechnął się do nas wyrozumiale i powiedział:
- No to bawcie się dobrze, laski. I ty, Lars.
A potem poszedł w stronę auli, gdzie odbywają się próby jego sztuki.
Wszystkie kompletnie osłupiały. To znaczy Lana i reszta dziewczyn. Że nie uderzył się w
czoło, wołając: „Rany! Bal! Oczywiście!"
I że nie runął potem przede mną na jedno kolano, i nie ujął czule moich dłoni, i nie poprosił o
wybaczenie za to, że jest gbu-rowatym chamem, dodając, że błaga mnie, żebym poszła z nim
na bal.
Ale powiedziałam im, że nie powinny aż tak się dziwić. Ja tego nie biorę do siebie. J.P. jest
kompletnie niezdolny myśleć teraz o czymkolwiek poza swoją sztuką Książa wśród ludzi.
I ja to totalnie rozumiem, bo kiedy pisałam książkę, miałam tak samo. Nie potrafiłam myśleć
o niczym innym. Przy każdej nadarzającej się okazji zwijałam się w kłębek na łóżku ze
swoim laptopem i Grubym Louie u boku (okazał się naprawdę znakomitym pisarskim kotem)
i PISAŁAM.
Właśnie dlatego przez prawie dwa lata nie pisałam pamiętnika. Kiedy człowiek koncentruje
się na jakimś twórczym projekcie, naprawdę trudno jest skupić myśli na czymkolwiek innym.
A przynajmniej mnie było trudno.
I podejrzewam, że właśnie po to doktor Bzik mi to podpowiedział. Żebym napisała książkę.
Żebym przestała myśleć o... No cóż, innych sprawach.
Albo innych osobach.
I przecież ja nie miałam nic innego do roboty, bo rodzice odebrali mi telewizor, i naprawdę
trudno mi było oglądać ulubione seriale w salonie. To trochę żenujące tkwić na kanapie przed
Za młodzi, żeby być tak tłuści - szokująca prawda, kiedy ludzie wiedzą że to oglądasz.
38
W każdym razie pisanie książki to była świetna terapia, bo naprawdę podziałała. Nie miałam
ochoty pisać pamiętnika, kiedy pisałam powieść i szukałam do niej materiałów. Cała energia
szła w Okup za moje serce.
Teraz książkajest skończona, oczywiście (i odrzuca ją każdy wydawca, do którego ją
wysyłam), a ja nagle znów nabrałam ochoty na pisanie pamiętnika.
Czy to dobrze? Nie wiem. Czasem wydaje mi się, że zamiast tego powinnam napisać
następną książkę.
W każdym razie chciałam tylko powiedzieć, że rozumiem zaabsorbowanie J.P. sztuką.
Rzecz w tym, że - w przeciwieństwie do mnie - J.P. ma spore szanse Księcia wystawić,
przynajmniej na Off-Broadwayu, bo jego tata jest grubą rybą w świecie teatru.
A Stacey Cheeseman grała w tych wszystkich reklamach dla Gap Kids, i miała jakąś rolę w
filmie Seana Penna. J.P. udało się nawet ściągnąć Andrew Lowensteina, bratanka kuzyna w
trzeciej linii Brada Pitta, który ma zagrać główną rolę męską. Ta sztuka MUSI odnieść wielki
sukces. Od ludzi, którzy ją oglądali, słyszałam, że ma być może potencjał na hollywoodzki
film.
Ale, wracając do balu maturalnego: przecież to nie tak, że ja nie wiem, że J.P. mnie kocha.
Powtarza mi to chyba z dziesięć razy dziennie.
O Boże, zapomniałam już, że wszyscy zaczynają się wściekać, kiedy zaczynam pisać
pamiętnik, zamiast uważać na to, co się wkoło mnie dzieje. Teraz Lana usiłuje mnie zmusić,
żebym włożyła sukienkę bez rękawów Badgley Mischka.
Słuchajcie, ja już teraz rozumiem, o co w tej całej modzie biega. Naprawdę. Zewnętrzny
wygląd człowieka świadczy o tym, jak sam o sobie myśli. Jeśli człowiek się zapuści - nie
myje włosów, nosi przez cały dzień ubranie, w którym spał, albo ciuchy, które na niego nie
pasują albo są niemodne - to mówi w ten sposób: „Nie dbam o siebie. Więc wy też nie
powinniście o mnie dbać".
Trzeba Się Starać, bo wtedy komunikuje się innym: „Warto mnie poznać". Twoje ciuchy nie
muszą być drogie. Musisz w nich po prostu dobrze wyglądać.
39
Zdaję sobie teraz z tego sprawę i przyznaję, że w przeszłości trochę sobie pod tym względem
odpuszczałam (chociaż w domu, w weekendy, kiedy jestem sama, nadal noszę dżinsy
ogrodniczki).
A odkąd przestałam kompulsywnie jeść, moja waga się ustabilizowała i znów noszę miseczki
B.
Rozumiem, o co chodzi w modzie, naprawdę.
Ale tak szczerze - dlaczego Lanie się wydaje, że dobrze mi w fioletach? Purpura jest kolorem
królów, ale to jeszcze nie znaczy, że każdej osobie królewskiej krwi jest w niej do twarzy!
Nie chcę być niemiła, ale czy ktokolwiek przyjrzał się ostatnio uważnie królowej Elżbiecie?
Jej są naprawdę desperacko potrzebne neutralne odcienie.
Zdaję sobie teraz z tego sprawę i przyznaję, że w przeszłości trochę sobie pod tym względem
odpuszczałam (chociaż w domu, w weekendy, kiedy jestem sama, nadal noszę dżinsy
ogrodniczki).
A odkąd przestałam kompulsywnie jeść, moja waga się ustabilizowała i znów noszę miseczki
B.
Rozumiem, o co chodzi w modzie, naprawdę.
Ale tak szczerze - dlaczego Lanie się wydaje, że dobrze mi w fioletach? Purpura jest kolorem
królów, ale to jeszcze nie znaczy, że każdej osobie królewskiej krwi jest w niej do twarzy!
Nie chcę być niemiła, ale czy ktokolwiek przyjrzał się ostatnio uważnie królowej Elżbiecie?
Jej są naprawdę desperacko potrzebne neutralne odcienie.
Daphne Delacroix Okup za moje serce, fragment Shropshire, Anglia, rok 1291
Hugo wpatrywał się ze szczytu wzniesienia w urocze zjawisko, które pływało nago. W głowie
kłębiły mu się różne myśli. Wśród nich na pierwszy plan wybijało się pytanie: „Kim ona
jest?", chociaż odpowiedź na to pytanie znał. Finnula Crais, córka młynarza. W wiosce
należącej do jego ojca mieszkała rodzina dzierżawców o takim nazwisku, przypomniał sobie
Hugo.
A więc to musi być jedna z ich córek. Ale co też przyszło do głowy młynarzowi, że pozwala
bezbronnemu dziewczęciu wałęsać się po okolicy bez opieki i ubranej w tak prowokacyjny
strój - czy też, jak w obecnej chwili, zupełnie nieubranej?
Kiedy tylko Hugo dotrze do Dworu Stephensgate, pośle po młynarza i dopilnuje, żeby w
przyszłości dziewka była lepiej strzeżona. Czyż ten człek nie pojmuje, że trakty są obecnie
pełne wałęsającej się hołoty, rabusiów, rzezimieszków i łotrzyków czyhających na cnotę
młodych niewiast takich jak ta poniżej?
Hugo tak głęboko pogrążył się w rozmyślaniach, że nie zauważył, że dziewczyna odpłynęła i
zniknęła mu z oczu. Bliżej spływających kaskadą wód widok na sadzawkę przesłaniały skały
wzniesienia, na którym leżał. Uznał, że dziewczyna pewnie wpłynęła pod wodospad, chcąc
spłukać włosy.
Hugo czekał na ponowne pojawienie się dziewczyny. Zastanawiał się, czy rycerzowi nie
wypadałoby wycofać się teraz
41
niepostrzeżenie, nie zwracając na siebie uwagi, a potem spotkać ją znów dalej, przy trakcie,
niby przypadkiem, i tam zaproponować, że dotrzyma jej towarzystwa w drodze powrotnej do
Stephensgate.
W chwili, w której podejmował decyzję, usłyszał za sobą jakiś cichy odgłos, a potem nagle
przy gardle poczuł coś bardzo ostrego, a na plecy wskoczył mu ktoś bardzo lekki.
Z pewnym trudem Hugo zachował spokój, bo instynkt żołnierza nakazywał najpierw uderzyć,
a dopiero potem zadawać pytania.
Ale jeszcze nigdy przedtem nie czuł, żeby za szyję obejmowało go ramię równie delikatne, a
plecy ścisnęły mu uda równie smukłe. Nigdy też jeszcze napastnik nie przyciągnął
szarpnięciem jego głowy do tak kusząco miękkiej klatki piersiowej.
- Ani mi się rusz - przykazała napastniczka, a Hugo, czując miłe ciepło jej ud i zagłębienia
między piersiami, do którego mocno przyciskała jego głowę, ochoczo spełnił żądanie.
- Przy gardle trzymam ci nóż - poinformowała go dziewczyna po chłopięcemu ochrypłym
głosem. - Ale nie użyję go, chyba że będę musiała. Jeśli będziesz posłuszny, nie spotka cię nic
złego. Rozumiesz?
CZWARTEK, 27 KWIETNIA, 19.00,
PODDASZE
Daphne Delacroix
1005 Thompson Street, apartament 4A Nowy Jork, NY 10003
Droga Autorko,
dziękujemy za umożliwienie nam przeczytania powieści. Niestety, obecnie nie spełnia ona
naszych oczekiwań.
42
I nawet nie podpisali! Ale się wysilili...
Właśnie weszłam do domu i mama zapytała mnie, dlaczego jakaś Daphne Delacroix wciąż
dostaje listy z różnych wydawnictw na nasz adres.
Wpadłam!
Zastanawiałam się, czy mamy też nie okłamać, ale to bez sensu, naprawdę. W końcu mnie
nakryje, zwłaszcza jeśli Okup za moje serce zostanie wreszcie któregoś dnia wydany, a ja
sama będę mogła zafundować Książęcemu Genowiańskiemu Szpitalowi nowy oddział.
Okej. Nie mam zielonego pojęcia, ile płaci się pisarzom za wydane książki, ale słyszałam, że
autorka sądowych kryminałów, Patricia Cornwell, za pieniądze z książki kupiła sobie
helikopter.
Ja nie potrzebuję helikoptera, skoro mam własny odrzutowiec (to znaczy tata ma).
Więc powiedziałam tylko: „Wysyłam swoją książkę jako Daphe Delacroix, żeby przekonać
się, czy uda się ją wydać".
Mama i tak już podejrzewa, że to, co pisałam, nie było długą rozprawą historyczną. Nie
dałaby się na to nabrać. Widziała, że siedzę w moim pokoju, słucham ścieżki dźwiękowej z
Marii Antoniny i z Grubym Louie przy boku bez przerwy coś piszę... No cóż, o ile nie byłam
akurat w szkole, na lekcji etykiety, terapii albo gdzieś na mieście z Tiną czy J.P
Okłamałam ją tylko co do tego, o czym naprawdę jest moja powieść. Powiedziałam jej, tak
jak wszystkim innym (pomijając doktora Bzika i panią Martinez, którzy ją przeczytali), że
osnułam ją na kanwie historii genowiańskich pras do tłoczenia oliwy.
Ja wiem, że to brzydko okłamywać własną matkę. Ale gdybym jej powiedziała, o czym
NAPRAWDĘ jest moja książka, chciałaby ją przeczytać.
A NIE MA MOWY, żebym pozwoliła Helen Thermopolis przeczytać to, co naprawdę
napisałam. Sceny miłosne i moja mama? Nie, dziękuję.
- Aha - powiedziała mama, wskazując list. -1 co ci napisali?
- Och. Nic ciekawego.
43
- Hm - ciągnęła mama. - Ostatnio trudno się przebić na rynku literackim. Zwłaszcza z historią
genowiańskich pras do tłoczenia oliwy.
- Tak — westchnęłam. — Powiedz mi coś, czego nie wiem!
Boże, gdyby serwis Pudelek.pl dowiedział się o mnie prawdy? Że jestem taką kłamczucha?
Co ze mnie za wzór do naśladowania? W porównaniu ze mną Vanessa Hudgens to Matka
Teresa. Jeśli pominąć pokazywanie się nago. Ja na pewno nie będę robiła sobie rozebranych
zdjęć i wysyłała ich swojemu chłopakowi.
Na szczęście trochę trudno nam się z mamą rozmawiało, bo pan G. ćwiczył na perkusji, a
Rocky mu wtórował na perkusji zabawce.
Kiedy mnie zobaczył, rzucił pałeczki i podbiegł, żeby mnie uściskać za kolana, wrzeszcząc:
- Miiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
Miło, gdy jest w domu ktoś, kto zawsze cieszy się na twój widok, nawet jeśli jest to niespełna
trzyletni chłopczyk.
- Cześć, wróciłam - powiedziałam. Niełatwo jest chodzić z dzieciakiem czepiającym się
twoich nóg. - Co na obiad?
- W Tre Giovanni mają dziś promocję, dwie pizze w cenie jednej - powiedział pan Gianini,
odwieszając pałeczki. - Jak możesz pytać?
- Gdzie byłaś? - zapytał Rocky.
- Musiałam jechać na zakupy z przyjaciółkami.
- Ale nic nie kupiłaś - stwierdził rezolutnie mój brat.
- Wiem - powiedziałam, idąc w stronę szuflady, w której trzymamy sztućce, z Rockym nadal
uczepionym moich nóg. Nakrywanie do stołu należy do mnie. Może i jestem księżniczką ale
nikt mnie nie zwolnił z domowych obowiązków. To jedna z rzeczy, które ustaliliśmy w czasie
rodzinnych sesji u doktora Bzika. - To dlatego, że pojechałyśmy po sukienki na bal
maturalny, a ja się na bal maturalny nie wybieram, bo to głupota.
- Od kiedy bal maturalny to głupota? - spytał pan Gianini, owijając sobie szyję ręcznikiem.
Grając na perkusji, człowiek się intensywnie poci, co aż za dobrze uświadamiała mi mała,
mokra istota uczepiona moich nóg.
44
- Hm - ciągnęła mama. - Ostatnio trudno się przebić na rynku literackim. Zwłaszcza z historią
genowiańskich pras do tłoczenia oliwy.
- Tak - westchnęłam. - Powiedz mi coś, czego nie wiem!
Boże, gdyby serwis Pudelek.pl dowiedział się o mnie prawdy? Że jestem taką kłamczucha?
Co ze mnie za wzór do naśladowania? W porównaniu ze mną Vanessa Hudgens to Matka
Teresa. Jeśli pominąć pokazywanie się nago. Ja na pewno nie będę robiła sobie rozebranych
zdjęć i wysyłała ich swojemu chłopakowi.
Na szczęście trochę trudno nam się z mamą rozmawiało, bo pan G. ćwiczył na perkusji, a
Rocky mu wtórował na perkusji zabawce.
Kiedy mnie zobaczył, rzucił pałeczki i podbiegł, żeby mnie uściskać za kolana, wrzeszcząc:
- Miiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
Miło, gdy jest w domu ktoś, kto zawsze cieszy się na twój widok, nawet jeśli jest to niespełna
trzyletni chłopczyk.
- Cześć, wróciłam - powiedziałam. Niełatwo jest chodzić z dzieciakiem czepiającym się
twoich nóg. - Co na obiad?
- W Tre Giovanni mają dziś promocję, dwie pizze w cenie jednej - powiedział pan Gianini,
odwieszając pałeczki. - Jak możesz pytać?
- Gdzie byłaś? - zapytał Rocky.
- Musiałam jechać na zakupy z przyjaciółkami.
- Ale nic nie kupiłaś - stwierdził rezolutnie mój brat.
- Wiem - powiedziałam, idąc w stronę szuflady, w której trzymamy sztućce, z Rockym nadal
uczepionym moich nóg. Nakrywanie do stołu należy do mnie. Może i jestem księżniczką ale
nikt mnie nie zwolnił z domowych obowiązków. To jedna z rzeczy, które ustaliliśmy w czasie
rodzinnych sesji u doktora Bzika. - To dlatego, że pojechałyśmy po sukienki na bal
maturalny, a ja się na bal maturalny nie wybieram, bo to głupota.
- Od kiedy bal maturalny to głupota? - spytał pan Gianini, owijając sobie szyję ręcznikiem.
Grając na perkusji, człowiek się intensywnie poci, co aż za dobrze uświadamiała mi mała,
mokra istota uczepiona moich nóg.
44
- Odkąd stała się zjadliwie ironiczną przyszłą studentką -wyjaśniła mama, wskazując na mnie
palcem. - A skoro już przy tym jesteśmy, po obiedzie jest narada rodzinna. O, cześć.
To ostatnie powiedziała do słuchawki telefonu, a potem zamówiła w Tre jak zwykle dwie
średnie pizze, jedną z mięsem dla niej i pana G., a drugą z serem dla Rocky'ego i dla mnie.
Znów jestem wegetarianką. Tak naprawdę jestem fleksatarianką... Nie zamawiam mięsa,
chyba że w sytuacji okropnego stresu, kiedy potrzebuję białka - wtedy jem na przykład taco z
wołowiną (nie sposób im się oprzeć, chociaż staram się zachowywać umiar). Kiedy ktoś
częstuje mnie mięsem - na przykład na zebraniu Domina Rei w zeszłym tygodniu - jem z
grzeczności.
- Narada rodzinna w jakiej sprawie? - spytałam ostro, kiedy mama odłożyła słuchawkę.
- Twojej - odparła. - Twój ojciec umówił się z nami na te-lekonferencję.
Super. Naprawdę na nic nie czekam równie niecierpliwie jak na wieczorny, miły telefon od
mojego taty z Genowii. To zawsze oznacza, że sobie miło pogawędzimy. No, chyba żeby nie.
- Co niby znów zrobiłam? - spytałam. Bo, serio, nie zrobiłam nic złego (oprócz tego, że
wszystkich okłamuję na temat... no cóż, wszystkiego). Ale poza tym zawsze jestem w domu
0 wyznaczonej porze i to nawet nie dlatego, że mam ochroniarza, który o to dba. Mój chłopak
jest bardzo sumienny. J.R nie ma ochoty podpaść mojemu ojcu (ani matce, ani ojczymowi),
1 kiedy się spotykamy, tak się boi, że nie zdążę wrócić do domu na pół godziny przed
wyznaczonym czasem, że praktycznie za każdym razem sam oddaje mnie w ręce Larsa.
Więc w jakiejkolwiek sprawie tata by dzwonił - ja tego nie zrobiłam.
A w każdym razie nie tym razem.
Poszłam do swojego pokoju przywitać się z Grubym Louie, zanim przywiozą pizzę. Tak
bardzo się o niego martwię. Bo załóżmy, że zdecyduję się doprowadzić do szału wszystkich
swoich znajomych i iść na studia tu, w Stanach, a nie na l'Université de Genovia, gdzie uczą
się tylko niemogący się dostać nigdzie
45
indziej synowie i córki dentystów i chirurgów plastycznych, których pacjentami są sławni
ludzie (Spencer Pratt z The Hills też by tam pewnie pojechał, gdyby nie załapał się do
telewizyjnego programu byłej przyjaciółki swojej dziewczyny. Lana pewnie też by tam
pojechała, gdybym w trzeciej klasie nie przekonała jej, że nauka jest ważniejsza niż
umieszczanie swoich zdjęć na lastnightsparty.com).
Chodzi o to, że na żadnej uczelni, na które się dostałam, nie można mieszkać w akademiku z
kotem. Więc gdybym chciała zabrać ze sobą Grubego Louie, musiałabym mieszkać poza
kampusem. Wtedy nie uda mi się nikogo poznać i będę jeszcze większym wyrzutkiem
społecznym niż zwykle bywam.
Ale jak mogłabym zostawić Louie? On boi się Rocky'ego... Rocky uwielbia Grubego Louie i
kiedy go widzi, biegnie do niego, usiłuje go złapać i uściskać, od czego Gruby Louie nabawił
się nerwicy, bo on nie lubi być łapany i ściskany.
Więc teraz Gruby Louie nie wychodzi z mojego pokoju (do którego Rocky ma zakaz wstępu,
bo robi mi bałagan w figurkach z Buffy - postrachu wampirów), kiedy nie ma mnie w domu i
nie mogę go obronić.
A jeśli wyjadę na studia, Gruby Louie będzie musiał siedzieć w moim pokoju przez cztery
lata i nikt nie będzie go drapał za uszami tak, jak lubi.
To okropne.
Ach, jasne, mama mówi, że kot może się przenieść do jej pokoju (gdzie Rocky'emu też nie
wolno wchodzić - a w każdym razie nie bez nadzoru - bo ma obsesję na punkcie mamy
kosmetyków, raz zjadł szminkę Lancóme Au Currant Velvet, więc też musiała na gałkę u
drzwi nałożyć śliski dinks).
Ale ja nie wiem, czy Gruby Louie chciałby spać z panem G., bo on chrapie.
Telefon dzwoni. To J.P.!
46
CZWARTEK, 27KWIETNIA, 19.30,
PODDASZE
J.P. chciał wiedzieć, jak się udały zakupy. Oczywiście okłamałam go. Powiedziałam:
- Świetnie! Wtedy J.P. zapytał:
- Kupiłaś coś?
Zdziwiłam się, że pyta. Naprawdę doznałam szoku. No wiecie, jak zapomniał zaprosić mnie
na bal maturalny, ja niemądrze założyłam, że nie pójdziemy...
Odparłam:
- Nie...
I doświadczyłam megaszoku, bo on dodał:
- Kiedy kupisz sukienkę, daj mi znać, jaki ma kolor, żebym wybrał pasujący do niej bukiecik.
Halo?
- Chwileczkę - powiedziałam. - My się wybieramy na bal? J.P. się roześmiał.
- No jasne! Już dawno kupiłem bilety. !!!!!!!!!
Kiedy zapadła cisza, przestał się śmiać i powiedział:
- Moment. Wybieramy się, prawda, Mia?
Tak mnie zatkało, że nie wiedziałam, co powiedzieć. No boja...
Kocham J.P, naprawdę!
Tylko że z jakiegoś powodu pomysł pójścia na bal z J.P. nie bardzo mi się podoba.
Ale nie miałam pojęcia, jak mu to wyjaśnić, nie urażając jego uczuć. I miałam wrażenie, że
nie wykpię się stwierdzeniem, że bal maturalny to głupota.
Zwłaszcza że właśnie przyznał, że już kupił bilety. A one tanie nie są.
Usłyszałam, jak się jąkam:
- Ja... sama nie wiem. Bo... Bo dotąd nie pytałeś.
47
Przecież to prawda. Mówiłam prawdę. Doktor Bzik na pewno byłby ze mnie dumny. Ale J.P.
powiedział tylko:
- Mia! Chodzimy ze sobą już prawie dwa lata. Nie sądziłem, że muszę cię o to pytać.
Nie sądziłem, że muszę cię o to pytać?
W głowie mi się nie mieściło, że to powiedział. Nawet jeśli to prawda, to... Dziewczyna chce,
żeby ją zaprosić na bal!
Nie sądzę, żebym była najbardziej dziewczęcą dziewczyną na świecie - nie noszę tipsów (już)
i nie jestem na diecie, chociaż jak na swój wzrost wcale nie jestem najchudsza w klasie.
Jestem O WIELE mniej dziewczęca niż Lana. A jestem przecież księżniczką.
Ale mimo wszystko. Jeśli facet chce iść z dziewczyną na bal maturalny, to powinien ją
ZAPROSIĆ...
...nawet jeżeli spotykali się ze sobą na wyłączność przez prawie dwa lata.
Bo ona może nie mieć ochoty iść na bal.
Naprawdę, czy ja przesadzam? Czy ja zbyt wiele żądam? Nie wydaje mi się.
Ale może tak jest. Może oczekiwanie, że się zostanie zaproszoną na bal maturalny, to zbyt
wiele.
Sama nie wiem. Ja już chyba w ogóle niewiele wiem.
J.P. musiał wywnioskować z mojego milczenia, że powiedział coś nie tak. Bo wreszcie się
odezwał:
- Zaraz... Czy ty mi chcesz powiedzieć, że POWINIENEM cię zaprosić?
Mruknęłam:
- Hm. - Nie wiedziałam, co powiedzieć! Z jednej strony chciałam rzucić: „Tak, powinieneś
był mnie zaprosić!". Ale z drugiej mówiłam sobie: Wiesz co, Mia? Nie stawiaj sprawy na
ostrzu noża. Zostało dziesięć dni do końca szkoły. DZIESIĘĆ DNI. Po prostu sobie odpuść.
Ale przecież doktor Bzik tłumaczył mi, że powinnam mówić prawdę. Dzisiaj nie skłamałam
Tinie. Uznałam więc, że równie dobrze mogę nie okłamać swojego chłopaka. A zatem...
48
- Byłoby miło, gdybyś mnie najpierw zapytał - usłyszałam własne słowa i aż się przeraziłam.
A wtedy J.P. zrobił najdziwniejszą rzecz pod słońcem. Roześmiał się!
Naprawdę. Jakby uważał, że nigdy w życiu nie usłyszał niczego zabawniejszego.
- A więc to o to chodzi? - spytał. Co on chciał przez to powiedzieć?
Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Brzmiało to, jakby mu trochę odbiło, a to do J.P.
niepodobne. Chociaż zmusza mnie do oglądania filmów z Seanem Pennem, bo Sean Penn to
teraz jego nowy ulubiony aktor i reżyser.
Ja nie mam nic przeciwko Seanowi Pennowi. Nawet mi nie przeszkadza, że rozwiódł się z
Madonną. Ja nadal lubię Shia La-Beouf, mimo że zdecydował się zagrać główną rolę w
Transfor-mersach, które okazały się filmem o robotach z kosmosu.
A to równie zły pomysł jak rozwód z Madonną jeśli chcecie znać moje zdanie.
No ale mimo wszystko. To nie znaczy, że J.P. odbiło. Chociaż ten śmiech sugerował, że
jednak tak.
- Wiem, że kupiłeś bilety - powiedziałam, jakbym go wcale nie podejrzewała o zaburzenia
psychiczne. - Więc zwrócę ci kasę za swój. Chyba że chcesz zaprosić kogoś innego.
- Mia! - J.P. nagle przestał się śmiać. - Ja nie chcę zapraszać nikogo innego zamiast ciebie!
Niby z kim miałbym chcieć iść na bal?
- Nie wiem - odparłam. To dziwne, ale pomyślałam o Sta-cey Cheeseman. Naprawdę była
niezła w tym filmie z Seanem Pennem, gdzie grała nastoletnią prostytutkę. Jest dopiero w
drugiej klasie, ale ma apetyczne krągłości. I wydaje mi się, że się podkochuje w J.P. Jestem
pewna, że gdyby zaprosił ją na bal maturalny, zgodziłaby się w nowojorską minutę. - Tak
tylko mówię. To przecież też i twój bal maturalny. Powinieneś zaprosić, kogo chcesz.
- Zapraszam ciebie - powiedział J.P. naburmuszonym tonem, co mu się już czasem zdarzało,
kiedy miał ochotę gdzieś
4 - Pożegnanie księżniczki
49
wyjść, a ja wolałam zostać w domu i pisać. Tylko że nie mogłam mu powiedzieć, że właśnie
to robię, bo przecież on, oczywiście, nie miał pojęcia, że piszę prawdziwą książkę, a nie tylko
pracę dyplomową.
- Naprawdę? - spytałam nieco zdziwiona. - Zapraszasz mnie?
- No cóż, nie akurat w tej chwili - powiedział szybko J.P. - Zdaję sobie sprawę, że trochę
nawaliłem. Zamierzam to naprawić. Spodziewaj się zaproszenia wkrótce. Prawdziwego
zaproszenia, któremu nie zdołasz się oprzeć.
Muszę przyznać, serce mi nieco przyśpieszyło, kiedy to usłyszałam. Ale wcale nie w taki
przyjemny sposób: „Och, jaki on jest kochany". Raczej już: „O Jezu, co on teraz wymyśli?"
Nie miałam pojęcia, co J.P. mógłby zrobić, żeby niesmaczny kurczak i kiepska muzyka w
hotelu Waldorf zaczęły wydawać się bardziej pociągające.
- Hm - zaczęłam - ale nie zrobisz niczego, co by mnie postawiło w niezręcznej sytuacji na
oczach całej szkoły, prawda?
- Skąd! - Był zaskoczony. - O co ci chodzi?
- No cóż... - wyjaśniłam. - Kiedyś widziałam na Lifetime film, gdzie facet, chcąc zachować
się romantycznie, przyjechał na białym koniu, w zbroi, pod biuro, w którym pracowała
kobieta, której chciał się oświadczyć. Rozumiesz, chciał być dla niej takim rycerzem na
białym koniu... Ty nie przyjedziesz na białym koniu i w zbroi pod Liceum imienia Alberta
Einsteina, żeby mnie zaprosić na bal maturalny, prawda? Bo to by było coś niewłaściwego do
mniej więcej dziewiętnastej potęgi. Aha, i tamten facet nie mógł znaleźć białego konia, więc
pomalował brązowego na biało, co można podciągnąć pod znęcanie się nad zwierzętami, a
poza tym biała farba starła się i zafarbowała mu dżinsy od wewnętrznej strony ud, więc kiedy
zsiadł z konia, żeby przed tą kobietą uklęknąć, wyglądał naprawdę idiotycznie.
- Mia. - J.P. był naprawdę zirytowany. - Nie mam zamiaru podjechać pod Liceum imienia
Alberta Einsteina w zbroi i na koniu pomalowanym na biało, żeby cię zapraszać na bal
maturalny. Chyba uda mi się wymyślić coś nieco bardziej romantycznego.
50
Ale mimo jego zapewnienia wcale nie poczułam się lepiej.
- Wiesz co, J.P.? - powiedziałam. - Bal maturalny to naprawdę durnota. To tylko impreza z
tańcami w hotelu Waldorf. Do hotelu Waldorf możemy iść zawsze.
- Nie ze wszystkimi naszymi znajomymi - zauważył J.P. - tuż przed ukończeniem szkoły i
rozjechaniem się na różne uczelnie, po czym pewnie się już nigdy więcej wszyscy nie
spotkamy.
- Ależ spotkamy się - przypomniałam mu. - Na moich urodzinach, na Książęcym
Genowiańskim Jachcie, w poniedziałek wieczorem.
- To prawda - przyznał J.P. - Ale to nie to samo. Tam będą wszyscy twoi krewni. I to nie tak,
że potem będziemy mieli okazję zostać na trochę sami.
O co mu chodziło?
Ach... No tak. O paparazzich.
Wow. J.P. naprawdę chce iść na ten bal. I coś mi się wydaje, że potem chciałby robić to, co
się po balu maturalnym robi.
Chyba trudno mieć do niego o to pretensje. Rzeczywiście, na balu po raz ostatni spotkamy się
jako uczniowie LiAE, pomijając zakończenie roku, które administracja sprytnie wyznaczyła
na następny dzień, żeby nie powtórzyła się historia z ubiegłego roku. Kilku maturzystów
upiło się w jakimś klubie w centrum. Na budynkach przy Wahington Square Park
powypisywali sprejem: „W mojej pochwie ukryto broń masowego rażenia". Na dodatek
zatruli się alkoholem i wylądowali w szpitalu St. Vincent. Dyrektor Gupta ma chyba nadzieję,
że skoro ludzie wiedzą że następnego dnia jest zakończenie roku szkolnego, to się aż tak nie
upiją.
Więc powiedziałam:
- No dobra. Będę czekała na zaproszenie. - A potem pomyślałam, że lepiej zmienić temat, bo
oboje zaczynamy się irytować. - Jak się udała próba?
Wtedy J.P. zaczął się skarżyć na Stacey, że nie jest w stanie pamiętać swoich kwestii chociaż
przez pięć minut, i skarżył się tak, póki nie powiedziałam, że muszę kończyć, bo przywieźli
51
Ale mimo jego zapewnienia wcale nie poczułam się lepiej.
- Wiesz co, J.P.? - powiedziałam. - Bal maturalny to naprawdę durnota. To tylko impreza z
tańcami w hotelu Waldorf. Do hotelu Waldorf możemy iść zawsze.
- Nie ze wszystkimi naszymi znajomymi - zauważył J.P. - tuż przed ukończeniem szkoły i
rozjechaniem się na różne uczelnie, po czym pewnie się już nigdy więcej wszyscy nie
spotkamy.
- Ależ spotkamy się - przypomniałam mu. - Na moich urodzinach, na Książęcym
Genowiańskim Jachcie, w poniedziałek wieczorem.
- To prawda - przyznał J.P. - Ale to nie to samo. Tam będą wszyscy twoi krewni. I to nie tak,
że potem będziemy mieli okazję zostać na trochę sami.
O co mu chodziło?
Ach... No tak. O paparazzich.
Wow. J.P. naprawdę chce iść na ten bal. I coś mi się wydaje, że potem chciałby robić to, co
się po balu maturalnym robi.
Chyba trudno mieć do niego o to pretensje. Rzeczywiście, na balu po raz ostatni spotkamy się
jako uczniowie LiAE, pomijając zakończenie roku, które administracja sprytnie wyznaczyła
na następny dzień, żeby nie powtórzyła się historia z ubiegłego roku. Kilku maturzystów
upiło się w jakimś klubie w centrum. Na budynkach przy Wahington Square Park
powypisywali sprejem: „W mojej pochwie ukryto broń masowego rażenia". Na dodatek
zatruli się alkoholem i wylądowali w szpitalu St. Vincent. Dyrektor Gupta ma chyba nadzieję,
że skoro ludzie wiedzą że następnego dnia jest zakończenie roku szkolnego, to się aż tak nie
upiją.
Więc powiedziałam:
- No dobra. Będę czekała na zaproszenie. - A potem pomyślałam, że lepiej zmienić temat, bo
oboje zaczynamy się irytować. - Jak się udała próba?
Wtedy J.P. zaczął się skarżyć na Stacey, że nie jest w stanie pamiętać swoich kwestii chociaż
przez pięć minut, i skarżył się tak, póki nie powiedziałam, że muszę kończyć, bo przywieźli
51
pizzę. Co było kłamstwem (Wielkim Wrednym Kłamstwem Numer Cztery Mii Thermopolis),
bo pizzy wcale jeszcze nie przywieziono.
Tylko miałam dość wysłuchiwania skarg na Stacey.
Prawdę mówiąc, jestem przerażona. Wiem, że on nie podjedzie pod szkołę w zbroi, na koniu
pomalowanym na biało, żeby mnie zaprosić na bal, bo powiedział, że tego nie zrobi.
Ale może zrobić coś równie żenującego.
Kocham J.P. Wiem, że ciągle to wypisuję, ale naprawdę tak jest. To prawda, nie kocham go
tak samo, jak kochałam Michaela, ale i tak go kocham. J.P. i mnie mnóstwo łączy: pisanie,
ten sam wiek. A poza tym Grandmere go uwielbia i większość moich przyjaciół (z wyjątkiem
Borisa) też.
Ale czasami żałuję, że... O Boże, w głowie mi się nie mieści, że w ogóle to piszę. Ale
czasami...
Obawiam się, że mama może mieć rację. To ona zwróciła mi uwagę na to, że kiedy mówię, że
chcę coś robić, to J.P. zawsze też chce to robić. A jeśli powiem, że czegoś robić nie chcę, to
on zawsze się zgadza, że też tego robić nie chce.
W sumie nie zgadzał się ze mną tylko, kiedy mówiłam mu, że nie chcę się z nim spotkać,
kiedy jeszcze pisałam swoją książkę.
Ale to tylko dlatego, że nie mógł się ze mną zobaczyć. To było naprawdę szalenie
romantyczne. Wszystkie dziewczyny tak mówiły. A przede wszystkim Tina, która się
przecież na tym zna. No bo która dziewczyna nie chciałaby mieć chłopaka, który chce z nią
być przez cały czas i zawsze robi to, czego ona chce?
Mama jedna to zauważyła i zapytała, czy mnie to nie doprowadza do szału. A kiedy
zapytałam, o co jej chodzi, powiedziała:
- Umawianie się z kameleonem. Czy on w ogóle ma jakąś własną osobowość, czy ogranicza
się do dostosowywania do twojej?
Wtedy okropnie się o to pokłóciłyśmy. Tak okropnie, że musiałyśmy pojechać na dodatkową
sesję do doktora Bzika.
Potem obiecała, że swoje opinie na temat mojego życia uczuciowego będzie już zachowywała
dla siebie, bo wytknęłam jej, że ja nigdy nie mówię, co sądzę na temat jej własnego męża
52
(chociaż, prawdę mówiąc, ja lubię pana G. Gdyby nie on, nie miałabym brata).
Ale absolutnie nie wspominałam o czymś innym, co dotyczy J.P. Ani doktorowi Bzikowi, ani,
w żadnym wypadku, mamie.
Po pierwsze, to by chyba mamę uszczęśliwiło. A po drugie... Żaden związek nie jest idealny.
Weźmy Tinę i Borisa. On nadal wkłada sweter w spodnie, mimo że ona wielokrotnie go
prosiła, by tego nie robił. Ale są ze sobą szczęśliwi. A pan G. chrapie, ale mama ten problem
rozwiązała, używając zatyczek do uszu i urządzenia emitującego szum wodospadu.
Jakoś się uporam z tym, że mój chłopak zawsze mi przytakuje i zawsze chce robić to, na co
sama mam akurat ochotę.
Nie jestem tylko pewna, czy poradzę sobie z tym drugim problemem...
A teraz pizze naprawdę już przywieziono, więc muszę lecieć.
CZWARTEK, 27 KWIETNIA, PÓŁNOC,
PODDASZE
Głęboki wdech, wydech. Uspokoić się. Wszystko będzie dobrze.
Bardzo dobrze. Jestem tego pewna! A nawet więcej niż pewna. Na sto procent pewna, że
wszystko się ułoży...
O Boże, kogo ja usiłuję nabierać? Jestem w rozsypce.
Okazało się, że narada rodzinna miała dotyczyć nie tylko wyborów i tego, którą uczelnię
powinnam wybrać. To była totalna katastrofa.
Zaczęło się od tego, że tata próbował wyznaczyć mi nieprzekraczalny termin: dzień wyborów.
Do dnia wyborów (znanego też jako dzień balu maturalnego) mam zdecydować, gdzie spędzę
kolejne cztery lata swojego życia.
53
Można by pomyśleć, że tata będzie miał na głowie poważniejsze zmartwienia, skoro René
wyprzedza go w sondażach.
Grandmere też się zameldowała na telekonferencji, oczywiście, i wtrącała swoje trzy grosze
(chce, żebym poszła do Sarah Lawrence. Bo tam studiowałaby sama, w dawnych czasach,
kiedy nosiło się pończochy z paskiem, gdyby poszła na studia zamiast wyjść za mąż za
Grandpere). Wszyscy próbowaliśmy jąignorować, zupełnie jak na tej rodzinnej terapii, ale nie
da się, jeśli w pobliżu jest Rocky, bo z jakiegoś powodu mój brat uwielbia Grandmere, a
nawet jej głos (pytanie: DLACZEGO?), więc dzieciak podbiegał do telefonu i co chwila
wrzeszczał: „Glandmele, Glandmele, przyjdziesz szybko? Dasz Lockiemu dużego buziaka?"
Możecie sobie wyobrazić, że ktoś chce, żeby ta wielka wariatka się nad nim pochylała? Ona
nawet, ściśle rzecz biorąc, nie jest z nim spokrewniona (ma dzieciak fart).
Właśnie tego dotyczyła nasza narada - a przynajmniej od tego się zaczęła. W osiem dni mam
zdecydować, gdzie będę studiowała.
Dzięki, kochani, za zero presji!
Tata mówi, że wszystko mu jedno, gdzie będę studiowała,
0 ile sama będę zadowolona. Ale aż zbyt wyraźnie zaznaczył, że jeśli nie wybiorę szkoły
należącej do Ligi Bluszczowej czy Siedmiu Sióstr albo nie pójdę do Sarah Lawrence, to mogę
się szykować do popełnienia seppuku.
- Dlaczego nie chcesz iść do Yale? - wciąż pytał. - Czy J.R nie tam się wybiera? Moglibyście
studiować razem.
Oczywiście, że J.R idzie do Yale, bo mają tam fantastyczny wydział teatrologii.
Aleja nie mogę jechać do Yale. To za daleko od Manhattanu. Ajeśli coś się stanie Rocky'emu
albo Grubemu Louie? Wybuchnie pożar albo budynek się zawali, a ja będę musiała piorunem
dostać się na poddasze?
Poza tym J.P. myśli, że ja idę na L'Université de Genovia,
1 już złożył tam papiery. Pogodził się z tym, że nie pójdzie do Yale. Chociaż na L'Université
de Genovia nie ma wydziału teatrologii, a ja tłumaczyłam, że idąc tam, rezygnuje z własnych
54
ambicji zawodowych. Ale on powiedział, że to bez znaczenia, póki będziemy mogli być
razem.
No i pewnie to nie ma znaczenia, skoro sztuki J.P. może produkować jego tata.
Do tego momentu wszystko było w porządku. Zdenerwowała mnie Grandmere.
Zaczęła mi truć o listę gości na imprezę urodzinową, i powiedziała do pana G.: „Czy twoja
siostrzenica i siostrzeniec naprawdę muszą być? Bo wiesz, gdybym mogła ich wykreślić,
mogliby przyjść Beckhamowie..." - Wreszcie się rozłączyła, a wtedy tata powiedział: „Moim
zdaniem powinniście jej to teraz pokazać".
Na co mama odparła:
- Naprawdę, Philippe, uważam, że odrobinkę przesadzasz, nie ma żadnego powodu, żebyś
musiał być przy tym telefonicznie obecny, dam jej to później.
Na co tata stwierdził:
- Też jestem członkiem tej rodziny i chcę uczestniczyć w jej życiu, nawet jeśli nie mogę być
obecny ciałem.
Na co mama powiedziała:
- Przesadzasz. Ale skoro się upierasz...
A ja się wtrąciłam, bo zaczynałam się już nieco denerwować:
- O co chodzi?
A pan G. powiedział:
- Och, to nic takiego. Twój tata właśnie przesłał nam mej-lem coś, co zobaczył w
międzynarodowych wiadomościach biznesowych CNN.
- I chcę, żebyś to przeczytała, Mia - upierał się tata - zanim ktoś powie ci o tym w szkole.
A mnie się zrobiło słabo, bo uznałam, że pewnie René wymyślił kolejny sprytny sposób na
ściągnięcie do Genowii więcej turystów. Może miał zamiar sprowadzić Hard Rock Cafe i
namówić Claia Aikena, żeby zagrał na wielkim otwarciu.
Ale się pomyliłam. Kiedy mama wyszła ze swojej sypialni z wydrukiem mejla, który przesłał
jej tata, przekonałam się, że to nie miało nic wspólnego z René.
To było coś takiego:
55
NOWY JORK (AP) - Zautomatyzowane ramiona do przeprowadzania operacji to przyszłość
medycyny, a jedno z nich, nazwane CardioArm, wkrótce zrewolucjonizuje kardiochirurgię.
Już teraz uczyniło swojego twórcę - Michaela Moscovitza (22 lata, z Manhattanu) - bogatym
człowiekiem.
Moscovitz dwa lata nadzorował zespół japońskich naukowców, którzy budowali CardioArm,
pierwszego chirurgicznego robota, w którym wykorzystano zaawansowaną technologię
obrazu.
Akcje małej firmy Moscovitza Pawłów Chirurgia, która ma wyłączność na sprzedaż
zautomatyzowanego ramienia do przeprowadzenia operacji w klatce piersiowej na terenie
Stanów Zjednoczonych, w ubiegłym roku podskoczyły prawie o 500 procent. Analitycy są
zdania, że cena akcji będzie nadal rosła, ponieważ rośnie zapotrzebowanie na produkt
Moscovitza, a na razie niewielka Pawłów Chirurgia jest jedynym producentem urządzenia.
CardioArm uważa się za precyzyjniejsze i mniej inwazyjne narzędzie niż tradycyjne,
włącznie z miniaturowymi kamerami wprowadzanymi do ciała pacjenta podczas operacji.
Rekonwalescencja po operacji wykonywanej za pomocą CardioArm jest znacznie krótsza niż
po tradycyjnym zabiegu chirurgicznym.
- Tego, co można zrobić za pomocą zautomatyzowanego ramienia, dzięki możliwości
manewrowania i wizualizacji, nie da się osiągnąć żadną inną metodą - powiedział doktor
Arthur Ward, ordynator oddziału kardiologii w Centrum Medycznym Uniwersytetu
Columbia.
W amerykańskich szpitalach jest już pięćdziesiąt robotów CardioArm, a lista placówek, które
czekają na urządzenie, jest bardzo długa. CardioArm kosztuje od miliona do półtora miliona
dolarów. Moscovitz podarował kilka sztuk CardioArm dziecięcym szpitalom w całym kraju, a
w nadchodzący weekend jeden przekaże Centrum Medycznemu Uniwersytetu Columbia.
Uniwersytet
56
Columbia, Alma Mater Moscovitza, jest mu ogromnie wdzięczny.
- To niepowtarzalna, starannie dopracowana, ogromnie potrzebna technologia - mówi Ward. -
CardioArm jest numerem jeden w robotyce. Moscovitz dokonał czegoś wielkiego.
!!!!!!!!!!!
Wow. Była dziewczyna zawsze dowiaduje się ostatnia. Ale to przecież nic nie zmienia.
Geniusz Michaela został zauważony i doceniony. Należą mu się te pieniądze i ta sława.
Naprawdę ciężko na to zapracował. Zawsze wiedziałam, że będzie ratował życie dzieciom, a
teraz faktycznie to robi.
Tylko że... Tylko że chyba...
W głowie mi się nie mieści, że nic mi nie powiedział!
A z drugiej strony, co miał w swoim ostatnim mejlu napisać? „Aha, tak przy okazji,
zautomatyzowane ramię odniosło wielki sukces, ratuje ludziom życie w całym kraju, a akcje
mojej firmy rosną najszybciej ze wszystkich na Wall Street"?
Nie, to wcale by nie zabrzmiało jak przechwałki.
Poza tym to przecież mnie odbiło i przestałam mu odpisywać na mejle, kiedy zapytał, czy
może przeczytać moją pracę dyplomową Z tego co wiem, równie dobrze mógł mieć zamiar
powiedzieć mi, że jego CardioArm sprzedaje się po półtora miliona dolarów za sztukę i że
jego firma jest potentatem na rynku robotów do operacji chirurgicznych.
Albo: „Wracam do Ameryki i podaruję jedno z moich urządzeń Uniwersytetowi Columbia w
sobotę, więc może się spotkamy".
Ja po prostu nie dałam mu szansy, bo to ja zachowałam się supemiegrzecznie i na jego ostatni
mejl nie odpisałam.
A Michael równie dobrze mógł przyjeżdżać do Stanów już z dziesięć razy, odkąd się
rozstaliśmy, żeby odwiedzać rodzinę. Dlaczego miałby mi o tym wspominać? Przecież nie
umówimy się na kawę. Zostawił mnie, wolał wyjechać do Japonii.
57
albo w Forbidden Planet, i gdyby nikt mnie nie uprzedził o jego powrocie, mogłabym na jego
widok zrobić coś niewiarygodnie głupiego. Na przykład zmoczyć się w majtki. Albo
wykrzyknąć: „Fantastycznie wyglądasz!"
Pod warunkiem że on rzeczywiście fantastycznie wygląda, a domyślam się, że tak może być.
To by było okropne (chociaż zsikanie się w majtki byłoby gorsze).
Nie, gdybym miała naprawdę pojawić się w którymś z tych dwóch miejsc i wpaść na niego,
nieumalowana i okropnie potargana, to by było najgorsze... Tyle że muszę przyznać, że moje
włosy wyglądają teraz lepiej niż kiedykolwiek, odkąd odrosły, a Paolo je wycieniował, i
nareszcie mam jakąś porządną fryzurę, a włosy mogę założyć sobie za uszy i zrobić
seksowny, niski przedziałek, albo założyć opaskę i tak dalej. Nawet „teenSTY-LE" przyznało
coś takiego w swojej kolumnie Hot or Not pod koniec zeszłego roku (raz dla odmiany
znalazłam się w kolumnie „Hot", a nie „Not". Naprawdę sporo zawdzięczam Lanie).
Ale oczywiście tata nie dlatego powiedział mi o powrocie Michaela (znaczy żebym mogła
teraz zadbać o to, żeby stale wyglądać „Hot", w razie gdybym miała na mojego byłego
wpaść).
Tata mówi, że powiedział mi o tym, żebym nie była zaskoczona, jeśli zapytają mnie o to
paparazzi.
A prędzej czy później musi to nastąpić.
I naprawdę nie było żadnej potrzeby, żeby genowiańskie biuro prasowe przygotowywało dla
mnie oświadczenie, że jestem dumna z sukcesu pana Moscovitza i ogromnie się cieszę, że
układa sobie życie. Podobnie jak ja. Stać mnie na wypowiedzi dla prasy własnymi słowami,
dziękuję uprzejmie.
Nie ma sprawy. Wrócił na Manhattan i mnie to totalnie nie przeszkadza. Więcej niż nie
przeszkadza. Bardzo się cieszę, ze względu na niego. Pewnie o mnie zupełnie zapomniał, a co
dopiero o tym, że chciał przeczytać moją książkę. Znaczy, moją pracę dyplomową. Teraz,
kiedy zautomatyzowane ramię przyniosło mu miliony, na pewno wymienianie mej li z
dziewczyną ze szkoły średniej, z którą się kiedyś spotykał, to ostatnia rzecz, jaka Michaelowi
zaprząta głowę.
59
albo w Forbidden Planet, i gdyby nikt mnie nie uprzedził o jego powrocie, mogłabym na jego
widok zrobić coś niewiarygodnie głupiego. Na przykład zmoczyć się w majtki. Albo
wykrzyknąć: „Fantastycznie wyglądasz!"
Pod warunkiem że on rzeczywiście fantastycznie wygląda, a domyślam się, że tak może być.
To by było okropne (chociaż zsikanie się w majtki byłoby gorsze).
Nie, gdybym miała naprawdę pojawić się w którymś z tych dwóch miejsc i wpaść na niego,
nieumalowana i okropnie potargana, to by było najgorsze... Tyle że muszę przyznać, że moje
włosy wyglądają teraz lepiej niż kiedykolwiek, odkąd odrosły, a Paolo je wycieniował, i
nareszcie mam jakąś porządną fryzurę, a włosy mogę założyć sobie za uszy i zrobić
seksowny, niski przedziałek, albo założyć opaskę i tak dalej. Nawet „teenSTY-LE" przyznało
coś takiego w swojej kolumnie Hot or Not pod koniec zeszłego roku (raz dla odmiany
znalazłam się w kolumnie „Hot", a nie „Not". Naprawdę sporo zawdzięczam Lanie).
Ale oczywiście tata nie dlatego powiedział mi o powrocie Michaela (znaczy żebym mogła
teraz zadbać o to, żeby stale wyglądać „Hot", w razie gdybym miała na mojego byłego
wpaść).
Tata mówi, że powiedział mi o tym, żebym nie była zaskoczona, jeśli zapytają mnie o to
paparazzi.
A prędzej czy później musi to nastąpić.
I naprawdę nie było żadnej potrzeby, żeby genowiańskie biuro prasowe przygotowywało dla
mnie oświadczenie, że jestem dumna z sukcesu pana Moscovitza i ogromnie się cieszę, że
układa sobie życie. Podobnie jak ja. Stać mnie na wypowiedzi dla prasy własnymi słowami,
dziękuję uprzejmie.
Nie ma sprawy. Wrócił na Manhattan i mnie to totalnie nie przeszkadza. Więcej niż nie
przeszkadza. Bardzo się cieszę, ze względu na niego. Pewnie o mnie zupełnie zapomniał, a co
dopiero o tym, że chciał przeczytać moją książkę. Znaczy, moją pracę dyplomową. Teraz,
kiedy zautomatyzowane ramię przyniosło mu miliony, na pewno wymienianie mejli z
dziewczyną ze szkoły średniej, z którą się kiedyś spotykał, to ostatnia rzecz, jaka Michaelowi
zaprząta głowę.
59
Szczerze mówiąc, równie dobrze mogłabym go już nigdy nie zobaczyć. Mam chłopaka.
Wspaniałego, idealnego chłopaka, który właśnie teraz obmyśla, jak zaprosić mnie na bal
maturalny, i nie będzie w tym celu przemalowywał brązowego konia na biało. Chyba.
Teraz idę już spać i zamierzam z miejsca zasnąć, i NIE BĘDĘ leżała bezsennie przez pół
nocy, rozmyślając o powrocie Michaela na Manhattan, ani o tym, że chciał przeczytać moją
książkę.
Nie mam zamiaru.
Zobaczycie.
PIĄTEK. 28 KWIETNIA, GODZINA WYCHOWAWCZA
Uch! Czuję się okropnie i wyglądam strasznie, prawie całą noc nie spałam i zamartwiałam się
tym, że Michael wrócił do miasta!
A co gorsza, rano przed szkołą urwałam się z zebrania redakcji „Atomu". Wiem, że doktor
Bzik wyraziłby swoje rozczarowanie, bo kobieta dzielna, taka jak Eleanor Roosevelt,
poszłaby.
Aleja dziś rano nie za bardzo czułam się jak Eleanor Roosevelt. Po prostu nie wiedziałam, czy
Lilly ma zamiar wyznaczyć kogoś do zrelacjonowania uroczystości przekazania przez
Michaela jednego CardioArm Centrum Medycznemu Uniwersytetu Columbia, czy nie.
Wydaje mi się, że raczej tak. To w końcu absolwent LiAE. Absolwent LiAE, który wynalazł
coś, co ratuje życie dzieciom i teraz przekazuje to coś ważnemu miejscowemu
uniwersytetowi... To jest news.
Nie mogłam ryzykować, że Lilly wyznaczy mnie do zrelacjonowania tego wydarzenia w
ostatnim numerze. Lilly nie stara się świadomie robić mi przykrości - totalnie schodzimy
sobie z drogi.
Ale mogłaby zrobić, kierując się jakimś perwersyjnym poczuciem humoru.
60
A ja nie chcę widzieć Michaela. To znaczy niejako reporterka szkolnej gazety pisząca artykuł
o jego triumfalnym powrocie. To by mnie chyba zabiło.
Ajeśli on zapyta o pracę dyplomową???
Wiem, że to mało prawdopodobne, żeby pamiętał. Ale to się może zdarzyć.
Poza tym dziś rano włosy mi się jakoś tak śmiesznie z tyłu pozawijały. Totalnie mi się
skończył środek przeciwko puszeniu.
Nie, kiedy następnym razem zobaczę się z Michaelem, chcę, żeby moje włosy wyglądały
dobrze, i chcę, by moja powieść trafiła do księgarni. Och, proszę Cię, Boże, spraw, żeby te
dwa życzenia się spełniły!
Już mi się udało pomóc niewielkiemu europejskiemu księstwu wprowadzić ustrój
demokratyczny. I że to poważne osiągnięcie. To śmieszne, że chcę też, zanim skończę
osiemnaście lat (co daje mi mniej więcej trzy dni i stanowi całkowicie nierealistyczny termin)
zobaczyć swoją powieść na półkach księgarskich.
Ale ja tak ciężko pracowałam nad tą książką! Prawie dwa lata swojego życia przelałam w tę
książkę! Najpierw zbieranie materiałów - musiałam przeczytać chyba pięćset romansów, żeby
wiedzieć, jak taki romans napisać.
Potem musiałam przeczytać pięćset milionów książek o średniowiecznej Anglii, żebym mogła
dobrze w swojej książce oddać tło historyczne, dialogi i inne takie.
A potem musiałam ją wreszcie napisać.
Ja wiem, że jeden romans historyczny świata nie zmieni.
Ale byłoby bardzo miło, gdyby jego lektura uszczęśliwiła chociaż parę osób, tak jak mnie
uszczęśliwiło pisanie go.
O Boże, dlaczego ja tak obsesyjnie o tym myślę, skoro przecież i tak mnie to nie obchodzi?
Już mam wspaniałego chłopaka, który stale mi powtarza, że mnie kocha, i ciągle mnie gdzieś
ze sobą zabiera, i który zdaniem całego wszechświata jest dla mnie stworzony.
Okej, zapomniał zaprosić mnie na bal. No i jest jeszcze ta druga sprawa.
61
Aleja nawet nie mam ochoty iść na bal maturalny, bo takie bale są dla dzieci, a ja już nie
jestem dzieckiem, za trzy dni będę miała osiemnaście lat i wtedy stanę się zgodnie z prawem
pełnoletnia...
Okej, muszę się wziąć w garść.
Może Hans będzie mógł kupić mi jeszcze jedną chai latte. Ta pierwsza dziś rano nie postawiła
mnie na nogi. Tata mówi, że mam przestać traktować kierowcę limuzyny jak chłopca na
posyłki. To co mam zrobić? Lars totalnie odmawia wyskakiwania z samochodu, żeby mi
przynieść coś gorącego z pianką do picia, mimo że mu wyjaśniałam, że to wysoce
nieprawdopodobne, żeby ktoś próbował mnie porwać w czasie, gdy będzie kupował kawę w
Starbucksie.
Nikt jeszcze nie wspomniał o CardioArm, a widziałam się już z Tiną, Shameeką, Perin i,
oczywiście, z J.P.
Może jeszcze nigdzie nie piszą o Michaelu i jego szlachetnym geście, poza wiadomościami
biznesowymi CNN.com.
Proszę cię, Boże, niech to się nigdzie więcej nie pojawi.
PIĄTEK, 28 KWIETNIA, KLATKA SCHODOWA, TRZECIE PIĘTRO
Dostałam alarmowego esemesa od Tiny. Musimy się natychmiast spotkać w łazience.
Nie mam zielonego pojęcia, co takiego mogło się stać! Musi chodzić o coś poważnego, bo
ostatnio nie zrywałyśmy się z lekcji -jak na osoby, które podostawały się na studia i nie mają
już powodu chodzić na lekcje, chyba po to, żeby podziwiać buty, jakie kupujemy na
uroczystość rozdania świadectw.
Mam nadzieję, że nie pokłóciła się z Borisem. Tworzą taką słodką parę. On mi czasami działa
na nerwy, ale przecież widać, że Tinę wprost uwielbia. I zaprosił ją na bal maturalny w
przeuroczy sposób - wręczył jej jedną czerwoną różę, do której przymocował zaproszenie i
malutkie pudełeczko od Tiffany'ego.
62
Tak! Wcale nie z Kay Jewellers, gdzie Tina lubi kupować biżuterię. Boris zdecydował się
podnieść standard (no i bardzo dobrze. Jej upodobanie do Kay Jewellers zaczynało się robić
nieco dziwne).
A w tym pudełeczku było kolejne wyściełane aksamitem pudełeczko na pierścionek (Tina
mówi, że kiedy je zobaczyła,
0 mało nie dostała ataku serca).
A w środku był przepiękny pierścionek ze szmaragdem (pierścionek PRZEDzaręczynowy, nie
zaręczynowy, jak pośpiesznie wyjaśnił jej Boris). A na pierścionku były wygrawerowane
inicjały Tiny i Borisa i data balu.
Tina powiedziała, że gdyby to było możliwe, to chyba wyplułaby z wrażenia płuca. W
poniedziałek przyszła do szkoły
1 pokazała ten pierścionek nam wszystkim (Boris wręczył go jej w czasie kolacji w Per Se,
która, tak przy okazji, jest teraz chyba najdroższą restauracją w Nowym Jorku. Ale jego na to
stać, bo właśnie nagrywa album, zupełnie jak jego idol Joshua Bell. Ostatnio strasznie się z
tego powodu nadyma. Zwłaszcza że ma w przyszłym tygodniu zagrać w Carnegie Hall, co
stanowi jego pracę dyplomową. Wszyscy dostaliśmy zaproszenia. J.P. i ja idziemy razem. Ale
ja biorę iPoda. Wszystko, co Boris ma w repertuarze, słyszałam już chyba z dziewięćset
milionów razy, bo nieustannie ćwiczył w szafie na materiały piśmiennicze w sali rozwoju
zainteresowań. (Nie mogę uwierzyć, że są ludzie skłonni zapłacić za słuchanie go, tak
szczerze mówiąc).
Tata Tiny niezbyt się ucieszył z tego pierścionka. Ale bardzo się ucieszył z mrożonych
steków firmy Omaha, które wysłał mu Boris (ja mu to podpowiedziałam. Boris jest mi winien
przysługę).
Tak więc pan Hakim Baba może nawet i pogodzi się z perspektywą przyjęcia Borisa kiedyś,
w przyszłości, na łono rodziny (biedny człowiek. Strasznie mu współczuję. Będzie musiał
słuchać tego oddychania przez usta za każdym razem, kiedy będzie siadał z córką i zięciem
do posiłku).
O, już idzie... Ale nie płacze, więc może...
63
PIĄTEK, 28 KWIETNIA, TRYG
Wcale nie chodziło o Borisa. Chodziło o Michaela. Powinnam była się domyślić.
Tina tak ustawiła telefon, że dostaje komunikaty z Google na mój temat. Ostatni dostała dziś
rano, kiedy „New York Post" opublikował artykuł o darowiźnie Michaela dla Centrum
Medycznego Uniwersytetu Columbia (ale tylko dlatego, że to był artykuł w Post, a nie z
międzynarodowych wiadomości biznesowych CNN.com, i dotyczył głównie tego, że Michael
kiedyś ze mną chodził).
Tina jest taka kochana. Chciała mi powiedzieć, że on wrócił do miasta, zanim powie mi to
ktoś inny. Bała się, że mogłabym o tym usłyszeć od paparazzich, zupełnie jak mój tata.
Dałam jej do zrozumienia, że już wiem.
To był błąd.
- Wiesz? - zawołała Tina. -1 nie powiedziałaś mi od razu? Mia, jak mogłaś?!
Widzicie? Już nic nie udaje mi się zrobić jak trzeba. Za każdym razem, kiedy mówię prawdę,
pakuję się w kłopoty.
- Sama dopiero co się dowiedziałam - zapewniłam ją. - Wczoraj wieczorem. I to dla mnie nic
nie znaczy. Naprawdę. Już mi przeszło z Michaelem. Jestem teraz z J.P. Zupełnie mi nie
przeszkadza, że Michael wrócił.
Boże, jak ja kłamię.
I to nawet nie było jakieś udane kłamstwo. Przynajmniej w tej sprawie. Bo Tina nie
wyglądała na przekonaną.
- I on ci nic nie powiedział? - zapytała. - Michael w żadnym ze swoich mej li nie wspomniał o
tym, że wraca?
Przecież nie mogłam się przyznać, że Michael chciał przeczytać moją pracę dyplomową,
przez co tak spanikowałam, że przestałam mu odpowiadać na mejle.
Bo wtedy Tina chciałaby wiedzieć, dlaczego spanikowałam. Musiałabym jej wyjaśnić, że
moja praca dyplomowa to romans historyczny, który właśnie próbuję wydać.
64
Aja jeszcze nie jestem gotowa na wysłuchiwanie piskliwych okrzyków zachwytu, jakimi Tina
na pewno zareagowałaby na tę informację. Nie mówiąc już o tym, że zażądałaby przeczytania
powieści.
A kiedy dojdzie do sceny miłosnej - no dobra, scen erotycznych - to może być dla Tiny za
wiele.
- Nie - odpowiedziałam Tinie.
- To trochę dziwne - stwierdziła bez ogródek. - Jesteście teraz przyjaciółmi. A przynajmniej
tak twierdzisz. Że jesteście przyjaciółmi tak jak kiedyś. Przyjaciel informuje przyjaciela, że
wraca do kraju - do miasta - w którym ten przyjaciel mieszka. Jeśli ci nie powiedział, to to
musi coś znaczyć.
- Nic nie znaczy - powiedziałam szybko. - Prawdopodobnie wszystko z tego pośpiechu. Po
prostu nie miał czasu mi powiedzieć...
- Nie miał czasu wysłać esemesa? „Mia, wracam na Manhattan"? Ile czasu coś takiego
zajmuje? Nie. - Tina pokręciła głową, a jej ciemne włosy zakołysały się wokół ramion. -
Chodzi o coś innego. - Zmrużyła oczy. - I moim zdaniem ty wiesz o co.
Bardzo kocham Tinę i będzie mi jej strasznie brakowało (nie ma mowy, żebym poszła razem
z nią na Uniwersytet Nowojorski, chociaż tam też się dostałam. Jak dla mnie Uniwersytet
Nowojorski oznacza nadmierny stres. Tina chce zostać chirurgiem, więc pewnie będzie
musiała chodzić na kursy przedwstępne, co oznacza, że przestanę ją widywać).
Naprawdę nie byłam w nastroju do wysłuchiwania kolejnej jej pogiętej teorii. To prawda,
czasami się sprawdzają. To znaczy miała rację, że J.P. się we mnie kocha.
Ale cokolwiek chciała mi powiedzieć o Michaelu, ja nie miałam ochoty tego słuchać. Do tego
stopnia, że ręką zakryłam jej usta.
- Nie - powiedziałam.
Tina zamrugała swoimi dużymi, brązowymi oczami, patrząc na mnie z ogromnie zdziwioną
miną.
- So? - wykrztusiła.
5 - Pożegnanie księżniczki
65
- Nie mów tego - powiedziałam. - Tego, co chciałaś powiedzieć.
- Ale to nissłego - wybełkotała Tina przez moje palce.
- Nie szkodzi - powiedziałam. - Ja nie chcę tego słuchać. Obiecujesz, że tego nie powiesz?
Tina pokiwała głową. Cofnęłam dłoń.
- Potrzebujesz chusteczkę? - spytała Tina, ruchem głowy wskazując moją rękę. Bo oczywiście
cała była umazana błysz-czykiem.
Tym razem to ja pokiwałam głową. Tina dała mi chusteczkę. Wytarłam dłoń, bardzo starając
się udawać, że nie widzę, że Tina dosłownie umiera z chęci powiedzenia mi tego, co mi
chciała powiedzieć.
No cóż, okej, może nie dosłownie umierała. Ale tak metaforycznie.
Wreszcie się odezwała:
- No i co zamierzasz teraz zrobić?
- Niby dlaczego mam coś robić? - zapytałam. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nadciąga
nieuchronne przeznaczenie... Trochę podobnie czułam się w związku ze zbliżającą się chwilą
otrzymania zaproszenia na bal od J.P To nie było jakieś tam przeczucie, tylko poważna
obawa. - Ja nic nie zamierzam robić.
- Ale, Mia... - Tina starannie dobierała słowa. - Wiem, że ty i J.P. jesteście ogromnie
szczęśliwi. Ale czy ty nie chcesz zobaczyć Michaela? Po tym całym czasie?
Na szczęście właśnie wtedy rozległ się dzwonek i musiałyśmy złapać swoje rzeczy i
„zwiewać", jak to lubi nazywać Rocky (nie mam pojęcia, skąd on się już nauczył słowa
„zwiewać", a co dopiero skąd wziął „zwiewąjki", bo tak nazywa swoje adidasy. O Boże, jak
ja mam pojechać na studia i stracić cztery lata życia Rocky'ego? Nie mówiąc o tym, że jest
teraz taki słodki... Wiem, że będę przyjeżdżała na wakacje - te, których nie będę spędzać w
Genowii - ale to nie to samo!).
Więc nie musiałam odpowiadać na pytanie Tiny.
Teraz trochę żałuję, że powstrzymałam Tinę i że nie opowiedziała mi swojej teorii.
66
Założę się, że cokolwiek by to było, po prostu bym się uśmiała.
Okej. Zapytam ją o to później. Albo nie.
Prawdopodobnie nie.
PIĄTEK, 28 KWIETNIA, ROZWÓJ ZAINTERESOWAŃ
Okej. Wszystkie oszalały.
Pewnie niektórym (a konkretnie Lanie, Trishi, Shameece i Tinie) i tak niewiele brakowało.
Ale moim zdaniem one zaczynają nadawać całkiem nowe znaczenie określeniu: „syndrom
maturzysty".
No więc kiedy Tina i ja tuż przed lunchem wpadłyśmy na Lanę, Trishę i Shameekę, Tina
wrzasnęła, przekrzykując gadaninę wszystkich ludzi przechodzących korytarzem:
„Dziewczyny, słyszałyście? Michael wrócił! Zautomatyzowane ramię odniosło wielki sukces!
Michael jest już milionerem!
Lana i Trisha, jak należało się spodziewać, wydały z siebie wrzaski, które mogły stłuc szkło
w pobliskich przeciwpożarowych przyciskach alarmowych. Shameeka była nieco bardziej
powściągliwa, ale w jej oczach też pojawił się obłęd.
A potem, kiedy stanęłyśmy w kolejce po jogurty i sałatki (to znaczy one. Wszystkie próbują
schudnąć z dwa-trzy kilo przed balem. Ja wzięłam hamburgera z tofu), Tina opowiedziała im,
że Michael podaruje jedno CardioArm Centrum Medycznemu Uniwersytetu Columbia. Lana
bardzo się przejęła:
- O mój Boże, kiedy to ma być, jutro? Normalnie idziemy.
- Hm - powiedziałam, a żołądek mi podszedł do gardła. - Nie, nie idziemy.
- No co wy... - zaprotestowała Trisha (miałam ochotę ją ucałować). - Jestem umówiona na
solarium. Totalnie muszę
67
zadbać o złoty odcień skóry na bal. Wiecie, że zamierzam włożyć białą sukienkę.
- Nieważne - zbagatelizowała problem Lana, sięgając po dietetyczne napoje dla nas
wszystkich. - Do solarium możesz iść później.
- Ale w poniedziałek jest impreza Mii - upierała się Tris-ha. - Tam będą same sławy. Nie chcę
przy sławach wypaść jak bladawiec.
- Trisha naprawdę wie, co ważne - stwierdziłam. - Niewy-padanie jak bladawiec przy tych
wszystkich sławach jest ważniejsze niż nękanie moich byłych chłopaków.
- Ja nie chcę nękać Michaela - powiedziała Shameeka. - Ale zgadzam się z Laną że
powinnyśmy pojawić się na tej uroczystości. Chcę zobaczyć, jak wygląda Michael. Nie jesteś
ciekawa, Mia?
- Nie - odparłam stanowczo. - A poza tym jestem pewna, że nie uda nam się dostać do środka.
Na pewno będą wpuszczać tylko zaproszonych gości i prasę.
- Och, to żaden problem. - Lana nie dawała za wygraną. -Możesz nas wprowadzić do środka.
Jesteś przecież księżniczką. A poza tym jesteś w redakcji, Atomu". Zdobądź nam przepustki
dla prasy. Po prostu poproś Lilly.
Wzięłam tacę z lunchem, rzucając Lanie mocno ironiczne spojrzenie. Potrwało to sekundę
czy dwie, zanim do Lany dotarło, co powiedziała. A kiedy wreszcie dotarło, odezwała się:
- No tak. Michael jest jej bratem. A ona naprawdę wściekła się na ciebie, kiedy miałaś mu za
złe, że wyjeżdża do Japonii. Tak?
- Zostawmy ten temat - powiedziałam. Przysięgam, nawet głód mi już minął. Burger z tofu na
moim talerzu wyglądał zupełnie nieapetycznie. Zastanawiałam się, czy nie wymienić go na
taco. Jeśli zdarza się dzień, kiedy potrzebuję trochę pikantnie doprawionej wołowiny, to
właśnie dzisiaj.
- A twoja młodsza siostra nie pisze czasem w tym roku dla „Atomu"? - spytała Lanę
Shameeka.
Lana obejrzała się na swoją siostrę Gretchen, która siedziała z innymi chirliderkami przy
stoliku obok drzwi.
68
- Dobry pomysł - uznała. - Ten mały lizus próbuje zdobyć punkty na studia za działalność
pozalekcyjną i na pewno była dzisiaj rano na zebraniu redakcji „Atomu". Dowiem się, czy nie
została wyznaczona do napisania o Michaelu.
Miałam ochotę obie je zadźgać łyżkowidelcem.
- Idę usiąść - powiedziałam przez zaciśnięte zęby - obok mojego chłopaka. Możecie usiąść
koło mnie, ale jeśli usiądziecie, to nie chcę, żebyście o tym rozmawiały. Przy moim chłopaku.
Zrozumiałyście? Dobrze.
Nie spuszczałam wzroku z J.P, idąc do naszego stolika, zdecydowana, że nie spojrzę w stronę
Lany. J.P. gawędził z Borisem, Perin i Ling Su, a potem zauważył mnie i się uśmiechnął.
Odpowiedziałam uśmiechem.
Ale i tak kącikiem oka udało mi się dostrzec, że Lana wali siostrę po głowie, wyrywa jej torbę
Miu Miu i zaczyna w niej grzebać.
No super. To może znaczyć tylko jedno. Gretchen ma przepustkę na jutrzejszą uroczystość.
- Jak leci? - spytał J.P, kiedy usiadłam.
- Świetnie - skłamałam.
Wielkie Wredne Kłamstwo Numer Pięć Mii Thermopolis.
- Fantastycznie - powiedział J.P. - Hej, ja cię chciałem
0 coś zapytać.
Ręka z burgerem z tofu zastygła w pół drogi do ust. O Boże. Tu? Teraz? Miał zamiar zaprosić
mnie na bal maturalny w stołówce, przy wszystkich? J.P. tak sobie wyobraża romantyczną
sytuację?
Nie. To przecież niemożliwe. Bo J.P. już kiedyś ugotował dla mnie obiad w mieszkaniu
rodziców, kiedy wyjechali za miasto,
1 nie zapomniał o żadnych ważnych elementach... Były świece, z głośników leciał jazz, podał
pyszne fettuccini Alfredo i mus czekoladowy na deser. Facet wie, co to romantyzm.
W walentynki też umie się zachować. Na nasze pierwsze kupił mi piękny medalion w
kształcie serca (Tiffany'ego oczywiście), z wygrawerowanymi, splecionymi naszymi
inicjałami, a na drugie „naszyjnik podróży", z diamentowymi oczkami różnego
69
rozmiaru (żeby zaznaczyć, jak daleko zaszliśmy od czasu naszego pierwszego pocałunku pod
moim domem).
No jasne, że nie zamierzał zaprosić mnie na bal maturalny, kiedy wbijałam zęby w burgera z
tofu w stołówce.
A z drugiej strony... Myślał, że wcale nie będzie musiał zawracać sobie głowy zapraszaniem
mnie na bal. A więc...
Tina, która usłyszała, co powiedział J.P., kiedy stawiała swoją tacę obok tacy Borisa, aż
sapnęła.
Spójrzmy prawdzie w oczy. To dla niej typowe. To kolejny powód, dla którego nigdy nie
będę mogła powiedzieć jej o Okupie za moje serce. Ona nie potrafi dotrzymać tajemnicy.
Jednak opamiętała się i powiedziała:
- Tak? J.P., chcesz Mię o coś zapytać?
- Hm... - zaczął J.P.
- Jak miło. - Tina próbowała nie robić takiej miny jak kot, który się napił śmietanki. -
Słyszycie? J.P. chce Mię o coś zapytać.
- Hm - powtórzył J.P., a jego policzki zaróżowiły się, kiedy przy stoliku zapadła cisza, a
wszyscy spojrzeli na niego wyczekująco. - Ja tylko chciałem zapytać, co kupisz dyrektor
Gupcie i innym nauczycielom jako podziękowanie za napisanie listów rekomendacyjnych?
Aha. A poza tym - uff.
- Wszystkim dam po komplecie sześciu kryształowych kieliszków do wody z
genowiańskiego, ręcznie dmuchanego szkła - powiedziałam. - Z genowiańską koroną
książęcą.
- Och - powiedział i przełknął ślinę. - Moja mama chyba tylko da każdemu bon zakupowy do
Barnes and Noble.
- Jestem pewna, że to im się o wiele bardziej spodoba - powiedziałam, bo zrobiło mi się
głupio. Grandmere zawsze tak strasznie przesadza, kiedy daje prezenty.
- My damy im jabłka z kryształami Swarovskiego - powiedziały Ling Su i Perin jednym
głosem. Od tego zabrzmiały jeszcze dziwaczniej niż zwykle. Już sobie darowały siadanie z
Plecakowym Patrolem, jak J.P. mówi o załodze Kenny'ego - to znaczy Kennetha - po drugiej
stronie stołówki. Oni mają zwy-
70
czaj chodzić wszędzie z wielkimi plecakami pełnymi książek, nawet pod sam koniec roku
szkolnego, kiedy już doskonale wiedzą że podostawali się na wybrane uniwersytety (no, te
drugie na liście). Niektórzy z nich mają aż tak dużo książek, że kiedyś wozili je za sobą w
walizkach na kółkach. Zupełnie jakby nikt im nie powiedział, że można korzystać z szafek na
korytarzu.
Lilly, która kiedyś siadywała z nimi - dopóki Lilly mówi prosto z mostu nie zrobiło kariery i
kiedy ona nie zrobiła się w porze lunchu o wiele za bardzo zajęta, żeby spędzać tę godzinę w
stołówce - z tymi swoimi licznymi piercingami, i często wielokolorowymi włosami,
wyglądała jak jakiś egzotyczny kwiat. Moim zdaniem oni wszyscy żałowali, że zniknęła -
chociaż nie jestem pewna, czy ktoś z nich, poza Kennym, naprawdę to zauważył, skoro i tak
ani na chwilę nie wytykają nosów zza podręczników do chemii.
- No to tę sprawę mamy z głowy - oświadczyła Lana, stawiając tacę na stole. - Jutro o drugiej,
wariatko.
Zwracała się do mnie. Wariatka to taki pieszczotliwy zwrot. Nauczyłam się, że według niej to
ma oznaczać czułość.
- Co jest jutro o drugiej? - spytał J.P.
- Nic - powiedziałam szybko, a Shameeka też postawiła tacę na stole i odezwała się, żeby
mnie kryć: „Umówiłyśmy się na ma-nikiur i pedikiur. Kto ma jakąś dietetyczną colę? Dzięki,
Mia".
- To bez sensu. - Trisha też sięgnęła po jedną z przyniesionych przeze mnie dietetycznych
coli. - Mówiłam wam już, że to bez sensu? Przecież ja muszę się opalić.
- O czym one mówią? - J.P. spytał Borisa.
- Nie pytaj - doradził mu Boris. - Po prostu je ignoruj, a może same znikną.
I na tym stanęło. Decyzja została podjęta niewerbalnie, czy raczej werbalnie została ustalona,
kiedy lunch się skończył i wszystkie wracałyśmy na lekcje, a faceci już sobie poszli. Lana
zdobyła prasowe przepustki (dwie, jedną dla reportera, a jedną dla fotografa) od swojej siostry
Gretchen na uroczystość przekazania przez Michaela jednego z jego CardioArms
Uniwersytetowi Columbia.
71
Najwyraźniej wszystkie są przekonane, że jutro tam pójdziemy (dla nich dwie przepustki
oznaczają, że wejdziemy tam całą piątkąjak to w Krainie Marzeń Lany).
Ale w sferze ich marzeń leży również to, że im się wydaje, że ja tam pójdę, bo nie ma mowy,
żebym miała postawić stopę w pobliżu Uniwersytetu Columbia. Znaczy nic się nie zmieniło -
nadal nie chcę widzieć Michaela na oczy, nadal nie mogę go zobaczyć... Nie, zakradając się
tam dzięki szkolnej przepustce prasowej młodszej siostry Lany Weinberger. Boże, to jakieś
szaleństwo. Jak historia z książki - coś, co po prostu w życiu się nie zdarza.
Nigdy.
Boże, ależ ten Boris rzępoli na tych skrzypcach!
A Lilly nawet tu nie ma. Co mnie tak bardzo nie dziwi, bo nie przychodzi na RZ, odkąd jej
program kupiła sieć telewizyjna z Seulu. Codziennie w czasie lunchu i piątej lekcji kręci
kolejny odcinek. Nawet jej pozwolili wychodzić ze szkoły na ten czas, zwolnili ją z lekcji i
tak dalej.
No i super. Na pewno jest w Korei wielką gwiazdą.
Zawsze wiedziałam, że ona zostanie gwiazdą.
Tylko z jakiegoś powodu zawsze myślałam, że będę jej przyjaciółką, kiedy to się stanie.
No cóż, różne rzeczy się chyba zmieniają.
PIĄTEK, 28 KWIETNIA, FRANCUSKI
Tina nie przestaje pisać do mnie esemesów, chociaż ja jej w ogóle nie odpowiadam.
Chce wiedzieć, w co się jutro ubiorę, kiedy pójdziemy na uroczystość przekazania przez
Michaela CardioArm Centrum Medycznemu Uniwersytetu Columbia.
Ciekawe, jak to jest mieszkać w Tinalandii.
Mam wrażenie, że to bardzo słoneczna kraina.
72
PIĄTEK, 28 KWIETNIA, PSYCHOLOGIA
Wreszcie odpisałam Tinie, że nie idę.
Od tego czasu zapadła cisza w eterze, więc zaczynam mieć niejasne podejrzenia, że ona i cała
reszta coś knują.
Ale przyznam, że czuję ulgę, kiedy mój telefon nie brzęczy co pięć sekund.
Amelio, nadal nie odpowiadasz. Muszę cię prosić, żebyś cofnęła zaproszenia na swoją
imprezę dwudziestu pięciu osobom. Kapitan poinformował mnie, że z trzema setkami na
pokładzie nie będziemy mogli wypłynąććććććććć. Musimyyyyyyy zmniejszyć tę liczbę do
maksimum dwustu siedemdziesięciu pięciu. Moim zdaniem Nathan i Claire, siostrzenica i
siostrzeniec Franka, mogą z listy wypaść. No i co z twoją matką? Przecież nie jest nam tam
potrzebna, prawda? Na pewno zrozumieeeeeee. No i Frank teżżżżżżż. Będę czekała na telefon
od Ciebie. Clarisse, Twoja babkaaaaaaa. Wysłane z BlackBerry
O mój Boże.
MHC, Główny Układ Zgodności Tkankowej: rodzina genów obecnych u większości ssaków.
Uważa się, że odgrywają ważną rolę przy wyborze partnera dzięki rozpoznawaniu poprzez
węch. Studentki poproszone o powąchanie niepranych T-shirtów studentów płci męskiej
nieodmiennie wybierały te, które były noszone przez mężczyzn o MHC jak najmniej
podobnym do ich własnego. Sądzi się, że dzieje się tak dlatego, że mężczyźni ci stanowiliby
dla nich najbardziej pożądanych z punktu widzenia genetycznego partnerów (łączenie
przeciwnych genów
73
MHC tworzyłoby potomstwo o najsilniejszym systemie immunologicznym). Im bardziej
partnerzy są do siebie genetycznie niepodobni, tym silniejszy jest układ odpornościowy
potomstwa - uważa się, że fakt ten osobniczki płci żeńskiej danego gatunku wyczuwają
węchem.
PRACA DOMOWA
Historia świata: nauczyć się do testu końcowego.
Literatura angielska: to samo.
Trygonometria: to samo.
RZ: jak ja mam dosyć Chopina.
Francuski: test końcowy.
Psychologia: test końcowy.
PIĄTEK, 28 KWIETNIA, POCZEKALNIA GABINETU DOKTORA BZIKA
Świetnie. Przychodzę dzisiaj na przedostatnią sesję, i kogo widzę w poczekalni na krześle -
księżnę wdowę Genowii we własnej osobie.
Powiedziałam:
- Co ty tu do... - ale na szczęście udało mi się w ostatniej chwili nad sobą zapanować.
- Och, Amelio, jesteś nareszcie - powiedziała, jakbyśmy spotkały się na herbatę w Carlyle. -
Dlaczego nie oddzwoniłaś?
Wytrzeszczyłam na nią oczy z przerażeniem.
- Grandmere, ja tu przyszłam na sesję psychoterapeutyczną.
- No cóż, Amelio, ja to wiem. - Uśmiechnęła się do recepcjonistki, jakby chciała ją przeprosić
za moją głupotę. - Wiesz, nie jestem niepojętna. Ale w jaki sposób mam zmusić cię, żebyś się
ze mną skontaktowała, skoro nie odpowiadasz na moje te-
74
MHC tworzyłoby potomstwo o najsilniejszym systemie immunologicznym). Im bardziej
partnerzy są do siebie genetycznie niepodobni, tym silniejszy jest układ odpornościowy
potomstwa - uważa się, że fakt ten osobniczki płci żeńskiej danego gatunku wyczuwają
węchem.
PRACA DOMOWA
Historia świata: nauczyć się do testu końcowego.
Literatura angielska: to samo.
Trygonometria: to samo.
RZ: jak ja mam dosyć Chopina.
Francuski: test końcowy.
Psychologia: test końcowy.
PIĄTEK, 28 KWIETNIA, POCZEKALNIA GABINETU DOKTORA BZIKA
Świetnie. Przychodzę dzisiaj na przedostatnią sesję, i kogo widzę w poczekalni na krześle -
księżnę wdowę Genowii we własnej osobie.
Powiedziałam:
- Co ty tu do... - ale na szczęście udało mi się w ostatniej chwili nad sobą zapanować.
- Och, Amelio, jesteś nareszcie - powiedziała, jakbyśmy spotkały się na herbatę w Carlyle. -
Dlaczego nie oddzwoniłaś?
Wytrzeszczyłam na nią oczy z przerażeniem.
- Grandmere, ja tu przyszłam na sesję psychoterapeutyczną.
- No cóż, Amelio, ja to wiem. - Uśmiechnęła się do recepcjonistki, jakby chciała ją przeprosić
za moją głupotę. - Wiesz, nie jestem niepojętna. Ale w jaki sposób mam zmusić cię, żebyś się
ze mną skontaktowała, skoro nie odpowiadasz na moje te-
74
lefony ani nie odpisujesz na moje mejle, choć sądziłam, że to metoda komunikowania się w
obecnych czasach szczególnie popularna wśród was, młodych? Doprawdy, nie miałam innego
wyboru, niż odnaleźć cię tutaj.
- Grandmere... - Naprawdę zaczynałam się gotować ze złości. - Jeśli chodzi ci o moje
urodziny, ja NIE MAM zamiaru cofnąć zaproszenia własnej matce i ojczymowi, żeby
zwolniło się miejsce dla twoich przyjaciół z towarzystwa. Jeśli chcesz, cofnij zaproszenie dla
Nathana i Claire. Wszystko mi jedno. I chciałabym tylko jeszcze dodać, że jest totalnie nie na
miejscu, że się pojawiasz na mojej terapii, żeby o tym ze mną rozmawiać. Zdaję sobie sprawę,
że w przeszłości miewałyśmy wspólne sesje, ale były one umawiane z góry, Nie możesz, ot
tak, pojawiać się na mojej terapii, i oczekiwać, żebym...
- Ach, to. - Grandmere nieznacznie machnęła dłonią, a przy okazji pierścionek, który
podarował jej szach Iranu, zabłysnął szafirem. - Proszę cię, Vigo już rozwiązał kłopoty
związane z listą zaproszonych osób. I nie martw się, twoja matka ma zapewnione
zaproszenie. Dziadkami nieco się niepokoiłam, ale mam nadzieję, że spodoba im się widok na
imprezę z pokładu sterowniczego. Nie, nie. Przyszłam tu w sprawie Tego Chłopaka.
W pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć, o czym ona mówi. J.P.? Ona nigdy nie nazywa
J.P Tym Chłopakiem. Grandmere J.P. uwielbia. Poważnie: uwielbia. Kiedy spotkają się,
zaczynają gadać o starych broadwayowskich przedstawieniach, o których nie słyszałam, i
gadają tak, dopóki nie jestem zmuszona J.P. wręcz od niej odciągnąć. Grandmere jest
przekonana, że mogłaby zrobić wielką karierą, gdyby nie zdecydowała się wyjść za mąż za
mojego dziadka i zostać księżną niewielkiego europejskiego księstewka, zamiast
broadwayowską gwiazdą, jak ta dziewczyna, która gra rolę w musicalu Legalna blondynka.
Tyle że Grandmere święcie wierzy, że byłaby o wiele lepsza od niej.
- Nie Johna Paula - powiedziała Grandmere z taką miną, jakby sam pomysł ją zaszokował. -
Tego drugiego. I tego... Tego czegoś, co wynalazł.
75
Michael? Grandmere wprosiła się na moją sesję terapeutyczną, żeby ze mną porozmawiać o
Michaelu?
Super. Dzięki, Vigo. Musiał tak ustawić jej BlackBerry, żeby ona też dostawała komunikaty z
Google na mój temat?
- Mówisz poważnie? - Przysięgam, że w tym momencie nie miałam pojęcia, co jej może
chodzić po głowie. Wciąż mi się wydawało, że martwi się imprezą. - Teraz Michaela też
chcesz zaprosić? Wybacz, Grandmere, ale nie. Stał się słynnym wynalazcą, milionerem, ale to
jeszcze nie znaczy, że ma być na moich urodzinach. Jeśli go zaprosisz, to przysięgam, że...
- Nie, Amelio. - Grandmere złapała mnie za rękę. To nie był jeden z tych jej desperackich,
pazernych chwytów, tak jakby chciała, żebym jej rozmasowała rwę kulszową. Tym razem
wzięła mnie za rękę tak, jakby chciała... No, potrzymać ją.
Tak się zdziwiłam, że aż usiadłam na skórzanej kanapie i popatrzyłam na nią, jakbym chciała
spytać: „Co? Co się dzieje?"
- Ramię - powiedziała Grandmere. Jak normalny człowiek, a nie takim tonem, jakim zwykle
mówiła mi, żebym nie unosiła małego palca, pijąc herbatę. - To zautomatyzowane ramię,
które skonstruował.
Wytrzeszczyłam na nią oczy.
- Co?
- Potrzebujemy takiego - powiedziała. - Do naszego szpitala. Musisz je nam załatwić.
Jeszcze bardziej wybałuszyłam oczy. Odkąd ją znam, podejrzewałam, że Grandmere ma
nierówno pod sufitem. Ale teraz widziałam, że całkiem jej odbiło.
- Grandmere... - Dyskretnie spróbowałam zmierzyć jej puls. - Czy ty brałaś to swoje
lekarstwo na serce?
- Nie chodzi nam o darowiznę - szybko wyjaśniła Grandmere, mówiąc już prawie jak zwykle.
- Powiedz mu, że zapłacimy. Ale, Amelio, wiesz, że gdybyśmy mieli coś takiego w naszym
szpitalu w Genowii, tobyśmy... No cóż, to by bardzo poprawiło poziom opieki zdrowotnej.
Obywatele Genowii nie musieliby na operacje serca jeździć do Paryża albo do Szwajcarii. Na
pewno sama rozumiesz, jaka to...
76
Wyrwałam rękę. Nagle zrozumiałam, że wcale nie oszalała. Ani nie cierpi na udar mózgu, ani
zawał serca. Puls miała równy i silny.
- O mój Boże! - zawołałam. - Grandmerei
- Co takiego? - Grandmare jakby zdziwiła się moim wybuchem. - Co się stało? Proszę cię,
żebyś poprosiła Michaela o jeden z tych jego robotów. Nie w prezencie. Powiedziałam, że
zapłacimy...
- Ale ty chcesz, żebym wykorzystała znajomość z nim - zawołałam - żeby tata zyskał
przewagę nad René przed wyborami!
Grandmere zmarszczyła dorysowane brwi.
- Ani słowem przecież nie wspomniałam o wyborach! -oświadczyła swoim najbardziej
książęcym tonem. - Ale istotnie pomyślałam sobie, Amelio, że gdybyś tylko wybrała się na tę
jutrzejszą uroczystość na Uniwersytet Columbia...
- Grandmere! - Poderwałam się z kanapy. - Jesteś okropna! Czy ty naprawdę uważasz, że
obywatele Genowii będą woleli zagłosować na tatę za to, że uda mu się kupić CardioArm niż
na René, który obiecuje im Applebee's?
Grandmere spojrzała na mnie dziwnie.
- No cóż - powiedziała. - Owszem. A ty co byś wolała? Operacje serca czy kwiat z cebuli?
- To dają w Outback - poinformowałam ją lodowato. - A podstawą demokracji jest to, że nie
można kupić niczyjego głosu!
- Och, Amelio! - parsknęła Grandmere. - Nie bądź naiwna. Każdego można kupić. I jakbyś się
czuła, gdybym ci powiedziała, że podczas ostatniej wizyty u mojego nadwornego lekarza
usłyszałam od niego, że stan mojego serca się pogorszył i że być może będę musiała mieć
operację wszczepienia bajpasów?
Zawahałam się. Wyglądała, jakby mówiła prawdę.
- A-a tak jest? - zająknęłam się.
- Jeszcze nie - przyznała Grandmere. - Ale powiedział mi, że muszę się ograniczyć do trzech
sidecarów w tygodniu!
Powinnam była się domyślić.
- Grandmere... - powiedziałam. - Wyjdź. Natychmiast. Grandmere spojrzała na mnie ponuro.
77
- Wiesz co, Amelio? - odezwała się. - Przegrana w wyborach zabije twojego ojca. Wiem, że
nadal będzie księciem Geno-wii, ale nie będzie rządził, a to, moja młoda damo, będzie
wyłącznie twoja wina.
Sfrustrowana, aż jęknęłam i powiedziałam:
- IDŹ SOBIE STĄD!
A ona poszła, po drodze mrucząc coś bardzo ponuro do Larsa i recepcjonistki, którzy
obserwowali tę wymianę zdań z wielkim rozbawieniem.
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co ich tak bawiło.
Pewnie dla Grandmere taka próba wykorzystania byłego chłopaka, żeby przeskoczyć na
pierwsze miejsce na liście oczekujących (jakby Michael w ogóle mógł wziąć coś podobnego
pod uwagę) na zakup wartego milion dolarów urządzenia medycznego to chleb powszedni.
Ale chociaż mamy, być może, te same geny, to ja w niczym mojej babki nie przypominam.
W NICZYM.
PIĄTEK, 28 KWIETNIA, 19.00, W LIMUZYNIE, W DRODZE DO DOMU Z GABINETU
DOKTORA BZIKA
Doktor Bzik jak zwykle nie odniósł się ze zrozumieniem do moich problemów. Jemu się
chyba wydaje, że ja je wszystkie sama na siebie sprowadziłam.
Dlaczego nie mogę mieć jakiegoś zwyczajnego, miłego terapeuty, który, jak moich kolegów,
pytałby mnie: „No i jak się z tym czujesz?", i wręczał mi recepty na leki przeciwdepresyjne?
Nie. Ja musiałam trafić do jedynego psychoterapeuty na całym Manhattanie, który nie wierzy
w leki psychotropowe. I który uważa, że wszystko, co mnie spotyka (przynajmniej ostatnio),
to moja wina, bo nie jestem wobec siebie szczera.
78
- Co wspólnego ma szczerość wobec siebie z tym, że mój chłopak nie zaprosił mnie na bal
maturalny? - spytałam go w pewnym momencie.
- A kiedy cię zaprosi - powiedział doktor Bzik, odpowiadając pytaniem na pytanie,
klasycznym psychoterapeutycznym zwyczajem - to zgodzisz się?
- No cóż - powiedziałam, czując się niezręcznie (Tak! Jestem na tyle wobec siebie nieszczera,
że po tym pytaniu poczułam się niezręcznie!). - Ja nie chcę iść na ten bal.
- No to chyba sama sobie odpowiedziałaś - stwierdził bardzo z siebie zadowolony.
Co to w ogóle miało znaczyć? Niby jak ma mi pomóc? Bo powiem wam: to nie działa. I
wiecie, co jeszcze? Powiem to bez ogródek: Terapia już mi nie pomaga.
Och, nie zrozumcie mnie źle. Był taki czas, kiedy pomagała. Długie, zawiłe historie doktora
Bzika o licznych, posiadanych przez niego koniach naprawdę pomogły mi, kiedy
przechodziłam depresję, i z tym, co się działo w sprawie taty i Genowii, i tych plotek, że on i
nasza rodzina przez cały czas wiedzieliśmy
0 deklaracji księżniczki Amelie - nie mówiąc o tym, że pomogły mi przetrwać testy i
procedurę składania papierów na uczelnie,
1 stratę Michaela, i Lilly, i to wszystko.
Może, ponieważ nie mam już depresji, a stres się zmniejszył (nieco), no i on jest
psychologiem dziecięcym, a ja już nie jestem dzieckiem - i oficjalnie nie będę od
poniedziałku - ale chyba jestem już gotowa odciąć pępowinę. I dlatego w przyszłym tygodniu
spotkamy się na ostatniej sesji.
Tak czy inaczej.
Próbowałam go pytać, jaką decyzję mam podjąć w sprawie studiów, i w tej sprawie, którą
poruszyła Grandmere, że dobrze byłoby poprosić Michaela o jedno CardioArm dla Genowii
jeszcze przed wyborami, i czy powinnam po prostu zacząć ludziom mówić prawdę o Okupie
za moje serce.
Zamiast dać mi radę, doktor Bzik zaczął opowiadać długą historię o klaczy, którą kiedyś miał.
Na imię miała Cukierek
79
i była rasowym koniem, kupionym od hodowcy. Wszyscy mówili, że to taki wspaniały koń i
on sam też był o tym przekonany. Tak było na papierze.
Ale chociaż na papierze Cukierek była fantastycznym koniem, doktor Bzik nigdy nie lubił na
nim jeździć i przejażdżki były po prostu udręką. W końcu sprzedał klacz, bo zaczął jej unikać
i jeździł na wszystkich innych swoich koniach, byle nie na niej.
Co ta historia ma wspólnego ze mną?
Poza tym mam już do wypęku dosyć historii o koniach.
I nadal nie mam pojęcia, dokąd pojadę na studia, co zrobię w sprawie J.P (ani Michaela) ani
jak mam przestać wszystkich okłamywać.
Może powinnam po prostu zacząć ludziom mówić, że chcę pisać romanse? Ja wiem, że
wszyscy się śmieją z autorów romansów (dopóki jakiegoś romansu nie przeczytają). Ale co
mnie to obchodzi? Z księżniczek też wszyscy się śmieją. Już zdążyłam do tego przywyknąć.
Ale jeśli ludzie przeczytają moją książkę i pomyślą sobie, że ona mówi... No, nie wiem.
0 mnie?
Bo to nieprawda. Ja nie mam nawet pojęcia, jak strzelać z łuku (mimo tych filmów rzekomo
opartych na moim życiu).
1 kto w ogóle daje koniowi na imię Cukierek? To takie banalne, no nie?
PIĄTEK, 28 KWIETNIA, 19.00, PODDASZE
Droga Pani Delacroix,
dziękujemy za nadesłany maszynopis. Po długim zastanowieniu doszliśmy do wniosku, że w
obecnej chwili Okup za moje serce nie odpowiada naszym oczekiwaniom.
Z poważaniem Pembroke Publishing
80
Kolejna odmowa!
Czy cały świat wydawniczy zaćpał się crackiem? Jak to możliwe, że nikt nie chce wydać
mojej powieści? Ja wiem, że to nie Wojna i pokój, ale czytałam już gorsze książki. Moja
zasługuje, by ją wydać! W mojej książce przynajmniej nie ma robotów, z którymi masochiści
uprawiają seks.
Może gdybym pisała o seksie z udziałem robotów, to ktoś by zechciał powieść wydać. Nie
mogę wprowadzić do książki cy-berseksu. Za późno na to, a poza tym to by się kłóciło z
prawdą historyczną.
Przygotowania do zbliżającej się wielkiej urodzinowej fety osiągnęły kulminację. Dziadek i
babcia zatrzymają się tym razem w Tribeca Grand i robimy co się da, żeby mama i pan G.
spędzili z nimi jak najmniej czasu we czwórkę. Organizowane jest zwiedzanie wyspy Ellis,
Wyspy Wolności, Małej Italii, Har-lemu, Metropolitan Museum of Art, Muzeum Figur
Woskowych Madame Tussaud, kolekcji niezwykłości Ripley's Believe It Or Not\ i Świata
M&M'sow (to ostatnie na ich wyraźne życzenie).
Oczywiście chcą odwiedzić mnie i Rocky'ego (przede wszystkim Rocky'ego), ale mama
wciąż im powtarza: „Och, będzie na to jeszcze mnóstwo czasu". A oni przyjeżdżają tylko na
trzy dni. Więc jak znajdą czas na to zwiedzanie, na wizytę u nas i na udział w imprezie
urodzinowej, to sekret znany wyłącznie mojej mamie.
Oho, Tina pisze na IM.
Iluvromance: No więc tak, jutro o 1.30 po południu spotykamy się na rogu Broadwayu i 168
ulicy. Uroczystość przekazania, czy jak to się tam nazywa, zaczyna się o 2.00, więc będziemy
mieć dość czasu, żeby zająć dobre miejsca, z których będzie można się z bliska przyjrzeć
Michaelowi.
Jak ja mam się przebić do tych dziewczyn z informacją, że NIE IDĘ?
GrLouie: Brzmi nieźle.
6 - Pożegnanie księżniczki
81
„Brzmi nieźle" to nie jest kłamstwo. Znaczy to, co ona powiedziała, naprawdę brzmi nieźle.
Przykre to będzie, kiedy będą stały na rogu Broadwayu i Sto Sześćdziesiątej Ósmej ulicy, a ja
nie przyjdę. Ale nikt nie obiecywał, że życie będzie sprawiedliwe.
Iluvromance: Czekaj... Mia, ale ty przyjdziesz, prawda? Zarazo.
Wow. Jak ona zgadła????
GrLouie: Nie. Mówiłam ci, że nie przyjdę. Iluvromance: Mia, MUSISZ przyjść! Wszystko na
nic, jeżeli ciebie tam nie będzie! Czy nie jesteś choć troszkę ciekawa, jak Michael teraz
wygląda? I czy - bądź teraz poważna - jeszcze go obchodzisz? No wiesz, w TAKI sposób?
O Boże. Wiedziałam, że wyciągnie tę kartę: „Czy go jeszcze obchodzisz?"
GrLouie: Tina, mam chłopaka, który mnie kocha, i którego ja też kocham. Poza tym, jak ja
niby miałabym się zorientować, czy jeszcze Michaela „w taki sposób" obchodzę tylko z tego,
że go zobaczę na jakiejś oficjalnej uroczystości? Iluvromance: Wyczujesz to. Po prostu.
Wasze oczy spotkają się poprzez całą salę i będziesz wiedziała. No i? W co się ubierzesz????
Na szczęście właśnie zadzwonił J.P. Skończył próbę i chciał wpaść na sushi do Blue Ribbon.
Korzystając ze znajomości taty--producenta, zarezerwował tam stolik dla dwóch osób (co dla
zwykłych śmiertelników jest właściwie niemożliwe w piątkowy wieczór). I pyta, czy pójdę z
nim na chrupiące skórki łososia i smocze roladki.
Do wyboru mam resztki pizzy z wczorajszego wieczoru albo dwudniowe kluski z sezamem
na zimno z Number One Noodle Son.
82
Albo mogłabym podskoczyć do nowo wyremontowanego mieszkania Grandmare w Plaża i
zjeść z nią i Vigo jakąś sałatkę, słuchając, jak opracowują strategię na moje urodziny.
Hm, co tu wybrać, co tu wybrać? Tak trudno się zdecydować.
Okej, J.P. może skorzystać z okazji i zaprosić mnie na bal maturalny... Na przykład wsunąć
zaproszenie do muszli po ostrydze albo pod kawałek japońskiego węgorza unagi.
Ale jestem gotowa zaryzykować, jeśli tylko dzięki temu uda mi się skończyć tę rozmowę.
GrLouie: Przepraszam, wychodzę z J.P. Później napiszę esemesa!
SOBOTA. 29 KWIETNIA, PÓŁNOC,
PODDASZE
Nie musiałam się martwić, że J.P. podczas kolacji zaprosi mnie na bal maturalny. Po próbie
był najwyraźniej za bardzo zmęczony - i sfrustrowany, bo strasznie narzekał na Stacey -żeby
przyszło mu to do głowy.
A po kolacji mieliśmy inne zmartwienia. To dziwne, ale gdziekolwiek pójdę z J.P, pojawiają
się paparazzi. Kiedy spotykałam się z Michaelem, NIGDY się to nie zdarzało.
Pewnie na tym polega różnica między chodzeniem ze zwykłym studenciną (którym Michael
był wtedy) i z synem słynnego producenta teatralnego, jakim jest J.P.
W każdym razie, kiedy wychodziliśmy z Blue Ribbon, sępów było pełno. W pierwszej chwili
pomyślałam, że widocznie Lindsay Lohan przyszła ze swoim ostatnim chłopakiem-brelocz-
kiem, i nawet zaczęłam się za nią rozglądać.
Ale okazało się, że usiłowali zrobić zdjęcia MNIE.
Na początku nie przeszkadzało mi to, ale... Nieważne. Byłam w nowych kozakach Christiana
Louboutina, więc nie miałam nic
83
przeciwko temu. To tak, jak mówi Lana... jeśli masz na sobie CL, nic złego nie może cię
spotkać (płytkie... ale prawdziwe). Ale wtedy jeden z nich wrzasnął:
- Hej, księżniczko, co czujesz, wiedząc, że twój ojciec przegra wybory... Na dodatek przegra
ze swoim kuzynem, René, który nigdy nie kierował nawet pralnią samoobsługową a co
dopiero krajem?
Nie na darmo prawie od czterech lat pobierałam lekcje książęcej etykiety (okej, z przerwami).
To nie tak, że to pytanie mnie zaskoczyło. Odparłam po prostu:
- Bez komentarza.
Chociaż to mógł być błąd, bo oczywiście, jeśli się do nich powie COKOLWIEK, zadają
następne pytania, więc chociaż J.R, Lars i ja próbowaliśmy wrócić piechotą do mojego domu
(mieszkam dosłownie ze dwie przecznice od tej restauracji, więc nie zawracaliśmy sobie
głowy limuzyną), paparazzi otoczyli nas ciasno, a my nie mogliśmy iść wystarczająco szybko,
zwłaszcza że moje CL mają dziesięciocentymetrowe obcasy, a ja jeszcze za mało
przećwiczyłam chodzenie w nich i trochę (ale tylko trochę) się na tych obcasach potykałam
jak Wielki Ptak.
Więc fotoreporterzy bez trudu za nami nadążali, chociaż z jednej strony podtrzymywał mnie
Lars, a z drugiej J.P.
- Ale twój tata przegrywa w sondażach - powiedział ten „dziennikarz". - No weź. To będzie
bolało. Zwłaszcza że gdybyś trzymała język za zębami, nie byłoby żadnych wyborów.
Rany! Ależ ci faceci są chamscy. I trochę kiepsko orientują się w polityce.
- Zrobiłam to, co jest dobre dla narodu Genowii - powiedziałam, próbując utrzymać
przylepiony do twarzy miły uśmiech, zgodnie z naukami Grandmere. - A teraz proszę nam
wybaczyć, spieszymy się do domu...
- Tak, ludzie - powiedział J.P, a Lars rozchylił poły swojej kurtki, żeby było widać broń. Nie
żeby to kiedykolwiek sępy odstraszyło, bo doskonale wiedzą że nie wolno mu do nich strzelać
(chociaż przy paru okazjach zdarzyło mu się paru z nich odepchnąć ramieniem). - Zostawcie
ją w spokoju, dobra?
84
- Jesteś jej chłopakiem, tak? - zapytał jeden z sępów. - Czy to jest Abernathy-Reynolds, czy
Reynolds-Abemathy?
- Reynolds-Abernathy - wytłumaczył J.R - I przestańcie się rozpychać!
- Obywatele Genowii mają, zdaje się, wielką ochotę na cebulowe kwiaty - stwierdził jeden z
paparazzich. - Nieprawdaż, księżniczko? Jak się z tym czujesz?
- Szkolono mnie specjalnych technik, za pomocą których mogę ci wbić chrząstkę nosową w
mózg, używając wyłącznie krawędzi dłoni - poinformował sępa Lars. - I jak się z tym
czujesz?
Wiedziałam, że do tej pory powinnam już przywyknąć. Naprawdę, tylu ludziom wiedzie się o
wiele gorzej niż mnie. No ale i tak. Czasami...
- Czy to prawda, że na twoje urodziny sir Paul McCartney przyprowadzi Marthę Stewart? -
wrzasnął jeden z reporterów.
- Czy to prawda, że będzie też książę William? - wrzasnął inny.
- A twój były chłopak? - wrzasnął trzeci. - Teraz, kiedy wrócił na...
I dokładnie w tej chwili Lars wepchnął mnie na siedzenie wolnej taksówki, która zatrzymała
się na jego znak, a potem kazał kierowcy przewieźć nas parę razy dokoła SoHo, póki się nie
upewnił, że pozbyliśmy się wszystkich reporterów (którzy darowali sobie wystawanie pod
poddaszem, bo wszyscy mieszkańcy kamienicy, włącznie z mamą panem G. i ze mną, stale
zrzucali na nich z góry bomby z torebek plastikowych z wodą).
Mogę tylko dodać, że, dzięki Bogu, J.P jest taki zajęty swoją sztuką więc nie miał pojęcia, o
czym mówił ten ostatni reporter. Żeby sprawdzić komunikaty Google na mój temat (albo
Michaela Moscovitza), przypomni sobie najprędzej przy śniadaniu. Aż tak jest w tej chwili
zakręcony.
W każdym razie kiedy wróciliśmy na poddasze, dokoła nie było ani śladu czatujących
fotoreporterów (dzięki temu, że wskutek celnego oka mamy nieraz już byli całkiem
przemoczeni).
I wtedy J.P. zapytał mnie, czy może wejść na górę.
85
Oczywiście wiedziałam, czego chciał. Wiedziałam też, że mama i pan G. śpią, bo po całym
tygodniu w piątkowy wieczór wcześnie padają do łóżka.
Naprawdę, ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę po incydencie z paparazzi, było
obściskiwanie się w moim pokoju z moim chłopakiem.
Ale jak zauważył (pod nosem, żeby Lars nie usłyszał), minęły całe wieki, odkąd mieliśmy
okazję pobyć sam na sam.
Więc w holu na dole pożegnałam się z Larsem, a J.P. zabrałam na górę. SŁODKI był, że tak
mnie dzielnie bronił przed paparazzi.
I pozwolił mi zjeść ostatni kawałek chrupkiej skórki łososia, chociaż sam miał na nią ochotę,
wiem o tym.
Czuję się okropnie, że go okłamuję w tych wszystkich sprawach, w których go okłamuję. On
naprawdę zasługuje na lepszą, sympatyczniejszą dziewczynę niż ja. Taka Stacey Cheeseman,
na przykład, o wiele lepiej nadawałaby się na jego dziewczynę niż ja, co wyraźnie widać z jej
najnowszej, po prostu uroczej reklamy śmietany Daisy. Jak ona śpiewa o tym, że ma ochotę
na łyżkę śmietany Daisy do pieczonego ziemniaka! Tęsknie, a jednocześnie słodko i kusząco.
Widać, że nigdy nikogo w życiu nie okłamała.
W przeciwieństwie do złej, niedobrej mnie.
Daphne Delacroix Okup za moje serce, fragment
- Mówiłam ci, że masz się nie ruszać! - powiedziała drobniutka porywaczka, siedząc
Hugonowi na plecach.
Hugo podziwiał delikatny łuk podbicia jej stopy, bo tylko tyle widział, i stwierdził, że
powinien ją przeprosić. Dziewczyna miała przecież powód do gniewu; przyszła wykąpać się
w stawie, a nie po to, żeby dać się podglądać. I chociaż ogromnie mu się podobało, kiedy czuł
przy sobie jej ponętne ciało, jej gniew wcale mu się nie podobał. Lepiej uspokoić tę ognistą
dziewoję i odstawić ją z powrotem na trakt do Stephensgate, gdzie będzie mógł dopilnować
tego, żeby przestała siadać okrakiem na mężczyznach i pchać się w ten sposób w tarapaty.
86
- Szczerze błagam o wybaczenie, panienko - zaczął, jak mu się wydawało tonem pełnym
skruchy, chociaż trudno mu było opanować ogarniający go śmiech. - Natknąłem się na ciebie
przypadkiem w tej bardzo prywatnej chwili i za to muszę cię prosić o wybaczenie...
- Brałam cię za prostaka, ale nie za kompletnego durnia
- brzmiała zaskakująca odpowiedź dziewczyny. Hugo zdziwił się, słysząc w jej głosie
rozbawienie.
- Chciałam, żebyś się na mnie natknął - dodała. Ruchem szybkim jak błyskawica dziewczyna
odsunęła nóż od jego szyi, złapała go za oba nadgarstki i związała mu je na plecach, zanim
zdołał pojąć, co się dzieje.
- Jesteś teraz moim więźniem - powiedziała Finnula Crais z wyraźnym zadowoleniem z
dobrze wykonanego zadania.
- Żeby odzyskać wolność, będziesz musiał za nią zapłacić. Sowicie.
SOBOTA, 29 KWIETNIA, 10.00,
PODDASZE
Od chwili kiedy się obudziłam, myślę tylko o tym, co powiedział tamten reporter... Że tata
traci poparcie w sondażach, i że to moja wina.
Ja wiem, że to nieprawda. Znaczy tak, prawda, że mamy wybory.
Ale to nie moja wina, że tata traci w sondażach.
I stale myślę o tym, co powiedziała Grandmere w gabinecie doktora Bzika. Gdyby
CardioArm Michaela trafiło do jednego z genowiańskich szpitali, to może tata miałby
większe szanse na wygranie z René.
Tyle że ja wiem, że nie powinno się tak myśleć. Warto jest starać się o CardioArm, bo jest
potrzebne obywatelom Ge-nowii.
87
CardioArm w Genowiańskim Książęcym Szpitalu nie stymulowałoby wzrostu gospodarczego
ani nie przyciągało do Genowii turystów, ani nawet nie pomogłoby tacie odrobić strat w
sondażach, wbrew temu, w co wierzy Grandmere.
Ale pomogłoby Genowiańczykom, którzy chorują na serce i musząjeździć na leczenie za
granicę. Gdyby mogli mieć zabiegi na miejscu, oszczędziliby czas i pieniądze.
Poza tym, jak pisali w artykule, szybciej wracaliby do zdrowia dzięki możliwościom
CardioArm.
Nie mówię, że jeśli taki sprzęt załatwimy, to zwiększy się prawdopodobieństwo, że ludzie
będą głosować na tatę. Ja tylko mówię, że załatwienie takiego sprzętu byłoby rzeczą właściwą
- godną księżniczki - i dobrą dla mojego narodu.
I wcale nie twierdzę, że idąc na dzisiejszą uroczystość, chcę spróbować znów się zejść z
Michaelem. To znaczy nawet gdyby mnie chciał, co jest mało prawdopodobne, bo on ma już
własne życie, co wyraźnie obrazuje fakt, że jest już na Manhattanie od jakiegoś czasu, a
nawet do mnie nie zadzwonił. Ani nie wysłał mej la.
Ja tylko mówię, że powinnam pójść na tę uroczystość na Columbii. Bo tak postąpiłaby dla
własnego narodu prawdziwa księżniczka. Zdobyłaby dla niego najnowocześniejszą dostępną
na rynku technologię medyczną.
Nie mam pojęcia, jak mam to zrobić i nie wyjść na największą kretynkę pod słońcem.
Przecież nie mogę powiedzieć: „Hm, Michael, w związku z tym, że kiedyś ze sobą
chodziliśmy, chociaż potem byłam taką egoistką czy nie mógłbyś umieścić Genowii na
pierwszym miejscu na liście oczekujących i załatwić nam CardioArm od ręki? Proszę, tu jest
czek".
Ale właśnie tak trzeba będzie zrobić. Księżniczka ma obowiązek zapomnieć o dumie i zrobić
to, co jest dobre dla obywateli, nieważne jak poniżające jest dla niej.
No i Michael nadal jest mi coś winien za tę sprawę z Judith Gershner. Teraz już rozumiem,
dlaczego Michael nie powiedział mi, że uprawiał z nią seks, zanim zaczął ze mną chodzić.
Wie-
88
dział, że byłam wtedy jeszcze zbyt niedojrzała, żeby uporać się z tą informacją.
Miał rację. Nie uporałam się.
I chociaż może powoływanie się na to, co nas łączyło, by zmusić Michaela do sprzedania
CardioArm Genowii poza kolejnością, jest obrzydliwą manipulacją, to przecież chodzi o
dobro Genowii.
A moim obowiązkiem jest zrobić dla kraju to, co muszę.
Wiecie, nie na darmo ostatnie cztery lata nosiłam diadem, który ranił mi skórę głowy.
I mimo wszystko od Grandmare nauczyłam się nie tylko tego, którą łyżką się je zupę.
Muszę zadzwonić do Tiny.
WBOTA. 29 KWIETNIA, 1.45, CENTRUM MEDYCZNE UNIWERSYTETU COLUMBIA,
PAWILON OPIEKI NAD PACJENTEM IM. SIMONA ILOUISE TEMPLEMANÓW
To. Był. Najgorszy. Pomysł. Pod. Słońcem.
Wiem, że rano obudziłam się z jakąś wielką szlachetną wizją zrobienia czegoś ważnego dla
narodu Genowii.
Okej, przyznaję, może w jakiś pokrętny sposób chciałam też zrobić coś dobrego dla taty.
Ale to jakieś szaleństwo. Jest tutaj cała rodzina Michaela. Wszyscy Moscovitzowie! Nawet
jego babcia! Tak! Babunia Mo-scovitz tu jest!
Jestem tak zażenowana, że chyba umrę.
I okej, uparłam się, żebyśmy usiadły w ostatnim rzędzie (ochrona jest tu do kitu: wpuścili nas
wszystkie do środka, chociaż miałyśmy tylko dwie przepustki), gdzie, dzięki Bogu,
89
raczej nam nie grozi, że ktokolwiek z nich nas zobaczy (ale Lars i Wahim, ochroniarz Tiny, są
tacy wysocy. Jakim cudem można ich nie zauważyć? Kazałam im zostać na zewnątrz. Są na
mnie wściekli. Ale co miałam zrobić? Nie mogę ryzykować, że Lilly ich zobaczy).
Wiem, że powinnam jednak porozmawiać z Michaelem.
Ale nie sądziłam, że Lilly tu będzie! Oczywiście strasznie się wygłupiłam. Przecież
powinnam była się domyślić, że rodzina Michaela (włącznie z jego siostrą, która
przyprowadziła Kenny'ego - to znaczy Kennetha - który ubrał się w GARNITUR. A Lilly
włożyła sukienkę... I usunęła wszystkie kolczyki. Z trudem ją poznałam) weźmie udział w tak
ważnym wydarzeniu.
Jak ja mam podejść i zagadnąć Michaela przy Lilly? To prawda, że już nie skaczemy sobie do
gardeł, ale też wcale nie jesteśmy zaprzyjaźnione. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuję, to
żeby znów zaczęła uaktualniać nienawidzemiithermopolis. com.
Totalnie podejrzewam, że zacznie to robić, jeśli będzie myśleć, że chcę wykorzystać jej brata.
Lana mówi, że przesadzam, i że powinnam po prostu podejść do państwa doktorostwa
Moscovitz i przywitać się z nimi. Lana mówi, że ona sama jest w totalnie przyjaznych
stosunkach z rodzicami wszystkich swoich byłych chłopaków (co, biorąc pod uwagę, że
chodzi o Lanę, oznacza połowę populacji Upper East Side), mimo że z większością z nich
spotykała się tylko dla seksu, a nawet gorzej (...na przykład? Co może być gorsze od
seksualnego wykorzystywania? Nie chcę wiedzieć. Lana w zeszłym roku zabrała Tinę i mnie
do Pink Pussycat Boutique, bo uznała, że brak nam wiedzy w tej dziedzinie. Nawet kupiłam
osobisty masażer Hello Kitty. Ale nie próbujcie mnie pytać, co kupiła Lana).
Ale Lana nigdy nie spotykała się z żadnym facetem tak długo, jak Michael umawiał się ze
mną. I nie była najlepszą przyjaciółką żadnej z sióstr tych facetów, ani żadnej z nich nie
doprowadziła do takiego szału, do jakiego ja doprowadziłam Lilly.
90
Więc dla Lany to żaden problem podejść do nich publicznie i powiedzieć: „Dzień dobry, co
słychać?"
Ja, z drugiej strony, nie mogę podejść do państwa doktorostwa Moscovitz i powiedzieć: „O,
dzień dobry. Co u państwa słychać? Pamiętają mnie państwo? Dziewczynę, która
potraktowała waszego syna jak totalna suka i która kiedyś była najlepszą przyjaciółką waszej
córki? Och, i dzień dobry, babuniu Mosco-vitz. Robi pani jeszcze czasami rugelach? Mniam,
uwielbiałam kiedyś te pierożki! To były dobre czasy".
Uroczystość zapowiada się na wielkie wydarzenie (i całe szczęście, bo jest tu mnóstwo ludzi,
za którymi mogę się schować i pozostać niezauważona). Są tu reporterzy ze wszystkich gazet,
od magazynu „Anestezja" do „PC World". Podali mnóstwo zakąsek, wkoło kręcą się
dziewczyny o wyglądzie modelek, w obcisłych czerwonych sukienkach - roznoszą kieliszki
szampana.
I ani śladu Michaela. Pewnie jest jeszcze w jakiejś garderobie, gdzie jedna z tych dziewczyn
w obcisłych sukienkach robi mu masaż. Właśnie to robią multimilionerzy i wynalazcy
zautomatyzowanych ramion, zanim przekażą znacznej wartości darowiznę swojej Alma
Mater. Tak się tylko domyślam.
Tina mówi, że powinnam przestać pisać w pamiętniku i wypatrywać Michaela (nie wierzy w
moją teorię o masażu). Uważa też, że ciemne okulary tylko przyciągają uwagę i wcale nie są
dobrym kamuflażem.
Ale co tam Tina wie? Jej się nigdy coś takiego jeszcze nie zdarzyło. Ona...
O.
Mój. Boże.
Właśnie wszedł Michael... Nie mogę złapać tchu.
91
SOBOTA, 29 KWIETNIA, 1.45 RANO, CENTRUM MEDYCZNE UNIWERSYTETU
COLUMBIA,
DAMSKA ŁAZIENKA
Wszystko zawaliłam.
Naprawdę, naprawdę zawaliłam.
Tylko że... On tak fantastycznie wygląda.
Nie wiem, co robił za oceanem... Zdaniem Lany walczył z mnichami w Himalajach, zupełnie
jak Christian Bale w Batman - Początek. Trisha wyjaśnia to starym, nudnym wyciskaniem
ciężarów, a Shameeka twierdzi, że to pewnie połączenie ćwiczeń na siłowni i aerobowych.
Tina zaś uważa, że po prostu „dotknięto go różdżką wiecznej atrakcyjności".
Cokolwiek to było, ma teraz niemal tak samo szerokie ramiona jak Lars, chociaż bardzo
wątpię, żeby to dlatego, że nosi pod garniturem Hugo Bossa kaburę z prawdziwą bronią jak to
sugerowała Lana.
I ostrzygł się jak dorosły mężczyzna, i dłonie mu się zrobiły jakieś takie wielkie, i wcale nie
wydawał się zdenerwowany, kiedy wyszedł na podium i uściskał rękę doktorowi Arthurowi
Wardowi. Zachowywał się zupełnie swobodnie, jakby ciągle wygłaszał mowy przed setkami
ludzi!
Bo pewnie tak właśnie jest.
I uśmiechał się, i utrzymywał kontakt wzrokowy z całą widownią, zupełnie tak, jak mi to
zawsze zaleca Grandmere. I nie zaglądał do notatek, kiedy przemawiał (to Grandmere też mi
zawsze zaleca).
I był zabawny, i bystry, a ja usiadłam prosto i ściągnęłam ten beret i okulary słoneczne, żeby
mu się lepiej przyjrzeć, i natychmiast się roztopiłam, i wiedziałam, że przychodząc tu,
popełniłam błąd. Swój największy błąd.
Bo uświadomiłam sobie, jak bardzo żałuję, że ze sobą zerwaliśmy.
Ja nie mówię, że nie kocham J.P. ani nic takiego.
92
Ja tylko żałuję, że... Ja... Sama nie wiem.
Ale wiem, że żałuję, że tu przyszłam! I wiedziałam z całą pewnością kiedy tylko Michael
zaczął mówić i dziękować wszystkim za przybycie, i opisywać, jak wpadł na pomysł
założenia Pawłów Chirurgia (oczywiście od razu to sama wiedziałam - nazwał firmę po
swoim psie, Pawłowie, najmilszym stworzeniu pod słońcem), że nie ma mowy, żebym potem
miała do niego podejść. Nawet gdyby nie było tam Lilly, jego rodziców i babuni Moscovitz.
Nawet dla ludu Genowii. Nie ma mowy. Wykluczone.
Po prostu nie mogłam sobie zaufać, że podejdę tam do niego i odezwę się, i nie zarzucę mu
natychmiast ramion na szyję, i nie wcisnę mu języka w gardło, zupełnie jak Finnula zrobiła to
Hugonowi w Okupie za moje serce.
Ja wiem! Mam chłopaka! Chłopaka, którego kocham! Nawet jeśli... Nawet jeśli jest jeszcze
Tamta Druga Sprawa.
Więc pomyślałam sobie: dzięki Bogu siedzimy w ostatnim rzędzie, kiedy skończy mówić, po
prostu się wymkniemy.
Naprawdę myślałam, że to nie będzie żaden problem. Lars nadal czekał na korytarzu z
Wahimem, chociaż widziałam, że zaglądał do środka i rzucał mi złowrogie spojrzenia
(normalnie nauczył się tego od Grandmere). Nie było najmniejszego zagrożenia wpadką no
chyba że Lana albo Trisha zaczęłyby się całować z którymś z innych przedstawicieli prasy,
którzy siedzieli wkoło nas, ale żaden z nich nie był ani trochę przystojny, więc wydawało się,
że to raczej nieprawdopodobne.
Ale Michael zaczął przedstawiać innych członków zespołu pracującego nad CardioArm - no
wiecie, tych, którzy pomogli mu je wynaleźć czy wprowadzić na rynek...
Między nimi naprawdę śliczną dziewczynę imieniem Mi-dori, a kiedy weszła na podium,
uściskała Michaela serdecznie, a ja wyraźnie widziałam, że... To znaczy widać było jak na
dłoni, że...
No cóż, w każdym razie wtedy się zorientowałam, że oni są parą i wtedy też poczułam, że
musli z rodzynkami, które zjadłam
93
na śniadanie, podjeżdża mi do gardła. A to przecież bez sensu, bo my nie jesteśmy już parą, a
poza tym, jak wspominałam wcześniej, JA MAM CHŁOPAKA.
Tina też zauważyła ten uścisk i pochyliła się w moją stronę, żeby szepnąć:
- Jestem pewna, że są tylko przyjaciółmi i że razem pracują. Naprawdę, tym się nie przejmuj.
Na co ja odszepnęłam:
- Tak, jasne. Każdy facet ignoruje w pracy dziewczyny w mikromini.
Na co oczywiście Tina nie znalazła już odpowiedzi. Bo ta mikromini Midori wyglądała
równie uroczo jak sama Midori. I żaden facet na sali nie zwracał na to uwagi. No chyba żeby
NIE.
A potem Michael zaprezentował CardioArm, które okazało się o wiele większe, niż się
spodziewałam, i wszyscy zaczęli klaskać, a on pochylił głowę i zrobił uroczo skromną minę.
A potem doktor Arthur Ward zaskoczył go, wręczając mu honorowy dyplom magistra nauk
ścisłych. No wiecie, jakby nigdy nic.
A wtedy wszyscy zaczęli klaskać jeszcze głośniej, a państwo doktorostwo Moscovitz weszli
na podium, razem z babunią i Lilly (Kenny, to znaczy Kenneth, ociągał się, póki Lilly nie
pokazała mu gestem, że ma do nich dołączyć, więc w końcu to zrobił, po długim wahaniu i
wymachiwaniu przez Lilly ręką do niego, aż wreszcie Lilly tupnęła w taki władczy sposób, co
jest bardzo do niej podobne, i ludzie zaczęli się śmiać, nawet ci, którzy jej nie znają), i cała
rodzina uściskała się, a ja po prostu...
Zaczęłam ryczeć. Serio.
Nie dlatego, że Michael ma teraz nową dziewczynę ani z żadnego innego takiego głupiego
powodu.
Ale dlatego, że to było takie wzruszające, zobaczyć ich tam wszystkich, kiedy tak się ściskali,
cała ta rodzina, którą znam osobiście i która tak wiele przeszła, kiedy rodzice Michaela i Lilly
o mało się nie rozwiedli, a teraz znów się zeszli, i przy tych
94
psychotycznych skłonnościach Lilly, i przy wyjeździe Michaela do Japonii, gdzie tak ciężko
pracował, i...
...No i oni po prostu byli wszyscy tacy szczęśliwi. To było takie... ładne. To był cudowny
moment sukcesu, i triumfu, i radości.
A ja tam siedziałam i ich podglądałam. Bo chciałam wykorzystać Michaela, żeby zdobyć coś,
co potrzebne jest mojemu krajowi, owszem, ale na co sama w żaden sposób nie zasłużyłam.
Więc możemy poczekać jak wszyscy inni.
Poczułam, że ja totalnie naruszam ich prywatność i że nie mam prawa tam być. Bo go nie
miałam. Dostałam się tam, oszukując.
Więc czas stamtąd wyjść.
Spojrzałam na pozostałe dziewczyny - o ile mogłam je zobaczyć przez łzy - i powiedziałam:
- Chodźmy stąd.
- Ale jeszcze z nim nawet nie porozmawiałaś! - zawołała Tina.
- I nie zamierzam - odparłam. Zrozumiałam, kiedy tylko to powiedziałam, że właśnie tak
powinna się zachować księżniczka. Zostawić Michaela w spokoju. Był teraz szczęśliwy.
Niepotrzebna mu była taka szalona, neurotyczna dziewczyna jak ja, żeby znów mu namieszać
w życiu. Ma słodką bystrą Mikromini Midori, a jeśli nie ją, to pewnie jakąś do niej podobną.
Ostatnie, czego mu potrzeba, to załgana autorka romansów, księżniczka Mia.
Która, tak przy okazji mówiąc, ma chłopaka.
- Wymkniemy się stąd pojedynczo - zarządziłam. - Ja idę pierwsza. Muszę wstąpić do
łazienki. - Wiedziałam, że muszę to wszystko sobie spisać na świeżo. A poza tym musiałam
poprawić makijaż, bo spłynął ze łzami. - Spotkamy się na rogu Broadwayu i Sto
Sześćdziesiątej Ósmej.
- Padaka - powiedziała Lana. Ona ma dobry kontakt z własnymi emocjami.
- Tam czeka limuzyna - dodałam. - Zabiorę was do Pink-berry. Ja stawiam.
95
- Pinkberry i jeszcze co? - powiedziała Lana. - Zabierasz nas do Nobu.
- Zgoda - powiedziałam.
No i tak wymknęłam się tutaj. Gdzie poprawiłam makijaż i teraz to piszę.
Naprawdę, tak będzie lepiej. Pozwolić mu odejść. Nie żeby kiedykolwiek był mój, tak
naprawdę, ale... Tak będzie naprawdę o wiele lepiej, i już. Jestem pewna, że Grandmere by
się ze mną nie zgodziła. Tak powinna postąpić księżniczka. Moscovitzowie mieli takie
szczęśliwe miny. Nawet Lilly.
A ona nigdy nie bywa szczęśliwa.
Lepiej już pójdę do dziewczyn. Obawiam się, że Lars mnie zastrzeli, jeśli każę mu czekać
jeszcze trochę. Ja... Hej, te buty wyglądają jakoś znajomo. O nie...
SOBOTA, 29 KWIETNIA, 16.00, W LIMUZYNIE, W DRODZE DO DOMU
O tak.
Lilly. To była Lilly. W kabinie obok mojej.
Totalnie rozpoznała moje Mary Jane na platformie. Te nowe, Prądy, nie te stare, które
nosiłam dwa lata temu, kiedy tak bezlitośnie wyśmiała je na swojej stronie internetowej.
Odezwała się:
- Mia? To ty tam siedzisz? Tak mi się wydawało, że widziałam Larsa na korytarzu...
Co miałam zrobić? Nie mogłam powiedzieć, że to nie ja. Ewidentnie.
No więc wyszłam, a ona tam stała i patrzyła na mnie z taką kompletnie zdezorientowaną
miną, jakby chciała zapytać: „A co ty tu robisz?"
96
Na szczęście, przez ten czas, kiedy siedziałam na widowni, totalnie mi się udało wymyślić, co
powiem, gdyby do czegoś podobnego miało dojść.
Wielkie Wredne Kłamstwo Numer Sześć Mii Thermopolis.
- Och, cześć Lilly. - Ależ byłam swobodna i nieskrępowana... Mimo że cała się
wysmarowałam kosmetykami MAC, i że uczesałam sobie włosy na szczotkę, i że miałam na
sobie swój najlepszy top Nanette Lepore i czarne, obrzeżone koronką legginsy,
zachowywałam się, jakby to wszystko było zupełnie normalne. - Gretchen Weinberger nie
mogła tu dzisiaj przyjść, więc dała mi swoją przepustkę i poprosiła, żebym za nią napisała
artykuł o darowiźnie Michaela. - Na dowód tego kolosalnego kłamstwa jeszcze wyciągnęłam
z torby przepustkę prasową Gretchen. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
Lilly tylko wytrzeszczyła oczy na tę przepustkę. A potem podniosła na mnie oczy (boja nadal
jestem od niej ze trzydzieści centymetrów wyższa, zwłaszcza na tych koturnach, i to mimo że
ona miała wysokie obcasy).
Szczerze, bardzo mi się nie podobał sposób, w jaki na mnie patrzyła. Jakby mi nie wierzyła.
Nieco za późno przypomniałam sobie, że Lilly zawsze umiała zgadnąć, że kłamię (bo mi
latały skrzydełka nosa).
Ale ćwiczyłam kłamanie przed lustrem, a także przy Grandmere, żeby się tego oduczyć, bo
jeśli ludzie potrafią zgadnąć, że się kłamie, to dzieje się to z totalną szkodą dla czyjejś
przyszłej kariery jako księżniczki. Zresztą nieważne, kim się chce zostać, umiejętność
opowiadania nieszkodliwych kłamstewek jest niezbędna w każdej profesji („Och, nie, skąd,
pożyje pan jeszcze znacznie dłużej niż tylko sześć miesięcy").
I Grandmere mówi, że idzie mi to już o wiele lepiej (J.P. też. No cóż, nic dziwnego. W
przeciwnym razie połapałby się, kiedy mu powiedziałam, że nie dostałam się na żaden
uniwersytet. Nie wspominając już o tych innych piętrowych kłamstwach, które mu
opowiadam. Mogłabym zabić Lilly za to, że mu powiedziała o tym nosie. Czasami
zastanawiam się, czy jest w ogóle
7 - Pożegnanie księżniczki
97
cokolwiek, co ona mu o mnie powiedziała, a czego on mi nie powtórzył).
Byłam pewna, że Lilly nie mogła się zorientować, że kłamię. Ale na wszelki wypadek
dodałam:
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadza, że tu jestem. Starałam się, jak mogłam, trzymać z
daleka i w tle. Wiem, że to szczególny dzień dla ciebie i twojej rodziny, a ja... No cóż, bardzo
się cieszę, ze względu na Michaela.
To ostatnie wcale nie było kłamstwem, więc nie musiałam się martwić nosem. Ani
troszeczkę.
Lilly przyjrzała mi się, mrużąc oczy. Chociaż raz nie obsma-rowała ich sobie dokoła kohlem.
Wiem, że zrobiła tak z szacunku dla babuni Moscovitz, która uważa, że kohl jest dla
puszczal-skich.
Miałam wrażenie, że ona mnie zaraz uderzy. Naprawdę...
- Serio przyszłaś tu po to, żeby napisać artykuł do „Atomu"? - zapytała twardo.
Jeszcze nigdy w całym swoim życiu tak się nie koncentrowałam na skrzydełkach własnego
nosa.
- Tak - powiedziałam. To nie jest kłamstwo, bo przecież planuję jechać teraz do domu i
napisać artykuł na czterysta słów i oddać go redakcji w poniedziałek rano. Po tym jak już z
dziewięćset razy zwymiotuję.
Wredne spojrzenie Lilly nie złagodniało.
- I naprawdę mówisz szczerze o moim bracie, Mia? - dociekała.
- Oczywiście, że tak. Co też było prawdą.
Dokładnie tak, jak się tego spodziewałam, Lilly totalnie gapiła mi się na nos. Kiedy
zobaczyła, że jego skrzydełka nie latają nieco się chyba odprężyła.
- Bardzo miło z twojej strony, że przyszłaś. Znaczy zamiast Gretchen - powiedziała tonem
stuprocentowo szczerym. -1 wiem, że twoja obecność tutaj znaczy bardzo wiele dla Michaela.
A ponieważ tu jesteś, nie możesz wyjść, nie witając się z nim.
I wtedy o mało nie zwróciłam musli. Co?
98
w
- Hm - powiedziałam, cofając się tak szybko, że o mało nie zderzyłam się ze starszą panią
która wychodziła z innej kabiny. - Nie, dzięki. Nie ma sprawy! Dla „Atomu" mam już chyba
dość materiału. To dla waszej rodziny taka szczególna chwila. Nie chciałabym przeszkadzać.
Czeka samochód, więc muszę już iść.
- Nie wygłupiaj się - powiedziała Lilly, wyciągając rękę i chwytając mnie za nadgarstek. I to
wcale nie w taki miły, przyjazny: „No weź i chodź" sposób. To było raczej takie: „Wpadłaś i
teraz idziesz ze mną". Przyznaję, nieco się przeraziłam. - Jesteś księżniczką zapomniałaś?
Sama mówisz swojemu kierowcy, jak długo ma czekać. A jako naczelna gazety informuję cię,
że do artykułu potrzebujesz osobistej wypowiedzi Michaela. Poza tym będzie mu przykro,
kiedy się dowie, że tu byłaś i nawet się nie przywitałaś. No i - dodała, złowieszczo ściskając
mi nadgarstek i patrząc na mnie spojrzeniem, od którego mogłaby zastygnąć wrząca lawa -
nie zranisz go ponownie, Mia. Nie, póki jestem w pobliżu.
Ja? Zranić jego? Halo? Czyjej trzeba przypominać, że to jej brat zostawił mnie, wyjeżdżając
do Japonii?
Okej, zachowywałam się jak totalna kretynka i zasłużyłam sobie na to, żeby tak postąpił. Ale
mimo wszystko.
I w ogóle co tu się działo? Czy to jakiś rodzaj przedłużonej zemsty za to coś, co rzekomo
zrobiłam jej w zeszłym roku? Miała zamiar zaciągnąć mnie do tej sali, a potem zrobić czy
powiedzieć coś, co by mnie strasznie przy wszystkich upokorzyło -a zwłaszcza przy jej
bracie?
Jeśli nawet, to ja nie miałam większego wyboru, tylko dać jej się zaciągnąć z powrotem do
tego zatłoczonego pawilonu. Trzymała mnie za nadgarstek żelaznym chwytem.
Ale... jeśli jej wcale nie chodziło o zemstę? Jeśli Lilly już przeszło to coś, za co tak się na
mnie wściekała przez mniej więcej dwa lata? Może warto byłoby zaryzykować.
Bo pomijając wszystko inne, nawet to nienawidzemiither-mopolis.com, brakowało mi Lilly.
Przynajmniej wtedy, kiedy nie usiłowała mścić się na mnie za krzywdy, które jej rzekomo
wyrządziłam.
99
Zobaczyłam, że Lars spogląda na nas ze zdumieniem, kiedy wyszłyśmy z łazienki razem. On
doskonale wie, że Lilly i ja raczej już nie jesteśmy zaprzyjaźnione. I chyba, kiedy zobaczył, w
jaki sposób trzymała mnie za nadgarstek, domyślił się, że ja z nią idę niezupełnie z własnej
nieprzymuszonej woli.
Ale i tak pokręciłam głową, mijając go, żeby mu dać znać, że ma nie wyciągać paralizatora.
To była moja sprawa i zamierzałam ją sama załatwić. Jakoś.
Zobaczyłam też, że zauważyła nas stojąca nieco dalej na korytarzu Tina. Obrzuciła nas
zaskoczonym wzrokiem. Lilly, dzięki Bogu, nie zauważyła jej. Tinie aż szczęka opadła, kiedy
zobaczyła, w jaki sposób Lilly zaciska rękę na moim nadgarstku. Pewnie wyglądało to mało
przyjaźnie. Tina podniosła komórkę do ucha i bezgłośnie powiedziała w moją stronę:
„Zadzwoń!"
Pokiwałam głową. Och, miałam zamiar porozmawiać sobie z Tiną przez telefon, i to jeszcze
jak.
Już ja do niej zadzwonię i powiem jej, co myślę o ładowaniu mnie w taki pasztet (chociaż w
sumie, prawdę mówiąc, to znalazłam się tu przez ten własny wielki plan, że zachowam się jak
księżniczka).
I zanim się połapałam, Lilly ciągnęła mnie przez Pawilon Opieki nad Pacjentem imienia
Simona i Louise Templemanów w stronę podium, gdzie nadal stali, popijając szampana,
Michael i jego rodzice, babunia Moscovitz i Kenny - znaczy Kenneth -i pozostali członkowie
zespołu Pawłów Chirurgia.
Czułam, że chyba umrę. Serio tak czułam.
Ale potem przypomniałam sobie coś, o czym kiedyś zapewniała mnie Grandmere; że jeszcze
nikt nie umarł z zażenowania - nigdy, w całej historii ludzkości.
Czego jestem chodzącym dowodem, mając taką babkę.
No więc przynajmniej miałam pewność, że wyjdę z tego wszystkiego z życiem.
- Michael! - Lilly zaczęła wołać na cały głos, kiedy byłyśmy zaledwie w połowie drogi do
podium. Puściła mój nadgarstek i wzięła mnie za rękę. Poczułam się bardzo dziwnie. Lilly
100
Zobaczyłam, że Lars spogląda na nas ze zdumieniem, kiedy wyszłyśmy z łazienki razem. On
doskonale wie, że Lilly i ja raczej już nie jesteśmy zaprzyjaźnione. I chyba, kiedy zobaczył, w
jaki sposób trzymała mnie za nadgarstek, domyślił się, że ja z nią idę niezupełnie z własnej
nieprzymuszonej woli.
Ale i tak pokręciłam głową, mijając go, żeby mu dać znać, że ma nie wyciągać paralizatora.
To była moja sprawa i zamierzałam ją sama załatwić. Jakoś.
Zobaczyłam też, że zauważyła nas stojąca nieco dalej na korytarzu Tina. Obrzuciła nas
zaskoczonym wzrokiem. Lilly, dzięki Bogu, nie zauważyła jej. Tinie aż szczęka opadła, kiedy
zobaczyła, w jaki sposób Lilly zaciska rękę na moim nadgarstku. Pewnie wyglądało to mało
przyjaźnie. Tina podniosła komórkę do ucha i bezgłośnie powiedziała w moją stronę:
„Zadzwoń!"
Pokiwałam głową. Och, miałam zamiar porozmawiać sobie z Tiną przez telefon, i to jeszcze
jak.
Już ja do niej zadzwonię i powiem jej, co myślę o ładowaniu mnie w taki pasztet (chociaż w
sumie, prawdę mówiąc, to znalazłam się tu przez ten własny wielki plan, że zachowam się jak
księżniczka).
I zanim się połapałam, Lilly ciągnęła mnie przez Pawilon Opieki nad Pacjentem imienia
Simona i Louise Templemanów w stronę podium, gdzie nadal stali, popijając szampana,
Michael i jego rodzice, babunia Moscovitz i Kenny - znaczy Kenneth -i pozostali członkowie
zespołu Pawłów Chirurgia.
Czułam, że chyba umrę. Serio tak czułam.
Ale potem przypomniałam sobie coś, o czym kiedyś zapewniała mnie Grandmere; że jeszcze
nikt nie umarł z zażenowania - nigdy, w całej historii ludzkości.
Czego jestem chodzącym dowodem, mając taką babkę.
No więc przynajmniej miałam pewność, że wyjdę z tego wszystkiego z życiem.
- Michael! - Lilly zaczęła wołać na cały głos, kiedy byłyśmy zaledwie w połowie drogi do
podium. Puściła mój nadgarstek i wzięła mnie za rękę. Poczułam się bardzo dziwnie. Lilly
100
i ja kiedyś zawsze trzymałyśmy się za ręce, kiedy jeszcze jako dzieci przechodziłyśmy razem
przez ulicę, bo tak nam kazały matki, uważając, że to w jakiś sposób spowoduje, że nie
przejedzie nas autobus linii M! (już raczej oznaczało to, że obie zostaniemy rozplaskane po
asfalcie). Lilly zawsze miała wtedy dłoń spoconą i lepiącą się od cukierków.
A teraz ta dłoń była sucha i chłodna. Dłoń osoby dorosłej. To było dziwne.
Michael zajęty był rozmową z całą grupą ludzi - po japoń-sku. Lilly musiała jeszcze ze dwa
razy powtórzyć jego imię, zanim wreszcie się obejrzał i nas zauważył.
Chciałabym móc powiedzieć, że kiedy moje oczy napotkały wzrok Michaela, byłam zupełnie
spokojna i niezdenerwowana, i że uśmiechałam się swobodnie i mówiłam wszystkie właściwe
rzeczy. Chciałabym móc powiedzieć, że po tym, jak praktycznie samodzielnie wprowadziłam
ustrój demokratyczny w kraju, którego - tak się złożyło - jestem księżniczką, i po tym jak
napisałam czterystustronicowy romans, i dostałam się na każdą uczelnię, na którą składałam
papiery (chociaż to akurat właśnie dlatego, że jestem księżniczką), to ze spotkaniem z
Michaelem, pierwszym, odkąd niemal dwa lata temu cisnęłam mu w twarz naszyjnik ze
śnieżynką, poradziłam sobie z najwyższym wdziękiem i łatwością.
Ale tak się nie stało. Czułam, że się czerwienię, kiedy spojrzał mi w oczy. No i z miejsca
zaczęły mi się pocić dłonie. I byłam całkiem pewna, że podłoga chwieje mi się pod nogami i
że zaraz rąbnę na nią na twarz, bo nagle zakręciło mi się w głowie i zrobiło słabo.
- Mia - powiedział Michael swoim głębokim głosem, kiedy już przeprosił osoby, z którymi
rozmawiał. A potem uśmiechnął się i zrobiło mi się słabo o kolejne dziesięć milionów procent
więcej. Byłam przekonana, że za moment zemdleję.
- Hm. - Chyba się uśmiechnęłam. Nie mam pojęcia. -Cześć.
- Mia jest tutaj jako reporterka „Atomu" - wyjaśniła Mi-chaelowi Lilly, kiedy nie dodałam już
nic więcej. Nie mogłam
101
nic więcej dodać. Jedyne, co mogłam zrobić, to spróbować nie przewrócić się jak drzewo
podgryzione przez bobra. - Ma napisać o tobie artykuł, Michael. Prawda, Mia?
Pokiwałam głową. Artykuł? „Atom"? O czym ona mówiła?
A, jasne. Ten dla szkolnej gazety.
- Co u ciebie? - spytał mnie Michael. Mówił do mnie. Mówił do mnie takim przyjaznym,
zupełnie nienapastliwym tonem.
A jednak nie byłam w stanie sklecić żadnej odpowiedzi. Oniemiałam, zupełnie jak postać
grana przez Roba Lowe'a w telewizyjnej ekranizacji Bastionu Stephena Kinga. Tylko nie
jestem aż tak ładna.
- Może zadasz Michaelowi parę pytań, Mia? - Lilly szturchnęła mnie. Ona mnie szturchnęła.
W ramię. Aż zabolało.
- Au-jęknęłam. Super! Całe słowo!
- Gdzie jest Lars? - spytał Michael ze śmiechem. - Lepiej uważaj, Lii. Ona zwykle ma
uzbrojoną eskortę.
- Gdzieś tu się kręci - udało mi się wykrztusić. Nareszcie! Pełne zdanie. Któremu towarzyszył
niepewny śmiech. -Au mnie w porządku, dzięki, że pytałeś. Jak ty się miewasz, Michael?
Tak! To coś umie mówić!
- Ja? Świetnie - powiedział Michael.
I właśnie wtedy podeszła jego matka i powiedziała: „Kochanie, tu jest jakiś pan z „New York
Times". Chciałby z tobą porozmawiać. Mógłbyś może..." - A potem zobaczyła mnie i oczy jej
się zrobiły totalnie wielkie. - Och. Mia.
Tak. Zupełnie jak: „Och. To ty. Dziewczyna, która zrujnowała życie obojgu moim dzieciom".
I naprawdę nie wydaje mi się, żeby to tylko zadziałała moja wyobraźnia. To znaczy trzeba by
mieć tak bujną wyobraźnię jak Tina, żeby to przerobić na: „Och. To ty. Dziewczyna, do której
mój syn w sekrecie wzdychał przez ostatnie dwa lata".
Co, biorąc pod uwagę, że widziałam już Mikromini Midori, było zdecydowanie wykluczone.
102
- Dzień dobry, pani doktor - powiedziałam swoim najbardziej nieśmiałym tonem. - Jak się
pani miewa?
- Bardzo dobrze, kochanie. - Doktor Moscovitz pochyliła się i z uśmiechem pocałowała mnie
w policzek. - Od tak dawna cię nie widziałam. Ogromnie mi miło, że udało ci się przyjść.
- Mam opisać uroczystość dla szkolnej gazety - wyjaśniłam pośpiesznie, wiedząc, zanim
jeszcze skończyłam mówić, jak idiotycznie zabrzmią te słowa. Ale nie chciałam, żeby sobie
pomyślała, że ja tu przyszłam dla któregoś z tych prawdziwych powodów, dla których tu w
przyszłam. - Ale widzę, że jest zajęty. Michael, idź, porozmawiaj z „Timesem"...
- Nie - powiedział Michael. - Nie ma sprawy. Będzie na to jeszcze mnóstwo czasu,
- Żartujesz sobie? - Miałam ochotę wyciągnąć rękę i pchnąć go w stronę tamtego reportera,
ale już ze sobąnie chodzimy, więc dotykanie się jest wykluczone. Chociaż naprawdę z
przyjemnością położyłabym rękę na rękawie tego garnituru, żeby poczuć, co pod nim jest. Co
mnie naprawdę szokuje, bo przecież ja mam już chłopaka. - To „Times"!
- Może moglibyście się umówić na jutro na kawę - powiedziała Lilly lekkim tonem, kiedy
Kenneth - Ha! Wreszcie zapamiętałam! - podszedł do nas powoli. - Na wywiad.
Co ona wyrabia? Co ona mówi? To było zupełnie tak, jakby Lilly nagle zapomniała, jak
bardzo mnie nienawidzi. Albo jakby, kiedy nikt nie patrzył, Wredna Lilly została zastąpiona
przez Słodką Lilly.
- Hej - ucieszył sie Michael z rozjaśnioną twarzą. - To dobry pomysł. Co powiesz, Mia? Masz
jutro czas? Spotkałabyś się ze mną w Caffe Dante, powiedzmy koło pierwszej?
Zanim połapałam się, co robię, pod wpływem ogólnego nastroju, pokiwałam głową i
powiedziałam: „Tak, jutro o pierwszej mi odpowiada. Okej, super, to do zobaczenia".
A wtedy Michael chciał już odejść... Ale w ostatniej chwili obrócił się i dodał:
- Aha, i przynieś ze sobą swoją pracę dyplomową. Nie mogę się doczekać, kiedy ją
przeczytam!
103
O mój Boże.
Naprawdę myślałam, że zwymiotuję Kennethowi na te jego błyszczące wyjściowe buty.
Lilly chyba to zauważyła, bo szturchnęła mnie w plecy (znów niezbyt delikatnie) i zapytała:
„Mia? Tobie nic nie jest?"
Michael był już poza zasięgiem słuchu i rozmawiał z reporterem z „Timesa", a jego mama
odeszła pogadać z jego tatą i babunią Moscovitz. Spojrzałam tylko na Lilly żałośnie i
powiedziałam pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do głowy, to znaczy: „Dlaczego nagle zrobiłaś
się dla mnie taka miła?"
Lilly otworzyła usta i chciała coś powiedzieć, ale Kenneth objął ją ramieniem, spiorunował
mnie wzrokiem i spytał:
- A ty dalej chodzisz z J.P.?
Spojrzałam na niego i zamrugałam oczami ogłupiała.
- Tak - przyznałam.
- No to nieważne - powiedział Kenneth i odciągnął Lilly ode mnie takim gestem, jakby był na
nią wściekły.
A ona nie próbowała się opierać.
Co jest dziwne, bo Lilly to raczej nie ten typ dziewczyny, który pozwala chłopakowi, żeby
mówił jej, co ma robić. Nawet Kennethowi, którego naprawdę lubi. Więcej niż lubi, jestem
tego całkiem pewna.
To był już koniec mojego wielkiego pierwszego spotkania z Michaelem po prawie dwóch
latach. Zeszłam z podium z największą godnością, na jaką mogłam się zdobyć (to pomaga,
jeśli człowiek ma ochroniarza do towarzystwa), i poszliśmy do limuzyny, gdzie czekały
dziewczyny, a one zażądały opowiadania ze szczegółami, które im przekazałam, jednocześnie
pisząc w pamiętniku (parę, oczywiście, pominęłam).
Mam dziewczyny teraz zabrać do Nobu, gdzie zamierzają spróbować wszystkich rodzajów
sushi, jakie są w menu, jak mi zapowiedziały.
Aleja nie wiem, jak mi się uda skoncentrować na docenianiu subtelnych smaków, które
wydobywa szef kuchni, Matsuhisa, skoro przez cały czas będę myślała: Co ja mam zrobić,
żeby nie pokazać swojej książki Michaelowi?
104
Poważnie. Nie chciałabym, żeby to zabrzmiało prostacko - jakby to określiła Grandmere - ale
mam wrażenie, że dałam ciała.
Boja nie mogę dać mojej powieści Michaelowi. On wynalazł zautomatyzowane ramię, które
ratuje ludzkie życie. Ja napisałam romans historyczny. Te dwie rzeczy są z zupełnie innych
lig.
I ja naprawdę nie chcę, żeby facet, który dopiero co dostał honorowy dyplom magistra nauk
ścisłych Columbii (i który przy paru okazjach wsadził mi rękę pod bluzkę), przeczytał sceny
miłosne z mojej powieści.
Umarłabym ze wstydu.
SOBOTA. 29 KWIETNIA, 19.00.
PODDASZE
Stwierdziłam, że doktor Bzik ma rację.
Naprawdę muszę przestać tak kłamać. To znaczy jeśli jutro mam się spotkać z Michaelem na
wywiad dla gazety (a przecież się nie wymigam, bo jeśli tego nie zrobię, to będę musiała się
przyznać, że nie poszłam tam dzisiaj po to, żeby zrobić z nim wywiad dla „Atomu", a to
absolutnie wykluczone, żebym miała się przyznać, że poszłam tam tak naprawdę po to, żeby
poprosić go o CardioArm... Albo gorzej, śledzić go w towarzystwie moich rozchichotanych
koleżanek), to będę musiała dać mu kopię swojej pracy dyplomowej.
Po prostu będę musiała. Nie wykręcę się. On totalnie pamiętał - nie pytajcie mnie, jak mu się
to udało, skoro jest, zdaje się, najbardziej zajętym człowiekiem we wszechświecie.
A jeśli mam wyjaśnić sobie z moim byłym chłopakiem, jak naprawdę wygląda sprawa mojej
pracy dyplomowej, to znaczy, że, no cóż, muszę zacząć mówić na ten temat prawdę tym
osobom, obecnym w moim życiu, które są ważniejsze niż on. Na przykład mojej najlepszej
przyjaciółce i mojemu obecnemu chłopakowi.
105
Bo w przeciwnym razie to by było po prostu nie w porządku. Znaczy, żeby Michael znał
prawdę o Okupie za moje serce, ale Tina i J.P. już nie.
Więc zdecydowałam, że po prostu przełknę tę pigułkę i WSZYSTKIM prześlę po kopii. W
ten weekend.
Tinie książkę już wysłałam. Dzisiaj wieczorem mam mnóstwo wolnego czasu, bo J.P. jest na
próbie, a ja opiekuję się Ro-ckym, bo mama i pan G. są na spotkaniu mieszkańców, gdzie
dyskutują nad szalonym rozwojem Uniwersytetu Nowojorskiego i nad tym, co mogą zrobić,
żeby to powstrzymać, zanim wszyscy ludzie, których będzie stać na mieszkanie w Village,
będą dwudziestoletnimi studentami filmu z funduszami powierniczymi.
Wysłałam Tinie kopię swojej powieści z taką wiadomością:
Droga T,
mam nadzieję, że nie będziesz wściekła. Mówiłam, że moja praca dyplomowa jest o
genowiańskich prasach do tłoczenia oliwy w latach 1254-1650. W pewnym sensie kłamałam.
Moja praca dyplomowa to czterystustronicowy romans historyczny zatytułowany: Okup za
moje serce. Akcja rozgrywa się w średniowiecznej Anglii, w 1291 roku. Bohaterką jest
dziewczyna imieniem Finnula, która porywa dla okupu rycerza, który właśnie wrócił z
krucjaty. Finnula musi zdobyć pieniądze dla swojej ciężarnej siostry, żeby mogła kupić
chmiel i jęczmień, i wyrabiać piwo (co było w tamtych czasach głównym źródłem
dochodów). Finnula jednakże nie ma pojęcia, że jej wioska jest lennem rycerza, którego
porwała. No i Finnula ma też swoje sekrety, o których rycerz nie wie. Przesyłam ci teraz
Okup za moje serce. Nie musisz go czytać (tylko jeśli masz ochotę). Mam po prostu nadzieję,
że mi wybaczysz, że cię okłamałam. Czuję się z tym naprawdę głupio. Nie wiem, dlaczego to
zrobiłam. Chyba dlatego, że się wstydziłam, bo nie byłam pewna, czy to jest coś warte. Poza
tym w niej jest mnóstwo scen erotycznych.
106
Naprawdę mam nadzieję, że nie przestaniesz być moją przyjaciółką,
Uściski Mia
Nie odezwała się do mnie jeszcze, ale to dlatego, że to pora wspólnego obiadu wszystkich
Hakim Babów, a Tinie nie wolno sprawdzać przy stole, czy dostała jakieś nowe wiadomości.
To taka rodzinna zasada, której przestrzega teraz nawet sam pan Hakim Baba, odkąd lekarz
postraszył go nadciśnieniem tętniczym.
Trochę mi jakoś niedobrze - niedobrze i dobrze jednocześnie. Znaczy po wysłaniu Tinie
Okupu za moje serce. Nie mam pojęcia, jak zareaguje. Czy będzie na mnie wściekła, że ją
okłamałam? A może podekscytowana, bo ona uwielbia romanse? To prawda, że woli romanse
współczesne, i zwykle takie, których bohaterami są szejkowie.
Ale możliwe, że mój też jej się spodoba. Zawarłam w nim mnóstwo odniesień do pustyni.
A co jeszcze ważniejsze, co powie J.P., kiedy mu się przyznam? On wie, że uwielbiam pisać i
że chcę zostać pisarką.
Ale nigdy wcześniej nie wspominałam mu, że chcę pisać romanse.
No cóż, dowiem się, co myśli, już niedługo. Właśnie też wysyłam mu kopię.
Chociaż, kto wie, kiedy on przeczyta wiadomość. Jego próby często ciągną się aż do północy.
A teraz Rocky błaga mnie, żebym z nim oglądała Dora poznaje świat. Ja rozumiem, że
miliony dzieciaków uwielbiają Dorę i z tego programu nauczyły się czytać. Ale nie miałabym
nic przeciwko temu, żeby Dora spadła z jakiegoś urwiska i zabrała ze sobą swoich małych
kumpli.
107
SOBOTA, 29 KWIETNIA, 20.30,
PODDASZE
Właśnie dostałam esemesa od Tiny!
O RANY, W GŁOWIE M SIĘ NIE MIEŚCI, ŻE NAPISAŁAŚ ROMANSINIC MLNIE
POWIEDZIAŁAŚ!!!!!!!!!! JESTEŚ NIESAMOWITA!!!!!!!!!! UWIELBIAM CIĘ!!!!!!!!!!!
ROMANSE RZĄDZĄ!!!!!!!!!!!! JUŻ ZACZĘŁAM CZYTAĆ IJEST TAKI ŚWIETNY!!!!!
MUSISZ SPRÓBOWAĆ TO WYDAĆ DRUKIEM!!!!!!! W GŁOWIE M SIĘ NIE MIEŚCI,
ŻE SAMA NAPISAŁAŚ CAŁĄ KSIĄŻKĘ!!!!!!! Tina
PS Muszą z tobą o czymś porozmawiać. Nie mogą pisać o tym w esemesie. To nic złego. Ale
to coś, co mi przyszło do głowy w związku z twoją książką. ZADZWOŃ DO MNIE
ZARAZ!!!!!
Właśnie kiedy to czytałam, zadzwonił mój telefon, i kiedy zobaczyłam, że to J.P., odebrałam,
i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, nawet „cześć", on się odezwał:
- Czekaj... Napisałaś romans?
Śmiał się. Ale nie w jakiś wredny sposób. W taki czuły sposób, jakby nie mógł sam w to
uwierzyć.
Zanim się połapałam, też zaczęłam się śmiać.
- Tak - powiedziałam. - Pamiętasz, co mówiłam o mojej pracy dyplomowej?
- Tej o historii genowiańskich pras do tłoczenia oliwy w latach 1254-1650? - J.P miał w
głosie niedowierzanie. - Oczywiście.
- Tak. Hm... - wybąkałam. - Ja trochę cię w tej sprawie okłamałam. - O dobry Boże w niebie,
modliłam się przy tym. Niech on mnie nie znienawidzi za to kłamstwo. - Moja praca
dyplomowa to tak naprawdę ten historyczny romans. Ten, który
108
ci właśnie wysłałam. Dzieje się w Anglii, w 1291 roku, w średniowieczu. Znienawidzisz
mnie?
- Znienawidzić cię? - J.P. znów się roześmiał. - Oczywiście, że cię nie znienawidzę. Nigdy
bym cię nie mógł nienawidzić. Ale romans? - powtórzył. - Jak te, które czyta Tina?
- Tak - powiedziałam. Dlaczego on tak zabrzmiał? Przecież to nic aż tak bardzo dziwnego. -
Niezupełnie taki, jakie lubi Tina. Ale w pewnym sensie. Rozumiesz, doktor Bzik powiedział
mi, że to świetnie, że pomogłam Genowii przekształcić się w monarchię konstytucyjną i tak
dalej, ale że naprawdę powinnam zrobić coś dla samej siebie, nie tylko dla obywateli
Genowii. A ponieważ uwielbiam pisać, pomyślałam - i doktor Bzik się z tym zgodził - że
może powinnam napisać jakąś książkę, skoro chcę zostać pisarką, no i zawsze przecież i tak
coś pisałam w pamiętniku. No i ja uwielbiam romanse... Dają tyle satysfakcji, i dowiedziono,
że obniżają poziom stresu - wiedziałeś, że mnóstwo Domina Rei, kobiet przodujących w
biznesie i polityce, czyta romanse dla odprężenia? To niezawodny środek na obniżenie stresu.
Poszukałam i dowiedziałam się, że ponad dwadzieścia pięć procent wszystkich
sprzedawanych książek to romanse. Uznałam więc, że jeśli mam coś napisać i liczyć na to, że
zostanie wydane, to statystycznie, największą szansę dają romanse...
Okej. Plotłam. Czyja naprawdę właśnie powiedziałam, że ponad dwadzieścia pięć procent
wszystkich sprzedawanych książek to romanse? Nic dziwnego, że zamilkł.
- Napisałaś romans? - powiedział wreszcie. Znowu. Dziwne, ale zaczynało wyglądać na to, że
J.P. mniej się przejął tym, że go okłamałam, a bardziej tym, że napisałam romans.
- Owszem - ciągnęłam, starając się nie skupiać zanadto na tym, jaki się wydawał zaskoczony.
- Widzisz, zebrałam mnóstwo wiadomości o średniowiecznych czasach - no wiesz, tych, w
których żyła księżniczka Amelie. A potem napisałam tę książkę. I teraz próbuję znaleźć
wydawcę.
- Próbujesz ją wydać? - powtórzył J.P., a głos nieco mu się załamał przy słowie „wydać".
109
- Tak. - Byłam nieco zdziwiona jego zdziwieniem. O co mu chodziło? Czy nie to człowiek
robi, kiedy napisze książkę? To znaczy on napisał sztukę, i byłam całkiem pewna, że będzie
próbował ją wystawić. Prawda? - Ale bez powodzenia. Chyba nikt jej nie zechce. Pomijając
wydawnictwa publikujące na koszt autora, oczywiście. Ale to chyba nic niezwykłego. Znaczy
pierwszy Harry Potter J.K. Rowling został wielokrotnie odrzucony, zanim udało jej się...
- Czy wydawcy wiedzą, że tę książkę napisałaś ty? - przerwał J.P - Księżniczka Genowii?
- Oczywiście, że nie - żachnęłam się. - Posługuję się pseudonimem. Gdybym przyznała, że to
ja ją napisałam, totalnie by ją chcieli wydać. Ale wtedy nie mogłabym wiedzieć na pewno,
czy jest dobra i warta wydania, czy po prostu chcą wydać książkę napisaną przez księżniczkę
Genowii. Chyba widzisz różnicę. Ja nie chcę, żeby została wydana, jeśli to ma się stać w taki
sposób. To znaczy ja chcę się po prostu przekonać, czy mi się to uda - zostać publikowaną
autorką-ale nie dlatego, że jestem księżniczką. Chcę, żeby to się stało dlatego, że to, co
napisałam, jest dobre. Może nie najlepsze, ale dość dobre, żeby się sprzedawać w Wal-Mart.
J.P. westchnął.
- Mia. Co ty wyprawiasz? Zamrugałam oczami.
- Wyprawiam? Ale o co ci chodzi?
- Dlaczego masz o sobie takie niskie mniemanie? Dlaczego chcesz pisać komercyjne książki?
Muszę przyznać, że zbaraniałam. Jak to „mam niskie mniemanie o sobie"? I jakie komercyjne
książki? Jakie niby inne książki mam pisać? Na podstawie życia prawdziwych ludzi? Już tego
raz próbowałam... Dawno temu. Napisałam opowiadanie o prawdziwej postaci - właśnie o
J.P, zanim go poznałam.
I pod koniec opowiadania kazałam bohaterowi popełnić samobójstwo przez rzucenie się pod
pociąg linii F!
Dzięki BOGU, że w ostatniej chwili się opamiętałam - zanim opowiadanie rozprowadzono po
całej szkole na łamach li-
110
terackiego czasopisma Lilly - i zrozumiałam, że tak nie wolno. Nie można pisać historii,
których bohaterami są prawdziwe postacie i kazać im rzucać się pod pociąg linii F.
Bo jeśli to przeczytają i rozpoznają w opowiadaniu samych siebie, to możesz po prostu urazić
ich uczucia.
A ja nie chcę niczyich uczuć urażać!
Ale nie mogłam tego powiedzieć J.P. On nie ma pojęcia o tym opowiadaniu, które o nim
napisałam. Przez cały czas, kiedy ze sobą chodzimy, trzymałam to w tajemnicy.
A więc, odpowiadając na jego pytanie o komercyjne książki, odparłam:
- No cóż. Bo to... przyjemne. I ja to lubię.
- Ale, Mia, stać cię na wiele więcej - stwierdził.
Muszę przyznać, to mnie nieco ubodło. Jakby mówił, że moja książka - nad którą pracowałam
prawie dwa lata, a której jeszcze nawet nie przeczytał - jest nic niewarta.
Wow. No, takiej reakcji to ja się naprawdę po nim nie spodziewałam.
- Może powinieneś ją najpierw przeczytać - zasugerowałam, próbując powstrzymać łzy, które
nagle napłynęły mi do oczu - nie mam pojęcia skąd, bo zwykle nie jestem aż tak wrażliwa -
zanim zaczniesz ją oceniać.
J.P. natychmiast zaczął się kajać.
- Oczywiście - szybko mi przytaknął. - Masz rację. Przepraszam. Posłuchaj... Muszę wracać
na próbę. Może pogadamy o tym jeszcze jutro?
- Jasne. Zadzwoń.
- Zadzwonię - obiecał. - Kocham cię.
- Ja też cię kocham - powiedziałam. I się rozłączyłam.
Jestem przekonana, że wszystko się ułoży. Wiem, że się ułoży. On przeczyta Okup za moje
serce i książka strasznie mu się spodoba. Na pewno. Tak samo jak ja obejrzę Księcia wśród
ludzi w przyszłym tygodniu i na pewno się zachwycę. Wszystko będzie dobrze! Dlatego
właśnie tak pasujemy do siebie. Bo oboje jesteśmy tacy twórczy. Jesteśmy artystami.
111
To znaczy J.P. pewnie będzie miał parę redaktorskich uwag do Okupu za moje serce. Żadna
książka nie jest idealna. Ale nie ma sprawy, bo tak właśnie jest w związkach dwóch artystów.
Na przykład Stephena i Tabithy Kingów. Będę mu wdzięczna za uwagi! Sama też będę
pewnie miała parę do Księcia wśród ludzi. Jutro przedyskutujemy jego uwagi o mojej książce,
i...
O MÓJ BOŻE, PRZECIEŻ JA JUTRO JESTEM UMÓWIONA NA KAWĘ Z
MICHAELEM!!!!!!!!!!! Jak ja TERAZ w ogóle zdołam zasnąć?????
NIEDZIELA, 30 KWIETNIA, 3.00,
PODDASZE
Pytania do wywiadu z Michaelem dla „Atomu":
1. Co cię zainspirowało do stworzenia CardioArm?
2. Jak ci się mieszkało w Japonii przez dwadzieścia jeden miesięcy, zakładając, że byłeś tam
przez cały czas i nie wracałeś w ogóle do kraju, wcale do mnie nie dzwoniąc, co zresztą nie
miałoby żadnego znaczenia, bo przecież ze sobą i tak zerwaliśmy?
3. Czego najbardziej w Japonii ci brakowało?
4. Co ci się w Japonii najbardziej podobało?
(O to nie mogę go pytać! A jeśli odpowie, że Mikromini Midori? Ja tego nie zniosę! Poza tym
nie mogę umieścić takiej odpowiedzi w szkolnej gazecie! Och... Może i tak zadam mu to
pytanie. Może odpowie, że sushi...)
5. [tu powinien być numer 4, nie mogę ustawić formatowania, EJ] Co ci się w Japonii
najbardziej podobało? (BOŻE, NIE POZWÓL MU ODPOWIEDZIEĆ, ŻE MIKROMINI
MIDORI!!!!)
112
6. Jak długa jest lista oczekujących na CardioArm firmy Pawłów Chirurgia?
O to też nie mogę go zapytać! Bo to zupełnie tak, jakbym go pytała, ile czasu Genowia
musiałaby czekać na CardioArm i dawała do zrozumienia, że nam jest jedno potrzebne...
5. Gdyby, hipotetycznie rzecz biorąc, jakiś niewielki kraj potrzebował CardioArm (i,
oczywiście, chciał zapłacić za nie gotówką), to jakie procedury obowiązują? Czy Pawłów
Chirurgia akceptuje czeki, a może taki kraj mógłby zapłacić czarną kartą American Express, a
jeśli tak, to czy mogę zapłacić już zaraz?
6. Gdybyś mógł zostać wybranym przez siebie zwierzęciem, to jakim zwierzęciem chciałbyś
być i dlaczego? (Boże, głupszego pytania już nie ma, ale chyba przy wszystkich wywiadach
zawsze je zadają, więc pewnie lepiej będzie, jeżeli i ja je zadam).
7. Jak długo zamierzasz zostać w Nowym Jorku? Przenosisz się tu na stałe czy wrócisz do
Japonii? A może przewidujesz przeprowadzkę do Doliny Krzemowej w Kalifornii, gdzie
mieszkają ostatnio wszyscy ci młodzi komputerowi potentaci, tacy jak założyciele Google i
Facebooka?
8. Jakie jest twoje najprzyjemniejsze wspomnienie z Liceum imienia Alberta Einsteina (Bal
Wielu Kultur. Proszę powiedz, że Zimowy Bal Wielu Kultur, kiedy byłeś w maturalnej
klasie).
9. Co chciałbyś przekazać tegorocznym absolwentom LiAE?
AAAAAAAAAAAAAACH ONE SĄ TAKIE GŁUPIE!!!!!!
8 - Pożegnanie księżniczki
113
NIEDZIELA, 30 KWIETNIA, POŁUDNIE,
PODDASZE
Nadal nie udało mi się wymyślić żadnych lepszych pytań, ale te były najlepsze, jakie przyszły
mi do głowy po rozmowie z J.P. i jego pytaniu: „Ty napisałaś romans?" Nie wspominając już
o jakichś dziewięciuset esemesach od Tiny, w których mówi mi, że musimy „porozmawiać
osobiście". Nie mam pojęcia, co jest aż tak ważne, że nie może omówić tego ze mną przez
telefon.
Ale Tina jest totalnie przekonana, że René mógł za pomocą hakerów założyć mi podsłuch na
komórce (tak jak w przypadku słynnego epizodu z tamponem, księciem Karolem i Camilla),
więc na razie nie chce przez komórkę mówić ani pisać niczego, co mogłoby mnie
skompromitować.
Więc przychodzi mi na myśl, że cokolwiek ona mi chce powiedzieć, nie jest to coś, co bym
chciała usłyszeć.
To, że nie mogę wymyślić żadnych lepszych pytań do Michaela, prawdopodobnie ma coś
wspólnego z dzisiejszą pobudką, kiedy Rocky zaczął walić mnie w twarz piąstkami i
wrzeszczeć: „Niespodzianka!"
No i faktycznie, miałam niespodziankę. Niespodziewane było to, że znalazł się w moim
pokoju, bo przecież nie wolno mu tu wchodzić - a ten śliski dinks, jaki założyłam na gałkę do
drzwi, powinien uniemożliwić ich otwarcie, bo tylko dorośli wiedzą, jak on działa.
Ale okazało się, że drzwi mu otworzyła osoba dorosła. Osoba dorosła, która właśnie
przyglądała mi się z szerokim, radosnym uśmiechem na twarzy.
- Witaj, Mia! Jak leci?
O Boże. To była babcia. A tuż obok niej stał dziadek. W moim pokoju. W mojej SYPIALNI.
Dość tego. Wynoszę się z tego domu. Jak tylko będę wiedziała, na który uniwersytet pojadę.
Czyli mniej więcej za dwa dni, bo dokładnie wtedy mam podjąć decyzję.
114
- Z góry wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! -wrzasnęła babcia. - Popatrzcie no tylko,
dziesiąta, a ta wyleguje się w łóżku! Co ty sobie wyobrażasz? Że niby jesteś jakąś
księżniczką?
Na co babcia i dziadek wybuchnęli gromkim śmiechem. Z własnego dowcipu. A ja
naciągnęłam sobie kołdrę na głowę i wrzasnęłam:
- MAAAAAAMOOOOOOOOO!!!
- Mamo... - odezwała się moja mama. - Proszę cię. Jestem pewna, że Mia bardzo się cieszy z
twojej wizyty, ale pozwólmy jej wstać i przywitać się jak należy. Będziecie mieć mnóstwo
czasu dla siebie.
- Nie wiem kiedy - powiedziała babcia. Słyszałam po jej głosie, że ma zmarszczone brwi. -
Kazałaś nam zwiedzać tyle muzeów i jechać na tyle wycieczek.
- No cóż, Mia na pewno z chęcią na którąś z tych wycieczek wybierze się z wami - zapewniła
ją mama.
A wtedy odsunęłam kołdrę i spiorunowałam mamę wzrokiem. A mama spiorunowała
wzrokiem mnie.
Wychodzi na to, że dzisiaj zabieram babcię i dziadka do zoo w Central Parku.
Ja rozumiem, że chociaż tyle powinnam zrobić jako ich jedyna wnuczka. Przecież to nie tak,
że ja zupełnie nie mam co robić.
Jedna z tych rzeczy, to przygotować się na randkę, to znaczy na wywiad z Michaelem. Co
właśnie teraz robię. Chociaż nie jest mi łatwo, bo ręce mi się trzęsą tak okropnie, że prawie
nie mogę utrzymać w nich ołówka, żeby obrysować oczy.
I naprawdę chciałabym, żeby Lana przestała pisać mi ese-mesy z radami, co mam na siebie
włożyć, bo to mi nie pomaga.
Poza tym zdecydowałam się nie skorzystać z jej rady i wybieram się w stroju swobodnym.
Tylko dżinsy 7 For All Mankind, kozaki Christiana Louboutina, zsuwający się z ramion top
Sweet Robin Alexandra, wszystkie moje bransoletki kółka, naszyjnik obroża z kameą z
Subversive i długie kolczyki. Czyli bardzo dyskretnie! Przecież to nie tak, że ja próbuję go
sobą zainteresować seksualnie. Jesteśmy teraz wyłącznie przyjaciółmi.
115
Ale pójdę i jeszcze raz umyję zęby. Tak na wszelki wypadek. Pan G. i Rocky urządzają
koncert perkusyjny dla babci i dziadka.
Boże, pozwól mi stąd uciec, zanim dostanę bólu głowy.
NIEDZIELA, 30 KWIETNIA, 12.55, CAFFE DANTE, MACDOUGAL STREET
Ręce tak okropnie mi się pocą. Taka słabość jest nie do przyjęcia, zwłaszcza u członkini rodu
Renaldo. Wszystkie jesteśmy feministkami. Nawet tata jest feminista. Popiera przecież
NOKG, Narodową Organizację Kobiet Genowii. Nawet Grandmere jest jej członkinią.
A skoro mowa o Grandmere, mejlowała dzisiaj do mnie ze CZTERY razy w sprawie imprezy
i/lub wyborów taty. Wszystkie mejle kasowałam. Nie mam czasu czytać tych jej szalonych
wiadomości! I dlaczego ona nie może się nauczyć pisać mej li jak trzeba? Zdaję sobie sprawę,
że ona ma jakieś czterysta lat, i wiem, że powinnam szanować starszych (chociaż moim
zdaniem ona sobie na mój szacunek nie zasłużyła). Ale naprawdę mogłaby przestać
przyciskać klawisz R, kiedy nacisnęła go już raz.
I gdzie JEST Michael? Lars i ja jesteśmy tu. I rozumiem, że przyjechaliśmy pięć minut
wcześniej (chciałam móc pozbyć się paparazzich, gdyby było trzeba, ale żadnych tu nie ma,
dziwne. Chciałam też móc sobie wybrać miejsce, żeby usiąść w jak najlepszym świetle. Lana
zapewnia mnie, że to szalenie ważne na spotkaniach z chłopakami, nawet jeśli chodzi tylko o
odmianę Wyłącznie Przyjacielską. Poza tym chciałam znaleźć w pobliżu jakiś stolik dla
mojego ochroniarza, ale na tyle daleko, żeby nie dyszał nam w kark, bez obrazy, Lars,
oczywiście, o ile czytasz mi to przez ramię, co, nie kłam, czasami robisz, kiedy baterie ci
padną w Treo). No więc, gdzie jest.
O Boże. Idzie. Rozgląda się.
116
Wygląda TAK dobrze. Jeszcze lepiej niż wczoraj, bo dzisiaj ma na sobie dżinsy i one
IDEALNIE na nim leżą we wszystkich właściwych miejscach.
Wow. Ja się zamieniam w Lanę.
A poza tym ma totalnie fajną czarną koszulkę polo z krótkimi rękawami i z miejsca
przyznam, że wszystko to, o co go podejrzewałyśmy wczoraj pod tym jego garniturem,
NAPRAWDĘ TAM JEST. To znaczy mięśnie. I wcale nie jakieś obrzydliwie napompowane
sterydami.
Ale Lana niewiele się pomyliła w swojej ocenie dotyczącej Christiana Bale'a i Batmana -
Początek.
I ja wiem, że mam chłopaka. Ja po prostu notuję swoje obserwacje, jak przystało na
dziennikarkę śledczą.
!!!!!
Zobaczył mnie!!!!! Idzie tu!!!!!! Chyba zaraz umrę, żegnajcie.
Wywiad z Michaelem Moscovitzem dla „Atomu", zarejestrowany przez Mię Thermopolis w
niedzielę, 30 kwietnia za pomocą iPhone (do spisania później)
Mia: Czy mogę nagrywać? Michael: (ze śmiechem) Mówiłem, że możesz. Mia: Wiem, ale
muszę nagrać, że to mówisz. Wiem, że to głupie.
Michael: (nadal się śmiejąc) To wcale nie głupie. Tylko trochę dziwne. Znaczy siedzieć tutaj i
udzielać ci wywiadu. Po pierwsze, dlatego że tobie, a po drugie... No cóż, to ty zawsze byłaś
sławna.
Mia: Teraz twoja kolej. I wielkie dzięki raz jeszcze, że się zgodziłeś. Ja wiem, że na pewno
jesteś bardzo zajęty i chciałabym, żebyś wiedział, że naprawdę doceniam, że znalazłeś czas,
żeby się ze mną spotkać.
Michael: Mia... To przecież jasne.
Mia: No dobrze, zatem pierwsze pytanie. Co cię zainspirowało do stworzenia CardioArm?
117
Michael: Dostrzegłem, że jest taka potrzeba, i uznałem, że mam techniczną wiedzę, która
pozwoli mi tę potrzebę zaspokoić. W przeszłości były już próby stworzenia podobnego
urządzenia, ale moje jest pierwsze, które połączono z zaawansowaną technologią
obrazowania. Co mogę ci wyjaśnić, jeśli chcesz, ale nie sądzę, żebyś miała na to dość miejsca
w swoim artykule, o ile pamiętam artykuły w „Atomie".
Mia: (ze śmiechem) Nie, w porządku, nie ma sprawy.
Michael: Aha, no i oczywiście ty.
Mia: Co?
Michael: Pytałaś, co mnie zainspirowało do stworzenia CardioArm. Po części ty. Pamiętasz,
mówiłem ci kiedyś, przed wyjazdem do Japonii, że chcę zrobić coś takiego, żeby udowodnić
światu, że jestem godny spotykać się z księżniczką. Ja wiem, że to teraz głupio brzmi, ale...
To mnie też motywowało. Wtedy.
Mia: J-jasne. Wtedy.
Michael: Ale nie musisz umieszczać tego w artykule, jeśli czujesz się zażenowana. Nie
bardzo wyobrażam sobie, żebyś chciała, żeby czytał o tym twój chłopak.
Mia: J.P.? Nie... Jemu to nie będzie przeszkadzało. Żartujesz sobie? Znaczy on o tym
wszystkim wie. Mówimy sobie nawzajem o wszystkim.
Michael: Jasne. Więc wie, że się ze mną spotkałaś?
Mia: Hm. Oczywiście! Zaraz, gdzie ja byłam? Aha, no tak. Jak to było, tak długo mieszkać w
Japonii?
Michael: Świetnie! Japonia jest świetna. Bardzo ją polecam.
Mia: Naprawdę? A więc planujesz... Nie, zaraz, to pytanie ma być później... Przepraszam,
babcia mnie obudziła strasznie wcześnie dzisiaj rano i jestem trochę roz-kojarzona.
Michael: Jak się miewa księżna wdowa Genowii? Mia: To nie ona. To ta druga. Przyjechała
do miasta na moje urodziny.
118
Michael: A właśnie. Chciałem ci podziękować za zaproszenia na urodziny.
Mia: ...zaproszenia na moje urodziny?
Michael: Tak. Swoje dostałem dziś rano. A mama mówi, że dla niej, dla taty i dla Lilly
przyszły wczoraj wieczorem. Naprawdę bardzo miło z twojej strony, że zgadzasz się
zapomnieć o nieporozumieniach z Lilly. Wiem, że jutro wieczorem wybiera się tam z
Kennym. Moi rodzice też. Ja się postaram wpaść.
Mia: (pod nosem) Grandmere!
Michael: Słucham?
Mia: Nie, nic. No więc, czego ci najbardziej brakowało, kiedy byłeś w Japonii?
Michael: Hm... Ciebie?
Mia: Ha, ha, ha. Mów poważnie.
Michael: Przepraszam. Dobrze. Mojego psa.
Mia: Co ci się najbardziej w Japonii podobało?
Michael: Chyba ludzie. Poznałem tam mnóstwo naprawdę wspaniałych ludzi. Wielu będzie
mi brakowało... Tych, których nie przywiozłem tutaj z resztą swojego zespołu.
Mia: Och. Naprawdę? Chodzi o kogoś szczególnego? To znaczy... Czy masz zamiar teraz już
na stałe przenieść się do Stanów?
Michael: Tak. Mam mieszkanie tu, na Manhattanie. Tutaj Pawłów Chirurgia będzie mieć
swoje biuro, chociaż większość produkcji będzie się odbywała w Pało Alto w Kalifornii.
Mia: Och. A więc...
Michael: Czy teraz ja mogę ci zadać jakieś pytanie? Mia: Hm... Jasne.
Michael: Kiedy będę mógł przeczytać twoją pracę dyplomową?
Mia: Widzisz, ja wiedziałam, że będziesz mnie o to pytał...
Michael: A więc, skoro wiedziałaś, to gdzie ją masz?
119
Mia: Muszę ci coś powiedzieć. Michael: Oho. Znam to spojrzenie. Mia: Tak. Moja praca nie
dotyczy historii genowiań-skich pras do tłoczenia oliwy w latach 1254-1650. Michael: Nie?
Mia: Nie. To powieść. Czterystustronicowy romans historyczny.
Michael: Super. Dawaj go.
Mia: Serio, Michael, ty tylko starasz się być miły. Nie musisz go czytać.
Michael: Nie muszę? Jeśli sobie wyobrażasz, że nie będę chciał przeczytać twojej powieści,
to chyba się nać-pałaś. Paliłaś gitany Clarisse? Bo jestem pewien, że sam się kiedyś zaćpałem,
tylko wdychając dym, kiedy paliła.
Mia: Musiała rzucić palenie. Słuchaj, jeśli wyślę ci kopię mejlem, to obiecujesz, że nie
zaczniesz jej czytać, dopóki nie wyjdę?
Michael: Co, teraz mi wyślesz? W tej chwili? Na mój telefon? Kompletnie i totalnie
przysięgam.
Mia: Okej. Dobrze. Masz.
Michael: Niesamowite. Zaraz. Kto to jest Daphne Delacroix?
Mia: Obiecałeś, że nie będziesz czytał!
Michael: O mój Boże, szkoda, że nie widzisz swojej twarzy. To ten sam odcień czerwieni co
na moich converse.
Mia: Dzięki, że mi o tym powiedziałeś. Zmieniłam zdanie. Już nie chcę, żebyś miał kopię.
Daj mi swój telefon, skasuję to.
Michael: Nie ma mowy. Przeczytam to dziś wieczorem. Hej, przestań! Lars, pomocy, ona
mnie atakuje!
Lars: Mam interweniować tylko wtedy, jeśli to ktoś atakuje ją a nie jeśli księżniczka atakuje
kogoś.
Mia: Oddawaj !
Michael: Nie...
Kelner: Jakiś problem?
120
Michael: Nie. Mia: Nie.
Lars: Nie. Proszę im wybaczyć. Za dużo kofeiny. Mia: Przepraszam, Michael. Zapłacę za
pralnię chemiczną...
Michael: Nie wygłupiaj się... Zaraz, ty jeszcze to nagrywasz?
Koniec nagrania.
NIEDZIELA, 30 KWIETNIA, 14.30, NA ŁAWCE W PARKU WASHINGTON SQUARE
Nie poszło za dobrze.
A było jeszcze gorzej, kiedy żegnałam się z Michaelem - jak próbowałam, ale mi się nie
udało, wyrwać mu jego iPhona, żeby skasować kopię mojej książki, którą tak idiotycznie mu
wysłałam - kiedy podnieśliśmy się do wyjścia, a ja wyciągnęłam do Michaela rękę, żeby
pożegnać go uściskiem dłoni, a on popatrzył na tę rękę i powiedział: „Moim zdaniem stać nas
na coś lepszego, nie sądzisz?"
A potem wyciągnął ręce, żeby mnie uściskać - oczywiście po przyjacielsku.
A ja się roześmiałam i powiedziałam: „No jasne".
I pozwoliłam mu się uściskać.
I niechcący powąchałam jego szyję.
I wszystko nagle do mnie wróciło. Wspomnienie tego, jak zawsze bezpiecznie i dobrze było
mi w jego ramionach, i że za każdym razem, kiedy mnie tak obejmował, nie chciałam, żeby
mnie kiedykolwiek puścił. Tam, przed Caffé Dante, też nie chciałam, żeby mnie puścił, a
przecież ja tylko robiłam z nim wywiad dla „Atomu", a nie byłam z nim na randce. To było
takie głupie. Poczułam się tak okropnie. Praktycznie zmusiłam się do
121
tego, żeby go puścić i przestać wdychać ten Michaelowy zapach, którego nie czułam już tak
długo. Co się ze mną stało?
A teraz nie mogę wrócić do domu, bo chyba nie wyrobię, jeśli wpadnę na różnych członków
mojej rodziny z Indiany (albo Genowii), jeśli ich tam zastanę. Po prostu muszę posiedzieć tu,
w parku, i postarać się zapomnieć, jaką kompletną idiotkę z siebie zrobiłam (podczas gdy
Lars stoi na straży, żeby mnie chronić przed dealerami narkotyków, którzy ciągle pytają:
„Trawka? Trawka?", i przed bezdomnymi, którzy nagabują mnie o pięć dolarów, i przed
grupkami dzieci, zwiedzającymi Nowy Jork w towarzystwie rodziców, które to dzieciaki
ciągle wołają: „O mój Boże, to ona! To księżniczka Mia z Genowii!"), z nadzieją że w końcu
dojdę do siebie i palce przestaną mi dygotać, a serce przestanie mi walić „Mi-chael, Mi-chael,
Mi-chael", zupełnie jakbym znów była w jakiejś cholernej pierwszej klasie.
I naprawdę mam nadzieję, że gorąca czekolada spierze mu się z dżinsów.
Poza tym chciałabym zapytać wszystkich bogów w niebie, jeśli mnie słuchają... Dlaczego nie
mogę się zachowywać jak dorosła osoba przy facetach, z którymi kiedyś chodziłam, ale
później zerwałam, i z których powinnam być kompletnie i w stu procentach wyleczona?
Ale to było takie... dziwne siedzieć znów tak blisko niego. Nawet jeszcze zanim go
powąchałam. I ja rozumiem, że jesteśmy teraz wyłącznie przyjaciółmi - i oczywiście wiem, że
mam chłopaka, i że Michael ma dziewczynę (prawdopodobnie, bo nie udało mi się uzyskać
jasnej odpowiedzi na to pytanie).
Ale on jest taki... No nie wiem! Nie umiem tego wyjaśnić! Z niego emanuje taka...
dotykalność.
I oczywiście wiedziałam, że nie powinnam go dotykać (zanim go jeszcze dotknęłam... o co
mnie przecież poprosił). Nie mógł wiedzieć, co mi zrobi tym uściskiem. Mógł? Nie, to
wykluczone. Nie jest sadystą. W przeciwieństwie do jego siostry.
Ale siedzieć z nim w kawiarni to było zupełnie... No cóż, jakby wcale nie minęło tyle czasu.
Poza tym oczywiście że mnó-
122
tego, żeby go puścić i przestać wdychać ten Michaelowy zapach, którego nie czułam już tak
długo. Co się ze mną stało?
A teraz nie mogę wrócić do domu, bo chyba nie wyrobię, jeśli wpadnę na różnych członków
mojej rodziny z Indiany (albo Genowii), jeśli ich tam zastanę. Po prostu muszę posiedzieć tu,
w parku, i postarać się zapomnieć, jaką kompletną idiotkę z siebie zrobiłam (podczas gdy
Lars stoi na straży, żeby mnie chronić przed dealerami narkotyków, którzy ciągle pytają:
„Trawka? Trawka?", i przed bezdomnymi, którzy nagabują mnie o pięć dolarów, i przed
grupkami dzieci, zwiedzającymi Nowy Jork w towarzystwie rodziców, które to dzieciaki
ciągle wołają: „O mój Boże, to ona! To księżniczka Mia z Genowii!"), z nadzieją, że w końcu
dojdę do siebie i palce przestaną mi dygotać, a serce przestanie mi walić „Mi-chael, Mi-chael,
Mi-chael", zupełnie jakbym znów była w jakiejś cholernej pierwszej klasie.
I naprawdę mam nadzieję, że gorąca czekolada spierze mu się z dżinsów.
Poza tym chciałabym zapytać wszystkich bogów w niebie, jeśli mnie słuchają... Dlaczego nie
mogę się zachowywać jak dorosła osoba przy facetach, z którymi kiedyś chodziłam, ale
później zerwałam, i z których powinnam być kompletnie i w stu procentach wyleczona?
Ale to było takie... dziwne siedzieć znów tak blisko niego. Nawet jeszcze zanim go
powąchałam. I ja rozumiem, że jesteśmy teraz wyłącznie przyjaciółmi - i oczywiście wiem, że
mam chłopaka, i że Michael ma dziewczynę (prawdopodobnie, bo nie udało mi się uzyskać
jasnej odpowiedzi na to pytanie).
Ale on jest taki... No nie wiem! Nie umiem tego wyjaśnić! Z niego emanuje taka...
dotykalność.
I oczywiście wiedziałam, że nie powinnam go dotykać (zanim go jeszcze dotknęłam... o co
mnie przecież poprosił). Nie mógł wiedzieć, co mi zrobi tym uściskiem. Mógł? Nie, to
wykluczone. Nie jest sadystą. W przeciwieństwie do jego siostry.
Ale siedzieć z nim w kawiarni to było zupełnie... No cóż, jakby wcale nie minęło tyle czasu.
Poza tym oczywiście że mnó-
122
stwo czasu minęło. Ale w taki przyjemny sposób, rozumiecie? I chociaż to nagranie brzmi
głupio (właśnie je sobie odsłuchałam. Wyszłam na kompletną idiotkę), ja wcale nie czułam
się głupio, kiedy to mówiłam - nie w taki sposób, w jaki czułam się przy Michaelu, kiedy
byłam młodsza. Myślę, że to dlatego, że... No cóż, mnóstwo się wydarzyło od czasu, kiedy po
raz ostatni przebywałam w towarzystwie Michaela i po prostu czuję się bardziej pewna siebie
w wielu sprawach (okej... no, kiedy chodzi o mężczyzn) niż kiedyś. Pomijając ten niedawny
odpał po uścisku z jednym.
Na przykład teraz, kiedy znów odtwarzałam nagranie, zdałam sobie sprawę, że Michael w
pewnym sensie ze mną flirtował! Tak troszeczkę.
Ale nie mam pretensji. Zupełnie nie mam pretensji.
0 nie. Czyja to naprawdę napisałam?
Ale nie żeby to miało jakieś znaczenie, bo jestem prawie całkiem pewna, że on myśli, że ja
się tam znalazłam wyłącznie dlatego, że piszę artykuł dla „Atomu" (chociaż co ze mnie za
reporterka, skoro nawet mu nie zadałam wszystkich swoich pytań, kiedy już raz tak się
zajęłam wyrywaniem mu jego własnego telefonu).
Wyrywaniem telefonu! W miejscu publicznym! Jak siedmiolatka! Super. Kiedy ja się w ogóle
nauczę zachowywać jak osoba dorosła? Naprawdę sądziłam, że już potrafię zachować się w
miarę przyzwoicie poza domem.
A potem zaczęłam się siłować w moim byłym chłopakiem w kawiarni, chcąc mu wyrwać
iPhona! I oblałam go gorącą czekoladą!
A potem go powąchałam.
1 chyba zgubiłam jeden kolczyk.
Dzięki Bogu, że nie pokazał się tam żaden paparazzi, żeby to sfotografować.
Co mnie trochę dziwi, kiedy się nad tym zastanawiam. Że żaden z nich się tam nie pojawił, bo
mam wrażenie, że pojawiają się wszędzie, gdzie chodzę.
Nieważne.
123
W każdym razie to chyba było... słodkie. To znaczy Michael i jego reakcja, kiedy mu
powiedziałam, że napisałam romans historyczny. Chociaż okropnie żałuję, że mu go
przesłałam.
Mówił, że go przeczyta! Dzisiaj wieczorem!
Oczywiście J.P. powiedział to samo. Ale J.P. powiedział mi też, że mam za niskie mniemanie
o sobie. Michael niczego takiego nie powiedział.
No ale z drugiej strony Michael nie jest moim chłopakiem. On nie ma na uwadze mojego
dobra - w przeciwieństwie do J.P.
Ale to było takie urocze, kiedy powiedział, że to ja go zainspirowałam do stworzenia
CardioArm. Chociaż to było całe wieki temu, jeszcze zanim ze sobą zerwaliśmy.
Powiedział też, że to miło z mojej strony, że zapominamy z Lilly o nieporozumieniach.
Najwyraźniej nie zna całej prawdy. Znaczy tego, że to nie ja przez ten cały czas chowałam
jakąś urazę, ale...
O nie. Grandmere dzwoni. Odbiorę, bo sama mam jej parę rzeczy do powiedzenia.
- Amelio? - Grandmere zabrzmiała, jakby była w jakimś tunelu. Ale w tle słyszę odgłos
suszarki do włosów, więc wiem, że to dlatego, że właśnie ją czeszą. - Gdzie jesteś? Dlaczego
nie odpowiadasz na moje mejle?
- Mam do ciebie lepsze pytanie, Grandmere. Dlaczego zaprosiłaś mojego byłego chłopaka i
jego rodzinę na moje urodziny jutro wieczorem? I lepiej mi nie mów, że to po to, żeby mu się
podlizać, żebym go mogła poprosić o CardioArm, bo...
- Oczywiście, że właśnie po to, Amelio. - Grandmere nawet nie próbowała zaprzeczać. Potem
usłyszałam jakiś szum, a potem ona powiedziała: „Przestań, Paolo. Mówiłam ci, mniej
lakieru". A do mnie dodała nieco głośniej: - Amelio? Jesteś tam jeszcze?
Naprawdę nic z tego, co ona mówi, nie powinno mnie dziwić. A jednak dziwi. Stale.
- Grandmere - powiedziałam. Byłam wściekła. Naprawdę. To nie jest żaden byle jaki były
chłopak. To Michael. - Nie możesz tego robić. Nie wolno ci wykorzystywać ludzi w taki
sposób.
124
- Amelio, nie bądź głupia. Chcesz, żeby twój ojciec wygrał wybory, prawda? Potrzebne nam
to urządzenie. Gdybyś mnie posłuchała i poprosiła Michaela o nie, nie musiałabym wysyłać
zaproszenia jemu i tej jego okropnej siostrze, a ty nie znalazłabyś się w niezręcznej sytuacji i
nie musiałabyś zabawiać swojego byłego lubego na swoim urodzinowym przyjęciu na oczach
swojego obecnego lubego. Co, przyznaję, trzeba będzie rozegrać delikatnie...
- Byłego... - zaplułam się. W pobliżu kilku nastolatków jeździło na skateboardach. Patrzyłam,
jak jeden z nich rozplaskał się na cementowej muldzie, specjalnie po to w parku
zamontowanej. Dokładnie wiedziałam, jak się poczuł. - Grandmare, Michael nie był moim
lubym. To słowo sugeruje, że byliśmy kochankami, a my nimi nie byliśmy...
- Paolo, mówiłam ci, mniej lakieru. Próbujesz mnie zagazować? Popatrz tylko na biednego
Rommla, przecież on prawie hiperwentyluje, pojemność jego płuc nie jest tak duża jak u
człowieka, wiesz! - Głos Grandmere to cichł, to stawał się głośniejszy. -A teraz, Mia, w
sprawie twojej sukni na jutrzejszy wieczór. Chanel dostarczy ją z rana. Łaskawie zawiadom
swoją matkę, że ktoś musi być u was w domu, żeby ją odebrać. To znaczy, że twoja matka
tym razem będzie musiała zrezygnować z wyjścia do tej swojej artystycznej pracowni.
Sądzisz, że zdoła to załatwić, czy to zbyt wielka odpowiedzialność? Nieważne, już znam
odpowiedź na to pytanie...
Odezwał się brzęczyk rozmowy oczekującej. To była Tina!
- Grandmere, jeszcze nie skończyłam - poinformowałam ją. - Ale na razie muszę się
rozłączyć...
- Nie waż się odkładać słuchawki, młoda damo! Jeszcze nie ustaliłyśmy, co zrobimy, jeśli
Domina Rei złożą ci jutro propozycję zostania członkinią organizacji, a wiesz, że to
prawdopodobne. Musisz...
Wiem, że to niegrzeczne, ale naprawdę miałam Grandmere zupełnie dość. Serio, trzydzieści
sekund jej gadania całkowicie wystarczy.
- Na razie, Grandmere - powiedziałam. I przełączyłam się na rozmowę z Tiną. Z furią
Grandmere uporam się później.
125
- O mój Boże - krzyknęła Tina, kiedy odebrałam. - Gdzie jesteś?
- W parku Washington Square. Siedzę na ławce. Właśnie spotkałam się z Michaelem i
rozlałam mu na spodnie czekoladę. Na pożegnanie się uściskaliśmy. I powąchałam go.
- Wylałaś mu na spodnie czekoladę? - Tina była zdezorientowana. - Powąchałaś go?
- Tak. - Skateboardziści próbowali jeden drugiego prześcignąć w skokach, ale przeważnie się
przewracali. Lars przyglądał im się z leciutkim uśmiechem na ustach. Miałam szczerzą
nadzieję, że nie zamierza poprosić jednego z nich o pożyczenie mu na chwilę deski, żeby im
pokazać, jak to się powinno robić. - Pachniał naprawdę bardzo, bardzo ładnie.
Tina przetrawiała to przez długą chwilę.
- Mia - zaczęła ostrożnie. - Czy Michael pachnie dla ciebie ładniej niż J.P.?
- Tak - przyznałam cicho. - Ale zawsze tak było. J.P pachnie jak chemiczna pralnia, z której
korzysta.
- Myślałam, że kupiłaś mu jakąś wodę kolońską.
- Kupiłam. Nie pomogło.
- Mia, muszę z tobą porozmawiać. Lepiej do mnie przyjedź.
- Nie mogę. Muszę zabrać moich dziadków do zoo w Central Parku.
- No to ja spotkam się tam z tobą - powiedziała Tina. -W zoo.
- Tina - odezwałam się. - O co chodzi? Co jest takie ważne, że musisz mi to powiedzieć, ale
nie możesz powiedzieć przez telefon?
- Mia przecież wiesz.
Myliła się. Nie miałam zielonego pojęcia!
I musiało to być coś szczególnie poważnego, skoro bała się, że Pudelek.pl może się jakoś do
tego dokopać i zaszkodzić mojemu tacie jeszcze bardziej niż do tej pory.
- Spotkajmy się przy Dryfującym Lodowcu obok wybiegu dla pingwinów o czwartej
piętnaście - powiedziała gło-
126
sem dokładnie takim jak Kim Possible. O ile Kim Possible kiedykolwiek umawiała się z kimś
przy wybiegu dla pingwinów.
Ale się nie dziwię. Wybieg dla pingwinów w Central Parku to miejsce, gdzie zawsze trafiam,
gdy mam zamęt w głowie.
- Możesz mi powiedzieć chociaż cokolwiek? - spytałam. - Z czym to jest związane? Z
Borisem? Z Michaelem? Z J.P.?
- Z twoją książką - powiedziała Tina. I się rozłączyła.
Z moją książką? A co moja książka może mieć z tym wszystkim wspólnego? Chyba że...
Czy to możliwe, że jest aż tak źle?
Super. A oni obaj, i J.P, i Michael właśnie w tej chwili ją czytają. CZYTAJĄ JĄ WŁAŚNIE
W TEJ CHWILI! Zrobiło mi się niedobrze.
Powinnam po prostu skoczyć na Ósmą ulicę, kupić sobie perukę w jednym z tych sklepów dla
drag queens i uciec z miasta. Jestem już właściwie pełnoletnia i już nic mnie tu nie trzyma.
Zostałam upokorzona w każdy możliwy sposób. Równie dobrze mogę wsiąść w autobus i
zwiać do Kanady.
Gdybym tylko wiedziała, jak się pozbyć mojego ochroniarza...
NIEDZIELA, 30 KWIETNIA, 16.00, PRZY DRYFUJĄCYM LODOWCU OBOK
WYBIEGU DLA PINGWINÓW W ZOO W CENTRAL PARKU
Wow.
Z jednej strony mój obecny chłopak mówi mi, że za nisko się cenię, bo piszę lekką literaturę,
z drugiej wylewam gorącą czekoladę na dżinsy swojego byłego chłopaka (który właśnie czyta
moją książkę - WŁAŚNIE W TEJ CHWILI), a poza tym moja najlepsza przyjaciółka mówi
mi, że musi się ze mną spotkać,
127
bo jest jakiś PROBLEM z książką - tą samą książką, nad którą pracowałam przez dwadzieścia
cztery miesiące. Wydawało mi się, że w ciągu dwudziestu czterech godzin nie może się już
wydarzyć nic więcej.
Ale to było, zanim znalazłam się w zoo ze swoją matką ojczymem, małym braciszkiem,
dziadkami i ochroniarzem.
Ja chyba po prostu urodziłam się pod jakąś szczególnie pechową gwiazdą te siedemnaście lat
i trzysta sześćdziesiąt cztery dni temu.
Zoo w Central Parku wcale nie było specjalnie zatłoczone w tę pierwszą naprawdę słoneczną
wiosenną niedzielę, więc przecież to nie tak, żebyśmy mieli kłopot, pchając wielki wózek
spacerowy Rocky'ego w tym tłumie (CHYBA ŻEBY NIE!!!!!).
Ani nikt nie zwracał uwagi na mojego wielkiego ochroniarza, który postanowił założyć
dyskretne wielkie czarne okulary do swojego czarnego garnituru i czarnej koszuli, czarnego
krawata i czarnych butów.
A babcia wcale nie rzucała się zanadto w oczy w jaskraworó-żowym dresie w rozmiarze XL,
podróbce Juicy Couture (zamiast Juicy w napisie na tyłku ma Spicy. Spicy to jedno słowo,
którego nie chcesz kojarzyć z tyłkiem własnej babci. Juicy to drugie).
Dobrze przynajmniej, że dziadek nie przejął się nowojorską modą i włożył swoją starą
poczciwą czapeczkę bejsbolową z zielono-żółtym traktorem John Deere, chociaż pozwolił
babci kupić sobie nową z napisem: „Legalna blondynka, musical". Zapłacę każdą kasę, żeby
go w niej zobaczyć.
Wiele zamieszania powstało przy pokazywaniu Rocky'emu niedźwiedzi polarnych i małp,
jego dwóch ulubionych gatunków zwierząt. Mój młodszy brat jest słodki, zwłaszcza kiedy
zaczyna naśladować małpy, drapiąc się pod pachami (talent najwyraźniej odziedziczony po
ojcu. Bez obrazy, panie G.).
Babcia była podekscytowana, że może spędzić trochę czasu ze mną nie tylko ze swoim
młodszym wnukiem. Co najlepsze, po tym wyjściu do zoo jeszcze trochę czasu spędzimy
razem... Bo wybieramy się na rodzinny obiad do restauracji, którą wybrali sobie babcia i
dziadek. A tą restauracją jest... Applebee's.
128
Tak! Okazuje się, że na Times Square jest Applebee's, i że właśnie tam chcą iść dziadkowie.
Kiedy to usłyszałam, obróciłam się do Larsa i powiedziałam: „Proszę, strzel mi w głowę, ale
już".
Ale on nie chciał.
A mama powiedziała, że mam zamknąć kłapaczkę albo ona mi ją zamknie.
No ale, poważnie. Applebee's? Ze wszystkich restauracji na Manhattanie? Dlaczego do
sieciówki, którą można znaleźć w niemal każdym mieście w Ameryce?
Powiedziałam babci, że mam czarną kartę American Express i stać mnie, żeby ich zabrać do
każdej restauracji, jaką sobie wybiorą jeśli to koszt jest problemem. Babcia powiedziała, że
nie chodzi o koszt. Chodzi o dziadka. On nie lubi jeść jedzenia, jakiego nie zna. Lubi zawsze
chodzić w to samo miejsce, żeby dokładnie wiedzieć, co dostanie.
Przecież cała frajda zjedzenia to poznawać nowe smaki!
Ale dziadek mówi, że poznawanie nowych smaków wcale go nie bawi.
Modlę się tylko do wszystkich bogów, jacy istnieją w niebie - do Jahwe, Allaha, Wisznu itd. -
żeby żaden paparazzi nie zjawił się tam i nie zrobił mi zdjęcia: księżniczce Genowii, która
wychodzi z Applebee's, w chwili gdy ważą się losy kampanii wyborczej jej ojca.
W każdym razie babcia wciąż chce ze mną rozmawiać o studiach. O tym, na który uniwerek
pójdę (witaj w klubie, babciu). Ma dla mnie mnóstwo rad co do wyboru kierunku studiów. Jej
zdaniem powinnam studiować... pielęgniarstwo. Twierdzi, że dla pielęgniarki zawsze znajdzie
się praca, a ponieważ społeczeństwo amerykańskie się starzeje, dobra pielęgniarka zawsze
będzie potrzebna.
Powiedziałam babci, że chociaż ma rację i pielęgniarstwo to bardzo szlachetny zawód, to ja
się jednak obawiam, czy mogłabym go wykonywać, biorąc pod uwagę, że jestem księżniczką
i tak dalej. Ja muszę wybrać taki zawód, który pozwoli mi sporą część roku spędzać w
Genowii, kiedy będę wypełniała swoje
9 - Pożegnanie księżniczki
129
książęce obowiązki, czyli chrzciła statki, i prezydowała na balach charytatywnych i tak dalej.
Pielęgniarstwa nie mogłabym z tym pogodzić.
Ale pisarstwo mogłabym, bo to się daje robić w zaciszu własnego pałacu.
Poza tym z moimi wynikami testów, chyba ostatnia rzecz, jakiej ludzie by ode mnie
oczekiwali, to żebym im odmierzała lekarstwa. Prawdopodobnie zabiłabym więcej osób, niż
wyleczyła.
Dzięki Bogu za istnienie takich ludzi jak Tina, która jest dobra z matematyki i pójdzie na
medycynę zamiast mnie.
A skoro mowa o Tinie, to przekradłam się do wybiegu dla pingwinów, żeby tu na nią
zaczekać, bo mama z całą resztą poszli kupić Rocky'emu jakiegoś loda czy coś, co zobaczył,
że ktoś inny jadł, i z którego to powodu dostał napadu wściekłości, godnego trzylatka, którym
niedługo będzie. Trochę odremontowali to miejsce, odkąd byłam tu po raz ostatni. Już prawie
wcale nie śmierdzi i światło do pisania jest o wiele lepsze. Ale jest dużo więcej ludzi!
Przysięgam, Nowy Jork staje się Disneylandem północnego wschodu. Zdaje się, że słyszałam,
jak ktoś pytał, gdzie jest kolejka jednotorowa. Ale może tylko żartował.
Jak ja mam wyjechać na studia? No jak??? Ja uwielbiam to miasto!!!!
Och, idzie Tina. Wygląda na... zatroskaną. Może usłyszała, dokąd idę na obiad? Żartuję
tylko...
NIEDZIELA, 30 KWIETNIA, 18.30, DAMSKA ŁAZIENKA W APPLEBEES PRZY
TIMES SQUARE
ZARAZ ZWARIUJĘ OD TEGO, CO MI POWIEDZIAŁA TINA PRZY DRYFUJĄCYM
LODOWCU OBOK WYBIEGU DLA PINGWINÓW.
130
Po prostu spróbuję opisać, jak było, i spróbuję ignorować tę rozdeptaną frytkę na podłodze
pod moimi nogami (kto w ogóle je frytki w toalecie? KTO??? Kto je COKOLWIEK w
toalecie???? No ja przepraszam, ale co za obrzydlistwo) i fakt, że piszę to w damskiej
łazience Applebee's, jedynym miejscu, gdzie mogłam się schować przed dziadkami.
No więc Tina podeszła do mnie w pawilonie z pingwinami i powiedziała: „Mia, tak się cieszę,
że cię znalazłam. Musimy porozmawiać".
A ja na to: „Tina, co się stało? Nie podobała ci się moja książka czy co?"
Bo, muszę przyznać, to znaczy ja wiem, że moja książka nie jest najlepsza - gdyby była, to na
pewno ktoś by już zechciał ją wydać.
Ale moim zdaniem nie jest aż TAKA zła, żeby Tina musiała spotykać się ze mną przy
Dryfującym Lodowcu obok wybiegu dla pingwinów w zoo w Central Parku, żeby mi o tym
osobiście powiedzieć.
Poza tym wyglądała trochę blado pod tym swoim kohlem i szminką. Ale może to ta niebieska
poświata od strony basenu dla pingwinów.
Ale potem ona mnie złapała za rękę i powiedziała: „O mój Boże, Mia, nie! Twoja książka jest
cudowna! Jest taka słodka! I jest w niej o piwie! Myślałam, jakie to śmieszne, bo masz
przecież sama złe doświadczenie z piwem, pamiętasz, z drugiej klasy, kiedy próbowałaś
zostać imprezującą księżniczką i wypiłaś tamto piwo, a potem odtańczyłaś erotyczny taniec z
J.P. przy Michaelu?"
Spiorunowałam ją wzrokiem.
- Myślałam, że raz na zawsze ustaliłyśmy, że nie będziemy już tamtego tańca wspominać.
Zagryzła wargi.
- Ups. Przepraszam - powiedziała. - Ale to po prostu takie słodkie. To znaczy, to, co napisałaś
o piwie! Strasznie mi się podobało! Nie, kiedy mówiłam, że musimy porozmawiać o twojej
książce, miałam na myśli, że...
131
- No bo wiesz - ciągnęła Tina, widząc, że oniemiałam - te sceny w twojej książce, w których
bohaterowie uprawiają seks, wydały mi się takie realistyczne, i ja po prostu nie mogłam
przestać myśleć, że ty i J.P. musieliście hm... uprawiać seks. A jeśli tak było, to chcę, żebyś
wiedziała, że nie będę cię oceniać za to, że nie poczekałaś do nocy po balu maturalnym, jak to
sobie kiedyś obiecałyśmy. Ja totalnie rozumiem. Ja więcej niż rozumiem, Mia. Prawdę
mówiąc, chciałam ci już dawno powiedzieć, że Boris i ja... No cóż, my też już uprawialiśmy
seks.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
- Pierwszy raz był w zeszłym roku, latem - mówiła dalej, a ja tylko gapiłam się na nią w
osłupiałym milczeniu, znów zmieniając się w Roba Lowe'a z Twierdzy. - W domu, który moi
rodzice wynajęli w Martha's Vineyard. Pamiętasz, że Boris przyjechał do nas na dwa tygodnie
w odwiedziny? Wtedy to się stało po raz pierwszy. Próbowałam zaczekać, Mia. Naprawdę
próbowałam. Ale kiedy codziennie go widziałam w kąpielówkach... Po prostu nie zdołałam
się oprzeć. I wreszcie zrobiliśmy to. Kiedy rodzice poszli spać. I od tamtej pory robimy to
dość regularnie, kiedy tylko państwa Pelkowskich nie ma w domu.
Chyba oczy miałam tak okrągłe, jakby mi miały wyskoczyć z oczodołów, bo Tina wyciągnęła
rękę i potrząsnęła mnie za ramię.
- Mia? - spytała z zaniepokojoną miną. - Nic ci nie jest?
- Ty? - Wreszcie zdołałam wykrztusić. - I Boris? - Nie byłam pewna, czy zwymiotuję, czy
zemdleję. Czy i jedno, i drugie.
I nie chodzi o to, że akurat Tina - TINA! - porzuciła swoje marzenie o utracie dziewictwa w
noc po balu maturalnym.
Chodziło o to, że powiedziała, że nie zdołała się oprzeć widokowi Borisa w kąpielówkach. No
ja bardzo przepraszam, ale...
I chociaż to prawda, że Boris niesamowicie się zmienił w ostatnich latach - z wypłoszą w
ciacho - i że w sumie ma denerwujące fanki gry na skrzypcach, które go uwielbiają i łażą za
nim wszędzie, błagając, żeby podpisał swoje fotosy, ile razy się
133
- No bo wiesz - ciągnęła Tina, widząc, że oniemiałam - te sceny w twojej książce, w których
bohaterowie uprawiają seks, wydały mi się takie realistyczne, i ja po prostu nie mogłam
przestać myśleć, że ty i J.P. musieliście hm... uprawiać seks. A jeśli tak było, to chcę, żebyś
wiedziała, że nie będę cię oceniać za to, że nie poczekałaś do nocy po balu maturalnym, jak to
sobie kiedyś obiecałyśmy. Ja totalnie rozumiem. Ja więcej niż rozumiem, Mia. Prawdę
mówiąc, chciałam ci już dawno powiedzieć, że Boris i ja... No cóż, my też już uprawialiśmy
seks.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
- Pierwszy raz był w zeszłym roku, latem - mówiła dalej, a ja tylko gapiłam się na nią w
osłupiałym milczeniu, znów zmieniając się w Roba Lowe'a z Twierdzy. — W domu, który
moi rodzice wynajęli w Martha's Vineyard. Pamiętasz, że Boris przyjechał do nas na dwa
tygodnie w odwiedziny? Wtedy to się stało po raz pierwszy. Próbowałam zaczekać, Mia.
Naprawdę próbowałam. Ale kiedy codziennie go widziałam w kąpielówkach... Po prostu nie
zdołałam się oprzeć. I wreszcie zrobiliśmy to. Kiedy rodzice poszli spać. I od tamtej pory
robimy to dość regularnie, kiedy tylko państwa Pelkowskich nie ma w domu.
Chyba oczy miałam tak okrągłe, jakby mi miały wyskoczyć z oczodołów, bo Tina wyciągnęła
rękę i potrząsnęła mnie za ramię.
- Mia? - spytała z zaniepokojoną miną. - Nic ci nie jest?
- Ty? - Wreszcie zdołałam wykrztusić. - I Boris? - Nie byłam pewna, czy zwymiotuję, czy
zemdleję. Czy i jedno, i drugie.
I nie chodzi o to, że akurat Tina - TINA! - porzuciła swoje marzenie o utracie dziewictwa w
noc po balu maturalnym.
Chodziło o to, że powiedziała, że nie zdołała się oprzeć widokowi Borisa w kąpielówkach. No
ja bardzo przepraszam, ale...
I chociaż to prawda, że Boris niesamowicie się zmienił w ostatnich latach - z wypłoszą w
ciacho - i że w sumie ma denerwujące fanki gry na skrzypcach, które go uwielbiają i łażą za
nim wszędzie, błagając, żeby podpisał swoje fotosy, ile razy się
133
pojawi w jakiejś sali koncertowej - to ja po prostu nie mogłabym - NIE MOGĘ - patrzeć na
niego w ten sposób.
Może, gdybym go nie znała w czasach, kiedy nosił aparacik na zębach, był chudy i wciskał
sweter w spodnie - i spotykał się z Lilly - mogłabym tak na niego spojrzeć.
Ale, prawdę mówiąc, patrząc na niego, ja nie widzę tej wysokiej, bosko umięśnionej postaci,
którą jest obecnie. Po prostu nie widzę. NIE WIDZĘ! On jest dla mnie, jak... Sama nie wiem.
Mój brat?
Tina, oczywiście, moje obrzydzenie wzięła za coś zupełnie innego.
- Nie martw się, Mia. - Starała się mnie pocieszyć. Wzięła mnie za rękę i niespokojnie
zaglądała mi w oczy. - Jesteśmy totalnie zabezpieczeni. Wiesz, że żadne z nas nie było nigdy
przedtem z nikim innym. Aja biorę pigułki od czternastego roku życia ze względu na bolesne
okresy.
Jeszcze bardziej wytrzeszczyłam oczy. Och, jasne. Bolesne okresy Tiny. Kiedyś co miesiąc
musiała się przez to zwalniać z wuefu. Szczęściara.
Tina popatrzyła na mnie niepewnie.
- No więc... Nie uważasz, że jestem puszczalska, bo nie poczekałam do nocy po balu
maturalnym?
Szczęka mi opadła.
- Co? Nie! Jasne, że nie!
- No cóż - skrzywiła się Tina. - Po prostu... Nie byłam pewna. Chciałam ci powiedzieć, ale nie
wiedziałam, jak to przyjmiesz. Miałyśmy swoje plany na noc po balu, a ja... Ja je zepsułam,
bo nie mogłam się doczekać. - A potem się rozchmurzyła. - Ale potem, kiedy powiedziałaś,
że twoim zdaniem bal maturalny to głupota, i jeszcze potem, kiedy przeczytałam twoją
książkę... Dodałam dwa do dwóch i pomyślałam, że ty też na pewno już uprawiałaś seks!
Tylko że teraz, kiedy ty i Michael...
Szybko się rozejrzałam po wybiegu dla pingwinów. Wszędzie było pełno ludzi! Z których
większość miała po pięć lat! I wrzeszczała na widok pingwinów! A my tu prowadziłyśmy tę
totalnie intymną rozmowę! O seksie!
134
- Teraz, kiedy ja i Michael co? - przerwałam. - Tina, nie ma żadnego ,ja i Michael". Mówiłam
ci. Ja go tylko oblałam gorącą czekoladą. To wszystko!
- Ale go powąchałaś - przypomniała mi Tina.
- Tak, powąchałam go - przyznałam. - Ale to wszystko!
- Ale powiedziałaś, że pachniał ładniej niż J.P. - Tina nadal miała zmartwioną minę.
- Tak, pachniał. - Zaczynałam wpadać w panikę. Nagle przy tym wybiegu dla pingwinów
zaczęłam odczuwać lekką klaustro-fobię. Było tam o wiele za dużo ludzi. Poza tym odbijające
się echem wrzaski tych wszystkich dzieciaków o lepkich rączkach
- nie wspominając już o zalatującym smrodku pingwinów - zaczynały mnie nieco przytłaczać.
- Ale to nic nie znaczy! To nie tak, że my się znów schodzimy. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Mia. - Tina zrobiła surową minę. - Czytałam twoją książkę, zapomniałaś?
- Moją książkę? - Czułam, że zaczyna mi się robić gorąco, chociaż w pawilonie z pingwinami
jest klimatyzacja. - Co moja książka ma z tym wspólnego?
- Przystojny rycerz, który długo, bardzo długo był poza domem, teraz wraca? - powiedziała
Tina znaczącym tonem. - Nie pisałaś o Michaelu?
- Nie! - zaprotestowałam. O mój Boże! Czy wszyscy, którzy to przeczytają, tak pomyślą? Czy
J.P. tak pomyśli? A Michael? O NIE! ON WŁAŚNIE TERAZ TO CZYTAŁ!!!! I może czytał
to razem z MIKROMINI MIDORI! ŚMIEJĄC SIĘ ZE MNIE!
- A ta dziewczyna, która musiała zadbać o swoich bliskich?
- ciągnęła Tina. - Naprawdę nie pisałaś o sobie? A ci bliscy to nie lud Genowii?
- Nie! - zawołałam łamiącym się głosem. Niektórzy z rodziców, podnoszących dzieci, żeby
sobie obejrzały pingwiny, zaczęli się oglądać, żeby zobaczyć, co wyrabiają te dwie nastolatki
rozmawiające w kącie.
Gdyby tylko znali prawdę. Pewnie z wrzaskiem uciekliby z zoo. Mogliby nawet poprosić
strażników, żeby nas zastrzelili.
135
- Och. - Tina była rozczarowana. - Mnie się wydawało, że tak. Wydawało mi się, że... No
wiesz, że piszesz o tym, że ty i Michael znów się schodzicie.
- Tina, nic podobnego - powiedziałam. Zaczynałam czuć ucisk w piersiach. - Przysięgam.
- A więc... - Spojrzała na mnie uważnie w tej niebieskiej poświacie padającej od strony
basenu z pingwinami. - Co zrobisz w sprawie J.P? To znaczy... wy uprawiacie seks? Prawda?
Nie wiem, jak stało się to, co się potem stało - jaki cud sprawił, że zostałam wybawiona - ale
właśnie w tym momencie babcia i dziadek pojawili się, ciągnąc za sobą Rocky'ego. Z
wrzaskiem: „Mia! Mia!" To znaczy Rocky wrzeszczał, nie babcia i dziadek.
A potem zaczęli zamykać zoo, więc musieliśmy już iść. Co zakończyło dyskusję z Tiną o
życiu seksualnym. Dzięki BOGU.
A teraz jestem w Applebee's.
I chyba już nigdy nic nie będzie tak samo jak przedtem. Bo Tina właśnie mi się przyznała, że
ona i Boris regularnie uprawiają seks.
Powinnam była wiedzieć. Przez cały rok w szkole wcale, albo prawie wcale, nie okazywali
sobie czułości publicznie -żadnego całowania się, żadnego trzymania za ręce na korytarzu, nic
z tych rzeczy - co powinno stanowić dla mnie wskazówkę, że dzieje się między nimi coś
poważnego.
Na przykład jak jakaś poważna akcja pod kołdrą, kiedy państwa Pelkowskich nie ma w domu.
Boże! Ależ ja jestem ślepa!
O nie, komórka dzwoni. To J.P.! Na pewno dzwoni powiedzieć mi, co sądzi o Okupie za moje
serce.
Od razu odebrałam telefon, chociaż jestem w damskiej łazience i są tu wkoło różne osoby,
które spuszczają wodę. Osobiście uważam, że to odrażające, kiedy ludzie odbierają komórkę
w toalecie, ale J.P. nie odzywał się przez cały dzień, a ja mu wcześniej zostawiłam
wiadomość. Naprawdę chcę usłyszeć, co sądzi o mojej książce. Nie chciałam się narzucać, ale
rozumie-
136
cie. Można by pomyśleć, że do tej pory zadzwoni już, żeby mi powiedzieć. Bo co jeśli ON też
uważa, tak jak Tina, że pisałam o sobie i o Michaelu?
Ale okazuje się, że niepotrzebnie się martwiłam. Jeszcze do niej nie zajrzał, bo przez całe
popołudnie był na próbie.
Chciał zapytać, dokąd się wybieram na obiad.
Powiedziałam, że jestem w Applebee's z babcią i dziadkiem, mamą, panem G. i Rockym, i że
jeśli ma ochotę, może do nas dołączyć (w sumie to ja UMIERAŁAM z ochoty, żeby to
zrobił).
Ale on się roześmiał i powiedział, że woli jednak nie.
Zdaje się, że nie do końca dotarła do niego powaga sytuacji.
Więc wtedy powiedziałam:
- Nie, nie rozumiesz. Ja cię tu POTRZEBUJĘ.
Bo zrozumiałam, że naprawdę potrzebuję spotkać się z nim po tym całym dniu, jaki miałam
za sobą... Po tym wąchaniu Michaela i usłyszeniu od Tiny o niej i o Borisie, i tak dalej.
Ale J.P powiedział:
- Mia... to Applebee's.
A ja powiedziałam, nieco zdesperowana (no dobra, mocno zdesperowana):
- J.P, ja wiem, że to Applebee's. Ale takie restauracje lubi moja rodzina. No cóż, część mojej
rodziny. I nie mogę stąd wyjść. Naprawdę bardzo by mnie podniosła na duchu twoja
obecność. A babcia marzy, żeby cię poznać. Przez cały dzień
0 ciebie pytała.
To było totalne i kompletne kłamstwo. Ale co mi tam, już
1 tak kłamię tak często, że jedno czy drugie kłamstwo różnicy nie zrobi.
Babcia wcale nie wspominała o J.P, chociaż zapytała, czy pomyślałam kiedyś, żeby zaprosić
na randkę „tego uroczego chłopaka z Ostatniej klasy. Bo jako księżniczka, na pewno
mogłabyś się z nim umówić". Hm... Dzięki, babciu, ale nie spotykam się z chłopakami, którzy
malują się mocniej niż ja!
- Poza tym - powiedziałam do J.P. - tęsknię za tobą. Mam wrażenie, że ostatnio wcale się już
nie widujemy, taki jesteś zajęty sztuką.
137
- Och. Ale tak już bywa, kiedy zejdzie się razem dwoje artystów - przypomniał mi J.P. -
Pamiętasz, jaka bywałaś zajęta, kiedy pisałaś to, co teraz okazało się powieścią? - Dało się
wyczuć grozę, jaką odczuwał na samą myśl, że miałby postawić stopę w Applebee's na Times
Square. Co zresztą jest dla mnie zupełnie zrozumiałe. No ale mimo wszystko. -1 zobaczysz
mnie jutro w szkole. I potem będę przez cały wieczór na twoich urodzinach. Jestem po prostu
padnięty po próbie. Nie gniewasz się, prawda?
Spojrzałam na rozgniecioną frytkę pod swoim butem.
- Nie - powiedziałam. Co innego miałam powiedzieć? Czy może być coś bardziej żałosnego
niż prawie osiemnastoletnia dziewczyna, która siedzi w kabinie w toalecie i błaga swojego
chłopaka, żeby przyszedł spotkać się z nią jej rodzicami i dziadkami w Applebee's na
obiedzie?
Chyba nie.
- To do zobaczenia - powiedziałam tylko. I szybko się rozłączyłam.
Chciało mi się płakać. Naprawdę, bardzo. Siedziałam tam i myślałam, że mój były chłopak
być może - prawdopodobnie - czyta właśnie moją książkę i myśli, że to jest o nim... A mój
obecny chłopak w ogóle do tej książki nie zajrzał... No ładnie...
Naprawdę, wydaje mi się, że jestem chyba najbardziej żałosną dziewczyną na całym
Manhattanie, z tych, które mają jutro urodziny. A możliwe, że na całym Wschodnim
Wybrzeżu.
Może w całej Ameryce Północnej.
Może na całym świecie.
Daphne Delacroix Okup za moje serce, fragment
Hugo leżał pod nią i ledwie śmiał wierzyć własnemu szczęściu. Wiele kobiet swego czasu
uganiało się za nim, kobiet piękniejszych niż Finnula Crais, kobiet bardziej wyrafinowanych i
światowych.
Ale żadna z nich nie spodobała mu się tak jak ta dziewczyna. Bezczelnie oświadczyła, że
potrzebuje go dla pieniędzy
138
i że nie ma zamiaru uciekać się do sztuczek i flirtów, żeby je od niego uzyskać. Chodziło jej o
porwanie, po prostu, a Hugona tak to rozbawiło, że miał wrażenie, że zaraz wybuchnie
głośnym śmiechem.
Wszystkie inne poznane przez niego kobiety - w sensie dosłownym i biblijnym - miały na
myśli jeden cel: zostać kasztelanką na Dworze Stephensgate. Hugo nie miał nic przeciw
instytucji małżeństwa, ale nigdy nie spotkał kobiety, z którą miałby ochotę spędzić resztę
życia. A tu znalazła się dziewczyna, która jasno wyłożyła mu, że chce od niego wyłącznie
pieniędzy. Poczuł się tak, jakby powiew świeżego angielskiego wiatru ogarnął go,
przywracając mu wiarę w kobiecy ród.
- A więc mam być twoim zakładnikiem? - powiedział Hugo w stronę kamieni, które miał pod
sobą. - Ale skąd masz pewność, że będę mógł zapłacić okup?
- Uważasz, żem głupia? Widziałam monetę, którą rzuciłeś Simonowi w karczmie Pod Lisem i
Zającem. Nie powinieneś tak się rzucać w oczy ze swoimi łupami. Masz szczęście,
że to ja cię pojmałam, a nie jacyś druhowie Dicka i Timmy'ego. Wiesz, że to dość nieciekawa
kompania. Ktoś mógłby cię mocno poturbować.
Hugo uśmiechnął się do siebie. On tu się martwił, że dziewka napyta sobie biedy, wracając
sama traktem do Stephensgate, nawet nie podejrzewając, że ona tak samo troszczy się o
niego.
- A ty co się tak uśmiechasz? - spytała ostro i ku jego żalowi zeskoczyła mu z pleców i
szturchnęła go w bok, bynajmniej nie delikatnie. - Siadaj już i przestań szczerzyć zęby.
Pojmujesz, w tym, że cię porwałam, nie ma nic zabawnego. Wiem, że na to nie wyglądam, ale
chyba już udowodniłam tam, Pod Lisem i Zającem, że nikt w całym hrabstwie mi nie
dorówna w strzelaniu z łuku, i chciałabym, żebyś o tym nie zapominał.
Hugo usiadł i przekonał się, że ręce ma związane na plecach. Widać było, że w wiązaniu
węzłów dziewka odebrała należną edukację. Skrępowała go nie dość ściśle, żeby zatamować
bieg krwi, ale nie tak luźno, żeby mógł się uwolnić.
139
Unosząc wzrok, napotkał spojrzenie swojej wdzięcznej porywaczki. Klęczała kilka kroków
dalej. Figlarną a bladą twarzyczkę otaczała aureola kręconych rudych loków, tak długich, że
ich końce wiły się wśród fiołków u jej kolan. Batystowa koszula nie była zasznurowana i
nadal miejscami przylegała do jej wilgotnego ciała, tak że przez cienki materiał wyraźnie
widział brodawki piersi.
Unosząc kpiąco jedną brew, Hugo pojął, że dziewczyna jest zupełnie nieświadoma
piorunującego wpływu, jaki wywiera na nim jej wygląd. Ani choćby nawet tego, że naga
mogłaby stanowić interesującą rozrywkę.
PONIEDZIAŁEK, 1 MAJA, 7.45, W LIMUZYNIE, W DRODZE DO SZKOŁY
Wstałam dziś rano, kiedy zadzwonił budzik (chociaż ja WCALE nie spałam, bo
zastanawiałam się, czy Michael przeczytał moj ą książkę - NO JA WIEM!!! Ale przez całą
noc byłam w stanie tylko myśleć: Czy on to już przeczytał? A może już? Może do teraz już
zdążył? A potem zaczynałam dostawać świra i myśleć: Co mnie obchodzi, czy mój BYŁY
chłopak przeczytał moją książkę? Weź się w garść, Mia! To bez znaczenia, co ON sobie
pomyśli! Co z twoim OBECNYM chłopakiem? A potem dalej leżałam, zastanawiając się nad
J.P. Czy już ją przeczytał? Co ON sobie o niej pomyślał? Czy JEMU się spodobała? Bo co,
jeśli nie?), ściągnęłam Grubego Louie ze swojej klatki piersiowej i powlokłam się do łazienki,
żeby wziąć prysznic i umyć zęby, a kiedy wpatrywałam się w swoje odbicie (i w to, jak włosy
sterczały mi kępkami po bokach głowy - dzięki Bogu, że zaopatrzyłam się w kolejny zapas
środka przeciwko puszeniu), nagle to do mnie dotarło.
Mam osiemnaście lat.
Według prawa jestem dorosła.
140
Unosząc wzrok, napotkał spojrzenie swojej wdzięcznej porywaczki. Klęczała kilka kroków
dalej. Figlarną a bladą twarzyczkę otaczała aureola kręconych rudych loków, tak długich, że
ich końce wiły się wśród fiołków u jej kolan. Batystowa koszula nie była zasznurowana i
nadal miejscami przylegała do jej wilgotnego ciała, tak że przez cienki materiał wyraźnie
widział brodawki piersi.
Unosząc kpiąco jedną brew, Hugo pojął, że dziewczyna jest zupełnie nieświadoma
piorunującego wpływu, jaki wywiera na nim jej wygląd. Ani choćby nawet tego, że naga
mogłaby stanowić interesującą rozrywkę.
PONIEDZIAŁEK, 1 MAJA, 7.45, W LIMUZYNIE, W DRODZE DO SZKOŁY
Wstałam dziś rano, kiedy zadzwonił budzik (chociaż ja WCALE nie spałam, bo
zastanawiałam się, czy Michael przeczytał moją książkę - NO JA WIEM!!! Ale przez całą
noc byłam w stanie tylko myśleć: Czy on to już przeczytał? A może już? Może do teraz już
zdążył? A potem zaczynałam dostawać świra i myśleć: Co mnie obchodzi, czy mój BYŁY
chłopak przeczytał moją książkę? Weź się w garść, Mia! To bez znaczenia, co ON sobie
pomyśli! Co z twoim OBECNYM chłopakiem? A potem dalej leżałam, zastanawiając się nad
J.P. Czy już ją przeczytał? Co ON sobie o niej pomyślał? Czy JEMU się spodobała? Bo co,
jeśli nie?), ściągnęłam Grubego Louie ze swojej klatki piersiowej i powlokłam się do łazienki,
żeby wziąć prysznic i umyć zęby, a kiedy wpatrywałam się w swoje odbicie (i w to, jak włosy
sterczały mi kępkami po bokach głowy - dzięki Bogu, że zaopatrzyłam się w kolejny zapas
środka przeciwko puszeniu), nagle to do mnie dotarło.
Mam osiemnaście lat.
Według prawa jestem dorosła.
140
I jestem księżniczką (oczywiście).
Ale teraz, dzięki informacji przekazanej mi wczoraj przez Tinę, jestem całkiem pewna, że
jestem chyba ostatnią dziewicą w maturalnej klasie Liceum imienia Alberta Einsteina.
Tak. Policzcie sobie. Tina i Boris - zrobili to zeszłego lata.
Lilly i Kenneth? Och, ci wyraźnie uprawiają seks od wieków. Widać to po tym, jak się
obściskują na korytarzach (przy okazji: dzięki wielkie, to nie jest widok, jaki mam ochotę
oglądać w drodze na trygonometrię). Strasznie to niewłaściwe.
Lana? Proszę... Ona straciła dziewictwo jeszcze w czasach pewnego pana imieniem Josh
Richter.
Trisha? To samo, chociaż nie z Joshem. A przynajmniej tak mi się wydaje, chyba że on jest
jeszcze większym gadem, niż nam się wszystkim wydaje (to prawdopodobne).
Shameeka? Że ojciec jej strzeże, jakby była całym złotem zgromadzonym w Fort Knox?
Powiedziała mi w zeszłym roku, że uporała się ze sprawą w drugiej klasie (nie żeby
którakolwiek z nas coś podejrzewała, aż tak dyskretnie to załatwiła) przy pomocy tamtego
maturzysty, z którym się wtedy spotykała, już zapomniałam, jak miał na imię.
Perin i Ling Su? Bez komentarza.
No i pozostaje jeszcze mój chłopak, J.P. Twierdzi, że przez całe życie czekał na tę właściwą
osobę, i że wie, że tą osobą jestem ja, i że kiedy będę gotowa, to on też będzie gotowy. Może
czekać całą wieczność, jeśli będzie trzeba.
Czyli kto jeszcze zostaje?
Ach tak. Ja.
A Bóg świadkiem, że ja nigdy tego nie robiłam, chociaż wszyscy (Tina) najwyraźniej tak
myślą.
Szczerze? Po prostu między J.P. a mną jakoś nigdy się nie złożyło. Poza tym J.P. jest skłonny
czekać całą wieczność (jaka to odświeżająca zmiana po moim poprzednim chłopaku). Znaczy
z jednej strony J.P. jest uosobieniem dżentelmena. Zupełnie nie przypomina Michaela pod
tym względem. Nigdy sobie nie pozwala na to, żeby jego ręce zbłądziły gdzieś poniżej mojej
szyi dłużej niż na jakąś sekundę, kiedy się całujemy.
141
Prawdę mówiąc, martwiłabym się jego brakiem zainteresowania, gdyby nie powiedział mi, że
szanuje moją decyzję, i że nie chce posunąć się dalej, niż sama jestem na to gotowa.
To bardzo ładnie z jego strony.
Ale rzecz w tym, że ja sama nie wiem, czy jestem na to gotowa. Nigdy nie miałam okazji
sprawdzić. To znaczy przynajmniej zJ.P.
Kiedy chodziłam z Michaelem, było tak jakoś, no nie wiem... Inaczej. On nigdy mnie nie
pytał, jak daleko może się posunąć. Po prostu robił, co chciał, a jeśli miałam coś przeciwko,
to musiałam to powiedzieć. Albo odsunąć jego rękę. I tak robiłam. Często. Nie dlatego, że nie
podobało mi się, co ta ręka robiła, ale dlatego, że jego - albo moi - rodzice, albo jego
współlokator ciągle wchodzili do pokoju.
Problem z Michaelem polegał na tym, że kiedy zaczynało się robić gorąco, to pod wpływem
chwili ja często wale nie chciałam nic mówić - ani odsuwać jego ręki - bo za bardzo mi się
podobało to, co się działo.
To właśnie mój problem - ten drugi problem - mój okropny, straszny sekret, którego nie mogę
zdradzić nikomu, nawet doktorowi Bzikowi.
Z J.P. ja się nigdy tak nie czuję. Częściowo dlatego, że sprawy nigdy nie posuwają się aż tak
daleko. Ale także dlatego, że... No cóż.
Pewnie mogłabym zrobić po prostu to, co Tina zrobiła z Borisem, i rzucić się na J.P.
Widziałam go w kąpielówkach (przyjeżdżał do mnie do Genowii) wielokrotnie. Ale nigdy mi
jakoś nie przyszło do głowy, żeby się na niego rzucić. To nie tak, że on nie jest seksowny. On
totalnie ćwiczy na siłowni. Lana mówi, że J.P. sprawia, że Matt Damon w Tożsamości
Bourne 'a wygląda jak Oliver w Hannah Montana.
Ja po prostu nie wiem, co jest ze mną nie tak! Nie straciłam pociągu seksualnego, bo wczoraj
w czasie szarpania się z Michaelem o iPhona, i potem, kiedy mnie uściskał, ten pociąg był
tam, gdzie trzeba.
Tylko nie miewam go przy J.P. i to jest ten Drugi Problem.
142
Ale to nie jest coś, nad czym chciałabym się jakoś specjalnie zastanawiać w dniu swoich
urodzin. Nie, skoro już miałam ten radosny moment, kiedy się obudziłam rano, przyjrzałam
się sobie w lustrze, i dotarło do mnie, że mam osiemnaście lat, mam tytuł książęcy i jestem
dziewicą.
Wiecie co? W tym momencie równie dobrze mogłabym być jednorożcem.
Wszystkiego, kurczę, najlepszego, Mia.
W każdym razie mama, pan G. i Rocky już wstali i czekali na mnie z niespodzianką w postaci
wafli domowego wyrobu w kształcie serca (tę maszynkę do robienia wafli w kształcie serca
dostali w prezencie od Marthy Stewart). I to bardzo miło z ich strony. Nie wiedzieli przecież
o moim odkryciu (że jestem takim społecznym wyrzutkiem, że równie dobrze mogłabym być
jednorożcem).
A potem zadzwonił tata, żeby mi złożyć życzenia i przypomnieć, że od dzisiaj mam do
dyspozycji całą pensję księżniczki, następczyni tronu (nie dość dużo pieniędzy, żebym mogła
sobie kupić apartament w penthousie na Park Avenue, ale dość, żebym sobie taki wynajęła,
jeśli będę potrzebowała), i że mam jej całej nie wydać w jednym sklepie (ha, ha, ha, nie
zapomniał tego szaleństwa z zakupami w Bendel's wtedy, raz, a potem darowizny w tej samej
wysokości, jaką przekazałam dla Amnesty International), bo ta pensja jest wypłacana tylko
raz do roku.
Przyznam, był wzruszony i powiedział, że nie sądził wtedy, kiedy spotkał się ze mną w Plaża
cztery lata temu, żeby mi wyjaśnić, że odziedziczę po nim tron, a ja, kiedy odkryłam, że
jestem księżniczką, dostałam czkawki i zachowywałam się jak wariatka i tak dalej, no,
słowem, że nie spodziewał się, że wyjdę na ludzi (jeśli to można określić wyjściem na ludzi).
Ja też się trochę wzruszyłam i powiedziałam, że mam nadzieję, że nie ma do mnie żalu w tej
całej sprawie z monarchią konstytucyjną zwłaszcza że nadal zachowamy tytuł, tron, pałac,
korony, klejnoty, odrzutowiec i tak dalej.
143
A on powiedział, żebym się nie wygłupiała, tak szorstko, a ja wiedziałam, że to znaczy, że
zbiera mu się na płacz ze wzruszenia, a potem się rozłączyliśmy.
Biedny tata. Byłoby o wiele lepiej, gdyby poznał jakąś miłą dziewczynę i ożenił się z nią (nie
z jakąś supermodelkąjak prezydent Francji, chociaż jestem pewna, że ona jest bardzo miła).
Ale on nadal szuka miłości we wszystkich niewłaściwych miejscach. Na przykład w
katalogach z damską bielizną.
Ale przynajmniej ma na tyle rozumu, żeby się nie umawiać na randki w czasie trwania
kampanii wyborczej.
A potem mama przyniosła swój prezent dla mnie, to znaczy kolaż, w którym umieściła różne
pamiątki z naszego wspólnego życia, włącznie z takimi rzeczami jak bilety na pociąg do
Waszyngtonu w Dystrykcie Kolumbii na wiece w sprawie praw kobiet, i kawałki moich
rybaczek z czasów, kiedy miałam sześć lat, i zdjęcia Rocky'ego, kiedy był niemowlęciem, i
zdjęcia mamy i mnie, kiedy odmalowywałyśmy poddasze, i obróżkę Grubego Louie z
czasów, kiedy był kociakiem, i fotkę ze mną w kostiumie Joanny d'Arc na Halloween i inne
takie.
Mama powiedziała, że to po to, żebym nie tęskniła za domem, kiedy wyjadę na studia.
Co było z jej strony totalnie słodkie i totalnie łzy mi się w oczach zakręciły.
Aż mi przypomniała, że to dzisiaj mija termin i muszę zdecydować, na jaki uniwersytet pójdę
od jesieni.
Na pewno się tym zajmę! Może jeszcze mnie wypchniesz za drzwi tego poddasza, co?
Ja wiem, że i ona, i tata, i pan G. chcą dla mnie dobrze. Ale to nie jest łatwe. Mam w tej
chwili mnóstwo spraw na głowie. Na przykład wczoraj moja najbliższa przyjaciółka
przyznała, że regularnie uprawia seks ze swoim chłopakiem, a nigdy mi do tej pory tego nie
mówiła, i jeszcze to, że dałam swoją powieść do przeczytania byłemu chłopakowi, a teraz
muszę jechać i oddać artykuł, który napisałam na temat tegoż byłego chłopaka jego siostrze,
która mnie nienawidzi, a później, wieczorem, muszę być obecna na imprezie na jachcie, gdzie
będą trzy setki moich
144
najbliższych przyjaciół, z których większości wcale nie znam, bo to same sławy, które
zaprosiła moja babka, księżna wdowa pewnego niewielkiego europejskiego księstwa.
Aha, i jeszcze to, że mój obecny chłopak ma moją powieść od ponad dwudziestu czterech
godzin i nawet jej jeszcze nie przeczytał, i nie chciał przyjść do Applebee's, żeby zjeść ze mną
obiad.
Czy ktoś mógłby mi może jednak odrobinę odpuścić? Wiecie, życie jednorożca nie jest łatwe.
Stanowimy wymierający gatunek.
PONIEDZIAŁEK, 1 MAJA, 7.45, GODZINA WYCHOWAWCZA
Właśnie wyszłam z redakcji „Atomu" i jeszcze się nadal trochę trzęsę.
Kiedy tam weszłam, była tylko Lilly. Przylepiłam sobie na twarz wielki, fałszywy uśmiech
(jak to robię zawsze na widok swojej byłej najlepszej przyjaciółki) i powiedziałam: „Cześć,
Lilly, masz artykuł o swoim bracie".
I podałam jej ten artykuł (Nie spałam do pierwszej, żeby go napisać. Bo jak tu napisać
czterysta słów o swoim byłym facetem i jednocześnie zadbać, żeby to było bezstronne
dziennikarstwo? Odpowiedź: nie da się. O mało nie dostałam zatoru tętnic. Ale nie myślcie
sobie, że z lektury wywiadu zorientujecie się, że wylałam czekoladę na jego dżinsy i że go
powąchałam).
Lilly podniosła wzrok znad szkolnego komputera (nie mogłam sobie nie przypomnieć, jak
kiedyś wrzucała w Google nazwy bóstw i brzydkie słowa, żeby zobaczyć, na jakie strony
trafi. O Boże, ależ to były czasy. Tęsknię do nich) i powiedziała:
- O, cześć, Mia. Dzięki.
A potem dodała, z lekkim wahaniem:
- Wszystkiego dobrego z okazji urodzin.
10 - Pożegnanie księżniczki
145
!!!!! Pamiętała!!!!
No cóż, pewnie wysłanie jej przez Grandmare zaproszenia na moje urodziny mogło
odświeżyć jej pamięć. Zdziwiona powiedziałam:
- Hm... Dzięki.
Stwierdziłam, że to pewnie już wszystko i byłam w połowie drogi do drzwi, kiedy zatrzymała
mnie, mówiąc:
- Posłuchaj, mam nadzieję, że nie wściekniesz się, jeśli ja i Kenneth dziś wieczorem
przyjdziemy na twoje urodziny.
- Nie, skąd - zaprzeczyłam. Wielkie Wredne Kłamstwo Mii Thermopolis Numer Siedem. -
Będzie mi bardzo miło, jeżeli przyjdziecie.
Co tylko dowodzi, jak bardzo mi się przydały te wszystkie lekcje książęcej etykiety. Prawda
jest taka, oczywiście, że w głowie galopowały mi myśli: O mój Boże. Ona przyjdzie???
Dlaczego? Przecież możliwe, że przyjdzie tylko dlatego, że knuje jakąś potworną zemstę. Na
przykład, że ona i Kenny porwą jacht, kiedy już wypłynie, i skierują go na wody
międzynarodowe, gdzie wysadzą go w imię wolnej miłości, po umieszczeniu wszystkich
pasażerów w łodziach ratunkowych. Dobrze chociaż, że Vigo kazał Grandmere zatrudnić, na
wszelki wypadek, dodatkową ochronę, w razie gdyby pojawiła się Jennifer Aniston, bo Brad
Pitt też tam będzie.
- Dzięki - powiedziała Lilly. - Jest coś, co chciałabym ci dać w prezencie, ale mogę to zrobić
tylko, jeśli przyjdę na urodziny.
Coś, co ona chce mi dać na urodziny, ale może to zrobić tylko na Książęcym Genowiańskim
Jachcie? Super! Potwierdza się moja hipoteza o porwaniu.
- Hm... - zająknęłam się. - Nie musisz nic mi dawać, Lilly. Ale to nie była właściwa
odpowiedź, bo Lilly spojrzała na
mnie, marszcząc brwi i dodała:
- Mia, ja wiem, że ty już masz wszystko, ale moim zdaniem jest coś takiego, co ja mogę ci
dać, a nikt inny nie.
Wtedy już bardzo się zdenerwowałam (nie żebym przedtem zdenerwowana nie była) i
powiedziałam:
146
- Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Mam na myśli,
że...
Lilly chyba pożałowała swojego zjadliwego komentarza, bo powiedziała:
- Ja też nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Słuchaj, nie chcę się już więcej żreć.
Po raz pierwszy od dwóch lat Lilly odniosła się do tego, że kiedyś byłyśmy przyjaciółkami, i
że potem się pokłóciłyśmy. Byłam taka zdziwiona, że w pierwszej chwili nie wiedziałam, co
mam powiedzieć. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że możemy przestać się żreć. W sumie
wydawało mi się, że jedyną opcją, jaka nam pozostała, było robić właśnie to, co robiłyśmy...
Czyli ignorować się nawzajem.
- Ja też nie chcę się już więcej żreć - powiedziałam, i to szczerze.
Ale skoro nie chciała się już więcej żreć, to czego CHCIAŁA? Przecież nie zostać moją
przyjaciółką. Nie jestem dla niej wystarczająco bystra. Nie noszę piercingów, jestem
księżniczką, chodzę na zakupy z Laną Weinberger, czasami noszę różowe suknie balowe,
mam torbę Prądy na ramię, jestem dziewicą i, och, tak - jej się wydaje, że ja jej ukradłam
chłopaka.
- No w każdym razie - powiedziała Lilly, sięgając do plecaka, który pokryty był
przypinanymi znaczkami z Korei... Pewnie promującymi tam jej program. - Michael mi
powiedział, żeby ci to dać.
I wyciągnęła kopertę i podała mi ją. To była biała koperta z niebieskim znakiem firmowym
wytłaczanym w miejscu, gdzie powinien być adres zwrotny. Napis głosił: „Pawłów
Chirurgia", a pod nim był malutki rysunek owczarka Michaela, Pawłowa. Koperta była dość
gruba, jakby było w niej coś poza listem.
- Och - powiedziałam. Czułam, że zaczynam się czerwienić, jak zawsze, kiedy ktoś wymienia
imię Michaela. Wiem, że zaczynałam przybierać kolor jego trampek. Super. - Dzięki.
- Nie ma za co - powiedział Lilly.
Dzięki BOGU, że właśnie wtedy rozległ się dzwonek na pierwszą lekcję. Więc powiedziałam:
147
- No to na razie.
A potem zawróciłam i uciekłam.
To było takie... DZIWNE. Dlaczego Lilly była taka dla mnie MIŁA? Na pewno na ten
wieczór coś zaplanowała. Ona i Kenneth. Na pewno zrobią coś, co mi zepsuje urodziny.
Chociaż może nie, bo będzie tam Michael i ich rodzice. Dlaczego miałaby zrobić coś, co mnie
zrani przy rodzicach i bracie? Wiem, że ona ich bardzo kocha, widziałam to na tej
uroczystości na Columbii w sobotę - no i z tego, że ją znałam praktycznie przez całe życie,
mimo że przez ostatnie dwa lata ze sobą nie rozmawiamy.
No w każdym razie. Szukałam wzrokiem Tiny, Lany, Sha-meeki albo kogoś innego, z kim
mogłabym omówić to, co właśnie się stało, ale nikogo nie znalazłam. Co mnie zdziwiło, bo
można by pomyśleć, że podejdą do mojej szafki, żeby mi złożyć życzenia urodzinowe. Ale
nic podobnego.
Nie mogłam przestać myśleć - oto przykład paranoi, w jaką zaczynałam ostatnio popadać - że
może one mnie wszystkie unikają bo Tina powiedziała im o mojej książce. Ja wiem, że ona
mówiła, że książka jest słodka, ale tak tylko mówiła przy mnie. Może uważa, że książka jest
okropna i rozesłała ją wszystkim innym, a one też uważają że jest beznadziejna i dlatego nie
przyszły, żeby mi złożyć życzenia, bo boją się, że nie zdołają powstrzymać się od roześmiania
mi się prosto w twarz.
A może naprawdę planują jakąś interwencję w mojej sprawie.
To nie jest wykluczone.
Teraz to już zaczęłam hiperwentylować, bo kiedy weszłam na godzinę wychowawczą i
przekonałam się, że nikt nie patrzy, rozdarłam kopertę, którą dała mi Lilly, i oto, co znalazłam
w środku. Była tam ręcznie pisana kartka od Michaela:
Kochana Mia, co mam powiedzieć? Nie jestem ekspertem od romantycznych powieści, ale
moim zdaniem jesteś Stephenem Kingiem tego gatunku. Twoja książka jest świetna. Dzięki,
że dałaś mi ją do przeczytania. Każdy,
148
kto nie chce jej wydać, jest kretynem.
W każdym razie, ponieważ wiem, że to Twoje urodziny,
i wiem też, że nigdy nie pamiętasz o zapasowych kopiach,
oto drobny upominek dla Ciebie. Byłaby szkoda,
gdyby Okup za moje serce miał się nigdy nie ukazać,
bo akurat padnie Ci twardy dysk. Do zobaczenia
wieczorem.
Całuję,
Michael
A w środku koperty z listem był mały pendrive w kształcie figurki księżniczki Leii. Żebym na
nim zapisała swoją powieść. Bo on miał rację - ja nigdy nie robię backupów zawartości
twardego dysku swojego komputera.
Na widok tej figurki - to księżniczka Leia w kostiumie z planety Hoth, moim ulubionym z jej
kostiumów (pamiętał!) - łzy napłynęły mi do oczu.
Powiedział, że podobała mu się moja książka!
Powiedział, że jestem Stephenem Kingiem tego gatunku!
Dał mi osobiście zaprojektowanego pendrive'a, żebym ją na nim przechowywała i jej nie
straciła!
Naprawdę, czy chłopak może dziewczynie powiedzieć większy komplement?
Nie wydaje mi się.
Chyba jeszcze nigdy nie dostałam milszego prezentu urodzinowego.
Poza Grubym Louie, oczywiście. Poza tym... Podpisał się, że całuje. Całuję, Michael.
Oczywiście to nic nie znaczy. Ludzie ciągle się podpisują: całuję. To wcale nie znaczy, że się
w człowieku tak romantycznie kochają. Mama wszystkie liściki do mnie podpisuje: „Całuję,
mama". Pan G. pisze do mnie czasem kartki i podpisuje: „Całuję, Frank".