You are on page 1of 109

Cierpienia starej Werterowej

Hoff
Wiosna
Ostrzeżenie wiosenne
Uważaj, Małgosiu, uważaj na wiosnę - on teraz jest młody i smukły, ma wspaniałe dżinsy, niemożliwe
wąsy - będzie kiedyś gruby, łysy i niemodnie ubrany.

On teraz dotyka leciutko wargami twojej szyi, i ciarki przechodzą ci po plecach - wyobraź sobie zwały
pieluch, wrzeszczące dziecko, siebie w przydeptanych pantoflach, z podpiętymi byle jak włosami,
straszny upał, ty gotujesz zupę na dwa dni, on poszedł na piwko.

On jest teraz pełen polotu, pomysłów, planów, możliwości - potem wypuści powietrze, utknie na
kiepskiej posadzie.

On jest dojrzałym mężczyzną, doświadczonym, godzinami cię analizuje, zajmuje się tobą, jesteś
najważniejsza - w domu będzie nudną zrzędą z tekstem: „nie oszukiwałem cię, ile mam lat”.

Jest subtelny, długowłosy, łagodny, uduchowiony, taki mądry - uważaj, Małgosiu, on jest mięczak,
niezaradny, będzie wiecznie sfrustrowany, do niczego nie dojdzie, wkrótce będzie przestarzałą
awangardą.

On jest energiczny, decyduje za was oboje, zaradny - potem zamieni cię w swój pion usługowy, nie
będzie się liczył z twoim zdaniem, ważne będą tylko jego przyjemności i on sam.

On potem będzie czytał gazety i oglądał mecze w telewizji, nie będzie z tobą w ogóle rozmawiał: „o
czym chcesz ze mną mówid”.

Będzie cię odpychał w nocy przez sen, będzie chodził w gaciach, nie będzie chciał wynieśd śmieci,
będzie zawsze mało zarabiał, będzie wiecznie zmęczony i nigdzie nie będzie chciał iśd, nie będzie miał
ochoty do życia, będzie obwisły i wyleniały, będzie inny, obojętny zresztą wszystko jedno, znudzi ci się
śmiertelnie, ale dokąd możesz pójśd), wyrobi w tobie przekonanie, że jesteś stara i brzydka i nikomu
nie możesz się spodobad. Albo będzie ci go żal zostawid, takiego przygłupa, nieudałotę, chorego.
Będzie wiecznie na coś chory, ale do lekarza nie pójdzie.

Bądź ostrożna, Małgosiu, na wiosnę, nie pisz do niego śmiesznych kartek, nie wykonuj odważnych
telefonów, nie wmawiaj sobie niczego na odległośd, będziesz całe lata żałowad.

On jest teraz duszą towarzystwa, do ciebie w domu nic nie będzie mówił, tylko na wynos.

On ci teraz wszystko pięknie tłumaczy, że jego stosunek do matki nigdy nie będzie rzutował na jego
stosunek do ciebie, że pije mało, tylko przy okazja, że nie jest zawodowym podrywaczem, tylko był
sam, to co miał robid.

Małgosiu, nie kupuj wszystkiego, co mówi, bohaterskich opowiadao o sobie, jaki jest wspaniały,
cudnych rzeczy o tobie i jak on ciebie rozumie, nie rozpamiętuj godzinami każdego jego słowa, nie
przywiązuj wagi do małego bukiecika za pięd złotych i że nigdy nikomu kwiatów nie dawał. Dawał,
dawał, zawsze z tym samym tekstem.

Zamieni ci te chwile wiosną wieczorem, z zapachami flory i bzykaniem ptaków, na stosy garów w
zlewie i: „Jednego chcę od ciebie, żebyś mi wreszcie dała spokój”.
Kiedy dmuchnie pierwszą wiosną..
...coś dziwnego, nieopisanego dzieje się w człowieku. Gdzieś by pędził, gdzieś by jechał. Myśli szalone
dostają skrzydłopłetw. Tęsknota za życiem niesłychanym, coś jakby tajga syberyjska wiosną albo
basen w wątrobę przy hotelu na Florydzie, kelner podaje zimne napoje. Nieznane wydaje się
możliwe. Widzę step bezkresny i pędzę po nim szosą Fordem Mustangiem model Mach I.

Wciągam powietrze, jeszcze nic nie pachnie, a ja już myślą w Paryżu, w świetnie skrojonych
spodniach, a ja już na wielkiej wodzie, dalekie podróże, coś we mnie wiruje i ściska zarazem, zakochad
się albo mied dużo pieniędzy, zostad kimś sławnym, pokazad im wszystkim. Mogę pobiec, mogę
skoczyd, mogę zakosid. Nogi na razie gliniane i trzęsące, ale czuję, jak ze mnie coś wyrasta, iskry lecą,
siła bulgoce.

Dziewczyny mogą byd wszystkie moje, a szczególnie Z. i Ł., ale może lepiej byd kobietą przy
pierwszym sygnale wiosny: chcę byd piękna, chcę byd chudsza, to się sublimuję i wzlatuję, to się
nurzam i zatracam. Chcę się kochad, już się trochę kocham, widzę Jurka smuklejszego, widzę Jurka
mądrzejszego, nie jest nudny, nie jest niezgrabny, widzę wszystko jakby zupełnie osobno, osobno
jego zęby i oczka, osobno jego guziczki i zegarek. Muszę mied natychmiast coś nowego do ubrania,
muszę mied coś różowego, koniecznie różowego. Chcę wszystko wyrzucid i kupid nowe, nie mogę na
siebie patrzed, ale mogę patrzed na rzeczy w sklepach, mogę spędzid wiosnę w sklepach.

Natychmiast, w tej sekundzie, jak tylko chuchnie i dmuchnie pierwszym ciepłem, kupuję coś nowego.
Stoję przed lustrem, próbuję zmienid fryzurę. Chcę do lasu, na trawę, na plażę, męskie ramię opalone,
kwiaty, słowa, zapatrzenie, obwąchanie.

Wiosna, drzewo porąbad, dom odmalowad, kupid ziemię, świat zobaczyd. Jakieś tarasy ocienione,
skarpy nad morzem, kanion, zmęczyd się albo lepiej pędzid przed siebie, serpentyną zjeżdżad,
morzem prud, z pianą wielką na boki frunąd.

Na razie...

Na razie stoję przy oknie i patrzę na ulicę, gdzie nic się nie dzieje.

Pieszczochy wiosenne
Rozpoczął się sezon pieszczot w plenerze. Umieszcza Się obiekt naszej tkliwości, miłości, pożądania i
dzikiej chuci w pejzażu - dobry jest mały cieo i blisko woda - i rozpoczyna się głaskanie, dłubanie i
tarcie. Dłubie się różnymi subtelnymi narzędziami, trze się miękkimi szmatkami.

Jak kraj długi i szeroki przez całe niedziele Polacy w plenerze pieszczą swoje samochody. To je myją i
pastują, nacierają im kości, ruchami okrągłymi, płynami różnymi. To grzebią w otwartym silniku, coś
odkręcają, zakręcają, popuszczają, coś przeczyszczają, coś pod-psują. Mechaniczna narzeczona stoi
cierpliwie, coraz piękniejsza, coraz bardziej błyszcząca.

To jest wyjazd niedzielny do lasu całą rodziną, coś jakby mały weekend. Ta gruba pani, fatalnie
ubrana, służy wyłącznie do przynoszenia wody i czyszczenia drobniejszych części, ten mały chłopczyk
przydaje się do podawania tatusiowi narzędzi, starsza pani, też zabierana na spacerek, potrzebna jest
do podziwiania całości.
Stoją na brzegach wszystkich lasków podmiejskich, ta szczęśliwa mniejszośd posiadaczy ukochanego
przedmiotu, największej miłości życia. Żona w kremplinie zna swoje miejsce i powinna zadowolid się
tym, że wolno jej też patrzed na bóstwo.

Stroje niedzielne panów zaczynają byd funkcjonalne, czyli stare i brudne, żeby można było w razie
potrzeby położyd się pod kochanym samochodem, a w ogóle swobodnie się usmarowad. Siedzenia
ochrania się przed sobą kocem.

Są tacy, którzy zmuszają rodzinę do pomagania sobie. Rodzina zresztą nie jest wcale oporna, gdyż
wie, że i tak nie ma wyjścia. Ojciec uważa, że wszystkich to bardzo bawi, gdy razem robią coś koło
samochodu. Albo że jest to ich psim obowiązkiem, w koocu - przejechali się. Więc wszyscy zbiorowo
spędzają niedzielę przesuwając na coraz to wyższy poziom estetyczny wygląd swego samochodu.
Zawsze jest jeszcze jakaś tapicerka do wytrzepania, szpara do wyczyszczenia czy guma do umycia.

Inni, ci z zacięciem bardziej mechanicznym, coś dokręcają sztamajzą, a rodzinie wolno leżed i jeśd tuż
koło samochodu. Wtedy jesteśmy wszyscy razem i jest nam wspaniale. Główny widok, po który
jedziemy za miasto, to podniesiona maska wozu i jakiś kłąb mechanizmów w środku. Warkot
próbowanego silnika zagłusza nam szczebiot ptaków. Śmierdzą spaliny, idą dymy, tato się złości
trochę, bo mu coś nie gra, jednym słowem, pełny kontakt z przyrodą.

Od samochodu nigdzie się nie odchodzi, tylko się go rozbebesza, wyjmuje z niego siedzenia i robi
kameralną atmosferę.

Nie śmieszą mnie ludzie, którzy z lubością patrzą na swojego wydmuchanego małego fiata - cud
techniki - w którego w koocu włożyli swoje wieloletnie oszczędności, ale zastanawia mnie etap, jaki
przechodzimy, kiedy samochód służy nie tyle do jeżdżenia czy nawet imponowania, tylko do
pieszczenia.
Lato
Wyjazd I
Ile energii pochłaniają ci przygotowania do urlopu? Czy jesteś z tych, co podejmują decyzję, gdzie
jechad, tydzieo przed wyjazdem, spokojnie jadą na miejsce, tam mają szalone szczęście, znajdują od
razu świetny i tani pokój i cudownie spędzają urlop? Czy wleczesz się w ślad za znajomymi, którzy
przedtem przygotowują wszystko? Oni zaś jadą, bo byli tam w zeszłym roku. A byli tam w zeszłym
roku, bo pojechali w ślad za znajomymi, którzy przygotowali wszystko.

Są dwie zasadnicze techniki przygotowao do wyjazdu.

Wszystko, co się zabiera, wyprad, zacerowad, wyprasowad. Kupid brakujące rzeczy, szukad ich przez
całe popołudnia -po sklepach. Szyd masę nowych rzeczy i przerabiad stare przed wyjazdem. Odwalid
całą zaległą korespondencję, schowad i zabezpieczyd zimowe rzeczy, przy okazji zrobid gruntowne
porządki w szafach. Zacząd się pakowad dwa dni naprzód. Zrobid świetne kanapki na drogę, przedtem
wystawszy wszystkie składniki w kolejkach. Jeżeli się jest kobietą, zrobid manicure, pedicure, pójśd do
kosmetyczki, zrobid fryzurę typu silny tapir i lakier - chociaż niemodne, ale trzeba na wietrze jakoś
wyglądad - i świeże brwi henną na mocny czarny kolor - chociaż niemodne, ale „mnie jest lepiej”.
Jeszcze przyszyd różne guziki, pętelki, zatrzaski, podzelowad, co się da, skrócid, po-dłużyd i przed
samym wyjazdem byd tak umęczonym, by jedynym marzeniem było nie musied nigdzie jechad, tylko
gruchnąd się do łóżka.

Inny sposób to w ostatniej chwili wrzucid do walizki brudny sweter i spodnie z urwanym guzikiem.
Pełzad na czworakach wokół szafy nie mogąc znaleźd drugiej tenisówki, którą chyba zjadł pies. Przed
wyjazdem żyd sobie na luzie, bo już zaraz urlop, można nawet wydad małą wieczorynkę pożegnalną
dla znajomych i zostawid mieszkanie nie sprzątnięte, tylko opróżnid popielniczki i usunąd kieliszki. Do
fryzjera się nie idzie, bo nie po to się jedzie na urlop, żeby się takimi rzeczami zajmowad itd.

Opisuję tu wypadki kraocowe, może jesteście gdzieś po środku. Istotne jest, czy przygotowania do
urlopu zabierają wam więcej czasu niż sam urlop? Jeżeli tak, to czy was to bawi? Jeżeli tak - w
porządku, ale jeżeli jest to waszą udręką i zmorą, tak że wręcz nienawidzicie wyjeżdżad, jeżeli samymi
przygotowaniami doprowadzacie się do stanu skrajnego wyczerpania i zdenerwowania i co najmniej
przez pół urlopu nie możecie wrócid do siebie po wstrząsie, jakim jest wyjazd, to... zresztą sami wiecie
i obiecujecie sobie, że już nigdy, a przynajmniej nie na ostatnią chwilę.

Może jesteście z tych drugich i nienawidzicie siebie za to, że przyjechaliście zupełnie nie
przygotowani, znowu jak zwykle nie macie grzałki, macie dziurawe kąpielówki, wszystko się wam
jakby wymknęło z rąk, zamiast iśd na plażę, szukacie praczki, sandały urwały się od razu itp. I
obiecujecie sobie, że już nigdy.

Wystarczy pójśd na dworzec i zobaczyd na peronie, jak stoją jedni i drudzy. Ci pierwsi odpucowani, ci
drudzy jakby zużyci, ci szafirowo-czerwono ubrani, tamci w kolorach ochronnych. Co zupełnie nie
znaczy, że jedni przygotowali sobie z góry solidny, zaplanowany urlop, a drudzy poszli na żywioł i
będą mied jedną wspaniałą przygodę. To są zupełnie inne sprawy i o tym dalej.
Wyjazd II
Za parę dni pierwszy, no i nareszcie jedziemy na urlop! Nie wiem jeszcze zupełnie dokąd, posłuchamy
prognozy i pojedziemy tam, gdzie jest pogoda.

Przeczytaliście te dwa zdania, kochani, chod nieznani, Czytelnicy, leżąc sobie rozkosznie i niewygodnie
na trawce, gdzie was muchy żrą, albo leżąc sobie słodko i niewygodnie w łóżku we wczasowym
pokoiku, i pomyśleliście, że to zupełnie niemożliwe, nie ma takich ludzi na świecie; albo
przeczytaliście to ukradkiem w domu, gdzie kipią pełne nerwy przedwyjazdowe, lub w pociągu,
którym mkniecie ku cudnemu urlopowi, precyzyjnie zaplanowanemu.

Otóż są, zapewniam Was. Statystycznie może mało jest tak skrajnych wypadków. Jasne, że im
człowiek jest starszy, im bardziej wplątany w masę układów i zależności, planów urlopowych,
przydziałów wczasowych, dzieci oblewających egzaminy i takich różnych - prawie nie ma mowy o
pójściu na pełny żywioł. Ale. są ludzie młodzi, są ludzie pojedynczy, ludzie, których obowiązki
rodzinne jeszcze się nie zaczęły lub już dośd zmalały. Są też ludzie chaotyczni, ludzie strasznie
romantyczni albo tacy, co mają nie jechad, bo mają jakąś szczególną robotę czy coś innego, a potem
nagle ktoś im gwizdnie, przyśle kartkę, że tu jest genialnie, przyjeżdżaj, albo skombinują małe
zwolnienie i wkrótce siedzą nad rzeką, chod jeszcze tydzieo temu w ogóle nie przypuszczali.

Są tacy, którzy wiedzą dokładnie kiedy, ale nie wiedzą dokładnie gdzie, albo mało dokładnie, że na
jeziora mazurskie albo na Hel, i na miejscu zaczynają się zastanawiad.

No i wielka, potężna masa tych, którzy zaplanowali miesiące, miesiące naprzód, niezwykle dokładnie i
precyzyjnie, gdzie jadą i jak, wszystko mają z góry załatwione. Aż do kraocowych przypadków, na ogół
mężczyzn, którzy od wielu tygodni wiedzą absolutnie, o której wyjeżdżają, o której przyjeżdżają, co
robią cały czas, gdzie idą od razu po wyjściu z pociągu itd., i całą przyjemnością urlopu jest
niesłychanie solidne wypełnianie planu. I jeżeli spotkasz takiego na swej drodze, o, urocza
wczasowiczko w szafirowych spodniach elastik, to nie trad czasu, nawet jeżeli spojrzy ci głęboko w
oczy, to pójdzie o 18.45 tam, gdzie sobie zaplanował jeszcze w kwietniu.

Wydaje się, że liczba ścisłych planowaczy urlopowych wzrosła u nas w postępie geometrycznym, co
nie jest dowodem wspaniałej stabilizacji gospodarczej, zapobiegliwości ani nawet w tym wypadku
braku polotu życiowego, tylko jest dowodem braku bazy turystycznej. Po prostu nie może nie byd
gdzie mieszkad ani jeśd, jeżeli przedtem nie pogłówkujemy. A już indywidualne kręcenie się po kraju
jest możliwe tylko przy franciszkaoskich wymaganiach.

I tych, co sobie wszystko ułożyli, i tych, co „jakoś to będzie”, łączy jedno: absolutne przekonanie, że
tamci drudzy wyjeżdżają całkiem bez sensu.

Porady na lato I
Urlop może byd bardzo nieudany z powodów obiektywnych. Ale jeśli to nie nastąpi, jeszcze nic
straconego. Zawsze możecie go sobie zepsud sami albo ktoś to może zrobid. Oto kilka rad, jak zatrud
sobie urlop:

 przesadnie zwierzad się nowo poznanym osobom, po czym ich unikad i nie cierpied, bo za
dużo o tobie wiedzą;
 szukad kobiety (mężczyzny) życia;
 obgadywad bez przerwy, co powoduje nadmierne wydzielanie żółci;
 zabrad fatalny kostium kąpielowy i źle leżące spodnie, za to cudną suknię do taoca, która
kosztowała masę pieniędzy i wysiłku, a której nie wkładasz ani razu, za to chodzisz cały dzieo
wściekła w spodniach, a na plaży nie możesz ruszyd się bez koca;
 pojechad z zamiarem dużego odpoczynku, a przesiadywad w lokalach, masę palid i pid, spad
do południa i z tego powodu zadręczad się wyrzutami sumienia;
 pojechad z zamiarem bawienia się i straszliwie się nudzid odpoczywając, z rozpaczą, że życie
ucieka;
 zakochad się bez sensu, dogłębnie;
 zabrad bardzo ciężkie książki i słowniki do nauki obcego języka, których widok (nie tkniętych)
będzie cię gniótł poczuciem winy;
 zapomnied, że chłopiec, który jest świetny na wakacjach, bo ma białe zęby i dobrze mu w
opaleniźnie, na ogół zupełnie nie sprawdza się w mieście;
 nie zdawad sobie sprawy, że zły humor nie dlatego cię opada, że cię nikt nie kocha, tylko
spowodowany jest reakcją wątroby na dwa jajka zjedzone na śniadanie;
 brad serio flirt wakacyjny; pomyśl, że będziesz gryźd się aż do Gwiazdki, kiedy to dopiero
opuści cię nadzieja;
 pierwszego dnia spalid sobie kompletnie skórę;
 liczyd na pełne współczucie i przychylnośd uroczej blondynki, której się powiedziało, że „żona
mnie nie rozumie”;
 nie zabrad parasola i kaloszy;
 od razu na początku w przystępie szału i alkoholu wydad wszystkie pieniądze;
 wierzyd, że nikt nie widzi naszego śladu po obrączce.

Powyższe nie wyczerpuje pełnego asortymentu możliwości, więc dalej poradzę, jak zepsud urlop
innym.

Porady na lato II
W poprzednim felietonie pisałem, jak zatrud urlop sobie. Tu - jak zatrud urlop innym. A więc:

 guzdrad się, kiedy wszyscy czekają;


 chcied spad, kiedy wszyscy chcą grad, chcied kąpad się, kiedy wszyscy idą na spacer itd.;
 słuchad tranzystora na głośno, wszędzie;
 nie mied się w co ubrad i oznajmiad o tym;
 dowiedziawszy się, jakiego kto jest zawodu, opowiedzied mu wszystkie złe doświadczenia,
jakie miałeś ty i twoi bliscy z ludźmi tej profesji;
 mied manię i zmuszad do niej otoczenie: brydżystów do zbierania grzybów, kiedy nie chcą
(przykład nieodpowiedni, bo te obie namiętności często występują naraz);
 koszmarnie dużo mówid, bez przerwy;
 mied źle wychowane dziecko;
 mied źle wychowanego psa;
 samemu byd źle wychowanym;
 uznawad tylko poważne tematy rozmowy w południe na plaży przy 40° i traktowad z
wyższością towarzystwo, które się do nich nie kwapi;
 adorowad inne kobiety i dawad je żonie głośno za przykład wspaniałości w różnych
dziedzinach;
 narzekad, ciągle narzekad;
 przebierad się publicznie na plaży;
 wszystkich dookoła taksowad, i to głośno;
 obdarzad żywiołową sympatią kogoś, kto wcale sobie tego nie życzy;
 mówid bez przerwy, że gorąco i że chce się pid;
 stale wszystkim przeczyd, dla zasady;
 dręczyd przyjaciółkę na temat „w co się ubrad”, oczywiście włożyd nie to, co poradziła, po
czym wracad z połowy drogi i przebierad się, „bo miałaś rację”;
 powtarzad wciąż, że jesteś gruba i stara, w sytuacji gdy rzeczywiście nie jesteś wiotka ani
młoda; co oni są winni! Zmuszad ich do nieszczerego zapewniania, że tak nie jest;
 grymasid przy jedzeniu i kłócid się z obsługą;
 używad śmierdzącego olejku;
 oblewad zimną wodą kogoś rozgrzanego na słoocu;
 zmuszad do picia, robid atmosferę, że kto nie pije, nie jest fajny;
 pytad lekarza o chorobę, kosmetyczkę o pryszcze, adwokata o poradę prawną, a mnie o to, co
będzie modne na jesieo.

Moje wypracowanie pt. „Wspomnienia z wakacji”


Jedną z kilku wersji spędzenia urlopu w obecnych czasach są wakacje prymitywne. Jest to taka
wersja, którą można jeszcze w Polsce mied udaną, jeśli się założy, że tak ma byd. Inne możliwości, a
jest ich mnóstwo, np. wakacje wytworne, wakacje luksusowe, wakacje lokalowo-zabawowe, wakacje
podróżniczo-restauracyjkowe itp., są albo niewykonalne zupełnie, albo przy dużym nakładzie i
wysiłku ani w połowie nas nie zadowalają.

Ale prawdziwy prymityw, bez napisów „drink coca-cola”, bez męczącej cywilizacji, jarzeniówek,
moteli, z autentycznym zapachem siana i łajna, z mlekiem prosto od krowy, wodą ze studni, ludzie,
ludzie, to jeszcze jest, w pełnym poczuciu, że to się kooczy, że pochłoną nas ośrodki wczasowo-
wypoczynkowe z budkami malowanymi w pikasy, z megafonami, okolone siatką, a za siatką straszliwe
zbiorowiska śmieci.

Jeszcze są jeziora nie opanowane przez dziki ryk motorówek, ale się kooczą. Jeszcze można postawid
namiot i byd samym, łowid i dumad, ale już za chwilę skotłuje to wszystko, zaśmieci obóz harcerski.
Więc jedziemy na wakacje prymitywne, mamy chatkę, wioskę czy leśniczówkę. O, jakże nam tu
dobrze, to jest prawdziwy urlop, przeciągamy się szeroko, przestajemy się golid i myd nogi, w nocy
coś nas gryzie, gryzie i brzęczy lub skrobie i gryzie, łóżko cuchnie i coś wyraźnie spadło z sufitu, więc
zapalamy światło i szukamy; w dzieo muchy zżerają nas żywcem, jeżeli usiłujemy byd w pokoju, a
komary i mrówki - jeżeli jesteśmy nad wodą, jeden z nas wlazł na jakieś liszki i dostał grzyba na
stopach, drugi, okazało się, że ma alergię na siano, inny cierpi niezwykle po ukąszeniach komarów,
nie możemy dostad bułek, a połowę z nas od tego chleba zabija nadkwasota, nie możemy spad, bo
strasznie duszno w nocy, nienawidzimy myd się w małej misce, w jedynym okolicznym sklepie brak
nawet soli.
O odpoczynku nie ma mowy; jeżeli nic nie mruczy, nie szczeka, nie pieje i nie gdacze, to pracuje jakaś
młocarka, sieczkarka czy to kosiarka, czy piła elektryczna. Gospodarze mają telewizor, dziecko
biegunkę, a Maciek nowy tranzystor.

Siąśd na trawie nie można, bo jest wiecznie mokra po przelotnym deszczu, w lesie duszno, że można
zwariowad. Gospodarze marzą, żebyśmy wyjechali, nie chcą dawad jeśd, bo i nie mają co.

Na pewno uciekliśmy od utrapieo miasta (oj, marzy mi się targ w mieście, te cudne jarzyny i owoce),
ale przywieźliśmy tranzystory pełne nieustających sprawozdao z meczów mówionych napiętym,
zdenerwowanym głosem i te wesołe rozmowy o radioaktywności, że to nawet krowy przez jedzenie
trawy i pszczoły od miodu, kiedy ciągle ktoś z nas dostaje nowej tajemniczej wysypki po dotknięciu
jakiegoś krzaka, po wejściu do wody, po słoocu.

Ozy już się nie nadajemy do kontaktu z naturą?

Czy już przystosowaliśmy się do naszych M-2, gdzie przynajmniej, do diabła, nic nie gęga nam nad
głową?

Romanca in dur
W lecie ludzie się nagminnie zakochują. Niektórzy leciutko, troszeczkę, malutko albo tylko na krótko.
Na trzy dni, na pięd, na tydzieo. Okres dwutygodniowy wydaje się byd najczęstszy. Są tacy, co na
miesiąc, na do Bożego Narodzenia, na rok. I bardzo nieliczna grupa, statystycznie bez znaczenia - na
całe życie. Masowo zakochuje się młodzież na wakacjach. Zakochują się prawie wszystkie
dziewczynka i dziewczyny i wielu chłopców. Na początku wakacji, a już na pewno dwa dni przed
wyjazdem. Zupełnie nie wiedzą o tym, a rodzice im nie mówią, że cudny chłopiec z wakacji zupełnie
nie sprawdza się w mieście. Szataoska opalenizna, białe zęby i zgrabne kąpielówki - to są walory
czysto plażowe. Kiedy zobaczy go za parę miesięcy, będzie już blady, źle ubrany, okropnie nudny i
obcy. Zresztą, raczej nie zobaczy go w ogóle. Będzie za nim tęsknid, zatruwad sobie głowę, pisad listy,
usprawiedliwiad jego milczenie i obojętnośd, czekad, marzyd, Układad plany, usiłowad usunąd
przeszkody, które on ewentualnie będzie miał. Późną jesienią zrozumie, że on zapomniał, a może
nigdy nie myślał.

I dopiero pod koniec roku wybije go sobie całkiem z głowy.

Zakochują się dorośli i starsi na urlopie, szczególnie jeśli są w pojedynkę. I ci, co są w mieście.
Mężowie, których żony wyjechały, dzielą się z grubsza na dwie szkoły. Takich, którzy już na peronie,
odprowadzając rodzinę rozglądają się bystro, czy czegoś nie ma, którzy opanowani są od początku
jedną ideą: co by tutaj. Ci się właściwie na ogół nie zakochują, chyba że maleoko, najwyżej trochę
podskoczą. Groźniejsi są ci drudzy, którzy mają silne, dobre postanowienia, chcąc pędzid czysty
harcerski żywot. Ci, jak zjawią się pokusy, staczają z sobą krótką i beznadziejną walkę, w czasie której
mogą się zakochad.

Kobiety w lecie zdają się robid szczególne wrażenie na panach średnio starszych, gdyż ich wyobraźnia,
już nieco leniwa, nie przebija się w zimie przez kożuchy i grubą warstwę swetrów, podczas gdy
dziewczęta w letnich sukienkach...
Letnie, wakacyjne tasowanie kart, talii, w której zdają się byd same damy, króle i trochę waletów,
wzmaga się co roku w związku z rozwojem turystyki krajowej, zagranicznej, hufcami pracy, obozami
letnimi, praktykami studenckimi, każdym kłosem na wagę złota itp.

Mężczyzna na urlopie I
Mężczyzna na plaży na ogół drzemie albo czyta sport w gazecie. Jeśli ma tranzystor, to słucha
wiadomości, mówiąc „czekaj, czekaj”. Czasem, kiedy jest największy upał, rozmarza się i wsuwa
włochatą rękę kobiecie pod głowę, wówczas trzeba udawad, że jest bardzo wygodnie. Nagle zrywa się
i pędzi do wody, nie czekając, aż ona włoży czepek. W wodzie strasznie pryska albo nurkuje i łapie za
nogi. Z uporczywej drzemki wyrywa go widok przechodzącej dziewczyny (oglądają się za
dziewczynami, bo po plaży nie jeżdżą samochody). Dawniej panował przesąd, że to mężczyźni
wciągają brzuchy na widok przechodzącej panienki, ale badania wykazały, że jeszcze bardziej wciąga
brzuch przechodząca panienka.

Nie chce nosid nic prócz swoich starych slipów, których zastąpienie modnymi kąpielówkami odczułby
jako naruszenie ludzkich swobód. Od kobiety natomiast wymaga trzymania fasonu. Trudno się przy
nim posmarowad tłuszczem grubo na palec, trudno odpiąd szelki od kostiumu dla uniknięcia opalenia
w paski. Jednocześnie, jak to mężczyzna, jest niespostrzegawczy i nawet nie widzi, jak fatalnie leżą
kostiumy kąpielowe na innych kobietach. Nie można przy nim położyd na nosie i oczach kawałeczków
„Głosu Wybrzeża”. Listki też nie najelegantsze. A znów opalid sobie nos, i to głównie nos, na
czerwono?!

Już najgorsze, że nie można sobie przy nim porządnie poplotkowad ani pogadad o ciuchach, co jest w
koocu najprzyjemniejszym zajęciem na plaży. Bo niby drzemie, a wszystko może słyszed. Pasjonująca
wymiana zdao o tym, gdzie krawcowa nam sknociła, zupełnie traci urok, jeśli słucha tego mężczyzna,
nawet z zamkniętymi oczami.

Ale nie dręcz go, biednego! Nie okazuj mu, że służy tylko do noszenia ciężkiej torby, rozkładania,
składania i trzepania koca, dmuchania w materac, noszenia leżaków, walczenia o kosz, kopania
grajdołu, skakania po lody, podawania ci co chwilę papierosów, zapałek, picia, okularów, lusterka,
bułek, papierosów, zapałek, owoców, olejku, picia, grzebienia, gazety, papierosów, zapałek, picia,
podczas gdy ty patrzysz na niego kątem oka i myślisz, że jest gruby i straszliwie nudny i że życie twoje
z tym blondynem dwa koce dalej byłoby daleko zabawniejsze.

Mężczyzna na urlopie II
Zawsze jakoś dobrze, żeby mężczyzna był pod ręką. Oczywiście z kobietą można sobie lepiej pogadad i
polatad. Nawet jeśli nie mamy zamiaru łamad wiary małżeoskiej, jednak w jakiś sposób lepiej, żeby
mężczyzna był w okolicy.

Chodby jako eskorta, żeby było z kim wejśd, wyjśd, przejśd. Może byd jeden na trzy panie, to
nieważne, może to byd niemłody głuchawy nudziarz albo młody gadatliwy nudziarz, nie o to chodzi.
Jednak jeśli panie suną przez deptak z jakimś żywcem u boku, to zawsze lepiej się czują.

Ile w tym jest procent drzemiącego w każdej z nich instynktu podrywacza, a ile chęci bycia
adorowaną, nie wiadomo.

Najlepiej mied takiego na spółkę, wtedy nie grożą komplikacje. Mężczyzna ten podaje palto, walczy o
stolik, lata po zapałki, goni za kelnerką, ale za to...
Za to ma śliczny krawat, jak coś powie,- to można pęknąd, niech koniecznie weźmie to jabłko, to jest
największe, może mu potrzebny proszek od bólu głowy, to ja zaraz, jest mu lepiej w okularach, w
oczach ma coś z Mikulskiego, tak, z Mikulskiego, nie tylko on, ale nikt nie znosi chodzid pod górę, w
jakim wieku!, taki miły mężczyzna nie ma wieku, my też nie znosimy tych nowoczesnych taoców, ale
chodzimy zobaczyd, najciekawiej pan opowiada historie z wojny, jakby się książkę czytało, pan tak o
swoim biurze, jakby pan psychologię studiował, no patrzcie, jak jemu cudnie w tej niebieskiej koszuli,
do oczu, cudnie do oczu.

A on prostuje się, wciąga brzuch, wierzy, że kobiety najbardziej lubią łysych, i może tak i dobrze, że
ma swoje dwa tygodnie, kiedy mu wmawiają, że jest uroczy.

Jeśli uda wam się zawlec go do kawiarni (gdzie niekiedy musicie zapłacid za jego herbatę), zawsze
można przy kolacji powiedzied tajemniczo: zaprosił mnie jeden znajomy na kawę, albo jeśli
zaciągniecie go do kina, można potem się chwalid: zaprosił mnie miły pan do kina. On zresztą powie
to samo i w ten sposób urlop stanie się udany.

Można się pocieszyć


Siedzimy w mieście. Jeśli czytacie ten tekścik leżąc na zatłoczonej plaży, to dziwicie się może, że
jeszcze ktoś został w mieście.

Nie dla nas świeci słooce. A właściwie dla nas, żeby nas zupełnie roztopid we wściekłym upale i
zaduchu między rozgrzanymi murami.

W kinie chały, teatry zamknięte, dużo napisów: remont, trochę remanentów, co milszych znajomych
nie ma, gazety nudne, telewizja - jak w lecie. I bywa więcej roboty, bo za tych, co nad morzem.
Myślimy z niechęcią, że oni się pluszcza bezczelni, jeszcze za mały paluszek się trzymają i patrzą w
modre oczy.

Ale wystarczy sobie twardo powiedzied, że tam na pewno leje, wieje i jest zimno, a już nam trochę
ulży. Ze jedzenie podłe i mało, łóżko niewygodne, z myciem kłopoty, nudy okropne, same baby (jak
się jest mężczyzną, to: same chłopy), w bibliotece kryminał z urwanym zakooczeniem, tygodników na
lekarstwo, owoców nie dowożą i do jedynej fajnej babki przyjechał mąż.

Kto lubi góry, niech pomyśli o wycieczkach, które śmiecą, grają na harmonii i piją wódkę.

Kto lubi morze, niech pomyśli o wycieczkach, które śmiecą, grają na harmonii i piją wódkę, o 6° C w
Bałtyku, o wysokiej fali, przez którą nie można się kąpad.

Kto lubi jeziora, niech pomyśli o tych, co śmiecą, hałasują i piją wódkę.

O klęsce komarów, braku klęski owoców, braku miejsca na biwak, o grających tranzystorach, o ilości
topielców. O straszliwym wszędzie tłoku, kolejkach, wrzeszczących cudzych dzieciach, pędzących
samochodach, kurzu.

Kto lubi taoczyd, niech pomyśli o knajpie, do której nie chcą wpuścid, o orkiestrze grającej stare
fokstroty, albo gorzej, o zupełnie pustymi lokalu.

Młodzi - o rodzicach na karku.


Starsi - o dzieciach, które nie dają żyd. O kelnerze, który nas ignoruje, o głośniku, który wyje pod
oknem. I ten tłok w pociągu, a sposoby starania się o bilet!

Kiedy oni wrócą i będą mówili, że było cudownie, że wspaniała pogoda, kapitalne warunki - nic nie
wierzcie. Ha! ha! znamy ich! Wszędzie, gdzie byli, było świetnie, szczególnie, jak nie można tego
sprawdzid.

Propozycje
Ponieważ zaczynają się rozpowszechniad różne typy wczasów ze specjalnością, np. wczasy w siodle,
mam kilka propozycji nowych wczasów. Z obserwacji wynika, że niektóre z nich ludzie już uprawiają.
Należałoby im ułatwid organizacyjnie, aby nie musieli ustawiad sprawy indywidualnie lub w małych
grupach. O tych innych typach wczasów dużo ludzi marzy i na pewno znalazłoby się masę chętnych, i
nie tylko złotówki, ale i dewizy popłynęłyby wartkim strumieniem.

Wczasy za kółkiem - stawia się samochód pod chlewikiem (namiot obok) i przez cały czas siedzi się w
samochodzie, gdyż w namiocie jest za ciasno i niewygodnie Kiedy deszcz pada, siedzi cała rodzina.
Główną rozrywką jest przeglądanie się w lusterku.

Wczasy bajorowe - trzeba znaleźd dużą kałużę typu bajoro i dookoła niej zrobid pólko namiotowe.
Przez cały turnus wszyscy taplają się w błocie. Gdy pada deszcz, co jest specjalnością wczasów
bajorowych, kałuża rozrasta się do niepokojących rozmiarów, ale nawet gdy świeci słooce - nigdy nie
wysycha.

Wczasy w korytarzu - wynajmując pokoje w tym samym domu kilka osób dochodzi do wniosku, że
aby sobie nie nakurzyd papierosami przed spaniem, zagrają w karty lub w kostki na korytarzu, gdzie w
tym celu wynosi się stolik. I tam się zostaje na dalsze dwa tygodnie.

Wczasy w pralni - rozwiesza się sznurek od namiotu do mercedesa i przez cały czas tylko się pierze i
wiesza różne gacie na sznurku.

Wczasy w wychodku - tylko za dolary, bardzo egzotyczny sposób spędzania wakacji, szczególnie dla
turystów amerykaoskich, specyfika polska, tego nie ma nigdzie. Można zrobid dużą akcję reklamową,
plakaty itp. Czas spędza się głównie w odpowiednio brudnej chłopskiej wygódce. Efekty zapachowe i
inne niezapomniane na całe życie.

Wczasy w delikatesach - stoi się przez cały czas w kolejce. Można rozbid namiot w delikatesach.
Wyjeżdża się np. z Warszawy na Wybrzeże, żeby stad w delikatesach w Gdaosku, bo to jednak nad
morzem.

Wczasy w poczekalni dla palących - można raz nareszcie palid, ile się chce, bez przerwy, i nikt nie
opowiada o szkodliwości tytoniu, nie nudzi: nie pal, chociaż nie pal tyle, chociaż nie pal
ekstramocnych itd.

Wczasy pod wozem - przez cały turnus leży się pod samochodem, który się naprawia, tam dostarczają
jedzenie i czasem mówią do wystających butów, co słychad.

Wczasy w żłóbku - cały czas nieludzko wrzeszczą cudze dzieci nad głową.
Wczasy na podwórku - stawia się namiot na chłopskim podwórku i tamże spędza się cały urlop. Mogą
nieco przypominad wczasy w pralni albo wczasy za kółkiem, pod wozem czy w wychodku, ale chodzi
głównie o to, że czy się przyjechało nad morze, czy w góry, nigdy nie opuszcza się swego podwórka.

Wczasy w biuście - głównie przeznaczone dla małych szczupłych brunetów. Biust jest obfity, blond.

Wczasy mono-polowe i stereo-polowe - 1° pije się wyłącznie czystą, 2° pije się różne inne.

Wczasy w ruchu - głównie stoi się w kolejce przed kioskiem „Ruchu”.

Zainteresowanym mogę podad adresy, gdzie i które z tych wczasów są już uprawiane, aby mogli
poczynid odpowiednie rozeznanie.

Wakacje: prace umysłowe


Na urlop wyjeżdżamy zwykle w stanie kompletnego wykooczenia. Zmęczenie po całym roku +
wiosenne fizyczne dołowanie + upały + więcej pracy przed urlopem, żeby wszystko pokooczyd +
straszliwy wysiłek samego wyjazdu.

O ile pakując się możemy w ferworze zapomnied kostiumu kąpielowego, o tyle nigdy nie zostawimy
dręczącej lektury, którą od dawna postanowiliśmy przeczytad w czasie urlopu. Więc będzie to gruba
kaiążka-piła lub mniejsza książka ciężka w czytaniu, którą należałoby wtłoczyd jakoś w głowę. Zwykle z
tekstem tak trudnym, że przy wrzaskach żab i rykach gęsi, które towarzyszą naszemu wypoczynkowi,
nie jesteś w stanie skupid się w stopniu dającym możliwośd zrozumienia zdania, które czytamy.

Targamy zwykle z sobą jakiś podręcznik, który obiecujemy sobie systematycznie przerobid,
samouczek, chcemy uczyd się języka, zabieramy ciężki słownik.

Oczywiście tego wszystkiego nigdy nawet nie otwieramy, góra raz, kiedy się z kimś pokłócimy, to
kładziemy się na łóżku i pilnie czytamy, zupełnie bez zrozumienia, wściekając się jeszcze bardziej.

Nie to, że nie będziemy się niczego uczyd systematycznie, czytad tych różnych nudziarstw, ale w ogóle
nie możemy nic robid, gdyż po prostu nie mamy chwili czasu.

A tu zabraliśmy listy do odpisywania, a nawet farby do malowania, papier do rysowania, dłubaki do


dłubania - i nic. Nie ma kiedy.

Sam koszmarny przymus pisania kartek z pozdrowieniami psuje nam dużą częśd urlopu. Najpierw
musimy napisad do najbliższych, do czego składamy się przez kilka dni nie mogąc o tym zapomnied,
gryzieni przez ciągłe wyrzuty sumienia. Albo nie ma ani chwili czasu, albo ogarnia nas zupełna
niemoc, albo zaraz, zaraz. Potem jest kilkudniowe kupowanie widokówek, znaczków itd. Jak się już
przełamie wewnętrzny opór i zacznie pisad kartki, to ciągle sobie przypominamy jeszcze kogoś i nie
można z tym zagadnieniem skooczyd. Potem dostajemy list i trzeba na niego odpisad, i znów ten sam
kołowrót.

Jest wreszcie ten dzieo, kiedy pada deszcz, kładziemy się na posłanym łóżku i sięgamy po tę naszą
przymusową lekturę wakacyjną - bo wieczorem przed snem mamy zupełnie inne sprawy: wtedy
czytamy przy bardzo ciemnej lampce do późnej nocy okropne kryminały pożyczone na miejscu a pełni
najlepszych postanowieo usiłujemy ustawid nasz mózg na ostrośd. I wystarczy tylko, żeby ktoś
gwizdnął, nawet cichutko, i zaproponował nam cokolwiek, grę w domino z głuchą staruszką, a my już
hop i lecimy, bo wszystko wydaje nam się atrakcyjne.

Na próżno kusi nas na nocnej szafce „Wybór dzieł filozofów z dynastii Czyng-Dzy” albo ,”Niektóre
zagadnienia woprosów”; góra - to możemy rozwiązad krzyżówkę.

A najdziwniejsze, że my tak w siebie wierzymy, że zawsze zabieramy ten ciężki słownik.

Letnicy
„Wy tam, w Warszawie, to wszyscy macie taksówki - powiedział mi pewien gospodarz we wsi Hołny-
Wolmera. - Nawet wiedziałem, skąd je dostajecie - zamyślił się - ale zapomniałem”. Było to
stanowisko dośd skrajne.

Nie wiem, na jakim byliście urlopie, ale ci, którzy jeżdżą na wieś, dobrze wiedzą, o co mi chodzi. Ja
osobiście na wsi w ogóle nie odpoczywam. Chodzę i zagryzam się. Sumienie żre mnie dogłębnie.
Jestem pogardzanym letnikiem. Jestem leniem, nierobem, rozpustnikiem i potencjalnym złodziejem.
Z tym że letnikiem jest każdy człowiek, który nie jest ze wsi. A właściwie nie jest ze znanej wsi.
Złodzieje na gościnnych występach okradli GS, czyli letnicy okradli GS.

Tak się fatalnie składa, że akurat kiedy chłopi najwięcej pracują, przyjeżdżają letnicy i leżą. Nawet jeśli
chodzą czy stoją, to nic nie robią. Po to zresztą przyjechali, za to płacą i na to czekają cały rok. Czyli
letnicy tylko leżą, a my tak ciężko pracujemy, żeby było co jeśd. Więc wstaję, bo jak tu leżed, kiedy
sumienie nie daje.

Nie potrafię się zrelaksowad, kiedy czuję, że ktoś bardzo ciężko pracuje i ma mi za złe, że nic nie robię.
Więc siedzę skulony pod czyimś piecem i tłumaczę się. Mam głównie dwa argumenty: pierwszy, to
wyliczam, ile lat się uczyłem. O ile praca w polu uważana jest za pracę prawdziwą, a przybiurkowa i
inne za nieprawdziwe - to ilośd lat nauki potrzebna do wykonywania tej drugiej wzbudza w
słuchaczach pełną grozę. Po drugie, można wykazad, że dwa tygodnie na wsi to jest jedyny wolny
czas, jaki letnicy mają, podczas gdy na wsi czas wolny zimą niekiedy go przewyższa. To nikogo nie
przekonuje. Ale uzyskuję kiwanie głową.

Rzeczywistośd jest taka, że ja się byczę, a moi gospodarze ciężko zasuwają w polu od rana. Co robid?
Czy zasuwad z nimi? Kiedy z przemęczenia wchodzę w ściany. A może rzucid to wszystko i pojechad na
wakacje do sopockiej kawiarni? Zgarbid się nad stolikiem, palid ekstramocne i przeczekad urlop?

Wszystkie nie kooczące się wieczorne dyskusje, gdzie jest lepiej, na wsi czy w mieście, komu się lepiej
powodzi, kto ma łatwiejsze życie, a kto spokojniejsze - nie załatwiają niczego. Na drugi dzieo znowu
gospodarze pójdą ciężko pracowad, a letnicy leżed. Czy nie jest to niemoralne, dające fałszywy obraz
życia miejskiego, psujące charaktery wiejskiej młodzieży, stwarzające konflikty? Co robid? Nie leżed?

Urlopowy Rashomon
Większośd ludzi powróciła już z urlopu i teraz opowiadają, jak było. A było genialnie. Absolutnie
genialnie. Wszystko było genialne: pogoda, woda, słooce, warunki, miejsce, towarzystwo, grzyby,
ryby, jedzenie, okolica, widoki, mieszkanie, jezioro, nad którym byli, było najlepsze. Miejscowośd, w
której byli, była najlepsza. Wioska, w której byli, była najlepsza. Leśniczówka, camping, dom
wczasowy, uzdrowisko - wszystko było wspaniałe. Cudowne było to, co robili, cały ich styl życia.
Dowiadujemy się, że najlepiej jest: wstawad o czwartej i zbierad grzyby, gotowad na kuchenkach i myd
garnki w jeziorze, wędrowad po kraju, zwiedzad, tylko siedzied na miejscu, wtedy to prawdziwy
odpoczynek, leżed, skakad za piłką, grad w brydża, taoczyd w dyskotece, żeglowad, podrywad bez
przerwy, pid wódkę w miłym towarzystwie. Okazuje się, że najlepiej jechad samemu, najlepiej jechad
z rodziną, najlepiej we dwójkę, najlepiej w całej pace, najlepiej jechad w odludne miejsce, najlepiej w
jądro cyklonu. Itd., co ja wam będę mówid. Sami wiecie. W każdym razie było genialnie.

Gdzie tak było? Wszędzie, gdzie się przyjechało, wszyscy strasznie narzekali. Że nie ma pogody, leje,
zimno i wściec się można. Do morza wejśd nie można, bo lodowate, do jeziora nie można, bo sitowie.
Ryby nie biorą, grzyby wyzbierane. Znajomi nudni i wiecznie te same ploty, rodzina nie do zniesienia,
samemu nudno. Poderwad nie ma kogo. Pokój fatalny, nie ma się jak umyd, ciasno i drogo. Jedzenie
makabra, zaopatrzenie skandaliczne. Wszędzie tłumy, odetchnąd nie można, wszędzie hałasy, dzieci,
kolonie, śpiewy, tranzystory, samochody, pijacy. Mówili, że więcej tam nie pojadą, po co się tam
męczyd, lepiej byłoby dołożyd i pojechad do Bułgarii, tam jest, jak trzeba. Camping, na którym są, jest
dnem, dom wczasowy, w którym mieszkają, jest fatalnie prowadzony. Nic nie odpoczywają, tylko
gotują i myją gary koło namiotu. Nic nie odpoczywają, tylko tracą czas w kolejkach.

Nic nie odpoczywają, tylko wędrują i zwiedzają, a zabytki się sypią, aż serce się kraje. Co to za
odpoczynek, kiedy wieczorem się pije, a potem cały dzieo ma się kaca, znajomi ciągle skłóceni i
fatalna atmosfera; ten się temu podlizuje, a ten temu. Że rodzicom nie mogą się urwad ani na chwilę,
że dzieci im żyd nie dają.

Więc jak było?


Jesień
Po urlopie
Po prostu za nic nie chce nam się pracowad. Urlop się udał, czyli zrelaksowaliśmy się, rozleniwili, nie
możemy się zupełnie zmobilizowad. Płyniemy dalej na fali wspaniałego wakacyjnego zwisu, nie
możemy się wziąd w garśd. Albo urlop się nie udał, jeszcze wcale nie odpoczęliśmy. Chcemy z
powrotem do tego niewygodnego pokoju, do tego prymitywu i złego jedzenia. Jeszcze za krótko,
jeszcze za mało. Dopiero jak człowiek poczuł, że się naprawdę oderwał od codzienności i zaczął
odpoczywad, to właśnie wkrótce trzeba było wracad. Och, gdyby tak teraz móc gdzieś wyjechad,
chociaż na parę dni, to za pięd minut już bylibyśmy zaadaptowani. Przedtem cały tydzieo się
zmarnował, żeby się trochę odprężyd i przyzwyczaid do nowego miejsca, zgubid gdzieś to wieczne
poczucie, że trzeba się gdzieś spieszyd i coś załatwid.

Jeszcze chcemy chodzid w trampkach, marzymy o jakimś małym, chociaż dwudniowym, wyskoku
gdzieś w plener. Planujemy następny urlop.

Powinna nas ogarniad wspaniała i budująca chęd do pracy. „Wracamy pełni nowych sił”. Gówno. Chce
nam się spad. Jeżeli w ogóle tkwi w nas chęd pójścia do pracy czy do szkoły, to raczej w celach
towarzyskich. Zobaczyd wszystkich i pogadad, co słychad. Robid nic nie możemy. Wracamy padnięci
do domu. Ale podobno wszyscy to mają i to chyba jest sprawa ciśnienia. Nie, to musi zaraz przejśd.
Może jakieś zatrucie ogólne.

A tu trzeba palto na zimę, a tu trzeba przeprowadzad rozmowy z nowym pokoleniem


przedszkolaków: podobno płakałeś dzisiaj, obiecaj tatusiowi, że jutro już nie będziesz, a tu plan
wykonywad, normę wyrabiad, akord wyciągad.

A myśmy się rozdokazywali, roztaoczyli, rozłazili po górach, rozżeglowali, rozegrali w brydża,


rozflirtowali, rozleżeli na plaży. A myśmy byli kimś innym i nie chce nam się włazid w sześciodniową
skórę tygodnia. Wcale nie czujemy nowego przypływu energii. Tak, gdybyż teraz można było skoczyd
na tydzieo na prawdziwy weekend, jak w kinie na szerokim ekranie - to byłoby to. Z chęcią może by
się pracowało i doceniło uroki własnego domu. Wtedy dałoby się stłumid ten głos w nas wołający na
piaszczystą plażę i na grzyby do lasu.

Ale ponieważ natura ludzka szybko się adaptuje i przyzwyczaja do złego też, więc za kilka dni się
wciągniemy, założymy nasze pęta i pociągniemy kierat.
Zima - życie towarzyskie
Gorące serce
„Zadzwonili do nas Zdzisławie, że dostali kiełbasę ze wsi i żebyśmy przyszli w sobotę wieczorem. I
może by jeszcze kogoś zaprosid. Wspaniale - mówię - zaprośmy Wacków, oni są szalenie weseli. Ale
po co macie ponosid kaoszta, zrobimy składkowe.

Wackowie bardzo się ucieszyli, tylko powiedzieli, że muszą z Jurkami, bo już się z nimi umówili na
sobotę, że spędzą razem. Zdzisiowie nie chcieli Jurków, za nic. Ona rozrabia, powiedzieli, on dziko
zazdrosny, zawsze są problemy. Ale Wackowie upierali się, że w takim razie oni też nie przyjdą, więc
zaczęliśmy męczyd Zdzisiów, żeby się zgodzili, bo bez Wacków wydało nam się szaro. W koocu Zdziś
się zgodził, ale zaproponował, żeby w takim razie zaprosid Puczków, bo Puczkowie zneutralizują tych
idiotów Jurków. Mnie się wtedy odechciało, bo Puczków nie cierpię. On się upija, a ona straszna
nudziara, jeszcze obgaduje. Zdzisiowie mi tłumaczyli, że wszyscy są pijacy i wszyscy obgadują, co jest
w pewnym sensie prawdą, chociaż znam jedną osobę, która ostatnio mało pije. W koocu to będzie u
nich w domu, więc mają prawo zaprosid kogoś ze swojej strony. Ale Puczkowie odmówili, więc
zaprosiliśmy Janusza, do Janusza - Marysię. Marysia wtedy powiedziała, że ona musi przyjśd z
Andrzejem. Wacek miał zastrzeżenia, że Andrzej będzie zbytnio estetyzował i bez przerwy się gdzieś
śpieszył. Ale przynajmniej nie przyprowadzi trzech seksbomb jak Jurek - rozżaliłam się na samo
wspomnienie.

Zrobiliśmy małe zebranie w sprawie menu i kosztów. Postanowiliśmy upiec ptaka. Nikt nie chciał
upiec ptaka. Wiejska kiełbasa jako zakąska odpadła, bo z ptakiem nie zestawia się. Postanowiliśmy
zrobid cudowny deser. Mężczyźni byli przeciw. Nikt nie chciał zrobid deseru, więc przegłosowaliśmy.
Każdy chciał byd tym, który kupuje alkohol.

Kazali mi robid zupę. Odechciało mi się całej zabawy. Jak mam robid zupę, wolę w ogóle nie iśd
nigdzie. W koocu i tak nie mam się w co ubrad. Wyobraziłam sobie wspaniały wieczór przed
telewizorem, dziki relaks, na ekranie Andrzej Łapicki w marynarce Harris Tweed. Wtedy zadzwonili
Puczkowie, że jednak mogą, wparłam w nich robienie zupy i znowu nabrałam serca do tej imprezy.

W międzyczasie Wackowa zadzwoniła, że nie lubi Marysi. Zdzisio, że nie cierpi Janusza, Puczek, że nie
znosi Wacka, Jurek, że nie przyjdzie, jak jest Andrzej, ja się dowiedziałam, że Janusz wybiera się z
Chomikiem. Cholerny Chomik tylko robi zamieszanie, jest zawsze najładniejsza i wszystkich
chłopaków chce podrywad naraz. Ja nie lubię Chomika, mnie Chomik nie interesuje jako człowiek,
chociaż muszę przyznad obiektywnie, że chciałabym tak wyglądad.

Zadzwoniła Marysia - nie wiem, co ona ma do gadania, niech się cieszy, że w ogóle ją zaprosiliśmy - że
co ja sądzę o Puczkach, i nawet dogadaliśmy się, że mamy o nich podobne zdanie, całkiem
negatywne. Janusz spytał, kto będzie, i przy Wackach zrobił minę; gdyby wiedział, co o nim mówił
Wacek.

W koocu odbył się ten wieczór. Wszyscy przyszli bardzo zadowoleni. Ucałowali się po trzy razy i
mówili z entuzjazmem, jak to niezwykle miło, żeśmy się w takim sympatycznym gronie zebrali. Było to
w sumie tak udane przyjęcie, że postanowiliśmy spotykad się nadal w tym samym gronie.”

To wszystko powiedziała mi Zuzia wczoraj w pracy.


Boże! Boże! Co za dno - pomyślałem - co za wstrętni ludzie! Jak to dobrze, że ja nie mam takich
koszmarnych znajomych.

Szalenie udana zabawa


Od czasu do czasu ktoś urządza grand imieniny. Najpierw długo wzdryga się przed tym i broni. Na
samą myśl o tym przechodzą go ciarki, jest to taki kompletny wstrząs dla gospodarzy, że nie wszyscy
zdobywają się na ten akt odwagi co roku. Bywa, że co dwa, trzy lata. Ale wtedy już muszą, już
sumienie im nie pozwala, już się nazbiera tyle rewanżów, że dłużej nie można. Więc zapraszają
wszystkich, co muszą, i jest ich tyle, że już nie da się zaprosid nawet tych, co by się chciało, a nie
musiało. Robi się wielkie jedzenie, pożycza adapter, trzeba masę rzeczy w domu naprawid, kupid,
wystad w kolejkach, nasiekad, wysprzątad. Jest to ruina psychiczna, ruina majątkowa i ruina
mieszkaniowa. A goście przyjdą, pojedzą, popiją i zaczynają między sobą załatwiad różne sprawy.
Oczywiście, że jest łatwiej przy kielichu i w miłej nieobowiązującej atmosferze. Można lekko o czymś
napomknąd, skierowad rozmowę na odpowiedni temat, rzucid swobodnie już-dawno-chciałem-pana-
spotkad czy co-pan-mi-radzi-w-takiej-sytuacji albo moi-przyjaciele-mają-syna.

Jeśli myślisz, że on po to wbił się w najlepszy garnitur, oblał jardlejem, włożył swój najmilszy uśmiech,
wziął w jedną rękę kwiat dla pani domu, w drugą flachę dla pana domu, żeby coś poderwad - to jesteś
w błędzie. Po to, żeby coś załatwid. Nie żeby zrobid wrażenie na kobietach, ale na mężczyznach, i to
tych, co trzeba. Albo na kobietach, żeby to robiło wrażenie na mężczyznach. Albo na kobietach, żeby
szybko przedstawiły kogo trzeba, zrobiły mały mikroklimacik i znikły.

Nawet jeśli jesteś niezwykle powabną młodą damą, ostrożnie z podchodzeniem do dwóch
rozmawiających znajomych panów. Przynajmniej jeden nie potrafi ukryd zniecierpliwienia, plącząc się
w nerwowych żarcikach. A bądź też pełna podejrzeo, jeśli ten drugi gwałtownie się w ciebie wczepia.
On szuka ratunku, to jest ten nagabywany.

Właściwie, to jeżeli jesteś zainteresowana jakimś panem, a dobrze mu życzysz, najlepiej nie zwracaj
na niego uwagi cały wieczór, bo możesz popsud mu jakąś sprawę lub interes.

Dobrze, że gospodarze, którzy spełniają rolę kompletu służby, i to pracującej w niezwykle ciężkich
warunkach, nie mają czasu uświadomid sobie, że ich straszliwy wysiłek był po to, aby parę osób
mogło sobie parę rzeczy załatwid.

Elementy przyrody
Mają przyjśd znajomi, bardzo się staracie, bardzo się spieszycie, nawet jeśli to ma byd zupełnie małe
przyjście, trzeba coś wystad w kolejce, trzeba ochajtnąd mieszkanie i siebie, potem dzwonek. Oni
stają we drzwiach, a z nimi ich ukochany pies. Szalenie przepraszają, że go zabrali, ale coś tam. I z
trudem przerabiasz grymas niezadowolenia na uśmiech radości.

I już po wszystkim. Już nic nie da się uratowad. Pies skołowany kompletnie pobytem w cudzym
mieszkaniu będzie biegał i rozrabiał. Jeżeli na dworze jest mokro i ma obłocone łapy, to najpierw
odbije je na ścianie albo wskoczy na jasny fotel („zupełnie nie wiadomo dlaczego, w domu nigdy nie
wskakuje”). Będzie biegał po całym domu, zahaczał o sznury od lamp, zrzucał lampy, telefony,
przewracał co lżejsze rzeczy („zupełnie nie wiadomo dlaczego, w domu nigdy nie przewraca”), zrobi
siusiu na jedyny reprezentacyjny dywan („w domu nigdy”).
A jeżeli jest to piesek bardzo grzeczny i miły, będzie siedział ze wszystkimi, skrobał łapą po nodze,
żeby mu coś dad - nic mu nie dawajcie, no proszę, nic mu nie dawajcie - będzie irytował się właściciel
psa.

Jeżeli gdzieś odejdzie, wszyscy będą lecied i patrzed, czy czegoś nie zbroił, jeżeli będzie siedział na
miejscu, każda rozmowa o sprawach najwyższej wagi paostwowej, sytuacji ekonomicznej i zmianach
personalnych będzie rwała się z powodu psa, na którego ciągle się zwraca uwagę, którego się
głaszcze i który okropnie przeszkadza.

Wydaje mi się, że wytworzył się nawet rodzaj ludzi, hodowanych przez psy domowe o silnych
charakterach, których życie kręci się wokół ukochanego ciemiężcy.

Przyjście do nich w odwiedziny jest nie tylko męką, ale aktem odwagi. Piesek może cię obalid, a bywa
spory, pogryźd na tobie dowolne części garderoby. A jeśli go nie pokochasz, u gospodarzy masz
krechę na zawsze. Gdy ktoś lubi spad w piachu i w błocie, przywalony przez swego ulubionego
buldoga, mied zżarte listy i pamiętniki, buty wyjściowe, zsiekany pierwszy tom encyklopedii, to jego
sprawa - ja zresztą psy uwielbiam. Ale współżycie towarzyskie z cudzym psem jest okropnie
absorbujące i nudne.

Niedzielny spacerek w plenerze z psem, prowadzącym waszych najukochaoszych przyjaciół, którzy w


połowie każdego zdania rzucają mu kijek lub kamyczek, na każde wasze szczere wyznanie reagują
okrzykiem „szukaj, szukaj!” - może zachęcid was niesłusznie do spędzenia wolnych chwil w
przytulnym, zadymionym wnętrzu.

Cudze psy załatwiają wam odmownie urlopy, wycieczki, plaże, lasy i łąki. Dziesięd osób wiecznie szuka
drania albo usiłuje go odwoład od interesujących go spraw.

A pomyślcie, gdyby tak przyjśd na wizytę z ulubioną krową? A krowa, mimo że wyraźnie zagęszcza
przestrzeo w M-1, jest jednak spokojniejsza i towarzysko znacznie mniej absorbująca.

Mały western
Przychodzi taki do domu na jakieś zebranie towarzyskie i zaczyna wszystkich terroryzowad. Jest już od
razu na lekkiej bani, ale takiej, że nawet większośd nie zauważa, chodzi prosto, ruchy ma precyzyjne,
schludny i niby normalny, ale jest już trochę pijany i zaczyna zaczepiad się, z kim może.

Najgorzej, kiedy przychodzi nie zaproszony. Obrażony w środku okropnie, gospodarze speszeni,
trudno człowieka nie wpuścid, kiedy stoi już pod drzwiami. Wiadomo, że sytuacja jest od razu
napięta, więc nieszczęsna gospodyni uwija się podwójnie troskliwie koło niego, herbatkę, danie
odgrzewa, a on sobie siedzi i wrzuca komu przyjdzie ochota.

Gospodarz, Polak po paru wódkach, też jest bardzo dzielny i już go ręce swędzą znamiennie, ale
staropolska gościnnośd nie pozwala.

Albo jest to gośd proszony, ukochany przyjaciel, dusza-człowiek - jak jest trzeźwy, beczkę soli się z nim
zjadło, wypróbowany w okopach naszego życia, ale jak wypije, nie ma na niego ratunku.

Nie, nie, nie chodzi mi tu o tego, co zachowuje się jak prawdziwe bydlę, morduje ludzi, śpi pod
stołem, przechodzi przez zamknięte szklane drzwi, urządza ogniem i mieczem, a o takiego, co siedzi
spokojnie i wyładowuje swój instynkt agresji tylko słownie.
Atmosfera straszliwie napięta, jedni łagodzą, inni obracają w żarty, tamtym znów wyrastają długie
kły, robią się dzikie oczy i już też chcą kąsad zajadle.

A nasz miły gośd szaleje. Wszystko jest zawsze na pograniczu, nie wiadomo, czy są to straszliwe
impertynencje, czy jednak dowcipy; obrażając gremialnie wszystkich wybiera jednak osoby, które
„zawsze lubił”, i tym darowuje.

Naturalnie, może to byd taki, który upił się na miejscu trochę na melodię gorzkich żalów całego świata
albo zachwytu nad własnym geniuszem. Zwykle jest to typ alkoholiczny, któremu dośd mało
potrzeba, aby zaczął swój występ.

I już cały wieczór pryska. Co się gospodarze nastarali i nawarzyli, wszystko popsuje, nastrój okropny.
Boisz się drgnąd, żeby cię nie zaczął rozpracowywad, a jednocześnie nienawidzisz siebie za
tchórzostwo; do diabła, przyszedłem na imieniny, chciałem dobrze, przyniosłem prezent i całą swą
życzliwośd i dlaczego ma tu taki mnie psychicznie męczyd. Więc chcesz wyjśd, do cholery, dlaczego
musimy sobie niszczyd wieczór, bo ktoś wypił parę kieliszków, ale gospodarz robi rozpaczliwe oczy,
nie chodźcie, i lojalnośd nie pozwala go zostawid sam na sam z tym potworem, chociaż facet uspokoi
się od razu, jak nie będzie miał widowni.

Jeżeli nie macie takich znajomych, czytacie to ze zdziwieniem i macie proste rozwiązanie problemu:
trzeba go za frak i... Ale nie jest to łatwe, to nasz miły kolega, gospodarze nie mogą gości wyrzucad,
raczej dad się skotłowad do kooca, tak nakazuje nam wspaniała tradycja. A goście o tym wiedzą i
dalejże pozwalad sobie. Poza tym on zapamięta tylko doznaną krzywdę, a nic zupełnie, co mówił
przedtem, i będzie niepotrzebna afera, a przede wszystkim nie da się usunąd aluzjami, zrobi się
prawdziwa dzika awantura, a tu wydaje się, że polejemy wodę na miecze, jeszcze raz wypijemy i zaraz
się wszystko uspokoi.

Można go nie zapraszad - powiecie. No to wy nie zaproście swego bliskiego kolegi, ciekawe, czy
potraficie.

I w koocu dochodzimy do tego, że wolimy nie prosid gości w ogóle i życie towarzyskie zamrze, i
będziemy chodzid wieczorami do kina, np. na kowbojski film, i oglądad tę scenę, jak silnym
pchnięciem krótkich wahadłowych drzwi wchodzi do saloonu taki jeden, co się robi od razu cisza na
sali.

Jak pozbyć się gości nie tracąc przyjaciół


Gośd w dom - Bóg w dom. Z tym że gości trzeba się potem jakoś pozbyd. Żadne opowiadanie o tym,
ile to nocy nie spaliście porządnie, ile macie pracy, o której rano musicie wstad - nie robi na nikim
wrażenia.

Już widok zoranej podłogi, potłuczonych kieliszków, niedopałków walających się wszędzie, wina
rozlanego po meblach, talerzyków z resztkami tortu i sałatką majonezową z rozgniecionymi
precyzyjnie papierosami, napawa cię takim wstrętem, że sam chciałbyś gdzieś uciec. Ale nie twoi
goście.

Chciałoby się powiedzied po prostu: „Zabawa skooczona, idźcie już”. Jest to mało subtelne i
niewykonalne. Patrząc na to okropne pogorzelisko skrzyżowane z kompletną ruiną, jaką jest twoje
mieszkanie, w dodatku straszliwie cuchnące dymem, ściskasz pękającą od hałasu głowę i masz ochotę
krzyczed: „Błagam was, wynoście się już!”

Czy można coś zrobid? Może ukazad się w piżamie, wystawid ostentacyjnie butelkę na mleko za drzwi,
głośno ziewad, gasid światła, położyd się do łóżka. Dla nadania całej akcji cech zupełnej szczerości
można posmarowad twarz grubo kremem czy zawinąd włosy na rolki;

Sam brałem udział w bardzo wesołej zabawie, kiedy zrozpaczony gospodarz, chcąc się pozbyd gości,
położył się w piżamie do łóżka. A my przewróciliśmy go razem z łóżkiem, głośno śpiewając, następnie
wykręciliśmy stopki i zabierając mu jedynie buty wyszliśmy kontynuując pieśo, wśród masowych
protestów lokatorów, obiecujących mu dozgonną zemstę. Było wspaniale! Należało mu się.

Ale wracając do tematu pozbywania się gości: można pokazad album ze zdjęciami rodzinnymi i
dokładnie go objaśniad, przeczytad artykuł o sobie ze starej gazety, powiedzied niezwykle długi i
nudny dowcip bez pointy. Dobrze jest poprosid kogoś o zaśpiewanie pieśni Moniuszki, zagranie na
fortepianie „Na perskim rynku” czy samemu posunąd dumkę na grzebieniu, ale najlepiej jest
przeczytad coś szalenie wesołego z książki, szczególnie w obcym języku, tłumacząc z trudem i
zapewniając gości, że w oryginale jest to naprawdę śmieszne.

Możemy zrobid węża i wyprowadzid gości z domu, ale to działa tylko w lecie. Może obrażad gości?
Jako ludzie dobrzy przebaczą ci i zostaną. Może bid gości? Jako ludzie honorowi oddadzą ci i zostaną.
Numer z głodzeniem gości też nie przechodzi: ugotują sobie zupę firmową z pasty do zębów, tuszu
kreślarskiego, gąbki, suszonych kwiatów i twoich starych pantofli, dodając cenną sól czosnkową i
curry. Jeżeli zaprotestujesz przez rozebranie się - zrozumieją cię opacznie.

Jest jeszcze jeden brutalny sposób. W tajemnicy mówisz komuś, że jest świetne party u Iksa (podajesz
dokładny adres), wszyscy są zaproszeni, wspaniałe przyjęcie, masa alkoholu, cudowne dziewczyny itp.
Jeżeli jesteś człowiekiem perfidnym, podajesz adres najbardziej uprzykrzonego gościa. W połowie
drogi uciekasz.
Podróż
Podróż I
Podróż to coś pięknego. Marzymy o podróży. Prawdziwej. Odrzutowiec, stewardessa podaje drinki;
potem Bangkok, Osaka. Albo Rzym-Paryż-Londyn. Schody Hiszpaoskie, Champs Elysées, Trafalgar
Square, kolorowe zdjęcia, bo nie uwierzą.

Albo Zakopane: żeby tak raz w sleepingu pierwszej klasy, potem sanie, potem prawdziwy pensjonat:
śniadanie do łóżka, wszyscy grzeczni, nikt nas nie poucza.

Albo podróż dookoła Polski. Wszędzie jest gdzie spad, jest co jeśd, są prospekty, co warto-zobaczyd.

Jadę tak sobie kolejką podmiejską do pracy i marzę o dalekiej podróży. Że mam pieniądze, nie
gniotące się, sportowe, przyzwoite ubranie, wygodne buty i podróżuję sobie, wydając nieuczciwie
zarobione przez cały rok pieniądze na zakupy - rozkosz prawdziwych wakacji. Pokażę się w modnych
miejscowościach: to na jakiejś wyspie greckiej, to w St. Tropez. (Do S.T. w sezonie się „nie jeździ”. Ale
- opadają mnie wątpliwości - jeżeli się nie jeździ, to dlaczego jest tam tak straszny tłok. Widocznie
ludzie jednak o tym nie wiedzą.)

Ale, wiecie, czasem zdarza mi się spotkad kogoś, kto naprawdę jedzie w podróż. Jest to człowiek
zupełnie nieszczęśliwy. Zalatany, zagnany, nieprzytomny, wygląda jak zmaglowany przez jakąś
niewidzialną maszynę. Bełkocze o wizach, dewizach, biletach, papierach itd. Oczywiście - skarży się -
wtedy, kiedy ma gdzieś jechad, zwalają mu się na łeb różne nieprzewidziane sprawy nie związane z
podróżą, które można by spokojnie załatwid pół roku temu, a teraz trzeba sobie flaki wypruwad.
Kiedy się wyjeżdża, zjawiają się dawno nie widziani znajomi i krewni, przyjeżdżają sąsiedzi przyjaciół z
zagranicy, psuje się telefon i światło. Instytucja, która miała wypłacid pieniądze, nie wypłaca, więc
trzeba pożyczyd. Człowiek wyjeżdżający za granicę opowiada o swoich trudach i formalnościach, jak
gdyby wessał go jakiś kołowrót, z którego nie ma wyjścia. Wynika z tego, że człowiek rozsądny i chod
trochę ceniący swój czas i nerwy w ogóle nie zaczyna rozpętywad w swoim życiu afery pt. wyjazd. Czy
jednak mądrzej jest kultywowad tradycję zaścianka? Czy też raczej dad się zwariowad?

Gdyby człowiek nie zwiewał z pracy, to przy założeniu, że na miesiąc, skromnie licząc, połowę
zajęłyby formalności związane z wyjazdem, jedynie drugą połowę mógłby przeznaczyd na wyjazd.

Cieszę się, że nigdzie nie jadę - myślisz ze zjadliwą zazdrością, słuchając rozpaczliwych narzekao
rodaków stojących w różnych kolejkach do okienek.

Po co md to było? - myślisz, uparty podróżniku, walcząc z czasem i nerwami. I prawdziwie zazdrościsz


tym, co zostają i położą się spokojnie na zielonej trawie.

Pożegnania
W tym jest zawsze coś ze śmierci, z przerażającej niepewności, czy się jeszcze zobaczymy. Coś się
może stad. Wszystko się może stad. Czy machasz chusteczką na ganku, czy stoisz na peronie, czy
patrzysz, jak wchodzi do samolotu..

Jeżeli to ktoś bliski i jedzie daleko, jest to moment grozy absolutnej. Z trudem powstrzymujesz łzy.
Mówisz, że mu zazdrościsz tej podróży, że właściwie jest mu fajnie i tym podobne rzeczy, a myślisz
zupełnie o czymś innym. Tylko starasz się to w sobie zagłuszyd. A jeżeli jesteś tym, który jedzie, chcesz
w tym momencie zostad, boisz się niewiadomego, chcesz wyskoczyd do swoich bliskich, rozpaczliwie
myślisz: „Czy ja ich jeszcze zobaczę?”

Orkiestra gra, wielki statek walno odbija od brzegu, ogarniasz spojrzeniem horyzont, pewno nigdy tu
już nie wrócę, i ta świadomośd, jak by tam nie było, jest upiorna, nie znosimy wszelkich „nigdy”,
odwracania karty, chcemy siedzied przy tym samym stole, w tych samych pantoflach, szczególnie
kiedy samolot podchodzi do startu, chcemy tam byd z powrotem, w miejscu, które było nasze.

Albo kiedy załadowali cały samochód w rozgardiaszu i krzątaninie, nie było czasu na głębsze myśli,
nagle wszystko gotowe. No to cześd, szerokiej drogi!, jest sekunda, kiedy wszystko zatrzymuje się i
naraz straszny błysk myśli: „oni się zabiją”. - Nie jedźcie! - chcesz krzyczed - zostaocie! - Całujemy się
mocno trzy razy, uśmiechamy się do siebie i szybko odwracamy głowy.

Albo stoimy na peronie. Praktyczną troską pokrywamy nasze myśli pełne udręki, tu masz miejsce, tu
płaszcz, tu walizki, usiądź w kierunku jazdy.

W tym ostatnim momencie, kiedy pociąg rusza, kiedy ktoś wchodzi na lotnisko, kiedy rusza konnym
wozem czy mechanicznym, kiedy jeszcze jesteśmy razem, a zaraz zacznie się oddalad, chcesz
powiedzied te najważniejsze rzeczy, chcesz krzyknąd: „Kocham cię, ojcze, to nieprawda, co ci kiedyś
powiedziałem!” „Zosiu, pamiętaj, że możesz zawsze na mnie...” Ale słowa więzną ci w gardle. Nie
powiesz nic.

Będą to sakramentalne: „Pisz i uważaj na siebie, pozdrów wszystkich”. A potem stoisz i pociąg jeszcze
nie rusza, i nie wiadomo, co robid, o czym mówid.

Powstaje nieznośna dziura, szczególnie gdy jest to ktoś, z kim nie mamy bliskich połączeo. Ale i ze
swoimi mamy czasem takie momenty. Pociąg ciągle stoi, my już wyczerpaliśmy absolutnie wszystko.
„Już jedź - myślimy - bo nie mogę.” Rozglądamy się po peronie, patrzymy na zegar, przestępujemy z
nogi na nogę. Panowie w pociągu już łypią na panie. Tu żona jeszcze na peronie swoje: „włóż szalik”,
a on już uwolniony z codzienności, już mu skrzydła wyrastają, już patrzy gdzie by tu co, już ciągnie go
przygoda, rwie się do tego, co będzie, a tu rodzina stoi i szemrze.

Jedna z najładniejszych scen pożegnania, jakie widziałem, była taka: statek ruszył, okoliczności były
wakacyjne, w tłumie żegnających nagle młody człowiek odtaoczył szybki taniec, a potem stał i wywijał
rekami przybierając różne śmieszne pozy.

Nie miewamy już wielkich białych chustek, machamy gołymi rękami, potem z wolna wleczemy się
przez dworzec, smutni i puści w środku. A potem nagle przyspieszamy kroku, patrzymy na zegarek i
już jesteśmy z powrotem w naszej pospiesznej codzienności.

Podróż II
W którąkolwiek stronę by nie podróżowad, wszędzie uderza nas niesamowite, wręcz niezrozumiałe
zjawisko: oni nie narzekają. Nie narzekają na rzeczy, na które my zawsze narzekamy; a które, kiedy
pojedziemy za granicę, ze zdumieniem zauważamy; widzimy, że tak jest nie tylko u nas, bo może jest
to akurat problem wspólny dla naszych czasów albo środkowej Europy, albo klimatu itd., a tam nikt
na to nie narzeka.
Nie narzekają na swoje problemy specyficzne - my byśmy na ich miejscu już silnie włączyli nasze
narzekajko - a oni nie.

Słyniemy z narzekania. Nie to, że narzekamy tu, w Polsce, narzekamy wszędzie. My to niesiemy ze
sobą w świat. Wrośnięci w inny kraj, po dwudziestu pięciu latach, mając dawno obywatelstwo tego
kraju - narzekamy dalej. Jest to cechą naszego charakteru.

Mówili mi kiedyś znajomi Anglicy mający kontakt z Polakami mieszkającymi w północnej Anglii, że
wiecznie narzekają na wszystko, nawet w brydża nie można z nimi pograd. „Pan Polak? To pan zawsze
narzeka!” „Nie, ja nie” - skłamałem szybko, przekonany przez moment, że jestem chodzącą afirmacją,
pozytywnością i radością życia. Narzekam jak diabli - pomyślałem w duchu - ale bo też jest na co -
upierałem się przed sobą.

W Polsce narzekamy na wszystko bez przerwy i gdybyż tę energię chod w części zamienid na
działanie, ładnych parę rzeczy moglibyśmy poruszyd. Ale, co właśnie dośd interesujące, kiedy
jedziemy za granicę, natychmiast i tam zaczynamy narzekad. A miejscowi spokojnie tłumaczą nam
przyczyny czegoś, na co narzekamy. Wydaje im się, że kiedy znają przyczynę, już tym samym nie ma
na co narzekad. Albo uważają coś za zupełnie naturalne; więc nie narzekają. Ale nie my! My widzimy
od razu wszędzie, także w obcym kraju, tysiące nonsensów, utrudnieo, głupiej organizacji, niewygód -
a oni nie narzekają. Nie ma w ludziach na świecie tego wiecznego malkontenctwa, skrzywionej gęby,
stąd smuteczku, żółci, złości, braku relaksu, które czyżby były naszą specyfiką?

Zwródcie uwagę w rozmowach za granicą czy z cudzoziemcami w Polsce: oni nie narzekają.

Nie mówię tu o krytyce, czy ostrym spojrzeniu na rzeczy. Tylko takim bdziabdzianiu na wszystko. Żeby
się to czasem nie stało kolejną po pijaostwie słynną polską cechą.

Przeliczacze
Występują w różnych formach. Klasyczni to ci, którzy przeliczają wszystko będąc za granicą na nasze
pieniądze, oraz ci, którzy po powrocie długo jeszcze przeliczają wszystko u nas na ichnie. Pierwsi mają
masę roboty, bo dla Polaka prawdziwy pieniądz zachodni to dolar, więc z waluty kraju, w którym jest,
przelicza się na dolary i potem na złotówki kolejno po różnych kursach. I potem odwrotnie w kraju.

Światowcy przeliczają jeszcze na różne inne waluty paostw, w których kiedykolwiek byli sami albo
chociaż ich znajomi. A ponieważ w wielu krajach pieniądze lecą w dół, a ceny w górę, więc jeszcze
trzeba obliczyd, ile to kosztowało klika lat temu, jeżeli tylko się tam było.

Rajem przeliczaczy jest Francja, gdzie ceny rzeczywiście podskoczyły drastycznie w ciągu kilku lat: te
same buty, które kiedyś kosztowały 90 franków, a potem 150 franków, teraz kosztują 300 franków,
czyli 60 dolarów. To jak mam kupid buty za 60, wolę pójśd do komisu, oczywiście mogę kupid gorsze
za 150 franków, toteż wolę pójśd i poszukad, chodby nie wiem jak obcierały - pomijając fakt
nieposiadania 150 franków - i tak 24 godziny na dobę. Przeliczacz prowadzi udręczone życie: nie je,
nie siusia, nawet gdy ma pieniądze, to jak przeliczy, nic mu się nie opłaci, opłaciłoby mu się kupid w
Anglii i na Węgrzech, co daje pewną pociechę moralną, nawet jeżeli się tam nie jedzie.

Powiecie, że to jest zupełnie oczywiste, bo nigdy nie mamy za granicą pieniędzy, a przynajmniej dośd
pieniędzy. Zdziwicie się, ale postawię śmiałą tezę, że to nie tylko dlatego, bo przeliczacze są
zjawiskiem ogólnoświatowym. Polacy za granicą są tak pochłonięci przeliczaniem z przyczyn
ekonomicznych w/w, aż na ogół nie zauważają, że wszyscy dookoła też przeliczają jak wściekli. To
znaczy turyści i wszelcy inni obcokrajowcy. A tych jest taka masa w sezonie, że w niektórych
miejscach wydają się przewyższad liczebnie stan ludności tubylczej. I liczą. Mnożą, dzielą: „Jak tanio!
U nas za taki obiad zapłaciłoby się 6 funtów, a tu tylko 2!” - wołają zachwyceni Anglicy w Hiszpanii. I
chociaż wszystko wydaje im się tanie (odwrotnie niż nam) - jednak uparcie liczą dalej.

Przechodząc koło sklepu fotograficznego przeliczają ceny aparatów, koło cukierni ceny ciastek, koło
perfumerii ceny kosmetyków; torebek, narzędzi ogrodniczych, butów, swetrów, benzyny,
samochodów itd. How cheap! Wie billigl - wrzeszczą.

Przeliczają każdy jedzony kęs w restauracji, każde umycie rąk i każdy łyk coca-coli. Z czego wynika, że
należy wypid jedną buteleczkę na trzy osoby albo że opłaci się wypid dwie naraz.

Nie wiem, czy przeliczalnie jest jedną z głównych atrakcji wyjazdu, czy główną przykrością. Ludzie
kupują sobie nie to, co chcieli, tylko to, co obliczyli, że im taniej wypadnie, nawet jeżeli jest
niepotrzebne.

Przeliczanie niebezpiecznie wciąga. Przelicz tylko kilka razy, a już nałogowo przeliczasz wszystko.

Ponieważ rzadko zdarza nam się na obczyźnie, po przeliczeniu czegoś, zawoład: jak tanio! -
przeliczanie staje się prawdziwym koszmarem.

Namawiam tych, którzy wyjadą jeszcze w tym sezonie: zróbcie małą próbę. Jeżeli nie jedziecie w
celach handlowych, lecz przyjemnościowych, zabroocie sobie przeliczania. Spróbujcie nie przeliczad
wszystkiego cały dzieo, w ogóle nie zaczynajcie. Posiłki nie będą wam stawały w gardle, czasem
napijecie się wody. Pieniędzy od przeliczania nie przybędzie, a okrutna świadomośd, że ten bilet do
kina kosztował 300 zł, psuje nam cały wieczór.

Nareszcie w domu
Przyjeżdżamy do domu: z urlopu, ze służbowego wyjazdu, z każdej innej podróży. Jeżeli tylko trwała
ona co najmniej kilka dni, cieszymy się na własne śmieci, na własną łazienkę. Nareszcie w domu. Już
kiedy patrzymy przez okno tego, czym wjeżdżamy do naszego miasta nastawieni na zalewającą nas
łagodną falę radości, że no! nareszcie z powrotem! - doznajemy uczucia obojętności. Wychodzimy z
dworca czy z czego nas przywiozło i czujemy, że oni się tu bez nas jakoś obeszli, nikt się do nas na
ulicy nie uśmiecha, nie podziela naszej radości przyjazdu.

Wiszą nowe nieznane plakaty, zauważamy nowo wybudowany dom i świeże, straszliwe rozkopki.

Potem skrzynka na listy pełna jakichś zawiadomieo, rachunków do płacenia i listów ze złymi
wiadomościami.

Otwieramy zamki w drzwiach, które się czemuś zacinają, i następuje ten wiadomy moment: jesteśmy
wreszcie u siebie.

Wszystko jest lekko przykurzone i jakieś martwe. Powietrze duszne, stęchłe, a w kuchni
zdecydowanie cuchnące. Na stole spleśniałe resztki herbaty, którą piliśmy w pośpiechu wyjeżdżając,
zwiędłe gałązki w dzbanku. Otwarta pusta lodówka. Nic do jedzenia, tylko stary dżem, z kranu leci
brązowa woda, w kubełku na śmieci wyrosły długie zielone włosy.
Mamy jedno marzenie krótkie i silne: znaleźd się natychmiast z powrotem tam, skąd przyjechaliśmy.

Ogarnia nas dojmujące uczucie obcości wszystkiego dookoła. Przedmioty stoją jak martwe.

Otwieramy okno, parzymy herbatę, zaczynamy rozpakowywad walizkę - robimy straszny bałagan
dookoła niej, zmęczeni podróżą nie mamy siły zastanawiad się nad każdą rzeczą, czy wrzucid ją już do
brudów, czy nie.

Siadamy w najwygodniejszym fotelu: o tym właśnie myśleliśmy w czasie naszej nieobecności w domu.
Nie pomaga: czujemy się jak na wizycie. I to na takiej, na którą nie wiadomo po co przyszliśmy.

Dzwonimy do znajomych, ale nie ma nikogo w domu. Siedzimy na brzegu krzesła, czujemy się
skrępowani, nie zmieniamy ubrania na domowe, bo czujemy się tak straszliwie i dziwnie obco.
Widzimy wyraźne pęknięcia na suficie, brudne ściany, pajęczynę w kącie, ubogośd naszych mebli,
wytarcia.

Obijamy się po kątach. Chcemy wyjśd, ale też nie ma dokąd. Nasz dom stracił na chwilę życie
pozostawiony sam. Zajmie nam to wiele godzin, zanim zagrzejemy wszystko naszą obecnością.
Początek fin de siècle’u
Napisz do mnie chociaż krótki list...
...śpiewała Halina Frąckowiak.

Nie napiszę, tzn. chcę napisad. Mam napisad. Sumienie żre mnie, że nie piszę. Ale nie mogę. Myślę
ciągle, żeby napisad, ale nie ma takiej siły. Nie mam kiedy. Jutro napiszę. Jutro wcale nie jest jutro.
Jest to wielkie abstrakcyjne jutro, które może będzie kiedyś, w przyszłości niezbyt bliskiej, bo w tej
wiem na pewno, że na nic nie mam czasu, ani zbyt dalekiej, boby wszystkie sprawy, jakie mają byd
załatwione jutro, zdezaktualizowały się zupełnie.

Dostajemy kartki i listy, które wałęsają się pod ręką, żeby ma nie odpisad, potem już coraz dalej od
zasięgu naszego wzroku, potem przechodzą na rosnącą kupę rzeczy, które trzeba załatwid. Aż
wreszcie gdzieś znikają. Chcemy bardzo. Ale nie mamy kiedy.

Książki, które trzeba przeczytad, tygodniki z ciekawym artykułem już półrocznym. Zimowe rzeczy,
które mają byd w lecie schowane, a nie są, przekręcają się zimy i lata, rzeczy niepotrzebne kotłują się
w ciasnej szafie.

Strasznie mili znajomi, którzy nagle objawili się, że są niedaleko, tak, tak, zadzwonimy na pewno w
przyszłym tygodniu, musimy, ale to musimy się spotkad, oni mają zadzwonid, my mamy zadzwonid.
Nikt nie dzwoni, nikt nie woła.

To nie mamy czasu, bo zdajemy maturę, to dziecko zdaje maturę, to juz wnuczek zdaje maturę.

Robimy tylko to, co musimy, co jest najbliżej nosa.

Zamiast napisad list do rodziny (a rodzina to jednak rodzina), idziemy na nudne party, bo właśnie w
tej chwili na nas gwizdnęli, zamiast spotkad się z kolegami ze szkoły, a wiemy, że te związki są bardzo
prawdziwe, zajmujemy się tym, co w tej chwili nam przyjdzie do głowy. Coś polakierujemy na inny
kolor albo przefarbujemy, a tu karnisz nie przybity od pięciu lat i stołek trzeba skleid od miesięcy.

Zamiast siąśd i przemyśled, zamiast się pogłębid, to siadamy, ale przed telewizorem, jak jest mecz, i
wołamy: dawaj go! dawaj!, a tu tyle dzieł nie przeczytanych, tyle myśli pięknych, byle tylko sięgnąd
ręką, tylko trzeba się zatrzymad, poczud, że się żyje, a nie pędem lecied do siedemdziesiątki nie
oglądając się na boki.

Nie wyrabiam się


Osoby wytworne może nawet nie znają tego terminu. Jednak jeśli dobrze posłuchad, słyszy się go
często dookoła: nie wyrobimy się czy będziemy mogli się wyrobid, nie wyrobię się czy jednak się
wyrobiłem.

Tłumacząc na dawną polszczyznę znaczy to: nie nadążam, nie daję rady, nie wykonamy planu, jednak
zrobiłem, zmieściłem się w określonym czasie. Nie wyrabiamy się, czyli nie zdążamy - w czasie. Czas
kurczy nam się nieludzko. Jesteśmy ogarnięci ciągłym pędem. Wszystko dookoła zawalamy, często nie
tykamy rzeczy zaplanowanych na ten dzieo.

Nawet jeśli prowadzimy życie ogólnie biorąc senne, prowincjonalne, leniwe, życie, w którym nic się
nie dzieje, jeżeli płyną nam dni i tygodnie, o których nic nie można powiedzied, w których nic u nas
nie słychad - to jednak nie potrafimy dogonid pędzącego czasu. Już obiad, już kolacja, już zima i już
lato. Wakacje i zaraz Boże Narodzenie. Młodośd i zaraz starośd. Nawet jeżeli pozornie nic, to jest
południe i zaraz wieczór. Czy biegamy po kuchni, czy po polu, czy snujemy się w pracy, nie możemy
nadążyd z czytaniem. Czytamy, to nie oglądamy. Oglądamy, to nie możemy nadążyd, by widywad się z
przyjaciółmi, pisad listy, zrobid porządki w szafie, gimnastykowad się, chodzid na yogę, kichnąd, usiąśd
i pomyśled.

Taki, który coś robi naprawdę, zasuwa pełną parą i ma widoczne rezultaty, też nie może się wyrobid i
ma wszystko zawalone: życie rodzinne, wiosny i jesienie, nie pogłębia się, tylko wyjaławia. Nie
możemy nadążyd, by pójśd do kina, przeczytad gazety tygodniowe, pójśd na wódkę. A gdy pójdziemy
na wódkę, bo na to jeszcze wykroimy czas, to murowane zawalimy coś innego. Albo odpoczywamy i
śpimy, ile trzeba, i nie mamy czasu na życie, albo żyjemy i nie wyrabiamy się w spaniu.

Nie pracujemy, jak niektórzy, dziko, intensywnie, na pełny wycisk z człowieka przez osiem godzin i
potem nic z nas nie zostaje, tylko możnośd tępego strzyżenia trawy. Ale nawet pracując źle i
odpoczynkowo nie możemy się wyrobid w innych sprawach. Na pewno jest w tym znaczny element
złej organizacji. I to nie tylko na zewnątrz nas, ale i naszej własnej, prywatnej.

Ale, o dziwo, jest to stygmat czasu, tempo życia, które pociąga nas wszystkich. Nawet tych opornych i
sennych. Nawet tych zupełnie biernych, którzy tylko oglądają telewizję. I oni nie mogą się z niczym
wyrobid. Między wiekiem grania w klasy a wiekiem pykania fajki na przyzbie spieszymy się cały czas i
nie możemy się wyrobid. Ilośd rzeczy, które mieliśmy zrobid i nie zdążyliśmy, przygniata nas jak góra i
psuje nam każdą chwilę w życiu. W czasie każdej przyjemności odczuwamy chod słabe wyrzuty
sumienia, że powinniśmy robid, coś innego, bo się nie wyrobimy.

Obyś żył w ciekawych czasach


Denerwujemy się bez przerwy o wszystko. Nie mówię o tych drobiazgach, które nas doprowadzają do
szału, ale o sprawach istotnie denerwujących, które opowiedziane jeszcze po paru godzinach i dla
słuchającego są zrozumiałe.

Może mniej denerwuje się grupa, której programem jest działad jak najmniej. Jakoś to be. Ci się nie
dają wciągnąd w żadne sprawy, które mogą spowodowad naruszenie im spokoju, bo nie, to nie.

Pewnie też nie bardzo wścieka się co dzieo grupa robiąca ściśle, co szef kazał, według zarządzeo,
czasem nawet zdając sobie sprawę - tylko teoretycznie - że można by coś zdziaład więcej, ale oni tego
nie zrobią, bo nie widzą powodu, chod głową nawet -pokiwają. Piją herbatę i wolno pracują, żeby
jakoś czas przeleciał, a potem wychodzą i kurtyna zapada. Robią swoje odtąd dotąd i nic ich więcej
nie obchodzi, nie wynoszą z sobą do domu różnych problemów z zakładu, bo one ich nie bardzo
denerwują, nie chcą wylad żonie na głowę zupy dlatego, że transport w przedsiębiorstwie nawala.

I grupa innych, która się wiecznie o coś rwie i o coś walczy, drąc sobie nerwy na strzępy. Serce wali,
ciśnienie skacze, żołądek nawala, a oni dalej swoje. Ci drudzy ich nawet czasem podziwiają, że im się
też chce, ale w sumie uważają ich za idiotów.

Nie jest ich zresztą bardzo dużo, a maści są różnych, jednych rozsadza talent, innych energia i chęd
działania, inni są gejzerami pomysłów, świetnymi organizatorami, a inni po prostu nie są obojętni i
muszą to coś naprawiad, to bardzo dobrze pracowad, to nie przechodzid obojętnie koło nonsensu itd.,
itp. I dlatego ciągle się czymś denerwują. Nawet jeśli nie -pokazują po sobie. A cała maszyna dokoła
działa, żeby ich doprowadzid do szału, zniechęcid, obezwładnid. Niektórzy się nie dają, bo chcą jeszcze
pożyd, merdad się zwariowad, nie wpakowad się w ostrą nerwicę. Inni, jak oszalałe konie, pędzą ku
jasnym dla siebie celom. Czasem się im udaje i wtedy są przez chwilę bardzo kochani, ale potem dalej
dostarcza się im masę powodów do denerwowania.

A hasła ogólne są, żeby walczyd, żeby pchad i posuwad. Działaj, bracie, ze wszystkich sił. A potem
tylko żryj relanium i opanowuj trzęsionkę wewnętrzną. A potem już wpadasz w takie stany, że w
głowie ci się -tylko te twoje sprawy mielą. Nie będę się tym przejmowad - ryczysz w środku - rzucę
wszystko i pójdę na zieloną trawę leżed, ale dalej uparcie swoje ryjesz, łeb ci pęka, apetyt zamiera,
pociąg seksualny wygasa, sny masz okropne, nerwicę wszystkiego. Ależ to jasne, że tak nie można, to
wszystko bez sensu, czy nie można tego wszystkiego na spokojnie, to samo robid, a tak się nie
denerwowad, tnie przejmowad po prostu? Teoretycznie można. Ale w praktyce u nas, jeśli się tak nie
przejmowad, tylko mied podejście spokojne i filozoficzne, to już się głową o mur -bid przestanie. A bez
bicia głową o mur nie zawsze da się coś zdziaład. I właśnie to jest też bardzo denerwujące i bez sensu.
Co komu z tego, że on już leży w szpitalu z zawałem, przecież mógł jeszcze tyle zrobid. Może lepiej
byłoby zastanowid się przedtem, zanim go dostał, że przydałby się ten człowiek z prawdziwą pasją.

XX wiek
Straszne tempo. Wszyscy dokądś pędzimy. Nie mamy czasu na nic, jesteśmy załatani do kresu
możliwości. Jakkolwiek byśmy próbowali rozplanowad ekonomicznie nasz czas, z prostego rachunku
wynika, że doba jest za krótka. Na pracę, rodzinę, sprawy gospodarcze, dojazd, kulturę, odpoczynek.
Dzieci wychowad, skarpetki cerowad, leczyd się, czytad - wykluczone. A jeszcze trzeba się rozmnażad,
pracowad społecznie, załatwiad godzinami tę samą sprawę, kupid fotele. Jak mówi Kamyczek: galop
do śmierci.

Osobiście pędzimy nie tyle do postępu, ile do autobusu, a autobus ucieka. Stoimy z głupią miną.
Wszystko jest racjonalne, tylko po co pędziliśmy? Wykonujemy bardzo dużo bardzo pospiesznych
ruchów rąk, połowa bez sensu, wszystko leci na podłogę, cholery można dostad, Wielkie
przyspieszenie, darcie nerwów do ostateczności, czuje się blisko eksplozję wewnętrzną, buch, buch,
prask, prask, a efekty żadne. Teraz spróbujcie to samo zrobid powoli. Nie ze szczególną flegmą,
umyślnie opóźniającą- akcję, ale wolniej, tak, by wyeliminowad te szalone ruchy.

Nie chodzi o tempo, chodzi o efektywnośd. Wielki ruch, wielki wiatr, skakanie z tematu na temat,
wracanie po dziesięd razy do tej samej sprawy i w koocu jej niezałatwienie, przerzucanie się z jednej
roboty w drugą, niczego niekooczenie, ręce się trzęsą, głos się łamie, papieros drży, a surowce nie
dostarczone, bo się na czas nie załatwiło. Zabójcza zasada robienia wszystkiego na ostatnią chwilę,
nagły zryw i gonitwa dookoła, bliski człowiek jest świnią, jeżeli nam nie pomaga, przecież widzisz, jak
się spieszę, I niech wtedy powie: - To mogłeś to zrobid wcześniej - albo: - Po co siedziałeś i oglądałeś
bzdety w TV i tak dalej - to go nienawidzimy za jego nieludzki stosunek.

To spieszenie się cały dzieo w żadnej sprawie, prócz nerwicy chyba innych skutków nie przynosi. Nie
sugeruję, że czasem nie trzeba się spieszyd, ale chodzi mi tu o tę kołowaciznę wieczną, beczkę
śmierci, po której wydaje nam się, że musimy jeździd. Siedzied, czytad gazetę do ostatniej chwili, a
potem się zerwad i szaled, żeby zdążyd. Albo działania pozorne, albo działania bez sensu, albo tak
bardzo zła organizacja, że mamy uczucie, że tylko wściekle spiesząc się coś osiągniemy.
Zawsze dziwi nas niezwykle powolny rytm japooskiego życia, ceremonii, kina, teatru albo powolnośd
Skandynawów czy angielska flegma. Społecznie wydaje się ona mied błogosławione skutki. -My
jesteśmy bardzo szybcy w zapinaniu koszuli na jeden guzik za wysoko, a to, co naprawdę zrobiliśmy w
kraju szybko, to nie przez machanie rękami, bieganie i ten „imały pośpiech”. Ważne, żeby działad
skutecznie, nie szybko.

Człowiek nie jest pojedynczy


W moim mieszkaniu, w którym mieszkam wraz z rodziną, mamy jedną rzecz cudowną.

Poza tym mieszkanie jest takie sobie, często pełne niewidzialnych napięd, właściwie nie wiadomo
dlaczego. W koocu, po dwie osoby pracujące umysłowo w jednym pokoju, nie jest to bardzo dużo. Co
jedna napisze parę zdao, to drugi chrząknie, cmoknie, gwizdnie, syknie, siorbnie, kaszlnie, szurnie,
psyknie, wtedy myśl mi ulatuje, może jest zbyt mało ciężka i ważka, że tak lekka jakaś. Ale chwycę ją
po chwila, chwycę sens tego, o co mi chodziło, i już, już prawie kształt jej nadam, uformuje się coś
jakby zdanie w mym umyśle, ale jeszcze nieporadnie, szyk słów raczej, tłumaczenie z angielskiego
przypominające kurs dla początkujących, „de terd lesn”.

Wtedy ten drugi człowiek odsunie krzesło, zgrzytnie czymś metalowym po stole, powie aha,
przesunie gwałtownie jakieś przedmioty, puści radio, zgasi i powie przepraszam, zrobi parę kroków,
zaszura butami, zaskrzypi podłogą, szczęknie drzwiami, gdzie poszedł, poszedł po zapałki, cisza. Cisza
jest najgorsza, teraz ja się wsłuchuję, co robi, dlaczego ta cisza, może coś je, może nastawił herbatę,
może wyżera zupę na jutro.

Mam przerwany wątek, nic nie wiem, co robię, trzęsę się, mam się spieszyd, wkrótce wstaję i lecę z
tym tekstem, a tu dopiero wstęp napisany, o co w ogóle chodziło? Jakąż to mamy cudowną rzecz w
naszym mieszkaniu? Nic nie mamy cudownego. Prócz ludzi, którzy kaszlą, szeleszczą, nawet
wpakowani do łóżek czytają merdając gazetami.

Jak już się wszystko skooczy, chłopcy przestaną kopad piłkę pod oknami i ryczed głosami po świeżej
mutacji, autobusy przestaną zmieniad bieg po zakręcie, telefon dzwonid, dzieci żyd pełnią życia - to
zawsze jednak coś się będzie działo. Ktoś Wzdycha przez sen, ktoś człapie do łazienki. To skrzypnie
stara szafa, to zaśpiewa rura, to szurnie coś na klatce.

Czuję, że za chwilę rzucę się na podłogę i zacznę bid pięściami, kładę głowę na stole, zatykam uszy i
cicho jęczę, chcę od was, moi najdrożsi, moi najmilsi, moi przeklęci, gdzieś daleko uciec, od
wszystkich, nawet od mego psa, który ma najciekawsze sny, kiedy ja piszę. Wtedy przeklinam swój los
i zazdroszczę każdemu, nawet kowalowi, który kuje w hałasie, ale o to chodzi w jego pracy, nie
potrzebuje chwili- ciszy i spokoju do walenia młotem.

Coś miało byd, że mamy jakąś rzecz cudowną. Nie wiem nic, pójdę, zamknę się w piwnicy, może sobie
przypomnę, ale tam kot miauknie, szczur zaskrobie.

Teraz pijak śpiewa na ulicy, do widzenia, kochani, nie wiem, czy mam coś cudownego w naszym
mieszkaniu, spróbuję wysład wszystkich razem gdzieś, na przykład do kina, i wtedy sobie przypomnę.
Nie, do kina nie, bo pies zostanie.

Gdzieś, gdzie by mogli pójśd razem z kapiącym kurkiem w kranie.


Nasz początek fin de siècle'u
Hejże! Pędem, galopem! Spieszymy się ciągle. Na nic nie mamy czasu. Nie możemy nadążyd, nie
możemy powstrzymad bezlitosnego upływu godzin. Śpimy w pośpiechu, czytamy gazetę w pośpiechu,
robimy zakupy w pośpiechu, spiesząc się pracujemy, kochamy się spiesząc się. Tylko czy my
naprawdę śpimy, naprawdę kochamy się, naprawdę idąc zauważamy świat? Czy praca w pośpiechu
jest dla nas przyjemnością, czy daje nam satysfakcję? Czy potrafimy ją w ogóle odczuwad, rozlatani i
wiecznie zdenerwowani. We śnie dalej gdzieś biegamy i coś intensywnie załatwiamy. Budzimy się
zmęczeni i zaraz ogarnia nas ta znana wewnętrzna trzęsionka, która nie chce nas opuścid. Mamy
spięcia, stressy, odbija nam szajba, w lepszych wypadkach do środka, na zewnątrz nic nie widad, w
środku pękają niewidzialne petardy. Niezdrowo. Trzeba się wyładowad. Więc co, walid w mordę? Tłuc
szklanki, robid przysiady? Jeżeli się nie spieszymy potwornie, zagadamy się, zadumamy, zwiśniemy,
zaraz ogarnia nas poczucie winy, coś zawalamy, czegoś nie robimy, coś można by, coś by trzeba. Ja tu
stoję i gadam, a tam nie posprzątane, nie pozmywane, nie wyprasowane. Tam nie załatwione, tam
nie doprowadzone do kooca, nie przeczytane, nie nauczone.

Nie, jeszcze nie wszyscy dali się zwariowad. Są tacy, którzy pałę zupełnie przegięli. Powoli i bez energii
- będzie, to będzie. Nerwy w porządku, serce w porządku, niewiele osiągają, wyznawcy Panarejowej
ideologii. Nie wszyscy dali się zwariowad i są tacy, którzy potrafią żyd normalnie, jak trzeba,
przyspieszą, ale nie zawsze i nie ciągle, nie w każdej sprawie i bez sprawy.

Wplątani w psychiczny kołowrót bez wyjścia, biedni kandydaci do ciężkiej nerwicy machają szybko
rękami, wszystko strącają i dwa razy dłużej muszą to coś robid. Nie opierają się nawet o krzesło, żeby
było prędzej, i wiecznie napięci patrzą na zegarek, szaleją w kolejce, szaleją wszędzie, gdzie czekają,
uważają zresztą, że są wspaniale zorganizowani, mają czas rozplanowany na minuty, i chod pięknie
ten plan wykonują, zawsze, zawsze, żeby nie wiem co, wszystko się gdzieś łamie o jakieś minuty, są
poślizgi i już pogranicze histerii, wszyscy dokoła nic nie robią - myśli taki - tylko ja jeden się spieszę i
daję z siebie wszystko. Wszystko zresztą muszą załatwid, nie przepuszczą i nie popuszczą. I jeszcze
kontrolują, czy gra tak, jak tego chcą. Niby pędem, a po dziesięd razy wraca do tej samej rzeczy,
gonitwa małego jamnika za własnym ogonem.

Może trzeba rzucid takie życie i zacząd dwiczyd głębokie oddechy. Może trzeba sobie powiedzied, że
nie spieszymy się wiecznie z samego musu pośpiechu, tylko raczej ze zdenerwowania wywołanego
uczuciem niemożności opanowania całej sytuacji. Nawet jeśli działamy w organizacji, której system
nie daje nam sprawnie i efektywnie działad, otoczeni przez ludzi i przepisy, które nam to
uniemożliwiają, nie pośpiechem i darciem nerwów coś poprawimy. Pośpiech sam może byd skutkiem,
ale i przyczyną darcia nerwów. W każdym wypadku trzeba by to opanowad.

I co, byd powolnym, obojętnym, spokojnym?

Nie wiem. Nie wiem, nie mam czasu się nad tym zastanawiad.

Rozmyślania nad zlewozmywakiem


Są ludzie, którzy nigdy nie mają na nic czasu. Nie mają czasu odpisywad na listy, remontowad
mieszkania, nic naprawid, pójśd na operację, rozwieśd się, czytad tygodników, spotkad się z
przyjaciółmi, iśd do teatru, rozmnażad się, zjeśd spokojnie.
Ale wyobraźcie sobie, a może przyjdzie to Paostwu bardzo łatwo, bo sami do nich należycie, że jest
bardzo dużo łudzi, na oko większośd, którzy mają na wszystko czas. No, może nie dosłownie na
wszystko, ale na to, czego chcą, na to, z czego składa się ich życie. Mają to życie normalne i zupełnie
nie odczuwają tego nie-mam-na-nic-czasu, stanu paniki. Pracują i uprawiają sport, romansują i
czytają, bankietują i słuchają koncertów. Na czym to polega? Czy ci pierwsi są geniuszami
zatopionymi bez reszty w swoich superpracach, wynalazkach i dziełach? A ci drudzy tylko skromnie
uprawiają swój ogródek? Najczęściej jest całkiem odwrotnie.

Nie-mam-na-nic-czasu jest tylko niekiedy stanem faktycznym, jeśli rozciągniemy rzecz na lata.
Najczęściej wydaje się jednak byd stanem psychicznym. Gzy naprawdę chcę mied na wszystko czas?
Czy też robię tylko to, co najbardziej mi odpowiada? A udaję przed sobą, że muszę to robid, i tak
dobrze udaję, że sam w to wierzę. Robię, co najbardziej chcę, i na to mam zawsze czas. To nazywam:
nie mam na nic czasu. Na to swoje, cc mnie bawi, mam czas nieograniczony. Oczywiście słowo „bawi”
jest tu rażące i wręcz obraźliwe. Jesteśmy przecież zaharowani na śmierd, robimy coś, bo musimy.
Naród tego od nas oczekuje, szef tego od nas oczekuje, rodzina.

Nie myślę tu o matce sześciorga małych dzieci, porzuconej przez męża i pracującej na półtora etatu,
biorącej nadgodziny na nocną zmianę i robotę chałupniczą za sąsiadkę. Myślę o tych, co lecą głównie
jednym torem. To nie musi byd tor: praca. Nie-mam-na-nic-czasu występuje na tle roboty, ale także
zbieractwa, treningu, zboczeo towarzyskich, czegokolwiek.

Zróbcie eksperyment: zabierzcie mu na chwilę to jego główne zajęcie-wampira. Zobaczymy, czy


wtedy zrobi to, na co rzekomo nie ma nigdy czasu. Czy odpisze, naprwi, zaceruje, przeczyta,
pogimnastykuje się, odwiedzi ciotkę Adelajdę? Nie, będzie się obijał, pusty i mętny z coś-by-trza
wyrazem twarzy.

Ojcowie rodzin, którzy terroryzują otoczenie swoim nie-mam-na-nic-czasu, wymagając wszystkiego,


okopani w stosie papierzysk albo obłożeni stosem narzędzi, za którymi rozwiązują krzyżówkę - są
zjawiskiem prawie pozytywnym w porównaniu z tymi, którzy sami wierzą w swoje dzikie zagnanie,
zapędzenie, swój los okrutny: skrzyżowanie galernika z tancerką kankana.

Odmawianie sobie wszystkich przyjemności w imię poświęcenia się dla stylu: koo w kieracie. Czy też
uwielbiam ten kierat? Przecież sam go sobie nałożyłem. Nieprawda, że życie mnie tak wkałapudkało.
Mam pretensję, że ja zasuwam, a inni „mają coś z życia”. Że doprowadzam się do stanu psychicznego,
w którym każda rzecz robiona, poza tym swoim jednym, wydaje się stratą czasu, czymś nie w
porządku i wzbudza poczucie winy. Umysł skołowaciały nie chce dobrze i szybko myśled, nogi nie chcą
chodzid. Jak tym prasnę! - marzysz, ale nie praskasz, bo nie chcesz. Wszystko to sobie sam nakręcasz,
bo nie masz dystansu, bo wpadłeś w korkociąg, bo nie umiesz się zrelaksowad, bo wziąłeś za dużo
obowiązków, bo lubisz siebie w poetyce męczennika. .:
Sytuacje
Tu musi być
Było tu, przysięgam, że było. Tu leżało, na stole. I nie ma. Zginęło, zapadło się.

Szukamy rzeczy w różny sposób. Dramatycznie i namiętnie. Leżało coś na pustym stole, tylko ta jedna
rzecz, i nie ma. Nie ma, chod nikogo w międzyczasie nie było. Nie możemy w to uwierzyd.
Wychodzimy z pokoju i wpadamy do niego jeszcze raz. Musi leżed. Nie leży. Ależ to chyba tylko
przywidzenie. Musi, musi, było tu. Ja zwariuję, gdzież się to podziało, tu leżało - i tak w kółko.

Szukamy skrycie i powolutku, systematycznie po całym mieszkaniu. Książka po książce, szuflada po


szufladzie. Czegoś, co było kilka lat temu. Gdzieś wsiąkło, ale byd musi.

Szukamy ze strasznym, głębokim namysłem czegoś, co dokładnie, precyzyjnie schowaliśmy. Ale


gdzie? Ach, już wiem. Tam. Idziemy zadowoleni do sobie wiadomej skrytki. I nie ma. I tak możemy
tygodniami, nie przyznając się nikomu.

Szukamy burzliwie i z wściekłością. Wyrzucamy rzeczy z szafy. Wysypujemy całą zawartośd szuflady.
Robimy okropny bałagan, w którym dopiero nic nie będzie można znaleźd. Zanurzamy ręce w
rzeczach i kopiemy w nich z pianą na ustach. Musi tu byd! Ale nie ma.

Są poszukiwania codzienne: kluczy - stoimy pod drzwiami, papierosa - po całym domu w nocy,
znaczka - dopiero były, zapałek.

Świetnie szuka się w papierach. Jakiegoś starego dokumentu, zaświadczenia, gwarancji. W zasadzie w
jednym tylko miejscu mamy tzw. papiery. I dlaczego tego tam nie ma?

Kobiety szarpią sobie nerwy szukając bez przerwy czegoś w torebce. Wychodząc z domu szukają
rękawiczek, kluczy, siatki.

Materia nie ginie? A gdzie podziały się te wszystkie przedmioty, których nie możemy znaleźd?

Trzeba mied porządek, wtedy się nie szuka - powiedzą zawsze bardzo rozsądni Czytelnicy. Ba, to jest
jeszcze gorsze. Szukanie w bałaganie stwarza nadzieję znalezienia tej zgubionej rzeczy. To musi gdzieś
byd w tym rozgardiaszu. Już, już, zaraz się znajdzie. Prawie przeczuwasz, że tu będzie. Nie ma, ale to
nic. Słyszysz jakby wołający cię głosik tego przedmiotu.

Ale szukanie czegoś, gdy się ma porządek, to prawdziwa męka. Właściwie jest się bez szans, wszystko
ślicznie poukładane. I jeżeli nie ma tego na swoim miejscu, gdzie szukad? Zaglądasz beznadziejnie na
różne półki, a tam leżą sobie rzeczy równiutko i nic się nie ma prawa zadziad. A nie ma!

Nie ma nic! Nie ma w notesie numeru telefonu instytucji, do której się masę razy dzwoniło - przecież
nie może byd wśród kosmetyków w łazience. Nie ma drugiej czarnej skarpetki - przecież nie może byd
w kuchni w kredensie, nie ma listu, na który się miało odpisad. Ale coś leży za tapczanem. Jest. Ale nie
to.

Nie lubi się czegoś zgubid. Obchodzimy jeszcze raz ulicę, którą szliśmy, tu mi musiało wypaśd.
Obwąchujemy po kilka razy schody - tu mi się odczepiło. Szukamy beznadziejnie w trawie, w piasku
na plaży. W tym tkwi jakaś tajemnica. Było i nie ma. No to jakże tak? Przecież było. Ja oszaleję!
Istnieją poszukiwania połączone ze śledztwem w rodzinie. Kto, mi to ruszał? I nikt się nie przyznaje.
Albo z wyznaczeniem nagrody za znalezienie ukochanego ołówka.

Szukamy chyba od tysięcy lat, bo tylko atawizmem można uzasadnid takt, że nawet jeśli cała rodzina
wyjechała na wakacje i jesteśmy sami albo jeżeli w ogóle mieszkamy sami, to zawsze zawrzaśniemy: -
W tym domu człowiek nie ma prawa mied nic na swoim miejscu!

Sobotni wieczór pusty


Jesteśmy kompletnie wykooczeni po całym tygodniu pracy, jeszcze zakupy, stanie w kolejkach, jakieś
sprzątanie w domu, robótki, krzątanina. I jeżeli mamy jakieś zaplanowane wieczorne wyjście, nawet
takie, na które cały tydzieo się cieszymy - jest ten moment: Boże, co byśmy dali, żeby nie trzeba było
tam iśd. Po prostu nie mamy siły. Marzymy o odpoczynku, zmęczenie nas obezwładnia. I oczywiście
idziemy.

Ale może byd i inna sobota. Nic nie jest zafiksowane, lecz są pewne perspektywy, ktoś ma zadzwonid,
gdzieś nas zabrad, ktoś ma przyjśd, coś będzie. Wtedy nie czujemy tak silnie zmęczenia, raczej pewien
niepokój, że nic z tego nie wyjdzie, ale na razie krzątamy się dziarsko mając jeszcze coś przed sobą.

Sobotni wieczór magiczny, pełen możliwości, inny niż wszystkie wieczory w tygodniu. W sobotni
wieczór liczymy na coś, coś ma byd, i jeżeli nic się nie dzieje i życie zamienia go nam w wieczór
wtorkowy, czujemy się okropnie zawiedzeni i rozczarowani. Nikt nie zadzwonił, nikt nas nie zabrał,
wszyscy o nas zapomnieli. Gorzkie żale zalewają nam duszę. Uczucie osamotnienia podpływa pod
gardło i ściska. Siedzimy w fotelu pełni napięcia, wsłuchani w kroki, szmery; i dzwonki. Może jeszcze
przyjdą, może jeszcze sobie o nas przypomną.

Wiemy, że wszyscy są razem, a nas zostawili, że wszystkim jest wesoło, a mam smutno, jest jakieś
wyczuwalne napięcie w sobotnim wieczorze. Poszlibyśmy pod budkę z piwem, poszlibyśmy do
sąsiadów na telewizję. Ambicja nam nie pozwala tnie zrobid, nie potrzebujemy łaski. Potem patrzymy
zdumieni, jak nam ręka sięga do telefonu, ale nigdzie nikogo nie ma, gdzieś poszli, oczywiście.
Wreszcie ktoś podnosi słuchawkę, słyszymy nasz głos zdawkowy, udający, że my tylko tak, no to do
widzenia.

Wtedy pogrążamy się jeszcze głębiej. Oglądamy nasz pokój nieprzyjemny i wstrętny, liszaje na ścianie
i poobgryzane frędzle. Przedmioty jakby zbliżają się do nas. Czujemy, jak najeżdżają na nas jakieś
punkty.

Ale nic nie szkodzi, za to pójdziemy wcześniej spad, nareszcie się odeśpimy i bardzo dobrze. Ale nie
idziemy, bo jest sobota i na coś podświadomie liczymy, i czegoś chcemy, żeby się działo, i nie ma tak
nudnej propozycji, żebyśmy na nią natychmiast nie przystali. Spad się nie położymy, będziemy się
grzebad po domu, coś czytad - może to nas rozerwie, ale żal do życia nie pozwala skupid się nad
książką.

Sobotnie wieczory: lunaparki i fajerwerki, bale, flirty, perfumy, komedianci i tancerki, szampany i
duże jasne, kwartet smyczkowy i Frank Zappa, wszystko jedno, może byd herbata z konfiturą u
sąsiadki, byle nie próżne oczekiwanie.
Decyzja
Jednak trzeba ją czasem podjąd. Co robid, oj, co robid? Zdecydujesz szybko, będzie głupio i trzeba
będzie sprawę najpewniej odkręcad albo już upierad się przy swoim, nawet bez przekonania.

Więc chcesz rozsądnie, z namysłem, rozważnie.

Tak naprawdę, to rzadko nam się zdarza w życiu sytuacja, kiedy musimy się decydowad na coś, co
może mied poważne następstwa. Żebyśmy w dodatku mieli w pełni wolny wybór. Jeżeli nie jesteśmy
na wysokim kierowniczym stanowisku, kiedy to również z rzadka decydujemy sami. Małych decyzji
mamy pełno bez przerwy. Omal nie zdajemy sobie sprawy, że o czymś rzeczywiście decydujemy. Ale
te ważne, doniosłe dla nas sprawy, kiedy są dwie albo więcej możliwości i - tak i tak dobrze albo tak i
tak źle, co wybrad?

Dusimy najpierw to w sobie, mielemy w myślach różne za i przeciw. Gdybyż sprawa była jasna: tak
będzie dobrze, a tak niedobrze. Ale wszystko ma swoje pozytywne i negatywne strony, im bardziej je
wyważamy, tym bardziej się komplikuje. Więc sięgamy po radę. Radzimy się rodziny - na pewno życzy
nam dobrze - albo jest to rzecz, której decyzja będzie mied wpływ na rodzinę, więc z natury dyskutuje
się ją na forum familijnym.

Radzimy się przyjaciół, wałkujemy sprawę dogłębnie, robi się coraz bardziej zawiła, w koocu mamy
uczucie, że jakkolwiek zdecydujemy, będzie głupio.

Ba, żeby to człowiek znał swoją, przyszłośd, wiedział, jak to wszystko się ułoży, co wyniknie z naszej
decyzji. Snujemy rozważania futurologiczne. Układamy plan, ale czujemy, że on też niepewny,
wydumany, nic nie wiadomo. Dobrze, jeżeli mamy przyjaciela, który widzi bardziej obiektywnie, bo z
boku, naszą sytuację, nasze możliwości, zna nasz portret psychiczny, zna życie. Wtedy umie jasno
rozproszyd nasze wątpliwości i kiwamy głową, i już jesteśmy przekonani, i wiemy, że ma rację. Ale
potem znowu opadają nas wątpliwości, im bardziej „tak”, tym bardziej my, że nie. Więc, co chcesz
robid, to prostu powiedz, co chciałbyś, co czujesz? - ryczą zniecierpliwieni, zamęczani przez nas ludzie.
Ba, żeby to wiedzied, od tego myślenia i gadania nic już nie wiemy, co chcemy. Zresztą chcenie to
jedno, a rozsądek drugie.

W młodości jakoś łatwiej, nie było takiej myślówy. Wybierało się szkoły, uczelnie, zawód, kierunek,
często pod presją rodziny, warunków, przymusów. Tam się szło, gdzie iśd było można, albo za głosem
serca, był on słyszalny. Był mus psychiczny, pasja albo inercja i było się pchniętym. Ale w gruncie
rzeczy później tego nieraz żałujemy albo żałujemy, żeśmy rady nie posłuchali. Rzeczywiście mówili,
ale myśmy nie słuchali. Więc teraz chcemy rozważnie i mądrze, krótko mówiąc, sami nie wiemy,
czego chcemy.

Można by zresztą wykryd czego, powiedzied sobie: zrobię tak - i sprawdzad przez kilka dni, czy
czujemy się zadowoleni, a potem powiedzied sobie: zrobię zupełnie odwrotnie, i znów zbadad się
emocjonalnie. Ale wiemy także, że chcenie nie zawsze jest rozsądne, i mogą działad względy wygody,
mniejszego wysiłku itp.

Więc jeszcze wyszukujemy człowieka, „który się na tym zna”. Przedstawiamy mu całą sprawę i
czekamy na radę-wyrok. Może doradzad nam bardzo obiektywnie, ale nie zna zwykle naszych małych
względów, dodatkowych, które nawet głupio wyznad. Ale znowu powie ze swego punktu widzenia, z
pozycji swego doświadczenia, doda sprawie nowe aspekty. Może wykona to potrzebne nam
pchnięcie w którąś stronę, na które czekamy, ale nie ma gwarancji. Poszłoby się do wróżki,
schowałoby się głowę pod kołdrę. Ludzie! Co robid? I myślimy dalej.

Teraz
Trudno uchwytny moment. Pozorny mus, nieodwracalna koniecznośd. Musimy byd, żyd, tkwid w
„teraz”. Ale nie umiemy tego myślą uchwycid, czud mocno, że tak jest, jak jest. Nos mamy blisko
przytknięty, jakby do papieru, do szyby, do życia naszego, ale nos za blisko, nie ma odejścia żadnego,
perspektywy, spojrzenia i tylko nosem jak pies się jeździ po rzeczach, obwącha, poliże, posmakuje i
wypluje.

Bo to, co dobre, wspaniałe, to właściwie dopiero będzie. W przyszłości zupełnie niewymierzonej,


kiedy to na pewno wszystko jakoś nam się ułoży. Lepiej się będzie mieszkało, bo przecież tak się
gnieśd nie można, forsy będzie więcej, bo to nie do wytrzymania. Zmądrzejemy, pojedziemy,
przeczytamy, obejrzymy, ze sobą sobie damy radę. Biegniemy czy pełzniemy w przyszłośd pełni
nadziei, jeszcze żyjemy tymczasowo i nie naprawdę. Nawet jak się męczymy, to wytrzymujemy nie
margając bardzo, bo to się wkrótce skooczy. A to może trwad latami, całe życie nawet; połamany
widelec i musztardówka - potem sobie kupisz serwis, zacieki - a potem się pomaluje, zepsute zęby -
potem się naprawi, zła posada - potem się zmieni. Nie, nie uwierzę, że są to nawyki okupacji, to
naprawdę było dawno, są nowe pokolenia, nie mają nawyków i tamtych pięciu lat, to chyba cecha
psychiczna. Bywa, że ludzie się nie pobierają, bo każda dziewczyna to jeszcze nie ta, będzie coś
lepszego, przyjedzie książę na białym koniu - tak się powinna skooczyd historyjka.

Te wszystkie: od jutra zaczynam nowe życie, dziś nieważne, od jutra zaczynamy życie naprawdę.
Zmienimy się, mamy postanowienia, odbędziemy zasadniczą rozmowę, inaczej sobie ustawimy
pewne sprawy, dziś jeszcze nie naprawdę, całe życie nie naprawdę, inni się urządzają, przybijają półki,
karcą dzieci, robią słoje z kompotami, my na razie jeszcze nie, jeszcze nie ten czas. Potem szarzejemy,
liście z nas opadają, oglądamy się dookoła, życia jakby nie było. Takiego uchwytnego, ziemię mocno w
garści ścisnąd, potrzed – tego nie było. Zawsze się siedziało na brzegu krzesła w przycupie i w
przelocie. Nigdy się człowiek nie rozparł, że to już teraz, naprawdę i inaczej nie będzie, tylko takie
życie, jakie jest.

To daje nam też pewien luz, beztroskę i brak odpowiedzialności. Możesz pieniądze ciągle pożyczad,
możesz płaszcza na zimę nie mied. Można spid się. Przyjśd albo nie przyjśd. Bo „teraz” będzie później,
mamy obraz tego mglisty, ale przeczuwamy. Spotka nas zasłużone szczęście. Przecież jesteśmy
wyjątkowi i zasługujemy na coś lepszego.

Kąpiel
Straszliwy, absolutny luksus; leżę sobie w wannie, w ciepłej wodzie, i nic. Tak tkwid bez ruchu. Woda
ciepła, jest niesłychanie miło. Jesteśmy sami, sami, do diabła! Ani telefon: nie może, teraz się kąpię,
później zadzwoni, ani dzwonek: chwileczkę, kąpię się. Zanim cała rodzina będzie miała pilne interesy
w łazience i w koocu wyrzucą nas stamtąd po licznych stukaniach do drzwi i nawoływaniach - mamy
te swoje dziesięd minut szczęścia.

Niby jesteśmy w tej wannie w sprawie mycia, ale zaraz, zaraz, za chwilę zaczniemy jakąś konkretną
akcję, a jeszcze troszkę sobie tak poleżymy, wyabstrahowani, goli; i zadowoleni.
Sytuacja jest niewinna i sympatyczna w jak najbardziej demokratycznym sensie: leżysz w wannie w
ciepłej wodzie - czy leżysz w M-2 w wannie nawet nieco zbrakowanej produkcji Spółdzielni „Postęp
Społeczny”, czy w okrągłej wielkiej wannie miedzianej, czy kutej z czystego kryształu górskiego, sama
sprawa jest ta sama, ten sam jest kontakt z ciepłą wodą, a czy ona pachnie fenolem, czy płatkami
różanymi, to są już drobne, nieistotne różnice. Myśli szybują albo leniwie snują się, zawisają, prawie
znikają.

Chyba wszystkie inne luksusy, jakie są dla nas możliwe chodby w marzeniach, mają swoją drugą
stronę. Masz samochód - to go wiecznie naprawiasz, sprzedajesz, kupujesz, myjesz, zajmujesz się
nim, pochłania twój czas, energię, nerwy, pieniądze; masz willę - to masa do sprzątania, bez przerwy
się coś psuje, cały czas trzeba koło tego chodzid, jesteś daleko od większych skupisk. Wszelkie
rozkosze płynące z posiadania są rezultatem ciułania forsy i albo pochodzą z ciężkiej pracy - podczas
gdy ten, co nie ma, leżał sobie na trawie albo grał w piłkę - lub z oszustwa (oj, ileż to nerwów).

Nawet jeżeli tylko jesz luksusową kolację, to myślisz o tym, na co ci zaszkodzi, ile z tego utyjesz i jak to
nie powinno się na noc najadad.

Przykłady są naiwne (a w ogóle jest ich mnóstwo), ale wiecie już, o co chodzi.

Otóż wydaje się, że leżenie w wannie nie ma swojej drugiej strony. Nie płaci się za to żadnej ceny. Nie
ma to żadnych złych skutków (komu szkodzi, ten nie leży). Nie powoduje straszliwego rozleniwienia
jak zbyt długie leżenie w łóżku, gdyż w sumie nie może trwad za długo. Woda stygnie i trzeba wyleźd.

A jednak gryzie mnie sumienie, kiedy leżę w wannie. Może to nie jest sumienie, ale czuję, jakby coś
było nie w porządku. Nie wiem, czy to znaczy, że dochowaliśmy się nowego człowieka, czy zupełnie
zwariowałem od tego wszystkiego.

Niby jest bardzo fajnie, ale jakoś za dobrze, po prostu za dobrze, i w dodatku nic z tego nie wyniknie,
nic potem nie będzie.

Bo cokolwiek robimy, to po coś albo coś z tego powinno wyjśd, albo chociaż nie jest nam przyjemnie,
albo jest nam przyjemnie, ale wiemy, że to jest złe -to zawsze coś. Możemy sobie chodby dorobid
jakieś uzasadnienie: leżę na tapczanie, bo odpoczywam i relaksuję się; leżę - bo się dotleniam; patrzę
w telewizję, bo może coś, zobaczę; dłubię gdzieś - może coś wy dłubię.

A tu wiadomo: nic z tego poleżenią nie będzie. Ale leżymy, czas się nam niby zatrzymuje, może znowu
jesteśmy mali, patrzymy sobie tępo w sufit, nie musimy się wstydzid naszego ohydnego ciała, ogarnia
nas dobrod i przebaczenie.

A za łazienką już świat kłapie zębiskami, a my tu jeszcze troszkę, pierzyna wody i czy to myśl - jak
łepek od szpilki - że coś nie w porządku robimy, żeśmy się oderwali, zamknęli, tkwimy i jest nam miło
- czy to jest sygnał, żeśmy dali się zwariowad?

Zasypianie
Kładziesz się do łóżka, gasisz światło, podciągasz kołdrę pod nos. Czasem od razu zasypiasz na
zasadzie kamienia rzuconego w wodę, zdaje się, że zasypiasz, zanim się położyłeś.
Inni dzielą się z grubsza na dwie szkoły: zasypiających po jakimś czasie i w ogóle nie mogących zasnąd.
U pierwszych przebiega to różnie. Dłużej lub krócej poleżą, pomyślą o tym i owym, snują plany,
marzą, martwią się, na wpół usną, potem wrócą na parę minut, trochę się im pobełta i już ich nie ma.

Drudzy leżą z oczami wbitymi w ciemnośd, kręcą się na swoich madejowych łożach, wpadają w różne
stany. Na ogół w koocu też zasypiają.

Myśli tych łatwo zasypiających są wesołe i smutne. Ale dziwne jest to, że wybiegają poza nich, żyją
prawie własnym życiem. Coś się wyolbrzymia, rośnie do rangi wielkiego problemu, coś nam
potwornieje, coś wydaje się łatwiejsze niż poza łóżkiem. Wszystko to rano wyda nam się błahe i bez
sensu. Sens nocny przedsenny jest inny, inne są hierarchie spraw. Muszę to zrobid, muszę tak zrobid -
myślisz i zasypiasz w poczuciu, że będzie dobrze. Jesteś odważny, mądry, wspaniały.

Ale znów gdy martwisz się czymś, co wygląda kiepsko, i jeśli dobrze, solidnie się pomartwisz, możesz
automatycznie przeskoczyd do tej drugiej grupy; cierpiących na bezsennośd. Jak sobie dobrze
popuścisz w pesymizmie, to przynajmniej na jedną noc wyłączysz się ze spania.

A ci, co leżą z otwartymi oczami, ci mają za swoje. Przechodzą różne niemiłe stany: przerażenia,
smutku bezbrzeżnego, lęków. Sytuacja wydaje się im bez wyjścia. Uważają, że ich nikt nie kocha i są
sami na świecie, chodby obok oddychało równo ciepłe cielsko drugiego człowieka.

„Ale w gruncie rzeczy jestem sam - pławisz się w swoim nieszczęściu - i nikt mnie nie rozumie”. Tu
wracasz myślami do przyjaciela z młodości i wzruszasz się nad sobą strasznie. Potem widzisz siebie
małego i zaczynasz nawijad o tym, co mogłoby z ciebie byd, jak się zapowiadałeś, co chciałeś, jakie
miałeś ambicje. Tu wpadasz we frustrację i rozpacz. Nagle coś zakłuło cię w plecach. „Mam raka” -
wykryłeś i oblewasz się zimnym potem. Rozpamiętujesz swoją szybką śmierd i nagle kochasz na nowo
życie, którego dopiero co nienawidziłeś. Albo opracowujesz wersję śmierci długiej, męczącej i
powolnej. Jesteś już zupełnie pewny, że masz raka, czujesz go coraz wyraźniej.

Leżysz w dole przeklętego, zapadniętego łóżka albo na sztywnym materacu tego przeklętego,
twardego łóżka. Coś cię gniecie, ale nie masz siły poprawid. Dusisz się, a nie masz siły otworzyd okna.
Chce ci się pid. Boli cię głowa. Zęby z lewej, nie, to z prawej. Boli cię w krzyżu, masz raka nerek. Masz
stan przedzawałowy. Nie zrobisz już kariery, jesteś stary i niepotrzebny. Nie poznasz już nigdy nikogo
(wersja dla samotnych), rozpamiętujesz czyjaś dotkliwą obojętnośd.

Nie masz pieniędzy i znikąd nie weźmiesz. Czytasz sobie po raz setny listę koniecznych wydatków.
Buntujesz się przeciwko upiornej codzienności, przeciw codziennemu gotowaniu obiadów, zmywaniu
garów, kretyoskim zakupom. Myślisz z żalem o nie istniejących w twoim życiu wzlotach erotycznych,
braku samochodu i z powrotem o braku pieniędzy. Płaczesz bez łez nad sobą. Wszystko w tobie rwie
się i wije. „To już koniec! Ratunku! Nie chcę!” - zapalasz światło. Palisz papierosa. Zdaje ci się, że ktoś
wejdzie do pokoju i cię zamorduje. Ktoś stoi za firanką, zaraz wysunie rękę.

Rano w łazience zmywamy to z siebie prawie całkowicie. Ale jeszcze przez parę godzin mamy na dnie
oczu ten smutek myśli nocnych.

Straszne historyjki, które opowiadamy sobie idąc przez las


Jasne, chodzi o ciemny las. Robi on silne wrażenie, szczególnie na ludziach, którzy obcują z nim
rzadko, czyli na mieszczuchach. Idzie się przez ciemny las, najczęściej w czasie urlopu. Skądś się
wraca, czasem wchodzi się w niego o zmierzchu, idzie się prędko, ale wszystko dookoła ciemnieje,
gęstnieje, robi się strasznie i głupio. Więc udajemy chojraków, mówimy wesołymi głosami, sztucznie
głośno, ale jest w tym emocja, nawet dośd rozrywkowa, wszyscy się trochę poddają nastrojowi, więc
płyną opowiadania dla rozgrzewki, ale tematy kręcą się wokół metafizyki wiejsko-miejskiej. Zresztą
uroczy temat wakacyjny, bez tego by nie było. I czyś tkaczem, czy matematykiem, artystą czy
suwnicowym, każdy, ale każdy, nawet żeby zupełnie, ale to noc, nie wierzył w żadne „bzdury”, to ma
chod jedną historyjkę całkiem dziwną, która zdarzyła się chociaż jego wujowi, a najlepiej ciotce.

Ale i z tego świata są dobre historyjki na ciemny las. O dzikach, wilkach, żmijach, nietoperzach. Też są
fajne i też każdy zna chod jedną, która włosy wszystkim postawi na głowie, tyle że w ciemności nie
widad. Słuchad straszno i słodko. I jak coś w lesie trzaśnie lub szuśnie, to my: - „Oj!” - i do siebie
blisko. I wtedy wszyscy są mili i dobrzy, byle czud człowieka przy sobie, możemy i z wampirem iśd
Ściskając go za rękę, byle się szybciej skooczył ten cholerny las.

Idąc, opracowujemy zagadnienie: co by było, gdyby wyskoczył dzik? Pan Genio mówi, że się nie boi,
więc się go deleguje, żeby w razie czego walczył z dzikiem.

Ale najgorsze jest niewytłumaczalne, które unosi się w ciemnym lesie. To mają do siebie drzewa o
zmroku i po ciemku. Te historyjki o facecie, co stał w nocy na balkonie, a potem okazało się, że to cieo
gałęzi drzewa.

Wychowani na ilustracjach z Jasiem i Małgosią przechodzącymi przez las, które, niestety, pamiętamy
lepiej niż historię starożytną - mimo że kochamy przyrodę, i to coraz bardziej, boimy się nocnych
drzew.

Nie, nieprawdą jest, że boją się tylko miastowi. Większośd miejscowych dzwoni zębami na myśl o
pójściu w nocy przez las. A opowiadanka mają takie, że brr! Ale słucha się ich najczęściej już w domu,
przy lampie. A nie na miejscu w lesie urządza się małą kaźo psychiczną. Włącza się tam w ciemności
całego Hitchcocka. I tak w tej wspaniałej naturalnej scenerii idziemy zbaraniałą ze strachu grupką i
zamiast, jak zwykle, obgadywad znajomych, co by w tej sytuacji pozytywnie oderwało naszą myśl od
niespokojnych stąpnięd i plaśnięd dookoła - my straszymy się jeszcze bardziej przy pomocy małych
form literackich. Są one ustnie przekazywane, tradycyjne i bardzo popularne. Ich się nie wymyśla, one
są wszystkie autentyczne i naprawdę się zdarzyły. I to u nas, gdzie nie ma ani jednego zamku
szkockiego.

Telefon
Jest pewna, mała chyba jednak, grupa ludzi, która naprawdę nie chce mied telefonu. Cała reszta
dzieła się na dwie części: tych, którzy marzą o telefonie, i tych, którzy mają telefon. Ci, co nie mają,
niech nie czytają, bo się rozżalą, rozwścieczą i jeszcze mi się dziecko do szkoły nie dostanie.

Telefon staje się coraz bardziej istotnym elementem naszego życia, chociaż ciągle wydaje nam się, że
tylko załatwiamy coś przez telefon. A tymczasem my już żyjemy przez telefon. Kochamy się przez
telefon, czytamy sobie fragmenty prozy i poezji, robimy nieziemskie ploty, mówimy rzeczy, których
byśmy nie powiedzieli w oczy. Mamy telefon przy tapczanie, łóżku, przy najwygodniejszym fotelu.
Nawet w trakcie roboty, kiedy zadzwoni, już jesteśmy moralnie zwolnieni, już nam wolno porzucid
nasze zajęcie, już czas dla nas stanął. Już zwiniemy się w psi kłąb na fotelu albo rozłożymy się
wygodnie na wyrku i popłyniemy na fali cudnego kontaktu z drugim człowiekiem, który jest
abstrakcyjny, metafizyczny, nie widad jego dziurawych zębów ani łupieżu, ani wiszących portek, ani
wągrów na nosie. Jest bliski, przy samym uchu. Nawet nudziarz wydaje się interesujący, zawsze miło,
że zadzwonił. Robi się słodko i intymnie. Kotlet się pali, bachor wrzeszczy, czas ucieka, robota leży, a
my sobie żeglujemy, nawet pomilczymy sobie razem, co by tu jeszcze.

Jest chwila czasu, nie ma co robid w mieście, deszcz leje albo nie, to do budki i do kogoś zakręcid. Nie
ma go w domu, to do kogoś innego. Tak tylko, co słychad, a on już wpity w nas, rzuca gości i rodzinę,
nie, nie przeszkadzamy, może, może rozmawiad. A my w budce lub w huczącej kawiarni czy na
poczcie zawieszeni na automacie, wgryzieni w słuchawkę, pogadamy sobie krzynkę przez parę
kwadransów. ,

Nie mamy czasu na kino, książkę, ogródek, sen, ale mamy zawsze czas na rozmowy przez telefon,
nasze czarne szczęście zawsze może zabrzęczy, jeśliś smutny czy samotny - coś ci powie.

Uprawiamy przez telefon miłośd fizyczną i platoniczną, puszczamy sobie muzykę, mamy podłączony
telefon do wanny - zawsze dzwoni, jak się wejdzie do wanny; jeżeli czujesz się samotny, wszyscy o
tobie zapomnieli, wejdź do wanny albo gotuj jajko na miękka Rozmawiamy jedząc, pisząc, szyjąc,
oglądając telewizję.

Zwierzasz się szczerze w słuchawkę zapominając chwilami, z kim rozmawiasz. To już jest samoistna
sprawa. Czy byłoby lepiej, żeby było wideo? Oj, strasznie by się jednak wyglądało wyrwanym z
domowości, w starych spodniach, z połamanymi grabiami w ręku. Zaś na pytanie: jak teraz
wyglądasz? można spokojnie powiedzied, że mam na sobie białe spodnie, biały golf i trzymam rakietę
tenisową.

To właśnie jest piękne w wynalazku telefonu, że nas nie widad. Maseczka z utartych kartofli na gębie,
kręcioły lub farba na włosach, stary szlafrok i ręce w cebuli, a mówisz głosem, jakbyś miała na sobie
koszulkę całą z czarnych koronek.

Istnieje problem: jak skrócid czas pracy ludzi w dużych miastach. Skoro nie ma dookoła tych miast
terenów relaksowo-wypoczynkowych, co mają robid z wolnym czasem? Mam pomysł. Najtaniej
będzie chyba założyd ludziom telefony. Nawet te tysiące tysięcy aparatów, central, urządzeo,
kilometrów kabla itd. wyniesie taniej niż sztuczne jeziora, restauracje, teatry, kina, klubo-kawiarnie,
kurso-konferencje, ośrodki tego i owego.

Ludzie sobie zamkną okna, żeby im hałas nie przeszkadzał, zapalą sobie papieroska, rozłożą się na
tapczanie, wezmą słuchawkę w rękę. Będą przez telefon podrywad, flirtowad i rozwodzid się - mając
drugie gniazdko do podsłuchiwania rozmów żony czy męża. Przez telefon przepisuje się lekcje,
przesłuchuje nowe taśmy, omawia istotę zagadnienia bytu. ,

Zauważacie, jak gwałtownie obniżył się wiek intensywnych użytkowników telefonów. W domu, gdzie
są dzieci, jest słaba szansa dopchania się do telefonu.

Kiedy nastawiamy się psychicznie, żeby do kogoś zadzwonid, a tam jest zajęte, to nie dajemy łagodnie
za wygraną. Albo dzwonimy tam maniacko co dwie minuty, albo obdzwaniamy przyjaciół tej osoby,
bo jeszcze lubimy sprawdzad, z kim gada. A najczęściej po prostu dzwonimy do kogoś innego, mimo
że tam mieliśmy sprawę, a tu nie, ale trzeba z kimś się połączyd, jak już się wzięło słuchawkę w rękę.
I ta cudowna niepewnośd, kto dzwoni, kiedy pędzimy do niego z brudną ścierką w ręku. Ileż
wspaniałych możliwości!

Pomijam tu świadomie całą sprawę zarządzania, pracy, załatwiania wszelkich spraw zawodowych
przez telefon - to wszyscy znamy i tu już nic bez telefonu, już nawet w nowoczesnej oborze musi byd
telefon, żeby się można było połączyd z krową.

Myszka Miki jest dobrze po czterdziestce


Wszyscy mamy koszmarny kompleks starzenia się. Kiedy młoda dziewczyna, powiedzmy
dziewiętnastoletnia, stwierdza ze zgrozą, że młodsze od niej się liczą, czyli podobają się chłopcom,
przybliża twarz do lustra, studiuje swoje zmarszczki - tak, tak, ona je już widzi - zaczyna się poważny
problem. Kobiety są jakby bardziej uczulone na tę sprawę. Nie żeby faktycznie starzały się szybciej,
odwrotnie, czują się o wiele dłużej młode niż mężczyźni, ale widome oznaki starzenia się przerażają je
zupełnie. A żyjemy w takim układzie społecznym, że zmarszczki na szyi kobiet zauważa się, a na szyi
mężczyzn nie. Przynajmniej pozornie, bo okazuje się, że kobiety świetnie je widzą.

Czujemy się starzy właściwie ciągle. Najstarszy jest człowiek, kiedy ma lat siedemnaście. Wtedy wie
już wszystko, ma wiele spraw poza sobą i czuje się naprawdę zupełnie staro. Naturalnie gdy ma lat
siedemnaście, a nie później, myśląc wstecz. Jest to w ogóle pojęcie absolutnie względne. Kiedy mamy
lat pięd i mama zostawia nam pod opieką niemowlaka, czujemy się także, i słusznie, ludźmi
dorosłymi. I tak jest się ciągle w stosunku do kogoś, Bogu dzięki, młodym, i to trzyma nas przy życiu!

Nie lubimy byd starzy, oj, nie. Robimy masę rzeczy, żeby nie byd. To znaczy nie odżywiamy się
racjonalnie, nie śpimy, nie odpoczywamy, nie relaksujemy się. Pijemy, palimy, przemęczamy się
potwornie, nie odpoczywamy itd., ale chcemy, chcemy bardzo.

I tu następuje pewien niebłahy dylemat: na ile nam wypada. Gdzie jest granica, za którą zaczyna się
czysty wygłup i pośmiewisko. Kiedy mamy lat osiemnaście, facet o dwadzieścia lat starszy jest dla nas
starym trupem. Jest hasło: nie można wierzyd ludziom po trzydziestce. Ale kiedy mamy te
dwadzieścia lat więcej, chcemy nadal chodzid w dżinsach, jesteśmy przecież ciągle zupełnie młodzi,
nie zauważamy prawie różnicy. Chodby to miały byd tylko psychiczne dżinsy. Starsza pani zasuwa w
modnej sukni, a przecież zupełnie niedawno była młodą dziewczyną i przysięgała sobie, że nie da się
zwariowad, nie będzie się sztucznie odmładzad, żałośnie wyglądały w jej oczach kobiety, które się
siłowo odmładzały. Trzeba wyglądad na swoje lata - mówi się, gdy się jest młodym. Po czym swoje
lata gdzieś się rozmydlą ją. Ten przysłowiowy kolega szkolny jest co prawda starym, łysym, grubym
facetem, ale ja nie. Ja jeszcze jestem cudnym, atrakcyjnym podrywaczem, który się na pewno podoba
młodym dziewczynom.

Otóż moją tezą nie jest, aby posypad sobie łeb popiołem i w połowie życia - a to może byd połowa lub
dwie trzecie - przestad. Wysiąśd. I skuczed w środku na wielkie nieszczęście, jakie nas spotyka, że się
starzejemy.

Może lepiej niech się śmieją, a ci czternastoletni już się śmieją z siedemnastoletnich, za ich gust do
muzyki i do innych bzdur (bo tylko czternastoletni mają rację, gdy się ma czternaście lat).

Nie patrzcie pobłażliwie na trzy staruszki rozdokazywane przy stoliku i potrząsające piórkiem na
kapeluszu, że są stare i się sypią. Sypniesz się i ty, szczęśliwy szczeniak, za tych kilkanaście Bożych
Narodzeo. Spróbujcie wszystko obliczad na Boże Narodzenie, a zobaczycie, jak życie leci.
Miech się wygłupiają. Kryteria, co jest wygłupem w pewnym wieku, a co nie, są do dyskutowania
właściwie tylko z ludźmi, którzy te lata mają, wszyscy inna, i starsi, i młodsi, nie rozumieją ich do
kooca i patrzą na nich przez pryzmat swoich lat - jedynych właściwych. Te trzy rozdokazywane starsze
panie są nadal dziewczynami przy swoich koleżankach z wyższych klas. Zresztą sami się przekonacie
już niedługo.

Niż
Rano budzisz się z miłym uczuciem, że to dopiero połowa nocy i masz jeszcze wiele godzin ciepłego
spania przed sobą. Nagle patrzysz na zegarek, a to właśnie pora wstawad. Nie, to niemożliwe, to jakaś
koszmarna pomyłka. Jesteś zmęczony tak straszliwie, że nie wstaniesz za nic. Przewracasz się na drugi
bok, naciągasz kołdrę. To zupełny absurd, żeby już było rano.

Za chwilę, kiedy twarde życie jakoś wywleka cię, siedzisz na brzegu łóżka ze zwieszoną głową, smutny,
z obwisłą twarzą. Nie ma w tobie gniewu ani nawet buntu. Nic w tobie nie ma, żadnego impulsu, żeby
się ruszyd.

Postanawiasz raz się dziś nie myd, raz się dziś nie ogolid czy nie umalowad oka - jeżeli natura uczyniła
cię kobietą. I tak wkraczasz w dzieo, który wydaje ci się nie do pokonania.

Jesteś opanowany przez totalną niemożnośd. Jesteś łagodny i mało inteligentny, ten jeszcze mniej niż
zwykle. Trochę nie dosłyszysz, mówiąc mamroczesz. Nic nie kojarzysz, nic nie pamiętasz. Jesteś
bardzo malutki i chcesz do mamusi. Chcesz spad i już nie możesz wytrzymad; w pracy ani nigdzie.
Głowa ci się kiwa, oczy zamykają. Wszystko spychasz na jutro. Nie stawiasz sobie żadnych wymagao
ani nic nie chcesz od nikogo. Nawet myśled nie byłbyś w stanie o zmianie, podróży. Jak w ogóle
można chcied gdzieś jechad? Jak można chcied cokolwiek? Nie masz ambicji, wszystkie namiętności
opuszczają cię. Wszystko jest jak za mgłą. Zyskujesz pożądany nieraz dystans.

Zamiast mózgu masz gąbkę lub oponę samochodową. Mało mówisz, wolno się poruszasz. Jesteś
delikatny. Jutro - myślisz - będzie zupełnie inaczej. Jutro zrobisz wszystko jak trzeba. Teraz chcesz
spad, tylko wsunąd się w pościel i spad. Ale też nie masz energii zrobid czegoś w tym kierunku. -Nawet
nie możesz wstad i położyd się. Wszystko, co możesz, to tkwid. Tkwid absolutnie i bez reszty. Czujesz
się jak worek z mąką, jak bułowata ameba. Masz atrofię woli i mięśni.

Jest ci kompletnie wszystko jedno. Niech robią, co chcą, byleby ci dali spokój. Czytasz sobie
ogłoszenia w gazecie: „Zamienię lokal” a „Motoryzacyjne”, Nic cię to nie obchodzi, ale nie chce ci się
przewrócid strony. Czujesz, że jakby zaczynasz byd chory. Może masz gorączkę, ale i tak nie zmierzysz.
Niewidomy w gazie - wymyśliłeś nagle. Ale coś sobie przypominasz, że to zupełnie nie o to chodziło.

Niż jest zwykle w poniedziałek.

Memento...
Ba! Ale jak? Nie jest to łatwe. W walce z pamięcią przegrywamy przez cały dzieo. Nie możemy sobie
przypomnied, co robiliśmy wczoraj, o czym był film, co jedliśmy na obiad. W głowie kołaczą nam się
strzępy nauk, które pobieraliśmy latami. Szmat życia prześlęczeliśmy nad księgami - gdzież jesteś,
wiedzo, tak żmudnie zdobywana w ciągu naszych najlepszych lat?
Po dziesięciu latach czytamy tę samą książkę jak nową. Przypomnij mi tytuł i o czym to było. Nie tylko
nie pamiętam tego faceta, nie pamiętam w ogóle takich wakacji. Gdzież są nazwiska i twarze naszych
kolegów ze szkoły i małych kumpli z podwórka? A byli oni dla nas naprawdę bardzo ważna.

Pamięd, jeden z naszych głównych wrogów, zachowuje jakieś bzdury, pocałunki na ławce w wieku lat
szesnastu, nic nie znaczące przygody, w dodatku po latach nieśmieszne, jakieś nudne historie bez
pointy. A cała matematyka, a początki języka francuskiego, przez które przekręciliśmy się trzy razy?
Nie ma w naszej głowie ani przepisu na tort orzechowy, ani pełnego tekstu ukochanej piosenki sprzed
lat.

Boimy się otworzyd usta w czasie dyskusji lub w rozmowie, bo wiemy, o czym mówią, ale trochę nam
się ten temat kręci, bliższe dane wyleciały nam już z głowy, kiwamy nią tylko słuchając kogoś innego,
bo wiemy dokładnie, o czym mówi, ale sami nie bylibyśmy w stanie, chociaż czytaliśmy o tym masę.
Gdyby wszystko, co wiedzieliśmy, trzymało nam się w głowie, moglibyśmy byd prawie ekspertami, ale
właściwie wiemy tylko, o co chodzi, kiedy ktoś inny mówi, tylko znamy i rozumiemy pojęcia, jakimi
operuje.

- Wiedziałem, ale zapomniałem, panie profesorze - chcemy woład przez całe życie, ale nie ma już
naszego profesora. Możemy ściskad mocno głowę rękami, coś się w niej kołacze, przemęczony mózg
nie chce przyjmowad nowych wiadomości, a stare nie chcą się trzymad.

Jedni nie pamiętają obcych wyrazów, inni nazwisk, inni telefonów. Nie wiemy, o czym był film, i kiedy
po latach obejrzymy go drugi raz, dopiero w połowie zaczynamy się orientowad, że już to widzieliśmy,
ale i tak nie pamiętamy, jak się kooczy.

- Czytam w koło te same dwadzieścia kryminałów - mówi Krzysztof - bo i tak nigdy nic nie pamiętam. -
Moja pamięd zachowuje tylko rzeczy dobre - mówi Ewa. - A moja tylko złe - mówi Barbara.

- Po co się więc uczyd? - wrzaśnie zachwycone dziecko i puści głośniej top-ten. Musisz, jeżeli nawet
zapomnisz połowę, ileż musisz- się naumied, żeby ta pamiętana połowa była coś warta. Ale w duchu
ogarnia nas rozpacz, bo nie ma połowy w naszej pamięci.

Tak że jeżeli przeczytacie ten felieton jeszcze raz za parę miesięcy, to się nie zdziwcie. Ale może nie
zauważycie.

Glisty w pięknej dziewczynie


Jedną z popularnych form rozrywki towarzyskiej są rozmowy o chorobach. Płyną cudowne opowieści
o strasznych nowotworach, szybkich lub powolnych śmierciach na raka, skomplikowanych porodach,
złych lekarzach, wrzodach, czyrakach i liszajach, gwoździach w kościach, o szkole, w której wszystkie
dzieci mają robaki, chorobach skóry wynoszonych z basenu i tym podobne. Częśd osób siedzi z
wyrazem kompletnego obrzydzenia, nie je, ma minę, jakby połknęła żabę, tylko jest zbyt elegancka,
żeby ją wyplud, inni są zupełnie przerażeni, mienią się na twarzy, wypytują gorączkowo, jakie to ma
objawy i jak się to leczy. Częśd wesoło dokazuje i żartuje, pastwiąc się nad hipochondrykami. Każdy
opowiada długo -i zawile swoje perypetie z lekarzami i opisuje szczegółowo swoje nie
zidentyfikowane choroby.
Ponieważ czasy się zmieniły, panie opowiadają szczerze o skomplikowanych chorobach damskich, o
wadliwych ciążach, nieaktywnych plemnikach i jajnikach, o bakteriach, które łapie się z wody w
toalecie. Po czym padają żarty o niepłodności.

Czy wynika to z sadyzmu psychicznego? Czy może z przesadnej szczerości, chęci podzielenia się
swoim strachem lub odwrotnie szukania pociechy? Wszyscy są chodby trochę chorzy, każdy ma ładną
opowieśd o chorobie ze swego życia. Oczywiście, królują zawodowi szpitalnicy, którzy z lekkością i
swadą, prawie naukowo perorują o najgorszych chorobach.

W szpitalach, sanatoriach i poczekalniach lekarskich są to rozmowy wręcz nagminne. I można byd


chorym już z samych rozmów. Konkluzje typowe są dwie: należy lecied i gruntownie się przebadad
albo nie leczyd się w ogóle, gdyż lekarze nic nie pomagają.

Temat jest o tyle rozrywkowy, że autentycznie obrzydliwy, denerwujący i dający prawdziwe,


niekłamane napięcie.

Zawsze jest opowieśd o cudownym uzdrowieniu, o śmierci z powodu nierozpoznania choroby, o


wadliwym leczeniu na zupełnie coś innego. Potem ktoś mówi o tajemniczych dolegliwościach, które
go nękają, i nie wiadomo, co to jest, i wszyscy stawiają swoje diagnozy, zawsze mają kogoś, kto miał
coś podobnego, albo sami już to mieli.

Są to często historie o takim ładunku dramatycznym, że osoba opowiadająca prawie płacze, a i reszta
słuchaczy ma łzy w oczach. I w ten oto sposób ktoś, kto niewiele ma na ogół do powiedzenia, ma
swoje wielkie pięd minut, przykuwa bez reszty uwagę, upaja się, widząc wbite w siebie przerażone
oczy. A równocześnie każdy sobie coś wstrząsającego przypomina i gryzie się dodatkowo, nie dzieląc
się z resztą. I nagle jesteśmy już tylko jednym kłębowiskiem flaków, jelit, kału, bakterii i wirusów.
Znikają gdzieś nasze dżinsy, wytworne perfumy, opalone twarze.

Ale i z takiej rozmowy może byd jakiś pożytek. Dowiadujemy się na przykład, że najlepszy na łupież
jest kooski mocz.

Ekspedientka
Jest wstrętna, nie chce nas obsłużyd. To wiemy z doświadczenia, więc tak się też z góry nastawiamy i
zaczynamy walkę od razu.

Nieszczęsny pośrednik między producentem, handlem a nami - klientami. Na niej w praktyce


wyładowujemy całą gorycz i wszelkie pretensje do tamtych. Na nią pyskujemy, że mięso flakowate,
ser kwaśny, nie ma świeżej kaszanki, brak cielęciny, buty niemodne, nie ma niebieskich guzików,
wszystko jest nie takie, a jak coś jest takie, to zły rozmiar, zły kolor, cena za wysoka. Ekspedientka cały
dzieo słucha naszych gorzkich żalów, a jeżeli warknie przy co dziesiątym człowieku, to i tak ma
stalowe nerwy, a jeżeli burknie przy co pięddziesiątym, to jest prawie święta.

W sumie pomyślcie, ile znacie takich autentycznych kłótliwych? A ile cierpliwych jak muły? Ale też
tępe są jak muły - powiecie. Ale gdyby dziewczyna, która pracuje w sklepie warzywniczym, była
bardzo bystra, pewnie nie byłaby ekspedientką w sklepie warzywniczym i kto by wtedy ważył
kartofle?
Poza tym podając sweterek, rozkładając go, słuchając grymasów, składając go, chowając, podając
następny, wyjmując go z plastyku, rozkładając, słuchając grymasów, wkładając do torebki, wyjmując,
grymasy, chowając, grymasy itd., cały dzieo w dośd dużym tempie - trzeba stępied nieco w ramach
samoobrony psychicznej.

Typ „zadąsana księżniczka” jest dośd rzadki. Praca - powiecie - jak każda inna, fizyczna, stojąca,
męcząca, machająca rękami. Są gorsze. Ale to do niej mówimy: jak to nie macie! albo: cóż to za
tandeta! To ją utożsamiamy z nieudolną maszyną przemysłu, zaopatrzenia itd. Rzadko mamy okazję
nawrzucad dyrektorowi zakładu, zresztą on by nam opowiedział o swoich trudnościach obiektywnych
i łkał nam na ramieniu, ona zaś jest pod ręką, utarła się konwencja obrzucania się inwektywami przez
ladę, tu sobie możemy popuścid.

Kiedy towar się poprawia, ale jest go za mało, zaczynamy zmieniad stosunek do ekspedientek,
zaczynamy byd słodcy, zaczynamy się im podlizywad, nagle są miłe, inteligentne, czarujące.

A zobaczcie, jakie są ekspedientki, jak obsługują we Francji czy w Anglii, pomijając pewne wybitne czy
tradycyjne firmy. Chociaż tam nikt nie wpadł na pomysł, by do ekspedientki wnosid pretensje o
towar.

Kiedy słucham tego, co ludzie mówią np. w sklepie z wędlinami, to dziwię się, że sprzedająca nie
trzaśnie kogoś przez łeb pętem śniadaniowej, ale sam też stoję i gderam, bo to silniejsze.

Łapa
Jeśli trafi się jakiś dobry kryminał, dreszczowiec, czyli thriller, książka, tivi, ale jeszcze bardziej kino, to
brr! Mnie się wydaje, że najbardziej do bania się jest film. Książka może nas przerazid, ale zawsze jest
jasno, jest nasz pokój, książka to tylko kartki papieru, widad naszą rękę, naszą pościel czy fotel,
jeszcze możemy się odwoład do znanego, a gdy się bardziej boimy, to można przestad czytad.

Ale TV czy film to makabra. Takie widma czy kobiety-węże, czy „Doczekad zmroku”. Człowiek
wychodzi w zimny wieczór z własnego ciepłego domu i jeszcze płaci, żeby się dwie godziny straszliwie
denerwowad, i tak oto rozerwany na sposób naszych czasów wraca do domu. Czy czasem nie wydaje
się wam, gdy otwieracie drzwi wejściowe z klucza, że z ciemnego mieszkania wysunie się do was ręka,
najpewniej w czarnej rękawiczce? Albo idąc po schodach, czy nie patrzycie w górę w obawie, że pod
waszym mieszkaniem stoi mężczyzna z twarzą obróconą do drzwi, w kapeluszu nasuniętym na oczy?
Albo idąc w ciemności po schodach nie myślicie, że wejdziecie na leżącego trupa? Albo siedząc w
pokoju w fotelu, że zza oparcia wysunie się ku wam wielka łapa?

Ta łapa może byd wszędzie. Jeśli czytasz ten felieton wieczorem czy w nocy - spójrz na drzwi. Jeśli są
uchylone lub otwarte, a za nimi jest ciemno, to... łapa. Może ukazad się łapa na framudze. Powolutku
się wysunie...

Te wszystkie cienie latarni ulicznej na ścianie. Te poruszane wiatrem firanki. A kiedy wystawiasz
flaszki na mleko, to czy nie boisz się uchylając drzwi, że zobaczysz tam COŚ STRASZNEGO?

Czy jeśli wchodzisz do ciemnego mieszkania, to nie patrzysz na fotel, nie sprawdzasz, czy ktoś tam nie
siedzi? A czy zaglądasz za kotarę? A może nawet do szafy? Robi się dziwnie, kiedy wejdziemy po
ciemku na rzeczy wiszące na sznurku i np. mokra koszula dotknie nagle naszej twarzy.
Ale przyznajcie, że bardzo nie lubimy tego w kinie, gdy ta łapa wysuwa się zza fotela.

Czy można się do niej przyzwyczaid?

Ojejku, co ja robię!
Śmieszne, ale w ważnych momentach naszego życia, momentach napięcia - pogrążamy się w otchłani
starej szuflady.

Kiedy dzieje się u nas coś ważnego, zabieramy się do jakiejś zmiany, żenimy się i szukamy metryki,
rozwodzimy się, wyjeżdżamy za granicę, mamy zrobid grubszą terminową robotę, mamy się do
czegoś wziąd, coś zmienid, coś zdziaład - najpierw robimy porządek w szufladzie. Albo w starych
butach, albo w szafie w najdalszym kącie. Zaczynamy grzebad się w zupełnie zapomnianych,
nieważnych, usuniętych z naszego życia rzeczach. Szalenie wolniutko coś układamy, przebieramy
rzeczy niepotrzebne, wycieramy tam kurze. I to wtedy, kiedy się nam autentycznie spieszy, kiedy czas
jest na wagę złota, a dni lub godziny dzielące nas od ważnego wydarzenia policzone. Nawet jeśli
przed tym wydarzeniem - powiedzmy, że jest to duży wyjazd, przeprowadzka, nie wiem, remont
mieszkania - zrobimy sobie precyzyjny plan na piśmie, co trzeba przedtem zrobid, to nigdy w nim nie
uwzględnimy szuflady. Tego, że na całe godziny zatrzymamy się nad jakąś kasetką po babci, tego, że
właśnie wtedy, kiedy mamy się pakowad, zaczniemy czytad stare listy.

Szufladę w biurku czy stole możemy tu traktowad symbolicznie, chociaż często jest to naprawdę
szuflada. Nie sprzątana nigdy, pełna najdziwniejszych przedmiocików, które dawno poginęły,
niepotrzebnych papierków, ale nie chodzi mi tu o opis szuflady, chodzi jedynie o fakt, że wtedy
właśnie zagłębiamy się w niej. Ciekawe, ile osób zabierając się w życiu do sprawy „wyjazd za granicę”
nie zaczyna od porządków w szufladzie?

Życie nasze składa się z niesłychanej ilości „szuflad”. Nie sprzątanych latami półek, piwnic, drewutni,
składzików, pudełek, walizek, starych listów, fotografii nigdy nie ułożonych, nie odpisanych kartek,
nie przepisanych notesów, nie załatwionych spraw. Dlaczego właśnie wtedy, przed życiowym
wydarzeniem, penetrujemy te kąty i zakamary? Dlaczego będąc w pędzie i pośpiechu, zatrzymujemy
się na całe godziny nad czymś bezsensownym? Czy jest to podświadoma chęd uporządkowania
czegoś w swoim życiu, tak silna przed czymś ważnym, co ma nastąpid? Czy jest to podświadoma
ucieczka przed napięciem i trudnościami związanymi z tamtym? Fakt, że ucieczka w szufladę jest
skuteczna przynajmniej na czas, kiedy się tam jest.

Śruba
Główny temat rozmów to sprzęty mechaniczne, ich techniczne parametry i wszelkie najdrobniejsze
niuanse ich życia. No i ceny, ceny! Przodują właściciele samochodów, potencjalni i rzeczywiści - ci nie
mówią nigdy o niczym innym. Wie ma sprawy - powiecie - ile osób ma samochód? Procentowo
niewiele, ale dwóch samochodziarzy załatwi całe towarzystwo na wiele godzin, a trzech stanowi siłę
nie do pokonania; wszelkie protesty, żeby przestali, nie skutkują, gdyż nic do nich nie dociera.
Problemy mają straszliwe, życiowe i autentyczne d posłuchanie takiej rozmowy może odrzucid nas od
chęci posiadania samochodu na dłużej. Nie liczcie na to, że oni kiedyś skooczą i zaczną rozmawiad o
czymś innym.
Na plaży mogą o oponach, na dansingu o smarach, na niedzielnym spacerze o korbowodach, na
proszonej kolacji o blacharce, i tak w nieskooczonośd. Nawet gdyby bardziej rozpowszechniony był u
nas seks grupowy, też mówiłoby się o cenach małego fiata w Peweksie.

Żeglarze też są nieźli ze swoim sprzętem, ci nawet na chwilę się nie oderwą; narciarze o nartach,
smarach i wiązaniach; można mówid o motorach, rowerach wyścigowych.

A sprzęt kuchenny, lodówki sprężarkowe - cudny temat na wieczór przy świecach. No i telewizory
kolorowe, w kółko o ich cenach, albo tranzystory. Zawsze dokładne parametry. Wiedzę ludzie mają
precyzyjną, wszyscy chłopcy znają się na wszystkim, od maluchów do panów, dla których secesja była
awangardą.

Są to rozmowy-pianki, ludzie rzucają zagranicznymi nazwami. Unosi się nad nami jakby zawiesina ze
śrubek, przez którą już nic nie widad. Straszna nuda życia towarzyskiego jest nie do pokonania, kiedy
kontakty są typu warsztat mechaniczny lub sklep techniczny.

Kiedyś podobno istniał piękny zwyczaj zabawiania dam rozmową. Może w ramach równouprawnienia
nie musimy się już starad i można zdominowad wszystkich rozmową o przykręcaniu śruby.

Pewnie tego w ogóle nie znacie


Najbardziej się chce palid, jak człowiek przeczyta sobie o szkodliwości palenia. Kiedy oglądam
najwspanialszą reklamówkę, gdzie bardzo męski kowboj na tle pejzażu i koni zaciąga się papierosem -
jeszcze mogę. Ale jak przeczytam o statystyce chorób, śmiertelności, o rakach, sercach, płucach,
drogach oddechowych i ogólnym zidioceniu, do jakiego prowadzi palenie, tudzież obliczenia, ile to
kosztuje i co za to można mied - wtedy czuję, że muszę zapalid. Gnam do szuflady, gdzie może coś
jest. Nie ma. Szukam nerwowo rozrzucając wszystko. Nie ma. Nic nie szkodzi, wiem, gdzie są, lecę
tam. Tam nie ma. Wtedy uspokajam się nieco. Okey, nie będę palił. Papierosy mi okropnie szkodzą. I
tak palę mało, tak mało, że niektórzy mówią mi, że to nie jest nałóg. W zasadzie mogę żyd bez
papierosów. Będąc sam właściwie nie palę. Jak mi ktoś nie przypomni, jak mnie nikt nie częstuje. Już
po drugim papierosie boli mnie głowa, żołądek, górne szczęki, trzęsą mi się ręce, wali mi serce, kaszlę,
jest mi niedobrze, trochę słabo, mam niesmak w ustach. To niemożliwe - mówią wesoło palacze
ekstramocnych.

Rzucam palenie minimum dwa razy w tygodniu. Aż do pierwszego papierosa, którego ktoś do mnie
wyciągnie, wtedy biorę odruchowo i zapominam o wszystkim. Jeden to nic - mówię sobie - zajem
czymś, przejdzie. Jem cukierka, potem szybko palę następnego.

Jak zobaczę dobry plakat, reklamujący szybką śmierd od papierosów - zaraz czuję, że muszę zapalid.
Czy budzid sąsiadów, prawie obcych ludzi, i pożyczad od nich? Czy ubrad się, iśd przed siebie i
wyżebrad od kogoś? A może po prostu kogoś napaśd? Kupid nie mogę, bo rzecz oczywiście dzieje się
w nocy. Skręcid peta ze starego listu i resztek papucia Marcysi? A może poszukad w śmietniku?
Powinny byd resztki z przedwczorajszej popielniczki. Niestety, jakaś świnia wyrzuciła śmieci.
Przysięgam sobie, że jutro kupię zapas. Nie palę, tzn. nie będę już palił, ale kupię. Zaraz, może jeszcze
są w tym starym małym pudełeczku. Och, diabła tam. W tym domu nigdy nic nie ma. Marzę sobie, że
jestem clochardem, leżę na ulicy w gorszym ustroju i mogę wyciągnąd rękę do każdego przechodnia
po papierosa.
Otwieram kredens i zaczynam jeśd coś, co mi niewątpliwie najbardziej szkodzi: słone paluszki. Wiem,
że zaraz je poczuję. Ale widocznie organizm musi sobie czymś zrekompensowad.

Usiłuję sobie przypomnied, czy na pewno gdzieś nie ma. Robię to zresztą często. Znam te swoje
miejsca. Czasem są, a na ogół nie ma. W dzieo nie kupuję. Po co? Przecież od jutra nie palę!

Człowiek i celnik
Ostatnio miałem przyjemnośd brad udział w kilkudniowej wycieczce zbiorowej do kraju sąsiadów.
Było to na starym szlaku handlowym sięgającym aż okresu wczesnego żelaza i od tego czasu
niewygasłym. Nasza grupa składała się wyłącznie z fachowców i naukowców i jechała, by zobaczyd
rzeczy interesujące ich zawodowo. Nikt nie wiózł nic na handel. Tym niemniej, kiedy przyszło do
przejścia przez komorę celną wszyscy trochę się zdenerwowali.

Jednak w czasie kontaktu z milicjantem czy celnikiem opanowuje człowieka metafizyczne i niczym nie
uzasadnione uczucie, że coś przeskrobał, i zaczyna się lekko bad. Od razu przypomniałem sobie, że
mam dwie pary okularów słonecznych. Zawsze zabieram dwie pary. Jeżeli wezmę jedną, to od razu
gubię, gdy wezmę dwie, to nie zgubię żadnej, a bez okularów nie żyję. Czy zdołam to wytłumaczyd
celnikowi, jeżeli mnie złapie? Może mam za dużo bielizny osobistej? Wyraźnie ledwo niosę moją
walizę, czy nie podpadnę, że jest taka ciężka? Co tam mam? Dlaczego jest taka ciężka! Czy te kalosze,
do diabła, tyle ważą? Poczułem, jak oblewam się zimnym potem i zmienia mi się głos.

Miałem podejśd do pana celnika siedzącego przy drugim stoliku, podszedłem do trzeciego, czerwony i
zmieszany zawróciłem. Trzęsącymi się rękami podniosłem walizkę. On wie wszystko na psychologię -
pomyślałem - bo go tego uczą, i musi byd strasznie wycwaniony w celnikowaniu, widzi, jak się
denerwuję, oho! - pomyśli i mnie spruje, niech mnie spruje, czego się boję, przecież nic absolutnie nie
mam, nawet na prezent, nawet laleczki z Cepelii, nawet papierosów, bo palę cudze, nawet pół litra.
Wstrętny facet - pomyślałem - świdrujące oczy, czego on się będzie czepiad - i roztrząsłem się jeszcze
bardziej.

Celnik wziął deklarację, w której był wpisany tylko aparat fotograficzny, spytał, czy jest coś ze złota i
biżuterii. Nieswoim głosem powiedziałem, że zupełnie nic. A zegarka czy nie mam złotego? Nie, skąd -
wiedziałem - i wyciągnąłem do niego rękę z zegarkiem, który noszę nieprzerwanie od dziesięciu lat,
nawet w nim śpię, który jest złoty i o którym zupełnie zapomniałem, że istnieje. Celnik spokojnie
wpisał zegarek, przybił pieczątkę i wszystko, nie interesował się moim bagażem. Wydał mi się miłym
młodym człowiekiem o szczerej twarzy i jasnych, niebieskich oczach.

Po czym nastąpiła wyraźna wesołośd - jak w filmie w parę minut po scenie największego napięcia.

Z powrotem było daleko gorzej. Panowało ogólne zdenerwowanie. Była masa problemów z samą
deklaracją. Ktoś wpisał foldery i widokówki, na wszelki wypadek, żeby nie było, ktoś nie miał zupełnie
nic nowego, bo pieniądze, które wymieniliśmy, rozpłynęły mu się na taksówki i szampanskoje, i bał
się, że to podpadnie. Ktoś kupił kilo rodzynek i martwił się, czy wolno je przewieźd. Ktoś kupił talerz
ceramiczny i przez kilka dni udawał przed resztą, że to stary, tak dla żartu, a teraz mu się wydawało,
że jak powie celnikom, że to nowy, to pomyślimy, że kłamie.

Kiedy celnicy weszli do wagonu, poczułem, jak. wszyscy zdrętwieli, zbledli lub zaczerwienili się i
spocili, załamali się psychicznie, dostali bicia serca i ogólnej trzęsionki.
Przygotowałem sobie w duchu kilka uniwersalnych odpowiedzi na ewentualne pytanie, skąd to mam
lub dlaczego np. targam wielki malowany kubek, którego spękane dno, miałem nadzieję, przekona, że
wożę go ze sobą od lat.

Celnicy coś tam na początku ględzili, potem jakoś zrezygnowali, nie ciekawiły ich ani kupione książki,
ani nie sprawdzali, czy aparat fotograficzny jest tym, który jechał poprzednio.

Potem, jak wyszli, znalazłem stówę w kieszeni starej marynarki, której nie używałem od lat, i dopiero
się przeraziłem.

Może jesteś, drogi Czytelniku, zawodowym szmuglerem i pękasz ze śmiechu czytając o głupiej
wycieczce, która nic nie ma do ukrycia i denerwuje się. I nie pomaga myśl, że celnik jest normalną
kobietą, którą zdradza mąż albo dziecko nie chce się uczyd i która też się bardzo boi dentysty.

Co to w ogóle jest z tymi celnikami? Skąd się. to w nas bierze, że zawsze są takie emocje?

Strach
Czy jest coś, czego boimy się wszyscy? Panie i panowie, dzieci i starcy? Robotnicy, chłopi, inteligenci
pracujący, margines społeczny, wojskowi i cywile? Partyjni i bezpartyjni, wierzący, ateiści i cała
reszta? Wszyscy, ale to wszyscy naprawdę okropnie boimy się dentysty.

Niektórzy boją się, uczciwie się do tego przyznając, inni ukrywają to, udając kozaków do kooca.

Wydaje się nam, że gdybyśmy mieli zęby na nodze, balibyśmy się mniej. Byłoby to gdzieś dalej, nie w
głowie, nie byłoby tak blisko słychad tego warczenia, skrzypienia i trzeszczenia.

Właściwie to wolimy, żeby nas bolało, a nie damy sobie wiercid. Będziemy jeśd różne proszki, płukad
szałwią lub czym się da, nalewad tam alkohol, zadymiad bolące miejsce dymem z papierosa, grzad lub
chłodzid, a wiercid sobie nie damy, jeszcze trochę odsuniemy. Wierzymy, że kiedyś nadejdzie taki
moment, kiedy uspokoją, się nasze nerwy, i wtedy pozwolimy sobie wszystko usunąd i wyborowad, co
trzeba.

Bo to muszą byd nerwy. Jasne, że nie ma się czego bad, trzeba byd człowiekiem rozsądnym i
cywilizowanym, poza tym nie takie to znów straszne, mają teraz dobre środki znieczulające. Jak się
pomyśli, ile ludzie wycierpieli w szpitalach. A tortury świętej inkwizycji... Tyle znamy najgorszych
okropności, nie ma co porównywad. Ale wyborowad sobie nie damy.

Szczególnie panowie, którzy mogą śpiewając pójśd gremialnie na wojnę i dokonad wielu bohaterskich
czynów, ale do dentysty nie pójdą.

Są tacy, dla których zęby stały się już problemem. Psuje im to cały wygląd. Mówią zasłaniając zepsute,
potem strasznie zepsute, a potem braki. Ale nie pójdą, nie pójdą, nie musicie ich namawiad ani
tłumaczyd im czegokolwiek, oni znają te argumenty, przemyśleli sprawę na zimno i gorąco: nie pójdą.

Inni ludzie, których jest masa, nie idą, jak boli trochę, leciutko albo jak wiedzą, że trzeba, dopiero jak
straszny ból rzuca nimi o ziemię, lecą do dentysty; ból przezwycięża strach. Tych zęby przestają na
ogół boled w poczekalni i bywa, że ze strachu uciekają albo siedząc już w fotelu drżącym głosem
tłumaczą dentyście, że właściwie nic im nie jest.
Inni, bardzo cywilizowani lub bardzo odważni, chodzą do dentysty regularnie, zanim w ogóle coś
poczują, dają sobie zrobid wszystko, co trzeba, nie walczą i nie jęczą. Ale i oni, jak zobaczą szczypce do
rwania zębów, chcą byd -bardzo, bardzo daleko, najlepiej leżed na plaży z jakąś sentymentalną
blondynką, wszystko jedno co, zostad na jakiś czas leśniczym w kniei. Wiemy, że znieczulenie działa, a
boimy się bardzo rwania zęba -- i cóż można poradzid? Nawet kiedy sobie przyrzekniemy, że
będziemy chłodni i opanowani, już sam dźwięk borowania, to wrr i wrr, napina nas całych strachem,
nawet jeśli nic nie boli, to czekamy na ból, wsłuchując się w nasz ząb, i czekamy, że nam dentysta
zajedzie nagle i oj! oj!, nie wytrzymamy dłużej, już nie możemy.

Widok tych strasznych przyrządów wkładanych nam do ust, różne dłutowania, grzebanie w kanałach
cienkimi drucikami podnosi nam włosy na głowie. Jedynym pięknym momentem jest ten, kiedy jest
już po wszystkim, wolno nam wypłukad i odejśd.

Nawet to, że siedzimy w idiotycznej pozycji, z rozdziawioną gębą, wypchaną kawałkami ligniny nad
dziąsłami, i bełkoczemy od czasu do czasu coś usiłując nawiązad kontakt z dentystą - jest niczym
wobec paraliżującego strachu.

Wiecie, kto najbardziej boi się dentysty? Dentyści.

Namiętność I
Mówią coś do mnie - nic nie słyszę. Gestykulują, śmieją się - nic nie widzę. Nic do mnie nie dociera.
Przede mną stoją półmiski z jedzeniem, dlaczego jeszcze nie zaczynamy, oczy zachodzą mi mgłą, nie
mogę nic mówid, bo ślina cieknie mi jak psu. Nie mogę wytrzymad. Na nic całe dobre wychowanie,
powtarzanie przez całe lata: nie pakuj tyle na raz do ust, nie bierz takich dużych kęsów, nie jedz
łapczywie, nie jedz na wizycie za dużo, jedz, a nie obżeraj się. Na nic. To jest silniejsze ode mnie, tracę
przytomnośd, nie wiem, co się ze mną dzieje. Oczami pieszczę jedzonko, myślami usiłuję przeniknąd
możliwości smaków, chcę zatopid w nim nos, poczud bliżej cudowny zapach. Mogę nawet udawad, że
rozmawiam, mogę udawad, że się nie rzucam na jedzenie, ale straszliwa, zniewalająca rozkosz
jedzenia przydmi wszystko.

Łakomy brzuch popycha cię gdzieś daleko, gdzie możesz coś dobrego zjeśd; możesz godzinami iśd,
jechad, wkładad duży wysiłek, a w koocu, och, ludzie, tego się nie da opisad. To się czuje albo nie.

Łakomy brzuch jest silniejszy niż chęd podobania się, zamieniasz się w okrągłego starszego pana, w
kobietę-baryłkę bez wieku i bez większych szans na różne rzeczy. Jest silniejszy niż chora wątroba,
woreczek, żołądek itp. ..Wiesz, że cię będzie bolało, ale zjesz, zjesz, bo musisz.

Nie, nie jesteś wyrafinowanym smakoszem, jesteś obżartuchem - to różnica. Lubisz, owszem, zjeśd
dobrze, ale przede wszystkim lubisz zjeśd dużo. Kiedy najesz się słonego, chętnie zjesz słodkie, a po
słodkim (bo ci słodko) możesz znów jeśd słone. Nie gra roli kolejnośd, byle było szybko, bo czekając
cierpisz niepomiernie.

Głód czujesz dotkliwie i straszliwie, robi ci się słabo, prawie możesz zemdled. Jak sobie tylko
pomyślisz o czymś do jedzenia, to cię ta myśl zaczyna opanowywad, staje się małą obsesyjką i dążysz
ze wszystkich sił do tego, żeby akurat to zjeśd.
Jak Kubuś Puchatek słyszał koło południa wołające go garnczki z miodem, tak nas woła jedzenie
stojące w garnkach w kuchni. Woła nas kiełbasa w lodówce, wołają nas schowane słodycze. Szkoda
przed nami ukrywad cokolwiek. Znajdziemy i zjemy.

Nie musimy jeśd -bardzo różnorodnie, odwrotnie, mało rzeczy, ale każdej dużo. Możemy całymi
okresami jeśd to samo, wpadamy w chęd na jakiś smak, jakąś potrawę. Nie wystawiajcie nas na
próbę, stawiając nam przed nosem np. tort świąteczny do skosztowania: zjedz mały kawałek, potem
się rozsunie. Przegramy tę próbę.

W nocy, kiedy wszyscy śpią, nagle budzimy się i w półśnie idziemy do lodówki, i zaczynamy ją
opróżniad albo myszkujemy po szafkach. Miło jest pomyśled, że nie jesteś sam i że inni koledzy
łakomczuchy też chrupią coś pod kołdrą.

Namiętność II
Istnieje wiele rodzajów mafii, jedną z nich jest mafia ludzi kochających jedzenie. Jeżeli jesteś z nich,
gdziekolwiek na świecie pojedziesz, wpadniesz w ramiona smakoszy, żarłoków, łakomczuchów.

Bo jeśd lubi się z ludźmi, którzy rozumieją, o co chodzi, którzy smakują, zastanawiają się, a potem
kiwają głowami, którzy o jedzeniu mówią, dla których jedzenie jest wielką sprawą, a nie tylko
jedzeniem, żeby przeżyd. Lubi się jeśd ze „swymi”. ..

Ponieważ są to rzeczy poważne, przez znawców traktowane bardzo serio, żeby nie mylid pojęd i nie
byd posądzonym o niezrozumienie różnic: aczkolwiek spokrewnieni, różnią się smakosze subtelni i
wyrafinowani od żarłoków. Chodzi mi tu ciągle o szczebel średni i może najbardziej popularny między
ludźmi opanowanymi przez tę słabośd: o żarłoków bardzo lubiących bardzo dobre jedzenie. Z takim
na bazie papu dogadasz się zawsze, za dobrą biesiadę uzyskasz jego przychylnośd. Ach, przez żołądek,
przez żołądek droga do jego serca! Jeżeli jest piękną kobietą, nie przynoś mu róż, nie pędź z nim
wstęgą szos nowym fiatem, zrób mu dobre placki kartoflane, a uzna, że jesteś inteligentny i bardzo
interesujący.

Nie lubi się, oj, nie, ludzi, dla których jedzenie nie istnieje. Podejrzewa się ich o różne rzeczy,
począwszy od braku wrażliwości na otaczający świat do chłodu wewnętrznego włącznie. Walczy się z
nimi, usiłuje przekonad, wytłumaczyd, o co chodzi, nauczyd. Prowadzona przez wiele tysięcy lat walka
między żarłokami a niejadkami trwa, oparta nie tylko na niezrozumieniu, ale wręcz na pogardzie. Co
najgorsze, okrutny los często wiąże nas, żarłoków, w więzy małżeoskie z niejedzącym.

Osobny rozdział to rozmowy o jedzeniu. Można je prowadzid wszędzie: w więzieniu, w pociągu,


szpitalu, biurze, na wycieczce w lesie, ale najlepiej przy stole: jeśd i rozmawiad o jedzeniu. Żarłok
pamięta przez całe życie, gdzie i kiedy co zjadł. Smaki, przepisy, widok stołu, kolory, sosy, zapachy.
Zapomni datę drugiej wyprawy krzyżowej, zapomni wzory matematyczne i nazwisko pierwszej
sympatii, w koocu wszystko poza pominą, ale jedzenia nigdy. No i opowiedz, opowiedz, co tam dali
jeśd - wołają zaciekawione żarłoki, szalenie zainteresowane dokładnym opisem potraw, chociaż nie
znoszą słuchad historyjek o cudzym życiu, troskach, przeżyciach, kłopotach, snach, a nawet - plotek.
Ale jedzenie - święta sprawa. Cudowne opisy żarcia, które przekazuje nam literatura. Wspaniała,
wzbudzająca grozę zestawem potraw i kombinacją smaków kolacyjka u Trymalchiona, jakże skromnie
pokazana w „Satyriconie” Felliniego; smakowite, aż ślina cieknie, opisy różnych posiłków u pana
Mickiewicza. Widad, że z wielu przyjemności zmysłów jedzenie cenił bardzo wysoko.
Istnieją na ogół dwa typy jedzących: grubas i chory na jakiś odcinek przewodu pokarmowego. Ten je,
płacąc za to straszną cenę, z rzadka może jeśd naprawdę dobrze, tamten martwi się, że jest gruby.

Dla innych święta mogą byd męką, wieczne stanie w kuchni, mycie stosów garów, udręka rodzinna,
nuda śmiertelna, my do was, wy do nas i znowu to samo. Ale nie dla nas. Dla nas stół obficie
zastawiony, biesiada - czysta rozkosz, im więcej zjesz dziś, tym większy apetyt masz jutro rano. Chętni
i zadowoleni zacieramy ręce na widok pełnego stołu, wciągamy nosem te cudne zapachy, zaraz
będziemy mied te smaki na języku, zaraz do nieprzytomności naładujemy brzuch. Lekarstwa w razie
czego mamy w szafce. Smacznego!

Lenistwo
Lenistwo bywa leniwe oraz bardzo aktywne. Leniwe zwykle przybiera formę klasyczną: leżed. Leżed w
puchach, na futrach, na wyrku ogrzewanym, leżed na trawie, na deskach koło magazynu, na cegłach,
pakach, wagonikach. Leżed na ławce, w miejscach dziwnych i bardzo dziwnych. Lenistwo jest, kiedy
leżymy, chod nie powinniśmy. Bo kiedy powinniśmy, to jest to odpoczynek, relaks i te różne. Lenistwo
to leżenie z przeciąganiem; sumienie śpi, słonko świeci, jeszcze troszeczkę.

To drugie: lenistwo czynne. Mam zrobid i nie robię. To znaczy robię, ale nie to, co trzeba. Robię coś
innego. Nie mogę uderzyd w czynu stal, jeszcze posiedzę i pogapię się, o niczym pokombinuję i zaraz
skoczę. I nie skaczę. Tylko preteksty wyszukuję, co by tu zrobid, żeby nic nie robid.

To nie jest wielka niemożnośd, paraliżująca psychiczna zapora, bezwład totalny, ale tylko kompletna
niemożnośd zrobienia tej jednej rzeczy, np. napisania sprawozdania albo listu. To lenistwo jest małą
niemożnością, aktualną. Normalnie mogę, ale teraz nie mogę. To znaczy właściwie zawsze mógłbym,
nie widzę żadnych racjonalnych przeszkód, ale czegoś nie idę, nie wstaję, nie sięgam, nie zaczynam.
W międzyczasie robię mnóstwo rzeczy. Ale tej jedynej czegoś nie. Nikt nie może mi robid wymówek:
czy ja siedzę i nic nie robię? Czytam gazetę, słucham radia, zaraz, zaraz - mówię i robię minę, że to
bardzo ważne.

Dobrze się wtedy dłubie: w uchu, w zębie, paznokciu, pije się herbatę, gdzieś wyskakuje na moment.
Czas przecieka słodko, my wywijamy się jak węże. Może zrobią to krasnoludki, może jakoś to będzie.
A właściwie, czy to takie konieczne?

I dopiero wtedy, gdy mamy coś zrobid, gdy musimy coś zrobid, życie nasze nabiera prawdziwych
smaków. Czyli wtedy, kiedy musimy, ale tego nie robimy. Życie ciągnie nas w różne strony, śnieg za
oknem jest bielszy niż zwykle, ach, żeby tam byd, a nie tu, z tą przeklętą robotą. Najnudniejszy
program w telewizji wytrzymamy do kooca, żeby tylko nie robid. W szufladzie wolimy posprzątad -
więc sprzątamy, książki można by poukładad tematycznie lub alfabetycznie - więc układamy. Chyba że
tą naszą prawdziwą robotą, która na nas czeka, jest właśnie porządek w książkach - wtedy nie
układamy.

Jest taki nagły błysk, postanowienie. Zrobię szybko i będzie już po tym koszmarze. Och, jak by to było
cudownie, gdyby już mied to za sobą. Marzymy przez chwilę, ale nie ruszamy się. To się nie da zrobid.
Oblewa nas lenistwo ciepłe, wyczuwalne. Płynie wolno w naszych żyłach, czujemy je od palców u,
nóg, wyżej, w górę, w rękach, od ramion spływa aż do dłoni. Jakby narkoza leciutka. Spad nie, bo
szkoda czasu, tylko snucie z przysiadaniem, oczu przymrużanie.
A może to kwestia wieku? Jeśli tak, to dlaczego lenistwo straszliwe, kozłowate opanowuje nas między
piętnastym a dwudziestym rokiem życia? Możemy robid tylko to, co chcemy, Ale przynieśd coś; zrobid
w domu, wyskoczyd coś kupid - nie można. Nogi nie idą, ręce za ciężkie.

Lenistwo rządzi nami miękkie, kosmate, jesteśmy nim zatruci, tylko ręce wbid we włosy i drapad.

Od dziecka go mamy - tego lenia swego. Każą się myd, a on zjeża się cały w środku, zmusi cię, że drzwi
zamkniesz, siądziesz na brzegu wanny, nawet jedną ręką możesz pluskad wodę, ale umyd się nie
możesz.

I tak masz go ciągle w sobie. Tłumaczą ci, że musisz, że powinieneś, głową pokiwasz, ale nie możesz
zrobid, bo on w tobie siedzi, człapaga jeden.

Najlepiej po prostu tę sprawę zostawid do jutra. Jutro to jest piękny jasny dzieo, w którym na pewno
odmieni nam się charakter.

Rozmowa z dyrektorem
Nazwijmy to rozmową z dyrektorem. To może byd każda inna rozmowa w składzie: biurko, ten pan po
jednej stronie biurka, my na krzesełku po drugiej. To nie jest ta rozmowa, w której my o coś błagamy,
chcemy paśd przed nim na kolana i czołgad się, żeby załatwił, żeby zrozumiał, żeby pomógł. Nie, to
zupełnie inna rozmowa. To może byd tak, że dyrektorowi zależy na nas, chce nam coś zaproponowad,
coś z nami uzgodnid lub my mamy propozycję, sprawy jakieś do niego, ale nie jesteśmy dosłownie w
pozycji petenta. Mówi się o rzeczach postronnych; czas sobie nawzajem marnujemy i już zaczyna nas
nieco ponosid. A potem dyrektor, żeby nam było przyjemniej, przechodzi lekko na temat, który nas
przecież najbardziej interesuje. Czyli na nasz temat zawodowy. Dyrektor jest światowcem i prowadzi
rozmowy na najwyższym salonowym poziomie, czyli o tym, co interesuje tego drugiego człowieka.
Jeżeli jesteś aktorem, powie ci, że dawno nie był w teatrze i że nie lubi Kobuszewskiego, jeżeli jesteś
dziennikarzem, powie ci, że twoja gazeta się psuje, ale że jej nie może dostad, jeżeli jesteś krawcem,
zwierzy ci się, że nie lubi ostatniej mody albo że mu spodnie pękły, bo są słabe nici itp.

Tu dyrektor kompromituje się troszeczkę w twoich oczach i osłabia twoją chęd rozmowy, ale zarazem
chcesz szybko załatwid swoje i uciec. I kiedy wydaje ci się, że życie towarzyskie z dyrektorem dobiega
kooca i że świta nadzieja przejścia do właściwego tematu, zaczynają dzwonid telefony i wchodzid
różne osoby do pokoju.

Nagle siedzenie tu, przed nim, wydaje ci się bez sensu, ale nic to. Nie ma wyjścia, trzeba swoje
załatwid. Z osób wchodzących przeważają te z papierami do podpisu. Dyrektor dalej odbiera telefony,
ktoś z wchodzących zostaje w pokoju i to nas muruje, gdyż nie bardzo chcemy rozmawiad przy
osobach trzecich.

Ale kiedy w tym wszystkim następuje przerwa i już wydaje się, że przejdziemy do meritum sprawy,
dyrektor zaczyna się przed nami wyżalad, skarży się na trudności, na krępujące go przepisy itd. Bez
trudu udaje mu się wpoid w nas poczucie nieważności naszej osoby oraz niemożności
przeprowadzenia tego, po co przyszliśmy.

W kolejnej przerwie mówi nam o ambitnych planach, jakie ma jego instytucja, co wywołuje w nas
poczucie nicości i małości naszego projektu.
Potem dyrektor patrzy na zegarek i właściwie rozmowa powinna byd skooczona. Usiłujemy
rozpaczliwie nawiązad z nim kontakt, telefony dzwonią, okazuje się, że musi wyjśd na naradę.
Dyrektor w kilku słowach, konkretnie i po męsku, mówi o tym, po co przyszliśmy. Okazuje się, że nic
nie rozumie, trzeba by mu wszystko wyjaśniad, ale nie mamy okazji, gdyż już kordialnie żegna się z
nami obiecując, że w tej sprawie oni się z nami porozumieją. My z kolei postanawiamy, że trzeba o
tym porozmawiad z innym dyrektorem.

Porządek
Jedna z tych nie najważniejszych spraw w życiu. A jednak trzeba go czasem zrobid: porządek
generalny w naszych rzeczach, w naszym domu.

Jest kilka szkół rozwiązywania tego problemu. Może nawet kilkanaście, i to biegnących koło siebie
równolegle, z tradycją dawną, od „już starożytni Grecy” włącznie. Np. można porządku w ogóle nie
robid: wariant a) - jest zawsze tak nieziemski, tak precyzyjny porządek, utrzymywany w idealnym
stanie, że nie ma potrzeby robienia kiedykolwiek generalnego; wariant b) - jest zawsze tak nieziemski,
tak absolutny bałagan, że nie ma potrzeby robienia porządku; i tu różnorakie przyczyny: nic by wtedy
nie można znaleźd, można by umrzed z nudów, sytuacja jest i tak nie do opanowania, po co? itd.

Od dnia, w którym postanawiamy, że trzeba będzie zrobid generalny porządek, nic już nie kładziemy
na swoje miejsce, nie musimy, będziemy wkrótce tam sprzątad. A jeżeli nawet miejsce jest właściwe,
to się to rzuca byłe jak, bo i tak tam wkrótce... Po jakimś czasie okazuje się, że do dnia, w którym
podjęliśmy tę decyzję, było jeszcze jako tako, to, co potem następuje - staje się z wolna nie do
zniesienia. Po jakimś czasie nic zupełnie nie można znaleźd i kopie się nerwowo, przewracając
wszystko, wyrzucając rzeczy z półek itp. Ale to nic nie szkodzi, bo i tak wkrótce będziemy... Na razie
nie mamy na to czasu, a poza tym opracowujemy strategię działania. Najpierw trzeba zrobid półki w
przedpokoju, potem uprzątnąd piwnicę, częśd rzeczy pójdzie do piwnicy, tak opróżni się starą szafę i
tam da się rzeczy z walizek, do walizek przełoży się nie używane teraz rzeczy z szafy w ścianie itp., itd.

Na razie sprzątamy naszą szufladę. Dużo wspomnieo, i rzeczy niepotrzebnych. Potem robi się coraz
bardziej nie do wytrzymania i nie można już znaleźd dwóch jednakowych skarpetek, gdzieś podział się
pantofel i lewa rękawiczka i nosi się od innej pary.

I potem nadchodzi taki dzieo, zwykle mokry i szary, może byd niedziela, że można by troszeczkę, no
może tylko zacząd, na przykład najpierw poukładad książki. Układamy książki według nowego systemu
działami i po ustawieniu tych, które leżały w poprzek na stojących, została spora kupka, z którą nie
wiadomo co robid. Włożymy je tam, gdzie były stare buty. Wyjmujemy więc wszystkie buty, okazuje
się, że jest więcej starych, niż było. Układamy racjonalnie i zostają nam letnie buty. Wkładamy je do
pudła na pawlaczu, z którego wyjmujemy resztki materiałów, które zaraz prze-selekcjonujemy i
wyrzucimy. Nie wyrzucamy, bo mogą się przydad na łatki, gdyby się coś starego przenicowało.
Zabieramy się do starych ciuchów, niepotrzebnie wiszących w szafie, i mamy nową kupkę, z którą nie
wiadomo co zrobid. Właściwie przydałaby się jeszcze jedna szafa. Ale zaraz, jak posprzątamy na
wszystkich półkach, w komodzie, w kątach, na pewno wygospodarujemy masę miejsca.

Porządek totalny, wybuch Wezuwiusza w domu, sytuacja prawie nie do opanowania. Mijają dni, my
skaczemy przez zwały rzeczy, z którymi nie wiadomo co zrobid, potem gestem rozpaczy upychamy je
na razie gdziekolwiek, żeby można było żyd. Skądś wypływają na nas stosy starych listów, starych
kwitów, starych pooczoch, starych swetrów, trampki, które jeszcze może kiedyś włożymy,
tajemniczych pudełek, fotografii, które trzeba by ułożyd. Bombki na choinkę, których absolutnie nie
ma gdzie schowad, nie znane recepty i przedawnione lekarstwa. Wszystko może jeszcze się przydad!
Wyrzucid łatwo, a jak potem będzie potrzebne?

Gdzieś w połowie tej roboty przestaje nas to bawid, potem załamujemy się psychicznie. Upychamy
rzeczy, których aktualnie nie używamy, w inne, dalsze miejsca, do ponownego zastanowienia. I tak
wszystko zostawiamy, aż do następnych generalnych porządków, które na pewno rozpoczniemy
wkrótce.
Baba wyłazi
Rozmówki
Taka zwyczajna rozmowa, lekka, żadna i nieobowiązująca, może zdarzyd się wszędzie, może byd
ogólna, może rozpadad się chwilami na ciche dialogi z pochylaniem się, jeżeli jest powyżej czterech
osób, towarzystwo mieszane.

To tak płynie, a często rwie się, ludzie się zamyślają, nic nie mówią albo się nudzą po prostu. Nie ma o
czym. Ale zawsze ktoś zacznie i znowu poleci. Otóż w takiej sobie rozmowie o różnych rzeczach
następuje czasem pewien szczególny moment. Trudno nawet uchwycid chwilę, od której się zaczyna.
Nagle pada hasło, powiedzmy: bluzka albo cokolwiek z dziedziny ubraniowej, i w sekundę baby
rzucają się do siebie i zaczynają z dziką pasją mówid jedna przez drugą. Panowie na chwilę odpadają z
rozmowy i patrzą zdziwieni, co się stało: chodby się one naprawdę szczerze nie cierpiały i nawet
prawie nie rozmawiały ze sobą - nagle padają tamy niechęci, rezerwy, chłodu i następuje gwałtowne
zbliżenie na bazie koloru khaki, który jest ohydny.

Czy ładna, czy brzydka, elegancka czy nie praktykująca, stara czy młoda, mądra czy głupia, przedtem
normalny człowiek, mówiący o polityce, odpowiedzialny pracownik, jednostka myśląca, nagle
straszne babusy siedzą, nic nie widzą, nie słyszą, tylko o swoim. Ogarnia je prawdziwa namiętnośd,
oczy płoną, ręce latają, jakby splecione w dzikim uścisku, wpite w siebie”, wszystko sobie powiedzą,
tajemnice zdradzą: ja nie mogę, bo mnie to poszerza, i w czym która fatalnie wygląda. Wąskich
spodni - stwierdzają - za nic sobie nie zrobią. I już się wszystkie kochają, bo w tej chwili w tak ważnej
sprawie jest zgodnośd w zrozumieniu palącego przecież problemu.

Niby człowiek, a z baby baba wyłazi, żeby człowiek był nie wiem jak wspaniały. Może ten człowiek
kobietą byd, nawet piękną, co nie przeszkadza (czasem przeszkadza) w człowieczeostwie. Ale gdzie
tam, nagle baba wyłazi. Myśli w szmaty ma uplatane, rozpala ją to do czerwoności.

Może byd wiele bardzo aspektów. O strojach ogólnie i szczegółowo, co ja noszą i czego me włożę, co
kto nosi - z oburzeniem, czego nie mam, jak to uszyd, no, ludzie, tego jest ocean. One o tym mogą już
kilka tysięcy lat. Wykształcą się, polecą w kosmos, będą wiedziały, jak rybonukleazy katalizują rozkład
kwasu rybonukleinowego, a potem nagle padnie. hasło: spódnica - i od razu zmiana napięcia, tracisz z
nimi kontakt, jeśli nie jesteś jedną z nich. One mogą mówid o tym tylko ze sobą, tylko one między
sobą się rozumieją, jest to specjalna sprawa niedostępna dla mężczyzn; niezrozumiałe, dlaczego jest
to w nich tak silne, tak się tym przejmują. Element irracjonalny jakiś, babskośd tak silna, że niektóre
robią nawet wysiłki, udają, że są ponad, że się nie dadzą, że ich to nie obchodzi. Ale pękają szybko, to
się nie da zrobid. One tym jakby nie rządzą, to w nich siedzi i nic nie można na to poradzid. Ale pewnie
nie trzeba, bo i po co?

Dla kogo srebrem, dla kogo koniecznością


Kobiety mówią. Mówią w pracy, w domu, w kolejce. Mówią, gdy są zdenerwowane, mówią, gdy są
szczęśliwe, mówią, gdy są zmęczone (niektóre nawet szybciej). Mówią, gdy są wypoczęte, mówią,
kiedy wypoczywają, a raczej zamiast wypoczywania. Mówią na plaży, na trawie, w lesie, na spacerze,
leżąc i opalając się, jadąc pociągiem. Mają ogromnie dużo do powiedzenia. Już kiedy otwierają oczka,
mówią, co im się śniło. Czasem długo i precyzyjnie. Cudze sny w ogóle nie są ciekawe.
Opowiadają szczegółowo, co im się wydarzyło przez cały dzieo. Mężowi, mamie, dzieciom, sąsiadce,
przyjaciółce.

Mówią długo, nudno i bez pointy. Inne mówią ciekawie, zabawnie, inteligentnie, z pointą. Ale mówią.

Jedne szczebioczą, inne szemrzą, inne gderają, inne gderają okropnie. Kiedy są samotne, mówią do
kota, psa lub kanarka. Kiedy są stare, mówią do obcych ludzi na ulicy.

Mają sobie niesamowicie dużo do powiedzenia. Zupełnie nie do wiary, ile mają sobie do powiedzenia.
Będą przyjaciółkami przez dwadzieścia lat, pojadą na tydzieo na urlop razem, będą mówid bez
przerwy dwadzieścia cztery godziny na dobę, wrócą i jeszcze tego wieczora mogą mówid godzinę
przez telefon.

Przez telefon mogą mówid całymi dniami.

Opowiadają swoje życie. W łóżku, w pociągu, na wycieczce, w kącie na przyjęciu. Umieją wszystko
udramatyzowad, jest to gotowy film fabularny albo powieśd-rzeka. Opowiadają przypadkowo
spotkanej drugiej kobiecie najintymniejsze szczegóły swojego życia. Są tak zajęte mówieniem, że
gubią torebki, parasole i dzieci. Kiedy zobaczysz, jak dwie ekspedientki mówią do siebie, nie złośd się.
Zastanów się, co za bogate przeżycia mają te kobiety, że mogą cały dzieo mówid. Mają o czym.

Opowiadają tę samą historię trzy razy pod rząd, dopiero wtedy czują, że ją opowiedziały. Jest to
zachowanie stylu ballady ludowej. Albo wracają latami do tej samej historii. Jest to stale czytany
mężowi rejestr krzywd doznanych przez niego albo sukcesów, kiedy się go jeszcze nie znało.
Przebaczyd nie znaczy dla kobiety zapomnied. A pamiętad znaczy wypominad.

Czasami mówi kilka naraz. Albo mówi każda o czymś innym, ciągnąc w rozmowie osobne wątki. Są
takie, które działają na zasadzie fotokomórki: gdy tylko w towarzystwie na nie spojrzysz, natychmiast
zaczynają mówid, bez względu na to, że właśnie mówi ktoś inny.

Jeśli myślicie o niektórych kobietach, że mówią niewiele, to zauważcie, że sądzicie tak o kobietach,
które mało znacie.

Lepiej zamilczeć
Zauważyłem, że rozprzestrzenił się zwyczaj mówienia takich różnych rzeczy: noszę nad kolano, bo
modne, ale właściwie to w moim wieku już się nie powinno, albo: noszę do kostek, bo modne, ale
właściwie to w moim wieku okropnie postarza, i masę typu: ..chociaż właściwie w moim wieku to już
nie powinno się mied takiej fryzury, co? Aż do tych najgorszych, w stylu: ale szczerze mówiąc, to nie
wyglądam na swój wiek, prawda? Już wiecie, o co chodzi, o jaki typ powiedzonek.

Jest w tym chęd zapewnienia rozmówcy, że się wie, że się jest w pewnym wieku, i wcale się tego nie
wstydzi ani nie ukrywa, że uważa się, że wszystko w porządku, jest się z tym wiekiem pogodzonym,
ba, nawet z niego zadowolonym. Ale zarazem uprzedza się zarzut, że może już tak zbyt modnie
wyglądad się nie powinno.

Jest w tym kompleks starzenia się, który mają wszystkie kobiety, a który - co dziwniejsze - zaczyna też
ogarniad mężczyzn.

Jest w tym kokieteria treści: naprawdę jestem jeszcze młoda i śliczna, a to tylko żarciki.
Jest w tym rozpaczliwe żebranie u rozmówcy o odpowiedź-pociechę. Bo przecież zdajemy sobie
doskonale sprawę, że na powiedzenie: „ale jak na mój wiek, to nie jest jeszcze najgorzej”, nigdy nie
usłyszymy: „wyglądasz koszmarnie”. Ale nie usłyszymy też tego, co byśmy chcieli, najwyżej zdawkową
odpowiedź, więc po co?

Wszyscy raczą nas opowiadaniami, jak to spotkali koleżankę lub kolegę z Masy i zgroza, co się z niego
zrobiło. Jest łysy i gruby, a one stare baby. Zawsze opowiadający jest tym jedynym, co się cudownie
trzyma albo jeszcze trzyma, bo na myśl, że wygląda tak jak oni wszyscy, ciarki go przechodzą.

Wcale nie chcę tu napisad, że cudowniej jest byd starszym niż młodym, że każdy wiek ma swoje złe i
dobre strony, że wbrew pozorom dośd głupio jest byd młodym. Są to truizmy, w które się wcale nie
wierzy, szczególnie jeśli się jest młodym i czterdziestka wydaje się starością i koocem.

Jedno jest pewne: starzejemy się zbiorowo, w parach, trójkątach, w pakach, w grupach. Mamy grono
naszych przyjaciół, z którymi starzejemy się równiutko i nie widzimy tego tak drastycznie, jak się to z
boku patrząc wydaje. I, co dziwne, w każdym wieku, w którym jesteśmy, uważamy, że większośd ludzi
jest właśnie w naszym wieku, że jest to wiek właściwy, że inne są nieco dziwne. Nie zazdrościmy tak
bardzo młodym, bo wcale byśmy nie chcieli byd tacy, jak oni są teraz (odwieczne!). A czasem nawet
zazdrościmy starym, bo nam się wydaje, że w ich wieku nie będziemy już tak szarpani pewnymi
problemami i że sobie nareszcie odpoczniemy, co jest naszym marzeniem, zresztą nieosiągalnym, bo
lata nie pomagają.

W każdym razie nie trzeba o tym wszystkim mówid i wymuszad - bo to jest wymuszanie - zapewnieo,
że nie jest najgorzej. Naprawdę nikogo tak bardzo nie obchodzi, ile masz lat, jak ty sądzisz. Obchodzi
to tylko ciebie. Jeśli ktoś cię pozna jako dziecko czy młodą dziewczynę, w gruncie rzeczy taka dla
niego już zostaniesz i po co tymi powiedzonkami wbijad mu do głowy, że coś się zmieniło.

Oglądactwo
Tym razem będzie o lustrowaniu. Od stóp do głowy. Raczej głowa - buty - głowa, zupełnie oficjalnie i
nieskrywanie. Ludzie się lustrują nawzajem, straszliwie, często i uparcie. Można udawad, że się tego
nie widzi (że nas oglądają-przeglądają), można odlustrowad w odwrocie, pewno i jeszcze
paskudniejsze reagowanie nic nie pomoże, nigdy nic nie pomoże. Oni są uparci i bezwzględni. Muszą,
chcą i będą. Nie jest to tylko oznaka złego wychowania, jest coś głębszego. Przyczyny mogą byd
wielorakie, jak wiele jest szkół lustrowania. Beznamiętne, wprost w pysk i z wyrazem zupełnej
obojętności, lub bezczelne, przygważdżające. Może byd z ciekawością, z ironią, złością, pogardą. Z
poczuciem wyższości - rozpłaszczające.

Jakie by nie było, nie jest światowe, z dobrego towarzystwa czy ludzko życzliwe. Chcecie prawdy? Jest
chamskie, wściekle prowincjonalne (w tym złym sensie słowa), mikromieszczaoskie.

Jednak częściej uprawiane przez kobiety, niby szybkie przebiegnięcie wzrokiem całości, ale ogarnięcie
wszystkich szczegółów, ciekawskie i penetrujące, chętnie od razu podzieli się uwagami z osobą obok.
Albo pędzenie wzrokiem góra - dół w celu upokorzenia, ustawienia się od razu powyżej, jakby
patrzenia z góry. Brakuje jeszcze pince-nez. Ale można robid miny, wyrażające te różne stany, całą
pantomimę o oglądaniu odtaoczyd.

Człowiek oglądany czuje się jednak głupawo. Żeby nie wiem jak się uzbrajał, był ponad, starał się nie
zauważyd. Albo ignoruje, allibo patrzy prosto: „widzę cię”. Ale tamten się nie kryje, lustruje z
podniesioną przyłbicą i robi się sytuacja niezręczna. Czujemy się jakby winni, że mamy nową kapotę,
jakbyśmy oglądaczowi coś zawinili, coś przeciw niemu knuli, może nas w duchu oskarża o
rozrzutnośd, może o ekstrawagancję. Nawet jeżeli tacy jesteśmy, nic nikomu do tego, nagle czujemy
się osaczeni, przepraszający, chcemy się zgarbid, zbagatelizowad coś. A nawet jeśli się prostujemy:
proszę cię bardzo, właśnie zwijaj się z zazdrości! - to dalej uwiera niewłaściwośd całej sytuacji.
Lustrowani w ważnym gabinecie czujemy swą małośd, a już na pewno niewłaściwośd kroju spodni.
Ale hejże,- ich pogardliwe miny to pokrywa zazdrości, to plotkarstwo, wścibstwo oczami ich
poruszają.

Och, naturalnie, wszystkich trzeba dokładnie obejrzed, ale dyskretnie, najlepiej tyłem głowy.

Więc po co?
Klasyczna sytuacja: kawiarnia, restauracja, większe imieniny, jakieś zebranie towarzyskie, a nawet nie
towarzyskie, sala kinowa, teatralna, cokolwiek - wchodzi atrakcyjna kobieta. Jak reagują inne
kobiety?

Są trzy szkoły: uprzedzają cios, udają obojętnośd, obrzydzają.

Te pierwsze mówią do mężczyzny: „zobacz, jaka ładna dziewczyna”, wtedy on: „gdzie?”, na to: „tam,
zobacz, jaka zgrabna”, albo cokolwiek innego pozytywnego. Wtedy on zwykle: „niespecjalnie”, albo:
„taka sobie”, albo: „nie w moim guście”, czy też nawet przyznaje rację, ale w widoczny sposób nie
reaguje. Niebezpieczeostwo jest na pozór zażegnane.

Do mężczyzny, który by na takie zwrócenie uwagi, że ładna, podskoczył i szalenie się zainteresował -
po prostu nigdy się tego nie mówi.

Druga szkoła to udawanie obojętności. On nawet zauważył, nawet coś powiedział, a ty nic, jak
marmur, ani powieka ci nie drgnie: „owszem, bardzo ładna”, i zagadujesz sprawę innym tematem.
Może zapomni. Zresztą to błahostka - żeby cię skręcało w środku, robisz spokojną minę.

I trzecia szkoła: pełnej szczerości i pofolgowania sobie, okazja ponosi cię nieukrywanie. Jeżeli jest to
dziewczyna, którą zna się chodby z widzenia, typowe obrzydzaczki podają zwykle jedną ż trzech wad
wchodzącego potwora: nie myje się, biust jej wisi, puszcza się. O, jakżeż się mylicie w waszej
prostolinijnej chęci, aby go od niej odrzuciło! Nie ma mężczyzny, którego łby to właśnie nie zachęciło.
Po prostu chce sprawdzid, czy tak jest naprawdę.

Im gorsze rzeczy mówicie, tym bardziej on nastawia uszu. Wady ciała czy duszy, które może
dyskwalifikują kobietę jako dozgonną towarzyszkę życia, wydają się fascynujące u nieznajomej
atrakcyjnej pani.

Jedno jest pewne. Siedzi pełno kobiet dookoła. Różnych: starych, młodych, grubych, chudych, dużych,
małych. Dlaczego akurat do tej jednej przyczepiasz się, że okropnie wygląda w tych dżinsach, że jest
to strój nieodpowiedni itp. A nie razi cię siedząca obok pani w czapce z barchanowych majtek na
głowie. Bo tamta cię niepokoi, bo jest niebezpieczna. I to chłopa od razu nastawia na odbiór. I tu
robisz fatalny błąd. Wiadomo, że kobiety mówią źle głównie o kobietach naprawdę atrakcyjnych. Z
wyjątkiem szczególnych żmij, które mówią źle o wszystkich znajomych, jednak nie obszczekują
sąsiadki w kinie. No i aniołów, które mówią o wszystkich dobrze, ale anioły są - wiecie, gdzie.
Sposób grania va banąue, pokazywanie ładniejszej, jest dużym ryzykiem, jeżeli ma się do czynienia z
mężczyzną mało spostrzegawczym. Ale nawet gapowaty ma oczy dookoła głowy, jeżeli chodzi o
nieznajomą cudną damę. Jest to niebezpieczne udawanie tolerancji, które daje czasami u panów z
kompleksami niebezpieczne skutki. Ale nie, może jednak rzadko usiłowaliby podrywad właśnie tę
chwaloną dziewczynę.

Jeżeli ten sposób i numer na obojętnośd umają swoje ryzykowne strony - bo mogą nie chwycid - to
sposób na obrzydzanie - statystycznie najczęstszy - jest najbardziej zawodny. Popularne jest
obrzydzanie z powodu niegustowności stroju: siedzi morze kobiet ubranych w czapki niewidki i
wchodzi jedna fajna w za szerokiej sukni, za czerwonych ustach, za wąskich spodniach albo coś tam. I
aż cię podrywa na jej widok. Żółd rozlewa ci się gwałtownie i wymierzasz kilka słownych sierpowych.

Zauważcie, kto komu zarzuca niestosownośd ubrania: zawsze gorsza - lepszej. „Co z siebie zrobiła!” -
to okrzyk, który jak sygnał przyciąga męską uwagę.

Z torbami pójdziecie, z torbami


Plastykowymi, z firmowym napisem. Ale tylko jeśli będziecie ładną, modnie ubraną dziewczyną.

Chodzą szybko, zaaferowane. Przemierzają co ciekawsze sklepy, odwiedzają komisy, myszkują po


lepszych domach towarowych. Mają całą tajemną wiedzę, gdzie co przyjdzie. Ale nie bardzo lubią stad
w kolejce, wolą podlizywad się, upokorzyd, przymilid i coś wyszarpad. Odrzut, przedłużenie serii
eksportowej czy coś atrakcyjnego w zawsze za małych ilościach. Niby źle, bo trudno dostad, ale też
dobrze, bo mam ja, parę osób i nikt inny. Ciuchy, ciuchy. Obłęd w oku, wiecznie z tą torbą, coś się
gdzieś niesie, do farby, do krawca, coś sprzedad, coś zamienid, poprawid. Kupiło się nie ten rozmiar,
nie ten kolor, w ogóle bez sensu. Ale jakoś tak wyszło, na zawracało się komuś głowy, trudno było
potem nie wziąd, jak załatwił. Albo w ścisku, tłoku łapało się, co się da.

Nie można dostad tego, co by się chciało. A tu znowu gdzieś czasem błyśnie coś możliwego. Może
lepiej pojechad w świat, pozmywad garnki i kupid nareszcie tę parę ludzkich dżinsów?

Obcasy ich wysokie, spodnie górą obcisłe, fryzura modna, oko ostre. Weź torbę plastykową, coś do
niej napchaj i pędź przez Vaci Utca wychylona do przodu. Raczej, we dwie lub trzy, stracone jakoby
dla świata. Myśl ich biegnie jednym torem. Jeśli robi to dla chłopców, żeby się podobad, to dla
chłopców miejsca nie ma w tym świecie rozmów o sweterkach i butach.

Rzecz istnieje już sama w sobie. Jest grupa czcicieli szmaty, których wessało, nałogowców, których nie
wyleczyd już odwykowo, tylko trzeba im to dad - wtedy im od razu przejdzie. To znaczy wróci mniej
więcej do normy. Dalej będą chodzid z torbami, ale nie na co dzieo. I będą mied więcej czasu, żeby
zrobid użytek z tego, co w torbie, i czasem myśl oderwad.

Może należy zazdrościd ludziom, którzy mają w życiu prawdziwą namiętnośd, szczególnie jeśli ona
zupełnie nikomu nie szkodzi? Nigdy nie jest nudno i pusto w życiu, jeśli ciągle można coś poprud,
ufarbowad, podwyższyd obcas, robid na drutach, a potem znowu poprud, ufarbowad, zamienid,
przerobid, podłużyd, skrócid, zwęzid i sprzedad.

Czy to może przesadna miłośd własna? Czy poczucie własnej nicości, które ukryje się pod modnymi
rzeczami? Czy bunt wewnętrzny przeciw wyglądaniu ohydnie i chęd zaradzenia temu? Czy po prostu
autentyczny brak rzeczy, których pragniemy, powoduje wieczne rozmowy o nich, w których można
sobie trochę pomóc (ja widziałam tam koszulę wojskową, a ja buty w twoim rozmiarze).

Grupa biegających z plastykową torbą powiększy się, jeśli tylko one będą mogły swoim wysiłkiem i
oddaniem sprawie zdobyd coś fajnego.

Panie w pewnym wieku


- Ślicznie dziś wyglądasz - mówią jedna drugiej i jest to straszliwie ważne. Powiedziała, nie
powiedziała. Czy szczerze, czy zdawkowo? A może tak już ze mną źle, że mówi to tylko z życzliwej
litości, rzuca ochłap. Albo nikt nic nie powiedział, bo mi zazdroszczą, że jeszcze koszę.

Na co dzieo powietrze nieco wypuszczone, ale z raz na pół roku, na większe party u znajomych, pełny
szpan. Odrosty przyfarbowane, twarz podklepana, brzuch wciągnięty. Kobiety jednak nie ubierają się
tylko dla kobiet, lecz naprawdę dla mężczyzn, a może tylko sprawa jest ukierunkowana dla mężczyzn,
a bezpośrednio używa się stroju trochę dla siebie: jest to broo, jest to tarcza, to daje samopoczucie i
całe podejście, na które reaguje mężczyzna. Ale nie na imieninach u znajomych, gdy ludzi dużo, a
wszyscy znają się jak łyse konie. Zawsze ci sami, zawsze to samo środowisko. Wszyscy znają się od lat
i dla tych tam panów, czyli w sumie starych kumpli, mogłyby panie przyjśd w brudnych szlafrokach i
papilotach z gazety, co nie tylko nie zrobiłoby nikomu różnicy, ale może i nikt by nie zauważył, tzn.
żaden chłop, z natury czuły raczej na świeżyznę.

Ale dziewczyny nasze nie tyle bez względu na wiek, ile ze względu na wiek bardzo się bacznie
nawzajem oglądają. Wszystko widzą i odnotowują. Że ta jeszcze żyje, a ta już wysiadła. Tej fajnie w
tych jasnych włosach, tamta utyła, ta podstarzałe dziecko, tamta gruba, ale na twarzy znakomita.
Zauważone i dokładnie potem opisywane są wszelkie szczegóły garderoby, więcej przyjemności jest w
wałkowaniu tego wszystkiego, niż było samej zabawy na miejscu.

O ile młodsze dziewczyny po większych wieczorynkach rozgryzają intensywnie: chłopców,


zachowanie, układy, intrygi, incydenty, o tyle panie w pewnym wieku koncentrują się na wyglądzie
innych dam, ze szczególnym uwzględnieniem stopnia zużycia.

Hasło: ślicznie wyglądasz - jest dośd istotne. O nie, tego się nie zapomina. Są osoby, którym to
wystarczy do życia, raz usłyszą i mają zupełnie urządzony wieczór. Dla innych to samo powiedzenie
może byd raną ciętą: tylko jedna osoba mnie zauważyła, nikt inny mi tego nie powiedział, a dawniej...
- tu łzy do oczu i hop do łazienki. No i klasyczna reakcja polska: ja ładnie wyglądam? skąd? właśnie
okropnie, i tu wyliczanka różnych przypadłości i okoliczności, dla których szczególnie dziś jest nie
najlepiej. Bo panie myślą, że po prostu wyglądają tak ostatnio, że są niewyspane, przemęczone, źle
się czują itd., ale jak się tylko wyśpią, opalą, wyzdrowieją, odpoczną, przestaną to robid, co robią, to
znowu będą jak dawniej całe świeże i śliczne. Ale to już niewyspanie i zmęczenie, i zużycie
całościowo-życiowe, na które już nie ma wakacji, i „ślicznie dziś wyglądasz” może byd po prostu
nagrodą kogoś w uznaniu rezultatów: wysiłku włożonego w charakteryzację, pracy kostiumologicznej
i sztuki fryzjerskiej.

Najśmieszniejsze jest, że ta jedyna najładniejsza dziewczyna nie usłyszy tego od żadnej innej przez
cały wieczór.
Anioł I
...dobroci i uczynności. Akurat ten typ anioła bywa najczęściej kobietą. Jest to osoba tak niezwykle
troskliwa, życzliwa i usłużna, że można się absolutnie wściec. W okamgnieniu uprzedzi każde twoje
życzenie. Szczególnie takie, którego wcale nie masz.

Jeśli powiesz, że cię coś boli, pogna do apteki i przyniesie - albo ma przy sobie - lekarstwa, i zacznie
cię na siłę leczyd wbrew twoim przekonaniom. I już łykasz pigułki, których nienawidzisz, i jeszcze
musisz robid minę pełną wdzięczności.

Jeśli powiesz, że ci zimno - natychmiast wsadzi na ciebie swój ohydny sweter. Jeśli powiesz, że ci
gorąco - otworzy okno, i będziesz się trząśd z zimna, wstydząc się przyznad, jak bardzo boisz się
przeziębienia.

Jeśli w błahej rozmowie o tym, w co się ubierad latem, wyrwie ci się nieopatrznie, że chciałabyś coś
różowego na bluzkę, ona zaraz zacznie szukad wszędzie, codziennie donosid ci, gdzie co widziała, i w
koocu tak cię wrobi, że nie wiadomo kiedy zaprowadzi cię do sklepu i kupisz; kupisz, mimo że to
ohydny kolor, że wcale już nie chcesz i w ogóle nie masz pieniędzy. Bo ona włożyła w to tyle wysiłku,
że już głupio się wycofywad.

Podejmuje różne wielkie i małe trudy dla ciebie. Chociaż ty wcale nie chcesz, to cię żenuje i potem
gryzie cię sumienie, że powinieneś się odwdzięczyd.

I jeszcze swoją niepotrzebną usłużnością psuje ci różne plany. Naprawia ci coś, gdy się właśnie
spieszysz; załatwia ci bilety na festiwal filmowy, kiedy nie masz czasu chodzid; znajdzie ci pokój w
górach, kiedy chcesz jechad nad morze.

Uważaj! Niczego u niej nie chwal! Bo dostaniesz to albo coś podobnego w prezencie. Potem będziesz
musiał to nosid, używad, powiesid na ścianie, już ona cię przypilnuje. Dostaniesz to, chociaż
powiedziałeś tylko tak sobie, żeby jej zrobid, przyjemnośd. Na nic się nie zda wszelkie szamotanie.
Ona nigdy nie wyczuje, że już nienawidzisz tego przedmiotu, tylko dalej będzie ci go wciskad.

Uważa, że jest nadzwyczaj miła i uczynna. Ciekawe, czy kiedyś przychodzi jej do głowy, że się po
prostu narzuca.

Anioł II
To było o takiej, która zatruwa nam życie swoją ciągłą uczynnością. Jest też pewna odmiana tego
gatunku. Chodzi mi o typ kobiety nieustająco pełnej cudownej uczynności dla mężczyzn. Jak gdyby
świetna koleżanka, jak gdyby cudowny kumpel.

Jeśli masz dziurę na łokciu, ściągaj szybko sweter, ona ci go zaraz wspaniale zaceruje. Zedrze z faceta
marynarkę i przyszyje mu guzik. Najbardziej zdaje się przepada za przyszywaniem chłopcu urwanej
podszewki.

- Podszewka ci się urwała i wisi! - wrzaśnie tak, żeby wszyscy słyszeli. Po czym ostentacyjnie, tak żeby
wszyscy widzieli, będzie się z nim certującym szamotad i przyszyje, tak żeby wszyscy widzieli, jaka ona
dobra i koleżeoska.
Czy robi to po to, że kocha udowadniad, jaka jest uczynna i miła? Wyłącznie w celu kultywowania
miłości własnej? Czy też jest małą nudziarą, która widzi w człowieku głównie jego urwaną -
podszewkę?

A przede wszystkim, czy nie bierze pod uwagę, że bardzo go tym peszy, niby mu pomaga, a może robi
mu większą przykrośd zwracając mu uwagę, że ma jakiś mankament.

Albo pani, która mówi znajomemu, że ma straszny łupież, i dokładnie, jak go trzeba usunąd. A on jest
bardzo czuły na tym punkcie i dałby wszystko, żeby nikt tego nie zauważył.

Nie pytana daje rady, jak walczyd z pryszczami, jak prad białą koszulę - czym daje do zrozumienia, że
jest brudna. Chce wyciskad wągry.

Słodka mała kobietka, która powie ci, że źle dziś wyglądasz i pewnie jesteś chory, przejęta szczerą
troską, poradzi ci, gdzie zwęzid spodnie, żeby ci tak nie wisiały, będzie walczyd z tobą, żebyś zmienił
fryzurę. Nie widzi, że po prostu wtrąca się i wciska swój nieproszony nos.

Bo jeśli robi to jeszcze w innym celu, to ha! ha! ty mu przyszyjesz guziki - a on i tak pójdzie z inną do
kina.

Nie tędy droga!


Gorzko, gorzko
Nocne życie wspaniałe
Mam pomysł! Na świetną kryminalną historię. No nie, no to jest bomba zupełna! Absolutnie nowe,
świeże, z zupełnie zaskakującym rozwiązaniem. Będzie z tego czteroodcinkowa Kobra, powieśd-
bestseller, film na szerokim ekranie.

Leżę w łóżku i myślę. Jest noc, zegar tyka. Właściwie muszę już spad, bo rano wcześnie wstaję, a tu
burza w mózgu. Skądś nachodzą mnie same świetne pomysły. Mam chwyt na doskonałą powieśd,
oczywiście, że też mi to wcześniej nie przyszło do głowy: taki bohater, ależ na to czekaliśmy!

Mam pomysł, jak żyd, wszystko trzeba zmienid, nagle wiem, skąd wziąd pieniądze, nagle przychodzi
mi do igłowy, do kogo jutro zadzwonid. Wymyślam świetny dowcip rysunkowy, przychodzą mi do
głowy znakomite powiedzenia, myśli złote, celne sformułowania.

Trzeba by to zapisad natychmiast, bo to są rzeczy wspaniałe. To znaczy muszę wstad, poszukad


ołówka, papieru. Gdzie jest ołówek? Na biurku nie ma, bo już wieczorem gdzieś się zadział. A tu
przychodzi mi klarowna myśl, jak ustawid sprawy w naszej firmie. Ależ jasne, tylko tak! Zaraz jutro
pójdę do bossa i wszystko mu powiem. Ucieszy się szalenie, bo ostatnio trochę kulało. Trzeba by to
zanotowad, bo układa mi się w przejrzyste punkty. Ale nie chce mi się wstad. Za nic nie chce mi się
wstad i szukad długopisu.

Nagle mam pomysł na życie moje. Życie moje, jakby szare i zmarnowane nieco, widzę pełne
możliwości.

Przyszłośd wręcz tęczowa, tylko trzeba działad. Ale nigdy nie wiedziałem jak. Teraz już wiem.

Przychodzi mi do głowy wiersz, zdaje się, że jest znakomity. Może by chod nadpaloną zapałką zapisad
na starym pudełku lub bilecie, chod pierwsze słowa, potem sobie przypomnę. Ale nie chce mi się
wyciągnąd ręki spod kołdry. Zresztą to tak ciekawe rzeczy, że jutro sobie w spokoju wszystko
zanotuję. Jeszcze wymyślam, jak przemeblowad mieszkanie, kogo poderwad, skąd wzdąd kożuch na
zimę. Jeszcze przychodzi mi świetny początek opowiadania i zasypiam.

Rano budzę się z normalnym bólem głowy i jakiś zupełnie inny od tego nocnego bystrzaka. Zupełnie
rozmydkany, pusty, nudny i żaden. Za oknem szara szmata, która jest świtem, w który trzeba wejśd.

Ale zaraz, miałem świetny pomysł na powieśd, na życie, na dowcip rysunkowy. Pamiętam nawet na
co, ale nie zapisałem. Zaraz, zaraz, chodziło zdaje się o jakoś statek. Nie, to statkiem miałem ja jechad
w podróż. Noc nie wiem, nic nie pamiętam. Wszystko uleciało, nie ma nawet śladu. Nie mam żadnych
idei. Gdybym nie wiem jak chciał, nic nie mogą wymyślid. Nie zapisałem. Świat nigdy się nie dowie. A
wczoraj przed snem byłem autentycznie genialny.

Gorzko, gorzko
Człowiek napisze powieśd, sztukę, coś nieźle namaluje, wyreżyseruje film, zagra dużą rolę, a ludzie
zrobią wielkie party i go nie zaproszą. Mam tu na myśli nie artystów zapoznanych, którzy stają się
sławni pośmiertnie, a za życia są nie doceniani, ale osoby, które piszą dobrze, malują dobrze,
reżyserują dobrze, o których się mówi, które stają się sławne i modne, które mają sukces. I dziwią się,
że ich sukces zawodowy nie jest sukcesem towarzyskim.
Celowo ograniczam się do sukcesów artystycznych, a nie innych, gdyż ludzie odnoszący sukcesy w
innych dziedzinach i również nie mający wzięcia towarzyskiego są przekonani, że na pewno już
triumfy artystyczne są równoznaczne z popularnością wśród znajomych.

„Co mam jeszcze zrobid - denerwuje się młody, modny pisarz - żebym nie wiem ile napisał, wy mnie i
tak nie zapraszacie”.

A nie. Nie zapraszają. Bo sukces zawodowy i sukces towarzyski są to dwie zupełnie różne rzeczy.

Sukcesy towarzyskie odnoszą ludzie, którzy pracują ciężko na tym właśnie polu. To bez nich nie ma
żadnego balu, party, potaocówki,: kolacji czy wieloosobowej herbaty. Oni są zawsze weseli i
roztaoczeni, zawsze pod ręką, kiedy się zaprasza, zawsze mają czas. Nawet nie trzeba byd duszą
towarzystwa, można byd statystą. Można byd nawet środkiem lub koocem rakiety bankietowej, ale
trzeba intensywnie i z samozaparciem na to pracowad. Jeśli nie będziesz się sam starał, zgubią cię
łatwo.

Nawet jeśli masz sukces, to w wieczór twego triumfu będziesz siedział sam, bo dalecy znajomi cię nie
zaproszą, przekonani, że jesteś rozrywany, i bojąc się byd posądzeni o snobizm. Są tacy, co wpadają
na stary pomysł, że może jesteś dla nich za wielki i pewno byś nie chciał. Albo wierzą, że masz swoje
migające kolorami tęczy życie, a ty, bracie, miotasz się samotnie po pokoju wstydząc się podnieśd
słuchawkę.

Nie wiem, co robił godzinę później słynny aktor czy śpiewak, któremu tłum wyprzęgał konie z powozu
albo wynosił go na rękach. Ale wiem, że teraz słynny aktor grający wielką rolę idzie samotnie do
domu, postawiwszy kołnierz, straszliwie pusty w środku, podczas gdy rozkołysana publicznośd jedzie
do restauracji, zaprasza się na kolacje czy kawy, kontynuuje towarzyski wieczór.

Człowiek, który odnosi sukcesy, zwykle ciężko na nie pracuje. A życie towarzyskie biegnie w
międzyczasie wartko naprzód. Bez ciebie. Wpadasz nagle na towarzyski ring, jesteś nie zauważany.
Usiłujesz zobaczyd, jakie wrażenie wywołały twoje sukcesy, i ze zgrozą spostrzegasz, że żadne. Nikt
nie czytał twojej powieści, nie oglądał twego filmu, nie był na twojej wystawie, nawet nie słyszał o
twoim wstrząsającym artykule. Znajomi nie interesują się twoją twórczością, a obcych ludzi nie znasz.
I robi ci się żal, bo jesteś człowiekiem ambitnym. I myślisz, że jeśli polecisz do domu i strasznie się
przysądzisz, to w koocu zrobisz coś takiego, że wszyscy pękną i padną na kolana. O, jakże się mylisz
Nawet jeśli napiszesz wielką improwizację czy namalujesz Monę L., na znajomych nie zrobi to
wrażenia. Nawet nie odwrócą głowy, gdy przyjdziesz, zajęci swymi małymi plotkami.

Sukcesy osiągają obecnie zawodowcy. Trzeba byd zawodowcem życia towarzyskiego, co jest zupełnie
inną dziedziną niż robienie programów TV, nawet rozrywkowych.

Z życia artystów
Pyrdak skooczył malowad paznokcie na czarno i przyglądał się im z zadowoleniem - napisał literat
Drwęcki. Dekadent - pomyślał, chod lubił bardzo Pyrdaka, tak nie może zaczynad się powieśd.

Wkręcił nowy papier do maszyny. Napisał tytuł; Kto zabił?

Joe wszedł do pokoju i wygarnął serię z karabinu maszynowego. Na party u Davisów było szesnaście
osób. Nikt nie ocalał - świetnie, ucieszył się Drwęcki ze swego pomysłu, zupełnie nowe: na samym
początku wiemy kto, od razu giną wszyscy bohaterowie i jest spokój. Tu opadły go wątpliwości.
Początek świetny, ale nie wiedział, jak to rozwinąd.

Wziął nową kartkę.

Pingwiny grały z nami w karty, czego nauczyły się od poprzedniej wyprawy, ale znały tylko
amerykaoski zapis, za czym nie przepadałem - rozpoczął pamiętniki podróżnego.

Drwęcki postanowił napisad po prostu bestseller. Co idzie, co najlepiej teraz idzie? Epokę gwałtów
zbiorowych w naszej prozie mamy już za sobą, powieści z życia holu w Bristolu także. Powieśd dla
dorastających panienek, te wciąż dorastają - oblizał się Drwęcki i już pisał:

Zachodzące słooce malowało delikatnie złotem i purpurą listki drzew leciutko drgające na wietrze.
Wiesia szła cienistą aleją...

Cholerę tam - pomyślał mistrz. - Pójdzie coś superwspółczesnego.

Liliana zaczęła gwałtownie rozpinad dżinsy Krystyny, równocześnie nogą zsuwając jej sztyblety. -
Może zbyt drastyczne - wystraszył się Drwęcki.

Uszatek wyjrzał z kamamberowego domku i zawył cicho z radości: -- Kutku-patku! Witajcie na


czekoladowym festiwalu! - rozpoczął ostro tekst dla starszych niemowlaków.

Hrabia- to jego ksywa - rozcipirzył się Wulo i gywił na ciambie - nie susuj -go na wrupie - przerzucił się
jednak na powieśd środowiskową.

Ech, nie wiem, nie wiem - zajęczał Drwęcki i wbił krótkie i grube palce artysty w rzednące włosy.

Waldek, k..., czego się op..., k..., zamiast patrzed, co ja zap..., k..., i da j mi to na górę, czy masz oczy w
d..., k..., i nie wadzisz, co ja robię, k... pier... owco - zaczął powieśd-reportaż z wielkiej budowy. Brzmi
autentycznie - pomyślał Drwęcki - ale wygląda średnio. Zmienił kartkę.

I tak powstał jeszcze jeden scenariusz o utrwalaniu władzy w Lubelskiem w 45 r.

Blisko życia
Sprawa jest prosta. Pisarz powinien byd blisko życia. Musi to życie znad. Czerpad z niego pełnymi
garściami. Powodów nie będę wyjaśniad, nie obawiajcie się. Znamy je wszyscy doskonale i nie chcę
Was tu zanudzad litanią truizmów. Pewno, że byłoby dobrze, żeby każdy znał życie, ale jeśli ktoś jest
księgowym, Ślusarzem, chirurgiem czy rębaczem dołowym, to w zasadzie wystarczy, jeśli dobrze zna
swój zawód i sprawy z nim związane. Ale od pisarza czy reżysera, np. filmowego, wymagamy
szczególnie tego, abyśmy mogli o nim powiedzied: ten to zna życie. Takich zawodów jest więcej, ale
dla przykładu biorę te dwa, żeby wyjaśnid, o co mi chodzi.

A chodzi mi o to, że jak on, biedak, może znad życie, kiedy siedzi i pisze. Musi pójśd do pokoju,
zamknąd drzwi i okna, wyrzucid wrzeszczące dzieci, zatkad uszy i pisad. Ażeby coś napisad, pisze się
długo, pisze się miesiącami. Potem się przepisuje. Potem się znowu pisze dalej. A życie przewala się w
świecie na zewnątrz. Żeby je poznad, trzeba tam byd. A jak się tam jest, to nie ma czasu pisad. Nie ma
nawet czasu czytad tego, co piszą mmi na świecie. Musi się zamknąd, oderwad, skupid, myśled. Zwykle
nawet chce się gdzieś wyjechad, uciec, żeby móc spokojnie pisad. A tu życie pędzi. Już nie wie, co
myśli młodzież, co się mówi w kolejce podmiejskiej, jak się ludzie teraz kochają, jak jest w biurze, jak
jest w zakładzie na prowincji i jak jest teraz w mieście. Żeby to wiedzied, trzeba tam byd, w środku, i
to długo.

Tak bardzo lubimy w kinie, żeby to dotyczyło nas, teraz, żeby to były nasze sprawy, na dziś i jutro.
Żeby miało odnośnik do naszych problemów, jeśli to jest z przeszłości. Żeby było w naszym obecnym
stylu i guście. A reżyser-robi film miesiącami, pochłonięty wraz z całą ekipą dwadzieścia cztery
godziny na dobę robotą. I nie ma czasu na romanse i flirty, bo robi film o romansach i flirtach. I nie
ma czasu zjeśd obiadu ani kolacji, bo kręci scenę jedzenia obiadu i kolacji. I nie może uchwycid
nastroju wschodu słooca, bo patrzy w kamerę i taką scenę ustawia.

Ech tam, powiecie, coś nie jest tak, przecież on zna życie, jeśli dobrze robi swoje, widad to po
rezultacie. No, może nie jest całkiem tak, jak piszę, ale jednak coś jest na rzeczy, że albo się stoi pod
kioskiem z piwem, albo się pisze o staniu pod kioskiem i z piwem.

Mona Liza
- Chciałbym namalowad pewną kobietę. Niezwykle mnie zainteresowała -powiedział Artysta.

- Słucham pana - powiedział Ten Pan.

- Miała na twarzy jakiś taki uśmiech, nie uśmiech. Trochę się uśmiechała, a może nawet nie, tylko
miała taki wyraz. Nie wiem, czy jest piękna. Ale ten uśmiech mnie zafrapował. Coś w tym było
dziwnego. To mnie męczy. Chciałbym ją namalowad.

- Może to jest pomysł na film rysunkowy - zamyślał się Ten Pan.

- Widziałem ją na ulicy, zdaje się, że jest w ciąży.

- Ale zaraz - powiedział Ten Pan - po co to malowad. Obraz zobaczy niewiele osób, mały z tego
pożytek. Nam potrzebna jest sztuka o szerokim zasięgu. Zrobimy obraz, ale ruchomy, zrobimy po
prostu film - ucieszył się Ten Pan.

- Nie, chciałem ją tylko namalowad, już nawet widzę ją, jak będzie siedziała z założonymi luźno
rękami...

- To nie może byd ta kobieta, to musi byd ktoś z popularnym nazwiskiem. Albo zrobimy wielką
imprezę rozrywkową: „Z uśmiechem u was” - zapalił się Ten Pan.

- .w oddali delikatny pejzaż... - powiedział Artysta.

- Albo zrobimy serial telewizyjny na kilkanaście odcinków, wesoło, z uśmiechem, tego nam potrzeba;
odcinki można powtarzad.

- Chciałem tylko namalowad obraz powiedział Artysta - chciałbym uchwycid ten dziwny wyraz twarzy,
jakby lekki uśmiech.

- Co mnie obchodzi uśmiech jakiejś nieznanej kobiety - zdenerwował się Ten Pan. - Nie mam
pieniędzy na wyrzucanie. Sztuka ma się podobad ludziom, a nie jakieś uśmieszki. Ma byd nasz szeroki
uśmiech. Możecie mied swój pejzaż. Dam wam kolorową taśmę, będziecie Szeroko pokazywad
przyrodę.
- Chciałem tylko odtworzyd ten jakiś uśmiech, nie uśmiech - upierał się słabo Artysta.

- Dostajecie ekipę, w poniedziałek rozpoczynacie pracę - zakooczył Ten Pan.


Sprawki
Serdeczne spotkanie prawdziwych przyjaciół
...których się dawno nie widziało. Dla niektórych dawno to są dwa tygodnie, dla innych dwa miesiące
albo dwa lata. Albo dwadzieścia lat - ale to już zupełnie inna historia. Chodzi mi nie o tzw. szmat
życia, tylko okres jakiś na tyle długi, że stęskniliśmy się za sobą.

Może to byd rodzina dalsza lub bliższa, bo tu też bywają prawdziwi przyjaciele: Jeżeli spotkanie takie
rozciągnięte jest w czasie, np. oni przyjechali do nas, przyszliśmy do nich na długą wizytę, spędzamy
razem urlop itp., cała sprawa ma pewną zmiennośd rytmu: z początku wszystko galopuje jak
rozpędzone konie, a potem jakby zwalnia, rozciąga się w godzinach, możemy jeszcze jutro
opowiedzied sobie resztę.

Bywa, że jest to spotkanie krótkie, tylko na chwilę: wpadliśmy zobaczyd ich przyjeżdżających na
dworcu, przybiegliśmy na dziesięd minut powiedzied cześd i musimy iśd, jechad, frunąd.

Och! Wtedy jest pięknie! Pędzimy do nich jak na skrzydłach, chod mogą byd ostatni w hierarchii
czasowej załatwiania spraw nieważnych, bo w koocu oni mogą poczekad, a sklepy nie. Szkoda nam
czasu, żeby się przebrad, chcemy już prędzej do nich, ale jednak na schodach przeczesujemy włosy,
chcemy, żeby nie pomyśleli żeśmy skapcanieli.

Potem dzwonek. I taka długa minuta, w czasie której, wydaje nam się, że pękniemy. Potem jest
wrzask, kocioł, okrzyki, pocałunki po trzy razy każdy z każdym, uściski, ogólmy tumult, coś jak bitwa
na filmie rysunkowym. Odsuwanie się od siebie, oglądanie i znowu doskakiwanie. Jeżeli nie
widzieliśmy się dłużej, to mówimy sobie masę komplementów, najczęściej per „stary”. Okazuje się, że
się dobrze trzymamy, świetnie wyglądamy, jesteśmy opaleni, jesteśmy ślicznie ubrani i w ogóle
jesteśmy cali wspaniali. Nawet jeśli ktoś okropnie utył, robi się z tego dobrotliwe żarty. Nawet jeżeli-,
wyleniał, to nie, skąd, prezentuje się całkiem dobrze, jeszcze ho, ho.

A potem już na pewno mówimy wszyscy naraz albo chociaż jeden przez drugiego. Usiłujemy się
nawzajem przekrzyczed i przedostad z naszymi najważniejszymi sprawami w życiu, wiadomościami
dotyczącymi wspólnych znajomych i co lepszymi plotkami. Coś sobie prędko i bardzo skutecznie
radzimy. Chcemy sobie pomóc, coś obiecujemy, że na pewno im załatwimy. Równocześnie
opowiadamy sobie dowcipy, chwalimy się sukcesami zawodowymi - w koocu im można szczerze
powiedzied - równocześnie wpychają w nas coś do jedzenia, jemy na stojąco, żeby było prędzej
umawiamy się na następny raz, żeby naprawdę nareszcie spokojnie pogadad, chod właściwie teraz w
szalonym tempie powiedzieliśmy sobie wszystko,

W zdenerwowaniu i ekscytacji spotkania opowiadamy strzępy całego naszego obecnego życia.


Żądamy rady i zapewnieo, że wyjdą nam nasze zamiary. A oni się przejmują, naprawdę się wgłębiają
szybko i drapieżnie w nasze sprawy. Nie miejsce to na subtelne dywagacje: konwencjonalne
podchody. Więc jest szczerośd, pełen autentyzm, okrzyki i gwałtowne ruchy. Wstawanie i siadanie,
szybka praca rąk.

A potem, jak się już pożegnamy, właściwie puszczając w odwrotną stronę film z powitaniem, wśród
pocałunków i licznych zapewnieo o ostrożności w podróży czy działaniu, o pisaniu, a przede
wszystkim o trzymaniu się - jesteśmy znowu sami, na długo może, bez ich serdecznego ciepła i
przyjaźni.

Powoli będą wyłaziły z nas zdania, które powiedzieli, będziemy je ważyli i rozpamiętywali ich rady,
zastanawiali się tygodniami nad ich uwagami. Wtedy wypowiedziane szybko i w namaszczeniu, nagle
staną się ważne.

Ach, cudownie jest spotkad naszych prawdziwych przyjaciół.

Pytanie za 10 punktów
Słowo wam daję, że zupełnie poważnych ludzi, naprawdę słowo najświętsze, a ja nigdy nie kłamię -
nachodzi pytanie, no wiem, że nie uwierzycie, ale przysięgam: czy kocha?

Przecież gdy tak się patrzy na ludzi na ulicy, w autobusie, w hali montażowej, w radzie powiatowej, to
się w ogóle wierzyd nie chce, że ktoś z nich mógłby mied problem: czy kocha?

Tego po prostu nie ma dokoła. Wydaje się, że nie ma. Dopóki nas samych nie ogarnie nagle, nie
zdurniejemy kompletnie, człowiek serio, łysina prześwieca, a tu przyciska nas i dusi: czy kocha?

Ludzie zresztą nie chcą się przyznad sami przed sobą, przed przyjaciółmi. Wykręcają się żartami,
cynizmem pokrywają. Aż tu patrzysz, wchodzi taki, nagle jak prorok, oko ma niewidzące, aureolę
jakby nad głową. Albo koleżanka cała od środka rozświetlona i piękniejsza. I widzisz, a raczej czujesz,
że ją wzięło.

Inni całkiem odwrotnie to przechodzą, schną i więdną, zżera ich to żywcem, nie śpią, nie jedzą,
przygniata ich to, poraża, paraliżuje. Różnie, różnie. Ale mają ludzie taką sprawę: czy kocha?

Zaczyna się wtedy zwracanie uwagi na najmniejszy odruch, na powiedzenia, na spojrzenia, na mały
kwiatek, na małą troskę. Nie liczą się tak bardzo wybuchy wulkaniczne słów czy namiętności; te mogą
mied inną przyczynę. Ale właśnie strzepnięcie rzęsy z policzka, minimalne odruchy zazdrości, przyjazd
połączony z wysiłkiem, jeszcze dwie godziny dłużej, okupione nie przespaną nocą.

Kobiety chcą zaraz lecied do wróżki. Mężczyźni stają się roztargnieni. Nie chcę tu opisywad tego
stanu, którego wachlarz szeroki jest jak horyzont.

Chodzi mi o to, że są wśród nas normalnie cały dzieo, może w rodzinie naszej, może przy sąsiedniej
maszynie, biurku, polu, obok w pociągu, ludzie dotknięci tą cudowną chorobą promienną, dla których
wśród wszystkich zagadnieo wysuwa się na pierwsze miejsce pytanie: czy kocha? Dla nas niebo jest
szare, dla nieb nawet g.... jest różowe. Ale może i im dzieje się tak tylko przez krótki moment i będą
umieli to sobie, tak jak my, jakoś fajnie-z życia usunąd.

Gdzie jesteś, Kowalski?


Dla niego samochód, dla niego oszczędnośd, dla niego paczkowana mielonka (nie, coś nie tak).

Kowalski wystawia łeb ze słowa drukowanego, szczególnie na papierze gazetowym, obliczony,


pomierzony, wiadomo, co robi, jak mieszka, ile ma jego żona w talii.

Polak statystyczny, szary człowiek, anonimowi przechodnie, masa ludzka przeciętna, nijaka. Życie
średnie, zarobki średnie, Kowalskiego przyjemności i smutki, przyjemnostki i smuteczki.
Jak to dobrze, że nie jestem Kowalskim. Nie znam i nigdy nie znałem żadnego Kowalskiego. Na swoje
M-2 wszyscy klną, chcą mied w życiu inaczej, myśli mają szalone, szajbę każdy zdrową hoduje. Nikt nie
chce byd przeciętny, oj, tego bardzo nie lubimy. Raczej spid: się i skrzydła rozwinąd niż w skrzeczącej
rzeczywistości utonąd. Historia życia każdego Polaka lub jego rodziców jest niezwykła, że książkę
można by, panie, napisad.

A jeśli nawet ktoś jest kowalskawy, to już dziecko ma jakieś całkiem niekowalskie, tylko genialne albo
nieznośne, w ramki przeciętności trudno wpychalne. Gdyby tak uczeni osiągnęli w laboratorium
naszego Kowalskiego, żeby nie wiem jak się biedzili - wyjdzie indywiduum jakieś rogate, sympatyczne
może, ale skomplikowane, z samochodu dla siebie by się wyśmiewało i kawały o nim wymyślało, na
mieszkanie dla siebie by psioczyło, żonę dla siebie by zdradzało, z dzieckiem swoim Kowalskim
juniorem by się kłóciło. Może to tak nie jest, może nie jest tak źle czy tak dobrze, ale kiedy czytamy o
Kowalskim, to wiemy, że to nie my. My jesteśmy inni, my jesteśmy bardzo interesujący ludzie, może
tylko nikt nas nie rozumie.

Pan inżynier robi samochód dla Kowalskiego, a tylko kombinuje, jak inny zdobyd. Pan dziennikarz
pisze o tym samochodzie, a już z podaniem o inny pędzi. Kowalskim szczególnie chętnie częstują ci
którzy nie mają żadnych wątpliwości, że Kowalskimi nie są.

Gubi nas spryt


Jesteśmy szalenie wprost sprytni. Nie mówię tu o wielkich przejawach sprytu, które czasem nazywają
się aferami gospodarczymi lub innymi, ale o tym małym, najmniejszym sprycie na co dzieo, który
przejawia każdy, a jeżeli nie; to ma kompleksy, że nie umie, i uważa się za głupiego.

Myślę o tym sprycie, który nakazuje, kiedy stoi kolejka, przynajmniej jednej osobie wcisnąd się. Kiedy
zmienia się światło na jezdni na czerwone, to zawsze z reguły jeszcze ktoś jeden przebiegnie. Troszkę
sobie zniszczy nerwy, trochę zatamuje ruch, trochę skróci życie trzech kierowców-sercowców, prawie
spowoduje kilka kraks, ale przebiegnie i będzie o jedną minutą wcześniej albo i nie, bo zwykle taka
osoba idzie z drugą, która nie przebiegła i na którą i tak musi czekad.

Ten mały spryt na każdym kroku stwarza nerwy, niemiłą atmosferę, powoduje chaos, złą organizację.
Pozwala jednej osobie zaoszczędzid złotówkę, zepsud automat telefoniczny i piędset dalszych osób
nie może zadzwonid. Koszt naprawy automatu oczywiście nikogo nie obchodzi. Jesteś na przemian
tym, co wrzucał guzik, i tym, co wścieka się, ze automat zepsuty.

Ach, jacy cudownie sprytni jesteśmy za granicą! Mamy opracowany sposób jeżdżenia metrem na
gapę, z wersjami na różne kraje, tu komuś coś podwędzimy, tam kogoś wykorzystamy, tu coś
wyłudzimy. Działamy w świętym przekonaniu, że nikt się dookoła nie orientuje w niczym, bo
cudzoziemcy są tak niezwykle mało sprytni.

Weźmy Anglików, stoją mułowato w kolejkach, nigdzie się nie przepychają, gdzie tablica, że nie, to
nie. Kiedy się ich obserwuje, wierzyd się nie chce, jak są mało sprytni. Tyle, że życie sobie potrafią
urządzid. A my nie potrafimy. Oczywiście, do tego można załączyd rys historyczny, co jest tego
przyczyną. W kraju, gdzie nieposzanowanie praw narzucanych było uważane za cnotę, trudno nagle...
itd. Przyczyny są wielorakie i złożone. Ale nie zmienia to w niczym rozpiętości, jaka dzieli nasz mały,
codzienny spryt od zupełnego braku krajowego sprytu. Małego indywidualnego, który stwarza tylko
udręki dla bliźnich, i dużego ogólnego, którego wykazujemy zastraszająco mało.
Jeden pan kontroler w okularach i babcia, która truje w domu, że dawniej to było nie do pomyślenia -
nam tego nie załatwią.

Dawniej (powiedzmy dwadzieścia lat temu) był spryt zmieszany z widocznym chamstwem. Dużo
rzeczy załatwiało się siłą, kto jej nie miał, musiał byd odepchnięty od taksówki. Teraz zrobiliśmy duży
krok naprzód. Prawie nie widad sposobu siłowego, ludzie są grzeczniejsi, ale dalej działa dający się
silnie we znaki nerwom współobywateli mały spryt. Jeżeli przez chwilę myślisz, że oni nie zauważyli,
że się przepchałeś, to jesteś w błędzie. Czy ty nie zauważysz? Tylko stoją cicho, chod krew ich zalewa,
bo postanowili się nie denerwowad o wszystko przez cały dzieo.

Im dobrze
- mówimy ze złością o znajomych, którzy pojechali sobie jesienią w niedzielę w plener, tam zbierali
grzyby, palili ognisko, piekli kartofle i kiełbaski. Podczas gdy my już o tej porze roku nie mamy zrywu -
jeszcze wiosną czy latem prędzej. A teraz pracowicie spędzamy niedziele snując się po domu i zaraz,
zaraz mamy coś zrobid, skleid jakiś stołek, posegregowad zdjęcia z wakacji, coś przyszyd, porozmawiad
poważnie z dzieckiem, które jakby się od nas oddaliło. Więc człapiemy nie ogoleni, gderając, po
domu, wykonujemy planowe dwie awantury rodzinne niedzielne mniejsze albo jedną większą i
kompletnie zniechęceni do życia wkraczamy w dżdżysty poniedziałek. Czas przeciekł nam przez palce,
zmarnowany dzieo, ani to odpoczynek, ani przyjemnośd, nic się nie wydarzyło, w dodatku frustracja.

- Tobie to dobrze - mówimy z niechęcią do znajomego, który opowiada, ile ostatnio widział ciekawych
imprez, teatrów, baletów, filmów, i skarży się, że nie może nadążyd. My tymczasem nie możemy
pójśd nigdzie, bo kiedy przychodzimy z pracy, ten normalny rytuał: zakupy-jedzenie, potem mały
odpoczynek, już nie chce nam się wyjśd z mieszkania, już nie mamy siły. Spad jeszcze za wcześnie,
czytad nie ma co, jakieś gazety, co pod ręką, jednym okiem patrzymy w telewizję, ale zaraz ją
rzekomo wyłączymy i się do czegoś zmobilizujemy, pijemy nową herbatę, głowę umyjemy jutro,
guziki przyszyjemy jutro, dziecko ochrzanimy Jutro.

- Tobie to dobrze - mówimy do takiego, co ma działkę i hoduje podłużne pomidory - nam by się nie
chciało; do takich, co zapraszają gości na pyszne kolacje i sami są bez przerwy zapraszani.
Zazdrościmy zapalonym narciarzom, tenisistom, podrywaczom, wiecznie eleganckim i rozbawionym.

A nam się nie chce. Możemy im tylko zazdrościd. Też byśmy poszli, gdyby nas ktoś zabrał, zmusił,
przyniósł bilety w zębach.

Jak przyjdzie kuzyn z wizytą, potrafimy się zmobilizowad i gdzieś z nim pójdziemy. Kiedy nagle ktoś
nas zaprosi, jesteśmy szczęśliwi, zadzwoni i zmusi nas do wyjścia z domu. Będziemy się bronid i
piętrzyd przeszkody, ale w gruncie rzeczy marzymy, żeby nas przekonał i kazał nam iśd. I nagle w ciągu
pięciu minut wstępuje w nas nowy duch, zrywamy się z fotela, gotowi gdzieś pognad. Ale kiedy tak
było ostatni raz? Kiedy ktoś nas zmuszał, komu zależało, żeby z nami walczyd i wysuwad masę
argumentów, i usuwad przeszkody spod nóg, żeby nam było przyjemnie?

Kto będzie nas przez dwa tygodnie przekonywał, żeby wziąd plecak i połazid po górach?

- Im to dobrze - mówimy, gdy wracają z genialnej wycieczki. A przecież wiemy wszyscy, że im się też
nie chciało wstad o czwartej rano, gdzieś jechad, wysilad się, ale zdobyli się na to, a nam się nie chce.
Spróbujcie komuś powiedzied, że byliście na dwóch filmach - na pewno powie: - „Tobie to dobrze”. -
A przecież każdy może pójśd, jeżeli bardzo chce. Nie macie czasu? Otóż nikt nie ma na nic czasu. Są
ludzie, którzy naprawdę absolutnie nie mają czasu. Ci nie powiedzą o kimś: „jemu dobrze”, bo oni
mają swoje sprawy, które ich zajmują bez reszty. A nam się nie chce robid wysiłku żadnego, żeby było
ciekawiej. Jest nam nudno i beznadziejnie. A jeżeli myślimy sobie o naszym zmarnowanym życiu itp. -
ta cała płyta (jest to longplay) - to głównie dlatego, że mamy czas, że nic się nie dzieje, że nie staramy
się, żeby się coś działo.

Ci, o których myślimy z zazdrością, że „im dobrze” - po prostu potrafią podjąd pewien wysiłek w tym
kierunku. Człowiek nie jest kowalem swego losu, ale jest kowalem swego biletu do teatru i spaceru
po lesie.

Do lasu
Mówi się, że bywało tak drzewiej na Podhalu: bardzo starą babkę czy dziadka wynosiło się po prostu
do lasu. Robiły to drogie dzieci lub wnuki, które uznawały, że już pora umierad, a ci ciągle żyli i nie
było z nich pożytku albo niewielki, a może i kłopot, i gęba do żarcia. Wynosiło się więc do lasu, zdaje
się, że na prymitywnych noszach z gałęzi. A dalej to wiadomo.

Zwyczaj wyjątkowo okrutny, ale jakoś często przychodzi mi na myśl, kiedy patrzę lub słucham
pewnych ludzi. A raczej całych grup lub ściślej grupek ludzi, stanowiących tak zwane towarzystwo.

Myślą, że są jeszcze bardzo ważni, a już nie istnieją. Wydaje im się, że to oni ustalają kryteria, mody
artystyczne, kreują bohaterów miesiąca lub sezonu, oni wiedzą, jak ma byd. A tymczasem już się nie
liczą, już nie dają cienia. Już powinni byd wyniesieni do lasu. Właśnie jako ludzie znający życie powinni
się sami wynieśd do lasu. Albo przynajmniej wiedzied o tym, że praktycznie są już wyniesieni.

To nie jest kwestia wieku. Pocieszasz się, staruszku - powiecie kochani czytelnicy młodzieżowi - każdy
po dwudziestym piątym, a juz na pewno po trzydziestce jest właściwie trupem. Była i taka teoria, ale
lekko ostatnio przycichła, bo ci, co ją wymyślili, akurat mają około trzydziestu lat. No i, jak to bywa,
czują się młodzi.

Czy potrafimy byd na tyle rozsądni i kulturalni, żeby się samemu w odpowiednim czasie wynieśd do
lasu?

A jeśli nawet tak, to kiedy jest ten moment? Czujemy się młodo, a może już wysiedliśmy? Albo
czujemy, że po nas i że jesteśmy za burtą, a tymczasem tak nie jest. Kogo tu spytad? Komu wierzyd?

Wydaje mi się, że jednostkę pozostawioną na chwilę samą ogarniają wątpliwości, czy aby nie pora do
lasu, ale kiedy tylko znajdzie się w grupie, czyli w swojej grupie - czuje się w porządku i nawet chętnie
wykazuje, że inne grupy powinny byd dawno wyniesione.

Siedzi sobie grupa Bardzo Ważnych Towarzysko Osób (dla siebie) i nie wie nawet, że ich nazwiska nie
mają już żadnego oddźwięku, że to, co robią, zupełnie nie istnieje, a to, że nic nie robią, nikogo nie
smuci ani nie ma znaczenia. A oni siedzą, nadymają się i pogardliwie mówią: kto to? - i potem: nie
znam - o ludziach, którzy w międzyczasie zdążyli stad się klasykami.

Nie znasz - niech powiedzą sobie prawdę - nie dlatego, że on jest nieznany, tylko dlatego, że już jesteś
w lesie i nie wiesz, co się dzieje.
Szczególnie u nas, gdzie zasługi przeszłości i praca życia nie kumulują się w pełnię chwały i właściwie
nie liczą się - problem wyniesienia do lasu jest dośd aktualny.

Trzeba walczyd, żeby się nie dad. A nie patrzyd z wyżyn czegoś, co naprawdę jest dawno dołem.

Sprawka
Nie wiem, czy jesteś, Czytelniku, lordem angielskim, który nauczył się naszego języka i właśnie czyta
ten felieton w swojej, zgrzebnej chacie polskiej, gdzie zamieszkał dla kaprysu i przez snobizm, czy
jesteś wybitnym specjalistą od malarstwa na predellach na Pomorzu Zachodnim w trzeciej dwierci
XVIII wieku i właśnie zawinąłeś śledzie w słowo drukowane, kiedy wzrok twój padł na ten tekst. Może
jesteś dzieckiem, które sztachnąwszy się haszem przerzuca leżące bliżej leniwej ręki lektury, czy
robotnikiem budowlanym, który aktualnie wygrzewa się na słoneczku popijając-piwo i czyta sobie.

W każdym razie nie jesteś, Czytelniku, szarym czytelnikiem. Bo w ogóle nie ma szarych czytelników,
są czytelnicy kolorowi, chod muszą jak szary obywatel stad w kolejce.

Kolejka to piękna rzecz i demokratyczna, wszyscy są równi, lepszy jest tylko ten, kto przyszedł
wcześniej, tzn. teoretycznie i w krajach cywilizowanych.

Sam w kolejce stoję rzadko, bo do stania w kolejkach są kobiety. To jest równouprawnienie. Zresztą
stanie w kolejce jest nudne, męczące, działające na nerwy, pochłaniające cenny czas, więc w sam raz
nadaje się dla kobiet, a my sobie możemy po pracy odpocząd. Więc kobiety stoją, a inne kobiety im
sprzedają i byłoby wszystko w porządku, gdyby od czasu do czasu nie wchodził do sklepu jakiś
mężczyzna. Mężczyzna nie będzie stał w kolejce, bo mu się nie chce. Baby są do stania, zresztą jest
ich dużo. Podchodzi od razu na początek kolejki i twardo czegoś żąda. Wtedy cała kolejka protestuje,
denerwuje się, używa argumentów, prosi, grozi, dostaje wewnętrznej trzęsionki, szału, ataku serca,
tików oka i wrzodów na dwunastnicy. Pan coś od-pyskuje parę razy w guście: „do pani nie mówię”,
czy: „ja pani nie przeszkadzam, zaraz pani sobie kupi i proszę się zamknąd” - po czym ekspedientka jak
baran obsługuje tego pana, który mówi, że się bardzo spieszy i musi kupid kiełbasę lub wino, potem
nie ma drobnych itp. Jeżeli takich panów podejdzie kilku i za każdym razem jest awantura, i za
każdym razem na siłę się wpychają, i za każdym razem są obsłużeni, bo to jednak mężczyzna - to ilośd
nerwów zużytych przez resztę stojących w kolejce bywa tak duża, że podważa chyba sens całego
zakupu i może lepiej byłoby nie zjeśd, niż się tak irytowad, ale człowiek nie jest sam, jeszcze rodzona
otwiera dzioby. Głupia sprawa, ale jeśli już są kolejki, to byłoby wspaniale, gdyby to była kolejka, a nie
coś, gdzie rządzi prawo chamstwa, siły i braku prostej sprawiedliwości.

Wiem, że jeśli nawet te słowa przeczyta duży pan dyrektor od handlu mięsem albo innymi
spożywczymi artykułami, to i tak nie wyda ostrego zarządzenia dla sprzedających, że nie wolno
sprzedawad mężczyznom poza kolejką tylko dlatego, że są mężczyznami, ani nikomu, kto wlazł na siłę
przy protestach całej kolejki - bo sam jest mężczyzną i uważa, że nic złego się nie dzieje.

Apollo z Bellac w Geesie


„Jak cudnie pani wygląda, panno Krysiu, pięknie pani w tych fioletowych powiekach, a kiedy przyjdą
szkła do lamp naftowych?” - -podlizujemy się w wiejskim sklepie. Wydaje mi się, że sprzedawczynie
są najbardziej obsypywanymi komplementami kobietami w Polsce. Sprzedawczynie i urzędniczki w
niektórych urzędach. Ale nie chodzi mi teraz o ten straszny moment, kiedy załatwiamy coś ważnego,
sprawy życiowe, z gardłem ściśniętym grozą, że nam nie załatwi, usiłujemy robid miłą atmosferę,
żartowad i mówid komplementy. A chcemy po prostu paśd na kolana i błagad o litośd, zalad się łzami,
pełzad i czołgad się. A musimy jakby bagatelizowad, nie dad poznad, że oczy robią nam się okrągłe z
przerażenia na myśl o odmowie.

Chodzi mi tylko o drobne sprawy. O panią w kiosku, której podlizujemy się miesiącami, żeby kupid
gazetę, o ekspedientkę w spółdzielni, której mówimy wyrafinowane dusery, żeby dowiedzied się,
kiedy przywiozą świeży chleb. Podlizujemy się krawcowej, żeby uszyła przed koocem następnego
sezonu, szewcowi, żeby przybił nam obcasy. Ludzie podlizują się straszliwie swoim pomocom
domowym, żeby raczyły coś zrobid, własnym dzieciom, żeby przebłagad tyranów. Zawsze frapuje
mnie ten moment, kiedy groźna i wspaniała pani ekspedientka od wędlin kooczy pracę, wkłada palto i
idzie się podlizywad w sklepie z pooczochami czy w przychodni.

Ach, jak wspaniale musi czud się osoba, której cały dzieo dziesiątki Łudzi mówią masę małych rzeczy,
zauważają jej nowe fryzury, opaleniznę czy małą zmianę humoru.

Nawet nie mogę sobie wyobrazid dawnych strasznych czasów, kiedy kupiec zabiegał o względy
klienta, a krawiec płaszczył się przed panem. Może dziś nie ma panów. Ale kiedy idę do krawca, to
wiem, kto jest panem, znam swoje miejsce i nie mam wątpliwości, kto ma się przed kim płaszczyd.

Doszedłem do tego, że jeśli nawet ktoś w tangu powiedziałby mi coś miłego, zacząłbym zaraz myśled,
co chce załatwid. Ale to jest niemożliwe. Nie taoczy się tanga. W ogłuszającym hałasie obecnej
muzyki, kiedy każdy taoczy sobie sam, można jeszcze czasem usłyszed taki dialog: On - „Fajnie dziś
wyglądasz” - „Co?” - ryczy ona. - „Fajnie dziś wyglądasz, mówię” - „Nie słyszę cię” - ryczy ona i
zaczyna taoczyd bokiem, i nie musi się zastanawiad, o co mu naprawdę chodziło.

Kariera
- Czekajcie - myślisz - jeszcze wam pokażę. Pojadę daleko, zakoszę strasznie, wrócę i zobaczycie.

Jedziesz, kosisz, wracasz. A oni nic. Żadnego wrażenia. O twych wielkich sukcesach zamorskich nigdy
nie słyszeli, a jeżeli słyszeli, to echa słabe dotarły, w które nie bardzo wierzą. A w ogóle nie ma to dla
nich żadnego znaczenia, jest dalekie, nierealne, czyli nie istnieje.

Liczy się tylko, co dzieje się tu blisko i co widad. Co jest namacalne i sprawdzalne, chod Skala tego
może byd malutka.

Zrobił naprawdę karierę, jest wielki, uznany, sławny. Ale gdzie? Na innym kontynencie, w innym
kraju, w innym mieście. I już go tu nie widad. Gorzej, dla starych kolegów znikł, przepadł, prawie
zmarnował się.

- Gdzieś ty w ogóle był? - wołają dawni koledzy z dzielnicy do najsłynniejszego aktora. Ale on jest
najsłynniejszy w innym mieście. Oni teraz sprzedają jarzyny na straganie ulicznym, lody, węgiel. Gdzie
byłeś? - wołają z troską spotkawszy go po latach na meczu. Dla nich nie ma go, znikł, przepadł. A
przecież to na nich chcemy zrobid wrażenie. Na naszych kolegach z podwórka, na różnych kumplach z
młodości, na swoich, na prawdziwie swoich ludziach, na rodzinie, na przyjaciołach. Oni cię nawet nie
dopuszczają do słowa, kiedy wrócisz po latach i chcesz im opowiedzied, jak wspaniale się tam
urządziłeś, co robisz. - Siadaj tu - mówią - jak dawniej na ławeczce i napij się z nami. No i popatrz, tyle
czasu cię nie było.
I zaczną o swoim, o swoich sprawach. Ludzie mają swoje sprawy, jak nie jesteś tu, nie jesteś swoją
sprawą. Nie było cię i to jest istotne, a nie że byłeś tam i wspaniale działałeś. Nie było cię i musisz to
zrozumied wcześniej, zanim to zrobisz: zanim postanowisz pojechad daleko i zakosid, mied wspaniałe
auto, wspaniałe życie. Zaraz, co wspaniałe? Gdzie jest punkt odniesienia? Jeśli tam, do miejscowych,
to albo znowu na tamte stosunki nie jest to tak całkiem wspaniałe, albo może się zdarzyd, że jest, to i
tak nigdy ci na nich naprawdę nie będzie zależed ani na ich opinii.

A dla twoich ludzi tu to w ogóle nie jest wspaniałe, bo tego nie widzą, tego nie ma, to nie istnieje, bo
to nie jest tu.

Ale wrócę i im pokażę - myśli dziewczyna wychodząc za zamożnego inostraoca. Wraca i nie tyle robi
wrażenie tym, co ma, ile tą urwaną nicią. Wszyscy odczuwają, że ona już nie tu, opuściła tyle spraw.
To jest ważne, że jej tu nie było, a nie to, co tam robiła. I tylko to się chce jakoś utkad z powrotem.

Nie przebijesz się nigdy dalekimi sukcesami, w żadnej dziedzinie. One tu zupełnie nikogo nie
obchodzą. I trzeba to wziąd pod uwagę.
Rozmyślania nad zlewozmywakiem
Pokazał w uśmiechu kły
Ludzi można różnie dzielid. Po przeczytaniu tego zdania już chcecie odłożyd ten tekst i pooglądad
sobie Dobranockę, a nie tracid czasu na banały i w dodatku głupstwa jakieś. Ale zaraz, poczekajcie. O
czymś będzie jednak.

Więc chodzi o to, że różnych ludzi, których mamy na odległośd ręki lub miewamy, możemy sobie
różnie dzielid, stosując różne kryteria. Wystarczy rzucid hasło jakiekolwiek: mężczyźni - kobiety, starzy
- młodzi, zdrowi - chorzy, leniwi - pracowici, pijacy - nie pijący, zimni - namiętni, mądrzy - głupi, a już
wszyscy mamy do powiedzenia na ten temat, znamy przykłady z życia, rzucimy rys historiozoficzny,
mamy swoje doświadczenia i poglądy.

Przyjmijmy na dzisiaj hasło:  

Nie wnikam na razie, co jest w nich w środku, ale jak ich spotkamy, to ci pierwsi są weseli albo
zadowoleni, albo rozdokazywani, albo uszczęśliwieni, albo pozytywni, albo dzielni, mili, spokojni,
chętna, ucieszeni. A ci drudzy smutni albo skwaszeni, narzekający, negatywni, rozślimaczeni,
sfrustrowani, niechętni, rozdrażnieni, wściekli.

Ten zawsze narzekający, cały w oj i ach, ma swoje kłopoty i zaraz nie pytany może ci opowiedzied. Jak
dobrze nad tobą popracuje, już za dziesięd minut życie twoje traci sens i urok.

A ci drudzy po chwili rozmowy mają na nas wpływ dokładnie odwrotny, nawet jak sami jesteśmy
rozbici, to nam wytłumaczą, że po złej passie następuje zawsze dobra, że nie ma tego złego... itp.

I tu się zaczyna mały problemik. Rzecz w tym, że to wszystko jest bardzo często nie naprawdę. Tylko
jest pokrywaniem czegoś zupełnie odwrotnego.

Zauważcie, że głownie biadolą ludzie, którym jest naprawdę dobrze. A ludzie, którym jest nie bardzo,
pokrywają sytuację dobrą miną.

Wielorakie są tego przyczyny. Pomijam tu autentyczne dramaty, ciągle trzymam się kurczowo strefy
spraw małych, nieważnych bardzo i takich, o których za parę lat w ogóle się nie będzie pamiętad.
Człowiek, któremu nie idzie w życiu albo właśnie ma kłopoty w pracy, jakieś niezadowolenie albo brak
pieniędzy, zdrowie nawaliło, doszedł do wniosku, że życie mu się nie udało, czuje się samotny albo,
przeciwnie, zbyt upupiony rodziną, łka jego serce cichutko, z różnych przyczyn może grad zupełnie
odwrotną minę. Bo nie chce, żeby ktoś wiedział, bo boi się, że będzie koło niego atmosfera
przegrania, która u nas raz rozsnuta wokół człowieka - zostaje, bo nie chce ci dad satysfakcji, że jemu
się nie udało, a tobie tak, bo nie znosi litości, bo się wstydzi.

Ten drugi, któremu dobrze, ma masę kłopocików, związanych z tym, że mu dobrze, masę uciążliwych
formalności przy załatwianiu urlopów w Bułgarii, rdzewiejącą karoserię samochodu, źle wszyty rękaw
w nowej sukience, nie wie, jak zrobid balustradę w mieszkaniu lub w willi, i jojka cały czas, bo uważa,
że przez to zasugeruje ci, że nie jest mu tak dobrze, jak myślisz, bo stracił proporcje, bo chce ukryd
swoje aksamitne życie, bo jest to wrodzony załatwiacz, który chce wciągnąd wszystkich w akcję
pomagania mu.
- Wiesz, nie mam pieniędzy, stary - mówi ten smutny, bo ma tylko pięd tysięcy na książeczce i ogarnia
go przerażenie.

- Czekaj - mówi ten zadowolony - mam pięddziesiąt złotych, to ci dam dwadzieścia pięd.

- Jesteś dzielny i świetnie dajesz sobie radę - mówią o człowieku, -który gryzie ścianę z rozpaczy, a
tylko robi dobrą minę albo idzie ulicą zadowolony, ze słooce świeci, bo to mu już tylko w życiu zostało
- ale my po minie oceniamy sytuację, otoczeni morzem skrzywionych gęb.

Oczywiście oprócz tego jest cała masa ludzi dzielnych i pełnych radości życia oraz ogromna ilośd
rozgliździajstwa, które nic nie udaje, tylko takie jest naprawdę.

Przywarki
Od czasu do czasu spotyka nas autentyczna, cholerna przykrośd. Dowiadujemy się, że ktoś o nas źle
mówił. Nie wmawiajcie mi, że się nie przejmujecie. Zakładam, że może się zdarzyd człowiek, który
sobie nic z tego nie robi. Nie znam. Możemy przyjąd, że są różne stopnie przykrego wrażenia, jakie to
w nas wywołuje. Małe rozżalenie, duże pretensje, wściekłośd, uczucie zawiedzenia, kompletna
zapaśd, nienawidzę wszystkich, ogromny żal, jak on mógł mi to zrobid, co za niesprawiedliwośd, jak
można mnie w ogóle podejrzewad o takie rzeczy.

Ktoś powiedział o nas coś, w czym nie ma źdźbła prawdy albo jest źdźbło, ale nie tafcie, przekręcił,
dozłośliwił lub powiedział coś, czego nigdy nie powinien był wyciągad. Może to byd oszczerstwo,
plota, dokuczliwośd.

Nie chodzi mi w tej chwili o naszą reakcję, o chęd rozrobienia albo zemsty przez mówienie też źle. W
każdym razie tej osoby, która o nas źle mówiła, nie lubimy, uważamy, że nas też nie lubi, co się jakby
ujawniło i nas boli. Chod nam nawet niezbyt na tej osobie zależy - jest nam przykro. A tymczasem jest
to niesłuszne.

My też mówimy o wszystkich źle. Źle i złośliwie. I to w najmniejszym stopniu nie zmienia naszych
uczud do tych osób. Natomiast zupełnie nie bierzemy tego pod uwagę u innych, że mówienie źle nie
zmienia lubienia. Można wyskarżyd się na własne wstrętne dziecko, które się nie chce uczyd ani w
domu nic pomóc, ale nic nam to nie zmienia. Można wyzłośliwiad się do koleżanek na męża czy
chłopca, a odwrotnie - popuścimy sobie żółci i nawet potem wydaje się ten drao nie taki okropny.
Nawet, często coś nas irytuje i urasta do gigant-problemu, powiedziane, wywleczone ze złością
wydaje się jakieś mniejsze. Słysząc własną rozżartą relację już widzimy, że to błahsze jakieś się
zrobiło. Kobiety zresztą więcej się skarżą i źle mówią na swoich chłopów. Mężczyźni są wylewni w
złościach na cały świat, ale aktualne partnerki oszczędzają.

Jeżeli my mówimy źle o kimś i wiemy, że to nic nie znaczy, odwrotnie, czasem z poczucia winy nawet
cieplej nam się robi na widok tej osoby, to dlaczego zapominamy, że z nią jest tak samo?

Ściana płaczu
Ten złości mnie niepomiernie, mam ochotę trząśd nim, co tam, walid w niego. Toż mówię mu, co ma
robid, daję prostą radę, już by było po zmartwieniu, a on nie przekonany stoi, minę ma
niezdecydowaną, jeszcze nie wie, co robid. A ja już widzę wszystko jasno i tylko tak trzeba działad, jak
mówię. Rozwiedź się bracie, nic tu nie -pomożesz, zresztą tamta jest lepsza dla ciebie. I tysiące
podobnych: pij miętę, to najlepsze na nudności; weź adwokata, specjalistę od spraw spadkowych,
sam nie dasz rady; idź do urzędu paszportowego, powiedz prawdę, jak jest, nic nie kombinuj, lepiej
będzie; nie chodź do neurochirurga, oni nic nie wiedzą, idź do laryngologa; weź się w garśd, nie myśl
tylko o sobie, zajmij się czymś konkretnym; kup sobie ciepłą czapkę, dostaniesz reumatyzmu. Nie daj
się, on ci na głowę wejdzie, ty jesteś, dziewczyno, dla niego za dobra, nie ustępuj.

Człowiek przed nami zmartwiony, a my mu oczywiste wyjście podsuwamy pod nos. I nic. Tępota
pełna, nic nie dociera. I widzimy od razu, że nas nie posłucha, więc mu inne rozwiązanie sugerujemy
różne alternatywy rozważamy, przy swoim się upieramy.

Tylko jednego małego drobiazgu nie bierzemy pod uwagę: nikt nas o radę nie pytał. Samo skarżenie
się, narzekanie jeszcze nie jest konkretną prośbą o radę. Osoba wyżalająca się często chce sobie tylko
ulżyd, odpuścid nieco łez, ulad trochę żółci, rozczulid się nad sobą lub nad światem, losem. Sprawę
przemyślała i sama ma różne rozwiązania, tylko wcale nie chce ich zastosowad. Woli narzekad niż
ruszyd palcem.

Może też byd całkiem inaczej: mówi o tym do różnych ludzi tak, żeby ponarzekad, bez konkretnego
celu, i nagle ktoś tam zaradzi, pomoże, załatwi.

Ale chodzi mi tu o taką sytuację, że przekonujemy kogoś na siłę irytując się nad jej czy jego inercją,
niezdecydowaniem, a niepotrzebnie. Byliśmy tylko - bez naszej nawet zgody - zaangażowani na
chwilę do wysłuchania gorzkich żalów, i to wszystko. Nikt nas nie prosił o opinię w tej materii. Mamy
tylko uprzejmie współczud. Ale i to niekoniecznie, bo nikt nas nie słucha, zatopiony w swoim
problemie.

I bez sensu pchamy się ciągle w cudze życie, dośd mamy swego, z którym też nie wiadomo co robid.
Ale rozum na cudze jakby sprawniej jest naoliwiony. Gdyby ktoś nam po wiedział wtedy, że jesteśmy
natrętni, tobyśmy się pewnie zdziwili.

Pogarda
Dla kogo jesteśmy najmilsi? Czy dla tych, o których wiemy, że nas lubią? Po co? I tak nas lubią, to po
co się starad. Dla najbliższej rodziny? Po co, przecież i tak muszą nas kochad, bo to jest ich
obowiązkiem.

Jesteśmy strasznie słodcy dla tych, od których coś chcemy. To jasne. To powszechne i nie o tym chcę
dziś pisad. Niektórzy ludzie są skłonni podejrzewad wszystkich o interesownośd i zawsze szukają
gorączkowo przyczyny, dla której ktoś jest dla nich sympatyczny.

Ale jest jeszcze inny powód, nawet dośd bezinteresowny, nie wiem, czy przez to szlachetny, dla
którego potrafimy byd niesłychanie mili: jeśli ktoś nas nie lubi. Albo nam się zdaje, że nas nie lubi.
Albo nas ignoruje i jest do nas nastawiony na nie.

Wtedy chcemy to na siłę przełamad.

Działają tu różne impulsy. Nikt z nas nie lubi odczuwad czyjejś niechęci. To drażni naszą miłośd
własną. Chcemy byd lubiani i popularni.

Działa też pewien rodzaj towarzyskiego masochizmu. On ci dokucza - ty właśnie, ku swemu


zdziwieniu, zamiast odgryźd się lub uciec, dajesz się maltretowad.
Ale bywa i inna przyczyna. On dla nas niemiły, a my kochani niezwykle, żeby go złamad psychicznie,
żeby go gryzło sumienie, dla kogo jest taki niedobry, dla kogo, żeby wiedział, żeby doznał przełomu
jak w dziecinnej czytance.

Zauważcie, jak okropnie nam się robi przykro, kiedy widzimy, że ktoś nas nie lubi, wmawiamy sobie,
że to nieważne, takie bylekto, że jesteśmy ponad. Zaraz odruchowo deprecjonujemy go. Ale żre nas,
żre nas, ogarnia jakiś niepokój i nawet maleoki strach.

Zwródcie uwagę, jak ludzie nadskakują arogantowi, jak się starają przełamad chama. Człowiek
sympatyczny nie drażni ich i nie niepokoi. Zresztą, po co się tak starad, i tak jest sympatyczny. Można
go pominąd przy różnych okazjach, i tak jest kulturalny i nie będzie rozrabiał, nawet słowa nie piśnie.
Jest dyskretny, nie powie o nas nic złego. Nie zaczepi nas przy innych, nie ukłuje nas w cztery oczy itd.

Pytanie dozwolone od lat osiemnastu: czy nie lepiej byd wstrętnym i bezczelnym?

Tak sobie myślę i stulam swoje duże białe skrzydła.

Na siłę
Cóż powiedzied człowiekowi, który nagle chce się z nami zaprzyjaźnid? I raptem mówi nam o tym. Ni
brat, ni swat, daleki całkiem, obojętny zupełnie, a nawet lekko jakby nie lubiany, gdyby tak
zanalizowad. A tu pcha się nagle do nas.

Na party wypłynie ci gdzieś spod stołu z całym przemówieniem, narzucaniem się i miłością. Gdzieś cię
spotka na ulicy przypadkiem, nagle napisze, zadzwoni. I przyjaźnimy się, przyjaźnimy się na siłę, na
zawołanie, na przymus.

Może to jest człowiek samotny, naprawdę wył długo w swoich czterech ścianach i teraz wykonuje
swoją nieszczęsną próbę. Może postrzeleniec, albo zwykły natręt natrętny. A nawet te niby łagodne
podejścia: trzeba by się częściej widywad albo trzeba by częściej porozmawiad, już nas przenikają
dreszczem.

Żadna prawdziwa przyjaźo, którą mieliśmy lub mamy w życiu, nie zaczęła się od słownej deklaracji czy
narzucania się. Zmuszani wijemy się jak przekłuta szpilką dżdżownica, wszystko w nas protestuje.
Wmanewrowywani ciągle w życiu w niechciane, wykonujemy różne znienawidzone zajęcia,
uchwyceni w kleszcze obowiązków i przymusów, nie mamy najmniejszej ochoty dad się gwałcid
akurat w tej sprawie.

Ten ktoś nie chce nas naprawdę, tylko swoje o nas wyobrażenie, czujemy, jak robi nam gębę. Mamy
możliwośd albo grad jakąś rolę, albo obalad mit o sobie, czyli też grad rolę, tylko przeciwną, jedna i
druga nie ma z nami nic wspólnego.

Ta cała nagła fala miłości do nas ma z grubsza dwie bazy: przekonanie, że jest się jego bratnią duszą,
lub znalezienie w nas czegoś, czego się samemu nie ma.

- Wynoś się, człowieku! - chcemy wrzasnąd, chcemy dad nura, w koocu tłumaczymy jak komu
dobremu, że jesteśmy zajęci, co jest zawsze prawdą, ale zawsze mamy czas dla tych, których bardzo
chcemy.
Albo ocenił nas wnikliwie po dobrze skrojonych spodniach, wyobrażając sobie, że spędzamy czas
głównie bankietując i baletując, o czym marzy skrycie, gdyż jest psychiczną dziewicą, płci zresztą
obojętnej. Trudno wytłumaczyd człowiekowi, że jest w błędzie, udowadnianie mu, że się jest
pustelnikiem - jest bezcelowe. Myśli, że jesteś pełen energii i przy tobie się rozrusza. Myśli, że
prowadzisz atrakcyjne życie, i nagle chce z tobą spijad miody ciężkiej wieloletniej pracy na niwie
towarzyskiej. Myśli, że jesteś atrakcyjnym intelektualistą i zbierze sobie śmietankę twoich
przemyśleo. Nawet jeśli konasz z samotności, to na hasło: musimy się zaprzyjaźnid - robisz odwrót. Bo
chcesz mied przyjaciela, nie natręta. Ale też trochę czujesz się źle, że ktoś do nas z sercem nieco
niefortunnie, ale w dobrych chęciach, a w nas gadzina syczy, kły się wydłużają i diabeł macha
ogonem. W nagłym przebłysku człowieczeostwa chcemy mu zawisnąd na szyi i zalad się łzami, ale
zaraz chłód i odpych odczuwamy i sami siebie za to trochę nie lubimy.

Kontestatorzy kuchenni
Jednym z moich najbardziej znienawidzonych bohaterów, którymi gęsto zaludnione są filmy i czasami
też książki, jest człowiek, który czegoś odmawia, nie chce np. pomocy, wszyscy się bardzo męczą,
żeby mu wytłumaczyd najprostsze rzeczy, po czym ktoś lub kilka osób naraża życie, żeby go
odratowad.

Jest to ten typ, który pójdzie w ośnieżone góry, chodbyście płuca wypluli, po czym cała grupa, ludzi
będzie ryzykowad życie, żeby go znaleźd, ten, co popłynie daleko w morze i trzeba go wyciągad z wody
albo siedzi w płonącym domu i na przykład wtedy nie chce żyd, i trzeba prawie się spalid, żeby go
wyciągnąd.

Nasz bohater lubi dostad głębokiej myślówy, ale zawsze w miejscu bardzo niebezpiecznym: na brzegu
urwiska; trzeba go stamtąd zdejmowad. Z tym że jakoś wtedy, kiedy się go ratuje, wynosi, holuje, już
się nie opiera.

Jeszcze powie, że to jego sprawa i żeby mu dad spokój, aż do tekstu o tym, żeby mu dad umrzed, jeśli
chce.

Tu następuje spora grupa samobójczyo, które popełniają samobójstwo szantażowe, na tle miłosnym,
zawsze licząc, że je ktoś odratuje. Są też szaleni kierowcy, którzy na chwilę zapominają, że są czyimś
ojcem.

Na ile się w życiu ucieka, bo się wie, że się będzie gonionym? A jeżeli nikt za nami nie pobiegnie?

Klasyczny układ, że on z własnej winy i zupełnie bez sensu naraża się na niebezpieczeostwo, a my go
ratujemy, bo właściwie nie mamy wyjścia: trzeba człowieka ratowad - może też działad w sytuacjach
mało efektownych i rozciągniętych w czasie.

Ktoś stacza się powoli na manowce i my tracimy czas i energię, aby mu coś wytłumaczyd, nerwy i
zdrowie, wycinamy sobie kawał naszego życia dla bliskiej osoby, która akurat ma życzenie popaśd w
alkoholizm. Dziecko dorosłe, które woli się bawid niż uczyd, Jest przekonane, że to jest jego życie, z
którym może robid, co chce. Tylko mały drobiazg, że musimy je latami utrzymywad zaharowując się -
nie jest brany pod uwagę.

No i bardzo częsty, może nawet mamy go w domu, osobnik, który nie chce się leczyd. Ten męczy nas
srodze - patrzenie, jak bliski człowiek cierpi, jest koszmarem. Będzie jęczał i narzekał, dokładnie
opowiadał, co mu jest, ale do lekarza nie pójdzie. Gorzej, będzie robił wszystko odwrotnie niż w tym
wypadku powinien, z chorym żołądkiem jadł schaboszczaki, po czym skatuje wszystkich dookoła. Ten
nie widzi, jak dociąża swoje otoczenie, jakim ciężarem będzie za parę lat, kiedy nie leczona choroba
jeszcze się rozwinie. Niech nie idzie, do diabła z mim, niech robi, co chce! - usiłujemy kontestowad i
my, ale dalej musimy znosid jego nerwy, szarpane ciągłym złym samopoczuciem.

Tylko nie wiem, dlaczego jeszcze chcieliby byd pod ochroną. Powiedzenie bliskiemu człowiekowi:
dobrze ci tak, sam sobie jesteś winien - jest przez niego uznane za szczyt świostwa.

Do czytania po świątecznym obiedzie, czyli rozmyślania nad


zlewozmywakiem
Jeśli sobie człowiek tak siądzie i pomyśli, to co sobie myśli? Może coś marzy albo snuje plany, coś
wspomina, kombinuje, skąd wziąd forsę, ale sporo czasu zajmuje mu temat pt. „moje zmarnowane
życie”.

Jest to fajny temat do myślenia o szarym świcie po dużej wódce, kiedy jest nam niedobrze, a w oddali
słychad pociąg. Brr. Albo wystarczy stanąd nad zlewozmywakiem i wbid ręce w stos brudnych talerzy,
a już to nas nałazi. Albo tak po prostu trochę się zastanowid.

Jak się zastanowid nad sobą, to życie mamy raczej zupełnie zmarnowane. Mało osiągnęliśmy i
niewiele pewnie już dokonamy. Uważamy, że wszystko mamy poniżej tego, na co zasłużyliśmy.
Zapowiadaliśmy się bardzo ciekawie. Wydawało się, że hoho!

Nawet jeżeli coś zrobiliśmy, to skala tego jakaś malutka.

Zmarnowane życie wyłazi z nas wszystkimi porami. Wkłada nam się w bruzdy na twarzy, w
dokuczanie nam idzie, w zniechęcenie i znudzenie.

Każdy ma swój indywidualny wariant. Trzeba było się z kimś innym ożenid, nie ożenid, później ożenid
(wyjśd za mąż). Mamy punkty w życiu, które były zwrotne, i myśmy to pewnie źle rozegrali. Trzeba
było wtedy wyjechad albo przyjechad, albo nie ad jednad. Trzeba było wtedy wszystkim prasnąd,
jeszcze można było wziąd się w garśd i uczyd albo zmienid zawód. Nie słuchad lub słuchad rodziców,
bawid się, a nie ślęczed, zasuwad, a nie bumelowad.

Ale właściwie to jest poza nami, zmarnowanie bez naszego udziału, samo się wzięło i zmarnowało. I
mamy takiego swego Iksa, nazwijmy go dla uproszczenia Kazio. Kazio, który nie ma życia
zmarnowanego. Jemu się udało.

Kochani, Kazio właśnie siedzi i myśli to samo. On też ma życie zmarnowane. I też ma swego Kazia.

Moje zmarnowane życie - jest to temat-rzeka, i to posępna, na którą nie ma sposobu. Może każdy ma
poniżej tego, na co zasłużył. Może każdemu jest gorzej, niżby mu byd powinno. A może chcemy za
dużo?

Chcemy satysfakcji i nie osiągamy jej. Sukces jest sprawą względną, nawet jeżeli komuś wydaje się, że
go mamy, my tego nie czujemy.

Może po prostu jesteśmy ludźmi z narodu malkontentów i trzeba by to rozgryźd jakoś i coś zrobid?
Możemy tylko mied chwile szczęścia, które są na marginesie, które nie mają nic wspólnego ze
zmarnowanym życiem, które są obok niego i niezależnie.

Zamiast frustrowad się nad zlewozmywakiem, użyj płynu „Ludwik”, prędzej pójdzie.

Nowe rozmyślania nad zlewozmywakiem I


Dlaczego tak często żremy się między sobą w sprawach właściwie nas zupełnie nie obchodzących,
naprawdę dalekich od naszego życia, nie mających żadnego wpływu na nas? Czy szukamy sobie ujścia
dla żółci nazbieranej przy innej okazji, czy działa po prostu agresywnośd? Może chęd zaprzeczenia -
często przecież wyrażamy jakieś zdanie zupełnie nie nasze tylko dlatego, że ktoś wygłosił odwrotne, i
potem obserwujemy z przerażeniem, jak zajadle go bronimy.

Potyczki słowne to jeszcze nie wszystko. Bardzo często mając inną opinię wcale nie mówimy tego na
głos, tylko myślimy, argumentując ostro i zajadle w głowie.

Na ogół sprawa jest prosta: kto ma inne niż my zdanie, jest idiotą. I to od zdania na temat tego, kto tu
pierwszy stał w kolejce, czy ja, czy ten pan, przez wszystko, aż do pełnej eschatologii.

Właściwie to, że ktoś ma odmienny sąd, powinno nas cieszyd. Umacnia to nas w przekonaniu, że my
jesteśmy mądrzy, bo mamy rację, nie ma żadnych wątpliwości, więc nad tym się nawet nie
zatrzymujemy. A jednak tak nie jest. Nie znosimy, kiedy ktoś mówi nie, a nawet tylko trochę skręca,
odchyla się lekko nawet od naszej racji. Jeśli jest to ktoś obcy, złości nas to, jeśli ktoś bliski - złości i
smuci. Proste jest, jeśli uważamy kogoś za idiotą. Ale robi się paskudnie, jeśli ktoś, kogo cenimy, czyje
opinie uważamy zwykłe za bardzo słuszne, nagle wrzeszczy coś zupełnie nam przeciwnego.
Zauważcie, jak bardzo tego nie lubimy, jak szybko usiłujemy znaleźd styki, znowu ustalid jakieś
wspólne poglądy. I albo w sumie on nam wysiada, albo - w- ramach światłej tolerancji - darujemy mu
ten wybryk i usiłujemy ominąd w dalszych kontaktach niebezpieczne rafy.

W koocu można sobie wybrad przyjaciół i znajomych. Natomiast z poglądami naszych bliskich
walczymy zajadle. Bardzo nam zależy, żeby mieli podobne zdanie. Chcemy się gwałtownie zejśd z nimi
w poglądach. Chcemy ich zmienid, a nie byd tolerancyjni. Nie pomyślimy sobie po prostu: och, ty
durniu, tylko szalejemy, żeby zmusid lubianą osobę do odwołania swego, do zmiany zdania.

W życiu rodzinnym, szczególnie między pokoleniami, spory o pozornie najbłahsze rzeczy nie gasną,
tylko ciągle wybuchają, nawet przy pewnych obopólnych staraniach o omijanie tematu. Dziecko
neguje postawę rodziców, poglądy, gusty, przekonania, ale równocześnie cierpi, że są tacy i „nic nie
rozumieją”.

Dlatego rozchodzi się wiele młodych małżeostw, które połączyły przeszkody życiowe i seks. A potem
dzieli walka z poglądami nawet na drobiazgi, brak tolerancji dla bliskiej osoby, napięcia, z których nie
ma już wyjścia.

Dlatego psychicznie rozchodzą się tkwiące z sobą stare małżeostwa, których poglądy rozjechały się
przez długie lata. Nie ma często tak ostrej walki, ale gorycz niezrozumienia odrzuca ich od siebie.

Dlatego mają pewne szanse średnie małżeostwa, dobrane w wieku, w którym ustala się przede
wszystkim parametry myślowe.
A tolerancyjni byd nie możemy tak długo, jak ten ktoś jest nam naprawdę bliski. Możemy udawad, ale
niech tylko coś w nas wzbierze, to sprzeczne punkty, przeciwne poglądy zapalają się w nas
gwałtownie.

Kiedy -osiągniemy pełną i autentyczną tolerancję w stosunku do bliskiej osoby - jest niedobrze.
Oznacza to obojętnośd.

Nowe rozmyślania nad zlewozmywakiem II


Od dziecka wpajają nam potrzebę robienia dobrych uczynków. Niektórym udaje się przezwyciężyd
zgubne skutki tych nauk i wszelkie pojęcie dobrego uczynku jest im zupełnie obce. Inni mają jakieś
odruchy wewnętrzne, ale potrafią je po męsku stłumid. Jeszcze inni czują, że powinni, ale mają
zawsze ekskjuzy: nie mają czasu, pieniędzy. Lub przyczyny bardzo racjonalne: nie wskoczą do
płonącego domu, bo nie chcą osierocid gromady własnych dzieci, itd. Jest jednak grupa ludzi o
słabych charakterach, którzy nie umieją oprzed się przewrotnej pokusie czynienia dobrze.

Obserwacja ich napawa człowieka zdrowym optymizmem, że jednak jest jakaś sprawiedliwośd. Może
nie działa ona dokładnie tak jak w czytankach dla dzieci, ale jest to wina wyłącznie źle ustawionej
ideologii czytanek. Są one zdaje się zakłamane ii nie mówią całej prawdy. Więc jednak jest jakaś
sprawiedliwośd: jeżeli zrobisz dobry uczynek, zostaniesz niechybnie ukarany. Jeżeli zaopiekujesz się
chorym na hong-kong - zarazisz siebie i swoją rodzinę. Jeżeli pożyczysz ostatnie pieniądze
znajomemu, on obrazi się następnie na ciebie i będzie cię latami omijał. Staruszek, któremu
pomożesz zebrad rozsypane na ulicy pieniądze, zacznie woład; złodziej, złodziej, milicja! Osoba, której
chcesz pomóc, wścieka się, że się wtrącasz; przeprowadzony kaleka odczuwa przykrośd z powodu
uświadomienia mu własnej niemocy.

Innym rodzajem kar spadających na ludzi robiących dobrze są wypadki o podłożu metafizycznym.
Kiedyś targam dwie nieludzko ciężkie walizy bezradnym staruszkom na dworcu w Zakopanem, po
czym okazuje się, że zjawia się wnuczka o budowie kulturystki, która właśnie kupowała bilety
(staruszki zapomniały o tym najwidoczniej), a ja od razu rozwalam sobie nogę do krwi na kamiennym
brzegu peronu. Po dobrym uczynku spotyka nas niemiłe wydarzenie. Związek między nimi nie jest
zupełnie jasny, ale jest. Czasem w rodzaju: rzeczywiście, gdybym tam nie poszedł wtedy, tobym...

No i trzeci rodzaj złych skutków dobrych uczynków: krzywda wyrządzona osobie, dla której się
poświęcamy. Tłumaczysz komuś, że jest zdolny, żeby pocieszyd smutnego człowieka. On w to uwierzy
i dopiero będzie nieszczęśliwy. Żal ci kogoś, więc się z nim czy z nią spotykasz, ona sobie nabija tobą
głowę i robisz jej krzywdę. A jeszcze zamiast zerwad znajomośd - podtrzymujesz z litości. Dla natur
subtelnych ten rodzaj kary za dobrod jest szczególnie dotkliwie odczuwalny, ale nic nie potrafi ich
powstrzymad przed zadawaniem cierpienia z chęci czynienia dobrze.

Jedno jest w tym pocieszające: kara za dobre uczynki jest natychmiastowa, wyraźna i niedwuznaczna.

Miłość bliźniego
Kogo dręczymy najbardziej? Dla kogo jesteśmy oschli, źli, rozdrażnieni, nie wybaczający, nawet
ordynarni? No pomyślcie, pomyślcie. Dla najbliższych. Dla obcych ludzi mam twarz jednakową: ciszę
błękitu. Dla obcych jesteśmy słodcy, upojni, staramy się wywoład dobre wrażenie. Za byle
komplement jemy z ręki.
Naszych bliskich nie staramy się oczarowad, bo byłoby to śmieszne, znają nas dokładnie i nie ma się
co wygłupiad. Przy najbliższych popuszczamy sobie cugli, nie musimy się starad. Możemy chodzid w
gaciach. Autentycznych i psychicznych. Możemy mówid głupstwa, aby pofolgowad swemu gadulstwu.
Możemy się złościd i mścid za doznane krzywdy przez cały dzieo i całe życie, kompensowad
kompleksy, wyładowad się z tłumionego przy innych, wylewad kubły gorzkich żalów za
niepowodzenia, podkręcad się, podniecad się, doprowadzad do wściekłości.

Ale przede wszystkim wymagamy od nich najwięcej i ciągłymi uwagami zatruwamy im życie. Do
obcego człowieka mówi się: wspaniale wyglądasz, chod wygląda okropnie, do bliskiego człowieka
mówimy: uczesz się, w tej czapce wyglądasz strasznie, coś ty ze sobą zrobił! Bo go kochamy, bo
chcemy, żeby wyglądał jak najlepiej, mamy ambicję na jego tle, często przerost ambicji, bo chcemy,
żeby był doskonały. Więc go męczymy uwagami, bo nam zależy. Zbyszku, zapnij się, Zbyszku, odepnij
się. Bo go kochamy. Bo nam na nim zależy, bo się nim przejmujemy. Żyjemy tym, co robi. Więc
jesteśmy nietolerancyjni, żądni chwały dla bliskiego człowieka, ukochanego dziecka, ukochanego
mężczyzny, chcemy, żeby nasza matka była piękna i najwspanialsza, żeby nasza żona była mądra,
wszystko wiedziała i nie mówiła głupstw. Więc, matce nie dajemy chodzid w ulubionej czapce i mied
poglądów swego pokolenia, żonie przerywamy: gdy nie wiesz, to się nie odzywaj! Chwalimy się nimi
na zewnątrz, a w czterech ścianach męczymy niemiłosiernie, gdyż chcemy, aby były bliskie ideału,
naszego ideału.

A zarazem mamy ciągłe poczucie winy, że za mało dajemy z siebie, za mało okazujemy naszą miłośd,
za mało emanujemy ciepła, załatani i rozproszeni na głupstwa. A wiemy, że to ciepło mamy w sobie,
w środku, czujemy, jak oblewa nas lekką falą, ale nie wychodzi na zewnątrz. Wydobywają się z nas
tylko zgrzyty i gderania, jazgoty, nerwy i wybuchy. I to nas jeszcze bardziej drażni i denerwuje, i
stajemy się jeszcze gorsi

I wiemy, że jesteśmy tylko tacy dla tych, których kochamy. Reszta, która nam jest obojętna,
otrzymuje nasz uśmiech i naszą tolerancję.

Chcemy dla nich dobrze, przecież chcemy dla nich dobrze. Ale zawsze zapominamy o jednym: że to
jest nasze dobrze.
Cierpienia starej Werterowej
Portret bez ramy
- Dziwny jest ten świat, ale ja nie jestem dziwny - pomyślał Pyrdak - i to mnie gnębi.

Zośka pogłaskała go po krótkich czerwonych włosach z troską i zrozumieniem. Starał się chłopak. Palił
starą trawę, usiłował spad z Zenkiem, chodził w przaśnej koszuli. Ale czuł, że wszystko -to było siłowe.
Dusza jego nosiła brudne polo i rwała się do piłki nożnej.

Można hodowad japooską rybkę w szklanym obcasie, ale to są rzeczy zewnętrzne - myślał. Chciał
mied prawdziwą tożsamośd, „osobowośd, byd ktosiowaty, jakisiowary, dziwny chod trochę, inny po
prostu. I tę dziwnośd, wydawało mu się, umiałby już na coś przerobid, gdyby ją tylko mógł złapad.

Już próbował różnych rzeczy, żeby się określid: kupił sobie niebieski pajacyk dżinsowy i usiłował pisad
powieśd. Potem pił ostro i zadał się z kołami zbliżonymi do ekip filmowych. Nawet zaczął bywad w
kawiarni telewizyjnej, ale w środku nic mu nie drgnęło.

Biłby najchętniej Zośkę, żeby sobie trochę ulżyd, ale w konwencji człowieka-rośliny (następcy dzieci-
kwiatów) nie było to stylowe.

Pyrdak dochudł już i dozieleniał do akceptowanego poziomu, ale nie przekłuł sobie ciągle ucha ani
nosa, bo nie miał w sobie ducha walki z otoczeniem.

Brak tej dziwności w sobie nawet go nie fascynował, po prostu nic go nie fascynowało. Zmuszał się do
słuchania dźwięków poniżej słyszalności, oglądania obrazów malowanych czarno na czarnym, a w
środku ciągle suche drewno, żadnego nawet pii, pii, i wiedział, że to właśnie jest brak tej dziwności,
nawet początków, zalążków dziwności. Może był tylko dziwnowaty w kategoriach sąsiadek matki, ale
dziwny w sobie nie był i to go męczyło, bo że świat był dziwny, co do tego nie miał wątpliwości.
Zresztą On tak powiedział, dawno, zanim Pyrdak zaczął dziwnowaczed.

Ale stała się rzecz straszliwa. Zaczęły chwiad się podstawy systemu myślowego. Całośd zaczęła mu się
wydawad mniej dziwna, a potem, o zgrozo, zwyczajna. Tajemna wiedza gazetowa o skomplikowanych
światach, od duchów w szafie począwszy do RNA bez dna, była dla niego nie znana, gdyż tym się nie
zajmował. Raczej skupiał się, koncentrował i usiłował otworzyd. Jak się otworzysz - mówiła Zośka - to
ci się wszystko może przydarzyd.

Nie mogę - szalał w środku Pyrdak - nic nie mogę wy emanowad z siebie. A właściwie nawet nie szalał,
bo zwyczajnośd zamulała go bez reszty. Udawał tylko: to zasłuchanie, to odejście w inne rejony albo
rozpłynięcie się - ale oko miał szklane i martwe.

Był niby między swymi, ale czuł się jak psychiczna wtyka. Oni na pewno byli naprawdę dziwni, a on
tylko udawał. Ale nigdy nie spytał nikogo, co sądzi o sobie.

Zerwanie
Stoję w długiej kolejce, do której ciągle podchodzi ktoś z boku, i myślę: Ja tego nie wytrzymam. Na co
mi takie życie. Między nami nie ma już nic, tylko obojętnośd. Zmarnowałam całe lata życia. Najlepsze
moje lata. Ale chociaż dalsze warto uratowad.
Wracam do pracy. Piję herbatę i myślę: Jesteś stary i gruby. Wtedy fascynowałeś mnie w roli
dojrzałego, doświadczonego mężczyzny, zresztą nie jesteś wiele starszy ode mnie. A jednak cała para
uszła z ciebie. Jeżeli w ogóle kiedykolwiek była. A, teraz jesteś wiecznie zmęczony, jesteś nudny.
Nigdy, nigdy nie powiesz nic ciekawego. Nic, co by dało mi coś do myślenia. Nic śmiesznego. Masz
brzuch i podbródek, w ogóle nie dbasz o swój wygląd. Spodnie wiszą na -tobie, wyglądasz tak
nieszykownie. Me zarabiasz zbyt dobrze, nasze życie jest beznadziejne.

Prawie się do mnie nie odzywasz, zasłonięty gazetą albo zapatrzony w telewizor. Czuję się zupełnie
samotna. To dlaczego mam harowad, gotowad, zmywad, prad, nosid? Sypiasz tyłem do mnie, wiecznie
przesiąknięty papierosami. Jesteś niegrzeczny, niecierpliwy. Bogu dzięki, nawalają ci nerki d nie
możesz pid.

Odejdę od ciebie, poza tobą rozciąga się cały wspaniały świat, do którego zasłoniłeś mi dostęp.
Mężczyźni, którzy chcą ze mną flirtowad, łódki i stoki narciarskie, mrożone trunki pite przez słomkę,
wybuchy namiętności, prawdziwa miłośd, życie z kimś, kto robi coś z sensem. Odejdę od ciebie. A ty
nawet nie zauważysz, pogrążony w swojej żadności.

W godzinę potem jadę z pracy i myślę: A jeżeli mi się nie uda? Jeżeli zostanę sama i będę wiecznie
samotną, starzejącą się, zgorzkniałą kobietą?

A jeżeli ty będziesz samotny i chory?

Wyobraziłam sobie ciebie w łóżku szpitalnym, ciężko oddychającego, i serce zaczęło mi się krajad na
kawały, i wielka łza spłynęła mi po policzku na myśl o tym.

Zobaczyłam siebie samotną i starą na skwerku. Ciebie w pustym, brudnym pokoju. Wiem, że sobie
sam nie posprzątasz. Zobaczyłam siebie jako zonę Mastroianniego - zdradzaną i poniżaną. Ciebie z tą
Iloną. Ilonę trzymającą cię za ten głupi łysiejący łeb.

Biegłam pędem po schodach na piąte piętro.

- Hej, kochanie, stęskniłam się za tobą.

Yeti i książę
…Był to okres, kiedy miałam równocześnie dwóch kochanków. Jednym z nich był prawdziwy książę,
drugim prawdziwy yeti. Trudno powiedzied teraz, z perspektywy lat, czy był to przypadek, czy też
szukanie kontrastów, czy też właśnie chęd zachowania pewnej równowagi między dwoma tak
różnymi osobnikami.

Trzeba przyznad, że byli swoim absolutnym przeciwieostwem i to pozwalało mi zachowad spokój oraz
pewien dystans wobec ich cech, które niewątpliwie irytowałyby mnie, gdybym była jedynie na nie
skazana.

Książę był ze starej, bardzo dobrej rodziny, miał odpowiedni pałac, służbę, fanaberie. Był duży, gruby,
z wielkim cielskiem, a małą głową, cały był porośnięty ciemnym włosem. Obiektywnie twarz miał dośd
brzydką, szerokie usta bez warg, małe oczka. Ale było w nim coś męskiego, coś, za czym tęskni każda
kobieta, coś, co odwoływało się we mnie do innych pokładów mojej osobowości niż te zazwyczaj
czynne przy mężczyznach.
Kiedy obejmował mnie swymi zbyt długimi owłosionymi rękami, czułam się bezpiecznie, chod
nadchodziły czasy nie najłatwiejsze dla arystokratów. A po Księciu widad było pochodzenie z
wiekowej rodziny, jego wygląd zdawał się nawiązywad do najdawniejszych przodków. Był na swój
sposób czuły i delikatny, chod dla innych brutalny i wręcz złośliwy. Prócz służby prawie nikt nie znał
Księcia; prowadził życie niezwykle zamknięte - nie wiem dlaczego - ludzie widzieli tylko pałac i snuli
niezwykłe plotki to osobie, która w nim zamieszkuje.

O ile moja znajomośd z Księciem nie była dla nikogo tajemnicą, o tyle romans z Yetim ukrywałam
starannie. Yeti uważany był przez wszystkich za co najmniej półzwierzę. W owych czasach yeti jako
zagadnienie cieszył się zainteresowaniem, robiono wyprawy naukowe, żeby wykryd yeti, itd.
Mogłabym byd posądzona o pusta ekstrawagancję lub o wiele gorsze rzeczy.

Yeti był młody i bardzo piękny. Miał długie jasne włosy, wielkie liliowe oczy. Był zbudowany w
sposób, o jakim marzyli chłopcy z playboy landu, usiłujący uzyskad pewne efekty przez zbyt obcisłe
ubranie. Natomiast Yeti chodził w szatach luźnych, z materiałów bardzo miękkich i delikatnych w
dotyku, gdyż mis niezwykle wrażliwą skórę.

Książę, co ciekawe, chodził zwykle w ogóle bez ubrania, a kiedy było chłodniej, zakopywał się w jakieś
szmaty i futra, którymi pokryte było jego legowisko tzn. łóżko.

Obaj, jak to mężczyźni, byli leniwi na swój sposób Yeti w jakiejś długiej, tęczowej szacie igrał cicho nie
znanym mi instrumencie i patrząc na mnie spod długich rzęs recytował poezję w nie znanym mi
języku. Yeti stwarzał sytuacje, które były zarysem czegoś, tylko pożywką dla imaginacji, i to
wystarczało. Doznania zmysłowe były głównie w sferze zapachów, które go otaczały i których był
wielkim znawcą.

Książę głównie nie robił nic, przy dużej pozom aktywności, ruchu i zamieszaniu, które do niczego nie
prowadziły. Reprezentował typ siłowy i to było jedyne co go bawiło. Był realistą; podczas gdy piękny
Yeti szybował po przestworzach abstrakcji, Książę wiedział że kobieta lubi, kiedy mrucząc i mlaskając
przynosi się jej śniadanie do łóżka. Yeti, aby mi zrobid przyjemnośd, malował się na piękne, zawsze
zimne kolory i Układał różne kompozycje z długich piór.

Wspominam czasem ten okres, aby nie zapomni względności pewnych pojęd dotyczących ludzi, które
łatwo wyrabiamy sobie bez zastanowienia odczytują jedynie etykietkę.

Z dziennika wczasowiczki
Co bardzo istotne, podział główny i zasadniczy: na żonatych i nieżonatych („to nie ma znaczenia,
proszę pani”, z odcieniami: „cóż to dzisiaj ma za znaczenie”, „w tych okolicznościach, co za różnica”
itp.).

Nie stosuj naiwnie rozgraniczeo na: szczęśliwie żonatych i nieszczęśliwie żonatych, bo każdy jest
nieszczęśliwie żonaty i nikt się nie ma zamiaru rozwieśd.

Żonaty z żoną i bez żony. Z żoną nas nie interesuje, łypnie czasem okiem, góra wyrwie się na parę
minut, ale pożytek z niego niewielki. Ewentualnie można flirtowad z nim przy żonie, tak w celu
ogólnego ostrzenia pazurów, żeby nie stępiały, będzie mówił komplementy, podnosił nasze
samopoczucie psychiczne, płacił rachunki w kawiarni, można sobie z taką parą ustawid życie
towarzyskie, ale to nie to, co:
Bez żony. Jak odróżnid od nieżonatego? Po braku obrączki. Wolny - jeszcze w pociągu nakłada
obrączkę. To go obroni, a tamtego brak obrączki uwalnia, tego to nie obowiązuje, a tamtemu stwarza
szansę. Ale na tym nie można polegad, gdyż może się zdarzyd żonaty z obrączką.

Nic nie mówi nigdy o żonie. Ani słowa. Robi złudne wrażenie, że nie ma sprawy.

Mówi bez przerwy o żonie. Źle, bo to go usprawiedliwia przed samym sobą. Dobrze, bo z poczucia
winy chce jej zrekompensowad. Mężczyzna spod znaku Wagi pokazuje od razu zdjęcia żony i dzieci.

Wytrwała grupa tych, co nie żyją z żoną (tylko ona o tym nie wie).

A ci bez obrączki? To samo, co powyżej, kiedyś w absolutnie niespodziewanych okolicznościach: ach,


zupełnie zapomniałem ci powiedzied, że jestem żonaty, albo na pytanie: czy jesteś żonaty? którego
nie ma się odwagi zadad i zaczyna się od wstępnego: czy masz dzieci? - które daje jeszcze małą
szansę, odpowiada: tak, a nie mówiłem ci? On - zawsze głos bagatelizujący, ty - reakcja opisana w
drukowanej instrukcji wiszącej na ścianie o pierwszej pomocy dla uduszonych lub porażonych
prądem: zacisk wszystkiego, ból w dołku, duszenie, zawał serca, chęd płaczu, głos wołający w środku:
oszukał mnie, oszukał.

I nie zmienia tego fakt, że też masz męża i dzieci i też nie powiedziałaś.

Z rzadka występujący oszust matrymonialny wmawiający miłośd, ślub lub żądający twego rozwodu,
straszliwie zakochany wolny człowiek, który czekał tylko na ciebie. Chod cię później szlag trafi, jak
wykryjesz prawdę o jego rodzinie, urlop masz naprawdę udany.

Kawaler nie ukrywający się: strasznie zaparty, ciężki orzech do zgryzienia. Świeżo rozwiedziony,
popularne są dwa typy: kobiet nie cierpię, żadnej nigdy nie uwierzę, przysiągłem sobie, że się nie
ożenię, oraz nareszcie wolny, teraz rozpoczynam prawdziwe życie (możesz liczyd na dwa dni - góra).

Właściwie identycznie jest poza urlopem przez cały rok.

To samo odnosi się do kobiet.

Średni wieczór
Jak zwykle, szłam do domu niosąc swoją ciężką torbę. Pieczeni już nie było, więc stałam po mielone
myśląc o tym, co będę dziś pisad, -trzeba wszystko spokojnie przemyśled, bo potem nie ma czasu, ale
jak doszłam, mielonego już nie było, więc poszłam dalej stad po rybę, tam zaczęłam się lenid i zamiast
myśled o tym, co będę dziś pisad, pozwoliłam sobie na czytanie gazety. Stałam jeszcze z godzinę po
różne rzeczy, ale już nie marnowałam czasu i zanotowałam i obmyślałam wnioski na jutrzejszą naradę
i dokładny plan tego, co ma byd napisane.

W każdym razie, kiedy wreszcie dobrnęłam do domu i nie zdejmując płaszcza zaczęłam nastawiad
wszystko na obiad, wypuściłam psa, otworzyłam okno i tak dalej, zobaczyłam, że Piotruś już tam był i
wyraźnie frustrował się na tapczanie, bo znam tę minę. Pocałowałam go serdecznie, bo wymagał
delikatności. Pogłaskałam go po lekko zarośniętym policzku i spytałam z troską i prawdziwym
zainteresowaniem, czy coś jest nie w porządku. Ale Piotruś nie ułatwiał niczego i na razie był trudny,
więc „ty sobie leż, kochanie - powiedziałam - a ja zrobię obiadek i pozmywam” - i uciekłam do kuchni
od jego fochów. Zaniknęłam drzwi, przedtem usprawiedliwiając się, że nie chcę go narażad na
kuchenne zapachy, i padłam na kolana, biłam chwilę czołem o podłogę, chcąc przebłagad bóstwa
domowe, żeby mi odpuściły na dzisiejszy wieczór. Byłam po dziesięciu godzinach strasznego
zasuwania i czekała mnie jeszcze masa pracy, a tu trzeba było zająd się Piotrusiem, jego życiem
psychicznym. Imponował mi zawsze niezwykle tym, skąd brał czas na psychiczne życie.

Piotruś nie lubił pracy i nie był do niej stworzony. Był niewątpliwie stworzony do celów wyższych.
Chciał pewne sprawy przemyśled, żądał stanowczo na to czasu i warunków. „To nie będzie na
światło” - skuczałam. - „To nie będziesz palid światła” - odpowiadał Piotruś. I miał rację. Dlaczego
swoim głupim kobiecym móżdżkiem nie mogłam tak prostych rzeczy pojąd i aprobowad? Dlaczego nie
umiałam żyd? Czud życia? Tylko wiecznie pędziłam do jakichś obowiązków, które może były złudą?

Teraz pewnie leżał i był wewnętrznie wolny. A potem obejrzy sobie mecz w TV i poczyta „Sport” albo
wciągnie w dyskusję o szukaniu sensu życia, samookreśleniu się czy istocie bytu, czego to wszystkiego
nie umiał znaleźd, a ja swoim ograniczonym umysłem usiłowałam mu pomóc, ale wyraźnie
bezskutecznie. Jak większośd kobiet, nie miałam skłonności do abstrakcji, to zbierałam dane do
następnego artykułu, to smażyłam kotlety, to biegłam do pralni i w ogóle nie umiałam żyd.

A Piotruś miał problem, żeby chcied. Nie chciał. Nawet nie chciał chcied. Wiedział, że jest świetny.
Lepszy niż inni, tylko nie chciał tego ujawnid. Gdyby chciał, toby im wszystkim pokazał. Ale to jeszcze
w nim nie dojrzało. W przyszłym roku przejdziemy oboje na emeryturę i może wtedy nie będzie
musiał rozpraszad się na głupstwa i będzie mógł jakoś bardziej zebrad się w sobie.

Piosenka

Gdy nadejdzie wielka miłośd,


bądź gotowy,
bądź gotowy,
Miej wąsy uczernione,
Miej buty wyczyszczone,
Miej zęby wyleczone,
Miej swetry naprawione,
spodnie zwężone,
wszelkie rachunki zapłacone,
Gdy nadejdzie wielka miłośd.
Miej kursy języka przeleciane,
Miej lektury przeczytane,
Miej narty opanowane,
Miej kurtki ponaprawiane,
letnie rzeczy pochowane,
przeciw molom posypane,
bądź gotowy,
bądź gotowy,
bo potem nie będzie czasu.
Naucz się przedtem gotowad,
Naucz się przedtem całowad,
Naucz się przedtem żaglowad,
Naucz się przedtem cerowad,
przedtem kurs samochodowy,
przedtem lekcje judo, jogi,
Gdy nadejdzie wielka miłośd,
bądź gotowy,
bądź gotowy,
bo potem nie będzie czasu,
bo potem nie będzie na nic czasu.
Miej za sobą odchudzanie,
Miej za sobą włosów smarowanie,
Miej za sobą wągrów wyciskanie,
Miej za sobą wykształcenie
i dodatkowe szkolenie,
Miej nerwicę wyleczoną,
Miej koniecznie rozwód z żoną,
bo potem nie będzie czasu,
bo potem nie będzie na nic czasu.

Dopisek do powieści ,pt. „Cierpienia starej Werterowej”, konieczny w razie przerabiania książki na
rock-operę.

Przyjęcie
To było całkiem wspaniałe przyjęcie jak na dośd skromnych ludzi, jakimi byli jeszcze paostwo Hunt.
Odkąd wprowadzili się do swojego nowego domku, i jeszcze przedtem, mieli wśród licznych marzeo
także to o prawdziwym przyjęciu, jakie wydadzą, żeby wszystko było jak trzeba, pięknie nakryty stół -
wreszcie będzie można użyd tych wszystkich eleganckich prezentów ślubnych, kieliszków, porcelany
itd., zapalone świece w nowych świecznikach, dobre jedzenie, jak na stronach w tygodnikach
kobiecych, wszyscy elegancko ubrani oglądają mieszkanie, suknie wieczorowe.

Głównym akcentem stołu był wspaniały szczupak faszerowany na plater owym półmisku. Daisy
umiała to zrobid, jak ją matka nauczyła, /to była straszna robota, ale był domowy, a nie kupny, chod
udekorowany bardzo skomplikowanie.

Wszystko było gotowe, jeszcze miotali się zdenerwowani w sypialni na górze, zawiązywanie muchy,
malowanie oka drżącymi rękami, krzywo, trzeba jeszcze raz zetrzed. Daisy, nie całkiem jeszcze
ubrana, pobiegła po coś na dół i nagle narobiła wrzasku. Tom zbiegł natychmiast szamocząc się z tą
piekielną muchą. No rzeczywiście, to było dośd okropne. Ten cudowny szczupak był zupełnie
pogryziony w samym środku. - To Pim - rozpłakała się Daisy - to na pewno Pim, ten cholerny kot.

Niewątpliwie kotek zdegustował rybę i najwyraźniej smakowała mu. - Czekaj, kochanie, zaraz coś
wymyślę. - Tom postanowił opanowad sytuację. Była za dwadzieścia ósma. - Ty tylko bądź gotowa, a
ja już sobie jakoś poradzę.

Wziął półmisek do kuchni, wyciął zniszczony środek ryby, zsunął ją z obu stron i udekorował to
miejsce kolorowym majonezem, którego jeszcze trochę zostało w wyciskaczu, tak że rzeczywiście nie
było widad.

Przyjęcie było sukcesem, szczupak wywołał okrzyki zachwytu. Już dobrze po północy, kiedy wszyscy
byli na solidnym rauszu i zabawa była najwyraźniej naprawdę udana, Tom po raz któryś tam opróżnił
wszystkie popielniczki i kubełek ze śmieciami w kuchni był na tyle pełny, że Tom otworzył drzwi
prowadzące do małego ogródka na tyłach domu, żeby wynieśd śmieci do stojącego tam pojemnika.
Na progu leżał kot Pim. Był martwy. Tom w sekundzie zrozumiał, co się stało. Poszedł na górę do
sypialni i zadzwonił do wujka lekarza. Zajęło to dobrych parę minut, zanim zaspany wuj zrozumiał, że
najpierw kot jadł szczupaka, który był niewątpliwie nieświeży, struł się i zdechł. - Słuchaj, Tom,
sprawa jest poważna, nie ma rady, musisz natychmiast powiedzied gościom. Musicie wszyscy
pojechad do szpitala i dad wypompowad sobie żołądki.

To, co się działo potem, było dla Toma istnym koszmarem. Naprawdę -wydali masę pieniędzy, żeby
urządzid to party, na niektórych ludziach mu bardzo zależało, czuł się skompromitowany, może zbyt
brał to sobie do serca.

Około trzydziestu pijanych osób w smokingach i wieczorowych sukniach, niektórzy prawie we łzach,
inni ze śpiewem na ustach, ktoś nawet zabrał butelkę whisky - zrobiło straszne zamieszanie w
szpitalu. Szkoda mówid.

Na drugi dzieo rano Daisy, zielona po wypompowaniu żołądka, z głową ciężką od alkoholu, z
uczuciem prawdziwego żalu do świata i wewnętrznego niesmaku, powiedziała smutno: - Ty najpierw
idź i zagrzeb kota w ogrodzie, a potem dopiero ja wstanę.

Kiedy Tom podniósł kota z progu, pod nim leżała kartka: „Przejechaliśmy wam kota, ale nie chcemy
przeszkadzad w przyjęciu. Bardzo przepraszamy. Sąsiedzi”.

Przyjemne popołudnie w M-2


Najbardziej tak lubiłam spędzad niedzielne popołudnie z Arturem: siedzimy sobie w fotelach albo
rozpieramy się na tapczanie, popijamy herbatę i planujemy sobie. Że trzeba się w ogóle zebrad i coś
zrobid z tym życiem. Tak dalej byd nie może. Trzeba się zmienid, popracowad nad sobą. Postanawiamy
byd dla siebie lepsi. Trzeba się uczyd języka. Język jednak szalenie się przydał je. Można potem czytad,
można wyjechad za granicę i dogadad się. W ogóle trzeba więcej czytad. Może prenumerowad
„Literaturę”. Trzeba żyd inaczej, zmienid się. Trzeba zrobid remont mieszkania. Potrzebny nowy
abażur. Odmalowad, pokryd fotele. Naprawid radio i dywan. Zrobid te półki w przedpokoju.

Już widzę oczyma duszy nasze mieszkanie eleganckie i bardzo posprzątane. Ach! trzeba zrobid
generalne porządki i wyrzucid raz nareszcie te stosy starych ciuchów, butów, nadtłuczonych talerzy,
odpryśniętych garnków. Więc widzę się w mieszkaniu eleganckim i świeżym. Będziemy zapraszad
gości. Nie możemy tak żyd. Będziemy wydawad eleganckie kolacje. To i nas wtedy ktoś zaprosi. Trzeba
się zmienid. Odwiedzad rodzinę. Rodzina dalsza, ale bardzo miła. Dlaczego nie utrzymujemy z nimi
żadnego kontaktu? Musimy do nich zadzwonid. Musimy żyd inaczej. Chodzid do teatru, nawet czasem
na koncert. No, może nie od razu wszystko. Ale do teatru koniecznie. Widzę siebie w teatrze,
wyglądam elegancko. Muszę zacząd się lepiej ubierad. Przede wszystkim muszę schudnąd.

- Nie musisz, kochanie - mówi Artur i robi się jeszcze sympatyczniej.

Czuję w sobie już to inne życie. Będzie fajnie, ciekawie. Widzę siebie w wersji: szczupła i elegancka.

- Wiesz, będę chodzid na gimnastykę. I na jogę.


Artur będzie grał w tenisa i dwiczył hantlami. Będziemy oszczędzad. Pojedziemy na wakacje do
Bułgarii. Albo będziemy zwiedzad Polskę. Widzę siebie, jak maszeruję pustą górską drogą. Nie, lepiej
pojechad samochodem. Kupimy sobie samochód. Teraz łatwo dostad, bo skasowali przydziały.

W każdym razie będziemy żyd inaczej. Już mamy inny wyraz twarzy, jakoś zebraliśmy się w sobie,
wypadliśmy z codziennej gnuśności. Mamy plan. Najważniejsze mied jasny plan. Postanawiamy nie
palid. Od jutra. Bo teraz palimy jednego za drugim, bo jesteśmy zdenerwowani i poruszeni zmianami
w naszym życiu. Rozpoczynamy zupełnie nowe życie. Artur napisze opowiadanie, które opowiadał mi,
jak poznaliśmy się. Może wydrukują. Na pewno zresztą, mamy sąsiada z dołu dziennikarza. Wszystko
już wiemy, co i jak będzie. Rozpoczynamy inne życie.

Na razie włączamy telewizor.

Cierpienia starej Werterowej


Po pewnym czasie zaczęło mi się wydawad nie w porządku, ale jakoś długo nie docierało do mnie, co
w tym jest dziwnego. Okoliczności były właściwie dośd zwyczajne, ale może miejsce, z którego
patrzyłam, nadawało scenerii inną niż zwykle perspektywę.

Był to raczej elegancki warsztat samochodowy, wozy prawie luksusowe, zwykle czysty, nawet
wymuskany, tym razem podłoga cała zaciapciana błotem, bo był wieczór, koniec pracy, pora zimowo-
błotnista, więc kałuże błota na podłodze. Przyszłam jak zwykle spytad, co z moim starym trupem,
który stał od dawna za budynkiem i czekał na jakieś części. W takich miejscach nie ma gdzie usiąśd,
człowiek kręci się niepotrzebny nikomu, czeka, aż na niego zwrócą uwagę. Akurat pod ścianą stało
wyjęte siedzenie jakiegoś samochodu, a mnie zrobiło się słabo, więc siadłam na tym prawie jak na
ziemi. Wszystko mi się kołysało przed oczami i nawet dobrze mi się siedziało; nikt mnie dyskretnie nie
zauważał. „Zaraz dojdę do siebie - pomyślałam - i ruszę męczyd kogoś”. Wszystkie wspaniałe
przyrządy i maszyny z perspektywy podłogi pełnej błota wyglądały inaczej niż zwykle. Poczułam się
jak nikomu niepotrzebny śmied, rzucony pod ścianę. „Dlaczego nie leżę w czystej pościeli, skoro się
tak źle czuję, tylko jestem w warsztacie samochodowym na przedmieściu?” - roztkliwiałam się nad
sobą. Ale potem zaczęłam obserwowad scenę, którą miałam przed sobą, i wtedy właśnie poczułam,
że coś jest nie w porządku. Przede mną stał wielki, otwarty z tyłu combi i z niego to sam szef, wołając
coraz to któregoś z chłopców na pomoc, wynosił z wielkim trudem kolejną wannę pełną śniegu,
potem nieśli to gdzieś na zaplecze, żeby za chwilę zjawid się po nową. Były to paki, skrzynie, pudła,
miednice, wanny pełne śniegu. „Może mam halucynacje z. gorączki?” - nagle przeraziłam się. Na
zewnątrz śniegu nie było, tylko maziste błoto. Szef był człowiekiem eleganckim, w zamszach i
subtelnych brązach, nie morus, tylko człowiek wytworny, a tu nagle osobiście targał zwały śniegu
zapakowane w różne kubły i koryta, jakby to było coś cennego. Myślałam, że mnie w ogóle nie widzi,
ale nagle nie przerywając swojego zajęcia powiedział: „Panią pewnie dziwi to, co ja robię?” - „Mnie
nic nie dziwi” - skłamałam cynicznie z poziomu kałuży na podłodze. Ale faktycznie była to jedna z
najbardziej surrealistycznych i absurdalnych scen, jakie widziałam w życiu: porządny zagraniczny
samochód pełen załadowanego do różnych rzeczy śniegu, który gdzieś tajemniczo wynosili i coś z nim
robili, czego już nie widziałam. Jeszcze była w tym wszystkim atmosfera napięcia, przelatywał
zdenerwowany wspólnik szefa, żona wspólnika, młoda i absolutnie nieszczęśliwa, wszyscy mechanicy
byli jakby poruszeni, coś tam się działo na zapleczu, co wskazywało, że nie lepili tam po prostu
ogromnego bałwana. „Widzi pani, żona wspólnika zgubiła wczoraj obrączkę. Wpadła jej do zaspy
śniegu pod miastem. Założyłem się z nim o butelkę koniaku, że ją znajdę. Przywiozłem tu całą zaspę i
teraz topię ten śnieg w zlewie.

Wiele, wiele lat temu, pewnej dziewczynie, która trzepała dywanik, przez okno wypadł brylant z
pierścionka. Z trzeciego piętra do ogrodu. Była Zima, leżał śnieg. Mógł spaśd wszędzie. Ale byłem
młody i zakochany, wziąłem szlauch z wodą, stopiłem cały ogród śniegu i znalazłem ten brylant” - i
poniósł następną skrzynkę.

Potem był dziki wrzask: „Jest! Jest!” - wszyscy krzyczeli, śmiali się, padali sobie w objęcia, żona
wspólnika całowała szefa, ktoś wołał: „Flaszkę koniaku natychmiast!”

Poczułam się zupełnie dobrze. Wstałam, żeby w godnej pozycji wyciągnąd moralne wnioski.

Interesujący wieczór
...Wyjęłam z szafy pistolet i strzeliłam do Artura. Artur wrzasnął: - Czyś ty oszalała? - na jego twarzy
najpierw niesłychane zdziwienie, potem skrzywienie z bólu. Krzyczał, bryzgał krwią, upadł z hukiem
niezbyt zgrabnie. I umarł. Spojrzałam w lustro, które było naprzeciwko, w lustrze nie było już Artura,
wyszedł z kadru, a jeszcze przed chwilą byliśmy tam oboje, piękni i szykowni.

Pokój był dyskretnie zrobiony na lata trzydzieste, masa poduch z beżowego atłasu, wszystko spryskał
krwią, ale o to chodziło. Potrzebowałam dramatu.

Podeszłam do telefonu, zawezwałam policję i karetkę pogotowia. Wtedy maszyna zaczęła działad.
Dotąd było to wszystko wyreżyserowane, tak sobie to umyśliłam, potem maszyna zaczęła działad:
rzuciłam się na podłogę obok Artura, zaczęłam płakad, woład: nie możesz mi tego zrobid! nie umieraj!
poczułam, że bez niego żyd nie mogę. Artur jednak żył, jęczał, potem przestał, nic nie wiedziałam,
wpadłam w rozpacz, oszalałam.

Potem pamiętam, że byłam już sama, zabrali go, zostałam w domu, nie mogłam znieśd tej sceny z
czekaniem na korytarzu w szpitalu, oglądanej ciągle w kinie, banalnej do rzygania. Zabiłam go. To
straszne. Ale maszyna działała już na pełnych obrotach: kochałam go. Maszyna do wzbudzania
automatycznej miłości: jeśli zdradzi, jeśli odejdzie, jeśli umrze. Taką maszynę mamy wmontowaną na
stałe w sobie. Nawet jeżeli jesteśmy zimni jak lód, nie umiemy z siebie wykrzesad żadnego uczucia,.
jeśli tej osoby nie potrafimy kochad, chod chcemy, albo uczucie nasze stygnie - ta mechaniczna miłośd
opanuje nas na pewno chociaż na dwa tygodnie. Nagle jest cenny, nagle żyd bez niego nie można,
życie traci sens, kocha się naprawdę.

Nie byłam w stanie kochad Artura, próbowałam go sobie obrzydzad, zdradzad, nic nie pomagało. Nie
chciał byd niewierny ani odejśd, bo wiedział, że wykorzystam to przeciw niemu i rzucę go. To dla mnie
był bogaty, sławny, dobry. To było nie do zniesienia, nie mogłam go absolutnie kochad. Postanowiłam
go zabid tylko dlatego, żeby raz naprawdę pokochad go chociaż na kilka dni. Należało mu się to ode
mnie za wszystko, co robił, należało mu się trochę zupełnie prawdziwej miłości. Działało.
Mechaniczna miłośd była zupełnie prawdziwa. Dojmująca, piękna. Pławiłam się w niej, wszystko
dookoła nabrało blasku, a trochę zasnuło się mgłą.

Wtedy zadzwonił telefon, Okazało się, że Artur żyje, ma przestrzelone ramię, wszystko będzie w
porządku, może kłopoty z ręką. Chybiłam. Nie udało się.
19.30
- jak zadzwoni, to wrzucę szlafrok;

- nie wrzucę szlafroka, bo jest brudny i wyglądam okropnie;

- co mnie obchodzi, że wyglądam okropnie, przecież mu na mnie nie zależy, po co mam udawad;

- nic nie włożę, niech będzie w bieliźnie, niby zaskoczył mnie; niech zobaczy, jaka jestem zgrabna;

- zobaczę w lustrze, czy jestem taka zgrabna;

- brzuch jak wciągam, to się marszczy;

- ale jak wypuszczam, to nie mam wcięcia;

- wciągam;

- wypuszczam;

- i tak nie zwraca na mnie uwagi, nawet gdybym na stole nago taoczyła taniec brzucha;

- lepiej włożę rajstopy, nie widad skóry;

- dlaczego, dlaczego, przecież on też jest stary i wstrętny;

- jest młody i cudny;

- jest podobny do smutnej kozy; starego głupiego psa, knura, bydlę po prostu, nawet nie przyjdzie,
nie zadzwoni;

- zginął w wypadku;

- wpadł na drzewo; teraz zwisa z rozbitego samochodu, z kącika ust cieknie mu krew;

- nie, jednak żyje, tylko mu urwało nogi;

- wszyscy go opuszczą, a ja jedna nie, zobaczy wtedy, kto go kochał naprawdę, będę się nim
opiekowad, będę go mied tylko dla siebie, poświęcę mu całe życie;

- komu? przecież on nawet nie pamięta, że się dziś umówił;

- leży z inną babą w łóżku;

- leży z jakimś chłopcem w łóżku;

- proszę bardzo! niech mnie też zaprosi, poleżymy sobie w trójkę w łóżku, ja mu wtedy pokażę, co ja
potrafię;

- on nie chce wiedzied, nie ma do ranie pociągu;

- ja też mam do niego wstręt, nie potrzebuję łaski;

- on marznie teraz w polu ciemnym, nie może znaleźd drogi;.


- Boże, jak chciałabym go objąd za szyję, przytulid się z całej siły i mied go tylko dla siebie;

(dzwoni telefon)

- on leży z kimś w łóżku, przez plecy tej osoby trzyma słuchawkę i dzwoni, żeby mi skłamad;

- och, to nie on, ale ja nie mogę rozmawiad, bo czekam na telefon;

- szedł ulicą i wpadł pod tramwaj, zmiażdżyło mu głowę;

- cierpiał straszliwie przez moment;

- Boże, niech ja raczej cierpię, przecież kocham go tak straszliwie;

- stoję nad jego grobem, cała w czerni: dlaczego mi to zrobiłeś, przecież bylibyśmy tacy szczęśliwi
razem;

- tylko ja ciebie rozumiem;

- tylko mnie obchodzi, co robisz;

- mielibyśmy cudny dom i cudne życie; i wszystko byłoby tak, jak ty chcesz, żebyś był szczęśliwy;

- ale ty nie dbałeś, czy ja jestem szczęśliwa;

- jeździlibyśmy wszędzie razem;

- nigdy byś nie miał czasu;

- rozjechali cię na przejeździe kolejowym;

- padnę na kolana i „Pod twoją obronę” trzy razy;

- nie mogę płakad, bo mi tusz cieknie;

- idziesz, idziesz;

- wezmę cię za szyję, pocałuję cię z całej siły;

- to nie ty;

- jak zwykle zapomniałeś, będę tylko czekad całe życie, rozmawiad i czekad, a ty będziesz żył sobie z
innymi;

- a mnie miał jako profesora geografii;

- a mnie jako staruszkę, co daje jeśd;

- a mnie jako powiernicę i doradcę;

- śpisz z każdą, która tego chce;

- nie śpisz z żadną, jesteś kompletnie zimny;


- jak nie przyjdziesz, to cię nie znam, koniec, są inni udani mężczyźni;

- ty jesteś stary, oni są młodzi;

- ty jesteś biedny, oni bogaci;

- ty jesteś fatalnie zbudowany;

- nie masz ogona;

- na pewno się nie myjesz;

- śmierdzisz fajką;

- Boże, żebyś przyszedł, bo ja oszaleję;

- wezmę pigułkę uspokajającą;

- zobaczę przez okno, czy nie idziesz;

- nigdy się nie umówię, bo nie mam zdrowia czekad.

„Przepraszam panią, zdaje się, że się trochę spóźniłem, ale chyba właśnie o ósmej miałem przyjśd?”

„Myślałam, że o wpół do ósmej, ale to nic nie szkodzi, i tak byłam zajęta i świetnie się złożyło, że pan
przyszedł później”.
Cierpienia starego Wertera
Przez telefon
- On będzie cierpiał, nie mogę do tego dopuścid, to by się kładło cieniem na wszystkim, ty mnie
zresztą zrozumiesz.

- Poczekaj, kochanie - powiedziałem. Chciałem płakad, wyd, cały świat mi się zawalał. „Muszę walczyd
- myślałem. - Tym razem muszę walczyd. Jakiś idiota ma mi zrujnowad życie”.

- Więc to już ustalone - powiedziała Izolda - przecież mówiłam ci tyle razy - tu głos jej się załamał. -
Jak teraz odłożę słuchawkę, to już - szepnęła łkając - naprawdę koniec. Dałam mu słowo. Muszę,
zrozum.

- Wynik ekspertyzy jest - powiedział z bliska męski głos - że wytrzyma.

- Poczekaj, kochanie - powiedziałem prawie płacząc - jeszcze nie odkładaj. - Pomyślałem rozpaczliwie
o dalekiej podróży, o Spitsbergenie, wojnie w Wietnamie, o tym, że jestem ślamazarnym idiotą, a tam
ludzie giną. Nie pomagało. - Chociaż obiecaj mi tyle, że skooczymy tę rozmowę, jak oboje będziemy
chcieli, że nie odłożysz słuchawki, nawet jeżeli będziesz nagle chciała.

- Musicie więc wrzucid to w plan - powiedział męski głos z bliska, a inny z daleka jęknął strasznie i
powiedział: - Kooperacja...

- Wiem, mnie nie musicie mówid - zaśmiał się ten pierwszy.

- Izoldo, jeśli masz litośd dla niego, to czemu nie masz dla mnie, powiedz jasno. No wiec okazało się,
że nie jestem tym silnym, za którego mnie miałaś. - Nie mogłem mówid.

- Srebrzynku - szepnęła Izolda - przecież wiesz, że tylko ciebie będę zawsze.

- Nie, to nie może byd akumulator - powiedział miły damski głos. - Akumulator mam nowy, pamiętasz,
oni radio wtedy źle podłączyli, bo nie wiedzieli, że inne napięcie, i spalili.

- Nic się nie martw, Króliku - powiedział miły ciepły damski głos - nikt nie zapala. Trzeba pchnąd i
stanąd nad blachą od ogrzewania na jezdni i podgrzad silnik. I nie kręd stacyjką, bo wyładujesz
kompletnie.

- Do diabła z tym przekonaniem, że tylko mnie, tym sobie życia nie urządzę, chcę, żebyś w moim
domu kręciła- się i gwizdała, żebyś koło mnie robiła bałagan, a nie koło niego, żeby mój dom był pełen
gości, zwierząt i dzieci. Wcale nie chcę nic zrozumied. Nic nie rozumiem. Dlaczego moje życie...

- Oni są obłożeni eksportem, za to mają premie i ani nie chcą słyszed - powiedział znajomy męski głos.

- Czy masz linkę? - powiedział ten cieplejszy damski - pociągnij go, musi zapalid. Może coś w stacyjce,
może świece przeczyścid?

- Zabijasz mnie, Srebrzynku - powiedziała przez łzy Izolda. - Ja nie widzę wyjścia. Ja już wolałabym nie
żyd, jak tak mówisz. Dlaczego mi nie pomożesz. Dlaczego ty mi nie pomożesz - krzyknęła.
- Pomp zresztą nie mamy do rozmrażania - powiedział głos z oddali. - To jest problem, bez tego nie
możemy. - I znowu jęknął.

- Czy mam ci pomóc zrujnowad zupełnie moje życie i twoje, dobrze wiesz.

- Wszystko sprawdziłam - powiedziała ta, co miała głos blondynki - i nic nie bierze, w ogóle. Będę go
pchad i ciągnąd sk........przeklętego, mówię ci, Króliku, to jest mój największy wróg, nigdy, jak trzeba,
nie chce jechad.,

- To się w tej sprawie zwródcie do Zjednoczenia na piśmie i oni do nas pismo, i my wam odpowiemy.

- On nie może zwyciężyd tylko dlatego, że ty myślisz, że on jest słabszy - rozmazałem się zupełnie.

- Słuchaj - powiedział młody damski głos - ten aktor, co wiesz, Kmicic, ale bomba, on miał wypadek na
Wawelskiej i zabił dziecko. Przejechał czy coś.

- Nie wygłupiaj się, Marzena - powiedział rzeczowy męski głos - jego w ogóle nie było w Warszawie
wtedy, był w Nowym Jorku. Miałem akurat służbę, jak przyleciał samolotem. Był na festiwalu
filmowym czy coś takiego. Też się zdziwiłem. Nawet mu powiedziałem: „Jako celnik mogę
zaświadczyd, że pana tu nie było wcale”.

- I co on wtedy? - spytała Marzena.

- Uśmiechnął się i spytał: „Ale przed kim?” I pokiwał głową.

Wszyscy słuchaliśmy w napięciu.

Afrodyzjak
Hrabia objął Zuzannę zdecydowanym, męskim gestem. Już miał położyd ją, kiedy odbiło mu się
potężnie i rzuciło go w przeciwległy kąt tapczanu produkcji Fabryki Mebli w Stargardzie. Zuzanna z
dyskretnie ukrywanym wstrętem odwróciła głowę.

- Cholera. Przepraszam - powiedział Hrabia.

Za małą chwilkę jednak leżeli już ciasno obok siebie i Hrabia wodził delikatnie palcem po konturze
warg Zuzanny.

Nie mogę na tym boku - pomyślał - coś mnie tu okropnie kłuje pod żebrem.

Położył Zuzannę na sobie.

Nie mogę - pomyślała Zuzanna - mam chyba straszne wzdęcie, pęka mi brzuch.

Nie mogę - pomyślał Hrabia.

Chod Zuzanna była dośd lekka, gniotła go boleśnie.

Położyli się na drugim boku. Hrabia pocałował Zuzannę.

Chyba mi spuchła wątroba - pomyślał - absolutnie nie mogę leżed na tej stronie.
O Boże - pomyślała Zuzanna całując Hrabiego - albo mam kolkę wątrobową, albo tak zaczyna się atak
woreczka.

- Zrobię chyba jakieś ziółka, bo oszaleję - powiedziała Zuzanna i beknęła delikatnie. Hrabia pocałował
ją leciutko w uszko, kiedy wstawała, żeby iśd do kuchni.

Pali mnie, psiakrew, w przełyku - pomyślał.

- Przyniosę alusal, zgaga mnie zabije - powiedział.

- A do tego - powiedziała Zuzanna - jest mi autentycznie niedobrze. Chce mi się po prostu...

Stała przy kuchence rozczochrana, w resztkach bielizny, ze zdegustowaną miną.

Hrabia spojrzał na zegarek. - Chodź, Zuzanno - powiedział przyciągając ją do siebie - nie mamy
przecież zbyt wiele czasu - i znowu odbiło mu się głębinowe.

- Dobrze - powiedziała ochoczo Zuzanna - żebyśmy tylko zdążyli po ojca na dworzec. - Ale zaraz jej
entuzjazm zgasł. Położyła rękę na czole. - Żebyś wiedział, jak boli mnie głowa, i tak mnie muli w
środku.

Hrabia popił wodą swój alusal, Zuzanna odstawiła ziółka z gazu i objęła czule Hrabiego.

- Aj - powiedział Hrabia - tu w dołku boli mnie najbardziej. Może troszkę w prawo.

Siedzieli na tapczanie jak para rozbitków z nieszczęśliwymi minami.

- Dlaczego zrobiliśmy to, dlaczego znowu jedliśmy ten przeklęty bigos?

- Był nawet dobry - powiedziała Zuzanna. - Poza tym Lusia tak się nad nim napracowała.

Z „Cierpień starego Wertera”


Postanowiłem napisad dzieło. Mam pomysł. Nie chcę się chwalid ani zapeszyd, ale chyba rewelacyjny.

- Zyziu- zawołała Marychna - chodź tu zaraz. Nie znoszę, jak mnie tak nazywa.

- Błagam cię, kotku...

- Oho - pomyślałem - już znowu coś chce.

:- Zmyj te talerze, tak się spieszę, pościel łóżko, w koocu śpimy w nim oboje, nie muszę zawsze ja sład.

- Zawsze? - pomyślałem. - O Boże.

Była wolna sobota. Jedyna możliwośd, żeby zacząd moje dzieło, to duży weekend.

- Zaraz cię zagnam do pisania - powiedziała Marychna, czym obrzydziła mi z miejsca życie. - Tylko
mam do ciebie jedną prośbę. Zrób jedną rzecz, idź po mleko.

- Po drodze wyrzud śmieci - dodała, jak już ubierałem się. - Przedtem je zapakuj.
- Może jeszcze przy okazji weźmiesz psa? Nie zapomnij oddad tym spod drugiego klucza od strychu. -
Położyłem skrzydła po sobie, Ale postanowiłem się nie denerwowad i skoncentrowad na Wielkiej
Sprawie.

Śniadanie jedliśmy długo, był to wolny dzieo... Marychna opowiedziała ze dwa pełne życiorysy
dalekich krewnych, może i interesujące, jak wszystkie polskie życia, ale słuchałem tylko oczami,
umysłem usiłując wyplątad się z sieci słów. Kiedy jednak wstałem, poszła za mną i: posłuchaj-tylko-
jeszcze-tej-genialnej-historii.

Oczyma duszy ujrzałem siebie jako człowieka mocno dojrzałego, słynnego pisarza, samotny dom nad
morzem. Milcząca młoda kobieta o urodzie Małgorzaty Braunek, w długiej białej sukni, przynosi mi
kawę i patrzy delikatnie oczami pełnymi zrozumienia.

Wtedy zadzwonił telefon. Dzwonił Felek z wiadomościami, że mu lekarstwo nie pomogło, gdzie go
dziś boli i że nadal nie wierzy w lekarzy.

Namawiałem go długo, żeby poszedł do gastrologa, potem dawałem mu różne rady. Przy każdej
musiałem go monotonnie przekonywad. Więc w koocu po co dzwonił, skoro nic nie chce słuchad?

Usiadłem wreszcie do biurka. No, nadszedł historyczny moment.

- Zyziu - zawołała Marychna - chcesz kawy? To dobra myśl. Przy kawie lepiej mi poleci.

- Ale będziesz musiał sobie sam zrobid, przepraszam cię bardzo - powiedziała Marychna z głębi
pawlacza.

Już nie mogłem się cofnąd, bo zachciało mi się tej kawy naprawdę. Zrobiłem kawę, w kuchni wpadł mi
w rękę ciekawy artykuł o możliwości ukazywania się duchów w mieszkaniach przesadnie
zagęszczonych.

Rzuciłem się do pracy. Wkręciłem papier w maszynę. Ta sprawa była ustalona od dawna. Rodzina
przysięgła, że mi stworzy warunki i nie będzie przeszkadzad. Ja cieszyłem się na ten moment. Syn od
rana coś kopał społecznie. Napisałem pierwszą literę tytułu: „Z”.

Dzwonek. Przyszła Kryska z dzieckiem. - Ja tylko na sekundę, nie chcę przeszkadzad. Tylko chciałam
oddad „Cierpienia starej Werterowej”, bo wiem, że obiecaliście komuś, a właśnie byłam z małym na
spacerze. - Wypiliśmy herbatę. Kryśka mówiła, jak Ugo chce wrócid i czy to ma sens. Ale mały
powinien mied ojca - i aż oczy jej zabłysły na myśl o chłopie. - Ale będzie znowu to samo - powiedziała
Marychna i spojrzała z jakąś niechęcią na mnie. Kryska zgasła i zgarbiła się. - Pewnie, pewnie. - Więc
przelecieliśmy parę plot, żeby ją rozweselid.

W koocu wyszła i zabrałem się do roboty. Napisałem tytuł: „Zając”.

- Obiad - zawołała Marychna.

Niedobre myśli
A więc i ty złazisz już z ringu - myślę, patrząc na nią. Może myślę tak za wcześnie, może jej nie
doceniam.
Siedzi sztywno, brzuch wciąga z całej siły. Ale już nie jest smukło-szczupła, tylko zaczyna byd starczo-
chuda. Kooczysz się, ślicznotko - myślę z żalem i odrobiną złośliwości. Powieki ci się już marszczą i
zaczynają zwisad, szyja kurzeje. Ruchy masz sztywniejsze.

Sypiesz się, staruszko, a jeszcze jesteś cała w pretensjach. Całą swoją postacią żądasz komplementów.
Nie zniosłabyś nawet nikłej aluzji, że coś masz normalne, a nie wspaniałe.

Ale co ma robid - myślę - wypuścid powietrze, nic nie udawad, pokazad światu siwiejące włosy? Byd
naturalna, czyli byd sobą, czyli panią w średnim wieku, podtytą, odejmującą sobie każdy kęs od ust?

Odjeżdżasz już na taśmie czasu. Obok siedzą dziewczyny młode, butne trochę, a trochę przerażone,
ale jak w pancerzu kryjące się za swoją młodością. Nie biorą cię już zupełnie pod uwagę, ani przez
myśl im nie przechodzi, że osoby w twoim wieku mogą jeszcze w ogóle startowad.

A ty, biedactwo, uważasz, że jesteś od nich lepsza, chodby lepiej od nich ubrana, z tym nieco za
gęstym makijażem i nieco za dużą ilością biżuterii. One są pewne siebie, bo wiedzą, że nigdy nie będą
stare, nigdy nie będą nawet starsze. Będą młode i świeże, tylko coraz ładniejsze. Ty patrzysz na nie
bez lęku. Wiesz, że dzieli was czas krótki, który one przebiegną nie zauważywszy go, i zdumione
spojrzą w lustro, a potem na nowe młode dziewczyny, bardzo zadowolone i pewne, że nigdy nie będą
starsze.

Jak to dobrze - pomyślałem jeszcze - że my, mężczyźni, nie mamy takich zmartwieo.

Mała delegacja
Nie cierpię jechad w delegację. Wiem, że to bez sensu, i walczę z tym. Bez skutku. Właściwie bardzo
lubię podróżowad, oglądad nowe miejsca itd. W sumie spędzam czas pozornie interesująco, ale
problem zaczyna się już od momentu, kiedy przychodzę do domu i mówię, że będę musiał wyjechad
na trzy dni. Natasza wyraźnie się nie martwi. Dla mnie to ma tylko jeden aspekt: trzy dni bez niej. Nie
wytrzymam, po prostu nie wytrzymam. Wydaje mi się, że jest może nawet trochę zadowolona. Ale
udaję, że tego nie widzę. A ona wyraźnie i zupełnie nie kryjąc się, snuje plany, co to zrobi podczas
mojej nieobecności, ile przeczyta, zobaczy film, który już widziałem, itd. He he, myślałby kto, to po co
myje głowę dzieo przed moim wyjazdem?

Odprowadza mnie na dworzec - oczywiście, żeby sprawdzid, czy wyjechałem. Słowo daję, że kiedyś
wysiądę na najbliższej stacji i wrócę niespodziewanie. Ale boję się. A nuż rzeczywiście...

Wiec stoi na peronie zupełnie zwyczajnie, podczas gdy pęka mi serce. Odjeżdżam! Nie widzisz? – chcę
łkad, ale milczę - odjeżdżam od ciebie; czuję, jak coś wyrywa się ze mnie kawałami. Już tęsknię
straszliwie, a ona jeszcze tu stoi pogrążona w rozmowie z przyjaciółką. Pociąg rusza, odwracam
głowę, żeby nie widziała moich łez, może się nigdy nie zobaczymy.

Całą drogę myślę o niej, a kiedy jestem już w hotelu, opanowuje mnie tylko jedna myśl, jedna chęd,
żeby do niej natychmiast zadzwonid: - „Netty - chcę powiedzied - kocham cię, tak bardzo cię kocham”,
ale nie dzwonię, bo obawiam się, że jej nie ma w domu, i wiem, że -wtedy oszaleję i nie zasnę ani na
minutę, będę dzwonid całą noc, aż wreszcie usłyszę jej zaspany głos, mówiący, że albo była u
koleżanki, albo nie było żadnych telefonów. Czy kłamie, czy kłamie?
Podczas rozmów w zakładzie, do którego przyjechałem, udaje mi się oderwad od myślenia o niej.
Przynajmniej na ogół. I tak mnie rzuci - myślę - jestem dla niej za biedny, za mało atrakcyjny, i
przyznaję głośno, że kooperacja z naszej strony szwankuje, ale obiecujemy poprawę, mamy na to
dane, zdobyliśmy surowce. Obkładanie nas karami nic nie da - mówię. Ale co ona teraz robi, siedzi
uśmiechnięta w kawiarni i ktoś ją trzyma za rękę. Wiecie, że możemy łatwo mied zbyt gdzie indziej -
szantażuję ich.

Idę do restauracji, zamawiam, nie jem, ona pewno leży z kimś w łóżku, nawet domyślam się, z kim. Z
tą „koleżanką”, z którą uczyła się na kursie. Już na dworcu przyglądała się takiemu młodemu w
modnym skórzanym płaszczu. Bydlak.

Oglądam to miasto, cóż mnie to zresztą obchodzi. Nic nie widzę. Chcę do ciebie, Netty. Ona ma tam
jakieś swoje życie, mężczyzn, flirty - na pewno.

Potem znów wieczorami ten szamot nad telefonem. Przemyślałem przez ten dzieo wiele rzeczy, mam
jej tyle do powiedzenia. Ale nie, ona mnie teraz normalnie, zwyczajnie zdradza. Zdradza, zdradza –
zapalają się wielkie neony mojej wyobraźni, przelatują mi przez głowę sceny jak z filmów szwedzkich.
Netty, nie rób mi tego!

W pociągu, zamiast zacząd pisad sprawozdanie, miotam się z niecierpliwością, kiedy ją zobaczę. Może
nie przyjdzie. Ale jest, widocznie ma poczucie winy i będzie starała się byd miła.

- Tęskniłam za tobą - mówi Natasza.

- A ja nie miałem nawet sekundy czasu, żeby o czymkolwiek pomyśled - odpowiadam - grunt, że się z
nimi dogadałem.

Polska kobra
Mimo ciemności widziałem ich nieźle przez lunetę, jak podjechali dośd daleko na tyłach domu. Więc
jednak. Miałem rację, chod trudno mi było kogokolwiek przekonad. Mimo sceptycznego nastawienia
obiecano mi pomoc, tylko czekano na mój sygnał.

Teraz idą w stronę mego domu. Jak to było w planie, najpierw dzwonię do Freda. Po pierwszych
czterech cyfrach mam sygnał „zajęte”. Nakręcam jeszcze raz - nie łączy w ogóle. Następny raz słyszę
trzeszczenie po pierwszym numerze, potem zajęte po czterech cyfrach.

Robi mi się nieswojo. Oni już są na dole i zaczynają się dobierad do drzwi. Teraz już nie ma chwili do
stracenia, muszę telefonowad do kapitana. Wykręcam numer - nie łączy, następny - mam sygnał
zajęty, wiem, że to niemożliwe, bo kapitan nie będzie teraz z nikim rozmawiał. Dzwonię na drugi
numer, w ogóle nie łączy, głuchą cisza.

Patrzę na czarnego potwora, który stoi przede mną, mały obojętny aparat: - Przez ciebie zginę -
myślę.

Już są na parterze, chodzą bardzo cicho, myszkują, świecą latarkami. Wykręcam numer Freda -
wyskakuje po dwóch cyfrach i mam sygnał wywoławczy. Kręcę jeszcze raz - to samo.

Oczyma duszy widzę całe moje życie w skrócie. Widzę siebie wciśniętego w kąt piwnicy
bombardowanego domu. Nakręcam telefon kapitana: zajęty po trzech cyfrach. Widzę siebie na statku
na Missisipi, potem w szpitalu na sali operacyjnej. Nakręcam telefon: po dwóch cyfrach rozłącza się i
sygnał wywoławczy. Po jednej - sygnał „zajęte”.

Idą po schodach. Widzę moją pierwszą miłośd. Teraz wiem, że trzeba było żyd inaczej. Nakręcam
telefon po raz ostatni.- nie łączy. Najwyraźniej ktoś usłyszał brzęk mego telefonu. Idzie tutaj. Widzę
światło latarki w szparze pod drzwiami. Nie mam już nic do stracenia. Wolno uchylają się drzwi. Mam
ostatnią szansę. Nakręcam jeszcze raz. Po dwóch cyfrach dzwoni zajęte.

Aaaaa...
Spis treści
Wiosna ..................................................................................................................................................... 3
Ostrzeżenie wiosenne ......................................................................................................................... 3
Kiedy dmuchnie pierwszą wiosną.. ..................................................................................................... 4
Pieszczochy wiosenne ......................................................................................................................... 4
Lato .......................................................................................................................................................... 6
Wyjazd I ............................................................................................................................................... 6
Wyjazd II .............................................................................................................................................. 7
Porady na lato I.................................................................................................................................... 7
Porady na lato II................................................................................................................................... 8
Moje wypracowanie pt. „Wspomnienia z wakacji”............................................................................. 9
Romanca in dur ................................................................................................................................. 10
Mężczyzna na urlopie I ...................................................................................................................... 11
Mężczyzna na urlopie II ..................................................................................................................... 11
Można się pocieszyd .......................................................................................................................... 12
Propozycje ......................................................................................................................................... 13
Wakacje: prace umysłowe................................................................................................................. 14
Letnicy ............................................................................................................................................... 15
Urlopowy Rashomon ......................................................................................................................... 15
Jesieo ..................................................................................................................................................... 17
Po urlopie .......................................................................................................................................... 17
Zima - życie towarzyskie ........................................................................................................................ 18
Gorące serce ...................................................................................................................................... 18
Szalenie udana zabawa...................................................................................................................... 19
Elementy przyrody ............................................................................................................................ 19
Mały western ..................................................................................................................................... 20
Jak pozbyd się gości nie tracąc przyjaciół .......................................................................................... 21
Podróż.................................................................................................................................................... 23
Podróż I.............................................................................................................................................. 23
Pożegnania ........................................................................................................................................ 23
Podróż II............................................................................................................................................. 24
Przeliczacze........................................................................................................................................ 25
Nareszcie w domu ............................................................................................................................. 26
Początek fin de sieclè’u ......................................................................................................................... 28
Napisz do mnie chociaż krótki list... .................................................................................................. 28
Nie wyrabiam się ............................................................................................................................... 28
Obyś żył w ciekawych czasach ........................................................................................................... 29
XX wiek .............................................................................................................................................. 30
Człowiek nie jest pojedynczy ............................................................................................................. 31
Nasz początek fin de siècle'u ............................................................................................................. 32
Rozmyślania nad zlewozmywakiem .................................................................................................. 32
Sytuacje ................................................................................................................................................. 34
Tu musi byd ........................................................................................................................................ 34
Sobotni wieczór pusty ....................................................................................................................... 35
Decyzja............................................................................................................................................... 36
Teraz .................................................................................................................................................. 37
Kąpiel ................................................................................................................................................. 37
Zasypianie .......................................................................................................................................... 38
Straszne historyjki, które opowiadamy sobie idąc przez las ............................................................. 39
Telefon............................................................................................................................................... 40
Myszka Miki jest dobrze po czterdziestce ......................................................................................... 42
Niż ...................................................................................................................................................... 43
Memento... ........................................................................................................................................ 43
Glisty w pięknej dziewczynie ............................................................................................................. 44
Ekspedientka ..................................................................................................................................... 45
Łapa ................................................................................................................................................... 46
Ojejku, co ja robię! ............................................................................................................................ 47
Śruba.................................................................................................................................................. 47
Pewnie tego w ogóle nie znacie ........................................................................................................ 48
Człowiek i celnik ................................................................................................................................ 49
Strach................................................................................................................................................. 50
Namiętnośd I...................................................................................................................................... 51
Namiętnośd II..................................................................................................................................... 52
Lenistwo ............................................................................................................................................ 53
Rozmowa z dyrektorem..................................................................................................................... 54
Porządek ............................................................................................................................................ 55
Baba wyłazi ............................................................................................................................................ 57
Rozmówki .......................................................................................................................................... 57
Dla kogo srebrem, dla kogo koniecznością ....................................................................................... 57
Lepiej zamilczed ................................................................................................................................. 58
Oglądactwo........................................................................................................................................ 59
Więc po co? ....................................................................................................................................... 60
Z torbami pójdziecie, z torbami ......................................................................................................... 61
Panie w pewnym wieku ..................................................................................................................... 62
Anioł I................................................................................................................................................. 63
Anioł II................................................................................................................................................ 63
Gorzko, gorzko....................................................................................................................................... 65
Nocne życie wspaniałe ...................................................................................................................... 65
Gorzko, gorzko................................................................................................................................... 65
Z życia artystów ................................................................................................................................. 66
Blisko życia......................................................................................................................................... 67
Mona Liza .......................................................................................................................................... 68
Sprawki .................................................................................................................................................. 70
Serdeczne spotkanie prawdziwych przyjaciół ................................................................................... 70
Pytanie za 10 punktów ...................................................................................................................... 71
Gdzie jesteś, Kowalski? ...................................................................................................................... 71
Gubi nas spryt .................................................................................................................................... 72
Im dobrze........................................................................................................................................... 73
Do lasu ............................................................................................................................................... 74
Sprawka ............................................................................................................................................. 75
Apollo z Bellac w Geesie .................................................................................................................... 75
Kariera ............................................................................................................................................... 76
Rozmyślania nad zlewozmywakiem ...................................................................................................... 78
Pokazał w uśmiechu kły ..................................................................................................................... 78
Przywarki ........................................................................................................................................... 79
Ściana płaczu ..................................................................................................................................... 79
Pogarda.............................................................................................................................................. 80
Na siłę ................................................................................................................................................ 81
Kontestatorzy kuchenni..................................................................................................................... 82
Do czytania po świątecznym obiedzie, czyli rozmyślania nad zlewozmywakiem ............................. 83
Nowe rozmyślania nad zlewozmywakiem I ....................................................................................... 84
Nowe rozmyślania nad zlewozmywakiem II...................................................................................... 85
Miłośd bliźniego ................................................................................................................................. 85
Cierpienia starej werterowej ................................................................................................................. 87
Portret bez ramy................................................................................................................................ 87
Zerwanie ............................................................................................................................................ 87
Yeti i książę ........................................................................................................................................ 88
Z dziennika wczasowiczki .................................................................................................................. 89
Średni wieczór ................................................................................................................................... 90
Przyjęcie............................................................................................................................................. 92
Przyjemne popołudnie w M-2 ........................................................................................................... 93
Cierpienia starej Werterowej ............................................................................................................ 94
Interesujący wieczór .......................................................................................................................... 95
19.30 .................................................................................................................................................. 96
Cierpienia starego Wertera ................................................................................................................... 99
Przez telefon ...................................................................................................................................... 99
Afrodyzjak ........................................................................................................................................ 100
Z „Cierpieo starego Wertera” .......................................................................................................... 101
Niedobre myśli ................................................................................................................................ 102
Mała delegacja ................................................................................................................................ 103
Polska kobra .................................................................................................................................... 104

„Czytelnik”. Warszawa 1978. Wydanie I.


Nakład 10 320 egz. Ark. wyd. 8,4; ark. druk. 14,5.
Papier druk. m/gł. Kl. IV 65 g. 82x104. Oddano do składania 9 VIII 1977 r.
Podpisano do druku 7 III 1978 r. Druk ukooczono w marcu 1978 r.
Szczecioski Zakłady Graficzne
Zam. Wyd. 309; druk. 1321/I/A S-96 Cena zł 35,-

You might also like