You are on page 1of 296

Andrzej Sapkowski

Pani Jeziora

I jechali dalej, a przybyli nad jezioro o wodach rozlanych szeroko i piknie. A porodku samym onego jeziora zobaczy Artur rami w biay atas przyodziane, miecz cudnej roboty dzierce. Potem zasi ujrzeli pann, miele stpajc po wd zwierciadle. - C to za panna tak czarowna? - spyta Artur. - Zw j Pani Jeziora - odrzek Merlin. Thomas Malory, Le Morte Darthur Rozdzia pierwszy Jezioro byo zaczarowane. Nie byo co do tego adnych wtpliwoci. Po pierwsze, leao tu obok gardzieli zakltej doliny Cwm Pwcca, doliny tajemniczej, wiecznie otulonej mg, syncej z czarw i zjawisk magicznych. Po drugie wystarczyo popatrze. Tafla wody bya gboko, soczycie i niezmcenie niebieska, icie niczym wyszlifowany szafir. Bya gadziutka jak zwierciado, do tego stopnia, e przegldajce si w niej szczyty masywu Y Wyddfa wyglday pikniej jako odbicie ni w rzeczywistoci. Od jeziora wiao zimnym oywczym powiewem, a dostojnej ciszy nie zmcao nic, nawet plusk ryby czy krzyk wodnego ptaka. Rycerz otrzsn si z wraenia. Ale miast kontynuowa jazd grzbietem wzgrza, skierowa konia w d, ku jezioru. Zupenie jakby przycigany magiczn moc czaru drzemicego tam, w dole, na dnie, w otchani wd. Ko stpa pochliwie wrd pokruszonych ska, cichym pochrapywaniem dajc zna, e i on wyczuwa magiczn aur. Zjechawszy na sam d, na pla, rycerz zsiad. Cignc rumaka za trzle, zbliy si do skraju wd, gdzie drobna fala igraa wrd kolorowych otoczakw. Klkn, chrzszczc kolczug. Poszc narybek, rybki malutkie i ywe jak igieki, nabra wody w zczone donie. Pi ostronie i powoli, lodowato zimna woda drtwia wargi i jzyk, kua zby. Gdy zaczerpywa ponownie, dolecia go dwik niesiony po powierzchni jeziora. Unis gow. Ko chrapn, jak gdyby potwierdzajc, e i on sysza. Nadstawi uszu. Nie, to nie byo zudzenie. To, co sysza, to by piew. piewaa kobieta. Moe raczej dziewczyna. Rycerz, jak wszyscy rycerze, wychowa si na powieciach bardw i opowieciach rycerskich. W tych za w dziewiciu przypadkach na dziesi dziewczce pienia lub zawodzenia byy przynt, idcy za ich gosem rycerze regularnie wpadali w puapki. Nierzadko miertelne. Ale ciekawo przemoga. Rycerz, kocem kocw, mia dopiero dziewitnacie lat. By bardzo odwany i bardzo nierozsdny. Syn z jednego, znany by z drogiego. Sprawdzi, czy miecz dobrze chodzi w pochwie, po czym podcign konia i ruszy pla w kierunku, z ktrego dobiega piew. Nie musia i daleko. Brzeg zalegay wielkie gazy narzutowe, ciemne, wylizgane do poysku, rzekby,

zabawki olbrzymw cinite tu niedbale lub zapomniane po skoczonej zabawie. Niektre gazy leay w wodzie jeziora, czerniay pod przeroczyst tafl. Niektre wystaway nad powierzchni, omywane falk wyglday jak grzbiety lewiatanw. Ale najwicej gazw leao na brzegu, od play a po las. Cz zagrzebana bya w piasku, wystajc czciowo tylko, pozostawiajc domysom, jak wielkie s w caoci. piew, ktry rycerz sysza, dochodzi wanie zza tych przybrzenych. A dziewczyna, ktra piewaa bya niewidoczna. Pocign konia, trzymajc go za munsztuk i chrapy, tak by nie ra i nie prycha. Odzienie dziewczyny spoczywao na jednym z gazw lecych w wodzie, paskim niczym st. Ona sama, naga, zanuona do pasa, mya si, pluskajc i podpiewujc przy tym. Rycerz nie rozpoznawa sw. I nie dziwota. Dziewczyna, gow stawiby w zakad, nie bya czowiekiem z krwi i koci. wiadczyo o tym szczupe ciao, dziwny kolor wosw, gos. By pewien, e gdyby si odwrcia, zobaczyby wielkie oczy o ksztacie migdaw. A gdyby odgarna popielate wosy, dostrzegby jak nic szpiczasto zakoczone maowiny uszne. To bya mieszkanka Farie. Wrka. Jedna z Tylwyth Teg. Jedna z tych, ktre Piktowie i Irlandczycy nazywali Daoine Sidhe, Ludkiem Wzgrz. Jedna z tych, ktre Sasi nazywali elfami. Dziewczyna przestaa na chwil piewa, zanurzya si po szyj, zaprychaa i nad wyraz pospolicie zakla. Rycerz to jednak nie zmylio. Wrki, jak powszechnie byo wiadomo, umiay kl po ludzku. Niejednokrotnie plugawiej ni stajenni. A bardzo czsto bya kltwa wstpem do jakiego zoliwego figla, z zamiowania do ktrych wrki syny - na przykad zwikszenia komu nosa do rozmiarw nasiennego ogrka albo zmniejszenia komu mskoci do rozmiarw ziarenka bobu. Rycerza nie pocigaa ni pierwsza, ni druga ewentualno. Ju, ju sposobi si do dyskretnego odwrotu, gdy nagle zdradzi go ko. Nie, nie jego wasny wierzchowiec, ktry trzymany za chrapy by spokojny i cichutki jak myszka. Zdradzi go ko wrki, kara klacz, ktrej rycerz pocztkowo nie dostrzeg midzy gazami. Teraz smolicie czarna kobyka grzebna kopytem wir i zaraa powitalnie. Ogier rycerza targn bem i odpowiedzia grzecznie. A echo poszo po wodzie. Wrka wyprysna z wody, przez moment prezentujc si rycerzowi w caej miej dla oka okazaoci. Rzucia si ku skale, na ktrej leaa odzierz. Ale miast chwyci jakie giezo i okry si skromnie, elfka porwaa miecz i z sykiem wydobya go z pochwy, obracajc elazem nad podziw zrcznie. Trwao to jeden krtki moment, po ktrym wrka ukucna lub uklka, kryjc si w wodzie a po nos i wystawiajc nad powierzchni wyprostowan rek z mieczem. Rycerz otrzsn si z osupienia, puci wodze i zgi kolano, klkajc na mokrym piasku. Od razu poj bowiem, kog to ma przed sob. - Bd pozdrowiona - zabekota, wycigajc rce. - Wielki to honor dla mnie... Wielki zaszczyt, o, Pani Jeziora. Miecz ten przyjm... - Moe by tak wsta z kolan i odwrci si? - wrka wystawia usta nad wod. - Moe by si tak przesta gapi? I pozwoli mi si ubra? Usucha. Sysza, jak chlupie, wychodzc z wody, jak szeleci odzieniem, jak klnie z cicha, wycigajc je na mokre ciao. Przyglda si karej klaczy o sierci gadkiej i lnicej jak krecie futerko. By to niezawodnie ko wielkiej krwi, niezawodnie zaczarowany. Niechybnie rwnie mieszkaniec Ferie, jak i jego wacicielka. - Moesz si odwrci. - Pani Jeziora...

- I przedstawi. - Jestem Galahad, z Caer Benic. Rycerz krla Artura, pana zamku Kamelot, wadcy Letniego Kraju, a take Dumnonii, Dyfneint, Powys, Dyfed... - A Temeria? - przerwaa. - Redania, Rivia, Aedirn? Nilfgaard? Te nazwy mwi ci co? - Nie. Nigdym nie sysza. Wzruszya ramionami. W rku, oprcz miecza, trzymaa buty i koszul, wypran i wyt. - Tak mylaam. A jaki dzi mamy dzie roku? - Jest - otworzy usta, zdziwiony do granic - druga penia po Beltane... Pani... - Ciri - powiedziaa machinalnie, krcc ramionami, by lepiej uoy odzienie na schncej skrze. Mwia dziwnie, oczy miaa zielone i wielkie. Odruchowo odgarna zmoczone wosy, a rycerz westchn mimowolnie. Nie tylko dlatego, e jej ucho byo zwyczajne, ludzkie, adn miar elfie. Policzek miaa zdeformowany du brzydk blizn. Zraniono j. Ale czy wrk mona zrani? Zauwaya spojrzenie, zmruya oczy i zmarszczya nos. - Szrama, tak jest! - powtrzya ze swym zaskakujcym akcentem. - Czemu masz taki wystraszony wzrok? A tak dziwna to rzecz dla rycerz, blizna? Czy te a tak szpetna? Wolno, oburcz zdj kaptur kolczy, odgarn wosy. - Rzecz icie nie dziwna dla rycerza - rzek nie bez modzieczej dumy, demonstrujc wasn ledwo zagojon szram, biegnc od skroni po uchw. - A szpetne s jeno blizny na honorze. Jestem Galahad, syn Lancelota du Lac i Elaine, crki krla Pellesa, pana na Caer Benic. Ran t zada mi Breunis Bezlitosny, niegodziwy ciemiyciel panien, nimem go powali w uczciwym pojedynku. Zaprawd, godzien jestem z rk twych przyj ten miecz, o Pani Jeziora... - Sucham? - Miecz. Jestem gotw go przyj. - To mj miecz. Nie pozwalam go nikomu dotyka. - Ale... - Ale co? - Pani Jeziora zawsze... Zawsze przecie wynurza si z wd i darowuje miecz. Milczaa jaki czas. - Rozumiem - powiedziaa wreszcie. - C, co kraj, to obyczaj. Przykro mi, Galahadzie, czy jak ci tam, ale najwidoczniej trafie nie na t Pani, co trzeba. Ja niczego nie rozdaj. I nie pozwalam sobie odebra. eby wszystko byo jasne. - Ale przecie - odway si - przybywacie z Farie, Pani, czy tak? - Przybywam - powiedziaa po chwili, a jej zielone oczy, wydawao si, patrz w otcha przestrzeni i czasu. - Przybywam z Rivii, z miasta o tej samej nazwie, Znad jeziora Loc Eskalott. Przypynam tutaj odzi. Bya mga. Nie widziaam brzegw. Syszaam tylko renie. Kelpie... Mojej klaczy, ktra biega za mn w lad. Rozpostara mokr koszul na kamieniu. A rycerz westchn znowu. Koszula bya wyprana, ale niedokadnie. Wci zna byo zacieki krwi. - Przynis mnie tu nurt rzeki - podja dziewczyna, albo nie widzc, co spostrzeg, albo udajc, e nie widzi. - Nurt rzeki i czar jednoroca... Jak nazywa si to jezioro? - Nie wiem - przyzna. - Tyle tu jezior w Gwynedd... - W Gwynedd? - Przecie. Tamte gry to Y Wyddfa. Gdy je mie po lewej rce i jecha lasami, po dwch dniach dotrze si do Dinas Dinlleu, a dalej do Caer Dathal. A rzeka... Najblisza rzeka to... - Niewane, jak nazywa si najblisza rzeka. Masz co do jedzenia, Galahadzie? Umieram wprost z godu. - Czemu mi si tak przygldasz? Boisz si, e znikn? Ze ulec w przestworza razem z

twoim sucharem i jaowcow kiebas? Nie bj si. W moim wasnym wiecie nabroiam nieco i zamieszaam w przeznaczeniu, wic chwilowo nie powinnam si tam pokazywa. Pobd jaki czas w twoim. W wiecie, w ktrym noc prno szuka na niebie Smoka albo Siedmiu Kz. W ktrym wanie jest druga penia po Belleteyn, a Belleteyn wymawia si Beltane. Czemu si tak we mnie wpatrujesz, pytam? - Nie wiedziaem, e wrki jedz. - Wrki, czarodziejki i elfki. Wszystkie jedz. Pij. I tak dalej. - Sucham? - Niewane. Im baczniej si jej przyglda, tym bardziej zatracaa urocz aur, tym bardziej robia si ludzka i zwyczajna, pospolita wrcz. Wiedzia jednak, e taka nie jest, nie moe by. Nie spotyka si pospolitych dziewczyn u podna Y Wydda, w okolicach Cwm Pwcca, kpicych si nago w grskich jeziorach i piorcych zakrwawione koszule. Niewane, jak ta dziewczyna wyglda, istot ziemsk by nie moga. Mimo to Galahad ju cakiem swobodnie i bez nabonego lku patrzy na jej mysie wosy, ktre teraz, gdy wyschy, ku jego zdumieniu lniy pasemkami siwizny. Na jej szczupe rce, may nosek i blade usta, na jej mski strj troch dziwacznego kroju, uszyty z delikatnej tkaniny o niebywale gstym splocie. Na jej miecz, dziwny w konstrukcji i ornamencie, ale bynajmniej nie wygldajcy na paradn ozdbk. Na jej bose stopy, oblepione zeschym piaskiem play. - Dla jasnoci - odezwaa si, trc stop o stop - ja nie jestem elfk. Czarodziejk, to znaczy wrk, jestem za... troch nietypow. Eee, chyba wcale nie jestem. - auj, naprawd. - Czego niby aujesz? - Mwi... - zaczerwieni si i zajkn. - Mwi, e wrki, gdy zdarzy im si napotka modziecw, wiod ich do Elflandu i tam... Pod leszczynowym krzykiem, na kobiercu z mchw ka sobie wiadczy... - Pojmuj - spojrzaa na niego szybko, po czym mocno ugryza kiebas. - Wzgldem krainy elfw - powiedziaa, przeknwszy - to jaki czas temu stamtd uciekam i wcale nie spieszy mi si z powrotem. Wzgldem za wiadczenia na kobiercu z mchw... Doprawdy Galahadzie, trafie nie na t Pani, co trzeba. Tym niemniej piknie dzikuj za dobre chci. - Pani! Nie chciaem obrazi... - Nie tumacz si. - Wszystko przez to - wybka - ecie urocznie pikna. - Dzikuj raz jeszcze. Ale nadal nic z tego. Milczeli czas jaki. Byo ciepo. Soce stojce w zenicie przyjemnie nagrzao kamienie. Leciutki wiaterek zmarszczy tafl jeziora. - Co znaczy... - odezwa si nagle Galahad dziwnie egzaltowanym gosem. - Co znaczy wcznia z krwawicym ostrzem? Co znaczy i dlaczego cierpi Krl z przebitym udem? Co znaczy panna w bieli niosca graal, pmisek srebrny... - A poza tym, dobrze si czujesz? - Ja jeno pytam. A je jeno nie rozumiem twojego pytania. To jakie umwione haso? Sygna, po ktrym rozpoznaj si wtajemniczeni? Objanij askawie. - Kiedy nie zdoam. - Dlaczego wic pytae? - A bo to... - zacuka si. - No, krtko rzekszy... Jeden z naszych nie spyta majc okazj. Zapomnia jzyka w gbie albo wstydzi si... Nie spyta i byo z tego powodu sia nieprzyjemnoci. Wic my teraz pytamy zawsze. Na wszelki wypadek.

*** - Czy w tym wiecie s czarodzieje? No wiesz, tacy, co paraj si magi. Magowie. Widzcy. - Jest Merlin. I Morgana. Ale Morgana jest za. - A Merlin? - redni. - Wiesz, gdzie go znale? - A jake! W Kamelocie. Na dworze krla Artura. Ja tam wanie zmierzam. - Daleko? - Std do Powys, do rzeki Hafen, potem z biegiem Hafen do Blevum, nad Morze Sabiny, a stamtd ju blisko na rwniny Letniego Kraju. Wszystkiego jakie dziesi dni jazdy... - Za daleko. - Mona - zajkn si - skrci nieco drog, jadc przez Cwm Pwcca. Ale to zaklta dolina. Strasznie tam. yj tam Y Dynan Bach Teg, zoliwe kary... A ty co, miecz nosisz od parady? A co mieczem przeciw czarom wydoli? Wydoli, wydoli, nie bj si. Ja jestem wiedmink. Syszaa kiedy? Ech, jasne, e nie syszae. A twoich karw si nie lkam. Mam wrd krasnoludw sporo znajomych. No pewnie, pomyla. *** - Pani Jeziora? - Nazywam si Ciri. Nie nazywaj mnie Pani Jeziora. le mi si to kojarzy, nieprzyjemnie i niemile. Tak mnie nazywali oni, w Krainie... Jak ty nazwae t krain? - Farie. Albo, jak mwi druidzi: Annwn. A Sasi powiadaj Elfland. - Elfland... - owina ramiona otrzymanym od niego kraciastym piktyjskim pledem. Byam tam, wiesz? Weszam do Wierzy Jaskki i bc, ju byam wrd elfw. A oni wanie tak mnie nazywali. Pani Jeziora. Nawet mi si to z pocztku podobao. Pochlebiao mi. Do chwili, gdy zrozumiaam, e w tej krainie, w tej wiey i nad tym jeziorem nie jestem adn Pani, lecz winiem. - Czy to tam - nie wytrzyma - splamia koszul krwi? Milczaa dugo. - Nie - powiedziaa wreszcie, a gos, zdawao mu si, zadra jej lekko. - Nie tam. Bystre masz oko. C, przed prawd nie uciekniesz, gowy w piasek chowa nie ma co... Tak, Galahadzie. Plamiam si czsto ostatnimi czasy. Krwi nieprzyjaci, ktrych zabijaam. I krwi bliskich, ktrych usiowaam ratowa... A ktrzy umierali na moich rkach... Czemu mi si tak przypatrujesz? - Nie wiem, czli jest bstwem, czy pann mierteln... Czy jedn z bogi... Lecz jeli jest mieszkank ziemskiego padou... - Do rzeczy jeli aska. - Pragnbym - oczy Galahada rozgorzay - usysze tw histori. Zechcesz j opowiedzie Pani? - Jest duga. - Mamy czas. - I niezbyt dobrze si koczy. Nie wierz.

Dlaczego? piewaa, kpic si w jeziorze. - Jeste spostrzegawczy - odwrcia gow, zacisna wargi, a jej twarz nagle skurczya si i zbrzyda. - Tak, jeste spostrzegawczy. Ale bardzo naiwny. - Opowiedz mi tw histori. Prosz. - C - westchna. - Dobrze, jeli chcesz... Opowiem. Usiada wygodniej. I on te usiad wygodniej. Konie chodziy skrajem lasu, poszczypujc trawy i zioa. - Od pocztku - poprosi Galahad. - Od samego pocztku... - Ta historia - powiedziaa po chwili, szczelniej owijajc si w piktyjski pled - coraz bardziej wyglda mi na tak, ktra nie ma pocztku. Nie mam te pewnoci, czy te si aby ju skoczya. Strasznie si, musisz wiedzie, popltaa przeszo z przyszoci. Pewien elf powiedzia mi nawet, e to jest jak z tym wem, ktry capnie zbami wasny ogon. W ten, wiedz o tym, nazywa si Urobos. A to, e gryzie swj ogon, znaczy, e koo jest zamknite. W kadym momencie czasu kryj si przeszo, teraniejszo i przyszo. W kadym momencie czasu kryje si wieczno. Rozumiesz? - Nie. - Nie szkodzi. *** Zaprawd powiadam wam, kto wierzy snom, jest jako chccy pojma wiatr lubo cie uchwyci. udzi si obrazem zwodniczym, krzywym zwierciadem, ktre amie lub prawi niedorzecznoci na wzr niewiasty rodzcej. Gupi zaiste, kto marom sennym wiar daje i drog zudy kroczy. Wszelako kto sny letce sobie way i nie wierzy im nic a nic, ten take bezrozumnie czyni. Bo przecie gdyby sny cakiem znaczenia nie miay, to po c by bogowie, tworzc nas, zdolno nienia nam dawali? Mdroci proroka Lebiody, 34;1 All we see or seem Is but a within a dream Allan Edgar Poe Rozdzia drugi Wiaterek zmarszczy parujc jak kocio powierzchni jeziora, popdzi po niej strzpki rozwiewanej mgy. Dulki skrzypiay i dudniy rytmicznie, wynurzajce si pira wiose siay gradem byszczcych kropelek. Condwiramurs wystawia rk za burt. d pyna w tempie tak wim, e woda tylko minimalnie wzburzya si i wspia na do. - Ach, ach - powiedziaa, wkadajc w gos tyle sarkazmu, ile tylko si dao. - C za szybko! Mkniemy wrcz po falach. A si w gowie krci! Wiolarz, niski, krpy i nabity w sobie mczyzna odburkn co gniewnie i niewyranie, nawet nie unoszc ba, poronitego wosem szedziwym i krconym jak u karakua. Adeptka

miaa ju serdecznie do burkni, charkni i stkni, ktrymi ten gbur zbywa jej pytanie, odkd wsiada na d. - Ostroniej - wycedzia, z trudem zachowujc spokj. - Od tak forsownego wiosowania mona si ochwaci. Tym razem mczyzna unis twarz, ogorza, ciemn jak garbowana skra. Zaburcza, zachrzka, ruchem pokrytego siw szczecin podbrdka wskaza na zamocowane na burcie drewniane motowido niknc w wodzie link, napit ruchem odzi. Przekonany najwidoczniej, e wyjanienie byo wyczerpujce, wznowi wiosowanie. W takim samym rytmie jak poprzednio. Wiosa w gr. Przerwa. Wiosa w p pira w wod. Duga przerwa. Pocignicie. Jeszcze dusza przerwa. - Acha - powiedziaa swobodnie Condwiramurs, patrzc w niebo. - Rozumiem. Wany jest cignity za odzi byszcz, ktry musi porusza si z waciw prdkoci i odpowiednio gboko. Wane jest rybowstwo. Reszta jest niewana. Byo to tak oczywiste, e mczyzna nawet nie zada sobie trudu, by burcze lub charcze. - C kogo moe obchodzi - monologowaa dalej Condwiramurs - e podrowaam ca noc? e jestem godna? e zadek mnie boli i swdzi od twardzej i mokrej awki? e sika mi si chce? Nie, wany jest tylko pow ryb na dorok. Bezsensowny zreszt. Nic nie wemie na byszcz cignity rodkiem plosa, w toni dwudziestosniowej gbokoci. Mczyzna podnis gow, popatrzy na ni paskudnie i zaburcza bardzo, ale to bardzo burkliwie. Condwiramurs bysna zbkami, rada z siebie. Gbur nadal wiosowa wolno. By wcieky. Rozpara si na rufowej aweczce i zaoya nog na nog. Tak, by w rozciciu sukni duo byo wida. Mczyzna zaburcza, zacisn na wiosach guzowate donie, udajc, e patrzy tylko na link doroki. Tempa wiosowania, rzecz jasna nie, ani myla przyspieszy. Adeptka westchna z rezygnacj i zaja si obserwacj nieba. Dulki poskrzypiay, brylantowe kropelki spaday z pir wiose. W podnoszcej si szybko mgiece zamajaczy zarys wyspy. I wznoszcy si nad ni ciemny, pkaty obelisk wiey. Gbur, cho siedzcy tyem i nie ogldajcy si niewiadomym sposobem pozna, e s prawie na miejscu. Nie spieszc si, zoy wiosa na burtach, wsta, zacz powoli nawija link na motowido. Condwiramurs, wci z nag na nodze, pogwizdywaa, patrzc na niebo. Mczyzna zwin link do koca, obejrza byszcz, du mosin yk uzbrojon w potrjny hak z chwocikiem z czerwonej weny. - Jej, jej - powiedziaa sodziutko Condwiramurs. - Nic si nie zapao, oj, oj, jaka szkoda. Ciekawe, dlaczego taki niefart? Moe d pyna za szybko? Mczyzna obrzuci j spojrzeniem, ktre mwio wiele brzydkich rzeczy. Usiad, zacharcza, splun za burt, chwyci wiosa w skate apy, wygi mocno plecy. Wiosa chlupny, zaomotay w dulkach, d pomkna po jeziorze jak strzaa, woda szumem spienia si u dziobu, wirami zakotowaa za ruf. Dzielce ich od wyspy wier strzelania z uku pokonali w czasie krtszym ni burknicia, a d wyjechaa na wir z takim impetem, e Condwiramurs spada z awki. Mczyzna zaburcza, zacharcza i splun. Adeptka wiedziaa, e w przekadzie na mow ludzi cywilizowanych znaczyo to: wyno si z mojej odzi, przemdrzaa wiedmo. Wiedziaa te, e na wyniesienie na rkach liczy nie ma co. Zdja trzewiczki, prowokujco wysoko podniosa sukienk wysiada. Przekna przeklestwo, bo skorupy muszli bolenie kuy j w stopy. - Dziki - powiedziaa przez zacinite zby - za przejadk. Nie czekajc na odburknicie i nie ogldajc si, boso posza w kierunku kamiennych

schodw. Wszystkie niewygody i dolegliwoci poszy i uleciay bez ladu, wymazane przez rosnce podniecenie. Bya oto na wyspie Inis Vitre, na jeziorze Loc Blest. Bya w miejscu niemal legendarnym, w ktrym bywali wycznie nieliczni wybracy. Poranna mga uniosa si zupenie, przez zmatowione niebo zacza mocniej przewitywa czerwona kula soca. Wok machikuw wiey kryy wrzeszczce mewy, migay jeyki. Na szczycie schodw wiodcych z play na taras, wsparta o posek przykucnitej i wyszczerzonej chimery, staa Nimue. Pani Jeziora. *** Bya drobnej budowy i niska, mierzya niewiele wicej ni pi stp. Condwiramurs syszaa o tym, e za modu nazywano j okietkiem, teraz wiedziaa, e przezwisko byo trafne. Ale bya pewna, e przynajmniej od p wieku nikt nie omieli si tak nazwa maej czarodziejki. - Jestem Condwiramurs Tilly - przedstawia si z ukonem, zakopotana nieco, wci z trzewiczkami w rku. - Rada jestem, mogc goci na twej wyspie, Pani Jeziora. - Nimue - poprawia swobodnie maa magiczka. - Nimue, nic wicej. Tytuy i epitety moemy sobie darowa, panno Tilly. - W takim razie ja jestem Condwiramurs. Condwiramurs, nic wicej. - Pozwl wic, Condwiramurs. Porozmawiajmy przy niadaniu. Odgaduj, e zgodniaa. - Nie przecz. *** Na niadanie by twarg, szczypior, jajka, mleko i razowy chleb, podane przez dwie modziutkie, cichutkie i pachnce krochmalem suce. Condwiramurs jada, czujc na sobie wzrok maej czarodziejki. - Wiea - mwia wolno Nimue, obserwujc kady jej ruch i kady nieomal niesiony do ust ks - ma sze kondygnacji, z czego jedn pod ziemi. Twoja kwatera mieci si na drugiej nadziemnej, s tam wszystkie potrzebne do ycia wygody. Parter, jak widzisz, jest czci gospodarcz, mieszcz si tu te komnaty mieszkalne suby. Podziemne, jak rwnie pitro pierwsze i trzecie, to laboratorium, biblioteka i galeria. Do wszystkich wymienionych piter i znajdujcych si na nich pomieszcze masz wstp i dostp nieograniczony, moesz korzysta z nich i z wszystkiego, co zawieraj, kiedy zapragniesz i w jaki sposb zechcesz. - Zrozumiaam. Dzikuj. - Dwie najwysze kondygnacje mieszcz moje komnaty prywatne i moj prywatn pracowni. S to pomieszczenia prywatne absolutnie. eby unikn nieporozumie: jestem niebywale czua na te sprawy. - Uszanuj to. Nimue odwrcia gow ku oknu, przez ktre wida byo burkliwego Pana Wiolarza, ktry upora si ju z bagaem Condwiramurs, a teraz adowa na d wdziska, motowida, kancerki, podrywki i inne parafernalia rybackiego przemysu. - Jestem troch staromodna - cigna. - Ale z pewnych rzeczy przywykam korzysta na prawach wycznoci. Szczoteczka do zbw, dajmy na to. Prywatne komnaty, biblioteka, toaleta. I Krl Rybak. Nie prbuj prosz, korzysta z Krla Rybaka.

Condwiramurs omal nie zakrztusia si mlekiem. Twarz Nimue niczego nie wyraaa. - A jeli... - podja, zanim dziewczyna odzyskaa mow. - Jeli on sprbuje skorzysta z ciebie, odmw. Condwiramurs, przeknwszy wreszcie, prdko pokiwaa gow, powstrzymujc si od jakiegokolwiek komentarza. Cho miaa na kocu jzyka, e nie gustuje w rybakach, zwaszcza grubiaskich. I majcych eb oszemany siwizn bielutk jak twaroek. - Taak - powiedziaa przecigle Nimue. - Introdukcj miaybymy wic za sob. Pora przej do spraw konkretnych. Nie ciekawi ci, co sprawio, e spord wszystkich kandydatek wybraam wanie ciebie? Condwiramurs, jeeli w ogle zastanawiaa si nad odpowiedzi, to tylko dlatego, by nie wyj na zbyt zadufan. Szybko dosza jednak do wniosku, e wobec Nimue faszywa nawet w maym stopniu skromno i tak bdzie zbyt razia faszem. - Jestem najlepsz niczk w akademii - odpara chodno, rzeczowo i bez chepliwoci. A na trzecim roku miaam drug lokat wrd onejromantek. - Mogam wzi t, ktra miaa lokat pierwsz. - Nimue bya faktycznie szczera a do blu. - Nawiasem mwic, proponowano mi wanie ow prymusk, z pewnym naciskiem zreszt, bo to podobno wana creczka kogo wanego. A jeeli chodzi o nienie, o onejroskopi, to wszake wiesz, droga Condwiramurs, e jest to dar do kapryny. Fiasko moe spotka nawet najlepsz niczk. Condwiramurs przetrzymaa za zbami ripost, e jej fiaska mona policzy na palcach jednej rki. W kocu rozmawiaa z mistrzyni. Znaj proporcj, mocium panie, jak mawia jeden z profesorw akademii, erudyta. Nimue lekkim skinieniem gowy pochwalia jej milczenie. - Zasignam jzyka w uczelni - powiedziaa po chwili. - Std wiem, e nie musisz wspomaga nienia rodkami odurzajcymi. Cieszy mnie to, albowiem narkotykw nie toleruj. - ni bez adnych prochw - potwierdzia z lekk dum Condwiramurs. - Do onejroskopii wystarczy mi, jeli mam zahaczk. - Sucham? - No, zahaczk - adeptka kaszlna. - Znaczy si przedmiot jako zwizany z tym, o czym mam ni. Rzecz jak albo obraz... - Obraz? - Aha. Niele ni na obraz. - O - umiechna si Nimue. - O, skoro obraz pomoe, to nie bdzie kopotw. Jeli uporaa si ju ze niadaniem, to chodmy, najlepsza niczko i druga wrd onejromantek. Dobrze bdzie, jeli bez zwoki wyjani ci pozostae powody, dla ktrych to wanie ciebie wybraam na asystentk. Od kamiennych cian tchno zimnem, ktrego nie agodziy ani cikie gobeliny, ani pociemnie boazeria. Kamienna podoga zibia stopy przez podeszwy trzewiczkw. - Za tymi drzwiami - wskazaa niedbale - jest laboratorium. Jak si rzeko, moesz korzysta wedle woli. Zalecana jest oczywicie ostrono. Umiar wskazany jest zwaszcza przy prbach zmuszania mioty do noszenia wody. Condwiramurs zachichotaa grzecznie, cho art by leciwy. Wszystkie mentorki raczyy podopieczne dowcipami nawizujcymi do mitycznych tarapatw mitycznego ucznia czarnoksinika. Schody wiy si w gr jak w morski. I byy strome. Nim dotary na miejsce, Condwiramurs spocia si i zdyszaa setnie. Po Nimue w ogle nie byo zna wysiku. - Tdy prosz - otworzya dbowe drzwi. - Uwaga na prg. Condwiramurs wesza i westchna. Komnata bya galeri. Jej ciany od sufitu do podogi obwieszone byy obrazami. Wisiay

tam wielkie, stare, uszczce si i spkane oleje, miniatury, zke sztychy i drzeworyty, wyblake akwarele i sepie. Wisiay tam te ywe w kolorach modernistyczne gwasze i tempery, czyste w kresce akwatinty i akwaforty, litografie i kontrastowe mezzotinty, przycigajce oczy wyrazistymi plamami czerni. Nimue zatrzymaa si przed wiszcym najbliej drzwi obrazem przedstawiajcym grup zebran pod ogromnym drzewem. Spojrzaa na ptno, potem na Condwiramurs, a jej milczce spojrzenie byo nadzwyczaj wymowne. - Jaskier - adeptka, z miejsca poapawszy si w czym rzecz, nie kazaa jej czeka - piewa ballady pod dbem Bleobherisem. Nimue umiechna si, kiwna gow. I zrobia krok, zatrzymujc si przed nastpnym obrazem. Akwarela. Symbolizm. Dwie kobiece sylwetki na wzgrzu. Nad nimi krce mewy, pod nimi, na stokach wzgrza, korowd cieni. Ciri i Triss Merigold, prorocza wizja w Kaer Morhen. Umiech, kiwnicie, krok, nastpny obraz. Jedziec na koniu w galopie, w szpalerze pokracznych olch, wycigajcych ku niemu ramiona konarw. Condwiramurs poczua, jak przeszywa j dreszcz. - Ciri... Hmm... To chyba jej jazda na spotkanie z Geraltem na farmie nizioka Hofmeiera. Nastpny obraz, pociemniay olej. Balistyka. - Geralt i Cahir broni mostu na Jarudze. Potem poszo szybko. - Yennefer i Ciri, ich pierwsze spotkanie w wityni Melitele. Jaskier i driada Eithene, w lesie Brokilon. Druyna Geralta w nieycy na przeczy Malheur... - Brawo, doskonale - przerwaa Nimue. - Znakomita znajomo legendy. Teraz znasz ju drugi powd, dla ktrego znalaza si tu ty, a nie kto inny. *** Nad hebanowym stolikiem, przy ktrym usiady, dominowao wielkie ptno batalistyczne przedstawiajce, jak si zdawao, bitw pod Brenn, jaki moment kluczowy batalii, czyli czyj kiczowato bohatersk mier. Ptno byo ponad wszelk wtpliwo dzieem Mikoaja Certosy, mona byo pozna po ekspresji, perfekcyjnej dbaoci o detal i typowych dla artysty efektach luministycznych. - Owszem, znam legend o wiedminie i wiedmince - odrzeka Condwiramurs. - Znam j nie zawaham si powiedzie, na wyrywki. Podlotkiem bdc kochaam t histori, zaczytywaam si ni. I marzyam, by by Yennefer. Bd jednak szczera: jeli nawet i bya to mio od pierwszego wejrzenia, jeli nawet bya wybuchowo namitna... To nie bya wieczna. Nimue uniosa brwi. - Poznawaam histori - podja Condwiramurs - w popularnych skrtach i wersjach dla modziey, brykach okrojonych i uprzyzwoiconych ad usum delphini. Potem naturalnie wziam si za tak zwane wersje powane i pene. Obszerne do granic redundacji, a niekiedy i poza te granice. Wwczas to pasja ustpia chodnej refleksji, a dzika namitno czemu w rodzaju obowizku maeskiego. Jeli wiesz, co mam na myli. Nimue ledwie dostrzegalnym skinieniem gowy potwierdzia, e wie. - Podsumowujc, wol te legendy, ktre mocniej trzymaj si legendarnej konwencji, nie mieszaj klechdy z rzeczywistoci, nie prbuj integrowa prostego o prostolinijnego moralietu bajki z gboko niemoraln prawd historyczn. Wol legendy, do ktrych nie dopisuj posowi encyklopedyci, archeolodzy i historycy. Wol, jeli ksi wspina si na szczyt Szklanej Gry, cauje pic krlewn, ta budzi si i obydwoje yj potem dugo i

szczliwie. Tak, a nie inaczej, powinna si koczy legenda... Czyjego pdzla jest ten portret Ciri? Ten en pied? - Nie ma ani jednego portretu Ciri - gos maej czarodziejki by rzeczowy do oschoci. Ani tu, ani nigdzie na wiecie. Nie zachowa si ani jeden portret, ani jedna miniatura namalowana przez kogo, kto mgby Ciri widzie, zna lub chociaby pamita. Portret en pied przedstawia Pavett, matk Ciri, a namalowa go krasnolud Ruiz Dorrit, nadworny malarz wadcw Cintry. Wiadomo, e Dorrit sportretowa Ciri w wieku lat dziewiciu, rwnie en pied, ale ptno nazywane Infantk z chartem, zagino, niestety. Wrmy jednak do legendy i twojego do niej stosunku. I tego, czym w twej opinii legenda winna si koczy. - Winna si koczy dobrze - powiedziaa z czupurnym przekonaniem Condwiramurs. Dobro i prawo maj zatriumfowa, zo ma zosta przykadnie ukarane, mio ma zczy kochankw po kres ycia. I nikt z bohaterw pozytywnych nie moe, cholera zgin! A legenda o Ciri? Jak si koczy? - Wanie. Jak? Condwiramurs zaniemwia na moment. Nie spodziewaa si takiego pytania, wietrzya test, egzamin, puapk. Milczaa, nie chcc da si zapa. Jak koczy si legenda o Ciri? Przecie kady to wie. Patrzya w ciemn w tonacji akwarel przedstawiajcy nieksztatn bark sunc po powierzchni zasnutego oparami jeziora, bark popdzan dug tyk przez kobiet widoczn tylko jako czarna sylwetka. Wanie tak koczy si ta legenda. Wanie tak. Nimue czytaa w jej mylach. - To nie jest takie pewne, Condwiramurs. To wcale nie jest takie pewne. *** - Legend - zacza Nimue - poznaam z ust wdrownego bajarza. Jestem dzieckiem wiejskim, czwart crk wsiowego stelmacha. Chwile, gdy goci w naszej wsi bajarz Pogwizd, dziad wagabunda, byy najpikniejszymi chwilami mojego dziecistwa. Mona byo odetchn od harwki, oczyma duszy zobaczy te bajeczne dziwy, zobaczy ten wiat daleki... wiat pikny i cudowny... Dalszy i cudowniejszy nawet ni jarmark w miasteczku oddalonym o dziewi mil... - Miaam wtedy jakie sze, siedem lat. Moja najstarsza siostra miaa czternacie. I ju bya krzywa od garbienia si nad robot. Babska dola! Do tego przygotowywano u nas dziewczynki od maoci! Garbi si! Wiecznie si garbi, garbi i gi nad robot, nad dzieckiem, pod ciarem brzucha, ktry chop ci przyprawia, ledwo zdya wydobrze po poogu. - To te dziadowskie opowieci sprawiy, e zaczam pragn czego wicej ni garb i harwka, marzy o czym wicej ni urodzaj, m, dzieci. Pierwsza ksika, ktr kupiam za utarg ze sprzeday wasnorcznie zebranych w lesie jeyn, to bya legenda o Ciri. Wersja, jak to adnie nazwaa, uprzyzwoicona, dla dzieci, bryk ad ursum delphini. Bya to wersja w sam raz dla mnie. Czytaam sabo. Ale ju wtedy wiedziaam czego chc. Chciaam by jak Filippa Eilhart, jak Sheala de Tancarville, jak Assire var Anahid... Obie patrzyy na gwasz przedstawiajcy pogron w subtelnym chiaroscuro sal zamkow, st i siedzce za tym stoem kobiety. Legendarne kobiety. - W akademii - podja Nimue - do ktrej dostaam si zreszt dopiero za drugim podejciem, zajmowaam si mitem tylko w aspekcie Wielkiej Loy na zajciach z historii magii. Na czytanie dla przyjemnoci pocztkowo zwyczajnie nie miaam czasu, musiaam wkuwa, by... By dotrzyma kroku creczkom hrabiw, bankierw, ktrym wszystko

przychodzio atwo, ktre namieway si z dziewuszki ze wsi... Zamilka, z trzaskiem wyamaa palce. - Wreszcie - podja - czas na czytanie znalazam, ale wwczas stwierdziam, e perypetie Geralta i Ciri zajmuj mnie znacznie mniej ni w dziecistwie. Zachodzi podobny syndrom, co u ciebie. Jak ty to nazwaa? Obowizek maeski? Tak byo do momentu.... Zamilka, potara twarz. Condwiramurs z zdumieniem zauwaya, e rka Pani Jeziora dry. - Miaam chyba osiemnacie lat, gdy... Gdy co si wydarzyo. Co, co sprawio, e legenda Ciri odya we mnie. e zaczam si ni zajmowa powanie i naukowo. e powiciam jej ycie. Adeptka milczaa, cho w rodku a wrzaa z ciekawoci. - Nie udawaj, e nie wiesz - powiedziaa cierpko Nimue. - Wszystkim przecie wiadomo, e Pani Jeziora opanowana jest chorobliw wrcz obsesj na tle legendy o Ciri. Wszyscy plotkuj o tym, jak to niegrony z pocztku bzik przerodzi si w co w rodzaju narkotycznego uzalenienia, czy wrcz manii. W tych plotkach jest sporo prawdy, droga moja Condwiramurs, sporo prawdy! A ty, skoro ciebie wybraam na asystentk, te w mani i uzalenienie popadniesz. Bd bowiem tego wymagaa. Przynajmniej na czas praktyki. Rozumiesz? Adeptka potwierdzia skinieniem gowy. - Zda ci si, e rozumiesz. - Nimue opanowaa si i ochoda. - Ale ja ci to wyjani. Stopniowo. A gdy nadejdzie czas, wyjani ci wszystko. Na razie... Urwaa, spojrzaa w okno, na jezioro, na czarn kresk odzi Krla Rybaka, wyranie odcinajc si od zoto rozmigotanej powierzchni wd. - Na razie odpocznij. Obejrzyj galeri. W szafach i gablotach znajdziesz albumy i kartony grafik, wszystkie tematycznie zwizane z podaniem. W bibliotece s wszystkie wersje i trawestacje legendy, take wikszo opracowa naukowych. Powi im troch czasu. Poogldaj, poczytaj, koncentruj si. Chc, by miaa materia do snu. Zahaczk, jak to nazwaa. - Zrobi to. Pani Nimue? - Sucham. - Te dwa portrety... Te wiszce obok siebie... To rwnie nie jest Ciri? - Nie istnieje aden portret Ciri - powtrzya cierpliwie Nimue. - Pniejsi artyci przedstawiali j wycznie w scenach, kady wedle wasnej fantazji. Co do tych portretw, to ten z lewej te jest raczej woln wariacj na temat, przedstawia bowiem elfk Lar Dorren aep Shiadhal, osob, ktrej malarka nie moga zna. Malark bya bowiem znana ci pewnie z legendy Lydia van Bredevoort. Jeden z jej ocalaych olejw wisi jeszcze w akademii. - Wiem. A ten drugi portret? Nimue dugo patrzya na obraz. Na wizerunek szczupej dziewczyny o jasnych wosach i smutnym spojrzeniu. Ubranej w bia sukienk z zielonymi rkawkami. - Malowa go Robin Anderida - powiedziaa, odwracajc si i patrzc prosto w oczy Condwiramurs. - A kogo przedstawia... Ty mi powiesz, niczko i onejromantko. Wyjanij to. I opowiedz mi twj sen. *** Mistrz Robin Anderida pierwszy dostrzeg zbliajcego si cesarza, zgi si w ukonie. Stella Congreve, hrabina na Liddertalu, wstaa i dygna, szybkim gestem kac zrobi to samo siedzcej na rzebionym fotelu dziewczynie. - Witam panie - Emhyr var Emreis skin gow. - Witam i ciebie, mistrzu Robinie. Jak

postpuje praca? Mistrz Robin chrzkn zakopotany i znowu si ukoni, nerwowo wycierajc palce w kitel. Emhyr wiedzia, e artysta cierpi na ostr agorafobi i jest chorobliwie niemiay. Ale komu to przeszkadzao. Wane byo, jak malowa. Cesarz, jak zwykle podczas podry, nosi oficerski uniform gwardyjskiej brygady "Impera" - czarn zbroj i paszcz z haftem przedstawiajcym srebrn salamandr. Zbliy si, spojrza na portret. Najpierw na portret, potem dopiero na modelk. Szczup dziewczyn o jasnych wosach i smutnym spojrzeniu. Ubran w bia sukienk z zielonymi rkawkami, z maym dekolcikiem przyozdobionym kolijk z perydotw. - Znakomicie - powiedzia celowo w pustk, tak by nie wiadomo byo, co chwali. Znakomicie, mistrzu. Prosz kontynuowa, nie zwracajc uwagi na moj osob. Zechce pani pozwoli na sowo, hrabino. Odszed dalej, ku oknu, zmuszajc, by sza za nim. - Wyjedam - powiedzia cicho. - Sprawy pastwowe. Dzikuj za gocin. I za ni. Za princess. Naprawd dobra robota, Stello. Naprawd naley si pochwaa. Tak tobie, jak i jej. Stella Congreve dygna gboko i z gracj. - Wasza Cesarska Mo jest dla nas za dobry. - Nie chwal dnia przed zachodem. - Ach... - zacisna lekko wargi. - Ta tak? - To tak. - Co z ni bdzie, Emhyrze? - Nie wiem - odrzek. - Za dziesi dni wznawia ofensyw na Pnocy. A zapowiada si trudna, bardzo trudna wojna. Vattier de Rideaux ledzi wymierzone przeciwko mnie spiski i sprzysienia. Do rnych, do bardzo rnych rzeczy moe mnie zmusi racja stanu. - To dziecko nie jest niczemu winne. - Powiedziaem: racja stanu. Racja stanu nie ma nic wsplnego ze sprawiedliwoci. Zreszt... Machn rk. - Chc z ni porozmawia. Sam na sam. Pozwl bliej, ksiniczko. Dalej, dalej, ywiej. Cesarz rozkazuje. Dziewczyna dygna gboko. Emhyr mierzy j wzrokiem, wracajc pamici do tamtej brzemiennej w skutki audiencji w Loc Grim. By peen uznania, ba, podziwu nawet dla Stelli Congreve, ktra w cigu szeciu miesicy, jakie upyny od tamtego czasu, zdoaa to niezgrabne kacztko przeksztaci w ma arystokratk. - Zostawcie nas - rozkaza. - Zrb przerw, mistrzu Robinie, na umycie pdzli, dajmy na to. Ciebie za, hrabino, prosz by zechciaa zaczeka w przedpokojach. A ty, ksiniczko, pozwl ze mn na taras. Mokry nieg, ktry spad w nocy, stopnia w pierwszych promieniach porannego soca, ale dachy wie i pinakli zamku Darn Rowan wci byy mokre i wieciy tak, e zdaway si pon. Emhyr podszed do balustrady tarasu. Dziewczyna - zgodnie z etykiet - trzymaa si o krok za nim. Niecierpliwym gestem zmusi j, by podesza bliej. Cesarz milcza dugo, obu domi wsparty na balustradzie, wpatrzony we wzgrza i porastajce je wiecznie zielone cisy, wyranie odcinajce si od wapiennej bieli skalistych uskokw. Byskaa rzeka, wstg roztopionego srebra wijca si dnem kotliny. W powietrzu czuo si wiosn. - Za rzadko tu bywam - odezwa si Emhyr. Dziewczyna milczaa. - Za rzadko tu przyjedam - powtrzy, odwracajc si. - A to pikne i tchnce spokojem miejsce. Pikna okolica... Zgadzasz si ze mn? - Tak, Wasza Cesarska Mo. wiosn. Mam racj?

- Tak, Wasza Cesarska Mo. Z dou, z podwrca, sycha byo piew zakcany brzkiem, szczkiem i dzwonieniem podkw. Eskorta, poinformowana, e cesarz rozkazywa wyjazd, popiesznie szykowaa si do drogi. Emhyr pamita, e wrd gwardzistw by jeden, ktry piewa. Czsto. I niezalenie od okolicznoci. Pojrzyj na mi miociwie Oczty bawemi Obdarze mnie litociwie Wdzikami swojemi Wspomnij na mi litociwie I w tej porze nocnej Nie odmawiaj miociwie Wzajemnej mocnej - adna ballada - powiedzia w zamyleniu, dotykajc palcami cikiego, zotego, cesarskiego alszbandu. - adna, Wasza Cesarska Mo. Vattier zapewnia mnie, e jest ju na tropie Vilgefortza. e odnalezienie go jest kwesti dni, najwyej tygodni. Gowy zdrajcw spadn, a do Nilfgaardu sprowadzona zostanie prawdziwa Cirilla, krlowa Cintry. A zanim do Nilfgaardu przybdzie autentyczna Cirilla, krlowa Cintry, trzeba bdzie co zrobi z sobowtrem. - Unie gow. Posuchaa. - Masz jakie yczenia? - spyta nagle ostro. - Skargi? Proby? - Nie, Wasza Cesarska Wysoko. Nie mam. - Doprawdy? To ciekawe. No, ale przecie nie mog ci rozkaza, by miaa. Unie gow, jak przystoi princessie. Stella nauczya ci chyba manier? - Tak, Wasza Cesarska Mo. W samej rzeczy, dobrze j wyuczyli, pomyla. Najpierw Rience, potem Stella. Dobrze wyuczyli roli i kwestii, groc zapewnie, e za pomyk lub bd zapaci tortur i mierci. Ostrzegli, e bdzie musiaa gra przed surowym, nie wybaczajcym bdw audytorium. Przed strasznym Emhyrem var Emreisem, cesarzem Nilfgaardu. - Jak masz na imi? - spyta ostro. - Cirilla Fiona Elen Riannon. - Prawdziwe imi. - Cirilla Fiona... - Nie naduywaj mojej cierpliwoci. Imi! - Cirilla... - gos dziewczyny zama si jak patyczek. - Fiona... - Do, na Wielkie Soce - powiedzia przez zacinite zby, - Do! Gono pocigna nosem. Wbrew etykiecie. Usta jej dygotay, ale tego etykieta nie zabraniaa. - Uspokj si - rozkaza, ale gosem cichym i prawie agodnym. - Czego si lkasz? Wstydzisz si wasnego imienia? Boisz si go wyzna? Jeeli pytam, to tylko dlatego, e chciabym mc zwrci si do ciebie twym prawdziwym imieniem. Ale musz wiedzie, jak ono brzmi. - Nijako - odpowiedziaa, a wielkie oczy zabysy jej nagle jak podwietlone pomieniem

szmaragdy. - Bo jest to imi nijakie, Wasza Cesarska Mo. Imi w sam raz dla kogo, kto jest nikim. Tak dugo, jak jestem Cirill Fion, co znacz... Tak dugo, jak... Gos jej uwiz w krtani tak raptownie, e odruchowo uniosa ku szyi rce, jak gdyby to, co na niej miaa, to nie bya kolia, lecz dawica garota. Emhyr wci mierzy j wzrokiem, nadal peen uznania dla Stelli Congrevere. Jednoczenie czu zo. Zo nieuzasadnion. I przez to tak z. Czego ja chc od tego dziecka, pomyla, czujc, jak zo wzbiera w nim, jak wrze, jak pcznieje pian niby zupa w kotle. Czego ja chc od dziecka, ktrego... - Wiedz, e nie miaem nic wsplnego z twoim uprowadzeniem dziewczyno - powiedzia ostro. - Nie miaem nic wsplnego z twoim porwaniem. Nie wydaem takich rozkazw. Oszukano mnie... By wcieky na siebie, wiadom, e popenia bd. Naleao ju dawno zakoczy t rozmow, zakoczy j wyniole, wadczo, gronie, po imperatorsku. Naleao zapomnie o tej dziewczynie i o jej zielonych oczach. Ta dziewczyna nie istniaa. Bya sobowtrem. Imitacj. Nie miaa nawet imienia. Bya nikim. Imperator nie prosi o wybaczenie, nie kaja si przed kim, kto... - Wybacz mi - powiedzia, a sowa byy obce, niemile kleiy si do warg. - Popeniem bd. Tak, to prawda, jestem winny tego, co ci spotkao. Zawiniem. Ale daj co moje sowo, nic ci nie grozi. Nie spotka ci ju nic zego, adna krzywda, adna ujma, adna przykro. Nie musisz si lka. - Nie boj si - podniosa gow i wbrew etykiecie spojrzaa mu prosto w oczy. Emhyr drgn, ugodzony uczciwoci i ufnoci wzroku. Natychmiast wyprostowa si, cesarski i wyniosy a do obrzydzenia. - Pro mnie, o co chcesz. Spojrzaa na niego znowu, a on mimowolnie przypomnia sobie te niezliczone okazje, gdy w ten wanie sposb kupowa sobie spokj sumienia za wyrzdzon komu podo. W skrytoci ducha cieszc si niecnie, e tak tanio paci. - Pro mnie, o co chcesz - powtrzy, a przez to, e by ju zmczony, gos jego zyska nagle na czowieczestwie. - Speni kade twe yczenie. Niech nie patrzy na mnie, pomyla. Nie znios jej spojrzenia. Ludzie podobno boj si patrze na mnie, pomyla. A czego ja si boj? Gdzie mam Vattiera de Rideaux i jego racj stanu. Jeli ona poprosi, ka j zawie do domu, tam, skd j uprowadzili. Ka j tam zawie w zotej poszstnej karocy. Wystarczy, e poprosi. - Pro mnie, o co chcesz - powtrzy. - Dzikuj Waszej Cesarskiej Moci - powiedziaa dziewczyna, spuszczajc oczy. Wasza Cesarska Mo jest bardzo szlachetna i hojna. Jeli mog mie prob... - Mw. - Chciaabym mc tu zosta. Tu, w Darn Rowan. U pani Stelli. Nie by zdziwiony. Przeczuwa co takiego. Takt powstrzyma go przed pytaniami, ktre byyby upokarzajce dla obojga. - Daem sowo - rzek zimno. - Niech wic stanie si, wedle twojej woli. - Dzikuj Waszej Krlewskiej Moci. - Daem sowo - powtrzy, starajc si unikn jej wzroku - i dotrzymam go. Myl jednak, e wybraa le. Wyrazia nie to yczenie, co trzeba. Gdyby zmienia zdanie... - Nie zmieni - powiedziaa, gdy jasnym si stao, e cesarz nie dokoczy. - Po co miaabym zmienia? Wybraam pani Stell, wybraam rzeczy, ktrych w yciu zaznaam tak mao... Dom, ciepo, dobro... Serce. Nie mona popeni bdu, wybierajc co takiego. Biedna, naiwna istotko, pomyla cesarz Emhyr var Emreis, Deithwen Adan yn Carp aep Morvudd wybierajc co takiego, popenia si najstraszliwsze pomyki.

Ale co - moe dalekie wspomnienie - powstrzymao cesarza przed tym, by powiedzie to na gos. *** - Interesujce - powiedziaa Nimue, wysuchawszy relacji. - Rzeczywicie interesujcy sen. Byy jeszcze jakie inne? - Ba! - Condwiramurs szybkim i pewnym uderzeniem noa cia czubek jajka. - Wci jeszcze w gowie mi si krci o tej rewii! Ale to normalne. Pierwsza noc zawsze przynosi szalecze sny. Wiesz, Nimue, mwi o nas, niczkach, e nasz talent nie na tym polega, e nimy. Jeeli pomin wizje w transie czy pod hipnoz, nasze marzenia senne nie rni si od snw innych ludzi ani intensywnoci, ani bogactwem, ani adunkiem prokoginacyjnym. Nas wyrnia i o naszym talencie przesdza co zupenie innego. My pamitamy sny. Rzadko kiedy zapominamy, co nam si nio. - Bo macie nietypow i tylko wam waciw prac gruczow dokrewnych - ucia Panie Jeziora. - Wasze sny to, trywializujc nieco, nic innego jak wydzielone do organizmu endorfinu. Jak wikszo dzikich talentw magicznych, take i wasz jest prozaicznie organiczny. Ale po co ja mwi o czym, co sama wietnie wiesz. Sucham ci, jakie to sny jeszcze pamitasz? - Mody chopak - zmarszczya brwi Condwiramurs - wdrujcy wrd pustych pl, z tobokiem na ramieniu. Pola s puste, wiosenne. Wierzby... Przy drogach i na miedzach. Wierzby, krzywe, dziuplaste, rozczapierzone... Goe, jeszcze nie zazielenione. Chopak idzie, rozglda si. Zapada noc. Na niebie pojawiaj si gwiazdy. Jedna z nich jest ruchoma. To kometa. Czerwonawa, migotliwa iskra, skosem przecinajca nieboskon... - Brawo - umiechna si Nimue. - Cho pojcia nie mam, o kim nia, mona przynajmniej precyzyjnie okreli dat tego zdarzenia. Czerwona kometa bya widoczna przez sze dni, wiosn roku zawarcia pokoju cintryjskiego. Dokadniej, w pierwszych dniach marca. W pozostaych snach te wystpiy jakie datowniki? - Moje sny - prychna Condwiramurs, solc jajko - to nie kalendarz rolniczy. Nie maj tabliczek z datami! Ale, eby by cis, niam sen o bitwie pod Brenn, pewnie napatrzywszy si na ptno Mikoaja Certosy w twojej galerii. A data bitwy pod Brenn te jest znana. To ta sama data, co rok komety. Myl si? - Nie mylisz si. Co szczeglnego byo w tym nie o bitwie? - Nie. Kotowanina koni, ludzi i broni. Ludzie tukli si i wrzeszczeli. Kto, zapewnie nienormalny, wy "Ory! Ory!" - Co jeszcze? Mwia, e snw bya caa rewia. - Nie pamitam... - Condwiramurs urwaa. Nimue umiechna si. - No, dobra - adeptka hardo zadara nos, nie pozwalajc Pani Jeziora na zoliwy komentarz. - Owszem, czasami zapominam. Nikt nie jest doskonay. Powtarzam, moje sny to wizje, nie fiszki biblioteczne... - Wiem o tym - cia Nimue. - To nie jest egzamin twoich nicznych zdolnoci, to jest analiza legendy. Jej zagadek i biaych plam. Idzie nam zreszt cakiem niele, ju w pierwszych snach rozszyfrowaa dziewczyn z portretu, owego sobowtra Ciri, ktrym Vilgefortz usiowa oszuka cesarza Emhyra. Przerway, bo do kuchni wszed Krl Rybak. Ukoniwszy si i zaburczawszy, wzi z kredensu chleb, dwojaki i pcienne zawinitko. Wyszed, nie zapominajc ukoni si i zaburcze. - Mocno utyka - rzeka Nimue pozornie od niechcenia. - By ciko ranny. Dzik rozpru mu nog na polowaniu. Dlatego spdza tyle czasu na odzi. Przy wiosach i owieniu ryb rana

mu nie przeszkadza, na odzi zapomina o kalectwie. To bardzo przyzwoity i dobry czowiek. A ja... Condwiramurs milczaa grzecznie. - Potrzebuj mczyzny - wyjania rzeczowo maa czarodziejka. Ja te, pomylaa adeptka. Cholera, gdy tylko wrc do akademii, zaraz pozwol si komu zbaamuci. Celibat jest dobry, ale nie duej ni jeden semestr. Nimue chrzkna. - Jeli skoczya niada i marzy, chodmy do biblioteki. *** - Wrmy do twego snu. Nimue otworzya teczk, przerzucia kilka wykonanych sepi akwarelek, wyja jedn. Condwiramurs rozpoznaa od razu. - Audiencja w Loc Grim? - Oczywicie. Sobowtr zostaje przedstawiony na cesarskim dworze. Emhyr udaje, e da si podej, robi dobr min do zej gry. Oto, spjrz, ambasadorzy Krlestw Pnocnych, dla ktrych ten spektakl si odgrywa. Tu za widzimy nilfgaardzkich diukw, ktrych spotka afront: cesarz odtrci ich crki, zlekcewarzy koligacyjne oferty. dni zemsty, szepcz, nachyleni ku sobie, knuj ju spisek i mord. Dziewczyna sobowtr stoi z pochylon gow, malarz, by podkreli tajemniczo, ustroi j nawet w kryjcy rysy twarzy facelet. - I nic wicej - podja po chwili czarodziejka - nie wiemy o faszywej Ciri. adna z wersji legendy nie podaje, co si z owym sobowtrem stao pniej. - Naley si jednak domyla - rzeka ze smutkiem Condwiramurs - e los dziewczyny nie by do pozazdroszczenia. Gdy Emhyr zdoby orygina, a przecie wiemy, e zdoby, pozby si falsyfikatu. Gdy niam, nie wyczuam tragedii, a w zasadzie powinnam co odczu, gdyby... Z drugiej strony, to, co widz w snach, to niekoniecznie jest realna prawda. Jak kady czowiek, ni marzenia. Pragnienia. Tsknoty... I lki. - Wiem. *** Dyskutoway do obiadu, przegldajc teczki i fascykuy grafik. Krlowi Rybakowi poszczci si wida pow, bo na obiad by oso z rusztu. Na kolacj te. W nocy Condwiramurs spaa le. Za bardzo si objada. Nie wynia nic. Bya tym troch przygnbiona i zawstydzona, ale Nimue nie przeja si w ogle. Mamy czas, powiedziaa. Przed nami jeszcze wiele nocy. *** Wiea Inis Vitre miaa kilka azienek, icie luksusowych, jasnych od marmuru i lnicych od mosidzu, ogrzewanych hypokaustonem mieszczcym si gdzie w piwnicach. Condwiramurs nie krpowaa si okupowa wanny godzinami, ale i tak co jaki czas spotykaa si z Nimue w ani, malutkiej drewnianej budce z wychodzcym na jezioro pomostem. Mokre, dyszce par buchajc z polewanych kamieni, siadyway obie na aweczkach, choszczc si od niechcenia brzozowymi miotekami, a sony pot cieka im do oczu.

- Jeli dobrze zrozumiaam - Condwiramurs otara twarz - moja praktyka na Inis Vitre ma polega na tym, eby wyjani wszystkie biae plamy legendy o wiedminie i wiedmince? - Dobrze zrozumiaa. - Za dnia, poprzez ogldanie grafik i dyskusje mam si naadowa do snu, aby w nocy mc wyni prawdziw, nikomu nie znan wersj danego zdarzenia? Tym razem Nimue nawet nie uznaa za konieczne, by potwierdza. Smagna si tylko kilka razy miotek, wstaa, chlusna wod na rozpalone kamienie. Para buchna, gorco na moment pozbawio oddechu. Nimue wylaa na siebie reszt wody z cebrzyka. Condwiramurs podziwiaa jej figur. Cho malutka, czarodziejka bya zbudowana nad wyraz proporcjonalnie. Ksztatw i jdrnej skry moga pozazdroci jej dwudziestolatka. Condwiramurs, niedaleko szukajc, miaa lat dwadziecia cztery. I zazdrocia. - Jeli nawet co wyjani - podja, znowu ocierajc spocon twarz - skd bdziemy miay pewno, e ni wersje prawdziwe? Doprawdy nie wiem... - O tym za chwil - ucia Nimue. - Na zewntrz. Dosy ju mam siedzenia w tym ukropie. Schodmy si. A potem pogadamy. To te naleao do rytuau. Wybiegy z ani, klaszczc bosymi stopami po deskach pomostu, potem skoczyy w jezioro, wydajc dzikie wrzaski. Popluskawszy si, wyszy na pomost, wykrcajc wosy. Krl Rybak, zaalarmowany pluskiem i piskiem, obejrza si na swojej odzi, popatrzy, przysaniajc oczy doni, ale zaraz odwrci si i zaj rybackimi akcesoriami. Condwiramurs takie zachowanie uwaaa za obelywe i karygodne. Jej opinia o Krlu Rybaku bardzo wzrosa, gdy zauwaya, e czas, ktrego nie spdza na owieniu powici czytaniu. Chodzi z ksik nawet do klozetu, a byo to ni mniej, ni wicej tylko Speculum aureum, dzieo powane i trudne. Jeeli wic nawet w pierwszych dniach pobytu na Inis Vitre Condwiramurs odrobink dziwia si Nimue, to ju dawno przestaa. Stao si jasne, e Krl Rybak by chamem i gburem jedynie z pozoru. Wzgldnie z bezpiecznej mimikry. Tym niemniej, pomylaa Condwiramurs, obelg i niewybaczalnym afrontem jest odwracanie si ku wdkom i byszczkom, gdy po pomocie paraduj dwie nagi niewiasty o ciaach godnych nimf, od ktrych oczu nie powinno si mc oderwa. - Jeeli co wyni - wrcia do tematu, trc piersi rcznikiem - jaka bdzie gwarancja, e niam wersje prawdziwe? Znam wszystkie wersje literackie legendy, od P wieku poezji Jaskra po Pani Jeziora Andrei Ravixa. Znam wielebnego Jarre'a, znam wszystkie opracowania naukowe, a o edycjach popularnych nawet nie wspominam. Te wszystkie lektury zostawiy lad, wywary wpyw, nie jestem w stanie wyeliminowa tego z moich snw. Czy jest szansa przedrze si przez fikcj i wyni prawd? - Jest. - Jak dua? - Rwna tej - Nimue ruchem gowy wskazaa d na jeziorze - jak ma Krl Rybak. Sama widzisz, bez wytchnienia zarzuca swoje haki. Zaczepia zielsko, korzenie, zatopione karcze, pnie, stare buty, topielcw i kaduk wie, co jeszcze. Ale od czasu do czasu co tam zowi. - Szczliwych oww zatem - westchna Condwiramurs, ubierajc si. - Zarzucajmy przynt i wmy. Szukajmy prawdziwych wersji legendy, odpruwajmy tapicerk i podszewk, opukujmy kufer w poszukiwaniu drugiego dna. A co, jeli drugiego dna nie ma? Przy caym szacunku, Nimue, nie jestemy pierwsze na tym owisku. Jaka jest szansa, e jakikolwiek szczeg i detal umkn uwadze watah badaczy, ktrzy owili przed nami? e zostawili nam choby jedn rybk? - Zostawili - stwierdzia z przekonaniem Nimue, rozczesujc mokre wosy. - To, czego sami nie wiedzieli, zatynkowali fanbulacj i piknosowiem. Lub zbyli milczeniem.

- Na przykad? - Zimowy pobyt wiedmina w Toussaint, eby daleko nie szuka. Wszystkie wersje legendy zbywaj ten epizod krtkim zdanie: "Bohaterowie spdzili zim w Toussaint". Nawet Jaskier, ktry swoim wyczynom w tym ksistwie powici dwa rozdziay, na temat wiedmina jest zaskakujco enigmatyczny. Czy nie warto by wic dowiedzie si, co si wydarzyo tej zimy? Po ucieczce z Belhaven i spotkaniu z Elfem Avallac'hem w podziemnym kompleksie Tir n Ba Arainne? Po potyczce w Caed Myrkvid i przygodzie z druidkami? Co robi wiedmin w Toussaint od padziernika do stycznia? - Co robi? Zimowa! - parskna adeptka. - Nie mg przed odwil sforsowa przeczy, wic zimowa i nudzi si. Nie dziwota, e pniejsi autorzy zaatwiali ten nudny fragment lakonicznym: "Mina zima". No, ale skoro trzeba, sprbuj co wyni. Mamy jakie obrazy lub rysunki? Nimue umiechna si. - Mamy nawet jeden rysunek na rysunku. *** Naskalny fresk przedstawia scen myliwsk. Chude, narysowane niedbaymi ruchami pdzla ludziki z ukami i dzidami cigay w dzikich podskokach wielkiego i fioletowego bizona. Bizon mia na boku tygrysie prgi, a nad jego lirowato wygitymi rogami unosio si co, co przypominao wak. - To wic - pokiwa gow Regis - jest owo malowido. Wymalowane przez Elfa Avallac'ha. Elfa, ktry duo wiedzia. - Tak - potwierdzi sucho Geralt. - To jest wanie to malowido. - Problem polega na tym, e w dokadnie spenetrowanych przez nas jaskiniach nie ma ladu ani elfw, ani innych stworw, o ktrych napomykaa. - Byli tu. Teraz pochowali si. Albo wynieli. - To fakt bezsporny. Nie zapominaj, posuchania udzielono ci wycznie za wstawiennictwem flaminki. Widocznie uznano, e jednego posuchania wystarczy. Po tym, gdy flaminka w sposb do kategoryczny odmwia wsppracy, naprawd nie wiem, co jeszcze moesz zrobi. azimy po tych jaskiniach cay dzie. Nie mog oprze si wraeniu, e bezsensownie. - Ja te - powiedzia wiedmin gorzko - nie mog oprze si takiemu wraeniu. Nigdy nie rozumiaam elfw. Ale wiem ju przynajmniej, dlaczego wikszo ludzi nie przepada za nimi. Bo trudno oprze si wraeniu, e one z nas drwi. We wszystkim, co robi, co mwi, co myl, elfy drwi z nas, szydz. Kpi. - Przemawia przez ciebie antropomorfizm. - Moe troch. Ale wraenie pozostaje. - Co robimy? - Wracamy do Caed Myrkvid, do Cahira, ktremu ju pewnie druidki podleczyy oskalpowan epetyn. Potem wsiadamy na konie i korzystamy z zaproszenia ksinej Anny Henrietty. Nie rb min wampirze. Milva ma poamane ebra, Cahir rozwalony eb, troch odpoczynku w Toussaint dobrze zrobi obojgu. Trzeba te wyplta Jaskra z afery, bo zdaje si, e niele si wplta. - C - westchn Regis - niech tak si stanie. Bd musia trzyma si z daleka od zwierciade i psw, uwaa na czarodziejw i telepatw... A gdyby mnie mimo to zdemaskowano, licz na ciebie. - Moesz liczy - odrzeka powanie Geralt. - Nie zostawi ci w potrzebie. Druhu. Wampir umiechn si, a poniewa byli sami, penym garniturem kw.

- Druhu? - Przemawia przeze mnie antropomorfizm. Dalej, wychodmy z tych pieczar, druhu. Bo tutaj moemy znale wycznie reumatyzm. - Wycznie. Chyba, e... Geralt? Tir n Ba Arainne, elfia nekropolia, zgodnie z tym, co widziae, jest za naskalnym malowidem, dokadnie za t cian... Mona by si tam dosta gdyby... No wiesz. Gdyby to rozwali. Nie mylae o tym? - Nie. Nie mylaem. *** Krlowi Rybakowi znowu si powiodo, bo na kolacj byy wdzone palie. Ryby tak smaczne, e nauka posza w las. Condwiramurs objada si znowu. *** Condwiramurs odbio si wdzon pali. Pora spa, pomylaa, po raz drugi apic si na tym, e stron ksiki przewraca machinalnie, wcale nie rejestrujc treci. Czas na sen. Ziewna, odoya ksik. Rozrzucia poduszki, zmieniajc ukad z czytelniczego na rekreacyjny. Zaklciem zgasia lamp. Komnata momentalnie utona w nieprzebitym i gstym jak melasa mroku. Cikie welurowe kotary byy szczelnie zacignite - adeptka dawno ju zdya wypraktykowa, e w ciemnociach ni si lepiej. Co wybra, pomylaa, przecigajc si i wiercc na przecieradle. I na onejroidalny ywio czy sprbowa si kotwiczy? Wbrew powszechnym zapewnieniom, niczki nie pamitay nawet poowy swych wieszczych snw, znaczna ich cz zostawaa w pamici onejromantek jako galimatias obrazkw, zmieniajc kolory i ksztaty niby kalejdoskop, dziecinna zabawka z lusterek i szkieek. P biedy, jeli obrazki pozbawione byy wszelkiego adu i nawet pozorw znaczenia, mona byo wwczas spokojnie przej nad nimi do porzdku dziennego. Na zasadzie: nie pamitam, znaczy, e nie warto pamita. W argonie niczek takie sny zway si "kitem". Gorsz i troch wstydliw spraw byy "widma" - sny, z ktrych niczki zapamityway jedynie fragmenty, wycznie strzpy znacze, sny, po ktrych rano zostawao tylko niejasne odczucie odebranego sygnau. Jeli "widmo" nadto powtarzao si, mona byo by pewnym, e miao si do czynienia z snem o znacznej wartoci onejroidalnej. Wwczas niczka poprzez skupienie i autosugesti usiowaa zmusi si do ponownego, tym razem dokadnego przenienia konkretnego "widma". Najlepsze wyniki dawaa metoda zmuszania si do ponownego snu natychmiast po przebudzeniu - nazywao si to "zahaczeniem". Jeli sen nie dawa si "zahaczy", pozostawaa prba powtrnego wywoania danej wizji sennej podczas ktrego z kolejnych seansw, poprzez poprzedzajc zanicie koncentracj i medytacj. Takie programowanie nienia nosio nazw "kotwiczenia si". Po dwunastu spdzonych na wyspie nocach Condwiramurs miaa ju trzy listy, trzy zestawy snw. Bya lista godnych puszenia si sukcesw - lista "widm", ktre niczka z powodzeniem "zahaczya" lub "zakotwiczya".Do takich naleay sny o rebelii na wyspie Thanedd oraz o podry wiedmina i jego druyny przez zamiecie na przeczy Malheur, przez wiosenne ulewy i rozmike drogi w dolinie Sudduth. Bya - do tego adeptka nie przyznawaa si Nimue - lista klsk, snw, ktre mimo wysikw nadal pozostaway enigm. I bya lista robocza - lista snw, ktre czekay na swoj kolejk. I by jeden sen, dziwny, ale bardzo przyjemny, ktry powraca w strzpach i migawkach,

w nieuchwytnych dwikach i jedwabistym dotyku. Miy, tkliwy sen. Dobrze, pomylaa Condwiramurs, zamykajc oczy. Niech bdzie. *** - Zdaje si, e wiem, czym zajmowa si wiedmin, zimujc w Toussaint. - Prosz, prosz - Nimue uniosa wzrok znad okularw i oprawionego w skr grimoire'u, ktry wertowaa. - Wynia co jednak wreszcie? - A jake! - powiedziaa chepliwie Condwiramurs. - Wyniam! Wiedmina Geralta i kobiet o krtkich, czarnych wosach i zielonych oczach. Nie wiem, kto to mg by. Moe owa ksina, o ktrej pisze w pamitnikach Jaskier? - Chyba czytaa nieuwanie - schodzia j nieco czarodziejka. - Jaskier opisuje ksin Anariett dokadnie, a inne rda potwierdzaj, e wosy miaa, cytuj, kasztanowej barwy, lnice, zaprawd zotu podobn aureol. - A zatem to nie ona - zgodzia si adeptka. - Moja kobieta bya czarna. Jako ten, zaprawd wgiel. A sen by... Hmmm... Ciekawy. - Sucham z uwag. - Rozmawiali. Ale to nie bya zwyka rozmowa. - Wiksz cz czasu ona trzymaa nogi na jego ramionach. *** - Powiedz mi, Geralt, wierzysz w mio od pierwszego wejrzenia? - A ty wierzysz? - Wierz. - Teraz ju wiem, co nas poczyo. Przycigajce si przeciwiestwa. - Nie bd cyniczny. - Dlaczego? Cynizm podobno dowodzi inteligencji. - Nieprawda. Cynizm, przy caej swej pseudointeligentnej otoczce, jest obrzydliwie nieszczery. Ja nie znosz adnej nieszczeroci. Skoro ju przy tym jestemy... Powiedz mi, wiedminie, co kochasz we mnie najbardziej. - To. - Popadasz z cynizmu w trywialno i bana. Sprbuj jeszcze raz. - Najbardziej kocham w tobie twj rozum, twoj inteligencj i twoj duchow gbi. Twoj niezaleno i swobod, twoj... - Nie pojmuj, skd w tobie tyle sarkazmu... - To nie bya sarkazm, to by art. - Nie cierpi takich artw. Zwaszcza nie w por. Wszystko mj drogi ma swj czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Jest czas milczenia i czas mwienia, czas paczu i czas miechu, czas siania i czas rozbierania, przepraszam zbierania, czas artw i czas powagi... - Czas pieszczot cielesnych i czas powstrzymywania si od nich? - No, nie bierz tego tak dosownie! Przyjmijmy raczej, e jest czas komplementw. Kochanie si bez komplementw trci fizjologi, a fizjologia jest paska. Mw mi komplementy. - Nikt, od Jarugi po Buin, nie ma tak piknego tyka jak ty. - Masz ci los, teraz dla odmiany przymierzy mnie do jaki barbarzyskich pnocnych

rzeczek. Pomijajc w ogle jakie metafory, nie mona byo powiedzie od Alby po Veld? Albo: od Alby po Sansretour? - W yciu nie byem nad Alb. Staram si unika wyrokowania, gdy nie jest poparte rzeteln eksperiencj. - Och! Doprawdy? Mniemam zatem, e tykw, bo to o nich wszak mowa, widziaa i dowiadczye do, by mc wyrokowa? Co, biaowosy? Ile to kobiet miae przede mn? H? Zadaam ci pytanie, wiedminie! Nie, nie, zostaw, apy precz, takim sposobem nie wykrcisz si od odpowiedzi. Ile kobiet miae przede mn? - adnej. Jeste moj pierwsz. - Nareszcie. *** Nimue od bardzo dugiej chwili wpatrywaa si w obraz przedstawiajcy w subtelnym chiaroscuro dziesi siedzcych za okrgym stoem kobiet. - Szkoda - odezwaa si wreszcie - e nie wiemy, jak one naprawd wyglday. - Wielkie mistrzynie? - parskna Condwiramurs. - Peno jest przecie ich portretw! W samej tylko Aretuzie... - Mwiam: naprawd - ucia Nimue. - Nie szo mi o pochlebione podobizny namalowane na podstawie innych pochlebionych podobizn. Nie zapominaj, by czas niszczenia wizerunkw czarodziejek. I samych czarodziejek. A potem by czas propagandy, gdy mistrzynie musiay samym wygldem budzi szacunek, podziw i nabony lk. Z tego czasu pochodz wszystkie Zebrania oy, Sprzysienia i Konwenty, ptna i grafiki przedstawiajce st, a za nim dziesi wspaniaych, urzekajco urodziwych kobiet. A prawdziwych, autentycznych portretw nie ma. Poza dwoma wyjtkami. Autentyczny jest portret Margarity Laux-Antille, ktry wisi w Aretuzie na wyspie Thanedd, a ktry cudem ocala z poaru. Autentyczny jest portret Sheali de Tancarville w Ensenadzie w Lan Exeter. - A namalowany przez elfy portret Franceski Findabair wiszcy w vengerberskiej Pinakotece? - Falsyfikat. Gdy otwarto Drzwi i elfy odeszy, zabray ze sob lub zniszczyy wszystkie dziea sztuki, nie zostawiy ani jednego obrazu. Nie wiemy, czy Stokrotka z Dolin bya rzeczywicie tak pikna, jak gosi podanie. W ogle nie wiemy, jak wygldaa Ida Emean. A e w Nilfgaardzie wizerunki czarodziejek niszczono bardzo pilnie i starannie, nie mamy pojcia o prawdziwym wygldzie Assire var Anahid i Fringilli Vigo. - Przyjmijmy jednak i umwmy si - westchna Condwiramurs - e one wszystkie tak wanie wyglday, jak je pniej portretowano. Dostojne, wadcze, dobre i mdre, zapobiegliwe, prawe i szlachetne. I pikne, zniewalajco pikne... Przyjmijmy to. Wtedy jako atwiej y. *** Dzienne zajcia na Inis Vitre nabray cech nucej nieco rutyny. Analiza snw Condwiramurs, zaczynajca si ju przy niadaniu, przecigaa si zwykle a do poudnia. Czas midzy poudniem a obiadem adeptka trawia na spacerach - a te rwnie szybko stay si rutynowe i nudnawe. Trudno si dziwi. W cigu godziny wysp mona byo okry dwukrotnie, napatrzywszy si przy tym na tak zajmujce rzeczy jak granit, karowata sosna, wir, szczeuje, woda i mewy. Po obiedzie, po dugiej sjecie, nastpoway dyskusje, przegldanie ksig, zwojw i

manuskryptw, ogldanie obrazw, grafik i map. I dugie, przecigajce si w noc dysputy o wzajemnych relacjach legendy i prawdy... A potem noce i sny. Rne sny. Celibat dawa o sobie zna. Zamiast zagadek wiedmiskiej legendy, Condwiramurs ni si Krl Rybak w najrniejszych sytuacjach, od kracowo nieerotycznych po ekstremalnie erotyczne. We nie kracowo nieerotycznym Krl Rybak wlk j na lince za odzi. Wiosowa wolno i ospale, wic pograa si w jeziorze, tona, dusia si, a do tego targa ni straszliwy strach - czua, e od dna jeziora odrywa si i pynie ku powierzchni co okropnego, co, co chce pokn cignit za odzi przynt, ktr bya. Ju, ju to co miao j chwyci, gdy Krl Rybak mocniej napiera na wiosa, odcigajc j z zasigu szczk niewidzialnego drapienika. Wleczona, zadawiaa si wod i wtedy si budzia. We nie niedwuznacznie erotycznym klczaa na dnie rozchybotanej odzi, przewieszona przez burt, a Krl Rybak trzyma j za kark i chdoy entuzjastycznie, burczc przy tym, chrzczc i spluwajc. Oprcz fizycznej przyjemnoci Condwiramurs czua skrcajce trzewia przeraenie - co bdzie, gdy Nimue ich przyapie? Nagle w wodzie jeziora widziaa rozchybotane, grone oblicze maej czarodziejki... i budzia si, zlana potem. Wstawaa wwczas, otwieraa okno, zachystywaa si nocnym powietrzem, ksiycowym blaskiem, pync od jeziora mg. I nia dalej. *** Wiea Inis Vitre miaa taras, wsparty na kolumnach, zwieszajcy si nad jeziorem. Z pocztku Condwiramurs nie powicaa tej sprawie uwagi, wreszcie jednak zacza si zastanawia. Taras by dziwny, bo absolutnie niedostpny. Z adnego ze znanych jej pomieszcze wiey nie mona byo na w taras wej. wiadoma, e siedziby czarodziejek nie mog oby si bez takich sekretnych anomalii, Condwiramurs nie zadawaa pyta. Nawet wwczas, gdy spacerujc brzegiem jeziora widziaa Nimue przypatrywujc si jej z owego tarasu. Niedostpnego, jak si okazywao, tylko dla niepowoanych i profanw. Troch za, e za profank si j uwaa, zawzia si i udawaa, e nic si nie stao. Ale nie potrwao dugo, a tajemnica si wyjania. Byo to po tym, gdy nawiedzia j seria snw, wywoanych akwarelami Wilmy Wessely. Zafascynowana wida tym fragmentem legendy, malarka powicia wszystkie swoje dziea Ciri w Wiey Jaskki. - Dziwne mam sny po tych obrazkach - poskarya si adeptka nastpnego ranka. - ni... obrazki. Wci te same obrazki. Nie sytuacje, nie sceny, ale obrazki. Ciri na blankach wiey... Nieruchomy obrazek. - I nic wicej? adnych dozna poza wzrokowymi? Nimue wiedziaa, rzecz jasna, e niczka tak zdolna jak Condwiramurs ni wszystkimi zmysami - odbiera sny nie tylko wzrokiem, jak wikszo ludzi, ale rwnie suchem, dotykiem, wchem - a nawet smakiem. - Nic - pokrcia gow Condwiramurs. - Tylko... - No, no? - Myl. Uporczywa myl. e nad tym jeziorem, w tej wiey wcale nie jestem pani, lecz winiem. - Pozwl ze mn. Tak, jak Condwiramurs si domylaa, dostp do tarasu moliwy by tylko z prywatnych komnat czarodziejki, czyciutkich, pedantycznie porzdnych, pachncych drzewem

sandaowym, mirr, lawend i naftalin. Trzeba byo skorzysta z maych sekretnych drzwiczek i krconych schodw prowadzcych w d. Wwczas wchodzio si tam, gdzie naleao. Komnata, w odrnieniu od pozostaych, nie miaa na cianach boazerii ani tapiserii, bya wycznie pobielona, a przez to bardzo jasna. Tym janiejsza, e byo to ogromne tryptykowe okno, a raczej szklane drzwi wiodce wprost na zwisajcy nad jeziorem taras. Jedynymi meblami w komnacie byy dwa fotele, olbrzymie zwierciado w owalnej mahoniowej ramie oraz rodzaj stojaka z poprzecznym poziomym ramieniem, na ktrym zawieszono gobelin. Gobelin mierzy jakie pi stp na siedem i siga frdzlami podogi. Arras przedstawia skalne urwisko nad grskim jeziorem. Zamek wtopiony w urwisko, zdajcy si by czci skalnej ciany. Zamek, ktry Condwiramurs dobrze znaa. Z licznych ilustracji. - Cytadela Vilgefortza, miejsce uwizienia Yennefer. Miejsce, w ktrym zakoczya si legenda. - Tak jest - przytakna pozornie obojtnie Nimue. - Tam zakoczya si legenda, przynajmniej w znanych jej wersjach. Znamy wanie te wersje, dlatego wydaje si nam, e mamy zakoczenie. Ciri ucieka z Wiey Jaskki, gdzie, jak to wynia, bya winiem. Gdy zorientowaa si, co chc jej zrobi, ucieka. Legenda podaje wiele wersji tej ucieczki... - Mnie - wtrcia Condwiramurs - najbardziej podoba si ta z rzucanymi za siebie przedmiotami. Grzebieniem, jabkiem i chustk. Ale... - Condwiramurs. - Przepraszam. - Wersji ucieczki jest, jak mwiam wiele. Ale nadal niezbyt jasne jest, w jaki sposb Ciri z Wiey Jaskki dostaa si wprost do zamku Vilgefortza. Nie moesz wyni Wiey Jaskki. Sprbuj wyni zamek. Przyjrzyj si uwanie temu gobelinowi... Czy ty mnie suchasz? - To zwierciado... Jest magiczne prawda? - Nie. Wyciskam przed nim pryszcze. - Przepraszam. - To zwierciado Hartmanna - wyjania Nimue, widzc zmarszczony nos i nadsan min adeptki. - Jeli chcesz, zajrzyj. Ale bd, prosz, ostrona. - Czy to prawda - spytaa drcym z podniecenia gosem Condwiramurs - e z Hartmanna mona przej do innych... - wiatw? Owszem. Ale nie od razu, nie bez przygotowa, medytacji, koncentracji i caego mnstwa innych rzeczy. Zalecajc ci ostrono, mylaam o czym innym. - O czym? - To dziaa w obie strony. Z Hartmanna zawsze moe co wyj. *** - Wiesz, Nimue... Gdy patrz na ten gobelin... - nia? - niam. Ale dziwnie. Z lotu ptaka. Byam ptakiem... Widziaam ten zamek z zewntrz. Nie mogam wej do rodka. Co bronio dostpu. - Patrz na gobelin - rozkazaa Nimue. - Patrz na cytadel. Patrz na ni uwanie, skupiaj uwag na kadym szczegle. Koncentruj si mocno, ostro wryj ten obraz w pamici. Chc, by si we nie tam dostaa, wesza do rodka. Wane jest, by tam wesza. ***

Na zewntrz, za murami zamczyska, musiaa hula icie diabelska zawierucha, w palenisku komina ogie a hucza, szybko poerajc polana. Yennefer rozkoszowaa si ciepem. Jej obecne wizienie byo, co prawda, o nieba cae cieplejsze od mokrego lochu, w ktrym spdzia chyba ze dwa miesice, ale i tak zb tam na zb nie trafia. W lochu zupenie stracia rachub czasu, pniej te nikt nie pieszy si z informowaniem jej o datach, ale bya pewna, e jest zima, grudzie, moe nawet stycze. - Jedz, Yennefer - powiedzia Vilgefortz. - Jedz, prosz, nie krpuj si. Czarodziejka ani mylaa si krpowa. Jeeli za do powolnie i nieporadnie sprawiaa si z kurczakiem, to wycznie dlatego, e jej ledwo zagojone palce wci byy niezgrabne i sztywne, trudno byo utrzyma w nich n i widelec. A je rkoma nie chciaa - pragna zademonstrowa Vilgefortzowi i pozostaym biesiadnikom, gociom czarodzieja. Nie znaa adnego z nich. - Z prawdziw przykroci musz ci powiadomi - powiedzia Vilgefortz, pieszczc palcami nk kielicha - e Ciri, twoja podopieczna, rozstaa si z tym wiatem. Wini za to moesz wycznie siebie, Yennefer. I twj bezsensowny upr. Jeden z goci, niewysoki i ciemnowosy mczyzna, kichn potnie, wysmarka si w batystow chusteczk. Nos mia opuchnity, zaczerwieniony i ewidentnie na amen zatkany, - Za zdrowie - powiedziaa Yennefer, ktra zowieszczymi sowami Vilgefortza nie przeja si w ogle. - Od czeg to takie okropne przezibienie, miy panie? Stalicie w przecigu po kpieli? Drugi go, starszy, wielki, chudy, o paskudnie bladych oczach, zarechota nagle. Przezibiony za, cho twarz skurczya mu si od zoci, podzikowa czarodziejce ukonem i krtkim zakatarzonym zdaniem. Nie do krtkim, by nie uowia nilfgaardzkiego akcentu. Vilgefortz odwrci ku niej twarz. Nie nosi ju na gowie zotego rusztowania ani krysztaowej soczewki w oczodole, ale wyglda jeszcze okropniej ni wtedy, latem, gdy zobaczya go okaleczonego po raz pierwszy. Regenerowana lewa gaka oczna bya ju sprawna, ale znacznie mniejsza od prawej. Widok zapiera dech. - Ty, Yennefer - wycedzi - mniemasz pewnie, e kami, e usidlam ci, prbuj podej. W jakim celu miabym to robi? Wieci o mierci Ciri przejem si tak samo jak ty, co ja mwi, bardziej ni ty. Koniec kocw, ja wizaem z dzieweczk bardzo konkretne nadzieje, ukadaem plany majce zdecydowa o mojej przyszoci. Teraz dziewczyna nie yje, a moje plany runy. - To dobrze. - Yennefer, z trudem utrzymujc n w sztywnych palcach, kroia nadziany liwkami schab. - Ciebie za - cign czarodziej, nie zwracajc uwagi na komentarz - wiza z Ciri wycznie niemdry sentyment, na ktry w rwnych czciach skaday si al spowodowany wasn niepodnoci i poczucie winy. Tak, tak, Yennefer, poczucie winy! Aktywnie wszak uczestniczya w krzyowaniu parek, w hodowli, dziki ktrej maa Ciri przysza na wiat. I przelaa uczucia na owoc eksperymentu genetycznego, nieudanego zreszt. Eksperymentatorom zabrako bowiem wiedzy. Yennefer w milczeniu zasalutowaa mu pucharkiem, modlc si w duchu, by nie wypad z palcw. Pomau dochodz do wniosku, e przynajmniej dwa z nich bdzie miaa sztywne bardzo dugo. Moe permanentnie. Vilgefortz achn si na jej gest. - Teraz ju za pno, stao si - powiedzia przez zacinite zby. - Wiedz jednak Yennefer, e ja wiedz miaem. Gdybym mia i dziewczyn, zrobibym z tej wiedzy uytek. Zaiste, auj, podbudowabym twoj okaleczon namiastk instynktu macierzyskiego. Cho sucha przecie i sterylna jak kamie, miaa by za moj spraw nie tylko crk, ale i wnuczk. Albo chocia namiastk wnuczki.

Yennefer parskna lekcewaco, cho w rodku a gotowaa si z wciekoci. - Z najwysz przykroci przyjdzie mi zepsu twj wietny humor, moja droga powiedzia zimno czarodziej. - Bo chyba zasmucia ci wiadomo, e wiedmin Geralt z Rivii nie yje rwnie. Tak, tak, ten sam wiedmin Geralt, z ktrym, podobnie jak z Ciri, wiza ci surogat uczucia, sentyment mieszny, niemdry i przesodzony a do mdoci. Wiedz, Yennefer, e nasz drogi wiedmin poegna si z tym wiatem prawdziwie ognicie i spektakularnie. Z tej okazji nie musisz czyni sobie adnych wyrzutw. mierci wiedmina nie jeste winna w stopniu nawet najmniejszym. Cay zamt naley si mnie. Skosztuj marynowanych gruszek, s naprawd wyborne. We fiokowych oczach Yennefer zapalia si zimna nienawi. Vilgefortz rozemia si. - Tak ci wol - powiedzia. - Zaiste, gdyby nie bransoletki z dwimerytu, spaliaby mnie na popi. Ale dwimeryt dziaa, wic moesz pali mnie wycznie spojrzeniem. Ten zakatarzony kichn, wysmarka si i rozkaszla, a zy pocieky mu z oczu. Ten wysoki przypatrywa si czarodziejce swym nieprzyjemnym rybim wzrokiem. - A gdzie to jest pan Rience? - spytaa Yennefer, przecigajc sowa. - Pan Rience, ktry tyle mi naobiecywa, naopowiada, c to on ze mn zrobi. Gdzie to jest pan Shirr, ktry nigdy nie przepuci okazji, by mnie popchn i kopn? Dlaczego stranicy, jeszcze niedawno chamscy i brutalni, zaczli zachowywa si ze strachliwym szacunkiem? Nie, Vilgefortz, nie musisz odpowiada. Ja wiem. To, o czym mwie, to jedna wielka lipa. Ciri ci si wymkna i Geralt ci si wymkn, przy okazji niejako sprawiajc twoim zbirom krwaw ani. I co teraz? Plany runy, zamieniy si w py, sam to przyznae, sny o potdze rozwiay si jak dym. A czarodzieje i Dijkstra namierzaj ju, namierzaj. Nie bez kozery i nie z litoci, przestae mnie torturowa i zmusza do skanowania. A cesarz Emhyr zaciska sie, a jest zapewnie bardzo, bardzo zy. Ess a tearth, me tiarn? A'pleine a cales, ellea? - Mwi wsplnym - powiedzia zakatarzony, wytrzymujc jej spojrzenie. - A nazywam si Stefan Skellen. I bynajmniej, bynajmniej nie mam penych gaci. Ba, wci mi si wydaje, e jestem w duo lepszej sytuacji ni pani, Yennefer. Przemowa zmczya go, rozkaszla si znowu i wysmarka w przemoczony ju batyst. Vilgefortz uderzy doni o st. - Do tej zabawy - rzek makabrycznie przewracajc swym miniaturowym okiem. Wiedz, Yennefer, e nie jeste mi ju potrzebna. W zasadzie powinienem kaza wsadzi ci do worka i utopi w jeziorze, ale ja z najwysz niechci sigam po tego rodzaju rodki. Do czasu, gdy okolicznoci pozwol lub ka podj inna decyzj, bdziesz przebywaa w odosobnieniu. Uprzedzam jednak, e nie pozwol, by sprawiaa mi kopoty. Jeli znowu zdecydujesz si na godwk, wiedz, e nie bd, jak w padzierniku, traci czasu na karmienie ci przez rur. Zwyczajnie pozwol ci si zagodzi. A w przypadku prb ucieczki rozkazy stranikw s jednoznaczne. A teraz egnam. Jeli, naturalnie, zaspokoia ju... - Nie - Yennefer wstaa, z rozmachem cisna serwetk na st. - Moe i jeszcze bym co zjada, ale towarzystwo odbiera mi apetyt. egnam panw. Stefan Skellen kichn i rozkaszla si. Bladooki mierzy j zym spojrzeniem i umiecha si paskudnie. Vilgefortz patrzy w bok. Jak zwykle, prowadzona z wizienia lub do wizienia, Yennefer prbowaa zorientowa si, gdzie jest, zdoby choby strzpek informacji, mogcy jej pomc w planowanej ucieczce. I za kadym razem spotyka j zawd. Zamczysko nie miao adnych okien, przez ktre mogaby zobaczy otaczajcy je teren lub choby soce i sprbowa okreli strony wiata. Telepatia bya niemoliwa, dwie cikie bransolety i obroa z dwimerytu skutecznie niweloway wszelkie prby uycia magii. Komnata, w ktrej j uwiziono, bya zimna i surowa jak pustelnicza cela. Yennefer przypominaa sobie jednak radosny dzie, kiedy przeniesiono j tu z lochu. Z piwnicy, na dnie ktrej wiecznie staa kaua mierdzcej wody, a na cianach wykwitay saletra i sl. Z

piwnicy, gdzie karmiono j ochapami, ktre szczury bez wysiku wyryway jej z okaleczonych palcw. Gdy po jakich dwch miesicach rozkuto j i wycignito stamtd, pozwolono przebra si i wykpa, Yennefer nie posiadaa si ze szczcia. Komnatka, do ktrej j przeniesiono, wydawaa si jej krlewsk sypialni, a cienka polewka, jak jej przynoszono, zup z jaskczych gniazd, godn cesarskiego stou. Jasna rzecz, po jakim czasie polewka okazaa si jednak pomyjowat lur, twarde wyrko twardym wyrkiem, a wizienie wizieniem. Zimnym, ciasnym wizieniem, w ktrym po czterech krokach trafiao si na cian. Yennefer zakla, westchna, usiada w karle, bdcym oprcz wyrka jedynym meblem, jakim dysponowaa. Wszed tak cicho, e niemal go nie usyszaa. - Nazywam si Bonhart - powiedzia. - Dobrze, eby zapamitaa to nazwisko, wiedmo. eby dobrze wrya je sobie w pami. - Chdo si, bucu. - Jestem - zazgrzyta - owc ludzi. Tak, tak, nadstaw uszu, czarownico. We wrzeniu, trzy miesice temu w Ebbing zowiem twojego bkarta. T ca Ciri, o ktrej tyle si tu gada. Yennefer nadstawia uszu. Wrzesie. Ebbing. Zowi. Ale jej nie ma. Moe e? - Szarowosa wiedminka szkolona w Kaer Morhen. Kazaem jej walczy na arenie, zabija ludzi pod wrzask publiki. Powoli, powoli zamieniaem j w besti. Uczyem j do tej roli harpem, pici i obcasem. Dugo j uczyem. Ale ucieka mi, zielonooka mija. Yennefer odetchna niezauwaalnie. - Ucieka mi w zawiaty. Ale jeszcze kiedy si spotkamy. Pewien jestem, e kiedy si spotkamy. Tak, czarownico. A jeli czego auj, to tylko tego, e twojego wiedmiskiego mionika, owego Geralta, upiekli w ogniu. Chtnie dabym mu posmakowa mojej klingi, przekltemu odmiecowi. Yennefer parskna. - Posuchaj no, Bonhart, czy jak ci tam. Nie rozmieszaj mnie. Wiedminowi to ty do pit nie dorastasz. Rwna si z nim nie moesz. W adnej konkurencji. Jeste, jak przyznae, rakarzem i hyclem. Ale dobrym tylko na mae pieski. Na bardzo mae pieski. - Popatrz no tu, wiedmo. Gwatownym ruchem rozchesta kubrak i koszul, wycign, plczc acuszki, trzy srebrne medaliony. Jeden mia ksztat gowy kota, drugi ora lub gryfa. Trzeciego nie widziaa dokadnie, ale chyba by to wilk. - Takich rzeczy - parskna znowu, udajc obojtno - peno jest na jarmarkach. - Te nie s z jarmarku. - Co ty nie powiesz. - Byo raz tak - zasycza Bonhart - e porzdni ludzie bali si wiedminw bardziej ni potworw. Potwory, bd co bd, siedziay w lasach i komyszach, wiedmini za mieli czelno krci si koo wity, urzdw, szk i placw zabaw. Porzdni susznie uznali to za skandal. Poszukali wic kogo, kto mgby zrobi z bezczelnymi wiedminami porzdek. I znaleli kogo takiego. Nieacno, nieprdko, nieblisko, ale znaleli. Jak widzisz, zaliczyem trzech. Ani jeden odmieniec wicej nie pojawi si w okolicy i nie drani poczciwych obywateli swym widokiem. A gdyby si pojawi, to zaatwibym go tak samo jak poprzednich. - We nie? - wykrzywia si Yennefer. - Z kuszy, zza wga? Czy moe podawszy trucizn? Bonhart schowa medaliony pod koszul, zrobi dwa kroki w jej stron. - Dranisz mnie, wiedmo. - Taki miaam zamiar. - Ach, tak? To zaraz poka ci, suko, e z twoim wiedmiskim kochankiem mog

konkurowa w kadej dziedzinie. Ba, em nawet i lepszy od niego. Stojcy przed drzwiami stranicy a podskoczyli, syszc z celi omot, trzask, huk, wycie i skowyt. A gdyby stranikom zdarzyo si kiedykolwiek wczeniej w yciu sysze wrzask zowionej w pa pantery, to przysigliby, e w celi jest wanie pantera. Potem z celi dobieg stranikw straszny ryk, wypisz wymaluj, zranionego lwa, ktrego zreszt stranicy nigdy nie syszeli rwnie, a ogldali tylko na tarczach herbowych. Popatrzyli po sobie. Pokiwali gowami. Potem wpadli do rodka. Yennefer siedziaa w kcie komnaty wrd resztek wyrka. Wosy miaa rozburzone, sukni i koszul rozdart od gry do samego dou, jej mae dziewczce piersi unosiy si ostro w rytm cikich oddechw. Z nosa cieka jej krew, na twarzy szybko rosa opuchlizna, wzbieray te prgi od paznokci na prawym ramieniu. Bonhart siedzia w drugim kocu izby wrd zomkw zydla, oburcz trzymajc si za krocze. I jemu krew cieka z nosa, barwic siwe wsy na kolor gbokiego karminu. Twarz mia poprzekrelan krwawymi drapniciami. Ledwo zagojone palce Yennefer byy ndzn broni, ale kdki bransolet z dwimerytu miay wspaniale ostre krawdzie. W puchncym policzku Bonharta, rwniutko w koci jarzmowej, wbity bardzo gboko obydwoma zbami, tkwi widelec, ktry Yennefer zwdzia ze stou podczas wieczerzy. - Tylko mae pieski, ty hyclu - wydyszaa czarodziejka, prbujc zasoni biust resztkami sukni. - A od suczek trzymaj si na odlego. Za saby jeste na nie, ptaku. Nie moga sobie darowa, e nie trafia tam, gdzie mierzya - w oko. Ale c, cel by ruchomy, a poza tym nikt nie jest doskonay. Bonhart rykn, wsta, wyrwa widelec, zawy i a zatoczy si z blu. Zakl ohydnie. Do celi zajrzao ju tymczasem nastpnych dwch stranikw. - Hej, wy! - zarycza Bonhart, cierajc krew z twarzy. - Sami tu! Wycign mi t gamatk na rodek podogi, rozkrzyowa i przytrzyma. Stranicy patrzyli po sobie. A potem na sufit. - Lepiej idcie std sobie, panie - powiedzia jeden. - Nie bdzie si tu ani krzyowa, ani trzyma. My tego nie mamy w obowizkach. - A kromie tego - mrukn drugi - nie mamy zamiaru koczy jak Rience albo Schirr. *** Condwiramurs odoya na plik karton, na ktrym wyobraona bya cela wizienna. W celi za kobieta, siedzca z opuszczon gow, w kajdanach, przykuta do kamiennej ciany. - J wizili - mrukna - a wiedmin swawoli w Toussaint z jakimi brunetkami. - Potpiasz go? - spytaa ostro Nimue. - Nie wiedzc praktycznie nic? - Nie. Nie potpiam, ale... - Nie ma ale. Zamilknij, prosz. Siedziay czas jaki w milczeniu, przerzucajc kartony grafik i akwareli. - Wszystkie wersje legendy - Condwiramurs wskazaa jedn z grafik - jako miejsce jej zakoczenia, finau, ostatecznej walki Dobra ze Zem, Armageddony wrcz, podaj zamczysko Rhys-Rhun. Wszystkie wersje. Oprcz jednej. - Oprcz jednej - kiwna gow Nimue. - Oprcz anonimowej, mao popularnej wersji, znanej jako Czarna Ksiga z Ellander. - Czarna Ksiga podaje, e fina legendy rozegra si w cytadeli Stygga. - Owszem. Take i inne, kanoniczne dla legendy sprawy Ksiga z Ellander podaje w sposb znacznie odbiegajcy od kanonu. - Ciekawe - Condwiramurs uniosa gow - ktry z tych zamkw wyobraony jest na ilustracjach? Ktry wytkano na twoim gobelinie? Ktry wizerunek jest prawdziwy?

- Tego wiedzie nie bdziemy nigdy. Zamek, ktry oglda fina legendy nie istnieje. Zosta zniszczony, ladu po nim nie pozostao, co do tego zgodne s wszystkie wersje, nawet ta podana przez Ksig z Ellander. adna z podanych w rdach lokalizacji nie jest przekonywujca. Nie wiemy i nie bdziemy wiedzie, jak ten zamek wyglda i gdzie sta. - Ale prawda... - Dla prawdy - przerwaa ostro Nimue - nie ma to akurat adnego znaczenia. Nie zapominaj, nie wiemy, jak naprawd wygldaa Ciri. Ale tu, o, na tym narysowanym przez Wilm Wessley kartonie, w gwatownej rozmowie z elfem Avallac'hem na tle poskw makabrycznych dzieci, to jest przecie ona. Ciri. Co do tego nie ma wszak wtpliwoci. - Ale - zadziornie nie rezygnowaa Condwiramurs - twj gobelin... - Przedstawia zamek, w ktrym rozegra si fina legendy. Milczay dugo. Szeleciy przewracane kartony. - Nie lubi - odezwaa si Condwiramurs - wersji legendy z Czarnej Ksigi. Jest taka... Taka... - Brzydko prawdziwa - dokoczya Nimue, kiwajc gow. *** Condwiramurs ziewna, odoya P wieku poezji, wydanie uzupenione posowiem przez profesora Everetta Denhoffa Juniora. Rozrzucia poduszki, zamieniajc konfiguracj do czytania w konfiguracj do spania. Ziewna, przecigna si i zgasia lamp. Komnata utona w mroku, rozjanionym tylko igami ksiycowego blasku, wciskajcego si w szpary zason. Co wybra na t noc, pomylaa adeptka, wiercc si na przecieradle. Zda si na los szczcia? Czy kotwiczy? Po krtkiej chwili zdecydowaa si na to drugie. By taki niejasny, powracajcy sen, ktry nie dawa si doni do koca, rozwiewa si, znika wrd innych snw tak, jak niteczka wtku znika i gubi si wrd desenia kolorowej tkaniny. Sen, ktry znika z pamici, mimo tego uporczywie w niej trwajc. Zasna natychmiast, sen spyn na ni momentalnie. Gdy tylko zamkna oczy. Nocne niebo, bezchmurne, jasne od ksiyca i gwiazd. Wzgrza, na ich zboczach winnice przyprszone niegiem. Czarny i kanciasty zarys budowli: muru z blankami, stobu, samotnego naronego beffroi. Dwch jedcw. Obaj wjedaj na puste midzymurze, obaj zsiadaj, obaj wchodz na portal. Ale w ziejcy w posadzce otwr lochu wchodzi tylko jeden. Ten, ktrego wosy s zupenie biae. Condwiramurs jkna przez sen, rzucia si na ku. Biaowosy schodzi po schodach, gboko, gboko w piwnice. Idzie ciemnymi korytarzami, rozjania je, co jaki czas zapalajc tkwice w elaznych uchwytach uczywa. Blask uczyw upiornymi cieniami taczy po cianach i sklepieniach. Korytarze, schody, znowu korytarze. Loch, dua krypta, pod cianami beczki. Gruzowisko, sterty cegie. Potem korytarz, ktry si rozwidla. W obu rozwidleniach ciemno. Biaowosy zapala kolejn pochodni. Wyciga miecz z pochwy na plecach. Waha si, nie wie, ktrym rozwidleniem pj. Wreszcie decyduje si na prawe. Bardzo ciemne, krte i zagruzowane. Condwiramurs jczy przez sen, ogarnia j lk. Wie, e droga, ktr wybra biaowosy, wiedzie ku niebezpieczestwu. Wie zarazem, e biaowosy szuka niebezpieczestwa. Bo to jego zawd. Adeptka rzuca si wrd pocieli, jczy. Jest niczk, ni, jest w onejroskopicznym transie, nagle proroczo wie, co si za chwil stanie. Uwaaj, chce krzykn, cho wie, e

krzykn nie zdoa. Uwaaj, obejrzyj si! Strze si, wiedminie! Potwr zaatakowa z ciemnoci, z zasadzki, cicho i wrednie. Zmaterializowa si nagle wrd mroku jak wybuchajcy pomie. Jak jzor pomienia. *** O wicie, kiedy guszce na swym toku, Wiedzione dz y cnym obyczaiem, Skrzydami pleszcz y z radoci w oku Parz si chciwie y houbi wzaiem, Dzieli chc z tob, pani moia mia, To, co kochankom iest witem wesoem; Wiedz, e mio to Mio te igry stworzya, Y oto, czemu iestemy tu spoem. Franois Villon Cho tak si pieszy, tak ponagla, tak pali i tak si piekli, wiedmin zosta w Toussaint na ca niemal zim. Jakie byy powody? Nie napisz o tym. Byy i ju, nie ma nad czym si rozwodzi. Tym za, ktrzy chcieliby wiedmina potpi, przypomn, e mio niejedno ma imi i nie sdcie, abycie nie byli sdzeni. Jaskier, P wieku poezji Those were the days of good hunting and good sleeping. Rudyard Kipling Rozdzia trzeci Potwr zaatakowa z ciemnoci, z zasadzki, cicho i wrednie. Zmaterializowa si nagle wrd mroku jak wybuchajcy pomie. Jak jzor pomienia. Geralt, cho zaskoczony, zareagowa instynktownie. Wywin si w uniku, ocierajc o cian lochu. Bestia przeleciaa obok, odbia si od klepiska jak pika, machna skrzydami i skoczya znowu, syczc i rozwierajc straszliwy dzib. Ale tym razem wiedmin by przygotowany. Uderzy z krtkiego zamachu, z okcia, mierzc w podgardle, pod karminowe korale, wielkie, dwukrotnie wiksze ni u indyka. Trafi, poczu, jak ostrze pata ciao. Impet ciosu zwali besti na ziemi, pod mur. Skoffin wrzasn, a by to wrzask niemal czowieczy. Rzuca si wrd pokruszonych cegie, tuk si i trzepota skrzydami, bryzga krwi, siek dookoa biczowatym ogonem. Wiedmin by pewien, e ju po walce, ale potwr zaskoczy go niemile. Niespodziewanie run mu do garda, skrzeczc straszliwie, wystawiajc szpony i

klepic dziobem. Geralt uskoczy, odbi si barkiem od muru, ci na odlew, od dou, wykorzystujc impet odbicia. Trafi, skoffin znowu run midzy cegy, cuchnca posoka bryzna na cian lochu i cieka po niej fantazyjnym deseniem. Strcony w skoku potwr nie miota si ju, dygota tylko, skrzecza, wyciga dug szyj, nadyma podgardle i trzs koralami. Krew wartko pyna spomidzy cegie, na ktrych lea. Geralt bez trudu mgby dobi go, ale nie chcia nazbyt niszczy skry. Czeka spokojnie, a skoffin si wykrwawi. Odszed kilka krokw. Czeka spokojnie, a skoffin si wykrwawi. Odszed kilka krokw, odwrci si do muru, rozpi spodnie i wysika si, pogwizdujc tskn melodyjk. Skoffin przesta skrzecze, znieruchomia i cich. Wiedmin podszed, szturchn go lekko sztychem miecza. Widzc, e ju po wszystkim, chwyci potwora za ogon, unis. Trzymany za nasad ogona na wysokoci biodra, skoffin siga spim dziobem ziemi, rozoone skrzyda miay wicej ni cztery stopy rozpitoci. - Lekki, kuroliszku - Geralt potrzsn besti, ktra faktycznie nie waya wiele wicej ni dobrze utuczony indyk. - Lekki. Na szczcie pac mi od sztuki, nie od funta. *** - Pierwszy raz - Reynart de Bois-Fresnes zagwizda cichutko przez zby, co, jak Geralt wiedzia, wyraao u niego najwyszy podziw. - Pierwszy raz widz co takiego na oczy. Istne dziwado, na honor, dziwado nad dziwadami. Znaczy si, to jest ten sawiony bazyliszek? - Nie - Geralt unis potwora wyej, by rycerz mg si lepiej przyjrze. - To nie jest bazyliszek. To jest kuroliszek. - A jaka rnica? - Zasadnicza. Bazyliszek, zwany te regulusem, jest gadem, a kuroliszek, zwany te skoffinem albo kokatryksj, jest ornitoreptylem, to znaczy ni to gadem, ni to ptakiem. To jedyny znany przedstawiciel rzdu, ktry uczeni nazwali ornitopetylami, po dugich dysputach stwierdzili bowiem... - A ktry z tych dwch - przerwa Reynart de Bois-Fresnes, nie ciekawy wida , motyww uczonych - spojrzeniem zabija lub zamienia w kamie? - aden, to wymys. - Czemu wic ludzie tak si obu boj? Ten tutaj wcale nie jest a taki duy. Naprawd moe by grony? - Ten tutaj - wiedmin potrzsn zdobycz - atakuje zwykle od tyu, a mierzy bezbdnie midzy krgi lub pod lew nerk, na aort. Zwykle wystarcza jeden cios dzioba. A jeli chodzi o bazyliszka, to wszystko jedno, gdzie uksi. Jego jad jest najsilniejsz ze znanych neurotoksyn. Zabija w cigu sekund. - Brrr... A ktrego z nich, powiedz, mona ukatrupi za pomoc zwierciada? Kadego. Jeli waln prosto w eb. Reynart de Bois-Fresnes zarechota. Geralt nie mia si, dowcip o bazyliszku i zwierciadle przesta go bawi w Kaer Morhen, nauczyciele zbyt nim szafowali. Rwnie mao mieszne byy arty o dziewicach i jednorocach. Rekordy gupoty i prymitywizmu biy za w Kaer Morhen liczne wersje dowcipu o smoczycy, ktrej mody wiedmin wia w ramach zakadu ucisn prawic. Umiechn si. Do wspomnie. - Wol ci umiechnitego - rzek Reynart, przypatrujc mu si bardzo uwanie. - O stokro, o niebo cae wol ci takiego jak teraz. Od takiego, jaki bye wwczas, w padzierniku, po tej drace w Druidzkim Lesie, gdymy jechali do Beauclair. Wtedy, daj to

sobie powiedzie, bye chmurny, zgorzkniay i obraony na wiat niby oszukany lichwiarz, a do tego draliwy niczym mczyzna, ktremu przez ca noc ni nie wyszo. Nawet rankiem. - Naprawd taki byem? - Naprawd. Nie dziw si, e wol ci takiego jak teraz. Odmienionego. - Terapia przez prac - Geralt znowu potrzsn trzymanym za ogon kuroliszkiem. Zbawienny wpyw aktywnoci zawodowej na psychik. A zatem, aby kontynuowa kuracj, przejdmy do interesw. Jest moliwo zarobi na skoffinie nieco wicej ni umwiona stawka za zabicie. Jest mao pokaleczony, jeli masz klienta na caego, do wypchania czy wypreparowania, to bierz nie mniej ni dwiecie. Jeli trzeba bdzie opdzlowa go w porcjach, to pamitaj, e najwartociowsze w nim s pira z nadogonia, zwaszcza o, te centralne sterwki. Mona je zatemperowa o wiele cieniej ni gsie, pisz adniej i czyciej, a s trwalsze. Skryba, ktry si zna, bez wahania da pi za sztuk. - Mam klientw na zewok do wypchania - umiechn si rycerz. - Cech bednarzy. Widzieli w Castel Ravello wypchan t paskud, pesznic, czy jak jej tam... Wiesz, ktr. T, co j drugiego dnia po Saovine zatuk w lochach pod ruinami starego zamku... - Pamitam. - No, wic bednarze widzieli wypchan besti i prosili mnie o co rwnie rarytetnego do dekoracji ich cechowego lokalu. Kuroliszek bdzie w sam raz. Bednarze w Toussaint, jak si domylasz, s cechem zamonym nie narzekajcym na brak zamwie i dziki temu zamonym, dadz jak nic dwiecie dwadziecia. Moe nawet wicej, sprbuj si potargowa. A co si tyczy pir... Beczkoroby nie zauwa, jak wyrwiemy kuroliszkowi z dupy kilka sztuk i sprzedamy ksicej kancelarii. Kancelaria nie paci z wasnej kieszeni, lecz z kasy ksicej, bez targw zapaci wic nie pi, a dziesi od pira. - Chyl czoa przed przebiegoci. - Nomen omen - Reynart de Bois-Fresnes umiechn si jeszcze szerzej. - Mama musiaa co przeczuwa, chrzczc mnie imieniem lisa chytrusa z powszechnie znanego bajecznego cyklu. - Powiniene zosta kupcem, nie rycerzem. - Powinienem - zgodzi si rycerz. - Ale c, jeli urodzie si synem herbowego pana, to bdziesz herbowym panem i umrzesz herbowym panem, napodziwszy, he, he, he, herbowych panw. Niczego nie zmienisz, choby pk. Ty zreszt te cakiem niele umiesz kalkulowa, Geralt, a kupiectwem si przecie nie parasz. - Ne param. Z podobnych powodw, co ty. Z t tylko rnic, e ja niczego nie spodz. Wyjdmy z tych lochw. Na zewntrz, pod murami zameczku, owion ich chd i wiatr od wzgrz. Noc bya jasna, niebo bezchmurne i rozgwiedone, wiato ksiyca skrzyo si na zalegajcych winnice poaciach nowego, czyciutkiego nieku. Sptane konie powitay ich parskaniem. - Wypadaoby - rzek Reynart, patrzc na wiedmina znaczco - od razu spotka si z klientem i zainkasowa. Ale ty pewnie pieszysz si do Beauclair, co? Do pewnej alkwki? Geralt nie odpowiedzia, albowiem na takie pytania nie odpowiada pryncypialnie. Przytoczy cielsko skoffina do luzaka, po czym wsiad na Potk. - Spotkajmy si z klientem - zdecydowa, odwracajc si w siodle. - Noc jeszcze moda, a ja jestem godny. I napibym si czego chtnie. Jedmy do miasta. Do "Baanciarni". Reynart de Bois-Fresnes zamia si, poprawi wiszc na ku tarcz z czerwono-zot szachownic, wdrapa si na wysok kulbak. - Wasza wola, kawalerze. Do "Baanciarni" zatem. Wio, Bucefa. Pojechali stpa, onieonym zboczem, w d, ku gocicowi, wyranie wytyczonemu rzadkim szpalerem topoli. - Wiesz co, Reynart - odezwa si nagle Geralt. - Ja te wol ci takiego, jak teraz.

Mwicego normalnie. Wtedy, w padzierniku, uywae denerwujcej kretyskiej maniery. - Na honor, wiedminie, jestem bdnym rycerzem - zarechota Reynart de Bois-Fresnes. - Zapomniae? Rycerze zawsze mwi jak kretyni. To taki znak, jak ta tarcza tutaj. Po nim, jak po godle na tarczy, bractwo si rozpoznaje. *** - Na honor - powiedzia Rycerz Szachownicy - niepotrzebnie si turbujecie, panie Geralcie. Wasza drka ju pewnie zdrowa, ju pewnikiem o saboci z kretesem zapomniaa. Ksina pani tgich trzyma nadwornych medykw, kad niemoc wyleczy zdolnych. Na honor, nie ma si co frasowa. - Te jestem tego zdania - powiedzia Regis. - Rozchmurz si Geralt. Przecie i druidki leczyy Milv... - A druidki znaj si na leczeniu - wtrci Cahir. - Czego najlepszym dowodem jest mj wasny rozharatany grnicz siekier eb, teraz, prosz tylko spojrze, niemale jak nowy. Milva te pewnie ma si dobrze. Nie ma powodw do zmartwie. - Oby. - Zdrowa ju - powtrzy rycerz - wasza Milva jak rydz, gow stawi, e tacuje ju pewnie na balach! Houbce wycina. Ucztuje! W Beauclair, na dworze ksinej pani Anrietty, cigiem aby bal albo uczta. Ha, na honor, teraz, gdy speniem luby, ja te... - Spenilicie luby? - Fortuna askaw bya! Bo trzeba wam wiedzie, e przysig zoyem, a nie byle jak, lecz na urawia. Wiosn. lubowaem pitnastu grasantw pooy przed Yule. Poszczcio, wolnym ninie od lubw. Pi ju mog i woowin je. Aha, nie musz te ju kry imienia. Jestem, pozwlcie, Reynart de Bois-Fresnes. - Mio mi. - Wzgldem tych balw - powiedziaa Angouleme, popdzajc konia, by si z nimi zrwna. - To i nas, mam nadziej, nie ominie wyerka i wypitka? A potacowa te chtnie bym potacowaa! - Na honor, bdzie w Beauclair wszystko - zapewni Reynart de Bois-Fresnes. - Bale, uczty, rauty, biesiady i wieczorki poetyckie. Jestecie przecie przyjacimi Jaskra... Chciaem rzec, wicehrabiego Juliana. A w wielce miy jest ksinej pani. - A jake, przechwala si - powiedziaa Angouleme. - Jak to naprawd byo z t mioci? Znacie t histori, panie rycerzu? Opowiedzcie! - Angouleme - odezwa si wiedmin. - Musisz to wiedzie? - Nie musz. Ale chc! Nie malkontenci, Geralt. I przesta si burmuszy, bo na widok twojej gby przydrone grzyby same si marynuj. A ty, rycerzu, opowiadajcie. Inni jadcy na czele orszaku bdni rycerze piewali rycersk pie z powtarzajcym si refrenem. Sowa pieni byy nieprawdopodobnie wrcz gupie. - Zdarzyo si to - zacz rycerz - tak jako rokw temu sze... Goci u nas poeta ca zim i wiosn, na lutni gra, romance piewa, poezje deklamowa. Ksi Rajmund akuratnie w Cintrze bawi, za zjedzie. Do dom si nie pieszy, nie byo sekretem, e w Cintrze mionic mia. A pani Anarietta i pan Jaskier... Ha, Beauclair, dziwne to zaiste i urocze, miosnego czaru pene... Sami zmiarkujecie. Jako wonczas ksina i pan Jaskier to poznali. Ani si spostrzegli, od wierszyka do wierszyka, od sowa do sowa, do komplementu, do komplementu, kwiatki, spojrzenia, westchnienia... Krtko rzekn: oboje do bliskiej przyszli konwikcji. - Bardzo bliskiej? - zarechotaa Angouleme. - Naocznym wiadkiem nie zdarzyo si by - rzek rycerz oschle. - A plotek powtarza

nie wypada. Poza tym, jak wapanna niezawodnie wiesz, mio niejedno ma imi i wzgldna wielce to rzecz, czy konfidencja bliska bardzo, czy nie bardzo. Cahir parskn z cicha. Angouleme nie miaa nic do dodania. - Schodzili si - podj Reynart de Bois-Fresnes - ksina z panem Jaskrem tajemnie tak gdzie koo dwch miesicy, od Belleteyn do letniego Solstycjum. Ale ostrono zaniedbali. Wie si rozniosa, jy gada ze jzyki. Pan Jaskier, nie mieszkajc, na konia wsiad i odjecha. Jak si okazao, rozumnie postpi. Bo gdy tylko ksi Rajmund z Cintry powrci, donis mu o wszystkim usuny jeden pacholik. Ksicia, gdy tylko si dowiedzia, jaki to go insult spotka i jakie poroe mu przyprawiono, sroga, jak snadnie przedstawi sobie moecie, ogarna cholera. Waz z barszczem na st wywrci, pachoa donosiciela czekanem rozszczepi, sowa nieobyczajne mwi. Potem marszakowi przy wiadkach w gb da i wielkie kovirskie zwierciado stuk. Ksi za w komnatach uwizi i torturami zagroziwszy, wszystko z niej dywulgowa. Wnet za panem Jaskrem pogo wysa, bez adnej klemencji ubi go kaza i serce mu wydrze z piersi. Wyczytawszy bowiem co podobnego w starodawnej balladzie, serce to usmay zamiarowa i ksi Anriett przymusi, by na oczach caego dworu zjada. Brr, tfu, abominacja! Szczciem, zdoa pan Jaskier uj. - Szczciem. A ksi umar? - Umar. Incydent, jakem mwi, do srogiej go przywid cholery, od tego tak mu wtenczas krew zagrzaa, e go apopleksja tkna i paralusz. Lea p roku bez maa jak ten pie. Ale wydobrza. Chodzi nawet. Okiem tylko cigiem mruga, o tak. Rycerz odwrci si w siodle, zmruy oko i wykrzywi jak mapa. - Cho z ksicia - podj po chwili - zawdy by zawoany jebaka i drygant, od owego mrugania jeszcze wikszy si z niego zrobi w amorach pericolosus, bo si w kadej biaejgowie zdawao, e to z afektu ku niej wanie tak mruga i jej mione znaki dawa. A biaegowy wielce na hody takowe ase s. Nie imputuj im bynajmniej, e wszystkie one chutliwe i rozwize, co to, to nie, ale ksi, jakem mwi, mruga wiele, ustawnie niemal, tedy per saldo wychodzi na swoje. Miark w swawoli przebra i ktrej nocy razia go wtrna apopleksja. Wyzion ducha. W onicy. - Na babie? - zarechotaa Angouleme. - Po prawdzie - rycerz, do tej pory miertelnie powany, umiechn si pod wsem. - Po prawdzie to pod ni. Rzecz jednak nie w detalu. - Ma si rozumie, e nie - przytakn powanie Cahir. - Wielkiej aoby jednak chyba po ksiciu Rajmundzie nie byo, co? W trakcie opowieci odnosiem wraenie... - e niewierna ona milsza wam nili zdradzony m - swoim zwyczajem wpad w sowo wampir. - Czyby z tego powodu, e teraz ona tu panuje? - Z tego powodu te - odrzek rozbrajajco szczerze Reynart de Bois-Fresnes. - Ale nie jedynie. Princ Rajmund ot, niech mu ziemia bdzie lekk, takim by niecnot, ajdakiem i, uczciwszy uszy, sukinsynem, e samego diaba w p roku przyprawiby o wrzody odka. A rzdzi w Toussaint lat siedem. Ksin Anriett wszyscy natomiast ubstwiali i ubstwiaj. - Mog wic liczy - odezwa si cierpko wiedmin - e ksi Rajmund nie pozostawi wielu nie utulonych w alu przyjaci, ktrzy gotowi zasadzi si na Jaskra ze sztyletami? - Moecie liczy - rycerz spojrza na niego, a oczy mia bystre i inteligentne. - I, na honor, nie zawiedzie was rachuba. Mwiem przecie. Poeta miy jest pani Anriecie, a za pani Anriett kady tu daby si posieka. Wrci rycerz prawy Z wojennej zabawy Mia nie czekaa

Wczeniej si wydaa Hej, hola, hola Rycerska dola! Z przydronych chaszczy, poszone rycerskim piewem, z krakaniem zryway si wrony. Wkrtce wyjechali z lasw wprost w dolin, midzy wzgrza, na szczytach ktrych bielay wiee zameczkw, wyranie na tle sinego, barwicego si granatowymi smugami nieba. agodne zbocza wzgrz, jak okiem sign, porastay karne niby wojsko szpalery rwniutko przycitych krzakw. Ziemia wysana tam bya czarownymi i zotymi limi. - Co to jest? - spytaa Angouleme. - Winorol? - Winna latorol, a jake - stwierdzi Reynart de Bois-Fresnes. - Synne doliny Sansretour. Najprzedniejsze wina wiata toczy si z gron, ktre tu dojrzewaj. - Fakt - przyzna Regis, ktry jak zwykle zna si na wszystkim. - Rzecz w wulkanicznej glebie i tutejszym mikroklimacie zapewniajcym rokrocznie idealn wprost kombinacj dni sonecznych i dni z opadem. Jeli do tego dodamy tradycj, wiedz i pieczoowito pracownikw winnic, otrzymamy rezultat w postaci produktu najwyszej klasy i marki. - Dobrzecie to ujli - umiechn si rycerz. - Marka to jest to. O, spjrzcie choby tam, na ten stok pod zameczkiem. U nas zameczek daje mark winnicy i piwnicom, ktre s gboko pod. Ten tam nazywa si Castel Ravello, z jego winnic pochodz takie wina, jak Erveluce, Fiorano, Pomino i sawne Est Est. Musielicie sysze. Za antaek Est Est pac tyle, co za dziesi antakw wina z Cidaris czy z nilfgaardzkich winnic pod Alb. A tam, o, popatrzcie, jak okiem sign inne zameczki i inne winnice, a nazwy te pewnie nie bd wam obce: Vermentino, Toricella, Casteldaccia, Tufo, Sancerre, Nuragus, Coronata, wreszcie Corvo Bianco, po elfiemu Gwyn Cerbin. Tusz, e nieobce s wam te nazwy? - Nieobce, phuu - wykrzywia si Angouleme. - Zwaszcza z nauki, by sprawdzi, czy tego ktrego synnego wypadkiem szelma karczmarz nie nala zamiast normalnego jabkowego, bo wtenczas trzeba byo nieraz rano konia w synku zostawi, tyle takie Castel czy Est Est kosztowao. Tfu, tfu, nie pojmuj, to dla wielkich panw chyba takie jakie markowe, my, zwyczajni ludzie, moemy i tym taszym nie gorzej si narba. A i to wam powiem, bom dowiadczya: rzyga si tak samo po Est Est jak i po jabcoku. *** - Za nic sobie majc padziernikowe dowcipaski Angouleme - Reynart rozpar si za stoem, poluniwszy pas - dzi napijemy si jakiej przedniej marki i jakiego przedniego rocznika, wiedminie. Sta nas, zarobilimy. Moemy zahula. - Jasne - Geralt skin na karczmarza. - W kocu, jak mawia Jaskier, by moe i s inne motywacje do zarabiania, ale ja ich nie znam. Zjemy za to co, czym tak smacznie z kuchni zalatuje. Nawiasem mwic, nader dzi w "Baanciarni" toczno, cho pora do pna. - Przecie to wigilia Yule - wyjani oberysta, usyszawszy jego sowa. - wituj ludziska. Bawi si. Wrby stawiaj. Tradycja kae, a tradycja u nas... - Wiem - przerwaa wiedmin. - A w kuchni, co dzi tradycja kazaa? - Ozr z chrzanem na zimno. Bulion z kapona z pulpecikami z mdku. Zraziki woowe zawijane, do tego kluski kopytka i kapustka... - Podawaj jak leci, dobry czeku. Do tego... Co do tego, Reynart? - Jeli woowina - rzek po chwili namysu rycerz - tedy czerwone Cte-de-Blessure. Rocznik, w ktrym wycigna nogi stara ksina Karoberta. - Trafny wybr - kiwn gow oberysta. - Su waszmoci.

Jemioowy wianek, niezrcznie rzucony za siebie przez dziewczyn z ssiedniego stou, upad niemal na kolana Geralta. Kompania dziewczyny zaniosa si od miechem. Dziewczyna sponia si uroczo. - Nic z tego! - rycerz podnis wianek i odrzuci go. - Nie bdzie to wasz przyszy. On ju zajty, mocia panno. On ju w niewoli pewnych cz zielonych... - Zamilcz, Reynart. Oberysta przynis, co naleao. Jedli, pili, milczeli, przysuchujc si radoci bawicych si ludzi. - Yule - powiedzia Geralt, odstawiajc kubek. - Midinvaerne. Przesilenie zimowe. Dwa miesice tu tkwi. Dwa stracone miesice! - Miesic - poprawi chodno i trzewo Reynart. - Jeeli co stracie, to tylko miesic. Potem niegi zawaliy przecze na grach i nie wyjechaby z Toussaint, choby si skicha. e tu doczeka Yule, a i wiosny pewnie te tu doczekasz, jest wic sia wysza, prne tedy ale i smtki. Co si za alu tyczy, to nie przesadzaj z udawaniem. I tak nie uwierz, e a tak ci al. - Ach, co ty wiesz, Reynart? Co ty wiesz? - Niewiele - zgodzi si rycerz, nalewajc. - Niewiele ponad to, co widz. A widziaem wasze pierwsze spotkanie, twoje i jej. W Beauclair. Pamitasz wito Kadzi? Biae majteczki? Geralt nie odpowiedzia. Pamita. - Uroczne to miejsce, paac Beauclair, miosnego czaru pene - zamrucza Reynart, rozkoszujc si bukietem wina. - Sam widok potrafi oczarowa. Pamitam, jak was wszystkich zatkao, gdycie je ujrzeli, wtedy w padzierniku. Cahir niech wspomn, jakiego to on wwczas uy wyraenia. *** - Foremny zameczek - rzek z podziwem Cahir. - Niech mnie, w samej rzeczy foremny i cieszcy oko zameczek. - Dobrze ksina mieszka - powiedzia wampir. - Przyzna trzeba. - Wcale adny, kurwa, domek - dodaa Angouleme. - Paac Beauclair - powtrzy nie bez dumy Reynart de Bois-Fresnes. - Elfia budowla, leciutko jeno przerobiona. Pono przez samego Faramonda. - Nie pono - zaprzeczy Regis. - Ale ponad wszelk wtpliwo. Styl Faramonda widoczny jest przecie na pierwszy rzut oka. Wystarczy spojrze na te wieyczki. Zwieczone czerwieni dachwek wiee, o ktrych mwi wampir, strzelay w niebo smukymi biaymi obeliskami, wyrastajc z filigranowej, rozszerzajcej si ku doowi konstrukcji samego zamku. Widok nieodparcie kojarzy si ze wiecami, z ktrych festony wosku spyny na misternie rzebion podstaw lichtarza. - U stp Beauclair - wyjani rycerz Reynart - rozpociera si miasto. Mur, ma si rozumie, dobudowano pniej, wicie wszak, e elfy nie otaczay miast murami. Popdcie konie, waszmociowie. Droga przed nami daleka. Beauclair tylko wydaje si bliskie, gry pacz perspektyw. - Jedmy. Jechali szparko, wyprzedzajc wdrowcw i wagantw, wozy i dwukki wyadowane ciemnym, jakby omszaym gronem. Potem byy gwarne i pachnce fermentujcym moszczem uliczki miasta, potem mroczny park peen topoli, cisw, berberysw i bukszpanw. Potem byy klomby r, gwnie odmian multiflora i centifolia. Potem byy rzebione kolumny,

portale i archiwolty paacu, byli pachokowie i lokaje w liberiach. Tym, kto ich powita, by Jaskier, ufryzowany i wystrojony jak princ. *** - Gdzie Milva? - Zdrowa, nie bj si. Siedzi w komnatach, ktre dla was przygotowano. Nie chce stamtd wyj. - Dlaczego? - O tym pniej. Teraz chod. Ksina czeka. - Prosto z drogi? - Takie byo jej yczenie. Sala, do ktrej weszli, pena bya ludzi, kolorowych jak rajskie ptaki. Geralt nie mia czasu si przyglda. Jaskier pchn go ku marmurowym schodom, przy ktrych w asycie paziw i dworakw stay dwie mocno wyrniajce si z tumu kobiety. Byo cicho, ale zrobio si jeszcze ciszej. Pierwsza z kobiet miaa ostry i zadarty nos, a jej niebieskie oczy byy przenikliwe i jakby lekko zgorczkowane. Kasztanowe wosy miaa upite w mistern, icie artystyczn, podbudowan aksamitnymi wstkami koafiur, dopracowan w najmniejszych niuansach, wliczajc w to bezbdnie geometryczny pksiycowaty loczek na czole. Gra wydekoltowanej sukni mienia si tysicem bkitnych i liliowych prkw na czarnym tle, d by czarny, gsto usiany regularnym deseniem malekich zotych chryzantemek. Szyj i dekolt - niby skomplikowane rusztowanie albo klatka - wizi kunsztownymi esami i floresami naszyjnik z laki, obsydianu, szmaragdw i lapis lazuli, zakoczony jadeitowym krzyem, wpadajcym niemale midzy mae, podparte obcisym stanem piersi. Karo dekoltu byo due i gbokie, odsonite drobne ramiona kobiety zdaway si nie gwarantowa dostatecznego oparcia - Geralt w kadej chwili oczekiwa, e suknia zsunie si z biustu. Ale nie zsuwaa si, utrzymywana we waciwej pozycji przez tajemne arkana krawiectwa i bufory bufiastych rkaww. Druga kobieta dorwnywaa pierwszej wzrostem. Miaa na wargach identycznego koloru pomadk. I tu podobiestwa si koczyy. Ta druga na krtko obcitych czarnych wosach nosia siatkow czapeczk, z przodu przechodzc w sigajc czubka maego noska woalk. Kwietny motyw woalki nie maskowa piknych, byszczcych, mocno podkrelonych zielonym cieniem oczu. Taki sam kwietny woal przykrywa skromniutki dekolt czarnej sukni z dugimi rkawami, w kilku pozornie tylko przypadkowych miejscach usianej rozprynitym rzucikiem szafirkw, akwamarynw, krysztaw grskich i zotych aurowych gwiazd. - Janie Owiecona Xina Anna Henrietta - pgosem odezwa si kto za plecami Geralt, z wysikiem zginajc obolae kolano w ceremonialnym ukonie. Obie, eby mnie tak szlag trafi, wygldaj rwnie ksico. Ba, krlewsko. - Wstacie, panie Geralcie - rozwiaa jego wtpliwoci ta z mistern kasztanow koafiur i ostrym nosem. - Witamy was i waszych przyjaci w Ksistwie Toussaint, w paacu Beauclair. Radzi jestemy, mogc goci osoby bdce w tak szlachetnej misji. Nadto pozostajce w przyjani z miym naszemu sercu wicehrabi Julianem. Jaskier skoni si gboko i zamaszycie. - Wicehrabia - podja ksina - wyjawi nam wasze imiona, zdradzi charakter waszej wyprawy, powiedzia, co przywiodo was do Toussaint. Opowie ta wzruszya nasze serce. Radzibymy pomwi z wami na prywatnej audiencji, panie Geralcie. Rzecz ta odwlec si musi jednak nieco, albowiem ci na nas obowizki pastwowe. Zakoczono winobranie, tradycja nakazuje nasz udzia w wicie Kadzi.

Druga kobieta, ta w woalce, nachylia si ku ksinej i szepna co szybko. Anna Henrietta spojrzaa na wiedmina, umiechna si, oblizaa wargi. - Wol nasz jest - podniosa gos - by u boku wicehrabiego Juliana przy Kadzi usuy nam pan Geralt z Rivii. Przez grupk dworzan i rycerzy przelecia szmer, co niby szelest uderzonych wiatrem sosen. Ksina Anarietta podarowaa wiedminowi kolejne powczyste spojrzenie i wysza z sali wraz ze swoj towarzyszk i orszakiem paziw. - Do pioruna - szepn Rycerz Szachownicy. - A to dopiero! Nielichy spotka was zaszczyt, panie wiedmin. - Nie bardzo pojem, w czym rzecz - przyzna si Geralt. - W jaki to sposb mam usuy jej wysokoci? - Jej mioci - poprawi, podchodzc, zaywny jegomo o aparycji cukiernika. Darujcie, panie, e koryguj, ale w danych cyrkumstancjach musz to uczyni. My tu, w Toussaint, wielce tradycj i protok szanujemy. Jestem Sebastian Le Goff, szambelan i marszaek dworu. - Mio mi. - Oficjalnym i protoklarnym tytuem pani Anny Henrietty - szambelan nie tylko wyglda jak cyrulik, ale nawet pachnia lukrem - jest "Janie Owiecona". Nieoficjalnym: "Jej Mio". Familiarnym, poza dworem: "Xina Pani". Ale zwraca naley si zawsze per "Wasza Mio". - Dzikuj, zapamitam. A ta druga niewiasta? Jak j mam tytuowa? - Jej oficjalny tytu brzmi: "Czcigodna" - pouczy powanie szambelan. - Ale zwracanie si per "Pani" jest dopuszczalne. Jest to familiantka ksinej, a zwie si Fringilla Vigo. Zgodnie z wol Jej Moci jej to wanie, pani Fringilli, przyjdzie wam usuy przy Kadzi. - A na czym ma polega ta usuga? - Nic trudnego. Wnet wam wyjani. Widzicie, my ju od lat uywamy mechanicznych toczni, wszelako tradycja... *** Dziedziniec rozbrzmiewa gwarem i fenetycznym piskiem piszczaek, dzik muzyk fletni, zajadym brzkiem tamburynw. Dookoa ustawionej na podwyszeniu kadzi plsali i fikali kozy wystrojeni w wiece skomorochwie i akrobaci. Dziedziniec i kruganki pene byy ludzi - rycerzy, dam, dworakw, bogato odzianych mieszczan. Szambelan Sebastian Le Goff wznis w gr przybran winorol lask, trzykrotnie stukn ni o podest. - Ho, ho! - krzykn. - Szlachetne panie, panowie i rycerze! - Ho, ho! - odpowiedzia tum. - Ho, ho! Oto prastary obyczaj! Niech si darzy winne grono! Ho, ho! Niech dojrzewa w socu! - Ho, ho! Niechaj dojrzewa! - Ho, ho! Niechaj zgniecione fermentuje! Niechaj nabiera mocy i smaku w beczkach! Niechaj smacznie pynie do pucharw i idzie do gw, na chwa majestatu, piknych pa, szlachetnych rycerzy i robotnikw winnic! - Ho, ho! Niechaj fermentuje! - Niechaj wystpi Pikne! Z adamaszkowych namiotw po przeciwlegych stronach dziedzica wyoniy si dwie kobiety - ksina Anna Henrietta i jej czarnowosa towarzyszka. Obie byy szczelnie owinite w szkaratne paszcze.

- Ho, ho! - szambelan uderzy lask. - Niechaj wystpi Modzi! "Modzi" byli pouczeni, wiedzieli, co maj czyni. Jaskier podszed do ksinej, Geralt do czarnowosej. Ktr, jak ju wiedzia, zwano czcigodn Fringill Vigo. Obie kobiety jednoczenie odrzuciy paszcze, a tum zahucza gromk owacj. Geralt przekn lin. Kobiety miay na sobie biae, cieniutkie jak pajczynka, nie sigajce nawet bioder koszulki na ramiczkach. I ciasno opite majtki z falbankami. I nic wicej. Nawet biuterii. Byy rwnie bose. Geralt wzi Fringill na rce, a ona do ochoczo obja go za szyj. Pachniaa nieuchwytnie ambr i rami. I kobiecoci. Bya ciepa, a ciepo to przenikao jak grot. Bya mikka, a mikko ta parzya i drania palce. Donieli je do kadzi, Geralt Fringill, Jaskier ksin, pomogli im wej na uginajce si i tryskajce sokiem winne grona. Tum rykn. - Ho, ho! Ksina i Fringilla pooyy sobie donie na ramionach, dziki wzajemnemu oparciu atwiej utrzymujc rwnowag na gronach, w ktre zapaday si a po kolana. Moszcz strzyka i pryska. Kobiety, obracajc si, deptay winne kicie, chichoczc jak podlotki. Fringilla cakiem nieprotokolarnie pucia do wiedmina oko. - Ho, ho! - krzycza tum. - Ho, ho! Niechaj fermentuje! Miadone grona bryzgay sokiem, mtny moszcz bulgota i pieni si obficie wok kolan deptaczek. Szambelan uderzy lask o deski podestu. Geralt i Jaskier przystpili, pomogli kobietom wyj z kadzi. Geralt widzia, jak brana na rce Anarietta uksia Jaskra w ucho, a oczy byszczay jej niebezpiecznie. Jemu samemu zdawao si, e wargi Fringilli musny mu policzek, ale gowy by nie da, z rozmysem czy przypadkiem. Moszcz winny pachnia silnie, uderza do gowy. Postawi Fringill na podecie, owin szkaratnym paszczem. Fringilla szybko i mocno ucisna jego do. - Te starodawne tradycje - szepna - potrafi by podniecajce. Prawda? - Prawda. - Dzikuj ci, wiedminie. - Caa przyjemno po mojej stronie. - Nie caa. Zapewniam ci, e nie caa. *** - Nalej, Reynart. Przy ssiednim stole odprawiano kolejn zimow wrb, polegajc na rzucaniu skrojon w dug spiraln wstg skrk jabka i odgadywaniu inicjau imienia przyszego partnera z ksztatu, w jaki si uoy. Skrka za kadym razem ukadaa si w "S". Mimo to wesooci nie byo koca. Rycerz nala. - Milva, okazao si - rzek wiedmin, zamylony - bya zdrowa, cho wci jeszcze nosia banda na ebrach. Siedziaa jednak w komnacie i odmawiaa wyjcia, za choler nie chcc zaoy sprezentowanej sukni. Zanosio si na protokolarny skandal, ale sytuacj spacyfikowa wszystkowiedzcy Regis. Zacytowawszy z tuzin precedensw zmusi szambelana, by przyniesiono ucznicze strj mski. Angouleme dla odmiany z radoci pozbya si spodni, jedzieckich butw i onuc, a sukienka, mydo i grzebie zrobiy z niej wcale adn dziewuszk. Wszystkim nam, co tu duo gada, poprawiy humor ania i czyste

ubrania. Nawet mnie. W cakiem niezym nastroju poszlimy wszyscy na t audiencj... - Przerwij na chwil - wskaza ruchem gowy Reynart. - Zmierzaj ku nam interesy. Ho, ho, i to nie jedna, lecz dwie winnice! Malatesta, nasz klient, prowadzi konfranta... I konkurenta. Dziw nad dziwy! - Ten drugi to kto? - Winnica Pomerol. Ich wino, Cte-de-Blessure, wanie pijemy. Malatesta, rzdca winnicy Vermentino, dostrzeg ich, pomacha rk, zbliy si, prowadzc towarzysza, osobnika z czarnymi wsikami i bujn czarn brod, przystajc bardziej zbjcy ni urzdnikowi. - Panowie pozwol - przedstawi brodacza Malatesta - pan Alcides Fierabras, rzdca winnicy Pomerol. - Prosim siada. - My jeno na chwil. Do pana wiedmina wzgldem bestyi z naszych loszkw. Z tego, i waszmociowie tutaj, wnosz, e ju potworzysko ubite? - Na mier. - Umwiona kwota - zapewni Malatesta - wpynie na wasze konto u Cianfanellich najdalej pojutrze. Oj, dziki wam, panie wiedminie. Dziki stokrotne. Tyli loszek, pikny, wysklepiony, ku pnocy zorientowany, ani za suchy, ani za mokry, rychtyk taki, jak trzeba dla wina, a przez to monstrum plugawe nie dao si korzysta. Widzielicie sami, musielim tamt ca cz piwnic zamurowa, ale umiaa si i tak bestyja przedostawa... Tfu, tfu, skd si wzia, nie zgadn... Z pieka chyba samego... - Jaskinie wypukane w wulkanicznych tufach zawsze obfituj w potwory - pouczy z mdr min Reynart de Bois-Fresnes. Partnerowa wiedminowi ju ponad miesic, a bdc dobrym suchaczem zdy si wiele nauczy. - Sprawa jasna, gdzie tuf, tam potwora tylko patrz. - Ano, moe i tuf - Malatesta pokosi na niego oczy. - Kimkolwiek on by by, ten tuf. Ale ludzie gadaj, e to dlatego, e nasze piwnice z gbokimi pieczarami si pono cz z samym rodkiem ziemi. Wiele u nas takich lochw i jaski... - Choby pod naszymi piwnicami, eby daleko nie szuka - odezwaa si czarnobroda winnica Pomerol. - Milami si te lochy cign, jak i dokd, nikt nie wie. Ci, co rzecz ow chcieli wywietli, nie wrcili. A i potwora straszliwego te tam widziano. Jakoby. Ow tedy zaproponowa chciabym... - Domylam si - rzek sucho wiedmin - co chcecie mi zaproponowa. I przystaj na propozycj. Spenetruj wasze piwnice. Zapat ustalimy wedle tego, na co tam natrafi. - Nie bdzie wam krzywda - zapewni brodacz. - Hem, hem... Jeszcze jedna rzecz... - Mwcie, sucham... - w sukkub, co nocami mw nawiedza i drczy... Co to go wam janie owiecona ksina pani ubi zlecia... Tusz, zabija go nie ma wcale musu. Przecie zmora nikomu nie wadzi, tak po prawdzie... Ot, nawiedzi czasem... Podrczy krzyn... - Ale jeno penoletnich - wtrci szybko Malatesta. - Z ust ecie mi, kumie, wyjli. Tak by, nikomu sukkub nie szkodzi. A ostatnimi czasy to w ogle such jakby o nim przepad. Wier, jakby si was, panie wiedmin, zlk. Jaki tedy sens, by go przeladowa? Przecie wam, panie, na gotowinie nie zbywa. A jeli wam czego brakuje... - Na moje konto u Cianfanellich - rzek z kamienn twarz Geralt - mogoby co wpyn. Na wiedmiski fundusz emerytalny. - Tak si stanie. - A sukkubowi wos z blond gwki nie spadnie. - Tedy bywajcie. - Obie winnice wstay. - Ucztujcie w spokoju, nie bdziem

przeszkadza. wito dzi. Tradycja. A u nas, w Toussaint, tradycja... - Wiem - powiedzia Geralt. - Rzecz wita. *** Towarzystwo przy ssiednim stole haasowao przy kolejnej wrbie Yule, odprawianej za pomoc kulek ukrconych z mikiszu koacza i oci ze zjedzonego karpia. Pito przy tym tgo. Oberysta i dziewki uwijay si jak w ukropie, biegajc z dzbankami. - Synny sukkub - zauway Reynart, dokadajc sobie jeszcze kapusty - zapocztkowa wiekopomn seri wiedmiskich kontraktw, ktre przyje w Toussaint. Potem ju poszo szybko, a ty opdzi si nie moge od klientw. Ciekawe tylko, e nie pamitam, ktra z winnic pierwsza daa ci zlecenie... - Nie byo ci przy tym. To zdarzyo si nazajutrz po audiencji u ksinej. Na ktrej zreszt nie byo si zreszt rwnie. - Nie dziwota. To bya prywatna audiencja. - adnie mi prywatna - parskn Geralt. - Uczestniczyo w niej ze dwadziecia osb, przy czym nie licz nieruchomych jak statuy lokajw, maoletnich paziw i znudzonego trefnisia. Wrd tych policzonych by Le Goff, szambelan o aparycji i zapachu cukiernika, byo kilku zginajcych si pod ciarem zotych acuchw wielmow. Byo kilku typkw w czerni, rajcw, a moe sdziw. By poznany w Caed Myrkvid baron herbu Bycza Gowa. Bya, jasna rzecz, Fringilla Vigo, osoba ewidentnie bardzo ksinej bliska. - I bylimy my, caa nasza gromadka, wliczajc Milv w stroju mskim. Ha, le si wyraziem, mwic o caej druynie. Nie byo z nami Jaskra. Jaskier, czy te raczej wicehrabia Jaki Tam, siedzia rozparty w karle po prawicy Jej Ostronosej Mioci Anarietty i puszy si jak paw. Jak prawdziwy faworyt. - Anarietta, Fringilla i Jaskier byy jedynymi osobami, ktre siedziay . Nikomu wicej usi nie pozwolono. A ja i tak byem zadowolony, e nie kazano mi klcze. Ksina wysuchaa mojej opowieci, rzadko przerywajc, na szczcie. Gdy za pokrtce zrelacjonowaem wyniki rozmw z druidkami, zaamaa rce gestem sugerujcym zmartwienie rwnie szczere, co przesadne. Wiem, e brzmi to jak jaki cholerny oksymoron, a wierz, Reynart, w jej przypadki tak wanie byo. *** - Ach, ach - powiedziaa ksina Anna Henrietta, zaamawszy rce. - Srodze nas zmartwilicie, panie Geralcie. Zaprawd powiadamy wam, al przepenia nasze serce. Pocigna ostrym nosem, wycigna do, a Jaskier natychmiast woy do jej doni batystow chusteczk z monogramem. Ksina musna chusteczk oba policzki, tak by nie zetrze pudru. - Ach, ach - powtrzya. - Zatem druidzi nie wiedzieli nic o Ciri? Nie byli zdolni udzieli wam pomocy? Czyby zatem cay wasz wysiek poszed na marne i nadaremn bya wasza droga? - Nadaremn na pewno nie - odpowiedzia z przekonaniem. - Przyznam, e liczyem na to, e od druidw zdobd jakie konkretne informacje lub wskazwki mogce choby w najoglniejszy sposb wyjani przynajmniej to, czemu Ciri jest obiektem tak zawzitego polowania. Druidzi nie mogli jednak lub nie chcieli mi pomc, w tym wzgldzie faktycznie nic nie zyskaem. Ale... Zawiesi na chwil gos. Nie dla dramatyzmu. Zastanawia si, na ile moe by szczery

wobec tego caego audytorium. - Wiem, e Ciri yje - powiedzia wreszcie sucho. - Prawdopodobnie bya ranna. Jest wci w niebezpieczestwie. Ale yje. Anna Henrietta westchna, znowu uya chusteczki i ucisna rami Jaskra. - Przyrzekamy wam - powiedziaa - nasz pomoc i poparcie. Gocin w Toussaint, jak dugo zechcecie. Trzeba wam bowiem wiedzie, e bywalimy w Cintrze, znalimy i darzylimy przyjani Pavett, znalimy i lubilimy malutk Ciri. Caym sercem jestemy z wami, panie Geralcie. Jeli trzeba, bdziecie mieli asyst naszych uczonych i astrologw. Otworem stoj przed wami nasze biblioteki i ksigozbiory. Musicie, wierzymy w to gboko, znale jaki lad, jak wskazwk czy poszlak, ktra wskae wam waciw drog. Nie dziaajcie pochopnie. Nie musicie si spieszy. Moecie tu zosta wedle waszej woli, miym nam jestecie gociem. - Dzikuj waszej mioci - skoni si Geralt - za yczliwo i ask. Ruszamy jednak w drog, gry tylko troch odpoczniemy. Ciri wci jest w niebezpieczestwie. Gdy za dugo siedzimy w jednym miejscu, niebezpieczestwo nie tylko ronie, ale i zaczyna zagraa ludziom nam yczliwym. I zwykym postronnym. Do tego za nic nie chciabym dopuci. Ksina milczaa czas jaki, miarowymi ruchami, jak kota, gaszczc przedrami Jaskra. - Szlachetne i prawe s wasze sowa - powiedziaa wreszcie. - Ale lka si nie macie czego. Gonicych za wami hultajw nasi rycerze pogromili tak, e wiadek klski nie uszed, opowiedzia nam o tym wicehrabia Julian. Kadego, kto si poway was niepokoi, spotka taki sam los. Jestecie pod nasz opiek i ochron. - Umiem to sobie ceni - Geralt skoni si znowu, klnc w duchu bolce kolano, ale nie tylko. - Nie wolno mi jednak przemilcze tego, o czym wicehrabia Jaskier zapomnia waszej mioci opowiedzie. Hultaje, ktrzy cigali mnie do Belhaven, a ktrych dzielne rycerstwo waszej mioci pobio w Caed Myrkvid, byli i owszem, hultajami pierwszej hultajskiej gildii, ale nosili nilfgaardzk barw. - I c z tego? A to, mia na kocu jzyka, e jeli Nilfgaardczycy zajli Aedirn w cigu dwudziestu dni, to na twoje ksistewko wystarczy im dwadziecia minut. - Trwa wojna - powiedzia zamiast tego. - To, co stao si w Belhaven i Caed Myrkvid, moe by poczytane jako dywersja na tyach. To zwykle powoduje represje. W czasach wojennych... - Wojna - przerwaa mu ksina, unoszc szpiczasty nos - z pewnoci ju si skoczya. Pisalimy w tej sprawie do naszego kuzyna, Emhyra var Emreisa. Skierowalimy do niego memorandum, w ktrym zadalimy, by niezwocznie pooy kres bezsensownemu przelewowi krwi. Z pewnoci ju jest po wojnie, z pewnoci zawarto pokj. - Nie bardzo - odpar zimno Geralt. - Za Jarug hula miecz i ogie, leje si krew. Nic nie wskazuje, by to zmierzao ku kocowi. Powiedziabym, e wrcz przeciwnie. Momentalnie poaowa tego, co powiedzia. - Jak to? - Nos ksinej, zdawaoby si, wyostrzy si jeszcze bardziej, a w jej gosie zabrzmiaa paskudna, zgrzytliwie warkliwa nuta. - Czy ja dobrze sysz? Wojna nadal trwa? Dlaczego nas o tym nie poinformowano? Panie ministrze Tremblay? - Wasza mio, ja... - wybekota, przyklkajc, jeden z nosicieli zotych acuchw. - Ja nie chciaem... Martwi... Niepokoi... Wasza mio... - Stra! - zawya jej mio. - Do wiey z nim! Jestecie w nieasce, panie Tremblay! W nieasce! Panie szambelanie! Panie sekretarzu! - Na rozkaz, Janie Owiecona... - Niech nasza kancelaria natychmiast wystosuje ostr not do naszego kuzyna, cesarza Nilfgaardu. Domagamy si, by natychmiast, ale to natychmiast zaniecha wojowania i zawar pokj. Bowiem wojna i niezgoda to rzeczy ze! Niezgoda rujnuje, a zgoda buduje!

- Wasza mio - wybekota szambelan-cukiernik, biay jak cukier puder - ma ze wszech miar racj. - Co panowie tu jeszcze robi? Wydalimy rozkazy! Daleje, na jednej nodze! Geralt rozejrza si dyskretnie. Dworacy mieli twarze jak z kamienia, z czego naleao wnioskowa, e podobne incydenty nie s na tym dworze niczym nowym. Mocno sobie postanowi od tej pory wycznie potakiwa ksinej pani. Anarietta musna chusteczk czubek nosa, po czym umiechna si do Geralta. - Jak widzicie - powiedziaa - wasze obawy byy ponne. Nie macie si czego lka i moecie goci u nas, jak dugo zechcecie. - Tak jest, wasza mio. W ciszy sycha byo wyranie tykanie kornika w ktrym z zabytkowych mebli. I kltwy, ktrymi masztalerz obrzuca konia na odlegym dziedzicu. - Mielibymy te - przerwaa cisz Anarietta - prob do was, panie Geralcie. Jako do wiedmina. - Tak jest, wasza mio. - Jest to proba wielu szlachetnych dam Toussaint i nasza zarazem. Potwr nocny nka tutejsze domostwa. Diabe, upir, sukkub w postaci niewieciej, ale tak bezwstydnej, e opisa si nie odwaymy, drczy cnotliwych i wiernych maonkw. Nawiedza noc alkowy, dopuszcza si wszetecznych zberezestw i wstrtnych perwersji, o ktrych mwi skromno nam nie pozwala. Wy, jako znawca, wiecie zapewnie, w czym rzecz. - Tak jest, wasza mio. - Panie z Toussaint prosz was, bycie kres tej ohydzie pooyli. A my si do tej proby doczamy. I o naszej hojnoci zapewniamy. - Tak jest, wasza mio. *** Angouleme odnalaza wiedmina i wampira w paacowym parku, gdzie obaj zaywali spaceru i dyskretnej rozmowy. - Nie uwierzycie mi - wysapaa. - Nie uwierzycie, gdy wam powiem... Ale to czysta prawda... - Mwe. - Reynart de Bois-Fresnes, bdny Rycerz Szachownicy, stoi wraz z innymi bdnymi rycerzami w ogonku do ksicego kamerariusa. A wiecie, po co? Po miesiczn wypat! Ogonek, powiadam wam, jest dugi na p strzelenia z uku, a od herbw a si w oczach mieni. Spytaam Reynarta, jak to jest, a on na to, e bdny te bywa godny. - Gdzie tu sensacja? - artujesz chyba! Bdni rycerze bdz ze szlachetnego powoania! Nie za miesiczn pensj! - Jedno - rzek bardzo powanie wampir Regis - nie wyklucza drugiego. Naprawd. Wierz mi, Angouleme. - Wierz mu, Angouleme - powiedzia sucho Geralt. - Przesta biega po paacu w poszukiwaniu sensacji, id dotrzyma towarzystwa Milvie. Jest w fatalnym nastroju, nie powinna by sama. - Prawda. Ciotka chyba ma period, bo jest za niczym osa. Ja myl... - Angouleme! - Id ju, id. Geralt i Regis zatrzymali si przy klombie zmarniaych ju lekko r centifolii. Ale duej porozmawia nie zdyli. Zza oranerii wyoni si chudziutki mczyzna w

eleganckim paszczu koloru umbry. - Dobry dzie - skoni si, otrzepa kolana kunim kopakiem. - Czy wolno spyta, ktry z waszmociw, z aski swojej, jest wiedminem, Geraltem zwanym, sawnym swym rzemiosem? - Ja nim jestem. - Jam jest Jean Catillon, rzdca winnic Castel Toricella. Sprawa ma si oto tak, e nam w winnicy wiedmin bardzo by si przygodzi. Upewni si chciaem, czy z aski swojej nie zechcielibycie... - A w czym rzecz? - To jest tak - zacz rzdca Catillon. - Przez t wojn, eby j dunder wisn, kupcy rzadziej przyjedaj, zapasy rosn, miejsc na beczki zaczyna brakowa. Mylelimy, may problem, przecie pod zamkami mile cae lochw si cign, coraz to gbiej i gbiej, do rodka ziemi chyba te lochy sigaj. Pod Toricell te taki loszek wynalelim, pikny, z aski swojej, krgo wysklepiony, ani za suchy, ani za mokry, akuratny, by si w nim wino dobrze miao... - I co? - nie wytrzyma wiedmin. - Pokazao si, e tam w lochach grasuje jaki potwr, z aski swojej, pewnie z gbin ziemi przylazy. Dwch ludzi poparzy, do koci im ciao wyeg, a jednego olepi, bo on, panie, potwr znaczy, pluje i rzyga jakimsi rcym ugiem... - Solpuga - stwierdzi krtko Geralt. - Zwana te jadnic. - No prosz - umiechn si Regis. - Widzicie sami, panie Catillon, e macie do czynienia z fachowcem. Fachowiec, mona powiedzie, z nieba wam spada. A do synnych tutejszych bdnych rycerzy zwracalicie si ju w tej sprawie? Ksina ma ich cay regiment, a takie misje to przecie ich specjalno, racja ich bytu. - adna racja - pokrci gow rzdca Catillon. - Ich racja to gocice chroni, trakty, przecze, bo jeli kupce tu nie dotr, to wszyscy z torbami pjdziemy. Nadto, rycerze chrobrzy s i bitni, ale z konia jeno. Pod ziemi taki nie polezie! Nadto za, oni dro... Urwa i umilk. Mia min czowieka, ktry - nie majc brody - nie ma sobie w co plu. I bardzo tego auje. - Oni drogo bior - dokoczy Geralt, nawet bez specjalnej zjadliwoci. - Wiedz ot, dobry czowieku, e ja bior droej. Wolny rynek. I wolna konkurencja. Bo ja, jeli klepiemy kontrakt, zsid z konia i polez pod ziemi. Przemylcie to, ale nie zastanawiajcie si dugo, bo ja dugo w Toussaint nie zabawi. - Zaskakujesz mnie - powiedzia Regis, gdy tylko rzdca odszed. - Nagle ody w tobie wiedmin? Przyjmujesz kontrakty? Bierzesz si za potwory? - Sam jestem zaskoczony - odpar szczerze Geralt. - Zareagowaem odruchowo, tknity niewytumaczalnym impulsem. Wykrc si z tego. Kad proponowan kwot mog uzna za zbyt nisk. Zawsze. Wrmy do naszej rozmowy... - Wstrzymajmy si - wampir wskaza wzrokiem. - Co mi mwi, e masz kolejnych interesantw. Geralt zakl pod nosem. Wytyczon cyprysami alejk szo ku nim dwch rycerzy. Pierwszego pozna od razu, wielkiej byczej gowy na nienobiaej jace nie mona byo pomyli z innym godem. Drugi rycerz, wysoki, szpakowaty, o fizjonomii szlachetnie kanciastej, jakby wyupanej z granitu, mia na bkitnej tunice ptrzeci zotego liliowanego krzya. Zatrzymawszy si w przepisowej odlegoci dwch krokw, rycerze ukonili si. Geralt i Regis odwzajemnili ukony, po czym caa czwrka wytrzymaa nakazane obyczajem rycerskim milczenie majce trwa dziesi uderze serca. - Panowie pozwol - przedstawi Bycza Gowa - baron Palmerin de Launfal. Mnie, jak moe pamitaj, zw...

Baron de Peyrac-Peyran. Jake bymy mogli nie pamita. - Mamy spraw do pana wiedmina - przeszed do rzeczy Peyrac-Peyran. - Wzgldem, e si tak wyra, profesjonalnych dzie. - Sucham. - Na osobnoci. - Nie mam sekretw przed panem Regisem. - Ale szlachetni panowie maj je niezawodnie - umiechn si wampir. - Dlatego, za panw pozwoleniem, pjd obejrze tamten uroczy pawilonik, pewnie wityni dumania. Panie de Peyrac-Peyran... Panie de Launfal... Wymieniono ukony. - Zamieniam si w such - przerwa milczenie Geralt, ani mylc czeka, a przebrzmi dziesite uderzenie serca. - Rzecz - Peyrac-Peyran zniy gos i rozejrza si pochliwie - w tym sukkubie... No, w tej zmorze nocnej, co nawiedza. Ktr wam ksina i damy unicestwi zleciy. Wiele to wam za zabicie upiorzycy obiecano? - Przepraszam, ale to tajemnica zawodowa. - Rzecz to oczywista - odezwa si Palmerin de Launfal, rycerz z liliowanym krzyem. Prawdziwie godn jest wasza postawa. Icie, lkam si mocno, e zniewa propozycj, ale mimo tego propozycj zo. Wyrzeczcie si tego kontraktu, panie wiedminie. Nie dybcie na sukkuba, ostawcie go w spokoju. Nic panom ni ksinej nie mwic. A na honor, my, panowie z Toussaint, przebijemy ofert pa. Zadziwiajc was nasz hojnoci. - Propozycja - rzek zimno wiedmin - w istocie niezbyt daleka od zniewagi. - Panie Geralt - Palmerin de Launfal mia twarz tward i powan. - Powiem wam, co nas do propozycji omielio. Ow bya to fama o was, goszca, e zabijacie wycznie te potwory, co ktre s zagroeniem. Zagroeniem realnym. Nie imaginowanym, z niewiedzy albo uprzedze si biorcym. Pozwlcie sobie tedy rzec, e sukkub nie zagraa ani nie szkodzi nikomu. Ot, nawiedza w snach... Od czasu do czasu... I troch drczy... - Ale wycznie penoletnich - doda szybko Peyrac-Peyran. - Damy z Toussaint - rzek Geralt, rozgldajc si - nie byyby rade, dowiedziawszy si o tej rozmowie. Podobnie ksina. - Absolutnie si z wami zgadzamy - mrukn Palmerin de Launfal. - Dyskrecja jest ze wszech miar zalecana. Nie naley budzi picych bigotek. - Otwrzcie mi konto w ktrym z tutejszych krasnoludzkich bankw - powiedzia wolno i cicho Geralt. - I zadziwcie mnie hojnoci. Uprzedzam jednak, e nieatwo mnie zadziwi. - A jednak si postaramy - obieca dumnie Peyrac-Peyran. Wymieniono poegnalne ukony. Wrci Regis, ktry oczywicie wszystko sysza swym wampirzym suchem. - Teraz - rzek bez umiechu - te moesz oczywicie twierdzi, e to by mimowolny odruch i niewytumaczalny impuls. Ale z otwartego bankowego konta trudno ci bdzie si wykrci. Geralt patrzy gdzie wysoko, hen, ponad wierzchoki cyprysw. - Kto wie - powiedzia - moe jednak spdzimy tu par dni. Zwaywszy na ebra Milvy, moe by to nawet wicej ni par dni. Moe par tygodni? Nie zaszkodzi wic, jeli na ten czas zdobdziemy niezaleno finansow. *** - A wic to std konto u Cianfanellich - pokiwa gow Reynart de Bois-Fresnes. No, no. Gdyby ksina dowiedziaa si o tym, byyby jak nic zmiany na stanowiskach, byby nowy

rozdzia patentw. Ha, moe i ja bym awansowa? Sowo daj, a al, e czowiek nie ma zadatkw na donosiciela. Opowiedz teraz o synnej biesiadzie, na ktr tak si cieszyem. Tak pragnem by na tej uczcie, poje, popi! A posali mnie na granic, na stranic, w chd i psi szarug. Ech, hola, hola, rycerska dola... - Wielk i szumnie zapowiadan uczt - zacz Geralt - poprzedziy powane przygotowania. Trzeba byo odnale Milv, ktra ukrya si w stajniach, trzeba byo przekona j, e od jej udziau w bankiecie zaley los Ciri i bez ma caego wiata. Trzeba byo si nieomal ubra j w sukni. Potem trzeba byo wymc na Angouleme przysig, e bdzie unika mwienia: "kurwa" i "dupa". Gdymy wreszcie wszystko to osignli i mieli zamiar odpocz przy winie, zjawi si szambelan Le Goff, pachncy lukrem i nadty jak wiski pcherz. *** - W danych cyrkumstancjach zaznaczy musz - zacz nosowo szambelan Le Goff - e za stoem Jej Mioci nie ma miejsc polednich, nikt miejscem za stoem mu przyznanym uraon czu si nie ma prawa. Jednak my tu, w Toussaint, dawnym tradycjom i zwyczajom pilniej dochowujemy obserwacji, a wedle tyche zwyczajw... - Przejdcie, panie do rzeczy. - Uczta jutro. Rozsadzi mi trzeba st wedle honoru i rangi. - Jasne - powiedzia powanie wiedmin. - Ju mwi, co i jak. Najgodniejszym wrd nas, tak rang, jak i honorem jest Jaskier. - Pan wicehrabia Julian - rzek szambelan, zadzierajc nos - gociem jest ekstraordynaryjnie honorowym. Jako taki po prawicy Jej Mioci zasidzie. - Jasne - powtrzy wiedmin, powany jak sama mier. - A wzgldem nas nie wyjawi, kto jak ma rang, tytu i honory? - Wyjawi - szambelan chrzkn - tyle jeno, e waszmociowie i wapanny incognito w misji s rycerskiej, a detalw teje, jako i prawdziwych imion, herbw i tytuw zdradzi wam nie lza, bo luby broni. - Tak wanie jest. W czym wic problem? - Wdy ja rozsadzi musz! Gomi jestecie, nadto pana wicehrabiego komilitonami, wic was i tak bliej gowy stou posadz... Midzy barony. Ale przecie tak by nie moe, bycie wszyscy byli rwni, waszmociowie i wapanny, bo tak nigdy nie bywa, eby wszyscy rwni byli. Jeli kto z was rang albo urodzeniem wyszy, winien przy grnym stole, przy ksinej... - On - wiedmin bez wahania wskaza wampira, ktry opodal w skupieniu podziwia zajmujcy ca niemal cian gobelin - jest hrabi. Ale o tym sza. To tajemnica. - Pojmuj - szambelan o mao nie zachysn si z wraenia. - W danych cyrkumstancjach... Usadz go po prawicy hrabiny Notturny, szlachetnie urodzonej wujenki ksinej pani. - Nie poaujecie, ani wy, ani wujenka - Geralt mia twarz jak z kamienia. - Nie ma ci on rwnych ni w obyczaju, niw sztuce konwersacji. - Rad jestem to sysze. Wy za, panie z Rivii, usidziecie obok czcigodnej pani Fringilli. Tak kae tradycja. Nielicie j do Kadzi, jestecie... hmmm... jej rycerzem, tak jakby... - Pojem. - To dobrze. Ach, panie hrabio... - Sucham? - zdziwi si wampir, ktry wanie odszed od arrasu, przedstawiajcego walk olbrzymw z cyklopami. - Nic, nic - umiechn si Geralt. - Tak sobie gawdzimy.

- Aha - kiwn gow Regis. - Nie wiem, czy panowie zauwayli... Ale ten cyklop na gobelinie, o, ten z maczug... Spjrzcie na palce jego stp. On, nie bjmy si tego powiedzie, ma dwie lewe nogi. - Faktycznie - potwierdzi bez cienia zdziwienia szambelan Le Goff. Takich gobelinw jest w Beauclair wicej. Mistrz, ktry je tka, to by prawdziwy mistrz. Ale strasznie duo pi. Jak to artysta. *** - Czas ju na nas - przemwi wiedmin, unikajc wzroku podochoconych winem dziewczyn zerkajcych ku niemu od stou, przy ktrym bawiono si we wrby. - Zbierajmy si, Reynart. Pamy, wsiadajmy na konie i jedmy do Beauclair. - Wiem, dokd ci tak pieszno - wyszczerzy zby rycerz. - Nie bj si, czeka twoja zielonooczka. Ledwo co bia pnoc. Opowiedz o uczcie. - Opowiem i jedziemy. - I jedziemy. *** Widok ustawionego w gigantyczn podkow stou przypomina dobitnie, e jesie przemija i ma si ku zimie. Wrd pitrzcych si na misach i pmiskach da dominowaa dziczyzna we wszystkich moliwych wersjach i odmianach. Byy tam wielkie wiartki dzikw, udce i combry jeleni, rozmaite pasztety, auszpiki i rowe plastry mis, jesiennie przybrane grzybami, urawin, liwkowymi powidami i sosem gogowym. Byo jesienne ptactwo - cietrzewie, guszce, i baanty, dekoracyjnie podane ze skrzydami i ogonami, byy pieczone jarzbki i paszkoty. Byy tam i prawdziwe delikatesy, jak kwiczoy, pieczone w caoci, bez patroszenia, albowiem jagody jaowca, ktrymi wypchane s wntrznoci tych malekich ptaszkw, stanowi naturaln przypraw. Byy tam i ososiopstrgi z grskich jezior, byy sandacze, byy mitusie i szczupacze wtrbki. Zielony akcent dawaa roszpotka, pnojesienna saata, ktr, jeli zaszaby taka konieczno, mona byo wygrzeba nawet spod niegu. Kwiaty zastpowaa jemioa. Porodku stanowicego szczyt podkowy stou honorowego, za ktrym zasiadaa ksina Anarietta i gocie najzacniejsi, na wielkiej srebrnej tacy umieszczono dekoracj wieczoru. Wrd trufli, wycitych z marchwi kwiatkw, przepoowionych cytryn i karczochowych serc spoczywa ogromny sterlet, a na jego grzbiecie staa na jednej nodze upieczona w caoci czapla trzymajca w uniesionym dziobie zoty piercie. - Przysigam na czapl - zakrzykn, wstajc i wznoszc puchar Peyrac-Peyran, dobrze znany wiedminowi baron z bycz gow w herbie. - Na czapl przysigam broni czci rycerskiej i honoru dam i lubuj nigdym przenigdy nie ustpi nikomu pola! lub nagrodzono gromk owacj. I wzito si za jedzenie. - Przysigam na czapl! - wrzasn drugi rycerz, z miotlastym i zadzierzycie zadartym ku grze wsem. - Do krwi ostatniej kropli z y przysigam broni granic i Jej Mioci Anny Henrietty! A eby dowie mej wiernoci, lubuj na tarczy wymalowa czapl i przez rok walczy incognito, imi i herb tajc, zwc si Rycerzem Biaej Czapli! Zdrowie wznosz jej ksicej mioci! - Zdrowia! Szczcia! Wiwat! Niech yje jej mio! Anarietta podzikowaa lekki, skiniciem udekorowanej diamentowym diademem gowy.

Diamentw miaa na sobie tyle, e samym przejciem mogaby rysowa szko. Obok niej siedzia Jaskier, umiechajc si gupio. Troch dalej, midzy dwiema matronami, zasiada Emiel Regis. Ubrany by w czarny aksamitowy kaftan, w ktrym bawi je konwersacj, a one suchay zafascynowane. Geralt chwyci pmisek z przybranymi pietruszk dzwonkami sandacza, usuy siedzcej po jego lewicy Fringilli Vigo wystrojonej w sukni z fioletowego atasu i arcypikn koli z ametystw, adnie ukadajc si na dekolcie. Fringilla, obserwujc go spod czarnych rzs, wzniosa pucharek i umiechna si zagadkowo. - Twoje zdrowie, Geralt. Ciesz si, e posadzono nas razem. - Nie chwal dnia przed zachodem - odwzajemni umiech, bo by w sumie niezym humorze. - Uczta ledwo si zacza. - Przeciwnie. Trwa ju dostatecznie dugo, by mnie skomplementowa Jak dugo mam czeka? - Jeste urzekajco pikna. - Powoli, powoli, powcigliwiej! - zamiaa si, a on przysigby, e cakiem szczerze. W tym tempie strach pomyle, dokd moemy zaj przed kocem biesiady. Zacznij od... Hmm... Powiedz, e mam gustown sukni i e twarzowo mi w fioletach. - Twarzowo ci w fioletach. Cho mnie, przyznam najbardziej podobaa si w bieli. Zobaczy w jej szmaragdowych oczach wyzwanie. Ba si podj. W a tak dobrym humorze nie by. Naprzeciw posadzono Cahira i Milv. Cahir siedzia pomidzy dwiema modziutkimi i bezustannie szczebioczcymi szlachciankami, bodaje baronwnami. uczniczce natomiast towarzyszy starszy, ponury i milczcy jak gaz rycerz z twarz bardzo zeszpecon ladami po ospie. Nieco dalej siedziaa za Angouleme, wiodc rej - i rejwach - wrd modych bdnych rycerzy. - Co to jest? - wrzeszczaa, unoszc srebrny n z zaokrglonym kocem. - Bez szpicu? Boj si, e zaczniemy si nawzajem ga, czy co? - Takie noe - wyjania Fringilla - s w Beauclair w uyciu od czasw ksinej Karoliny Roberty, babki Anny Henrietty. Karobert doprowadzao do szau, gdy w czasie biesiad gocie dubali sobie noami w zbach. A noem z zaokrglonym kocem duba nie sposb. - Nie sposb - zgodzia si Angouleme, wykrzywiajc si szelmowsko. - Na szczcie dali jeszcze widelce! Udaa, e wkada widelec do ust, pod gronym spojrzeniem Geralta zaprzestaa. Siedzcy po jej prawicy mody rycerzyk zamia si rcym falsetem. Geralt wzi pmisek z kaczk w auszpiku, usuy Fringilli. Widzia, jak Cahir dwoi si i troi, speniajc zachcianki baronwien, te za patrz w niego jak w tcz. Widzia, jak modzi rycerze uwijaj si przy Angouleme, na wyprzdki podajc potrawy i rc z jej niemdrych dowcipw. Widzia, jak Milva kruszy chleb, patrzc w obrus. Fringilla zdawaa si czyta w jego mylach. - Marnie trafia - szepna, nachylajc si ku niemu - twoja maomwna kompanionka. C, takie rzeczy zdarzaj si przy ukadaniu stou. Baron de Trastamara nie grzeszy dwornoci. Ani elokwencj. - Moe to i lepiej - odrzek cicho Geralt. - Obliniony uprzejmoci dworak byby gorszy. Ja znam Milv. - Jeste pewien? - spojrzaa na niego szybko. - A nie mierzysz jej aby twoj wasn miark? Nawiasem mwic, do okrutn? Nie odpowiedzia, miast tego usuy jej, nalewajc wina. I uzna, e najwyszy czas wyjani pewne kwestie. - Jeste czarodziejk, prawda?

- Prawda - przyznaa, cakiem zrcznie maskujc zdziwienie. - Po czym poznae? - Wyczuwam aur - nie wda si w szczegy. - I mam wpraw. - eby wszystko byo jasne - powiedziaa po chwili - nie byo moim zamiarem kogokolwiek zwodzi. Nie mam jednak obowizku obnosi si z moj profesj ani nakada szpiczastego kapelusza i czarnej opoczy. Po co maj straszy mn dzieci? Mam prawo do incognito. - Niezaprzeczalnie. - Jestem w Beauclair, bo tu mieci si jeli nie najwiksza, to najbogatrza biblioteka znanego wiata. Poza uniwersyteckimi, ma si rozumie. Ale uniwersytety s zazdrosne o dostp do swych pek, a tutaj ja jestem krewn i przyjacik Anarietty i wolno mi wszystko. - Pozazdroci. - Podczas audiencji Anarietta sugerowaa, e ksigozbiory mog kry poyteczn dla ciebie wskazwk. Nie zraaj si jej teatraln egzaltacj. Ona ju taka jest. A to, e co w ksigozbiorach znajdziesz, jest rzeczywicie niewykluczone, ba, cakiem prawdopodobne. Wystarczy wiedzie, czego i gdzie szuka. - Rzeczywicie. Nic wicej. - Entuzjazm twoich odpowiedzi icie podnosi na duchu i zachca do konwersacji zmruya lekko oczy. - Domylam si powodu. Nie ufasz mi, prawda? - Moe jeszcze jarzbka? - Przysigam na czapl! - mody rycerz z koca podkowy wsta i przewiza sobie oko szarf otrzyman od ssiadki za stoem. - lubuj nie zdejmowa tej szarfy dopty, dopki do nogi nie wytpieni zostan grasanci z przeczy Cervantesa! Ksina wyrazia uznanie wielkopaskim skinieniem skrzcego si od brylantw diademu. Geralt liczy, e Fringilla nie podejmie tematu. By w bdzie. - Nie wierzysz mi i nie ufasz - powiedziaa. - Zadae mi cios podwjnie bolesny. Nie tylko wtpisz, e szczerze chc pomc, ale do tego nie wierzysz, e mog. Och, Geralt! Do ywego urazie moj dum i wynios ambicj. - Posuchaj... - Nie! - uniosa n i widelec, jak gdyby groc mu nimi. - Nie tumacz si. Nie znosz mczyzn, ktrzy si tumacz. - A jakich mczyzn znosisz? Zmruya oczy, a sztuce wci trzymaa jak gotowe do ciosu puginay. - Lista jest duga - powiedzia wolno - i nie chc zanudza ci detalami. Wspomn jedynie, e do wysokie miejsce na niej zajmuj tacy mczyni, ktrzy dla kochanej osoby gotowi s i na koniec wiata, nieulkle, gardzc ryzykiem i niebezpieczestwem. I nie rezygnuj, choby wygldao, e szans na sukces nie ma. - A pozostae pozycje listy? - nie wytrzyma. Inni mczyni twojego gustu? Rwnie szalecy? - A czyme jest prawdziwa msko - figlarnie przekrzywia gow - jeli nie wymieszanymi we waciwych proporcjach klas i szalestwem? - Panie i panowie, baronowie i rycerze! - krzykn gromko szambelan Le Goff, wstajc i oburcz wznoszc gigantyczny puchar. - W danych cyrkumstancjach pozwol sobie wznie toast: Janie Owieconej Xinej Anny Henrietty. - Zdrowie i szczcie! - Hurra! - Niech yje! Witat! - A teraz, panie i panowie - szambelan odstawi kielich, uroczystym gestem skin na lokajw. - Teraz... Magna Bestia! Na pmisku, ktry czterech pachokw musiao nie na czym w rodzaju lektyki,

wjechaa na sal olbrzymia piecze, napeniajc sal cudownym aromatem. - Magna bestia! - huknli chrem biesiadnicy - Hurra! Magna Bestia! - Jaka znowu, cholera, bestia? - gono zaniepokoia si Angouleme. - Nie bd jada, pki nie dowiem si, co to jest. - To jest o - wyjani Geralt. - Piecze z osia. - Nie byle jakiego - odezwaa si Milva, odkaszlnwszy. - Byk mia z siedem cetnarw. - Badylarz. Siedem cetnarw i czterdzieci funtw - powiedzia chrapliwie siedzcy obok niej rabogby baron. Byy to pierwsze sowa, ktre uroni od pocztku biesiady. Moe i byby to pocztek konwersacji, ale uczniczka zaczerwienia si, utkwia oczy w obrusie i wznowia kruszenie chleba. Ale Geralt wzi sobie do serca sowa Fringilli. - Czyby to pan, baronie - spyta - pooy tego kapitalnego byka? - Nie ja - zaprzeczy rabogby. - Mj synowiec. Wyborny strzelec. Ale to mski temat, e tak rzekn... Prosz wybaczenia. Nie ma co nudzi dam... - A z jakiego uku? - spytaa Milva, wci wpatrzona w obrus. - Pewnikiem nie ze sabszego jak siedemdziesitka. - Laminat. Warstwami cis, akacja, jesion, klejone cignami - odrzek wolno baron, zdziwiony zauwaalnie. - Podwjnie gity zefar. Siedemdziesit pi funtw mocy. - A nacig? - Dwadziecia dziewi cali - baron mwi coraz wolniej, zdawao si, e wypluwa poszczeglne sowa. - Icie machina - powiedziaa spokojnie Milva. - Z takiej pooy jelonka ze stu krokw nawet. Jeli strzelec prawdziwie dobry. - Ja - chrapn baron, jakby troch uraony - z wier setki krokw trafiam, e tak rzekn, baanta. - Z wier setki - Milva uniosa gow - to ja trafiam wiewira. Baron zachrzkn, speszony, szybko usuy uczniczce jadem i napojem. - Dobry uk - wymamrota - to poowa sukcesu. Ale nie mniej wana jak jako, e tak rzekn, strza. Ow uwaasz, wapanna, wedug mnie strzaa... - Zdrowie jej mioci Anny Henrietty! Zdrowie wicehrabiego Juliana de Lettenhove! - Zdrowie! Vivant! - a ona daa mu dupy - dokoczya kolejn niemdr anegdot Angouleme. Modzi rycerze zanieli si rcym miechem. Baronwny, zwce si Queline i Nique, suchay opowieci Cahira z otwartymi ustami, byszczcymi oczyma i wypiekami na policzkach. Przy grnym stole wywodw Regisa suchaa caa wysza arystokracja. Do Geralta - nawet przy jego wiedmiskim suchu docieray przez gwar pojedyncze sowa, orientowa si jednak, e mowa jest o upiorach, strzygach, sukkubach i wampirach. Regis gestykulowa srebrnym widelcem i dowodzi, e najlepsze remedium na wampiry to srebro, kruszec, ktrego najlejszy dotyk jest dla wampira absolutnie zabjczy. A czosnek, pytay damy? Czosnek te jest skuteczny, przyznawa Regis, ale kopotliwy towarzysko, albowiem strasznie mierdzi. Cicho przygrywaa na glach i fujarkach kapela z galeryjki, popisywali si swym kunsztem akrobaci, onglerzy i poykacze ognia. Trefni usiowa rozmiesza, ale gdzie mu tam byo do Angouleme. Potem zjawi si niedwiednik z niedwiedziem, a niedwied ku oglnej uciesze zrobi kup na podog. Angouleme posmutniaa i przygasa - z czym takim trudno byo konkurowa. Ostronosa ksina znienacka wpada w furi, za jakie niebaczne sowo ktry z baronw wypad z aski i pod eskort powdrowa do wiey. Mao kto - poza bezporednio zaangaowanym - przej si t spraw. - Tak szybko to ty std nie wyjedziesz, niedowiarku - odezwaa si Fringilla Vigo,

koyszc kielichem. - Cho najchtniej wyjechaby zaraz, nic z tego nie bdzie. - Nie czytaj, prosz, w moich mylach. - Przepraszam. Byy tak silne, e odczytaam mimo woli. - Sama nie wiesz, ile razy ja ju to syszaem. - Sam nie wiesz, ile ja wiem. Prosz, zjedz karczochw, s zdrowe, dobrze robi na serce. Serce to wany organ u mczyzny, Drugi w kolejnoci, jeli idzie o wano. - Mylaem, e najwaniejsze s klasa i szalestwo. - Przymioty ducha powinny i w parze z walorami ciaa. To daje doskonao. - Nikt nie jest doskonay. - To nie jest argument. Trzeba si stara. Wiesz co? Chyba poprosz o te jarzbki. Rozkroia ptaszka na talerzu tak szybko i gwatownie, e wiedmin a drgn. - Nie wyjedziesz std tak szybko - powiedziaa. - Po pierwsze, wcale nie musisz. Nic ci nie grozi... - Nic a nic, w samej rzeczy - nie wytrzyma, wpad w sowo. - Nilfgaardczycy zlkn si ostrej noty wystosowanej przez ksic kancelari. A gdyby nawet zaryzykowali, przepdz ich std lubujcy na czapl bdni rycerze z przepaskami na oczach. - Nic ci nie grozi - powtrzya, nie zwracajc uwagi na sarkazm. - Toussaint powszechnie uwaane jest za ksistewko z bajki, mieszne i nierealne, bdce nadto, z racji winnej produkcji, w stanie permanentnego rauszu i niezmiennej bachicznej radoci. Jako takie przez nikogo nie jest traktowane powanie, ale cieszy si przywilejami. W kocu dostarcza win, a bez wina ycia, jak powszechnie wiadomo, nie ma. Dlatego w Toussaint nie dziaaj adni agenci, szpiedzy ani tajne suby. I nie potrzeba armii, wystarcz bdni rycerze z zasonitym okiem. Nikt nie zaatakuje Toussaint. Z twojej miny widz, e nie do koca ci przekonaam? - Nie do samego. - A szkoda - Fringilla zmruya oczy. - Lubi dociera do koca. Nie znosz niespenie ani prodkw. Ani niedopowiedze. A zatem dopowiadam: Fulko Artevelde, prefekt z Riedburne, sdzi, e nie yjesz, zbiegowie donieli mu, e druidki wszystkich was spaliy ywcem. Fulko robi co moe, by zatuszowa spraw, noszc znamiona skandalu. Ma w tym zreszt interes, a na uwadze wasn karier. Nawet gdy dotrze do niego, e yjesz, bdzie ju za pno. Wersja, ktr poda w raportach, bdzie ju obowizujc. - Duo wiesz. - Nigdy tego nie kryam. Tak wic, argument o nilfgaardzkim pocigu odpada. A innych, ktre przemawiayby za szybkim wyjazdem, po prostu brak. - Interesujce. - Ale prawdziwe. Z Toussaint mona wyjecha czterema przeczami, wiodcymi w cztery strony wiata. Ktr przecz wybierzesz? Druidki nie powiedziay ci nic i odmwiy wsppracy. Elf z gr znikn... - Naprawd duo wiesz. - To ju ustalilimy. - I pragniesz mi pomc. - A ty t pomoc odrzucasz. Nie wierzysz w szczero moich intencji. Nie ufasz mi. Posuchaj, ja... - Nie tumacz si. Zjedz jeszcze karczochw. Kto tam znowu lubowa na czapl. Cahir prawi komplementy baronwnom. Angouleme, podchmielon, sycha byo na cay st. Rabogby baron, oywiony dyskursem o ukach i strzaach, zacz wrcz nadskakiwa Milvie. - Prosz, skosztuj wapanna szyneczki z dziczka. Ech, e tak rzekn... S w mych wociach czarne pola, gdzie buchtuj cae ich, e tak rzekn, watahy. - O. - Trafiaj si tam adne pojedynki, sztuki trzycetnarowe... Sezon w peni... Jeli wapanna

wyrazisz yczenie... Moem, e tak rzekn, na w pospou... - My tu przecie tak dugo nie zabawim - Milva dziwnie proszco spojrzaa na Geralta. Bo waniejsze, przeproszeniem moci pana, mamy dziea nili polowaczka. - Chocia - dodaa szybko, widzc, e baron si chmurzy - wielce chtnie bym z wasz moci na czarnego zwierza posza. Baron rozpromieni si natychmiast. - Jeli nie na owy - owiadczy ochoczo - tedy choby do siebie zapraszam. Do rezydencji. Poka m kolekcj rosochw, poroy, e tak rzekn, fajek i szabli... Milva utkwia wzrok w obrusie. Baron chwyci tac z kwiczoami, usuy jej, potem mala puchar wina. - Wybaczcie - powiedzia. - Jam nie dworak. Zabawia nie umiem. Z dworsk gadk nietgo u mnie. - Ja - odkaszlna Milva - w lesie wychowana jestem. Cisz ceni sobie umiem. Fringilla znalaza pod stoem do Geralta i ucisna j mocno. Geralt spojrza jej w oczy. Nie mg odgadn, co si w nich kryje. - Ufam ci - powiedzia. - Wierz w szczero twoich intencji. - Nie kamiesz? - Przysigam na czapl. *** Miejski stranik musia z okazji Yule sobie podchmieli, chodzi bowiem chwiejnie, tuk halabard o szyldy i gromko, acz bekotliwie obwieszcza, e ju dziesita na zegarze, cho w rzeczywistoci byo dobrze po pnocy. - Jed do Beauclair sam - powiedzia niespodziewanie Reynart de Bois-Fresnes zaraz po tym, jak wyszli z obery. - Ja zostan w miecie. Do jutra. Bywaj, wiedminie. Geralt wiedzia, e rycerz ma w miecie zaprzyjanion niewiast, m ktrej duo podrowa w interesach. Nie rozmawiali o tym nigdy, albowiem o takich sprawach mczyni nie rozmawiaj. - Bywaj, Reynart. Zadbaj o skoffina. eby si nie zamierdzia. - Jest mrz. By mrz. Uliczki byy puste i mroczne. wiato ksiyca owietlao dachy, brylantowo lnio na zwisajcych z okapw sopelkach, ale nie docierao w gb zaukw. Podkowy Potki dzwoniy na bruku. Potka, pomyla wiedmin, kierujc si w stron paacu Beauclair. Zgrabna cisawa kobyka, prezent od Anny Henrietty. I Jaskra. Ponagli konia. Spieszy si. *** Po uczcie wszyscy spotkali si na niadaniu, na ktre przyzwyczaili si chodzi do kompleksu zamkowej kuchni. Zawsze ich tam mile widziano, nie wiedzie czemu. Zawsze znalazo si tam dla nich co ciepego, prosto z garnka, patelni lub rona, zawsze znalaz si chleb, smalec, boczek, ser i kiszone rydze. Nigdy nie zabrako dzbanka lub dwch jakiego biaego lub czerwonego produktu synnych lokalnych winnic. Zawsze tam chodzili. Od dwch spdzonych w Beauclair tygodni. Geralt, Regis, Angouleme i Milva. Tylko Jaskier niada gdzie indziej. - Jemu - komentowaa Angouleme, smarujc chleb - smalec za skwarkami przynosz do

ka! I nisko si kaniaj! Geralt by skonny wierzy, e wanie tak byo. A wanie dzi postanowi to sprawdzi. *** Znalaz Jaskra w sali rycerskiej. Poeta mia na gowie karminowy beret, wielki jak bochen pytlowego chleba, a na sobie utrzymany w tonacji dublet bogato haftowany zot nici. Siedzia w karle z lutni na kolanie i niedbaymi kiwniciami gowy reagowa na komplementy otaczajcych go dam i dworakw. Anny Henrietty, na szczcie, na horyzoncie wida nie byo. Geralt bez wahania zama wic protok i miao wkroczy do akcji. Jaskier dostrzeg go natychmiast. - Waszmociowie - nad si i icie po krlewsku machn rk - zechc nas zostawi samych. Suba niechaj rwnie si oddali! Zaklaska w donie, a nim echo klaskania przebrzmiao, byli ju w sali rycerskiej sam na mas ze zbrojami, malowidami, panopliami i silnym zapachem pudru, jaki zostawa po damach. - Fajna zabawa - oceni bez przesadnej zoliwoci Geralt - tak ich przegania, co? To musi by mie uczucie, wydawa rozkazy jednym wadczym gestem, jednym klaniciem, jednym monarszym zmarszczeniem brwi. Patrze, jak wycofuj si tyem jak raki, gnc si przed tob w ukonach. Fajna zabawa. Co? Panie faworycie? Jaskier skrzywi si. - Idzie ci o co konkretnego? - spyta kwano. - Czy tylko chodzi o samo gadanie? - Chodzi mi o co bardzo konkretnego. Tak bardzo, e bardziej nie mona. - Mw wic, sucham. - Potrzebujemy trzech koni. Dla mnie, dla Cahira i Angouleme. I dwch luzakw. cznie trzy dobre wierzchowce plus dwa podjezdki. Podjezdki, no, moe w ostatecznoci muy, zaadowane prowiantem i pasz. Na tyle twoja ksina chyba ci ceni, co? Zasuye u nie tyle, mam nadziej? - Nie bdzie z tym adnego problemu - Jaskier, nie patrzc na Geralta, wzi si za strojenie lutni. - Dziwi mnie tylko twj popiech. Powiedziabym, e dziwi mnie on w rwnym stopniu co twj gupawy sarkazm. - Popiech ci dziwi? - A eby wiedzia. Padziernik si koczy, a pogoda psuje si zauwaalnie. Lada dzie na przeczach spadn niegi. - A ciebie dziwi popiech - pokiwa gow wiedmin. - Ale dobrze, e mi przypomniae, zaatw jeszcze ciepe odzienie. Futra. - Mylaem - rzek wolno Jaskier - e przeczekamy tu zim. e zostaniemy tu... - Chcesz - paln Geralt bez zastanawiania - to zosta. - Chc - Jaskier wsta nagle, odoy lutni. - I zostaj. Wiedmin syszalnie wcign powietrze. Milcza. Patrzy na gobelin, na ktrym wyobraona bya walka tytana ze smokiem. Tytan, pewnie stojc na dwch lewych nogach, usiowa wyama smokowi uchw, a smok nie wyglda na zachwyconego. - Zostaj - powtrzy Jaskier. - Kocham Anariett. A ona kocha mnie. - Geralt milcza nadal. - Bdziecie mieli wasze konie - podj poeta. - Dla ciebie ka wyszykowa rasow kobyk o imieniu Potka, ma si rozumie. Bdziecie wyekwipowani, oprowiantowani i ciepo odziani. Ale ja szczerze radz, by zaczeka do wiosny. Anarietta... - Czy ja dobrze sysz? - wiedmin odzyska wreszcie gos. - Czy mnie such nie myli? - Rozum - warkn trubadur - masz przytpiony niezawodnie. Co do innych zmysw, nie

wiem. Powtarzam: kochamy si, Anarietta i ja. Zostaj w Toussaint. Z ni. - Jako kto? Mionik? Faworyt? A moe ksi maonek? - Status formalnoprawny jest mi w zasadzie obojtny - przyzna szczerze Jaskier. - Ale niczego wykluczy nie mona. Maestwa te nie. Geralt znowu milcza, kontemplujc walk tytana ze smokiem. - Jaskier - powiedzia wreszcie. - Jeli pie, to wytrzewiej. Jeli nie pie, to si napij. Wtedy pogadamy. - Nie bardzo rozumiem - zmarszczy brwi Jaskier - dlaczego tak mwisz. - Pomyl chwilk. - e niby co? Mj zwizek z Anariett tak ci zbulwersowa? Chciaby, by moe, apelowa do mojego rozsdku? Daruj sobie. Ja spraw przemylaem. Anarietta mnie kocha... - A znacz ty - przerwa Geralt - takie powiedzenie: aska ksinych na pstrym koniu jedzi? Nawet jeli ta twoja Anarietta nie jest pocha, a na poch mi ona, wybacz szczero, wyglda, to... - To co? - Tylko w bajkach ksine wi si z grajkami. - Po pierwsze - nad si Jaskier - nawet taki prastak jak ty musia sysze o maestwach morganatycznych. Mam ci przytoczy przykady z historii dawniejszej i najnowszej? Po drugie, pewnie ci to zdziwi, ja wcale nie jestem z ostatnich. Mj rd, de Lettenhove, wywodzi si od... - Sucham ci - przerwa znowu Geralt, robic si zy - ogarnia mnie zdumienie. Czy to w istocie mj przyjaciel Jaskier prawi takie farmazony? Czy to naprawd mj przyjaciel Jaskier zatraci ze szcztem rozum? Czy to Jaskier, ktrego znaem jako realist, teraz ni z tego, ni z owego zaczyna y w sferze iluzji? Otwrze ty oczy, kretynie. - Aha - powiedzia wolno Jaskier, zaciskajc wargi. - C za ciekawe odwrcenie rl. Ja jestem lepcem, ty za nagle stae si uwanym i bystrym obserwatorem. Zwykle bywao odwrotnie. A czeg to, ciekawo, z rzeczy tobie widzianych ja nie dostrzegam? H? Na co mam, wedug ciebie, otworzy oczy? - Choby na to - wycedzi wiedmin - e twoja ksina to zepsute dziecko, z ktrego wyrosa zepsuta arogantka i bufonka. Na to, e uyczya ci wdzikw zafascynowana nowoci i puci ci w trb natychmiast, gdy zjawi si nowy grajek z nowszym i bardziej fascynujcym repertuarem. - Bardzo niskie i wulgarne jest to, co mwisz. Masz tego wiadomo, mam nadziej? - Mam wiadomo twego braku wiadomoci. Jeste szalecem, Jaskier. Poeta milcza, gadzc gryf lutni. Troch potrwao, zanim przemwi. - Wyruszylimy z Brokilonu - zacz wolno - w obkaczej misji. Podejmujc wariackie ryzyko, rzucilimy si w szaleczy i pozbawiony najmniejszej szansy na sukces pocig z mariaem. Za majakiem, senn zjaw, za szaleczym marzeniem, za absolutnie nieziszczalnym ideaem. Ruszylimy w pocig jak gupcy, jak wariaci. Ale ja, Geralt, nie powiedziaem ani sowa skargi. Nie nazwaem ci szalecem, nie wymiewaem. Bo byy w tobie nadzieja i mio. One kieroway tob w tej szaleczej misji. Mn zreszt te. Ale ja ju dogoniem mira, a miaem na tyle szczcia, e sen si zici, a marzenie spenio. Moja misja skoczya si. Znalazem to, co tak trudno znale. I mam zamiar to zachowa. To ma by szalestwo? Szalestwem byoby, gdybym to porzuci i wypuci z rk. Geralt milcza rwnie dugo, co Jaskier przedtem. - Czysta poezja - powiedzia wreszcie. - A w tej trudno ci sprosta. Nie powiem ju ani sowa. Wybie mi argumenty. Za pomoc, przyznaj, cakiem celnych argumentw. Bywaj, Jaskier. - Bywaj, Geralt.

*** Paacowa biblioteka bya rzeczywicie olbrzymia. Sala, w ktrej si miecia, przewyszaa rozmiarami co najmniej dwukrotnie sal rycersk. I miaa szklany dach. Dziki temu byo jasno. Geralt podejrzewa jednak, e latem bywao tu przez to cholernie gorco. Przejcia midzy pkami i regaami byy wziutkie i ciasne, szed ostronie, by nie postrca ksig. Musia te przestpowa tomy uoone na pododze. - Tutaj jestem. rodek biblioteki gin w ksigach, uoonych w stosy i supki. Sporo leao cakiem bezadnie, pojedynczo lub w malowniczych kupach. - Tutaj, Geralt. Zapuci si w midzyksikowe kaniony i wwozy. I znalaz j. Klczaa pord porozrzucanych inkunabuw, wertujc je i segregujc. Miaa na sobie skromn szar sukienk, dla wygody podcignit nieco. Geralt stwierdzi, e widok jest niezwykle atrakcyjny. - Nie przeraaj si tym baaganem - powiedziaa, ocierajc czoo przedramieniem, bo na doniach miaa cienkie, brudne od kurzu jedwabne rkawiczki. - Trwa tu wanie inwentaryzacja i katalogowanie. Ale na moje yczenie przerwano prace, bym moga by w bibliotece sama. Gdy pracuj, nie znosz obcego wzroku na karku. - Przepraszam. Mam odej? - Ty nie jeste obcy - lekko zmruya zielone oczy. - Twj wzrok... sprawia mi przyjemno. Nie stj tak. Siadaj tu, na ksigach. Usiada na Opisaniu wiata, wydanym in folio. - Ten galimatias - Fringilla zamaszystym gestem wskazaa wok - nieoczekiwanie uatwi mi prac. Mogam dosta si do tomw, ktre normalnie le gdzie na dnie, pod niemoliw do ruszenia opok. Ksicy bibliotekarze tytanicznym wysikiem poruszyli zway, dziki czemu wiato dzienne ujrzay niektre klejnoty pimiennictwa, prawdziwe biae kruki. Spjrz. Widziae kiedy co takiego? - Speculum aureum? Widziaem. - Zapomniaam, przepraszam. Ty wiele widziae. To mia by komplement, nie sarkazm. A rzu okiem na to, o. To s Gesta Regum. Od tego zaczniemy, by zrozumia, kim naprawd jest twoja Ciri, czyja krew pynie w jej yach... Min masz jeszcze bardziej kwan ni zwykle, wiesz? Co jest powodem? - Jaskier. - Opowiedz. Opowiedzia. Fringilla wysuchaa, siedzc na stosie ksig z noga zaoon na nog. - C - westchna, gdy skoczy. - Przyznam, e spodziewaam si czego w tym stylu. Anarietta, dawno to zauwayam, zdradza objawy zakochania. - Zakochania? - parskn. - Czy wielkopaskiej fanaberii? - Ty - spojrzaa na niego przenikliwie - nie wierzysz, zdaje si, w mio szczer i czyst? - Moja wiara - uci - nie jest akurat przedmiotem debaty i nie ma tu nic do rzeczy. Chodzi o Jaskra i jego gupie... Urwa, tracc nagle pewno. - Z mioci - powiedziaa wolno Fringilla - jest jak z kolk nerkow. Dopki nie chwyci ci atak, nawet sobie nie wyobraasz, co to takiego. A gdy ci o tym opowiadaj, nie wierzysz. - Co w tym jest - zgodzi si wiedmin. - Ale s i rnice. Przed kolk nerkow rozsdek nie chroni. Ani jej nie leczy. - Mio kpi sobie z rozsdku. I w tym jej urok i pikno. - Gupota raczej

Wstaa, podesz do niego, zdejmujc rkawiczki. Jej oczy byy ciemne i gbokie pod zason rzs. Pachniaa ambr, rami, bibliotecznym kurzem, zetlaym papierem. mini i farb drukarsk, galasowym inkaustem, strychnin, ktr usiowano tru biblioteczne myszy. Tym dziwniejsze wic byo, e dziaa. - Nie wierzysz - powiedziaa zmienionym gosem - w nagy impuls? W gwatowne przyciganie? W zderzenie leccych po kolizyjnych trajektoriach bolidw? W kataklizm? Wycigna rce, dotkna jego ramion. On dotkn jej ramion. Twarze zbliali jeszcze z ociganiem, czujnie, jak gdyby bojc si sposzy jak bardzo, ale to bardzo pochliw istotk. A potem bolidy zderzyy si i doszo do kataklizmu. Upadli na stos foliaw, ktre rozjechay si pod ich ciarem we wsze strony. Geralt wpakowa nos w dekolt Fringilli, obj j silnie i chwyci za kolano. W podcigniciu jej sukni powyej talii przeszkadzay mu rne ksigi, w tym pene misternych inicjaw i iluminacji ywoty prorokw oraz De haemorrhoidibus, ciekawy, acz kontrowersyjny traktat medyczny. Wiedmin odepchn woluminy na bok, niecierpliwie szarpn sukni. Fringilla ochoczo uniosa biodra. Co uwierao j w rami. Obrcia gow. Nauka sztuki poonej dla niewiast. Prdko, by nie kusi licha, spojrzaa w stron przeciwn. O wodach gorcych siarczanych. Faktycznie, robio si coraz bardziej gorco. Ktem oka widziaa frontspis otwartej ksigi, na ktrej spoczywaa jej gowa. Uwagi o mierci niechybnej. Jeszcze lepiej, pomylaa. Wiedmin mocowa si z jej majtkami. Uniosa biodra, ale tym razem lekko, tak by wygldao to na ruch przypadkowy, a nie na wyzywajc pomoc. Nie znaa go, nie wiedziaa, jak reaguje na kobiety. Czy nad takie, ktre wiedz, czego chc, nie przedkada przypadkiem takich, ktre udaj, e nie wiedz. I czy nie zniechca go, jeli majtki cigaj si opornie. Wiedmin nie zdradza jednak adnych symptomw zniechcenia. Mona byo powiedzie, e wrcz przeciwnie. Widzc, e czas najwyszy, Fringilla entuzjastycznie i z impetem rozoya nogi, przewracajc stos uoonych w supek ksig i fascykuw, ktre zsuny si na nic niczym lawina. Oprawione w toczon skr Prawo hipoteczne oparo si o jej poladek, a zdobiony mosinymi okuciami Codex diplomaticus o nadgarstek Geralta. Geralt w mig oceni i wykorzysta sytuacj: ulokowa opase tomisko tam, gdzie naleao. Fringilla pisna, bo okucia byy zimne. Ale tylko na moment. Westchna gono, pucia wosy wiedmina, rozrzucia rce i oburcz uchwycia si ksig, lew rk dzierc Geometri wykreln, praw Rys o gadach i pazach. Trzymajcy j za biodra Geralt mimowolnym kopniciem obali kolejn kup tomw, by jednak zbyt zajty, by przejmowa si osuwajcymi si na niego foliaami. Fringilla, jczc spazmatycznie, zatoczya gow po stronicach Uwag o mierci... Ksigi osuway si z szelestem, wierci w nosie ostry zapach starego kurzu. Fringilla krzykna. Wiedmin nie sysza tego, bo zwara uda na jego uszach. Zrzuci z siebie przeszkadzajce mu Histori wojen i Magazyn wszystkich nauk do szczliwego ycia potrzebnych. Niecierpliwie walczc z guziczkami i haftkami gry sukni, wdrowa z poudnia na pnoc, mimowolnie czytajc napisy na okadkach, grzbietach, frontyspisach i stronach tytuowych. Pod tali Fringilli: Rolnik doskonay. Pod jej pach, niedaleko maej, uroczej, zawadiacko zadartej piersi: O sotysach nieuytecznych i krnbrnych. Pod okciem: Ekonomia albo proste wyuszczenie, jak si tworz, rozdzielaj i spoywaj bogactwa. Uwagi o mierci niechybnej przeczyta ju z ustami na jej szyi, a domi w pobliu Sotysw.... Fringilla wydaa z siebie trudny do sklasyfikowania odgos: ni to krzyk, no to jk, ni to westchnienie. Regay zadray, stosiki ksig zadygotay i runy, skadajc si niczym skay ostace podczas gwatownego trzsienia ziemi. Fringilla krzykna. Z hukiem spad z pki biay kruk, pierwsze wydanie De larvis scenicis et figuris comicis , za nim run Zbir komend

oglnych dla jazdy, pocigajc za sob ozdobion piknymi rycinami Heraldyk Jana z Attre. Wiedmin jkn, kopniciem wypranej nogi zwalajc dalsze tomiszcza. Fringilla krzykna raz jeszcze, gono i przecigle, strcia obcasem Rozmylania albo medytacje na dni wszystkie caego roku, interesujce anonimowe dzieo, ktre nie wiadomo jakim sposobem znalazo si na plecach Geralta. Geralt dra i czyta nad jej ramieniem, dowiadujc si chcc nie chcc, e Uwagi... napisa doktor Albertus Rivus, wydaa je Academia Cintrensis, a wydrukowa mistrz typograf Jahann Froben Junior w drugim roku panowania JM krla Corbetta. Trwaa cisza przerywana tylko szelestem zsuwajcych si ksig i przewracajcych si stron. Co robi, mylaa Fringilla, leniwymi ruchami doni dotykajc boku Geralta i twardego rogu Rozwaa o naturze rzeczy. Zaproponowa? Czy czeka, a on zaproponuje? eby tylko nie wzi mnie za poch i nieskromn... Co jednak bdzie, jeli on nie zaproponuje? - Chodmy i znajdmy gdzie jakie ko - zaproponowa nieco chrapliwie wiedmin. Nie godzi si tak traktowa ksiek. *** Znalelimy wtedy ko, myla Geralt, puszczajc Potk w galop parkow alej. Znalelimy ko w jej komnatach, w jej alkowie. Kochalimy si jak szalecy, zachannie, chciwie, apczywie, jakby po latach celibatu, jakby na zapas, jak gdyby celibat znowu nam grozi. Mwilimy sobie wiele rzeczy. Mwilimy sobie bardzo trywialne prawdy. Mwilimy sobie bardzo pikne kamstwa. Ale te kamstwa, cho byy kamstwami, nie byy obliczone na to, by zwodzi. Podniecony galopem, skierowa Potk wprost na przysypany niegiem klomb r i zmusi klacz do skoku. Kochalimy si. I mwilimy. A nasze kamstwa byy coraz bardziej kamliwe. Dwa miesice. Od padziernika do Yule. Dwa miesice wciekej, zachannej, gwatownej mioci. Podkowy Potki zaomotay po pytach dziedzica paacu Beauclair. *** Szybko i bezszelestnie przeszed korytarzami. Nikt do nie widzia ani nie sysza. Ani stra z halabardami, zabijajca nud warty gadk i plotk, ani drzemicy lokaje i paziowie. Nie drgny nawet pomyki wiec, gdy przechodzi obok kandelabrw. By blisko paacowej kuchni. Ale nie wszed do rodka, nie przyczy si do kompanii, ktra wewntrz rozprawiaa si z antakiem i czym smaonym. Pozosta w cieniu, posucha. Mwia Angouleme. - To jakie, kurwa, zauroczone miejsce, to cae Toussaint. Jaki urok wisi nad ca t dolin. A ju nad tym paacem szczeglnie. Dziwiam si Jaskrowi, dziwiam si wiedminowi, ale teraz samej mi si jako mdo robi i w doku mnie ciska... Tfu, przyapaam si na tym, e... A, co ja wam bd gada. Mwi wam, wyjedajmy std. Wyjedajmy std co rychlej. - Rzeknij to Geraltowi - odezwaa si Milva. - Jemu to rzeknij. - Tak, porozmawiaj z nim - rzek Cahir do sarkastycznie. - W jednej z tych krtkich

chwil, gdy bywa uchwytny. Pomidzy oboma zajciami, jakie od dwch miesicy wykonuje, by zapomnie. - Ty sam - parskna Angouleme - jeste uchwytny gwnie w parku, gdzie grywasz w serso z pannami baronwnami. Ech, nie ma co, zauroczone to miejsce, to cae Toussaint. Regis nocami gdzie znika, ciotka ma rabogbnego barona... - Zatknij si, smarkulo jedna! I nie zwij mnie ciotk! - No, no! - wtrci si Regis, pojednawczo. - Dziewczta, dajcie spokj. Milva, Angouleme. Niechaj bdzie zgoda. Zgoda buduje, niezgoda rujnuje. Jam mawia jej mio ksina Jaskrowa, pani tego kraju, paacu, chleba, smalcu i ogrkw. Komu jeszcze nala? Milva westchna ciko. - Za dugo my tu ju siedzimy! Za dugo, mwi wam, siedzimy tu w gnunoci. Durniejemy przez to. - Dobrze powiedziane - rzek Cahir. Bardzo dobrze powiedziane. Geralt wycofa si ostronie. Bezszelestnie. Jak nietoperz. *** Szybko i bezszelestnie przeszed korytarzami. Nikt go nie widzia ani nie sysza. Ani stra, ani lokaje, ani paziowie. Nie drgny nawet pomyki wiec, gdy przechodzi obok kandelabrw. Szczury syszay, unosiy wsate pyszczki, staway supka. Ale nie poszyy si. Znay go. Chodzi tdy czsto. W alkowie pachniao urokiem i czarem, ambr i rami oraz kobiecym snem. Ale Fringilla nie spaa. Usiada na ou, odrzucia kodr, widokiem zauroczajc go i biorc we wadanie. - Nareszcie jeste - powiedziaa, przecigajc si. - Ty mnie okropnie zaniedbujesz, wiedminie. Rozbieraj si i chod tu prdko. Bardzo, ale to bardzo prdko. *** Szybko i bezszelestnie przesza korytarzami. Nikt jej nie widzia ani nie sysza. Ani stra, leniwie plotkujca na warcie, ani drzemicy lokaje, ani paziowie. Nie drgny nawet pomyki wiec, gdy przechodzia obok kandelabrw. Szczury syszay, unosiy wsate pyszczki, staway supka, ledziy j czarnymi paciorkami oczu. Nie poszyy si. Znay j. Chodzia tdy czsto. *** By w paacu Beauclair korytarz, a w jego kocu komnata, o ktrego istnieniu nie wiedzia nikt. Ani aktualna pani zamku, ksina Anarietta, ani pierwsza pani zamki, jej prababka, ksina Ademarta. Ani gruntownie przerabiajcy budowl architekt, synny Piotr Faramond, ani pracujcy wedle projektw i wskazwek Faramonda mistrzowie murarscy. Ba, nie wiedzia o istnieniu korytarza i komnaty nawet szambelan Le Goff, o ktrym sdzono, e wie o Beauclair wszystko. Korytarz i komnata, zamaskowane siln iluzj, znane byy wycznie pierwotnym konstruktorom paacu, elfom. A pniej, gdy elfw ju nie byo, a Toussaint zostao ksistwem - nielicznej grupie czarodziejw zwizanych z domem ksicym. Midzy innymi

Artoriusowi Vigo, mistrzowi arkanw magicznych, duemu specjalicie od iluzji. I jego modej bratanicy, Fringilli, majcej do iluzji szczeglny talent. Szybko i bezszelestnie przeszedszy korytarzami paacu Beauclair, Fringilla Vigo zatrzymaa si przed fragmentem ciany pomidzy dwiema kolumnami zdobionymi liciastym akantem. Cicho wypowiedziane zaklcie i szybki gest sprawiy, e ciana - bdca iluzj - znika, odsaniajc korytarz, pozornie lepy. W kocu korytarza byy jednak zamaskowane iluzj drzwi. A za owymi drzwiami ciemna komnata. Wewntrz, nie tracc czasu, Fringilla uruchomia telekomunikator. Owalne zwierciado zmtniao, a potem rozbyso, rozjaniajc pomieszczenie, wydobywajc z mroku staroytne, cikie od kurzu gobeliny na cianach. W zwierciadle zjawia si wielka, zatopiona w subtelnym chiaroscuro sala, okrgy st i siedzce za tym stoem kobiety. Dziewi kobiet. - Suchamy, panno Vigo - powiedziaa Filippa Eilhart. - Co nowego? - Niestety - odrzeka Fringilla, odchrzknwszy. - Nic. Od czasu ostatniej telekomunikacji, nic. Ani jednej prby skanowania. - To le - powiedziaa Filippa. - Nie ukrywam, liczyymy, e co pani wykryje. Prosz man przynajmniej powiedzie... Czy wiedmin ju si uspokoi? Czy zdoa go pani utrzyma w Toussaint przynajmniej do maja? Fringilla Vigo milczaa przez chwil. Nie miaa najmniejszego zamiaru wspomina loy o tym, e tylko w cigu ostatniego tygodnia wiedmin dwukrotnie nazwa j imieniem Yennefer i to w momencie, w ktrym miaa ze wszech miar prawo oczekiwa wasnego imienia. Ale loa miaa z kolei prawo oczekiwa od niej prawdy. Szczeroci. I susznego wniosku. - Nie - odpowiedziaa wreszcie. - Do maja chyba nie. Ale zrobi, co w mojej mocy, by zatrzyma go jak najduej. *** Korred, potwr z licznej rodziny Strigiformes (ob.), wedle okolicy zwany tako korrigan, rutterkin, rumpelsztuc, krcik a. mesmer. Jedno o niem si da powiedzie - wredny jest niemoebnie. Taki czarci z niego pomiot i plugawiec, taki chwost suczy, e ani o wygldzie jego ani o obyczajach pisa nie bdziemy, albowiem zaprawd powiadam wam: sw szkoda traci na kurwiego syna. Physiologus Rozdzia czwarty W sali kolumnowej zamku Montecalvo unosi si zapach bdcy mieszanin woni drewna starej boazerii, topicych si wiec i dziesiciu rodzajw perfum. Dziesiciu specjalnie dobieranych mieszanek zapachowych uywanych przez dziesi kobiet zasiadajcych za okrgym dbowym stoem w fotelach rzebionych w ksztat gw sfinksw. Naprzeciw siebie Fringilla Vigo widziaa Triss Merigold w jasnobkitnej, zapitej wysoko pod szyj sukni. Obok Triss, trzymajc si cienia, siedziaa Keira Metz. Jej wielkie kolczyki z wielofasetkowych cytrynw co i rusz rozbyskiway tysicem refleksw, przycigay wzrok. - Prosz kontynuowa, panno Vigo - ponaglia Filippa Eilhart. - Spieszno nam pozna zakoczenie historii. I podj pilne kroki.

Filippa - wyjtkowo - nie nosia adnej biuterii oprcz przypitej do cynobrowej sukni duej sardonyksowej kamei. Fringilla zdya ju pozna plotk, wiedziaa ju, czyim darem jest kamea i czyj profil wyobraa. Siedzca obok Filippy Sheala de Tancarville bya caa w czerni, lekko tylko skrzcej si od brylantw. Margarita Laux-Antille nosia na bordowych atasach grube zoto bez kamieni, Sabrina Glevissig natomiast w kolii, kolczykach i piercieniach miaa swe ulubione, zgrane z kolorem oczu i stroju onyksy. Najbliej Fringilli siedziay obie elfki - Francesca Findabair i Ida Emean aep Sivney. Stokrotka z Dolin bya jak zwykle krlewska, cho ani jej fryzura, ani karminowa suknia dzi wyjtkowo nie imponoway przepychem, a w diademiku i kolii czerwieniy si nie rubiny, lecz skromne, acz gustowne granaty. Ida Emean natomiast ustrojona bya w utrzymane w jesiennej tonacji muliny i tiule, tak delikatne i zwiewne, e nawet w ledwie wyczuwalnych przecigach wywoanych ruchem centralnie ogrzewanego powietrza poruszay si i faloway niczym anemony. Assire var Anahid, jak zwykle ostatnio, budzia podziw skromn, lecz dystyngowan elegancj. Na niewielkim dekolcie obcisej ciemnozielonej sukni nilfgaardzka czarodziejka nosia na zotym acuszku i w zotej oprawie pojedynczy szmaragd kaboszon. Zadbane paznokcie, polakierowane na kolor bardzo ciemniej zieleni, dodaway kompozycji smaczku icie czarodziejskiej ekstrawagancji. - Czekamy, panno Vigo - przypomniaa Sheala de Tancarville. Czas biey. Fringilla odchrzkna. - Przyszed grudzie - podja opowie. - Przyszo Yule, potem Nowy Rok. Wiedmin uspokoi si ju na tyle, by imi Ciri nie wypywao przy kadej rozmowie. Wyprawy na potwory, ktre podejmowa regularnie, zdaway si pochania go bez reszty. No, moe nie cakiem bez reszty... Zawiesia gos. Zdawao si jej, e w lazurowych oczach Triss Merigold dostrzega bysk nienawici. Ale mg by to tylko odblask chybotliwych pomieni wiec. Filippa parskna, bawic si kame. - Prosz bez a takiej skromnoci, panno Vigo. Jestemy we wasnym gronie. W gronie kobiet, ktre wiedz, do czego, oprcz przyjemnoci, suy seks. Wszystkie uywamy tego narzdzia, gdy tylko trzeba. Prosz kontynuowa. - Jeli nawet w dzie zachowywa pozory skrytoci, wyniosoci i dumy - podja Fringilla - to nocami by cakowicie w mojej mocy. Mwi mi wszystko. Skada hody mojej kobiecoci, jak na jego wiek, nader hojne, przyzna trzeba. A potem zasypia. W moich ramionach, z ustami na mojej piersi. Szukajc surogatu matczynej mioci, ktrej nigdy nie zazna. Tym razem, bya tego pewna, to nie by odblask wiata wiec. Dobrze, prosz, zazdrocie, pomylaa. Zazdrocie mi. Jest czego. - By - powtrzya - cakowicie w mojej mocy. *** - Wracaj do ka, Geralt. Przecie jest jeszcze szaro, do diaba! - Jestem umwiony. Musz jecha do Pomerol. - Nie chc, by jedzi do Pomerol. - Umwiem si. Daem sowo. Rzdca winnicy bdzie czeka na mnie przy bramie. - Te twoje polowania na potwory s gupie i bezsensowne. Co ty chcesz udowodni, zabijajc kolejn maszkar z pieczar? Swoj msko? Znam lepsze sposoby. Dalej, wracaj do ka. Nie pojedziesz do adnego Pomerol. Przynajmniej nie tak szybko. Rzdca moe

poczeka, w kocu, kto to jest rzdca? Ja chc si z tob kocha. - Wybacz. Nie mam na to czasu. Daem sowo. Chc si z tob kocha! - Jeli chcesz towarzyszy mi przy niadaniu, zacznij si ubiera. - Ty mnie ju chyba nie kochasz, Geralt. Nie kochasz mnie ju? Odpowiedz! - W t szaro-perow sukni, t z aplikacjami z norek. Bardzo ci w niej do twarzy. *** - By cakowicie pod moim urokiem, spenia kade me yczenie - powtrzya Fringilla. Robi wszystko, czego od niego zadaam. Tak byo. - Ale wierzymy - powiedziaa nad wyraz sucho Sheala de Tancarville. - Prosimy dalej. Fringilla kaszlna w pi. - Problem - podja - stanowia ta jego kompania. Ta dziwna szajka, ktr nazywa druyn. Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach, ktry przyglda mi si i a si czerwieni z wysiku, by sobie przypomnie. Ale nie mg sobie przypomnie, bo w Darn Dyffra, rodowym zamku jego dziadw, bywaam, gdy mia lat sze czy siedem. Milva, dziewczyna z pozoru zawadiacka i harda, a ktr dwa razy zdarzyo mi si przydyba, jak popakiwaa, skrywszy si w ktku stajni. Angouleme, pochy dzieciak. I Regis Terzieff-Godefroy. Typ, ktrego rozgry nie umiaam. Oni, caa ta banda, mieli na niego wpyw, ktrego wyeliminowa nie mogam. Dobrze, dobrze, pomylaa, nie podnocie tak wysoko brwi, nie krzywcie ust. Poczekajcie. To jeszcze nie koniec opowieci. Jeszcze posuchacie o moim triumfie. - Co rano - podja - cae to towarzystwo spotykao si w kuchni, mieszczcej si w suterenie paacu Beauclair. Kuchmistrz lubi ich, nie wiedzie zreszt czemu. Zawsze co dla nich smacznego. Dzi bya to jajecznica, urek, duszone bakaany, pasztet z krlika, pgski i biaa kiebasa z wik, do tego za spory krg koziego sera. Wszyscy jedli wawo i milczkiem. Oprcz Angouleme, ktra plota. - A ja wam mwi, zamy u bordel. Gdy ju zaatwimy, co mamy do zaatwienia, wrcimy tu i zaoymy dom rozpusty. Rozejrzaam si w miecie. Tu jest wszystko. Samych balwierni naliczyam dziesi, a aptek osiem. A zamtuz jest tylko jeden i to obskurny sracz, powiadam, nie zamtuz. adna konkurencja. My zaoymy bajzel luksusowy. Kupimy pitrowy dom z ogrdkiem... - Angouleme, zlituj si. - ...wycznie dla szacownej klienteli. Ja bd bajzelmam. Powiadam wam, zrobimy wielk fors i bdziemy yli jak jakie paniska. W kocu kiedy wybior mnie na rajczyni, a wtedy to ja ju wam na pewno nie dam zgin, bo jak mnie wybior, to ja wybior was i ani si obejrzycie... - Angouleme, prosilimy. Masz, zjedz chlebka z pasztetem. Przez chwil byo cicho. - Na co dzi polujesz, Geralt? Trudna robota? - Naoczni wiadkowie - wiedmin unis gow znad talerza - podaj sprzeczne opisy. A wic albo pryskirnik, czyli robota rednio trudna, albo drelichon, czyli rednio trudna, albo narzpik, czyli rednio atwa. Moe by i tak, e robota nader atwa, bo ostatnio widziano potwora przed Lammas ubiegego roku. Mg si wynie z Pomerol za siedem gr. - Czego mu ycz - powiedziaa Fringilla, ogryzajc gsi kostk. - A co tam - spyta nagle wiedmin - u Jaskra? Nie widziaem go od czasu tak dugiego, e ca wiedz i nim czerpi ze piewanych na miecie paszkwili. - Nie jestemy w lepszej sytuacji - umiechn si z zacinitymi wargami Regis. -

Wiemy tylko, e nasz poeta jest ju z ksin pani Anariett w stosunkach tyle zayych, e pozwala sobie wobec niej, nawet przy wiadkach, na do poufay cognomen. Nazywa j asiczk. - Utrafia z tym! - powiedziaa z penymi ustami Angouleme. - Ta pani ksina ma faktycznie taki jaki asiczy nos. Nie wspominajc o zbach. - Nikt nie jest doskonay. - zmruya oczy Fringilla. - wita prawda. Kury, czarna i jarzbiata, rozzuchwaliy si na tyle, by zacz dzioba buty Milvy. uczniczka przegonia je zamaszystym kopniakiem, zakla. Geralt ju od dawna si jej przypatrywa. Teraz zdecydowa si. - Mario - powiedzia powanie, wrcz surowo. - Ja wiem, e nasze konwersacje trudno zaliczy do powanych, a arty do wyszukanych. Ale nie musisz demonstrowa nam a tak kwanej miny. Czy co si stao? - No pewnie, e si stao - powiedziaa Angouleme. Geralt uciszy j ostrym spojrzeniem. Za pno. - A co wy wiecie? - Milva wstaa gwatownie, o mao nie wywalajc krzesa. - A co wy wiecie, h? Niech was bies porwie i cholera! W rzy mnie pocaujta, wszyscy, wszyscy, rozumiecie? Chwycia ze stou kubek, wypia do dna, potem bez zastanowienia cisna nim o podog. I wybiega, trzaskajc drzwiami. - Sprawa jest powana... - zacza po chwili Angouleme, ale tym razem to wampir j uciszy. - Sprawa jest bardzo powana - potwierdzi. - Nie spodziewaem si a tak ekstremalnej reakcji ze strony naszej uczniczki. Zwykle tak si reaguje, gdy si dostaje kosza, nie wwczas, gdy si go daje. - O czym wy, psiakrew, mwicie? - zdenerwowa si Geralt. - H? Moe kto wreszcie zdradzi, o co tutaj chodzi? - O barona Amadisa de Trastamara. - Tego rabogbnego myliwca? - O niego samego. Owiadczy si Milvie. Trzy dni temu na polowaniu. On j od miesica zaprasza na polowania... - Jedno polowanie - Angouleme bezczelnie bysna zbkami - byo dwudniowe. Z noclegiem w myliwskim zameczku, rozumiecie? Gow dam... - Zamilknij, dziewczyno. Mw, Regis. - Formalnie i uroczycie poprosi j o rk. Milva odmwia, zdaje si, e w do ostrej formie. Baron, cho wyglda na rozsdnego, przej si rekuz jak modzik, nadsa si i natychmiast wyjecha z Beauclair. A Milva od tamtej pory chodzi jak struta. - Za dugo my tutaj siedzimy - mrukn wiedmin. - Za dugo. - I kto to mwi? - powiedzia milczcy do tej pory Cahir. - Kto to mwi? - Wybaczcie - wiedmin wsta. Pogadamy o tym, gdy wrc. Rzdca winnicy Pomerol czeka na mnie. A punktualno jest grzecznoci wiedminw. *** Po gwatownym wyjciu Milvy i odejciu wiedmina reszta kompanii niadaa w milczeniu. Po kuchni, stpajc pochliwie na pazurzastych apach, chodziy dwie kury, jedna czarna, a druga jarzbiata. - Mam - odezwaa si Angouleme, podnoszc na Fringill oczy znad wycieranego skrk chleba talerze - taki jeden problem...

- Rozumiem - kiwna gow czarodziejka. - To nic strasznego. Jak dawno temu bya ostatnia miesiczka? - Co te ty? - Angouleme poderwaa si gwatownie, poszc kury. - Nic w tej podobie. Cakiem o co innego idzie! - Sucham wic. - Geralt chce mnie tu zostawi, gdy bdzie wyrusza w dalsz drog. - Och. - Mwi - prychna Angouleme - e nie wolno mu mnie naraa i temu podobne gupoty. A ja chc z nim i... - Och. - Nie przerywaj mi, dobrze? Ja chc z nim i, z Geraltem, bo tylko z nim si nie boj, e mnie Jednooki Fulko znowu capnie, a tu, w Toussaint... - Angouleme - przerwa jej Regis. - Mwisz nadaremnie. Pani Vigo sucha, ale nie syszy. Zbulwersowana jest tylko jednym: wyjazdem wiedmina. - Och - powtrzya Fringilla, odwracajc ku niemu gow i mruc oczy. - O czym to pan raczy napomkn, panie Terzieff-Godefroy? Wyjazd wiedmina? A kiedy to on wyrusza? Jeli mona wiedzie? - Moe nie dzi, moe nie jutro - odpar agodnym gosem wampir. - Ale ktrego dnia na pewno. Nie uraajc nikogo. - Nie czuj si uraona - odpara Fringilla zimno. - Oczywicie, jeli to mnie mia pan na myli. Wracajc za do ciebie Angouleme, to zapewniam ci, e spraw wyjazdu z Toussaint omwi z Geraltem. Gwarantuj ci, wiedmin pozna moje zdanie w tej kwestii. - No, oczywicie - parskn Cahir. - Skd wiedziaem, e tak wanie pani odpowie, pani Fringillo. Czarodziejka patrzya na niego dugo. - Wiedmin - powiedziaa wreszcie - nie powinien wyrusza z Toussaint. Nikt, kto dobrze mu yczy, nie powinien go do tego nakania. Gdzie bdzie mu tak dobrze, jak tutaj? Opywa w luksusy. Ma swoje potwory, na ktre poluje, zarabiajc na tym cakiem niele. Jego druh i komiliton jest faworytem panujcej tu ksinej, sama ksina te jest mu askawa. Gwnie z tytuu tego sukkuba, ktry nawiedza alkowy. Tak, tak, panowie. Anarietta, jak i wszystkie urodzone panie z Toussaint, s niezmiernie rade z wiedmina. Sukkub bowiem przesta nawiedza jakby noem uci. Panie z Toussaint zoyy si wic na specjaln premi, ktr lada dzie wpac na konto wiedmina w banku Cianfanellich. Pomnaajc fortunk, ktr wiedmin ju tam uskada. - adny gest ze strony pa - Regis nie spuci oczu. - A premia zasuona. Nie jest atwo sprawi, by sukkub przesta nawiedza. Moe mi pani wierzy, pani Fringillo. - I wierz. A tak przy okazji, jeden z paacowych stranikw, jak twierdzi, widzia sukkuba. Noc, na blankach Wierzy Karoberty. W towarzystwie drugiego upiora. Jakby wampira. Oba demony przechadzay si, przysiga stranik, a wyglday na zaprzyjanione. Wiecie co moe o tym, panie Regis? Potraficie wytumaczy? - Nie - Regisowi nie drgna nawet powieka. - Nie potrafimy. S rzeczy na niebie i ziemi, o ktrych nie nio si filozofom. - Bez wtpienia s takie rzeczy - kiwna czarn gwk Fringilla. - Wzgldem za tego, jakoby wiedmin sposobi si do wyruszenia w drog, wiadomo wam co wicej? Mnie bowiem, widzicie, nic o takim zamiarze nie wspomina, a zwyk mwi mi o wszystkim. - No jasne - burkn Cahir. Fringilla zlekcewarzya go. - Panie Regisie? - Nie - powiedzia po chwili milczenia wampir. - Nie, pani Fringillo, prosz by spokojn. Wiedmin nie darzy nas wcale wikszym afektem ani konfidencj ni pani. Nie szepcze nam do uszek adnych sekretw, ktre kryyby przed pani.

- Skd tedy - Fringilla bya spokojna jak granit - te rewelacje o wyruszeniu? - A bo to - wampirowi i tym razem nie drgna powieka - jest tak, jak w tym penym modzieczego czaru powiedzonku naszej kochanej Angouleme: przychodzi kiedy taki czas, gdy trzeba sra, albo oswobodzi wychodek. Innymi sowy... - Darujcie sobie - przerwaa ostro Fringilla - inne sowa. Tych jakoby penych czaru byo do. Przez dusz chwil panowao milczenie. Obie kury, czarna i jarzbiowata, chodziy i dziobay, co popado. Angouleme wycieraa rkawem umorusany wik nos. Wampir w zamyleniu bawi si kokiem od kiebasy. - Dziki mnie - przerwaa cisz Fringilla - Geralt pozna rodowd Ciri, znane tylko nielicznym osobom zawioci i sekrety jej genealogii. Dziki mnie wie to, o czym jeszcze rok temu nie mia pojcia. Dziki mnie dysponuje informacj, a informacja to or. Dziki mnie i mojej magicznej ochronie jest zabezpieczony przed wrogim skanowaniem, a wic i przed skrytobjcami. Dziki mnie i mojej magii kolano nie boli go ju i moe je zgina. Na szyi nosi wykonany moj sztuk medalion, moe nie tak dobry jak oryginalny wiedmiski, ale zawsze. Dziki mnie, i tylko mnie, wiosn lub latem, poinformowany, zabezpieczony, zdrowy, przygotowany i uzbrojony bdzie mg stan do walki z wrogami. Jeli ktokolwiek z tu obecnych zrobi dla Geralta wicej, da mu wicej, niechaj to ogosi. Chtnie oddam mu cze. Nikt si nie odezwa. Kury dziobay buty Cahira, ale mody Nilfgaardczyk nie zwraca uwagi. - Zaprawd - powiedzia z przeksem - nikt z nas nie da Geraltowi wicej ni wy, pani. - Skd wiedziaam, e to wanie powiesz? - Nie w tym rzecz, pani Fringillo - zacz wampir. Czarodziejka nie daa mu dokoczy. - W czym tedy? - spytaa zaczepnie. - W tym, e jest ze mn? e czy nas uczucie? W tym, e ja nie chc, by std teraz wyjeda? e nie chc, by zniszczyo go poczucie winy? To samo poczucie winy, ta pokuta, ktre pchaj w drog was? Regis milcza. Cahir te nie zabra gosu. Angouleme przygldaa si, ewidentnie niezbyt wiele rozumiejc. - Jeeli to, e Geralt odzyska Ciri - powiedziaa po chwili czarodziejka - jest zapisane w zwojach przeznaczenia, to tak si stanie. Niezalenie od tego, czy wiedmin ruszy w gry, czy bdzie siedzia tu w Toussaint. Przeznaczenie dociga ludzi. Nie odwrotnie. Rozumiecie to? Czy pan to rozumie, panie Regisie Terzieff-Godefroy? - Lepiej ni pani myli, pani Vigo - wampir obrci w palcach koek od kiebasy. - Ale dla mnie, raczy pani wybaczy, przeznaczenie to nie zwoje, zapisane rk Wielkiego Demiurga, ani wola nieba, ani nieodwoalne wyroki jakiej tam opatrznoci, lecz wynik wielu pozornie nie zwizanych ze sob faktw, wydarze i dziaa. Skonny bybym si z pani zgodzi co do tego, e przeznaczenie dociga ludzi... i nie tylko ludzi. Nie bardzo jednak przemawia do mnie pogld, e odwrotnie by moe. Bo taki pogld to wygodny fatalizm, to pean chwalcy otpienie i gnuno, puch pierzyny i urzekajce ciepo damskiego ona. Krtko mwic, ycie we nie. A ycie pani Vigo, moe i jest snem, moe i koczy si snem... Ale jest to sen, ktry trzeba przeni aktywnie. Dlatego, pani Vigo, na nas czeka szlak. - Wolna droga - Fringilla wstaa, nieomal tak gwatownie jak niedawno Milva. - Prosz bardzo! Na przeczach czekaj na was nieyca, mrz i przeznaczenie. I jake bardzo potrzebna wam ekspiacja. Wolna droga! Ale wiedmin zostanie tu. W Toussaint! Ze mn! - Sdz - odpar spokojnie wampir - e jest pani w bdzie, pani Vigo. Sen, ktry wiedmin ni jest, przyznaj to z ukonem, snem czarownym i piknym. Ale kady sen, zbyt dugo niony, zmienia si w koszmar. A z takowego budzimy si z krzykiem.

*** Dziewi kobiet, siedzcych za wielkim okrgym stoem zamku Montecalvo, wpijao oczy we Fringill Vigo. We Fringill, ktra nagle zacza si jka. - Geralt wyjecha do winnicy Pomerol smego stycznia rano. A wrci... Chyba smego w nocy... Albo dziewitego przed poudniem... Nie wiem tego... Nie mam pewnoci... - Skadniej - poprosia agodnie Sheala de Tancarville. - Prosimy Skadniej, panno Vigo. A jeli jaki fragment opowieci peszy pani, prosimy go zwyczajnie pomin. *** Po kuchni, stpajc ostronie na pazurzastych apach, chodzia jarzbiata kura. Pachniao rosoem. Drzwi otworzyy si z trzaskiem. Do kuchni wpad Geralt. Na zaczerwieniaej od wiatru twarzy mia siniak i fioletowo-czerwony strup zakrzepej krwi. - Dalej, druyna, pakowa si - ogosi bez zbdnych wstpw. - Wyjedamy! Za godzin, ani chwili pniej, chc widzie was wszystkich na wzgrku za miastem, tam, gdzie stoi sup. Spakowanych, w siodach, gotowych do dalekiej drogi i trudnej drogi. Wystarczyo. Jak gdyby czekali na t wie od dawna, jak gdyby od dawna byli w gotowoci. - Ja migiem! - krzykna, zrywajc si Milva. - Ja i w p godziny gotowa bd! - Ja te - Cahir wsta, rzuci yk, spojrza na wiedmina bacznie. - Ale chciabym wiedzie, co to jest. Kaprys? Ktnia kochankw? Czy te naprawd szlak? - Naprawd szlak. Angouleme, czemu robisz miny? - Geralt, ja... - Nie bj si, nie zostawi ci. Zmieniem zdanie. Ciebie trzeba pilnowa, smarkulo, nie mona spuszcza ci z oka. Jazda, mwiem, pakowa si, troczy juki. I pojedynczo, eby pozoru nie dawa, za miasto, pod sup na wzgrek. Za godzin si tam spotkamy. - Niezawodnie, Geralt! - krzykna Angouleme. - Kurwa, nareszcie! W mgnieniu oka w kuchni zostali tylko Geralt i jarzbiata kura. I wampir, spokojnie kontynuujcy siorbanie rosou z lanymi kluseczkami. - Czekasz na specjalne zaproszenie? - spyta chodno wiedmin. - Czemu jeszcze siedzisz? Zamiast juczy mua Draakula? I egna si z sukkubem? - Geralt - powiedzia spokojnie Regis, zaczerpujc dolewk z wazy. - Na poegnanie z sukkubem starczy mi tyle samo czasu, co tobie na poegnanie z twoj czarnulk. Zaoywszy, e ty z twoj czarnulk w ogle masz zamiar si egna. A tak midzy nami: modzikw moge posa do pakowania krzykiem, gwatem i rabanem. Mnie naley si co wicej, choby z racji wieku. Prosz o kilka sw wyjanienia. - Regis... - Wyjanienie Geralt. Im szybciej zaczniesz, tym lepiej. Wczoraj rano, zgodnie z umow, spotkae si u bramy z rzdc winnicy Pomerol... *** Alcides Fierabras, czarnobrody rzdca winnicy Pomerol poznany w "Baanciarni" w wigili Yule, czeka na wiedmina przy bramie, z muem, sam za odziany by i wyposaony, jakby mieli w planach podrowa gdzie hen, hen, daleko, na kraj wiata, a za rzek Bram

Solveigi i przecz Elskerdeg. - Blisko to i w samej rzeczy nie jest - odrzek na kwan uwag Geralta. - Wycie, panie, przybysz z szerokiego wita, to si wam nasze mae Toussaint widzi zadupiem, mylicie, e tu od granicy do granicy czapk rzuci zdoa, i to such czapk nawet. Ot w bdzie jestecie. Do winnicy Pomerol, tam bowiem zmierzamy, niezy kawa drogi, jeli na poudnie tam staniemy, to sukces bdzie. - Bd zatem - rzek sucho wiedmin - e tak pno wyruszamy. - Ano, moe i bd - Alcides Fierabras ypn na niego i dmuchn w wsy. - Alem nie wiedzia, ecie z takich, co o witaniu skorzy. Bo to u wielkich panw nieczste. - Nie jestem wielkim panem. W drog, panie rzdco, nie tramy czasu na prne gatki. - Z ust ecie mi to wyjli. Pojechali przez miasto, aby skrci drog. Geralt pocztkowo chcia protestowa, lka si utknicia w znanych mu, zatoczonych zaukach. Rzdca Fierabras jednak, jak si okazao, zna lepiej i miasto, i pory, w ktrych na ulicach nie byo toku. Jechali bezproblemowo i szybko. Wjechali na rynek, minli szafot. I szubienic z wisielcem. - Niebezpieczna to rzecz - wskaza ruchem gowy rzdca - rymy skada i piosenki piewa. Osobliwie publicznie. - Surowe tu sdy - Geralt w mig poapa si, w czym rzecz. - Gdzie indziej na paszkwil najwyej prgierz. - Zaley, na kogo paszkwil - oceni trzewo Alcides Fierabras. - I jak rymowany. Nasza ksina pani dobra jest i kochana, ale jak si zdrani... - Pieni, jak mawia pewien mj znajomy, nie mona zdawi. - Pieni nie. Ale pieniarza i owszem, prosz. Przecili miasto, wyjechali bram Bednarsk wprost w dolin Blessure, wawo pluszczcej i pienicej si na bystrzach. nieg na polach lea tylko w bruzdach i zagbieniach, ale byo do zimno. Min ich poczet rycerski, zmierzajcy pewnie ku Przeczy Cervantesa, na graniczn stranic Vedette. Zakolorowio si o wymalowanych na tarczach i wyhaftowanych na paszczach i kropierzach gryfw, lww, serc, lilii, gwiazd, krzyy, krokwi i innych heraldycznych dupereli. Zadudniy kopyta, zafurkotay proporce, rozbrzmiaa piewana mocnymi gosy pie o rycerskiej doli i o miej, ktra, miast czeka, wczeniej si wydaa. Geralt odprowadzi poczet wzrokiem. Widok bdnych rycerzy przywid mu na myl Reynarta de Bois-Fresnesa, ktry dopiero co powrci by ze suby i regenerowa siy w ramionach swej mieszczki, ktrej m, handlowiec, nie wraca ranki i wieczory, zapewnie zatrzymany gdzie w drodze przez wezbrane rzeki, bory pene zwierza i inne szalestwa ywiow. Wiedmin ani myla wyrywa Reynarta z obj kochanki, ale prawdziwie aowa, e nie przeoy kontraktu z winnic Pomerol na jaki pniejszy termin. Polubi rycerza, brakowao mu jego towarzystwa. - Jedmy, panie wiedmin. - Jedmy, panie Fierabras. Pojechali gocicem w gr rzeczki. Blessure wia si i meandrowaa, ale bya obfito mostkw, nie musieli wic nadkada drogi. Z nozdrzy Potki i mua buchaa para. - Jak mylicie, panie Fierabras, dugo zima potrzyma? - W Saovine mrz by. A powiada przysowie: "Gdy w Saovine mrz, ciepe gacie w". - Rozumiem. A wasza winorol? Nie zaszkodzi jej zimno? - Zimniej bywao. Jechali w milczeniu. - Owo baczcie - odezwa si Fierabras, wskazujc. - Tam, w kotlinie, ley wioska Lisie

Doy. Na tamtej szych polach, dziw nad dziwy, garnki rosn. - Sucham? - Garnki. Rodz si w ziemi onie, same z siebie, wycznie sztuk przyrody, bez jakiegokolwiek dopomagania ludzkiego. Jak gdzie indziej ziemniaki rosn albo rzepa, w Lisich Doach rosn garnki. Wszelkiego rodzaju i rnych ksztatw. - Doprawdy? - ebym tak zdrw by. Po temu nawizuj Lisie Doy partnerskie kontakty z wsi Dudno w Maecht. Tam bowiem, jak wie niesie, ziemia rodzi pokrywki do garnkw. - Wszelkiego rodzaju i rnych ksztatw? - Utrafilicie, panie wiedmin, w sedno. Jechali dalej. W milczeniu. Blessure szumiaa i pienia si na kamieniach. *** - A ow tam, baczcie, panie wiedmin, ruiny starodawnego burgu Dun Tynne. Strasznych scen, jeli wierzy bajce, by ci w burg wiadkiem. Walgerius, co go woali Wdaym, ubi tam krwawo i wrd mk okrutnych on niewiern, mionika teje, matk teje, siostr teje i brata teje. A potem siad i zapaka, nie odgadn czemu... - Syszaem o tym. - Tocie tu bywali? - Nie. - Ha. Znaczy daleko ba biey. - Utrafilicie, panie rzdco, w sedno. *** - A tamta - wskaza wiedmin - zgrabna wieyczka, tam, za owym burgiem? Co to takiego? - Tam? To witynia? - Jakiego bstwa? - A kt by to pamita. - Fakt. Kt by. *** Okoo poudnia ujrzeli winnice, agodnie padajce ku Blessure stoki wzgrz, zjerzone szczecink rwno przycitej winoroli, teraz pokracznej i aonie goej. Na szczycie najwyszego wzgrza, smagane wiatrem, biy w niebo wiee, gruby donon i barbakan zamku Pomerol. Geralta zainteresowao, e wiodca ku zamkowi droga bya wyjedona, poraniona kopytami i obrczami k nie mniej ni gwny dziedziniec, wida byo wyranie, e wanie ku zamkowi Pomerol czsto kto z gocica skrca. Wstrzyma si z pytaniami a do momentu, gdy pod zamkiem spostrzeg kilkanacie wypronych, okrytych pachtami wozw, solidnych i mocnych wehikuw uywanych do dalekiego transportu. - Kupcy - wyjani spytany rzdca. - Handlarze winni. - Kupcy? - zdziwi si Geralt. - Jak to? Mylaem, e grskie przecze s zasypane niegiem, a Toussaint jest odcite od wiata. Jakim sposobem przybyli tu zatem kupcy?

- Dla kupcw - rzek powanie rzdca Fierabras - nie ma zych drg, przynajmniej dla takich, co serio swj traktuj proceder. U nich, panie wiedminie, taka jest zasada: skoro cel przywieca, sposb musi si znale. - Zaiste - powiedzia wolno Geralt - zasada to celna i godna naladowania. W kadej sytuacji. - Bez ochyby. Ale tak po prawdzie, to niektrzy z handlarzy tkwi to od jesieni, wyjecha nie mogc. Ale duchem nie padaj, mwi, pry, co tam, za to wiesn pierwsi bdziemy, nim konkurencja si zjawi. U nich to si nazywa: duma pozytywnie. - I tej zasadzie - kiwn gow Geralt - trudno co zarzuci. Jedna rzecz mnie jeszcze ciekawi, panie rzdco. Dlaczego ci kupcy siedz tu, na odludziu, a nie w Beauclair? Ksina nie kwapi si, by udziela im gociny? Moe gardzi kupcami? - Bynajmniej - odrzek Fierabras. - Ksina pani zaprasza ich zawdy, oni wszak odmawiaj grzecznie. I mieszkaj przy winnicach. - Dlaczego? - Beauclair, powiadaj, to nic jeno uczty, bale, hulanki, pijatyki i miostki. Czek, powiadaj, jeno gnunieje, durnieje i czas traci, miast myle o handlu. A myle trza o tym, co naprawd wane. O celu, po przywieca. Nieustannie. Nie rozpraszajc myli na jakie tam faramuszki. Wtedy, i tylko wtedy, cel zamierzony si osiga. - Zaiste, panie Fierabras - powiedzia wolno wiedmin. - Rad jestem z naszej wsplnej podry. Wiele skorzystaem z naszych rozmw. Naprawd wiele. *** Wbrew oczekiwaniom wiedmina, nie pojechali do zamku Pomerol, lecz nieco dalej, na garb za kotlin, na ktrym wznosi si kolejny zameczek, troch mniejszy i duo bardziej zaniedbany. Kasztel zwa si Zurbarrn. Geralt uradowa si perspektyw bliskiej roboty, ciemny i zbaty pokruszonymi krenelaami Zurbarrn wyglda bowiem wypisz, wymaluj jak zaklta ruina, niezawodnie rojca si od czarw, dziww i potworw. Wewntrz, na dziedzicu, miast dziww i potworw, zobaczy kilkunastu ludzi pochonitych zajciami tak czarownymi jak turlanie beczek, heblowanie desek i zbijanie tyche za pomoc gwodzi. Woniao wieym drewnem, wieym wapnem, niewieym kotem, skwaniaym winem i grochwk. Grochwk wkrtce podano. Wygodzeni drog, wiatrem i chodem, jedli wawo i milczkiem. Towarzyszy im podwadny rzdcy Fierabrasa, przedstawiony Geraltowi jako Szymon Gilka. Usugiway dwie jasnowose dziewki o dugich na dobre dwa okcie warkoczach. Obie say wiedminowi spojrzenia tak wymowne, e postanowi co rychlej zaj si prac. Szymon Gilka potwora nie widzia. Wygld jego zna wycznie z drugiej rki. - Czarny by, jak smoa, ale gdy po cianie pez, ceg przez niego byo wida. Jak ta galareta by, rozumiecie, panie wiedmin, albo jakby, z przeproszeniem, glut jakowy. A apska mia dugane i cienkie, i sia tych apskw mia, om albo i wicej nawet. A Yontek tak se sta, sta i patrza, a wreszcie owiecio go i w gos zakrzykn: "Zgi, przepadnij!" i jeszcze egzorcyzm dooy: "A bodaje zdech, obkurwiecu!" Wonczas potworzysko hyc, hyc, hyc! Hycno i tyle go byo wida. Uciekno w pieczar czelucie. Tedy chopy rzeky tak: jak potwr, to dajcie, pry, podwyk za robot w warunkach dla zdrowia szkodliwych, a jak nie, to my do cechu pjdziem ze skarg. Wasz cech, ja im na to, moe mi skoczy... - Kiedy - przerwa Geralt - widziano potwora po raz pierwszy? - A dy trzy dni temu. Tak jako troch przed Yule. - Mwilicie - wiedmin spojrza na rzdc - e przed Lammas. Alcides Fierabras pokrania na miejscach nie zasonitych brod. Gilda parskn.

- Ano, ano, panie rzdco, jak si chce rzdcowa, trzeba czciej do nas, nie jeno w Beauclair w kantorku rzyci zydel polerowa. Tak sobie myl... - Nie ciekawym - przerwa Fierabras - waszych myli. O potworze gadajcie. - A dy juem wygada. Wszystko, co byo. - Nie byo ofiar? Nikt nie zosta zaatakowany? - Nie. Z oskiego roku przepad jeden parobek bez wieci. Niektrzy mwili, e to potwr jego w otchanie zawlk i zgadzi. Inni zasi, e to nie potwr nijaki, jeno ten parob z wasnego konceptu fugas chrustas, a to przez dugi i elementy. Bo on, uwaacie, w koci grywa ostro, nadto za nadmucha brzuch mynarzwnie, a owa mynarzwna do sdw pobieaa, sdy za parobowi elementy paci nakazay... - Na nikogo wicej - obcesowo przerwa wywd Geralt - potwr nie napad? Nikt inny go nie widzia? - Nie. Jedna z dziewek, dolewajc Geraltowi lokalnego wina, przejechaa mu piersi po uchu, po czym mrugna zachcajco. - Chodmy - powiedzia Geralt szybko. - Nie ma co mitry i gada. Zaprowadcie mnie do piwnic. *** Amulet Fringilli, przykro byo stwierdzi, nie spenia pokadanych w nim nadziei. W to, e oprawiony w srebro wyszlifowany chryzopraz zastpi jego wiedmiski medalion z wilkiem, Geralt nie wierzy nawet przez moment. Fringilla zreszt wcale tego nie przyrzekaa. Zapewniaa jednak - z wielkim przekonaniem - e po zgraniu si z psychik noszcego amulet zdolny bdzie czyni rne rzeczy, w tym ostrzega przed niebezpieczestwem. Albo jednak czary Fringilli si nie uday, albo Geralt i amulet rnili si w kwestii tego, co jest niebezpieczestwem, a co nim nie jest. Chryzopraz ledwie wyczuwalnie zadrga, gdy idc do piwnic przecili szlak wielkiemu rudemu kotu defilujcemu przed podwrzec z zadartym ogonem. Kot zreszt musia odebra jaki sygna od amuletu, bo zemkn, miauczc przeraliwie. Gdy za wiedmin zszed do piwnic, medalion co i rusz denerwujco wibrowa, i to w loszkach suchych, porzdnych i czystych, w ktrych jedyn grob stanowio wino w wielkich beczkach. Komu, kto wyzbywszy si samokontroli, zalegby z otwart gb pod szpuntem, grozio tu cikie przepicie. I nic wicej. Medalion nie drgn natomiast, gdy Geralt porzuci uytkow cz lochw i zszed niej cigiem schodw i sztolni. Wiedmin ju dawno zorientowa si, e pod wikszoci winnic Toussaint byy staroytne kopalnie. Niechybnie byo tak, e gdy posadzona winorol zacza rodzi i zapewnia lepsze zyski, wydobycia kopalin zaprzestano, a kopalnie porzucono, czciowo adaptujc korytarze i chodniki na winne sklepy i piwniczki. Zamki Pomerol i Zurbarrn stay nad dawn kopalni upku. Roio si tu od sztolni i dziur, wystarczya chwila nieuwagi, by spocz na dnie ktrej ze skomplikowanym zamaniem. Cz dziur pokryway zbutwiae deski, ktre przysypane upkowym pyem niemal nie rniy si od podoa. Nieostrone stpnicie na co takiego byo niebezpieczne - a wic medalion winien ostrzega. Nie ostrzega. Nie ostrzeg te, gdy z upkowego rumowiska jakie dziesi krokw przed Geraltem wyprysn szary niewyrany ksztat, ktry zadrapa pazurami spg, wyci dzikiego houbca, zawy przeszywajco, po czym z wizgiem i chichotem pogna korytarzem i da nura w jedn z ziejcych w cianie nisz. Wiedmin zakl. Magiczna sztuczka reagowaa na rude koty, a nie reagowaa na

gremliny. Trzeba bdzie porozmawia o tym z Fringill, pomyla, podchodzc do dziury, w ktrej znikn stworek. Amulet zadrga silnie. Rycho w czas, pomyla. Ale zaraz zastanowi si gbiej. Medalion mg w kocu nie by taki gupi. Standardowa i ulubiona taktyka gremlinw polegaa na ucieczce i zasadzce, z ktrej cio si cigajcego zaskakujcym uderzeniem ostrych jak sierpy szponw. Gremlin mg czeka tam, w ciemnoci, a medalion to sygnalizowa. Czeka dugo, wstrzymujc oddech, pilnie wytajc such. Amulet spokojnie i martwo lea na jego piersi. Z dziury nioso stchym, nieprzyjemnym smrodem. Ale panowaa martwa cisza. A aden gremlin nie wytrzymaby tak dugo w ciszy. Nie zastanawiajc si, wlaz do dziury i ruszy na czworakach, szorujc plecami o chropowat ska. Dugo nie szed. Co chrupno i zaszelecio, podoe pucio, a wiedmin pojecha w d wraz z kilkoma cetnarami piachu i wiru. Na szczcie trwao to krtko, a pod nim nie byo bezdennej przepaci, lecz zwyczajny loch. Wylecia jak gwno z rury kanalizacyjnej i run z chrupotem pod stert zbutwiaego drewna. Wytrzsn z wosw i wyplu piasek, zakl bardzo paskudnie. Amulet drga bez ustanku, trzepa mu si na piersi jak wsadzony za pazuch wrbel. Wiedmin powstrzyma si przed zerwaniem go i ciniciem w diaby. Po pierwsze, Fringilla byaby wcieka. Po drugie, chryzopraz mia jakoby jeszcze inne czarodziejskie zdolnoci. Geralt mia nadziej, e w tych innych bdzie mniej zawodny. Gdy sprbowa wsta, namaca okrg czaszk. I poj, e to, na czym ley wcale nie jest drewnem. Wsta, szybko zlustrowa kup koci. Wszystkie naleay do ludzi. Wszyscy ci ludzie byli w chwili mierci zakuci w kajdany i najprawdopodobniej nadzy. Koci byy pokruszone i pogryzione. Gdy ich gryziono, ludzie mogli ju nie y. Ale to nie byo pewne. Za sztolni wyprowadzi go korytarz, dugi, idcy prosto jak strzaa. upkowa ciana bya obrobiona do gadko, nie wygldao to ju na kopalni. Wyszed nagle do ogromnej kawerny, ktrej sufit ton w ciemnociach. rodek kawerny zajmowaa olbrzymia, czarna i bezdenna dziura, nad ktr wisia kamienny, niebezpiecznie filigranowo wygldajcy mostek. Woda kapaa ze cian, dzwonia echem. Z przepaci wiao chodem i smrodem. Amulet zachowywa si spokojnie. Geralt wszed na mostek, uwany i skupiony, starajc trzyma si z daleka od rozsypujcych si balustradek. Za mostkiem by znowu korytarz. W gadko obrobionych cianach zauway przerdzewiae uchwyty do pochodni. Byy tu te nisze, w niektrych stay poski z piaskowca, jednak kapica latami woda wyugowaa je i rozmya na nieksztatne bawany. W ciany wprawiono te pyty z paskorzebami. Te, wykonane z odporniejszego materiau, byy bardziej czytelne. Geralt rozpoznawa kobiet z ksiycowymi rogami, wie, jaskk, dzika, delfina, jednoroca. Usysza gos. Stan, wstrzymujc oddech. Amulet drgn. Nie. To nie byo zudzenie, to nie by szmer osuwajcego si upku ani echo kapicej wody. To by ludzki gos. Geralt zamkn oczy, wyty such. Lokalizowa. Gos, wiedmin daby si posieka, dochodzi z kolejnej niszy, zza kolejnego poska, rozmytego, ale nie na tyle, by straci okrglutkie kobiece ksztaty. Tym razem medalion stan na wysokoci zadania. Bysno, a Geralt dostrzeg nagle w cianie refleks metalu. Chwyci rozmyt kobiet w mocne objcia, skrci silnie. Zazgrzytao, caa nisza obrcia si na stalowych zawiasach, odsaniajc krcone schody. Z gry schodw znowu dobieg gos. Geralt nie zastanawia si dugo.

Na grze znalaz drzwi, ktre otworzyy si bez oporu i nawet bez zgrzytania. Za drzwiami byo malutkie sklepione pomieszczenie. Za cian sterczay cztery ogromne mosine rury, na kocach rozszerzone jak trby. Porodku, pomidzy wylotami trb, sta fotel, a na fotelu siedzia kociotrup. Na czerepie, opadnite a po zby, mia resztki biretu, na sobie strzpy bogatej niegdy odziey, na szyi soty acuch, a na stopach mocno pogryzione przez szczury kurdybanowe bytu z zadartymi noskami. Z jednej z trb rozlego si kichnicie, tak gone i niespodziewane, e wiedmin a podskoczy. Potem kto wysmarka si, a zwielokrotniony przez mosin rur odgos by wrcz piekielny, - Na zdrowie - rozlego si z rury. - Ale smarczecie Skellen. Geralt zepchn kociotrupa z fotela, nie zapominajc o zdjciu i schowaniu do kieszeni zotego acucha. Potem sam rozsiad si na podsuchowym miejscu. U wylotu trby. *** Jeden z podsuchiwanych mia gos basowy, gboki i dudnicy. Gdy mwi, mosina rura a wibrowaa. - Ale smarczecie, Skellen. Gdziecie to si tak przezibili? I kiedy? - Szkoda gada o tym - odrzek zakatarzony. - Przeklte chorbsko, przyczepio si i trzyma, co odpuci, to znowu wraca. Nawet magia nie pomaga. - Moe wic wartaoby zmieni magika? - odezwa si kolejny gos, zgrzytliwy niczym stary zardzewiay zawias. - Ten Vilgefortz, jak na razie, niewieloma moe poszczyci si sukcesami, ot co. Po mojemu... - Zostawmy to - wtrci si kto mwicy z charakterystycznym przeciganiem sylab. Nie po to organizowalimy zjazd, tu, w Toussaint. Na kracu wiata. - Na zatraconym kocu wiata! - Ten kraniec wiata - powiedzia zakatarzony - to jedyny znany mi kraj nie posiadajcy wasnej suby bezpieczestwa. Jedyny zaktek cesarstwa, ktry nie jest naszpikowany agentami Vattiera de Rideaux. To wiecznie rozbawione i podpite ksistwo maj za komediowe i nikt nie traktuje go powanie. - Takie kraiki - powiedzia przecigajc sylaby - zawsze byy rajem dla szpiegw i ulubionym miejscem ich spotka. Dlatego przycigay rwnie kontrwywiady i szpicli, rnych zawodowych podpatrywaczy i podsuchiwaczy. - Moe tak byo dawniej. Ale nie za babskich rzdw, trwajcych w Toussaint blisko sto lat. Powtarzam, jestemy tu bezpieczni. Tutaj nikt nas nie wytropi ani nie podsucha. Moemy, udajc kupcw, spokojnie omwi kwestie jake ywotne zwaszcza dla waszych ksicych mioci. Dla waszych prywatnych fortun i latyfundiw. - Gardz prywat, ot co! - zaperzy si zgrzytliwy. - I nie dla prywaty tu jestem! Idzie mi tylko i wycznie o dobro cesarstwa. A dobro cesarstwa, panowie, to mocna dynastia! Szkod natomiast i wielkim zem dla cesarstwa bdzie, jeli na tronie zasidzie jaki skundlony, zepsuty owoc zej krwi, potomek chorych fizycznie i moralnie pnocnych krlikw. Nie, panowie! Na rzecz tak ja, de Wett z de Wettw, na Wielkie Soce, nie bd patrzy bezczynnie! Tym bardziej, e moja crka ju niemal miaa obiecane... - Twoja crka, de Wett? - zarycza ten basowy, dudnicy. - A co ja mam powiedzie? Ja, ktrym popar tego szczeniaka Emhyra wtedy, w walce przeciw uzurpatorowi? Wszak to z mojej rezydencji kadeci ruszyli szturmowa paac! Wtenczas, may krtacz, askawie patrzy na moj Eilan, umiecha si, komplementy prawi, a i za kotar, wiem to, cycki jej ciska. A teraz co... Inna cesarzowa? Taki afront? Taka obelga? Cesarz Wiecznego Imperium, ktry nad crki starych rodw przedkada przybd z Cintry! Co? Siedzi na tronie z mojej aski, a moj

Eilan mie zniewaa? Nie, nie znios tego! - Ani ja! - krzykn kolejny gos, wysoki i egzaltowany. - Mnie te wyrzdzi zniewag! Dla tej cintryjskiej przybdy porzuci moj on! - Szczliwym trafem - odezwa si ten przecigajcy sylaby - przybd wyprawiono na tamten wiat. Jak wynika z relacji pana Skellena. - Suchaem tej relacji uwanie - powiedzia zgrzytliwy - i doszedem do wniosku, e nie wynika z niej nic oprcz tego, e przybda znika. Jali za znika, to moe si objawi ponownie. Od zeszego lata to ona znikaa i objawiaa si kilka razy! Zaiste, panie Skellen, rozczarowalicie nas wielce, ot co. Wy i ten czarodziej, Vilgefortz! - Nie czas teraz o tym, Joachimie! Nie czas oskara si wzajemnie i obwinia, wbija kliny w nasz jedno. Musimy by silni jednoci. I zdecydowaniem. Niewane jest albowiem, czy Cintryjka yje czy nie. Cesarz, ktry raz bezkarnie zely stare rody, bdzie to robi dalej! Nie ma Cintryjki? To za par miesicy gotw przedstawi man cesarzow z Zerrikanii albo Zangwebaru! Nie, na Wielkie Soce, do tego nie dopucimy! - Nie dopucimy, ot co! Susznie prawisz, Ardalu! Rd Emreisw zawid oczekiwania, kada chwila, gdy Emhyr siedzi na tronie, szkodzi cesarstwu, ot co. A jest kogo na tronie posadzi. Mody Voorhis... Rozlego si gone kichnicie, po nim smarkanie. - Monarchia konstytucyjna - powiedzia kichacz. - Najwyszy czas na monarchi konstytucyjn, na ustrj postpowy. A potem demokracja... Wadza ludu... - Imperator Voorhis - powtrzy z naciskiem gboki gos. - Imperator Voorhis, Stefanie Skellen. Ktry bdzie oeniony z moj Eilan lub z ktr z crek Joachima. A wtedy ja, jako wielki kanclerz koronny, de Wett jako marszaek spraw wewntrznych. Chyba, e jako zwolennik jakiego tam ludu czy dudu deklarujecie rezygnacj z tytuu i stanowiska. Co? - Zostawmy w spokoju procesy historyczne - rzek pojednawczo zakatarzony. - Tych i tak nic nie powstrzyma. Na dzi za, wasza askawo wielki kanclerzu aep Dahy, jeli mam jakie zastrzeenia przeciw osobie princa Voorhisa, to gwnie dlatego, e jest to czek elaznego charakteru, dumny i nieugity, na ktrego nieatwo wpyn. - Jeli mona co podpowiedzie - odezwa si przecigajcy sylaby. - Princ Voorhis ma syna, malutkiego Morvrana. Ten jest znacznie lepszym kandydatem. Po pierwsze, ma mocniejsze prawa do tronu, tak po mieczu, jak i po kdzieli. Po drugie, to dzieciak, za ktrego rzdzi bdzie rada regencyjna. Czyli my. - Gupstwa! Damy sobie rad i z ojcem! Znajdziemy sposb! - Podetkajmy mu - zaproponowa ten egzaltowany - moj on! - Cichajcie, hrabio Broinne. Nie czas teraz o tym. Panowie, o czym innym wypada teraz radzi, ot co. Chciaem bowiem spostrzec, e Emhyr var Emreis jeszcze panuje. - A jake - zgodzi si zakatarzony, trbic w chustk. - Panuje i yje, ma si dobrze, tak na ciele, jak i na umyle. Zwaszcza tego drugiego nie sposb kwestionowa po tym, jak pozby si obu waszych askawoci z Nilfgaardu wraz z tymi wojskami, ktre mogyby by wam wierne. Jak pan chce tedy dokona przewrotu, moci ksi Ardalu, gdy lada moment przyjdzie panu i do boju na czele Grupy Armii "Wschd"? A ksi Joachim te ju chyba powinien by przy swoich wojskach, przy Specjalnej Grupie Operacyjnej "Verden". - Daruj sobie uszczypliwoci, Stefanie Skellen. I nie rb min, ktre tylko w twoim mniemaniu upodabniaj ci do twego nowego pryncypaa, czarodzieja Vilgefortza. A wiedz i to, Puszczyku, e skoro i Emhyr co podejrzewa, to win wanie ponosicie wy, ty i Vilgefortz. Przyznaj si, chcielibycie pojma Cintryjk i kupczy ni, wkupywa si w aski Emhyra? Teraz, gdy dziewczyna nie yje, kupczy nie ma czym, prawda? Emhyr rozerwie was komi, ot co. Nie uniesiecie gw, ani ty, ani czarownik, z ktrym zwizae si wbrew nam! - Nikt z nas nie uniesie gowy, Joachimie - wtrci bas. - Trzeba spojrze prawdzie w

oczy. Wcale nie jestemy w lepszej sytuacji ni Skellen. Okolicznoci sprawiy, e wszyscy jedziemy na jednym wzku. - Ale to Puszczyk wsadzi nas w ten wzek! Mielimy dziaa skrycie, a teraz co? Emhyr wie wszystko! Agenci Vattiera de Rideaux tropi Puszczyka co caym imperium! A nas, by si nas pozby wysano na wojn, ot co! - Z tego akurat - powiedzia ten przecigajcy sylaby - radowabym si, to bym wykorzysta. Wojny, ktra trwa, zapewniam panw, wszyscy maj ju do. Wojsko, prosty lud, a nade wszystko kupcy i przedsibiorcy. Sam fakt zakoczenia wojny powitany bdzie w caym cesarstwie z wielk radoci, niezalenie od tego, jak wojna si skoczy. A przecie panowie, jako dowodzcy armiami, maj na wynik wojny wpyw, e tak si wyra, stale w zasigu rki. C prostszego, jak w wypadku koczcego konflikt zbrojny zwycistwa ustroi si w laur? A w przypadku poraki wystpi jako mowie opatrznociowi, rzecznicy rokowa, kadcy kres przelewowi krwi? - Prawda - powiedzia po chwili zgrzytliwy. - Na Wielkie Soce, to prawda. Susznie prawicie, panie Leuvaarden. - Emhyr - powiedzia bas - zaoy siebie stryczek na szyj, wysyajc nas na front. - Emhyr - powiedzia egzaltowany - yje jeszcze, moci ksi. yje i ma si dobrze. Nie dzielmy skry na niedwiedziu. - Nie - powiedzia bas. - Wczeniej zabijmy niedwiedzia. Milczenie trwao dugo. - A wic zamach. mier. - mier. - mier! - mier! To jedyne rozwizanie. Emhyr ma zwolennikw, dopki yje. Gdy Emhyr umrze, popr nas wszyscy. Stanie po naszej stronie arystokracja, bo arystokracja o my, a si arystokracji jest jej solidarno. Stanie po naszej stronie znaczna cz wojska, zwaszcza ta cz korpusu oficerskiego, ktra pamita Emhyrowi czystki po klsce soddeskiej. I stanie po naszej stronie lud... - Bo lud jest ciemny, gupi i atwo nim manipulowa - dokoczy, wysmarkawszy si, Skellen. - Wystarczy krzykn: "Hurra!", wygosi mow ze stopni senatu, otworzy wizienia i obniy podatki. - Macie absolutn racj, hrabio - powiedzia ten przecigajcy sylaby. - Teraz wiem, czemu tak gardujecie za demokracj. - Uprzedzam - zazgrzyta ten nazywany Joachimem - e tak gadziutko nam nie pjdzie, panowie. Cay nasz plan opiera si na tym, e Emhyr umrze. A nie wolno zamyka oczy na, e Emhyr ma wielu poplecznikw, ma korpusy wojsk wewntrznych, ma fanatyczn gwardi. Nie bdzie atwo przerba si przez brygad "Imperatora", a ta, nie udcie si, bdzie walczy do ostatniego. - I tutaj - owiadczy Skellen - oferuje nam swoj pomoc Vilgefortz. Nie bdziemy musieli oblega paacu ani przebija si przez "Imper". Spraw zaatwi jeden zamachowiec majcy magiczn protekcj. Tak, jak to si stao w Tretogorze, tu przed rebeli magikw na Thanedd. - Krl Radowid Redaski. - Tak jest. - Vilgefortz ma takiego zamachowca? - Ma. aby dowie wam naszego zaufania, panowie, powiemy wam, kto to jest. Czarodziejka Yennefer, ktr trzymamy we wizieniu. - W wizieniu? Syszaem, e Yennefer jest wsplniczk Vilgefortza. - Jest jego winiem. Zauroczona i zahipnotyzowana, zaprogramowana jak golem dokona zamachu. Po czym popeni samobjstwo.

- Niezbyt pasuje mi jaka zauroczona wiedma - rzek przecigajcy sylaby, a niech sprawia, e przeciga jeszcze bardziej. - Lepszy byby bohater, pomienny ideowiec, mciciel... - Mcicielka - przerwa Skellen. - Pasuje tu jak ula, panie Leuvaarden. Yennefer bdzie mci krzywdy wyrzdzone jej przez tyrana. Emhyr przeladowa i przyprawi o mier jej wychowanic, niewinne dziecko. Ten okrutny jedynowadca, ten zboczeniec, miast dba o cesarstwo i lud, przeladowa i katowa dzieci. Dosiga go za to mciwa rka... - Dla mnie - owiadczy basem Ardal aep Dahy - bardzo dobre. - Dla mnie te - zazgrzyta Joachim de Wett. - wietnie! - krzykn egzaltowanie hrabia Broinne. - Za gwacenie cudzych on tyrana i zboczeca dosignie mciwa rka. wietnie! - Jedna rzecz - przeciga sylaby Leuvaarden. - Aby dowie zaufania, panie hrabio Skellen, prosz nam zdradzi aktualne miejsce pobytu pana Vilgefortza. - Panowie, ja... Nie wolno mi... - To bdzie gwarancja. Rkojmia szczeroci i oddania sprawie. - Nie lkaj si zdrady, Stefanie - doda aep Dahy. - Nikt z tu obecnych nie zdradzi. To paradoks. W innych warunkach moe wrd nas i znalazby si taki, kto chciaby odkupi ycie, zdradzajc pozostaych. Ale wszyscy z nas wiedz a nadto dobrze, e przeniewierstwem nie kupiliby nic. On ma zamiast serca kawa lodu. I dlatego umrze. Stefan Skellen nie waha si duej. - A wic dobrze - powiedzia. Niechaj to bdzie rkojmia szczeroci. Vilgefortz ukrywa si w... *** Wiedmin, siedzcy u wylotu trb, a do blu zacisn pici. Wyty such. I pami. *** Wtpliwoci wiedmina wzgldem amuletu Fringilli byy niesuszne i rozwiay si w mgnieniu oka. Gdy wszed do duej kawerny i zblia si do kamiennego mostku nad czarn otchani, medalion zaszarpa mu si i zatrzepa na szyi, ju nie jak wrbel, ale jak spory i silny ptak. Gawron, dajmy na to. Geralt zamar. Uspokoi amulet. Nie wykonywa najmniejszego ruchu, by jego uszu nie myli ani szelest, ani nawet goniejszy oddech. Czeka. Wiedzia, e po drugiej stronie przepaci, za mostkiem, co byo, co czaio si w ciemnociach. Nie wyklucza, e co mogo kry si rwnie za jego plecami, a most mia by puapk. Nie mia zamiaru da si w ni schwyta. Czeka. I doczeka si. - Witaj, wiedminie - usysza. - Czekalimy tu na ciebie. Gos dobiegajcy z mroku brzmia dziwnie. Ale Geralt sysza ju takie gosy, zna je. Gosy istot nie przyzwyczajonych do porozumiewania si za pomoc mowy. Umiejc korzysta z aparatury puc, przepony, tchawicy i krtani, stworzenia te nie do koca panoway nad aparatem artykulacyjnym, nawet wtedy, gdy ich wargi, podniebienie i jzyk miay budow cakiem podobn do ludzkiej. Wypowiedziane przez takie istoty sowa, oprcz tego, e dziwacznie akcentowane i intonowane, pene byy dwikw niemiych dla ludzkiego ucha - od twardych i brzydko szczekliwych po syczce i olize mikkie. - Czekalimy na ciebie - powtrzy gos. - Wiedzielimy, e przyjdziesz, gdy ci zwabi plotkami. e wleziesz tu, pod ziemi, by tropi, ciga, przeladowa i mordowa. Ju std

nie wyjdziesz. Nie zobaczysz ju tego soca, ktre tak ukocha. - Poka si. W ciemnoci za mostkiem co si poruszyo. Mrok w jednym miejscu jakby zgstnia i przybra ludzki z grubsza ksztat. Stwr, zdawao si, ani przez chwilk nie zostawa w tej samej pozycji i miejscu, zmienia je za pomoc szybkich, nerwowych, rozmigotanych ruchw. Wiedmin widywa ju takie istoty. - Korred - stwierdzi zimno. - Mogem spodziewa si tu kogo takiego jak ty. A dziw, e wczeniej si na ciebie nie natknem. - Prosz, prosz - w gosie ruchliwego stwora zabrzmiao szyderstwo. - W ciemnoci, a pozna. A tego poznajesz? I tego? I tego? Z mroku, bezszelestnie jak duchy, wyoniy si trzy kolejne stwory. Jeden, czajcy si za plecami korreda, z ksztatu i oglnego pozoru te by humanoidem, ale niszym, bardziej zgarbionym i bardziej mapim. Geralt wiedzia, e to kilmulis. Dwa dalsze potwory, jak susznie podejrzewa, kryy si przed mostkiem, gotowe odci mu powrt, gdyby na mostek wszed. Pierwszy, po lewej, zachrobota pazurami jak ogromny pajk, zamar, przebierajc licznymi odnami. By to pryskirnik. Ostatni stwr, z grubsza przypominajcy kandelabr, wychyn, zdawaoby si, wprost ze spkanej upkowej ciany. Geralt nie mg odgadn, co to jest. W adnej z wiedmiskich ksig takie monstrum nie figurowao. - Nie chc zwady - powiedzia, liczc troch na fakt, e stwory zaczy od rozmowy, miast zwyczajnie skoczy mu z ciemnoci na kark. - Nie chc z wami zwady. Ale jak przyjdzie co do czego, bd si broni. - Mamy to wkalkulowane - oznajmi sykliwie korred. - Dlatego jestemy w czwrk. Dlatego ci tu zwabilimy. Zatrue nam ycie, ajdacki wiedminie. Najpikniejsze dziury w tej wiata stronie, cudowne miejsce do zimowania, my tu zimujemy od zarania dziejw niemale. A teraz ty tu przylaz polowa, niecnoto. ciga nas, tropi, zabija dla pienidzy. Koniec z tym. I z tob te. - Posuchaj, korredzie... - Grzeczniej - warkn stwr. - Nie cierpi chamstwa. - Jak wic mam si do ciebie... - Panie Schweitzer. - A zatem, panie Schweitzer - podj Geralt, na pozr posusznie i pokornie - sprawa ma si tak. Wszedem tu, nie ukrywam, jako wiedmin, z wiedmiskim zadaniem. Proponuj pomin rzecz milczeniem. Wydarzyo si jednak w tych podziemiach co, co sytuacj zmienio diametralnie. Dowiedziaem si czego niezwykle dla mnie wanego. Czego, co moe odmieni cae moje ycie. - I co z tego czego ma wynika? - Musz - Geralt by wzorem spokoju i cierpliwoci - natychmiast wyj na powierzchni, natychmiast, bez chwili zwoki, wyruszy w dalek drog. Drog, ktra moe si okaza drog bez powrotu. Wtpi, bym kiedykolwiek wrci w te strony... - W ten sposb chcesz sobie kupi ycie, wiedminie? - zasycza pan Schweitzer. - Nic z tego. Prne s twoje bagania. Mamy ci w matni i nie wypucimy z niej. Zabijemy ci z myl nie tylko o sobie, ale i o innych naszych pobratymcach. Za, e si tak wyra, wolno nasz i wasz. - Nie tylko nie wrc w te strony - podj cierpliwie Geralt - ale w ogle zaprzestan dziaalnoci jako wiedmin. Nigdy ju nie zabij adnego z was... - esz! esz ze strachu! - Ale - Geralt i tym razem nie da sobie przerwa - musz, jako si rzeko, pilnie std wyj. Macie tedy do wyboru dwie alternatywy. Pierwsza: uwierzycie w moj szczero, a ja std wyjd. Druga: wyjd std po waszych trupach.

- Trzecia - charkn korred - sam bdziesz trupem. Wiedmin z sykiem wydoby miecz z pochwy na plecach. - Nie jedynym - powiedzia beznamitnie. - Z pewnoci nie jedynym, panie Schweitzer. Korred milcza przez czas jaki. Trzymajcy si za jego plecami kilmulis koysa si i pocharkiwa. Pryskirnik zgina i prostowa odna. Kandelabr zmienia ksztaty. Teraz wyglda jak kolawa choinka z dwojgiem wielkich fosforyzujcych oczu. - Daj dowd - rzek wreszcie korred - twojej szczeroci i dobrej woli? - Jaki? - Twj miecz. Twierdzisz, e przestaniesz by wiedminem. Wiedmin to jego miecz. Wrzu go do przepaci. Albo zam. Wtedy pozwolimy ci wyj. Geralt przez chwil sta bez ruchu, w ciszy, w ktrej sycha byo kapanie wody ze stropu i cian. Potem wolno, nie spieszc si, pionowo i gboko wetkn miecz w rozpadlin skaln. I zama kling silnym uderzeniem buta. Brzeszczot pk z jkiem, ktry echem odezwa si w pieczarach. Woda kapaa ze cian, ciekaa po nich niby zy. - Nie mog uwierzy - rzek po woli korred. - Nie mog uwierzy, e kto moe by a taki gupi. Rzucili si na niego wszyscy, momentalnie, bez krzyku, hasa, czy komendy. Pierwszy sadzi przez mostek pan Schweitzer, z wysunitymi pazurami i wyszczerzonymi kami, ktrych nie powstydziby si wilk. Geralt pozwoli mu si zbliy, po czym wykrci si w biodrach i ci, rozwalajc doln szczk i gardo. W nastpnej chwili ju by na mostku, uderzeniem na odlew rozpata kilmulisa. Skurczy si i przypad do ziemi, w sam por, a skaczcy na niego kandelabr przelecia gr, ledwie zadrapawszy mu kurtk szponami. Wiedmin uskoczy przed pryskirnikiem, przed jego cienkimi apami migajcymi jak migi wiatraka. Cios jednej z ap trafi go w bok gowy, Geralt zataczy, robic zwd i otaczajc si szerokim ciciem. Pryskirnik skoczy znowu, ale chybi. Uderzy o barierk i rozwali j, run w przepa wraz z gradem kamieni. Do tej pory nie wyda najmniejszego dwiku, teraz, lecc w przepa, zawy. Wycie cicho dugo. Zaatakowali go z dwch stron - z jednej kandelabr, z drugiej broczcy krwi kilmulis, ktry cho ranny, zdoa wsta. Wiedmin wskoczy na balustradk mostku, czu, jak tr o siebie usuwajce si kamienie, a cay mostek dry. Balansujc, wymkn si z zasigu szponiastych apsk kandelabra i znalaz si za plecami kilmulisa. Kilmulis nie mia szyi, wic Geralt ci go w skro. Ale czerep potwora by jak z elaza, musia rbn go po raz drugi. Straci na to odrobin za duo czasu. Dosta w gow, bl bysn mu w czaszce i oczach. Zawirowa, otaczajc si szerok parad, czujc wartko cieknc spod wosw krew, stara si zrozumie, co si stao. Unikajc cudem drugiego ciosu szponw, zrozumia. Kandelabr zmienia ksztaty - teraz atakowa nieprawdopodobnie wrcz wyduonymi apami. Miao to wad. W postaci zakconego rodka cikoci i rwnowagi. Wiedmin zanurkowa pod apami, skracajc dystans. Kandelabr, widzc, co si wici, jak kot upad na grzbiet, wystawiajc tylne apy, rwnie szponiaste jak przednie. Geralt przeskoczy nad nim, rbic w skoku. Czu, jak klinga tnie ciao. Zwin si, odwrci, ci jeszcze raz, przypadajc na kolano. Stwr zakrzycza i gwatownie wyrzuci do przodu gow, dziko kapn zbiskami tu przed piersi wiedmina. Jego wielkie oczy wieciy w ciemnoci. Geralt odepchn go mocnym uderzeniem gowicy miecza, ci z bliska, znoszc mu poow czaszki. Nawet bez tej poowy ten dziwny, nie figurujcy w adnej z wiedmiskich ksig stwr kapa zbami jeszcze przed dobre kilkanacie sekund. Potem umar, ze strasznym, niemal ludzkim westchnieniem. Lecy w krwi korred drga konwulsyjnie.

Wiedmin stan nad nim. - Nie mog uwierzy - powiedzia - e kto mg by tak gupi, by da si nabra na tak prost iluzj, jak ta z amaniem miecza. Nie by pewien, czy korred jest na tyle przytomny, by rozumie. Ale w sumie byo mu to obojtne. - Ostrzegaem - powiedzia, ocierajc krew, ktra laa mu si po policzku. - Uprzedzaem, e musz z std wyj. Pan Schweitzer zadygota mocno, zacharcza, zawiszcza i zazgrzyta. Potem cich i znieruchomia. Woda kapaa ze stropu i cian. *** - Jeste usatysfakcjonowany, Regis? - Teraz tak. - A zatem - wiedmin wsta - daleje, biegnij i pakuj si. A ywo. - Nie zajmie mi to wiele czasu. Omnia mea mecum porto. - Co? - Mam niewielki baga. - Tym lepiej. Za p godziny, za miastem. - Bd tam. *** Nie doceni jej. Przydybaa go. Sam by sobie winien. Zamiast si pieszy, mg pojecha na tyy paacu i zostawi tam Potk w wikszej stajni, tej dla bdnego rycerstwa, personelu i suby, w ktrej trzymaa te konie jego druyna. Nie zrobi tego, z popiechu i z przyzwyczajenia skorzysta ze stajni ksicej. A mg si domyli, e w ksicej stajni musi by kto, kto donosi. Chodzia od przegrody do przegrody, kopic som. Miaa na sobie krtkie futerko z rysia, bia atasow bluzk, czarn spdnic do konnej jazdy i wysokie buty. Konie parskay, wyczuwajc emanujc z niej zo. - Prosz, prosz - powiedziaa na jego widok, wyginajc trzyman w rku szpicrut. Uciekamy! Bez poegnania. Bo list, ktry zapewnie ley na stole, to nie jest poegnanie. Nie po tym, co nas czyo. Jak si domylam, twoje postpowanie wyjaniaj i usprawiedliwiaj niezwykle wakie argumenty. - Wyjaniaj i usprawiedliwiaj. Przepraszam, Fringillo. - Przepraszam, Fringillo - powtrzya, wciekle krzywic usta. - Jake krtko, jake oszczdnie, jake bezpretensjonalnie, z jak dbaoci o styl. List, ktry dla mnie zostawie, gow dam, jest pewnie zredagowany rwnie wykwintnie. Bez nadmiernej rozrzutnoci, jeli idzie o atrament. - Musz jecha - wykrztusi. - Domylasz si, dlaczego. I dla kogo. Wybacz mi prosz. Miaem zamiar umkn chykiem i cichaczem, bo... Nie chciaem, by prbowaa jecha za nami. - Prny by to lk - wycedzia, zginajc szpicrut w pak. - Nie pojechaabym z tob, nawet gdyby prosi, lec u mych stp. O nie, wiedminie. Jed sam, sam zgi, sam zamarznij na przeczach. Ja nie mam wobec Ciri adnych zobowiza. A wobec ciebie? Czy ty wiesz, ilu bagao o to, co ty miae? A co teraz z pogard odrzucasz, ciskasz w kt?

- Nigdy ci nie zapomn. - Och - sykna. - Sam nie wiesz, jak mam ochot sprawi, by tak naprawn byo. Jeli nawet nie za pomoc magii, to za pomoc tego pejcza! - Nie zrobisz tego. - Masz racj, nie zrobi. Nie potrafiabym. Zachowam si, jak przystao na wzgardzon i porzucon kochank. Klasycznie. Odejd z podniesion gow. Z godnoci i dum. ykajc zy. Potem bd rycze w poduszk. A potem puszcz si z innym! Pod koniec niemal krzyczaa. Nic nie powiedzia. Ona te milczaa. - Geralt - powiedziaa wreszcie, zupenie innym gosem. - Zosta ze mn. - Wydaje mi si, e ci kocham - powiedziaa, widzc, e zwleka z odpowiedzi. - Zosta ze mn. Prosz ci o to. Nigdy nikogo nie prosiam i nie sdz, bym poprosia. Ciebie prosz. - Fringillo - odrzek po chwili. - Jeste kobiet, o ktrej mczyzna moe tylko marzy. Moj, tylko moj win jest, e nie mam natury marzyciela. - Jeste - powiedziaa po chwili, zagryzajc wargi - jak rybacki hak, ktry raz wbity, wyrwa mona tylko z krwi i misem. C, sama sobie jestem winna, wiedziaam, co robi, igrajc z niebezpieczn zabawk. Na szczcie, wiem te, jak sobie radzi ze skutkami. Mam w tym wzgldzie przewag nad reszt kobiecego plenienia. Nie skomentowa. - Zreszt - dodaa - zamane serce, cho boli duo, duo bardziej ni zamana rka, zrasta si duo, duo szybciej. Nie skomentowa i tym razem. Fringilla przyjrzaa si siniakowi na jego policzku. - Jak mj amulet? Dobrze dziaa? - Jest po postu wietny. Dzikuj ci. Kiwna gow. - Dokd jedziesz? - spytaa zupenie innym gosem i tonem. - Czego si dowiedziae? Znasz miejsce, w ktrym ukrywa si Vilgefortz, prawda? - Prawda. Nie pro mnie, bym ci powiedzia, gdzie to jest. Nie powiem. - Kupi t informacj. Co za co. - Ach, tak? - Mam wiadomo - powtrzya - ktra jest cenna. A dla ciebie po prostu bezcenna. Sprzedam ci j w zamian za... - Za spokj sumienia - dokoczy, patrzc jej w oczy. - Za zaufanie, ktrym ci obdarzyem. Przed chwil bya tu mowa o mioci. A teraz zaczynamy mwi o handlu? Milczaa dugo. Potem gwatownie, ostro uderzya si szpicrut po cholewie. - Yennefer - wyrecytowaa szybko - ta, ktrej imieniem kilka razy zwrcie si do mnie w nocy, w chwilach ekstazy, nigdy nie zdradzia ani ciebie, ani Ciri. Nigdy nie bya wsplniczk Vilgefortza. By ratowa Cirill, nieustraszenie posza na niesychane ryzyko. Poniosa porak, wpada Vilgefortzowi w apy. Do prb skanowania, jakie miay miejsce jesieni ubiegego roku, z pewnoci zmuszono j torturami. Czy yje, nie wiadomo. Wicej nie wiem. Przysigam. - Dzikuj ci, Fringillo. - Odejd. - Ufam ci - powiedzia, nie odchodzc. - I nigdy nie zapomn tego, co byo midzy nami. Ufam ci, Fringillo. Nie zostan z tob, ale chyba te ci kochaem... Na swj sposb. Prosz, aby to, czego si za chwil dowiesz, zachowaa w najgbszej tajemnicy. Kryjwka Vilgefortza znajduje si w... - Zaczekaj - przerwaa. - Powiesz mi to pniej, pniej mi to zdradzisz. Teraz, przed odejciem, poegnaj si ze mn. Tak, jak powiniene si poegna. Nie licikami, nie wybkiwanymi przeprosinami. Poegnaj si ze mn tak, jak tego pragn.

Zdja rysie futro, rzucia je na stert somy. Gwatownym ruchem zdara bluzk, pod ktr nie miaa nic. Upad na futro, cignc go za sob, na siebie. Geralt chwyci j za kark, podcign sukienk, nagle zorientowa si, e na zdjcie rkawic nie bdzie czasu. Fringilla na szczcie nie nosia rkawic. Ani majtek. Na jeszcze wiksze szczcie nie nosia te ostrg, bo za ma chwil obcasy jej jedzieckich butw byy dosownie wszdzie, gdyby nosia ostrogi, strach pomyle, co by si mogo sta. Gdy krzykna, pocaowa j. Zdusi krzyk. Konie, wietrzc ich wciek namitno, ray, tupay, tuky si o przegrody, tak e a py i siano sypay si ze stropu. *** - Cytadela Rhys-Rhun, w Nazairze, nad jeziorem Muredach - dokoczya triumfalnie Fringilla Vigo. - Tam jest kryjwka Vilgefortza. Wycignam to od wiedmina, nim odjecha. Mamy do czasu, by go wyprzedzi. On w aden sposb nie zdoa dotrze tam przed kwietniem. Dziewi kobiet, zebranych w sali kolumnowej zamczyska Montecalvo, pokiwao gowami, obdarzyo Fringille spojrzeniami penymi uznania. - Rhys-Rhun - powtrzya Filippa Eilhart, odsaniajc zby w drapienym umiechu i bawic si przypit do sukni sardonyksow kame. - Rhys-Rhun w Nazairze. No, to do rychego zobaczenia, panie Vilgefortz... Do rychego zobaczenia! - Gdy wiedmin tam dotrze - zasyczaa Keira Metz - znajdzie gruzy, ktre nawet ju nie bd mierdzie spalenizn. - Ani trupem - umiechna si uroczo Sabrina Glevissig. - Brawo, panno Vigo - skina Sheala. - Ponad trzy miesice w Toussaint... Ale chyba warto byo. Fringilla Vigo powioda spojrzeniem po siedzcych za stoem czarodziejkach. Po Sheali, Filippie, Sabinie Glevissig. Po Keirze Metz, Margaricie Laux-Antille i Triss Merigold. Po Francesce Findabair i Idzie Emean, ktrych obramowane intensywnym elfim makijarzem oczy absolutnie niczego nie wyraay. Po Assire var Anahid, ktrej oczy wyraay niepokj i trosk. - Warto byo - przyznaa. Absolutnie szczerze. *** Niebo z ciemnoniebieskiego powoli robio si czarne. Lodowaty wiatr du wrd winnic. Geralt zapi wilczur i owin szyj wenianym szalem. Czu si wietnie. Speniona mio, jak zwykle, wzniosa go na szczyt si fizycznych, psychicznych i moralnych, stara lad wszelkich wtpliwoci, a myl uczynia jasn i yw. aowa tylko, e na duszy czas bdzie pozbawiony tego cudownego panaceum. Gos Reynarta de Bois-Fresnes wyrwa go z zadumy. - Idzie za pogoda - powiedzia bdny rycerz, patrzc na wschd, tam, skd nadlatywaa wichura. - Spieszcie si. Jeeli z tym wiatrem przyjdzie nieg, jeli schwyci was na przeczy Malheur, znajdziecie si w puapce. A wwczas do wszystkich bogw, jakich czcicie, jakich znacie i jakich rozumiecie, mdlcie si o odwil. - Rozumiemy. - Przez pierwsze dni wioda was bdzie Sansretour, trzymajcie si rzeki. Miniecie faktori

trapersk, dotrzecie do miejsca, w ktrym do Sansretour wpada prawy dopyw. Nie zapominajcie: prawy. Jego bieg wskae wam drog na przecz Malheur. Gdy za z wol bosk pokonacie Malheur, nie spieszcie si tak bardzo, bdziecie mieli jeszcze przed sob przecze Sansmerci i Mortblanc. Gdy pokonacie obydwie, zjedziecie w dolin Sudduth. Sudduth ma ciepy mikroklimat, niemale jak Toussaint. Gdyby nie ndzna gleba, sadziliby tam winorol. Urwa zawstydzony pod karccymi spojrzeniami. - Jasne - chrzkn. - Do rzeczy. U wylotu Sudduth ley miasteczko Caravista. Mieszka tam mj kuzyn, Guy de Bois-Fresnes. Odwiedcie go i powoajcie si na mnie. Gdyby okazao si, e kuzyn umar lub skretynia, pamitajcie, kierunek waszej drogi to rwnina Mag Deira, dolina rzeki Sylte. Dalej, Geralt, to ju wedle map, ktre odrysowae sobie u miejskiego kartografa. Skoro ju jestemy przy kartografie, nie bardzo pojmuj, dlaczego wypytywae go o jakie zamki... - O tym lepiej zapomnij, Reynart. Nic takiego nie miao miejsca. Nic nie syszae, nic nie widziae. Choby ci na mki brali. Rozumiesz? - Rozumiem. - Jedziec - ostrzeg Cahir, opanowujc brykajcego ogiera. - Jedziec wali ku nam cwaem od strony paacu. - Jeli jeden - wyszczerzya si Angouleme, gaszczc wiszcy u sioda toporek - to may problem. Jedcem okaza si Jaskier, gnajcy co ko wyskoczy. O dziwo, koniem okaza si Pegaz, waach poety, ktry skaka nie lubi i nie zwyk. - No - powiedzia trubadur, zdyszany tak, jakby to on nis waacha, a nie waach jego. No, udao si. Baem si, e was nie zapi. - Tylko nie mw, e jednak jedziesz z nami. - Nie, Geralt - Jaskier spuci gow - nie jad. Zostaj tu, w Toussaint, z asiczk. To znaczy, z Anariett. Ale nie mogem si przecie z wami nie poegna. yczy szczliwej drogi. - Podzikuj za wszystko ksinej. I usprawiedliw nas, e tak nagle i bez poegnania. Wytumacz jako. - Uczynilicie rycerski lub i tyle. Kady w Toussaint wliczajc asiczk, zrozumie co takiego, a tutaj... Macie. Niech to bdzie mj wkad. - Jaskier - Geralt wzi od poety cik sakiewk. - Na brak pienidzy nie cierpimy. Niepotrzebnie... - Niech to bdzie mj wkad - powtrzy trubadur. - Forsa zawsze si przyda. A poza tym nie jest moja, wziem te dukaty z prywatnej szkatuy asiczki. Co tak patrzycie? Kobietom pienidze potrzebne nie s. Bo i po co? Nie pij, w koci nie graj, a kobietami, psiakrew, s przecie same. No, bywajcie! Jedcie, bo si rozpacz. A po wszystkim macie zawadzi o Toussaint, wracajc, wszystko mi opowiedzie. I chc ucisn Ciri. Obiecujesz, Geralt? - Obiecuj. - No, to bywajcie. - Zaczekaj - Geralt obrci konia, podjecha blisko do Pegaza, skrycie wycign zza pazuchy list. - Postaraj si, aby to pismo dotaro... - Do Fringilli Vigo? - Nie. Do Dijkstry. - Co te ty, Geralt? A jak ja mam to zrobi wedug ciebie? - Znajd sposb. Wiem, e potrafisz. A teraz bywaj. Daj pyska, stary durniu. Daj pyska, druhu. Bd was wyglda. Patrzyli mu w lad, widzieli, jak jedzie kusem w kierunku Beauclair. Niebo ciemniao.

- Reynart - wiedmin odwrci si w siodle. - Jed z nami. - Nie, Geralt - odrzek po chwili Reynart de Bois-Fresnes. - Ja jestem bdny. Ale nie szalony. *** W wielkiej sali kolumnowej zamku Montecalvo panowao niezwyke podniecenie. Dominujcy tu zwykle subtelny wiatocie kandelabrw dzi zastpowaa mleczna jasno wielkiego magicznego ekranu. Obraz na ekranie drga, migota, zanika, potgujc podniecenie i napicie. I zdenerwowanie. - Ha - powiedziaa Filippa Eilhart, umiechajc si drapienie. - Szkoda, e nie mog tam by. Dobrze zrobioby mi troch akcji. I troch adrenaliny. Sheala de Tancarville spojrzaa na ni cierpko, nic nie powiedziaa. Francesca Findabair i Ida Emean zaklciami stabilizoway obraz, powikszay go tak, e zajmowa ca cian. Widziay wyranie czarne szczyty gr na tle granatowego nieba, gwiazdy odbijajce si na powierzchni jeziora, ciemn i graniast bry zamczyska. - Wci nie mam pewnoci - odezwaa si Sheala - czy nie byo bdem powierza dowdztwo grupy uderzeniowej Sabrinie i modej Metz. Keirze poamano na Thanedd ebra, moe chcie si mci. A Sabrina.. C, ta troch zbyt bardzo kocha akcj i adrenalin. Nieprawda, Filippo? - Rozmawiaymy ju o tym - ucia Filippa, a gos miaa kwany niczym marynata ze liwek. - Ustaliymy, co byo do ustalenia. Nikt nie zostanie zabity bez koniecznej potrzeby. Grupa Sabriny i Keiry wejdzie do Rhys-Rhun cicho jak myszki, na paluszkach, cyt-cyt. Vilgefortza wezm ywcem, bez jednego zadrapania, bez jednego siniaczka. Ustaliymy to. Chocia ja nadal uwaam, e naleaoby da przykad. eby ci nieliczni, tam, w zamku, ktrzy przeyj t noc, do koca ycia budzili si z krzykiem, gdy im si ta noc przyni. - Zemsta - rzeka sucho czarodziejka z Koviru - jest rozkosz umysw miernych, sabych i maostkowych. - By moe - zgodzia si z pozornie obojtnym umiechem Filippa. - Ale jednak rozkosz by nie przestaje. - Zostawmy to - Margarita Laux-Antille uniosa puchar musujcgo wina. - Proponuj wypi zdrowie panie Fringilli Vigo, dziki staraniom ktrej kryjwka Vilgefortza zostaa odkryta. Zaiste, pani Fringillo, dobra, wzorowa robota. Fringilla ukonia si, odpowiadajc na saluty. W czarnych oczach Filippy dostrzega co na ksztat drwiny, w lazurowym spojrzeniu Triss Merigold bya niech. Umiechw Franceski i Sheali nie moga rozszyfrowa. - Zaczynaj - powiedziaa Assire var Anahid, wskazujc na wyczarowan wizj. Usiady wygodniej. By lepiej widzie, Filippa zaklciem przymia wiata. Widziay, jak od ska odrywaj si szybkiej czarne ksztaty, bezszelestnie i zwinnie niby nietoperze. Jak koszcym lotem spadaj na blanki i machikuy zamku Rhys-Rhun. - Wiek chyba - mrukna Filippa - nie miaam mioty midzy nogami. Niedugo zapomn, jak si lata. Sheala, wpatrzona w wizj, uciszya j niecierpliwym sykniciem. W oknach czarnego kompleksu zamczyska krtko bysn ogie. Raz, drugi, trzeci. Widziay, co to byo. Zaryglowane drzwi i wrzecidze rozlatyway si w drzazgi pod uderzeniami piorunw kulistych. - S w rodku - odezwaa si cicho Assire var Anahid, jedyna, ktra nie obserwowaa wizji na cianie, lecz wpatrzona bya w lec na stole krysztaow kul. - Grupa uderzeniowa jest w rodku. Ale co jest nie tak. Nie tak, jak powinno by...

Fringilla poczua, jak krew z serca odpywa jej do podbrzusza. Ona ju wiedziaa, co jest nie tak, jak powinno by. - Pani Glevissig - zarapotrowaa znowu Assire - otwiera bezporedni komunikator. Przestrze pomidzy kolumnami sali rozbysna nagle, w materializujcym si owalu zobaczyy Sabrin Glevissig w mskim stroju, z wosami przewizanymi na czole szyfonow szarf, z twarz uczernion prgami maskujcej barwiczki. Za plecami czarodziejki wida byo brudne kamienne ciany, na nich strzpy szmat, niegdy arrasw. Sabrina wycigna w ich stron urkawiczon rk, z ktrej zwisay dugie frdzle pajczyn. - Tylko tego - powiedziaa, gestykulujc gwatownie - jest tu pod dostatkiem! Tylko tego! Jasna cholera, co za gupota... Co za kompromitacja... - Skadniej, Sabrino! - Co, skadniej? - wrzasna kaedweska magiczka. - Co tu mona skadniej? Nie widzicie? To jest zamek Rhys-Rhun! Jest pusty! Pusty i brudny! To cholerna pusta ruina! Nie ma tu nic! Nic! Zza ramienia Sabriny wyonia si Keira Metz, z maskujcym malunkiem na twarzy wygldajca jak czart z pieka rodem. - W tym zamku - powiedziaa spokojnie - nie ma i nie byo nikogo. Od jakich pidziesiciu lat. Od jakich pidziesiciu lat nie byo tu ywej duszy, nie liczc pajkw, szczurw i nietoperzy. Dokonaymy desantu na cakiem niewaciwe miejsce. - Badaycie, czy to nie iluzja? - Masz nas za dzieci, Filippa? - Suchajcie obie - Filippa Eilhart nerwowo przeczesaa wosy palcami. - Najemniczkom i adeptkom powiedzcie, e to byy wiczenia. Zapacie im i wracajcie. Wracajcie natychmiast. I dobra mina, syszycie? Rbcie dobr min! Owal komunikatora zgas. Zosta tylko obraz na ciennym ekranie. Zamek Rhys-Rhun na tle czarnego, migotliwego od gwiazd nieba. I jezioro, w ktrym gwiazdy si odbijay. Fringilla Vigo patrzya w blat stou. Czua, e pulsujca krew za chwil rozsadzi jej policzki. - Ja... naprawd - powiedziaa wreszcie, nie mogc ju znie milczenia panujcego w sali kolumnowej zamku Montecalvo. - Ja... Naprawd nie rozumiem... - A ja tak - powiedziaa Triss Merigold. - Ten zamek... - powiedziaa Filippa pogrona w mylach, w ogle nie zwracajca uwagi na konfraterki. - Ten zamek... Rhys-Rhun... Trzeba bdzie zniszczy. Dokadnie zrujnowa. A gdy o caej tej aferze zacznie si ukada legendy i podania, trzeba bdzie poddawa je skrupulatnej cenzurze. Czy panie rozumiej, co mam na myli? - Bardzo dobrze - kiwna milczca do tej pory Francesca Findabair. Ida Emean, rwnie milczca, pozwolia sobie na do wieloznaczne prychnicie. - Ja... - Fringilla Vigo wci bya jak oguszona. - Ja naprawd nie pojmuj... Jak to si mogo sta... - Och - powiedziaa po bardzo dugim milczeniu Sheala de Tancarville. - To nic takiego, panno Vigo. Nikt nie jest doskonay. Filippa parskna z cicha. Assire var Anahid westchna i wzniosa oczy ku plafonowi. - Koniec kocw - dodaa Sheala, wydymajc wargi - kad z nas ju kiedy to spotkao. Kad z nas, jak tu siedzimy, kiedy jaki mczyzna oszuka, wykorzysta i wystawi na pomiewisko. ***

"Ich liebe dich, mich reizt deine schne Gestalt; Und bist du nicht willig, so brauch' ich Gewalt!" "Mein Vater, mein Vater, jetzt fasst er mich an, Erlknig hat mir Leids getan!" Johann Wolfgang Goethe Wszystko ju kiedy byo, wszystko ju si kiedy wydarzyo. I wszystko ju zostao kiedy opisane. Vysogota z Corvo Rozdzia pity Poudnie spyno na las skwarem i duchot, a ciemna jeszcze do niedawna jak jadeit gad jeziora zapona zoto, rozbysa refleksami. Ciri musiaa przysoni oczy doni, odbity od wody blask olepia, odzywa si blem w renicach i skroniach. Przejechaa przez nadbrzene zarola, wpada Kelpie w jezioro, tak gboko, by woda signa ponad kolana klaczy. Woda bya tak przejrzysta, e w rzucanym przez konia cieniu nawet z wysokoci sioda Ciri moga widzie kolorow mozaik dna, szczeuje i falujce, pierzaste wodorosty. Widziaa maego raka, dostojnie kroczcego wrd kamykw. Kelpie zaraa. Ciri szarpna wodze, wyjechaa na pycizn, ale nie na sam brzeg, bo ten by piaszczysty i usany kamieniami, a to wykluczao szybk jazd. Poprowadzia klacz samym krajem wody tak, by moga i po twardym wirze dna. I od razu niemal posza w kus, w ktry Kelpie bya rcza niczym prawdziwa kusaczka, wiczona nie do sioda, lecz do bryki lub landa. Ale szybko stwierdzia, e jednak kus to za wolno. Uderzeniem pity i krzykiem zmusia klacz do cwau. Gnali wrd leccych dookoa bryzgw wody, byskajcych w socu jak krople roztopionego srebra. Nie zwolnia nawet, gdy ujrzaa wie. Ale w oddechy Kelpie nie odezwao si nawet najmniejsze chrapnicie, a jej galop by wci lekki i niewymuszony. Wpada na dziedziniec w penym pdzie, z hukiem kopyt, wrya klacz tak, e przez moment podkowy lizgay si po pytach z przecigym zgrzytem. Zatrzymaa si tu-tu przed czekajcymi pod wie elfkami. Przed samymi ich nosami. Doznaa satysfakcji, bo dwie z nich, zwykle nieporuszone i beznamitne, teraz cofny si mimowolnie. - Nie ma strachu - parskna. - Nie najad! Chyba ebym chciaa. Elfki opanoway si szybko, ich twarze znowu wygadzi spokj, do oczu powrcia obojtna nonszalancja. Ciri zeskoczya, a raczej sfruna z sioda. W oczach miaa wyzwanie. - Brawo - powiedzia jasnowosy elf o trjktnej twarzy, wyaniajc si z cienia pod arkad. - adne przedstawienie, Loc'hlaith. Wtedy powita j tak samo. Gdy wesza do Wiey Jaskki i znalaza si wrd kwitncej wiosny. Ale to byo dawno i na Ciri takie rzeczy cakiem przestay ju robi wraenie. - Nie jestem adn Pani Jeziora - szczekna. - Jestem tu winiem! A wy jestecie dozorcami! I nie ma co tego owija w bawen! - Prosz! - rzucia jednej z elfek wodze. - Konia trzeba wytrze. Napoi, gdy ostygnie. I w ogle zadba! Jasnowosy elf umiechn si leciutko.

- W samej rzeczy - powiedzia, patrzc, jak elfki bez sowa odprowadzaj klacz do stajni. - Jeste tu krzywdzonym winiem, a one srogimi dozorczyniami. To nawet wida. - Pikne za nadobne! - wzia si pod boki, zadara nos, miao spojrzaa mu w oczy, ktre mia blado-bkitne jak akwamaryny i do agodne. - Traktuj je tak samo, jak one mnie! A wizienie jest wizieniem. - Zadziwiasz mnie, Loc'hlaith. - A ty traktujesz mnie jak gupi. I nawet si nie przedstawisz. - Przepraszam. Jestem Crevan Espane aep Caomhan Macha. Jestem, jeli wiesz, co to znaczy, Aen Saevherne. - Wiem - spojrzaa z podziwem, ktrego nie zdoaa w por ukry. - Wiedzcy. Elfi czarodziej. - Mona to i tak nazwa. Dla wygody uywam aliasu Avallac'h i tak moesz si do mnie zwraca. - Kto ci powiedzia - naburmuszya si - e w ogle mam ochot si do ciebie zwraca? Wiedzcy czy nie, jeste dozorc, a ja... - Winiem - dokoczy sarkastycznie. - Wspominaa. W dodatku winiem le traktowanym. Do przejadek po okolicy jeste zapewnie zmuszana, miecz na plecach nosisz za kar, podobnie jak to eleganckie i do bogate odzienie, o ile gustowniejsze i czyciejsze od tego, w ktrym si tu zjawia. Ale mimo tych strasznych warunkw nie poddajesz si. Rewanujesz si za doznawane krzywdy opryskliwoci. Z wielk odwag i zapaem tuczesz te zwierciada bdce dzieami sztuki. Zaczerwienia si. Bardzo za na siebie. - Och - powiedzia szybko. - Tuc moesz, ile dusza zapragnie, w kocu to tylko przedmioty, co z tego, e wykonane siedemset lat temu. Czy zechcesz przespacerowa si ze mn brzegiem jeziora? Wiatr, ktry zerwa si, zagodzi nieco upa. Nadto wielkie drzewa i wiea daway cie. Woda zatoki miaa kolor mtnej zieleni, gsto przybrana limi grela i usypana tymi gakami kwiatw wygldaa niemal jak ka. Kurki wodne, pokrekujc i kiwajc czerwonymi dziobami, ywo kryy wrd lici. - Tamto lustro... - wybkaa Ciri, wiercc obcasem mokry wir. - Przepraszam za nie. Zezociam si. I tyle. - Ach. - One mnie lekcewa. Te elfki. Gdy mwi do nich, udaj, e nie rozumiej. A gdy mwi do mnie, to celowo tak, bym je nie rozumiaa. Upokarzaj mnie. - Mwisz naszym jzykiem doskonale - wyjani spokojnie. - Ale to jednak dla ciebie jzyk obcy. Poza tym ty uywasz hen llinge, a one ellylon. Rnice nie s wielkie, ale s. - Ciebie rozumiem. Kade sowo. - Ja w mowie z tob uywam hen llinge. Jzyka elfw z twego wiata. - A ty? - odwrcia si. Z ktrego jeste wiata? Ja dzieckiem nie jestem. W nocy wystarczy popatrze w gr. Nie ma ani jednego gwiazdozbioru z tych, ktre znam. Ten wiat nie jest moim. To nie jest moje miejsce. Weszam tu przez przypadek... I chc std wyj. Odjecha. Schylia si, podniosa kamie, uczynia ruch, jakby chciaa bezmylnie cisn nim w jezioro, w stron pywajcych kurek, pod jego spojrzeniem zaniechaa zamiaru. - Nim ujad stajanie - powiedziaa, nie kryjc rozgoryczenia - jestem nad jeziorem. I widz t wie. Bez rnicy, w ktr stron jad, jak si obracam, zawsze jest jezioro i ta wiea. Zawsze. Nie ma sposobu, by si od niej oddali. A wic to jest wizienie. Gorsze ni loch, ni ciemnica, ni komnata z zakratowanym oknem. Wiesz, czemu? Bo bardziej upokarza. Ellylon czy nie, zoci mnie, gdy szydzi si ze mnie i okazuje lekcewaenie. Tak, tak, nie ma co robi oczu. Ty mnie zlekcewaye, tez ze mnie drwisz. I dziwisz si, e jestem

wcieka? - Dziwi si w rzeczy samej - szeroko otworzy oczy. - Niezmiernie. Westchna, wzruszya ramionami. - Weszam do wiey ponad tydzie temu - powiedziaa, silc si na spokj. - Trafiam do innego wiata. Ty czekae na mnie, siedzc i grajc na fletni. Zdziwie si nawet, e tak dugo zwlekaam z przyjciem. Zwrcie si do mnie moim imieniem, dopiero pniej zacze te wygupy z Pani Jeziora. Potem znikne bez sowa wyjanienia. Zostawiajc mnie w wizieniu. Nazywaj to jak chcesz. Ja to nazywam szyderczym i zoliwym lekcewaeniem. - Zireael, to tylko osiem dni. - Ach - wykrzywia si. - Znaczy, mam szczcie? Bo to mogo by osiem tygodni? Albo osiem miesicy? Albo osiem... Zamilka. - Daleko - powiedzia cicho - odesza od Lary Dorren. Zagubia swoje dziedzictwo, stracia wi ze swoj krwi. Nic dziwnego, e kobiety nie rozumiay ciebie, a ty ich. Ty nie tylko mwisz, ty mylisz inaczej. Zupenie innymi kategoriami. Czym jest osiem dni albo osiem tygodni? Czas nie ma znaczenia. - Dobrze! - krzykna ze zoci. - Zgoda, nie jestem mdr elfk, jestem gupim czowiekiem. Dla mnie czas ma znaczenie, ja licz dni, licz nawet godziny. I wyliczyam, e mino wiele jednych i drugich. Nie chc ju od was nic, obejd si bez wyjanie, nie obchodzi mnie, dlaczego tu jest wiosna, dlaczego tu s jednoroce, a noc na niebie wida inne gwiazdozbiory. Zupenie nie interesuje mnie, skd znasz moje imi i jakim sposobem wiedziae, e tu si zjawi. Chc tylko jednego. Wrci do siebie. Do mojego wiata. Do ludzi! Takich, ktrzy myl tak jak ja! Tymi samymi kategoriami! - Wrcisz do nich. Po jakim czasie. - Chc zaraz! - wrzasna. - Nie po jakim czasie! Bo tutaj ten czas to wieczno! Jakim prawem mnie tu wizicie? Dlaczego nie mog std odej? Ja weszam tu sama! Z wasnej woli! Nie macie do mnie adnych praw! - Wesza tu sama - potwierdzi spokojnie. - Ale nie z wasnej woli. Przywiodo ci tu przeznaczenie, troch przez nas wspomagane. Dugo bowiem na ciebie tu czekano. Bardzo dugo. Nawet jak na nasz rachub. - Nic z tego nie rozumiem. - Czekalimy dugo - nie zwrci na ni uwagi. - Bojc si tylko jednego: czy zdoasz tu wej. Zdoaa. Potwierdzia swoj krew, twj rodowd. A to znaczy, e tutaj, nie wrd Dh'oine, jest twoje miejsce. Jeste crk Lary Dorren aep Shiadhal. - Jestem crk Pavetty! Nie wiem nawet, kim jest ta twoja Lara! achn si, ale bardzo lekko, niezauwaalnie niemal. - W takim razie - powiedzia - najlepiej bdzie, jeli ci wyjani, kim jest ta moja Lara. Poniewa czas nagli, najchtniej zabrabym si do wyjanie w drodze. Ale c, dla niemdrej demonstracji niemal zajedzia klacz... - Zajedziam? Ha! Ty jeszcze nie wiesz, ile ta klacz moe wytrzyma. A dokd mamy jecha? - To, jeli pozwolisz, rwnie wyjani ci w drodze. *** Ciri wstrzymaa chrapic Kelpie, widzc, e szaleczy galop jest bez sensu i nie zda si na nic. Avallac'h nie kama. Tu, na otwartym terenie, na kach i wrzosowiskach, z ktrych

sterczay menhiry, dziaaa ta sama sia, co pod Tor Zireael. Mona byo prbowa jecha na zamanie karku w obojtnym kierunku, po mniej wicej stajaniu jaka niewidzialna sia sprawiaa, e jechao si po okrgu. Ciri poklepaa chrapic Kelpie po szyi, patrzc na spokojnie jadc grupk elfw. Przed chwil, gdy Avallac'h powiedzia jej wreszcie, czego od niej chc, runa w cwa, by uciec od nich, zostawi ich za sob jak najdalej, ich i to ich bezczelne, nie mieszczce si w gowie danie. Teraz za miaa ich znowu przed sob. W odlegoci mniej wicej stajania. Avallac'h nie kama. Nie byo ucieczki. Jedyne, co galop przynis dobrego, to to, e ochodzi gow, zzibi wcieko. Bya ju znacznie spokojniejsza. A jednak wci caa trzsa si ze zoci. - Ale si urzdziam, pomylaa. Po co ja wlazam do tej Wiey? Wzdrygna si, przypominajc sobie. Przypominajc dobie Bonharta jadcego ku niej po lodzie na spienionym siwku. Wzdrygna si jeszcze silniej. I uspokoia. yj, pomylaa, rozgldajc si. To jeszcze nie koniec walki. Walk koczy mier, kada inna rzecz walk jedynie przerywa. Nauczyli mnie tego w Kaer Morhen. Ponaglia Kelpie do stpa, potem widzc, e klacz dzielnie unosi gow, do kusa. Jechaa szpalerem menhirw. Trawy i wrzosy sigay strzemion. Do szybko dogonia Avallac'ha i trzy elfki. Wiedzcy, umiechnity lekko, zwrci na ni pytajco swe akwamarynowe oczy. - Prosz, Avallac'h - chrzkna. - Powiedz mi, e to by ponury art. Przez jego twarz przebiego co jakby cie. - Nie zwykem artowa - powiedzia. - A skoro uznaa to za art, pozwol sobie powtrzy z pen powag: chcemy mie twoje dziecko, Jaskko, crko Lary Dorren. Dopiero gdy je urodzisz, pozwolimy ci std odej, wrci do twego wiata. Wybr, rzecz jasna, naley do ciebie. Zakadam, e twoja szalecza kawalkada pomoga ci podj decyzj. Jak brzmi twoja odpowied? - Brzmi: nie - odpowiedziaa twardo. - Kategorycznie i absolutnie nie. Nie zgadzam si i tyle. - Trudno - wzruszy ramionami. - Przyznam, jestem rozczarowany. Ale c, to twj wybr. - Jak mona w ogle wymaga czego takiego? - wykrzyczaa trzscym si gosem. Jak ty w ogle miesz? Jakim prawem? Patrzy na ni spokojnie. Ciri czua na sobie rwnie spojrzenia elfek. - Wydaje mi si - rzek - e histori twego rodu opowiedziaem ci w detalach. Zdawaa si rozumie. Twoje pytanie zdumiewa zatem. Mamy prawo i moemy wymaga, Jaskko. Twj ojciec, Cregennan, zabra nam dziecko. Ty je nam oddasz. Spacisz dug. Wydaje mi si to logiczne i sprawiedliwe. - Mj ojciec... Ja nie pamitam mojego ojca, ale on nie nazywa si Duny. Nie Cregennan. Ju ci to mwiam! - A ja ju odpowiadaem, e te kilka miesznych ludzkich pokole jest dla nas bez znaczenia. - Ale ja nie chc! - wrzasna Ciri tak, e klacz a zaplsaa pod ni. - Ja nie chc, rozumiesz? Nie chc! Mierzi mnie myl, e wszczepi mi si jakiego cholernego pasoyta, mdli mnie, gdy pomyl, e ten pasoyt bdzie we mnie rs, e... Urwaa, widzc twarze elfek. Dwie wyraay bezbrzene zdumienie. Trzecia bezbrzen nienawi. Avallac'h odkaszln znaczco. - Przejdmy - rzek chodno - nieco do przodu i rozmawiajmy w cztery oczy. Twoje pogldy, Jaskko, s nieco zbyt radykalne, by gosi je przy wiadkach.

Posuchaa. Dugo jechali w milczeniu. - Uciekn wam - Ciri odezwaa si pierwsza. - Nie zatrzymacie mnie tu wbrew mojej woli. Uciekam z wyspy Thanedd, uciekam apaczom i Nilfgaardczykom, uciekam Bonhartowi i Puszczykowi. Uciekn i wam. Znajd sposb i na wasze czary. - Mylaem - odrzek po chwili - e bardziej ci zaley na przyjacioach. Na Yennefer. Na Geralcie. - Ty o tym wiesz? - westchna zdumiona. - No tak. Prawda. Jeste wiedzcy! Zatem powiniene wiedzie, e myl wanie o nich. Tam, w moim wiecie, oni s w niebezpieczestwie teraz, w tej chwili. A wy mnie przecie chcecie wizi tu... No, co najmniej dziewi miesicy. Sam widzisz, e nie mam wyboru. Rozumiem, e to dla was wane, to dziecko, ta Starsza Krew, ale ja nie mog. Po prostu nie mog. Elf milcza przed chwil. Jecha tak blisko, e dotyka jej kolanem. - Wybr, jak rzekem naley do ciebie. Powinna jednak wiedzie o czym, byoby nieuczciwe ukrywa to przed tob. Std nie mona uciec, Jaskko. Jeeli wic odmwisz wsppracy, zostaniesz tu na zawsze, twoich przyjaci i twojego wiata nie zobaczysz ju nigdy. - To jest wstrtny szanta! - Jeli natomiast - nie przej si krzykiem - zgodzisz si na to, o co prosimy, udowodnimy ci, e czas nie ma znaczenia. - Nie rozumiem. - Czas pynie tutaj inaczej ni tam. Jeli oddasz nam przysug, zrewanyjemy si. Sprawimy, e odzyskasz chwile, ktre stracisz tutaj wrd nas. Wrd Ludu Olch. Milczaa z oczami wbitymi w czarn grzyw Kelpie. Gra na zwok, pomylaa. Jak mwi Vesemir w Kaer Morhen: gdy ci maj wiesza, popro o szklank wody. Nigdy nie wiadomo, co si wydarzy, zanim przynios. Jedna z elfek krzykna nagle, gwizdna. Ko Avallac'ha zara, zadrobi nogami w miejscu. Elf opanowa go, krzykn co do elfek. Ciri zobaczya, jak jedna wyciga uk z zawieszonego przy siodle skrzanego futerau. Stana w strzemionach, osonia oczy doni. - Zachowaj spokj - powiedzia ostro Avallac'h. Ciri westchna. O jakie dwiecie krokw od nich przez wrzosowisko galopoway jednoroce. Cay tabun, co najmniej trzydzieci sztuk. Ciri widywaa jednoroce ju poprzednio, niekiedy, zwaszcza o wicie, podchodziy do jeziora pod Wie Jaskki. Nigdy jednak nie pozwalay jej si zbliy. Znikay jak duchy. Przywdc tabunu by wielki ogier o dziwnej czerwonawej maci. Nagle zatrzyma si, zara przeszywajco, stan dba. W sposb absolutnie niewykonywalny dla adnego konia drepta na tylnych nogach, przebierajc w powietrzu przednimi. Ciri ze zdumieniem skonstatowaa, e Avallac'h i trzy elfki mrucz, e nuc chrem jak dziwn, monotonn melodi. Kim ty jeste? Potrzsna gow. Kim ty jeste, pytanie ponownie rozbrzmiewao jej w czaszce, zakoatao w skroniach. Zapiew elfw wznis si nagle o ton w gr. Ryy jednoroec zara, cay tabun odpowiedzia reniem. Ziemia zadraa, gdy odbiegay. Pie Avallac'ha i elfek urwaa si. Ciri zobaczya, jak wiedzcy ukradkiem ociera pot z brwi. Elf ktem oka spojrza na ni, zrozumia, e widziaa. - Nie wszystko jest tu tak adne, jak wyglda - powiedzia sucho. - Nie wszystko. - Boicie si jednorocw? Przecie one s mdre i przyjazne. Nie odpowiedzia. - Syszaam - nie rezygnowaa, e elfy i jednoroce kochaj si nawzajem.

Odwrci gow. - Przyjmij wic - powiedzia zimno - e to, co widziaa, to ktnia kochankw. Nie zadawaa wicej pyta. Miaa do wasnych zmartwie. *** Szczyty wzgrkw zdobiy kromlechy i dolmeny. Ich widok przypomina Ciri kamie spod Ellander, ten, przy ktrym Yennefer uczya j, czym jest magia. Ale to byo dawno, pomylaa. Wieki cae temu... Jedna z elfek krzykna znowu. Ciri spojrzaa w kierunku, ktry wskazaa. Nim jeszcze zdya skonstatowa, e wiedziony przez ryego ogiera tabun powrci, krzykna druga z elfek. Ciri stana w strzemionach. Z przeciwnej strony, zza pagrka, wyoni si drugi tabun. Wiodcy go jednoroec by sinawy i jabkowity. Avallac'h powiedzia szybko kilka sw. By to w trudny dla Ciri jzyk ellylon, ale poja, tym bardziej, e elfki jak na komend signy po uki. Avallac'h odwrci twarz ku Ciri, a ona poczua, jak w gowie zaczyna jej szumie. By to szum cakiem podobny do tego, jaki wydaje przytknita do ucha morska koncha. Ale znacznie silniejszy. Nie opieraj si - usyszaa gos. - Nie bro si. Musz skoczy, musz ci przenie w inne miejsce. Grozi ci miertelne niebezpieczestwo. Z oddali dobieg ich gwizd, przecigy krzyk. A po chwili ziemia drgna pod podkutymi kopytami. Zza wzgrza wychynli jedcy. Cay oddzia. Konie nosiy kropierze, jedcy grzebieniaste hemy, wok ramion powieway im w galopie paszcze, ktrych cynobrowo-amarantowo-karmazynowa barwa przywodzia na myl un poaru na niebie podwietlanym blaskiem zachodzcego soca. Gwizd, okrzyk. Jedcy gnali ku nim aw. Nim dobiegli na p stajania, jednorocw ju nie byo. Zniky w stepie, zostawiajc za sob obok kurzu. *** Przywdca jedcw, czarnowosy elf, siedzia na wielkim jak smok karogniadym ogierze ustrojonym, jak wszystkie konie oddziau, w kropierz haftowany w smocze uski, do tego noszcym na bie prawdziwie demoniczny rogaty bukranion. Jak wszystkie elfy, czarnowosy mia pod cynobrowo-amarantowo-karmazynowym paszczem kolczug wykonan z keczek o nieprawdopodobnie maej rednicy, dziki czemu ukadaa si na ciele mikko niczym weniana dzianina. - Avallac'h - powiedzia, salutujc. - Eredin - Jeste mi winien przysug. Spacisz, kiedy zadam. - Spac, kiedy zadasz. Czarnowosy zsiad. Avallac'h zsiad rwnie, gestem kaza Ciri zrobi to samo. Weszli na pagrek midzy biae skaki o cudacznych ksztatach obronite trzmielin i karowatymi krzewinkami kwitncego mirtu. Ciri patrzya na nich. Byli jednakowego wzrostu, to znaczy obaj niezwykle wysocy. Ale twarz Avallac'ha bya agodna, a twarz czarnowosego przywodzia na myl drapienego

ptaka. Jasny i czarny, pomylaa. Dobry i zy. wiato i mrok... - Pozwl, Zireael, e ci przedstawi: Eredin Bracc Glas. - Mio mi - elf ukoni si, Ciri odkonia. Niezbyt zgrabnie. - Skd wiedziae - spyta Avallac'h - e co nam grozi? - Wcale nie wiedziaem - elf bacznie przypatrywa si Ciri. - Patrolujemy rwnin, bo wie si rozesza, e jednorogi zrobiy si niespokojne i zaczepne. Nie wiedzie dlaczego. To znaczy, teraz ju wiadomo. To przez ni, rzecz jasna. Avallac'h nie potwierdzi ani nie zaprzeczy. Ciri za hardym wzrokiem skontrowaa spojrzenie czarnowosego elfa. Przez chwil patrzyli na siebie oboje, a adne nie chciao pierwsze spuci oczu. - To wic ma by Starsza Krew - skonstatowa elf. - Aen Hen Ichaer. Dziedzictwo Shiadhal i Lary Dorren? Niezbyt chce si wierzy. To przecie ma Dh'oine. Ludzka samiczka. Avallac'h nie odezwa si. Twarz mia nieruchom i obojtn. - Zakadam - podj czarnowosy - e si nie pomylie. Ba, przyjmuj to za pewnik, ty przecie, jak gosi plotka, nie mylisz si nigdy. W tym stworzeniu, gboko ukryty, tkwi gen Lary. Tak, gdy si dokadniej przyjrze, mona dostrzec pewne cechy wiadczce o rodowodzie tej maej. Ma faktycznie w oczach co, co przywouje na pami Lar Dorren. Nieprawda, Avallac'h? Kto, jeli nie ty, bardziej uprawniony jest do oceny? Avallac'h i tym razem nie odezwa si. Ale Ciri dostrzega na jego bladej twarzy cie rumieca. Zdziwia si bardzo. I zamylia. - Reasumujc - skrzywi usta czarnowosy - jest w tej maej Dh'oine co wartociowego, co piknego. Dostrzegam to. I mam wraenie, jakbym widzia zoty samorodek w kupie kompostu. Oczy Ciri rozbysy wciekoci. Avallac'h powoli odwrci gow. - Mwisz - powiedzia wolno - zupenie jak czowiek, Eredin. Eredin Bracc Glas pokaza zby w umiechu. Ciri widziaa ju takie uzbienie, bardzo biae, bardzo drobne i bardzo nieludzkie, rwne jak spod strychulca, pozbawione kw. Widziaa takie zby u zabitych elfw lecych szeregiem na podwrzu stranicy Kaedwen. Napatrzya si na takie zby u Iskry. Ale w umiechu Iskry takie zby wyglday adnie, u Eredina natomiast upiornie. - Czy ta dzieweczka - powiedzia - wanie usiujca zabi mnie spojrzeniem, zna ju powd, dla ktrego tu jest? - Owszem. - I gotowa jest kooperowa? - Jeszcze nie cakiem. - Nie cakiem - powtrzy. - Ha, to niedobrze. Albowiem charakter kooperacji wymaga, by to byo cakiem. Inaczej jak cakiem po prostu si nie da. A poniewa od Tir n Lia dzieli nas wszystkiego p dnia jazdy, warto by wiedzie, na czym stoimy. - Po co si niecierpliwi? - Avallac'h wyd lekko wargi. - Co moemy zyska na popiechu? - Wieczno - Eredin Bracc Glas spowania, w jego zielonych oczach co na krtko zabyso. - Ale to twoja specjalno, Avallac'h. Twoja specjalno i twoja odpowiedzialno. - Ty powiedzia. - Jam powiedzia. A teraz wybaczcie, ale obowizki wzywaj. Zostawiam wam eskort, dla bezpieczestwa. Przenocowa radz tu, na tym wzgrzu, gdy wyruszycie jutro o brzasku, bdziecie w Tir n Lia o waciwym czasie. Va faill. Aha, jeszcze jedno. Schyli si, odama i zerwa ukwiecon gazk mirtu. Zbliy j do twarzy, potem z ukonem wrczy Ciri. - To przeprosiny - rzek krtko. - Za nie przemylane sowo. Va fail, luned.

Odszed szybko, za chwil ziemia drgna pod kopytami, gdy odjeda z czci oddziau. - Nie mw mi tylko - zaburczaa - e to z nim musiaabym... Ze to on... Jeli to on, to nigdy w yciu. - Nie - zaprzeczy powoli Avallac'h. - To nie on. Bd spokojna. Ciri zbliya mirt do twarzy. By nie dostrzeg podniecenia i fascynacji, ktre j ogarny. - Jestem spokojna. *** Suche bodiaki i wrzosy stepu ustpiy bujnej zielonej trawie, wilgotnym paprociom, podmoky teren zaci si jaskrami, zafioletowi ubinem. Wkrtce zobaczyli rzek, cho krystalicznie przejrzysta, miaa brunatne zabarwienie. Pachniao torfem. Avallac'h wygrywa na swej fletni rne skoczne melodyjki. Ciri, zaspiona, mylaa intensywnie. - Kto - odezwaa si wreszcie - ma by ojcem tego dziecka, na ktrym wam tak zaley? A moe to nie ma znaczenia? - To ma znaczenie. Czy mam rozumie, e podja decyzj? - Nie, nie masz rozumie. Po prostu wyjaniam pewne sprawy. - Su pomoc. Co chcesz wiedzie? - Dobrze wiesz, co. Chwil jechali w milczeniu. Ciri widziaa abdzie dostojnie eglujce po rzece. - Ojcem dziecka - rzek spokojnie i rzeczowo Avallac'h - bdzie Auberon Muircetach. Auberon Muircetach jest naszym... Jak to wy mwicie... Najwyszym przywdc? - Krlem? Krlem wszystkich Aen Seidhe? - Aen Seidhe, Lud Wzgrz, to elfy twojego wiata. My jestemy Aen Elle, Lud Olch. A Auberon Muircetach, owszem, jest naszym krlem. - Krlem Olch? - Mona to tak nazwa. Jechali w milczeniu. Byo bardzo ciepo. - Avallac'h. - Sucham. - Jeli si zdecyduj, to potem... Pniej... bd wolna? - Bdziesz wolna i odejdziesz, dokd zechcesz. O ile nie postanowisz zosta. Z dzieckiem. Prychna lekcewaco, ale nic nie powiedziaa. - Zdecydowaa wic? - spyta. - Zdecyduj, gdy bdziemy na miejscu. - Ju jestemy na miejscu. Zza gazi wierzb paczcych, spywajcych ku wodzie niczym zielone kurtyny, Ciri zobaczya paace. Nigdy w yciu nie widziaa niczego podobnego. Paace, cho wykonane z marmuru i alabastru, byy aurowe jak altany, wydaway si tak delikatne, ulotne i zwiewne, jakby to nie byy budynki, ale zjawy budynkw. Ciri w kadej chwili oczekiwaa, e powieje wiatr, a paacyki znikn razem z unoszcym si z rzeki oparem. Ale gdy wiatr powia, gdy opar znik, gdy poruszyy si gazki wierzb i zmarszczya rzeka, paacyki nie zniky i znika nie mylay. Zyskiway tylko na urodzie. Ciri z zachwytem patrzya na tarasiki, na podobne kwiatom nenufaru sterczce z wody wieyczki, na mostki wiszce nad rzek jak festony bluszczu, na schody, schodki, balustradki, na arkady i kruganki, na perystyle, na kolumny i kolumienki, na kopuy i kopuki, na smuke,

przypominajce szparagi pinakle i wiee. - Tir n Lia - powiedzia cicho Avallac'h. Im byli bliej, tym pikno tego miejsca silniej chwytao za serce, mocniej ciskao za gardo, sprawiao, e zy gromadziy si w kcikach oczu. Ciri patrzya na fontanny, na mozaiki i terakoty, na rzeby i pomniki. Na aurowe konstrukcje, ktrych przeznaczenia nie pojmowaa. I na takie, co do ktrych bya pewna, e nie suyy niczemu. Prcz estetyki i harmonii. - Tir n Lia - powtrzy Avallac'h. - Widziaa kiedy co takiego? - Owszem - poczua cisk garda. - Widziaam kiedy resztki czego takiego. W Shaerrawedd. Teraz na elfa wypada kolej dugo milcze. *** Przejechali na drugi brzeg rzeki po ukowatym aurowym mocie, ktry sprawia wraenie tak kruchego, e Kelpie dugo boczya si i chrapaa, nim odwaya si na wstpi. Cho podenerwowana i spita, Ciri rozgldaa si pilnie, nie chcc przegapi niczego, adnego widoku, ktry oferowao bajeczne miasto Tir n Lia. Po pierwsze, ciekawo wrcz j palia, po drugie, nie przestawaa myle o ucieczce i pilnie wypatrywaa okazji. Na mostkach i tarasach, w alejkach i perystylach, na balkonach i krugankach widziaa przechadzajcych si dugowosych elfw w obcisych kubrakach i krtkich paszczach, haftowanych w fantazyjne liciaste motywy. Widziaa ufryzowane i ostro wymalowane elfki w zwiewnych sukniach lub strojach przypominajcych mskie. Przed portykiem jednego z paacw powita ich Eredin Bracc Glas. Na jego krtki rozkaz dookoa zaroio si od maych, szaro odzianych elfeczek, ktre szybko i w ciszy zajy si komi. Ciri przypatrywaa si zdumiona nieco. Avallac'h, Eredin i wszystkie inne spotykane dotychczas elfy byy niezwykle wysokiego wzrostu, by spojrze im w oczy, musiaa zadziera gow. Szare elfeczki byy duo nisze od niej. Inna rasa, pomylaa. Rasa sug. Nawet tu, w bajkowym wiecie, musi by kto, kto haruje na prniakw. Weszli do paacu. Ciri westchna. Bya infantk krlewskiej krwi, w paacach si wychowaa. Ale takich marmurw i malachitw, takich stiukw, posadzek, mozaik, luster i kandelabrw nie widziaa nigdy. Poczua si w tym olniewajcym wntrzu le, niezrcznie, nie na miejscu, zakurzona, spocona i niewiea po podry. Avallac'h, wrcz przeciwnie, nie przejmowa si w ogle. Otrzepa rkawic spodnie i cholewki, lekcewac fakt, e kurz osiada na zwierciadle. Potem wielkopasko rzuci rkawice schylonej w ukonie elfeczce. - Auberon? - zapyta krtko. - Czeka? Eredin umiechn si. - Czeka. Bardzo mu pilno. Domaga si, ale Jaskka przysza do niego natychmiast, bez chwili zwoki. Wyperswadowaem mu to. Avallac'h unis brwi. - Zireael - wyjani bardzo spokojnie Eredin - powinna i do krla bez stresu, bez presji, wypoczta, spokojna i w dobrym nastroju. Dobry nastrj zapewni jej kpiel, nowy strj, nowa fryzura i makija. Tak dugo Auberon chyba jeszcze wytrzyma, jak mniemam. Ciri odetchna gboko i spojrzaa na elfa. A si zdumiaa, jak sympatyczny jej si wyda. Eredin zademonstrowa w umiechu swe rwne, pozbawione kw uzbienie. - Jedna tylko rzecz budzi moje zastrzeenia - oznajmi. - A jest ni sokoli bysk w oczach naszej Jaskki. Nasza Jaskka strzela oczami w lewo i prawo, wypisz wymaluj, gronostaj, wypatrujcy dziury w klatce. Jaskka, widz to, daleka jest jeszcze od bezwarunkowej

kapitulacji. Avallac'h nie skomentowa. Ciri, ma si rozumie, te nie. - Nie dziwi si - cign Eredin. - Nie moe by inaczej, skoro to krew Shiadhal i Lary Dorren. Posuchaj mnie jednak bardzo uwanie, Zireael. Std ucieczki nie ma. Nie istnieje moliwo przeamania Geas Garadh, Czaru Bariery. Wzrok Ciri mwi wyranie, e nie uwierzy, dopki si sprawdzi. - Gdyby nawet jakim cudem sforsowaa Barier - Eredin nie spuszcza z niej oczu - to wiedz, e oznacza to bdzie twoj zgub. Ten wiat tylko wyglda adnie. Ale niesie mier, zwaszcza nie obytym. Rany od rogu jednoroga nie leczy nawet magia. - Wiedz rwnie - podj, nie doczekawszy si komentarza - e nic ci nie pomoe twj dziki talent. Nie dokonasz skoku, nawet nie prbuj. A gdyby nawet ci si udao, wiedz, e moi Dearg Ruadhri, Czerwoni Jedcy zdoaj docign ci nawet w otchani czasw i miejsc. Nie bardzo rozumiaa, o co mu szo. Ale zastanowio j, e Avallac'h nachmurzy si nagle i zmarszczy, najwyraniej niezadowolony z przemowy Eredina. Tak, jakby Eredin powiedzia za duo. - Chodmy - powiedzia. Pozwl, Zireael. Oddamy ci teraz w rce pa. Trzeba, by wygldaa piknie. Pierwsze wraenie jest najwaniejsze. *** Serce omotao jej w piersi, krew szumiaa w skroniach, rce trzsy si odrobin. Opanowaa je, zaciskajc pici. Uspokoia si za pomoc wolnych wdechw i wydechw. Rozlunia ramiona, poruszya zesztywniaym ze zdenerwowania karkiem. Jeszcze raz przejrzaa si w wielkim zwierciadle. Widok raczej nie zadowala. Wilgotne jeszcze po kpieli wosy miaa przystrzyone i sczesane tak, by cho troch zakryway blizn. Makija adnie podkrela jej oczy i usta, niele prezentoway si te rozcita do p uda srebrnoszara spdnica, czarna kamizelka i cieniuteka bluzka z perowej krepy. Cao interesujco akcentowa jedwabny fular na szyi. Ciri poprawia i wyrwnaa fular, po czym signa midzy uda, poprawia tam, co naleao. A miaa pod spdnic rzeczy icie zdumiewajce - majteczki delikatne jak pajczynka i prawie sigajce majteczek poczoszki, w sposb niewiarygodny trzymajce si ud bez podwizek. Signa do klamki. Z wahaniem, jak gdyby nie bya to klamka, lecz pica kobra. Pest, pomylaa odruchowo po elfiemu, stawiam czoo mczyznom z mieczami. Stawi jednemu z... Zamkna oczy, westchna. I wesza do komnaty. W rodku nie byo nikogo. Na malachitowym stole leaa ksiga, stara karafka. Na cianach byy dziwne reliefy i paskorzeby, udrapowane kotary, kwietne arrasy. W kcie sta posg. A w drugim kcie oe z baldachimem. Serce znowu zaczo wali. Przekna lin. Ktem oka dostrzega ruch. Nie w komnacie. Na tarasie. Siedzia tam, odwrcony do niej pprofilem. Cho ju troch nauczone, e wrd elfw nic nie wyglda tak, jak przywyka myle, Ciri przeya lekki szok. Przez cay czas, gdy mowa bya o krlu, nie wiedzie czemu miaa przed oczami Ervylla z Verden, ktrego synow o may wos kiedy nie zostaa. Mylc o krlu, widziaa unieruchomionego przez zway tuszczu, zioncego cebul i piwem grubasa z czerwonym nosem i przekrwionymi oczyma widocznymi znad niechlujnej brody. Dziercego bero i jabko w opuchnitych i upstrzonych brunatnymi plamami doniach. A przy balustradzie tarasu siedzia zupenie inny krl.

By bardzo szczupy, a wida tez byo, e jest bardzo wysoki. Mia wosy popielate jak jej wasne, mocno przetykane bielutkimi pasmami, dugie, opadajce na ramiona i plecy. Ustrojony by w czarny aksamitny kubrak. Nosi typowe elfie buty, z licznymi klamerkami na caej dugoci cholewki. Donie mia wskie, biae, o dugich palcach. Zajty by puszczaniem baniek. Trzyma miseczk z mydem i somk, w ktr co i rusz dmucha, a opalizujce tczowo baki pyny w d ku rzece. Chrzkna cicho. Krl Olch odwrci gow. Ciri nie opanowaa westchnienia. Jego oczy byy niesamowite. Jasne jak roztopiony ow, bezdenne. I pene nie wyobraalnego smutku. - Jaskka - powiedzia. Zireael. Dzikuj, e zechciaa przyj. Przekna lin, zupenie nie wiedzc, co powiedzie. Auberon Muircetach przyoy somk do ust i posa w przestworza kolejn bak. By opanowa drenie rk, splota je, wyamaa palce. Potem nerwowo przeczesaa wosy. Elf pozornie powica uwag wycznie bakom. Jeste zdenerwowana? - Nie - skamaa butnie. - Nie jestem. - Spieszysz si dokd? - A i owszem. Chyba woya w gos nieco zbyt duo nonszalancji, czua, e balansuje na krawdzi grzecznoci. Elf nie zwrci jednak uwagi. Utworzy na kocu somki ogromn bak, koysaniem nada jej ksztat ogrka. Przez dusz chwil podziwia dzieo. - Nie oka si natrtem, jeli spytam, dokd ci tak pilno? - Do domu! - prychna, ale zaraz si poprawia, dodajc spokojnym tonem. - Do mojego wiata. - Do czego? - Do mojego wiata! - Ach. Wybacz. Przysigbym, e powiedziaa: "Do mojego dziwactwa". I bardzo si zdumiaem, zaiste. Mwisz naszym jzykiem znakomicie, ale nad wymow i akcentem godzi si jeszcze popracowa. - Czy to wane, jak akcentuj? Nie do konwersacji jestem ci wszak potrzebna. - Nic nie powinno przeszkadza w deniu do doskonaoci. Na kocu somki wyrosa kolejna baka, oderwana poszybowaa, pka w zetkniciu z gazk wierzby. Ciri westchna. - Pilno ci zatem do twojego wiata - przemwi po chwili krl Auberon Muircetach. Twojego! Doprawdy, wy, ludzie nie grzeszycie przesadnie skromnoci. Pobeta somk w czareczce, beztroskim z pozoru dmuchniciem cay otoczy si rojem tczowych banieczek. - Czowiek - powiedzia. - Twj wochaty przodek po mieczu pojawi si na wiecie duo pniej ni kura. A nigdy nie syszaem, by jakakolwiek kura rocia sobie pretensje do wiata... Dlaczego wiercisz si i drepczesz w miejscu jak mapeczka? To, co mwi, powinno ci interesowa. Wszak to historia. Ach, pozwl, niech zgadn: ciebie ta historia nie obchodzi i nudzi. Wielka opalizujca baka pofruna w stron rzeki. Ciri milczaa, gryzc wargi. - Twj wochaty przodek - podj elf, mieszajc somk w miseczce - szybko si nauczy, jak wykorzystywa przeciwstawny kciuk i szcztkow inteligencj. Robi za ich pomoc rne rzeczy, z reguy rwnie mieszne, co straszne. To znaczy, chciaem powiedzie, e gdyby robione przez twego przodka rzeczy nie byy straszne, to byyby mieszne. Kolejna baka, zaraz po niej druga i trzecia. - Nas, Aen Elle, mao w gruncie rzeczy obchodzio, co wyczynia twj przodek, mymy, w przeciwiestwie do Aen Seidhe, naszych kuzynw, z tamtego wiata odeszli ju dawno.

Wybralimy sobie inne, ciekawsze uniwersum. Podwczas bowiem, zdziwisz si tym co powiem, mona si byo midzy wiatami do swobodnie przemieszcza. Przy odrobinie talentu i wprawy, rzecz jasna. Ponad wszelk wtpliwo rozumiesz, co mam na myli. Ciri gotowaa si z ciekawoci, ale milczaa uparcie, wiadoma, e elf troch z niej podrwiwa. Nie chciaa uatwia mu zadania. Auberon Muircetach umiechn si. Odwrci. Na szyi mia zoty alszband, oznak noszc w Starszej Mowie nazw torc'h. - Mire, luned. Dmuchn lekko, poruszajc somk zwinnymi ruchami. U wylotu, zamiast, jak poprzednio, jednej wielkiej baki, zwisao ich kilka. - Banieczka przy banieczce, przy banieczce banieczka - zanuci. - Ech, tak byo, tak byo... Mwilimy sobie, co za rnica, pobdziemy sobie troch tu, a troch tam, co z tego, e Dh'oine uparli si, by swj wiat unicestwi wraz z sob? Pjdziemy sobie dokd indziej... Do innej banieczki... Pod jego palcym spojrzeniem Ciri kiwna gow, oblizaa wargi. Elf umiechn si znowu, strzsn baki, dmuchn raz jeszcze, tym razem tak, e u wylotu somki utworzyo si cae wielkie grono, cae mnstwo maych, posczepianych ze sob banieczek. - Przysza Koniunkcja - elf unis obwieszon bakami somk. - wiatw zrobio si nawet wicej. Ale drzwi s zamknite. S zamknite dla wszystkich oprcz garstki wybranych. A czas biey. Drzwi trzeba otworzy. Pilnie. To jest imperatyw. Czy rozumiesz to sowo? - Nie jestem gupia. - Nie, nie jeste - odwrci gow. - Nie moesz by. Jeste przecie Aen Hen Ichaer, Starsz Krwi. Podjed bliej. Gdy wycign ku niej rk, mimowolnie zacisna zby. Ale dotkn tylko jej przedramienia, a potem jej doni. Poczua przyjemne mrowienie. Odwaya si spojrze w jego niesamowite oczy. - Nie wierzyem, gdy mwili - szepn. - Ale to prawda. Masz oczy Shiadhal. Oczy Lary. Spucia wzrok. Czua si niepewnie i gupio. Krl Olch wspar okie na balustradzie, a podbrdek na doni. Przez dug chwil zdawa si interesowa wycznie pywajcymi po rzece abdziami. - Dzikuj, e przysza - powiedzia wreszcie, nie odwracajc gowy. - A teraz id sobie i zostaw mnie samego. *** Znalaza Avallac'ha na tarasie nad rzek, w momencie, gdy wanie wsiada do odzi w towarzystwie przepiknej elfki o wosach koloru somy. Elfka miaa na wargach pomadk o barwie pistacji, a na powiekach i skroniach zote brokatowe drobinki. Ciri miaa zamiar odwrci si i odej, gdy Avallac'h powstrzymywa j gestem. A drugim zaprosi do odzi. Zawahaa si. Nie chciaa rozmawia przy wiadkach. Avallac'h powiedzia szybko do elfki i przesa jej doni causa. Elfka wzruszya ramionami i odesza. Raz tylko si odwrcia, by oczami pokaza Ciri, co o niej mniema. - Jeli moesz, powstrzymaj si od komentarzy - rzek Avallac'h, gdy usiada na bliszej dziobu aweczce. Sam te usiad, wyj swoj fletni, zagra, odzi w ogle si nie przejmujc. Ciri obejrzaa si z niepokojem, ale d pyna idealnie rodkiem nurtu, nie zbaczajc nawet na cal w stron wchodzcych w wod schodw, filarw i kolumn. Bya to dziwna d, Ciri nigdy takiej nie widziaa, nawet na Skellige, gdzie napatrzya si na wszystko, co byo zdolne unosi si na wodzie. Miaa bardzo wysokie, smuke, wyrzebione

w ksztat kluczy dziobnice, bya bardzo duga, bardzo wska i bardzo chybotliwa. Zaiste, tylko elf mg siedzie w czym takim i piska na fujarce, zamiast trzyma si steru i wiosa. Avallac'h przesta piska. - Co ci ley na sercu? Wysucha, przygldajc si jej z dziwnym umiechem. - Jeste zawiedziona - stwierdzi, nie zapyta. - Zawiedziona, rozczarowana, a nade wszystko oburzona. - Wcale nie! Nie jestem! - I nie powinna by - elf spowania. - Auberon potraktowa ci z rewerencj, jak rodowit Aen Elle. Nie zapominaj, my, Lud Olch, nie spieszymy si nigdy. Mamy czas. - Powiedzia mi co cakiem innego. - Wiem, co ci powiedzia. - A o co w tym wszystkim chodzi, te wiesz? - Owszem. Nauczya si ju wiele. Nawet westchnieniem, nawet drgnieniem powieki nie zdradzia zniecierpliwienia i zoci, gdy znowu przyoy fletni do ust i gra. Melodyjnie, tsknie. Dugo. d pyna, Ciri liczya przesuwajce si nad ich gowami mosty. - Mamy - odezwa si zaraz za czwartym mostem - wicej ni powane podstawy do przypuszcze, e twojemu wiatu grozi zagada. Kataklizm klimatyczny o potnej skali. Jako erudytka, z pewnoci zetkna si z Aen Ithlinne Speath, Wrb Itliny. We wrbie jest mowa o Biaym Zimnie. Wedug nas chodzi o potne zlodowacenie. A poniewa tak si skada, e dziewidziesit procent ldu twojego wiata to pkula pnocna, zlodowacenie moe zagrozi egzystencji wikszoci ywych istot. Po prostu zgin z zimna. Ci, ktrzy przetrwaj, uton w barbarzystwie, wyniszcz si nawzajem w bezlitosnych walkach o poywienie, stan si upem oszalaych z godu drapienikw. Przypomnij sobie tekst przepowiedni: Czas Pogardy, Czas Topora, Czas Wilczej Zamieci. Ciri nie przerywaa, bojc si, by nie zacz gra. - Dziecko, na ktrym nam tak bardzo zaley - podj Avallac'h, bawic si fletni potomek i nosiciel genu Lary Dorren, genu, ktry by przez nas specjalnie budowany, moe uratowa mieszkacw tamtego wiata. Mamy podstawy mniema, e potomek Lary i twj, rzecz jasna, bdzie posiada zdolnoci tysickrotnie silniejsze od tych, ktre posiadamy my, wiedzcy. Ktre w postaci szcztkowej posiadasz ty. Wiesz, o co chodzi, prawda? Ciri zdya si nauczy, e w Starszej Mowie takie figury retoryczne, cho z pozoru bdce pytaniami, nie tylko nie wymagay, ale wrcz zabraniay odpowiadania. - Krtko mwic - podj Avallac'h - idzie o moliwo przemieszczania midzy wiatami nie tylko siebie, swej wasnej niewiele wszak znaczcej osoby. Rzecz w otwarciu Ard Gaeth, wielkich i staych Wrt, przez ktre przeszliby wszyscy. Przed Koniunkcj udawao nam si to, chcemy to osign i teraz. Ewakuujemy z gincego wiata bytujcych tam Aen Seidhe. Naszych braci, ktrym jestemy winni pomoc. Nie moglibymy y z myl, e czego zaniechalimy. I uratujemy, ewakuujemy z tamtego wiata wszystkich zagroonych. Wszystkich, Zireael. Ludzi take. - Doprawdy? - nie wytrzymaa. - Dh'oine take? - Take. Sama teraz widzisz, jak jeste wana, ile od ciebie zaley. Jak wan rzecz jest, by bya cierpliwa. Jak wan rzecz jest, by dzi wieczorem posza do Auberona i zostaa ca noc. Wierz mi, jego zachowanie nie byo demonstracj niechci. On wie, e dla ciebie nie jest to sprawa atwa, wie, e mgby natrtnym popiechem dotkn ci i zrazi. On bardzo wiele wie, Jaskko. Nie wtpi, e to zauwaya. - Zauwayam - prychna. - Zauwayam take i to, e prd znis nas ju do daleko od Tir n Lia. Pora wzi si do wiose. Ktrych tu zreszt nie widz.

- Bo ich tu nie ma - Avallac'h unis rk, zakrci doni, strzeli palcami. d zatrzymaa si. Chwil staa w miejscu, a potem zacza pyn pod prd. Elf rozsiad si wygodniej, przyoy do ust fletni i bez reszty powici si muzyce. *** Wieczorem Krl Olch podj j kolacj. Gdy wesza, szeleszczc jedwabiem, gestem zaprosi j do stou. Suby nie byo. Usugiwa jej sam. Kolacja skadaa si z kilkunastu rodzajw warzyw. Byy te grzyby, gotowane i duszone w sosie. Grzybw takich Ciri rwnierz nigdy jeszcze nie jada. Niektre byy biae i cieniutkie jak listki, w smaku delikatne i agodne, inne, brzowe i czarne, misiste i aromatyczne. Auberon nie aowa jej te rowego wina. Pozornie lekkie, uderzao do gowy, odprao, rozwizywao jzyk. Zanim si obejrzaa, opowiedziaa mu o rzeczach, o ktrych jeszcze nigdy nie sdzia, e opowie. Sucha. Cierpliwie. A ona nagle przypomniaa sobie, po co tu jest, spochmurniaa i zamilka. - Jak rozumiem - dooy jej cakiem nowych grzybw, zielonkawych i pachncych jak szarlotka - mniemasz, e z owym Geraltem wie ci przeznaczenie? - Wanie tak - uniosa puchar naznaczony ju licznymi ladami jej pomadki. Przeznaczenie. On, to znaczy Geralt, jest przeznaczony mnie, a ja jemu. Nasze losy si wi. Lepiej by wic byo, bym std odesza. Zaraz. Rozumiesz? - Przyznam, e nie bardzo. - Przeznaczenie! - wypia yk. - Sia, ktrej lepiej na drodze nie stawa. Dlatego myl... Nie, nie, dzikuj, nie nakadaj mi ju, prosz, najadam si tak, e chyba pkn. - Wspomniaa, e mylisz. - Myl, e bdem byo zwabi mnie tu. I zmusza do... No, wiesz, co mam na myli. Ja musz std odej, pospieszy im z pomoc... Bo moje przeznaczenie... - Przeznaczenie - przerwa, unoszc kielich. - Predestynacja. Co, co jest nieuniknione. Mechanizm, ktry sprawia, e praktycznie nieskoczona liczka niemoliwych do przewidzenia wydarze musi zakoczy si takim, a nie innym skutkiem. Czy tak? - Pewnie! - Dokd zatem i po co chcesz i? Pij wino, ciesz si chwil, raduj yciem. Co ma przyj, i tak przyjdzie, jeli to nieuniknione. - Akurat. Tak dobrze to nie ma. - Przeczysz wic sama sobie. - Nieprawda. - Przeczysz przeczeniu, a to ju jest bdne koo. - Nie! - szarpna gow. - Nie moe tak by, e si siedzi i nic nie robi! Nic samo nie przychodzi! - Sofizmat. Nie wolno bezmylnie traci czasu! Mona przegapi waciwy moment... Ten jeden waciwy, niepowtarzalny. Bo czas nie powtarza si nigdy. - Pozwl - wsta. - Popatrz, o, na to. Na cianie, ktr wskaza, widnia wypuky relief przedstawiajcy ogromnego uskowatego wa. Gad, zwinwszy si w ksztat semki, wgryza si zbiskami we wasny ogon. Ciri widziaa ju co takiego, ale nie pamitaa gdzie. - Oto - powiedzia elf - pradawny w Urobos. Urobos symbolizuje nieskoczono i sam jest nieskoczonoci. Jest wiecznym odchodzeniem i wiecznym powracaniem. Jest czym, co nie ma ani pocztku, ani koca.

- Czas jest jak pradawny Urobos. Czas to upywajce chwile, ziarenka piasku przesypujce si w klepsydrze. Czas to momenty i zdarzenia, ktrymi tak chtnie prbujemy go mierzy. Ale pradawny Urobos przypomina nam, e w kadym momencie, w kadej chwili, w kadym zdarzeniu kryj si przeszo, teraniejszo i przyszo. W kadej chwili kryje si wieczno. Kade odejcie jest zarazem powrotem, kade poegnanie powitaniem, kady powrt rozstaniem. Wszystko jest jednoczenie pocztkiem i kocem. - I ty te - powiedzia, w ogle na ni nie patrzc - jeste zarazem pocztkiem i kocem. A poniewa bya tu mowa o przeznaczeniu, wiedz, e to wanie jest twoje przeznaczenie. By pocztkiem i kocem. Rozumiesz? Zawahaa si na moment. Ale jego palce oczy zmusiy j do odpowiedzi. - Rozumiem. - Rozbierz si. Powiedzia to tak beztrosko, tak obojtnie, e omal nie wrzasna ze zoci. Drcymi rkoma zacza rozpina kamizelk. Palce byy nieposuszne, haftki, guziczki i tasiemki nieporczne i ciasne. Cho Ciri spieszya si jak moga, chcc jak najszybciej mie to wszystko za sob, rozbieranie trwao denerwujco dugo. Ale elf nie sprawia wraenia kogo, komu si spieszy. Jak gdyby naprawd mia do dyspozycji ca wieczno. Kto wie, pomylaa, moe i ma? Ju w zupenym dezabilu, przestpia z nogi na nog, posadzka zibia jej stopy. Zauway to, bez sowa wskaza oe. Pociel bya z norek. Ze zszytych w wielkie bamy norczych futerek. Miciutkich, ciepych, przyjemnie askoczcych. Pooy si obok niej, cakowicie ubrany, w butach nawet. Gdy jej dotkn, wyprya si mimowolnie, troch za na siebie, bo bya zdecydowana do koca gra hard i niewzruszon. Zby, co tu duo gada, cokolwiek jej szczkay. Jego elektryzujcych dotyk uspokaja jednak, a palce uczyy i rozkazyway. Wskazyway. W momencie, gdy zacza rozumie wskazwki tak dobrze, e niemal z wyprzedzeniem, zamkna oczy i wyobrazia sobie, e to Mistle. Ale nie udao jej si. Bo bardzo od Mistle si rni. Doni pouczy j, co ma zrobi. Posuchaa. Nawet chtnie. Spiesznie. On w ogle si nie spieszy. Sprawi, e pod pieszczot zmika jak jedwabna wstga. Zmusi j do jku. Do przygryzienia warg. Do gwatownego, wstrzsajcego caym ciaem spazmu. Tego, co zrobi potem, nie spodziewaa si zupenie. Wsta i odszed. Zostawiajc j rozpalon, dyszc i rozdygotan. Nawet si nie obejrza. Ciri krew uderzya do twarzy i skroni. Zwina si w kbek na norczych bamach. I zakaa. Z wciekoci, wstydu i upokorzenia. *** Rano znalaza Avallac'ha w perystylu za paacem, wrd szpaleru posgw. Posgi rzecz szczeglna - przedstawiay elfie dzieci. W rnych, gwnie rozbrykanych pozach. Zwaszcza ten, przy ktrym sta elf, by ciekawy - przedstawia malca z wykrzywion w zoci buzi, z zacinitymi pistkami, stojcego na jednej nodze. Ciri dugo nie moga oderwa wzroku, a w podbrzuszu czua tpy bl. Dopiero ponaglona przez Avallac'ha opowiedziaa o wszystkich. Oglnikowo i jkajc si. - On - powiedzia powanie Avallac'h, gdy skoczya - wicej ni szeset pidziesit razy oglda dymy Saovine. Wierz mi, Jaskko, to wiele nawet jak na Lud Olch.

- A co mnie to obchodzi? - warkna. - Ja si umwiam! Nauczylicie si chyba od krasnoludw, waszych pobratymcw, co to takiego kontrakt? Ja si wywizuj! Oddaj si! Co mnie obchodzi, e on nie moe lub nie chce? Co mnie obchodzi, czy to starcza niemoc, czy te go nie pocigam? Moe brzydzi si Dh'oine? Moe jak Eredin widzi we mnie tylko samorodek w kupie kompostu? - Mam nadziej. - Twarz Avallac'ha, rzecz niebywaa, zmienia si i skurczya. - Mam nadziej, e nie powiedziaa mu czego podobnego? - Nie powiedziaam. Cho miaam ochot. - Strze si. Nie wiesz, czym ryzykujesz. - Jest mi wszystko jedno. Ja zawaram umow. Wz albo przewz! Albo si wywiecie, albo umow uniewaniamy i bd wolna. - Strze si, Zireael - powtrzy, wskazujc na statuetk rozbrykanego bobasa. - Nie bd taka, jak ten tu. Uwaaj na kade sowo. Staraj si zrozumie. A jeli czego nie rozumiesz, pod adnym pozorem nie dziaaj pochopnie. Bd cierpliwa. Pamitaj, czas nie ma znaczenia. - Ma znaczenie! - Nie bd, prosiem, krnbrnym dzieckiem. Jeszcze raz powtarzam: bd cierpliwa z Auberonem. Bo to twoja jedyna szansa na odzyskanie wolnoci. - Doprawdy? - krzykna niemal. - Zaczynam mie wtpliwoci! Zaczynam podejrzewa, e oszukae mnie! e wszyscy mnie oszukalicie... - Obiecaem ci - twarz Avallac'ha bya rwnie martwa jak kamie posgw - e wrcisz do twego wiata. Daem sowo. Paddawanie sowa w wtpliwo jest dla Aen Elle cik obraz. By ci przed ni ustrzec, proponuj zakoczy t rozmow. Chcia odej, ale zagrodzia mu drog. Jego akwamarynowe oczy zwziy si a Ciri zrozumiaa, e ma do czynienia z elfem bardzo, ale to bardzo niebezpiecznym. Ale byo za pno, by si cofa. - Bardzo to co po elfiemu - zasyczaa jak mija - samemu obraa, a potem nie pozwala na rewan. - Strze si, Jaskko. - Posuchaj - hardo zadara gow. - Wasz Krl Olch zadaniu nie podoa, to wicej ni jasne. Nie jest wane, czy problem stanowi on, czy jestem nim ja. To obojtne i bez znaczenia. Ale ja chc wywiza si z umowy. I mie to za sob. Nieche wic to dziecko, na ktrym tak wam zaley, zrobi mi kto inny. - Nie wiesz nawet, o czym mwisz. - A jeli to ja jestem problemem - nie zmienia tonu i miny - to znaczy, e si pomylie, Avallac'h. Zwabie do tego wiata nie t, ktr trzeba. - Nie wiesz, o czym mwisz, Zireael. - Jeli za - krzykna - wszyscy si mn brzydzicie, to zastosujcie metod hodowcw osomuw. Co, nie wiesz? Ogierowi pokazuje si klacz, a potem zawizuje oczy i podstawia olic! Nawet nie raczy odpowiedzie. Min j bezceremonialnie i odszed szpalerem posgw. - A moe ty? - wrzasna. - Chcesz, to oddam si tobie! Co? Nie powicisz si? Przecie podobno mam oczy Lary! We dwch skokach by przy niej, jego rce strzeliy ku jej szyi jak we i zacisny si jak stalowe cgi. Zrozumiaa, e gdyby chcia, zdawiby j jak piskl. Puci j. Nachyli si i z bliska zajrza jej w czy. - Kim ty jeste - spyta niezwykle spokojnie - by omiela si w taki sposb bezczeci jej imi? Kim ty jeste, by omiela si ly mnie tak ndzn jamun? O, ja wiem, ja widz, kim jeste. Nie jeste crk Lary. Jeste crk Cregennana, jeste bezmyln, aroganck, samolubn Dh'oine, okazow wrcz reprezentantk rasy, ktra niczego nie pojmuje, a wszystko musi zrujnowa i zniszczy, skala samym tylko dotykiem, zohydzi i splugawi

sam tylko myl. Twj przodek ukrad mi moj mio, zabra mi j, samolubnie i argoncko zabra mi Lar. Ale tobie, godna jego crko, nie pozwol odebra sobie pamici o niej. Odwrci si. Ciri zwalczy opr cinietej krtani. - Avallac'h. Spojrzenie. - Wybacz mi. Zachowaam si bezmylnie i podle. Przebacz mi. I, jeli moesz, zapomnij. Podszed do niej, obj. - Ju zapomniaem - powiedzia ciepo. - Nie, wracajmy do tego wicej *** Gdy wieczorem wesza do krlewskich komnat, wykpana, wyperfumowana i uczesana, Auberon Muircetach siedzia przy stole, schylony nad szachownic. Bez sowa poleci, by usiada na przeciw. Wygra w dziewiciu ruchach. Za drugim razem ona graa biaymi, a on wygra w jedenastu ruchach. Wtedy dopiero podnis wzrok, swoje jasne niesamowite oczy. - Rozbierz si prosz. W jednym trzeba byo odda mu honor - by delikatny i w ogle si nie spieszy. Gdy - tak jak poprzednio - wsta z oa i odszed bez sowa, Ciri przyja to ze spokojn rezygnacj. Ale niemal do samego witu nie moga zasn. A gdy okna pojaniay od jutrzenki, a ona wreszcie usna, przyni jej si bardzo dziwny sen. *** Vysogota, schylony, opukuje z rzsy puapk na pimaki. Szumi poruszane wiatrem trzciny. Czuj si winny, Jaskko. To ja podsunem ci pomys tej szaleczej eskapady. Wskazaem drog do tej przekltej Wiey - Nie rb sobie wyrzutw, Stary Kruku. Gdyby nie wiea, dopadby mnie Bonhart. Tutaj przynajmniej jestem bezpieczna. Nie jeste tutaj bezpieczna. Vysogota prostuje si. Za jego plecami Ciri widzi wzgrze, goe i obe, wystajce z traw niczym wygity grzbiet przyczajonego w zasadzce potwora. Na wzgrzu ley olbrzymi gaz. Obok gazu dwie postaci. Kobieta i dziewczyna. Wiatr szarpie i plcze czarne wosy kobiety. Widnokrg ponie byskawicami. Chaos wyciga ku tobie rce, creczko. Dziecko Starszej Krwi, dziewczyno wpleciona w Ruch i Odmian, Zagad i Odrodzenie. Przeznaczona i bdca przeznaczeniem. Zza zamknitych drzwi Chaos wyciga ku tobie swe szpony, nadal nie wiedzc, czy staniesz si jego narzdziem, czy tez przeszkod w jego planach. Nie wiedzc, czy nie odegrasz przypadkiem roli ziarenka piasku w trybach Zegara Losu. Chaos boi si ciebie, Dziecko Przeznaczenia. A chce sprawi, by to ty czua lk. Dlatego zsya ci sny. Vysogota schyla si, czyci puapk na pimaki. On przecie nie yje, myli trzewo Ciri. Czy to znaczy, e tam, w zawiatach, umarli musz czyci puapki na pimaki? Vysogota prostuje si. Za jego plecami niebo ponie un poarw. Rwnin cwauj

tysice jedcw. Jedcw w czerwonych paszczach. Dearg Ruadhri. Posuchaj mnie uwanie, Jaskko. Starsza Krew, ktr masz w yach, daje ci wielk wadz. Jeste Pani Miejsc i Czasw. Masz potn Moc. Nie pozwl, by ci j odebrali i wykorzystali do niecnych celw zbrodniarze i niegodziwcy. Bro si! Umknij z zasigu ich niegodziwych rk! - atwo powiedzie! Osaczyli mnie tu jak magiczn barier czy wizi... Jeste Pani Miejsc i Czasw. Ciebie nie mona wizi. Vysogota prostuje si. Za jego plecami jest paskowy, skalista rwnina, na niej wraki okrtw. Cae dziesitki wrakw. A dalej zamek, czarny, grony, zbaty blankami, wznoszcy si nad grskim jeziorem. Zgin bez twojej pomocy, Jaskko. Tylko ty moesz ich uratowa. Usta Yennefer, pocite i rozbite, poruszaj si bezgonie, brocz krwi. Fiokowe oczy byszcz, pal si w wychudej, skurczonej, poczerniaej od mki twarzy przysonitej burz zmierzwionych, brudnych, czarnych wosw. We wgbieniu podogi mierdzca kaua, dookoa migaj szczury. Przeraliwe zimno kamiennych cian. Zimno kajdan na przegubach rk, na kostkach ng... Donie i palce Yennefer s mas zakrzepej krwi. - Mamusiu! Co oni ci zrobili? Marmurowe schody prowadzce w d. Schody o trzech podestach. Va'esse deireadh aep eigean... Co si koczy... Co? Schody. W dole ogie poncy w elaznych koszach. Ponce arrasy. Idziemy, mwi Geralt. Schodami w d. Musimy. Tak trzeba. Innej drogi nie ma. Tylko te schody. Chc zobaczy niebo. Jego usta nie poruszaj si. S sine i jest na nich krew. Krew, wszdzie krew... Cae schody we krwi... Innej drogi nie ma. Nie ma, Gwiazdooka. - W jaki sposb? - krzykna. - W jaki sposb mog im pomc? Jestem w innym wiecie! Uwiziona! I bezsilna! Ciebie nie mona uwizi. Wszystko ju zostao opisane, mwi Vysogota. Nawet to. Spjrz pod nogi. Ciri z przeraeniem widzi, e stoi w morzu koci. Wrd czaszek, piszczeli i koci. Tylko ty moesz temu zapobiec, Gwiazdooka. Vysogota prostuje si. Za jego plecami zima, nieg, kurniawa. Wiatr wieje i gwide. Przed ni, w zamieci, na koniu, Geralt. Ciri poznaje go, chocia na gowie ma futrzan czap, a twarz owint wenianym szalem. Za jego plecami majacz w zamieci inni jedcy, ich sylwetki s niewyrane, tak grubo okutane, e nie sposb rozezna, co to za jedni. Geralt patrzy wprost na ni. Ale jej nie widzi. nieg sypie mu w oczy. - Geralt! To ja! Tutaj! Nie widzi jej. I nie syszy wrd wycia wichury. - Geraaaalt! To muflon, mwi Geralt. To tylko muflon. Zawracajmy. Jedcy znikaj, rozpywaj si wrd zamieci. - Geraaaalt! Nieeee! *** Obudzia si.

*** Rano posza od razu do stajni. Nawet bez niadania. Nie chciaa spotkania z Avallac'hem, nie yczya sobie rozmowy z nim. Wolaa unikn natrtnych, ciekawych, pytajcych, klejcych si do niego spojrze innych elfw i elfek. Przy kadej innej okazji demonstracyjnie obojtnie, w kwestii krlewskiej alkowy elfy zdradzay ciekawo, a ciany paacu, Ciri bya tego pewna, miay uszy. Odszukaa w boksie Kelpie, znalaza siodo i uprz. Nim zdya okulbaczy klacz, ju byy przy niej suce, te szare elfeczki, mae, o gow nisze od zwykych Aen Elle. Wyrczyy j przy klaczy, kaniajc si i przymilnie umiechajc. - Dzikuj - powiedziaa. Daabym sobie rad sama, ale dzikuj. Jestecie kochane. Najblisza dziewczynka umiechna si, a Ciri drgna. Bo dziewczynka miaa w uzbieniu ky. Doskoczya do niej szybko, e dziewczynka niemal przysiada ze strachu. Odgarna wosy z ucha. Ucha, ktre nie byo szpiczasto zakoczone. - Ty jeste czowiekiem! Dzieweczka - a wraz z ni pozostae - uklka na pozamiatanej pododze. Pochylia gow. W oczekiwaniu kary. - Ja... - zacza Ciri, mitoszc rzemie wodzy. - Ja... Nie wiedziaa, co powiedzie. Dziewki klczay nadal. Konie niespokojnie parskay i tupay w boksach. Na zewntrz, w siodle, w kusie, nadal nie moga zebra myli. Ludzkie dziewczyny. Jako suce, ale to nieistotne. Istotne jest, e w tym wiecie s Dh'oine... Ludzie, poprawia si. Myl ju jak oni. Z zadumy wyrwao j gone renie i podskok Kelpie. Uniosa gow i zobaczya Eredina. Siedzia na swym skarogniadym ogierze, teraz pozbawionym demonicznego bukranionu i wikszoci pozostaych bojowych parafernaliw. Sam nosi jednak kolczug pod mienicym si wieloma odcieniami czerwieni paszczem. Ogier na powitanie zara chrapliwie, potrzsn bem i wyszczerzy na Kelpie te zby. Kelpie, w myl zasady, e sprawy zaatwia si z panem, a nie ze sug, signa zbami do uda elfa. Ciri ostro cigna wodze. - Uwaaj - powiedziaa. - Trzymaj dystans. Moja klacz nie lubi obcych. A potrafi gry. - Takie, ktre gryz - zmierzy j zym wzrokiem - kiezna si elaznym kieznem. Tak, eby a krew trysna. wietna metoda na wykorzenienie naroww. Rwnie u koni. Szarpn trzle ogiera tak mocno, e ko zachrapa i postpi kilka krokw do tyu, a z pyska cieka mu piana. - Po co kolczuga? - teraz Ciri zmierzya elfa wzrokiem. - Gotujesz si do wojny? - Wprost przeciwnie. Pragn pokoju. Twoja klacz, poza tym, e narowista, ma jeszcze jakie zalety? - W rodzaju? - Zmierzysz si w biegu? - Jeli chcesz, czemu nie - stana w strzemionach. - Tam, w stron tamtych kromlechw... - Nie - przerwa. - Tam nie. - Dlaczego? - Teren zakazany. - Dla wszystkich, oczywicie. - Nie dla wszystkich, oczywicie. Zbyt cenne jest dla nas, Jaskko, twoje towarzystwo,

bymy mogli ryzykowa, e zostaniemy do pozbawieni przez ciebie sam lub kogo innego. - Kogo innego? Nie mylisz chyba o jednorocach? - Nie chc zanudza ci tym, co myl. Ani frustrowa tym, e e nie pojmiesz mych myli. - Nie rozumiem. - Wiem, e nie rozumiesz. Na to, by rozumie, ewolucja nie wyksztacia ci dostatecznie pofadowanego mzgu. Posuchaj, jeli chcesz si ciga, to proponuj wzdu rzeki. Tamtdy. Do Porfirowego Mostu, trzeciego z kolei. Potem przez most na drugi brzeg, dalej brzegiem, z prdem, meta przy wpadajcym do rzeki strumyku. Gotowa? - Zawsze. Z krzykiem poderwa ogiera, a rebiec ruszy jak huragan. Zanim Kelpie wystartowaa, odsadzi si daleko. Szed, a ziemia draa, ale z Kelpie rwna si nie mg. Dogonia go szybko, jeszcze przed Porfirowym Mostem. Most by wski. Eredin krzykn, a ogier, rzecz niewiarygodna, przyspieszy. Ciri momentalnie poja, w czym rzecz. Na mocie za nic na wiecie nie zmieciyby si dwa konie. Jeden musia zwolni. Ciri zwalnia zamiaru nie miaa. Przywara do grzywy, a Kelpie wyrwaa do przodu jak strzaa. Otara si o strzemi elfa i wpada na most. Eredin wrzasn, ogier stan dba, uderzy bokiem o alabastrow figur, zwali j z cokou, rozbijajc w zomki. Ciri, chichoczc jak upir, przegalopowaa przez most. Nie ogldajc si. Przy strumyku zsiada i zaczekaa. Dojecha po chwili, stpa. Umiechnity i spokojny. - Moje uznanie - rzek krtko, zsiadajc. - Tak dla klaczy, jak i dla amazonki. Cho dumna bya jak paw, prychna niedbale. - Aha! Nie bdziesz wic ju nas krwawo kiezna? - Chyba, e za przyzwoleniem - umiechn si dwuznacznie. - S klacze, ktre lubi mocne pieszczoty. - Cakiem niedawno - spojrzaa na niego hardo - przyrwnae mnie do kompostu. A teraz mwimy o pieszczotach? Podszed do Kelpie, potar i poklepa szyj klaczy, pokrci gow, stwierdziwszy, e sucha. Kelpie targna bem i zawizaa przecigle. Eredin odwrci si ku Ciri. Jeli i mnie poklepie, pomylaa, to poauje. - Pozwl ze mn. Wzdu wpadajcego do rzeki potoku, spywajcego ze stromego, gsto zalesionego zbocza, wiody w gr schody wykonane ze zomw omszaego piaskowca. Schody byy wiekowe, spkane, porozsadzane korzeniami drzew. Zygzakoway w gr, niekiedy przecinajc strumie mostkiem. Dookoa by las, dziki las, peen starych jesionw i grabw, cisw, jaworw i dbw, doem zmierzwiony gstwin leszczyn, tamaryszkw i porzeczek. Pachniao piounem, szawi, pokrzyw, mokrym kamieniem, wiosn i pleni. Ciri sza w milczeniu, nie spieszc si i kontrolujc oddech. Panowaa te nad zdenerwowaniem. Pojcia nie miaa, czego Eredin mg od niej chcie, ale przeczu nie miaa najlepszych. Obok kolejnej kaskady, z szumem spadajcej z rozpadliny skalnej, by kamienny taras, a na nim, ocieniona krzakiem dzikiego bzu, staa altana, spowita bluszczem i tradeskancj. W dole wida byo korony drzew, wstg rzeki, dachy, perystyle i tarasy Tir n Lia. Stali chwil, patrzc. - Nikt mi nie powiedzia - Ciri pierwsza przerwaa milczenie - jak nazywa si ta rzeka. - Easnadh. - Westchnienie? adnie. A ten strumie. - Tuathe. - Szept. Te adnie. Dlaczego nikt mi nie powiedzia, e w tym wiecie yj ludzie?

- Bo to informacja nieistotna i dla ciebie cakiem bez znaczenia. Wejdmy do altany. - Po co? - Wejdmy. Pierwsz rzecz, ktr dostrzega po wejciu, bya drewniana leanka. Ciri poczua, jak w skroniach zaczyna jej ttni. No jasne, pomylaa, to byo do przewidzenia. Czytaam przecie w wityni romans, napisany przez Ann Tiller. O starym krlu, modej krlowej i o dnym wadzy ksiciu pretendencie. Eredin jest bezwzgldny, ambitny i zdecydowany. Wie, e ten, kto ma krlow, jest prawdziwym krlem, prawdziwym wadc. Prawdziwym mczyzn. Kto posiad krlow, ten posiad krlestwo. Tu, na tej leance, zacznie si zamach stanu... Elf usiad na marmurowym stoem, wskaza Ciri drugie krzeso. Widok z okna zdawa si bardziej go interesowa ni ona, a na leank nie patrzy w ogle. - Zostaniesz tu na zawsze - zaskoczy j - ty moja amazonko lekka jak motylek. Do koca twego motylego ycia. Milczaa, patrzc mu prosto w oczy. W tych oczach nie byo nic. - Nie pozwol ci std odej - powtrzy. - Nie przyjm do wiadomoci, e wbrew wrb i mitom jeste nikim i niczym, istot bez znaczenia. Nie uwierz w to i nie pozwol ci odej. Zmamili ci obietnic, by zapewni sobie twoj powolno, ale nigdy nie mieli zamiaru tej obietnicy dotrzyma. Nigdy. - Avallac'h - wychrypiaa - da mi sowo. Podobno wtpi w sowo elfa jest obraz. - Avallac'h jest wiedzcym. Wiedzcy maja wasny kodeks honorowy, w ktrym co drugie zdanie mowa o celu uwicajcym rodki. - Nie rozumiem, dlaczego mi to wszystko mwisz. Chyba, e... e czego ode mnie chcesz. Chyba, e ja mam co, czego ty pragniesz. I chcesz pohandlowa. Co? Eredin? Moja wolno za... Za co? Patrzy na ni dugo. A ona prno szukaa w jego oczach jakiej wskazwki, jakiego sygnau, jakiego znaku. Czegokolwiek. - Z pewnoci - zacz wolno - zdya ju troch pozna Auberona. Z pewnoci ju zauwaya, e jest niewyobraalnie wrcz ambitny. S rzeczy, ktrych on nie zaakceptuje nigdy, ktrych nigdy nie przyjmie do wiadomoci. Prdzej umrze. Ciri milczaa, gryzc wargi i zerkajc na leank. - Auberon Muircetach - podj elf - nigdy nie signie po magi ani inne rodki mogce zmieni istniejc sytuacj. A takie rodki istniej. Dobre, mocne, gwarantowane rodki. O wiele bardziej skuteczne od atraktantw, ktrymi suki Avallac'ha nasycaj twoje kosmetyki. Szybko przesun doni nad ciemno ykowanym blatem. Gdy cofn rk, na blacie zosta maleki flakonik z szarozielonego nefrytu. - Nie - chrypna Ciri. - Absolutnie nie. Na to nie zgadzam si. - Nie daa dokoczy. - Nie miej mnie za gupi. Nie podam mu tego, co jest w tym flakoniku. Do takiej rzeczy mnie nie wykorzystasz. - Wycigasz bardzo pospieszne wnioski - powiedzia wolno, patrzc jej w oczy. - Sam siebie usiujesz przecign w biegu. A co takiego zawsze koczy si upadkiem. Bardzo bolesnym upadkiem. - Powiedziaam: nie. - Zastanw si dobrze. Niezalenie od tego, co to naczynie zawiera, ty zawsze wygrasz. Zawsze wygrasz, Jaskko. - Nie! Ruchem rwnie zwinnym jak poprzednio, icie godnym sztukmistrza eskamotowa flakonik ze stou. Potem milcza dugo, patrzc na rzek Easnadh byskajc wrd drzew. - Umrzesz tu, motylku - powiedzia wreszcie. - Nie pozwol std odej. Ale to twj wybr.

- Ja si umwiam. Moja wolno za... - Wolno - parskn. - Wci mwisz o tej wolnoci. A co zrobiaby, gdyby wreszcie j odzyskaa? Dokd by si udaa. Zrozum wreszcie, e od tamtego twojego wiata dziel ci w tej chwili nie tylko miejsca, ale i czas. Czas tutaj pynie inaczej ni tam. Ci, ktrych tam znaa jako dzieci, s teraz zgrzybiaymi starcami, ci, ktrzy byli ci rwnolatkami, dawno ju pomarli. - Nie wierz. - Przypomnij sobie wasze legendy. Legendy o ludziach, ktrzy tajemniczo znikali i wracali po latach, po to tylko, by popatrze na zaronite traw groby bliskich. Mylisz moe, e byy to fantazje, rzeczy wyssane z palca? Mylisz si. Przez cae stulecia ludzie byli porywani, unoszeni przez jedcw, ktrych wy nazywani Dzikim Gonem. Porywani, wykorzystywani, a potem odrzucani jak skorupka wypitego jajka. Ale ciebie nie spotka nawet to, Zireael. Ty umrzesz tutaj, nie bdzie ci dane zobaczy nawet mogi twoich przyjaci. - Nie wierz w to, co mwisz. - Twoje wierzenia s twoj prywatn spraw. A los swj sama wybraa. Wracajmy. Mam prob, Jaskko. Czy chcesz, by w Tir n Lia spoy ze mn lekki posiek? Przez kilka uderze serca gd i szalona fascynacja walczyy w Ciri ze zoci, strachem przed trucizn i ogln antypati. - Z chci - spucia wzrok. - Dzikuj za propozycj. - To ja dzikuj. Chodmy. Wychodzc z altany, rzucia jeszcze okiem na leank. I pomylaa, e z Anny Tiller bya jednak gupia i egzaltowana grafomanka. Powoli, w milczeniu, w zapachu mity, szawii i pokrzywy, schodzili nad rzek Westchnienie. Schodami w d. Brzegiem strumienia, ktry zwa si Szept. *** Gdy wieczorem, wyperfumowana, z wilgotnymi jeszcze po aromatycznej kpieli wosami wesza do krlewskich komnat, zastaa Auberona na sofie, schylonego nad ksig. Bez sowa, gestem tylko, poleci, by usiada obok. Ksiga bya bogato ilustrowana. Prawd powiedziawszy, nie byo w niej nic prcz ilustracji. Ciri, cho staraa si gra wiatow dam, krew uderzya na policzki. W witynnej bibliotece w Ellander widziaa kilka podobnych dzie. Ale z ksig Krla Olch tamte nie mogy konkurowa, ani bogactwem i rozmaitoci pozycji, ani artyzmem ich obrazowania. Ogldali dugo, w milczeniu. - Rozbierz si, prosz. Tym razem on te si rozebra. Ciao mia szczupe i chopice, chude wrcz jak Giselher, jak Kayleigh, jak Reef, ktrych wielekro widywaa, gdy kpali si w strumieniach lub grskich jeziorkach. Ale od Giselhera i Szczurw a bia witalno, a bio od nich ycie, ch ycia ponca wrd srebrnych kropelek rozpryskiwanej wody. A od niego, od Krla Olch, bio zimno wiecznoci. By cierpliwy. Kilka razy zdawao si, e ju, ju. Ale jednak nic z tego nie wyszo. Ciri bya na siebie za, pewna, e to przez jej niewiedz i paraliujcy brak wprawy. Zauway to i uspokoi j. Jak zwykle, bardzo skutecznie. A ona zasna. W jego ramionach. Ale rano nie byo go przy niej. ***

Nastpnego wieczoru Krl Olch po raz pierwszy objawi zniecierpliwienie. Zastaa go schylonego nad stoem, na ktrym leao oprawione w bursztyn zwierciado. Zwierciado zasypane byo biaym proszkiem. Zaczyna si, pomylaa. Auberon maym noykiem zebra fisstech i uformowa go w dwa waeczki. Wzi ze stou srebrn rurk i wcign narkotyk do nosa, najpierw do lewej, potem do prawej dziurki. Jego oczy, zwykle byszczce, troch jakby przygasy i zmtniay, zazawiy si. Ciri z miejsca wiedziaa, e nie bya to pierwsza dawka. Uformowa na szkle dwa nowe waeczki, zaprosi j gestem, podajc rurk. A, co tam, pomylaa. atwiej bdzie. Narkotyk by niesychanie silny. Za ma chwil siedzieli obydwoje na ku, przytuleni i gapili si na ksiyc zawicymi oczyma. Ciri kichna. - Sznurowana noc - powiedziaa, ocierajc nos rkawem jedwabnej bluzki. - Czarowna - poprawi, przecierajc oko. - Ensh'eass, nie en'leass. Musisz popracowa nad wymow. - Popracuj. - Rozbierz si. Z pocztku wydawao si, e bdzie dobrze, e narkotyk podziaa na niego samo podniecajco jak na ni. A na ni podziaa tak, e zrobia si aktywna i przedsibiorcza, ba, wyszeptaa mu nawet do ucha kilka wielce nieprzyzwoitych - w jej mniemaniu - sw. Wzio go to chyba troch, efekt by, hmm, namacalny, w pewnym momencie Ciri pewna bya, e to ju, ju. Ale to nie byo ju, ju. Przynajmniej nie do koca. I wtedy si zniecierpliwi. Wsta, narzuci na szczupe ramiona sobolowe futro. Sta tak, odwrcony, zapatrzony w okno i ksiyc. Ciri usiada, oplota kolana ramionami. Bya rozczarowana i za, a jednoczenie byo jej jako dziwnie rzewnie. Byo to niezawodnie dziaanie tego mocnego fisstechu. - To wszystko moja wina - wymamrotaa. - Ta blizna mnie szpeci, wiem. Wiem, co widzisz, gdy na mnie patrzysz. Duo z elfki nie zostao we mnie. Zoty samorodek w kupie kompostu... Odwrci si gwatownie. - Jeste niezwykle skromna - wycedzi. - Ja powiedziabym raczej: pera w wiskim gnoju. Brylant na palcu gnijcego trupa. W ramach wiczenia jzykowego sama opracuj inne jeszcze porwnania. Jutro ci z nich przepytam, maa Dh'oine. Ludzka istoto, w ktrej nic, absolutnie nic nie zostao z elfki. Podszed do stou, wzi rurk, pochyli si nad zwierciadem. Ciri siedziaa jak skamieniaa. Czua si tak, jakby j opluto. - Nie przychodz do ciebie z mioci! - szczekna wciekle. - Jestem wiziona i szantaowana, dobrze o tym wiesz! Ale ja si godz, robi to dla... - Dla kogo? - przerwa zapalczywie, cakiem nie po elfiemu. - Dla mnie? Dla uwizionych w twoim wiecie Aen Seidhe? Ty gupia dziewczyno! Robisz to dla siebie, dla siebie tu przychodzisz i nadaremnie usiujesz si odda. Bo to jest twoja jedyna nadzieja, jedyna deska ratunku. I powiem ci jeszcze: mdl si, arliwie mdl si do twoich ludzkich idoli, bokw czy totemw. Bo albo bd ja, albo bdzie Avallac'h i jego laboratorium. Wierz mi, nie chciaaby trafi do laboratorium i zapozna si z alternatyw. - Jest mi wszystko jedno - powiedziaa gucho, kurczc si na ou. - Godz si na wszystko, byle tylko odzyska wolno. By mc si wreszcie od was uwolni. Odej. Do mojego wiata. Do moich przyjaci.

- Twoich przyjaci! - zadrwi. - Masz tu twoich przyjaci! Odwrci si i raptownie rzuci jej zaprszone fisstechem zwierciado. - Masz tu swoich przyjaci - powtrzy. Popatrz sobie. Wyszed, powiewajc poami futra. Z pocztku w zabrudzonym szkle widziaa tylko wasne, zamazane odbicie. Ale prawie natychmiast zwierciado pojaniao mlecznie, wypenio si dymem. A potem obrazem. Yennefer wiszca w otchani, wyprona, z rkoma wzniesionymi ku grze. Rkawy jej sukni s jak rozpostarte skrzyda ptaka. Jej wosy faluj, przemykaj midzy nimi mae rybki. Cae stada migoczcych ruchliwych rybek. Niektre skubi ju policzki i oczy czarodziejki. Od ng Yennefer biegnie ku dnu jeziora sznur, na kocu sznura, uwiziony w mule i moczarce, jest wielki kosz kamieni. W grze, wysoko, wieci i rozbyskuje powierzchnia wd. Suknia Yennefer faluje w tym samym rytmie co wodorosty. Zapapran fisstechem powierzchni zwierciada zasnuwa dym. Geralt, szklisto blady, z zamknitymi oczyma, siedzi pod zwisajcymi ze skay dugimi soplami, nieruchomy, oblodzony i szybko zasypywany nanoszonym przez kurniaw niegiem. Jego biae wosy s ju biaymi strkami lodu, biae sople zwisaj mu z brwi, z rzs, z warg. nieg wci pada i pada, ronie zaspa pokrywajca nogi Geralta, rosn puchate czapy na jego barkach. Kurniawa wyje i wiszcze... Ciri zerwaa si z ka, z impetem wyrna zwierciadem o cian. Pka bursztynowa ramka, szko rozprysno si na milion okruchw. Rozpoznawaa, znaa, pamitaa ten rodzaj wizji. Ze swych dawnych snw. - To wszystko nieprawda! - wrzasna. - Syszysz, Auberon? Ja w to nie wierz! To nie jest prawda! To tylko twoja zo, bezsilna jak ty sam! To twoja zo... Usiada na posadzce. I rozpakaa si. *** Podejrzewaa, e w paacu ciany maj uszy. Nazajutrz nie moga si opdzi od dwuznacznych spojrze, wyczuwaa za plecami umieszki, owia szepty. Avallac'ha nigdzie nie byo. Wie, pomylaa, wie, co si wydarzyo i unika mnie. Zawczasu, nim wstaam, popyn lub pojecha gdzie daleko ze swoj pozacan elfk. Nie chce ze mn rozmawia, nie chce przyzna, e cay jego plan rozsypa si w gruzy. Nigdzie nie byo te Eredina. Ale to byo raczej normalne, on czsto wyjeda ze swymi Dearg Ruadhri, Czerwonymi Jedcami. Ciri wyprowadzia Kelpie ze stajni i pojechaa za rzek. Cay czas mylc gorczkowo, nie zauwaajc niczego wok siebie. Ucieka std. Niewane, czy te wszystkie wizje byy kamliwe czy prawdziwe. Jedno jest pewne - Yennefer i Geralt s tam, w moim wiecie i tam jest moje miejsce, przy nich. Musz std uciec, uciec bez zwoki! Przecie musi by jaki sposb. Weszam tu sama, powinnam umie i sama wyj. Eredin mwi, e mam dziki talent, to samo podejrzewa Vysogota. Z Tor Zireael, ktr spenetrowaam dokadnie, wyjcia nie byo. Ale moe jest tu gdzie jeszcze jaka inna wiea... Spojrzaa w dal, na dalekie wzgrze, na widoczn na nim sylwetk kromlecha. Teren zakazany, pomylaa. Ha, widz, e to za daleko. Bariera mnie tam chyba nie dopuci. Szkoda zachodu. Pojad raczej w gr rzeki. Tam jeszcze nie jedziam. Kelpie zaraa, zatargaa bem, brykna ostro. Nie daa si obrci, miast tego ostro pokusowaa w stron wzgrza. Ciri osupiaa do tego stopnia, e przez moment nie reagowaa i pozwalaa klaczy biec. Dopiero po chwili wrzasna i cigna wodze. Efekt by taki, e

Kelpie stana dba, wierzgna, miotna zadem i pogalopowaa. Nadal w tym samym kierunku. Ciri nie powstrzymywaa jej, nie usiowaa kontrolowa. Bya zdumiona do granic. Ale znaa Kelpie zbyt dobrze. Klacz miaa narowy, ale nie a takie. Takie zachowanie musiao co znaczy. Kelpie zwolnia, przesza w kus. Biega jak strzeli w stron zwieczonego kromlechem wzgrza. Mniej wicej stajanie, pomylaa Ciri. Zaraz zadziaa Bariera. Klacz wbiega w kamienny krg, midzy gsto ustawione, omszae i poprzekrzywiane monolity wyrastajce z gstwy kolczastych jeyn i stana jak wryta. Jedyne, czym poruszaa, byy uszy, ktrymi pilnie strzyga. Ciri sprbowaa j obrci. Potem ruszy z miejsca. Baz skutku. Gdyby nie yy ttnice na gorcej szyi, przysigaby, e siedzi nie na koniu, lecz na posgu. Nagle co dotkno jej plecw. Co ostrego, co, co przebio odzienie i bolenie ukuo. Nie zdya si obrci. Zza kamieni wychyn bez najmniejszego szelestu jednoroec ryej maci i zdecydowanym ruchem wpar jej rg pod pach. Mocno. Ostro. Poczua, jak po boku pocieka jej struka krwi. Z drugiej strony wyoni si jeszcze jeden jednoroec. Ten by cakowicie biay, od czubkw uszu po koniec ogona. Chrapy tylko mia rowe, a oczy czarne. Biay jednoroec zbliy si. I powoli, powolutku zoy gow na jej onie. Podniecenie byo tak silne, e Ciri a jkna. Wyrosem, rozbrzmiao w jej gowie. Wyrosem, Gwiazdooka. Wtedy, na pustyni, nie wiedziaem, jak naley si zachowa. Teraz ju wiem. - Konik? - jkna, nadal wiszc niemal na dwch kujcych j rogach. Imi moje Ihuarraquax. Pamitasz mnie, Gwiazdooka? Pamitasz, jak mnie leczya? Ratowaa? Cofn si, odwrci. Zobaczya lad blizny na jego nodze. Poznaa. Pamitaa. - Konik! To ty! Ale bye przecie innej maci... Wyrosem. W gowie nagy zamt, szepty, gosy, krzyki, renia. Rogi cofny si. Dostrzega, e tan drugi jednoroec, ten zza jej plecw, by sinojabkowity. Starsi ucz si ciebie, Gwiazdooka. Ucz si ciebie przeze mnie. Jeszcze chwila, a bd mogli rozmawia sami. Sami ci powiedz, czego od ciebie chc. Kakofonia w gowie Ciri strzelia erupcj dzikiego zgieku. I niemal natychmiast zagodniaa, popyna strug myli zrozumiaych i jasnych. Chcemy pomc ci w ucieczce, Gwiazdooka. Milczaa, cho serce mocno zakoatao jej si w piersi. Gdzie szalona rado? Gdzie podzikowania? - A skd - spytaa zaczepnie - z naga taka ch, by mi pomaga? A tak mnie kochacie? W ogle ci nie kochamy. Ale to nie jest twj wiat. To nie jest miejsce dla ciebie. Nie moesz tu zosta. Nie chcemy, by tu zostaa. Zacisna zby. Cho podniecona perspektyw, przeczco pokrcia gow. Konik Ihuarraquax - zastrzyg uszami, grzebn ziemi kopytem, ypn na ni czarnym okiem. Ryy jednoroec tupn tak, e a grunt si zatrzs, gronie zakrci rogiem. Parskn gniewnie, a Ciri zrozumiaa. Nie ufasz nam. - Nie ufam - przyznaa ochoczo. - Kady gra tu w jak swoj gr, a mnie, niewiadom prbuje si wykorzysta. Dlaczego mam ufa akurat wam? Midzy wami a elfami najwidoczniej nie ma przyjani, sama widziaam tam, w stepie, jak o mao nie doszo do bijatyki. Mog spokojnie przyj, e chcecie si mn posuy, by dokuczy elfom. Ja te za

nimi nie przepadam, w kocu uwizili mnie tu i zmuszaj do czego, czego wcale nie chc. Ale wykorzystywa si nie pozwol. Ryy potrzsn gow, jego rg znowu wykona niebezpieczny ruch. Siny zara. W czaszce Ciri zadudnio jak w studni, a myl, ktr wychwycia, bya nieadna. - Aha! - krzykna. - Jestecie tacy sami jak oni! Albo ulego i posuszestwo, albo mier? Nie boj si! A wykorzysta si nie dam! Znowu poczua w gowie zamt i chaos. Troch potrwao, nim z chaosu wyonia si czytelna myl. To dobrze, Gwiazdooka, e nie lubisz by wykorzystywana. Nam wanie o to chodzi. Wanie to chcemy zagwarantowa tobie. Sobie. I caemu wiatu. Wszystkim wiatom. - Nie rozumiem tego. Jeste gronym orem, niebezpieczn broni. Nie moemy pozwoli, by bro ta wpada w rce Krla Olch, Lisa i Krogulca. - Kogo? - zajkaa si. - Ach... Krl Olch jest stary. Ale Lis z Krogulcem nie mog zdoby wadzy nad Ard Gaeth, Wrotami wiatw. Raz ju zdobyli. Raz ju utracili. Teraz nie mog nic wicej, jak tylko bka si, bdzi wrd wiatw maymi kroczkami, sami, jak widma, bezsilnie. Lis do Tir n Ba Arainne, Krogulec i jego jedcy po Spirali. Dalej nie mog, nie maj si. Dlatego marz im si Ard Gaeth i wadza. Pokaemy ci, w jaki sposb oni ju raz wykorzystali tak wadz. Pokaemy ci to, Gwiazdooka, gdy bdziesz std odchodzi. - Nie mog std odej. Naoyli na mnie czar. Barier. Geas Garadh... Ciebie nie mona uwizi. Jeste Pani wiatw. - Akurat. Nie mam adnego dzikiego talentu, nie panuj nad niczym. A Mocy wyrzekam si tam, na pustyni, rok temu. Konik wiadkiem. Na pustyni wyrzeka si kuglarstwa. Mocy, ktr ma si we krwi, wyrzec si nie mona. Wci j masz. Nauczymy ci, jak z niej korzysta. - A nie jest przypadkiem tak - krzykna - e t moc, t wadz nad wiatami, ktr jakoby mam, chcecie zdoby wy? Nie jest tak. My tej mocy zdobywa nie musimy. Albowiem mamy j od zawsze. Zaufaj im, poprosi Ihuarraquax. Zaufaj, Gwiazdooka. - Pod jednym warunkiem. Jednoroce poderway gowy, rozdy chrapy, z ich oczu, przysigby, sypi si skry. Nie lubi, pomylaa Ciri, gdy stawia si im warunki, nie lubi nawet dwiku tego sowa. Pest, nie wiem, czy dobrze robi... Oby tylko nie skoczyo si tragicznie... Suchamy. Co to za warunek? - Ihuarraquax bdzie ze mn. *** Pod wieczr zachmurzyo si, zrobio si parno, z rzeki wsta gsty, lepki opar. A gdy na Tir n Lia spyna ciemno, z oddali guchym pomrukiem odezwaa si burza, co i rusz rozwietlajc widnokrg un byskawicy. Ciri od dawna bya ju gotowa. Ubrana w czarny strj, z mieczem na plecach, zdenerwowana i spita niecierpliwie czekaa na zmrok. Przesza cicho przez pusty westybul, przelizgna si wzdu kolumnady, wesza na taras. Rzeka Easnadh smolicie byszczaa w ciemnoci, wierzby szumiay. Przez niebo przetoczy si daleki grom. Ciri wyprowadzia Kelpie ze stajni. Klacz wiedziaa, co do niej naley. Posusznie potruchtaa w kierunku Porfirowego Mostu. Ciri przez chwil patrzya jej w lad, spojrzaa na

taras, przy ktrym stay odzie. Nie mog, pomylaa. Poka mu si jeszcze raz. Moe uda si opni przez pogo? To ryzykowne, ale nie mog inaczej. W pierwszym momencie sdzia, e nie ma go, e krlewskie komnaty s puste. Bo panoway w nich cisza i martwota. Dostrzega go dopiero po chwili. Siedzia w kcie, w fotelu, w biaej koszuli rozchestanej na chudej piersi. Koszula wykonana bya z tkaniny tak delikatnej, e oblepiaa ciao niczym mokra. Twarz i donie Krla Olch byy niemal tak samo biae jak koszula. Podnis na ni oczy, a w oczach tych bya pustka. - Shiadhal? - szepn. - Dobrze, e jeste. Wiesz, mwili, e umara. Otworzy do, co upado na kobierzec. By to flakonik z szarozielonego nefrytu. - Laro - Krl Olch poruszy gow, dotkn szyi, jak gdyby dusi go zoty, krlewski torc'h. - Caemm a me, luned. Chod do mnie crko. Caemm a me, elaine. W jego oddechu Ciri czua mier. - Elaine blath, feainne wedd... - zanuci. - Mire, luned, rozwizaa ci si wsteczka... Pozwl mi... Chcia podnie rk, ale nie zdoa. Westchn gboko, raptownie unis rk, spojrza jej w oczy. Przytomnie tym razem. Zireael - powiedzia. Loc'hlaith. Faktycznie, jeste przeznaczeniem, Pani Jeziora. Moim te, jak si okazuje. - Va'esse deireadh aep eigean... - powiedzia po chwili, a Ciri z przeraeniem skonstatowaa, e jego sowa i ruchy zaczynaj koszmarnie powolnie. - Ale dokoczy z westchnieniem - dobrze, e jednak co si zaczyna. Zza okna dolecia ich przecigy grom. Burza bya jeszcze daleko. Ale zbliaa si szybko. - Mimo wszystko - powiedzia - strasznie mi si nie chce umiera, Zireael. I strasznie mi przykro, e musz. Kto by pomyla. Sdziem, e nie bd aowa. yem dugo, zaznaem wszystkiego. Znudziem si wszystkim... A jednak teraz czuj al. I wiesz co jeszcze? Nachyl si. Powiem ci na ucho. Niech to bdzie nasz sekret. Pochylia si. - Boj si - wyszepta. - Wiem. - Jeste przy mnie? Jestem. - Va faill, luned. - egnaj, Krlu Olch. Siedziaa przy nim, trzymajc go za rk, pki cakiem nie ucich i nie zgas jego delikatny oddech. Nie ocieraa ez. Pozwalaa im pyn. Burza zbliaa si. Widnokrg pon byskawicami. *** Szybko zbiega po marmurowych schodach na taras z kolumienkami, przy ktrym koysay si odzie. Odwizaa jedn, skrajn, ktr upatrzya sobie jeszcze z wieczora. Odepchna si od tarasu dugim mahoniowym drkiem, ktry zapobiegliwie wymontowaa z karnisza. Wtpia bowiem, by d bya jej posuszna tak samo jak Avallac'howi. d bezszelestnie suna nurtem. Tir n Lia byo ciche i ciemne. Tylko posgi na tarasach odprowadzay j martwym wzrokiem. Ciri liczya mosty.

Niebo nad lasem rozjanio si un byskawicy. Po jakim czasie przecigle zamrucza grom. Trzeci most. Co przemkno po mocie, cicho, zwinnie niczym wielki czarny szczur. d zakoysaa si, gdy wskoczy na dzib. Ciri rzucia drg, wydobya miecz. - A jednak - zasycza Eredin Bracc Glas - chcesz pozbawi nas swego towarzystwa? Te doby miecza. W krtkim wietle byskawicy zdoaa przyjrze si broni. Klinga bya jednosieczna, lekko wygita, szew ostrza lnicy i niezawodnie ostry, rkoje duga, jelec w postaci okrgej aurowej pytki. To, e elf umie posugiwa si tym mieczem byo wida od razu. Niespodziewanie zakoysa odzi, silnie napierajc nog na burt. Ciri zabalansowaa zrcznie, zrwnowaya d mocnym wychyleniem ciaa, niemal natychmiast sama sprbowaa tej sztuczki, skaczc na burt obu nogami. Zachwia si, ale utrzyma rwnowag. I rzuci si ku niej z mieczem. Sparowaa cios, zastawiajc si instynktownie, bo mao widziaa. Zrewanowaa si szybkim dolnym ciciem. Eredin sparowa, uderzy, Ciri odbia cios. Z kling, jak z krzesiw, leciay snopy iskier. Jeszcze raz zakoleba odzi, silnie, omal jej nie wywracajc. Ciri zataczya, balansujc wycignitymi rkami. Cofn si ku dziobowi, opuci miecz. - Gdziee si tego nauczya, Jaskko? - Zdziwiby si. - Wtpi. Na to, e pync rzek mona pokona Barier, wpada sama, czy kto ci to zdradzi? - Niewane. - Wane. I ustalmy to. S po temu metody. A teraz rzu miecz i wracamy. - Akurat. - Wracamy, Zireael. Auberon czeka. Dzi w nocy, zarczam, bdzie dziarski i peen wigoru. - Akurat - powtrzya. - Przedawkowa ten rodek na wigor. Ten, ktry mu dae. A moe to wcale nie byo na wigor? - O czym ty mwisz? - On umar. Szybko otrzsn si z zaskoczenia, nagle rzuci si na ni, koyszc odzi. Balansujc, wymienili kilka wciekych ci, woda niosa dwiczny szczk stali. Byskawica rozwietlia noc. Nad ich gowami przesun si most. Jeden z ostatnich mostw Tir n Lia. A moe ostatni? - Z pewnoci rozumiesz, Jaskko - powiedzia chrapliwie - e tylko odwlekasz nieuniknione. Ja nie mog pozwoli, by std odesza. - Dlaczego? Auberon umar. A ja przecie jestem nikim i nic nie znacz. Sam mi to powiedziae. - Bo to prawda - unis miecz. - Nic nie znaczysz. Ot, malutki ml, ktrego mona roztamsi w palcach na byszczcy py, ale ktry moe, gdy si mu pozwoli, wyci dziurk w drogocennej tkaninie. Ot, ziarenko pieprzu, nikczemnie mae, ale gdy si je przez nieuwag rozgryzie, zepsuje najwykwintniejsz straw, zmusi do splunicia, gdy chciaoby si smakowa. Oto, czym jeste. Niczym. Dokuczliwym niczym. Byskawica. W jej wietle Ciri zobaczya to, co chciaa zobaczy. Elf unis miecz, machn nim, wskazujc na aweczk odzi. Mia przewag wysokoci. Nastpne starcie musia wygra. - Nie naleao dobywa na mnie broni, Zireael. Teraz ju jest za pno. Nie wybacz ci tego. Nie zabij ci, o nie. Ale par tygodni w ku, w bandaach, z pewnoci dobrze ci zrobi.

- Zaczekaj. Najpierw chc ci co powiedzie. Zdradzi pewn tajemnic. - A c ty mi moesz powiedzie? - parskn. - Co, czego nie wiem, moesz mi zdradzi? Jak to prawd moesz mi objawi. - Tak, e nie zmiecisz si pod mostkiem. Nie zdy zareagowa, uderzy w most potylic, polecia do przodu, kompletnie tracc rwnowag. Ciri moga zwyczajnie wypchn do z odzi, baa si jednak, e tego nie wystarczy, e nie zaniecha pocigu. Poza tym to on, rozmylnie lub nie, zabi Krla Olch. A za to nalea mu si bl. Cia go krtko w udo, tu po skraj kolczugi. Nie krzykn nawet. Wylecia za burt, chlupn w rzek, woda zamkna si nad nim. Obrcia si, patrzya. Dugo trwao, nim wypyn. Nim wyczoga si na zstpujce w rzek marmurowe schody. Lea nieruchomo, ociekajc wod i krwi. - Dobrze ci zrobi - mrukna - par tygodni w ku i w bandaach. Chwycia swoj tyczk, odepchna si silnie. Rzeka Easnadh robia si coraz bardziej wartka, d pyna szybciej. Wkrtce zostay z tyu ostatnie budowle Tir n Lia. Nie ogldaa si za siebie. Najpierw zrobio si bardzo ciemno, d wypyna bowiem w stary las, midzy drzewa, ktrych konary stykay si nad nurtem rzeki, tworzc sklepienie. Potem pojaniao, las si skoczy, na obu brzegach byy olszynowe gi, trzciny, oczerety. W czystej dotychczas rzece pojawiy si kpy zielska, wynurzone wodorosty, pnie. Gdy niebo rozbyskiwao byskawic, widziaa na wodzie krgi, gdy hurkota grom, syszaa pluski sposzonych ryb. Co stale chlupao i pluskao, mlaskao i ciamkao. Kilka razy niedaleko od odzi widziaa due, fosforyzujce lepia, kilka razy d drgna, zderzywszy si z czym wielkim i ywym. Nie wszystko tu jest pikne, dla nieobytych ten wiat to mier, powtarzaa w myli sowa Eredina. Nurt poszerzy si znacznie, rozla szeroko. Pojawiy si wyspy i odnogi. Pozwalaa odzi pyn na los szczcia, tamtdy, gdzie nis nurt. Ale zacza si ba. Co bdzie, jeli pomyli si i popynie niewaciw odnog? Ledwo pomylaa, z brzegu, z szuwarw dobiegao j renie Kelpie i silny mentalny sygna jednoroca. - Jeste, Koniku! Pospieszmy si, Gwiazdooka. Jed za mn. - Do mojego wiata? Wpierw musz ci co pokaza. Tak rozkazali mi starsi. Jechali, najpierw lasem, potem stepem, gsto pocitym jarami i wwozami. Byskay byskawice, gruchotay gromy. Burza bya coraz bliej, zrywa si wiatr. Jednoroec wwid Ciri do jednego z wwozw. To tu. - Co jest tu? Zsid i zobacz. Usuchaa. Grunt by nierwny, potkna si. Co chrupno i osuno si pod jej stop. ysna byskawica, a Ciri krzykna gucho. Staa wrd morza koci. Piaszczyste zbocze jaru osuno si, prawdopodobnie podmyte ulewami. I odsonio to, co ukrywao. Cmentarzysko. Trupiarni. Ogromne zwaowisko koci. Piszczeli, miednic, eber, femurw. Czaszek. Uniosa jedn. ysna byskawica, a Ciri krzykna. Poja, czyje to resztki tu le. Czaszka, noszca lad ciosu brzeszczotem, miaa w uzbieniu ky. Teraz rozumiesz, rozbrzmiao jej w gowie. Teraz wiesz. To zrobili oni, Aen Elle. Krl

Olch. Lis. Krogulec. Ten wiat wcale nie by ich wiatem. Sta si nim. Gdy go zdobyli. Gdy otworzyli Ard Gaeth, oszukawszy i wykorzystawszy nas wwczas tak, jak teraz prbowali oszuka i wykorzysta ciebie. Ciri cisna czerep. - otry! - krzykna w noc. - Mordercy. Przez niebo z gruchotem przetoczy si grom. Ihuarraquax zara gono, alarmujco. Zrozumiaa. Skokiem znalaza si w siodle, krzykiem podniecia Kelpie do galopu. Na ich tropie bya pogo. *** Ju kiedy tak byo, pomylaa, ykajc w galopie wiatr. Ju tak kiedy byo. Taka jazda, dzika, w ciemnoci, wrd nocy penej strachw, widm i zjaw. - Naprzd, Kelpie! Wcieky cwa, oczy zawi od pdu. Niebo na p rozcina byskawica, w rozbysku Ciri widzi olchy po obu stronach drogi. Pokraczne drzewa wycigaj ku niej zewszd dugie guzowate ramiona konarw, kapi czarnymi paszczkami dziupli, ciskaj w lad przeklestwa i groby. Kelpie ry przenikliwie, mknie tak szybko, e kopyta zdaj si tylko muska ziemi. Ciri kadzie si na szyi klaczy. Nie tylko, by zmniejszy opr powietrza, take po to, by unikn gazi olch, ktre chc zwali lub cign j z sioda. Gazie wiszcz, smagaj, choszcz, usiuj wczepi si w ubranie i wosy. Pokraczne pnie chwiej si, dziuple kapi i hucz. Kelpie ry dziko. Jednoroec odpowiada reniem. Jest nienobia plam w mroku, wskazuje drog. Pd, Gwiazdooka! Pd co si! Olch jest coraz wicej, coraz trudniej unika ich konarw. Niedugo zatarasuj ca drog... Z tyu krzyk. Gos pogoni. Ihuarraquax ry. Ciri odbiera jego sygna. Rozumie znaczenie. Przywiera do szyi Kelpie. Nie musi jej popdza. cigana strachem klacz leci karkoomnym cwaem. Znowu sygna od jednoroca, wyraniejszy, wdzierajcy si do mzgu. To polecenie, rozkaz wrcz. Skacz, Gwiazdooka. Musisz skoczy. W inne miejsce, w inny czas. Ciri nie rozumie, ale stara si zrozumie. Bardzo stara si zrozumie, koncentruje si, koncentruje tak mocno, e krew szumi i ttni w uszach... Byskawica. A po niej naga ciemno, ciemno mikka i czarna, czarna czerni, ktrej nie rozjania nic. W uszach szum. *** Na twarzy wiatr. Chodny wiatr. Kropelki deszczu. W nozdrzach zapach sosny. Kelpie brykaa, parskaa, tupie. Szyj ma mokr i gorc. Byskawica. Krtko po niej grom. W wietle Ciri widzi Ihuarraquaxa potrzsajcego bem i rogiem, ostro grzebicego ziemi kopytem. - Koniku? Jestem tutaj, Gwiazdooka. Niebo pene jest gwiazd. Pene konstelacji. Smok. Zimowa panna. Siedem Kz. Dzban.

A nad samym niemal horyzontem - Oko. - Udao si - westchna. - Udao si nam, Koniku. To jest mj wiat! Jego sygna by tak wyrany, e Ciri zrozumie wszystko. Nie, Gwiazdooka. Ucieklimy z tamtego. Ale to wci nie to miejsce, nie ten czas. Jeszcze wiele przed nami. - Nie zostawiaj mnie samej. Nie zostawi. Mam wobec ciebie dug. Musz go spaci. Do koca. *** Wraz ze zrywajcym si wiatrem niebo ciemnieje od zachodu, napywajce falami chmury po kolei gasz konstelacje. Ganie smok, ganie Zimowa Panna, Siedem Kz, Dzban. Ganie oko, wiecce najsilniej i najduej. Nieboskon wzdu horyzontu rozbysn krtkotrwa jasnoci byskawicy. Grom przetoczy si z guchym hurkotem. Wichura wzmoga si raptownie, sypna w oczy kurzem i suchym liciem. Jednoroec zara, wysa mentalny sygna. Nie ma czasu do stracenia. Jedyna nasza nadzieja w szybkiej ucieczce. We waciwe miejsce, waciwy czas. Spieszmy si, Gwiazdooka. Jestem Pani wiatw. Jestem Starsz Krwi. Jestem z krwi Lary Dorren, crki Shiadhal. Ihuarraquax zara, ponagli. Kelpie zawtrowaa przecigym prychniciem. Ciri nacigna rkawice. - Jestem gotowa - powiedziaa. Szum w uszach. Bysk i jasno. A potem ciemno. *** Proces, wyrok i egzekucj Joachima de Wetta wikszo historykw zwyka przypisywa gwatownej, okrutnej i tyraskiej naturze cesarza Emhyra, nie brak te - zwaszcza u autorw z cigotami do beletrystyki - aluzyjnych hipotez o zemcie i porachunkach najzupeniej prywatnych. Najwyszy czas powiedzie prawd - prawd, ktra jest dla kadego uwanego badacza bardziej ni oczywista. Diuk de Wett dowodzi grup "Verden" w sposb, dla ktrego okrelenie "nieudolny" jest wybitnie za delikatne. Majc przeciw sobie dwakro sabsze siy, ociga si z ofensyw na pnoc, a ca aktywno obrci na walk z verdeskimi gerylasami. Grupa "Verden" dopuszczaa si wobec ludnoci niesychanych okruciestw. Skutek by atwy do przewidzenia i nieunikniony: jeeli w zimie siy insurgentw liczono na niecae p tysica ludzi, to wiosn powsta cay niemal kraj. Oddanego Cesarstwu krla Ervylla zgadzono, a na czele powstania stan jego syn, krlewicz Kistrin, sympatyzujcy z Nordlingami. Majc na flance desanty piratw z Skellige, od czoa ofensyw Nordlingw z Cidaris, a na tyach rebeli, de Wett zaplta si w bezadne walki, ponoszc klsk za klsk. Tym samym opnia ofensyw Grupy Armii "rodek" - miast, jak ustalono, wiza skrzydo Nordlingw, grupa "Verden" wizaa Menno Coehoorna. Nordlingowie natychmiast wykorzystali sytuacj i przeszli do kontruderzenia, rozrywajc piercie wok Mayeny i Mariboru, niweczc szanse na szybkie powtrne zdobycie tych

wanych fortec. Nieudolno i gupota de Wetta miay te znaczenie psychologiczne. Prys mit o niezwycionym Nilfgaardzie. Do armii Nordlingw zaczli setkami napywa ochotnicy... Restif de Montholon Wojny Pnocne, mity, kamstwa, pprawdy Rozdzia szsty Jarre, co tu duo gada, by bardzo rozczarowany. Wychowane w wityni i jego wasna otwarta natura sprawiay, e wierzy w ludzi, w ich dobro, yczliwo i bezinteresowno. Z wiary tej nie zostao wiele. Przespa ju dwie noce na dworze, w resztkach stogw, a teraz zanosio si na to, e w podobny sposb spdzi noc trzeci. W kadej wsi, w ktrej prosi o nocleg lub kawaek chleba, zza zawartych na gucho wierzei odpowiadao mu albo cikie milczenie, albo obelgi i groby. Nic nie pomagao, gdy mwi, kim jest i w jakim celu wdruje. Bardzo, bardzo rozczarowali go ludzie. Zmierzchao szybko. Chopiec rano i dziarsko maszerowa drk wrd pl. Wypatrywa stogu, zrezygnowany i przybity perspektyw kolejnej nocy pod goym niebem. Marzec by, co prawda, wyjtkowo ciepy, ale noc robio si zimno. I naprawd straszno. Jarre spojrza na niebo, na ktrym, jak co noc od nieomal tygodnia, wida byo zotoczerwon pszczo komety przemierzajcej niebo z zachodu na wschd, cigncej za sob migotliwy warkoczyk ognia. Zastanowi si, c te naprawd moe zwiastowa to dziwne, wspominane w wielu proroctwach zjawisko. Podj marsz. Robio si coraz ciemniej. Drka wioda w d, w szpaler gstych krzakw przybierajcych w pmroku przeraajce ksztaty. Z dou, stamtd, gdzie byo jeszcze ciemniej, wiao zimnem, brzydkim zapachem butwiejcego zielska i czym jeszcze. Czym bardzo niedobrym. Jarre zatrzyma si. Prbowa wmwi sobie, e to, co peza mu po grzbiecie i ramionach, to nie strach, lecz chd. Bez efektu. Brzegi obronitego ozin i pokracznymi wierzbami kanau, czarnego i byszczcego jak wieo wylana smoa, spina niski mostek. W miejscach, gdzie bale zgniy i zapady si, mostek zia podunymi dziurami, balustrada bya zamana, jej drgi zanurzone w wodzie. Za mostkiem wierzby rosy gciej. Cho daleko byo jeszcze do prawdziwej nocy, cho odlege ki za kanaem wci jeszcze janiay wiszcym na czubkach traw przdziwem mgie, wrd wierzb panowaa ciemno. W mroku Jarre niewyranie widzia ruiny jakiego budynku zapewnie myna, luzy albo wgorzarni. Musz przej przez ten mostek, pomyla chopiec. Trudno, darmo! Chocia przez skr czuj, e tam, w tym moku, czai si co niedobrego, musz przej na drug stron tego kanau. Musz przekroczy ten kana, jak uczyni to w mityczny wdz czy bohater, o ktrym czytaem w zetlaych manuskryptach w wityni Melitele. Przekrocz kana i wwczas... Jak to byo? Karty bd rozdane? Nie, koci rzucone. Za mn zostanie moja przeszo, przede mn rozpostrze si moja przyszo... Wkroczy na mostek i z miejsca wiedzia, e przeczucie go nie mylio. Zanim jeszcze ich zobaczy. I usysza. - A co? - charkn jeden z tych, ktrzy zastpili mu drog. - Nie mwiem? Mwiem, ino poczeka krzyn, a ktosik nadejdzie.

- Prawie, Okultich - drugi z uzbrojonych w grube pay typw sepleni lekko. - Icie za wra albo wochwa ci robi. No, przechodniu miy, samopas idcy! Dasz, co tam masz, po dobroci, czy te nie obdzie si bez szarpaniny? - Ja nic nie mam! - wrzasn co si w pucach Jarre, cho niewiele mia nadziei na to, e kto usyszy i przybiey z pomoc. - Jestem ubogim wdrowcem! Nie mam grosza przy duszy! Co mam wam odda? Ten kij? Odzienie? - Te - powiedzia ten seplenicy, a w gosie jego byo co, co sprawio, e Jarre zadygota. - Bo trza ci wiedzie, ubogi wdrowcze, e tak po prawdzie to my tu, w potrzebie pilnej bdcy, dziewki jakiej wygldalim. No, ale noc ju za pasem, nikt ju nie przyjdzie, tedy na bezrybiu i rak ryba! apaj jego, zuchy! - Ja mam n! - wrzasn Jarre. - Ostrzegam! Faktycznie, mia n. Gwizdn go w witynnej kuchni w przeddzie ucieczki i schowa w toboku. Ale nie siga po niego. Paraliowaa go - i przeraaa - wiadomo, e to bez sensu i e nic mu nie pomoe. - Mam n! - Prosz, prosz - zadrwi ten seplenicy, zbliajc si. - Ma n. Kto by pomyla. Jarre nie mg ucieka. Przeraenie sprawio, e jego nogi zamieniy si w dwa wbite w ziemi supy. Adrenalina capna go za gardo jak ptla arkanu. - Hola! - krzykn trzeci typek, modym i dziwnie znajomym gosem. - Ja jego chyba znam! Tak, tak, znam go! Ostawcie, mwi, to znajomek! Jarre? Poznajesz mnie? Jestem Melfi! Hej, Jarre? Poznajesz? - Poz... naj... - Jarre ze wszystkich si walczy z paskudnym, przemonym, nieznanym mu do tej pory uczuciem. Dopiero gdy poczu bl biodra, ktrym grzmotn o dyle mostu, zrozumia, co to byo za uczucie. Uczucie tracenia przytomnoci. *** - Oj, a to niespodzianka - powiedzia Melfi. - Ot, traf nad trafy! Ot, swojaka zdarzyo si napotka! Z Ellander znajomka! Druha! Co, Jarre? Jarre przekn ks twardego i cigliwego kawaa soniny, ktrym poczstowaa go jego dziwna kompania, zagryz pieczon rzep. Nie odpowiedzia, kiwn tylko gow w stron caej otaczajcej ognisko szstki. - A dokd to tobie droga Jarre? - Do Wyzimy? - Ha! Tam i nam do Wyzimy! Ot, traf nad trafy! Co, Milton? Pamitasz Miltona, Jarre? Jarre nie pamita. Nie by pewien, czy w ogle widzia go kiedykolwiek na oczy. Mielfi te zreszt lekko przesadza, zwc go druhem. By to syn bednarza z Ellander. Gdy razem uczszczali do przywitynnej infimy, Melfi zwyk by regularnie i dotkliwie bija Jarre i nazywa go pocztym w pokrzywach bkartem bez ojca ni matki. Trwao to okoo roku, po ktrego upywie bednarz zabra syna ze szkoy, potwierdzio si bowiem, e latorol nadaje si wycznie do beczek. Tak to Melfi, miast w pocie czoa poznawa arkana czytania i pisania, w pocie czoa struga klepki w warsztacie ojca. A gdy Jarre ukoczy nauk i z rekomendacji wityni zasta pomocnikiem pisarza w sdzie grodzkim, bednarczyk - wzorem taty - kania mu si po pas, dawa prezenty i deklarowa przyja. - do Wyzimy idziem - kontynuowa opowie Melfi. - Do armii. Wszyscy my tu, jak m jeden, do wojska Owi tu, uwaasz, Milton i Ograbek, kmieccy synowie, z anowej powinnoci wybrani, wiesz przecie... - Wiem - Jarre obrzuci spojrzeniem kmiecych synw, jasnowosych, podobnych jak

bracia, gryzcych jakie nierozpoznawalne opieczone w popiele poywienie. - Jeden z dziesiciu anw. anowy kontyngens. A ty, Melfi? - Ze mn - westchn bernardczyk - to, uwaasz, jest tak: za pierwszym razem, gdy cechy miay da rekruta, to mi ojciec wybronili od cignicia gaki. Ale przysza bieda, trza byo losowa wtry raz, bo tak miasto uradzio... Wiesz przecie... - Wiem - przytakn znowu Jarre. - Uzupeniajce losowanie kontyngensu rada miasta Ellander ustanowia wilkierzem z dnia szesnastego stycznia. Byo to konieczne w obliczu nilfgaardzkiego zagroenia... - Posuchaj ino, Szczupak, jak on gada - wtrci si charkliwie krpy i ostrzyony do skry typ, ten zwany Okultichem, ktry niedawno pierwszy okrzykn go na mocie. Paniczyk! Mdrala jaki! - Mdru! - zawtrowa przecigle drugi, wielki parob z wiecznie przylepionym do krgej gby gupawym umiechem. - Mdraliski! - Zatknij si, Klaproth - zasepleni wolno ten nazywany szczupakiem, najstarszy w kompanii, rosy, z obwisym wsem i podgolonym karkiem. - Skoro mdrala, godzi si posucha, gdy prawi. Spor z tego moe by. Nauka. A nauka nigdy nikomu nie zaszkodzia. No, prawie nigdy. I prawie nikomu. - Co prawda, to prawda - ogosi Melfi. - On, Jarre znaczy, faktycznie niegupi jest, czytaty jest i pisaty... Uczony! One przecie w Ellander za pisarczyka sdowego robi, a w chamie Melitele cay ksigw zbir w pieczy ma... - C tedy, ciekawo - przerwa Szczupak, wpatrzony w Jarre przez dym i iskry - taki sdowo-witynno-zasrany ksigarz na gocicu ku Wyzimie porabia? - Jak i wy - powiedzia chopiec - do wojska id. - A czego to - oczy Szczupaka byszczay, odbijay blask jak oczy prawdziwej ryby w wietle uczywa na dziobie czna - czego to sdowo-witynny uczony we wojsku szuka myli? Bo przecie nie w rekruty idzie? H? To kady gupi wie, e witynie wyjte s spod kontyngensu, nie maj musu rekruta dostarcza. A i to wie kady gupi, e kady jeden sd swego pisarczyka od suby zdolen jest wybroni i wyreklamowa. Jake to wic jest, panie urzdnik? - Id do wojska na ochotnika - owiadczy Jarre. - Zacigam si sam, z wasnej woli, nie z kontyngensu. Czciowo z pobudek osobistych, ale gwnie z patriotycznego obowizku. Kompania rykna gromkim, dudnicym, chralnym miechem. - Baczcie, zuchy - przemwi wreszcie Szczupak - jakie to sprzecznoci w czeku nieraz siedz. Natury dwie. Ot, modzik, zda by si mogo, ksztacony i byway, do tego niezawodnie z przyrodzenia niegupi. Wiedzie powinien, co na wojnie si dzieje, zna, kto kogo bije i wnet cakiem pobije. A on, jak samicie syszeli, bez przymusu, z wasnej woli, z paterotycznego obowizku chce si do przegrywajcej partyji przyczy. Nikt nie skomentowa. Jarre tez nie. - Taki paterotyczny obowizek - rzek wreszcie Szczupak - zwykle jeno chorych na umyle cechujcy, c, moe i nawet przystoi witynno-sdowym wychowankom. Ale bya tu mowa i o jakisi pobudkach osobistych. Gronie ciekawym, jakie owe osobiste pobudki s? - S one na tyle osobiste - uci Jarre - e nie bd o nich opowiada. Tym bardziej, e wam, mospanie, o waszych pobudkach te jako mwi niespieszno. - Ot bacz - rzek po chwili ciszy Szczupak - e gdyby jaki prostak tak do mnie zagada, z punktu wziby w pysk. No, ale jeli uczony pisarczyk... Takiemu daruj... na ten raz. I opowiem: ja te do wojska id. I te na ochotnika. - By jak kto chory na umyle przyczy si do przegrywajcych? - Jarre sam dziwi si, skd nagle bierze si w nim tyle zuchwaoci. - Po drodze obdzierajc podrnych na mostach? - On - zarechota Melfi, uprzedzajc Szczupaka - cigiem boczy si na nas za zasadzk na

mostku. Odpue, Jarre, to to tylko figle byy! Sztuki takie niewinne. Prawda, Szczupak? - Prawda - Szczupak ziewn, kapn zbami, a echo poszo. - Szutki takie niewinne. ycie smutne jest i osowiae, rychtyk niby ciel, co je do szlachtuza wiod. Tedy jeno szutk albo figlem mona je sobie rozweseli. Nie uwaasz tak pisarczyku? - Uwaam. W zasadzie. - To dobrze - Szczupak nie spuszcza z niego byszczcych oczu. No inakszy marny by z ciebie by dla nas kompanion i lepiej by ci byo do Wyzimy samopas powdrowa. Choby zaraz. Jarre milcza. Szczupak przecign si. - Rzekem, com mia rzec. No, zuchy, tedy my poszucili, pofiglowali, poweselili si, a tera do wczasu pora. Jeli na odwieczerz mamy w Wyzimie by, to ze sonkiem trzeba, wyruszymy. *** Noc bya bardzo zimna, Jarre mimo zmczenia nie mg zasn, zwinity w kbek pod opocz, z kolanami niemal dotykajcymi podbrdka. Gdy wreszcie usn, spa le, ustawicznie budziy go sny. Wikszoci nie pamita. Oprcz dwch. W pierwszym nie znany mu wiedmin Geralt z Rivii siedzia pod zwisajcymi ze skay dugimi soplami, nieruchomy, oblodzony i szybko zasypywany walcym niegiem. W drugim nie Ciri na karym koniu, przytulona do grzywy, cwaowaa szpalerem pokracznych olch usiujcych schwyta j krzywymi konarami. Ach, i przed samym witem przynia mu si Triss Merigold. Po ubiegorocznym pobycie w wityni czarodziejka nia si chopcy kilka razy. Sny te zmuszay Jarre do rzeczy, ktrych potem bardzo si wstydzi. Teraz, ma si rozumie, do adnego wstydu nie doszo. Byo zwyczajnie za zimno. *** Rano, faktycznie ledwo sonko wzeszo, caa sidemka ruszya w drog. Milton i Ograbek, kmiecy synowie z anowego kontyngensu, dawali sobie animuszu wojack piosenk. Jadzie, wojak, jadzie, zbiruj pobrzkuje Uciekaj, dziewczyno, nu ci pocauje! A niech pocauje, kto jemu zabrania, Wszak on wasn piersi ojczyzn zasnia! Szczupak, Okultich, Klaproth i przyklejony do nich bednarczyk Melfi opowiadali sobie dykteryjki i anegdoty, niesychanie w ich imieniu mieszne. - ...a Nilfgaardczyk pyta: "Co tu tak mierdzi?" A elf na to: "Gwno". Haaa, haa, haaa! - He, he, he, heee! - Ha, ha, ha, ha! A taki znacie? Id Nilfgaardczyk, elf i krasnolud. Patrz: leci mysza... Im bardziej dzie rs, tym wicej spotykali na gocicu innych wdrowcw, chopskich wozw, komorniczych powodw, oddziakw maszerujcego wojska. Niektre wozy byy wyadowane dobrem, za tymi banda Szczupaka sza z nosami niemal przy ziemi, niczym

wyy, zbierajc co spado - a to marchewk, a to kartofel, rzep, czasem nawet cebul. Cz upu przemylnie chowano na czarn godzin, cz apczywie poerano, nie przerywajc opowiadania dowcipw. - ...a Nilfgaardczyk: pruuuu! I zesra si po same uczy! Ha, ha, ha, ha, ha, ha! - Haa, haaa, haa! O bogowie, nie wytrzymam... Zesra si... Haaaa, haaa, haaa! - He, heeee, heee! Jarre czeka na okazj i pretekst do odczenia si. Nie podoba mu si Szczupak, nie podoba mu si Okultich. Nie podobay mu si spojrzenia, jakimi Szczupak i Okultich obrzucali mijajce ich kupieckie wozy, chopskie zaprzgi i siedzce na furmankach kobiety i dziewki. Nie podoba mu si drwicy ton Szczupaka, gdy w co i rusz zagadywa o celowoci zacigania si na ochotnika w chwili, gdy klska i zagada s pewne i oczywiste. Zapachniao oran ziemi. Dymem. W dolinie, wrd regularnej szachownicy pl, gajw i lnicych jak zwierciadeka rybakw widzieli dachy zabudowa. Do ich uszu dobiegao czasem dalekie szczekanie psa, ryk wou, pianie koguta. - Wida, e zamone te wioseczki - wysepleni Szczupak, oblizujc wargi. - Niedue, ale misterne. - Tu, w dolinie - pospieszy z wyjanieniem Okultich - nizioki ywi i gospodarz. U nich wszystko misterne i adne. Gospodarny to narodek, one karzeki. - Nieludzie przeklte - charkn Klaproth. - Chobody jedne! Une tu gospodarz, a prawdziwemu czeku bieda przez takich a ndza. Takim nawet wojna nie szkodzi. - Na razie - Szczupak rozcign usta w brzydkim umiechu. - Zapamitajcie, zuchy, t wioseczk. T skrajn, wrd brzzek, u samego boru. Zapamitajcie dobrze. Gdybym kiedy zapragn tamj w goci, nie chciabym bdzi. Jarre odwrci gow. Udawa, e nie syszy. e widzi tylko gociniec przed sob. Maszerowali. Milton i Ograbek, kmiecy synowie z anowego przyboru, zaintonowali now pie. Mniej wojack. Troch jakby bardziej pesymistyczn. Mogc - zwaszcza po wczeniejszych aluzjach Szczupaka - by wrcz uznan za niedobry omen. Wszytcy ludzie, posuchajcie Okrutnoci mierci poznajcie Bd ty stary abo mody Nie uj ci miertelnej szkody; Kogo koli mir udusi Kady jeji ulec musi... *** - Ten - oceni ponuro Okultich - musi mie dudki. Jeli on nie ma dudkw, to niech mnie wymnisz. Osobnikiem, dla ktrego Okultich szed na tak okropny hazard, by dogoniony wdrowny handlarz, idcy obok cignitej przez osa dwukki. - Dudki dudkami - zasepleni Szczupak - a osioek te co wart. Przyspieszcie kroku, zuchy. - Melfi - Jarre chwyci bednarczyka za rkaw. - Otwrz no oczy. Nie widzisz, co tu si szykuje? - To to tylko arty, Jarre - Melfi wyszarpn si. - Tylko arty... Wzek handlarza - z bliska wida to byo wyranie - by jednoczenie straganem, mg by jednoczenie na stragan zamieniony i rozoony w cigu kilku chwil. Caa cignita przez

osa konstrukcja pokryta bya jaskrawymi i malowniczo zamaszystymi napisami, w ktrych oferta handlarza obejmowaa balsamy i driakwie leczce, talizmany i amulety ochronne, eliksiry, filtry i kataplazmy magiczne, rodki piorce, a nadto wykrywacze metali, kruszcw i trufli oraz niezawodne przynty na ryby, kaczki i dziewki. Handlarz, chudy i mocno przytamszony brzemieniem wieku jegomo, obejrza si, zobaczy ich, zakl i popdzi osa. Ale osio, jak to osio, ani myla i szybciej. - Zacne rucho na onym - oceni z cicha Okultich. - I na wzeczku cosik pewno znajdziem... - No, zuchy - skomentowa Szczupak. - Raz, dwa! Uporajmy si ze spraw, pki mao wiadkw na gocicu. Jarre, sam nie mogc nadziwi si swemu mstwu, kilkoma szybkimi krokami wysforowa si przed kompani i obrci, stajc midzy nimi a kupcem. - Nie - powiedzia, z trudem dobywajc gosu ze cinitego garda. - Nie pozwol... Szczupak powoli rozchyli kapot i pokaza zatknity za pas dugi n, ewidentnie wyostrzony jak brzytwa. - Nastp no si, pisarczyku - zasepleni zowrogo. - Jeli szyj sw szanujesz. Mylaem, przygodzisz si w naszej kompanii, ale nie, nazbyt ciebie, widz, twoja witynia wywitoszkowaa, nazbyt e pobonym kadzidem przemierdn. Tedy nastp si precz z drogi, bo inaczej... - A co tu si wyrabia? H? Zza flankujcych gociniec pkatych i rosochatym wierzb, najpowszechniejszego elementu krajobrazu doliny Ismeny, wyoniy si dwie dziwaczne postacie. Obaj mczyni nosili nawoskowane i podkrcone ku grze wsiska, barwne bufiaste pludry, pikowane, przybrane wstkami kaftany i wielkie, mikkie, aksamitne berety z pkami pir. Oprcz wiszcych przy szerokich pasach tasakw i puginaw, obaj mczyni nosili na plecach dwurczne miecze, dugie chyba na se, o okciowej dugoci rkojeciach i duych wygitych jelcach. Lancknechci, podskakujc, dopinali spodnie. aden nie uczyni choby ruchu w stron rkojeci ich straszliwych mieczy, ale Szczupak i Okultich i tak momentalnie spotulnieli, a wielki Klaproth skurczy si jak mechera, z ktrej uszo powietrze. - My tu... My tu nic... - zasepleni Szczupak. - Nic zego... - arty jeno! - kwikn Melfi. - Nikomu nie staa si krzywda - odezwa si niespodzianie zgarbiony handlarz. Nikomu! - My - wtrci szybko Jarre - idziemy do Wyzimy, do wojska si zacign. Moe i wam tamtdy po drodze, panowie wojacy? - A i owszem - lancknecht parskn, od razu orientujc si, o co idze. - I nam do Wyzimy. Komu wola, moe i z nami. Bezpieczniej bdzie. - Bezpieczniej, jako ywo - doda znaczco drugi, mierzc Szczupaka dugim spojrzeniem. - Godzi si wszako doda, e widzielimy tu niedawno w okolicy wyzimskiego bajlifa konny patrol. Wielce s oni do wieszania skorzy, marny los grasanta, ktrego na licu pochwyc. - I wielebni dobrze - Szczupak odzyska kontenans, wyszczerzy si szczerbato. Wielebni, dobrze, wapanowie, e jest na otrzykw prawo i kara, suszny to porzdek. Ruszajmy tedy w drog, do Wyzimy, do armii, bo paterotyczny obowizek wzywa. Lancknecht patrzy na niego dugo i do pogardliwie, potem wzruszy ramionami, poprawi mieczysko na plecach i pomaszerowa drog. Jego towarzysz, Jarre, tudzie handlarz ze swym osem i wozem ruszyli za nim, a z tyu, w maym oddaleniu, poczapaa Szczupacza haastra. -Dziki wam - rzek po jakim czasie handlarz, popdzajc osa witk - panowie rycerze.

A i tobie dziki mody paniczu. - Noc to - machn rk lancknecht. - Przywyklim. - Rni do wojska cign - jego towarzysz obejrza si przez rami. - Przyjdzie na wie lub miasteczko przymus wybraca z co dziesitego anu da, to czasem korzystaj, by t mod najsamprzd co najgorszej swooczy si pozby. I pene pniej trakty takich, o, jak ci tam, zawalidrogw. No, ale ju tam w armii wywiczy ich w posuchu gefrejterski kij, naucz si gagany moresu, gdy raz a drugi pjd na praszczta, w uliczk z rzeg... - Ja - pospieszy z wyjanieniem Jarre - id zacign si na ochotnika, nie z przymusu. - Chwali si, chwali - lancknecht spojrza na niego, podkrci nawoskowany koniuszek wsa. - A to i widz, e ty z deczko innej ni tamci ulepiony gliny. Czemu to z nimi pospou? - Los nas zetkn. - Widziaem ju - gos onierza by powany - takie losowe zetknicia i zbratania, co zbratanych pod jedn wspln przywiody szubienic. Wycignij z tego nauk, chopcze. - Wycign. *** Nim przymione chmurami soce stano w zenicie, dotarli do traktu. Tu czekaa ich wymuszona przeprawa w podry. Podobnie jak spora grupa wdrowcw, ktrzy musieli si zatrzyma - trakt bowiem szczelnie wypeniony by maszerujcym wojskiem. - Na poudnie - znaczco skomentowa kierunek marszu jeden z lancknechtw. - Na front. Ku Mariborowi i Mayenie. - Znaki bacz - wskaza gow drugi. - Redaczycy - powiedzia Jarre. - Srebrne ory na karmazynie. - Dobrze zgad - lancknecht poklepa go po ramieniu. - Icie ebski z ciebie modzik. To jest redaskie wojsko, ktre krlowa Hedwig w pomoc nam przysaa. My teraz jednoci mocni, Temeria, Redania, Aedirn, Kaedwen, teraz my wszyscy alianci, jednej sprawy adherenci. - Rycho w czas - odezwa si zza ich plecw Szczupak z wyranym przeksem. Lancknecht obejrza si, ale nic nie powiedzia. - Ow sidmy - zaproponowa Melfi - i wytchn dajmy kulasom. Tego wojska koca nie wida, wiele czasu minie, nim si droga oswobodzi. - Sidmy - rzek handlarz - tamj, na grce, stamtd prospektum lepsze. Redaska konnica przejechaa, na ni, wzbijajc py, maszerowali kusznicy i pawnicy. Za nimi wida ju byo kolumn jadcej stpa pancernej jazdy. - A tamci - wskaza pancernych Melfi - pod inszym id znakiem. Czarn maj sztandart, biao czymsi upstrzon. - Ot, prowincja ciemna - lancknecht spojrza na niego z pogard. - Goda wasnego krla nie poznaj. To s srebrne lilije, tpa gowo... - Pole czarne srebrnymi liliami usiane - powiedzia Jarre i naraz zapragn udowodni, e kto jak kto, ale on nie jest ciemn prowincj. - W dawnym herbie krlestwa Temerii - zacz - widnia lew kroczcy. Ale tamerscy koronni ksita odmiennego herbu uywali, a to mianowicie tym sposobem, e do tarczy dodawali dodatkowe pole, w ktrym byy trzy lilie. Albowiem w symbolice heraldycznej jest kwiat lilii znakiem nastpcy tronu, krlewskiego syna, dziedzica tronu i bera... - Mdru zasrany - szczekn Klaproth. - Niechaj go i zawrzyj gb, koski bie - rzek gronie lancknecht. - A ty, chopcze praw dalej. Ciekawe to.

- A gdy krlewicz Goidemar, syn starego krla Gardika, szed do boju przeciw insurgentom diablicy Falki, wojsko temerskie wanie pod jego znakiem, pod godem linii walczyo i walne odnosio przewagi. I gdy Goidemar tron po ojcu odziedziczy, na pamitk owych przewag i dla cudownego ocalenia ony i dziatek z rk wraych herbem krlestwa ustanowi trzy lilie srebrne w polu czarnym. A pniej krl Cedric specjalnym dekretem herb pastwowy tym sposobem odmieni, e jest czarna tarcza srebrnymi liliami usiana. I taki jest Temerii herb po dzi dzie. Co acno moecie wszyscy naocznie stwierdzi, albowiem traktem wanie tameryjscy kopijnicy jad. - Bardzo zgrabnie - rzek handlarz - nam to wykoncypowa, paniczu. - Nie ja - westchn - lecz Jan z Attre, uczony heraldyk. - I ty nie gorzej, widno, wyuczony. - W sam raz - dorzuci pgosem Szczupak - na rekruta. By da si utuc pod tych srebrnych liliji znakiem, za krla i Temeri. Usyszeli piew. Grony, wojacki, huczcy jak sztormowa fala, jak pomruk zbliajcej si burzy. ladem za Temeryczykami szo rwnym i zwartym szykiem inne wojsko. Szara, niemal bezbarwna kawaleria, nad ktr nie powieway chorgwie ani proporce. Przed jadcymi na czele kolumny dowdcami niesiono ozdobion koskimi ogonami tyk z poziom poprzeczk, do ktrej przybite byy trzy ludzkie czaszki. - Wolna Kompania - wskaza szarych jedcw lancknecht. - Kondotierzy. Najemne wojsko. - Zrazu wida - westchn Melfi - e bitni. Chop w chopa! A rwno id, by na paradzie... - Wolna kompania - powtrzy lancknecht. - Przypatrzcie si, kmiotki i goowsy, prawdziwemu onierzowi. Owi ju w boju byli, oni to, kondotierzy wanie, banderie Adama Pangratta, Molli, Frontina i Abatemarco, one szal przewayy pod Mayen, dziki nim pk nilfgaardzki piercie, im to zawdzicza, e twierdza oswobodzona. - Wier - doda drugi - waleczny i mny to nard, owi kondotierzy, w bitwie nieustpliwy jak ta skaa. Cho za pienidze Wolna Kompania suy, jak z ich piosenki acno wymiarkujesz. Oddzia zblia si stpa, piew grzmia mocn i gromk, lecz dziwnie ponur, z nut. adne nas bero ni tron nie pozyszczy Nigdy z krlami nie bdziem w aliansach My u dukata, co jak soce byszczy Na ordynansach! Niczym s dla nas waszych przysig roty Sztandarw waszych ni rk nie caujem My dukatowi, co jak soce wieci Wierno lubujem! - Ech, u takich suy - westchn znowu Melfi. - Z takimi pospou wojowa... Zaznaby czek sawy a upu... - Wzrok mnie myli abo jak? - Okultich zmarszczy twarz. - Na czele drugiego hufu... Baba? To oni pod babsk wojuj komend, owe najemniki? - Baba to - potwierdzi lancknecht. - Ale nie byle jaka baba. To Julia Abatemarco, co na ni woaj Sodka Trzpiotka. Wojowniczka, e ho, ho! Pod jej to komend roznieli kondotierzy zagon Czarnych i elfw pod Mayen, cho jeno w dwakro po pi setek na trzy

tysice uderzyli. - Owociem sysza - odezwa si Szczupak dziwnym, oblenie sualczym, a zarazem zoliwym tonem - e nie na wiele si ta wiktoria zdaa, w boto poszy wydane na najmitw dukaty. Pozbiera si Nilfgaard i znowu zada naszym bobu, a tgiego. I Mayen znw opasa. A moe ju i doby twierdzy? A moe ju tu zmierza? Moe lada dzie tutaj bdzie? Moe ju ci przekupni kondotierzy dawno nilfgaardzkim zotem przekupieni? - A moe - przerwa rozsierdzony onierz - w mord chcesz dosta, chamie? Bacz, za szczekanie przeciw naszemu wojsku strykiem karz! Zawrzyj tedy gb, pkim dobry! - Ooo! - osiek Klaproth, rozwarszy szeroko usta, rozadowa sytuacj. - Ooo, patrzajta! Jakie mieszne kurduple id! Drog, pod gruchy litawrw, zajade trbienie kobz i dziki wist piszczaek, maszerowa szyk piechoty uzbrojonej w halabardy, gizarmy, berdysze, cepy i kolczaste wekiery. Odziani w futrzane burki, kolczugi i szpiczaste szyszaki onierze byli rzeczywicie niezwykle niscy. - Krasnoludy z gr - wyjani lancknecht. - Ktry z regimentw Mahakamskiego Ochotniczego Hufu. - A jaem myla - rzek Okultich - e krasnoludy nie z nami, a przeciw nam. e zdradziy nas one paskudne kary i e z Czarnymi w zmowie... - Ty myla - lancknecht spojrza na niego z politowaniem. - A czym, ciekawo? Ty, kapcanie, gdyby w zupie pokn karalucha, to w kiszkach wicej by mia rozumu anieli w gowie. Ci, ktrzy tam maszeruj, to ktry z regimentw krasnoludzkiej piechoty, ktr przysa nam w sukurs Brouver Hoog, starosta z Mahakamu. Oni te w wikszoci ju w boju byli, straty mieli due, tedy ich pod Wyzim cofnli na przeformowanie. - Bitny to nard, krasnoludy - potwierdzi Melfi. - Mnie, jak w Ellander w obery kiedy jeden w ucho na Saoine da, to mi w tym uchu dzwonio do Yule. - Krasnoludzki regiment jest w kolumnie ostatni - lancknecht osoni oczy doni. Koniec przemarszu, gociniec zaraz wolny bdzie. Zbierajmy si i w drog, bo ju skoro poudnie. *** - Tyle wojennego luda na poudnie maszeruje - powiedzia sprzedawca amuletw i driakwi - e niechybnie wielka bdzie wojna. Wielkie spadn na ludzi nieszczcia! Wielkie klski na armie! Gin bdzie lud tysicami od miecza i poogi. Ow uwaacie, panowie, e w kometa, ktrego na niebie co noc wida, czerwony ogon ognisty za sob wlecze. Jeli u komety ogon siny albo blady, zwiastuje on zimne choroby, febry, pleury, flegmy i katary, a takowo nieszczcia wodne, jak powodzie, ulewy albo dugie soty. Czerwona zasi barwa wskazuje, e jest to kometa gorczki, krwi i ognia,a takowo elaza, ktre z ognia si rodzi. Straszne, straszne klski spadn na lud! Wielkie pogromy bd i rzezie. Jak to stoi w tym proroctwie: bd trupy lee wysoko na okci dwanacie, na opustoszaej ziemi wy bd wilcy, a czek lad stopy drugiego czeka bdzie caowa... Biada nam! - Dlaczego nam? - przerwa chodno lancknecht. - Kometa wysoko leci, z Nilfgaardu te go wida, nie mwic o dolinie Iny, skd, mwi, Menno Coehoorn nadciga. Czarni te w niebo patrz i komet widz. Czemu tedy nie przyj, e on nie nam, ale im klsk wry? e to ich trupy bd w stert uoone? - Tak jest! - warkn drugi lancknecht. - To im biada, Czarnym! - Zgrabniecie to, panowie, wykoncypowali. - No pewnie. ***

Minli otaczajce Wyzim lasy, weszli na ki i pastwiska. Pasy si tu cae tabuny koni, rnych - kawaleryjskich, zaprzgowych, pocigowych cikich perszeronw. Trawy, jak to w marcu, byo na kach tyle, co kot napaka, ale stay tam pene siana wozy i brogi. - Widzita? - obliza wargi Okultich. - Ech, koniki! I nikt nie pilnuje! Tylko bra, wybiera... - Zawrzyj gb - sykn Szczupak i sualczo wyszczerzy do lancknechtw szczerbate uzbienie. - On, panowie, w jedzie zamarzy suy, po temu tak na te rumaki aso patrzy. - W jedzie! - parskn lancknecht. - Ot, co to si chamowi roi! Koniuchem prdzej mu by, gnj spod koni widami wybiera, taczk wywozi. - Prawie, panie, mwicie! Poszli dolej, wnet dotarli na grobl wiodc wzdu staww i roww. I nagle nad wierzchokami olch zobaczyli czerwone dachwki wie grujcego nad jeziorem wyzimskiego zamku. - No, to my prawie na miejscu - rzek handlarz. - Czujecie? - U-uu! - wykrzywi si Melfi. - Ale smrd! Co to? - Pewnie onierze, co z godu zdechli na krlewskiej lafie - zamrucza za ich plecami Szczupak, ale tak, by lancknechci nie dosyszeli. - Mao nosa nie urwie, he? - zamia si jeden. - Ano, sta tu tysicami caemi wojenny lud na hiberionie, a wojenny lud je musi, a jak zje, to fajda. Takim ju to ksztatem natura sprawia i nic na to nie poradzisz! A co si nafajdao, to tu, o, do tych roww wywo, wywalaj, nawet nie przysypujc. Zim, pki mrz gwno mrozi, szo jako wytrzyma, ale od wiosny... Tfu! A coraz to nowi nadchodz i na star kup aduj - drugi lancknecht te splun. - A w wielgi bzyg syszycie? To muchy. Chmary ich tu s, wczesn wiosn nie widziana rzecz! Owicie sobie gby, czym moe, bo do oczy i ust nawa, psiejuchy. I wawo, im prdzej tdy przejdziem, tym lepiej. *** Minli rowy, ale nie udao im si zgubi smrodu. Przeciwnie, Jarre daby gow, e im bliej miasta, tym zaduch by gorszy. Tyle, e bardziej urozmaicony, bogatszy skal i odcieniami. mierdziay otaczajce grd wojskowe obozy i namioty. mierdzia ogromny lazaret. mierdziao toczne i ruchliwe podgrodzie, mierdzia wa, mierdziaa brama, mierdziao podwale, mierdziay placyki i uliczki, mierdziay mury wznoszcego si nad miastem zamczyszcza. Szczciem nozdrza przyzwyczajay si szybko i wkrtce zajedno im byo, czy to gnj, czy to padlina, czy to koci mocz, czy to kolejna jadodajnia. Muchy byy wszdzie. Bzyczay natrtnie, pchay si do oczu, do uszu, do nosa. Nie daway si odpdzi. atwiej byo je rozgnie na twarzy. Lub rozgry. Gdy tylko wyszli z cienia podbramia, w oczy uderzy ich ogromny malunek na cianie przedstawiajcy rycerza z wycelowanym w nich palcem. Napis pod malunkiem pyta wielkimi literami: A TY? CZY JU SI ZACIGNE? - Ju, ju - mrukn lancknecht. - Niestety. Podobnych malunkw byo duo, mona rzec - co ciana, to malunek. Przewaa w rycerz z palcem, czsta bya te patetyczna Matka Ojczyzna z rozwianym siwym wosem, majca w tle ponce wsie i niemowlta na nilfgaardzkich pikach Zdarzay si te wizerunki elfw, z ociekajcymi krwi noami w zbach. Jarre nagle obejrza si i stwierdzi, e s sami, on, lancknechci i handlarz. Po Szczupaku, Okultichu, wybranieckich kmiotkach i Melfim nie byo ladu.

- Tak, tak - potwierdzi jego przypuszczenie, przypatrujc mu si badawczo. - Zmyli si twoi druhowie przy pierwszej sposobnoci, za pierwszym wgem zamietli za sob chwostami. I wiesz, co ci rzekn, chopcze? Dobrze to, e si wasze drogi rozeszy. Nie d k'temu, by si znowu zeszy. - Szkoda Melfiego - mrukn Jarre. - To w sumie dobry chopak. - Kady swj los sam wybiera. A ty chod z nami. Pokaemy, gdzie werbunek. Wyszli na placyk, porodku ktrego, na kamiennym podwyszeniu sta prgierz. Dookoa prgierza kupili si dni uciechy mieszczanie i onierze. Zakuty skazaniec, dopiero co trafiony pecyn bota w twarz, plu i paka. Tum rycza ze miechu. - Eje! - krzykn lancknecht. - Patrzajta, kogo to w dyby wzili? To to Fuson! Ciekawo, za co jego tak? - Za rolnictwo - pospieszy z wyjanieniem gruby mieszczanin w wilczym futrze i filcowej czapce. - Za co? - Za rolnictwo - powtrzy z naciskiem grubas. - Za to, e sia. - Ha, tera tocie walnli, z przeproszeniem, kieby w na klepisko - zamia si lancknecht. - Ja Fusona znam, on szewcem jest, szewca synem, szewca wnukiem. W yciu on ani ora, ani sia, ani zbiera. Walnlicie, powiadam, z tym sianiem, ae duch poszed. - Bajlifa wasne sowa! - zaperzy si mieszczanin. - Bdzie on pod prangierem sta do zorzy za to, e sia! Sia za, zoczyca, za nilfgaardzkim podpuszczeniem i za nilfgaardzkie srebrniki... Dziwne, prawda, zboe, jakie sia, zamorskie bodaj... Niech wspomn... Aha! Defetyzm! - Tak, tak! - zawoa sprzedawca amuletw. - Syszaem, mwio si o tym! Nilfgaardzcy szpiegarze i elfy mr szerz, studnie, rda i ruczaje rnymi jady zatruwaj, a to akurat: bieluniem, szalejem, lepr, defetyzmem. - Ano - kiwn gow mieszczanin w wilczurze. - Wczora dwch elfw powiesili. Pewnikiem za trucie wanie. *** - Za rogiem tej uliczki - pokaza lancknecht - jest obera, w ktrej urzduje komisyja werbunkowa. Wielka pachta tam jest rozpita, na niej temeryjskie lilije, znane ci przecie chopcze, trafisz wic bez kopotu. Bywaj w zdrowiu. Dajcie nam bogowie spotka si w lepszych czasach. Bywajcie i wy, panie przekupie. Handlarz zachrzka gono. - Cni panowie - powiedzia, kopic w kuferkach i puzdrach - pozwlcie, bym za wasz pomoc... W dowd wdzicznoci... - Nie trudcie si, dobry czeku - rzek z umiechem lancknecht. - Pomogo si i ju, nie ma o czym gada... - Moe cudowna ma przeciw postrzaom? - handlarz wyszpera co na dnie puzdra. Moe uniwersalny a niezawodny lek na bronchit, podagr, parali, upie tudzie zozy? Moe balsam ywiczny na udlenia pszcz, mij i wampirw? Moe talizman do ochrony przed skutkami spojrzenia zego oka? - A macie moe - zagadn powanie lancknecht - co do ochrony przed skutkami zego arcia? - Mam! - krzykn rozpromieniony handlarz. - Oto wielce skuteczna dryjakiew z magicznych korzeni uczyniona, pachncymi zioy doprawiona. Wystarcz trzy krople po posiku. Prosz, bierzcie, cni panowie. - Dziki. Bywajcie tedy, panie. Bywaj i ty, chopcze. Powodzenia!

- Uczciwi, polityczni i grzeczni - oceni handlarz, gdy onierze zniknli w tumie. - Nie co dnia takich napotykasz. No, ale i ty uda mi si, paniczu. C tedy tobie dam? Amulet piorunochron? Bezoar? wi kamyk przeciw wiedmowym urokom skuteczny? Ha, mam i trupi zb do okadzenia, mam i ksek uduszonego diablego ajna, dobrze jest taki w prawym bucie nosi... Jarre oderwa wzrok od ludzi zawzicie zmywajcych ze ciany domu napis: PRECZ Z ZASRAN WOJN. - Ostawcie - powiedzia. - Czas na mnie... - Ha - wykrzykn handlarz, wycigajc z puzdra mosiny medalionik w ksztacie serduszka. - To winno ci si przygodzi, modziecze, bo rzecz to w sam raz dla modych. Jest to wielki rarytas, jeden tylko taki mam. To czarodziejski amulet. Sprawia, e o noszcym jego mia nie zapomni, choby czas ich rozdzieli i mnogie mile. Ot spjrz, tu si otwiera, wewntrz karteluszek z papirusu cienkiego. Na onym karteluszku inkaustem magicznym, czerwonym, ktry mam, wystarczy imi najukochaszej zapisa, a owa nie zapomni, serca nie odmieni, nie zdradzi i nie porzuci. No? - Hmmm... - Jarre zaczerwieni si lekko. - Czy ja wiem... - Jakie imi - kupiec zanurzy patyczek w magicznym inkaucie - mam zapisa? - Ciri. To znaczy, Cirilla. - Gotowe. Bierz. - Jarre! A ty co tu robisz, do kroset diabw? Jarre odwrci si gwatownie. Miaem nadziej, pomyla machinalnie, e zostawiam za sob ca moj przeszo, e wszystko bdzie teraz nowe. A bez przerwy niemal wpadam na starych znajomych. - Pan Dennis Cranmer... Krasnolud w cikiej szubie, kirysie, elaznych karwaszach i lisim szyku z kit obrzuci bystrym spojrzeniem chopca, handlarza, potem znowu chopca. - Co ty - spyta surowo, stroszc brwi, brod i wsy - tutaj robisz, Jarre? Chopiec przez moment zastanawia si, czy nie skama, a dla uwiarygodnienia nie wplta si w kamliw wersj yczliwego kupca. Ale prawie natychmiast porzuci pomys. Dennis Cranmer, sucy niegdy w gwardii ksicia Ellander, cieszy si opini krasnoluda, ktrego trudno oszuka. I nie warto prbowa. - Chc zacign si do wojska. Wiedzia, jakie bdzie nastpne pytanie. - Nenneke zezwolia na to? Nie musia odpowiada. - Zwiae - pokiwa brod Dennis Cranmer. - Zwyczajnie zwiae ze wityni. A Nenneke i kapanki rw tam sobie wosy z gowy... - Zostawiem list - bkn Jarre. - Panie Cranmer, ja nie mogem... Ja musiaem... Nie godzio si siedzie bezczynnie, gdy nieprzyjaciel w granicach... W gronej dla ojczyzny chwili... A do tego ona... Ciri... Matka Nenneke za nic nie chciaa si zgodzi, chocia trzy czwarte dziewczt ze wityni posaa do armii, mnie nie pozwalaa... A ja nie mogem... - Wic zwiae - srogo zmarszczy brwi krasnolud. - Do kroset sakramenckich demonw, powinienem zwiza ci w kij i odesa do Ellander kuriersk poczt! Kaza ci zamkn w jamie pod zamkiem do czasu, gdy kapanki zjawi si po odbir! Powinienem... Sapn gniewnie. - Kiedy ostatnio jade, Jarre? Kiedy ostatnio miae w gbie ciep straw? - Prawdziwie ciep? Trzy... Nie, cztery dni temu. - Chod. ***

- Jedz wolniej, synku - upomnia Zoltan Chivay, jeden z kamratw Dennisa Cranmera. To niezdrowo re na chybcika, nie ujc jak naley. Dokd ci tak spieszno? Wierz mi, nikt ci tej stawy nie odbierze. Jarre nie by tego taki pewien. W gwnej sali zajazdu "Pod Misiem Kudaczem" odbywa si wanie pojedynek na kuaki. Dwch przysadzistych i szerokich jak piece krasnoludw prao si piciami, a dudnio, wrd ryku kamratw z Ochotniczego Hufu i aplauzu miejscowych prostytutek. Trzeszczaa podoga, paday meble i naczynia, a krople rozsiewanej z rozbitych nosw krwi sypay si dookoa jak deszcz. Jarre tylko czeka, kiedy ktry z wojownikw runie na ich oficerski st, zwalajc drewniany talerz ze wiskimi golonkami, mich parzonego grochu i gliniane kufle. Przekn szybko odgryziony kawa tustoci, wychodzc z zaoenia, e to, co poknite, to jego. - Nie bardzo pojem, Dennis - drugi krasnolud, nazywany Sheldonem Shaggsem, nawet nie odwrci gowy, cho jeden z walczcych omal go nie zawadzi, zadajc sierpowy. Skoro ten chopak, to jak mod jemu si zaciga? Kapanom krwi przelewa nie lza. - On jest wychowankiem wityni, nie kapanem. - Nigdy, psiakrew, nie mogem zrozumie tych pokrtnych ludzkich zabobonw. No, ale z cudzych wierze nie godzi si drwi... Wynika jednak, e ten tu modzian, cho w wityni wychowany, nie ma nic przeciwko rozlewowi krwi. Zwaszcza nilfgaardzkiej. Co, modziecze? - Daje mu w spokoju zje, Skaggs. - Ja z chci odpowiem... - Jarre przekn ks golonki i wpakowa do ust przygar grochu. - Ot jest to tak: przelewa krew wolno na wojnie sprawiedliwej. W obronie wyszych racji. Dlatego si zacignem... Matka ojczyzna wzywa... - Widzicie sami - Sheldon Skaggs powid wzrokiem po towarzyszach - jak wiele jest prawdy w twierdzeniu, e ludzie to rasa bliska nam i pokrewna, e wywodzimy si z jednego korzenia, i my, i oni. Najlepszy dowd, o, siedzi przed nami i ciamka groch. Innymi sowy: multum takich samych gupich zapalecw spotkacie wrd modych krasnoludw. - Zwaszcza po mayeskiej potrzebie - zauway chodno Zoltan Chivay. - Po wygranej batalii zawsze wzrasta zacig ochotniczy. Pd ustaje, gdy rozejdzie si wie o idcym w gr Iny wojsku Menno Coehoorna, ziemi i wod zostawiajcym. - eby tylko nie zacz si wtedy pd w drug stron - mrukn Cranmer. - Nie mam ja jako zaufania do ochotnikw. Ciekawe, e co drugi dezerter to wanie ochotnik. - Jak moecie... - Jarre o mao si nie udawi. - Jak moecie sugerowa co podobnego, panie... Ja z pobudek ideowych... Na wojn sprawiedliw i suszn... Matka ojczyzna... Pod ciosem, ktry, jak zdawao si chopcu, wstrzsn posadami budynku, jeden z walczcych krasnoludw run, kurz ze szpar podogi wzbi si na p snia w gr. Tym razem jednak obalony, miast zerwa si i grzmotn adwersarza, lea, niezdarnie i niezbornie poruszajc koczynami, budzc skojarzenia z wielkim, przewrconym na grzbiet chrabszczem. Dennis Cranmer wsta. - Sprawa rozstrzygnita! - ogosi gromko, rozgldajc si po karczmie. - Stanowisko dowdcy roty wakujce po bohaterskiej mierci Elkany Fostera, polegego na polu chway pod Mayen, obejmuje... Jak ci, synu? Bom zapomnia? - Blasco Grant! - zwycizca w kuacznym boju wyplu na podog zb. - obejmuje stanowisko Blasco Grant. Czy s jeszcze jakie kwestie sporne dotyczce awansw? Nie ma? To i dobrze. Gospodarzu! Piwa! - O czym to mymy? - O wojnie sprawiedliwej - zacz wylicza Zoltan Chivay, odginajc palce. - O ochotnikach. O dezerterach...

- Wanie - przerwa Dennis. - Wiedziaem, e chciaem do czego nawiza, a rzecz tyczya dezerterujcych i zdradzajcych ochotnikw. Przypomnijcie sobie byy cintryjski korpus Vissegerda. Skurwysyny, okazuje si, nie zmieniy nawet sztandaru. Wiem to od kondotierw z Wolnej Kompanii, z banderii Julii "Sodkiej Trzpiotki". Pod Mayen banderia Julii cia si z Cintryjczykami. Szli w awangardzie nilfgaardzkiego zagonu, pod sam chorgwi z lwami... - Wezwaa ich matka ojczyzna - wtrci ponuro Skaggs. - I cesarzowa Ciri. - Ciszej - sykn Dennis. - Prawda - odezwa si milczcy do tej pory czwarty krasnolud, Yarpen Zigrin. - Ciszej, i ciszej od cichoci samej! I nie ze strachu przed szpiclami, a dlatego, e nie gada si o rzeczach, o ktrych nie ma si bladego pojcia. - Ty za, Zigrin - wypi brod Skaggs - owo pojcie masz, tak? - Mam. I rzekn jedno: nikt, czy to Emhyr var Emreis, czy to czarownicy rebelianci z Thanedd, czy nawet sam diabe, nie zdoaliby do niczego zmusi tej dziewczyny. Nie zdoali by jej zama. Ja to wiem. Bo ja j znam. To mistyfikacja to cae maestwo z Emhyrem. Mistyfikacja, na ktr dali si zapa rni durnie... Inne, powiadam wam, jest tej dziewki przeznaczenie. Cakiem inne. - Gadasz - mrukn Skaggs - jakby j naprawd zna, Zigrin. - Zostaw - warkn niespodziewanie Zoltan Chivay. - Z tym przeznaczeniem to on ma racj. Ja w to wierz. Mam po temu powody. - At - machn rk Sheldon Skaggs. - Co tu gada darmo. Cirilla, Emhyr, przeznaczenie... Odlege to kwestie. Blisza zasi kwestia, panowie, to Menno Coehoorn i Grupa Armii "rodek". - Ano - westchn Zoltan Chivay. - Co mi si widzi, e nie minie nas wielka batalia. Moe najwiksza, jak zna historia. - Wiele - mrukn Dennis Cranmer. - Zaiste, wiele si rozstrzygnie... - A jeszcze wicej si skoczy. - Wszystko... - Jarre bekn, obyczajnie przysaniajc usta doni. - Wszystko si skoczy. Krasnoludy przypatryway mu si przez chwil, zachowujc milczenie. - Nie cakiem - odezwa si wreszcie Zoltan Chivay - pojem ci, modziecze. Nie zechciaby wyjani, co miae na myli? - W radzie ksicej... - zajkn si Jarre. - E Ellander znaczy, mwiono, e zwycistwo w tej wielkiej wojnie dlatego jest tak wane, bo... Bo jest to wielka wojna, ktra pooy kres wszystkim wojnom. Sheldon Skaggs parskn i oplu sobie brod piwem. Zoltan Chivay zarycza w gos. - Wy tak nie sdzicie, panowie? Teraz na Dennisa Cranmera wypada kolej parskn. Yarpen Zigrin zachowa powag, patrzy na chopca baczniej i jakby z trosk. - Synu - powiedzia wreszcie bardzo serio. - Spjrz. Tam przy szynkwasie siedzi Evangelina Parr. Jest ona, trzeba przyzna, pokana. Ba, nawet wielka. Ale mimo jej rozmiarw ponad wszelk wtpliwo nie jest to kurwa zdolna pooy kres wszystkim kurwom. *** Skrciwszy w ciasny i bezludny zauek, Dennis Cranmer zatrzyma si. - Trza mi ci pochwali, Jarre - powiedzia. Wiesz, za co? - Nie.

- Nie udawaj. Przede mn nie musisz. Warte pochway jest, e ni okiem mrugn, gdy o tej Cirilli gadano. Jeszcze bardziej chwalebne, e wwczas gby nie otwar... No, no, nie rb gupiej miny. Ja wiedziaem wiele o tym, co si dziao u Nenneke za witynnym murem, moesz mi wierzy, e wiele. A gdyby tego ci byo mao, to wiedz, em sysza, jakie imi ci handlarz na medalionie wypisa. - Trzymaj tak dalej - krasnolud taktownie uda, e nie zauwaa psw, ktrymi obla si chopiec. - Trzymaj tak dalej, Jarre. I nie tylko w sprawie Ciri... Na co ty si gapisz? Na cianie widocznego w wylocie uliczki spichlerza widnia kolawy, wymalowany wapnem napis goszcy: RB MIO NIE WOJN. Tu pod spodem kto - znacznie mniejszymi literami - nabazgra: RB KUP CO RANO. - Ty w inn stron patrz, durny - szczekn Dennis Cranmer. - Za samo patrzenie na takie napisy moesz podpa, a powiesz co nie w por, owicz u supa, krwawo skr z grzbietu zuszcz. Tu chybkie sdy! Wielce chybkie! - Widziaem - mrukn Jarre - szewca w dybach. Jakoby za sianie defetyzmu. - Jego sianie - stwierdzi powanie krasnolud, cignc chopca za rkaw - polegao prawdopodobnie na tym, e odprowadzajc syna do oddziau, paka, miast wznosi patriotyczne okrzyki. Za powaniejsz siejb inaczej tu karz. Chod, poka. Wyszli na placyk. Jarre cofn si, zakrywajc rkawem usta i nos. Na wielkiej kamiennej szubienicy wisiao kilkanacie trupw. Niektre - zdradza to wygld i zapach - wisiay ju dugo. - Ten - wskaza Dennis, oganiajc si jednoczenie od much - wypisywa na murach i potach gupie napisy. Tamten twierdzi, e wojna to sprawa panw i e nilfgaardzcy wybranieccy chopi nie s jego wrogami. Tamten po pijanemu opowiada nastpujc anegdotk: "Co to jest dzida? To bro wielmow, kij, majcy biedaka na kadym z kocw". A tam, na kocu, widzisz t bab? To bajzelmama z wojskowego bordelu na kkach, ktry ozdobia napisem: "Ciupciaj, wojaku, dzi! Bo jutro moesz ju nie mc". - I tylko za to... - Jedna z jej dziewczyn miaa nadto, jak si okazao, trypra. A to ju paragraf o dywersji i obnianiu zdolnoci bojowej. - Zrozumiaem, panie Cranmer - Jarre wypry si w pozycji, ktr uwaa za oniersk. - Ale nie obawiajcie si o mnie. Ja nie jestem adnym defetyst... - Gwno zrozumiae i nie przerywaj mi, bom nie skoczy. Ten ostatni wisielec, ten ju dobrze zamierdziay, zawini tylko tym, e na gadk szpicla prowokatora zareagowa okrzykiem: "Prawicie, panie, racja wasza, tak jest, nie inaczej, jak dwa a dwa cztery!" Teraz powiedz, e zrozumia. - Zrozumiaem - Jarre rozejrza si ukradkiem. - Bd uwaa. Ale... Panie Cranmer... Jak to jest naprawd... Krasnolud te si rozejrza. - Naprawd - powiedzia cicho - to jest tak, e Grupa Armii "rodek" marszaka Menno Coehoorna idzie na pnoc w sile jakich stu tysicy chopa. Naprawd, to gdyby nie powstanie w Verden, ju by tu byli. Naprawd, to dobrze by byo, gdyby doszo do rokowa. Naprawd, to Temeria i Redania nie maj si, by powstrzyma Coehoorna. Naprawd, nie przed strategiczn rubie Pontaru. - Rzeka Pontar - szepn Jarre - jest na pnoc od nas. - To wanie chciaem powiedzie. Ale pamitaj: o tym gb na kdk. - Bd si strzeg. Gdy ju bd w oddziale, te musz? Te mog trafi na szpicla? - W liniowym oddziale? Blisko linii frontu? Raczej nie. Szpicle dlatego s tacy gorliwi za frontem, bo boj si sami trafi na front. Nadto, gdyby wieszano kadego onierza, ktry sarka, narzeka i bluni, nie byoby komu wojowa. Ale gb, Jarre, to ty, jak w sprawie owej Ciri, zawdy trzymaj zamknit. Do zamknitej, miarkuj moje sowa, nigdy nie wleci adna

sralimucha. Ninie pjd, zaprowadz do komisyji. - Powiecie tam za mn sowo? - Jarre z nadziej spojrza na krasnoluda. - Co? Panie Cranmer? - Oj, gupi ty, pisarczyku. Tu jest armia! Gdybym za tob mwi i ci protegowa, to jakbym ci na plecach zot nici "oferma" wyhaftowa! ycia by w oddziale nie mia, chopczyno. - A do was... - zamruga Jarre. - Do waszego oddziau... - Nawet nie myl o tym. - Bo u was - rzek gorzko chopiec - tylko dla krasnoludw miejsce, prawda? Nie dla mnie, prawda? - Prawda. Nie dla ciebie, pomyla Dennis Cranmer. Nie dla ciebie, Jarre. Bo ja mam wci jeszcze nie spacone dugi u Nenneke. Dlatego chciabym, by cao wrci z tej wojny. A ochotniczy Huf Mahakamski zoony z krasnoludw, z osobnikw obcej i gorszej rasy, bd zawsze posya z najwredniejszymi zadaniami, na najgorsze odcinki. Tam, skd si nie wraca. Tam, dokd nie posaoby si ludzi. - Jak zatem sprawi - podj Jarre zachmurzony - by trafi do dobrego oddziau? - A ktry, po twojemu, taki ekstra, by si do niego a stara? Jarre odwrci si, syszc piew, wzbierajcy jak fala przyboju, rosncy jak grzmoty szybko nadcigajcej burzy. piew gony, mocny, twardy jak stal. Sysza ju taki piew. Uliczk od zamku, zwinwszy si w trjki, jecha stpa oddzia kondotierw. Na czele, na siwym ogierze, pod ozdobion ludzkimi czaszkami tyk, poda dowdca, szpakowaty mczyzna o orlim nosie i wosach splecionych w opadajcy na zbroj harcap. - Adam "Adieu" Pangratt - mrukn Dennis Cranmer. piew kondotierw grzmia, hucza, hurgota. Kontrapunktowany dzwonem podkw o bruk, wypenia uliczk a po szczyty domw, wzbija si ponad nie, hen, wysoko, w bkitne niebo nad miastem. loz nie wylej kochanki ni ony Gdy niemi przyjdzie nam obapi krwaw Bo my za dukat, jak soce czerwony W bj idziem wawo! - Pytacie, jaki oddzia... - rzek Jarre, nie mogc oderwa wzroku od kawalerzystw. - A choby taki jak ten! W takim chciaoby si... - U kadego swoja piosenka - przerwa cicho krasnolud. - I kady po swojemu ziemi skrwawion obapi. Tak, jak mu wypadnie. I albo zapacz po nim, albo nie. Na wojnie, pisarczyku, tylko piewa i maszeruje si rwno, w szyku stoi si rwno. A potem, w boju, kademu to, co wanie jemu pisane. Czy w Wolnej Kompanii "Adieu" Pangratta, czy w piechocie, czy w taborach... Czy w byszczcej zbroi i z kranym piropuszem, czy w apciach i zawszonym kouchu.. Czy na rczym dzianecie, czy za paw... Kademu co innego. Jak mu wypadnie! No, ot i komisyja, widzisz szyld nad wejciem? Tam, tobie droga, skoro onierzem by zaduma. Id, Jarre. Bywaj. Uwidzim si, gdy bdzie po wszystkim. Krasnolud odprowadzi wzrokiem chopca a do chwili, gdy ten znik w drzwiach obery zajtej przez komisj rekrutacyjn. - Albo si i nie uwidzim - doda cicho. Nie wiada, co komu pisane. Co komu wypadnie. ***

- Konno jedzisz? Z uku albo z kuszy szyjesz? - Nie, panie komisarzu. Ale umiem pisa i kaligrafowa, take starsze runy... Znam starsz mow... - Mieczem robisz? Wdroony w kopii? - ...czytaem Histori wojen. Dziea marszaka Pelligrama... I Rodericka de Novembre... - A moe chocia zdolisz gotowa? - Nie, nie zdol... Ale niele rachuj... Komisarz skrzywi si i machn rk. - Oczytany mdrala! Ktry to ju dzisiaj? Wypisa mu papier do be-pe-pe. Bdziesz suy w be-pe-pe, modziecze. Jazda z tym kwitem na poudniowy kraniec miasta, potem za za Mariborsk Bram, nad jezioro. - Ale... - Trafisz bez ochyby. Nastpny! *** - Hej, Jarre! Hej! Poczekaj! - Melfi? - A juci ja! - bednarczyk zachwia si, podtrzyma muru. - Ja, tutki, he,he! - Co ci jest? - e niby mnie? He, he! Nic! Popilim trochu! Nilfgaardowi na pohybel pilim! Uch, Jarre, rad ci widz, bom myla, e mi si gdzie straci... Mj ty druhu... Jarre cofn si, jakby go kto uderzy. Od bednarczyka nioso nie tylko podym piwem i jeszcze podlejsz gorza, ale te cebul, czosnkiem i licho wie, czym jeszcze. Ale strasznie. - A gdzie - spyta z przeksem - twoja przewietna kompania? - Ty o Szczupaku? - skrzywi si Melfi. - To ja ci rzekn: pies z nim tacowa! Wiesz, Jarre, dumam, e to niedobry by czek. - Brawo. Szybko go rozszyfrowae. - A ino! - Melfi nad si, nie zauwaajc drwiny. - Strzeg si, ale diaba zje, kto mi oszuka! Wiem ci ja, co on zamyli! Po co tu, do Wyzimy, cign! Mylisz pewnie, Jarre, e on i ci jego obwiesie do wojska szli jako i my? Ha, to w grubym bdzie! Wieszli ty, co on umyli? Wiary by nie da! - Dabym. - Jemu - dokoczy triumfalnie Melfi - konie aby potrzebne byy a uniformy, chcia ich tu gdzie ukra. Bo umyli w onierskim przebraniu na zbj i! - Niechaj mu kat zawieci. - A co rychlej! - bednarczyk zatoczy si lekko, stan pod murem i rozpi portki. - al mi ino, e Ograbek i Milton, durne wsiowe by, dali si omami, poszli za Szczupakiem, tedy i im kat zawieci gotw. No, ale sra ich pies, burakw jednych! A jak tam z tob, Jarre? - Wzgldem? - Przydzieliy ci gdziesik komisary? - Melfi puci strug na bielony mur. - Pytam, bo ja ju zacignity. Trzeba mi za Mariborsk Bram, na poudniowy kraj grodu. A tobie dokd trzeba? - Te na poudniowy. - Ha - bednarczyk podskoczy kilka razy, potrzsn, zapi spodnie. - To moe razem bdziem wojowa? - Nie sdz - Jarre spojrza na niego z wyszoci. - Ja dostaem przydzia zgodny z mymi kwalifikacjami. Do be-pe-pe.

- No pewno - Melfi czkn i zion na niego sw straszliw mieszank. - Ty uczony! Takich mdralw pewno do jakichsi wanych spraww bier, do nie byle jakich. No, co robi. Ale pki co, trochu jeszcze pospou powdrujem. Na poudniowy grodu koniec wdy nam droga. - Tak wychodzi. - Tedy chodmy. - Chodmy. *** - To chyba nie tu - oceni Jarre, patrzc na otoczony namiotami majdan, na ktrym wzbijaa kurz rota oberwacw z dugimi kijami na ramionach. Kady oberwaniec, jak zauway chopiec, mia do prawej nogi przymocowany wieche siana, a do lewej pk somy. - Chyba le trafilimy, Melfi. - Soma! Siano! - sycha byo z majdanu ryki dyrygujcego oberwacami gefrajtra. Soma! Siano! Rwnaj, kurwa wasza ma! - Nad namiotami sztandarta powiewa - powiedzia Melfi. - Pojrzyj sam, Jarre. Te same lilije, co to o nich na trakcie prawi. Jest sztandarta? Jest. Jest wojsko? Jest. Znaczy, to tu. Dobrze trafilim. - Moe ty. Ja na pewno nie. - A ot, tam u pota stoi szara jakowa. U onej spytajmy. Potem ju poszo szybko. - Nowi? - rozdar si sierant. - Z werbunku? Dawa papiery! Czego, kurwa, stoisz jeden z drugim? W miejscu marsz! Nie sta, kurwa! W lewo zwrot! Wr, kurwa, w prawo! Biegiem marsz! Wr, kurwa! Sucha i zapamita! Najsampierw, kurwa, do prowiantmajstra! Pobra rustunek! Kolczug, skrznie, pik, kurwa, hem i kord! Potem na musztr! By gotowym do apelu, kurwa, o zmierzchu! Maaaaaarsz! - Zaraz - Jarre rozejrza si niepewnie. - Bo ja chyba mam jednak inny przydzia... - Jaaaaaaaaaaaaaaak?!? - Przepraszam, panie oficerze - Jarre poczerwienia. - Idzie mi tylko o to, by zapobiec ewentualnej pomyce... Albowiem pan komisarz wyranie... Wyranie mwi o przydziale bepe-pe, wic ja... - Jeste w domu, chopie - parskn sierant, rozbrojony nieco "oficerem". - To jest wanie twj przydzia. Witaj w Biednej Pierdolonej Piechocie. *** - A dlaczeg to - powtrzy Rocco Hildebrandt - i jak to mod mamy wapanom danin paci? Mymy wszystko, co naleao, ju zapacili. - O wa, patrzta go, nizioka mdral - rozparty na kulbace ukradzionego konia Szczupak wyszczerzy si do kamratw. - Ju zapaci! I duma, e wszystko. Istowo, wypisz wymaluj jako ten indyk, co duma o niedzieli. Ale mu w sobot eb ucili! Okultich, Klaproth, Milton i Ograbek zgodnie zarechotali. art by przecie przedni. A zabawa zapowiadaa si jeszcze przedniej. Rocco dostrzeg wstrtne, kleiste spojrzenia grasantw, obejrza si. Na progu chaupy staa Incarvilia Hildebrandt, jego ona, oraz Alo i Yasmin, obie jego crki. Szczupak i jego kompania patrzyli na hobbitki, umiechajc si oblenie. Tak, niechybnie, zabawa zapowiada si wymienita.

Do ywopotu po drugiej stronie gocica zbliya si siostrzenica Hildebrandta, Impatientia Vanderbeck, pieszczotliwie zwana Impi. Bya to naprawd adna dziewczynka. Umiechy bandytw stay si jeszcze obleniejsze i wstrtniejsze. - No, karzeku - ponagli Szczupak. - Dawaj krlewskiemu wojsku grosz, dawaj arcie, dawaj konie, wyprowadzaj krowy z obory. Nie bdziem tu sta do zachodu. Musim jeszcze par wsi obskoczy dzisia. - Dlaczego mamy paci i dawa? - gos Rocco Hildebrandta dra lekko, ale wci dwiczay w nim zawzito i upr. - Powiadacie, e to na wojsko, e to na nasz obron. A przed godem, zapytuj, kto nas obroni? Mymy ju i hibern zapacili, i liwerunek, i pogwne, i poradline, i podymne, i ogonowe, i osep, i lich wie, co jeszcze! Mao, to czterej z tego sioa, w tej liczbie i syn mj wasny, zaprzgi w wojennych taborach wodz! A nie kto inny, a szurzy mj, Milo Vanderbeck, zwany Rustym, chirurgiem jest polowym, wan person w armii. Znaczy si, mymy z nawizk nasz anowy kontyngens wypenili... Jak mod wic nam paci? Za co i na co? I dlaczego? Szczupak popatrzy przecigle na on nizioka, Incarvili Hildebrandt z domu Biberveldt. Na jego pucate crki, Alo i Yasmin. Na liczniutk jak laleczka, ustrojon w zielon sukieneczk Impi Vanderbeck. Na Sama Hofmeiera i jego dziadka, staruszka Holofernesa. Na babk Petuni, zawzicie dziobic grzdk motyk. Na pozostaych niziokw z osady, gwnie niewiasty i wyrostkw, trwoliwie wygldajcych z domostw i zza potw. - Pytasz dlaczego? - zasycza, pochylajc si w siodle i zagldajc w przeraone oczy nizioka. - Rzekn ci, dlaczego. Dlatego, e jest nizioek parszywy, obcy, przybda, kto ciebie, nieludzia obrzydego, obdziera, ten bogw raduje. Kto tobie, nieludziowi, dopieka, ten dobry i paterotyczny uczynek spenia. A takowo dlatego, e mi mdli z ochoty, by to twoje gniazdo nieludzkie z dymem puci. Dlatego, e mi a oskoma bierze, by te twoje karliczki wychdoy. I dlatego, e nas jest piciu tgich zuchw, a was jest gar kurduplowatych zafajdacw. Teraz ju wiesz, dlaczego? - Teraz ju wiem - powiedzia wolno Rocco Hildebrandt. - Idcie std precz, Duzi Ludzie. Idcie precz, niecnoty. Niczego wam nie damy. Szczupak wyprostowa si, sign po wiszcy u sioda kord. - Bij! - wrzasn. - Zabij! Ruchem tak szybkim, e a umykajcym wzrokowi, Rocco Hildebrandt schyli si do taczek, wycign ukryt pod rogo kusz, podrzuci kolb do policzka i wpakowa Szczupakowi bet prosto w rozwarte we wrzasku usta. Incarvilia Hildebrandt z domu Biberveldt machna rk na odlew, w powietrzu zakoziokowa sierp, bezbdnie i z impetem trafiajc w gardo Miltona. Kmiecy syn rzygn krwi i fikn koza przez koski zad, komicznie machajc nogami. Ograbek, wyjc, run pod kopyta konia, w jego brzuchu, wbity po drewniane okadziny uchwytu, tkwi sekator dziadka Holofernesa. Osiek Klaproth zamierzy si na staruszka maczug, ale zlecia z sioda, kwiczc nieludzko, trafiony prosto w oko szpikulcem do flancowania cinitym przez Impi Vanderbeck. Okultich obrci konia i chcia ucieka, ale babka Petunia doskoczya do niego i wycia zbami motyki w udo. Okultich zarycza, spad, noga uwiza mu w strzemieniu, sposzony ko powlk go przez opotki, przez ostre tyczki. Wleczony zbj rycza i wy, a w lad za nim, niczym dwie wilczyce, mkny babka Petunia z motyk i Impi z krzywym noem do szczepienia drzewek. Dziad Holofernes wysmarka si gono. Cae zajcie - od krzyku Szczupaka po smarknicie dziada Holofernesa - zajo mniej wicej tyle czasu, co szybkie wypowiedzenie zdania: "Nizioki s niesamowicie szybkie i bezbdnie miotaj wszelkiego rodzaju pociski". Rocco usiad na schodkach chaupy. Obok przycupna jego ona, Incarvilia Hildebrandt z domu Biberveldt. Ich crki, Alo i Yasmin, poszy pomc Samowi Hofmeierowi dorzyna

rannych i obdziera zabitych. Wrcia Impi, w zielonej sukieneczce z rkawami skrwawionymi po okcie. Babka Petunia te wracaa, sza wolno, sapic, stkajc, podpierajc si ubroczon motyk i trzymajc za krzye. Oj, starzeje si nasza babka, starzeje, pomyla Hildebrandt. - Gdzie zakopa zbjw, panie Rocco? - spyta Sam Hofmeier. Rocco Hildebrandt obj plecy ony ramieniem, popatrzy w niebo. - W brzozowym gaiku - powiedzia. - Obok tych poprzednich. *** Sensacyjna przygoda pana Malcolma Guthriego z Braemore przebojem wdara si ju na amy wielu gazet, nawet londyska "Daily Mail" powicia jej kilka wersw w rubryce "Bizarre". Poniewa jednak daleko nie wszyscy nasi czytelnicy czytaj pras wydawan na poudnie od Tweed, a jeli ju, to gazety powaniejsze ni "Daily Mail", przypominamy, jak to byo. W dniu oto 10 marca biecego roku pan Malcolm Guthrie uda si z wdk nad Loch Glascarnoch. Tame pan Guthrie napotka by wyaniajc si z mgy i nicoci (sic!) mod dziewczyn z brzydk blizn na twarzy (sic!), jadc wierzchem na karej klaczy (sic!) w towarzystwie biaego jednoroca (sic!). Dziewczyna zagadna osupiaego pana Guthriego w jzyku, ktry pan Guthrie askaw by okreli jako, cytujemy: "francuski chyba albo inny jaki dialekt z kontynentu". Poniewa pan Guthrie nie wada francuskim ani adnym innym dialektem z kontynentu, do konwersacji nie doszo. Dziewczyna i towarzyszcy jej zwierzyniec zniky, e znowu zacytujemy pana Guthriego: "jak sen jaki zoty". Nasz komentarz: sen pana Guthriego by niechybnie rwnie zoty w kolorze jak whisky single malt, ktr pan Guthrie zwyk by, jak si dowiedzielimy, pija czsto i w ilociach tumaczcych widzenie biaych jednorocw, biaych myszek i potworw z jezior. A pytanie, ktre chcemy postawi, brzmi: co pa Guthrie paczy porabia z wdk nad Loch Glascarnoch na cztery dni przed kocem okresu ochronnego? "Inverness Weekly", wydanie z 18 marca 1906 roku Rozdzia sidmy Wraz z zrywajcym si wiatrem niebo ciemniao od zachodu, napywajce falami chmury po kolei gasiy konstelacje. Zgas Smok, zgasa Zimowa Panna, zgaso Siedem Kz. Zgaso Oko, wiecce najjaniej i najduej. Nieboskon wzdu horyzontu rozbysn krtkotrwa jasnoci byskawicy. Grom przetoczy si z guchym hurkotem. Wichura wzmoga si raptownie, sypna w oczy kurzem i suchym liciem. Jednoroec zara i wysa mentalny sygna. Ciri zrozumiaa natychmiast, co chcia powiedzie. Nie ma czasu do stracenia. Jedyna nasza nadzieja w szybkiej ucieczce. We waciwe miejsce, we waciwy czas. Spieszmy si, Gwiazdooka. Jestem Pani wiatw, przypomniaa sobie. Jestem Starsz Krwi, mam wadz nad czasem i nad przestrzeni.

Jestem z krwi Larry Dorren. Ihuarraquax zara, ponagli. Kelpie zawtrowaa przecigym prychniciem. Ciri nacigna rkawice. - Jestem gotowa - powiedziaa. Szum w uszach. Bysk i jasno. A potem ciemno. *** Woda jeziora i przedwieczorna cisza niosy kltwy Krla Rybaka, ktry na swej odzi targa i tarmosi link, prbujc uwolni byszcz zaczepiony o dno. Gucho hukno upuszczone wioso. Nimue chrzkna niecierpliwie, Condwiramurs odwrcia si od okna, ponownie schylia nad akwafortami. Zwaszcza jeden z kartonw przykuwa wzrok. Dziewczyna z rozwianym wosem, wierzchem na stajcej dba karej klaczy. Obok biay jednoroec, rwnie wspity, jego grzywa rozwiana podobnie jak wosy dziewczyny. - Do tego jednego chyba fragmentu legendy - skomentowaa adeptka - historycy nigdy nie rocili pretensji, jednogonie uznawszy go za wymys i bajeczny ozdobnik, wzgldnie za deliryczn metafor. A malarze i graficy, uczonym na zo, upodobali sobie w epizod. O, prosz: co obrazek, to Ciri i jednoroec. Co tutaj mamy? Ciri i jednoroec na urwisku nad morsk pla. A tutaj, prosz: Ciri i jednoroec w krajobrazie jak z narkotycznego transu, noc, pod dwoma ksiycami. Nimue milczaa. - Sowem - Condwiramurs odrzucia kartony na st - wszdzie Ciri i jednoroec. Ciri i jednoroec w labiryncie wiatw, Ciri i jednoroec w otchani czasw... - Ciri i jednoroec - przerwaa Nimue, patrzc w okno, na jezioro, na d i miotajcego si w niej Krla Rybaka. - Ciri i jednoroec wyaniaj si z nicoci jak zjawy, wisz nad gadzi wd ktrego z jezior... A moe wci tego samego jeziora, jeziora, ktre spina czasy i miejsca jak klamra, wci inne, a jednak takie samo? - Sucham? - Zjawy - Nimue nie patrzya na ni. - Przybysze z innych wymiarw, innych paszczyzn, innych miejsc, innych czasw. Widziada, ktre odmieniaj czyje ycie. Odmieniaj te swoje ycie, swj los... Nie wiedzc o tym. Dla nich to po prostu... kolejne miejsce. Nie to miejsce, nie ten czas... Znowu, po raz ktry z rzdu nie to miejsce, nie ten czas... - Nimue - przerwaa z wymuszonym umiechem Condwiramurs. - To ja jestem niczk, przypominam, to ja tu jestem od sennych wizji i onejroskopii. A ty ni z tego, ni z owego zaczynasz wieszczy. Jakby to, o czym mwisz, widziaa... we nie. Krlowi Rybakowi, sdzc po raptownym nateniu gosu i przeklestw, nie udao si odczepi byszcza, linka si urwaa. Nimue milczaa, patrzc na grafik. Na Ciri i jednoroca. - To, o czym mwiam - powiedziaa wreszcie, bardzo spokojnie - faktycznie widziaam we nie. Widziaam to we nie wiele razy. I raz na jawie. *** Podr z Czuchowa do Malborka moe w pewnych warunkach, jak wiadomo, zaj nawet pi dni. A e listy czuchowskiego komtura do Winrycha van Kniprode, wielkiego mistrza zakonu, musiay bezwzgldnie dotrze do adresata nie pniej ni w dniu Zielonych witek, rycerz Henryk von Schwelborn nie zwleka i wyruszy nazajutrz po niedzieli Exaudi Domine, by mc podrowa spokojnie i bez adnego ryzyka spnienia. Langsam, aber

sicher. Wiele si owo podejcie rycerza podobao jego eskorcie, ktr stanowia szstka strzelcw konnych, dowodzonych przez Hasso Plancka, syna piekarza z Kolonii. Kusznicy i Planck przyzwyczajeni byli raczej do takich pasowanych panw, ktrzy klnli, wrzeszczeli, popdzali i kazali cwaowa na zamanie karku, a pniej, gdy i tak nie dotarli na czas, ca win zwalali na biednych knechtw, c w sposb niegodny rycerza, w dodatku rycerza zakonnego. Byo ciepo, cho pochmurno. Od czasu do czasu myo, jary zasnuwaa mga. Poronite bujn zieleni wzgrza przypominay rycerzowi Henrykowi jego rodzinn Turyngi, matk oraz fakt, e od ponad miesica nie mia kobiety. Jadcy z tyu kusznicy ospale piewali ballad Walthera von der Vogelwiede. Hasso Planck drzema w siodle. Wer guter Fraue Liebe hat Der achmt sich aller Missetat... Podr przebiegaa spokojnie i kto wie, moe i do koca byaby spokojna, gdyby nie to, e okoo poudnia rycerz Henryk dostrzeg w dole od gocica poyskujce ploso jeziora. A poniewa nazajutrz by pitek i godzio si zawczasu zaopatrzy w postn straw, rycerz rozkaza zjecha nad wod i rozejrze si za jak ryback sadyb. Jezioro byo wielkie, bya na nim nawet wyspa. Nikt nie zna jego nazwy, ale zapewnie nazywao si wite. W tym pogaskim kraju - jak na drwin - co drugie jezioro nazywao si wite. Podkowy zachrupay na zalegajcych brzeg muszlach. Nad jeziorem wisiaa mga, ale i tak wida byo, e jest tu bezludnie, nie byo ni ladu odzi, ni sieci, ni ywej duszy. Trzeba bdzie poszuka gdzie indziej, pomyla Henryk von Schwelborn. A jeli nie, to trudno. Zjemy, co mamy w sakwach, choby bya i wdzonka, a w Malborku wyspowiadamy si, kapelan zada pokut i bdzie po grzechu. Ju mia wyda rozkaz, gdy w gowie pod hemem co zaszumiao, a Hasso Planck wrzasn przeraliwie. Von Schwelborn spojrza i zdbia. I przeegna si. Zobaczy dwa konie - jednego biaego i jednego karego. Po chwili za z przeraeniem spostrzeg, e biay ko ma na wysklepionym czole spiralnie skrcony rg. Zobaczy te, e na karym siedzi dziewczyna o szarych wosach sczesanych tak, by zasaniay policzek. Grupowe widziado zdawao si nie dotyka ni ziemi, ni wody - wygldao, jakby zawiso nad snujc si po powierzchni jeziora mg. Kary ko zara. - Uuups... - powiedziaa cakiem wyranie dziewczyna o szarych wosach. - Ire lokke, ire tedd! Squaess'me. - wita Urszulo, patronko... - wybekota Hasso, blady jak mier. Kusznicy zamarli z otwartymi gbami, egnali si znakiem krzya. Von Schwelborn te si przeegna, po czym drc rk wycign miecz z pochwy przytroczonej pod tybink. - Heilige Maria, Mutter Gottes! - rykn. - Steh mir bei! Rycerz Henryk nie przynis tego dnia wstydu swym walecznym antenatom, von Schwelbornom, w tym i Dytrykowi von Schwelborn, ktry dzielnie bi si pod Damiett i jako jeden z nielicznych nie uciek, gdy Saraceni wyczarowali i wypucili na krzyowcw czarnego demona. Uderzywszy konia ostrogami i wspomniawszy nieulkego przodka, Henryk von Schwelborn run na zjaw wrd bryzgajcych spod kopyt szczeui. - Zakon i wity Jerzy! Biay jednoroec icie heraldycznie stan dba, czarna klacz zataczya, dziewczyna

wystraszya si, wida to byo na pierwszy rzut oka. Henryk von Schwelborn szarowa. Kto wie, czym by si to wszystko skoczyo, gdyby nagle nie powiaa od jeziora mga, a obraz dziwnej grupy pk, rozpad si rnokolorowo niby uderzony kamieniem witra. I wszystko zniko. Wszystko. Jednoroec, czarny ko, dziwna dziewczyna... Rumak Henryka von Schwelborna z chlupotem wjecha w jezioro, zatrzyma si, targn bem, zawiza, zazgrzyta zbami na wdzidle. Z trudem opanowujc boczcego si konia, Hasso Planck podjecha do rycerza. Von Schwelborn dysza i sapa, rzzi niemal, a oczy mia wybauszone niczym postna ryba. - No koci witej Urszuli, witej Korduli i wszystkich jedenastu tysicy koloskich dziewic mczenniczek... - wydusi z siebie Hasso Planck. - Co to byo, edler Herr Ritter? Cud? Objawienie? - Teufelswerk! - stkn von Schwelborn, dopiero teraz blednc przeraliwie i dzwonic zbami. - Schwarze Magie! Zauberey! Przeklta, pogaska i czartowska sprawa... - Lepiej jedmy std, panie. Czym prdzej... Do Pelplina niedaleko, byle dosta si w zasig kocielnych dzwonw... Pod samym lasem, na wzniesieniu, rycerz Henryk obejrza si po raz ostatni. Wiatr przepdzi mg, w miejscach nie osonitych cian lasu lustrzana powierzchnia jeziora zmatowia si i zmarszczya. Nad wod kry wielki orze rybow. - Bezbony, pogaski kraj - wymamrota Henryk von Schwelborn. - Wiele, wiele pracy, wiele trudu i znoju nas czeka, nim zakon Szpitala Niemieckiego wypdzi std wreszcie diaba. *** - Koniku - powiedziaa Ciri, z wyrzutem i przeksem zarazem. - Nie chciaabym by natrtna, ale mnie troch spieszy si do mojego wiata. Moi bliscy mnie potrzebuj, przecie wiesz. A my najpierw wpadamy nad jakiej jezioro i na jakiego miesznego prostaka w ubraniu w kratk, potem na gromad brudnych i ryczcych kudaczy z maczugami, wreszcie za na furiata z czarnym krzyem na paszczu. Nie te czasy, nie te miejsca! Bardzo ci prosz, postaraj si lepiej. Bardzo ci prosz. Ihuarraquax zara, kiwn rogiem i przekaza jej co, jak mdr myl. Ciri nie do koca zrozumiaa. Zastanowi si nie miaa czasu, bowiem wntrze czaszki znowu zalaa jej chodna jasno, w uszach zaszumiao, a w karku zamrowio. I znowu obja j czarna i miciutka nico. *** Nimue, miejc si radonie, pocigna mczyzn za rk, obydwoje zbiegli nad jezioro, kluczc wrd niskich brzzek i olszynek, wrd klaczy i zwalonych pni. Wbiegszy na piaszczyst pla, Nimue zrzucia sandaki, uniosa sukienk, zachlupotaa bosymi stopami w przybrzenej wodzie. Mczyzna te cign buty, ale do wody wej si nie kwapi. Zdj paszcz i rozoy do na piasku. Nimue podbiega, zarzucia mu rce na szyj i stana na palcach, ale by j pocaowa, mczyzna i tak musia mocno si pochyli. Nimue nie bez racji nazywano okietkiem - ale teraz, gdy miaa ju osiemnacie lat i bya adeptk sztuk magicznych, przywilej nazywania jej tak przysugiwa wycznie najbliszym przyjacioom. I niektrym mczyznom. Mczyzna, nie odrywajc ust od ust Nimue, wsun do za jej dekolt.

Potem ju poszo szybko. Oboje znaleli si na rozcielonym na piasku paszczu, sukienka Nimue podwina si powyej talii, jej uda mocno objy biodra mczyzny, a donie wpiy si w jego plecy. Gdy j bra, jak zwykle zbyt niecierpliwie, zacisna zby, ale szybko dogonia go w podnieceniu, zrwnaa si, dotrzymaa kroku. Miaa wpraw. Mczyzna wydawa mieszne odgosy. Ponad jego barkiem Nimue obserwowaa wolno pynce po niebie kumulusy o fantastycznech ksztatach. Co dzwonio, tak, jak dzwoni zatopiony na dnie oceanu dzwon. W uszach Nimue gwatownie zaszumiao. Magia, pomylaa, odwracajc gow, wyzwalajc si spod policzka i ramienia lecego na niej mczyzny. Przy brzegu jeziora - wiszc wrcz nad jego powierzchni - sta biay jednoroec. Obok niego czarny ko. A w siodle czarnego konia siedziaa... Ale ja znam t legend, przemkno przez gow Nimue. Znam t bajk! Byam dzieckiem, maym dzieckiem, gdy syszaam t ba, opowiada j dziad Pogwizd, wdrowny bajarz... Wiedminka Ciri... Z blizn na policzku... Czarna klacz Kelpie... Jednoroce... Kraina elfw... Ruchy mczyzny, ktry zjawiska w ogle nie zauway, stay si gwatowniejsze, wydawane przez niego odgosy mieszniejsze. - Uuups - powiedziaa dziewczyna siedzca na karej klaczy. - Znowu pomyka! Nie to miejsce, nie ten czas. W dodatku, jak widz, zupenie nie w por. Przepraszam. Obraz zamaza si i pk, pk tak, jak pka malowane szko, nagle rozlecia si, rozpad w tczow migotanin skrze, jarze i rozzoce. A potem wszystko zniko. - Nie! - krzykna Nimue. - Nie! Nie znikaj! Nie chc! Wyprostowaa kolana i chciaa wyzwoli si spod mczyzny, ale nie moga - by od niej potniejszy i ciszy. Mczyzna jkn i stkn. - Oooooch, Nimue... Ooooch! Nimue krzykna i wpia mu zby w bark. Leeli na kouchu, rozedrgani i gorcy. Nimue patrzya na brzeg jeziora, na czapy ubitej falami piany. Na pochylane wiatrem trzciny. Na bezbarwn, beznadziejn pustk, pustk, ktr pozostawia ginca legenda. Po nosie adeptki cieka za. - Nimue... Stao si co? - Owszem, stao - przytulia si do niego, ale wci patrzya na jezioro. - Nic nie mw. Obejmij mnie i nic nie mw. Mczyzna umiechn si z wyszoci. - Wiem, co si stao - rzek chepliwie. - Ziemia si poruszya? Nimue umiechna si smutno. - Nie tylko - odpowiedziaa po chwili milczenia. - Nie tylko. *** Bysk. Ciemno. Nastpne miejsce. *** Nastpne miejsce byo miejscem urocznym, zowrogim i paskudnym. Ciri odruchowo zgarbia si w siodle, wstrznita - tak dosownym, jak i w przenonym sensie tego sowa. Podkowy Kelpie upny bowiem z impetem o co bolenie twardego, paskiego i nieustpliwego niczym skaa. Po dugim czasie szybowania w miciutkim

niebycie wraenie twardoci byo do tego stopnia zaskakujce i przykre, e klacz zaraa i gwatownie rzucia si w bok, wybijajc na podoy staccato, od ktrego zadzwoniy zby. Drugiego wstrzsu, tego metaforycznego, dostarczy wch. Ciri jkna i zakrya rkawem usta i nos. Czua, jak oczy momentalnie wypeniaj si zami. Wok unosi si kwany, rcy, gsty i kleisty smrd, swd duszcy i okropny, nie dajcy si okreli, nie przypominajcy niczego, co Ciri kiedykolwiek wchaa. By to - tego bya jednak pewna - smrd rozkadu, trupi cuch ostatecznej degradacji i degeneracji, odr rozpadu i niszczenia - przy czym odnosio si wraenie, e to, co niszczao, mierdziao wcale nie pikniej, gdy yo. Nawet w okresie swego rozkwitu. Zgia si w wymiotnym odruchu, nad ktrym nie bya w stanie zapanowa. Kelpie parskaa i trzsa bem, kurczc chrapy. Jednoroec, ktry zmaterializowa si obok nich, przysiad na zadzie, podskoczy, wierzgn. Twarde podoe odpowiedziao wstrzsem i gonym echem. Dookoa bya noc, noc ciemna i brudna, okutana lepkim i mierdzcym gaganem mroku. Ciri spojrzaa w gr, szukajc gwiazd, ale w grze nie byo nic, tylko otcha, miejscami podwietlana niewyran czerwonaw un, jak gdyby odlegym poarem. - Uuups - powiedziaa i wykrzywia si, czujc, jak kwanozgniy opar osiada jej na wargach. - Bue-eeee-ech! Nie to miejsce, nie ten czas! Pod adnym pozorem nie! Jednoroec prychn i kiwn bem, jego rg opisa krtki i gwatowny uk. Zgrzytajce pod kopytami Kelpie podoe byo ska, ale dziwn, nienaturalnie wrcz rwn, wydzielajc intensywny smrd spalenizny i brudnego popiou. Troch potrwao, zanim Ciri zorientowaa si, e to, na co patrzy, to jest droga. Miaa do tej nieprzyjemnej i denerwujcej twardoci. Skierowaa klacz na pobocze zaznaczone czym, co niegdy byo drzewami, teraz za paskudnymi i goymi szkieletami. Trupami obwieszonymi strzpami szmat, icie jakby resztkami przegniych caunw. Jednoroec ostrzeg j reniem i mentalnym sygnaem. Ale za pno. Tu za dziwn drog i uschnitymi drzewami zaczynao si osypisko, a dalej, pod nim, ostro biegnca w d stromizna, przepa niemal. Ciri wrzasna, kolna pitami boki osuwajcej si klaczy. Kelpie szarpna si, miadc kopytami to, z czego skadao si osypisko. A byy to odpadki. W wikszoci jakie dziwne naczynia. Naczynia te nie kruszyy si pod podkowami, nie chrupotay, lecz pkay obrzydliwie mikko, kleicie, niczym wielkie rybie pcherze. Co zachlupao i zabulgotao, buchajcy odr o mao nie zwali Ciri z sioda. Kelpie, rc dziko, tratowaa mieciowisko, rwc si ku grze, na drog. Ciri, krztuszc si od smrodu, uchwycia si szyi klaczy. Udao si im. Niemi twardo dziwnej drogi powitay z radoci i ulg. Ciri, dygoczc caa, spojrzaa w d, na osypisko koczce si w czarnej tafli jeziora, wypeniajcego dno kota. Powierzchnia jeziora bya martwa i byszczca, jakby to nie bya woda, lecz zastyga smoa. Za jeziorem, za mietnikami, kopcami popiou i hadami ula, niebo czerwieniao od dalekich un, czerwie znaczyy smugi dymw. Jednoroec parskn. Ciri chciaa otrze mankietem zawice oczy, ale zorientowaa si nagle, e cay rkaw pokryty jest pyem. upieem pyu pokryte byy te jej uda, k sioda, grzywa i szyja Kelpie. Smrd dusi. - Ohyda - zamamrotaa. - Obrzydliwo... Zdaje mi si, e caa si lepi. Zabierajmy si std... Zabierajmy si std co ywo, Koniku. Jednoroec zastrzyg uszami, chrapn. Tylko ty moesz to sprawi. Dziaaj. - Ja? Sama? Bez twojej pomocy? Jednoroec skin rogiem. Ciri podrapaa si w gow, westchna, zamkna oczy. Skoncentrowaa si.

Z pocztku byy tylko niedowierzanie, rezygnacja i strach. Ale szybko spyna na ni chodna jasno, jasno wiedzy i mocy. Nie miaa pojcia, skd bierze si ta wiedza i ta moc, gdzie ma korzenie i rdo. Ale wiedziaa, e moe. e zdoa, gdy zechce. Jeszcze raz obrzucia wzrokiem stae i martwe jezioro, dymic had odpadkw, szkielety drzew. Niebo podwietlone dalek un. - Dobrze - pochylia si i spluna - e to nie jest mj wiat. Bardzo dobrze! Jednoroec zara wymownie. Zrozumiaa, co chcia powiedzie. - Jeli nawet i mj - otara chusteczk oczy, usta i nos - to i zarazem nie mj, bo odlegy w czasie. To przeszo albo... Urwaa. - Przeszo - powtrzya gucho. - Gboko wierz, e to przeszo. *** Ulewny deszcz, prawdziwe oberwanie chmury, pod ktre wpadli w nastpnym miejscu, powitali jak prawdziwe bogosawiestwo. Deszcz by ciepy i aromatyczny, pachnia latem, zielskiem, botem i kompostem, deszcz zmywa z nich plugastwo, oczyszcza, sprawia im istne katharsis. Jak kade katharsis, na dusz met i to stao si monotonne, przesadne i nie do zniesienia. Woda, ktra obmywaa, po jakim czasie zacza dokuczliwie moczy, la si za konierz i wrednie zibi. Wynieli si wic z tego deszczowego miejsca. Bo to rwnie nie byo to miejsce. Ani nie ten czas. *** Nastpne miejsce byo bardzo ciepe, panowa tam upa, wic Ciri, Kelpie i jednoroec schli i parowali niby trzy czajniki. Znajdowali si na wypraonych socem wrzosowiskach na skraju lasu. Od razu dao si miarkowa, e by to wielki las, puszcza po prostu, gsty, dziki i nieprzystpny matecznik. W sercu Ciri zakoataa si nadzieja - to mg by Las Brokilon, a wic nareszcie miejsce znane i waciwe. Pojechali wolno skrajem puszczy. Ciri wypatrywaa czego, co mogo suy za wskazwk. Jednoroec pochrapywa, wysoko unosi gow i rg, rozglda si. By niespokojny. - Mylisz, Koniku - zapytaa - e mog nas ciga? Chrapnicie, zrozumiae i jednoznaczne nawet bez telepatii. - Nie zdoalimy jeszcze uciec dostatecznie daleko? Tego, co w odpowiedzi przekaza jej myl, nie zrozumiaa. Nie istniao daleko i blisko? Spirala? Jaka spirala? Nie rozumiaa, o co mu chodzio. Ale niepokj udzieli si i jej. Upalne wrzosowiska nie byy waciwym miejscem i waciwym czasem. Poapali si w tym pod wieczr, kiedy upa zela, a na niebie nad lasem zamiast jednego ksiyca wzeszy dwa. Jeden duy, a drugi may. *** Nastpnym miejscem by brzeg morza, strome urwisko, z ktrego widzieli grzywacze rozbijajce si na skaach o dziwacznych ksztatach. Pachnia morski wiatr, wrzeszczay

rybitwy, mewy mieszki i petrele, bia i ruchliw warstw pokrywajce wystpy urwiska. Morze sigao a po horyzont wezbrany ciemnymi chmurami. W dole, na kamienistej play, Ciri dostrzega nagle czciowo zagrzebany w wirze szkielet gigantycznej ryby o potwornie wielkim bie. Zbiska, ktrymi najeone byy pobielae szczki, miay co najmniej po trzy pidzi dugoci, a do paszczy, wydawao si, mona by wjecha na koniu i spokojnie, nie zawadzajc gow o krgosup, przedefilowa pod portalami eber. Ciri nie bya pewna, czy w jej wiecie i w jej czasie istniay takie ryby. Pojechali skrajem urwiska, a mewy i albatrosy nie poszyy si wcale, niechtnie ustpoway z drogi, ba, usioway dzioba i szczypa pciny Kelpie i Ihuarraquaxa. Ciri z punku zrozumiaa, e te ptaki nigdy nie widziay ani czowieka, ani konia. Ani jednoroca. Ihuarraquax parskn, trzs gow i rogiem, by wyranie niespokojny. Okazao si, e susznie. Co zatrzeszczao, zupenie jak darte ptno. Rybitwy poderway si z wrzaskiem i trzepotem, na moment zakrywajc wszystko bia chmur. Powietrze nad urwiskiem zadrgao nagle, zamazao si jak zlane wod szko. I pko jak szko. A z pknicia wylaa si ciemno, z ciemnoci za sypnli si konni. Wok ramion powieway im paszcze, ktrych cynobrowo-amarantowo-karmazynowa barwa przywodzia na myl un poaru na niebie podwietlonym blaskiem zachodzcego soca. Dearg Ruadhri. Czerwoni Jedcy. Nim jeszcze przebrzmia krzyk ptakw i alarmujce renie jednoroca, Ciri ju obracaa klacz i podrywaa j do galopu. Ale powietrze pkao i z drugiej strony, z pknicia, powiewajc paszczami jak skrzydami, wypadali dalsi konni. Pkole obawy zamykao si, przyciskajc ich do przepaci. Ciri krzykna, wyszarpujc Jaskk z pochwy. Jednoroec przyzwa j ostrym sygnaem, ktry wbi si jej w mzg jak szpila. Tym razem zrozumiaa natychmiast. Wskazywa jej drog. Luk w piercieniu. Sam za stan dba, zara przeszywajco i run na elfw z gronie pochylonym rogiem. - Koniku! Ratuj si, Gwiazdooka! Nie pozwl si schwyta. Przywara do grzywy. Dwch elfw zagrodzio jej drog. Mieli arkany, ptle na dugich trzonkach. Prbowali zarzuci je na szyj Kelpie. Klacz zwinnie umkna z gow, ani na sekund nie zwalniajc galopu. Ciri ucia drug ptl jednym machniciem miecza, krzykiem ponaglia Kelpie do szybszego biegu. Klacz sza jak burza. Ale inni nastpowali im ju na pity, syszaa ich krzyki, omotanie kopyt, opot paszczy. Co z Konikiem, pomylaa, co z nim zrobili? Nie byo czasu na medytacje. Jednoroec mia suszno, nie moga pozwoli, by schwytali j znowu. Musiaa da nura w przestrze, ukry si, zgubi w labiryncie miejsc i czasw. Skoncentrowaa si, czujc z przeraeniem, e w gowie ma tylko pustk i dziwny, dzwonicy, szybko rosncy zgiek. Rzucajc na mnie zaklcia, pomylaa. Chc mnie omami czarami. Niedoczekanie! Czary maj zasig. Nie pozwol im zbliy si do mnie. - Pd, Kelpie! Kara klacz wycigna szyj i pomkna jak wiatr. Ciri pooya si na jej szyi, by do minimum zmniejszy opr powietrza. Krzyki zza jej plecw, jeszcze przed chwil gonie i niebezpiecznie bliskie, cichy, zaguszane przez wrzask poszonych ptakw. Potem zrobiy si zupenie ciche. Dalekie. Kelpie sza jak burza. A wy w uszach morski wiatr. W dalekich okrzykach pogoni zadzwoniy nuty wciekoci. Zrozumieli, e nie dadz rady. e za nic nie docign tej karej klaczy, biegncej bez ladu zmczenia, lekko, mikko i elastyczne niczym gepard.

Ciri nie ogldaa si. Ale wiedziaa, e cigali j dugo. Do momentu, gdy ich wasne konie zaczy chrapa i rzzi, potyka si i do ziemi niemal spuszcza wyszczerzone i spienione pyski. Dopiero wwczas zrezygnowali, posyajc za ni ju tylko przeklestwa i bezsilne groby. Kelpie sza jak wicher. *** Miejsce, do ktrego ucieka, byo suche i wietrzne. Ostry, wyjcy wiatr szybko suszy zy na jej policzkach. Bya sama. Znowu sama. Sama jak palec. Wdrowiec, wieczny tuacz, eglarz zagubiony na bezkresnych morzach wrd archipelagu miejsc i czasw. eglarz traccy nadziej. Wicher wista i wy, toczy po spkanej ziemi kule zeschych chwastw. Wicher suszy zy. *** We wntrzu czaszki chodna jasno, w uszach szum, jednostajny szum, jak z pokrtnego wntrza morskiej konchy. Mrowienie w karku. Czarna i miciutka nico. Nowe miejsce. Inne miejsce. Archipelag miejsc. *** - Dzi - powiedziaa Nimue, otulajc si w futro - bdzie dobra noc. Czuj to. Condwiramurs nie skomentowaa, cho podobne zapewnienie syszaa ju adnych kilka razy. Bo nie pierwszy wieczr siaday na tarasie, majc przed sob ponce zachodem jezioro, a za sob magiczne zwierciado i magiczny gobelin. Z jeziora, zwielokrotnione toczcym si po tafli echem, dobiegay ich kltwy Krla Rybaka. Krl Rybak czsto zwyk by sowem wawszym podkrela swe niezadowolenie z rybackich niepowodze - nieudanych zaci, podci, holw czy innych zaczepw. Tego wieczora, wnoszc z siy i repertuaru blunierstw, szo mu jednak wyjtkowo le. - Czas - powiedziaa Nimue - nie ma pocztku ani koca. Czas jest jak w Urobos, ktry chwyci zbami wasny ogon. W kadym momencie kryje si wieczno. A wieczno skada si z chwil, ktre j tworz. Wieczno to archipelag chwil. Da si wrd tego archipelagu eglowa, cho nawigacja jest bardzo trudna, a zbdzi jest niebezpiecznie. Dobrze jest mie latarni morsk, ktrej wiatem mona si kierowa. Dobrze jest mc wrd mgy usysze woanie... Zamilka na chwil. - Jak koczy si interesujca nas legenda? Zdaje si nam, tobie i mnie, e wiemy, jak ona si koczy. Ale wci Urobos trzyma zbami wasny ogon. Tak, jak legenda si skoczy, rozstrzyga si teraz. W tej chwili. Zakoczenie legendy bdzie zaleao od tego, czy i kiedy zagubiony wrd archipelagu chwil eglarz dostrzee wiato latarni. Usyszy woanie. Z jeziora doleciaa kltwa, plusk, omot wiose w dulkach. - Dzi bdzie dobra noc. Ostatnia przed przesileniem letnim. Ksiyc maleje. Soce z

Trzeciego przechodzi w Czwarty Dom, w znak Kozoryby. Najlepszy czas na dywinacj... Najlepszy czas... Skoncentruj si, Condwiramurs. Condwiramurs, jak wiele razy poprzednio, posusznie si skoncentrowaa, wychodzc pomau w stan bliski autotransu. - Poszukaj jej - powieziaa Nimue. - Ona jest gdzie tam wrd gwiazd, wrd ksiycowego blasku. Wrd miejsc. Ona tam jest. Oczekuje pomocy. Pommy jej, Condwiramurs. *** Koncentracja, pici przy skroniach. W uszach szum, jakby z wntrza morskiej konchy. Bysk. I raptownie mikka i czarna nico. *** Byo miejsce, w ktrym Ciri widziaa ponce stosy. Przykrpowane acuchami do pali kobiety dziko i przeraliwie wyy o lito, a zebrany dookoa tum rycza, mia si i taczy. Byo miejsce, w ktrym pono wielkie miasto, huczc ogniem i tryskajc pomieniami z zawalajcych si dachw, a czarny dym zakrywa cae niebo. Byo miejsce, w ktrym ogromne dwunogie jaszczury walczyy ze sob, a jaskrawa krew laa si spod kw i pazurw. Byo miejsce, w ktrym setki jednakowych biaych wiatrakw mciy niebo smukymi skrzydami. Byo miejsce,w ktrym setki wy syczay i wiy si na kamieniach, chroboczc i szeleszczc usk. Byo miejsce, w ktrym bya ciemno, a w ciemnoci gosy, szepty i trwoga. Byy jeszcze inne miejsca. Ale adne nie byo tym waciwym. *** Przenoszenie si z miejsca do miejsca szo jej ju tak dobrze, e zacza eksperymentowa. Jednym z niewielu miejsc, ktrych si nie baa, byy owe ciepe wrzosowiska na skraju dzikiego lasu, te, nad ktrymi wschodziy dwa ksiyce. Przywoawszy w pamici widok tych ksiycw i powtarzajc w myli, czego chce, Ciri skoncentrowaa si, wytya, pogrya w nicoci. Udao si jej ju za drugim razem. Rozzuchwalona zdecydowaa si na jeszcze mielszy eksperyment. Byo oczywiste, e oprcz miejsc odwiedzaa rwnierz czasy, mwi o tym Vysogota, mwiy rwnie o tym elfy, napomkny jednoroce. Potrafia przecie - chocia niewiadomie - zrobi to ju wczeniej! Gdy zraniono j w twarz, ucieka przeladowcom w czasie, skoczya cztery dni do przodu, potem Vysogota nie mg si tych dni doliczy, nic mu si nie zgadzao... Moe wic to bya jej szansa? Skok w czasie? Postanowia sprbowa. Ponce miasto dla przykadu, nie pono przecie wiecznie. A gdyby tak dosta si tam przed poarem? Lub po nim? Wpada niemal w rodek poaru, osmalajc sobie brwi i rzsy i wzbudzajc potworn panik wrd uchodzcych z poncego miasta pogorzelcw. Ucieka na przyjazne wrzosowiska. Chyba nie warto tak ryzykowa, pomylaa, licho wie, czym to si moe skoczy. Z miejscami lepiej mi wychodzi, tedy trzymajmy si miejsc. Prbujmy dosta si do miejsc. Znanych miejsc, takich, ktre dobrze pamitam. I takich,

ktre mile mi si kojarz. Zacza od wityni Melitele, wyobraajc sobie bram, gmach, park i pracowni, dorminatorium adeptek, komnat, w ktrej mieszkaa z Yennefer. Koncentrowaa si z piciami przy skroniach, przywoujc w pamici twarz Nenneke, Eurneid, Katje, Ioli Drugiej. Nie wyszo z tego nic. Trafia na jakie zamglone i rojce si od moskitw moczary, rozbrzmiewajce gwizdaniem wi i gromkim rechotem ab. Sprbowaa kolejno - z nie lepszym rezultatem - Kaer morhen, Wysp Skellige, banku w Gors Velen, w ktrym pracowa Fabio Sachs. Nie odwaya si prbowa Cintry, wiedziaa, e miasto jest okupowane przez Nilfgaardczykw. Zamiast tego sprbowaa Wyzimy, miasta, w ktrym ona i Yennefer robiy kiedy zakupy. *** Aarhenius Krantz, mdrzec, alchemik, astronom i astrolog, wierci si na twardym stoku z okiem przycinitym do okulara teleskopu. Kometa pierwszej wielkoci i mocy, ktrego mona byo od blisko tygodnia obserwowa na niebie, jak wiedzia Aarhenius Krantz, majcy ogon ognicie czerwony, zwyk zwiastowa wielkie wojny, poogi i rzezie. Teraz, prawd rzekszy, kometa troch spni si z wieszczb, bo wojna z Nilfgaardem trwaa w najlepsze, a poogi i rzezie mona byo przepowiada w ciemno i bez puda, albowiem dnia bez nich nie bywao. Obeznany z ruchami sfer niebieskich Aarhenius Krantz mia jednak nadziej wyliczy, kiedy to, za ile lat czy stuleci kometa pojawi si ponownie, obwieszczajc kolejn wojn, do ktrej, kto wie, mona by si byo przygotowa lepiej ni do obecnej. Astronom wsta, rozmasowa tyek i poszed uly pcherzowi. Z tarasu, poprzez balustradk. Zawsze la z tarasu wprost na klomb piwonii, za nic sobie majc reprymendy gospodyni. Do wygdki byo zwyczajnie za daleko, tracenie czasu na dalekie chodzenie za potrzeb grozio utrat cennych przemyle, a na to aden uczony pozwoli sobie nie mg. Stan przy balustradce, rozpi portki, patrzc na odbijajce si w wodzie jeziora wiata Wyzimy. Westchn z ulg, wznis wzrok ku gwiazdom. Gwiazdy, pomyla, i konstelacje. Zimowa Panna, Siedem Kz, Dzban. Wedle niektrych teorii to nie s adne mrugajce wiateka, lecz wiaty. Inne wiaty. wiaty, od ktrych oddzielaj nas czas i kosmos... Gboko wierz, pomyla, e moliwe bd kiedy podre do tych innych miejsc, do tych innych czasw i kosmosw. Tak, z pewnoci bdzie to kiedy moliwe. Znajdzie si sposb. Ale wymaga to bdzie cakiem nowego mylenia, nowej oywczej idei, ktra rezerwie krpujcy j dzi sztywny gorset zwcy si racjonalnym poznaniem... Ach, pomyla, podskakujc, gdy tak udao si... Gdyby tak dozna olnienia, wpa na trop! Gdyby tak jedna, niepowtarzalna okazja... W dole pod tarasem co bysno, ciemno nocy pka gwiadzicie, z rozbysku wyoni si ko. Z jedcem na grzbiecie. Jedcem bya dziewczyna. - Dobry wieczr - pozdrowia grzecznie. - Przepraszam, jeli nie w por. Czy mona wiedzie, co to za miejsce? Jaki to czas? Aarhenius Krantz przekn lin, otworzy usta i zabekota. - Miejsce - powtrzya cierpliwie i wyranie dziewczyna. - Czas. - Ehe.. Tego... Bee.. Ko zaparska. Dziewczyna westchna. - C, pewnie znowu le trafiam. Ze miejsce, zy czas! Ale odpowiedz mi, czowieku! Chociaby jednym zrozumiaym swkiem. Bo przecie nie mogam znale si w wiecie, w ktrym ludzie zapomnieli artykuowanej mowy!

- Eeee... - Jedno swko... - Hee... - A niech ci jasny szlag trafi, durny capie - powiedziaa dziewczyna. I znika. Razem z koniem. Aarhenius Krantz zamkn usta. Posta przez chwil przy balustradce, wpatrzony w noc, w jezioro i odbijajce si w nim dalekie wiata Wyzimy. Potem zapi spodnie i wrci do swego teleskopu. Kometa szybko przebiega niebo. Naleao go obserwowa, nie upuszcza z pola widzenia szkieka i oka. ledzi, pki nie zniknie w otchaniach kosmosu. To bya okazja, a uczonemu nie wolno traci okazji. *** A moe sprbowa z innej strony, pomylaa, wpatrzona w dwa ksiyce nad wrzosowiskiem, teraz widoczne jako dwa sierpy, jeden may, drugi duy i mniej sierpowaty. Moe nie wyobraa sobie miejsc ani twarzy, pomylaa, ale mocno pragn... Mocno yczy sobie, bardzo mocno, tak z samego brzucha... Co mi szkodzi sprbowa? Geralt. Chc do Geralta. Bardzo chc do Geralta. *** - No nie! - krzykna. - adnie trafiam, eby to wcirnoci! Kelpie potwierdzia reniem, e uwaa podobnie, buchajc par z nozdrzy i drobic zarytymi w niegu kopytami. Zawieja gwizdaa i wya, olepiaa, ostre odrobinki niegu ciy policzki i donie. Zimno przenikao na wskro, ksao stawy jak wilk. Ciri dygotaa, kulc ramiona i kryjc kark za ndzn i nic nie dajc oson postawionego konierza. Po lewej i po prawej wznosiy si majestatycznie grone wierchy, szare szkliste monumenty, ktrych wierzchoki giny gdzie wysoko, we mgle i zamieci. Dnem doliny rwaa bystra, mocno wezbrana rzeka, gsta od ryu i bry lodu. Wszdzie dookoa byo biao. I zimno. Tyle z moich zdolnoci, pomylaa Ciri, czujc, jak zamarza jej w nosie. Tyle z mojej mocy. adne ze mnie Pani wiatw, nie ma co! Chciaam do Geralta, trafiam w rodek jakiej zatraconej dziczy, zimy i zamieci. - No, Kelpie, rusz si, bo skostniejesz! - uja wodze palcami bezwadniejcymi z mrozu. - Dalej, dalej kara! Ja wiem, e to nie to miejsce co trzeba, zaraz nas std zabior, zaraz wrcimy na nasze ciepe wrzosowisko. Ale musz si skupi, a to moe potrwa. Dlatego ruszaj si! No, jazda! Kelpie buchna par z nozdrzy. Wicher d, nieg lepi si do twarzy, topnia na rzsach. Mrona wieja wya i gwizdaa. *** - Spjrzcie! - zawoaa Angouleme, przekrzykujc wichur. - Spjrzcie tam! Tam s lady. Kto tamtdy jecha!

- Co mwisz? Geralt odwin szal, ktrym okrci sobie gow, chronic uszy przed odmroeniem. - Co mwisz, Angouleme? - lady! lady konia! - A skd tu ko? - Cahir te musia krzycze, zamie wzmagaa si, a rzeka Sansretour, zdawao si, szumiaa i huczaa coraz goniej. - Skdby si tu mia wzi ko? - Sami zobaczcie! - Faktycznie - oceni wampir, ktry jako jedyny z kompanii nie zdradza objaww totalnego przemarznicia, bdc w sposb oczywisty rwnie mao wraliwy na nisk, jak i wysok temperatur. - lady. Ale czy konia? - To niemoliwe, eby to by ko - Cahir ostro pomasowa policzki i nos. - Nie na tym odludziu. Te lady pewnie zostawio jakie dzikie zwierz. Najpewniej muflon. - Sam jeste muflon! - wrzasna Angouleme. - Jak mwi, e ko, to znaczy ko! Milva, jak zwykle, przeoya praktyk nad teori. Zeskoczya z sioda, schylia si, odsuwajc na ty gowy lisi kopak. - Smarkula ma racj - zawyrokowaa po chwili. - To ko. Chyba nawet podkuty, ale trudno rzec. wiuga lady pozawiewaa. Pojecha tam, w tamten wwz. - Ha! - Angouleme z rozmachem zabia rce. - Wiedziaam! Kto tu mieszka! W okolicy! Jedmy tam tropem, moe trafimy do jakiej ciepej chaupy? Moe pozwol si ogrza? Moe ugoszcz? - Ani chybi - rzek z przeksem Cahir. - Najpewniej betem z kuszy. - Rozsdniej bdzie trzyma si planu i rzeki - zawyrokowa swym wszystkowiedzcym tonem Regis. - Nie grozi nam wwczas, e zabdzimy. A w dole Sansretour miaa by faktoria traperska, tam ugoszcz nas z duo wikszym prawdopodobiestwem. - Geralt? Co ty powiesz? Wiedmin milcza, zapatrzony w kotujce si w zawiei niegowe patki. - Jedziemy za ladami - zdecydowa wreszcie. - Doprawdy... - zacz wampir, ale Geralt przerwa mu natychmiast. - Za ladami kopyt! Jazda, w drog! Popdzili wierzchowce, ale nie ujechali za daleko. Zapucili si w wwz na nie wicej ni wier stajania. - Koniec - stwierdzia fakt Angouleme, patrzc na gadziutki i dziewiczy nieg. - Byo, nie ma. Jak w elfim cyrku. - Co teraz, wiedminie? - Cahir odwrci si na kulbace. - lady si skoczyy. Zawiao je. - Nie zawiao ich - zaprzeczya Milva. - Tu, w jar, zawieja nie dochodzi. - Co wic stao si z koniem? uczniczka wzruszya ramionami, skurczya si w siodle, wcigajc gow w ramiona. - Gdzie podzia si ten ko? - nie rezygnowa Cahir. - Znikn? Ulecia? A moe to si nam wszystko zdawao? Geralt? Co ty na to? Wichura zawya nad wwozem, zamiota, zakurzya niegiem. - Dlaczego - zapyta wampir, przygldajc si wiedminowi bacznie - kazae nam jecha tym ladem, Geralt? - Nie wiem - przyzna po chwili. - Co... Co czuem. Co mnie tkno. Niewane co. Miae racj, Regis. Wracajmy nad Sansretour i trzymajmy si rzeki, bez wycieczek i skokw w boki, ktre mog le si skoczy. Zgodnie z tym, co mwi Reynart, prawdziwa zima i ze pogody czekaj na nas dopiero na przeczy Malheur. Gdy tam dotrzemy, musimy by w peni si. Nie stjcie tak, zawracamy. - Nie wyjaniwszy, co stao si z tym dziwnym koniem? - A co tu wyjania? - rzuci gorzko wiedmin. - lady zamioto i tyle. Zreszt, moe to naprawd by muflon?

Milva patrzya na niego dziwnie, ale powstrzymaa si od komentarza. Gdy wrcili nad rzek, tajemniczych ladw nie byo ju i tam, zanioso je i zasypao mokrym niegiem. W cynowoszarym nurcie Sansretour gsto pyn ry, wiroway i obracay si kaway kry. - Co wam powiem - odezwaa si Angouleme. - Ale obiecajcie, e nie bdziecie si mia. Odwrcili si. W nacignitej na uszy wenianej czapce z pomponem, z zaczerwionymi od mrozu policzkami i nosem, odziana w nieksztatny kouch dziewczyna wygldaa zabawnie, wypisz, wymaluj may i pkaty kobold. - Co wam powiem wzgldem tych ladw. Jak byam u Sowika, w hanzie, to mwili, e zim po przeczach jedzi na zakltym koniu Krl Gr, wadca lodowych demonw. Spotka do twarz w twarz, pewna mier. Co powiesz, Geralt? Czy o moliwe, eby... - Wszystko - przerwa jej. - Wszystko jest moliwe. W drog, kompania. Przed nami przecz Malheur. nieg smaga i siek, wiatr d, rd kurniawy wiszczay i wyy lodowe demony. *** W tym, e wrzosowisko, na ktre trafia, nie jest jej znajomym wrzosowiskiem, Ciri poapaa si od razu. Nie musiaa nawet czeka wieczoru, bya pewna, e tu nie zobaczyaby dwch ksiycw. Las, ktrego skrajem pojechaa, by rwnie dziki i nieprzystpny jak tamten, ale rnice day si widzie. Tu, dla przykadu, byo wicej brzz, a o wiele mniej bukw. Tam nie syszao i nie widziao si ptakw, tu byo ich mnstwo. Tam midzy wrzosami byy tylko piach i mech, tutaj dywanami caymi pozi si zielony widak. Nawet pryskajce sprzed kopyt Kelpie koniki polne byy tutaj jakie inne. Swojskie jakby. A potem... Serce zabio jej mocniej. Zobaczya drk, zaronit i zaniedban. Wiodc w gb lasu. Ciri rozejrzaa si dokadnie i upewnia si, e dziwna droga nie biegnie dalej, e tu ma swj koniec. e nie wiedzie do lasu, ale z niego lub przeze. Nie deliberujc dugo, szturchna bok klaczy obcasem i wjechaa midzy drzewa. Bd jecha do poudnia, pomylaa, jeli do poudnia nie natrafi na nic, zawrc i pojad w stron przeciwn, za wrzosowiska. Jechaa stpa pod baldachimem konarw, rozgldajc si uwanie, starajc si nie przegapi niczego wanego. Dziki temu nie przegapia staruszka wygldajcego zza dbu. Staruszek, niziutki, ale bynajmniej nie zgarbiony, ubrany by w lnian koszul i portki z takiego materiau. Na nogach mia wielkie i przemiesznie wygldajce apcie z yka. W jednym rku dziery skaty kostur, w drugim wiklinow kobiak. Jego twarzy Ciri nie widziaa dokadnie, kryo obszarpane i zwisajce rondo somianego kapelusza, spod ktrego wystawa opalony nos i siwa skotuniona broda. - Bez lku - powiedziaa. - Nie uczyni ci nic zego. Siwobrody przestpi z apcia na ape i zdj kapelusz. Twarz mia okrg, upstrzon starczymi plamami, ale czerstw i niewiele pomarszczon, brwi rzadkie, podbrdek may i bardzo silnie cofnity. Dugie siwe wosy nosi zwizane na karku w harcap, wierzch gowy mia natomiast zupenie ysy, byszczcy i ty jak harbuz. Widziaa, e patrzy na jej miecz, na wystajc ponad rami rkoje. - Nie lkaj si - powtrzya. - Hej, hej! - powiedzia, mamlc nieco. - Hej, hej, moja panno. Leny dziadek si nie lka. Nie jest z tych lkliwych, o nie.

Umiechn si. Zby mia due, bardzo mocno wysunite do przodu, a to przez zy zgryz i cofnit uchw. To wskutek tego tak mamla. - Leny dziadek nie boi si wdrowcw - powtrzy. - Nawet zbjcw. Leny dziadek ubogi jest, nieboraczek. Leny dziadek spokojny, nie wadzi nikomu. Hej! Umiechn si znowu. Gdy si umiecha, zdawa si skada wycznie z przednich zbw. - A ty, moja panno, nie lkasz si Leniego Dziadka? Ciri parskna. - Wyobra sobie, e nie. Te nie jestem z tych lkliwych. - Hej, hej, hej! A to ci dopiero! Zrobi krok w jej stron, podpierajc si kosturem. Kelpie parskna. Ciri cigna jej wodze. - Nie lubi obcych - ostrzega. - A potrafi ugry. - Hej, hej! Leny dziadek wie. Niedobra, niegrzeczna kobyka! A skd to, ciekawo, panna jedzie? I dokd, dajmy na to, zmierza? - To duga historia. Dokd prowadzi ta droga? - Hej, hej! To panna tego nie wie? - Nie odpowiadaj pytaniami na pytania, jeli aska. Dokd dojad t drog? Co to w ogle jest za miejsce? I co to... za czas? Staruszek znowu wystawi zby, poruszy nimi jak nutria. - Hej, hej - zamamla. - A to ci dopiero. Jaki czas, panna pyta? Oj, z daleka, wida, z daleka przywdrowaa panna do Lenego Dziadka! - Z do daleka, owszem - kiwna obojtnie. - Z innych... - Miejsc i czasw - dokoczy. - Dziadek wie. Dziadek si domyli. - Czego? - spytaa podniecona. - Czego si domylie? Co wiesz? - Leny Dziadek duo wie. - Mw! - Panna godna pewnie? - wysun zby. - Spragniona? Zdroona? Jeli zechce, Leny Dziadek zawiedzie do chaty, nakarmi, napoi. Ugoci. Ciri od duszego czasu nie miaa czasu i gowy, by myle o odpoczynku i jedzeniu. Teraz sowa dziwnego starca sprawiy, e odek skurczy si jej, jelita zasupay w supe, a jzyk uciek gdzie gboko. Starzec obserwowa j spod ronda kapelusza. - Leny Dziadek - zamamla - w chacie ma jado. Ma wod rdlan. Ma i siano dla kobyki, zej kobyki, co chciaa poczciwego Dziadka ugryzn! Hej! Wszystko jest w chacie u Lenego Dziadka. A i pogada o miejscach i czasach mona bdzie... To wcale niedaleko, o nie. Skorzysta panna wdrowniczka? Nie wzgardzi gocin ubogiego Dziadka nieboraczka? Ciri przekna lin. - Prowad. Leny Dziadek odwrci si i poczapa ledwo widoczn cieynk wrd gstwiny, odmierzajc drog energicznymi wymachami kostura. Ciri jechaa na nim, schylajc gow pod gaziami i powstrzymujc cuglami Kelpie, ktra icie zawzia si, eby uksi staruszka lub przynajmniej zje mu kapelusz. Wbrew zapewnieniom wcale nie byo niedaleko. Gdy dotarli na miejsce, na polan, soce stao ju prawie w zenicie. Chata Dziadka okazaa si malownicz ruder na palach, z dachem, ktry ewidentnie reperowany by czsto i za pomoc tego, co akurat byo pod rk. ciany chaty obite byy skrami wygldajcymi na wiskie. Przed chat staa drewniana konstrukcja o ksztacie szubienicy, niski st i pie z wbit siekier. Za chat wida byo palenisko z kamieni i gliny, na ktrym stay wielkie okopcone sagany. - Oto dom Lenego Dziadka - staruszek nie bez dumy wskaza kosturem. - Tutaj Leny

Dziadek mieszka. Tutaj sypia. Tutaj jado gotowi. Jeli ma co gotowi. Trud, srogi to trud doby jada w puszczy. Panna wdrowniczka lubi kaszk perow? - Lubi - Ciri znowu przekna lin. - Wszystko lubi. - Z miskiem? Z omast? Ze skwarkami? - Mhm. - A nie wida - Dziadek obrzuci j taksujcym spojrzeniem - eby panna ostatnio czsto miska i skwarkw kosztowaa, o nie. Chudziutka panna, chudziutka. Skra i koci! Hej, hej! A co to takiego? Za panny plecami? Ciri obejrzaa si, dajc si nabra na najstarsz i najprymitywniejsz sztuczk wiata. Straszliwy cios skatego kostura trafi j prosto w skro. Refleksu wystarczyo jej tylko na tyle, by unie rk, do czciowo zamortyzowaa uderzenie zdolne rozbi czaszk jak jajo. Ale Ciri i tak znalaza si na ziemi, oguszona, oszoomiona i kompletnie zdezorientowana. Dziadek, wyszczerzywszy zby, doskoczy do niej i zdzieli kosturem jeszcze raz. Ciri znowu zdoaa zasoni gow rkami, skutek by taki, e obie zwisy jej bezwadnie. Lewa bya z pewnoci przetrcona, koci rdrcza prawdopodobnie strzaskane. Dziadek, skaczc, dopad j z drugiej strony i waln kijem w brzuch. Krzykna, zwijajc si w kbek. Wtedy rzuci si na ni jak jastrzb, przewrci twarz do ziemi, przygnit kolanami. Ciri wyprya si, ostro wierzgna w ty, chybiajc, zadaa gwatowny cios okciem, trafiajc. Dziadek rykn wciekle i hukn j pici w potylic z tak moc, e zarya si twarz w piach. Chwyci j za wosy na karku i przytoczy do ziemi nos i usta. Poczua, e si dusi. Starzec uklkn na niej, wci cisnc gow do ziemi, zerwa jej z plecw miecz i odrzuci go. Potem zacz gmera koo spodni, znalaz klamr, rozpi. Ciri zawya, krztuszc si i plujc piaskiem. Przydusi j mocniej, unieruchomi, wkrciwszy wosy w pi. Mocnym szarpniciem zdar jej spodnie. - Hej, hej - zamamla, dyszc rzco. - A to si dopiero trafia Dziadkowi adna dupka. Hu, huuu, dawno, dawno Dziadek takiej nie mia. Ciri, czujc obrzydliwy dotyk jego suchej szponiastej doni, wrzasna z ustami penymi piasku i sosnowych igie. - Le spokojnie, panna - syszaa, jak si lini, mitoszc jej poladki. - Dziadek nie jest ju mody, nie od razy, pomau... Ale nie ma strachu, Dziadek zrobi, co trzeba. Hej, hej! A potem sobie Dziadek podje, hej, podje! Suto sobie... Urwa, zarycza, zakwicza. Czujc, e chwyt zela, Ciri wierzgna, wyszarpna si i zerwaa jak spryna. I zobaczya, co si stao. Kelpie, podkradszy si cichaczem, chwycia Lenego Dziadka zbami za harcap i niemal uniosa w gr. Staruch wy i kwicza, szarpa si, kopa i fika nogami, wreszcie zdoa si wydrze, zostawiajc w zbach klaczy dugi, siwy kosmyk. Chcia chwyci swj kostur, ale Ciri kopniciem usuna mu go z zasigu rk. Drugim kopniciem chciaa go poczstowa w to, w co naleao, ale ruchy krpoway jej spodnie cignite do poowy ud. Czas, jaki zajo jej ich podcignicie, Dziadek wykorzysta dobrze. Kilkoma susami doskoczy do pieka, wyrwa z niego siekier, machniciem odpdzi wci zawzit Kelpie. Zarycza, wystawi swe straszne zby i rzuci si na Ciri, wznoszc topr do ciosu. - Dziadek wydupczy ci, panienko! - zawy dziko. Choby ci Dziadek musia najsamprzd rozkawakowa! Dziadkowi zajedno, caa, czy w porcjach! Mylaa, e poradzi sobie z nim atwo. W kocu to by stary, zgrzybiay dziadyga. Mylia si bardzo. Mimo monstrualnych apci skaka jak cyga, kica zwinnie jak krlik, a toporem o wygitym stylisku wywija z wpraw rzenika. Gdy ciemne i wyostrzone ostrze kilka razy wrcz otaro si o ni, Ciri zorientowaa si, e jedyne, co moe j uratowa, to ucieczka.

Ale uratowa j zbieg okolicznoci. Cofajc si, zawadzia stop o swj miecz. Podniosa go byskawicznie. - Rzu siekier - wydyszaa, z sykiem wycigajc Jaskk z pochwy. - Rzu siekier na ziemi, obleny staruchu. Wtedy, kto wie, moe daruj ci zdrowiem. I nie rozkawakuj. Zatrzyma si. Sapa i rzzi, a brod mia obrzydliwie oplut. Broni jednak nie rzuci. Widziaa w jego oczach dzik wcieko. - No! - wywina mieczem syczcego myca. - Uprzyjemnij mi dzie! Przez chwil patrzy na ni, jakby nie rozumiejc, potem wystawi zby, wybauszy oczy, zarycza i rzuci si na ni. Ciri miaa do artw. Umkna mu szybkim pobrotem i cia z dou przez oba wzniesione ramiona, powyej okci. Dziad wypuci topr z sikajcych krwi rk, ale natychmiast skoczy na ni znowu. Odskoczya i krtko chlasna go w kark. Bardziej z litoci ni z potrzeby; z przecitymi obiema ttnicami ramiennymi i tak wykrwawiby si niebawem. Lea, niewiarygodnie ciko rozstajc si z yciem, mimo rozrbanych krgw nadal wijc si jak robak. Ciri stana nad nim. Resztki piasku wci zgrzytay jej w zbach. Wyplua mu je prosto na plecy. Zanim skoczya plu, umar. *** Dziwna konstrukcja przed chatk, przypominajca szubienic, bya zaopatrzona w elazne haki i wielokrek. St i pieniek byy wylizgane, lepiy si od tuszczu, cuchno brzydko. Jakby jatk. Na kuchni Ciri znalaza sagan owej zachwalanej kaszy perowej, omaszczonej suto, penej kawakw misa i grzybw. Bya bardzo godna, ale co j tkno, by tego nie je. Napia si tylko wody z cebrzyka, zgryza mae, pomarszczone jabko. Za chatynka znalaza piwniczk ze schodkami, gbok i chodn. W piwniczce stay garnki ze smalcem. U stropu wisiao miso. Resztka ptuszki. Wypada z loszku, potykajc si na schodkach, jakby goniy j diaby. Przewrcia si w pokrzywy, zerwaa, chwiejnym krokiem dobiega do chatynki, oburcz uchwycia si jednego z podtrzymujcych j pali. Cho w odku nie miaa prawie nic, wymiotowaa bardzo gwatownie i bardzo dugo. Wiszca w piwniczce resztka ptuszki naleaa do dziecka. *** Wiedziona smrodem, znalaza w lesie podeszy wod d, do ktrego zapobiegliwy Leny Dziadek wrzuca odpadki i to, czego nie dao si zje. Patrzc na wystajce z muu czaszki, ebra i miednice, Ciri z przeraeniem zdaa sobie spraw z fakty, e yje wycznie dziki lubienoci strasznego starca, tylko dziki temu, e zachciao mu si swawoli. Gdyby gd by silniejszy od wstrtnej chuci, uderzyby zdradziecko toporem, nie kijem. Powieszon za nogi na drewnianej szubienicy wypatroszyby j i oskrowa, sprawi i podzieli na stole, porba na pieku... Cho chwiaa si na nogach od zawrotw gowy, a lewa do spuchnita, rwaa blem, zawloka trupa do dou w lesie i zepchna w mierdzcy szlam, midzy koci ofiar. Wrcia, zawalia gaziami i cik wejcie do piwniczki, oboya chrustem pole chatynki i ca dziadkow chudob. Potem pieczoowicie podpalia wszystko z czterech kracw. Odjechaa, gdy tylko solidnie si zajo, gdy ogie rozszala si i rozhucza jak naley.

Gdy ju bya pewna, e aden przelotny deszcz nie przeszkodzi w zatarciu wszelkiego ladu po tym miejscu. *** Z rk nie byo tak le. Spucha, owszem, bolaa, a jake, ale adna ko chyba nie bya zamana. Gdy zbliy si wieczr, na niebo faktycznie wzeszed jeden ksiyc. Ale Ciri dziwnie jako nie chciao si uzna tego wiata za swj. Ani zostawa w nim duej ni potrzeba. *** - Dzi - mrukna Nimue - bdzie dobra noc. Czuj to. Condwiramurs westchna. Horyzont pon zotem i czerwieni. Takiej samej barwy prga kada si na wodzie jeziora, od horyzontu do wyspy. Siedziay na tarasie, na fotelach, majc za plecami zwierciado w hebanowej ramie i gobelin przedstawiajcy przytulone do skalnej ciany zamczysko przegldajce si w wodzie grskiego jeziora. Ktry to ju wieczr, pomylaa Condwiramurs, ktry to wieczr siedzimy tak, a do zapadnicia zmroku i pniej, ciemnociach? Bez adnego efektu? Gadajc tylko? Robio si chodno. Czarodziejka i adeptka okryy si futrami. Z jeziora syszay skrzyp dulek odzi Krla Rybaka, ale jej nie widziay - bya skryta w olepiajcym blasku zachodu. - Do czsto ni mi si - Condwiramurs wrcia do przerwanego gadania - e jestem na lodowej pustyni, na ktrej nie ma nic, tylko biel niegu i zway skrzcego si w socu lodu. I panuje cisza, cisza dzwonica w uszach. Cisza nienaturalna. Cisza mierci. Nimue kiwna gow, jakby dawaa zna, e wie, o co chodzi. Ale nie skomentowaa. - Nagle - podja adeptka - nagle wydaje mi si, e co sysz. e czuj, jak ld dry pod moimi stopami. Klkam, rozgarniam nieg. Ld jest przejrzysty jak szko, jak na niektrych czystych grskich jeziorach, gdy kamienie na dnie i pywajce ryby wida przez sniowej gruboci tafl. Ja w moim nie te widz, cho tafla ma dziesitki, a moe setki sni gruboci. Nie przeszkadza mi to widzie... I sysze... ludzi woajcych o pomoc. Tam w dole, gboko pod lodem... jest zamarznity wiat. Nimue nie skomentowaa i tym razem. - Oczywicie wiem - podja adeptka - gdzie jest rdo tego snu. Wieszczba Itliny, osawione Biae Zimno, Czas Mrozu i Wilczej Zamieci. wiat, ktry umiera wrd niegw i lodw, aby, jak mwi przepowiednia, po wiekach narodzi si ponownie. Oczyszczony i lepszy. - W to - powiedziaa cicho Nimue - e wiat si odrodzi, wierz gboko. W to, czy lepszy, nie bardzo. - Sucham? - Syszaa mnie. - I nie przesyszaam si? Nimue, Biae Zimno przepowiadano ju tysice razy, co ostrzejsza zima, to mwiono, e oto wanie nadeszo. W tej chwili nawet dzieci nie wierz, e jakakolwiek zima zdolna jest zagrozi wiatu. - No, prosz. Dzieci nie wierz. A ja, wyobra sobie, wierz. - Opierajc si na jakich przesankach racjonalnych? - spytaa z lekkim przeksem

Condwiramurs. - Czy wycznie na mistycznej wierze w nieomylno elfich wrb? Nimue milczaa dugo, skubic futro, ktrym bya okryta. - Ziemia - zacza wreszcie mentorskim nieco tonem - ma ksztat kulisty i kry wok Soca. Zgadzasz si z tym? Czy te naleysz moe do ktrej z modnych sekt, ktre dowodz czego zupenie przeciwnego? - Nie. Nie nale. Akceptuj heliocentryzm i zgadzam si z teori o kulistoci Ziemi. - wietnie. Zgodzisz si wic te zapewnie z faktem, e pionowa o kuli ziemskiej jest nachylona pod ktem, a droga Ziemi wok Soca nie ma ksztatu regularnego okrgu, lecz jest eliptyczna? - Uczyam si o tym. Ale nie jestem astronomem, wic... - Nie trzeba by astronomem, wystarczy logicznie myle. Ziemia obiega Soce po orbicie o ksztacie elipsy, a zatem jest w czasie obiegu ju to bliej, ju to si oddala. Im bardziej Ziemia jest oddalona od Soca, tym, to chyba logiczne, jest na niej zimniej. A im mniej o wiata odbiega od perpendykuu, tym bardziej dociera na pkul pnocn. - To tez logiczne. - Oba te czynniki, to znaczy eliptyczno orbity i stopie nachylenia osi wiata, podlegaj zmianom. Jak si uwaa, cyklicznym. Elipsa moe by bardziej lub mniej eliptyczna, czyli rozcignita i wyduona, o wiata moe by mniej lub bardziej nachylona. Warunki ekstremalne, jeli chodzi o klimat, powoduj jednoczesne wystpienie obu zjawisk: maksymalnego wycignicia elipsy i nieznacznie tylko odchylonej od pionu osi. Obiegajca Soce Ziemia otrzymuje w aphelium bardzo mao wiata i ciepa, a rejony biegunowe s dodatkowo poszkodowane niekorzystnym ktem nachylenia osi. - Jasne. - Mniej wiata na pkuli pnocnej to dusze zaleganie niegu. Biay i lnicy nieg odbija wiato soneczne, temperatura spada jeszcze bardziej. nieg zalega dziki temu jeszcze duej, na coraz wikszych poaciach nie topnieje w ogle lub topnieje tylko na krtko. Im wicej niegu i im duej zalegajcego, tym wiksza biaa i lnica powierzchnia odbijajca... - Pojam. - nieg pada, pada, pada i jest go coraz wicej. Zauwa bowiem, e z prdami morskimi wdruj z poudnia masy ciepego powietrza, ktre skraplaj si nad wyzibionym pnocnym ldem. Ciepe powietrze skrapla si i opada niegiem. Im wiksza rnica temperatur, tym obfitszy opad. Im obfitszy opad, tym wicej biaego, dugo nie topniejcego niegu. Tym zimniej. Tym wiksza rnica temperatur i obfitsze skraplanie si mas powietrza... - Pojam. - Pokrywa niena robi si na tyle cika, by sta si sprasowanym lodem. Lodowcem. Na ktry, jak ju wiemy, wci spada nieg, ugniatajc go jeszcze bardziej. Lodowiec ronie, jest nie tylko coraz grubszy, ale rozrasta si wszerz, pokrywajc coraz to wiksze obszary. Biae obszary... - Odbijajce promienie soneczne - kiwna gow Condwiramurs. - Zimniej, zimniej, jeszcze zimniej. Biae Zimno wyprorokowane przez Itlin. Ale czy moliwy jest kataklizm? Czy naprawd grozi nam, e ld, ktry ley na pnocy od zawsze, popynie znienacka na poudnie, zdruzgocze, sprasuje i zakryje wszystko? W jakim tempie rozrasta si czapa lodowa na biegunie? W jakim tempie? - Jak pewnie wiesz - powiedziaa Nimue wpatrzona w jezioro - jedynym nie zamarzajcym portem w Zatoce Praksedy jest Point Vanis. - Wiem to. - Wzbogaci wiedz: sto lat temu nie zamarza aden z portw Zatoki. Sto lat temu, s na to liczne przekazy, w Talgarze rosy ogrki i dynie, w Caingorn uprawiano sonecznik i ubin. Obecnie si nie uprawia, albowiem wegetacja wymienionych warzyw jest niemoliwa, jest

tam zwyczajnie za zimno. A czy wiesz o tym, e w Kaedwen byy winnice? Wina z tamtejszych winoroli nie byy chyba najlepsze, bo z zachowanych dokumentw wynika, e byy bardzo tanie. Ale i tak opiewali je miejscowi poeci. Dzisiaj w Kaedwen winorol nie ronie w ogle. Dlatego, e obecnie zimy, w odrnieniu od dawnych, przynosz silne mrozy, a silny mrz zabija winorol. Nie tylko hamuje wegetacj, ale zwyczajnie zabija. Niszczy. - Rozumiem. - Tak - zastanowia si Nimue. - Co by tu jeszcze doda? Moe to, e nieg spada w Talgarze i poowie listopada i sunie na poudnie w tempie ponad pidziesiciu mil na dob? e na przeomie grudnia i stycznia nieyce zdarzaj si nad Alb, gdzie jeszcze sto lat temu nieg by sensacj? A to, e niegi taj, a jeziora odmarzaj u nas w kwietniu, wie przecie kade dziecko! I kade dziecko dziwi si, dlaczego ten miesic nazywa si kwiecie. Ciebie to nie dziwio? - Nie bardzo - wyznaa Condwiramurs. - Zreszt u nas, w Vicovaro, nie mwio si kwiecie, tylko ykwiat. Albo po elfiemu: Birke. Ale rozumiem, co sugerujesz. Nazwa miesica pochodzi z czasw zamierzchych, gdy w kwietniu faktycznie wszystko kwito... - Te zamierzche czasy to wszystkiego sto, sto dwadziecia lat. To nieledwie wczoraj, dziewczyno. Itlina miaa absolutn suszno. Jej przepowiednia si zici. wiat zginie pod warstw lodu. Cywilizacja zginie z winy Niszczycielki, ktra moga, miaa moliwo otworzy drog ratunku. Jak wiadomo z legendy, nie uczynia tego. - Z powodw, ktrych legenda nie wyjania. Lub wyjania za pomoc mtnego i naiwnego moralietu. - To prawda. Ale fakt pozostaje faktem. Faktem jest Biae Zimno. Cywilizacja pkuli pnocnej skazana jest na zagad. Zniknie pod lodami rozrastajcego si lodowca, pod wieczn zmarzlin i niegiem. Nie ma jednak co panikowa, bo troch potrwa, zanim si to stanie. Soce zaszo zupenie, z powierzchni jeziora znikn olepiajcy odblask. Teraz na wodzie pooya si smuga bardziej mikkiego, agodniejszego wiata. Nad wie Inis Vitre wzeszed ksiyc, jasny jak przerbany na p zoty talar. - Jak dugo? - spytaa Condwiramurs. - Jak dugo to, wedug ciebie, potrwa? To znaczy, ile mamy czasu? - Sporo. - Ile, Nimue? - Jakie trzy tysice lat. Na jeziorze, na odzi, Krl Rybak hukn wiosem i zakl. Condwiramurs westchna gono. - Troch mnie uspokoia - powiedziaa po chwili. - Ale tylko troch. *** Nastpne miejsce byo jednym z paskudniejszych, ktre Ciri odwiedzia, z pewnoci plasowao si w pierwszej dziesitce i to w czowce dziesitki. By to port, kana portowy, widziaa odzie i galery przy kejach i palach, widziaa las masztw, widziaa agle, ciko obwise w nieruchomym powietrzu. Dookoa peza i unosi si dym, kby mierdzcego dymu. Dym unosi si te zza krzywych ruder stojcych nad kanaem. Sycha byo stamtd gony, rwcy si pacz dziecka. Kelpie zaprychaa, mocno targajc bem, cofna si, tukc kopytami o bruk. Ciri spojrzaa w d i spostrzega nieywe szczury. Leay wszdzie. Martwe, poskrcane w mczarniach gryzonie z bladymi rowymi apkami.

Co tu jest nie tak, pomylaa, czujc, jak ogarnia j przeraenie. Co tu jest nie tak. Ucieka std. Ucieka jak najprdzej. Pod obwieszonymi sieciami i linami supem siedzia mczyzna w rozcheastaniej koszuli, z gow przekrzywion na rami. Kilka krokw dalej lea drugi. Nie wygldali na picych. Nawet nie drgnli, gdy podkowy Kelpie zastukay o kamienie tu obok nich. Ciri schylia gow, przejedajc pod zwisajcymi ze sznurw achmanami wydzielajcymi cierpki odr brudu. Na drzwiach jednej z ruder widnia krzy wymalowany wapnem lub bia farb. Zza dachu smuy w niebo czarny dym. Dziecko wci pakao, kto krzycza w oddali, kto bliszy kasa i rzzi. Wy pies. Ciri poczua swdzenie doni. Spojrzaa. Rk miaa, niby kminkiem, upstrzon czarnymi przecinkami pche. Wrzasna na cae gardo. Trzsc si caa z przeraenia i wstrtu, zacza otrzepywa si i ogarnia, gwatownie wymachujc rkami. Sposzona Kelpie runa w galop, Ciri o mao nie spada. ciskajc boki klaczy udami oburcz przeczesywaa i czochraa wosy, otrzsaa kurtk i koszul. Kelpie cwaem wpada w zasnut dymem uliczk. Ciri krzykna ze zgrozy. Jechaa przez pieko, przez inferno, przez najkoszmarniejszy z koszmarw. Wrd domw oznaczonych biaymi krzyami. Wrd tlcych si kup szmat. Wrd umarych lecych pojedynczo i takich, ktrzy leeli w stertach, jeden na drugim. I wrd ywych, obdartych, pnagich upiorw z zapadnitymi od blu policzkami, czogajcych si w gnoju, krzyczcych w jzyku, ktrego nie rozumiaa, wycigajcych ku niej wychude, pokryte okropnymi, krwawymi krostami ramiona... Ucieka! Ucieka std! Nawet w czarnej nicoci, w niebycie archipelagu miejsc Ciri jeszcze dugo czua w nozdrzach tamten dym i smrd. *** Nastpne miejsce te byo portem. Rwnie bya tu keja, by opalowany kana, na kanale kagi, barkasy, szkuty, odzie, a nad nimi las masztw. Ale ty, w tym miejscu, nad masztami wesoo pokrzykiway mewy, a mierdziao zwyczajnie i swojsko: mokrym drewnem, smo, morsk wod, a take ryb we wszystkich trzech podstawowych wariantach: wie, niewie i smaon. Na pokadzie kogi kcili si dwaj mczyni, przekrzykujc si podniesionymi gosami. Rozumiaa, co mwi. Szo o ceny ledzi. Nieopodal bya tawerna, z jej otwartych drzwi bucha odr stchlizny i piwa, sycha byo gosy, brzki, miechy. Kto rycza plugaw piosenk, wci t sam zwrotk: Luned, v'ard t'elaine arse Aen a meath ail aen sparse! Wiedziaa, gdzie bya. Zanim jeszcze przeczytaa na rufie nazw jednego z galeasw: "Evall Muire". I port macierzysty: Baccal. Wiedziaa, gdzie bya. W Nilfgaardzie. Ucieka, zanim ktokolwiek zwrci na ni baczniejsz uwag. Nim jednak zdoaa zanurkowa w nico, pcha, ostatnia z tych, ktre j oblazy w poprzednim miejscu, ktra przetrwaa podr w czasie i przestrzeni przyczajona w fadzie

kurtki, skoczya dugim pchlim skokiem na portow kej. Jeszcze tego samego wieczora pcha zadomowia si w wyliniaym futerku szczura, starego samca, weterana wielu szczurzych bitew, o czym wiadczyo odgryzione przy samej czaszce ucho. Jeszcze tego samego wieczora pcha i szczur zaokrtowali si. A ju nastpnego ranka wypynli w rejs. Na holku, starym, zaniedbanym i bardzo brudnym. Holk nosi nazw "Catriona". Nazwa ta miaa przej do historii. Ale wwczas jeszcze nie wiedzia o tym nikt. *** Nastpne miejsce - cho naprawd trudno byo w to uwierzy - zaskoczyo obrazem icie sielankowym. Nad spokojn, leniw rzek pync wrd schylonych nad wod wierzb, olch i dbw, tu obok mostu spinajcego brzegi zgrabnym kamiennym ukiem, staa wrd malw kryta trzcin obera poronita dzikim winem, bluszczem i pncym groszkiem. Nad gankiem koysa si szyld, byy na nim zocone litery. Litery dla Ciri zupenie obce. Ale na szyldzie widnia te cakiem udatny rysunek kota, zaoya wic, e to obera "Pod Czarnym Kotem". Pyncy od obery zapach jada po prostu zniewala. Ciri nie zastanawiaa si dugo. Poprawia miecz na plecach i wesza. Wewntrz byo pusto, tylko przy jednym ze stolikw siedziao trzech mczyzn o wygldzie wieniakw. Nawet na ni nie spojrzeli. Ciri siada w kcie, plecami do ciany. Oberystka, korpulentna kobieta w czyciutkim fartuchu i rogatym czepcu, podesza i spytaa o co. Jej gos brzmia brzkliwie, ale melodyjnie. Ciri pokazaa palcem na otwarte usta, poklepaa si po brzuchu, po czym obcia jeden ze srebrnych guzw kurtki, pooya na stole. Widzc dziwne spojrzenie, ju braa si do obcinania drugiego guza, ale kobieta powstrzymaa j gestem i sykliwym, cho mile dwiczcym sowem. Ekwiwalentem guza okazaa si miska gstej warzywnej polewki, gliniany garnek z fasol i wdzonk, chleb i dzbanek rozcieczonego wina. Przy pierwszej yce Ciri pomylaa, e chyba si rozpacze. Ale opanowaa si. Jada powoli. Rozkoszowaa si. Oberystka podesza, zabrzczaa pytajco, przyoya policzek do zoonych doni. Czy zostanie na noc? - Nie wiem - powiedziaa Ciri. - Moe. W kadym razie dzikuj za ofert. Kobieta umiechna si i odesza do kuchni. Ciri rozpia pas, opara si plecami o cian. Zastanawiaa si, co dalej. Miejsce - w porwnaniu zwaszcza do kilku ostatnich - byo sympatyczne, zachcao do duszego pobytu. Wiedziaa jednak, e zbytnia ufno moe by niebezpieczna, a brak czujnoci zgubny. Czarny kot, dokadnie taki jak na szyldzie zajazdu, zjawi si nie wiadomo skd, otar o jej ydk, prc grzbiet. Pogaskaa go, kot lekko trykn ebkiem jej do, usiad i zacz wylizywa sobie futerko na piersi. Ciri patrzya. Widziaa Jarre siedzcego przy ognisku w krgu jakich nieadnie wygldajcych oberwacw. Wszyscy gryli co, co przypominao kawaki wgla drzewnego. - Jarre? - Tak trzeba - powiedzia chopiec, patrzc w pomienie ogniska. - Czytaem o tym w Historii wojen, dziele autorstwa marszaka Pelligrama. Tak trzeba, gdy ojczyzna w potrzebie. - Co trzeba? Gry wgiel? - Tak. Wanie tak. Matka ojczyzna wzywa. A czciowo z pobudek osobistych. - Ciri, nie pij w siodle - mwi Yennefer. - Dojedamy. Na domach miasta, do ktrego dojedaj, na wszystkich drzwiach i wrotach widniej wielkie krzye namalowane bia farb lub wapnem. Kbi si gsty i smrodliwy dym, dym ze stosw, na ktrych pali si trupy. Yennefer zdaje si tego nie zauwaa.

- Musz si upikszy. Przed jej twarz, nad uszami konia wisi lusterko. Grzebie taczy w powietrzu, czesze czarne loki. Yennefer uywa czarw, w ogle nie uywa rk, bo... Bo jej rce s mas skrzepej krwi. - Mamusiu! Co oni ci zrobili? - Wsta, dziewczyno - mwi Con. - Opanuj bl, wsta i na grzebie! Inaczej zapiesz lk. Chcesz do koca ycia umiera ze strachu? Jego te oczy wiec nieadnie. Ziewa. Jego koczyste zby byskaj biel. To wcale nie Con. To kot. Czarny kot... Duga na wiele mil kolumna wojska maszeruje, nad ni chwieje si i faluje las dzid i chorgwi. Jarre te maszeruje, na gowie ma okrgy hem, na ramieniu pik, tak dug, e musi j trzyma kurczowo, oburcz, inaczej by go przewaya. Warcz bbny, dudni i hurkoce wojacki piew. Nad kolumn kracz wrony. Mnstwo wron... Brzeg jeziora, na play czapy z ubitej piany, wyrzucone zbutwiae trzciny. Na jeziorze wyspa. Wiea. Zbaty blankami, zgrubiay narolami machikuw stop. Nad wie granatowiejce wieczorne niebo, byszczy ksiyc, jasny niby przerbany na p zoty talar. Na tarasie dwie siedzce w fotelach kobiety otulone w futra. Mczyzna na odzi... Zwierciado i gobelin. Ciri podrywa gow. Naprzeciw, za stoem siedzi Eredin Bracc Glas. - Nie moesz nie wiedzie - mwi, szczerzc w umiechu swoje rwne zby - e tylko odwlekasz nieuniknione. Naleysz do nas i dostaniemy ci. - Akurat! - Wrcisz do nas. Powdrujesz troch po miejscach i czasach, potem trafisz na Spiral, a na Spirali ci dostaniemy. Do twego wiata i czasu nie wrcisz ju nigdy. Zreszt, ju za pno. Nie masz do kogo wraca. Ludzie, ktrych znaa, dawno ju pomarli. Ich mogiy zarosy traw i zapady si. Ich imiona zostay zapomniane. Twoje imi rwnie. - Kamiesz! Nie wierz! - Twoje wierzenia s twoj prywatn spraw. Powtarzam, wkrtce trafisz na Spiral, a ja ju tam bd czeka. Ty przecie skrycie tego pragniesz, me elaine luned. - Bredzisz chyba! - My, Aen Elle, wyczuwamy takie rzeczy. Bya mn zafascynowana, pragna mnie i baa si tego pragnienia. Pragna mnie i nadal mnie pragniesz, Zireael. Mnie. Moich rk. Mojego dotyku... Dotkna, poderwaa si z impetem, przewracajc kubek, na szczcie ju pusty. Porwaa za miecz, ale uspokoia si prawie natychmiast. Bya w zajedzie "Pod Kotem", musiaa zasn, zdrzemn nad stoem. Rka, ktra dotkna jej wosw, naleaa do zaywnej gospodyni. Ciri nie przepadaa za tego typu poufaociami, ale od kobiety wrcz promieniowaa yczliwo i dobro, za ktr nie wolno byo odpaca opryskliwoci. Pozwolia gaska si po gowie, z umiechem wysuchaa melodyjnej, brzkliwej mowy. Bya zmczona. - Musz jecha - powiedziaa wreszcie. Kobieta umiechna si, zabrzczaa piewnie. Jak to si dzieje, pomylaa Ciri, czemu przypisa, e we wszystkich wiatach, miejscach i czasach, we wszystkich jzykach i narzeczach to jedno sowo zawsze brzmi zrozumiale? I zawsze podobnie? - Tak. Musz do mamy. Moja mam na mnie czeka. Karczmarka odprowadzia j na podwrze. Nim Ciri znalaza si w siodle, obja j nagle mocno, przycisna do pulchnego biustu. - Do widzenia. Dzikuj za gocin. Naprzd, Kelpie. Pojechaa wprost na ukowaty most nad spokojn rzek. Gdy podkowy klaczy zadzwoniy na kamieniach, obejrzaa si. Kobieta wci staa przed karczm.

Koncentracja, pici przy skroniach. W uszach szum, jakby z wntrza morskiej konchy. Bysk. I raptownie mikka i czarna nico. - Bonne chance, ma fille! - krzykna jej w lad Teresa Lapin przy gocicu wiodcym z Melun do Auxerre. - Powodzenia na szlaku! *** Koncentracja, pici przy skroniach. W uszach szum, jakby z wntrza morskiej konchy. Bysk. I raptownie mikka i czarna nico. Miejsce. Jezioro. Wyspa. Ksiyc niby talar przerbany na p, jego blask kadzie si na wodzie wietlist smug. W smudze d, na niej mczyzna z wdk... Na tarasie wiey... Dwie kobiety? *** Condwiramurs nie wytrzymaa, krzykna z wraenia, natychmiast zakrya usta doni. Krl Rybak z pluskiem upuci kotwic, zakl burkotliwie, potem otworzy gb i tak zamar. Nimue nawet nie drgna. Przekrelona smug ksiycowego wiata tafla jeziora zadrgaa i zmarszczya si jak pod uderzeniem wichury. Nocne powietrze nad tafl pko, jak pka rozbity witra. Z pknicia wychyn kary ko. Z jedcem na grzbiecie. Nimue spokojnie wycigna rce, wyskandowaa zaklcie. Wiszcy na stojaku gobelin zapon nagle, rozjarzy si feeri rnobarwnych wiateek. wiateka odbiy si w owalu zwierciada, zataczyy, zakbiy w szkle jak kolorowe pszczoy i nagle wypyny tczowym widmem, rozszerzajc si smug, od ktrej zrobio si jasno jak w dzie. Czarna klacz stana dba, zaraa dziko. Nimue gwatownie rozwara rce, krzykna formu. Condwiramurs, widzc tworzcy si w powietrzu i rosncy obraz, skoncentrowaa si mocno. Obraz natychmiast zyska na ostroci. Sta si portalem. Bram, za ktr wida byo... Paskowy peen wrakw okrtw. Zamek wtopiony w ostre skay urwiska, grujcy nad czarnym zwierciadem grskiego jeziora... - Tdy! - krzykna przenikliwie Nimue. - Oto droga ktr musisz pody! Ciri, crko Pavetty! Wjed w portal, podaj drog wiodc na spotkanie przeznaczenia! Niechaj zamknie si koo czasu! Niechaj w Urobos zatopi zby we wasnym ogonie. - Nie bd duej! Spiesz si, spiesz na pomoc bliskim! To jest waciwa droga, wiedminko. Klacz zaraa znowu, ponownie zamcia kopytami powietrze. Dziewczyna w siodle krcia gow, patrzc ju to na nie, ju to na obraz wywoany przez gobelin i zwierciado. Odgarna wosy, a Condwiramurs zobaczya brzydk blizn na jej policzku. - Zaufaj mi, Ciri! - krzykna Nimue. - Przecie mnie znasz! Ju mnie kiedy widziaa! - Pamitam - usyszay. - Ufam, dzikuj. Widziay, jak popdzona klacz lekkim i tanecznym krokiem wbiega w jasno portalu. Nim obraz zamaza si i rozpyn, zobaczyy, jak szarowosa dziewczyna macha rk, odwrcona ku nim w siodle. A potem wszystko zniko. Powierzchnia jeziora uspokajaa si powoli, wstga ksiycowego wiata wygadzaa si znowu. Byo tak cicho, e wydawao im si, e sysz rzcy oddech Krla Rybaka. Powstrzymujc cisnce si do oczu zy, Condwiramurs mocno obja Nimue. Czua, jak

maa czarodziejka dry. Trway tak w ucisku czas jaki. Bez sowa. Potem obie odwrciy si ku temu miejscu, gdzie znikna Brama wiatw. - Powodzenia, wiedminko! - krzykny unisono. - Powodzenia na szlaku! *** Opodal owego bonia, miejsca srogiej bitwy, w ktrej caa niemal nilfgaardzka moc Pnocy stara si z ca niemal potg nilfgaardzkiego najedcy, dwie byy rybackie wioski: Stare Pupy i Brenna. Poniewa jednak wwczas Brenna do gruntu bya spalona, przyjo si zrazu mwi o "bitwie pod Starymi Pupami". Dzi wszelako nikt nie mwi inaczej, ni tylko "bitwa pod Brenn", a dwie po temu s przyczyny. Primo, odbudowana Brenna wielk dzi i prosperown jest osad, a Stare Pupy si przez czasem nie osiedziay i lad po nich zars pokrzyw, perzem i opuchem. Secundo, nie godzia si jako ta nazwa w koneksji z tamtym sawnym, wiekopomnym i tragicznym zarazem bojem. Bo te i jake to tak: tu batalia, w ktrej trzydzieci z gr tysicy ludzi ycie pooyo, a tu nie do, e Pupy, to jeszcze Stare. Tak tedy w caym historycznym i wojskowym pimiennictwie wycznie o bitwie pod Brenn pisa si przyjo - tak u nas, jak i w nilfgaardzkich rdach, ktrych notabene duo wicej nili naszych. Wielebny Jarre z Ellander Starszy, Annales seu Cronicae Incliti Regni Temeriae Rozdzia smy - Kadecie Fitz-Oesterlen, ocena niedostateczna. Prosz siada. Pragn zwrci uwag pana kadeta, e brak wiedzy o synnych i wanych bitwach z historii wasnej ojczyzny jest kompromitujcy dla kadego patrioty i dobrego obywatela, ale w przypadku przyszego oficera jest to po prostu skandal. Pozwol sobie na jeszcze jedn ma uwag, kadecie FitzOesterlen. Od dwudziestu lat, to jest od czasu, gdy jestem wykadowc w tej szkole, nie przypominam sobie egzaminu cenzusowego, na ktrym nie padayby pytania o bitw pod Brenn. Ignorancja w tym wzgldzie praktycznie przekrela zatem szanse na karier w wojsku. No, ale gdy si jest baronem, nie ma musu by oficerem, mona prbowa si w polityce. Lub w dyplomacji. Czego serdecznie panu ycz, kadecie Fitz-Oesterlen. A my wracajmy pod Brenn, panowie. Kadet Puttkammer! - Jestem! - Prosz do mapy. Prosz kontynuowa. Od miejsca, w ktrym pana barona opucia swada. - Rozkaz! Powodem, dla ktrego marszaek polny Menno Coehoorn zdecydowa dokona manewru i szybkiego marszu na zachd, byy raporty zwiadu donoszce, e armia Nordlingw idzie z odsiecz oblonej twierdzy Mayena. Marszaek postanowi zastpi Nordlingom drog i zmusi ich do rozstrzygajcej bitwy. W tym celu rozdzieli siy Grupy Armii "rodek". Cz si zostawi pod Mayen, z reszt si szybkim marszem ruszy... - Kadecie Puttkammer! Nie jestecie pisarzem beletryst. Jestecie przyszym oficerem! Co to za okrelenie: "reszta si"? Prosz poda mi dokadny orde de bataille grupy uderzeniowej marszaka Coehoorna. Uywajc terminologii wojskowej!

- Tak jest, panie rotmistrzu. Marszaek polny Coehoorn mia pod sw komend dwie armie: IV Armi Konn, dowodzon przez generaa majora Markusa Braibanta, patrona naszej szkoy... - Bardzo dobrze, kadecie Puttkammer. - Zasrany lizus - zasycza ze swej awki kadet Fitz-Oesterlen. - ...oraz III Armi, dowodzon przez generaa lejtnanta Rhetza de Mellis-Stoke. W skad IV Armii Konnej, liczcej dwadziecia z gr tysicy onierza, wchodziy: dywizja "Venendal", dywizja "Magne", dywizja "Frundsberg", II Brygada Vicovarska, VII Brygada Daerlaska oraz brygady "Nauzicaa" i "Vrihedd". W skad III Armii wchodziy: dywizja "Alba", dywizja "Deithwen" oraz... hmmm... oraz dywizja... *** - Dywizja "Ard Feainn" - stwierdzia Julia Abatemarco. - Jelicie, rzecz jasna, czego nie poputali. Na pewno mieli na gonfalonie wielkie srebrne soce? - Mieli, pkowniku - stwierdzi twardo dowdca zwiadu. - Bez ochyby mieli! - "Ard Feainn" - mrukna Sodka Trzpiotka. - Hmmm... Ciekawe. To by znaczyo, e w tych kolumnach marszowych, ktrecie jakoby widzieli, idzie na nas nie tylko caa Konna, ale i cz Trzeciej. Ha, nie! Nic na wiar! Ja to musz zobaczy na wasne oczy. Rotmistrzu, na czas mojej nieobecnoci dowodzicie banderi. Rozkazuj pchn cznika do pukownika Pangratta... - Ale, pukowniku, czy to rozsdne, by wasn osob... - Wykona! - Tak jest! - To icie hazard, pukowniku! - przekrzycza pd galopu dowdca zwiadu. - Moemy wpa na jaki elfi podjazd... - Nie gadaj! Prowad! Oddziaek ostrym galopem pogna w d wwozu, przemkn jak wicher dolin strumienia, wpad w las. Tu musieli zwolni. Jazd utrudnia gszcz, a nadto faktycznie grozio im, e znienacka wpakuj si na podjazdy rekonesansowe lub forpoczty, ktre Nilfgaardczycy ponad wszelk wtpliwo wysali. Zwiad kondotierw zachodzi co prawda nieprzyjaciela od flanki, nie od czoa, ale flanki z pewnoci te byy ubezpieczone. Impreza bya wic ryzykowna jak diabli. Ale Sodka Trzpiotka lubia takie imprezy. A nie byo w caej Wolnej Kompanii onierza, ktry nie poszedby za ni. Choby do pieka. - To tu - powiedzia dowdca zwiadu. - Ta wiea. Julia Abatemarco pokrcia gow. Wiea bya krzywa, zrujnowana, zjeona poamanymi belkami, aurowa od dziur, na ktrych dujcy z zachodu wiatr gra jak na fujarce. Nie wiadomo byo, kto i po co t wie wybudowa tu, na pustkowiu. Ale wiadomym byo, e wybudowa dawno. - To si nie zawali? - Na pewno nie, pukowniku. W Wolnej Kompanii, wrd kondotierw, nie uywao si "panw". Ani "pa". Tylko szar. Julia wspia si na szczyt wiey, niemal tam wbiega. Dowdca zwiadu doczy dopiero po minucie, a sapa jak buhaj kryjcy krow. Wsparta na krzywym parapecie Sodka Trzpiotka lustrowaa dolin za pomoc lunety, wysunwszy jzyk spomidzy warg i wypiwszy zgrabny tyeczek. Dowdca zwiadu poczu na ten widok dreszcz podniecenia. Opanowa si szybko. - "Ard Feainn", nie ma wtpliwoci - oblizaa wargi Julia Abatemarco. - Widz te

Daerlaczykw Elana Trahe, s tam take elfy z brygady "Vrihedd", starzy nasi znajomi spod Mariboru i Mayeny... Aha! S i Trupie Gwki, synna brygada "Nauzicaa"... Widz te pomienie na proporcach dywizji pancernej "Deithwen"... I bia chorgiew z czarnym alerionem, znak dywizji "Alba"... - Rozpoznajecie ich - odmrukn dowdca zwiadu - icie niczym znajomkw... Tak si wyznajecie? - Skoczyam akademi wojskow - ucia Sodka Trzpiotka. - Jestem oficerem z cenzusem. Dobra, co chciaam zobaczy, zobaczyam. Wracamy do banderii. *** - Idzie na nas Czwarta Konna i Trzecia - powiedziaa Julia Abatemarco. - Powtarzam, caa Czwarta Konna i chyba caa kawaleria Trzeciej. Za chorgwiami, ktre widziaam, chmura kurzu bia w niebo. Tamtdy, w tych trzech kolumnach, idzie na moje oko czterdzieci tysicy jazdy. A moe wicej. Moe... - Moe Coehoorn rozdzieli Grup Armii "rodek" - dokoczy Adam "Adieu" Pangratt, wdz Wolnej Kompanii. - Wzi tylko Czwart Konn i jazd z Trzeciej, bez piechoty, by i szybko... Ha, Julia, gdybym to ja by na miejscu konetabla Natalisa albo krla Foltesta... - Wiem - oczy Sodkiej Trzpiotki bysny. - Wiem, co by zrobi. Pchne do nich gocw? - Ma si rozumie. - Natalis to stary wyga. Moe by, e jutro... - Moe by - nie da jej dokoczy Adieu. - I nawet myl, e bdzie. Popd konia, Julia. Chc ci co pokaza. Ujechali kilka staj, szybko, znacznie wysforowujc si przez reszt wojska. Soce dotykao ju niemal wzgrz na zachodzie, lasy i gi mroczyy dolin dugim cieniem. Ale wida byo do, by Sodka Trzpiotka z miejsca domylia si, co chcia jej pokaza "Adieu" Pangratt. - Tutaj - potwierdzi jej domys Adieu, stajc w strzemionach. - Tutaj przyjbym jutro bitw. Gdyby to przy mnie bya komenda armi. - adny teren - przyznaa Julia Abatemarco. - Rwno, twardo, gadko... Jest si gdzie uszykowa... Hmmm... Od tych grek do tych staww, tam... Bdzie jakie trzy mile... Tamto wzgrze, o, wymarzone stanowisko dowodzenia... - Dobrze mwisz. A tam, spjrz, w rodku, jeszcze jedno jeziorko czy staw rybny, o, to, co tam byszczy... Mona wykorzysta... Rzeczka te nadaje si na rubie, bo cho mae to, ale bagniste... Jak ta rzeczka si nazywa, Julia? Przejedalimy przecie tamtdy wczoraj. Pamitasz? - Zapomniaam. Chochla chyba. Albo jako tak. *** Kto tamte okolice zna, ten snadnie rzecz ca imaginowa sobie moe, tym za, co mnie bywali, odsoni, e lewe skrzydo wojska krlewskiego tego sigao miejsca, gdzie dzi osada Brenna si znajduje. Czasu bitwy nijakiej osady tam nie byo, bo roku oskiego przez elfy Wiewirki z dymem puszczona bya i do gruntu zgorzaa. Ot tam, na skrzydle lewym wanie, sta redaski krlewski korpus, ktremu hrabia Ruyter przewodzi. A byo w tym korpusie ludzi osiem tysicy w piechocie i jedzie przedniej. rodek krlewskiego ugrupowania sta wedle wzgrza, ktre Szubienicznym potem

nazwano. Tam, na wzgrzu, stali z pocztem krl Foltest i konetabl Jan Natalis, z wysokoci na cae bitewne pole prospekt majc. Tu gwne siy wojsk naszych zgrupowane byy - dwanacie tysicy dzielnych tamerskich i redaskich infanterzystw w cztery wielkie uformowanych czworoboki, dziesicioma chorgwiami jazdy ochraniajcych, stojcych a po pnocny skraj stawu, przez okoliczn ludno Zotym mianowanego. Miao za rodkowe ugrupowanie w drugiej linii huf rezerwowy - trzy tysice wyzimskiej i mariborskiej piechoty, nad ktr wojewoda Bronibor sprawowa komend. Od poudniowego za skraju Zotego Stawu a po cig rybakw i zakola rzeczki Chotli, na rubiey na mil szerokiej, stao armii naszej skrzydo prawe" zoony z mahakamskich krasnoludw Huf Ochotniczy, osiem chorgwi lekkiej kawalerii i banderie znamienitej Wolnej Kompanii Kondotierskiej. Komend nad skrzydem prawym mieli kondotier Adam Pangratt i krasnolud Braclay Els. Naprzeciw, o mil jakow albo dwie, na polu goym za lasem, uszykowa nilfgaardzkie wojsko marszaek polny Menno Coehoorn. Sta tam lud elazny jak czarna ciana, puk przy puku, rota przy rocie, skwadron przy skwadronie, jak okiem rzuci, koca nie byo. A po lesie chorgwi i dzid miarkowa si dao, e nie jeno szeroki, ale i gboki jest ordynek. Bo te i byo wojska czterdzieci i sze tysicy, o czym podwczas mao kto wiedzia, i dobrze, bo i tak w niejednym serce na widok tej nilfgaardzkiej potgi upado nieco. A nawet u najmielszych mocniej serca zaczy bi pod pancerzami, bi niczym moty, bo jawnym si stao, e cika i krwawa zaraz tu zacznie si potrzeba i e niejeden z tych, co tu w ordynku stoj, zachodu soca nie zobaczy. Jarre, podtrzymujc zsuwajce si z nosa okulary, jeszcze raz przeczyta cay fragment tekstu, westchn, potar ysin, po czym uj gbk, odcisn j nieco i wymaza ostatnie zdanie. Wiatr szumia w liciach lipy, brzczay pszczoy. Dzieci, jak to dzieci, usioway przekrzycze si nawzajem. O stop starca opara si poturlana po murawie pika. Nim zdy si schyli, niezgrabny i niezrczny, ktre z jego wnuczt przemkno obok jak mae wilcztko, porywajc pik w penym biegu. Potrcony st zakoysa si, Jarre praw rk ocali przed przewrceniem kaamarz, kikutem lewej przytrzyma arkusze papieru. Pszczoy brzczay, cikie od tych kuleczek akacjowego pyku. Jarre wznowi pisanie. Poranek by chmurny, ale soce przebijao przez oboki i sw wysokoci jawnie o mijajcych godzinach przypominao. Zerwa si wiatr, zafurkotay i zakopotay proporce niby stada ptakw, co do lotu si podrywaj. A Nilfgaard jak sta, tak sta, a si wszyscy dziwowa poczli, czemu to marszaek Menno Coehoorn nie daje swoim rozkazu wystpi... *** - Kiedy? - Menno Coehoorn podnis gow znad map, obrzuci dowdcw wzrokiem. Kiedy, pytacie, rozka poczyna? Nikt si nie odezwa. Menno szybkim spojrzeniem zlustrowa swych dowdcw. Najbardziej spitymi i zdenerwowanymi wydawali si ci, ktrzy mieli zosta w odwodzie Elan Trahe, dowdca Sidmej Daerlaskiej i Kees van Lo z brygady "Nauzicaa". Wyranie denerwowa si te Ouder de Wyngalt, aide-de-camp marszaka, ktry na czynny udzia w

boju mia najmniej szans. Ci, ktrzy mieli uderza pierwsi, wygldali na spokojnych, ba, znudzonych nawet. Markus Braibant ziewa. Genera lejtnant Rhetz de Mellis-Stoke duba maym palcem w uchu i co rusz oglda palec, jakby naprawd spodziewa si znale na nim co wartego uwagi. Oberszter Ramon Tyrconnel, mody dowdca dywizji "Ard Feainn", pogwizdywa cicho, utkwiwszy wzrok w sobie tylko wiadomym punkcie horyzontu. Oberszter Liam aep Muir Moss z dywizji "Deithwen" wertowa swj nieodczny tomik poezji. Tibor Eggebracht z cikiej kopijniczej dywizji "Alba" drapa si w kark kocem szpicruty. - Atak rozpoczniemy - powiedzia Coehoorn - gdy tylko wrc patrole. Niepokoj mnie te wzgrza na pnocy, panowie oficerowie. Nim uderzymy, musz wiedzie, co tam jest za tymi wzgrzami. *** Lamarr Flaut ba si. Ba si potwornie, strach peza mu po kiszkach, zdawao mu si, e ma w wtpiach co najmniej dwanacie olizych, pokrytych mierdzcym luzem wgorzy, zawzicie poszukujcych otworu, przez ktry mogyby wydosta si na swobod. Godzin temu, gdy patrol odebra rozkazy i wyruszy, Flaut w cichoci ducha liczy na to, e chd poranka przepdzi trwog, e lk zdusi rutyna, wywiczony rytua, twardy i surowy ceremonia suby. Zawid si. Teraz, po upywie godziny i po przebyciu jakich piciu mil, daleko, gronie daleko od swoich, gboko, niebezpiecznie gboko na terytorium wroga, blisko, miertelnie blisko nieznanego niebezpieczestwa, strach dopiero pokazywa, co potrafi. Zatrzymali si na skraju jodowego lasu, przezornie nie wysuwajc si zza porastajcych skraj wielkich jaowcw. Przed nimi, za pasem niskich choinek, rozcigaa si szeroka kotlina. Mga snua si po wierzchokach traw. - Nikogo - oceni Flaut. - Ni ywego ducha. Wracamy. Jestemy ju troch za daleko. Wachmistrz spojrza na niego z ukosa. Daleko? Ujechalimy ledwo mil. Wlokc si zreszt niby kulawe wie. - Wartaoby - powiedzia - zajrze jeszcze za tamto wzgrze, panie lejtnant. Stamtd, widzi mi si, lepszy bdzie prospekt. Daleko, na obie doliny. Jeli kto tamtdy cignie, nie moem go nie dostrzec. Jak wic? Skoczymy, panie? To wszystkiego par staj. Par staj, pomyla Flaut. W otwartym terenie, widoczni jak na patelni. Wgorze wiy si, gwatownie szukay wyjcia z jego trzewii. Przynajmniej jeden, Flaut czu to wyranie, by na dobrej drodze. Syszaem brzk strzemienia. Parsknicie konia. Tam, wrd soczystej zieleni modych sosenek na piaszczystym stoku. Co si tam poruszyo? Sylwetka? Otaczaj nas? Sza po obozie plotka, e kilka dni temu kondotierzy z Wolnej Kompanii, zniswszy w zasadzce podjazd brygady "Vrihedd", wzili ywcem jednego elfa. Mwiono, e wykastrowali go, wyrwali mu jzyk, obcili wszystkie palce u rk... A na koniec wyupili oczy. Teraz, szydzili, na aden sposb nie zabawisz si ju z twoj elfi gamratk. I nawet nie bdziesz mg sobie popatrze, ja bdzie si zabawiaa z innymi. - No, panie? - chrzkn wachmistrz. - Skoczymy na wzgrze? Lamarr Flaut przekn lin. - Nie - powiedzia. - Nie moemy mitry. Stwierdzilimy: tutaj nieprzyjaciela nie ma. Musimy zda z tego raport dowdztwu. Zawracamy! ***

Menno Coehoorn wysucha meldunku, unis gow znad map. - Do chorgwi - rozkaza krtko. - Panie Braibant, panie Mellis-Stoke. Uderza! - Niech yje cesarz! - wrzasnli Tyrconnel i Eggebracht. Menno popatrzy na nich dziwnie. - Do chorgwi - powtrzy. - Niech Wielkie Soce opromieni wasz chwa. *** Milo Vanderbreck, nizioek, chirurg polowy, znany jako Rusty, chciwie wcign w nozdrza przejmujc mieszank zapachw jodyny, amoniaku, alkoholu, eteru i eliksirw magicznych widzc pod pacht namiotu. Chcia nasyci si t woni teraz, gdy bya jeszcze zdrowa, czysta, dziewiczo nie skaona i klinicznie sterylna. Wiedzia, e dugo tak nie pozostanie. Spojrza na st operacyjny, rwnie dziewiczo biay, i na instrumentarium, na dziesitki narzdzi budzcych respekt i ufno chodnym i gronym dostojestwem zimnej stali, niepokalan czystoci metalicznego poysku, porzdkiem i estetyk uoenia. Przy instrumentarium krzta si jego personel - trzy kobiety. Tfu, poprawi si w myli Rusty. Jedna kobieta i dwie dziewczyny. Tfu. Jedna stara, cho pikna i modo wygldajca baba. I dwoje dzieci. Magiczka i uzdrowicielka, zwca si Marti Sodergren. I ochotniczki. Shani, studentka z Oxenfurtu. Iola, kapanka ze wityni Melitele w Ellander. Marti Sodergren znam, pomyla Rusty, pracowaem ju z t piknoci nie raz. Troch nimfomanka, ma te skonnoci do histerii, ale to nic, tak dugo, jak dugo dziaa jej magia. Czary anestezyjne, dezynfekujce i tamujce krwawienie. Iola. Kapanka czy raczej adeptka. Dziewczyna o urodzie zgrzebnej i pospolitej jak lniane ptno, o duych, mocnych wieniaczych doniach. witynia zapobiega, by donie te skazio brzydkie klejmo cikiej i brudnej harwki na roli. Ale nie zdoaa zamaskowa ich rodowodu. Nie, pomyla Rusty, o ni w zasadzie si nie boj. Te rce chopki to s pewne rce, rce godne zaufania. Poza tym dziewczyny ze wity rzadko zawodz, w momentach rozpaczy nie pkaj, lecz szukaj oparcia w ich religii, w tej ich mistycznej wierze. Interesujce: to pomaga. Spojrza na rudowos Shani, zrcznie nawlekajc nici chirurgiczn oczka zakrzywionych igie. Shani. Dziecko cuchncych miejskich zaukw, ktre trafio na oxenfurcki uniwerek dziki wasnej dzy wiedzy i dziki niewyobraalnym wyrzeczeniom opacajcych czesne rodzicw. aczek. Frant. Wesoy urwis. Co umie? Nawleka igy? Nakada opaski uciskowe? Trzyma haki? Ha, pytanie brzmi: kiedy rudowosa studenteczka zemdleje, puci haki i runie nosem w otwarty brzuch operowanego? Ludzie s tacy mao odporni, pomyla. Prosiem, by dali mi elfk. Albo kogo z mojej wasnej rasy. Ale nie. Nie maj zaufania. Do mnie zreszt te nie. Jestem nizioek. Nielud. Obcy. - Shani! - Sucham, panie Vanderbreck? - Rusty. Znaczy si, dla ciebie "panie Rusty". Co to jest, Shani? I do czego suy? - Egzaminujecie mnie, panie Rusty?

- Odpowiedz, dziewczyno! - To jest raspator! Do cigania okostnej przy amputacji! By okostna nie spkaa pod zbami piy, by mie czyste i gadkie odpiowanie! Zadowolenicie? Zdaam? - Ciszej, dziewczyno, ciszej. Przeczesa palcami wosy. Ciekawe, pomyla. Jest nas tu czwrka lekarzy. I kade rude! Fatum czy jak? - Pozwlcie - skin - przed namiot, dziewczyny. Usuchay, cho wszystkie trzy prychny pod nosem. Kada na swj sposb. Przed namiotem siedziaa gromadka sanitariuszy, cieszc si ostatnimi minutami sodkiego nierbstwa. Rusty obrzuci ich surowym spojrzeniem, poniucha, czy aby ju nie nachlani. Kowal, wielkie chopisko, krzta si przy swym przypominajcym aw tortur stole, porzdkowa narzdzia suce do wyuskiwania rannych z pancerzy, kolczug i pogitych przybic. - Tam - zacz Rusty bez wstpw, wskazujc pole - za moment zacznie si rze. A za moment plus moment zjawi si pierwsi ranni. Wszyscy wiedz, co maj robi, kady zna swoje obowizki i swoje miejsce. Jali kady bdzie przestrzega, czego powinien przestrzega, nic nie moe pj le. Jasne? adna z "dziewczyn" nie skomentowaa. - Tam - podj Rusty - wskazujc ponownie - jakie sto tysicy ludzi zacznie za chwil kaleczy si wzajemnie. Za bardzo wyszukane sposoby. Nas, wliczajc dwa pozostae szpitale, jest dwanacioro lekarzy. Za nic w wiecie nie zdoamy pomc wszystkim potrzebujcym. Nawet znikomemu procentowi potrzebujcych. Nikt nawet tego nie oczekuje. - Ale my bdziemy leczy. Bo to jest, przepraszam za bana, racja naszego istnienia. Pomaga potrzebujcym. Pomoemy wic banalnie tylu, ilu zdoamy pomc. Znowu nikt nie skomentowa. Rusty odwrci si. - Nie damy rady zrobi wicej, ni bdziemy w stanie - powiedzia ciszej i cieplej. - Ale postaramy si wszyscy, eby nie byo duo mniej. *** - Ruszyli - stwierdzi konetabl Jan Natalis i wytar spotnia do o biodro. - Wasza Krlewska Mo, Nilfgaard ruszy. Id na nas! Krl Foltest, opanowujc taczcego konia, siwka w ozdobionym liliami rzdzie, odwrci ku konetablowi swj pikny, godny bicia na monetach profil. - Tedy trzeba nam przyj ich godnie. Moci konetablu! Panowie oficerowie! - mier Czarny,! - wrzasnli jednym gosem kondotier Adam "Adieu" Pangratt i hrabia de Ruyter. Konetabl popatrzy na nich, potem wyprostowa si i nabra tchu w puca. - Do chorgwi!!! Z oddali gucho grzmiay nilfgaardzkie litwary i bbny, buczay krzywuy, olifanty i surmy. Ziemia, uderzona tysicami kopyt, drgna. *** - To ju - odezwa si Andy Biberveldt, nizioek, starszy taboru, odgarniajc wosy z maego, szpiczasto zakoczonego ucha. - Lada chwila... Tara Hildebrandt, Didi "Chmielarz" Hofmeier i pozostali zgromadzeni wok wozacy pokiwali gowami. Oni te syszeli guchy, jednostajny omot kopyt dobiegajcy zza wzgrza

i lasu. Wyczuwali drenie ziemi. Ryk wzmg si raptownie, skoczy o ton wyej. - Pierwsza salwa ucznikw. - Andy Biberveldt mia dowiadczenie, widzia, a raczej sysza, niejedn bitw. - Bdzie jeszcze jedna. Mia racj. - Teraz to ju si zderz! Lepp... piej www... wejdmy ppp... pod wozy - zaproponowa William Hardbottom, zwany Momotkiem, krcc si niespokojnie. - Mmmm... mwi wam... Biberveldt i pozostae nizioki spojrzay na niego z politowaniem. Pod wozy? Po co? Od miejsca bitwy dzielio ich blisko wier mili. A gdyby nawet zagon jaki wpad tu, na tyy, na tabory, zbawi to kogo siedzenie pod wozem? Ryk i omot narastay. - Ju - oceni Andy Biberveldt. I znowu mia racj. Z odlegoci wier mili, zza wzgrza i lasu, przez ryk i nagy huk walcego o elazo elaza, dobieg taborytw wyrany, makabryczny, podnoszcy wosy na gowie dwik. Kwik. Straszliwy, rozpaczliwy, dziki kwik i wizg kaleczonych zwierzt. - Kawaleria... - Biberveldt obliza wargi. - Kawaleria nadziaa si na piki... - Tyy... tylko - wyduka poblady Momotek - nie wiem co im kkk... konie zawiniy, sss... kkk... kurwysynom. *** Jarre wymaza gbk nie wiedzie ktre ju z rzdu napisane zdanie. Przymkn oczy, przypominajc sobie tamten dzie. Moment, w ktrym zderzyy si obie armie. W ktrym oba wojska, jak zawzite brytany, skoczyy sobie do garde, zwary w miertelnym ucisku. Szuka sw, ktrymi mona by byo to opisa. Na prno. *** Klin jazdy z impetem wbi si w czworobok. Niczym gigantyczny pugina w sztychu dywizja "Alba" skruszya wszystko, co bronio dostpu do ywego ciaa temerskiej piechoty piki, oszczepy, halabardy, wcznie, pawe i tarcze. Niczym pugina dywizja "Alba" wbia si w ywe ciao i toczya krew. Krew, w ktrej teraz taplay si i lizgay konie. Ale ostrze puginau, cho wbite gboko, nie dosigo serca ani adnego z ywotnych organw. Klin dywizji "Alba", miast rozgnie i rozczonkowa temerski czworobok, wbi si i utkn. Uwiz w elastycznej i gstej jak smoa hurmie pieszego ludu. Pocztkowo nie wygldao to gronie. Czoo i boki klina stanowiy elitarne cikozbrojne roty, od tarcz i blach pancerzy klingi i eleca lancknechtw odskakiway jak moty od kowade, nie byo si te jak dobra do oladrowanych wierzchowcw. I cho co i rusz ktry z pancernych wali si jednak z konia lub razem z koniem, to miecze, topory, czekany i morgensterny kawalerzystw kady napierajcych piechocicw prawdziwym pokotem. Uwinity w cibie klin drgn i zacz wbija si gbiej. - "Albaaa"! - Modszy lejtnant Devin aep Meara usysza krzyk obersztera Eggebrachta, wybijajcy si ponad szczk, ryk, wycie i renie. - Naprzd, "Alba"! Niech yje cesarz! Ruszyli, rbic, tukc i tnc. Spod kopyt kwiczcych i wierzgajcych koni sycha byo plusk, chrup, zgrzyt i trzask. - "Aaalbaaa"!

Klin utkn znowu. Lancknechci, cho przerzedzeni i skrwawieni, nie ustpili, naparli, cisnli jazd jak cgami. A zatrzeszczao. Pod ciosami halabard, berdyszw i bojowych cepw zaamali si i pkli pancerni pierwszej linii. Dgani partyzanami i spisami, cigani z siode hakami gizarm i rohatyn, bezlitonie tuczeni elaznymi kicieniami i maczugami kawalerzyci dywizji "Alba" zaczli umiera. Wbity w czworobok piechoty klin, jeszcze niedawno grone, kaleczce elazo w ywym organizmie, teraz by jak sopel lodu w wielkiej chopskiej pici. - Tameriaaaa! Za krla, chopy! Bij Czarnych! Ale lancknechtom te nie przychodzio atwo. "Alba" nie dawaa si rozerwa, miecze i topory wznosiy si i spaday, rbay i ciy, za kadego zwalonego z kulbaki jedca piechota pacia srog cen krwi. Oberszter Eggebracht, pchnity w szczelin pancerza cienkim jak szydo ostrzem spisy, zakrzycza, zakoysa si w kulbace. Nim zdoano da mu pomoc, straszliwy cios bojowego cepa zmit go na ziemi. Piechota zakbia si nad nim. Sztandar z czarnym alerionem ze zotym perisonium na piersi zachwia si i upad. Pancerni, wrd nich i modszy lejtnant Devlin aep Meara, rzucili si w tamt stron, rbic, siekc, tratujc, wrzeszczc. Chciabym wiedzie, pomyla Devlin aep Meara, wyrywajc miecz z rozupanego kapalina i czaszki temerskiego lancknechta. Chciabym wiedzie, pomyla, szerokim uderzeniem odbijajc godzce w niego zbate elece gizarmy. Chciabym wiedzie, po co to wszystko. Dlaczego to wszystko. I przez kogo to wszystko. *** - Eee... I wtedy zebra si konwent wielkich mistrzy... Naszych Czcigodnych Matek... E... Ktrych pami zawsze ywa bdzie wrd nas... Albowiem... Eee... wielkie mistrzynie z Pierwszej Loy... uradziy... Eee... Uradziy... - Adeptko Abonde. Jeste nie przygotowana. Ocena niedostateczna. Siadaj. - Ale ja si uczyam, naprawd... - Siadaj. - Po licho mamy si uczy o tych starociach - zamruczaa Abonde, siadajc. - Kogo to dzi obchodzi... I jaki z tego poytek... - Cisza! Adeptka Nimue! - Obecna, pani mistrzyni. - To widz. Czy znasz odpowied na pytanie? Jeli nie znasz, siadaj i nie trwo mojego czasu. - Umiem. - Sucham. - Wic ucz nas kroniki, e konwent mistrzy zebra si na zamku ysa Gra, by uradzi, jakim sposobem zakoczy szkodliw wojn, jak wiedli ze sob cesarz Poudnia i wadcy Pnocy. Czcigodna Matka Assire, wita mczenniczka, rzeka, e wadcy nie ustan wojowa, pki si porzdnie nie wykrwawi. A Czcigodna Matka Filippa, wita mczenniczka, odpowiedziaa: "Dajmy im wic wielk i krwaw, straszn i okrutn bitw. Doprowadmy do takiej bitwy. Niech armie cesarza i wojska krlw spyn w tej bitwie krwi, a wtedy my, Wielka Loa, zmusimy ich do zawarcia pokoju". I tak si wanie stao. Czcigodne Matki sprawiy, e doszo do bitwy pod Brenn. A wadcy zostali zmuszeni do zawarcia pokoju cintryjskiego. - Bardzo dobrze adeptko Nimue. Postawiabym ci ocen celujc... Gdyby nie owo "wic" na pocztku wypowiedzi. Nie zaczyna si zdania od "wic". Siadaj. A teraz o pokoju

cintryjskim opowie nam... Zadzwoni dzwonek na przerw. Ale adeptki nie zareagoway natychmiastowym wrzaskiem i omotem pulpitw. Zachoway cisz i godny, dystyngowany spokj. Nie byy ju smarkulami z freblwki. Byy trzeci klas! Miay po czternacie lat! A to zobowizywao. *** - No, tutaj wiele do dodania nie ma - Rusty oceni stan pierwszego rannego, wanie kalajcego krwi niepokalan biel stou. - Ko udowa rozkruszona... Ttnica ocalaa, inaczej donieliby trupa. Wyglda na cios toporem, przy czym twarde skrzydo sioda podziaao jak drwalski pieniek. Prosz popatrze... Shani i Iola schyliy si. Rusty zatar rce. - Jak rzekem, tutaj nic doda. Mona wycznie uj. Do roboty. Iola! Opaska, mocno. Shani, n. Nie ten. Obustronnie tncy. Amputacyjny. Ranny nie spuszcza rozbieganego wzroku z ich rk, ledzi poczynania oczami przeraonego, schwytanego w sida zwierzcia. - Nieco magii, Marti, jeli mona prosi - skin nizioek, pochylajc si nad pacjentem si nad pacjentem tak, by zaj mu cae pole widzenia. - Bd amputowa synku. - Nieeeee! - rozdar si ranny, miotajc gow, usiujc umkn przed domi Marti Sodergren. - Nie chc! - Jeli amputuj, umrzesz. - Wol umrze... - ranny mwi coraz wolniej pod wpywem magii uzdrowicielki. - Wol umrze, ni by kalek... Dajcie mi umrze... Bagam... Dajcie mi umrze! - Nie mog - Rusty podnis n, spojrza na kling, na wci byszczc, niepokalan stal. - Nie mog pozwoli ci umrze. Tak si bowiem skada, e jestem lekarzem. Zdecydowanie wbi ostrze i ci gboko. Ranny zawy. Jak na czowieka, nieludzko. *** Goniec wry konia ostro, e a prysna spod kopyt dar. Dwaj adiutanci uczepili si uzdy, osadzili spienionego rumaka. Goniec zeskoczy z sioda. - Do kogo? - krzykn Jan Natalis. - Od kogo przybywasz? - Od pana de Ruytera... - wykrztusi goniec. - Zatrzymalimy Czarnych... Ale s due straty... Pan de Ruyter prosi o wsparcie... - Nie ma wsparcia - odrzek po chwili milczenia konetabl. - Musicie wytrzyma. Musicie! *** - A tu - wskaza Rusty z min kolekcjonera demonstrujcego sw kolekcj - niech panie spojrz, pikny skutek cicia w brzuch... Kto nieco nas wyrczy, wczeniej dokonujc na nieszczniku amatorskiej laparotomii... Dobrze, e niesiono go troskliwie, nie pogubiono waniejszych organw... To znaczy, domniemywam, e nie pogubiono. Jak z tym jest, Shani, wedug ciebie? Czemu taka mina, dziewczyno? Do tej pory znaa mczyzn wycznie z zewntrz? - Uszkodzone s jelita, panie Rusty...

- Diagnoza tyle trafna, co oczywista! Tu nawet patrze nie trzeba, wystarczy powcha. Chusta, Iola. Marti, wci za duo krwi, bd uprzejma, udziel nam jeszcze troch twej bezcennej magii. Shani, zacisk. Za klem naczyniow, przecie widzisz, e si leje. Iola, n. - Kto zwycia? - zapyta nagle cakiem przytomnie, cho nieco bekotliwie operowany, przewracajc wybauszonymi oczami. - Powiedzcie... kto... zwycia? - Synku - Rusty schyli si nad otwart, krwaw i pulsujc jam brzucha. - To naprawd ostatnia rzecz, o ktr martwibym si, bdc na twoim miejscu. *** ...wszcz si wwczas na skrzydle lewym i w rodku linii bj okrutny i krwawy, ale tu, cho wielkie byy Nilfgaardu zacieko i impet, rozbia si ich szara na krlewskim wojsku tak, jak morska fala na skale si rozbija. Wyborowy bowiem sta tutaj onierz, walne mariborskie, wyzimskie i tretogorskie pancerne chorgwie, a take zawzity lancknecht, zawodowy jurgieltnik, ktrego konnic nie nastraszysz. I tak tam wojowano, icie jako morze ze ska ldu, taki trwa bj, w ktrym nie zgadniesz, kto gr bierze, bo cho fale w ska bezustannie bij, nie sabn, a ustpi jeno po to, by znw uderzy, to skaa przecie stoi, jak staa, wci j wrd fal burzliwych wida. Inaczej zoya si sprawa na krlewskiego wojska skrzydle prawym. Niczym stary krogulec, ktry wie, gdzie spa i na mier dziobn, tak i marszaek polny Menno Coehoorn wiedzia, gdzie cios zada. Zwarwszy w kuak elazny swe wyborowe dywizje, kopijnicz "Deithwen" i pancern "Ard Feainn", uderzy w styk linii powyej Zotego Stawu, tam, gdzie stay chorgwie z Brugge. Cho Bruggeczycy bohatersko stawali, okazali si sabiej zbrojni, tako pancerzem, jako i duchem. Nie zdzieryli nilfgaardzkiego naporu. W skok poszy tam w sukurs dwie banderie Wolnej Kompanii pod starym kondotierem Adamem Pandrattem i Nilfgaard zatrzymay, srog dajc pat krwi. Ale stojcym na prawej flance krasnoludom z Ochotniczego Hufu zajrzaa w oczy straszna groba okrenia, a caemu krlewskiemu wojsku rozerwanie szyku grozio. Jarre zanurzy piro w kaamarzu. Wnuczta w gbi sadu krzyczay, ich miech dzwoni jak szklane dzwoneczki. Dostrzeg jednak groce niebezpieczestwo baczny niczym uraw Jan Natalis, w mig zrozumia, co si wici. I nie mieszkajc goca pchn do krasnoludw z rozkazem do pukownika Elsa... *** W caej swej siedemnastoletniej naiwnoci kornet Aubry mniema, e dotarcie na prawe skrzydo, przekazanie rozkazu i powrt na wzgrze najmie mu najwyej dziesi minut. Absolutnie nie wicej! Nie na Chiquicie, klaczy zgrabnej i rczej niby ania. Jeszcze zanim dotar nad Zoty Staw, kornet uwiadomi sobie dwie rzeczy: to, e nie wiadomo, kiedy dotrze na prawe skrzydo i nie wiadomo, kiedy uda mu si wrci. I to, e rczo Chiquity bardzo, ale to bardzo mu si przyda. Na polu na wschd od Zotego Stawu wrza bj, Czarni siekli si z bruggesk jazd

ochraniajc szyk piechoty. Na oczach korneta z bitewnego kbowiska sypny si nagle niby iskry, niby szkieka witraa, sylwetki w zielonych, tych i czerwonych paszczach, bezadnie czmychajce ku rzeczce Chotli. Za nimi, jak czarna rzeka, rozlali si Nilfgaardczycy. Aubry, wry klacz, szarpn wodze, gotw zawraca i ucieka, zej z drogi uciekajcym i cigajcym. Poczucie obowizku wzio gr. Kornet przylgn do koskiej szyi i poszed w karkoomny cwa. Dookoa by wrzask i ttent, kalejdoskopowa migotanina sylwetek, byski mieczw, szczk, huk. Niektrzy przyparci do stawu Bruggeczycy stawili rozpaczliwy opr, zbiwszy si w kup wok chorgwi z kotwicowym krzyem. Na polu Czarni wyrzynali rozproszon, pozbawion wsparcia piechot. Widok przesoni mu czarny paszcz ze znakiem srebrnego soca. - Evgyr, Nordling! Aubry wrzasn, podniecona wrzaskiem Chiquita daa icie jeleniego susa, ratujc mu ycie, wynoszc z zasigu nilfgaardzkiego miecza. Nad gow nagle zawyy mu strzay i bety, w oczach znowu zamigotay sylwetki. Gdzie ja jestem? Gdzie swj? Gdzie wrg? - Evgyr morv, Nordling! omot, szczk, renie koni, wrzask. - Stj, gwniarzu! Nie tdy! Gos kobiety. Kobieta na karym ogierze, w zbroi, z rozwianymi wosami, z twarz pokryt ctkami krwi. Obok pancerni jedcy. - Kto ty? - kobieta rozmazaa krew pici, w ktrej dzierya miecz. - Kornet Aubry... Fligeladiutant konetabla Natalisa... Z rozkazami do pkownikw Pangratta i Elsa... - Nie masz szans dotrze tam, gdzie walczy Adieu. Pojedziemy do krasnoludw. Jestem Julia Abatemarco... W konie, cholera! Otaczaj nas! Cwaem! Nie zdy zaprotestowa. Bo i nie byo sensu. Po chwili wciekego galopu z kurzu wyonia si masa piechoty, czworobok, oskorupiony jak w cian pawy, jak poduszka do igie najeony elecami. Nad czworobokiem powiewaa wielka zota chorgiew ze skrzyowanymi motami, a obok niej sterczaa tyczka z koskimi ogonami i ludzkimi czaszkami. Czworobok, dopadajc i odskakujc jak psy szarpice wywijajcego kijem dziada, atakowali Nilfgaardczycy. Dywizja "Ard Feainn", dziki wielkim socom na paszczach niemoliwa do pomylenia z adn inn. - Bij, Wolna Kompania! - wrzasna kobieta, zakrciwszy mieczem myca. - Zarbmy na od! Jedcy - a z nimi kornet Aubry - runli na Nilfgaardczykw. Starcie trwao tylko kilka chwil. Ale byo straszne. Potem ciana pawy rozwara si przed nimi. Znaleli si wewntrz czworoboku, w cisku, wrd krasnoludw w kolczugach, misiurkach i szpiczastych szomach, wrd redaskiej piechoty, lekkiej jazdy bruggeskiej i opancerzonych kondotierw. Julia Abatemarco - Sodka Trzpiotka, kondotierka, Aubry teraz dopiero skojarzy zacigna go przed pkatego krasnoluda w szyszaku ozdobionym kran szkofi, niezgrabnie siedzcego na nilfgaardzkim oladrowanym koniu, w kopijniczym siodle o wielkich kach, na ktre si wdrapa, by mc patrze ponad gowami piechocicw. - Pukownik Barclay Els? Krasnolud kiwn szkofi, z wyranym uznaniem zauwaajc krew, ktr spryskani byli kornet i jego klacz. Aubry zaczerwieni si mimowolnie. To bya krew Nilfgaardczykw, ktrych kondotierzy rbali tu obok niego. On sam nie zdy nawet wycign miecza.

- Kornet Aubry... - Syn Anzelma Aubry'ego? - Najmodszy. - Ha! Znam twego ojca! Co masz dla mnie od Natalisa i Foltesta, korneciku? - W rodku ugrupowania grozi wam przeamanie... Pan konetabl rozkazuje, by Hufiec Ochotniczy co rychlej zwin skrzydo, wycofa si nad Zoty Staw i rzeczk Chotl... By wesprze... Sowa zaguszy ryk, szczk i kwik koni. Aubry nagle uwiadomi sobie, jak bezsensowne przywiz rozkazy. Jak niewiele znacz te rozkazy dla Barclaya Elsa, dla Julii Abatemarco, dla tego krasnoludzkiego czworoboku pod zot chorgwi z motami powiewajc nad czarnym morzem otaczajcego ich, szturmujcego ze wszech stron Nilfgaardu. - Spniem si... - zajcza. - Przybyem za pno... Sodka Trzpiotka prychna. Barclay Els wyszczerzy zby. - Nie, korneciku - powiedzia. - To Nilfgaard przyby za wczenie. *** - Gratuluj paniom, i sobie, udanej resekcji jelit cienkiego, grubego, splenektomii, zszycia wtroby. Zwracam uwag na czas, jaki zajo nam usunicie skutkw tego, co naszemu pacjentowi zrobiono w bitwie w cigu uamka sekundy. Polecam to jako materia do filozoficznych przemyle. Pacjenta zaszyje nam teraz panna Shani. - Ale ja tego nigdy jeszcze nie robiam, panie Rusty! - Kiedy trzeba zacz. Czerwone z czerwonym, te z tym, biae z biaym. Tak zszyj, a na pewno bdzie dobrze. *** - e niby jak? - potarga brod Barclay Els. - Co ty gadasz, korneciku? Najmodszy synu Anzelma Aubry'ego? e niby my tutaj co, prnujemy? Mu, kurwa jego ma, nie drgnlimy nawet pod naporem! Na krok nie ustpilimy! Nie nasza wina, e ci z Brugge nie zdzieryli! - Ale rozkaz... - W dupie mam rozkaz! - Jeli nie zapchamy luki - przekrzyczaa rwetes Sodka Trzpiotka - Czarni zami front! Zami front! Otwrz mi szyk, Barclay! Uderz! Przedr si! - Wyrn was, nim dolecicie stawu! Zginiecie bez sensu! - Co wic proponujesz? Krasnolud zakl, zerwa z gowy hem, grzmotn nim o ziemi. Oczy mia dzikie, przekrwione, straszne. Chiquita, poszona wrzaskami, plsaa pod kornetem, na ile pozwala cisk. - Woa mi tu Yarpena Zigrina i Dennisa Cranmera! Migiem! Dwa krasnoludy przybyway z najzacitszego boju, byo to widoczne na pierwszy rzut oka. Oba byy zbryzgane posok. Stalowy naramiennik jednego nosi lad cicia, ktre a postawio krace blach sztorcem. Drugi mia gow owizan szmat, przez ktr sczya si krew. - Wszystko w porzdku, Zigrin? - Ciekawe - wydysza krasnolud - dlaczego wszyscy o to pytaj? Barclay Elsodwrci si, znalaz wzrokiem korneta i wpi w niego oczy.

- Wic jak, najmodszy synu Anzelma? - charkn. - Krl i konetabl rozkazuj, bymy tam to nich przyszli i wsparli ich? No, to otwieraj dobrze oczy, korneciku. Bdzie na co patrze. *** - Cholera! - rykn Rusty, odskakujc do stou i wymachujc skalpelem. - Dlaczego? Psiakrew, dlaczego tak musi by? Nikt mu nie odpowiedzia. Marti Sodergren rozoya tylko rce. Shani pochylia gow, Iola pocigna nosem. Pacjent, ktry wanie umar, patrzy w gr, a oczy mia nieruchome i szkliste. *** - Bij, zabij! Na pohybel skurwysynom! - A rwno mi! - zarycza Barclay Els. - Rwny krok! Dzier szyk! I kup! Kup! Nie uwierz mi, pomyla kornet Aubry. Nigdy mi nie uwierz, gdy bd o tym opowiada. Ten czworobok walczy w penym okreniu... Otoczony ze wszystkich stron kawaleri, szarpany, sieczony, tuczony i dgany... I ten czworobok idzie. Idzie, rwny, zwarty, paw przy pawy. Idzie, depczc i przestpujc trupy, pcha przed sob elitarn dywizj "Ard Feainn"... I idzie. - Bij! - Rwny krok! Rwny krok! - rycza Barclay Els. - Dzier szyk! Pie, kurwa ma, pie! Nasza pie! Naprzd, Mahakam! Z kilku tysicy krasnoludzkich garde wydara si synna mahakamska pie bojowa. Hooouuuu! Hooouuu! Hou Czekajcie, klienty! Wnet wam pjdzie w pity! Rozleci si ten burdel A po fundamenty! Hoooouuuu! Hooouuu! Hou - Bij! Wolna Kompania! - w ogromny ryk krasnoludw wku si, niczym cienka graniasta klinga mizerykordii, wysoki sopran Julii Abatemarco. Kondotierzy, wydzierajc si z szyku, kontruderzali na atakujc czworobok jazd. Byo to posunicie icie samobjcze, na pozbawionych ochrony krasnoludzkich halabard, pik i pawy najemnikw obrci si cay impet nilfgaardzkiego natarcia. omot, wrzask i kwik koni sprawiy, e kornet Aubry odruchowo skuli si na kulbace. Kto uderzy go w plecy, poczu, jak wraz z ugrzznit w cisku klacz sunie w kierunku najwikszego zamtu i najstraszliwszej rzezi. Mocno uchwyci rkoje miecza, ktra nagle wydaa mu si liska i dziwnie nieporczna. Za chwil, wyniesiony przed lini pawy, rba ju wok siebie jak optany i dar si jak optany. - Jeszcze raz! - usysza dziki krzyk Sodkiej Trzpiotki. - Jeszcze jeden wysiek! Wytrzymajcie, chopcy! Bij, zabij! Za dukat, co jak soce zoty! Do mnie, Wolna Kompania! Nilfgaardzki jedziec bez hemu, ze srebrnym socem na paszczu, wdar si w szyk w

strzemionach, strasznym ciosem bojowego topora obali krasnoluda razem z paw, rozwali gow drugiemu. Aubry wykrci si na siodle i ci na odlew. Z gowy Nilfgaardczyka odlecia spory owosiony fragment, on sam run na ziemi. W tym samym momencie kornet te dosta czym w gow i spad z kulbaki. Tok sprawi, e nie od razu znalaz si na dole, przez kilka sekund wisia, wrzeszczc cienko, midzy niebem, ziemi a bokami dwch koni. Ale cho po gardo najad si strachu, blu zakosztowa nie zdy. Gdy spad, podkute kopyta prawie natychmiast zmiadyy my czaszk. *** Po szedziesiciu piciu latach, pytania o tamten dzie, o brenneskie pole, o czworobok idcy ku Zotemu Stawowi po trupach przyjaci i wrogw, staruszka umiechaa si, jeszcze bardziej marszczc pomarszczon i ciemn jak suszona liwka twarz. Zniecierpliwiona - a moe udajca zniecierpliwion - machaa drc, kocist, monstrualnie powykrcan przez artretyzm doni. - W aden sposb - mamrotaa - adna ze stron nie moga osign przewagi. Mymy byli w rodku. W okreniu. Oni na zewntrz. I po prostu zabijalimy si nawzajem. Oni nas, my ich... Khe-khe-khh... Oni nas. my ich... Staruszka z trudem opanowaa atak kaszlu. Ci ze suchaczy, ktrzy byli bliej, zobaczyli na jej policzku z, z trudem torujc sobie drog wrd zmarszczek i starych szram. - Byli rwne mni jak my - mamrotaa babuleka, ta, ktra niegdy bya Juli Abatemarco, Sodk Trzpiotk z Wolnej Kompanii Kondotierskiej. - Khe-khe... Bylimy jednakowo mni. My i oni. Staruszka zamilka. Na dugo. Suchacze nie ponaglali jej, widzc, jak umiecha si do wspomnie. Do chway. Do majaczcych w mgle niepamici twarzy tych, ktrzy chwalebnie przeyli. Po to, by pniej podle zabiy ich wdka, narkotyki i grulica. - Bylimy jednakowo mni - dokoczya Julia Abatemarco. - adna ze stron nie miaa si, by by mn bardziej. Ale my... My zdoalimy by mni o minut duej. *** - Marti, bardzo si prosz, daj nam jeszcze troszk tej twojej cudownej magii! Jeszcze troszeczk, chocia z dziesi deka! Mamy w brzuchu tego nieszcznika jeden wielki gulasz, w dodatku przyprawiony mnstwem drucianych keczek z kolczugi! Nic nie mog robi, gdy on mi si tak rzuca jak patroszona ryba! Shani, psiakrew, trzymaj haki! Iola! pisz, cholera? Zacisk! Zaaaciiisk! Iola odetchna ciko, z trudem przekna lin, ktrej miaa pene usta. Zaraz zemdlej, pomylaa. Nie wytrzymam, nie znios tego duej, tego smrodu, tej okropnej mieszanki odorw krwi, rzygowin, kau, moczu, treci jelit, potu, strachu i mierci. Nie znios duej tego nieustannego krzyku, tego wycia, tych zakrwawionych, olizych rk czepiajcych si mnie tak, jakbym naprawd bya ich ratunkiem, ich ucieczk, ich yciem... Nie znios bezsensu tego, co my tu robimy. Bo to jest bezsens. Jeden wielki, ogromny, bezsensowny bezsens. Nie znios wysiku i zmczenia. Wci przynosz nowych... I nowych... Nie wytrzymam. Zwymiotuj. Zemdlej. Bdzie wstyd... - Chusta! Tampon! Zacisk jelitowy! Nie ten! Mikki zacisk! Uwaaj, co robisz! Jeszcze raz si pomylisz, a waln ci w ten rudy eb! Syszysz? Waln w ten rudy eb! Wielka Melitele. Pomrz mi. Pomrz mi, bogini.

- No, prosz! Od razu poprawa! Jeszcze jeden zacisk, kapanko! Klema na naczynie! Dobrze! Dobrze, Iola, tak trzymaj! Marti, obetrzyj oczy i twarz. I mnie te... *** Skd ten bl, pomyla konetabl Jan Natalis. Co mnie tak boli? Aha. Zacinite pici. *** - Dornijmy ich! - krzykn, zacierajc rce, Kees van Lo. - Dornijmy ich, panie marszaku! Linia pka na styku, uderzmy! Uderzmy nie zwlekajc, a na Wielkie Soce, zaami si! Pjd w rozsypk! Menno Coehoorn nerwowo przygryz paznokie, zorientowa si, e patrz, szybko wyj palec z ust. - Uderzmy - powtrzy Kees van Lo, spokojniej, ju bez emfazy. - "Nauzicaa" jest gotowa... - "Nauzicaa" ma sta - powiedzia ostro Menno. - Daerlaska te ma sta. Panie Faoiltiarna! Dowdca brygady "Vrihedd", Isengrim Faoiltiarna, zwany elaznym Wilkiem, odwrci ku marszakowi sw straszn twarz znieksztacon blizn cignc si przez czoo, brew, nasad nosa i policzek. - Uderzajcie - wskaza buaw Menno. - W styk Temerii i Redanii. Tam. Elf zasalutowa. Zeszpecona twarz nie drgna mu nawet, wielkie gbokie oczy nie zmieniy wyrazu. Sojusznicy, pomyla Menno. Alianci. Walczymy razem. Przeciw wsplnemu wrogowi. Ale ja ich w ogle nie rozumiem, tych elfw. S tacy obcy. Tacy inni. *** - Ciekawe - Rusty sprbowa otrze twarz okciem, ale okie te mia we krwi. Iola pospieszya mu z pomoc. - Interesujce - powtrzy chirurg, wskazujc na pacjenta. - Pchnity widami lub jakim dwuzbnym typem gizarmy... Jeden zb eleca przebi serce, o, prosz spojrze. Komora niezawodnie przebita, aorta niemal odseparowana... A on jeszcze przed chwil oddycha. Tu, na stole. Ugodzony w samo serce, doy a do stou... - Chcecie rze - spyta ponuro kawalerzysta z lekkiej jazdy wolenterskiej - e on pomar? Nadaremno my jego z bitwy nieli? - Niegdy nie jest nadaremno - nie spuci wzroku Rusty. - A gwoli prawdy, to tak, nie yje, niestety. Exitus. Zabierzcie... Ech, cholera... Rzucie no okiem, dziewczyny. Marti Sodergren, Shani i Iola schyliy si nad zwokami. Rusty odcign powiek trupa. - Widziaycie kiedy co takiego? Wszystkie trzy drgny. - Tak - powiedziay wszystkie jednoczenie. Spojrzay na siebie, jakby lekko zdumione.

- Ja te widziaem - powiedzia Rusty. - To wiedmin. Mutant. To by tumaczyo, dlaczego y tak dugo... To by wasz towarzysz broni, ludzie? Czy przynielicie go przypadkowo? - Nasz to by druh, panie medyku - potwierdzi ponuro drugi wolentarz, dryblas z obandaowan gow. - Z naszego skwadronu, ochotnik jak my. Ech, majster by od miecza. Zwa si Con. I by wiedminem? - Ano. Ale poza tym porzdny chop. - Ha - westchn Rusty, widzc czterech onierzy nioscych na przesiknitym i kapicym krwi paszczu kolejnego rannego, bardzo modego, sdzc po tym, jak cienko wy. - Ha, szkoda... Z chci wzibym si za sekcj tego poza tym porzdnego wiedmina. I ciekawo pali, i dysertacj mona by napisa, gdyby mu tak do rodka zajrze... Ale nie ma czasu! Trupa precz ze stou! Shani, woda. Marti, dezynfekcja. Iola, podaj... Hola, dziewczyno, ty znowu ronisz zy? Co tym razem? - Nic, panie Rusty. Nic. Ju wszystko w porzdku. *** - Czuj si - powtrzya Triss Merigold - tak, jak gdyby mnie okradziono. Nenneke dugo nie odpowiadaa, patrzc z tarasu na witynny ogrd, w ktrym kapanki i adeptki uwijay si przy wiosennych pracach. - Dokonaa wyboru - powiedziaa wreszcie. - Wybraa swoj drog, Triss. Swj wasny los. Dobrowolnie. Nie czas na ale. - Nenneke - czarodziejka spucia oczy. - Naprawd nie mog powiedzie nic wicej, ni powiedziaam. Uwierz i wybacz mi. - Kim jestem, by ci wybacza? I co ci przyjdzie z mojego wybaczenia? - Przecie widz - wybuchna Triss - jakim wzrokiem patrzysz na mnie! Ty i twoje kapanki. Widz, jak zadajecie mi oczami pytanie. Co tutaj robisz, magiczko? Dlaczego nie jeste tam, gdzie Iola, Eurneid, Katje, Myrrha? Jarre? - Przesadzasz, Triss. Czarodziejka patrzya w dal, na las siniejcy za murem wityni, na dymy dalekich ognisk. Nenneke milczaa. Mylami te bya daleko. Tam, gdzie wrzaa walka i laa si krew. Mylaa o dziewcztach, ktre tam posaa. - One - odezwaa si Triss - wszystkiego mi odmwiy. Nenneke milczaa. - Odmwiy mi wszystkiego - powtrzya Triss. - Takie mdre, takie rozsdne, takie logiczne... Jak im nie wierzy, gdy tumacz, e s sprawy wane i mniej wane, e z tych mniej wanych naley rezygnowa bez namysu, powica je dla tych wanych bez cienia alu? e nie ma sensu ratowanie ludzi, ktrych si zna i kocha, bo to s jednostki, a los jednostek jest bez znaczenia dla losw wiata. e nie ma sensu walka w obronie czci, honoru i ideaw, bo to s pojcia puste? e prawdziwe pole bitwy o losy wiata jest zupenie gdzie indziej, e gdzie indziej bdzie si walczyo? A ja si czuj okradziona. Okradziona z moliwoci popeniania szalestw. Nie mog szaleczo popieszy na pomoc Ciri, nie mog jak szalona biec i ratowa Geralta i Yennefer. Mao tego, w wojnie, ktra si toczy, w wojnie, na ktr ty posaa twoje dziewczta... W wojnie, na ktr uciek Jarre, mnie odmawia si nawet moliwoci, by stan na Wzgrzu. Jeszcze raz stan na Wzgrzu. Tym razem ze wiadomoci naprawd wiadomej i susznej decyzji. - Kady ma jak swoj decyzj i jakie swoje Wzgrze, Triss - powiedziaa cicho arcykapanka. - Kady. Ty przed twoimi nie uciekniesz rwnie.

*** W wejciu do namiotu zakotowao si. Wniesiono kolejnego rannego, w asycie kilku rycerzy. Jeden, w penej pytowej zbroi, pokrzykiwa, komenderowa, popdza. - Rusza si, apiduchy! wawiej! Dawajcie go tu, tu! Hej, ty, felczer! - Jestem zajty - Rusty nawet nie podnis wzroku. - Prosz pooy rannego na noszach. Zajm si nim, gdy tylko skocz. - Zajmiesz si nim natychmiast, medykusie gupi! Bo to jest sam janie wielmony pan hrabia Garramone! - Ten szpital - Rusty podnis gos, zy, bo utkwiony w trzewiach rannego pknity grot betu znowu wylizgn mu si z kleszczy. - Ten szpital ma bardzo mao wsplnego z demokracj. Tutaj przynosz gwnie od pasowanych wzwy. Baronw, hrabiw, markizw, rnych innych rakich. O niszych urodzeniem rannych jako mao kto si troszczy. Ale jaka rwno tu jednak jest. U mnie na stole mianowicie. - H? e co? - Niewane - Rusty ponownie wsun w ran zgbnik i kleszcze - czy ten tu, ktremu wanie wycigam elazo z bebechw, to cham, skartabel, stara szlachta czy arystokracja. Ley u mnie na stole. A u mnie, e tak sobie zanuc, ksi bazna wart. - e co? - Wasz hrabia zaczeka na swoj kolejk. - Ty zatracony nizioku! - Pom mi, Shani. We drugie kleszcze. Uwaga na arteri! Marti, jeszcze troszk magii, jeli mog prosi, mamy tu potne krwawnienie. Rycerz postpi krok do przodu, zgrzytajc zbroj i zbami. - Ja ci ka powiesi! - zarycza. - Powiesi ka, ty nieludziu! - Milcz, Papebrock - odezwa si z trudem, gryzc wargi, ranny hrabia. - Milcz. Zostaw mnie tu i wracaj do boju... - Nie panie mj! Przenigdy! - To by rozkaz. Zza pachty namiotu omot i szczk elaza, chrapanie koni i dzikie wrzaski. Ranni w lazarecie wyli na rne gosy. - Prosz spojrze - Rusty unis kleszcze, zademonstrowa wycignity wreszcie zadziorzasty grot. - Wyprodukowa to cacko rzemielnik, dziki produkcji utrzymujc liczn rodzin, nadto przyczyniajc si do rozwoju drobnej wytwrczoci, a wic i oglnego dobrobytu i powszechnego szczcia. A sposb, w jaki to cudeko trzyma si ludzkich trzewi, niechybnie chroniony jest patentem. Niech nam yje postp. Niedbale wrzuci zakrwawione elece do kuba, spojrza na rannego, ktry zemdla w trakcie oracji. - Zaszy i zabra - skin. Bdzie mia szczcie, to przeyje. Dawajcie nastpnego w kolejce. Tego z rozwalon gow. - Ten - odezwaa si spokojnie Marti Sodergren - zwolni kolejk. Przed momentem. Rusty wcign i wypuci powietrze, bez zbdnych komentarzy odszed od stou, stan nad rannym hrabi. Rce mia ubroczone, fartuch zbryzgany krwi jak rzenik. Daniel Etcheverry, hrabia Garramone, zblad jeszcze bardziej. - No - sapn Rusty. - Kolejka wolna, janie hrabio. Dajcie go na st. Co tu mamy? Ha, z tego stawu nie zostao ju nic, co mona byo by ratowa. Kasza! Miazga! Czym wy si tam walicie, panie Hrabio, e tak miadycie sobie gnaty? No, to troch poboli, janie panie. Troch poboli. Ale prosz si nie ba. Bdzie zupenie jak w bitwie. Opaska. N! Amputujemy, wasza mio!

Daniel Etcheverry, hrabia Garramone, do tej pory nadrabiajcy min, zawy jak wilk. Nim zwar z blu szczki, Shani szybkim ruchem wsuna mu midzy zby koek z lipowego drewna. *** - Wasza Krlewska Mo! Panie konetablu! - Gadaj, chopie. - Huf Ochotniczy i Wolna Kompanie trzymaj przesmyk koo Zotego Stawu... Krasnoludy i kondotierzy stoj twardo, cho skrwawieni strasznie... Mwi, "Adieu" Pangratt ubity, Frontino ubity, Julia Abatemarco ubita... Wszyscy, wszyscy ubici! Chorgiew doriaska, co sza im z odsiecz, wycita... - Odwd, moci konetablu - powiedzia cicho, ale wyranie Foltest. - Jeli chcecie zna moje zdanie, pora na wprowadzenie odwrotu. Niech Bronibor pchnie na Czarnych sw piechot! Zaraz! Natychmiast! Inaczej rozczonkuj nam szyk, a to oznacza koniec. Jan Natalis nie odpowiedzia, z daleka ju obserwujc nastpnego cznika, gnajcego ku nim na koniu siejcym patami piany. - Zap oddech, chopie. Zap oddech i gadaj skadnie! - Przerwali... front... elfy z brygady "Vrihedd"... Pan de Ruyter przekazuje waszym wielmonociom... - Co przekazuje? Gadaj! - e czas ratowa ycie. Jan Natalis wznis oczy ku niebu. - Blenckert - powiedzia gucho. - Niechaj przybdzie Blenckert. Lub niech przyjdzie noc. *** Ziemia wok namiotu zadygotaa pod kopytami, pachta, wydawao si, a si wzda od krzykw i renia koni. Do namiotu wpad onierz, tu za nim dwaj sanitariusze. - Ludzie, uciekajta! - zarycza onierz. - Ratujta si! Nilfgaard bije naszych! Zagada! Zagada! Klska! - Klema! - Rusty cofn twarz przed strumyczkiem krwi, energiczn i yw fontann sikajcej z ttnicy. - Zacisk! I tampon! Zacisk, Shani! Marti, zrb, jeli aska, co z tym krwotokiem... Kto tu obok namiotu zawy jak zwierz, krtko, urwanie. Ko zakwicza, co z brzkiem i hukiem rymno o ziemi. Bet z kuszy z trzaskiem przebi ptno, zasycza, wylecia z przeciwnej strony, szczciem zbyt wysoko, by zagrozi lecym na noszach rannym. - Nilfgaaaaaard! - krzykn znowu onierz, wysokim, rozdygotanym gosem. - Pany felczery! Nie syszyta, co gadam? Nilfgaard przerwa krlewskie linie, idzie i morduje! Uciekaaaa! Rusty odebra od Marti Sodergren ig, zaoy pierwszy szew. Operowany od duszego czasu nie porusza si. Ale serce bio. Byo to wida. - Ja nie chc umieeeraa! - rozdar si ktry z przytomnych rannych. onierz zakl, skoczy do wyjcia, nagle wrzasn, run w ty, bryzgajc krwi, zwali si na klepisko. Iola, klczca przy noszach, zerwaa si na rwne nogi, cofna. Nagle zrobio si cicho.

le, pomyla Rusty, widzc, kto wchodzi do namiotu. Elfy. Srebrne byskawice. Brygada "Vrihedd". Osawiona brygada "Vrihedd". - Leczymy tutaj - stwierdzi fakt pierwszy z elfw, wysoki, o pocigej, adnej, wyrazistej twarzy i wielkich chabrowych oczach. - Leczymy? Nikt si nie odezwa. Rusty poczu, e zaczynaj dre mu rce. Szybko odda ig Marti. Zobaczy, e czoo i nasada nosa Shani robi si biae. - Jake to wic? - powiedzia elf, zowrogo przecigajc sowa. - To po co my tam, w polu, ranimy? My tam, w bitwie, zadajemy rany po to, by z tych ran umierano. A wy leczycie? Zauwaam tu absolutny brak logiki. I zgodnoci interesw. Zgarbi si i prawie bez zamachu wbi miecz w pier rannego na noszach najbliszych wejcia. Inny elf przygwodzi drugiego rannego szpontonem. Trzeci ranny, przytomny, usiowa powstrzyma sztych lew rk i grubo obandaowanym kikutem prawej. Shani krzykna. Cienko, widrujco. Zaguszajc cikie, nieludzkie stknicie mordowanego kaleki. Iola, rzuciwszy si na nosze, zakrya sob nastpnego rannego. Twarz zbielaa jej jak ptno bandaa, usta zaczy mimowolnie drga. Elf zmruy oczy. - Va vort, beanna! - szczekn. - Bo przebij ci razem z tym Dh'oine! - Precz std! - Rusty w trzech skokach znalaz si przy Ioli, zasoni j. - Precz z mojego namiotu, morderco. Wyno si tam, na pole. Tam twoje miejsce. Wrd innych mordercw. Wymordujcie si tam nawzajem, jeli wola! Ale std precz! Elf spojrza na d. Na trzscego si ze strachu pkatego nizioka, czubkiem kdzierzawej gowy sigajcego mu troch powyej pasa. - Bloede Pherian - zasycza. - Ludzki sugusie! Zejd mi z drogi! - Na pewno nie - zby nizioka szczkay, ale sowa byy wyrane. Drugi z elfw przeskoczy, popchn chirurga drzewcem szpuntu. Rusty upad na kolana. Wysoki elf brutalnym szarpniciem zdar Iol z rannego, wznis miecz. I zamar, widzc, na czarnym zrolowanym paszczu pod gow rannego srebrne pomienie dywizji "Deithwen". I dystynkcje pukownika. - Yaevinn! - krzykna, wpadajc do namiotu elfka o ciemnych, zaplecionych w warkocze wosach. - Caemm, veloe! Ess'evgyriad a'Dh'oine a'en va! Ess' tess! Wysoki elf patrzy przez chwil na rannego pukownika, potem spojrza w zawice z przeraenia oczy chirurga. Potem odwrci si na picie i wyszed. Zza ciany namiotu znowu dobiegy ttent, wrzask i szczk elaza. - Heje na Czarnych! Morduj! - tysic gosw wrzaso. Kto zawy po zwierzcemu, wycie przeszo w makabryczny charkot. Rusty sprbowa wsta, ale nogi go nie suchay. Rce te nie za bardzo. Iola, wstrzsana silnymi spazmami wstrzymywanego paczu, zwina si przy noszach rannego Nilfgaardczyka. W pozycj podu. Shani pakaa, nie prbujc kry ez. Ale haki trzymaa. Marti spokojne szya, tylko usta poruszay si jej w jakim niemym, bezgonym monologu. Rusty, wci nie mogc wsta, usiad. Napotka wzrokiem oczy skurczonego, wcinitego w kt namiotu sanitariusza. - Daj mi yk gorzaki - powiedzia z wysikiem. - Tylko nie mw, e nie masz. Znam was, szelmy. Zawsze macie. *** Genera Blenheim Blenckert stan w strzemionach, wycign szyj jak uraw, nasuchiwa odgosw bitwy. - Rozwija szyk - rozkaza dowdcom. - A za tym wzgrzem pjdziemy od razu rysi. Z

tego, co mwi zwiadowcy, wynika, e wyjdziemy prosto na prawe skrzydo Czarnych. - I damy im bobu! - krzykn cienko jeden z porucznikw, smarkacz z jedwabistym i bardzo rzadkim wsikiem. Blenckert spojrza na niego zezem. - Poczet z chorgwi na czoo - rozkaza, dobywajc miecza. - A w szary krzycze: "Redania!", krzycze, ile mocy w piersiach! Niechaj chopcy Foltesta i Natalisa wiedz, e idzie odsiecz. *** Graf Kobus de Ruyter bi si w rnych bitwach, od czterdziestu lat, od szesnastego roku ycia. Nadto by onierzem od omiu pokole, bez wtpienia co mia w genach, co, co sprawiao, e ryk i zgiek bitewny, dla kadego innego po prostu przeraajcy i zaguszajcy wszystko harmider, dla Kobusa de Ruytera by jak symfonia, jak koncert na instrumenty. De Ruyter momentalnie usysza w koncercie inne nuty, akordy i tony. - Hurraaa, chopcy! - rykn, wywijajc buaw. - Redania! Redania nadciga! Ory! Ory! Z pnocy, zza wzgrz, toczya si ku bitwie masa konnicy, nad ktr furkotay amarantowe proporce i wielki gonfalon ze srebrnym redaskim orem. - Odsiecz! - wrzasn de Ruyter. - Idzie odsiecz! Hurraaa! Bij Czarnych! onierz od omiu pokole, momentalnie dostrzeg, e Nilfgaardczycy zwijaj skrzydo, prbujc zwrci si ku szarujcej odsieczy karnym, zwartym frontem. Wiedzia, e nie naley im na to pozwoli. - Za mn! - rykn, wyrywajc z rk chorego sztandar. - Za mn! Tretogorczycy, za mn! Uderzyli. Uderzyli samobjczo, strasznie. Ale skutecznie. Nilfgaardczycy z dywizji "Venendal" zmieszali szyk i wtedy wpady na nich z impetem chorgwie redaskie. W niebo uderzy wielki wrzask. Kobus de Ruyter nie widzia ju tego i nie sysza. Zabkany bet z kuszy trafi go prosto w skro. Graf obwis z kulbaki i spad z konia, chorgiew okrya go jak caun. Osiem pokole polegych w bojach de Ruyterw, ledzcych bitw z zawiatw, z uznaniem kiwao gowami. *** - Mona powiedzie, panie rotmistrzu, e Nordlingw tego dnia uratowa cud. Lub zbieg okolicznoci, ktrego nikt nie by w stanie przewidzie... Co prawda Restif de Montholon pisze w swej ksice, e marszaek Coehoorn popeni bd w ocenie si i zamiarw przeciwnika. e zbyt due podj ryzyko, rozdzielajc Grup Armii "rodek" i ruszajc kawaleryjskim zagonem. e hazardownie przyj bitw, nie majc przynajmniej trzykrotnej przewagi. I e zaniedba rozpoznanie, nie wykry idcej z odsiecz armii redaskiej. - Kadecie Puttkammer! Wtpliwej jakoci "dziea" pana de Montholona nie ma w programie tej szkoy! A Jego Cesarska Mo nader krytycznie raczy si o tej ksice wyrazi! Kadet zechce wic nie cytowa jej tutaj. Zaiste, dziwi mnie to. Do tej pory odpowiedzi bardzo dobre, wrcz celujce, a nagle zaczyna nam tu kadet prawi i cudach i zbiegach okolicznoci, na koniec za pozwala sobie na krytykowanie umiejtnoci dowdczych Menno Coehoorna, jednego z wikszych wodzw, jakich wydao Cesarstwo. Kadet Puttkammer i caa reszta panw kadetw, jeli powanie myli o zdaniu egzaminu cenzusowego, zechce posucha i zapamita: pod Brenn zadziaay nie adne cuda ani

przypadki, lecz spisek! Wrogie dywersyjne siy, elementy wywrotowe, podli wichrzyciele, kosmopolici, bankruci polityczni, zdrajcy i sprzedawczycy! Wrzd, ktry pniej wypalono biaym elazem. Nim jednak do tego doszo, ci podli zdrajcy wasnego narodu motali swe pajcze sieci i pletli sida knowa! Oni to omotali i zdradzili wwczas marszaka Coehoorna, oszukali go i wprowadzili w bd! To oni, otry bez czci i wiaty, zwyke... *** - Skurwysyny - powtrzy Menno Coehoorn, nie odrywajc lunety od oka. - Zwyke skurwysyny. Ale ja was odnajd, poczekajcie, ja was naucz, co to znaczy rekonesans. De Wyngalt! Osobicie odszukasz oficera, ktry by na patrolu za wzgrzami na pnocy. Wszystkich, cay patrol, kaesz powiesi. - Tak jest - strzeli obcasami Ouder de Wyngalt, aide-de-camp marszaka. Podwczas nie mg wiedzie, e Lamarr Flaut, w oficer z patrolu, wanie w tym momencie umiera tratowany przez konie atakujcego z flanki sekretnego odwodu Nordlingw, tego, ktrego nie wykry. De Wyngalt nie mg te wiedzie, e jemu samemu zostay tylko dwie godziny ycia. - Ile tam tego jest, panie Trahe? - Coehoorn nadal nie odrywa lunety od oka. - Waszym zdaniem? - Co najmniej dziesi tysicy - odrzek sucho dowdca Sidmej Daerlaskiej. - Gwnie Redania, ale widz te krokwie Aedirn... Jest te jednoroec, a wic mamy i Kaedwen... W sile co najmniej chorgwi... *** Chorgiew sza cwaem, spod kopyt lecia piach i wir. - Naprzd, Bura! - rycza pijany jak zwykle setnik Pgarniec. - Bij, zabij! Kaedweeen! Kaedweeeen! Cholera, ale mi si chce la, pomyla Zyvik. Trzeba byo si odla przed bitw... Teraz moe nie by kiedy. - Naprzd, Bura! Zawsze Bura. Gdzie le si dzieje, Bura. Kogo si posya jako korpus ekspedycyjny do Temerii? Bur. Zawsze Bur. A mnie si chce la. Doszli. Zyvik wrzasn, wykrci si w kulbace i ci od ucha, rozwalajc naramiennik i bark jedca w czarnym paszczu ze srebrn omioramienn gwiazd. - Bura! Kaedweeen! Bij, morduj! Z omotem, oskotem i szczkiem, wrd ryku ludzi i kwiku koni Bura Chorgiew zderzya si z Nilfgaardczykami. *** - De Mellis-Stoke i Braibant poradz sobie z t odsiecz - powiedzia spokojnie Elan Trahe, dowdca Sidmej Brygady Daerlaskiej. - Siy s wyrwnane, nic zego jeszcze si nie stao. Dywizja Tyrconnela rwnoway lewe skrzydo, "Magne" "Venendal" trzymaj si na prawym. A my... My moemy przechyli szal, panie marszaku... - Uderzajc w styk, poprawiajc po elfach - poj w lot Menno Coehoorn. - Wychodzc na tyy, wzbudzajc panik. Tak jest! Tak uczynimy, na Wielkie Soce! Do chorgwi,

panowie! "Nauzicaa" i Sidma, przyszed wasz czas! - Niech yje cesarz! - wrzasn Kess van Lo. - Panie de Wyngalt - marszaek odwrci si. - Prosz zebra adiutantw i szwadron ochrony. Do bezczynnoci! Idziemy do szary razem z Sidm Daerlask. Ouder de Wyngalt poblad lekko, ale natychmiast si opanowa. - Niech yje cesarz! - krzykn, a gos prawie mu nie dra. *** Rusty kroi, ranny wy i drapa st. Iola, dzielnie walczc z zawrotami gowy, pilnowaa opaski i zaciskw. Od strony wejcia do namiotu sycha byo podniesiony gos Shani. - Dokd? Czy wycie poszaleli? Tu ywi czekaj na ratunek, a wy pchacie si ze zwokami? - To jest przecie sam baron Anzelm Aubry, pani felczerko! Dowdca chorgwi! - To by dowdca chorgwi! Teraz to jest nieboszczyk! Udao si wam przynie go tu w jednym kawaku tylko dziki temu, e jego zbroja jest szczelna! Zabierzcie go. Tu jest lazaret, nie kostnica! - Ale pani felczerko... - Nie tarasowa wejcia! O, tam nios takiego, ktry jeszcze dycha. Zdaje si przynajmniej, e dycha. Bo moe to tylko gazy. Rusty parskn, ale zaraz zmarszczy brew. - Shani! Chod tu natychmiast! - Zapamitaj, smarkulo - powiedzia przez zacinite zby, schylony nad rozpatan nog - na cynizm chirurg moe sobie pozwoli dopiero po dziesiciu latach praktyki. Zapamitasz? - Tak, panie Rusty. - We raspator i odcignij okostn... Cholera, warto by go jeszcze troch znieczuli... Gdzie jest Marti? - Rzyga przed namiotem - powiedziaa bez cienia cynizmu Shani. - Jak kot. - Czarodzieje - Rusty uj pi - zamiast wymyla liczne zaklcia straszne i potne, powinni skupi si raczej na wymyleniu jednego. Takiego, dziki ktremu mogliby rzuca czary drobne. Na przykad znieczulajce. Ale bezproblemowo. I bez porzygiwania si. Pia zazgrzytaa i zachrupiaa na koci. Ranny wy. - Mocniej opask, Iola! Ko ustpia wreszcie. Rusty opracowa j dutkiem, otar czoo. - Naczynia i nerwy - powiedzia machinalnie i niepotrzebnie, bo nim dokoczy zdania, dziewczyny ju szy. Zdj ze stou odcit nog i odrzuci j w kt, na stos innych odcitych koczyn. Ranny od jakiego czasu nie rycza i nie wy. - Zemdla czy umar? - Zemdla, panie Rusty. - Dobrze. Zaszyj kikut, Shani. Dawajcie nastpnego! Iola, id i sprawd, czy Marti ju wszystko wyrzygaa. - Ciekawe - powiedziaa cichutko Iola, nie podnoszc gowy - ile wy macie lat praktyki, panie Rusty. Sto? *** Po kilkunastu minutach forsownego, duszcego kurzem marszu wrzaski setnikw i dziesietnikw zatrzymay wreszcie i rozwiny lini wyzimskie regimenty. Jarre, dyszc i

niby ryba apic powietrze ustami, zobaczy wojewod Bronibora defilujcego przez frontem na swym piknym rumaku okrytym pytami pancerza. Sam wojewoda te by w penej pytowej. Jego zbroja bya szmelcowana w bkitne pasy, dziki czemu Bronibor wyglda jak ogromna blaszana makrela. - Jak si macie, ofermy? Szeregi pikinierw odpowiedziay dudnicym jak daleki grom pomrukiem. - Wydajecie pierdzce dwiki - skonstatowa wojewoda, obracajc opancerzonego konia i prowadzc go stpa przed frontem. - Znaczy, macie si dobrze. Bo gdy macie si le, to nie pierdzicie pgosem, ale wyjecie i skowyczycie jak potpiecy. Po waszych minach widz, e rwiecie si do boju, e marzycie o walce, e ju nie moecie doczeka si Nilfgaardczykw! Co, wyzimscy zbje? Mam tedy dla was dobr wiadomo! Wasze marzenie speni si za ma chwilk. Za malek, tyciutek chwilk. Pikinierzy znowu zamruczeli. Bronibor, odjechawszy do koca linii, zawrci, przemawia dalej, postukujc buzdyganem o zdobion kul ku. - Naarlicie si kurzu, piechota, maszerujc za pancernymi! Jak do tej pory, zamiast sawy i upu wchalicie koskie bdziny. Mao brakowao, a nawet dzi, gdy przyszo do wielkiej potrzeby, nie trafilibycie na pole chway. Ale udao si wam, gratuluj z caego serca! Tu, pod t wsi, nazwy ktrej zapomniaem, pokaecie nareszcie, ilecie warci jako wojsko. Ta chmura, ktr widzicie w polu, to jest nilfgaardzka jazda, ktra zamierza rozgnie nasz armi flankowym uderzeniem, zepchn nas i potopi w bagnach tej rzeczki, nazwy ktrej zapomniaem rwnierz. Wam, sawnym wyzimskim pikinierom, przypad z aski krla Foltesta i konetabla Natalisa zaszczyt obrony luki, jaka powstaa w naszych szeregach. Zamkniecie t luk wasnymi, e si tak wyra, piersiami, powstrzymacie nilfgaardzk szar. Radujecie si, kumotrzy, co? Rozpiera was duma, h? Jarre, ciskajc drzewce piki, rozejrza si dookoa. Nic nie wskazywao na to, by onierze radowali si perspektyw bliskiego boju, a jeli rozpieraa ich duma z tytuu zaszczytu zamykania luki, to umiejtnie t dum maskowali. Stojcy po prawicy chopca Melfi mamrota pod nosem modlitw. Po lewej Deuslax, zawodowy wiarus, pociga nosem, kl i nerwowo kasa. Bronibor obrci konia, wyprostowa si w kulbace. - Nie sysz! - rykn. - Pytaem, czy rozpiera was, kurwa, duma? Tym razem pikinierzy, nie widzc innego wyjcia, ryknli jednym wielkim gosem, e ich rozpiera. Jarre te rycza. Jak wszyscy, to wszyscy. - Dobrze! - wojewoda wstrzyma konia przed frontem. - A teraz ustawi mi tu porzdny szyk! Setnicy, na co czekacie, taka wasza ma? Formowa czworobok! Pierwszy szereg klka, drugi stoi! Piki sadzi! Nie tym kocem, durniu! Tak, tak, do ciebie mwi, ty zaronita pokrako! Wyej, wyej eleca, dziady! Szlusuj, cienij si, zewrzyj, rami do ramienia! No, teraz wygldacie imponujco! Niemale jak wojsko! Jarre znalaz si w drugim szeregu. Mocno wpar tylec piki w ziemi, cisn drzewce w doniach spotniaych ze strachu. Melfi midli niewyranie, powtarza w kko rne sowa, dotyczce gwnie szczegw intymnego ycia Nilfgaardczykw, psw, suk, krlw, konetabli, wojewodw i matek ich wszystkich. Chmura w polu rosa. - Nie pierdzie mi tam, nie szczka zbami! - rykn Bronibor. - Pomys, by sposzy tymi dwikami nilfgaardzkie konie, jest chybiony! Niechaj nikt si nie udzi! To, co na was idzie, to brygady "Nauzicaa" i Sidma Daerlaska, znakomite, bitne, wietnie wyszkolone wojsko! Ich si nie da wystraszy! Ich si nie da pokona! Ich trzeba pozabija! Wyej piki! Z oddali sycha ju byo cichy jeszcze, ale rosncy omot kopyt. Ziemia zacza drga. W chmurze pyu, niczym iskry, zaczy byska ostrza. - Na wasze zasrane szczcie, Wyzimczycy - zarycza znowu wojewoda - regularna pika

piechoty nowego zmodernizowanego wzoru ma dwadziecia jeden stp dugoci! A nilfgaardzki miecz jest dugi na trzy i p stopy. Chyba umiecie rachowa? Wiedzcie, e oni te umiej. Ale licz na to, e nie zdzierycie, e wylezie z was wasza prawdziwa natura, e potwierdzi si i wyda, e jestecie posracy, tchrze i parszywi owcojebcy. Czarni licz na to, e rzucicie wasze tyczki i zaczniecie ucieka, a oni bd was ciga po polu i siec po grzbietach, potylicach i karkach, siec komfortowo i bez trudnoci. Zapamitajcie, gnojki, e chocia strach przydaje pitom nadzwyczajnej lotnoci, przed konnym nie uciekniecie. Kto chce y, komu mia sawa i zdobycz, ten ma sta! Sta twardo! Sta jak mur! I zwiera szyk! Jarre obejrza si. Stojcy za lini pikinierw kusznicy ju krcili korbami, wntrze czworoboku najeyo si ostrzami gizarm, ranserw, halabard, glewi, kos, runek i wide. Ziemia dygotaa coraz wyraniej i silniej, w czarnej cianie walcej na nich konnicy dawao si ju rozrni sylwetki jedcw. - Mamo, mamuniu - powtarza drcymi wargami Melfi. - Mamo, mamuniu... - ...twoj ma - mrucza Deuslax. Ttent narasta. Jarre chcia obliza usta, ale nie zdoa. Jzyk mu zesztywnia. Jzyk przesta zachowywa si normalnie, zesztywnia obco, a suchy by jak wir. Ttent narasta. - Szlusuj! - rykn Bronibor, dobywajc miecza. - Poczu ramie towarzysza! Pamitajcie, aden z was nie walczy sam! A jedynym lekiem na strach, ktry odczuwacie, jest pika w garci! Gotuj si do boju! Piki na pier konia! Co bdziemy robi, wyzimscy zbje? Pytaem! - Sta twardo! - ryknli jednym gosem pikinierzy. - Sta jak mur! Zwiera szyk! Jarre te rycza. Jak wszyscy, to wszyscy. Spod kopyt idcej klinem konnicy pryskay piach, wir i dar. Szarujcy jedcy wrzeszczeli jak demony, wywijali broni. Jarre napar na pik, wkuli gow w ramiona i zamkn oczy. *** Jarre, nie przerywajc pisania, gwatownym ruchem kikuta odpdzi krc nad kaamarzem os. Na niczym spez koncept marszaka Coehoorna, jego flankowy zagon zatrzymaa bohaterska wyzimska piechota pod wojewod Broniborem, krwawo swe bohaterstwo okupujc. A w czasie, gdy Wyzimczycy opr dawali, na skrzydle lewym poszed Nilfgaard w rozsypk - jedni pierzcha jli, inni kupi si i kupach broni, zewszd otoczeni. To samo wnet stao si na skrzydle prawym, gdzie zawzito krasnoludw i kondotierw w kocu nad impetem Nilfgaardu przemoga. Na caym froncie jeden wielki krzyk triumfu si podnis, a w serca krlewskich rycerzy wstpi nowy duch. A w Nilfgaardczykach duch upad, rce im pomdlay, a nasi uszczy ich zaczli jak groch, a echo szo. I poj marszaek polny Menno Coehoorn, e batalia przegrana, zobaczy, jak gin i w rozsypk id wok niego brygady. I przybieali natenczas ku niemu oficerowie a rycerze konia podajc wieego, woajc, by uchodzi, by ratowa ycie. Ale nieustraszone bio serce w piersi nilfgaardzkiego marszaka. "Nie godzi si", zawoa, odpychajc wycigane ku niemu wodze. "Nie godzi si, bym mia jak tchrz umyka z pola, na ktrym pod moj komend tylu dobrych mw pado za cesarza". I doda mny Menno Coehoorn... ***

- Nie ma ju ktrdy spierdala - doda spokojnie i trzewo Menno Coehoorn, rozgldajc si po polu. - Opasali nas ze wszech stron. - Dajcie wasz paszcz i hem, panie marszaku - rotmistrz Sievers star z twarzy pot i krew. - Bierzcie moje! Zsiadajcie z rumaka, bierzcie mojego... Nie protestujcie! Wy musicie y! Jestecie niezbdni cesarstwu, niezastpieni... My, Daerlaczycy, uderzymy na Nordlingw, cigniemy ich na siebie, wy za sprbujcie przebija si tam, w dole, poniej rybnika... - Nie wyj wam z tego - mrukn Coehoorn, chwytajc podawane mu wodze. - To zaszczyt - wyprostowa si w siodle Sievers. - Jestem onierzem! Z Sidmej Daerlaskiej! Do mnie, wiara! Do mnie! - Powodzenia - mrukn Coehoorn, zarzucajc na ramiona daerlaski paszcz z czarnym skorpionem na ramieniu. - Sievers? - Tak, panie marszaku? - Nic. Powodzenia, chopcze. - I wam niech szczcie sprzyja, panie marszaku. W konie, wiara! Coehoorn patrzy im w lad. Dugo. Do momentu, w ktrym grupka Sieversa z hukiem, wrzaskiem i omotem zderzya si z kondotierami. Z przewaajcym liczebnie oddziaem, ktremu zreszt w sukurs natychmiast pospieszyy inne. Czarne paszcze Daerlaczykw znikny wrd kondotierskiej szaroci, wszystko utono w kurzu. Coehoorna oprzytomnio nerwowe pokasywanie de Wyngalta i adiutantw. Marszaek poprawi puliska i tyblinki. Opanowa niespokojniego rumaka. - W konie! - skomenderowa. Pocztkowo wiodo si im. W wylocie wiodcej ku rzeczce dolinki zawzicie broni si topniejcy, zbity w najeone ostrzami kolisko oddzia niedobitkw brygady "Nauzicaa", na ktrym Nordlingowie chwilowo skoncentrowali cay impet i ca si, czynic luk w piercieniu. Cakiem na sucho, ma si rozumie, nie uszo im - musieli przerba si przez aw lekkiej wolentarskiej jazdy, sdzc po znakach, bruggeskiej. Walka bya krciutka, ale wciekle zaarta. Coehoorn zatraci i odrzuci juz wszelkie resztki i pozory patetycznego bohaterstwa, teraz ju chcia tylko przey. Nawet nie ogldajc si na siekc si z Bruggeczykami eskort, pogna z adiutantami ku rzeczce, paszczc si i tulc do koskiego karku. Droga bya wolna, za rzeczk, za krzywymi wierzbami, rozcigaa si pusta rwnina, na ktrej nie byo wida adnych wraych wojsk. Cwaujcy obok Coehoorna Ouder de Wyngalt te to zobaczy i triumfujco wrzasn. Przedwczenie. Od powolnego i mtnego nurtu rzeczki oddzielaa ich poronita jaskrawozielonym rdestem ka. Gdy wpadli na ni w penym galopie, kanie raptownie zapady si w mak po brzuchy. Marszaek przelecia przez gow wierzchowca i chlupn w bagno. Dookoa ray i wierzgay konie, wrzeszczeli uboceni i pokryci zielon rzs ludzie. Wrd tego pandemonium Menno usysza nagle inny dwik. Dwik oznaczajcy mier. Syk lotek. Rzuci si ku nurtowi rzeczki, brnc w gstym bagnie po biodra. Przedzierajcy si obok niego adiutant run nagle twarz w boto, marszaek zdy zobaczy bet tkwicy w plecach a po pira. W tym samym momencie poczu straszliwe uderzenie w gow. Zachwia si, ale nie upad, zaklinowany w mule i moczarce. Chcia krzykn, ale zdoa tylko zacharcze. yj, pomyla, prbujc wyrwa si z obj kleistego szlamu. Rwcy si z maki ko kopn w hem, wgnieciona gboko blacha rozwalia mu policzek, wybia zby i pokaleczya jzyk... Krwawi... ykam krew... Ale yj...

Znowu szczk ciciw, syk lotek, omot i trzask przebijajcych pancerze grotw, wrzask, renie koni, chlupnicia, bryzgi krwi. Marszaek obejrza si i zobaczy na brzegu strzelcw, mae, krpe, pkate sylwetki w kolczugach, misiurkach i szpiczastych szomach. Krasnoludy, pomyla. Szczk ciciw kusz, wist betw. Kwik szalejcych koni. Wrzask ludzi, dawiony wod i bockiem. Obrcony ku strzelcom Ouder de Wyngalt krzykn, e si poddaje, wysokim, piskliwym gosem prosi o ask i zmiowanie, obiecywa okup, baga o ycie. wiadom, e nikt nie rozumie sw, unis nad gow trzymany na kling miecz. Miedzynarodowym, wrcz kosmopolitycznym gestem poddania wycign bro w stron krasnoludw. Nie zosta zrozumiany albo zosta zrozumiany le, bo dwa bety walny bo w pier z taka si, e uderzenie a wyrwao go z bagna. Coehoorn zdar z gowy wgnieciony hem. Zna do dobrze jzyk wsplny Nordlingw. - Jefem maaek Coeoon... - zabekota, plujc krwi. - Maaek Coeoon... Poba w... Padon... Padon... - Co on gada, Zoltan? - zdziwi si jeden z kusznikw. - Pies trca jego i jego gadanie! Widzisz haft na jego paszczu, Munro? - Srebrny skorpion! Haaaa! Chopaki, wali w skurwysyna! Za Caleba Strattona! - Za Caleba Strattona! Szczky ciciwy. Jeden bet ugodzi Coehoorna prosto w pier, drugi w biodro, trzeci w obojczyk. Marszaek polny cesarstwa Nilfgaardu przewrci si w ty, w rzadk brej, rdest i moczarka ustpiy pod jego ciarem. Kim, u cikiej cholery, mg by ten Caleb Stratton, zdy pomyle, w yciu nie syszaem o adnym Calebie... Mtna, gsta, botnistokrwawa woda rzeczki Chotli zamkna si nad jego gow i wdara do puc. *** Wysza przed namiot, by zaczerpn wieego powietrza. I wtedy go zobaczya, siedzcego obok awy kowala. - Jarre! Podnis na ni oczy. W tych oczach bya pustka. - Iola? - spyta, z trudem poruszajc spierzchnitymi wargami. - Skd ty... - Te pytanie! - przerwaa mu natychmiast. - Lepiej powiedz, skd ty si tu wzie? - Przynielimy naszego dowdc... Wojewod Bronibora... Rannego... - Ty tez jeste ranny. Poka mi t rk. Bogini! Przecie ty si wykrwawisz, chopcze! Jarre popatrzy na ni, a Iola zacza nagle wtpi, czy j widzi. - Jest bitwa - powiedzia chopiec, poszczkujc z lekka zbami. - Trzeba sta jak mur... Twardo w szyku. Lej ranni maj nosi do lazaretu... ciej rannych. Rozkaz. - Poka rk. Jarre zawy krtko, zwierane zby zakapay w dzikim staccato. Iola zmarszczya si. - Jejku, okropnie to wyglda... Oj, Jarre, Jarre... Zobaczysz, matka Nenneke bdzie za... Chod ze mn. Widziaa, jak zblad, gdy zobaczy. Gdy poczu wiszcy pod pacht namiotu smrd. Zachwia si. Podtrzymaa go. Widziaa, e patrzy na zakrwawiony st. Na lecego tam czowieka. Na chirurga, maego nizioka, ktry nagle podskoczy, zatupa nogami, zakl obrzydliwie i cisn na ziemi skalpel. - Cholera! Kurwa! Dlaczego? Dlaczego tak jest? Dlaczego tak musi by? Nikt nie odpowiedzia na to pytanie.

- Kto to by? - Wojewoda Bronibor - wyjani sabym gosem Jarre, patrzc wprost przed siebie swym pustym wzrokiem. - Nasz dowdca... Stalimy twardo w szyku. Rozkaz. Jak mur. A Melfiego zabili... - Panie Rusty - poprosia Iola. - Ten chopak to md znajomy... Jest ranny... - Trzyma si na nogach - oceni zimno chirurg. - A tu jeden niemal dogorywajcy czeka na trepanacj. Tu nie ma miejsca na adne kumoterstwo... W tym momencie Jarre z duym wyczuciem dramatycznie zemdla i zwali si na klepisko. Nizioek parskn. - No, dobra, na st z nim - zakomenderowa. - Oho, adnie zaatwiona rka. Na czym to si, ciekawe, trzyma? Chyba na rkawie? Opaska, Iola! Mocno! I nie wa mi si paka! Shani, podaj mi pi. Pia z ohydnym chrupniciem wgryza si w ko powyej zmiadonego stawu okciowego. Jarre ockn si i zarycza. Okropnie, ale krtko. Bo, gdy ko ustpia, natychmiast zemdla znowu. *** I tak oto potga Nilfgaardu lega w pyle i prochu na brenneskich polach, a marszowi Cesarstwa na pnoc ostatecznie kres pooony zosta. Zabitymi i w plen wzitymi stracio Cesarstwo pod Brenn ludzi czterdzieci i cztery tysice. Leg kwiat rycerstwa, elitarna kawaleria. Polegli, w niewol poszli lub bez wieci zaginli wodzowie tej miary co Menno Coehoorn, Braibant, de Mellis-Stoke, van Lo, Tyrconnel, Eggebracht i inni, ktrych imiona si w naszych archiwach nie zachoway. Tak staa si Brenna pocztkiem koca. Ale godzi si zapisa, e bya ta bitwa jeno maym klockiem w budowli i miaka byaby jej waga, gdyby nie to, e owoce wiktorii mdrze wykorzystane zostay. Godzi si przypomnie, e miast na laurach lec i z dumy pka, zaszczytw i hodw czeka, Jan Natalis bez tchu niemal ruszy na poudnie. Zagon jazdy pod Adamem Pangrattem i Juli Abatemarco rozbi dwie dywizje Trzeciej Armii, ktre Menno Coehoornowi szy ze spnion odsiecz, rozgromi je tak, e nec nuntius cladis. Na wie o tym reszta Grupy Armii "rodek" sromotnie ty podaa i za Jarug w popiechu usza, a e Foltest i Natalis na pity im nastpowali, stracili cesarscy cae tabory i wszystkie ich oblnicze machiny, ktrymi w pysze swojej myleli Wyzim, Gors Velen i Novigrad dobywa. I jako lawina, z gr toczca, coraz to niegiem obrasta i wiksz si stawa, tak i Brenna coraz to srosze dla Nilfgaardu powodowaa skutki. Ciasne przyszy termina na Armi "Verden" pod ksiciem de Wettem, ktrej kaprowie ze Skellige i krl Ethain z Cidaris wielkie w podjazdowej wojnie czynili dyzgusty. Gdy za de Wett o Brennie si dowiedzia, gdy wie go dosza, e forsownym marszem id na krl Foltest i Jan Natalis, natychmiast do odwrotu kaza trbi i w popochu za rzek do Cintry zbiea, trupami drog ucieczki cielc, bo na wie o nilfgaardzkich porakach powstanie w Verden na nowo rozgorzao. Jeno w Nastrogu, Rozrogu i Bodrogu, twierdzach niezdobytych, mocne zostay zaogi, skd dopiero po pokoju cintryjskim honorowo i ze sztandarami wyszy. W Aedirn za wie o Brennie ku temu si przyczynia, e zwanieni krlowie Demawend i Henselt prawice sobie podali i wesp przeciw Nilfgaardowi wystpili. Grupa Armii "Wschd", co pod wodz diuka Ardala aep Dahy ku dolinie Pontaru maszerowaa, czoa obu sprzymierzonym krlom nie zdoaa stawi. Wzmocnieni posikami z Redanii i gerylasami krlowej Meve, ktrzy ty Nilfgaardowi okrutnie szarpali, Demawend i Henselt zagnali Ardala aep Dahy a pod Aldersberg. Diuk Ardal bitw chcia przyj, ale dziwnym losu zrzdzeniem zachorowa nagle, zjadszy co, kolki go chwyciy i biegunka miserere, tak i we

dwa dni umar by wrd boleci wielkich. A Demawend i Henselt nie mieszkajc na Nilfgaardczykw uderzyli i tam, pod Aldersbergiem, gwoli, wida, historycznej sprawiedliwoci, w walnej bitwie srodze ich rozbili, cho wci to przy Nilfgaardzie znaczna przewaga liczebna bya. Tak to i duch i kunszt nad si tp i brutaln triumfowa zwyky. Godzi si jeszcze o jednej napisa rzeczy: ot co si pod Brenn z samym Menno Coehoornem stao, tego nikt nie wie. Jedni powiadaj: poleg, a ciao nie rozpoznane we wsplnej pochowano mogile. Drudzy mwi: z yciem uszed, ale cesarskiego si lkajc gniewu, do Nilfgaardu nie powrci, lecz skry si w Brokilonie, wrd driad, i tam pustelnikiem zosta, brod do samej ziemi zapuciwszy. I tam te wnet wrd zgryzot pomar. Kry za wrd ludu prostego podanie, jakoby wraca marszaek nocami na brenneskie pole i chodzi wrd kurhanw, zawodzc: "Oddajcie mi moje legiony!", za na koniec powiesi si na osice na wzgrzu, Szubienicznym od tego nazwanym. I noc mona zjaw sawnego marszaka wrd innych napotka upiorw, pobojowisko pospolicie nawiedzajcych. - Dziadku Jarre! Dziadku Jarre! Jarre podnis gow znad papierw, poprawi osuwajce si po spoconym nosie okulary. - Dziadku Jarre! - wykrzyczaa na grnych rejestrach jego najmodsza wnuczka, rezolutna i bystra szeciolatka, ktra, bogom dziki, wdaa si bardziej w matk, crk Jarre, ni w rozlazego zicia. - Dziadku Jarre! Babcia Lucienne kazaa powiedzie, e do na dzi bdzie tej prniaczej bazgraniny i e podwieczorek na stole! Jarre pieczoowicie zoy zapisane arkusze i zakorkowa kaamarz. W kikucie rki pulsowa bl. Zmiana pogody, pomyla. Przyjdzie deszcz. - Dziadku Jaaaarreeee! - Ju id, Ciri. Ju id. *** Nim upora si z ostatnim rannym, byo ju dobrze po pnocy. Ostatnie operacje przeprowadzali ju przy wietle - zwykym, z lampy, a pniej take i magicznym. Marti Sodergren dosza do siebie po przebytym kryzysie i cho blada jak mier, sztywna i nienaturalna w ruchach jak golem, czarowaa sprawnie i efektywnie. Bya czarna noc, gdy wyszli z namiotu, wszyscy czworo, siedli, oparci o pacht. Rwnina pena bya ogni. Rnych ogni - nieruchomych ogni biwakw, ruchliwych ogni uczyw i pochodni. Noc rozbrzmiewaa dalekim piewem, skandowaniem, okrzykami, wiwatami. Noc dookoa nich ya te urywanymi krzykami i jkami rannych. Baganiami i westchnieniami umierajcych. Nie syszeli tego. Przyzwyczaili si do odgosw cierpienia i umierania, dwiki te byy dla nich zwyczajne, naturalne, tak wkomponowane w t noc jak rechot ab w mokradach nad rzeczk Chotl, jak granie cykad w akacjach nad Zotym Stawem. Marti Sodergren milczaa lirycznie, oparta o rami nizioka. Iola i Shani, objte, przytulone, parskay od czasu do czasu cichym, zupenie bezsensownym umiechem. Nim siedli pod namiotem, wypili po kubku wdki, a Marti poczstowaa wszystkich swym ostatnim zaklciem: czarem rozweselajcym, uywanym zwykle przy wyrywaniu zbw. Rusty czu si oszukany tym traktamentem - poczony z magi trunek, miast odpry, otpi go, miast zniwelowa wyczerpanie, wzmg je. Miast da zapomnienie,

przypomina. Wyglda, pomyla, e wycznie na Iol i Shani alkohol i magia podziaay jak naley. Odwrci si i w wietle ksiyca zobaczy na twarzach obu dziewczyn byszczce, srebrzyste lady ez. - Ciekawe - powiedzia, oblizujc drtwe, nieczue wargi - kto zwyciy w tej bitwie. Czy kto to wie? Marti odwrcia ku niemu twarz, ale nadal milczaa lirycznie. Cykady gray wrd akacji, wierzb i olch nad Zotym Stawem, aby rechotay. Ranni jczeli, bagali, wzdychali. I umierali. Shani i Iola chichotay przez zy. *** Marti Sodergren umara dwa tygodnie po bitwie. Zadaa si z oficerem Wolnej Kompanii Kondotierskiej. Traktowaa t przygod lekko. W przeciwiestwie do oficera. Gdy Marti, lubica odmiany, zadaa si z temerskim rotmistrzem, oszalay z zazdroci kondotier pchn j noem. Powieszono go za to, ale uzdrowicielki nie zdoano odratowa. Rusty i Iola umarli rok po bitwie, w Mariborze, podczas najwikszej eksplozji epidemii gorczki krwotocznej, zarazy zwanej te Czerwon mierci albo - od nazwy statku, na ktrym zostaa przywieziona - Plag Catriony. Uciekli wwczas z Mariboru wszyscy medycy i wikszo kapanw. Rusty i Iola zostali, ma si rozumie. Leczyli, bo byli lekarzami. To, e na Czerwon mier nie byo lekarstwa, nie miao dla nich znaczenia. Zarazili si obydwoje. On umar na jej rkach, w mocnym, budzcym ufno ucisku jej duych, brzydkich, wieniaczych doni. Ona umara cztery dni pniej. Samotna. Shani umara siedemdziesit dwa lata po bitwie. Jako synna i otoczona szacunkiem emerytowana dziekanka katedry medycyny uniwersytetu oxenfurckiego. Pokolenia przyszych chirurgw powtarzay jej synny art: "Zszyj czerwone z czerwonym, te z tym, biae z biaym. Na pewno bdzie dobrze". Mao kto zauwaa, jak po wygoszeniu tej facecji pani dziekan zawsze ukradkiem ociera z . Mao kto. *** aby rechotay, cykady gray wrd wierzb nad Zotym Stawem. Shani i Iola chichotay przez zy. - Ciekawe - powtrzy Milo Vanderbreck, nizioek, chirurg polowy, znany jako Rusty. Ciekawe, kto zwyciy? - Rusty - powiedziaa lirycznie Marti Sodergren. - Uwierz, jest to ostatnia rzecz, o ktr martwiabym si, bdc na twoim miejscu. *** Jedne z pomyczkw wysokie byy i mocne, wieciy jasno i ywo, inne za byy malutkie, chwiejne i drgajce, a wiato ich ciemniao i zamierao. Na samym za kocu by jeden pomyczek maleki i tak saby, e ledwie si tli, ledwie pega, ju to rozbyskujc w wielkim trudzie, ju to gasnc niemale zupenie.

- Czyj jest ten gasncy ognik? - zapyta wiedmin. - Twj - odrzeka mier. Flourens Delannoy, Bajki i klechdy Rozdzia dziewity Paskowy, a po same niemal dalekie, sine we mgle szczyty gr, by jak prawdziwe kamienne morze, wdzie sfalowane garbem lub grani, wdzie najeone ostrymi zbami raf. Wraenie potgoway wraki okrtw. Dziesitki wrakw. Galer, galeasw, kog, karaweli, brygw, holkw, drakkarw. Niektre wyglday, jakby znalazy si tu niedawno, inne byy kupami z trudem rozpoznawalnych desek i wrgw, ewidentnie lecych tu od dziesitkw, jeli nie setek lat. Niektre z okrtw leay kilami do gry, inne, przewrcone na bok, wyglday jak wyrzucone przez szataskie szkway i sztormy. Jeszcze inne sprawiay wraenie pyncych, eglujcych wrd tego kamiennego oceanu. Stay rwno i prosto, z dumnie wypitymi galionami, z masztami wskazujcymi zenit, powiewajc resztkami agli, wantw i sztagw. Miay nawet swe upiorne zaogi - zaklinowane w przegniych deskach i zapltane w liny kociotrupy, martwych eglarzy, na wieki zajtych nie koczc si nawigacj. Zaalarmowane pojawieniem si jedca, sposzone stukiem kopyt, z masztw, rej, lin i kociotrupw zerway si z krakaniem chmary czarnych ptakw. Na moment upstrzyy niebo, zakooway stadem nad grani przepaci, na dnie ktrej, szare i gadkie jak rt, leao jezioro. Na grani, czciowo grujc wieami nad wrakowiskiem, czciowo zwisajc nad jeziorem wtopionymi w pionow ska bastionami, widniaa ciemna i ponura warownia. Kelpie zataczy, zaparskaa, strzygc uszami, boczya si na wraki, na szkielety, na cay ten pejza mierci. Na kraczce czarne ptactwo, ktre wracao ju, siadao znowu na potrzaskanych masztach i salingach, na wantach i czaszkach. e jeli kto tu powinien si ba, to w jedziec wanie. - Spokojnie, Kelpie - powiedziaa zmienionym gosem Ciri. - To koniec drogi. To jest waciwe miejsce i waciwy czas. *** Znalaza si przed bram nie wiedzie skd, wychyna jak widziado spomidzy wrakw. Stranicy spod bramy zauwayli j pierwsi, zaalarmowani krakaniem gawronw, teraz krzyczeli, gestykulujc i pokazujc j palcami, zwoujc innych. Gdy dojechaa do wiey bramnej, panowa tu ju cisk. I podniecony gwar. Gapili si na ni wszyscy. Ci nieliczni, ktrzy j znali i widzieli wczeniej, jak Boreas Mun i Dacre Silifant. I znacznie liczniejsi ci, ktrzy o niej tylko syszeli - nowo zwerbowani ludzie Skellena, najemnicy i zwykli grasanci z Ebbing i okolic, ktrzy teraz w zdumieniu patrzyli na szarowos dziewczyn z blizn na twarzy i z mieczem na plecach. Na pikn kar klacz, wysoko trzymajc gow, pochrapujc i dzwonic podkowami po pytach dziedzica. Gwar cich. Zrobio si bardzo cicho. Klacz stpaa, podnoszc nogi jak baletnica, podkowy dzwoniy jak moty o kowado. Dugo trwao, nim wreszcie zastpiono jej drog, krzyujc gizarmy i runki. Kto niepewnym i zlknionym gestem wycign rk ku udzie. Klacz chrapna. - Prowadcie mnie - powiedziaa dwicznie dziewczyna - do pana tego zamku.

Boreas Mun, sam nie wiedzc, dlaczego to robi, potrzyma jej strzemi i poda rk. Inni przytrzymywali tupic i prychajc klacz. - Poznajesz mnie wapanna? - spyta cicho Boreas. - Spotkalimy si ju wszak. - Gdzie? - Na lodzie. Spojrzaa mu prosto w oczy. - Nie patrzyam wwczas na wasze twarze - powiedziaa beznamitnie. - Bya Pani Jeziora - powanie pokiwa gow. - Po co tu przyjechaa, dziewczyno? Po co? - Po Yennefer. I po moje przeznaczenie. - Po mier raczej - szepn. - To jest zamek Stygga. Na twoim miejscu uciekabym jak najdalej std. Znowu spojrzaa. A Boreas momentalnie zrozumia, co chciaa powiedzie tym spojrzeniem. Zjawi si Stefan Skellen. Dugo przyglda si dziewczynie, skrzyowawszy rce na piersi. Wreszcie energicznym gestem wskaza, e ma i za nim. Posza bez sowa, ze wszystkich stron eskortowana przez uzbrojonych ludzi. - Dziwna dziewka - mrukn Boreas. I wzdrygn si. - Szczciem, nie naszym ona ju zmartwieniem - rzek z przeksem Dacre Silfant. - A tobie dziwi si, e z ni tak gada. Ona to, wiedma, ubia Vargasa i Frippa, a pniej Ol Harsheima... - Puszczyk ubi Harsheima - uci Boreas. - Nie ona. Ona yciem nas darowaa, tam na krze, cho moga nas jak szczenita wyrn i potopi. Wszystkich. Puszczyka te. - Juci - Dacre splun na pyty podwrca. - Wynagrodzi on jej ninie t lito, wesp z czarownikiem i Bonhartem. Obaczysz, Mun, ju oni j oporzdz paradnie. Oni z niej skr cienkimi paskami zupi. - e zupi, skonnym wierzy - warkn Boreas. - Bo rakarze s. I my te nie lepsi, skoro u nich suym. - A wyjcie mamy? Nie mamy. Ktry z najemnikw Skellena krzykn nagle cicho, ktry mu zawtrowa. Kto zakl, kto westchn. Kto w milczeniu wskaza rk. Na blankach, na kroksztynach, na dachach wieyczek, na gzymsach, na parapetach i wimpergach, na rynnach, rzygaczach i maszkaronach siedziay, jak okiem sign czarne ptaki. Cichcem, bez krakania nadleciay od wrakowiska, teraz siedziay w ciszy i oczekiwaniu. - mier wietrza - bkn ktry z najemnikw. - I cierwo - doda drugi. - Nie mamy wyjcia - powtrzy machinalnie Silifant patrzc na Boreasa. Boreas Mun patrzy na ptaki. - Moe pora - odpowiedzia cicho - bymy mieli? *** Weszli na gr wielkimi schodami o trzech podestach, przeszli szpalerem posgw ustawionych w niszach wzdu dugiego korytarza, minli kruganek okalajcy westybul. Ciri sza miao, nie czua leku, nie wzbudzay w niej strachu ani bro, ani zbjeckie facjaty eskorty. Kamaa, mwic, e nie pamita twarzy ludzi z zamarznitego jeziora. Pamitaa. Pamitaa, jak Stefan Skellen, ten sam, ktry teraz z ponur min prowadzi j w gb tego strasznego zamczyska, dygota i dzwoni zbami na lodzie.

Teraz, gdy co i rusz oglda si i pali j wzrokiem, czua, e troch boi si jej nadal. Odetchna gbiej. Weszli do halli, pod wysokie, wsparte kolumnami gwiedzisto ebrowane sklepienie, pod wielkie pajkowate yrandole. Ciri zobaczya, kto czeka tam na ni. Strach wpi jej w trzewia szponiaste palce, cisn pi, szarpn i zakrci. Bonhart w trzech krokach znalaz si przy niej. Oburcz schwyci j za kubrak na piersi, unis, przycigajc jednoczenie do siebie, zbliajc jej twarz do swych bladych rybich oczu. - Pieko - zarycza - musi by naprawd straszne, skoro jednak wolaa mnie. Nie odpowiedziaa. W jego oddechu czua alkohol. - A moe to pieko nie chciao ciebie, maa bestio? Moe tamta diabelska wiea wyplua ci ze wstrtem, zasmakowawszy twego jadu? Przycign j bliej. Obrcia i cofna twarz. - Susznie - powiedzia cicho. - Susznie si obawiasz. To kres twojego szlaku. Std ju nie uciekniesz. Tutaj, w tym zamku, wypuszcz ci krew z y. - Skoczy pan, panie Bonhart? Z miejsca poznaa tego, kto to powiedzia. Czarodziej Vilgefortz, ktry na Thanedd najpierw by zakutym w kajdany winiem, a potem ciga j w Wiey Mewy. Wtedy, na wyspie, by bardzo przystojny. Teraz w jego twarzy co si zmienio, co sprawio, e staa si brzydka i straszna. - Pozwoli pan, panie Bonhart - czarodziej nawet nie poruszy si na przypominajcym tron fotelu - e to ja, gospodarz, wezm na siebie miy obowizek powitania na zamku Stygga naszego gocia, panny Cirilli z Cintry, crki Pavetty, wnuczki Calanthe, potomkini synnej Lary Dorren aep Shiadhal. Witamy. I prosimy bliej. Z ostatnich sw czarodzieja zniko ukryte pod mask uprzejmoci szyderstw. Byy w nich ju tylko groba i rozkaz. Ciri od razu poczua, e temu rozkazowi nie bdzie w stanie si przeciwstawi. Poczua strach. Okropny strach. - Bliej - sykn Vilgefortz. Teraz spostrzega, co byo nie tak z jego twarz. Lewe oko, znacznie mniejsze od prawego, mrugao, latao i krcio si jak dzikie w pomaraczowym i sinym oczodole. Widok by koszmarny. - Postawa dzielna, w twarzy lad lku - powiedzia czarodziej, przekrzywiajc gow. Moje uznanie. O ile odwaga nie wypywa z gupoty. Od razu rozwiej ewentualne mrzonki. Std, jak susznie zauway pan Bonhart, nie uciekniesz. Ani teleportem, ani za pomoc twoich wasnych szczeglnych zdolnoci. Wiedziaa, e mia racj. Wczeniej wmawiaa sobie, e gdyby co, to zawsze, choby w ostatniej chwili, zdoa uciec i skry si wrd czasw i miejsc. Teraz wiedziaa, e bya to nadzieja zudna, mrzonka. Zamek a wibrowa od zej, wrogiej, obcej magii, wroga i obca magia przenikaa j, penetrowaa, jak pasoyt pezaa po wntrznociach, wstrtnie limaczya si po mzgu. Nie moga na to nic poradzi. Bya w mocy wroga. Bezsilna. Trudno, pomylaa, wiedziaam, co robi. Wiedziaam, po co tu przychodz. Reszta to faktycznie byy mrzonki. Niech wic bdzie, co ma by. - Brawo - powiedzia Vilgefortz. - Trafna ocena sytuacji. Bdzie, co ma by. Dokadniej: bdzie, co ja postanowi. Interesujce, czy te domylasz si, moja wspaniaa, co postanowi? Chciaa odpowiedzie, ale nim zdoaa pokona opr skurczonego i wyschnitego garda, znowu j uprzedzi, wysondowawszy myli. - Oczywicie, e wiesz. Pani wiatw. Pani Czasw i Miejsc. Tak, tak, moja wspaniaa, nie zaskoczya mnie twoja wizyta. Ja zwyczajnie wiem, dokd ucieka z jeziora i jakim sposobem to uczynia. Wiem, jakim sposobem dostaa si tutaj. Jedno, czego nie wiem: czy droga bya duga? I czy dostarczya wielu wrae? - Och - umiechn si wrednie, znowu j uprzedzajc. - Nie musisz odpowiada. Wiem, e byo ciekawie i pasjonujco. Widzisz, ja nie mog doczeka si, by sam sprbowa.

Bardzo zazdroszcz ci twego talentu. Bdziesz musiaa si nim ze mn podzieli, moja wspaniaa. Tak, "musiaa" to waciwe sowo. Dopki nie podzielisz si ze mn twoim talentem, po prostu nie wypuszcz ci z rk. Ani w dzie, ani w nocy nie wypuszcz ci z rk. Ciri poja wreszcie, e gardo ciska jej nie tylko strach. Czarodziej kneblowa i dawi j magicznie. Drwi z niej. Ponia. Na oczach wszystkich. - Wypu... Yennefer - wykaszlaa, a garbic si z wysiku. - Wypu j... A ze mn moesz zrobi, co zechcesz. Bonhart rykn miechem, sucho zamia si te Stefan Skellen. Vilgefortz poduba maym palcem w kciku swego makabrycznego oka. - Nie moesz by tak niemdra, by nie wiedzie, e i tak mog zrobi z tob, co zechc. Twoja oferta jest patetyczna, a wic i aosna i mieszna. - Potrzebujesz mnie... - uniosa gow, cho kosztowao j to mnstwo si. - By mie ze mn dziecko. Wszyscy tego chc, ty te. Tak, jestem w twojej mocy, sama tu przyszam... Ty mnie nie zapae, chocia gonie mnie przez p wiata. Przyszam tu sama i sama ci si oddaj. Za Yennefer. Za jej ycie. Dla ciebie to jest mieszne? To sprbuj ze mn przemoc i na si... Zobaczysz, w mig przejdzie ci ochota do miechu. Bonhart przyskoczy do niej, zamachn si nahajk. Vilgefortz wykona gest pozornie niedbay, lekki tylko ruch doni, ale i tego wystarczyo, by bat wyfrun z rki owcy, a on sam zatoczy si jak potrcony przez wz z wglem. - Pan Bonhart - powiedzia Vilgefortz, masujc palce - wci, jak widz, ma kopoty ze zrozumieniem obowizkw gocia. Raczy pan zapamita: bdc w gocinie, nie niszczy si mebli i dzie sztuki, nie kradnie drobnych przedmiotw, nie zanieczyszcza dywanw i miejsc trudno dostpnych. Nie gwaci si i nie bije innych goci. To ostatnie przynajmniej dopty, dopki nie skoczy gwaci i bi gospodarz, dopki nie da znaku, e ju bi i gwaci mona. Z tego, co wanie powiedziaem, powinna umie wycign waciwe wnioski i ty, Ciri. Nie umiesz? Pomog. Oddajesz mi si sama i pokornie godzisz na wszystko, pozwalasz mi zrobi z sob wszystko, co zechc. I mniemasz, e oferta jest wielce wspaniaomylna. Mylisz si. Sprawa ma si bowiem tak, e robi bd z tob to, co musz zrobi, nie za to, czego bym pragn. Przykad: pragn bym w ramach rewanu za Thanedd wyupi ci przynajmniej jedno oko, a nie mog, bo boj si, e nie przeyjesz. Ciri poja, e albo teraz, albo nigdy. Wywina si w pobrocie, wyszarpna Jaskk z pochwy. Cay zamek zawirowa nagle, poczua, jak pada, bolenie tukc kolana. Zgia si, niemal dotykajc czoem posadzki, walczya z odruchem wymiotnym. Miecz wysun jej si ze zdrtwiaych palcw. Kto go podnis. - Taaak - powiedzia przecigle Vilgefortz, opierajc podbrdek na zoonych jak do modlitwy doniach. - Na czym to ja stanem? Ach, tak, prawda, na twojej ofercie. ycie i wolno dla Yennefer w zamian... Za co? Za twoje dobrowolne oddanie, ochoczo, bez gwatu i przymusu? Przykro mi, Ciri. Do tego, co ci zrobi, gwat i przymus s po prosty nieodzowne. - Tak, tak - powtrzy, z zainteresowaniem przygldajc si, jak dziewczyna charcze, wypluwa lin i usiuje wymiotowa. - Bez gwatu i przymusu po prostu si nie obdzie. Na to, co ci zrobi, nigdy nie przystaaby dobrowolnie, zapewniam. Jak zatem widzisz, twoja oferta, wci aosna i mieszna, jest nadto bezwartociowa. Odrzucam j wic. Daleje, wecie j. Od razu do laboratorium. *** Laboratorium niewiele rnio si od tego, ktre Ciri znaa ze wityni Melitele w Ellander. Te byo jasno owietlone, czyste, z dugimi stoami o blaszanych blatach, blatach

penych szka, penych sojw, retort, kolb, probwek, rurek, soczewek, syczcych i bulgoczcych alembikw i innych przedziwnych przyrzdw. Tutaj te, jak tam, w Ellander, ostro mierdziao eterem, spirytusem, formalin i czym jeszcze, czym, co sprawiao, e czuo si strach. Nawet tam, w przyjaznej wityni, u boku przyjaznych kapanek i przyjaznej Yennefer, Ciri czua w laboratorium strach. A przecie tam, w Ellander, nikt nie wlk j do laboratorium przemoc, nikt nie sadza brutalnie na awie, nikt nie trzyma za ramiona i rce w elaznym ucisku. Tam, w Ellander, nie byo porodku laboratorium strasznego stalowego fotela, ksztat ktrego by sadystycznie wrcz oczywisty. Nie byo tam biao ubranych i ogolonych na yso typw, nie byo tam Bonharta, nie byo tam Skellena, podnieconego, zaczerwienionego i oblizujcego wargi. I nie byo tam Vilgefortza z jednym okiem normalnym, a drugim malutkim i koszmarnie ruchliwym. Vilgefortz odwrci si od stou, na ktrym przez dusz chwil ukada jakie budzce groz instrumenty. - Widzisz, moja wspaniaa panno - zacz, podchodzc - jeste dla mnie kluczem do potgi i wadzy. Wadzy nie tylko nad tym wiatem, bdcym marnoci nad marnociami, skazanym zreszt na rych zagad, ale nad wszystkimi wiatami. Nad pena gam miejsc i czasw powstaych po Koniunkcji. Rozumiesz mnie z pewnoci, niektre z tym miejsc i czasw sama ju odwiedzia. - Mnie - podj po chwili, podwijajc rkawy - wstyd si przyzna, strasznie pociga wadza. To trywialne, wiem, ale ja chc by wadc. Wadc, ktremu bd bi pokony, ktrego ludzie bd bogosawi za to tylko, e raczy by, a oddawa cze bosk, jeli, dajmy na to, zechce wybawi ich wiat od kataklizmu. Choby wybawi tylko dla kaprysu. Och, Ciri, serce raduje mi myl o tym, jak wspaniaomylnie bd nagradza wiernych, a jak okrutnie kara nieposusznych i niepokornych. Miodem, sodk patok dla mojej duszy bd wznoszone przez cae pokolenia mody do mnie i za mnie, o moj mio i o moj ask. Cae pokolenia, Ciri, cae wiaty. Nadstaw uszu. Syszysz? Od powietrza, godu, wojny i gniewu Vilgefortza... Poruszy palcami tu przed jej twarz, potem gwatownie chwyci za policzki. Ciri krzykna, szarpna si, ale trzymano j mocno. Usta zaczy jej dre. Vilgefortz zobaczy to i zachichota. - Dziecko Przeznaczenia - zamia si nerwowo, a w kciku ust zabielaa mu plamka piany. - Aen Hen Ichaer, wita elfia Starsza Krew... Teraz ju tylko moja. Wyprostowa si gwatownie. Wytar usta. - Rni gupcy i mistycy - ogosi ju swym zwykym zimnym tonem - prbowali dopasowa ci do bajd, legend i przepowiedni, ledzili gen, ktry nosisz, dziedzictwo po przodkach. Mylc niebo z gwiazdami odbitymi na powierzchni stawu, mistycznie zaoyli, e przesdzajcy o wielkich moliwociach gen bdzie ewoluowa dalej, e peni potgi osignie w twoim dziecku lub dziecku twego dziecka. I rosa wok ciebie urocza aura, snu si kadzidlany dym. A prawda o ile jest banalniejsza, o ile bardziej prozaiczna. Rzekbym, organicznie prozaiczna. Wana jest, moja wspaniaa, twoja krew. Ale w absolutnie dosownym, zgoa niepoetyckim znaczeniu tego sowa. Podj ze stou szklan szpryck o dugoci mniej wicej p stopy. Szprycka zakoczona bya cienk, lekko wygit kapilar. Ciri poczua, jak w ustach robi si jej sucho. Czarodziej obejrza szpryck pod wiato. - Za chwil - oznajmi zimno - zostaniesz rozebrana i posadzona na fotelu, tym wanie, ktremu przygldasz si z takim zaciekawieniem. Cho w niewygodniej pozycji, ale spdzisz na tym fotelu jaki czas. Za pomoc za tego oto przyrzdu, ktry rwnie ci, jak widz, fascynuje, zostaniesz zapodniona. Nie bdzie to takie straszne, przez cay niemal czas bdziesz pprzytomna od eliksirw, ktre bd podawa ci doylnie celem prawidowego zagniedenia jaja podowego i wykluczania ciy pozamacicznej. Nie musisz si ba, mam

wpraw, robiem to setki razy. Nigdy, co prawda, wybrance losu i przeznaczenia, ale nie sdz, by macice i jajniki wybranek rniy si a tak bardzo od macic i jajnikw zwykych dzieweczek. - A teraz rzecz najwaniejsza - Vilgefortz nasadza si tym, co mwi. - Moe ci to zmartwi, a moe ucieszy, ale wiedz, e dziecka rodzi nie bdziesz. Kto wie, moe i byby to wielki wybraniec o niezwykych zdolnociach, zbawca wiata i krl narodw. Nikt nie jest jednak w stanie tego zagwarantowa, a ja nadto nie mam zamiaru czeka tak dugo. Mnie potrzebna jest krew. Dokadniej, krew oyskowa. Gdy tylko placenta si wyksztaci, wyjm j z ciebie. Reszta moich planw i zamiarw, moja wspaniaa, ju ci, jak sama pojmujesz, dotyczy nie bdzie, nie ma wic sensu informowa ci o nich, byaby to niepotrzebna frustracja. Zamilk, robic efekciarsk pauz. Ciri nie moga opanowa rozdygotanych ust. - A teraz - czarodziej skin teatralnie - zapraszam na fotel, panno Cirillo. - Warto by - Bonhart bysn zbami spod siwych wsw - eby ta suka Yennefer na to popatrzya. Naley jej si to! - A i owszem - w kciku umiechnitych ust Vilgefortza znowu pojawi si biay kbuszek piany. - Zapadnianie to wszak rzecz wita, podniosa i uroczysta, to misterium, przy ktrym winna asystowa caa blisza rodzina. A Yennefer to przecie quasi-matka, a taka w prymitywnych kulturach czynnie niemal uczestniczy w pokadzinach crki. Dalej, przyprowadcie j tu! - Wzgldem za tego zapodnienia - Bonhart pochyli si nad Ciri, ktr ogoleni akolici czarodzieja ju zaczynali rozbiera. - Nie mona by tak, panie Vilgefortz, tak bardziej zwyczajnie? Po boemu? Skellen parskn, krcc gow. Vilgefortz zmarszczy lekko brew. - Nie - zaprzeczy chodno. - - Nie, panie Bonart. Nie mona by. Ciri, jakby dopiero teraz zdaa sobie spraw z powagi sytuacji, wrzasna przeszywajco. Raz, a potem drugi raz. - No, no - skrzywi si czarodziej. - Dzielnie, z uniesionym czoem i mieczem weszlimy do jaskini lwa, a teraz zlklimy si maej szklanej rurki? Wstyd, moja panno. Ciri, za nic sobie majc wstyd, rozdara si po raz trzeci tak, e a zadzwoniy laboratoryjne naczynia. A cay zamek Stygga nagle odpowiedzia wrzaskiem i alarmem. *** - Bieda bdzie, synkowie - powtrzy Zadarlik, okutym tylcem runki wydrapujc zeschy gnj spomidzy kamieni dziedzica. - Oj, uwidzicie, bieda bdzie nam, chudziaczkom. Popatrzy po kamratach, ale aden z wartownikw nie skomentowa. Nie zabra rwnierz gosu Boreas Mun, ktry zosta ze stranikami przy bramie. Z wasnej woli, nie z rozkazu. Mg, jak Silifant i za Puszczykiem, mg na wasne oczy przekona si, co stanie si z Pani Jeziora, jaki los j spotka. Ale Boreas nie chcia si temu przyglda. Wola zosta tu, na podwrcu, pod goym niebem, daleko od komnat i sal grnego zamku, dokd zabrano dziewczyn. Tutaj by pewien, e nie dosignie go nawet jej krzyk. - Ze to s znaki owo czarne ptactwo - Zadarlik wskaza ruchem gowy gawrony, wci siedzce na murach i gzymsach. - Zy to omen owa mdka, na karej klaczy przybya. W zej my tu, powiadam wam, Puszczykowi suymy sprawie. Gadaj za, e sam Puszczyk ju nie koroner ani wany pan, ale wywoaniec jako i my. e okrutnie cesarz na niego city. Jak nas, synkowie, razem pochwyci, bieda bdzie nam, chudziaczkom. - Aj, aj! - doda drugi wartownik, wsacz w kapelusiku udekorowanym pirami hajstry. -

Pal nisko! le, gdy cesarz zy. - O, wa - wtrci trzeci, przybyy do zamku Stygga cakiem niedawno, z ostatni zwerbowan przez Skellena parti najemnikw. - Cesarzowi moe na nas nie stanie czasu. Ma pono tera insze turbulencje. Gadaj, walna bitwa bya gdzie tam na pnocy. Pobi Nordling cesarskich, zbi na eb, na szyj. - Tedy - rzek czwarty - moe i nie tak le, e my tu z Puszczykiem? Zawdy to lepiej przy tym, co gr. - Pewno - rzek ten nowy - e lepiej. Puszczyk, widzi mi si, w gr pjdzie. A przy nim i my wypyniem! - Oj, synkowie - wspar si na runce Zadarlik. Gupicie wy jako chwosty koskie. Czarne ptaki poderway si do lotu z oguszajcym opotem i krakaniem, zaciemniy niebo, wirujc chmar wok bastionu. - Ki diabe? - jkn ktry z wartownikw. - Prosz otworzy bram. Boreas Mun poczu nagle przenikliwy zapach zi: szawii, mity i tymianku. Przekn lin, potrzsn gow. Zamkn i otworzy oczy. Nie pomogo. Chudy, szpakowaty i przypominajcy poborc podatkw jegomo, ktry zjawi si nagle obok nich, ani myla znika. Sta i umiecha si zacinitymi ustami. Wosy Boreasa omal nie podniosy czapki. - Prosz otworzy bram - powtrzy umiechnity jegomo. Bez zwoki. Tak naprawd bdzie lepiej. Zadarlik z brzkiem upuci runk, sta sztywno i bezgonie porusza ustami. Oczy mia puste. Pozostali podeszli do bramy, kroczc sztywno i nienaturalnie, jak automaty. Zdjli belk. Rozwarli wrzecidze. Na dziedziniec z hukiem podkw wdara si czwrka jedcw. Jeden mia wosy biae jak nieg, miecz w jego rku miga jak byskawica. Drugi by jasnowos kobiet, w biegu konia napinajc uk. Trzeci jedziec, cakiem moda dziewczyna, zamaszystym ciosem krzywej szabli rozsieka skro Zadarlika. Boreas Mun porwa upuszczon runk, zasoni si drzewcem. Czwarty jedziec zagrowa nagle nad nim. Do jego hemu z obu stron przypite byy skrzyda drapienego ptaka. Zalni wzniesiony miecz. - Zostaw, Cahir - powiedzia ostro biaowosy. Oszczdzajmy czas i krew. Milva, Regis, tdy... - Nie - bekotn Boreas, sam nie wiedzc, dlaczego to robi. - Nie tdy... Tam jeno lepe midzymurze. Tamtdy wam droga, tamtymi schodami... Na grny zamek. Jeli zratowa Pani Jeziora... to trza si wam spieszy. - Dziki - powiedzia biaowosy. - Dziki ci, nieznajomy. Regis, syszae? Prowad! Po chwili na dziedzicu zostay tylko trupy. I Boreas Mun, wci wsparty na drzewcu runki. Ktrego nie mg puci, tak bardzo trzsy mu si nogi. Gawrony z krakaniem kryy na zamkiem Stygga, kirow chmur spowijajc wiee i bastiony. *** Vilgefortz wysucha zdyszanej relacji przybiegego najemnika ze stoickim spokojem i kamienn twarz. Ale rozbiegane i mrugajce oko zdradzio go. - Odsiecz w ostatniej chwili - zgrzytn. - Nie do uwierzenia. Takie rzeczy si nie zdarzaj. Albo zdarzaj, ale w kiepskich przedstawieniach jarmarcznych, a to na to samo wychodzi. Zrb mi przyjemno, dobry czowieku, i powiedz, e to wszystko zmyli, dajmy na to, krotochwili.

- Nie zmylam! - oburzy si odak. - Prawd powiadam! Wdarli si tu jacy... Hass ca... - Dobrze, dobrze - przerwa czarodziej. - artowaem. Skellen, zajmij si t spraw osobicie. Bdzie okazja wykaza, ile naprawd warte jest twoje wojsko wynajte za moje zoto. Puszczyk podskoczy, nerwowo zamachn rkami. - Nie za lekko to sobie traktujesz, Vilgefortz? - krzykn. - Ty, wyglda, nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji! Jeeli zamek jest atakowany, to przez wojsko Emhyra! A to oznacza... - To nic nie oznacza - uci czarodziej. - Ale wiem, o co ci idzie. Dobrze, jeli fakt, e masz mnie za plecami, poprawi twoje morale, niech ci bdzie. Chodmy. Take i wy, panie Bonhart. - Co do ciebie - utkwi swe straszne oko w Ciri - to nie miej zudzie. Ja wiem, kto tu si zjawi z t godn taniej farsy odsiecz. I zapewniam ci, ja t tani fars przemieni w horror. - Hej, wy! - skin na pachokw i akolitw. - Zaku dziewczyn w dwimeryt, zamkn w celi na trzy spusty, krokiem nie rusza si spod drzwi. Gow za ni odpowiadacie. Zrozumiano? - Tak jest, panie. *** Wpadli na korytarz, z korytarza do duej sali penej rzeb, istnej gliptoteki. Nikt nie zastpi im drogi. Widzieli tylko kilku pachokw, ktrzy na ich widok natychmiast uciekli. Wbiegli po schodach. Cahir kopniakiem rozwali drzwi, Angouleme wpada do rodka z bojowym wrzaskiem, ciosem szabli strcia hem ze stojcej przy drzwiach zbroi, ktr wzia za wartownika. Przyznaa pomyk i zaryczaa miechem. - He, he, he! Patrzcie tylko... - Angouleme! - Geralt przywoa j do porzdku. - Nie stj! Dalej! Przed nimi otworzyy si drzwi, za nimi zamajaczyy sylwetki. Milva bez namysu napia uk i posaa strza. Kto wrzasn. Drzwi zamknito, Geralt sysza, jak hukn rygiel. - Dalej, dalej! - krzykn. - Nie sta! - Wiedminie - powiedzia Regis. - Bez sensu jest takie bieganie. Pjd... Polec na rekonesans. - Le. Wampir zwin si, jakby go wiatr zdmuchn. Geralt nie mia czasu si dziwi. Znowu napatoczyli si na ludzi, tym razem zbrojnych. Cahir i Angouleme z wrzaskiem skoczyli ku nim, a ludzie rzucili si do ucieczki, gwnie, jak si zdawao, za spraw Cahira i jego imponujcego hemu ze skrzydami. Wpadli na kruganek, na otaczajc wewntrzny westybul galeri. Od wiodcego w gb zamku portyku dzielio ich moe ze dwadziecia krokw, gdy po przeciwniej stronie kruganka pojawiy si postacie. Zagrzmiay echem krzyki. I zawiszczay strzay. - Kryj si! - krzykn wiedmin. Strzay leciay prawdziwym gradem. Furczay lotki, groty krzesay iskry z posadzki, obtukiway sztukateri ze cian, zasypujc ich drobnym pyem. - Padnij! Za balustrad! Padli, kryjc si, jak kto mg, za spiralnymi supkami rzebionymi w listki. Ale cakiem na sucho im nie uszo. Wiedmin usysza, jak Angouleme wrzasna, zobaczy, jak chwyta si za rami, za momentalnie przesikajcy krwi rkaw.

- Angouleme! - Nic! Przeszo przez mikkie! - odkrzykna dziewczyna lekko tylko drcym gosem, potwierdzajc to, co wiedzia. Gdyby grot rozkawakowa ko, Angouleme zemdlaaby od szoku. ucznicy z galerii strzelali bez przerwy, woali, przyzywajc posiki. Kilku odbiego w bok, by razi przygwodonych z ostrzejszego kta. Geralt zakl, oceni odlego dzielc ich od arkady. Nie wygldao to najlepiej. Ale zosta tu, gdzie byli, oznaczao mier. - Skaczemy! - krzykn. - Uwaga! Cahir, pom Angouleme! - Rozwal nas! - Skaczemy! Musimy! - Nie! - krzykna Milva, wstajc z ukiem w garci. Wyprostowaa si, stana w strzeleckiej pozie, istny posg, marmurowa amazonka z ukiem. Strzelcy na galerii wrzasnli. Milva spucia gow. Jeden z ucznikw polecia w ty, omotn plecami o cian, na cianie wykwit krwawy rozbryzg przywodzcy na myl wielk omiornic. Z galerii rozbrzmia krzyk, ryk gniewu, zoci i zgrozy. - Na Wielkie Soce... - jkn Cahir. Geralt cisn mu rami. - Skaczemy! Pom Angouleme! Strzelcy z galerii skierowali cay ostrza na Milv. uczniczka nie drgna nawet, cho dookoa niej kurzyo si od tynku, leciay odpryski marmuru i drzazgi z roztrzaskujcych si brzechw. Spokojnie spucia ciciw. Znowu wrzask, drugi strzelec run jak szmaciana kuka, obryzgujc kompanw krwi i mzgiem. - Teraz! - krzykn Geralt, widzc, jak stranicy pierzchaj z galerii, jak padaj na posadzk, kryjc si przed niechybnymi grotami. Strzelao jeszcze tylko trzech najodwaniejszych. Grot omotn w filar, zasypujc Milv pudrem tynku. uczniczka dmuchna w opadajce na twarz wosy, napia uk. - Milva! - Geralt, Angouleme i Cahir dopadli arkady. - Zostaw! Uciekaj! - Jeszcze raziczek - powiedziaa uczniczka z lotk strzay w kciku ust. Szczkna ciciwa. Jeden z tych trzech odwanych zawy, przechyli si przez balustrad i run w d, na pyty dziedzica. Pozostaych na ten widok natychmiast opucia odwaga. Padli na posadzk i wtulili si w ni. Ci, ktrzy nadbiegli, nie kwapili si wyj na galeri i wystawi Milvie na strza. Z jednym wyjtkiem. Milva ocenia go od razu. Niewysoki, szczupy, niady. Z wytartym do poysku ochraniaczem na lewym przedramieniu, z ucznicz rkawic na prawej doni. Widziaa, jak podrzuca ksztatny kompozytowy uk z wyprofilowanym, rzebionym majdanem, jak pynnie go napina. Widziaa, jak napita na peny nacig ciciwa przekrela jego niad twarz, widziaa, jak czerwonopira lotka dotyka jego policzka. Widziaa, e mierzy dobrze. Podrzucia uk, napia go pynnie, ju w czasie napinania celujc. Ciciwa dotkna twarzy, pirko lotki kcika ust. *** - Mocno, mocno, Maryjko. A do buki. Skrcaj ciciw palcami, by ci szyp nie spad z siodeka. Do mocno do policzka. Mierz! Oboje oczy otwarte! Wstrzymaj tera oddech. Strza. Ciciwa, mimo wenianego ochraniacza, bolenie uksia lewe przedrami.

Ojciec chcia si odezwa, ale chwyci go kaszel. Ciki, suchy, bolesny kaszel. Kaszle coraz okropniej, pomylaa Maryjka Barring, opuszczajc uk. Coraz okropniej i coraz czciej. Wczoraj rozkaszla si, gdy bra na cel koza. I na obiad bya przez to tylko gotowana lebioda. Ja nienawidz gotowanej lebiody. Nienawidz godu. I ndzy. Stary Barring wcign powietrze, rzc zgrzytliwie. - Pid od rodka przeszed twj szyp, dziewko! Ca pid! A przecieem rzeka, coby tak nie drgaa, ciciw spuszczajc! A ty skaczesz, jakby ci limak wpez midzy pdupki. I mierzysz za dugo. Z umczonej rki strzelasz! Szypy tylko psowasz! - Dy em trafia! I nie pid wcale, jeno p pidzi od rodka. - Nie pyskuj! Juci, bogowie mi pokarali, dziewk niedojd miasto syna zsyajc. - Niedojd nie jestem! - Wnet okae si. Strzel raziczek jeszcze. A pomnij na to, com rzek. Masz sta, jako w ziemi wryta. Mierzy i strzela szybko. Czego krzywisz si? - A bo wygadujecie na mnie. - Moje ojcowskie prawo. Strzelaj. Napia uk, nadsana i bliska paczu. Zauway to. - Kocham ci, Maryjko - powiedzia gucho. - Zawdy o tym pomnij. Spucia ciciw, gdy tylko lotka dotkna kcika ust. - Dobrze - powiedzia ojciec. - Dobrze, crko. I rozkaszla si okropnie, rzco. *** niady ucznik z galerii zgin na miejscu. Strzaa Milvy trafia go pod lew pach i wesza gboko, wicej ni do poowy brzechwy, druzgoczc ebra, rozwalajc puca i serce. Wystrzelona o uamek sekundy wczeniej czerwonopira strzaa niadego strzelca trafia Milv nisko w brzuch i wysza z tyu, zdruzgotawszy miednic, rozwaliwszy jelita i arterie. uczniczka pada na posadzk jak uderzona taranem. Geralt i Cahir krzyknli jednym gosem. Nie baczc, e na widok upadku Milvy strzelcy z galerii znowu wzili si do ukw, wyskoczyli spod chronicego ich portyku, chwycili uczniczk i wywlekli j, gardzc gradem strza. Jeden z grotw zadzwoni na hemie Cahira. Drugi, Geralt przysigby, przeczesa mu wosy. Milva zostawia za sob szerok i lnic smug krwi. W miejscu, w ktrym j pooyli, w mgnieniu oka wyrosa na posadzce olbrzymia kaua. Cahir kl, rce mu si trzsy. Geralt czu, jak ogarnia go rozpacz. I wcieko. - Ciotka - zawya Angouleme. - Ciotka, nie umieeeraaaj! Maria Berring otworzya usta, kaszlna makabrycznie, wypluwajc krew na podbrdek. - Ja te ci kocham, tatku - powiedziaa cakiem wyranie. I umara. *** Ogoleni akolici nie mogli da sobie rady z szamoczc si i wrzeszczc Ciri, na pomoc pospieszyli im pachokowie. Jeden, kopnity celnie, odskoczy, zgi si i pad na kolana, oburcz ciskajc krocze i spazmatycznie apic powietrze. Ale to tylko rozwcieczyo pozostaych. Ciri dostaa pici w kark, otwart doni w twarz. Przewrcono j, kto solidnie kopn j w biodro, kto usiad na ydkach. Jeden z ysych akolitw, mody typ o zych zielonozotych oczach uklkn jej na piersi, wczepi

palce we wosy i mocno szarpn. Ciri zawya. Akolita te zawy. I wybauszy oczy. Ciri zobaczya, jak z ogolonej gowy strumieniami sikna mu krew, brudzc biay kitel makabrycznym deseniem. Zaomotay wywracane meble. Przenikliwy trzask i chrupot pkajcego szka zla si z potpieczym wyciem ludzi. Rozlewajce si po stoach i pododze dekokty, filtry, eliksiry, ekstrakty i inne magiczne substancje mieszay si i czyy, niektre w kontakcie syczay i buchay kbami tego dymu. Pomieszczenie momentalnie wypeni rcy fetor. Wrd dymu, przez wycinite swdem zy Ciri ze zgroz zobaczya, jak po laboratorium miota si z niesamowit prdkoci czarny ksztat przypominajcy olbrzymiego nietoperza. Widziaa, jak nietoperz w locie zahacza o ludzi, widziaa, jak zahaczeni padaj z wrzaskiem. Na jej oczach usiujcy umyka pachoek zosta poderwany z podogi i cinity na st, gdzie miota si, bryzga krwi i skrzecza wrd tuczonych retort, alembikw, probwek i kolb. Rozlewane mieszanki bryzny na lamp. Zasyczao, zamierdziao, a w laboratorium nagle eksplodowa ogie. Fala gorca rozwiaa dym. Ciri zacisna zby, by nie krzykn. Na stalowym fotelu, tym przeznaczonym dla niej, siedzia szczupy, szpakowaty, odziany w eleganck czer mczyzna. Mczyzna spokojnie gryz i ssa szyj przewieszonego przez kolano ogolonego akolity. Akolita cieniutko pokwikiwa i drga konwulsyjnie, wyprone nogi i rce podskakiway mu rytmicznie. Truposine pomienie taczyy po blaszanym blacie stou. Retorty i kolby eksplodoway z hukiem, jedna po drugiej. Wampir oderwa koczyste ky od szyi ofiary, utkwi w Ciri oczy czarne jak agaty. - Bywaj okazje - rzek wyjaniajcym tonem, zlizujc krew z warg - gdy zwyczajnie nie mona si nie napi. - Bez lku - umiechn si, widzc jej min. - Bez lku, Ciri. Ciesz si, e ci odnalazem. Nazywam si Emiel Regis. Jestem, cho moe to wyda ci si dziwne, druhem wiedmina Geralta. Przybyem tu wraz z nim, by ci ratowa. Do poncego laboratorium wpad uzbrojony najemnik. Druh Geralta odwrci ku niemu gow, zasycza i wyszczerzy ky. Najemnik zawy przeraliwie. Wycie dugo cicho w oddali. Emiel Regis zrzuci z kolana nieruchome i mikkie jak szmata ciao akolity, wsta i przecign si zupenie jak kot. - Kto by pomyla - powiedzia. - Byle chmyz, a jake zacna w nim krew. To si nazywa: ukryte walory. Pozwl, Cirillo, zaprowadz ci go Geralta. - Nie - wybkaa Ciri. - Nie musisz si mnie ba. - Nie boj si - zaprotestowaa, dzielnie walczc z zbami, ktre uwziy si, eby szczka. - Nie w tym rzecz... Ale tu gdzie wiziona jest Yennefer. Ja j musz jak najszybciej uwolni. Boj si, e Vilgefortz... Prosz, panie... - Emiel Regis. - Ostrzecie, dobry panie, Geralta, e jest tu Vilgefortz. To czarodziej. Potny czarodziej. Niech Geralt ma si na bacznoci. *** - Masz si mie na bacznoci - powtrzy Regis, patrzc na ciao Milvy. - Bo Vilgefortz to potny mag. Ona za uwalnia Yennefer. Geralt zakl. - Dalej! - krzykn, by krzykiem obudzi w kompanach upadego ducha. - Idziemy! - Idziemy - Angouleme wstaa, otara zy. - Idziemy! Pora, kurwa, skopa par dup!

- Czuj w sobie - zasycza wampir, umiechajc si koszmarnie - tak si, e mgbym chyba cay ten zamek rozpieprzy. Wiedmin spojrza na niego podejrzliwie. - A tak to moe nie - powiedzia. - Ale przebijcie si na grne pitro i zrbcie troch rabanu, eby odcign uwag ode mnie. Ja sprbuj odnale Ciri. Niedobrze, niedobrze si stao, wampirze, e zostawie j sam. - Zadaa tego - wyjani spokojnie Regis. - Tonem i postaw wykluczajc dyskusj. Przyznam, zaskoczya mnie. - Wiem. Idcie na grne pitra. Trzymajcie si! Ja sprbuj j odnale. J, lub Yennefer. *** Odnalaz, i to wcale szybko. Wpad na nich znienacka, zupenie niespodziewanie wybiegajc zza zaomu korytarza. Zobaczy. A widok ten sprawi, e adrenalina a zakua go w yy na wierzchach doni. Korytarzem kilku drabw wloko Yennefer. Czarodziejka bya potargana i zakuta w acuchy, co nie przeszkadzao jej wyrywa si, wierzga i kl jak tragarz portowy. Geralt nie pozwoli drabom ochon z zaskoczenia. Uderzy tylko raz, tylko jednego, krtkim ciosem z okcia. Drab zaskowycza po psiemu, zatoczy si, z brzkiem i hukiem wyci gow o stojc w niszy zbroj pytow, osun si po niej, rozmazujc krew na blachach. Pozostali - byo ich trzech - pucili Yennefer i odskoczyli. Oprcz czwartego, ktry chwyci czarodziejk za wosy i przyoy jej n do szyi, tu ponad dwimerytow obro. - Nie podchod! - zawy. - Zarn j! Ja nie artuj! - Ani ja - Geralt zamynkowa mieczem i spojrza drabowi w oczy. Drab nie wytrzyma. Puci Yennefer i doczy do kompanw. Wszyscy mieli ju w rkach bro. Jeden zdar ze ciennego panoplia zabytkow, ale gronie wygldajc halabard. Wszyscy, zgarbieni, wahali si midzy atakiem a obron. - Wiedziaam, e przyjdziesz - powiedziaa Yennefer, prostujc si dumnie. - Poka, Geralt, tym huncwotom, co moe wiedmiski miecz. Wysoko uniosa skute rce, napinajc czcy okowy acuch. Geralt uj sihill oburcz, przekrzywi lekko gow, przymierzy si. I ci. Tak szybko, e nikt nie dostrzeg ruchu klingi. Okowy z brzkiem upady na posadzk. Ktry z drabw westchn. Geralt mocniej uj rkoje, przeoy palec wskazujcy pod jelec. - Sta pewnie, Yen. Gow lekko w bok, prosz. Czarodziejka nawet nie drgna. Dwik uderzonego mieczem metalu by bardzo niky. Dwimerytowa obroa upada obok kajdan. Na szyi Yennefer wykwita jedna, tylko jedna maleka kropelka. Zamiaa si, masujc nadgarstki. I odwrcia ku drabom. aden nie wytrzyma jej wzroku. Ten z halabard ostronie, jakby bojc si, by nie zabrzka, pooy staroytn bro na posadzce. - Z kim takim - wybka - to niech si Puszczyk bije sam. Mnie tam ywot miy. - Nam kazali - zamamrota, cofajc si drugi. - Kazali nam... My po niewoli... - Wdy nie bylim - obliza wargi trzeci - wam cicy, pani... W waszym wizieniu... Zawiadczcie za nami... - Precz - powiedziaa Yennefer. Wyzwolona z dwimerytowych okoww, wyprostowana, z dumnie uniesion gow wygldaa jak tytanka. Czarn nieporzdn grzyw zdawaa si

siga sklepienia. Drabi zemknli. Chykiem i nie ogldajc si. Yennefer zmalawszy do normalnych wymiarw, rzucia si Geraltowi na szyj. - Wiedziaam, e przyjdziesz po mnie - mrukna, szukajc ustami jego ust. - e przyjdziesz, choby nie wiem co. - Chodmy - powiedzia po chwili, apic powietrze. - Teraz Ciri. - Ciri - powiedziaa. A za sekund w jej oczach rozjarzy si budzcy groz fioletowy ar. - I Vilgefortz. *** Zza wga wyskoczy drab z kusz, wrzasn, strzeli, celujc w czarodziejk. Geralt skoczy jak pchnity spryn, machn mieczem, odbity bet przelecia tu nad gow kusznika, tak blisko, e kusznik a si skurczy. Rozkurczy si ju nie zdy, wiedmin doskoczy i rozpata go jak karpia. Dalej w korytarzu stao jeszcze dwch, te mieli kusze, tez strzelili, ale zbyt trzsy im si rce, by mogli trafi. W nastpnej chwili wiedmin by ju przy nich i obaj umarli. - Ktrdy, Yen? Czarodziejka skupia si, przymykajc oczy. - Tdy. Po tych schodach. - Jeste pewna, e to dobra droga. - Tak. Zbiry zaatakoway ich tu za zakrtem korytarza, niedaleko zdobnego archiwolt portalu. Byo ich wicej ni dziesiciu, a uzbrojeni byli nawet we wcznie, partyzany i korseki. Byli te zdecydowani i zawzici. Mimo tego poszo szybko. Jednego Yennefer od razu ugodzia w rodek piersi wystrzelonym z doni ognistym grotem. Geralt zawirowa w piruecie, wpad miedzy pozostaych, krasnoludzki sihill miga i sycza jak w. Gdy pado czterech, reszta ucieka, brzkiem i tupotem budzc echa w korytarzach. - Wszystko w porzdku, Yen? - Nie moe by lepiej. Pod archiwolt stan Vilgefortz. - Jestem pod wraeniem - powiedzia spokojnie i dwicznie. - Naprawd jestem pod wraeniem, wiedminie. Jeste naiwny i beznadziejnie gupi, ale technik rzeczywicie moesz zaimponowa. - Twoi zbje - odpowiedziaa rwnie spokojnie Yennefer - wanie zrejterowali, zostawiajc ci na naszej asce. Oddaj mi Ciri, a darujemy ci zdrowiem. - Wiesz, Yennefer - wyszczerzy si czarodziej - e to ju druga dzisiaj tak wspaniaomylna oferta? Dzikuj, dzikuj. A oto moja odpowied. - Uwaaj! - wrzasna Yennefer, odskakujc. Geralt odskoczy rwnie. W sam por. Bijcy z wycignitych rk czarodzieja sup ognia zamieni w czarn i syczc ma miejsce, gdzie przed chwil stali. Wiedmin star z twarzy sadz i resztki brwi. Zobaczy, e Vilgefortz wyciga rk. Zanurkowa w bok, przypad do posadzki za baz kolumny. Hukno tak, e a zakuo w uszach, a cay zamek zatrzs si w posadach. *** Huk przetoczy si echem po zamku, ciany zadygotay, zadzwoniy yrandole. Spad z oskotem wielki, olejny portret w pocignitej pozotk ramie.

Najemnicy, ktrzy nadbiegli od strony westybulu, mieli w oczach dziki strach. Stefan Skellen ostudzi ich gronym spojrzeniem, przywoa do porzdku marsow min i gosem. - Co tam? Gada! - Panie koroner... - zacharcza jeden. - Zgroza tam! To s demony i diaby... Z ukw szyj niechybnie.. Rbi strasznie... mier tam... Czerwono wszdy od juchy! - Z dziesiciu pado... Moe wicej... A tam... Syszycie? Hukno znowu, zamek zatrzs si. - Magia - mrukn Skellen. - Vilgefortz... No, zobaczymy. Przekonamy si, kto kogo. Nadbieg nastpny odak. By blady i oprszony tynkiem. Przez dusz chwil nie mg wykrztusi sowa, gdy wreszcie przemwi, latay mu rce i trzs si gos. - Tam... Tam... Potwr... Panie koroner... Jak wielki czarny gacek... Na mych oczach gowy ludziom urywa... Ino krew sikaa! A on wiszcza a mia si... O, takie mia zbiska! - Gw nie uniesiem... - zaszepta kto na plecami Puszczyka. - Panie koroner - zdecydowa si przemwi Boreas Mun. - To s upiory. Widziaem... modego grafa Cahira aep Ceallach. A on przecie nie yje. Skellen spojrza na niego, ale nic nie powiedzia. - Panie Stefanie... - wybekota Dacre Silifant. - Z kim nam tu wojowa przyszo? - To nie s ludzie - wyjcza ktry z najemnikw. - Charakterniki to s i piekielne czarty! Nie wydoli przeciw takim ludzka moc... Puszczyk skrzyowa rce na piersi, powid po odakach wzrokiem miaym i wadczym. - Nie bdziemy wic - oznajmi gromko i dobitnie - miesza si do tego konfliktu si piekielnych! Niech tam sobie demony walcz z demonami, czarownicy z czarownikami, a upiory z powstaymi z grobw umrzykami. Nie bdziemy im przeszkadza! My sobie tutaj spokojnie poczekamy na rezultat boju. Twarze odakw pojaniay. Morale wzroso wyczuwalnie. - Te schody - podj mocnym gosem Skellen - to jedyna droga wyjcia. Poczekamy tu. Zobaczymy, kto sprbuje nimi zej. Z gry rozleg si straszliwy huk, ze sklepienia ze syszalnym szelestem posypaa si sztukateria. Zamierdziao siark i spalenizn. - Za ciemno tu! - zawoa Puszczyk, gromko i miao, by doda ducha swemu wojsku. ywo, zapali, co si da! Pochodnie, uczywa! Musimy dobrze widzie, kto pojawi si na tych schodach! Napeni jakim paliwem te elazne kosze! - Jakim paliwem, panie? Skellen bez sowa pokaza, jakim. - Obrazami? - spyta z niedowierzaniem odak. - Malowidami? - Tak jest - parskn Puszczyk. - Co tak patrzycie? Sztuka umara! W drzazgi poszy ramy, w strzpy obrazy. Dobrze wysuszone drewno i przesycone pokostem ptno zajy si natychmiast, oyy jasnym pomieniem. Boreas Mun patrzy. By ju cakowicie zdecydowany. *** Hukno, bysno, kolumna, zza ktrej w ostatnim niemal momencie zdyli odskoczy, rozpada si. Trzon zama si, zdobiona akantem gowica gruchna o posadzk miadc terakotow mozaik. W ich stron polecia z sykiem piorun kulisty. Yennefer odbia go, krzyczc zaklcia i gestykulujc. Vilgefortz szed w ich stron, jego paszcz powiewa jak smocze skrzyda. - Yennefer si nie dziwi - mwi, idc. - Jest kobiet, a wic istot ewolucyjnie nisza,

rzdzon zamtem hormonalnym. Ty jednak, Geralt, jeste przecie nie tylko mczyzn z natury rozsdnym, ale i mutantem, na emocje niepodatnym. Skin rk. Hukno, bysno. Piorun odbi si od wyczarowanej przez Yennefer tarczy. - Mimo twego rozsdku - przemawia dalej Vilgefortz przelewajc ogie z doni do doni - w jednej sprawie wykazujesz zadziwiajc a niemdr konsekwencj: niezmiennie pragniesz wiosowa pod prd i sika pod wiatr. To musiao skoczy si le. Wiedz, e dzi, tu, na zamku Stygga, wysikaa si pod huragan. *** Gdzie na dolnych kondygnacjach wrzaa walka, kto krzycza okropnie, zawodzi, wy z blu. Co si tam palio, Ciri wszya dym i swd spalenizny, czua powiew ciepego powietrza. Co hukno z tak moc, e a zadygotay wspierajce sklepienie kolumny, a ze cian posypa si stiuk. Ciri ostronie wyjrzaa zza wga. Korytarz by pusty. Posza nim szybko i cicho, majc po prawej i po lewej rzdy ustawionych w niszachposgw. Widziaa juz kiedy te posgi. W snach. Wysza z kotytarza. I wpakowaa si prosto na czowieka z dzid. Odskoczya, gotowa do salt i unikw. I wwczas zorientowaa si, e to nie czowiek, ale siwa, chuda i zgarbiona kobieta. I e to nie dzida, ale miota. - Wiziona jest gdzie tutaj - odchrzkna Ciri - czarodziejka o czarnych wosach. Gdzie? Kobieta z miot milczaa dugo, poruszajc ustami, jak gdyby co ua. - A mnie skd to wiedzie, gobeczko? - wymamrotaa wreszcie. - Dy ja tu ino sprztam. - Nic, ino sprztam po nich i sprztam - powtrzya, w ogle nie patrzc na Ciri. - A oni nic, ino cigiem brudz. Pojrzyj sama, gobeczko. Ciri spojrzaa. Na posadzce widniaa zygzakowato rozmazana smuga krwi. Smuga cigna si kilka krokw i koczya przy skurczonym pod cian trupie. Dalej leay jeszcze dwa trupy, jeden zwinity w kbek, drugi nieprzyzwoicie wrcz rozkrzyowany. Obok nich leay kusze. - Cigiem brudz - kobieta wzia kube i szmat, uklka, zabraa si do wycierania. Brud, nic wicej, ino brud, cigiem brud. A ty sprztaj i sprztaj. Czy bdzie kiedy koniec temu? - Nie - powiedziaa gucho Ciri. - Nigdy. Taki ju jest ten wiat. Kobieta przestaa wyciera. Ale gowy nie podniosa. - Ja sprztam - powiedziaa. - Nic wicej. Ale tobie, gobeczko, powiem, e trza ci prosto, a potem za na lewo. - Dzikuj. Kobieta niej opucia gow i wznowia wycieranie. *** Bya sama. Sama i zabkana w pltaninie korytarzy. - Pani Yenneeefeeer! Do tej pory zachowywaa cisz, obawiajc si cign sobie na kark ludzi Vilgefortza. Ale teraz...

- Yeeneeeefeeer! Zdawao si jej, e co usyszaa. Tak, na pewno! Wbiega na galeri, a stamtd do duej halli, midzy smuke filary. Do jej nozdrzy znowu dobieg odr spalenizny. Bonhart jak duch wychyn z niszy i uderzy j pici w twarz. Zatoczya si, a on skoczy na ni jak jastrzb, chwyci za gardo, przedramieniem przydusi do muru. Ciri spojrzaa w jego rybie oczy i poczua, jak serce zjeda jej w d, do podbrzusza. - Nie odnalazbym ci, gdyby nie woaa - wycharcza. - Ale woaa, na domiar tsknie! To za mn tak tya? Kochaneczko? Wci przypierajc j do muru, wsun do we wosy na karku. Ciri zaszarpaa gow. owca wyszczerzy zby. Przejecha doni po jej ramieniu, cisn pier, brutalnie zapa za krocze. Potem puci j, pchn, a osuna si po cianie. I rzuci jej pod nogi miecz. Jej jaskk. A ona momentalnie wiedziaa, czego chce. - Wolabym na arenie - wycedzi. - Jako ukoronowanie, jako fina wielu piknych przedstawie. Wiedminka kontra Leo Bonhart! Ech, paciliby ludzie, by co takiego zobaczy! Dalej! Podnie elazo i dobd go z jaszczura. Usuchaa. Ale nie wycigna klingi z pochwy, przewiesia tylko pas przez plecy tak, by rkoje bya w zasigu rki. Bonhart cofn si o krok. - Mylaem - powiedzia - e wystarczy mi, jeli uciesz oczy widokiem tych zabiegw, jakie szykuje dla ciebie Vilgefortz. Myliem si. Ja musz poczu, jak twoje ycie spywa po mojej klindze. Plugawi na czary i czarownikw, na przeznaczenie, na przepowiednie, na losy wiata, plugawi na starsz i na modsz krew. C znacz dla mnie te wszystkie wrby i czary? Co mi z nich przyjdzie? Nic! Nic nie da si porwna z przyjemnoci... Urwa. Widziaa, jak zaci usta, jak zowrogo bysny mu oczy. - Wypuszcz ci krew z y, wiedminko - zasycza. - A potem, zanim ostygniesz, odwitujemy zalubiny. Jeste moja. I umrzesz moja. Dobd broni. Rozleg si daleki huk, zamek zadygota. - Vilgefortz - wyjani z kamienn twarz Bonhart - robi tam miazg z twoich wiedmiskich ratownikw. Dalej, dziewczyno, dobd miecza. Ucieka, pomylaa, zibnc z trwogi, ucieka w inne miejsca, w inne czasy, byle dalej od niego, byle dalej. Czua wstyd: jake to tak, ucieka? Zostawi na ich ask Yennefer i Geralta? Ale rozsdek podpowiada: martwa nie na wiele im si przydam... Skupia si, przyciskajc pici do skroni. Bonhart momentalnie poj, co si wici, rzuci si ku niej. Ale byo za pno. W uszach Ciri zaszumiao, co bysno. Udao si, pomylaa z triumfem. I od razu poja, e triumf by przedwczesny. Poja to, syszc wcieke wrzaski i kltwy. Fiasku winna bya chyba z, wroga i paraliujca aura tego miejsca. Przeniosa si niedaleko. Nawet nie poza zasig wzroku - w przeciwny kraniec galerii. Niedaleko od Bonharta. Ale poza zasig jego rk i jego miecza. Przynajmniej chwilowo. cigana jego rykiem, Ciri odwrcia si i pobiega. *** Przebiega dugim i szerokim korytarzem, ledzona martwymi spojrzeniami alabastrowych kanefor podtrzymujcych arkady. Skrcia raz, potem drugi raz. Chciaa zgubi i zmyli Bonharta, nadto kierowaa si ku odgosom walki. Tam, gdzie walczono, byli jej przyjaciele. Wpada do wielkiego, okrgego pomieszczenia, porodku ktrego staa na marmurowym

cokole rzeba przestawiajca kobiet z zakryt twarz, najpewniej bogini. Z pomieszczenia wychodziy dwa korytarze, oba do wskie. Wybraa na chybi trafi. Oczywicie wybraa le. - Dziewka! - rykn jeden ze zbirw. - Mamy j! Byo ich zbyt duo, by moga ryzykowa walk, nawet w wskim korytarzu. A Bonhart by ju pewnie blisko. Ciri zawrcia i rzucia si do ucieczki. Wpada do sali z marmurow bogini. I zmartwiaa. Przed ni sta rycerz z wielkim mieczem, w czarnym paszczu i hemie ozdobionym skrzydami drapienego ptaka. Miasto pono. Syszaa ryk ognia, widziaa trzepoczce ponienie, czua gorco poaru. W uszach miaa renie koni, wrzask mordowanych... Skrzyda czarnego ptaka zaopotay nagle, zakryy sob wszystko... Na pomoc! Cintra, pomylaa, przytomniejc. Wyspa Thanedd. Docign mnie a tu. To demon. Jestem osaczona przez demony, przez koszmary z moich snw. Za mn Bonhart, przede mn on. Sycha byo krzyki i tupot nadbiegajcych pachokw. Rycerz w hemie z pirami zrobi nagle krok. Ciri przeamaa strach. Wyszarpna Jaskk z pochwy. - Nie dotkniesz mnie! Rycerz znowu postpi, a Ciri ze zdumieniem spostrzega, e za jego paszczem kryje si jasnowosa dziewczyna uzbrojona w krzyw szabl. Dziewczyna jak ry przemkna obok Ciri, ciosem szabli rozcigna na posadzce jednego z pachokw. A czarny rycerz, o dziwo, zamiast zaatakowa Ciri, potnym ciciem rozpata drugiego zbira. Pozostali cofnli si w korytarz. Jasnowosa dziewczyna rzucia si ku drzwiom, ale nie zdya ich zamkn. Cho gronie wywijaa szabl i wrzeszczaa, pachokowie wypchnli j spod portalu. Ciri spostrzega, jak jeden dgn j sulic, zobaczya, jak dziewczyna pada na klczki. Skoczya, od ucha tnc Jaskk, z drugiej strony, straszliwie siekc drugim mieczem, podbieg Czarny Rycerz. Jasnowosa dziewczyna, wci na kolanach, dobya zza pasa siekierk i cisna ni, trafiajc jednego z drabw prosto w twarz. Potem dopada drzwi, zatrzasna je, a rycerz spuci zasuw. - Uff - powiedziaa dziewczyna. - Db i elazo! Troch potrwa, zanim si przez to przerbi! - Nie bd traci czasu, poszukaj innej drogi - oceni rzeczowo Czarny Rycerz, po czym spochmurnia nagle, widzc przesikajc krwi nogawk dziewczyny. Dziewczyna machna rk, e to nic. - Umykajmy std - rycerz zdj hem, spojrza na Ciri. - Jestem Cahir Mawr Dyffryn, syn Ceallacha. Przybyem tu razem z Geraltem. Tobie na ratunek, Ciri. Wiem, e to niewiarygodne. - Widziaam niewiarygodniejsze - burkna Ciri. - Dalek drog przebye... Cahirze... Gdzie jest Geralt? Patrzy na ni. Pamitaa jego oczy z Thanedd. Ciemnobkitne i mikkie jak atas. adne. - Ratuje czarodziejk - odpowiedzia. - T... - Yennefer. Idziemy. - Tak! - powiedziaa jasnowosa, improwizujc opatrunek na udzie. - Trzeba skopa jeszcze kilka dup! Za ciotk! - Idziemy - powtrzy rycerz. Ale byo za pno. - Uciekajcie - szepna Ciri, widzc, kto nadchodzi korytarzem. - To jest diabe wcielony.

Ale on chce tylko mnie. Was nie bdzie ciga... Biegnijcie... Pomcie Geraltowi... Cahir pokrci gow. - Ciri - powiedzia agodnie. - Dziwi si temu, co mwisz. Jechaem tu z koca wiata, by ci odnale, ocali i obroni. A ty chciaaby, bym teraz uciek? - Nie wiesz, z kim masz do czynienia. Cahir podcign rkawice, zdar paszcz, owin go wok lewego ramienia. Machn mieczem, zakrci nim, a zafurczao. - Zaraz bd wiedzia. Bonhart, dostrzegszy trjk, zatrzyma si. Ale tylko na chwil. - Aha! - powiedzia. - Odsiecz przybya? Twoi kompani, wiedminko? Dobrze. Dwoje mniej, dwoje wicej. Rnicy to nie czyni. Ciri nagle doznaa olnienia. - Poegnaj si z yciem, Bonhart! - wrzasna. - To twj koniec! Trafia kosa na kamie! Przesadzia chyba, zowi fasz w jej gosie. Zatrzyma si, spojrza podejrzliwie. - Wiedmin? Doprawdy? Cahir zawin mieczem, stajc w pozycji. Bonhart nie drgn. - W modszych, ni mylaem, czarownica gustuje - zasycza. - Spjrz bo, junaku, tutaj. Rozchesta koszul. W jego pici bysny srebrne medaliony. Kot, gryf i wilk. - Jeli naprawd wiedminem - zgrzytn zbami - to wiedz, e twj wasny znachorski amulet zaraz ozdobi moj kolekcj. Jeli wiedminem nie jeste, bdziesz trupem, nim zdoasz oczami zamruga. Mdrze byoby tedy zej mi z drogi i umyka, gdzie pieprz ronie. Ja chc tej dziewki, do ciebie rankoru nie mam. - Mocny w gbie - rzek spokojnie Cahir, mynkujc ostrzem. - Sprawdzimy, czy nie tylko. Angouleme, Ciri. Uciekajcie! - Cahir... - Biegnijcie - poprawi si - na pomoc Geraltowi. Pobiegy. Ciri podtrzymywaa utykajc Angouleme. - Sam tego chciae - Bonhart zmruy blade oczy, postpi, obracajc mieczem. - Sam tego chciaem? - powtrzy gucho Cahir Mawr Dyffryn aep Ceallach. - Nie. Tak chce przeznaczenie! Skoczyli ku sobie, cili si szybko, otoczyli dzik migotanin kling. Korytarz napeni si szczkiem elaza, od ktrego, zadawao si, dry i koysze si marmurowa rzeba. - Niezy - charkn Bonhart, gdy si rozczyli. - Niezy, junaku. Ale aden z ciebie wiedmin, maa mija oszukaa mnie. Ju po tobie. Szykuj si na mier. - Mocny w gbie. Cahir odetchn gboko. Starcie przekonao go, e z rybiookim ma nike szanse. Typ by dla niego za szybki i za silny. Jedyn szans byo to, e si spieszy, by ciga Ciri. I wyranie si denerwowa. Bonhart zaatakowa znowu. Cahir sparowa cicie, zgarbi si, skoczy, chwyci przeciwnika w pasie, pchn na cian, upn kolanem w krocze. Bonhart zapa go za twarz, z moc grzmotn w bok gowy gowic miecza, raz, drugi, trzeci. Trzecie uderzenie odrzucio Cahira. Zobaczy bysk klingi. Sparowa odruchowo. Zbyt wolno. *** Byo cile przestrzegan tradycj rodu Dyffrynw, e nad zoonym w zamkowej zbrojowni ciaem polegego krewniaka wszyscy mczyni z rodu odprawiali caodzienn i caonocn milczc wigili. Kobiety, zebrane w odlegym skrzydle zamku, by nie

przeszkadza mczyznom, nie rozprasza ich i nie zakca ich przemyle, szlochay, spazmoway i mdlay. Ocucone, zaczynay szlocha i spazmowa. I da capo. Spazmy i zy nawet u kobiet, szlachcianek vicovarskich, byy niemile widzianym nietaktem i wielkim dyshonorem. Ale u Dyffrynw taka, nie inna bya tradycja i nikt jej nie zmienia. Ani zmienia nie zamierza. Dziesicioletni Cahir, najmodszy brat polegego w Nazairze i lecego wanie w zamkowej zbrojowni Aillila, w myli zwyczaju i tradycji nie by jeszcze mczyzn. Nie dopuszczono go do zebranego nad otwart trumn grona mczyzn, nie pozwolono, by siedzia i milcza wraz z dziadem Gruffydem, ojcem Ceallachem, bratem Dheranem oraz ca gromad wujw, stryjw i kuzynw. Spazmowa i mdle wraz z babk, matk, trzema siostrami oraz ca gromad stryjenek, wujenek i kuzynek nie pozwolono mu, ma si rozumie, rwnie. Wraz z reszt maoletnich krewniakw, przybyych do Darn Dyffra na egzekwie, pogrzeb i tryzn, Cahir baznowa i psoci na murach. I bi si na kuaki z tymi, ktrzy uwaali, e najmniejszymi z mnych byli w walkach o Nazair ich wani ojcowie i starsi bracia, nie za Aillil aep Ceallach. - Cahirek! Chod tu do mnie, syneczku! Na kruganku staa Mawr, matka Cahira, i jej siostra, ciotka Cinead var Anahid. Twarz matki bya czerwona i tak opucha od paczu, e Cahir a si przerazi. Wstrzsno nim, e nawet z tak urodziwej kobiety, jak jego matka, pacz mg zrobi podobn maszkar. Mocno postanowi sobie nie paka nigdy, przenigdy. - Pamitaj, synku - zakaa Mawr, przyciskajc chopca do podoka tak, e tchu mu zabrako. - Zapamitaj ten dzie. Pamitaj, kto pozbawi ycia twego braciszka Aillila. Zrobili to ci przeklci Nordlingowie. Twoi wrogowie, syneczku. Masz ich zawsze nienawidzi. Masz nienawidzi tej przekltej zbrodniczej nacji! - Bd ich nienawidzi, pani matko - obieca Cahir, nieco zdziwiony. Po pierwsze, jego brat Aillil pad w boju, z honorem, chwalebn i godn pozazdroszczenia mierci wojownika, nad czym wic roni zy? Po drugie, nie byo tajemnic, e babka Eviva, matka Mawr, pochodzia z Nordlingw. Tata w gniewie nie raz potrafi nazwa babk "wilczyc z Pnocy". Ma si rozumie, za jej plecami. No, ale jeli teraz matka kae... - Bd ich nienawidzi - przyrzek z zapaem. - Ju ich nienawidz! A gdy bd duy i bd mia prawdziwy miecz, to pjd na wojn i gowy im poucinam! Zobaczysz, pani matko! Mama nabraa powietrza w puca i zacza spazmowa. Ciotka Cinead podtrzymaa j. Cahir zaciska pistki i dygota z nienawici. Z nienawici do tych, ktrzy skrzywdzili jego mam, sprawiajc, e a tak zbrzyda. *** Cios Bonharta rozwali mu skro, policzek i usta. Cahir upuci miecz i zatoczy si, a owca z pobrotu ci go midzy szyj a obojczyk. Cahir run pod stopy marmurowej bogini, jego krew, niczym pogaska ofiara, zbryzgaa cok posgu. *** Hukno, podoga zadraa pod stopami, ze ciennego panoplia z omotem spada tarcza. Korytarzem snu si i pozi gryzcy dym. Ciri otara twarz. Podtrzymywana jasnowosa dziewczyna ciya jej jak myski kamie.

- Szybciej... Biegnijmy szybciej... - Ja nie mog szybciej - powiedziaa dziewczyna. I nagle ciko siada na posadzce. Ciri z przeraeniem zobaczya, jak spod siedzcej, spod jej przesiknitej nogawki, zaczyna wylewa si i wzbiera czerwona kaua. Dziewczyna bya blada jak trup. Ciri rzucia si na kolana obok niej, cigna dziewczynie szal, potem pasek, sprbowaa zrobi opaski uciskowe. Ale rana bya zbyt wielka. I zbyt blisko pachwiny. Krew nie przestawaa ciec. Dziewczyna chwycia j za rk. Palce miaa zimne jak ld. - Ciri... - Tak. - Ja jestem Angouleme. Nie wierzyam... Nie wierzyam, e ci odnajdziemy. Ale poszam za Geraltem... Bo za nim nie mona nie i. Wiesz? - Wiem. On ju taki jest. - Odnalelimy ci. I uratowalimy. A Fringilla kpia z nas... Powiedz mi... - Nie mw nic. Prosz. - Powiedz... - Angouleme poruszaa wargami coraz wolniej i z coraz wikszym trudem. Powiedz, jeste przecie krlow... W Cintrze... Bdziemy u ciebie w askach, prawda? Zrobisz ze mnie... hrabin? Powiedz. Ale nie kam... Zdoasz? Powiedz! - Nic nie mw. Oszczdzaj siy. Angouleme westchna, nagle pochylia si do przodu i opara czoem o rami Ciri. - Wiedziaam... - powiedziaa cakiem wyranie. - Wiedziaam, kurwa, e bordel w Toussaint by lepszym pomysem na ycie. Mina duga, bardzo duga chwila, zanim Ciri zorientowaa si, e trzyma w objciach nieyw dziewczyn. *** Zobaczya go, jak nadchodzi prowadzony martwymi spojrzeniami podtrzymujcych arkady alabastrowych kanefor. I nagle zrozumiaa, e ucieczka jest niemoliwa, e przed nim nie da si uciec. e bdzie musiaa stawi mu czoo. Wiedziaa o tym. Ale wci zbyt si go baa. Doby broni. Ostrze Jaskki zapiewao cicho. Znaa ten piew. Cofaa si szerokim korytarzem, a on szed za ni, trzymajc miecz oburcz. Krew ciekaa po ostrzu, cikimi kroplami kapaa z jelca. - Trup - oceni, przestpujc nad ciaem Angouleme. - I dobrze. Tamten junak te ju ziemi gryzie. Ciri poczua, jak ogarnia j desperacja. Jak palce do blu zaciskaj si na rkojeci. Cofaa si. - Oszukaa mnie - cedzi Bonhart, idc za ni. - Junak nie mia medalionu. Ale co mi mwi, e znajdzie si tu, w zamku, kto medalion noszcy. Znajdzie si kto taki, stary Leo Bonhart gow stawi, gdzie w pobliu wiedmy Yennefer. Ale pierwsza rzecz pierwej, mijo. Najsampierw my. Ty i ja. I nasze zalubiny. Ciri zorientowaa si. Zatoczywszy Jaskk krtki uk, przyja pozycj. Zacza i pkolem, coraz szybciej, zmuszajc owc do obracania si w miejscu. - Ostatnim razem - wycedzi - nie na wiele ci si zdaa ta sztuczka. Co to? Nie umiesz si uczy na bdach? Ciri przyspieszya krok. Pynnymi, agodnymi ruchami klingi mylia i zwodzia, mamia i hipnotyzowaa.

Bonhart wywin mieczem syczcego myca. - Nie dziaa to na mnie - warkn. - I nudzi mnie to! Dwoma szybkimi krokami skrci dystans. - Graj, muzyko! Skoczy, ci ostro, Ciri zwina si w piruecie, poderwaa, pewnie wyldowaa na lew nog, uderzya do razu, bez przybierania pozycji, zanim jeszcze klinga zadzwonia o parad Bonharta, ju wirowaa wok, gadko wchodzc pod wiszczce cicia. Uderzya jeszcze raz, bez zamachu, z nienaturalnego, zaskakujcego wygicia okcia. Bonhart sparowa, impet parady wykorzysta do natychmiastowego ciecia od lewej. Spodziewaa si tego, wystarczyo jej lekkiego ugicia kolan i zakoysania korpusu, by o uamek cala usun si spod ostrza. Skontrowaa natychmiast, cia krtko. Ale tym razem czeka na ni, zmyli j fint. Nie napotkawszy parady, o mao nie stracia rwnowagi, uratowaa si byskawicznym odskokiem, ale i tak jego miecz zawadzi o jej rami. Zrazu mylaa, e ostrze przecio tylko watowany rkaw, ale za chwil poczua pod pach i na rce ciep ciecz. Alabastrowe kanefory obserwoway ich obojtnymi oczami. Cofaa si, a on szed za ni, zgarbiony, wykonujc mieczem szerokie koszce ruchy. Jak kocista mier, ktr Ciri widziaa na malowidach wityni. Taniec szkieletw, pomylaa. Idzie kostucha. Cofaa si. Ciepa ciecz cieka jej ju po przedramieniu i doni. - Pierwsza krew dla mnie - powiedzia na widok gwiadzicie rozprynitych kropelek na posadzce. - Dla kogo bdzie druga? Moja oblubienico? Cofaa si. - Obejrzyj si. To koniec. Mia racj. Korytarz koczy si nicoci, przepaci, na dnie ktrej wida byo zakurzone, brudne i porozwalane deski podogi niszej kondygnacji. Ta cz zamku bya zrujnowana, w ogle nie miaa podogi. Zostaa tylko aurowa konstrukcja nona - supy, kalenice i czca wszystko krata z belek. Nie wahaa si dugo. Wstpia na belk, cofaa si po niej, nie spuszczajc Bonharta z oczu, ledzc kady jego ruch. To j ocalio. Bo nagle run na ni, biegnc po belce, tnc szybkimi krzyujcymi si uderzeniami, wywijajc mieczem w byskawicznych fintach. Wiedziaa, na co liczy. Za parada lub pomyka na fincie pozbawiaby j rwnowagi, a wwczas spadaby z belki w d, na porozwalany parkiet dolnego pitra. Ciri tym razem nie daa si oszuka fintami. Wrcz przeciwnie. Wywina si zgrabnie i sama zamarkowaa cios od prawej, a gdy na uamek sekundy zawaha si, cia sekund dexter, tak szybk i mocn, e Bonhart zakoysa si po paradzie. I byby spad, gdyby nie jego wzrost. Wycignit w gr lew rk zdoa przytrzyma si kalenicy i utrzyma rwnowag. Ale na uamek sekundy utraci koncentracj. A Ciri ten uamek wystarczy. Cia z wypadu, mocno, na pen dugo ramienia i klingi. Nawet nie drgn, gdy ostrze Jaskki z sykiem przejechao mu przez pier i lewe rami. Skontrowa natychmiast tak strasznie, e gdyby Ciri nie wywina salta w ty, cios przeciby j chyba na p. Skoczya na ssiedni belk, padajc w przyklk z mieczem poziomo ponad gow. Bonhart spojrza na swoje rami, unis lew do, ju oznaczon deseniem karminowych wykw. Popatrzy na gste krople kapice w d, w przepa. - No, no - powiedzia. - Jednak umiesz uczy si na bdach. Jego gos dra wciekoci. Ale Ciri znaa go zbyt dobrze. By spokojny, opanowany i gotw do mordu. Skoczy na jej belk, koszc mieczem, szed na ni jak burza, stpa pewnie, bez zachwiania, nawet nie patrzc pod nogi. Belka trzeszczaa, siaa kurzem i prchnem. Par, tnc krzyowo. Zmusi j, by sza tyem. Atakowa tak szybko, e nie moga

zaryzykowa skoku ani salta, musiaa cay czas parowa i robi uniki. Zobaczya bysk w jego rybich oczach. Wiedziaa, w czym rzecz. Przypiera j do supa, do krzyaka pod kalenic. Pcha j w miejsce, z ktrego nie byo ucieczki. Musiaa co zrobi. I nagle wiedziaa, co. Kaer Morhen. Wahado. Odbijasz si od wahada, przejmujesz jego impet, jego energi. Przejmujesz impet przez odbicie si. Rozumiesz? Rozumiem, Geralt. Znienacka, z szybkoci atakujcej miji przesza od parady do ciosu. Klinga Jaskki jkna, zderzajc si z brzeszczotem Bonharta. W tym samym momencie Ciri odbia si i skoczya na ssiedni belk. Wyldowaa, cudem utrzymujc rwnowag. Przebiega par lekkich krokw i skoczya znowu, z powrotem na belk Bonharta, ldujc za jego plecami. Obrci si w por, ci szeroko, na lepo niemal, w miejsce, gdzie powinien wnie j skok. Chybi o wos, sia ciosu zachwiaa nim. Ciri zaatakowaa jak piorun. Cia z wypadu, padajc w przyklk. Cia mocno i pewnie. I zamara z mieczem wycignitym w bok. Spokojnie patrzc, jak dugie, skone i gadziutkie rozcicie na jego kaftanie zaczyna wzbiera i kipie gst czerwieni. - Ty... - Bonhart zachwia si. - Ty... Rzuci si na ni. By ju wolny i niemrawy. Ucieka mu skokiem w ty, a on nie utrzyma rwnowagi. Pad na kolano, ale i kolanem nie trafi w belk. A drewno byo ju mokre i liskie. Przez sekund patrzy na Ciri. Potem spad. Widziaa, jak run na parkiet w gejzerze pyu, tynku i krwi, jak jego miecz polecia na dobre kilka sni w bok. Lea nieruchomo, rozkrzyowany, wielki, chudy. Zraniony i cakiem bezbronny. Ale nadal straszny. Troch potrwao, ale wreszcie drgn. Jkn. Sprbowa unie gow. Poruszy rkami. Poruszy nogami. Podsun si do supa, wspar o plecami. Zajcza znowu, oburcz macajc zakrwawion pier i brzuch. Ciri skoczya. Spada obok niego w przyklk. Mikko jak kot. Widziaa, jak jego rybie oczy rozszerzyy si ze strachu. - Wygraa... - wycharcza, patrzc na ostrze Jaskki. - Wygraa, wiedminko. Szkoda, e to nie na arenie... Byoby widowisko... Nie odpowiedziaa. - To ja daem ci ten miecz, pamitasz? - Ja wszystko pamitam. - Chyba mnie... - stkn. - Chyba mnie nie dorniesz, co? Nie zrobisz tego... Nie dobijesz powalonego i bezbronnego... Ja ci przecie znam, Ciri. Jeste na to... za szlachetna. Patrzya na niego dugo. Bardzo dugo. Potem pochylia si. Oczy Bonharta rozszerzyy si jeszcze bardziej. Ale ona tylko zerwaa mu z szyi medaliony - wilka, kota i gryfa. Potem odwrcia si i posza w stron wyjcia. Rzuci si na ni z noem, skoczy wrednie i zdradliwie. I cicho jak nietoperz. Dopiero w ostatnim momencie, gdy pugina ju, ju mia pogry si a po gard w jej plecach, zarycza, wkadajc w ten tyk ca nienawi. Unikna zdradzieckiego pchnicia szybkim pobrotem i odskokiem, odwina si i uderzya szybko i szeroko, mocno, z caego ramienia, wzmagajc si ciosu skrtem bioder. Jaskka wisna i cia, cia samym koniuszkiem klingi. Sykno i mlasno, Bonhart chwyci si za gardo. Rybie oczy wylazy mu z orbit. - Mwiam ci przecie - rzeka Ciri zimno - e ja wszystko pamitam. Bonhart wybauszy oczy jeszcze bardziej. A potem upad. Przechyli si i run w ty, wzbijajc kurz. I lea tak, wielki, chudy jak kostucha, na brudniej pododze, wrd poamanych klepek. Wci ciska si za gardo, kurczowo, ze wszystkich si. Ale cho

trzyma mocno, ycie i tak wartko uchodzio spomidzy jego palcw, rozlewao si wok gowy wielk czarn aureol. Ciri stana nad nim. Bez sowa. Ale tak, by dobrze j widzia. By to jej, tylko jej obraz zabra ze sob tam, dokd szed. Bonhart spojrza na ni mtniejcym i rozpywajcym si wzrokiem. Zadygota konwulsyjnie, chrobotn po deskach obcasami. Potem wyda z siebie bulgot taki, jaki wydaje lejek, gdy ju wszystko przez niego przeleci. I to by ostatni dwik, jaki wyda. *** Gruchno, z hukiem i brzkiem wyleciay witrae. - Uwaaj, Geralt! Odskoczyli, w sam por. Olepiajca byskawica przeoraa posadzk, w powietrzu zawyy odamki terakoty i ostre kawaeczki mozaiki. Druga byskawica trafia w kolumn, za ktr skry si wiedmin. Kolumna rozpada si na trzy czci. Od sklepienia urwao si p arkady i runo na posadzk z oguszajcym oskotem. Geralt, lec pasko na pododze, osoni gow domi, wiadom, jak ndzna to osona przed spadajcymi na niego kilkunastoma pudami gruzu. Przygotowa si na najgorsze, ale wcale nie byo najgorzej. Zerwa si, zdy zobaczy nad sob powiat magicznej tarczy, poj, e uratowaa go magia Yennefer. Vilgefortz zwrci si ku czarodziejce, rozwali w drobny mak filar, za ktrym si schronia. Rykn wciekle, fastrygujc chmur dymu i kurzu nitkami ognia. Yennefer zdya odskoczy, zrewanowaa si, wystrzeliwujc w czarodzieja wasn byskawic, ktr jednak Vilgefortz odbi bez wysiku i wrcz lekcewarzco. Odpowiedzia uderzeniem, ktre cisno Yennefer o posadzk. Geralt rzuci si na niego, ocierajc twarz z tynku. Vilgefortz zwrci ku niemu oczy i rk, z ktrej z rykiem buchny ponienie. Wiedmin odruchowo zasoni si mieczem. Pokryta runami krasnoludzka klinga, o dziwo, osonia go, rozcia strug ognia na p. - Ha! - rykn Vilgefortz. - Imponujce, wiedminie! A co powiesz na to? Wiedmin nic nie powiedzia. Polecia jak uderzony taranem, pad na posadzk i pojecha po niej, zatrzymujc si dopiero na bazie kolumny. Kolumna rozpka si i rozleciaa w gruzy, znowu zabierajc ze sob znaczn cz sklepienia. Tym razem Yennefer nie zdoaa da mu magicznej osony. Wielki odupany z arkady zom trafi go w bark, zwalajc z ng. Bl sparaliowa bo na moment. Yennefer, skandujc zaklcia, saa w stron Vilgefortza byskawic po byskawicy. adna nie signa celu, wszystkie bezsilnie odbijay si od chronicej czarodzieja magicznej sfery. Vilgefortz wycign nagle rce, rozpostar je gwatownie. Yennefer wrzasna z blu, uniosa si w gr, lewitujc. Vilgefortz skrci donie, zupenie jakby wyyma mokr szmat. Czarodziejka zawya przeszywajco. I zacza si skrca. Geralt zerwa si, pokonujc bl. Ale uprzedzi go Regis. Wampir pojawi si nie wiadomo skd w postaci olbrzymiego nietoperza, spad na Vilgefortza bezszelestnym lotem. Nim czarodziej zdoa osoni si czarem, Regis chlasn go szponami po twarzy, chybiajc oko wycznie dlatego, e byo nienormalnie mae. Vilgefortz zarycza, macha rkami. Uwolniona Yennefer runa na kup gruzu z rozdzierajcym jkiem, krew z nosa buchna jej na twarz i pier. Geralt ju by blisko, ju wznosi do cicia sihill. Ale Vilgefortz nie by jeszcze pokonany i kapitulowa nie myla. Wiedmina odrzuci potn fal mocy, w atakujcego go wampira strzeli olepiajco biaym pomieniem, ktry przeci kolumn jak gorcy miecz maso. Regis

zwinnie unikn pomienia, zmaterializowa si w normaln posta tu obok Geralta. - Uwaaj - stkn wiedmin, starajc si zobaczy, co z Yennefer. - Uwaaj, Regis... - Uwaa? - krzykn wampir. - Ja? Nie po to tu przybyem! Nieprawdopodobnym, byskawicznym, icie tygrysim skokiem rzuci si na czarodzieja i zapa go za gardo. Bysny ky. Vilgefortz zawy ze zgrozy i wciekoci. Przez moment zdawao si, e koniec z nim. Ale bya to zuda. Czarodziej mia w arsenale or na kad okazj. I na kadego przeciwnika. Nawet na wampira. Donie, ktrymi chwyci Regisa, rozjarzyy si si jak rozpalone elazo. Wampir krzykn. Geralt te krzykn, widzc, e czarodziej dosownie rozdziera Regisa. Skoczy na pomoc, ale nie zdy. Vilgefortz pchn rozdartego wampira na kolumn, z bliska, z obu rk wypali biaym ogniem. Regis zakrzycza, zakrzycza tak, e wiedmin zakry uszy domi. Z hukiem i brzkiem wyleciaa reszta witray. A kolumna po prostu stopia si. Wampir stopi si wraz z ni, rozla w bezksztatny bawan. Geralt zakl, wkadajc w kltw ca wcieko i rozpacz. Doskoczy, wznis sihill do ciosu. Nie zdy ci. Vilgefortz odwrci si i uderzy go magiczn energi. Wiedmin przelecia przez ca dugo hali, z impetem waln o cian, osun si po niej. Lea, jak ryba apic powietrze, zastanawiajc si nie nad tym, co ma zamane, lecz nad tym, co ma cae. Vilgefortz szed ku niemu. W jego rku zmaterializowa si dugi na sze stp elazny drg. - Mgbym ci spopieli zaklciem - powiedzia. - Mgbym ci roztopi na szkliwo, jak tego potwora przez chwil. Ale ty, wiedminie, powiniene umrze inaczej. W walce. Moe niezbyt uczciwej, ale zawsze. Geralt nie wierzy, e uda mu si wsta. Ale wsta. Wyplu krew z przecitej wargi. Mocniej uchwyci miecz. - Na Thanedd - Vilgefortz podszed bliej, zakrci drgiem myca - nadamaem ci tylko ociupink, oszczdnie, bo to miaa by nauczka. Poniewa posza w las, tym razem poami ci dokadnie, na drobniutkie kosteczki. Tak, by ju nikt nigdy nie zdoa ci sklei. Zaatakowa. Geralt nie ucieka. Przyj walk. Drg migota i wiszcza, czarodziej kry wok taczcego wiedmina. Geralt unika ciosw i sam je zadawa, ale Vilgefortz zrcznie parowa, a wwczas aobnie jczaa zderzajca si ze stal stal. Czarodziej by szybki i zwinny jak demon. Zmyli Geralta skrtem tuowia i markowanym uderzeniem od lewej, waln go z dou w ebra. Nim wiedmin odzyska rwnowag i oddech, dosta w bark tak mocno, e a przyklkn. Odskokiem ocali czaszk od ciosu z gry, ale nie unikn odwrotnego pchnicia z dou, nad biodro. Zachwia si i uderzy plecami w cian. Mia jeszcze na tyle przytomnoci umysu, by pa na posadzk. W sam por, bo elazny drg otar si o jego wosy i waln w mur, a iskry poszy. Geralt przetoczy si, drg skrzesa iskry na posadzce tu obok jego gowy. Drugi cios trafi w opatk. By wstrzs, paraliujcy bl, spywajca do ng sabo. Czarodziej wznis drg. W jego oczach pali si triumf. Geralt cisn w pici medalion Fringilli. Drg spad, a zadzwonio. Uderzajc w posadzk o stop od gowy wiedmina. Geralt odturla si i szybko podnis na jedno kolano. Vilgefortz doskoczy, uderzy. Drg znowu min cel o kilka cali. Czarodziej pokrci gow z niedowierzniem, zawaha si na moment. Westchn, rozumiejc nagle. Oczy mu zabysny. Skoczy, biorc zamach. Za pno. Geralt ci go ostro przez brzuch. Vilgefortz wrzasn, upuci drg, zgity podrepta do tyu. Wiedmin ju by przy nim. Pchn go butem na kikut rozwalonej kolumny, ci zamaszycie, malujc na niej falujcy dese. Czarodziej zakrzycza, pad na kolana. Opuci

gow, popatrzy na brzuch i pier. Dugo nie mg oderwa wzroku od tego, co widzia. Geralt czeka spokojnie, w pozycji, z sihillem gotowym do cicia. Vilgefortz zajcza rozdzierajco i unis gow. - Geraaalt... Wiedmin nie da mu dokoczy. Dugi czas byo bardzo cicho. - Nie wiedziaam... - powiedziaa wreszcie Yennefer, gramolc si z kupy gruzu. Wygldaa strasznie. Krew cieknca z nosa zalaa jej cay podbrdek i dekolt. - Nie wiedziaam - powtrzya, widzc nie rozumiejcy wzrok Geralta - e znasz czary iluzyjne. I to zdolne zmyli Vilgefortza... - To mj medalion. - Aha - spojrzaa podejrzliwie. - Ciekawa rzecz. Ale i tak yjemy dziki Ciri. - Sucham? - Jego oko. Nie odzyska penej koordynacji. Nie zawsze trafia. Ja jednak ycie zawdziczam gwnie... Zamilka, spojrzaa na resztki stopionej kolumny, w ktrej mona byo rozpozna zarysy postaci. - Kto to by, Geralt? - Druh. Bdzie mi go bardzo brak. - By czowiekiem? - Uosobieniem czowieczestwa. Co z tob, Yen? - Par zamanych eber, wstrznienie mzgu, staw biodrowy, krgosup. Poza tym wietnie. A u ciebie? - Mniej wicej to samo. Beznamitnie popatrzya na gow Vilgefortza lec dokadnie porodku podogowej mozaiki. Mae, zeszklone ju oczko czarodzieja spogldao na nich z niemym wyrzutem. - adny to widok - powiedziaa. - Fakt - przyzna po chwili. - Ale ja si ju napatrzyem. Bdziesz moga i? - Z twoj pomoc, tak. *** I spotkali si, wszyscy troje, w miejscu, gdzie schodziy si korytarze, pod arkadami. Spotkali si pod martwymi spojrzeniami alabastrowych kanefor. - Ciri - powiedzia wiedmin. I przetar oczy. - Ciri - powiedziaa podtrzymywana przez wiedmina Yennefer. - Geralt - powiedziaa Ciri. - Ciri - odpowiedzia, pokonujc gwatowny skurcz garda. - Dobrze ci znowu widzie. - Pani Yennefer. Czarodziejka wyzwolia si spod ramienia wiedmina i z najwyszym wysikiem wyprostowaa. - Jak ty wygldasz, dziewczyno - powiedziaa surowo. - Spjrz tylko na siebie, jak ty wygldasz! Popraw wosy! Nie garb si. Pozwl no tu. Ciri podesza, sztywna jak automat. Yennefer poprawia i wygadzia jej konierzyk, sprbowaa zetrze zaschnit ju krew z rkawa. Dotna wosw. Odsonia blizn na policzku. Obja mocno. Bardzo mocno. Geralt widzia jej rce na plecach Ciri. Widzia zdeformowane palce. Nie czu gniewu, alu ani nienawici. Czu tylko zmczenie. I ogromnie pragnienie, by skoczy z tym wszystkim. - Mamusiu.

- Creczko. - Chodmy - zdecydowa si przerwa. Ale dopiero po duszej chwili. Ciri gono pocigna nosem, otara go wierzchem doni. Yennefer zgromia j spojrzeniem, otara oko, zapewnie czym zaprszone. Wiedmin patrzy w korytarz, z ktrego wysza Ciri, jak gdyby w oczekiwaniu, e wyjdzie stamtd kto jeszcze. Ciri pokrcia gow. Zrozumia. - Chodmy std - powtrzy. - Tak - powiedziaa Yennefer. - Chc widzie niebo. - Nigdy was ju nie opuszcz - powiedziaa gucho Ciri. - Nigdy. - Chodmy std - powtrzy. - Ciri, podtrzymaj Yen. - Nie potrzeba mnie podtrzymywa! - Pozwl mi, mamusiu. Przed nimi byy schody, wielkie schody tonce w dymie, w migotliwej powiacie pochodni i ognia w elaznych koszach. Ciri drgna. Widziaa ju te schody. W snach i wizjach. Na dole, daleko, czekali uzbrojeni ludzie. - Jestem zmczona - szepna. - Ja te - przyzna Geralt, dobywajc sihilla. - Mam ju do zabijania. - Ja te. - Nie ma std innego wyjcia? - Nie. Nie ma. Tylko te schody. Tak trzeba, dziewczyno. Yen chce widzie niebo. A ja chc widzie niebo, Yen i ciebie. Ciri obejrzaa si, spojrzaa na Yennefer, ktra, by nie upa, opara si o balustrad. Wycigna odebrane Bonhartowi medaliony. Kota zawiesia sobie na szyi, wilka daa Geraltowi. - Mam nadziej - rzek - e wiesz, e to tylko symbol? - Wszystko to tylko symbol. Wycigna Jaskk z pochwy. - Chodmy, Geralt. Chodmy. Trzymaj si blisko mnie. W dole schodw czekali na nich najemnicy Skellena, ciskajcy bro w spotniaych piciach. Puszczyk szybkim gestem posa na schody pierwszy rzut. Podkute buty odakw zaomotay na stopniach. - Powoli, Ciri. Nie spiesz si. Blisko mnie. - Tak, Geralt. - I spokojnie, dziewczyno, spokojnie. Pamitaj, bez zoci, bez nienawici. My musimy wyj i zobaczy niebo. A ci, ktrzy stan nam na drodze, musz umrze. Nie wahaj si. - Nie zawaham si. Chc zobaczy niebo. Do pierwszego podestu doszli bez przeszkd. Najemnicy cofnli si przed nimi, zaskoczeni i zdziwieni ich spokojem. Ale po chwili trzech skoczyo ku nim z wrzaskiem, wywijajc mieczami. Umarli natychmiast. - Kup! - dar si z dou Puszczyk. - Zabi ich! Skoczyo nastpnych trzech. Geralt szybko wyskoczy naprzeciw, zmyli fint, ci jednego z dou w gardo. Obrci si, przepuci Ciri spod prawego ramienia, Ciri gadko chlasna drugiego draba pod pach. Trzeci chcia ratowa ycie skokiem przez balustrad. Nie zdy. Geralt star z twarzy bryzgi krwi. - Spokojniej, Ciri. - Jestem spokojna.

Nastpnych trzech. Bysk kling, krzyk, mier. Gsta krew spezaa w d, ciekaa po stopniach. Drab w nabijanej mosidzem brygantynie skoczy ku nim z dug spis. Oczy mia dzikie od narkotykw. Ciri szybk skon parad odsuna drzewce, Geralt ci. Otar twarz. Szli, nie ogldajc si. Drugi podest by ju blisko. - Zabi! - wrzeszcza Skellen. - Na nich! Zaaabiii! Na schodach tupot, krzyk. Bysk kling, wrzask. mier. - Dobrze, Ciri. Ale spokojniej. Bez euforii. I blisko mnie. - Zawsze ju bd blisko ciebie. - Nie tnij z ramienia, jeli mona z okcia. Uwaaj. - Uwaam. Bysk klingi. Wrzask, krew. mier. - Dobrze, Ciri. - Chc zobaczy niebo. - Bardzo ci kocham. - Ja ciebie te. - Uwaaj. Robi si lisko. Bysk kling, wycie. Szli, doganiajc lejc si po stopniach krew. Szli w d, wci w d, schodami zamczyska Stygga. Atakujcy ich drab polizgn si na zakrwawionym stopniu, pad im plackiem wprost pod nogi, zawy o lito, oburcz zakrywajc gow. Przeszli obok, nie patrzc. A do trzeciego podestu nikt ju nie odway si zastpi im drogi. - uki - dar si z dou Stefan Skellen. - Dawajcie kusze! Boreas Mun mia przynie kusze! Gdzie on jest? Boreas Mun - o czym Puszczyk wiedzie nie mg - by ju do daleko. Jecha prosto na wschd, z czoem przy koskiej grzywie wyciska z wierzchowca tyle galopu, ile si dao. Z pozostaych, wysanych po uki, wrci tylko jeden. Temu, ktry zdecydowa si strzela, lekko zatrzsy si rce i zawiy od fisstechu oczy. Pierwsze bet ledwie drasn balustrad. Drugi nie trafi nawet w schody. - Wyej! - rozdar si Puszczyk. - Wejd wyej, durniu! Strzelaj z bliska! Kusznik uda, e nie syszy. Skellen zakl snicie, wyrwa mu kusz, skoczy na schody, przyklkn i wycelowa. Geralt szybko zasoni sob Ciri. Ale dziewczyna byskawicznie wywina si zza niego, gdy szczkna ciciwa, bya ju w pozycji. Wykrcia miecz do grnej kwarty, odbia bet tak mocno, e dugo koziokowa, nim spad. - Bardzo dobrze - mrukn Geralt. - Bardzo dobrze, Ciri. Ale jeli jeszcze raz zrobisz co takiego, spuszcz ci lanie. Skellen rzuci kusz. I nagle zorientowa si, e jest sam. Wszyscy jego ludzie, zbici w gromadk, byli na samym dole. aden nie kwapi si, by wej na schody. Byo ich jakby mniej, znowu kilku gdzie pobiego. Po kusze zapewne. A wiedmin i wiedminka spokojnie, nie przyspieszajc, ale i nie zwalniajc kroku, szli w d, w d po zalanych krwi schodach zamczyska Stygga. Blisko siebie, rami przy ramieniu, mamic i tumanic szybkimi poruszeniami kling. Skellen cofn si. I ju nie przesta si cofa. A do samego dou. Gdy znalaz si w grupie swych ludzi, spostrzeg, e cofanie trwa. Zakl bezsilnie. - Chopcy! - krzykn, a gos zama mu si faszywie. - miao! Haje na nich! Kup! Dalej, miao! Za mn! - Sami se idcie - bkn ktry, podnoszc do nosa do z fisstechem. Puszczyk ciosem pici zbieli mi narkotykiem twarz, rkaw i przd kaftana. Wiedmin i wiedminka minli drugi podest.

- Gdy zejd na sam d - zarycza Skellen - da si ich otoczy! Haje, chopcy! miao! Do broni! Geralt spojrza na Ciri. I omal nie zawy z wciekoci, widzc na jej szarych wosach bielutkie i lnice jak srebro pasemka. Opanowa si. To nie by czas na zo. - Uwaaj - powiedzia gucho. - Bd blisko mnie. - Zawsze bd blisko ciebie. - Na dole bdzie gorco. - Wiem. Ale jestemy razem. - Jestemy razem. - Jestem z wami - powiedziaa Yennefer, schodzc za nimi po schodach czerwonych i liskich od krwi. - Do kupy! Do kupy! - rycza Puszczyk. Kilku z tych, ktrzy pobiegli po kusze, wracao. Bez kusz. Bardzo przeraonych. Ze wszystkich trzech wiodcych ku schodom korytarzy rozleg si huk wywalanych berdyszami drzwi, omot, szczk elaza i odgos cikich krokw. I nagle ze wszystkich trzech korytarzy wymaszerowali onierze w czarnych hemach, zbrojach i paszczach ze znakiem srebrnej salamandry. Okrzyknici gromko i gronie najemnicy Skellena z brzkiem rzucili na posadzk bro, jeden po drugim. W tych mniej zdecydowanych wymierzono kusze, ostrza glewi i rohatyn, ponaglono jeszcze groniejszym krzykiem. Teraz usuchali wszyscy, wida bowiem byo, e czarni onierze a pal si, by kogo zakatrupi i tylko czekaj na pretekst. Puszczyk stan pod kolumn, skrzyowawszy rce na piersi. - Cudowna odsiecz? - mrukna Ciri. Geralt przeczco pokrci gow. Kusze i eleca wycelowano take i w nich. - Glaeddyvan vort! Opr nie mia sensu. Od czarnych onierzy roio si w dole schodw jak od mrwek, a oni byli ju bardzo, bardzo zmczeni. Ale nie rzucili mieczw. Pieczoowicie pooyli je na stopniach. A potem usiedli. Geralt czu ciepe rami Ciri, sysza jej oddech. Z gry, wymijajc trupy i kaue krwi, pokazujc czarnym onierzom nie uzbrojone rce, zesza Yennefer. Ciko usiada obok, na stopniu. Geralt poczu ciepo take i przy drugim ramieniu. Szkoda, e tak nie moe by zawsze, pomyla. A wiedzia, e nie moe. Ludzi Puszczyka wizano i po kolei wyprowadzano. Czarnych onierzy w paszczach z salamandr robio si coraz wicej. Nagle pojawili si wrd nich wysocy rang oficerowie, rozpoznawalni po biaych piropuszach i srebrnych olamowaniach na zbrojach. I po szacunku, z jakim rozstpowano si przed nimi. Przed jednym z oficerw, ktrego hem szczeglnie bogato ozdobiony by srebrem, rozstpowano si z wyjtkowym szacunkiem. Z ukonami wrcz. Ten wanie zatrzyma si przed stojcym pod kolumn Skellenem. Puszczyk - wida to byo wyranie nawet w migotliwym wietle uczyw i dopalajcych si w elaznych koszach obrazw - zblad, zrobi si biay jak papier. - Stefanie Skellen - powiedzia oficer dwicznym gosem, gosem, ktry zadzwoni a pod sklepieniem halli. - Staniesz przed sdem. Poniesiesz kar za zdrad. Puszczyka wyprowadzono, ale nie wizano mu rk jak gemajnom. Oficer odwrci si. Z arrasu na grze urwaa si ponca szmata, spada, wirujc jak wielki ognisty ptak. Blask zalni na srebrnym olamowaniu zbroi, na sigajcej do poowy policzkw zasonie hemu, majcej - jak u wszystkich Czarnych onierzy - ksztat potwornej zbatej szczki. Kolej na nas, pomyla Geralt. Nie pomyli si. Oficer popatrzy na Ciri, a jego oczy paliy si w otworach hemu, zauwaay i rejestroway wszystko. Blado. Blizn na policzku. Krew na rkawie i doni. Biae pasemka we wosach.

Potem Nilfgaardczyk obrci oczy na wiedmnina. - Vilgefortz? - spyta swym dwicznym gosem. Geralt przeczco pokrci gow. - Cahir aep Callach? Znowu przeczcy ruch gowy. - Jatki - powiedzia oficer, patrzc na schody. - Krwawe jatki. Ale c, kto mieczem wojuje... Nadto, oszczdzie katom roboty. Dalek przebye drog, wiedminie. Geralt nie skomentowa. Ciri gono pocigna nosem i obtara go nadgarstkiem. Yennefer skarcia j spojrzeniem. Nilfgaardczyk zauway i to, umiechn si. - Dalek przebye drog - powtrzy. - Przyszede tu z koca wiata. Za ni i dla niej. Ju choby tylko z tego tytuu co ci si naley. Panie de Rideaux! - Na rozkaz, Wasza Krlewska Mo! Wiedmin nie zdziwi si. - Prosz wyszuka tu dyskretn komnat, w ktrej bd mg w nie zakcanym przez nikogo spokoju porozmawia z panem Geraltem z Rivii. W tym czasie prosz zapewni wszelkie wygody i usugi obu paniom. Rzecz jasna, pod czujn i nieustajc stra. - Tak jest, Wasza Cesarska Mo. - Panie Geralcie, prosz za mn. Wiedmin wsta. Spojrza na Yennefer i Ciri, chcc je uspokoi, przestrzec, by nie robiy gupstw. Ale to nie byo potrzebne. Obie byy potwornie zmczone. I zrezygnowane. *** - Dalek przebye drog - powtrzy, zdejmujc hem Emhyr var Emreis, Deithwen Addan yn Carn aep Morvudd, Biay Pomie Taczcy na Kurchanach Wrogw. - Nie wiem - odrzek spokojnie Geralt - czy ty, Duny, nie przebye dalszej. - Poznae mnie, prosz - umiechn si cesarz. - A podobno brak brody i sposb zachowania odmieniy mnie zupenie. Z ludzi, ktrzy przedtem widywali mnie w Cintrze, wielu przybywao potem do Nilfgaardu i widziao mnie podczas audiencji. I nie rozpozna mnie nikt. A ty widzia mnie przecie tylko raz, i to przed szesnastu laty. A tak zapadem ci w pami? - Nie rozpoznabym ci, faktycznie bardzo si zmienie. Domyliem si po prostu, kim jeste. Ju jaki czas temu. Nie bez obcej pomocy i wskazwki odgadem, jak rol odegra incest w rodzinie Ciri. W jej krwi. W ktrym z koszmarnych snw przyni mi si nawet incest najstraszniejszy, najohydniejszy z moliwych. I prosz, oto jeste, we wasnej osobie. - Ledwo trzymasz si na nogach - powiedzia zimno Emhyr. - A czynione na si impertynencje powoduj, e chwiejesz si jeszcze bardziej. Moesz usi w przytomnoci cesarza. Tego przywileju udzielam ci... doywotnio. Geralt z ulg usiad. Emhyr nadal sta oparty o rzebion szaf. - Uratowae ycie mojej crce - powiedzia. - Kilkakrotnie. Dziki ci za to. W imieniu wasnym i potomnoci. - Rozbrajasz mnie. - Cirilla - Emhyr nie przej si kpin - pojedzie do Nilfgaardu. W stosownym czasie zostanie imperatorow. W dokadnie taki sam sposb, w jaki zostaway i zostaj krlowymi dziesitki dziewczt. To znaczy, prawie nie znajc swego maonka. Czsto nie majc o nim dobrego mniemania na podstawie pierwszego spotkania. Czsto rozczarowane pierwszymi dniami i... pierwszymi nocami maestwa. Cirilla nie bdzie pierwsza. Geralt powstrzyma si od komentarza. - Cirilla - cign cesarz - bdzie szczliwa, tak jak wikszo krlowych, o ktrych mwiem. To przyjdzie z czasem. Mio, ktrej od niej wcale nie wymagam, Cirilla przeleje

na syna, ktrego z ni spodz. Arcyksicia, a potem cesarza. Cesarza, ktry spodzi syna. Syna, ktry bdzie wadc wiata i ktry ocali wiat przed zniszczeniem. Tak mwi przepowiednia, ktrej dokadn tre znam tylko ja. - Rzecz jasna - podj Biay Pomie - Cirilla nigdy nie dowie si, kim jestem. Tajemnica ta umrze. Wraz z tymi, ktrzy j znaj. - Jasne - kiwn gow Geralt. - Nie moe by janiej. - Nie moesz nie dostrzega - odezwa si po jakim czasie Emhyr - rki przeznaczenia, ktra bya w tym wszystkim. We wszystkim. Take w twoich dziaaniach. Od samego pocztku. - Widz w tym raczej rk Vilgefortza. Bo to przecie on skierowa ci wwczas do Cintry, prawda? Gdy bye Zakltym Jeem? On sprawi, e Pavetta... - Bdzisz we mgle - przerwa gwatownie Emhyr, odrzucajc na rami paszcz z salamandr. - Nie wiesz nic. I nie musisz wiedzie. Nie prosiam ci tu, by ci opowiada histori mojego ycia. Ani by si przed tob tumaczy. Jedyne, na co zasuye, to zapewnienie, e dziewczyny nie spotka krzywda. Nie mam wobec ciebie adnych dugw, wiedminie. adnych... - Masz! - Geralt przerwa gwatownie. - Zerwae zawart umow. Skamae z danego sowa. To s dugi, Duny. Zamae przysig jako ksitko, masz dug jako cesarz. Z cesarskimi odsetkami. Za dziesi lat! - Tylko tyle? - Tylko tyle. Bo tylko tyle mi si naley, nie wicej. Ale i nie mniej! Miaem zgosi si po dziecko, gdy skoczy lat sze. Nie czekae na przyrzeczony termin. Chciae mi je ukra, nim min. Przeznaczenie, o ktrym wci mwisz, zadrwio z ciebie jednak. Przez nastpne dziesi lat prbowae z tym przeznaczeniem walczy. Teraz j masz, masz Ciri, wasn crk, ktr kiedy niegodziwie i podle pozbawie rodzicw, a z ktr teraz chcesz niegodziwie i podle podzi kazirodcze dzieci. Nie wymagajc mioci. Susznie zreszt. Nie zasugujesz na jej mio. Midzy nami, Duny, nie wiem, jak ty zdoasz patrze jej w oczy. - Cel uwica rodki - powiedzia gucho Emhyr. - To, co robi, robi dla potomnoci. Dla ocalenia wiata. - Jeli tym sposobem wiat ma ocale - poderwa gow wiedmin - to niech ten wiat lepiej zginie. Wierz mi, Duny, lepiej, eby zgin. - Jeste blady - powiedzia niemal agodnie Emhyr var Emreis. - Nie podniecaj si tak, bo gotowe zemdle. Odszed od szafy, odsun krzeso, usiad. Wiedminowi faktycznie krcio si w gowie. - elazny Je - zacz spokojnie i cicho cesarz - to mia by sposb na zmuszenie mojego ojca do wsppracy z uzurpatorem. Byo to po przewrocie, ojciec, obalony cesarz, by wiziony i torturowany. Nie dawa si jednak zama, wic sprbowano innego sposobu. Na oczach ojca wynajty przez uzurpatora czarownik zmieni mnie w maszkar. Czarownik dooy nieco z wasnej inicjatywy. Humoru mianowicie. Eimyr to w naszym jzyku "je". - Ojciec nie dawa si zama i zamordowano go. Mnie za wrd drwin i szyderstw, wypuszczono w lesie i poszczuto psami. ycie ocaliem, nie cigano mnie zbyt zawzicie, albowiem nie wiedziano, e czarownik robot spartaczy, e w nocy wraca mi posta ludzka. Na szczcie znaem kilka osb, ktrych wiernoci mogem by pewien. A miaem wwczas, dla twej wiadomoci, trzynacie lat. - Z kraju musiaem uchodzi. To za, e ratunku na urok powinienem szuka na Pnocy, za Schodami Marnadalu, wyczyta w gwiazdach pewien troch zwariowany astrolog o imieniu Xarthisius. Potem, gdy ju byem cesarzem, podarowaem mu za to wie i sprzt. Podwczas musia pracowa na poyczonym. - O tym, co zdarzyo si w Cintrze, wiesz, szkoda czasu, by w rzecz t si wgra. Przecz jednak, jakoby mia z tym co wsplnego Vilgefortz. Po pierwsze, nie znaem go

wwczas jeszcze, po drugie, miaem siln awersj do magikw. Do dzi ich zreszt nie lubi. Ach, za pamici: gdy odzyskaem tron, dopadem tamtego czarownika, ktry wysugiwa si uzurpatorowi i katowa mnie na oczach ojca. Te popisaem si poczuciem humoru. Magik nazywa si Braathens, a w naszym jzyku brzmi to niemal tak samo, jak "smaony". - Do jednak dygresji, wrmy do rzeczy. Vilgefortz potajemnie odwiedzi mnie w Cintrze krtko po narodzinach Ciri. Poda si za konfidenta ludzi, ktrzy w Nilfgaardzie byli mi wci wierni i konspirowali przeciw uzurpatorowi. Zaoferowa pomoc i wkrtce dowid, e pomc potrafi. Gdy, wci nieufny, spytaem o motywy, bez adnego owijania w bawen owiadczy, e liczy na wdziczno. Na aski, przywileje i wadz, jak obdarzy go wielki cesarz Nilfgaardu. Czyli ja. Potny wadca, ktry wada bdzie poow wiata. Ktry spodzi potomka, ktry wada bdzie poow wiata. Przy boku owych wielkich wadcw, owiadczy bez skrpowania czarownik, sam ma zamiar wysoko wyrosn. Tu wycign zwizane wow skr zwoje i poleci mojej uwadze ich tre. - Tym sposobem poznaem przepowiedni. Dowiedziaem si o losie wiata i wszechwiata. Dowiedziaem si, co musz zrobi. I doszedem do wniosku, e cel uwica rodki. - No jasne. - W Nilfgaardzie tymczasem - Emhyr puci ironi mimo uszu - moje sprawy miay si coraz lepiej. Moi partyzanci zdobywali coraz wiksze wpywy, wreszcie, majc za sob grup oficerw liniowych i korpus kadetw, zdecydowali si na zamach stanu. Do tego potrzebny byem jednak ja. Wasn osob. Prawy dziedzic tronu i korony cesarstwa, prawy Emreis z krwi Emreisw. Miaem by czym w rodzaju sztandaru rewolucji. Midzy nami mwic, sporo rewolucjonistw ywio nadziej, e nie bd niczym ponadto. Ci z nich, ktrzy jeszcze yj, do dzi nie mog odaowa. - Ale, jak si rzeko, zostawmy dygresje. Musiaem wrci do domu. Przyszed czas, by Duny, faszywy krlewicz z Maecht i lipny cintryjski diuk upomnia si o swe dziedzictwo. Nie zapomniaem jednak o przepowiedni. Musiaem wrci razem z Ciri. A Calanthe uwanie, bardzo uwanie patrzya mi na rce. - Ona nigdy ci nie ufaa. - Wiem. Sdz, e co wiedziaa o tej wrbie. I zrobiaby wszystko, by mi przeszkodzi, a w Cintrze byem w jej mocy. Byo jasne: musiaem wrci do Nilfgaardu, ale tak, by nikt nie mg odgadn, e ja jestem Duny, a Ciri to moja crka. Sposb podsun mi Vilgefortz. Duny, Pavetta i ich dziecko mieli umrze. Zgin bez ladu. - W upozorowanej katastrofie statku. - Tak jest. Podczas rejsu ze Skellige do Cintry, na Gbi Sedny, Vilgefortz mia wcign okrt w magiczny wsysacz. Ja, Pavetta i Ciri mielimy zamkn si przedtem w specjalnie zabezpieczonej kajucie i przey. A zaoga... - Miaa nie przey - dokoczy wiedmin. - I tak zacza si twoja droga po trupach. Emhyr var Emreis milcza czas jaki. - Zacza si wczeniej - powiedzia wreszcie, a jego gos brzmia gucho. - Niestety. W momencie, kiedy okazao si, e Ciri nie ma na pokadzie. Geralt unis brwi. - Niestety - twarz cesarza nie wyraaa niczego - w moich planach nie doceniem Pavetty. To melancholijne dziewcz o wiecznie spuszczonych oczach przejrzao mnie i moje zamiary. Przed podniesieniem kotwicy tajemnie odesaa dziecko na ld. Wpadem w sza. Ona te. Dostaa ataku histerii. Podczas szarpaniny... wypada za burt. Nim zdyem wyskoczy za ni, Vilgefortz wcign okrt w ten swj wsysacz. Walnem w co gow i straciem przytomno. Przeyem cudem, zapltany w liny. Ocknem si cay w bandaach. Miaem zaman rk... - Ciekawi mnie - spyta zimno wiedmin - jak czuje si czowiek, ktry zamordowa

wasn on? - Parszywie - odpar bez zwoki Emhyr. - Czu i czuje si parszywie i cholernie podle. Nie zmienia tego nawet fakt, e ja nigdy jej nie kochaem. Cel uwica rodki. al mi jednak prawdziwie jej mierci. Nie chciaem tego i nie planowaem. Pavetta zgina przypadkiem. - esz - powiedzie sucho Geralt - a to cesarzom nie przystoi. Pavetta nie moga y. Demaskowaa by ci. I nigdy nie pozwoliaby na to, co chciae zrobi Ciri. - yaby - zaprzeczy Emhyr. - Gdzie... daleko. Jest do zamkw... Choby Darn Rowan... Nie mgbym jej zabi. - Nawet dla celu, ktry uwica rodki? - Zawsze - cesarz potar twarz - mona znale jaki mniej drastyczny rodek. Zawsze jest ich wiele. - Nie zawsze - powiedzia wiedmin, patrzc mu w oczy. Emhyr uciek uciek przed jego spojrzeniem. - To wanie miaem na myli - kiwn gow Geralt. - Dokocz opowieci. Czas biey. - Calanthe strzega maej jak renicy oka. O tym, by j porwa, nawet marzy nie mogem... Moje stosunki z Vilgefortzem znacznie ochody, do innych magikw wci miaem awersj... Ale moi wojskowi i arystokracja ostro pchali mnie do wojny, do ataku na Cintr. Rczyli, e lud tego da, e lud pragnie przestrzeni yciowej, e pjcie za vox populi to bdzie taki mj cesarski egzamin. Postanowiem upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Zdoby za jednym zamachem i Cintr, i Ciri. Reszt wiesz. - Wiem - kiwn gow Geralt. - Dzikuj ci za t rozmow, Duny. Jestem ci wdziczny, e zechciae powici mi czas. Ale duej zwleka nie podobna. Jestem bardzo zmczony. Patrzyem na mier przyjaci, ktrzy szli tutaj za mn koca wiata. Szli, by ratowa twoj crk. Nawet jej nie znali. Oprcz Cahira, adne Ciri nawet nie znao. A poszli, by j ratowa. Bo byo w nich co, co jest porzdne i szlachetne. I co? Znaleli mier. Uwaam, e to jest niesprawiedliwe. I jeli kto chce wiedzie, nie zgadzam si z tym. Bo do dupy jest taka historia, gdy umieraj ci porzdni, a otry yj i dalej robi swoje. Nie mam ju si, cesarzu. Wezwij ludzi. - Wiedminie... - Tajemnica musi umrze wraz z tymi, ktrzy j znaj. Sam to powiedziae. Nie masz innego wyjcia. Nieprawd jest, jakoby mia ich wiele. Uciekn ci z kadego wizienia. Odbior ci Ciri, nie ma takiej ceny, ktrej nie zapac, by ci j odebra. Dobrze wiesz. - Dobrze wiem. - Yennefer moesz pozwoli y. Ona tajemnicy nie zna. - Ona - powiedzia powanie Emhyr - zapaci kad cen, by ratowa Ciri. I mci twoj mier. - Fakt - kiwn gow wiedmin. - W rzeczy samej, zapomniaem, jak bardzo ona kocha Ciri. Masz racj, Duny. C, przed przeznaczeniem nie da si uciec. Mam prob. - Sucham. - Pozwl mi si z nimi obiema poegna. Potem jestem do twojej dyspozycji. Emhyr stan przy oknie, zapatrzony w szczyty gr. - Nie mog ci odmwi. Ale... - Nie obawiaj si. Nie powiem Ciri nic. Skrzywdzibym j, mwic, kim jeste. A ja nie potrafibym jej skrzywdzi. Emhyr milcza dugo, wci odwrcony ku oknu. - Moe i mam wobec ciebie jaki dug - wykrci si na picie. - Posuchaj wic, co mam ci do zaoferowania w ramach spaty. Dawno, dawno temu, bardzo dawnymi czasy, gdy ludzie mieli jeszcze cze, dum i godno, gdy cenili swoje sowo, a lkali si wycznie wstydu, zdarzao si, e skazany na mier czowiek honoru, by uj przez habic rk kata lub siepacza, wchodzi do wanny z gorc wod i otwiera sobie yy. Czy wchodzi w rachub...

- Rozkarz napeni wann. - Czy wchodzi w rachub - podj spokojnie cesarz - by Yennefer zechciaa towarzyszy ci w tej kpieli? - Jestem tego prawie pewien. Ale trzeba zapyta. To do buntownicza natura. - Wiem. *** Yennefer zgodzia si od razu. - Koo si zamkno - dodaa, patrzc na swe przeguby. - W Urobos zatopi zby we wasnym ogonie. *** - Ja nie rozumiem! - Ciri zaparskaa jak rozwcieczony kot. - Ja nie pojmuj, dlaczego mam z nim i? Dokd? Po co? - Creczko - powiedziaa agodnie Yennefer. - Takie, nie inne jest twoje przeznaczenie. Zrozum, po prostu nie moe by inaczej. - A wy? - Na nas - Yennefer spojrzaa na Geralta - czeka nasze przeznaczenie. Po prostu tak musi by. Chod tu, creczko. Obejmij mnie mocno. - Oni chc was zamordowa, prawda? Ja si nie zgadzam! Ja ledwo was odzyskaam! To niesprawiedliwe! - Kto mieczem wojuje - odezwa si gucho Emhyr var Emreis - ten od miecza ginie. Walczyli ze mn i przegrali. Ale przegrali godnie. Ciri w trzech krokach stana przed nim, a Geralt bezgonie wcign powietrze. Usysza westchnienie Yennefer. Jasna cholera, pomyla, przecie wszyscy to widz! Przecie cae jego czarne wojsko widzi to, czego nie da si ukry! Te same postawy, te same roziskrzone oczy, ten sam grymas ust. Identycznie skrzyowane na piersi rce. Na szczcie, na wielkie szczcie, szare wosy odziedziczya po matce. Ale i tak, gdy si przypatrze, wida, czyja to krew... - Ty za - powiedziaa Ciri, mierzc Emhyra pomiennym spojrzeniem. - Ty za wygrae. I mylisz, e godnie? Emhyr var Emreis nie odpowiedzia. Umiechn si tylko, mierzc dziewczyn wyranie zadowolonym spojrzeniem. Ciri zacisna zby. - Tylu umaro. Tylu ludzi umaro przez to wszystko. Przegrali godnie? mier jest godna? Tylko bestia moe tak myle. Ze mnie, cho na mier patrzyam z bliska, bestii zrobi si nie udao. I nie uda. Nie odpowiedzia. Patrzy na ni, wydawao si, e chonie j wzrokiem. - Ja wiem - zasyczaa - co ty knujesz. Co chcesz ze mn zrobi. I powiem ci ju teraz: nie pozwol ci si tkn. A jeli mnie... Jeli mnie... To ci zabij. Nawet zwizana. Gdy zganiesz, gardo ci przegryz. Imperator szybkim gestem uciszy pomruk, wzbierajcy wrd otaczajcych ich oficerw. - Stanie si to - wycedzi, nie spuszczajc z Ciri wzroku - co przeznaczone. Poegnaj si z przyjacimi, Cirillo Fiono Elen Riannon. Ciri spojrzaa na wiedmina. Geralt zaprzeczy ruchem gowy. Dziewczyna westchna. Obie z Yennefer objy si i szeptay dugo. Potem Ciri podesza do Geralta.

- Szkoda - powiedziaa cicho. - Zapowiadao si lepiej. - Znacznie lepiej. Objli si. - Bd mna. - On mnie nie bdzie mia - szepna. - Nie bj si. Uciekn mu. Mam sposb... - Nie wolno ci go zabi. Pamitaj, Ciri. Nie wolno. - Nie bj si. Wcale nie mylaam o zabijaniu. Wiesz, Geralt, ja zabijania mam do. Za duo tego byo. - Za duo. egnaj, wiedminko. - egnaj, wiedminie. - Tylko nie pacz. - atwo ci mwi. *** Emhyr var Emreis, imperator Nilfgaardu, towarzyszy Yennefer i Geraltowi a do azienki. Niemal a do cembrowiny wielkiego, marmurowego basenu, penego parujcej i pachncej wody. - egnajcie - powiedzia. - Nie musicie si spieszy. Odjedam, ale zostawiam tu ludzi, ktrych poinstruuj i ktrym wydam rozkazy. Gdy bdziecie gotowi, zawoajcie, a lejtnant poda wam n. Ale powtarzam: spieszy si nie musicie. - Doceniamy ask - powanie kiwna gow Yennefer. - Wasza Cesarska Mo? - Sucham? - Prosz, w miar moliwoci, nie krzywdzi mojej crki. Nie chciaabym umiera z myl, e ona pacze. Emhyr milcza dugo. Nawet bardzo dugo. Oparty o ocienic. Z odwrcon gow. - Pani Yennefer - odpowiedzia wreszcie, a twarz mia bardzo dziwn. - Moe by pani pewna, e nie skrzywdz crki pani i wiedmina Geralta. Deptaem trupy ludzi i taczyem na kurhanach wrogw. I mylaem, e sta mnie na wszystko. Ale tego, o co mnie pani podejrzewa, zrobi zwyczajnie nie potrafibym. Teraz to wiem. Take dziki wam obojgu. egnajcie. Wyszed, cicho zamykajc za sob drzwi. Geralt westchn. - Rozbierzemy si? - spojrza na parujcy basen. - Niezbyt raduje mnie myl, e wywlok mnie std jako nagiego trupa... - A mnie, wyobra sobie, wszystko jedno, jak mnie wywlok - Yennefer zrzucia trzewiczki i szybkimi ruchami rozpia sukni. - Nawet jeli to moja ostatnia kpiel, nie bd si kpa w ubraniu. cigna koszul przez gow i wesza do basenu, energicznie rozbryzgujc wod. - No, Geralt? Czemu stoisz jak wmurowany? - Zapomniaem, jaka jeste pikn. - atwo zapominasz. Dalej, do wody. Gdy usiad przy niej, natychmiast zarzucia mu rce na szyj. Pocaowa j, gaszczc jej tali, nad wod i pod wod. - Czy to - spyta dla porzdku - jest aby waciwy czas? - Na to - zamruczaa, zanurzajc jedn rk i dotykajc go - kady czas jest waciwy. Emhyr dwukrotnie powtrzy, e nie musimy si spieszy. Na czym wolaby spdzi ostatnie minuty, ktre nam dano? Na paczach i alach? Przecie to niegodne. Na rachunku sumienia? Przecie to banalne i gupie. - Nie o to mi chodzio.

- O co wic? - Jeli woda wystygnie - wymrucza, pieszczc jej piersi - cicia bd bolesne. - Za rozkosz - Yennefer zanurzya drug rk - warto zapaci blem. Boisz si blu? - Nie. - Ja te nie. Usid na brzegu basenu. Kocham ci, ale nie bd, cholera jasna, nurkowa. *** - Jejku, jej - powiedziaa Yennefer, odchylajc gow tak, e jej wilgotne od pary wosy rozpyny si po cembrowinie jak mae czarne mijki. - Jejku... jej. *** - Kocham ci, Yen. - Kocham ci, Geralt. - Ju czas. Zawoajmy. - Zawoajmy. Zawoali. Najpierw zawoa wiedmin, potem zawoaa Yennefer. Potem, nie doczekawszy si adnej reakcji, wrzasnli chrem. - Juuuu! Jestemy gotowi! Dajcie nam ten n! Heeej! Cholera! Woda stygnie! - To z niej wyjdcie - powiedziaa Ciri, zagldajc do azienki. - Oni wszyscy sobie poszli. - Coooo? - Przecie mwi. Poszli sobie. Oprcz nad trojga nie ma tu ywej duszy. Ubierzcie si. Na golasa wygldacie strasznie miesznie. *** Gdy si ubierali, zaczy im dre rce. Obojgu. Z najwysz trudnoci radzili sobie z haftkami, sprzczkami i guzikami. Ciri paplaa. - Odjechali. Zwyczajnie. Wszyscy, ilu ich byo. Zabrali std wszystkich, wsiedli na konie i odjechali. A si kurzyo. - Nie zostawili nikogo? - Nikogutko. - Niepojte - szepn Geralt. - To jest niepojte. - Czy stao si co - odchrzkna Yennefer - co by to tumaczyo? - Nie - odrzeka szybko Ciri. - Nic. Kamaa. *** Z pocztku nadrabiaa min. Wyprostowana, z hardo zadart gow i kaminn twarz, odepchna od siebie urkawiczone rce czarnych rycerzy, miao i wyzywajco spojrzaa na budzce groz nosale i zasony ich hemw. Nie dotknli jej ju wicej, tym bardziej, e powstrzymywao ich przed tym warknicie oficera, barczystego draba ze srebrnymi galonami i biaym czaplim piropuszem.

Poszli ku wyjciu, eskortowana z obu stron. Z dumnie uniesion gow. Dudniy cikie buty, chrzszczay kolczugi, dzwonia bro. Po kilkunastu krokach obejrzaa si po raz pierwszy. Po nastpnych kilku po raz drugi. Przecie ja ich ju nigdy, nigdy nie zobacz, przeraliw i chodn jasnoci zapona jej pod ciemieniem myl. Ani Geralta, ani Yennefer. Nigdy. wiadomo momentalnie, za jednym zamachem stara mask udawanej odwagi. Twarz Ciri skurczya si i wykrzywia, oczy napeniy si zami, z nosa pocieko. Dziewczyna walczya ze wszystkich si, ale na prno. Fala ez przerwaa tam pozorw. Nilfgaardczycy z salamandrami na paszczach patrzyli na ni w ciszy. I w zdumieniu. Niektrzy widzieli j na zakrwawionych schodach, wszyscy widzieli j w rozmowie z cesarzem. Wiedmink z mieczem, wiedmink niepokonan, butnie skaczc do oczu samemu imperatorowi. I dziwili si teraz, widzc pochlipujce i kajce dziecko. Bya tego wiadoma. Ich spojrzenia paliy j jak ogie, kuy jak szpilki. Walczya, ale bez skutku. Im mocniej wstrzymywaa pacz, tym silniej wybucha. Zwolnia kroku, potem zatrzymaa si. Eskorta stana rwnierz. Ale tylko na moment. Na warkliw komend oficera elazne rce chwyciy j pod pachy i za przeguby. Ciri, szlochajc i ykajc zy, obejrzaa si po raz ostatni. Potem powleczono j. Nie stawiaa oporu. Ale szlochaa coraz goniej i coraz rozpaczliwiej. Zatrzyma ich cesarz Emhyr car Emreis, ten ciemnowosy czowiek o twarzy, ktra budzia w niej dziwne, niejasne wspomnienia. Pucili j na jego ostry rozkaz. Ciri pocigna nosem, otara oczy rkawem. Widzc, e podchodzi, wstrzymaa szloch, hardo zadara gow. Ale teraz - bya tego wiadoma - wygldao to ju tylko miesznie. Emhyr patrzy na ni dugo. Bez sowa. Potem podszed. I wycign rce. Ciri, ktra na takie gesty zawsze reagowaa odruchowym cofniciem si, teraz, ku swemu najwyszemu zdumieniu, nie zareagowaa. Z jeszcze wikszym zdumieniem stwierdzia, e jego dotyk wcale nie jest przykry. Dotkn jej wosw, jakby liczc bielutkie jak nieg pasemka. Dotkn zdeformowanego blizn policzka. Potem przytuli, gadzi po gowie i plecach. A ona, wstrzsana paczem, pozwalaa mu na to, a rce trzymaa sztywno niczym strach na wrble. - Dziwna to rzecz, przeznaczenie - usyszaa szept. - egnaj, crko. *** - Jak powiedzia? Twarz Ciri skurczya si lekko. - Powiedzia: va faill, luned. W Starszej Mowie: egnaj, dziewczyno. - Wiem - kiwna gow Yennefer. - Co byo potem? - Potem... Potem puci mnie, odwrci si i odszed. Krzykn rozkazy. I wszyscy poszli sobie. Mijali mnie, cakiem obojtnie, tupic, omoczc i brzczc zbrojami, a echo szo po korytarzu. Wsiedli na konie i odjechali, syszaam renie i ttent. W yciu tego nie pojm. Bo gdy si zastanowi... - Ciri. - Co? - Nie zastanawiaj si. *** - Zamek Stygga - powtrzya Filippa Eilhart, patrzc spod rzs na Fringill Vigo.

Fringilla nie zaczerwienia si. W cigu minionych trzech miesicy udao jej si wyprodukowa magiczny krem dziaajcy kurczco na naczynia krwionone. Dziki kremowi rumiece nie biy na twarz, choby nie wiedzie, jaki by wstyd. - Kryjwka Vilgefortza bya w zamku Stygga - potwierdzia Assire var Anahid. - W Ebbing, nad grskim jeziorem, ktrego nazwy mj informator, prosty onierz, nie by w stanie zapamita. - Powiedziaa pani: "bya" - zwrcia uwag Francesca Findabair. - Bya - wpada w sowo Filippa. - Bo Vilgefortz nie yje, moje drogie panie. On i jego wsplnicy, caa szajka gryzie ju ziemi. Przysug t wywiadczy nam nie kto inny, a dobry nasz znajomy wiedmin Geralt z Rivii. Ktrego nie doceniymy. adna z nas. Wzgldem ktrego popeniymy bd. Wszystkie z nas. Jedne mniejszy, drugie wikszy. Wszystkie czarodziejki jak na komend spojrzay na Fringill, ale krem dziaa naprawd niezawodnie. Assire var Anahid westchna. Filippa pacna doni w st. - Cho tumaczy nas - powiedziaa sucho - zawa zaj zwizany z wojn i przygotowywaniem rokowa pokojowych, za porak loy uzna naley fakt, e w sprawie Vilgefortza zostaymy wyprzedzone i wyrczone. Nie powinno si nam to ju wicej zdarza, drogie panie. Loa - za wyjtkiem bladej jak trup Fringilli Vigo - pokiwaa gowami. - W tej chwili - podja Filippa - wiedmin Geralt jest gdzie w Ebbing. Wraz z Yennefer i Ciri, ktre uwolni. Trzeba si bdzie zastanowi, jak ich odszuka... - A w zamek? - przerwaa Sabrina Glevissig. - Nie zapomniaa aby o czym, Filippo? - Nie, nie zapomniaam. Legenda, o ile powstanie, powinna mie wersj jedn i prawomyln. Chciaam prosi o to wanie ciebie, Sabrino. We ze sob Keir i Triss. Zaatwcie t spraw. Tak, eby ladu nie pozostao. *** Huk eksplozji syszano a w Maecht, bysk - albowiem miao to miejsce noc - widoczny by nawet w Metinnie i Geso. Seria wywoanych wybuchem wstrzsw tektonicznych wyczuwalna bya jeszcze dalej. Na naprawd odlegych kracach wiata. *** Congreve, Estella val Stella, crka barona Ottona de Congreve, polubiona hrabiemu na Liddertalu, po rychej mierci tego nader roztropnie dobrami zarzdzaa, przez co do niemaego przysza majtku. Du estym cesarza Emhyra var Emreisa (ob.) si cieszca, wielce znaczn osob bya u dworu. Cho stanowisk nie piastowaa adnych, wiadomem byo, e gos jej i zdanie cesarz zawsze atencj i konsydencj zwyk by zaszczyca. Dziki wielkiemu afektowi ku modej cesarzowej Cirilli Fionie (ob.), ktr jak crk wasn kochaa, artobliwie "cesarzow matk" zwana bya. Przeywszy oboje, tak cesarza, jak i cesarzow, umara w 1331, a przeogromny jej majtek w spadku dalszym przypad krewnym, bocznej gazi Liddertalw, Biaymi zwanych, ci za, ludmi lekkimi i szaawiami bdc, doszcztnie go przeputali. Effenberg i Talbot, Encyklopedia Maxima Mundi, tom III

Rozdzia dziesity Podkradajcy si do biwaku czowiek, trzeba byo odda mu honor, by zrczny i lisio przebiegy. Zmienia pozycj tak szybko, a porusza si tak zwinnie i cicho, e kady daby si podej. Kady. Ale nie Boreas Mun. Boreas Mun zbyt due mia dowiadczenie w kwestii podchodw. - Wya, czowieku! - zawoa, starajc si zabarwi gos dufn i pewn siebie arogancj. - Nadaremne s te twoje sztuczki! Widz ci. Tam jeste. Jeden z megalitw, grzebieniem ktrych najeone byo zbocze wzgrza, drgn na tle ugwiedonego, granatowego nieba. Poruszy si. I przybra posta ludzk. Boreas obrci roen z pieczeni, bo zaleciao spalenizn. Udajc, e niedbale si podpiera, pooy do na majdanie uku. - Mizerny jest mj dobytek - w pozornie spokojny ton wplt szorstk, metalizowan nitk ostrzeenia. - Nie wiele w nim mam. Ale jestem do niego przywizany. Bd go broni na mier i ycie. - Nie jestem bandyt - powiedzia gbokim gosem mczyzna, ktry podkrad si, udajc menhiry. - Jestem pielgrzymem. Pielgrzym by wysoki i potnie zbudowany, mierzy jak nic siedem stp, a eby go przeway na szali wagi, Boreas szed o kady zakad, potrzebny byby ciar co najmniej dziesiciu pudw. Pielgrzymi kij, drg gruby jak hoobla, wyglda w jego rku jak laseczka. Boreas Mun dziwi si zaiste, jakim sposobem taki wielki cioek zdoa si tak zwinnie podkrada. Zaniepokoi si te nieco. Jego uk, kompozytowa siedemdziesiciofuntwka, z ktrej z p setki krokw kad osia, wydaa mu si nagle maa i delikatna jak dziecica zabawka. - Jestem pielgrzymem - powtrzy potny mczyzna. - Nie mam zych... - Ten drugi - przerwa ostro Boreas - te niech wyjdzie. - Jaki dru... - zajkn si pielgrzym i urwa, widzc jak z mroku z przeciwnej strony wyania si smuka sylwetka, bezszelestna jak cie. Tym razem Boreas Mun nie dziwi si niczemu. Drugi z mczyzn - sposb poruszania si zdradza to momentalnie wywiczonemu oku tropiciela - by elfem. A da si podej przez elfa to nie haba. - Prosz wybaczenia - powiedzia dziwnie nieelfim, lekko chrapliwym gosem elf. Kryem si przed obu panami nie ze zych intencji, lecz ze strachu. Obrcibym ten roen. - Prawda - powiedzia pielgrzym, opierajc si na kiju i wszc syszalnie. - Miso ma po tej stronie wicej ni do. Boreas obrci roen, westchn, chrzkn. I znowu westchn. - Panowie racz siada - zdecydowa si. - I zaczeka. Zwierzak tylko patrze, jak si dopiecze. Ha, wier, kiep ten, co skpi poczstunku wdrowcom na szlaku. Tuszcz z sykiem ciek w ogie, ogie strzeli, zrobio si janiej. Pielgrzym nosi filcowy kapelusz z szerokim rondem, ktrego cie do skutecznie kry twarz. Elfowi nakrycie gowy zastpowa zawj z kolorowej chusty, twarzy nie kryjcy. Gdy w blasku ogniska zobaczyli t twarz, drgnli obaj, Boreas i pielgrzym. Ale nie wydali z siebie nawet westchnienia. Nawet cichego westchnienia na widok tego oblicza, niegdy pewnie elfio piknego, teraz znieksztaconego paskudn szram, biegnc skonie przez czoo, brew, nos i policzek a do podbrdka. Boreas Mun chrzkn, znowu obrci roen. - One ptaszek - stwierdzi, nie zapyta - zwabi panw ku memu biwakowi, czy nie tak? - W rzeczy samej - pielgrzym kiwn rondem kapelusza, a gos zmieni mu si lekko. Wywszyem, nie chwalc si, pieczyste z oddali. Zachowaem jednak ostrono. Na ognisku, do ktrego zbliyem si przed dwoma dniami, pieczono kobiet.

- To prawda - potwierdzi elf. - Byem tam nastpnego ranka, widziaem ludzkie koci w popiele. - Nastpnego ranka - powtrzy przecigle pielgrzym, a Boreas szed o kady zakad, e na jego skrytej cieniem kapelusza twarzy zjawi si nieadny umiech. - Dawno idziesz skrycie mym tropem, moci elfie? - Dawno. - A co wzbraniao ci si ujawni? - Rozsdek. - Przecz Elskerdeg - Boreas Mun obrci roen i przerwa niezrczn cisz - to miejsce icie nie cieszce si najlepsz saw. Ja te widziaem koci w ogniskach, szkielety na palach. Wisielcw na drzewach. Peno tu dzikich wyznawcw okrutnych kultw. I istot, ktre tylko patrz, jak ci zje. Podobno. - Nie podobno - poprawi elf. - Na pewno. A im dalej w gry, na wschd, tym bdzie gorzej. - Waszmociom tez na wschd droga? Za Elskerdeg? Do Zerrikanii? A moe jeszcze dalej, do Haklandu? Nie odpowiedzieli, ani pielgrzym, ani elf. Boreas raczej nie oczekiwa odpowiedzi. Po pierwsze, pytanie byo niedyskretne. Po drugie, byo gupie. Z miejsca, w ktrym si znajdowali, mona byo i tylko na wschd. Przez Elskerdeg. Tam, dokd zmierza i on. - Pieczyste gotowe - Boreas zrcznym i nie pozbawionym cech demonstracji ruchem otworzy motylkowy n. - Prosz, panowie. Bez krpacji. Pielgrzym mia kordelas, a elf sztylet, z wygldu te bynajmniej nie kuchenny. Ale wszystkie trzy wywecowane do groniejszych celw ostrza dzi posuyy do krajania misa. Przez jaki czas sycha byo tylko chrzst i chrupotanie szczk. I skwierczenie wrzucanych do aru ogryzionych koci. Pielgrzym bekn dystyngowanie. - Dziwne stworzonko - rzek, ogldajc opatk, ktr objad i obliza tak, e wygldaa jak trzymana trzy dni w mrowisku. - Smakowao troch jak kozio, a kruchutkie jak krlik... Nie przypominam sobie, bym kiedy co takiego jad. - To by skrekk - powiedzia elf, z trzaskiem miadc zbami chrzstki. - Ja te nie przypominam sobie, bym go kiedykolwiek jad. Boreas chrzkn cicho. Ledwo syszalna nutka sarkastycznej wesooci w gosie elfa dowodzia, i widzia, e pieczyste pochodzio z olbrzymiego szczura o krwawych oczach i wielkich zbiskach, ktrego sam ogon mierzy trzy okcie. Tropiciel bynajmniej nie upolowa gigantycznego gryzonia. Zastrzeli go w obronie wasnej. Postanowi go jednak upiec. By czowiekiem rozsdnym i trzewo mylcym. Nie zjadby szczura erujcego na mietniskach i odpadkach. Ale od gardzieli przeczy Elskerdeg do najbliszej zdolnej produkowa odpadki spoecznoci byo dobre trzysta mil. Szczur - czy te, jak chcia elf, skrekk - musia by czysty i zdrowy. Nie mia stycznoci z cywilizacj. Nie mia si wic ani czym powala, ani czym zakazi. Wkrtce ostatnia, najmniejsza, do czysta ogryziona i wyssana kosteczka wyldowaa w arze. Ksiyc wypyn na zbaty acuch Gr Ognistych. Z podsyconego wiatrem ognia sypny si iskry, zamierajce i gasnce wrd mrowia mrugajcych gwiazd. - Waszmociowie - zaryzykowa kolejne mao dyskretne pytanie Boreas Mun - od dawna na szlaku? Tu, na Pustkowiach? Dawno to, omiel si zapyta, zostawilicie za sob Bram Solveigi? - Dawno, dawno - powiedzia pielgrzym - rzecz to wzgldna. Przeszedem Solveig drugiego dnia po wrzeniowej peni. - Ja za - rzek elf - szstego dnia. - Ha - kontynuowa Boreas Mun, zachcony reakcj. - Dziw, emy si ju tam nie zeszli,

bom i ja tamtdy wwczas szed, a waciwie jecha, bom wwczas jeszcze konia mia. Zamilk, odpdzajc niemie myli i wspomnienia wice si z koniem i jego utrat. Pewien by, e i jego towarzysze z przypadku musieli mie podobne przygody. Wdrujc cay czas piechot, niggdy nie dogoniliby go tu, pod Elskerdeg. - Wnosz zatem - podj - e ruszyli waszmociowie w drog ju po wojnie, po zawarciu pokoju cintryjskiego. Nic mi, rzecz jasna, do tego, ale omiel si suponowa, e nie spodoba si waszmociom porzdek i obraz wiata stworzony i ustalony w Cintrze. Cisz, ktra na do dugi czas zapada przy ognisku, przerwao odlege wycie. Wilka zapewne. Cho w okolicach przeczy Elskerdeg nigdy nie mona byo mie pewnoci. - Jeli mam by szczery - odezwa si niespodziewanie elf - to nie miaem podstaw, by po pokoju cintryjskim lubi wiat i jego obraz. O porzdku nie wspominajc. - W moim przypadku - powiedzia pielgrzym, krzyujc potne przedramiona na piersi byo podobnie. Cho przekonaem si o tym, jakby to powiedzia jeden mj znajomy, post factum. Dugo panowaa cisza. Umilko nawet to co, co wyo na przeczy. - Pocztkowo - podj pielgrzym, cho Boreas i elf gotowi byli i o zakad, e nie podejmie. - Pocztkowo wszystko wskazywao na to, e pokj cintryjski przyniesie korzystne zmiany, stworzy cakiem znony porzdek wiata. Jeli nie dla wszystkich, to przynajmniej dla mnie... - Krlowie - chrzkn Boreas - zjechali do Cintry, jeli dobrze pomn, w kwietniu? - Dokadnie drugiego kwietnia - poprawi pielgrzym. - By, pamitam, nw ksiyca. *** Wzdu cian, umieszczone poniej ciemnych belek wspierajcych galeryjki, wisiay przytwierdzone rzdy tarcz z kolorowymi malunkami gode heraldycznych, herbw cintryjskiej szlachty. Pierwszy rzut oka ujawnia rnice midzy spowiaymi ju nieco klejnotami rodw starodawnych a herbami szlachty zasuonej w czasach nowszych, za rzdw Dagorada i Calanthe. Te nowsze miay ywe i nie spkane jeszcze barwy, nie zna te byo na nich maczku dziurek po kornikach. Najywsze kolory miay za dodane cakiem niedawno tarcze z herbami szlachty nilfgaardzkiej. Wyrnionej podczas zdobywania grodu i picioletniej cesarskiej administracji. Gdy ju odzyskamy Cintr, pomyla krl Foltest, trzeba bdzie dopilnowa, by Cintryjczycy nie zniszczyli tych tarcz w witym ferworze odnowy. Polityka to jedno, wystrj sali to drugie. Zmiany ustrojowe nie mog by usprawiedliwieniem dla wandalizmu. Wic to tu si wszystko zaczo, pomyla Dijkstra, rozgldajc si po wielkiej halli. Synna uczta zarczynowa, podczas ktrej zjawi si Stalowy Je i zada rki krlewny Pavetty... A krlowa Calanthe naja wiedmina... Jak te to si przedziwnie ludzkie losy plot, pomylaszpieg, sam dziwic si si trywialnoci swoich myli. Pi lat temu, pomylaa krlowa Meve, pi lat temu mzg Calanthe, Lwicy z krwi Cerbinw, rozprysn si na posadzkach dziedzica, wanie tego, ktry wia z okien. Calanthe, ktrej dumny portret widzielimy w korytarzu, bya przedostatni z krlewskiej krwi. Po tym, jak utona jej crka, Pavetta, zostaa tylko jej wnuczka. Cirilla. Chyba e prawdziwa jest wiadomo, e Cirilla rwnierz nie yje. - Prosz - skin drc doni Cyrus Engelkind Hemmelfart, hierarcha Novigradu, z racji wieku, urzdu i powszechnego szacunku per acclamationem zaakceptowany jako przewodniczcy obrad. - Prosz zajmowa miejsca.

Zasiedli, odnajdujc oznakowane mahoniowymi tabliczkami krzesa za okrgym stoem. Meve, krlowa Rivii i Lyrii. Foltest, krl Temerii i jego lennik, krl Venzlav z Brugge. Demawend, krl Aedirn. Henselt, krl Kaedwen. Krl Ethain z Cidaris. Mody krl Kistrin z Verden. Ksi Nitert, gowa redaskiej Rady Regencyjnej. I hrabia Dijkstra. Tego szpiega trzeba bdzie sprbowa si pozby, odsun od stou obrad, pomyla hierarcha. Krl Henselt i krl Foltest, ba, nawet mody Kistrin, pozwolili ju sobie na kwane uwagi, tylko patrze demarche ze strony przedstawicieli Nilfgaardu. Ten Sigismund Dijkstra to czowiek nieodpowiedni stanem, a nadto osoba o brzydkiej przeszoci i zej sawie, persona turpis. Nie mona pozwoli, by obecno persony turpis kazia atmosfer rokowa. Przewodniczcy delegacji nilfgaardzkiej, baron Shilard Fitz-Oesterlen, ktremu wypado za okrgym stoem miejsce akuratnie na wprost Dijkstry, pozdrowi szpiega grzecznym dyplomatycznym ukonem. Widzc, e wszyscy ju siedz, hierarcha Novigradu siad rwnie. Nie bez pomocy paziw podtrzymujcych go za trzsce si rce. Hierarcha zasiad na krzele wykonanym przed laty dla krlowej Calanthe. Krzeso to miao imponujco wysokie i piknie zdobione oparcie, dziki czemu wyrniao si spord innych krzese. *** Wic to tu, pomylaa Triss Merigold, rozgldajc si po komnacie, patrzc na arrasy, malowida i liczne trofea owieckie, poroa zupenie nie znanego czarodziejce rogatego zwierzcia. Tutaj, po osawionej demolce halli tronowej, odbya si synna prywatna rozmowa Calanthe, wiedmina, Pavetty i Zakltego Jea. Kiedy to Calanthe wyrazia zgod na w dziwaczny maria. A Pavetta bya ju w ciy. Ciri urodzia si po niecaych omiu miesicach... Ciri, dziedziczka tronu... Lwitko z krwi Lwicy... Ciri, moja maa siostrzyczka. Ktra teraz jest gdzie daleko, na poudniu. Na szczcie nie jest ju sama. Jest razem z Geraltem i Yennefer. Jest bezpieczna. Chyba e one znowu mnie okamay. - Siadajcie, drogie panie - ponaglia Filippa Eilhart, od jakiego czasu przypatrujca si Triss uwanie. - Wadcy wiata zaczn za chwil kolejno wygasza mowy inauguracyjne, nie chciaabym uroni ani sowa. Czarodziejki, przerywajc kuluarowe ploteczki, szybko zajy miejsca. Sheala de Tancarville w boa ze srebrnych lisw, nadajcym kobiecy akcent jej surowemu mskiemu strojowi. Assire var Anahid w sukni z fioletowego jedwabiu, niezwykle wdzicznie czcej skromn prostot i szykown elegancj. Francesca Findabair, jak zwykle krlewska. Ida Emean aep Sivney, jak zwykle tajemnicza. Margarita Laux-Antille, dostojna i powana. Sabrina Glevissig w turkusach. Keira Metz w zieleni i onkilowej ci. I Fringilla Vigo. Przygnbiona. Smutna. I blada icie mierteln, chor, upiorn wrcz bladoci. Triss Merigold siedziaa obok Keiry, naprzeciw Fringilli. Nad gow nilfgaardzkiej czarodziejki wisia obraz przedstawiajcy jedca pdzcego w karkoomnym cwale drog wrd szpaleru olch. Olchy wycigay ku jedcowi monstrualne ramiona konarw, szyderczo miay si potwornymi paszczami dziupli. Triss wzdrygna si mimowolnie. Ustawiony porodku stou trjwymiarowy telekomunikator by czynny. Filippa Eilhart wyostrzya zaklciem obraz i dwik. - Jak panie widz i sysz - powiedziaa nie bez przeksu - w halli tronowej Cintry, dokadnie pod nami, pitro niej, wadcy wiata zabieraj si wanie do decydowania o jego losach. A my, tutaj, pitro nad nimi, przypilnujemy, by si nam chopcy zanadto nie rozfiglowali.

*** Do wyjcego na Elskerdeg wyjca doczyy inne wyjce. Boreas nie mia wtpliwoci. To nie byy wilki. - Ja rwnierz - powiedzia, by ponownie oywi zamar konwersacj - nie spodziewaem si wiele po tych cintryjskich rokowaniach. Ba, nikt, kogom zna, nie liczy na to, e te rokowania przynios co dobrego. - Wany by - zaprotestowa spokojnie pielgrzym - sam fakt, e rokowania si zaczy. Czowiek prosty, a ja takim wanie, jeli panowie pozwol, jestem czowiekiem, myli prosto. Czowiek prosty wie, e wojujcy krlowie i cesarze s na si wzajem tak zawzici, e gdyby mogli, gdyby mieli siy, toby si pozabijali. Przestali si zabija, zamiast tego siedli do okrgego stou? Znaczy, nie maj ju si. S, prosto mwic, bezsilni. A z bezsiy tej wypywa, e adni zbrojni nie napadn na zagrod prostego czowieka, nie zabij, nie okalecz, nie spal zabudowa, nie zarn dzieci, nie zgwac ony, nie poprdz w niewol. Nie. Zamiast tego, zgromadzili si w Cintrze i rokuj. Radujmy si! Elf, poprawiwszy kijem tryskajce iskrami polano w ognisku, spojrza na pielgrzyma z ukosa. - Nawet czowiek prosty - powiedzia, nie kryjc sarkazmu - nawet uradowany, ba, nawet w euforii, powinien rozumie, e polityka to te wojna, tylko troch inaczej prowadzona. Powinien pojmowa i to, e rokowania s jak handel. Maj podobny samonapdzajcy si mechanizm. Wynegocjowane sukcesy okupuje si ustpstwami. Tu si zyska, tam si straci. Innymi sowy, eby jedni mogli zosta kupieni, inni musz by sprzedani. - Zaiste - powiedzia po chwili pielgrzym - jest to tak proste i oczywiste, e rozumie to kady czowiek. Nawet bardzo prosty. *** - Nie, nie i jeszcze raz nie! - zarycza krl Henselt, walc obydwiema piciami w blat stou, a obali si puchar i podskoczyy kaamarze. - adnej dyskusji na ten temat! adnych przetargw w tej sprawie! Koniec, szlus, deireadh! - Henselt - przemwi spokojnie, trzewo i bardzo pojednawczo Foltest. - Nie utrudniaj. I nie kompromituj nas twymi wrzaskami przed jego ekscelencj. Shilard Fitz-Oesterlen, negocjator z ramienia Cesarstwa Nilfgaardu, ukoni si z faszywym umiechem majcym sugerowa, e wybryki krla Kaedwen ani go bulwersuj, ani zajmuj. - Dogadujemy si z Cesarstwem - cign Foltest - a midzy sob zaczynamy nagle gry si jak psy? Wstyd, Henselt. - Dogadalimy si z Nilfgaardem w sprawach tak trudnych, jak Dol Angra i Zarzecze odezwa si pozornie od niechcenia Dijkstra. - Gupio byoby... - Wypraszam sobie takie uwagi! - zarycza Henselt, tym razem tak, e nie kady baw poszedby z nim w paragon. - Wypraszam sobie takie uwagi zwaszcza od rnej maci szpiegw! Jestem, kurwa, krlem! - To nawet wida - parskna Meve. Demawend, odwrcony, patrzy na tarcze herbowe na cianie halli, umiechajc si lekcewarzco, zupenie jakby to nie o jego krlestwo toczya si gra. - Do - sapn Henselt, toczc dookoa wzrokiem. - Do, do na bogw, bo mnie krew zaleje. Powiedziaem: ani pidzi ziemi. adnych, ale to adnych rewindykacji! Nie zgodz si na uszczuplenie mojego krlestwa nawet o pid, nawet o p pidzi ziemi! Bogowie

powierzyli mi honor Kaedwen i bogom go tylko oddam! Dolna Marchia to ziemie nasze... Tego... Ety... Et... Etniczne. Dolna Marchia od wiekw naley do Kaedwen... - Grne Aedirn - odezwa si znowu Dijkstra - naley do Kaedwen od ubiegego lata. Dokadniej, od dwudziestego czwartego lipca ubiegego roku. Od chwili, gdy wkroczy tam kaedweski korpus okupacyjny. - Upraszam - powiedzia nie pytany Shilard Fitz-Oesterlen - by zostao zaprotokoowane ad futuram rei memorian, e Cesarstwo Nilfgaardu nie miao nic wsplnego z t aneksj. - Oprcz tego, e wanie w tym czasie grabio Vengerberg. - Nihil ad rem! - Doprawdy? - Panowie! - upomnia Foltest. - Kaedweska armia - charkn Henselt - wkroczya do Dolnej Marchii jako wyzwolicielka! Moich onierzy witano tam kwiatami! Moi onierze... - Twoi bandyci - gos krla Demawenda by spokojny, ale na jego twarzy zna byo, ile wysiku kosztuje go zachowanie spokoju. - Twoi zbje, ktrzy wpadli do mojego krlestwa z rozbjnicz hass, mordowali, gwacili i rabowali. Moi panowie! Zebralimy si tu i radzimy od tygodnia, radzimy nad tym, jak ma wyglda przysze oblicze wiata. Na bogw, czy ma by to oblicze zbrodni i grabiey? Czy ma by utrzymane bandyckie status quo? Czy zagrabione dobro ma pozosta w rkach zbira i rabusia? Henselt chwyci ze stou map, rozdar j gwatownym ruchem i cisn w stron Demawenda. Krl Aedirn nie poruszy si nawet. - Moje wojsko - wycharcza Henselt, a jego twarz nabraa koloru dobrego, starego wina zdobyo Marchi na Nilfgaardczykach. Twoje poaowania godne krlestwo ju wtedy nie istniao, Demawend. Wicej powiem: gdyby nie moje wojsko, nie miaby adnego krlestwa nawet dzisiaj. Chciabym ci widzie, jak bez mojej pomocy przepdzasz Czarnych za Jarug i Dol Angra. Niewiele bdzie zatem przesady w twierdzeniu, e jeste krlem z mojej aski. Ale tu koczy si moja askawo! Rzekem, nie oddam nawet pidzi mojej ziemi. Nie pozwol na uszczuplanie mojego krlestwa. - Ani ja mojego! - Demawend wsta. - Nie dogadamy si wic! - Panowie - rzek nagle pojednawczo podrzemujcy dotd Cyrus Hemmelfart, hierarcha Novigradu. - Z pewnoci moliwy jest jaki kompromis... - Cesarstwo Nilfgaardu - odezwa si znowu Shilard Fitz-Oesterlen, lubicy wtrca si ni z gruszki, ni z pietruszki - nie zaakceptuje adnego ukadu, ktry byby ze szkod dla Kraju Elfw w Dol Blathanna. Jeli to konieczne, odczytam panom ponownie tre memorandum... Henselt, Foltest i Dijkstra parsknli, ale Demawend spojrza na cesarskiego ambasadora spokojnie i prawie yczliwie. - Dla dobra powszechnego - owiadczy - i dla pokoju uznam autonomi Dol Blathanna. Ale nie jako krlestwa, lecz jako ksistwa. Warunkiem jest, by ksina Enid an Gleanna zoya mi hod lenny i zobowizaa si do zrwnania ludzi i elfw w prawach i przywilejach. Gotw jestem na to, jak rzekem, pro publico bono - Oto - rzeka Meve - sowa prawdziwego krla. - Salus publica lex suprema est - powiedzia hierarcha Hemmelfart, od duszego czasu szukajcy sposobnoci, by te popisa si znajomoci dyplomatycznego argonu. - Dodam jednak - kontynuowa Demawend, patrzc na nadtego Henselta - e koncesja wzgldem Dol Blathanna to nie precedens. To jest jedynie naruszenie integralnoci moich ziem, na jakie si godz. adnego innego rozbioru nie uznam. Armia kaedweska, ktra wtargna w moje granice jako agresor i zaborca, ma w cigu tygodnia opuci bezprawnie okupowane fortalicje i zamki Grnego Aedirn. To jest warunek mojego dalszego udziau w obradach. A poniewa verba volant, mj sekretarz przedoy do protokou oficjalne demarche w tej sprawie.

- Henselt? - Foltest spojrza na brodacza wyczekujco. - Nigdy! - zarycza krl Kaedwen, przewracajc krzeso i skaczc niczym dlony przez szerszenie szympans. - Nigdy nie oddam Marchii! Po moim trupie! Nie dam! Nic mnie do tego nie zmusi! adna sia! adna, kurwa, sia! A eby dowie, e te pobiera nauki i nie wypad sroce spod ogona, zawy: - Non possumus! *** - Ju ja mu dam non possumus, staremu durniowi! - parskna Sabrina Glevissig w komnacie pitro wyej. - Mog si panie nie obawia, zmusz tego bawana, by uzna dania rewindykacyjne, w sprawie Grnego Aedirn. Wojska kaedweskie wyjd stamtd w cigu dziesiciu dni. Rzecz to oczywista. Nie ma dwch zda. Jeli ktra z pa w to wtpia, zaiste, mam prawo czu si uraona. Filippa Eilhart i Sheala de Tancarville wyraziy swe uznanie ukonami. Assire var Anahid podzikowaa umiechem. Filippa Eilhart i Sheala de Tancarville wyraziy swe uznanie ukonami. Assire car Anahid podzikowaa ukonem. - Zostaa nam dzi - powiedziaa Sabrina - do rozstrzygnicia sprawa Dol Blathanna. Tre memorandum cesarza Emhyra znamy. Krlowie na dole jeszcze nie zdyli przedyskutowa tej kwestii, ale ju zasygnalizowali swe opcje. Stanowisko zaj te najbardziej, powiedziaabym, zainteresowany. Krl Demawend. - Stanowisko Demawenda - rzeka Sheala de Tancarville, otulajc szyj boa ze srebrnych lisw - nosi cechy daleko idcego kompromisu. Jest to stanowisko pozytywne, przemylane i wywaone. Shilard Fitz-Oesterlen bdzie w niemaym kopocie, chcc argumentowa w kierunku wikszych koncesji. Nie wiem, czy bdzie chcia. - Bdzie chcia - stwierdzia spokojnie Assire var Anahid. - No takie ma instrukcje z Nilfgaardu. Bdzie inwokowa ad referendum i skada noty. Bdzie si kci przynajmniej dob. Po upywie tego czasu zacznie i na ustpstwa. - Normalne - ucia Sabrina Glevissig. - Normalne jest to, e wreszcie gdzie si spotkaj, co uzgodni. Nie bdziemy jednak na to czeka, zaraz ustalimy, na co im si ostatecznie pozwoli. Francesca! Odezwij si! Przecie to o twj kraj idzie. - Wanie dlatego - umiechna si przepiknie Stokrotka z Dolin. - Wanie dlatego milcz, Sabrino. - Zwalcz dum - powiedziaa powanie Margarita Laux-Antille. - Musimy wiedzie, na co mamy pozwoli krlom. Francesca Findabair umiechna si jeszcze pikniej. - Dla sprawy pokoju i pro bono publico - rzeka - godz si na propozycj krla Demawenda. Moecie, drogie dziewczta, od tej chwili ju przesta tytuowa mnie najjaniejsz pani, wystarczy zwyka "janie owiecona". - Elfie arty - skrzywia si Sabrina - w ogle mnie nie miesz, pewnie dlatego, e ich nie rozumiem. Co z innymi warunkami Demawenda? Francesca strzepna rzsami. - Godz si na reemigracj ludzkich osadnikw i zwrot ich majtkw - powiedziaa powanie. - Gwarantuj rwnouprawnienie wszystkich ras... - Bj si bogw, Enid - zamiaa si Filippa Eilhart. - Nie gde si na wszystko! Postaw jakie warunki! - Postawi - elfka spowaniaa nagle. - Nie zgadzam si na hod lenny. Chc Dol Blathanna jako alodium. adnych powinnoci wasalnych oprcz obietnicy lojalnoci i

niedziaania na szkod suzerena. - Demawend si nie zgodzi - ocenia krtko Filippa. - Nie zrezygnuje z dochodw i rent, jakie dawaa mu Dolina Kwiatw. - W tej kwestii - Francesca uniosa brwi - gotowa jestem do rokowa dwustronnych, pewna jestem osignicia konsensusu. Alodium nie zmusza do pacenia, ale przecie pacenia nie zabrania ani nie wyklucza. - A co z fideikomisem? - nie rezygnowaa Filippa Eilhart. - Co z primogenitur? Godzc si na alodium, Foltest bdzie chcia gwarancji niepodzielnoci ksistwa. - Foltesta - umiechna si znowu Francesca - rzeczywicie mogy zwie moja cera i figura, ale tobie dziwi si, Filippo. Daleko, bardzo daleko za sob mam ju wiek, ktry czyni moliwym zajcie w ci. Wzgldem primogenitury i fideikomisu Demawend nie powinien mie obaw. To ja bd ultimus familiae rodu wadcw Dol Blathanna. Ale pomimo pozornie korzystnej dla Demawenda rnicy wieku, kwesti spadku po mnie rozwaa bdziemy nie z nim, lecz raczej z jego wnukami. Zapewniam panie, w tej sprawie nie bdzie punktw spornych. - W tej nie - zgodzia si Assire var Anahid, patrzc w oczy elfiej czarodziejki. - A co ze spraw bojowych komand Wiewirek? Co z elfami, ktre walczyy po stronie Cesarstwa? Jeli si nie myl, chodzi tu w wikszoci o twoich poddanych, pani Francesco? Stokrotka z Dolin przestaa si umiecha. Spojrzaa na Id Emean, ale milczca elfka z Gr Sinych unikaa jej wzroku. - Pro publico bono... - zacza i urwaa. Assire, te bardzo powana, kiwna gow na znak, e rozumie. - C zrobi - powiedziaa wolno. - Wszystko ma swoj cen. Wojna wymaga ofiar. Pokj, jak si okazuje, rwnie. *** - Tak, to ze wszech miar prawda - powtrzy w zamyleniu pielgrzym, patrzc na elfa siedzcego z opuszczon gow. - Rokowania pokojowe to targ. Jarmark. eby jedni mogli by kupieni, inni musz by sprzedani. Tak kolej toczy si wiat. Rzecz w tym, by nie kupi za drogo... - I nie sprzeda si za tanio - dokoczy elf, nie unoszc gowy. *** - Zdrajcy! Nikczemne ajdaki! - Skurwysyny! - An'badraigh aen cuach! - Psy nilfgaardzkie! - Cisza! - rykn Hamilcar Danza, walc pancern pici w balustrad kruganka. Strzelcy z galerii wycelowali kusze w stoczonych w cul de sac elfw. - Spokj! - rykn jeszcze goniej Danza. - Do! Uciszcie si, panowie oficerowie! Wicej godnoci! - Masz czelno mwi o godnoci, szubrawcze? - krzykn Coinneach D Reo. Przelewalimy za was krew, przeklci Dh'oine! Za was, za waszego cesarza, ktry przyj od nas przysig wiernoci! Tak si odwdziczacie? Wydajecie nas tym oprawcom z Pnocy? Jak przestpcw! Jak zbrodniarzy! - Powiedziaem, do! - Danza znowu upn pici w balustrad, a echo poszo. -

Przyjmijcie do wiadomoci fakt dokonany, panowie elfy! Zawarte w Cintrze ugody, bdce warunkami zawarcia pokoju, nakadaj na Cesarstwo obowizek wydania Nordlingom przestpcw wojennych... - Przestpcw? - krzykn Riordain. - Przestpcw? Ty plugawy Dh'oine! - Przestpcw wojennych - powtrzy Danza, zupenie nie zwracajc uwagi na tumult w dole. Tych oficerw, na ktrych ci udowodnione zarzuty terroryzmu, mordw na ludnoci cywilnej, zabijania i torturowania jecw, masakrowania rannych w lazaretach... - Wy skurwysyny! - wrzasn Angus Bri Cri. - Zabijalimy, bo bya wojna! - Zabijalimy z waszego rozkazu! - Cuach'te aep arse, bloede Dh'oine! - To rzecz postanowiona! - powtrzy Danza. - Wasze obelgi i krzyki nie zmieni niczego. Prosz pojedynczo podchodzi do kordegardy, prosz nie stawia oporu podczas zakuwania w kajdany. - Trzeba byo zosta, gdy oni uciekali za Jarug - zgrzytn zbami Riordain. - Trzeba byo zosta i bi si dalej w komandach. A my, durnie, gupcy, idioci, dotrzymalimy onierskiej przysigi! Dobrze nam tak! Isengrim Faoiltiarna, elazny Wilk, najsawniejszy, legendarny ju nieomal dowdca Wiewirek, teraz pukownik cesarski, z kamienn twarz zdar z rkawa i naramiennikw srebrne byskawice brygady "Vrihedd", cisn je na pyty dziedzica. Inni oficerowie szli za jego przykadem. Patrzcy na to z galerii Hamilcar Danza zmarszczy brwi. - Demonstracja jest niepowana - powiedzia. - Nadto, na miejscu panw nie pozbywabym si tak lekkomylnie cesarskich insygniw. Czuj si w obowizku poinformowa panw, e jako cesarskim oficerom podczas negocjowania warunkw pokoju zagwarantowano panom sprawiedliwe procesy, agodne wyroki i rych amnesti... Stoczone w cul sac elfy zaryczay zgodnym, gromkim, dudnicym wrd murw miechem. - Zwracam te uwag panw - doda spokojnie Hamilcar Danza - na fakt, e wydajemy Nordlingom tylko was. Trzydziestu dwch oficerw. Nie wydajemy ani jednego z onierzy, ktrymi dowodzilicie. Ani jednego. miech w cul de sac cich, jak ucity noem. *** Wiatr dmuchn w ognisko, miotn gradem iskier, uderzy w oczy dymem. Z przeczy znowu rozlego si wycie. - Kupczyli wszystkim - przerwa milczenie elf. - Wszystko byo na sprzeda. Honor, wierno, sowo szlacheckie, przysiga, zwyka przyzwoito... To byy po prostu towary, majce warto tak dugo, jak dugo by na nie popyt i koniunktura. A gdy nie byo, nie warte byy funta kakw i szy w kt. Na mietnik. - Na mietnik historii - skin gow pielgrzym. - Macie racj, panie elfie. Tak to wygldao tam, wtedy w Cintrze. Wszystko miao swoj cen. I byo warte tyle, ile mona byo dosta jako ekwiwalent. Co rano zaczynaa si gieda. I jak na prawdziwej giedzie, co i rusz trafiay si niespodziewane hossy i bessy. I jak na prawdziwej giedzie, trudno byo oprze si wraeniu, e kto pociga za nitki. *** - Czy ja dobrze sysz? - spyta przecigle Shilard Fitz-Oesterlen, dajc tonem i min

wyraz niedowierzaniu. - Czy mnie such nie myli? Berengar Leuvaarden, specjalny wysannik cesarski, nie zada sobie trudu, by odpowiada. Rozparty na fotelu, nadal kontemplowa falowanie wina w koysanym pucharze. Shilard napuszy si, po czym przywoa na twarz mask pogardy i wyszoci. Mwic: "Albo esz, psi synu, albo chcesz mnie podej, wyprbowa. W obu wypadkach rozgryzem ci". - Mam wic rozumie - powiedzia, zadarszy nos - e po daleko idcych ustpstwach w sprawach granic, w sprawie jecw wojennych i zwrotw zdobyczy, w sprawie oficerw brygady "Vrihedd" i komand Scoia'tael, cesarz rozkazuje mi, bym poszed na ugod i zaakceptowa niemoliwe roszczenia Nordlingw wzgldem repatriacji osadnikw? - Zrozumia pan doskonale, baronie - odrzek Berengar Leuvaarden, charakterystycznie przecigajc sylaby. - Zaiste, peen jestem podziwu dla paskiej lotnoci. - Na Wielkie Soce, panie Leuvaarden, czy wy tam w stolicy, zastanawiacie si czasem nad skutkami waszych decyzji? Nordlingowie ju teraz szepcz, e nasze cesarstwo to kolos na glinianych nogach! Ju teraz krzycz, e nas zwyciyli, pobili, przepdzili! Czy cesarz pojmuje, e pj na dalsze ustpstwa to znaczy zaakceptowa ich aroganckie i wygrowane ultimatum? Czy cesarz rozumie, e oni potraktuj to jako przejaw saboci, co moe mie w przyszoci opakane skutki? Czy cesarz rozumie, wreszcie, jaki los spotka kilka tysicy naszych osadnikw w Brugge i Lyrii? Berengar Leuvaarden przesta koysa pucharem i wpi w Shilarda oczy, czarne jak wgielki. - Przekazaem panu baronowi rozkaz cesarski - wycedzi. - Gdy pan baron wykona go i wrci do Nilfgaardu, zechce sam wypyta cesarza o to, czemu taki nierozumny. Moe zechce te udzieli cesarzowi reprymendy. Ofuka go. Zaja. Czemu nie? Ale sam. Bez mojego porednictwa. Aha, pomyla Shilard. Ju wiem. Siedzi przede mn nowy Stefan Skellen. I trzeba z nim tak, jak ze Skellenem. Ale przecie jasne jest, e nie przyby tu bez celu. Rozkaz mg przywie zwyky kurier. - C - zacz, pozornie swobodnie, a nawet konfidencjonalnie. - Biada zwycionym! Ale rozkaz cesarski jest jasny i konkretny, w taki sam sposb bdzie wic wykonywany. Postaram si te o to, by wygldao to na wynik negocjacji, nie na zupene kapitulanctwo. Znam si na tym. Jestem dyplomat od trzydziestu lat. I czterech pokole. Mj rd to jedna ze znaczniejszych, bogatszych... i bardziej wpywowych rodzin... - Wiem, wiem, a jake - przerwa z lekkim umieszkiem Leuvaarden. - Dlatego tu jestem. Shilard ukoni si lekko. Czeka cierpliwie. - Trudnoci w porozumieniu - zacz wysannik, koyszc pucharem - wystpiy dlatego, e pan, drogi baronie, raczy mniema, e zwycistwo i podbj polegaj na bezsensownym ludobjstwie. Na tym, by gdzie tam w skrwawion ziemi wbi drzewce sztandaru, krzyczc: "Dotd moje, zdobyem!" Podobne mniemanie jest, niestety, do szeroko rozpowszechnione. Dla mnie jednak, panie baronie, jak rwnierz dla ludzi, ktrzy dali mi penomocnictwa, zwycistwo i podbj polegaj na rzeczach kracowo odmiennych. Zwycistwo ma wyglda tak: pokonani zmuszeni s do kupowania dbr produkowanych przez zwycizcw, ba, czyni to z chci, bo dobra zwycizcw s lepsze i tasze. Waluta zwycizcw jest mocniejsza ni waluta pokonanych i pokonani maj do niej znacznie wiksze zaufanie ni do swojej wasnej. Czy mnie pan rozumie, panie baronie Fitz-Oesterlen? Czy zaczyna pan pomau odrnia zwycizcw od zwycionych? Czy pojmuje pan, komu naprawd biada? Ambasador skinieniem gowy potwierdzi, e tak. - Ale eby zwycistwo umocni i uprawomocni - podj po chwili Leuvaarden, przecigajc sylaby - musi zosta zawarty pokj. Szybko i za kad cen. Nie jakie tam

zawieszenie broni czy rozejm, ale pokj. Twrczy kompromis. Zgoda, ktra buduje. I nie wprowadza blokad gospodarczych, retorsji celnych i protekcjonalizmu w handlu. Shilard i tym razem skinieniem gowy potwierdzi, e wie, w czym rzecz. - Zniszczylimy ich rolnictwo i zrujnowalimy przemys nie bez kozery - cign spokojnym, przecigym i beznamitnym gosem Leuvaarden. - Zrobilimy to po to, by z niedostatku wasnych towarw musieli kupowa nasze. Ale przez nieprzyjazne i zamknite granice nasi kupcy i nasze towary nie przejd. I co si wwczas stanie? Powiem panu, co si wwczas stanie, drogi baronie. Nastpi kryzys nadprodukcji, bo nasze manufaktury pracuj pen par, liczc na eksport. Due straty poniosyby te spki handlu morskiego zawarte w kooperacji z Novigradem i Kovirem. Pana wpywowa rodzina, drogi baronie, ma w tych spkach znaczne udziay. A rodzina, jak pewnie panu wiadomo, to podstawowa komrka spoeczna. Wiadomo panu? - Wiadomo - Shilard Fitz-Oesterlen zniy gos, cho komnata bya absolutnie szczelnie zabezpieczona przez podsuchem. - Rozumiem, pojem. Chciabym mie jednak pewno, e wykonuj rozkaz cesarza... Nie za jakiej... Korporacji... - Cesarze przemijaj - wycedzi Leuvaarden. - A korporacje trwaj. I przetrwaj. Ale to truizm. Obawy pana barona rozumiem. Pan baron moe by pewny, e wykonuj rozkaz wydany przez cesarza. Majcy na celu dobro i interes cesarstwa. Wydany, nie przecz, skutkiem rad, jakich udzielia cesarzowi pewna korporacja. Wysannik rozchyli konierz i koszul, demonstrujc zoty medalion, na ktrym wyobraona bya otoczona pomieniami gwiazda wpisana w trjkt. - adna ozdoba - Shilard z umiechem i lekkim ukonem potwierdzi, e poj. - Mam wiadomo, e bardzo droga... I elitarna... Czy mona j gdzie kupi? - Nie - zaprzeczy z naciskiem Berengar Leuvaarden. - Trzeba sobie na ni zasuy. *** - Jeli panowie i pani pozwol - gos Shilarda Fitz-Oesterlena nabra specyficznego, znanego ju obradujcym tonu, ktry wiadczy, e to, co ambasador zaraz powie, uwaa za niezmiernie wane. - Jeli panowie i pani pozwol, odczytam tre przesanej mi aide memoire Jego Imperatorskiej Moci Emhyra var Emreisa, z aski Wielkiego Soca cesarza Nilfgaardu... - No nie. Nie znowu - zgrzytn zbami Demawend, a Dijkstra tylko jkn. Uwagi Shilarda to nie uszo, bo uj nie mogo. - Nota jest duga - przyzna. - Streszcz j wic, miast czyta. Jego Imperatorska Mo wyraa wielkie zadowolenie z przebiegu rokowa, a jako czowiek usposobiony pokojowo, z radoci przyjmuje osignite kompromisy i pojednania. Jego Imperatorska Mo yczy sobie dalszych postpw w rokowaniach i zakoczenia ich ku oboplnej korzyci... - Bierzmy si zatem do dziea - wpad w sowo Foltest. - A ywo! Zakoczmy ku oboplnej korzyci i wracajmy do domw. - Susznie - rzek Henselt, ktry do domu mia najdalej. - Koczmy, bo jak bdziemy mitry, to nas tu gotowa zima zaskoczy! - Czeka nas jeszcze jeden kompromis - przypomniaa Meve. - I sprawa, ktrej kilka razy ledwo tknlimy. Chyba z lki, e nas gotowa porni. Czas przeama ten lk. Problem nie zniknie tylko dlatego, e si go boimy. - Tak jest - potwierdzi Filtest. - Do dziea zatem. Rozstrzygnijmy status Cintry, problem dziedzictwa tronu, sukcesji po Calanthe. To problem trudny, ale nie wtpi, e poradzimy siebie z nim. Prawda, ekscelencjo? - Och - umiechn si dyplomatycznie i tajemniczo Fitz-Oesterlen. - Ze spraw sukcesji

tronu Cintry pjdzie nam, jestem pewien, jak z patka. To sprawa atwiejsza, ni panowie i pani przypuszczaj. *** - Poddaj pod dyskusj - ogosia Filippa Eilhart tonem do bezdyskusyjnym - projekt nastpujcy: uczymy z Cintry terytorium powiernicze. Przyznajmy mandat Foltestowi z Temerii. - Zbyt nam ten Foltest ronie - skrzywia si Sabrina Glevissig. - Zbyt due ma apetyty. Brugge, Sodden, Angren... - Potrzebne nam - ucieka Filippa - silne pastwo u ujcia Jarugi. I na Schodach Marnadalu. - Nie przecz - kiwna gow Sheala de Tancarville. - Potrzebne jest to nam. Ale nie Emhyrowi car Emreisowi. A naszym celem jest kompromis, a nie konflikt. - Kilka dni temu Shilard proponowa - przypomniaa Francesca Findabair - by przeprowadzi lini demarkacyjn, podzieli Cintr na strefy wpyww, na Zon Pnocn i Zon Poudniow... - Bzdura i dziecinada - achna si Margarita Laux-Antille. - Takie podziay nie maj adnego sensu, s wycznie zarzewiem konfliktw. - Myl - powiedziaa Sheala - e Cintra winna by zamieniona w kondominium. Wadza sprawowana komisarycznie przez przedstawicieli krlestw pnocnych i Cesarstwa Nilfgaardu. Grd i port Cintra otrzymaj status wolnego miasta... Czy chciaa pani co powiedzie, droga pani Assire? Prosz bardzo. Przyznam, e zazwyczaj przedkadam dyskursy skadajce si z penych, dokoczonych wypowiedzi, ale prosz. Suchamy. Wszystkie magiczki, nie wyczajc bladej jak upir Fringilli Vigo, wpiy oczy w Assire var Anahid. Nilfgaardzka czarodziejka nie speszya si. - Proponuj - owiadczya swym miym i agodnym gosem - by skupi si na innych problemach. Cintr zostawmy w spokoju. O pewnych sprawach, o ktrych mi doniesiono, po prostu jeszcze nie zdyam pa poinformowa. Sprawa Cintry, szanowne konfraterki, jest juz rozwizana i zaatwiona. - Sucham? - oczy Filippy zwziy si. - Co to ma, jeli wolno spyta, oznacza? Triss Merigold westchna gono. Ona ju domylia si, ju wiedziaa, co to miao oznacza. *** Vattier de Rideaux by smutny i przybity. Jego urocza i wspaniaa w mioci kochanka, zotowosa Cantarella, rzucia go, nagle i niespodziewanie, bez dania racji i bez wytumaczenia. Dla Vattiera by to cios, cios straszliwy, po ktrym chodzi jak struty, by nerwowy, roztargniony i ogupiay. Musia bardzo uwaa, pilnie si strzec, by nie podpa, by nie paln jakiego gupstwa w rozmowie z cesarzem. Czasy wielkich zmian nie sprzyjay nerwowym i niekompetentnym. - Gildii Kupieckiej - podj, zmarszczywszy czoo, Emhyr var Emreis - odpacilimy ju za nieocenion pomoc. Dalimy im do przywilejw, wicej ni dostali od poprzednich trzech cesarzy razem wzitych. Co do Berangara Leuvaardena, to te jestemy mu zobowizani za pomoc w wykryciu spisku. Dosta wysokie i intratne stanowisko. Ale jeli okae si niekompetentny, mimo jego zasug wyleci jak z procy. Dobrze, eby o tym wiedzia.

- Postaram si o to, Wasza Wysoko. A co z Dijkstr? I z tym jego tajemniczym informatorem? - Dijkstra prdzej umrze, ni zdradzi mi swego informatora. Jemu samemu, owszem, warto by si odwdziczy za t spadajc jak z nieba wiadomo... Ale jak? Dijkstra niczego ode mnie nie przyjmie. - Jeli wolno, Wasza Cesarska Mo... - Mw. - Dijkstra przyjmie informacj. Co, czego nie wie, a wiedzie chciaby. Wasza Wysoko moe mu si odwdziczy informacj. - Brawo, Vattier. Vattier de Rideaux odetchn z ulg. By odetchn, odwrci gow. Dlatego pierwszy dostrzeg zbliajce si damy. Hrabin Liddertal, Stell Congreve i powierzon jej pieczy jasnowos dziewczyn. - Nadchodz - wskaza ruchem brwi. - Wasza Cesarska Mo, pozwol sobie przypomnie... Racja stanu... Interes cesarstwa... - Przesta - uci niechtnie Emhyr var Emreis. - Powiedziaem, zastanowi si. Przemyl spraw i podejm decyzj. A po podjciu poinformuj ci, jaka to bya decyzja. - Tak jest, Wasza Cesarska Mo. - Co jeszcze? - Biay Pomie Nilfgaardu niecierpliwie trzepn rkawic o biodro marmurowej nereidy zdobicej cok fontanny. - Dlaczego si nie oddalasz, Vattier? - Sprawa Stefana Skellena... - Nie oka aski. mier zdrajcy. Ale po uczciwym i dokadnym procesie. - Tak jest, Wasza Cesarska Mo. Emhyr nawet nie spojrza na kaniajcego i oddalajcego si. Patrzy na Stell Congreve. I na jasnowos dziewczyn. Oto nadchodzi interes cesarstwa, pomyla. Faszywa princessa, faszywa krlowa Cintry. Faszywa wadczyni ujcia rzeki Yarry, na ktrej tak zaley cesarstwu. Oto zblia si, spuciwszy oczy, przeraona, w biaej jedwabnej sukni z zielonymi rkawkami i perydotow kolijk na znikomym dekolciku. Wwczas, w Darn Rowan, skomplementowaem t sukni, pochwaliem dobr biuterii. Stella zna mj gust. Ale co ja mam z laleczk zrobi? Postawi na pomniku? - Szlachetne panie - skoni si pierwszy. Poza sal tronow dworny szacunek i uprzejmo wzgldem kobiet obowizyway w Nilfgaardzie nawet cesarza. Odpowiedziay gbokimi dygniciami i pochyleniem gw. Stay przed uprzejmym, ale jednak cesarzem. Emhyr mia do protokou. - Zosta tu, Stella - rozkaza sucho. - A ty, dziewczyno, potowarzyszysz mi w przechadzce. Oto moje rami. Gowa do gry. Do, do mi tych dygw. To tylko spacer. Poszli alejk, wrd ledwo zazielenionych krzeww i ywopotw. Cesarska ochrona, onierze z elitarnej gwardyjskiej brygady "Impera", synne Salamandry, trzymali si na uboczu, ale zawsze w pogotowiu. Wiedzieli, kiedy nie naley cesarzowi przeszkadza. Minli sadzawk, opustosza i smutn. Wiekowy karp, wypuszczony przez cesarza Torresa, zdech przed dwoma dniami. Wpuszcz nowego, modego, silnego, piknego lustrzenia, pomyla Emhyr var Emreis, ka przypi mu medal z moj podobizn i dat. Vaesse deireadh aep eigean. Co si skoczyo, co si zaczyna. To nowa era. Nowe czasy. Nowe ycie. Nieche wic, cholera, bdzie i nowy karp. Zatopiony w mylach, niemal zapomnia o dziewczynie, ktr trzyma pod rami. Przypomniay mu o niej jej ciepo, jej konwaliowy zapach, interes cesarstwa. W tej, nie innej, kolejnoci. Stali przy sadzawce, porodku ktrej wyrastaa z wody sztuczna wyspa, a na niej ogrdek

skalny, fontanna i marmurowa rzeba. - Czy wiesz, co wyobraa ta figura? - Tak, Wasza Cesarska Mo - odpowiedziaa nie od razu. - To pelikan, ktry rozdziera dziobem wasn pier, by krwi wykarmi dzieci. Jest to alegoria szlachetnego powicenia. A take... - Sucham ci pilnie. - Take wielkiej mioci. - Sdzisz - obrci j ku sobie, zaci usta - e rozdzierana pier boli przez to mniej? - Nie wiem... - zajkna si. - Wasza Cesarska Mo... Ja... Uj jej rk. Poczu, jak drgna, drgnienie przebiego po jego doni, ramieniu, barku. - Mj ojciec - powiedzia - by wielkim wadc, ale nigdy nie mia gowy do legend i mitw, nigdy nie mia na nie czasu. I zawsze je plta. Zawsze, pamitam to jak dzi, ilekro przyprowadza mnie tu, do parku, mwi, e rzeba przedstawia pelikana powstajcego z popiow. No, dziewczyno, umiechnij si chocia, gdy cesarz opowiada facecje. Dzikuj. Duo lepiej. Przykra byaby dla mnie myl, e nierada jeste spacerowa tu ze mn. Spjrz mi w oczy. - Rada jestem... mogc tu by... z Wasz Cesarsk Moci. To dla mnie zaszczyt, wiem... Ale i wielka rado. Ciesz si... - Rzeczywicie? Czy te to moe tylko dworackie pochlebstwo? Etykieta, dobra szkoa Stelli Congreve? Kwestia, ktr Stella kazaa ci wyku na pami? Przyznaj si, dziewczyno. Milczaa, spuciwszy wzrok. - Twj cesarz zada ci pytanie - powtrzy Emhyr var Emreis. - A gdy cesarz pyta, nikt nie omiela si milcze. Kama, ma si rozumie, te nikt si nie way. - Naprawd - powiedziaa melodyjnie. - Naprawd si ciesz, Wasza Cesarska Mo. - Wierz ci - powiedzia po chwili Emhyr. - Wierz. Cho si dziwi. - Ja te... - odszepna. - Ja te si dziwi. - Sucham? Odwaniej, prosz. - Chciaabym mc czciej... spacerowa. I rozmawia. Ale ja rozumiem... Rozumiem, e to niemoliwe. - Rozumiesz dobrze - zagryz wargi. - Cesarze wadaj imperium, ale dwiema rzeczami rzdzi nie mog: swoim sercem i swoim czasem. Jedno i drugie naley do cesarstwa. - Wiem o tym - szepna - a nadto dobrze. - Nie zabawi tu dugo - powiedzia po chwili cikiego milczenia. - Musz pojecha do Cintry, zaszczyci wasn osob uroczysto podpisania pokoju. Ty wrcisz do Darn Rowan... Unie gow, dziewczyno. No, nie. Ju drugi raz pocigasz nosem w mojej obecnoci. A w oczach co? zy? O, to s powane wykroczenia wobec etykiety. Bd musia okaza hrabinie Liddertal moje najwysze niezadowolenie. Unie gow, prosiem... - Prosz... darowa pani Stelli... Wasza Cesarska Mo. To moja wina. Tylko moja. Pani Stella uczya mnie... I przygotowaa dobrze. - Zauwayem i doceniam. Nie obawiaj si, Stelli Congreve nie grozi moja nieaska. Nigdy nie grozia. Zaartowaem sobie z ciebie. Niecnie. - Zauwayam - szepna dziewczyna, blednc, przeraona wasn miaoci. Ale Emhyr tylko si rozemia. Sztucznie nieco. - Tak ci wol - stwierdzi. - Wierz mi. Odwan. Tak jak... Urwa. Tak jak moja crka, pomyla. Poczucie winy targno nim jak ugryzienie psa. Dziewczyna nie spuszczaa wzroku. To nie tylko dzieo Stelli, pomyla Emhyr. To jest naprawd jej natura. Wbrew pozorom to diament, ktry trudno zarysowa. Nie. Nie pozwol Vattierowi zamordowa tego dziecka. Cintra Cintr, interes cesarstwa interesem cesarstwa, ale ta sprawa wydaje si mie tylko jedno sensowne i honorowe rozwizanie. - Daj mi rk.

To by rozkaz wygoszony srogim gosem i tonem. Ale mimo tego nie mg oprze si wraeniu, e zosta wykonany chtnie. Bez przymusu. Jej rka bya maa i chodna. Ale nie draa ju. - Jak masz na imi? Tylko nie mw, prosz, e Cirilla Fiona. - Cirilla Fiona. - Mam ochot ci ukara, dziewczyno. Surowo. - Wiem, Wasza Cesarska Mo. Zasuyam. Ale ja... Ja musz by Cirill Fion. - Pomyle by mona - powiedzia, nie puszczajc jej doni - e aujesz, e ni nie jeste. - auj - szepna. - auj, e ni nie jestem. - Doprawdy? - Gdybym bya... prawdziw Cirill... cesarz patrzyby na mnie askawiej. Ale ja jestem tylko falsyfikatem. Imitacj. Sobowtrem, ktry niczego nie jest godzien. Nieczego... Odwrci si gwatownie, chwyci j za ramiona. I natychmiast puci. Cofn si o krok. - Pragnienie korony? Wadzy? - mwi cicho, ale szybko, udajc, e nie widzi, jak zaprzecz gwatownymi ruchami gowy. - Zaszczytw? Splendorw? Luksusw? Urwa, odetchn ciko. Udajc, e nie widzi, jak dziewczyna wci krci opuszczon gow, wci zaprzeczajc dalszym krzywdzcym zarzutom, moe nawet bardziej krzywdzcym przez to, e nie wypowiedziane. Odetchn gboko i gono. - Czy wiesz, maa mo, e to, co przed sob widzisz, to jest pomie? - Wiem, Wasza Cesarska Mo. Milczeli dugo. Zapach wiosny nagle zakrci im w gowach. Obydwojgu. - By cesarzow - powiedzia wreszcie gucho Emhyr - to wbrew pozorom nieatwy kawaek chleba. Nie wiem, czy bd zdolny ci pokocha. Kiwna gow na znak, e i to wie. Zobaczy z na jej policzku. Jak wtedy, w zamczysku Stygga, poczu, jak poruszy si utkwiony w jego sercu okruszek zimnego szka. Obj j, mocno przycisn do piersi, pogadzi po wosach pachncych konwali. - Moja ty biedna... - powiedzia nieswoim gosem. - Moja ty maa, biedna racjo stanu. *** W caej Cintrze dzwoniy dzwony. Dostojnie, gboko, uroczycie. Ale jako dziwnie aobnie. Niecodzienna uroda, pomyla hierarcha Hemmelfart, patrzc, jak wszyscy, na wieszany portret rozmiarw, jak pozostae, co najmniej p snia na se. Dziwna uroda. Gow dam, e to jaka metyska. Gow stawi, e ma w yach przeklt krew elfw. adna, myla Filtest, adniejsza ni na miniaturce, ktr pokazywali mi ludzie z wywiadu. Ale c, portrety zwykle pochlebiaj. Zupenie niepodobna do Calanthe, mylaa Meve. Zupenie niepodobna do Roegnera. Zupenie niepodobna do Pavetty... Hmmm... Plotkowano... Ale nie, to niemoliwe. To musi by krew krlewska, prawowita wadczyni Cintry. Musi. Wymaga tego racja stanu. I historia. To nie jest tak, ktr widywaem w snach, myla niedawno przybyy do Cintry Esterad Thyssen, krl Koviru. To z ca pewnoci nie ta. Ale nie powiem tego nikomu. Zachowam to dla siebie i dla mojej Zuleyki. Razem z moj Zuleyk zdecydujemy, w jaki sposb wykorzystamy widz, jak day nam sny. Mao brakowao, a ona byaby moj on, ta Ciri, myla Kistrin z Verden. Bybym wtedy ksiciem Cintry, wedle zwyczaju nastpc tronu... I zginbym pewnie jak Calanthe. Dobrze, oj, dobrze si stao, e ona wtedy przede mn ucieka. Nawet przez chwil nie wierzyem w opowie o wielkiej mioci od pierwszego

wejrzenia, myla Shilard Fitz-Oesterlen. Nawet przez chwil. A jednak Emhyr eni si z t dziewczyn. Odrzuca moliwo pojednania z ksitami, zamiast ktr z nilfgaardzkich ksiniczek, bierze za on Cirill z Cintry. Dlaczego? By zawadn tym maym, ndznym kraikiem, ktrego poow, jeli nie wicej, i tak uzyskabym dla cesarstwa w negocjacjach? By zawadn ujciem Jarugi, ktre i tak jest ju we wadaniu nilfgaardzko-novigradzkokovirskich spek handlu morskiego? Nic nie rozumiem z tej racji stanu, nic. Podejrzewam, e nie wszystko mi mwi. Czarodziejki, myla Dijkstra. To robota czarodziejek. Ale niech bdzie. Widocznie byo pisane, e Ciri zostanie krlow Cintry, on Emhyra i cesarzow Nilfgaardu. Widocznie tak chciao przeznaczenie. Pozwol jej y. Portret znalaz si wreszcie na swoim miejscu, wieszajcy go pachokowie odstpili, zabrali drabiny. W dugim rzdzie pociemniaych i zakurzonych nieco konterfektw wadcw Cintry, za kolekcj Cerbinw i Coramw, za Corbettem, Dagoradem i Roegnerem, za dum Calanthe, za melancholijn Pavett, wisia portret ostatni. Przedstawiajcy obecnie askawie panujc monarchini. Sukcesork tronu i krlewskiej krwi. Portret szczupej dziewczyny o jasnych wosach i smutnym spojrzeniu. Ubranej w bia sukienk z zielonymi rkawkami. Cirilla Fiona Elen Riannon. Krlowa Cintry i cesarzowa Nilfgaardu. Przeznaczenie, mylaa Filippa Eilhart, czujc na sobie wzrok Dijkstry. Biedne dziecko, myla Dijkstra, patrzc na portret. Myli pewnie, e to ju koniec strapie i nieszcz. Biedne dziecko. Dzwony Cintry dzwoniy, poszc mewy. *** - Krtko po zakoczeniu rokowa i podpisaniu pokoju cintryjskiego - wznowi sw opowie pielgrzym - w Novigradzie wyprawiono huczne kilkudniowe wito, festyn, ktrego ukoronowaniem bya wielka i uroczysta defilada wojsk. Dzie, jak przystao na pierwszy dzie nowej ery, by prawdziwie pikny... - Mamy rozumie - spyta sarkastycznie elf - e waszmo bye tam obecny? Na owej defiladzie? - Po prawdzie, to troch si spniem - pielgrzym ewidentnie nie nalea do takich, ktrych sarkazm peszy. - Dzie, jak rzekem, by pikny. Od samego witu zapowiada si taki. *** Vascoigne, komendant fortu Drakenborg, do niedawna zastpca komendanta do spraw politycznych, niecierpliwie uderzy si pejczem po cholewie. - Szybciej tam, szybciej - ponagli. - Nastpni czekaj! Po tym zawartym w Cintrze pokoju mamy tu huk roboty! Kaci, zaoywszy skazacom stryczki, odstpili. Vascoigne trzasn pejczem o cholew. - Jeeli ktry ma co do powiedzenia - rzek sucho - to teraz wanie jest ostatnia chwila. - Niech yje wolno - powiedzia Cairbre aep Diared. - Sd by tendencyjny - powiedzia Orestes Kopps, maruder, rabu i morderca.

- Pocaujcie mnie w dup - powiedzia Robert Pilch, dezerter. - Przekacie panu Dijkstrze, e auj - powiedzia Jan Lennep, agent, skazany za apownictwo i zodziejstwo. - Nie chciaem... Ja naprawd nie chciaem - zaka, chwiejc si na brzozowym pieku, Istvan Igalffy, byy komendant fortu, zdjty za stanowiska i postawiony przed trybunaem za czyny, ktrych dopuszcza si wobec winiarek. Soce, olepiajce jak roztopione zoto, eksplodowao nad palisad fortu. Supy szubieniczne rzuciy dugie cienie. Nad Drakenborgiem wstawa nowy, pikny, soneczny dzie. Pierwszy dzie nowej ery. Vascoigne uderzy si pejczem po cholewie. Wznis i opuci rk. Pieki wykopnito spod ng. *** Wszystkie dzwony Novigradu biy, ich gbokie i jkliwe dwiki obijay si o dachy i mansardy kupieckich kamienic, rozpyway si echem wrd uliczek. Wysoko strzelay race i sztuczne ognie. Tum rycza, wiwatowa, rzuca kwiaty, podrzuca czapki, macha chusteczkami, naczkami, chorgiewkami, ba, nawet spodniami. - Niech yje Wolna Kompania! - Niech yyy-jeee! - Niech yj kondotierzy! Lorenzo Molla zasalutowa tumowi, przesa caus piknym mieszczankom. - Jeli paci premi bd rwnie wylewnie, jak wiwatuj - przekrzycza zgiek - to jestemy bogaci! - Szkoda - powiedziaa przez cinite gardo Julia Abatemarco. - Szkoda, e Frontino nie doczeka... Jechali stpa gwn ulic miasta, Julia Adam "Adieu" Pangratt i Lorenzo Molla, na czele Kompani, odwitnie odzianej, uformowanej w rwniutkie czwrki tak, e aden z wypucowanych i wyszczotkowanych do poysku koni nie wysuwa z szyku nosa nawet o cal. Kondotierskie konie byy jak ich jedcy - spokojne i dumne, nie poszyy si wiwatami i wrzaskiem tumu, lekkimi zaledwie, niemal niezauwaalnymi szarpniciami gw reagoway na lecce ku nim wiece i kwiaty. - Niech yj kondotierzy! - Niech yje "Adieu" Pangratt! Niech yje "Sodka Trzpiotka"! Julia ukradkiem otara z, apic w locie rzucony z tumu godzik. - Nawet nie marzyam... - powiedziaa. - Taki triumf... Szkoda, e Frontino... - Ty romantyczka jest - umiechn si Lorenzo Molla. - Ty si wzruszasz, Julia. - Wzruszam. Baczno, wiara! Na lewooo! Patrz! Wypryli si w siodach, zwracajc gowy ku trybunie i ustawionym na niej tronem i stolcom. Widz Foltesta, pomylaa Julia. Ten brodaty to chyba Henselt z Kaedwen, a ten przystojny to Demawend z Aedirn... Ta matrona to musi by krlowa Hedwig... A ten szczeniak obok niej to krlewicz Radowid, syn tego zamordowanego krla... Biedny smarkacz... *** - Niech yj kondotierzy! Niech yje Julia Abatemarco! Wiwat "Adieu" Pangratt! Wiwat

Lorenzo Molla! - Niech yje konetabl Natalis! - Niech yj krlowie! Foltest, Demawend, Henselt, niech yj! - Niech yje Dijkstra! - rykn jaki wazeliniarz. - Niech yje jego witobliwo! - wrzasno z tumu kilku opaconych krzykaczy. Cyrus Engelkind Hemmelfart, hierarcha Novigradu, wsta, pozdrowi tum i defilujce wojsko wzniesieniem rk, mao wytwornie obracajc si zadkiem do krlowej Hedwig i nieletniego Radowida, zasaniajc ich poami swej obszernej szaty. Nikt nie krzyknie: "Niech yje Radowid", pomyla zasonity opasym tykiem hierarchy krlewicz. Nikt nawet nie spojrzy w moj stron. Nikt nie wzniesie okrzyku na cze mojej matki. Ani nawet nie wspomni mojego ojca, nie ogosi okrzykiem jego sawy. Dzi, w dniu triumfu, w dniu zgody, przymierza, do ktrego ojciec wszake si przyczyni. Dlatego go zamordowano. Poczu na karku spojrzenie. Delikatne jak co, czego nie zna - lub zna, ale tylko z marze. Co, co byo jak municie mikkich i gorcych kobiecych ust. Odwrci gow. Zobaczy wpite w siebie ciemne, bezdenne oczy Filippy Eilhart. Poczekajcie, pomyla krlewicz, odwracajc wzrok. Tylko poczekajcie. Nikt nie mg wwczas przewidzie i zgadn, e z tego trzynastolatka, teraz osoby bez adnego znaczenia w kraju rzdzonym przez Rad Regencyjn i Dijkstr, wyronie krl. Krl, ktry - odpaciwszy wszystkim doznane przez siebie i matk zniewagi - przejdzie do historii jako Radowid V Srogi. Tum wiwatowa. Pod kopyta defilujcych kondotierskich koni sypao si kwiecie. *** - Julia? - Sucham, Adieu. - Wyjd za mnie. Zosta moj on. Sodka Trzpiotka dugo nie odpowiadaa, dochodzc do siebie po zaskoczeniu. Tum wiwatowa. Hierarcha Novigradu, spocony, apicy powietrze, jak wielki tusty sum, bogosawi z trybuny mieszczan i defilad, miasto i wiat. - Przecie ty jeste onaty, Adamie Pangratt! - Jestem w separacji. Rozwiod si. Julia Abatemarco nie odpowiedziaa. Odwrcia gow. Zaskoczona. Speszona. I bardzo szczliwa. Nie wiedzie czemu. Tum wiwatowa i rzuca kwiaty. Nad dachami z trzaskiem i dymem eksplodoway race i fajerwerki. Dzwony Novigradu zanosiy si jkiem. *** Kobieta, pomylaa Nenneke. Gdy wysyaam j na t wojn, bya dziewczynk. Wrcia kobiet. Jest pewna siebie. wiadoma siebie. Spokojna. Opanowana. Kobieca. Wygraa t wojn. Nie pozwalajc, by wojna j zniszczya. - Debora - kontynuowaa wyliczanie cichym, ale pewnym gosem Eurneid - umara na tyfus w obozie pod Mayen. Prune utona w Jarudze, gdy wywrcia si d z rannymi. Myrrh zabiy elfy, Wiewirki, podczas napadu na lazaret pod Armeri... Katje... - Mw, dziecko - ponaglia agodnie Nenneke.

- Katje - odchrzkna Eurneid - poznaa w szpitalu rannego Nilfgaardczyka. Po zawarci pokoju, gdy wymieniano jecw, posza razem z nim do Nilfgaardu. - Zawsze twierdziam - westchna rka kapanka - e mio nie zna granic ni kordonw. A co z Iol Drug? - yje - pospieszya z zapewnieniem Eurneid. - Jest w Mariborze. - Dlaczego nie wraca? Adeptka pochylia gow. - Ona nie wrci do wityni, matko - powiedziaa cicho. - Jest w szpitalu pana Milo Vanderbrecka, tego chirurga, nizioka. Powiedziaa, e chce leczy. e tylko temu si powici. Wybacz jej, matko Nenneke. - Wybaczy? - parskna kapanka. - Ja jestem z niej dumna. *** - Spnia si - sykna Filippa Eilhart. - Spnia si na uroczysto z udziaem krlw. Do kroset diabw, Sigismund, twoja arogancja wzgldem protokou jest na tyle dobrze znana, by nie musia si z ni nachalnie obnosi. Zwaszcza dzi, w takim dniu... - Miaem powody - Dijkstra ukonem odpowiedzia na spojrzenie krlowej Hedwig i uniesienie brwi hierarchy Novigradu. Zowi okiem skrzywienie na twarzy kapana Willemera i grymas pogardy na godnym bicia na monetach obliczu krla Foltesta. - Musz z tob porozmawia, Fil. Filippa zmarszczya brew. - W cztery oczy zapewnie? - Najlepiej by byo - Dijkstra umiechn si lekko. - Jeli jednak uznasz za stosowne, zgodz si na kilka dodatkowych par oczu. Dajmy na to, piknych oczu pa z Montecalvo. - Ciszej - zasyczaa czarodziejka zza umiechnitych warg. - Kiedy mog si spodziewa audiencji? - Zastanowi si i dam ci zna. Teraz zostaw mnie w spokoju. To jest podniosa uroczysto. To jest wielkie wito. Przypominam ci o tym, jeli sam nie zauwaye. - Wielkie wito? - Stoimy u progu nowej ery, Dijkstra. Szpieg wzruszy ramionami. Tum wiwatowa. Strzelay w niebo fajerwerki. Dzwony Novigradu biy, biy na triumf, na chwa. Ale brzmiay jako dziwnie aobnie. *** - Potrzymaj na lejce, Jarre - powiedziaa Lucienne. - Zgodniaam, przegryz cosiczek. Daj, zamotam ci rzemie na rk. Ja wiem, tobie jedn nijak. Jarre czu bijce na twarzy rumiece wstydu i upokorzenia. Nie przyzwyczai si jeszcze. Wci mia wraenie, e cay wiat nie ma nic lepszego do roboty, jak tylko gapi si na kikut, za zaoony i zszyty rkaw. e cay wiat nie myli o niczym innym, tylko by widzie kalectwo, by wspczu kalece obudnie i aowa nieszczerze, a w skrytoci ducha pogardza nim i mie go za co, co nieadnie zakca adny ad tym, e brzydko i nachalnie istnieje. e omiela si istnie. Lucienne, musia jej to przyzna, troch rnia si pod tym wzgldem od caego wiata. Ani nie udawaa, e nie widzi, ani nie popadaa w manier upokorzajcego pomagania i jeszcze bardziej upokarzajcej litoci. Jarre by bliski myli, e jasnowosa dziewczyna

wozaczka traktuje go naturalnie i normalnie. Ale odpdza od siebie t myl. Nie akceptowa jej. Bo wci nie mg zdoby si na to, by sam siebie traktowa normalnie. Wiozcy inwalidw wojennych wz skrzypia i turkota. Po krtkim okresie deszczw przyszy upay, rozjedone przez wojskowe tabory wyboje zaschy i zastygy w grzebienie, granie i garby o fantastycznych ksztatach, przez ktre musia toczy si cignity przez czwrk koni wehiku. Na co wikszych wybojach wz a skaka, trzeszcza, pudo koysao si jak okrt w czasie sztormu. Kalecy - gwnie - gwnie beznodzy - onierze klli wwczas rwnie wyszukanie, co plugawie, a Lucienne - by nie spa - przytulaa si do Jarre i obejmowaa go, obdzielajc chopca szczodrze swym magicznym ciepem, przedziwn mikkoci i podniecajc mieszank zapachw koni, rzemieni, siana, owsa i modego, intensywnego, dziewczcego potu. Wz zeskoczy z kolejnego wyboju, Jarre zebra luz okrconych wok przegubu lejcy. Lucienne, gryzc na przemian chleb i kiebas, przytulia si do jego boku. - No, no - zauwaya jego mosiny medalion i niecnie wykorzystaa fakt, e jedn rk mia zajt lejcami. - I ciebie te nabrali? Amulet niezapominajka? Oj, przechera icie ten, co t fidryguszk wymyli. Wielki by na ni popyt czasu tej wojny, wikszy jeno na wdk chyba. A jakie to w rodeczku imi dziewczce, obaczmy... - Lucienne - Jarre spon jak alkiermes, czu, e za chwil krew trynie mu z jagd. Musz ci prosi... by nie otwieraa... Wybacz, ale to rzecz osobista. Nie chciabym ci urazi, ale... Wz podskoczy, Lucienne przytulia si, a Jarre si zamkn. - Ci... ril... la - wysylabizowaa wozaczka z trudem, ale i tak zaskakujc Jarre, ktry nie podejrzewa wiejskiej dziewczyny o tak daleko sigajce zdolnoci. - Nie zapomni o tobie - zatrzasna medalion, pucia acuszek, spojrzaa na chopca. Owa Cirilla, znaczy si. Jeli prawdziwie kochaa. Furda czary i amulety. Jeli prawdziwie kochaa, to nie zapomniaa, bya wierna. Czeka. - Na to? - Jarre unis kikut. Dziewczyna zmruya lekko oczy, niebieciutkie jak bawatki. - Jeli prawdziwie kochaa - powtrzya twardo - to czeka, a reszta furda. Wiem to. - A tak wielk masz w tym wzgldzie eksperiencj? - Nie twoja rzecz - teraz na Lucienne wypada kolej zarumieni si lekko - z kim i co miaam. A nie dumaj aby, e ja z tych, co to ino ski na nie, a one ju gotowe spermiencje jakie na sianie wyczynia. Ale co wiem, to wiem. Jeli si chopa kocha, to caego, a nie we fragmentach. Tedy furda, jeli nawet ktry fragment uby. Wz podskoczy. - Upraszczasz nieco - rzek przez zacinite zby Jarre, chciwie wdychajc zapach dziewczyny. - Mocno upraszczasz i mocno idealizujesz, Lucienne. Raczysz nie zauwaa choby detalu tak drobnego, e to, czy mczyzna jest cay, przesdza o jego zdolnoci do utrzymania ony i rodziny. Kaleka nie jest zdolny... - No, no, no! - przerwaa mu obcesowo. - Nie wypakuj mi si tu aby na kieck. Gowy ci Czarni nie urwali, a ty przecie gowacz, gow robotasz. Co si tak gapisz? Ja ze wsi jestem, ale oczy mam i uszy. Do na to bystre, by przesdzay o uwaeniu detalu tak drobnego, jak czyjsi sposb gadania, icie paski i uczony. A do tego... Pochylia gow, kaszlna. Jarre te kaszln. Wz podskoczy. - A do tego - dokoczya dziewczyna - syszaam, co inni mwili. e pisarz. I kapan wityni. Tedy sam widzisz, e ta rka... Tfu, furda i tyle. Wz nie podskakiwa od jakiego czasu, ale Jarre i Lucienne, wydawao si, e wcale tego nie zauwayli. I wcale im to nie przeszkadzao. - Co ja - rzeka po duszej chwili dziewczyna - do uczonych szczcie mam. By taki

jeden... Kiedy... Cholewki do mnie smali... Uczony by i w akademiach ksztacony. Z imienia samego dao si to miarkowa. - A jak mia na imi? - Semester. - Heje, panna - zawoa zza ich plecw gefreiter Derkacz, zoliwiec i ponurak, okaleczony podczas walk o Mayen. - Strzel no, panna, waachom z bicza nad zadami, peznie ta twoja fura niby smark po cianie! - Jako ywo - doda drugi kaleka, drapic si w widoczny spod odwinitej nogawki kikut poyskliw tkank blizny. - Dojado ju to pustkowie! Za karczm zatyem, albowiem zaprawd powiadam wam, napibym si piwa. Nie mona raniej jecha? - Mona - Lucienne odwrcia si na kole. - Ale jak si na grudzie oje albo piasta zomi, to niedziel albo i dwie nie piwo, jeno deszczwk i sok brzozowy pili bdziecie, podwody czekajc. Sami nie ujdziecie, a ja was przecie na plecy nie wezm. - Icie al - wyszczerzy zby Derkacz. - Bo mnie po nocach si ni, e mi na si bierzesz. Plecowo, to znaczy si: od tylca. Ja tak lubi. A ty, panna? - Ty kapcanie kulawy! - wrzasna Lucienne. - Ty capie mierdzcy! Ty... Urwaa, widzc, jak twarze wszystkich siedzcych na wozie inwalidw pokrywaj si nagle mierteln, trupi bladoci. - Matko - zaka ktry. - A tak niedaleczko byo do domu... - Przepadlim - powiedzia Derkacz cicho i cakiem bez emocji. Po prostu stwierdzajc fakt. A mwili, przemkno przez gow Jarre, e ju nie ma Wiewirek. e ju ich wszystkich zabili. e ju, jak si wyrazili, rozwizana zostaa kwestia elfia. Byo szeciu konnych. Ale po uwaniejszym spojrzeniu okazao si, e sze byo koni, a konnych omiu. Dwa wierzchowce niosy po parze jedcw. Wszystkie stpay sztywno i arytmicznie, nisko spuszczajc by. Wyglday marnie. Lucienne westchna gono. Elfy zbliyy si. Wyglday jeszcze marniej ni konie. Nic nie zostao z ich dumy, z ich wypracowanej, wyniosej, charyzmatycznej innoci. Odzienie, zazwyczaj nawet u gerylasw z komand eleganckie i pikne, byo trudne, podarte, pokryte plamami. Wosy, ich duma i chluba, byy zmierzwione, sfilcowane lepkim brudem i zakrzep krwi. Ich wielkie oczy, zwykle pyszne pozbawione jakiegokolwiek wyrazu, byy teraz otchaniami paniki i rozpaczy. Nic nie zostao z ich innoci. mier, przeraenie, gd i poniewierka sprawiy, e stali si zwykli. Bardzo zwykli. Przestali nawet budzi strach. Przez chwil Jarre sdzi, e min ich, e po prostu przetn trakt i znikn w lesie po drugiej stronie, nie zaszczycajc wozu i jego pasaerw nawet spojrzeniem. e pozostanie po nich tylko ten zupenie nieelfi, brzydki, paskudny zapach, zapach, ktry Jarre zna a nadto dobrze z lazaretw - zapach ndzy, moczu, brudu i jtrzcych si ran. Mijali ich, nie patrzc. Nie wszyscy. Elfka o ciemnych, dugich, zlepionych skrzep krwi wosach zatrzymaa konia tu przy wozie. Siedziaa w siodle niezgrabnie przechylona, chronic rk na przesiknitym temblaku, wok ktrego brzczay i kbiy si muchy. - Toruviel - powiedzia, odwracajc si, jeden z elfw. - En'ca digne, luned. Lucienne momentalnie zorientowaa si, zrozumiaa, w czym rzecz. Poja, na co elfka patrzy. Wieniaczka, od dziecka obyta bya z czajcym si za wgem chaupy sinym i spuchym upiorem, widmem godu. Zareagowaa wic instynktownie i bezbdnie. Wycigna w stron elfki chleb.

- En'ca digne, Toruviel - powtrzy elf. On jeden z caego komanda mia na podartym rkawie zakurzonej kurtki srebrne byskawice brygady "Vrihedd". Inwalidzi na wozie, do tej chwili skamieniali i zastygli w bezruchu, drgnli nagle, jakby oywieni magicznym zaklciem. W ich doniach, ktre wycignli w stron elfw, znalazy si, jak wyczarowane, wiartki chleba, gomeczki sera, kawaki soniny i kiebasy. A elfy po raz pierwszy od tysica lat, wycigny rce w stron ludzi. A Lucienne i Jarre byli pierwszymi ludmi, ktrzy widzieli, jak elfka pacze. Jak krztusi si szlochem, nawet nie prbujc ociera pyncych po brudnej twarzy ez. Zadajcych kam twierdzeniu, jakoby elfy w ogle nie miay gruczow zowych. - En'ca... digne - powtrzy amicym si gosem elf z byskawicami na rkawie. A potem wycign rk i wzi chleb od Derkacza. - Dzikuj ci - powiedzia chrapliwie, z wysikiem dopasowujc jzyk i wargi do obcego jzyka. - Dzikuj ci, czowieku. Po jakim czasie, zauwaywszy, e ju po wszystkim, Lucienne cmokna na konie, trzepna lejcami. Wz skrzypia i turkota. Wszyscy milczeli. Byo ju dobrze na odwieczerz, gdy gociniec zaroi si od zbrojnych jedcw. Dowodzia nimi kobieta o zupenie biaych, krtko ostrzyonych wosach, o zej, zacitej twarzy zeszpeconej szramami, z ktrych jedna przekrelaa policzek od skroni po kcik ust, a potem druga podkwk obejmowaa oczod. Kobieta nie miaa te duej czci prawej maowiny usznej, a jej lewa rka poniej okcia koczya si skrzan tulej i mosinym hakiem, o ktry zaczepione byy wodze. Kobieta, mierzc ich zym okiem, penym zapiekej mciwoci spojrzeniem, pytaa o elfy. O Scoia'tael. O terrorystw. O zbiegw, niedobitkw komanda rozniesionego dwa dni temu nazad. Jarre, Lucienne i inwalidzi, unikajc wzroku biaowosej i jednorkiej kobiety, mwili, mamroczc niewyranie, e nie, nikogo nie spotkali i nikogo nie widzieli. ecie, mylaa Biaa Rayla, ta, ktra niegdy bya Czarn Rayl. ecie, wiem to. ecie z litoci. Ale to i tak nie ma znaczenia. Bo ja, Biaa Rayla, litoci nie znam. *** - Hurraaaa, gr krasnoludy! Wiwat Barclay Els! - Niech yyyy-ja! Novigradzki bruk hucza pod podkutymi buciorami wiarusw z Ochotniczego Hufu. Krasnoludy maszeroway typowym dla nich szykiem, w pitkach, sztandar z motami powiewa nad kolumn. - Niech yje Mahakam! Vivant krasnoludy! - Chwaa im! Sawa! Nagle kto z tumu zamia si. Kilka osb zawtrowao. A za chwil ze miechu ryczeli ju wszyscy. - To afront... - zapa powietrze hierarcha Hemmelfart. - To skandal... To niewybaczalne... - Plugawi ludzie - sykn kapan Willemer. - Udawajcie, e nie widzicie - poradzi spokojnie Foltest. - Nie trzeba byo skpi im wiwendy - rzeka kwano Meve. - Ani odmawia oprowiantowania. Krasnoludzcy oficerowie zachowali powag i form, przed trybun wypryli si i

zasalutowali. Podoficerowie i onierze Ochotniczego Hufu wyrazili natomiast sw dezaprobat wobec zastosowanych przez krlw i hierarch ci budetowych. Jedni, mijajc trybun, pokazywali krlom zgity okie, inni demonstrowali drugi ze swych ulubionych gestw - pi ze sztywno wyprostowanym w gr rodkowym palcem. Gest ten w krgach akademickich nosi nazw digitus infamis. Plebs zwa go dosadniej. Psy na twarzach krlw i hierarchy dowodziy, e znaj obie nazwy. - Nie trzeba byo obraa ich skpstwem - powtrzya Meve. - To ambitny narodek. *** Wyjec na Elskerdeg zawy, wycie przeszo w makabryczny zapiew. Nikt z siedzcych przy ognisku nie odwrci gowy. Tym, kto po dugim milczeniu odezwa si pierwszy, by Boreas Mun. - wiat si zmieni. Sprawiedliwoci stao si zado. - No, z t sprawiedliwoci to moe przesada - umiechn si lekko pielgrzym. Zgodzibym si jednak z tym, e wiat dostosowa si jakby do podstawowego prawa fizyki. - Ciekawe - powiedzia przecigle elf - czy o tym samym prawie mylimy. - Kada akcja - powiedzia pielgrzym - powoduje reakcj. Elf parskn, ale byo to parsknicie do yczliwe. - Punkt dla ciebie, czowieku. *** - Stefanie Skellen, synu Bertrama Skellena, ty, ktry bye cesarskim koronerem, wsta. Najwyszy Trybuna Wiecznego z aski Wielkiego Soca Imperium uzna ci winnym zarzucanych ci przestpstw i czynw nieprawych, a to: zdrady stanu i udziau w spisku majcym na celu zbrodniczy zamach na porzdek ustawowy Imperium, a take na wasn osob Cesarskiego Majestatu. Wina twa, Stefanie Skellen, zostaa potwierdzona i udowodniona, a Trybuna nie dopatrzy si okolicznoci agodzcych. Jego Najjaniejszy Majestat Imperatorski nie skorzysta za z prawa aski. - Stefanie Skellen, synu Bertrama Skellena. Z sali rozpraw zostaniesz przewieziony do Cytadeli, skd, gdy czas stosowny nadejdzie, zostaniesz wyprowadzony. Jako e zdrajc bdc, niegodzien jeste stpa po ziemi Cesarstwa, bdziesz pooony na wczydo drewniane i na wczydle tym komi bdziesz zawleczony na plac Tysiclecia. Jako e zdrajc bdc, niegodzien jeste oddycha powietrzem Cesarstwa, bdziesz na placu Tysiclecia rk kata powieszony za szyj na szubienicy, midzy niebem a ziemi. I bdziesz tam wisia dopty, dopki nie umrzesz. Ciao twoje zostanie spalone, a popi na cztery rozrzucony wiatry. Stefanie Skellenie, synu Bertrama, zdrajco. Ja, przewodniczcy Najwyszego Trybunau Imperium, skazujc ci, po raz ostatni wypowiadam twoje imi. Od tej chwili niech bdzie ono zapomniane. *** - Udao si! Udao! - krzykn, wpadajc do dziekanatu profesor Oppenhauser. - Udao si, panowie! Nareszcie! Nareszcie! A jednak to funkcjonuje! A jednak si krci! Dziaa! To dziaa!

- Doprawdy? - spyta obcesowo i do sceptycznie Jean La Voisier, profesor chemii, przez studentw nazywany Wglosmrodorem. - To by nie moe! A co, ciekawo, dziaa? - Wieczyste ruchado! - Perpetum mobile? - zaciekawi si Edmund Bumbler, sdziwy wykadowca zoologii. W rzeczy samej? Nie przesadzacie, panie kolego? - Ani troch! - wrzasn Oppenhauser i podskoczy po koziemu. - Ani krztyny! Dziaa! Ruchado dziaa! Uruchomiem i dziaa! Dziaa bez przerwy! Bez ustanku! Wieczycie! Na wieki wiekw! Tego si nie da opowiedzie, koledzy, to trzeba zobaczy! Chodcie do mej pracowni, ywo! - Jem niadanie - zaprotestowa Wglosmrodr, ale jego protest uton w gwarze i oglnym podnieconym rozgardiaszu. Profesorowie, magistrowie i bakaarze w popiechu narzucali na togi paszcze i delie, biegli ku wyjciu, wiedzeni przez wci wykrzykujcego i gestykulujcego Oppenhausera. Wglosmrodr pokaza im w lad digitus infamis i wrci do buki z pasztetem. Grupka uczonych, w marszu zasilana coraz to nowymi dnymi ujrzenia owocu trzydziestoletnich wysikw Oppenhausera, ywo pokonaa dystans dzielcy ich od pracowni synnego fizyka. Ju, ju mieli otworzy drzwi, gdy grunt drgn nagle. Wyczuwalnie. Ba, silnie. Ba, bardzo silnie. By to wstrzs sejsmiczny, jeden z serii wstrzsw spowodowanych zniszczeniem przez czarodziejki warowni Stygga, kryjwki Vilgefortza. Fala sejsmiczna dotara z dalekiego Ebbing a tu, do Oxenfurtu. Z brzkiem wyleciao kilkanacie szkieek z witrau na frontonie Katedry Sztuk Piknych. Spado z zabazgranego brzydkimi sowy cokou popiersie Nicodemusa de Boot, pierwszego rektora uczelni. Spad ze stou kubek ziek ktrymi Wglosmrodr popija buk z pasztetem. Spad z parkanowego platana student pierwszego roku fizyki, Albert Solpietra, ktry wlaz by na w platan, by zaimponowa studentkom medycyny. A perpetum mobile profesora Oppenhausera, jego legendarne wieczyste ruchado, ruchno si jeszcze raz i stano. Na amen. I nigdy ju nie udao si go ponownie uruchomi. *** - Niech yj krasnoludy! Niech yje Mahakam! Co to za zbieranina jaka, co to za szajki, myla hierarcha Hemmelfart, drc rk bogosawic defilad. Komu tu si wiwatuje? Przekupni kondotierzy, obsceniczne krasnoludy, co to za autorament dziwaczny? Kto w kocu wygra t wojn, oni czy my? No bogw, trzeba zwrci krlom na to uwag. Gdy historycy i pisarze wezm si do roboty, naley podda ich wypociny cenzurze. Najemnicy, wiedmini, patni zbje, nieludzie i wszelki inny podejrzany element ma znikn z kronik ludzkoci. Ma zosta wykrelony, wymazany. Ani sowa o nich. Ani sowa. I ani sowa tez o nim, pomyla, zaciskajc wargi i patrzc na Dijkstr, obserwujcego defilad z wyranie znudzon min. Trzeba bdzie, pomyla hierarcha, wyda krlom polecenia w sprawie tego Dijkstry. Jego obecno jest obelg dla przyzwoitych ludzi. To bezbonik i otr. Niech zniknie bez ladu. I niech bdzie zapomniany. ***

Niedoczekanie twoje, purpurowy witoszkowaty wieprzu, mylaa Filippa Eilhart, bez wysiku czytajc intensywne myli hierarchy. Chciaby rzdzi, chciaby dyktowa i wywiera wpyw? Chciaby rozstrzyga? Niedoczekanie. Rozstrzyga moesz wycznie w sprawach wasnych hemoroidw, a i tam, we wasnej twej dupie, twe rozstrzygnicia niewiele bd znaczyy. A Dijkstra zostanie. Tak dugo, jak bdzie mi potrzebny. *** Kiedy popenisz bd, myla kapan Willemer, patrzc na lnice, karminowe wargi Filippy. Kiedy ktra z was popeni bd. Zgubi was zadufanie, arogancja i pycha. Spiski, ktre knujecie. Niemoralno. Ohyda i perwersja, ktrej si oddajecie, w ktrej yjecie. Wszystko wylezie na jaw, rozejdzie si smrd grzechw waszych, gdy popenicie bd. Musi przyj taka chwila. A nawet jeli bdu nie popenicie, znajdzie si sposobno, by was czym obarczy. Spadnie na ludzko jakie nieszczcie, jaka klska, jaka plaga, moe zaraza albo epidemia... Wtedy win zwali si na was. Was obarczy si win, za to, e nie zdoaycie pladze zapobiec, za to, e nie zdoaycie usun jej skutkw. Wy bdziecie wszystkiemu winne. I wtedy rozpali si stosy. *** Stary prgowany kocur, z racji umaszczenia zwany przez ludzi Rudzielcem, umiera. Umiera paskudnie. Tarza si, pry, drapa ziemi, wymiotowa krwi i luzem, wstrzsany konwulsjami. Mia do tego krwaw biegunk. Miaucza, cho byo to poniej jego godnoci. Miaucza aonie, cicho. Szybko opada z si. Rudzielec wiedzia, dlaczego umiera. A przynajmniej domyla si, co go zabio. Kilka dni temu do cintryjskiego portu zawin dziwny frachtowiec, stary i bardzo brudny holk, zaniedbana krypa, wrak niemal. "Catriona", gosiy ledwie widoczne litery na dziobie holku. Liter tych Rudzielec - rzecz jasna - przeczyta nie umia. Z dziwnej krypy, wykorzystujc cum, zlaz na kej szczur. Tylko jeden. Szczur by wyliniay, oparszywiay, nieruchawy. I nie mia jednego ucha. Rudzielec zagryz szczura. By godny, ale instynkt powstrzymywa go przez zjedzeniem paskudy. Ale kilka pche, wielkich, byszczcych pche, od ktrych roia si sier gryzonia, zdoao przele na Rudzielca i zadomowi si w jego futerku. - Co jest z tym zatraconym kotem? - Stru go kto pewnie. Albo zauroczy! - Tfu, obrzydliwo! Ale cuchnie, swoocz! Zabierz go przecz od schodw, kobieto! Rudzielec wypry si i bezgonie otworzy zakrwawiony pyszczek. Nie czu ju kopni ani szturchni mioty, ktrymi gospodyni dzikowaa mu wanie za jedenacie lat owienia myszy. Wykopany z podwrka, dogorywa w spienionym od mydlin i uryny rynsztoku. Dogorywa, yczc tym niewdzicznym ludziom, by te zachorowali. By cierpieli tak samo, jak on. Jego yczenie miao si speni niebawem. I to na wielk skal. Na naprawd wielk skal. Kobieta, ktra wykopaa i wymiota Rudzielca z podwrka, zatrzymaa si, zadara

kieck i podrapaa si w ydk pod kolanem. Swdziao. Ugryza j pcha. *** Gwiazdy nad Elskerdeg mrugay intensywnie. Iskry z ogniska gasy na ich tle. - Ani pokj cintryjski - powiedzia elf - ani tym bardziej pompatyczna novigradzka defilada nie mog by uwaane za kamienie cezury i kamienie milowe. C to bowiem s za pojcia? Wadza polityczna nie moe tworzy historii za pomoc aktw czy dekretw. Wadza polityczna nie moe rwnie historii ocenia, wystawia not ani szufladkowa, chocia w swej pysze adna wadza tej prawdy nie uzna. Jednym z jaskrawszych przejaww waszej ludzkiej arogancji jest tak zwana historiografia, prby wydawani opinii i ferowania wyrokw, o jak wy to mwicie: "dziejach minionych". Jest to dla was, ludzi, typowe i wynika z faktu, e natura obdarzya was efemerycznym, owadzim, mrwczym yciem, mieszn redni wieku poniej setki. Wy za do swej owadziej egzystencji usiujecie dopasowywa wiat. A tymczasem historia jest procesem, ktry zachodzi nieprzerwanie i nigdy si nie koczy. Nie da si podzieli historii na odcinki, std dotd, std dotd, od daty do daty. Nie da si historii okreli ani tym bardziej zmieni krlewskim ordziem. Nawet jeli wygrao si wojn. - Nie podejmuj dysputy filozoficznej - rzek pielgrzym. - Jak si rzeko, czek ze mnie prosty i mao elokwentny. Omiel si jednak zauway dwie rzeczy. Po pierwsze, krtkie jak u insektw ycie chroni nas, ludzi, przed dekadencj, skania do tego, by szanujc ycie, y intensywnie i twrczo, by wykorzystywa kad chwil ycia i cieszy si ni. Mwi i myl jak czowiek, ale przecie tak samo mylay dugowieczne elfy, idc bi si i umiera w komandach Scoia'tael. Jeli nie mam racji, prosz, by mnie poprawiono. Pielgrzym odczeka stosown chwil, ale nikt go nie poprawi. - Po drugie - podj - wydaje mi si, e wadza polityczna, cho niezdolna do zmieniania historii, moe swymi dziaaniami wytworzy cakiem nieze zudzenie i pozr takiej zdolnoci. Wadza ma po temu metody i instrumenty. - O, tak - odrzek elf, odwracajc twarz. - Tu natrafilicie w sedno, panie pielgrzymie. Wadza ma metody i instrumenty. Takie, z ktrymi nie sposb dyskutowa. *** Galera stukna burt o obronite glonami i muszlami pale. Rzucono cumy. Rozbrzmiay krzyki, przeklestwa i komendy. Dary si mewy owice odpadki, pywajce po zielonej, brudnej wodzie portu. Nabrzee roio si od ludzi. Gwnie umundurowanych. - Koniec rejsu, panowie elfy - powiedzia nilfgaardzki dowdca konwoju. - Jestemy w Dillingen. Wysiadka! Czekaj tu ju na was. Fakt. Czekano na nich. aden z elfw - a ju z pewnoci nie Faoiltiarna - nie dawa za grosz wiary zapewnieniom o sprawiedliwych sdach i amnestiach. Scoia'tael i oficerowie brygady "Vrihedd" nie mieli zudnych nadziei co do losu, jaki czeka ich za Jarug. W wikszoci pogodzili si z tym, przyjmowali to stoicko, z rezygnacj nawet. Nic, jak sdzili, nie mogo ju ich zaskoczy. Mylili si. Spdzono ich z galery, dzwonicych i brzczcych kajdanami, pognano na molo, potem

na nabrzee, w szpaler uzbrojonych odakw. Byli tam te i cywile, tacy, ktrych bystre oczka migay szybko, skaczc od twarzy do twarzy, od sylwetki do sylwetki. Selekcjonerzy, pomyla Faoiltiarna. Nie pomyli si. Na to, by jego pokiereszowana twarz zostaa przegapiona, liczy oczywicie nie mg. I nie liczy. - Pan Isengrim Faoiltiarna? elazny Wilk? C za mia niespodzianka! Prosimy, prosimy! odacy wywlekli go ze szpaleru. - Va fail! - krzykn do niego Coinneach D Reo, rozpoznany i wycigany przez innych, noszcych ryngrafy z redaskim orem. - Se'ved, se caerme dea! - Zobaczycie si - sykn cywil, ktry wyselekcjonowa Faoiltiarn - ale chyba w piekle. Na niego ju tam czekaj, w Drakenborgu. Hola, sta! Czy to nie przypadkiem nie pan Riordain? Bra go! cznie wycignito ich trzech. Tylko trzech. Faoiltiarna zrozumia i nagle - ku swemu zaskoczeniu - zacz si ba. - Va fail! - krzykn do towarzyszy wycignity z szeregu Angus Bri Cri, dzwonic okowami. - Va fail, fraeren! odak popchn go brutalnie. Nie poprowadzono ich daleko. Doszli tylko do jednej z szop blisko przystani. Tu przy basenie portowym, nad ktrym koysa si las masztw. Cywil da znak. Faoiltiarn popchnito pod sup, pod belk, na ktr zarzucono powrz. Do powroza zaczto przywizywa elazny hak. Riordaina i Angusa posadzono na dwch ustawionych na polepie zydlach. - Panie Riordain, panie Bri Cri - powiedzia zimno cywil. - Zostalicie objci amnesti. Sd postanowi okaza ask. - Sprawiedliwoci musi si jednak sta zado - doda, nie doczekawszy si reakcji. - A za to, by tak si stao, zapaciy rodziny tych, ktrych zamordowalicie, panowie. Wyrok zapad. Riordain i Angus nie zdyli nawet krzykn. Od tyu zarzucono im na szuje ptle, zdawiono, obalono razem z zydlami, powleczono po klepisku. Gdy skutymi rkami nadaremnie prbowali zerwa wrzynajce si w ciao styki, oprawcy uklkli im na piersiach. Noe bysny i spady, trysna krew. Teraz nawet ptle nie byy w stanie zdusi ich krzyku, wizgu, ktry podnosi wosy na gowie. Trwao to dugo. Jak zawsze. - Paski wyrok, panie Faoiltiarna - powiedzia cywil, wolno odwracajc gow - zosta wyposaony w klauzul dodatkow. Takie co ekstra... Faoiltiarna nie zamierza czeka na co ekstra. Klamra kajdan, nad ktr elf pracowa ju od dwch dni i nocy, teraz spada z jego przegubu jak za dotkniciem magicznej rdki. Straszliwy cios cikiego acucha obali obu pilnujcych go odakw. Faoiltiarna w skoku kopn nastpnego w twarz, smagn kajdanami cywila, run wprost w zasnute pajczyn okienko szopy, przelecia przez nie razem z ram i futryn, zostawiajc na gwodziach krew i strzpy odzienia. Z hukiem wyldowa na deskach mola. Przekoziokowa, przeturla si i chlupn w wod, pomidzy rybackie czna i barkasy. Wci przykuty do prawego przegubu ciki acuch cign na dno. Faoiltiarna walczy. Ze wszystkich si walczy o ycie, na ktrym, jak jeszcze niedawno sdzi, nie zaleao mu w ogle. - ap! - darli si wypadajcy z szopy odacy. - ap! Zabij! - Tam! - wrzeszczeli inni, nadbiegajcy molem. - Tam, gdzie wypyn. - Do odzi! - Strzela! - zarycza cywil, obiema domi prbujc zatrzyma krew, wartko pync z oczodou. - Zabi!

Szczkny ciciwy kusz. Mewy poderway si z wrzaskiem. Brudna zielona woda midzy barkasami zakipiaa od betw. *** - Vivant! - defilada przecigna si, tum mieszkacw Novigradu zdradza ju objawy znuenia i chrypki. - Vivant! Niech yj! - Hurra! - Sawa krlom! Sawa! Filippa Eilhart rozejrzaa si, czy nikt nie nadstawia uszu, pochylia si w stron Dijkstry. - O czym chcesz ze mn rozmawia? Szpieg te si rozejrza. - O zamachu na krla Vizimira dokonanym w lipcu ubiegego roku. - Sucham? - Pelf, ktry dokona tego morderstwa - Dijkstra jeszcze bardziej zniy gos bynajmniej nie by szalecem, Fil. I nie dziaa sam. - Co ty mwisz? - Ciszej - umiechn si Dijkstra. - Ciszej, Fil. - Nie nazywaj mnie Fil. Masz dowody? Jakie? Skd? - Zdziwiaby si, Fil, gdybym ci powiedzia, skd. Kiedy mog spodziewa si audiencji, janie wielmona pani? Oczy Filippy Eilhart byy jak dwa czarne, bezdenne jeziora. - Wkrtce, Dijkstra. Dzwony biy. Tum wiwatowa ochryple. Wojsko defilowao. Patki kwiatw, niby nieg, pokryway novigradzki bruk. *** - Wci piszesz? Ori Reuven drgn i zrobi kleks. Suy Dijkstrze od dziewitnastu lat, ale nadal nie przyzwyczai si do bezszelestnego poruszania si szefa, do jego zjawiania si nie wiadomo skd i jakim sposobem. - Dobry wieczr, khe, khe, wasza wielmo... - Ludzie z cienia - Dijkstra przeczyta stron tytuow rkopisu, ktr bezceremonialnie podnis ze stou. - Historia tajnych sub krlewskich, pisana przez Oribasiusa Gianfranco Paolo Reuvena, magistra... Oj, Ori, Ori. Stary chop, a takie gupstwa... - Khe, khe... - Przyszedem si poegna, Ori. Reuven popatrzy na niego zdziwiony. - Widzisz, wierny druhu - cign szpieg, nie czekajc, a sekretarz co wykaszle - ja te jestem stary, a wychodzi na to, e te gupi. Powiedziaem jedno sowo do jednej osoby. Tylko jednej. I tylko jedno sowo. Byo to jedno sowo za duo i jedna osoba za duo. Nadstaw uszu, Ori. Syszysz ich? Ori Reuven szeroko rozwierajc zdumione oczy, przeczco pokrci gow. Dijkstra milcza przez chwil. - Nie syszysz - stwierdzi po chwili. - A ja ich sysz. We wszystkich korytarzach. Szczury biegaj po tretogorskim grodzie, Ori. Id tu. Nadchodz na mikkich szczurzych apkach.

*** Zjawili si z cienia, z ciemnoci. Czarni, zamaskowani, zwinni jak szczury. Stranicy i ochroniarze z anteszambrw padli bez jkw pod szybkimi ciosami sztyletw o wskich, graniastych klingach. Krew cieka po podogach tretogorskiego zamku, rozlewaa si po posadzkach, plamia parkiety, wsikaa w drogie vengerberskie dywany. Nadchodzili wszystkimi korytarzami, a za nimi zostaway trupy. - Jest tam - powiedzia jeden, wskazujc. Gos tumi czarny szal spowijajcy twarz a po oczy. - Tam wszed. Przez kancelari, w ktrej urzduje Reuven, ten kaszlcy dziad. - Stamtd nie ma wyjcia. - Oczy drugiego, bdcego dowdc, pony w otworach czarnej aksamitnej maski. - Komnata za kancelari jest lepa. Nie ma nawet okien. - Wszystkie inne korytarze obstawione. Wszystkie drzwi i wszystkie okna. Nie moe uj. Jest w matni. - Naprzd! Drzwi ustpiy pod kopniciami. Bysny sztylety. - mier!!! mier krwawemu katu! - Khe, khe? - Ori Reuven podnis znad papierw krtkowzroczne, zazawione oczy. Sucham? Czym mog, khe, khe, panom suy? Mordercy z rozpdu rozwalili drzwi do prywatnych komnat Dijkstry, obiegli je niczym szczury, penetrujc wszystkie zakamarki. Poleciay na podog zrywane arrasy, obrazy i panele, sztylety pruy zasony i tapiserie. - Nie ma go! - wrzasn jeden, wpadajc do kancelarii. - Nie ma go! - Gdzie? - charkn herszt, schylajc si nad Orim, wiercc go spojrzeniem z otworw czarnej maski. - Gdzie jest ten krwawy pies? - Nie ma go - odrzek spokojnie Ori Reuven. - Przecie sami widzicie. - Gdzie on jest? Mw! Gdzie Dijkstra? - Azali - kaszln Ori - jestem, khe, khe, strem brata mego? - Zginiesz starcze! - Jestem stary. Chory. I bardzo zmczony. Khe, khe. Nie boj si ani was, ani waszych noy. Mordercy wybiegli z komnaty. Znikli rwnie szybko, jak si pojawili. Nie zabili Oriego Reuvena. Byli mordercami na rozkaz. A w ich rozkazach nie byo o Orim Reuvenie najmniejszej wzmianki. Oribasius Gianfranco Paolo Reuven, magister praw, spdzi sze lat w rnych wizieniach, bezustannie przesuchiwany prze zmieniajcych si ledczych, pytany o przerne, czsto pozornie nie majce sensu rzeczy i sprawy. Po szeciu latach zwolniono go. By wwczas bardzo chory. Szkorbut odebra mu wszystkie zby, anemia wosy, jaskra wzrok, astma oddech. Palce obu rk poamano mu na przesuchaniach. Na wolnoci y niecay rok. Umar w witynnym przytuku. W ndzy. Zapomniany. Rkopis ksigi Ludzie z cienia, czyli historia tajnych sub krlewskich zgin bez ladu. *** Niebo na wschodzie pojaniao, nad wzgrzami wykwita blada aureola, zapowied brzasku. Przy ognisku od duszej chwili panowaa cisza. Pielgrzym, elf i tropiciel w milczeniu patrzyli w dogorywajcy ogie.

Cisza panowaa na Elskerdeg. Wyjcy upir poszed sobie, znudziwszy si daremnym wyciem. Wyjcy upir musia wreszcie zrozumie, e trzej siedzcy przy ognisku mczyni ostatnimi czasy widzieli zbyt wiele okropnoci, by przejmowa si byle upiorem. - Jeli mamy razem wdrowa - powiedzia nagle Boreas Mun, patrzc w rubinowy ar ogniska - to porzumy nieufno. Zostawmy za nami to, co byo. wiat si odmieni. Przed nami nowe ycie. Co si skoczyo, co si zaczyna. Przed nami... Urwa, kaszln. Nie by zwyczajny takich mw, ba si miesznoci. Ale jego towarzysze z przypadku nie miali si. Ba, Boreas wyczu wrcz emanujc od nich yczliwo. - Przed nami przecz Elskerdeg - dokoczy pewniejszym gosem - a za przecz Zerrikania i Hakland. Przed nami daleka i niebezpieczna droga. Jeeli mamy i ni razem... Porzumy nieufno. Jestem Boreas Mun. Pielgrzym w kapeluszu z szerokim rondem wsta, prostujc sw potn posta, ucisn wycignit ku niemu rk. Elf wsta rwnie. Jego makabrycznie znieksztacona twarz skrzywia si dziwnie. Ucisnwszy do tropiciela, pielgrzym i elf wycignli prawice ku sobie. - wiat si odmieni - powiedzia pielgrzym. - Co si skoczyo. Jestem... Sigi Reuven. - Co si zaczyna - elf skrzywi poblinion twarz w czym, co wedle wszelkich przesanek byo umiechem. - Jestem... Wolf Isengrim. Ucisnli sobie rce, szybko, mocno, gwatownie wrcz, przez moment wygldao to bardziej na wstp do walki ni na gest zgody. Ale tylko przez moment. Polano w ognisku strzelio iskrami, fetujc zdarzenie radosnym fajerwerkiem. - Niech mnie diabli - Boreas Mun umiechn si szeroko - jeli nie jest to pocztek piknej przyjani. *** ...jako i inne Wierne, tak i . Filip spotwarzono, e przychodzi na zdrad krlestwa, e judzi do tumultw i sedycyi, e lud burzy i przewrt knuje. Wilmeryusz, heretyk i sekciarz, arcykapanem samozwaczo si mianujcy, . uj kaza, do wizienia ciemnego i przykrego wtrci i tam trapi chodem i smrodem, woajc, by one grzechy na si kada i by te wydaa, ktre uczynia. I pokaza . Filipie naczynia rne do mczenia Wilmeryusz i grozi bardzo, . za jeno w gb mu pluna i w sodomii go obwinia. Kaza j heretyk z szat zwlec i nag woowymi yami siec bez zmiowania i pod paznokcie trzaski bi. I zasi pyta i wzywa, by wiary swej i Bogini si wyrzeka. Ale jeno rozmiaa si . i poradzia jemu, aby si oddali. Da w tedy . na katowni cign, po wszystkim ciele elaznemi oskami i haki ostremi drapa i boki jej wiecami smali. Ale cho tak mordowana, . w ciele miertelnem niemierteln cierpliwo pokazowaa. A kaci oni osabli i z wielkim strachem odstpili, ale Wilmeryusz gronie onych upomnia i kaza, by dalej mczyli a rk mocno przykadali. Jli tedy . Filip blachami rozpalonemi pali, czonki ze staww wybija i piersi niewiecie targa kleszczami. I w tych mkach ona, nic nie wyznawszy, dokonaa. A Wilmeryusza kacerza sprosnika, o czym u Ojcw . czytaj, taka kara pniej spotkaa, e wszy go i robacy ywego roztaczali i morzyli, a cay pogni i od tego zdech. A mierdzia jak pies, tak e go bez pogrzebu w rzek wrzuci musiano. Z czego . Filipie chwaa i mczeska korona, Matce Bogini Wielkiej na wieki gloria, a nam nauka i przestroga, Amen.

ywot . Filipy Mczenniczki z Mons Calvus pisany z starodawna od pisarzw mczeskich, w Tretogorskim Brewiarzu summowany, wyjty z wielu Ojcw ., ktrzy j w pismach swoich sawi. Rozdzia jedenasty Lecieli w skok, jak szaleni, na zamanie karku. Jechali przez ttnice wiosn dni. Konie niosy lotnym cwaem, a ludzie, prostujc zgite na rol karki i plecy, spogldali za nimi, niepewni, co widzieli - jedcw, czy zjawy? Jechali prze noce, ciemne i mokre od ciepego deszczu, a przebudzeni, siadajcy na posaniach ludzie rozgldali si, przeraeni, walczc z duszcym blem, ktry rs im w gardach i piersiach. Ludzie zrywali si, nasuchujc omotania okiennic, paczu zbudzonych dzieci, wycia psw. Przywierali twarzami do bon w oknach, niepewni, co widzieli jedcw, czy zjawy? Po Ebbing zaczy kry popwieci o trzech demonach. *** Trjka konnych pojawia si nie wiadomo jak, nie wiadomo skd i nie wiadomo jakim cudem, cakowicie zaskakujc Kulasa i nie dajc mu adnej szansy ucieczki. Pomocy te nie byo co wzywa. Od skrajnych zabudowa miasteczka dzielio kalek dobre piset krokw. A nawet gdyby byo bliej, marna bya szansa, by kto z mieszkacw Zazdroci przej si woaniem o pomoc. Bya pora sjesty, trwajcej w Zazdroci zwykle od wczesnego przedpoudnia do wczesnego wieczora. Arystoteles Bobeck, przezwiskiem Kulas, miejscowy ebrak i filozof, wiedzia a nadto dobrze, e w porze sjesty Zazdroszczanie nie reaguj na nic. Konnych byo troje. Dwie kobiety i mczyzna. Mczyzna mia biae wosy i nosi miecz przerzucony przez plecy. Jedna z kobiet, dojrzalsza, odziana w czer i biel, miaa wosy krucze, skrcone w loki. Modsza, ktrej proste wosy miay kolor popiou, miaa na lewym policzku paskudn szram. Siedziaa na przepiknej karej klaczy. Kulas mia wraenie, e ju kiedy widzia tak klacz. To wanie ta modsza odezwaa si pierwsza. - Jeste tutejszy? - Ja nie winien! - zaszczka zbami Kulas. - Ja aby piestrzenice tu zbieram! Darujcie, nie krzywdcie uomnego... - Jeste tutejszy? - powtrzya, a zielone oczy bysny jej gronie. Kulas skurczy si. - Ano, janie pani - wybekota. - Tutejszy, jako ywo. Tu em si rodzi, w Birce, znaczy si: we Zazdroci. I tu pewnikiem zemrze przyjdzie... - Zeszego roku, latem i jesieni, bye tu? - A gdzie em mia by? - Odpowiadaj, gdy pytam. - Byem, wielmona. Kara klacz potrzsaa gow, strzyga uszami. Kulas czu na sobie kujce jak jeowe igy spojrzenia tych dwojga pozostaych - czarnowosej i biaowosego. Tego biaowosego ba si najbardziej. - Rok temu - podja dziewczyna z blizn - w miesicu wrzeniu, dokadnie za

dziewitego wrzenia, w pierwszej kwadrze ksiyca, zamordowano tutaj szstk modych ludzi. Czterech chopakw... i dwie dziewczyny. Przypominasz sobie? Kulas przekn lin. Od jakiego czasu podejrzewa, teraz ju wiedzia, teraz by pewien. Dziewczyna zmienia si. I szo nie tylko o t szram na twarzy. Bya cakiem inna ni wtedy, gdy wya przywizana do drga koniowizu, patrzc, jak Bonhart urzyna gosy zabitym Szczurom. Rychtyk inna ni wtedy, gdy w obery "Pod Gow Chimery" rozebra j i bi. Tylko te oczy... Te oczy si nie zmieniy. - Odpowiadaj - ponaglia ostro druga kobieta, ta czarnowosa. - Zadano ci pytanie. - Pamitam, wielmone pastwo - potwierdzi Kulas. - Co bym nie mia pamita. Szecioro modziakw ubito. Prawie, oskiego to byo roku. We wrzeniu. Dziewczyna milczaa dugo, patrzc nie na niego, lecz gdzie w dal, nad jego ramieniem. - Musisz wic wiedzie... - rzeka wreszcie z wysikiem. - Musisz zna miejsce, gdzie tych chopcw i te dziewczyny zakopano. Pod jakim potem... Na jakim mietniku czy gnojowisku... A jeli ich ciaa spalono... Jeli wywieziono je w las, rzucono lisom i wilkom... To ty pokaesz mi to miejsce. Zaprowadzisz mnie tam. Zrozumiae? - Zrozumiaem, janie pani. Pozwlcie. Bo to te i cakiem niedaleko. Pokusztyka, czujc na karku gorce oddechy ich koni. Nie oglda si. Co mu mwio, e nie naley. - O, tu - wskaza wreszcie. - To nasz alnik zazdroski, w tym gaju. A ci, o ktrych pytalicie, janie panienko Falko, to o, tamj le. Dziewczyna westchna gono. Kulas spojrza ukradkiem, zobaczy, jak zmienia si jej twarz. Biaowosy i czarnowosa milczeli, a ich oblicza byy jak z kamienia. Dziewczyna dugo patrzya na kurhanik, adny, rwny, zadbany, obmurowany bryami pisakowca, pytami szpatu i upka. Jedlina, ktr kiedy kurhan przybrano, zrudziaa. Kwiaty, ktre tu kiedy pooono, wyschy i zky. Dziewczyna zeskoczya z konia. - Kto? - spytaa gucho, wci patrzc, nie odwracajc gowy. - Ano - odchrzkn Kulas - wielu z Zazdroci pomagao. Ale wiksz miar wdowa Goulue. I mody Nycklar. Wdowa zawsze bya dobra i sercowa kobita... A Nycklar... Jego sny strasznie drczyy. Spokoju mu nie daway. Dopokd tym ubitym porzdnego pochwku nie sprawi... - Gdzie ich znajd? Wdow i tego Nycklara? Kulas milcza dugo. - Wdowa ley tam, za ow krzyw brzzk - powiedzia wreszcie, patrzc bez strachu w zielone oczy dziewczyny. - Na pneumoni pomara zimow por. A Nycklar zacign si i gdzie w obcej stronie... Baj, na wojnie leg. - Zapomniaam - szepna. - Zapomniaam, e przecie oboje los zetkn ze mn. Podesza do kurchanika, uklka, a raczej pada na kolana. Pochylia si nisko, bardzo nisko, niemal dotykajc czoem kamieni u podstawy. Kulas widzia, jak biaowosy uczyni ruch, jak gdyby chcia zsi z konia, ale czarnowosa kobieta chwycia go za rk, powstrzymaa gestem i spojrzeniem. Konie pochrapyway, trzsy bami, podzwaniay kkami munsztukw. Dziewczyna dugo, bardzo dugo klczaa pod kurhanem, pochylona mocno, a usta poruszay si jej w jakiej bezgoniej litanii. Gdy wstawaa, zachwiaa si. Kulas odruchowo podtrzyma j. Drgna mocna, wyszarpna okie, spojrzaa na niego zowrogo przez zy. Ale nie powiedziaa sowa. Podzikowaa nawet skinieniem gowy, gdy przytrzyma dla niej strzemi. - Tak, janie panienko Falko - odway si. - Dziwn si kolej los potoczy. Wycie w okrutnej wonczas byli opresji, w srogich terminach... Mao kto z nas tu w Zazdroci duma, e

z tego caa wyjdziecie... A wdy wy dzi w zdrowiu, a Goulue i Nycklar na tamtym wiecie... Nie ma nawet komu podzikowa, h? Odwdziczy si za kurhanik... - Nie nazywa si Falka - powiedziaa ostro. - Nazywa si Ciri. A co si tyczy podziki... - Czujcie si ni uhonorowani - wtrcia zimno czarnowosa, a w jej gosie byo co takiego, e Kulas zadygota. - Za ten kurhanik - powiedziaa czarnowosa kobieta, wolno wymawiajc sowa. - Za wasze czowieczestwo, za wasz ludzk godno i przyzwoito, spotkaa was, ca wasz osad, aska, podzika i nagroda. Nawet nie wiecie, jak wielka. *** Dziewitego kwietnia, krtko po pnocy, pierwszych mieszkacw Claremont zbudzia migotliwa jasno, czerwony blask, ktry uderzy i wdar si w okna ich domostw. Reszt mieszkacw miasteczka wyrway z ek wrzaski, rwetes i dzikie dwiki bijcego na trwog dzwonu. Pon tylko jeden budynek. Wielki drewniany gmach dawnej wityni, niegdy powiconej bstwu, ktrego imienia nie pamita ju nikt oprcz najstarszych bab. wityni, obecnie zamienionej w amfiteatr, w ktrym od czasu do czasu wyprawiano hece, walki i inne rozrywkowe imprezy, zdolne wydoby miasteczko Claremont z nudy, chandry i sennego otpienia. Ten to wanie amfiteatr sta teraz w morzu ryczcego ognia, trzs si od eksplozji. Ze wszystkich okien strzelay postrzpione, dugie na kilka sni jzory pomieni. - Gaaasiii! - zarycza waciciel amfiteatru, kupiec Houvenaghel, biegajc i wywijajc rkami, trzsc potnym brzuszyskiem. By w szlafmycy i cikiej delii z wyporkw, ktr narzuci na koszul nocn. Bosymi stopami miesi gnj i boto uliczki. - Gasiiiii! Ludzieee! Wooooodyyyyy! - To kara boska - orzeka autorytatywnie jedna z najstarszych bab. - Za te brewerie, co si w tym przybytku wyprawiay... - Tak, tak, moja pani. Niezawodnie za to! Od ryczcego ogniem teatru bi ar, w kauach parowa i mierdzia koski mocz, syczay iskry. Nie wiadomo skd zerwa si wiatr. - Gaaaasiiiiii! - zawy dziko Houvenaghel, widzc, e ogie przerzuca si na browar i spichlerz. - Ludzieeee! Do wiader! Do wiadeeeer! Nie brakowao ochotnikw. Ba, Claremont miao nawet wasn sta ogniow, wyposarzon i utrzymywan przez Houvenaghela. Gaszono wytrwale i z powiceniem. Ale daremnie. - Nie damy rady... - stkn komendant stray ogniowej, ocierajc pokrywajc si bblami twarz. - To nie jest zwyczajny ogie... To ogie diabelski! - Czarna magia... - drugi stranik krztusi si od dymu. Z wntrza amfiteatru da si sysze straszliwy trzask amicych si krokwi, kalenic i supw. Hukno, gruchno, urno, buchn w niebo potny sup ognia i iskier, da zaama si i wpad do rodka, na aren. Za cay budynek pochyli si - rzec by mona, kania si publice, ktr po raz ostatni zabawi i rozerwa, ucieszy efektownym, icie ognistym benefisem. A potem runy ciany. Wysiki straakw i ratownikw pozwoliy ocali poow spichlerza i jak wier browaru. Wsta mierdzcy wit. Houvenaghel siedzia w bocie i popiele, w osmolonej szlafmycy i delii z wyporkw.

Siedzia i aonie paka, kwili jak dziecko. Nalece do niego teatr, browar i spichlerz byy, ma si rozumie, ubezpieczone. Problem polega na tym, e towarzystwo ubezpieczeniowe te byo wasnoci Houvenaghela. Nic, nawet szwindel podatkowy, nie byo w stanie choby w znikomej czci zrekompensowa strat. *** - Dokd teraz? - spyta Geralt, patrzc na sup dymu, pomazan wstg paprzcy rowiejce jutrzenk niebo. - Komu jeszcze chcesz si odwdziczy, Ciri? Spojrzaa na niego, a on momentalnie poaowa pytania. Nagle zapragn j obj, zamarzy, by trzyma j w objciach, tuli, gaska po wosach. Chroni. Nigdy, przenigdy nie pozwoli, by bya sama. By spotkao j zo. By spotkao j co, co sprawi, e bdzie pragna zemsty. Yennefer milczaa. Yennefer ostatnio duo milczaa. - Teraz - powiedziaa spokojnie Ciri - pojedziemy do osady noszcej nazw Goworoec. Nazwa ta pochodzi od opiekujcego si miejscowoci somianego jednoroca, miesznej, biednej, ubogiej kukieki. Chc, by na pamitk tego, co si tam stao, mieszkacy mieli... No, jeli nie cenniejszy, to choby gustowniejszy totem. Licz na twoj pomoc, Yennefer, bo bez magii... - Wiem, Ciri. Co dalej? - Bagna Pereplutu. Mam nadziej, e trafi... Do chaty wrd moczarw. W chacie znajdziemy resztki czowieka. Chc, by te resztki spoczy w przyzwoitym grobie. Geralt wci milcza. I nie spusza wzroku. - Potem - podja Ciri, bez najmniejszego trudu wytrzymujc jego spojrzenie zawadzimy o osad Dun Dare. Tamtejsz karczm prawdopodobnie spalono, nie wykluczam, e karczmarza zamordowano. Z mojej winy. Zalepiy mnie nienawi i mciwo. Sprbuj jako odwdziczy si jego rodzinie. - Na to - przemwi, wci patrzc - sposobu nie ma. - Wiem - odpara od razu, twardo, z gniewem niemal. - Ale stan przez nimi z pokor. Zapamitam wyraz ich oczu. Mam nadziej, e pami tych oczu ustrzee mnie przez podobnym bdem. Czy rozumiesz to, Geralt? - Rozumie, Ciri - powiedziaa Yennefer. - Oboje, wierz nam, rozumiemy ci bardzo dobrze, creczko. Jedmy. *** Konie niosy jak wiatr. Jak magiczny wicher. Zaalarmowany przemkniciem trjki jedcw, podnis gow wdrowiec na szlaku. Podnosili gowy kupiec na wozie z towarem, zoczyca uchodzcy przed prawem, tuacz osadnik wypdzony przez politykw z ziem, na ktrych osiad, wierzc innym politykom. Podnosili gowy wagabunda, dezerter i pielgrzym z kosturem. Podnosili gowy, zdumieni, przestraszeni. Niepewni, co widzieli. Po Ebbing i Geso zaczy kry opowieci. O Dzikim Gonie. O Trzech Jedcach Upiorach. Opowieci wymylano i snuto wieczorami w pachncych topionym smalcem i smaon cebul izbach, w wietlicach, zadymionych karczmach, traktierniach, chutorach, smolarniach, lenych sadybach i granicznych stranicach. Opowiadano, zmylano, bajano. O wojnie. O bohaterstwie i rycerskoci. O przyjani i nienawici. O podoci i zdradzie. O kochaniu

wiernym i prawdziwym, o mioci, ktra zawdy triumfuje. O zbrodni i o karze, ktra zawdy spotyka zbrodniarzy. O sprawiedliwoci, zawdy sprawiedliwej. O prawdzie, co jak oliwa zawsze na wierzch wypywa. Bajano, radujc si baniami. Cieszc si bajeczn fikcj. Bo wszakrze dookoa, w yciu, dziao si wszelako cakiem na odwyrtk. Legenda rosa. Suchacze w istnym transie chonli pene emfazy sowa bajarza opowiadajcego o wiedminie i czarodziejce. O Wiey Jaskki. O Ciri, wiedmince z blizna na twarzy. O Kelpie, zaczarowanej karej klaczy. O Pani Jeziora. To przyszo pniej, po latach. Po wielu, wielu latach. Ale ju teraz, niby napczniae po ciepym deszczu nasionko, legenda kiekowaa i wzrastaa w ludziach. *** Nie wiedzie kiedy, przyszed maj. Najpierw nocami, ktre rozbysy i roziskrzyy si dalekimi ogniami Belleteyn. Gdy Ciri, dziwnie podniecona, wskoczya na Kelpie i pocwaowaa ku ogniskom, Geralt i Yennefer wykorzystali sposobno, chwil samotnoci. Rozebrawszy si tylko na tyle, ile byobezwzgldnie konieczne, kochali si na cinitym na ziemi kouchu. Kochali si w popiechu i zapamitaniu, w milczeniu, bez sowa. Kochali si szybko i byle jak. Byle wicej i wicej. A gdy przyszo uspokojenie, oboje, drc i scaowujc sobie wzajem zy, dziwili si wielce, ile szczcia dao im takie byle jak kochanie. *** - Geralt? - Sucham ci, Yen. - Gdy ja... Gdy nie bylimy razem, bye z innymi kobietami? - Nie. - Ani razu? - Ani razu. - Gos ci nawet nie drgn. Nie wiem wic, dlaczego ci nie wierz. - Mylaem zawsze tylko o tobie, Yen. - Teraz wierz. *** Nie wiedzie kiedy, przyszed maj. Rwnie za dnia. Mlecze na to zbryzgay i upstrzyy ki, drzewa w sadach zrobiy si puchate i cikie od kwiecia. Dbrowy, zbyt dostojne, by si spieszy, wci pozostaway ciemne i goe, ale ju zieleniy si zielon mg, a na skrajach jaskrawiy zieloniutkimi plamami brzz. *** Ktrej nocy, gdy biwakowali w zaronitej wierzbami kotlince, wiedmina zbudzi sen.

Koszmar, w ktrym by sparaliowany i bezbronny, a wielka szara sowa oraa mu pazurami twarz, szukaa oczu ostrym krzywym dziobem. Obudzi si. I nie by pewien, czy z jednego koszmaru nie przenis si w drugi. Nad ich biwakiem kbia si jasno, na ktr boczyy si parskajce konie. W jasnoci wida byo co w rodzaju wntrza, co na ksztat podpartej czarn kolumnad sali zamkowej. Geralt widzia wielki st, wok ktrego siedziao dziesi postaci. Dziesi kobiet. Sysza sowa. Urywki sw. ...j do nas przyprowadzi, Yennefer. Rozkazujemy ci. Nie moecie mi rozkazywa. Nie moecie rozkazywa jej! Nie macie nad ni adnej wadzy! Ja si ich nie boj, mamo. Nic mi nie mog zrobi. Jeli chc, stan przed nimi. ...zbiera si pierwszego czerwca, w nw ksiyca. Rozkazujemy wam obu, bycie si stawiy. Ostrzegamy, e ukarzemy nieposuszestwo. Ja przybd zaraz, Filippo. Niech ona jeszcze z nim pobdzie. Niech on nie bdzie sam. Tylko par dni. Ja przybd natychmiast. Jako zakadniczka dobrej woli. Spenij moj prob, Filippo. Prosz. Jasno zapulsowaa. Konie zachrapay dziko, zaomotay kopytami. Wiedmin obudzi si. Tym razem na prawd. *** Nazajutrz Yennefer potwierdzia jego obawy. Po dugiej i przeprowadzonej na uboczu rozmowie z Ciri. - Odchodz - powiedziaa sucho i bez wstpw. - Musz. Ciri zostaje z tob. Jeszcze jaki czas. Potem zawezw j i ona take odejdzie. A potem wszyscy spotkamy si znowu. Kiwn gow. Niechtnie. Mia do milczcego potakiwania. Godzenia si ze wszystkim, co mu komunikowaa, ze wszystkim, o czym decydowaa. Ale kiwn. Kocha j, bd co bd. - To jest imperatyw - powiedziaa agodniej - ktremu przeciwstawi si nie sposb. Odkada take tego nie mona. To trzeba po prostu zaatwi. Robi to zreszt rwnie dla ciebie. Dla twojego dobra. A zwaszcza dla dobra Ciri. Kiwn gow. - Gdy si ju spotkamy - powiedziaa jeszcze agodniej - wynagrodz ci wszystko, Geralt. Take milczenie. Za duo milczenia, za duo ciszy byo midzy nami . A teraz, zamiast kiwa gow, obejmij mniej i pocauj. Usucha. Kocha j, bd co bd. *** - Dokd teraz? - spytaa sucho Ciri, krtko po tym, jak Yennefer znika w rozbysku owalnego teleportu. - Rzeka... - Geralt odchrzkn, przemagajc odbierajcy oddech bl za mostkiem. Rzeka, w gr ktrej jedziemy to Sansretour. Wiedzie ona do kraju, ktry koniecznie chc ci pokaza. Bo to jest kraj z bajki. Ciri spochmurniaa. Widzia, jak zacisna pici. - Wszystkie bajki - wycedzia - kocz si le. A krain z bajek w ogle nie ma. - S. Zobaczysz.

*** By dzie po peni, gdy zobaczyli Toussaint, skpane w zieleni i socu. Gdy zobaczyli wzgrza, stoki, winnice. Dachy wie i kaszteli, lnice po porannym deszczyku. Widok nie zawid. Zrobi wraenie. Zawsze robi. - Ale to pikne - powiedziaa w zachwyceniu Ciri. - Jejku! Te zamki s jak zabawki... Jak lukrowe dekoracje na torcie... A korci, eby poliza! - Architektura samego Faramonda - pouczy mdrze Geralt. - Poczekaj, a zobaczysz z bliska paac i ogrody Beauclair. - Paac? Jedziemy do paacu? Znasz tutejszego krla? - Ksin. - Ta ksina - spytaa kwano, obserwujc go bacznie spod grzywki - ma moe zielone oczy? Krtkie czarne wosy? - Nie - uci, odwracajc wzrok. - Wyglda zupenie inaczej. Nie wiem, skd przyszo ci do gowy... - Zostaw to, Geralt, dobrze? Jak to wic jest z t tutejsz ksin? - Jak mwiem, znam j. Troch. Niezbyt dobrze i... niezbyt blisko, jeli chcesz wiedzie. Bardzo dobrze znam natomiast tutejszego ksicia maonka lub kandydata na ksicia maonka. Ty te go znasz, Ciri. Ciri trcia Kelpie ostrog, zmusia j do taczenia po gocicu. - Nie mcz mnie duej! - Jaskier. - Jaskier? Z tutejsz ksin? Jakim cudem? - To duga historia. Zostawilimy go tutaj, u boku jego ukochanej. Obiecalimy, e go odwiedzimy, wracajc, gdy... Zamilk i spochmurnia. - Nic na to nie poradzisz - powiedziaa cicho Ciri. - Nie mcz si, Geralt. To nie twoja wina. Moja, pomyla. Moja. Jaskier zapyta. A ja bd musia odpowiedzie. Milva. Cahir. Regis. Angouleme. Miecz to obosieczna bro. Och, na bogw, do tego. Do tego. Skoczy z tym wreszcie! - Jedmy, Ciri. - W tym ubraniach? - chrzkna. - Do paacu? - Nie widz nic zdronego w naszych ubraniach - uci. - Nie jedziemy tam skada listw uwierzytelniajcych. Ani na bal. Z Jaskrem moemy si spotka choby w stajniach. - Zreszt - doda, widzc, e si nadsaa - jad najpierw do miasteczka, do banku. Podejm troch gotwki, a w rynku, w sukiennicach, jest bez liku krawcw i modystek. Kupisz sobie, co zechcesz i ustroisz si wedle woli. - Tak duo - figlarnie przekrzywia gow - masz tej gotwki? - Kupisz sobie, co zechcesz - powtrzy. - Choby gronostaje. I trzewiczki z bazyliszka. Znam szewca, ktry powinien mie jeszcze takie na skadzie. - Na czym tyle zarobie? - Na zabijaniu. Jedmy, Ciri, szkoda czasu. *** W filii banku Cianfanellich Geralt zleci przelew i otwarcie akredytywy, pobra czek

bankierski i nieco gotwki. Napisa listy, ktre miay zosta doczone do szybkiej poczty kurierskiej, idcej za Jarug. Grzecznie wymwi si od obiadu, ktrym chcia go podj usuny i gocinny bankier. Ciri czekaa na ulicy, pilnujc koni. Ulica, jeszcze przed chwil pusta, roia si od ludzi. - Trafilimy chyba na jakie wito - Ciri ruchem gowy wskazaa tum cigncy w stron rynku. - Jarmark moe... Geralt spojrza bystro. - To nie jarmark. - Ach... - te spojrzaa, stajc w strzemionach. - Czyby to znowu... - Egzekucja - potwierdzi. - Najpopularniejsza z powojennych rozrywek. Co mymy ju widzieli, Ciri? - Dezercj, zdrad, tchrzostwo w obliczu wroga - wyrecytowaa szybko. - I sprawy ekonomiczne. - Dostawy spleniaych sucharw dla wojska - kiwn gow wiedmin. - Cika jest w wojennych czasach dola przedsibiorczego kupca. - Tutaj nie bd traci kupczyka. - Ciri cigna wodze Kelpie, zanurzonej ju w tumie jak w falujcym anie zboa. - Popatrz tylko, rusztowanie nakryte jest suknem, a kat ma nowy i czyciutki kaptur. Bd traci kogo znacznego, co najmniej barona. A wic to jednak chyba tchrzostwo w obliczu wroga. - Toussaint - pokrci gow Geralt - nie miao wojsk w obliczu adnego wroga. Nie, Ciri, myl, e to znowu ekonomia. Trac kogo za przekrty w handlu ich synnym winem, podstaw tutejszej gospodarki. Jedmy, Ciri. Nie bdziemy si przyglda. - Jedmy? A jak? Rzeczywicie, dalsza jazda bya niemoliwa. Ani si obejrzeli, jak utknli w zgromadzonym na placu tumie, ugrzli w cibie, nie byo mowy o tym, by przedosta si na drug stron rynku. Geralt zakl szpetnie, obejrza si. Niestety, odwrt te by niemoliwy, wlewajca si na placyk fala ludzi totalnie zaczopowaa uliczk za nimi. Tum przez moment nis ich, jak rzeka, ale ruch usta, gdy posplstwo odbio si od otaczajcego szafot zwartego muru halabardnikw. - Jad! - krzykn kto, a tum zaszumia, zafalowa i podchwyci krzyk. - Jad! Stuk kopyt i turkot wozu uton i znikn wrd trzmielego buczenia ciby. Cakiem niespodziewanie zobaczyli wic wytaczajcy si z zauka zaprzony w dwjk koni drabiniasty wz, na ktrym, z trudem utrzymujc rwnowag, sta... - Jaskier... - jkna Ciri. Geralt nagle poczu si le. Bardzo le. - To jest Jaskier - powtrzya nieswoim gosem Ciri. - Tak, to on. To niesprawiedliwe, pomyla wiedmin. To wielka i cholerna niesprawiedliwo. Tak nie moe by. Tak nie powinno by. Ja wiem, e gupie i naiwne byo mniemanie, e cokolwiek i kiedykolwiek ode mnie zaleao, e jako wpynem na losy tego wiata, e ten wiat co mi zawdzicza. Ja wiem, byo to mniemanie naiwne, ba, aroganckie... Ale ja o tym wiem! Nie trzeba mnie o tym przekonywa! Nie trzeba mi tego udowadnia! Zwaszcza w taki sposb... To niesprawiedliwe! - To nie moe by Jaskier - powiedzia gucho, patrzc na grzyw Potki. - To jest Jaskier - powtrzya Ciri. - Geralt, musimy co zrobi. - Co? - spyta z gorycz. - Powiedz mi, co? Knechci cignli Jaskra z wozu, traktujc go wszake nad podziw grzecznie, bez brutalnoci, wrcz z rewencj, najwysz, na jak ich byo sta. Przed wiodcymi na szafot schodkami rozwizali mu rce. Potem nonszalancko podrapa si w tyek i bez ponaglania wstpi na schodki.

Jeden ze stopni zatrzeszcza nagle, a sporzdzona z okorowanego drga porcz wygia si. Jaskier z trudem utrzyma rwnowag. - Cholera! - wrzasn. - To trzeba naprawi! Zobaczycie, kto si kiedy zabije na tych schodkach! I bdzie nieszczcie! Na rusztowaniu Jaskra przejo dwch pomocnikw katowskich w skrzanych kubrakach bez rkaww. Kat, szeroki w barach jak zamkowa baszta, patrzy na skazaca przez wycicia w kapturze. Obok sta typek w bogatym, cho aobnie czarnym odzieniu. Min te mia aobn. - Zacni panowie i mieszczanie z Beauclair i okolic! - przeczyta gromko i aobnie z rozwinitego pergaminu. - Wiadomym si czyni, jako Julian Alfred Pankratz wicehrabia de Lettenhove, alias Jaskier... - Pankrac co? - zapytaa szeptem Ciri. - ...wyrokiem wyszego sdu ksicego uznany zosta winnym wszystkich zarzuconych mu zbrodni, przewin i wystpkw, a to: obrazy majestatu, zdrady stanu, a nadto splugawienia godnoci stanu szlacheckiego poprzez krzywoprzysistwo, paszkwilanctwo, potwarz i oszczerstwo, jak rwnierz birbanctwo, nieprzystojno tudzie debosz, znaczy kurwiarstwo. Trybuna zasdzi tedy, e wicehrabiego Juliana et cetera pokara, primo: uszczerbieniem herbu, a to przez rzucenie na tarcz kresy czarnej skosem. Secundo: konfiskat mienia, ziem, dbr, gajw, borw, zamkw... - Zamkw - jkn wiedmin. - Jakich zamkw? Jaskier parskn bezczelnie. Wyraz jego twarzy wiadczy dobitnie, e serdecznie go bawi orzeczona przez trybuna konfiskata. - Tertio: kar gwn. Przewidzian za wymienione zbrodnie kar wczenia komi, amania koem i wiartowania najmiociwiej nam panujca Anna Henrietta, Janie Owiecona ksina Toussaint i pani na Beauclair, raczya zagodzi na cicie gowy toporem. Niechaj sprawiedliwoci stanie si zado! Tum wznis kilka nieskadnych okrzykw. Stojce w pierwszym rzdzie baby jy obudnie zawodzi i nieszczerze lamentowa. Dzieci wzito na rce lub na barana, by nie uroniy niczego ze spektaklu. Pomocnicy kata wytoczyli na rodek szafotu pie i nakryli go serwetk. Byo troch zamieszania, albowiem okazao si, e kto wisn wiklinowy kosz na ucit gow, ale rycho znaleziono drugi. Pod szafotem czterej obdarci ulicznicy rozwinli chust, by zapa na ni krew. By wielki popyt na tego typu suweniry, mona byo na tym niele zarobi. - Geralt - Ciri nie podniosa opuszczonej gowy. Musimy co zrobi... Nie odpowiedzia. - Chc przemwi do ludu - owiadczy dumnie Jaskier. - Byle krtko, wicehrabio. Poeta stan na skraju rusztowania, unis rce. Tum zaszemra i uciszy si. - Hej, ludu - zawoa Jaskier. - Co sycha? Jak si macie? - Ano, jako si yje - bkn po dugiej ciszy kto z dalszych rzdw. - To i dobrze - kiwn gow poeta. - Wielcem rad. No, teraz ju moemy zaczyna. - Mistrzu maodobry - rzek ze sztuczn emfaz aobny. - Czy swoj powinno! Kat zbliy si, zgodnie ze starodawnym obyczajem przyklkn przez skazacem, schyli zakapturzon gow. - Odpu mi, dobry czowieku - poprosi grobowo. - Ja? - zdziwi si Jaskier. - Tobie? - Ehe. - W yciu. - Eee? - W yciu nie odpuszcz. Niby z jakiej racji? Widzielicie go, figlarza! Na chwil gow

mi utnie, a ja mam mu to wybaczy? Kpicie sobie ze mnie czy co? W takiej chwili? - Jake to tak, panie? - zafrasowa si maodobry. - Przecie takie prawo... I zwyczaj taki... Skazaniec winien najsamprzd wybaczy katu. Dobry panie! Odpu win, wybacz grzech... - Nie. - Nie? - Nie! - Nie bd go traci - owiadczy ponuro kat, wstajc z klczek. - Niech odpuci, taki syn, inaczej nie bdzie z tego nic. - Panie wicehrabia - aobny urzdnik uj Jaskra za okie. - Nie utrudniajcie. Ludzie si zebrali, czekaj... Odpucie mu, przecie grzecznie prosi... - Nie odpuszcz i ju! - Mistrzu maodobry - aobny zbliy si do kata. - Zetnijcie go bez odpuszczenia, co? Ja wam to wynagrodz... Kat bez sowa wycign gar wielk jak patelnia. aobny westchn, sign do kalety i nasypa do garci monet. Maodobry patrzy na nie przez chwil, potem zacisn pi. Oczy w otworach kaptura bysny mu zowrogo. - Dobra - powiedzia, chowajc pienidze i zwracajc si ku poecie. - Klknijcie no, panie uparty. Zcie no gow na pie, panie zoliwy. Ja te, jak chcem, potrafi by zoliwy. Bd was cina na dwa razy. Jak mi si uda, to na trzy. - Odpuszczam! - zawy Jaskier. - Wybaczam! - Dzikuj. - Skoro odpuci - rzek ponuro aobny urzdnik - tedy oddajcie pienidze. Kat odwrci si i podnis topr. - Odsucie si, wielmony panie - powiedzia zowrbnie guchym gosem. - Nie plczcie si wedle narzdzia. Wiecie wszak, gdzie gowy rbi, tam uszy lec. Urzdnik cofn si gwatownie, tak e o may wos nie spad ze szafotu. - Tak dobrze? - Jaskier uklkn i wycign szyj na pniu. - Mistrzu? Hej, mistrzu? - Czego? - artowalicie, prawda? Zetniecie na jeden raz? Od jednego machu? Co? Kat bysn oczami. - Niespodzianka - warkn zowieszczo. Tum zafalowa nagle, ustpujc przez wdzierajcym si na plac jedcem na spienionym koniu. - Sta! - krzykn jedziec, wymachujc wielkim, obwieszonym czerwonymi pieczciami rulonem pergaminu. - Wstrzyma ka! Rozkaz ksicy! Z drogi! Wstrzyma ka! Wioz ask skazacowi. - Znowu? - warkn kat, opuszczajc wzniesiony ju topr. - Znowu uaskawienie? To ju robi si nudne. - aska! aska! - zarycza tum. Baby z pierwszego rzdu zaczy lamentowa jeszcze goniej. Sporo osb, gwnie maolatw, gwizdao i wyo z dezaprobat. - Uciszcie si, zacni panowie i mieszczanie! - wrzasn aobny, rozwijajc pergamin. Oto wola jej mioci Anny Henrietty! W swej niezmierzonej dobroci, dla uczczenia zawarcia pokoju, ktren, jak wie niesie, zosta zawarty w miecie Cintra, Jej Mio darowuje wicehrabiemu Julianowi Alfredowi Pankratzowi de Lettenhove, alias Jaskrowi, jego przewiny i uaskawia go od kani... - Kochana asiczka - powiedzia Jaskier, umiechajc si szeroko. - ...rozkazujc jednoczenie, by pomieniony wicehrabia Julian Pankratz et cetera bez zwoki opuci stolic i granice ksistwa Toussaint i nigdy tu nie powraca, albowiem niemiy jest Jej Mioci i patrze na niego Jej Mio nie moe! Jestecie wolni, wicehrabio. - A moja majtno? - wrzasn Jaskier. - H? Moje dobra, gaje, bory i zamki moecie

sobie zatrzyma, ale oddajcie, cholera na wasze gowy, lutni, konia Pegaza, sto czterdzieci talarw i osiemdziesit halerzy, paszcz podbity szopami, piercie... - Zamknij si! - krzykn Geralt, roztrcajc koniem pomstujcy i niechtnie rozstpujcy si tum. - Zamknij si, za i chod tu, bawanie! Ciri, toruj drog! Jaskier! Syszysz, co do ciebie mwi? - Geralt? To ty? - Nie pytaj, tylko za! Do mnie! Skacz na konia! Przedarli si przez cib, cwaem popdzili wsk uliczk. Ciri przodem, za ni Geralt i Jaskier na Potce. - Co to za popiech? - odezwa si bard zza plecw wiedmina. - Nikt nas nie goni. - Na razie. Twoja ksina lubi zmienia zdanie i znienacka odwoywa, co wczeniej postanowia. Przyznaj si, wiedziae o uaskawieniu? - Nie, nie wiedziaem - wymrucza Jaskier. - Ale, przyznam, liczyem na nie. asiczka jest kochana i ma dobre serduszko. - Przesta z t asiczk, do cholery. Wykrcie si dopiero co sianem z obrazy majestatu, chcesz podpa pod recydyw? Trubadur zamilk. Ciri wstrzymaa Kelpie, zaczekaa na nich. Gdy si zrwnali, spojrzaa na Jaskra i otara zy. - Ech, ty... - powiedziaa. - Ty... Pankracu... - W drog - ponagli wiedmin. - Opumy to miasto i granice tego uroczego ksistwa. Pki jeszcze moemy. *** Niemal na samej granicy Toussaint, w miejscu, skd wida ju byo gr Gorgon, dogoni ich goniec ksicy. Cign za sob osiodanego Pegaza, wiz lutni, paszcz i piercie Jaskra. Pytanie o sto czterdzieci talarw i osiemdziesit halerzy zlekcewarzy. Proby barda, by przekaza ksinej pani causki, wysucha z kamienn twarz. Pojechali w gr Sansretour, teraz ju bdcej malutkim i wawym strumieniem. Ominli Belhaven. Obozowali w dolinie Newi. W miejscu, ktre wiedmin i bard pamitali. Jaskier bardzo dugo wytrzyma. Nie zadawa pyta. Ale wreszcie trzeba byo o wszystkim opowiedzie. I potowarzyszy mu w milczeniu. W paskudnej, cikiej, zropiaej jak wrzd ciszy, jaka zapada po opowieci. *** W poudnie nastpnego dnia byli na Stokach, pod Riedburne. W caej okolicy panoway spokj, ad i porzdek. Ludzie byli ufni i uczynni. Czuo si bezpieczestwo. Wszdzie stay cikie od wisielcw szubienice. Ominli miasto, kierujc si ku Dol Angra. - Jaskier! - Geralt dopiero teraz zauway to, co powinien zauway ju dawno. - Twj bezcenny tubus! Twoje wieki poezji! Goniec ich nie mia! Zostay w Toussaint! - Zostay - przytakn obojtnie bard. - W garderobie asiczki, pod stert sukien, majtek i gorsetw. I nich tam sobie le po wieczne czasy. - Zechcesz wyjani? - Co tu jest do wyjaniania? W Toussaint miaem do czasu, by dokadnie przeczyta, co

napisaem. - I co? - Napisz jeszcze raz. Od nowa. - Rozumiem - kiwn gow Geralt. - Krtko mwic, okazae si rwnie marnym pisarzem, jak faworytem. Dosadniej mwic: czego si dotkniesz, spieprzysz. No, ale jeli twoje P wieku masz jeszcze szanse poprawi i napisa na nowo, to u ksinej Anarietty masz przesrane rwno. Tfu, mionik z hab przepdzony. Tak, tak, nie ma co robi min! By ksiciem maonkiem w Toussaint nie byo ci pisane, Jaskier. - To si jeszcze zobaczy. - Na mnie nie licz. Ja na to patrze nie zamierza. - I nikt ci nie prosi. Powiadam ci jednak, e asiczka ma dobre i wyrozumiae serduszko. Prawda, ponioso j troch, gdy przyapaa mnie z mod baronwn Nique... Ale teraz ju z pewnoci ochona! Zrozumiaa, e mczyzna nie jest stworzony do monogamii. Wybaczya mi i czeka pewnie... - Jeste beznadziejnie gupi - stwierdzi Geralt, a Ciri energicznym kiwniciem gowy potwierdzia, e uwaa tak samo. - Nie bd z wami dyskutowa - nad si Jaskier. - Tym bardziej, e to sprawa intymna. Powiadam wam jeszcze raz: asiczka mi wybaczy. Napisz stosown ballad lub sonet, przel jej, a ona... - Zlituj si, Jaskier. - Ach, naprawd nie ma co z wami gada. Dalej, jedmy! Pd, Pegazie! Pd, latawcze biaonogi! Jechali. By maj. *** - Przez ciebie - powiedzia z wyrzutem wiedmin - przez ciebie, przepdzony mioniku, ja te musiaem ucieka z Toussaint jak jaki banita czy wywoaniec. Nie zdyem nawet zobaczy si... - Z Fringill Vigo? Nie zobaczyby si. Ona krtko po waszym wyruszeniu, jeszcze w styczniu, wyjechaa. Po prostu znikna. - Nie o ni mi szo. - Geralt chrzkn, widzc, ja Ciri z zainteresowaniem strzye uszami. - Chciaem spotka si z Reynartem. Pozna go z Ciri... Jaskier wbi oczy w grzyw Pegaza. - Reynart de Bois-Fresnes - wymamrota - gdzie tak pod koniec lutego poleg w utarczce z grasantami na przeczy Cervantesa, w okolicach stranicy Vedette. Anarietta uhonorowaa go pomiertelnie orderem... - Zamknij si, Jaskier. Jaskier zamkn si, posuszny nad podziw. *** Maj trwa i rozwija si. Z k znika jaskrawa mleczy, zastpiona puchat, przybrudzon i ulotn biel dmuchawcw. Byo zielono i bardzo ciepo. Powietrze, jeli nie odwierzya go krciutka burza, byo gste, gorce i lepkie jak krupnik.

*** Dwudziestego szstego maja przekroczyli Jarug po nowiutkim, bielutkim i pachncym ywic mocie. Resztki starego mostu, czarne, osmolone, zwglone bale, wida byo w wodzie i na brzegu. Ciri zrobia si niespokojna. Geralt wiedzia. Zna jej zamiary, wiedzia o planach, o umowie z Yennefer. By przygotowany. Ale pomimo tego myl o rozstaniu ukua go bolenie. Jakby tam, w piersi, w rodku, za ebrami, spa i nagle obudzi si may wredny skorpion. *** Na rozstaju drg za wsi Koprzywnica, za ruinami spalonej karczmy sta - od przynajmniej stu lat zreszt - rozoysty db szypukowy, teraz, wiosn, obwieszony drobniutkimi pajczkami kwiatu. Ludno caej okolicy, nawet z odlegej Spalli, zwyka bya wykorzystywa olbrzymie, a do niskie konary dbu do wieszania na nich deszczuek i tabliczek zawierajcych przerne informacje. Sucy cznoci midzyludzkiej db zwany by z tej przyczyny Drzewem Wiadomoci Zego i Dobrego. - Ciri, zacznij od tamtej strony - skomentowa Geralt, zsiadajc z konia. - Jaskier, ty przegldasz od tej. Zawieszone na konarach deszczuki poruszay si na wietrze, zderzay z klekotem. Dominowao zwyke po wojnie poszukiwania zaginionych i rozczonych rodzin. Sporo byo ogosze typu: WR, WYBACZAM CI WINY, sporo ofert masau erotycznego i zblionych usug w okolicznych wsiach i miasteczkach, sporo ogosze i reklam handlowych. Bya korespondencja miosna, byy podpisane przez yczliwych donosy i anonimy. Zdarzay si te deszczuki zawierajce pogldy filozoficzne ich autorw - w przewaajcej mierze kretysko bezsensowne lub obrzydliwie obsceniczne. - Ha! - zawoa Jaskier. - Na zamku Rastburg pilnie potrzebny wiedmin, pisz, e zapata wysoka, luksusowe noclegi i ekstraordynaryjnie smaczny wikt zapewnione. Skorzystasz, Geralt? - Absolutnie nie. Wiadomo, ktrej szukali, znalaza Ciri. I wwczas oznajmia mu to, czego wiedmin spodziewa si od dawna. *** - Jad do Vengerbergu, Geralt - powtrzya. - Nie rb takiej miny. Wiesz przecie, e musz. Yennefer mnie wezwaa. Ona czeka tam na mnie. - Wiem. - Ty jedziesz do Rivii, na to spotkanie, z ktrego wci robisz sekret... - Niespodziank - przerwa. - Niespodziank, nie sekret. - Niespodziank, zgoda. Ja za zaatwi w Vengerbergu, co naley, zabior Yennefer i bdziemy obie w Rivii za sze dni. Nie rb takiej miny, prosiam ci. I nie egnajmy si, jakby to byo na wieki. To tylko sze dni! Do zobaczenia. - Do zobaczenia, Ciri. - Rivia, ze sze dni - powtrzya raz jeszcze, obracajc Kelpie. Od razu posza w cwa. Znika bardzo szybko, a Geralt czu, jak jaka straszna, zimna,

szponiasta apa ciska mu odek. - Sze dni - powtrzy w zamyleniu Jaskier. - Std do Vengerbergu i z powrotem do Rivii... cznie bdzie blisko dwiecie pidziesit mil... To jest niemoliwe, Geralt. Owszem, na tej jej czartowskiej klaczy, na ktrej dziewczyna moe podrowa z szybkoci kuriera, trzy razy szybciej od nas, teoretycznie, bardzo teoretycznie, mona w sze dni pokona taki dystans. Ale nawet ta diabelska klacz musi odpoczywa. A ta tajemnicza sprawa, ktr Ciri ma do zaatwienia, te przecie zajmie jaki czas. A zatem niewykonalne jest... - Dla Ciri - zacisn usta wiedmin - nie ma rzeczy niewykonalnych. - Czyby... - To ju nie jest ta dziewczyna, ktr znae - przerwa mu ostro. - Nie ta. Jaskier milcza dugo. - Mam dziwne uczucie... - Zamilknij. Nic nie mw. Bardzo ci prosz. *** Maj si skoczy. Zblia si nw, ksiyc mala, by ju bardzo wziutki. Jechali ku grom widocznym n horyzoncie. *** Krajobraz by typowo powojenny. Wrd pl wyrastay ni z tego ni z owego mogiy i kurhany, wrd bujnej wiosennej trawy bielay czerepy i szkielety. Na przydronych drzewach wisieli wisielcy, przy drogach, czekajc a ndzarze osabn, siedziay wilki. Trawa nie rosa na czarnych pociach, tam, ktrdy przeszy poary. Wsie i osady, po ktrych zostay tylko okopcone kominy, odbudoway si, rozbrzmieway stukiem motkw i rzeniem pi. Opodal ruin baby dziurawiy spalon ziemi motykami. Niektre, potykajc si, cigny brony i pugi, a parciane szleje wrzynay im si w wychude ramiona. W wyoranych bruzdach dzieci poloway na pdraki i glisty. - Mam niejasne odczucie - rzek Jaskier - e co tu jest nie tak, jak powinno by. Czego tu brakuje... Nie odnosisz takiego wraenia, Geralt? - H? - Co tu nie jest normalne. - Nic tu nie jest normalne, Jaskier. Nic. *** Noc, ciep, czarn i bezwietrzn, rozjanian dalekimi migotniciami byskawic i niespokojn pomrukami gromw, biwakujcy Geralt i Jaskier zobaczyli, jak horyzont na zachodzie zakwita czerwon un poaru. Nie byo to daleko - wiatr, ktry si zerwa, przynis swd dymu. Wiatr przynis te strzpy dwikw. Syszeli - chcc nie chcc - ryk mordowanych, wycie kobiet, zuchway i triumfalny wrzask bandy. Jaskier nic nie mwi, ale co i rusz ze strachem rzuca na wiedmina okiem. Ale wiedmin nawet nie drgn, nawet nie odwrci gowy. A twarz mia jak ze spiu. Rano ruszyli w dalsz drog. Na wznoszc si na lasem smuk dymu nawet nie

patrzyli. A pniej napotkali kolumn osadnikw. *** Szli dugim szeregiem. Wolno. Nieli malutkie toboeczki. Szli w zupenej ciszy. Mczyni, chopcy, kobiety, dzieci. Szli bez sarkania, bez paczu, bez sowa skargi. Bez krzykw, bez rozpaczliwego zawodzenia. Krzyk i rozpacz byy w ich oczach. Pustych oczach ludzi skrzywdzonych. Ograbionych, zbitych, wypdzonych. - Kto to? - Jaskier nie przej si wrogoci wyzierajc z oczu nadzorujcego przemarsz oficera. - Kogo tak pdzicie? - To Nilfgaardczycy - odburkn z wysokoci swego sioda podnamiestnik, rumiany szczeniak liczcy sobie gra osiemnacie wiosen. - Nilfgaardzcy osadnicy. Przyleli na nasze ziemie jak karaluchy! To ich jak karaluchy wymiatamy. Tak w Cintrze postanowiono i tak w traktacie pokojowym napisano. Pochyli si, splun. - A ja - podj, patrzc na Jaskra i wiedmina wyzywajco - gdyby to ode mnie zaleao, to bym ich std ywymi nie wypuci, padalcw. - A ja - odezwa si przecigle podoficer z siwym wsem, patrzc na swego dowdc wzrokiem dziwnie wypranym z szacunku - gdyby to odemnie zaleao, to bym ich w pokoju zostawi na ich farmach. Nie wypdzabym z kraju dobrych rolnikw. Cieszybym si, e mi rolnictwo prosperuje. e jest co re. - Gupicie, wachmistrzu, jak but - warkn namiestnik. - To Nilfgaard! Nie nasz jzyk, nie nasza kultura, nie nasza krew. Rolnictwem bymy si cieszyli, a mij na sercu hodowali. Zdrajcw, cios w plecy zada gotowych. Mylicie moe, e midzy nami i Czarnymi ju na wieki zgoda? Nie, nieche id, skd przyszli... Hej, onierze! Tam jeden ma wzek! Odebra mu, ywo! Rozkaz wykonano nader gorliwie. Przy uyciu nie tylko paek i pici, ale i obcasw. Jaskier chrzkn. - A wam co, co nie w smak moe? - smarkacz podnamiestnik zmierzy go spojrzeniem. Moecie nilfgaardofil? - Bogowie uchowajcie - przekn lin Jaskier. Wiele mijajcych ich pustookich, idcych jak automaty kobiet i dziewczt miao podart przyodziew, opuche i posiniaczone twarze, uda i ydki poznaczone wykami krwi. Wiele trzeba byo podtrzymywa, by mogy i. Jaskier spojrza na twarz Geralta i zacz si ba. - Czas nam w drog - wymamrota. - Bywajcie, panowie onierze. Podnamiestnik nawet nie odwrci gowy, pochonity wypatrywaniem, czy aby ktry z osadnikw nie niesie bagau wikszego, ni ustalony pokojem cintryjskim. Kolumna osadnikw sza. Usyszeli wysokie, rozpaczliwe, pene blu krzyki kobiety. - Geralt, nie - jkn Jaskier. - Nic nie rb, bagam... Nie mieszaj si... Wiedmin odwrci ku niemu twarz, a Jaskier tej twarzy nie zna. - Miesza si? - powtrzy. - Interweniowa? Ratowa kogo? Nadstawia karku dla jakich szlachetnych pryncypiw czy idei? O nie, Jaskier. Ju nie. ***

Ktrej nocy, niespokojnej, rozjanianej dalekimi byskawicami, wiedmina znowu rozbudzi sen. Tym razem te nie by pewien, czy z jednego koszmaru nie trafi wprost w drugi. Znowu nad resztkami ogniska unosia si pulsujca jasno, poszca konie, znowu w jasnoci byo zamczysko, czarne kolumnady, st, zasiadajce za nim kobiety. Dwie kobiety nie siedziay, lecz stay. Czarno-biaa i szaro-szara. Yennefer i Ciri. Wiedmin jkn przez sen. *** Yennefer miaa racj, gdy do kategorycznie odradzaa jej strj mski. Ubrana jak chopak, Ciri czuaby si gupio teraz, tu, na tej sali, wobec tych szykownych i skrzcych si od biuterii kobiet. Bya rada, e daa si ustroi w kombinacj czerni i szaroci, pochlebiao jej, gdy czua pene aprobaty spojrzenia na swoich porozcinanych bufiastych rkawkach i wysokiej talii, na aksamitce z ma brylantynow broszk w ksztacie ry. - Prosimy bliej. Ciri wzdrygna si lekko. Wcale nie tylko na dwik tego gosu. Yennefer, jak si okazywao, miaa racj jeszcze w jednym - odradzaa dekolt. Ciri upara si jednak i teraz miaa wraenie, e przecig wrcz hula jej po piersiach, a cay biust, a po ppek niemal, pokryty ma gsi skrk. - Jeszcze bliej - powtrzya ciemnowosa i ciemnooka kobieta, ktr Ciri znaa, pamitaa z wyspy Thanedd. I cho Yennefer powiedziaa jej, kogo zastan w Montecalvo, opisaa je wszystkie i nauczya wszystkich imion, t kobiet Ciri momentalnie zacza w mylach tytuowa Pani Sow. - Witamy - powiedziaa Pani Sowa - w Loy Montecalvo. Panno Ciri. Ciri skonia si tak, jak polecia Yennefer, grzecznie, ale bardziej po msku, bez panieskiego dygu, bez skromnego i poddaczego spuszczania oczu. Umiechem odpowiedziaa na szczery i miy umiech Triss Merigold, nieco gbszym skinieniem gowy na przyjazne spojrzenie Margarity Laux-Antille. Wytrzymaa pozostaych osiem spojrze, cho byy jak wiercce widry. Jak kujce ostrza dzid. - Prosz siada - skina monarszym icie gestem Pani Sowa. - Nie, nie ty, Yennefer! Tylko ona. Ty, Yennefer, nie jeste zaproszonym gociem, lecz wezwan do osdzenia i ukarania winowajczyni. Dopki Loa nie zdecyduje o twym losie, bdziesz sta. Dla Ciri w okamgnieniu skoczy si protok. - Wobec tego ja rwnierz bd sta - powiedziaa bynajmniej nie cicho. - Ja rwnierz nie jestem tu adnym gociem. Mnie te wezwano, by oznajmi mi mj los. To po pierwsze. A po drugie, los Yennefer to mj los. Co ona, to i ja. Tego si nie da rozerwa. Z caym szacunkiem. Margarita Laux-Antille umiechna si, patrzc jej w oczy. Skromna, elegancka, o lekko haczykowatym nosie, mogca by tylko Nilfgaardk, Assire var Anahid, pokiwaa gow, bbnic lekko palcami po blacie stou. - Filippo - odezwaa si kobieta z szyj okrcon boa ze srebrnych lisw. - Nie musimy, jak mi si zdaje, by a tak pryncypialne. Przynajmniej nie dzi, nie w tej chwili. To jest okrgy st Loy. Przy nim zasiadamy jako rwne. Nawet jeli ma si nas sdzi. Sdz, e moemy wszystkie zgodzi si co do tego, by... Nie dokoczya, powioda wzrokiem po pozostaych czarodziejkach. Te za z kolei, skinieniami gw wyraay zgod - Margarita, Assire, Triss, Sabrina Glevissig, Keira Metz,

obie pikne elfki. Tylko druga Nilfgaardka, kruczowosa Fringilla Vigo, siedziaa nieruchomo, blada bardzo, nie odrywajc oczu od Yennefer. - Niech i tak bdzie - machna upiercienion rk Filippa Eilhart. - Siadajcie wic obie. Przy moim sprzeciwie. Ale jedno Loy przedewszystkim. Interes Loy przede wszystkim. I ponad wszystkim. Loa jest wszystkim, reszta niczym. Mam nadziej, e to rozumiesz, Ciri? - Bardzo dobrze - Ciri ani mylaa spuszcza wzroku. - Zwaszcza, e to ja jestem tym niczym. Francesca Findabair, przepikna elfka, zamiaa si perlicie i dwicznie. - Gratuluj, Yennefer - powiedziaa hipnotyzujco melodyjnym gosem. - Rozpoznaj wybitn cech, prb tego zota. Rozpoznaj szko. - Nietrudno rozpozna - Yennefer powioda dookoa pomiennym wzrokiem. - Bo to jest szkoa Tissaia de Vries. - Tissaia de Vries nie yje - powiedziaa spokojnie Pani Sowa. - Nie ma jej za tym stoem. Tissaia de Vries umara, rzecz to odaowana i odpakana. Bdca jednoczenie cezur i punktem zwrotnym. Nasta bowiem nowy czas, przysza nowa era, id wielkie przemiany. A tobie, Ciri, ktra niegdy bya Cirill z Cintry, los wyznaczy w tych przemianach wan rol. Zapewnie ju wiesz, jak. - Wiem - szczekna Ciri, nie reagujc na mitygujce syknicie Yennefer. - Wytumaczy mi to Vilgefortz! Szykujc si do wsadzenia mi szklanej szprycy midzy nogi. Jeli to ma by moje przeznaczenie, to piknie dzikuj. Ciemne oczy Filippy zapony zimnym gniewem. Ale t, ktra si odezwaa, bya Sheala de Tancarville. - Wiele si jeszcze musisz nauczy, dziecko - powiedziaa, otulajc szyj boa ze srebrnych lisw. - Wielu rzeczy, jak widz i sysz, bdziesz si te musiaa oduczy, sama lub z czyj pomoc. Ostatnimi czasy posiada, da si to miarkowa, wiele wiedzy zej, niezawodnie doznaa te i dowiadczya za. Teraz, w swym dziecicym zacietrzewieniu, odmawiasz zauwaania dobra, negujesz dobro i dobre intencje. Storszysz kolce jak je, niezdolna rozpozna tych, ktrym wanie o twoje dobro idzie. Fukasz i wysuwasz pazury jak dziki kotek, nie pozostawiajc nam wyboru: trzeba ci bdzie wzi za karczek. I zrobimy to, dziecko, bez sekundy zastanowienia. Bo jestemy od ciebie starsze, mdrzejsze, wiemy wszystko o tym, co byo i o tym, co jest, wiemy wiele o tym, co bdzie. Wemiemy ci za karczek, kotku, po to, by kiedy, wkrtce, jako dowiadczona i mdra kocica, zasiada tutaj, za tym stoem, wrd nas. Jedna z nas. Nie! Ani sowa! Nie odwa si otwiera ust, gdy mwi Sheala de Tancarville! Gos kovirskiej czarodziejki, ostry i przenikliwy jak drapicy elazo n, zawis nagle nad stoem. Nie tylko Ciri si skurczya; lekko drgny i wcigny gowy w ramiona nawet inne magiczki z Loy, no, moe z wyjtkiem Filippy, Franceski i Assire. I Yennefer. - Miaa racj - podja Sheala, otulajc szyj boa - mniemajc, e wezwano ci do Montecalvo, by ci oznajmi twj los. Nie miaa racji mniemajc, e jeste niczym. Jeste bowiem wszystkim, jeste przyszoci wiata. W tej chwili, rzecz jasna, nie wiesz tego i nie rozumiesz tego, w tej chwili jeste nastroszonym i parskajcym kotkiem, dzieckiem po traumatycznych przejciach, ktre w kadym widzi Emhyra var Emreisa lub Vilgefortza z inseminatorem w rku. I nie ma sensu teraz, w tej chwili, wyjanianie ci, e si mylisz, e idzie o twoje dobro i o dobro wiata. Przyjdzie czas na takie wyjanienia. Kiedy. Teraz, zaperzona, i tak nie zechcesz usucha gosu rozsdku, teraz na kady argument bdziesz miaa ripost w postaci dziecicego uporu i krzykliwego zacietrzewienia. Teraz bdziesz wic zwyczajnie wzita za karczek. Skoczyam. Oznajmij dziewczynie jej los, Filippo. Ciri siedziaa sztywno, gadzc gowy sfinksw, ktrymi zakoczone byy porcze krzesa. - Pojedziesz - przerwaa cik i martw cisz Pani Sowa - ze mn i z Sheal do Koviru,

do Point Vanis, leniej stolicy krlewskiej. Poniewa nie jeste ju adn Cirill z Cintry, na audiencji zostaniesz przedstawiona jako adeptka magii, nasza podopieczna. Na audiencji poznasz bardzo mdrego krla, Esterada Thyssena, krew prawdziwie krlewsk. Poznasz jego maonk, krlow Zuleyk, osob niezwykej szlachetnoci i dobroci. Poznasz te syna krlewskiej pary, krlewicza Tankreda. Ciri, zaczynajc rozumie, szeroko otworzya oczy. Pani Sowa spostrzega to. - Tak - potwierdzia. - Przede wszystkim na krlewiczu Tankredzie musisz zrobi wraenie. Zostaniesz bowiem jego kochank i urodzisz jego dziecko. - Gdyby nadal bya Cirill z Cintry - podja po dugiej chwili Filippa - gdyby nadal bya crk Pavetty i wnuczk Calanthe, uczynilibymy ci lubn on Tankreda. Ksin, a potem krlow Koviru i Poviss. Niestety, mwi to z prawdziwym alem, los wyzu ci ze wszystkiego. Take z przyszoci. Bdziesz tylko mionic. Faworyt. - Z nazwy - wtrcia Sheala - i formalnie. W praktyce postaramy si bowiem, by u boku Tankreda miaa status ksinej, a potem nawet krlowej. Rzecz jasna, konieczna bdzie twoja pomoc. Tankred musi pragn, by bya u jego boku. W dzie i w nocy. Nauczymy ci, jak podsyca si takie pragnienie. Ale od ciebie zaley, czy nauka nie pjdzie w las. - To s w sumie drobiazgi - powiedziaa Pani Sowa. - Wane jest, by jak najszybciej zasza z Tankredem w ci. - No, jasne - bkna Ciri. - Dziecku twemu i Tankreda - Filippa nie spuszczaa z niej swych ciemnych oczu przyszo i pozycj zapewni Loa. Naley ci si informacja, e mylimy tu o rzeczach naprawd duych. Bdziesz zreszt w tym uczestniczy, albowiem zaraz po urodzeniu dziecka zaczniesz bra udzia w naszych zebraniach. Bdziesz si uczy. Jeste bowiem, cho dzi to moe by dla ciebie niepojte, jedn z nas. - Na wyspie Thanedd - Ciri pokonaa opr cinitego garda - nazwaa mnie pani potworem, Pani Sowo. A dzi mi pani mwi, e jestem jedn z was. - Nie ma w tym sprzecznoci - rozleg si melodyjny jak szum strumyka gos Enid an Gleanna, Stokroki z Dolin. - My, me luned, wszystkie jestemy potworami. Kada na swj sposb. Nieprawda, Pani Sowo? Filippa wzruszya ramionami. - T szpetn szram na twarzy - odezwaa si znowu Sheala, pozornie obojtnie skubic boa - zamaskujemy ci iluzj. Bdziesz pikna i tajemnicza, a Tankred Thyssen, zapewniam ci, po prostu zwariuje na twym punkcie. Trzeba bdzie wymyli ci personalia. Cirilla to imi adne i wcale nie a tak rzadkie, by musiaa z niego rezygnowa dla zachowania incognito. Ale trzeba da ci nazwisko. Nie bd protestowa, jeli wybierzesz moje. - Albo moje - powiedziaa Pani Sowa, umiechajc si kcikiem ust. - Cirilla Eilhart te brzmi adnie. - To imi - w sali znowu zadzwoniy srebrne dzwoneczki gosu Stokrotki z Dolin - brzmi adnie w kadym zestawieniu. I kada z nas, jak tu siedzimy, pragnaby mie tak crk ja ty, Zireael, jaskko o oczach sokoa, ty, ktra jeste krwi i koci z koci Lary Dorren. Kada z nas oddaaby wszystko, nawet t Lo, nawet los krlestw i caego wiata, eby tylko mie tak crk jak ty. Ale to niemoliwe. Wiemy, e to niemoliwe. Dlatego tak zazdrocimy Yennefer. - Dzikuj pani Filippie - przemwia po chwili Ciri, zaciskajc donie na gowach sfinksw. - Zaszczycona te jestem propozycj noszenia nazwiska Tancarville. Poniewa jednak wyglda, e nazwisko to jedyna rzecz, jaka w tej caej sprawie zalena jest ode mnie i od mego wyboru, jedyna rzecz, jakiej mi si nie narzuca, musz obu paniom podzikowa i wybra sama. Nazywa chc si Ciri z Vengerbergu, crka Yennefer. - Ha! - bysna zbami czarnowosa czarodziejka, bdca, jak odgadywaa Ciri, Sabrin Glevissig z Kaedwen. - Tankred Thyssen okae si durniem, jeli nie polubi jej

morganatycznie. Jeli zamiast niej da sobie wcisn na on jak mydlan princess, okae si durniem i lepcem, nie umiejcym rozpozna brylantu wrd szkieek. Gratuluj, Yenna. I zazdroszcz. A ty wiesz, jak szczera potrafi by w zazdroci. Yennefer podzikowaa skinieniem gowy. Bez choby cienia umiechu. - A zatem - powiedziaa Filippa - wszystko zaatwione. - Nie - powiedziaa Ciri. Francesca Findabair parskna z cicha. Sheala de Tancarville uniosa gow, a rysy twarzy stwardniay jej nieadnie. - Ja musz rzecz przemyle - owiadczya Ciri. - Zastanowi si. Poukada wszystko w sobie. Na spokojnie. Gdy to uczyni, wrc tu, do Montecalvo. Stan przed paniami. Powiem paniom, co postanowiam. Sheala poruszya wargami, jakby znalaza w ustach co, co naley natychmiast wyplu. Ale nie odezwaa si. - Jestem - zadara gow Ciri - umwiona z wiedminem Geraltem w miecie Rivia. Przyrzekam mu, e si tam z nim spotkam, e przyjad tam razem z Yennefer. Dotrzymam tej obietnicy, z wasz zgod lub bez niej. Obecna tu pani Rita wie, e ja, gdy id do Geralta, zawsze znajd dziur w murze. Margarita Laux-Antille z umiechem kiwna gow. - Z Geraltem musz porozmawia. Poegna si z nim. I przyzna mu racj. Bo o jednej rzeczy trzeba paniom wiedzie. Gdymy odjedali z zamku Stygga, zostawiajc za sob trupy, spytaam Geralta, czy to ju koniec, czy zwyciylimy, czy zo zostao pokonane, a dobro zatriumfowao. A on tylko umiechn si tak jako dziwnie i smutno. Mylaam, e to ze zmczenia, przez to, e wszystkich jego przyjaci pochowalimy tam, pod zamkiem Stygga. Ale dzi ju wiem, co znaczy ten umiech. To by umiech politowania nad naiwnoci dziecka, ktre sdzio, e podernite garda Vilgefortza i Bonharta oznaczaj triumf dobra nad zem. Musz mu koniecznie powiedzie, e zmdrzaam, e zrozumiaam. Musz mu to koniecznie powiedzie. - Musz te sprbowa przekona go, e to, co panie chc mi zrobi, rni si jednak zasadniczo od tego, co chcia zrobi szklan szpryck Vilgefortz. Musz sprbowa wyjani mu, e jest rnica midzy zamkiem Montecalvo a zamkiem Stygga, chocia Vilgefortzowi szo o dobro wiata i paniom te idzie o dobro wiata. - Wiem, e nie bdzie mi atwo przekona takiego starego wilka jak Geralt. Geralt powie, e jestem smarkula, e atwo mnie omami pozorami szlachetnoci, e cae to przeznaczenie i dobro wiata to gupie frazesy. Ale musz sprbowa. To wane, eby on to zrozumia i eby to zaakceptowa. To bardzo wane. Take dla pa. - Nic nie zrozumiaa - powiedziaa ostro Sheala de Tancarville. - Nadal jeste dzieckiem, ktre od etapu smarkatego ryku i tupania nkami przechodzi do smarkatej arogancji. Jedno, co budzi nadzieje, to ywo twego umysu. Bdziesz uczy si prdko, wkrtce, wierz mi, bdziesz mia si, wspominajc gupstwa, ktre tu wygadywaa. Wzgldem twego wyjazdu do Rivii, prosz, niechaj wypowie si Loa. Ja wyraam zdecydowany sprzeciw. Z powodw pryncypialnych. By ci dowie, e ja, Sheala de Tancarville, nigdy nie rzucam sw na wiatr. I e potrafi przygi ci twj hardy karczek. Trzeba, dla twego wasnego dobra, nauczy ci dyscypliny. - Rozstrzygnijmy wic t kwesti - Filippa Eilhart pooya donie na stole. - Prosz, by panie wypowiedziay swoje zdania. Czy mamy pozwoli, aby harda panienka Ciri pojechaa do Rivii? Na spotkanie z jakim wiedminem, dla ktrego wkrtce w jej yciu nie bdzie miejsca? Czy mamy dopuci, by rs w niej sentymentalizm, ktrego wkrtce bdzie musiaa si wyzby do cna? Sheala jest przeciw. A pozostae panie? - I ja jestem przeciw - owiadczya Sabrina Glevissig. - Te z powodw pryncypialnych. Dziewczyna mi si podoba, podoba mi si, co tu gada, jej impertynencja i krewka

zuchwao, wol to ni ciepe kluchy. Nie miaabym nic przeciw jej probie, zwaszcza e wrciaby tu niezawodnie, takie jak ona sowa nie ami. Ale pannica odwaya si grozi nam. Niech wie, e drwimy sobie z takich grb! - Jestem przeciwna - powiedziaa Keira Metz. - Z powodw praktycznych. Dziewczyna i mnie si podoba, a ten Geralt nis mnie na Thanedd na rkach. Nie ma we mnie krztyny sentymentalizmu, ale byo mi wwczas strasznie przyjemnie. Byby sposb si odwdziczy. Ale nie! Bo mylisz si, Sabrino. Dziewczyna jest wiedmink i prbuje nas po wiedmisku przychytrzy. Krtko mwic, zwia. - Czy kto tu - spytaa Yennefer, zowrogo przecigajc sowa - omiela si wtpi w sowo mojej crki? - Ty, Yennefer, milcz - sykna Filippa. - Nie odzywaj si, bym nie stracia cierpliwoci. Mamy dwa gosy na nie. Suchamy dalszych. - Gosuj za tym, by pozwoli jej jecha - powiedziaa Triss Merigold. - Znam j i rcz za ni. Chciaabym te, o ile si zgodzi, towarzyszy jej w tej podry. Wspomc j, jeli si si zgodzi, w rozwaaniach i przemyleniach. I, jeli si zgodzi, w rozmowie z Geraltem. - Take gosuj za - umiechna si Margarita Laux-Antille. - Zdziwi panie to, co powiem, ale robi to dla Tissai de Vries. Tissaia, gdyby tu bya, achna by si na sugesti, e dla utrzymania jednoci Loy trzeba stosowa przymus i ograniczenie wolnoci osobistej. - Gosuj za - powiedziaa Francesca Findabair, poprawiajc koronki na dekolcie. Powodw jest wiele, wyjawia ich nie musz i nie bd. - Gosuj za - powiedziaa rwnie lakonicznie Ida Emean aep Sivney. - Bo tak kae mi moje serce. - A ja jestem przeciwna - oznajmia sucho Assire var Anahid. - Nie kieruj mn adne sympatie, antypatie ani kwestie pryncypialne. Lkam si o ycie Ciri. Pod opiek Loy jest bezpieczna, na prowadzcych do Rivii gocicach bdzie atwym celem. A ja obawiam si, e s tacy ktrzy, odebrawszy jej nawet imi i tosamo, wci uwaaj, e to za mao. - Pozostao nam - powiedziaa do zjadliwie Sabrina Glevissig - pozna stanowisko pani Fringilli Vigo. Chocia powinno by ono oczywiste. Pozwol sobie przypomnie bowiem wszystkim paniom zamek Rhys-Rhun. - Wdziczna za przypomnienie - Fringilla Vigo dumnie uniosa gow - oddam gos za Ciri. By dowie szacunku i sympatii, jak mam dla tej dziewczyny. A nade wszystko robi to dla Geralta z Rivii, wiedmina, bez ktrego tej dziewczyny nie byoby dzi tutaj. Ktry, by ratowa Ciri, szed na koniec wiata, walczc ze wszystkim, co stano mu na drodze, nawet ze sob samym. Byoby podoci odmawia mu teraz spotkania z ni. - Za mao byo jednak podoci - powiedziaa cynicznie Sabrina - a za duo naiwnego sentymentalizmu, tego samego sentymentalizmu, ktry mamy zamiar wykorzenia z tej panny. Ba, nawet o sercu bya tu mowa. A rezultat jest taki, e szale wagi stany w rwnowadze. W martwym punkcie. Niczego nie zdecydowalimy. Trzeba gosowa jeszcze raz. Proponuj tajnie. - A po co? Wszyscy spojrzeli na t, ktra si odezwaa. Na Yennefer. - Cigle jestem czonkini tej Loy - powiedziaa Yennefer. - Nikt nie pozbawi mnie czonkostwa. Nie przyjto nikogo na moje miejsce. Formalnie mam prawo gosu. Chyba jasne jest, za czym gosuj. Gosy za przewaaj, wic i sprawa jest zaatwiona. - Twoja bezczelno - powiedziaa Sabrina, splatajc uzbrojone onyksowymi piercieniami palce - ociera si o granice dobrego smaku, Yennefer. - Na pani miejscu milczabym z pokor - dodaa powanie Sheala. - Mylc o gosowaniu, ktrego wkrtce sama bdzie pani przedmiotem. - Poparam Ciri - powiedziaa - ale ciebie, Yennefer, musz przywoa do porzdku. Wystpia z Loy, uciekajc z niej i odmawiajc wsppracy. Nie masz adnych praw. Masz

natomiast zobowizania, dugi do zapacenia, wyrok do wysuchania. Gdyby nie to, ne byaby wpuszczona za prg Montecalvo. Yennefer przytrzymywaa Ciri, rwc si, by wsta i krzycze. Ciri bez oporu i w ciszy opada na krzeso z oparciami wyrzebionymi w sfinksy. Widzc, jak ze swego fotela wstaje, grujc nagle nad stoem, Pani Sowa. Filippa Eilhart. - Yennefer - owiadczya dwicznie - nie ma prawa gosu, to jasne. Ale ja mam. Wysuchaam gosw wszystkich tu obecnych pa, mog wreszcie, jak sdz, sama zagosowa? - Co chcesz - zmarszczya brwi Sabrina - przez to powiedzie, Filippo? Filippa Eilhart spojrzaa przez st. Napotkaa oczy Ciri i zajrzaa w nie. *** Dno basenu jest z rnokolorowej mozaiki, pytki mieni si i zdaj porusza. Caa woda drga, migocze wiatocieniem. Pod wielkimi jak talerze limi nenufarw, wrd zielonych glonw migaj karasie i ory. W wodzie odbijaj si wielkie ciemne oczy dziewczynki, jej dugie wosy sigaj powierzchni, pywaj po niej. Dziewczynka, zapomniawszy o caym wiecie, wodzi rczkami wrd odyg greli, przewieszona przez krawd basenu fontanny. Chce koniecznie dotkn ktrej z tych zotych i czerwonych rybek. Rybki podpywaj do rczek dziewczynki, kr wok nich ciekawie, ale schwyta si nie daj, nieuchwytne jak zjawy, jak sama woda. Palce ciemnookiej dziewczynki zaciskaj si na nicoci. - Filippa! To najukochaszy gos. Mimo tego dziewczynka nie reaguje natychmiast. Nadal patrzy w wod, na rybki, na nenufary, na swoje odbicie. - Filippa! *** - Filippo - ostry gos Sheali de Tancarville wyrwa j z zamylenia. - Czekamy. Z otwartego okna powiao zimnym, wiosennym wiatrem. Filippa Eilhart wzdrygna si. mier, pomylaa. mier przesza obok mnie. - Ta Loa - przemwia wreszcie pewnie, gono i dobitnie - bdzie decydowa o losach wiata. Dlatego ta Loa jest jak wiat, jest jego zwierciadem. W rwnowadze staj tu rozsdek, ktry nie zawsze oznacza zimn podo i wyrachowanie, i sentymentalizm, ktry nie zawsze jest naiwny. Odpowiedzialno, elazna, narzucana choby si dyscyplina i niech do przemocy, agodno i zaufanie. Rzeczowy chd omnipotencji... i serce. - Ja - podja w ciszy, jaka zapada w sali kolumnowej zamku Montecalvo - oddajc mj gos jako ostatnia z gosujcych, bior pod uwag jeszcze jedn rzecz. Tak, ktra, nie rwnowac si z niczym, rwnoway wszystko. Idc za jej wzrokiem, wszystkie spojrzay na cian, na mozaik, na ktrej uoony z malekich rnobarwnych pytek w Urobos chwyta zbami wasny ogon. - T rzecz - podja, wpijajc w Ciri swe ciemne oczy - jest przeznaczenie. W ktre ja, Filippa Eilhart, od niedawna zaczam wierzy. Ktre ja, Filippa Eilhart, od niedawna zaczam rozumie. Przeznaczenie to nie wyroki opatrznoci, to nie zwoje zapisane rk demiurga, to nie fatalizm. Przeznaczenie to nadzieja. Bdc pena nadziei, wierzc, e to, co ma si sta, stanie si, oddaj mj gos. Oddaj mj gos Ciri. Dziecku przeznaczenia. Dziecku nadziei.

Dugo trwaa cisza w pogronej subtelnym wiatocieniu sali kolumnowej zamczyska Montecalvo. Zza okna dobieg krzyk krcego nad jeziorem ora ryboowa. - Pani Yennefer - szepna Ciri. - Czy to znaczy... - Chodmy, creczko - odpowiedziaa cichym gosem Yennefer. - Geralt czeka na nas, a droga przed nami daleka. *** Geralt przebudzi si i poderwa, majc w uszach krzyk nocnego ptaka. *** Potem czarodziejka i wiedmin pobrali si i huczne wyprawili weselisko. Ja te tam byem, mid i wino piem. A oni pniej yli szczliwie, ale bardzo krtko. On umar zwyczajnie, na atak serca. Ona umara niedugo po nim, a na co, o tym bajka nie wspomina. Mwi, e z alu i tsknoty, ale ktby tam bajkom wiar dawa. Flourens Delannoy, Bajki i klechdy Rozdzia dwunasty By szsty dzie po czerwcowym nowiu, gdy dotarli do Rivii. Wyjechali z lasw na zbocza wzgrz i wwczas pod nimi, w dole, nagle i bez ostrzeenia bysna lustrzanie tafla jeziora Loc Eskalott ksztatem runy, od ktrej wzio nazw, wypeniajcego kotlin. W tafli przeglday si poronite jod i modrzewiem wzgrza Craag Ros, wysunita rubie masywu Mahakam. I czerwone dachwki wie stojcego na jeziornym cyplu pkatego zamku Rivia, zimowej siedziby krlw Lyrii. A u zatoki przy poudniowym kracu Loc Eskalott lea grd rivski, janiejcy somianym podgrodziem, ciemniejcy domami niczym opieki porastajcymi brzeg jeziora. - No, to jakby dojechalimy - stwierdzi fakt Jaskier, osaniajc oczy doni. - Oto zatoczylimy krg, jestemy w Rivii. Dziwnie, oj, dziwnie si te losy plot... Na adnej z zamkowych nie widz biao-bkitnego proporca, a zatem krlowa Meve na zamku nie goci. Nie sdz zreszt, by ci jeszcze pamitaa tamt dezercj... - Wierz mi, Jaskier - przerwa Geralt, kierujc konia w d po zboczu. - Jest mi gboko obojtne, kto i co mi pamita. Pod miastem, niedaleko rogatek, sta kolorowy namiot przypominajcy babk z ciasta. Przed namiotem, na kiju, wisiaa biaa tarcza z czerwon krokwi. Pod podniesion po namiotu sta rycerz w penej zbroi i biaej jace ozdobionej takime godem co tarcza. Rycerz przenikliwym i do zaczepnym spojrzeniem mierzy mijajce go baby z chustami, maziarzy i dziegciarzy z agwiami towaru, pastuchw, domokrcw i proszalnych dziadw. Na widok jadcych stpa Geralta i Jaskra oczy rozbysy mu z nadziej. - Dama waszego serca - Geralt lodowatym gosem rozwia nadzieje rycerza - kimkolwiek jest, jest najpikniejsz i najcnotliwsz dziewic od Jarugi po Buin. - Na honor - odwarkn rycerz. - Prawicie, panie.

*** Jasnowosa dziewczynka w skrzanej, gsto nabijanej srebrnymi wiekami kurtce wymiotowaa na rodku ulicy, zgita w p, przytrzymujc si trzemienia hreczkowatej klaczy. Dwaj koledzy dziewczyny, identycznie umundurowani, noszcy miecze na plecach i opaski na czoach, plugawie klli przechodniw bekotliwymi nieco gosami. Obaj byli bardziej ni nietrzewi, chwiali si na nogach, obijali o boki koni i belk ustawionego przed zajazdem koniowizu. - Naprawd musimy tam wej? - spyta Jaskier. - Wewntrz tego przybytku moe by wicej takich miych pacholt. - Umwiem si tutaj. Zapomniae? To jest wanie zajazd "Pod Kogutem i Kwoczk", o ktrym traktowaa tabliczka na dbie. Jasnowosa dziewczyna zgia si znowu, rzygna spazmatycznie i nader obficie. Klacz prychna gono i szarpna si, obalajc dziewczyn i przecigajc j przez wymiociny. - No i czego si wytrzeszczasz, palancie? - bekotn jeden z chopakw. - Dziadu, siwy? - Geralt - mrukn Jaskier, zsiadajc. - Prosz ci, nie rb gupstw. - Bez obaw. Nie zrobi. Przywizali konie do koniowizu po drugiej stronie schodkw. Modziecy przestali zwraca za nich uwag, zajli si leniem i opluwaniem przechodzcej uliczk mieszczki z dzieckiem. Nie spodobao mu si to, co zobaczy. Pierwsz rzecz, ktra rzucia si w oczy po wejciu do zajazdu, by napis: KUCHARZA ZATRUDNI. Drug by wielki malunek na zbitym z desek szyldzie, przedstawiajcy brodat poczwar z ociekajcym krwi toporem. Podpis gosi: KRASNOLUD - ZAPLUTY KARZE ZDRADY. Jaskier susznie si obawia. Jedynymi praktycznie gomi zajazdu - oprcz kilku dostojnie pijanych pijakw i dwch chudych prostytutek o podkronych oczach - byy dalsze ustrojone w skrzc si od wiekw skr "pacholta" z mieczami na plecach. Byo ich omioro, pci obojga, ale rwetesu czynili za osiemnastu, przekrzykujc si wzajem i blunic. - Poznaj i wiem, ktocie s, panowie - zaskoczy ich oberysta, ledwo ich zobaczy. - I wiadomo dla was mam. Uda si wam trzeba na Wizowo, do gospody "U Wirsinga". - Ooo - powesela Jaskier. - To dobrze... - Komu dobrze, temu dobrze - oberysta wznowi wycieranie kufla w fartuch. - Gardzicie moim lokalem, wola wasza. Ale ja wam powiem, e Wizowo to krasnoludzki kwarta, nieludzie tam bytuj. - I co z tego? - zmruy oczy Geralt. - Ano, wam pewnie nic z tego - wzruszy ramionami oberysta. - Przeca ten, co dla was wiadomo zostawi, krasnolud by. Skoro si z takim zadajecie... wasza rzecz. Wasza rzecz, czyja wam kompanija milsza. - Nie jestemy szczeglnie wybredni, jeli idzie o kompani - owiadczy Jaskier, ruchem gowy wskazujc wrzeszczcych i szarpicych si przy stole smarkaczy w czarnych kurtkach i przepaskach na kokrytych trdzikiem czoach. - Ale w takiej, jak owa, jako ywo nie gustujemy. Karczmarz odstawi wytarty kufel i zmierzy ich brzydkim spojrzeniem. - Wyrozumialszym trza by - pouczy z naciskiem. - Modzie musi si wyszumie. Jest dane powiedzenie, modzie musi si wyszumie. Wojna jeich ukrzywdzia. Ojce polegli... - A matki si puszczay - dokoczy Geralt gosem lodowatym jak grskie jezioro. Rozumiem i peen jestem wyrozumiaoci. Przynajmniej staram si by peen. Idziemy, Jaskier. - A idcie, z szacunkiem - powiedzia bez szacunku oberysta. - Ale ebyta potem nie

skaryli, com was nie przestrzega. W niniejszy czas atwo w krasnoludzkiej dzielnicy guza zapa. Przy okazji. - Przy okazji czego? - A bo ja wiem? A bo to moja rzecz? - Chodmy, Geralt - ponagli Jaskier, widzc ktem oka, e ukrzywdzona przez wojn modzie, ta jeszcze w miar przytomna, przyglda im si wzrokiem byszczcym od fisstechu. - Do widzenia, panie oberysto. Kto wie, moe jeszcze kiedy odwiedzimy twj lokal, za czas jaki. Gdy ju nie bdzie przy wejciu tych napisw. - A ktry to nie podoba si waszmociom? - karczmarz zmarszczy czoo i zaczepnie wzi si pod boki. - H? Moe ten o krasnoludzie? - Nie. Ten o kucharzu. Troje modzierzy wstao od stou, lekko chwiejc si na nogach, ewidentnie z zamiarem zastpienia im drogi. Dziewczyna i dwch chopakw w czarnuch kurtkach. Z mieczami na plecach. Geralt nie zwolni kroku, szed, a twarz i wzrok mia zimne i cakowicie obojtne. Gwniarze w ostatniej niemal chwili rozstpili si, cofnli. Jaskier czu od nich piwo. Pot. I strach. - Trzeba si przyzwyczai - powiedzia wiedmin, gdy wyszli. - Trzeba si dostosowywa. - Czasem trudno. To nie jest argument. To nie jest argument, Jaskier. Powietrze byo gorce, gste i kleiste. Jak zupa. *** Na zewntrz, przed zajazdem, dwaj chopcy w czarnych kurtkach pomagali jasnowosej dziewczynie umy si w korycie. Dziewczyna parskaa, bekotliwie dowodzia, e ju jej lepiej i ogaszaa, e musi si napi. e owszem, pjdzie na bazar, by dla krotochwil przewraca stragany, ale wczeniej musi si napi. Dziewczyna nazywaa si Nadia Esposito. Imi to zostao odnotowane w annaach. Przeszo do historii. Ale o tym Geralt i Jaskier wiedzie jeszcze nie mogli. Dziewczyna te nie. *** Uliczki rivskiego grodu ttniy yciem, a tym, co zdawao si bez reszty pochania mieszkacw i przybyszw by handel. Wygldao, e wszyscy handluj tu wszystkim i wszystko prbuj zmieni na co wicej. Zewszd rozbrzmiewaa kakofonia krzykw - towar reklamowano, targowano si zajadle, lono wzajemnie, gromko obwiniano w oszustwie, zodziejstwie i szwindlu, jak rwnierz innych grzeszkach, zgoa z handlem nie zwizanych. Nim Geralt i Jaskier dotarli na Wizowo, zoono im mnstwo atrakcyjnych propozycji. Zaoferowano im midzy innymi: astrolabi, blaszan trbk, komplet sztucw zdobionych herbem rodziny Frangipanich, akcje kopalni miedzi, sj pijawek, obszarpan ksig o tytule Cud mniemany albo Gowa Meduzy, park tchrzofretek, eliksir wzmagajcy potencj oraz w ramach transakcji wizanej - niezbyt mod, niezbyt szczup i niezbyt wie niewiast. Czarnobrody krasnolud nad wyraz nachalnie chcia ich przekona do kupna tandetnego lusterka w ramce z tombaku, dowodzc, e to magiczne zwierciado Cambuscana, gdy naraz

celnie cinity kamie wytrci mu towar z rki. - Parszywy kobold! - zawy uciekajc, bosy i brudny ulicznik. - Nielud! Brodaty cap! - A eby ci flaki wygniy, ludzka mendo! - zarycza krasnolud. - eby ci wygniy i dup wycieky. Ludzie przygldali si w ponurym milczeniu. *** Kwarta Wizowo lea nad samym jeziorem, w zatoce wrd olch, paczcych wierzb i ma si rozumie - wizw. Tu byo znacznie ciszej i spokojniej, nikt nieczego nie kupowa ani nie chcia sprzedawa. Od jeziora powiewa wiaterek, szczeglnie miy po wydostaniu si z dusznego i penego much smrodu miasta. Karczmy "U Wirsinga" nie szukali dugo. Pierwszy napotkany przechodzie wskaza im j bez wahania. Na schodkach spowitego pncym groszkiem i dzik r ganku, pod daszkiem obronitym zieloniutkim mchem i gniazdami jaskek, siedziao dwch brodatych krasnoludw, pocigajc piwo z tulonych do brzuchw kufli. - Geralt i Jaskier - powiedzia jeden z krasnoludw i bekn wdzicznie. - Dugo dalicie na siebie czeka, nicponie. Geralt zsiad z konia. - Witaj, Yarpenie Zigrin. Ciesz si, e ci widz, Zoltanie Chivay. *** Byli jedynymi gomi zajazdu, intensywnie pachncego pieczystym, czosnkiem, zioami i czym jeszcze, czym nieuchwytnym, ale bardzo miym. Siedzieli przy cikim stole z widokiem na jezioro, ktre przez podbarwiane szybki w oowianych ramkach wygldao tajemniczo, urocznie i romantycznie. - Gdzie Ciri? - spyta bez ogrdek Yarpen Zigrin. - Chyba nie... - Nie - przerwa szybko Geralt. - Przyjedzie tu. Tylko jej patrze. No, brodacze, opowiadajcie, co tam u was sycha. - Nie mwiem? - rzuci z przeksem Yarpen. - Nie mwiem, Zoltan? Wraca z koca wiata, gdzie, jeli wierzy plotkom, brodzi we krwi, zabija smoki i obala cesarstwa. A nas pyta, co u nas sycha. Cay wiedmin. - Czym tu tak - wtrci si Jaskier, wszc - smakowicie niesie? - Obiadem - powiedzia Yarpen Zigrin. - Miskiem. Zapytaj, Jaskier, skd mamy misko. - Nie zapytam, bo znam ten dowcip. - Nie bd winia. - Skd macie misko? - Samo przypezo. - A teraz powanie - Yarpen otar zy, cho dowcip, prawd powiedziawszy, by do leciwy. - Z arciem jest sytuacja kryzysowa, jak to po wojnie. Misa nie uwiadczysz, nawet drobiu, o ryb te trudno... le jest z mk i kartoflem, strczkowymi... Farmy popalone, skady pograbione, stawy pospuszczane, pola ugorem... - Obrt ley - doda Zoltan. - Nie ma przewozu. Funkcjonuje tylko lichwa i handel wymienny. Widzielicie bazar? Obok ndzarzy, wyprzedajcych i wymieniajcych resztki dobytku, zbijaj fortuny spekulanci... - Jeeli do tego wszystkiego nadarzy si nieurodzaj, zim ludzie na zaczn mrze z godu.

- Naprawd tak le? - Jadc z poudnia, musiae mija wsie i osady. Przypomnij sobie, w ilu syszae szczekanie psw. - Jasna cholera - Jaskier paln si w czoo. - Widziaem... Mwiem ci, Geralt, e to nie byo normalne! e czego brakowao! Ha! Teraz kojarz! Nie byo sycha psw! Nigdzie nie byo... Urwa nagle, spojrza w stron pachncej czosnkiem i zioami kuchni, a w jego oczach zjawi si przestrach. - Bez obaw - parskn Yarpen. - Nasze misko nie z tych, co szczeka, miauczy lub woa: "Litoci!" Nasze misko jest cakiem inne. Godne krlw! - Zdrad wreszcie, krasnoludzie! - Gdymy dostali wasz list i jasne si stao, e spotkamy si wanie w Rivii, kombinowalimy z Zoltanem, czym by tu was podj. Kombinowalimy, kombinowalimy, a nam si od tego kombinowania sika zachciao, zaszlimy tedy do nadjeziornej olszynki. Patrzymy, a tam zatrzsienie wrcz limakw winniczkw. Wzilimy wic wr i naapalimy milutkich miczakw, ile tylko w ten wr wlazo... - Duo nam ucieko - pokiwa gow Zoltan Chivay. - Mymy byli krzynk pijani, a one diablo szybkie. Oba krasnoludy znowu popakay si ze miechu z kolejnego niemodego dowcipu. - Wirsing - Yarpen wskaza krztajcego si przy piecu karczmarza - zna si na przyrzdzaniu limakw, a rzecz ta, wiedzie wam trzeba, niemaych wymaga arkanw. One jednak zawoanym jest kuchmistrzem. Zanim owdowia, prowadzi z on traktierni w Mariborze z tak kuchni, e sam krl podejmowa u niego goci. Zaraz pojemy, mwi wam! - A wczeniej - skin Zoltan - zaksimy wieo uwdzon siej schwytan na szarpaka w bezdennej otchani tutejszego jeziora. I popujemy siwuch z otchani tutejszej piwnicy. - I opowie, panowie - przypomnia Yarpen, nalewajc. - Opowie! *** Sieja bya jeszcze ciepa, tusta, pachnca dymem olchowych trocin. Wdka bya zimna, a zby rway. Najpierw opowiada Jaskier, kwiecicie, potoczycie, kolorowo i ze swad, strojc opowie w ornamenty tak krane i fantazyjne, e niemal przysaniajce bujd i konfabulacj. Potem opowiada wiedmin. Opowiada sam prawd, a mwi tak sucho, drtwo i bezbarwnie, e Jaskier nie wytrzyma i wtrca si co i rusz, za co zbiera od krasnoludw reprymendy. A pniej opowie skoczya si i zapada duga cisza. - Za Milv uczniczk! - Zoltan Chivay odchrzkn, zasalutowa kubkiem. - Za Nilfgaardczyka. Za Regisa zielarza, ktry w swej chacie ugoci wdrowcw bimbrem z mandragory. I za ow Angouleme, ktrej em nie zna. Niech im bdzie lekka ziemia, wszystkim. Niechaj maj tam, w zawiatach, grubo wszystkiego, czego na tym wiecie byo im szczupo. I niechaj po wsze czasy yj ich imiona w pieniach i opowieciach. Wypijmy. *** Wirsing, chopisko szpakowate, blade i chude jak szczapa, istne zaprzeczenie stereotypu karczmarza i mistrza arkanw kuchennych, wnis na st koszyk bielutkiego i pachncego

chleba, a po nim ogromny drewniany talerz, na ktrym na podcice z lici chrzanu leay limaki, skwierczce i pryskajce czosnkowym masem. Jaskier, Geralt i krasnoludy ostro wzili si za jedzenie. Posiek by wykwintnie smaczny i przy tym niezwykle zabawny, zwaywszy konieczno onglerki dziwacznymi kleszczykami i widekami. Jedli, mlaskali, chwytali na chleb wyciekajce maso. Klli pogodnie, gdy jeden z drugim limak wyprysn si z kleszczykw. Dwa mode kotki miay dzik uciech, turlajc i gonic po pododze puste skorupki. Zapach pyncy z kuchni dowodzi, e Wirsing piecze drug porcj. *** Yarpen Zigrin niechtnie machn rk, ale zdawa sobie spraw, e wiedmin nie odpuci. - U mnie - powiedzia, wysysajc skorupk - w zasadzie nic nowego. Troch si powojowao... Troch si porzdzio, bo mnie podstarocim wybrali. Bd robi karier w polityce. W kadym innym interesie dua konkurencja. A w polityce dure na apowniku i zodziejem pogania. atwo si wybi. - Ja tam - rzek Zoltan Chivay, gestykulujc trzymanym w szczypcach limakiem - do polityki smykaki nie mam. Ja hemerni parowo-wodn zakadam, do spki z Figgsem Merluzzo i Munro Bruysem. Pamitasz ich, wiedminie, Figgsa i Bruysa? - Nie tylko ich. - Yazon Varda poleg pod Jarug - poinformowa sucho Zoltan. - Cakiem gupio, w jednej z ostatnich potyczek. - Szkoda chopa. A Percival Schuttenbach? - Gnom? O, ten ma si dobrze. Chytrek, od zacigu si wykrci, jakimi prastarymi gnomimi prawami si zasaniajc, niby e mu religia wojowa zabrania. I udao mu si, cho wszyscy przecie wiedzieli, e on cay panteon bogw i bogi oddaby za marynowanego ledzia. Teraz ma warsztat jubilerski w Novigradzie. Wiesz, odkupi ode mnie papug, Feldmarszaka Dud, i zrobi z ptaka yw reklam, wyuczywszy woa: "Brrrylanty, brrylanty". I wyobra sobie, to dziaa. Gnom ma klienteli od cholery, pene rce roboty i nabit kas. Tak, tak, to jest Novigrad! Tam pienidz na ulicach ley. Dlatego te i my nasz hamerni zamierzamy w Novigradzie uruchomi. - Bd ci ludzie drzwi gwnem maza - powiedzia Yarpen. - Kamieniami w okna miota. I zaplutym karem nazywa. Nic ci nie pomoe, e kombatant, e si za nich bi. Bdziesz pariasem w tym twoim Novigradzie. - Jako bdzie - rzek wesoo Zoltan. - W Mahakamie za dua konkurencja. I za duo politykw. Napijmy si, chopaki. Za Caleba Strattona. Za Yazona Vard. - Za Regana Dahlberga - doda Yarpen, pochmurniejc. Geralt pokrci gow. - Regan te... - Te. Pod Mayen. Sama zostaa stara Dahlbergowa. Ach, do diaska, do, do o tym, napijmy si! I pospieszmy si z tymi limakami, bo Wirsing ju niesie drug mich! *** Krasnoludy, popuciwszy pasw, wysuchay opowieci Geralta o tym, jak to ksicy romans Jaskra skoczy si na szafocie. Poeta udawa uraonego i nie komentowa. Yarpen i Zoltan ryczeli ze miechu. - Tak, tak - rzek na koniec Yarpen Zigrin, wyszczerzywszy zby. - Jak mwi stara

piosenka: chop, co w rku amie sztaby, nie oprze si woli baby. Kilka wietnych przykadw susznoci tego porzekada zebrao si dzi za jednym stoem. Zoltan Chivay, eby daleko nie szuka. Opowiadajc, co tam u niego nowego, zapomnia doda, e si eni. Wkrtce, bo we wrzeniu. Szczliwa wybranka nazywa si Eudora Brekekeks. - Breckenriggs! - skorygowa dobitnie Zoltan, marszczc brew. - Zaczynam mie do poprawiania ci wymowy, Zigrin. Bacz, albowiem ja, gdy mam czego do, potrafi przypieprzy! - Gdzie lub? I kiedy dokadnie? - pojednawczo wpad w sowo Jaskier. - Pytam, bo moe zajrzymy. Jeli zaprosisz, rozumie si. - Nie ustalono jeszcze co, gdzie, jak i czy w ogle - bkn Zoltan, najwyraniej skonfundowany. - Yarpen uprzedza fakty. Niby jestemy z Eudor po sowie, ale czy to mona wiedzie, co bdzie? W takich, kurwa, czasach? - Drugi przykad babskiej wszechmocy - kontynuowa Yarpen Zigrin - to Geralt z Rivii, wiedmin. Geralt udawa zajtego limakiem. Yarpen parskn. - Odzyskawszy oto cudem swoj Ciri - podj - pozwala jej odjecha, godzi si na ponowne rozstanie. Zostawia j znowu sam, chocia, jak tu susznie kto zauway, czasu nie s, kurwa, najspokojniejsze. A wszystko to dany wiedmin robi dlatego, e tak chce pewna kobieta. Wiedmin wszystko i zawsze robi tak, jak chce tego owa kobieta, znana ogowi jak Yennefer z Vengerbergu. I eby to jeszcze dany wiedmin co z tego mia. Ale on nie ma. Zaiste, jak mawia krl Dezmod, zagldnwszy po skoczonej potrzebie do nocnika: "Rozum nie jest w stanie tego ogarn". - Proponuj - Geralt z przemiym umiechem wznis kubek - napi si i zmieni temat. - O, to, to - powiedzieli w duecie Jaskier i Zoltan. *** Wirsing wznis na st trzeci, a potem czwart mich limakw winniczkw. Nie zapomnia te, ma si rozumie, o chlebie i gorzace. Biesiadnicy nasycili si ju nieco jadem, nic tedy dziwnego, e toasty wznoszono nieco czciej. Nic te dziwnego, e do dyskursu coraz czciej i gciej zakradaa si filozofia. *** - Zo, z ktrym walczyem - powtrzy wiedmin - byo przejawem dziaa Chaosu, dziaa obliczonych na to, by zakci ad. Tam bowiem, gdzie szerzy si Zo, ad zapanowa nie moe, wszystko, co ad zbuduje, runie, nie ostoi si. wiateko mdroci i pomyk nadziei, ar ciepa, miast rozbyska, zgasn. Bdzie ciemno. A w ciemnoci bd ky, pazury i krew. Yarpen Zigrin pogadzi brod zatuszczon wyciekym ze limakw czosnkowozioowym masem. - Bardzo to adnie powiedziane, wiedminie - przyzna. - Ale, jak rzeka modziutka Cerro do krla Vridanka na ich pierwszej schadzce: "Niebrzydka rzecz, ale czy ma jakie zastosowanie praktyczne?" - Racja istnienia - wiedmin nie umiechn si - i racja bytu wiedminw zostay zachwiane, albowiem walka Dobra ze Zem toczy si teraz na innym polu bitwy i zupenie inaczej jest prowadzona. Zo przestao by chaotyczne. Przestao by lep i ywioow si, przeciw ktrej wystpi musia wiedmin, mutant rwnie morderczy i rwnie chaotyczny jak

samo Zo. Dzi Zo rzdzi si prawami - bo prawa mu przysuguj. Dziaa w myl zawartych traktatw pokojowych, bo pomylano o nim, owe traktaty zawierajc... - Widzia wypdzonych na poudnie osadnikw - domyli si Zoltan Chivay. - I nie tylko - doda powanie Jaskier. - Nie tylko. - I co z tego? - Yarpen Zigrin siad wygodniej, splt donie na brzuchu. - Kady co widzia. Kadego co kiedy wkurzyo, kady kiedy na krcej lub duej straci apetyt. Albo sen. Tak bywa. Tak bywao. I tak bywa bdzie. Wicej filozofii, jak i z tych skorup tutaj, jako ywo z tego nie wyciniesz. Bo i nie ma wicej. Co tobie nie w smak, wiedminie, co tobie nie po myli? Zmiany, ktrym ulega wiat? Rozwj? Postp? - Moe. Yarpen milcza dugo, patrzc na wiedmina spod krzaczastych brwi. - Postp - rzek wreszcie - jest jak stado wi. I tak naley na w postp patrze, tak go naley ocenia. Jak stado wi acych po gumnie i obejciu. Z faktu istnienia tego stada wypywaj rozlicznie korzyci. Jest golonka. Jest kiebasa, jest sonina, s nki w galarecie. Sowem, s korzyci! Nie ma co tedy nosem krci, e wszdzie nasrane. Wszyscy milczeli czas jaki, rozwaajc w duszach i sumieniach rne wane rzeczy i sprawy. - Trzeba si napi - rzek wreszcie Jaskier. Nikt nie zaprotestowa *** - Postp - powiedzia wrd ciszy Yarpen Zigrin - bdzie, na dusz met, rozjania mroki. Ciemno ustpi przed wiatem. Ale nie od razu. I na pewno nie bez walki. Geralt, zapatrzony w okno, umiechn si do wasnych myli i marze. - Ciemno, o ktrej mwisz - powiedzia - to stan ducha, nie materii. Do walki z czym takim trzeba wyszkoli cakiem innych wiedminw. Najwyszy czas zacz. - Zacz si przekwalifikowywa? To miae na myli? - Cakiem nie to. Mnie wiedmistwo ju nie interesuje. Przechodz w stan spoczynku. - Akurat! - Mwi najzupeniej powanie. Skoczyem z wiedmistwem. Zapada duga cisza, przerywana wciekym miauczeniem kotkw, ktre pod stoem drapay si i gryzy, wierne obyczajowi swego gatunku, dla ktrego zabawa bez blu to adna zabawa. - Skoczy z wiedmistwem - powtrzy wreszcie przecigle Yarpen Zigrin. - Ha! Sam nie wiem, co o tym myle, jak powiedzia krl Dezmod, gdy przyapano go na oszukiwaniu w karty. Ale podejrzewa mona najgorsze. Jaskier, ty z nim podrujesz, duo z nim przestajesz. Zdradza inne objawy paranoi? - Dobra, dobra - Geralt mia twarz kamienn. - arty na bok, jak powiedzia krl Dezmod, gdy wrd uczty gocie nagle zaczli sinie i umiera. Powiedziaem, co miaem do powiedzenia. A teraz do czynw. Zdj miecz z oparcia krzesa. - Oto twj sihill, Zoltanie Chivay. Zwracam ci go z podzikowaniem i pokonem. Posuy. Pomg. Ratowa ycie. I odbiera ycie. - Wiedminie... - krasnolud unis rce w obronnym gecie. - Miecz jest twj. Nie poyczaem ci go, lecz podarowaem. Podarunki... - Milcz, Chivay. Zwracam ci twj miecz. Nie bdzie mi ju potrzebny. - Akurat - powtrzy Yarpen. - Nalej mu wdki, Jaskier, bo gada jak stary Schrader, gdy mu w szybie kopalni oskard spad na gow. Geralt, ja wiem, e ty jeste natura gboka i

dusza wyniosa, ale nie pieprz, bardzo ci prosz, takich godnych kawakw, bo w audytorium, jak atwo zauway, nie siedzi ani Yennefer, ani adna inna z twoich czarodziejskich konkubin, jeno my, stare wilki. Nie nam, starym wilkom, baja o tym, e miecz niepotrzebny, wiedmin niepotrzebny, e wiat jest be, e to, e sio. Jeste wiedminem i bdziesz nim... - Nie, nie bd - zaprzeczy agodnie Geralt. - Pewnie zdziwi to was, stare wilki, ale doszedem do wniosku, e gupot jest sikanie pod wiatr. e gupot jest nadstawia karku za kogo. Nawet jeli ten kto paci. I nic do tego nie ma filozofia egzystencjalna. Nie uwierzycie, ale wasna skra staa mi si nagle nad wyraz mia. Doszedem do wniosku, e gupot byoby zaraa j w cudzej obronie. - Zauwayem - kiwn gow Jaskier. - Z jednej strony, to mdre. Z drugiej... - Nie ma drugiej. - Yennefer i Ciri - spyta po maej chwili Yarpen - maj co wsplnego z twoj decyzj? - Wiele. - Tedy wszystko jasne - westchn krasnolud. - Nie bardzo wiem, co prawda, jak ty, profesjona od miecza, zamierzasz si sustentowa, jak masz zamiar urzdzi sobie byt doczesny. Cho nijak, choby zby rwa, nie widz ci w roli, wemy, takiego plantatora kapusty, c jednak, wybr trzeba uszanowa. Gospodarzu, pozwl! Oto miecz mahakamski sihill z kuni samego Rhundurina. By to podarek. Obdarowany go nie chce, darowujcemu przyj zwrotu nie wolno. We go wic ty, przymocuj nad kominem. Przemianuj karczm na "Pod Wiedmiskim Mieczem". Niech tu w zimowe wieczory pyn opowieci o skarbach i potworach, o krwawej wojnie i zaciekych walkach, o mierci. O wielkiej mioci i o niezomnej przyjani. O odwadze i o honorze. Niechaj ten miecz nastaja suchaczy i zsya natchnienie bajarzom. A teraz nalejcie mi, panowie, w to oto naczynie wdki, albowiem bd mwi dalej, bd wygasza gbokie prawdy i rne filozofie, w tym egzystencjalne. Gorzak rozlano do kubkw w ciszy i dostojestwie. Spojrzano sobie w oczy i wypito. Z nie mniejszym dostojestwem. Yarpen Zigrin odchrzkn, powid wzrokiem po suchaczach, upewni si, czy aby s dostatecznie skupieni i dostojni. - Postp - przemwi z namaszczeniem - bdzie rozjania mroki, bo od tego w postp jest, jak ta, nie przymierzajc, dupa od stania. Bdzie coraz janiej, coraz mniej bdziemy bali si ciemnoci i zaczajonego w niej Za. Przyjdzie, by moe, i taki dzie, kiedy w ogle przestaniemy wierzy, e w tej ciemnoci co czyha. Bdziemy takie lki wymiewa. Nazywa dziecinnymi. Wstydzi si ich! Ale zawsze, zawsze bdzie istniaa ciemno. I zawsze bdzie w ciemnoci Zo, zawsze bd w ciemnoci ky i pazury, mord i krew. I zawsze bd potrzebni wiedmini. *** Siedzieli w zadumie i milczeniu, pogreni w mylach tak gboko, e ich uwadze umkn rosncy nagle szum i haas miasta, gniewny, zowrogi, przybierajcy na sile jak buczenie rozdranionych os. Ledwie zauwayli, jak cichutkim i pustym nadjeziornym bulwarem przemkna jedna, druga, trzecia posta. W momencie, gdy nad miastem eksplodowa ryk, drzwi zajazdu "U Wirsinga" rozwary si z trzaskiem i do wntrza wpad may krasnolud, czerwony z wysiku i z trudem apicy powietrze. - Co jest? - unis gow Yarpen Zigrin. Krasnolud, nadal nie mogc zapa tchu, wskaza rk w stron rdmiecia. Oczy mia

dzikie. - We gboki wdech - poradzi Zoltan Chivay. - I gadaj, w czym rzecz. *** Potem mwiono, e tragiczne wypadki w Rivii byy wydarzeniem absolutnie przypadkowym, e bya to reakcja spontaniczna, naga i niemoliwa do przewidzenia eksplozja susznego gniewu, zrodzona przez wzajemn wrogo i niech ludzi, krasnoludw i elfw. Mwiono, e to nie ludzie, lecz krasnoludy zaatakoway pierwsze, e z ich strony wysza agresja. e krasnoludzki przekupie obrazi mod szlachciank Nadi Esposito, sierot wojenn, e uy wobec niej przemocy. Gdy za w obronie szlachcianki stanli jej przyjaciele, krasnolud skrzykn swych rodakw. Doszo do bitki, a potem walki, ktra w mgnieniu oka obja cay bazar. Walka przerodzia si w rze, w zmasowany atak ludnoci na zajmowan przez nieludzi cz podgrodzia i dzielnic Wizowo. W cigu niecaej godziny, od incydentu na bazarze do interwencji magw, zabite zostay sto osiemdziesit cztery osoby, a blisko poow ofiar stanowiy kobiety i dzieci. Tak te wersj wypadkw podaje w swej pracy profesor Emmerich Gottschalk z Oxenfurtu. Ale byli tacy, ktrzy mwili co innego. Gdzie tu spontaniczno, gdzie tu raptowna i nieprzewidywalna eksplozja, pytali, jeeli w cigu kilku minut od zaj na bazarze zjawiy si na ulicach wozy, z ktrych ludziom zaczto rozdawa bro? Gdzie tu nagy a suszny gniew, jeeli prowodyrami motochu, tymi najbardziej widocznymi i aktywnymi w czasie masakry, byli ludzie, ktrych nikt nie zna, a ktrzy przybyli do Rivii na kilka dni przed zajciami, nie wiedzie skd? I zniknli potem nie wiadomo gdzie? Dlaczego wojsko interweniowao tak pno? I z pocztku tak opieszale? Jeszcze inni naukowcy doszukiwali si rivskich zajciach nilfgaardzkich prowokacji, a byli i tacy, ktrzy twierdzili, e wszystko to uknuy same krasnoludy do spki z elfami. e same si pozabijay, by oczerni ludzi. Wrd powanych naukowych gosw zupenie zagubia si nader miaa teoria pewnego modego i ekscentrycznego magistra, ktry - dopki go nie uciszono - twierdzi, e w Rivii do gosu doszy nie adne spiski i tajemne sprzysienia, lecz zwyczajne i jake powszechne cechy miejscowej ludnoci: ciemnota, ksenofobia, brutalne chamstwo i dogbnie zbydlcenie. A potem sprawa znudzia si wszystkim i przestano o niej mwi w ogle. *** - Do piwnicy! - powtrzy wiedmin, a niepokojem nasuchujc zbliajcego si szybko ryku i wrzasku tuszczy. - Krasnoludy do piwnicy! Bez gupiej bohaterszczyzny! - Wiedminie - stkn Zoltan, ciskajc stylisko topora. - Ja nie mog... Tam gin moi bracia... - Do piwnicy. Pomyl o Eudorze Brekekeks. Chcesz by owdowiaa przed lubem? Argument podziaa. Krasnoludy zeszy do loszku. Geralt i Jaskier zakryli wejcie somian rogk. Wirsing, zwykle blady, teraz by biay. Jak twarg. - Widziaem pogrom w Mariborze - wyduka, patrzc na wejcie do piwnicy. - Jeli ich tam znajd... - Id do kuchni. Jaskier te by blady. Geralt niespecjalnie mu si dziwi. W bezforemnym i jednostajnym

do niedawna ryku, jaki ich dolatywa, zabrzmiay indywidualne nuty. Takie, na dwik ktrych wosy podnosiy si na gowie. - Geralt - wyjcza poeta. - Ja jestem troch podobny do elfa... - Nie bd gupi. Nad dachami wykwity kby dymu. A z uliczki wypadli zbiegowie. Krasnoludy. Pci obojga. Dwch bez zastanowienia skoczyo do jeziora i zaczo pyn, ostro kotujc wod, na wprost, na ploso. Reszta si rozbiega. Cz skrcia w stron obery. Z uliczki wypada tuszcza. Bya szybsza od krasnoludw. W tym wycigu dza mordu wygrywaa. Wrzask mordowanych zawidrowa w uszach, zadzwoni kolorowanymi szybkami w oknach zajazdu. Geralt poczu, jak zaczynaj dre mu rce. Jednego krasnoluda dosownie rozszarpano, rozerwano na sztuki. Drugiego, przewrconego na ziemi, w kilka chwil zmieniono w krwaw bezksztatn mas. Kobiet zadgano widami i spisami, dziecko, ktrego bronia do koca, zwyczajnie rozdeptano, zmiadono uderzeniami obcasw. Troje - krasnolud i dwie kobiety - ucieko wprost ku obery. Za nimi gna ryczcy tum. Geralt wzi gboki wdech. Wsta. Czujc na sobie przeraone oczy Jaskra i Wirsinga, zdj z pki nad kominem sihill, miecz kuty w Mahakamie, w kuni samego Rhundurina. - Geralt.. - zajcza rozdzierajco poeta. - Dobra - powiedzia wiedmin, idc ku wyjciu. - Ale to ju ostatni raz! Niech mnie szlag, to ju naprawd ostatni raz! Wyszed na ganek, a z ganku ju skoczy, szybkim ciciem rozpata draba w murarskim kitlu, zamierzajcego si na kobiet kielni. Nastpnemu odrba rk wczepion we wosy drugiej niewiasty. Kopicych przewrconego krasnoluda zasiek dwoma szybkimi, skonymi ciciami. I poszed w tum. Szybko, zwijajc si w pobrotach. Ci celowo szeroko, pozornie bezadnie - wiedzc, e takie cicia s bardziej krwawe i bardziej spektakularne. Nie chcia ich zabija. Chcia ich tylko porzdnie pokaleczy. - Elf! Elf! - rozdar si dziko kto z tuszczy. - Zabi elfa! Przesada, pomyla, Jaskier moe, ale ja elfa nie przypominam z adnej strony. Wypatrzy tego, ktry krzycza, onierza chyba, bo w brygantynie i wysokich butach. Wkrci si w tum jak wgorz. onierz zastawi si trzymanym oburcz oszczepem. Geralt ci wzdu drzewca, odrbujc mu palce. Zawirowa, kolejnym szerokim ciciem wywoujc wrzaski blu i fontanny krwi. - Pomiuj! - rozczochrany modzik o oszalaych oczach pad przed nim na kolana. Oszczd! Geralt oszczdzi, wstrzyma rk i miecz, przeznaczony do ciosu impet wykorzystujc na obrt. Ktem oka zobaczy, jak rozczochrany si zrywa, zobaczy, co trzyma w rkach. Zama obrt, by wywin si w odwrotny unik. Ale ugrzz w tumie. Na uamek sekundy ugrzz w tumie. Mg tylko spojrze na lecce ku niemu trjzbne ostrze wide. *** Ogie w palenisku ogromnego komina wygas, w halli zrobio si ciemno. Wiejcy od gr wicher wiszcza w szczelinach murw, wy, wdzierajc si przez nieszczelne okiennice Kaer Morhen, Wiedmiskiego Siedliszcza. - Psiakrew! - Eskel nie wytrzyma, wsta, otworzy kredens. - "Mewa" czy wdka?

- Wdka - powiedzieli jednym gosem Con i Geralt. - No pewnie - odezwa si skryty w cieniu Vesemir. - No pewnie, jasne! Utopcie wasz gupot w gorzale. Gupcy cholerni! - To by wypadek... - bkn Lambert. - Radzia ju sobie na grzebieniu... - Zamknij jadaczk, durniu! Nie chc sysze twego gosu! Powiadam ci, jeli dziewczynie co si stao... - Ma si ju dobrze - przerwa mikko Con. - pi spokojnie. Gboko i zdrowo. Obudzi si troch obolaa, i to wszystko. O transie, o tym, co si stao, nie bdzie w ogle pamitaa. - Bylecie wy pamitali - sapn Vesemir. - Kapuciane by! Nalej i mnie, Eskel. Milczeli dugo, zasuchani w wycie wichury. - Trzeba kogo wezwa - powiedzia wreszcie Eskel. - Trzeba tu cign jak magiczk. To, co dzieje si z t dziewczyn, nie jest normalne. - To ju trzeci trans. - Ale po raz pierwszy mwia artykuowanie... - Powtrzcie mi jeszcze raz, co mwia - rozkaza Vesemir, jednym zamachem wychylajc pucharek. - Sowo w sowo. - Nie da si sowo w sowo - powiedzia Geralt, zapatrzony w ar. - A sens, jeli ma sens szukanie w tym sensu, by taki: ja i Con umrzemy. Zby bd nasz zgub. Obu nas zabij zby. Jego dwa. Mnie trzy. - Jest do prawdopodobne - prychn Lambert - e zostaniemy zagryzieni. Kadego z nas mog w kadej chwili zgubi zby. Was dwu jednak, jeli ta wieszczba jest prawdziwie wieszcza, wykocz jakie wyjtkowo szczerbate monstra. - Albo ropna zgorzel od zepsutych zbw - kiwn gow Eskel, pozornie powany. Tyle e nam przecie nie psuj si zby. - A ja - powiedzia Vesemir - nie kpibym sobie z tej sprawy. Wiedmini milczeli. Wicher wy i gwizda w murach Kaer Morhen. *** Rozczochrany modzik, jak gdyby przeraony tym, co zrobi, puci stylisko, wiedmin wbrew woli zakrzycza z blu, zgi si, wbite w jego brzuch trjzbne widy przewayy go, a gdy upad na kolana, same wysuny si z ciaa, upady na bruk. Krew polaa si z szumem i pluskiem godnym wodospadu. Geralt chcia wsta z kolan. Zamiast tego przewrci si na bok. Otaczajce go dwiki nabray pogosu i echa, sysza je tak, jak gdyby mia gow pod wod. Widzia te niewyranie, z zakcon perspektyw i zupenie faszyw geometri. Ale widzia, jak tum pierzcha. Widzia jak czmych przed odsiecz. Przed Zoltanem i Yarpenem z toporami, Wirsingiem z tasakiem od misa i Jaskrem zbrojnym w miot. Stjcie, chcia krzykn, dokd? Wystarczy, e to ja zawsze sikam pod wiatr. Ale nie mg krzykn. Gos zdawia fala krwi. *** Miao si na poudnie, gdy czarodziejki dotary do Rivii, gdy w dole, w perspektywie gocica, lustrzanie zabysa tafla jeziora Loc Eskalott, czerwone dachwki zamku i dachy grodu. - No, to dojechaymy - stwierdzia fakt Yennefer. - Rivia! Ha, jak to si przedziwnie losy

plot. Ciri, od duszego czasu bardzo podniecona, zmusia Kelpie do taczenia i drobienia kopytami. Triss Merigold westchna niezauwaalnie. To znaczy, mylaa, e to byo niezauwaalnie. - Prosz, prosz - Yennefer pokosia na ni oczy. - Jakie to dziwne dwiki unosz tw pier dziewicz, Triss. Ciri, pojed do przodu, sprawd, czy ci tam nie ma. Triss odwrcia twarz, zdecydowana nie prowokowa i nie dawa pretekstu. Nie liczya na efekt. Od duszego czasu wyczuwaa w Yennefer zo i agresj, tym silniejsze, im bardziej zbliay si do Rivii. - Ty, Triss - powtrzya zjadliwie Yennefer - nie rumie si, nie wzdychaj, nie li si i wier pupk w siodle. Mylisz, e dlaczego ulegam twojej probie, zgodziam si, by pojechaa z nami? Na omdlewajco rozkoszne spotkanie z niegdysiejszym ukochanym? Ciri, prosiam, pojed nieco do przodu! Daj nam porozmawia! - To jest monolog, nie rozmowa - powiedziaa butnie Ciri, ale pod gronym fiokowym spojrzeniem skapitulowaa natychmiast, gwizdna na Kelpie i pogalopowaa gocicem. - Nie jedziesz na spotkanie z kochankiem, Triss - podja Yennefer. - Nie jestem ani tak szlachetna, ani tak gupia, by tobie dawa sposobno, a jemu pokus. Tylko tej jeden raz, dzisiaj, pniej zadbam, bycie oboje nie mieli pokus ni okazji. Ale dzisiaj nie odmwi sobie sodkiej i perwersyjnej przyjemnoci. On wie o roli, ktr odegraa. I podzikuje ci za to swoim synnym spojrzeniem. A ja bd patrzya na twoje drce wargi i dygoczce donie, bd suchaa twoich kulawych przeprosin i usprawiedliwie. I wiesz co, Triss? Bd omdlewaa z rozkoszy. - Wiedziaam - burkna Triss - e nie zapomnisz mi, e bdziesz si mci. Godz si na to, bo faktycznie zawiniam. Ale jedno musz ci powiedzie, Yennefer. Nie licz za bardzo na to omdlewanie. On umie wybacza. - Za to, co zrobiono jemu, owszem - zmruya oczy Yennefer. - Ale on nigdy nie wybaczy ci tego, co zrobiono Ciri. I mnie. - Moe - Triss przekna lin. - Moe i nie wybaczy. Zwaszcza jeli ty si o to postarasz. Ale na pewno nie bdzie si znca. Do tego si nie zniy. Yennefer chlasna konia nahajk. Ko zara, skoczy, zaplsa tak gwatownie, e czarodziejka zachwiaa si z siodle. - Do tej dyskusji! - warkna. - Wicej pokory, ty arogancka szantrapo! To jest mj mczyzna, mj i tylko mj! Rozumiesz? Masz przesta o nim mwi, masz przesta o nim myle, masz przesta zachwyca si jego szlachetnym charakterem... Od zaraz, od natychmiast! Och, mam ochot chwyci ci za te rye kudy... - Sprbuj tylko! - wrzasna Triss. - Tylko sprbuj, mapo, a oczy ci wydrapi! Ja... Umilky, widzc Ciri, pdzc ku nim na zamanie karku, w chmurze i kurzawie. I od razu wiedziay, e co si wici. I od razu zobaczyy, co. Zanim jeszcze Ciri do nich dojechaa. Ponad strzechy bliskiego ju podgrodzia, ponad dachwki i kominy grodu, strzeliy nagle czerwone jzory pomienia, kbami buchn dym. Uszu czarodziejek dobieg krzyk, daleki jak brzczenie natrtnych much, jak buczenie rozzoszczonych trzmieli. Krzyk rs, wzmaga si kontrapunktowany pojedynczymi wysokimi wrzaskami. - Co si tam, cholera, dzieje? - Yennefer stana w strzemionach. - Najazd? Poar? - Geralt... - jkna nagle Ciri, robic si biaa jak welinowy papier. - Geralt! - Ciri? CO z tob? Ciri uniosa rk, a czarodziejki zobaczyy krew, ciekajc po jej doni. Lini ycia. - Koo si zamkno - powiedziaa dziewczyna, zamykajc oczy. - Zrani mnie cier ry z Shaerrawedd, a w Urobos zatopi zby we wasnym ogonie. Jad, Geralt! Jad do ciebie! Nie zostawi ci samego!

Nim ktrakolwiek z czarodziejek zdoaa zaprotestowa, dziewczyna obrcia Kelpie i momentalnie posza w cwa. Miay do przytomnoci umysu, by natychmiast wasne konie zmusi do galopu. Ale ich wierzchowce z Kelpie mierzy si nie mogy. - Co jest? - krzykna Yennefer, ykaj wiatr. - Co si dzieje? - Przecie wiesz! - zakaa Triss, cwaujc u jej boku. - Pd, Yennefer! Nim wpady midzy budy podgrodzia, nim minli ich pierwsi uciekajcy z miasta zbiegowie, Yennefer miaa ju na tyle jasny obraz sytuacji, by wiedzie, e to, co dzieje si w Rivii, to nie poar i nie najazd wraych wojsk, lecz pogrom. Wiedziaa te, co poczua Ciri, ku czemu - i komu - tak gna. Wiedziaa rwnierz, e nie dogoni jej. Nie byo szans. Spanikowanych, zbitych w tum ludzi, przed ktrymi ona i Triss musiay wry wierzchowce tak, e o mao nie fikny przez koskie by. Kelpie po prostu przeskoczya, kopyta klaczy strciy kilka kapeluszy i czapek. - Ciri! Stj! Nie wiedzie kiedy, byy ju wrd uliczek penych rozbieganej i wyjcej tuszczy. Yennefer w przelocie dostrzega lece w rynsztokach ciaa, widziaa trupy powieszone za nogi na supach i belkach. Widziaa lecego na ziemi krasnoluda, ktrego kopano i bito kijami, widziaa drugiego, ktrego masamrowano szyjkami stuczonych butelek. Syszaa krzyki katujcych, krzyki i wycie katowanych. Widziaa, jak nad wyrzucon z okna kobiet zwara si ciba, jak zamigotay wznoszce si i opadajce drgi. Tum gstnia, ryk rs. Czarodziejkim wydawao si, e dystans midzy nimi a Ciri zmala. Nastpn przeszkod na drodze Kelpie bya grupka zdezorientowanych halabardnikw, ktrych kara klacz potraktowaa jak parkan i przeskoczya, jednemu strcajc paski kapalin. Pozostali a przysiedli ze strachu. W penym galopie wpady na plac. Tu byo a czarno od ludzi. I dymu. Yennefer zorientowaa si, e Ciri, niechybnie wiedziona prorocz wizj, zmierza ku samemu jdru, samemu centrum wydarze. W sam ogie poarw, tam, gdzie szala mord. Bo w ulicy, ku ktrej skrcia, wrzaa walka. Krasnoludy i elfy zaciekle broniy zaimprowizowanej barykady, broniy strasonej pozycji, padajc ju i ginc pod naporem walcego si na nich wyjcego motochu. Ciri wrzasna, przywara do koskiej szyi. Kelpie wzbia si i przeleciaa nad barykad nie jako ko, ale jak wielki czarny ptak. Yennefer wpada w tum, wrya konia, przewracajc kilka osb. cignito j z sioda, nim zdoaa wrzasn. Dostaa czym w plecy, w krzye, w ty gowy. Upada na kolana, zobaczya zaronitego typa w szewskim fartuchu szykujcego si, by j kopn. Yennefer miaa dosy takich, ktrzy kopi. Z jej rozcapierzonych palcw strzeli siny i syczcy ogie, tncy jak bicz twarze, torsy i rce otaczajcych ja ludzi. Zamierdziao palonym misem, ryki i wizgi blu wybiy si na moment ponad oglny rwetes i harmider. - Wiedma! Elfia wiedma! Czarownica! Nastpny typ skoczy ku niej ze wzniesion siekier. Yennefer strzelia mu ogniem prosto w twarz, gaki oczne typa pky, zakipiay i z sykiem wylay si na policzki. Przelunio si. Kto chwyci j za rami, szarpna si, gotowa pali, ale to bya Triss. - Uciekajmy std... Yenna... Ucie... kajmy... Syszaam j mwic takim gosem, przemkno przez gow Yennefer. Wargami, ktre s jak z drewna, ktrych nie zwila nawet kropelka liny. Wargami, ktre paraliuje lk, ktrymi trzsie panika. Syszaam j, mwic takim gosem. Na wzgrzu Sodden. Gdy umieraa ze strachu. Teraz te umiera ze strachu. Do koca ycia bdzie umiera ze strachu. Bo ten, kto raz nie zamie w sobie tchrzostwa, bdzie umiera ze strachu do koca swoich dni.

Palce, ktre Triss wczepia jej w rka, byy jak ze stali, Yennefer wyzwolia si z ich chwytu z najwyszym wysikiem. - Chcesz, to uciekaj! - krzykna. - Schowaj si za kieck twojej Loy! Ja mam czego broni! Ja Ciri samej nie zostawi! Ani Geralta! Precz, hooto! Z drogi, jeli wam skra mia! Tum, odgradzajcy j od konia, cofn si przez byskawicami, sypicymi si z oczu i rk czarodziejki. Yennefer szarpna gow, rozburzajc czarne loki. Wygldaa jak wcielona furia, jak anio zagady, karzcy anio zagady z ognistym mieczem. - Won, precz do domw, chamy! - wrzasna smagajc motoch pomiennym biczem. Precz! Do pocechuj was ogniem, jak bydo! - To tylko jedna wiedma, ludzie! - rozleg si z tumu dwiczny i metaliczny gos. Jedna zatracona elfia gularka! - Jest sama! Ta druga ucieka! Hej, dziatki, a do kamieni! - mier nieludziom! Gorze czarownicy! - Na pohybel! Pierwszy kamie wisn jej koo ucha. Drugi rbn w rami, a si zatoczya. Trzeci uderzy prosto w twarz. Bl najpierw ognicie eksplodowa w oczach, potem owin wszystko czarnym aksamitem. *** Ockna si, jkna z blu. Oba przedramiona i przeguby rway blem. Signa odruchowo, namacaa grube warstwy bandaa. Jkna znowu, gucho, rozpaczliwie. Z alu, e to nie sen. I z alu, e si nie udao. - Nie udao si - powiedziaa siedzca obok ka Tissaia de Vries. Yennefer chciao si pi. Pragna, by kto choby zwily jej pokryte lepkim nalotem wargi. Ale nie poprosia. Duma jej nie pozwalaa. - Nie udao si - powtrzya Tissaia de Vries. - Ale nie dlatego, e si nie staraa. Cia dobrze i gboko. Dlatego jestem tu teraz przy tobie. Gdyby to byy tylko jaseki, gdyby to bya gupia, niepowana demonstracja, miaabym dla ciebie wycznie pogard. Ale ty cia gboko. Powanie. Yennefer tpo patrzya w sufit. - Zajm si tob, dziewczyno. Bo chyba warto. A bdzie trzeba nad tob popracowa, oj, trzeba bdzie. Bd musiaa nie tylko wyprostowa ci krgosup i opatk, ale i wyleczy rce. Tnc yy, poprzecinaa sobie cigna. A rce czarodziejki to wane instrumenty, Yennefer. Wilgo na ustach. Woda. - Bdziesz ya - gos Tissai by rzeczowy, powany, surowy nawet. - Jeszcze nie nadszed twj czas. Gdy nadejdzie, przypomnisz sobie ten dzie. Yennefer chciwie ssaa wilgo z owinitego mokrym bandarzem patyczka. - Zajm si tob - powtrzya Tissaia de Vries, delikatnie dotykajc jej wosw. - A teraz... Jestemy tu same. Bez wiadkw. Nikt nie zobaczy, a ja nikomu nie powiem. Pacz, dziewczyno. Wypacz si. Wypacz si ostatni raz. Potem ju nie wolno bdzie ci paka. Nie ma paskudniejszego widoku ni paczca czarodziejka. *** Oprzytomniaa, charkna, wyplua krew. Kto cign j po ziemi, bya to Triss, poznaa po zapachu jej perfum. Niedaleko nich po bruku dzwoniy podkute kopyta, wibrowa wrzask.

Yennefer zobaczya jedca w penej zbroi, w biaej jace z czerwon krokwi, z wysokoci kopijniczego sioda okadajcego tum bykowcem. Ciskane przez motoch kamienie bezsilnie odbijay si od zbroi i przybicy. Ko ra, ciska si, wierzga. Yennefer czua, e zamiast grnej wargi ma wielki kartofel. Przynajmniej jeden przedni zb by uamany lub wybity, bolenie kaleczy jzyk. - Triss... - wybekotaa. - Teleportuj nas std! - Nie, Yennefer - gos Triss by bardzo spokojny. I bardzo zimny. - Zabij nas... - Nie, Yennefer. Ja nie uciekn. Nie schowam si za kieck Loy. I nie bj si, nie zemdlej ze strachu jak pod Sodden. Ja zami to w sobie. Ja ju zamaam! Blisko wylotu uliczki, w zaomie omszaych murw pitrzya si wielka kupa kompostu, gnoju i odpadkw. Bya to okazaa kupa. Mona powiedzie, wzgrze. Tumowi udao si wreszcie cisn i unieruchomi rycerza i jego konia. Zwalono go na ziemi, ze straszliwym hukiem, motoch wpezn na niego jak wszy, zakry ruchliw warstw. Triss, wcignwszy Yennefer, stana na szczycie kupy mieci, wzniosa do gry rce. Wykrzykna zaklcie, a wykrzykna je z prawdziw wciekoci. Tak przenikliwie, e tum cich na uamek sekundy. - Zabij nas - Yennefer spluna krwi. - Jak amen... - Pom mi - Triss na moment przerwaa inkantacj. - Pom mi, Yennefer. Rzucimy na nich Piorun Alzura... I zabijemy z piciu, pomylaa Yennefer. Po czym reszta nas rozszarpie. Ale dobrze, Triss, jak chcesz. Jeli ty nie uciekasz, nie zobaczysz, jak uciekam ja. Wczya si do inkantacji. Krzyczay we dwie. Tum przez chwil gapi si na nie, ale rycho ochon. Wok czarodziejek znowu zawiszczay kamienie. Tu obok skroni Triss przelecia cinity oszczep. Triss nawet nie drgna. To w ogle nie dziaa, pomylaa Yennefer, nasz czar w ogle nie dziaa. Nie mamy szans, by wyskandowa co tak skomplikowanego, jak Piorun Alzura. Alzur, jak si twierdzi, mia gos jak dzwon i dykcj oratora. A my piszczymy i bekoczemy, plczemy sowa i melodyk... Bya gotowa przerwa zapiew, skoncentrowa resztk si na jakim innym zaklciu, zdolnym albo teleportowa je obie, albo poczstowa szarujcy motoch - choby tylko na uamek sekundy - czym nieprzyjemnym. Ale okazao si, e nie ma potrzeby. Niebo ciemniao nagle, nad miastem zakbiy si chmury. Zrobio si diabelnie mroczno. I powiao zimnem. - Jej - stkna Yennefer. - Zdaje si, emy narozrabiay. *** - Niszczce Gradobicie Merigold - powtrzya Nimue. - W zasadzie nielegalnie uywa si tej nazwy, czar nigdy nie by rejestrowany, bo po Triss Merigold nikomu nie udao si go powtrzy. Z prozaicznych powodw. Triss miaa wwczas skaleczone usta i mwia niewyranie. Zoliwcy twierdz nadto, e jzyk plta si jej ze strachu. - W to - wyda wargi Condwiramurs - trudno akurat uwierzy, przykadw mstwa i odwagi czcigodnej Triss nie brakuje, niektre kroniki nazywaj j nawet Nieulk. Ale ja chciaam zapyta o co innego. Jedna z wersji legendy gosi, e Triss nie bya sama na Rivskim Wzgrzu. e bya tam z ni Yennefer. Nimue patrzya na akwarel przedstawiajc czarne, strome, ostre jak n wzgrze na tle

podwietlonych, granatowych chmur. Na szczycie wzgrza widniaa smuka sylwetka kobiety z rozpostartymi rkoma i rozburzonymi wosami. Z pokrywajcej powierzchni wody mgy dobiega rytmiczny stukot wiose odzi Krla Rybaka. - Jeli ktokolwiek by tam z Triss - powiedziaa Pani Jeziora - to nie przetrwa w wizji artysty. *** - Oj, narobio si - powtrzya Yennefer. - Uwaaj, Triss! Z kbicej si nad Rivi czarnej chmury momentalnie run na miasto grad, graniaste lodowe kulki wielkoci kurzego jaja. Biy tak gsto, e cay placyk momentalnie pokrya gruba ich warstwa. Ciba zakotowaa si, ludzie padali, zakrywajc gowy, wpezali jedni pod drugich, uciekali, przewracajc si, toczyli w bramach i podsieniach, kulili pod murami. Nie wszystkim si to udawao. Niektrzy zostawali, leeli jak ryby na lodzie, ktry gsto farbowaa krew. Grad wali tak, e dygotaa i grozia pkniciem magiczna tarcza, ktr Yennefer w ostatniej niemal chwili zdoaa wyczarowa im nad gowami. Innych zakl nawet nie prbowaa. Wiedziaa, e tego, co narobiy, zatrzyma si nie da, e przypadkiem rozptay ywio, ktry musi si wyszale, e wyzwoliy si, ktra musi si przesili. I wkrtce si przesili. Tak miaa przynajmniej nadziej. ysno, raptownie hukn grom, przecigle, z trzaskiem. A zadygotaa ziemi. Grad pra o dachy i bruk, wok leciay drobiny rozpryskujcych si gradzin. Niebo przejaniao nieco. Bysno soce, przebijajcy si przez chmur promie chlasn miasto jak kaczug. Z garda Triss wyrwao si co, ni to jk, ni to szloch. Grad pada wci jeszcze, tuk, pokrywa placyk grub warstw lodowych kulek lnicych jak brylanty. Ale gradziny paday ju rzadziej i sabiej, Yennefer poznaa to po zmianie odgosu omotu o magiczn tarcz. A potem grad przesta pada. Od razu. Jak noem uci. Na placyk wpadli zbrojni, podkute kopyta zachrupotay na lodzie. Motoch rycza i ucieka, smagany nahajami, tuczony drzewcami i wczni i pazami mieczy. - Brawo, Triss - wychrypiaa Yennefer. - Nie wiem, co to byo... Ale adnie ci to wyszo. - Byo czego broni - wychrypiaa Triss Merigold. Bohaterka ze wzgrza. - Zawsze jest. Biegnijmy, Triss. Bo to chyba jeszcze nie koniec. *** To by ju koniec. Grad, ktry czarodziejki spuciy na miasto, ochodzi gorce gowy. Na tyle, by wojsko odwayo si uderzy i zaprowadzi porzdek. Wczeniej onierze bali si. Wiedzieli, czym grozi atak na rozbestwion tuszcz, na upojony krwi i mordem motoch, ktry nie boi si niczego i nie cofa przed niczym. Eksplozja ywiou poskromia jednak okrutn wielogow besti, a szara wojska dokonaa reszty. Grad poczyni w miecie straszliwe spustoszenia. I oto czowiek, ktry przed chwil zatuk krasnoludzk kobiet za pomoc orczyka, a gow jej dziecka roztrzaska o mur, teraz szlocha, teraz paka, teraz yka zy i smarki, patrzc na to, co zostao z dachu jego domu. W Rivii zapanowa spokj. Gdyby nie blisko dwiecie zmasakrowanych trupw i kilkanacie spalonych domostw, mona by pomyle, e nic si nie stao. W dzielnicy Wizowo, nad samym jeziorem Loc Eskalott, nad ktrym niebo zapono przepiknym

ukiem tczy, wierzby paczce licznie odbijay si w gadkiej niczym lustro wodzie, ptaki wznowiy piew, pachniao mokrym listowiem. Wszystko tu wygldao sielankowo. Nawet lecy w kauy krwi wiedmin, nad ktrym klczaa Ciri. *** Geralt by nieprzytomny i biay jak wapno. Lea nieruchomo, ale gdy stany nad nim, zacz kasa, charcze, plu krwi. Zacz si trz, dygota tak, e Ciri nie moga go utrzyma. Yennefer uklka obok. Triss widziaa, e rce jej dr. Sama nagle poczua si saba jak dziecko, w oczach jej pociemniao. Kto podtrzyma j, ocali przed upadkiem. Poznaa Jaskra. - To wcale nie dziaa - usyszaa tchncy rozpacz gos Ciri. - Twoja magia w ogle go nie leczy, Yennefer. Przybyymy... - Yennefer z trudem poruszaa wargami. - Przybyymy za pno. - Twoja magia nie dziaa - powtrzya Ciri, jak gdyby nie syszc jej. - To co ona jest warta, ta caa wasza magia? Masz racj, Ciri, pomylaa Triss, czujc, jak co ciska jej krta. Umiemy wywoywa gradobicia, a nie umiemy odpdzi mierci. Cho z pozoru to drugie jest atwiejsze. - Posalimy po medyka - powiedzia chrapliwie stojcy obok Jaskra krasnolud. - Ale co go nie wida... - Jest za pno na medyka - powiedziaa Triss, sama si dziwic spokojowi swego gosu. - On kona. Geralt zadygota raz jeszcze, wykaszln krew, wypry si i znieruchomia. Podtrzymujcy Triss Jaskier westchn z rozpacz, krasnolud zakl. Yennefer zajczaa, twarz zmienia jej si nagle, skurczya i zbrzyda. - Nie ma nic bardziej aosnego - powiedziaa ostro Ciri - ni paczca czarodziejka. Sama mnie tego uczya. Ale ty teraz jeste aosna, naprawd aosna, Yennefer. Ty i twoja magia, ktra do niczego si nie nadaje. Yennefer nie odpowiedziaa. Trzymaa oburcz bezwadn i lecc przez rce gow Geralta, amicym si gosem powtarzaa zaklcia. Po jej doniach, po policzkach i czole wiedmina taczyy sine iskierki i trzeszczce ogniki. Triss wiedziaa, ile energii kosztuj takie zaklcia. Wiedziaa te, e te zaklcia w niczym tu nie pomog. Bya wicej ni pewna, e bezsilne okazayby si nawet zaklcia wyspecjalizowanych uzdrowicielek. Byo za pno. Czary Yennefer tylko j wyczerpyway. Triss dziwia si nawet, e czarnowosa czarodziejka tak dugo to wytrzymuje. Przestaa si dziwi, bo Yennefer zamilka w poowie kolejnej magicznej formuy i osuna si na bruk obok wiedmina. Jeden z krasnoludw znowu zakl. Drugi sta ze spuszczon gow. Jaskier, wci trzymajcy Triss, pocign nosem. Zrobio si nagle bardzo zimno. Powierzchnia jeziora zadymia jak kocio czarownic, zasnua si oparem. Mga rosa szybko, kbia si nad wod, falami wychodzia na ld, spowijajc wszystko biaym, gstym mlekiem, w ktrym cichy i mary dwiki, w ktrym ginty ksztaty, rozmazyway si formy. - A ja - powiedziaa wolno Ciri, cigle klczc na skrwawionym bruku - kiedy wyrzekam si mojej mocy. Gdybym si nie wyrzeka, tobym go teraz ocalia. Wyleczyabym go, wiem to. Ale jest za pno. Wyrzekam si i teraz nic nie mog zrobi. To jest tak, jakbym to ja bo zabia. Cisz przerwao najpierw gone renie Kelpie. Potem zduszony okrzyk Jaskra. Wszyscy osupieli.

*** Z mgy wyoni si biay jednoroec, biegnc leciutko, zwiewnie i bezszelestnie, z wdzikiem unoszc ksztatn gow. W tym akurat nie byo nic niecodziennego, wszyscy znali legendy, a te zgodne byy co do tego, e jednoroce biegaj leciutko, zwiewnie i bezszelestnie, a gowy unosz z sobie tylko waciwym wdzikiem. Jeli co byo dziwne, to to, e jednoroec bieg po powierzchni jeziora, a woda nawet si nie zmarszczya. Jaskier jkn, tym razem w podziwie. Triss poczua, jak ogarnia j wzruszenie. Euforia. Jednoroec zastuka kopytami po kamieniach kulwaru. Wstrzsn grzyw. Zara przecigle, melodyjnie. - Ihuarraquax - powiedziaa Ciri. - Miaam nadziej, e przyjdziesz. Jednoroec podszed bliej, zara znowu, grzebn kopytem, silnie uderzy nim o bruk. Pochyli gow. Sterczcy z jego wyklepionego czoa rg zapon nagle ostrym wiatem, blaskiem, ktry na moment rozproszy mg. Ciri dotkna rogu. Triss krzykna gucho, widzc, jak oczy dziewczyny rozjarzaj si nagle mlecznym arem, jak ca j otacza pomienna aureola. Ciri nie syszaa jej, nie syszaa nikogo. Jedn rk wci trzymaa rg jednoroca, drug skierowaa w stron nieruchomego wiedmina. Z jej palcw popyna wstga migotliwej i arzcej si jak lawa jasnoci. *** Nikt nie potrafi oceni, jak dugo to trwao. Bo to byo nierealne. Jak sen. *** Jednoroec, rozmazujc si niemal w gstniejcej mgle, zara, uderzy kopytem, kilkakrotnie machn gow i rogiem, jak gdyby wskazywa na co. Triss spojrzaa. Pod baldachimem zwisajcych nad jeziorem wierzbowych gazi zobaczya na wodzie ciemny ksztat. To bya d. Jednoroec wskaza rogiem raz jeszcze. I zacz szybko znika we mgle. - Kelpie - powiedziaa Ciri. - Id z nim. Kelpie zachrapaa. Zatargaa bem. Posusznie posza za jednorocem. Podkowy przez chwil dzwoniy po bruku. Potem dwik ten urwa si raptownie. Jak gdyby klacz uleciaa, znika, zdematerializowaa si. d bya przy samym brzegu, w chwilach, gdy mga rozwiewaa si, Triss widziaa j ju dokadnie. Bya to prymitywnie sklecona bark, niezgrabna i kanciasta jak wielkie wiskie koryto. - Pomcie mi - powiedziaa Ciri. Gos miaa pewny i zdecydowany. Pocztkowo nikt nie wiedzia, o co dziewczynie chodzi, jakiej pomocy oczekuje. Pierwszy poapa si Jaskier. Moe dlatego, e zna t legend, e czyta kiedy jedn z jej upoetycznionych wersji. Wzi na rce wci nieprzytomn Yennefer. Zdziwi si, jak jest drobna i lekka. Przysigby, e kto pomaga mu j dwiga. Przysigby, e czuje obok swego ramienia bark Cahira. Ktem oka zowi mignicie powego warkocza Milvy. Gdy skada czarodziejk w odzi, przysigby, e widzia podtrzymujce burt donie Angouleme. Krasnoludy uniosy wiedmina, pomoga im Triss, podtrzymujc mu gow. Yarpen

Zigrin a zamruga oczami, przez sekund widzia bowiem obu braci Dahlbergw. Zoltan Chivay przysigby, e w zoeniu wiedmina w odzi pomaga mu Caleb Stratton. Triss Merigold gow by daa, e czuje perfumy Lytty Neyd, nazywanej Koral. A przez moment widziaa wrd oparu jasne, tozielone oczy Cona z Kaer Morhen. Takie to figle pataa zmysom ta mga, gsta mga znad jeziora Eskalott. - Gotowe, Ciri - powiedziaa gucho czarodziejka. - Twoja d czeka. Ciri odgarna wosy z czoa, pocigna nosem. - Przepro panie z Montecalvo, Triss - powiedziaa. - Ale nie moe by inaczej. Ja nie mog zosta, gdy Geralt i Yennefer odchodz. Po prostu nie mog. One powinny to zrozumie. - Powinny. - egnaj wic, Triss Merigold. Bywaj, Jaskier. Bywajcie wszyscy. - Ciri - szepna Triss. - Siostrzyczko... Pozwl mi popyn z wami... - Sama nie wiesz, o co porosisz, Triss. - Czy ci jeszcze kiedy... - Na pewno - przerwaa zdecydowanie. Wesza do odzi, ktra zakoysaa si i natychmiast zacza odpywa. Nikn we mgle. Stojcy na brzegu nie syszeli najmniejszego plusku, nie widzieli fal ani ruchu wody. Jakby to nie bya d, ale widmo. Przez bardzo krtk chwil widzieli jeszcze drobn i zwiewn sylwetk Ciri, widzieli, jak dug tyk odpycha si od dna, jak jeszcze ponagla i tak ju szybko sunc bark. A potem bya ju tylko mga. Skamaa mi, pomylaa Triss. Nie zobacz jej ju nigdy. Nie zobacz jej, bo.. Vaesse deireadh aep eigean. Co si koczy... - Co si skoczyo - powiedzia zmienionym gosem Jaskier. - Co si zaczyna - zawtrowa mu Yarpen Zigrin. Skd od strony miasta gono zapia kogut. Mga szybko zacza si unosi. *** Geralt otworzy oczy dranione przez powieki gr wiatocienia. Zobaczy nad sob licie, kalejdoskop migoczcych w socu lici. Zobaczy cikie od jabek gazie. Na skroni i policzku czu delikatny dotyk palcw. Palcw, ktre zna. Ktre kocha tak, e a bolao. Bola te brzuch, pier, bolay ebra, a ciasny gorset bandaa dobitnie przekonywa, e miasto Rivia i trjzbne widy nie byy sennym koszmarem. - Le spokojnie, mj ukochany - powiedziaa agodnie Yennefer. - Le spokojnie. Nie ruszaj si. - Gdzie jestemy, Yen? - Czy to wane? Jestemy razem. Ty i ja. pieway ptaki, dzwoce albo drozdy. Pachniay trawy, zioa, kwiaty. Jabka. - Gdzie jest Ciri? - Odesza. Zmienia pozycj, delikatnie wyzwolia rami spod jego gowy, pooya si obok na trawie tak, by mc patrze mu w oczy. Patrzya na niego zachannie, jak gdyby chciaa si nasyci widokiem, jak gdyby chciaa si napatrze na zapas, na ca wieczno. Patrzy rwnierz, a tsknota dawia mu gardo. - Bylimy z Ciri na odzi - przypomnia sobie. - Na jeziorze. Potem na rzece. Na rzece o

silnym nurcie. We mgle. Jej palce odnalazy jego rk, cisny silnie. - Le spokojnie, mj ukochany. Le spokojnie. Jestem przy tobie. To niewane, co si wydarzyo, niewane gdzie bylimy. Teraz jestem przy tobie. I nigdy ju ci nie opuszcz. Nigdy. - Kocham ci, Yen. - Wiem. - Tym niemniej - westchn - chciabym wiedzie, gdzie jestemy. - Ja te - powiedziaa Yennefer, cicho i nie od razu. *** - I to - spyta po chwili Galahad - jest koniec tej historii? - Skde znowu - zaprotestowaa Ciri, pocierajc stop o stop, cierajc wyschnity piasek, ktry przywar do jej palcw i podeszew. - Chciaby, by opowie tak si koczya? Akurat! Ja bym nie chciaa! - C wic byo dalej? - Normalnie - parskna. - Pobrali si. - Opowiedz. - Aaa, co tu jest do opowiadania? Byo huczne weselisko. Wszyscy si zjechali, Jaskier, matka Nenneke, Iola i Eurneid, Yarpen Zigrin, Vesemir, Eskel... Co, Milva, Angouleme... I moja Mistle... I ja tam byam, mid i wino piam. A oni, znaczy si Geralt i Yennefer, mieli pniej wasny dom i byli szczliwi, bardzo, bardzo szczliwi. Jak to w bajce. Rozumiesz? - Dlaczego paczesz, o, Pani Jeziora? - Wcale nie pacz. Oczy zawi mi od wiatru. I tyle! Milczeli dugo, patrzc, jak rozpalona do czerwonoci kula soca dotyka szczytw gr. - W samej rzeczy - przerwa wreszcie cisz Galahad - wielce dziwna to bya historia, oj, dziwna. Icie, pani Ciri, niesamowity jest wiat, z ktrego przybya. Ciri gono pocigna nosem. - Taak - podj Galahad, odchrzknwszy kilka razy, troch zdeprymowany jej milczeniem. - Ale i tutaj, u nas, te zdarzaj si zadziwiajce przygody. Wemy choby, co przydarzyo si panu Gowainowi z Zielonym Rycerzem... Albo memu stryjowi, panu Borsowi, i panu Tristanowi... Uwaasz ot, pani Ciri, pan Bors i pan Tristan wyruszyli razu pewnego na zachd, ku Tintagelowi. Droga ich wioda przez lasy dzikie i grone. Jad, jad, patrz, stoi biaa ani, a obok pani, czarno odziana, icie czarniejszej czerni i na marach nie ujrzysz. A pikna ta pani, e pikniejszej w caym wiecie nie obaczysz, no, chyba eby krlowa Ginewra... Ujrzaa rycerzy owa pani, stojca podle ani, rk skina i w takie do nich odezwaa si... - Galahad. - Sucham? - Zamilknij. Zakasa, zachrzka, zamilk. Milczeli oboje, patrzc na soce. Milczeli bardzo dugo. - Pani Jeziora? - Prosiam, by mnie tak nie nazywa. - Pani Ciri? - Sucham. - Pojed ze mn do Kamelotu, o, pani Ciri. Krl Artur, zobaczysz, okae ci honor i szacunek... Ja za... Ja bd ci zawsze kocha i czci... - Wsta z kolan, zaraz! Albo nie. Jeli ju tam jeste, rozetrzyj mi stopy. Okropnie mi

zziby. Dzikuj. Milutki jeste. Mwiam: stopy! Stopy kocz si na kostkach! - Pani Ciri? - Cay czas tu jestem. - Soce ku zachodowi si chyli... - Prawda - Ciri dopia klamry butw, wstaa. - Kulbaczmy konie, Galahadzie. Jest w okolicy jakie miejsce, gdzie mona bdzie przenocowa? Ha, widz po twojej minie, e znacz te tereny tak samo, jak i ja. Ale nic to, ruszajmy w drog, jeli nawet przyjdzie spa pod goym niebem, to gdzie dalej, w lesie. Od tego jeziora cignie... Czemu tak patrzysz? - Aha - domylia si, widzc, jak pokrania. - Umiecha ci si nocleg pod krzakiem leszczyny, na kobiercu z mchw? W objciach wrki? Posuchaj no, modziecze, ja nie mam najmniejszej ochoty... Urwaa, patrzc na jego rumieniec i byszczce oczy. Na w sumie cakiem niebrzydk twarz. Co cisno jej odek i podbrzusze, a nie by to gd. Co si ze mn dzieje, pomylaa. Co si ze mn dzieje? - Nie mitr! - prawie krzykna. - Kulbacz ogiera! Gdy byli ju w siodach, popatrzya na niego i zamiaa si gono. Spojrza na ni, a wzrok mia zdumiony i pytajcy. - Nic, nic - powiedziaa swobodnie. - Tak sobie tylko co pomylaam. W drog, Galahadzie. Kobierzec z mchw, pomylaa, powstrzymujc chichot. Pod krzakiem leszczyny. A ja w roli wrki. No, no. - Pani Ciri... - Sucham? - Pojedziesz ze mn do Kamelotu? Wycigna rk. I on wycign rk. Zczyli donie, jadc bok w bok. Do czarta, pomylaa, czemu nie? Zao si o kade pienidze, e w tym wiecie te znajdzie si zajcie dla wiedminki. Bo nie ma takiego wiata, w ktrym nie byoby zajcia dla wiedminki. - Pani Ciri... - Nie mwmy o tym teraz. Jedmy. Jechali wprost w zachodzce soce. Za nimi zostawaa ciemniejca dolina. Za nimi byo jezioro, jezioro zaczarowane, jezioro niebieskie i gadkie jak oszlifowany szafir. Za nimi zostaway gazy na jeziornym brzegu. Sosny na zboczach. To byo za nimi. A przed nimi wszystko. KONIEC

You might also like