Ja, Wacaw Benesz de Berzeviczy, Baro de Dondangen, przysigam wobec Mki Paskiej, Przewietnej Rady Emisariuszy Inkw i Janie Owieconego Strya mego Sebastyana, uczynionych dzisiaj uchwa ostatnich Przewietnej Rady by kuratorem i rzetelnym wykonawc. W szczeglnoci obliguj: Primo: Antonia Inkasa legitime Wnuka J.O. Strya mego Sebastyana, sierot jedn wiosn liczc, dla uchowania go jak i edukacji przystojnej za swego wraz z maonk m przyj, tako do ksig wpisa, jako nazwisko nasze, tytu i splendor rodu ma da, by tem pewnej pochodzenie rzeczonego Antonia zakry, a od pocigu i przeladowcw uchroni. Tako obliguj si wyda rzeczonego Antonia na kade wezwanie Przewietnej Rady Inkw albo Dziada Jego J.O. Sebastyana, uczynione mi koncesye sobie, jak przyrzeczono, zachowujc. Secundo: Za obowizek sobie bior, gdyby adne poselstwo rzeczonego Antonia Inkasa nie odebrao, a ten do swych leciech penych szczliwie doszed, wszystko o krwie i pochodzeniu jego objani, naleny mu testament bez adnej opieszaoci wyoy. Szczeglnie obliguj si zamysem i yczeniem Przewietnej Rady Antoniowi Inkasowi wiernie wyjawi powierzon mi w owym jedynie celu tajemnic testamentu Inkasw, jako z trzech wiekw i czci zczonego. A to jako manu propria dla pamici a konfirmacyj pod dyktat zapisuj. Pierwszej od Inkasa Tupaka Amaru w Titicaca, dalej za spraw Jego Pradziada pod Vigo zatopionej i ultimo przez Przewietn Rad Emisariuszy Inkw zoonych tu sum. I tem w razie dojcia do lecie penych rzeczonego Antonia tak si obliguj to przedoy, by go czci tajemnicy, a wielk i suszn sperand caoci tem acniej dla testament odczytania a spadku odzyskania do ojczyzny jego zawie. Tako gdy jecha bdzie mia wol, za obowizek bior spod wadzy opiekuczej uwolni, do drogi dopomdz, jako j wskaza i expens przystojny da, a ostrono o ycie i testament bezpieczestwo zleci. Tertio: W razie, co Boe chro, mierci Antonia testamentu nie narusza, tajemnicy wiernie dochowa, a na poselstwo stosowne czeka. Quarto: Wol Przewietnej Rady szanujc, wrczony mi testament jako najwiksz mie relikwi, a w pierwszym czasie sposobnym, statim, bez adnego przetrzymywania, w miejscu z Przewietn Rad upatrzonym, pod ostatnim stopniem pierwszej bram grnego zamku, a nie kdy indziej, manu propria ukry, tajemnicy jak witoci strzec i nawet samemu Inkasowi Antoniowi tylko wzwy wymienionych okazji jego leciech penych zda, a poszukiwa adnych na wasn rk nie czyni. Quinto: Grb Uminy, Sebastianowej crki a Antonia matki, pod baszt kapliczn w czujnej mie opiece, wystawienie epitaphium do stosowniejszych dni zachowujc. Sexto: Na czas absencyi Strya mego Sebastytana obliguj si mie na ostronej uwadze, umwiony i przyrzeczony przez PanwHorwathw Paloczyaw w zamian za wypoyczone im sumy, zwrot ongi bezprawnie rodzinie naszej odebranego gniazda naszego, zamku Dunajecz, ktren to zamek my Sebastyan i Wacaw Berzevicze, jako synw nie posiadajcy, deklarujemy z krwi naszej pochodzcemu Inkasowi Antoniowi na azyl bezpieczny, a akademij uciekinierom i wygnacom z Jego ziemi i rodu zapisa. Septimo: Taki dokument drugi, spisany w lingua kiczua podpisa i tako dotrzyma, a zawierzony mi egzemplarz z najwiksz trosk i ostronoci, a nie w domu zachowywa. Zaprzysiony wobec wzwy wymienionych Anno Domini 1797 die 21 Juni w kaplicy na zamku Dunajecz
Wacaw Benesz de Berzeviczy Baro de Dondangen manu propia
*
Wysoki blondyn o jakby wyblakych wosach przechodzi krakowskim Rynku Gwnym przed kamienic Morsztynowsk, gdzie miecia si synna restauracja U Wierzynka, gdy cicho odezwa si telefon komrkowy, niedbale wetknity w kieszonk jego dinsowej koszuli. Skrci wic do restauracyjnego ogrdka i usiad przy wolnym stoliku. Dopiero wtedy sign po komrkowiec. Rozmowa, ktr przez niego przeprowadzi, bya krtka i ograniczya si z jego strony do trzykrotnego powtrzenia Yes. Wyczy telefon i woy go z powrotem do kieszeni. Skin na kelnerk, ktra przygldaa si mu dyskretnie ju od chwili. Nie ma si tu czego dziwi uroczej krakowiance, go mg bowiem poruszy swym wygldem kade damskie serce. Bkitna koszula opinaa muskularny tors i ramiona. Mocno opalona twarz o regularnych rysach kontrastowaa pocigajco z krtko przycitymi blond wosami. Zby bysny w nieco wilczym, ale jake lubianym przez kobiety umiechu. Mg liczy nieco powyej dwudziestu piciu lat. Niepokj sympatycznej kelnerki budzio jedynie to, e pomimo i umiecha si do niej, jego jasnobkitne, prawie biae oczy pozostaway zimne. C za tajemniczy facet - pomylaa stawiajc przed przybyym okryty ros chodu kufel - ale fajny. Gdyby tak... Ale adnego nadzwyczajnego Gdyby tak... nie byo. Mczyzna zapaci za piwo i sign do kieszeni po paczk winstonw i zapalniczk. Zapali papierosa nie zwracajc uwagi na krcc si w pobliu stolika dziewczyn. Sign po piwo i pocign dugi yk. Przecigajc si leniwie spojrza na zegarek. Mia czas. Mina dopiero jedenasta, a samolot z Zurychu mia wyldowa na krakowskich Balicach o trzynastej trzydzieci pi...
ROZDZIA PIERWSZY
PORZUCONE BIAE AUDI WINIOWIE MALINOWEJ HISTORIA PORWANIA PROFESORA I JEGO ASYSTENTKI NADINSPEKTOR KOWALCZYK JZEF UK ROZPOZNANY WPADKA ZODZIEI WE FRANKFURCIE NAD MENEM
Nie ma co aowa rozlanego mleka powiada przysowie. I susznie! C by przyszo z rozpaczania nad zotem Inkw tak podstpnie nam zrabowanym? A co do grb zodziei, to absolutnie nie miaem zamiaru si nimi przejmowa! Poegnaem przyjaci, jako e Janusz pomimo swych najlepszych chci nie mg i szybko ze strzaskan przez pocisk Emilia szwedk i pobiegem przez dolin Harczygrund do naszego pensjonatu, a cilej do telefonu komrkowego, ktry nieopatrznie w nim zostawiem. Przyznam, e na myl o tumaczeniach, ktre nie mogy mnie min, poczuem na skrze, pomimo upau, gsi skrk. Wacicielka Pensjonatu Widok, pani Cecylia, przywitaa mnie zdziwionym: - A co pan tu robi?! Mielicie wrci z Niedzicy dopiero jutro! Czyli Emilio oszuka nasz gospodyni tak jak obieca, by nie wszcza przedwczenie alarmu i nie zawiadomia policji o naszym znikniciu. - Zmienilimy plany - machnem rk. - A gdzie pan Aleksander i Janusz? - Niedugo tu bd. Podziwiaj jeszcze krajobraz. A profesor z Mari zapewne ju tu przyjechali biaym audi, spakowali si i odjechali? (Nie uwaaem za stosowne denerwowanie pani Cecylii tumaczeniem o zodziejskim charakterze tej dwjki i o powodach tak nagego jej zniknicia.) - A tak, byli biaym wozem, solidnie obcionym. Przyjecha z nimi Polak, ktry wytumaczy mi, e profesora wzywaj nagle do Peru. On te opowiedzia mi o tym, e panowie zostali na noc w Niedzicy u niespodziewanie spotkanych przyjaci. Poegnalimy si z naszymi peruwiaskimi gomi serdecznie. Ale ju sporo czasu mino od ich odjazdu. Zaklem w duchu na t wiadomo. Ale jakiej innej mogem si spodziewa? e Emilio i Silvia zrabowawszy nam skarb bd grzecznie czeka, a uda nam si wydosta z jaskini? Poszedem do naszego pokoju i signem po telefon. Na pierwszy ogie poszed nadinspektor D. z krakowskiej komendy, czyli dla przyjaci Dzidek. Pomimo pnej pory (mina ju siedemnasta) zastaem go w pracy. Jkajc si lekko ze wstydu wytumaczyem moj porak. Na szczcie nie by w nastroju do naigrywania si ze mnie. Zada tylko kilka szczegowych pyta o to, kogo naley szuka, jakich samochodw i o jakich numerach i kaza mi si wyczy, obiecujc, e jakby co, to da mi zna. Uprzedziem go grzecznie, e moe trudz go niepotrzebnie, bo od ucieczki drani mino ju duo czasu i mogli znale sobie bezpieczn kryjwk albo zmieni samochody. Ale tym razem rugn mnie tylko solenniej i odoy suchawk. Rozmowa z panem Tomaszem trwaa duej i zacza si dziwnie: - Co ty tam robisz pod Zbjeckimi Skakami? - spyta szef. - Ju nic - odpowiedziaem ponuro - ale dlaczego pan pyta? - Bo przed chwil otrzymaem dziwny telefon: Niech pan szuka Pawa pod Zbjeckimi Skakami, a reszty w Aninie na Malinowej 40 Czyli s ju bezpieczni - pomylaem - inaczej nie zawiadomiliby pana Tomasza. Z drugiej strony, to rzeczywicie uczciwi zodzieje, jak si nazwali, nie bandyci, bo dotrzymali sowa i poinformowali szefa o miejscu naszej niewoli. - Pod Zbjeckimi Skakami natknlimy si na schowek ze zotem Inkw. Tak jak to przewidzia Kobiatko. Niestety uzbrojeni zodzieje odebrali nam skarb, a nas zamknli w jaskini liczc, e si sami z niej nie wydostaniemy. - Zodzieje? Ten profesor i jego asystentka. Pozwolie sobie odebra zoto? Wzruszyem ramionami. - Bo to nie byli naukowcy. Prawdziwych znajdziemy pewnie w Aninie. A co do zgody na odebranie skarbu, to najszybszy czowiek jest wolniejszy od pistoletowej kuli. Poza tym, nie chciaem ryzykowa ycia Aleksandra i Janusza. - A nie mwiem ci, by skontaktowa si z miejscow policj? Milczaem. - Policja jest ju zawiadomiona. Ale moe troch za pno... - Lepiej pno ni wcale - udobrucha si nieco szef. - Teraz ja zawiadomi tutejsz policj o uwizionych w Aninie. Sam pojad tam z pierwszym patrolem. - Szefie - poprosiem - niech pan zaczeka na mnie. Ju pdz do Warszawy. I, daj sowo, obejdzie si bez policji! - Poczeka? A tam prawdziwy profesor de la Vega i doktor Ciera moe ju nie yj. - Nie sdz. Nam przecie darowano ycie. No i ten telefon do pana. Zodzieje zadzwonili, jak obiecali. Myl, e s ju bezpieczni i rwnie daleko od Anina jak od Zbjeckich Skaek. A my, jeli uwolnimy winiw bez pomocy policji, zmaemy plam na honorze naszej firmy. - No dobrze. Tylko si popiesz. Spakowaem si i napisaem kartk do Aleksandra, w ktrej przepraszaem za tak nage rozstanie. Zapaciem rachunek i tumaczc si nagym telefonem z Warszawy poegnaem si z pani Cecyli i panem Jerzym, ktry tymczasem nadszed. - Czy wyjazd pana ma co wsplnego z nagym odjazdem profesora? - zaciekawi si pan Jerzy. - Jak najbardziej! - zawoaem biegnc do furtki. - Niech go pan pozdrowi ode mnie jak najserdeczniej - umiechn si waciciel pensjonatu - nie miaem okazji si z nim poegna... - Ju ja go pozdrowi... ju ja go pozdrowi - mruczaem przekrcajc kluczyk w stacyjce Rosynanta. Ostrym zrywem, poszc stadko kur, ruszyem wsk uliczk. Skrciem na skrzyowaniu w prawo i pojechaem prosto do szosy na Nowy Targ. Minem to miasto, nastpnie Rabk, a przed Mylenicami odezwa si mj telefon. Zjechaem na pobocze i podniosem suchawk. - Tak, sucham. - No to suchaj... - poznaem gos Dzidka. - ...twoi ukochani przyjaciele-zodzieje rozdzielili si. I to chyba na dobre. Biae audi znaleziono porzucone przy szosie przed przejciem granicznym Niedzica-Lysa nad Dunajcem. Czerwone audi stoi grzecznie zaparkowane na parkingu lotniska Balice... - To znaczy... - To znaczy, nasz Herkulesie Poirot, e zoto Inkw wywdrowao do Sowacji ukryte w jakim kontenerze. A sdz, e przez Sowacj dalej. Zreszt, zawiadomilimy ju ich waciwe suby. Chyba, e to tylko dla zmylenia nas. - No a samochd w Balicach? - Ten posuy do prawdziwej ucieczki. - A nie do przewozu skarbu? - Moe. Ale pewnym jest, e Emilio i Silvia nie zabrali go ze sob opuszczajc nasz kraj. Rnie mona mwi o pracy celnikw, ale takich jak opisane przez ciebie trzech skrzynek nie przepucili by na pewno! - A skd wiesz, e poszukiwani przez nas nie zaczaili si gdzie w Polsce? - Std, e na licie pasaerw samolotu odlatujcego do Frankfurtu o 1550 s nazwiska Miguela de la Vegi i Marii Ciera. - To zrbcie co! apcie ich! Na pewno wsppracujecie z niemieck policj! Dzidek zamia si na moje baganie: - Zapominasz, ktra jest godzina. Ten samolot wyldowa ju dawno, bo o 1730, we Frankfurcie. I jak ja mam teraz apa twoich pseudonaukowcw? Zrobiem wszystko co mogem, by naprawi twj bd. A ty nawet nie potrafisz opisa dokadnie co byo w tych skrzynkach. Cze! - Cze! - z pokor odoyem suchawk
Do Anina zajechalimy z szefem po dwudziestej trzeciej. Odnalazem uliczk Malinow i zaparkowaem Rosynanta u jej pocztku. Wyjem latark, a panu Tomaszowi wrczyem komrkowiec. - Bdzie mg pan w razie czego wezwa policj. Pokrci gow. - A nie lepiej zacz od tego? Przecie nawet jeli zodzieje prysnli ju z willi, to pozostawili odciski palcw. Jeszcze je zatrzemy. Umiechnem si. - Nie bdziemy przecie dotyka niczego bez potrzeby. Zreszt wzilimy rkawiczki. Uwolnimy tylko profesora i doktor Ciera, i bdzie pan mg wzywa policj do woli. - A jeli te otry bd si broni? - wyrazi rozsdny niepokj pan Tomasz. - Po ich telefonie do pana nie sdz, aby czekali, a zoymy im wizyt. Obejrzymy sobie najpierw will dokadnie. I obiecuj, e jeli tylko dostrzeemy jaki ruch, sam pierwszy wezw policj. Szlimy uliczk odprowadzani szczekaniem psw pilnujcych stojcych przy niej willi i domkw. - Niedobrze - mruknem - trudno bdzie podej niezauwaenie pod will. Pan Tomasz zmartwi si. - A co bdzie, jeli i naszej willi pilnuje jaki doberman? Zastanowiem si. - Nie sdz. Mwi pan, e willa jest wynajmowana. Trudno byoby przyzwyczai psa wci do nowych wacicieli. Najwyej najemcy zamieszkuj tu z wasnymi. - No tak. A jeli i nasi... - Wtpi. Jako nie mog sobie wyobrazi szajki zodziei wczcej si po kraju z psami. A nawet, jeli mieli tu jakie, to zabrali je ju ze sob. - Nadal uwaasz, e oprcz biednego profesora i jego nieszczsnej asystentki nie zastaniemy w willi nikogo? - Cae dotychczasowe postpowanie zodziei wydaje si wskazywa na to, e si std ulotnili jak tylko dostali cynk, e Emilio i Silvia zdobyli ju zoto Inkw. - Ciekawe dlaczego ich tak bronisz? - Nie broni. Tylko od zodziejstwa do morderstwa jest duy krok. Po co naraa si na najwyszy wymiar kary, skoro up ju zdobyty? - Choby po to, by pozby si wiadkw. eby nikt nie rozpozna oszustw. - Zgoda. Ale Emilio trzyma nas na muszce. Wystarczyo mu tylko trzy razy pocisn na spust. A jednak tego nie zrobi. I telefon do pana. Gdyby zodzieje zabili profesora i jego asystentk, zaleaoby im chyba na tym, aby zwoki odnaleziono jak najpniej. Doszlimy do domu oznaczonego numerem 39. Na szczcie nie szczeka tu na nas aden pies. Nastpna w kolejnoci bya interesujca nas willa... Maa, paskodacha przycupna za niskim ywopotem i kutym w metalu ostrokolcym ogrodzeniem. Zatrzymalimy si i rozejrzelimy si bacznie. Wszystkie okna willi byy ciemne. Na ulicy przed ni ani na podjedzie nie byo adnego samochodu. Na trawniku staa okazaa psia buda, ale nigdzie nie byo wida jej mieszkaca. Caa posesja sprawiaa wraenie opuszczonej. - Moe zodzieje kad si wczenie spa? - zaartowa pan Tomasz. - Zaraz si o tym przekonamy - odpowiedziaem. - No, wkadamy rkawiczki i wchodzimy - ruszyem w kierunku furtki. - Pan tu na razie zostanie. Jakby co byo ze mn nie w porzdku, niech pan dzwoni na policj. Nacisnem klamk. Furtka bya otwarta. Starajc si, mimo wszystko, i jak najciszej ruszyem betonow ciek do willi. I tu przyznam si, mimo wszystkich moich przewidywa, do zaskoczenia: w zamku tkwi klucz! Chwil trwao, nim ochonem i zawoaem ze miechem: - Panie Tomaszu, prosz do mnie! Ptaszki ju wyfruny z przytulnego gniazdka! Szef podszed do mnie nieufnie. - Czego tak si wydzierasz? Wskazaem palcem klucz. Teraz pan Tomasz wybuchn miechem. Przekrciem klucz i otworzyem drzwi. Cisza i ciemno. Zapaliem latark. Zobaczyem kontakt i wczyem wiato. May hol by pusty podobnie jak trzy pokoje i kuchnia. Ale wszdzie byy lady, e kto tu mieszka i to dugo: nie umyte talerze i sztuce, szklanki z resztk kawy na dnie, popielniczki pene niedopakw. Pan Tomasz chcia ruszy na pitro, ale zatrzymaem go. - Przecie najbardziej zaley panu na uwolnieniu winiw, a trudno sdzi, by szajka trzymaa ich na strychu. Raczej zajmijmy si piwnic. Otworzyem drzwi obok wejcia do azienki, zapaliem wiato i zeszlimy po wskich schodach. Jak na swoje rozmiary to willa posiadaa raczej wielk piwnic. Pod lew ciany bieg korytarz, a po prawej byo wida troje drzwi. Przyszo mi na myl, e kto z szajki musia ju widzie wczeniej will przed akcj i dlatego j wybra. - Hej, jest tam kto?! - zawoa pan Tomasz, zapominajc w zdenerwowaniu, e Peruwiaczycy nie rozumiej po polsku Ale jego woanie odnioso podany skutek. Drugie drzwi zatrzsy si od uderze i dobieg zza nich dwugos: - Help! W zamykajcej je sztabie tkwia solidnych rozmiarw kdka, a w niej... klucz! Otworzyem kdk i drzwi jak mogem najprdzej. Zwisajca u sufitu arwka owietlaa niewielkie pomieszczenie bez okien. Lea w nim gbkowy materac przykryty kocami. Jedynymi meblami byy stolik i krzeso. Na jednej ze cian umocowano kran i zlew, a pod nim stao wiadro. Dwoje uwizionych cofno si pod cian na nasz widok. Zapewne spodziewali si policji, a nas wzili za jeszcze jednych z szajki. - Prosz si nie ba, jestemy przyjacimi - zawoa, tym razem ju po angielsku, pan Tomasz. - Przyszlimy was uwolni! Tamci patrzyli na nas podejrzliwie, bez sowa. Rzucio mi si w oczy uderzajce ich podobiestwo do Emilia i Silvii. Zrozumiaem, z jak atwoci tamci mogli podawa si za de la Veg i jego asystentk. - Wic pan mwi, e jestecie przyjacimi? - zapyta wreszcie powoli profesor. - A jak mamy gwarancj, e wasze tu przyjcie nie jest jeszcze jedn puapk wymylon przez bandziorw? - A po c jeszcze jedna puapka? - wtrciem.- Zodzieje uzyskali to co chcieli: wasze dokumenty i wasz tosamo. Teraz, kiedy zoto Inkw jest ju w ich rkach, zwracaj wam wolno. - Wic jednak zoto Inkw byo przechowywane w Polsce? - oywi si de la Vega. - I mwicie, e trafio w apy zodziei. - Niestety - westchnem. - Jak panowie mogli do tego dopuci? - oburzya si doktor Ciera. Zwiesiem gow. - To moja wina. Zanadto zaufaem swoim zdolnociom oceny ludzi i sytuacji. Zanadto uwierzyem w siebie. Nazywam si Pawe Daniec i jestem podwadnym obecnego tu pana Tomasza, z ktrym pracujemy w Ministerstwie Kultury i Sztuki. To waciwie z nim mieli pastwo spotka si po przybyciu do Polski. Wymienilimy uciski doni i wyszlimy z piwnicy do saloniku na parterze, gdzie rozsiedlimy si na kanapie i fotelach. - Tylko prosz niczego nie dotyka - uprzedzi szef profesora sigajcego po popielniczk. - Nie moemy zatrze odciskw palcw, ktre wicy pastwa na pewno tu zostawili. Wycign z kieszeni telefon i zadzwoni na policj, a nastpnie do peruwiaskiej ambasady. Tu poda suchawk profesorowi, ktry co dugo i zawile tumaczy po hiszpasku - Przyjad po nas - powiedzia z wyran ulg, odkadajc telefon. - Jak to si stao, e wpadli pastwo w apy opryszkw? - spytaem. De la Vega pokrci z niechci gow. - Po przylocie i odprawie celnej wyszlimy przed budynek dworca lotniczego, na postj takswek. Wsiedlimy do tej, ktra wanie podjechaa. Podaem adres ambasady. Kierowca skin z umiechem gow i ruszylimy. Dopiero po pewnym czasie zorientowaem si, e jedziemy jakimi bocznymi uliczkami. Ale moe tak trzeba byo. Ostatecznie w Warszawie byem po raz pierwszy. Zaniepokoiem si jednak i zwrciem po angielsku uwag kierowcy, ale jedno co usyszaem to: Nie mwi po angielsku. Nagle auto zatrzymao si i do rodka wskoczyo dwch mczyzn. Byli uzbrojeni w pistolety. Przynajmniej jeden z nich mwi po angielsku, bo usyszelimy, e mamy siedzie cicho i grzecznie, a nic nam si nie stanie. Przywieziono nas tutaj i wsadzono o tej nory, odbierajc dokumenty. Na wszystkie moje pytania ten najwyszy odpowiada, e nie mamy si czego ba i e wkrtce bdziemy wolni. - Czy mgby pan opisa porywaczy? - poprosi pan Tomasz. - Takswk prowadzi szczupy blondyn z wsikiem. Z pozostaych dwch jeden by wysoki z wosami zwizanymi w kitk, drugi niski, krtko ostrzyony rudawy brunet. Ta trjka opiekowaa si nami tutaj na zmian, ale musieli tu bywa i inni gocie. Raz nawet, wyobracie sobie panowie, wydawao mi si, e sysz jzyk hiszpaski... Tymczasem pod will zajecha radiowz Dowdcy patrolu ani w gowie byo zbieranie odciskw palcw z przedmiotw w willi, co zreszt zapowiadao si na nielich robot. Obieca tylko, e jutro zajmie si tym specjalna ekipa. Sam ograniczy si do sporzdzenia krtkiego protokou i zaprosi nas na nastpny dzie do komendy. - Tylko prosz nie zapomnie o tumaczu dla naszych goci - zgryliwie odezwa si pan Tomasz. - Bez obaw - umiechn si policjant - teraz prosz wszystkich pastwa na zewntrz, bo musz will zamkn i opiecztowa. Chwil trwao, zanim udao si wytumaczy policjantowi, e nie wypada, by nasi peruwiascy gocie oczekiwali na ulicy majcego przyjecha po nich samochodu z ambasady. Po kilku minutach nadjecha mercedes z plakietk CD. Kierowca pozosta we wntrzu wozu, z ktrego wyskoczy mody czowiek, aman polszczyzn wyraajcy gromko sprzeciw wobec takiego traktowania jego rodakw. - Czemu pan na nas tak si zoci? - policjant popatrzy spokojnie spod daszka czapki na wygraajcego piciami Peruwiaczyka. - Przecie to nie my uwizilimy t dam i pana profesora. ywi poniekd nadziej, e pastwo nie maj adnego urazu do naszej i tak zapracowanej policji. Nastpia krtka wymiana zda po hiszpasku pomidzy dyplomat a naukowcem. Po czym ten pierwszy stwierdzi z niejakim alem, i rzeczywicie oswobodzeni winiowie adnego alu do policji nie maj. Ba, wdziczni jej s za szybkie przybycie. I wiele sobie obiecuj po dalszej z ni wsppracy. Pani doktor Ciera umiechna si do policjantw mile, a umiech mwi pono wicej ni sowa. Pogodzeni w ten sposb rozjechalimy si kady w swoj stron. Profesor jeszcze dugo ciska do pana Tomasza i moj, dzikujc za ryche wybawienie i zapraszajc na rozmow o tajemnicach zota Inkw, ukrytego pod Czorsztynem. Nazajutrz, jak to ustalilimy z policjantem w Aninie, stawilimy si o dziesitej w Komendzie Gwnej Policji. Tam, po wydaniu stosownych przepustek, skierowano nas do nadinspektora Kowalczyka. Na nasze delikatne pukanie zza drzwi rozlego si gromkie: Prosz! Pan Tomasz nacisn ostronie klamk i otworzy drzwi... Za stanowczo zbyt maym, jak na wymiary policjanta biurkiem garbi si potnej postury mczyzna. Spod nastroszonych wsw sterczaa faja nad fajami o wielkoci, z jak si jeszcze nie spotkaem. Kby jej burego dymu wdzicznie oplatay umieszczony na cianie plakat: Tu nie palimy! z radonie umiechnitym roznegliowanym dziewczciem. - Tu si nie pali - burkn nadinspektor - spogldajc spode ba na nas. - A co mam robi, kiedy spraw zamiast ubywa tylko przybywa? - waln pici w stos akt na biurku i dmuchn potnym kbem dymu w stron zawalonej papierzyskami szafy. - A tu teraz nasyaj mi bystrych na naukowcw, ktrzy nie do, e wiedz o przestpstwie nie powiadamiaj o nim policji, to jeszcze pozwalaj, by przestpcy wymknli si im z rk i to z upem nieoszacowanej wartoci! To zdaje si gwnie paska zasuga? - kiwn na mnie cybuchem i pooy przed sob na biurku kartk papieru i dugopis. - No, niech pan opowiada wszystko od pocztku. Oficjalny protok odoymy na pniej. Moe pan pali. Nie skorzystaem z propozycji. Baem si omieszenia. Gdzie tam mojej fajeczce rwna si z faj nadinspektora! Tymczasem nadinspektor zmieni zdanie i wezwa protokolantk, abymy, jak powiedzia, nie strzpili gb na prno. Jako pierwszy zeznawa pan Tomasz. Opowiedzia, jak to zgosio si do niego dwoje peruwiaskich naukowcw. Wylegitymowali si i okazali pisma polecajce. Nie widzia wic przeszkd, eby nie skontaktowa ich ze mn. Teraz przysza kolej na moje zeznanie, moj drog przez mk, przerywan okrzykami oficera: Ha, mody czowieku! lub To tak, mody czowieku! (sam nadinspektor by niewiele starszy mnie). Dowiedziaem si, e w najlepszym wypadku, jeli sd okae si agodny, grozi mi tylko kara za ukrywanie przestpcw. Brr! Wszed policjant w mundurze i co po cichu zameldowa Kowalczykowi, co spowodowao nowe uderzenie potnej pici w akta na biurku. - I tam nic! - zakrzykn nadinspektor, a widzc nasze zdumione miny raczy wyjani: - Ten peruwiaski profesor i jego asystentka przegldali od rana nasze albumy. Mielimy nadziej, e na ktrym ze zdj rozpoznaj moe cho jednego z tych, co ich przymknli, ale nic z tego. A panowie nie widzieli adnego z opryszkw? - Nie - odpowiedzielimy z alem. Ale ja zaraz oywiem si: - Chwileczk! Chopiec, o ktrym opowiadaem, e by ze mn, bratanek Kobiatki, widzia z bliska jednego z szajki, nawet mia okazj przyjrze mu si dokadnie! - opowiedziaem o lodziarzu. - No to dawajcie tego chopaka - zatar potne donie Kowalczyk. - Tak zaraz to si nie da - spochmurniaem. - Bd go musia cign a z Czorsztyna, o ile w ogle jeszcze tam jest ze swoim stryjkiem. Czy mog std zadzwoni do Czorsztyna? - spytaem. - Bo Janusz rusza ze stryjkiem w dalsz wczg po kraju i dugo bdziemy ich szuka. - No dzwo, pan, dzwo! - podsun mi telefon oficer. Na szczcie zastaem jeszcze Kobiatk i jego siostrzeca w Pensjonacie Widok; wanie wybierali si na przystanek PKS-u, by ruszy w dalsz drog. Bez trudu przekonaem ich o potrzebie nagego przyjazdu do Warszawy. Obiecaem wyjecha na dworzec i podaem na wszelki wypadek mj adres. - Jutro chopak zamelduje si u pana - powiedziaem do Kowalczyka zajtego ponownym nabijaniem swej fai. - To dobrze - wymamrota przez ustnik - dopomoe ze swym stryjkiem w sporzdzeniu portretw pamiciowych tych peruwiaskich zodziei. Wybuchnlimy z panem Tomaszem miechem. - Po co sporzdza portrety pamiciowe, kiedy wystarczy przerysowa fotografie prawdziwych naukowcw. Nie wiem, jak to opryszkowie zrobili, zapewne pomoga im w tym charakteryzacja, ale podobiestwo jest ogromne! - pokiwaem gow w podziwie nad przemylnoci zoczycw. Kowalczyk popatrzy na nas ponuro. - Trzeba bdzie dzwoni do Nowego Scza, niech wyl ekip do tego waszego pensjonatu. Niech zabezpiecz odciski palcw w pokoju, w ktrym tamci mieszkali. - Obawiam si, e moe to by dziaanie odrobin spnione. Wacicielka pensjonatu, pani Plewa, jest osob nader dbajc o porzdek. Jestem raczej tego pewien, e pokj ju dokadnie wyczyszczono, wysprztano, odkurzono, a meble przetarto ciereczk. Zreszt, co do odciskw palcw, to zabezpieczanie ich w miejscach, gdzie czsto zmieniaj si mieszkacy, mija si chyba z celem. - Co panowie wic radz? - przez pochmurn twarz policjanta przemkn cie umiechu. - Mam kontaktowa si z Interpolem i peruwiask policj, przekazywa im zdjcia szanownego profesora i nie mniej godnej szacunku jego asystentki? I w dodatku tumaczy si, e umkna nam para bardzo do nich podobnych zodziei? - Trzeba bdzie tak zrobi - z powag skin gow pan Tomasz. - Ale to wszystko wasza wina! - prychn dymem z fai nadinspektor. Szef rozoy szeroko rce. - C, mistyfikacja bya znakomita! Niech pan nie zapomina, e dali si na ni nabra pracownicy peruwiaskiej ambasady, z ktrymi nasza dobrana parka spotkaa si kilkakrotnie. - Taak - Kowalczyk przecign si w za maym dla niego krzele a zatrzeszczao - ma pan racj. I na tej racji chyba dzisiaj poprzestaniemy - wsta zza biurka. - Jutro bd chtnie widzia pana u mnie z chopcem. Moe zreszt przy okazji pan sobie co jeszcze przypomni - ucisn mi rk, po czym zwrci si w stron pana Tomasza. - Pana nie bd fatygowa. Paski kontakt z przestpcami by krtki... - Gdyby nalega pan na sporzdzenie portretw pamiciowych, to stryj Janusza, pan Kobiatko, te bdzie nader przydatny. Ostatecznie widywa Emilio i Silvi rwnie czsto jak my dwaj z Januszem. - To niech pan przyprowadzi i stryja - mrukn Kowalczyk i sadowic si za biurkiem zaj si swoj faj.
Janusz dugo i w skupieniu przeglda kartony ze zdjciami przestpcw. Wreszcie oczy mu zabysy i zgitym palcem uderzy w fotografi. - To ten! - Nie mylisz si? - spyta nieufnie Kowalczyk. - Jak mam kocham! - chopak a podskoczy na krzele. - Poznaj go. To lodziarz z Czorsztyna! - No dobra. Nareszcie mamy jaki punkt zaczepienia - nadinspektor poklepa Janusza z uznaniem po ramieniu. - Jak to? - uchyli si chopak. - Pan wie, a my niczego si nie dowiemy? Przyznam, e i mnie takie potraktowanie nas zbulwersowao. - Chodcie do mnie. Tam dowiecie si wszystkiego, co wiemy o lodziarzu... Weszlimy do pokoju nadinspektora, gdzie siedzia wyranie znudzony Aleksander. Kowalczyk przysun obrotowe krzeseko do stou, gdzie sta komputer z oprzyrzdowaniem. - No to sprawdzimy tego lodziarza - mrukn wczajc monitor. Wystuka na klawiaturze jaki numer i przez ekran pobiegy zielonkawe wyki liter. - Tak wic lodziarz nazywa si cakiem pospolicie Jzef uk. Syn Antoniego i Klementyny. Urodzony 28 padziernika 1973 roku w Nowym Targu. Ojciec zgin w wypadku w kopalni, gdy chopiec mia dwa lata. Wychowany przez matk. Pomimo to Jzek z wyrnieniem skoczy szko redni i Uniwersytet Jagielloski: iberystyka. Specjalno: literatura iberoamerykaska. uk zosta wietnie zapowiadajcym si tumaczem. Zbiera liczne nagrody, podrowa po Ameryce Poudniowej. Niestety - nadinspektor westchn - jedna z tych podry skoczya si dla naszego bohatera bardzo le: w 1993 roku ujto go na prbie przemytu kokainy z Peru i skazano na dwa lata wizienia. Wyrok skrcono do poowy za dobre sprawowanie. Od tego czasu uk nie by notowany w naszych kartotekach. - Nie ma nawet jego adresu? - wtrciem. - Jest - odpowiedzia Kowalczyk - ale z dopiskiem: nieaktualny. Widocznie uk, jak wielu pocztkujcych w samodzielnym yciu modych ludzi, wynajmowa gdzie pokj czy kawalerk. Jest tylko adres matki: Nowy Targ, niwna 8. Powtrzyem kilkakrotnie w pamici adres pani Klementyny uk, aby go dobrze zapamita. - No c - nadinspektor sign po swoj ulubion faj - sporo narozrabialicie panowie - zerkn na mnie - przez swoj, nazwijmy to delikatnie, nierozwag. A teraz my musimy ugania si po antykwariatach i sklepach jubilerskich (cho nie wierz, eby zoto Inkw miao skoczy w gablocie polskiego jubilera). Musimy zaj si tropieniem niejakiego Jzefa uka... Ech! Zacznijcie jeszcze raz od pocztku swoj relacj od momentu spotkania faszywych peruwiaskich naukowcw. Poprosz tylko pann Krysi, eby spisaa pask - ukoni si Kobiatce - relacj, no i oczywicie opowie naszego modego czowieka. Pan niech za sucha - to byo do mnie - i w razie czego uzupeni swych towarzyszy. Moe te przyjdzie panu ich poprawi. Pomny na wczorajsz zgod nadinspektora na palenie, ostronie wydobyem z kieszeni sw fajeczk i nabiwszy porzdnie zapaliem j i wypuciem pod sufit pierwsze misterne kko dymu. Ale natychmiast zostao ono zgniecione przez bure kolisko dymu z fai Kowalczyka. Odebra mi ten widok ochot do dalszego palenia. Schowaem fajeczk do kieszeni nawet jej nie gaszc. Tymczasem Aleksander i Janusz mwili i mwili. Od czasu do czasu tylko ich wypowiedzi byy przerywane pytaniem oficera bd prob panny Krysi o powtrzenie. A przed mymi oczyma przesuway si kolejno obrazy z naszego tak, dziki mojemu zadufaniu, niefortunnego spotkania z dwjk peruwiaskich zodziei. Nagle zadzwoni jeden z telefonw na biurku. Kowalczyk sign leniwie po suchawk. - Sucham. Przy aparacie. W miar jednak suchania twarz jego oywia si. Ba, zacz si nawet umiecha. - Jasne. Tylko tak. To byoby wietne - zakoczy monolog swego rozmwcy z drugiego koca przewodu. - Cze! Faja buchna dymem niczym Wezuwiusz, a Kowalczyk zatar z chrzstem swe potne donie. - Taak! Nosi wilk razy kilka, ponieli i wilka! Wasi peruwiascy znajomi wpadli najgupiej jak mona! Podczas rutynowej kontroli drogowej! Poderwaem si z krzesa. - Jak to?! Przecie odlecieli do Frankfurtu samolotem o 1550 przedwczoraj! Nadinspektor zamia si: - A czyja powiedziaem, e wpadli w Polsce? Skde! Dorwano ich na autostradzie pod Frankfurtem. Jeden z funkcjonariuszy drogwki zapamita, e dzie wczeniej policja z Krakowa narobia szumu wok peruwiaskich naukowcw, ktrzy pono s zodziejami. Nazwisko de la Vega jest do atwe do zapamitania, widzc wic prawo jazdy wystawione na nie skojarzy od razu i na wszelki wypadek poczy si krtkofalwk z przeoonymi, a ci ju wiedzieli, e chodzi o znanych w midzynarodowym wiecie zodziei dzie sztuki Silvi Masco i Miguela Quarante. Siedz teraz w niemieckim areszcie i skracaj sobie i tamtejszej policji czas sypaniem. W polskiej akcji ich szefem tutaj by facet, ktrego nazywaj Jose, pasujcy opisem do uka. Zwerbowani zostali podczas jednego ze swych wypadw do Zurychu, ale przez kogo? Tu maj dziwnie krtk pami. Moe jak ich przetransportuj do Polski, to co z tej pamici odzyskaj. Zdziwiem si: - Do Polski. A co na to wadze Peru? - Wadze Peru nie maj nic przeciwko temu, by ta dobrana dwjka przed powrotem do ojczyzny odwiedzia nasz kraj. Wydaje mi si, e w ogle pozbyto by si ich z Peru na duej i na cudzy wikt i opierunek! Ha! Ha! - zamia si Kowalczyk. - No a zoto Inkw? - nie wytrzyma Aleksander i tak jak ja przed chwil poderwa si z krzesa. - A, zoto - uda znudzenie nadinspektor. - Pono zabra je Jose, czyli uk. Oni dostali tylko z gry okrelone wynagrodzenie, dwadziecia pi tysicy dolarw na gow. Ale nie mieli tych pienidzy przy sobie w momencie aresztowania, bo pono okradziono ich na lotnisku. C, tego ju si nie sprawdzi. Moim zdaniem za ca t afer kryje si kto o wiele potniejszy ni uk. Przecie oni mieli fortun w garci! Mogli zabi was, uka, nie bawi si w adne telefony o uwizionych w Aninie, tylko pryska gdzie oczy ponios! Wysoce ceni sobie polskie rybowstwo, ale wydaje mi si, e za kilka kamyczkw z tych, ktre tak piknie opisa tu pan Pawe, niejeden szyper wziby dodatkowy adunek w postaci naszej dwjki i dowiz go bezpiecznie do Szwecji. Postuka faj o popielniczk. - No, ale ta wiadomo z Frankfurtu zwalnia was, panowie, od dalszych wizyt u mnie, oczywicie do czasu konfrontacji z Emiliem i Silvi...
ROZDZIA DRUGI
Z WIZYT U PANI UKOWEJ PAMITKOWY KRZY JOANNA ZAGWEK I INDIASKIE PAMITKI POEGNANIE Z PROFESOREM DE LA VEGA I DOKTOR CIERA
- Wybior si jutro do Nowego Targu - powiedziaem, gdy wieczorem siedzielimy z Aleksandrem, panem Tomaszem i Januszem u mnie popijajc kaw i herbat. - A co tam ci niesie? - zaciekawi si Aleksander. - Mam ochot zoy wizyt pani ukowej - odpowiedziaem nabijajc fajk. - Znw chcesz wazi w drog policji - mrukn pan Tomasz. Udaem oburzenie: - Nikomu w drog nie wa. Chc tylko naprawi co spapraem. - I mylisz, e policja nie bya jeszcze u niej? - nie ustawa szef. Nalaem sobie wieej herbaty. - Sdz, e jeszcze nie zdya. Ostatecznie dopiero od dzisiaj wiadomo, e lodziarz to Jzef uk. Zreszt jeli nawet byli na niwnej, to czego wicej mogli dowiedzie si od kochajcej matki jak tego, e swego syna dawno ju nie widziaa? - A tobie powie co innego? - zamia si Aleksander. Pyknem z fajeczki. - Moe. Sprbuj podej j na przyjaciela. Nawet jeli niczego si nie dowiem, to moe sposz lodziarza, a przestraszeni ludzie atwo popeniaj bdy. W ten sposb przysu si policji. - Panie Pawle - wtrci si Janusz bagalnym gosem - pojad z panem. Skinem fajk. - Dobrze. Pojecha moesz, ale pod warunkiem, e Nowym Targu bdziesz siedzia grzecznie w Rosynancie i nie bdziesz prbowa ledztwa na wasn rk. - Harcerskie sowo honoru! - Przecie ty nigdy harcerzem nie bye - zachichota Aleksander. - Ale harcerskie sowo mog szanowa, nie? - obruszy si jego bratanek. - To szanuj - doczy si do miechu Tomasz. - Jak na jeden Nowy Targ to wystarczy gupstw, jakie ma zamiar popeni jeden Pawe! Na stacji benzynowej w Nowym Targu dowiedziaem si, e niwna jest ma peryferyjn uliczk odbiegajc od szosy na Ludmierz. Przy wjedzie w uliczk na niewielkim placyku sta sklep spoywczy, a przed nim, pod rozpitym parasolem reklamujcym coca col, plastikowy stolik i krzeseka. Zatrzymaem Rosynanta. - Ale do sklepiku bd mg wyskoczy? - spyta Janusz. - Ju ci nosi? A gdzie harcerskie sowo? - rozemiaem si. - Sowo sowem - odpar powanie - ale napibym si czego. Poza ten placyk krokiem si nie rusz! - No dobrze - odparem i wysiadem z samochodu.
Na uliczk niwn skadao si kilkanacie mniejszych i wikszych domkw w podhalaskim stylu. Numer smy nalea do tych mniejszych. Lekko ju chyli si ze staroci nad zaniedbanym ogrdkiem. Na podwrku zanosi si ochrypym szczekaniem uwizany na sznurku kundelek, daleki krewny podhalaskiego owczarka. Gdy zatrzymaem si przed furtk, drzwi domku otworzyy si i stana w nich starsza kobieta. Wysoka, ale ju przygarbiona, ciko wspieraa si na rzebionej lasce. Dugi siwy warkocz opada jej na rami. - Dzie dobry. Mog wej? - staraem si mwi jak najuprzejmiej. Zmruya niebieskie wyblake oczy. - Tak. Postanowiem zaryzykowa: - Przysya mnie Jzek... W oczach kobiety dostrzegem jakby bysk. - Tak? Przeknem lin. - Tak. Mam zabra skrzynki. - Tak? - wskie wargi ukowej skrzywi ironiczny umiech. Mimo to nie ustawaem: - No te trzy. Co je Jzek przedwczoraj przywiz! - Tak - krciutkie swko, ale ile w nim zoci. ukowa ostrym ruchem wskazaa mi lask furtk. Odwrcia si i wesza do domku zatrzaskujc za sob drzwi. Zgrzytna zasuwa. Nie miaem tu czego szuka! Jak niepyszny wrciem do Rosynanta, przy ktrym zastaem Janusza pogronego w oywionej rozmowie z grupk rwienikw. - Co si tak rozszczebiota? - warknem. - Wsiadaj, jedziemy. - To cze - poegna Janusz swych rozmwcw i wsiad do wozu. Zawracaem Rosynanta na placyku, gdy zza zakrtu wyskoczy ford, dajc kierunkowskazem znak, e chce skrci w niwn, ale, jakby na widok mego auta, lekko przyhamowa i pojecha dalej. Siedziao w nim trzech mczyzn, a numery rejestracyjne byy krakowskie. - Gomy za nim - krzykn Janusz - to musi by nasz znajomy uk! Bez sowa docisnem peda gazu wyjedajc z placyku i... i o mao nie wpakowaem si na gralsk furk z sianem, ktra skrcajc do zagrody tarasowaa przejazd. Zanim j wreszcie ominem ford znikn gdzie w pltaninie nowotarskich uliczek. - To nic! - Janusz by w zadziwiajco dobrym humorze. - Co si odwlecze, to nie uciecze. - A co ty taki wes? - sarknem. - O may wos, a mielibymy uka. Janusz przecign si. - Ciekawe, jakby go pan zatrzyma? Prob czy grob? Nie jestemy przecie policj. - Teraz si wymdrzasz, a przed chwil dare si: Gomy! - To by odruch, za ktry pana przepraszam. Zerkn na mnie spod oka. - Co mi si wydaje, e nie poszo panu z pani ukowa? Walnem pici w kierownic na wspomnienie tego Tak, ktrym zaatwia mnie matka lodziarza. - A eby wiedzia, e nie poszo! Janusz poprawi si na siedzeniu. - To moe przyda si informacyjka - mwi obudnie spokojnym tonem, a wida byo, e w rodku a w nim kipi - ktr udao mi si zdoby od tubylczej braci, nie szczdzc, co zaznaczam, wydatkw na gum do ucia, za ktr nie przepadam... Umiechnem si. - Za gum ci zwrc. Ale pod warunkiem, e zaraz mi powiesz, czego si dowiedzia, bo inaczej wysadz ci z Rosynanta w tym szczerym polu. Odchrzkn. - Ot dowiedziaem si, e przedwczoraj zajechao pod domek pani ukowej biae audi, z ktrego wysiad znany nam Jzef uk. Co tam nosi do domku, a potem odjecha. A mnie zatkao ze zdumienia. - A skd ty to wszystko wiesz? Janusz nad si dumnie. - Z krtkiej, bo przerwanej przez powrt pana, dyskusji oglnie o motoryzacji, a w szczeglnoci o zaletach Rosynanta, skd ju blisko do dowiedzenia si, jakie to markowe samochody odwiedzaj cich uliczk niwn. Co teraz? - Teraz - zjechaem na pobocze - sprbujemy skontaktowa si z nadinspektorem Kowalczykiem. Niech zorganizuje, by ukowa odwiedzia policja i to jak najszybciej (ten ford mi le wry), i niech nie zapomn nakazu rewizji. Moe jakim cudem te skrzynki s wci jeszcze u niej - signem po telefon. Jak byo do przewidzenia Kowalczyk obsztorcowa mnie jak wity Micha diaba, ale akcj, i to moliwie jak najszybciej, obieca zorganizowa. Caa nasza dobrana czwrka siedziaa przy kolacji w kawalerce pana Tomasza, gdy zadzwoni telefon. Gospodarz podnis suchawk i wida byo, e zmieni si na twarzy... - Dzie dobry... Ale tak, bardzo chtnie... siedzimy wanie u mnie... bdzie bardzo mio... adres pan zna? Do widzenia zatem... Odoy suchawk i popatrzy na nas zdumiony. - Pan nadinspektor Kowalczyk wybiera si z wizyt... Wszystkich nas poruszya ta wiadomo. Snulimy artobliwe przypuszczenia, czy moe znaleziono ju zoto Inkw i aresztowano uka, czy te to wanie mnie i Janusza maj aresztowa za utrudnianie pracy policji. Gdy potny wadz i postur nadinspektor wszed do kawalerki, i tak ju ciasnawej, zrobio si w niej bardzo ciasno. Ale Janusz upchn si pod rega, ja usiadem na taborecie w drzwiach kuchni i jako wszyscy pomiecilimy si. Po krtkim powitaniu Kowalczyk, nie wyjawiajc celu wizyty, sign po sw faj. Ja schowaem swoj, a pan Tomasz popieszy szerzej otworzy okno. Janusz zakaszla ostentacyjnie, za co zosta ukarany przez swego stryja szturchaem pod ebro. Faja zostaa szczodrze nabita i z odpowiednim szacunkiem zapalona. Zamarlimy w oczekiwaniu: co bdzie dalej? - Ktremu to z panw - sapn wraz z pierwszym kbem dymu Kowalczyk - mam zawdzicza nadanie nam matki uka? Bo pomys wyjazdu do Nowego Targu by pana? - skin na mnie potnym cybuchem. - Tak - odruchowo uniosem si z taboretu. - Ale informacje o przyjedzie uka do matki biaym audi zdoby on - wskazaem na Janusza. - Zuch chopak - pochwali go nadinspektor. - Jake tego dokona? Janusz odkaszln skromnie: - Ot, pogadaem troch z miejscowymi o samochodach: jakie jed gdzie indziej, a jakie u nich. Pochwalili si wic, e ich uliczk te odwiedzaj superwozy. No i std wiem o audi. - Ha! Ha! - zamia si gromko Kowalczyk i wypuci z fai jeszcze obfitsze kby dymu. - Przepraszam, e si wtrc - odezwa si niemiao Aleksander - ale czy paska wizyta tutaj nie oznacza, e zoto Inkw zostao odzyskane, a ten, jak mu tam, uk ujty? Policjant przez chwil celebrowa ubijanie tytoniu. Wreszcie odezwa si, wolno cedzc sowa: - Nasza akcja w Nowym Targu zakoczya si poowicznym sukcesem. Zota Inkw niestety nie odzyskalimy, ani te nie pochwycilimy Jzefa uka. Ale podczas przeszukania domu pani ukowej, czyli jak to si nieadnie mwi, rewizji, stwierdzono po ladach w kurzu na strychu, e stawiano tam i przecigano trzy skrzynki o rozmiarach mniej wicej odpowiadajcych tym, jakie panowie podawali. Ale to jeszcze nic. Jeden z funkcjonariuszy zwrci uwag na domowy otarzyk. Ot, oleodruk przedstawiajcy Matk Bosk Czstochowsk, krucyfiks pord niemiertelnikw, dwa wieczniki, ksieczka do naboestwa, a na niej raniec... I wanie ten raniec zwrci uwag policjanta. Niby prosty, o duych drewnianych paciorkach, robota domorosego snycerza. Ale jake odmienny by krzy przy racu! Wielkoci prawie doni, wykonany ze zota i misternie grawerowany. Ozdabiay go turkusy, a na wstdze wyryto jaki napis najprawdopodobniej po hiszpasku, ale jaki - nie wiem, bo krzy jest dopiero przewoony do Warszawy. Aha, jest te na nim data: 1568. - A niech to! - klasn w rce Janusz. - Oczywicie pani ukowa wcale nie miaa zamiaru przyzna, e krzy ten dostaa zaledwie dwa dni temu w prezencie od syna. Wedug niej by on star pamitk rodzinn, ale wystarczyo pokaza krzy kilku jej ssiadkom, a adna go dotychczas u ukowej nie widziaa. C, na razie zoto Inkw nam si wymkno, ale dziki akcji w Nowym Targu wiemy, e skarb nadal jest w Polsce i porzucenie audi pod przejciem granicznym byo tylko prb skierowania nas na faszywy trop. Nadinspektor starannie oczyci faj z resztek popiou. - To chyba bdzie na tyle, jeli chodzi o Nowy Targ. Nie zdradziem tu panom wielkiej tajemnicy subowej. Ale sdziem, e winny jestem opowiedzenie, jak skoczya si akcja, ktrej rozpoczcie panom zawdziczamy. - Ale zoto? Co ze zotem? - jkn Aleksander. - Duchy Inkw bd mnie przeladowa! Kowalczyk umiechn si. - Jeli bdzie przeladowa, to przyzna pan, e bd mie troch racji. Gdyby zachowa pan wicej dyskrecji i nie opowiada bez potrzeby o swym zwariowanym wykrywaczu metali i sam nie sugerowa, e moe to mie co wsplnego z legendarnym skarbem, zoto Inkw trafioby do waciwych rk i byoby teraz bezpieczne. - Taak - westchn pognbiony Kobiatko ku wielkiej uciesze swego bratanka. Policjant podkrci dumnie wsa. - No tak. A co dzisiaj dzieje si ze skarbem Inkw? Moe wie o tym tylko Jzef uk. A moe nawet nie. Zreszt przyznam, e obawiam si nieco o zdrowie i ycie naszego lodziarza. Ogromne bogactwa, zwaszcza te zdobyte nielegalnie, maj to do siebie, e niedobrze jest za duo o nich wiedzie. Milczelimy przez chwile. Wreszcie odezwa si ponownie Kowalczyk: - Nie zamartwiajmy si. Naszego zota szuka ju policja caej Polski, oczywicie na miar swych skromnych moliwoci, ktre ju niejednokrotnie okazyway si skuteczne. Ja ze swej strony mam do panw prob: co pierwsze wzbudzio wasze podejrzenia? Nie mwi tu oczywicie o prbie wykradzenia nieistniejcych planw Zbjeckich Skaek od upionego pana Pawa. Prbie, jak wiem, nieudanej, do ktrej zdya si ju zreszt przyzna panna Silvia Masco. - Chyba - zacz ostronie Aleksander - chyba to dziwne ogoszenie o pamitkach indiaskich. Oywiem si. - Tak. A potem te dziwne reakcje na telefony w Tarnowie. No i wreszcie wizyta pod podanym w ogoszeniu adresem, gdzie nikt o adnych pamitkach nie sysza. Kowalczyk popatrzy na nas uwanie. - Tak. Trzeba bdzie ten Tarnw sprawdzi. Cho osobicie nie wierz w band zwoujc si przez ogoszenie w gazetach - zerkn na mnie. Przyznam si, zrobio mi si niewyranie. Fakt, e caa sprawa Tarnowa wydawaa mi si od pocztku podejrzan, ale ostatecznie sam j prbowaem rozwika i namawiaem do tego innych! Janusz poruszy si w swym kcie pod regaem. - Skoro ju jestemy przy niewyjanionych rzeczach, to moe ktry z panw wytumaczy mi, dlaczego wadajcy wietnie hiszpaskim uk (syszelimy przecie o jego zapocztkowanej tak dobrze karierze jako tumacza) rozmawia z Silvi po angielsku? Czyby jej nie zna? Nie wiedzia, kto do niego podchodzi, a w pytaniu o lody ukryte byo haso? Nadinspektor zamia si. - Nie prbuj mnie podpuszcza! Haso byo ukryte, ale tyczyo tylko terminu kolejnej wyprawy po skarb twego stryja. Mona byo je i odzew przekaza w dowolnym jzyku. A e wybrano angielski? Po polsku przecie by si nie dogadali, a jak mogli mwi po hiszpasku, kiedy ty podchodzie do nich? Obawiali si, e powanie si zdziwisz (i swym zdziwieniem podzielisz ze stryjem i panem Pawem), gdy usyszysz lodziarza w takiej miecinie jak Czorsztyn, mwicego po hiszpasku. Angielski jeszcze jako moge sobie wytumaczy, oczywicie przy sporej dawce dobrej woli. Ale skd Silvia moga wiedzie, e jest przez was rozszyfrowan? - Dobrze - odezwa si pan Tomasz - a jak pan wytumaczy, e moim przyjacioom darowano ycie, jak zreszt i uwizionym w willi w Aninie? Kowalczyk ponownie nabi sw faj. - Wydaje mi si, e zbiegy si tu trzy elementy. Pierwszy, to strach przed kar, tak rn dla schwytanego zodzieja i bdcego w jego sytuacji mordercy. Drugi, to fakt, e mamy do czynienia ze zodziejsk arystokracj (bo za tak maj siebie zodzieje dzie sztuki), a nie z pospolitymi bandytami. Sam pan Pawe zwrci uwag, e Emilio domaga si, by traktowano go jako zodzieja, a nie bandyt. Widocznie uwaa fach zodziejski za wyej stojcy w hierarchii od bandytyzmu. Trzeci, to, jak mi si wydaje, przekonanie uka, e zaplanowana i zorganizowana przez niego akcja jest bezbdna. C, nie on pierwszy zapomnia, e nie ma zbrodni doskonaej. Ale trzeba przyzna, e wiele w jej kierunku dokona. Wsplnicy, z ktrymi stykali si uwizieni de la Vega i Ciera byli najprawdopodobniej ucharakteryzowani, std fiasko podczas poszukiwania ich w przestpczych albumach. Wam, panowie - obj obszernym ruchem fai Aleksandra, Janusza i mnie - grozio najprawdopodobniej skrpowanie i zakneblowanie, ktrego uniknlicie, skoro los podsun waszym przeladowcom miejsce uwizienia was. Zwrcie uwag na to, e im na bezpieczn ucieczk potrzeba byo tylko okoo piciu godzin. I to biorc pod uwag czas potrzebny na dotarcie Silvii i Emilia do Frankfurtu! Obstawa willi w Aninie na pewno dawno ju prysna na przesany przez uka sygna. On sam musia tylko podrzuci zoto Inkw do Nowego Targu i audi pod przejcie graniczne. Cho przyznam si, e dziwi mnie to, e na schowek, nawet przejciowy, dla upu obra dom matki. Miejsce, gdzie policja szukaaby go najprdzej! - A jednak nie znalaza - mrukn nie bez satysfakcji Janusz. - Bo zbyt pno dowiedzielimy si, kogo mamy szuka! - obruszy si Kowalczyk. - A ty sobie nie myl, e bez twego wywiadu nie trafilibymy do matki uka! - Gdzie ju nie byo ani uka, ani zota - zamia si w odpowiedzi chopak. Faja inspektora zadymia niczym wojenne sygnay Indian. - Spokojnie, spokojnie - zamia si cicho pan Tomasz - dla wsplnego dobra proponuje ustali, e zota nie byo ju na niwnej w chwili, gdy przyjecha tam Pawe! Bardziej interesuje mnie, dlaczego tak ostrony i przemylny zodziej, jakim okaza si w czasie caej opowieci uk nagle popeni kardynalny bd, bo cho wywiz od matki skrzynki ze skarbem (osobicie wolabym nazywa je szkatuami), to pozostawi jej na pamitk, a na dowd dla policji, ten drogocenny krzy? Czyby wiksza od ostronoci mio synowska? Rozoyem szeroko rce. - Niezbadane s drogi, po ktrych chadza serce ludzkie, a wic czasem i zodziejskie. Kowalczyk wydmucha pod sufit kb dymu. - Ja ujbym ten zadziwiajcy fakt ozdobienia gralskiego raca hiszpaskim krzyem moe nieco mniej poetycko, ale kto wie, czy nie trafniej: po prostu mamusia zajrzaa do skrzynek, ktre przywiz jej synek i o ktrych zapewne zabroni komukolwiek pisn ani sweczka. Zajrzaa, no i wzia to, co jej sercu najbardziej odpowiadao. Moe nie chciaa, by krzy poniewiera si wrd zodziejskich upw? Moe mylaa, e modlc si na tak przyozdobionym racu atwiej odkupi grzechy syna? Ale tego ju si nie dowiemy. Chocia Kowalczyk obieca zaj si spraw indiaskich pamitek z Tarnowa, ja postanowiem nie by gorszym. Poczyniem wiec odpowiednie przygotowania, na ktre zoyo si: otrzepanie z kurzu i odprasowanie garnituru, wygrzebanie z dna pki biaej koszuli i wybr godnego krawatu oraz wypoyczenie od pana Tomasza dyplomatki, a z zaprzyjanionej rekwizytorni teatralnej wsikw i okularw w grubiej oprawie. Mogem jecha do Tarnowa. Aha, musiaem jeszcze podda Rosynanta gruntownym zabiegom odwieajcym w myjni. Janusz oczywicie naprasza si, eby go zabra ze sob. Ale, cho z przykroci, odmwiem. Rozzoci si wtedy: - Jasne - uderzy kulami o podog - gdybym by zdrw, to znalazoby si dla mnie miejsce w Rosynancie! - Gupi - objem chopca - to nie twoja choroba, ale wiek staje na przeszkodzie... - zamiaem si - tajni pracownicy tajnego ministerstwa nie wybieraj si na akcj w towarzystwie czternastolatkw! Zajechaem wreszcie do Tarnowa na Klikowsk. Poprawiem krawat, przygadziem wosy i zamaszycie trzaskajc drzwiczkami wysiadem z Rosynanta. Wszedem do domu, wbiegem po schodach i zadzwoniem do drzwi. Otworzya mi otya blondynka okoo czterdziestki, otulona w czerwony szlafrok. - Ministerstwo... - machnem jej przed oczyma legitymacj przybierajc srogi wyraz twarzy. Na szczcie nard nasz szanuje wadz! Mj ruch wywoa pisk pulchnej gospodyni i jej odskok w gb korytarza. - Jeli mona... - mwic to ju pakowaem si do mieszkania. - Ale prosz, prosz... przepraszam za baagan, ale sam pan rozumie... Skinem z powag gow i ruszyem do pokoju, gdzie rozsiadem si za okrytym koronkow serwet stoem. Wycignem z dyplomatki wielki notatnik. - Nazwisko i imi - rzekem grzmico. Pani osuna si na kanap. - Zagwek. Joanna Zagwek. - Zgadza si - oznajmiem przewracajc kartki notatnika i wycigajc z kieszonki marynarki dugopis. - Prosz pani, otrzymalimy informacj, e prowadzi pani sprzeda antykw na wielk skal. Oto dowd - podsunem blondynce ogoszenie z gazety o sprzeday indiaskich pamitek. - W dodatku sprzedaje je pani za dewizy. Ku mej uldze przestraszona nagym wtargniciem pani Zagwek nawet nie pomylaa, e wszystko o co j oskaram jest ju od do dawna w naszym kraju dozwolone. Chyba e chodzi o sprzeda antykw za granic, co wymaga specjalnych zezwole. Gospodyni otulia si szczelniej szlafrokiem. - Ale panie... panie... - Radca aczek - uniosem si lekko z krzesa. - Moe wic, panie radco, dla odwieenia garda kieliszeczek winiweczki? Sama nastawiaam... - Jestem na subie - nadem si, za to pani Joanna wyranie skurczya sw okaza posta. - Tak wic, panie radco, o adnym handlu, o adnej sprzeday na wielk skal nie moe by w moim wypadku mowy! Ot witej pamici wujek mj, January Kozowski, przez dugie lata pracowa jako oficer na statkach pywajcych do Ameryki Poudniowej. No i przywozi stamtd rne cudeka. Kiedy si ju biedaczkowi zmaro - pani Zagwek chlipna ocierajc koronk szlafroka z - postanowilimy wszystko sprzeda. Postanowilimy razem z nieobecnym akurat mem moim, Zenonem Zagwkiem. On to wpad na pomys, eby sprzeda za dewizy. Co nam si zreszt udao, ale zdziwiby si pan, panie radco, jakie marne centy za ca kolekcj otrzymalimy. Ale c, proci ludzie jestemy. Do takiej sprzeday fachowca trzeba by, jak nie przymierzajc pan. Ale taka esk... ekspertyza kosztuje! No i sprzedalimy cudeka po wuju pierwszemu, jaki zgosi si i dolarami zapaci. Ale pokarao nas za to! Pniej jeszcze wielu si zgaszao i moe lepsz cen by dali. Taki jeden wydzwania i wydzwania. Nawet przyjeda, a z Warszawy by... To o mnie mowa - pomylaem. - ...nawet, za przeproszeniem, podobny do pana, nachodzi nas kilka dni temu. - Tak - odchrzknem dostojnie - podobiestwo rnych oszustw do urzdnikw pastwowych moe czasami zmyli niewinnych ludzi. - I to jeszcze jak - westchna pani Zagwek, ale wydao mi si, e dostrzegem w jej wzroku jak iskr. Pora bya koczy nasz pogawdk. Powoli spakowaem notatnik i dugopis, schowaem wycinek z gazety i podniosem si zza stou. - Ciesz si, e wyjanilimy sobie to nieporozumienie. Nawet nie widz potrzeby sporzdzania protoku. Do widzenia pani. - Do widzenia panu, panie radco kochany, do widzenia! Tak to rozstalimy si z pani Joann Zagwek ku oboplnej uldze. - Sdz wic, e spraw Tarnowa moemy uwaa za wyjanion - koczyem skada przyjacioom relacj z wyprawy do rodzinnego miasta generaa Jzefa Bema. Pan Tomasz przyjrza mi si uwanie. - Co nie najlepiej jest z tob, drogi Pawle. achnem si: - Jak to? - A tak to - umiechn si szef - e wyjaniwszy spraw, przyznam, do niezwykego ogoszenia w gazecie, zdajesz si zapomina, e to w okolicy Tarnowa miae wtpliw przyjemno spotka dwukrotnie w cigu jednego dnia biae audi, za ktrego kierownic siedzia zapewne Jzef uk, obecny posiadacz zota Inkw. Wzruszyem ramionami. - Spotkaem. I owszem. Ale eby wiedzie, skd i dokd jecha, jakie sprawy zaatwia, do tego trzeba jasnowidza, a nie mej skromnej osoby! Pan Tomasz pokrci gow. - Ten ruch zalecam i tobie, mj chopcze. - Nie rozumiem. - Po prostu rusz gow, ktr nosisz na karku nie od parady!
Nastpnego dnia rano zadzwoniem do nadinspektora Kowalczyka. - Dzie dobry. Kania si Daniec. I jak tam w Tarnowie? - Kaniam si - ze suchawki dobiego do mego ucha potne sapnicie, widomy znak, e faja nadinspektora jest w uytku. - W Tarnowie wszystko si wyjanio. To by mylny lad. Ale skoro ju przy nim jestemy, to powiem panu, e pta si tam jaki niby radca z nie wiedzie jakiego ministerstwa. Pta si i straszy. - Co pan powie? - Powiem te, e zajecha do Tarnowa do nietypowym samochodem. Tak przynajmniej zeznaa przesuchiwana przez nas. - Ciekawe! Interesujce! - Dla mnie jeszcze nie - mrukn Kowalczyk. - I obawiam si, e zacznie by dopiero interesujce w chwili, gdy ujrz pana w pewnym cichym miejscu. - Zaciekawia mnie pan. W jakim to miejscu chciaby mnie pan ujrze? - W areszcie! - potne sapnicie. Ju wyobraaem sobie te kby dymu bijce pod sufit gabinetu nadinspektora. - Ale z jakiego powodu? - ostronie zapaliem swoj fajeczk i cichutko dmuchnem w suchawk. - Ju choby za podszywanie si pod pastwowych urzdnikw i szantaowanie niewinnych obywateli! - Ale ja... - egnam - sapna suchawka i stukna o wideki. Profesor de la Vega i doktor Ciera zaprosili nas do Bristolu na, jak to profesor okreli, powitalno-poegnaln kolacj. Dziki szybkoci niemieckiej policji odzyskali ju swe paszporty odebrane Emiliowi i Silvii i wybierali si z powrotem do Peru. Janusz chcia oczywicie pozosta w domu, ale wytumaczyem mu, e bez obecnoci jego, wyzwoliciela z puapki pod Zbjeckimi Skakami, caa kolacja bdzie na nic. Ubralimy si w miar elegancko i o sidmej zawitalimy w progi Bristolu. Profesor i doktor Maria ju czekali na nas. Jednak pomimo wymienianych grzecznoci rozmowa jako nie kleia si. Powd tego wyjani si jednak do szybko, gdy profesor westchn: - e te panowie wzili zwyczajnych opryszkw za nas! Wybuchnlimy miechem. - Drogi profesorze - odpowiedzia pan Tomasz - sprawdzilimy nawet w Limie, gdzie pan i paska pikna asystentka cieszycie si zasuonym szacunkiem. Poinformowano nas tam, e wybralicie si do Europy i w planie wyjazdu macie Polsk. Nie poznano si na waszych sobowtrach i w peruwiaskiej ambasadzie! De la Vega udobrucha si nieco: - No c, nie bd ju wini panw. Ale za to prosz o dokadn opowie o tym, co tu si dziao, podczas gdy my siedzielimy zamknici w piwnicy. - To moe ju mj mody przyjaciel - wskaza na mnie szef. - Ale moe wpierw wypijmy za pomylne zakoczenie sprawy - pani Ciera wzniosa koniakwk penym gracji ruchem. Spenilimy toast. Zaczem opowiadanie. Przyznam si, e nieskoro mi to szo. Bo musiaem wspomina o moich rosncych podejrzeniach, a wreszcie doszedem do odkrycia w neseserze domniemanej Marii pistoletu i do podsuchanej rozmowy telefonicznej, w ktrej o owym pistolecie bya mowa. Profesor zatrzasn cygarnic, z ktrej mia zamiar wydoby cygaro. - To pan naprawd myla, e peruwiascy naukowcy wo ze sob miercionone narzdzia, jakie czarne wdowy?! A jeli ju mia pan podejrzenia, to trzeba byo zawiadomi policj! Tu nadszed najgorszy dla mnie moment opowieci, bo musiaem si jako wytumaczy z moich podejrze, a nawet z pewnoci, e mamy do czynienia z przestpcami. No i jeszcze byem zmuszony przyzna si do zaplanowanej przeze mnie puapki i chci schwytania ich na gorcym uczynku, czyli na prbie kradziey zota Inkw, o ile oczywicie to zoto znalelibymy. Doktor Ciera zamiaa si, ale profesor by coraz bardziej wzburzony. Nie pomogo nawet zapalone cygaro. - Tak nie mona, drogi panie! Cho oczywicie nie wiedzia pan, e ma do czynienia z podstawionymi osobami, to nie uszanowa pan ani mnie, ani mej wsppracowniczki. Bo to przecie nas, nas podejrzewa pan o zodziejskie plany! - Ale panie profesorze! - prbowaem si tumaczy. - Ukryta bro, ten telefon do Anina i jeszcze kilka faktw zdaway si wskazywa na to, e mam racj. Przepraszam pastwa, e przez moje zachowanie zwtpiem w was i cae peruwiaskie rodowisko naukowe. Ale przyzna te pan, e przestpcy zdarzali si i zdarzaj wrd naukowcw najwikszego formatu! Zapado milczenie. Przygldaem si naszym gociom, o przepraszam, gospodarzom kolacji, i mylaem, jacy oni s podobni do grajcych ich rol sobowtrw. Oczywicie tamci zapewne musieli uy charakteryzacji, ale podobiestwo byo ogromne. Wreszcie pan Tomasz podnis kieliszek z koniakiem i powiedzia: - Jeszcze raz przepraszamy pastwa za niecne podejrzenia pod ich adresem. Uderzmy si w piersi - zwrci si do naszej trjki - ale kt z nas od tych podejrze nie by wolny! Tumaczy nas tylko to, e rzeczywicie nawet w Limie wiedziano, e udaj si pastwo podczas pobytu w Europie rwnie do Polski. Podstawieni na wasze miejsce przedstawili mi list polecajcy od dobrze mi znanego osiadego w Peru malarza Andrzeja Wydrzyskiego. Ambasada wasza w Warszawie te nie miaa adnych podejrze. Tak wic, proponuj wypi za zgod i wybaczenie. Wznielimy koniakwki. Janusz zasalutowa pucharkiem z koktajlem. - Ciekawi mnie, profesorze - odezwa si Aleksander - jakim cudem dowiedzia si pan o mym, hm - odchrzkn zawstydzony - skromnym odkryciu, ktre w dodatku zapowiadao si jako aberracja mego wykrywacza metali? De la Vega rozpogodzi si. - C, wiat jest may, a pan do gono mwi podczas swych odczytw, e by moe jest pan na tropie zota Inkw... - Tak wic mwie o zocie! - wyrwao mi si. - A nas przekonywae, e nie powiedziae o nim ani swka! Kobiatko skuli si. - Niele, stryjku! - zamia si Janusz. Profesor mwi dalej: - Tak si zoyo, e na jednym z paskich odczytw by obecny student mego znajomego, profesora Zabieo, obecnie przebywajcego w Paryu. Ten zawiadomi mnie listownie o odkryciu pana. Z kolei podczas wernisau pan Wydrzyski, usyszawszy, e by moe wybior si do Polski, podj si uatwi mi kontakt z panem - skin gow panu Tomaszowi. - Ale skd uk mg zna pana plany i przygotowa si na paskie przybycie? De la Vega zastanowi si. - Nie robiem tajemnicy ze swych planw. A jak mi wiadomo, pan uk przebywa kilkakrotnie w Peru. Moe wic nawiza wtedy jakie kontakty? I to niekoniecznie wrd najporzdniejszych ludzi, skoro wpad na przemycie kokainy z Peru. - W kadym razie - zwrciem si do Aleksandra - wielu ludzi potraktowao powanie to, co wzie za wariactwo twego wykrywacza. - Po co stryjek opowiada o zocie Inkw? - znw nie wytrzyma Janusz. Kobiatko milcza, za to oywia si doktor Ciera. - Skoro ju jestemy przy zocie Inkw... Czy naprawd nie wiedz panowie, co zawieray odnalezione skrzynki? Umiechnem si z udanym alem. - Niestety nie zagldaem w gb skrzynek... - Nie uywaj nazwy skrzynka - wtrci si pan Tomasz - mw: szkatua albo puzdro. To bardziej pasuje do skarbu. Skinem gow. - ...tak wic nie zagldaem w gb szkatu. Z tego co widziaem po wierzchu jedna zawieraa drogie kamienie, druga zote i srebrne monety, a trzecia rzeby ze zota. Jedn z nich, figurk lamy z odcit gwk, pozostawiono mi chyba jako przestrog, abym wiedzia na co si naraam, jeli nie wycofam si ze sprawy. - I to wszystko, co byo w jaskini? - spytaa doktor Ciera. - Nie. U samego wejcia leao kilkanacie szabel i strzelb skakowych. To one spowodoway sygna w wykrywaczu Aleksandra. Gdyby nie one, zoto Inkw nadal spoczywaoby w kryjwce. I tak chyba po wiek wiekw. Szkoda, e nie miaem czasu zadba o t bro. Po konserwacji powinna przedstawia znaczn warto. - Ale mymy mieli czas, jak popdzi pan do Czorsztyna. Zacignlimy elastwo z powrotem do jaskini i dobrze j zamknlimy. Teraz moe poczeka - oznajmi dumnie Janusz. Doktor Ciera westchna: - Szkoda tylko, e przez ten nieszczliwy zbieg okolicznoci zoto Inkw wpado w rce zodziei... - ...ktrzy byli do tej akcji znakomicie przygotowani - wpadem jej w sowo. - Prosz sobie wyobrazi, e doskonale orientowali si w legendzie czy te historii zota Inkw w Niedzicy! - A co do zota w rkach zodziei... - odezwa si pan Tomasz. - Liczy pan, e policja odzyska je? - przerwaa mu pani Maria. - ...to rzeczywicie mam pene zaufanie do naszych organw cigania, e uda im si odzyska skarb Inkw. Odruchowo uderzyem noem w kieliszek. Rozleg si cichy dwik. Oczy wszystkich zwrciy si w moj stron. Poczuem si gupio. Ale niech tam! Poprawiem krawat. - Ja te wierz, e mamy jedn z najwspanialszych policji wiata i wiem, e poszukiwaniem zota Inkw zajmuj si wybitni fachowcy. Pozwol jednak pastwo, e ja ze swego prywatnego ledztwa nie zrezygnuj! - No, no, Paweku - mrukn szef. Ale owo mruknicie utono we wznoszonym chralnie toacie.
ROZDZIA TRZECI
KONFRONTACJA Z PERUWIASKIMI ZODZIEJAMI ODKRYCIE W WILLI NA MALINOWEJ PASSAT I ZAKOCHANA PARA TAK GUPIO DA SI NAPA DRUGI SKARB INKW W NIEDZICY?
Sprowadzono z Frankfurtu do Warszawy Silvi i Emilia. Podczas konfrontacji rozpoznalimy ich bez trudu. Jakeby zreszt inaczej! Oni sami przyznali si chtnie do udawania profesora de la Vegi i doktor Ciera oraz do ukradzenia nam pod grob broni skrzynek ze skarbami Inkw. W Aninie byli tylko raz, na pocztku akcji, gdy otrzymali dokumenty i szczegowe instrukcje. Wsplnikw uka opisali dokadnie, ale nie potrafili rozpozna ich na policyjnych zdjciach. Nadal upierali si przy tym, e o dalszych losach zota Inkw nic nie wiedz. Przekazali je ukowi, w zamian za co otrzymali umwione honorarium i bilety lotnicze. Owszem, uwaali, e uk dziaa na czyje polecenie. Ale zupenie nie mieli pojcia, kto mg by jego zleceniodawc. Aleksander wyjecha do Olkusza pozostawiajc Janusza pod moj opiek. Chciaem pokaza chopcu Warszaw. Dotychczas, uwiziony przez chorob we Wrocawiu, nigdy jeszcze nie by w stolicy. Gdy chopak zmczony zwiedzaniem odpoczywa, szukalimy wraz z panem Tomaszem sposobu, jak tu przyapa uka. To, e szuka go policja caego kraju byo dla nas tylko dopingiem. Pan Tomasz zamiesza yeczk w szklance z kaw. - Co mylisz robi, drogi Pawle? Zapaliem fajeczk. - Obawiam si, e moje moliwoci s ograniczone. Szef umiechn si. - To znaczy, e uwaasz, i moje s o wiele wiksze? - Zna pan wikszo antykwariuszy i jubilerw w Polsce. Mona by poszuka u nich pomocy. Pan Tomasz ykn gorcej kawy. - Czy sdzisz, e nasz przyjaciel uk bdzie na tyle nierozwany, e sprbuje sprzedawa upy po antykwariatach? Zwr te uwag na to, e zoto Inkw najprawdopodobniej do niego nie naley. A szefowie gangw bardzo nie lubi, jeli podwadni podskubuj co ze zdobyczy. To moe nawet skoczy si mierci miaka. Napiem si mej ulubionej zielonej herbaty. - Co do szefostwa, to Silvia i Emilio uwaali za polskiego szefa caej akcji wanie uka. Owszem, teraz zmienili zdanie i mwi o jakich tajemniczych szefach. Ale to moe tylko ich podejrzenie. Poza tym owi szefowie s daleko, a skrzynki czy te szkatuy - pod rk uka. I nikt nie wie, co dokadnie zawieraj. A kusi, eby skubn z nich jedn czy dwie zote rzeby, a moe i monety. Pan Tomasz umiechn si. - I co, mamy tych skubnitych rzeb szuka po caym kraju? Nie znam wszystkich antykwariuszy i jubilerw. Poza tym nie zapominaj, e - niestety - spora ich cz chtnie wsppracuje ze zodziejami. A ktre to sklepy, nawet ja nie wiem. Zwrci si do takiego pasera o pomoc, to zaalarmowa uka. O, wtedy na pewno nie wylezie ze swej nory - szef sign po paczk wiarusw i przypali jednego. - No, a jakby planowa t penetracj? Pyknaem z fajeczki. - Skoncentrowabym si na rejonie Krakowa. Co mi si wydaje, e tam mieci si kryjwka uka. Szef pokrci gow. - Chyba mylisz o Tarnowie. To w jego okolicach spotykae uka w jego audi. Zamiaem si. - Teraz ma ju zapewne inny samochd. Ale Krakowa jestem prawie pewny. Pan Tomasz odpowiedzia miechem: - Co wic? Masz zamiar kry po ulicach grodu Kraka i zaglda do przejedajcych aut? Zreszt, o ile znam zwyczaje takich typkw, to siedzi murem w swej kryjwce i czeka, a burza wok jego osoby ucichnie. - To bdzie dugo czeka. - I mnie si tak wydaje. Zastanowiem si. - Jest jeden powd, ktry zmusiby go do wynurzenia si na powierzchni. - Mianowicie? - zaciekawi si pan Tomasz. - Termin transakcji. Przecie nie trzyma tych szkatu dla siebie. - Ba - westchn szef - gdybymy tylko wiedzieli, gdzie, kiedy i z kim ta transakcja ma by dokonana. Moe w kryjwce uka? Jeszcze raz yknem herbaty. - Nie sdz. uk nie trzyma skarbu przy sobie. To byoby zbyt pontne dla jego kolesiw z brany. Wystarczyoby jedno nieuwane sowo i ju kto zapragnby zawadn zotem Inkw. Sdz, e uk trzyma skrzynki w jakim specjalnym, wczeniej ju przygotowanym schowku. Szef zmruy oko. - Nacigasz, Paweku, marzenia do faktw. Skd uk mg wiedzie, jakich rozmiarw bdzie skarb? A gdyby to bya srebrna trumna Uminy? Milczaem pognbiony, jednak myl o zodziejskim schowku nic chciaa mnie opuci. - A moe sprowokowa jako uka, eby si ukaza na powierzchni? Pan Tomasz starannie zgasi papierosa. - Jak? Rozoyem rce. - Przyznam si, e sam nie wiem. Ot, tak mi si powiedziao. - A oprcz tego co ci si mwi, to co ci si myli? Nabiem ponownie fajeczk. - Skontaktuj si chyba z pani Iren Sawick. - Z kim? - Z pani, ktra wynaja will bandzie uka. - A to po co? - Widzi pan, mino zaledwie kilka dni od czasu, kiedy si stamtd opryszki wyniosy. Potem policja zbieraa odciski i na pewno sporo tam nabaagania. Sdz, e starsza pani nie doprowadzia jeszcze willi do porzdku, a co tu mwi o wynajciu. Popytam j, czy nie pozwoliaby mi pomyszkowa troch w willi. Szef skrzywi si. - Przecie policja ju tam bya. Skoniem si ironicznie. - Bro Boe, nie podwaam niczyjej wiary w skuteczno dziaania funkcjonariuszy naszych organw cigania. Ale nu? Czasem i lepej kurze trafia si ziarno. - Jak chcesz - zamia si pan Tomasz. - A dla mnie jakie masz zadania? - Tak jak ju mwiem. O ile bdzie pan uprzejmy, to prosz o skontaktowanie si ze wszystkimi w miar porzdnymi znajomymi antykwariuszami i jubilerami. - Na rozkaz! - zasalutowa szef. Pani Sawick przywitaa mnie w progu swego mieszkania na Krakowskim Przedmieciu nader serdecznie. Nawet nie zerkna na legitymacj subow, ktr jej okazaem. Chwila, a ju siedziaem przy malekim stoliku zasanym nienobiaym obrusem. Przede mn parowaa filianka mocnej herbaty, a obok niej roztacza przemiy zapach spodeczek z konfiturami z malin, wasnej roboty gospodyni, przyrzdzony wedug przepisu jej babci. Pani domu nie dawaa mi doj do sowa wyrzekajc pod niebiosa na niesownego hydraulika, ktry mia przyj i naprawi ciekncy kran. Oczywicie zakasaem rkawy i wziem si za oporne kranisko. Wreszcie uszczelka bya wymieniona, a moja wniebowzita gospodyni nie wiedziaa, jak mi dzikowa. Nareszcie mogem wyjawi cel wizyty: - Widzi pani, chciabym, jeli mona, zajrze jeszcze raz do pani willi w Aninie. - A, willa - skrzywia si pani Sawick - same z ni kopoty. No, ale takich jak ostatnie to jeszcze nie byo. eby mnie, na stare lata, ciga po komendach?! Wynajam, bo ten pan wyglda porzdnie, paci z gry, dokumenty mia jak trzeba. Skd ja biedna mogam wiedzie, e to bandzior? Zreszt od pocztku to by nieszczliwy dom. Dostaam go w spadku po synu, ktry zgin wraz z on w wypadku samochodowym. Nawet w tej willi nie zdyli si namieszka - chlipna i otara oczy batystow chusteczk. - Ju tyle razy chciaam ten dom sprzeda. Ale rodzina mwi: Trzymaj, ceny domw id w gr. Bdziesz miaa zabezpieczenie na staro. A czyja tak wiele na t moj staro potrzebuj, prosz pana. Renty po mu mi wystarcza... Wstaa z fotela i podreptaa do kuchni. Wrcia i pooya przede mn pk kluczy. - Prosz. Niech pan tam sobie gospodaruje. - Obiecuj nie nabaagani! - Prosz pana - machna z umiechem chusteczk - po tym, co zostawili po sobie ci bandyci i nasi dzielni policjanci, to bd musiaa wynaj pomoc, eby posprzta... Janusz nadwyry sobie nog podczas wdrwek po Warszawie, tak wic sam zajechaem nieco po dwudziestej na Malinow 40 w Aninie. Kilkanacie metrw za Rosynantem zatrzyma si jaki passat, ale nie zwrciem na niego uwagi, poniewa parka, ktra z niego wysiada, objta szeptaa co do siebie namitnie. Wziem latark ze schowka. Zatrzasnem drzwiczki Rosynanta i odetchnem pen piersi. I pogoda, i pora byy w sam raz takie, by mieszkaniec rozpraonego Ursynowa pomyla sobie: Ach, eby tak zamieszka w Aninie! Poniewa jednak przy moich zarobkach musiabym chyba y i pracowa tak dugo jak Noe, eby zarobi na will w Aninie, westchnem tylko z alem i otworzyem furtk, zza ktrej przywita mnie zapach maciejki. - Do tych pokus! - warknem, bo i na trawniku rozpieraa si wygodna bujana awka, w sam raz na wieczorn fajk. Drzwi zaskrzypiay lekko, gdy je otwieraem i willa stana przede mn otworem. Od czego tu zacz? Od niskiego strychu odstraszyy mnie kby kurzu, ktre podniosy si wraz z uniesion przeze mnie klap. Nie, tu nie miaem czego szuka, chyba e willa stanowiaby sta baz szajki. Moe w ogle nie mam czego tu szuka? Nie! Myl t odrzuciem jako niegodn prawdziwego penetratora. Po namyle zrezygnowaem te z przeszukiwania piwnicy i pokoi na pitrze. Pokryte cieniutk warstewk kurzu zdradzay lady przeszukiwania przez policj. Co wic zostao? Parter! Trzy pokoje, azienka, ubikacja i kuchnia oraz spiarnia. A wszystkie pomieszczenia dokadnie przetrznite przez policj. Zamiaem si w duchu: Chciaem by lepszym od policyjnych specjalistw, ktrzy przeszukali will od fundamentw po dach! Poza tym nie wiedziaem nawet, czego mam szuka! Staraem si pomyle jak dozorcy de la Vegi i jego asystentki: Gdzie spdzabym najwicej ducego mi si czasu? Gdzie przyjmowabym wizyty szefa? Chyba nie w spiarce! Gdzie jest najsympatyczniejszy zaktek domu? Odpowied nasuwaa si automatycznie: cztery przepastne skrzane fotele wok udajcego heban stou, na ktrym widy w krysztaowym wazonie trzy re. Czyby wspomnienie wizyty Silvii? Niewane! Istotne, e fotele mnie zafrapoway. Zapaliem wiato. Zaczem od tego, ktry by wysunity nieco w bok, w stron telewizora. To w nim dyurujcy rzezimieszek mia spdza najwicej czasu! Powoli wsunem donie midzy oparcia a siedzenia i przesunem wok. Nic. Prbowaem podnie siedzenie, ale si nie dao. Przewrciem fotel do gry nogami i potrzsnem nim. Te nic. Zabraem si za drugi fotel. Tu poszczcio mi si lepiej, bo znalazem niedopaek papierosa. Trzeci fotel nie przynis nic nowego oprcz martwego pajka. Zupenie ju bez nadziei zagbiem palce w szczeliny czwartego fotela... Poczuem, e oblewa mnie fala gorca. Lewa rka natrafia na sztywn krawd jakby cienkiego kartonika. Ostronie ujem kartonik we wskazujcy i serdeczny palec i wycignem znalezisko ze szczeliny... Oczom moim ukaza si fragment kolorowej bony fotograficznej. Oczyciem j z pajczyny i podniosem ku lampie. Jakie byo moje zdziwienie, gdy na szeciu klatkach, z jakich skada si fragment filmu, rozpoznaem zamek w Niedzicy. A w zasadzie sze razy powtrzon jego pnocno-wschodni stron. Co to miao znaczy? Ktry ze zodziei tak upodoba sobie zamek niedzicki, zwany niegdy Dunajec? I to w dodatku tylko jego jedn stron?! Zostawiem jednak rozwaania na ten temat na chwil, gdy z fajeczk usid sobie na bujanej awce przed will. I oywiony zdobycz (cho niezbyt imponujc) ruszyem na dalsz penetracj willi. Niestety, nie znalazem ju nic interesujcego. To znaczy owszem, za kominkiem trafia mi si kulka zwinitego papieru. Ucieszyem si najpierw, bo zapisano na niej numer telefonu, ale zaraz posmutniaem, bo pod numerem widniaa data: 30.11.92. Mimo to nie wyrzuciem karteczki. J take pieczoowicie schowaem do portfela. Zaprzestaem wreszcie poszukiwa i wyszedem z willi na obiecywan sobie fajeczk. Rozsiadem si wygodnie na awce i rozbujaem j. Przez ywopot widziaem, jak parka z passata przechadza si objta wp. Wpatrywaem si w krce nisko jeyki i nabiem fajk. Zapaliem j i prbowaem znale sensown odpowied. Dlaczego kto tyle razy pod rzd fotografowa z tego samego miejsca niedzicki zamek. A moe na zdjciach ukryto jaki szyfr? A ja tylko spojrzaem pod wiato i ju odoyem film! Nie chciao mi si wraca do willi. Przejrz ujcia jeszcze raz w domu, pod lepszym owietleniem i szkem powikszajcym. Spokojnie dopaliem fajeczk, jeszcze raz odetchnem zapachem maciejki i wyszedem na uliczk starannie zamykajc furtk. Objta parka staa przy Rosynancie nie zwracajc na mnie uwagi. Wkadaem wanie kluczyk do zamka w drzwiach auta, gdy ogarna mnie ciemno... Wracaem z niej dugo, poprzez narastajcy bl gowy. Ogniste we pulsoway pod powiekami. Wreszcie przemogem si i otworzyem oczy. Leaem w niebiesko-biaej sali. Prbowaem podnie gow. Zabolao. Opadem na poduszk z jkiem. - Siostro! - wychrypiaem. Przy ku stana kobieta w biaym fartuchu. Raczej lekarka ni pielgniarka. - Gdzie jestem? - Jest pan na pogotowiu. Prosz lee spokojnie. - Co si ze mn stao? - Zemdla pan wsiadajc czy wysiadajc z samochodu. Padajc uderzy pan gow o hydrant. Moe pan pamita. Anin, Malinowa. - Pamitam - skrzywiem si. - Tylko to nie byo zemdlenie, a potraktowanie prdem. Daem si podej jak szczeniak!... Lekarka umiechna si wyrozumiale: - To nie mg by napad, prosz pana. Kluczyki samochodu znaleziono w jego otwartych drzwiach. - A moje dokumenty?! - Niestety tych przy panu nie znaleziono. A co, czy mia pan przy sobie wiksz kwot pienidzy, karty kredytowe? Sprbowaem si umiechn: - Moe miaem naprawd co wartociowego. Niestety, tego nie wiem i chyba si nie dowiem. - Na razie niech pan ley spokojnie. Wycignli portfel, gdy upadem, i prysnli passatem. Nie chcieli ryzykowa duszych rewizji. Malinowa, pusta uliczka, ale kto mg nadej. Zaraz, mamy dwie niewiadome. Pierwsza to ta, skd si wzia ta parka na Malinowej? To, dla niezaprztania sobie gowy mona wyjani tymczasem, e kto z ludzi uka ci ledzi. Druga niewiadoma, skd to zainteresowanie modocianych opryszkw wycznie portfelem? Czyby rzeczywicie by to napad rabunkowy? Bzdura. Dla jednego cienkiego portfela zajedaliby passatem i czekali tak dugo! Mam! - z jkiem chwyciem si za gow, bo znw wyrnem ni w poduszk. - Willa ma due okna, sigajce prawie do podogi, a ja bawiem si w to przeszukiwanie foteli przy zapalonym wietle i odsonitych storach. Pniej podziwiaem ten kawaek kliszy przy lampie i wraz z papierkiem chowaem do portfela. Jasne, e to wszystko byo znakomicie wida z ulicy. Dlatego t park interesowa tylko portfel! Moje dokumenty znalazy si oczywicie nastpnego dnia wrzucone do skrzynki pocztowej w Aninie. Zgnbiony, z obola jeszcze gow, poczapaem do Kowalczyka. Przyj mnie uprzejmie. A nawet podsun pudo z tytoniem. Nabiem fajeczk, zapaliem i nagle zobaczyem wszystkie gwiazdy w mej obolaej gowie. Takiej szataskiej mikstury jeszcze nie paliem! Nadinspektor przyj ze miechem moje nieco osupiae spojrzenie. - A co, to si nazywa tytoniek, prawda? - Prawda - wykrztusiem. - Co pana do mnie sprowadza? - rozpar si wygodnie za swym biurkiem nadinspektor. Otarem rkawem zy, ktre napyny mi do oczu po diabelskim poczstunku brata fajczarza i opowiedziaem o mym odkryciu w willi na Malinowej oraz o smutnym zakoczeniu tego odkrycia. Kowalczyk oywi si. - Szkoda, e nie przyjrza si pan tej parce. Moe znalelibymy ich w naszych kartotekach. Wzruszyem ramionami. - Jeli rozgldabym si za wszystkimi zakochanymi, ktrych widz na ulicach, ludzie wziliby mnie za wariata, albo, co gorzej, za zboczeca. Zreszt nie przyszo mi to do gowy. - A szkoda - Kowalczyk wydmucha pod sufit potny kb dymu. - Jeli w podejrzanym miejscu zatrzymuje si za paskim wozem jaki samochd, to naleaoby powici mu troch uwagi. Nieprawda, panie Daniec? - Prawda - odparem zgnbiony. Nadinspektor umiechn si. - Ale wrmy do paskiego odkrycia w willi (ju ja dam ekipie za przegapienie go). Byo to sze zdj niedzickiego zamku. Bo tamt star kartk z numerem telefonu chyba sobie darujemy; zapewne pochodzia od poprzednich wynajemcw willi. - Nigdy nic nie wiadomo - mruknem. Kowalczyk rozoy rce. - Trudno. Tego si teraz nie sprawdzi. Ale waniejszy jest wygrzebany przez pana ze szczeliny w fotelu kawaek kliszy. Mwi pan, e byo to sze zdj niedzickiego zamku. Wszystkie wykonane z jednego miejsca. Co wedug pana mogo by powodem wykonania tych zdj? Wzruszyem ramionami. - Przekonany nie jestem, ale wydaje mi si... - No wanie, co panu si wydaje? - e jaskinia, ktr odkry pan Kobiatko nie jest jedyn kryjwk zota Inkw w okolicach Niedzicy. Tylko e zodzieje nie wiedz, jak trafi do tej drugiej i szukaj na lepo, wedug jakich mglistych wskazwek. Ostatecznie istniejca, przynajmniej wedug legendy, srebrna trumna inkaskiej ksiniczki Uminy znikna bez ladu. Nie znaleziono jej ani w podziemiach zamku, ani w Czerwonym Klasztorze, ani na Morawach. Kowalczyk popatrzy na mnie spod oka. - Jednym sowem liczy pan na pomoc policji w dalszych poszukiwaniach. I to wtedy, gdy jeszcze nie odnalelimy straconego przez panw skarbu Inkw, zamknitego w trzech skrzynkach. No i nie dopadlimy Jzefa uka, ktry zapewne wiele by nam wyjani. Obruszyem si. - Nie prosz policji o adn dodatkow pomoc. Wydaje mi si, e wraz z przyjacimi rozwiemy t now zagadk! - Brawo! - klasn w donie nadinspektor. - Nie zapominajcie tylko o tym, e to rozwizywanie zagadki moe okaza si bardzo niebezpieczne. - Na pewno nie zapomnimy. - To dobrze. Prosz jednak, gdyby wyniky jakie trudnoci czy niebezpieczestwa, o kontakt z nami. - Ale oczywicie, panie nadinspektorze. egnany serdecznym uciskiem doni Kowalczyka i kbami dymu jego fai wyszedem z gocinnego gabinetu. Prosto z komendy pojechaem do pani Skalskiej, odda jej klucze od willi. - Matko Boska - przerazia si widzc opatrunek na mej gowie - to znw ta willa! Umiechnem si: - Po trosze pani zgada. Ale to bardziej skutki mej nieuwagi ni pecha cicego nad skdind sympatyczn will. - Nie - starsza pani potrzsna gow - tam co musi by. Ju dawno powinnam j sprzeda. No nic, zapraszam pana na herbat i konfiturki. Tak to popijajc wietn herbat i kosztujc konfitur wedug dawnego przepisu musiaem wysucha historii o wszystkich wikszych i mniejszych nieszczciach, ktre przytrafiy si wynajmujcym will przy Malinowej. Pan Tomasz bardzo przej si napadem na mnie. Ale jeszcze bardziej zainteresowaa go moja utracona zdobycz. - Sze fotografii jednej ciany zamku! Czyby szukano tam zamaskowanego wejcia do schowka? Nie, poniewa cay zamek zosta dokadnie przejrzany i odrestaurowany. Co to wszystko moe znaczy? Nie moglimy da na to pytanie sensownej odpowiedzi. Nawet mylelimy przez chwil, e zdjcia to faszywy trop, podrzucony specjalnie, aby odwrci nasz i policji uwag od prawdziwych poczyna uka. Ale odrzucilimy ten pomys. Faszywe tropy podrzuca si w miejscach atwych do odkrycia, a nie chowa w szczeliny, gdzie s znajdowane tylko przez przypadek. - Co wic planujesz, Paweku? - odezwa si szef po chwili milczenia. Zastanowiem si. - Odczekam jeszcze par dni. Moe wyjani si sprawa uka i trzech, jak to pan nazwa, puzder ze skarbem Inkw. Potem wezm kilka dni urlopu i przejad si do Niedzicy. Moe na miejscu uda mi si odkry co ciekawego. Pan Tomasz zamia si. - No c, ycz ci powodzenia i pamitaj, e moesz zawsze na mnie liczy. Chocia przyznam, e dwa skarby Inkw to troch za duo jak na mj zdrowy rozsdek! Nie wiedziaem, co odpowiedzie.
ROZDZIA CZWARTY
ZOKA I JANUSZ LEGENDA O BIAYM JAKUBIE ZOTY KROKODYLEK ZOKA W AKCJI JANUSZ W ROLI EBRAKA ZBIERAM OWOCE OBURZENIA JZEF UK NAMIERZONY
Wieczorem do moich drzwi zadzwoni domofon. - A kog tu diabli nios? - z niechci podniosem si od arcyciekawej partii szachw, ktr rozgrywaem z Januszem. Ju, ju zwycistwo byo moje, a tu domofon! - Sucham! - Tu Tomasz. Przywiozem ci znajom... Otworzyem drzwi. Winda podjechaa. Wysiad z niej pan Tomasz i... Zoka! Jego ukochana siostrzenica, ktra braa chlubny udzia w kilku naszych przygodach. - Witaj! A ty nie w odzi? Zamiaa si. - Detektywistyczny nos nie zawid mnie, e u wujka znw szykuje si co ciekawego. Wybraam wic wyjazd do Warszawy zamiast eglarskiej wczgi po Mazurach z moim braciszkiem Jackiem. - Wchodcie, wchodcie. Za plecami usyszaem delikatne chrzknicie. Zreflektowaem si: - Ach, prawda. Wy si jeszcze nie znacie! To Zosia, siostrzenica pana Tomasza i pogromczyni zych charakterw; a to Janusz, bez ktrego zwinnoci prawdopodobnie do dzisiaj siedzielibymy zamknici w jaskini. - A wiem, syszaam od wujka - Zoka wycigna rk do Janusza. Ten poda swoj, ale widocznie dostrzeg co w spojrzeniu Zoki, bo chwyci swe szwedki i wspar si na nich recytujc jak kiedy na powitanie ze mn. - Jestem chory na mgdz. Mzgowe poraenie dziecice. Po acinie nazywa si to paralysis cerebralis infatum, po angielsku cerebral palsy. Moje przyjcie na wiat przecigao si ponad miar i std nastpio niedokrwienie mzgu. A gdy si ju urodziem, to leaem sztywnym bykiem przez dwa lata. Gdyby nic szczeglna troska rodzicw, leabym pewnie do dzi, a moe nawet do mierci. No, ale moe przejdziemy do weselszych rzeczy: majc dwa lata usiadem, a majc trzy stanem opierajc si o porcz eczka. Pierwszy krok zrobiem majc pi lat. W wieku lat siedmiu ju chodziem trzymajc si balonika. Teraz wystarczaj mi one - stukn szwedkami. - Jeli nie liczy ich, ortopedycznych butw i szkie w okularach, grubych jak dna butelek, to jest ze mnie chopak jak si patrzy! - zamia si gorzko. - Przepraszam - zaczerwienia si Zoka - ja nie mylaam nic zego. Wujek mwi, e opowiesz mi o waszych perypetiach z faszywymi peruwiaskimi naukowcami. Jak doszo do odkrycia schowka ze zotem Inkw? Teraz zaczerwieni si Janusz. - Ja? Dlaczego ja mam opowiada? Jest tutaj pan Pawe. Ziewnem. - Masz opowiada dlatego, e w caej sprawie orientujesz si rwnie dobrze jak ja. Poza tym, nie wytrzymabym skadania trzeciego czy czwartego ju raportu. Chodmy, panie Tomaszu. Niech modzie pogry si w tajemnicach Inkw i zodziei, a my odwiedzimy bistro, ktre otwarto tu niedaleko. Jak pan wie, nie lubi kawy, ale tam podaj pono wymienit. Szef zamia si i wyszlimy z mieszkania. - Nie wiem, czy dobrze zrobiem przyprowadzajc tu Zok - pan Tomasz pochyli si nad filiank z parujc wonnie kaw - Janusz zareagowa tak ostro. Zreszt trudno mu si dziwi. Czasem atwiej wyleczy si z choroby ni z wlokcego si za ni kompleksu. Przypaliem fajeczk. - Bez obaw. To byo tylko wstpne spotkanie. Dwjka modych staraa si ju z gry ustali, ktre z nich bdzie waniejsze w naszym towarzystwie. Sdz, e szybko dojd do porozumienia. Postaram si zreszt im w tym pomc. - To dobrze - odetchn z wyran ulg pan Tomasz - bo ja ju mylaem, czyby Zoki nie wysa z powrotem do odzi. - Ale skd - oburzyem si. - Tylko wykombinuj od znajomkw odpowiedni namiot i mam zamiar zabra nasz dwjk do Niedzicy. - eby wreszcie dorwano tego uka albo przynajmniej odzyskano zoto Inkw - sarkn pan Tomasz. - Zgadza si - oczyciem fajk z popiou i wyszlimy z sympatycznego lokalu. Gdy weszlimy do mieszkania nasza dwjka w najlepszej komitywie bya pogrona w roztrzsaniu tajemnic Inkw. To znaczy, e prym wid tu Janusz, bo wiadomoci Zoki byy przypadkowe, ale grunt, e umieli i chcieli si dogada. Zoka odgraaa si nawet, e jutro, po zapoznaniu si dzi w nocy z ksikami na temat Inkw i Niedzicy zgromadzonymi przez jej wujka, dopiero nas zagnie. - Teraz, gdy trzy skrzynki ze zotem Inkw wymkny si wam z rk - mwia bezlitosna dziewczyna - jak syszaem, macie ochot na srebrn trumn ksiniczki Uminy. - A skd takie przypuszczenia? - zdziwiem si. - A te zdjcia zamku? - nie ustawaa Zoka. - Zdjcia i od razu marzenia o srebrnej trumnie - zamia si Tomasz. - Zdjcia?! - zagrzmiaem. - Co ty tu Janusz nawygadywa? Jakie to nowe trofea ci si marz, skoro jednego nie potrafilimy utrzyma w garci! Janusz stropi si. - Ja tylko tak... bo te zdjcia... i pan sam wspomina o srebrnej trumnie! - odzyska animusz. Pogroziem mu palcem. - To ju nie wolno mi pomarzy i pospekulowa? A ty od razu musisz wszystkim rozgadywa. - Nie wszystkim, tylko mnie - obrazia si Zoka. Musiaem przeprasza. Nastpnego dnia po pracy spotkalimy si u pana Tomasza. Tylko Zoka bya w dobrym humorze. Postanowia te nas rozerwa, dajc jednoczenie wiadectwo, e przynajmniej cz nocy spdzia nad ksikami na interesujcy nas temat. - Chcecie, to opowiem wam legend o Uminie i jej srebrnej trumnie. Skinlimy gowami. - Gdzie na przeomie XIX i XX wieku y w Niedzicy niejaki Biay Jakub, furman wacicieli zamku, Salomonw. Sam niechtnie opowiada o zdarzeniu w modoci, po ktrym zbielay mu wosy. - Mnie te zbielej, jak nie zaczniesz mwi do rzeczy - zamrucza Janusz. - Ju mwi - zgodnie, o dziwo, odpowiedziaa Zoka. - Ot wszystkim wiadomo, e po zabjstwie Uminy jej zrozpaczony ojciec kaza sporzdzi trumn ze srebra i zamkn si w zamkowym skrzydle z umar, a kiedy ponownie pojawi si, trumna znikna. Cho trzeba przyzna, e istnieje podejrzenie, e wywiz j jakoby do Czerwonego Klasztoru. Ale trzymajmy si legendy. Ot, nasz Jakub dziwnie nie mg pewnego pnego jesiennego wieczoru trafi do sieni. Wreszcie natrafi na jakie cikie wierzeje. Zdumia si. By w niewielkiej komnacie, na wprost siebie dojrza schody. Kto schodzi po nich. Usysza westchnienie. Na stopniu staa drobna kobieta ubrana w srebrzyst sukni, na ktr spyway dugie, czarne wosy. Wyprowad mnie std, wyprowad! - szepna kobieta. Gdzie panienka kae! - Jakub podnis latarni owietlajc drog. Kobieta skina rk i zacza i po schodach do gry. A zasza do maej komnatki, ktrej Jakub zupenie nie zna. Bya wska, ukowato sklepiona i niska. Kobieta podesza do, jak si Jakubowi wydawao, ka i powiedziaa: Dzikuj. We sobie, dobry czowieku, pieniek za fatyg. Ley tu, koo mnie. Podszed Jakub i nagle o mao nie zemdla: to co wzi za ko okazao si srebrn trumn. W niej leaa w srebrzystej sukni kobieta o biaej jak nieg cerze, z rozrzuconymi czarnymi wosami. A wok kosztownoci, e hej! Na piersi za kobiety rozlewaa si krwawa plama. Skoczy Jakub ku drzwiom. Latarnia zgasa... Rano znaleziono go nieprzytomnego na zamkowym dziedzicu. W rku trzyma potrzaskan latarni, a wosy mia cakiem biae. Jak niedziecka wie niesie, nie byo to jedyne spotkanie ywego czowieka z zamordowan ksiniczk. Legenda mwi, e trzeba wzi pieniek, ktry ofiarowuje, a wtedy przestanie si ukazywa, bo dostpi zbawienia. - Ciekawa legenda - mrukn pan Tomasz - nie brak na naszych ziemiach zamkw, w ktrych pokutuj zamordowane kobiety i wystarczy tylko podnie ofiarowany przez nie grosik... Zoka obrazia si. - Kpi sobie wujek z legend, a przecie ugania si za nimi. Pan Tomasz pogadzi j po gowie. - Nie denerwuj si. Rzeczywicie nie lekcewa legend. Ale legenda o pobycie inkaskich uciekinierw w Niedzicy zajmuje gwnie pana Aleksandra i Pawa. - I mnie - dumnie doda Janusz. - Poza tym pikna to legenda, ktra si zmaterializowaa pod postaci trzech skrzynek ze zotem Inkw! Szef zamia si. - Tak wic widzisz, droga Zosiu, e w kadej legendzie jest ziarenko prawdy. - Tylko, e to ziarenko ma w swoich apach obywatel Jzef uk. Ale nie nazywam si Pawe Daniec, jeli tego ziarna mu nie odbior! Kltwa kapanw inkaskich gosi bowiem, e kady kto siga po zoto Inkw bdzie ukarany. Zoka umiechna si: - A czy pan si nie boi, e ta kltwa dosignie i pana? Odpowiedziaem miechem. - Owszem, obawiam si, ale skoro nie pragn zdoby skarbu dla siebie, to myl, e duchy kapanw bd dla mnie askawe. Dziewczyna zaciekawia si: - Ale naprawd co w tej kltwie jest? Zastanowiem si. - Pierwsi zginli wopici, ktrzy byli wiadkami wydobycia kipu spod progu zamku. Drug ofiar by kustosz niedzickiego zamku, ktry wpad pono na lad ukrytego skarbu - uton w Dunajcu. Potem bya mier Andrzeja Benesza. Wieczorem, w wigili szesnastych urodzin syna, jad kolacj w rodzinnym gronie i zapowiada, e, jak nakazuje tradycja, nastpnego dnia przekae mu tajemnic od czterech pokole przechodzc w rodzinie z ojca na syna. Nastpnego dnia zgin w katastrofie samochodowej. Kolejna mier pochona dwoje z rodziny Salomonw. Przyjechali z Wgier i zaczli jakie dziwne poszukiwania na niedzickim zamku. Zginli w synnej wwczas i pamitnej katastrofie kolejowej pod Piotrkowem. Czytaem te, e ci Peruwiaczycy, ktrzy w swym kraju podejmowali si poszukiwa zota Inkw, koczyli tragicznie. By tam jeden czowiek, ktry potrzebowa pienidzy na nauk swego syna. Zna on jakie tajne dojcie do skarbu Inkw i, cho odwodzia go rodzina, sign po zoto. Zmar w krtkim czasie, cho by czowiekiem w peni si i zdrowia. Zadzwoni telefon. Pan Tomasz podnis suchawk i po jego minie byo wida, e informacje, ktre otrzymuje, s bardzo wane. - Tak. Ale oczywicie. Wysyam do pana jutro mego pracownika, Pawa Daca. Jeszcze raz serdecznie dzikuj, panie Andrzeju. Do widzenia... Popatrzy na nas z uwag. - Dzwoni do mnie pan Kasiski z Krakowa. Waciciel sklepu jubilerskiego i maego warsztatu zajmujcego si napraw biuterii. - No i?! - pisna Zoka. Pan Tomasz umiechn si. - No i poinformowa mnie o tym, e dzi odwiedzia jego sklep pewna moda dama z prob, aby przylutowa keczko do wisiorka w ksztacie krokodylka wykonanego ze zota. Pan Andrzej jest nie lada mistrzem w swym fachu i od razu rozpozna w rzebie inkask robot. Poniewa i do niego zwracaem si o pomoc, to zaraz po wyjciu tej pani ze sklepu zadzwoni do mnie. Mamy jeszcze sporo czasu, bo wacicielka krokodylka ma si zgosi po jego odbir jutro w poudnie. Tak wic, Pawle, jedziesz jutro z rana do Krakowa. - A my? - Co trzy pary oczu, to nie jedna. Rozemiaem si na ten bagalny dwugos. - W porzdku, jedziecie! Odpowiedziao mi zgodne: - Hura! Na wszelki wypadek poyczyem od pana Tomasza jego komrkowiec. By moe w Krakowie bdziemy musieli si rozdzieli. - Wytropimy uka! Odnajdziemy zoto! - wypiewywaa, podskakujc na fotelu, Zoka. - Z tym wytropieniem to moecie mie kopoty - uciszy j wujek. - Pawe zna uka w zasadzie tylko ze zdjcia, ktre tylko jeden raz widzia. Janusz te widzia go tylko raz, przy budce z lodami, a ty, Zosiu, nie widziaa go wcale. On za widzia Pawa i Janusza kilkakrotnie. Spochmurnielimy. Pierwszy otrzsn si Janusz. - Kto tam zwracaby uwag na takiego ptaka jak ja! Niestety szef by nieubagany. - Ale nie kady ptak posuguje si takimi charakterystycznymi drobiazgami jak twoje szwedki. Janusz naburmuszy si: - To mog nie jecha. Objem go. - Przesta si wygupia. Pojedziesz. Zapomniae ju jak to byo w jaskini pod Zbjeckimi Skakami? Dae sobie rad z tamtym skalnym kominem, dasz sobie rad i w Krakowie. Moe wanie twoje szwedki tam si przydadz. Chopak umiechn si niemiao: - Skoro tak pan mwi... Bo naprawd nie chciabym by dla nikogo ciarem. - A ten znw swoje! Zamiaem si, ale dobrze wiedziaem, co mczy wraliw dusz Janusza. Zaprzestalimy sporu o przydatno w Krakowie Januszowych szwedek i zabralimy si do ukadania planu dziaania na nastpny dzie. Nabiem fajeczk, na co Janusz ostentacyjnie otworzy okno. - Schowam si gdzie na zapleczu sklepu, a gdy ta pani wejdzie, mam nadziej, e pan Kasiski mi j wskae. Wyjd ze sklepu za ni i tak mam zamiar dotrze do kryjwki uka. Wydaje mi si, e krokodylkiem musia obdarowa swoj aktualn ukochan. Szef pokrci gow. - A jeli aktualna ukochana odjedzie spod jubilera samochodem? - Bd mia w pobliu zaparkowanego Rosynanta. Nie powinna mi uciec. Tak samo gdyby przyjechaa takswk. - A jeli wsidzie do tramwaju lub autobusu? - Damy ozdabiajce si zotymi krokodylkami nie korzystaj z usug MPK! Ale w takim razie te pojad za ni Rosynantem, tylko e do tramwaju czy autobusu wsidzie Zoka z komrkowcem. Bdziemy w kontakcie. - I mylisz, e uk zaprowadzi was do zota Inkw? Przecie uwaae, e przechowuje je w jakim specjalnym schowku. A tu mieszkanie przyjaciki, ktra ze strachu moe donie na policj albo zdradzi go z innym. Takie trzy szkatuy wraz z ich bezcenn zawartoci to up, ktry moe skusi kadego. Skrzywiem si. - Jeszcze raz powtrz, e nie uwaam, i zoto Inkw trzyma uk pod rk. Ale wierz, e jeli natrafimy na niego, to on nas do skarbu doprowadzi! - A jakie jest wasze zdanie, modzi ludzie? - szef zwrci si do Zoki i Janusza. Dziewczyna umiechna si do mnie. - Ja tam wierz w pana Pawa. Ju w rnych opaach bylimy, a zawsze potrafi znale wyjcie! - Przychylam si do zdania mojej przedmwczyni - powanie, ale z iskierk miechu w oku, owiadczy Janusz. Podzikowaem im skinieniem gowy. Pan Tomasz umiechn si. - C, pozostaje mi tylko yczy powodzenia. Ale e takie yczenia przynosz pecha, wic ycz wam, ebycie skrcili karki! - Dzikujemy. - Aha, drogi Pawle, czy nie przydaaby ci si przypadkiem pomoc policji? - Tylko w ostatecznoci. A do niej, jak wierz, jeszcze daleko. Sam zaczem i sam mam zamiar skoczy! - Pamitaj, e pycha wielu doprowadzia do klski! Przybraem potulny wyraz twarzy. - Ja si nie pyszni, tylko chciabym odegra si na facecie, ktrego przemylno zrobia ze mnie balona. Niech nie myli sobie, e tylko on jest taki mdry! - Ale Pawle, nie uno si! Poza tym pamitaj, e nerwy s zym doradc. Uoyem fajk grzecznie na popielniczce. - Ju jestem spokojny. Pan Tomasz ucieszy si. - To wietnie. Moemy przej si do garau i zerkniesz na mego trabanta. Nie cignie co licho! I tak to, jak wiele podobnych rozmw z szefem, zakoczyem dzisiejsz w kanale pod trabantem. Ku wielkiej radoci Zoki i Janusza. Do Krakowa wyjechalimy piknym rankiem. Pomimo wczesnej pory zapowiada si upa. Jechaem do wolno, czasu mielimy bowiem w nadmiarze. Moi pasaerowie przecigali si w wymianie dowcipw o blondynkach. Ledwo koczyo pierwsze i nie zdylimy si nawet dobrze namia, a ju rozpoczynao drugie. Tylko skoczyy si dowcipy, a zaczo si rozwaanie, ile taki skarb Inkw moe by wart i co za niego najlepiej byoby kupi. Oczywicie nie obyo si bez odwoywania si do mnie, jako - jak twierdzia Zoka - autorytetu w dziedzinie kosztownoci. Zajechalimy do Krakowa na tyle wczenie, e zdyem jeszcze podjecha pod mj ulubiony (bo tani) Hotel Krakowiak i zarezerwowa dwa pokoje. Ostatecznie nie wiedzielimy, jak dugo bdziemy w Krakowie tropi Jzefa uka. Wp do dwunastej bylimy pod sklepem pana Kasiskiego. Zaparkowaem Rosynanta w bocznej uliczce, by nie rzuca si w oczy, a jednoczenie by gotw do natychmiastowego wyjazdu. Przez chwil pomylaem, co to bdzie, jeli z wacicielk krokodylka przyjedzie do sklepu sam uk, ktry mj samochd zna dobrze, ale po namyle odrzuciem t myl. uk wie, e jest poszukiwany i nie bdzie si naraa na wyjazd z kryjwki po naprawiony wisiorek ukochanej. Poprosiem Zok i Janusza, aby nie ruszali si z wozu, bo w kadej chwili moemy odjeda. Zaopatrzyem te Zok w naronym kiosku w kilka biletw autobusowych i tramwajowych. Poprzedzony dyskretnym dzwoneczkiem umieszczonym na drzwiami wszedem do sklepu. Naprawd swym wygldem dawa odczu pikno, elegancj i, co tu ukrywa, due pienidze. Zasonite kotar drzwi prowadziy na zaplecze. Z fotela za lad podnis si dystyngowany starszy pan. Sygnet na jego palcu i szpila wpita w krawat stanowiy kolejn dyskretn reklam jego firmy. - Dzie dobry panu. Czym mog suy? - Dzie dobry - wycignem legitymacj. - Pawe Daniec, podwadny pana Tomasza. Nie spojrzawszy nawet na legitymacj wycign do mnie do. - Andrzej Kasiski. Bardzo mi mio. Zawsze bdzie pan u mnie serdecznie witany, jako zwalczajcy zodziei dzie sztuki. Prosz, prosz za mn... - odsun kotar. Weszlimy do niewielkiego pokoiku umeblowanego antykami z czasw Ludwika XIV. W przeciwlegej cianie wida byo drzwi prowadzce do waciwego warsztatu. Siedlimy na wycieanych krzesach przy stoliczku o wygitych na ksztat abdzich szyi nogach. Ledwo zdylimy wymieni uwagi na temat pogody, ktra zapowiadaa dugotrway upal, a ju gospodarz nalewa smolist kaw z ekspresu. - Pani, na ktr pan czeka, powinna zjawi si w sklepie lada chwila, o ile ceni czas swj i innych - umiechn si gospodarz. - W razie czego dzwoneczek nas ostrzee, a ja dam panu zna, o ktr z klientek chodzi... Gwarzylimy wanie z panem Kasiskim o ulubionym naszyjniku z pere Marii Antoniny, ktry pono mia by ukryty gdzie w Polsce, gdy srebrzycie odezwa si dzwoneczek u drzwi. Pan Kasiski wybieg do sklepu, a ja przysunem si do kotary tak, by widzie sklepowe wntrze. W sklepie bya tylko jedna klientka. Wysoka, szczupa brunetka lat okoo dwudziestu o uderzajcej, wschodniej urodzie. Ubrana bya w jedwabny kostium. - Ale oczywicie, krokodylek jest ju gotowy - usyszaem sowa Kasiskiego. - Zaraz go zapakuj. - Nie, dzikuj - zabrzmia gardowy miech - udekoruj si nim. To powiedziawszy moda kobieta przewloka przez kko krokodylka zoty acuszek i zawiesia breloczek na szyi. - Czy tak jest dobrze? - zwrcia si do jubilera. - Wspaniale! - odpar ten z niekamanym zachwytem. - Teraz wic tylko pieniki? - zamiaa si pikno. Kasiski odchrzkn jakby z zaenowaniem. Rachunek zosta uregulowany i kobieta wysza ze sklepu. Wybiegem za ni. Zobaczyem j stojc przy fordzie, ktry dziwnie przypomina mi widziany w Nowym Targu. Przeszedem obok i ruszyem w stron Rosynanta. - Prosz pana! - usyszaem. W sekundzie przeleciaa mi przez gow myl: Czybym zosta rozpoznany? Ale to byo nieprawdopodobne. Nawet jeli ta liczna pani miaa co wsplnego z ukiem, to niemoliwe, eby on jej opisywa ze szczegami wszystkich swoich przeciwnikw! I nagle pomylaem o zdjciach robionych z doroki, ale byo ju za pno, odwrciem si bowiem w stron woajcej. - Czym mog pani suy? - Woam i woam - oda ksztatne usta - a tu jedyny mczyzna w okolicy nie chce zwrci na mnie uwagi! - Ale zwracam - umiechnem si najszczerzej jak umiaem. - To prosz przenie teraz uwag na tylne koo mego forda - pikno zacza mn komenderowa. Ale to dobrze! Utwierdzaem si w przekonaniu, e nasze spotkanie na chodniku przed sklepem jubilera to przypadek. - Widzi pan, zapaam gum. A ja sobie z tym wszystkim nie poradz - pocigna noskiem. Umiechnem si jeszcze szerzej. - Za chwileczk koo bdzie wymienione. Tymczasem pozwoli pani, e si przedstawi: Arek Brzeski jestem. - Anna Janik - wycigna niepewnie rk. Rzeczywicie wymiana koa trwaa niedugo. Wz panny Janik posiada w baganiku hydrauliczny podnonik. Uratowana przeze mnie ofiara motoryzacji po solennych podzikowaniach szykowaa si do odjazdu, ja za z umorusanymi rkoma musiaem przynajmniej udawa, e szukam miejsca, gdzie te rce mgbym umy. A najbliszym takim miejscem by sklep Kasiskiego, ktry wyranie zaniepokojony wyglda zza firanki. - I jak ja teraz zostawi pana z tak brudnymi rkoma - biadaa (daj sowo, e nieszczerze), panna Janik. - Nie ma problemu - rozoyem donie - mam tu obok w samochodzie wod i gbk. Jako sobie poradz. - To dobrze - powiedziaa pikna krakowianka, wsiada do forda i ostro ruszya z miejsca. Pdem pobiegem za rg, wskoczyem do Rosynanta i pognaem za fordem. - A gdzie to si pan tak upaka? - zaciekawia si Zoka patrzc na moje ubrudzone rce. - Przycinaem jzyki zbyt gadatliwym pannom - odparem. - Nie wiedziaem, e u jubilera panuje taki brud - niewinnie owiadczy Janusz wspierajc Zok. - A niech was!... - chciaem zakl, bo jako nie mogem dopa w wielkomiejskim ruchu forda, ale uspokoiem si. Wreszcie ujrzaem przed nami forda panny Anny Janik. Ciekawe, czy krokodylek doprowadzi nas do uka? - pomylaem i zamiaem si z tego zoologicznego pytaniu. Tak czy owak odpowied na nie powinny da nam jeli nic najblisze minuty, to godziny. Na razie krcilimy si po obrzeach rdmiecia w rytm dokonywanych przez pani Janik zakupw. Miaem obawy, czy Anna nie zna czasem mojego samochodu albo czy nie rozpoznaje, e on jedzie trop w trop z ni. Ale szybko wyzbyem si tych obaw - krenie forda wok rdmiecia Krakowa byo bardzo charakterystyczne dla kobiecych zakupw. Wreszcie ford wyjecha na Krlewsk i kierujc si na obzw przypieszy. Zblialimy si do domu! - A temu jubilerowi nie powiedzia pan, dlaczego interesuje pana ta wacicielka krokodylka? - odezwaa si ni std ni zowd Zoka. Wzruszyem ramionami. - Nie miaem nawet takiego zamiaru. - Poniewa to przyjaciel wujka. Zamiaem si. - Jeli tak jest, to pan Tomasz na pewno sam mu wyjani, dlaczego tak nagle interesuje go sztuka zdobnicza Inkw. - Nieadnie pan postpi - upieraa si Zoka. - A wanie, e adnie - przyszed mi z pomoc Janusz. - Im mniej ludzi wie o celu naszych poszukiwa, tym lepiej. Nic znaczy to, ebym podejrzewa pana Kasiskiego o nag ch wsppracy z ukiem, ale uwaam, e pan Pawe postpi susznie. - I ja tak myl! Przypieszyem wyprzedzajc chodni, ktra zasaniaa mi ledzony samochd. Przez duszy czas jechalimy w milczeniu. Wreszcie przed grup domw ford mign kierunkowskazem i zwalniajc wjecha na chodnik. - Chyba dojechalimy! - zatrzymaem Rosynanta. Anna Janik wyjmowaa torby z zakupami z auta. - Teraz, Zosiu, czas na ciebie - odwrciem si do dziewczyny. - Id za t pani i sprbuj si dowiedzie, gdzie mieszka. Ideaem byoby, gdyby sprawdzia, czy czeka na ni w domu jaki mczyzna. Moe to nie bdzie uk, ale zawsze taka informacja nam si przyda. - Na pewno tam siedzi uk - mrukn Janusz. - Ale jak ja wejd za ni na klatk schodow? - zdenerwowaa si Zoka. - Przecie teraz wszdzie s domofony! - Chyba nie chcesz, Zosiu, ebym zwtpi w twoj inteligencj? Widzisz, e pani Janik z trudem moe poradzi sobie z zakupami. Id za ni. A gdy bdziesz prbowaa otworzy drzwi do domu, potrzymasz jej torby, a w zamian nie tylko zaskarbisz sobie jej wdziczno, ale jeszcze wejdziesz do domu nie martwic si o domofon. Zoka pokrcia gow. - A jeli ona nie bdzie otwieraa drzwi kluczem, tylko wcinie domofon? Westchnem. - W takim razie stj za ni grzecznie, a na pewno ci wpuci. Ze swoj niewinn urod nie wygldasz na zodzieja. - A co dalej? - nie ustawaa Zoka. - O rany, dziewczyno! - jkn Janusz. Staraem si zachowa spokj. - Dalej wsidziesz razem z pani Janik do windy. Odczekasz, aby ona pierwsza wcisna przycisk. I w miar okolicznoci wybierzesz pitro wyej lub niej. Wysidziesz i bdziesz nasuchiwa. Moe co interesujcego usyszysz. - Ale... - piesz si. Janik ju pozbieraa swoje manatki. A nie bdziesz przecie biega za ni. Ruszaj! - Robi si, szefie! - Zoka wyskoczya z Rosynanta i posza szybko alejk w lad za pann Janik. - Myli pan, e ten wypad Zoki co da? - spyta peen niepokoju Janusz. - Nigdy nic nie wiadomo. Ale musimy si chwyta kadej okazji - powiedziaem niby spokojnie, ale sam zaczynaem si denerwowa. Na razie wszystko wydao si wskazywa na to, e mj plan si powiedzie. Anna Janik i Zoka weszy do drzwi wieowca. Na nasz wysanniczk nie przyszo nam z Januszem dugo czeka. Po kilku minutach ukazaa si w drzwiach domu. Wida byo, e najchtniej podbiegaby do nas. Ale opanowaa si i ruszya najpierw w przeciwn stron, potem dopiero ukiem alejki skrcia w stron Rosynanta. - Mdra dziewczyna - mruknem. - Zawsze, w ni wierzyem - odpowiedzia penym przekonania gosem Janusz, ktry zna Zok ledwo od dwch dni. Z gromkim Uff! Zoka wskoczya do auta. - Ale si nadenerwowaam - jkna - a mi w gardle zascho. Podaem jej butelk z wod mineralna. Wypia kilka solidnych ykw. - Tylko nie puszczaj bbelkw nosem - odsun si od niej Janusz. - Przesta si wygupia - skarciem chopaka. - A ty, Zosiu, opowiadaj, co i jak. - No wic - dziewczyna wzia oddech - do wieowca dostaam si bez kopotw, bo domofon by zepsuty. Elegancko przepuciam pani Janik (swoj drog to pikna kobieta) do windy, gdzie ona nacisna przycisk sidmego pitra. Ja wic wcisnam sme. Szybko wyskoczyam na swoim, bo widziaam, e ona grzebie si w torebce za kluczami. Zdyam! Bo ona nie moga sobie poradzi z drzwiami, zza ktrych witao j piskliwe poszczekiwanie. Tak wic w domu nikogo nie byo. Ale to jeszcze nic. Gdy Janik otwieraa drzwi, to powiedziaa: Nie martw si, pieseczku, pani ju wrcia. Bdziemy teraz razem czeka na pana. Zaraz powinien by w domku. - Fiuu! - gwizdn Janusz. - Tak wic tego uka - zakoczya dumna z siebie Zoka - nie ma w domu. Ale jest w nim spodziewany i to chyba wkrtce! Spojrzaem na ni z uznaniem. - Dzielnie si spisaa. - Brawo, Zoka - zawtrowa mi Janusz. Spowaniaem. - Ale to nie koniec naszych zmartwie. Jak tu rozpozna, ktry z wychodzcych lub wchodzcych mczyzn jest Jzefem ukiem? Ja, jak ju mwiem, znam go tylko z policyjnego zdjcia. Janusz zna go lepiej, ale uk zna i jego, i mnie, i nasz samochd. Zreszt Janik moe mieszka spokojnie ze swym Bogu ducha winnym mem. A caa sprawa z krokodylkiem to przypadek. Szkoda, e Kasiski nie spyta, skd wzia to cudo. - Akurat! - zamia si Janusz. - Od razu by mu si przyznaa, e krokodylek pochodzi ze skarbu Inkw, ktrego wanie poszukuje policja? Mia racj! - Co wic radzisz? Oczy chopaka zabysy. - Zaraz powiem. Tylko moe skrcimy w t uliczk, bo nie byoby najlepiej, gdyby wracajcy do domu uk natkn si na Rosynanta. Posusznie wykrciem i wjechaem w ocienion uliczk kryjc si midzy zaparkowanymi samochodami. Odwrciem si do chopca. - No wic mw, co ci przyszo do gowy! - Zaczaj si na uka. Wybuchnlimy miechem. - Nie chc by zoliwy ani naigrywa si w twej choroby, ale przez te elastwo - trciem szwedki - uk ci zaraz rozpozna. - To nie ma w Krakowie chopcw chodzcych o dwch kulach? - oburzy si Janusz. Uniosem donie uspokajajcym gestem. - Nie zapominaj, e uk to wyjtkowo bystry facet i umie byskawicznie kojarzy jedno z drugim. Wie ju przecie, e wydostalimy si z jaskini i to przy wybitnej pomocy chopca, ktry na co dzie posuguje si szwedkami, a ktrego widzia przy kiosku z lodami. Moe si zdziwi, skd tak szybko dotarlimy jego ladami tutaj, ale rcz, e prynie z meliny na Krlewskiej, tylko dym pjdzie za nim. - Wtedy wezwiemy policj - odezwaa si Zoka - niech przesuchaj Janik. Rcz, e czego ciekawego si dowiedz. Machnem rk. - A daje mi spokj z policj. Zoto Inkw to nasza sprawa! Gadaj, Janusz, bo co czuj, e masz jeszcze co ukrytego w zanadrzu! - A mam - oywi si chopak. - Z gry wiedziaem, e nie zgodzi si pan na moje tak jawne ledzenie uka. Przygotowaem wic sobie plan zastpczy: ot mam zamiar poebra w okolicy. - Poebra? - zdumielimy si z Zok. Janusz umiechn si. - Ano wybraem sobie takie miejsce pod tym sklepem. Zaraz na murku, gdzie babcie handluj warzywami z dziaek. Ten murek to dla mnie wana rzecz, bo bd mg sobie posiedzie. Nawet oparty o cian dugo bym nie wysta. Taka moja uroda - zamia si ironicznie. - Std bd dobrze widzia wejcie do domu uka. - Ale on ci dostrzee? - zaoponowaem. Zamia si. - Tak le nie bdzie. Wo pask kurtk, bardzo obszern, w sam raz dla ebrzcego. Przy okazji bd mg schowa do kieszeni komrkowiec, tak ebymy nie tracili cznoci. Twarz przysoni czapk baseballow Zoki. Widz tu te plastikow miseczk po kefirze. W sam raz na datki. Aha, jeszcze t jedn szwedk owin szmat, ktra zapewne znajdzie si w baganiku; niech wyglda na uszkodzon. A wy tymczasem siedcie tu grzecznie i czekajcie sygnau. - A co bdzie, jeli uk nie wrci do wieczora? - zaniepokoia si Zoka. - Przecie stojc tu do pna moesz jedynie wyebra interwencj przejedajcego patrolu policji. Janusz ze miechem pokrci gow. - Bez obaw. Przecie ta Janik zapewniaa swego pieska, e pan zaraz wrci! Przebra si, owin szwedk szmat, wzi miseczk po kefirze i podrepta na swoje stanowisko. W nagrzanym socem Rosynancie czas wolno mija. Wreszcie Zoka nie wytrzymaa: - A ja mwi panu, e uk, o ile to w ogle jego melina, buja sobie teraz swobodnie po wiecie i paci zotem Inkw. Popatrzyem na ni spod oka. - Nie wydaje mi si, eby tak byo. To za powana sprawa, eby si z ni tak afiszowa. - Afiszowa? A krzy przy racu matki uka, a teraz ten krokodylek?! Umiechnem si. - O krzy to zadbaa chyba sama pani ukowa. A krokodylek? Moe uk pomyla, e na taki drobiazg nikt nie zwrci uwagi, a chcia sprawi prezent swojej ukochanej. Rcz, e ona nie wie, z jakiego rda ta figurka pochodzi! Nagle zobaczyem grupk starszych pa zmierzajcych zdecydowanym krokiem w stron Rosynanta. Tkno mnie ze przeczucie. - Uwaaj, Zoka... Ale byo ju za pno. Drobne, lecz jeszcze mocne pistki zabbniy po karoserii. Rozejrzaem si. Samochd by otoczony przez niewiasty raczej w starszym wieku, ale jeszcze czerstwe i pene si. Chrapliwie i piskliwie podniosy si gosy: - To haba... Ja bym takiego... Sam w limuzynie ze swoj lafirynd, a chopaka na ebry wysya!... Niecierpliwe donie ju szarpay za klamki. Postanowiem otworzyem drzwi, eby wyjani, e tylko podwielimy chopaka. (Jeszcze tego brakowao, eby przechodzcy koo sklepu uk zwrci uwag na to zamieszanie). Otworzyem drzwi i w teje chwili dostaem pod oko dorodnym pomidorem. - Hii! - to przewodzca paniom korpulentna dama skwitowaa swj celny rzut. Otworzyem usta, aby co powiedzie, ale w teje chwili utkwi w nich pczek rzodkiewek, budzc ogromn rado zgromadzonych pa: - Nie bdziesz si wysugiwa dziemi! - krzyczay. Zatrzasnem drzwi. - Zoka, chodu! W miar ostro, ale tak, eby nie trci oblegajcych, ruszyem na wstecznym w gb alejki. Na szczcie przekupki troszczce si o niewyzyskiwanie modocianych i to jako ebrakw, nie ruszyy za nami w pogo. Schronilimy si za zakrtem alejki i z ulg wyczyem silnik. Wypluem resztki rzodkiewki. - Widzisz, Zosiu, na co nam przyszo - rozemiaem si. - e utrzymujemy si z ebraniny Janusza. - Te mi arty - odpowiedziaa gniewnie. Po chwili odezwa si komrkowiec. - Tak. - Tu Janusz. Namierzyem uka. Podjedajcie. - Wyjd za rg sklepu - powiedziaem mylc o bojowych handlarkach warzywami i ich niechci do mnie. atwo byo przewidzie, jak zareaguj na widok Rosynanta. - Ale po co za rg? - upiera si chopak. - Stracimy z oczu forda uka. A on zaraz ma gdzie jecha. - No to nie gadaj tyle, tylko zasuwaj za rg. Objedziemy sklep od tyu i forda bdziemy widzieli jak na doni. - Dobra. Wychodz. Udao mi si zabra Janusza bez alarmu ze strony przekupek. Objechaem sklep od zaplecza i zatrzymaem Rosynanta w nastpnej alejce. Po przeciwlegej stronie Krlewskiej sta jak na doni interesujcy nas ford. - Piknie tu by ebrakiem - westchn Janusz. - Ze dwa tygodnie takiej pracy, a miabym na super aparatur! Nie mogem powstrzyma si od miechu. - A niech ci! Przesta mi tu marzy o ebraczym fachu, tylko gadaj, czy widziae uka! Janusz popatrzy na mnie uraony. - Czy inaczej wzywabym was? Halucynacji nie mam. - Gadaj wic. - Si gada. Jak panie handlujce wyruszyy na wypraw przeciw wam... Dobre kobiety, nawet kanapkami mnie poczstoway. - Moe jeszcze je podpucie na nas? - nabraem wtpliwoci, bo co za bardzo wychwala sw krtkotrwa ebranin. Oburzy si. - Ale skd. Z takiej powanej sprawy arty bym sobie robi? - No to mw serio, jak to byo. - Mwi. Pod sklep zajecha nissan. Patrz, a z niego wysiada Jzef uk we wasnej osobie. - Skd wiesz, e zaraz std odjedzie? - Wiem, bo o to chyba go zapyta ten z nissana i uk mu odpowiedzia: Zaraz tam jad. Tylko posiedz chwil z Ank. - Nie rozpozna ciebie? - zapytaem Janusza peen niepokoju o pomylno akcji. Chopak wzruszy ramionami. - Ale skd. Jeszcze wrzuci mi do miseczki pi zotych. - A jeli wrzuci ci te pienidze do miseczki, eby wanie by pewien, e ci nie rozpozna? Janusz stropi si. - No c, bdziemy musieli poczeka, czy wsidzie do swego forda, i wyledzi, dokd pojedzie. - Jaki mczyzna podchodzi do forda - odezwaa si Zoka. - To uk! - zawoa Janusz.
ROZDZIA PITY
LEDZIMY JZEFA UKA MISJA ZOKI W KARCZMIE POD ZOTYM KOGUTEM NASZ WYSANNIK POTRAKTOWANY GAZEM ZNW BATURA WIZYTA U ANNY JANIK PDEM DO ABNA ZAPA KOZAK TATARZYNA KAJDANKI
uk obrci fordem i ostro nabierajc prdkoci ruszy w stron miasta. Przepuciem dwa samochody, aby nas zasaniay, i ruszyem za fordem uka. - Co bdzie, jeli facet rozpozna Rosynanta? - zmartwi si Janusz. - Mwi si trudno - odpowiedziaem - musimy ryzykowa. Zreszt ruch jest tak duy, e nieatwo nas wypatrzy. - My te atwo moemy straci go z oczu - odezwaa si Zoka - w dodatku mog nas odci od niego wiata. Skinem gow. - Masz racj. Mog si trzyma bliej forda. Moe uk nie rozpozna Rosynanta. Zdyem zauway, e jeepw jedzi po Krakowie sporo. Minlimy centrum Krakowa, potem przedmiecia, a wreszcie wyjechalimy na szos na Tarnw. Tu, ze wzgldu na zmniejszony ruch, musiaem trzyma si dalej od forda. Na szczcie zobaczyem, e skrca na podjazd restauracyjki, ktra ju z dala reklamowaa si jako Karczma Pod Zotym Kogutem. Karczma nie cieszya si widocznie duym powodzeniem, bo na podjedzie sta tylko jeden samochd, opel na obcej rejestracji. Spojrzaem przez lornetk. - Rejestracja ukraiska - mruknem. - I co teraz zrobimy? - spyta Janusz. - Zjedziemy tutaj - skrciem w na poy zaronity podjazd do starego warsztatu samochodowego. - A do ciebie, Zoka, bd mia gorc prob. Pofatyguj si do tej karczmy. Zamw sobie col czy lody i staraj si usi w pobliu tych Ukraicw. Gow sobie dam uci, e zastaniesz przy nich uka. Co moesz, to podsuchaj. - Zawsze ja! - wida byo, e Zoka obawia si wyprawy do karczmy. - Dziewczyno droga! - poklepaem j po ramieniu. - Przecie mnie i Janusza uk dobrze zna. - Dobrze ju, pjd - westchna wreszcie z rezygnacj Zoka - ale za lody pan mi zwrci. Odetchnem z ulg. - Za lody i wszystko co sobie zamwisz! - Zgoda. Ju ja puszcze pana z torbami! Trzasna drzwiami i ruszya przez szos w stron karczmy. Pomachaem jej rk, ale tego chyba nie widziaa. - Jak pan myli - spyta po chwili milczenia Janusz - co moe czy uka z Ukraicami? Przecie nie bdzie przemyca z Ukrainy zota za zoto, ktrego ma peno. Narkotyki? aden powany szlak przemytu narkotykw nie prowadzi przez Ukrain. Zamiaem si cicho. - Zapomniae o jednym. Zaperzy si. - O czym to? - O rodkach do produkcji broni jdrowej. Pono bez wikszych kopotw mona je kupi od Ukraicw. Grunt, eby wiedzie od kogo. A nasz Jzef uk wyglda mi na takiego, ktry jest dobrze w tej materii zorientowany. - Mwi pan bomba atomowa - potar czoo Janusz. - Ale komu ona jest w Polsce potrzebna? Zaczem nabija fajk. - Nie wierz, e potrzebna jest akurat Polakom. Ale we pod uwag udzia w akcji uka Peruwiaczykw i moe jeszcze innych obcokrajowcw. To mi wyglda na spraw midzynarodow albo tak, w ktr zaangaowane jest jakie pastwo, ktremu koniecznie potrzebna jest bomba atomowa. - Bomba atomowa - z nabonym skupieniem powtrzy Janusz. Ze miechem zapaliem fajk. - Nie przejmuj si tak. To wszystko tylko moje domniemania! Bardziej interesuje mnie los Zoki, wysanej do karczmy w do niemie towarzystwo. Ale to bystra dziewczyna i da sobie rad. - eby nie Szwedki, sam bym poszed - mrukn Janusz. Wzruszyem si, ale odparem: - Do bani z takim pomysem. uk mg zapamita twoj twarz. - Nie pozna jej pod sklepem. - Bo miae nasunit na nos czapk Zoki! Obruszy si. - Teraz te bym j woy. A tak wszystko przez to moje parszywe kalectwo! - waln pici w szwedk. Postanowiem zmieni temat rozmowy, aby chopak przesta myle o swojej chorobie. - Dugo oni bd radzi w tej karczmie, jak mylisz? - Nie wiem, ale Zoka musi tam siedzie do koca. - Tak. Przypomniaem sobie, e od niadania na trasie z Warszawy do Krakowa nic nie jedlimy. - Nie jeste godny? - spytaem Janusza. Chopak obruszy si: - Co pan?! W takiej chwili? Otworzyy si drzwi do karczmy i stan w nich uk w towarzystwie trzech mczyzn. Ucisnli sobie donie, wsiedli do samochodw i szybko ruszyli. uk w stron Krakowa, Ukraicy na Tarnw. - Za kim gonimy?! - oywi si Janusz. - Ech, chopie - pokrciem gow. - A na biedn Zok to kto zaczeka? Mina jednak dobra chwila, a Zoki nie byo wida. Uzmysowiem sobie, e uk przejedajc obok nas popatrzy uwanie na Rosynanta. - Gazu! Z piskiem opon zajechalimy pod karczm. Wyskoczyem z Rosynanta i wbiegem do wntrza lokalu. W sali nie byo nikogo oprcz ziewajcego kelnera. Teraz na zaplecze, gdzie mieciy si wejcia do ubikacji. W mskiej nikogo. W damskiej... na kafelkowej pododze pod zlewem leaa Zoka. W powietrzu unosia si sodkawa wo gazu usypiajcego. Jednym ruchem, powstrzymujc oddech, otworzyem okno. Na szczcie dawka, ktr poczstowano dziewczyn, musiaa by maa, bo Zoka ju prbowaa si podnie. Przemyem jej twarz zimn wod, otworzya przytomniej oczy. - A, to pan... - Ja. A kogo si spodziewaa? - Nie wiem. Miaam ledzi uka i... - znw zasna. Wziem j na rce i wyszedem z ubikacji. Ziewajcy kelner poderwa si na mj widok. - Co pan tu, prosz pana... - zacz piskliwym gosikiem. Nie daem mu skoczy. - Policja. Zaraz tu bdzie ekipa do walki z nierzdem. - Policja? Ale panie inspektorze!... - skurczy si i pdem pobieg na zaplecze, krzyczc: - Szefie! Szefie! Nie miaem zamiaru rozmawia z szefem Karczmy Pod Zotym Kogutem. Zbiegem do Rosynanta i uoyem Zok na tylnym siedzeniu. - O rany, co oni z ni zrobili?! - jkn Janusz. Nie zwracajc uwagi na okrzyki Janusza pomknem w stron Krakowa. Nie ma co! Sprytnie to sobie uk wymyli. Nic wiem, kiedy zorientowa si, e jest przeze mnie ledzony: czy ju na szosie, czy podczas parkowania Rosynanta. W kadym razie bezbdnie skojarzy sobie pojawienie si w karczmie Zoki z moj obecnoci. Rwnie bezbdnie wykalkulowa, e gdy bdzie ze swymi przyjacimi z Ukrainy odjeda spod karczmy aden pocig mu nie grozi, nie zajmiemy si bowiem jego fordem ani ukraiskim oplem, a zatroszczymy si o Zok. Zajechalimy pod Hotel Krakowiak. Zoka ju na tyle otrzewiaa ze snu, e mogem j prowadzi pod rk. - Moemy prosi o klucze... - adnych nietrzewych - przerwa mi z oburzeniem portier. - Ale zna mnie pan nie pierwszy rok, panie Antoni - umiechnem si grzecznie. - Po prostu moja moda towarzyszka zasaba z tego upau. - Po prawdzie to gorc jest straszny - mrukn portier podsuwajc nam klucze. Pojechalimy wind na gr, do naszych pokoi. Pooyem Zok na ku i poszedem do swojego pokoju, gdzie w kieszeni torby miaem buteleczk z amoniakiem, w sam raz na takie okazje. Wrciem do pokoju Zoki i podetknem jej odkorkowan buteleczk pod nos. Poskutkowao ku wielkiej radoci Janusza. Zoka odetchna gboko, potrzsna gow i kichna. Opadajc znw na poduszk spytaa: - To gdzie ja jestem? Bo z kim, to ju wiem. Podoyem jej zwinity koc pod poduszk. - Jeste w Hotelu Krakowiak. A ostatnie pamitne dla ciebie chwile spdzia w towarzystwie Jzefa uka i jego niezidentyfikowanych ukraiskich kompanw. Zoka wzdrygna si. - Nie opowiesz nam, co usyszaa w Karczmie Pod Zotym Kogutem? - udaem beztrosk ciekawo. - Zaraz - jkna Zoka. - W gowie mi si krci. Pi. Po raz drugi tego dnia poczstowaem j wod mineraln, tym razem przygotowan dla goci przez kierownictwo hotelu. Dziewczyna wypia p szklanki i odpoczywaa chwil. Wreszcie zacza mwi: - Z podsuchiwania tych drani to prawie nici, bo usiedli w takim kcie, e w pobliu nie byo adnego stolika. Po kolei wic... - Gadaj! - nie wytrzyma Janusz. Zoka umiechna si z wyszoci: - Gadaj papugi, czowiek mwi. Teraz ja nie wytrzymaem: - Mw wic, kochana. - Na pocztku to nie mwili chyba o niczym wanym, bo mieli si cigle. I tylko uk powiedzia goniej, dobrze syszaem: S cmentarze i cmentarze. Na waciwym to mdry czowiek zawsze co znajdzie. I mia si z tego swego powiedzenia tak dugo, a tamci popatrzyli na niego jak na wariata. Potem zaczli mwi bardzo cicho, tak e usyszaam jedynie: Taki numer jeszcze nie przeszed. - A od kiedy ty tak dobrze umiesz po ukraisku? - wtrci z gupia frant Janusz. Ale Zoka tylko spojrzaa na niego pogardliwie. - Rozmawiali po polsku... - Dajcie spokj - przerwaem rozwijajcy si spr. - A ty, Zosiu, mw dalej. Zoka poprawia si na poduszce. - Jak ten jeden z nich powiedzia o numerze, ktry dotychczas nie przeszed, to wszyscy spowanieli, nawet uk. Pniej znw co dugo szeptali, ale nic nie dao si usysze. Jednak cierpliwy zawsze jest nagrodzony - zadara nosa. - A std tobie na przypowieci si zebrao? - zdurnia si Janusz. Zoka usiada na ku. - Std, e mam dla was superwiadomo, ktr chciaam zachowa na koniec relacji, ale nie wytrzymuj... Skaranie boskie z t dziewczyn! - Prosimy ci, Zosiu, mw wreszcie! - Ot - zrobia efektown pauz - usyszaam nazwisko Batura! - Batura! - zakrzyknem. Janusz milcza, bo mu to nazwisko jeszcze nic nie mwio. - Nasz wrg numer jeden! - a podskoczyem na foteliku. - Moe jeszcze co usyszaa o nim?! Zoka przecigna si z dum. - Jeden z Ukraicw powiedzia, eby zwrci si do Batury jako rzeczoznawcy. Pozostali skinli gowami. Wida wic maj tego drania w wielkim powaaniu. - Dra draniem - przerwaem mimo woli - ale fachowcem jest wietnym. Zoka machna rk. - No, ale wrmy do karczmy. Jak tamci zaproponowali Batur, to uk rozemia si i powiedzia (dobrze to syszaam): To wecie go na porednika. Na to jeden, taki ysawy: To ty go bierz, bo towar jest na razie w twoich rkach, chyba e si zgosi prawdziwy waciciel. I tu chyba wymieni jakie nazwisko. Chciaam sucha dalej, ale musiaam pj do toalety. Syszaam, e kto idzie za mn, ale chyba nie uwaacie za stosowne, abym ogldaa si za kadym przynaglonym naturaln potrzeb. Nie obejrzaam si i ju nic wicej nie pamitam. Obudziam si dopiero na widok pana Pawa. - No c, Zosiu. Spisaa si na medal. Batur si nic przejmuj, bo moe rzeczywicie nie ma on zamiaru zajmowa si zotem Inkw. Le teraz pod opiek Janusza, a ja wyskocz na chwil. - A gdzie to pan wdruje? I to tak bez nas? - oburzy si Janusz. - Mam zamiar sprawdzi, czy mieszkanie pani Janik to staa melina uka, czy tylko taka z doskoku. Zajechaem na Krlewsk. Przed domem nie byo wida forda uka. Bogosawic chuliganw niszczcych domofony wszedem do wieowca. Wsiadem do windy i nacisnem przycisk sidmego pitra. Wcisnem dzwonek. Po chwili drzwi otworzyy si, ale tylko na tyle, na ile pozwala acuch. W szczelinie zobaczyem przybran w kimono Ann Janik. - Ach, to pan - zdziwia si - czyby w fordzie znw zeszo powietrze? Umiechnem si. - Sdz, e pani samochd znajduje si w wietnej formie, bo nie widziaem go pod domem. Otworzya drzwi z acucha. - Prosz do rodka. Malekie mieszkanie razio nieco krzykliwoci wntrza. - Pozwoli pani, e si przedstawi. Ot nie nazywam si Arek Brzeski. Nazywam si Pawe Daniec i jestem pracownikiem Ministerstwa Kultury i Sztuki. Wycignem legitymacj. Przygldaa si jej dugo, wreszcie oddaa mi wzruszajc ramionami. - Te ministerstwo... No, ale c pana sprowadza do mnie o tak pnej porze? Prosz, niech pan siada. Usiedlimy w stylizowanych na rzebione drewno fotelikach. Splotem palce u rk. - O ile mi wiadomo, zna pani niejakiego Jzefa uka. Parskna miechem. - Znam paru ukw, ale Jzefa uka nie mam niestety przyjemnoci zna! - Nie zna pani mczyzny o takim wygldzie: wysoki, szczupy brunet lat okoo trzydziestu, moe trzydziestu piciu; wosy dugie, zwizane w kucyk; na prawej koci policzkowej widoczna z daleka blizna? Janik popatrzya na mnie w zamyleniu. - Gdyby ta blizna nie bya a tak widoczna, to owszem znam takiego czowieka. Tylko jego blizna jest o wiele mniejsza od opisywanej przez pana. - To nie takie wane, pani Anno - zaczem si gorczkowa - mg przecie zatrze jej wielko jakim rodkiem kosmetycznym. Tym bardziej jeli znany pani czowiek jest Jzefem ukiem. ciga go caa polska policja. Kobieta zawahaa si. - Jeli to taki kozak, to marne moje ycie, gdy tylko wpadnie na pomys mci si na mnie. Ma racj, ale jeli nie popeni bdu, policja nigdy nie dowie si, skd moje informacje o uku! - pomylaem. - Pani Anno, rcz sowem honoru i t moj legitymacj, ktr pani lekceway, a ja wysoce sobie ceni, e nikt nie dowie si o tym, e wsypaa pani uka. Zastanawiaa si jeszcze. - No, miao!... - ponagliem j. - Tak wic - odkaszlna - tego paskiego uka poznaam na drinku U Wierzynka. No a potem od drinka do drinka stano na tym, e zamieszka u mnie. Dziwny by. Mwi, e ma przechlapane w jakim gangu i musi si ukrywa. Podoba mi si, bo ma gest. O, da mi to cacko ze zota - wyja z dekoltu kimona krokodylka - i powiedzia: Bdziesz bogata, abko, abuchno - i bardzo si mia z tego, jak mnie ochrzci. Dopiero dzisiaj z rana wyszed z domu. A po poudniu wzi mj samochd i pojecha. Nie chcia powiedzie dokd, ani zabra mnie ze sob. Przyznam si panu, mylaam, e po raz ostatni widz swego forda. Wyjem fajk. - Ja nie pal - powiedziaa moja gospodyni z naciskiem. Schowaem wic miercionony przyrzd i zapytaem. - Baa si pani o swj samochd, nie widziaa wic pani adnych dokumentw uka? Zamiaa si swym niskim zmysowym miechem. - Taka gupia to ja ju nie jestem! Tylko co w dzisiejszych czasach, kiedy tak atwo o podrbki, da zagldanie w czyje papiery? Znw si rozemiaa. - Najlepszym dowodem na to niech bdzie fakt, e ten paski Jzef uk nazywa si w paszporcie, prawie jazdy i dowodzie Zbigniew Rolicki! Skrzywiem si. Faszywe dokumenty, a ja uganiam si za Jzefem ukiem! Trzeba bdzie zawiadomi Kowalczyka o nowym wcieleniu tropionego przez nas. Znw mi si dostanie za pltanie si policji pod nogami, ale nich tam! - Tak wic uk alias Rolicki opuci pani na zawsze jej samochodem dzi pnym popoudniem? - spytaem. Janik pokrcia gow. - eby tak na zawsze opuci, to nie. By tu niedawno przed panem. Spakowa swoje rzeczy i powiedzia, e musi na kilka dni znikn z Krakowa. Swego forda znajd jutro rano na parkingu przed dworcem. Kluczyki bd wcinite pod lew przedni opon. No a potem on, czyli Zbyszek, wrci do mnie i wyjedziemy razem na dalekie gorce wyspy, gdzie bdziemy y dugo i szczliwie. Baam si o samochd porzucony na parkingu z kluczykami pod opon, ale ten paski Jzef czy mj Zbyszek mia, pomimo miechu, co takiego w oczach, e pomylaam, i nie warto z nim za wiele dyskutowa. - Widzi pani? - powiedziaem nie bez satysfakcji. Umiechna si niewesoo: - Widz. Ale co z tego. Podniosem si z fotelika. - Czy to ju wszystko o naszym przyjacielu? Janik poderwaa si. - Ach, nie! Na mier zapomniaabym! Przecie on, jak przyjecha wieczorem, dzwoni do kogo! - Czy moe syszaa pani, co mwi? Owina si szczelniej kimonem. - Nie bardzo. Ale zaraz, zaraz sobie przypomn... Aha... co o cmentarnych duchach. I eby tamten nie spni si na pierwsz. - Chyba chodzio mu o pierwsz w nocy - mruknem. I nagle poczuem, e gdzie na dnie mzgu zapala si iskierka. Ostronie, Pawle, bo przegapisz! Poegnaem si z pani Ann, yczc jej, by na przyszo lepiej dobieraa sobie znajomych. Jeszcze raz upewniem j, e w sprawie uka nic jej nie grozi i wyszedem z mieszkania. Przed domem pachniay lipy. Od czasu do czasu przelecia z cikim buczeniem zapniony chrabszcz. Usiadem na awce i nabiwszy powoli fajeczk zapaliem j z radoci, jak daje oczekiwanie w zasadzce na drapienika, ktry na pewno wpadnie w nasze rce. Prbowaem zoy w jako tako logiczn cao to wszystko, co usyszaem dzi od pani Janik o uku. Podrywa dziewczyn, melinuje si w jej mieszkaniu, uywa faszywego nazwiska. Kady na jego miejscu tak by zrobi. Tak samo z poddan kosmetycznemu zabiegowi blizn. Szukajmy dalej. Da jej krokodylka? A, to ju bd! Co jeszcze? Z uporem nazywa Ann abk i to zawsze w kontekcie czekajcego ich bogactwa. Zodzieje czsto bywaj przesdni. abka, abuchna, abcia, a... - a zakrztusiem si dymem z fajki! - abno! Cmentarz niemieckich onierzy polegych podczas pierwszej wojny wiatowej! Po drugiej stronie cmentarz onierzy rosyjskich. Ale biae audi uka, ktre widziaem po raz pierwszy, stao po stronie cmentarza niemieckiego! Czyby przygotowa sobie schowek na up zdobyty na Aleksandrze i na mnie? Wtpliwe. Raczej ma tam ju od dawna gotow kryjwk, ktr wykorzystywa w swych zodziejskich akcjach. Zaraz! Dzwonic od Janik powiedzia do kogo, eby tamten nie spni si na pierwsz. I jeszcze co o cmentarnych duchach. Czyli chodzio mu o pierwsz w nocy. Widocznie przestraszony naszym widokiem (widziaem, jak patrzy na Rosynanta) chce zapewni zotu Inkw bezpieczniejsze jego zdaniem schronienie! Spojrzaem na zegarek. Mijaa jedenasta. Miaem a nadto czasu, by dotrze do abna. A co tam bdzie? To si zobaczy. W drog! Dojechaem pustoszejc ju szos do Tarnowa. Skrciem na abno. Raz wydawao mi si, e zoto Inkw jest ju moje, to znw e jad za wymylon przez siebie bajk. W Niedomicach wyczyem wiata drogowe i wczyem noktowizor. Do cmentarza pozostawa ju niespena kilometr. Minem skrzyowanie z szos na Biskupice Radowskie. Przede mn w zielonkawej powiacie noktowizora zamajaczyy wysokie sylwetki drzew cmentarnych. Po lewej stronie szosy zobaczyem zaparkowany samochd, w ktrym domyliem si forda pani Janik. Zatrzymaem Rosynanta. Rozmowa przy fordzie przechodzia wanie ze stadium spokoju do fazy gestykulacji. A wreszcie pierwszy cios wyldowa na szczce uka. Walka trwaa i trwaa, a adnemu z przeciwnikw nie udawao si uzyska przewagi. Za to, na co patrzyem z pen sympatii ciekawoci, obaj walczcy zademonstrowali dobr znajomo wschodnich sztuk walki. Zwyciy jednak tradycyjny boks! Przeciwnik uka trafiony ostrym sierpowym rozoy rce i znikn w krzakach zarastajcych rw. uk nawet nie spojrza na niego. Wsiad do forda i ruszy w stron Tarnowa oraz... Rosynanta. Wci bez wiate wyjechaem na rodek szosy i dopiero teraz daem pen moc halogenw. Ale uk musia by wytrawnym kierowc. Nie wpakowa si w czoowe zderzenie (czego ze wzgldu na potne zderzaki Rosynanta nie obawiaem si) ani te nie prbowa przecisn si midzy stert wiru a moim samochodem, co skoczyoby si dla niego wywrotk. Wykorzystujc minimalne poszerzenie szosy ostro skrci w lewo, a potem w prawo tu przed mask Rosynanta i pogna ile mocy w garach forda. Ale gdzie seryjnemu samochodowi byo rwna si z Rosynantem! Tu za abnem siedzielimy ju fordowi na ogonie. Delikatnie zaproponowaem ukowi zjechanie w rw, trcajc zderzakiem w tylny zderzak forda. Ale, jak powiedziaem, Jzef uk by dobrym kierowc! W ostatniej chwili, gdy mylaem, e ju si podda, wyskakiwa znw na szos! Udao mi si dopiero za czwartym razem. Zaznacz, e mogo uda si za pierwszym razem, ale nie chodzio przecie o zabicie uka ani o przysporzenie mu cikich urazw. Tak wic ford tkwi w rowie, ale bynajmniej na tym si nie skoczyo! Kiedy wysiadem z Rosynanta i pochyliem si nad fordem, zza drzwi ukaza si uk z poyskujc w wietle ksiyca ciemn oksydowan luf pistoletu P-85. - Oo, witam ci, Pawle - gos uka dra nie wiedzie ze miechu czy zdenerwowania. - Ju przez chwil mylaem, e to ty zaopiekowae si zotem Inkw, ale twoja obecno tutaj to wyklucza. - Co jest grane?! - szarpnem si ku niemu. - Spoko - skierowa na mnie luf pistoletu trzymanego w opartym o drzwi forda rku. - A grane jest to, e skarb, w ktrego poszukiwanie woylimy tyle wysiku, ulotni si. - esz! - Ej! To samo mwi mj kumpel, a teraz, o ile odzyska ju przytomno, zbiera swe koci na szosie pod abnem. A moe masz ochot zajrze do mego baganika. Tylko e jak nic w nim nie bdzie, to ci przytrzasn jego klap twj zakuty eb! Wiedziaem, e nie artuje. Ale kto mg by tym zodziejem?! - Batura! - szepnem. - Co ty tam mruczysz? Wzruszyem ramionami schodzc jednoczenie na dno rowu, obok forda. - Nic. Tylko wyraam al nad strat. Bo gdyby nie ten tajemniczy zodziej, miabym ju zoto Inkw w swoich rkach. - Na razie ja mam ci w swoim - zamia si uk - i dzikuj Bogu, e nie s to rce kogo innego, bo ju byby sztywny. Pokrciem gow. - Nie ufaj nigdy do koca swoim rkom, mwi koreaskie przysowie... Wyskoczyem w gr i z caej siy kopnem w drzwi forda, zakleszczajc rk trzymajc pistolet. - Au! - zawy uk. Hukn strza, ale kula gwizdna gdzie nad polami. Podniosem opuszczony pistolet. - No i co, uczku? Koniec marze o skarbie Inkw. Czas odnowi dawn znajomo z policj. - A niech ci! - zakl uk. - Zamae mi rk. Wystpi przeciw tobie do sdu. Jak maj mnie kara sprawiedliwie, to niech i o ciebie zadbaj. - Poka rk - powiedziaem. Wycign j w moj stron pojkujc z blu. Obmacaem starannie przytrzanite drzwiami koci. - Masz szczcie. Rka caa. Ale trzeba ci przyzna, e koci masz odporne, niejedna rka trzasnaby w noycach tych drzwiczek. - To u nas rodzinne - nie bez dumy odpar uk. - No to prosz do mego samochodu. Twj (ugryzem si w jzyk, eby nie powiedzie: Anny Janik) zamkniemy i zostawimy tutaj. Z rana policja nim si zaopiekuje. - Tak, jeli co z niego zostanie po wizytach nocnych zodziejaszkw. Zrobio mi si al panny Janik. Dlaczego przez swj brak rozsdku ma straci samochd, ktrym tak si cieszy? - Nie martw si, Jzek. Co poradzimy. Ale na razie ruszaj na gr. - Nie mog tu zosta? Przecie z t rk nie bd nawiewa?! Westchnem z podziwem: - O ty, Jzefie uku, jeste zdolny do wielu rzeczy! Nie odpowiedzia, ale czuo si, e moja ocena sprawia mu przyjemno. Rozsiedlimy si w Rosynancie, przy czym zadbaem, by pistolet by poza zasigiem uka. Signem po telefon i wystukaem numer policji w Tarnowie. - Stuczka cztery kilometry za abnem. Jeden poszkodowany: niejaki Jzef uk poszukiwany przez policj. Gos z tamtej strony telefonu, ktry szykowa si, by mnie ochrzani za absorbowanie policji po nocy jakimi stuczkami, od razu sta si uprzejmy i zawiadomi mnie, e radiowz rusza spod komendy. uk posykujc z blu wycign z kieszeni paczk marlboro. - Zapalisz? - Nie. Ja tylko fajk - odpowiedziaem, ale podaem mu ogie. Popatrzy na mnie uwanie w wietle zapaki. - No, no, a jednak mnie w kocu dorwae. Jak ci si udao trafi na mj lad? Pewno ktry z kolesiw sypn. Ale nie, wtedy miabym na karku policjantw, a nie ciebie. Dobry jeste. - Ty te niezgorszy - odwzajemniem komplement - o may wos, a by ci si udao. A co do tego jak mi si udao, to pozwolisz, e ci nie odpowiem. Tajemnica zawodowa. Wybuchnlimy miechem. W ogle uk zyskiwa przy bliszym poznaniu. Naleao wic zdwoi czujno. Przy typie antypatycznym, wrednym, gronym nasza uwaga jest cay czas napita. Tymczasem gdy spotka si kogo spokojnego, ba, agodnego na pozr, wtedy nasze zmysy usypiaj i wystarczy moment nieuwagi, by tamto niewinitko zatriumfowao nad nami! Odwrciem si do Jzka. - A kto ciebie wrobi w robot przy zocie Inkw? Zamia si po raz wtry. - Chytrusek z ciebie. Wiesz, gdyby nie pewne wzgldy niezalene ode mnie, tobym ci powiedzia. Ja ju nie mam dla ciebie adnej wartoci. Bdziesz si ugania za tym, ktry nam zwin zoto Inkw. Ale bdziesz zeznawa przed sdem jako wiadek, ba, nawet poszkodowany, bo ci Silvia i Emilio przymknli w jaskini. A wtedy twoje umiowanie prawdy moe doprowadzi do zezna, ktre mnie, biednego, mog drogo kosztowa. Pokiwaem gow. - A ty nie mgby powiedzie przed sdem prawdy? Przecie liczyoby ci si to do zagodzenia wyroku. Zamia si i odpali drugiego papierosa od niedopaka. - Wyobra sobie, e mam zamiar i w zaparte, czyli milcze jak grb. Duo do odsiadki za t akcj Zoto Inkw dosta nie powinienem. - Ju samo porwanie profesora i jego asystentki... - mruknem. Machn rk, ale wida byo, e si zdenerwowa. - Kto nie ryzykuje, ten nie ma nic! Mawiaj Francuzi. - Kto nie ryzykuje, ten w kozie nie siedzi - odparem. - Mawiaj Polacy. A w dodatku Emilio i Silvia sypi, a kurz leci. Wzruszy ramionami. - Niech sypi. Na kade zeznanie trzeba mie wiadka. A tak ani oni, ani ci prawdziwi naukowcy... - Zapomniae o mnie. e nie powiem ju o Kobiatce i jego bratanku. - Ty, to owszem. Ale oni? Widzieli tylko, jak sprzedawaem lody, a to, chwaa Bogu, nie jest karalne w Polsce. Zreszt nawet ty, co wiesz wicej o mojej robocie oprcz dzisiejszego spotkania? Mia racj. Za nic nie chciaem, eby atwowierna panna Janik zostaa wpltana w to ledztwo. Ale jeli nie bdzie mona inaczej... Jeszcze jest czas. Pomylimy. Zapytaem: - To twj ford? Prychn: - Co ty, przypadkiem si trafi. Odetchnem z ulg. Na razie panna Anna jest bezpieczna. - Bdziesz wic szed w zaparte? - powiedziaem po chwili milczenia. Zapali trzeciego papierosa. - Tak. Sd bdzie dla mnie wyrozumiay. Przecie jestem prawie nie karany! - zamia si. - Za wzorowe zachowanie dostan jeszcze zmniejszenie kary. A gdy wyjd, czeka bd na mnie, moe niekoniecznie przyjaciele osobicie, ale czeki od nich na pewno i to na przyzwoite sumy. Nie zamartwiaj si o mych przyjaci, e wpadn przez te czeki. Rcz, e bd pochodzi od stuprocentowo porzdnych, nobliwych firm - zacign si gboko dymem, jakby ju smakujc przysze wyjcie z wizienia. - Za to gdybym zacz, bro Boe, za duo mwi albo jeszcze wymieni jakie nazwisko... wtedy ju mog sobie kupowa dowolnie wybrane miejsce na tanim cmentarzu. Nie masz pojcia, jak moi przyjaciele ceni sobie dyskrecj. - Oni s daleko, a ty byby w polskim wizieniu - powiedziaem bez przekonania. - Ech - westchn ze smutkiem Jzek - tu i odlego na Ksiyc byaby za maa. Czasem mi si zdaje, e moi nowo poznani przyjaciele obejmuj ca kul ziemsk swymi apami... - Dlatego trzeba z nimi walczy - odparem. Machn rk, jakby odpdza si od uprzykrzonej muchy. - O, jad gliny! - wskaza na migoccego w tylnym lusterku koguta. - Ciekawe, czy zgarnli Witka, jak si grzeba w rowie pod abnem. To byby niefart dla niego. Policaje maj kilka spraw do chopaka, a jako spotka go nie mog... Wyjc syren podjecha polonez, z ktrego wysiado dwch policjantw. Witka w rodku nie zobaczyem. Wyskoczyem z Rosynanta. - Jzef uk? - spyta gronie dowdca patrolu. - Tak! - usyszaem za sob tumione miechem. Nie zdyem wykrzykn: Nie!, gdy ju poczuem na przegubach tward stal kajdankw.
ROZDZIA SZSTY
ZOTE PRZEKLESTWO PERU SKANDAL W MAZOWIECKIM TOWARZYSTWIE FOTOGRAFICZNYM KTO CZYHA NA FOTOGRAM ZATYTUOWANY NIEDZICA
Ile to miechu przetoczyo si korytarzami i gabinetami Ministerstwa Kultury i Sztuki na wie, jak to jego pracownik Pawe Daniec zosta pochwycony jako synny od niejakiego czasu zodziej zota Inkw. A ciekawe, e to wszystko miao si kry w tajemnicy ledztwa! Co to si dziao w naszym zespole, przykro mi mwi. A to Janusz pyta Zok, czy lubi imi Jzef. To znw szef wskazywa na okno z okrzykiem: uk leci! Niezastpiona, a odziedziczona po dyrektorze Marczaku sekretarka pana Tomasza, Monika, wzdychaa, e w takich kajdankach to musi by ciko. Mylaem, e zwariuj! W dodatku nikogo zdawa si nie obchodzi dalszy los zota Inkw! A co powiedzia mi na mj temat nadinspektor Kowalczyk (na szczcie w cztery oczy), to osobny rozdzia mego pamitnika! Wreszcie jednak wszystko wrcio do zotej normy. - Zoto byo przeklestwem Peru? - spyta pewnego popoudnia Janusz. - O, tak - odpowiedziaem. - Vale un Peru (To warte jest Peru) mawiaj do dzi Hiszpanie, chcc okreli milionowe przedsiwzicia. Francuzi okrelaj rzecz tak wspania, e a nierealn Gagner le Perou (Zdoby Peru). Maj te zwrot Ce nest pas le Pcrou, gdy chc okreli t rzecz jako nie do zdobycia. Oglnie biorc, Peru byo przez stulecia krajem zamieszkanym przez zoto. - Czy prdko Hiszpanie zdobyli na Inkach upragnione zoto? - zainteresowaa si Zoka. - Prdko. Pierwszy up zdobyli pod Cajamarc, gdzie obozoway dwr i wojska uwizionego Atahualpy. Jego warto oceniono na 80 tysicy wczesnych pesos. Drugi skarb Hiszpanie zdobyli, gdy Atahualpa pragn ocali swoje ycie. Wtedy to obieca najedcom wypeni jedn komnat zotem, a drug srebrem, do wysokoci jak signie rk. - Skd wziby tyle? - mrukn Janusz. Machnem rk. - Mg wzi tyle i jeszcze duo wicej. Zoto Inkw znajdowao si w dwch gwnie orodkach: wyroczni Pachacamac, ktrej ruiny znajduj si dzi niedaleko na poudnie od Limy, a przede wszystkim w Cuzco. - Ciekawe - odezwaa si Zoka. - Atahualpa nie aowa wityni, ktra swymi wyroczniami (jedn z nich byo zwycistwo nad Hiszpanami) oszukaa go trzykrotnie. Inaczej przedstawiaa si sprawa z Cuzco. Tam znajdowaa si bowiem najbardziej czczona przez Inkw witynia Soca, Coricancha, gdzie przechowywano mumie krlewskie. W kocu jednak Atahualpa zezwoli na przywiezienie Hiszpanom tyle zota z Cuzco, ile dali. Martin Bueno, Pedro Martin i Augustin de Zarate widzieli Cuzco w jego zotym blasku. Odupywali miedzianymi omami ze cian wityni Soca pyty wace 4,5 funta. Byo tych pyt 700. Hiszpanie stanli przed otarzem z litego zota, tak cikim, e aby ruszy go z miejsca trzeba ich byo dwch. Do Cajamarki przywieziono jako okup l 326 539 pesos zota i 51 610 marek srebra, co wedug dzisiejszych szacunkw daje okoo 9 milionw dolarw. - I co zrobili Hiszpanie z tym cudownym zotem? Wzruszyem ramionami. - Zaczto przetapia bezcenne dziea sztuki. W czerwcu 1533 roku wyruszy do Hiszpanii Hernando Pizarro wiozc 100 tysicy zotych pesos z nalenej krlowi czci upw. - A po ile dostali bezporedni zdobywcy Peru? - spyta Janusz. - Kady z jedcw otrzyma 90 funtw zota i 180 funtw srebra. Piechur poow tej sumy. Francisco Pizarro wzi dla siebie siedmiokrotn warto wynagrodzenia jedca. Jednym procentem od caoci nagrodzono tych, ktrzy przetapiali kruszce. Pono Francisco Pizarro zatrzyma dla siebie zoty tron Atahualpy o wadze 83 kilogramw. Niektre rda podaj, e przywaszczy sobie olbrzymi tarcz z biaego zota, ktra waya l ton. Ale to naley chyba midzy bajki woy. Skoro jestemy przy bajkach, to nie zawadzi przypomnie pewn legend. Ot jeden z konkwistadorw, niejaki Macio Sierra de Leguizano przechwala si pono, e mia najwikszy dysk soneczny ze wityni Soca w Cuzco i przegra go w karty w cigu jednej nocy. Std miao powsta hiszpaskie powiedzenie: Przegra soce przed wschodem. Najnowsze badania dowiody jednak, e taki dysk nigdy nie istnia. Do tego doszo odkrycie, e cytowane przysowie jest starsze ni odkrycie Ameryki. - A szkoda - westchna Zoka - to taka adna legenda. Rozmarzyem si: - Taak, pikno. Pikno, ktre czasem rodzi si ze za. Wyobracie sobie wykonan przecie z inkaskiego zota wspania monstrancj, wystawian codziennie od pitej do szstej po poudniu w skarbcu klasztoru La Merced. Jest to dzieo hiszpaskiego zotnika Juana de Olmos z 1720 roku; na pocztku nastpnego stulecia uzupeni je zotnik z Cuzco, Jose de la Piedra. Monstrancja, wykonana z dwudziestokaratowego zota, way 22,2 kilograma. Jej pikno wzbogaca inkrustacja, na ktr skada si 1518 diamentw i brylantw, 615 pere, topazy, szmaragdy i rubiny... - Chciabym j zobaczy - szepn Janusz. Umiechnem si. - Tego nie mog ci zagwarantowa. Ale jeli ju odbijemy zoto Inkw zodziejom, to na pewno przypadajca na ciebie cz nagrody pozwoli ci wraz ze stryjkiem Aleksandrem wyruszy w podr szlakiem inkaskiego zota. - Kolejny, ktry wzbogaci si kosztem biednych Inkw - zamiaa si Zoka.
Tego dnia i o tej godzinie soce za nic na niebie nie schowaoby si za chmurk. Z czystego bkitu szczodrze lao cikozote promienie na centrum stolicy, a zwaszcza na pokany dom bdcy siedzib Mazowieckiego Towarzystwa Fotograficznego. Pod siedlisko zacnych i wielce utalentowanych mistrzw obiektywu zajeday limuzyny i skromniejsze auta, z ktrych wysiaday panie w barwnych sukniach i kostiumach oraz panowie w garniturach i nienobiaych koszulach zdobnych krawatami najnowszej mody. Mazowieckie Towarzystwo Fotograficzne przeywao swj wielki dzie, w ktrym miao nastpi rozstrzygnicie konkursu fotograficznego Ojczysty dom oraz wystawa nagrodzonych prac. - Kto wygra w tym roku? - dawao si sysze ze wszystkich stron. Tego nie wiedzia nikt. Nawet czonkowie przewietnego jury; poniewa dopiero wczoraj, wmieszani w tum zwiedzajcych, mieli w myl regulaminu dokona indywidualnego wyboru zwycizcy konkursu. Decyzje swoje mieli wrczy w zaklejonych kopertach sekretarzowi jury, ktry wraz z prezesem Towarzystwa mia na ich podstawie ustali nazwisko zwycizcy. Innej nagrody prcz pierwszej regulamin nie przewidywa. Cho ju samo zakwalifikowanie na t elitarn wystaw byo dla fotografika wystarczajc nagrod. Wygoszono stosowne mowy, z ktrych najwaniejsz byo krtkie lecz ciepe przemwienie pani minister kultury i sztuki. Potem dziewczta w strojach ludowych odsuny na boki wysokie wazony z misternie uoonymi bukietami biaych i czerwonych r. Wystawa fotograficzna Ojczysty dom zostaa oficjalnie otwarta! Wyjanijmy, e celem jej byo ukazanie pikna polskiej architektury - od prostej chatki po wspaniae paace - i powizanie tego pikna z polskim krajobrazem. Na zwycizc czeka przepiknego ksztatu szesnastowieczny puchar oraz dyplom z doczon do niego dyskretnie kopert, ktrej zawartoci nikt z wystawiajcych swe prace w salonach Towarzystwa nie lekceway. I caa impreza miaaby przebieg nobliwy i spokojny (ku niejakiemu znudzeniu licznych foto-, wideo- i zwykych reporterw), gdy nagle w jednym rogu sali podnis si gwar. Reporterzy czym prdzej tam popieszyli. Przed jednym z fotogramw targa wsy synny historyk Apolinary azga, czonek jury. Fotogram przedstawia zamek w Niedzicy i by zatytuowany bezpretensjonalnie Niedzica. Stroszce si wsy profesora przedstawiay obraz skrajnej irytacji. - Nie moemy tolerowa takiego nieuctwa w tych murach! - krzycza profesor podskakujc, jako e by, jakby to okreli Sienkiewicz, wzrostu nikczemnego. Uderza przy tym palcem w szko chronice fotogram. - O co chodzi, panie profesorze? - odway si kto spyta. - O to - fukn przez wsy azga - e nasz konkurs powicony jest polskiej myli architektonicznej. Tymczasem Niedzica to zamek wgierski! Dzieje jego sigaj pocztkw XIV wieku. Pierwsz i najstarsz wzmiank o zamku w Niedzicy zawiera testament, ktry w 1330 roku Wilhelm Drugeth, upan ziemi spiskiej i orawskiej, sporzdzi na zamku Saros. Testamentem tym podarowa swemu bratu Mikoajowi rne posiadoci, midzy innymi zamek w Niedzicy, ktry zosta nazwany novum castrum Dunaiecz! - No tak, tak - odezway si gosy. - Kto jest autorem tej pracy? - Ja. Z tumku wysun si ubrany z wyszukan fantazj mody czowiek o dugich wosach zwizanych w kitk. - Kto to? - spytaa scenicznym szeptem elegancka pani w sukni w ogromne maki. - Wschodzca gwiazda polskiej fotografiki - odpowiedzia stojcy obok niej reporter Gazety Wyborczej - Stach Futrzak. - Niech pan zabiera std ten haniebny bd w paskim nauczaniu - zapiszcza profesor. - Nie, to nie - wzruszy ramionami Futrzak i nie baczc na protesty komisarza wystawy wyj szka z uchwytw, fotogram ze szkie i zwinwszy go w rulonik spokojnie wyszed z sali, budzc tym spokojem wiksze oburzenie wrd zgromadzonych ni uczyni to wgierski rodowd sfotografowanego przez niego zamku. - Poogldajcie sobie fotogramy - powiedziaem do Zoki i Janusza - ja zaraz wrc. Pan Tomasz zajty by oywion rozmow z prezesem Towarzystwa i - jak go znam - na pewno broni nieszczsnego Futrzaka. Przepychajc si przez tum zwiedzajcych wydostaem si do holu. Wydawao mi si, e w drzwiach wejciowych dostrzegem znajom sylwetk, ale nie zwrciem na ni uwagi. Zatrzymaem si na schodach, gdzie Stach, otoczony przez wyranie tym ucieszonych reporterw, zbiera strzpki swego podartego fotogramu. - Stachu, co ty wyprawiasz? Najpierw spokojnie wycofujesz prac z konkursu, potem drzesz j na strzpy jak rozzoszczony dzieciak... - zaczem pomaga mu w zbieraniu papierkw. - A, to ty - zerkn na mnie przez rami. - Gupio wyszo. Opuszczaem sobie spokojniutko budynek, a tu podchodzi do mnie mody facet, i mwi: Kupi od pana t fotk. I wyciga ap ze stuzotowym papierkiem. Tak mnie t fotk dobi, e widzisz. Wrzasnem: Masz pan papierek, to bdziesz mia ich pan wicej! No i zaczem drze... Faceta zmyo, ale przylecieli ci - pogardliwie wskaza palcem na reporterw. Oho - pomylaem - nie tylko mnie interesuje zdjcie zamku w Niedzicy. Ciekawe co na nim jest, bo przecie zamek niedzicki fotografowano ju tysice razy?! Zaniepokoiem si. - Ale negatywu, Stachu, nie zniszczye? Obruszy si. - Co ty. Niech tam sobie staruszek gada o tym, kto zamek zbudowa, ale zdjcie wyszo mi super. Planuj album o zamkach w Polsce. Bdzie jak znalaz. Mam negatyw i jeszcze kilka odbitek. Chcesz, to dam ci jedn. Wpadnij dzi do mnie po poudniu. Bd w pracowni. - Dziki za dar. Ale chciabym te poyczy na kilka dni negatyw. Popatrzy na mnie spod oka. - A czego ty tam szukasz? - Sam jeszcze nie wiem. Wrzucilimy resztki fotogramu do kosza na miecie i Stach Futrzak z dumnie podniesion gow wymaszerowa z gmachu Mazowieckiego Towarzystwa Fotograficznego. W swej pracowni na Mokotowie Stach przyj mnie nader serdecznie. Strci ze stou jakie fotografie i ju staa na nim butelka rieslinga. Zapadlimy w wyliniae, ale mie gociom fotele suchajc przez chwil jak zaczyna bulgota ekspres do kawy. - Wybacz, e nie mam twej ulubionej zielonej herbaty. Ale znalazem tu co, co powinno ucieszy twe serce fajczarza - postawi na stole okurzon puszk Amphory. - Zostay mi resztki po wsplniku, ktry te mi fajk. Zapaliem fajeczk i popijalimy kaw gawdzc o rnych warszawskich plotkach. Stach zerka na mnie spod oka zastanawiajc si pewnie, kiedy wreszcie nie wytrzymam i poprosz o pokazanie fotogramu niedzickiego zamku. Wreszcie sam nie wytrzyma. - Ale ty twardziel albo pozer - westchn i sign do tekturowej teczki, ktra staa oparta o cian. Przyznaj, e wstrzymaem oddech. Utrzymane w pastelowych barwach zdjcie ukazywao wschodni stron niedzieckiego zamku. W dali byo wida ruiny Czorsztyna. Wypitrzajcy si na skale zamek odbija si w wodzie Jeziora Czorsztyskiego i to tak gadkiej, bkitnej, e na pierwszy rzut oka mona byo wzi odbicie za prawdziwy obraz zamku. A zamek za jego odbicie w wodzie. I wanie to podwojenie sprawio, e zamarem. Ot skaa niedzicka i jej odbicie, zwaszcza jeli si spojrzao na fotogram z prawej strony, wyranie przedstawiay czaszk wojownika przybran w zoty hem. - A niech ci... - szepnem. Stach zachichota: - Brawo. Odkrywczy jeste. Mona fotografowa Niedzic latami, a takiego efektu si nie osignie. Przyznaj, e to ujcie wyszo mi przypadkowo, ale wanie w tym obrazie gowy wojownika dopatrywaem si dodatkowego plusu dla mego zdjcia, wartego moe nagrody. Ale ten wsaty jak foka historzyna wszystko popsu! Na pohybel jemu, a nam na zdrowie! Napeni kieliszki rieslingiem. Wypilimy. W tym momencie zadzwoni telefon. Futrzak niechtnie podnis suchawk. Przez chwil sucha z rosncym wyrazem niechci na twarzy. - A niech sobie pan t fors wsadzi w ucho! - cisn suchawk na wideki. - Jak ty traktujesz swoich klientw - zamiaem si - bo to chyba klient dzwoni? Stach ze zoci pstrykn w kieliszek o mao go nie przewracajc. - A masz racj! Klient! Ten, co ju raz dzisiaj chcia kupi Niedzic. Tylko e tym razem zaoferowa sum dziesi razy wiksz! Podcign go do stu baniek i wtedy fotogram sprzedam! Albo nie, bo kto raz obrazi Futrzaka, ten nigdy nie kupi od niego jego pracy! - Jasne! S gnoje, ktrzy myl, e za fors wszystko dostan! - podpuciem przyjaciela chytrze, bo zaczynaem przeczuwa, e nie mog dopuci, aby Niedzica wpada w czyje rce. W dodatku nie wiedziaem czyje. A co mi mwio, e nie zaliczaj si do najczystszych. Pocignem yk rieslinga. - Stachu, co mi si widzi, e nie uwolnisz si od tego fanatyka. A wiesz, do jakich gupstw tacy faceci s zdolni. Mam dla ciebie propozycj: daj mi na przechowanie fotogramy Niedzicy i negatyw. Popatrzy na mnie uwanie. - Mylisz, e s tutaj zagroone? - Mam co do tego dziwne przeczucie. Sign po butelk. - No tak. Gociulo stara si a nadto. Ma ju mj numer telefonu i zapewne adres. - No, zdobycie tego nie byo wielk sztuk. Ostatecznie jeste gwiazd w swej brany. Zamia si: - Wschodzc, Paweku. Jeszcze wschodzc! Ale co faceta napado z t Niedzic? Oczyciem i nabiem po raz drugi fajk. - Widzisz, Stachu, ja w swej pracy zajmuj si te sprawdzaniem, ile prawdy tkwi w podsunitej mi legendzie. Skin gow. - Taki urok twego zawodu. - Syszae legend o Inkach przebywajcych w niedzickim zamku i ukrytym przez nich skarbie? Nastawi wod na kolejn kaw. - Jakeby nie! Przesiedziaem w Niedzicy kilka dni, to mi j taki mieszny staruszek opowiedzia. Czekaj, jak on si nazywa? Franciszek... - Franciszek Szydlak. A nie mieszny, tylko godny najwyszego szacunku za trosk woon w pielgnowanie zamku. Stach poprawi si w fotelu. - Niech ci bdzie: czcigodny staruszek, ale caa reszta nie trzyma si kupy, Inkowie, o ile to wszystko prawda, ukrywali si w Niedzicy w XVII wieku. W dodatku Dunajec nie podchodzi wtedy Jeziorem Czorsztyskim pod mury zamku, bo jezioro wypeniono dopiero rok temu. A tylko dziki odbiciu skay i zamku w wodzie udao mi si zrobi to arcyciekawe zdjcie z czaszk, nazwijmy to, inkaskiego wojownika. Pyknem z fajki. - Jednak kto, kto widzia fotogram wczeniej ode mnie, ma wielk ochot go naby. Jeli jest to mionik niedzieckiego zamku, to ma do wyboru i do koloru setki pocztwek, na ktrych go uwieczniono, nie mwic ju o albumach. - To czego on do diaba na tym zdjciu szuka?! - rozzoci si Futrzak. - Najinteligentniejsi Inkowie, bo sdz, e z takich skada si dwr towarzyszcy Uminie, nie znali fotografii! I nie umieli przewidzie, e kiedy Dunajec podejdzie pod zamkowe mury! A ty, do licha, czego chcesz od tego zdjcia?! - Ju raz powiedziaem, e nie wiem. Ale by moe si dowiem i wtedy, obiecuj ci, pierwszy si o tym dowiesz! Stach siedzia z tak zbiedzon min, e przyznam, i bliski byem opowiedzenia mu o odkryciu Aleksandra. - No c - mrukn po chwili - zabieraj to cae niedzickie bogactwo, jeli ci tak na nim zaley. Wiem, e go nie zniszczysz. A do prac nad albumem o zamkach zabior si dopiero za rok. Wtedy zgosz si do ciebie po odbir depozytu. No, a teraz po kropelce wina za rozwizanie niedzielach tajemnic! Jedn rk uniosem kieliszek, a drug odpukiwaem pod stoem. Rwnie dla mnie skuteczny jak toast jest przesd, ale skoro zabiera si do penetracji kolejnej legendy - i to tak dziwnej, bo czcej w sobie najnowsze odkrycia techniki i sigajce XVIII wieku opowieci - naley zachowa ostrono!
ROZDZIA SIDMY
WAMANIE U STACHA FUTRZAKA INKASKI PANTEON CZWOROOCZNE BSTWO ZOTA GOWA KOTA GO Z JAPONII JUDO PRZECIW BANDZIOROM
Z gbokiego snu wyrwa mnie dzwonek telefonu. Pprzytomnymi oczyma zerknem na budzik. Dochodzia druga. - Cze! To ja! - usyszaem w wymykajcej mi si z doni suchawce. - Co za ja? - Stach. Stach Futrzak. Widzisz, chyba miae racj, e z t Niedzic nieczysta sprawa! Ziewnem serdecznie. - I musisz dzwoni o drugiej w nocy, aby mi o tym powiedzie? W suchawce zachrobotao: - Bo wanie przed chwil odzyskaem przytomno po prbie obrony mojego dobytku. Resztki snu prysy. - Co si stao? Gadaj! - Ju mwi. Bd si streszcza, bo szczka mnie boli! Rozemiaem si mimo woli znajc gadatliwo Futrzaka. - Ty si po swojemu nie streszczaj, tylko mw normalnie jak inni ludzie, a wyjdzie to z poytkiem dla twojej szczki! Obrazi si i dopiero po chwili mrukn: - To bd nawija. Wracaem wanie z balangi, ale cichutko, elegancko, na paluszkach, eby snu ssiadw nic zakci, a tu patrz: jaki typek dobiera si do drzwi mojej pracowni. Do osikw, jak wiesz, nie nale, ale wypite drinki doday mi odwagi i z wojennym okrzykiem rzuciem si na typasa. Ten byskawicznie odwrci si w moj stron i... poczuem upnicie parowego mota w szczen, a pod kopu zataczyy mi rnokolorowe gwiazdy. - No i? - No i obudziem si, sdzc po zegarku, po jakiej godzinie wygodnie... o rany, jak ta szczka upie!... wygodnie usadowiony w jednym ze znanych ci foteli mojej pracowni. I wyobra sobie, e butelka Wyborowej, com j zachomikowa na cikie czasy, staa przede mn, a obok napeniony kieliszek. Drugi, pusty, sta opodal. Patrz, Pawe, ten dra wypi ze mn zaocznego kielicha! Parsknem miechem. - Z czego si miejesz?! - oburzy si Stach. - e poniono twojego przyjaciela?! A moe ten drugi kieliszek zachowa? Moe policja z niego odciski... Spowaniaem. - Czy ty masz czowieka, ktry tak ci zaatwi, za durnia? Lepiej powiedz, czy nie zgino co z pracownik? - Nie - jkn Stach. - Ale, e kto grzeba, to wida. Miae racj, zabierajc std ten fotogram. - A faceta rozpoznaby? - Ciemno byo - westchn z alem Futrzak. - Taki byczek krtko golony, blondyn... Cicho! - Co? - Wanie przelatuje mi pod czaszk pierwszy sputnik. Ten, co pit... pit... nadawa. A ty go poszysz. - Stach! - Ju dobrze. Tylko naprawd ca czaszk mam obola. No a teraz dobranoc i pamitaj, kto ci pierwszy zawiadomi o otrze. A, i nie zapomnij o mnie, jak co ciekawego bdziesz wiedzia o Niedzicy. O moja szczka... Dugo nie mogem zasn. Czyby chtnym na zakupienie Niedzicy i pniejszym zodziejem wamujcym si do pracowni Futrzaka by Batura? Jeli tak, to jak tajemnic Niedzicy zna, e tak uporczywie poszukuje tego fotogramu zamku. - Co o tym sdzicie? - spyta pan Tomasz, gdy nasza czwrka zgromadzia si w jego kawalerce. Janusz i Zoka pocigali col wprost z puszek (bo tak podobno lepiej smakuje), przed gospodarzem parowaa filianka kawy, a ja raczyem si sw ulubion zielon herbat. Zoka raz jeszcze signa po dzieo Stacha Futrzaka. - To fantastyczne. Pan Tomasz skin gow. - I ja tak sdz. Ale powiedzcie mi, co waszym zdaniem przedstawia fotogram? - To moe by maska - zastanowi si Janusz. - Ktra powstaa, zanim podniesienie si poziomu wody Dunajca ukazao jej prawdziwe oblicze? - zamiaa si Zoka. - No to co to jest wedug ciebie? Dziewczyna zastanowia si. - Mylaam o prbie wyrzebienia gigantycznego posgu... Janusz zamia si. - Posg lecego wojownika? To ukrywajcy si tu przed Hiszpanami Inkowie nie mieli nic lepszego do roboty, jak tylko rzebienie w pieniskim wapieniu? - Moe chcieli tylko wykorzysta naturaln budow ska? - Zoka nie dawaa za wygran. - A moe to nie posg wojownika, tylko jakiego bstwa? - nieoczekiwanie ustpi Janusz. Pan Tomasz zamia si. - By moe jeste bliski prawdy. Sign do stosu ksiek, ktre wypeniay skromne wntrze kawalerki. - Ot stwrca wszystkiego co istnieje, bg Wirakocza nie ma okrelonej postaci, znajduje si wszdzie, zarwno w hananpacha - w wiecie grnym, jak i w hurinpacha - w wiecie dolnym. Jeli go wyobraano, to zazwyczaj w formie jaja, symbolu pocztku i wiecznoci. On to powoa do ycia cakiem liczny panteon bstw. Wrd nich Onco - bstwo kocie o czterech oczach, ktre okrelao cykliczno czasu. Byo to bstwo pierwszej rangi, niby niepozorne, zawieszone opodal Ksiyca, a jednak gotowe nawet do ataku na rzdzc noc Mama Oclla. I jeszcze raz przypomn, e od niego zalea czas. - Ale ta rzeba nie przypomina gowy kota! - odezwa si Janusz. - Moe kryjcy si tu Inkowie rzeczywicie wykorzystali uksztatowanie ska - skin pan Tomasz. - Ale dla tropicych znaczenie przedstawionej na fotogramie czaszki mamy jeszcze jedno wytumaczenie. Kto chce niech wierzy! Ot przed podbojem uwaano Inkw za niemiertelnych. yli wiecznie, choby za porednictwem swych mumii. Gdy nastpi najazd hiszpaski Inka musia umrze, aby wspczeni zrozumieli, dlaczego upado Wielkie Imperium. Gdy zabrako Inki zapanowa chaos, gd i niesprawiedliwo. Wraz ze mierci Atahualpy rozpocza si nowa era Re Inkapa Uman Pacha - Epoka Gowy Inki. Indianie wierz, e Hiszpanie nie tylko ucili gow Ince, ale jeszcze j ukradli. Do dzi trzymaj j w wizieniu zakut w kajdany. Nie wiadomo, gdzie si znajduje, w Peru czy w Hiszpanii. Jeli w Peru - to moe w Limie, w Paacu Narodowym albo te w Cuzco, w kociele Santo Domingo. Jedno jest pewne: Inka bezustannie spoglda na swj lud. A oczu ma a czworo - dwoje, eby patrze nimi na hananpacha, i dwoje - eby dobrze widziay hurinpacha. Podczas gdy gowa Inki si rozglda, odradza si jego ciao. Odradza si powoli i eby Inka zmartwychwsta potrzeba czterech tysicy lat. Jednak Indianie wierz, e warto czeka. - Kiedy zatem zmartwychwstanie Inka? - spytaa Zoka. - Jeli przyj, e Re Inka to Atahualpa, ktry zgin w 1533 roku, Inka powrci do swego ludu w 5533 roku... Janusz zamia si, a zabulgotaa cola. - My tego nie doczekamy! - No, ale wrmy do naszego tajemniczego fotogramu - pan Tomasz pochyli si nad stoem. - Co te si w nim kryje? - A moe nic oprcz specyficznego odbicia skay w wodzie jeziora? - udaem zwtpienie. Ale szef zna mnie zbyt dobrze, by da si na to nabra. - Paweku, co z tob?! Pierwszy opuszczasz rce? Ziewnem. - Nie opuszczani rk. Tylko wydaje mi, e do Niedzicy powinnimy zabra si z innej strony ni mitologia inkaska. W dodatku sdz, e nasze pomysy s nacigane. I Onco, i gowa Inki maj czworo oczu. A tu, eby chocia pary si doszuka, trzeba korzysta z odbicia w jeziorze. - A moe maska ma tylko dwoje oczu, bo patrze ma nimi na ten, no, hurinpacha, dolny wiat - odezwaa si niemiao Zoka. Pan Tomasz umiechn si. - By moe masz racj, Zosiu. Skay w Niedzicy mogy przypomina ukrywajcym si Inkom gow krla i postanowili to odkrycie uczci. W sposb posiadajcy do dzi swoj warto, bo inaczej kto napadaby na artyst Futrzaka i prbowaby ukra mu jego znakomite dzieo?... Janusz siorbn coli. - Nad ktrym siedzimy wpatrzeni jak sroki w gnat i nic nie potrafimy ani wypatrze, ani wymyli! Szef w zamyleniu gadzi skro. - C, od pobytu tu Inkw mino dwiecie lat! To sporo czasu dla tak nietrwaej skay jak wapie. Moe wtedy, gdy ukrywaa si tu ksiniczka Umina wraz z synkiem, skaa niedzicka wygldaa zupenie inaczej. I atwiej byoby wytumaczy dzisiejsze tajemnice. Wedug jednej z legend ojciec Uminy, gdy ju ukaza si domownikom po zamkniciu si w komnacie z trumn crki, by sam. Trumna znikna. Moe wic o miejscu jej ukrycia mgby powiedzie nasz fotogram, tylko my nie potrafimy tego odczyta. - Co wic mamy robi?! - zawoali Zoka z Januszem. Pan Tomasz popatrzy na mnie. Spokojnie nabiem fajeczk, na co Janusz, jak zwykle, zareagowa otwierajc szeroko okno. Nie przejmujc si tym zapaliem fajk i dopiero wypuciwszy dwa misterne keczka dymu powiedziaem: - Mam kilka dni urlopu. Wezm Zok i Janusza i wybierzemy si do Niedzicy. Musz tylko od znajomkw wypoyczy porzdny namiot, bo na pensjonaty ju nas nie sta, a trzeba, eby dama miaa oddzieln komnat. W Niedzicy rozejrzymy si w terenie. Aha, nie zapomn o swym wykrywaczu metali. Wiksze jednak nadzieje pokadam w tym rozejrzeniu si, bo ostatecznie fotogram nie moe ukrywa niczego, co nie byoby dostpne naszemu oku. - Ale jeli to co, czego szukamy, jest widoczne goym okiem, to dawno ju zostao odkryte! - zawoaa Zoka. - Nie sdz - odpowiedziaem uprzejmie. - Czasem, eby zobaczy co widocznego niby na pierwszy rzut oka, trzeba si dobrze napatrze. Poza tym, nie zapominaj o naszym rywalu. On te wierzy, e jeszcze tego skarbu nie wypatrzono. Janusz otworzy now col. - Pan naprawd sdzi, e naszym rywalem jest ten synny Batura, o ktrym mi tyle Zoka opowiadaa? Zastanowiem si. - Niektre szczegy opisu pasuj do niego. Wydaje mi si teraz, e widziaem go wychodzcego z siedziby Mazowieckiego Towarzystwa Fotograficznego. Ale wamywanie si do domw? Nie, to mi do Jurka nie pasuje. - Do Jurka? - zdziwi si Janusz. - To jest pan z nim na ty? Zamiaem si: - I z Silvi alias Mari Ciera, i z Jzefem ukiem, i z wielu jeszcze innymi, zupenie nieciekawymi typami. Niewane, jak kto do ciebie mwi; wane, eby sta zawsze po stronie dobra. Pan Tomasz pokrci z niezadowoleniem gow. - Znw wic Batura. Wzruszyem ramionami. - A ja przyznam si, e mam ochot na walk z nim. Zawsze to przeciwnik z klas! Zoka wybuchna miechem: - Gdyby pan Pawe by prokuratorem lub sdzi, interesowaliby go tylko najwiksi zbrodniarze. - O przepraszam - wstpiem w roli obrocy swego przeciwnika - Batura nie jest zbrodniarzem! Tylko... - Tylko wybitnym fachowcem - wtrci pan Tomasz - ktry nieco, odrobin tylko, zszed z drogi prawa. A ja mam nadziej go na t drog przywrci, chobym musia uy rodkw dla niego czasowo niemiych, jak wizienie. - Od tego jest policja i cay wymiar sprawiedliwoci! - nie ustawaem. Szef popatrzy na mnie z uwag. - A jak w takim razie okrelisz nasze miejsce? - Jestemy od tego, aby tacy jak Batura nie mieli czego szuka. - W takim razie zrwnujesz nas ze stra muzealn i rnego typu alarmami. Rozemiaem si. - Niech panu bdzie. Wygra pan! Jestemy czstk systemu majcego zabezpiecza nasze dobra narodowe. - Zgoda! Dopiero teraz dostrzegem, e Zoka patrzc na siebie z Januszem z trudem tumi miech. - Widzi pan, szefie? Zapdzilimy si, a modzie z nas si mieje! - A niech ich! - zamia si pan Tomasz. - Zoka, jak nie zaczniesz od zaraz mnie szanowa, obetn ci kieszonkowe. - Ju szanuj - dziewczyna poderwaa si z krzesa i dygna. - No, tak ma by! - pogrozi jej palcem wujek. - A kara dla Janusza? - upomniaa si Zoka. Przybraem srogi wyraz twarzy. - Janusza za brak szacunku dla nas odelemy najbliszym ekspresem do Wrocawia! - Ale nie trzeba - chopak zasalutowa szwedk - szanowaem panw, szanuj i szanowa bd! - No! W takim nastroju to moecie wyrusza - oznajmi szef. Wyjazd odoylimy o dwa dni, bo musiaem mie troch czasu, eby zgromadzi sprzt turystyczny. - Po co bdziesz taska ten namiot? - skrzywi si szef. - Wynajmijcie nocleg u grali. Zamiaem si. - Teraz? W peni sezonu i przy tak piknej pogodzie? Wtpi, czy znalelibymy co wolnego. A nawet jeli, to waciciele zedr z nas skr jak z krlika! Wystarczy nam kopotu z wyywieniem. Zoka, mianuj ci gwnym kucharzem! Dziewczyna skrzywia si. - Dlaczego wanie ja? Pogroziem jej fajk. - Bo taki jest mj rozkaz. Co lubowaa przed chwil? Skrzywia si. - No, szacunek. - A jeli szacunek, to i posuszestwo! Spocznij!
Nastpnego dnia siedziaem w pracy nad nudnymi statystykami, gdy panna Monika wezwaa mnie do szefa. W gabinecie obok niego siedzia niski korpulentny pan, w ktrym poznaem Japoczyka. Go podnis si na mj widok sprycie z fotela, a pan Tomasz ju mnie przedstawia po angielsku: - Moja prawa rka, pan Pawe Daniec. Ucisnem wycignit, nad podziw siln do. - Pan Kocimatsu Watanabe, waciciel jednego z najwikszych salonw jubilerskich w Nagasaki. Od dawna mj przyjaciel. Wdruje sobie od czasu do czasu po wiecie, eby wasnym okiem sprawdzi, czy nie trafia si gdzie okazja wyjtkowej transakcji. Tym razem zawita do Polski. I ju by dzi rano na giedzie jubilerskiej... A gdzie ty bye w tym czasie? - sykn szef po polsku, korzystajc z okazji, e panna Monika rozstawia serwis do herbaty. - Zaproszenie musiao si gdzie zapodzia... tyle tych gied teraz... - odszepnem podajc panu Watanabe cukier, za ktry ten grzecznie podzikowa. I zacz opowiada o swym krtkim, ale owocnym pobycie w Polsce. Przylecia dzi rano i zakwaterowawszy si w Hotelu Victoria ruszy na gied. Nie znalaz na niej nic ciekawego do chwili, gdy zaszed do sektora, gdzie gromadzili si drobni kolekcjonerzy... - Ot, drodzy panowie - mwi pan Watanabe sw nienagann, cho lekko chropowat angielszczyzn - dostrzegem na jednym ze stoisk zbir niewielkich rzeb inkaskich, wykonanych ze zota, a inkrustowanych rubinami i turkusami. Zainteresowaem si nimi. Sprzedawc by mody czowiek, nawet moe zbyt mody jak na kolekcjonera. Ale ostatecznie to sprawa policji, ktrej nie brakowao na giedzie. Obejrzaem dokadnie rzeby. Na podstawie mojej wiedzy i skromnych narzdzi, ktrymi dysponowaem, oceniem figurki jako autentyki z XV wieku. Cena, ktr wyznaczy za zbir mody czowiek bya rozsdna, nabyem wic rzeby. I przyjechaem prosto tutaj. Bo od kogo, jeli nie od pana Tomasza mog dowiedzie si, skd w Polsce pojawiy si inkaskie rzeby z czasw przed najazdem Hiszpanw na Krlestwo Soca. - Obejrzyj sobie te figurki, Pawle - powiedzia pan Tomasz z dziwnym podnieceniem w gosie. - Le na biurku. Ja tymczasem sprbuj wprowadzi naszego gocia w tajemnice zwizane z pobytem Inkw w Niedzicy i z naszymi dzisiejszymi kopotami. Wstaem z fotela i podszedem do biurka. Co to za figurki! Ca moj uwag skupia jedna rzeba. Poczuem, e dr mi palce, gdy signem po ni... Bya to zota czaszka, identyczna z t na fotogramie Futrzaka. W lewy oczod wprawiony by rubin, prawy by pusty. Przyjrzaem si mu przez szko powikszajce. Nie byo wida ladw osadzenia w nim kamienia. Tak wic z podania o czterookim bstwie i legendzie o czterookiej gowie Inki wyonia si jednooka czaszka. A moe zwizana bya z jakim innym, nie znanym nam podaniem? - I co ty na to? - przerwa swe opowiadanie pan Tomasz. Ze zot czaszk w rku wrciem na fotel. - Kto, kto ukrad skarb uka, puszcza go powoli na rynek. (Mwiem po angielsku, bo skoro pan Tomasz nie kry si z naszymi kopotami przed gociem z Japonii, tym bardziej ja nie widziaem potrzeby ukrywania roboczych tajemnic.) - Batura? - Raczej nie. Ugania si przecie za niedzickim wizerunkiem czaszki. A majc jej dokadn kopi czy te orygina w rce wystawiaby j na sprzeda na giedzie? - Ech, Paweku - zamia si szef - jak zawsze w gorcej wodzie kpany! Od razu dokadna kopia, orygina! Przyjrzyj si tej czaszce i porwnaj z fotogramem, a dostrzeesz rnice. - Ale... - No wanie! Zawsze jest jakiej ale, na ktre powinnimy zwraca uwag, gdy ju chcemy ferowa wyroki! Speszony nic nie odpowiedziaem. Tymczasem unis si lekko ze swego fotela pan Watanabe. - Czcigodni gospodarze, sysz, e nurtuj was bardzo wane problemy. Nie chciabym duej przeszkadza w ich rozwikaniu swoj skromn osob. Pozwol sobie jeszcze raz jutro odwiedzi pana Tomasza, dzi ju pora bowiem opuci te gocinne progi. Pozwl tylko, drogi przyjacielu, e na pamitk naszego spotkania pozostawi ci ten godny twych kolekcji drobiazg - to mwic podnis zot czaszk i poda j panu Tomaszowi. Ten przyj j mwic, e jego kolekcje nie s godne tak zachwycajcego wytworu sztuki inkaskiej. (Odpowiedzia zgodnie z japosk grzecznoci, ale te zbytnio nie mija si z prawd, bo gdzie w jego kawalerce przecenne kolekcje?!) Ja za, poniewa miaem i tak wyj z ministerstwa, omieliem si zaproponowa swe towarzystwo panu Watanabe w drodze na najbliszy postj takswek. Moja propozycja zostaa przyjta z zachwytem. Po do jeszcze dugo trwajcych poegnaniach Watanabe woy inkask kolekcj do wycieanej dyplomatki i wyszlimy z gmachu. Rozmawiajc o ostatnim spadku cen pere na wiatowych giedach (o czym, bij si w pier, nie miaem zielonego pojcia, ale przyzna si przecie do swego nieuctwa nie mogem) przeszlimy kawaek Krakowskim Przedmieciem i skrcilimy ku oczekujcym na pasaerw takswkom. I w tym momencie akcja nabraa tempa! Ze stojcej przy krawniku srebrnej hondy z wczonym silnikiem zeskoczy jeden z dwch mczyzn ubranych w skrzane kombinezony i hemy z przyciemnionymi szybami. W dwch skokach by przy nas. Kantem wymierzy cios w szyj pana Watanabe, a praw chcia wyrwa mu dyplomatk. Nie zdyem zareagowa, gdy niepozorny Japoczyk odbi cios napastnika a trzasna amana ko. I wykrcajc mu drug rk przerzuci go przez bark. Dra rbn plecami o chodnik a zadudnio. Nadal wykrcajc mu rk Watanabe przyklkn na piersiach bandyty. - Niech pan pyta - sapn do mnie Japoczyk. - On powie - zacisn chwyt. Zmotoryzowany zodziej jkn. Pochyliem si nad nim. - Dla kogo pracujesz? Milcza. Watanabe wzmocni nacisk. - Nie wiem - jkn bandyta - to jednorazwka. Klient nam pokaza, na kogo skoczy. Tu by niedawno. Blondyn w czarnym alfa... O pitej pod Hal Mirowsk... gwne wejcie... - zamilk. Szarpnem si. - Kamie - powiedziaem po angielsku do pana Watanabe. Ten spokojnie podnis si z lecego. - Nie ma prawa - skoni si uprzejmie. Tymczasem kumpel zemdlonego bandyty wyrwa ile mocy w silniku hondy, bo ju byo sycha syren nadjedajcego radiowozu. Watanabe umiechn si podnoszc dyplomatk z chodnika: - Teraz moemy poczeka na policj. Po spisaniu protokou, podczas ktrej to czynnoci wystpiem w roli tumacza, ulokowaem bezpiecznie pana Watanabe w takswce i zawrciem do ministerstwa, by ucieszy pana Tomasza wiadomoci o sprawnoci w judo jego przyjaciela i zmartwi go informacj, e najprawdopodobniej Batura ma nas na celowniku.
ROZDZIA SMY
PRBA PORWANIA JANUSZA WIZYTA NA TARGWKU OKO INKI WAMANIE DO MOJEGO MIESZKANIA
- Jak pan myli - spytaem szefa - jecha pod Hal Mirowsk? Skrzywi si. - Jeli tam czeka Batura, to ukryje si na twj widok. Moe po nieudanej napaci na Watanabe wymyli co gorszego. - Dziwi mnie to, e sprzeda na giedzie tak cenn dla niego czaszk. Pan Tomasz zastanowi si. - Wydaje mi si, e to kto z jego podwadnych sign po zdobycz bez jego wiedzy. Batura zorientowa si i kaza naprawi tak kosztowny bd. - I co dla nas z tego bdu wynika? Szef zamyli si. - Niewiele. Oprcz pewnoci, e Batura wie ju, e jestemy na waciwym tropie. Wstaem z fotela. - Wie Batura czy nie wie... A moe to w ogle nie Batura? Grunt, e sprbuj przyjrze si kierowcy czarnej alfy romeo, ktra dzisiaj o pitej powinna parkowa w okolicy gwnego wyjcia do Hali Mirowskiej. Pan Tomasz westchn. - Mnie za czeka niezbyt wygodna noc w apartamentach ministerstwa. - Co pan kombinuje? - Musz bra pod uwag rnic w czasie midzy Peru a Polsk. - A na co to panu? - Chciabym nie tyle moe pogawdzi, co popisa z profesorem de la Vega na temat interesujcej nie tylko nas czaszki. - Myli pan... Szef przerwa mi: - Od mylenia w tej sprawie bdzie bardziej profesor de la Vega ni ja. - A my? - Wy na razie odcie wyjazd do Niedzicy. Nastpnego dnia z samego rana nieco zaspany pan Tomasz oznajmi mi w ministerstwie: - No i dogadaem si, przepraszam, dopisaem z profesorem de la Vega. Usiadem w fotelu dyrektorskiego gabinetu. - No i co on na nasze rewelacje? Pan Tomasz nie zwrci uwagi na nieco ironiczny ton mego gosu. - Bardzo si przej otrzyman ode mnie informacj. Powiedzia, e to moe by zacztek archeologicznej sensacji. Jednak ostrzeg, e czaszka jest bardzo popularnym w inkaskiej sztuce elementem zdobniczym i czsto wystpuje bez jakiegokolwiek gbszego znaczenia, jeli pominiemy tu na przykad kult zmarych. Obieca dooy wszelkich stara i skontaktowa si ze mn jutro. - Tak wic nasz wyjazd do Niedzicy opni si o jeszcze jeden dzie - westchnem. - Nie marud, pomyl lepiej, do jakich prawd czy choby legend moe doprowadzi nas bdcy u ich rda profesor de la Vega - zgasi mnie pan Tomasz. Wracalimy pnym wieczorem z Januszem od pana Tomasza, gdy na Wisostradzie wyprzedzi nas star. Wyprzedziwszy zwolni nagle, po czym zacz jecha zygzakiem, a wreszcie stan w poprzek drogi. - Ech ty, pijanico - zawoaem i wyskoczyem z Rosynanta, na wszelki wypadek zabierajc ze sob rewolwer gazowy. Dopadem do szoferki ciarwki i szarpnem klamk drzwiczek. O dziwo, kabina kierowcy bya pusta! Jednoczenie od strony Rosynanta usyszaem krzyk Janusza: - Pawe, ratuj! Jaki typek prbowa wycign Janusza z kabiny, czemu ten przytomnie si przeciwstawi blokujc otwarte drzwi szwedk. Ale aluminiowa kula ju si gia, a z tyu Rosynanta podjeda chyba citroen na wygaszonych wiatach. - Trzymaj si, Janusz - krzyknem. W odpowiedzi od citroena hukn strza, minimalnie niecelny, bo pocisk gwizdn mi nad gow. Namacaem stop sporych rozmiarw kamie. Chwyciem go w praw rk, w lewej trzymaem rewolwer gazowy. Strzeliem z niego i jednoczenie, starannie celujc, rzuciem kamieniem w faceta szamoccego si z Januszem. - O rany, dostaem! - wrzasn opryszek i puciwszy Janusza popdzi do citroena, ktry penym gazem pomkn Wisostrad. Zostalimy sami, nie liczc porzuconego grata, za ktrym z przeciwnej strony trbili ju zniecierpliwieni blokad drogi kierowcy. - Przepraszam pana, e zawoaem na niego Pawe, ale to z emocji - tumaczy si Janusz, mocujc si z zakleszczon w drzwiach Rosynanta szwedk. Zamiaem si. - Daj spokj! Tak dzielnie bronie si zaklinowan w drzwiach kul, e kto inny na twoim miejscu nie wpadby na taki pomys! - Naprawd tak pan uwaa? - A dlaczego miabym ci oszukiwa? - Dziki. A co teraz zrobimy? - Myl, e wzorem naszych przeciwnikw ulotnimy si std jak najprdzej. Policja to duo pyta, a mao odpowiedzi. - Ale to by napad! - Powiem wicej: najprawdopodobniej prba porwania ci, eby za twoj skromn osob otrzyma zot czaszk. Moe zreszt porywacze zadowoliliby si kopi Niedzicy. - Co ze mn bdzie? - mimo caego opanowania wida byo, e chopak jest naprawd przeraony. - Spoko - usiowaem go uspokoi - zaczekamy na policj, niech ci widok jej mundurw poprawi humor. A jutro odwiedzimy nadinspektora Kowalczyka.
Nadinspektor Kowalczyk nie by wcale zachwycony nasz wizyt ani wiadomociami, ktre przynielimy. - Prba porwania! - Kowalczyk dmuchn w moj stron chmur burego dymu. - Jeszcze tego nam brakowao! Czy nie mog panowie da spokojnie pracowa biednej policji? Obruszyem si. - Przecie to nie mymy prbowali kogo porwa, tylko jednemu z nas to grozio! - No dobrze! - udobrucha si oficer. - Ale co ja mog zrobi? Przydzieli kademu z was obstaw? Zapobieganie porwaniom jest jednym z najtrudniejszych zada, jakie stoj przed policj! - Bez obrazy, ale sprbujemy da sobie rad sami! - podniosem si z krzesa. Faja Kowalczyka zdawaa si grozi wybuchem. Porwaem przepustki z biurka nadinspektora, oszoomionego Janusza z jego krzesa i wypadem na korytarz. Jeszcze tylko krtki bieg przez korytarz, podbicie przepustek i bylimy wolni! O ile tak moe mwi praworzdny obywatel opuszczajcy gocinne progi komendy policji. - Ale, panie Pawle... - podj Janusz. - Jeszcze sowo, a odel ci rodzicom do Wrocawia! Zapanowaa boga cisza. Zdenerwowany pan Tomasz chodzi z kta w kt swego gabinetu w ministerstwie. - Niestety, drogi Pawle, bdziemy musieli odesa Zok i Janusza do ich rodzicw. Batura nie artuje. Nastpna prba porwania moe si uda. - No to wtedy oddamy porywaczom zot czaszk i fotogramy Futrzaka. - Co taki beztroski? - rozzoci si na mnie szef. - Tu chodzi o ycie Zoki albo Janusza. Machnem rk. - Nie sdz, by yciu naszej dwjki grozio niebezpieczestwo. Batura gra ostro, ale fair. Poza tym mam ochot na may blef, ktry powinien cakowicie uspokoi kidnaperskie zapdy naszego przyjaciela...
Wsiadem do Rosynanta i pojechaem na Targwek. Zaparkowaem wz w kolawo brukowanej uliczce przed rozpadajc si kamienic, na parterze ktrej mieci si, jak gosi szyld, zakad zegarmistrzowski. W oknie zmatowiae od brudu szyby kryy si za grubymi kratami. Pchnem obite ocynkowan blach drzwi i wszedem do ciemnego i ciasnego wntrza zakadu oywianego tykaniem dziesitkw czasomierzy. Jedynym jasnym punktem bya jubilerska lampa wiecca si nad warsztatem. - Pan uwaa? - unis gow spod lampy garbaty, stary mczyzna. - Szukam Jerzego Batury. Zegarmistrz zanis si chrypliwym miechem: - Ho, ho! Jerzy Batura panu potrzebny. Ani zegarek do naprawy czy sprzedania albo kupienia, tylko Batura... A Jerzy to wielki pan. Tak jak niegdy jego witej pamici ojciec, moe nawet wikszy. Gdzie jemu zachodzi do takiej ndznej nory jak moja? Kto panu powiedzia, e on moe mie jakie interesy ze mn? Pooyem na warsztacie banknot dwudziestozotowy. - Kto powiedzia, ten powiedzia. Jeli skama, moja strata. Ale jeli powiedzia prawd, to niech pan przekae Jerzemu, e by Pawe Daniec i powiedzia: Albo dzieci w spokoju, albo fant z odciskami prosto w apy glin. Zapamita pan? Grubas popatrzy na mnie nieyczliwie. - Mog powtrzy. By Pawe Daniec. Albo dzieci w spokoju, albo fant trafia na gliny. Zaciekawi si: - Co za fant? - Nic panu do tego. Przekaza wiadomo i dosy. Zegarmistrz wzruszy ramionami i bez sowa pochyli si nad sw robot. Wyszedem z zakadu. Wsiadem do Rosynanta i pojechaem z powrotem do ministerstwa. Pan Tomasz przyj mnie rwnie yczliwie jak zegarmistrz: - Gdzie si wczy? Usiadem wygodnie w fotelu i streciem szefowi mj pobyt na Targwku. - O jakim fancie mwie zegarmistrzowi? - zaciekawi si pan Tomasz. Popatrzyem na niego niewinnie. - Nie wiem. Wymyliem go sobie. Szef poderwa si. - Co ty sobie wyobraasz?! Ziewnem. - Batura bdzie zachodzi w gow, jaki to fant mam na myli. Dojdzie do wniosku, e moe popeni jaki bd, albo e ktry z jego ludzi jest gotw go sypa. Ju nie bdzie ryzykowa prby porwania. Zoka i Janusz s bezpieczni! - Oby mia racj! - westchn pan Tomasz, ale wida byo, e humor mu si poprawi.
Tej nocy nadszed faks od de la Vegi. Ledwo przyszedem do pracy, a ju wezwa mnie szef i rzeko wymachujc kart papieru poda j mi zachcajc gromko: - Czytaj! Oto co pisa, po angielsku oczywicie, czcigodny profesor: Szanowny Panie! Jak ju pisaem, symbol czaszki jest bardzo popularny w naszym zdobnictwie i sztuce. Ale nawet korzystajc z komputerw uniwersytetu i muzeum nie natknem si na tak charakterystyczn czaszk. Postanowiem wic zwrci si do znanego jasnowidza, a przypuszczam i kapana wci ywej inkaskiej religii - Juana Chan Yarangi. Oto co mi odpowiedzia zakoczywszy swj trans: Za wielk wod Oko Inki wci czuwa nad skarbem Jego Synw. I co pan na to, panie Tomaszu! Oczywicie ja ze swej strony nie zaprzestan tropienia ladw jednookiej czaszki. Z wyrazami szacunku Miguel Josede la Vega PS Pozdrowienia od pani doktor Ciera.
Pan Tomasz by wyranie podniecony. - I co sdzisz o tej inkaskiej przepowiedni? - spyta. Umiechnem si. - Bardzo mi ta przepowiednia przypada do gustu. Mwi mi bowiem, e w okolicy Niedzicy moemy jeszcze raz spotka si ze zlotem Inkw! - Oko Inki wci czuwa nad skarbem Jego Synw - wyrecytowa pan Tomasz. - Ale moe jasnowidz mwi o skarbie odkrytym przez Aleksandra i ciebie? Pokrciem gow. - Jasnowidz, jak sam jego tytu wskazuje, widzi jasno. W takim razie, mwic o naszym skarbie powiedziaby: Oko czuwao, a nie: Oko czuwa. Szef przespacerowa si po gabinecie. - Nie artuj. Uderzyem si pici w pier. - Ale jestem miertelnie powany! Poza tym, panie Tomaszu, tak czy inaczej mielimy spenetrowa okolice Niedzicy, prbujc rozwiza zagadk czaszki wojownika! Czy nie przyjemnie, e sensu naszym pracom doda przepowiednia inkaskiego jasnowidza? Pan Tomasz poklepa mnie po ramieniu. - Widz, e nie tracisz nadziei! - To niedobrze? - Pki ycia, pty nadziei, jak mawia mj witej pamici tata. - A jako e ycia i nadziei nie brakuje (odpuka w niemalowane drewno), skocz po poudniu do kumpla i wezm namiot. Jutro moemy rusza do Niedzicy!
Tego dnia wczeniej wyrwaem si z roboty i pojechalimy z Januszem odebra namiot. Ale u mego kolegi nikogo nie zastalimy w domu. Zawrciem wic na Ursynw, aby zaj si pakowaniem manatkw na wyjazd. Podjedalimy na parking przed domem, gdy Janusz powiedzia spokojnie: - Mamy goci. Nie zaapaem. - Gdzie? Chopak umiechn si lekko: - W paskim mieszkaniu. - Skd wiesz? - Przed chwil zamigotaa szyba, jakby kto poruszy oknem. - Psiako! - zaklem. Janusz popatrzy na mnie spod oka. - A tak si pan przejmuje? Mia pan tam co szczeglnie cennego? - Nie przejmuj si, tylko wciekam si, bo skoro ty widziae ruch okna, ten, ktry za nim sta, zobaczy nas. I nie zaskoczymy drani. Ju na pewno prysnli. Na ostatnim pitrze mona przej do dowolnej klatki schodowej. Zreszt, mog sobie spokojnie schodzi po schodach albo zjeda wind. Niczego im nie udowodnimy, nawet gdyby byli tak uprzejmi i zaczekali na policj! Ale nie byli! Podchodzilimy do mojej klatki schodowej, gdy z ssiedniej wybiego dwch nastolatkw. Wskoczyli do odrapanego garbusa i tyle ich widzielimy. Mieszkanie na szczcie zastalimy we wzgldnym porzdku. Wida byo, e zodziejaszki dopiero zaczynay buszowa. Zadzwoniem do pana Tomasza i zameldowaem o wamie do mego mieszkania. Szef strasznie si zdenerwowa: - To tak dogadujesz si z Batur, e ci obrabiaj chaup?! I ja mam wierzy w bezpieczestwo Zoki i Janusza? Wysyamy maoletnich do ich rodzin! Umiechnem si. - Nie ma powodu do niepokoju, panie Tomaszu. Nawet jeli dzisiejszy skok na moje mieszkanie jest realizacj zamwienia Batury. Ostatecznie kazaem mu przekaza, eby zostawi w spokoju naszych modych przyjaci. Nie nas i nasze dobra! Zoka i Janusz mog jutro spokojnie jecha ze mn do Niedzicy. Bd tam bezpieczni! - Jasne! A jakby co nie tak, to sobie poradzimy! - Janusz zamacha wojowniczo Szwedk. Przez suchawk dobiega mnie rwnie bojowy pisk Zoki, ktra widocznie podsuchiwaa nasz rozmow. - Jak pan widzi, szefie - powiedziaem ostronie - nastroje w zespole s znakomite. Byoby grzechem je marnowa! - No tak, ale... - pan Tomasz nie by przekonany - nie dasz sobie sam rady w Niedzicy? Od kiedy to tak przepadasz za modocianymi pomocnikami? - Tak jako... - nie wiedziaem, co odpowiedzie - przywykem do nich. Poza tym wierz, e naprawd mog by przydatni w naszej robocie. Sam pan tego niejednokrotnie dowiadczy! Janusz w milczeniu bi mi brawo. - No tak - westchn pan Tomasz tumic miech. - Jedcie do tej Niedzicy, jedcie, bo mi Zoka swym szczypaniem zniszczy najlepszy garnitur. - Wujku! - usyszaem radosny krzyk Zoki i zaraz potem omot, ktry chyba wiadczy o tym, e wujek wraz z siostrzenic z nadmiaru rodzinnych uczu wyldowali na pododze. Spojrzaem podejrzliwie na Janusza, czy i on nie zamierza w jaki efektowny sposb zamanifestowa swej radoci, ale chopak tylko podskakiwa na fotelu szeroko si umiechajc. - No i widzisz! - sapn w suchawk pan Tomasz. Zamiaem si. - Nie tyle widz, co sysz. Nie ma to jak radosne okazywanie wdzicznoci! - Tak - jkn szef - tylko, e ta maa diablica poamaa mnie chyba w kilku miejscach! - Najwyej w dwch - rozleg si wesoy gos Zoki. - Do wesela si zagoi! - Do wesela? - przelk si przesdny pan Tomasz. - Co ty, diablico, wygadujesz?! Odpowiedzia mu chralny miech z obu stron przewodu telefonicznego. Szef obrazi si i milcza przez chwil, po czym odezwa si ju normalnym gosem: - No to o ktrej wyjedacie? Zastanowiem si. - Ostatecznie nic nas nie zmusza do popiechu... - Oprcz Batury - przyci mi szef. - Oprcz Batury - zgodziem si. - Ale nawet on lubi si dobrze wyspa. Wyruszymy o dziesitej.
ROZDZIA DZIEWITY
SPOTKANIE Z BATUR U WIERZYNKA ALFA ROMEO LEDZI ROSYNANTA W GOCINIE U ZIOBRW LEGENDA O DZIELNYM JANUSZU KONKURENT DO SKARBU ZOTE HISZPASKIE PESO CZY KONIE CHODZ NA SOWACJ
Pan Tomasz udzieli kilku zbawiennych rad. Ja obiecaem by w cisym kontakcie z policj. Modzie przyrzeka posuszestwo. Moglimy jecha. Aha, trzeba byo jeszcze pomc szefowi zapali jego opornego trabanta, ale przecie to drobiazg! Wyplatalimy si z komunikacyjnego gszczu stolicy i wyjechalimy na niewiele luniejsz szos krakowsk. Ale mimo tych drobnych kopotw podr mina nam szybko. Janusz opowiada Zoce o naszej poprzedniej wyprawie i jej niechlubnym kocu, Zoka miaa si, a we mnie im bliej Krakowa, tym bardziej dojrzewa pewien pomys. Dojechalimy wreszcie do Krakowa. Skierowaem Rosynanta do centrum miasta, starajc si zaparkowa wz moliwie najbliej, Rynku Gwnego. Wreszcie si udao. - Posiedcie tu. Ja skocz na chwil - powiedziaem do pasaerw. - O, nie! Idziemy z panem - odpowiedziaa zgodnie dwjka, ktra jeszcze niedawno przyrzekaa mi posuszestwo. - Bo pan zawsze wymyli co takiego, e al straci - powiedziaa rozbrajajco Zoka. I bd tu mdry! Wybuchnem miechem i zgodnie ruszylimy w kierunku Rynku Gwnego, a tam... w stron restauracji U Wierzynka. - Widzisz, Zoka - odezwa si przez miech Janusz - pan Pawe chcia przeksi mae co nieco, a teraz bdzie musia podzieli si z nami! Odpowiedziaem miechem. - Nici z tych planw. Nie sta mnie nawet na najmniejsze co nieco U Wierzynka. Idziemy tam kogo spotka i - cho nie wiem, czy to najlepszy pomys - komu si pokaza. Weszlimy do restauracji. Na chybi trafi wybraem Sal Rycersk. To by dobry wybr! Za suto zastawionym stoem siedzia w towarzystwie dwch smagych brunetw mj przeciwnik, Jerzy Batura. Na nasz widok jego jasnobkitne, prawie biae oczy zwziy si, a usta skrzywi grymas, majcy by zapewne umiechem. Wsta od stou przepraszajc swych towarzyszy i podszed do nas. - Gra z gr!... - wycign do mnie do, ktr ucisnem. - Przedstawisz mnie swym modym towarzyszom? - z umiechem popatrzy na Zok i Janusza. - Pani miaem ju przyjemno pozna - przypomnia sobie. - Faktycznie - Zoka dygna z finezyjnym umiechem. - Pozwl, Jerzy, to Janusz. A to pan Jerzy Batura - owieciem chopaka, z kim ma do czynienia. Janusz tak odskoczy do tyu, e a Jerzy zakrztusi si ze miechu, a i Zok rozbawia reakcja kolegi. - Musiae mu adnych rzeczy nagada o mnie! No, ale nic. Co ci sprowadza do Krakowa? Mg sobie oszczdzi tego pytania. Po bysku jasnych oczu wida byo wyranie, e jest mu znany powd naszego przyjazdu. Ja take wiedziaem, czego on szuka w Krakowie. - Do Krakowa zajechalimy w drodze do Niedzicy. Znasz chyba ten zamek i jego legend? Skin gow. - Oczywicie. - A ciebie, jeli wolno spyta, co sprowadzio do grodu Kraka? - Ot tak, wczgi po kraju. Raz tu, raz tam - machn rk. - No to c! Mio byo si spotka - podaem mu do. - Naprawd? - bysn biaymi oczyma. Ale podan rk ucisn. Poegna si take z Zok i Januszem. Ledwo wyszlimy na ulic, a ja ju musiaem odpiera grad pyta, z ktrych najwaniejsze brzmiao: Dlaczego pokaza nas pan Baturze i w dodatku powiedzia o celu naszego wyjazdu? Zamiaem si, a poderway si z chodnika gobie. - Czy wy mylicie, e Batura jest naprawd taki gupi i nie wie, dokd teraz zmierzamy? - To po co ta pielgrzymka do restauracji U Wierzynka? - ucieszy si ze swej rymowanki Janusz. Objem go. - Po to, by Batura zadawa sobie teraz to samo pytanie co ty. Nie zaszkodzi zamiesza mu troch w mdrej gowie. - A skd pan wiedzia, e spotkamy go U Wierzynka? - spytaa Zoka. - Ot, taki mj rachunek prawdopodobiestwa oparty na znajomoci psychiki Jerzego. Ot, ten twardy czowiek lubi sobie dobrze zje w eleganckim lokalu. A jaki moe by elegancki lokal w Krakowie, jeli nie U Wierzynka? Gdzie podadz g a la Gaczyski i homara w sosie mulinowym? Pomylaem sobie, e jeli te jedzie do Niedzicy, to nie omieszka wstpi tutaj. I nie omyliem si. A przy okazji mamy jeszcze jedno potwierdzenie, e naszym przeciwnikiem jest Batura. Przyznam te, e ciekawi mnie ci dawaj smagli, z ktrymi siedzia przy stoliku. No, ale jeli zagraj jeszcze jak rol w naszej historii, to si wyjani, kim s. Na razie ostrzeenie: uwaa na smagych! - Tak - westchna Zoka - teraz w lecie, kiedy wszyscy chodz opaleni, trudno uwaa na smagych. - Niemniej jednak postarajcie si. Zwaszcza w Niedzicy - zakoczyem nasz spr. - Ale wracajc do naszej wizyty U Wierzynka - odezwa si paczliwie Janusz - to hamburgera po drodze mj odek dawno ju zapomnia. - Masz racj - poklepaem go po ramieniu - pora jak najbardziej obiadowa. Gdzie tu zajecha? Janusz oywi si: - Docigniemy do Mylenic. To kawaeczek! - A co ci tak cignie do tego miasta nad Rab? Czyby do tego stopnia czu si kibicem Wisy, e cho przez kilka chwil chcesz pooddycha powietrzem, ktrym oddychaj sponsorzy klubu biaej gwiazdy? - Czego pan chce od Telefoniki? - naburmuszy si chopak. - e z tak zasuonego a podupadajcego klubu chce zrobi druyn na miar europejsk? - Ju dobrze - podniosem rce - poddaj si. Wisa pany! To chyba tak si krzyczy? Obraony Janusz nie odpowiedzia. Ale na obiad, tak jak chcia, zajechalimy do Panderosy, ktr upodoba sobie widocznie dla jej tak miego w ten upa pooenia nad rzek albo te dla urody kelnerki. Tu si naci, bo zamwienie od nas przyj wsaty pan koo trzydziestki. Oczywicie, skoro ju bylimy w Mylenicach, nie obyo si bez opowieci, jak to Maria-Silvia schwytaa przy pomocy bolas zodziejaszka samochodowego. - A pan mia wrzuci do jeziora albo rzeki pk kluczykw, ktre Maria zabraa zodziejowi. Przyoyem rk do piersi. - Doprawdy nie pamitam, czy owe wytrychy miaem wrzuci do wody ja czy Silvia. Faktem jednak jest, e le one do tej chwili w schowku Rosynanta. Ustalmy te moe przy okazji jeszcze jedno: Maria czy Silvia, Emilio czy de la Vega? Nazywamy zodziei ich prawdziwymi imionami czy przybranymi? Stano na imionach prawdziwych, cho wida byo, e Januszowi al Marii. Dziwne, przecie Silvia to te pikne imi. No, ale kady ma inny gust. Wyjechalimy z Mylenic. Gdy na najbliszym podjedzie zerknem we wsteczne lusterko, daleko za nami w perspektywie szosy zobaczyem paski ksztat. Umiechnem si. - Mamy i Batur. - Gdzie? Gdzie? - oywili si Zoka i Janusz. - Spjrzcie do tyu. Moe zobaczycie czarny sportowy samochd. Jedzie za nami ju od duszego czasu. Inne, wolniejsze zazwyczaj wozy, z atwoci go wyprzedzaj. ycie przeciw zotwce, e to alfa romeo Batury. Zoka pokrcia gow. - Pan powiedzia przecie, e Batura wie, dokd jedziemy. Po co wic teraz wlecze si za nami? Popatrzyem na ni z ukosa. - Znasz przysowie: Paskie oko konia tuczy? Moe kto z jego ludzi (wierz, e mamy takich kilku za sob) zaalarmowa go, e w Mylenicach zjedamy w bok z trasy i Batura sam chcia sprawdzi, co si wyrabia. Zwolni jeszcze. Jeli t alf nie jedzie Batura, to nieznany kierowca bdzie musia nas min. Ale czekalimy na prno. Sportowy czarny wz gdzie znikn. - A wic by to Jerzy - mruknem. - A widzi pan! A widzi pan! - podskakiwaa na siedzeniu Zoka. - Widz dziewczyn, ktra robi z siebie bobaska - odpowiedziaem spokojnie. Zoka uspokoia si natychmiast i usiada wyprostowana sztywno z domi na kolanach. - Tak lepiej? - spytaa z przeksem. - Jasne. Od razu ulyo amortyzatorom. - Panie Pawle! - Przepraszam, ju nie bd. Zgoda? - Zgoda. - To co, zgubilimy ogon? - wtrci si Janusz, od duszego czasu obserwujcy szos za nami. Zamiaem si. - Nie sdz. Gow bym da, e jakby tak wyty wzrok, to okazaoby si, e ktra z bryk trzyma si uporczywie za nami. Tylko po co sobie psu oczy takim wypatrywaniem? My wiemy, e oni wiedz, dokd jedziemy. Oni wiedz, e my wiemy o nich. Uff, wystarczy! Wesoe, nie? Ale najmieszniejsze jest to, e ani oni, ani my dokadnie nie wiemy, po co jedziemy do Niedzicy. O rany! O may wos, a ze miechu wadowabym si na nagle hamujcego rosyjskiego TIR-a. - O mamusiu! - wrzasna Zoka. Janusz tylko gucho jkn. - Przepraszam - usiowaem robi dobr min do zej gry - kademu si zdarza! - A ilu z tych, co si im zdarzyo, nie yje - wymrucza Janusz. Uwaaem za stosowne przyj w milczeniu ten atak. Minlimy Czorsztyn i zaraz za nim drog, ktra prowadzia ku Zbjeckim Skakom. Oczywicie obiecalimy Zoce pokaza inkask kryjwk, gdzie dziki stryjowi Janusza znalelimy zoto Inkw. Janusz zastanowi si. - Trzeba te wycign z jaowcw te szable i strzelby, ktre tam ze stryjkiem ukrylimy. Warto byoby przekaza je jakiemu muzeum, po co maj zmarnie. Skinem gow. - Racja. Trzeba te powiadomi wadze Parku Pieniskiego o kryjwce i sposobie jej otwierania i zamykania. Jeszcze kto tam wlezie i si zatrzanie. A moe mie mniej szczcia ni my, no i oczywicie nie bdzie przy nim kogo tak zwinnego jak ty, Januszu, i nieszczcie gotowe. Ktem oka widziaem, jak Janusz patrzy na Zok, czy w peni docenia podkrelon przeze mnie jego zwinno. Sdzc po powanym wyrazie twarzy dziewczyny tak byo w istocie. Zjechalimy w dolin Dunajca. Po prawej odsoni si przed nami widok na zamek w Niedzicy, grujcy nad tafl Jeziora Czorsztyskiego. Zwolniem. - To ju tutaj? - szepna Zoka. Nawet byway w Niedzicy Janusz zdradza dziwn ochot do nagego wyskoczenia z auta i natychmiastowego rozpoczcia poszukiwa skarbu, nad ktrym czuwa Oko Inki. Umiechnem si do nich. - Powoli, powoli. Najpierw musimy rozbi gdzie namiot. - Ale Batura... - zacza Zoka. - Zapominasz - przerwaem jej - e Batura czy ktokolwiek jest naszym przeciwnikiem pozosta w tyle za nami. Gdyby byo inaczej, nie zabawiaby si w napady, porwania, kradziee, tylko sam zaczby tropi skarb. On czeka na to, co my zrobimy i dopiero, jeli si zorientuje o co nam chodzi, bdzie prbowa pomiesza nam szyki bd nas wyprzedzi! - Ale cho odrobin, cho zerkn - nie dawaa za wygran dziewczyna. I, jak to kobiety, postawia na swoim. - Ju dobrze. Zerkniemy. - A nie mgby pan tak przy okazji poszuka swoim wykrywaczem? - Zoka, nie nadweraj mojej dobrej woli! - Ju siedz cicho. Przejechalimy przez most i wspilimy si drog ku zamkowi. Zaparkowaem Rosynanta i zeszlimy w cie skay nad wod. Przyznam, e z bliska skaa nie wygldaa tak tajemniczo jak na zdjciach. A ju trudno byo doszuka si w niej podobiestwa do czaszki. Ale moe wanie na tym polegaa jej tajemnica, e naleao patrze na ni z pewnej odlegoci. I to jesieni, gdy czerwone licie rosncych pord gazw drzew daway zudzenie oka z rubinu. Moje zudzenia nie udzieliy si Zoce i Januszowi. Dziewczyna sondowaa znalezionym kijem kad szpar w skale; chopak, pamitajcy w jaki sposb otwieraa si inkaska kryjwka pod Zbjeckimi Skakami, prbowa pocign to ten, to w wystajcy ze skay wystp. Siadem na kamieniu, zapaliem fajk i zamyliem si. Jeli prawd jest podanie o Rubinowym Oku, to nie moe by ono widoczne z zewntrz, z fotografii nawet takiego mistrza, jakim jest Futrzak. Ono i caa kamienna czaszka moe by tylko symbolem, wskazwk, gdzie czy jak naley szuka. Duo te dabym, eby wiedzie, do czego potrzebny jest Baturze fotogram Niedzica i zota czaszka widocznie nieopatrznie sprzedana przez jego podwadnych. Ale czaszka ta nie jest a taka wana, bo Jerzy spokojnie jedzie czy te przyjecha do Niedzicy. Liczy si fotogram Futrzaka. Pogratulowaem sobie, e od pana Tomasza wziem tylko zdjcie w formacie pocztwki oraz odbitki dla Zoki i Janusza. Takie, woone do portfela, bdzie bezpieczne. Chyba e co mi si stanie. Tfu, tfu! - odpuka. Podniosem si z kamienia. - No, dosy ju tych poszukiwa, owcy skarbw! - zawoaem na sw dwjk penetrujc ska w najlepsze. Wrcili posusznie, ale z wyran niechci. - Trzeba wreszcie rozstawi nasz namiot. Nie bdziemy przecie nocowa w Rosynancie. Wzruszyli ramionami jakby na znak, e jest im wszystko jedno, byle tylko mogli prowadzi swoje poszukiwania, ale posusznie wsiedli do samochodu. Zakrcilimy i pojechalimy w stron wioski Niedzica. Ale spotka nas zawd. Obfitujca w turystw wioska nie posiadaa pola namiotowego. - No i co teraz? - spyta nie bez satysfakcji Janusz. - Ano nic. Gdy co nawala, trzeba to naprawi! Wyskoczyem z Rosynanta i podszedem do starszego grala, ktry niby obojtnie przyglda si nam z piknie rzebionego ganku. - Szcz Boe, baco. - Ano szcz! - Nie wiecie, gdzie mona by tu rozstawi namiot? - Ni. Wyjem z kieszeni portfel, a z niego kilka banknotw i przesunem midzy palcami, jakbym je liczy. Gral ani drgn, ale widocznie szmer banknotw jest dwikiem o szerszym zasigu, z gbi sieni wytoczya si bowiem na ganek starsza niewiasta obfitych ksztatw. - Co ty, Jadam, nie widzisz, e ludziska w potrzebie. A takim odmwi grzech, ale wspomc trzeba. Gadojcie, za czym gonicie! Popatrzyem to na kobiet, to na trzymane przeze mnie banknoty. - Ano, gadzino, miejsce by si nam zdao pod namiot, no i gdzie mona by maszyn postawi. Kobieta a rce zaamaa na wyniosym biucie. - Miejsce pod namiot i auto? A czego dalej szuka, jak wszystko u nas znajdziecie! W starym sadku jak raz postawicie swj namiot. A auto stanie se wygodnie pod drwalk. Wszystko bdziecie mie na miejscu i ostro pilnowane. Baca! Juhas! - zawoaa gromkim gosem. Spod ganku, poziewujc wyszy dwa imponujcych rozmiarw owczarki podhalaskie i zaczy obwchiwa mnie nieufnie. - Niech ci pascy ty wydom z auta. Pieski musz si obznajomi z zapachem. Zoka i Janusz ocigajc si wyszli z Rosynanta, aby podda si ocenie psich nosw. Musiaa ona wypa jednak korzystnie dla moich towarzyszy, psy bowiem wachlujc si puszystymi ogonami, rozoyy si spokojnie pod cian. - No. Tera to was puszczom, ale obcego ani, ani. No, Jadam, ruszaj wartko rozwiera bram. Czego tak siedzisz? - Ano myl sobie... Myl sobie, Jewu... - Co mylisz? - Aby rozwiera bram. I tak to zamieszkalimy w sadku pastwa Ziobrw. Jak w biblijnych czasach, co oni dumnie podkrelali, bo u Adama i Ewy. Rozbilimy namiot jak naley. Z dwiema sypialniami. Zoka posza do pani Ewy po mleko, a my z Januszem wzilimy si do szykowania kanapek. Dwupalnikow butl z gazem okopaem w ziemi pod werand namiotu, tak by nam si nie przewrcia kopnita niechccy. Wreszcie wrcia Zoka niosc mleko oraz zachwyt dla gralskich krowin. Towarzyszyy jej Baca i Juhas, ktre, jak przystao na dobrze uoone psy, przysiady pod drzewami w pewnej odlegoci od nas, czekajc na poczstunek. Obawiam si nawet, e wikszo kanapek, zamiast syci nasz gd, znikna w psich gardzielach. Ale nich im bdzie na zdrowie i na czujne noce strowanie! Po kolacji nikomu jeszcze nie chciao si spa. Wycignlimy z namiotu karimaty i rozoylimy si na nich zapatrzeni w gwiadziste niebo nad nami. - Pomyle, e byo takie samo nad Niedzic, gdy Inkowie ukrywali si w zamku Dunajec - odezwa si skupionym gosem Janusz. - Chcecie, to opowiem wam jeszcze jedn legend o Niedzicy - Zoka opara si na okciu. - Naczytaa si i teraz chce imponowa wiedz - Janusz szybko wrci z gwiazd na ziemi. - Ale Zosiu, mw! - zachciem j nabijajc przy tym fajk. - A o kim czy o czym bdzie ta legenda? - zaciekawi si Janusz. - O jednym zbjcy - odpowiedziaa Zoka. - Zgadzam si wysucha pod jednym warunkiem - Janusz cisn patykiem w przelatujc m. - Zbjca ma mie na imi Janusz. Dzielny Janusz. Inaczej nie sucham! Zoka rozemiaa si. - Zgoda. Bdzie to legenda o dzielnym Januszu i jego ucieczce z niedzickich lochw. - To brzmi sympatycznie. Mog sucha - Janusz poprawi si na karimacie. Zoka opara si plecami o pie jaboni i zacza opowiada: - Dzielny Janusz zbjowa na Spiszu w XIX wieku. Pewnego wieczora zaszed ze swymi kamratami do karczmy w Maniowach. Zabawa gotowaa si szykowna. Nie wiedzia jednak harna, e do zamku w Niedzicy popdzi zdrajca i za gar dukatw wyda go zamkowym hajdukom. Mieli oni z dzielnym Januszem osobiste porachunki. Nie ustrzegli bowiem wgierskiego pretendenta do rki niedzickiej dziedziczki, tak e Wgier przywdrowa do zamku, jak to si mwio, w samych pludrach. Konkurent odjecha jeszcze tej nocy, hajdukom za wyliczono po czterdzieci kijw. Innym za razem dzielny Janusz otoczy wraz ze swymi bawicych si w niedzickiej karczmie hajdukw. A skoro przyszli si bawi i tacowa, to strzela im pod nogi, by skakali jak najwyej. - Mia fantazj - zauway chopak. - Teraz jednak harna wpad. Zginli jego towarzysze, a on sam, poraniony, trafi do niedzickiego lochu. Tam przykuli mu rce i nogi do elaznych obrczy. Wpierw drczy si i szarpa, a potem popad w odrtwienie. A tu pewnego dnia pszczoa przez okno wpada, zakrcia si i odleciaa na wolny wiat. Od tej chwili nie zazna dzielny Janusz odpoczynku. Caymi dniami tar acuch o wystajcy ze ciany kawaek skay. Wreszcie elazo pko. Teraz tylko kraty w oknach i bdzie wolny. Szarpn raz i drugi - przerdzewiae kraty ustpiy. Ale co teraz? Okienko lochu wychodzio na pionow skaln cian. Ni wspi si po niej, ni skoczy z niej, chyba e po mier. Przypomnia sobie wtedy dzielny Janusz, jak opowiadano, e pewien mnich z Czerwonego Klasztoru zbudowa sobie skrzyda i lata na nich nad Pieninami. Zerwa si dzielny Janusz na rwne nogi. Porwa zwinit cuch, tak spisk peleryn, ktra mu suya za posanie. Narzuci j na plecy, uchwyci za rkawy, przelizgn si przez okienko i skoczy w d. Poszybowa niesiony wiatrem wiejcym od gr. - A nie oeni si przypadkiem z pikn i bogat panienk? - spyta kpico Janusz. - O tym legenda nie mwi - prychna Zoka. - E tam z tak legend. Id spa - Janusz podnis si karimaty. Zoka achna si: - Rwnie dobra legenda jak inne, a moe i lepsza, bo jej bohater moe nie lata nad Pieninami, ale na pewno zbjowa tutaj i na Spiszu. A zwa si Gaajda, a nie aden dzielny Janusz. Janusz podnis rce do gry. - A nie mwiem, e si naczytaa! I wlaz do namiotu. - Moe by si tak najpierw umy - zawoaem za nim. Co tam wymrucza, ale z namiotu wyszed i po chwili byo sycha jak pobrzkuje miskami pani Ziobrowej. - A pan jeszcze nie idzie spa? - spytaa Zoka. - Szkoda takiej piknej nocy na spanie! - zamiaem si. - Wiem - odezwaa si po chwili dziewczyna - bdzie pan jeszcze prbowa rozgry Batur. Nabiem ponownie fajeczk. - Jakby zgada. On zapewne te duo czasu powica rozmylaniom, co my zrobimy. Wydaje mi si take, e jeszcze nie zrezygnowa ze zdobycia naszego zdjcia Niedzicy. Duo bym da, eby wiedzie, do czego jest mu ono potrzebne. By moe oszczdzioby to nam niepotrzebnych wysikw i kopotw. Ech, Jerzy, eby tak mona byo poczy nasze siy! Zoka umiechna si. - To ycz mdrych myli. Ja ruszam w lady Janusza. Dobranoc. - Dobrej nocy. Cho pooyem si spa dopiero gdy witao, nocne czuwanie nie przynioso mi adnych mdrych myli. Moe oprcz jednej, e Batura musi posiada wskazwk, jak sprbowa odszuka skarb. Do jej odczytania niezbdny jest fotogram Stacha Futrzaka. Nie starczyo mu trzech skrzynek kosztownoci, ktre zdoby na Jzefie uku. Bo byo pewne, e to on okrad uka. Zwaszcza po prbie napadu na Watanabe. Gdyby jeszcze wiedzie, gdzie ukrywa si Batura. Bo e w Niedzicy, to pewne. Ale tu i w okolicznych wioskach tyle pensjonatw, pokoi do wynajcia. Bez sensu tak chodzi od jednego do drugiego i pyta, czy mieszka tu pan Batura. Wstalimy okoo smej, umylimy si. Ja, na rzecz oszczdzania ciepej wody, postanowiem zapuci brod i wsy, co, znajc mj organizm, mogo doprowadzi tylko do rzadkich efektw. Po pysznym niadaniu przyrzdzonym przez Zosi poprosiem j, aby zechciaa przygotowa jeszcze kilka kanapek, gdy podczas poszukiwa zmoe nas gd, i solidny termos z mocn herbat. Sprawdziem jeszcze, czy mj wykrywacz metali Rambo ma nowe baterie i wyruszylimy. Zaparkowaem Rosynanta tam gdzie poprzedniego dnia. I objuczeni wiktuaami, wykrywaczem i opat zeszlimy nad brzeg jeziora. Tu zatrzymaa nas niespodziewana przeszkoda. Byo ni stadko kz, ktrym patronowaa przygarbiona staruszka wsparta na lasce, a przewodniczy kozio. Z jego capiej brody mona by si mia. Ale kto spojrza w byszczce bursztynowe lepia i na ostre jak igy rogi, ten od razu nabiera szacunku. - A wy tu cegj? - staruszka gronie uniosa lask. Wysunem si do przodu. - Chcielibymy przej k. Stara machna w poprzek drogi lask. - Tu nijakiej cieki nie ma. - Ale my tylko przej... - Jak mwi ni, to ni! Solidaryzujcy si ze sw pani kozio nastawi gronie rogi. - A o Inkach w Niedzicy pani nie syszaa? - zawoa bezsensownie Janusz. Ale starowina nastawia czujnie ucha. - O winkach, pedacie? A com miaa nie sysze. To w kadej zagrodzie kwico ae mio. Ale eby tak je w polu pasa? - popatrzya na nas raz jeszcze, ale bez poprzedniej podejrzliwoci. - W polu zamiarujecie je pasa, pole grodzi. Bywao, pamitam, ale to nie dzisiejsza moda. Jednako jako chcecie, to se oncke obejzyjcie. Nie bd wom na przeszkodzie... - Bg zapia. - A zapaci. I to wartko - podniosa lask ku niebu. Podniosem z ziemi turlajc si ze miechu Zok i ruszylimy dalej. Doszlimy pod ska. Rozoylimy manatki. Pomny prby porwania Janusza dopiero teraz rozdaem odbitki fotogramu Futrzaka. - Nie pchajcie si tam, gdzie nie moecie, bo skaa stroma i o upadek nietrudno. Chodcie uwanie, rozgldajcie si i mylcie, przede wszystkim mylcie. Nie starajcie si nic odkry na si. W naszych dzisiejszych poszukiwaniach gwn rol gra wykrywacz metalu. I wierzcie Rambo, tak jak ja mu wierz. - Tak jest, szefie! - zasalutowaa dwjka i pomaszerowaa wzdu skay. Chciaem zawoa jeszcze Janusza, aby szczeglnie uwaa na swoje szwedki, ale nie zrobiem tego. Nic by moje woanie nie dao, a tylko sprawioby chopcu przykro. Woyem suchawki, wczyem Rambo i powoli, centymetr po centymetrze, zaczem penetrowa powierzchni czaszki wojownika. Tam, gdzie stromizna bya zbyt wielka, by wspi si na ni, staraem si sign czujnikiem wykrywacza bd, wspiwszy si inn drog powyej tego miejsca, opuszczaem czujnik w d. Cisza w suchawkach. Drapaem si kolcami krzeww, balansowaem na ruchomych kamieniach, pot cieka mi strukami po czole i przemoczy koszulk. Miaem tego do. Inkowie Inkami, ale nic si nie stanie, jak ich skarb poczeka jeszcze jeden dzie. I tak wiksz cz urwiska spenetrowaem. Gwizdnem. Zoka przybiega zaraz, spocona, ale tylko tym przejta, e nie natrafia na nic. Janusz nadszed wolniej. Wida byo, jak wiele wysiku kosztuje go wdrwka przy pomocy szwedek po tak nierwnym terenie. Z westchnieniem ulgi osunlimy si na traw. Zoka zacza rozpakowywa kanapki. Wiem, e istnieje wielce uczona teoria goszca, e na upa i pragnienie nie ma to jak gorca herbata z cytryn. Pi tego popoudnia piem, ale ile bym da za mroon butelk coli. - No i nic z naszego odkrycia - Janusz ze smutkiem pokiwa gow. Zoka ciko westchna. Rozemiaem si. - Ech, dzieciaki! Po pierwsze, kto wam gwarantowa, e w ogle tu co odkryjemy? Po drugie, legenda o czaszce wojownika moe by jakim odpryskiem legendy o skarbie, ktry ju odkrylimy. Po trzecie, nie spenetrowaem caego wzgrza. A po czwarte, mog istnie jakie tajemne wskazwki co do tego skarbu. Posiada je Batura, ale widocznie bez wskaza naszego fotogramu jest tak samo bezsilny, jak my bez jego wskazwek. Jeszcze nie wszystko stracone! Humor moich towarzyszy poprawi si wyranie. - To co dzi robimy? - spytaa Zoka. Ziewnem. - Na pewno nie bdziemy ju azi po skaach. Reszt zbocza spenetrujemy jutro. - Jutro? A Batura... - zacz Janusz. Przerwaem mu: - Ile razy mam ci powtarza, e Batura czeka na nasze pocignicia i sam pierwszy nie ruszy si ani o krok. A propos Batury, to prosz o zwrot zdj Niedzicy. Wam do jutra nic po nich, a moe si znale kto, kto widzc je w waszych rkach nabierze na nie ochoty i to z uszczerbkiem dla waszego zdrowia! - To si nazywa zdanie - z uznaniem odezwaa si Zoka. Machnem lekcewaco rk. - To jeszcze nic. Proust pisa zdania na stron i jeszcze dusze. I widzicie, jak zasyn. - Nie wiedziaem, e marzy si panu sawa literacka - oznajmi z niewinn min Janusz. Cisnem w niego foli po kanapce. - Skoro nie ma pan nic w planie na popoudnie, to moe zwiedzilibymy zamek - zapytaa Zosia. Podniosem rk do gry. - Ja rezygnuj. Bywaem ju tutaj wiele razy, a ostatnio bodaj dwa. Janusz by w Niedzicy tylko raz, niech wic on suy ci za przewodnika. - Ale ja... - Gdyby czego nie wiedzia, zwr si do pana Franciszka. Powinien ci pamita. A jakby nie, to przywoaj mnie. Tak wic, Zosiu, masz zapewnione ciekawe zajcie na popoudnie. Tylko nie woaj do zamkowej studni, bo moesz od echa dowiedzie si o czekajcej ci zdradzie. - Panie Pawle! - To nie ja, to legenda. Prawd jest tylko to, e chciabym was z tego zwiedzania zobaczy jak najszybciej. Nie to, ebym ba si Batury. Ale kanapki swoj drog, a przyrzdzony Zosinymi rczkami na naszej kuchence obiad - swoj. - Panie Pawle! - Powtarzasz si! Tak to przekomarzajc si pakowalimy z wolna nasz dobytek, gdy nagle odoyem Rambo. - Ki diabe? Stokiem ki schodzi ku nam pulchny pan w rednim wieku. Przez rami mia przerzucony plecaczek, a w rku trzyma zmontowany wykrywacz metali. Ubrany by w koszulk i krtkie spodnie. Na stopach mia pseudowojskowe buty, a gow ocienia mu somkowy kapelusz. - Pastwo pozwol, e si przedstawi - wycign ku nam rk. - Jan Mrwczyski. Z zawodu stomatolog, z umiowania poszukiwacz skarbw. - Pawe Daniec, pracownik Ministerstwa Kultury i Sztuki. Zoka i Janusz wymruczeli co pod nosem, jak to w modzieowej modzie. Mrwczyski rozsiad si z wyran przyjemnoci. Co byo robi? Poszlimy w jego lady nie chcc okaza si grubianami. - Jak to mio spotka pokrewne dusze - Mrwczyski popatrzy na nas z sympati. - Jad swoj skod felici, a tu patrz, na ce penetratorzy zwijaj obz. - Od kiedy to skadanie wykrywacza jest zwijaniem obozu - zamrucza Janusz - a w ogle jak mona to dostrzec z szosy? Mrwczyski zdawa si nie sysze jego pomrukw. - I c to szanownych kolegw sprowadza pod mury niedzickiego zamku? Zerwaem dbo trawy i uem je przez chwil w skupieniu. - Szanowny pan - powiedziaem wreszcie - jako wytrawny poszukiwacz skarbw wie przecie, e jeden z nas drugiemu nie zdradza swych planw. Pan Jan zamia si i uderzy doni w tuste kolano. - Wiem, wiem! Zoto Inkw! Kt by w brany nie sysza tej legendy. Ale czy nie sysza pan, e pono dokonano pod Niedzic jakiego cennego odkrycia? Jeste gupszy ni mylaem - popatrzyem na niego z najszczerszym zdumieniem. - Odkrycie pod Niedzic. Czyby zoto Inkw? Rozoy pulchne rce. - Tego to nie wiem, ale pono na giedach tu i wdzie pojawiy si wytwory zotniczej sztuki inkaskiej - zreflektowa si. - Ja tu pastwa zagaduj, a wam si pieszy do domu. - Nie - odparem ku zdumieniu Zoki i Janusza. - Mam jeszcze do spenetrowania ten fragment ki - wskazaem na ugr, ktry takim samym ugorem by zapewne i wtedy, gdy ukrywaa si w Niedzicy nieszczsna Umina. Facet ypn na mnie do ponuro, ale zaraz rozjani si, zdj kapelusz, woy suchawki i mwic: - To ja sprbuj pod tamt ska - polaz w krzaki.. Zoka i Janusz nie brali w tej komedii udziau. Opalali si w najlepsze. A ja aziem po ce omiatajc czujnikiem kozie i owcze bobki. Nagle usyszaem triumfalny wrzask: - Znalazem! Chodcie pastwo do mnie! Ruszylimy ile si w nogach pod ska. Mrwczyski wycign ku nam rk. - I niech kto powie, e pobyt Inkw w Niedzicy to legenda - woa spocony i czerwony z przejcia. W palcach trzyma monet poyskujc zotem spod warstewki czarnej ziemi. Byo to hiszpaskie peso z 1620 roku. Modzie porwaa monet, a ja owiadczyem: - Gratuluj panu. Tylko pan przyjecha i ju takie odkrycie. Obawiam si, e bd musia zwija manatki, bo gdzie pan przejdzie, tam nikt nie ma czego szuka! - Ot, trafio si lepej kurze ziarno - artowa dumny z siebie odkrywca. Po chwili zapyta: - Przepraszam, czy nie znaj pastwo jakiej taniej kwatery? Bo ja tak pod namiocikiem, ale syszaem, e tu adnego pola namiotowego... - Ale moe pan z nami - zakrzykna Zoka widocznie jeszcze bdca pod wraeniem odkrytej przez Mrwczyskiego monety. Z trudem powstrzymaem si, aby nie kopn jej w kostk! Ale byo za pno. Nasz nowy kolega przyj z wdzicznoci zaproszenie, pani Ziobro nie pogardzia nowym napywem gotwki, a koo naszego namiotu, stanowczo za blisko ze wzgldu na moliwo podsuchiwania nas, rozbi swj faktycznie niewielki namiot pan Mrwczyski. - Widzi pan - jazgotaa Zoka, gdy odprowadzaem j i Janusza do zamku - nabija si pan z niego, a on ledwo sign, ju ma hiszpask monet. - Nie ma co ukrywa, e mu przyfarcio - doda Janusz. Milczaem przez chwil. - Drogie dzieci - odezwaem si wreszcie tonem, ktrego najbardziej nie lubili - s rni poszukiwacze skarbw. Ale ten, ktry wydobdzie unurzan w mikkiej czarnej ziemi zot monet spod zeskorupiaej popielatej gliny i to niczym nie kopic przy tym, jest nie poszukiwaczem skarbw, a czarnoksinikiem. Pospuszczali gowy. - Poza tym, miabym do ciebie, Januszu, prob: wybierz ktry ze swych zdrowych zbw i zgo si do pana Mrwczyskiego ze skarg, e ci boli. Stawiam due lody, e wyle ci do najbliszego Orodka Zdrowia, albo zaleci zaywa Gardan. Rcz te, e bdzie si tumaczy, jak to zapomnia swej piecztki lekarskiej w domu. Popatrzyli na mnie ponuro. Zamiaem si. - Gowy do gry. Nie takie stawia na naszej drodze puapki Batura i nic z tego mu nie przyszo. Przypomnij sobie, Zosiu, niedryfujce drewienko w porcie w Mikoajkach! Dziewczyna zamiaa si w odpowiedzi. - Popieszcie si, bo ju czuj, jak mi kiszki marsza graj, a wy jeszcze nie wyruszylicie do zamku! - ponagliem modzie. Wracajc do zagrody Ziobrw zatrzymaem si przy zaprzonym do wozu z sianem piknym karym koniu. Ostronie pogadziem go po chrapach. - Widzi mi si, e pon lubi to gadzin - usyszaem z gry. - Jasiek Hry mnie woaj. - A mnie Pawe Daniec. - Tyz piknie. Wpad ci Maciek w oko. Takiego konia to tero tu i nie zobaczysz. - A dlaczego? Przymruy oko. - Bo na Sowacj poszy. - Jak to: poszy. - Ano zwyczajnie. Jak to konie. Na czterech nogach - zanis si serdecznym miechem. - Ee, durnia ze mnie robisz! - Co bym tam mio! Tylko czasy byy takie, jeszcze niedawno, e jak kto konia na Sowacj przeprowadzi, to po powrocie poloneza mg se kupi. - Co ty? - Prowde godom. A trzy konie to i na pikno chaup starczay. Co robi. Cikie czasy byy to i kady radzi se jak mg. Poklepa konia po lnicym zadzie. Spytaem: - A dzisiaj czasy lepsze? - Ni. - No to konie po dawnemu na Sowacj chodz? - Ni. Ju ich tam nie trzeba. Teraz ja poklepaem karego. - A jak byy potrzebne, to chodzie z komi tam na Sowacj, co? Znw zmruy oko. - Jo? Ni. Kieby mio. - Niech ci bdzie, e wierz. - Na mojo duse! - No dobrze. Ale inni ci opowiadali, jak to byo, powiedz. - A jak miao by? Trzeba byo drogi zna. Gdzie WOP si zaczai wywiedzie albo wyczu i bez gry, grecki. Niektrzy to koniom szmatami kopyta owijali, eby nie zgrzytay po kamieniach. Ale i tak sporo strzaw nocami od gr byo sycha. - A teraz spokj? Zamia si. - Terozki? A to ludzie przestali na Sowacj chodzi? A stamtd nie id do nas? Tylko e teroz ciej. Stra Graniczna sprztu lepszego dostaa. Ale jak kto bystry, to i dzi se poradzi. - Ty mi na takiego wygldasz. - No i tak se pogadalim. A ty z daleka? - Z Warszawy. Pokiwa gow. - Pikn miasto. Ale mi si widzi, ebym tam nie poy. Do naszych Pienin za daleko. Zamiaem si. - I do Sowacji. wisn przez zby jak ostr nut. - Mondrze godos! Odbi si od dyszla i jednym skokiem by na sianie. Znw gwizdn i kary ruszy z kopyta, a spod kopyt posypay si iskry. Zawrciem do zagrody. Adam Ziobro siedzia na swej aweczce na ganku, wsparty na lasce. Podkusio mnie: - Jak tam, panie Adamie, chodzi pan z komi na Sowacj? W wypowiaych oczach grala co bysno. Wyprostowa si. - A kto wom takie herezje gado? Usiadem przy nim. - Ee tam, zaraz herezje. To ja nie pierwszy raz w Pieninach. Syszao si to tu, to tam. Ale eby kto powiedzia o was? Nie. Tak tylko sobie pomylaem. Nie eby co zego. Jak grale chodzili, to chodz i chodzi bd. Gry wszystkim rwne. - Wy tam godocie: przemytniki - Ziobro stukn gniewnie lask. Rozoyem rce. - Czy ja tak powiedziaem? - Ni. Stary przygarbi si, milcza chwil. Wreszcie wymrucza: - Z komi, powiadacie. Dawno byo. Teraz ja stary - podnis si ciko z awki i bez sowa wszed do sieni. - Ech - westchnem - eby tak chcia mwi. On i inni. Jaka powie by powstaa. Ale nikt swka nie pinie. Najwyej o dawnym przeprowadzaniu koni. C, tajemnica zawodowa! Poszedem do namiotu. W namiociku obok zaszelecio i wyjrzaa z niego gowa Mrwczyskiego. - A, to pan. Mylaem, e poszed pan z modymi przyjacimi do zamku. Wycign skadane krzeseko i rozsiad si na nim. Mnie bardziej odpowiadaa puszysta trawa sadu Ziobrw. Zapaliem fajk. Mj towarzysz okaza si niepalcym. Pogadalimy o tym i owym. Rozmowa - jake inaczej - zesza na tajemnic Niedzicy i zota Inkw. Zauwayem, e mj rozmwca stara si zadawa wicej pyta ni dawa odpowiedzi. Okaza si zreszt gorcym zwolennikiem twierdzenia, e Inkowie naprawd w Niedzicy byli. A ich skarb wci czeka na szczliwego odkrywc. Gdy mj rozmwca dostrzeg, e tsknym wzrokiem spogldam przez pot na drog, wyrazi pene zaniepokojenia zaciekawienie. - Czy co si stao? Umiechnem si. - Ale nic. Tylko godny jestem jak sto diabw, a Zoka, ktra miaa upichci obiad, nie wraca z Januszem z zamku! - Och! - zamacha rkoma Mrwczyski, o may wos nie przewracajc si z krzesekiem. - Pozwolicie pastwo, e w zamian za tak serdeczne potraktowanie i zaproszenie w gocin... - Gocina naley do pastwa Ziobrw - pozwoliem sobie wtrci. Ale Mrwczyski nie sucha. - ...zaprosz was na obiad do baru Pod Bocianim Gniazdem w Sromowcach Wynych. Nie jest to specjalnie luksusowy lokal, ale co nieco w nim przeksi mona. Tymczasem nadeszy moje zguby. Nie musz dodawa, e Zok ucieszya perspektywa, e nie bdzie musiaa gotowa na naszej kuchence. Ja ze swej strony zaproponowaem siebie w roli kierowcy. Wsiedlimy do Rosynanta i ruszylimy ku Sromowcom Wynym (nie myli z Ninymi!).
ROZDZIA DZIESITY
ROZKOSZE TYCY CIOS SZWEDK TUPAC AMARU II SMAGLI PRAWDZIWE OBLICZE JANA MRWCZYSKIEGO KTO LEDZI NASZ ROZMOW MAA MANIPULACJA PRZY SKODZIE
Dojedalimy do mostu na Dunajcu, gdy Zok zachwycio pasce si na stoku stado owiec. Opodal unosi si dym z bacwki. - Jeli pani chce, to zatrzymamy si tutaj i podejdziemy do bacwki - zadecydowa za mnie Mrwczyski. - Baca na pewno poczstuje nas tyc. - A co to jest tyca? - zaciekawia si Zoka. - Serwatka z owczego mleka - popieszy z wyjanieniem nasz przewodnik. - Co pysznego. Tylko, hi, hi - zachichota - trzeba by ostronym, bo w nieprzyzwyczajonym brzuszku tyca moe zrobi ma rewolucj. - Czyby pan Mrwczyski chcia si wymiga od obiadu, na ktry nas zaprasza - szepn Janusz. - Cicho! - skarciem go. Wysiedlimy z Rosynanta i wspilimy si strom ciek. Przed bacwk przywitay nas trzy szczeniaki, owczarki podhalaskie. Bacy nie byo, ale jego honory peni juhas Stanisaw Wojtyska, ktry nawet nieproszony wynis z bacwki rzebione w drewnie przeszo plitrowe kufle pene tycy. Pyszny to napj i niech auje ten, kto nie prbowa! Wypilimy po kuflu. - Jesce? - spyta juhas. - Jesce! - zawoa Janusz i obliza si. Wojtyska nala jesce chytrze si przy tym umiechajc. Z t rewolucj w brzuszku to bya prawda. Ale nasze odki zniosy dzielnie i drugi kufel tycy. Dowiedzielimy si, e stado, czyli kierdel owiec pasany na tym stoku liczy trzysta sztuk. Chopi pozwalaj darmo wypasa je na nieuytkach. Praca przy owcach jest cika, bo to i trzy razy dziennie dojenie, i przygotowanie bryndzy i oscypkw. Juhas zaprosi do bacwki, gdzie nad wykopanym w ziemi paleniskiem wdziy si oscypki. Swoj drog byem peen podziwu dla grali, ktrzy mieszkaj cay, trwajcy od marca do padziernika, sezon w bacwce; dym w niej tak szczypa w oczy, e ledwo wytrzymaem kilka chwil. Poegnalimy gocinnego juhasa, ktry przyby tu z Rzepisk koo Bukowiny Tatrzaskiej, i wrcilimy do Rosynanta. Zajechalimy Pod Bocianie Gniazdo. Przed barem siedziaa grupka nastoletnich azikw. Takich, co to do bitki zawsze gotowi. Przechodzilimy obok nich, gdy jeden wsparty o cian zawoa do Zoki: - Te, lala, zostaw te pierniki i tego kulasa, a chod z nami! To trwao uamek chwili, nie zdyem zareagowa, a Mrwczyski schowa si za mnie... Janusz wyzwoli rk z uchwytu szwedki i trzasn ni woajcego w nos. - O rany! - wrzasn uderzony. Z ziemi poderwao si dwch jego kolesiw. Jeden z otwartym sprynowcem w rku. Miaem chwil roboty. Ale ju sprynowiec lea na ziemi, a jego waciciel i dwaj koledzy pryskali ile si w nogach krzyczc: - Jeszcze was dorwiemy! - Krowa, ktra gono ryczy, mao mleka daje! - zamiaem si podnoszc n z ziemi. Odwrciem si w stron naszych. Mrwczyski wci jeszcze klei si do botnika auta. Zoka pochlipywaa, a Janusz ociera pot z czoa. Poklepaem go po ramieniu. - No, ale si spisa! Lepiej ci nie wchodzi w drog. Chopak umiechn si z zaenowaniem. - To by odruch. Zreszt, gdyby nie pan wszystko skoczyoby si smutnie. - Nie bd taki skromny. Popatrzy na mnie uwanie. - Bye wspaniay, chopcze - Mrwczyski z entuzjazmem ucisn do Janusza. - Ja sam... a zreszt! eby tylko nie wrcili i nie poprzebijali opon. Popatrzyem za oddalajc si trjk. Trafiony przez Janusza przyciska chustk do krwawicego nosa, a jego kumple prbowali zatrzyma przejedajcego uka. Zamiaem si. - Bez obaw. Oni ju tu nie wrc. Tak wic nasz posiek Pod Bocianim Gniazdem mg przebiega bez przeszkd. Siedzielimy pniej wieczorem przed namiotami, gdy pan Jan niespodziewanie spyta: - Kto by najwikszym bohaterem w dziejach Peru? - Tupac Amaru - odparem. - Tupac Amaru II - poprawi mnie Mrwczyski. - Urodzi si 19 marca 1738 roku we wsi Surimana. Na chrzcie otrzyma imiona Jose Gabriel. Jego nazwisko wywodzio si od ostatniego wadcy Inkw, straconego w 1572 roku. Ojcem by Miguel Tupac Amaru, matk Rosa Noguera. W tamtych czasach szlachectwo inkaskie ceniono wysoko. Po mierci ojca i starszego brata Jose Gabriel zosta kacykiem i zacz domaga si praw do ziem nadanych niegdy przez wicekrla crce swego krlewskiego przodka, Tupaca Amaru I. Przystpujc do organizacji powstania Tupac Amaru II postanowi oprze si zrazu na wszystkich niezadowolonych z administracji wicekrlestwa. - Czego? - spytaa Zoka. - Wicekrlestwa. Taki by tytu zamorskich terytoriw Hiszpanii. Ale wrmy do przebiegu powstania. Niestety, zgub wszystkich walk wyzwoleczych w Peru byo skcenie. Tupac Amaru zosta aresztowany przez jego dotychczasowego zwolennika, Metysa Francisca Santa Cruz, i wydany Hiszpanom. Inny zdrajca schwyta on Inki - Micael Bastidas, jego dwch synw - Hipolita i Ferdynanda oraz brata Micaeli - Antonia. Tupac Amaru z godnoci znis tortury. Jeszcze w wizieniu wasn krwi pisa odezwy wzywajce do kontynuowania walki. Mki przewidziane wyrokiem dla Tupaca Amaru byy wyrafinowane. Woono mu na gow jedenacie elaznych koron z ostrymi kolcami, bo wyda jedenacie odezw, w ktrych mianowa si wadc. Na jego piersiach zawis ciki acuch obciony metalowymi pytami i kolcami, jako order Wielkiego Paititi, rodzaju loy, ktrej - jak mu zarzucano - mianowa si wielkim mistrzem. I jeszcze trzy dugie ostrza wetknite w ty gowy wychodziy mu ustami, gdy wyda trzy manifesty, w ktrych nazywa krla Hiszpanii uzurpatorem. Ponadto ucito mu jzyk i wykastrowano. Zamordowano go 18 maja 1781 roku na obecnym placu katedralnym, na rym samym placu inkaskim Huaycapata, gdzie w 1572 roku zamordowano Tupaca Amaru I. Przed wasn mierci musia jeszcze Jose Gabriel patrze, jak cierpi i umieraj najblisi. Po powstaniu Tupaca Amaru II zaczy wybucha kolejne bunty indiaskie. Niech yje prawo boe i czysto Marii i niech umrze krl Hiszpanii gosiy ulotki rozrzucone podczas zrywu ludowego w La Paz, ktry zapocztkoway rozruchy w 1777 roku, poniewa Indianie wierzyli, e w roku, w ktrym bd trzy sidemki ukoronuje si nowy krl Inkw. - To byo dwch Tupac Amaru? - spyta Janusz. - By jeszcze i trzeci - odpowiedzia Mrwczyski. - Tupac Amaru III, zwany Kamienna Rka, dziaajcy w latach szedziesitych ubiegego wieku. Inka i odnowicielem Tawantinsuyu ogosi si take przywdca powstania trwajcego w latach 1914-1915. Dziaajcy teraz prokubaski ruch partyzancki w Peru te przyj imi Tupaca Amaru. Znamy go choby z ostatniego zamachu na ambasad Japonii w Limie. Tu pan Mrwczyski niespodziewanie skoczy i poszed dokona, jak to powiedzia, wieczornych ablucji. Potem yczy wszystkim dobrej nocy i wpez do swego namiociku. Ja za zastanawiaem si dugo, co spowodowao t niespodziewan opowie Mrwczyskiego? Czy by to przypadek? Zakamuflowane ostrzeenie, ale przed czym? Bd nieudolnego wroga? Cho mwilimy dzi o Inkach, Mrwczyski nie zdradza si dotd z wyjtkow znajomoci inkaskiej historii. Nastpny dzie naszych poszukiwa zacz si pogodnie w niebiesiech i na ziemi. wiecio pikne soce, a pan Mrwczyski zwrci si z eleganckim pytaniem, czy moe poszpera swym wykrywaczem u stp niedzieckiej skay, oczywicie tylko tam, gdzie ja penetrowaem. I jak tu byo si nie zgodzi? Chciaem jednak sprawdzi pewn rzecz... - Zosiu - odwoaem dziewczyn na bok - zamiast drapa si i kaleczy po skaach, bd uprzejma skoczy do zamku i kupi kilka pocztwek z Niedzicy. Tu masz pienidze. - E... - skrzywia si - czy to konieczne i to wanie teraz? Nie moemy podjecha po poudniu? Poklepaem j po ramieniu. - Wierz mi, e to bardzo wane. I to wanie teraz. Wzruszya ramionami, ale posusznie podreptaa w gr. Na pytanie Mrwczyskiego, czemu nie idzie z nami, odburkna, e to cae szperanie na razie jej zbrzydo. Zeszlimy z panem Janem i Januszem nad jezioro i rozpoczem mudne badania, cho przyznam, e nie przywizywaem do nich wikszej uwagi. Zoka wrcia wczeniej ni mylaem. Z daleka ju wymachiwaa plikiem pocztwek i bya wyranie podekscytowana. - Wie pan co - wysapaa podajc mi pocztwki - widziaam smagego! Popatrzyem ze zdziwieniem. - Kogo? - No, jednego z tych dwch, z ktrymi Barura siedzia U Wierzynka. Zastanowiem si. - Nie mylisz si? Widziaa ich tylko przez chwil w restauracji. - Tak. Ale mam wietn pami wzrokow - odpowiedziaa skromnie. Zniecierpliwiem si. - No to opowiadaj, jak byo! Nie zauwaya moe, z kim si kontaktowa? - Dostrzegam tylko tyle, e wsiad do czarnego sportowego wozu, ktry szybko odjecha. Oywiem si momentalnie. - To musiaa by alfa romeo Batury! Tylko co Jerzy ma wsplnego ze smagymi? Zostawiem jednak to rozwaanie na potem. Teraz dodaem do pocztwek zdjcie Futrzaka i zawoaem gono: - Przerwijcie na chwil poszukiwania. Zobaczcie pocztwki, ktre przyniosa Zosia. Naprawd ciekawe! Mrwczyski i Janusz z niechtnymi minami podeszli do nas. Podaem widokwki panu Janowi. Przeglda je od niechcenia, a ja patrzyem na jego rce. Gdy dotary do woonego przeze mnie midzy karty pocztowe zdjcia zrobionego przez Futrzaka zobaczyem, e pulchne palce zadray. I zadra gos Mrwczyskiego: - Jaka pikna pocztwka! Czy byby pan uprzejmy odstpi mi j? Moja crka zbiera widokwki, nawet z egzotycznych krajw, ale takie cudo z polskiej Niedzicy sprawi jej ogromn rado! ,A, tu ci mam! - pomylaem. Rozoyem z alem rce. - Niestety. Mam zamiar podarowa to unikatowe zdjcie pewnej osobie, ktra rwnie, jak paska crka, zbiera pocztwki. A nie bdzie tajemnic, e jest bliska memu sercu. Za plecami usyszaem parsknicia Zoki i Janusza. - Trudno! - Mrwczyski wydawa si rozumie. Woyem pocztwki do kieszeni torby i ujem za wykrywacz: - Widokwki widokwkami, ale komu skarby mie, temu czas do pracy! Rano ruszylimy pod skay, tylko pan Jan zosta nieco z tyu. - Bd chyba musia wymieni baterie w moim Rambo - zawoa i zawrci ku naszym porzuconym na ce manatkom. Stanem za pniem drzewa i czekaem... k od szosy schodzia starowina ze stadem kz. Na jej widok Mrwczyski zawaha si, ale szybko podj, jedynie suszn w jego mniemaniu, decyzj. Ukoni si gralce kapeluszem i podszed spokojnym krokiem do naszych rzeczy - Hop! Hop! Panie Pawle! - zawoa jeszcze. - Nie mam czasu! - odkrzyknem. - Chyba co znalazem! Uspokojony moim okrzykiem pan Jan przycupn i sign do torby... Oczywicie nie swojej, tylko mojej! - Oj nieadnie, panie Janie - zawoaem wychodzc zza drzewa. - Zoka, Janusz! Chodcie zobaczy, jakiego to penetratora cudzych toreb mamy w naszym gronie! - Ale ja... - poderwa si z ziemi czerwony jak burak Mrwczyski - ja pomyliem tylko torby! - I wzi pan moj khaki za swoj czerwon - pogroziem mu Rambo. - Nie do, e pan prbuje nas okra, to jeszcze kamie. I to w dodatku nieudolnie! I wtedy staa si rzecz zdumiewajca: Mrwczyski pad na kolana i wycigajc do mnie zoone jak do modlitwy rce wyjcza gono: - Wszystko powiem! Jak na witej spowiedzi! Zoka z Januszem wybuchnli miechem, ale starowina, ktra akurat obok przepdzaa swe kozy ukonia mi si z szacunkiem. - Ten pon to musi nie byle kto! Moe i sam biskup? - Niech si pan nie wygupia - podniosem pokutnika za okie. - Sidziemy sobie i pan nam powie, co tu jest grane. Mrwczyski wysika nos i z westchnieniem niejakiej ulgi klapn na traw. Przysiedlimy wok. - Prosz pastwa, jestem naogowym graczem, hazardzist w najgorszym, chorobliwym znaczeniu tego sowa - zacz pan Jan sw opowie. - Znaj mnie we wszystkich kasynach Warszawy, Trjmiasta, Krakowa. Szanowano mnie tam... dopki miaem czym paci. Z czasem, eby wystarczyo na gr, sprzedaem gabinet. Naprawd jestem stomatologiem i to bardzo dobrym - wyprostowa si dumnie. - I zaczem wyprzedawa si z wszystkiego co miaem: z biuterii ony, mercedesa, jachtu. A moe wpierw sprzedaem jacht ni gabinet? Niewane... Wreszcie zaczem poycza pienidze. Najpierw to byo proste, ostatecznie w swoim czasie co znaczyem w stolicy - bysn okiem. - Potem byo coraz gorzej, na coraz wikszy procent... A szczcie w grze nie przychodzio. Doszo do tego, e sprzedaem will, ona wystpia o rozwd i wyprowadzia si z dziemi do rodzicw... Tu Zoka chlipna. Ale mnie ta opowie denerwowaa. Co w niej nie pasowao. - Ma pan przecie niezy samochd, bawi si pan w poszukiwanie skarbw... Mrwczyski opuci gow. - To wszystko nie za moje... - A za czyje? - Zaraz panu wytumacz. - Sucham! - Ot, zwrci si do mnie nie tak dawno pewien znajomy z gry w kasynach. Nie znaem go szczeglnie dobrze, wiedziaem tylko, e mwi na niego George. Wysoki, dobrze zbudowany blondyn o jasnych oczach. - Batura - mruknem. Pan Jan oywi si. - A wie pan, e syszaem to nazwisko w zwizku z nim. Zgryzem dbo trawy. - No ju dobrze. Niech pan mwi dalej. Mrwczyski splt palce. - Co tu mwi. Zaproponowa mi role, w jakiej mnie tu widzicie. Za spat dziesiciu tysicy zotych, mojego dugu wobec niego. Miaem gra naiwniaka i w ten sposb wkra si w zaufanie pana Pawa i zdoby zdjcie zamku Niedzica czy, jak dawniej mwiono, Dunajec. Zainteresowaem si. - A po co by panu potrzebny ten cyrk z odkrytym peso? Nawiasem mwic bardzo kiepsko zrobiony. - Oni myleli, e w ten sposb prdzej zachc pana do spki i atwiej uzyskam dostp do fotografii. Cho, moim zdaniem, nic w tym zdjciu, oprcz specyficznego ujcia, nie ma takiego, aby paci za nie tyle pienidzy. To kady moe sobie sfotografowa zamek ile razy chce i z dowolnej strony! Wzrokiem nakazaem memu towarzystwu spokj. Zreszt Mrwczyski nie zwraca na Zok i Janusza uwagi, tylko zacz pochlipywa. Popatrzyem na niego zdumiony. - Co panu? Mrwczyski pocign nosem: - Teraz kiedy wpadem, to nie do, e nie dostan honorarium, ale na dodatek jeszcze oni mnie zabij! Wzruszyem ramionami. - Straci pan, co i tak pana nie byo. Fach panu zostanie w rku, a jak sam pan mwi, dentyst by pan wybornym. Zaangauje si pan do jakiej spdzielni stomatologicznej i po krzyku. Ale eby Batura mia pana zabi? Po pierwsze, co mu to da, po drugie, znam go ju troch i mog sdzi, e nic panu nie grozi. - Ale oni! Dopiero teraz zwrciem uwag, e Mrwczyski mwic o Jerzym nie mwi on, tylko oni. - Co za oni? Mrwczyski przetar czoo chusteczk. - Przyszli raz na spotkanie. Nic nie mwili. Tylko jeden wykrci mi rce do tyu, a drugi wycign sprynowy n i przejecha mi nim po szyi miejc si cicho. O tu jest blizna! Rzeczywicie na pulchnej szyi pana Jana widniaa biaa kreseczka. - I zaraz ci dwaj sobie poszli - cign pan Jan. - Bez sowa. Poderwaem si z trawy. - Dwaj, pan mwi? Jak wygldali? - Tacy niewysocy, raczej chudzi, we wzorzystych koszulach. - Ale cera?! Jak mieli cer?! Mrwczyski rozemia si mimo woli: - Wygldali mi na takich, co duo si opalaj. - Mamy naszych smagych! - syknem. - Gdzie im pan mia dostarczy zdjcie? Pan Jan a si wzdrygn. - Im? Ale bro mnie Boe! Miaem si spotka dzisiaj po poudniu z panem Batura w zamku, o szesnastej. - A gdyby dzi ze skoku na widokwk nic nie wyszo? - To jutro. I tak w kolejnych dniach, jakby co nie wychodzio. Ale Batura mwi, e wystarczy dzie, gra dwa. - Wystarczy dzie. Ju ja mu dam - wymruczaem. Ale wtedy dostrzegem po przeciwnej stronie jeziora bysk. Lornetka. Kto dugo i namitnie obserwowa nasz rozmow, a raczej spowied niedoszego zodziejaszka i nieszczsnej ofiary hazardu. Jeli ten kto (w co nie wtpiem) by zainteresowany naszym towarzyskim spotkaniem na ce, to ju wiedzia, co o nim sdzi. Otrzepaem spodnie. - Drogi panie Janie, obawiam si, e pascy zleceniodawcy ju wiedz o naszej szczerej pogawdce. W zwizku z czym - signem do kieszeni torby po portfel - ma pan tu adres i numer telefonu pewnego sympatycznego nadinspektora ze stoecznej komendy policji. Prosz jak najszybciej zgosi si do niego. A moe nawet lepiej na najbliszy posterunek policji. - Ale tamci bd si mci! - Za Batur ju raz porczyem. A tamta dwjka moe bdzie wolaa ratowa swoj skr ni ugania si za panem. Jestem tego pewny, by ci dwaj milczcy wygldaj mi na cudzoziemcw i to nie zza wschodniej granicy... A ciekawi mnie, o co oskary pan na policji Batur? Szanta? Nakanianie do wystpku? Mrwczyski chrzkn oniemielony: - Ot... hm... nie bardzo wiem... Wszystkie nasze rozmowy na temat tej sprawy przeprowadzilimy bez wiadkw, nie liczc tej jednej - gasn si rk po blinie na szyi. - No a dokumenty, choby samochodu? - Widzi pan... hm, hm, podpisaem... e... e wszystkie rzeczy materialne s wasnoci spki Oko... Wybuchnem miechem. - No c, bdzie pan musia je zwrci! Ale niech mi pan nie wciska kitu, e nie zna nazwiska Jerzego i nie widzia go na adnym z dokumentw! Pan Jan chrzkn jakby mu w gardle zalgo si stado dorodnych prosiaczkw, co miao zapewne oznacza, e jest mu bardzo przykro. - Niech mi pan jeszcze powie, na ile lat ocenia pan wiek tych czarnych duchw Batury. Mrwczyski zastanowi si: - Tak chyba nieco poniej trzydziestki. - To by si zgadzao. Byy stomatolog nagle zaciekawi si: - A na co panu ich wiek? Wzruszyem ramionami. - Na pewno nie na to, by im pan sprzeda informacje wycignite ode mnie. Mrwczyski obrazi si i wsta z trawy otrzepujc ostentacyjnie swe krtkie spodnie. Popatrzyem na niego uwanie. - Naprawd dobrze panu radz, niech pan si skontaktuje z policj. Dosy ju zego wyrzdzi pan sobie i swoim bliskim. Dawny stomatolog podnis z ziemi swego Rambo i torb. - Chciabym, o ile los stanie si znw przychylny dla mnie, mc zrekompensowa pastwu... Poklepaem go po ramieniu. - Ale nie trzeba. Niczego pan nie zabra, no, powiedzmy, nie udao si panu zabra. Zoka odwrcia twarz ku socu. - A ja tam jestem za ma rekompensat ze strony pana Mrwczyskiego. Na przykad pobyt na Bahamach czy Karaibach. To w zupenoci by mi wystarczyo. Ba, napenioby serce wdzicznoci ku panu dentycie, howgh! - jak mawiaj Indianie. Pan Jan ukoni si jej unoszc kapelusza i przykadajc go do piersi. - Na wypadek wygranej i dalszej chci rekompensaty podam panu swj adres - signa do kieszonki bluzki po dugopis. Daem jej po apie. - Co ty, dziewczyno, zgupiaa? Nie widzisz, w jakie kopoty zaplta si pan Mrwczyski? Chcesz do niego doczy? Chcesz, eby Batura zna twj adres? I to teraz, gdy bierzesz udzia w aferze niedzickiej. Zosia wzda wargi. - Te mi, Batura! Zreszt na pewno i tak wie, gdzie mieszkam. - Ale nie wiedz o tym jego smage diaby. A to zupenie inna sprawa. Batura sam im nie powie. Ale oni mog, proszc bardziej stanowczo ni na to wskazuje szramka na szyi pana Mrwczyskiego, nakoni go do powiedzenia, czyj to adres nosi na sercu. - Oni chyba nie rozumiej po polsku! - achn si pan Jan. Nie ustawaem w dranieniu. - A jeli wtedy rwnie grzecznie poprosz Batur, by im wyjani, czyj to adres? Przecie Batura nie ma specjalnych powodw do zachowania w tajemnicy, gdzie to mieszka panna, przez ktr da si dotrze do fotogramu maestro Futrzaka. Wtedy mona nakaniajc rodzin namwi pann do przekazania fotogramu. A rzecz jest warta wieczki, skoro tylu ludzi i tyle pienidzy kry wok tego wszystkiego! - Ja si o adres panny Zosi nie prosiem - oburzy si Mrwczyski. - I to si panu chwali! - skinem askawie. - W zamian za to, prosz, tu jest moja wizytwka. Znajdzie pan na niej rwnie numer mojego komrkowca, ktry wo ze sob. Oby tak nie byo, ale moe si jeszcze przyda panu, zanim dotrze pan pod opiekucze skrzyda policji. - A o siebie si pan nie boi? - zaciekawi si byy stomatolog. Wzruszyem ramionami. - Byle tylko nie prbowali zaszkodzi komu z moich modych przyjaci, to jako sobie poradz. - eby pan widzia, z kim to pan Pawe dawa sobie rad - popieszya ze zbytecznym komplementem Zosia. - No! - popar j uprzejmie Janusz. Mrwczyski rad by dowiedzie si czego konkretniejszego o mych tak wysawianych dokonaniach. Przypomniaem mu jednak, e w jego sytuacji czas to nawet wicej ni pienidz i pan Jan chwyci torb i Rambo, zawadiacko przekrzywi kapelusz i ruszy k. Towarzyszylimy mu a do zagrody, gdzie Zoka pomoga spakowa namiocik i skromny sprzt, ja za dokonaem maej manipulacji przy skodzie.
ROZDZIA JEDENASTY
STOMATOLOG NA EKRANIE ROSYNANTA ZOKA PSYCHOTERAPEUTK NA PARKINGU PRZED ZAMKIEM CZORSZTYSKIM CZASZKA WOJOWNIKA WSKAZUJE CZUBAT SKA PAROSTATKIEM PIKNY REJS
Wreszcie ucisnlimy sobie donie i rozstalimy si, yczc spotkania w lepszych czasach. Gdy Mrwczyski odjecha, Janusz spyta mnie: - Co pan tam majstrowa przy skodzie? Skinem mu z uznaniem gow. - Bystry jeste. Podczyem Mrwczyskiemu pasaera na gap, zwanego w policyjnej gwarze pluskw. Mam ich kilka w zapasie, a bardzo mnie interesuje, gdzie to nasz stomatolog bdzie si podziewa przez najblisze dni. Jeli pojedzie prosto do Warszawy, bdzie to znak, e chce zgosi si na policj. Jednak jeli zacznie krci si w okolicy... - A czym on moe nam zagrozi? - machna rk Zoka. - Przecie tak szczerze si przyzna, prawie paka. Zamiaem si: - Nie sd nikogo po pozorach. W tej chwili moe wypakiwa si w klapy marynarki Batury albo ktrego ze smagych. - Oni nie umiej po polsku! - Wierzysz w to, bo ci tak powiedzia Mrwczyski. A nawet jeli powiedzia prawd, to nie mog porozumie si w jakim innym jzyku? - Choby po angielsku - wtrci Janusz - ostatnio przeszedem niez szko w mwieniu po angielsku z ludmi, ktrych rodowitym jzykiem jest hiszpaski. - No, skoczmy ju z tymi lingwinistycznymi rozwaaniami - wsiadem do Rosynanta i odsoniem ekran. - Ciekawe, gdzie to podziewa si nasz dentysta? - wczyem aparatur. Ekran rozjarzy si zielonkawym wiatem. Zmniejszyem zasig. W dolnym rogu pojawi si jasny punkcik, zwany przeze mnie pieszczotliwie pipcikiem (jak zreszt i cay przyrzd). Przyznacie chyba, e pluskwa to niesympatyczne sowo. - Mamy pana Mrwczyskiego. - Fiuu - gwizdn Janusz - nieza zabawka. System UKF czy satelitarny? Oburzyem si. - Oczywicie, e satelitarny! Z dokadnoci do 1,5 metra. - Ja ju widziaam, jak to dziaa - pochwalia si Zoka. Zamiaem si. - No to teraz sprawdzimy, czy nadal dziaa dobrze! Ale zanim do tego dojdziemy mam dla was mae pytanko: dlaczego, cho jest dopiero druga, a Mrwczyski jest umwiony z Batur na czwart, jego skoda stoi zaparkowana na parkingu przed zamkiem. - Moe postanowi ucieka autobusem? - niepewnie odezwaa si Zoka. - A ty, Januszu, co sdzisz o tym? - Doprawdy, nie mam pojcia - rozoy rce. - Moe ju udao mu si zaoy puapk na Batur? - Ale Januszu, w cigu tych kilku minut, ktre upyny od jego odjazdu z gocinnej zagrody pastwa Ziobrw? Przy okazji wydaje mi si, e zapomnia zapaci za pobyt, korzystajc z okazji, e gospodarze byli w polu. Bdziemy musieli nadrobi finansowo jego roztargnienie. Mwi si trudno. No, ale wrmy do pytania: co Mrwczyski robi pod zamkiem? Odpowiedziao mi milczenie. Wreszcie Janusz mrukn pgbkiem: - No, co robi? Wycignem fajk i woreczek z tytoniem, nabiem j solennie, zapaliem, dmuchnem dymem i dopiero wtedy odpowiedziaem: - Nic. - Nic! - Ee tam... - Ju wam tumacz. Pan Jan Mrwczyski naley do gatunku ludzi, ktrzy nigdy nie wiedz, jakie zo jest gorsze. W wypadku pana Jana: policja czy Batura. Oceni, e z Batur moe jeszcze jako si dogada, a policja - wedug niego - to kraty, prycze... Prbuje wic teraz wybranej przez siebie wersji. A poniewa wybra j i w dodatku nastraszyem go obserwacj z drugiego brzegu jeziora, ma, wedug siebie, tylko jedno miejsce, gdzie wolno mu przebywa bez podejrze o knucie spisku do spki z policj. Z nami jest ju spalony, moe siedzie tylko pod zamkiem jak dziad proszalny i czeka, a pojawi si jego pan i wadca Jerzy Batura lub ktry z jego pomocnikw, czy te, co wydaje mi si coraz bardziej prawdopodobne, raczej pracodawcw. - To tak ma si sprawa - mrukn Janusz. - A wszystko wydawao si takie proste. - Zosiu, prosimy o obiad! - poprosiem po chwili jak mogem najuprzejmiej, ale dziewczyna rozelia si nie wiedzie dlaczego i niebawem wiosowalimy przypalony bigos z czerstwym chlebem. Dobrze, e pani Ziobrowa zlitowaa si widzc nasz ndz i wyniosa nam dzbanek owczego mleka. - A ten, co by z wami? - zapytaa. Poderwaem si. - Zapac. Wszystko za niego zapac! Gadzina machna rk. - Nie o pienidze idzie. Tylko bra takiego pod swj dach... - Taki straszny? Odwrcia si ze miechem: - Ni. Tyko saby. A wiadomo, co bez najsabszy gwd najmocniejsza chaupa si wali... - machna spdnicami i posza do owiec, ktre witay j rozgonym meczeniem. Podczas sprztania po obiedzie spojrzaem na ekran Rosynanta. Pipcik jarzy si tam, gdzie go widziaem poprzednio. Zerknem na zegarek. Mijao wp do czwartej. - Wszystko sprztnite? - zapytaem. - Ady! - odpowiedziaa zgodnie moja para graltek. - No to zbieraj si, Zoka, idziemy pod zamek zobaczy, jak to przebiega spotkanie Mrwczyskiego z Batura. - A ja? - uali si Janusz. - Widzisz, Januszu... - zaczem ostronie. Ale Zoka mnie ubiega: - Czowieku, gdzie ty si pchasz z tymi szwedkami?! - Tak, jak co si dzieje, to chorego si spawia - chopak odwrci si plecami. Zoka obrcia go z powrotem ku sobie. - Nie jest tak, durniu, jak mylisz?! Tylko twoje szwedki z daleka wida! A poza tym powiedz, e jeste w stanie szybko uskoczy za drzewo czy mur, skry si w tumie... Jeli tak, to idziesz z nami. Janusz milcza chwil. - Chyba... Chyba nie... - powiedzia ochryple. Zoka przytulia go do siebie mocno. - Widzisz. Wczoraj pod knajp bye wspaniay, ale s rzeczy... ktre ci za bardzo nie pasuj... zgoda? I nie gniewaj si za to na mnie! - Zgoda. Ucisnli si raz jeszcze. Janusz z pogodn ju min i ksik w rkach rozsiad si na krzeseku przed namiotem. Moglimy rusza pod zamek. Schodzilimy uliczk, gdy popatrzyem z podziwem na Zok. - Nie wiedziaem, e z ciebie taka wietna psychoterapeutka. Dziewczyna zarumienia si. - Czasami wydaje mi si, e wanie psychoterapeutka chciaabym zosta. Ale prosz o tym nikomu nie mwi. Nie chciaabym, eby si miano z mych planw. No, bo taka roztrzepana, a tu powana pani psychoterapeutka... Daem solenne przyrzeczenie dochowania tajemnicy, ktre ami dopiero teraz. Wypatrywanie na parkingu przed zamkiem skody Mrwczyskiego nie przedstawiao adnego kopotu, cho stao tu kilka tej samej marki i barwy samochodw. Po prostu ledzenie uatwi nam sam waciciel felicii, obiegajcy swj wz w kko, to wsiadajcy do niego, to wysiadajcy, tu znw przysiadajcy na murku opodal auta. W swych ruchach przypomina jako ywo figurk z pozytywki. Im bliej byo czwartej, tym ruchy Mrwczyskiego byy coraz szybsze. A wreszcie nadesza upragniona czy przeklta godzina - nie wiem, co sdzi o niej nasz bohater - i pan Jan zamar wcinity w przednie siedzenie swego wozu. Czas upywa. Wreszcie pan Jan poruszy si, wyszed z samochodu i rozpocz swj poprzedni bieg dokoa felicii. Musz przyzna, e trwao to dugo i byo nuce dla obserwatora. A wreszcie mj zegarek wskaza pit. W teje chwili Mrwczyski wyrzuci w gr ramiona triumfalnym gestem, wskoczy do skody i zawracajc z piskiem opon pomkn w d szos. - Co mu si stao? - spytaa Zoka. Pokrciem gow. - Nic wyjtkowego. Najpierw ustali, e z dwch wrogw: policji i Batury, groniejszy jest ten drugi. Chcia si wic z nim, kto wie jakim kosztem, dogada. Gdy Batura nie przyby na umwione spotkanie stomatolog uzna, e jaki kaprys losu sprztn jego wroga. Ucieszy si z tego strasznie i pomkn w sin dal, pewien, e wszystkie kopoty ma z gowy. Niestety, tak najczciej nie bywa... - To co my teraz robimy? - spytaa Zoka. - Biegniemy do Rosynanta, aby dowiedzie si, gdzie to ponioso mistrza sztuki dentystycznej. Mam nadziej, e Janusz zechcia zerkn na ekran od czasu do czasu, ale to na wiele si nie przyda. Janusz nie umie obsugiwa sprztu! Jednak Janusz czuwa i przywita nas oywiony: - Co ten wyrwizb wyprawia?! Miota si po caym ekranie. Ju raz nawet musiaem podnosi go z podogi i wsadza z powrotem za szko! Rozemielimy si. - No, poka, co wyprawia pan Mrwczyski? Rzeczywicie, jaskrawy punkcik bdzi tylko sobie znanymi drogami. Poniewa nie zabraem klisz w odpowiedniej skali z naniesion sieci drg, musiaem konfrontowa ruch pipcika z map Pienin. - Wyglda na to, e kry gdzie w okolicach Czorsztyna - szepn Janusz. - Nie rozumiem go - odezwaa si Zoka - najpierw marzy, eby tylko uciec spod ap Batury i jego kompanw, a potem krci si w okolicy ich dziaania. Umiechnem si. - To taki wanie typ czowieka, o ktrym wam mwiem. Raz chce odda si w rce policji, to znw sprzymierza si z przestpcami. Teraz te: marzy o ucieczce, ale moe znalaz jaki saby punkt w dziaaniu szajki Batury i ju ich ledzi, ju marzy o tym, jak ich pokona. - I co my na to? - spyta Janusz. - Po pierwsze, nie przesadzaj, Januszu, z tym kreniem w okolicy Czorsztyna. Tam s wszystkiego dwie drogi na krzy i to przecite Jeziorem Czorsztyskim. Po drugie, nie pozostaje nam nic lepszego ni ledzi na ekranie wdrwki naszego stomatologa. Nagle pipcik znikn z ekranu. Zmniejszyem skal odbioru. I pan Mrwczyski znalaz si... mapa wskazywaa, e w Szczawnicy. Szkoda tylko, e nie powiedziaa, przy ktrej ulicy! - Nie wiemy te - martwia si Zosia - czy jest tam wolny, czy zawleczono go si albo straszc rewolwerem. - Tego moemy nie dowiedzie si nigdy! - powiedziaem ponuro, ale zaraz rozemiaem si: - Batura jest zodziejem dzie sztuki i ich przemytnikiem, ale eby zosta morderc? Bodaj po raz trzeci powtarzam: nigdy! Ustalilimy dyury przed ekranem, na wypadek gdyby pipcik ruszy. Pierwszym dyurnym zgodzia si zosta Zosia, a my dwaj usiedlimy i rozmawialimy sobie, starajc si znale prawdopodobne miejsce ukrycia skarbw, ktrych zazdronie strzee kociopyskie bstwo Onco lub - jak to sami nazywalimy - czaszka wojownika. - Tak sobie myl - ostronie zacz Janusz, e moe popeniamy bd szukajc w gbi ziemi. Przecie nikt i nic, czy to jest bstwo Onco, czy rzebiona czaszka, ktra ma przecie odpowiada prawdziwej gowie, nie patrzy do wewntrz tylko na zewntrz... Poderwaem si z krzeseka, chwyciem Janusza w objcia i rezultat tego by taki, e po chwili turlalimy si po wirach pod drewutni. Zoka przygldaa si nam z Rosynanta chichoczc: - A c to pan nowego wymyli, panie Pawle? Zapasy w wirach? - Nie zapasy - sapaem - tylko uczczenie geniuszu Janusza. - Czy ja te mam doczy? - Obejdzie si. Pomogem wsta Januszowi. Otrzepalimy si z wirw, ustawilimy krzeseka i siedlimy na nich z powrotem. - A na czym to polega geniusz naszego przyjaciela? - spytaa Zosia. Popatrzylimy na siebie z Januszem w penym zrozumieniu i zgodzie. - Czy mog owieci nasz dam? - spytaem. Janusz askawie skin gow. Umiechnem si. - Widzisz, droga Zosiu, nasz junior uwiadomi mi prost, jak wszystkie co genialne, spraw. Zoka a wysza z Rosynanta. - Ciekawam, co to takiego. Poklepaem Janusza po kolanie. - To, e na og patrzy si przed siebie, a tylko wyjtkowo w gb siebie. Dziewczyna popatrzya na nas. - Nie rozumiem, o co tu chodzi! Poderwaem si z krzeseka. - O to, e popenialimy kardynalny bd szukajc skarbu wewntrz czaszki wojownika. Tymczasem jego spojrzenie moe wskazywa na kryjwk skarbu przed nim. Obecnie po drugiej stronie jeziora. - Hura! - zawoaa Zoka. Pokrciem gow. - Nie takie znw hura. eby przeszuka cay przeciwlegy brzeg trzeba by batalionu wojska z najnowszym sprztem. Zobacz, e jest cay poronity lasem, a od ukrywania si Inkw w Niedzicy mino dwiecie lat. Zoka zastanowia si. - Ale przecie wykrylicie skarb w tej Zbjeckiej Jaskini. - Nie w samej jaskini, a opodal niej. Zreszt, moe wanie o ten skarb naszemu wojownikowi chodzio i teraz nie ma ju czego tam szuka? - Przepraszam - wtrci si Janusz - ale Batura ma nasze trzy szkatuy, a szuka nie przestaje i to z wielkim nakadem si i rodkw. A co robi tutaj ci dwaj smagli? Rozemiaem si. - Ciesz si, e podtrzymujesz mnie na duchu! Pakujemy si wic do Rosynanta i jedmy do czaszki wojownika. Stamtd rozejrzymy si po przeciwlegym brzegu. - Ale po co nam Rosynant? - zdziwi si Janusz. - Bo moe bdziemy mieli ochot skoczy na drug stron - wyjania Zoka. - Samochodem? Uzmysowiem sobie, e Janusz nie zna wszystkich tajemnic Rosynanta. - Mona sprbowa i samochodem - zamiaem si. Nie miaem wielkiej ochoty zdradza publicznie ukrytych talentw mego wozu. Ale moe Zoka miaa racj. Batura i tak je zna. Czemu wic nie skorzysta z okazji i nie skrci sobie drogi? - A co bdzie z pipcikiem? - zmartwia si nagle Zoka. Zajrzaem do kabiny Rosynanta. wietlisty punkcik tkwi wci w tym samym miejscu ekranu. - C - odpowiedziaem - i tak niewiele panu Mrwczyskiemu moemy pomc. Jak dugo bdziemy korzysta z Rosynanta, urzdzenie pozostanie wczone. A potem niech Mrwczyski dba sam o siebie. Jutro zadzwoni do Kowalczyka i dowiem si, czy nasz stomatolog zgosi si na policji. Wsiedlimy do Rosynanta i pojechaem szos i przez k na brzeg jeziora. Zatrzymaem samochd przy skale. Wyjem map i rozoyem j na masce samochodu. Niestety, wojownik patrzy ku poudniowemu wschodowi. Zbjeckie Skaki, gdzie dokonalimy z Aleksandrem odkrycia skarbu, byy pooone na wschd od zaniku, daleko w ty od miejsca, ku ktremu patrzya kamienna czaszka. - I wszystkie marzenia na nic - jkna Zoka. - Poczekaj - uspokoiem j - daj pomyle. eby wiedzie, gdzie szuka? Jak wskazwk ma Batura? Moe jednak Janusz pomyli si i trzeba patrze w gb siebie, a nie przed siebie? - Panie Pawle - pocigna mnie za rkaw Zoka - a co to za skaa sterczy tam na przeciwlegym brzegu? - wskazaa na wschd, w stron, gdzie za jodami kryy si Zbjeckie Skaki, miejsce naszego odkrycia. Obok nich wystrzelaa w niebo wysoka turnia. - To Czubata Skaa, zwana te Czubatk. Wznosi si na wysoko 673 metrw. Swj ostry ksztat zawdzicza twardemu wapieniowi. Ale wej na ni mona od wschodu stumetrow grani. Jej pozostae trzy urwiste ciany licz prawie 70 metrw wysokoci. Spjrz przez lornetk, to zobaczysz, e rzadko porastaj je sosny i wierki. Zbjeckie Skaki le nieco na poudnie od niej. - To tam znalelimy zoto Inkw? Zamiaem si niewesoo. - Znalelimy i stracilimy. - A moe tak, prosz pana - odezwaa si niemiao dziewczyna - moe bymy tam popynli? - Dokd? - Pod t Czubat Ska. - A co ci tam niesie? - Nic szczeglnego. Ale tak sobie myl, e skoro by tam jeden schowek Inkw, to moe bdzie i drugi... - A my tak od razu na niego trafimy? - Nie musimy trafi, ale zerkn zawsze mona. Pokae mi pan te ten odkryty przez was schowek... C, naleaa si modziey jak przyjemno! Poza tym, przyznam, e mnie samego korcio zerknicie na Czubat Ska. Ostatecznie wykrywacz metali nudzi si w baganiku, a tak mona by byo spenetrowa przynajmniej cz Czubatki. - A co ty na to, Januszu? - Chtnie! W yciu nie pywaem samochodem. Tylko z gry ostrzegam, e karty pywackiej nie mam! - Obejdzie si bez niej! - zawoaa Zoka. - Pyniemy, panie Pawle? Namyliem si. - No dobrze. Moemy tam popyn. To wszystkiego kilkaset metrw. Mym tylko nadziej, e nie dostrzee nas aden ze stranikw. Ostatecznie to teren Parku Narodowego. - Jako o tym pan nie myla - odcia si Zoka - wyprawiajc si za zotem Inkw pod Zbjeckie Skaki! Poklepaem Rosynanta. - Wtedy nie jechalimy tam wehikuem. No, dosy tego gadania na suchym ldzie. Czas na wod! Wsiedlimy do samochodu i skierowaem go w stron jeziora. - Och! - nie wytrzyma Janusz, gdy zdawao si, e samochd pjdzie na dno. Ilu to pasaerw wehikuu Pana Samochodzika, a potem Rosynanta wydawao ten okrzyk?! - pomylaem. Tymczasem nasza amfibia koysaa si lekko na fali. Przeczyem napd na wodny i ruszylimy dziarsko do przodu. Z prawej otworzya si duga na dziewi kilometrw roztocz Jeziora Czorsztyskiego, a mnie ogarna tsknota za Mazurami. - Parostatkiem pikny rejs!... - zapiewano faszywie, ale z entuzjazmem z przepywajcego jachtu. Pomachalimy przez okna. Jacht odpowiedzia salutem bandery. - To eglarze z Zakopiaskiego Yacht-Klubu - wyjaniem. - Kto by pomyla: Zakopane i Yacht-Klub! - Pan Mrwczyski znikn z ekranu - zameldowaa Zoka przywracajc nas do rzeczywistoci. Zwikszyem zasig aparatury. Wida byo teraz na niej suncy ku poudniowi jarzcy si punkcik. Odetchnem z ulg. - No c. Nasz stomatolog poszed po rozum do gowy. Lepiej pno ni wcale. Zmyka do Warszawy. Mam nadziej, e skontaktuje si z Kowalczykiem. Jeszcze chwila i lizgajc si po otoczakach wjechalimy na kamienisty brzeg. - Najpierw Czubatka czy Zbjeckie Skaki? - spytaem mych towarzyszy. - Czubata Skaa! - zawoaa Zoka. Zamiaem si. - Najpierw obowizek, potem przyjemno. Musimy znie do Rosynanta schowan przez Aleksandra i Janusza zabytkow bro. Masz chyba te obejrze kamienny schowek Inkw? Wezm tylko przecinak, by go otworzy. I latark. - A nie moecie pj sami? - okaza si dziwnie niechtny Janusz. Odwrciem si do niego. - Nie, mj drogi. Czubatk moesz sobie darowa, ale pod Skaki zaprowadzi nas musisz, bo tylko ty wiesz, gdzie jest schowana bro. Umiechn si. - Poszedbym i pod Czubatk, i na Czubatk, tylko z tym elastwem - stukn o siebie Szwedkami - strasznie niewygodnie po gazowiskach si azi. Ale ju id, id. Powoli wspilimy si tam, gdzie znajdowa si schowek, ktry kry zoto Inkw. Ku wielkiemu rozczarowaniu Janusza broni schowanej przez niego i Aleksandra w kryjwce wrd jaowcw ju nie byo. Rozbawi mnie. - Czy mylisz, e kusownicy nie domylaj si wartoci starej broni? Wskazaem umieszczony misternie na przesmyku zwierzyny wnyk z cienkiego drutu. Odwinem go i zwizawszy w kbek cisnem daleko w krzaki. - Bro broni, wnyki wnykami, ale ja wreszcie chc zobaczy synny schowek! - nachmurzya si Zoka. Tajemniczy sposb otwierania skrytki wzbudzi jej zaciekawienie, ale poczua si w peni usatysfakcjonowana dopiero wtedy, gdy kamienne drzwi otworzyy si i moga wpezn do rodka. Nic byaby sob, gdyby nie zadaa, abym wchodzi pierwszy, bo jeszcze tam co siedzi. Pokazaem jej podwyszenie, na ktrym stay skrzynki ze zotem Inkw i komin, ktrym wydostalimy si z jaskini. Popodziwiaa i wyszlimy. Janusz starannie zamkn tajne drzwi i skalnym wirem zatka otwr zamka. - No, to teraz idcie pod t swoj Czubatk, a ja wracam do Rosynanta - owiadczy i ruszy w d. - Chod, Zosiu - podtrzymaem j za rk, bo polizgna si na gazie - tylko uwaaj, bo tak zajdziesz dalej ni chcesz, a do szpitala. - Pan to zawsze - obruszya si. - Lepiej niech mi pan powie, gdzie paski Rambo? Faktycznie zapomniaem wzi z samochodu wykrywacz! - No to co? Wrci pan po niego? Ja zaczekam albo bd sza ku brzegowi lasu. - Ech, Zoka! - jknem. Ale co byo robi: wrciem po Rambo! Zoce od razu poprawi si humor. Zamiaem si: - Ty naprawd mylisz, e pod Czubatk czeka na nas kolejna partia zota Inkw! Wspilimy si pod Czubat Ska. Zmontowaem Rambo, woyem suchawki na uszy i dla witego spokoju chodziem midzy sosnami. Zoka fotografowaa. Wreszcie widocznie jej si to znudzio, bo powiesia aparat na sku i podesza do mnie. - I co? Zdjem suchawki i wyczyem Rambo. - Jak byo do przewidzenia: nic. Zoka wyranie si zmartwia: - To niedobrze. Wzruszyem ramionami. - A ty by chciaa co krok znajdowa skarb? - Chciaabym - westchna szczerze. Wtem wysoko na skalnej cianie nad nami co zahurkotao. Posypay si kamienie. Najpierw drobne, a potem coraz wiksze. Szarpnem Zok za rk i schowalimy si za pie ogromnej sosny. Kamienie i gazy waliy w d. Jeden z nich uderzy z tak si w sosn, za ktr bylimy ukryci, e wielkie drzewo zadygotao. Wreszcie wszystko ucicho. Tylko w powietrzu unosi si wapienny py. Popatrzyem w gr. Nikogo. - Idziemy std, Zosiu. Nie podobaj mi si lawiny, ktre spadaj bez powodu. - Moe kto przechodzi tamtdy. Jaki turysta - Zoka wpatrzya si w gr. - Turysta nie turysta, ale nie chc dosta kamieniem po gowie. Idziemy. Bylimy ju przy Rosynancie, gdy Zoka zawoaa: - O rany, a mj aparat! Zostawiam go na drzewie! Skocz po niego! Minutka i jestem z powrotem! - pobiega zanim zdyem j zatrzyma. - Tylko nie kr si tam dugo. Lawiny lubi chodzi parami! Ale mina jedna minutka, druga, potem pi, a Zoki nie byo. Na prno darlimy si z Januszem, a ja nawet uyem alarmowej syreny Rosynanta. - Pjd jej poszuka - powiedziaem i ruszyem brzegiem w gr. Wreszcie dotarem do rumowiska po wieej lawinie. Zoki tu nie byo. Za to na jednym z gazw siedzia obejmujc kolano rkoma Jerzy Batura.
ROZDZIA DWUNASTY
ROZMOWA Z BATUR ZOKA W NIEBEZPIECZESTWIE PRAWDA O WSPCZESNYM TUPAC AMARU BABCIA I SAMOCHD KEMPINGOWY TRUMNA UMINY CIEMNO BATURA W BAGANIKU DO CZEGO BY POTRZEBNY FOTOGRAM JAK ZNIKNLI ZODZIEJE? JEST NADZIEJA
- Ty ndzny kidnaperze - warknem napinajc minie i wspinajc si ku niemu. - Nie przekazano ci wiadomoci z Targwka? Gdzie Zoka, gadaj! Zamachnem si. Byskawicznie uchyli si od ciosu, jednoczenie podnoszc do uspokajajcym gestem. - Spoko, Pawe! Zaraz si wszystko wyjani! To wszystko zaraz si wyjani, powtarzam. I nie jest w tym nic tak gronego, jakby myla! Siadaj, pogadamy. - Najpierw wypu Zok. - Prosz ci, siadaj. Po tonie poznaem, e mwi wyjtkowo powanie. - Suchaj. Jeli Zoce wos z gowy spadnie... Skrzywi si. - Za kogo mnie masz? Przyznam si, e sytuacja nieco wymkna mi si z rk. Ale nie do tego stopnia... Zamiaem si ironicznie. - Chyba domylam si, jaka to sytuacja domaga si... - Przesta - przerwa mi, machajc jednoczenie rk. Podsun mi papierosy. Odmwiem. Zapali. Dostrzegem, jak dry mu rka. Przej si losem Zoki? A moe chodzio mu tylko o wasn skr? Nie. Tak nisko nigdy go nie ceniem! Zacign si camelem. - Posuchaj... achnem si: - Nie mam zamiaru sucha facetw, ktrzy spuszczaj mi lawiny na gow! Poruszy si niespokojnie. - Przepraszam. Z t lawin to rzeczywicie ja. Ale nie z zamiarem zabicia ciebie lub Zoki, tylko z braku umiejtnoci chodzenia po grach. - Wybaczam. - Suchaj wic. W jednej ze skrzynek, ktre zwina wam szajka uka, a ktre ja pniej odzyskaem... mielimy si przez chwil. -.. .bya zota pytka z wydrapanym czy wygrawerowanym rysunkiem, ktry sam nie bardzo potrafiem odczyta. Dopiero na wystawie, gdy zobaczyem fotogram Futrzaka... Rozleg si cichy wist i w pie midzy nami wbi si bet kuszy. - Twoja sytuacja przywioza bro ze sob? - wyraziem zaciekawienie. Machn na mnie rk jak na uprzykrzon much. - Nie artuj. Za duo mwi. Oni nie rozumiej po polsku, ale maj szsty zmys. Syszae o Tupac Amaru? Od razu przesza mi ochota do naigrywa. - A niech ci, jak do nich trafie! Gadaj, czego chc za uwolnienie Zoki?! Jerzy umiechn si przez dym papierosa. - Niewiele. Dostarczysz mi tu zaraz z Rosynanta zdjcie Niedzicy wykonane przez naszego mistrza Futrzaka. Dasz odbitk, odczekasz chwil i bdziesz mia swoj Zosi w ramionach, mj ty Panie Tadeuszu. - Bez gupich artw! - signem po kamie, ale w powietrzu znw wisno. - Id po zdjcie. Poszedem, a raczej pobiegem. Wycigajc z kieszeni kurtki zdjcie instruowaem Janusza: - Zamknij drzwi. Z zewntrz byle pataach ich nie otworzy. Szyby w oknach s kuloodporne, tak wic nie bj si ciosw kamienia. Tu masz wcznik syreny. Jak ma moc, syszae. Przybiegn natychmiast, a gdyby mi co nie wyszo, to cigniesz tu co najmniej poow stranikw Parku Narodowego. Sied i grzecznie czekaj! Wrciem do Batury i wcisnem mu fotografi w rk. - Masz to, za czym tak gonie. Mam nadziej, e teraz wypucisz Zok. Bo jeli nie, to nawet Tupac Amaru ci nie ochroni przede mn. - Musiaby si zdrowo stara - umiechn si swym wskim umiechem Jerzy. Wsta z gazu. - Teraz bd uprzejmy nie rusza si std przez kilka minut, a zguba sama si znajdzie. Wszed midzy sosny, potem w jak szczelin midzy skaami i znikn. Siedziaem spokojnie, od mego spokoju mogo bowiem zalee ycie Zoki, ale wewntrz wszystko si we mnie kotowao. Tak da si podej! Zlekceway smagych niedugo po przeprawie z peruwiaskimi zodziejami! - Panie Pawle! - usyszaem ciche woanie. Odwrciem si. Za mn staa Zoka z oczami opuchnitymi od paczu. Aparat fotograficzny miaa przewieszony przez szyj. Sprawiaa wraenie, jakby bardziej ni strasznych wspomnie sprzed paru minut baa si tego, jak j powitam. Podskoczyem do niej. - Zoka! Nic ci nie jest? - Nie - pokrcia gow. - Wszystko w porzdku. - No to chodmy do Rosynanta i umierajcego w nim ze strachu Janusza. A ty opowiadaj... albo nie, poczekaj, a bdziemy wszyscy razem. Po co masz si powtarza... Doszlimy do Rosynanta, gdzie przywita nas radonie Janusz, faktycznie lekko przyblady ze strachu. Usiedlimy na nadbrzenych kamieniach. Zoka podja sw opowie porwanej: - Aparat znalazam raz dwa i wracaam, gdy nagle poczuam, e spad mi na gow jaki czarny worek i jednoczenie kto uchwyci mnie mocno za rce, a obco brzmicy gos powiedzia: Czicho. - Chodzio im zapewne o to, by siedzie cicho. Tego sowa nauczyli si chyba od Batury. - Czicho - zamiaa si Zoka - i tak siedziaabym jak mysz pod miot! Odprowadzili mnie gdzie midzy drzewa czy gazy, bo si obiam kilka razy. - Rymuje - wtrci Janusz - nie jest z ni tak le. - Nie przeszkadzaj - ofukna go dziewczyna. - Tak wic gdzie mnie zaprowadzili. Rozmawiali midzy sob szeptem. Ale chyba nie po hiszpasku. - To mg by jzyk Indian kiczua. - Potem syszaam wasze nawoywania i trbienie Rosynanta. Wtedy jeden z nich pooy mi rce na szyi - znw zamiaa si - jakby mu ju zabrako argumentw. A ja byam w ogromnym strachu, e to ju koniec. Ci ze mn poruszali si bezszelestnie, ale wreszcie nadszed kto cikim krokiem. Domyliam si, e to Batura. Zszed niej i wtedy usyszaam jego rozmow z panem Pawem. Wreszcie Batura wrci i ruszy gdzie w gr. Dookoa panowaa cisza. Dopiero po pewnym czasie zorientowaam si, e jestem sama. Ale ci smagli umiej porusza si bezszelestnie! - Tupac Amaru maj wiczebne obozy w dungli. - Tak. Tupac Amaru. Syszaam, jak Batura wymieni t nazw. Jak ju zorientowaam si, e jestem sama, zdaram worek z gowy i przyszam do pana Pawa. Bardzo auj, e przeze mnie straci pan tak wartociowe zdjcie. Objem j. - Nie przejmuj si. Wiesz przecie, e mamy odbitki. Moe zreszt dobrze si stao, e Batura dosta odbitk. Teraz on bdzie musia zrobi jaki krok, a my na niego zaczekamy! - Biada Baturze! - zawoa Janusz. Umiechnem si. - Pymy z powrotem. Mam wielki apetyt na kolacj przygotowan przez nasz cudownie uratowan! - A Tupac Amaru? Co to za diaby? - Postaram si wam opowiedzie o nich wieczorem. - Movimento Revolucionario Tupac Amaru (Ruch Rewolucyjny Tupac Amaru - MRTA) liczy okoo 600 bojownikw. Uwaaj si oni za spadkobierc rewolucji zapocztkowanej przez Tupaca Amaru - pierwszego metyskiego powstaca z czasw kolonizacji hiszpaskiej. S te kontynuatorami walki Fidela Castro i Che Guevary. Pierwsze akcje zbrojne ruch przeprowadzi w 1984 roku. Naprawd aktywny sta si za rzdw prezydenta Alana Garcii Pereza. Prezydent oraz przywdca MRTA Victor Polay Campos naleeli do modzieowej frakcji Alianza Popular Rewolucionaria Americana (Amerykaskie Ludowe Zjednoczenie Rewolucyjne - APRA), najlepiej zorganizowanej i najstarszej, bo zaoonej w latach trzydziestych naszego stulecia, partii politycznej w Peru, ktrej program opiera si na ideologii marksistowskiej. - Syszaem, e tamtejsze oddziay zbrojne nazywano na cze wybitnych dowdcw - wtrci Janusz. - Grupa, ktra 17 grudnia 1996 zaatakowaa rezydencj ambasadora Japonii w Limie, zostaa nazwana przez MRTA imieniem Oscara Torresa Condezo. By on jednym z najbardziej znanych zaoycieli MRTA, walczy w Kolumbii w szeregach midzynarodowego oddziau partyzanckiego, tak zwanego batalionu Ameryka. W 1990 Condezo zosta pojmany, lecz w lipcu tego samego roku udao mu si uciec z wizienia razem z przywdc MRTA Polay Camposem. Losy batalionu nie s do koca znane, wiadomo jednak, e zosta on rozbity przez wojsko kolumbijskie. Poniewa ekstremici peruwiascy nadaj swoim bojwkom imiona zmarych przywdcw, naley przypuszcza, e Torres Condezo zgin w potyczkach z siami rzdowymi w rodkowej czci dungli peruwiaskiej, ktr MRTA uwaa za swj teren. - A wietlisty Szlak, co to za organizacja? - spytaa Zosia. - Istnieje znaczne podobiestwo midzy Tupac Amaru a najgoniejsz peruwiask organizacj terrorystyczn - wietlistym Szlakiem. W pewnym okresie grupy te rywalizoway o prymat. Mimo odegnywania si od przemocy MRTA jest autorem kilku akcji terrorystycznych, z ktrych najgoniejsz bya napa na japosk rezydencj. Cho na pocztku czonkowie ruchu stosowali bardziej pokojowe metody - od pisania petycji do rzdu po krtkotrwae opanowywanie stacji radiowych i telewizyjnych - to dalekosinym celem MRTA jest doprowadzenie do rewolucji spoecznej. W odrnieniu od planw wietlistego Szlaku rewolucja ta nie moe by kojarzona z terrorem wobec zwykych mieszkacw; ma zagraa jedynie przedstawicielom imperializmu. Przez ponad dziesi lat dziaalnoci partyzanci Tupac Amaru nie zdoali zdoby sympatii peruwiaskiego spoeczestwa ani wypracowa wyranego profilu ideologicznego. Znaleli si w izolacji, a moliwoci ich rozwoju s bardzo ograniczone. Przyczyniy si do tego gone poraki z siami rzdowymi i uwizienie w 1993 roku najwaniejszych przywdcw ruchu. Std moe pomys i realizacja tak spektakularnej akcji, jak napa na rezydencj japoskiego ambasadora w Limie. Janusz ziewn. - Ciekawe, ale nieco nudne. Oburzyem si. - Powiedziaem co wiem. A e prawda jest taka, a nie inna, to nie moja wina! - Ale co ich sprowadza tutaj? - zastanowia si Zoka. - Gdzie dungla nadamazoska, a gdzie Niedzica? - Sdz, e trafili tu przez powizania z tajemniczymi szefami uka. Zoka machna rk. - Zgoda na uka, ale co tu robi Batura? Zapaliem fajk. - Nie zapominajmy, e zoto Inkw jest teraz w jego rkach. Widocznie znalaz w nim co takiego, co wedug niego mogoby zainteresowa peruwiaskich terrorystw. Skontaktowa si z nimi, no i mamy ich teraz na gowie. Zwabio ich tutaj zoto Inkw. - Zoto Inkw! - wyrazi powtpiewanie Janusz. - Przecie oni, jak czytaem, maj rozlege plantacje koki, z ktrej wyrabiaj kokain przynoszc ogromne dochody. Umiechnem si. - Od przybytku gowa nie boli. I tylko gupiec nie schyla si po zoto lece pod nogami. Teraz zamia si Janusz. - adnie si schylili! Z Peru do Niedzicy. - Zapomniae, e trzy szkatuy zota ju czekay na nich. Pozostawao tylko je przemyci. Swoj drog ciekawe, jak mieli to zamiar zrobi? Ale Batura jest mistrzem w tego typu operacjach! - Co pan teraz planuje, panie Pawle? - Spa, kochani, spa! - Ale ci z Tupac Amaru... - zaniepokoia si Zoka. - Od nich jestemy bezpieczni. Dostali przecie to, na czym im zaleao. A noc, zwaszcza tak ciemn jak ta, nie podejm poszukiwa. Za to rankiem bdziemy musieli si pieszy, eby nie da si ubiec. Przepraszam ci, Januszu, ale powrcimy do poprzedniego spojrzenia w gb czaszki. Trudno, niech Onco patrzy na przeciwlegy brzeg jeziora, my zajmiemy si sam czaszk wojownika! - eby wiedzie to, co wie Batura! - westchna Zoka. - I ja o tym marz. Ale wtpi, czy przyjby nas do spki. Gdybymy mieli wicej czasu i wiedzieli, gdzie go szuka, moe bym sprbowa wydrze mu tajemnic, ale tak... trudno si mwi. - I niech pan nie zapomina o tych dwch z Tupac Amaru, co s z nim. To naprawd groni gocie - ostrzeg mnie Janusz. Skinem gow. - A wiecie, e jak rozmawiaem z Batur, ktry z tych Peruwiaczykw strzela do nas, co prawda ostrzegawczo, z kuszy? - Z kuszy?! - przerazia si Zoka. - Tak. Ciekawe, skd wzi tak zabawk. Do samolotu raczej by go z tak gron broni nie wpucili. Pewnie kazali Jerzemu kupi j ju w Polsce. - To u nas mona kupi nowoczesn kusz? - zdziwi si Janusz. Teraz ja zdziwiem si jego niewiadomoci. - Moesz kupi, rzecz jasna nielegalnie, kad bro. Chyba z wyjtkiem czogu... a moe i nie? - A pan ma jak bro? Zamiaem si. - Gazow. I elektryczne poraacze. - No, no - w gosie Janusza zabrzmia szacunek.
Przywitalimy ten tak wany dla nas dzie skoro wit. No, przesadzam, ale smej jeszcze nie byo. Mimo popiechu, ktry przynagla nasze ruchy, staralimy si zachowywa godnie. Zosia przygotowaa wykwintne niadanie i ozdobia nasz skromny stolik bukiecikiem stokrotek. Ja ogoliem si wreszcie bacznie obserwowany z ska jaboni przez sikork bogatk. Po zjedzeniu niadania i sprztniciu nakry ruszylimy do Rosynanta. Chciaem dzi jecha na miejsce naszych pertraktacji samochodem. Pamitaem o alfie romeo Batury. A nu zajdzie potrzeba jakich wycigw samochodowych? Prosz bardzo! Byem na nie przygotowany. Rosynant te. Kadem wanie rk na klamce samochodu, gdy Janusz niespodziewanie zapyta: - Dlaczego nazwa pan swego jeepa Rosynantcm? Zoka zachichotaa: - Pan Pawe ma ambicje bycia bdnym rycerzem. Chocia twierdzi, e wolaby by bezbdnym rycerzem. Umiechnem si. - Widzisz, Januszu, rzeczywicie myl o romantycznym rycerzu nioscym dobro ani nie jest mi obca, ani si jej nie wstydz. Ale waniejsze jest dla mnie by takim rycerzem ostatnim, nawet zapnionym. Niech zo zniknie z naszej planety. Wtedy nie bd potrzebni rycerze bronicy dobra. Lecz pki co prbuj dziaa na swym malekim odcineczku, doskonale zdajc sobie spraw, e nie najwaniejsze sprawy przypady mi w udziale. Zoka zamiaa si: - Pan jak zwykle skromny. Odpowiedziaem jej miechem: - A ty jak zwykle uszczypliwa. Pokazaa mi jzyk. Bylimy kwita. Wyjechalimy wreszcie z zagrody Ziobrw i przez Niedzic zajechalimy w poblie zamku i czaszki wojownika. Zrobio si pochmurno, ostry wiatr spitrzy na jeziorze krtk, strom fal o burej barwie. Kto teraz patrzyby pierwszy raz na jezioro pod zamkiem nie domylaby si, e ma przed sob czaszk wojownika czy te kapana w egzotycznym nakryciu gowy, hemie czy te tiarze. Ale nas w tej chwili interesowao, ba, martwio co innego. Na szosie parkowa kempingowy samochd z warszawsk rejestracj. - Terroryci ju s! - szepna Zoka. - Niewykluczone - mruknem - ale co na to poradzimy? - Trzeba wezwa policj - szarpn si Janusz. Pokrciem gow. - I o co oskarysz turystw z Peru? - Choby o porwanie Zoki! Zapaliem fajk. - A bdziesz umia to udowodni? Moe widziae, jak porywali Zok. Bo ja nie. - A Batura. - Jerzy sowa nie powie. Raz, e nie bdzie wsppracowa z policj. Dwa, e na pewno bdzie si obawia zemsty Tupac Amaru. - Ale... - Lepiej zaczekajcie chwil w samochodzie. Wyszedem i podszedem do kempingowego, nieco podniszczonego mercedesa. Nikogo w szoferce. Wszystkie drzwi pozamykane. Nikt nie odpowiada na pukanie. Rozlego si meczenie i otoczyo mnie stadko kz, przeganianych przez ich star pasterk na k. - Pochwalony, babciu. Nie widzielicie moe, kto przyjecha tym autem? - Pochwalony, kochanieki... a to, ty. Stare oczy sabo widzo. Kto autem przyjecha? Pon i poni. Chopcyka tyz mieli. Na zamek ha poli... - Dzikuj babciu! - A ni ma za co. Uspokojony wrciem do swoich. - Wysiadajcie. To merc jakich turystw. Wypakowalimy torb, saperk, do ktrej po namyle dodaem latark i link. No i przede wszystkim wykrywacz metali. - Nie boi si pan tak pozostawi Rosynanta? - zapyta Janusz. - Jeszcze ci Tupacy go ukradn. Zamiaem si. - Mylisz, e przywdrowali tu z Peru, by kra samochody? Dosy ich maj u siebie. A co do kradziey Rosynanta, to nie mam nic przeciwko temu, eby sprbowali. Wpadliby nam w rce. Rosynant jest wyposaony w kilka niespodzianek dla amatorw spragnionych przejadki nim bez wiedzy waciciela. Chopak zaciekawi si: - Jakich niespodzianek? - Przy okazji ci wyjani. Teraz ruszamy nad jezioro. Czaszka wojownika czeka! Zeszlimy stokiem ki odprowadzani przez kozy. - Skd pan zacznie? - zapytaa Zoka. Zastanowiem si. - Chyba dzisiaj jeszcze raz spenetruj dokadniej najpierw oczod. Pamitacie czaszk podarowan przez pana Watanabe i osadzony w jej lewym oczodole rubin? Niech on bdzie dla nas dzisiaj wskazwk, skd zacz! Zoka i Janusz rozoyli si wraz z bagaami na ce, a ja wszedem z wykrywaczem midzy skay. Rambo milcza. Przeszedem kilka krokw i wsunem czujnik wykrywacza pod sam cian w gbi. W suchawkach odezwa si sygna. Poczuem, e robi mi si gorco. Machinalnie otarem czoo. Na doni pozostay krople potu. - Zoka, Janusz! - zawoaem. - Chodcie tutaj. Wecie saperk. Powoli przesuwaem sond Rambo nad ziemi. Sygna odzywa si na przestrzeni jakiego metra na dwa, pod sam cian. - I co? Znalaz pan? - dwjka toczya si za mn. - Chyba tak - odpowiedziaem nie wiadomo dlaczego szeptem. - Tylko nie rozczarujcie si, jeli to bd jakie stare blachy... - Blachy? W czaszce?! - oburzya si Zoka. Odoyem wykrywacz. - Daj, Janusz, opatk... Wybraem miejsce, gdzie, jak mi si poprzednio wydawao, sygna by najmocniejszy i wbiem ostrze w ziemi. Saperka nie wesza do samego koca, gdy zgrzytna o kamie. To samo powtrzyo si w kilku innych miejscach. Gorczkowo zaczem odgarnia ziemi. Odsonia si nieco nierwna, ale paska pyta. Duga na metr siedemdziesit, szeroka na osiemdziesit centymetrw. Zastanowiem si, jak dobra si do niej, gdy w jednym miejscu zobaczyem jakby pocztek prostej, wziutkiej szczeliny. Nie namylajc si dugo wbiem w ni ostrze saperki... Weszo! Nacisnem rkoje. opatka ugia si, ale jednoczenie szczelina wyduya si i poszerzya! Kamienna pyta bya gruba na dwa, trzy centymetry. Tu z pomoc przyszed mi Janusz, wtykajc koniec szwedki pod pyt w prawo. Odsuna si atwo odsaniajc poduny otwr, w ktrym czerniaa niewiele od niego mniejsza skrzynka. Podniosem opatk i delikatnie uderzyem ni w czarny przedmiot. Zadwicza metal, a pod ostrzem saperki bysna srebrna rysa... - Srebrna trumna Uminy! - szepna Zoka. Janusz cicho gwizdn z zachwytu. - Znalelimy legend! - powiedziaem wzruszony. Pochyliem si nad otworem i wtedy usyszaem krzyk Janusza: - Uwaga! Trumna Uminy zabysa tysicem iskier i razem ze mn zapada w ciemno... Budziem si powoli przez bl w karku i z tyu gowy. I nagle poderwaem si. - Zoka i Janusz! Leeli bezwadnie opodal mnie. Nachyliem si nad nimi. Oddychali miarowo. Spali. Widocznie potraktowano ich gazem. Spojrzaem na zegarek. Mino poudnie. Przeleelimy tak dwie godziny. Niechtnie zerknem do odkrytego schowka. To jasne, e by pusty! Ogarna mnie wcieko, ale nie na Batur czy tych z Tupac Amaru, tylko na siebie. Ju drug akcj pod rzd kocz klsk! Wyniosem Zok i Janusza na k. Zaczerpnem termosem wody z jeziora i sowicie polaem ni twarze picych. Zaczli si budzi. Pierwszy doszed do siebie Janusz. Uskara si co prawda na bl gowy, ale opowiedzia, co si stao. To znaczy tyle, co widzia. - Kiedy pan schyla si nad trumn Uminy, ja obejrzaem si, bo usyszaem jaki szelest. Tamci z Tupac Amaru byli ju przy nas. Jeden skoczy do przodu i uderzy pana kantem doni w kark. Pomasowaem bolce miejsce. - Miaem jednak szczcie. Takim ciosem mona bez wikszego wysiku zama krgosup! - A ten drugi - cign Janusz - prysn gazem w twarz Zoce, no a potem chyba mnie, bo ju nic nie pamitam. Gdy Janusz to mwi spojrzaem w gr, ku szosie. Jakie byo moje zdumienie, gdy obok Rosynanta zobaczyem czarne alfa romeo. - Batury w czaszce wojownika nie dostrzege? - zapytaem Janusza. - Nie zdyem - mrukn ponuro. Tymczasem obudzia si Zoka. Narzekaa na bl gowy i zawroty, ale najbardziej bya przejta utrat trumny Uminy. Tak biadolia, e byem zmuszony prosi j, by zmienia temat, bo to o czym mwi jest dla nas wszystkich rwnie bolesne i dranice. A ju przede wszystkim mnie, jako szefa nieudanej akcji. Posiedzielimy jeszcze na ce nabierajc si, gdy Zoka zadaa typowe dla niej pytanie: - Co teraz? Umiechnem si krzywo. - Czas na oczekiwany przez nadinspektora Kowalczyka moment: musimy zawiadomi policj. No, ruszajcie si! Idziemy do Rosynanta i tej tajemniczej alfy. Co mi si wydaje, e jest to samochd Batury. Ale dlaczego porzucony i to wanie tutaj. Czyby jakie ktnie w bandzie? Mam nadziej, e jeli ju do nich doszo, to nie skoczyy si tragicznie dla Jerzego. Wdrapalimy si na szos. Tu, ju spory kawaek od zaparkowanych samochodw usyszelimy guche dudnienie dobiegajce z baganika alfy. Ostronie podeszlimy do niej. Samochd nie by zamknity i z otworzeniem baganika nie mielimy adnych kopotw. Jakie byo nasze zdumienie, gdy po podniesieniu klapy ukaza si Batura. Zwizany co prawda i zakneblowany, ale Batura w caej swej okazaoci! Rozwizaem go. Z wciekoci wyplu knebel i wyskoczy z baganika. - Skurczybyki! Zdrajcy! Nie do, e upili mnie gazem, to jeszcze zwizali w baleron, zakneblowali i wpakowali do tego puda. apmy ich! Otarem pynce ze miechu zy. - Wanie mamy na to ochot, tylko czy interesuje ci wsppraca z policj? Jerzy opanowa si w jednej chwili. - Nie artuj. Daj pomyle. Ale musz ci przyzna, e szans nie mamy raczej adnych. I pomyle, e sam zaatwiem draniom samochd do przemytu, tego merca, co tu sta. - Babcia od kz mwia, e to samochd jakiego maestwa - wtrci Janusz. - Babcia od kz uskaraa si te, e ma saby wzrok. Pewnie wzia jakich przechodzcych turystw za wacicieli mercedesa - zauwayem. - To ju nie odzyskamy trumny Uminy - podja swe biadolenie Zoka. Batura popatrzy na ni z zainteresowaniem. - Trumna Uminy? Te adna nazwa. Tylko e adnych zwok w tej srebrnej skrzynce nie znalazem. - A co byo? - zapyta Janusz. Jerzy zaduma si. - Zoto, mj drogi. Zote monety i biuteria bogata w drogie kamienie. Tyle zdyem zobaczy, zanim te otry tak mnie potraktoway. Sam trumn Uminy moecie zobaczy, bo powinna lee na tylnym siedzeniu mego wozu. Tam j ostatni raz widziaem. - A zoto? - nie wytrzyma znw Janusz. - Zoto? - zastanowi si Batura. - Ktr mamy godzin? A, ju pierwsza! Mog ci powiedzie, e zoto podruje teraz przez Sowacj ukryte w rnych przemylnych schowkach mercedesa, ktry tu sta. A eby byo mi bardziej przykro, dodam, e te schowki sam zaplanowaem i pomagaem przygotowa. Tak jak i zorganizowaem tras przez Bratysaw i Wiede. Ale o tym moecie ju policji nie wspomina. Dosy zostaem ukarany. - Powiedz mi - spytaem - po co ci by fotogram Futrzaka, e a tak za nim si uganiae? I skd ci smagli? Jerzy umiechn si, wycign zmit paczk cameli i zapali jednego. - Za duo chciaby wiedzie, a jeli chodzi o Tupac Amaru, taka wiedza moe by nawet niebezpieczna. Niech ci wystarczy, e odziedziczyem ich w spadku po kontaktach uka. I to nie ja wybraem ich, a oni mnie. Co do fotogramu, to chtnie su ci wyjanieniem. W jednej ze skrzynek z kosztownociami, ktre zrabowa wam uk, bya zota blaszka z wyrytym rysunkiem zamku niedzickiego. Sprawiaa wraenie przecitej na p, bo cicie byo skone, jak to si czsto widzi w filmach: p mnie, a p tobie. W sumie moemy otrzyma rysunek, ktry nas zaprowadzi... no wanie dokd? Bdc na wystawie zobaczyem dzieo Futrzaka i nagle zrozumiaem, gdzie szuka domniemywanego skarbu. Ale eby tam trafi musiaem mie fotogram i blaszk, std moje prby zdobycia zdjcia. A potem pilnowanie was, ebycie mnie nie wyprzedzili. Przyznam si, e liczyem na wiksz zdobycz, dlatego te zatrzymaem w kraju tych dwch z Tupac Amaru. Ale dobra i trumna Uminy! - Zwaszcza stracona - nie mogem powstrzyma si od zoliwoci. Ku memu zaskoczeniu wybuchn miechem: - A eby wiedzia! W naszym fachu czciej si przegrywa ni wygrywa. Czy nie tak, drogi Pawle? Jak miaem nie przyzna mu racji, zwaszcza po dwch ostatnich porakach! Ale swoj drog ma chop nosa! eby z jakiej przeamanej blaszki i fotogramu zoy sensown, prowadzc do skarbu caoci?! Przecie gdyby nie jego zachowanie na wystawie i obraenie Futrzaka, nigdy nie zwrcibym uwagi na czaszk wojownika! No, ale potem by na szczcie Watanabe i te kilka drobnych bdw Jerzego. Podszedem do Rosynanta. - Dokd zmierzasz? - spyta Jerzy. - Chc pojecha na przejcie graniczne i dowiedzie si, czy naprawd twj mercedes jest ju w Sowacji. - Jad z wami - oywi si Batura. - Kluczyki s w stacyjce alfy - poinformowa Janusz. - No i widzicie, z jakimi dentelmenami pracowaem - zamia si Jerzy. - Nawet kluczyki mi zostawili. Oprcz paru innych drobiazgw, ale o nich sza! W dwa samochody pojechalimy na przejcie ysa nad Dunajcem. Ale tam, zapewne susznie, potraktowano nas jak bure koty: adnych informacji osobom postronnym si nie udziela! - Co zamierzasz? - Jerzy popatrzy na mnie. - Skontaktowa si z policj. Lojalnie ci ostrzegam. Batura wzruszy ramionami. - A c takiego mi udowodnisz? Poza tym od czego s adwokaci - zamia si. - Niech zarobi na mnie krzynk. Wystukaem na komrkowcu numer Kowalczyka. Nadinspektor zgosi si od razu. Przedstawiem pokrtce sytuacj, proszc na koniec, by zechcia dowiedzie si, czy przez ys nad Dunajcem przejecha w ostatnich godzinach kempingowy mercedes, numer rejestracyjny ABW 8472, kremowy, prowadzony najprawdopodobniej przez obywatela Peru. - Rnorakich dokumentw to oni maj cae pliki - mrukn Jerzy. Kowalczyk swoim zwyczajem objecha mnie, ale prosi dzwoni za kwadrans. Zadzwoniem. Po wyczeniu telefonu popatrzyem zdumiony na Jerzego. - A tobie co? - spyta zaniepokojony. - Samochd o takich danych, a ju zwaszcza prowadzony przez peruwiaskiego kierowc, nie przekroczy dzisiaj granicy w Lysej...
ZAKOCZENIE
Kiedy tak stalimy w ponurym zdumieniu telefon odezwa si ponownie: - Tu Kowalczyk. Przeczyem aparat na zestaw gonomwicy, aby wszyscy, nawet Batura, mogli wzi udzia w rozmowie. Skupilimy si przy otwartych drzwiach Rosynanta. - Sucham pana, nadinspektorze... - Panie Pawle, mam dobr wiadomo. Wpadlimy na lad paskich Peruwiaczykw. - Taak?! - zabrzmiao chralne i pene radoci. Nawet Jerzy umiechn si do mnie. Nadinspektor te si rozemia. - Okazao si, e przejechali na Sowacj przejciem w ysej Polanie: mercedes kempingowy o znakach, ktre mi pan poda, i dwch niadych mczyzn z angielskimi paszportami. - To ju teraz pozostao tylko dobrze pilnowa przej granicznych ze Sowacji do Austrii i ptaszki wpadn! - Tylko ciekawe, gdzie - a tu dao si sysze potne pyknicie nadinspektorskiej fai - bo te ptaszki jako nie maj dotd ochoty jecha do Bratysawy i dalej do Wiednia, jak to pan powiedzia. Meldunek sowackiej drogwki z okolic Spisskiej Beli podaje numery poszukiwanego przez nas mercedesa, jako uczestnika spowodowanej przez kierowc innego samochodu stuczki. Psia ko, gdyby doszo do niej pitnacie minut pniej, ju mielibymy drani w rku! Postawiono policj tamtejszego regionu na nogi, ale za pno. Zreszt zanim przeszukaj wszystkie kempingi, obozowiska... - No tak. Mona odnale ju pusty samochd. - Tak sobie myl, panie Pawle, czy oni nie zawrcili do Polski przez przejcie w ysej Polanie? - Do Polski? - parskn miechem Batura. - Oni do Czer... - stumi miech. - Czort s nimi - zakoczy po rosyjsku, machajc pogardliwie rk. - Oo?...- zdziwi si uprzejmie Kowalczyk.- Czybym mia przyjemno z panem Batur? - Tak - lekko skoni gow Jerzy. - Chyba nie bdzie mia mi pan za ze, jeli wkrtce zaprosz pana na ma pogawdk? - Mio mi bdzie - wykrzywi swe wskie wargi w krzywym umiechu Batura. - To znaczy, e nie pogniewa si pan na mnie i za to, e poprosz go, aby nie opuszcza na razie granic naszego kraju. Nawiasem mwic, cho to zbyteczne midzy dentelmenami, waciwe suby s ju co do paskiej osoby poinformowane. - Spodziewaem si tego - usta Jerzego wykrzywiy si jeszcze bardziej. Odpowiedziao mu mocarne dmuchnicie puc nadinspektora, ale sam gos jego by uprzejmy: - Nie bd pastwa zatrzymywa. A o los zota Inkw prosz si nie martwi. Sowacka policja dobrze zna swj fach!
Poegnalimy si z Batura, ktry, rwnie zdumiony jak Zoka i Janusz, dowiedzia si ode mnie, e musz raz jeszcze zwiedzi zamek w Niedzicy. Zreszt nie narzuca si ze swoim towarzystwem. Chodny ucisk rki, warknicie silnika i alfa romeo odjechaa. Jej kierowca nie wiedzia, e ma pod zderzakiem przyczepiony czujnik, ktry w kadej chwili wskae mi pooenie wozu. Wczyem aparatur i nabijajc fajk ledziem pezajcy przez srebrnozielonkawy ekran punkcik. Ten, eby nie pomyli go z sygnaem nadawanym przez przyczepiony do samochodu stomatologa- hazardzisty, cign za sob krtki ogonek. - Dlaczego go pan ledzi? - zaciekawia si Zoka. - Przecie... - Batura dobrze wie, gdzie s w tej chwili Peruwiaczycy z naszym skarbem i by moe zechce go tej nocy odzyska. Chciabym by przy tym. - Wie? - zdumiaa si dziewczyna. - I poprowadzi nas tam? - Przez granic go nie puszcz. Kowalczyk przecie zapowiedzia. Chyba, e dra ma jeszcze jeden komplet dokumentw! - Janusz uderzy ze zoci szwedk w podog samochodu. - I tego wykluczy nie mona - skinem gow - ale on pjdzie w brd przez Dunajec, noc. Na pewno znajdzie, o ile nie ma upatrzonego, przewodnika. - Noc? To my te? - ucieszya si Zoka. - Dlaczego skaczesz! - oburzy si Janusz. - Jeszcze troch i na pewno nigdzie nie pjdziemy. Jako nieletnich smarkaczy pan Pawe zostawi nas, bymy pilnowali gratw i Rosynanta. - Susznie rozumujesz - pyknem z fajeczki. W Rosynancie zapanowaa smutna cisza, ktr dopiero po duszej chwili omieli si przerwa Janusz: - A tak naprawd to pan wie, gdzie siedz ci smagli? Skinem gow. - W Czerwonym Klasztorze po sowackiej stronie. Jest tam sporo miejsc do ukrycia zota, a i mona znale chyba nowe skarby. Przypomnijcie sobie, e jedna z wersji legendy o srebrnej trumnie Uminy tam wanie j umieszcza. Janusz pokrci z niedowierzaniem gow. - Przecie i zoto Inkw, i srebrn trumn znalelimy. Teraz maj to wszystko w swych apach smagli. Po co wic pchaj si do Czerwonego Klasztoru zamiast pryska std, gdzie pieprz ronie?! - Cii! - pooyem palec na ustach. - Moe tego wszystkiego dowiemy si wanie dzisiejszej nocy?...