You are on page 1of 340

Wybr i redakcja

Pawe Laudaski Wojtek Sedeko



Opowieci ze wiata Wiedmina

Igry vsieijoz by Siergiej Legieza. Copyright 2013 by Siergiej Legieza.Reprinted
by permission of the author.
Wiesioyj, prostodusznyj, biessierdiecznyj by Wadimir Puzij. Copyright 2013 by
Wadimir Puzij. Reprinted by permission of author.
Odnogaznyj Orfiej by Michai Uspienskij. Copyright 2013 by Michai
Uspienskij.
Reprinted by permission of the author.
Okkupanty by Aleksandr Zootko. Copyright 2013 by Aleksandr Zootko.
Reprinted by permission of the author.
Liutnia i wsie takoje by Maria Galina. Copyright 2013 by Maria Galina.
Reprinted by permission of the author.
Cwieta pieriemira by Wadimir Wasiliew. Copyright 2013 by Wadimir
Wasiliew. Reprinted by permission of the author.
Ballada o drakonie by Leonid Kudriawcew. Copyright 2013 by Leonid
Kudriawcew. Reprinted by permission of the author.
My wsiegda w otczietie za tiech, kogo... by Andriej Bielanin. Copyright 2013 by
Andriej Bielanin. Reprinted by permission of the author.
SPIS TRECI
Pawe Laudaski
Sowo wstpu.............................................7
Leonid Kudriawcew
Ballada o smoku.......................................15
Michai Uspienskij
Jednooki Orfeusz......................................59
Maria Galina
Lutnia, i to wszystko..................................83
Wadimir Arieniew
Wesoy, niewinny i bez serca........................153
Wadimir Wasiliew
Barwy braterstwa....................................293
Aleksandr Zootko
Okupanci.............................................337
Andriej Bielanin
Zawsze jestemy odpowiedzialniza tych, ktrych......................................403
Siergiej Legieza
Gry na serio..........................................413


Sowo wstpu
Pierwsze opowiadanie, ktrego bohaterem by zmagajcy si z potworami wiedmin
Geralt, ukazao si w grudniowym numerze Fantastyki z 1986 r. Numer ten trafi w moje
rce jaki miesic pniej. Skamabym, gdybym napisa, e tekst ten wywar na mnie, wtedy
kilkunastoletnim chopaku, jakie szczeglne wraenie. Ot, opowiastka o wymachujcym
mieczem superbohaterze, na dodatek tego wymachiwania w samym tekcie nie byo zbyt
wiele. Przeczytaem, wzruszyem ramionami i zabraem si za inne, jak mi si wtedy zdawao
ciekawsze lektury.
Z perspektywy czasu widz jednak, e po prostu nie zrozumiaem wwczas, na czym
polega sia tej opowieci. Moe wynikao to z mojego stosunkowo modego wieku, a moe z
dotychczasowych lektur, ktre mocno odbiegay od tego, co zaproponowa autor
Wiedmina, Andrzej Sapkowski.
Zrozumienie takie przyszo, jak sdz, kilka lat pniej, wraz z czwartym czy pitym
opowiadaniem cyklu. Pniej wraz z wieloma tysicami czytelnikw wypatrywaem
niecierpliwie kolejnych powieciowych tomw sagi. I tak samo jak oni z wielkim alem
przyjem wiadomo, e Pani jeziora jest tomem ostatnim, e cigu dalszego tej wspaniaej
opowieci nie bdzie.
Bo cho powsta jeszcze komiks, nakrcono serial i stworzono znakomit gr, to
jednak nie byy one w stanie zaspokoi naturalnej u wikszoci czytelnikw potrzeby powrotu
do wykreowanego na kartach ksiek Sapkowskiego wiata.
Zawiedzionych takim obrotem sprawy byo u nas wielu, Sapkowski bowiem cyklem
wiedmiskim zyska sobie w peni zasuon saw lidera polskiej fantasy. Nie tak wielu
jednak, jak na wschodzie, w krajach byego ZSRR, gdzie cykl wiedmiski cieszy si - i
cieszy nadal - nawet wiksz ni w ojczynie autora popularnoci.
Sapkowski by pierwszym po Stanisawie Lemie polskim autorem fantastyki, ktremu
udao si podbi serca rosyjsko - i ukraiskojzycznych czytelnikw. Pierwsze przekady jego
tekstw na te jzyki ukazay si stosunkowo szybko, bo ju w 1990 r.: na rosyjski w antologii
polskiejfantastyki HcTpeHTeAb BefltM (czyli Zabjca czarownic), na ukraiski za w
prestiowym czasopimie BcecBiT, gdzie publikowane byy obok utworw Raya
Bradburego i Kurta Vonneguta.
Jak obliczy Wadimir Arieniew, znawca polskiej fantastyki i jej propagator na
wschodzie, a take - jeden z autorw niniejszego zbioru - do roku 1993 teksty Sapkowskiego
w przekadzie na rosyjski i ukraiski ukazay si cztemastokrotnie, przy nakadach
oscylujcych w granicach 30-110 tysicy egzemplarzy. To te publikacje pooyy solidny
fundament pod gmach popularnoci Sapkowskiego wrd tamtejszych czytelnikw.
Pierwszy samodzielny tom, stanowicy poczenie polskich zbiorw zatytuowanych
Ostatnie yczenie i Miecz przeznaczenia, ukaza si w Rosji w roku 1996 w nakadzie 20
tysicy egzemplarzy, i wydany zosta w prestiowej serii BeK ApaKOHa (Wiek smoka).
Wkrtce okazao si, e nasz Sapkowski sta si najchtniej czytanym autorem serii,
pozostawiajc daleko w tyle takie tuzy wiatowej fantasy jak Robert Jordan, Glen Cook czy
Michael Swanwick. Ksiki Sapkowskiego, wznawiane po dzi dzie, wci znajduj nowych
czytelnikw.
Zdaniem wspomnianego Arieniewa, rdem sukcesu Sapkowskiego na rynku
rosyjskojzycznym bya publikacja jego ksiek w momencie odkrywania przez tamtejszych
czytelnikw fantasy, ktre dotd byo w ZSRR praktycznie nieznane.
Opowieci ze wiata wiedmina
Byo jednak w prozie Sapkowskiego co, co wyrniao j wrd zalewu podobnych
dzie. Byo to fantasy, ktre mona okreli jako swojskie, z rozpoznawalnymi dla tych
czytelnikw etnograficznymi i kulturowymi realiami, nie wyeksploatowane przez mniej lub
bardziej uzdolnionych epigonw i dajce wytchnienie od rodzimych literackich klonw,
ktrych akcja osadzana bya na Rusi Kijowskiej czy w rzeczywistoci
zachodnioeuropejskiego redniowiecza.
Wiele Sapkowski zawdzicza swemu tumaczowi na rosyjski, Jewgienijowi
Wajsbrotowi, ktry swoje przekady nasyci licznymi polonizmami, a nazwy wasne
niektrych mitologicznych postaci poda nie w kanonicznym, lecz we wasnym tumaczeniu.
Nie tylko to jednak sprawio, e cykl wiedmiski zdoby tak wielkie uznanie wrd
tamtejszych czytelnikw. Arieniew porwnuje go do sonia ze synnej bajki o lepych
mdrcach, poniewa kady zauwaa w nim co innego: jednym przypadaj do gustu postaci,
innym - sposb, w jaki autor rozgrywa znane baniowe schematy. Wielu zachwyca si
pomysowoci autora, a jeszcze inni jego stylem.
Andrzej Sapkowski napisa histori, ktra jest w stanie zainteresowa wielu
czytelnikw, z ktrych kady poszukuje w prozie czego dla siebie: wartkiej akcji, literackich
aluzji, fascynujcej koncepcji wiata...
Czy ta niekwestionowana popularno opowieci o wiedminie Geralcie przeoya si
w jaki sposb na twrczo rosyjskojzycznych autorw?
Odpowiadajc na to pytanie Arieniew wymienia tylko kilka przykadw. Wyrane
inspiracje opowieciami Sapkowskiego znale mona na przykad w znanym take
polskiemu czytelnikowi cyklu Wiedmin z Wielkiego Kijowa Wadimira Wasiliewa, w
ktrym w postapokaliptycznej scenerii wiedmini zmagaj si ze zbuntowanymi
mechanizmami. W skad cyklu wchodzio dotd dziesi opowiada, a jedenaste zostao
napisane specjalnie na potrzeby niniejszej antologii.
Geralt pojawi si w powieci (Jesienny lis) Dmitrija Skiriuka. W jednej z nowel
wchodzcych w skad tej powieci spotyka go gwny bohater.
Pewien wpyw cykl wiedmiski wywar zapewne na seri Biaorusinki Olgi
Gromyko (Zawd: wiedma), po czci take wydan w Polsce.
Powstaa nadto caa masa fanfikw, czyli utworw pisanych przez fanw,
publikowanych na amach rosyjskich fanzinw i w sieci.
Skd wzi si pomys na zbir opowieci inspirowanych cyklem wiedmiskim,
napisanych dla specjalnie przez autorw z Rosji i Ukrainy?
Bez wtpienia, kluczowe znaczenie miay tu wielkie uznanie i renoma, ktrymi cieszy
si w cykl wrd rosyjskojzycznych czytelnikw, krytykw i... pisarzy. Tumy na
spotkaniach autorskich na tamtejszych konwentach, ywo reagujce na wypowiedzi
Sapkowskiego, pozytywne recenzje ksiek, jak rwnie nie sabnce nimi zainteresowanie,
widoczne po nie milkncych dyskusjach, a take liczbie wznowie i wysokociach nakadw.
Nasze zaproszenie do udziau w projekcie skierowalimy do kilkunastu znanych
autorw rosyjskojzycznej fantastyki. Pozytywnie odpowiedzia jaki tuzin, a ostatecznie
swoje teksty przesao omioro z nich: czworo Rosjan (Andriej Bielanin, Maria Galina,
Leonid Kudriawcew i Michai Uspienskij) i czterech Ukraicw (Wadimir Arieniew, Sergiej
Legieza, Wadimir Wasiliew i Aleksandr Zootko).
W naszej ocenie powsta zestaw imponujcy. Znaleli si w nim autorzy szalenie w
swych ojczyznach popularni, ktrych nowe ksiki wydawane s w startowych nakadach na
poziomie kilkudziesiciu tysicy egzemplarzy (Bielanin). Zaliczani, w peni zasuenie, do
klasykw rosyjskiej fantastyki (Uspienskij), odnoszcy sukcesy na fantastycznym gruncie,
zdobywajcy jednak uznanie rwnie poza granicami fantastycznego getta (Galina),
posiadajcy wyrobion, mocn pozycj w czowce rodzimych twrcw sf i fantasy
(Kudriawcew, Wasiliew, Zootko) oraz pisarze stosunkowo modzi, bdcy wci na dorobku,
acz obiecujcy i dobrze rokujcy na przyszo (Arieniew, Legieza).
W twrczoci Arieniewa znale mona szerokie spektrum fantastycznej tematyki:
fantasy, klasyczn sf, horror, bajki dla dzieci, humoreski. Jedno z jego opowiada - Rara
avis - ukazao si w 2005 r. na amach miesicznika Nowa Fantastyka.
Bielanin specjalizuje si w humorystycznej fantasy, interesujco rozgrywajc motywy
baniowe w zetkniciu ze znan nam wszystkim rzeczywistoci. Kilka jego powieci ukazao
si w Polsce nakadem wydawnictw Fabiyka Sw (cz z nich we wspautorstwie z Galin
Czemj) i Amber.
Galina zaczynaa od klasycznej sf, ostatnio eksperymentuje z proz zawieszon gdzie
pomidzy fantastyk, realizmem magicznym a mainstreamem. Tworzy to fascynujc
mieszank, docenian tak przez fanw ambitnej, humanistycznej fantastyki, jak i czytelnikw
stronicych z reguy od dzie z tego gatunku. Trzy jej ksiki wydao przed kilku laty
Wydawnictwo Solaris, opowiadanie Jaszczurka znalazo si w antologii Kroki w nieznane
2007 tego Wydawnictwa.
Kudriawcew znakomicie odnajduje si zarwno w klasycznej sf, jak i w jej
rnorakich odmianach (cyberpunk, historie postkatastroficzne). Znaczn cz jego twrczej
bibliografii zajmuje jednak fantasy. Dwie powieci Kudriawcewa wydao w Polsce
Wydawnictwo Solaris, kilka opowiada ukazao si na amach prasy (SFinks, Fnix i
Nowa Fantastyka). Kudriawcew zajmuje si take przekadami z jzyka polskiego.
Legieza ma jak dotd na koncie dziesi opublikowanych opowiada, wikszo
zaliczanych do gatunku fantasy. Jako jedyny z autorw zbioru nie by dotd tumaczony na
jzyk polski
Uspienskij najlepiej czuje si w fantasy, penej literackich odnonikw, gier sownych
i sytuacyjnego humoru. Jak dotd w Polsce wydany dwukrotnie, w obu przypadkach na
amach miesicznika Science fiction. Byo to opowiadanie ta d podwodna,
napisane wsplnie z Andriejem azarczukiem, oraz brawurowa, powstaa w ramach projektu
wiaty braci Strugackich. Czas uczniw kontynuacja Przyjaciela z pieka Strugackich -
mikropowie Smocze mleko.
Wasiliew - poza wspomnian ju seri o Wiedminie z Wielkiego Kijowa - pochwali
si moe udanymi wycieczkami na terytorium fantasy, cyberpunku, historii alternatywnej,
horroru i space opery. W Polsce autor ten znany jest nadto z opowiadania Skromny geniusz
kolei podziemnej opublikowanego w antologii Kroki w nieznane 2005 Wydawnictwa
Solaris.
I wreszcie Zootko, specjalizujcy si w mrocznym fantasy i historii alternatywnej. Jak
dotd w Polsce ukazao si jedno jego opowiadanie - ywiciele, w tomie Kroki w
nieznane 2012.
Czytelnicy, ktrzy sign po t ksik w nadziei, e przeczytaj cigi dalsze
Wiedmina czy te nieznane przygody Wiedmina, mog czu si nie w peni
usatysfakcjonowani.
Nie jest to bowiem zbir cigw dalszych czy nieznanych przygd, lecz antologia
tekstw, co wymaga jeszcze raz podkrelenia, zainspirowanych wiatem, w ktrym y i
dziaa wiedmin Geralt. Ba! - Geralt, o ile w ogle si pojawia, to - poza bodaj dwoma
wyjtkami - jedynie porednio, w wypowiedziach czy wspomnieniach innych bohaterw.
Trudno oceni, czy wynika to z obawy przed koniecznoci zmierzenia si z
oryginaem, czy moe raczej ze specyficznego odbioru przez czytelnikw opowieci
stworzonej przez
Sapkowskiego: nie jako historii o wiedminie Geralcie, lecz w pierwszym rzdzie jako
wizji wiata pomidzy innymi mu podobnymi, wiata, do ktrego, na skutek bliej
niewyjanionej katastrofy, przenikaj najprzerniejszego rodzaju magiczne stwory. wiata,
w ktrym moe wydarzy si kada, nawet najbardziej niewiarygodna historia, w ktrym
ba moe sta si rzeczywistoci, i, co szczeglnie istotne, do ktrego w kadej chwili
kady z nas moe trafi.
Najbliszy czytelniczym oczekiwaniom wydaje si by tekst Kudriawcewa, ktry
konstrukcj, tematyk i stylem najbardziej z omiu prezentowanych opowiada przypomina
kreacj Sapkowskiego. Z jednym jednak, acz istotnym zastrzeeniem: opisuje przygod
Jaskra, a nie Geralta. I to Jaskier, bez pomocy Geralta, musi poradzi sobie z pewnym
smokiem.
Jedyny tekst zbioru, ktrego gwnym bohaterem jest wiedmin Geralt, to
opowiadanie Uspienskiego, przed stawiaj cym kolejn przygod Geralta i Jaskra. Robi to
jednak w swoim stylu, z wielkim przymrueniem oka. Opowiadanie skrzy wrcz od gier
sownych, tak charakterystycznych dla tego autora. To znakomita moliwo przekonania si,
jak mgby wyglda cykl o wiedminie Geralcie, gdyby na pomys jego napisania wpad nie
Sapkowski, lecz inny mistrz pira.
W piknym, nastrojowym, przejmujcym opowiadaniu Galina opowiada o ostatnich
dniach ycia poetki Oczko, bdcej jedn z gwnych postaci opowiadania Troch
powicenia. Rosyjska autorka polemizuje z wyraonym przez Sapkowskiego pogldem,
jakoby prawdziwa historia [Oczko] nie wzruszyaby przecie nikogo. Owszem,
wzruszyaby, i to jak!
Arieniew udowadnia, e w wiecie wiedmina Geralta moe wydarzy si kada,
najbardziej nawet zwariowana historia. Arieniew interesujco, po swojemu rozgrywa jeden z
powszechnie znanych popkulturowych motyww, zwolennicy tego rodzaju literackich gier
powinni zatem by jego tekstem usatysfakcjonowani.
Opowiadanie Wasiliewa naley do wspomnianego ju wczeniej cyklu o Wiedminie
z Wielkiego Kijowa. To chyba wystarczajca rekomendacja dla tych, ktrym cykl ten jest
znany. A ci, dla ktrych bdzie to pierwsze z nim spotkanie, po jego lekturze zapewne sign
po wczeniej wydane u nas teksty tego autora.
Najbardziej chyba zaskakujce podejcie do tematu zaprezentowa Zootko. Akcja
opowiadania toczy si gdzie w lasach pod Legnic, na pocztku lat osiemdziesitych XX
wieku. Sporo w tym opowiadaniu wtkw autobiograficznych (autor suy w latach 1981-
1983 w jednostce wojsk radzieckich stacjonujcej w Legnicy) i rozwaa na temat
historycznych stosunkw polskoukraiskorosyjskich. Dla czci polskich czytelnikw
zapewne mog by one co najmniej kontrowersyjne, niemniej jednak przez to ciekawe, warto
bowiem czasem pozna punkt widzenia drugiej strony. Publikowane w niniejszym zbiorze
opowiadanie stanowi pierwszy tekst tego autora z zapowiadanego od dawna cyklu. To, czy on
powstanie, zaley w duej mierze od reakcji czytelnikw na prezentowan obecnie prbk.
Bielanin w swej humoresce pokazuje, jak mogoby wyglda ycie rodzinne Geralta i
Yennefer, gdyby los nie rozdzieli ich ostatecznie. Wnioski wypywajce z tego tekstu wydaj
si by jednoznaczne...
I na koniec - co dla fanw gier komputerowych i wirtualnych rzeczywistoci.
Punktem wyjcia dla historii opowiedzianej przez Legiez jest ktra z kolei wersja gry
Wiedmin. Fantasy w wersji cyberpunk? A dlaczego nie?
O czym by tu jeszcze napisa, by zachci Ci, Drogi Czytelniku, do signicia po ten
zbir, bdcy efektem wielomieznej pracy grupy zapalecw, wielbicieli historii o
wiedminie Geralcie i jego wiecie, tak wspaniale opisanej przez Andrzeja Sapkowskiego?
Moe jednak wystarczy. Jestem przekonany, e zebrane w niniejszym tomie teksty
znakomicie obroni si same, dostarczajc Ci, tak jak i nam, rozrywki i wielu wzrusze.




Pawe Laudaski
Leonid Kudriawcew
Ballada o smoku Opowiadanie fantastyczne
Suga, wielki i silny jak niedwied, wycign Jaskra z karety. Zota, ktre
poyskiwao na jego liberii, starczyoby poecie na przeycie roku. I to wcale nie najskromniej;
pod solidnym dachem, w cieple, z pen misk.
Rzucony w kurz drogi, Jaskier zapyta:
- Za co to?
Obok niego upada lutnia. Struny cicho zadwiczay.
- Obcujc ze szlachetnymi damami, panie poeto, trzeba myle, zanim zacznie si
mle ozorem - ponuro odpowiedzia suga.
Bard nie zaszczyci go nawet spojrzeniem. Patrzy na okienko karocy, ale za
zasonkami panowaa gucha cisza i bezruch..
- Inesso! - zawoa Jaskier.
- Gupi, bratku - oznajmi suga. - Na kolanach powiniene dzikowa naszej
najpikniejszej pani, e tak si to dla ciebie skoczyo. Gdyby to ode mnie zaleao,
obdarbym ci zadek ze skry.
Lokaj wzruszy ramionami i wgramoli si na ty powozu. Stangret wisn batem i
kareta ruszya.
- Ech, kobiety... - westchn poeta.
Wsta i otrzepa ubranie z kurzu. Podnis lutni i dokadnie j obejrza. Struny
ocalay, korpus nie pk. Obszuka kieszenie i wycign w kocu chud sakiewk. Przeliczy
monety i mrukn do siebie:
- C, kobiety... bd i nastpne.
- Czyby? - usysza za plecami ochrypy gos.
Poeta odwrci si.
Przed nim stao dwch mczyzn. Obwiesie w skrzanych kurtach, z mieczami w
doniach. Umiechali si paskudnie.
- Ostatni raz podobny podarunek od losu otrzymaem w dziecistwie - odezwa si ten
z prawej strony - kiedy to moja narwana siostrzyczka, przewrcia na siebie kocio z
wrztkiem.
- Miejcie na uwadze - powiedzia Jaskier - e mam bogatych krewnych, ktrzy bd
mnie szuka. Wystarczy tylko, e powiem...
- Czyli bdziemy musieli zatroszczy si o to - rykn ten, ktry sta z lewej - eby o
niczym si nie dowiedzieli. Domylasz si chyba, jaki jest na to sposb? No, a teraz dawaj
monety, ale ju!
- Ubranie ma dobre - stwierdzi stojcy z prawej. -1 buty... jak dla mnie.
- Zobaczymy - wyszczerzy si jego towarzysz. - Zdaje si, e i na moje nogi wlez.
- Aha, a niby jak?
Bandyci popatrzyli na siebie ze zowrogimi umieszkami.
Zdajc sobie spraw, e drugi, tak dogodny moment moe si nie powtrzy, Jaskier
byskawicznie odskoczy w bok i, niczym zajc, rzuci si do ucieczki. Wpad w przydrone
chaszcze, staranowa je, nie zwracajc uwagi na gazie szarpice odzie. Dalej rozpociera
si wwz. Poeta, nie zwalniajc biegu, rzuci si w d. Lutni przyciska mocno do piersi,
osaniajc j, na ile si dao. Odzie, rzecz nabyta, ale pozyska dobry instrument, nie jest ju
tak atwo.
Cudem wrcz udao mu si nie upa i po chwili znalaz si na dnie parowu. Tu za
nim sycha byo omot butw przeladowcw. Bard zdawa sobie doskonale spraw, e
gdyby sprbowa wdrapa si na strome zbocze, wpadnie prosto w ich rce. Pobieg zatem
dnem wwozu.
Pod nogami szeleciy zeszoroczne licie, chlupotaa woda, trzeszczay zgnie pdy.
Bandyci nie zostawali w tyle. Pdzili gr, wzdu skraju wwozu, starajc si nie traci z
oczu uciekiniera. Jeden z nich krzykn:
- A biegnij sobie, przed nami i tak nie uciekniesz! Nie takich ju apalimy!
- Uciekn - burkn Jaskier.
Droga przed nim rozwidlaa si. Dowiadczenie podpowiadao, e to jedyna szansa
ucieczki przed pogoni. Przeladowcy biegn po lewej stronie jaru, kalkulowa bard, a przy
rozwidleniu, oczywicie, rzuc si w d. Tam trzeba przyspieszy i skrci w prawo.
Najwaniejsze, eby nie wpa w lepy zauek. To pewna mier.
Los sprzyja poecie. Jaskier skrci w odpowiedni stron iprzekona si, e po kilku
metrach wwz znowu si rozwidla. Za plecami wci sysza gromkie przeklestwa
zbiegajcych w d bandytw. Dobieg do rozwidlenia i skrci w lewo. Wkrtce parw
rozdziela si znowu. Tym razem naleao skrci w prawo. Trudno byo przewidzie, czym
zakoczy si to odgazienie. Zbocza parowu gsto zarosy paczcymi wierzbami, ktrych
gazie, opadajce niemal do samego dna, zasaniay widok.
Znowu si udao!
Pod oson gazi bard zacz wdrapywa si po stoku. Wiedzia, e od tej decyzji
zaley wszystko; nie szczdzi ng ni rk. Kiedy znalaz si na grze, przystan i niemal bez
czucia przypad do pnia najbliszego drzewa. Dopiero teraz nadarzya si sposobno, by
odpocz kapk i rozejrze si.
W cigu kilku minut stao si jasne, e udao mu si zbi z tropu przeladowcw.
Sdzc po dobiegajcych z parowu dwikach, cay czas jeszcze biegali po dnie, szukajc
zbiega w jednym z odgazie. Uciek w sam por.
Jaskier ostronie zrobi krok w kierunku uskoku i zacz nasuchiwa. Zrobi jeszcze
jeden krok i znowu zamar.
Wygldao na to, e jego manewry pozostay niezauwaone.
Poeta nabra otuchy, rozejrza si i, starajc si stpa jak najciszej, ruszy przed
siebie.
Z parowu dochodziy wci niewybredne wrzaski:
- Zdobycz nam umkna! Wszystko przez ciebie, ty ole o kosmatym ryju!
- Tak, a ty to niby kto! Patrzcie go, jaki kogut hamburski!
Jaskier umiechn si.
Soczycie kln. Gdyby si tak zatrzyma, to pewnie jeszcze niejedno mona by
usysze. Tylko, czy warto ryzykowa? W kocu waniejsze jest naleycie odpocz,
doprowadzi odzie do porzdku i uciszy odek.
Nie ryzykowa powrotu na bit drog. Ruszy lasem, starajc si nie traci gocica z
oczu, eby nie zabdzi.
Pod wieczr spotka Raido.
Miejsce na odpoczynek wybrali w suchym parowie midzy wzgrzami. Wida tu byo
wyrane lady pazurw jakich wielkich zwierzt, ktre, tyjc w tym miejscu, pogbiy
wykrot. Dziki temu blask ognia by cakowicie niewidoczny z drogi.
Siedzieli razem przy ognisku. Raido przypieka na ronie tuszk zajca. Jaskier,
pgosem wyrzekajc na diaba, prbowa zaszy dziur w kaftanie. Nie najlepiej mu to
jednak wychodzio, szew szed krzywo, niewygldnie jako.
- Mamie szyjesz - stwierdzi Raido, zerknwszy na jego prac. - Od razu wida, e
dowiadczenia nie masz.
Mwic to, umiechn si. Rysy twarzy mia powane, nieekspresywne, ale nawet
lekki umiech zmieni je, jakby rozwietli od rodka. Stao si jasne, e nowy znajomy poety,
w rzeczywistoci nie jest jeszcze taki stary. Po chwili jego oblicze znowu stao si surowe. W
kcikach ust zarysoway si ostre zmarszczki, dodajc mu z pitnacie lat.
- e niby ja nie mam? - burkn Jaskier. - eby wiedzia, e w swoim yciu wicej
dziur zacerowaem ni niejedna krawcowa. wiata od ognia idzie mao. Gdyby byo wicej,
ju ja bym...
- Akurat; zej baletnicy przeszkadza... wiesz, co?
- Zej? - piychn rozelony poeta. - A skd ty moesz wiedzie, jak ja tacuj? Sam
by tak nie potrafi.
- Ty piewasz i taczysz, ja pomagam wyrabia or - przypomnia Raido. - Kady z
nas ma swoj robot.
Ruchem gowy wskaza duy arbalet, lecy tu obok niego.
- Tutaj, w lesie? - parskn Jaskier.
- Oczywicie, e nie. Jutro ruszam w dalsz drog do wolnego miasta Daks. Jestem
pewien, e dla tak biegego czeladnika jak ja robota si znajdzie.
Czeladnik rzeczywicie wyglda na sprawnego. Szeroki w barach, prawdopodobnie
bardzo silny. Porusza si te, jak przystao na pracujcego, albo wojujcego czowieka;
zwinnie i pewnie. Miecza nie mia. Przy pasie wisia tylko zwyczajny n, bez jakiego nikt by
w drog nie ruszy. Czyli rzeczywicie; mg by czeladnikiem.
- A czemu by nie jaka staa praca? - zapyta poeta. - Myl, e kady majster ci
przyjmie.
- Przyjmie - odpowiedzia Raido - tylko e ja nie pjd. Nie potrafi siedzie na
jednym miejscu. Std i moje imi... mateczka jakby przeczuwaa. Znasz tak run?
- Oczywicie. Zatem planujesz cae ycie wczy si od miasta do miasta?
- A ty?
Pytanie zaskoczyo Jaskra. Chrzkn, podrapa si w gow. Z ukosa spojrza na
czeladnika i w kocu wydusi:
- Hm... myl, e po prostu nie doyj tego czasu, kiedy wypada osi gdzie na stae.
- Liczysz wic na ut szczcia? - zapyta Raido
- A czy to le? - pozornie beztrosko odpowiedzia pytaniem Jaskier.
- Rozumiem - rzek prosto czeladnik. - W takim razie siadajmy do kolacji, a po niej
kadmy si spa. Ubranie naprawisz jutro, zanim ruszymy w drog. Sdz, e w Daksie
bdziemy koo obiadu, nie pniej.
Zdj z ognia rono, cign z niego tuszk krlika i sprawnie podzieli na dwie
czci.
- Dzikuj, jeste bardzo uprzejmy - stwierdzi Jaskier.
Przez kolejne pitnacie minut nie pado ani jedno sowo. Za to rozlegao si
mlaskanie, chrzst rozgryzanych koci i inne dwiki towarzyszce posikowi porzdnie
wygodzonych mczyzn, nie skrpowanych obecnoci kobiet.
Po skoczonym posiku Jaskier pooy si tu przy ognisku. Co dziwne, nagle
przesta przejmowa si tym, e jego modny kaftan moe si ubrudzi. Chciao mu si tylko
lee na trawie, spoglda w nocne, usiane niezliczonymi gwiazdami, niebo; duba w zbach
zaostrzonym patyczkiem i o niczym nie myle.
Troch radoci z tego przyjemnego stanu wywiao pytanie czeladnika:
- A czeg to szuka bard w wolnym miecie Daksie? I czy nie jest to aby zwizane z
yjcym w jego pobliu smokiem?
- Ballada - odpowiedzia krtko poeta.
Raido zdziwi si:
- W jaki sposb ze smokiem moe wiza si brzdkanie na lutni i rymowane sowa?
- Chc napisa ballad o smoku. Prawie ich ju nie ma.
- Ballad?
- Smokw, rzecz jasna. A ju zwaszcza takich, co yj w pobliu wolnego miasta. To
ju w ogle chyba jedyny na wiecie. Wspyjcy z ludmi. e te s jeszcze ludzie
potraficy zaprzyjani si ze smokiem?! Czy to nie zdumiewajce?
- Zdumiewajce - potwierdzi czeladnik.
- I w tym skrywa si musi historia na ballad. Jestem tego pewien.
- I sdzisz, e mieszkacy Daksu tak po prostu odsoni przed tob swj sekret?
- A czemu by nie? - wzruszy ramionami poeta. - Przecie jestem znanym na caym
wiecie bardem. Moja ballada rozsawi ich miasto. A kt pogardzi reklam? Jeli dobrze
wnioskuj, dziki smokowi miasto rozkwita.
- Cakowita racja.
- Rozgos tylko zwikszy dochody mieszkacw.
- Sdzisz, e bd ci wdziczni, jeli rozgosisz po caym wiecie, w jaki sposb
zawarli ugod ze smokiem?
- A nie?
- To moe im si nie spodoba. Nagle mog pojawi si naladowcy.
Jaskier zmarszczy brwi.
- A co mnie obchodz jacy tam naladowcy. Chc po prostu napisa ballad i pragn
dowiedzie si, w jaki sposb ludzie zawarli sojusz ze smokiem. Mog si zaoy, e nie
obeszo si tutaj bez romantyzmu; wielka mio, zdrada, kipica namitno. Oto materia na
mistrzowski utwr.
- A jeli go nie znajdziesz? - zapyta Raido.
Poeta westchn, uoy wygodniej pod gow kapelusik z czaplim pirem.
- W takim wypadku przyjdzie mi go wymyli.
- A nie prociej zrobi to ju teraz?
- Co ty tam rozumiesz? Aby powstao prawdziwe arcydzieo winna by zachowana
sprawdzona od wiekw procedura.
- To dokadnie tak, jakby kto prbowa wyku podkow?
- Tak, wszystkie dziaania cile wedug ustalonego porzdku.
- Kto by pomyla? - zdziwi si czeladnik. - Czyby i w poetyckim rzemiole
wszystko byo poukadane, jak w kadym innym?
- Jeszcze bardziej nawet - oznajmi trubadur z moc.
- Kad si, bracie. Trzeba wyspa si dobrze, zregenerowa siy. W wolnym miecie
Daksie bd ci potrzebne. A ballada... podstawy do niej zawsze si znajd. Moliwe, e nie
takie, jak mylisz, ale znajd si.
Pijanica z ogromnym brzuchem i czerwon, niczym natart burakiem, fizjonomi,
wytoczy si z drzwi zajazdu; dotar na rodek ulicy i, potknwszy si, run plackiem w
ogromn kau. Prosto na pic w niej bur wini. Dziwna rzecz, ale locha nawet si nie
przebudzia. Chrzkna tylko par razy z zadowoleniem i ucicha z bogim wyrazem ryja.
Ochlapus zakl gono, pokrci si, umociwszy wygodniej, pooy gow na wiskim
udzie i w kocu zasn. Umiecha si bogo przez sen.
- Wzruszajcy sojusz - mrukn Jaskier. - W wolnym miecie Daksie.
Obejrza si i zobaczy, e na drugim pitrze domu, ktry wanie min, otworzyo si
okno, z ktrego wysuna si pena wdziku rczka z nocnikiem. Pewny, wypracowany ruch i
kaua, w centrum ktrej znajdowa si symbol zjednoczenia czowieczej i zwierzcej natury,
powikszya si.
- Rczka - podliwie umiechn si poeta - cakiem zgrabna. Kto by pomyla...
Zwolni kroku, starajc si wymyli sposb, jak tu pozna bliej jej wacicielk.
Niemal ju wymyli, jednak natychmiast zapomnia, po co mu ten fortel, bowiem ujrza
niedaleko szyld karczmy Ogon Smoka.
Dusza jego wyrywaa si w kierunku bogiego przybytku, a Jaskier nawyky by
kierowa si porywami duszy.
Przy samej karczmie stan oko w oko z lokajem, w szytej na miar zotej liberii.
- Przeye? - zdumia si ten, zagrodziwszy mu drog. - Dziwne. Zaiste, tam gdzie ci
wysadziem, byo przecie jeszcze dwch... wdrowcw. Wygldali mi na ludzi zdolnych
zapa szczcie za ogon. A mimo to im umkne... Sprytny jeste jednak, wierszokleto,
jednak sprytny!
- A ty uwaae mnie za gamonia? - umiechn si wyniole Jaskier.
- A nie jest tak?
- eby ty wiedzia, za kogo ja ciebie uwaam...
- Niby za kogo?
Jaskier umiechn si i powiedzia. Jak kadego czowieka, pracujcego ze sowem,
natchnienie w takich wypadkach nie opuszczao go nigdy.
- Jak co takiego mogoby si zdarzy? - zdziwi si lokaj.
- To to jakby przeciwko naturze.
- Jakby mia odrobin oleju w gowie - ze szczeroci odpowiedzia poeta - mgby
to sam wywnioskowa. Gdy zawitasz na ojcowizn, do domu, zadaj par naprowadzajcych
pyta mateczce.
Po tej przemowie naleao obej gracko ogupiaego zawalidrog i dostojnie si
oddali. W teorii.
Chwaa, niestety, bya krtkotrwaa; bowiem gdy tylko Jaskier odwrci si do lokaja
plecami, ten kopn go z caej siy w zadek. A mocy mia niemao. Poeta pokona spor
odlego w powietrzu i wyldowa na kupie koskiego nawozu. lizgajc si, zrobi jeszcze
par krokw i, nie utrzymawszy rwnowagi, run na drog. Na szczcie nie w kau.
Podnis si i zacz otrzepywa odzie z kurzu. Za sob sysza zadowolony rechot
lokaja. Nie zwracajc na to uwagi, poeta podnis z drogi lutni i dokadnie j obejrza.
Instrument by cay. Teraz mona byo da ujcie emocjom.
- Dra! - zwracajc si do oprawcy, krzykn bard. - Zapacisz mi za to!
- Jeszcze ci mao? - umiechajc si bezczelnie, zapyta lokaj. - Wyno si na swoje
mieci, wierszokleto. Mci si bdzie, widzielicie go? Nie w tym yciu.
- Ja... ja... - jka si Jaskier.
- Co? Uoysz o mnie piosenk i zaczniesz j mamrota pod nosem na kadym rogu?
A dalej, prbuj. Nic mnie to nie obchodzi. Jednak, jeli omielisz si wspomnie w niej o
mojej pani - nie daruj. Znajd ci wszdzie i udusz jak parszywego kundla. Zrozumiae?
Chocia sowo, chociaby jedna aluzja...
Nie trzeba byo duo myle, by mie pewno, e powiedzia to ze szczerego serca.
Jaskier spojrza na lokaja z zainteresowaniem. Wspczujco zapyta:
- Zatem nawet nie o siebie si troszczysz?
- O presti pani. Zreszt, ty, wczgo i krtaczu, nie pojmiesz tego.
- Gdzie tam mnie... - poeta chrzkn. - Nie przywykym tak o cudze si martwi.
- Jeszcze szydzisz?! - zagotowa si lokaj. - Ju ja ciebie...
Nie czekajc na cig dalszy, Jaskier poszed sobie. Gow stara si trzyma wysoko, a
plecy prosto. Pokazywa, e wroga si nie boi. A ten, jak sysza poeta, zrobi par krokw,
jakby chcia go goni, ale nagle zatrzyma si. Rozmyli. Najprawdopodobniej dlatego, e
niedaleko pokazali si miejscy stranicy.
- Radz ci - da si sysze gos lokaja - wyno si z miasta! I to zaraz! Bdziemy tutaj
bawi jeszcze jaki czas. Nie chc, eby moja pani zobaczya gdzie twoj ckliw fizjonomi.
Nie ycz sobie, rozumiesz. A jak si nie wyniesiesz, stuk ci za kadym razem, kiedy ci
zobacz. Za kadym razem!
Jaskier tylko pokrci gow.
- Ckliw? - mrukn pod nosem. - A to niby dlaczego? Kamliw i pod moj
fizjonomi ju nazywali, ale eby ckliw? Nie pojmuj.
- Nie zadzieraj z nim wicej, mj kochanieki - powiedziaa ze wspczuciem babka,
handlujca pod karczm suszon ryb. - Silny z niego chop. A zadek da si wyleczy.
Patrzcie go, jak dooy, potwr jeden. Znachorka mieszka niedaleko bram. Wszelkie
niedomogi leczy z wielkim znawstwem.
Jaskier tylko chrzkn.
A to wczeniej kopniakw nie dostawa? A jake, dziesitki. Jakby po kadym chcia
biega za znachorkami, adnych pienidzy by nie uzbiera.
Nie naleao na oczach lokaja zachodzi do karczmy. Ten mg przecie pj za nim.
Dlatego Jaskier j omin. Cae zdarzenie nie poprawio nastroju. Chciao mu si piwa i
rozrywek.
Nie zdy odej od Ogona Smoka nawet psetki krokw, kiedy przypatao si
jakie pachol.
- Dobry panie, dajcie monet!
Jaskier nie zaszczyci go nawet spojrzeniem, nie zwolni te kroku.
- Panie, widz, ecie dobrzy. Dajcie sierocie miedziaka. Jednego. W imi Chrystusa.
Poeta spojrza na chopca.
Dziwna sprawa, ale ten nie wyglda na brudasa. Ubranie na nim nie byo, oczywicie,
nowe; ata na acie, ale te pozszywane byy starannie, wida, e z wpraw. To rokowao jak
nadziej. Profesjonalni ebracy raczej bez wahania kami jak z nut, ale ten tutaj moe i
prawd powie.
- Zapracuj - zaproponowa Jaskier.
- Jak?
Poeta wycign z sakiewki miedzian monet.
- Odpowiedz na moje pytania.
- Tylko tyle?
- Tak. Opowiedz mi o smoku na pocztek. Wszystko, w najdrobniejszych szczegach.
Chc dowiedzie si o nim jak najwicej. Widzisz, chopcze, jestem znanym poet i zbieram
wstpne informacje w celu stworzenia nowego dziea. Pojmujesz?
Powiedziawszy to, Jaskier dumnie zadar gow.
- No pewnie! - chopiec chytrze zmruy oczy. - Myl, e informacje najlepiej zbiera
si za stoem. Czy nie tak?
- Hm, moliwe.
- A gdzie mona posiedzie za stoem, jak nie karczmie? Oto i ona, na wycignicie
rki. No, a jak ju bdziemy w rodku, grzech nie poczstowa. Czy nie tak, janie panie
sawny poeto?
Jaskier obejrza si.
Karczma staa na swoim miejscu. A lokaj ju sobie poszed. Czyli droga wolna, a i
pretekst si znalaz.
- Do czego zmierzasz, szelmo?
Chopiec wzruszy ramionami.
- Nie dodaby do obiecanej monety jakiej strawy? Z penym odkiem acniej
wszystko ci wyo. Co do joty. Pojmujesz?
Poeta westchn i powiedzia:
- Modziecze, jeste niezym cwaniakiem.
- No, co wy, panie? - oburzy si chopak. - Chc tylko przetrwa. Matula umara,
tatk ubili. Nie ma kto da ksa chleba. Musz sam tak si mordowa.
Oczy mia rwnie bkitne, jak Jaskier. I bardzo szczerze z nich patrzyo. No tak, jeli
si dzieciaka nie nakarmi, to do wieczora umrze z godu.
-... I wtedy na pola przed murami miasta wyszli mieszkacy grodu. Wszyscy w
najlepszym odzieniu. Na przedzie szed mer i starszyzna, po prawdzie mwic, szli z miejsk
kapel, z werblami i sztandarami. No, to znaczy, mer ich nie nis. Do tego mamy
specjalnych ludzi. A smok, ktry przylecia zawrze sojusz, po prawdzie mwic, ju na nich
czeka, polegujc na najdalszym kracu ki, ogniem sobie poparskiwa. I tedy to starszyzna,
a take i mer nasz...
Jaskier ziewn.
- Nie ciekawi was to? - zapyta chopiec, ktry, jak si okazao, zwa si Chwat.
- Niezupenie - odpowiedzia poeta. - Syszaem ju dzisiaj t histori, bdzie ze sze
razy. S rnice w detalach, ale w istocie, to ona taka sama. Opowiedz mi moe o samym
miecie.
- Zapacie - przypomnia chopiec. - Chcesz wiedzie, dlaczego ta karczma nazywa
si Ogon Smoka? A wiesz, e na drugim kocu miasta jest jeszcze jedna, pod szyldem
Gowa Smoka. Zgadnij, jak ochrzcili zajazd w centrum miasta?
-Tuw Smoka? - rzuci Jaskier.
- Dokadnie tak. Jest ich tam kilka. Kady nosi nazw od jakiej czci ciaa gada. W
tym miecie wszystko zwizane jest ze smokiem. Czyby nie zauway?
- A juci. Trudno nie zauway. A smoka na wasne oczy widziae?
- A po c mi to? - zdziwi si chopak. - Miaebym si w popi obrci?
- Miasto zawaro pokojowy ukad ze smokiem - przypomnia Jaskier. - Bez maa
dwiecie lat temu.
- Po pierwsze, to gad nigdy nie napada - oznajmi Chwat.
- Ale w przypadku gupcw, ktrzy postanowili go niepokoi, umowa nie dziaa. Ci
wyruszaj wprost do jego pieczary i tam si pojedynkuj. Dla wszystkich innych droga jest
zamknita.
- A tacy, co to chc si zmierzy z gadem pojawiaj si czsto?
- Oczywicie.
- Drogi kto pilnuje?
- A juci - potwierdzi chopiec. - Stra miejska i... s jeszcze rycerze smoka. Strzeg
jego spokoju. Obcy nie zdoa ich oszuka. Insza sprawa to miejscowi, ktrzy znaj wszystkie
cieki. Tylko e oni do pieczary nie chadzaj. A nu si to smokowi nie spodoba? Przecie to
nasz karmiciel.
- I twj take?
- A juci! - chytrze umiechn si Chwat. - Kto by mnie ugoci i da obiecany grosz,
gdyby go nie byo.
Jaskier chrzkn.
- Dam, ale najpierw odpowiedz mi...
- Czego malca mczysz? - zapyta Raido, dosiadajc si do stou. W rku trzyma
kufel piwa.
- Malca? - burkn Jaskier. - re on, nawiasem mwic, jak so. Za morzem yje taki
zwierz, rozmiarw gry.
- Daje mu, o co prosi i niech std ucieka. Wszystkiego, co mgby ci powiedzie,
dowiesz si ode mnie. A na niego ju czas, jak mi si zdaje; czas do domu.
- To bezdomny - powiedzia Jaskier.
- Doprawdy? - zdziwi si czeladnik. - A jak tu szedem, to widziaem niewiast,
szukajc jakiego postrzeleca. Wedle jej opisu, twj towarzysz jest bardzo do niego
podobny. Ej, may, co na to powiesz?
- Niech najpierw da monet - naburmuszy si Chwat. - Obieca.
- Dawaj - nakaza Raido. - Nie nadaremnie schodziem p dnia po wolnym miecie.
Szukaem, pki nie znalazem. I dowiedziaem si sporo ciekawostek.
Jaskier spojrza na niego ze zdziwieniem.
- A c to za ciekawostki? Podobno aden smok nic ci nie obchodzi? A robota...
Chyba szukae pracy?
- Monet... daj monet... - spi chopczyk.
Jaskier zmarszczy brwi, ale sign do sakiewki. Otrzymawszy swoj zapat, chopak
mocno zacisn j w pistce i rzuci si do wyjcia z karczmy szybciej od uciekajcej przed
wilczarzem kotki.
Odprowadziwszy go wzrokiem, poeta pocign duy yk ze swojego kufla i rzek:
- Opowiadaj.
- Z ochot - lekko umiechn si Raido. - Widzisz, jak ju zdye zauway, take
zainteresowaem si histori smoka i przeprowadziem wasne dochodzenie. Podejrzewam, e
moje rda informacji s bardziej wiarygodne. Wspomina ci kto o kopalniach?
- O kopalniach?
- No tak. Wydobywali w nich rubiny. A smoki, jak zapewne wiesz, bardzo je lubi.
Powiadaj, e nasz pikni, ktry uszlachetni swoj obecnoci miasto, pojawi si tutaj
wanie z ich powodu.
- Jake to? Opowiadaj - Jaskier przysun si bliej do wspbiesiadnika. - Wyuszczaj
wszystko, co wiesz.
- Zatem...
W tym momencie, jak grom z jasnego nieba, na rami poety opada silna do i da si
sysze schrypnity gos:
- Czy ty jeste wierszoklet Jaskrem?
- Tak, ja - odpowiedzia Jaskier, nawet nie prbujc si obejrze, poniewa dobrze
wiedzia, kto ma w zwyczaju w taki sposb zaczyna rozmow.
- Mer chce ci widzie. Rozkazano dostarczy ci po dobroci. Pod warunkiem, e nie
zaczniesz si przeciwstawia.
-...Zatem, poniewa dogodziem jego wysokoci - zakoczy Jaskier - usyszawszy o
moim losie, moe uzna on, i w waszym miecie nie lubi sztuki i owiaty. Wielka to
przewina, karana bezlitonie. Powtarzam - bezlitonie. Po c wam, panie, podobne problemy
z powodu jakiego wierszoklety i jego niewinnych opowieci?
Mer wpatrywa si przez chwil w opadajcy mu na pier zoty acuch, znak
piastowanego urzdu i rzek:
- Pluj na to! Mamy tu wolne miasto. Wolne! Rozumiesz, co to oznacza?! Nikt nam tu
nie bdzie rozkazywa. A jak chcecie wojowa, prosz bardzo. Nie zaznalicie jeszcze
ognistego oddechu smoka? Szybko leczy on z myli o przymusowej owiacie. Sprawdzone to
ju nie raz. Zdarzay si takie incydenty ze sto lat temu. Od tamtego czasu, nikt nie prbuje
okazywa niezadowolenia. Nawet daleko poza granicami miasta.
- Jak to? - zapyta Jaskier.
Nie ba si, chocia pojmowa, e mer go nie oszukuje. Status wolnego miasta i
rozumna polityka podatkowa przynosiy cakiem niezy dochd. A jak wiadomo, due
pienidze zapewniaj bezkarno i otwieraj przed miastem nieograniczone moliwoci. Przy
dobrej woli.
- Nie rozumiesz? - zapyta mer.
By tusty, mia nawet nie dwa, a trzy podbrdki, ale sdzc po oczach, umysem
odznacza si ponadprzecitnym.
- Rozumiem - przyzna Jaskier.
- No, to ju cakiem niele.
- Ciekawym, jak si dowiedzielicie o moim przybyciu do miasta? - zapyta poeta. -
Byo nie byo, nie jestem a tak sawny, eby mnie na ulicach ludziska rozpoznawali.
Powiedzcie szczerze.
Mer wzruszy ramionami.
- Mog powiedzie, bowiem czowiekowi, ktry powiadomi nas o twoim pojawieniu
si w miecie, adnej szkody uczyni nie zdoasz. Rce za krtkie, nawet dla ulubieca familii
krlewskiej.
Bard umiechn si krzywo:
- Mocarny, szeroki w barach, cay w zocie? - zgadywa.
Mer ledwie zauwaalnie przytakn.
W tym momencie wyglda jak aba, ktra zapaa tust much. Bardzo zadowolona
aba.
- Ot, poaowaa kotka mysiej ezki - kwano skomentowa bard.
- Wrmy do tematu - przypomnia mer. - ycz sobie, eby twoja ballada bya...
hmm... dostatecznie lojalna wobec naszego miasta. Rozumiesz, o czym mwi?
- Cenzura?
- Dokadnie tak. Uprzedzam; krok w prawo, krok w lewo... ale dalej... sam wiesz, o co
chodzi.
Jakby na potwierdzenie jego sw w korytarzu zgrzytno elazo o elazo i day si
sysze cikie kroki jednego ze stranikw.
- Dogadalimy si - powiedzia Jaskier. - Ale za to...
- Po ukoczeniu ballady odejdziesz z miasta cay i zdrowy. Jeli dzieo okae si
napisane z du doz talentu, cho bardzo w to wtpi, twoja sakiewka wypeni si brzczc
monet. Reklama nam nie zaszkodzi.
- A materiay, rda... - oywi si poeta.
Mer zmarszczy brwi.
- Tak, oczywicie. Bdziesz mia dostp do archiwum. Moesz tam szpera, ile tylko
chcesz. To wszystko?
Jaskier podrapa si po gowie.
- Tak jakby...
- W takim razie mam jeszcze kilka wanych pyta. Ten czowiek, ktry powiadomi
nas o twoim pojawieniu si w miecie, twierdzi te, e jeste wieloletnim przyjacielem
wiedmina Geralta, znanego owcy potworw. Czy to prawda?
- Tak.
- Czy prawd jest te, e pojawie si tutaj z zamiarem szpiegowania dla niego?
Podobno ma on zlecone ubi naszego smoka, a ty masz znale saby punkt gada?
- Geralt nigdy nie zabija smokw! - krzykn zaskoczony Jaskier. - To wbrew jego
zasadom. A przy okazji, dlaczego was to niepokoi? Syszaem, e kady wdrowny rycerz,
kady owca szczcia, ma prawo zmierzy si ze smokiem. A ten jest na tyle silny i sprytny,
e do tej pory nikomu nie udao si zwyciy. Czyby ba si wiedmina?
- Nikogo si nie boi. A my tylko troszczymy si o jego zdrowie. Tak zwani
bohaterowie maj niezbywalne prawo do pojedynku. Nawet smok powinien od czasu do
czasu si rozerwa. Dochodzi do tego jeszcze kwestia oszczdnoci rodkw, przeznaczonych
na jego wyywienie. Ale dla profesjonalisty do pieczary wejcia nie ma. Wiemy, e wielu z
nich zabija potwory za pomoc sprytu, nikczemnych forteli, czamoksistwa. Co bdzie, jeli
jeden z nich takim sposobem zniszczy podstaw naszej wolnoci?
Mer zamilk. Poeta czeka.
W korytarzu znowu zabrzczao elazo, ponownie zadudniy cikie kroki. Jaskier
prbowa rozwika zagadk, po co stra zakada na siebie tyle elastwa. Przecie su na
dworze, a nie na wojnie? W jakim celu tak si poc w swoich niedorzecznych zbrojach?
Chcia nawet zapyta o to mera, jednak powstrzyma si wielkim wysikiem woli.
- Zatem, twj przyjaciel nie ma zamiaru odwiedzi naszego miasta? - zapyta na
koniec mer.
Dawao si odczu, e przyj to ju za pewnik, a pytanie zadaje tylko dla porzdku.
- Jeszcze raz powtarzam, ze smokami wiedmin nie wojuje - odpowiedzia poeta.
- A ty sam przyjechae tylko z powodu pragnienia napisania ballady? Ha?
- Dokadnie tak.
- Zatem jestemy umwieni. Jak tylko spynie na ciebie natchnienie, wyjedziesz, nie
zapominajc uprzednio zapozna mnie z jego efektami.
- Oczywicie.
Po chwili milczenia mer rzek jeszcze:
- Miaem wielk pokus przeprowadzi t rozmow w bardziej malowniczej scenerii.
Wiesz; acuchy na cianach, rozpalony piec i kamrat w czerwonym kapturze z arsenaem
byszczcych narzdzi. Wtedy wiele by powiedzia. W takim miejscu wszyscy piewaj jak
sowiki, a balladami sypi jak z rkawa. Na szczcie twoje tajemnice zupenie mnie nie
interesuj. Przynajmniej na razie. Ale uwaaj, jeden nieprzemylany ruch moe odmieni
wszystko.
- Zrozumiaem.
- Doskonale. A teraz id.
Z uczuciem nieopisanej ulgi Jaskier wsta od stou i ruszy do drzwi. Zdy ju nawet
zrobi dwa kroki, gdy wrodzona ciekawo wzia jednak nad nim gr i, odwrciwszy si,
zapyta:
- A jak to jest z t wojn?
- O czym mwisz? - zainteresowa si mer.
- No, z wojn. Jeli smokowi moe zaszkodzi jeden profesjonalista, to jak mona go
wykorzysta na polu bitwy?
Mer wzruszy ramionami.
- Na wojnie smok atakuje z nieba, bdc ogniow broni masowego raenia.
Najwaniejsze jest to, e jego obecno gwarantuje wysokie morale onierzy, daje im
pewno, e s niepokonani. A pewno w tumulcie bitewnym, to rzecz zasadnicza. A co do
profesjonalnych niszczycieli potworw... c, na polu walki ani jeden z nich nie zdoa podej
w poblie smoka. Tego pilnujemy bardzo starannie. Rozumiesz?
- Tak.
- Pojtny z ciebie chopak. A propos, pewnemu bardzo gadatliwemu lokajowi, pewni
ludzie napomkn, e nie wypada przeszkadza w procesie tworzenia znanemu wierszoklecie.
Jeli temu lokajowi przyjdzie do gowy jeszcze raz puci w ruch jak koczyn, bardzo
szybko j te straci. A teraz id. Nie zabieraj czasu zajtemu czowiekowi.
Archiwum byo pene kurzu. By i stranik archiwista. Zasuszony staruszek, do cna
przesiknity zapachem cebuli. Odprowadzajc Jaskra do wyjcia, mamrota:
- Chwali si, kiedy modzie interesuje si histori. Bardzo si chwali.
- Rzadko widujecie podobnych do mnie, dziadku? - umiechajc si bezczelnie,
zainteresowa si poeta.
- Bardzo rzadko. Z ciebie porzdny mody czowiek. Ani si obejrzysz, a tak
zainteresujesz si prac tutaj i sam zostaniesz archiwist. Pac niby mao, ale za to masz
powaanie. Zdarza si, e nawet stranicy witaj si ze mn. Jestem pracujcym czowiekiem,
na utrzymaniu miasta, jak i oni. Rozumiesz?
- Kuszca propozycja, a juci - odpowiedzia Jaskier.
- Moe nie od razu, ale po mojej mierci to miejsce si zwolni. Poczekaj z dziesi lat,
a bdziesz y jak pczek w male.
- Poczekam.
Jaskier pchn grube drzwi, z elaznymi okuciami, a te otwary si z gonym
skrzypieniem. Archiwista jeszcze co tam mamrota za jego plecami, ale poeta ju go nie
sucha. Wyszed z wiey archiwum i od przypywu wieego powietrza zakrcio mu si w
gowie. Przypadszy do ciany, zakry oczy, olepiony blaskiem soca. Ale cay czas nie
mijao wraenie, jakby do palcw przykleiy si kruche, amliwe stronice, bdce mieszanin
pleni, brudu i wiecowego oju. Zapragn niezwocznie umy rce.
Kilka chwil pniej zrobio mu si lepiej. Przetar oczy, rozejrza si i wreszcie mg o
wasnych siach odej spod murw archiwum. Idc krzyw, poros pokrzywami uliczk,
rozmyla o informacjach, ktre wyszpera w cigu ponad p dnia mudnej pracy. Czy mu
si przydadz? Oto jest pytanie.
Cakiem niedaleko przed nim sysza gwar; kbi si tum ludzi, krzyczay handlarki,
kto gwizda, kto rechota, inny piewa pieni. By to plac targowy. A tutaj, w bocznej
uliczce, panowaa cisza i spokj. Zdawao si, e wszystko zamaro, tak jakby archiwalna
wiea posiadaa waciwo spowalniania czasu na przylegajcych do niej kwartaach.
Myl wydaa mu si na tyle szalecza, e a umiechn si mimowolnie. Od razu te
pomyla, e z tej mki jeszcze bdzie chleb, e natchnienie wci go nie opuszcza. A zatem i
ballada narodzi si prdzej czy pniej.
Zauek wi si midzy budynkami. Kolejny raz skrciwszy za rg, Jaskier zatrzyma
si gwatownie. Nawet zrobi krok w ty, zamierzajc rzuci si do ucieczki, ale byo za
pno. Trzech rosych typw, wyranie czekajcych wanie na niego, doskoczyo do poety i
przyparo go do parkanu, biorc w pokrg. I jak tu ucieka?
- Co, wierszokleto, mie ci ycie? - wykrzywiajc si w paskudnym umiechu, rzek
jeden z oprychw.
Brak przednich zbw sprawi, e umiech ten by zaiste obrzydliwy. Drugi najemnik,
zarosy a po oczy gst, zmierzwion brod, zerwa z ramienia poety zawieszon na
rzemieniu lutni i niedbale odrzuci na bok. Trzeci, o bladym, pozbawionym wyrazu obliczu,
spojrza na stojcego nieopodal czowieka w bogato zdobionej zotem liberii i zapyta:
- Zaczyna?
- Najpierw powiem mu par sw. Tak od serca.
Lokaj podszed niespiesznie, patrzc na barda ze znudzonym wyrazem twarzy. Po c
zbdne emocje? Ptaszek ju wpad w sida.
- eby wszystko byo jasne - odezwa si, zatrzymujc par krokw przed Jaskrem. -
To dla mnie tylko praca. Nic wicej. Przychodzio mi ju wykonywa i brudniejsz robot.
- Wyobraam sobie - z drwin powiedzia poeta.
- Nie wyobraasz - zaprzeczy lokaj. - I w tym twoje szczcie.
- Merowi nie spodoba si twoja praca. A nie zapominajmy, e jest on merem wolnego
miasta.
- Uprzedzono mnie - stwierdzi lokaj. - I przyjem to do wiadomoci. Dlatego nie
tkn ci nawet palcem. Jeli kto zapyta, wszystko to dzieo jakich nieznajomych. A
poniewa byo ich trzech, przestraszyem si. Nawet nie mylaem, by i na ratunek. Jakie
mogem mie szanse z takimi.osikami? Nieprawda, chopaki?
- Tak jest - burkn brodacz.
- Zaczyna? - powtrzy pytanie ten o bladej twarzy.
- Poczekaj no - odpowiedzia lokaj - nie skoczylimy rozmawia. No, co tam jeszcze
zawierkasz? Nie bj si, kaleczy ci nie bd. Ot, tylko boki ugniot, eby doda rozumu.
- Rozumu? - zapyta Jaskier. - O czym ty mwisz?
- A o tym, e pora, eby zacz myle - twarz lokaja skr2ywia si, jakby zjad
cytryn. - I przesta swawoli, naprzykrza si powanym ludziom.
- Ha, wtedy powani ludzie, nie bd najmowa zbirw, eby mnie obi, poniewa
boj si zrobi to wasnymi rkami?
- Zbiry, to ze sowo - wtrci si brodaty. - Za takie odzywki przyjdzie ci zapaci i
jeszcze przeprosi. Bdzie bolao.
- Klient dopaca nie bdzie - dalej struga bohatera Jaskier. - A tacy, jak ty...
- Moemy bezpatnie. Dla wasnej satysfakcji.
- Zaczniemy wreszcie? - bladolicy zamachn si, celujc ofierze w szczk.
- Stop! - rozkaza lokaj. - Jeszcze za wczenie. A ty grafomanie ubogi, wszawy
rymokleto, nie przerywaj. Suchaj, kiedy mwi.
Poeta drgn, ale zapyta zym gosem:
- A wic postanowie zabawi si w mojego tatk?
- Bynajmniej. Powiem tylko wszystko, co ju od dawna chciaem ci wygarn.
Powiem, bowiem tacy jak ty wywouj jedynie odraz. Trutniu, yjesz na koszt innych.
Obijasz si, kiedy inni musz pracowa na kady grosz w pocie czoa. Ale uwaaj, jeeli si
nie opamitasz, zdechniesz pod potem i nikt nie poda ci nawet kromki chleba. Stary, aosny,
ndzny, nikomu niepotrzebny.
- Aha, zatem ty sam liczysz na to, e doczekasz staroci w cieple i dostatku? Liczysz
na wdziczno tych, ktrym suysz? Ale z ciebie kretyn! Wyrzuc ci na zbity pysk, jak
tylko wyczerpi si twoje siy i nie bdziesz ju zdolny do suby. Wtpisz w to?
- O! Jak widz, rozgorza midzy wami najprawdziwszy ideologiczny spr! - w gosie
brodacza dao si sysze szczery szacunek.
- Nie twoja sprawa! - krzykn poeta.
- Zamknij mord! - rykn z kolei lokaj.
- W przypadku, jeli klient si rozmyli, nie ma zwrotu zaliczki - uprzedzi bezzbny.
- Nie denerwuj si - uspokoi go Jaskier. - W przypadku takich, jak ten tutaj,
lokajczykw, jeli pienidze zapacone, trzeba odpracowa. Za kad monet udusi.
- Ach, ty...! - zawy lokaj.
Poeta zdy tylko pomyle, e teraz to ju na pewno zaczn go tuc. Mia ochot
zamkn oczy, ale zanim zdy to zrobi, zobaczy, jak od strony bazaru, zza zakrtu
wyszed Raido.
Czeladnikowi wystarczy jeden rzut okiem, eby oceni sytuacj.
- Rozrywacie si panowie? - zapyta, bez popiechu podchodzc do zgromadzonych. -
W nieodpowiednim miejscu, pozwlcie zauway.
- A to dlaczego? - zapyta brodaty i ruszy na spotkanie Raido. Chwil pniej tu za
nim ruszy bladolicy. Teraz Jaskra blokowa tylko bezzbny.
- A w czym to miejsce jest gorsze od innych? - znowu zapyta brodaty.
Przechodzc obok lokaja, czeladnik nawet na niego nie spojrza. Interesowali go tylko
najemnicy. Zatrzyma si naprzeciwko nich i odpowiedzia:
- A w tym, e stanlicie mi na drodze.
- Mamy to w rzyci - oznajmi brodaty. - Chcesz si bawi w szlachetnego obroc?
- A czemu by nie? - pada odpowied. - Tym bardziej, e bylicie tak gupi, eby za
obiekt zabawy obra mojego znajomka.
- Ach, wic to tak? - brodaty umiechn si zowieszczo.
Wycign zza poy krtk wzowat pak i szybkim krokiem ruszy ku Raido. Jego
kamrat by tak pewien tego, e obroca poety rzuci si do ucieczki, e ruszy do ataku dopiero
po chwili. To przesdzio o wszystkim.
Brodaty zdy tylko wzi zamach. Raido zada mu cios pici w szczk i,
zakrciwszy si w miejscu, z caej siy wbi przeciwnikowi okie w brzuch, a ten straci
oddech. Cios by skuteczny i paka wypada z bezsilnych rk brodacza. Czeladnik zdy
zapa j w powietrzu i natychmiast wbi w kolano drugiemu zbirowi, ktry ju bieg z
odsiecz towarzyszowi.
Paka najwidoczniej bya obciona oowiem. Bladolicy upad jak city i zawy z
blu. Raido odwrci si tymczasem do brodacza i niemal bez wysiku uderzy go po rce.
Ko trzasna gono. Najemnik przycisn zdruzgotan rk do brzucha i rzuci si do
ucieczki.
- Ja was zaraz...! - krzykn Raido, rozgldajc si po polu boju w poszukiwaniu
przeciwnikw.
Ale nie byo ju z kim walczy. Bezzbny z brodatym uciekali. Bladolicy za kutyka
w lad za nimi, postkujc i chwytajc si parkanu.
A jednak, patrzc na t drak, wnioskuj, e mj obroca nie jest profesjonalist,
pomyla Jaskier. Nie dawao si odczu w jego ruchach tej pynnoci, tego zdecydowania,
ktre osiga si tylko dziki niezliczonym treningom. Bi si musia nie raz, trudno temu
zaprzeczy, ale walka nie wydawaa si by sensem jego ycia. Szybko reakcji, oto co
pozwolio mu zwyciy. I do tego fart. Najemnicy nie docenili przeciwnika, a kiedy
zauwayli pomyk, byo ju za pno.
Poeta uwiadomi sobie nagle, e cay czas stoi z plecami przycinitymi do parkanu.
Odsun si od niego i przypomnia sobie o jeszcze jednym uczestniku starcia. Jego
inicjatorze. Nie byo go. Jakby zapad si pod ziemi i nawet nie wiadomo, w ktrym
momencie.
- To ci dopiero wyczucie... - mrukn poeta.
- A nie przyszo ci do gowy, eby jednak wyjecha z miasta? - zapyta czeladnik,
dokadnie ogldajc pak. - Uwaaj, tak atwo nie odczepi si od ciebie.
Chrzknwszy sceptycznie, przerzuci bro za parkan i skrzyowa rce na piersi.
- Nie mog - powiedzia Jaskier. - Musz napisa ballad. Musz, rozumiesz?
- Nawet, jeli przy tym rozbij ci gow?
- Nie rozbij.
Poeta podnis z ziemi lutni i dokadnie j obejrza. Bya caa.
- Po co ci ballada? - zainteresowa si Raido.
- To moja praca. Myl, e po to si urodziem.
-1, wedug ciebie, kady powinien wykonywa swoj prac?
- A juci. Nie bdzie szczliwym ten, kto sprzeciwia si swojej naturze.
Czeladnik umiechn si.
- Suszna myl. Jednak znalazem si tutaj, poniewa szedem w pewnej sprawie. A
czasu coraz mniej. Wieczorem bd w karczmie, tam pogadamy.
Poeta patrzy w lad za czeladnikiem, pki ten nie znikn za zakrtem.
- Grafoman - mrukn Jaskier. - Mia racj; dokadnie grafoman.
Ze zoci zmi zapisan gsto z obu stron kartk i rzuci j w kt, gdzie ju zebra si
pokany stosik.
- Papier jest wiele wart - odezwa si kto zza ssiedniego stou. - Lepiej kupiby za
to piwa.
- Biedak - stwierdzi inny. - Patrzajcie jeno, jak to w rny sposb mona rozum
straci.
Poeta westchn ciko i sign po kolejny arkusz z ryzy lecej przed nim na stole.
Zanurzywszy piro w atramencie, zerkn na przechodzc obok mod suc. Wygldaa
cakiem pontnie.
- Hej, licznotko - zawoa Jaskier. - Nie zechciaaby zosta moj muz?
- Jak sobie chcecie - odpowiedziaa dziewczyna, zatrzymujc si przed nim. - Ile
pacicie?
Jaskier westchn ponownie.
- Muzy pracuj za darmo.
- Za darmo, to tylko ptaszki piewaj - parskna suka i posza precz.
Poeta odprowadzi j tsknym wzrokiem i znowu chwyci za piro. Zanim zdy
dopisa stronic, awka po przeciwnej stronie stou skrzypna pod ciarem sadowicego si
na niej Raido.
- Podoba ci si rym smok i trok? - zapyta Jaskier.
- Lepiej porozmawiajmy o czym innym - czeladnik skin rk na suc. Kufel z
piwem pojawi si przed nim byskawicznie. Widomy znak wypacalnoci. Pod tym
wzgldem intuicja posugaczek bya bezbdna.
- Bdziesz si bawi? - zagadn Jaskier.
- Potem. Teraz mamy robot. Zainteresowa mnie wielce ten miejscowy smok.
- Na tyle, e poszede szuka informacji w archiwum?
- Na tyle. Poszedem, a juci. Ciebie, jak zrozumiaem, smok interesuje ze wzgldu na
ballad i te przekopae archiwum.
- Strata czasu i atasu. Cigle jeszcze nie mam historii - poali si poeta. - Ani
mioci, ani zazdroci, ani nawet kapki cierpienia. Czym mam wywoa u suchaczy empati?
Opisem smoka? Przecie nawet go nie zobacz.
- A historia o pojawieniu si smoka w miecie? - podpowiedzia Raido.
- Historia? Nie ma dwch zda, e jest w tym jaka tajemnica. Baniowa geneza,
mona by rzec. Byo sobie miasto, yjce z kopalni rubinw. Potem zoa drogocennych
kamieni wyczerpay si i nastay trudne czasy. I wtedy, jak na zawoanie, pojawi si
zaklinacz zwierzt i przyprowadzi smoka. Miasto zawaro ze smokiem porozumienie. Potem
bya krtka epoka wojen, podczas ktrej ssiedzi, posmakowawszy smoczego ognia,
zdecydowali, e to nie na ich zby orzech. Nastpnie nasta czas dobrobytu, ktry trwa do tej
pory. Nuda miertelna. Za tak histori nawet miedziaka nie dadz.
- Zaklinacz zwierzt? Nie syszaem o takich ludziach. Gdziee ty si dokopa
wzmianki o tym?
- W archiwum, w zatchej, zapomnianej szafie - oznajmi poeta. - Pod ksigami
podatkowymi sprzed stu lat. Ale uwaga, nikt w miecie nie wspomina o tym fakcie, gdy
opowiada histori osiedlenia si smoka w okolicy grodu. Jaszczur przyszed sam, powiadaj.
Z drugiej strony, o zaklinaczach zwierzt nikt nie sysza ju ze sto lat. Mino
zapotrzebowanie na takich.
- A kim byli? Czym si zajmowali?
- To ludzie zdolni dogada si ze zwierztami, znajcy ich jzyk. Kiedy, gdy ludziom
z jakiej wioski dokuczay dzikie zwierzta, przychodzi taki zaklinacz i zawiera z nimi
umow. Albo wyprowadza! zwierzta jak najdalej od siedliska ludzi, by wicej nie wracay.
- Zabija?
- Ale nie! Dogadywa si z nim. Przy czym zawieraj porozumienie korzystne dla obu
stron. Ale potem ludzi byo coraz wicej, uroli w si i...
- I nie byo ju potrzeby dogadywa si ze zwierztami - dopowiedzia Raido.
- Dokadnie tak.
- Czemu to nie temat na ballad? Napisz o tym, jak ludzie, utraciwszy zdolno
dogadywania si ze zwierztami, zapacili za to... czym? o stracili? Przyszo? Albo o tym,
e pokrewiestwo ze zwierztami jednak w nich zostao. Wczeniej czy pniej zew natury
przypomni o sobie. A jeli nie zdoa powrci porozumienie, to cena, ktr przyjdzie
zapaci, bdzie wysoka. Unikn tego mona tylko w jeden sposb - na nowo uczc si
rozmawia ze zwierztami.
Jaskier pokrci gow.
- Takiej uczonej ballady po karczmach nie popiewasz. Nie dadz za ni ani monety.
Lud lubi o mioci, krwi, namitnoci. Sam rozumiesz...
- Piszesz tylko dla pienidzy?
- Nie. Obecnie musz jednak wypeni sakiewk. Opustoszaa mi troch. Potrzebuj
wic ballady dla prostego ludu. Uwierz mi, napisa tak, to nieatwe zadanie. Popatrz tylko
- tu Jaskier wskaza palcem na stos zmitych brudnopisw.
- Jak chcesz - czeladnik wzruszy ramionami.
- A ciebie dlaczego ta historia interesuje? - zapyta poeta.
- Mam w niej swj interes - odpowiedzia Raido. - Pogadamy o nim pniej. A pki
co, nie powinnimy aby wypi kapk, by uczci ocalenie twojej skry?
Pokusa bya wielka.
Jaskier rzuci okiem na czysty arkusz, ponownie spojrza na kup zmitego papieru i
zgrzytn zbami.
- No i jak, namylie si? - zapyta czeladnik.
- Nie - odpowiedzia poeta. - Innym razem, nie teraz. Ballada...
Za gr rycza smok. Bardzo przekonujco to robi, gono. W jego ryku dawao si
sysze wcieko i pragnienie nowej zdobyczy.
- Nie przepucimy was - oznajmi wsaty stranik. - Jeli nie masz zamiaru walczy ze
smokiem, nie przejdziesz. aden achudra nie ma nic do roboty w pobliu pieczary.
- A c my moemy mu zrobi? - zapyta Jaskier, w tym momencie ju tylko z czystej
ciekawoci, porzuciwszy nadziej na dogadanie si ze stranikiem.
- Kto was tam wie?
Stranik spojrza na niego spode ba i mocniej ucapi halabard. Jego chudy, bardzo
wysoki towarzysz doda:
- Nawet jakbyta przeskoczyli przez nas, to na drugim kocu wwozu stoj rycerze
smoka. A oni artw nie lubi. Ze spryciarzami rozmowa u nich krtka.
- Chodmy - powiedzia Raido, mocno chwyci poet za okie i pocign za sob.
Ten sprbowa si opiera, ale czeladnik wyranie nie mia zamiaru go puci. Na
przeklestwa i szarpanie barda nie zwaa, tylko szed przed siebie, jak gdyby nigdy nic.
Poeta odzyskal swobod dopiero, kiedy odeszli od stranikw na dobre sto krokw.
Puciwszy jego rk, Raido zapyta:
- Uspokoie si wreszcie?
- Ballada - udrczonym gosem jkn Jaskier. - Nie daje spokoju, a napisa jej nie
mog. To s wanie mki tworzenia, rozumiesz? I co mi si zdaje, e wszystko zakoczy si
dopiero wtedy, kiedy zobacz ywego smoka.
- A wczeniej nie widywae?
- To si nie liczy. Potrzebuj miejscowego.
- Jeli wpadniesz w rce rycerzy smoka, nie bd mieli dla ciebie litoci. Maj w rzyci
to, e jeste znanym minstrelem. Sam przecie mwie, e mer ci uprzedza...
- Te mam to w rzyci.
- Ech, bracie; ale ci wzio. Nie ma rady, trzeba znale jakie wyjcie. Musi
przecie takowe istnie.
- Wyjcie...
Jaskier popatrzy tsknie na wejcie do wwozu, od ktrego odcign go czeladnik.
Byo na tyle wskie, e postawiwszy na sztorc po jego brzegach dwa kamienie i wbiwszy w
nie zawiasy, udao si podwiesi na nich masywne wrota. Przejcie, ktre si za nimi
znajdowao, wiodo przez gry i zapewne koczyo si przy samej pieczarze smoka. Gdyby
tylko wrota nie byy zamknite i strzeone.
- Trzeba i naokoo - podpowiedzia Raido. - Grami. Ciko, a i modn kurteczk
mona poszarpa, ale za to napiszesz ballad. Sam rozumiesz, sztuka wymaga powice.
Jaskier obrzuci spojrzeniem gry, ktre musieliby pokona i spochmumia.
- A tobie to na co? - zainteresowa si.
- Mam w tym interes. Ju mwiem.
- Jaki? Nie cignij kota za ogon. Nie jestem a tak gupi, eby wyruszy w
niebezpieczn wdrwk z czowiekiem, o zamiarach ktrego nie mam najmniejszego
pojcia.
Poprawiwszy na ramieniu arbalet, czeladnik objani niechtnie:
- Nie udao mi si naj do adnej pracy. Nie ma wolnych miejsc. A zarobi na ycie
trzeba, bez dwch zda.
- A co ma do tego pragnienie ujrzenia smoka?
- Potrzebuj punktu zaczepienia. Kiedy miasto yo z rubinowego rda, ale to
wyscho. Smok si w nim osiedli. Spodobao mu si tu. Wyszperaem w archiwum pewne
informacje. Moe i rubiny rzeczywicie si skoczyy, ale byo tam jeszcze co, rwnie
cennego. Jeli uda mi si wzi ze rda prbki i moje domysy oka si suszne, to te
informacje bdzie mona z zyskiem sprzeda. Ju ja bd potrafi zrobi z nich poytek.
- A c tam moe by?
Zanim pada odpowied, Raido rozejrza si wok. A potem oznajmi:
- Mithril.
- To rzeczywicie wartociowa rzecz - tonem znawcy potwierdzi Jaskier.
- Bardzo wartociowa. Dla czego takiego mona zaryzykowa. To nieatwe
przedsiwzicie, dlatego lepiej wyruszy we dwjk. To jak, pjdziesz?
Jaskier jeszcze raz spojrza na gry, smtnie skalkulowa, ile bdzie trzeba si
nachodzi i odpowiedzia:
- Ruszajmy. Musz napisa ballad. Musz.
- Uff - westchn Raido. - Niewiele ju drogi zostao. Sdz, e za tym zejciem
bdziemy prawie na miejscu. A tam trzeba tylko zachowa szczegln ostrono. W
wypadku, gdy rycerze nas zauwa, nie wtrcaj si. Zostaw to mnie, wiem, co robi.
- Dogadasz si z nimi? - zainteresowa si Jaskier.
Droga przez gry zmienia jego ubranie niemal w achmany.
- Sprbuj - odpowiedzia czeladnik. - Nie ma czowieka w peni zadowolonego z
tego, co posiada. Zatem, eby zechcia stan po twojej stronie, naley jedynie zaproponowa
naleyt cen.
- To po co walczye z bandytami w zauku? Nie moge zgadn, czego im potrzeba?
- Zgadem od razu - umiechn si czeladnik. - Tylko al byo pienidzy, niezbdnych
do tego, eby ich przekupi.
- Ach, wic to tak? - drwico prychn poeta. - Majc sakiewk monet mona dogada
si z kadym. Fakt.
- Kada prawdziwa mdro - stwierdzi Raido - jest w swojej istocie bardzo prosta.
Ale dlaczego si zatrzymalimy? Schodzimy.
Ruszyli w d po zboczu, ktre stopniowo stawao si coraz bardziej agodne.
Pocztkowo trafiay si pojedyncze drzewa, a w kocu zanurzyli si w niewielkim
zagajniku. Przeszli go, zatrzymujc si co jaki czas, eby rozejrze si i nasuchiwa. Dalsz
drog zagrodzi im wielki skalny odam. Praw krawdzi styka si ze stromym, prawie
pionowym zboczem, wic obej mona go byo tylko z lewej strony.
- Teraz musimy zachowa szczegln ostrono - pgosem powiedzia Raido.
- Sysz te sowa co p godziny - burkn Jaskier. - Od trzech dni, w czasie ktrych
czogamy si po grach.
- Ale teraz musimy by jeszcze ostroniejsi, ni dotychczas. Sdzc po wszystkim,
kopalnie s blisko. Moliwe, e ju za nastpnym zakrtem.
Starajc si stpa jak najciszej, pokonali zakrt i zatrzymali si gwatownie,
poruszeni tym, co zobaczyli.
- Co to? - szeptem zapyta poeta.
- Zdaje mi si, e rg - czeladnik wzruszy ramionami. - Bardzo duy rg.
Rg rzeczywicie mia nie mniej ni dwadziecia stp dugoci, ale poraa nie tylko
jego rozmiar. Niczym tawe cielsko, oplataa go caa pajczyna grubych i wskich
miedzianych trbek, sprynek, zaworw i klapek. Do zwajcego si koca przymocowane
byy ogromne kowalskie miechy.
- To ci sztuka - odezwa si Jaskier, podchodzc bliej do dziwacznego urzdzenia.
Idcy za nim Raido stwierdzi z westchnieniem:
- Oto mamy prawdziwego smoka.
- Co?
Jaskier podszed do samego rogu i ostronie pooy na nim rk. Powierzchnia
okazaa si doskonale wypolerowana. Przesun do dalej i poczu chd miedzianej obrczy,
w ktr wpleciony by rzd zaworw. Jak na dtej trbie.
- Wanie za pomoc tej konstrukcji strasz rykiem smoka - ponuro powiedzia Raido,
podchodzc bliej. - Teraz rozumiesz? Zamiast potwora jest tylko jego faszywy ryk.
- Kto uruchamia t maszyn?
- Ludzie. A kt by?
Na szeroko doni od gowy czeladnika przeleciaa strzaa i uderzya w poblisk
ska. Posypay si odamki kamienia. Raido byskawicznie zdj z ramienia arbalet, ale
obrciwszy si, zrezygnowa ze strzau. Nie miaoby to sensu. Przeciwnikw byo bowiem ze
dwie dziesitki i byli ju bardzo blisko.
- To rycerze smoka? - zapyta Jaskier.
Odpowiedzi nie otrzyma.
Tymczasem zbrojni, wziwszy ich w szeroki pokrg, zbliali si w szybkim tempie.
Kady by uzbrojony; przy czym nie tylko w arbalety, dodatkowo mieli miecze. Odziani byli
w solidne, usiane metalowymi pytami, skrzane kurtki. Na niektrych matowo poyskiway
kolczugi. Drogie wyposaenie, nawet jak na rycerzy lokalnego smoka. Twarze wszystkich
byy pene, rumiane; jak u ludzi, ktrzy syto i regularnie jedz. Ale oczy mieli zimne,
wyblake. Oczy bandytw i zabjcw.
- Moe uda si z nimi dogada? - zasugerowa poeta.
- Sprbujemy - mrukn Raido.
Pitnacie krokw od nich rycerze smoka zatrzymali si. Jeden, wygldajcy na
przywdc, podszed do nich bliej. Krzepki chop w kolczudze; z cienkimi, niczym dwa
sznurki wsami. Posta chwil, przypatrujc si jecom, po czym zapyta:
- Kim jestecie?
- Poeta Jaskier i czeladnik rusznikarza - oznajmi Raido.
- Ja jestem czeladnikiem. Chciabym obejrze kopalnie. Wasz smok mnie nie
interesuje.
- Czego w kopalniach szuka czeladnik?
- Kiedy wydobywano z nich rubiny, ktre w kocu si wyczerpay. A ja
przypuszczam, e jest tam jeszcze mithril. Jeli moje domysy si sprawdz, ci, ktrzy bd
mieli pod kontrol wyrobiska, stan si bogaczami. O ile dobrze rozumiem, kopalnie w tej
chwili nale do was.
- A czego tu szuka poeta?
- Chc napisa ballad o... - zaci si Jaskier. - Hmm... o kopalniach, o tym jak trudno
wydobywa z nich rud.
- Rozumiem - powiedzia przywdca.
Machn rk i jeden z jego ludzi; chudy, z bielmem na oku, niemal biegiem pokona
dzielc ich odlego; wyrwa z rk Raido arbalet i odrzuci go daleko na bok. Nastpnie
zerwa lutni z ramienia Jaskra i pytajco popatrzy na wodza. Ten wzruszy ramionami.
Chudzielec, zanim powrci do szeregu, z caej siy upn instrumentem o lecy w pobliu
wielki gaz. Zadwiczay struny, odamki giyfu usiay traw.
- Woaj na mnie Ekk - oznajmi przywdca. - Licz na szczero z waszej strony.
Ostatni raz radz wam powiedzie prawd, kim jestecie. Jeli znowu zeecie, na pocztek
ka wbi kademu po strzale w nog. O mithrilu moecie nie wspomina. Nigdy nie
ssiadowa w jednej kopalni z rubinami. To niepodwaalny fakt. Poeta najprawdopodobniej
przylaz tutaj zobaczy smoka. Na prno, rzecz jasna.
- A nawet jeli rzeczywicie przyszedem popatrze na waszego nieistniejcego smoka
- z obraz w gosie odezwa si Jaskier - to po co lutni rozbilicie?
- Martwi na lutniach nie graj - wyjani Ekk. - Jakby nie by piewakiem, moe by i
ocala. A tak, po co zostawia wrd ywych czowieka, ktry rozniesie nasz tajemnic po
wszystkich okolicznych karczmach? le si to odbije na naszych dochodach.
- Utrzymanie od miasta, moliwo bezkarnego prowadzenia zbrodniczej dziaalnoci,
morderstwa, kradzie mienia pogromcw smokw, ktrzy zaryzykowali wypraw do pieczary
- wyliczy Raido. - O niczym nie zapomniaem?
- Procent ze wszystkich transakcji handlowych w granicach miasta - doda przywdca
rycerzy. - Zauwa, jestem bezwzgldnie szczery. Usysz wreszcie w odpowiedzi prawd?
Kim jeste i czego chcesz?
- Dobrze - odpowiedzia Raido. - Oto szczera prawda. Jestem zaklinaczem zwierzt.
Potrafi porozumie si i ugodzi z kadym zwierzciem. Domyliem si, e nie ma tutaj
smoka, jak tylko usyszaem ryk trby.
- Jeli wiedziae wszystko wczeniej, to po co laze przez gry i jeszcze tego durnia,
poet nieszczsnego, ze sob taszczye?
Jaskier unis hardo gow, chcc odpowiedzie co nad wyraz godnie, ale nie
powiedzia ani sowa. Wyczu, e to nie czas na okazywanie ambicji, czy walk o uraon
dum.
- Dogadajmy si - odpowiedzia Raido. - Mam smoka i trzeba mu siedliska. Wy
smoka nie macie, ale s tu idealne warunki dla jego bytowania; jest miasto, ktre go
potrzebuje. Czy nie pora zakoczy wreszcie t maskarad? Wieci niewtpliwie si rozejd.
To nieuniknione. A potem nastanie koniec waszego beztroskiego ycia. Samozwaczy
rycerze, ktrzy nie zd zabra ng za pas, zostan odprawieni na szubienic. Kto
chytrzejszy, zajmie si grabieami na traktach i odoy zysk z nich na p roku, rok, nie
wicej. Nowy krl obieca zatroszczy si o to, eby kupcw nikt wicej nie nka; a on sowa
dotrzymuje. W sumie nie za wesoa maluje si przed wami przyszo. A taki prawdziwy
smok wszystko zmieni, nada sens istnieniu waszej druyny. Wymae uprzednie grzeszki. Jeli
zmienicie maniery i styl ycia, moecie zosta nawet najprawdziwszymi rycerzami.
- A jeli nie? - zapyta ktry z szeregu.
- Przypuszczam, e syszelicie, i smoki to rozumne stworzenia? Nie oszczdzaj
ludzi, ktrzy maj grabieczy stosunek do otaczajcego wiata. Smoki takich nie toleruj w
swoim otoczeniu. Jednak, jeli si zmienicie, to mj smok was uzna. A to oznacza puszczenie
w niepami grzechw. Nastpnie wasny dom, stabilne, bezpieczne ycie, a w przyszoci -
rodzin, dzieci, spokojn staro. Wystarczy zawrze porozumienie i to wszystko stanie si
waszym udziaem.
- To wszystko, co masz do zaoferowania? - zapyta Ekk.
- A to mao? - umiechn si Raido.
- Co rzekniecie, chopaki? - przywdca rycerzy smoka zwrci si do swojego
oddziau. - Zoono nam szczodr propozycj. Zadowoleni?
- Teraz ich zabijemy, czy jeszcze popytamy? - zapyta stojcy najbliej przywdcy. -
Moe jeszcze co zabawnego powiedz?
Twarz mia opuchnit jak czowiek, ktry czsto zaglda do kieliszka.
- Ot, widzisz - Ekk odwrci si plecami do wojakw. - Nie wierz ci. Ani troch.
- A ty wierzysz?
- Wierz, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Bowiem czowiek z ciebie, na moje oko,
rozumny, a mami nas podobn histori mgby prbowa jedynie idiota. Tylko, sam osd,
jeli nawet naprawd jeste zaklinaczem zwierzt, to c z tego? Gdybym zechcia, to
mgbym nawet zaryzykowa i pozwoli ci przyprowadzi tutaj smoka i wykupi wasze
ycie. Zabijajc takiego gada, mona by zyska wicej ni z dziesitkw tych, ktrzy
przyjechaliby zmierzy si z nim tutaj. Tylko, widzisz, wojsko mam takie nieudane.
Zastrzeli rycerza z arbaletu przychodzi im bardzo atwo, ale takiemu wielkiemu zwierzowi
nie dadz rady.
- Skrka za twarda, co? - wtrci Jaskier.
Ekk zmarszczy brwi.
- Nie radz wyraa si w ten sposb w obecnoci uzbrojonych ludzi. Zreszt, co za
rnica? Swojego losu, panie poeto, ju nie zmienisz.
- Pomszcz mnie - przypomnia Jaskier.
- A ju ci. Jeli rzeczywicie jeste Jaskier, to moe za tob stan co najwyej
biaowosy wiedmin. Niech przychodzi. Moi ludzie poka mu, co potrafi. W unicestwianiu
wszelakich bohaterw maj spore dowiadczenie. Zreszt, moe to i dobrze? Zbyt wielu ich
si narobio. Rzucisz kamieniem i od razu trafiasz w bohatera albo gupca, ktry wbi sobie do
gowy, e na wiecie panuj jakie zasady; bekoczcych o tym, e trzeba y dla przyszoci.
I przecie nie tylko miel ozorem, a jeszcze przy tym machaj przernym elastwem. Nie
powiem, niekiedy nawet bardzo umiejtnie, ale dziesitka strza z arbaletu zdolna jest
uspokoi kadego. Uspokoi na wieki.
- Jak rozumiem, oznacza to odrzucenie zaproponowanej ugody? - zainteresowa si
Raido.
- Targujemy si dalej - wzruszy ramionami Ekk. - Ale na naszych warunkach. A
smok nijak nam nie pasuje. Co innego, jeli przyprowadzisz pitk jednorocw. Wtedy
dobijemy targu. Moesz znale w pobliskich lasach pi jednorocw? atwiej je zabi i
sporo s warte. Za rg takiego zwierzaka, ludzie, co na rzeczy si znaj, pac due pienidze.
Za niewielki dodatek pucimy i piewaka. Bdziemy musieli uci mu jzyk, ale za to y
bdzie. Pomyl, ja nie rzucam sw na wiatr. Zreszt, czy masz wybr?
- Mam, oczywicie. Ostatni raz radz si wam zastanowi. Wasza przyszo...
- A na czorta nam przyszo! - warkn przywdca faszywych rycerzy. - Nasza
droga, to droga tych, ktrzy jej nie maj. Kady z tu obecnych wiedzia, na co przystaje.
Starczy tego mielenia ozorem. Jeli nie chcesz wykupi waszego ycia., to na tym musimy
zakoczy te negocjacje. H?
Raido szeroko rozoy rce.
- Samicie tego chcieli - powiedzia.
- Gupi jeste, bracie - Ekk odwrci si do swoich strzelcw. - No, jak tam chopaki,
potrenujemy? Pierwszemu, ktry jednemu z nich wsadzi strza w prawe oko, dostanie si
penowartociowa zota moneta. Strzela po kolei, na moj komend.
Mistrz zwierzt gwatownie klasn w donie.
Niczego wicej przywdca rycerzy powiedzie nie zdy. Tu nad jego gow
pojawio si bowiem co w rodzaju mglistej plamy rozmiarw domu, z ktrej byskawicznie
wysuna si zbata, uwieczona grzebieniem gowa i ziona supem ognia.
- Jeli nawet ci oszukaem - powiedzia Raido - to tylko troch. Nie jestem
czeladnikiem, a mistrzem. Zaklinaczem. Czy to zmienia posta rzeczy?
Siedzieli przy wejciu do kopalni. Znajdowaa si ona wystarczajco daleko od
miejsca spotkania z rycerzami smoka, eby nie dolatywa tu zapach spalonego misa.
Prawdziwa ulga dla Jaskrowych nozdrzy.
Zaklinacz zwierzt pocign z wielkiej, oplecionej som butli i poda j
towarzyszowi. Usadowiwszy si wygodniej, poeta pocign duy yk i zwrci gsiorek.
W gbi kopalni krzta si smok. Wyranie sycha byo chrzst uski i zgrzytanie
pazurw o kamie.
- Rzecz nie w terminach - powiedzia Jaskier - a w sednie rzeczy. A smok, co te tam
robi?
- Zakopuje koci poprzednika. Grzebie je. Podejrzewam, e tamten zosta otruty.
Chciabym wiedzie, kto go zabi, ale mino zbyt wiele czasu, by mc to stwierdzi
jednoznacznie.
- Zadziaa profesjonalista?
- Moliwe - Raido kolejny raz pocign z butli. - Nieze to zbjnickie wino. A
zawi bierze. Wczc si po lasach nieczsto ma si okazj pi takowe.
- A kto ci zmusza?
- Takie moje przeznaczenie. Nie warto sprzeciwia si swojej naturze. Kady
powinien robi to, do czego si urodzi. Czy to aby nie twoje sowa?
- A moje - przyzna poeta. - A tak w ogle, to skd wzi si ten cay smok?
Wycigne go z kieszeni?
- Oczywicie, e nie. Nie wiadomo, gdzie jest wiat, w ktrym yj szczliwie
baniowe stworzenia. Smoki, jednoroce, gryfy i wiele innych. Sdz, e yje im si tam
cakiem niele, ale czego jednak brakuje. W przeciwnym wypadku, po co by si tutaj
pchay? Potrafi odprawia je z powrotem, mog te przywoa do naszego wiata. Przy
odrobinie dobrej woli.
- Gdzie znajduje si ten wiat?
Raido umiechn si.
- Ju mwiem - nie wiadomo.
- Nie wiesz?
- Domylam si, ale nie mam dowodw. Zapytaj lepiej oco innego.
- Jasne, nic prostszego. Na przykad, co dalej? Rycerzy samozwacw zlikwidowae.
Ulokujesz tu smoka i wyruszysz w swoj drog, szuka miejsca dla kolejnego
czarodziejskiego zwierztka? Wkrtce nadejdzie kolejna banda opryszkw. Zabij twoje
stworzenie i znowu ogosz si rycerzami smoka. Wszystko zacznie si od pocztku.
Stranicy nawet si nie zajkn, to oczywiste, e mieli w tym swoj dol i chtnie otrzymaj
j znowu.
- Nie bdzie tak le - odpowiedzia mistrz zwierzt. - Rozejrzaem si po miecie.
Jeszcze nie przegnio, a i mer, chocia przysta na obecno faszywych rycerzy, zadowolony
z tej sytuacji ewidentnie nie jest. Po prostu, nie mia wyjcia. A ja mam dla niego propozycj.
I nie zapominajmy, e jest jeszcze piewak, zdolny stworzy pie o nieistniejcym smoku,
jeli nie dogadamy si z merem. Pie ta byskawicznie rozejdzie si po wiecie. I jak,
wystarczy?
- To dlatego mnie ze sob cigne? - zapyta Jaskier.
W tym momencie, jak na zawoanie, smok wysun gow z pieczary. Jaskier
pomyla, e jaszczur jest cudowny, wrcz niebywale urodziwy. Czy znajd si sowa, eby
pokaza ten urok? I natychmiast przyszed mu do gowy sposb, w jaki mgby odda kolor
usek na pysku gada. Widniaa tam plama wprost niezwykle piknego odcienia zocistej
zieleni.
- Powiem tak - odpowiedzia Raido. - By to szczliwy zbieg okolicznoci, nic
wicej. I czy rzeczywicie ci oszukaem? Zobaczye go. Teraz na niego patrzysz.
- Moliwe - mrukn Jaskier. - Ale sedno rzeczy w...
Nie mg oderwa oczu od gowy smoka, wrcz poera j wzrokiem.
Chwil pniej jaszczur schowa si do pieczary, gdzie dalej moci swoje nowe
siedlisko; zdawao si, e nawet zacz sobie porykiwa.
- No, co tam z tym sednem? - zapyta zaklinacz zwierzt.
- Co ci si nie podoba?
- Wiele - odpowiedzia poeta. - Ale na pocztek wyjanij mi, jak widzisz dalsz
przyszo? Wiesz, jak to jest, ludzie maj t waciwo, e trzymaj si zawartych umw
tylko dopty, dopki jest im z nimi wygodnie. A wkrtce ludzie stan si silniejsi od
smokw. Wynajd bro, za pomoc ktrej z atwoci bd je zabija, jak zwyczajne
zwierzta. Czym wtedy zajmie si taki zaklinacz?
Raido rozemia si.
- Da bg dzie, da i jedzenie.
- A na powanie?
- Zawsze pozostanie jeszcze rodzaj ludzki. Po tym, jak skocz ze zwierztami na tym
wiecie, zostan oni. A jednoroce i smoki, a take inne czarodziejskie stworzenia s i pord
ludzi. Po tym, jak ten wiat przestanie potrzebowa prawdziwych magicznych zwierzt,
nadejdzie kolej na dziwnego czowieka. Takiego, ktry, na przykad, ukada nikomu
niepotrzebne pieni, maluje niepokojce obrazy, wymyla niewiarygodne opowieci. Taki
osobnik te nie jest do koca przystosowany do zwykego wiata i potrzebuje opieki. Kogo,
kto by za niego zawiera umowy, troszczy si o jego sprawy. Pojmujesz, o czym mwi?
-1 niby ja jestem jednym z tych dziwnych stworze?
- Bardzo moliwe, bardzo moliwe...
- A ty mnie podstawie - powiedzia rozalonym gosem poeta. - Strachu si przy tym
najadem...
- Trudno zaprzeczy - przyzna zaklinacz. - Rzeczywicie ci podstawiem. Rzecz
jasna, do najgorszego bym nie dopuci. Niemal na pewno. Poza tym, jestem gotw
zrekompensowa twj uszczerbek. Jak tylko zawrzemy umow z merem, moje moliwoci w
tej kwestii stan si wprost przeogromne. Cika sakiewka, jako zapata za ballad. Co
chciaby oprcz monet?
- Lutni - powiedzia Jaskier.
- Jake bez niej? Dostaniesz. Co jeszcze?
- Najpikniejsz dziewk w miecie.
- Tego nie mog obieca. A i sam nie zechcesz. Mio z obowizku, to nie mio.
Ale jeli ju nie moesz wytrzyma, to moe lepiej zayczysz sobie patnej dziewki.
- Ale najpikniejszej w miecie? Dobrze.
- Jeszcze co?
- Tak... - oczy Jaskra rozbysy, niczym u kota, ktry zobaczy upragnion mysz. - Jest
taki jeden lokaj, ktry wyzwa mnie od grafomanw. Do wszystkich innych obelg ju
przywykem, ale tego wybaczy nie mog. Zatem...


Przeoya Iwona Czapla
Jednooki Orfeusz

...Iyca zaatakowaa nagle, wyskoczya dosownie znikd. Bya duga, czarna i
byszczca. Jej okrga gowa z ostrymi uchwami i odraajcymi kami, funkcjonowaa
niezalenie od tuowia. Zdawao si, e monstrum brak szyi, a czerep trzyma si nie wiedzie
na czym. Na tej pustce zama si ju chyba brzeszczot niejednego bohatera.
Dlatego Geralt ci mocno obok niewidzialnej szyi. Wiedimin musia si przy tym
uchyli przed uderzeniem apy potwora, wyposaonej w ostr pi, zupenie jak u pasikonika,
chocia temu stworzeniu nie suya do letniego cykania.
Brunatna ciecz o mdlcej woni chlusna na traw. Grone koczyny zaamay si.
Drgny par razy i zamary. Poczwara zdecha, lecz nie cakiem: jej gowa wci kapaa
zbami, toczc si po ziemi jak kula.
- Nie pojmuj, czemu nasza starszyzna radzia nie zblia si do tych stworze - rzek
Geralt. - Spluwali na samo wspomnienie. Przeklinali jak przepite gnomy. Okazao si, e to
nic takiego. Prosta sprawa...
- P setki w miech, to nie grzech - stwierdzi Jaskier.
Bard sta teraz obok, chocia wczeniej przezornie skry si w pobliskich leszczynach,
rzekomo by nazbiera orzeszkw.
Geralt zerwa li opianu i dokadnie wytar kling.
- Wieniacy sami mogli da sobie rad - powiedzia. - Tym bardziej, e kosa w tym
wypadku byaby porczniejsza od miecza. Wida maj pienidze na zbyciu... Nawet nie
wypada bra za to zapaty...
- Dobra, bierz trofeum i chodmy po wypat - odpar poeta. - Orzeszkami si nie
najesz.
Nie byo im dane.
Gowa potwora dotoczya si do odcitego tuowia i zacza go akomie poera.
- Hej, jeeli zaraz nie przestanie - zatrwoy si bard - odrodzi si i wojuj z ni choby
do wieczora...
- Nie odrodzi si - owiadczy wiedmin. - Wystarczy przysypa garci piachu lub
bota, jeli wczeniej nie przypalie ywym ogniem.
W tej chwili take zjadany korpus zacz oywa. Piowate apska zawiroway w
powietrzu, tnc czerep na drobne kawaki.
- Przeczuwaem co takiego - oznajmi Jaskier. - Bdzie problem...
Iproblem zaraz si pojawi.
Nie pozosta nawet najmniejszy szcztek poczwary, jak straszono wiejskie dzieciaki,
tylko smuga cuchncej cieczy na trawie.
Wiedmin i trubadur zdumieni spojrzeli na siebie.
- I co z trofeum? - wyjka Jaskier.
Geralt bluzn wizank przeklestw jak przepity gnom.
- To dlatego wiedmiska starszyzna si pieklia! - krzycza. - O to im chodzio! I to
mia na myli Proton Mocarny w Kompendium potworw, okrelajc iyc jako zaliczajc
si w poczet istot zjadajcych same siebie. Pogromca nie ma czego przedstawi
zleceniodawcy.
- Ubey sibja apstenu! - zakl truwer w jzyku elfw.
Przynaj mniej epitafium dla potwora wybrzmiao w Starszej Mowie.
Miejscowy sotys by starym wyg. Nie na darmo przey par lat w wielkim miecie.
cilej w miejskim wizieniu, ale kogo obchodz drobiazgi.
- Tak nie mona, panie wiedminie - rzek, rozkadajc krtkie rczki. - Co tu wasza
mio namiesza. Trzeba przynie zewok ubitego stwora lub jak jego cz. A tak nie ma
dowodu. Byle przybda mgby...
- Bacz na sowa! - krzykn bard.
Poetycka intuicja podpowiadaa mu, e brzczce monety pozostan przy wacicielu.
- Mj przyjaciel wyeliminowa zagroenie wiszce nad wami, o czym sami si
wkrtce przekonacie. Marchwiowy Las jest ju bezpieczny. Naley si nagroda!
Geralt milcza, gdy ustalili po drodze, e kwesti honorarium zaatwi zotousty
Jaskier.
- Byoby to oczywiste - rzek sotys - ale gdzie dowd? Jeli wasze mioci
pomieszkaj tu z nami do zimy, przekonamy si, czy iyca faktycznie ubita. Jak mawia prosty
lud: Udowodnij, e jeste wiedminem!
- Horribile dictu! - jkn bard. - Do zimy! Bez grosza!
- Bdziecie za to mieszka w mojej karczmie - oznajmi wieniak. - Przekonamy si,
ile jest prawdy w tym, e nas ocalilicie. Wypitka w wita darmowa... wsplny dzban dla
wszystkich...
- Afftar vypej jadu! - gronie przeklina truwer.
Niestety ani acina, ani Starsza Mowa nie podziaay na chopa. Nie bez powodu
sdzia w Novigradzie chcia go powiesi, ale si ajdak wywin.
- Nie pozostaje ci nic innego - podsumowa Jaskier - jak przyj moj propozycj.
- Wykluczone - odpowiedzia Geralt. - Nie mamy czym zapaci stranikom u
miejskich wrt. Nie mwic ju o innych sprawach. Nasze konie mog ywi si traw, ale
mnie ciska w odku...
- Pochrup orzeszkw - zaproponowa poeta, wycigajc pen gar w stron
przyjaciela. - Nie proponuj ci gupich pidziesiciu orenw, lecz trzy tysice prawdziwych
dukatw.
-tylko w tym przypadku, jeli zwyciysz w turnieju trubadurw - zauway
wiedmin. - A co do tego mam wtpliwoci. Sam mwie, e bior w nim udzia najlepsi z
najlepszych...
- Aha, a ja to niby grzebi w mietnikach - odparowa poeta z gorycz. - Ja nigdy nie
wtpiem w twoje zdolnoci tpiciela szkodnikw, a ty... Wtpliwoci! To nie po
przyjacielsku!
- To dwie rne sprawy - wyjani Geralt. - Nie powinno si porwnywa zabijania i
tworzenia. Usuwam szkodniki obiektywnie: byy, a teraz ich nie ma. Co innego w Sztuce.
Kady ma o niej wasne zdanie. Nie w kadej tawernie zarobie piewem na dzban piwa, a z
niektrych ci wykopali...
- Bo nie mieli suchu, tak jak i ty - odpar Jaskier. - Kto tam bdzie sdziowa?
Komisja zoona z mieszczan. Adwokaciny i kupczyki. Nie maj swoich truwerw w
Novigradzie. Zaspokoj ich niewyszukany gust. Zagram na nucie lokalnego patriotyzmu. Co
w stylu: Marz o wielkim Novigradzie i mojej w nim przygodzie.... Albo: Sysz,
Novigradzie, zapiewam otobie w balladzie.... Kupi to, gupki!
- Najpierw - zauway Geralt - trzeba wej do miasta. Wyobraam sobie, ile licz za
wejcie...
- Nie ma problemu. Bdzie tam peno trubadurskiej braci, poycz od kogo na poczet
nagrody...
Wiedmin unis do i pokaza Znak Figi.
- Dobrze znam wasze bractwo - oznajmi. - adnej solidarnoci. W yce wody jeden
drugiego by utopi...
- A Essi Daven? - zaoponowa Jaskier. - Od dawna o mnie zabiega...
- Jeli Essi o kogo zabiega - sprostowa Geralt - to z pewnoci nie o ciebie. A w
ogle nie mam co robi w tym miecie. Nie pomog ci w piewie.
- Na sali powinien by cho jeden mj wielbiciel - stwierdzi bard. - Wiemy suchacz
jest tak samo potrzebny poecie, jak tobie wiedmiski medalion! Zawistni rywale zdolni s do
wszystkiego! Zakwasz piwo, na przykad, by zniszczy mj pikny gos albo ebym
przynajmniej ochryp!
- Mam moe jeszcze prbowa twego jada i napojw? - mrukn Geralt. - Jak kucharz
krlewski.
- Bez trudu wyczujesz kad trucizn - rzek poeta. - Podzielimy si nagrod po
poowie.
- Nie ma mowy o nagrodzie - odpar wiedmin. - Dadz j swemu faworytowi, jak
zawsze... Dobrze, jeli dostaniesz cho dyplom uczestnictwa!
- Mwiem ju, e nie maj wasnych piewakw ani wierszokletw - zawoa bard. -
Tamtejsi sdziowie to ciemna masa. Puszcz w kurs swoje klasyczne bajery...
- Wic praktycznie nie masz konkurencji? - zoliwie zapyta Geralt.
Jaskier ciko westchn.
- Jest taki jeden - przyzna. - Z nim moe by trudno...
- Valdo Marx z Cidaris? - podsun wiedmin.
- Zapomnij o tym beztalenciu - warkn Jaskier. - Te mi rywal! Wczoraj jeszcze
moje smutki zdaway si tak odlege.... Faktycznie, wczorajszy trubadur! Jest kto znacznie
gorszy...
- Kim jest ten ndznik? - zainteresowa si Geralt. - A moe ndznica?
- Niejaki Pompejusz Smyk z Movietonu, zwany Jednookim Orfeuszem. Na pewno o
nim nie syszae. Tego Movietonu nie znajdziesz na adnej mapie. A sam chwat niedawno
si objawi. Nie bywaem na jego wystpach, ale poinformowali mnie dobrzy ludzie.
Guchawy grafoman! Pono kiedy wybili mu oko, bo tak niemiosiernie faszowa! Brak
sensu i melodii, a jednak umie oczarowa suchaczy. Pacz i szafy rw! Zasypuj go
prezentami. Ogromny sukces!
- To nie masz si co z nim mierzy - oceni Geralt. - Miej odwag przyzna, e
pojawi si wikszy od ciebie talent. Sam rzeke, e umie czarowa suchaczy...
- I o to wanie chodzi - rzek Jaskier. - Dlatego jeste mi potrzebny.
- Nie widz zwizku - stwierdzi Geralt. - Chyba nie chcesz, ebym tamtego chopaka
po prostu ni z tego, ni z owego, ordynarnie zarba?
- Ugry si w jzyk! - odrzek bard. - Zarbiesz, a potem powiedz, e ci nasaem z
podej zawici... Poeta Jaskier nigdy nie by zawistny! Zdaje mi si jednak, e co nie jest w
porzdku z tym samozwaczym Orfeuszem...
- W jakim sensie?
- A w takim, e czaruje ludzi nie w przenoni, tylko naprawd. Rzuca na nich jaki
urok. A twj medalion... reaguje na kad magi. Zdemaskujesz i oskarysz tego typa o
stosowanie niedozwolonych sztuczek!
- W Novigradzie powinni mie wasnego czarodzieja - rzek Geralt. - Szybciej ode
mnie rozszyfruje oszusta i prdzej mu uwierz...
- Nie ma - odpar poeta, wzdychajc. - W tym wanie sk, e Novigrad nie ma
aktualnie wasnego maga. By kiedy, lecz poszed do wizienia za dugi. Procenty od
procentw procentami goniy. Nic nie wskra magicznymi sztuczkami przeciw prawu
bankowemu. Tacy tam yj ludzie!
- Szczerze mwic, ciebie take mog zdemaskowa - zauway wiedmin. - Twoja
lutnia jest dzieem elfw! Wydobywasz z niej nadludzkie dwiki...
- A czy jest na niej piecztka Made in Elfland? - sparowa poeta.
- No to jedmy - zdecydowa Geralt. - Zawsze to lepsze ni nic. Daj jeszcze tych
orzeszkw...
Zmierzchao. Potka i Pegaz wloky si noga za nog, lecz nie mieli sumienia pogania
wygodzonych wierzchowcw.
- Gdyby si ze mn nie sprzecza - rzek Jaskier - zdylibymy wjecha do miasta
przed zmrokiem...
- Nie chce mi si nawet komentowa - odpar wiedmin, machajc rk. - Nie mamy
ani grosza, rozumiesz? Co mamy zrobi: ebra u stranikw, czy ograbi kogo po drodze?
Lepiej zanocowa tu, na skraju lasu. Nie pierwszyzna...
Wieczr robi si coraz chodniejszy. Bard zatrzs si z zimna.
- Mam ju dosy takiego ycia. Pamitam, e gdzie tutaj powinna by karczma.
Postawili j specjalnie dla tych, co nie zdyli przed zamkniciem bram. Co prawda zdzierali
w niej skr...
- Poprosimy o nocleg w stajni - powiedzia Geralt. - Waciwie, moesz
zaproponowa karczmarzowi swoje usugi piewacze. Moe si zlituje? Ostatecznie to twoja
praca...
- Zobaczymy na miejscu - odpar Jaskier.
Karczm by duy, stary, z lekka przechylony budynek. Niewielka magiczna kula nad
wejciem owietlaa zniszczony, wyblaky szyld: Cukrowany szcz... ostatnie litery nie
przetrway prby czasu.
- To przysmak novigradczykw - wyjani bard.
- Nie narzekaj na brak klienteli - zauway Geralt. - Spjrz, na dziedzicu peno
wozw, furmanek i furgonw. Przywieli towary do miasta, lecz nie zdyli na czas.
Obawiam si, e nie znajdziemy miejsca nawet w stajni...
- Nie kracz, Biay Wilku - sykn dobitnie poeta.
Brauna bya zamknita, tote wiedmin musia uy na sztabie odrobiny telekinezy.
Jedcy wjechali na dziedziniec. Tgie chopisko z hoobl w rkach, siedzce na
wizce siana, ochraniao wozy i stajni. cilej mwic, zdawao mu si, e ochrania... spa
bowiem w najlepsze.
Zsiedli z koni.
- Co cicho w rodku - zwrci uwag wiedmin. - A przecie wozacy zwykli bawi
si gono i wesoo!
- Spili si, wic ucichli - stwierdzi Jaskier. - Zastukaj. Moe nie dadz po bie.
Nie trzeba byo jednak koata, gdy drzwi byy potwarte.
- Tak si skuli - oceni poeta - e zapomnieli si zaryglowa. Wida razem z
karczmarzem...
W karczmie nikt nie spa.
Co wicej, za stoami siedziaa milczc taka kompania, e...
- Bdzie jatka - szepn Jaskier, prawie nie poruszajc ustami.
- Nie kracz, Postrzelony Sowiku...
Gby ponure, nieogolone, pokryte szramami. Zmierzwione kudy. Ludzie, krasnoludy,
gnomy i jeden pelf. Znoszone ubrania. Noe wbite w blat stou. Ogryzione koci na
pododze. I ta cisza...
Oberysta sta za kontuarem. Sw zakazan gb nie ustpowa gociom. Dugie,
obwise wsy mia zawizane pod brod w wymylny wze.
- Co tak stoicie w progu, dobrzy ludzie - powiedzia. - Wejdcie i siadajcie. Ludziska
si przesun... Chopak stajenny zajmie si waszymi komi.
- Co jest nie tak - szepta Jaskier. - Czego tu brakuje...
I nagle spyno na straszne olnienie.
- Oni s trzewi - stwierdzi z niedowierzaniem. - Co do jednego...
Wiedmin drgn, tknity zym przeczuciem, lecz zaraz wzi si w gar. Moe
sprawa si rozejdzie po kociach...
Przyjaciele nie wygldali na oberwacw, a kwesti braku pienidzy mona byo
odoy na pniej. A to, e jeden z przybyszw jest uzbrojonym po zby wiedminem, byo
a nadto widoczne.
- Dziki, karczmarzu - powiedzia Geralt. - Powita zacn kompani. Jestemy
spokojnymi ludmi, cho czasami wojujemy. Ja walcz z potworami, mj przyjaciel za ze
smutkiem i nud. Moe i was rozweseli!
Gocie zahuczeli z aprobat, ale te lekk rezerw.
- Tylko nie za gono - rzek karczmarz. - Nie trzeba nam haasu. Tu sami powani,
spokojni ludzie...
- To wida - oceni bard. - Znajd dla nich powane, spokojne pieni.
- Prosz bardzo - odpar gospodarz. - Wysuchamy twych pieni, ale najpierw
nakarmimy ci do syta, jak naley.
- Dzikujemy - odrzek Geralt. - Tylko wpierw zaprowadzimy konie do stajni. Jak
naley.
Przyjaciele wyszli na dwr. Nie znaleli na miejscu Potki ani Pegaza, usyszeli tylko
znajome renie ze stajni.
- Podejrzanie dobrze nas przyjli - orzek poeta. - To oznacza, e nas otruj albo wbij
n w plecy...
- Nie - zaprzeczy Geralt. - Nie wyczuwam zagroenia, cho zachowuj si dziwnie.
- Rozpoznaj niektrych - wyzna Jaskier. - Franek Cebula i Kandyd Ogryzek to
najwiksi zodzieje po tej stronie Jarugi. Gnomy Kili i Fili to znani maruderzy, powiniene
ich pamita z ostatniej wojny... z
- Czyje wic s te wszystkie wozy? Czyby ograbili karawan i wyrnli kupcw?
ebymy tylko przez nich nie wpadli w kopoty... Lepiej byo zanocowa w lesie!
- Tylko nie to - zripostowa bard. - Mam ochot na dobre arcie. I musz powiczy
przed wystpem w miecie.
- Niech bdzie, jak chcesz - zgodzi si wiedmin. - Nie chc jednak tu rzezi... chocia
mog mnie zmusi do pracy...
Wrcili do gospody. Zwolniono ju dla nowych goci st w kcie, a nawet
przyniesiono jado i dzban piwa.
- Jedz bez obaw - rzek Geralt. - Nie wyczuwam w tym poywieniu trucizny ani
niczego odurzajcego. Nawet tuczonego szka...
Jaskier ju wcina, a uszy si trzsy i niczego nie sysza...
Potem, rozluniony i zadowolony, nastroi lutni i zacz:
Przede mn daleka droga, cieka ciernista i sroga.
Wdrowcze, o pomoc nie bagaj, Gupi, kto ci pomaga!
Karczmarz zakaszla gono i Jaskier przerwa piew.
- Bez urazy, panie piewaku - rzek basem gospodarz - lecz powiedziaem ju, e
takich pieni sucha nam si nie godzi. Tutaj ludzie solidni, a nie jaka hoota. Pragn
czuych pieni o kraju rodzinnym, mioci dziewiczej i mskiej przyjani. Albo o tym, jak
najdrosza matka czeka pod brzzk na synka. Tylko eby syn nie wraca z wizienia, lecz bi
si dzielnie za ojczyzn... Inaczej, co o nas poczciwi ludzie pomyl!
- O, takiego materiau mam pod dostatkiem! - zapewni wesoo bard i znw pooy
zrczne palce na strunach.
- No widzisz, a tak si bae!
Nikt im nie zatru jedzenia ani nie zamordowa we nie. Co wicej, w mieszku poety
wreszcie co zabrzczao! A ich konie nakarmiono owsem i jczmieniem!
- Nikogo si nie baem - zaprzeczy wiedmin. - Po prostu nie lubi zabija ludzi.
Nawet takich jak oni.
- Maj tutaj melin - oceni Jaskier, siodajc Pegaza. - Nie chc si ujawnia, nie
ycz sobie rozgosu. Pod twj miecz te si nie pchaj. Mwiem, e jako to bdzie!
- Mimo wszystko to dziwne - stwierdzi Geralt. - Na co im te puste wozy? Nie jechali
kupowa soli, to pewne! Nie ufam temu, co mwi karczmarz. Nawet piwa nie pili...
- A co nam do tego! - zawoa poeta. - Udao nam si wszystko po dobroci i nad czym
tu duma! Niech si teraz wzajem pozarzynaj, nie bd po nich paka. Wiemy, czym si
kocz takie zebrania...
Stranicy bramni zainkasowali odpowiedni apwk (jej wysoko sprawia, e
wiedmin i bard jknli unisono), yczyli powodzenia, a nawet wymienili nazw gospody, w
ktrej zbierali si uczestnicy turnieju piewaczego.
W Novigradzie byo mnstwo gospd, nie mniej ni bankw, lombardw i kas
poyczkowych. Budynki byy obszerne, wysokie, od trzech do piciu piter. Owych
jednostajnych budowli nie zdobiy jednak adne sztukaterie wok okien, ani wesoe barwy,
ani jaskrawe szyldy. Nawet koatki u drzwi byy proste i niewymylne.
Bliniacze, podejrzanie ciche place targowe z rwnymi rzdami kramw, szare sklepy,
spichlerze, baraki... Szubienice, szafoty...
- Nie rozumiem, po co tutejszym mieszkacom ten truwerski festiwal - rzek Geralt,
gdy minli kolejne architektoniczne paskudztwo. - Jak kwiatek do koucha...
- Wanie po to, by wywyszy si ponad inne miasta - odpar Jaskier. - Niemio im
sysze o sobie: handlarze i lichwiarze, plugawe plemi... Brakuje im pikna, wic ufundowali
cenn nagrod! A nam, kapanom sztuki, w to graj! Nie marud zatem. Chc pieni, bd je
mieli. Szkoda, e nie umiem malowa. Ciekawe, ile daj za efektowny bohomaz...
- A ja i tak nie mam tu nic do roboty - stwierdzi Geralt z westchnieniem. - Nie ma
potworw ywicych si pienidzmi.
- W zasadzie peno tu takich - oceni bard - lec nie z twojej dziedziny.
Gospoda zwaa si Novigradzki Parnas i bya chyba najwiksza w miecie.
Zameldowano w niej przybyszw, wydano im kwity za konie i bro, ktr trzeba byo odda
w depozyt.
Geralt wyrazi wtpliwo w kwestii swojego miecza, czy mona powierzy tak cenn
bro w obce rce.
- Na lito, panie! - zawoa oburzony urzdnik. - Odpowiadam za kady zaginiony
guzik u gocia, a c dopiero za miecz! Tu nie Esgaroth ani Petluria! Stranicy w bramach
maj dobr pami do twarzy, aden rzezimieszek nie wejdzie do miasta, nie mwic ju o
gorszych zbirach... To Novigrad, moi mili! Surowe prawo!
Prawo to prawo.
Podwjna izba (Jaskra zakwaterowali bezpatnie jako uczestnika konkursu) nie bya
zbyt komfortowa, ale mona si byo umy w kamiennej wannie, a z jednego kranu leciaa
nawet ciepa woda!
- Novigrad to cywilizacja - oceni poeta - a nasze wspzawodnictwo to kultura.
Istotna rnica...
Oporzdziwszy si, przyjaciele zeszli do gwnego holu. Toczyo si w nim sporo
trubadurw. Dwiczay struny i kielichy, miechy i przyjacielskie powitania...
- Hipokryci - rzek pogardliwie Jaskier. - Najchtniej rzuciliby si sobie do garde, ale
teraz tylko: drogi kolego, utalentowany druhu... Zwa, e wszyscy mi zazdroszcz! Ani
jednego szczerego czowieka!
Jak si okazao, istotnie wszyscy zazdrocili, lecz wcale nie Jaskrowi.
- Valdo, przyjacielu! - woa jeden z poetw, ciskajc ponurego brodacza w grubo
dzierganej kurcie. - Zawsze mwiem, e jeste niesamowicie utalentowany! Jeste godzien
gwnej nagrody, mwi to prosto z serca!
- Nie jestem godzien - odpar brodacz, wzdychajc. - Jest na tym wiecie wikszy
artysta ode mnie. I od ciebie zreszt te, choby by nawet geniuszem. Do diaba z
geniuszem! Poszedem na prb tego Pompejusza Smyka z Movietonu. Zajmuje niedaleko
wasny pawilon. Moe sobie na to pozwoli, parszywiec! To, co tam wyczynia ten pokraka
jest wprost nie do opisania! To ponad ludzkie pojcie! Cay jeste pod urokiem, we wadzy
tego obdarowanego przez bogw szczeniaka... Proste, chwilami wrcz chropawe wiersze tego
ajdaka sugeruj inne, wysze treci, melodia pocztkowo wydaje si prymitywna, lecz czuje
si w niej tak gbi, e...
Wida byo, e sowa pochway przychodz Valdo Marksowi z Cidaris z ogromnym
trudem.
- Do tego jeszcze podlec nie piewa penym gosem! Raczej podpiewywa. Boj si
myle, co bdzie na koncercie tej jednookiej ropuchy! - zakoczy smtny brodacz swj
specyficzny panegiryk.
- Ars longa, vita brevis - przytakn smutno Jaskier.
W tej chwili rzucia si Geraltowi na szyj szczuplutka blondynka.
- Essi! - zawoa wiedmin. - Mio ci widzie.
- Mnie take - powiedziaa Essi Daven. - O, Jaskier te tutaj! Biedak! Przywykam ju
do dyskryminacji ze strony tpych samcw, ale on take niczego nie wskra, cho jest
szalenie utalentowany! Jednooki pikni z Movietonu sprowadzi nas wszystkich do jednego
szeregu. Jestem gotowa... Jestem gotowa dla niego na wszystko! Na kade szalestwo, drodzy
koledzy!
- Ja krevedko! - zakl siarczycie Jaskier.
Wielu go zrozumiao, jak to zazdronicy zazdronika.
- Nie pjdziesz do tego pawilonu - owiadczy Geralt. - Nie masz nic do roboty na
jego prbie. Specjalnie daje si podglda i podsuchiwa konkurentom, eby im rce opady i
gos.odebrao...
- Chyba masz racj - rzek z westchnieniem poeta. - Nie naley od razu nastawia si
na przegran. Wlez lepiej do tego kamiennego koryta i pomarz o nadchodzcym sukcesie...
- Przy okazji si wykpiesz. Czerp penymi garciami ze zdobyczy cywilizacji -
doradzi wiedmin. - A ja pjd na zwiad...
- Bez miecza? - rzek Jaskier z powtpiewaniem.
Geralt, zamiast odpowiedzi, pokaza Znak Sza.
Jaskrowi przynio si, e dosta zasuenie pierwsz nagrod, a Jednooki Orfeusz
zosta wygwizdany przez kompetentn publiczno i zmuszony do ucieczki. Zwycizcy
wrczono ogromny, zdobiony klejnotami trzos. Czujni konkurenci zbliyli si do triumfatora,
by rozdzieli sum po koleesku. Podeszli z pustymi butelkami, szczypcami kominkowymi i
taboretami, bo przecie musieli zda bro przy wejciu.
Wiedmina nie byo akurat pod rk. Pewnie zdradziecka Essi Daven zawloka go do
swego pokoju.
Jaskier biegnie przez Novigrad, przyciskajc do drcej piersi ciki mieszek, za nim
za pdzi banda zawistnikw z wrzaskiem: Podzieli po rwno!. Jaskier miota si zaukami,
stuka w cikie bankowe wierzeje, wzywajc pomocy. aden z tchrzliwych novigradzkich
bogaczy nie otwiera drzwi...
W kocu piewak dostrzega otwarty waz do kanau. W brudnej wodzie odbija si
ksiyc. Jaskier skacze w d bez namysu...
Jak to moliwe, e ton? Jestem przecie wietnym pywakiem! - myli nieszczsny
bard...
Silna do chwyta go za wosy...
- Zachysnby si, idioto! Nie mona ci zostawi nawet na chwil! - krzykn
wiedmin. - Twoi koledzy na pewno pniej powiedzieliby, e utopie si przed wystpem,
bo wreszcie uwiadomie sobie swj brak talentu!
Na te ostre sowa Jaskier momentalnie oprzytomnia, wylaz ze zdobyczy cywilizacji i
owin si przecieradem.
- I co? - zapyta. - Wyczue magi? Jeste gotw zdemaskowa tego ndznego
Smyka?
Geralt zastanowi si chwil.
- Nie w pierwszym odczuciu. Amulet chwilami podrygiwa, jakby przeskakiwaa
przez niego iskra. Jaka za magia. Twj koleka Valdo powiedzia jednak, e na prbie
Jednooki Orfeusz nie piewa penym gosem, nie ujawni wszystkich atutw. Wyglda na to,
e przyapa go na gorcym uczynku mona tylko w trakcie wystpu. Przepij si pki co, a
ja si skoncentruj...
- Swoj drog, mona spuci z wanny brudn wod i nala wieej - powiedzia
poeta. - Jest tam taki specjalny korek...
- Zauwayem - oznajmi wiedmin. - Jednak jest jaki poytek z tych bankierw...
- Mylaem, e wybuduj na festiwal specjalny pawilon - rzek poeta. - Na cae
stulecia! Jasny, przestronny, z tak chytrze zbudowan kopu, eby nawet szept ze sceny
wszdzie dociera... Ale nic z tego! Poskpili grosza!
Novigradzcy bankierzy faktycznie znaleli proste i ekonomiczne wyjcie: ustawili na
Placu Wzajemnego Kredytu ogromn bud kryt brezentem. Napis nad wejciem gosi:
Pompejusz to nasz Orfeusz!.
Pod dachem stay proste drewniane awy, wcale nie nowe, tylko przytaszczone z
okolicznych targowisk. Handlowa mona i na stojco!
- Wielu miao nadziej, e bdzie to doroczny festiwal - dodaa Essi Daven uczepiona
ramienia Geralta. - A okaza si jednorazowy. Jutro rozbior ten cyrkowy namiot, bo
sprzedali ju brezent dla nilfgaardzkiej floty wojennej.
- Poszli po rozum do gowy - przytakn Jaskier. - Cakiem niepotrzebnie.
- Powinienem si w pierwszym rzdzie - stwierdzi Geralt - eby od razu wskoczy
na scen, chwyci samozwaczego Orfeusza za konierz i oskary publicznie...
Zamiar wiedmina nie powid si. Najbliej estrady stao par rzdw foteli
zarezerwowanych dla najwaniejszych goci. Ju rozpieraa si w nich miejscowa elita:
bankierzy, kupcy, adwokaci, sdziowie i jurorzy trzymajcy w rkach drewniane tabliczki do
punktacji.
Od kompanii zasiadajcej w Cukrowanym szcz... rnili si czyst, starannie
pozapinan odzie, gadko ogolonymi licami, a take towarzystwem maonek, dzieci i
krewniakw.
- Pociesz si, Jaskrze - powiedzia Geralt. - Ci ludzie nie nagrodz Pompejusza
Smyka. Nie pozwol wynie poza muiy miejskie ani miedziaka. Na przykad obci
zwycizc zapat za wynajem miejsca albo kosztami reklamy... Musz jednak znale dla
siebie odpowiednie miejsce!
Wiedmin uoy palce w Znak A Psik, lecz ku jego zdumieniu nikt z miejscowej
socjety nie zareagowa na ow prost magi.
Biay Wilk musia usi na awce uczestnikw, midzy Jaskrem a Essi Daven. Wok
rozchodziy si nieskadne dwiki miedzianych i srebrnych strun, bo artyci stroili
instrumenty.
Uderzenie w gong obwiecio pocztek imprezy.
Pierwszy wyszed na scen Valdo Marx, odwieczny rywal Jaskra.
- Ma pecha, biedaczek - obudnie wspczu bard. - Otwiera turniej poetycki to tak,
jakby w ogle nie wzi w nim udziau. Publiczno od razu o tobie zapomni. Lepiej mi si
powiodo, wystpuj jako dwudziesty smy. Na koniec wystpi ten upir z Movietonu. Nie
ma si do czego przyczepi, osobicie losowalimy!
- S sposoby na losowanie - owiadczy wiedmin. - Na przykad potrzyma
konkretn pytk z numerkiem w lodzie albo przeciwnie, podgrza... Pompejusz pierwszy
wkada rk do worka?
- No tak - przyzna Jaskier. - Swoocz ma szczcie.
- A przecie dawniej szczcie byo przywilejem gupcw - zauway Geralt.
- O tempora, o mores! - przytakn Jaskier.
Nikt prawie nie sucha recitalu, wszyscy wok rozmawiali, przeszkadzajc
utalentowanemu koledze na estradzie.
Valdo Marx z Cidaris ze zoci rozwali lutni o scen i cisn jej szcztkami w
bankierw, po czym oddali si z godnoci. Jaskier szyderczo zaklaska.
Geralt przysn w trakcie pitego wystpu. Nawet goniejsze czasem oklaski nie
zdoay wyrwa go z odrtwienia. Ockn si tylko na chwilk, by przepuci Essi w paradnej
sukni z niebieskiego jedwabiu, przyciskajc do piersi niewielk cintryjsk gitar.

Wiedmin nawet z uwag wysucha jej ballady Mj biay ko w malinowym
czapraku, po czym znw si wyczy.
Ponownie oywi si, gdy na scen wyszed nilfgaardzki tercet aba z Nierdzewnej
Stali w czarnych kominiarkach i rkawiczkach. Po deskach scen spyny kby
mierdzcego, gstego dymu, po to by zaskoczy czym widzw, bo repertuar by niezwykle
mczcy: przybysze z pnocy piewali a cappella gronymi basami, czynic wraenie, jakby
mieli za chwil wszystkich wymordowa.
- To prawdziwe straszyda. Wszyscy trzej! - mrukn. - Jaskrze, czy co takiego jest u
was dopuszczalne?
- Nie haasuj - ostrzeg poeta. - Nie rozpraszaj si. Zbieraj siy do najwaniejszego
czynu. We lepiej chusteczk i otrzyj zy panience...
Przysza wreszcie kolej na Jaskra. Potrzsn ramieniem wiedmina i nakaza mu:
- Klaszcz jak naley! W tobie caa nadzieja! Jestem tu primus inter pares!
Geralt zawsze by wiernym druhem. Nawet troch poczarowa, by wywoa wiksz
owacj, wyginajc palce w Znak Klak. Wystarczya odrobinka magii, bo Jaskier piewa jak
w transie, a lutnia elfw to w kocu nie jednostrunowiec grskich gnomw!
Lecz co tu duo gada, Poecie co nakaza, Nie moe ani jeden krl!
Tak zakoczy sw niepokorn Ballad o wolnoci sowa, zebrawszy gorce brawa.
Geralt pomyla, e poeta ma realn szans wygra ten dziwaczny turniej trubadurw i
jest faktycznie najlepszy.
Pompejusz Smyk samym jednak pojawieniem si rozwia wszelkie iluzje. Publiczno
poderwaa si jak jeden m, ledwie wszed na scen artysta z nieznanego nikomu Movietonu.
Nowy Orfeusz rzeczywicie by jednooki. Nie wyglda na piewc romantycznej
mioci. Zmierzwiona czupryna, brzowa szczecina na policzkach, szeroka szczka...
Skrzana kurtka z frdzlami, wysokie buty z wyogami...
Wszyscy poprzednio wystpujcy truwerzy piewali na stojco, lecz dla Jednookiego
przyniesiono taboret i nie tylko. Pompejusz Smyk zasiad ciko. U jego ng asystenci
ustawili spory bben i perkusj. Paeczki do bbna i talerzy wprawiane byy w ruch
specjalnymi pedaami.
Na kolanach Smyka spoczyway niewielkie gle, a do nich doczona bya
skomplikowana konstrukcja, sigajca ust artysty, gdzie przymocowane zostay trbka, roek,
fletnia Pana i pastusza fujarka.
Jednym sowem, wszystkie typy instrumentw: strunowe, dte i membranowe.
- No, no - mrukn Jaskier - zobaczymy, jak sobie da rad z t orkiestr...
- Piosenka o dalekiej drodze - oznajmi Smyk silnie przepitym tenorem.
Przebieg palcami po strunach, uderzy w bben, brzkn talerzami i zacz:
Szkoda w domu wyciera gacie, Na wiat popatrze macie!
Ruszajcie, baby, chopy i dzieciaki
Za mn na dalekie szlaki!
Publiczno osupiaa, a prawdziwy poeta Jaskier zawoa:
- Nieskadne rymowanki, godne nawalanki!
Par osb zachichotao. Essi Daven piychna wzgardliwie: znalaz si kpiarz!
piewak nie zaszczyci zuchwalca spojrzeniem, wygra na fletni gam i zad w
trbk. Wyszo mu to okropnie.
Jeszcze wczoraj Geralt, cho pozbawiony suchu muzycznego, skonstatowa, e ten
czowiek nie umie gra ani piewa, a such ma znacznie gorszy od wiedmina.
W kocu Jednooki Orfeusz dorwa si do pastuszej fujarki...
1 nastpi cud.
Smtny dwik musn uszy kadego, wprawi w drenie bbenki suchowe...
I od razu dla wszystkich stao si jasne, e nie ma po co siedzie w tej okropnej
budzie, e na zewntrz jest przepikna pogoda, e dom rodzinny, kantor lub warsztat to istne
wizienie, rodzina cikimi okowami, a w nogach buzuje niepohamowana, radosna moc i
trzeba, trzeba koniecznie i za tym wysannikiem z innego, lepszego wiata w niewiadom,
bezkresn dal...
- Tak, tak! - powtarza Jaskier, szeroko otwierajc szkliste oczy. - Jak mogem
wczeniej tego nie zauway? Nie byem wdrownym bardem, tylko marnym domokrc w
porwnaniu z tym najwikszym piewakiem wszech czasw i narodw! W drog, Geralcie!
W drog, Essi! Przed nami nieskoczono!
Poeta nie zauway wielu rzeczy. Na przykad tego, e ciki medalion z wilczym
bem na piersi wiedmina unis si, ustawiajc acuch rwnolegle do ziemi, a w kocu
podskoczy do gry!
Co oznaczao, e magia przekroczya wszelk moliw skal.
Nawet Geralt wsta i ruszy wraz z innymi do wyjcia. Oprzytomnia dopiero na
zatoczonym placu.
Jednooki Orfeusz zostawi instrumenty na estradzie i prowadzi pochd grajc wci
na fujarce.
Ze wszystkich domw wolnego miasta Novigradu wybiegali ludzie: rachmistrze,
kasjerzy, rzemielnicy, kobiety z gromadkami dzieci. Stranicy porzucali swe posterunki,
ustawiali si trjkami i wybijajc rwny rytm na bruku, doczali do procesji.
Pochd zamykay gsi domowe i bezdomne psy.
Geralt zgubi w tumie Jaskra, tylko Essi, odrzuciwszy gitar, cigle trzymaa si
ramienia wiedmina, powtarzajc:
- Prawda, e jest cudowny? Prawda, e jest cudowny?
Rzeka ludzi wypyna przez bram, zabierajc po drodze wartownikw apwkarzy i
suna dalej drog. Jednooki Orfeusz oglda si co pewien czas, potem znowu podnosi flecik
do ust i przedziwna melodia wlewaa w suchaczy nowe siy...
Potem Pompejusz Smyk zszed z traktu i poprowadzi ludzi przez k.
- Ludzie, dokd idziecie?! - krzycza Geralt. - Zatrzymajcie si! Tam jest bagno!
Ciemne trzsawisko! Kikimoiy!
Nikt go nie sucha.
Wyrwa si z tumu, w ktrym byli ju pierwsi przewrceni i zadeptani. Bieg obok,
woajc:
- Oto gdzie si podzia flet Szczuroapa! Na to czekali zbje w karczmie! Do tego
potrzebne im fuiy! I dlatego ten otr woy wysokie buty!
Wiedmin przyspieszy kroku i dogoni Pompejusza Smyka z Movietonu, zwanego
Jednookim Orfeuszem.
- Maj serca z kamienia! - oburza si Jaskier nastpnego dnia. - Uratowalimy ich
miasto, nie dalimy spldrowa bankowych skarbcw, uchronilimy domowy dobytek,
pomoglimy schwyta zoczycw, ktrzy ju adowali upy na wozy! A co tam pienidze i
inne duperele! Ocalilimy ludzi przed trzsawiskiem! Byy tam rwnie dzieci! I oto
wdziczno!
- Sam bye w tumie zauroczonych mieszczan - rzek wiedmin. - Te mi wolny
poeta. Poszede za pierwszym lepszym... Wasze szczcie, e chocia ja zachowaem
trzewy umys. Dopiero gdy odebraem waszemu boyszczu fujark... Cho waciwie masz
racj. Nie ma co oczekiwa wdzicznoci od groszorobw.
Geralt gnit z roztargnieniem w palcach kawaek pergaminu. w dokument dawa
posiadaczowi doywotnie prawo do bezprocentowego kredytu w kadym banku, lombardzie
lub kasie poyczkowej wielkiego Novigradu. Nic wicej.
- Posuchaj - odpar Jaskier. - A gdyby tak zamieni sowo bezprocentowy na
bezzwrotny? Wiesz, jak potrafi podrabia dokumenty!
Wiedmin zachichota.
- Kto uwierzy w prawdziwo takiego kwitu? Bezzwrotny! Oczy im wyjd na
wierzch! Podzikuj, e udao mi si wywalczy fundusz festiwalowy od tych wyrodkw...
- Aha - odpar poeta. - Wywalczye i podzielie midzy wszystkich uczestnikw. A
przecie, wedle zasugi, naleaa mi si jaka premia!
- Oczywicie, przyjacielu - potwierdzi Geralt. - Jeste przecie, kolego, wielce
utalentowany! Co do mnie, chc si jak najszybciej wydoby z tych brudw. Dlatego
zabierzemy si std jeszcze przed witem. Nie mam ochoty oglda efektw miejscowej
praworzdnoci...
Nie udao im si jednak tego unikn. Kiedy o brzasku przejedali przez bram
miejsk, novigradzka praworzdno ju zadziaaa. Chcc nie chcc, ujrzeli jej efekty.
Sdziowie podzielili bandytw na szczciarzy i pechowcw. Szczciarzy powiesili,
pechowcw wbili na pal. Stracili wszystkich: ludzi, krasnoludy, gnomw maruderw i
jednego pelfa.
Gowa Pompejusza Smyka zostaa przygwodona nad bram. W zdrowe oko wbito
kawaek czarodziejskiego fletu.
- Szkoda - powiedzia wiedmin. - Nie dowiedziaem si, skd Jednooki Orfeusz wzi
ten legendarny artefakt. ledztwo zostao utajnione, pojmujesz... Zawsze to samo:
sprawiedliwoci stao si zado, a i tak chce si rzyga.
- Pereat mundus et fiat iustitia - podsumowa z westchnieniem poeta. - Swoj drog,
jak si ustrzege czarodziejskich fluidw?
- Po pierwsze, jak wiesz, brak mi suchu - wyzna Geralt.
- Po drugie osoniem si.
- Czym?
- Tym - odpar wiedmin, skadajc palce w Znak Fuck You.

Przeoy Witold Jaboski
Lutnia, i to wszystko
- Jaskrze...
Essi podrzucia na doni kamyk i cisna pasko na wod, tak e zakrci si wok
wasnej osi i podskoczy par razy, pozostawiajc na powierzchni seri drobnych,
rozchodzcych si krgw.
- Chocia mnie nie okamuj. Jaki z ciebie wicehrabia?
- Jestem wicehrabi, Pacynko.
Jaskier szpera w szorstkim przybrzenym piachu, szukajc odpowiedniego kamyka.
W szczelinach midzy wikszymi kamieniami staa woda. Niedawno skoczyy si sztormy i
fale obficie zaleway wygadzone wiatrami zielonkawe bryy. W kauach, cieplejszych ni
morze o tej porze roku, pawia si i pezaa rozmaita morska drobnica. Raczek bokopaw
uszczypn go w palec i Jaskier nerwowo szarpn doni.
- Mj tatko by hrabi i jestem najstarszym synem, czyli wicehrabi.
- Wiesz to od matki?
- No tak... hm...
- No to w najlepszym razie jeste nieprawym synem hrabiego.
- Jak to nieprawym? Na pewno by mnie uzna, gdyby, hm... pozna. Zreszt, ze strony
matki te jestem wicehrabi, Pacynko.
Jaskier znalaz wreszcie odpowiednio paski i gadki kamyk.
- Moja mama bya najstarsz crk pierworodnego syna starego hrabiego. Babcia bya
pokojwk janie pani.
- Bajdurzysz, Jaskier. Prawdziwy z ciebie bajarz.
- I tu si mylisz, Pacynko - zaprzeczy agodnie Jaskier.
- Wzili potajemnie lub. Babcia Luiza i pierworodny starego hrabiego. Mamuka do
dzi przechowuje akt zawarcia maestwa w wityni Melitele, bardzo wygnieciony... A
stara hrabina bya prawdziw poczwar... Przypara moj mod babk do muru i w kocu...
- Dziewczyna zmika? - zasugerowaa Essi.
Siedziaa na piasku i wymachiwaa w powietrzu dugimi botkami z klamerkami w
ksztacie kwiatw.
- Tak! - zawoa Jaskier, dumny z tego epizodu rodzinnej biografii. - Dokadnie!
Nienawidzia jej modoci i urody. Potem hrabiostwo znaleli dla swego synalka modziutk i
tuciutk skarbonk, a moj biedn mam, bezbronn kruszyn podrzucili do wityni
Melitele w wyszywanych srebrem pieluszkach! Mody panicz, cho zdemoralizowany przez
okrutnych i bezdusznych rodzicw, zdy1 potajemnie podrzuci w powijaki...
- Jaskrze - odpara z westchnieniem Essi, zdejmujc z lewej brwi niesforny kosmyk,
dziki czemu modzieniec ujrza niebieskie oczko, przymruone, podobnie jak drugie, od
ostrego soca. - Pieluszek nie wyszywa si srebrn nici. Za ostra. Nie wchania wilgoci.
Byyby odparzenia i zapocenia.
- No, znaczy... najpierw zawinli j w co trzeba, a pniej...
Jaskier te zmruy oczy, zgrabnie si zamachn i jego kamyk zataczy na falach,
pozostawiajc gbsze i dusze lady ni aosny rzut Essi. Wygldao to tak, jakby po
wodzie przeszed kto niewidzialny, o ktrym w Mariborze opowiadano mnstwo bajek.
- Po prostu twoja eska linia bya, hm... saba od pocztku - ocenia, wzruszajc
ramionami. - Uznana za niepodan. Zwaszcza w wyszych sferach, Jaskrze. Z powodu
snobizmu, jednym sowem. I wanie z tego wzgldu...
- Nie obraaj mojej babuni - wtrci na wszelki wypadek Jaskier. - Ani mateczki.
- W Wyzimie - podja, z irytacj odsuwajc z czoa nieposuszny pukiel - znaam
pewnego doktora... Damy waliy do drzwiami i oknami. Wiesz, takie z dziwnymi,
wyszukanymi chorobami, ktrych absolutnie nikt nie potrafi wyleczy. Zgadnij, co z nimi
robi? Kad na kozetk i...
- Reszt znamy? - zasugerowa domylnie Jaskier.
- Rozmawia z nimi, Jaskrze.
- Tylko rozmawia? I tyle?...
- I tyle. Tumaczy im, e te ich nieznone migreny i inne objawy spowodowane s
gbokimi psychicznymi traumami z wczesnego dziecistwa. Na przykad karmicielka za
wczenie odstawia je od piersi. Albo za pno. Albo matka nie kupia dziecku lodw i
jeszcze daa klapsa... Pacjentki na kozetce opowiaday o swoim dziecistwie, o pierwszym
laniu, jakie dostay i takie rne...
- No i co? - zaciekawi si Jaskier. - Wracay do zdrowia?
- Wyobra sobie, e tak! Zgarnia fors garciami, wrcz opatami. Nawet nocnik mia
zoty, inkrustowany koci soniow. A przecie nie by magiem, Jaskrze!
Skin gow w zadumie.
- Kobiety lubi, jak si z nimi rozmawia. Zwaszcza o ich dziecistwie. Szczeglnie te
leciwe... jak by to powiedzie... w wieku przekwitania. Sowem, jego klientel byy starsze
panie. A skd wiesz, jaki mia nocnik?
- Nooo - zmieszaa si Essi, podrygujc nerwowo noskiem bucika - czystym
przypadkiem... Wracajc do traumy z dziecistwa, zawsze zastanawiaam si, dlaczego jeste
tak beznadziejnie zepsutym, egoistycznym osobnikiem? To wszystko przez cikie rodzinne
dramaty. Ucieke od nich w wiat muzyki i, szczerze mwic, sabych, szalenie wtrnych
pieni. I to twoje bezwzgldne, tak, Jaskrze, naprawd bezwzgldne traktowanie kobiet.
Powiedziaabym nawet, instrumentalne...
- Nieprawda.
Jaskier pogrzeba w kauy, lecz nie znalaz kolejnego kamyka.
- Ubstwiam was, Pacynko, t... wieczn kobieco. Niepojt potg kobiety. Zwa
na to, e kocham kad z was. Praczk o spierzchnitych doniach, pomywaczk, dziwk,
markiz. Co w tym zego?
- Typowa ignorancja - odpowiedziaa chodno. - Choby jedna z ostatnich twoich
piosenek o nieznajomej dziewczynie w spelunce, przechadzajcej si wrd pijakw, to
kompletny bana. - Zmarszczya nieskazitelny nosek. - Nie czujesz tego? Przyznaj, Jaskrze!
Pachnca perfumami i dymem... Tfu!
- Prawdziwe arcydzieo, Pacynko - stwierdzi cakiem powanie - powinno by nieco
banalne. Chcesz wiedzie, dlaczego zostaa, hm, artystk drugiej kategorii? Gubi ci dobry
gust. Raczej w ogle sam fakt jego posiadania, a to znaczy...
- To komplement, czy zarzut? - spytaa kwano, ukadajc wygodniej lutni na
podoku.
- Gorzka prawda, Pacynko. Chocia, jak na kobiet, sporo osigna. Choby ta twoja
ballada, jak on wchodzi po schodach, a ona czeka i ze zdenerwowania nakada rkawiczk nie
na t do... Wiesz, e co w niej jest. Moesz jeszcze osign sukces. A wracajc do
szlacheckiego pochodzenia... mao mnie obchodz tamte niewczesne tytuy. Moi przodkowie,
elfy...
- Ach tak, jak mogam zapomnie. Elfy.
- Droga Essi, na pierwszy rzut oka...
- Na pierwszy rzut oka wida, Jaskrze, e jeste babiarz ielegancki ajdak.
Nie zamierza si sprzecza. Przekomarza si tylko, by sprawi przyjemno Essi. Jak
za dawnych, dobrych czasw, gdy wszystko byo przed nimi, a oni byli modzi, godni i
utalentowani. Wszyscy przyjaciele jeszcze yli. Nawet wrogowie. Z tym, e Jaskier zawsze
by babiarzem i eleganckim ajdakiem.
Od morza nadcigay chmury cikie jak namoky wojok. Rozlane po wodzie wiato
stao si szarawe, przymione i Jaskier pomyla z roztargnieniem, e takie wiato mona
opisa w balladzie. Co w rodzaju: Nad wod rozlewaa si zorza koloru starego srebra.... A
jaki rym? ebra? Biodra? Wiadra? Wiatru? Wiatr byby nieco banalny. Co jak agli i w
dali. Bana jest oczywicie dobry, ale nie do tego stopnia.
W dali istotnie, niczym pajk na nitce, wynurza si zza horyzontu aglowiec. Wida
ju byo kadub. Jaskier przyjrza mu si z uwag.
- Spjrz, Pacynko - powiedzia w kocu - czy nie taki, jak twj...
- Ten holk?
Essi przyoya do oka zwinit na podobiestwo lunety do.
- Ten kog - sprostowa Jaskier. - Najwysza pora nauczy si odrnia... Holk jest
zazwyczaj jednomasztowcem. Dobry statek handlowy powinien by solidny. Ten ma trzy
maszty. Pochylony w stron dziobu to fokmaszt z kwadratowym aglem, dalej grotmaszt te z
kwadratowym i bezanmaszt z ukonym. Wyporno okoo piciuset ton, zanurzenie mniej
wicej trzy metry, szeroko... typowa dla takich wymiarw. Myl, Pacynko, e niedawno
zmieni specjalizacj, wczeniej pywa w konwoju. Widzisz lawety armatnie? Oczywicie,
nie widzisz.
- Daj spokj, Jaskrze, ty te ich nie widzisz.
- Dalekowzroczno elfw, Pacynko. Wiesz dobrze, e potrafi wypatrze na piset
krokw wiewirk. Odziedziczyem to po dalekich przodkach, wraz z absolutnym suchem
muzycznym i czystym gosem, wci czystym, bez wzgldu na prby, jakim go
poddawaem...
- Pochlebiasz sobie, Jaskrze.
Essi wstaa, szybko poprawiajc jasnoniebiesk, niegdy lazurow sukienk. Jej skraju
uczepia si odyka wodorostw na podobiestwo koronki.
- Tak, pochlebiam - zgodzi si gadko.
Take wsta. Piro na przepiknym aksamitnym berecie wystrzpio si. Trzeba
bdzie w ogle zaj si garderob, pomyla mimochodem. Wdowa po burmistrzu
nieobojtna jest muzyce i innym sztukom, a dla takich dam, bratnich dusz, Jaskier mia par
gotowych rymowanek, wystarczyo podstawi waciwe imi...
- Trzeba i.
Essi nie patrzya na Jaskra, tylko na szary piach. W miejscu, gdzie woda uderzaa o
lini przyboju i cofaa si, zostaway szarawe, drgajce na wietrze kbki piany, piasek by
bury i wilgotny, mewy i wrony grzebay w grudkach mocno pachncych wodorostami z
nadziej znalezienia czego smakowitego.
- Ucieszy si, jeli ja...
- Essi...
Jaskier take nie patrzy na ni, tylko na pian. Od historii z ksiciem Aglovalem i
schodami wiodcymi w gbin, nie przepada za morzem. Wczeniej te zreszt niezbyt
lubi, nawet jeli w portowych tawernach i bogatych domach wypiewywa na chwa
swobodnego ywiou. Jaka moe by swoboda, skoro wok peno wody?
- Czy jeste przekonana, e...
- Wiedziaam, e w kocu to powiesz!
Znw z irytacj odgarna kosmyk z twarzy, odsaniajc bkitne oczko, nie gorsze od
drugiego, cay czas widocznego.
- Tak, jestem przekonana! Jak najbardziej! Zbyt dugo ju na to czekaam! Zbyt dugo
byam egoistk, a teraz mog przynajmniej uszczliwi porzdnego czowieka... Ju nie
myl tylko o sobie, lecz o nim! To dla mnie cakiem nowe, bardzo pikne uczucie!
Jaskier, ktry do tej pory szed, wpatrujc si w noski wytwornych ciem z klamrami,
unis gow i przyjrza si jej uwanie.
- No tak - podja Essi, cho Jaskier nie rzek sowa - tak, masz racj. Za dobrze si
znamy, eby teraz si oszukiwa, prawda? Nie chc do koca ycia wczy si po
gocicach. Nie chc piewa na cudzych weselach, wiedzc, e nie doczekam wasnego. Za
rok, dwa przestan mnie ju zaprasza, Jaskrze. Komu potrzebna stara poetka, szarpica
struny lutni pomarszczonymi rkami? A mj gos, Jaskrze?! W kocu go strac przez zimne
wiatry i bezsensown tuaczk po cudzych domach...
- No, do tego jeszcze...
- Daj spokj, Jaskrze! Dobrze wiesz, e to prawda. Tak bdzie, wszystko jedno, za
rok, czy za dziesi lat... Chc y i umrze w cieple. Mie rodzin. Moje ycie jest straszne.
Zimne, puste i straszne. Widz, jak inne kobiety grzej si przy domowych ogniskach... Czy
naprawd jestem skazana na wczg po cudzych domach, bo mam ten przeklty dar
zrcznego poruszania strunami ludzkich serc? Co mi zostaje? Przechodzce z rk do rk
dzbany, wylizane do czysta pmiski, wszelkie... ciemne zakamarki, jeli w ogle si zdarz...
twarde, zapluskwione materace. A majtki? Majtki, ktre jeszcze nie zdyy wyschn po
praniu, ale musisz je zaoy, bo na wystp trzeba by czysto ubranym, jak na mier lub do
lekarza... A kiedy czujesz dojmujcy bl w podbrzuszu i tuczesz si dyliansem, nie moesz
nawet powiedzie wonicy, by si zatrzyma. W takie dni zazwyczaj strasznie boli brzuch,
lecz musisz wycierpie, bo w karecie siedz obcy mczyni, wonica te jest facetem, a ty
si wstydzisz swojej saboci. Mam tego dosy. On mnie kocha. Kocha i auje.
- I rozumie?
- Zrozumie. Przyzwyczaimy si do siebie z czasem, dotrzemy.
- A ty go kochasz?
Essi przygryza warg tak, e a zbielaa i zapatrzya szeroko otwartymi oczami w
przestrze. Potem cicho rzeka:
- Nie mw mi wicej o mioci, Jaskrze.
Kiepsk byaby poetk, gdyby nie romantyczna natura, myla Jaskier, wbijajc w
piasek obcasami malekie muszelki, podune i szpiczaste jak damskie paluszki, cho nie
powinien by ich niszczy. Westchn cicho i do samego portu szli w milczeniu.
Port jeszcze nie ody w peni po dugich zimowych sztormach i blokadzie wojennej.
Magazyny czerniay w oddali mroczne i ogoocone (Jak trumny ebrakw, pomyla
Jaskier), cumowiska obrosy czapami glonw, na palach zwieszay si zielonkawe brody
wodorostw.
Wkrtce napyn tutaj towary z Nilfgaardu, rozwaa trubadur, a nilfgaardzkie flagi
zaopocz na wietrze. Ta sama sia, ktra zdawia portowe tycie, teraz doda mu now
energi. Wojny, duma dalej, bez wzgldu na szkody, jakie przypisuj im kronikarze,
wymykaj si w kocu spod ludzkiej kontroli, jak wielki poar albo trzsienie ziemi. To
oczywicie straszne, przeraajce... lecz na popioach rolinno rozrasta si znacznie bujniej.
Na przystani staa grupa ludzi, ciemne sylwetki na tle skbionych chmur. Mocno
wiejcy wiatr zmusza ich, by przytrzymywali nakrycia gowy, co sprawiao wraenie, jakby
podnieli rce w gecie poddania.
- Ktry z nich to ten twj?
Essi, mruc oczy, wskazaa podbrdkiem niewysokiego czowieka, ktry tak jak inni
przytrzymywa zagroony kapelusz i wydawa polecenia drugiemu, jeszcze niszemu i
mocniej zbudowanemu. Obaj nosili peleryny na mod nilfgaardzk. W podbitym kraju lepiej
upodobni si do zwycizcw, skoro s silniejsi, a zatem lepsi. Surowi Nilfgaardczycy,
uwaajcy nas za zniewieciaych, na pewno wkrtce zaczn kopiowa nasze hafty i
koronki... Tak wanie odbywa si wymiana kulturalna, rozumowa cynicznie Jaskier, patrzc
jak naczelnik portu wyciga szyj, wypatrujc statku. Ojciec miasta i przywdca miejscowych
kupcw. Trubadur dobrze ich zna, nie majc czsto wyboru, czy zapiewa danego dnia w
portowej tawernie, czy krlewskiej komnacie albo na wieczerzy cechu folusznikw na
przykad. Trzeba jednak duego sprytu, by zowi narzeczonego, piewajc na weselu jego
crki!
- No to jazda - rzek - biegnij do swego miego!
Essi chwil si wahaa, potem wzia go pod rami, drug rk wdzicznie ujmujc
rbek sukni. Przy okazji ledwie zauwaalnie strzepna ziarnka piasku z materiau.
- Za kogo mnie uwaasz, Jaskrze? Nigdy si nie wstydziam swoich przyjaci.
Partykua nie niczego w tym wypadku nie zmienia, pomyla poeta, to tylko sowo.
Czowiek nie mwi tego, o czym nie chce myle. Kobieta zapewniajca, e nie bdzie
paka, wanie przeyka zy. Gdy mwi: Nie zazdroszcz jej, na pewno zazdroci. Kiedy
mczyzna powiada: Nie zaley mi na sawie i wadzy, to znaczy, e pragnie tego caym
sercem. Gdy czowiek mwi: Nie boj si, na pewno si boi. Nieraz opowiadaem o tym w
balladach.
Kiedy jednak kto mwi: Nie kocham, chyba rzeczywicie nie kocha...
- Mistrzu Jaskrze!
Niemody czek w porzdnym sukiennym stroju skoni mu si uprzejmie. Kurczowo
przytrzymywa kapelusz - miejscowi mistrzowie cechw zdejmowali nakrycia gw tylko
przed krlami, kiedy jeszcze byli tutaj krlowie.
- Jestem zaszczycony. Essi tak wiele opowiadaa o panu.
- Nawzajem, szanowny panie - odpar Jaskier.
- Mam nadziej, e uwietni pan swoj sztuk nasze wesele.
Jaskrowi spodoba si ton, pozbawiony lekcewacego
zapiewaj dla goci. Mistrz cechu zawsze uszanuje drugiego, nawet odmiennej
specjalnoci.
- Z radoci, szanowny panie. Nie zadam wikszej zapaty ni zwykle.
Mistrz Holm umiechn si ledwie zauwaalnie samym kcikiem wskich warg.
- T spraw omwimy pniej. Gdzie si pan zatrzyma, mistrzu?
- W Niebieskim Kogucie.
Essi pucia wreszcie rami Jaskra i podesza do narzeczonego, jednak nie wzia go
pod rk, po prostu staa obok. Wiatr od morza rozwiewa jej sukni.
- Tam jest w miar, hm... czysto. I karmi nie najgorzej. Bdziemy jednak radzi, ja i
pani Daven, goci pana u siebie.
- Dzikuj, mistrzu Holm. Lecz wie pan, ja... nie lubi adnych zobowiza. Nawet
wobec kolegw z cechu ani ich bliskich.
- Rozumiem.
Rozmawiali ze sob ostronie, troch nieufnie, przypominajc dwa niezbyt
agresywne, lecz niezalene psy, obwchujce si z dala i prbujce utwierdzi wzajemnie w
przekonaniu, e walka w tym zauku nie jest konieczna.
Kog akurat podpywa do nabrzea wzdu mola, podprowadzany przez szybk dk
holownicz, pozostawiajc za sob ciemn, nierwn smug, cigajc opoczce na wietrze
agle jak, hm... ulega kobieta suknie, pomyla Jaskier. Szczliwy koniec wczgi... gdy w
dali opocz wstgi... gdy syszy si trzepot chorgwi... i ykn porzdnie ze stgwi... dosy
podry na drgu... skrzypicym, zamanym dyszlu. Mistrz nie powinien posugiwa si
pierwszym z brzegu rymem, jaki przyjdzie do gowy. Zostawia to pomniejszym poetom.
Mistrz powinien szuka oryginalnoci. Tego, na co nikt inny nie wpadnie.
Kog zacumowa, prawd mwic, tak sobie. Nieczysto. Uderzy burt o pnie mola,
odskoczy, lina naprya si, knecht zaskrzypia. Kotwica plusna do wody, wznoszc
chmur rozbryzgw. Mewy, koyszce si na falach niczym spawiki, poleciay w niebo z
wciekym skwirem, by moe dlatego zagniewane, e sposzone ryby wypyny akurat z
dna na powierzchni.
- Prosz wybaczy, mistrzu, moja droga...
Mistrz Holm ukoni si ponownie.
- Sami widzicie, jeli nie dopilnuje si wyadunku... Ej, chopcy - krzykn do
stojcych opodal tragarzy, leniwie puszczajcych kby dymu z maych fajeczek - jak
spuszcz trap, do roboty! Zaraz lunie deszcz i zamoczy paki, a kto bdzie za to odpowiada?
Co?
Sternik zastopowa wreszcie koo sterowe i co krzykn, przykadajc do ust do
zwinit w trbk.
Mistrz Holm podszed do trapu, a z nim komendant portu, inspektor celny i jeszcze
paru ludzi, ktrych Jaskier nie zna, zapewne z gildii kupieckiej, moe te przedstawiciel
towarzystwa ubezpieczeniowego... Pierwszy prawdziwy statek handlowy od dawna, nie liczc
kutrw rybackich. Powinien by witany orkiestr dt, fanfarami trb i wielkim dzy!
blaszanych talerzy! A zreszt, wystarczajce honory jak na nilfgaardzki statek.
Holm take zwin do w trbk, przystawiajc do ucha. Kiwn gow na znak, e
usysza niesione wiatrem sowa sternika, potem odwrci si do komendanta. Ten take
skin gow i zwrci si w stron stojcego obok, jakby witajcy postanowili ni z tego, ni z
owego zagra w guchego posaca. Jaskier obserwowa, jak komendant wskaza doni
koyszcy si na linach kog i powiedzia co na ucho ssiadowi z rumianym, wesoym
obliczem, jakie mg mie tylko medyk portowy, przyzwyczajonym znosi z filozoficznym
spokojem wszelkie troski, jakich nie szczdzio mu ycie. Ten jednak nikomu dalej nie
przekaza wieci, przeciwnie, szybko wdrapa si na rozbujany trap ze zrcznoci
linoskoczka, machajc torb lekarsk, aby utrzyma rwnowag.
- Kto tam zaniemg - zauway z umiarkowanym zainteresowaniem Jaskier. -
Niewykluczone, e sam kapitan.
- Dlaczego tak uwaasz?
- Pacynko, jest takie niepisane prawo, a moe nawet spisane, nie wiem. Cumowanie
nadzoruje kapitan. Ten statek poprowadzi zastpca.
- Skd wiesz?
- Przyjrzyj si mu. Dobrze, jeli to pierwszy oficer, chocia myl, e nawet nie drugi.
Wyglda, e trzeci, sdzc po tym, jak beznadziejnie zacumowa. Sama widziaa. Moe
zaszkodzio im co, co zjedli w mesie oficerskiej...
- To dobry czowiek - powiedziaa nagle Essi, patrzc pod nogi. - Naprawd dobry...
- Nie przecz - przytakn Jaskier.
- I naprawd mnie kocha.
- Oczywicie. Od razu wida.
- Nie zniechcaj mnie!
- No co ty, Pacynko. Kto ci zniechca?
- Nie nazywaj mnie Pacynk.
ypna na gronie niebieskim oczkiem.
- Dobrze, Essi - zgodzi si potulnie - ju nie bd.
- Oddam cay swj talent za...
- Essi - zamrucza cicho, tak by jego sowa wiatr zanis prosto w jej ucho - nie musisz
si przede mn tumaczy.
Lina okrtowa napinaa si, to obwisaa. Jaskier nie od razu zauway toczc si po
niej szar kulk.
Szczur przeskoczy na pieniek cumowniczy, rozcapierzajc szeroko rowe apki, ze
zjeon sierci na grzbiecie.
Jakby mao byo miejscowych, pomyla trubadur. Cae szczcie, e Essi spogldaa
akurat w drug stron. Kobiety boj si szczurw, powierzchownie sdzc, przesadnie i
gupio, a jednak ten lk ma gbokie uzasadnienie: dziecko pozostawione bez opieki jest
wobec nich bezbronne. Koty chroni nas przed nimi, zastanawia si dalej, ale czy zawsze
mielimy koty? Co za ohydne stworzenie! Szczur... statek i sznur...
Opowieci ze wiata wiedmina z wiatrem spr... Nie, po czorta ten szczur? Statek na
linie... nie zginie. Moe ujdzie.
Tymczasem szczur, dopadszy desek mola, przyczai si i nie ucieka, jak mona byo
oczekiwa, lecz sta z podkulonym ogonem. Niespodziewanie podskoczy i opad na cztery
wyprone apki.
- Patrzcie - odezwa si jaki oberwaniec, ktry ujrzawszy maszty statku, przyplta
si w nadziei zarobku. Sta z rkami w kieszeniach pciennych spodni obok sterty desek u
wejcia na molo. - Nigdy jeszcze nie widziaem, eby szczur wyprawia co takiego!
Gryzo znw podskoczy, wygity w uk, opad tym razem na bok i lea nieruchomo,
jak brudny kbek.
- Fuj, co za wistwo.
Essi zaalarmowana sowami oberwaca, zmarszczya cudny nosek.
- Chodmy std, Jaskrze!
- Skoro nie chcesz tu zosta...
- Nie chc.
Popatrzya na zaaferowanego mistrza Holma, skubicego skrawek tkaniny wystajcy z
rozprutej paki.
- Myl, e gdy mczyzna jest zajty, nie naley mu... Mj miy!
- Tak, turkaweczko?
Mistrz Holm odwrci si szybko ku niej, wci z zatroskanym wyrazem twarzy.
- Pojad obejrze tapety do sypialni i bawialni, dobrze? I tkaniny na obicia.
- Oczywicie, turkaweczko.
- Widziaam takie... srebmozielone we wzorki z limi wierzby i liliami...
- Wybierz, co ci si podoba.
Holm umiechn si z roztargnieniem i zwrci si znw do pakunkw. By moe
towary zamoky, pomyla Jaskier.
- Turkaweczko? - powtrzy, kiedy szli brukowan uliczk wiodc na plac portowy.
- No, o co ci chodzi...
- O nic, Pacynko. Zupenie o nic.
Za ich plecami kog taczy na falach, ciemne burty koysay si, odbijajc si w szarej
wodzie. Miedziane litery rozmyway si w te plamy i nawet przy duym wysiku nie
dawao si odczyta nazwy statku, zreszt mona byo j pozna, podnoszc nieco wzrok.
Nazywa si Catriona.
W Niebieskim Kogucie Jaskier zamwi grzane wino z cynamonem i plasterkami
jabka, serem oraz grzankami i kaza zanie to wszystko do izdebki na poddaszu, ktr
zajmowa w pojedynk. Bya niewielka, ze spadzistym stropem, lecz dziki swemu pooeniu
ciepa i sucha, nawet w t deszczow i wietrzn pogod, typow dla wczesnej wiosny.
Przysuwajc bliej porcelanow czark, z ktrej unosi si wonny opar, uzbrojony w
porczny noyk z rkojeci zdobn mas perow, zaj si rozpiecztowywaniem
nagromadzonej w czasie jego nieobecnoci poczty. Jeden z listw w porzdnej wskiej
kopercie z herbow pieczci, zaadresowany do Juliana de Lettenhove, obrci w doniach i
nie otwierajc wsun do kieszeni kamizeli. Pozostae, pisane do mistrza Jaskra, otworzy i
w trakcie czytania rozkada na dwie kupki: jedne, by odpowiedzie, Dzikuj za
zaproszenie, niezawodnie si zjawi, drugie: Dzikuj za zaproszenie, ale ten wieczr mam
ju zajty. Ta pierwsza, z obietnic przybycia, bya mniejsza, ale wedug trubadura wizaa
si z penym mieszkiem i podtrzymaniem prestiu, zreszt prawdziwy artysta nie kopocze si
o sakiewk i reputacj, lecz... O co winien si kopota kto taki, jak on, mia zamiar wyjani
tego wieczoru na kartach swego dziea P wieku poezji. Mia ju w gowie par
interesujcych i niebanalnych przemyle na ten temat.
Z byskotliwymi mylami taki wszake kopot, e dopki kbi si w gowie, wydaj
si rzeczywicie ciekawe, a nawet genialne. Kiedy jednak prbujesz przela je na papier...
Papier jest, skonstatowa Jaskier, marszczc z rozdranieniem czoo, niczym bezlitosne
zwierciado, a zdawaoby si, e nie ma mocy ujawniania twych niedostatkw.
Tym niemniej, pomagajc sobie gniewnym lub wyniosym grymasem twarzy,
pracowicie zaczernia kartk, cieszc si, e piro kuroliszka, podarowane mu kiedy przez
Geralta, nie potrzebuje specjalnego ostrzenia. Gdyby nie byo tych bestii, pomyla
mimochodem, na pewno musielibymy uywa stalowych pir. Byyby znacznie
wygodniejsze. Trzeba bdzie podsun ten pomys jakiemu zdolnemu rzemielnikowi i
wej z nim w spk. Patent, pakiet kontrolny akcji i potrcenie podatku... no, powiedzmy...
Do licha!
Kiedy minstrel, ktry pragnie sta si Mistrzem, zapyta mnie, jak to moliwe, skoro
liczba rymw jest z natury ograniczona, podobnie jak prawida uywanego jzyka, a z
rymw, jakich uye do swej pieni, na pewno korzystao ju mnstwo bardw, odpowiem,
e wszystko zaley od osobistego mistrzostwa. Inaczej mwic, umiejtno znalezienia
rymw nieuywanych powszechnie jest cech Mistrza. Dodam jeszcze, i taki rym,
wyszukany ze suchu, wybawia barda z jeszcze jednego kopotu: obawy przed banaem,
zwaszcza, gdy rym jest rzadko spotykany. Najlepiej, jeli uwieczy dzieo zaskakujcy
zwrot, odpowiedni do zastosowanego rymu. Dodam jednakowo, i...
I kto by pomyla, e tak ciko opisa twrcze zmagania, westchn Jaskier, ocierajc
koniuszek pira aksamitn szmatk. Rozmaite jeeli i jeli naszpikoway traktat gsto
niczym kolce jea, oploty jak kolczaste jeyny. A jeli napiszesz prostym jzykiem, bardziej
potocznym, nie bd ci czyta, zmarszcz uczone nosy i wydadz werdykt, e napisa to
jaki prostak, ktry jakoby nie potrafi posugiwa si wysokim stylem... tym gorzej. Tego, e
sowo jakoby samo si skada z dupowy ich mdre umysy nawet nie zauwa.
Skoro bard ma prawdziwy dar, po prostu zrobi tak, e nikomu, wcznie z nim samym,
nie przyjdzie do gowy zastanawia si, czy uyty rym jest banalny, czy nie - zakonkludowa
stanowczo. Zarwno on sam, jak i suchacze bd urzeczeni nie piknymi rymami, czy form,
lecz sam osnow pieni. Jednake caa rzecz w tym, e daru uwodzenia ludzkich serc nie
sposb nauczy. Ma si go albo nie, moi mili, prni koledzy po pirze.
Jaskier chrzkn, odczytujc to, co napisa, chwilk si zastanawia, czy nie podrze
gsto zapisanej kartki, w kocu machn rk i odoy j na stosik pozostaych.
Jestem zagadkow i przewrotn osobowoci, rzek do siebie, a kiytycy i
interpretatorzy niech sami si nad tym pomcz.
Zaostrzone piro znowu zawiso nad kolejn kartk, jak wcznia wojownika
nastawiona do boju, lecz ostrze wczni, to jest, tfu, pira nie spado na papier, poniewa z
gwnej sali na dole dobiegy dwiki lutni.
Jaskier by przekonany, e moe rozpozna kadego z yjcych obecnie bardw po
samym sposobie dotykania strun, a jednak... do tego jeszcze gos, czysty i wysoki, jakby
upajajcy si sob... wydawa si nieznajomy. Kto gra i piewa znakomicie, a wsuchawszy
si uwaniej, mona byo rozrni poszczeglne sowa. Starodawna ballada o Larze Dorren i
synnym czarodzieju... hm... Wykonanie cakiem nietradycyjne, nowatorskie, mona rzec,
adaptacja. Kto jest taki utalentowany?
Essi mogaby zapiewa co w tym rodzaju, ale skoro ma zosta uczciw mieszczk,
zapewne jej piew bdzie odtd cieszy uszy tylko maonka i wybranych goci. Jak powiada
Mikua z Wyzimy, domorosy filozof: Skoro gdzie ubdzie, to gdzie indziej przybdzie.
Naczynia poczone.
Jaskier z oczywistym alem (i skryt ulg) odoy piro, przycisn kartk noykiem
o rkojeci z masy perowej, przeoy nierozpiecztowany list do wewntrznej kieszeni
kamizeli i zszed na d. Uzna przy tym, e potrzebuje wicej grzanek i sera do tak cikiej
pracy umysowej.
Kobieta z lutni siedziaa przy palenisku. Jaskier pomyla, e tylko dlatego piewa,
by mie moliwo ogrza si i wysuszy ubranie. Stary barankowy kouszek mocno
parowa, wydajc niezbyt mi wo.
Gowa, nisko pochylona nad lutni, owinita bya chust. Wida byo tylko blade,
zapade policzki, czarne kosmyki wosw i koniuszki cienkich palcw przebierajce po
strunach.
Zimne wiatry i bezsensowna tuaczka po cudzych domach... Przechodzce z rk do
rk dzbany, wylizane do czysta pmiski, wszelkie... ciemne zakamarki, jeli w ogle si
zdarz... twarde, zapluskwione materace.
Jaskier dotychczas nie zastanawia si zbytnio, co to znaczy by kobiet minstrelem.
Tym bardziej, i obawia si, e jeli nawet si zastanowi, mimo wszystko nie zrozumie.
Niebieski Kogut by cakiem przyzwoit gospod. Jaskier wybra j wanie dlatego,
e zatrzymywali si tutaj solidni kupcy i mistrzowie cechw, ktrzy schodzili do gwnej izby
nie po to, by ocenia piwo, lecz rozmawia o cenach sukna i wytwornych koronek. Kuchnia
bya tu znakomita. Dlatego te przyjezdni i miejscowi uznali zjawienie si lutnistki jako
przeszkod w spoywaniu posiku i spokojnych rozmowach. Gdyby zajazd by uboszy,
pewnie dziewczyn przyjto by lepiej. Jaskier wywnioskowa, e musi od niedawna zarabia
na chleb jako wdrowna piewaczka i jest, jak to mwi, todziobem. Wanie jeden z
siedzcych opodal mieszczan, odwrcony od Jaskra szerokimi plecami okrytymi kosztownym
suknem, przywoa modego praktykanta i szepn mu co na ucho.
Przegoni j, pomyla Jaskier.
Usiad przy zarezerwowanym tylko dla niego stoliku w gbi sali (wygodnie byo
obserwowa goci z tego miejsca, samemu nie bdc zbytnio widzianym, a dla Jaskra kwestia
prywatnoci bya zawsze istotna, przynajmniej w odniesieniu do niego samego).
Spostrzegszy nadchodzcego rzutkiego waciciela gospody, przyzwa go gestem, zanim
tamten skierowa si ku dziewczynie. Ten zawaha si chwil, lecz szybko uzna, i
niezmiennie hojnego Jaskra naley potraktowa powanie.
- Tamta... e... dziewczyna - oznajmi leniwie Jaskier. - Chciabym wieczerza bez
muzyki.
- Zaraz j wyprosz, mistrzu - rzek skruszony karczmarz.
- Panowie siedzcy przy tamtym stole te s niezadowoleni...
- Chciabym zatka jej buzi jedzeniem - wyzna szczerze trubadur. - Zaciekawia
mnie ballada, ktr wykonuje.
- Ale ona jest strasznie brudna, mistrzu. Niech pan tylko popatrzy!
- Zaniecie wic jedzenie do mego pokoju w podwjnych porcjach. I prosz
powiedzie Matyldzie, eby zagrzaa wod.
Poniewa wzmocni swe polecenia brzczcym argumentem, karczmarz nie prbowa
protestowa. Artysta moe mie w kocu swoje kaprysy...
Dziewczyna jednak bya chyba zbyt zmczona, by od razu poj, czego od niej chc
albo przeciwnie, zbyt dobrze wiedziaa, czego mog zada. Jedn brudn rk przycisna
lutni do piersi, drug wczepia si w masywny stoek, z ktrego nie zamierzaa wsta.
Karczmarz usiowa skoni dziewczyn do pjcia na gr jak tylko si da najciszej, alici
wbrew temu pobonemu yczeniu znalaz si, jak to zwykle bywa, w centrum uwagi, przez co
poczerwienia na gbie, nad si i zacz mocniej naciska, ni naleao. Dziewoja tym
bardziej stawaa okoniem. Gniewnie rozdte nozdrza i oczy, byskajce spod chusty,
zapowiaday zebranym dodatkowe widowisko. Jasne byo, e wygoni przybd i zabawnie
byo obserwowa, jak to si stanie.
Jaskier wsta z westchnieniem, odsuwajc cikie krzeso i podszed do paleniska.
piewaczka zerwaa si, odepchnwszy nog taboret. Bezceremonialnie wsadzia
lutni do plecaka, pozostawiajc rk za plecami, jakby si szykowaa do ataku. Co tam
ukrywaa? N? Zapewne...
- Ej - warkn karczmarz, cofajc si - uwaaj, ty...
Dziewczyna wyszczerzya si w odpowiedzi. Miaa drobne i rwne zbki. Zbyt drobne
i zbyt rwne. I bardzo biae.
- Dotknij mnie cho brudnym palcem, Dhoine!
- Chodmy - powiedzia agodnie Jaskier. - Chod ze mn, Toruviel.
- Dlaczego si za mn wstawie?
Elfka zrcznie i energicznie kroia wielki kawa ociekajcego sosem misa wasnym
noem, bardzo ostrym w istocie.
- Tak mio patrze na pognbionego wroga?
Czujc si tutaj bezpieczna, zdja chust z gowy, odsaniajc niewielkie, szpiczaste
uszy.
Jaskier zastanowi si chwil.
- Mgbym odpowiedzie, e nie walcz z kobietami... albo, e adna nie jest mi
wroga... lecz skamabym, Toruviel. Bywaj jednak rni wrogowie. Uznaj, e obudzia si
we mnie... powiedzmy, solidarno rasowa. Wiesz, e krew elfw daje o sobie zna nawet w
smym pokoleniu.
- Wspaniale!... Nie masz w sobie ani kropli krwi elfw, may Dhoine.
Wbia si w miso ostrymi, nieludzkimi zbkami.
- Jake to?! - oburzy si Jaskier. - A moja uroda? Szczupa sylwetka i wysoki wzrost?
Czy jestem podobny do... swoich? Sama powiedz?
- Jakich swoich? - zainteresowaa si od niechcenia.
- Niewane.
Zawaha si chwil, potem z nowym animuszem chwyci dwoma palcami starannie
zaczesan grzywk.
- I na dodatek te loki?
- Loki jak loki. Jak je zakrcasz? pisz ca noc w papilotach? Moesz imponowa
krwi elfw samiczkom Dhoine, ale nie mnie.
Wzruszya toczonymi ramionami, nie przestajc kroi misa.
- Nie masz pojcia, jak wida, e praktycznie nie ma udanego potomstwa ludzi i
elfw. Niedugo yje...
- Konflikt genetyczny - potwierdzi Jaskier bez cienia irytacji. - Ale czasem zdarza si
mio, Toruviel. A mio pokona wszystko...
- Naprawd wierzysz w to, co mwisz?
- Nie - wyzna Jaskier. - To jednak o niczym nie wiadczy. Przede wszystkim, e
mio nie istnieje... Sama rozumiesz: jestem w kocu poet. Gdyby nie cynizm, mamy byby
ze mnie bard. Ale gdybym jednoczenie nie skrywa na dnie swej cynicznej duszyczki wiary,
e mio jest jednak moliwa... te bybym kiepskim bardem. Rozumiesz?
- Rozumiem.
Toruviel kiwna gow w zadumie, wygarniajc skibk chleba resztki sosu z talerza.
- A co to takiego?
- Placek. Nazywaj go mariborski pudding... danie pastucha... czy jako tak.
- Z czym to jest?
- Z cynaderkami, cebul i marchewk.
- No dobrze. Wy, Dhoine, czasami umiecie gotowa. Nie tak le, jak mona si
obawia.
- Nauczylimy si. Przez tyle lat...
- Jak dugo wam to zajo? aosne...
- Tym bardziej zostalimy... obdarowani... i w kocu si nauczylimy. Wiesz,
Toruviel, tam jest ciepa woda w balii. Mog wyj, jeli chcesz. Zaczekam w jadalni.
- Znam wasze przysowie o darmowym serze w puapce na myszy.
- Jeste pikna - przyzna szczerze Jaskier. - Z moj urod i talentem nigdy jednak nie
musiaem paci za mio. Tym bardziej gorc wod... Waciwie, prawie nigdy. Za modu
rnie bywao...
- W burdelu?
- No tak, ale tylko w porzdnych burdelach, e tak powiem. Prosta sprawa. Jeste
minstrelem. I kobiet. Mam pewn... przyjacik. Wanie dzisiaj powiedziaa mi, e nigdy
nie zrozumiem, co to znaczy by jednoczenie kobiet i wdrownym minstrelem.
Pomylaem, e mamy ze mnie poeta, skoro nie potrafi sobie tego wyobrazi. Prbowaem
wic...
- Co?
- Moesz poprosi o co zechcesz. W granicach rozsdku, oczywicie.
- Jaki tam ze mnie trubadur?
Toruvil przysuna do siebie placek i zacza paaszowa tak prdko, e Jaskier,
ktry nie zdy zje jak naley, ledzi ze smutkiem kady znikajcy ks.
- Co najwyej wyrobnik.
- Masz jednak dobry gos - oceni szczerze. - Nie ustawiony jak naley, ale mocny i
czysty. Grasz te nie najgorzej, cho wedug innej szkoy, to jasne od razu. Oczywicie tylko
dla specjalisty. Ciekawa aranacja muzyczna. Tylko pie, ktr piewasz, wysza z mody sto
lat temu.
Toruviel odsuna pusty talerz i cicho bekna.
- Wic teraz znw stanie si modna.
- Nie jestem pewien. Aeby poruszy ludmi potrzebna jest artystyczna prowokacja.
Wyzwanie. Co, czego jeszcze nie byo. Co na wp zakazanego. Dwuznacznego. Za to
zechc zapaci. Trzeba rzuci im prawd w twarz, ale jakby w przebraniu. eby ujrzeli w
tym krzywym zwierciadle, jacy s podli, brudni i ohydni, a zarazem mogli by z siebie dumni.
Rozumiesz?
- Nie.
- Jakeby inaczej - mrukn Jaskier, zerkajc z ukosa na przycinity noykiem
rkopis P wieku poezji. - Jakeby moga. Przecie nie jeste czowiekiem. Dlaczego nie
ucieka?
- Co?
- No przecie chodziy suchy, e wam si udao... Za chwil otworz si wrota albo
ju s otwarte i...
- Ard Gaeth... tak... Skd o tym wiesz?
- Przecie jestem wdrownym bardem. Zawodowym zbieraczem pogosek. Pac za
nie rwnie dobrze, jak z wzruszajce ballady i przedstawienia... w kadym razie gotowi s
zapaci. Dlaczego wic nie wyjechaa?
Toruviel powioda palcem po blacie stou w miejscu, gdzie pozosta okrgy lad po
kubku z grzanym winem.
- Wyjedam. Wszyscy wyjedamy. Ci, co jeszcze zostali. Zostaam, ale na krtko.
Czekam na statek. Ostatni statek.
- Jako ci si nie spieszy. Ty przecie tak nienawidzisz ludzi... sam widziaem, jak
wtedy a przebieraa nogami, eby...
- Poniewa...
Przestaa rozmazywa na blacie kropl wina, odwrcia si ku niemu i spojrzaa prosto
w oczy. Jej oczy byy ciemne i byszczce. Aby osign taki efekt jej rasie niepotrzebna jest
belladonna, pomyla. To przykre.
- Poniewa, kiedy odchodzilimy...
- Uciekalicie...
- Zamaam nog. Nie mogam chodzi ani jecha. Kostka bya pknita. Miaam
gorczk. A oni tak bardzo si spieszyli...
- Zostawili ci swoi? - spyta powoli Jaskier.
- Grozio nam niebezpieczestwo.
Toruviel uniosa podbrdek.
- cigaa nas ta potworna... ta wasza... Czarna Dzierzba ze swoj zgraj zbirw.
Kompletna wariatka. Psychopatka.
- Prawie tak adna jak ty?
- Nie porwnuj mnie z t zdzir. To by nasz wiat, zanim tutaj si zjawilicie i
zbrukalicie go swymi brudnymi apskami.
- Tak, tak - odpar Jaskier agodzco - oczywicie. Wic porzucili ci?
- Zostawili. Lepiej powici jedn osob, ni...
- Rozumiem, rozumiem. I co si z tob stao?
- Leaam na stogu siana. W kocu znaleli mnie... Dhoine. Ich syn zgin jako
ochotnik, a crka... W kadym razie, kiedy nadesza Dzierzba...
- Ukryli ci, napoili, nakarmili i opatrzyli nog. A potem skierowali pocig w inn
stron. Zatrzymali u siebie, dopki nie moga chodzi.
- Tak. Skd wiesz?
- Jestem czowiekiem.
- A jednak, wygada si! A tak zmyla! Krew elfw, Aen Seidhe... Po co ci to byo,
Jaskrze?! Na co?
- Dlatego e... W ogle nie suchaa, co mwiem o zwierciadle i mwieniu prawdy w
oczy? Widzisz, Toruviel: bard po to jest bardem, eby upiksza banay, ale my, ludzie,
jestemy naprawd zdolni do wszystkiego. W ostatecznoci sta nas na wiele. Wybacz, ale
tym rnimy si od waszej nacji. Po was... zawsze wiadomo, czego si mona spodziewa.
Szybko si spalamy. Brak nam czasu, by wyrobi w sobie chodny rozsdek. Musimy dziaa
szybko, by przey. Nieprzewidywalnie. Nielogicznie. W rozpaczy i radoci. W mioci i
nienawici. Wszystko to si mieci w kadym czowieku. Czsto jednoczenie, w tej samej
chwili. Rozumiesz?
- Nie bardzo.
- O to wanie chodzi - mrukn Jaskier. - O to chodzi.
- Zaraz... Jeli ci, ktrzy jedz teraz na dole... zorientowaliby si, e jestem elfk,
zabiliby mnie? Tylko za to?
- Mogliby.
- A mogliby... klepn po ramieniu, powiedzie: Niele wam dooylimy! i
postawi piwo?
- Mogliby - potwierdzi sztywno Jaskier. - Posuchaj... Masz tam ciep wod. Ca
bali. Naje si, wykpa i wyspa w ciepej izbie, c moe by lepszego dla nas,
samotnych podrnikw?
Toruviel uniosa powoli rozgrzane donie i rozchylia poy mskiej kurtki, zdja j,
potem brudn, sczernia na mankietach jedwabn koszul, wyszywan we wzr irysw i lilii,
jak mimochodem zauway! truwer. Nie nosia gorsetu. Piersi okazay si niewielkie ze
sterczcymi ostro ciemnymi sutkami. Wystajce obojczyki i ebra. Nie kobieta, lecz paska
decha. Nie zwracaa na Jaskra uwagi bardziej, ni na psa siedzcego u stp. Sprawdzia
kocami palcw stopy temperatur wody w balii. Paznokcie u paluszkw byy rowe i
byszczce jak patki r. I cakiem czyste.
Nie mg oderwa wzroku od jej stopki, cienkiej w pcinie i wysokiej w podbiciu,
ktra mogaby zmieci si w jego doni. W tym wanie tkwi jej urok.
Wyczua jego spojrzenie i odwrcia si, celujc we ostrymi szczytami piersi.
- I oczywicie mam ci zapaci w naturze, may Dhoine?
Jaskier wzruszy ramionami.
- Spaem ju z elfk. Nic specjalnego.
- Ach, ty! - prychna gniewnie. - Jeste samcem krtko yjcego gatunku. Wic jak
miesz...
Nie zada sobie trudu, by odpowiada. Zacz grzeba w torbie podrnej i wydoby z
niej po chwili czyst koszul, co prawda nie jedwabn, lecz z cienkiego, gadkiego ptna,
par batystowych chusteczek do nosa, majteczki i poczochy.
- Mam jeszcze zapasow par spodni do jazdy konnej - oznajmi - lecz obawiam si,
e si w nich nie zmiecisz. Jeste szersza w biodrach ode mnie...
- Jak to? - prychna znowu, siedzc ju w wodzie po pas i dziarsko polewajc si
wod z kubka, wznoszc fontanny rozbryzgw, jakby bya wyskakujc z toni morsk
klaczk. - Jak to, szersza?! Ty napalony poecino, ty...
Przy kadym kolejnym rozprysku Jaskier kiwa gow z zadowoleniem.
- Bezczelny, pucuowaty, rowawy, ohydny...
- Ogie nie dziewczyna - zamrucza pod nosem.
- Czekaj - zreflektowaa si w kocu - kpisz sobie, tak?
- No, nareszcie!
Jaskier usiad z westchnieniem na krzele, wycigajc nogi.
- Gratuluj! Z poczuciem humoru u twojej rasy zawsze byo nietgo...
- Gupek - stwierdzia z pasj. - Bloede arse.
- W pewnym stopniu - przyzna Jaskier, napawajc si od niechcenia widokiem
dugich, mokrych kosmykw oblepiajcych smuk szyj i kociste ramiona. - Wiesz,
Toruviel, naprawd auj, e odchodzicie. Bez was bdzie... nudno.
- Za to nam bez was...
- Teraz tak sdzisz. Zobaczysz, Toruviel. Vaesse deirdeath aep eigean. Naprawd.
Wszystko ma swj kres. To naturalne. Fakt, e magia odchodzi z naszego wiata wraz z
czarodziejstwem... to rwnie prawidowe. Magia nie jest dla ludzi. Wam, yjcym na
wyynach, atwiej si ni para. Myl jednak, e nie zniknie cakiem. Zostanie jaki lad.
Wspomnienie nieziszczalnego marzenia. Nostalgia.
- Dobrze wam tak - rzeka mciwie Toruviel, wycigajc z wody dug, bia nk i
wymachujc ni w kbach pary. - Wszystkie te przemdrzae czarodziejki i zarozumiali
magowie bd nadyma si, udajc, e maj moc niedostpn dla innych i zaczn ucieka si
do tandetnych sztuczek. W kocu stan si tylko jarmarcznymi sztukmistrzami. Kuglarzami.
To smutne.
- Dlaczego?
Noga natrafia na opr. Toruviel wyprostowaa drug, tak samo bia i dug, co
nietrudno byo przewidzie. Jaskier przyglda si jej spod oka, jakby obserwowa dzikie
zwierz. Troch inne proporcje, bardziej wyduone ni u naszych kobiet, cienko tam, gdzie u
naszych szeroko... Kiedy elfki znikn, nasze niewiasty zaczn je naladowa, drczy ciao
dietami w pogoni za niedocigym ideaem. Nosi wysokie obcasy albo koturny, by przyda
sobie wzrostu.
- Wasi czarodzieje s zbyt pewni siebie. Uwaaj si za mdrzejszych od innych.
Wedug nich wiat naley do nich, a reszta ludzkoci to py pod stopami. Dobrze im tak!
Toruviel owina rcznik wok bioder i energicznie otrzsna z siebie krople wody.
- Zmuszony jestem przyzna ci racj, Sorca. Nasi magowie stracili kontakt z
rzeczywistoci i moe si to na nich zemci do szybko... ale nie o to chodzi. Waniejsze
jest to, e zanikn moliwoci tam, gdzie wczeniej istniay. Pustka w miejsce nadziei.
Woanie bez odpowiedzi. I jak bardzo bymy nie zadzierali nosa i wpatrywali si w pustk,
ona pozostanie pustk. Niebiaskie sfery... pozostan nieme. Bogowie... odejd? Kto
zostanie? Bdziemy... samotni?
- Moe to i lepiej.
Stana wiotka i blada koo balii. Wok jej drobnych stopek zebraa si kaua wody.
- Wy, Dhtoine, nie znosicie adnej konkurencji. Prdzej, czy pniej wyniszczycie
wszystkie inne rasy. Wszystkie, jakie zostay: krasnoludy, nizioki, syreny, ostatnie driady.
Wszyscy bd zmuszeni odej albo, jeli kochaj wasz wiat, a s i tacy, mj may, rowy
Dhoine, zaczn si kry po ktach, dzicze, zamienia si w potwory z dziecicych bajek, w
cie za plecami. Straszny cie, Ard taedh, zwa na to. Bo kady cie w kocu staje si
straszny!
- A czy wy, ludzie wyyn, znosicie kogo prcz siebie?
- Wszystkich oprcz was.
Odrzucia rcznik i staa teraz cakiem naga w drgajcym wietle lampy olejnej, ktre
zdawao si przenika jej blade, szczupe ciao, jakby na wp przezroczyste.
- Wszystkich oprcz was. Mielimy nadziej, e sami siebie zniszczycie w tej
przekltej wojnie, a my wam troch w tym pomoemy, to wszystko.
- adne troch - burkn, odwracajc wzrok.
Wsta, cigle na ni nie patrzc.
- Posanie naley do ciebie. Zejd na d posiedzie przy ogniu. Noc to dobra pora dla
minstrela. Moe uda mi si dopisa kolejny rozdzia traktatu. Cakiem niele mi idzie, swoj
drog.
Elfka milczaa. Mokre pasmo wosw leao jej na ramieniu jak czarna mijka.
- Dopiszesz go jutro.
- Nie myl si co do twoich zamiarw?
- Mam nadziej, e nie.
Zostawiajc mokre lady, podesza do skrzypicego ka, ktre przetrzymao ju
niejedne miosne zmagania. Pooya si na kodrze, zakadajc donie pod gow.
- Caemm a me, may Dhoine.
- I nie udusisz mnie podczas snu?
- Nie rcz za to.
- Ufam, e to si stanie w porywie namitnoci - rzek Jaskier.
Bya mokra i zimna jak mija wodna, lecz jej donie okazay si ciepe, podobnie jak
oddech wioncy w jego policzek.
- Powiedz... mwie prawd o tamtej elfce?
- Nie - przyzna si Jaskier. - Nigdy nie byem z elfk.
- Te jestem pierwszy raz z takim, jak ty.
Uniosa si lekko na okciach i zajrzaa mu w oczy. W jej renicach odbija si pomyk
lampy, ktrej nie zdy zgasi.
Ona take nie kamie, pomyla.
- Pikny statek.
Toruviel z odraz przekroczya botnist kau na brukowanej uliczce.
- Bez wtpienia - uprzejmie zgodzi si Jaskier.
W kocu kady statek, ktry mg j zabra daleko od mierdzcych Dhoine, musia
by dla niej pikny. Chocia tej nocy w pewnej chwili wydao mu si, e jest inaczej...
- Biay i lekki jak mewa... albo pprzezroczysta muszla, wiecca od wewntrz. Statki
w ogle s pikne, prawda? Czyste. Pachn dziegciem, drewnem i sol.
- Dziegie jest rodkiem sterylizujcym - zauway Jaskier. - Konoway przygotowuj
na jego bazie ma uzdrawiajc, bardzo pomocn w procesach zapalnych. Wycignie wszelki
gnj...
- Tfu. Dlaczego musisz koniecznie wszystko trywializowa? I dlaczego tutaj tak
mierdzi?
- To due miasto. Pitnacie tysicy mieszkacw to nie w kij dmucha. A ludzie,
Elaine, jedz, pij, a potem wydalaj. Elfy tego nie robi? Czy te wydzielaj, wybacz
ignorancj, wyjtkowo pachncy nektar?
- Zacznijmy od tego, e elfy nie mieszkaj w miastach. Jak mona y w takim
brudzie i takiej ciasnocie?
- A... Shaerrawedd?
- To nie byo miasto - sprostowaa z rozdranieniem, omijajc kolejn kau. -
Przynajmniej w waszym rozumieniu tego pojcia. To by paac. Obiekt pielgrzymek i
zachwytw, miejsce spotka, dla pikna i miowania. Wzrasta w rodku lasu jak kwiat. Sam
by kwiatem, wspaniaym kwietnym ogrodem. By...
- Tak, rozumiem.
I oczywicie bya tam sprawna kanalizacja, doda w duchu.
Wdycha wo miasta nie tyle z przyjemnoci, co z rodzajem nostalgii. Pachniao nie
tylko ciekami. Z pobliskiej piekarni dochodzi przemiy zapach upieczonego chleba. Z targu
rybnego przy porcie lekki wiaterek przynosi odorek wieych i, niestety, take niewieych
ryb. W tawernie ju od rana gotowali danie dnia: miczaki, stwierdzi Jaskier, pocigajc
nosem, raki morskie i dorady... Trzeba bdzie tam zajrze w drodze powrotnej, znam t
tawern, dania rybne maj doskonae. Jak to dobrze, e wojna si skoczya i mona myle o
zupie rybnej, nie za o godzie i mierci, a w perspektywie zostao jeszcze duo ycia bez
lku. Nawet jeli za tak cen. Jestem tchrzliwym defetyst. Wskoczybym na najblisz
ga, zamiast wzi udzia w bitwie pod Brenn... Bdmy wobec siebie uczciwi. A moe
bym nie wskoczy. Sposb postpowania zaley od sytuacji. Czasem trzeba postpi tak, a nie
inaczej. Bo jeste wrd przyjaci, a wroga masz przed sob. I jeli nie ruszysz zadka i nie
wspomoesz druyny, nie staniesz rami w rami i nie przetrzepiesz wrogor tyka, stracisz
szacunek do samego siebie.
A jak tworzy ballady, nie cenic samego siebie?
Potem jednak wszystko si koczy i trzeba dalej y.
Zupa rybna to dobra rzecz. Zwaszcza z miczakami i koperkiem. Niezwykle wane
skadniki. I rowe szyjki rakowe. Gdy zaczerpniesz yk, wygldaj na jej dnie jak patki
kwiatu. 1 wspaniae biae kawaki ugotowanej, mocno pachncej ryby. I zielenina.
Niektrzy dodaj take seler, ale rne s zdania na ten temat. Jestem zwolennikiem
starej szkoy, wedug ktrej seler nie pasuje do zupy rybnej. Co innego por!
- No dobrze.
Staa troch przygarbiona, z rkami w kieszeniach zapasowych skrzanych spodni
Jaskra do jazdy konnej. Byy na ni wyranie za due, chocia nie trzeba byo podwija
nogawek. Dobrze zbudowana bestyjka!
- Pjd ju.
Jaskier przestpi niezgrabnie z nogi na nog. Nie mg si w tej chwili poegna.
Tym bardziej na zawsze.
- Na razie, Sorca, siostrzyczko. Nie smu si, kiedy zostaniesz bez nas, ludzi - rzek,
wzruszajc ramionami - i jeli bdziesz moga... napisz cho kilka sw.
- Wyl pierwszym feniksem pocztowym.
Umiechna si lekko wskimi wargami i odwrcia, wci z rkami w kieszeniach
(wosy i szpiczaste uszy skrywaa pod Jaskrowym jedwabnym szalikiem). Odesza krzywym
zaukiem. W kamieniach brukowych odbijao si mokre, szare niebo. Chyba te nie lubia
poegna.
Jaskier spoglda za ni. Pocztkowo uliczka wznosia si, dalej opadaa i Toruviel
odchodzca w porannej mgle wygldaa jak statek nikncy za horyzontem. W kocu
zdecydowanym gestem nasun beret na czoo i zawrci.
Kry zamie nad Brenn - mamrota po drodze - kry nad Jarug... idziemy drog
niezmiern... niezmienn... ja wraz ze swoj lub... wrogowie nas nie zami... ani mnie, ni
m lub... szumi wiosna nad Brenn... szumi nad Jarug... pjdziemy w przepa ciemn...
wraz z pieni i m lub... w czarn ziemi Brenny... nad spienion Jarug. Kamali wam
minstrele... nie ma mioci wiele na tym ziemskim padole... nie mwic o onicy... w ktrej
brak poowicy...
Niele si komponuje, ludzie to lubi. Beznadziejna mio, przyprawiona szczypt
gorzkiego cynizmu. Przede wszystkim jednak trzeba sprbowa ostrej, gorcej zupy z kop
miczakw i szyjek rakowych. Potem trzeba zamwi wdzone wgorze i dzban ciemnego
piwa. Toruviel miaa troch racji, gdy chodzi o to miasto: do czego to podobne, eby po
ulicach aziy szczury? I w dodatku tak leniwie, jakby kto stru paskudy.
Trzeba by jeszcze doda co o biaych wierzbach, ktre niczym damy koysz
srebrzystymi wachlarzami nad zielon wod... Wierzba rozkada srebrny wachlarz, jakby
oczekiwaa, e staniesz na brzegu sw bia stop... by staremu poecie da ostatnie
schronienie... w doniach drobina wiata... nienawidz ci za to... i kocham.
Trzeba, swoj drog, powiedzie mistrzowi Goldkranzowi, eby puci w obieg
niewielkie porczne notesiki, atwe do schowania w torbie albo kieszeni. I eby miay
przyczepiony na sznurku owek, zawsze na podordziu. Wrd trubadurw rozejd si jak
wiee bueczki, takie z cebul i baranin, ktre jak ugryziesz, pocieknie z nich gorcy, ostry
sos... Jedyna korzy z tych przekltych Nilfgaardczykw to ich kuchnia narodowa. Zaraza,
ale jestem godny! Przecie jadem niadanie!
Zazwyczaj mistrz Goldkranz, wydawca, ktrego Jaskier zaszczyci pierwokupem
dwudziestu rozdziaw P wieku poezji, otwiera sw drukarni wczesnym rankiem, pragnc
nie kaganek owiaty ciemnym masom, lecz tym razem drzwi byy zamknite.
Jaskier zmartwi si z lekka. Mia zamiar zoy wieo napisany fragment i odebra
nastpnego dnia pachnc farb drukarsk i klejem, oprawion w skr kopi. Bardzo na to
liczy. Oczywicie bogacze mog wesprze finansowo minstrela z czystej mioci do sztuki,
ale jeli wrczy si takiemu mecenasowi egzemplarz swego dziea z wymyln, dzikczynn
dedykacj... Jaskier wymyli! to cakiem niedawno, lecz rezultat zdy go ju przyjemnie
zaskoczy.
Dlatego te mocniej zaomota! w masywne, okute elazem drzwi.
Ledwie zdy odskoczy, gdy rumiana mieszczka w nocnym czepeczku wylaa z
balkonu zawarto nocnika wprost do rynsztoka.
- Szuka pan mistrza?
Niewiasta opara bujne piersi o porcz, wyranie pysznic si ich biaorow
obfitoci. Dekolt by, e ho, ho, Jaskier widzia to nawet z dou.
- licznotko!
Poeta strzsn batystow chusteczk kropl brunatnej cieczy z koronkowego
mankietu. Chusteczka i tak przypominaa cierk, podobnie jak mankiet.
- Jeste rwnie bystra, jak pikna. Oczywicie, e szukam mistrza.
- Zachorowa. - Biust zakoysa si uwodzicielsko. - Mwi, e brzuch go boli.
Wszystko przez te ostrygi. Mwiam mu, nie jedz, panie, ostryg poza sezonem. Ale czy mnie
posucha? Zjad wczoraj tuzin na kolacj, wic go dzisiaj dopado. Pan to pewnie mistrz
Jaskier? Miaam okazj sucha paskiego piewu. Pie bya taka smutna, e si spakaam...
- Schlebia mi to, moja pikna.
Jaskier oglda mankiet, marszczc nos. Moe by wrci do gospody? Jednak sowo
ostrygi miao dla nieodparty urok. Pod Fldr zawsze podawano wiee, kto jak kto, ale
on wiedzia o tym najlepiej. Zamiast ostryg mona zamwi pmisek owocw morza w sosie
cytrynowym z tartym czosnkiem... A moe lepiej bez czosnku? Ma jeszcze par wizyt przed
sob.
Dlatego te truwer skoni si, uchylajc beretu.
- Prosz przekaza mistrzowi yczenia szybkiego powrotu do zdrowia.
Ponownie uchyli beretu, po czym, podnoszc nogi wysoko i przeskakujc kaue, by
nie pobrudzi wytwornych ciem z klamrami, skierowa si ku naronej kamienicy,
przyozdobionej lekko koyszcym si na zardzewiaych acuchach szyldem z niewyranym
wizerunkiem fldry. lepia ryby byy, nie wiadomo dlaczego, jasnoniebieskie... Widocznie
malarz zakocha si akurat w jakiej bkitnookiej... fldrze? - domniemywa Jaskier.
Morska bryza wmieszaa si w bijcy z otwartych drzwi zapach smaonych ryb,
przynoszc lekk wo spalenizny. Jaskier wcign nosem powietrze. To nie z kuchni
Fldry, lecz z portu. Co si tam pali?
Okaza si jedynym klientem. Poranny tumek pracownikw portowych, wpadajcych
tu przeksi co przed robot, ju si przewin. Daleko byo jeszcze do wieczora, gdy
schodzili si stali bywalcy. Prniacy pijcy tutaj za dnia widocznie okazali si bardziej
rozleniwieni od Jaskra.
Dlatego dorodna niewiasta w czepku (kopia tamtej, ktra wylewaa zawarto nocnika
z balkonu, tylko bardziej rumiana i pulchna, co byo tutaj w cenie) radonie i ochoczo
wysuchaa zamwienia (dugo si zastanawia, co wybra: zup rybn czy z miczakw) i
wkrtce powrcia, stawiajc przed gociem fajansow waz, bia w niebieskie kwiatki.
Gboki talerz, z ktrego dumnie sterczaa srebrna (pomyle tylko!) yka, zapotniay dzban
zimnego piwa, kopa psowych rakw w sosie cytrynowym posypanych koperkiem (gdyby
Jaskier by malarzem, zamiast je chciaby je zaraz malowa), wieo wypieczona bagietka,
maso czosnkowe i na oddzielnym talerzyku podsmaone dzwonka maej rybki, zwanej tu, nie
wiadomo dlaczego, babulk.
Jaskier podwin mankiety i niespiesznie zabra si do rakw. Dlaczego nikt nie pisze
wierszy o jedzeniu? Jakie pikne s te raki i ty szczupak morski z niebieskimi petwami!
Tyle pisz o mioci, a nic o jedzeniu. A przecie jedzenie jest lepsze, czowiek czciej si
nim cieszy ni mioci... Jedzenie dodaje si, mio odbiera. I w ogle...
- Pusto tu dzisiaj, gosposiu.
Z chrzstem uama ceglastoczerwone szczypce, z ktrych sterczao rowe miso,
przypominajce kwiatowy patek.
Posugaczka wzruszya pulchnymi ramionami.
- Te si zdziwiam. Myl, e zejd si do wieczora.
Staa za kontuarem, wspierajc si o wilgotne, pociemniae drewno okciami z
doeczkami na przedramionach.
Jaskier wcign nosem powietrze. To nie z kuchni Fldry, lecz z portu. Co si tam
pali?
Okaza si jedynym klientem. Poranny tumek pracownikw portowych, wpadajcych
tu przeksi co przed robot, ju si przewin. Daleko byo jeszcze do wieczora, gdy
schodzili si stali bywalcy. Prniacy pijcy tutaj za dnia widocznie okazali si bardziej
rozleniwieni od Jaskra.
Dlatego dorodna niewiasta w czepku (kopia tamtej, ktra wylewaa zawarto nocnika
z balkonu, tylko bardziej rumiana i pulchna, co byo tutaj w cenie) radonie i ochoczo
wysuchaa zamwienia (dugo si zastanawia, co wybra: zup rybn czy z miczakw) i
wkrtce powrcia, stawiajc przed gociem fajansow waz, bia w niebieskie kwiatki.
Gboki talerz, z ktrego dumnie sterczaa srebrna (pomyle tylko!) yka, zapotniay dzban
zimnego piwa, kopa psowych rakw w sosie cytrynowym posypanych koperkiem (gdyby
Jaskier by malarzem, zamiast je chciaby je zaraz malowa), wieo wypieczona bagietka,
maso czosnkowe i na oddzielnym talerzyku podsmaone dzwonka maej rybki, zwanej tu, nie
wiadomo dlaczego, babulk.
Jaskier podwin mankiety i niespiesznie zabra si do rakw. Dlaczego nikt nie pisze
wierszy o jedzeniu? Jakie pikne s te raki i ty szczupak morski z niebieskimi petwami!
Tyle pisz o mioci, a nic o jedzeniu. A przecie jedzenie jest lepsze, czowiek czciej si
nim cieszy ni mioci... Jedzenie dodaje si, mio odbiera. I w ogle...
- Pusto tu dzisiaj, gosposiu.
Z chrzstem uama ceglastoczerwone szczypce, z ktrych sterczao rowe miso,
przypominajce kwiatowy patek.
Posugaczka wzruszya pulchnymi ramionami.
- Te si zdziwiam. Myl, e zejd si do wieczora.
Staa za kontuarem, wspierajc si o wilgotne, pociemniae drewno okciami z
doeczkami na przedramionach.
- Wczeniej nie bdzie toku.
- Dla takiej zupki i rybki rzucibym wszystko - oznajmi szczerze.
Pokj to nie tylko przeciwiestwo wojny, pomyla. Odwoanie powszechnej
mobilizacji, zamwienia dla budowniczych, prawie bezpieczne gocice, negocjacje
dyplomatw i zmiany na mapie politycznej. Pokj to take raki i smaona rybka. Ju chcia
zapyta szynkark, ktr z uprzejmoci nazywa gosposi (jakkolwiek nic nie wiedzia o jej
relacjach z wacicielem tawerny, cho z pewnoci by jakie musiay, sdzc po jej
ksztatach!), dlaczego ow rybk nazywaj babulk, lecz nagle wzdrygn si i do niosca
do ust rakow szyjk ociekajc sonym sosem zastyga wp drogi.
- Nie smakuje? - zaniepokoia si szynkarka.
Jaskier wskaza gow na jeden ze stokw u lady. Co pod nim si poruszao.
- Och - rzeka dziwnie spokojnie posugaczka, cho nieco skonfundowana - tfu, co za
paskudztwo!
Wyskoczya zza kontuaru z miot na sztorc (jej biust zakoysa si przy tym
pocigajco) i energicznie wetkna j pod stoek. Co tam pisno.
Jaskier przekn odruchowo lin i odoy rakow szyjk na talerz.
- Kot wczoraj zdech - tumaczya si niewiasta - zachorowa nagle i zdech. Dobrze
owi myszy. Dopki polowa, nie mielimy tu myszy ni szczurw... Trzeba bdzie znale
nowego, bo paskudy harcuj, kiedy kota w domu nie czuj. Przy kuchni nie mona sypa
trutki...
- To pocieszajce - stwierdzi ponuro Jaskier.
Nagle straci apetyt, chocia dopiero co dosownie kona z godu. Opuka koce
palcw w wodzie z plasterkami cytryny i chcia wytrze donie chustk do nosa, gdy nagle
przypomnia sobie balkon i brunatn plam na mankiecie.
- Pikna czarodziejko - rzek czule - moesz poda mi rcznik?
- Jak to? - zdumiaa si, klaskajc w pulchne donie. - A co ze szczupakiem?!
- Nastpnym razem.
Rzuci na st kilka monet, potoczyy si z brzkiem po wygadzonym setkami rk
blacie, gdzie, czciowo zasonity pmiskiem rakw, widnia wyskrobany napis: Marta to
dziwka!. Ciekawe, co to za Marta? Przenis wzrok na donie szynkarki, biae, pulchne, z
doeczkami.
- Gosposiu? - spyta cicho. - Co to jest?
- To?
Nieco podwina rkaw, obnaajc mas rowych plamek na przedramieniu.
- Od rana mam wysypk. Nie boli, tylko swdzi. Zwykle, kiedy kwitnie goryczka,
miaam tak piekc, ale ta prawie nie...
Jaskier nie sucha dalej.
Odsunwszy zydel, wybieg na ulic. Ledwo zdoa skry si za rogiem, by zgity
wp zwymiotowa wszystko, co przed chwil tak ochoczo spoywa.
Catriona pona porodku akwenu. Z kubryku wydobywa si gsty, czarny dym,
agle czerniay i rozaziy si, jakby kto chlusn kwasem rcym na obraz marynistyczny,
maszty dray w rozpalonym powietrzu. W ciemnej wodzie koysao si i rozmazywao
odbicie poncego statku.
Tumek gapiw, stojc na pirsie, obserwowa gincy kog.
Za ich plecami pony magazyny, rwnie osnute kbami czarnego, duszcego
dymu. Paty sadzy wiroway i osiaday na twarzach gapiw, na kamieniach brukowych, na
bkitnej kamizelce Jaskra.
Nie wiedzie skd pojawili si stranicy w szarych mundurach, ktrzy zaczli
energicznie rozprasza tumek na pirsie z okrzykiem: Rozej si!. Gapie jednak nie dawali
si atwo rozpdzi.
Dowdca szarych sta opodal. Na rkawie jego skrzanej kurtki taczy odblaski
poaru.
- Pan take nie ma tu nic do roboty - zwrci si do Jaskra.
- Nikt nie ma tu nic do roboty - odpar ponuro trubadur.
- A co z zaog koga?
Dowdca wskaza wygolonym podbrdkiem na zajazd poncy wraz z magazynami.
Stamtd wali najgstszy dym.
- Jasne - rzek Jaskier, kiwajc gow. - Tylko e to nic nie da. Zaraza jest ju w
miecie i rozchodzi si niczym poar.
- Otrzymaem rozkaz - odpar z niechci kapitan - zabezpieczy port i nikogo nie
wpuszcza. Rozej si!
Jego podwadni osaczyli tum i zaczli go spycha na boczne schody prowadzce do
miasta.
- Bdzie kwarantanna?
- Oczywicie. Zadba o to stra portu.
- Pewnie ju si tym zajli - zasugerowa ze smutkiem Jaskier.
Znalaz j siedzc na pryzmie nadmorskich gazw. Port widoczny by std jak na
doni, lecz szare morze i pusty horyzont ledwie majaczyy za gst zason dymu, bijcego
znad portowego akwenu.
Siedziaa, oplatajc rkami kolana i wpatrywaa si w morze.
- Nie przypyn - rzek Jaskier.
Toruviel drgna i odwrcia si.
- Co?
- Kwarantanna - wyjani. - Widzisz ten dym? Wiesz, co oznacza?
Pokrcia gow.
- Wraz z Catrion dotara tutaj zaraza. Straszna epidemia. Nigdy nie syszaem o
takiej, Toruviel. Nawet magowie s wobec niej bezradni. Niechybna mier. Jeszcze dzie,
dwa i w miecie nie zostanie ywej duszy...
Toruviel milczc wzruszya ramionami.
- Sdz - podj, siadajc obok niej na kamieniu, a poniewa siedziaa na najwyszym,
musia zadziera gow, eby patrze jej w oczy - e miasto zostanie zamknite, by nie
rozprzestrzenia dalej zarazy. To im si jednak nie uda. Wojsko ucieko. Rozumiesz?
Okupanci wzili nogi za pas. Poegnalimy ich drwinami i oklaskami, cieszc si, e
odchodz. Kwarantanna jednak bdzie utrzymana. Dlatego nie przypynie aden statek,
Toruviel. Zwyci mier i strach. Jak zawsze, jak wszdzie. mier i strach.
Mocno poci si pod pachami. Odwin mankiet i podcign rkaw do okcia, by
obejrze rk. Skra bya wci czysta.
- Uciekaj std, Toruviel, Sorca. Nie zd ustawi bariery, maj za mao ludzi, ale
wojska nilfgaardzkie mog przecie zawrci. Otocz grd tak, e mysz si nie przemknie.
Rozumiesz?
Milczaa.
Fale przypywu zaczy z lekka podmywa kamie, na ktrym siedzia Jaskier.
Podpyway i cofay si. Kada kolejna podchodzia troch wyej i dalej.
- Przypyn po mnie - powiedziaa, zapatrzona w horyzont.
- Komendant kaza spali kady statek, ktry prbowaby zawin do portu.
- Spuszcz szalup. Podpyn noc. Po cichu. Przemytnikom si udawao, dlaczego
nie naszym eglarzom?
- Nie znaj tutejszych mielizn i godzin przypyww. Nikt te, nawet elfy, nie zechce
si pcha do zaraonego miasta.
To czy ich z ludmi. Nasz komendant nie boi si tego, co przyjdzie z zewntrz, lecz
tego, co lub kto wyrwie si std. Nie pozwol ci uciec. Nasi ani twoi. Uchod pki jeszcze
moesz. Dopki blokada nie jest szczelna.
Fale oblepiay kamie, na ktrym siedzia Jaskier, ciemnymi pasmami wodorostw.
- My nie chorujemy, Dhoine - oznajmia gucho, nie podnoszc gowy. - Nie zara
si. Wasza epidemia niestraszna tym, co przyjd po mnie. Zaczekam. To aden problem. A
dlaczego ty nie uciekasz, zotousty Taedh? Co tu jeszcze robisz? Czemu nie uchodzisz dopki
moesz?
- Oczywicie, e uciekam, ajak mylaa? Pki... ach, Bloede arse!
Wsta szybko, by zaraz zorientowa si, e stoi w wodzie, ktra okrya na dobre
jego kamie. Gaz, na ktrym siedziaa Toruviel, zosta oddzielony od brzegu. Zastyga na
podobiestwo kamiennej rzeby, jak w kraju ksicia Aglovala wystawili na cze syreny
Sheenaz. Syrenka pono nie cierpiaa owego monumentu. Twierdzia, e nawet z rybim
ogonem wygldaa o wiele adniej.
Jaskier, niewiele mylc, pobieg, plaskajc mokrymi cimami, w stron portu i
biaych schodw.
- Spjrz na to! Prawda, e liczne?
Suknia bya istotnie wspaniaa, z szaroniebieskim atasowym stanikiem wyszytym
motywami passiflory, w rozciciach bkitnych aksamitnych rkaww przebyskiwa biay
atas...
- Zobacz zapinki na gorsecie. Te jak kwiatuszki passiflory. Ko soniowa i masa
perowa. I malutkie owoce granatu. Gorset i tiumiura na wielorybich fiszbinach. Ostatni krzyk
mody. Sprowadza je z Nilfgaardu. A woal a z Zerrikanii. Zwr uwag na te srebrne
pasemka na niebieskim... Jest jeszcze zielonozoty, ale trzeba uszy do niego drug sukni...
W zielonym mi nie bardzo do twarzy, jak sdzisz? Potrzebna jednak bdzie suknia
wizytowa i jest materia... Ciemnozielony aksamit, a gdyby tak obszy go po brzegach...
- Essi - przerwa Jaskier.
Spojrzaa na niego ciemnoniebieskim oczkiem, potem drugim, gdy odgarna
grzywk.
- Jutro mu si polepszy. To tylko lekkie niedomaganie. Nie trzeba si o niego
troszczy, wszystko gotowe... Kucharka troch si spnia. Wysaam pachoka, ale jeszcze
nie...
- Essi...
- Do tego pantofelki - podja zatroskana. - Mam atasowe, haftowane, ale nie pasuj
kolorem. Zobacz...
- Essi - powtrzy po raz trzeci. - W miecie panuje duma. Sprowadzia j na nas
Catriona. Nie wiem, co za cholera, ta duma, nie syszaem jeszcze o takiej. Ludzie konaj
na ulicach. Nie zmylam, po drodze tutaj widziaem dwa trupy. Twj Holm nie zapad na
zwyk gorczk. Mia styczno z Catrion jako jeden z pierwszych. Kucharka pewnie
ley teraz w malignie, jeeli jeszcze yje. Pachoek nie wraca, bo pewnie uciek na wie o
zarazie. Rozumiem go zreszt. Sam...
Mia ochot wyrwa jej z rk ten przeklty fataaszek i rozedrze na dwoje.
Powstrzyma si, zgrzytajc zbami.
- Baem si, e i ciebie dopada. Zaraza nie oszczdza nikogo. Gdyby tylko
zobaczya, co si dzieje w miecie. Uciekajmy, pki wadze si nie spostrzegy. My... to
znaczy ja nie jestem idiot, przeczekam to w lesie... Miesic lub dwa. eby unikn
zaraenia. Wemy jak najwicej prowiantu, eby nie musie re trawy. Dopki panuje
chaos... Na razie maj za mao ludzi, ale kiedy rzecz dojdzie do Nilfgaardu, najedcy
utworz kordon. Wtedy nawet mysz si nie przemknie.
Komu ju to niedawno mwiem? To o myszy... Ach tak, Toruviel. Kurwa ma,
wszystko miesza mi si w gowie. Moe ju dla mnie za pno. Moe si zaraziem.
- Ucieka? - spytaa, szeroko otwierajc oczta. - Nie przesadzasz, Jaskrze? To tylko
twoje poetyckie fantazje, prawda?
- Wychodzia dzisiaj na zewntrz?
- Nie, miaam tu tyle zaj... I Holm troch zaniemg. Posaam po medyka, ale take
si spnia...
- Uciek albo nie yje - podsun ponuro Jaskier.
Odczuwa swdzenie na caym ciele. Szczeglnie nieprzyjemnie pieko pod pachami.
Znw ukradkiem zerkn na swoj rk. Na razie niczego.
- Skoro jeszcze nie zachorowaa, moe ujdziesz cao. To niemoliwe, by wszyscy
zarazili si jednoczenie. Jeli si pospieszysz...
- A Holm?
- On jest stracony, Pacynko. Zostao mu najwyej par godzin ycia. Wkrtce zacznie
majaczy i... nawet nie bdzie wiedzia, czy jeste przy nim. Bdzie mu wszystko jedno.
- Myl...
Essi patrzya przed siebie, machinalnie mnc w doniach jedwab i niebieski aksamit,
palce przebieray po kwietnych zapinkach.
- Myl, e caa suba si rozproszy. Rozbiegn si, prawda? Kady woli umiera w
domu. Nawet w najndzniejszej chatynce... Zawsze, dom. Nigdy nie miaam domu, w ktrym
chciaabym umrze. Dziwne, prawda? A kiedy wreszcie go mam...
- Essi!
- Wrd swoich.
Essi wstaa, wzdychajc. Suknia zsuna si z jej kolan i zastyga u stp jak malutkie
oczko wodne. Nie patrzc, odkopna j na bok czubkiem bucika.
- No dobrze, Jaskrze. Wybacz, musz i do Holma. Na pewno mnie woa, tylko tutaj
nie sycha. To duy dom.
Jaskier chwyci j za rk. Jej do bya zimna, paluszki lekko dray.
- Essi, ten cay Holm... nie kocha ciebie i nigdy nie kocha. Zwiza si z tob z
prnoci. Schlebiao mu to, jak to burujowi. Szykownie mie za on znakomit
piewaczk. eby piewaa dla goci... dla wanych person. eby... polepszy warunki
transakcji. Rozmikczy kontrahentw. Zrobiby wszystko w tym celu. To nie ma nic
wsplnego z mioci, Essi. Zwyke wyrachowanie. Kto musi prowadzi dom i podejmowa
goci, dyrygowa sub. eby byo czysto i obiad podany na czas. Ty te go nie kochasz.
Chciaa po prostu cichej, spokojnej przystani. Pniej, w ogniu sprzeczki, jakie czsto
bywaj midzy maonkami, nie omieszkaby ci wypomnie, e wzi za on wdrown
bardk o wtpliwej reputacji, biedn jak mysz kocielna. e powinna mu by dozgonnie
wdziczna... Tak, myszko... To te by rodzaj kontraktu. Rozumiesz?
- Rozumiem - odpara, kiwajc gow. - Ja... no tak... on jest dobrym czowiekiem,
sam wiesz... ale jak mogam go pokocha? Kto raz widzia soce, nie zadowoli si byle
wieczk.
- No widzisz! Sama przyznajesz. Chodmy std, Essi.
Coraz mocniej wierzbio go pod pachami. Czy to ju?
Strasznie sybko!
Puci jej palce i zacz si drapa dyskretnie.
- Lepsza jednak wieczka w garci, ni... Moemy j sami zapali. - Wyprostowaa
si, prc ramiona. - Rozumiesz? To zaley od nas. Soce jest daleko na niebie... Zostaj,
Jaskrze.
Jaskier wyobrazi sobie, jak zbiega po schodach kamienicy, przebiega midzy dwiema
niepotrzebnymi, czysto symbolicznymi kariatydami u bramy i biegnie dalej pustymi ulicami,
a stukot butw odbija si echem w zaukach. Kurwa ma i tak ju po nim!
Westchn gboko.
- Zaczekam na ciebie, Essi.
- Naprawd?
- Naprawd, Pacynko.
Te westchna przecigle, pochlipujc jak dziecko.
- Tak si boj - powiedziaa cicho ze zami w oczach. Odbijajcy si w nich szary wit
okaza si janiejszy, ni by w istocie.
- Nie bj si, moja maa - rzek, obejmujc j ramieniem.
- Jestem przy tobie i nie zostawi ci. Artystyczna bohema powinna trzyma si
razem.
Palio go pod pachami.
Mistrz Holm majaczy.
Drobna pocztkowo wysypka na rkach zamienia si w wiksze plamy, pniej w
wyduone sine smugi. Spod pprzymknitych powiek wyzieray biaka.
- Essi...
Unis si na okciu, nie unoszc powiek, cho Jaskier widzia rozbiegane gaki oczne,
jakby chory chcia obejrze cay pokj.
- Tak, kochany?
Essi wya szmatk w miednicy z rozpuszczajcym si lodem, zamoczya i znowu
pooya na jego twarzy.
- Jestem tutaj.
- Cigle ci woam - wymamrota kaprynie.
- Jestem przy tobie, kochany.
- A dlaczego ci nie widz?
- Dlatego, e...
Na chwil zacia si, przygryzajc warg.
- Dlatego, e jest ciemno.
- Aha.
Nieco uspokojony pooy si znowu.
- Spodobaa ci si suknia? Przymierz j, dobrze?
- Dobrze, mj miy.
- I poka si w niej. Daj na siebie popatrze. Jeste taka pikna.
Essi, trzymajc go za rk, zaszlochaa i drug doni otara z.
- Zerrikaski jedwab. Gadki i lnicy jak wodna tafla... Najgadszy na wiecie, wiesz
o tym?
- Niewiele wiem o zerrikaskim jedwabiu - odpara, znowu szlochajc.
- W Nilfgaardzie te wyrabiaj jedwab, ale gorszej jakoci. Nie potrafi wyhodowa
tak dugich nici... Dobrych nici jedwabnych. Dugich na dwa tysice okci. Wiesz, e
Nilfgaardczycy warz kokony, by wygotowa kleisty luz... sam widziaem, jak lepkie s te
kokony. We wrztku si rozpadaj na poszczeglne nitki i wanie tak je uzyskuj. Zerrikanie
robi inaczej, sprytniej. Wycigaj ni z samego rodka kokonu, dopki w nim siedzi
jedwabnik i...
Kurwa, kl w duchu Jaskier, rzucajc ukradkowe spojrzenia na cigle czyste i biae
nadgarstki, nigdy nie sdziem, e jedwab tworzy si z takiego paskudztwa.
- Chciaem dla ciebie wszystkiego, co najpikniejsze. Wszystko rozumiem,
turkaweczko. Jestem zwyczajnym kupcem. Znam si tylko na jedwabiu... i na suknie. Sukno
sprzedaje si lepiej od jedwabiu, wiem co mwi. Tu na pnocy wyrabialimy pikne sukno,
nie gorsze od nilfgaardzkiego. Dopki Nilfgaardczycy nie spalili wszystkich szwalni.
Sprzedajemy teraz ich wyroby. Oto przyczyna, dla ktrej obie strony rzuciy si sobie do
garde. Kto komu ma sprzedawa sukno. W gruncie rzeczy, turkaweczko, polityka sprowadza
si do kwestii sukna. Wojna jest przedueniem polityki. To bardzo proste. adnego
waszego... patriotyzmu. Jeste tu jeszcze?
- Tak, umiowany - odpowiedziaa Essi i otara nosek okciem, bo trzymaa teraz
Holma za rk obiema domi.
- To dobrze. Przywidziao mi si, e odesza w ciemno. Wiem, e mnie nie
kochasz, prawda? To wszystko dlatego, e... miaa dosy wczgi. Rozumiem, jakie to
cikie, zwaszcza dla dziewczyny. Dla modej kobiety. Szczeglnie w jesienny wieczr...
gdy wszyscy id do domu, a ty nie masz dokd i... chciaoby si mie swj dom. Ognisko
domowe. Spanie w czystej pocieli. Pomylaem, e moja turkaweczka chce uwi gniazdo.
Byem taki szczliwy, e chcesz si u mnie zadomowi. Baem si, e ty... Wiesz, marynarze
, e na dalekich wyspach mieszkaj ptaszki bez apek, ktre nigdy nie siadaj na ziemi ani
na gaziach. Rodz pisklta, kochaj si, ywi i umieraj w niebie. Nazwaem ci
turkaweczk, ale gobice, moja ukochana, zawsze wracaj do domu. Ty jeste rajskim
ptakiem, wci krcym po niebie... Bardzo chciaem, eby byo ci u mnie dobrze. Ta suknia
jest jak upierzenie rajskiego ptaka... Czemu tutaj tak ciemno? Essi... To twoja rka? Essi...
Westchn, drgn i zesztywnia.
Essi pakaa bezgonie, tylko zy cieky po policzkach.
- Nikogo nie naley oszukiwa, prawda? - rzek Jaskier, ujmujc jej rami. -
Zwaszcza losu. Chod... polatamy po niebie.
- Jak to?
- Melitele zatroszczy si o niego. To miosierna bogini. Przeprowadzi go przez bramy
niebios. Nie obchodzi jej, czy zosta naleycie pochowany. Zreszt zaraz tu moe zjawi si
ekipa grzebalna.
- Doprawdy? - spytaa dociekliwie.
- Oczywicie.
Pchn j lekko w stron drzwi. Ekipa grzebalna zjawia si z hakami i pochodniami,
ale tego nie chcia jej mwi.
- Lutnia! - krzykna, klaskajc w donie. - Moja lutnia.
A czort z ni, mia ochot rzec Jaskier, lecz si powstrzyma.
- Tylko szybko. Bierz lutni i w nogi.
Pod kariatydami leao co podobnego do kupki szmat. Dalej jeszcze jedna. Essi
zadraa i chwycia go za rk.
- Nie patrz.
Jaskier omin martwego szczura z apkami rozpaszczonymi na bruku.
- Zaraz std wyjdziemy, bdzie lej.
- Co tak mierdzi?
Essi zmruya oczy i wczepia si w jego rami jak przeraone dziecko.
- Pewnie poar.
Nie mg zamkn oczu i bardzo tego aowa.
- To nie zapach palonego drewna.
- Duo rnych rzeczy si pali.
Gsty czarny dym snu si nad kwartaem domw garbarzy i dalej, nad dzielnic
rybakw. Niebo wisiao nad miastem cikie, szarawe i olizge jak rybia uska.
Essi trzymaa go za rk, oczy miaa przymknite tak, eby troch widzie przez
rzsy, zazwyczaj puszyste, teraz wilgotne i sterczce jak igieki.
Mijali domy z szeroko otwartymi drzwiami i takie, gdzie drzwi i okna byy zawarte na
gucho. Z niektrych dochodziy kobiece lamenty, inne pogrone byy w ciszy, niczym w
stojcej wodzie.
- Miastoto jednak ohyda.
Essi trzymaa go za rk, nie mg si wic podrapa, podczas gdy skra nie
wierzbia ju, ale palia.
- Nie cierpi smrodu rynsztokw i mietnikw. Masz racj, Jaskrze, miasto nie jest dla
takich, jak my. Chciaabym by teraz w lesie. W takim prawdziwym, sosnowym, wietlistym.
I eby by mech i takie te kwiatuszki... jak one si nazywaj? Narcyzy... A moe inaczej?
Zielone i te. I eby przez gazie paday promienie soca. Luki wiata pomidzy pniami
jak soneczne kolumny. Pachnie sosnami, nagrzan traw i mchem, i...
- Narcyzami? - wymamrota Jaskier przez zby.
- Tak! I eby bya tam jaka woda. May strumyczek przebijajcy si wrd kamieni i
mchw, wiesz, taki...
Mwia pprzytomnie, Jaskier za, ostatecznie przekonany, e plaga Catriony
dotkna go swymi kocistymi palcami, nie mg si zorientowa, czy Essi bredzi w gorczce,
czy wyraa w ten sposb swj zapa.
- Czysta, chodna woda... i taczce na niej wiato. A gdy zaczerpniesz jej garci,
jest jak zimny, przezroczysty kamie, jak pynne szko, ksa zby, ale jest sodka, tak,
Jaskrze, sodka jak cukier. Mwi, e nie ma smaku. Bzdury. Tutaj, w miecie nie ma smaku,
ale w lesie...
Nie sucha zbyt uwanie jej bekotu. Niech gada, skoro od tego jej lej.
Szli w gr portu i szum morza, odbijajcy si echem w krtych zaukach, by coraz
cichszy.
Solidne kamienice, zamieszkane przez porzdnych kupcw i mistrzw cechowych,
zastpiy niewielkie biae wille, figlarnie wychylajce si z ogrdkw i przystrzyonych
ywopotw. Ulice stay si szersze, otwarte na place z rzsistymi fontannami, jezdniami
nieskaonymi stop przechodniw, po ktrych swobodnie mogy jedzi powozy z
poczwrnym zaprzgiem. Teraz byy puste.
- Otwrz oczy, Essi.
Jaskrowi znudzio si odgrywa rol maego przewodnika lepego barda.
- Ju mona.
Ufnie uniosa powieki. Nawet pachniao tutaj inaczej: kwiatami, zieleni i mydem,
jakim zmywano marmurowe pyty.
- Prosz pastwa!
Na ganek wybiega dziewczynka. Jej zgrabne pantofle deptay syreni ogon na
mozaice.
Essi drgna, jakby chciaa ucieka, stana jednak, z caej siy przytrzymujc Jaskra,
ktry nie mia zamiaru odwraca si, chocia nie przyspieszy te kroku.
- Tak, dziecko - mrukn niechtnie.
Panienka bya dobrze wychowana, nie zapomniaa zatem wykona pospiesznego
dygnicia.
- Mama zachorowaa. Powiedziaa, e gowa j boli, zamkna oczy, pooya si i nie
wstaje. Chciaam posa po pomoc suc, ale gdzie znikna.
Teraz Jaskier mia ochot zamkn oczy.
Podczas wojny, pomyla, widziaem sporo trupw kobiet i dzieci. Na pocztku byo
mi ich al i zbierao si na pacz, potem jednak dusza skamieniaa i odwracaem oczy od
maych trupkw, jakby to byy poamane lalki lub co w tym rodzaju. Lalek byoby nawet
bardziej al, gdy byy rzadsze. Dlaczego wic teraz co takiego sprawia bl? Kim oni s, by
testowa nasz wytrzymao? I po co?
- Wiesz, gdzie mieszka lekarz, dziecko?
Dziewczynka niepewnie wskazaa w gb ulicy.
Jaskier potar w zadumie warg.
- Wiesz co - rzek w kocu - moemy ci zaprowadzi do doktora. Ulice stay si...
troch niebezpieczne, pene zych ludzi.
- Tak - zgodzia si panienka. - Mama mwia, ebym sama nie chodzia po ulicy, w
adnym wypadku. Bo zdarzaj si li ludzie. S brudni i brzydko pachn. Mog ubliy,
mwic ze, ordynarne sowa. Nie moe pan sam pj po doktora?
Widocznie, uzna Jaskier, jestemy dla niej wystarczajco brudni, by to uczyni.
- Nie, dziecko. Spieszymy si w swoich sprawach.
- Jaskrze - powiedziaa cicho Essi - moesz mnie chwil posucha?
- Wiem, co mi powiesz, Pacynko - odpowiedzia szeptem.
- Wiem te, co ty mi powiesz: Ile dzieci umiera teraz w tych cichych domach za
zamknitymi drzwiami. Jaki sens zajmowa si t jedn...
- Zaproponowaem, e odprowadz j do lekarza. Nie mog zacign jej si.
- A jeli doktor... skoro go ju nie ma? Biedna dziewczynka.
- Cakiem bogata.
- Dobrze wiesz, o czym mwi. Pozwolisz umiera jej tutaj w gorczce, bez adnej
pomocy ani opieki? Pozwolisz sta si ofiar rabusiw? Maruderzy na pewno si zjawi,
Jaskrze. Wieczorem, gdy stanie si jasne, e wadze s bezsilne i... Geralt nie pozwoliby na
to.
Spochmumiaa, a wielkie niebieskie oczy utkwia w jednym punkcie. Jaskier zna to
spojrzenie.
- Zrobiby wszystko, co w jego mocy...
- Nie kuj mnie w oczy Geraltem - wybuchn. - Dlaczego od razu uwaasz mnie za
podleca?
- Wybacz, nie chciaam...
Panienka obserwowaa ich oboje z zainteresowaniem, jakby czekaa, kiedy zaczn
mwi ze, ordynarne sowa. Potem na wszelki wypadek znowu dygna.
- To moe jednak pan mnie zaprowadzi do lekarza? Lepiej, jak pjd z wami -
oznajmia z godnoci. - Nie jestecie tak bardzo brudni. Chyba bywaj gorsi.
- Chod - zgodzi si Jaskier, machnwszy rk z rezygnacj. - Dokd trzeba i?
Tam?
- Zgadza si. Najpierw duy dom z kolumnami, wiksay od naszego. I ogrd. Dalej
nastpny ogrd i dom doktora. Ma cakiem adny zaprzg, wiecie? Prawie jak nasz. Tylko
nasze konie s czarne, a jego siwojabkowite.
- Jasne. Siwojabkowite.
Co zrobimy, jeli doktor te si zmieni w pacjenta? Cign ze sob t dzierlatk?
- Myl, e mama umiera - rozmylaa gono panienka, tupoczc na gadkich pytach
chodnika - i zostan sierot. Ciocia Agata mwia, e bd kiedy bogat dziedziczk.
- A tatko? - spyta ostronie Jaskier.
- Papa ju nie yje - oznajmia.
Jaskier nie zrozumia, czy jej ojciec zmar dopiero co, czy te jaki czas temu, lecz
wola tego nie roztrzsa.
- Biedactwo - powiedziaa Essi, pocigajc nosem.
- Wszyscy wspczuj sierotom - stwierdzia dziewczynka, ufnie ujmujc do Jaskra.
- Daj im cukierki i rne takie.
- Miejmy nadziej - bez przekonania rzek Jaskier. - Miejmy nadziej.
- I nie maj guwernantek - dodaa marzycielsko.
- Zamilknij, dziecko, dobrze? - zasugerowa bard.
Gdzie cakiem blisko zabrzczao osypujce si szko. Rabusie najwyraniej nie
zamierzali czeka do wieczora.
Bo faktycznie mona si nie doczeka. A ja mam tylko lutni i dwie baby, przy tym
jedna cakiem malutka. Cho i na tak znajd si amatorzy.
- Chodmy szybciej.
Jaskier cisn mocniej delikatn rczk cudzej creczki i przyspieszy kroku.
- Co si dzieje, Jaskrze? - zaniepokoia si Essi.
- Myl, e to li ludzie - rezolutnie stwierdzia panienka.
- Owszem - potwierdzi, rozgldajc si za odpowiedni kryjwk. - li ludzie.
- Nie dacie rady ich zabi?
- Czym? - zapyta sucho Jaskier. - Moj lutni?
- A nie macie sztyletu? Guwernantka czytaa mi o przygodach dobrego zbja Orlando.
Kiedy napado na niego a dziesiciu zych zbjcw...
- Zamilcz, prosz - sykn Jaskier przez zby.
Zastyg w cieniu masywnego, kamiennego muru, dajc znak Essi, by take si
przyczaia, i zacz nasuchiwa.
Brzk szka rozleg si znowu, lecz jakby troch dalej. Potem z wikszej odlegoci
dobieg kobiecy krzyk.
- O co ci chodzi? - burkn ponuro Jaskier, odpowiadajc na spojrzenie Essi.
- O nic - odpara, lekko wzruszajc ramionami.
Nie jestem wiedminem, myla trubadur, usiujc uspokoi koatanie serca. Nie
walcz z potworami. Nie broni sabych i ucinionych. Szczerze mwic, jestem tchrzem,
ale poeta ma prawo by tchrzliwy. Specyfika profesji. Nadmiernie rozwinita wyobrania.
Wojna si nigdy nie koczy. I coraz czciej ludzie okazuj si najgorszymi potworami...
- Oni take s zaraeni - zauwaya ze smutkiem Essi. - Nie rozumiej tego?
- Wanie o to chodzi, e rozumiej. Chodmy, tylko cichutko. Trzymajmy si muru,
Essi, tego gstego bluszczu...
- Ukryjemy si, tak? - powiedziaa dziewczynka. - Dobry zbj Orlando te si
ukrywa, gdy go cigali odacy barona Czarnego Lasu... Wykopa sztyletem niewielk
jam... Doktor te jest przystojny jak Orlando, ale starszy, jak pan.
- Dziki - odpar z roztargnieniem Jaskier, wsuchany w odlege haasy.
Czarny dym, unoszcy si nad dzielnic rzemielnikw, sta si gsty jak ciana, a
chocia nie dotar wci tutaj, dziki wieczornej bryzie, w powietrzu czu byo swd
spalenizny.
Doktor istotnie by mody i przystojny, jaki powinien by lekarz w bogatej dzielnicy.
Mia piknie podstrzyone loki i wytworn kamizelk. Zaprzg mia take wytworny. wietna
para kusakw, pomyla Jaskier, paradna. Medyk sadowi si wanie w powozie. Bryczka
te bya nieza, cho niespecjalnie ozdobna.
- Nawiewa pan?
Jaskier zastpi drog i chwyci za kosk uzd.
- Daje drapaka? Bierze nogi za pas?
- A co mona zrobi innego? - Doktor momentalnie oceni sytuacj i wybra ton
poufnych zwierze. Gos take mia pikny. - To przecie duma. Niesamowicie sroga
gorczka krwotoczna. Nigdy nawet nie czytaem o takiej. Stuprocentowa miertelno.
Nikomu si ju nie pomoe.
- Ale suba zdrowia...
- A pan kto? - zapyta oschle medyk.
- Poeta. A bo co?
- Powinien pan cierpie za miliony. A te zwiewa.
- Nie skadaem przysigi lekarskiej...
- W dupie mam przysig - odrzek doktor, zerkajc na bat przy kole. - Mwiem, e
nikomu nie mona pomc.
- Wielmony panie doktorze! - zawoaa dziewczynka, puszczajc do Jaskra i
wybiegajc naprzd. - Pamita mnie pan? Ja pana dobrze pamitam. Pan przychodzi do
mojej mamy. To ja, Mitzi Golbah!
- Oczywicie, e pamitam, dziecino.
Ewidentnie wolaby, eby panna Golbah miaa gorsz pami.
- Mama zachorowaa - trajkotaa panienka, wyranie ucieszona widokiem znajomej
twarzy - a suca gdzie znika. Myl, e umara. Albo ucieka. Chciaam posa po pana,
ale ci mili ludzie askawie zaproponowali, e mnie zaprowadz, chocia tak si baam, tak
baam...
- Wszystko to bardzo ciekawe - odpar doktor, ostronie pocigajc za lejce, cho
Jaskier nie wypuci uzdy - ale bardzo si spiesz, dziecinko...
- Jest pan kompletnym ajdakiem? - zapyta cicho Jaskier.
- A pan? - tak samo spyta medyk, patrzc mu prosto w oczy.
Po chwili namysu rzek:
- Dobrze. Suchaj, dziecinko... Podwi rkawek, podcignij go, o tak...
- Po co?
- W celach medycznych... W zasadzie skra czysta. adnych oznak. Wsiadaj.
- Pan...
Dzieweczka zachysna si a z zachwytu i machinalnie dygna.
- Zabierze mnie z sob? Pojedziemy powozem? Czy tak?
- To bogata dziedziczka - rzek z namysem doktor, zwracajc si do Jaskra - i wkrtce
penoletnia.
- Ciocia Agata - przytakn bard - mwia to samo.
- Pienidze zoone w nilfgaardzkich bankach i to niemae. Jeli uda si potwierdzi
prawo do spadku... Mj brat jest prawnikiem.
- Naprawd si pan ze mn oeni?
Panienka bez namysu wdrapaa si do powozu i usiada, rozkadajc wdzicznie fady
spdniczki.
- We waciwym czasie - odrzek z roztargnieniem.
Jaskier puci uzd i zszed na bok. Lekarz uj lejce, wzdychajc z ulg.
- Nie jestem zupenym draniem - szepn - lecz tamci s zaraeni. Mj asystent dzisiaj
nie przyszed. Aptekarz... Wszystko jasne.
- Aha - zgodzi si bard z odraz. - Wszystko jasne.
- Tak wic prosz wybaczy, mistrzu - rzek lekarz, uruchamiajc pojazd - i ty, pani.
Pozostan waszym wielbicielem.
Obserwowali, jak powz coraz szybciej toczy si po ulicy. Doktor znakomicie
powozi, kopyta rumakw krzesay iskiy, a panienka machaa rczk, dopki nie zniknli za
rogiem.
- Niczego jej nie al? - zdziwia si Essi. - Zostawia konajc matk?
- Poauje po latach. Gdy zyska wiadomo, co si stao. Jeli kiedykolwiek
zrozumie. I oczywicie, jeli przeyje.
- Maa... gadzina!
- Po prostu dzieciak. Jeste idealistk, Pacynko. Zawsze ni bya. Wida to w twoich
pieniach. Zawsze ci mwiem, e szczypta cynizmu jest konieczna... bez niego wszystko jest
mde.
- Och, zamknij si.
Swd spalenizny narasta, palio si gdzie niedaleko, nad jedn z willi wznosi si
sup rozedrganego arem powietrza.
- Tym bardziej doktor - gono myla Jaskier. - Wszyscy lekarze to cynicy. A ten
jeszcze i podlec. Zamierza uciua kapita, leczc migreny bogatych dam. Jak tamten twj od
kozetki... Wierz mi, e wydostan si z miasta. Gorzej z nami...
- Dlaczego?
- Obejrzyj si.
- Zaledwie omiu - stwierdzia lekcewaco Essi. - Dobry zbj Orlando rozprawiby
si z nimi lew rk.
- Do dupy z tym waszym Orlandem... Jazda, Pacynko! Daj rk i spadamy!
Przeskoczyli przez wytworn balustrad i znaleli si na jakim tylnym dziedzicu,
potem za bram, pniej w czyciutkim zauku, na ktry wychodziy tylne ciany eleganckich
kamienic... Nie byo si gdzie schowa.
- Ej! - syszeli za plecami. - Paniczyku! Damulko! Stj, licznotko! Kocham ci, maa!
Ko... cham...
- ywe trupy - zowieszczo wysycza Jaskier przez zby.
Mia kolk w boku. Dogoni nas, myla z rozpacz. I co wtedy? Powiem: Uciekaj,
zatrzymam ich? Nie jestem gotw na bohaterstwo...
Zauek wychodzi na rozlegy plac ze wspania fontann, od ktrego odchodziy
kolejne uliczki. Miejsce to okazao si nieoczekiwanie toczne. Miao si wraenie, e caa
okoliczna zota modzie postanowia urzdzi festyn pod goym niebem, rozstawiajc wok
fontanny dbowe stoy i wynoszc z domw awy, wycieane krzesa oraz skrzane fotele
wsparte na drewnianych lwich apach. Krucha porcelana na biaych lnianych obrusach i srebra
wspaniaej roboty odbijay na rowo migoczce wiata pochodni. Jaskier dopiero teraz
zorientowa si jak szybko, niezauwaalnie nadszed zmierzch.
Pachniao pieczonym misiwem. Nie md spalenizn, tylko dobrym jadem.
Rozlegay si dwiki lutni. Kto nie gra naprawd, jedynie brzdka.
Kilka panien, nierwno plsajcych przy dwikach strun, rozerwao taneczny krg,
biegnc ku przybyszom.
- Nowicjusze! Nowicjusze! - szczebiotay radonie, otaczajc koem Jaskra i Essi.
Dzieweczki byy modziutkie, wieutkie i pijaniutekie.
Stajc na palcach, Jaskier spojrza ponad jasnymi i ciemnymi gwkami.
Przeladowcy zapewne zlkli si tumu i rozpynli w coraz bardziej mrocznym zauku.
Tymczasem dziewczta, zbiwszy si w ciasny krg, popychay nowych goci ku
stoom. W odpowiedzi na nieme pytanie w oczach Essi, Jaskier take milczco wzruszy
ramionami.
Taczc i podskakujc, zaprowadzono ich na poczesne miejsca. Siedzia tam na
wysokim krzele rosy mody czowiek, najwyraniej prowodyr owego zajcia.
- Wszystkiego dobrego, mili gocie! - przywita ich dwicznie.
- Nawzajem, drogi panie - odrzek sucho Jaskier, ktremu niezbyt podobao si owo
towarzystwo.
Zastawa na stoach bya wspaniaa, lecz rnorodna. Najwidoczniej chwytano, co byo
pod rk.
- Nie pytam, dokd idziecie - oznajmi prowodyr, szerokim gestem wychlustujc na
obrus rowe strugi wina - lecz prosz uprzejmie, bycie przyjli nasze zaproszenie na uczt.
Pragniemy miej kompanii.
- Nie idziemy donikd, lecz skd - odpar Jaskier. - Szczerze mwic, uciekamy z
miasta.
- Rozumiem, oczywicie. Wszyscy uciekaj z miasta. Nadchodzi jednak noc i
nieatwo bdzie wam przemkn si przez kolejne dzielnice. Lepiej posiedcie z nami. Na
pewno jestemy mniej niebezpieczni.
Jaskier przyjrza si prowodyrowi, na ktrego ramieniu spoczywaa gwka siedzcej
obok bladej damy i zamyli si. Nie wygldali gronie. Po prostu zwariowali. Na dodatek
zgodnia i zascho mu w gardle.
- Nie zadajemy pyta o tytuy i miana - podj prowodyr, znowu wykonujc
nieostrony gest z pucharem w doni. - Widz jednak, e jestecie ludmi dobrze
wychowanymi i szlachetnie urodzonymi.
- Niewtpliwie.
Jaskier wreszcie uspokoi oddech i bl w boku ustpi. Za to znw zapieko go pod
pachami. Nie odway si jednak podwija mankietu i sprawdza przy ludziach stan swojej
skry.
- Jestem wicehrabi.
- Co za trafi A paska towarzyszka?
- Synna poetka, Essi Daven.
- Co za zaszczyt - rzek animator zabawy, lekko si unoszc i kaniajc, przy czym
jasna gwka siedzcej obok damy, pozbawiona oparcia, opada na st. - Znam pani
twrczo. Sam take czasem pisuj. Siadajcie, wywiadczcie mi t grzeczno.
Na pewno bdzie chcia co nam przeczyta, pomyla Jaskier, przysuwajc sobie
pmisek z szynk.
- Z jakiej okazji ta uczta? - zapyta, odkrawajc rowy pat misa.
Mona byo std dojrze wiszc nad dachami purpurow un poaru.
- Oczywicie z okazji dumy - odpar prowodyr, wzruszajc ramionami.
Jaskier zerkn na Essi, ktra powoli dochodzc do siebie, zacza podejrzanie sika
nosem.
- Zjedz chocia troch - szepn do niej i doda gono: - Nie widz powodu do
witowania.
Prowodyr napeni swj puchar.
- Zmysy z czasem tpiej. Zuywaj si. Szczerze opakujemy bliskich, lecz kilka
godzin pniej zastanawiamy si, co zje na kolacj. Dusza nie znosi cigego blu. Z
rozpac2y szuka pocieszenia w towarzystwie... takich samych upadych dusz. To bardziej
uczciwe, ni cierpie na pokaz, a jednoczenie rozmyla o kolacji, zgodzicie si?
- Jest pan prawdziwym poet - stwierdzi Jaskier, zmagajc si z kolejnym plastrem
szynki - poniewa zwykli ludzie cierpi i zarazem myl o kolacji, nie odczuwajc adnego
rozdwojenia jani. Tylko poeta widzi wszystko na opak, przekonujc si, e wszystko
marno nad marnociami i dlatego mona sobie pozwoli na kade wistwo.
Biedne sukinsyny, myla jednoczenie, mao kto z nich doyje rana. Wszyscy umr.
Wszyscy umrzemy.
- Niech pan przyzna, czy w gbi duszy nie przeladuj pana podobne myli? Czy w
cierpieniu nie myli pan... chociaby o tej szynce?
- Rozumiem to, ale si z tym nie zgadzam. Ujmuje pan spraw w taki sposb, jakby
mylenie o szynce byo czym wstydliwym. Jakby koniecznie naleao stumi w cierpieniu
uczucie godu, napawajc si zarazem zakazanymi przyjemnociami. A skoro ju si
zgrzeszyo, jedzc szynk, skora tak nisko upadlimy, dlaczego nie popeni ciszych
grzechw? Domylam si, e zanim plaga spada na grd, by pan idealist? Czystym i
surowym strem prawa? Obroc wartoci rodzinnych?
Prowodyr milcza. Na jego twarzy taczyy cienie w purpurowym odblasku pochodni.
W kocu wzdrygn si i wsta, wspierajc si domi o st poplamiony winem.
- Przyjaciele - rzek dwicznie - samo niebo nam bogosawi. Zaszczycio nas swym
towarzystwem dwoje znakomitych bardw, mistrz Jaskier i jego urocza przyjacika, poetka
Essi Daven. Powitajmy ich!
Od wszystkich stow dobiegy niezborne oklaski. Jaskier unis gow i zobaczy, e
mrok zgstnia i zapada ciemna noc, rozjaniona jedynie blaskiem poncych dzielnic.
- Za askaw gocin, za chleb i wino odpac nam pieni! Prosimy! Prosimy!
- Prosimy! - zawtrowali mu ucztujcy.
- Ja... - Essi nie pakaa, lecz w oczach penych ez odbijay si pomienie pochodni. -
Nie mog...
- Zgdcie si - zasugerowa prowodyr z ledwie wyczuwaln drwin. - Niegrzecznie
byoby odmwi. Jestecie naszymi gomi, pijecie nasze wino... Ostatecznie jestecie
artystami do wynajcia, moja droga. Zawodowcami.
Essi milczaa, rozmazujc rozlane wino palcem na obrusie.
- Skoro nie zechcecie piewa, po prostu was wyprosimy
- rzek animator, spogldajc znaczco na Jaskra. - Jak dotd omijaj nas obcy, a
troch ich tam jest, sami wiecie...
Kurwa, pomyla Jaskier, byle doczeka ranka. A moe czort z nim, w ciemnoci
niczego nie widzisz, ale i nas nie wida. Chocia ciemno nie bdzie, gdy wszystko bdzie
pon... Noc to czas demonw. Za dnia ludzie si jako kontroluj, aczkolwiek nie wszyscy.
Ten cay prowodyr jest na pewno stuknity.
- Ta pani - zacz ostronie - niedawno stracia...
Essi otara nos wierzchem doni i wyprostowaa bi.
- Zapiewam - oznajmia spokojnie i zwrciwszy si w stron Jaskra, cigna
pokrowiec z lutni. - Pokaemy im, Jaskrze.
Jaskier wsta, odsun krzeso i postawi stop na siedzeniu.
- Zaczynaj, Essi. Tak eby niebiosa pony. Chocia i tak pon.
Essi pooya palce na strunach.
Kiedy na ciebie czekaam, Niemao ez wylaam...
Zapiewaa niskim, piersiowym gosem.
Nie ma w tym mojej winy, Co znacz zy dla mczyzny, Odpowiedzia jej Jaskier.
Pragn by zawsze przy tobie, W szczciu, w biedzie, chorobie, Zawodzia Essi.
Dla ma najgorsza dola, To maeska niewola, Klska sowiczo Jaskier.
Jeszcze przyprawisz mi rogi, Na nic maeskie okowy!
A gdyby tak napisa dramat wierszem, myla jednoczenie, eby noc owietlona
pochodniami i ta upiornie wesoa kompania ze swym prowodyrem... Niech to zostanie
uwiecznione i niech to nie bdzie grafomania, lecz wybitny hymn na cze dumy. W tym
momencie niech spadnie na piorun i gdy wzniesie zbielae donie ku czarnemu niebu,
niechaj spyn na rozpacz i pogarda dla mierci... Moe by wielkie dzieo! Jestemy
zczeni jak skaa I rwno bijca w ni fala!
Od tej chwili piewali razem:
Mioci si nie wywiniesz, Ulegniesz jej albo zginiesz!
Trzyma si ciebie jak kleszcz Albo uparta wesz!
Zawsze si zrozumiemy, Jak trawa i wiatr, deszcz i gromy, Jak sodko, e razem
bdziemy!
Essi wykonaa na koniec skomplikowany pasa, po czym oboje kaniali si z
godnoci, oklaskiwani przez ucztujcych.
- Droga pieniarko - spyta pobaliwie prowodyr - co to za dzieo?
- Duet Cyntii i Vertvema z Prnych zabiegw - objani Jaskier.
- Niezy, niezy... Kto jest autorem?
- Ja.
- Bardzo mi mio - owiadczy prowodyr, znw szeroko machajc rk, wida by to
jego ulubiony gest. - Dzikuj i zapraszam do stou.
- Powala mnie paska gocinno - mrukn przez zby Jaskier. - Siadaj, Essi...
Essi?!...
- To paski wybr - rzek Jaskier unoszc gow. - Umierajcie wszyscy, jeli chcecie,
za tymi cholernymi stoami, z mordami w saatkach. Ja pjd... moe jeszcze zd j
donie...
- Jak pan chce. Zabij was na ulicy.
- Nikt si nie omieli nas tkn. Nikt nie podejdzie. Znam ludzi nie gorzej od pana.
- Wyobraa pan sobie, co si teraz wyrabia w szpitalu?
Idiota pomyla Jaskier. Doskonale wiem, co si dzieje w szpitalu. Na pewno
wszyscy lekarze i sanitariusze uciekli. A moe jednak kto zosta? Powinienem zrobi
wszystko, co w mojej mocy. Wszystko, do czego jestem zdolny. Inaczej... jak mam y dalej,
kurwa?
Essi spoczywaa w jego ramionach, trzymajc go za szyj, lecz jej ucisk stopniowo
sab.
No c, ponuro myla Jaskier, stpajc po gadkim bruku, teraz na pewno si
zaraziem.
- Co? Co mwisz, Pacynko?
Musia zbliy ucho do jej warg, by zrozumie niewyrany szept.
- Lutnia, moja lutnia...
- Mam j na plecach, Pacynko.
- Nie... zostawisz mnie, Jaskrze?
- Nie, Pacynko. Jestemy razem. Cyntia i Vertvem. Jak zapiewam duet bez ciebie?
Cierpliwoci, wszystko bdzie dobrze, wynajmiemy jaki powz i...
- Chc do lasu. Tam jest cicho. Zielony mech i... rdo. Szare, poznaczone ykami
kamienie, a spord nich bije...
Natrafili na band maruderw, ktrzy na ich widok rozstpili si w milczeniu,
umoliwiajc przejcie. Jeden z nich zdj czapk i sta tak, dopki Jaskier ze swym
brzemieniem nie zniknli za rogiem.
Potem trubadur min bezforemny stos, z ktrego sterczay bielejce w mroku rce i
nogi, a dalej ludzi biegncych w stron tej gry trupw z wiadrami smoy i poncymi
pochodniami...
Wszystko wok wydawao si przezroczyste i kruche, jakby wiat wypeni si
szklan mas i sta si nie do koca realny. Jakby by to koszmarny sen, z ktrego naley si
przebudzi, by wszystko wrcio do normy. Albo jakby rzeczywisto zwielokrotnia si i
trzeba byo znale w owej mgle waciw ciek, by znale si w wiecie, gdzie nie ma i
nigdy nie byo dumy, a Essi jutro woy lubny welon.
Szpital by jedynym owietlonym budynkiem w okolicy. uczywa opotay na wietrze,
owietlajc potny dziedziniec, cay zasany brudnymi materacami, na ktrych ciemniay
ciaa. Jedni miotali si w gorczce, inni leeli nieruchomo. Omijajc barogi, Jaskier przenis
Essi do rodka i zaraz tego poaowa - tu ciaa leay stosami.
- Jest tu kto?! - zawoa, wyszarpujc ydk z wczepionych w ni czyich palcw. -
Lekarza!
Z bocznego korytarza wyonia si biaa posta i Jaskier omal nie upuci ze strachu
majaczcej Essi. Potem odetchn z ulg. Zbliaa si ku nim tga, jowialna kobieta w biaej
niegdy szacie siostry miosierdzia. Jej okrga, poczciwa twarz zdawaa si by odporna na
otaczajcy j koszmar. Jaskier mia natychmiast ch wypaka si na jej ramieniu i eby
gadzia go przy tym po gowie, obiecujc, e duma zaraz si skoczy i wszystko znw
bdzie dobrze.
Po chwili j rozpozna, chocia troch si przez ten czas roztya.
- Iola?
Zmruya krtkowzroczne oczy, przypatrzya si...
- Jaskier?
- Iola!
Mia ochot rzuci si jej w objcia, lecz wci trzyma Essi w ramionach, coraz
bardziej bezwadnie cic.
- Co tutaj robisz?
- Pracuj u pana Milo Vanderbecka, chirurga - oznajmia z godnoci. - pomagaam
mu w szpitalu polowym i stwierdziam, e tego chciaam przez cae ycie: pomaga ludziom.
Mateczka Nenneke zwolnia mnie ze lubw, a Vanderbeck by tak dobry, e zgodzi si
wzi mnie do siebie, chocia nie miaam adnego dowiadczenia.
- Znam go? - spyta na wszelki wypadek Jaskier.
- Nie sdz. To bardzo dobiy czowiek. A kto jest z tob, Jaskrze?
- Essi - wysapa z wysikiem.
- Bogowie! - jkna, przesaniajc usta mocn doni. - Co tak stoisz? Trzeba j
pooy... choby tutaj albo u mnie, czy w pokoju lekarskim. Nikogo tam nie ma. Zostalimy
tylko ja i Rusty. To znaczy Vanderbeck. Jak oni mogli?
Niewiadomie ruszaa mocnymi ramionami.
- Przecie skadali przysig. A jednak uciekli. Padamy z ng. Tylu chorych.
Nieszcznicy.
- Iolu - mamrota Jaskier, idc za ni i wpatrujc si w jej szerokie plecy z zawizkami
fartucha - czy kto wyzdrowia? Iolu?!
Tym razem wzruszya ramionami wiadomie.
- Wic nie ma nadziei? - spyta z rozpacz.
Nie odpowiedziaa, tylko pokrcia gow. Otworzya jedne z drzwi. Znajdowaa si
za nimi maciupeka komrka, w ktrej wczeniej skadano chyba niepotrzebne rupiecie, z
wsk prycz zacielon surowym, lecz czystym ptnem. Na niewielkim stoliku pona
lampka oliwna, ktrej wiato byo nieoczekiwanie silne i czyste, zapewne wspomagane
magi.
- Po ja tutaj, Jaskrze - powiedziaa, odsuwajc kodr.
- Biedaczka. Przynios wod. Tyle ich jest... nie nadam zamyka im oczu. A
przecie kady chce, eby kto przy nim by, trzyma za rk... eby nie byo tak strasznie.
Jaskier delikatnie pooy Essi na posaniu, dopiero teraz odczuwajc bl w omdlaych
rkach.
- Wiesz, jak leczy t zaraz, Iolu?
Spojrzaa na niego smutno.
- Jest nieuleczalna. Rusty mwi... e chorzy schodz tak szybko, i nie nada z
leczeniem. Mwi, e to nowa plaga, ktra przysza nie wiadomo skd, by moe z innego
wiata. Znane nam choroby nie zabijaj czowieka natychmiast.
- Co wic tutaj robicie, skoro nie moecie leczy?
- ywimy nadziej - odpara cicho Iola.
Essi poruszya si na pryczy, mamroczc co niespokojnie.
- A gdzie jest pan Vanderbeck? To przecie niemoliwe, eby nikomu nie pomg.
Iolu?...
- pi.
Iola zaspia si i opucia ciko gow.
- Wci by na nogach od chwili, gdy przynieli pierwszych zaraonych...
- Iolu, chodzi o Essi!
Milczaa. Oczywicie zakochana w tym swoim Rustym, jak to kobieta. Zwaszcza
taka, jak Iola, ktra koniecznie musi si dla kogo powica.
- Jeli chcesz, uklkn przed tob! Niech chocia j obejrzy, a potem znw idzie spa.
Moe co wymyli. A moe ju co wymyli! We nie! Czasem zdarzaj si we nie takie
wielkie odkrycia! Kiedy przyniy mi si dwie zwrotki nowej pieni, nad ktrymi mczyem
si cay wieczr...
- Co ty bredzisz, Jaskrze! Co maj do tego twoje gupie poezje?
Zacisna wargi i zamkna oczy. Jaskier zawstydzi si.
- Spaa w ogle, Iolu?
- Ja... niewane. Jestem silna.
- Iolu! Zastpi ci, wariatko! Id si wyspa. A to kto?!...
Jaskier nie orientowa si, skd dochodzi glos, dopiero gdy opuci wzrok, zobaczy,
e w drzwiach stoi nizioek, w brunatno zachlapanym kitlu, ktrego tasiemki ledwie daway
si zawiza na pkatym korpusie.
- Pan... Rusty?
- Rusty to przezwisko - odpar opryskliwie karzeek, wdrapujc si na krzeseko i
machajc w powietrzu kosmatymi nkami. - Dla pana jestem Milo Vanderbeck, chirurg
poowy. Dyplomowany chirurg, dodajmy, z dwudziestoletnim staem. Niestety, nie
epidemiolog, kurwa ma. Epidemiolog zwia.
- Dlaczego pan wsta? - zapytaa Iola zza plecw Jaskra. - Wszystko tutaj w porzdku.
To jest...
- Nie przynosz wicej chorych, tylko od razu skadaj do grobu - dokoczy za ni
nizioek. - Oczywicie to dobry znak. A niech to! - zawy, wczepiajc si grubymi palcami w
rud czupryn. - Dlaczego na t zaraz nie ma sposobu? Prbowaem wszystkiego, wcznie z
rtci! A take ekstraktu z pleni. Bardzo dobry na stany zapalne. Tylko e gdyby by z niego
jaki poytek, potrzebowalibymy tego cae beczki! Beki! A to kto znowu?...
- Znana poetka, Essi Daven.
- Nie znam - odpar, krcc gow.
Stkajc zlaz z krzesa i podszed do chorej, chwyci szerok ap jej wski przegub,
odczeka minut, byskajc rozpalonymi oczyma.
- No, to ju niedugo.
- Jest pan lekarzem - jkn piewak cienkim, aosnym gosikiem. - Powinien jej pan
pomc!
- Powinienem. Ale nie mog. Mam tutaj takich setki, kurwa, nawet tysice! I nikomu
nie mog pomc. Czemu si pan drapie?
Jaskier zreflektowa si, e od dawna powstrzymywa si, by sprawdzi, co si dzieje
z jego skr na rkach i pod pachami. Teraz mg.
Zdj kamizel i odwin rkawy koszuli. Rkawy byy brudne, lecz w jasnym wietle
lampy wida byo, e rce pokryte s maymi, brunatnymi plamkami.
- Panie Vanderbeck - szepn niewyranie - co to takiego?
Nizioek puci przegub Essi i bezceremonialnie chwyci rk Jaskra, wykrcajc j w
okciu.
- Ukszenia - powiedzia. - Ukszenia pche. Tak mylaem. Wszystko przez pchy,
Iolu, i szczury z Catriony. Kurwa, wystarczyo nie wpuci szczurw do miasta. To bardzo
proste. Uczepi na linach cumowniczych gadkie metalowe pytki, eby szczury nie mogy
przej. I oczywicie zrobi kwarantann. Dwa tygodnie kwarantanny, a mielibymy statek
peen trupw i ocalone miasto. Nasze suby miejskie naley utopi w kloace.
- Jestem chory?
Rusty pokrci kdzierzaw gow.
- Ukszenia s stare - owiadczy. - Przynajmniej te tutaj. I tutaj. Te s wiesze.
Swdz oczywicie. Reakcja organizmu.
- A... kiedy mi si pogorszy?
- Teoretycznie nie powinien by pan doy do poudnia. By moe jest pan
uodporniony. To dziwne. Czy nie ma pan przypadkiem odrobiny krwi elfw?
- Nie wiem - odpar zmieszany Jaskier. - Czasem o tym gaem dla szpanu.
- Elfy s odporne na ludzkie infekcje. To szczeglnie widoczna rnica. Tylko ludzie
si zaraaj, ale nie elfy, nie krasnoludy ani nizioki.
- Tak, lecz Iola... nie ma ani kropli krwi elfw, jest tylko chopska. Wszyscy jej
przodkowie byli rolnikami. Niech pan popatrzy na jej donie... A zajmuje si tutaj chorymi...
Nizioek podrapa si w gow.
- Iola to klasyczny przypadek. Podczas epidemii najmniej zaraaj si lekarze i
sanitariuszki. Nie wiadomo, dlaczego. Moe uodpamiaj si podczas pracy. Moe to cud.
Skd mam wiedzie? Cuda si jeszcze zdarzaj na tym wiecie. Magia ofiarna, wie pan.
Znw si podrapa.
- Pjd znw troch pospa. Strzyka mnie w stawach.
- Panie doktorze - szepna Iola.
Lampa zamigotaa i przygasa, tworzc pmrok. Jaskrowi wydao si, e oczy Ioli
zamieniy si w dwie czarne otchanie.
- Bzdura! - rzek, machnwszy krtk rk. - Nizioki nie zapadaj na wasze gupie
choroby. Jestem po prostu zmczony. A wy... po prostu przy niej posiedcie. To ju niedugo.
Nic wam nie grozi, a jej bdzie lej. Wszystko to beznadziejne... beznadziejne...
Burczc tak, wyszed na korytarz, potykajc si o ciaa lece na pododze. Iola
pobiega za nim.
- Jaskrze!
Odwrci si. Essi wpatrywaa si we szeroko otwartymi, suchymi, byszczcymi
oczami.
- Tak, Essi.
- Czy jestem bardzo... oszpecona?
- Nie, Essi. Buzi masz gadk, a reszta... przejdzie ci.
Przysiad na skraju ka.
- Nie przejdzie, Jaskrze. Na chwil jest troch lepiej. Jestem taka zmczona. Dobrze,
e jeste przy mnie. Mylaam... e mnie zostawisz. Mylaam, e znam ciebie. e jeste
tchrzem.
- No tak - zgodzi si, gaszczc j po gowie - w zasadzie tak.
Mwia bardzo cicho, przebierajc palcami po medalionie na srebrnym acuszku.
Pera osadzona w srebrze, jak w patkach kwiatu. Dlaczego takie delikatne, uduchowione
kobiety szalej na punkcie brutalnych samcw?
- Obiecaj mi, wiesz, co?
- Co, Essi?
- e mnie tu nie zostawisz. Chc spocz w lesie. Tam tak cicho...
- Zanios ci do lasu, Essi. Obiecuj.
- To dobrze.
Uspokojona zamkna oczy, potem znw otworzya.
- Powiem ci co, czego nigdy nie mwiam. Teraz mog.
Przycigna go osab doni, a on nachyli ucho do jej warg. Nawet tutaj, wrd
szpitalnych woni, w gstym zaduchu ekskrementw i chloru, wyczu lekki aromat werbeny.
- Tak, Essi?
- Ten twj berecik z pirkiem jest naprawd okropny.
Zamkna oczy i wicej ich nie otworzya.
Jaskier wynis j na rkach spomidzy palonych na stosach trupw i pochowa
daleko od miasta, w lesie, samotn i spokojn, a razem z ni, tak jak prosia, dwie rzeczy - jej
lutni i jej bkitn per.
Nieopodal wzgrka pokrytego wie darni i kici tawych narcyzw, Jaskier
zasiad na powalonym drzewie i odpiecztowa list noykiem.
Drogi synu! Mama jeszcze si gniewa, ale bardzo chce Ci zobaczy. Kiedy Carlos
poleg na polach Rivii, zacza si ba, e zostanie sama. Bardzo niepokoi j obrany przez
Ciebie wdrowny ywot. A chocia zapewniae, e ukrywasz swoje prawdziwe imi, obawia
si, e tak czy inaczej zostanie ono zszargane. Przyszemu hrabiemu nie godzi si wasa z
lutni po cudzych domach. Czekamy na Ciebie, synku. Rozumiem, e za modu kady musi
si troch powczy po wiecie i pozna ycie, lecz Twoja modo wkrtce si skoczy.
Przyjed, czekamy i tsknimy
Ojciec.
Jaskier unis gow.
Podesza bezszelestnie, co naprawd umiaa robi. Las by jej domem.
Podesza i siada obok.
Starannie zoy list, woy do koperty i schowa do kieszeni.
- Chcesz co zje?
Skin gow.
Toruviel rozwina czyst szmatk, wydostaa chleb, podsuszony kawaek sera i
zrcznie odkroia pajd niezwykle ostrym noem.
- Nie wziam wody - powiedziaa. - Tam bya skaona. Tutaj pynie strumyk midzy
kamieniami. Syszysz, jak piewa?
- Tak - potwierdzi - sysz.
Milczeli chwil.
-1 co - spyta, przeuwajc kolejny ks - twoi si nie zjawili?
W milczeniu pokrcia gow.
- Jeszcze si zjawi. Masz mnstwo czasu. Ca wieczno.
- Thaess aep.
- Dobra, milcz.
Objwszy rkami kolana i oparszy na nich podbrdek, jaki czas ogldaa zielony
wzgrek. Potem podniosa gow.
- Co teraz bdziesz robi, Taedh?
- A co robi truwerzy? Bd piewa... i tworzy kolejne pieni. Nocowa po cudzych
domach. W gospodach. Jak zwykle...
- Wiesz - powiedziaa - duety zarabiaj wicej.
- No tak, zazwyczaj.
- Co o tym sdzisz...
- Nie masz suchu - orzek bardzo powanie.
Rozda nozdrza, patrzc na niego gniewnie.
- Ach, ty...
Umiechn si.
- Caelm Sorca. Nie gorczkuj si.
- artowae, prawda? - spytaa niepewnie.
- Chwaa niebiosom. Nareszcie na to wpada. Tak, oczywicie, artowaem. Jasne,
duety dostaj wicej. Znasz Duet Cyntii i Vertvema?
Pokrcia gow.
- Naucz ci wieczorem.
Wsta i zaczeka a zawie toboek z jedzeniem.
Odwrci si w stron zielonego wzgrka.
- Va faill, Essi, turkaweczko. Chodmy, Toruviel. Enca digne. Idziemy dalej.


Przeoy Witold Jaboski
Wadimir Arieniew
Wesoy, niewinny i bez serca
Ognie witego Elma byy wszdzie. Przenikay mg niezdrowymi szmaragdowymi
wiatekami, jakby mrugajc do siebie.
Ramio przyapa si na tym, e stara si nie mruga. Zdawao mu si, e jeli spuci je
z oka, zaczn przeskakiwa z rei na maszty, zaplcz si w obwisych aglach i pomidzy
linami oraz w odziey picych na pokadzie przesiedlecw.
Karawela dryfowaa przez mglist noc i wszystko byo w porzdku. Trzeci dob pod
rzd morze byo gadkie i spokojne.
Ramio wyczarowa niewielk, jasnot kul i pchn j przed siebie nieco po skosie,
eby go nie olepia, a take, uwiadomi - sobie, by zbia z tropu kogo, kto moe si kry w
ciemnoci.
Waz trzasn oguszajco. Na pokad wyszed, lekko si chwiejc na nogach, krpy,
tgawy mczyzna. Czkn, podkrci czarny ws i podszed do lewej burty.
Nawet z drugiego kraca statku Ramio widzia fantazyjny wzr na szykownych
gaciach tamtego, drapieny motyw rolinny, ostatni krzyk mody w portach Fabioli. Za to
obnaonego torsu eleganta, zgodnie z tamtejszymi zwyczajami, nie zdobi tatua. Tylko
mnstwo blizn. Plus dwa wiee zadrapania na plecach... chyba cakiem wiee.
Tylko eby nie byo skandalu, pomyla Ramio.
- Cisza i spokj? - spyta, nie odwracajc si, mczyzna.
Otrzsn si i przecign, zadowolony, syty, pewny siebie.
- Przyga t kul, kolego - dorzuci. - Przyciga we morskie rwnie silnie jak my.
Ramio zaczerwieni si i gestem rki odesa kul w niebyt.
- To nic, jeszcze si nauczysz.
Mczyzna przejecha doni po gadko wygolonej czaszce, westchn i wspar si o
burt. Z otwartych poniej lukw kajuty zaogi dochodziy miechy i stukot koci do gry.
- Nauczysz si - powtrzy partner. - Kiedy popynem w pierwszy rejs, tyle rzeczy
napsuem...
Ramio oczekiwa dalszego cigu, lecz oczywicie si nie doczeka.
Zamiast tego u lewej burty rozlego si dwiczne szuranie, a potem kto ochrypym
gosem wezwa Jednookiego Davyego, Szkaratnego Albatrosa i Otcha Kerbina.
Ramio osupia. Zanim zdy cokolwiek zrobi, kolega wycign do: spokojnie,
may. Podcign spodnie i tylko zapyta:
- Mam ci od razu zastrzeli, czy najpierw si przedstawisz?
Mia puste rce, a za pasem ni pistoletu, ni noa. Tamten jednak widocznie tego nie
wiedzia.
- Rozmawiasz z marynarzem - odpowiedzia ochrypy bas.
- Trzy razy pyta nie bd.
- Nazywaj go Teredo - odezwa si drugi gos, twardy i oschy, z wyranie
wyczuwalnym elfim akcentem. - Ja nazywam si Reinar. Jest jeszcze z nami Mo Gadua.
Trzech nas jest, jeli umiesz liczy, wilku morski. Podpynlimy szalup do waszego statku i
chcemy wej na pokad. Rzecz jasna nieuzbrojeni.
- A co robicie we trjk w szalupie porodku oceanu?
- Chtnie o tym opowiem, najlepiej kapitanowi, eby nie powtarza dwa razy.
Ramio podszed do burty tak, by nie zauwaono go z dki.
- Rzu im lin - zdecydowa partner, wzruszajc ramionami - i nie spuszczaj z oczu.
Na pokadzie pod grotmasztem picy sennie mamrotali, kto ziewn i zainteresowa
si, co za czort tak haasuje. Ssiad kaza mu si zamkn. Inni syknli na obu, wszystko do
wtru chropawego chrapania z piciu czy szeciu garde.
Towarzysz Ramio skin na jednego z wachtowych, a ten milczc skoczy do okienka.
Drugi szeptem nakaza niespokojnemu przesiedlecowi wezwa kapitana.
Ludzie si pobudzili, przeklinajc, e odebrano im wszelk bro przy okrtowaniu.
Najbardziej przewidujcy wydobywali ukradkiem z tobokw paki na szczury wasnej
roboty.
- Przejdcie dalej - przykaza im partner Ramio - i nie plczcie si pod nogami.
Przywoa gestem chopca okrtowego i szepn mu co na ucho. Ten zaraz pobieg na
kwarterdek.
Gosy zkajuty zaogi zahuczay goniej i bardziej alarmujco, kto zakl.
Nad balustrad pojawia si gowa w sfatygowanej czapce. Pikne rubinowe piro
falowao na wietrze.
- Szacunek, panowie.
Korsarz Reinar podcign si na rkach i wskoczy na pokad. Wygadzi poy
karmazynowego kaftana i potoczy wzrokiem po okrajcych go ludziach.
- Mog rozmawia z kapitanem?
Ramio usun si nieco w cie, by nie wida byo jego rk. Reinar mia okoo
czterdziestki, by wysoki, tylasty i ogorzay. Szpiczaste wsiki, szpiczasty podbrdek, orli nos
i uwane, ze spojrzenie.
Troch za stary jak na mistrza powodzenia, ale na pewno nim by.
A to z kolei mogo oznacza, e nalea do zaogi lepego Brendana.
Ramio poczu, e dr mu donie. Zaoga Brendana to byli najbardziej okrutni,
bezlitoni piraci, buszujcy na Wschodnim Wybrzeu.
Wraz z mistrzem Reinarem pojawi si na pokadzie pnagi drab, wyszy na dwa
okcie od swego towarzysza, czarnoskry i muskularny. Bez sowa stan obok. By
nieuzbrojony, lecz Ramio od razu si poapa, e czarnoskry Mo sam w sobie jest najlepsz
broni.
A zreszt, pomyla, tych dwch oraz trzeci, ktry zosta w szalupie, zapewne s
wygnacami. Tak, na pewno ich przegnali i zostawili porodku oceanu, okazano im pirackie
miosierdzie, skazujc na powoln mier godow. A jednak przeyli. Tak czy owak, bez
wtpienia s niebezpieczni, ale c mog zdziaa we trzech przeciwko caej zaodze
karaweli, skadajcej si z silnych, uzbrojonych facetw? W dodatku jestem magiem...
- Kim jestecie, w imi Elma Wspomoyciela?
Kapitan wyszed na pokad i stan wsparty pod boki.
- Sam pan widzi, kim jestemy - odpar spokojnie Reinar.
- Waniejsze, dlaczego jestemy tutaj. Potrzebujemy pomocy, kapitanie.
- Pomoc dla rozbjnikw? Od uczciwego kapitana?
Angus Strzaa dowodzi statkami wier wieku, jego dwaj bracia zginli z rk piratw,
trzeci olep na zawsze.
- Panowie - doda, zwracajc si do Ramio i pozostaych podwadnych - postarajcie
si wzi ich ywcem. Nie bd si gniewa, jeli si wam nie uda. Tak czy owak dorzuc po
trzydzieci dublonw do waszego odu.
Czarnoskry Mo nawet nie drgn, ale co zmienio si w jego wygldzie. Rce...
Ramio zauway, e tamten zoy palce lewej doni w Znak Hasta, praw za schowa za
plecami.
Miejscowy mag, leworczny, lecz dowiadczony. Do czorta!
Reinar pokrci gow.
- Jeszcze nie teraz, Mo. Nie spiesz si. Kapitan to uczciwy czek o gorcym sercu, ale
wszak nie jest gupcem i rozumie, e wiedzielimy do kogo idziemy i czym nam to grozi.
Dobrze si na to przygotowalimy. Prawda, Mo?
Czarnoskry mag skin gow, nie spuszczajc z oka Ramio. Nawet si lekko
umiechn, jak do starego druha.
- Zjawilicie si na mej karaweli bez biaej flagi - odrzek cicho Angus Strzaa. -
Nawet jednak gdybycie okrcili si biel od stp do gw... c, nie musielibymy traci
ptna na cauny. Chyba zgupielicie, jak zawsze liczc na ut szczcia. - Kapitan pokrci
gow. - Bardzo pomogo wam w siedemdziesitym drugim, kiedy wzilicie szturmem fort
verdeski i wycilicie wszystkich w pie. W siedemdziesitym trzecim, gdy sztorm
zniszczy cigajce was statki. W siedemdziesitym pitym, kiedy spalilicie grsk wityni
Perperuny. Teraz jednak mamy siedemdziesity sidmy, najwyszy czas, bycie zdechli.
Przesiedlecy i zaoga zahuczeli z aprobat. Ramio zauway, e marynarze rozdaj
pasaerom ostr bro i pistolety. Sprowadzili dzieci do adowni, ale kobiety w wikszoci
postanowiy zosta, uzbrojone, rami w rami z mczyznami.
Oczywicie nikt nie kwapi si podchodzi do nieproszonych goci.
Ramio pomyla, e gupio to wyglda: caa karawela na dwch bezbronnych...
jednego bezbronnego i maga.
- Tak po ciemku, we mgle?
Reinar znowu pokrci gow i strzeli palcami.
- Zaczekajcie chocia do witu, na lito!
Nadchodzi wit. Ognie witego Elma pofruny w gr, owietlajc cay statek i na
moment olepiajc wszystkich obecnych na pokadzie.
Wszystkich, oprcz Ramio i jego towarzysza.
Mody mag nie uderzy wprost w Mo i Reinara, lecz w wiszcy nad ich gowami
agiel. Chmara kul pofruna w powietrzu i rozpada si, jak patki kwiatu. Pi z nich
uderzyo w liny, przecinajc je. Nie byo ognia, tak jak uczono go w Akademii.
agiel opad z opotem. Nie na gowy piratw jednak, lecz na trzy niewidzialne drgi,
na ktrych zawisn. Mistrz szczcia wraz z paroma stojcymi obok ludmi znaleli si
jakby pod namiotem. Czarnoskry Mo patrzy przed siebie i trzyma rce z uniesionymi
domi. Palce maga pulsoway jak yka na jego skroni.
Wszystko stao si w par sekund. Towarzysz Ramio sta ju za plecami Reinara,
trzymajc mu n na gardle. Nie wiadomo skd go wytrzasn.
- No piknie - rzek Reinar, zezujc na ostrze na wasnej grdyce. - Niepotrzebnie to
zaczlimy.
Kilku ludzi chwycio za skraj agla i pocigno.
- Prosta arytmetyka, panowie - rzek Reinar podniesionym gosem, by wszyscy go
usyszeli. - Oczywicie nie widzicie tego, e we mgle stoi i czeka lepy Brendan z
wycelowanymi armatami. Wida was jak na doni, chwaa witemu Elmo.
- Ty tak twierdzisz - odrzek Angus Strzaa, umiechajc si pogardliwie. - Nikt nie
wie, jak jest naprawd. Chcesz, bym ci uwierzy na sowo i zwyczajnie podda statek?
- Nie chc statku - owiadczy tamten. - Za duo pan mwi, a za mao sucha,
kapitanie. Potrzebujemy pomocy. Potrzebny nam ten wiedmin, ktry trzyma mi n na
gardle. Chcemy pana wynaj, mistrzu. A dokadniej: podkupi. I zanim pan odmwi...
Zamilk na chwil, cierpliwie czekajc, a cign agiel. Tkanina przejechaa mu po
twarzy i strcia czapk z gowy, lecz pozosta niewzruszony.
- Zanim pan odmwi, prosz wzi pod uwag: lepy Brendan pynie w ostatni rejs.
Potem zaoga rozejdzie si na zawsze. Niektrych prdzej czy pniej dopadn ludzie
wicegubematora, Kompanii albo Korony. Pozostali unikn kary. Na oceanie zrobi si
spokojniej. Prosz to rozway, mistrzu. Pan te, kapitanie. Wiem, e Kompania wynaja dla
bezpieczestwa wiedmina i maga na kady statek, ale przepynlicie ju najgorsz to. Przy
pomylnym wietrze za sze dni bdziecie w Czerdianie, a w razie czego... Chopak jest
niezy, prawda, Mo? Da sobie rad.
- A jeli odmwimy?
- Osiem dzia Brendana, wiedminie. Bartholomew nigdy nie chybia, a my ju od
trzech lat nie atakujemy bez salwy.
Angus Strzaa rzuci si do przodu.
- Nie rb tego, Stefanie!
Tamten powstrzyma si. Ramio widzia w oczach kolegi zmczenie i zwtpienie oraz
co jeszcze, czego nie umia rozpozna.
Wiedmin opuci n i odszed na bok.
- Prosta arytmetyka: on ma racj, kapitanie. Gdyby nasz statek by okrtem wojennym,
opr miaby sens. Odpowiada pan jednak za tych ludzi. Ramio jest dobrym, utalentowanym
magiem. Da rad. Powie pan w biurze Kompanii w Czerdianie, by zatrzymali moje miejsce.
Choby i na p roku.
Skin na chopca okrtowego, eby przynis mu z kajuty wiedmisk torb.
Odwrci si, bo co powiedzie Ramio. W tej chwili trzasny drzwi i na pokad wytoczy si
purpurowy markiz de Marmotte. W lewej doni dziery kaftan wyszywany fantazyjnym
haftem w kwiaty lipy i kaktusy, w prawej odbezpieczony pistolet.
- Haklandzki wyskrobku! - dysza ciko markiz z gronie zmarszczonym licem. - Jak
miae dobiera si do Elizy swymi brudnymi apskami!...
- Zajmuje si pan drobiazgami, wasza...
Hukn strza.
Kilku mczyzn rzucio si na markiza, wykrcajc mu rce.
Wiedmin by zalany krwi. Przed nim zastyg Reinar, nieco chwiejc si na nogach.
Jakim cudem zdoa doskoczy izasoni?...
- Rana nie jest miertelna - rzek p odwrcony, przytrzymujc lewe rami. - Ale jeli
zaraz nie przekaemy sygnau na Brendana...
Nie dokoczy. Z kbw mgy daa si sysze komenda: Cel! Pal!.
- Mo! - rozkaza Reinar. - Bierz chopaka, sam nie dasz rady!
Ramio nie zdy niczego zrobi. Czarnoskry by ju przy nim i opuci gigantyczne
apska na jego ramiona, kiwajc gow. Z bliska wida byo jak bardzo jest wyczerpany. Cay
czas, od momentu wejcia na pokad, podtrzymywa oson... i nadal trzyma.
Wszystkie dziaa wystrzeliy naraz. Ramio chwyci odruchowo nadgarstki
czarnoskrego. Prosty chwyt katamaran, ktrego si uczyli na pierwszym roku Akademii.
Byle tylko utrzyma rwnowag i nie przechyli odzi, inaczej zginiesz szybciej, nim
policzysz do piciu. Raz si zdarzyo...
Usiowa si broni, lecz tamten by silniejszy, czerpic z mocy chopca penymi
garciami. Ramio przesta cokolwiek pojmowa, patrzy tylko jak na masztach i aglach ognie
Elma gasn jeden za drugim, powoli i jakby niechtnie, ale ich twrca leg w niemocy i nie
pomgby na to aden, umwiony wczeniej, magiczny znak...
Schrypnity Teredo okaza si zaskakujco mody, pod trzydziestk. Ponury,
czarnowosy mikrus, obrzydliwie cuchncy moczem.
- We si do wiose, wiedminie - powiedzia, pomagajc wsi Reinarowi.
Mo plea ju w lodzi, kurczowo wczepiajc si domi w burt dki.
- Co tam u was le poszo?
Wiedmin w milczeniu odci sznur, ktrym Reinar by podwizany dla
bezpieczestwa i siad obok Teredo. Nawet nie spojrza na sznur ani na drabink, kiedy je
wcignli na pokad.
- Dokd wiosowa?
- Wiosuj - rzek mikrus. - A dokd, to zajcie Reinara.
dka bya wska i stara, na jej dnie chlupotaa woda.
Wiedmin pooy swoj torb, eby nie zamoka, na piersi maga. Pooy tame pas z
mieczem i pistoletami. Zerkn na Reinara. Tamten skin gow.
- Prosz wiosowa, a nas przechwyc.
Zamkn oczy, ciko dyszc. Kaftan przesikn na ramieniu czerwieni i chocia
pirat przyciska ran doni, krew przeciekaa przez palce. Paskudna sprawa.
- Macie lekarza na statku?
- Suchaj - warkn Teredo. - Masz wiosowa, a nie mdrkowa, gnojku. Czas ucieka,
a ty jeszcze...
Wiedmin wzruszy ramionami.
- Wybacz. Sowem go nie uleczymy. Gorcy go z ciebie. A moe si myl? Zawsze
tak mierdzisz, czy tylko...
- Potem - odpar konus - ju po wszystkim, wyjani ci to dokadnie, haklandzkie
cierwo!
- Odpu, Teredo - wtrci Reinar, nie otwierajc oczu. - Wiedmin chciaby si
dowiedzie, do czego jest nam potrzebny, tylko duma mu nie pozwala zapyta. Albo gupota.
Wiosuj, mistrzu, wiosuj.
- A pan niech mwi - doradzi wiedmin. - Jeli chce pan y, prosz nawet na chwil
nie milkn. Skoro pan straci przytomno, mog nie odratowa.
Zakasa rkawy, podwin kaftan i siad obok Teredo. Mikrus pocztkowo wiosowa
nierwno, bryzgajc wod na wszystkie strony, w kocu si dostosowa.
Reinar podnis si, przewiza ran oderwanym skrawkiem rkawa i gada, krzywic
si z blu.
- C to - zapyta - nie uprzedzasz o swej wskiej specjalizacji? Wiedmin nie zabija
rozumnych istot... kodeks jest najwaniejszy... nigdy nie podniesie rki na drugiego
czowieka....
Trudno orzec, czy wiedmin wzruszy ramionami, czy tak si przykada do wiosa.
- Sam pan wie - odpowiedzia. - Nie tkn nikogo, dopki pyniemy wsplnie t dk.
Pniej... zobaczymy.
Teredo zarechota.
- Syszysz, Reinar, on nam grozi! Jeden gruby zasraniec grozi caej zaodze
Brendana. To ci dopiero!...
- Z tym e - podj wiedmin jak gdyby nigdy nic - na pewno nie brakuje na waszym
statku prawdziwych zabijakw. Gorzej z mzgownicami...
Reinar wyszczerzy si w umiechu.
- Powiedz mi, czy znasz duo zag pywajcych duej ni dwa, trzy lata? Zazwyczaj
wystarczy im pitnacie do osiemnastu miesicy. Kto si nachapie - schodzi na brzeg. Inni,
wierzc, e s niepokonani, wanie przez to wpadaj. Nastpni wyczerpuj swj limit
szczcia i po prostu gin od kul, zakae, sztormw lub w paszczach dzikich bestii.
Pywamy na tych wodach siedem lat, a nasz kapitan nawet duej. Sdzisz, e to jedynie fart?
- Ciekawsze jest pytanie: czemu tak dugo?
Nie zabrzmiao to jak pytanie, raczej jak diagnoza.
- Dowiesz si w swoim czasie - zapewni Reinar. - Jeli okaesz si naprawd tak
dobry, jak o tobie mwi.
Wiedmin rozejrza si. lepy Brendan wanie wynurza si z mgie. Wysuony,
ale wci jeszcze solidny statek. Wygldao na to, e by niedawno remontowany: burty
czyste, gadkie, adnych muszelek ni wodorostw. Nowe olinowanie i agle.
Zaoga te bya nieza. rednio wiek piratw zazwyczaj nie przekracza trzydziestu
piciu lat, mao kto doywa czterdziestki. Chodziy suchy, e na tym statku su ludzie po
czterdziestce. Dowiadczeni? Bez wtpienia, ale nie tak zrczni jak dawniej.
Dobrze wiedzieli, czego chc. I wanie do tego czego potrzebny by im wiedmin.
- Czy umrze? - odpowiedzia wiedmin. - Naturalnie. Wszyscy jestemy miertelni,
kapitanie.
Obejrza kajut i zasiad na masywnym kufrze z okuciami w ksztacie krakenw.
ebki gwodzi imitoway oczy, kute macki wiy si na wszystkie strony, oplatajc zamek.
- Straci duo krwi - podj. - Wyjem kul, oczyciem i opatrzyem ran. Co dalej...
zobaczymy. Osobicie nie liczybym na zbyt wiele.
- On osobicie take chyba nie liczy.
Kapitan siedzia za dugim i wskim biurkiem i przyglda si uwanie przybyemu.
Zaoy rce na piersiach, t z drewnian protez trzyma na wierzchu. Wiedmin nie od razu
zorientowa si, e to kikut. Do wykona prawdziwy mistrz i wygldaa jak rka w
skrzanej rkawicy. Palce i nadgarstek byy jednak sztywne.
Kapitan by po pidziesitce, nazywa si Ahavel. Przesiedlecy w swoim czasie
nadawali swoim dzieciom takie wydumane, pseudoelfickie imiona, wierzc, e przynosz
szczcie. Elfy odeszy na Zachd, a ludzie zostali... Tak wic wszystko, co elfie, byo w
modzie.
Ironia losu sprawia, e kapitan w najmniejszym stopniu nie przypomina Seidhe.
Szpiczasta siwa brdka, cienkie wsiki, pomarszczona, wska, kocista twarz. Wyglda jak
gowa wanego rodu z pretensjami i ambicjami, aczkolwiek chwilowo handlujcego misem.
Przydomek mia take ponad stan: Wielorybnik.
- Skoro ju mowa o liczeniu - podchwyci wiedmin. - Wasi ludzie tak mocno
nalegali, e zmuszony byem opuci statek Kompanii, czyli tym samym zerwa kontrakt. Nie
wiem, czy znw mnie wynajm, ale w najlepszym razie bd musia zapaci kar za
niedotrzymanie warunkw umoWy. Diabelnie wysok.
- Opuszczajc statek Kompanii - powtrzy za nim Ahavel - uratowae tym samym
zaog przed mierci, karawel przed zatopieniem, a Kompani przed stratami. cignlimy
ci na Brendana nie dla rozrywki i cakiem sensownie bdzie od razu omwi warunki. S
bardzo proste, mistrzu urawiu. Popyniesz z nami i bdziesz chroni statek wraz z zaog.
Potem zostaniesz wynagrodzony.
Wymieni tak sum, e wiedmin a gwizdn.
- Trzy tysice fabiolskich dukatw?!
- W jakiej zechcesz postaci: monety, klejnoty, weksle.
- Dajecie weksle?
- Poprzez midzynarodowy bank Giancardi. Wszystko absolutnie legalnie. Sam
rozumiesz, e nie moe by inaczej: nie moglibymy tyle lat pywa bez zaufania ludzkiego i
sposobw... To czysty pienidz, nie obawiaj si.
- W wolnych chwilach uprawiacie rzep? Prowadzicie rejestry w wityniach
Perperuny? Rozmnaacie krliki?
- Inwestujemy w akcje Kompanii - wyjani kapitan z umiechem. - I nie tylko.
Jednake, mistrzu urawiu, nie jestemy tutaj po to, by omawia szczegy mojej polityki
finansowej.
- Ot to, kapitanie. Pomwmy o tym, do czego wam wiedmin. Do tej pory sami
dawalicie sobie rad. Ze zdobyciem fortu verdeskiego, ze stranikami grskiej wityni i z
ludmi wicegubematora. A ten miay napad na karawel wiozc zoto!... Podejrzewam, e
wszystko to spowodowao wzrost akcji Kompanii.
Ahavel sucha go z ledwie zauwaalnym umieszkiem. W kocu kiwn gow.
- Dokadnie tak, mistrzu urawiu. Ten rejs jest jednak specjalny. Ostatni dla lepego
Brendana.
- Tak, Reinar wspomina, e po jego zakoczeniu wszyscy si rozejd. Wierzy pan w
to, kapitanie? Po tylu wsplnych latach nagle wszystko si skoczy? Zabrako wam ducha?
- Nie wierz - odpar Ahavel. - Wiem. - Skin doni. - Syszysz, jak trzeszcz liny,
czujesz ruch statku? Kiedy zajmowae si Reinarem, zapalimy dobry wiatr. To znaczy, e
ju niedugo. Powiniene odpocz, mistrzu urawiu. Wkrtce si zacznie. Do Miedzy pynie
si dob.
- A co potem?
- Kurs na pnocny wschd. Morze Szalone za Miedz.
- Tam, gdzie po Drugiej Koniunkcji Sfer wiaty nie w peni si poczyy? Gdzie, jeli
wierzy wielkiemu Godfrydowi Alcedorowi, jutro gra w berka z wczoraj, a gwiazdy spywaj
z oblicza niebios sonymi zami, gdzie nie ma pomylnej fali i wszystko wiedzie do
obdu? Dlaczego od razu nie wyskoczy za burt, kapitanie?
- Poniewa - wyjani Ahavel, zapalajc fajk - musz co tam odnale. Wszyscy
musimy. Id wic i wypocznij, mistrzu urawiu, dopki jeszcze czas.
lepy Brendan wznis miecz oburcz nad gow. Na oczach mia czarn przepask,
na twarzy widniay gniew i determinacja.
Cakiem niedawno pomalowali go od nowa, ale nawet w gorszych latach, obtuczony i
odrapany, posg wyglda gronie. Jego pierwowzr, pewien fabiolski sdzia, olepi sam
siebie, by nie kierowa si uprzedzeniami. Sdzia sia strach wrd zodziei, drewniany
Brendan wrd uczciwych eglarzy. Pierwszy kara w imi sprawiedliwoci, drugi dla
wzbogacenia si i obaj byli na swj sposb bezlitoni.
Wiedmin sta na dziobie i obserwowa, jak kolorowa figura z mieczem frunie nad
wodami. Po prawej, znacznie wolniej, wznosio si ponad topiel zamglone soce.
- Wszystkiego dobrego.
Mwicy te sowa zbliy si, szurajc lew nog, jakby dawa zna, e nie zamierza
si cichcem podkrada.
Wiedmin odwrci si w jego stron.
- Mio pana widzie na pokadzie lepego Brendana.
By to staruszek dobrze po osiemdziesitce, malutki, zgarbiony i pomarszczony. Kaki
siwych wosw sterczay mu zza uszu i przylegay do ysiny. Spojrzenie niebieskich oczu
byo jednak zadziwiajco przytomne.
- Dziki za uratowanie Reinara, mistrzu. Mojrus zaj si nim, ale z samym Mo nie
dalibymy sobie rady.
- Uznajcie, e spaciem dug. - Stefan kiwn gow marynarzom wspinajcym si na
wantach. - Wiedz dokd pyn? Pan te wie?
- Oczywicie, mistrzu, oczywicie! Jestemy zgran druyn, mona powiedzie.
- Nikt si nie wyamuje, jak podczas wsplnej grabiey...?
Staruszek spokojnie pokiwa gow.
- Grabiey i zabijania. Dobrze jest mie do czynienia z inteligentnym profesjonalist,
mistrzu urawiu. Wie pan, e opowiadaj o tobie legendy? Ta historia o kamieniach
gryfonw i wazie... syszaem o niej dwie, moe trzy ballady.
Wiedmin wzruszy ramionami i musn ws.
- Myl, e wystarczajco wiele pan w tyciu widzia, by nie wierzy w ballady i bajki.
- Widziaem wystarczajco duo, by wierzy w jedne i drugie. Ale, ale - zreflektowa
si nagle - nie przedstawiem si jeszcze! Jestem tutejszym kukiem, a nazywam si Renni
Wtrbka. Prosz za mn, poka panu nasz arsena. Powinien to zrobi Mo, ale... sam pan
wie.
Poszli w stron grotmasztu. Staruszek poprosi gestem, by poda mu rk i szed
wspierajc si, przy czym palce mu lekko dray. Wiedmin stara si i wolniej,
dostosowujc si do jego krokw. Po drodze obserwowa zaog, notujc wszystko w
pamici.
Marynarze odprowadzali ich zaciekawionymi spojrzeniami, niektrzy kiwali gowami
albo salutowali. Wiedmin nie od razu zorientowa si, e oddaj honory nie staremu
Renniemu, lecz jemu. Byli te tacy, ktrzy spluwali lub odwracali si z nachmurzonym
obliczem.
Staruszek spoglda na to z lekkim umieszkiem. By moe mia si w duchu.
- Jest pan dla nas znakomitym gociem, mistrzu wiedminie. Dugo oczekiwanym i
drogocennym. Reinar i Gadua strasznie si przejmowali, gdy okazao si, e maj przekaza
panu zaproszenie!...
- Czemu stworzy barier?
- Co prosz?
- Wasz Mo od chwili wejcia na pokad dziery magiczn barier.
Wiedmin rozpi guziki kurtki i pokaza medalion: taczcy uraw wpisany w okrg.
- Wyczuem to od razu za pomoc medalionu i Mo dobrze wiedzia, prawda?
Dlaczego?...
Staruszek zerkn na niego spode ba, jakby nie by pewien, czyjego rozmwca
artuje, czy te mwi serio.
- Potrzebujemy pana, mistrzu. Na morzu wszystko si moe zdarzy, wic si
obawiali. Susznie, jak wida.
- A gdyby co poszo nie tak? Gdybym odmwi? Albo sprbowalibymy uwizi
wszystkich trzech i zgasi te wasze ogniki?
Starzec chwyci go mocniej za rk.
- Poszukalibymy innego statku i drugiego wiedmina. A z wami obeszlibymy si
tak, jak obiecalimy. Wie pan, e najwaniejsze w takich sprawach to dotrzyma sowa.
Zeszli po schodkach do wskiego korytarza, gdzie dwch ludzi mijao si z trudem.
Renni stukn w najblisze drzwi.
- To moje krlestwo. Moe pan zajrze, jeli chce. Na razie idziemy dalej, o tam,
aha...
W kocu korytarza, blisko rufy, byy jeszcze jedne, solidne, dbowe drzwi. Renni
Wtrbka wsun woln do za pazuch, zaczepi palcem i wycign klucz na acuszku,
wystarczajco dugim, by nie zdejmujc, dosign zamka.
Weszli do komory. Wtrbka zapali ze zgrzytem masywn lamp wielkoci jego
gowy. Zawiesi j na haku i rozoy rce.
- Prosz si rozejrze, mistrzu.
Rne rodzaje broni sterczay ze stojakw, jak laski w przedsionku u jakiego
wielmoy: miecze, paasze, topory... Na cianach wisiay rnej wielkoci harpuny, a take
pta lin i sznurw. Oddzielnie, w specjalnej, wskiej skrzyni leay ogromne kopie. Drzewce
byy oznaczone znakiem, podobnie jak groty, jakby kto przykada rozarzony do biaoci
metalowy krek.
- Jak to wynosicie na gr?
Starzec w milczeniu wskaza na ptle i zasuwy nad gow.
- A bro palna?
- U drugiej burty, w takiej samej komorze. S te, oczywicie, armaty. W ich sprawie
trzeba si zgosi do Bartholomew, ale to pniej, teraz pi i lepiej go nie budzi...
Wiedmin skin gow i pierwszy wyszed na korytarz.
- Niech pan powie, czcigodny, z czym przyjdzie nam si zetkn? - zapyta.
Tamten parskn gniewnie.
- Jakby pan nie wiedzia! To przecie Morze Szalone, gdzie diabe mwi dobranoc!
Nazwa nie wzia si znikd, nieprawda?
- Miaem na myli, co czeka nas po tej stronie?
Starzec zgasi lamp, wyszed ze zbrojowni i gadko zamkn drzwi. Schowa klucz
pod koszul. Wyj z kieszeni drugi, podobny i poda wiedminowi.
- Wie pan co - odpowiedzia - byem wtedy jeszcze gwniarzem, gdy siadalimy za
stoem z ojcem w pitnacie godnych gb i kady wiedzia, e si nie naje do syta. Rodzic
zawsze powiada: Nie chwytaj wicej, ni moesz przekn za jednym razem. I dawa po
apach, jeli kto si omieli bra za duo. Dopiero pniej zrozumiaem, e mia racj,
mistrzu urawiu.
Renni Wtrbka poszed w stron kambuza. Nagle si odwrci.
- Bez wzgldu na to, co nas czeka po tej stronie, niech pan otym nie myli, dobrze
radz.
- Panu si to udaje?
Staruszek nie odpowiedzia. Nie musia, wyraz jego twarzy wystarczy.
Wiedmin obudzi si na mgnienie, nim kto zapuka do drzwi.
Zbudzi go wewntrzny krzyk. Od pewnego czasu budzi si tylko tak.
- Mistrzu urawiu? - rzek rosy, kanciasty marynarz ze szram na szyi. - Wtrbka to
panu przysya, bo kolacj pan przespa.
Postawi na kufrze misk z polewk, kubek grogu i dooy par sucharw.
- Dzikuj - rzek wiedmin.
Marynarz zawaha si chwil, jakby chcia o co spyta, w kocu jednak ukoni si i
wyszed.
Wiedmin zapali wieczk w latarence, woy kaftan, wydoby drewnian yk i
przysiad u kufra. Jad bezmylnie, w roztargnieniu. Potem sprawdzi zawarto torby, zapi
pas, wzi specjaln rzemiennoprzdzalnian uprz, zgasi wiec i wyszed.
Drzwi nie zamykay si z zewntrz ani od rodka. Posta chwilk w wskim
korytarzyku, wsuchujc si w skrzypienie drewnianych przegrdek i chrapanie. Zazwyczaj
na pirackich statkach nie byo osobnych kajut, z wyjtkiem kapitaskiej lub nawigatorskiej.
Na tym tylko proci marynarze spali wsplnie w adowni lub, wedle ochoty, na pokadzie,
pozostali mieli swoje kabiny.
W ogle wszystko tu wygldao tak, jakby Brendana od razu budowano z
uwzgldnieniem jego przyszej profesji: lekki, szybki statek, przeznaczony do walki i
dugich rejsw. W cigu siedmiu lat paday jego upem nawet wiksze i lepiej uzbrojone
korabie. Ahavel jednak nie zamieniby Brendana na aden zdobyczny. Zatapia je lub
sprzedawa w Czerdianie za bezcen na czarnym rynku.
Na pokadzie wia wiatr. Ksiyc co jaki czas wynurza si zza chmur, marmurowo
biay, wietlisty. Wiedmin wci nasuchiwa. Z mostka kapitaskiego dobiegao ciche
mamrotanie. Wiedmin kaszln i zrobi par krokw, celowo stpajc po najbardziej
skrzypicych deskach.
- Dobry wieczr, mistrzu nawigatorze.
- O! Dobry wieczr, mistrzu Stefanie! Dobrze pan spa?
- Jak zabity.
Nawigator skin gow. Latarnia owietlaa go od dou iz boku, przez co dziobate
oblicze zdawao si jeszcze bardziej odraajce, a on sam znacznie starszy ni by. Duga
fajka sterczaa mu z ust jak drewniany kie.
- Daleko jeszcze do Miedzy?
Gwatownie zacign si dymem, potem parskn gniewnie.
- Jeli wiatr si nie zmieni, to jeszcze przed witem. Lepiej, by si pan przygotowa.
- Wanie to robi.
Wiedmin zasalutowa i poszed na dzib.
Zoy sw uprz pod fokmasztem, po czym zszed do zbrojowni i przynis z niej
kb mocnej liny. Jeden koniec umocowa u podstawy masztu, drugi w rzemiennych wzach
uprzy. Przyczepi te ki spawikw i sprawdzi, czy dobrze si trzymaj.
Gdy wszystko byo gotowe, przysiad u lewej burty. Wyszuka to miejsce, kiedy
wiza sznury. Nie widzieli go teraz ani nawigator, ani obserwator na bocianim gniedzie.
Wydoby miecz z pochwy i zacz go polerowa, wci nasuchujc.
Na kadym statku, nawet w nocy, sycha dziesitki gosw: bosman i kwatermistrz
wydaj rozkazy, wachtowi co burcz pod nosem, czekajcy na swoj zmian mamrocz
przez sen, lub rozmawiaj pgosem, jeli nie pi.
Z adowni dociera szept.
- Mylisz, e da rad?
- Zaley, komu wierzy.
- Na razie wszystko jest tak, jak zapowiada Wielorybnik. Ze szczegami.
- Z nimi nigdy nie wiadomo. Wielorybnik nie raczy uprzedzi nas, e bierzemy na
pokad kukuczego podrzutka.
- Moe sam nie wiedzia?
- Nie wiedzia, a potem si dowiedzia? Od pocztku to planowali, ot co! Ahavel,
Reinar i inni.
- Zgadza si, ale dlaczego? Dlatego, e ten Kukuek jest najlepszy! Tego potwora nie
pokona zwyczajny wiedmin.
- Nawet ten ysy Kukuek nie da rady! Ma inn specjalno. Mj kum, celnik z
Novigradu, opowiada, jak na tych wodach znaleli w zeszym roku Krlewsk Fortun. Na
statku nie byo ywej duszy!
- A niech to!
- Wanie: niech to!. Kiedy znaleli statek, rekiny kryy wok jak szalone.
Wszyscy z zaogi leeli na pokadzie i w adowni. Padli, gdzie akurat stali... Wszdzie peno
krwi i smrd jak w rzeni. Dlatego tak szalay.
- Trupy?!
- Rekiny! I to ju nie pierwszy raz, powiada kum, par razy do roku zdarza si, e
znika piracki statek wraz z zaog. By... i przepad.
- No i co z tego? Normalna sprawa. Ile takich byo, a ile jeszcze bdzie...
- Normalna, tak. Tylko potem znajduj martwe statki. Czasem wypenione ciaami,
czasem puste, tylko zlane krwi. I czsto rozbite ptasie jajka. Jakby jaki znak. Powiadaj, e
to jaki zawzity owca, rycerz, bojownik o sprawiedliwo. Najmuje si na statek, jak my
wszyscy, a potem robi swoje. Wypycha innych z gniazda.
- A gdzie sam si potem podziewa?
- Moe zabiera go inny statek w umwionym miejscu, moe ma zdolnoci magiczne.
- Moe jest magiem w subie wicegubematora kolonii fabiolskich i Wysp
Jedwabnych.
- Nie ple, co lina na jzyk przyniesie, tylko rusz mzgiem. Jeli ten nasz wiedmin
jest Kukukiem, nie planuje zabi potwora, tylko nas wszystkich.
- To dlaczego do tej pory nie zabi? Taki chytry, czy taki gupi?
- Suchajcie, szkoda gada. Nikt nie wie, czy to naprawd Kukuek. Jest znakomitym
wiedminem, w dodatku znanym. Trzeba go obserwowa. Gdy przepyniemy Miedz i
Wielorybnik rozda nam bro, wecie ysego na cel. Nie widziaem jeszcze maga, ktrego nie
powstrzymaaby oowiana kulka. Starczy ju tej paplaniny, chc spa.
Wartownik na rufie uderzy w dzwon. Na chwil wszystko pogryo si w ciszy,
tylko nikn w powietrzu gboki dwik.
A potem Stefan usysza za plecami cienki gosik:
- Nie ma pan nic przeciwko, eby z nim posiedzie?
Odezwa si nad samym uchem, cho mao komu udawao si podkra
niepostrzeenie do wiedmina.
Stefan umiechn si.
- Widz, e wasz kapitan nie jest przesdny.
W tym momencie zorientowa si, e to nie dziewczyna, lecz trzynastoletni wyrostek,
zapewne mapka prochowa. Okrelenie wzio si std, e zazwyczaj nosz kule i antaki z
prochem, otwieraj i zamykaj luki armatnie, ale poza tym zmywaj pokad, pomagaj
kukowi i pilnuj, by woda nie zalaa adowni. Oglnie odwalaj na statku najczarniejsz
robot.
Chopak nie odpowiedzia na uwag wiedmina. Przestpi z nogi na nog i przysiad
obok. Porusza si zrcznie, by niewysoki, smuky, o delikatnych rysach. Odzie mia
dopasowan, wygldajc prawie jak nowa, na skrze adnych okalecze czy wrzodw.
Zreszt Reinar i Ahavel te byli dobrze ubrani, a pozostali marynarze mieli chyba koszule na
zmian. Bogaty statek, fartowny.
- Dawno jeste z nimi? - zapyta wiedmin.
Chopiec zamruga i zamyli si chwil.
- Chyba siedem lat... a wydaje mi si, e od zawsze.
- Odpowiada ci takie ycie?
- Nie znam lepszego!
Spojrza pytajco na wiedmina, wycigajc do w stron miecza.
- Mog?
- Tylko nie kam, e nigdy nie miae broni w rkach.
- Jasne, e miaem - prychn chopaczek. - Tysice razy! Ale to przecie specjalny,
wiedmiski miecz!
- Lepiej si nie pcha pod niego, zapewniam.
Poda maemu rkojeci do przodu. Chopak pochwyci j, poderwa si i zacz
wymachiwa orem.
- Rety! Jak dobrze wywaony! To prawda, e zaczarowany? Wykuty inaczej, ni
zwykle? Hartowany smocz posok?
- Nieprawda.
- Brat mwi mi, e tak robi. Bez czarw si nie obejdzie!
Zamia si z cicha i jego twarz pojaniaa, jakby rozwietlona od wewntrz.
- Bdzie zawiedziony, kiedy si dowie! Lepiej nic mu nie mwi.
- Jest tutaj, na Brendanie?
- Oczywicie!
Chopak zrobi par wypadw w powietrze. Czyni to umiejtnie, nie wyginajc rki w
przegubie i nie usztywniajc przedramienia.
Wskoczywszy na balustrad, przebieg po niej balansujc, zeskoczy z powrotem,
wykona salto i stan znw przed wiedminem. Wszystko stao si w mgnieniu oka. Wida
byo, e nie od dzi tak dokazywa na Brendanie, poznawszy statek jak wasn kiesze.
- Wspaniay miecz!
Przysiad znw koo Stefana, chrzkn i przecign palcem po ostrzu. Jkn bardziej
z zachwytu ni blu.
- Ostronie!
- Ech, gupstwo!
Chopak wsadzi palec do buzi. Wpatrywa si chwil w noc, potem poderwa si.
- A, jeszcze jedno. Mwi, e wiedmini zabijaj tylko bezrozumne stwory.
Mortheny, agnice, przerazy, serpentusy... ale nie trytony. Ichtiocentaurw take nie, prawda?
- Oglnie rzecz biorc, tak - odpar wiedmin po chwili milczenia. - Kodeks
Biaowosego obowizuje we wszystkich krajach Fabioli, istniej jednak wyjtki od reguy.
- Dlatego e - podsun znany cytat - ludzie bywaj gorsi od najstraszniejszych
potworw?
- Dlatego, e czasem nie ma wyboru.
Wiedmin wycign do i chopak odda mu bro, nieco si ocigajc.
- A pniej - podj malec szczeglnym tonem - budzi pana wewntrzny krzyk z
powodu koszmarw. I zrozumienie, e opowieci o naprawieniu za to kamliwe bajki.
Poniewa...
Zamilk nagle, i wpatrzy si w co pod nogami. Ostronie, nie odrywajc ich od
pokadu, podnis najpierw jedn, potem drug stop.
Wiedmin pokrci gow. Nie patrzy na chopca, tylko na fale w oddali, zwieczone
czapami piany.
- Nie, may. Nie dlatego. Koszmary s tylko czci ceny. Po prostu jedni wiedz,
kiedy trzeba j spaci, inni dowiaduj si pniej - dorzuci ponuro, zwracajc si w stron
malca.
- Za mody jeste, by zastanawia si nad takimi sprawami. Jutro pogadam z
kapitanem, eby...
Zaci si nagle.
Chopak na chwil oderwa si od ogldania podeszew swoich stp i umiechn si.
- eby co? Wysadzi mnie w najbliszym porcie? Wychosta? Postawi do kta?
- No, z najbliszym portem - mrukn wiedmin, pocierajc szyj - raczej mamie,
prawda?
Chrzkn znaczco, potem rzuci od niechcenia:
- A ty w ogle wiesz, dokd pyniemy?
Speszony modzik wpatrywa si chwil w wiedmina, potem dwicznie zachichota.
- Nie powiedzieli panu? Absolutnie aden nic nie powiedzia?! Figlarze!
Przewrci si na bok i zacz tarza po pokadzie, trzymajc si za brzuch, prychajc,
kajc i ronic zy. Na chwil si uspokaja, ale co spojrza na wiedmina, znowu zaczyna si
mia.
Wiedmin czeka w chmurnym milczeniu.
Nagle z gry dobieg krzyk i modzik od razu umilk.
- Miedza! - woano z bocianiego gniazda. - Zbliamy si do Miedzy!
Stefan wsta, tak samo chopak. Na jego twarzy nie byo ju nawet cienia umiechu.
- No dobrze - rzek wiedmin - biegnij, kolego, do adowni i nie wychylaj si!
Klepn modzika po ramieniu i pobieg do siebie przebra si.
Kiedy wrci, wszystko si wok zmienio: na rejach i bukszprycie pono kilka
wiate bezpieczestwa, zaspani marynarze wychodzili z adowni i wdrapywali si na
wanty, eby zwin agle. Jednooki majtek z ognist czupryn stojcy obok pilota, rzpoli na
skrzypkach Trzech panw w dce.
Przebiegajcy obok Teredo zachichota na widok wiedmina.
- Hej, maestro, widz, e z ciebie modni!
uraw mia na sobie osobliwy, cile przylegajcy do ciaa kombinezon z dobrze
wygarbowanej skry, przy czym odsonite byy tylko twarz i donie. Na piersi i biodrach
mia kieszenie, za pasem z pochewkami wetknite rkawice.
Nie zareagowa na przytyk.
- Jazda, Teredo - wrzasn bosman. - Zdysz jeszcze wyzna mio naszemu
gociowi. - Zadar gow do gry i zawy, bryzgajc lin: - Z yciem, sztywniaki! Ruszcie
dupy, sukinsyny!
Gb mia okraszon wrzodami i straci poow zbw. Wstawiono mu w zamian
sztuczne, lecz do nieudolnie, bo sterczay w rne strony, nadajc twarzy jednoczenie
grony i komiczny wyraz.
- Stan tutaj na skrzyni - oznajmi wiedmin. - Nie bd przeszkadza?
Bosman prychn gniewnie.
- Jak dla mnie, wszdzie przeszkadzasz. - Splun w miar celnie. - Ahavel i Reinar
tak zdecydowali, ich prawo. Wedug mnie, sami dalibymy sobie rad bez janie pana.
Odwrci si i poszed na ruf, wykrzykujc od czasu do czasu rozkazy i dajc sygnay
gwizdkiem.
Wiedmin przysiad pod masztem i zacz zakada uprz. Zapi rzemienie,
poprawi mocowania, eby go nie ocieray i nie kaleczyy. Jeszcze raz sprawdzi, czy lina
trzyma mocno. Kto zdy ju przeci j starannie, zachowujc nienaruszony wze.
Wiedmin umiechn si i na nowo zawiza lin.
Nadchodzi wit, jednak niebo nad gowami pozostawao wci mtnie blade, tak jak
tafla wody. Ocean pieni si grzywami fal, bawany wznosiy si jeden za drugim i zderzay
ze sob. W powietrzu unosi si ohydny smrd, jakby otwartej mogiy.
Na nadburciu pokadu rozlewaa si bezforemna czarna plama. Ktry z majtkw
nastpi na ni i teraz zostawia wszdzie smoliste, cuchnce lady. Bosman piekli si,
prbujc doj, kto tak zapaskudzi pokad?!...
Obok pilota pojawia si szczupa sylwetka Ahavela. Kapitan zaoy rce na piersi i
czas jaki obserwowa zaog, potem da znak podwadnemu, a ten wydoby z podrcznej
szafki blaszan tub i zagrzmia przez ni:
- Wszyscy uwaga na mostekl
- Uwaga na mostek, wilcze plemi! - odezwa si echem bosman. - Cicho tam, baby
plotkarki! Mwi kapitan!
Skrzypce ucichy, rozmowy urway si.
Pilot chcia poda tub kapitanowi, lecz ten nie zamierza jej bra. Powiedzia gono i
wyranie, by wszyscy go usyszeli:
- Pod fokmasztem stoi czowiek, dla ktrego cakiem niedawno ryzykowalimy swoj
skr. Czy byo warto? Niektrzy z was sdz, e nie. Jeli jednak mnie wzrok nie myli, jest
wanie gotowy nadstawi za nas karku. Serdecznie si tym raduj! A wy?
Zaoga odpowiedziaa okrzykami i gwizdami, kto bbni w wieko beczki, drugi
uderza chochl o nadburcie.
- Widz, e nie ma sprzeciwu - powiedzia Ahavel, kiedy ucichli.
Umiechn si przy tym krzywo. Oczywiste byo, e gdyby kto si sprzeciwi,
kapitan rozmazaby go po pokadzie.
- A zatem, gdyby kto jeszcze nie wiedzia, to nowy czonek zaogi, mistrz Stefan
uraw. Nie musicie go lubi, ale powinnicie szanowa. Wkrtce przepyniemy Miedz.
Macie sucha wiedmina jak mnie samego. S pytania?
- A jeli - spyta Teredo - kae nam wszystkim wyskoczy za burt? Albo...
- Wyskoczysz pierwszy - osadzi go kapitan - ale najpierw podzikujesz mistrzowi za
dobr rad. Jeszcze jakie pytania?
Mikrus pochyli gow, zerkajc spode ba na wiedmina.
Kapitan skin na bosmana, a ten rozkaza korsarzom rozej si do swoich zaj.
Wygldao na to, e w swoim czasie tylko krzywousty Lawur studiowa dokadnie bestiariusz,
ale bez powodzenia. Wiedmin zawoa go, ten podszed niechtnie.
- Wszystkich zbdnych ludzi odprawcie do adowni, czy gdzie trzeba, eby na
pokadzie nie byo gapiw. Ponadto otwrzcie luk do zbrojowni, niech kto bdzie gotw
poda mi od razu, czego bd potrzebowa. A najwaniejsze - doda goniej, by usyszeli te
pozostali - eby nikt si sam nie pata. Lepiej od razu skaczcie za burt.
Wielu spojrzao odruchowo na morskie bawany. Nad spienionymi grzywami fal
wisiaa gsta mga. Statek dosownie w niej ton. Osnua stanowiska armatnie, zrwnaa si z
nadburciem, zalewajc go wraz z falami, biaymi jzorami lizaa pokad, wlizgiwaa si
przez porcze, spywaa po mokrych schodkach, po kbach lin, unosia si do kolan, potem
ju sigaa po pas, po pier. Kto krzykn mimo woli. Latarnie wieciy mtnie, jedna
zasyczaa i zgasa. Mga sigaa ju podbrdka, nosa i oczu, rozkoysanym ruchem uniosa si
wyej i cay statek znikn. Przesta by widoczny dla stojcych na pokadzie i dla tych,
ktrzy byli na masztach.
Wiedmin przykucn pod fokmasztem i czeka.
Pynli przez mlecznobiae morze, tracc miar odlegoci. adnego wraenia ruchu,
adnego cienia czy dwiku.
W kocu na mostku zagray skrzypce. Odezway si dwa lub trzy niezestrojone gosy,
lecz po chwili doczyy do nich nastpne.
agle staw, chwytaj wiatr!
Obcy statek to nie brat!
A szczcie to mit...
Mga zadrgaa i poruszya si. Pierwsze wraenie ruchu od chwili, gdy statek si w
niej rozpyn.
piewaa ju caa zaoga, oprcz milczcego wiedmina.
Ujrza po chwili, jak mga przed nim rzednie i unosi si.
Rzucie za burt wszystko, Co wam pachnie krwi, Cen to niewysok...
Na pokadzie przed nim znalazy si dwie gitkie pprzezroczyste macki ze
szczypcami na kocach.
lepy Brendan szarpn si do przodu, niemal zary dziobem w fal. Z tyu po
prawej rozlegy si krzyki i metal uderzy o drewno. W powietrze wzbia si jeszcze jedna
przezroczysta macka, tym razem bez szczypiec.
Przez burt pezo prosto na wiedmina co masywnego i zarazem penego wdziku.
Wywijao rozlicznymi koczynami, skrobao pazurami po deskach, mrugao z bezrozumn
agresj.
Oczy potwora miay dugie czuki, szczeciniasty ogon uderza o burt. Oglnie, gdyby
nie boniaste skrzyda, mona by go uzna za przeronit krewetk.
- Co za powitanie - rzek wiedmin - a liczyem, e obejdzie si bez szarpaniny.
Bosman! - zawoa, nie odwracajc si. - Harpun z jak najduszym ostrzem!
Krewetka jako w kocu wdrapaa si na dzib i staa chwil bezmylnie zamiatajc
powietrze dwoma dugimi, wijcymi si odnami. Jedno byo troch krtsze, z kikuta kapaa
na deski zielonkawa ciecz.
- No co jest?!...
Wiedmin obejrza si gniewnie i niemal nos w nos zderzy si z rozdygotanym
majtkiem. Nis harpun w wycignitych doniach, nie spuszczajc oka z poczwary.
- Przynie jeszcze jeden na wszelki wypadek - poleci wiedmin. -1 patrz pod nogi, bo
si zabijesz, durniu.
Krewetka tymczasem odetchna i po namyle dosza do wniosku, e uszkodzenie
koczyny byo gboko wbrew jej naturze. Prc si gwatownie, wystrzelia przed siebie
ocalae odne. Wiedmin uchyli si, podskoczy i w mgnieniu oka znalaz si przed ostro
zarysowan paszcz. Macki wyposaone w szczypce pomkny ku niemu. Znw si uchyli,
lekko dgn ostrzem kadub, potem odskoczy piruetem ku burcie. Krewetka zapiszczaa po
kobiecemu i popeza za nim.
Znw uderzy, uchyli si i odskoczy.
Uwaajc, by nie zaplta si w liny, osabia besti powoli. Brendan pyn szybko,
bez wstrzsw.
Krewetka cigaa wiedmina, ten uskakiwa, prowadzc j w puapk. Najwaniejsze
byo nie straci tempa.
Kiedy znaleli si przy samej burcie, co spowolnio potwor. Zamara, wznoszc ku
niebu liczne przednie odna, krtkie i dugie, cienkie i grube, ze szczypcami, pazurami,
zbkami...
A potem zarechotaa.
Bosman, wbi w jej brzuch drugi harpun. Potem splun i napar na drzewce, wbijajc
je gbiej. Bluzna mlekowata ciecz. Brzucho byo ogromne i napczniae.
- A niech ci - szepn wiedmin.
Brzegi rany rozeszy si i wypady z niej na pokad okrgawe stawonogi, kady
wielkoci talerza. Krewetka wci rechotaa bezdusznie i mechanicznie. Wiedmin zamachn
si ostrzem jak kos i ci cay pk ohydnych czuek. Za drugim ciosem bro uwiza w
pancerzu, mocnym, cho przezroczystym.
Wiedmin cofn si dwa kroki i stan na balustradzie. W tym samym miejscu sta
przed witem chopiec okrtowy. Trudno byo utrzyma rwnowag, bo powierzchnia bya
liska i gadka.
Zreszt nie musia dugo balansowa. Poczwara w kocu skoczya, schwycia
wiedmina i razem wypadli za burt.
Zakrya ich fala. Gdy lina nacigna si do koca, Stefan poczu szarpnicie w pasie i
ramionach.
Wypatroszona krewetka, przytrzymujca wiedmina ocalaymi szczypcami,
zamachaa skrzydami. Najpierw rozchlapaa wod, potem zacza si unosi. Odna wiy
si po tafli wodnej, jakby potwr bieg po powierzchni.
Wiedmin wydoby n zza pasa i trzema celnymi ciciami uwolni si od szczypiec.
Drug rk uczepi si czuki ocznej.
Woda zalewaa mu twarz, oczy i nozdrza. Znw poczu szarpnicie, tym razem
silniejsze. Puciwszy rkoje, podcign si i wyldowa na wielkiej, syczcej gowie.
Nad nim opotay skrzyda. Krewetka fruna nad falami, trzymajc si prawej burty
Brendana. Z rozerwanego brzucha spywaa do morza biaawa ciecz.
- Zaraz bdzie... jeszcze weselej...
Unis si, szukajc wzrokiem zagbienia midzy gowokorpusem a brzuchem. Nie
udawao mu si wci obrci, lina cigna do przodu, wciskajc w pancerz krewetki.
Signwszy doni do pasa, namaca jeszcze jeden n i przeci sznur przed
spawikami.
Z Brendana rozlegy si krzyki, wystrzay, guche uderzenia. Kto wypad za burt.
Krewetka zapikowaa, nie przestajc chichota rozdzierajco. Wiedmin podnis si i
celnie jak chirurg, wbi ostrze w szczelin midzy dwiema czciami pancerza. To byo
proste, jeli wiedziao si, gdzie znajduj si synapsy.
Znacznie prostsze, ni utrzyma si na grzbiecie spadajcej do morza krewetki.
Co go uderzyo, szarpno, pocigno na dno. Stefan puci rkoje i wypyn
trzema silnymi ruchami. Fala zalaa mu twarz. Wypluwajc morsk wod, stara si
zorientowa, co dzieje si wok.
Woda bya ciepa, czysta i zadziwiajco spokojna. Niebo jasnoniebieskie jak na
tandetnych widoczkach.
Pierwszego trupa wiedmin zauway niemal natychmiast. Marynarz koysa si na
falach twarz do dou. Pod koszul buszoway stawonogi. Jeden siedzia na plecach midzy
opatkami i co wyera, pomagajc sobie szczypcami.
Wiedmin popyn hikiem, by nie zwrci na siebie uwagi ohydnych krabw.
Odpi uprz i zrzuci kombinezon. Wygarbowana skra miejscami wystrzpia si,
ale to byo normalne. W rejsach midzy Novigradem a Czerdianem zuywao si okoo
dziesiciu takich strojw, dobrze, e chocia jeden mu zosta. Szybko przemakay, lecz
uratoway ycie niejednemu wiedminowi.
Stefan ledzi wzrokiem odrzucon uprz i kombinezon. Przez czyst wod daleko w
dole przewitywao dno, a raczej pokrywajce je krzywawe, poamane sylwetki. Czarne,
cynamonowe, lazurowe, rubinowe, zote... Szcztki i odamki, koci i szkielety wrakw.
Dziesitki, setki statkw.
Rozpoznawa zbate nadbudwki na kogach i zocone wzory na burtach karawel,
grone paszcze na dziobach drakkarw Skellige, wyduone dziobnice nilfgaardzkich holkw,
abdzie ksztaty ciryar Starszego Ludu. Zalegay dno wymieszane, roztrzaskane, zniszczone,
unicestwione korwety, brygi, brygantyny, karaki... a midzy nimi wiy si wowe cienie i z
pmroku spoglday na wiedmina zimne, okrge oczy.
Odwrci si od nich i popyn, robic silne, rwnomierne wymachy. Brendan
znajdowa si w polu widzenia, lecz niezbyt blisko. Naleao oszczdza siy.
Rozpozna bosmana po zwrconej ku grze krzywej gbie. Pyn leniwie z szeroko
rozoonymi ramionami. Chwilami znika pod wod, potem znowu wypywa. Lina ze
spawikami, obwizana wok kostki u nogi, nie pozwalaa mu i na dno. Dwa krge
stworki wylazy spod koszuli i machay w powietrzu przednimi apkami. Jeszcze jeden
wyjrza zza bosmaskich zbw, trwoliwie zgrzytajc. Miay te i czarne paski jak osy, co
mogo oznacza, e s jadowite. Wiedmin zanurkowa. Pod spodem operoway jeszcze trzy
stworki: uchwyciwszy parami odny za tkanin, rozryway j i szarpay ciao.
Starajc si ich nie sposzy, wiedmin podpyn powoli i wycign rk do prawego
buta bosmana. Najpierw trzepn cholewk, a skoro nic spod niej nie wyskoczyo, sign
gbiej i wydoby krtki n z szerokim ostrzem. Naci lin, ktra trzymaa mocno, bo wze
zacisn si na kostce.
Stefan wynurzy si i odetchn. Trzy siedzce na wierzchu stwory przepezy na nogi
bosmana. Nie ary, tylko czekay. Te czeka. Ciao pyno w lad za statkiem. W innych
warunkach mona byoby plun na to i prze dalej, ale z tymi czamotymi lepiej nie
ryzykowa.
Znw zanurkowa, chwyci za sznur i dalej go piowa, szybko, ale ostronie. Trzy
stworki zaskrzeczay nerwowo i ruszyy po prawej nodze w stron wiedmina. Stefan
zamachn si niefortunnie i jeden wbi si pazurkami w nadgarstek, zacz te natychmiast
dli raz za razem... Przechwyci n lew doni i zada celny, pewny cios z gry na d, po
czym oderwa stworka od swego ciaa.
Rka zacza puchn. Nareszcie upora si z lin i pozwoliwszy sobie na
kilkuminutowy odpoczynek, przywiza kocwk do pasa. Ze statku nie dobiegay ju
krzyki, trudno jednak byo orzec, co si tam dziao. Obejrza si. Ciao bosmana z kad
chwil si oddalao. Wsadzi n za pas i zacz wybiera lin. Spieszy si, dopki prawa
bya jeszcze sprawna.
Zauway, e na dziobie kilku ludzi stoi w szeregu, jakby chcieli powstrzyma co
niewidzialnego. Potem w polu widzenia pojawi si stary Renni Wtrbka. Kuk dziery w
doni tasak na dugim trzonku i energicznie uderza nim w pokad, jakby wiartowa miso.
- Hej! - zawoano z mostka. - Co z panem?
Przewieszony przez porcz chopiec okrtowy obserwowa wiedmina.
- Oho - stwierdzi - le pan wyglda. Zdrowszych do grobu kad.
Wiedmin uwiadomi sobie, e ju od jakiego czasu usiuje tylko utrzyma si na
powierzchni. Nie pamita, kiedy zaplta sznur na prawej rce, ale to wanie go uratowao.
Zadarszy gow, skonstatowa, e chopiec znik.
Renni dalej metodycznie rba na dziobie tasakiem. Wok niego latay wiry i mokre
kawaki. Ogniem! - kto zasycza.
- Ogniem by ich...!.
- Trzymaj!
Obok wiedmina spada lina ze zgrabn ptl.
Naleaoby zapyta chopaczka, czy solidnie przywiza drugi koniec, lecz nie
starczao si. Stefan woy zdrow do do ptli i przerzuci j przez gow, zacz
rozpltywa wze na prawej rce... I nagle wszystko jakby wrcio do momentu, gdy
przepywali Miedz.
Teraz jednak nie statek zaton we mgle, lecz on sam.
Wiedmin lea na pokadzie. W powietrzu unosi si odr jak z rozkopanego
kurhanu. Pierwszym co zobaczy, kiedy otworzy oczy, by czamoty stworek, przerbany
na p.
Stefan sprbowa poruszy praw rk, ale bya cakiem zdrtwiaa.
- Szybciej, szybciej! - wrzasn kto nad jego uchem. - Za burt to wistwo!
Osobnik woa gbokim basem z charakterystycznym krasnoludzkim akcentem.
- Stawiajcie fokmaszt i marsrej, kapitan chce wynie si std jak najprdzej.
Na gardle wiedmina zacisny si twarde, tuste paluchy. Uderzy na lepo lew
doni, lecz chybi.
- Aha - powiedzia bas. - Miaem zamiar zbada puls, ale teraz widz, e ywy,
chwaa bogom. Le, nie szarp si. Poznajmy si: jestem Bartholomew de Forbin.
Stefan prbowa co powiedzie, lecz nie da rady. Zakaszla, podnis si nieco i
wyplu szeroki na do, przeuty patek z czerwonymi smukami. Widocznie, gdy lea
nieprzytomny, kto wsun mu go pod jzyk.
- Pozwl...
Siwy krasnolud z bokobrodami pochyli si i wzi w dwa palce znalezisko, roztar i
powcha.
- No jasne, pomienica. Masz fart, mistrzu.
- Skd? - spyta ochryple wiedmin.
- Skd si wzia...
Krasnolud rzuci patek pod nogi i rykn do marynarzy:
- Pomcie podnie mistrza urawia!
Dwch rzucio mioty i chwycio wiedmina pod ramiona. Skrzywi si. Wracao
czucie w rce i byo diabelnie bolesne.
- Sam dam rad, dzikuj.
Rozejrza si i pokiwa gow.
- Ile ich byo?
Na dziobie leay ciaa czterech majtkw. Dwa byy porbane na kawaki, a wok
nich walay si szcztki czamotych krabw.
- Dwadziecia dziewi - odpar Bartholomew. - Prawie wszystkie przyssay si od
razu do Widena i Samsona.
- I - doda Stefan - kto wpad na to, by przynie tasak Renniego.
Bartholomew skin milczco gow.
- A pozostae ofiary?
- Oprcz tych, trzech wypado za burt: Lawur, Skawr i Gastou, gupek, ktry nie
posucha twojego rozkazu i zawali spraw. Jak si czujesz, mistrzu?
- Na razie bd musia pracowa jedn rk. Potrzebuj nowego miecza i sztyletw...
Co z Mo? Byoby dobrze, gdyby zastpi mnie na par godzin.
Omijajc par paskudnych plam i szurajc nogami, zblia si do nich Renni
Wtrbka.
- Gadua - powiedzia - poczu si lepiej i rwie si do walki. Pki co obaj powinnicie
odpocz. Jeszcze tego brakowao, bycie si naraali.
- A czy nie po to wzilicie mnie na pokad?
Wtrbka tylko si umiechn.
Marynarze doprowadzali tymczasem statek do porzdku, wyrzucali za burt szcztki
krabw, ciaa kolegw zaszywali w ptno aglowe.
Na mostku pojawi si kapitan. Praw nogawk mia rozdart, twarz poblad z
gniewu. Po pierwsze objecha pilota, e razem z innymi zabija stworki.
- Twoja praca to pilnowa steru, mistrzu Roderigo. Sam wiesz.
Tamten Opuci gow.
- Mj bd, kapitanie.
- Co z kursem?
Roderigo Dwugosy wypuci z fajki kby sinego dymu. Pokasujc, sprawdzi
kompas.
- Zdaje si, nie zeszlimy. Zablokowaem koo sterowe zanim...
Ahavel chcia co doda, lecz zrezygnowa, spostrzegszy wiedmina. Chmurzc si,
podszed do Stefana, Bartholomewa i Wtrbki. Po drodze nabi tytoniem swoj fajk, zapali
i zacign si dymem.
- Widzielicie kiedy takie stwory? Bo ja nie.
- Tysic razy - odpar wiedmin. - Tyle e byy nie wiksze od paznokcia na maym
palcu. Pasoyty, yjce w trzewiach gatunku Psalidopus, czyli po prostu w krewetkach, jakie
nieraz pewnie jedlicie.
- I co dalej? - spyta wiedmina kapitan. - Monstrualne meduzy? wie ogromne jak
wyspy?
Wiedmin krci w zadumie ws.
- Nie sdz. W Morzu Szalonym zdarzaj si rne relikty, ale osobicie
spodziewabym si innych dziww, mniej materialnych, e tak powiem.
- Niechtnie, napatrzyem si ich ostatnim razem do syta. Mistrzu Stefanie, niech pan
idzie do siebie i odpocznie jak naley, bo le pan wyglda. Wezwiemy, jeli zajdzie potrzeba.
Prosz co zje, opatrzy rany i wyspa si. Nasz medyk Mojrus zajrzy do pana, jak skoczy
z innymi.
Wiedmin achn si.
- Sam si opatrz, nic wielkiego. Czsto przepywa pan Miedz?
- Nieczsto - odpar sucho kapitan. - Bartholomew, pom mistrzowi zej do kajuty.
Renni, bd tak miy i zajmij si obiadem, bo stracilimy niadanie. Wylij te kogo, niech
sprawdzi, czy wszystko w porzdku z Reinarem.
- Sam do niego zajrz - owiadczy wiedmin. - Do tej poiy mu nie podzikowaem.
Kapitan kiwn gow i odwrci si, skupiajc na czym innym.
Reinar lea z zamknitymi oczami, lecz cho wiedmin wszed z pozoru
bezszelestnie, ranny poderwa si z poduszki i wsun do pod materac. Potem zachichota.
- Nie spodziewaem si!
- Czego konkretnie?
- e jeszcze bd musia walczy o ycie. - Wyj pust do spod materaca i pooy
na kodrze. - Oho, widz, e oberwae. Jeli such mnie nie myli, wszyscy pozostali ywi?
- Mniej wicej - odpar wiedmin.
Postawi obok ka dwie miseczki i dwa kubki, wyj suchary.
Jaki czas jedli w milczeniu. Sycha byo z pokadu melancholijn gr skrzypiec.
- A wiesz, zaoylimy si z Ahavelem, kiedy rzeczywicie sprbujesz...
Unis znaczco duy palec.
- Dlatego tak si spieszy do Miedzy.
- Dlatego?
- Na Morzu Szalonym samotnik nie przeyje, wiesz o tym dobrze. Miae dob w
zapasie. Wtrbka mia ci doda jaki niegrony rodek nasenny dojedzenia, ale usne
wczeniej. Potem znalelimy si troch za blisko Miedzy, nie chcia wic ryzykowa. Mo
nieprzytomny, ja ranny, nie mona ci byo straci...
Podnis si, podoy wygodniej poduszk i usiad, przeszywajc wiedmina
uwanym, chodnym spojrzeniem.
- Wic po co?
- Mam wraenie, e lepiej si czujesz.
- Daj spokj, widziae lady na skrze. Nie s zaraliwe ani miertelne. Znasz si
przecie na tym, mistrzu Stefanie.
- Znam.
Dopi kubek i otar wsy spowia chustk.
- Dawno si to zaczo?
- Zaraz po spldrowaniu wityni Perperuny. Zostaa mi taka pamitka...
Zakaszla i przesun doni po wargach. Na palcach pojawia si czerwie.
- Mogo by gorzej. Dlaczego ty... Dlaczego my wszyscy jeszcze yjemy? Jeli
prawidowo rozumuj, miae dosy czasu, by przynajmniej sprbowa.
- Nie lubi kama - powiedzia wiedmin. - Dlatego nie bd zapewnia, e ciesz
si, i przyszede do siebie. Obaj wiemy, e nie na dugo. Jeli bdziesz walczy, moe
poyjesz jeszcze tydzie, dwa. Uznaj to za moj wdziczno, e tak ofiarnie podstawie si
pod luf. Wystarczy ci tydzie, by zobaczy spenienie tego, co wymylilicie?
- Dasz nam cay tydzie? - spyta z umiechem Reinar.
Wiedmin milczco patrzy mu w oczy.
- Wystarczy - stwierdzi pirat. - Powinno starczy. Zdechn, ale tyle wytrzymam!
Wiedmin skin gow i zrobi krok w stron drzwi.
- Tak - rzek, ujmujc klamk - niepotrzebnie wzilicie ze sob tego chopaczka,
skoro wiedzielicie, dokd pyniecie.
Pirat achn si.
- Mojrus jest ju duy, tylko na tym statku wymagaj od niego wicej, ni od innych.
Ma swj rozum. Eje, czy nie z powodu tego modzika rozmylie si, mistrzu?
Wiedmin unis brwi.
-Rozmyliem si? O czym mwisz?
Wyszed od Reinara i przystan na jaki czas, przysuchujc si temu, co dziao si na
pokadzie. Zanim poszed do swego wybawcy, przebra si i wypi par mikstur. Tymczasem
pokad zosta oczyszczony, a teraz oporzdzali takielunek. Statek pyn powoli, lecz rwno.
To dobrze, oznaczao, e nie osid na mielinie. Chodziy suchy, e na Szalonym jest sporo
wysp, lecz nie wszystkie byy od razu widoczne...
Zamierza i do siebie, lecz si rozmyli. Dotar do koca korytarzyka i zastuka w
wskie, odrapane drzwi.
- Tak, tak - odpowiedzia zmczony gos. - Prosz wej. Uprzedzaem przecie, eby
od razu wchodzi, jeli kto ma ran, czy choby zadrapanie. Te kraby...
- Ja w innej sprawie - powiedzia wiedmin. - Mona?
Lekarz okrtowy gniedzi si w ciasnej kajucie, zawalonej niezliczonymi apteczkami.
Stay jedne na drugich caymi stosami, zostawiajc jedynie tyle miejsca, by otworzy drzwi
do poowy. Drzwiczki szafek byy oznaczone literami oraz symbolami alchemicznymi i
astrologicznymi. Na kadych byy te solidne, pociemniae ze staroci zasuwki.
Pod jedynym oknem, przy wskim stoliku wygldajcym jak parapet, siedzia mody
chopak.
- Mistrz Mojrus?
Zamkn ksig i wsta, poprawiajc pcienn bluz.
- Pan jest zapewne mistrzem urawiem? Jak paska rka?
- Rka w porzdku, pomienica bardzo pomoga.
Modzik mia nie wicej ni osiemnacie lat. Zmieni si na twarzy, gdy zagoci na
niej umieszek.
- Pomienica? To wielkie szczcie, e udao si panu j zdoby. Pozwoli pan?
Delikatnie, praktycznie nieodczuwalnie musn kocami cienkich palcw nadgarstek
wiedmina, potem zakasa jego rkaw i uwanie przyjrza si skrze.
- Tak - odpowiedzia Stefan po chwili. - Faktycznie due szczcie.
Mojrus pokrci gow z gorycz.
- Wie pan, jak oni si szykuj... Wszystko na ostatni chwil, w popiechu!... Potem
patrzysz: jedne zioa si przesuszyy, inne pokryy pleni... Poprzedni lekarz mia
niesamowite zbiory driakwi, ale jaki sens gromadzi takie zapasy?
Zamacha rkami, zaczepiwszy ramieniem o jedn z szafek, lecz chyba nie poczu
blu.
- Ludzie umieraj, a ja w niczym nie mog im pomc!
- Od dawna pywa pan na Brendanie?
- Nie, co pan! Pierwszy raz! Inaczej byby ze mnie wikszy poytek. Wywali do
diaba poow tego, czym zapchane s te pki i zamieni na prawdziwe lekarstwa...
Stefan pokiwa gow.
- Student?
- No tak... W ogle nie jestem medykiem tylko specjalist od staroytnych jzykw,
ale sam pan rozumie, e na statku kady musi by uyteczny. Niele si orientuj w zioach i
anatomii. W Oxenfurcie to teraz kursy obowizkowe od pierwszego do trzeciego roku, bez
nich nie przejdziesz dalej.
- Byem tam dawno temu - stwierdzi wiedmin. - I jak pan czuje si na Brendanie?
- Nie wiem, nie mam z czym porwna. Zaoga bywaa w wiecie, zjedli razem
niejedn beczk soli. S jednak i tacy, ktrych najli razem ze mn... Nie na uniwersytecie, w
porcie! Wzili mnie dlatego, e poprzedni lekarz zgin, wic go zastpiem.
Zmiesza si i zamilk.
- Z powodu brata? - spyta ostronie wiedmin.
Mojrus zamruga.
- No tak... A skd pan?... Co ja gadam! To przecie oczywiste! Jaki inny powd...
- Myli pan, e uda si go uratowa?
Chopak spochmumia.
- Skd mona wczeniej wiedzie? Zapewniam, e zrobi wszystko, co bd mg! S
szanse...
Stefan szczypa czubek wsa w zamyleniu.
- Wie pan co, mistrzu Mojrusie - rzek w kocu - mam dla pana pewn propozycj
uczciwej umowy. Postaram si panu pomc.
- Sprbuje pan ocali Luk?
- Owszem. W zamian jednak prosz obieca: jeli nic mi z tego nie wyjdzie, opuci
pan statek. Na pierwszy mj rozkaz, bez sprzeciwu ani zwlekania.
- Moe si pan myli! Nikt przecie nie wie na pewno...
- Jestem od pana starszy, mistrzu Mojrusie - stwierdzi, kadc cik do na ramieniu
modzieca - i moe by pan pewien, e wynios ywego, cokolwiek by si nie dziao.
Mojrus przekn lin, lecz wytrzyma jego do i spojrzenie.
- Dlaczego mam panu wierzy? Syszaem, co ludzie szepcz... o wiedminach.
- Sysza pan, jak ludzie mwi, e wymorduj ca zaog
- stwierdzi spokojnie Stefan. - Nieraz to robiem. Jeli jednak by pan gotw uwierzy
w tamto, co szkodzi uwierzy w co bardziej prawdopodobnego?
- W pask dobr wol?
- W to, e tycie czowieka jest warte wicej ni jednego miedziaka, nie tylko w
paskich oczach, mistrzu medyku. Zgadza si pan?
Modzik milczco skin gow.
- A zatem rozumiemy si: na pierwszy mj rozkaz!... Niech pan przygotuje porzdn
szalup, nie t dziuraw, jak przysali po mnie. I prosz po trochu, eby si nie spostrzegli,
gromadzi zapsy. Trzeba te zdoby kompas. Rozumie pan: zapasy dla trzech.
- Kto bdzie trzecim?
Stefan wzruszy ramionami.
- Luka, a ktby inny. Mwiem, e ocal go, choby nie wiem co.
Mojrus pochyli gow, jakby si nad czym zastanawia.
- Tylko po co to wszystko, skoro wpadniemy na...
- Wyspa! - krzycza kto na pokadzie. - Wyspa z prawej burty!...
To byo oczywiste, e Ahavel szuka za Miedz wyspy (i kto wie, czego jeszcze?), ale
na pewno nie tej, do ktrej si wanie zbliali.
Z gstej mlecznobiaej mgy za praw burt wynurzy si zielony stok. Cho
skrzypiao olinowanie i przekrzykiwali si majtkowie, sucha byo, jak piewaj drozdy lub
dzwoce. Stefan nie zna si na ptakach.
Mgy kbiy si midzy grubymi pniami i gaziami cikimi od jabek. Od samego
zapachu cieka linka do ust.
- Szykujcie szalupy! - rozkaza Ahavel. - Chyba dotarlimy!
Wtedy Stefan zobaczy, e po lewej stronie z kosmatych szuwarw wypywa
paskodenna d, niezgrabna i kanciasta, niczym wiskie koryto. Siedzia w niej mczyzna
w czarnej skrzanej kurcie. Biaowosy, ale nie starzec. Wspaniaa grzywa przewizana bya
wzorzystym rzemykiem.
Kierowa dk wzdu brzegu, nie zwracajc uwagi na statek. Krtkie wioso co rusz
pograo si w wodzie, ronic krysztaowe kropelki. Mczyzna porusza si lekko i
zgrabnie, a tylko kto uwanie si przygldajcy zauwayby, e jest ranny. Kurtka bya
rozpita i wida byo bandae pod koszul. Stefanowi wydao si nawet, e dostrzega krople
krwi przeciekajce przez tkanin. A moe to by tylko zwyky pot.
Biaowosy pyn w stron przyldka, nad ktrym zwieszay si gazie wierzby. W
jej cieniu staa delikatna kobieca posta. Powia wiatr i Stefan wyczu dranicy nozdrza
zapach agrestu.
- Nie - powiedzia cicho uraw - zawracaj, Bartholomew.
Ten chcia si sprzeciwi, lecz spojrzawszy w oczy Stefana, skin gow.
Rozgniewany Ahavel zbieg z mostka, stukoczc obcasami.
- Dokd by pan nie pyn - powiedzia mu wiedmin - to nie jest paska wyspa. Nie
widzi pan? Naprawd nie pamita?
- Co, w imi Elma Wspomoyciela, mam widzie i pamita?
- Wioso, kapitanie - wtrci de Forbin. - Prosz spojrze na wioso.
Ahavel wyj fajk z ust, najwidoczniej po to, by wyrazi dobitnie, co sdzi o
wiedminach i krasnoludach w zwizku z wiosami, a nawet osami.
Zamiast tego zakaszla i wsadzi z powrotem cybuch midzy wargi. Zacign si
gboko i wrci na mostek spowity kbami dymu.
lepy Brendan popyn dalej w zupenej ciszy. Marynarze z zapartym tchem
odprowadzali wzrokiem wysp, dopki nie znika im z oczu, dopki nie skrya si w oddali
kobieca posta, jabonie, mczyzna pyncy odzi, pki nie rozpyno si we mgle wioso
ronice krysztaowe kropelki.
Krople spaday, nie pozostawiajc krgw na wodzie.
- A to prawdziwie krlewska uczta, bez wtpienia! - rzek wiedmin. - - Wspaniaa!
Nie macie przypadkiem jajek?
Nie zwracajc uwagi na grobow cisz panujc przy stole, przecisn si wzdu
cianki i zaj puste miejsce.
Wspbiesiadnicy wiedmina, dwch krasnoludw i dziewiciu ludzi, siedzieli z
ponurymi minami, tylko Renni Wtrbka dobrze si bawi.
- Niestety, nie trzymamy drobiu na statku - odpowiedzia.
- Prosz wybaczy, mistrzu.
- No trudno, jako to przeyj. Wybaczcie, e musielicie na mnie czeka. - Stefan
podkrci wsa i podrapa si w udo.
- Czyciem bro, tak na wszelki wypadek.
Z dobrodusznym umiechem wydoby drewnian yk. Ahavel akurat wytrzsn
fajk i pooy obok talerza.
- No c - powiedzia - dosy tej gadaniny. Zaczynaj, Reinar. Pierwszy oficer nie
wyglda zbyt dobrze. Siedzia wsparty ocian, blady, z kroplami potu na czole. Mwi
jednak wyranie i spokojnie.
- Bogowie widzialni i niewidzialni, duchy wody, powietrza, ziemi i ognia, zwracamy
si ku wam my, mistrzowie powodzenia, rycerze lepego Brendana. Poprowadcie nas
przez burze i mirae, uchrocie przed chorob i niemoc, pozwlcie porwa si na
niemoliwe, dokoczy rozpoczte, speni zamysy. Przyjmijcie t ofiar, darowan wam w
imi waszego miosierdzia. Dzikujemy wam z caej duszy i na was polegamy.
Modlitw powtarzali wszyscy, nawet krasnoludy i to zupenie szczerze. Wiedmin
milcza i obserwowa.
- Dobrze - powiedzia Ahavel - a teraz do dziea.
Skin na Renniego, ten za zacz nalewa zup i grog oraz rozdziela suchary.
Nikt nie rzek sowa przy jedzeniu. Jado na statkach, zwaszcza pirackich, zawsze
byo do marne: zabierano tylko niezbdne produkty, a i te szybko si psuy. Woda bya
zatcha, suchary robaczywe, sonin prdzej czy pniej poderay szczury... W miar
monoci urozmaicali jadospis rybami, nie co dzie jednak by udany pow. Dzisiejszy
okaza si zreszt nie najgorszy. Zaoga powinna chocia na chwil odreagowa swoje lki.
Wszyscy byli wystraszeni. Co mdrzejsi sami domylili si, kto pyn w paskodennej odzi.
Pozostali woleli nie wnika w szczegy, ale czuli spraw. W ogle krople spadajce z wiosa
i nie pozostawiajce ladu na powierzchni wody, byy ostatnimi kroplami przelewajcymi
czar goryczy. Zaoga wreszcie zrozumiaa, na jakie wody wypyn Brendan.
Dlatego tego wieczoru Ahavel zarzdzi odpoczynek. Nakaza dryfowa i zastawi
midzy grotmasztem i fokiem wielki st dla marynarzy, a mniejszy w kajucie kapitaskiej.
Dla starych rycerzy ze lepego Brendana, cokolwiek to oznaczao.
- Ma pan znakomitego kuka, kapitanie - oceni wiedmin, kiedy wszyscy zjedli
kolacj i zaczli nabija fajki - nawet pomimo braku wieych jaj.
- Chcesz - warkn Teredo - to ci nakarmi twoimi jajami, haklandzkie cierwol
- Dosy! - rzek cicho Ahavel.
- Kpi sobie z nas! Niech pan kapitan spojrzy na t zadowolon gb! On...
- Nie kpi - wtrci Reinar. - Mistrz ma taki styl konwersacji.
Bartholomew de Forbin zakaszla znaczco.
- Zagadki - zauway - s ciekawe, ale czy nie pora przej do rozwiza, mistrzu?
- Wedug mnie czas najwyszy - popar go Johann Hebel, barczysty, czarnowosy
krasnolud. Chwyci masywn ap za kubek, siorbn gono, ze smakiem, i pocign nosem.
- Nie ma co dalej si guzdra. Zaraz podniesie si wrzawa...
- eby rozwiza zagadki - zauway Stefan - trzeba najpierw je sformuowa. Oto
pierwsza: jak doszo do tego, e kapitan uwaa wiedmina za morderc? Osobnika, ktry
przedostaje si na statek, by wyrn ca zaog? Odpowied wydaje si prosta: wiedmin
pracuje dla Kompanii, w ktrej interesie jest, aby byo mniej piratw.
- Zgadza si - przytakn Ahavel. - Mniej wicej.
- Pamitasz, Reinar, jak mwiem, e wasi ludzie maj nie po kolei w gowie? To
wanie ta sytuacja.
Wiedmin pochyli si i w wietle lampy bysn jego gadko wygolony czerep.
- Powiedzmy, e kto przedostaje si na piracki statek. Powiedzmy, e skazuje na
mier wszystkich obecnych na okrcie. Powiedzmy take, i jest gotw wypeni t misj.
Co wtedy robi?
Renni Wtrbka zanis si drcym, starczym miechem. Tak mocno potrzsa
gow, e zdawao si, i resztki jego wosw roznios si po kabinie jak pyki dmuchawca.
- Brawo, mistrzu! To prawda, e pomylelimy o tym!
- Teraz niech pan wyjani pozostaym - powiedzia chodno Ahavel.
- Prosta sprawa - rzek wiedmin, umiechajc si pod wsem. - Wszystkie statki,
jakoby naznaczone przez Kukuka, te, na ktrych znaleziono ptasie jaja, niby jego znak,
straciy zaog w ten sam sposb. Ludzie byli zabijani z zimn krwi za jednym zamachem.
Nie byli wyrzucani kolejno za burt, nikt im nie podrzyna garde we nie. Nie zastrzeli z
pistoletu. Jeden czowiek przeciwko pidziesitce, moe siedemdziesitce zabijakw. Brzmi
ciekawie, prawda? Dlaczego zrobi to wanie tak? Przecie o wiele prociej i bezpieczniej
byoby wynaj si jako kuchcik i przy nadarzajcej si okazji wsypa trucizn do kota, by
zabi wszystkich od razu.
Milczco spogldali po sobie. Prbowali zrozumie.
- To wszystko bzdura - owiadczy wiedmin. - Oto ciekawsza zagadka: pewien
kapitan wicie wierzy, e przyj na pokad Kukuka. Gotw jednak zaryzykowa i popyn
przez Miedz na Morze Szalone. Wiedmin jest rzekomo potrzebny do tego, by chroni statek
przed potworami. - Stefan w zadumie pokrci yk. - Chroni dowiadczonych marynarzy i
zabjcw. A co najciekawsze, tego wiedmina jedni z was nie chc widzie, inni gotowi
ocali go nawet za cen wasnego ycia.
Ogarn wszystkich spojrzeniem.
- Po co jestem wam naprawd potrzebny?
Ahavel spojrza mu prosto w oczy.
- Jeste mdrym czowiekiem, mistrzu. Po co? Na pewno nie po to, by naprawia
agle.
Krasnoludy zerkny na siebie. De Forbin wsta.
- Prosz si nie gniewa, kapitanie, obrzyda mi ta gadka. Przejdmy do rzeczy.
Mistrzu Stefanie, wemy chociaby mnie. Pywam na Brendanie od pocztku i widziaem
niejedno. Wczeniej zarzdzaem fabryk, ktrej nie otrzymaem w spadku, lecz oczywicie
kupiem, bo wrd krasnoludw nie ma arystokratw. Za sto lat moe bdzie inaczej, teraz si
kupuje. Nie robiem tego dla siebie, lecz chciaem przekaza synowi, a ten wnukom... -
Zatopi palce w brodzie. - Wszystko jednak poszo nie tak.
- Syn zmar?
- Zagin. Wieczorem by jeszcze w ku, rano go nie byo. Otwarte okno, pociel na
pododze, boto i gar suchych lici na parapecie.
- To byo jesieni?
- Latem, mistrzu Stefanie.
- Dawno si to stao?
- Z dziesi lat temu. - Bartholomew strzeli palcami. - Dziesi lat... Zaczem go
szuka. Mj Dago nigdy nie by psotnikiem, nie przyszoby mu do gowy robi takich artw.
Johann Hebel pokiwa gow.
- Potwierdzam. Porzdny by z niego chopak.
- Wiedziaem, jak to bywa. Zych ludzi... i, hm, krasnoludw na wiecie bez liku. A w
Czerdianie ich chyba najwicej, w kocu to port. Wszystko mogo si zdarzy, ale zawsze
zostaje jaki lad. Kogo albo czego.. Z kim ja si nie kumaem, kogo nie prosiem o
pomoc... i nic. Jak kamie w wod. Potem okazao si, e ju wczeniej zdarzay si podobne
przypadki. Nie tylko w Czerdianie, ale i w innych miastach.
- Suchaem - doda Johann Hebel - sam nie bdc syszanym.
- Mj szwagier rzeczywicie by dobrym suchaczem. Dziwne, e nie byo innych
ladw. Jakby jaki latajcy stwr porywa dzieci z sypialni.
- Tylko z sypialni? - zapyta wiedmin.
- Nie tylko - zaprzeczy cicho nawigator Roderigo Dwugosy, zmiatajc ze stou
niewidoczne okruchy. - Zdarzao si, e dzieci znikay prosto z kajuty. Szkuner pyn wzdu
brzegu w zwykym kabotau, nic specjalnego... - Zaci si, westchn przecigle, potem
mwi dalej zmienionym gosem: - Porrywa ich prrosto z kabiny, okna i drzwi byy
zamknite... Jakby wyszli na chwil!
- Oczywicie obszukaicie statek - powiedzia wiedmin.
- Znalelicie co dziwnego? Jakie drobne niewyjanione anomalie, wygldajce na
nieistotne gupstwa?
- Lustro zauway - podchwyci Reinar. - Teraz nawiguje, lecz potem moe go pan
zapyta. Krtko mwic, jego creczka skarya si, e kto j obserwowa.
- Kiedy si jej tak zdawao?
- Przed snem. Jakby kto zaglda przez okno. Lustro oczywicie uzna, e to typowe
dziecinne lki, w rodzaju gremlinw pod kiem i kobolda w piwnicy.
- Koboldy nie mieszkaj w piwnicach.
- W tym rzecz. Tak wic Lustro nie zwrci na to uwagi, a przypomnia sobie zbyt
pno. To jedyny znany przypadek, kiedy porwana bya dziewczynka.
- Komu znany?
- Nam, mistrzu. Tym, ktrzy postanowili uwolni wiat od tego latajcego potwora.
- Wie pan - powiedzia Renni Wtrbka - jeli kto czego szuka, wczeniej czy
pniej styka si z tymi, ktrzy pragn tego samego.
- Z podobnie mylcymi - podsun wiedmin.
- Istotnie. Opowiadajc swoje historie, szybko si zorientowalimy, e wszystkim
przytrafio si to samo nieszczcie imamy wsplnego wroga. Pozostawao tylko go odnale.
Trzeba byo na to powici duo rodkw i czasu, sporo si oraz pewnych... narzdzi.
Rzadkich i wyjtkowych. Im wicej si dowiadywalimy, tym janiej rozumielimy, jak
trudno bdzie dorwa naszego przeciwnika.
- Wiemy, na co idziemy - wtrci ochryple Teredo. - Wiemy.
- I zrobimy to bez wzgldu na cen - oznajmi kapitan.
Wiedmin skin gow.
- Wspaniale. Chcecie zbawi wiat i pomci swoje krzywdy. Co prawda cudzymi
rkami, ale tak ju bywa, to normalne. Wstrzsajce - dorzuci, przygldajc si im z
ciekawoci.
- Nie podoba mi si paski ton, mistrzu Stefanie - powiedzia Ahavel.
Siedzia wyprostowany, poblady, z zacinitymi ustami. Na skroni pulsowaa mu
yka.
- Ile lat - zwrci si do niego wiedmin - czekalicie na ten dzie? Dziesi? Siedem?
Czyli przez cay ten czas, kiedy grabilicie i topilicie statki, pldrowalicie witynie i
mordowalicie, mielicie na uwadze inny cel? Wspaniay, wysoki i czysty.
- Pan tego nie zrozumie.
- Nawet nie bd prbowa. Chcecie, ebym zabi potwora, zgadza si? Starczy tej
gadaniny - orzek, uderzajc doni ost. - Interesuj mnie tylko fakty. Reszt zobaczymy.
Na par minut w kabinie zapanowaa cisza. Z pokadu sycha byo gr skrzypiec i
piew marynarzy.
Ahavel i Renni spojrzeli na pierwszego oficera, ten skin gow i zacz:
- Fakty s, oglnie rzecz biorc, nastpujce. Porwania dzieci zdarzaj si od
czterdziestu lat. Pierwsze odnotowane w portach Fabioli i na statkach znajdujcych si dwa
dni drogi od brzegu. Dzieci znikaj z pokojw sypialnych lub takich, w ktrych miay spa.
Gwnie chopcy z rnych warstw spoecznych. W wikszoci ludzkich, cho zdarzay si
te porwania spord krasnoludw albo niziokw. Nigdy adnego nie odnaleziono. Czasem
giny wraz z nimi rne, mao cenne rzeczy: ulubione zabawki, stare ubranka, drobiazgi...
Bartholomew de Forbin przytakn.
- Wraz z Dago przepad drewniany smok. Sam go zmajstrowaem, skrzyda na
zawiasach, apy... Dago rzadko si z nim rozstawa.
- To wszystko?
- Nie - odpar Reinar. - To by zaledwie pocztek. Kupilimy map i zaznaczylimy na
niej wszystkie miejsca, gdzie dziaa potwr. Odwiedzilimy rodzicw, ktrych zdoalimy
odszuka.
- Albo najbliszych krewnych - dorzuci Roderigo Dwugosy.
- Nie znalelimy adnego punktu zaczepienia - owiadczy Renni, splatajc nerwowo
palce. - Zupenie nic.
- Chopcw porywano z sypialni - zauway wiedmin - izakadam, e noc. To moe
by jednak zwyky zbieg okolicznoci. Powiedzcie mi lepiej co innego, drodzy panowie: nie
przyszo wam nigdy do gowy, e nie ma adnego potwora? Po prostu jaki wyjtkowy ajdak
zarabia w ten sposb, e dostarcza chopcw do nielegalnych burdeli dla amatorw
specjalnych usug.
- Przychodzio - zabasowa przysadzisty, brodaty marynarz. Na lewym policzku mia
znami wielkoci spodeczka, pokryte bia, jakby martw skr. - Poszlimy tym tropem na
samym pocztku. Niejedno widzielimy. Ci wstrtni ludzie nie maj zwizku ze spraw. -
Westchn przecigle. - Jakbymy bdzili po labiryncie: gdziekolwiek si nie ruszysz,
wyjcia nie ma.
- A potem - powiedzia Ahavel - dowiedziaem si o Manuskrypcie.
Wydoby kapciuch i niespiesznie zacz nabija fajeczk.
- Kiedy przyszli do mnie rycerze Brendana, nie byem ju nowicjuszem. Wszystko
byo absolutnie legalne: patent podpisany przez wczesnego wicegubematora... Odpalalimy
cz zdobyczy, nie atakowalimy swoich... Wystarczali nam poudniowcy. By rodek
wojny.
- Szkoda, e si skoczya, prawda? Korsarskich patentw nie wydaj ju od
dziesiciu lat.
Ahavel achn si.
- Potrzebowalimy pienidzy, by kontynuowa poszukiwania. I zaogi, eby dotrze
do Manuskryptu.
-1 broni - zachrypia Teredo - eby kapanki si nie opieray.
Reinar zakaszla, otar chustk z warg krwaw pian i umiechn si.
- Ot to: eby. Wszystko mogo si skoczy inaczej, mniej krwawo.
- A zatem - przypomnia Stefan - Manuskrypt.
- Tak, Manuskrypt Krakena. Sysza pan o nim?
Sysza. Bya to jeszcze jedna legenda Nowego wiata, na rwni ze zotymi miastami
autochtonw, eliksirem niemiertelnoci, czy dolin pradawnych jaszczurw. Pochodzenie
Manuskryptu wizano z mitycznym ludem, yjcym tysice lat przed Pierwszym Poczeniem
Sfer i przybyciem elfw. Oczywicie tysice oznaczay w tym wypadku nikt nie wie
kiedy.
Manuskrypt znajdowa si jakoby na wysepce porodku oceanu. Typowe: waciciele
podobnych artefaktw nie trzymali ich pod rk, na pce w gabinecie, lecz wynajdywali
odleg skrytk za siedmioma morzami. Dosy mieli rozsdku, by ukry jak najdalej tak
niebezpieczn rzecz. Nie mogli po prostu jej zniszczy ze wzgldu na magiczne waciwoci.
W okrelonych krgach zawsze by popyt na Manuskrypt. Co jaki czas pojawiali si
ludzie twierdzcy, e na wasne oczy widzieli jego kolejnego waciciela. W antykwariatach
na obu kontynentach pojawiay si kopie Manuskryptu, jedna starsza od drugiej. Sdzc po
nich, orygina mia zoon struktur i zosta napisany w dwudziestu dziewiciu jzykach,
ktre powstay pniej. Bez wtpliwoci potwierdzao to jego proroczy charakter.
- Jak na kogo yjcego z piractwa, jest pan zdumiewajco atwowierny, kapitanie.
Ahavel umiechn si pogardliwie.
- Mimo wszystko miaem fart. Darujmy sobie szczegy, inaczej musielibymy
siedzie tutaj do rana. Dowiedzielimy si, gdzie jest Manuskrypt i kto go chroni. Potem
doszlimy do tego, jak zabi stranika. Zdobylimy bro. Znalelimy wysp, zaatwilimy
spraw i zawadnlimy Manuskryptem. Teraz wiemy nieco wicej o tej bestii... Nazwijmy j
pteropterem.
- Latajcy stwr? Jak wyglda?
- Opis jest niejasny. Mieszka na jednej z wysp Szalonego Morza. Wzrostem
przypomina nizioka, lecz delikatniejszej budowy. Jest humanoidem, ale zamiast rk ma
skrzyda i grzebie na gowie. Usypia ofiar, a potem zanosi do swego siedliska.
- Majc wymiary nizioka? W takim razie musi ich by minimum czterech lub piciu.
Wtpi, aby by delikatnej budowy
- mwi wiedmin spokojnie, niemal leniwie. - Lot od wybrzea do Miedzy trwa par
dni. Musz lata parami. Skrzyda powinny by dugie i wskie. Z pewnoci ma mocne nogi,
przecie nie przenosi dzieciakw w zbach. Jeli w ogle przenosi. Jestem zdania, e
rozprawia si z ofiarami od razu. Jaki sens nie zdobycz kilka dni? Chyba eby - doda,
wzruszajc ramionami - nakarmi pisklta. Albo zoy jaja, jak na przykad czyni niektre
osy.
- Albo eby odprawia jakie mroczne rytuay - zabasowa brodacz z biaawym
znamieniem. - Czemu nie? Wszystko moliwe.
- Jedno jest jasne: ofiary nie yj dugo. Najwyej dwie doby.
Stefan zwrci si do kapitana:
- Chciabym zobaczy ten wasz Manuskrypt. By moe co przeoczylicie.
- W swoim czasie na pewno pan zobaczy, ale na razie...
- rzek kapitan, krcc gow - wie pan wystarczajco duo.
Prosz to przemyle, mistrzu. Chcemy, eby odpowiednio si pan przygotowa i nie
popeni bdu.
Wiedmin kiwn gow i wsta.
- Postaram si nie zawie waszego zaufania. Jeli to wszystko, panowie, dzikuj za
kolacj. Pjd si przygotowa.
Inni take zaczli si zbiera w ponurym milczeniu. Tylko Ahavel pozosta na miejscu
i kurzy fajk ze zmruonymi oczami. Jakby na co czeka.
Stefan przeszed si z rufy na dzib, potem z powrotem. Nie znalaz wrd marynarzy
Mojrusa ani Luki, nie brali take udziau w kolacji u kapitana.
Po niebie przetoczy si grzmot, gdzie daleko bysn piorun. Z ciemnoci dochodziy
smutne westchnienia i warkoty niewidzialnych stworw.
Wiedmin przyjrza si po drodze trzem szalupom Brendana. Jedna bya cakiem
nowa, dwie pozostae miay ju swoje lata, lecz wyglday nie najgorzej. Tylko w jednej
mona byo ustawi agiel, lecz ta wanie zdawaa si przykrtka i trudna do pokierowania.
Czowiek nigdy nie jest w stanie przewidzie, jak wiele zaley od zwykego przypadku.
Mino wystarczajco duo czasu. Stefan pospiesznie uda si do kabiny kapitana.
Zastuka i wszed.
Ahavel siedzia wci nieruchomo, pali i czeka. Podnis yk Stefana z kufra, na
ktrym tamten siedzia i pooy na stole.
- Zapomnia pan czego?
- Zada par pyta.
Stefan podnis yk i w zamyleniu obraca w doniach.
- Wiedmin nie jest wam potrzebny, eby zabi tego... latawca, prawda? Zaoga
Brendana bez trudu rozprawiaby si z ca chmar pteropterw. Problem polega jednak na
tym, e zaoga nic o nim nie wie. Tak?
- Wie - odpar kapitan, wypuszczajc chmur dymu. - Co prawda wierz, e na wyspie
jest ukryty skarb, chocia nikt im tego nie mwi. O czym takim wystarczy napomkn.
- Nie s wszak prostakami, kapitanie.
Tamten wzruszy ramionami.
- eby powrci wystarczy pitnastu ludzi. Takich, ktrzy gotowi s rzeczywicie
walczy za spraw. Zapata w kontynentalnym banku Giancardi pozwoli im zacz nowe
ycie. Pozostali... Pan jest przecie na usugach Kompanii, chyba wic pamita o jej
interesach? Obawiam si, mistrzu Stefanie, e wkrtce nastpi moment, kiedy postanowi pan
zerwa z nimi wspprac. Nie mwi ju o paskich interesach zwizanych z pewnymi
wekslami. Szkoda, e nie jest pan Kukukiem. Tym razem nie bdzie pan jedyny.
- Pozostali wiedz?
- Wiedz Reinar i Wtrbka. To wystarczy, ebymy w razie czego byli gotowi.
Wiedmin milcza chwil.
- Dobrze - powiedzia w kocu - wszystko jasne. Jeszcze par pyta i zostawi pana w
spokoju. Wspomina pan, e bywa za Miedz. Kiedy i po co?
Ahavel podnis uszkodzon rk i cign z niej rkawic. Drewniana proteza
zgrabnie przylegaa do kikuta, jakby we wronita. Kady palec by piknie wyrzebiony, a
we wntrzu doni rzemielnik wyci linie wieku i przeznaczenia.
- Bywaem - wyzna Ahavel. - Sto lat temu, mona rzec w poprzednim yciu. Byem
smarkatym sierot. Przekradem si na statek z imigrantami i schowaem w adowni. ywiem
si tym, co udawao mi si wyrwa szczurom. Przy odrobinie szczcia take samymi
szczurami. W kocu mnie wykryli. Machnli rk i postanowili nie wyrzuca za burt, lecz
zatrudni jako mapk prochow. Moe pan sobie wyobrazi...
- Mog.
- Oglnie byem zadowolony. Miaem robot i jedzenie. Czego trzeba wicej?
Nawigator by dowiadczonym i mdrym czowiekiem, tylko nie przepuci adnej
spdniczce. Przez niego zeszlimy z kursu. Podczas gdy rozwija swe krasomwstwo przed
kolejn licznotk, statek wpyn w mg na Miedzy. Tam, czyli tutaj, straciem rk, ale to
ju osobna historia.
- A kiedy doczy pan do rycerzy Brendana?
- Prawie od razu. Potrzebny im by kapitan... powiedzmy, niezbyt przesdny i
ostrony. Gotw w razie czego zaryzykowa wasn skr.
- Dla pienidzy?
Ahavel umiechn si.
- To ju nie paska sprawa, wiedminie.
Zacz ostronie wkada rkawic na protez.
- Ostatnie pytanie - rzek Stefan. - Zawodowa ciekawo. Ciko byo zabi
kaszalota?
Rkawica utkna. Ahavel szarpn ni par razy.
- Kaszalot pilnowa wejcia do zatoki. Nie wypuszcza krakena... i w ogle nikomu nie
pozwala opuci wyspy. Na brzegu stao par rozsypujcych si szaasw, na somianych
matach leay szkielety. To zrozumiae: stwory te liczyy sobie okoo trzystu, czterystu lat.
Stare, uparte poczwary. Pan by zapewne powiedzia, e jeden z nich suy Chaosowi, a drugi
adowi. Elfy lub krasnoludy wyjaniyby to po swojemu. Z mego punktu widzenia nie byo w
tym niczego magicznego ani nadprzyrodzonego. Jak te olbrzymie wie z Wysp
Jedwabnych, yj dugo i rozrastaj si ponad norm. Wpynlimy do zatoczki bez
przeszkd. Zabilimy krakena... Mylelimy, e wszyscy zginiemy, ale Mo zdoa wbi mu
oszczep prosto w oko. Zabralimy kufer z Manuskryptem i naprawilimy statek.
Odpynlimy noc, cicho i spokojnie. Czeka na nas przy ujciu. Zgina poowa zaogi.
Kiedy przebilimy mu eb harpunem, zawy i zapaka. Ludzie zaczli wyskakiwa za burt.
Rzuci rkawic na st i zabbni drewnianymi palcami po deskach.
- Ale dalimy wtedy rad. Teraz take damy.
Wiedmin wzruszy ramionami.
- Latajce stwory rozmiaru nizioka. Wtpi, czy bdzie trudniej ni z kaszalotem?
- O, mistrz Stefan!...
- Pozwoli pan?
- Tak, prosz. Przepraszam za baagan...
Sowa te odnosiy si do rozrzuconych po stole papierw i rozwartej ksigi.
Poprzednio Mojrus od razu j zamkn, teraz zacz zbiera kartki.
- Daleko pan zaszed? - zapyta wiedmin. - Po jakiemu to?
Modzik zaczerwieni si i zamar z kartkami w doniach.
- Chyba nie sdzi pan, e kapitan bdzie trzyma to przede mn w tajemnicy?
- Polecono mi nikomu... Chocia faktycznie, ma pan racj. - Mojrus poprawi
niesforne kosmyki i usiad przy stoliku.
- Trudno powiedzie. Wyglda na Starsz Mow z elementami innych staroytnych
jzykw, przede wszystkim wyspiarskich i poudniowych.
- Niech mi pan pokae fragment, w ktrym mowa o latajcym stworze.
Chopak zamruga.
- Przepraszam, ale chyba jeszcze do niego nie doszedem. Kapitan wskaza mi dwa
urywki, jakie interesuj go w pierwszym rzdzie. Z jednym mczyem si jeszcze w
Oxenfurcie, gdzie dostarczy mi kopi tekstu. Jest w nim opisany jaki rytua, nie do koca
zrozumiaem, o co chodzi, lecz kapitan chyba wie, w czym rzecz.
- A teraz?...
- Jeszcze trudniej. Mnstwo homonimw, co krok dwuznacznoci... adnych
konkretnych stwierdze, metafora goni metafor...
W odrnieniu od rkopisu wzrok wiedmina by wystarczajco wymowny i
jednoznaczny. Mojrus zakaszla.
- Wie pan... jak w sagach ze Skellige z tymi ich kenningami...
- Mog to zobaczy?
Mojrus wzruszy ramionami i podsun mu kartki.
- Dlaczego nie? Wtpi tylko, czy co pan z tego... To jeszcze bardzo surowy
przekad, trzeba go dopracowa. Potrzebuj paru dni...
Przesadza z t surowoci. Kartki byy gsto zapenione literami, strzakami,
prostoktami, oddzielnymi sowami w paru jzykach. Na kilku stronach znalaz tylko dwie
frazy: gbia pamici, czarniejsza ni otcha, zmienna jak rt... i nasyci
nienasyconego.
- To jaka poezja?
- Tak, oczywicie! Wszystkie wite teksty w tamtej epoce spisywano w formie
poematw.
Stefan pokiwa gow i siadszy na wskiej skrzyni obok stolika, wzi ksig do rki.
Nie pachniaa wodorostami ani pleni, lecz roztaczaa such i ostr wo. Na okadce z
uskowatej skry widnia odcisk podobny do rozwinitej macki krakena. Grube karty byy
wystrzpione po brzegach, ale atrament nie spowia i litery byy wyrane. Wiedmin
przewrci par stronic, spostrzegajc sowa z trzech dialektw Starszej Mowy i z zupenie
nieznanych jzykw.
Niektre nagwki mg jednak rozszyfrowa i wcale mu si nie spodobay. Niczego
innego nie oczekiwa.
- Co z zapasami, Mojrus?
- Odkadam ukradkiem. Znalazem w adowni worek pokruszonych sucharw,
odoony na czarn godzin. Moe wystarczy. Jutro albo pojutrze sprbuj go przenie.
- Dokd?
- Tutaj, oczywicie!
Otworzy drzwiczki jednej z szafek i wskaza zawarto.
- Widzi pan woreczek z trupi czaszk i napisem Trucizna? Jest w nim troch
suszonego misa.
- Szczury si do nie dobior? Nie umiej czyta.
- Wie pan, wszystko tutaj zrobiono porzdnie, a dziw bierze. cianki s grube,
zasuwy solidne...
- No i dobrze. Teraz posuchaj mnie bardzo uwanie. Wkrtce dopyniemy do wyspy.
Zrb co si da, eby si wcisn do szalupy. Potem zosta na brzegu, aby jej przypilnowa.
Przyjdziemy z twoim bratem, jak tylko zdoamy.
- Nie zdoam wzi ze sob zapasw ani kompasu...
Stefan umiechn si pod wsem.
- Nie trzeba. Zawrcimy potem na Brendana i albo namwimy pozostaych, eby
pynli dalej, albo... popyniemy sami. Oczywicie dk - dorzuci - ale na to chyba ju
wpade, sdzc po minie.
- Tak, ja... - zmiesza si Mojrus - troch si boj, mistrzu Stefanie.
Wiedmin zamkn ksig i wsta.
- To dobrze. Tylko gupcy i wariaci niczego si nie boj, chopcze.
Mojrus zaczerwieni si jeszcze mocniej.
- Reszta dzieli si na trzy kategorie - powiedzia Stefan. - Ci, ktrzy potrafili okiezna
swj strach oraz ajdaki i umrzyki.
Leg do snu na pokadzie. Marynarze powinni do niego przywykn. Jeli uznaj ci
za swego, przestan zwraca uwag i dokdkolwiek by poszed, pozostaniesz niezauwaony.
Wiedmin umoci si tam, gdzie poprzednio, razem z innymi, ale jednak na uboczu.
Nie naleao si zbytnio spoufala.
Prawie od razu zasn. Obudzi si okoo ptorej godziny pniej, czujc na sobie
czyje przenikliwe spojrzenie. Udajc, e dalej pi, przewrci si na drugi bok. Przy
balustradzie staa niewysoka posta, obserwujca go z rkoma zaoonymi na piersi.
Wiedmin wsta lekko i zbliy si. Reszta spaa, tylko na stanowisku nawigatora
przechadza si zastpca Roderigo Dwugosego, a obserwator na bocianim gniedzie mrucza
jak piosenk. Odzyway si te stwory z ciemnoci, chichoczc i wzdychajc.
- Gdzie si podziewae?
Luka wzruszy ramionami.
- A... miaem robot. Z armatami duo mitrgi. Dobrze, e pan wci yje. Od razu
weselej.
- To fakt - rzek Stefan z umiechem. - Dziki, e mnie wycigne i za pomienic
take dzikuj. Skd j w ogle wzie?
- Mona bez trudu zdoby, tylko trzeba zna miejsce.
- A ty znasz?
- No pewnie! - prychn chopaczek.
Wyglda na zadowolonego, jak kot objedzony mietan.
- Co z kompasem? Chcemy z twoim bratem wybra si na przejadk i wzi ci ze
sob.
- A dlaczego?
- Dlatego, e obiecaem mu zatroszczy si o ciebie. - Stefan unis donie. - Wiem,
wiem, sam potrafisz o siebie si troszczy, jeste przecie duy, prawda? On jednak martwi
si o ciebie. Sam rozumiesz, Mojrus to ml ksikowy, atwiej mu obcowa ze staroytnymi
rkopisami, ni... z takimi ludmi, jak tutejsza zaoga.
Chopczyk zamruga, potem na jego buzi pojawi si zadziorny umiech.
- Co takiego! Obieca mu pan mnie uratowa, tak?
- Co takiego.
- Da pan sowo honoru?
- Mog da rwnie tobie. No wic, Luka, czy maj na Brendanie zapasowy
kompas? Powinien by...
Chopaczek znowu zamruga, potem parskn miechem.
- To gupstwo! Zdobd dla pana sto tysicy kompasw, mistrzu wiedminie!
Okrciwszy si na picie, wskoczy na balustrad i byskajc w mroku
wyszczerzonymi zbami, zacz bezszelestnie wykonywa dziki taniec. Kiedy si opamita,
zeskoczy na pokad i spyta od niechcenia:
- Mojrus ju odcyfrowa manuskrypt?
- Sam go moesz zapyta. Pewnie ucieszy go twj widok.
Luka zamyli si, pniej kiwn gow.
- Tak zrobi! Dziki za rad!
Pomkn jak cie w stron rufy.
Wiedmin pooy si na rozcielonej opoczy, ale sen nie przychodzi. Co mu nie
dawao spokoju, jaka przeoczona drobnostka. By moe niejedna.
Zdrzemn si w kocu i zbudzi o wicie, zlany zimnym potem. Zrozumia.
Skierowa si do adowni, starajc si nie robi haasu. Tam, w pmroku, obejrza
armaty. Byy cztery u kadej burty, zgrabne, miercionone, ozdobione wzorem spltanych
wy i sztyletw. Na pierwszy rzut oka wszystko z nimi byo w porzdku. Wiedmin unis
daszek jednego z dziaowych stanowisk, eby mie troch wicej wiata i zajrza do lufy.
Zakl. Pochyliwszy gow, by nie uderzy w przegrod, poszed do nastpnej. Wsadzi do
w gardziel i wydoby ca gar piachu.
Nie wtpi, e w pozostaych znajdzie to samo.
Przegrody skrzypiay wok oguszajco, statek jcza, wzdycha i paczliwie uala
si nad sob. Marynarze chrapali, charkoczc gardowo jak mantikory.
Stefan przysiad na jaszczyku z nabojami i przemyla spraw. Po chwili unis wieko
i zajrza do rodka. Wszystkie woreczki byy rozprute, a proch wysypywa si z nich,
zmieszany z mokrym piaskiem.
Wiedmin wzi szczypt i roztar w palcach. Piasek by miaki, biay, jakby dopiero
co wzity z play.
Za pno usysza zbliajce si kroki.
- Nie wykonuj gwatownych ruchw - usysza za plecami.
- Unie powoli rce, tak ebym je widzia. I stj spokojnie.
- To pomyka, Bartholomew - odpowiedzia, nie odwracajc si. - Zdawao mi si, e
kto chodzi na dole i poszedem zobaczy...
- Wszystko widzielimy, mistrzu wiedminie. Mylisz, e stracilimy ci z oka?
Widziaem twego wsplnika, szkoda, e nie zdyem zapa, za pno si ruszylimy.
Widzielimy, jak odczekawszy do rana, schodzisz na d. Rce! Trzymaj je na widoku!
Tak zrobi.
- A to zasraniec - mrukn Johann Hebel. - Zobacz, Bart, co ten gwniarz narobi!
- To nie ja - stara si przemawia spokojnie i rozsdnie wiedmin. - Sami pomylcie,
czy zdybym...
Nie dokoczy, poniewa kto, zapewne de Forbin, waln go w potylic kolb
pistoletu. Tak mocno, e zobaczy wszystkie gwiazdy przed oczami.
Wyspa wygldaa jak rozwichrzona chopica czupryna: palmy, trawy po pas, liany,
wszystko spltane i sterczce w rne strony, targane wiatrem. Po lewej wystawaa z zieleni
jedyna skaa, jak dugi, ciekawski nos.
Wiedmin napawa si tym widokiem, bo nie mia innego wyboru. Przywizali go
mocno do fokmasztu, omotali gsto linami. Nawet piskorz by si z tego nie wywin.
Teraz wszyscy byli zajci Brendanem, zostawili wic na razie w spokoju Stefana.
Jeli kto jednak przebiega obok, nie zaniedba kopn lub splun. Widocznie zniszczenie
pociskw mocno ich rozgniewao.
Kolejny raz sprawdzi jzykiem. Dwa zby lekko si chwiay. Zakrzepa krew na
wardze i wsach. Nie mg tego sprawdzi, lecz wiedzia, e na prawym policzku rozlewa si
solidnych rozmiarw siniak.
Brendan wpywa spokojnie i bezpiecznie do zatoki. Plaa mamia czystoci,
drzewa zachcay ochod i wypoczynkiem.
- Sami pomylcie - kolejny raz rzek wiedmin - jak dugo byem na dolnym
pokadzie? Czy zdybym pozatyka wszystkie dziaa? Zniszczy naboje, zasypa piachem i
zala wod? Skd wzibym tyle piachu?
Usysza za plecami cikie, gniewne kroki.
- Na pewno std - odpowiedzia Ahavel.
W polu widzenia pojawi si stary worek z ptna aglowego. Kapitan wywrci go i
pod nogi wiedmina posypa si piasek. Taki sam jak ten na play.
- Zaoga jest bardzo rozczarowana - oznajmi cicho Wielorybnik. - Nie trzymam na
pokadzie takich, ktrym nie ufam - podj kapitan, odrzuciwszy worek i nabijajc fajk. -
Oczywicie, nie moge tego zrobi sam. Hebel potwierdza, e z kim tam gadae. Byem
gotw zaryzykowa i wzi na statek Kukuka, ale nie szczura. - Zacign si dymem i
spojrza jecowi w oczy. - Kim on jest?
Stefan wzruszyby ramionami, lecz nie pozwalay mu na to sznury.
- Nie wierzysz mi, gdy mwi, e mnie podstawili, ale gotw jeste uwierzy, jeli
wydam zdrajc?
- Prosta logika - powiedzia Renni Wtrbka, trzymajcy w doni krtki toporek,
ktrego ostrze byszczao w socu tak, e wizie zmruy oczy. - Kto to zrobi. Ty by nie
zdy. By wic kto jeszcze. Kto z zaogi albo przyjaciel z karaweli, ktry przypyn tu za
tob i ukry si w adowni.
- Rozumie si, e pyn z workiem piasku na plecach.
- Nie, dlaczego?
Renni przeoy bro do lewej doni i podrapa si w szyj. Grdyka lataa w gr i w
d pod fadami obwisej skry.
- Piasek mona wyskroba na miejscu, w jaszczykach albo adowni. Patek pomienicy
te nie tak atwo zdoby. Nawet Kukuek nie mg si jednak dosta na pokad bez pomocy
kogo z zaogi.
Znowu przeoy toporek, wzdychajc.
- Jestem starym czowiekiem, mistrzu Stefanie i szkoda mi czasu. Zapytam tylko raz.
Jeli nie odpowiesz, uderz. Nie wtp w to. Jeste nam potrzebny, ale nie do zarnicia.
Wybacz gr sw. A zatem: skd wzie pomienic?
- Nie wie... - zacz wiedmin i zaci si.
Kapitan zakl pod nosem i podj msk decyzj.
- Rozwicie go!
- Kapitanie?
- Rozwiza wiedmina i szykowa odzie. Trzyma bro w pogotowiu! Reinar i
Wtrbka do mnie. Ten... take.
Odwrci si ze skrzywionym licem i pulsujc yk na skroni.
- Gdzie, u licha, jest Mojrus?! Kiedy po niego posaem?!
Z kwaterdeku przywlk si Teredo. Odkaszln lkliwie i zameldowa:
- Nigdzie go nie ma, kapitanie! To znaczy: Mojrusa. Wyamalimy zamknite drzwi
do kajuty, ale go tam nie byo. Luk otwarty, ale nie ma sznura ani drabinki. Przecie nie
wyskoczy...
- Co?! - Ahavel skoczy do przodu i waln otwart doni tak, e Teredo a si
zatoczy. - A ksiga? Zapiski?!
- Nie pyta pan o ksig - odpar wciekle tamten. - Jeli chce pan wiedzie...
- Chc, eby zamkn gb i robi, co do ciebie naley. De Forbin, polij ludzi, niech
przeszukaj statek od dou do gry. Meldowa o kadym podejrzanym szczegle. Reszta
niech si szykuje do zejcia na ld. Bro mie pod rk. Najwysza gotowo, syszycie! Ten
potwr musi by tutaj!
Wtrbka w kocu poapa si i zacz rozcina wze toporkiem. Rce mu si trzsy.
- Wiesz ju, Renni? - szepn Stefan. - Wiesz, kogo cigamy?
Wze podda si wreszcie. Starzec skin na dwch piratw, eby rozwizali
wiedmina, sam za poszed do kabiny kapitana. Tasak koysa si w bezwolnie opuszczonej
rce, wywoujc soneczne zajczki, skaczce po wodnej gadzi, pokadzie, aglach i
zdumionych obliczach.
Kapitan przerzuca Manuskrypt przyniesiony przez Teredo. Drgaa mu powieka na
lewym oku.
- Z kim mamy, wedug ciebie, do czynienia? Ze zwykym chopaczkiem?
Wiedmin wzruszy ramionami.
- Zwykym? Nie sdz. Oczywicie, z chopakiem. Zwizabym go ju pierwszej nocy
i wypyta o wszystko.
Ahavel zanis si skrzeczcym, nerwowym miechem.
- O niczym nie zapomniae, mistrzu wiedminie? Od czterdziestu lat porywa i
morduje dzieci. Unosi si w powietrzu, lekcewac prawa natury. Zwizabym i wypyta!...
- To demon - sucho rzek Renni. - Dzieci Chaosu.
Siedzia wyprostowany, z rozoonymi ramionami i zadartym podbrdkiem. Tasak
pooy przed sob jak sdziowski moteczek.
- Demon - powtrzy Wtrbka - przyjmujcy posta chopca. Siejcy zo i rozpacz.
Trzeba go unicestwi.
- Nie bd si sprzecza na temat za i rozpaczy. Jestecie w tym wzgldzie
zawodowcami. A co do ostatniej sprawy... Demony nie istniej, drodzy panowie. Mwi to
zawodowcom. Swoj drog, czy widzielicie trupy dzieci? Widzielicie, jak je unosi? Jak
lata po niebie? Na razie wiem tylko jedno: ten wasz demon to chopiec o niezwykych
zdolnociach. Wesoy, niewinny...
- I bez serca - doda Reinar. - Niech pan pokae mu listy, kapitanie.
Ahavel otworzy kuferek i rzuci na st pakiet listw przewizany wstk.
- Czytaj.
Stefan zdj przewizk i rozwin pierwsz kart. Od razu rozpozna charakter pisma.
Najlepszy kaligraf w Czerdianie, Saisson Encrer, pracujcy na skraju placu Chmielnego,
biorcy skuda od strony, piszcy od razu ze suchu, czysto, starannie, z charakterystycznymi
zawijasami.
No i co, przyjedziesz? Czy ze strachu nawalie w portki? Znajd ci prdzej czy
pniej. Kiedy bdziesz je, spa, pi ze swoimi druhami, gdy bdziesz sdzi, e jeste
bezpieczny, zapukam do twoich drzwi. Moe wic lepiej tego nie przeciga? Przyjed!
Bdzie wesoo!.
A na drugiej: Wszyscy si tu zanudzamy na mier. Marzymy, by zataczy z tob i
twymi szakalami. Wiesz ju, e im duej to odwlekasz, tym gorzej. Przyjed, nie bdzie
bolao.
Na nastpnej: Zwyky z ciebie otr, bratku! Tchrzliwy otr! Oddaj, co moje i odejd
jak mczyzna!.
- Pytalimy kaligrafa - oznajmi Reinar. - Za kadym razem zamawiaa list ta sama
osoba. Chopak w wieku okoo dziesiciu, trzynastu lat. Zabawny, bystry dzieciak, jak go
okreli mistrz Encrer.
-Dziesiciu, trzynastu lat?
- Ronie - odpar Reinar, wzruszajc ramionami - chocia powoli. Tak samo powoli
jak jego ofiary.
- Co w tych zapiskach wiadczy o braku uczu? - spyta Stefan, rzucajc kartki na st.
- Dyktujcy zoci si na adresata i pragn zemsty. Kto je otrzymywa?
- Ja - powiedzia Ahavel. - Listy byy podkadane pod drzwi, przynoszone przez
kuriera, przybite strza do ramy okiennej. Jeden przyniesiony na pmisku z pieczon
kaczk.
- Co pan mu skrad, kapitanie?
- Bzdurne wymysy! - rykn Ahavel. - Niczego nie ukradem!
- Dlaczego zatem jest taki na pana zawzity? Czemu pisze te listy do pana?
Renni Wtrbka unis donie.
- Prosz zrozumie, mistrzu Stefanie, mamy do czynienia z potworem, przepenionym
zem i wciekoci. Kapitan Ahavel jest jednym z nas i to cakowicie wystarcza, by...
- Polewka to paska specjalno, udaje si panu znacznie lepiej, ni innym. Moe
warto zainteresowa si jeszcze czym?
- Stefan wskaza z umiechem na drzwi. - Na przykad marynarze. Moe maj jakie
pytania do pana.
Od jakiego czasu dochodzi z pokadu stumiony gwar. Nie wygldao na to, eby
piraci wypenili drugie polecenie kapitana i spucili szalupy na wod.
- De Forbin do mnie! - rozkaza Ahavel. - Natychmiast!
Wsun pistolet za pas i kiwn na wchodzcego krasnoluda.
- Da wszystkim po kielichu najlepszego rumu. Wybierz najwierniejszych, cz z
nich pozostaw na pokadzie. Reszta do odzi, niech rozbij obz na brzegu i uzupeni zapasy,
narbi drzew, byle tylko nie siedzieli bez zajcia. Rycerze niech bd gotowi wyruszy na
poszukiwania.
Kiedy drzwi si zamkny, zwrci si do obserwujcego go z ciekawoci wiedmina.
- Dzikuj za pomoc, mistrzu.
Stefan wzruszy ramionami.
- Sam by pan da sobie rad. Prosz si nie udzi...
- Do licha ze zudzeniami. Zrobisz co? Czy bdziesz czeka z zaoonymi rkami, a
tamten dobierze si do nas?
- A damy sobie z nim rad? To znaczy ja, nie pan, oczywicie.
- Spodoba ci si Mojrus - zauway Reinar - wic chyba pomoesz go uratowa. A
waciwie - doda zniajc gos - j.
- J?
Reinar skin gow.
- W tej sprawie potrzebowalimy dwojga zawodowcw. Wyobra sobie, e ten wiat
peen jest osobnikw gotowych zabija potwory za pienidze, ale brakuje takich, co znaliby
martwe jzyki. Przygnbiajce, jeli si nad tym gbiej zastanowi.
- Co z jej bratem?
- Ptora roku temu znikn z sypialni w domu rodzinnym. Chopiec skoczy wanie
trzynacie lat. Mieszkali na wybrzeu, w Kuliarczu. Badajc takie przypadki, dowiedzielimy
si, e rodzice mieli starsz crk studiujc w Oxenfurcie.
- Od razu wyjani - doda Ahavel - e w Manuskrypcie nie ma ani sowa o tym, jak
odnale wysp. Wiedzielimy to z listw... tamtego, pisa o tym nie raz. Manuskrypt pomoe
nam zabi poczwar. Gdyby by to zwyczajny czowiek lub zwierz, sami bymy tego
dokonali, mistrzu Stefanie. Ale on...
Kapitan pokrci gow.
- Zwyczajna bro go si nie ima, stal ani proch, nawet magia.
Wiedmin milcza.
- Wybralimy si po ciebie, kiedy Mojra sporzdzia brudnopis przekadu. Zostao ju
tylko par dni, bliska bya rozwizania zagadki.
Stefan podszed, podnis notatki Mojry i po chwili odrzuci z niechci. Same
mylniki, strzaki, kka i czasem oddzielne sowa.
- Myl - powiedzia - e istotnie bliska jest rozwizania zagadki. Blisza ni
kiedykolwiek.
Obudzia si na ce. Wiatr targa jej wosy i askota w szyj. Soce bio w oczy, lecz
Mojra nie spieszya si z ich otwarciem.
- Ha, ha! aoni tchrze! Tak o wiele lepiej! Chodcie tu! Peter czeka na was!
Syszaa, jak kto podskakuje obok, cinajc kijem pki kwiatw. Potem lekko uniosa
powieki i skonstatowaa, e to nie kij, ale miecz.
- Peter - powiedzia nieznajomy zmienionym gosem - to ja. Nie zapominaj o tym!
Czemu on nazwa mnie Luka? Na pewno to jaki chytry podstp, eby zbi mnie z
pantayku! Jest taki sam, jak mj brat! Taki sam! Jeden ukrad wspomnienia, drugi chce
zabra imi! Nie uda si wam, bydlaki!
Odwrci si szybko i nie zdya uda, e wci jest nieprzytomna.
- Aha! Wreszcie!...
Mia wsk i blad twarz, oczy niezwykle wielkie i bystre. Bkitne jak niebo majowe.
Cienkie, bezkrwiste wargi i lekko zadarty nos. Nie sprawia sympatycznego wraenia, chocia
co w sobie mia.
- Wsta - rzek chopak, wycigajc do.
Paznokcie mia poamane i poobgryzane, lecz Mojra nie takie ju widywaa na
Brendanie.
- Zobacz, jednak starczyo im odwagi!
Peter zaprowadzi j na skraj skay i wskaza na d. Wyspa widoczna bya jak na
doni: pagrki, rzeczka, zielona paszczyzna dungli... W zatoce po prawej podpyway do
brzegu dki, z tej wysokoci nie wiksze ni upinki.
- Nareszcie schodz na ld!
Chopak triumfowa, a j przenikn strach. Nawet pierwszego dnia na statku nie czua
takiego lku.
- Kim jeste? Skd ja tu...?
Nagle wszystko sobie przypomniaa. By wczesny ranek. Obudzio j stukanie w
okienko. Za szyb zwisa gow w d chopczyk o wielkich oczach. Szepn: Otwieraj,
szybciej! i Mojra mu otworzya. Chwyci j pod ramiona, wszystko wok zawirowao,
zobaczya wznoszce si fale i przesuwajcy si po nich jej cie. Co z tym byo nie tak, jak
powinno, ale nie zdya sobie uwiadomi, co. Po chwili zreszt stracia przytomno.
Chopak wzi si pod boki i parskn miechem.
- Ja? Jestem najwikszym bohaterem obu wybrzey, rycerzem bez lku i skazy,
postrachem rekinw, druhem trytonw, zdobywc Twierdzy Sinych Kw, weteranem Bitwy
nad Rzek i kapitanem Wolnych Chopakw. A ty moesz nazywa mnie po prostu: Peter.
- A co tutaj robimy, po prostu: Peter?
Natychmiast znalaz si przed ni, przytykajc ostrze miecza do jej podbrdka.
- Nigdy nie kpij ze mnie! Syszysz?! Nigdy!
- A ty - odpara, starajc si opanowa drenie gosu - nigdy nie podno na mnie rki.
Nikt ci nie nauczy dobrych manier, rycerzu?
Chopczyk sapn nerwowo i schowa miecz do pochwy, eby podrapa si pod
opatk.
Mojra czekaa, co bdzie dalej.
- No, dobrze - rzek Peter - umowa stoi. Jeste mi potrzebna... Gotowa jeste?
- Na co?
Pukn si w gow.
- Ale ze mnie gapa! Nie powiedziaem ci najwaniejszego. Zaraz polecimy, eby
poznaa Wolnych Chopakw.
Mojra przypomniaa sobie Luk i nogi si pod ni ugiy. Peter tego nie zauway.
Znw chwyci j pod ramiona i pofrunli oboje, wznieli si do gry, jakby nic nie wayli.
Przyjrzawszy si, stwierdzia, e chopak nie jest skrzydlaty. Peter obdarzy j
zadziornym umiechem i zawoa:
- Nie bj si, nie upuszcz!...
Trzyma j rzeczywicie mocno, cho zarazem delikatnie.
- Patrz! Ci tchrze postanowili tutaj zamieszka!
Peter nis j prosto na pla, gdzie wyldowali piraci. dki wrciy po nastpnych, a
ci, co zostali na ldzie, rbali drwa na ognisko. Dwch cigno pust beczk do rdeka,
trzech zdawao wybiera si na polowanie.
- Hej, hej! - zawoa Peter i gwizdn tak przenikliwie, e Mojrze zadzwonio w
uszach. - Szykujcie si do walki, gwnozjady!
Wszyscy naraz podnieli gowy i bro. Mojra zmruya oczy. Wiatr bi j w twarz i
osmala gorcym powiewem. Oczekiwaa, e za chwil kule zrobi to samo: uderz i
osmal...
- Nie odwa si - szepn do niej Peter. - Nie bj si, syszysz? Bdziesz nasz mam,
a mamy niczego si nie boj. Ja to wiem.
Unis si wyej i teraz frunli nad czubami palm. Papugi cigay ich sw gadanin.
Mojra otworzya oczy, chocia teraz baa si jeszcze bardziej. Migay piropusze lici i jakie
zdumione pyszczki z nosami, dziobami i kolczastymi grzebieniami. W pewnej chwili
zobaczya w dole ruiny starej twierdzy z par wie.
-Bd mam? - powtrzya, byle tylko co powiedzie.
- Jestecie sierotami?
- W pewnym stopniu - odpowiedzia Peter po chwili. - Ja, na przykad, mam brata, ale
to niewane... Po prostu nie rozumiesz! Kady chopak potrzebuje mamy.
- A co tu do zrozumienia! - nie wytrzymaa Mojra. - Oczywicie, e jest potrzebna,
eby zmienia pociel, opowiada bajki na dobranoc i uciera noski, prawda?
- Nie - odpar cicho. - Nie po to. Jakby nie wiedziaa!... Mama jest potrzebna, by
kocha.
Lecieli dalej w milczeniu nad pagrkami i rzek. Mojra w kocu odwaya si
spojrze w d i poja to, czego jej rozum, wyuczony na oxenfurckim racjonalizmie, nie
chcia zaakceptowa. Po pierzastych liciach, trawie i paszczynie wodnej, wszdzie tam,
gdzie lecieli, przesuwa si tylko jej cie.
Peter nie rzuca cienia.
- Rozwal eb pierwszemu, ktry wystrzeli - oznajmi! Ahavel.
Sta przy odziach, kurzy fajk i obserwowa zmruonymi oczami oddalajce si
postaci Mojry i chopaczka. Nawet nie spojrza na tych, ktrych mia na myli.
- Przecie sam pan chcia - zachrypia Teredo. - To na pewno on, kapitanie!
- Zaatwibym go - rzek pirat z siwymi wosami zaplecionymi w warkoczyki,
spluwajc i patrzc buntowniczo na Wielorybnika. - Bez problemu. Kadego mona
poczstowa oowiem.
Ahavel prychn gniewnie.
- A co z Mojrusem? Z jakiej wysokoci zdjby go? Bez problemu?
Podpyny kolejne dwie odzie z ludmi. Renni Wtrbka zeskoczy do wody i
pierwszy wyszed na pla.
- Zostao siedem godzin do zmierzchu. Kiedy ruszamy, kapitanie?
- Czekalimy tylko na was. De Forbin?...
- Wszystko gotowe, mistrzu Ahavelu. Zastpi go tutaj Lustro. Reinar i Mo dogldaj
statku... Wzibym go ze sob, lecz skoro taka paska wola...
Wyruszyli niewielkim oddziaem, liczcym dziesiciu ludzi. Prowadzi ich ten z
siwymi warkoczykami. Nazywali go Demiro Strzelec i wida byo po nim, e zanim dosta si
na Brendana, niejeden rok buszowa na Wyspach Jedwabnych. Po pierwsze kaza
wszystkim zaoy buty i wysoko podnosi nogi. Potem wyznaczy tras poszukiwa i
powtrzy dwa razy, eby nikt nie zostawa w tyle, nie chwyta si bez potrzeby gazi ani
listowia, nie haasowa i nie pali bez pozwolenia, idc w szeregu. Wysuchali go w
milczeniu, ku niejakiemu zdumieniu Stefana. Co wicej, bez szemrania podporzdkowali si
jego poleceniom.
Niewiele wiata przenikao przez baldachim lici. Ziemia uginaa si pod stopami,
czasem gono mlaskajc. Kwiaty roztaczay omdlewajcy aromat, jakie stworzenia wistay,
skaczc po gaziach i wzajemnie si nawoujc.
Po paru godzinach zrobili pierwszy postj. Demiro pozwoli wszystkim odpocz u
niewielkiego rdeka, sam za wybra si na zwiad.
- W taki sposb - burcza Hebel - moemy pata si tutaj do mierci. Najwaniejsze,
co dalej? Odnajdziemy jego legowisko i...? Skoro nie imaj si go kule, ostrza ni magia...
Stefan zwrci si do Ahavela.
- Dawno ju chciaem spyta, czemu jestecie tego tacy pewni?
- Bo sprawdzilimy to - wyjani Renni.
Siedzia wsparty plecami o omszay gaz, ciko dyszc i co chwila ocierajc pot z
czoa.
- Sprawdzilicie?
Ahavel pochyli si nad strumykiem, zaczerpn wody garciami i spryska twarz oraz
szyj.
- Syszae - rzek, nie odwracajc si - o kantorze Costelloi Costelo?
- Zbankrutowali w szedziesitym pitym, czy jako tak. Czerdiascy stranicy dwie
doby pili z radoci. Nieoczekiwanie pozbyli si ludzi odpowiedzialnych za wikszo
skrytobjczych zamachw w miecie.
- Dziaali na caym wybrzeu - potwierdzi Wtrbka - ale pokpili spraw.
Ahavel znowu spryska kark i przejecha domi po twarzy.
- Wynajem ich, zanim poznaem rycerzy. Listy zaczem otrzymywa we
wrzeniu szedziesitego trzeciego, w tym rwnie z wyzwaniem. Costello zrobili zasadzk
na placu Chmielnym. Uwaali, e wystarczy wysa trzech ludzi. Przepadli jak kamie w
wod. Zrobili kolejn zasadzk z takim samym rezultatem. Po miecie rozeszy si suchy, e
Costello nie daj rady... Wiesz, jak to bywa. Dla braci stao si to spraw honoru. Do spki z
Costello wynajlimy karak z zaog. Statek by dobry i zaoga niezgorsza. Ostatni raz
widziano ich w pobliu Miedzy.
- Piciu magw bojowych - dorzuci Renni. - Do dzi nie mog w to uwierzy.
- Najlepsi z najlepszych, bracia byle kogo nie najmowali.
- I jak to wytumaczycie? - zapyta Stefan. - Rozumiem, e nie udowodniono na razie
uczestnictwa bogw ani demonw... Szczerze mwic, tamten nie wyglda na adnego z nich.
Po prostu niesforny chopak, ktrego prbowalicie zabi.
Ahavel otworzy torb, ktr mia u boku i wydoby notatki. Dosiad si do wiedmina
i Wtrbki.
- Myl, e wyjanienie jest tutaj. Moe sprbujesz je znale, mistrzu? O ile wiem,
wiedmini znaj Starsz Mow. Co to moe znaczy: nasyci nienasyconego i gbia
pamici?
Stefan nawet nie spojrza na kartki.
- Wtpi, by kto si w tym poapa, z wyjtkiem Mojrusa. On chyba te zreszt
niczego nie odczyta. Wie pan, dlaczego, kapitanie.
Wielorybnik wzruszy ramionami i zacz przeglda zapiski, rozpaczliwie pykajc z
fajki. Wtrbka siedzia nieruchomo z pprzymknitymi oczami.
Opodal krasnoludy rozprawiay o czym pgosem. Johann Hebel przeci rk
powietrze, Bartholomew krci gow. Przypumy, e tak, i co potem?.
- A jeli oni wci yj? - niespodziewanie odezwa si Roderigo Dwugosy.
Wszyscy zamilkli i spojrzeli na niego.
- Jeli jednak - podj nawigator - nasze dzieci wci yj? Myl, e to... Czemu nie?
Mona tu przey wiele lat, ywic si samymi owocami, nawet bez polowania! Nie wiem,
jak wy, ale my z krewniakami uciekniemy z wybrzea. Na Rwniny, a moe ku wodospadom,
gdzie nigdy nie syszeli o Brendanie i tym przekltym stworze. Chopcy powinni otrzyma
porzdne wyksztacenie. Pienidzy na pewno wystarczy. Tacy jak ja wszdzie znajd robot.
Bdziemy y jak w niebie.
Ogarn wszystkich trwonym spojrzeniem.
- Czemu milczycie? Nie wierzycie? Gadajcie: Bartholomew, Makren, Johann, Teredo,
Renni? Kapitanie?
- Z pocztku - zachrypia cicho Teredo - te wierzyem. Sam wiesz, Derigo: kiedy w
nocy przewracasz si z boku na bok, bez przerwy rozmylasz. Ale to wszystko bzdury.
Zrozumiesz to, kiedy ruszysz gow. Mino tyle lat. Jeli cigle yj...
Dwugosy chcia si sprzeciwi, ale Teredo podnis gos.
- Jeli wci yj, powiadam, przez ten czas zmienili si, tak jak i my.
- Ot to - przytakn Makren, pocierajc biae znami na policzku i kiwajc gow. -
Czasem myl, e moe faktycznie wci yj. Kto wie. To przecie Morze Szalone. Potem
usiuj przypomnie sobie, jak on wyglda. Twarz Bilfa... Jego matka wci pamitaa, gdy
j ostatni raz odwiedziem. Czasem myl, e lepiej byoby... - dorzuci gucho.
- Dosy - powiedzia Wtrbka. - Wszystko to czcza gadanina. Pomylcie ilu ten
stwr porwa w cigu czterdziestu lat. Powinno by tutaj cae miasto gwniarzy.
Milczeli dusz chwil. Wok skrzeczay swarliwie ptaki, buczay trzmiele wielkoci
truskawek. Wiedmin sprawdza ostrze sztyletu wzitego ze zbrojowni.
Par minut pniej wrci Demiro Strzelec.
- No i co tam? - spyta Ahavel, odrywajc wzrok od notatek.
Tamten odpowiedzia krtko, w stylu, e sami zobacz i lepiej, eby si pospieszyli.
Zmieni si porzdek pochodu: zamyka go Makren, Stefan szed zaraz za przewodnikiem.
- Mam nadziej - rzek mu pgosem - e wie pan, co robi, gdy znajdziemy tego
szczeniaka.
- Mam inny problem - rwnie cicho odpowiedzia wiedmin. - Czy dadz mi co
zrobi?
Teraz Demiro wid ich prosto w zarola, kierujc si ledwie widocznymi naciciami
na drzewach i nadamanymi gazkami.
- Nie atwiej byoby ciek? - gdera Wtrbka.
- Byoby - odpar Strzelec. - Tylko czeka tam siedem puapek. Chyba nie chcecie,
eby wiedzia, gdzie teraz jestemy? Chocia nie sdz, e moemy liczy na zaskoczenie -
doda z umiechem.
Wkrtce weszli na wzgrze, z ktrego rozciga si widok na pasmo poronitych
drzewami pagrkw. Na stoku jednego z nich znajdowa si niewielki fort. Drewniany
czstok, wysoki na ptora czeka, okala dwie krzywe wiee i co, co wygldao jak
kamienny dom mieszkalny.
-Cae miasto gwniarzy? - zacytowa Roderigo. - No i masz, Wtrbka...
- Patrz uwanie! - zawoa Ahavel. - Nie ma tam ywej duszy.
- Obserwowaem jaki czas - poinformowa spokojnie Demiro. - Pusto. Moe kto
ukrywa si w rodku. Niedaleko std znalazem wiee lady.
- Najwyszy czas wyjani - wtrci wiedmin - eby potem nie byo nieporozumie.
Ahavel zwrci si ku niemu, lecz Stefan unis do.
- Wysuchajcie mnie, bo to wane. Zmusilicie mnie, bym z wami popyn i
mwilicie, e mam was broni przed potworami z Miedzy. Potem okazao si co innego:
mam zabi jak latajc poczwar. Ktra okazaa si trzynastoletnim chopcem.
- Czterdziestosiedmioletnim!
- Chopcem - powtrzy wiedmin - liczcym czterdzieci siedem lat, ktry jednak
wyglda i zachowuje si jak trzynastolatek. Obecnie u tego chopaczka przebywa w gociach
albo w niewoli wasz medyk, ktry, co zapewne zdziwi niektrych, okaza si dziewczyn.
Przetrzyma fal zdumionych i potpiajcych spojrze.
- To wszystko prowokuje proste pytanie: czego tak naprawd chcecie? Take ode
mnie. Mojra nie zdya rozszyfrowa Manuskryptu, stal za, proch i magia s bezsilne
wobec tego chopaka. Rzucilicie si w pogo, nie przewidziawszy, co zrobicie, gdy go
dogonicie. Rzecz jasna liczylicie na stal, proch i magi oraz specjalne umiejtnoci
wiedmina. Oto, co ma do powiedzenia wiedmin: caa ta historia mierdzi na mil.
Powid oczami po wszystkich. Dwch umkno wzrokiem.
- Pragn uratowa dziewczyn i dlatego chc wiedzie, co si tutaj naprawd dzieje.
Dla was to niewane, o wszystkim ju zdecydowalicie. Jeli jednak Manuskrypt jest tak
istotny, bez Mojry nie dacie rady. To oznacza, e nie naley strzela do chopaka, gdy tylko
go zobaczycie. Tylko on wie, gdzie moemy j znale. Sprbujcie to sobie uwiadomi.
- Brzmi rozumnie - przytakn Bartholomew de Forbin.
- Proponuj na razie skupi si na tym, by... - Zakaszla nerwowo. - By zdoby fort.
Tfu, brzmi gupio, ale...
- Susznie - popar go Rodrigo. - Wiedmin ma racj.
Teredo splun i wzruszy ramionami.
- Gwno nie racj. I bez niego zdecydujemy strzela, czy nie strzela. Chciabym go
widzie, jak...
- Starczy! - uci Wielorybnik. - Mistrz Stefan powiedzia, a my go wysuchalimy.
Teraz chodmy.
Zeszli w dolin, kierujc si w stron czstokou. Z bliska wyglda aonie.
Bierwiona nieociosane jak naley, wetknite zostay w pytkie doki z mamie udeptan ziemi
i chaotycznie powizane lianami, ktre tymczasem zgniy i zwisay jak sczerniae jelita (i
podobnie mierdziay). Wszystko zawalioby si od pierwszego szturmu. Wznie co takiego
moga tylko banda pgwkw. Co wicej, lepych pgwkw: po prawej stronie czernia
wyom wielkoci miejskiej bramy.
Demiro powiedzia, by zaczekali na niego na zewntrz. Chwil nasuchiwali, czy co
dzieje si za czstokoem.
Zjawi si po jakim czasie, bardziej ponury ni zwykle.
- S lady sprzed dwch lub trzech dni. Najlepiej si rozdzieli i przeszuka wszystko
od gry do dou. Potem zdecydujemy, co dalej.
Weszli na dziedziniec i zorientowali si, e rzekomy fort nie jest w istocie dzieem rk
ludzkich. Wiee i dom byy dziwacznie uformowan ska, zwietrza i chropaw. Niegdy
zapewne obrobion, lecz opuszczon wiele miesicy temu.
- Bdcie bardzo ostroni - rzek Demiro. - Jeli znajdziecie co dziwnego i
ciekawego, zawoajcie mnie i wiedmina. Nie ruszajcie tego. Pamitajcie, e kto na tej
wyspie zastawia puapki. Ten latajcy smarkacz albo kto inny.
- A take - wtrci Roderigo - nie zapominajcie, e gdzie tutaj mog by dzieci!
Podzielili si po dwch, trzech i rozeszli si, jedni do wie, drudzy do kamiennego
domu. Johann i Wtrbka mieli przeszuka dokadnie dziedziniec.
- Moesz by pewny, mistrzu - rzek de Forbin do Stefana, kiedy kroczyli w stron
lewej baszty - jestemy z tob, ja i Johann. Zabija zawsze zdymy. Chcemy go
przesucha, kimkolwiek jest. Chcemy wiedzie, co zrobi Dago.
Wiedmin nie zdy odpowiedzie. Z oddalonej czci dziedzica dobieg zdumiony
okrzyk. Krzycza Johann Hebel i zdawa si mocno wystraszony.
Wkrtce stao si jasne, dlaczego.
- No to jestemy w domu.
Poczua jego oddech na policzku. Zwyczajny ludzki oddech, nic niezwykego.
Obok szumia wodospad. Mojra i Peter stali na wskiej kamiennej pce, okalajcej
ska. Woda perlia si, spywajc po cianie, w powietrzu unosi si srebrzysty py.
- Zaczekaj tu chwil.
Znowu musia zbliy wargi do jej ucha, inaczej niczego by nie usyszaa. Nie mia
zamiaru krzycze.
- Chc zrobi im niespodziank.
Umiechajc si porozumiewawczo, znikn w zarolach. Zwyky ludzki chopak,
ktry nie rzuca cienia.
Mojra odczekaa par minut i posza za nim. Nie moga duej czeka. Luka znikn
dziewitnacie miesicy temu i od tego czasu, od chwili, kiedy si o tym dowiedziaa, nie
moga znale sobie miejsca. Wiedziaa, e to gupota, ale jednak wierzya, e gdyby
posuchaa rodzicw i nie pojechaa do Oxenfurtu, nic by si Luce nie stao. Chocia mia
wtedy dwanacie lat, nie sze, a pojecha na studia to nie to samo, co pj z koleankami na
wystpy akrobatw. Przy tym przepa bez wieci to cakiem co innego, ni spa z drzewa i
zama nog.
Kamienna cieka wioda do wodospadu. Mojra nabraa powietrza w puca i przesza
przez lodowat, przezroczyst cian. Oczywicie przemoka do suchej nitki, ale teraz by to
najmniejszy problem.
Po drugiej stronie znajdowa si niewysoki gzyms, a troch dalej szeroki, zaokrglony
otwr. Sta tam, pocigajc nosem, pucuowaty chopaczek.
- Cze - powiedziaa Mojra. - Co tu robisz?
Spojrza na ni, jakby zobaczy zjaw. Mia nie wicej ni dziesi lat.
- Cze... A ty... skd si tutaj wzia?
Czkn nerwowo i sprbowa zetrze wilgo z twarzy.
- Jestem ze statku - odpara. - A ty?
- Jestem z Czerdiana. - Mia zaczerwienione oczy i blad skr, pen zadrapa. -
My... si tutaj bawimy.
- Od jak dawna?
Zastanawia si chwil.
- Nie wiem - odrzek cicho. - Chyba od dawna. A ten twj statek... jest gdzie tutaj? -
Na jej potakujce skinienie, zaszepta ledwie dosyszalnie: - Zabierzesz mnie ze sob?
- Nie podoba ci si ta zabawa?
Zatrzs si cay. Zaraz wpadnie w histeri, zauwaya Mojra. Niemdra jestem, e
zadaj takie pytania! Przysiada przed nim na pitach i pooya mu donie na ramionach.
- Uspokj si, prosz. Oczywicie, e ci zabior. Jakeby inaczej? Najpierw jednak
musisz mi pomc, syszysz?
Zadziwiajco szybko wzi si w gar. Nadal sika nosem i dray mu ramiona, lecz
odpowiada sensownie i bystro.
- Jak si nazywasz?
- Chomik. A naprawd Mark... Wittcover.
- Dobrze, Mark. Ilu was jest tutaj?
- Rnie bywa. Teraz siedmiu, jeli wliczy Petera.
- Gdzie s wszyscy?
- W Domu. - Wskaza podbrdkiem w gb tunelu. - Peter take.
- A czemu ty tu jeste?
Gbokie, pene goryczy westchnienie.
- Stoj na warcie. Pilnuj, eby nikt si nie podkrad. Wczoraj cay dzie
szykowalimy puapki...
Kolejne westchnienie.
- Nie wiedziaem, e on wrci tak szybko. Jak odlatywa na statek, nieprdko... Zaraz!
Jeste z tego samego statku?
Przytakna. W pobliu raczej nie byo innego statku.
- Och... No to koniec ze mn.
- Dlaczego, Mark?!
- Dlatego, e zasnem na posterunku. Wszyscy tak robi, ale mnie wyznaczy sam
Peter. Dzisiaj jest jaki nieswj. Och...
- To przecie tylko zabawa...
- A wanie, e nie - zaprzeczy Peter, wyaniajc si ze ciennego otworu. - Wcale
nie. Wszystko na serio, a Chomik od pocztku wiedzia, co mu za to grozi. Prawda?
Umiecha si, patrzc na nich cakiem innym wzrokiem. To spojrzenie i umiech byy
znane Mojrze. Identyczne mia dziadek Klemens, kiedy wchania sw porann porcj rumu,
po ktrej tylko szaleniec mgby si mu sprzeciwi. Z takim samym wyrazem twarzy chopcy
z ssiedztwa strzelali z ukw do ptakw i podpalali mrowiska.
Zacisna pici i wstaa, by zasoni sob Marka.
- Chciae przecie, ebym zostaa wasz mam. Wszyscy wic bdziecie musieli
mnie sucha. Przesta go straszy Peter, i zostaw w spokoju.
Jaki czas patrzy jej prosto w oczy, potem wzruszy ramionami.
- Nie rozumiesz tego. Spa na warcie, a piraci nie s tacy dobroduszni jak my, prawda,
Chomik? Nie budz wrogw, tylko zabijaj we nie. - Peter splun pogardliwie i doda cicho:
-1 eby wiedziaa, ja nikogo nie strasz!
Mojra ledwie si powstrzymaa, by nie da mu po karku.
- Suchaj, Peter, nikt tu nikogo nie bdzie zabija we nie ani na jawie. Rozumiesz?
Tylko si umiechn i znw wzruszy ramionami.
- Dobrze - powiedzia. - Chod, poznasz pozostaych. Jak chcesz, moesz i z nami,
Chomik.
- Jak to? Ju nie bdzie stranikw?
- Sam syszae - odci si Peter - nikt nikogo nie bdzie zabija. Chodmy!
Tunel wid do ogromnej jaskini z kolumnami ze zronitych stalaktytw i
stalagmitw, emanujcych przymionym bursztynowym wiatem. Wystarczajco jasnym, by
Mojra zauwaya boto na ziemi i wilgotne zacieki na cianach. Wszystko inne take.
- Oto nasz podziemny Dom! Tajna baza Wolnych Chopakw! Gdzie si podziewacie,
leniuchy? Przywitajcie nasz mam!
Stali w pobliu za dwoma centralnymi filarami, patrzc szeroko otwartymi oczami.
- Dzie dobry - powiedziaa Mojra. - Ciesz si, e was widz.
Peter zrobi gniewny gest rk i tamci wyszli wreszcie z ukrycia.
- Powiedzcie co, matoy! Nie zwracaj na to uwagi! Cakiem tutaj zdziczeli!...
Mojra skina gow z wysikiem. Miaa ochot krzycze. Wzi ich wszystkich za
rce, zabra std, wykpa, uczesa, czysto ubra i nakarmi. Zaj si nimi tak, eby z
umorusanych twarzyczek znikn grymas zaszczucia.
Miaa ochot paka.
Dwaj najstarsi mieli gbokie blizny na policzkach i piersiach. Krzywe i postrzpione,
ale przynajmniej zszyte czysto. Chuderlawy modzik mia wyamany przegub lewej rki,
ktrego nikt nie umia nastawi. Buzi modego nizioka pokrywaa czerwona wysypka.
Wygldaa na alergiczn, ale trudno byo oceni na oko. Dawno nie myte czupryny
upodobniy si do ptasich gniazd. Brud za paznokciami, wystrzpione achmany zamiast
odziey. Cuchnli te odpowiednio.
- Czoem - bkn chuderlawy, zaciekle drapic szyj i wzdychajc. - My take
bardzo... cieszymy.
Dwaj najstarsi zerknli na siebie i wyszczerzyli si, kiwajc gowami.
- No to do stou! - zawoa Peter. - Pora na wielk uczt! Dzi jest najwaniejszy dzie
w historii!
- Super! - krzykn nizioek. - A... dlaczego?
- Dlaczego, tumanie? Dlatego, e w kocu zjawia si nasza mama! To po pierwsze. A
po drugie ju wkrtce mj przeklty wrg dostanie na co zasuy. Niesprawiedliwo sprzed
czterdziestu lat zostanie naprawiona. Zaczniemy y dostatnio, lepiej ni poprzednio!
Peter podskoczy do poway, wydajc wojenny okrzyk. Chopcy odkrzyknli
nieskadnie w odpowiedzi, wznoszc w gr pici.
- A co dzisiaj na obiad?
Peter podszed do niewielkiego, wytwornego stolika z drewna, zdobionego mozaik z
koci soniowej przedstawiajc bitw morsk. Na blacie leay nadgnie owoce, po ktrych
aziy stonogi i tuste powolne uki.
Peter wzgardliwie odepchn stolik i zwrci si do chopakw.
- To ma by wedug was odwitny obiad? Z okazji dnia, ktry przejdzie do historii?
Orze, Jaguar, pjdziemy zdoby jedzenie. Reszta niech si przebierze i posprzta Dom!
Dobrze mwi, mamo?
- Niech si umyj - zadaa twardo Mojra - i ogarn.
- To te - rzuci Peter przez rami.
Podszed ku wyjciu do tunelu, machn niecierpliwie rk, eby szli za nim i znikn
w ciemnoci.
Chopcy stali tymczasem w rozterce. Potem dwaj najstarsi wzruszyli ramionami i
poszli za Peterem.
- Co nie tak? - spytaa Marka Mojra.
- Gubi si - szepn chuderlawy ze zamanym przegubem.
- Zawsze gdy robi mu si gorzej.
- A gdzie tam - wtrci nizioek - nigdy nawet nie prbowa zapamita naszych
imion. Wszyscy tu mamy przezwiska:
Wgorz, Wieprzek... a ja jestem So. Uwaa, e to mieszne. Faktycznie, mieszne:
dla niego.
- Tak - doda Mark - kiedy robi si mniejszy, pami te mu si zmniejsza. Plcz mu
si nasze przezwiska. Wymyla nowe na poczekaniu.
- Przypominamy mu - rzek ostronosy z sicem na policzku. - Tak mimochodem. Ty
te mu przypominaj. Kiedy, dawno temu, bya tu inna mama, jeszcze przed nami, a on
moe...
- Jak to przed wami?
- No, bo my prawd mwic, jestemy tu od niedawna. Orze i Jaguar to prawdziwi
dziadkowie.
- A co si stao z tymi, ktrzy byli przedtem?
Chopcy spucili wzrok.
- Moe zrbmy porzdek - rzek bagalnym tonem chudzielec. - Niedugo wrc!
Chopcy podbiegli do stolika, wycignli skd pcienny worek i wrzucili do niego
owoce. Mark krci gow na boku.
- Hej, nikt nie widzia mioty?
Mojra sza wzdu ciany, wrd stosw zwidych lici i mieci, w ktrych
buszoway myszy i stawonogi, wrd zbutwiaych kufrw, beczek i innych rupieci. Obok
jaki pikny fotel i rzebiona szafa...
- Jak wy tutaj mieszkacie?
- Skoro mu si tu znudzi, my te odejdziemy - powiedzia Mark.
Znalaz co na ksztat mioty i sposobi si do sprztania.
- Cigle zmieniamy Domy. To dua wyspa.
- Marku - szepna - mwie, e jest was teraz siedmiu. A poprzednio?
Wzruszy ramionami.
- Co jaki czas Peter przynosi nowych. Czasem... sama rozumiesz, zdarzaj si
niebezpieczne przygody. Od tego s przygody, prawda?
- Kiedy przyszam i Peter ci obsztorcowa, nie bae si... przygody.
Mark przekn lin.
- Czasem robi si... gorszy. Gorszy, rozumiesz? Wtedy musi kogo ukara. To
wszystko.
- Zabija was?
- Lepiej gdyby zabija - mrukn chuderlawy, wlokc do wyjcia worek ze mieciami.
- Peter nas skraca - szepn Mark. - Bierze n i skraca. Dzisiaj uzna, e ja bd
nastpny.
W dalszej czci dziedzica, za kamiennym domem rosy dwie akacje. Jedna bya
mniejsza, niska i krzywawa, druga wiksza i potniejsza. Na niej wanie wisia chopak na
ptli.
- Dobrze, e tutaj zajrzae - powiedzia Ahavel.
Demiro w milczeniu okry drzewo, nie spuszczajc oka z wisielca, nad gow
ktrego miotay si podranione muchy.
- Dzie albo dwa dni temu - stwierdzi na koniec Strzelec. Roderigo wygi si, by
zobaczy twarz dzieciaka. Potem odetchn z mieszanin ulgi i przeraenia.
Wiedmin wydoby pistolet i strzeli. Kula przebia sznur i ciao spado na ziemi.
- Po jakiego czorta? - zasycza Ahavel. - Umawialimy si, e nie bdziemy
przyciga uwagi.
Stefan wzruszy ramionami i przykucn nad trupem.
- Nie zauwayem, eby kto si kwapi wej na drzewo i cign go innym
sposobem.
Szybko obejrza ciao, wstrzymujc oddech. Potem poszed umy donie w pobliskim
strumyku.
- Samobjstwo? - spyta Demiro.
- Na to wyglda. Rce i nogi nie byy zwizane, w ogle adnych ladw walki.
Pewne oznaki wycieczenia, ale to normalne, skoro przebywa tu jaki czas.
- Sugerujecie - upewnia si Wtrbka - e sam si powiesi?
- Ju mwiem. A swoj drog, czy by wrd zaginionych dzieciakw jaki ze
zaman nog cztery lub pi lat temu?
- Trudno tak od razu sobie przypomnie...
- Jeli skojarzycie takiego, mona uzna, e to wanie on. - Stefan wytar donie w
kurtk i zwrci si do Demiro:
- Bardziej interesuje mnie co innego. Tylko ja to zobaczyem? A dokadniej, nie
widziaem tego, co powinienem zobaczy?
Sdzc po zdziwionych spojrzeniach, tak wanie byo.
- W porzdku - rzek wiedmin. - Pewnie mi si zdawao, nie inaczej. Trzeba znale
opat albo kilof, Demiro... a potem zwija si std jak najszybciej.
- Dziaamy zgodnie z planem - podsumowa dla wszystkich Strzelec. - Obszukamy
wszystko, potem pochowamy dzieciaka i pjdziemy dalej. Zdecydujemy dokd, po obchodzie
twierdzy. Jakikolwiek punkt zaczepienia...
Punktw zaczepienia znaleli do licha i troch.
Ci, ktrzy tutaj mieszkali, nie odznaczali si zamiowaniem do czystoci ani porzdku.
Na pitrze baszty, ktre przeszukiwali Stefan i de Forbin, leao peno ogryzionych
owocw i ptasich kosteczek. Na kamiennym postumencie pozostaa skorupa zaschnitego
wosku. Wyposzona z gniazda kukuka, miotaa si wciekle po pododze, atakujc z
wciekym krzykiem intruzw.
Krasnolud splun gniewnie i zawrci.
- Niczego tu nie znajdziemy, mistrzu. Myl, e nikt tu nie mieszka od p roku. W
ogle nie rozumiem, jak tutaj mona byo y.
- Ale tu byli.
- To najdziwniejsze. Mj Dago nigdy nie zechciaby...
Machn wymownie rk i schodzi dalej w milczeniu.
Druga baszta, wedug relacji Teredo i Roderigo, wygldaa podobnie.
- Przydaoby si jeszcze - gdera de Forbin - wywiesi flag na wiey, by da znak
najwikszym tpakom.
- Gdybymy wiedzieli! - zachrypia Teredo.
Krasnolud machn rk.
- Nikt was nie wini. Tak czy owak, na wszelki wypadek przydaby si obserwator na
grze.
W tej chwili wyszed z domu Makren z wasn relacj i na jaki czas zapomnieli o
basztach.
Wntrze stanowio nierwn pkul z mnstwem otworw. Cz z nich bya
zawalona kamieniami i belkami, inne suyy za przejcia. W gbi znale mona byo kilka
pieczar, jedn wiksz i pi mniejszych. czyy je tunele, niektre tak niskie, e mona si
byo w nich tylko czoga.
W jednej z jaski Johann znalaz skarbiec. Mona si byo dosta do niego przez
ciasny i dugi waz, a w samej jamie mogo si pomieci tylko dwch ludzi, do tego
zgarbionych wp.
- Co mi mwi - rzuci Demiro - e to znalezisko nie uraduje zaogi. Moe mieli te
inne skarbce.
Otrzepa kolana i na stoliku stojcym w centrum gwnej pieczary postawi niewielk,
poyskujc pozot szkatuk, w jakich zazwyczaj skada si klejnoty rodzinne. W tej
znajdoway si oowiane onierzyki, stare, sczerniae, z poamanymi rkami i nogami. Bya
te miniaturowa armatka i dwie mysie czaszki w osobnym zawinitku.
- S tam cae gry takich skarbw - oznajmi Ahavel. - Jakie kamyczki, muszelki,
pirka, drewniane zwierztka, kukieki...
- Czasem kto to przetrzsa - doda Strzelec - lecz wikszo rupieci ley od lat pod
zwaami kurzu.
Tymczasem Wtrbka chodzi wzdu cian od wiecy do wiecy i przypala knoty.
wieczki byy stare, w duym stopniu wypalone, z niektrych pozostay tylko rozpynite
ogarki.
- Myl - rzek Renni - e skada tutaj niepotrzebne zabawki, to znaczy, kiedy ich
waciciele umieraj. Jest jak wiewirka.
- Jak wiewirka?
- Robi skrytki, a potem o nich zapomina. Gdy ma odoy co nowego, przypomina
sobie, lecz nie na dugo. Sami spjrzcie: ktry chopak wyrzekby si takich skarbw?
- Taki - odpar Demiro - ktry znalaz lepsze zabawki.
W tym momencie z wazu do skarbca wyszed Johann Hebel, niezgrabnie
wydwigajc na rkach ciki korpus. Gdy si wyprostowa, by cay zakurzony, brod mia
osnut pajczyn i dziki wzrok.
- Bart! - wysapa. - Bart!...
De Forbin podskoczy ku niemu.
- Co?!
- To...
Johann podnis do zacinit na znalezionej zabawce. Drewniany smok zwiesi na
bok gow, jedno skrzydo mia poamane.
- To.
Bartholomew wzi zabawk ostronie jak niemowl. Rce mu dray, ale twarz bya
jak z kamienia.
- To znaczy... - jkn gucho. - Och, Dago, mj Dago!
Demiro pooy mu do na ramieniu.
- Trzymaj si, przyjacielu.
De Forbin skin pprzytomnie i poszed ku wyjciu z pieczary, niosc zabawk w
wycignitych rkach.
- No c - stwierdzi Wtrbka - zostaniemy tutaj co najmniej do jutra. Trzeba
wydoby wszystkie te rzeczy i zanie na statek, spisa i spakowa.
- Nie zapomniae o czym, Renni?
- Nie, Wielorybniku. Niczego ani nikogo. Nikogo z tych, ktrych ja i nasi rycerze
powicilimy przez te wszystkie lata. adnego, kto pomaga nam jak mg: pienidzmi,
kontaktami, informacjami. Duo ich, Ahavelu. Te pamitki bd im drosze ni zoto.
- Moemy wrci tu pniej! Do licha, to tylko przedmioty, nigdzie nam nie uciekn!
Musimy uratowa Mojr i znale chopaka!
- Zostaniemy tutaj, Wielorybniku. Nieczsto sprzeciwiaem si twoim rozkazom.
Jeste i pozostaniesz kapitanem. Dzi jest jednak inaczej. Pochowamy dzieciaka i zabierzemy
std wszystko, co znajdziemy. Bdziesz mia czas, by raz jeszcze przejrze notatki Mojry.
Ahavel zacisn pici a trzasny stawy, lecz w kocu przytakn.
- Rozkazuj, Renni. Mam nadziej, e masz racj.
Stworzyli ywy acuch. Chudy Teredo wskoczy do skarbca, pochylony nad wazem
Makren podawa pamitki pozostaym. Wtrbka i Johann skadali je na dwch przysunitych
do ciany stolikach.
Wysali Roderigo, eby trzyma wart na baszcie. Ahavel, Stefan i Demiro
przeszukiwali dalej dom. W jednym ze schowkw znaleli stare, przerdzewiae opaty.
Dwie miay nadamane styliska, pozostae nadaway si do uytku. W efekcie kapitan sam
oglda kolejne jamy, a Stefan i Demiro poszli do akacji.
- Co waciwie przeoczye? - zapyta Demiro. - Czym nie chciae wystraszy
innych?
Wiedmin zadar gow i spojrza na soce. Mino poudnie i cienie zaczy si
wydua. Od pnocy nadcigay cikie, czarne chmury.
- Prociej pokaza to, co widoczne i niewidoczne. Od dawna sdziem, e lepy
Brendan nie bez powodu zosta nazwany od nieprzekupnego sdziego i tak dalej...
Demiro wbi opat w ziemi nieopodal martwego chopca.
- Jestem od niedawna z rycerzami, ale znam t histori. Renni nigdy nie by lepy,
tylko przed posiedzeniami zakada czarn opask na oczy. Mwi, e to mu uatwia podj
decyzj. Myl, e nie musia te patrze w oczy tym, na ktrych wydawa wyrok.
Strzelec oznaczy prostokt kocem opaty.
- To co, zaczynamy?
Zaczli kopa.
- I kiedy - podj Demiro - by ju czas odej na emerytur, Renni zetkn si z
histori porwanych dzieci. Poprzysig, e odnajdzie sprawc. Wielu rozkadao rce, mylao
to, co wikszo rodzicw. No c, rnie bywa... Renni mia wasny motyw. Znikny wnuki
dawnego przyjaciela, przez co rodzina si rozpada, a stary druh zmar chyba na atak serca,
czy co takiego. Nie wiem dokadnie, Renni nie lubi o tym... Warto doda, e mia zarwno
rodki, jak i znajomoci, zacz wic pociga za odpowiednie sznurki i prdko odnalaz
kolejnych poszkodowanych. Oczywicie byli to rni ludzie, niektrzy nie chcieli
rozdrapywa dawnych ran. Gdy w naszych czasach znika dzieciak, w ostatnim rzdzie
mylisz o tym, e porwa go czarodziejski latawiec. Przede wszystkim mylisz o handlarzach
ywym towarem i o zakazanych burdelach. - Splun.
- Duo to mwi o nas samych, nieprawda? W kadym razie wikszo tych, ktrych
odnalaz Renni, chciaa odnale i ukara porywacza. Pragnli take odzyska dzieci, lecz
mao kto wierzy, e to jeszcze moliwe.
- I tak si pojawili rycerze Brendana.
- Dokadnie, mistrzu. Potem rodki zaczy si wyczerpywa i Renni dogada si z
Ahavelem...
- Nieprzekupny sdzia zawar umow z piratem?
- A kto z nimi nie mia interesw? S szanowani i powaani na caym wybrzeu. Ich
agenci sprzedaj towary i statki, a oni kupuj prowiant, proch, ptno aglowe, liny... Kto
przynosi najwikszy dochd karczmarzom? Dziesi lat temu tych samych udzi wadze
nazyway bohaterami. A Renni? Kady z nas ma prywatny interes. Powicilimy tej sprawie
nie tylko pienidze, ale i wasne losy.
Otar pot z czoa.
- Przez te lata wielu z owych piratw bardzo si zmienio. Sam wiesz, kady zabity
odmienia te ciebie, czy chcesz tego, czy nie. Te krzyczysz po nocach, chocia nie jeste
jednym z nas...
- To inna sprawa - odpar wiedmin. - Kiedy ci wyjani.
Podszed do nich de Forbin z zabawk w doniach. We trzech na zmian wykopali
grb. Kiedy chcieli wzi ciao, wiedmin szepn do Demiro:
- Widzisz to?
Tamten milczc opuci powieki.
Poamanego smoka krasnolud pooy obok chopca i zasypali mogi.
Tymczasem w domu oprnili pierwszy skarbiec i znaleli kolejny, Dwa stoliki nie
pomieciy wszystkiego. Johann, Rodrigo i Makren przytaszczyli z odlegego kta wielki,
masywny st, sucy kiedy do ucztowania. Cay blat by poplamiony i zadrapany.
- Skoro postanowilimy tutaj zosta do rana, pjd upolowa co do jedzenia -
oznajmi Demiro. - Przydaoby si take narba drew.
- Ja si tym zajm - zaoferowa de Forbin - a jeli mistrz wiedmin zmieni Johanna,
we dwch si szybciej sprawimy.
Stefan kiwn gow i podszed bliej, by przyjrze si przedmiotom rozoonym na
stoach. Stare lalki, medaliony, korkowce, monety dawno nieistniejcych pastw, drewniane,
kociane i metalowe figurki, nawet z kolb kukurydzy...
Liczne wyglday tak, jakby dugo leay pod wod. Niektre obrosy muszelkami lub
kczami wodorostw.
- Hej, a to co?!
Ahavel sta w kcie, skd wzili st i wskazywa palcem na cian, a cilej na
okrgy kamie lecy przy niej.
Kiedy go odtoczyli, okazao si, e jest za nim jeszcze jeden waz.
- Ilu ich tutaj zdy przywlec. - Wtrbka przejecha drcymi palcami po szczce. -
Wyglda na to, e wiedzielimy tylko o niewielkiej grupie...
Tymczasem Teredo wzi wieczk i wlaz do rodka. Wkrtce usyszeli przytumiony
okrzyk:
- Hak ci w smak! Musi pan to zobaczy, kapitanie!
Wyskoczy wzburzony, bez wiecy, z szabl wdoni. Bro bya starodawna,
zerrikaska, z rkojeci ozdobion klejnotami.
- Tyle tam tego, e mona uzbroi ca armi! Nigdy czego takiego nie widziaem!
- Ciekawe - rzek Ahavel. - Chyba miae racj, Wtrbka, warto byo tu zosta. Skoro
ma tutaj arsena, na pewno si zjawi i to szybko. Roderigo, niech kto uwanie obserwuje
niebo!
- Zwrci si do Teredo: - Duo tam kurzu?
- Ani kurzu, ani pajczyn, czysto jak na porodwce.
- Dobrze - rzek z umiechem Wielorybnik. - Po prostu wspaniale. Zaczekajmy zatem
na noworodka.
W tej chwili przybieg Roderigo ze z wieci.
Jaguar i Orze wrcili koo poudnia, przynoszc pki owocw, zawinite w licie
plastry miodu i jakie limaki... Wszystko to wyoyli w centrum pieczary i zaczli dzieli w
dwanacie wycignitych rk.
Jaskinia zostaa tymczasem w miar wysprztana. Mojra pracowaa na rwni z
innymi, wypytujc przez ten czas o ich ycie. Niechtnie opowiadali. Sami nie wiedzieli,
czego si bardziej ba: gniewu Petera czy ewentualnej nadziei, e Mojra pomoe im std
uciec.
- Skd si tu wszyscy wzilicie? Czyby porwa was i przynis na t wysp?
Przecie chyba bronilicie si, wyrywalicie, krzyczelicie...
Odwracali wzrok i udawali, e przypomnieli sobie o jakiej wanej pracy, ktr
koniecznie trzeba wykona w drugim kocu pieczary, jak najdalej od Mojry.
Tylko Mark pozosta, cho ocigajc si.
- Nie rozumiesz? - zaszepta. - Peter nigdy nie zabiera tych, ktrzy nie chc z nim
lecie. Bywa zy, lecz nie jest pody ani zepsuty... Nie zabra nigdy nikogo wbrew woli. W
tym wanie rzecz. Kiedy podlatuje do okna jest taki... jak z bani. Opowiada o przygodach i
walkach w dzikich krainach.
- Wzruszy ramionami. - Tysic razy ostrzegano mnie przed nieznajomymi, ktrzy
mog omami i uprowadzi. Wszystkich ostrzegaj. Kiedy jednak zjawia si Peter, wierzysz
mu. Nie tylko dlatego, e unosi si w powietrzu, cho nie ma skrzyde. Jest taki szczery,
prawdziwy. Dobrze wiesz, e przyby z miejsca, w ktrym zawsze chciae si znale.
Sucha si go jak starszego brata. On jest... czarujcy. Sama wiesz - doda.
Mojra poczua rumieniec na twarzy.
- Potem niesie ci gdzie wysoko i to jest bardzo zabawne. Troch te zimno i
strasznie, lecz mimo wszystko fajnie. Potem jest wyspa i wszystko... jak w bani albo we
nie!
- Ale wczeniej czy pniej trzeba si obudzi.
Mark westchn.
- W kocu tak, oczywicie. U Petera jest wszystko inaczej. Jest fajny, kiedy ma dobry
humor. Wyczynialimy takie rzeczy, wprost nie do wiary! Gdy si razem bawimy, wiat si
zmienia wedug woli Petera. A kiedy si rozzoci...
- Hej! - krzykn Orze. - Nie bdziecie nam pomaga? Peter kaza, eby wszystko
byo gotowe, jak przyjdzie.
- A gdzie teraz jest?
Mojra i Mark podeszli do chopcw warzcych korzenn polewk w kocioku i
mieszajcych w nim wielk chochl.
- Dlaczego z wami nie wrci?
Jaguar drgn.
- Mwi, e jest zajty. W Twierdzy s jacy nieproszeni gocie i dlatego musia
polecie na nasz plac wiczebny - wyjani, dostrzegajc zdziwione spojrzenie Mojry.
- Trenujecie?
- No jasne! Walka na miecze to nie to samo, co wyszywanie.
- Jestem lekark - owiadczya Mojra z umiechem. - Gdyby by ranny, sam by si
przekona, co mona zdziaa ig i nici.
Jaguar nie odpowiedzia, udajc, e skupi si na gotowaniu.
- Posuchaj - szepna Mojra. - Mam pytanie do ciebie i Ora. Jestecie tutaj od dawna,
prawda?
- By moe - odpar chodno Jaguar.
- Czas pynie tutaj inaczej, nie wiadomo, ile go mino - dorzuci Orze, chcc
wynagrodzi grubiastwo swego druha.
- Szukam pewnego chopca. Przybylimy tutaj, poszukujc krewnych: braci, synw i
wnukw... Chcemy ich odnale i zabra do domu. Rozumiecie?
Spogldali po sobie ponuro. Orze wzruszy ramionami, Jaguar pokrci gow.
- Moe pamitacie Luk? Kdzierzawy, piwne oczy, troch kula na jedn nog.
- Lepiej nie pytaj - rzek Orze.
- Zwaszcza przy Peterze - doda Jaguar. - Nawet nie prbuj.
Mojra zmieszaa si. Nie chciaa zanadto naciska, ale ci dwaj na pewno co wiedzieli,
ona za musiaa...
- Hej! Dajecie sobie rad beze mnie?
Peter wszed szybkim, sprystym krokiem. Niedbale rzuci u wejcia jakie wskie
zawinitko, ktre podejrzanie brzkno. Klepn nizioka po ramieniu, mrugn do Marka.
Pachnia prochem. Na rkawie mia wie plam, lecz wszyscy udali, e tego nie zauwayli.
- To co, zaczniemy wielk uczt? Zapalcie wiece, wyjmijcie nasz najlepsz zastaw.
Najemy si do syta, zalejemy robaka i do boju! Mamy dzi nadzwyczajne wito! Przybya do
nas mama! Behemot, Jeozwierz i ten, no... w! Ruszajcie si!
Chopcy nie prbowali zgadywa kogo mia na myli. Rzucili si nakrywa st ze
zdwojon energi. Ze starego kredensu wydobyto zote talerze, kielichy zdobne klejnotami i
wymylnie rzebione sztuce.
- Skd to wszystko macie? - zdziwia si Mojra. - I te meble?
Peter machn lekcewaco doni.
- Od przyjaci, a czasem wrogw. Mielimy wiele przygd, prawda, bracia?
Chopcy przytaknli gorliwie.
- Siadaj - powiedzia Peter. - Wszyscy do stou!
Klasn w donie, wskoczy z nogami na wygodne krzeso z wielkimi porczami i
rzebionym oparciem. Spojrza pytajco na chopakw.
- Mowa! Mowa! - dali.
Peter udawa, e si zmusza.
- Nie ma o czym gada! Jestemy najbardziej waleczn druyn na wiecie!
Najwierniejszymi druhami! W jakich bywalimy opaach, ilu wrogw wycilimy w pie! I
oto nadesza wiekopomna chwila. Znalelimy nasz mam! Zuchy z nas! Prawda, mamo?
- Oczywicie - odpara Mojra. - Jeszcze wiksze bd z was zuchy, jeli umyjecie rce
przed jedzeniem. Czas zacz, bo wszystko stygnie.
- Syszelicie? Do kogo si mwi?
Peter tupn nog, cho to nie byo konieczne. Wszyscy pobiegli my rce w
wodospadzie.
- Podoba ci si tutaj? - spyta Peter Mojr, gdy wszyscy odeszli. Straci zwyk but,
jakby obawia si odpowiedzi.
- Cakiem mio.
- Byli grzeczni? Suchali ciebie?
- To dobrzy chopcy, Peter.
- Najlepsi na wiecie - przytakn z powag.
Nagle, na mgnienie, jego twarz odmienia si: zadarta grna warga obnaya
byszczce, nienobiae ky, renice si rozszerzyy.
- Tylko za szybko... zbyt...
Zaci si i spojrza na ni ze zdziwieniem. Twarz powrcia do poprzedniego
wygldu. Po prostu chopiec o bladej karnacji, swoj drog bardzo pocigajcy.
- Kim jeste?
- Ja?
- Nie, zaczekaj, sam zgadn... Jeste mam, tak? Bya ju kiedy inn? Pam...
Zadra na caym ciele i przekn lin. Zamkn oczy i zblad jeszcze mocniej.
- Dobrze si czujesz, Peter?
Spojrza na ni tak, e si cofna.
- Pora dorosn - rzek gucho. - Ju od dawna. Teraz, natychmiast!
Rzuci si w stron przyniesionego przeze zawinitka, lecz w tym momencie wrcili
chopcy. Popatrzy na nich pustym wzrokiem, potem kiwn gow i zawrci na swoje
miejsce.
- Mowa... - zacz uparcie nizioek, lecz uciszyli go sykniciami.
- Jedzcie - zezwoli Peter. - Jak najszybciej! Potrzeba nam dzi duo si! Dzisiaj -
doda cicho - spotka nas niewiarygodna przygoda! Najbardziej pasjonujca!
Jedli w milczeniu, pospiesznie, rozdzielajc ksy rkami, mlaskajc. Mojra
postanowia, e nie bdzie od nich wymaga zachowania zasad dobrego tonu. Nie dzi i nie
teraz.
Po kilku minutach Peter oywi si nieco. Zacz artowa, drani chopakw,
wspomina opay, w jakich nieraz bywali i o jakich nie mieli pojcia, sdzc po wyrazach
twarzy. Wszyscy jednak potakiwali i dodawali zmylone na poczekaniu szczegy.
-...I kiedy trytony z Miedzy prowadziy nas na wysp i nie pozwoliy zytrionom na nas
napada. Chocia i tak by nam nic nie zrobiy, za sabe na nas! W kocu kto jest
najodwaniejszy na wiecie?
- Jasne, e ty!
- Kto nie boi si adnych wrogw?
- Nikt, tylko ty!
- Kto jest najlepszy?
- Ty, Peter!
- I co zrobilimy potem?
- Kazae nam... eee... wrci i pokaza im, kto tu rzdzi.
- I tak zrobilimy, prawda? Ha! To bya wspaniaa bitwa. Nie tak krwawa, jak dawniej
bywao, a jednak wspaniaa. - Odchyli si na oparcie krzesa i odchrzkn. - Zwyciylimy!
A potem wrcilimy do domu i ty, mamo, daa nam najsmaczniejsz kolacj na wiecie i
pogasia wiece u naszych ek. Czytaa nam bajk o kraju, w ktrym...
Zaci si.
- Peter?
Wsta i ogarn wszystkich rozbieganym spojrzeniem.
- To wszystko nie tak. Pamitam, oczywicie, t bajk i biszkopty jedzone w
Novigradzie. Nasza ostatnia noc przed odpyniciem. Nikt wtedy si nie spodziewa...
Pamitam!... Tak, pamitam!
Za zoci dwukrotnie uderzy pici w st. Mojra zauwaya, e na skrze nie
pozosta aden lad.
- Co tak milczycie?! Wasze twarze... cay czas majacz i znikaj.
Pomacha doni przed oczami, poderwa si, odepchn fotel i zakrzykn:
- Wystarczy tego! Przygoda! Czas najwyszy uda si jej na spotkanie! Tylko
najpierw...
Rysy twarzy znw odmieniy si na sekund: renice stay si ogromne, grna warga
zadrgaa, skra na policzkach pofadowaa si.
- Musz troch urosn.
Mark poblad. Mojra wstaa. Zaraz zdarzy si co strasznego.
- Zaczekaj, Peter - powiedziaa.
Peter zamar i zamruga.
- Przecie nie zostawisz mnie tutaj samej?
- Nie! - odpar trzsc gow. - Nawet o tym nie myl. Nie pjdziesz z nami, to zbyt
niebezpieczne! Nie ma mowy.
- Wic zostaw ze mn kogo - powiedziaa spokojnie. - Najlepiej Marka, to znaczy...
Chomika. Niech si poprawi, skoro zawini. Bdzie mnie strzeg. Bdziecie si bawi bez
niego.
Oczy Petera byy rozbiegane jak u zaszczutego zwierztka.
- Nie mog.
- A dlaczego? Ty tutaj rozkazujesz. Chomik pomoe mi urzdzi si tutaj i
przygotowa dla was kolacj.
- I pocieli - podsun Mark drcym gosem. - Zacieli ka.
Peter machinalnie skin gow.
- Dobrze byoby pocieli! - stwierdzi, patrzc na ni. - Dobrze, zostawi z tob
Chomika, ale najpierw zabawimy si z nim, no nie?
- Nie - zaprzeczya twardo Mojra. - Chopcy, umyjcie rce po jedzeniu.
Peter czeka z kamienn twarz. Tamci wyszli, niemal wybiegli.
- A teraz - rzeka Mojra - bd askaw zapamita jedn wan rzecz. W odrnieniu
od nich, przyniose mnie tu wbrew woli. Mwiam ju, e skoro potrzebujecie mamy,
musicie mnie sucha. Inaczej nic z tego, Peter. Nie tkniesz nawet palcem Chomika. Nigdy.

- Ale ty nie rozumiesz...
- No to wyjanij. Pamitaj, e jeste czowiekiem i po to masz jzyk, by...
Caa jego twarz zacza si porusza, jakby minie pod skr oyy i kady mia
wasn wol. Kciki ust drgay, nozdrza si rozdymay, wyostrzyy policzki...
Na jeden moment Mojra dostrzega co ludzkiego w jego spojrzeniu. A raczej,
pomylaa zaraz, niekoniecznie ludzkiego, bardziej kogo z Seidhe. Przypomniaa sobie
banie czytane jej w dziecistwie przez mam, zwaszcza t ulubion o Piknej i Bestii. Tyle
e Mojra nigdy nie bya pikna, a chopak przed ni na pewno nie wyglda jak potwr. Cho
w pewnym sensie by nim ten badoskry chwalipita z rozpacz w oczach.
- Nie mog.
Ledwie porusza ustami i Mojra dziwia si, jakim cudem rozrnia poszczeglne
sowa.
- Ile razy prbowaem nie... - Przekn lin. - Po prostu musz to zrobi. Inaczej
bdzie jeszcze gorzej.
- Posuchaj - powiedziaa - naprawd wiem, co czujesz i wiem, e im dalej, tym
gorzej. Jeli chcesz si od tego wyzwoli, musisz przesta. Pomog ci, Peter. Wszyscy ci
pomoemy. Przejdziesz przez to i bdziesz wolny na zawsze.
Najpierw patrzy na ni z nadziej, potem z gorycz i smutkiem, od ktrych serce jej
si krajao.
-Wyzwoli si - powtrzy beznamitnie. - Oczywicie, e si wyzwol. Zaraz
zaczn.
- Peter!
Omin j i ruszy w stron zawinitka. Kiedy go podnis, co znowu w nim
zabrzczao.
- Peter!
Ju w korytarzu odwrci si i rzek tym samym, pozbawionym emocji gosem:
- Nie bj si, nie tkn Marka. Masz racj, musz przesta. Skoc2y z tym raz na
zawsze.
- Peter!
Odszed.
Usiada i pozwolia sobie na zy.
Jak na ironi Reinar zasn, chocia specjalnie stan na mostku kapitaskim, by
wszystko ledzi, obserwowa i kontrolowa. Poleci, by przyniesiono mu fotel z kajuty
Wielorybnika, na ktrym zasiad z nogami wspartymi o balustrad. Majc lunet pod rk,
rozoy na kolanach zaczytany do cna tomik poezji Juliana de Lettenhove... I zasn jak
dzieci.
Zbudzi si ze zdawionym krzykiem, w wilgotnym pmroku, zdajc sobie spraw, e
wszystko poszo nie tak. Ju dawno, jego ma. Splun na bok, przetar wargi chusteczk.
Przetrzyma jeszcze tydzie? Nie by pewien, czy zostao mu tyle czasu. Niczego ju nie by
pewien.
Sysza pacz skrzypiec Rudego na brzegu u ogniska. Mj miy si zada z rusak,
mj miy nie wrci do domu!....
Reinar rozejrza si. Na pokadzie drzemali marynarze pozostawieni na statku. Na
dziobie stercza nieruchomo, niczym druga figura Brendana, Mo z harpunem w doni. Reinar
umiechn si, wsta z fotela i spojrza na brzeg przez lunet. Powinni byli napeni wie
wod beczki z Brendana. Wiozca je d odpyna dwie godziny temu, ale by moe
nikomu nie spieszyo si z powrotem. Z obozu dochodziy miechy i trzaskanie ognia, a Rudy
cigle bra muzyk za serca: Mj miy polubi trytona, mj miy nie wrci do domu!....
Zoy lunet i zauway, e Mo zblia si szybkim krokiem.
- Co jest?
Szaman wzruszy ramionami, co w mowie jego ciaa znaczyo, e niby wszystko w
porzdku, ale ma ze przeczucia.
Reinar kiwn gow.
- Zbudz zaog i ka zaj si dziaami. Niech odsiej piasek i proch... A ty sprbuj
zorientowa si, co jest nie tak.
Mo przytakn skinieniem i ju mia odchodzi, gdy nagle zastyg z rozoonymi
ramionami, wpatrujc si intensywnie w brzeg.
- Co tam?... - spyta Reinar. Poczu na plecach zimny pot. - Co?
I nagle zrozumia.
Skrzypce. Dopiero co gray: Mj miy odda si cakiem kostusze, mj miy nie wrci
do domu!.... Teraz nagle zamilky.
Gdy Mojra uspokoia si i zacza sprzta ze stou, wszed Mark. Widocznie czeka
na korytarzu, krpujc si. Zapyta:
- Jak si czujesz?
- W porzdku. Nie tkn ciebie?
Chopczyk pokrci gow, ale nie wyglda na spokojnego.
- Co nie tak?
Przysiad na skraju krzesa.
- To nie potrwa dugo. Prdzej czy pniej Peter kogo ukrci. Tak jak twojego
Luk...
- Luk?!
- Jakie dwa tygodnie temu - oznajmi Mark, wzdychajc. - Wszystko teraz idzie u
niego szybciej, coraz gorzej z nim, sama widziaa.
- Zaraz, powoli! Co byo z Luk?
- Peter go ukrci pomalutku - powiedzia Mark. - Potem Luka uciek... Waciwie
znikn. Moe to i lepiej - doda bardzo cicho. - Nie wiem. Boj si!
Mojra siedziaa jak skamieniaa. W sercu czua pustk, nawet paka nie moga.
- Gdy Peter wrci - wyjani chopiec - na pewno mnie ukrci. Sama widziaa...
- Co widziaam?!
- Jeszcze przed obiadem... wszyscy zauwayli.
- Nie!
Mojra cisna na st szmat, ktr cieraa ogryzki i okruszki.
- Nikogo nie bdzie skraca. Chodmy na statek. Znasz drog?
Mark przytakn i pobieg w oddalony kt jaskini. Wrci po chwili z noykiem i
staromodnym kompasem.
- W ogle to tak... ale nie wiem...
Patrzy na ni niemal z takim samym lkiem, jak na Petera. Mojra poja, e chopak
musi si oswoi z myl o ucieczce. Pniej go wypyta o wszystko.
Znaa ju zreszt odpowied na najwaniejsze pytanie.
Wyszli przez wodospad i ruszyli kamienn ciek na drug stron skay. Droga
wioda na szczyt przez dungl. Mark jakby si opanowa i ruszy przodem, odchylajc i
przytrzymujc gazie. Mojra staraa si nie depta mu po pitach, cho pragna jak
najprdzej dosta si na statek. Trzeba bdzie wydosta take pozostaych chopcw. I
powstrzyma Petera. Nie bya pewna, ratunek to, czy kara.
- Zaraz wyjdziemy na Majak, z ktrego wida ca zatok. Potem zejdziemy w d i
bdziemy u celu. Kada droga jest tutaj prosta, gdy si j zna. Wydaje si, e w dungli
mona zabdzi, ale tak naprawd...
Mojra, milczc, sza za nim w lad, schylajc si pod gaziami. Chocia niewiele
uszli, czua si zmczona.
Droga sza cigle w gr, gdzie niedaleko szumia niewidoczny strumyk.
- Daleko jeszcze?
- Prawie jestemy na miejscu. Zaraz bdzie wierzchoek Majaka.
- Mark?
- Tak?
- Co to znaczy, e Luka znikn?
Zatrzyma si i spojrza na ni niemal z przestrachem.
- To nie takie proste...
Po chwili opanowa si i westchn.
- Dobrze, powiem ci. Wczeniej czy pniej dochodzi do tego, e Peter postanawia
kogo ukrci. Trzeba si na to zgodzi, sprzeciw jest bezcelowy.
Mojra wolaa nie pyta, dlaczego. Wyspa, z ktrej nie ma ucieczki. Chopcy skazani
na wsplne ycie, zmuszeni zdobywa poywienie... Nietrudno zrozumie.
- Luka sprzeciwi si. Wiedzia, co si stao z innymi i ba si tego. Tak jak my
wszyscy... Peter by wcieky.
- Mog sobie wyobrazi.
Mark pokrci gow.
- Nie moesz. Luka to wytrzyma i w kocu zwyczajnie uciek. Tydzie przebywa w
dungli. Peter tropi go i pomaga mu.
- Pomaga?
- Mao go jeszcze znasz, on... nie jest pamitliwy! W gruncie rzeczy ma dobre serce.
W kocu Luka si podda. Pewnie zrozumia, e nie ma wyjcia albo zabrako mu si. Potem
odszed, jak prdzej czy pniej odchodz wszyscy. Dwa dni temu Orze i Jaguar widzieli go
w Twierdzy.
- Zaraz, Mark! To znaczy, e jeszcze yje?!
Malec zaciekle kopn wystajcy z ziemi purpurowy korze.
- le mwi! Zrozum: Luka umar ju wtedy, gdy Peter go skrci. Ciao zostaje, ale
sam czowiek... jakby zanika. W kocu umiera te ciao.
Do Majaka dotarli w milczeniu. Prdko zmierzchao, lecz wok po pniach, lianach i
listowiu pezay chmary wietlikw, tote Mark znajdowa drog bez trudu.
Majak okaza si ogromnym platanem, ktrego koron dawno temu ci piorun. Tam
wanie znajdowa si niewielki pomost.
- To na wypadek, gdy Peter odlatuje daleko w morze - wyjani Mark. - Na pomocie
jest kamienne palenisko, gdzie mona rozpali ogie.
- A pomost si nie zapali?
Mark wzruszy ramionami.
- Dotychczas si nie zdarzyo.
- Ale po co to wszystko?
- Myl, e im dalej Peter jest od wyspy, zapomina wszystko bardziej, ni zwykle.
Wracajc, mgby zabdzi. A tak w kocu zauwaa Majak i leci prosto w...
Mark zaci si.
- Ogie?
- Tak, ogie! Popatrz!...
Odwrcia si, spojrzaa na zatok i zrozumiaa, e nie ma dokd wraca.
Wiedmina obudzi jak zawsze jego wasny krzyk.
Podnis si i przejecha doni po mokrym czole. W pieczarze pony wiece, wok
wstawali przebudzeni piraci. Wbieg Ahavel z pistoletami w doniach.
- A niech ci!... Sycha byo nawet przy baszcie.
- Wybaczcie.
Wiedmin wsta, powoli kojarzc fakty. Wiedzia, e ju nie zanie.
- Prosz si pooy, kapitanie, zmieni pana na posterunku. Czy wrci Demiro?
Wielorybnik pokrci gow.
Mino siedem godzin od chwili, gdy Roderigo usysza wystrzay w dungli.
Najpierw jeden, po chwili znowu dwa. Moe Demiro strzeli, moe strzelali do niego.
Wieczorem wszyscy byli rozdranieni. Nie mogli od razu zasn, wielu majaczyo w
pnie. Teraz wstawali, ziewajc i klnc pod nosem.
- Uwaam, e trzeba wraca do obozu - po raz ktry powtrzy Teredo. - Potrzebne
nam posiki. Tylko spjrzcie, ile tego...
- Rano zdecydujemy - powiedzia Ahavel.
Rzuci paszcz na ziemi i przysiad na nim.
- Moesz jeszcze odpocz - rzek do Stefana. - De Forbin mnie zastpi.
Wyj fajk i nabi tytoniem.
- Stojc na stray, przemylaem to i owo. Mam propozycj dla mistrza urawia i
wszystkich pozostaych, chodcie wic bliej ognia, ebym nie musia powtarza.
Najwaniejsze s dla mnie fakty.
Stefan przykucn. Wtrbka roznieca przygase ognisko, pozostali dosiadali si ze
zdziwionymi minami. Gdzie w oddali ponuro pohukiwaa sowa.
- Pora zagra w otwarte karty - powiedzia Ahavel.
Sign do torby i wyoy przed sob notatki Mojry.
- Powiem wam to, co wiem. Najpierw jednak mistrz Stefan odpowie na par pyta,
szczerze i bez wykrtw.
Zamilk na chwilk.
- Prdzej czy pniej poleje si krew. Moe w cigu najbliszej godziny. Chc si
upewni, po czyjej bdziesz strome.
- Mona sprbowa - odpar wiedmin.
- Najprociej zacz od Kukuka.
- Nie wiem czemu, ale mam wraenie, e ju to syszaem.
- My te syszelimy i nie moglimy si dogada. Nie udowodnie, e nie trzymasz
ich strony. Argument, e zamiast sprawia rzeni wygodniej wsypa trucizn do kota by
cakiem logiczny i przemwi do mnie. Potem jednak powiedziaem sobie: zaraz, zaraz, kto
jednak wymordowa tamte zaogi.
- I to te syszaem - rzek wiedmin. - Nawet wiem, jaka bdzie moja nastpna
odpowied. To bdne koo, kapitanie. Odpowiem, e nie jestem Kukukiem, pan mi nie
uwierzy na sowo i zada dowodw, ja powiem, e ich nie mam. Przynajmniej takich, jakie
was przekonaj.
- Dlatego spytam o co innego.
Kapitan wyj pistolet i odwid kurek.
- Proste pytanie, jak obiecaem. Nasz czowiek w Kompanii donis nam, e pewien
wiedmin Stefan o przydomku uraw mniej wicej od roku zacz si interesowa statkami,
na ktrych dziaa Kukuek. Ciekawy zbieg okolicznoci. uraw i Kukuek. Pewnie czysty
przypadek. Jest jeszcze jeden: byoby na rk Kompanii, gdyby zmniejszya si liczba
piratw. Mwi si, e istnieje nawet specjalny pododdzia do takich zada, ale to tylko
plotki... - doda, rozkadajc rce.
Paru piratw te wycigno pistolety albo signo po szable.
Stefan umiechn si milczco.
W tym samym momencie Reinar rozoy lunet i popatrzy na brzeg. Na plsajce
cienie wok ogniska w obozie.
Spojrza i zrozumia, e mia racj. Nie ma tygodnia w zapasie.
Wrzasn, by marynarze trzymali oczy szeroko otwarte i byli gotowi do walki, jego
ma.
Potem sprawdzi, czy pistolety s nabite, a szabla lekko wychodzi z pochwy.
Kto inny na jego miejscu kazaby spuci na wod szalup i pospieszy na pomoc
kamratom na brzegu. Reinar wiedzia jednak, e to nic nie da.
Po pierwsze, nie zd. Po drugie za chwil sami bd potrzebowa pomocy.
- Co innego, kiedy na wasne uszy syszysz krzyki tego wiedmina - podj Ahavel. -
Krzyczy we nie, czasem bez sensu, a czasem co zrozumiaego. Na przykad haso
Krlewska Fortuna.
Wiedmin rozemia si.
- Podziwiam wasz czujno. Czego nie da si powiedzie o orientacji. Zabjca, ktry
lekk rk wymordowa dziesitki ludzi, zdradza haso i nie moe spokojnie spa? Nie
prbowa pan znale prostszego wyjanienia?
- Wol usysze twoje.
- To atwe. Byem na karaweli, ktra natkna si na Krlewsk Fortun, kiedy byo
po wszystkim. Jako pierwszy zobaczyem statek i z picioma ludmi z zaogi wszedem na
pokad. Faktycznie, nie mog zapomnie tego, co tam zobaczyem.
Milcza chwil.
- Od ponad roku usiuj rozwika t zagadk i znale Kukuka. Kompania nie wie o
wszystkim. Wasz czowiek nie by dostatecznie poinformowany.
- I co - spyta Renni - udao ci si wyjani?
- Praktycznie nic. Rozmawiaem z tymi, ktrzy znajdowali inne statki, ogldaem te,
ktre zawiny do portu. adnego punktu zaczepienia.
Wtrbka kiwn gow i zwrci si do Ahavela:
- Brzmi wiarygodnie.
- No, nie wiem...
- Ostatecznie miae nadziej zapa prawdziwego Kukuka. Dajmy ju z tym spokj,
szkoda czasu. Powiedz nam to, co chciae.
Gdyby armaty byy sprawne, mona byoby ostrzela brzeg. Z pewnoci swoi by
oberwali, ale wrg take by ucierpia. Mogli tylko biernie obserwowa.
Reinar by przekonany, e podpyn do nich odzi. Znw si pomyli. Tamci dobili
rannych i rozpynli si we mgle. Reinar mg si tylko domyla, dokd pobiegli i po co. To
zreszt nie by jego problem. Problem zblia si drog powietrzn.
Szczupa, zgrabna posta. Wzrostu nizioka, lecz bez adnego grzebienia na gowie ni
skrzyde. Nadlatywa zwyczajny chopiec.
Zwyky chopak z mieczem w doni.
- Nie chciaem ws2ystkiego ujawnia - oznajmi Wielotybnik - i zaraz zrozumiecie,
dlaczego. Ca histori znali tylko Renni i Reinar. Pozostaym powiedziaem, jakobym czyta
fragmenty Manuskryptu dotyczce naszego wroga. To poowa prawdy. Rzeczywicie
wiedziaem o Manuskrypcie o wiele wczeniej, nim spotkaem rycerzy. Caa sprawa
zacza si od niego.
Wszystko stao si bardzo szybko. Reinar nigdy jeszcze nie widzia, eby ywa istota
poruszaa si z tak szybkoci.
Chopiec lecia prosto na Mo, ale w ostatniej chwili skrci i unis si wyej. Cinity
przez maga harpun wpad do wody, wzniecajc fontann bryzgw.
- Brocie si! - krzykn chopak. - Walczcie, gwnozjady!
Mo cisn we garci kul ognistych, ale chopak znw uskoczy. Wikszo
pociskw poleciaa w niebo, ale par z nich przypalio olinowanie.
- Jego ma! - sykn Reinar.
Chwil wpatrywa si z fascynacj, jak pomienie pn si po linach, jak zaczynaj
liza skraj agla...
W tej chwili rozleg si zdawiony krzyk. Reinar zerkn odruchowo w tamt stron.
Na dziobie stay dwie postaci: bliej grotmasztu chopak uzbrojony w miecz, dalej potna
sylwetka Mo.
Z tym ostatnim co byo nie tak i Reinar zorientowa si po chwili, e w miejscu,
gdzie przed chwil znajdowaa si gowa czarodzieja, tryska w gr strumie czarnej posoki.
- Wspaniaa przygoda! - zachichota malec. - Najlepsza ze wszystkich! Kto nastpny?
Rozlegy si strzay. Tamten pad.
Wsta po chwili i ruszy ku nim sprystym, niemal tanecznym krokiem.
- Nasza rodzina mieszkaa w Novigradzie - opowiada Ahavel - ale gdy rozesza si
wie o Wielkiej Migracji, ojciec uzna, e to nasza szansa. By nauczycielem w miejskiej
szkole. Mia nadziej na wysze stanowisko...
Rodzice sprzedali wszystko: dom, meble, nawet ojcowski ksigozbir i wykupili
miejsca na statku Kompanii. Reszt zachowali na kupno skrawka ziemi w nowym miejscu.
W pierwszym tygodniu podry okazao si, e na statku znalazo si paru ludzi
chorych na gorczk krwotoczn. Zacza si epidemia. Rodzice zachorowali i zaczli traci
wiadomo. Syszelicie o tej chorobie? Najpierw pojawia si uczucie aru, wysypka na
caym ciele, potem mzg zera gorczka. Jedno za drugim znikaj wspomnienia. Odczuwacie
to dokadnie tutaj. - Kapitan wskaza na skro. - Nieznone wierzbienie, ktre doprowadza
do szau. Krzyczycie, rozdrapujecie skr, zaczynacie bi gow o cian... Na szczcie
rodzice tego nie doyli. Odeszli na wczeniejszym etapie. Lekarz stwierdzi, e serca nie
wytrzymay.
- Dosy dokadnie pamitam, co byo dalej - podj z gorzkim umiechem. - Chocia
sowo pamitam niezbyt tutaj pasuje. Spotkalimy porodku oceanu samotnego eglarza.
Pyn ma dk, lecz nie wyglda na specjalnie wystraszonego ani zrozpaczonego.
Kierowa si na wschd i lekko si zmartwi, kiedy dowiedzia si, e pyniemy do Czerdianu.
Mona go byo zrozumie. Pyn ju tak od dawna, ywi si zowionymi rybami, dziki
deszczom uzupenia zapasy sodkiej wody... A w kocu spotka statek, na ktrym panowaa
zaraza.
Okaza si naszym wybawc. Nazywa si Nesiphoro i potrafi wyleczy chorych
nawet w powaniejszym stadium, jak choby mnie.
Ostatecznie przeyem, chocia straciem czciowo pami. I pienidze, ktre
przepady jak podejrzewaem, nie bez udziau lekarza okrtowego. Obszukujc trupy, znalaz
pewnie kluczyk na acuszku na szyi mego ojca i dobra si do naszego kuferka. Oczywicie
dzieci nie wyrzuca si za burt, nawet na statkach Kompanii, ale... - Ahavel wzruszy
ramionami. - ycie moje i mego brata zmienio si nieodwracalnie.
- Chwileczk - wtrci Roderigo - mia pan brata?
- Miaem brata - odpowiedzia Stefan zamiast kapitana - i mam, jak sdz.
Najciekawsze jest, dlaczego czas go oszczdzi.
Potrzebowali kilku chwil, eby do nich dotaro.
Pierwszy otrzsn si Teredo. Zerwa si na rwne nogi i szczerzc si gronie,
wycelowa palec w kapitana.
- To prawda? Przez wszystkie te lata cigalimy paskiego brata i pan o tym wiedzia?
- Paski brat... porywa nasze dzieci? - spyta cicho Roderigo.
- Zabija nasze dzieci - dorzuci Hebel.
Zrywali si wszyscy, chwytajc za szable i pistolety.
Wiedmin siedzia spokojnie, jak poprzednio. Tak samo Wtrbka i Ahavel.
- A zatem - podsumowa Stefan - chce pan zabi wasnego brata, tylko nie wie jak.
Dlatego zwerbowa pan mnie i Mojr. Wie pan, jak sta si... taki?
Kapitan nie zdy odpowiedzie. Do jaskini wbieg de Forbin, toczc wok
oszalaym wzrokiem.
- Mamy goci, piraci! Nie spodoba si wam to, co maj do powiedzenia.
W pierwszej chwili nie uwierzyli. Mojra musiaa wszystko powtarza: o spalonym
statku i co si stao w obozie na brzegu.
- Wszystkich? - pytali.
- Wszystkich - powtrzya smutno.
Mark siedzia obok i potakiwa. Patrzy na zebranych szeroko otwartymi oczami. Z
nadziej, ktrej Mojrze zabrako.
- Dajcie im zje i odetchn - wtrci si w kocu wiedmin. - I... jest jedna rzecz,
Mojro, ktr trzeba zrobi jak najszybciej. Kapitanie?
Ahavel poda jej kartki, na ktrych rozpoznaa ze zdziwieniem wasne notatki.
- Tak?...
Wiedmin unis do.
- Wszystko zrozumiesz, ale najpierw musisz co zje. Renni?
- Zaraz co zorganizujemy.
- Pan, kapitanie, zdy tymczasem dokoczy swoj opowie. Myl, e Mojra te j
powinna usysze.
- Hej - zachrypia Teredo - nie dokoczylimy tamtej sprawy...
Wiedmin zerkn na niego niemal z politowaniem.
- Gotw jestem zaoy si, e tamci ju tutaj id albo wanie zauwayli, e Mojra
ucieka z chopcem. Sam mam par pyta do waszego kapitana, ale eby je zada, treba
pozosta ywym. Dlatego Ahavel powinien zakoczy swoj histori, a Mojra rozszyfrowa
tekst. Zgadza si?
Teredo splun mu pod nogi i odszed, mamroczc pod nosem.
- Dzikuj - rzek do wiedmina kapitan i wzruszy ramionami. - Dalsza opowie jest
bardzo prosta. Kiedy zostalimy sierotami, znalaz si tylko jeden czowiek, ktrego
obchodzi nasz los.
- Tajemniczy podrnik i wybitny lekarz Nesiphoro.
- Dokadnie, mistrzu Stefanie.
Kapitan milcza chwil.
- Potem zrozumiaem, e nie by cakiem bezinteresowny. Nesiphoro potrzebowa
asystentw. By czowiekiem o ogromnych ambicjach! Komu zreszt innemu przyszoby do
gowy przepyn samotnie p oceanu w maej dce... Mia przy sobie jaki rkopis, z
ktrym nie rozstawa si we dnie ani w nocy. Kiedy szed spa, wiesza w zamknitej torbie
pod sufitem, by nie dobray si do niego szczury. Bya to kopia Manuskryptu.
- Kolejna rzekoma kopia?
- Nie, skopiowa osobicie z oryginau. Co waniejsze, dokona take przekadu.
- Chwileczk, sam pan mwi, e kaszalot nie pozwala nikomu opuci wyspy.
- Nikomu, kto prbowa ukra Manuskrypt. Nesiphoro wiedzia o tym wczeniej i
przygotowa si. W jednym z szaasw znalelimy stolik i przybory do pisania, ale nie byo
szkieletu. Moi ludzie uznali, e nieszcznik zgin przy prbie ucieczki, aleja znaem
prawd. Udao mu si uciec. Przypyn na wysp, skopiowa manuskrypt i spokojnie
odpyn. Magiczne moce dodaway mu pewnoci siebie. Wystarczay, by zmyli potwora.
- I wanie cichcem wraca do Novigradu, by zdoby wadz nad wiatem, gdy spotka
wasz karawel...
- Zapewne. Nie mg zwyczajnie odmwi i oznajmi, e dalej popynie sam. Nie
pozwoliliby mu. Zorientowaliby si, e skrywa jaki skarb.
Wiedmin skin gow.
- A nie znalazszy skarbu tym bardziej by go podejrzewali.
- Dlatego zosta z nami. A potem najwyraniej wykorzysta przypadek. Nie chcia
duej czeka. Zrobi z nas asystentw, z bezradnych sierot, w tym jednego z czciow utrat
pamici. Rozstawilimy wiece i w odpowiednim momencie rzucalimy na rozarzone wgle
jakie proszki i mieszanki zioowe, on za odczytywa piewnie nieznane sowa, robic
dziwaczne gesty. Czasem zwierza si nam.
- Nie mg wytrzyma?
Wielorybnik odchrzkn.
- A kto by to wytrzyma? Podj si czego, o czym nawet nie marzyli najwiksi
czarodzieje, ktrzy dotychczas nim gardzili i uwaali za nieudolnego! Myl, e do chwili,
kiedy spotkalimy jego dk, ryby latajce i morscy mnisi bali si do niego zbliy, on za
chlubi si swoim triumfem. Teraz mia prawdziwie oddanych suchaczy. Nie zauway
jednak dwch faktw. Po pierwsze, bylimy nad wiek rozwinici, bo ojciec nam nie pobaa.
Umielimy czyta i stopniowo zaczlimy sporo rozumie z jego eksperymentw. Po drugie,
coraz silniej odczuwaem swoj uomno. Choroba zniszczya najwaniejsze wspomnienia z
domu rodzinnego. Peter opowiada mi o rodzicach, ale nie mogem nawet przypomnie sobie
ich twarzy, chocia od ich mierci mino zaledwie par tygodni!
Ahavel wytrzsn fajk i zacz nabija na nowo, dociskajc tyto kocem duego
palca.
- Oczywicie zajrzelimy do jego notatek, ale rozumielimy je pite przez dziesite.
- Jak udao si wam do nich dorwa, skoro mag nie spuszcza z nich oka?
- Kiedy musia spa. Ufa nam. Po cichutku zdejmowalimy torb z haka,
wycigalimy po kilka stron, potem znw chowalimy. To i owo zapisywalimy na
skrawkach papieru, tak dla zgrywy. Pewnego razu natknlimy si na zaklcie odbierajce
pami czowiekowi i przenoszce j na innego. Teraz wiem, jak naprawd dziaao. Wtedy
postanowilimy podzieli si pamici i wspomnieniami, eby wicej ich nie ubyo.
Zacign si dymem, przymykajc oczy i chmurzc oblicze.
- Co najgorsze, Peter mi to zaproponowa. Widzia, jak si mcz, nie mogc
przypomnie sobie rodzicw i nalega. Nie miaem zamiaru si sprzeciwia. Obaj nie do
koca wierzylimy w owe sztuczki. Nesiphoro niewiele dotychczas osign, a by magiem,
podczas gdy my tylko dwoma szczeniakami.
- Syszaem gdzie star ba o uczniu czarnoksinika
- powiedzia wiedmin - i o miotach, nad ktrymi straci kontrol.
- Znowu trafie w sedno, mistrzu Stefanie. Od samego pocztku wszystko poszo na
opak. Nakrelilimy kredowy krg, wyrysowalimy gwiazd, nanielimy odpowiednie
znaki... Nie pytajcie jakie, to byo czterdzieci lat temu! Oczywicie nie moglimy
przewidzie, e pewna dama ulegnie tej nocy zalotom nawigatora i zniesie nas na Miedz. Do
dzisiaj nie wiem, czy to miao znaczenie, ale zaklcie podziaao. Stalimy w krgu wiec,
nasze cienie nakaday si na siebie, a gdy odczytaem sowa zaklcia, jakbymy zroli si w
jedno. Byo to dziwne, niesamowite odczucie, ktre pamitam do dzi. Jakby kto wlewa
cudz dusz w czowieka, w jego ciao, gow i myli... Jakby powsta kto inny i zaj twoje
miejsce w tym wiecie. W pierwszej chwili osupiaem ze strachu, a Peter, sdzc po wyrazie
oczu, te si wystraszy. Nie byo jednak drogi odwrotu. Wziem przygotowany wczeniej
sztylet i... W rkopisie nazywaj to ukrceniem.
- Ukrceniem?! - krzykna Mojra.
- Trzeba przeci noem u stp, jakby si odcinao cie.
Kapitan wykona waciwy gest.
- A potem przypali.
- Ale Peter nikogo nie przypala! - zawoa Mark. - Tylko skraca i ju.
- Moe cakiem odebrao mu pami o tym, co wtedy zaszo. A moe na odwrt, zbyt
dobrze pamita, co stao si potem.
Ahavel wypuci gst chmur dymu i zacz zdejmowa rkawic z okaleczonej rki.
- A potem wydarzyo si to - podj. - Rozwar si waz i do adowni wpad
rozsierdzony Nesiphoro. By moe tym samym naruszy hermetyczno przestrzeni, w ktrej
odbywa si rytua. A moe po prostu wywoa przecig. Pomie wiecy, ktrym powinienem
by przypali rozcicie, przeskoczy na cie. Peter krzykn. Nikt nigdy nie krzycza tak ostro
i rozpaczliwie. Reszta nastpia w mgnieniu oka. Ogie pochon cie Petera i przeskoczy z
krawdzi koa z powrotem, jak morska fala napotkawszy przeszkod. Zwgli skr na mojej
doni, zawyem i upuciem wiec, odskoczyem... i wyszedem z krgu.
Pokaza wszystkim drewnian do z wyrzebionymi liniami ycia, losu i
przeznaczenia.
- I tak miaem szczcie, e ciao ogie zera wolniej ni cie. Ten sam lekarz, ktry
pozbawi nas ojcowskich zasobw, pozbawi mnie te resztek spalonych palcw, ale to byo
pniej. Wtedy padem na kolana, wyjc z blu. Nesiphoro unis donie i zacz wygasza
zaklcie. Nie wiem, co chcia tym osign, na pewno nie to, co otrzyma. Powinien by
uwaniej patrze pod nogi. Bezwiednie nastpi na lini kredow... A moe jednak by
kiepskim, nieudolnym magiem, nie wiem. Zaci si nagle w p sowa, chwyci za gardo,
zacharcza i upad na podog. Peter take lea bez czucia. Starczyo mi rozumu, by podbiec
do pierwszego z brzegu, przykrytego ptnem kuferka, zebra materia i zdusi pomie,
zanim zemdlaem z blu. Nastpne dni pamitam tylko fragmentarycznie. Bolao.
Wielorybnik wskaza protez i skro.
- Dawne wspomnienia stopniowo wracay. Nie moje jednak. Widziaem siebie jakby z
boku, a Petera w ogle. Zosta tylko jeden dzie, przed odpyniciem, ktrego nie pamitam.
Potem, gdy ju nieco doszedem do siebie, powiedzieli mi, e zostalimy uratowani
przypadkiem. Karawela nadziaa si na co za Miedz i bosman wysa majtkw na d, eby
sprawdzili, czy nie ma dziury w burcie i wtedy nas znaleli.
Znw wcign dym.
- Nas, czyli mnie i Nesiphoro. Peter znik bez ladu, jakby go nigdy nie byo. A
czarodziej oszala. Nie od razu to stwierdzili, bo tylko milcza, wodzc dzikim spojrzeniem.
Zanieli biedaka do kajuty, uznawszy, e powinien troch odpocz. Kto potem wpad na to,
eby zajrze do kabiny, by mu zaproponowa posiek. Propozycja okazaa si spniona, bo
Nesiphoro wanie si poywia skrawkami papieru.
- Kopi Manuskryptu.
- Bez wtpienia. Trudno powiedzie, czy j wczeniej czym zmikczy. Oto caa
historia - doda, rozkadajc rce.
- Spotka ich pan pniej? - spyta Mark.
- W Czerdianie widziaem raz ebraka bardzo podobnego do niego. Wtpi, czy to
naprawd by on, przecie ju gdy go spotkalimy, mia dobrze po szedziesitce. A co do
Petera... Umar czterdzieci lat temu podczas rytuau. To, co zawadno jego ciaem... na
pewno nie jest Peterem.
- Dlatego nie ronie?
- Nie, mistrzu wiedminie, nie dlatego. Przecie... widziaem go dawno temu, zanim
zaczy przychodzi te listy. Chyba nie wiedzia, e przeyem albo ostatecznie nie by
pewien. By si nie wdawa w szczegy - doda, zerkajc na Marka - odwiedzaem wtedy
pewien dom. Moja dama miaa dzieci. Zazwyczaj, gdy przychodziem, ju spay, ale tym
razem matka w aden sposb nie moga ich uoy do snu. Zdawao si im, e kto zaglda do
okna, ktre znajdowao si na drugim pitrze. Poszedem do ogrodu upewni si, czy nie czai
si tam zodziej albo kto jeszcze gorszy i niemal zderzyem si z owym pseudoPeterem. Obaj
bylimy nieco wstrznici. On uciek, ja za... nigdy wicej nie odwiedziem tego domu.
Ptora roku pniej ta istota mnie odnalaza, obwinia o kradzie wspomnie i zaatakowaa.
Broniem si, cho wiedziaem, e dugo nie wytrzymam. By rwnie niewiarygodnie szybki,
jak zy.
- Co go powstrzymao?
- Sam nie wiem. Moe stranicy, ktrzy nadbiegli, syszc haas, lecz wtpi.
Zaatwiby ich bez trudu, jakby to bya zabawa. Tak czy inaczej uciek, a potem... od czasu do
czasu przysya listy. Podejrzewam, e faktycznie ma luki pamiciowe i czasem zapomina o
moim istnieniu, pniej sobie przypomina i wszystko zaczyna si od nowa. - Ahavel wzruszy
ramionami.
- Listy same w sobie nie przestraszyy mnie, tylko rozdraniy.
Kiedy si dowiedziaem o tych wszystkich dzieciach... zajem si powanie t
spraw.
- Wyglda, e to wasza rodzinna cecha - rzek wiedmin
- zajmowa si spraw powanie. Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego uwaa pan, e
to nie Peter.
- Dlatego, e widziaem, jak si zachowuje, wyglda i rozmawia. Duo o tym
mylaem, mistrzu Stefanie i doszedem do wniosku, e brak cienia zamieni go w wampira.
- Logiczne. Skoro wyupi komu oko, zamieni go w cyklopa. Chce pan usysze
moje zdanie? Chopak zmieni si niewtpliwie. Co zrobilicie z jego pamici i zapewne nie
tylko ni. Jeli Mojra rozszyfruje Manuskrypt, by. moe da to nam klucz do rozwizania
zagadki. A potem... kto wie, moe uda nam si przeprowadzi rytua i wszystko odwrci?
Wtrbka zamia si oschle.
- Z pana, mistrzu Stefanie, wikszy artowni, ni sdzilimy. Kiedy powiada pan,
eby wszystko odwrci, ma pan te na myli wszystkie porwane dzieci i ich dawne
rodziny, z ktrych cz si rozpada?
- A take wszystkich, ktrych musielicie zabi i ograbi, aby dosta si tutaj? Nie,
mistrzu Brendanie, nie myl a tak szeroko. Wierz, e prawo sprawiedliwej odpaty
nieczsto dziaa. Nie da si odtworzy tyle samo dobra, ile wczeniej uczyniono za. Mona
jednak zrobi to, co moliwe. Sprbowa zmniejszy zasig za.
- Czasem mona zrobi tylko jedno - odci si stary sdzia. - Usun przyczyn za.
Wypali to, czego nie mona wyleczy.
Wiedmin wsta, wzruszajc ramionami.
- Wypali? A ja mylaem, e wanie nasz szanowny kapitan uwiadomi nam, czym
koczy si wypalanie.
Ahavel wsta take.
- Caa ta gadka funta kakw niewarta - oznajmi.
Demonstracyjnie wytrzsn fajk i spojrza drwico na Stefana.
- Gwne pytanie, jak si zachowasz, kiedy ten stwr przystawi ci ostrze do garda.
Wszelkie dywagacje na temat dobra i za sprowadzaj si w kocu do tego.
Wiedmin nie zdy odpowiedzie. Z zewntrz doszed ich dwik metalu
uderzajcego o drewno i krzyk wielu gosw:
- Wychodcie! Wychodcie!
- No c - mrukn Ahavel.
Wyszli.
Nad twierdz wisia pikny ksiyc, jakby wycity z rowkowanego papieru. Na
dziedzicu byo pusto i jasno. Gdy zjawili si Mojra i Mark, piraci zapomnieli wystawi stra,
lecz przeciwnicy byli na tyle uprzejmi, i nie zjawili si bez uprzedzenia.
Czekali. w ciemnym wyomie. Cztery niewielkie postaci z hardo zadartymi gowami i
domi na rkojeciach mieczw. Bro nie bya zbyt okazaa, a jednak budzia respekt.
Gdy tamci czterej zobaczyli ludzi Ahavela, ruszyli do przodu z ciemnoci do wiata i
mona byo dojrze ich twarze zbryzgane krwi, pozlepiane wosy, a take stare i wiee
rany. Jeden lekko kula, pozostali poruszali si szybko i energicznie. Zapewne po drodze
zrobili sobie postj, by troch odpocz.
- Bogowie litociwi - zachrypia Teredo. - To to dzieci!
Oczywicie, e byy to dzieciaki, cho teraz bardziej przypominay dzikusw albo
lene ze duchy.
- Nie dzieci - sprostowa kulejcy - lecz Wolne Chopaki!
- A ja - dorzuci gos z nieba - jestem ich kapitanem!
Na szczycie lewej baszty staa szczupa figurka. Zasalutowaa mieczem i skoczya w
d. Kto jkn, kto chcia strzela...
- Opuci bro! - rykn wiedmin, nie ogldajc si. - I cicho tam!
Obserwowa, jak posta sfruwaa z rozkrzyowanymi ramionami, krzywic twarz w
paskudnym umieszku. Nagle zrobia salto nad ich gowami... Migna alabastrowa
twarzyczka, przypominajca mask pomiertn.
Wiedmin zamia si.
Na chwil zapanowaa martwa cisza.
- Zawsze lubiem wystpy cyrkowcw - oznajmi wiedmin.
- Zwaszcza takich, ktrzy s uprzejmi zapowiedzie wizyt.
Wystarczyo jedno uderzenie serca, by Peter stan przed nim. Miecz w uniesionej
rce nawet nie drgn, jakby wcale nie ciy chopicej doni.
- Zawsze si zapowiadam - odpar Peter.
W martwej twarzy tylko oczy zdaway si ywe. Poncy wzrok miota si od pirata
do pirata.
- Nigdy nie zabijam wrogw we nie lub ciosem w plecy! To niegodziwe. I nie jestem
cyrkowcem - wycedzi.
- I to nasz dom! - doda jeden z chopcw.
- A to mj miecz - spokojnie odpowiedzia wiedmin.
Chwyci dwoma palcami koniec klingi, unis lekko, by przyjrze si rkojeci.
- Na pewno mj.
- Zgubie go w oceanie!
- Tak, Peter. A ty oczywicie go znalaze i postanowie mi zwrci. Nie trzeba,
zostaw sobie na pamitk uratowania mi ycia. Nie wiedziaem, swoj drog, e potrafisz tak
gboko nurkowa.
Peter umiechn si.
- To moi druhowie, trytony, wydobyli miecz.
- I wszystko jasne. Skoro tak, chodcie gdzie si umy i odpocz...
Wiedmin umiechn si i pooy mu do na ramieniu.
Peter achn si, wznoszc miecz.
- Starczy tego! Wiesz, po co tutaj przyszlimy! Wszyscy wiecie!
- Nie! - odpar wiedmin na tyle gono, by zaguszy szmer za plecami. - Nie wiemy.
Przyszlicie znowu przelewa krew? A moe chcesz mnie przeprosi za to, e mnie
okamae? Albo za zniszczenie armat? Za statek, co si wanie dopala w zatoce?
- Armaty - sykn Peter. - A jakie byo ich przeznaczenie? W jakim celu przypyn
ten statek? dam sprawiedliwoci! eby oddano, co mi si naley. Niech zodziej paci!
Wskaza mieczem na Ahavela.
- I jeszcze - doda ciszej - chc odzyska nasz mam. Jest z wami?
- Na razie jest zajta - uci wiedmin. - A co do sprawiedliwoci... gupio o niej
mwi, gdy jeden z nas grozi broni.
Stefan demonstracyjnie rozoy rce, ukazujc chopakom puste donie.
- Nie bez powodu zaproponowaem: schowaj miecz do pochwy, chodmy do rodka,
gdzie usidziemy przy ognisku i porozmawiamy jak czowiek z czowiekiem.
Peter milcza, mierzc go zimnym, wrogim spojrzeniem. Sowa Stefana podziaay
jednak ewidentnie na pozostaych chopcw, o czym wiadczyy ich porozumiewawcze gesty
i spojrzenia.
- Nie.
Peter uj wygodniej miecz, krzywic usta w umieszku.
- Mylisz, e nie syszaem, o czym gadalicie na statku? Wszyscy marzycie tylko o
tym, eby mnie zabi. Nawet ty, wiedminie. Do tego ci wynajli.
- Mona pomarzy?
Byo to niczym ostatnia kropla. Peter wzbi si w powietrze i w jednej chwili znalaz
si za plecami wiedmina.
Koln go sztychem midzy opatkami, chocia rce mu teraz dray.
- S tylko dwa wyjcia - wycedzi. - Sd albo...
- Albo krew - spokojnie sprecyzowa wiedmin.
- Tak! Albo krew. Chc, by si wszystko odbyo uczciwie! Sprawiedliwie! eby
oddano, co moje.
- A wiesz, e my take! - nie zdziery Teredo. - My te chcemy, eby odda to...
tych, ktrych nam zabrae!
Jego sowa jakby przerway tam: wojownicy zaczli mwi naraz, zadwiczaa
stal, szczkny odwiedzione kurki pistoletw...
- Niczego nie ukradem! - ze zoci zawoa Peter. - Zapytajcie ich! Zapytajcie!
- Ej, chopcy - zawoa wiedmin - czy to prawda?
Chopcy spogldali po sobie w rozterce. Dwaj starsi (zapewne Orze i Jaguar, o
ktrych mwia Mojra), wymamrotali:
- W zasadzie prawda...
- My sami...
Pozostali kiwnli gowami, spuszczajc oczy.
Zapada cisza. Sycha byo tylko odlege krzyki ptactwa.
W kocu Roderigo Dwugosy wyszepta drcym gosem:
- Dzieci! Moi chopcy! Co byo nie tak? Louis! Domingo!
Rzuci si do nich, zanim zdoano go powstrzyma. Przysiad przed nimi w kucki,
ostronie wzi za rce, zaglda w oczy z rozpaczliw nadziej.
- Przecie troszczyem si o was! Dawaem wszystko, co najlepsze! Nie mogem
niczego zmieni, ale rodzicw si nie wybiera...
Reszta sw uwiza mu w gardle.
Orze i Jaguar patrzyli na niego z lkiem.
- Co za czort - rzek cicho Teredo. - Co za...
- Nie sprzeciwiajcie si mu - szepn Renni. - Lepiej ustpowa we wszystkim, a
potem... zobaczymy.
- Teraz wrcicie? - pyta Roderigo. - Obiecuj wam...
- My...
- Oczywicie, e wrc!
Wszyscy obejrzeli si ze zdziwieniem. W wejciu do domu staa Mojra.
- Wrc - powtrzya, podchodzc do wiedmina i Petera.
- Prawda, Peter?
- Nie wiem. Moliwe. Nie wiem. Dlaczego ucieka?! Dlaczego...
Zaci si, patrzc na Ora i Jaguara.
- Wystarczy, Peter. Nawet najdusza zabawa musi si kiedy skoczy. Pora przesta.
Ostrze powoli odsuno si od plecw wiedmina.
- Wystarczy? Tak zwyczajnie skoczy? Zabra zabawki i wrci do domu?
Odpocz. Wedug mnie to brzmi dobrze.
Usiad na ziemi. Blada, martwa twarz bielaa w ciemnoci.
- Jest tylko jeden problem. Nie mam dokd wraca. Nawet nie pamitam, jak
wyglday mj dom i twarze rodzicw. Tam stoi starszy brat, ktry odebra mi to wszystko.
Ktry p ycia tchrzliwie ukrywa si i ucieka. Ktry wynaj zabjcw, by si ode mnie
uwolni. Teraz przypyn tu z wami i wszyscy chronicie zodzieja! Chcecie mi odebra
przyjaci? Bierzcie ich! Chcecie moich skarbw? Wydobd ich jeszcze wicej! Ale
- cicho doda - najpierw odzyskam co moje. I lepiej, eby nie stawa nikt midzy mn
a moim bratem.
- Peter!...
Patrzy na ni dusz chwil, jakby chcia na zawsze zapamita jej twarz. Potem
pokrci gow.
- Nie wiedziaem, e moe tak by... Nie wiedziaem...
Odsun Mojr i skoczy do Ahavela.
- A co z moim bratem? - krzykna za nim. - Z Luk, ktrego ukrcie? I wszystkimi,
ktrych...
Uda, e nie syszy.
Wiedmin delikatnie obj j ramieniem, krcc gow.
- Dosy tej gadaniny - rzek Renni Wtrbka, wychodzc naprzd - i duchowych
rozterek. Do rzeczy. Wiesz, kim jestem?
- Domylam si - potwierdzi Peter. - I co dalej?
- Dalej... Jestem Brendan o przezwisku lepy, prawdziwy czerdiaski sdzia, ktrego
nikt nie pozbawi penomocnictw. Syszaem twoje woanie o sprawiedliwo. Jeste gotw
na prawdziwy sd? Uznasz mj wyrok, jakikolwiek by by?
Wiedmin spyta o co Mojr pgosem. Skina gow i wyszeptaa odpowied. Nikt
nie zwrci na nich uwagi, spojrzenia wszystkich skierowane byy na Petera i starca.
- Nie - odpar Peter. - Nie uznam. Ma pan odpowiedni przydomek, tyle e ta lepota
nie wynika z uczciwoci. Jest pan jak wszyscy tutaj: take kogo straci i chce si zemci.
- Jakiego wic sdu dasz?
- Boego. Niech ordalia wyka, kto z nas ma racj.
- Prba wody? Ognia?
- Tylko pojedynek! Ja i on.
Peter wskaza na Ahavea zapalajcego fajk.
- I eby wszyscy, moi i wasi, przysigli si nie wtrca. Jeli zwyci, odda mi moje
wspomnienia. Wie jak.
- A jeli przegrasz?
- Moe mnie zabi.
Renni wzruszy ramionami i spojrza na kapitana, ktry skin gow.
- Zgadzacie si? - spyta pozostaych Wtrbka.
Roderigo byo wszystko jedno, sta ze swoimi chopcami, wci zagldajc im w
oczy. Krasnoludy zgodziy si niechtnie, Teredo i Makren z umiechem.
- Wic niech tak bdzie - stwierdzi sdzia. - Skoro si wszyscy zgadzaj...
- Nie.
- O co chodzi, wiedminie?
- Nie zgadzam si.
Ostronie odsun dziewczyn i stan midzy Peterem i jego bratem.
- Kategorycznie. A jeli cho troch pomylicie o tym, co opowiadaa nam Mojra,
sami zrozumiecie dlaczego.
- Przysige mnie broni - wtrci! Peter. - Pamitasz?
- Nie po to, by bezkarnie zabija!. Gdzie twj cie, Peterze? A dokadnie: gdzie jest
cie, ktry zabrae Luce? Jak wszystkie poprzednie, obumar, zgni, zamieniajc si w
smrodliwe plamy tam na pokadzie Brendana. Obaj wiemy, e gdy zawadniesz czyim
cieniem, na moment stajesz si znowu czowiekiem. Dawnym Peterem. Wtedy mona ci
zrani i dlatego skaleczye si moj kling. Potem, gdy cie umiera, znw jeste
niepokonany. Jak dzisiaj. Dlatego nic ci si nie stao podczas walki o Brendana. Po prostu
nikt nie mg ci zrani.
- I co z tego? Gdyby mj brat nie spali...
- Wiem, Peter. Sam jednak pomyl: tego, po co przyszede, pragnie zwyky czowiek.
Nie nadprzyrodzony duch, lecz kto z krwi i koci. Sta si nim. We cudzy cie i bd
rwny temu, ktrego zwiesz swoim bratem.
Nieruchome oblicze Petera drgno i jakby na moment oyo. Rysy twarzy
wykrzywiy si, w oczach byszczay bl i zdumienie.
- Przysigae!...
Przestpowa z nogi na nog, umieszek zmieni si w bolesny grymas.
- Zreszt wszystko to gupota - rzek, opanowawszy si w kocu. - Tak, gupota! Kto
mi odda swj cie?
- Ja - odrzek wiedmin.
I zanim kto inny zdy si odezwa, doczya do Mojra:
- I ja.
- Nie! - krzykn Peter.
- Roderigo te odda swj, prawda? - podj wiedmin. - Dla dobra chopcw?
Tamten zadra i zamruga.
- Dla dobra chopcw? Tak, oczywicie. Co by nie byo... Oczywicie!
- Widzisz, Peter, jacy jestemy zgodni. Ty te si zgodzisz?
Peter znowu si zacz koysa, a umiech stawa si wci szerszy, niemal rozcinajc
twarz na p...
- Tak - oznajmi w kocu, mrugnwszy do Mojiy. - Zgadzam si! To bdzie cakiem
zabawne. Na co czekacie? Do dziea!
Wszystkim kierowaa Mojra. Ahavel chwilami zwraca na co uwag, lecz generalnie
sta z boku i kurzy z fajki. Peter demonstracyjnie nie wtrca si, obserwujc wszystko ze
szczytu baszty.
Co jaki czas Mojra zerkaa na niego. Sprawia teraz wraenie samotnego i
nieszczliwego, opuszczonego i zdradzonego przez wszystkich. A si chciao mu
wspczu...
A jednak nie, powiedziaa do siebie. Nie chciao si. Wspomniaa o Luce i
dziesitkach innych chopcw. I o nizioku, ktrego widziaa w jaskini za wodospadem.
Rne si zdarzaj przygody, rwnie niebezpieczne. Miaa nadziej, e ta przygoda bdzie
dla Petera miertelnie niebezpieczna.
Pozostali chopcy pocztkowo si boczyli, lecz uspokoili si, kiedy ujrzeli Marka.
Rozprawiali o czym midzy sob, popatrujc na Petera i wiedmina.
Ten zdy tymczasem zamieni par sw z Wtrbk i Ahavelem, a teraz pomaga
Mojrze. Reszta zaogi znosia wiece z domu i ustawiaa je w ogromnym krgu porodku
dziedzica. Wszystkie mieci zabrano i teraz Mojra z wiedminem rysowali magiczne
symbole.
- O czym rozmawialicie z kapitanem?
- Podzikowaem im, e wraz z sdzi powstrzymali zaog od... hm... pochopnych i
nieprzemylanych dziaa.
Stefan klepn si w plecy, rozgniatajc krwioerczego komara. Kiedy zapalili wiece,
zleciao si ich mnstwo. Jak oszalae wpaday do oczu i nosa, rzucay si w pomienie.
- Po skoczonym rytuale trzeba troch przecign spraw. Potrzebuje tego zwaszcza
Ahavel. To bdzie trudne, skoro nasz mody zuch paa pragnieniem, by zakoczy rzecz jak
najszybciej.
- Mam nadziej, e tak bdzie. Im szybciej, tym lepiej!
Przyjrza si jej z zaciekawieniem.
- Tak mocno yczysz mu mierci?
- I co w tym dziwnego? Wszyscy jej pragn! Dylicie do tego i sprawilicie, e si
zgodzi.
Wiedmin nie odpowiedzia, skupiajc si na wyjtkowo skomplikowanym symbolu.
Wreszcie wszystko byo gotowe.
Stanli wok w parach: Peter naprzeciw wiedmina, Roderigo naprzeciw Mojry.
Pozostali przygldali si z daleka, chopcy przemieszani z piratami.
Wiedmin wyjani pokrtce, co trzeba zrobi. Skin na Mojr i ta zacza piewnie
odczytywa zaklcie. Stefan i Roderigo powtarzali za ni. Peter milcza, blady i ponury.
Midzy nimi legy cienie jak martwe ciaa. Mojra nie zauwaya, kiedy si to
dokadnie zaczo, ale odkd zacza wygasza dziwne, obce sowa, cienie ukaday si
rwno i wyranie, jakby z kadym mgnieniem staway si coraz bardziej realne i namacalne.
Doczytaa do koca i poczua si, jakby staa zanurzona po szyj w gstej wodzie.
wiat poza okrgiem przesta istnie. Tu za byo czworo ludzi i trzy przemieszane, splatajce
si cienie.
- Pozwolisz?
Wiedmin wzi miecz Petera i w miar dokadnie odci jedn trzeci swego cienia.
Machn wadczo rk.
- Ogie!
Mojra pochylia si i przypalia miejsce nacicia, czyli przesuna pomie wiecy w
brudzie na ziemi, jak zostawio ostrze.
- Dalej!
Wiedmin odci trzeci cz cienia Roderigo.
Mojra przypalia i wyprostowaa si, szykujc si na bl albo co jeszcze gorszego.
Wiedmin zrobi to szybko, jednym ruchem. Potem wzi od niej wiec i przypali.
Zabolao, lecz Mojra nie umiaaby powiedzie, gdzie, nawet pod groz mierci.
- I jak, Peter?
Spojrza na wiedmina ciemnymi, ogromnymi oczami.
- Dziwnie - odpowiedzia ochryple. - Inaczej, ni zwykle, ale to nic takiego. Nie
spodziewajcie si zbyt wiele.
Wiedmin skin gow i da znak Mojrze, by zakoczya rytua. Przeczytaa kluczow
fraz... i zrozumiaa, e znw moe odetchn pen piersi. Gsta topiel znikna. Wraz z ni
zniko co jeszcze, czego nie bya w stanie sobie uprzytomni. Przypominao to dziur po
wyrwanym zbie. Po paru dniach przyzwyczajasz si do niej i nie jeste cakiem pewien, jak
byo bez niej.
Peter podskakiwa, jakby przymierza nowe buty. Podnis jedn nog, potem drug.
- Czuj si innym czowiekiem - oznajmi.
Wiedmin kiwn gow.
- Masz ochot co zje? - zapyta. - Na par minut przed pojedynkiem, by doj do
siebie?
Peter wycign rk w milczeniu. Nieco si ocigajc, Stefan odda mu miecz.
Troje ludzi opucio krg, pozostawiajc Petera. Patrzy wyzywajco na widzw,
zoywszy rce na piersi.
- Sdzio?
- Tak, oczywicie.
Renni rozoy rce i nakaza gestem Ahavelowi wej w krg. Ten ruszy do przodu z
fajk w zbach i kling w pochwie.
Sdzia pomilcza chwil, westchn i machn doni.
- Zaczyna!
Obchodzili si wkoo, nie spuszczajc nawzajem z oka, z mieczami w pochwach. Aby
utrzyma odlego, Peter porusza si troch szybciej od kapitana. Pozornie zdawao si, e
walka bdzie nierwna, lecz wiedmin nie udzi si co do tego.
- I co, bfacie - cicho zapyta Peter - czsto wspominae rodzicw? Przez wszystkie te
lata? I to bez zwizku ze mn. Moe te wspomnienia nie s ci wcale potrzebne? Z jakiego
powodu to wszystko?
- Z powodu brata - odpar Wielorybnik.
I zaatakowa.
Szabla bysna w pomieniach wiec i rozcia na dwoje m fruwajc midzy
walczcymi.
Peter uskoczy i klasn w donie.
- No, bracie! To wszystko, na co ci sta? Zabijanie ciem?
Ahavel nie sucha go. Robi wypad za wypadem, spychajc Petera na skraj krgu.
- Ach, bracie, to ci za...
Bysn miecz wycignity z pochwy.
- Po...
Ostrze skierowao si pozornie na prawic Ahavela...
- Powiadam!
Uderzy pazem po lewym kolanie Ahavela.
Kapitan wybi si z rytmu i Peter narzuci mu wasny. Chopak mia do rozsdku, by
nie parowa uderze i unika ich, a zaraz potem atakowa, osaczajc przeciwnika.
Wiedmin liczy minuty. Obawia si, e Ahavel dugo nie wytrzyma. A wtedy
wszystko bdzie na prno, bez wzgldu na zwycizc.
Peter kry wok kapitana, uderzajc raz po raz. Dga, uderza pazem, drani
wroga, wszystko to z bezrozumn, nadludzk szybkoci.
Kapitan nie nada z odparowywaniem i w kocu przeszed do kontrataku. Peter
znw si uchyli, lecz Ahavel zdoa zahaczy go samym koniuszkiem ostrza. Z nacicia na
kurtce pocieka krew.
Peter zblad jeszcze bardziej, ale te zamia si. Jego ruchy stay si mamico pynne,
jakby to by powolny taniec pod wod.
I jak gdyby w zgodzie z prawidami owego taca, klinga chopca dwukrotnie uderzya
po palcach kapitana. Szabla wypada z rki. Peter skoczy do przodu, groc byszczcym
ostrzem. Wielorybnik zmuszony by si cofn. Piraci jknli rozczarowani.
- Nazbyt szybko i atwo - stwierdzi Peter.
Nawet si nie zasapa, oczy mu byszczay.
- Walczmy dalej! Zgadzasz si, bracie?
- A nie boisz si?
- Nie tak. Nie boisz si, bracie?. Powiedz tak, a oddam ci miecz.
- Mj brat zmar w adowni karaweli... Zaraz, jak ona si nazywaa?... Nie pamitasz.
Podczas rytuau wszystko poszo na opak i on si zmieni w wampira. Istot bez cienia, bez
wieku, bez pamici. W ciebie.
Ahavel wzruszy ramionami i zacz ciga rkawic z prawicy.
- Sdz, i musisz najpierw dowie, e jeste nim. Wiesz cokolwiek z tego, co
wiedzielimy tylko my dwaj? Pamitasz co wyjtkowego tylko dla nas?
Peter wci si umiecha, ale wargi mu dray.
- Bajka - odpar niepewnie. - Bya bajka. I biszkopty. W Novigradzie. W tamt noc.
Potrzsn gow.
- I bya jeszcze potem gorczka krwotoczna, czerwona gorczka.
Powtarza jakby wyuczone sowa, ktrych znaczenia nie rozumia.
Ahavel zawaha si chwil, potem pokrci gow.
- O nie, bracie, tego moge si od kogo dowiedzie.
Zacign si ostatni raz i wyj fajk z ust.
- Na statku byo peno ludzi. Nie przypominam sobie niczego na temat bajki ani
biszkoptw.
Policzki Petera lekko poczerwieniay. Splun Ahavelowi pod nogi.
- Kamiesz! Wiesz, e kamiesz! Bd przeklty!
Rzuci si na, wymachujc mieczem.
Tamten zdy wytrzsn ar na drewnian do. Potem uskoczy, wymachujc
protez, a zaja si ogniem.
Ahavel wyszczerzy si w umiechu i zaatakowa ponc prawic. Peter uskoczy w
bok z rozpaczliwym okrzykiem, niemal si potykajc, lecz w ostatniej chwili odzyskujc
rwnowag. Ahavel wydoby n zza pasa i zaatakowa chopca, robic pozorne wypady to z
prawej, to z lewej. Pomie rozjania noc, my trzepotay wok, kilka pado z opalonymi
skrzydekami. Pachniao spalenizn i otwartym grobem.
Wiedmin czeka.
Na moment tamci dwaj zwarli si. Ostrze noa zgrzytno omiecz, prawica musna i
osmalia ucho Petera.
Potem kapitan zarycza z blu. Ogie ogarn ca do iprzenis si na przegub.
Odrzuciwszy n, Ahavel prbowa oderwa protez, ale byo za pno. Zaj si wanie
rkaw kapitaskiego kaftana...
- Brendan! - krzykn wiedmin. - Niech mu pan pomoe!
Sam rzuci si w stron Teredo, ktry otwarcie chcia si wczy do waki. Nie byo
czasu na sowa, trzeba byo polega na celnym ciosie. Wojownik pad Stefanowi pod nogi,
ten przeskoczy przez niego i rozejrza si, czy nie ma innych chtnych.
Chtnych nie byo.
Tymczasem Ahavel pad na kolana, usiujc dosign noa, by odci dymice
resztki protezy albo zrobi co jeszcze bardziej szalonego.
Peter sta nad nim z mieczem w doni.
Saniajcy si, zmartwiay chopak zdawa si wpatrywa w nico rozszerzonymi
renicami. Potem zacz krzycze, toczc wok dzikim wzrokiem.
- Nie! Nie! Nie!!!
Odrzuci miecz jak jadowit mij.
Pad rwnie na kolana i wyrwa n spod doni brata.
Stefan nie zdyby do nich dobiec, decydoway sekundy, wic po prostu skoczy.
Pchn ramieniem Ahavela, przetoczy si i chwyci mocno chopaka od tyu, by ten nawet nie
zdoa drgn. Zapa za przegub doni z noem i szepn:
- Rzu to, natychmiast! To ju koniec...
Peter jakby go nie sysza. Zaciska palce na trzonku, usiujc unie ostrze ku wasnej
piersi.
Trzeba byo wykrci mu rk, a kiedy chopak upuci n, przycisn go do ziemi.
Cay czas prbowa wywin si z uchwytu, krzyczc wci rozpaczliwie.
- Ju dobrze, dobrze...
Stefan widzia, jak krasnoludy podbiegy do Ahavela. Jeden przysiad na lewym, drugi
na prawym przedramieniu kapitana. Nadbieg Renni z tasakiem. Wcisn midzy zby
Wieorybnika trzonek noa, pniej wycelowa i uderzy, odcinajc protez. Narzuci paszcz
na kikut, eby zdusi ogie.
- Nie chc! - wy spazmatycznie Peter. - Nie chc!!!
Nagle zamilk jak noem uci. Zemdla.
Wiedmin sprawdzi mu puls. Wsta, otrzepujc si.
Teraz zaczynao si to, co najtrudniejsze.
Stali pokrgiem, nie spuszczajc ze oczu. Jedni zdecydowani, inni cigle niepewni.
- Mojro - rzek wiedmin zwykym tonem - prawda, e w Oxenfurcie modzi lekarze
skadaj przysig Vanderbrecka: Pomaga wszystkim potrzebujcym? Chyba jej nie
przekrciem? To nie stj jak sup, tylko lecz i pomagaj. Masz swoich potrzebujcych, jeden
jest nieprzytomny, a drugi... tak samo. Zajmij si najpierw kapitanem, przynie moj torb z
jaskini, zobaczymy co si przyda. Przydaoby si te co przeciwblowego. Wypytaj malcw,
na pewno lepiej od nas znaj si na tutejszych zioach. Ronie tu gdzie blisko pomienica,
chopaki? Skoczcie po ni na jednej nodze.
Chopaki pobiegli ku wyjciu z twierdzy i zniknli. Radzi byli uciec. Potrzebowali
czasu, by ochon... Wszyscy potrzebowali czasu.
- Nie naley ich nigdzie przenosi - oznajmi wiedmin
- i w ogle niepokoi. Jeden dozna szoku blowego, drugi... w najlepszym razie
emocjonalnego. Nie wiem, jak odbywa si do koca taki rytua. Tym bardziej, e razem z
Mojr troch go poprawilimy.
Wygadzi wsy i spojrza na piratw. Teredo ju doszed do siebie, siedzia na ziemi i
jcza, trzymajc si za gow. Roderigo podtrzymywa go za rami. Swoj drog Dwugosy
wyglda lepiej ni przed ukrceniem. Krasnoludy byy nachmurzone, obok nich sta Makren
z rkami zaoonymi na piersi. Wtrbka dokadnie przeciera ostrze tasaka kpk zerwanej
trawy, ale nie spuszcza oka z wiedmina.
- Nie bd mogli chodzi od razu - podj Stefan. - Potrzebuj par dni... My nie
moemy traci czasu. Hebel, dobierz sobie pomocnika i idcie do zatoki sprawdzi, co zostao
ze statku i czy dki s cae. Jeli cay spon, mamy mnstwo roboty. Jeste teraz
najcenniejszym zaogantem, bo bez ciebie si std nie wydostaniemy. Bd wic uprzejmy
nie nadepn na skorpiona i nie jedz podejrzanych owocw... Co zreszt dotyczy wszystkich.
Mojra wanie wrcia z domu z torb wiedmina i dwiema matami. Pooya je na
ziemi i skina na krasnoludw, eby pomogli jej przenie ciaa. Zwinit kurtk podoya
pod gow Ahavela, wci odwracajc wzrok. Wiedmin zwin swj kaftan i rzuci go
Mojrze, dziewczyna chwycia i podsuna pod gow Petera. Potem zacza przetrzsa
zawarto torby.
- Zrobione - stwierdzi Stefan. - Teraz moemy zaj si spenieniem najskrytszych
marze.
Odszed na bok i kiwn na Renniego.
- Kto pierwszy?
- Co?
- Pozostaa nam jedna niezaatwiona sprawa, dla ktrej tutaj przybylicie. Jeli mnie
pami nie myli, twoi rycerze zamierzali zabi tego chopaka. Moecie to teraz uczyni.
Chocia to troch nieadnie, nie po rycersku. Zaczekajcie a si ocknie. Zapewniam, e sam
was bdzie o to baga.
Wiedmin podrzuci czubkiem buta n, ktrego chcia uy Peter.
- Gdybym go nie powstrzyma...
- Objanij to po krasnoludzku - rzek pokasujc de Forbin. - Albo po ludzku.
- Przechytrzy nas - owiadczya Mojra, mieszajc jednoczenie ma znalezion w
torbie. - Owin nas wszystkich wok palca: mnie, was, kapitana, nawet Petera. Przeklty
wiedmin.
Stefan skoni si jej.
- Do usug, panienko. Nie wiedziaem, czy mi si uda, ale to by jedyny sposb.
- Bd przeklty! - nieoczekiwanie wysycza Wielorybnik. Lea z zamknitymi
oczami i oddycha ciko, wcigajc ze wistem powietrze. Wyranie oprzytomnia dopiero
co. - Jedyny sposb, te co!
- Jedyny sposb, by uratowa chopaka - rzek Renni zmczonym gosem.
- Jego, was, kapitana... Bez cienia Peter pokonaby kadego. Bez cienia i bez pamici.
Przeyby po prostu jeszcze jedn weso przygod. A tak... zyska nowy cie, a wraz z nim
nasze wspomnienia. Byo w tym oczywicie ryzyko, e przejmie nie to, co trzeba i nie tak.
Mogem mie tylko nadziej, e jeden z nas zmusi go spojrze na wszystko ze swego punktu
widzenia. Zobaczy Wolnych Chopakw oczami Mojry. Przey to, co przeywa Roderigo,
utraciwszy potomkw. Znale si wraz ze mn na pokadzie Krlewskiej Fortuny.
Chopcy lubi si bawi w wojn i on te lubi. Przygody! Id o zakad, e wanie on by
Kukukiem, ktrego tak dugo wszyscy szukali. Skd by si wziy te wszystkie skarby w
domu?
- I wiedzc o tym, pozwolie mu?...
Wiedmin wzruszy ramionami.
- Dlaczego nie? Oto on, podejdcie. Kto z was jest gotw wymierzy kar? Kapitanie,
ma pan wci naadowany pistolet. Za chwil Mojra skoczy namaszcza paski kikut. Niech
pan strzela. Ley pan obok, wic na pewno nie chybi. Nie? To moe pan, sdzio? De Forbin?
Roderigo?
Stali wok i patrzyli na niego: z nienawici, z szacunkiem, ze strachem.
- Dlaczego to wszystko robisz?
- Poniewa - odpar wiedmin - on nie pamita tego, co robi. I nie rozumia tego.
Moja praca to zabijanie potworw. On by faktycznie potworem: wesoym, niewinnym i bez
serca. Dajc mu cie wraz z naszymi wspomnieniami, zlikwidowaem potwora. Wy za, jeli
chcecie, moecie zabi chopca. Skoro go zostawicie przy yciu - doda - wiecie, co si
stanie? Powiem wam: Peter przebudzi si w cigu doby, wszystko sobie przypomni i
zapragnie umrze. Ze wstydu i przeraenia tym, co zrobi. Sami widzielicie, jak chwyci za
n. Jeli nie uczynicie tego, po co tu przypynlicie...
Wzruszy ramionami.
- Bdzie mu nielekko, naprawd ciko. Dorastanie jest zawsze trudne i bolesne. S
rzeczy, z ktrymi jeste zmuszony y cae ycie. Zmaga si z nimi na co dzie lub si
zaama. Nie bdzie mg wicej lata. Jestem pewien, e cie przylgn do niego
wystarczajco silnie. Naszej trjce - dorzuci, spogldajc na Mojr i Roderigo - przyjdzie y
bez niektrych wspomnie. Moe to i lepiej.
Przejecha doni po ysej gowie i znw wzruszy ramionami.
- Radcie sobie z tym sami. Mojro, skoczya ju z kapitanem? Mona na swko?
Podesza, co rusz ogldajc si na krg i stojcych przy nim mczyzn.
- Masz swoje notatki? Pozwolisz, e do nich zajrz?
Powoli przerzuca kartki, upewniajc si, czy s wszystkie. Przysiadszy po drugiej
stronie krgu, przytkn papiery do pomienia wiecy, patrzc, jak ogie poera czarne litery,
znaczki i strzaki.
Mojra staa za jego plecami. Wstrzymujc oddech, nie spuszczaa wzroku z Teredo,
Wtrbki, Makrena i krasnoludw.
W powietrzu trzepotay motyle, wiele siadao na ciaach lecych w krgu. Jeden
wyldowa na czole Petera, potem przeszed na jego nos. Pyek ze skrzydeek osypywa si na
pokraniae policzki, na zamknite powieki. W tym momencie zacinite wargi chopca
rozszerzy umiech.
De Forbin zakl pod nosem, odwrci si i poszed do domu. Reszta ruszya powoli
za nim. Kapitan spoglda za nimi, potem zamkn oczy i zasn, rwno oddychajc.
- A gdyby jednak oni... - spytaa Mojra drcym gosem - pozwoliby im na to?
Wiedmin odwrci si. Spojrzaa mu w oczy i zaczerwienia si.
- Id - powiedzia. - Zaraz przybiegn malcy, trzeba si onich zatroszczy. I o
pozostaych. Najblisze dni bd bardzo cikie.
- A ty?
- Na razie przypilnuj tych dwch. Kiedy dojd do siebie, potrzebna im bdzie pomoc,
zwaszcza Peterowi.
Kiwna gow i posza do domu.
wiece dopalay si, a niebo na wschodzie zabarwio si na czerwono. Gdzie w
zarolach kumkay aby i rozpiewao si ptactwo.
Wiedmin rozsiad si wygodniej i zacz czeka na przebudzenie braci.
18.02. - 1.08.2012 Kijw


Przeoy Witold Jaboski
Wadimir Wasiliew
Barwy braterstwa
(cykl Wiedmin z Wielkiego Kijowa)
Wiatr wy ponuro pod rdzawymi belkami bardzo starego mostu. Geralt otworzy oczy.
Od dou most przypomina zwieczony kratownicami dach wielkiej fabrycznej hali,
lecz brakowao podtrzymujcych go cian, a ponadto na dole, porodku, zamiast szeregu
obrabiarek lub innych maszyn, sza szeroka, asfaltowa szosa, cakiem niele zachowana,
doprowadzona jednak do takiego stanu, e trudno byo nazwa j autostrad. Szosa bya
rwnie stara jak most, by moe nawet starsza.
Geralt zakaszla starczo, siadajc. Plecy mia cakiem zawilgocone, jak to
przewidywa wieczorem. Za legowisko wiedminowi posuy stos brudnych szmat, ktrych
dawne przeznaczenie nieatwo byo rozpozna. Poduszk zastpi plecak z naszytymi pasami.
Muris siedzia nieopodal na podobnej kupie szmat, chytrze mruc oczy.
- Dzie dobry - burkn Geralt. - Cholera by to wzia! - dorzuci, nie zdzierywszy.
- Najlepiej paski kaszel! - odpar pogodnie tamten.
Geralt wsta, z obrzydzeniem odkopujc stos brudw i skierowa si do niewysokiego,
wyoonego kafelkami nasypu, na ktrym opiera si pierwszy filar mostu. Znajdoway si
tam, niemal pod samymi zardzewiaymi nonymi kodami, drzwiczki do pomieszczenia
technicznego, gdzie byy muszla klozetowa i umywalka z jako tako dziaajc kanalizacj.
Teoretycznie mona byo zanocowa w owej komrce, lecz strasznie w niej mierdziao, bo
wszystko byo stare, zardzewiae, zetae i zatche, tote wiedmin postanowi zanocowa na
zewntrz, na wieym powietrzu, tym bardziej, e most doskonale zastpowa dach na
wypadek deszczu, a szmaty Murisa byy wprawdzie brudne, lecz nie zawszone.
A co tam, nie pierwszyzna...
Gdy Geralt powrci, Muris krzta si przy ognisku, nalewajc wod z szeciolitrowej
butli do pogitego, zakopconego kocioka.
- Mam nadziej, e nie bdzie to niadaniowa potrawka ze szczurw? - upewni si
sarkastycznie Geralt.
- Kasza - oznajmi flegmatycznie Muris. - Gryczana - doda po chwili namysu.
Geralt podszed bliej i zacz sceptycznie obserwowa towarzysza. Tene napeni
kocioek mniej wicej w dwch trzecich i sypa teraz krupy z brzowej papierowej torby ze
schematycznie narysowanymi kosami pszenicy. Nie wiadomo, jaki zwizek miaa pszenica z
gryk.
- Mam sl - oznajmi Muris, nie odwracajc si - ale brak innych przypraw. Masz
moe jakie?
- Zdaje si, e tak.
Geralt pogrzeba w plecaku i znalaz w bocznej kieszeni par niewielkich torebek
pieprzu.
- Troch tego mao.
Muris ypn okiem, poskroba nieogolony podbrdek w zadumie i zasugerowa:
- To ju lepiej bdzie wsypa do miski.
- Susznie - zgodzi si Geralt i przeoy dwie torebeczki z plecaka do kieszeni
dinsw.
Muris tymczasem schowa niewykorzystan poow kaszy do pamitajcej lepsze
czasy ciemnozielonej torby, ktr Geralt na wasny uytek nazwa workiem.
- Wiesz, co jest najwaniejsze przy gotowaniu gryki? - spyta Muris niemal wesoo.
- Co?
- Nasypa, przykry i nie rusza. Pamitaj, nigdy nie miesza kaszy! Zrobi si kleik.
Przykry precyzyjnie kocioek cienk metalow pytk rozmiarw okadki do pyty
gramofonowej. Geralt postanowi troch posurfowa w sieci, gdy nie mia co robi przez
najblisze czterdzieci minut. Nie chciao mu si wymienia baterii w notebooku, tote wrci
do kanciapy z kiblem i umywalk, wetkn przeduacz do rda energii przy wejciu z
ledwo dziaajcym przecznikiem i wyszed na zewntrz. Przeduacza starczyo, eby usi
za rogiem na agodnym spadku, gdzie nie cuchno tak mocno. Sygna z sieci by sabiutki,
blokowa go most, a dugo przewodu nie pozwalaa spod niego wyj. Geralt mczy si
dwadziecia minut, nie mogc niczego zaadowa, w kocu splun i rozczy si.
Gdy wrci do ogniska, zasta tam nowych goci.
Dwa silne typy w skrzanych kurtkach z nitami i zatrzaskami. Jeden ciska w
doniach pompk od roweru, drugi gardo Murisa.
Bajkerzy, czy co? - pomyla zdziwiony Geralt, nie wiedzc, co pocz.
By w prawdziwej rozterce. Oczywicie, intruzi nie wygldali na bankierw z
Kreszczatika, lecz ich skrzana odzie wygldaa na now i na pewno nie tani. Tak samo
gnomie glany. Geralt nosi te takie, dlatego zna ich cen.
Muris by tym, na kogo wyglda: bezdomnym, mieszkajcym pod mostem. Komu w
skrze i glanach nie przyszoby do gowy apa za gardo takiego, choby z oczywistej
odrazy. Wczga nie mia napisane na czole, e czyci co najmniej raz na dwa tygodnie
swoje achy w najbliszej pralni automatycznej, zreszt od tego achmany jeszcze si bardziej
niszczyy.
- A oto nasz zachwalany wiedmin - zauway z satysfakcj drab z pompk.
Drugi nic nie mwi, tylko cay czas szczerzy si drapienie i zowieszczo.
- Tak, jestem wiedminem - potwierdzi spokojnie. - Szukalicie mnie?
- Szukalimy, szukalimy - przytakn uzbrojony. - Zbieraj si, pjdziesz z nami.
- Aha, ju pdz! - warkn Geralt. - Kasza si jeszcze nie uwarzya.
Dwaj zabijacy mimowolnie zerknli na kocioek nad ogniem.
- Jaka, do chuja, kasza? - wrzasn wciekle ten, ktry trzyma Murisa.
- Gryczana - spokojnie sprecyzowa Geralt. - Przestacie wrzeszcze, bo uszy puchn.
Usiad u ogniska, starajc si nie wykonywa zbyt gwatownych ruchw, tak, aby
kocioek znalaz si midzy nim a nieproszonymi gomi. Zdj plecak z ramienia.
- Ej, ej! - Zdenerwowa si uzbrojony. - Rce! Trzymaj na widoku!
- Prosz bardzo!
Zademonstrowa obie donie nad kociokiem. Lewa bya pusta, w prawej trzyma
konserw z tuszonk.
Muris zachrypia sabiutko, mocno ciskany za gardo. Zabijacy odwrcili si na
chwil. Geralt pomyla, e nie bdzie lepszej okazji, lecz w tej samej chwili kto z mostu
zarycza:
- Ej, gupki, gdzie jestecie?
- Sam jeste gupek, Gastonl - natychmiast odezwa si duszcy Murisa.
Musia chyba rozluni nieco chwyt, bo wczga wcign powietrze ze wistem.
Drugi osiek nerwowo ciska pompk w apach, jakby nie mg si zdecydowa, kogo
zaatakowa: Geralta, Murisa, czy tego, kto zaraz zejdzie na d.
Po chwili pokaza si trzeci bajker. Ubrany by mniej wicej tak samo w skr i
glany, lecz wyranie ustpowa gabarytami kolegom. Przerasta za to obu rozmiarami mzgu.
Geralt poj to od razu, gdy zobaczy rozumny bysk w jego oczach.
- Tfu! - sykn, podchodzc. - Zostaw go, Tramp, na co ci ten wczga?
Nazwany Trampem pocign nosem i odpar z powtpiewaniem:
- No, nie wiem... a jak zacznie strzela?
- Z czego? - spyta Gaston ironicznie. - Od kiedy bezdomni maj bro?
Muris faktycznie nie wyglda zbyt wojowniczo. Zwaszcza znw mocno pochwycony
za gardo.
Tramp Waha si chwil, lecz w kocu puci delikwenta, ktry momentalnie uskoczy
i skry si za plecami Geralta.
Gaston zwrci si w stron wiedmina, przybierajc zaenowany wyraz twarzy i
rozkadajc rce, jakby ze skruch za nieokrzesanie swych towarzyszy. Geralt uzna, e
mona si z nim dogada bez strzelaniny i walki na noe, bez wzgldu na to, co sprowadzio
tych pseudobajkerw pod most, gdzie mieszka Muris.
- Czy jest pan synnym wiedminem Geraltem? - upewni si wystarczajco spokojnie
i przyjanie, by mie si przed nim na bacznoci.
- Zaraz tam, synnym - burkn Geralt. - Komu w tym wiecie potrzebny jest
wiedmin, oprcz tych, ktrych zaatakowa oszalay buldoer albo zdziczaa ciarwka?
- Bez faszywej skromnoci - odpar Gaston. - O ile wiem, mia pan ostatnio sporo
roboty, jak i pascy koledzy.
Geralt nie odpowiedzia. Gaston mwi prawd i nie byo sensu potwierdza tego, co
oczywiste. Chocia, jeli by cakowicie dokadnym, w ostatnim miesicu Geralt nie mia
roboty ani kasy. Jeli jednak patrze globalnie, w Wielkim Kijowie wiedmini mieli roboty
pod dostatkiem.
- Polecono mi pana wynaj - owiadczy tamten i znaczco skoni gow w stron
towarzyszy - oraz, oczywicie, przeprosi za zachowanie tych karkw.
- Sam jeste kark, Gaston! - wtrci gniewnie Tramp.
- Zamknij si, Tramp, nie z tob gadam! - osadzi go przywdca ostro i bez wahania.
Nic dziwnego, e Tramp zaraz si zamkn, cho dysza nasroony. Gaston nic sobie z
tego nie robi.
- Osoba, ktra uznaa, e potrzebuje usug wiedmina, wybraa konkretnie pana, po
skonsultowaniu si ze znanym chyba panu owc maszyn, Volvo. Zarekomendowa pana i
mj boss przyj kandydatur. Znamy procedur najmu, jak rwnie fakt, e wiedmini
pracuj wycznie za przedpat. Pan pozwoli z nami, zaprowadzimy pana do szefa na
rozmow i podpisanie kontraktu. Notabene, Volvo podpisa ju umow, on i jego druyna
potwierdzili udzia w tym przedsiwziciu.
Ale ma gadk! - oceni Geralt. - Bez dwch zda! To nie prymityw Tramp ani
koleka z pompk, ale inny rodzaj potwora.
- Pjd z wami - owiadczy stanowczo - jak tylko zjem niadanie z przyjacielem.
- Bez obaw, zje pan niadanie w restauracji.
- Ale kiedy to bdzie - odpar wiedmin, wzdychajc. - Mam teraz ochot na arcie.
Dawno nie jadaem pachncej dymem kaszy gryczanej z tuszonk. Wspczuj, jeli tego nie
znacie!
Normalnie powiedziaby jadem, a nie jadaem, lecz w grzecznych sowach pan
pozwoli kryo si wiele, wiedmin czu to kadym wknem swojej skry, a tego rodzaju
przeczucia zawodziy go cholernie rzadko.
Geralt zwrci si do wystraszonego Murisa:
- I co z t kasz? Dugo jeszcze?
- Myl, e ju gotowa - wychrypia tamten i ostronie zbliy si do ogniska.
Chwyci improwizowan pokryw przez po obszarpanej kurtki i zajrza do kocioka.
- Gotowa! - potwierdzi. - Jeszcze chwil mona by poczeka, jeli si da wytrzyma...
ale i taka ujdzie.
Geralt bez wahania wydoby n, ktry i tak cay czas mia pod rk, otworzy puszk
tuszonki i poda Murisowi. Ten natychmiast wrzuci zawarto do kocioka i wymiesza
wszystko wydobyt z wewntrznej kieszeni cynow yk.
Gaston i jego zbiry cierpliwie czekali.
Geralt take wyj yk, skadan w odrnieniu od nalecej do Murisa. Kiedy bya
czci niezbdnika turystycznego, lecz wiedmini dawno uznali, e widelec w podry to
przesadny luksus. yka cakowicie wystarczy. Tym bardziej, e doczony by do niej
korkocig.
Kasza okazaa si smakowita, nie klejca si, a do tego tuszonka Geralta nie bya byle
jaka, dobrej jakoci, bez warstwy tuszczu, ktr kady normalny czowiek usuwa. Wiedmin
dosypa pieprzu i zrobio si jeszcze smaczniej. Jedli prosto z gara, dmuchajc na gorce i
mlaskajc.
W cigu kwadransa Geralt poczu si najedzony, wiedzia jednak, e Muris nie
uspokoi si, dopki nie wylie dna kocioka, nie zostawiajc ani ziarenka szczurom czy
ptakom. Siedzia wic dalej, leniwie i powoli pojadajc po p yeczki.
Bajkerzy czekali.
W sumie wygldao to dosy dziwacznie: zazwyczaj takie typy szybko zaczynaj si
wcieka i caa sprawa koczy si strzelanin lub mordobiciem. Mino pi do siedmiu
minut i Tramp nie wytrzyma:
- Dugo jeszcze, ysy czorcie?
Geralt chrzkn. Tramp nie by bardziej kudaty od niego, ogolony na zero. Mia
jednak gste kosmate brwi, wsy i krtk, okalajc wargi brdk.
Chuj z nimi - pomyla Geralt. - Pjd. Ciekawe, czego chc.
Faktycznie przydaaby si mu jaka robota. Po co nocowa pod mostem, skoro mona
w hotelu? Dobrze byoby uzupeni amunicj. Geralt nie znalaz odpowiedniej w nielegalnych
skadach, pozostawa wic normalny zakup.
Wsta, wytar yk, zoy j i wsun do kieszonki plecaka. N wczeniej wsadzi
pod kurtk za pas.
- Bywaj, Muris - poegna si z bezdomnym. - Moe tu jeszcze wrc, ale raczej
nieprdko.
Muris zamrucza co, nie przestajc przeuwa. Cay czas zerka ze strachem na baj
ker w.
- Nie bj si, nic ci nie zrobi.
Geralt poklepa go lekko po ramieniu, schylajc si, po czym podszed do Gastona i
jego zbirw.
- Jedmy.
Tramp i jego towarzysz natychmiast odwrcili si i ruszyli w stron przechodzcej
pod mostem autostrady. Gaston zaczeka chwil i poszed razem z Geraltem. Co
najdziwniejsze, w cakowitym milczeniu. Geralt zacz od niechcenia oglda identyczne
emblematy na plecach Trampa i drugiego bajkera: nietoperz z rozwinitymi skrzydami na
bordowym polu oraz wymylny, trudny do odszyfrowania gotycki napis. Tramp mia po lewej
stronie obrazka, tu nad nietoperzowym skrzydem nacicie w formie litery Z. Geralt zdoa
zauway, e kurtk Gastona zdobio analogiczne godo.
Przeszli drog w poprzek i zaczli wspina si ku drugiemu kracowi mostu. Wyej
bya lepsza i szersza droga, ni w dole, noc nawet przejezdna, co wiedmin zarejestrowa
przez sen.
Wkrtce minli zakrt i jeszcze jeden. Geralt zrozumia po paru minutach, e wysan
po niego trjk facetw mona byo nazywa bajkerami bez cudzysowu. Na poboczu
czekay dwa tricykle marki Hetman z przerobionymi na bajkersk mod kierownicami,
byszczce chromem i stal.
- Siadaj! - burkn Tramp, sadowic si za kierownic trjkoowca.
Za siodekiem motocyklisty wbudowane byo siedzenie przypominajce tylne
siedzenia w samochodach, przy czym wcale tamtym nie ustpowao.
Silniki zawyy i twarz owia wiey poranny wietrzyk. Geralt dobrze wiedzia, e
nazywa si go flagowym.
Restauracja okazaa si znacznie lepsza, ni si Geralt spodziewa. By moe ten lokal
nie by otwarty dla zwykych klientw, tylko na zamwienie. W kadym razie nie mia
adnego szyldu.
Siedzieli w misternie rzebionej drewnianej altanie za masywnym stoem,.a wokoo na
pidziesit metrw rozciga si strzyony trawnik i niewielkie jeziorko z szemrzc po
skace kaskad. W wodzie trzepota jeden kaczor, ktrego waciciel nazywa Jasza.
Waciciel by czowiekiem, lecz z lekk domieszk krwi orka. Wedug ludzkiej miary
mg by okoo pidziesitki.
- Potrzebuj wiedmina - oznajmi spokojnie. - W ogle dla tego przedsiwzicia
potrzebne jest duo rzeczy. Dwa ambulanse, stra poarna, mnstwo ruchomych punktw z
piwem i szaszykami, scena z aparatur, muzycy, dziewczynki potrzsajce cyckami...
wreszcie szambowz. Teraz administracja zadaa jeszcze wiedmina na kontrakcie ze
wszystkimi bajerami.
Waciciel sign po zapotniay kieliszek i wychyli go bez toastu. Potem niespiesznie
zaksi kawakiem wdliny i marynowanym grzybkiem.
- Gwarantuj spanie na zapleczu, trzy posiki dziennie i darmowe piwo. Dostaniesz
dwanacie tysicy, cztery za kady dzie. Musisz cay czas przebywa na terytorium i
reagowa na sygna administracji, gdy si odezwie. Dostaniesz telefon komrkowy, ktry
zwrcisz po wszystkim. Jeli co si pojawi na twojej dziace, rozwalisz to, chocia podczas
wielu festiwali nic takiego si nie zdarzyo. To wszystko.
Geralt pomilcza chwil dla przyzwoitoci.
- Waciwie to, delikatnie mwic, robota nie dla mnie
- rzek cicho. - Wiedmini pracuj tylko za stuprocentow przedpat.
- Wiem o tym - potakn szef. - Pienidze zostan przelane zaraz po podpisaniu
kontraktu.
Znowu pomilcza dla przyzwoitoci.
- Zgd si, wiedminie, ta robtka to nie kopanie lecego. Trzy dni pokrcisz si po
terenie, popijesz piwka i to wszystko. W zasadzie nawet cztery: zaczniesz od poudnia do
wieczora, potem dwie pene doby i w ostatni dzie do poudnia. Pienidze potrzebne s do
ycia, a tutaj nie trzeba specjalnie si narobi, wystarczy by.
Po dugim pamie niepowodze finansowych i noclegu pod mostem, ostatni argument
okaza si bardzo przekonujcy. Geralt musia przyzna si sam przed sob, e nie ma nic
przeciwko napiciu si darmowego piwa zagryzanego szaszykiem w hardrockowym zgieku
festynu bajkerw. Tym bardziej, e jeszcze mu za to zapac. W gbi duszy nie tylko si
zgodzi, lecz uzna, e Arzamas 16 dowie si o wszystkim post factum. Nie naley marnowa
szansy patnego urlopu.
Ostatecznie, to cakiem wygodny wariant dla wiedmiskiego bractwa: Arzamas nie
musi opaca urlopu, przeciwnie, zgarnie zwyczajowo pidziesit procent jego honorarium.
- Dobrze - powiedzia Geralt wacicielowi - ale najpierw przeczytam umow.
- Naturalnie - zgodzi si restaurator. - Przyniecie kontrakt! - zawoa.
Tricykl podjecha do szlabanu, ktry oddziela festyn od reszty wiata. Na niewielkim
wyasfaltowanym placyku stoczyo si okoo dwudziestu motocykli wraz z uytkownikami, a
za szlabanem byy ich ju setki. W obowizujcym bajkerskim dizajnie, nowoczenie
sportowym, trafiay si take prawdziwe zabytki techniki, niektre troch mieszne, a take
przycigajce wzrok najwiesze modele z Wielkiego Tokio oraz twory wasnej roboty, a
nawet przestarzae dwukoowce. Wikszo stanowiy trzy - i czterokoowe monstra,
brakowao jeszcze tylko samochodw. Wszyscy rozmiecili si jak popado pod drzewami i
po chwili bajkerzy zaczli kry midzy namiotami, krzewami i punktami sprzeday, witajc
si i bratajc ze miechem w stylu kijowskich ulicznikw. Panowa oguszajcy zgiek.
Geralt skrzywi si. Rzadko zdarzao mu si bywa w tak haaliwym towarzystwie.
Tramp w tym momencie rozgoni kolejk przed szlabanem, przepchn si do pasiastej
zapory, ktra si natychmiast podniosa. Przybyli.
- Za, mdralo, jestemy na miejscu! - burkn drab.
Odczuwa wyranie siln antypati do wiedmina i nie zamierza tego ukrywa.
Geralt zapa plecak i zeskoczy na drog. Gaston, zostawiwszy swj motocykl pod
opiek trzeciego zbira o ksywie Kudaty, chwyci wiedmina za rkaw.
- Chodmy ci zameldowa.
Przed gwnym budynkiem kbi si jeszcze gstszy tum, ni przed wjazdem, lecz
Gaston zrcznie lawirowa pomidzy ludmi, jak ryba w gstej wodzie.
- Cze, Munia. Rejestracja subowa - owiadczy wykoczonemu, ewidentnie
niewyspanemu tuciochowi w dinsach.
Grubas podnis wzrok znad papierw, zerkn na Gastona, a potem dugo i uwanie
na Geralta.
- Kto to? Inspektor rybny? - mrukn.
- Nie. Wiedmin.
- Wiedmin? - powtrzy przecigle Munia, chrzkajc ze zrozumieniem. - Gdzie go
doczy?
- Do owcw maszyn, jak sdz - zasugerowa Gaston.
- Susznie! - przytakn grubas, sigajc doni do pudeka z kartkami. - W
dwiecieczterdziestce jest jeszcze jedno wolne ko.
Zapisa co na karteczce i wrzuci z powrotem do pudeka.
Co za prymityw - pomyla Geralt, przygldajc si protokoowi. - Nie mogli
stworzy podrcznej sieci i podczy notebooka, zamiast lcze nad papierami?.
- Masz.
Munia wyoy na blat prymitywn komrk do wysyania sygnaw.
- Nie wycza, nie zgubi, odpowiada natychmiast na dzwonek. Bateria wystarczy
na trzy dni. Klucz do pokoju ma wsplokator, sam go znajdziesz.
- Jak si nazywa mj wsplokator? - spyta z westchnieniem Geralt, mylc o
tysicach ludzi przybyych na imprez.
- Schodek Rozwaka, kobold - odburkn Munia. - Gastonie, poka mu, gdzie moe
co zje i niech sobie idzie.
- Schodek Rozwaka? - powtrzy z radosnym zaskoczeniem wiedmin.
- A bo co? Masz co do niego? - zainteresowa si grubas.
- Tak jakby - odpar Geralt wymijajco. - Znajomek.
- No widzisz, jak ci dobrze ulokowaem!
Munia wyszczerzy si zadowolony, a chwil pniej przenis uwag na kolejnego
interesanta, tym razem zwykego bajkera, co przyjecha si zabawi.
- Idziemy - rzek Gaston, znw cignc Geralta za rkaw.
- Poka ci subow stowk.
Organizatorzy jadali za zrujnowanym parterowym budynkiem obok gigantycznej
kuchni polowej. Dochodzi z niej znajomy zapach kaszy gryczanej i tuszonki. Geralt mimo
woli umiechn si szeroko. Na dodatek przy jednym ze stow zasiadaa niemal caa
kompania Volvo: elfy Iland i Wachmistrz, gnomy karpackie Buskermolen i Roelowsiemon,
orkoogr Michaj, pogr Zeppelin, nizioki Mina i Bielutki, czarny ork Wasia z dziwn ksywk
Seks, ktrej co prawda nikt nie uywa od czterdziestu lat, ork TipTop, wedug Geralta
najlepszy dowdca w Wielkim Kijowie, poowicznik Tiynia i trzech ludzi, z ktrych
wiedmin rozpozna tylko jednego, szofera Rudzika.
Schodek Rozwaka by take tutaj, siedzia midzy gnomami i Wasi, yskajc
czerwon gb. Wasia nalewa mu akurat kolejny kieliszek miejscowego samogonu, ktry
caa kompania Volvo popijaa z ochot.
- Jasny gwint! - zawoa siacz Zeppelin. - Patrzcie, kto przyszed!
Michaj w milczeniu wydoby skd graniast szklank (kompania Volvo nie uznawaa
naczy jednorazowych) i postawi na wolnej czci stou. Nizioki i ludzie cienili si troch,
ustpujc miejsca Geraltowi.
- Geralt! - wykrzykn Schodek, najstarszy weteran obok elfw.
- Witajcie, owcy! - Geralt skoni si wszystkim, poniewa ciskanie doni zajoby
zbyt duo czasu. - Ulokowali nas razem, Schodku!
- No i dobrze - odpar tamten. - Siadaj, masz nalane!
Geralt usiad. Trci si z innymi kieliszkiem, wypi i zaksi kawakiem wdzonki.
- Zachodz go, suchajcie, z lewej burty - kontynuowa dyurn bajk Buskermolen - a
tam, nie do wiaiy, otwr strzelnicy i dwunastomilimetrowa lufa!
- A... a... a...! - przyjacielsko ocenili suchacze.
Geralt znw si umiechn. W tej druynie mao co zmieniao si z czasem.
Najczciej wymieniali si krtko yjcy ludzie. Przywizanie do tradycji i zwyczajw
okazywao si niezmienne. Zjawienie si Geralta nikim nie wstrzsno, cho na pewno byli
mu radzi. Rozstania i powroty, nawet jeli przedzielone latami czy dziesicioleciami,
uwaane byy za oczywisto. Buskermolen i Roelowsiemon, wyruszajcy czsto na dugie
wdrwki, mogli po powrocie do rezydencji Volvo podj rozmow z Ilandem albo
Wachmistrzem w tym samym miejscu, w ktrym przerwali j rok, dwa albo dziesi lat temu.
Rozstania i powroty traktowali jako normaln cz ycia i tym wanie rnili si od krtko
yjcych ludzi.
Siedzcy obok Rudzik ziewa co chwila.
- Sidmy raz ju to opowiada - szepn konfidencjonalnie, wyapawszy spojrzenie
Geralta - a ci mu nawet nie przerywaj!
- Wynajli ca wasz band, eby trzy dni ara szaszyki i opaa samogon? - spyta
Geralt z lekkim zdziwieniem.
Zasady zasadami, ale utrzymywa tak zgraj, a do tego wypaci od, to spory
wydatek. Tym bardziej, e szef festiwalu wspomina take o straakach, lekarzach,
muzykach, a nawet czycicielach szamba, zaliczonych do personelu. Z drugiej strony
motocyklistw zjechao si co najmniej pi tysicy i kady zapaci wpisowe...
Geralt sprbowa rozliczy w myli przychody i rozchody, lecz szybko wymik,
susznie uznajc, e cudza kasa nie jest jego problemem.
- Wynajli nas w jakim celu - zauway siedzcy po drugiej stronie nizioek Mina,
saper. - Pewnie znowu bdziemy apa zdziczae motocykle. Przywrcenie do grupy
bajkerw, braterstwo z dwukoowcami i cay ten ich rytua. Co roku to samo. Pierwszy raz
widz tu jednak wiedmina, wybacz, Geralcie.
- Szef mwi, e tak yczya sobie w tym roku administracja. Wiedmin jest teraz
wymagany na rwni ze straakami iczycicielami. Mam nadziej, e szambowz okae si
potrzebniejszy.
- Waciwie mona si byo tego spodziewa - stwierdzi drugi nizioek o przezwisku
Bielutki, take saper. - W zeszym roku piciu uczestnikw zgino na polowaniu. Oczywicie
przez wasn gupot. Ciarwka okazaa si jednak take... niezwyka.
- Masz racj! - rzek z oywieniem Rudzik. - Zatrudnili wiedmina z powodu tamtego
wypadku! Gdyby mieli wwczas wiedmina, moe by nikt nie zgin.
Tak... - pomyla lekko stroskany Geralt - widz, e tutaj wypoczn! Popij piwka,
podjem szaszykw... Zreszt - doda w mylach po chwili - zawsze tak jest. Obiecuj atw
robot, a w kocu natrafiasz na ca gr problemw....
- Daj klucz, Schodku. Zanios swoje rzeczy.
Kobold rzuci na st przedpotopowy podwjny klucz na zardzewiaym acuszku i
Geralt na krtko oddali si do ich kwatery. Zostawi w pokoju plecak i poczyni starania, by
zabezpieczy wejcie przed nieproszonymi gomi. Nigdy nie zawadzi co takiego w miejscu
penym obcych.
Dugo siedzieli tego wieczoru przy samogonie i piwie z szaszykami. Piwo i zakska
byy na wasny rachunek, cilej na rachunek kompanii Volvo, bo Geralt mia pustk w
kieszeniach, a w tej guszy nie byo gdzie podj pienidzy za otrzymany kwit. Nikt nie
skpi, gdy wczeniej zdarzao si, e Geralt karmi i poi cay oddzia, a czasem Volvo
wyrczaa Arzamas 16 w trudnych chwilach. Organizatorzy fundowali tylko kasz gryczan z
tuszonk na obiad i ry z tym samym na kolacj. Pierwsze z tych da jad Geralt rankiem,
drugie wczorajszego wieczoru, wybra zatem szaszyki.
Tymczasem festyn szed swoj drog, piwo lao si strumieniami, nie zapominano
take o czym mocniejszym, muzycy na zapiaszczonej estradzie grali ostry metal, uczestnicy
przemieszczali si chaotycznie od jednego do drugiego nalewaka, pieszo lub na ryczcych
motocyklach, przy czym oklaskiwano te najbardziej haaliwe. Niektrzy prbowali zaczepia
Geralta, ale bez powodzenia, tym bardziej, e trzewiejsi koledzy ich wstrzymywali, a
wiedmin woa unika konfliktw, obeszo si wic bez kopotw. Oglnie rzecz ujmujc,
bez wzgldu na pozorn brutalno uczestnikw, impreza zorganizowana bya tak dobrze, e
Geralt zdziwi si parokrotnie. Schodek Rozwaka tylko pochrzkiwa w odpowiedzi. Za
drugim razem Buskermolen zauway jakby od niechcenia, e poowa obecnych skrywa bro
po kieszeniach i za ze sowo mona dosta kulk w brzuch, trzeba si wic pilnowa. Geralt
przemyla to i przesta si dziwi, ale stara si mie zawsze pod rk pistolet, zwaszcza gdy
patrolowa obz.
Zajo mu to czterdzieci minut. Wrd tumu motocyklistw prdko wyowi kwiat
miejscowego klanu: ich symbolem by nietoperz. Czasem trafiay si inne, pojedyncze goda.
Widocznie motocyklici nie mieli zwyczaju jedzi na cudze festyny wikszymi grupami, a
moe byli to gocie specjalni, czort ich wiedzia. Wkrtce Geralt zauway nielicznych
bajkerw z innego klanu stojcych wok jednej z nalewarek, pod latarni, na skraju placu z
estrad.
Byo ich trzech, a na plecach mieli godo nie widziane wczeniej przez wiedmina.
Stylizowany wizerunek kruka na srebrnym polu. Na upartego mona te byo odczyta
dewiz, wypisan jak naley gotyckimi literami, lecz Geraltowi nie chciao si mczy
wzroku. Zwaszcza, e w tym momencie ogarno go ze przeczucie.
- A oto i wiedmin z gb jak koparka.
Dziwne, lecz gos nie dobieg z miejsca, gdzie stali tamci trzej, lecz od stou pod
najblisz pacht. Nie docierao tam wiato latami, byo cakiem ciemno i zdawao si, e
jest tam pusto.
Po chwili spod daszku wyszed Tramp ze swym kolek oksywie Kudaty, zbiry
Gastona. Ci sami, ktrzy go tu przywieli.
- Marzy mi si zobaczy ci w akcji, wiedminie - rzek drwico Tramp.
- Moesz pomarzy - odpar Geralt, wzruszajc ramionami. - Nikt ci nie broni.
Tramp si nabzdyczy.
- Chyba nie rozumiem...
- Bo jeste tpakiem - oznajmi wiedmin. - To chyba dla ciebie nic nowego.
Pod daszkiem rozlegy si miechy.
Tramp zacisn donie w pici i zrobi krok do przodu.
- A teraz - podj spokojnie Geralt - pjdziesz dalej pi piwo, czy co tam w siebie
wlewacie, bo jestemy na festynie, a ja tu pracuj.
- Tramp! - zachrypia cicho Kudaty, wskazujc palcem na trzech obcych, ktrzy nie
patrzyli teraz na scen z rockersami, lecz uwanie obserwowali wiedmina i Trampa.
Tramp zme w ustach przeklestwo i wrci szybko za st. Jego druh znikn wraz z
nim w pmroku.
Trzech goci w milczeniu przypatrywao si wiedminowi, potem jak jeden m
zwrcili swj wzrok na grajcy zesp. Ze przeczucie znikno. Wiedmin odetchn z ulg i
uzna, e dosy tego szwendania si.
Wrci do stou dla owcw maszyn i siedzia z nimi do dugo.
Wieczr zakoczy si na tym, e Geralt nie bez trudu oderwa si od pewnej
zgrabnej, podpitej mdki i poszed spa. Schodek Rozwaka od dawna ju chrapa. Wiedmin
rzuci si w ubraniu na prycz i od razu zasn.
Noc kto dwa razy uchyla drzwi do ich domku, nie przestpujc progu. Geralt
rejestrowa ten fakt, nie budzc si.
Zbudziby si natychmiast w razie przekroczenia progu. A tak, tylko to zapamita.
Speniy si wszystkie jego najgorsze przeczucia. Co prawda, nie jak si obawia, na
polowaniu nastpnego dnia ani wieczorem, kiedy owcy maszyn z kolumn przewodnikw
wrcili do obozu, pohukujc radonie i wiodc w ptach dziesitk schwytanej dziczy.
Polowanie poszo cakiem gadko, z nielicznymi uszczerbkami, jak dwa rozbite pickupy,
jeden zniszczony rozrusznik, pi stuczek i jeden niegrony upadek z motocykla do rowu.
Mieli dobry sprzt...
Wszystko zaczo si po obiedzie trzeciego, ostatniego dnia festynu, gdy wszyscy
planowali rozjecha si nastpnego dnia, koczc imprezowanie. Geralt popija samotnie
piwo za stoem Volvo, mylc o tym, e bdzie wolny nim minie nastpna doba. Z kad
minut rosa nadzieja wiedmina, e festiwal obejdzie si bez wypadkw, bez koniecznoci
jego interwencji.
Ju w to praktycznie uwierzy i rozluni si. Kiedy jednak uda si patrolowa obz,
zobaczy kilka aut policyjnych w gwnej alei, a potem pasiast, czerwonobia tam
rozpit wok jednego z namiotw.
W kieszeni pierwszy raz zabrzcza wydany mu na pocztku telefon. Brzkn i
zamilk.
Geralt zamar.
- To ja dzwoniem, wiedminie - usysza cichy gos za plecami.
Geralt odwrci si i zobaczy Gastona.
- Chod, jeste tam potrzebny.
Zapiecztowanego namiotu pilnowao czterech umundurowanych gliniarzy, ale nie
wida byo oficera.
Geralt poszed w milczeniu za Gastonem do gwnego budynku. Znajdowali si tam
funkcjonariusze, trzech ledczych, prokurator z asystentem i oczywicie szef festiwalu ze
swoimi pomocnikami.
Kiedy waciciel odesa ruchem rki Gastona i wiedmin zosta sam przed caym tym
towarzystwem, prokurator spyta ponuro:
- Jestecie pewni, e powinnimy we wszystko go wtajemniczy?
- Bardziej ni pewni - odpar jeden ze ledczych, najmodszy z wygldu.
- W zasadzie nie powinnimy dopuszcza do ledztwa osb postronnych - zaburcza
prokurator, po czym zwrci si z pytaniem do asystenta: - Co ty na to?
- Panie prokuratorze, osoby postronne mog wystpowa w charakterze konsultantw
i naley to do paskiej kompetencji. Ponadto, wiedmin zosta wynajty na festyn w
charakterze, hm, wiedmina i jeli podejrzewamy, i zabjstwa dokonaa maszyna, to jest
jego dziaka.
Zabjstwo! - pomyla ponuro Geralt. - No, wietnie!.
- Udzia maszyny trzeba jeszcze udowodni - wycedzi dobitnie prokurator.
- Jestem tego absolutnie pewien - wtrci modszy ledczy.
- No c - zakonkludowa gderliwie prokurator - uznajcie, e mnie przekonalicie.
Zanotuj, e dopuszczenie wiedmina jest nieodzowne dla ledztwa.
Ostatnie zdanie skierowane byo do asystenta.
Tymczasem mody ledczy zwrci si do wiedmina:
- Witaj, Geralcie! Nazywam si Szekter Orno, jestem technikiem oddziau ledczego
policji w Pikowcu.
Technik! - zauway w mylach Geralt. - Nie byle kto, wida, e chopak z gow na
karku.
- Wtpi, by mnie pan pamita, lecz miaem parokrotnie przyjemno przyglda si
paskiej pracy. Jestem pewien, e tym razem te moe nam pan naprawd pomc.
- Dosy tych wstpw - odrzek oschle wiedmin. - Przejdmy do rzeczy.
ledczy, wygldajcy na najstarszego z caej trjki, spojrza na wiedmina z
prawdziwym szacunkiem.
- Okoo ptorej godziny temu jeden z goci festynu zosta znaleziony martwy we
wasnym namiocie. Kto albo co rozcio ciank namiotu, dostao si do rodka i
poderno mu gardo. Namiot jednoosobowy, czterograniasty, wysokoci okoo jednego
metra, rozmiaru metr osiemdziesit na ptora. Uwaam, e mordu dokonaa maszyna, nie
ywy czowiek. Wyjani, dlaczego?
- Koniecznie.
- Wok namiotu znajdoway si cztery rejestratory wideo, dwa naprzeciwko wejcia,
dwa po bokach. Kamery nie zarejestroway adnych odwiedzin w rodku namiotu ani nawet
w jego pobliu. W ssiednich namiotach panowa ruch, lecz do interesujcego nas nikt si nie
zblia. Rozpruta zostaa tylna cianka, gdzie nie siga zapis wideo. Teoretycznie mechanizm
niewielkich rozmiarw mg podkra si do namiotu tak, by nie zarejestroway tego kamery.
Nawet poowicznik albo nizioek znalazby si w kadrze. Mechanizm mg cakowicie
oszuka kamery, jeeli o nich wiedzia.
- Rejestratory wideo? - wypytywa nachmurzony Geralt. - Na festynie bajkerw?
Zabity by wan person, czy po prostu mia mani przeladowcz?
- Szybko wychwytuje pan to, co istotne, Geralcie. Zabitym by Technik z Humania.
Dla nikogo nie byo tajemnic, e lubi gna na motocyklu i blisko by z humaskimi
bajkerami, zwaszcza z klanem Homa. Nie sdz jednak, by znany by kademu z widzenia.
Dla wikszoci by jednym z wielu bajkerw, nie Technikiem...
Wiedmin zerkn z ukosa na szefa festiwalu. To wanie by Horn, gowa klanu
bajkerw, a do tego jeszcze potny biznesmen. Cay obz nalea do niego, do ostatniej
sztachety w pocie. A take okoliczne lasy na trasie midzy Pikowcem a Kijowem i Odess.
- Wywieli ju zabitego? - zainteresowa si Geralt.
- Tak. A czemu pan pyta?
- Chciabym obejrze rany.
- Mamy zdjcia. Jeli trzeba, jest te zapis wideo. Chce pan zobaczy?
- Tak - potwierdzi Geralt. - A potem, jeli pozwolicie, chciabym obejrze namiot i
podejcie do niego.
- Prosz tutaj. - Technik Szekter zaprosi go gestem do stou, na ktrym sta notebook.
- Najpierw foty czy wideo?
- Najpierw fotki - zdecydowa Geralt, siadajc za stoem. - A w ogle, jakie tam byy
konkretnie kamery?
Z fotografiami i materiaami wideo Geralt mczy si p godziny i pierwsze
podejrzenia pojawiy si ju przy pobienym przejrzeniu. Chwilami dochodzio do niego zza
niedomknitych drzwi jak zoci si starszy ledczy: Co on moe o tym wiedzie? Moe
jeszcze zacznie poucza mnie, jak prowadzi ledztwo?! i jak uspokaja go modszy: Prosz
mi wierzy, panie majorze, on naprawd zna si na maszynach!.
Gdy Geralt uzna, e wycisn ze zdj i zapisw wszystko, co si dao, wsta i
wyszed z gabinetu, w ktrym zostawili go samego. Caa ledcza i prokuratorska banda
pojadaa i popijaa w ssiedniej salce.
- Mog obejrze namiot? - zapyta cicho Geralt.
- Zaprowad go! - warkn major do technika Szektera.
Ten zerwa si, ocierajc twarz rcznikiem, nie banaln papierow serwetk, i wyszed
zza stou.
- Chodmy! - powiedzia.
Nikt si do niego nie przyczy, co wcale nie zdziwio wiedmina.
Owydarzeniu wiedzieli ju wszyscy uczestnicy festynu. Mao kto si chyba jednak
domyla, w jaki sposb zosta zabity jeden z nich. Horn nie ogosi jeszcze zakoczenia
festiwalu, twardo blokujc prawdziwe informacje i plotki. Jednake sam fakt, e na miejsce
zbrodni wybra si ledczy w towarzystwie wiedmina, mg dawa do mylenia. Najbardziej
przemylni zaczli pakowa rzeczy, chocia nie zwijali jeszcze namiotw.
Ogldziny miejsca zdarzenia potwierdziy podejrzenia Geralta.
Namiot sta porodku niewielkiej polanki, pod pojedynczym, rozoystym dbem.
Pozostae drzewa rosy w odlegoci siedmiu, omiu metrw. Geralt zajrza do rodka, nie
spodziewajc si zobaczy niczego interesujcego i uwanie obejrza rozcicie.
- Rozcite z zewntrz - stwierdzi nie odstpujcy wiedmina na krok mody ledczy.
- Tak wyglda - zgodzi si Geralt i zacz obchodzi namiot dookoa, ogldajc
uwanie ziemi pokryt cienk warstw zkego listowia. Geralt usuwa licie na bok
czubkiem buta.
- Aha - rzek na koniec.
Szekter, dyurujcy policjanci i gapie z okolicznych namiotw nadstawili uszu.
- Co? - zapyta z ciekawoci technik.
- To - wyjani Geralt, wyjmujc n.
Przykucn i zacz ry ziemi ostrzem, raz, drugi, trzeci, a potem wycign z jamki
co podunego, z dugimi wsami, znikajcymi pod gruntem.
- To chyba nie trufla - mrukn z ironi.
Szekter kucn obok, ogldajc z wielkim zainteresowaniem znalezisko.
- Dziwne, e nie znalelimy tego przy pierwszym przeszukaniu! - rzek z lekka
zmieszany.
- Nie znalelicie, bo nie szukalicie - burkn Geralt.
- Sprawdzilimy ca k wykrywaczem metalu! Na czterdzieci metrw wok tego
miejsca!
Geralt postuka czubkiem noa trufl na swej doni.
- Nie ma w tym ani grama metalu. Sama ceramika i plastik. Przewody to w istocie
wiatowody. Pokopcie wok namiotu, a znajdziecie jeszcze trzy, moe nawet pi takich,
poczonych wiatowodami w obwd zamknity.
Szekter odwrci si i da znak dwm policjantom.
- Tylko dokadnie! - rykn na nich. - Inaczej major gowy wam pourywa!
Dwaj gliniarze zaczli ostronie wydobywa wiatowody spod ziemi.
- Co to takiego, Geralcie? Pierwszy raz widz takie urzdzenie, sowo honoru!
Szekter wykazywa gorc ciekawo, charakterystyczn dla wszystkich nowicjuszy w
danym zawodzie.
- Tumik sygnaw Anty groza. aden mechanizm nie przejdzie nad tymi
wiatowodami: oguchnie, straci orientacj, nastpi zwarcie i przepalenie izolacji, i tak dalej.
Geralt mwi specjalnie cicho, eby usysza go tylko technik.
- Zabity.rzeczywicie zabezpieczy si przed nieproszonymi gomi. Nie znalelicie
wok namiotu jakich zepsutych mechanizmw, namierzonych przez wiatowody?
- Nie - zaprzeczy ledczy. - Kompletnie nic!
- Nawet malekich? Mniejszych od tego grzybka? - dopytywa si Geralt, podrzucajc
znalezisko na doni.
- Nawet malekich. Kto jednak mg je odnale przed naszym przyjazdem. Znale
i zabra. Trzeba bdzie popyta...
- To nie takie proste, techniku - przerwa mu Geralt. - Kiedy wiatowody
unieruchamiaj metalowe urzdzenie, zostaje dodatkowo naadowane. Przy dotkniciu tak
kopie, e strach! Gwarantowana utrata przytomnoci.
- Jasny gwint! - odpar przejty ledczy. - Trzeba sprawdzi, czy kto ostatnio nie
zemdla w pobliu. Natychmiast!
Ju zwraca si w stron dwch pozostaych funkcjonariuszy, lecz Geralt go
powstrzyma.
- Nie spiesz si, techniku. Jeli zabjczy mechanizm by te ceramiczny, mona
spokojnie go rusza. Problem w czym innym: powinny go zauway kamery, tymczasem nie
wychwyciy niczego, ywego ani mechanicznego. Twoja teoria o przyblieniu si wycznie
od strony drzewa, jest, delikatnie mwic, bezpodstawna. Nawet gdyby zrcznie omin pie,
zauwayaby go najblisza kamera, choby nie wiem jak byby filigranowy. Nic nie podeszo
do namiotu po ziemi, to fakt.
- Po ziemi? - powtrzy zdezorientowany technik. - W jakim sensie?
- W dosownym - odpowiedzia spokojnie Geralt i zadar gow, by popatrze na
wspania koron dbu.
Technik uczyni to samo.
- To znaczy... chce pan powiedzie...
- Organizatorzy maj pewnie pi acuchow - zauway rozsdnie wiedmin - ale nie
pozwol ci drzewa. Na pewno s pod specjaln ochron.
- Tak, tak - potwierdzi zafrasowany technik. - Wszystkie kompleksy lene i parkowe
s pod nadzorem wadz miejskich.
- Wazimy - szepn Geralt.
Podskoczy, chwyci za najblisz ga i podcign si. W jego wykonaniu
wygldao to tak, e po prostu podskoczy iznikn midzy gaziami.
Technik Szekter zakl pod nosem i niechtnie pody za nim znacznie mniej
zgrabnie, szamoczc si i nieumiejtnie szurajc podeszwami po pniu. Gdy jednak stan na
najniszym grubym konarze, poszo mu atwiej, gdy po wyej rosncych gaziach mona
byo wspina si jak po drabinie. Szybko znalaz si na wysokoci dobrych piciu metrw.
Namiot sinia w dole, czciowo przesonity listowiem.
- Oto jest - powiedzia cicho Geralt gdzie z gry.
Szekter natychmiast podnis gow. Wiedmin, przylgnwszy do pnia, oglda co
midzy limi na gazi tu nad gow technika. Szekter take si przyjrza i od razu
wypatrzy co podwieszonego pod gazi, co w pierwszej chwili skojarzyo mu si z
byczymi jdrami, cho nie potrafiby wyjani, skd wzio si podobne porwnanie.
- Jeste zdziwiony, techniku? - zagada cicho wiedmin.
- To co strzela cieniutk nici i podciga si na niej. Wspio si na koron dbu i
podczepio na odpowiedniej gazi, na tej samej nici opucio si do namiotu, w sam rodek
piercienia systemu ochronnego, dlatego pozostao w peni sprawne.Anty groza dziaa na
dwa metry w kierunkach wertykalnych. Rozpruo ciank namiotu, zabio uczestnika,
podcigno z powrotem na ga i czekao na dalsze polecenia z bazy. Potem wysiada mu
bateria, bo tymczasem odkryto zwoki, zrobio si zamieszanie i sterujcy urzdzeniem
postanowili nie wydawa polece na prno.
- Ale dlaczego? To dowd przeciwko nim!
- Chyba obawiali si, e ich sygna wychwyc i zapisz pozostae bazy..Kto mg te
zauway ruch w gaziach. W policji nie siedz sami idioci, jak si oglnie uwaa. W
koronie drzewa pozostaa nieruchoma, niewidoczna gruszka. Kto by j zauway, nie
wiedzc, w czym rzecz?
- Jasny gwint! - rzek technik, zwieszajc gow.
Popatrzy zamylony na namiot i znowu na wiedmina.
- I co teraz zrobimy?
- Wiadomo, co - parskn tamten. - Jeli doaduje si bateria moduu, po jakim czasie
sam zacznie szuka nadajnika. Wtedy go wyledzicie!
- Ale czy modu podczy si akurat do tej bazy? - wyrazi wtpliwo Szekter. - Moe
jest inny sposb na doadowanie?
- Oczywicie, e jest!
- I zna go pan? - upewni si technik.
- Owszem, znam. Zaraz odetn to gwno, a ty ap. Postaraj si nie upuci.
Wiedmin wycign do z noem i zacz ci ga w miejscu podwieszenia nici.
Nietrudno byo zgadn, e cicie delikatnej ceramicznej nici zwykym wiedmiskim
ostrzem niczego by nie dao.
Ga poddaa si po dziesiciu minutach, uamaa si z trzaskiem i poleciaa w d,
zawadzajc o inne. Technik zapa j woln rk, starajc si nie dotyka moduu, cho
mechanizm mia rozadowan bateri. Cakiem dobrze pamita zdjcia podernitego garda
Technika z Humania.
Geralt zszed w d pnia zrcznie jak wiewirka, wymin Szektera i zeskoczy na
ziemi.
- Rzucaj, zapi to - poleci.
Technik z czystym sercem rozprostowa palce. Modu polecia na dach namiotu
cignc za sob ga.
Wiedmin, w odrnieniu od technika, nie ba si chwyta zabjczej maszynki goymi
rkami.
Modu adowa si dwadziecia minut, potem mign ledwie zauwaaln diod i
przeszed w stan oczekiwania.
- Oy? - wadczym gosem upewni si major.
- Powiedzmy tak: z martwoty przeszed w upienie - wyjani wiedmin jak potrafi.
- Dugo bdzie tak spa?
- Nie wiem. To zaley od zaprogramowania. Zwykle kady modu powinien raz na
dob poczy si z baz, by otrzyma nowe instrukcje albo i nie, ale poczenie jest
konieczne. Teoretycznie ten konkretnie modu powinien otrzyma polecenie wikszego
doadowania, skoro by cakiem wyczerpany. Radz uwanie go obserwowa, panie majorze.
Starszy ledczy zwrci si do technika Szektera.
- Przyjechali ju twoi mzgowcy?
- Zaraz bd, panie majorze! - bystro zameldowa tamten.
- A co z tym dalej robi? Czeka, a si doaduje?
Szekter zerkn bagalnie na Geralta.
- Proponuj, by si dalej adowa. Za nieca godzin znw zdechnie poowicznie.
- Rozumiem. Skonfiskuj adowark i oddam j, kiedy nie bdzie potrzebna - rzek
oficer tonem nie znoszcym sprzeciwu.
- Mam nadziej - zgodzi si Geralt cierpliwie.
- Moesz i, wezwiemy ci, jeli bdziesz potrzebny.
Geralt wyszed z uczuciem ulgi. Nie mia najmniejszej ochoty by zanadto
wmieszanym w t spraw. Najchtniej dosiedziaby spokojnie do jutrzejszego poudnia i
wyjecha z czystym sumieniem. Wtpi jednak w taki dar losu, w tej kwestii Geralt by
wyjtkowym sceptykiem.
Przy wyjciu dopad go Horn.
- Zaczekaj, wiedminie!
Geralt zatrzyma si i zawrci.
Szef podszed blisko, barczysty, masywny, muskularny. Jak zwykle odziany w skr i
w glany. Na plecach mia bez wtpienia niewidoczne w tej chwili godo klanu: nietoperza z
rozpostartymi skrzydami obwiedzionego gotyckim napisem. Na pierwszy rzut oka adna
figura, jeden z wielu bajkerw. Tak jak Technik z Humania zreszt.
- Kto to zrobi wedug ciebie? - cicho zapyta Horn.
- Bojowy modu operacyjny Hajdamak 7 - odpar oschle wiedmin. - Wedug mojej
wiedzy model bardzo funkcjonalny iniebezpieczny.
Horn skrzywi si szpetnie.
- Nie o to chodzi. Kto si tym posuguje?
- A skd mam wiedzie? - odpar Geralt, wzruszajc ramionami. - Szukajcie tych,
ktrym mier Technika z Humania bya na rk albo komu zaleao, by tak wysoko
postawiony osobnik zgin akurat na waszym festynie.
Po tym jak zadray minie na szczkach Homa, Geralt zorientowa si, e druga
sugestia bya blisza prawdy od pierwszej. Myla, e tamten bdzie dalej go wypytywa, lecz
tylko wycedzi ponuro:
- Nie gadaj o tym z nikim. Jeste w pracy. Rozumiesz?
- Jak najbardziej - potwierdzi, wzruszajc znw ramionami. - Czytaem kontrakt
uwanie. Tajemnica subowa gwarantowana.
Horn kiwn gow i wrci do sztabu. Geralt poszed przez boisko pikarskie, ktrego
poow zajmowaa pusta na razie estrada, a po drugiej szwenday si grupki bajkerw w
rnym stadium upicia. Za stoami przy nalewarkach te byo peno, chocia wedug
obserwacji wiedmina w pierwszych dwch dniach byo ich wicej.
Prbowali go zaczepi przy pierwszym stole.
- Ej, chopie! Co tak azisz? Gadaj!
- Przepraszam - odpar smutno wiedmin. - Jestem w pracy.
- No dobra, siadaj, wypijemy, pogawdzimy. Polej, Riaba!
- W pracy nie pij - odpar Geralt i poszed dalej.
- Osio - usysza za plecami.
Nie zareagowa ani nie przyspieszy kroku, po prostu szed dalej, gdzie zamierza.
Za budynkiem kuchnia poowa buchaa dymem i par. Personel spoywa kolejne
niadanie. Bez wtpienia znw co z tuszonk. Sdzc po zapachu, tym razem bya to kasza
perowa. Za stoem Volvo siedziao tylko trzech czonkw grupy: gnomy Buskermolen i
Roelowsiemon, a take zagoczyk pogr Zeppelin.
- Cze, Geralt - powitali go chrem.
Wiedmin ucisn kolejno ich donie.
- Wasi s znw przy wolierze? - zapyta.
- No tak! I co jeszcze? - odezwa si Zeppelin. - Zagoczyk nie ma tam nic do roboty,
ale pozostali owszem.
- Zwaszcza saperzy - mrukn Geralt.
- Wyobra sobie, e oni razem z Wasi odpowiadaj za cao woliery! Tak naprawd
nasza czwrka potrzebna jest na polowaniu.
- Czwartym jest Michaj? - sprecyzowa Geralt, wymownie si rozgldajc.
- Aha - przytakn Zeppelin. - Od samego przyjazdu ugania si za jak babk. Moe
dzi j dopadnie.
- Rozumiem - rzek Geralt i usiad za stoem.
- Co za kipisz? - zainteresowa si Buskermolen niby od niechcenia.
Geralt westchn skruszony.
- Wybacz, Bus, szef kaza mi trzyma jzyk za zbami.
- Jasne - odpar tamten. - Nie masz za co przeprasza.
Przynajmniej z nimi nie ma adnych problemw - pomyla z ulg Geralt. - Ciekawe,
dlaczego najmniejsze na tym wiecie problemy s z tymi, ktrzy cho troch wyznaj si na
maszynach. Ciekawe, dlaczego?.
- Lepiej ty mi powiedz - zacz Geralt, zy na siebie, e nie wytrzyma i jednak zapyta
- czy klan Homa ma wrogw?
- Jasne! - potwierdzi gnom. - Kady klan bajkerw ma wrogw i przyjaci. Gacki
Horna s w ostatnich latach na noe z Krukami z Czernichowa. Poza tym z nikim specjalnie
nie walcz.
- Te trzy zuchy z krukiem na plecach?
- No tak! Pokazywaem ci ich wczoraj na polowaniu, dugo leli przed naszym
samochodem. Baem si, e zepsuj nam cae owy.
- Wasz parowz tak huczy, e nic nie syszaem przez ca drog. Domylaem si
tylko, e co mwie, skoro otwierae usta. Zreszt, mwic szczerze, ciko dojrze twoj
otwart gb w gstwinie brody.
Buskermolen chrzkn i pogadzi bujny, rudy zarost.
- A dlaczego Horn wpuszcza ich na festyn? - zaciekawi si Geralt. - Skoczyby si
problem...
- Niepojte! - odpar gnom. - Festiwale s otwarte dla wszystkich, niewane czy jeste
Gackiem, czy Krukiem, czy czort wie kim jeszcze. Takie prawo. Jest take drugie:
adnych bjek na festynie z noami i strzelanin. Wszystkie porachunki zostaj za szlabanem.
Nikt nikogo nie zmusza, by si brata z wrogiem, moe omija go szerokim ukiem, ale
trzymaj si elaznej zasady, eby nie byo rozrbek. Dlatego s tak poruszeni. Wszyscy plot
jakoby Kruki kogo w nocy dopady, ale nie wiedz niczego konkretnego. Policjanci krc
si od rana po terenie, szybko przyjechali i wywieli jednego z uczestnikw, a namiot zosta
opiecztowany i wystawiono przy nim stra. Sam rozumiesz, ludzie si niepokoj.
- To znaczy - podj Geralt w zadumie - e Krukom byoby na rk, gdyby Gacki
zaliczyy na festynie jak ogromn wpadk? Do tego kryminaln?
- Jeszcze jak! Tylko jednak w tym przypadku, jeli nie padnie na nich cie
podejrzenia. Gdyby dowiedziono, e maczali w tym palce, minus dla nich, nie dla festiwalu
Gackw. Bardzo duy minus. Liczne klany przyjedaj na wrogie festiwale, poniewa
bajkerw bez przydziau jest znacznie wicej. W sumie wojna klanw jest walk o
pozyskanie sympatii neutralnych. Wszyscy jednak wiedz doskonale, e brojenie na festiwalu
moe ich sono kosztowa. Dlatego trzymaj si zasad. Tak to wyglda, wiedminie... Nalej,
Roel, bo w gardle mi zascho od tego wykadu.
- Prawda - mrukn drugi gnom. - Zasune gadk, a mi szczka opada. Na
pocztku trzech sw nie umia wydusi, a teraz istny potok...
- Daj spokj - odpar Buskermolen bez gniewu, trcajc kuakiem w bok koleg.
Nic nowego nie zaszo przez okoo p godziny, gadali wic i popijali. Potem
przyszed zaspiony Michaj, wychyli duszkiem setk samogonu, siad na boku i nala sobie
nastpn.
- A jednak jej nie dopad - skonstatowa cicho Zeppelin, wzdychajc ze wspczuciem.
Bus i Roel starannie skryli wymowne umiechy w gstwie zarostu.
Gnomy zamwiy pniej szaszyki, take dla Geralta, poniewa wczeniej omin go
obiad.
Wiedmin praktycznie upora si ze swoj porcj, gdy zjawi si umundurowany
policjant. W zasadzie nie robi niczego szczeglnego, przechadza si po alejce, obserwujc
namioty i budynki oraz snujcych si wok uczestnikw festynu. Jeli jednak przyjrze si
uwaniej, blokowa ca przestrze na zachd od stou.
Geralt spojrza w przeciwnym kierunku i zobaczy drugiego policjanta, patrolujcego
drk wiodc na rodek obozu.
Chyba si zaczo - stwierdzi, przeuwajc cierpliwie ostatni kawaek misa.
Nie muli si. W tej chwili zadzwonia subowa komrka.
- Sucham - powiedzia wiedmin.
Telefonowa szef.
- Geralcie, to pan?
- Tak - potwierdzi, zdziwiony, e Horn zwraca si tym razem do niego na pan.
- Przyjd pan do sztabu - nakaza szef.
- Id.
Geralt rozczy si i wsta.
Domyla si, e modu zacz szukanie bazy. Inaczej, do czego byby potrzebny im
wiedmin?
- A ty dokd? - zainteresowa si prostodusznie Zeppelin.
- Wzywaj mnie - rzek Geralt, wzdychajc. - Niech ich cholera! Mylaem, e sobie
odpoczn...
W gabinecie szefa siedzieli ledczy, niezwykle poblady technik Szekter, prokurator z
asystentem, sam Horn i jak si wyjanio po zamkniciu drzwi, dwch pozostaych, rosych i
silnych mundurowych. Stali po obu stronach wejcia jak wartownicy.
Geralt zerkn na nich przez rami, potem pytajco na szefa.
- Wiedminie Geralcie! - przemwi, wbrew oczekiwaniu nie Horn, lecz starszy
ledczy. - Jak pan sdzi, dlaczego go wezwalimy?
- Sdz - odpowiedzia spokojnie Geralt - e modu zacz szukanie bazy.
- Cakiem susznie - przytakn ledczy. - Co wicej, ju znalaz baz. Wie pan gdzie?
- Nie.
ledczy przeszy Geralta ponurym wzrokiem. Pozostali take, tylko Szekter nie
wyglda ponuro, bardziej na zmieszanego.
Drugi ledczy nieoczekiwanie wydoby spod stou podniszczony plecak Geralta i
wyoy na blat.
- Zna pan ten przedmiot? - upewnia si starszy ledczy.
- Tak, panie majorze - odpar bez wahania Geralt. - Znam.
Funkcjonariusze ewidentnie oczekiwali dalszych wyjanie, ale wiedmin postanowi
odpowiada tylko na konkretne pytania.
- I co to takiego? - z lekka rozdranionym tonem sprecyzowa ledczy po duszej
chwili.
- Mj podrczny mietnik. Przepraszam, plecak.
Geralt zachowa spokj, majc po temu powody.
- Dobrze - rzek major, nie doczekawszy si drobiazgowych wyjanie ani nerwowych
pyta. - Widz, e kade sowo trzeba z pana wyciga kleszczami. Powtarzam. Modu
rzeczywicie odnalaz nadajnik. Wie pan gdzie?
- Zapewne w dwiecie czterdziestym pokoju, gdzie mieszkam razem ze Schodkiem
Rozwak - zasugerowa Geralt. - A przede wszystkim w moim plecaku. Inaczej, po co ten
cay cyrk?
- Zgad pan! - potwierdzi major, kiwajc skwapliwie gow. - Paski spokj po prostu
poraa. Nie wyglda pan na idiot, Geralcie. Skierowa ledztwo na waciwy trop i tak
gupio si zdradzi, to nie trzyma si kupy. Niech pan powie od razu, co wie. Niezalenie od
mego przeczucia, jest pan w tej chwili gwnym podejrzanym. Radz powiedzie wszystko.
Geralt nadal pozosta spokojny.
- Panie majorze, niestety, nie wiem wicej od was - odpowiedzia - a nawet mniej. Nie
mam pojcia, skd wzi si nadajnik w moim plecaku. Jest jednak prosty sposb, aby
wyjani, skd si tam wzi.
- Jaki sposb? - zapyta ledczy z uwag.
- Trzeba pj do pokoju dwiecie czterdzieci. Kto mnie odprowadzi?
Wszyscy chcieli z nim i, wcznie z prokuratorem.
Geralt nachmurzy si.
- Panie majorze, ten mj mietnik wynosilicie z domku z tak sama parad? To
znaczy ca delegacj razem z mundurowymi, na oczach wszystkich?
- Uwaa nas pan za dyletantw? - prychn ledczy. - Cay czas siedzia pan w pobliu
swego domku i mia go w polu widzenia. Co pan zauway?
- Prawd mwic - przyzna szczerze Geralt - niczego nie zauwayem, ale
niespecjalnie si przygldaem. No dobrze. Niech on - doda, wskazujc na technika Szektera
- pjdzie do mnie, zabierze nagranie wideo i wrci tutaj. Myl, e zobaczymy ciekawe
kadry!
- Podczy pan rejestracj wideo w swoim pokoju? - rzek major, unoszc brwi ze
zdziwienia.
- Niech pan sobie wyobrazi - potwierdzi z umiechem wiedmin.
- Uwaa si pan za wan person, czy to mania przeladowcza? - spyta zoliwie
ledczy i zaraz doda: - artuj. Kolejny raz mnie pan zdumiewa, Geralcie. Tym razem
pozytywnie. Orno! - zwrci si do podwadnego.
- Tak jest, panie majorze! - odpowiedzia technik.
- We kogo ze swoich i jeszcze Zawadzkiego. Bez haasu i rzucania si w oczy.
Zrozumiano?
- Tak jest, panie majorze!
- Prosz wyjani technikowi, gdzie jest ukryta kamera - nakaza ledczy Geraltowi i
zmczony odchyli si na oparcie fotela.
Wiedmin wyjani i Szekter wyszed z gabinetu.
- Dopki si tym zajmuj - rzek major, przygldajc si uwanie Geraltowi, ale bez
uprzedniego napicia - moe powiesz mi, z jakiego powodu ustawie u siebie rejestrator,
wiedminie?
- Zawsze go nastawiam, kiedy nocuj w gsto zamieszkanych miejscach - odpar z
prostot Geralt i doda, wzdychajc:
- To bardzo kuszce zwali swoje ciemne sprawki na wstrtnego wiedmina, ktrego
zazwyczaj nie lubi, a nawet wprost nienawidz. Rejestrator jest w takiej sytuacji bardzo
przydatny.
Major pokiwa gow i westchn przecigle.
- Tak... Jeli nawet przesadzasz, to tylko troch...
Geralt milcza chwil, potem na wszelki wypadek zapyta:
- Sdzc z tego, e znw jestemy na ty, przestaem by gwnym podejrzanym?
- Nie wychod przed szereg, wiedminie - burkn major, wycigajc krtkofalwk. -
Desna, tu Sok, odbir!
- Tu Desna - odezwaa si radiostacja.
- Jak tam karasie?
- Siedz i pij.
- A okonie?
- Okonie graj w pik srakami - zameldowa Desna.
Asystent prokuratora mia si w kuak, a jego przeoony zara na cae gardo.
Dopiero po chwili dotaro do wiedmina, e miay to by dwa sowa z rakami i te si
rozemia.
- Idioci! W pik gra si nogami! - warkn major do krtkofalwki i odoy j na
bok. - Co za osio wymyli ten szyfr, Chya?
Drugi ledczy skuli ramiona ze skruch.
- Ja wymyliem. I co w nim zego? Karasie, okonie, raki...
- Sraki! - dorzuci major z nieskrywanym sarkazmem. - Dobrze, do diaba z tym.
- Nieza konspiracja - wtrci Geralt, kiwajc gow.
- Jest, jaka jest - sykn major. - Suchaj, a jak si domylie, e to paskudztwo nie
podpezo do namiotu, tylko opucio si z drzewa? Nietradycyjne podejcie, by nie rzec
mocniej.
- Czyta pan ksiki? - odpowiedzia pytaniem Geralt.
- W sensie? - nasroy si ledczy.
- W najprostszym. Jest cay cykl opowiada o detektywie z Wielkiego Londynu.
Czsto posugiwa si prost zasad: odrzuci wszystko, co niemoliwe, a zostanie to, co si
naprawd zdarzyo. Nie dosownie, tylko domylnie. Bardzo dobra zasada wedug mnie.
- Hm, tak... - mrukn major z powtpiewaniem.
- To nie Kruki - odezwa si niespodziewanie szef festiwalu.
Wszyscy odruchowo zwrcili si ku niemu. Horn siedzia wsparty z lekka o blat. Mia
spuszczony wzrok, jakby co ciekawego dziao si midzy jego okciami.
- Podeszli do mnie - podj Horn. - Wierz im.
- Wierzysz, nie wierzysz, zawsze sprawdzaj - odpowiedzia major przysowiem. -
Siadaj, wiedminie, na co czekasz. Przy tamtym stoliku podczymy notebook, jak tylko
wrci Orno.
Geralt posusznie usiad przy stoliku w rogu pokoju.
Mino dziesi minut mczcego oczekiwania, a wreszcie niejaka Ra
zameldowaa przez radiostacj, e Pieroek powraca. Par minut pniej do gabinetu
wadowa si technik zota rczka i dumnie wyoy na st przed nosem majora
wiedmiski rejestrator, sdzc po wygldzie, zdjty delikatnie, nie za wyrwany ze ciany,
jak si w duchu obawia Geralt.
Min jeszcze kwadrans zanim podczyli wideokamer do notebooka, odtworzyli
zapis i odnaleli waciwy fragment. Wok stolika zgromadzili si wszyscy uczestniczcy w
ledztwie, oprcz policjantw przy drzwiach i siedzcego z boku Geralta. Nie widzia obrazu,
gdy monitor zasoni asystent prokuratora.
- sma szesnacie - oznajmi technik Szekter. - sma szesnacie, panie majorze!
- Widz, nie jestem lepy - mrukn tamten.
- A to sukinsyn! - wycedzi Horn takim tonem, e poruszy nawet Geralta. Ten,
ktrego wdz Gackw mia przed oczami, nie powinien si mu wicej pokazywa.
- Tak! - krzykn major, klaskajc dwicznie w donie. - Panie Horn, zrobimy tak:
niech pan pole kogo, eby po cichu wyledzi, gdzie si tamten znajduje. Reszt my si
zajmiemy.
- Prociej byoby go wezwa - stwierdzi ponuro Horn.
- Niekoniecznie, jest ryzyko ucieczki.
- Dobrze. Jak pan sobie yczy.
- A take... - zacz ledczy, lecz przypomnia sobie o Geralcie i nagle si zaci. -
Wiedminie! - zwrci si do niego.
- Jeste wolny na razie. Ani kroku poza teren obozu bez naszej wiedzy, uznaj to za
obowizek.
- Tak czy owak wykonuj obowizki - przypomnia Geralt.
- Dokd mam i?
- Nie mdrkuj, wypucimy ci po skoczonej pracy. Najwaniejsze, ebymy cay
czas wiedzieli, gdzie jeste.
- W porzdku. Nie oddal si nigdzie bez waszej wiedzy.
- Zatrzymamy na razie rejestrator i plecak - owiadczy major. - Dostaniesz je z
powrotem, jak zrobi kopi. Moesz odej.
Geralt wsta i skierowa si do wyjcia. Gliniarze rozstpili si przed nim.
- Geralcie! - nieoczekiwanie zawoa za nim Szekter.
Wiedmin odwrci si.
Technik patrzy na pytajco.
- W ogle pana nie obchodzi, kto go prbowa wystawi?
Geralt pomyla chwilk i chcia szybko odpowiedzie w tym sensie, e zawsze w
yciu musz by jakie sekrety, lecz odrzek tylko prozaicznie:
- Nie. Nie obchodzi.
- Nawet w tym celu, by si dowiedzie, komu nie mona ufa i przed kim mie si na
bacznoci?
Tym razem wiedmin chcia powiedzie, e i tak nikomu nie ufa, a podstpu
spodziewa si zawsze po kadym, kogo spotyka na swej drodze, lecz zamiast tego po prostu
si odwrci i wyszed w milczeniu.
W kuchni polowej akurat podwieszali kocioek na roen i wzywali na kolacj.
Plecak zwrcono Geraltowi z samego rana, gdy obz opustosza co najmniej w dwch
trzecich i pustosza coraz szybciej. Przy szlabanie ludzie kupowali ostatnie pamitki, ciskali
si na poegnanie i rozjedali. Kuchnia poowa przestaa dymi. Na boisku robotnicy
rozbierali zapiaszczon estrad. W powietrzu wyczuwao si nastrj minionego wita, cho
dla niektrych zaprawiony gorycz, a dla byego Technika z Humania bya to w ogle
ostatnia impreza. Szybko jednak owo wraenie zaniko, organizatorzy bowiem postarali si
odgraniczy uczestnikw od toczcego si ledztwa.
Geralt sprawdzi zawarto plecaka. Wszystko byo na swoim miejscu, nawet
bezprzewodowa adowarka, brakowao tylko rejestratora wideo, o czym wczeniej uprzedzi
major. Poza tym nie straci niczego. Poegna si w mylach z aparatem, zapi plecak i
spojrza na zegarek. Dochodzia dwunasta.
Za stoem owcw maszyn byo niezwyczajnie pusto. Oddzia Volvo wyjecha
wczesnym rankiem, o wicie. Geralt wzi piwo z najbliszej nalewarki i zasiad przy
ulubionym stole. Ostatni bajkerzy zwijali namioty, pakowali je na swe wierne dwukoowe
monstra i niespiesznie udawali si w stron szlabanu.
W samo poudnie zadzwoni subowy telefon.
- Geralt?
- Tak.
Telefonowa szef.
- Przyjd si rozliczy do sztabu.
- Ju mi zapacilicie? - zdziwi si Geralt. - Pozostaje tylko odda komrk.
- To przyjd j odda - rzek Horn i rozczy si.
Na tarasie kwateiy gwnej toczyo si okoo dwudziestu Gackw i stao kilka
motocykli. Dwch orkw na drabince zdejmowao wiszcy nad daszkiem transparent z
powitaniami. Horn, gruby Munia i jeszcze trzech organizatorw stali przy wejciu, burzliwie
o czym rozprawiajc. Na boku, w cieniu, widoczne byy pojazdy ledczych: Weres
prokuratora, Stuhr policjantw i typowa suka z okratowanymi okienkami.
Geralt podszed, wyjmujc po drodze subow komrk.
Gdy si przybliy, rozmowa natychmiast ustaa. Geralt uzna pocztkowo, e to z
jego powodu, a jednak nie. W tym momencie drzwi sztabu otworzyy si i na wyasfaltowany
placyk wyszli najpierw dwaj uzbrojeni konwojenci, dalej Kudaty, Tramp i Gaston w
kajdankach, a za nimi znw konwojenci i na kocu ledczy oraz prokurator z nieodcznym
asystentem.
Nie zaprowadzili jednak od razu aresztantw do suki, poniewa Horn wrzasn:
Chwileczk!. Podszed do prokuratora i co mu cicho powiedzia. Prokurator zastanowi si
chwil i jaki czas naradza si szeptem z majorem. W kocu ten ostatni gromko
zakomenderowa:
- Konwj! Otoczy krgiem podejrzanych! Chaszczenko, zdejmij im na razie
kajdanki!
Stranicy zatrzymali si, otoczyli pojmanych bajkerw i wycelowali w nich bro.
Geralt pomyla si, e kiepsko by si poczu w takim krgu.
- Zdejmijcie nasze barwy klubowe! - wycedzi Horn.
Z trjki aresztantw zdarto kurtki z godem Gackw i z powrotem zaoono im
kajdanki.
- Do samochodu! - rozkaza major, machajc rk.
Aresztowanych po kolei zapakowano do szarej furgonetki.
Prokurator i Horn chwil jeszcze ze sob szeptali, po czym funkcjonariusz odjecha
swoim Weresem, a w lad za nim policyjne auto, do ktrego wsiedli ledczy, potem
pojechaa suka, zamykay za konwj jeszcze dwie policyjne Hortice.
Szlaban by otwarty cay czas, stercza do gry, celujc czubkiem w letnie niebo.
Kiedy Horn by swobodniejszy, Geralt podszed do niego.
- Komu odda komrk? - zapyta.
- Odbierz j, Munia - poleci Horn.
Wiedmin odda grubasowi aparat, ktry faktycznie pracowa trzy doby bez
doadowania.
- To wszystko? - na wszelki wypadek upewni si Geralt.
- Jest dwunasta dziewi.
- Nie cakiem - mrukn szef i przejecha doni po krtko ostrzyonej czaszce. -
Naradzilimy si z kolegami... Sam take chciaem ci da premi...
- Oczywicie dzikuj - delikatnie zaoponowa Geralt - lecz wiedmini bior zapat
tylko raz i to z gry.
- Nie mwi o pienidzach - odpar spokojnie Horn. - Co sdzisz o tym?
Wskaza na jeden z motocykli stojcych przed gankiem.
Geralt przyjrza si maszynie.
- Niezy sprzt - przyzna. - Dawno oswojony?
- Pi lat. Bak jest peen.
Horn wrczy Geraltowi kluczyki z metalowym brelokiem w ksztacie wilczego ba.
- A take... - doda szef - to nie byo dawniej przyjte, ale chopaki si zgodzili.
Sign rk za siebie i podali mu jedn z kurtek.
- No j z honorem - powiedzia Horn, unoszc obiema rkami kurtk w stron Geralta
godem do przodu. Na lewym skrzydle nietoperza widniao wyrane nacicie w ksztacie
litery Z.
- Gdyby kto pyta, jakim prawem to nosisz, powiedz, e Horn pobogosawi ci na
Pi Drg.
Geralt milczc, zaoy skrzan kurtk na dinsow. Darowana w sumie najlepsza na
motocykl.
- A to masz ode mnie - oznajmi Horn, wrczajc okulary motocyklowe. - Najlepsze,
bajkerskie, dobrze chronice od wiatru, ktry nazywaj flagowym. I... dzikuj za wszystko,
wiedminie. Przyjedziesz znowu, jeli ci wezw?
- Niczego nie obiecuj - odpowiedzia szczerze Geralt - ale nie widz
przeciwwskaza.
Mocno ucisn wycignit do, zarzuci plecak na ramiona, wsiad na darowanego
Hetmana i z chrzstem przekrci kluczyk w stacyjce.
Silnik zapali momentalnie. Wiedmin zatrbi na poegnanie i doda gazu. Wyjecha
na alej prowadzc do wyjazdu. Gacki woali co za nim, lecz nie sysza tego zbyt
wyranie.
No prosz - duma z mieszanymi odczuciami - bajkerzy zaliczyli mnie do swoich.
Wiele lat trzymaem si na uboczu, a tu taki zwrot. Przynajmniej sprawa transportu si
rozwizaa....
Dobrze wiedzia, e podarowanego Hetmana nie zatrzyma na dugo. Co zrobi, taka
specyfika profesji. Przyda si w Arzamas 16 do woenia modych wiedminw. Pki co moe
sobie jednak pojedzi.
Prdko znalaz si na trasie KijwOdessa i skrci w prawo do Centrum. Po dugim
nocowaniu pod mostem ca dusz pragn porzdnego pokoju hotelowego, wanny, snu w
czystej pocieli i przynajmniej dwch posikw w dobrej restauracji, gdzie podaj prawdziwe
piwo pilzneskie, warzone w Pilnie, a nie w Kryopolu.
Przed aszkowem przegonio go trzech Krukw, przy czym ostatni z jadcych
dawa mu jednoznaczne sygnay, by si zatrzyma.
Tak... - pomyla zirytowany Geralt - zdaje si, e dognao mnie prawo bajkera....
Zahamowa i stan na poboczu. Na wszelki wypadek odbezpieczy pistolet pod
kurtk.
Kruki- stanli tu przed nim, jednoczenie zsiedli z motocykli i podeszli do Geralta.
Byli to ci sami, ktrzy bawili na festynie Gackw.
- Cze, wiedminie - rzek basem jeden z nich, pozostali tylko skinli gowami. -
Widz, e ci przyjli do klubu.
- Barwy Gackw nie czyni ze mnie bajkera - odrzek chodno Geralt. - Byem i
pozostaem wiedminem. Czego chcecie?
- Nie najeaj si, mamy pokojowe zamiary. Przede wszystkim chcemy ci
podzikowa. Gdyby nie ty, zabjstwo w kocu zwaliliby na nas. Nie ma co ga, Gacki nie
s naszymi brami. Szybko wszystko wyjanie, a w dodatku zawarlimy z Gackami
rozejm. Mamy u ciebie dug, wiedminie. Pomylelimy, e... Skoro zacze nosi barwy
Gackw, mog si wrd naszych pojawi pytania, a nie powinno ich by. Postanowilimy
zaatwi to raz na zawsze. Gacki wiedz o tym i nie sprzeciwiaj si. Masz, wiedminie,
no to z honorem.
Bajker wrczy Geratowi czapk z metalowo poyskujcym daszkiem. Nad daszkiem
widniao godo kruka na srebrnym polu.
Geralt przymierzy. Czapeczka pasowaa.
- tylko nie pd w niej, bo wiatr j zwieje - przestrzeg motocyklista. - Jeli spytaj,
jakim prawem to nosisz, powiedz, e Mitaj pobogosawi ci na Pi Drg.
- Ludzie nie bd si wymiewa, jak mniezobacz? - zainteresowa si Geralt. - Na
kurtce jeden znak, na czapce drugi...
- Moe i bd wymiewa - zachichota rzeczony Mitaj - ale wiadomo, e wiedmini
wszystko robi na opak.
- Co prawda, to prawda - odpar Geralt z westchnieniem.
- Jad dalej. Bywajcie.
Czapk z godem Krukw schowa do wewntrznej kieszeni kurtki z godem
Gackw.
To dopiero przymierze...
Sierpiewrzesie 2012, Nikoajew - Koblevo
Przeoy Witold Jaboski
Aleksandr Zootko
Okupanci
Do Polski dotarem samolotem. Tu-154. Prosto z Charkowa. Leciaem za granic - po
raz pierwszy w yciu, i tak daleko od domu - te po raz pierwszy. Wszystkiego dwie godziny
lotu, a jakby na inn planet. Wszystko inne: niebo, ziemia, drzewa... Brzoza, niby to nasze
drzewo, a mimo to - inne.
A moe tak mi si tylko wtedy zdawao? Jeliby mi nie powiedzieli, e lecimy do
Polski, by moe nie zauwaybym rnicy.
Zreszt, nie mwili nam pocztkowo, gdzie bdziemy suy. Przywieli do koszar
pod Charkowem, wydali mundury, i przez cay tydzie - my, osiemnastoletni chopcy z
ostrzyonymi na goo gowami - spieralimy si: dokd nas przerzuc?
Jednym z wariantw by Afganistan. Nie to, eby budzio to lk, gdzie tam... Ktry z
chopcw nie marzy o wojowaniu? Bohaterstwo, medale... A i w tysic dziewiset
osiemdziesitym pierwszym roku nasi w Afganistanie, jeli wierzy gazetom i telewizji,
wci jeszcze budowali dla Afgaczykw szkoy, drogi, mosty...
Jeli wierzy... Chocia... Przecie i budowali. I mosty, i tunele, i szkoy...
To znaczy czulimy, e w Afganistanie co zego si dzieje, ale trumien do Zwizku
Radzieckiego nie przywieziono jeszcze wiele, a te, ktre przywieziono... Pono same
nieszczliwe wypadki i choroby, nie w walce zginli chopaki.
A potem w gazetach zaczy pojawia si informacje o Polsce. Solidarno, strajki,
demonstracje, knowania zachodnich sub specjalnych i tym podobne... Mwili i mwili, a
nawet pokazywali migawki. Przywyklimy do czytania midzy wierszami. Nawet jeli
niczego tam nie napisano i tak rozumielimy.
Wtedy ju wiedziaem, e bd suy albo w Afganistanie, albo w Polsce. Nikt mi
niczego nie mwi, a ja wiedziaem. Tak bywa.
Ale przez cay tydzie przed przeniesieniem niczego nam nie wyjanili. Dopiero przed
samolotem, gdy stalimy ju na pycie lotniska, oficer powiedzia, e suy nam przyszo w
Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, e byle kogo tam nie wysyaj - tylko najlepszych, i e od
nas zaley... Oglnie, powodzenia, powiedzia oficer, i wyglda tak... jakby czu si nieco
winien... Niby on tu zostaje, a nas wysya niemal na wojn...
Chocia najpewniej wszystko to zmyliem. Dla upikszenia. Bo tak by powinno.
Dlatego, e wysyajc kogo na... nie, nie na mier, a... kiedy zamiast siebie wysyaj tam,
gdzie moe by niebezpiecznie, to poczucia winy, jeli nawet je odczuwaj, nie okazuj.
Tak jak dowdca mojego plutonu w padzierniku osiemdziesitego drugiego.
Zadzwoni wtedy na odwach wartownik i powiedzia, e kto strzela. Nie w niego,
jasna sprawa, ale obok. Cakiem obok, jakby w pobliu dworca. A od jego posterunku do
dworca byo metrw sto, nie wicej. Wyszlimy na ganek - faktycznie, strzelaj. Na pocztek
- dwa, trzy wystrzay z pistoletu, potem seria z automatu.
A potem - wybuch. Jakby granat.
Jeli wystrzay mogy by tylko ostrzegawcze, to ju granat. To znaczy, e jeden
Polak najzupeniej na powanie prbowa innego Polaka zabi. Nie, to bya oczywicie ich
wasna, wewntrzna sprawa: dopki nas nie ruszaj - wtrca si nie zaczniemy.
Jak to kto powiedzia: kady nard ma prawo do rewolucji? Dokadnie, ma. I kada
wadza ma obowizek broni siebie i konstytucji. Wychodzi na to, e wszyscy wok maj
racj, kady ma istotny powd do strzelania i rzucania granatami... Wszyscy s w prawie,
winnych potem si wyznacza, kiedy wojna si zakoczy. Wyznacza zwycizca.
Czyli hukno obok dworca i zaraz ucicho, jakby wszyscy si pochowali,
przestraszyli si, przeliczyli swoich, nogi i rce na okoliczno kompletnoci posprawdzali, a
potem znw kilka razy kropnli. Te automat.
A wartownik zaraz zadzwoni, e kto obcy wzdu ogrodzenia przemkn. Albo mu
si zdawao, albo chcia, eby kto ze swoich podszed do posterunku mu potowarzyszy w
trudnej chwili. To przecie nic przyjemnego, kiedy obok strzelaj. Niechby nawet nie do
ciebie, ale do czowieka przecie. Do ywego czowieka.
Powinien pj chory, dowdca plutonu. By szefem warty i wedug wszystkich
regulaminw wiata to on powinien ruszy na wezwanie wartownika. Wzi ze sob dwch
onierzy, latark i sprawdzi, co si dzieje.
Ale chory mia dwoje dzieci i on. Popatrzy wic na mnie i powiedzia, e nog
wczoraj mocno stuk sobie... albo nacign wizado... w ogle, boli, zaraza, nie ma siy
chodzi.
A dajcie ja pjd, zaproponowaem; a prosz bardzo, atwo zgodzi si chory. I
poszedem. Nic tam si nie dziao, strzelanina ustaa - przespacerowaem si tylko troch i
wrciem. Ale twarz mojego dowdcy plutonu zapamitaem. Nie byo na jego twarzy winy.
Ulga tak, ale winy - nie byo.
A gdyby mnie tam obok posterunku zabili, to, kto wie, na twarzy pojawiaby si moe
rado, e to nie jego...
No dobra, co tam. W kocu i ja byem ciekaw... aden wyczyn, ale przecie zrobiem
to, czego nie zdoa dokona inny czowiek.
Byem ciekaw.
Do samolotu wspiem si wtedy te z wielk ciekawoci, i cae dwie godziny lotu
prbowaem dojrze w iluminatorze ziemi, eby mc stwierdzi - nasza si skoczya i
zacza cudza.
Przy okazji, dziwna rzecz ten ludzki mzg. Bardzo dobrze wiedziaem, e ziemia jest
cudza. Ale nawet na sekund nie przysza do gowy wtpliwo - jeli ona cudza, to po kiego
czorta lecimy tam suy? I nawet nie mamy nic przeciwko umieraniu, jakby co...

Niczego w iluminatorze nie dojrzaem. Wszystko byo takie samo - od startu do
ldowania. Za to po ldowaniu...
Kto po raz pierwszy zobaczy wojskowe lotnisko, ten nigdy go nie zapomni. Szerokie
betonowe pole, opancerzone kaponiery, bardzo rzeczowo wygldajce radary i inne anteny.
Robi wraenie, nie ma co... A jeli doda do tego wszystkiego wspania myl, tukc si po
gowie, e to wszystko stanie si twoim domem na dwa lata, na siedemset trzydzieci dni, e
to nowe ycie, i tamtego starego, cywilnego, jakby w ogle nie byo...
A zaraz wszystko to odeszo na dalszy plan. Bo ujrzelimy dwa migowce. Dwa Mi
24, nie spieszc si, leciay nieco z boku od lotniska. Nazywaj je krokodylami, bo bez
wtpienia do prawdziwych krokodyli s nieco podobne. W plamach kamuflau, pospne i
wygldajce na niezadowolone. I miertelnie niebezpieczne.
Byo na co popatrze, tylko, jak by to najlepiej uj... to nie na nie tak naprawd
wszyscy si gapilimy. migowce nie leciay na jaki wiczebny lot. Goniy za smokiem.
Za najzwyklejszym smokiem. Jeli smoki, rzecz jasna, bywaj zwyczajne. Dwa
ponure krokodyle za lnicym metalicznie w wietle sonecznym potworem. Smok nigdzie
si nie spieszy i nie robi sobie nic z pocigu, wchodzi od czasu do czasu w wirae, jakby
zapraszajc migowce do zabawy. Albo tak naprawd zbiera si do ataku - kto go tam wie?
Leciaa taka trjca: smok z przodu macha skrzydami, a dwa migowce z tyu
klekocz opatami turbin. Potem smok nagle wali si na bok i rusza wprost na jeden ze
migowcw, ten rzuca si w bok, uchyla si, a drugi szybko wchodzi smokowi na ogon i
skrzydlaty potwr powraca na kurs.
Wydao mi si wtedy, e trwa to z godzin. By moe wicej. Chopaki mwili potem,
e pi minut. Wreszcie smok i migowce znikny za horyzontem, a nas zaprowadzono na
plac apelowy, do kupcw.
Kupcami nazywaj oficerw, ktrzy z oglnego tumu rekrutw wybieraj ludzi do
swych oddziaw. Dla jednego wane jest wyksztacenie, dla innego - klasa sportowa. Nas
wybrano ze wzgldu na wzrost. W naszym batalionie bya kompania warty honorowej - brali
do nas chopakw nie niszych od metra osiemdziesit jeden, i tak nas wybrali, przejrzawszy
w kartach nasze dane fizyczne. Jak mwi - nic osobistego.
Dziesiciu ludzi wsadzono do starego autobusu i powieziono do Legnicy tras E-22.
Zbudowali j jeszcze Niemcy. Dobrze zbudowali, pierwsza klasa. Niemcy w ogle budowali
pierwsza klasa. Nasze koszary na przykad. W samym centrum Legnicy, dwupitrowe
czerwone budynki z grubymi cianami
- cegy leay jak od linijki, rwniuteko. I ani jedna nie bya pknita. Przed nami w
koszarach stacjonowa puk SS, zmotoryzowany. Do wojny, a potem - my.
W autobusie zapytaem chorego, ktry nam towarzyszy, o tego smoka. Zapewne
wszystkie chopaki chciay spyta, ale ja zdyem pierwszy. I gdyby chory po prostu
powiedzia, e to tajna technika wojenna, sterowana radiem zabawka, uwierzybym i
zamilkbym. Nie na dugo oczywicie, potem o wszystkim i tak bym si dowiedzia, ale do
miasta dojechabym spokojnie. Ale chory zachowa si dziwnie.
- To nie twoja sprawa - powiedzia chory z tak nawet zoci. - Nic tam nie byo.
migowce i nic wicej. Zrozumiae?
Nie zrozumiaem - ale zatkao mnie. Jeli w armii czego nie zrozumiae albo z
czym si nie zgadzasz - lepiej milcze. Przyswoiem to od razu, ju pierwszego dnia. I
chopaki, ktrzy razem ze mn jechali autobusem, te to sobie przyswoili. Na tyle dobrze
pojli, e nawet sierantom w plutonie szkolnym o tym nie mwili.
Uczylimy si maszerowa, przyszywa guziki, cierpie i harowa, ale o smokach -
ani sowa. Nawet midzy sob. I byo to z pewnoci prawidowe: jakie tam smoki, skoro
wok skomplikowana sytuacja polityczna, Zwizek Radziecki znajduje si w awangardzie
walki o pokj, a tylko patrze jak Polacy za ogrodzeniem naszego wojennego miasteczka
zaczn robi rewolucj.
Nieco pniej, gdy ju trafilimy do zwykej kompanii i kiedy zaczli nas
przygotowywa do tego, e przyjdzie nam regularnie peni wart, to wtedy opowiedzieli nam
wicej...
Zazwyczaj modym rne bzdury opowiadaj. eby przestraszy i zakpi. A nam
mwili prawd. I my od razu uwierzylimy, bo po smoku - jake nie uwierzy?
Opowiedzieli nam o lenych dziewkach, ktrych w adnym wypadku nie naley
woa, nawet jeli bd prosto przez posterunek szy; o ywych cieniach i o tym, e boj si
stali i elaza, i dlatego strzela w nie bez sensu, tylko ku bagnetem; oogromnych jadowitych
ropuchach, mogcych jednym uderzeniem szponiastej apy rozpru brzuch nieuwanemu
wartownikowi. Wiele jeszcze opowiadali. Nie oficerowie, ci mwili ogotowoci bojowej,
sytuacji politycznej. O tych tajemniczych nieprzyjemnociach opowiadali swojacy - onierze
i podoficerowie suby zasadniczej. Jasna sprawa, e wikszo z nich tych stworze nie
widziaa, im te opowiedzieli to onierze, ale trzeba byo si mie na bacznoci. Dobrze byo
pamita. Poniewa...
Pewnego razu nagle zza drzewa ruszy na mnie wysoki ciemny ksztat, czarna posta,
tylko z grubsza przypominajca czowieka, nie wrzasnem po rosyjsku i polsku Stj, kto
idzie! i Stj, bo strzelam!, lecz wbiem w ten ksztat bagnet i nie poczuem oporu. Prawie
nie poczuem. Mniej wicej tak, jakbym tym samym bagnetem rwa pajczyn. Trzask?
Chrzst? Szmer? A czort wie, jak to nazwa.
Cie szarpn si, osiad na ziemi, rozpyn w kau i znikn. A ja staem nad nim i
trzsem si, ze strachu? Z zaskoczenia? Bagnet by czysty, ale mimo to kilkakrotnie
wetknem go w ziemi. A potem, w wartowni, jeszcze na wszelki wypadek wymyem go pod
kranem. Chopakom oczywicie opowiedziaem, dugo klli, ale na posterunek pomimo tego
wartownicy szli i ja wychodziem w wyznaczonym czasie. A po tygodniu - znw zaczem
podrzemywa na posterunku.
No c, tak czowiek ma skonstruowany umys. Nie moe si dugo ba. Nawet kiedy
odesano Sierieg Nikonowa do domu w ocynkowanej trumnie. Nie odpowiedzia na
wezwanie telefoniczne, dowdca warty przybieg na posterunek, a tam Sieriega siedzi na
ziemi, oparszy si plecami o drzewo, automat na kolanach, na twarzy - umiech. Na martwej
twarzy.
Potem nam powiedzieli, e mia powan wad serca, mg w kadej chwili umrze.
Kto uwierzy. Ale ja na przykad do tej pory myl, e po prostu nie zauway zbliajcego
si ywego cienia. Zaspa.
Trzynastego grudnia osiemdziesitego pierwszego roku miaem dyur.
Posterunek objem o czwartej nad ranem. To bya niedziela, pobudka - o sidmej
rano, zamiast szstej jak w dni powszednie. Ale o pitej do kompanii zaczli przychodzi
oficerowie - pod broni. Co takiego zawiso w powietrzu, napicie jakie. To znaczy niby nic
si nie zdarzyo, nikt niczego takiego nie powiedzia, ale jasne byo, e zaraz, za minut, za
sekund...
Rozkazali obudzi kompani, krzyknem: Pobudka, zbirka na korytarzu!.
Dowdca kompanii stan przed szeregiem i zamyli si. I nagle w gowie zabrzmiao mi:
Towarzysze! W cigu ostatnich dni sytuacja w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej zaostrzya
si nagle. Mam czasem taki dar przewidywania. Szsty zmys si wcza. Na przykad, na
posterunku budziem si na dziesi minut przed pojawieniem si oficera. Jakby co mnie
tkno. Podobnie byo tego ranka.
Ledwo wypowiedziaem sobie t fraz, gdy dowdca kompanii zacz: Towarzysze,
sytuacja w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej... i tak dalej. Tylko zakoczy j sowami:
wprowadzono stan wojenny.
Trzynastego grudnia tysic dziewiset osiemdziesitego pierwszego roku
stwierdzilimy, e trafilimy na wojn.
Zrozumiae, e jeli rewolucja, to do nas powinni strzela. Jestemy okupantami.
Mnie, na przykad, kilka razy mwili otym Polacy na ulicy. Okupancie, spywaj do domu.
Nie wszyscy, oczywicie. Niektrzy podchodzili po prostu pogada, niektrzy chcieli
kupi papierosy - z tytoniem u Polakw zawsze byo kiepsko. Kiedy w czasie patrolu stalimy
obok Muzeum Chway Bojowej Pnocnej Grupy Wojsk, mamy podchodziy, pytay: czy
mona ich dzieciom po naszej technice bojowej poazi. Oczywicie, mona. Niech a, co
mog czogowi zrobi albo armatom?
Polacy do nas nie strzelali. Moe gdzie tak, nie mwili nam, a wierzy plotkom... Ale
w Legnicy nie strzelali. Nie chcieli ryzykowa. W polskiej telewizji puszczali kronik z
wydarze na Wgrzech w pidziesitym szstym. Prawidowo robili, jak nic, e puszczali.
Kiedy widzisz, co kule z karabinu maszynowego duego kalibru wyczyniaj ze cianami
domu mieszkanego, kiedy patrzysz, jak czog miady samochody na ulicy, a kogo -
rannego lub zabitego - szybciutko wlek za rg, wtedy zaczynasz si zastanawia. Dokadnie
- zastanawiasz si.
Jeden do drugiego - jeszcze mona, a w radzieckich onierzy... Dowdcy wyjanili
nam, eby z koszar nie wyazi. Walcz, bij si, strzelaj - nie wyazi. Oni s tam, my tu...
Do tego - okupanci.
Tak, wiele mogem opowiedzie na ten temat dziewczynie, ktra pierwsza
poinformowaa mnie, e jestem okupantem. Mogem opowiedzie o szeciuset tysicach
naszych, ktrzy zginli w Polsce w czasie drugiej wiatowej, i o tym, e w ich sprawy nie
wazimy. Tylko nic by to nie zmienio.
Przecie miaa racj. Bo jak inaczej nazwa armi, ktra wyzwolia, ale nie odesza?
Prawie czterdzieci lat znajdowaa si na obcej ziemi. Wychodzi na to, e jestemy okupanci?
Ma racj. Sprbuj si poapa. Ale ja miaem wtedy przecie tylko dziewitnacie lat.
Dziewitnacie. I zrozumie, kto ma racj, kto jest winien - nie potrafiem. Nie ma w
przyrodzie majcych absolutn racj, bd absolutnie winnych.
Raz pod Muzeum Chway Bojowej podeszo w rodku nocy dwch chopcw i
dziewczynka, po cztemaciepitnacie lat, powiedzieli, e uciekli z domu dziecka, czy
jakiego poprawczaka, gdzie wsadzono je, bo na cianach malowali hasa Solidarnoci. Tak
nam w kadym razie powiedzieli. Czy mielimy racj z koleg, kiedy okrylimy pice
dzieciaki swoimi paszczami? Byy przecie wrogami, popierali Solidarno, a my bylimy
okupantami. By moe powinnimy raczej zadzwoni do dowdztwa, wezwa milicj i
wysa modocianych rewolucjonistw z powrotem do domu dziecka? Miaem racj?
Albo czy mia racj Polak, ktry wystrzeli do mnie z procy? On walczcy z reimem,
ja wsparcie owego reimu, okupant. Czy mia racj, kiedy sprbowa postrzeli mnie kulk z
oyska, stalow hartowan kulk centymetrowej rednicy?
Nawet nie zauwayem, kto i skd strzela. Zobaczyem, jak ta kulka uderzya w
granitow pyt obok mojej nogi, odbia si, stukna o podeszw buta i zatrzymaa si.
Nie zdoaem si nawet porzdnie przestraszy. Rozejrzaem si, podniosem kulk,
podrzuciem na doni. Wieczorem w koszarach chopaki zauwayli, e gdyby ten strzelec
patriota nie przestrzeli, a trafi mnie tylko w ebra - nawet nie w gow
- to mg mnie zabi.
Mia racj, ten strzelec?
Kilka miesicy pniej jechaem przez miasto na pace ciarwki. Byem ju
modszym sierantem, albo kapralem, jak nas nazywano polsk manier. Miaem automat, na
gowie hem, obok mnie siedmiu uzbrojonych onierzy radzieckich; jechalimy na wart,
obserwujc spod plandeki cywilne ycie i dziewczyny w niezwykych spodniach, ktre
nazywano dziwnym dla nas sowem sztruksy.
Jaki miejscowy chopak, mj rwienik, nagle wycelowa w moj stron. Nie z broni,
po prostu rkoma przedstawi, e celuje we mnie, w przekltego okupanta... Oczywicie, mia
do tego prawo.
Tyle e takie prawo niesie za sob odpowiedzialno. Jako sierant i dowdca warty
mam i obowizki, i prawa. Nie mylaem o nich jednak wtedy, po prostu podniosem automat
i wycelowaem w chopaka. Automat by niezaadowany, ale chopaka rzucio na cian,
jakby kula go trafia. Zdyem zauway, jak jego twarz poblada, a w oczach pojawi si
strach.
No tak, okupant skierowa na niego bro, grozi. Ale nawet dzi jestem pewien, e
postpiem prawidowo. Chcesz walczy? Prosz bardzo, masz prawo. Bierz bro, strzelaj,
zabijaj, miej jednak na uwadze, e to nie zabawka. Nie zapominaj, e kady dowdca warty,
czy to radziecki, czy polski, a choby i amerykaski, ma prawo strzela tak, by trafi w
przypadku napaci na niego albo na wart. Moe te rozkaza otworzy ogie swoim
onierzom.
Przestao by miesznie? Mnie te nie byo miesznie.
Chocia, jak to mawiaj u nas - kto w armii suy, ten w cyrku si nie mieje.
Stan wojenny w ogle nie odebra dowdcy naszego batalionu pocigu do pikna.
Major uzna, e pod oknami sztabu brakuje niewielkiej fontanny, obsadzonej wokoo
choinkami. eby mona byo posiedzie w cieniu obok chodnego strumienia, albo spojrze z
gabinetu i nacieszy si jego widokiem.
Kademu z nas byo nakazane ograniczenie kontaktw z Polakami. Wychodzenie poza
teren bez oficerw czy chorych byo zabronione, za co takiego mona byo trafi na
odwach, a jeli wpado si na kradziey - to do aresztu. Wszystko byo jasne i zrozumiae.
Ponadto wszyscy bardzo dobrze wiedzieli, e wczenie si po zagajnikach moe by
niebezpieczne nie tylko ze wzgldu na zapanie przez lenika albo miejscowych. W lesie albo
na bagnie mona wpa na jakiego straszniejszego stwora. Na to wszystko zdecydowano si
jednak nagwizda, kiedy dowdcy naszego batalionu wymarzyy si choinki i fontanna.
I nawet to, e na zewntrz byo trzynastego, do wiadomoci nie trafio. Trzynastego
kadego miesica czcilimy nie dlatego, e bylimy przesdni. Trzynastego grudnia
osiemdziesitego pierwszego zosta wprowadzony stan wojenny, i kadego miesica,
trzynastego, Polacy co organizowali, by przypomnie wadzy i osobicie generaowi
Jaruzelskiemu, e pamitaj i niczego nie wybaczyli. I e to nie koniec, a dopiero pocztek.
A trzynastego listopada tysic dziewiset osiemdziesitego drugiego roku dostaem
zadanie bojowe.
Operacja zaplanowana bya zgodnie z najlepszymi tradycjami strategii i taktyki.
Starszy sierant kompanii dowozi nas ciarwk w las, na bagna, wysadza i szybko
odjeda. My
- ja i czterej onierze - heroicznie wykopujemy odpowiednie drzewka, okrcamy je w
stare paatki i ukrywamy przy drodze. Po dwch godzinach przyjeda ciarwk starszy
sierant, adujemy si na ni razem z choinkami i zwycisko wracamy do koszar.
Choinki wykopalimy, a samochd nie przyjecha. Ani po dwch godzinach, ani po
czterech. Zaczo si ciemnia, a dugo oczekiwany Zi-131 nie przyby.
Zacz pada deszcz - drobny, zimny, obrzydliwy. I jeszcze bardziej nieprzyjemny
zdawa si przez to, e przyszo mi dokona wyboru i podj decyzj. Powinnimy pewnie
czeka na samochd na miejscu. Ci, co zabdzili tak wanie powinni postpowa: nie krci
si, lecz sta i czeka. Ale przed szst wieczr stao si jasne, e czekanie nie ma sensu. I
zimno.
Imokro. Chopakom skoczyy si papierosy i cierpliwo. Nie pal, mnie byo
atwiej, jednak nocleg na mokrej ziemi przy plus dziesiciu pod deszczem rwnie mnie nie
satysfakcjonowa. Zupenie. W nocy spokojnie mogo schodzi si do zera.
Mona byo postawi namiot z paatek, rozpali ognisko iprzenocowa. Bez arcia i
picia, ale i bez specjalnych problemw. Ju prawie daem rozkaz, by stawia obz. I dabym,
trzydziestokilometrowy spacer nie pociga mnie, ale Sadreddin Miechtijew, ktrego wszyscy
dla uatwienia nazywali Sani, oddaliwszy si za potrzeb, przybieg przestraszony, nawet
spodni dokadnie nie zasun, i oznajmi, e w lesie s baby.
Z jzykiem rosyjskim mia problemy i w yciu codziennym
- a kiedy si denerwowa, to w ogle trudno go byo zrozumie. Sania sta si sawny,
gdy podczas warty nastraszy chorego. Noc, dowdca posterunku ze zmian idzie zmieni
Miechtijewa, a ten, ujrzawszy z wieyczki delegacj, zacz dziaa dokadnie wedug
regulaminu. Zatrzyma, kaza owietli twarz, nastpnie rozkaza choremu podej bliej do
wieyczki, a potem wychyli si z niej i spyta: Towarzyszu chory, strzela przed czy po?.
Tak zatem sw Miechtijewa bra zbyt do serca nie naleao, ale teraz wyglda na
przeraonego niemal do szalestwa.
Baby, szepcze strasznym gosem, baby. Takie! Z gestykulacji wychodzio, e wielkie.
I z piersiami, take wielkimi.
Istraszne. Sania prbowa co pokaza, strojc miny, ale wychodzio mu to niezbyt
zrozumiale.
- Czarne - powiedzia Miechtijew. - Pasiaste... Takie...
Czarne, pasiaste i szczeglnie - takie, to budzio niepokj.
W legendach lene dziewki wyglday wanie tak - niczym angielscy komandosi, z
twarzami pomalowanymi w brzowe i zielone pasy. I do diaba z nimi, z pasami i dziewkami,
tyle tylko, e zgodnie z tymi samymi legendami lene dziewki bardzo nie lubiy widowni.
Czasami znikay midzy drzewami, niczym bezcielesne duchy, a czasami mogy zabi nazbyt
natrtnego obserwatora. Noem albo nawet strza z uku.
W naszym batalionie nic takiego dawno si nie zdarzyo, waciwie nigdy nie zdarzyo
si, eby kto zosta zabity. A spotykalimy je, lene dziewki, niejednokrotnie.
- Gdzie? - spytaem.
Sania tkn drcym palcem w stron lasu, a ja rozkazaem wszystkim zabra paatki i
ruszy drog jak najdalej od tych piknotek.
W kocu, jeli samochd po nas jedzie, to si z nim spotkamy. Wykopanych choinek
targa jednak nie zamierzalimy. Schowalimy je midzy drzewami: jeli bdzie trzeba,
przyjedziemy jutro i zabierzemy.
Iposzlimy do domu.
Piciu radzieckich onierzy - sierant i czterech szeregowcw, z czterema opatami,
ruszylimy len drog, przez deszcz, mrok, zimno i stan wojenny. Piciu mokrych
radzieckich onierzy, bez przerwy przeklinajcych, wspominajcych starszego sieranta,
dowdc batalionu i obrzydliw pogod w Polsce, ktra akurat winna nie bya.
Trzydzieci kilometrw - za dnia to byo nie mniej ni pi godzin cigego marszu.
Za dnia. Pod warunkiem, e dowdca grupy zna tras. Ale drogi akurat nie znaem. Tylko to,
co widziaem z kabiny.
Zdawao mi si, e za dziesi kilometrw powinna by wie. Niewielka, z tych, ktre
rozkadaj si wzdu drogi - domki po prawej, domki po lewej.
Jak to bdzie wygldao - nasza wizyta w polskiej miejscowoci - wyobraaem sobie
sabo. Dotrzemy do wsi za dwie, dwie i p godziny, mieszkacy wsi bd spa, i dobijanie
si do zamknitych drzwi wydao mi si niezbyt dobrym pomysem. To znaczy absolutnie
niedobrym. Mieszkacy wsi w ogle na wiele rzeczy reaguj specyficznie, czy to polscy,
rosyjscy czy ukraiscy. Wyobraziem sobie, co powinien czu zwyky chop, yjcy obok
niespokojnego lasu, kiedy w rodku nocy kto zaczyna si dobija do jego drzwi lub okna, w
amanej polszczynie prbujc wyjani, e zabdzi i prosi o schronienie albo podwiezienie
do miasta. Przy czym nie za pienidze - skd u radzieckiego onierza pienidze? - a z litoci.
Ze wspczucia i midzynarodowej solidarnoci.
Innych moliwoci i tak nie byo. Moe we wsi znajduje si posterunek milicji? To
byby najlepszy wariant. Cerkiew... koci znaczy, te by si nada. Byem czowiekiem
cakowicie niereligijnym, ale gdzie w gbi duszy tkwia pewno, e duchowny powinien
pomc. Czy to ksidz czy mua...
Albo niech bdzie choby otwarta jaka knajpka. Piwiarnia. Cokolwiek. Ludzie,
wiato, pomoc...
Ludzi spotkalimy po ptorej godzinie.
Kiedy w twarz wbi mi si promie wiata, nawet si ucieszyem.
Zmruyem oczy, zaklem, ale si ucieszyem. I kiedy po polsku spytano mnie, kto
idzie, odpowiedziaem, e onierze radzieccy. Po polsku, oczywicie, w takim zakresie
wikszo z nas jzykiem polskim wadaa. Prcz komend przewidzianych regulaminem, w
rodzaju stj, bo bd strzela!, radziecki onierz mg paln, na przykad, pikna
kobieta. I kady z przyjemnoci uywa kurrrrwa, demonstrujc swoj znajomo
polskiej kultury, chocia, zdawao si, w rosyjskim przeklestw byo wicej, i sami Polacy
czsto uywali mocnych rosyjskich wyrae. Wzajemne przenikanie kultur pozwala na co
takiego.
I bardzo nas na pocztku mieszyo, e sklep po polsku brzmi tak samo, jak
budowla na cmentarzu po rosyjsku, a magazynem Polacy nazywaj czasopismo... Tak...
Powiedziaem, e jestemy onierzami radzieckimi, Polak kaza sta na miejscu i
promienia wiata z mojej twarzy nie zabra. Mocn mia latark, przyszo mi oczy rk
zasoni.
Drobne krople wody wiec si, trafiajc w promie, rozlatuj si w py, uderzajc o
rk Polaka, powstaje co w rodzaju piercienia wok. Deszcz stuka po mojej paatce,
pluszcze w kauach, wiatr szumi, powistujc w nagich gaziach gdzie ponad naszymi
gowami, moje zby ju od dawna wystukuj werble, a Polak wieci mi w twarz i nie
zamierza odsun latarki.
Zasaniam si doni i prbuj zobaczy, kto stoi za latark. Niczego nie widz, wiem
tylko, e Polak trzyma latark w lewej rce, a w prawej... Nie od razu uwierzyem wasnym
oczom, zamrugaem, wytarem twarz, jeszcze raz spojrzaem
- automat. Gdyby to bya lufa, powiedzmy, AKM, nie przestraszybym si. Polski
onierz na posterunku i tym podobne. Kursanci szkoy chorych chodzili z akaemami na
patrole, niejednokrotnie si spotykalimy. Opowiadaem im o naszych nowych automatach, o
AK-74, w ktrych pociski z przesunitym rodkiem cikoci przy trafieniu rce i nogi
odrywaj.
I miaem si z tego, jak nosz bro, poluzowawszy pasek automatu, e kolba bujaa
si obok prawego obcasa.
Oglnie kaasznikow nie zaniepokoiby mnie i nie przestraszy, natomiast od tego, e
celowano we mnie ze schmeissera, niemieckiego pistoletu maszynowego z czasw wojny,
zrobio mi si gorco. Jakby kto tam, na grze, w ciemnym niebie, zakrci kran z zimn
wod - i lun na mnie wrztek.
Na temat drugiej wojny wiatowej wiedziaem wicej z filmw, a w nich ze
schmeisserami, prcz Niemcw, chodzili partyzanci albo bandyci. Biorc pod uwag sytuacj
i czas akcji, partyzanci czy bandyci, tego wieczoru dla mnie byo jedno i to samo.
Przez myl przemkno i to, e dzi trzynastego, rocznica wybuchu stanu wojennego, a
nas cigle uprzedano o moliwoci akcji oporu i protestw, i... cae ycie przemkno mi
przed oczyma. Do schmeissera byy dwa metry, w jego magazynku - trzydzieci nabojw.
Polacy w sumie nie mieli nas za co lubi.
Nacisn na spust, kule na pocztku przeszyj mnie, potem pozostaych. I przysza do
gowy zupenie ju idiotyczna myl. Zainteresowao mnie nagle, jak to jest, gdy kula trafi w
pier? Czy to boli czy nie? I czy umieranie jest bolesne? I dugie?
Jeszcze co do gowy lazo, nie pamitam ju...
- Czto wy dieajetie zdies? - spyta po rosyjsku kto stojcy na lewo ode mnie.
W sumie fraz wypowiedzia czysto, tylko zabrzmiao z charakterystycznym
akcentem. Jak krtkie u. Zwyka polska wymowa.
Zaczem wyjania. Przedstawiem si, eby nada temu wszystkiemu cho
namiastk oficjalnoci.
Ochoinkach mwi byo niezrcznie, zaczem co wymyla o tym, e oto idziemy...
nie doczekalimy si samochodu... i musimy dosta si do Legnicy...
- Z daleka idziecie?
- Ju ptorej godziny - powiedziaem, starajc si nie patrze na luf pistoletu
maszynowego. - Bez postoju...
Znw pauza.
- Nikogo nie spotkalicie?
- Nie - odpowiedziaem szybko.
Przecie nie opowiem im o lenych dziewkach. Radzieccy onierze w diabelstwo nie
wierz. Radzieccy onierze, nawet jeli wierz w diabelstwo, to nikomu si do tego nie
przyznaj. Radzieccy onierze wytrwale znosz trudy i niedostatki suby wojskowej. Kto
wie, moe wszystkie te dziewki i cienie to tajemnica wojskowa?
W sumie, przychodziy mi na myl rne bzdury. Tak ze mn bywa, gdy si
denerwuj. Myli skacz, jedna zahacza o drug. A powd do denerwowania si miaem, i to
bez dyskusji.
- Pan, nie znajdzie si co zapali? - nagle zza moich plecw wysun si Leszka
Gromow.
Gromow to nie do koca dure. Prosty jest. Przed sub w armii nawet nie
podejrzewaem, jakich prostych ludzi mona spotka na wiecie.
Leszka, na przykad, mg na zajciach politycznych najzupeniej serio szuka na
mapie stolicy Antarktydy, a potem i kontynentu, krc wskanikiem po Afryce, Ameryce,
Azji i znw po Afryce...
Do wszystkich Polakw zwraca si wycznie per Pan, bdc szczerze
przekonanym, e to krtkie i energiczne sowo stanowi niemal obraz. Nasi Polakw
panami za plecami nazywali, a on - prosto w oczy. Myla, e ponia w ten sposb
rozmwc. Demonstruje sw wyszo.
- Nie dacie zapali? - powtrzy pytanie Leszka.
- Zaraz - powiedzia Polak. - Chodcie za mn. Macie bro?
- Cztery opaty - powiedziaem.
- Dobrze - pochwali Polak i nie mogem zrozumie: dobrze, e nie automaty, czy te
fakt, e mamy opaty, naprawd go uradowa. - Za mn. Tu niedaleko.
Poszlimy za nim, czowiek z automatem ruszy w lad za nami, owietlajc drog i
nieco plecy idcego z przodu Polaka.
Ten by w paszczu, byszczcym w wietle latarki. Takim ceratowym, czarnym
paszczu z peleryn, w zwykym yciu takich nie widziaem, ale w filmach wanie w takich
chodzili szpiedzy i mordercy. I esesmani. Rk spod paszcza nie byo wida, mg w nich by
zatem choby topr, lub automat.
Skrcilimy z drogi na jak ciek, promie latarki wychwytywa z ciemnoci nagie,
pokryte wieccymi kroplami wody gazki zaroli. Pod nogami chlupotao boto.
- I zjadoby si... - powiedzia idcy tu za mn Leszka.
Jemu byo dobrze, on automatu nie widzia. A ja tylko oautomacie mylaem. I
kombinowaem, czy nie odskoczy w bok, nie wyrwa przez zarola w gb lasu, przecie nie
trafi, jak nic nie trafi. Drzewa nie przepuszcz. Jeli ucieka, pochylajc si i kluczc, to
chybi. Jak nic - chybi. Rusz w lad za mn, ale nie dostan.
Ale chopakw - tak. To znaczyo, e nigdzie nie pobiegn. Cho zapewne by to nie
heroizm, a gupota. Jeli zamierzali nas zabi, to i tak zabij, a ja miaem szans. Po co gin
z pozostaymi, jeli jest szansa na przeycie?
Teraz ze wstrtem wspominam te swoje myli. I do tej pory jestem dumny, e wtedy
nie poddaem si im. Zapewne to najodwaniejszy czyn w caym moim yciu. Albo nawet
jedyny naprawd miay.
Po dziesiciu minutach dotarlimy na miejsce.
Na pocztku zobaczyem wiato latami.
Latarnia wisiaa nad bram - wysok, drewnian, z solidnymi elaznymi zawiasami.
Brama bya otwarta.
Krople deszczu wylatyway z ciemnoci i uderzay z moc okaue. Mogo wyda si,
e woda leje si spod blaszanego klosza, jak z wielkiego prysznica.
Na prawo i lewo od bramy cigno si ogrodzenie z grubych, szerokich desek.
Ogrodzenie gino w ciemnociach, tak jakby, nie skrcajc, przegradzao ca ziemi - od
jednego koca do drugiego.
Sam nie wiem dlaczego, ale przez gow przemkna myl: zamek. Chocia od
dziecistwa wiedziaem, e zamek to co wysokiego, kamiennego, na szczycie gry albo, w
skrajnym przypadku, wzgrza. A tu - drewniane ogrodzenie i brama, mimo to jednak - zamek.
Zawiao czym starym. Nie starzyzn, nie, a wanie starym.
Na przykad dziedziniec - wyoony grubymi kamieniami polnymi, mienicymi si w
wietle latami niczym oksydowana stal. Przestronny dziedziniec. Z prawa i lewa stay jakie
zabudowania gospodarcze, by moe szopy albo skady. W gbi dziedzica przyczai si
dom. Wszystkie budowle byy zbudowane z bali,ktre z trudem daoby si obj ramionami.
Ze starych bali, spkanych, lecz nie zbutwiaych.
Dom by jednopitrowy, z niewielkimi oknami. I z wysok piramid dachu.
Polak w czarnym paszczu wszed na ganek, zapuka do drzwi.
- Zmarzem jak pies - powiedzia Leszka. - Suchaj, pan, bdzie co zje? Co
gorcego...
Drzwi si otworzyy, Polak powiedzia co, potem obejrza si na nas, twarzy jednak
nie zobaczyem - kaptur by gboki.
- Wejdcie do domu - dobiego z ciemnoci pod kapturem.
W domu byo ciepo. Korzennie pachniao jakimi zioami. I chyba lekarstwami. I
jeszcze czym nieznanym i nieprzyjemnym.
Zatrzymaem si w progu, ale Leszka pchn mnie w plecy i wszedem. Za mn -
pozostali.
Nogi wytarlimy jako tako na ganku, ale i tak zostawialimy mokre lady.
- Sta - rozkazaem. - Dom zapaskudzimy.
- Mog zdj buty - od razu zaproponowa Leszka. - Suchaj, pan, buty zdj?
- Dawno zmieniae onuce? - spytaem.
Ju lepiej packa ni smrodzi.
Zapewne o tym samym pomyla i Polak, dlatego powiedzia, e moemy chodzi w
butach.
- Wejdcie tam - wskaza na drzwi z boku. - A wy, towarzyszu sierancie, chodcie za
mn.
Pgosem ostrzegem Leszk, eby nie robi gupstw. Po prostu eby wszed, usiad
albo sta w kcie i nie rzuca si w oczy. I o nic nie ebra. Ani, uchowaj Boe, niczego nie
zamyli ukra, czy to jedzenia, czy serwisu. Uprzedziem, e jeli co podobnego przyjdzie
mu do gowy, to sprawa nawet do trybunau nie dojdzie. Ja osobicie, wasnymi rkoma...
Chopcy kiwali gowami, nie dyskutowali, i obiecali zachowywa si przyzwoicie,
chyba nawet szczerze, w szczeglnoci Leszka.
W jego szczero nie wier2yem w najmniejszym stopniu, ale wybiera i tak nie byo z
czego. Szeregowym rozkazano - na lewo, a towarzyszowi sierantowi - na wprost. Do sali
zapewne.
Zdyem jeszcze pomyle, e towarzysz sierant zabrzmiao bez ironii i nabijania
si. I kto wie, wszystko jeszcze moe zakoczy si dobrze. Wyprowadz nas, na przykad, na
dukt i wyprawi w dalsz drog. A jeli jest tu telefon, to po prostu zadzwoni do miasta, na
milicj, a ci - do nas do komendantury - przyl swj samochd albo dadz zna do batalionu.
Bdzie, oczywicie, skandal, ale lepszy on, ni dalsze zasuwanie na piechot.
Oschmeisserze staraem si nie myle. Pozostawiem myli o nim za drzwiami. Tu
broni nie ma, pomylaem, i fajnie...
Okazao si jednak, e nie fajnie.
Za drzwiami, w niewielkim pokoju, bro akurat bya. Pierwsz rzecz, ktra rzucia
si w oczy, by karabin maszynowy. Sta na stole, na rozstawionych podprkach, i,
skoniwszy na bok pudekowaty magazynek, spoglda na drzwi. To znaczy na mnie,
stojcego na progu. Kaem by stary, te z czasw wojny, magazynek mocowao mu si od
gry, caa konstrukcja sprawiaa wraenie wiekowej, ale godnej zaufania. I mierciononej,
zdaje si...
Kilka karabinw leao obok stou, na blacie - rozsypane naboje, pi sztuk granatw -
naszych, radzieckich cytryn.
- Wchodcie, towarzyszu sierancie, usidcie - powiedzia Polak i zdj z siebie
paszcz. - Usidcie na aweczce, przy cianie...
Mia Polak lat czterdzieci - starzec wedug mojego wczesnego mniemania, ale
starzec krzepki. Taki... zwietrzay jakby. W kurtce, spodniach wpuszczonych w buty, na pasie
- kabura. Czarna, wytarta. I, zdaje si, z niemieckim pistoletem w rodku. W filmach w
kadym razie w takich Niemcy nosili parabellum.
- Powinnimy do miasta... - powiedziaem. - Ju nas z pewnoci szukaj... eby nie
min si z samochodem...
- Nie miniecie si - uspokoi mnie Polak. - Do jutra nikt drog jedzi nie bdzie. I
chodzi.
I chodzi - to specjalnie dla mnie doda, eby rozwia wszelkie wtpliwoci. Co w
rodzaju - nikt was std nie wypuci.
Podszedem do awki - grubana, szeroka na do deska na klockach zamiast nek - i
usiadem. Nawet paatki nie zdjem. Woda kapaa na podog, a ja nie zwracaem na to
uwagi. Czapk z gowy cignem, otrzepaem jako tako. Siedziaem i rozmylaem.
Pytanie byo proste - co dalej. Samochody nie jed - niedobrze, ale niech bdzie.
Ludzie nie chodz - te przey mona. I do rana - zrozumiae. A co bdzie potem?
Po co ta caa bro? I dlaczego mi j pokazuj, niech to diabli? Milcze nie bdziemy,
gdy do naszych trafimy. Nawet jeli obiecamy. A jeli naprawd zechcemy milcze, to kto
nam uwierzy? Ja bym nie uwierzy.
Informujemy o grupie uzbrojonych Polakw, przysyaj tu milicj... czy jak tu u nich
nazywa si miejscowe KGB. Wiele takich domw w okolicy? Charakterystyczny domek, nie
da si zaprzeczy.
Czy do rana wszyscy odejd? Nie ci dwaj, ktrych ju widziaem. Broni tu starczy dla
minimum dwudziestu ludzi. Czyby zatem na kogo czekali? I do rana wszyscy si zbior i
wyrusz... gdzie? Na Warszaw? Komunistyczn dyktatur obala? Albo za kordon? Granica
niezbyt daleko std, ale to granica z bratni Czechosowacj i nie mniej bratnimi Niemcami.
Demokratycznymi przy tym. Tam uzbrojon grup przywitaj oschle.
W szczeglnoci, jeli o niej poinformuj.
Znaczy si, trzeba zrobi tak, ebym nic nikomu nie powiedzia. Jak? Ja wiem jak. A
oni tym bardziej wiedz.
Twarz mia Polak sympatyczn. Tak pocigajc. I znajom. Pocztkowo nie
zrozumiaem, dlaczego, ale potem sobie uwiadomiem, e by podobny do polskiego aktora,
ktry w Czterech pancernych gra Gustlika. Mia on takie mieszne imi. A dokadniej - nie
imi, a nazwisko. Na imi mia Franciszek, a nazwisko - Pieczka. I ten Polak przypomina
Franciszka Pieczk. Takie samo wysokie czoo z zakolami, krcone wosy, gboko osadzone
oczy. W filmie Gustlik by bardzo dobrym i uczynnym facetem. W ksice - rwnie. A kto u
nas filmu nie oglda? Wszystkie psy u nas nazywali pniej Szarikami. Taki wesoy by
czogista. Chocia Niemcw take zabija lekko i wesoo.
Drzwi otworzyy si ze skrzypniciem, wszed starzec.
To znaczy, jeli tamten Gustlik wyda mi si wtedy starym, to ten, ktry wanie
wszed, by ju cakiem wiekowy. Lat siedemdziesit, jak nic, ale krzepki. Wysoki, kiedy
przechodzi przez drzwi, nawet gow pochyli. Nie masywny, pokryty muskularni, a taki
jakby z lin skrcony. ylasty. Siwy, pomarszczony, ale oczy byszczay mu modo.
Nie mia broni, co mnie wtedy ucieszyo. Futrzany bezrkawnik na wierzchu swetra,
spodnie wpuszczone w ciepe weniane skarpety. Na nogach - skrzane pantofle,
przypominajce indiaskie mokasyny.
- Kto to? - spyta starzec Gustlika.
Po polsku spyta, a ten po polsku mu odpowiedzia, e piciu chopakw szo drog.
Nie zrozumiaem od razu, dlaczego nie powiedzia, e onierze z sierantem, a potem
uwiadomiem sobie, e Gustlik wybiera takie sowa, aby nie byy podobne do rosyjskich.
onierze i sierant - kady by zrozumia, a chopakw - nie.
Zatem by pewien, e moe swobodnie rozmawia w mojej obecnoci. To znaczyo, e
lepiej dla mnie przemilcze, e jestem Ukraicem i polski jako tako rozumiem. Przez ptora
roku przywykem i do tempa i do wymowy, telewizj rozumiaem bez problemu. Mwi si
nie zdecyduj, nie udaje mi si rozrnia sw ukraiskich od polskich, a na such mog
zrozumie. Ale gospodarze wiedzie o tym nie musieli.
- Moskale... - przecign starzec, patrzc na mnie w zamyleniu. - A CI nie
przyjechali?
- Pogoda taka... - wzruszy ramionami Gustlik. - Samochodem mocno rozpdzi si
nie da. Przyjad, nie zgin. Jak tam Bolesaw?
- Bolesaw umiera - odpowiedzia starzec. - Starucha jest z nim, ale co ona moe?
Oczy zamkn? I on si mczy, i ona...
Starzec usiad przy stole, odsun niedbale naboje i granaty, jedna cytryna doturlaa si
do krawdzi, wstrzymaem oddech, ale Gustlik granat zrcznie zapa i wsun do kieszeni
kurtki.
- Co robie w lesie chopcze? - spyta starzec.
- Szedem - odpowiedziaem.
A co jeszcze mogem powiedzie? O tym, e choinki kradem? Wygldaoby to
wszystko miesznie na tle karabinu i granatw. Poszed sierant po choinki, no i trafi do
niewoli.
- Szede, znaczy si... - starzec mwi po rosyjsku czysto, z lekkim akcentem, ktry
niby by, ale dokadnie usysze go si nie dawao. - Niezbyt szczliwie wybrae czas na
spacer, Moskalu. I z tob jeszcze czterech?
- Czterech.
- Pewnie chcecie je?
- Wysaem onierzy do kuchni - powiedzia Gustlik. - S tam Lucyna i Jerzy,
nakarmi...
- No to niech i ich dowdca idzie - kiwn starzec. - Jaki stopie?
- Sierant - wstaem z awki.
- Sierant - bez wyrazu powtrzy starzec. - Dobrze, id.
- A co potem? - nie wytrzymaem. - Potem co bdziemy robi?
- Nie wiem - starzec popatrzy na Gustlika. - Co bdziemy robi, Stefan?
Gustlik, okazuje si, mia na imi Stefan.
Stefan w milczeniu rozczy rce i umiechn si niewesoo.
- Dlaczego si umiechacie? - szczerze mwic, byo mi ju w tym momencie
wszystko jedno, czy od razu teraz mnie zabij, czy nakarmi przed mierci. - Po kiego diaba
przytaszczylicie nas tutaj?
- Poje, popi, obeschn - wyjani Stefan. - Przecie tego chcielicie? Wasz
onierz to wanie powiedzia - zje co gorcego. To i zjecie czego gorcego...
- A to wszystko po co? - wskazaem na bro. Gupio, oczywicie, wyszo, lazem w
nie swoje sprawy, naleao po prostu milcze i poczeka, ale moja cierpliwo skoczya mi
si, nawet nie zaczwszy. Jak mwi pewien mj przyjaciel, kiedy skromno dawali, ja
staem w kolejce po bezczelno. - yczy mi smacznego?
- Widzisz, Stefan - powiedzia w zamyleniu starzec, spogldajc gdzie obok mnie. -
Na ile znam Moskali, wszyscy pchaj si pytania zadawa. Pojepopipospa... i pytania.
Wszystko to powiedzia starzec po rosyjsku, specjalnie dla mnie.
Stefan odpowiedzia po rosyjsku, e jestem chopak mody, ciekawski.
A ja im powiedziaem, e chopak jestem mody, ale nie gupi. I chc wiedzie - kim
s i co nas czeka.
Ja take chciabym wiedzie, co nas czeka, powiedzia Stefan, a starzec kiwn,
potwierdzajc, e i on chciaby wiedzie. Choby wrzeszcza, choby paka - nikt niczego
nie zamierza wyjania. Pojawia si wtedy u mnie pokusa zapania ze stou granatu,
wyrwania z niego zawleczki i oznajmienia, e jeli natychmiast nas nie wypuszcz, to...
Pokusa pojawia si i znika. Po pierwsze, nigdy w yciu nie trzymaem w rku granatu. Po
drugie, nie chciaem umiera, chciaem wrci do domu. Zostao mi sto trzydzieci pi dni
do cywila. Trzeba byo tylko wytrzyma. Sto trzydzieci pi - i ju. A jutro - sto trzydzieci
cztery. Potem - sto trzydzieci trzy... Rozumiaem te, e nawet jeli zapi granat ze stou i
wycign zawleczk, to rozewrze rki nie zdoam. Takie buty.
Wyszedem z pokoju i nawet drzwiami za sob nie trzasnem - agodnie zamknem.
Bo po c histeryzowa? Czeka trzeba byo i y. Jakie tam starzec sformuowa gwne
zasady Moskala? Pojepopipospa?
Byo co w tym z prawdy. Pozostawao tylko owe zasady wprowadzi w ycie.
Poszedem do kuchni.
Chopaki ju jedli. Siedzieli wok wielkiego stou i wtrzchali ykami z glinianych
talerzy co w rodzaju gulaszu. Pachniao smakowicie. W piecu pon ywy ogie.
Dziewczyna w dinsach i swetrze w milczeniu postawia na stole talerz dla mnie,
chopak - mj rwienik albo ciut starszy - odkroi z okrgego chleba grub kromk i poda
mi. Te w milczeniu.
Wziem chleb, powiedziaem dzikuj i siadem do stou.
- Pytaem, co to za lura, a oni nie odpowiadaj - powiedzia Leszka. - Jasne, e z
kapusty i z szynk, ale co konkretnie... Ale smaczne.
- Pewnie bigos - zaproponowaem. - tylko nie taki, jak w naszej stowce, a
prawdziwy.
- Tak? A ja naszych kucharzy ju dawno zamierzaem gow w kocio wsadzi -
Leszka resztk chleba wyczyci misk.
- Teraz jak nic - wrc, ukarz. Potwory.
- Kiedy pjdziemy dalej? - spyta Miechtijew. Dziewczyna podaa mu ju filiank,
upi z niej i z bogoci przymkn oczy. - Moe tu zostaniemy?
- I poprosimy o azyl polityczny - podchwyci Leszka i rozemia si. - Suchaj,
sierancie, mwi ci pisarz ze sztabu, e interesowali si tob w wydziale specjalnym? Nie
opowiadasz aby dowcipw politycznych? Nie oczerniasz socjalistycznej, no...
rzeczywistoci?
Pisarz opowiada mi o tym. I o tym, e wzywali go do wydziau specjalnego i
dokadnie o mnie wypytywali, tylko e miaem to w nosie. Dowcipw politycznych nie
opowiadaem byle komu, socjalistyczn rzeczywisto miaem gdzie. Wszyscy zreszt mieli
j gdzie.
Dziesitego tego miesica umar Sekretarz Generalny KC KPZR Leonid Ilicz
Breniew. Stalimy na warcie, gdy rozleg si dzwonek i oficer z komendantury
poinformowa o mierci i poleci wzmc czujno. Dowdca warty, ktry akurat spa,
wysun gow z szynela i powiedzia tonem penym niezadowolenia: Wydzwaniaj tu z
byle powodu, spa nie daj. Takie oto epitafium.
Socjalistyczna rzeczywisto. A nasz osobist po prostu znienawidzi mnie po tym, gdy
jeszcze jako szeregowy odmwiem pisania donosw. Wszystko proste i ode mnie nie zaley.
Nazbiera - sprbuje zrobi mi wistwo. Nie nazbiera...
Sto trzydzieci pi dni, przypomniaem sobie. I tyle. I do domu.
Jedzenie byo smaczne, herbata, cho nie prawdziwa, lecz trawiasta, bya gorca,
sodka i aromatyczna. Nawet zdjem paatk i rozpiem buszat.
Bagdasarian rozmawia o czym z Galimowem, Sania Miechtijew znw zacz swoj
niekoczc si opowie o tym, jak to by kierowc zastpcy ministra spraw wewntrznych
Azerbejdanu i jak sekretarki na urodziny podaroway mu skrzan marynark. ga Sania
nieudolnie, ale ze szczegami i detalami, marynarka zawsze bya skrzana i w kolorze
biaym, nikt z nas nawet wyobrazi sobie czego takiego nie by w stanie. Ale suchalimy,
czasami artujc. Jakbymy wypeniali rytua.
Dziewczyna zebraa naczynia i zacza je my.
Figurk miaa cakiem cakiem, obcise dinsy, do tego pochylia si tak udanie, e
spodnie bardzo szczerze podkrelay wszystko, co naley. Tyeczek pierwsza klasa.
Pomylaem otym. Pomylaem, a Leszka, dure, chlapn na gos.
Jeli przeoy to na przyzwoity jzyk, to powiedzia, e z przyjemnoci wstpiby z
dziewczyn w intymne stosunki i to nawet dwukrotnie. Przy tym, zapewne, niczego zego na
myli nie mia, w jego jzyku oznaczao to tylko komplement, wysok ocen osoby pci
przeciwnej. Ale bawan nie wzi pod uwag jednej okolicznoci. Pojcie wstpi w intymne
stosunki w naszym batalionie zazwyczaj przekazywano polskim terminem. I to tego terminu
Leszka z przyzwyczajenia uy.
Ale bym j... i tak dalej.
Chopak, ktry kroi dla nas chleb by spokojnym czowiekiem i, zapewne,
szlachetnym. Najpierw odoy n na bok, a dopiero potem strzeli Leszk w ucho.
Leszka spad z taboretu, rozcign si na pododze, chopak zwali si na niego z gry
i zacz starannie obrabia durnia piciami. Z prawa i z lewa, z prawa i z lewa... Leszka nie
od razu zrozumia, co si dzieje.
To Polak myla, e jeszcze sekunda - i Leszce urwie si film, ale Leszka dopiero si
rozgrzewa. Opowiada mi kiedy
0bijatykach na tacach w swej rodzinnej wsi i chwali si, e by tam jednym z
pierwszych. Podobay mu si te rzeczy - w mord da i dosta te.
Teraz kilka uderze przepuci, pocieka krew z rozbitej wargi, nie zdyem si
wtrci, dziewczyna co krzyczaa do swojego kawalera, eby przesta, bo rosyjska winia
nie jest godna... i tym podobne, z hukiem przewrci si taboret, co wrzasn Miechtijew, ze
zdenerwowania przeczywszy si na rodzimy azerski. I wtedy Leszka zabra si do roboty.
Zapa rk chopaka, uderzy go gow w twarz, potem odepchn biedaka na bok,
poderwa si i przyoy mu nog,
1jeszcze raz. Nastpnie szarpniciem poderwa ofiar na nogi i uderzy kolanem w
pachwin, przytrzyma go w pozycji pionowej i znw uderzy czoem w twarz, i dopiero
potem pchniciem odprawi chopaka na drugi koniec kuchni.
Koniec walki. Tak si wydawao.
Leszka nawet nie zdy niczego pouczajcego powiedzie Polakowi. Ja nie zdyem
niczego na czas zauway. Ale Bagdasarian zdy. Jak udao mu si wybi z rki pochylonej
dziewczyny n - nie wiem. On sam zapewne nie wiedzia. Ale wybi. Dziewczyna z marszu
przejechaa mu po twarzy paznokciami, od razu obu rk. I do Leszki.
Rzuciem si midzy nich, w ogle nie bronic tego przygupa spod
NowoKujbyszewska. Przeciwnie. Leszka bez problemu mg uderzy dziewczyn -
niejednokrotnie przecie wyjania mi swoje specyficzne spojrzenie na rwnouprawnienie
pci. To dziewczyn zatem ratowaem, ale ona o tym nie wiedziaa, prbowaa mnie
odepchn. Twarz poci, jak Araratowi Bagdasarianowi, i odepchn.
Tylko e ju widziaem, jakim sposobem ona walczy, dlatego zdoaem pochwyci
obie rce i uchyli si przed jej kolanem. W rezultacie uderzenie poszo w biodro, a nie tam,
gdzie celowaa dziewczyna.
Doskoczyli Galimow z Miechtijewem, zapali j za rce. Prbowaem jako
przytrzyma jej nog, eby nie bia; Leszka kl, chopak z zakrwawion twarz pod cian
prbowa wsta, w ogle obraz z tych, co to oczu oderwa nie mona. Grupa
zezwierzconych odakw prbuje zgwaci nieszczsne dziewcz.
Do tej pory dziwi si, jak to si stao, e Stefan nie wystrzela nas prosto od progu?
By moe usysza, co krzyczy dziewczyna.
A byo czego posucha!
Oruskich winiach i okupantach; po prostu wyliczanka przeklestw, tak polskich, jak i
rosyjskich...
Stefan nie zacz strzela. Nawet za pistolet nie zapa.
Powiedzia cicho do Lucyny, by si uspokoia. A ta uspokoia si. 1 posza wyciera
krew z twarzy swojego Jerzyka.
- A wic - powiedzia Stefan - zjedlicie kolacj? A to w ramach wdzicznoci?
Powanie tak spyta, bez groby, ale z naciskiem.
- Oni pierwsi zaczli - od razu oznajmi Leszka. - Siedz, nikogo nie ruszam, a on
mnie w mord...
Stefan popatrzy na Lucyn, unis brew. Lucyna kiwna.
- Wanie - ucieszy si Leszka i doni sprbowa wytrze krew ze swojej twarzy. - A
potem ona...
Umiech z leszkowej twarzy znik - zobaczy rozpit kabur. I dwch mczyzn o
budzcym strach wygldzie za plecami Stefana. Jeden z nich trzyma w rkach schmeissera,
drugi - karabin. I lufy spoglday w nasz stron.
- A ci to czego? - spyta Leszka.
Nawet si nie przestraszy, przygup jeden. Po prostu si zainteresowa. Gdybym mu
powiedzia, e nas rozstrzelaj, pewnie skinby gow i powiedzia aha. Czego tu nie
rozumie - jak rozstrzeliwa, to rozstrzeliwa. Najwaniejsze, e Leszce wytumaczyli. A
poza tym, to jego aha wcale nie oznaczao, e Leszka nie tylko zrozumia, ale jeszcze i
zaakceptowa sytuacj. Co nastpi po tym - nawet Leszka z pewnoci nie wiedzia.
- Co z Jerzym? - po rosyjsku spyta Stefan Lucyny.
Wygldao na to, e cay czas prbowa informowa nas na bieco o rozwoju
sytuacji, ebymy wiedzieli, co si dzieje.
- Zamali mu nos - powiedziaa dziewczyna.
- Nie oni, a ja sam - zaprotestowa Leszka i wysmarka si krwi prosto na podog. -
A on waln mnie...
Jerzy wsta, trzymajc si jedn rk ciany, a drug - ramienia Lucyny. Od tego ruchu
jego sweter unis si, odsaniajc niewielk kabur na pasku. Po co rzuci si do bjki, jeli
mg po prostu gupi eb Leszki przestrzeli?
- Tak w ogle to trzeba by was zamkn - rzek w zamyleniu Stefan. - Tyle e mamy
w domu jedn piwnic, i jest zajta...
- Do piwnicy? - powtrzy Leszka. - A to niby z jakiego...
- Stul pysk - poradziem, ale on nie mg od razu si zatrzyma. Musia sobie troch
pokrzycze. Wyrazi sprawiedliwy gniew. Nawet na dowdc kompanii zacz pokrzykiwa.
- Kto on jest, eby mnie do piwnicy wsadza? Czy wiesz, co zrobi z tob nasi, gdy
im powiem... - zacz gorczkowa si Leszka.
- Jeli powiesz - niedobrze i wieloznacznie umiechn si Stefan. - Nikt przecie nie
wie, e tu jestecie. Wok bagna, wszystkich piciu tam i...
Groby - to akurat nie by dobry pomys. Grozi Leszce nie wolno. Od tego gupek
cakiem zaczyna si wcieka. Pewnie po to, eby nikt nie pomyla, e moe stchrzy.
Dure, co z nim poradzisz?
- A poszed! - wrzasn Leszka. - Tak ty... A ja...
Sprytny Tatar Galimow zazwyczaj nie miesza si w skandale Leszki. W ogle to nikt,
poza Leszk, z wasnej woli w nie nie wazi. Galimow zwykle sta sobie z boku i cichutko
czeka, a szum ucichnie. Tym razem jednak Galimow prawidowo zrozumia aluzj i
waciwie oceni fraz jeli powiesz. Nie zaczai oczekiwa na blisz znajomo z
bagnem, tym bardziej e automat i karabin wpatryway si w Leszk bez chwili przerwy.
Na uzbrojonych Polakw Leszka rzuci si nie zdy - otrzyma uderzenie po nogach,
grzmotn na podog, z gry zwali si na niego Galimow, potem przyczyli si Miechtijew
i Bagdasarian. Przycisnli Leszk do podogi i wykrcili rce za plecy. Potem popatrzyli na
mnie. Moje zdanie, jako sieranta, znaczyo w tej sytuacji wiele. Potem bd musieli wyjani
sobie wszystko z Leszk w koszarach, jeli w ogle do koszar wrcimy. Ale jeli w egzekucji
brabym udzia ja, to wszystko mogoby skoczy si dla nich nie tak bolenie.
Nie pieszc si pochyliem si nad ryczcym z oburzenia Leszk, wycignem pas z
jego spodni, zwizaem rce.
- I ty z nimi, sierancie! - wrzasn Gromow. - Z tymi brudasami na swoich?!
Leszka nie by nacjonalist, bro Boe. Ale nie nazwa Tatara, Azera i Ormianina
brudasami w takiej chwili, oczywicie, nie mg. Aby jako urazi. Jeli wzi pod uwag, e
sam nie by Rosjaninem, a Mordwinem, to ten jego krzyk o brudasach by zupenie
bezsensowny.
- Pooymy go w kcie - powiedziaem Stefanowi.
Stefan popatrzy na zegarek i pokrci gow.
- Nic z tego. Was jeszcze mona zostawi, a zwizany radziecki onierz zepsuje mi
ca koncepcj... Odprowadcie go za mn. Nic mu si nie stanie. Uspokoi si...
Odprowadzi Leszki si nie udao, rzuca si, prbowa dosign choby jednego z
nas nog, nawet plu w Polakw iraz trafi. Przyszo zwiza mu jeszcze i nogi, potem
podnie iodnie do piwnicy.
Stefan poszed przodem, pokazujc drog.
Miaem racj, twierdzc, e trafilimy do zamku. Kiedy Stefan podnis drewnian
klap luku, okut elazem, okazao si, e pod ni znajduj si kamienne, wytarte stopnie.
ciany byy kamienne. Zaczem podejrzewa, e drewniany dom postawiono na starym
fundamencie. Na pozostaociach starej twierdzy.
Kiedy dwigalimy przycichego nagle Leszk, zdyem dojrze piercienie na
pochodnie na cianie i, spojrzawszy pod schody, spostrzegem, e spiralnie schodz coraz
niej - okrenie za okreniem. Ale daleko w d nie poszlimy, Stefan ruszy pierwszym
korytarzem.
- Tutaj - powiedzia Stefan i ze zgrzytem odsun zasuw na drzwiach w kocu
korytarza, otworzy drzwi i powiedzia, zajrzawszy do rodka. - To my, nie strzelaj.
Pomylaem wtedy, e u Polakw to wszystko bardzo na powanie. Nawet zbyt na
powanie.
Piwnica miaa dziesi metrw na dziesi. Przed samymi drzwiami sta masywny
drewniany st, za nim, na taborecie, siedzia starszy mczyzna w kouchu. Na twarzy mia
aonie obwise wsy, a na stole przed sob - star pepesz ilamp naftow. wiato z trudem
docierao do dalszego koca pomieszczenia.
- Jeszcze jednego jeca przyprowadzilimy - powiedzia Stefan po polsku. - Ale jego
nie do TYCH. Na awk posadzimy. Tylko uwaaj, rzuca si. Nie zabijaj go moe...
Idoda, ciszywszy nieco gos: Jeli si da....
Udaem, e nic nie usyszaem. Co jeszcze mogem powiedzie? Zacz buntowa si
i znale si razem z Leszk? Nie, dzikuj.
Posadzilimy z chopakami Leszk na stojcej wzdu ciany awce i zebralimy si
do wyjcia.
- Sierancie - zawoa Stefan. - Prosz, spjrz tam. Moe si przyda...
Nie od razu zrozumiaem, na co mam patrze. Potem zorientowaem si, e Stefan
pokazuje w dalszy koniec pomieszczenia, i to nie palcem, lecz luf parabellum. Kiedy to
zdy je wyj?
- Tylko nie podchod zbyt blisko do kraty - uprzedzi Stefan. - Niebezpiecznie.
Krata, cztery prty grube na dwa palce - od ciany do ciany. Pocztkowo wydao mi
si, e w kracie nie byo drzwi, ale potem dojrzaem je przy cianie, z ogromn kdk.
Prawie niczym ludzka gowa, sowo honoru.
Klatka pocztkowo wydaa mi si pusta, wiato lampy naftowej nie dochodzio do
przeciwlegej ciany. Ale kiedy w rce Stefana zapalia si latarka, zrozumiaem, e klatka nie
bya pusta. W gbi, kilka metrw od kraty, siedzieli ludzie. Czworo w jakich szarych
paszczach zbio si w kup, zapewne eby nie zmarzn. Nie od razu zrozumiaem, e to
ludzie, pocztkowo wziem to za kup jakich szmat. Ale potem jeden z nich odwrci twarz
w nasz stron i wiato latarki odbio si w jego oczach.
- Kto to? - spytaem
- Leni - odpowiedzia Stefan.
- Lene dziewki?
- Tak ich nazywacie?
- Eee...
- Nie, to nie dziewki. Driad staruszkowie by tutaj nie zacignli. To Leni. Nazywaj
ich jeszcze uszastymi. Nocni zabjcy. Potwory. Rnie ich zw... - Stefan poruszy
promieniem latarki, jakby czemu si przyglda, potem wyczy j, szybkim krokiem wrci
do drzwi i co powiedzia cicho do wartownika. Mczyzna odpowiedzia take cicho,
pooy z jakiego powodu rk na automacie.
- Idziemy! - rzuci do mnie Stefan i niemal wbieg schodami na gr.
Co go zdenerwowao. A nawet chyba rozzocio.
Wszedem w lad za nim.
- Posiedcie w kuchni - rzuci do mnie Stefan i wszed do pokoju, w ktrym byli
starzec i karabin maszynowy.
Moi chopcy siedzieli wok stou i, przygldajc si sobie wzajemnie, milczeli ze
smutkiem. Teraz ju aowali swojego bohaterskiego czynu, ju wyobraali sobie, jak ukarze
ich Leszka, gdy tylko wyrwie si na wolno.
Co dziwniejsze, dziewczyna i chopak take tu byli. Jerzy zmy ju krew z twarzy,
siedzia blady, odchyliwszy gow, a Lucyna przykadaa jakie okady do jego twarzy.
Prbowaem przeprosi, ale dziewczyna w milczeniu wzruszya ramionami,
zamilkem zatem. Nie bardzo zreszt miaem na przeprosiny ochot. Gdyby Ararat jej nie
powstrzyma, teraz Leszka leaby nie zwizany, lecz zarnity. Bardzo zdecydowanie
poruszaa si dziewczyna. I fizjonomi pokiereszowaa Arze artystycznie. Cztery krwawe
prgi od prawego ucha do ust, cztery - od lewego. Wysza taka zabawna ukona kratka. Ale
gadania bdzie w batalionie...
Nie podjbym kolejnych prb porozmawiania z Lucyn, ale ta znw powiedziaa co
o okupantach. Ruscy okupanci, powiada, wynielibycie si do swojej gwnianej Rosji. Po
rosyjsku powiedziaa, ebymy zrozumieli.
- Kogo nazywasz Rosjanami? - spytaem, nie wytrzymawszy. - Ormianina, Azera,
Tatara i Ukraica?
- To wszystko jedno... wszystko jedno... Rosjanie wszystkich zaraaj swoim jadem.
Jestecie niewolnikami, robicie to, co wam rozka. Jestecie gorsi ni Rosjanie. Oni inaczej
nie mog, zawsze byli oprawcami, a wy... wy pachokami tych oprawcw.
Chopcy spojrzeli po sobie i przemilczeli.
- Czego tu, u nas, szukacie? - spytaa Lucyna. - Prosilimy was do siebie?
- Nie prosilicie - powiedziaem. - Rwnie i w czterdziestym czwartym nie
zapraszalicie.
- I nie trzeba byo przychodzi... A jeli przyszlicie bi Niemcw, to dlaczego tu
zostalicie? Rozbilicie ich, zdobylicie Berlin i wrcilibycie do siebie. Ale Rosjanie
powiedzieli wam, ebycie zostali... Jestecie niewolnikami. Do Afganistanu polelicie w
lad za Rosjanami. Po co, co tam jest takiego? Zabijacie kobiety i dzieci. Wy wszyscy -
Rosjanie, Ukraicy, Ormianie i Azerowie. I Tatarzy - dodaa Lucyna, spojrzawszy na
Galimowa. - Nie starcza wam mstwa i dumy, eby wygna Rosjan ze swojej ziemi. To i
pacicie danin krwi, swoj i cudz... Gardz wami. Wami wszystkimi!
- A wasi nie s tacy? - spytaem.
- Nie, nie s tacy! Polacy nigdy nie byli najedcami! Nigdy nie poszlibymy do
Afganistanu tylko dlatego, e kto tak zdecydowa. Nigdy!
Gupia wychodzia rozmowa. Rozumiem to teraz, i wtedy rozumiaem, ale nie
mogem si powstrzyma. Wychodzio obraliwie. Chciao si powiedzie dziewczynie, e
jest gupia, wszystko co powiedziaa to bzdura, ale przecie dobrze rozumiaem, e nie
wszystko. Ale i nie we wszystkim miaa racj.
Mogem jej powiedzie, e razem z Napoleonem w tysic osiemset dwunastym szli na
Rosj nie na spacer, a ona by mi powiedziaaby w odpowiedzi o rozbiorach Polski i tumieniu
polskich powsta. Wpad mi jako w rce polski podrcznik historii, w ktrym bardzo
obrazowo byo napisane o Kozakach, nabijajcych na piki niemowlta. A take o polskim
miecie Lwowie.
A ja jej o polskich panach na Ukrainie. A ona - o napaci w trzydziestym dziewitym.
Ja - e zniszczyli ukraiskie republiki w dziewitnastym, a ona - o Warszawie w
dwudziestym.
Ic z tego, e pocztkowo Polacy zajli Kijw i dopiero potem caa ta zabawa
przeniosa si pod Warszaw.
Duo przed armi czytaem, interesowaem si histori.
Ale co mogem przeciwstawi jej sowom o Afganistanie?
Nie byo ich tam. Nasi nie wzili ich z sob, czy te wszystkie socjalistyczne kraje
odmwiy - skd miaem to wiedzie? Mwia to z takim przekonaniem, e wierzyo si od
razu - ona nie pjdzie. I chopak jej nie pjdzie walczy na obcej ziemi.
Chciaem co powiedzie, ale wtedy otworzyy si drzwi, do kuchni zajrza Stefan, i
Lucyna zamilka.
- Sierancie - powiedzia Stefan. - Nie mgby mi pan suy odrobin swojego
czasu...
Oczywicie, e mogem. On mia pistolet, a ja nie. Wszystko w porzdku, uczciwie.
- Znaczy si tak, towarzyszu sierancie - cicho rzek Stefan, gdy drzwi do kuchni
zamkny si. - Staniecie si teraz wiadkiem pewnego wanego wydarzenia. Wasze zadanie -
siedzie i milcze. Dacie rad?
- Sprbuj - powiedziaem. - Milcze - tego mnie uczyli. A potem?
- Potem, by moe, wypucimy was. Albo nie wypucimy.
- Niewielki wybr.
- Szczerze mwic - ja bym wypuci. Ale nie wszystko zaley ode mnie. Nawet od
dziadka Piotra nie wszystko zaley. Mamy goci i w zalenoci od wyniku rozmw...
Otwary si na ocie drzwi wejciowe - pocigno zimnym powietrzem i wilgoci.
Deszcz na dworze wci pada. 1 ju nie szeleci po kamieniach bruku, lecz upi ze
wszystkich si. Jakby za wszelk cen zapragn owe kamienie porozbija - na tucze, a
potem na piasek. I zmy gdzie do morza.
Do domu weszo czterech, jeden za drugim. Pierwszy - chopak ze schmeisserem,
podobny do tego, co nas na drodze zatrzyma. Chopak odstpi na bok i przepuci trzech,
ktrzy szli za nim.
W paszczach z kapturami byli podobni do jakich zbkanych gnomw. Ale kiedy
kaptury zostay odrzucone, podobiestwo do baniowych postaci znikno cakowicie. Od
razu stao si jasne, e przyszli nie prniaczy wdrowcy, lecz powani ludzie. W peni
zdajcy sobie spraw ze swojej wartoci iz tego, e pozostali powinni ow warto uznawa i
przyjmowa. W kadym razie - dwch z trzech. Trzeci, niszy wzrostem, trzyma si pewnie,
ale bez zuchwaoci w ruchach. Poprawi wsy, wytar szka okularw i z ciekawoci omit
spojrzeniem pomieszczenie.
Wszyscy trzej byli prawie rwienikami, wszyscy mieli okoo czterdziestki, moe ciut
mniej, wszyscy trzej ubrani byli w garnitury - nienaganne; nie wiadomo dlaczego wydao mi
si jednak, e trzeci, w okularach i z wsami, nie pasowa do nich. Pierwsi dwaj -
zdecydowani, przepenieni dum i doniosoci. Widziaem takich wielu. Kierownicy, tacy
rejonowego formatu. Zawsze i w kadym czasie wymagali w stosunku do siebie specjalnego
traktowania. Wielki kierownik mg pozwoli sobie na bycie demokrat i nawet poartowa z
prostym ludem, a tacy
- nie. Tacy zawsze trwali w walce o swj image. Nawiasem mwic, kiedy zagrzmiao
i ZSRR si rozpad, oni w ogle niczego nie stracili. Jak byli kierownikami, tak nimi
pozostali. Parti zmienili - i zostali. A to, e byli komunistami... Ja, na przykad, jestem teraz
pewien, e gdyby na wysokie stanowiska mianowali nie komunistw, a, powiedzmy,
eunuchw, to w kolejce do kastracji stayby tysice. Jak nic wam mwi - tysice idziesitki
tysicy.
Trzeci natomiast...
Niewysoki, nic szczeglnego nie byo ani w postaci, ani w twarzy. Jasne wsy, solidne
okulary... ale oczy za szkami okularw miay jaki dziwny wyraz. Jakby przymierza si do
otaczajcych go ludzi, ocenia, jak przyoy, gdyby kto nagle pozwoli sobie na niepowane
traktowanie jego osoby. Gdyby wyobrazi sobie pana Woodyjowskiego z Trylogii, gdyby
wyrzuci go ze suby, odebra szabl i uprzedzi, e walczy nie moe - wyszoby dokadnie
na to samo. Dokadnie tak spogldaby i wyglda may rycerz w naszych czasach.
To znaczy, dwaj byli spokojni o swoje miejsce na tym wiecie, a trzeci - gotw by o
to miejsce walczy, gdyby zasza taka potrzeba. Tak mi si wtedy wydao. By moe tylko si
wydao. W tak noc wiele si mogo przywidzie.
- Co to ma znaczy? - oburzonym gosem spyta jeden z tych, ktrzy weszli, ten, ktry
pojawi si w domu jako pierwszy. - Czy wy tu powariowalicie? Co to za barykada na
drodze? Co za uzbrojeni ludzie? Daj wam dziesi minut na oczyszczenie drogi, zoenie
broni i wyjanienie wszystkiego...
Nawet na zegarek prbowa spojrze, powolnym, przepenionym stanowczoci
gestem podnis nadgarstek do oczu... prbowa podnie.
Stefan nagle podszed do niego i przystawi parabellum do kierowniczego czoa.
- Kurwa ma... - kierownik ochryple wypuci powietrze z puc.
Drugi zrobi jaki nieokrelony gest, jakby zamierza wsun praw rk pod swoj
marynark, ale chopak ze schmeisserem zacyka jzykiem i z dezaprobat pokrci gow.
- Ma pan bro? - spyta uprzejmie Stefan, dociskajc pistolet do jego czoa.
- Nnnie...
- A paski towarzysz?..
- Nie wiem... Wojciech, masz bro? - spyta kierownik.
- Przecie wiesz, Heniek... - odpowiedzia Wojciech, blednc w oczach.
- Skd miabym to wiedzie? - po twarzy Henryka ciekay krople, ni to deszczwka,
ni to spoci si pan kierownik. - Nie mam zwizkw z twoj sub...
- Mam pistolet... Wyj? - Wojciech przekn lin.
- Nie trzeba - Stefan lew rk obmaca kieszenie najpierw Henryka, potem
Wojciecha, wycign zza jego pazuchy niewielki pistolet i, nie patrzc, wsun do kieszeni
wasnych spodni.
- Co to wszystko znaczy? - spyta Henryk.
Jeli wszystko dobrze zrozumiaem, to by to sekretarz partyjny, a drugi, Wojciech,
raczej z polskiego odpowiednika KGB. Dlatego Henryk zachowywa si o wiele swobodniej.
To nie jego powinni, jakby co, zastrzeli w pierwszej kolejnoci.
- Ja nie mam broni - powiedzia Woodyjowski z tak min, e zrozumiaem nawet
ja: obszuka si nie pozwoli. Prdzej pogodzi si z kul w eb, ni pozwoli komukolwiek
siga do swoich kieszeni. - Daj sowo honoru...
- Sowo honoru? - spyta z umiechem Stefan.
Czowiek z automatem take si umiechn, usyszawszy tak niepowany argument.
- Panie Andrzeju!.. - Henryk podnis gos, prbujc sprowadzi Woodyjowskiego
na miejsce. Komu si bdzie podoba, gdy wsptowarzysz zaczyna zachowywa si
wyzywajco pod celownikiem. Mnie by si nie spodobao.
- No, jeli sowo honoru - to niech bdzie - skin Stefan.
- Jake nie uwierzy?
- Zadaem panu pytanie - powiedzia Henryk. - A pan...
- A ja nie odpowiedziaem. I nie zamierzam. Przyjechalicie porozmawia z Lenymi?
Zgadza si?
Henryk rzuci szybkie spojrzenie na Wojciecha, ten ledwo zauwaalnie wzruszy
ramionami.
- Wiem, e rozmawia pan z nimi wczoraj, ale dzi w cigu dnia zadzwonili do pana i
oznajmili, e Leni chc jeszcze oczym pogada...
- Skd?...
- Skd wiem? To ja dzwoniem - powiedzia Stefan.
Parabellum ju schowa do kabury, a na czole Henryka pozostao kko po lufie
pistoletu. Kalibru dziewi milimetrw.
- Niemoliwe, skd pan zna haso? - spyta Henryk.
- To dobre pytanie, panie Henryku. Bardzo dobre. Haso zna pan i Wojciech.
Uzgodnilicie je z Lenymi przy ostatnim spotkaniu, wychodzi zatem na to, e to oni mi je
zdradzili. I opowiedzieli owszystkim. O tym, co im pan obieca, i o tym, czego potrzebowali.
Przy okazji, zapomniaem przedstawi panu towarzysza sieranta Armii Radzieckiej. - Stefan
kiwn w moj stron.
- Po co on tu...
- Po prostu. eby nieco oywi atmosfer. eby stao si jasne - dogada si z nami,
jak zrobi to pan z Lenymi, nie uda si. Poniewa przyjdzie wtedy sieranta zabi, eby ten
nie wygada swoim szczegw.
Pan Henryk popatrzy na mnie, i przeczytaem w jego oczach zabi. Jakbym w
ksice czyta, jasno i niedwuznacznie.
- Ale o tym - pniej. Teraz troch poczekacie, a ja zajd do Drwala... - kiedy Stefan
wymwi Drwala, obaj kierownicy zadreli i spili si. - Po kilku minutach bdziemy mogli
kontynuowa.
Stefan ruszy do drzwi, otworzy je, ale zatrzyma si na progu, jakby przypomnia
sobie co wanego.
- eby nie wysza jaka gupota - ten oto chopaczek z automatem strzela bardzo
dobrze. 1 zezwolono mu na zabicie kadego, kto sprbuje wyj z domu bez zezwolenia. Czy
to jest zrozumiae?
- A mona pali? - spyta Woodyjowski.
- Mona - pozwoli Stefan i zamkn za sob drzwi.
- Panie Andrzeju, zachowuje si pan... - Henryk wstrzyma oddech ze wzburzenia. -
Rozumie pan...
- Mnie tu wcale nie ma - powiedzia pan Andrzej. - Jestem teraz w Kanadzie, w
sprawach handlowych. Nie ma mnie, jestem fikcj. Iluzj. Machnij rk, a si rozwiej...
Woodyjowski pomacha w powietrzu rk, rozganiajc oboczek papierosowego
dymu.
Pali pan Andrzej marlboro, a nie jakie polskie czy radzieckie papierosy. Pudeko
schowa do kieszeni, nie proponujc innym.
- Powiedziaem panu - te pertraktacje nie maj sensu. Nawet jeli Leni co panu
naobiecuj, to obecnych jeszcze w tej grze jest paru innych uczestnikw. Taki Drwal...
- Nie trzeba o tym...
- Ale jeszcze niedawno mwi pan, e nie ma adnego Drwala, a to wszystko to
legenda. Lenym si pan nie sprzeciwi, ale po rozmowie wypowiedzia si pan
jednoznacznie. I nawet Wojciecha ofukn pan, kiedy ten si sprzeciwi i powiedzia, e z
jego agenturalnych informacji... Jak on powiedzia, panie Wojciechu? Wsadcie sobie swoje
informacje gdzie...?
Wojciech nie odpowiedzia.
- A teraz...
- Wydaje mi si, panie Andrzeju, e troch si pan zapomina... - sykn Henryk. -
Zapomnia pan...
- To pan zapomnia, panie Henryku. Zapomnia pan, jak prbowaem odradzi t
afer. Jak mwiem panu, e s jeszcze ludzie mieszkajcy w pobliu Wrt i im wcale si to
nie spodoba... I wtedy oznajmi mi pan, e moja rzecz tumaczy. Nie jestem czowiekiem,
lecz maszyn do przekadw. I swoj opini mog wsadzi sobie tam, gdzie pan Wojciech
swoje agenturalne informacje. W ogle jest pan bardzo pewny siebie, towarzyszu Henryku. I,
obawiam si, nazbyt pewny. Wedug papierw - znajduj si daleko std. Mnie tu nie ma. I
tylko pan bdzie odpowiada...
- Niech mnie pan nie straszy! - krzykn towarzysz Henryk.Ja...
Otworzyy si drzwi.
- Wejdcie! - powiedzia Stefan. -1 wy, sierancie, take...
Swoje uczucie pamitam do tej pory - pustka. Wewntrz cakowita pustka. Niczym
nadmuchiwany balonik, lec na wietrze. A wok, kurwa, mnstwo igieek, szpilek, kolcw
wszelakich. I niech tylko pjdzie co nie tak, a pkn, rozlec si na drobne strzpki.
Przeszlimy przez pokj z broni - kaemu ani karabinw nikt nie schowa. Uznali to
za niepotrzebne albo zdecydowali, e zademonstruj powag ich zamiarw. Ale towarzysze
Henryk z Wojciechem na bro uwagi nawet nie zwrcili. Za to wpatrzyli si w to, czego
nawet za drugim razem nie zauwayem. W kcie pokoju stao kilka wczni z dugimi,
szerokimi ostrzami.
Towarzysze wymienili spojrzenia.
Pan Andrzej nawet podszed do wczni, dotkn. Pokrci gow zadziwiony.
- Prosz nie rusza ostrza - powiedzia Stefan.
Pan Andrzej stan na czubkach palcw, przyjrza si ostrzom.
- No no... - wymamrota. - Szybka mier?
- Nie - zaprzeczy Stefan. - Powolna. Bardzo powolna i bolesna. Uszaci i driady w
tych miejscach posuguj si tylko powoln trucizn. Tak im si bardziej podoba. Rana -
czowiek zaczyna umiera. Moe nawet pojawi si iluzja tego, e uda si wyprosi u
Lenych antidotum, oni nie odmawiaj od razu. Myl, radz. Potem domagaj si czego w
zamian... Drobiadek. Z reguy dziesicioro dzieci, nie starszych ni pi lat, najlepiej
dziewczynek. Nie sysza pan o czym takim?
- Syszaem - cicho powiedzia pan Andrzej i odszed od wczni.
- Dobrze, zapraszam... - Stefan otworzy kolejne drzwi, zrobi zapraszajcy gest rk. -
Wejdcie do sali.
I faktycznie bya to sala. Tyle tylko, e bya jakby zlepiona z dwch powek. Podoga
bya marmurowa, z biaych i czarnych kwadratw o boku nieco krtszym ni metr. Zrobiwszy
krok do przodu, poczuem si niczym figura szachowa. A zrobiwszy drugi - zrozumiaem, e
ponad pionka nie mam co mierzy.
Wzdu cian stali krlowie i krlowe. Z marmuru, te czarnego i biaego. Figury
wykonane byy bardzo naturalistycznie, z najdrobniejszymi szczegami - z fadami tkanin,
puklami wosw. Rycerze w zbrojach, damy w dugich do ziemi sukniach.
Tylko gw nie miay ni damy, ni rycerze. Zapewne wczeniej byli rnego wzrostu,
mczyni wysi, kobiety nisze, ale teraz kto ich zrwna. Jakby gigantyczne ostrze cio
grn cz figur. Kobietom - same gowy. Rycerzom - razem z ramionami.
Kolumny z marmuru take byy przycite, i ciany - resztki cian. Na ptora metra od
podogi - marmur, wyej - drewno. Lece horyzontalnie grube bale. I kolumny przeduone
ustawionymi pionowo kodami.
Jaki gigant ogromnym mieczem ci grn cz sali, niczym czubek jajka
ugotowanego na mikko. A potem kto po prostu nadbudowa resztki cian balami.
- Podoba si? - spyta Stefan. - Na mnie do tej pory robi wraenie. Pan, panie
Andrzeju, jak rozumiem, bada histori Wrt i wszystkiego, co z nimi zwizane?
- Nawet jzyk Lenych - powiedzia pan Andrzej. - To, jak rozumiem, zamek na
Granicy? To, co z niego zostao?
- Dokadnie. Linia pknicia przebiega w ten sposb...
- Stefan wskaza rk na skraj marmurowej ciany. - Niewykluczone, e gdzie stoi
grna cz zamku. W jakim innym wiecie...
- Albo za Wrotami - rzek w zamyleniu pan Andrzej. - W pitnastym wieku kto
wyrazi przypuszczenie, e wiat nie rozpk si, lecz przesun, jedna cz zelizgna si z
drugiej. A zamkowi na Granicy dostao si ju w kocowej fazie...
- By moe - Stefan podszed do masywnego, drewnianego stou porodku sali.
Trzy metry rednicy. I, jak mi si wydao, z jednego kawaka. Z pnia jakiego
olbrzymiego drzewa. Za takim swobodnie mogli siedzie rycerze. Tak, moe i siedzieli
wczeniej. Na tych samych drewnianych krzesach z wysokimi, rzebionymi oparciami.
- Siadajcie - powiedzia Stefan.
Nie powstrzymaem si i, nim usiadem, przyjrzaem rzebieniom na oparciu krzesa.
By tam orze, jednak nie polski. Prdzej niemiecki, z koron, jakby cesarsk, na gowie. Na
piersi - przewrcony pksiyc z krzyem, wyrastajcym z niego dokadnie porodku,
midzy ostrymi kocwkami. I dwie figury po bokach. Rycerz w penej turniejowej zbroi i
goy muskularny mczyzna, okryty dbowymi limi. Obaj trzymali w rkach wcznie z
flagami.
- Interesujce? - spyta Stefan, rozsiadajc si na krzele.
- Pikne.
- To herb prowincji Schlesien. Czy, towarzyszu sierancie, zwrcilicie uwag na
lenego czowieka?
- To... - z jakiego powodu dotknem palcem tego samego lenego czowieka. - Czy
to... wanie ten Leny?
- Myl, e tak. Byli tu od dawna. Byli czci tych miejsc, cech charakterystyczn,
jeli wolicie. Ale kto widzi w nim mitycznego Oberona...
- A kto w mitycznym Oberonie widzi przedstawiciela Dawnych - zakoczy za niego
pan Andrzej.
- Mogo tak by - kiwn Stefan.
Do sali wkroczy starzec, ten sam, ktry nazwa mnie Moskalem.
Brzmi to zapewne grnolotnie: wkroczy do sali, przez co rozumie naleaoby:
kroczc z godnoci przeszed do swojego krzesa. Starzec po prostu wszed. Jak do pokoju.
Albo jak do boksu. I jednoczenie wyglda na tle wszystkich tych obcitych rzeb i kolumn
bardzo na miejscu, cakiem naturalnie. Gdy szed do stou, wydao mi si nagle, e jest
jednym z posgw tej sali. Tylko on nie podda si owemu niewidzialnemu ostrzu, zdoa
usta, okaza si by mocniejszy od marmuru i granitu. I mia w starzec nie siedemdziesit,
jak wydao mi si na pocztku, lecz siedemset lat. Albo nawet tysic.
Potem diabelstwo rozwiao si.
- Nazywam si Piotr - powiedzia starzec. - Nazywaj mnie te Drwalem.
Hemyk i Wojciech wymienili spojrzenia. Wojciech unis brew, jakby mwic -
przecie uprzedzaem. A po ustach Henryka przelizgn si... nie, nie umiech, grymas jakby
obrzydzenia.
- Dowiedzielimy si, e Leni zaprosili was na rokowania
- powiedzia starzec.
Nie usiad na krzele, sta obok stou, pochylony nieco, wsparty piciami o blat.
Teraz by podobny do starego ptaka. Nie ora czy gryfa, lecz do wrony - ogromnej, starej
wrony.
- To nie wasza sprawa - powiedzia Henryk. - To tajemnica pastwowa.
- Po raz pierwszy od zawsze Leni rozmawiali nie z Sowietami, a z wami. Z
przedstawicielami polskich wadz. Partia, oczywicie, w te pdy pobiega stan na czele
pertraktacji - umiechn si starzec. - A co by powiedzieli Rosjanie, gdyby si o tym
dowiedzieli?
- A to...
Stefan w milczeniu pooy pistolet na stole przed sob.
- Syszelicie, towarzyszu Henryku - z najwikszym spokojem zainteresowa si pan
Andrzej - e pistolety parabellum maj paskudny zwyczaj strzela ni z tego ni z owego. Ley,
nikt go nie rusza, a potem nagle, od najmniejszego wstrzsu... albo nawet spojrzenia - ubudu!
U nas w odzi by taki przypadek... A pistolet, zdaje si, skierowany jest dokadnie w wasz
stron, towarzyszu Henryku.
- To znaczy, e nie zamierzacie ju Ruskich bra pod uwag? - spyta starzec. - To
znaczy jest pan pewien, e...
- Oni s przekonani, e dogadawszy si z Lenymi otrzymuj ochron przed
wszystkimi moliwymi udrkami. Rosjanie, Amerykanie, Solidarno, komunici -
wszyscy bd z nimi prowadzi rozmowy, wszyscy bd nimi zainteresowani... - powiedzia z
umiechem Stefan. - Leni im to twardo obiecali... Prawda? Co jeszcze obiecali? A moe ju
co spenili? Wszystkim co obiecuj. Wszystkim i kademu. I zawsze naruszaj swoje
obietnice. Rosjanom obiecali niemiertelno. Eliksir dugowiecznoci. I co? Stalin si nie
doczeka, poniewa Leni dogadali si z jego moliwymi nastpcami, Breniew wierzy do
ostatniej minuty, e dostanie... I co, dosta? A moe Leni znw zdyli si ju z kim
dogada? Z kim? Z kim z rosyjskiego Komitetu Centralnego? Pojutrze pogrzeb, jeli si nie
* myl, zostanie ujawniony nastpca. Wszyscy wiedz, e bdzie to Andropow. Z nim
dogadali si Leni? Czy te z kim z naszych? Takie przyszy czasy - dogadywania si. Nie
od razu, bez robienia nagych ruchw, ale dogadywa si - dogadywa si
- dogadywa. Zamarlimy nad sam przepaci. Polska zamara - i wszyscy nagle
zrozumieli, e najmniejszy drobiazg moe zepchn j w d. Komunici zrozumieli i
antykomunici te... Dogadywa si, a nie strzela. Uchowaj Boe, jeli na wystrzay zwrc
uwag nasi sowieccy bracia. Zacznie si zawierucha, krwawa zawierucha... Moemy
nienawidzi Ruskich, ale rozumiemy, e teraz tylko oni nie daj nam zarn si nawzajem.
Dlatego, jakbymy si nie dogadywali, musimy bra pod uwag rosyjskie czogi, samoloty,
armaty... i tego sieranta take...
Stefan popatrzy na mnie; nie odwrciem wzroku.
Niech mwi. Moe ma racj, moe e, mam to gdzie. Mam siostr i mam. Nie chc
nikogo zabija i nikogo do niczego zmusza. Chc o czasie wrci do domu. Ale jeli kto,
choby Stefan, czy Leni, Solidarno czy miejscowi komunici sprbuj zabi mnie lub
moich przyjaci, bd walczy nie o zwycistwo komunizmu, nie za pokj na wiecie, lecz za
siebie i swoich przyjaci.
Na tym polega sekret wszystkich rzdzcych Ziemi. Trzeba wzi zwykych,
normalnych ludzi i wysa ich na cudze ziemie. Nie trzeba ich szczu na miejscowych, bo po
co? Wszystko wydarzy si samo. Miejscowi bd nienawidzi przybyszy, ktrzy sami niezbyt
dobrze odnosz si do swoich wadz. Wczeniej czy pniej nienawi przeksztaci si w co
realnego. Kto na niby wyceluje w lad za przejedajcym samochodem, a kto wemie i z
niego wystrzeli. Albo czyja stalowa kulka z oyska przebije czaszk jednemu z
okupantw...
- Nie odejdziemy std - powiedzia starzec. - Nikt z nas std nie odejdzie. To nasza
ziemia, bez wzgldu na to, co o tym sdzicie...
- Posuchajcie jednak... - Henryk odkaszln i wsta z krzesa, jak na zebraniu
partyjnym. - Nie rozumiecie.
- A co tu rozumie? S Wrota. Jest Diabelski Kraj za nimi. S Leni i driady, ktre
yj w Diabelskim Kraju, tu za Wrotami, na granicy z nasz ziemi. A za Wrotami s
jeszcze potwory i jest magia z czarami. Leni i Driady jakoby ochraniaj nasz ziemi,
powstrzymuj potwory, eby te nie przenikny tutaj... Tak?
- W oglnych zarysach, to tak... - powiedzia Henryk. - Tak. Co was nie urzdza?
- Nie urzdza mnie, kiedy mnie okamuj - rzek spokojnie staruszek. - Zoci mnie to.
- Kto was okamuje?
- Leni. Nasi te , i sowieccy ... Wszyscy przemilczaj to, e tu w ogle s
Wrota. Milcz. Jeli kto prbuje otym opowiedzie, to... A ty, chopcze - staruszek wskaza
na tumacza. - Skd znasz jzyk Lenych? Przecie nie sam si nauczye?
- Zaproponowali mi - powiedzia pan Andrzej. - Mam talent do jzykw, to i
zaproponowali. Zamierzali, jak pniej zrozumiaem, handlowa ze Staroytnymi.
- A potem rozmylili si?
- A potem Rosjanie powiedzieli, eby nasi tutaj nie wazili. e jestemy na to za
ciency - brzydko umiechn si Wojciech. - Dla Rosjan to moliwo otrzymania czego
interesujcego w zamian za produkty i rnego rodzaju drobiazgi. Dla Rosjan to wspaniae
miejsce na baz. Diabelskiego Kraju za Wrotami nie wida z kosmosu, satelity szpiegowskie
nie namierz go, mona tam ukry choby milion czogw, zbudowa setki lotnisk. Mona
nawet schowa si tam, jeli rozpocznie si wojna jdrowa. Przepikne miejsce. Tylko jedno
wejcie - przez Wrota. Mona ich broni bez koca.
- Nazbierao si, co? - niemal ze wspczuciem spyta Stefan.
- Nawet u naszej tajnej policji znajdzie si poczucie patriotyzmu?
- Niech pan sobie wyobrazi - wyzywajco krzykn Wojciech. - Znajdzie si. I
zrobimy wszystko, eby wrota naleay do nas, do naszego kraju...
- Tak, a kraj by od morza do morza - powiedzia cicho pan Andrzej.
Wojciech rzuci na niego spojrzenie pene zoci, ale nic nie powiedzia. Wstrzyma
oddech.
- Zatem Leni obiecali, e bd z wami przyjani si bardziej szczerze ni ze
starcami z sowieckiego KC? - Stefan rozoy szeroko rce. -1 uwierzylicie? Ach tak,
Breniew trzy dni temu umar, teraz wszystko bdzie inaczej.
- Teraz ich starcy bd wymiera - cicho powiedzia Henryk. - Jeden za drugim. I
cokolwiek by robili, wszystko szybko si rozwali. Pi lat - i ju. No, moe dziesi. S
gotowi std odej, trzeba ich tylko popchn.
- A Leni to wspaniali sojusznicy. Niezawodni. I Breniewa, uwaaj, zabili... Prosz
tylko o drobiazg - eby im tutejsze ziemie zwrcili. eby mogli swoje kobiety i dzieci tutaj
ukry, a sami, rzecz jasna, bd powstrzymywa diabelstwo z tamtej strony. Niezawodnie, jak
zawsze... - obwieci Stefan. - Tak?
- Tak - skin Henryk.
- Nie, nie tak! - krzykn starzec i uderzy doni w st.
- Nie tak! Oni nie broni naszych ziem: stwory z tamtej strony swobodnie pezn tutaj
i ju dawno wszystko by tu podbiy, gdyby nie my... Chcecie, zaprowadz was do komrki,
poka wypchane eksponaty? Nie? owimy i unicestwiamy potwory. Chodzimy nawet za
Wrota. I wiecie co? Leni s tam dla nas bardziej niebezpieczni od potworw. Leni zabijaj
kadego, kto przychodzi na ich ziemie. Leni i Driady.
Chodzimy do Diabelskiego Kraju tylko wtedy, kiedy nie mamy ju innego wyjcia.
Kiedy gin dzieci... Regularnie zwracamy si do wadz, informujemy, e zagina
dziewczynka. Kadego roku po kilka. Co nam odpowiadaj? Tu s bagna, dzikie zwierzta.
To nasi ludzie, odpowiadaj. A Leni miej si nam w twarz. A teraz uzgodnilicie z nimi, e
powinnimy zostawi nasze domy i pola, przeprowadzi si do innych wsi i miast. Dlaczego?
- Dlatego, e kady ma prawo do ycia - z przekonaniem powiedzia Henryk. -1 jeli
tysice rozumnych stworze prosz opomoc, to...
- Stworze? ywych stworze? Poczekajcie, sprbujmy si w tym wszystkim poapa.
Z punktu widzenia nauki nie istniej. Nie mog istnie. Smoki nie mog istnie, widma nie
mog istnie, Leni nie mog istnie. Czy nie tak? Z komunistycznego punktu widzenia te
ich nie ma. To mistyka, wszystkie te wiedmy, czarownicy, przywidzenia. A mistyka - to
wymys, wytwr religijnego mroku. Prawda? - Stefan umiechn si. - A z punktu widzenia
kocioa - kim s te stwory? Uszaci s ludmi? Maj dusz? Wiecie, jak z nimi postpowano
w wiekach rednich? Wiecie? Zgadza si - na stos. Tpiono ich jak dzikie zwierzta,
poniewa byli nie lepsi od dzikich zwierzt. Zabijano ich, torturowano, unicestwiano wsie i
osady...
- Walczyli o...
- A niech walcz o co im wygodnie... - machn rk Stefan. - Ale oni walcz o
ziemi, ktr taki pan Piotr uwaa za swoj. I jeszcze tysice Polakw uwaa za swoj. Oni
nie maj prawa do swojej ziemi?
- To demagogia! Czystej wody demagogia - opdzi si zdecydowanie Henryk. -
Tysice Polakw. Przecie nie na pustyni proponujemy ich przesiedli. Osiedlimy ich w o
wiele lepszych warunkach. Kto zechce - w oddzielnych domach jednorodzinnych, kto zechce
- w mieszkaniach. My...
- A jeli ja nie zechc? - przymruy oko starzec. - Nie chc std odchodzi. Bdziecie
mnie wysiedla pod przymusem? Sprowadzicie wojsko? Bdzie wojna. Ona i tak bdzie. Czy
dacie rad wyjani pozostaym, e walczycie nie o przeduenie ycia reimu
komunistycznego, lecz z grupk ludzi, nie chccych odstpi swojej ziemi obcym? I wiecie,
co si stanie, jeli Uszaci przesiedl si tutaj, a granica z ich ziemi stanie si dusza, nie
setki metrw jak teraz, lecz na wiele kilometrw? Wyobraacie sobie, co stanie si pniej?
Przyjd za nimi potwory. I zaczn rozpeza si wok. Wci wicej i wicej. I nikt tych
potworw nie bdzie w stanie powstrzyma. Nie da rady. Na przykad smok przyleci do
Wrocawia. Albo dotrze do Warszawy... Albo do Krakowa, by zemci si za swego
dalekiego krewniaka. W rzekach i botach pojawi si monstra. Dawno nie widzielicie
wilkoakw na wybrzeu?
- Zatrzymaj je Leni, rozmawialimy z nimi o tym...
- To dlaczego ju teraz tego nie robi? Dlaczego naszych zwiadowcw przechwytuj i
likwiduj? Jest im potrzebna caa nasza ziemia, nie zatrzymaj si... Wiem to, nie zatrzymaj
si. Bd rozpeza si wci dalej i dalej...
- Ale inaczej zgin - cicho powiedzia pan Andrzej.
- Powiedzieli to panu? - chcia dowiedzie si staruszek. - A c jeszcze panu
powiedzieli.
- Nie chcecie zrozumie - Henryk usiad na krzele i znw si poderwa. - Tam s
tysice ludzi...
- Lenych - poprawi staruszek. - Oni nie s ludmi.
- No i co? Oni yj, cierpi. Trzeba ich ratowa.
- To przesiedlcie ich po jednym, po dwch. I tak przyjdzie wam opowiedzie ludziom
o nowych ssiadach, a oni sami nie bd si ukrywa. To teraz zabijamy ich, jak tylko znajd
si w pobliu naszych domw, a tam nie zaczn si chowa. Rozsiedlajcie ich zatem po
jednym na wie, po dwch. Ma z on, w skrajnym przypadku z dziemi... - starzec przy
kadym sowie uderza pici o st. - Jeli chc wyy, to...
- Nie mog tak postpi. Powinni chroni swoj kultur - Henryk znw dobrn do
dobrze sobie znanego tematu i zacz mwi z przekonaniem. - Chc pozosta narodem,
zachowa tysicletni kultur. I kto, jak nie Polacy, mog ich zrozumie? My, ktrzy tyle lat
przeylimy pod cudzoziemskim uciskiem, chronic swoje polskie serce. Czy nie
rozumiemy takich uczu u innego rozumnego stworzenia?
Starzec zachichota.
Wygldao to strasznie - starca zgio wp, jego ciao trzso si, niczym w ataku
padaczki.
- C takiego miesznego powiedziaem? - chcia wiedzie Henryk.
- Zapomnia pan, w jakim miejscu si znajduje - wydusi z siebie starzec midzy
atakami chichotu.
- W zamku?
- Nie, na lsku. Na lsku. Pamita pan, jak wysiedlali std Niemcw? Po prostu
wyganiali z domw albo pozostawiali na kilka lat, by mogli odpracowa przestpstwa.
Pamita pan? A pamita pan, e przesiedlali tu ze wschodniej granicy Ukraicw? Tych,
ktrzy postanowili y w Polsce, a nie w Zwizku Radzieckim? I nikt nas nie pyta, czy
chcemy chroni swoj kultur i poczucie narodowe. Przywieli nas tutaj i osiedlili po jednym,
po dwch ludzi w polskich wsiach. Wiecie, jak na mnie patrzyli ssiedzi? Jak na bandyt.
Przecie pomagaem ukraiskim nacjonalistom. I pomagaem im, ywnoci, materiaami.
Nawet razem z nimi walczyem przeciwko bolszewikom i przeciwko waszym. Ale kiedy
pojawio si pytanie - y czy zdechn, wybraem, jasna sprawa, ycie. Zostaem Polakiem. I
moje dzieci zostay Polakami, nawet nie znaj ukraiskiego. Nie uczyem ich, poniewa yj
w Polsce, znaczy si - Polacy. Mj modszy mieszka w Gdasku i jako jeden z pierwszych
wyszed na ulic. Moje wnuki ucz si w Warszawie, na uniwersytecie, i nosz w klapach te
czci radiowe, jak one tam si nazywaj... oporniki. Nazywaj Rosjan okupantami i
nienawidz komunistw. Nawet sowem si nie sprzeciwiem. Maj prawo. Tylko kiedy wnuk
przyjecha tutaj o bro prosi, spraem go. Poniewa nie mona zabawia si ogniem w
rodzinnym domu. Nie mona, jego ma! Ruscy s tutaj? Strzela do nich? Przecie odejd,
wczeniej czy pniej. Kol nas w oczy, niby wspieraj naszych komunistw. Ale przecie
nie wyganiaj nas z domw, w nasze sprawy nie lez. Dlatego wnuka spraem, a on si nie
pogniewa - zrozumia. Wiemy, e to nasza ziemia. Wiemy. I oni wiedz, wszyscy wiedz.
Mam gdzie, e wczeniej yli tu Niemcy, mam gdzie, e wyrzucilimy ich std niczym
mieci. To moja ziemia, i nikt nie omieli si mi rozkazywa, jak na niej y! Kiedy pojawiy
si u mnie chopaczki z miasta z wypchanymi portfelami, obejrzeli moje pole i spytali, ile
bym zarobi na urodzaju, co im powiedziaem? Spytaem, na co im to? Odpowiedzieli -
zapac mi tyle, ile planowaem zarobi, byle tylko pszenica zgnia na polu. Nawet z grk
chcieli da, ebym nie zbiera swojego chleba na swojej ziemi. eby w sklepach nie byo
chleba, to pomoe Polsce odzyska wolno. Pogoniem ich. A teraz chcecie, ebym std
odszed? Tam, w ssiednim pokoju, umiera mj syn Bolesaw. I bdzie umiera jeszcze wiele
dni, jeli nie zdecyduj si wzi grzechu na wasne sumienie i wasn rk...
Starzec zamilk, prbujc zapanowa nad sob.
Wszyscy w sali milczeli. Henryk bezszelestnie usiad na krzele. Stefan zabra pistolet
ze stou, schowa do kabury i opuci gow.
- Takich s tu setki. Takich jak ja. Polakw. Mieszkacw tej ziemi. I nie odejdziemy
std. Bdziemy bi si z nimi i z wami, jeli sprbujecie... i z Rosjanami te bdziemy si bi,
nawet jeli z tego powodu zaponie wszystko wok... Wol spon we wasnym domu ni
odda go komu, tym bardziej...
- starzec powoli usiad. - Walczymy z nimi ju dziesitki lat. Bronimy was, bronimy
wszystkich ludzi, yjcych w tym kraju... caego wiata bronimy.
- Nie za duo aby na siebie bierzecie? - spyta Wojciech, spogldajc na swoje rce. -
Takie brzemi nie do udwignicia. Nie boicie si, e Rosjanie przestan strzec Wrt,
przepuszcz Lenych tutaj i nie bd to malekie oddziay, lecz wszyscy, wszyscy ich
wojownicy. I nie tylko paski syn - setki czyich synw polegn w tej wojnie. Tego si pan
nie boi?
- A sprbujmy - powiedzia prosto starzec. - Moe kiedy Rosjanie przestan strzec
Wrt, przejdziemy przez nie? I to nas bd tysice i dziesitki tysicy? Wypalimy w kocu
gniazda, z ktrych wypezaj potwory, nie bdziemy odawia ich tu po jednym, lecz
zniszczymy ojczyzn tych stworw? Znajdziemy w kocu tych, ktrzy wywouj upiory,
dowiemy si co si tam naprawd dzieje, za Wrotami?
- Nie puszcz was tam. Ani Rosjanie, ani nasi. Tam...
- Wiemy - powiedzia Stefan. - Tam jest kraj niewyobraalnych moliwoci. Tam s
skarby i magia. I ktokolwiek by by u wadzy, na pocztku sprbuje zagarn to wszystko
swoimi rkami. Jutro w Warszawie zmieni si wadza - i co, ludzie stan si inni? Tam, w
fotelach nagle, nie wiadomo skd, pojawi si wici nieprzekupni i samarytanie? Wci bd
tacy jak wy, ktrzy zd zakrci si i dogada. Na pewno ju zaczynacie si dogadywa.
Jutro, pojutrze zaczniecie wypuszcza tych, ktrych posadzilicie po Radomiu. Trzeba tylko
poczeka istarcy z KC wymr, a modzi zapragn zmian, przecie przy zmianach tak
wygodnie organizowa swoje ciemne interesiki. Tyle tylko, e my nie chcemy by pionkami
na planszy. Wiemy, co nas czeka, jeli zgodzimy si std wyjecha.
- Musicie jednak zrozumie!...
- Niczego nie chcemy rozumie - uci starzec. - Ju zdecydowalimy. I tej decyzji nic
ju nie zmieni.
- Po co w takim razie nas wezwalicie? Zaczlibycie swoj partyzanck wojn! -
wykrzykn Heniyk. - Czy te mimo wszystko nie starcza wam odwagi i postanowilicie
dogada si z nami? Przedstawi swoje warunki w negocjacjach, zosta trzeci stron? I
sdzicie, e wam si to powiedzie?
- Nie, oczywicie e si nie powiedzie - powiedzia pan Andrzej. - Nie zrozumiae
jeszcze wszystkiego? Wezwali nas, eby poinformowa o swojej decyzji. A to, e znali haso
i to, oczym pertraktowalicie, niczego ci nie wyjania? Nie zrozumiae, e oni...
Rozleg si oguszajcy gwizd, nawet ja si wzdrygnem. Skupiem si na tym, eby
rozumie ich rozmow. Nikt wicej nie mwi po rosyjsku, krzyczeli, wypluwajc bardzo
szybko sowa, mimo to jednak rozumiaem ich. Suchaem, suchaem, suchaem,
rozumiaem, co mwi, nie zawsze jednak - oczym. Wtedy - nie rozumiaem.
Starzec zagwizda na czterech palcach, otworzyy si drzwi w dalszej cianie Sali i
kto przez nie wepchn czowieka. Tak wydao mi si na pocztku.
Drzwi zatrzasny si, czowiek nie utrzyma si na nogach i upad: Twarz na
marmurow podog - rce mia zwizane za plecami.
- Kiego czorta?! - Henryk i Wojciech skoczyli na nogi.
- Siada! - rozkaza Stefan, a kiedy kierownicy nie posuchali, machn rk.
Mczyzna z karabinem, o ktrym wszyscy ju zdoali zapomnie, puci seri w
cian. Po belkach. Poleciay drzazgi, zapachniao spalonym prochem.
- Siada! - powtrzy Stefan, wstajc z krzesa. - Wszystko wam poka.
Podszed do lecego i szarpniciem, dwoma rkami, postawi go na nogi. Zmusi do
podejcia do stou.
To bya kobieta. Bya, poniewa pozostao z niej niezbyt wiele. Nie miaa oka - pusty
oczod by zapeniony zapiek krwi. Jej uszy... Zebrao mi si na wymioty i odwrciem
si.
- Zwariowalicie - niemal jkn Henryk. - Czy rozumiecie, e...
- A czy wy wiecie, co oni robi z myliwymi, gdy zowi ich za Wrotami? -
odpowiedzia pytaniem starzec. - Wiecie, co wyprawiali tu w latach czterdziestych... wsplnie
z Niemcami? Jak palili wsie przesiedlecw?
- Kiedy to byo? Bdziecie mci si za przestpstwa przeszoci... Za cudze...
- Dlaczego za cudze? - spyta Stefan. - Ta kreatura dostaa za to, co zrobia sama. Oni
yj dugo, czybycie zapomnieli?
Stefan odwrci ofiar twarz do wiata - nie widziaem, usyszaem tylko, jak
powiedzia: prosz, popatrzcie.
- W czterdziestym pitym nazywali j Bia mierci. I zaocznie skazali na kar
mierci. Na wasne oczy widziaem fotografie w archiwum. Ona - patroszca dzieci. Ona -
rbica na kawaki polskiego milicjanta. Ona - podpalajca polsk szko pod Legnic...

A potem usyszaem jej gos - gboki, dwiczny, niewymownie pikny. Niemal
odwrciem si na jego dwik, ale w sam por si powstrzymaem.
- Zabijaam... Zabijalimy... - powiedziaa kobieta. - Wsplnie z Niemcami. Poniewa
i oni, i my chcielimy pozosta tu, w swej ojczynie... tak trudno to zrozumie?
- Ilu zabia?
- Nie liczyam... Setk... tysic... Zabijaam tak dugo, e nie byam w stanie
zapamita. A ty pamitasz, ilu ludzie zabili naszych? Wy, yjcy dajce si policzy lata,
odbieralicie nam wieczno. Kiedy wydarzya si Koniunkcja wiatw, zaczlicie nas
zabija. Przyszlicie do naszych lasw, rbalicie drzewa, a przy okazji i nas. Po prostu,
ebymy nie pltali si pod nogami. I zabijalicie nas przez wieki. Na pocztku po prostu jako
obcych, potem - palilicie jako wytwory diaba... moglicie walczy jeden z drugim, ale nas
staralicie si zabija w kadym przypadku. Kiedy przyszli tu ludzie z Czech, walczcy z
katolikami, nie zgasili ognisk. Palili nas. Zrozumielimy, e zwyciy was mona tylko w
sojuszu z wami. I nauczylimy si zawizywa sojusze...
Patrzyem na cian. A raczej na pozbawion gowy statu pod cian. Jeszcze
wczoraj wiat by tak prosty i przejrzysty. Nawet ywe widma byy tylko przykrym defektem
w krysztale codziennoci.
Teraz przede mn otworzyy si na ocie drzwi... nawet nie do innego wiata, nie,
otworzyy si drzwi do pieka. I wiecie, byem chyba nawet rad, e to nie mnie przyjdzie
szuka wyjcia z tego krwawego labiryntu. Zostao mi wszystkiego sto trzydzieci pi dni.
To ich sprawa. Ich problem. Nie mj. Obok mojego domu nie ma takich Wrt.
Poszczcio mi si. I dobrze.
- Niech pan posucha - powiedzia Henryk. - Wie pan przecie, kim ona jest. Przecie
rozumie pan, e Leni nie wybacz jej mierci ani mnie, ani panu, ani adnemu z paskich
ludzi...
- Wiem - powiedzia starzec.
- Wypucie j - poprosi Wojciech. - Wy i tak nie macie nic do stracenia, o Drwalu
wiedz, Drwala i tak czeka mier. Ale jeli zginie ona, to wicej nie bdzie negocjacji...
Bdzie tylko mier...
Hukn strza.
Brzkna uska o podog. Gucho uderzyo padajce ciao.
- Bdzie tylko mier - powiedzia Stefan. - Przyjdzie nam ich zniszczy, jeli
zechcemy przerwa mier. Czy nie tak?
- Bd przeklty - jkn Henryk. - Bd przeklty...
- Ju od dawna jestem przeklty - powiedzia Stefan. - Od tego samego momentu, w
ktrym zaginy moje crki i zgina moja ona. Sierancie!
Przyszo mu powtrzy jeszcze dwukrotnie, nim zrozumiaem, e to do mnie si
zwraca.
- Id do piwnicy, zabierz swojego onierza.
- Tak, dobrze.
- Nim wejdziesz, zapukaj do drzwi. Powiedz, e ode mnie. Inaczej on...
Wstaem.
Pan Andrzej wsta.
Wyszed w lad za mn.
Zeszlimy do piwnicy, zapukaem do drzwi, krzyknem, e przysa mnie Stefan,
potem odsunem zasuw.
Leszka ju by rozwizany. I zdy nieco wypi - butelka jakiej mtnej lury staa
midzy nim a wartownikiem.
- O! - wrzasn Leszka, gdy tylko mnie zobaczy. - Zjawi si... A my tu z Maciejem
za polskoradzieck przyja odrobin. To w porzdku facet. Tylko gupi. Piosenk piewa, o
dziewczynie do laseczka. Tak przypiewk nam zwdzili... Gdzie jest ta ulica, gdzie jest ten
dom - przecie to nasza pie. Ju j w filmie Modo Maksyma... piewali. Tumacz mu,
a on nie rozumie... ni w zb nie rozumie ludzkiego jzyka. Powiedz, dlaczego nie rozumie,
kiedy mu po rosyjsku tumacz...
- Dobra, Leszka, idziemy... - powiedziaem. - Pora na nas...
- No, skoro pora to pora, to ty jeste sierant, ty wiesz lepiej... - Leszka wsta z awki. -
Jeste dobry czowiek, chocia i swoocz... Wszyscy wy chachoy jestecie swoocze...
Dobrzy ludzie, ale swoocze...
Pan Andrzej powoli podszed do kraty.
- Tam nie mona - powiedzia stranik, podnoszc si zza stou. - Niebezpieczne to.
Wczoraj Michaa zabili. Podszed, a oni mu gardo wyrwali. Rk... ot tak, po prostu...
Stranik wzi w lew rk latark ze stou, w praw - automat. Podszed do klatki.
- Niech pan sobie idzie - stranik lekko tkn ramieniem pana Andrzeja. - Jak
rozumiem, na grze ju zakoczyli?
- Tak.
- To znaczy, e i tutaj trzeba posprzta. eby kady...
- stranik postawi latark na podog, szarpn zamkiem automatu.
- Co pan zamierza robi? - spyta tumacz.
- A jak pan myli? Przecie im rk nie zwizali, kiedy tutaj wtaszczyli. Od razu si nie
zorientowalimy, a teraz - za pno. Myli pan, e tak po prostu wyjd? - stranik westchn.
- Chcesz - nie chcesz, a przyjdzie... Idcie sobie, po co to wam...
Pan Andrzej odwrci si i wyszed z pokoju. Wyprowadziem Leszk w lad za nim.
Zdylimy wspi si do poowy schodw, gdy za plecami hukna seria z automatu.
Potem - jeszcze jedna. I kilka pojedynczych wystrzaw.
Na grze obok luku stali wszyscy moi chopcy. I Lucyna z Jerzym. Stali i patrzyli na
nas.
Pan Andrzej zapali papierosa, Leszka od razu poprosi dla siebie. Tumacz
poczstowa wszystkich.
- Zabili ich? - spytaa Lucyna.
- Tak - powiedziaem. - A co?
Lucyna nie odpowiedziaa. Chciaem powiedzie co obraliwego, spyta, czy nie
chciaa sama tego zrobi, ale popatrzyem na jej poblad twarz i przemilczaem.
- To nasza ziemia - powiedziaa Lucyna. - I my z niej nie odejdziemy. Nigdy...
- To ich ziemia - powiedzia pan Andrzej. - Oni nie s zza Wrt, a std. I stworzenia,
ktre tam yj - te s nasze, tutaj po prostuje unicestwiono. A tam przeyy. Monstra,
potwory...
Dopali papierosa, wycign nastpnego, przypali od niedopaka.
- Pocztkowo ucieszyli si nawet, gdy otworzyy si Wrota. Myleli, e zdoaj tam
schowa si przed ludmi, przey... - Pan Andrzej zacign si mocno. - Przeyli, tylko...
Okazao si, e ich kobiety nie mog tam rodzi. Ani zaj w ci... Tylko tu.
- Co? - cicho spytaa Lucyna.
- Dlatego tu si pchaj. Dlatego porywaj dzieci. Chc przey. yj dugo, bardzo
dugo, dzieci natomiast... I tu rzadko rodzili, a tam w ogle. Z poprzednimi gospodarzami
uzgodnili, e ich modym parom pozwol jaki czas tu y, dopki dziecko si nie urodzi. Za
to im suyli. I dlatego walczyli tu nawet wtedy, gdy Niemcy odeszli. A potem... Milczeli o
tym, rozumiejc, e inaczej bd ich szantaowa. Wy nam - to, a my wam - moliwo
posiadania dzieci...
- To nieprawda - powiedziaa Lucyna.
- Niestety - powiedzia pan Andrzej. - Mwiem tamtym, e negocjacje to gupota.
Negocjacje to puapka. Leni chc napuci na siebie Rosjan i Polakw, eby co najmniej si
zemci. Nikt mi jednak nie wierzy. Jeli dogadamy si z Lenymi, to Rosjanie po prostu
odsun si na bok, jasna sprawa. To takie atwe - odsun si na bok. Szczeglnie, jeli
odsun si powiniene nie ty, lecz twj ssiad.
- Wszyscy tutaj... - Stefan podszed do nas, westchn.
Za jego plecami sta facet z automatem, a zatem nic si jeszcze nie skoczyo. Moe
dogadali si z towarzyszami z kierownictwa? I wyprowadz nas z domu, i...
- Wiecie, towarzyszu sierancie, poszczcio si wam...
- powiedzia Stefan. - Postanowiono was wypuci. ebycie opowiedzieli swoim o
tym, co tu zaszo. Diabelski Kraj pozostanie u nich, u waszych. Nasze wadze we Wrota nie
polez. Dopki Sowieci bd tutaj, rozumie si. A potem... Dowiemy si, co z tym
bogactwem robi. Moe sobie zostawimy, moe...
Na prno Stefan prbowa wyglda na wesoego i pewnego siebie. Rce mu si
jednak trzsy. I usta. Oczywicie, mci si za dzieci i on, swojej ojczystej ziemi broni, ale
przecie nie by oprawc. Tak wanie - nie by oprawc, widziaem to po jego oczach.
- Herbaty na drog nikt nie chce? - spyta Stefan.
Chcielimy jak najszybciej zabra si stamtd.
- Nie macie co si spieszy i tak przyjdzie jeszcze kilka godzin czeka albo i pieszo
wzdu drogi.
- Barykada? - spytaem.
- Nie ma ju barykady. Ale droga jest zajta. Chopaki do mnie zadzwonili: radzieccy
towarzysze, okazuje si, czujnie trzymali rk na pulsie swych polskich braci.
Kiedy otworzyy si drzwi na dwr, usyszaem guchy niski ryk. Pocztkowo nawet
przestraszyem si, e to jaki smok, ktrego przygnali Leni, eby si zemci. Ale potem
zorientowaem si, e to rycz silniki. Mnstwo potnych silnikw.
Zabralimy swoje opaty i ruszylimy w stron ryku. Poszed z nami Stefan. Szed w
milczeniu, trzymajc rce w kieszeniach kurtki. Deszcz skoczy si, tylko z gazi kapao.
Chmury wci jednak wisiay nad samymi czubkami drzew.
Drog suna radziecka technika wojskowa.
Czogi i bojowe pojazdy piechoty. Szyki czujnie wpatryway si swoimi
automatycznymi dziaami w niebo, zapewne wypatrujc smokw.
Jeden za drugim nad samymi gowami przeleciay krokodyle - cztery sztuki.
Interesujce, pomylaem, co powiedzieli chopakom siedzcym w pojazdach, gdzie
id i z czym przyjdzie im mie spraw? Czy im take bd robi wykady z sytuacji
politycznej, opowiada o progresywnej roli Zwizku Radzieckiego, czy jednak przyznaj, e
wiat, mimo wszystko, jest znacznie bardziej zoony, ni wynika to z podrcznikw?
Ostrzeg o widmach i o tym, e bro Lenych wysmarowana jest powoln mierci?
- Wybacz, sierancie - wykrzycza Stefan, pochylajc si do mojego ucha. - Teraz
waszym chopcom przyjdzie umiera w Diabelskim Kraju...
- Aha - powiedziaem. - A potem waszym. Przecie kiedy std odejdziemy, sam pan
przecie mwi. Z Polski odejdziemy, z Afganistanu te. A wy przyjdziecie po nas. Dla was
te wymyl pikn i wznios ide.
Mwiem z przekonaniem - jakby spyno na mnie objawienie, jakbym w rzeczy
samej widzia przyszo. Czasami co takiego si ze mn dzieje.
- A jak wyjanisz staremu, e mona byo tego wszystkiego nie urzdza? - spytaem
ze zoci. - Trzeba byo po prostu poczeka, i Leni nienawidziliby tylko nas? Albo
wywozilibymy ich do uzdrowiska na rozmnaanie. A syn starca, Bolesaw, yby dalej. Ile
jeszcze dni przyjdzie mu si mczy?
- Wymczy si - cicho powiedzia Stefan, tak cicho, e odczytaem to sowo tylko z
jego ust.
Odeszlimy bez poegnania. Po kilku kilometrach zatrzyma nas patrol. Potem
odwieli nas prosto do sztabu Pnocnej Grupy Wojsk. Dugo tam rozpytywali. Niczego nie
ukrywalimy.
Oczywicie, opowiadaem ja, chopcy niczego dokadnie nie widzieli, a jeli widzieli,
to nie zrozumieli.
Ito ju mniej wicej caa historia. Do tej pory nie wiem, co potem wydarzyo si w
zamku na Granicy, jak potoczyo si u naszych chopcw, ktrzy weszli do Diabelskiego
Kraju. Nie udao mi si znale nikogo, kto tam suy. Czy to o czym wiadczy?
Nikt nie wrci? Czy raczej nikt nie chce opowiada, co waciwie tam widzia. By
moe. Ja przecie w kocu te nie rozpowiadam o tym, e widziaem ywego smoka i
wasnorcznie zabiem ywy cie? Nawet z kumplami z wojska nie rozmawiamy na ten
temat.
Jednego razu rozmawiaem z gociem, ktry suy w Afganistanie. Wspomnia
legend o mii, ktra uratowaa onierza, ipowiedzia, e tam jeszcze nie takie rzeczy si
dziay. Prbowaem go rozpyta, ale on jakby spostrzeg si i dalej opowiada tylko o
zasadzkach, duszmanach i o swojej ranie. A ja nie naciskaem.
Mino ju trzydzieci lat.
Czasami robi mi si strasznie na myl o tym upywie czasu. Nie zdecydowaem si
pojecha w te miejsca, w ktrych suyem. Bya taka moliwo, a jednak nie pojechaem.
Zapewne przestraszyem si.
Teraz mam pewno, e ludzkie tycie skada si z wiedzy, wiary i nadziei.
Pocztkowo czowiek wie, e wszystko bdzie dobrze.
Potem wierzy, e wszystko si jeszcze uoy.
Iwreszcie ma nadziej, e jego dzieci bd ty lepiej i waciwiej, ni on sam.
Ija mam nadziej, e Miechtijewowi nie przyszo ostrzeliwa si z Bagdasarianem,
kiedy run Zwizek i Armenia dzielia ziemie z Azerbejdanem. Mam nadziej, e Leszka
nie umar na marsko wtroby, i mam nadziej, e jego syn nie walczy w Czeczenii. Mam
wielk nadziej, e moim wnukom nie przyjdzie walczy z wnukami Galimowa o Krym, a
dzieci Lucyny i Jerzego nie trafiy i nie trafi do Afganistanu.
Nie wiem, nie wierz.
Pozostaa mi tylko nadzieja.
Lipiec, 2012 r.



Przeoy Pawe Laudaski
Andriej Bielanin
Zawsze jestemy odpowiedzialni za tych, ktrych...
.
- Geralcie, czy mgby wynie mieci?
- Sucham?
- Kochanie, prosz ci ju trzeci raz dzisiaj. Czwartego moe nie by...
Geralt dokadnie wiedzia, co to oznacza.
Nie, bynajmniej nie to, e jego ukochana Yennefer machnie rk i wzorem
cierpliwych rosyjskich kobiet wyniesie mieci sama. O nie! Niedoczekanie! Jego maonka,
jak kada typowa Polka prdzej wyniesie z domu mzg ma, ni wiadro ze mieciami.
Geralt z ociganiem odoy niedoczytan gazet. Obwieszczenia politykw Rosji,
USA i zachodniej Europy, cigle na nowo tworzcych z niepodlegej Polski buforowe
pastwo dla zabezpieczenia swoich tymczasowych interesw, zociy irwnoczenie
intrygoway. Jak dugo mona igra z polskim honorem?!
- Trudno - mamroczc do siebie pod nosem, Geralt wsun nogi w kapcie i podnis
si z fotela. - Rozbilimy im Ukad Warszawski, to teraz rozbijemy Uni Europejsk; albo nie
znam swojej ojczyzny. Sowo honor to punkt wyjcia rozwoju caej naszej nacji! Bez
honoru nie ma Polaka!
Usatysfakcjonowany tym pustym sloganem, uchwyci spojrzenie ony, ktra posyaa
mu pocaunek z kuchni i, wcignwszy nosem zapach sklepowych flakw, wyszed z kubem
za drzwi. Po gowie wci koatay mu si wzniose hasa z dopiero co czytanej gazety; strofy
wysawiajcych wolno wierszy
408
Zawsze jestemy odpowiedzialni.
Adama Mickiewicza zaguszane toczonym profilem elaznego Feliksa i
niezrozumiae wyjanienia polskich politykw w sprawie katastrofy samolotowej w
Katowicach... Wszyscy kami!
- Otacza nas beznadziejny, upady wiat. Polacy i Rosjanie rozmawiaj ze sob po
angielsku! Czy mona wymyli wiksz bzdur dla braterskich sowiaskich narodw?!
Moe rzeczywicie wiecznie si remy, ale s to utarczki pomidzy krewnymi i inni nie
powinni pcha nosa w nie swoje sprawy! Mnie, Polaka z dziada pradziada, jaka wszawa
Ameryka ma uczy demokracji?! Jeszcze ich Kolumb nie odkry, kiedy nasi dumni szlachcice
na sejmach sami wybierali sobie krlw, w najbardziej demokratycznym gosowaniu - szabl!
Geralt tpo wbi wzrok w luk zsypu na mieci, na ktrym tkwia przyczepiona tam
samoprzylepn karteczka z napisem: Uszkodzony!.
I co z tego? Od kiedy to niby powstrzymyway nas trudnoci?! Wyty siy i
szarpniciem otworzy luk zapchany po brzegi. Ze sterty mieci doszed go podejrzany
szelest. Chwil pniej pokazaa si kolczasta gowa owadagnusa, pospolitego ksacza.
Zbata bestyjka wyhodowana na redniowiecznym wysypisku, po dzi dzie wyczekujca w
zbiornikach na mieci na prawdziw zdobycz. Najczciej ofiarami jej paday plotkujce
gospodynie, ktre dopiero w domu zwracay uwag na brak kilku palcw, czy te sporego
kawaka poladka.
- Psiakrew! - zakl odruchowo Geralt, cigajc kapcia i wymierzajc owadowi dwa
cikie ciosy. - Poszed won w swj mierdzcy luk, brudny stworze! Napadasz na sabych?
Czy nie tak broniy nas sowieckie wojska, kiedy Niemcy amali warszawski opr?! Przysza
pora na ciebie! A masz! Ju ja ci przypomn, jak armia generaa Koniewa wesza do
Krakowa, rozbijajc Niemcw w drobny mak. W py! Na proch! Dostae?! Cholera jasna!
Owadgnus zdech; nie zdy nawet poj, dlaczego jego ciao nie ulega ju krwawym
instynktom; tak samo, jak nie zdy poj, na kogo waciwie si natkn. Na wiedmina
wynoszcego mieci! Straszna to rzecz, uwierzcie mi na sowo...
- Trzeba bdzie pj na ulic - Geralt skrupulatnie wepchn rozbit gow
owadagnusa gbiej midzy kapuciane licie i zuyte podpaski, mocniej docisn luk i
niespiesznie zacz schodzi z trzeciego pitra. Mona byo skorzysta z windy, ale czy
miaoby to sens?
Jeszcze w zeszym roku zdecydowanie postanowi nie korzysta z wind.
W tym czasie bowiem, czciej ni dwadziecia razy na miesic, windowe gargulce
podejmoway prby rozerwania mu garda. Niezgrabne nietoperze o ciele mapki kapucynki i
kach dugoci piciu centymetrw giny dziesitkami, ale kontynuoway ataki na Geralta,
jakby to by akt witej wojny. Jaki puszkinowski bunt; niedorzeczny i bezlitosny. Pierwsze
stwierdzenie odnosio si do prb gargulcw, drugie do reakcji Geralta na wszystkie te
porzdnie naprzykrzajce si potwory i ich zamachy.
Trupy nietoperzy gargulcw wyrzuca do tego wanie zsypu, dokarmiajc jedno
paskudztwo drugim. Mia spokojne sumienie. Ostatecznie to byo prostsze i bardziej
zrozumiae ni polityka. Wemy dla przykadu choby tak Wielk Wojn Ojczynian, jak
j nazywaj Rosjanie. W Polsce rwnie byo wielkie partyzanckie powstanie, ale o innym
charakterze; kady walczy sam za siebie. A chocia wszyscy razem byli przeciwko
nienawistnym faszystom, to jednak ze zrzucenia jarzma wroga bez pomocy sowieckiej armii
guzik by wyszo. A dlaczego? A dlatego, e honor!
Po ilu dniach Hitler podbi Polsk, wstyd wspomina do tej pory. Ale jeli kto powie,
e Polacy chocia na chwil ulegli, to takiego historyka garza naley publicznie spali pod
pomnikiem krla Zygmunta w Warszawie, a zakopa i zasypa mogi sol ju w
podziemiach Wieliczki.
- Dlaczego nie urodziem si w Rosji? - zastanawia si gono Geralt, idc z penym
kubem do pojemnikw na mieci pooonych na tyach dziewiciopitrowego bloku. -
Zapewne dlatego, e caa rosyjska literatura niesie w sobie ustawiczny smutek
wszechludzkiego cierpienia, wspczucie maluczkiemu czowiekowi, czechowowski bl i
dostojewszczyzn. W pozytywnym sensie, rzecz jasna. Fiodor Dostojewski by wielkim
pisarzem i wytrawnym znawc dusz. Z jego punktu widzenia, bohatera nie da si atwo
pozna. Takiego kniazia Myszkina dajmy na tol
Ale przecie jest rnica midzy bohaterem realnym a literackim? Najwidoczniej musi
by, skoro taki Raskolnikow, jak gruchn siekier jedn bab, to gryz si wyrzutami
sumienia przez cae ycie; a ile to razy mi przyszo gruchn tego i owego, pomyla Geralt, i
nic... sypiam doskonale!
Podszed do trzech pojemnikw na mieci z napisami: szko, papier, plastik;
ustanowionymi przez wszechwadne normy Unii Europejskiej. Na chwil zatrzyma si,
prbujc sobie wyobrazi, jak zacznie wyciga z kubeka mieci i segregowa zgodnie z
nakazem. Czy oni w tej Unii Europejskiej naprawd wierz w to, e wolna Polska stanie si
odpowiednikiem prawomylnych Niemiec? A macie!
Geralt w porywie patriotyzmu wysypa ca zawarto kuba w kontener z napisem
papier. Naley si wam! U siebie, w Berlinie, porzdek z Turkami najpierw zrbcie, a
potem nas pouczajcie!
Delikatny zgrzyt za plecami sprawi, e Geralt odwrci si z niezauwaaln dla
zwykych oczu szybkoci.
Szmaroglot, abopodobne monstrum, interesujcy si gwnie niewinnymi
dziewicami, zamar w odlegoci piciu krokw od niego, ze zdumieniem wpatrujc si w
niecodzienn zdobycz. Oliniona paszcza wyszczerzya dwa rzdy tych kw, ukazujc
zielonkawy jzyk ze zrogowacia, podobn do grotu kopii, kocwk.
- Wiedmin...
- Ju od czterystu lat zwyky obywatel - chodno poprawi Geralt. - Mieszkam na
prowincji, wziem legalny lub z Yennefer, posaem Ciri do szkoy; bdzie ekonomistk.
Sam dorabiam jako konsultant. Ba... nawet nad Batyk wyjedam raz w roku na tydzie
urlopu. Cocie si wszyscy do mnie przyczepili?
- My do ciebie?! - potwr niemal podskoczy, z oburzenia pozostawiajc po sobie
kau wydzielin. - Z powodu twoich gupich historii, ktre po pijaku rozpowiadae
pismakom w jakiej literackiej knajpie, setki modych ludzi zostao nagle wiedminami.
Poczuli, psiakrew, Zew i Przeznaczenie! Wiesz, ilu standardowych wiedminw w biaych
perukach, z aluminiowymi mieczami i w paszczach z halloweenowej wyprzeday przypada
teraz na jednego potwora? Na kadego z nas dwadziecia tysicy takich baznw!
- O niczym nie wiem...
- Gnojek z ciebie, Geralt - szmaroglot od serca splun zielon ciecz, ale nie trafi. -
Jestem ostatnim szmaroglotem w Polsce. Nie mam si z kim poczy w par, zrozumiae?!
- To bya propozycja?
- Raczysz artowa? Mamy rne fizjologie, zadowolenia z tego nie byoby ani dla
mnie, ani dla ciebie.
- Tylko mi si tu nie popacz - Geralt gwatownie ruszy do przodu i wyrysowa przed
krostowatym nosem monstrum znak Ognistego Kamienia. Na ca minut szmaroglot ze
swoimi problemami zmuszony by si zamkn. Wiedmin bez popiechu omit otoczenie
wzrokiem, po czym podnis ceg rzucon pod potem i woy j do pustego kuba.
- Wiem, e ponosz odpowiedzialno przed wami wszystkimi. W dawnych czasach
poeralicie ludzi, a mnie pacili za to, ebym zabija takie ekstremalne formy ycia. Jakby na
to nie patrze, bylicie nieodzownym elementem mojej pracy. Honor mi nie pozwala udawa
faszywego bohatera, walczcego z gumowymi smokami; a tym bardziej bra pienidzy za
zabicie wymylonego potwora. Nie zastanawiaem si nad tym, co bd robi, kiedy ju
wymrzecie. A ju tym bardziej nie mylaem, e moja nieatwa profesja w przyszoci stanie
si tak pospolita. Ci modzi idioci gin setkami, ale co setny jednak dobija swojego
szydochwosta botnopieprzowego, birchaw bigosow, mamozba bezkrgowego, giyzbua
uskowatopachwinowego, chrusta podkrzaczastego i kolejne dziwolgi, i nastpne...
Geralt zway w rce obcione wiadro, z przyzwyczajenia szukajc na gowie
szmaroglota trzeciego, faszywego rogu. Pami usunie podpowiedziaa, gdzie i z jak si
naley skierowa uderzenie. Szybko wsun drug rk w kiesze starych sportowych spodni,
wycign z niej komrk i wybra znajomy numer.
- Tak. Nie. To ja, panie sierancie. Mam tu kolejne ciao. Przylijcie samochd. Tak,
jak zawsze.
Schowa telefon, spojrza w przytomniejce oczy szmaroglota i z impetem zamachn
si wiadrem.
- To jedyne, co mog dla ciebie zrobi, przyjacielu.
Uderzenie byego wiedmina wymierzone byo bez zarzutu, z matematyczn
dokadnoci. Potwr run tam, gdzie sta, rozpryskujc ciecz z popkanych gruczow po
caym placyku. Dowiadczony Geralt zdy si, oczywicie, uchyli.
Policja przybya w cigu p godziny.
Epilog
- Kochanie, ciebie to tylko po mier wysya.
- Trafi mi si owadgnus w zsypie, musiaem i na ulic,
- Szmaroglot. Wszystko widziaam przez okno. Geralt, ile mona? Wypenie ju
gincymi gatunkami potworw ponad poow polskich ZOO.
- On by taki aosny. Przenios go pod Krakw.
- Bierzesz chocia za to pienidze?
- Przecie wystarczaj nam tantiemy z literackich honorariw.
- Mj biedny wiedmin altruista - Yennefer wytara rce w kuchenn ciereczk i
obja ma. - Czym ci omami ten konkretny potwr? Biadoleniem, e godny chodzi, czy
zami nad brakiem swojego miejsca w yciu?
- Nie mia samicy. A wiem, e pod Krakowem jest.
- Zatem oszczdzie go w imi mioci. Kochanie moje, jeste niepoprawnym
romantykiem. I za co ja ciebie tak kocham?
- No c - Geralt mikko obj on w talii - zapewne za to, e jestem jednak znan
osobistoci. A propos, moskiewskie ZOO chciaoby dla siebie bezwosego wilkoaka
dwugowego. Nie widziaa moe jakiego w okolicy?
Przy kolacji dobili jeszcze jednego owadagnusa pospolitego ksacza prbujcego
cichaczem wynie z kuchni kaszank.
Zycie toczyo si dalej..
Przeoya Iwona Czapla
Gry na serio
- Hop! - powiedzia Arcyszew i tak si stao.
Woodka krci gow z powtpiewaniem, jakby chcia powiedzie: w ten sposb to i
my, uczniowie, moemy. Chopakowi bardziej imponowaa simranga maga, ni cyfrowe
sztuczki, od ktrych mia problemy z utrzymaniem si na nogach. Byle fajerwerki, niechby
nawet najprostsze, a ju gow mu zrywao i nioso gdzie hen... niczym domek Dorotki,
dziewczynki z Kansas.
Woodk dostali dziki protekcji Trojana, jako bojow jednostk o szerokim profilu
moliwoci. Szczerze mwic, od Trojana kady dosta tyle, e mona byo podejrzewa
puapk, a nawet spisek. Specjalist od spiskw by wrd nich Arcyszew, zatem wszystkie
jego sztuczki i wybiegi mogy okaza si sprawdzianem. Albo transmisj informacji. Albo,
rwnie dobrze, banalnym przekierowaniem.
W tych okolicznociach zreszt nie miao to adnego znaczenia, jeli tylko to, o czym
opowiada Trojan, byo prawd.
- Suchajcie! - powiedzia So. - Jake to tak: pstryk i ju jest nas czwrka? Tak po
prostu? - I pstrykn palcami.
Arcyszew odrobin zmieni kolejno kanaw, rozoy rce i z jego doni trysno
chodne wiato. Jego rozdranienie wyranie dysharmonizowao ze szczeniackim
entuzjazmem Sonia.
- O! - powiedzia z drwin Stryj. - eby tylko do mamy nie zapomnia zadzwoni, na
pewno si ucieszy.
Arcyszew cicho zachichota. So spojrza na nich obraony.
Wok cigny si szeregi podmiejskich domkw, spaszczone i szare. Kozycz,
oglnie rzecz biorc, by takim miasteczkiem... trudno byo znale sowo, ktre by je
okrelao. Skamieniao minionych epok w oprawie ze szka i metalu. Koprolit. Stryj
pamita, jak niespiesznie jechali przez centrum: So raz za razem pohukiwa, z
zakopotaniem lub podziwem, przyklejony do okna, a jego palce dray na selfkontaktach.
Stary So powanie traktowa powierzone mu zadania i uczciwie pracowa na swj chleb,
odgrywajc sabiutki kamufla, jakby ktokolwiek mg uwierzy w samozwaczego
dziennikarza, kleccego reporta o rodzinie pracujcej w tych okolicach. Ale So z pen
powag odnosi si do wszystkiego, co trzeba byo zrobi tu i teraz. Nie ma, powiada,
niczego prawdziwszego od zudzenia. Fiszka z reportaem nie bya tutaj niczym
szczeglnym.
Jego nick by zreszt konsekwencj jego powagi i solidnoci.
Napotykani po drodze mieszkacy nie zwracali na nich uwagi. Oczywicie, gdzie
pord nich powinien tkwi czujnik tarczy - i to nie jeden! Ale prba jego odnalezienia nie
miaa sensu, poniewa plan polega na demonstracyjnej otwartoci wejcia. Rzuci kamie w
staw i patrze, jak bd rozchodzi si fale.
Jeli, ta naga myl zapalia si w umyle Woodki, w ogle jeszcze byo czego tutaj
szuka. Bez wzgldu na bogosawiestwa Trojana.
- Suchaj - hucza mu nad uchem So. - Czy to moliwe, eby oni zagrzebali si w
takiej dziurze? Rodzaj szpanu, czy co?
Biorc pod uwag wyznaczone z gry role, Stryjowi byo go nawet al. Odrobin.
- So, przesta, OK? - poprosi Arcyszew, co kombinujc i krcc do szybko
gow na prawo i lewo, jakby odgania latajcego mu przed oczami komara.
Panorama Kozycza prezentowaa si nijako, pasowaa do atmosfery miasta: budynki
byy kolawe, jakby zaledwie naszkicowane; kilka tustych kresek, wysypisko mieci. Na
Stryju szczeglne wraenie zrobi napis, wyginajcy si w najlepsze w poprzek drogi: Id do
diabla!. Jeli skupi wzrok na napisie, po chwili ukazywaa si za nim sylwetka przewonika
ochudych, goych nogach, w dugim paszczu i trzymajcego przed sob wioso.
Wizerunek tego Charona wyda si Stryjowi na tyle stosowny do sytuacji, e a
wstrzsny nim dreszcze.
Arcyszew zatrzyma koron, wyszed, rozejrza si. Pozostali wygramolili si w lad
za nim.
Korona, podlega woli Arcyszewa, bysna stopami i potoczya si bez popiechu
po trasie. Stali nieruchomo i tylko So przestpowa z nogi na nog, wydajc wiszczce
dwiki przy wydechu.
Ostatnie instrukcje nie miay za grosz sensu: sowa wyuczone, role wyznaczone.
Oficjalna przykrywka - reporta, przykrywka nieoficjalna - poszukiwania simzbanowanej
jednostki; owiadczenia krewnych, warunki marszruty, oznakowanie tarcz), cele pierwszych
priorytetw, cele drugich priorytetw, realne i pozorne. Minimum do wykonania: wej,
narobi szumu i, jak ju powiedziano, spojrze na rozchodzce si krgi. Zadanie
probabilistyczne, poszukiwania artefaktu drugiej kategorii.
Usyszawszy zadanie, rechota nawet So. Jednak Trojan by absolutnie pewny
instrukcji. Starzec potrafi dopi swego w kadych okolicznociach i w wodach swojego
wiata by, niewtpliwie, nawet nie grub ryb, a kaszalotem. Starym, mdrym, zym
kaszalotem.
Chodziy suchy, e przyoy rk do stworzenia rzdu simwiatw; w tym i tego, w
ktrym wanie si zebrali.
- Tamtdy - odezwa si wreszcie Arcyszew.
Tamtdy znaczyo poda w zauek, nad ktrym zwisay gazie; stara czerenia
pobyskiwaa midzy limi krwawym misem. Woodka zatrzyma si, wycign rk, ale
od razu j cofn; wytar palce o koszul. Rozejrza si z zakopotaniem:
- Nieprawdopodobne! - powiedzia tylko.
Stryj unis palec w pouczajcym gecie:
- Tak wanie, synku - oznajmi. - Wrcz nie mona si powstrzyma.
Zauek odchodzi od centrum nie prost drog, a licznymi zakrtami, wijc si w
prawo, potem w lewo, niczym ranne zwierz. Nastpnie, tracc resztk si, upad i umar,
ostatnim zrywem wbijajc si w poln drog.
Zrobio si gorco. So sapa tak, e Stryj poaowa korony, odesanej na autopilocie
z powrotem na tras. Regulacja klimatu nie przeszkadzaaby wtedy Soniowi. Ale dwie tony
zimnego elastwa w ich przypadku byy zupenie nie na miejscu.
- No, chopaki - odezwa si Arcyszew, a w jego gosie dao si wyczu napicie. -
Szybko, apcie mnie za rce.
Posuchali.
Przestrze rozpyna si na chwil, rozwietlajc si zudnymi, zielonkawymi
byskami, ktre zawsze pojawiay si za plecami, zawsze na granicy widocznoci. Potem
wszystko ustabilizowao si, ale Stryj wiedzia, e zasza jaka zmiana. Tylko nie mg
jeszcze poj, co dokadnie si zmienio?
- No - stwierdzi Arcyszew, z wysikiem rozprostowujc plecy. - Chyba weszlimy.
Stryj rozejrza si, wiedzc doskonale, e nic szczeglnego raczej nie zobaczy, gdy
nie oczami naleao tu patrze. Wyuczonym gestem powid rkoma w powietrzu, sczytujc
zocist wizk ukazujcych si znakw kodu autoryzacji.
Zatem weszli.
- Tak - potwierdzi. - So, bd tak dobry i zabezpiecz tyy. Osona na ciebie.
Woodia, idziesz przodem.
Woodka kiwn gow na znak zgody i trci Arcyszewa ramieniem, a So sapn
goniej i kichn; raz, drugi.
- Co jest? - Arcyszew wyglda na wykoczonego, jakby wejcie wycigno z niego
sporo si.
- Cholera wie - odezwa si So. - Nie wyczuwam kanau. I przebija si real.
Stryj byskawicznie przykucn, wymamrota standardowe zaklcie i wetkn palec w
kurz polnej drogi. Py drgn i rozszed si wyranym, koncentrycznym krgiem. Stryj nie
utrzyma si w kuckach i klapn dup w koo.
A Woodka - Angus ep Erdill, mag Czerwonej Gazi - nagle odwrci si twarz do
nich; pooy do na owinitej czerwonym sznurem rkojeci krtkiego, ceremonialnego
noa. Jego gos by suchy niczym pustynny wiatr, kiedy zapyta:
- Czy mog wiedzie, z kim mam zaszczyt, szlachetni panowie, w tak dzikim miejscu,
jak soddeskie pustkowia?
- Kurwa ma - sykn Arcyszew. Trudno byo si z nim nie zgodzi.
Dawno, dawno temu, trzy ycia wstecz, siedzieli z Trojanem na otwartej werandzie
drewnianego domku; kostki lodu dzwoniy o gruby kryszta szklanek pokrytych szronem. Z
pobliskiego lasu wyszed jednoroec i uoy si wrd traw, a Stryj nawet si nie skrzywi na
widok tak demonstracyjnie banalnej symulacji.
Wiesz, mwi Trojan, dzwonic kostkami lodu, doskonale pamitam jeszcze te czasy,
kiedy straszono nas sztuczn inteligencj i siedmioma plagami egipskimi, ktre, rzekomo
wkrtce, zaczn przeladowa nieostron ludzko. Roboty omorderczych instynktach i
szalone komputery, wyobraasz sobie? Tak, dla was, tarcz, to byoby zajcie! Nieustraszeni
rycerze przeciwko dnym krwi metalowym monstrom, prawda?
Stryj chrzkn, nie wiedzc, co powiedzie, poniewa akurat tarcz bywa niezwykle
rzadko. Ale zdawao si, e starzec nie potrzebuje potwierdzenia. Cign dalej, splata
niekoczc si rozmow z samym sob, a Stryj byl dla niego raczej, jak... wspistniejcy
parametr. To.
I oto teraz, kontynuowa Trojan, siedzimy sobie na werandzie, gdzie rzeczywisto
trudno odrni od symulacji, pijemy wirtualny koktajl i patrzymy na prawdziwego
jednoroca. Prawdziwego, moesz pomaca pniej. C, mam u jednego dobrego czowieka
powany dug do spacenia. Nie potrafi odmwi starcowi. Straszydami z przeszoci,
obecnie nawet dzieci nie przestraszysz. A gwnego zagroenia po prostu nie zauwaylimy.
To ten wasz wychwalany socjalanarchizm... Wspczesnemu wiatu brakuje zorganizowania i
przewidywalnoci.
Stkn, wygodniej usadawiajc si w fotelu.
Nigdy nie nachodzia ci taka dziwna myl: istniejemy naprawd, czy tylko krcimy
si w kko w scenariuszu symulacji, ha? Dziwna, stara, trywialna myl... A propos, zauwa,
powiedzia, nie ma adnej pewnoci, e nie jestem wirtualnym omamem. I e twoje
wspomnienia s naprawd twoje. Pewnoci nie ma i by nie moe. Jak zawsze... Od pewnego
momentu technologia staje si nieodrnialna od magii.
Wiele wtedy mwi; o sobie, o wiecie, o czasach, ktre staj si coraz gorsze i coraz
bardziej niezrozumiae. Myli jego przeskakiway z tematu na temat i w taki te sposb ta
przemowa zapadaa w pami Stryja - fragmentami i przypadkowo. Jednak potem Trojan
powiedzia co, co Stryj zapamita na zawsze, poniewa pniej raz za razem natrafia na
namacalne potwierdzenie tych sw.
Pamitasz, kontynuowa Trojan, histori o Iblisie? T, w ktrej demon odmawia
oddania pokonu stworzonemu z gliny czowiekowi? Czasami myl sobie, e nasze ycie
staje si podobne do tej historii - z tymi wszystkimi naszymi simwiatami. Pozostao nam
tylko zrozumie, ktrym aspektem jest Iblis. Tu jest nawet wicej form. Jestemy teraz
symbiontami; tworzymy symulacje, eby te tworzyy nas; ebymy z kolei kontynuowali
tworzenie nowych wiatw - i tak bez koca... Cae to kucie polisabw, wszystkie te zabiegi
wok psychologii pynnego podmiotu... Wkrtce pojawi si cakowicie wewntrzne
artefakty, ktre, bynajmniej, nie bd tworzone przez ludzi. I ten, kto bdzie potrafi to
wykorzysta, bdzie mg wszystko. Burzy i budowa, by owc ludzi i zawraca czas.
Lepi histori od zera, na nowo. I to nie tylko w simach. Nie tylko.
Stryj ostronie zapyta, gdzie takie cudo, wedug rachuby Trojana, powinno si
ujawni. Starzec za odpowiedzia beztrosko, e nie ma najmniejszego pojcia. Wiem za to,
doda, kto zdobdzie dla mnie taki artefakt. Kto? - postanowi podpyta go Stryj, chocia ju
mu witao, do czego to wszystko zmierza.
I wtedy Trojan spojrza na niego wyblakymi oczami i przemwi cicho: ty.
Jakby wbi gwd.
Potem znowu zacz dociera do niego gwar rozmw. Gosy rozchodziy si wolno,
jak fala po kisielu. I oto signy a do ostatniego stou, solidnego, zbitego z krzywych
czarnych desek; odbiy si od ciany, cofny si... coraz goniejsze, wyraniejsze.
- Zdaje si, e oni mwi o mnie - stwierdzi Angus ep Erdill z wyranym znudzeniem
w gosie.
- Albo o nas wszystkich - powiedzia Arcyszew. - Sdz, e w tutejszych krajach nie
darz sympati nie tylko elfw, ale i tych, ktrzy si z nimi prowadzaj.
- Ludzie, jak widz, w wikszoci wci s jeszcze ciemnymi dzikusami - Angus ep
Erdill podcign mankiety.
Jak i wy, elfy, ciemnymi snobami i zasracami, pomyla So w nagym
rozdranieniu, a Arcyszew ze Stryjem spojrzeli na niego niemal oskarajco. Angus ep
Erdill, jeli nawet odebra jego sowa, to nie da tego po sobie pozna.
Co dziwne, wewntrzna konstrukcja grupy podczas pierwszego przerzutu nie ulega
destrukcji: Stryj nadal wszystko wyczuwa (czy moe widzia? przeczuwa? - waciwie prba
znalezienia odpowiedniego sowa nie miaa sensu, bowiem nie o sowo tu chodzio, a o sedno
rzeczy) kadego z pozostaych; take i to, e miejsce Woodki zaj teraz Angus - mag
Czerwonej Gazi; z charakterystycznymi emocjami i nie mniej charakterystycznymi
pogldami na ycie owej postaci. Wyranie na przykad, nie przypad mu do gustu So, a
Stryj nijak nie mg zrozumie, dlaczego.
Na wszelki wypadek So trzyma si z dala od byego Woodki.
W momencie, kiedy wszyscy si zapadli, So najpierw wpad w prostracj. Jakby
gdzie w jego wntrzu maleki chopczyk zakry uszy domi, zacisn powieki i ukry si
pod kocem, mamroczc przy tym zaklcie chronice przed ciemnoci i strzygami; bo jak tu
obej si bez takiego. Spraw komplikowa fakt, e Trojan nie ucili wczeniej, w co
przeobrazi si So. Jednak, znajc starca, mona byo oczekiwa wszystkiego, czy to w
settingu, czy te poza nim.
Geografia simwiata, pocztkowo niejasna i ledwo rozpoznawalna, stawaa si coraz
bardziej wyrazista; nasycaa si barwami i znaczeniami; tylko w miejscu wiedzy o aktualnej
politycznej sytuacji ziaa nieprzyjazna pustka, ktr naleao wypeni jak najszybciej, a do
tego celu zajazd nadawa si rwnie dobrze, jak kade inne miejsce.
Karczma Gustawa Ebblarda staa troch na uboczu od wiodcego na Mahakam traktu,
ale kto potrzebowa, ten o niej sysza i zajazd Ebblarda Trzy Pity nie wieci pustkami
nawet w czasie najpaskudniejszych politycznych zawieruch.
Dwch zamonych wieniakw spojrzao na ich czwrk, kiedy zajmowali wolne
miejsca za dugim stoem na kocu sali, przystawionym szczytem do okopconej ciany. Po
chwili chopi wstali i oddalili si kaczkowatym chodem, zabierajc ze sob po kuflu piwa i
gbok mis ostro pachncego rybnego pieczywa.
Zza parcianki, zasaniajcej przejcie do kuchni, wyskoczy sam Gustaw Trzy Pity,
cignc za sob kwany, ostry zapach misnego sosu, tak gstego, e a zaciskao szczki, a
usta wypeniay si lin. So rykn w najlepszej tradycji hulaszczej hanzy:
- Dawajcie tu, gospodarzu, co na zb! A ywo! Piwa, kapusty dajcie, gulaszu i co tam
jeszcze macie!
- Kiebaski wieprzowe z kminem - dorzuci Angus, splatajc donie i opierajc okcie
o deski stou. Na gospodarza, arogancki dra, nawet nie spojrza.
eby nam tylko do piwa nie napluli, pomyla Stryj z lekkim niepokojem.
To take by symptom zanurzenia. Znajome sytuacje, sytuacje powszednie i
zwyczajne, tutaj, w simie, staway si nadmiernie wyraziste; jawiy si jako wane i
prawdziwe, a o ich nierealnoci nie przekonywaa ani wiedza, ani wieloletnie dowiadczenie.
One po prostu istniay i nic nie mona byo z tym zrobi.
Rozmowy tymczasem dobiegay ich z kadego zaktka sali, zlewajc si w
jednostajny szum, posiekany, jak byskawicami, staccatem podwyszonych tonw:
-...esz!
-...pali, szanowny panie lekarzu, piecze, pali, a moczu nie ma... a wic boli, a przecie
nie powinno tak szarpa korzonkw.
-...morda przez drzwi nie przeazi, rce jak balerony i tymi baleronami jeszcze zaciska
i czka, i gryzie, jak twj ghul na wiejskim cmentarzu.
-...nie ma takiego prawa, eby uczciwie pracujcego gna batogami! A zreszt, co mi
tam prawo, kiedy ja mog kadego w barani rg wygi... No i napuci na nas swoich
osobistych sugusw.
-...i co wy, Temeryjczycy, zrobicie, kiedy Podmieniec i za was si wemie?
No c, pomyleli z niejakim zadowoleniem, zdaje si, e akurat taka jest potrzeba.
Arcyszew zrobi ruch rkoma i rozmowa o Temeiyjczykach i Podmiecu staa si syszalna
dla kadego z ich czwrki. Angus chrzkn nad swoimi wieprzowymi kiebaskami, ale nic
nie powiedzia.
Rozmawiali we trjk: dwch Temeryjczykw i krtkonogi, pyzaty, szeroki w barach
tubylec, nieco podobny do przeronitego krasnoluda. Sterczca broda wojowniczo
wystawaa przed facjat waciciela, a gos przetacza si tak, e raz za razem zagusza
knajpian pie, ktra niosa si gromko od stou handlarzy byda, siedzcych przy samych
drzwiach.
Temeryjczycy, jeden starszy, drugi modszy, podobni byli do siebie jak dwa kawaki
drewna cite jedn i t sam rk; tylko e rka ta widocznie drgna raz jeden, bowiem przez
szczk modszego, odcigajc w d powiek i kcik ust, biega gruba, krzywa szrama.
Odzienie tej dwjki miao srebrzyste szycia, ale nie byo nowe. W oczy rzuca si delikatny
poysk kek kolczugi pod kaftanami. Szlachetnie urodzeni, sdzc po stroju.
-...i moglibymy obieca, e dziewczyna otrzyma wszystko, co niezbdne.
- Na dworze Foltesta? Ha!
- Panie baronie - wida byo, e tych dwch ledwo powstrzymuje gniew - przyszlimy,
poniewa dotary do nas suchy o was i waszej... wychowance. Nie nam opowiada o tym, co
dzieje si w Temerii. To problemy kupcw, problemy rzemielnikw. Pogoda coraz
paskudniejsza. Zimniej i zimniej, wic urodzaj sabszy. Czarna mier dopiero co usza z
naszych stron i nie wiadomo, czy nie powrci. Ludzie nie chc zasiedla porzuconych
wiosek. Napyw tanich towarw z Nilfgaardu prawie zlikwidowa rzemioso, potem
Nilfgaardczycy sami wdali si w wojn domow. A teraz jeszcze te zamki...
- A kt jest winien? Moe Meve z Demawendem?
- Moe i oni - gos starego przepeniony by arem. Modszy Temeryjczyk wyglda
na bardziej opanowanego. - Moe i oni. Dlatego, e Demawend nie mia potrzeby kania si
wiewirkom.
- No, jednemu wiewirki, a drugiemu zamoni poddani i kawaek chleba. Wiecie
chocia, ile myta krl pozyskuje z handlu z Doi Blathanna? A my tutaj, w Sodden, wiemy.
Poniewa to myto z naszych pienidzy, z naszego potu i krwi.
- Dla nieludzkich odrodkw nie ma miejsca na ziemiach wolnych ludzi. Ochranianie
elfickiego krlestwa byo niewybaczaln pomyk.
Brodaty gono wysmarka si pod nogi Temeiyjczykw.
- Wielce mnie interesuje - powiedzia w przestrze midzy tymi dwoma - czy
piewalibycie inaczej, gdyby wasz Foltest potrafi jednak utrzyma pod butem krasnoludzki
Mahakam, ha? Patrzcie ich, elfie krlestwo im nie po drodze.
- Gdyby wtedy, dwadziecia lat temu, Pnoc posuchaa gosu rozsdku, to...
- To byoby jak? Jak wtedy, kiedy Podmieniec z novigradskimi obudnikami
postanowi podpali czarodziejki i zacz od tej, ktra walczya tutaj, na Wzgrzu Sodden,
Wzgrzu Czarodziejw, za nasze domy i rodziny? Od tej, ktra ocalia Pnoc od
Nilfgaardczykw? Czy moe, jak troch wczeniej, kiedy wasz Foltest ciga czarodziejki z
Temerii?
- Czarodziejki to te przeklte odrodki - pochmurniejc, owiadczy starszy
Temeryjczyk.
- To po co ecie do mnie przyszli ze swoj propozycj, ha? I po c prosicie mnie o
to, o co prosicie? Nie wam, poddanym Foltesta mwi o odrodkach, bowiem on sam, ten
wasz krlek, jak mawiaj, z rodzon siostr bkarta wystruga. Zatem, wypadaoby chyba
zacz od wasnej rodzinki? A moe teraz jego szlachetnie urodzona zberena wysoko i
cruchn swoj ujeda, jak wczeniej jej mamusi?
Obaj Temeryjczycy skoczyli na rwne nogi, chwytajc za miecze.
- Jak nazwae Jego Wysoko?! - modszy, ktry wreszcie przemwi, a mia gos,
jakby kto zardzewiaym noem po kamieniu przecign.
Ich pkaty rozmwca tylko si wykrzywi:
- On tylko u was, w Temerii, jest jego wysokoci, a my krwi wasn i ojcw
naszych, wywalczylimy sobie prawo nazywa kadego opa - opem! I rczki z cacek
swoich zdejmijcie, poniewa jestecie tutaj tylko we dwch, a za mn dziesitek najlepszych
mieczy stanie; a jakem baron Kroach asSoter, sam, e tak powiem, potrafibym zaatwi was,
panowie, nie wyjmujc palca z nosa. A w ogle, to chrzan wam, nie dziewczyn. Najlepiej
byoby was wyrzuci, ale ju dobrze, niechaj bdzie; posiedzicie tutaj, przegryziecie
kaponw w miodzie. Na mj koszt. A pniej grzecznie wrcicie do siebie.
Powiedziawszy to, grubas z najbardziej obraon min, na jak byo go sta, rzuci na
st zot koron i poszed precz.
Temeryjczycy stali wci w tym samym miejscu, przewracajc oczami. Modszy
poczerwienia tak, e pewnie susznie byoby wezwa lekarza, eby upuci mu krwi. A
potem starszy zauway Angusa ep Erdilla
Zauway i ruszy w jego stron, wysuwajc gronie szczk.
- C, panowie - powiedzia Angus, nie odrywajc wzroku, od swojej miski z
wieprzowin - zdaje si, e bdziecie mieli moliwo wykazania, ile warci s ludzcy
wojownicy.
- Ej, gospodarzu, ile jestemy duni za straw i naczynia? - zawoa Stryj do Gustawa
Ebblarda, ssc od czasu do czasu zadranit do, bowiem modszy Temeryjczyk okaza si
wystarczajco obrotny, eby zdy wydoby kinda, ale ju niewystarczajco, eby uy go
z sensem.
- Pozwlcie, askawy panie, zapaci mnie - Angus mwi wolno, z trudem
wydobywajc sowa z garda, cigle jeszcze cinitego gorczkow wciekoci. Jego
paszcz cay uwalany by w somie i bocie, a na roztrzaskanym blacie, tam, gdzie wbi do,
kiedy So zada mu cios pod kolana, wybijajc z zaklinajcego transu; pozosta wklnity
lad.
Gustaw Trzy Pity obrzuci wszystko spojrzeniem tak filozoficznym, e tylko w
Krlewskiej Radzie go posadzi, i rzek:
- Co mi si wydaje, waszmoci, e po tym, cocie tutaj urzdzili, wasze monety mog
mi si nie spodoba. Wiecie chocia, kogo umoczylicie w wychodku?
So, ktry wanie wrci z dworu i teraz z obrzydzeniem strzepywa rce, wzruszy
ramionami.
- Temeryjskich zasracw - stwierdzi melancholijnie.
W gbi sali kto nerwowo zachichota i natychmiast ucich. Lud w ogle zareagowa
na drak dziwnie; adnych krzykw, adnych dobrych rad. Wszystko odbyo si tak, jakby
kto wyczy byskawicznie dwik i zapomnia go potem wczy.
Byo to zastanawiajce, poniewa tutaj, w Sodden, Temeryjczykw, nawet teraz,
niemal dwadziecia lat po zakoczeniu Wielkiej Wojny, lubi nie mg nikt.
Temeria, Sodden, Doi Blathanna - nazwy zajy wyznaczone im miejsce,
przestay by tylko zbiorem liter. Za nimi pojawio si znaczenie, tragedie i zwycistwa.
Pojawili si ludzie. I pojawia si historia, a w niej powolne rytmy zmian klimatycznych,
chodu przychodzcego zbyt wczenie i na zbyt dugo; popltane, skomplikowane wzajemne
stosunki ludzi i Starszych Ludw oraz kraje, jako uosobienia swoich panw i, na kocu,
samowadcy jako uosobienie najgbszych instynktw simgraczy. Wszystko to czyo si w
dziwnych proporcjach w ich gowach, mieszao si i spywao jako spjna cao, topic w
nurcie zdarze rwnie ich samych; przeobraajc z graczy w Gracza. W ten sposb
objawiaa si wysza alchemia ducha, w imi ktrej lepiono simrzeczywistoci.
Stryj potoczy wzrokiem po siedzcych naokoo: drwale, handlarze bydem, kilku
najemnikw, aedimski kupiec, jeden z tych, co to handluje drobiazgami i nie lezie pod nogi
wielkim ludziom. Ani jednego przedstawiciela Starszego Ludu, uwiadomi sobie nagle.
Tylko ludzie.
Ich czwrka, do spki z Angusem, rzucaa si w oczy jak pryszcz na czole.
Podobna myl przysza do gowy i Arcyszewowi. Patrzy gdzie w bok, ale Stryj
wyranie usysza: Wychodzimy!
- Powinnicie ju i, waszmoci - jak echo odezwa si karczmarz.
Stryj potakujco kiwn gow. Angus pooy jeszcze na brzegu stou dwie zote
korony. Gospodarz akurat zmiata cierk skorupki i resztki jedzenia. Monety znikny, jak za
spraw czarw.
Wieczr okaza si zaskakujco ciepy, jak na wystpujce tutaj, nawet w peni lata,
chody. Karczma niemal przylegaa do lasu, w zwizku z czym, chocia soce jeszcze nie
zaszo, mrok czai si za plecami. Szli, przelizgujc si midzy ciemnoci a wiatem;
naprzd po lenej drodze, po mokrym od wieczornej rosy poszyciu, po misistym paprotniku i
chrzszczcych uschnitych gaziach. Przed cieniami jednak nie dao si uciec.
- A o koniach nie pomylelimy - odezwa si, posapujc, So.
- Nie pomylelimy - zgodzi si Stryj.
Arcyszew poruszy palcami.
- Do miasteczka Ain Addan, Taczcy Ognik, mamy z dziesi mil. Jedna noc drogi
std. A tam, na rynku, jak sdz, znajd si i konie, i siodlarz z uprz.
- I jeszcze bicze i skrzane kostiumy - warkn So.
- Wasz przyjaciel ma bardzo specyficzne poczucie humoru
- powiedzia Angus, a So odpowiedzia w duchu szyderczo: to nie ogon - i nerwowo
potar rce w odpowiedzi na krtki chichot Arcyszewa.
- A gdzie jest ten Ain Addan? - Stryj zachowa cakowity spokj.
- Na pnoc, trzymajc si Osi wiata.
- No to w drog.
I ruszyli. So wci jeszcze najeony. Stryj prbowa poprawi mu helmofon, ale
kompan fukn wciekle, wic si wycofa. Od Angusa rozchodziy si fale chodnego
spokoju, niemal obojtnego, w co Stryj, biorc pod uwag okolicznoci, nie wierzy ani
odrobin.
Nie powinnimy zwolni? - zapyta niemo.
Arcyszew przytakn i poruszy palcami, jakby wygrywa wirtualne takty. Dokadna
somatyka wizualizowaa si ju bardzo precyzyjnie.
Raptem Arcyszew zatrzyma si, wypry, szybko przetar twarz domi i znowu si
wypry.
- O e ma - oznajmi zdezorientowany.
A po chwili doda:
- Stryju, zdaje si, e konisko zdecho, a my weszlimy w sam rodek padliny.
Angus natychmiast unis gow.
- Panowie - odezwa si tym samym, chodnym i obojtnym tonem - co mi si zdaje,
e za nami pogo.
I wtedy, na samej granicy percepcji, pozostali rwnie usyszeli ttent kopyt.
Zdarza si tak: otwierasz oczy i dociera do ciebie, e nie wiesz, gdzie i w jakim czasie
si znajdujesz. Podnosisz si i okazuje si, e leysz w pocieli, albo na kupie somy, albo
obok dogasajcego ogniska, przykryty derk, kouchem albo zwierzcym futrem. Rozgldasz
si wok i ogldasz siebie samego. Widzisz stare blizny, odciski na rkach; brudne,
nierwne, zrogowaciae paznokcie albo przeciwnie, paznokcie wypielgnowane i czyste.
Kada rzecz, na jak patrzysz, oznacza co, co ci si przydarzyo; na dniach, niedawno,
kiedy, bardzo dawno... Pocztkowo w pamici twojej nie ma nic wicej oprcz rzeczy.
Jakby sam by tylko tymi rzeczami, niczym wicej. Rzeczy to zawd, to pozycja w
spoeczestwie, to miejsce, ktre zajmujesz lub miejsce, do ktrego moesz pretendowa.
Dotykasz grubego, glinianego naczynia, przetartych rzemykw na rkojeci miecza,
kolczugi o porudziaych kkach albo aksamitu paszcza. Czujesz ciar i faktur wiata, w
ktrym si znalaze, jego konkretno i kanciasto. Jego, jak ci si zdaje, nieuchronno.
Stopniowo kontury tego wiata nakadaj si na ciebie, z ich przeci wyania si twoja
wasna tosamo, z nich wchodzisz w ten wiat ty.
W lesie pohukuje sowa, na podwrzu szczekaj psy i parska sptany ko, kto chodzi
na pitrze poniej, poskrzypuj deski podogi. Twoja przeszo spada na ciebie, jakby bya
drapienikiem, a ty ofiar. Jest brutalna jak gwaciciel, ale rwnoczenie asi si niczym
wiemy pies. Zna ci tak, jak znaaby wieloletnia kochanka; jest wyrafinowana w swoich
pretensjach do ciebie, jest te konkretna jak poprzecierane rzemyki na rkojeci miecza, jak
chropowato glinianego naczynia, jak aksamit paszcza. Wchodzi w ciebie, wypenia ci,
staje si tob. I tylko gdzie bardzo gboko, pod podszewk wypeniajcej ci brutalnej,
konkretnej przeszoci; otaczajcych ci wanie rzeczy, realnoci tego wiata, tli si pami o
innym wiecie, pod innym niebem. wiat, w ktrym tkwisz nie jest ani lepszy, ani gorszy.
Jest po prostu inny. I teraz, gdziekolwiek by nie by, dokdkolwiek by nie wdrowa, w
jakich bitwach i ucztach by nie uczestniczy, to uczucie - odtd na zawsze
- zagnieda si w tobie, yje w tobie, wprawia ci w ruch, zmusza do dokonywania
rnych czynw i szalestw, poniewa coraz bardziej wydaje ci si, e to inne ycie i inne
niebo znaczy co wicej; jest waniejsze ni twoja obecna, konkretna, brutalna rzeczywisto,
w ktrej obudzie si w pocieli, na kupie smy, obok dogasajcego ogniska, przykryty
derk, kouchem albo zwierzcym futrem. Masz wraenie, e tam istniejesz lepszy ty i lepszy
wiat. Twj wiat.
Pniej, pewnego razu, kiedykolwiek, jeli ci si powiedzie, spotykasz innych, takich
jak ty, idcych przez ycie z pamici o innym wiecie i innych niebiosach. I co was do
siebie przyciga: moe los, moe pami, moe sny o tamtym niebie i tamtym wiecie. Nagle
zaczynasz wyczuwa, co czuj ci ludzie; przewidywa ich czyny i sowa. Potrafisz dziaa.
Nie, to wy potraficie dziaa. Jak jeden czowiek, jak palce jednej rki. Dwch, trzech,
piciu... rzadko kiedy wicej. Czasami to moe zmieni twoje ycie, czasami nie; ale kiedy
znajdziesz tych innych ludzi, ju nigdy nie bdziesz taki jak przedtem. aden z was nie bdzie
ju taki jak przedtem, poniewa wszyscy staniecie si jednym.
Potem, pewnego razu, kiedykolwiek - odejdziesz: zginiesz w walce, utoniesz w
morzu, runiesz z przepaci, potknwszy si na skaach. Albo, jak to rwnie bywa, odejdziesz
zwyczajnie, kiedy sprzykrzy ci si przebudzenie w pocieli albo na kupie somy, albo obok
dogasajcego ogniska; przykryty derk, kouchem albo zwierzcym futrem. Odejdziesz,
poniewa przypomnisz sobie, gdzie znajduje si inne niebo i inny wiat.
Odejdziesz, a twoje ciao - jego cyfrowa kopia - bdzie yo dalej: bez celu, bez sensu,
w uformowanym w czasie twojej tam bytnoci, scenariuszu simrzeczywistoci.
Ale, gdy tylko znajdziesz si po tej stronie, kiedy powrcisz (wyjdziesz - jak sdzie)
i wejdziesz w ten inny wiat pod innym niebem, znowu zaczniesz wspomina niebo i wiat,
zupenie inne od tych, ktre teraz ogldasz.
I wtedy nagle wiele zaczynasz rozumie o istocie rzeczywistoci.
Bieganie po lesie w simrzeczywistoci, wiedzc, e nie ma adnej rnicy midzy
cyfrowoci a ciaem, okazao si zadaniem nader wyczerpujcym. Nogi pltay si, a
powietrze ciasnym wzem stawao w gardle. Wszystko wok stao si rzeczywiste.
Prawdziwe.
To znaczy, e puapka zadziaaa. Pozostao tylko wypatrywa myliwego. A przy tym
kontynuowa bieg, poniewa ttent kopyt za plecami stawa si coraz goniejszy.
Oczywicie, to nie stanowio jakiego totalnego zaskoczenia: na tym zbudowany by
cay sens simscenariusza. Nieoczekiwany okaza si najwyej wybrany moment. To, e
wszystko tak si ze sob zbiego; jeli, oczywicie, zbiegi wydarze w simie mona porwna
ze zbiegami wydarze w realu; pod wzgldem nastpstwa akcji byo bardzo dramatyczne.
Zreszt, dawno ju zauwaono, e czstotliwo zdarze w scenariuszu
simrzeczywistoci jest okoo dwa stopnie wysza ni w wiecie zero, czyli w realu.
Stryj potkn si o korze i polecia gow do przodu na wycignite rce, obcierajc
donie. I nagle okazao si, e z prawej strony maj pogo, z lewej zarola tarniny, a za
plecami taki wiatroom, e i w si nie przecinie.
To wszystko, co ciekawe, rwnie wpisywao si w zaostrzony scenariusz simwiata,
gdzie cudem zdaje si tylko to, e podrzucona moneta raz za razem staje na sztorc, a to, e
orze wypada dwadziecia razy z rzdu nikogo nie dziwi.
I tutaj si posypali. Wpadli w panik i stracili kontrol nad wewntrznym Graczem.
Zaczli si miota jak zajce w wietle reflektorw. Poza Angusem ep Erdillem. Elf
zatrzyma si, rzuci pod nogi swj plecak i opuci ramiona, spochmumia. Zaciska i luzowa
palce. Szczupy i niezgrabny, w tym momencie zdawa si jednak rwnie grony jak Stryj.
So i Arcyszew przestali si w kocu miota i bezsensownie wpada co chwila w kolczaste
zarola.
Brzkna sta wyciganych mieczy.
Moe by zabawnie, przemkno przez myl Stryjowi. Co nam w ogle zostao?
zapyta po chwili telepatycznie. Poczenie simw i osobnikw, odpowiedzia Arcyszew.
Kilka zwrotnikw ku infopakietom. Stopklucz. No i wszystkiego po trochu.
Ttent kopyt zblia si coraz bardziej.
- Ar, na lewo! So, osaniasz! Bez pirotechniki - rzuci Stryj do Angusa. - Najpierw
patrzymy, kto za nami jedzie. Potem dziaamy.
Zdawao si, e elf skrzywi si lekko, ale nic nie odpowiedzia. Midzy jego palcami
pulsowaa czerwie.
Ttent ucich. Zara ko. Zadwicza metal.
- Ej! - rozlego si nagle z ciemnoci i kto kaszln gwatownie; chrypic i charczc. -
O e twoja ma... Ej tam, suchajcie, chodcie, tylko powoli. Bez rk, ognia i elaza. Nie
mam ochoty na ostre pogawdki z tymi, ktrzy Foltestowe psy w wychodku umoczyli.
Angus nawet nie warkn, a zagotowa si w duchu. Cicho, odpowiedzia mu Stryj i
elf przygasi wewntrzny pomie.
Zwrot akcji okaza si zaskakujcy, ale nie byo ju czasu na analizy.
Z ciemnoci wyoni si bowiem pucuowaty, brodaty baron Kroach asSoter. Rce
trzyma na pasie, kolawo stawiajc nogi. Za jego plecami poparskiway konie i pobrzkiwao
elazo. Baron wyranie nie przyby w pojedynk.
Zobaczy czwrk wdrowcw i zatrzyma si.
- Acha! - powiedzia. - Zatem dobrze odgadem, kto w rodku nocy, pieszo lezie
pnocn drog. Wanie tak sobie pomylaem, panowie, czy nie zawrcilibycie do mnie w
gocin? Dwie beczuki rivijskiego woaj o kompani, a wy, jeeli wierzy w to, co
wykrzykiway te dwa gwnozjady z karczmy, jestecie kompani jak si patrzy. Co na to
rzekniecie? A moe i temeiyjskiej miernocie fig pod nos ostatni raz podetkniemy!
Stryj nawet nie naradzi si z pozostaymi: fabua zakrcaa tak, e nie byo
moliwoci powiedzie nie. Nawet nie mona byo o tym pomyle. Jeli w czarodziejskiej
krainie wydarzenia nagle si splataj w takie zbienoci... chcc nie chcc, trzeba byo
przekn przynt i odegra scenariusz.
Ostatecznie, pomyla sobie, czym ryzykujemy? Co najwyej niemiertelnoci
cyfrowej duszy...
Widocznie co z tych myli musiao odzwierciedli si na jego twarzy, poniewa
baron Kroach asSoter rozpyn si w penym zadowolenia umiechu:
- No to wietnie - powiedzia, obejrza si i, wsunwszy dwa palce w swoj czarn
brod, krtko, oguszajco zagwizda.
Potem odwrci si do nich, zrobi krok, drugi, zatrzyma si blisko. Wiono od niego
skr i komi.
- Jeszcze tylko jedno, raczcie wybaczy, panowie, za waszego druha - powiedzia i...
nawet So, z caym jego wychwalanym szybkim refleksem, nie zdy nic zrobi. Po prostu
sta i patrzy na lecego pod ich nogami Angusa ep Erdilla. Podobnie pozostali. Po prostu
stali i patrzyli. Na czole elfa wykwita purpurowy guz.
- Nie lubi magw - powiedzia baron. - A ju tym bardziej elfickich. To tak na
wszelki wypadek, eby spokojniej byo.
I da swoim onierzom znak, eby zwizali Angusowi rce.
Simwiaty tworzy si tak: bierze si gst osnow i przepikowuje si j na wskro,
nawet nie tyle fabu, co jej obietnic. Dobrzy ludzie, li ludzie. Proroctwa. Magia. Smoki i
podziemia. Niekiedy do powstania intiygi wystarczy tylko aluzja; innym za razem trzeba
stworzy rozleg prehistori. Czasami, eby zakrciy si koa fantazji, potrzebny jest Wielki
Mroczny Wadca. Czciej jednak wystarczy etyczna niejednoznaczno krwawej zawiesiny
wiata, zmierzajcego poza granice stabilnoci.
Jednoroce, a propos, jako nie znalazy odzewu w sercach graczy. Podobnie jak i
historyczny hardcore. Kilka razy, co prawda, prbowano wykorzysta, jako osnow simu,
rzeczywist epok. Krucjaty. Rosja pod jarzmem Zakonu. Konkwistadorzy. Jednak
ostateczno i inercyjno realnej historii przypady do gustu tylko najbardziej
zdesperowanym zapalecom. Pozostali oddawali pierwszestwo, choby najmniejszej,
szansie stania si bohaterami wydumanego wiata. Nawet takiego, gdzie troje, z czwrki
bohaterw, cae ycie musiao grzeba si w gnoju. Albo walczy; co, jak si okazao,
rwnie byo zajciem cikim i niewdzicznym.
Czasami gracz mia wicej swobody, innym razem by ostro ograniczony brakiem
spoecznych dwigni i rnymi blokadami rozwoju wewntrz simu; w takim przypadku
pocig do przygd stawa si podobny do cikich form masochizmu.
I nigdy, przenigdy, kluczowe dla simwiata role nie byy oddawane graczom - bez
wzgldu na to, jak dugo by nie grali ijakich zasug by si nie dorobili. To po prostu nie
wchodzio w rachub. Przypadek Baktrii i proczny bl gowy tarcz, prbujcych
wycign z subgraczowego nawiedzenia par tysicy graczy, przeksztaconych w
niewolnikw miejscowego Tamerlana, skrk ktrego przywdzia koreaski podrostek,
uksztatowa maksymalnie sztywne standardy simrozwoju. Gracz moe pretendowa do
redniego poziomu. adnych monarchw. adnych rewolucji. adnych spiskw w celu
obalenia wadzy. Tylko same przygody ciaa, albo ducha, jeli ju tak wypado. W czystej
postaci. 1 wywiczenie, staranne wywiczenie psychoplastyki, jako dopeniajcy bonus dla
gracza; i gwny, zdaje si, dla wszystkich pozostaych zainteresowanych osb.
Psychoplastyka to bogosawiestwo i zarazem przeklestwo simwiatw. Jedyne
rodowisko, gdzie mona bez przemocy (a to znaczy, o wiele bardziej skutecznie, ni przy
pracy nad warstwami psychiki) stworzy polisaby; przestrzennie podzielone
wielosubiektywne osobowoci. A std ju tylko p kroku do nowych, utopijnych projektw:
horyzontalnie jednorodne spoeczestwo, trzecia natura, pita fala. Wszystko dla
wszystkich. Co komu pasuje i co kto chce.
Wanie w celu wywiczenia strategii i taktyki tworzenia wielomianw, simwiaty
cay czas rozrastaj si i zmieniaj.
Inikt nie pyta, dokd te zmiany mog doprowadzi.
Spoza szarego, omszaego wizu, ktry wanie mijaa kawalkada podrnych,
wysun si tpy ryjek pokryty zielonkaw sierci, poruszy si w gr i w d. Smyrgn w
gr po pniu rozmyty cie; wyranie chlasn po konarze ogon. Ale na drobiazgi nie trzeba
byo zwraca uwagi. Nadzorcy regu simrzeczywistoci i kontrolerzy simducha nie mogli
zaszkodzi aktywnej skrce, jeli przyjmowane formy byy zgodne z simmetafizyk. Zdaje
si, e gracze zazwyczaj dokadnie ich nie widzieli, o ile, oczywicie, nie posiadali darw od
staruszka Trojana.
- Nijak nie mog poj, panowie, kim jestecie i skd przychodzicie. Do tego
wdrujecie w towarzystwie elfa, a to oznacza, e nie jestecie z Redanii, ani z Kaedwenu,
poniewa tam, obecnie, nie s radzi ani elfom, ani ich przyjacioom. Po naszemu mwicie
czysto, a wic nie jestecie te Nilfgaardczykami. Temeryjczykw z kolei wsadzilicie w
gwno. A jak na Rivijczykw, to zbyt dobrze wam z oczu patrzy, szczere wasze lica,
nieskaone przebiegoci. Czyby Cintryjczycy? Wygnacy? Dobrze, wasze prawo; nie
chcecie mwi, nie mwicie.
Dobrej odpowiedzi na takie wynurzenia Stryj nie zna; postanowi jednak sucha,
nawet nie intuicji, a smego, a moe nawet dziewitego zmysu.
- Nie bdziemy ukrywa, e jestemy z tych, ktrych serce boli z powodu Sodden.
Inna sprawa, e do takiej rozmowy waciwsze s cztery oczy i ciany wok.
- Taak? - baron patrzy na nich spod przymruonych powiek. - I czeg to tak si
boicie, panowie?
- Podmjeca - odpowiedzia tylko Stryj.
I to wystarczyo. Kroach asSoter zgarn brod w gar i szarpn par razy, jakby
sprawdzajc jej wytrzymao.
- A wic to tak - powiedzia. - Znaczy si tak... gadzi syn poruszy si w kocu w
swojej norze... No, dobrze, co ma by, to bdzie.
Jaki czas jecha w milczeniu, oczywicie na swj sposb: smarka, kaszla, z wielkim
rumorem drapa si pod kolczug. Pochrzkiwa i mamrota co niewyranie pod nosem.
Nie wytrzyma jednak dugo i odwrciwszy si do Stryja, rzek:
- Ju dawno mwiem, e dobrze si to nie skoczy! Radowid by jeszcze
smarkaczem, jakie trzy lata po ustanowieniu Wielkiego Pokoju, zaledwie Czarna mier
wycofaa sie po raz pierwszy. Ju wtedy im mwiem: Pod n trzeba szczeniaka wzi;
dobry czowiek nie moe takich rzeczy wyczynia, jakie ten gadzi syn w Redanii wyrabia. W
czasie wojny na rne rzeczy si napatrzylimy, dlatego te gotowi bylimy Foltesta baga,
eby ruszy na Redani ca kup z tamtejszymi szlachcicami, coby szczeniakowi eb ukrci.
A teraz, zapewne, stary kozio auje, e nie posucha gosu rozsdnych ludzi. Ech...
Angus ep Erdill zakaszla raptownie i sprbowa chwyci si zwizanymi rkami za
gow. Nie udao mu si, poniewa nadgarstki mia mocno przywizane do ku sioda. eby
otrze twarz, elf musia pochyla si w d i do przodu. Przechyli si i jkn znowu.
Kroach asSoter nie mia najmniejszego zamiaru oswobodzi elfa i pozostawa guchy
na wszelkie argumenty trjki towarzyszy. So, w zapamitaniu, chcia nawet dooy
baronowi, ale na szczcie poza sownymi potyczkami w obrbie grupy do niczego wicej nie
doszo.
Na wszystkie ich wyjanienia baron reagowa icie po baronowsku: Skd si zjawi,
skd, powiadacie? Tir na Fo? A co to znowu za cholera? Zerrikaska pustynia? A ide! - i
rechota, odchylajc si w siodle caym ciaem.
Dodatkowym utrudnieniem byo to, e w aden sposb nie mona byo ustanowi
kontaktu z samym Angusem, jak wtedy, przed przybyciem Kroacha asSotera. Nadal go
wyczuwali: emocjonalny fon, cielesne niewygody; zdrtwiae nogi i wpijajcy si w
nadgarstki sznur. Ale sowa i obrazy, wysyane do niego, wpaday jakby w otcha.
Dla grupy, ktra dopiero co zyskaa cielesno, byo to tak, jakby olepa na jedno
oko.
- Chciabym jednak zapyta, panie baronie, dlaczego nazywacie Radowida
Podmiecem? - Arcyszew cay czas by skoncentrowany, prbujc znale jaki saby punkt
barona. I prawdopodobnie mu si udao, poniewa Kroach asSoter a si poderwa, obejrza
si wojowniczo wok i wypry pkaty brzuch:
- U nas w Sodden nikt inaczej nie nazywa tego gadziego syna. Bo wiedz, e nie
darmo go swatali z Cirill Czarn. o niej za teraz te ju wszystko wiadomo. Pynie w niej
krew przekltej Falki i to po jej ladach chd i zaraza na Pnoc przyszy. Za matk
Podmieca nie bya, bynajmniej, Hedwig, a jedna z pnocnych szlachcianek, ktre urodziy
si pod Czarnym Socem. A krlewicza podmienili na wyrodka - ju wtedy chcieli ich
poczy z krwi Falki. Prawda, rnie gadaj ludziska. Jedni prawi, e Nilfgaardczycy za
wszystkim stali, a drudzy, e to sprawa Novigradcw obudnikw, albo elfw. W to ostatnie
nie wierz. Po co mieliby co takiego robi? A poza tym, nawet by nie potrafili. Prawd
mwi, drobnozbny? - tkn trzonkiem bicza w bok Angusa.
Czerwony drgn, szczerzc si szeroko. I nagle wyprostowa si, nie zwracajc uwagi
na wbijajcy si w bok bat. Poruszy zwizanymi rkami.
- On si zblia - powiedzia nagle gono i wyranie. - Zblia si i dobrze by byo,
zacni panowie, gdybycie byli na to gotowi.
I wtedy wszyscy poczuli. Wszyscy troje. I nie byy to przeczucia Angusa ep Erdilla.
To przyszo z zewntrz: wilgotne i chwytajce za gardo, niczym popi po poarze lasu.
Wraz z cikim, siarczanym powietrzem.
Baron i jego towarzysze pokrcili gowami. Zaray konie, potrzsajc bami,
popielaty rebak stan dba; ko Angusa, parskajc, poszed bokiem. Ktry z ludzi barona
przekoziokowa przez kb znarowionego ogiera. Pozostali zatrzymali si, prbujc uspokoi
konie. So zszed z sioda i raptem run na kolana, wbijajc pici w ziemi. Natychmiast
poderwa si z wysikiem, wczepiajc w strzemiona konia Angusa.
Pomalowane na purpurowo skrzane nakadki na piersi elfa wypowiay i zakurzyy
si, a spiowa blacha na pasie zrobia si matowo zielonkawa. Ale rude nici, na krzy
oplatajce due palce u rk, byszczay niczym dachy novigradzkich wity.
- Rozwicie mnie - powiedzia Angus ep Erdil. - Rozwicie.
- To... - odezwa si ze zmieszaniem So. - Jego noyk si rozgrzewa.
I z jeszcze wikszym wysikiem odsun si dalej od ceremonialnego ostrza maga
Czerwonej Gazi z Tir na Fo; nad pochwami zaczy snu si pasma rudego dymu.
- Rozwicie mnie! Szybko! - Angus szarpa si jak ryba na haczyku, prbujc unie
rce. - Pki nie jest za pno, prosz, zacni panowie!
So, nie pytajc nikogo o zgod, podnis ostrzem noa sznur, wkna zatrzeszczay i
pky. Elf rozczapierza palce nad ptami obejmujcymi jego biodra. Wok unosia si wo
spalenizny; ko zara, wierzgn i pchn bokiem Sonia.
Niewtpliwie by ju najwyszy czas, powiao dusznym chodem, jakby nogi po
kolana zapady si w roztajay nieg. Z trudem szo oddycha. Zrobio si tak gono, jakby
zaszumiao tysice wronich skrzyde. Powiao smrodem zgniego misa. Stryj nie pamita
takiego ustpu w scenariuszu, ale nie byo czasu, by go szuka. Mia ochot pa na ziemi i
zakry gow rkami. I tylko Arcyszew wykrzykiwa co, przypadajc do szyi konia, a pod
jego domi dray srebrzyste rozbyski.
Potem wyranie co zaopotao, z ostrym, wiszczcym dwikiem, wypeniajcego
si wiatrem agla. To potargany paszcz Angusa ep Erdilla rozpociera si niczym skrzyda;
opota, uginajc si pod fal zimna. Stryj i pozostali znaleli si akurat w jego cieniu, ktrego
rozmiar by cztery razy wikszy, a kontur sabo opalizowa.
Fala chodu uderzya w ten niby agiel i znika, docierajc do Stryja tylko dreszczem
rzekoci. Elf ciko upad! na jedno kolano i wetkn kocist rk w traw. Paszcz
obwiedziony szkaratem, jakby wybuch w uamku sekundy, potem przygas; a trawa, tam,
gdzie Angus uderzy doni, poczerniaa, przygnieciona ni to arem, ni to mrozem.
- W imi Wszechmogcego... w trzech osobach boga, opiekuna dusz... Stryj, to to...
to to... - Arcyszew chwia si, w kocu spez z sioda i przykucn, eby nie upa. - Co za
cholera! - zakoczy bez patosu.
Angus lea na wznak, a jego grdyka drgaa, jakby elf maymi ykami pi wod.
Zdawao si, e Czerwonym zaczynay trz dreszcze i to nie z zimna, jak mona by
przypuszcza.
- Tak blisko od Doi Blathanny - powiedzia wyranie, nie otwierajc oczu. - Tak
blisko. Zo chodzi teraz krtymi drogami.
- Kto to by? - zapyta baron Kroach asSoter niemal normalnym gosem. - Jeli,
oczywicie, mog zapyta, askawi panowie...
Panika, ktra opanowaa Sonia, odbia si od strachu Angusa ep Erdilla i Stryj musia
powstrzymywa emocje, eby caej grupy mu nie roznioso.
- Za to teraz wszyscy o mnie wiedz - z alem, jak wydawao si Stryjowi, stwierdzi
elf, prbujc podnie si z ziemi.
Zawin poy paszcza i od razu sta si podobny do lekko przygarbionego starca.
W tym momencie na polan wpadli niscy, krtkonodzy kopijnicy, zowrogo
potrzsajcy orem, a baron Kroach asSoter, znajdujc w sobie si, eby unie si na
okciu, wpatrywa si w nich z niema ulg. Pomacha do nich rk.
- Nie wiem, czy wy wszyscy w tym waszym Tir na Fo jestecie tacy sami, ale nie daj
nam Pramatko z wami wojowa
- powiedzia baron do plecw elfa. - A rce tobie, Angusiejakcitamzw, nie na
darmo, jak si okazuje, zwizywaem.
- Nie ma adnych dowodw na to, e wiedmini rzeczywicie istniej.
- Acha, akurat! - rykn baron, a z pobliskiego drzewa z szumem zerway si kawki. -
Osobicie rozmawiaem z ludmi, ktrzy znali tych, ktrzy znali Geralta Przekltego. A i o
innych wiedminach tyle si gada...
- O tym wanie mwi - Arnold van Gaal, doktor honoris causa na wygnaniu,
krtkowzrocznie mruy oczy, spogldajc na krce po niebie kawki. - Dokadnie o tym.
Zawsze tylko informacje z trzeciej i czwartej rki. Zawsze tylko bajki, ktre... eee...
informatorom opowiaday wdrujce dziady w czasach ich... eee... informatorw, rzecz jasna,
dziecistwa. Nie ma ani jednego portretu. Ani jednego udokumentowanego wiadectwa.
adnej materialnej pozostaoci; mieczy, medalionw, czy choby receptury na ich
wychwalane dekokty. A i fabuy z przygodami wiedminw... sami wiecie, co to s za fabuy!
Bez trudu mona w nich odnale poprzerabiane bajki wieniakw. Jak chociaby t o
zaczarowanym Potworze i ratujcej go Piknoci!
- No - wzruszy ramionami Angus ep Erdill - syszaem, e nie ocala rwnie ani
jeden portret Cirilli Czarnej, jednak to nie powd, eby poddawa w wtpliwo jej istnienie.
Doktora honoris causa Oxenfurckiego Uniwersytetu spotkali p mili od zamku, przy
sterczcym dwoma czartowskimi palcami ostacu.
- O! - krzykn na jego widok baron. - A oto i mj mzgowiec! Nieszczcie
Oxenfurtu, groza miejscowych gospody. ebycie wiedzieli, panowie moi, jak zmarnia pan
Arnold od badania garnkw moich wieniakw. Ani skorupki nie przepuci.
Arcyszew, zachowujc powag, zainteresowa si, skd podobna obsesja.
Okazao si, e sprowadzony przez Kroacha asSotera doktor, zbiegy z Redanii,
podobno jeszcze w czasach czystek w szeregach uczonych dokonanych przez Podmieca,
zajmowa si ide rdzennego pochodzenia ludu, a dokadniej Dwch Fal przesiedlecw.
Wedug niego, ludzie byli pierwotnymi mieszkacami tutejszych okolic, natomiast elfy i
krasnoludy, to zwyczajni przybysze i nic ponadto. Dla potwierdzenia swoich idei, Arnold van
Gaal szuka staroytnych osad i czsto wspomina naskalne rysunki pod Gorgon, Gr
Diaba. Uwaa, e to wanie s lady pierwszych mieszkacw i sigaj one czasw o wiele
wczeniejszych, ni pojawienie si krasnoludzkich miast w Mahakamie.
Do Angusa ep Erdilla doktor przyczepi si jak kleszcz. Elf pochodzcy z osad, nie
majcych niemal stycznoci z ludmi - czy kto inny mgby wzbudzi w uczonym czowieku
wiksze zainteresowanie?
- Wy, szanowny panie elfie, trafiacie w samo sedno problemu - radonie przytakiwa
Arnold van Gaal sowom Angusa.
- Jestem przekonany, e wikszo opowieci o Cirilli Czarnej, to tylko streszczenie
staroytnych poda, falsyfikat. Prba zrozumienia wydarze Wielkiej Wojny, wykorzystujca
popularne fabuy. Ale, rozumiecie, w wiadomoci ludu - jeli oczywicie przyjmiemy, e lud
posiada wiadomo - zawsze zawiera si fantazja, skrojona na lokaln mod. Sdz, e to
dlatego, i znajome fabuy atwiej zapamitywa i prociej przekazywa z pokolenia na
pokolenie. Wanie dlatego w pamici ludzi Druga Fala cakowicie naoya si na Fal
Pierwsz; rdzenn, pocztkow.
Baron pokrci gow.
- Pewnego razu, doktorku, doprowadzisz mnie, swoimi opowieciami do ostatecznoci
i wtedy stworz ci fabu znan kademu wieniakowi na moich ziemiach. T, ktr nazw
wcieko Barona Kroacha asSotera, rozzoszczonego dumotami, ktrymi kto prbowa go
nakarmi. Patrzcie go, nawet w Cirill nie wierzy! Moe jeszcze fakt Wielkiej Wojny
zaczniesz poddawa w wtpliwo?
- A niby dlaczego - wzruszy ramionami Arnold van Gaal.
- Wojnie zaprzecza nie bd...
- Chwaa bogom! - baron unis rce.
- Jednake... - doktor honoris causa nie potrafi odpuci. - Jednake, naiwny byby
ten, kto przypuszczaby, e caa wojenna maszyna Nilfgaardskiego Imperium bya zajta
poszukiwaniem i przechwyceniem jednej tylko niepenoletniej dziewczynki wtpliwego
pochodzenia.
- Dziewczynki dziewczynkom nierwne - warkn baron.
- Jednake - przemwi Stiyj, wczajc si do rozmowy - logiczne jest
przypuszczenie, e jeli s potwory, to s i ci, ktrzy na nie poluj. Profesjonalnie. A przecie,
mistrzu, nie poddacie w wtpliwo istnienia strzyg czy bazyliszkw, prawda?
- Ale w ostatnich latach potworw jest coraz wicej, a wiedminw jako nie wida.
- A ty, doktorze, nie miae ochoty wybra si osobicie do ruin Kaer Morhen?
- Pewnie! A moe i jeszcze dalej. Czowiek, mj zacny panie, dy do nieosigalnego,
ale opiera to na moliwociach. Dlatego te sdz, e tak liczne w ostatnich czasach
namnoenie si potworw mwi o bliskoci zdarze o wiele waniejszych ni wszystkie
Proroctwa Ithlinne.
- A eby ci jzyk kokiem stan - warkn baron i splun pod nogi.
Ale Angus niespodziewanie zainteresowa si sowami doktora.
- Co chce pan przez to powiedzie, doktorze van Gaal? e wadcy Pnocy s prawi, a
czarodzieje nie tylko prbowali przechwyci wadz, ale i cakowicie zlekcewayli Wielki
Ukad i znowu, jak za dawnych czasw, podz potwory?
Arnold van Gaal umiechn si pobaliwie:
- Niele, nigdy bym nie przypuszcza, e i pord elfw mechanizm wysnuwania
wnioskw, tak bardzo podobny jest do mechanizmu mylenia ludzkiego. Jakbymy
pochodzili od jednego korzenia - i zamilk, zadumawszy si nagle.
Akurat, pomyla Stiyj. Simwiaty, jeli spojrze na nie od wewntrz, zawsze
wypenione s gbokim sensem i wielkimi odkryciami. Szkoda, e ich logik i
prawidowoci buduje, nie jaki tam historyczny determinizm, a jedynie nastpowanie po
sobie zaprogramowanych scenariuszy.
- I co niby macie na myli? - ton gosu Angusa sta si zaczepny.
- Co? Ach, tak - ockn si biegy doktor. - Mwi o tym, jak w rzeczywistoci
przedstawiay si sprawy z pojawieniem si potworw.
- No wic, jak? - zapyta Arcyszew. - Bya jaka inna przyczyna? Elficki spisek?
- Nie, a dlaczeg by? Zupenie nie to mam na myli - Arnold van Gaal zerkn na elfa
i pozostaych. - Przecie, jak sdz, znacie legendy o pojawieniu si potworw, panowie?
- Magowieodszczepiecy? - pokiwa gow Arcyszew.
- Wanie. Tylko e zawsze zapomina si, e potworne rezultaty dowiadcze
pierwszych magw byy nie przyczyn, a skutkiem. Do pojawienia si pierwszych mutacji
doprowadzio unikalne zdarzenie: Sprzenie Sfer. To samo, ktre jakoby pozwolio
pierwszym rodom dotrze do ujcia Jarugi. Jestem przekonany, e wczesna Fala
Przesiedlenia bya tak naprawd Drug, ale sk nie w tym. Sprzenie Sfer osabio klamry
naturalnych praw, przez co stao si moliwe zaistnienie wszystkich tych hybryd i mutacji, z
powodu ktrych przeklinaj teraz magw.
- Zatem wynika z tego, e liczba potworw zwiksza si teraz, poniewa...
- Dokadnie - skonkludowa van Gaal. - Dokadnie! Przyczyn jest nowe Sprzenie!
Sdz, e stoimy na progu niebywaych wydarze. Nowe rasy, niespotykane stworzenia,
wrota do innych wiatw... A, co tam: kiedy nastpi Sprzenie, nie wykluczabym i
moliwoci, e na ziemi wkrocz nowi, a moe nawet i starzy, bogowie! I u pana barona...
W tym momencie baron gono si wysmarka i wytar palce o cholew wysokiego
buta.
- Za to wanie nie lubi uczonej braci - powiedzia. - Tak, wanie za to; e proste
rzeczy, wy, mzgowcy, staracie si uczyni skomplikowanymi. A ja powiem krtko:
wszystko jest o wiele prostsze. Pocztkowo czarodzieje zaczli la jeden drugiego na tej
swojej wysepce, a potem ze wszystkich szczelin wylazo rnorodne paskudztwo. Ot i caa
bajka. I caa ta prastara mdro.
- Ale trzsienie ziemi na poudniu, pod sam koniec Wielkiej Wojny...
- Jeszcze powiedz, e tylko dlatego pokonalimy Nilfgaardczykw, to osobicie ci t
gwk z karku strc. Przyszed Nilfgaard, natuklimy ich, ot i caa opowie. A jak przyjd
znowu, oni, czy jakie inne bydlaki, znowu im nakopiemy.
Trzeba powiedzie, z ironi zauway Stryj, e wersja pana barona wyrnia si
niemaym wdzikiem i prostot. Zachowa jednak t myl tylko dla siebie.
Jak na gust Stryja, miso byo za bardzo wypieczone, zupa nadmiernie sona, ale piwo
nie zawiodo. Nie zawiodo na tyle, e nie chciao mu si nawet zastanawia, czy jest ono
simem, osnow, czy moe realem.
- Suchaj - szepn mu do ucha Arcyszew - przeleciaem po protokoach, oczywicie w
miar moich moliwoci i dostpnych mi mysich norek. Sprawa wyglda tak, e nie mog ich
zadrasn. I nie zdoabym. To znaczy, cakowicie. A to z kolei oznacza, e...
Nie dokoczy, ale Stryjowi i tak z ledwoci udao si zachowa spokojny wyraz
twarzy, skoro ju nawet Arcyszew nie potrafi rozrni simu od realu, to oznacza, e
wszystko nie jest tak proste, jak mwi Trojan. Jest jeszcze gorzej.
Kroach asSoter pi tymczasem z Angusem ep Erdillem z cakiem sporych czarek. I,
zdaje si, e bya to ju trzecia kolejka. ebymy nie zmarnowali naszego bruderszaftu,
pomyla Stryj z lekkim niepokojem.
Zreszt od strony Angusa bieg cakiem pozytywny fon. Wygldao na to, e czerpa
niema przyjemno z zaistniaej sytuacji. Elf w ogle lubi proste rzeczy i Stryj o tym
wiedzia; tak jak wiedzia o tym, e Angus ep Erdill nie lubi pietruszki w misie, e So
wci jeszcze nie moe si uspokoi po wydarzeniach w lesie, a Arcyszew obawia si
odwrci plecami do luster w ciemnej komnacie.
I wiedzia, e kady z ich czwrki wie to samo. W tym wanie tkwia istota grupy.
By caoci i dziaa jako cao. Dzi trudno wprost uwierzy, e byy kiedy czasy bez
psychoplastyki. Kady wtedy czu si obcy w obcym kraju, nie czowiekiem nawet, a funkcj;
trybikiem w wielkich, socjalnych maszynach. Ze, zapewne, byy to czasy. Czasy mocarzy i
bohaterw. I tak wanie pamita je Trojan, ktry wci jeszcze darzy sympati si
pastwowej maszyny wwczas stworzonej. Ale Trojan, wedug Stryja by przeytkiem, na
tyle starowieckim, e bra pod uwag jego wspomnienia i upodobania, byoby jednak
ekstrawagancj. Nie rozmawiamy przecie z pomnikami, prawda?
Jednak Stryj pamita, jak Trojan wyoy mu, czego oczekuje od ich grupy: Nie
mam wicej kogo posa, Losza. Po prostu, nie mam. A zreszt, by tarcz... pamitasz jak to
byo, prawda? Stryj pamita i ceni sobie to, chocia z powodu takiego zaufania nieraz
musieli nadkada drogi i gowa pkaa im z blu.
Kroach asSoter szala dalej. Teraz chcia, eby czark rozpi z nim So. Ten,
stateczny i surowy, patrzy na niego ponuro z gry; tymczasem tgi Kroach asSoter, baron
zamku Dugi Mur, naskakujc na niego, wypi brzuch i wojowniczo potrzsa brod.
Arcyszew przepuci jego obraz przez dostpne bazy od razu przy pierwszym
spotkaniu, ale Stryj i bez tego wiedzia, e w Kroacha asSotera wcieli si w swoim czasie
jeden z przepadych, Miosz Boguszan, dziewitnastolatek, korporacyjny analityk koreaskich
czerwonych doboszy. Mwic krtko, cel priorytetw trzeciego rzdu. I, jak na tak
skrk, Kroach asSoter by irytujco nadaktywny. Naleao ten fakt, obowizkowo, zrzuci
na paranoj Arcyszewa. Ale jako nie szo i to byo naprawd dziwne. Osobliwo skrki
Kroacha asSotera przyprawiaa o dreszcze, moe nie te najwiksze, ale jednak. Stawaa si
powodem do podejrze.
Podobnie rzecz miaa si ze skrk, w ktr przeobrazi si w simie Woodka,
szczeglnie, jeli wzi pod uwag cae to woodoo, wszyte w niego pod wpywem nalega
Trojana. Przecie ten, w ktrego przemieni si Woodka, okaza si stanowczo
niestandardowym bytem w settingu Sapkowii, raczej jak niezwykoci. Jakby to nie bya
improwizacja. Chocia, z drugiej strony; jakie, w fikcyjnym simwiecie, mog by
improwizacje grupy, wysanej z misj przez czowieka pokroju Trojana? To ju nawet nie
byo mieszne.
I c teraz? Drczy si niepewnoci? Sprawdza wci od nowa? Szarpa stopklucz
i salwowa si ucieczk? To te nie byo mieszne.
Tak naprawd, Stryja niepokoio jedno: problemy z realem. Doskonale przecie
pamita, jak Trojan, formuujc wersj osony, rozrzuca przed nim, niczym karty z talii,
operacyjne orientacje: Trofim, Grymza, Liponow, solo, dwadziecia trzy lata, designer
dynamicznych systemw, lokalizacja nieznana... Miosz Boguszan i Milena Arno, duale,
dziewitnacie lat rednich, korporacyjny analityk, lokalizacja nieznana... Grupa Alkonost,
przeoony Walentyn Choroszew, dwadziecia trzy rednich, szesnacie minimalnych,
lokalizacja nieznana... Wszyscy przepadli jak kamie w wod. Cakowicie bez ladu. Wiele tu
jeszcze tego, Losza. Tyle, e tarczom powinno ju co wita. I tu rodzi si pytanie: dlaczego
posyam ciebie, a od nich nikogo nie wida? I nie mona ich zobaczy? Dobre pytanie,
prawda? Z drugiej strony - odpowiedzia wtedy on, Stryj - nie ma byych tarcz, prawda?
Trojan tylko chrzkn i nie skomentowa pytania.
Tych graczy, ktrzy rozpynli si w cyfrowym wiecie i jakby startych z realu, byo
ptorej dziesitki z dwudziestu dwch ludzi. Wszyscy, na ile mona byo przypuszcza,
zagospodarowywali simwiat Sapkowii: wysze miejsca na wykresach, milion aktywnych
graczy, okoo czterech simskrek. Jeli wierzy w oficjalne statystyki, oczywicie.
Poszukiwanie ich byo dobr przykrywk.
Na tyle dobr, e doskonale zaciemniaa gwny cel, czyli kontakt z Rekonstrukcj -
jedn z tych, ktre, jeli wierzy graczom, ujawniay si w guchych miejscach Sapkowii.
Zaznaczmy; ujawniay si, w aden sposb nie odbijajc si przy tym w przebiegu wydarze.
Wszystko to byy informacje z drugiej rki, adnego bezporedniego wiadka. C, opowieci
zawsze s barwne i fantastyczne.
Z jakich, tylko sobie znanych powodw, Trojan by przekonany, e w trjkcie
KozyczRepninkaOskoryca wystarczy poszpera za jednym trendw - ni to Cintiy, ni to
Novigradu. I e gdzie w pobliu niedawno pojawia si podobna Rekonstrukcja.
Waciwie to grupa Stryja przybya tutaj, eby si o tym przekona. Albo nie. Jednak
w takim wypadku negatywny rezultat, mg czasami okaza si waniejszy od rezultatu
pozytywnego.
I oto dotarli do celu i nos w nos zetknli si ze skrk jednego z przepadych bez
wieci. Wypadaoby zebra si i skoncentrowa, wysili mzg we czterech, jak mawia
So. Pozostao tylko wyrwa z ap Kroacha asSotera maga Czerwonej Gazi, wdrowca z
Zerrikanii, niezwykego elfa z poudnia, eby by zdrowy i trzewy.
Tymczasem Kroach asSoter ju wywija w tacu, wysoko unoszc kolana, a piszczaki
duy tak przenikliwie, e Stryjowi mrwki biegay po skrze. W chwil potem zrozumia, e
to nie mrwki; Angus ep Erdill co poczu, jak to potrafi tylko elficcy magowie z
zerrikaskich pusty.
I Stryj poczu dziwny zapach, chocia nie wiedzia, jaki. Ale, co to za rnica, jeli
rybka w kocu poruszya bystk?
W zasadzie zawsze wszystko mona sprowadzi do suchych wersw
podsumowujcych lata i dziesiciolecia, do nastpowania po sobie zer i jedynek; gdy po
czowieku pozostaje tylko saby lad, a po jego mylach i uczuciach jeszcze mniej. Zapewne,
w tym take zawiera si wysza sprawiedliwo. Poniewa ludzie ci, zbyt czsto, faktycznie
nie s niczym wicej ni zbiorem zer i jedynek; przynajmniej w ich tu i teraz, ktre staje si
waniejsze od misa i krwi. A moliwe, e krew i miso to take tylko suche linijki w
zapisach innego porzdku, do ktrego, w naszym tu i teraz, nie mamy dostpu. Na razie
albo nigdy. Rnica midzy tymi dwoma rkojmiami istnienia jest mniejsza, ni mogoby
si wydawa na pierwszy rzut oka.
Do suchych linii mona sprowadzi wszystko.
Prymitywne mechanizmy czasw, kiedy elazo oznaczao elazo. Pierwsze
niemiae prby, nie tylko zwykego zabawiania si w sieci, ale i wspdziaania. Tygrysy i
bawoy, ktre, jak si okazao, kryj si w kadym z nas. Spryciarze, kupcy i bohaterowie.
Ekonomia i psychologia, z powodu ktrych real silniej przeplata si z wczesnymi
odpowiednikami obecnych simw. Powstawanie pierwszych legend i mitw. Czasy i czyny
wsptowarzyszy Trojana, zych, potnych starcw. Czasy i czyny tytanw, ducha i soli
ziemi. Jak zwykle - mityczne i niewyobraalne. Wtedy wielu wydawao si, e to ucieczka.
Wycofanie. Brak chci do ycia w realnym wiecie z jego realnymi problemami. Z islamskim
zagroeniem. Z ekonomicznymi kryzysami. Z globalizacj. Tymi zagroeniami, ktre okazay
si zaledwie pcherzami ziemi, ktre jednak pky wystarczajco gono, gdy tylko zmieniy
si okolicznoci. Gdy tylko, niezauwaalnie dla samego siebie, wiat sta si inny. Nie lepszy.
Nie gorszy. Po prostu inny. I cay szereg, co tam szereg, ogrom ogranicznikw znikn. Jak,
dajmy na to, prawo autorskie, czy zwyczajowy system patnoci gotwkowych. Jak
ekonomika przemysu haftowego. Do tego wszystkiego wystarczyo paru geniuszy, wycig
biotechnikw i kilku zrcznych chopakw. Przynajmniej nowe mity przedstawiay to w ten
sposb. Takie wanie opowieci tutaj wprowadzono. Na przykad taki Trojan. Chocia on to
mawia jeszcze: niewane, co jest szczer prawd, wane, co za t prawd jest uwaane.
A prawd stay si implanty trzeciego pokolenia, otwarcie algorytmu przestrzeni
simwiatw. Jak to powiedzia kto pod koniec minionej ery: my nie budujemy wiatw, my
je tworzymy. Wrzucamy fabularne schematy w przestrze zbiorowej niewiadomoci i
patrzymy, jak narastaj krysztay.
Przypomnieli sobie star dewiz, ktra daa konturom nowego wiata okrelono:
Kiedy Adam ora, a Ewa praa, kto by panem?
Pana, zreszt, raz za razem jakiego znajdowali; pojawia si znikd i rwnie szybko
odchodzi donikd. Znika. Nie jego czas. Pojcia na razie albo nigdy pozostaway
niejasne.
Wtedy to stao si oczywiste, e czowiek nigdy nie jest kocem ani pocztkiem tego
acucha. Nigdy nie by i nigdy nie bdzie. W wodach tych pywaj monstra o wiele wiksze i
o wiele bardziej przeraajce. W wody te mog wstpi bogowie. Albo - bg moe z nich
wyj.
My, ludzie, tylko gramy. To znaczy - yjemy.
Ksiyc jania bezlitonie. Biaa, krzykliwa plama wygldaa troch jak wrota do
innego wiata. Szybko przemykajcy cie zatrzyma si przed okienkiem i wrota zamkny
si. Tylko ruda rdza posypaa si z zawiasw.
Najtrudniejsze okazao si rozbudzenie maga Angusa ep Erdilla. Czerwony by
zupenie zielony na twarzy po wczorajszych bruderszaftach i trzeba byo nakada na niego
proste sowo i czyci rejestr; Arcyszew robi to, jak najlepiej potrafi, ale szo mu coraz
ciej. Wreszcie Angus ep Erdill usiad na posaniu i obrzuci ich mtnym, ale przeraajco
trzewym spojrzeniem.
- Jestecie mi duni p kwarty - oznajmi schrypnitym gosem.
Wczoraj, kiedy ich gocinny gospodarz ju si nataczy, elf rzeczywicie podszed
bezgonie i rzuci:
- Kroach asSoter niedawno odwiedzi zamek Kaer Loc i Kaed Morkvide w Toussaint.
I kogo stamtd przywiz, jak dziewczyn, a sam si zmieni, chocia nie pojmuje, jak
dokadnie. Ludzie, ktrzy z nim poszli, nie wrcili. O tym si nie mwi, ale tylko nieliczni
potrafi ukry swoje myli przed magiem Czerwonej Gazi. I oto mwi: odwiedzi zamek
Kaer Loc, a pozostali teraz si boj. A boj si, jakkolwiek dziwne by si to wydawao, nie
jego, nie barona, nie zmienionego.
Stryj popatrzy na Arcyszewa, ten skoncentrowa si przez chwil.
- Acha, jest lad - powiedzia. - Mam co interesujcego; pozostae postaci
rzeczywicie nie byway w tym zamku.
Sprawdziem to. Zamek pojawi si w simie cakiem niedawno, po prostu nie
zdyliby. No! Oto nasza Rekonstrukcja, chopaki. Zatem, przyjdzie nam j zbada.
I dao si wyczu, e zbieno ta Arcyszewowi wcale si nie podoba. Zalatywao
siark, a nie krwaw biegunk, co byoby nieco bardziej typowym zjawiskiem, biorc pod
uwag okolicznoci.
Wyszli na zwiady. Wetkn kij w gniazdo os i zobaczy, co si Steinie.
- Czy wiesz - zapyta Arcyszew pniej, kiedy leeli ju niedaleko fortu Vidort
midzy kruchymi, czarnymi krzewami i kiedy niczego nie mona byo ju zmieni - czym
zajmuj si tam, w tych Rekonstrukcjach? Zapewne czaruj - odpowiedzia Stryj. A co tutaj
znaczy czarowa? - nie uspokoi si Arcyszew i tylko umiechn si blado, kiedy Stryj paln
si w czoo. Pozostao nam zatem dowiedzie si, co oni zrobi z tak liczb jagnit i jak
postpi z koltami - powiedzia. Pomys by stary, tylko Stryj nie pamita, eby chocia raz
odegrali go na powanie. Dokadnie tak samo gadali wczeniej, e w simach dziaaj
psychotechniki gbokiej korekty zachowania. A jeszcze wczeniej, e tutaj s simwizienia
dla socjopatw. Stryj zawsze uwaa, e to zwyka paplanina, w rodzaju bajek o czarnym
serwerze.
A potem Trojan zaproponowa im to, co zaproponowa.
Siedziba Kroacha asSotera noc sprawiaa jeszcze mroczniejsze wraenie. Bardziej
przeraajce. Wszystkich nachodzia rozpaczliwa ch na strzanicie z siebie diabelstwa i
powrt do realu. Tylko, niestety, nie byo ju pewnoci, co jest realem, a co simem.
I znowu wypezay wtpliwoci.
Dla nich, zdawao si, przywykych do wszystkiego, okazao si to powanym
problemem. Simwiat obrastaj szczyty logiki i nielogicznoci. Jest on niczym ostrze miecza,
w ktrym wszystko jest na tak, tak - nie, nie; przypadkowoci jest tu o wiele mniej ni tego,
co przesdzone. W na wp zgniej skrzyni, w pieczarze, w ktrej, rzekomo przez przypadek,
skrye si przed niepogod, pojawia si staroytna mapa skarbw twojego rodu, a grupa
poszukiwaczy przygd zawsze dociera do celu w ten jeden jedyny dzie, kiedy drozd
wskazuje drog do tajemnego wejcia.
To wanie dlatego simjednostki, jak zreszt i skrki, niemal nie odczuwaj
wtpliwoci. I to, e ich czwrk, cznie z Angusem ep Erdillem, tak teraz skrcao od braku
pewnoci siebie i wiary w swoje dziaania, nie mogo nie budzi zaniepokojenia.
Biorc pod uwag saby fon informacyjny, na ktry natkn si Arcyszew; ten sam, po
ktrym mieli zamiar teraz przej, zadanie nie byo proste. Co takiego si nie zdarza -
powiedzia So, kiedy Arcyszew wrzuci w gb co na prb.
- Po prostu si nie zdarza.
Ale lad by: prowadzi do lewego skrzyda zamku, do podziemnych kondygnacji. I
tam wanie mieli zamiar przelizn si niepostrzeenie.
Za drzwiami prowadzcymi na galeri co nagle zaskrzypiao, zatrzeszczao, jakby
skrada si tam elazny boek. Sonia, ktry sta przy oknie, przeszy dreszcze.
Jednak w korytarzu nikogo nie byo, tylko nad stopniami schodw pywaa delikatna
zielonkawa powiata, jakby w powietrzu rozkruszono prchno. Schody i korytarze ziay
pustk, jakby zamek nie tyle usn, co raczej wymar. Arcyszew, zreszt poinformowa, e za
cyfrowymi drzwiami daje si wyczu ludzi; ni to picych, ni to odurzonych po uczcie. Elf
ponuro kiwa potakujco gow.
Gdy schodzili coraz niej i niej, zdawao si, e plecy przewierca im ze spojrzenie,
ale twierdza staa par dni drogi uszczy druidw, ksztatujcej losy tutejszych ziem ju od
kilku stuleci, zatem niczego dziwnego w takich odczuciach by nie mogo. Pniej dziwili si
najwyej temu, e w ogle cokolwiek wyczuwali, i dorzucali, e gdyby nie byo z nimi
Angusa ep Erdilla wszystko zapewne potoczyoby si inaczej. Ale zerrikaski mag by i
Stryjowi pozostao tylko cigle na nowo zadawa sobie pytanie, co jest tutaj przyczyn, a co
skutkiem.
Idcy przodem Angus ep Erdill, zatrzyma si i podnis rk: pachnie krwi, oznajmi
telepatycznie grupie. I w tym momencie, zanim zdyli si zdziwi, w cieniu kto westchn,
przestpujc z nogi na nog. Dwch pachokw. I to bynajmniej nie ze wity Kroacha
asSotera.
- Powiadaj take, e na zachodnich wzgrzach widziano krlajelenia - powiedzia
jeden, a drugi gono westchn. Podrapa si, grzechoczc orem.
- To nie nasza sprawa - powiedzia wreszcie. I doda - Naszym zadaniem jest sta i
czeka. Tylko jako tak straszno tutaj.
Gos drugiego by, wnioskujc ze suchu, sporo starszy od gosu pierwszego.
Stryj obejrza si na elfa, a ten skoncentrowa si, wycign jak struna i znikn.
Natychmiast na dole co zabrzczao; o kamie zadzwonio elazo.
- Droga wolna - wyjrza z niszy elficki mag.
Obaj wojacy siedzieli teraz oparci o cian. Arbalety leay oparte o kamie, hemy
pospaday. Z kcika ust starszego pachoka zwisaa nitka liny.
Temeryjczycy - gwizdn Stryj w duchu. Szlag - dorzuci So. Po czym westchn i
zapyta - Dziaamy? Co za retoryczne w swojej bezsensownoci pytanie - odpowiedzia
Arcyszew, nieoczekiwanie zym gosem. - Potem chyba wypytam was, panowie, jak wam si
co takiego udaje - doda jeszcze ponuro, take telepatycznie, Angus ep Erdill. I w tym
momencie plan, dokd i ktrdy i, narzuci si sam.
Korytarz rozdwaja si. W lewo prowadzio krtkie odgazienie, a kamienne pyty a
do samych uchylonych drzwi pomazane byy krwawymi plamami. Wiao stamtd mierci i
zupenie nie miao si ochoty zaglda do rodka. Natomiast prosto i odrobin w d cigny
si wilgotne ciany z brodami siwego mchu; zdziwili si, skd si tu tego tyle wzio. Kiedy
zbliao si do niego palce, mech porusza si, wolno falujc, ale nie na boki, a do rodka,
jakby chcia pochwyci nieostron do.
Korytarz koczy si kutymi drzwiami o wysokoci trzech czwartych ludzkiego
wzrostu; niezbyt solidnie wbitych w kamienn bry ciany. Trzy pasy jasnego metalu biegy
w ich dolnej czci i dawao si wyczu na nich runy Starszej Mowy, przy czym nawet nie
elfickiej, a krasnoludzkiej.
Angus ep Erdill ju przykucn przy drzwiach i, pochyliwszy si, wodzi rkoma w
powietrzu, nie przysuwajc ich zbyt blisko.
- Tam co jest - powiedzia. - Co... czego nie rozumiem. To co nieznanego.
- Popatrzmy, co tu mamy - So przysiad obok, miao (zbyt miao, przemkno
przez myl Stryjowi, ale So tylko niedbale machn rk) przyoy donie midzy jasnymi
pasami.
Drzwi zaskrzypiay i otworzyy si do wewntrz.
Byo to tak nieoczekiwane, e Jagren Folii, przezwany przez przyjaci i krasnoludzk
rodzin z powodu jakiego durnego modzieczego wyczynu, Dzwoneczkiem; nie zdy
zareagowa i, nie przytrzymany w por przez elfa, polecia gow do przodu.
Momentu przemiany Stryj nie wychwyci, ale szczerze mwic, wcale nie prbowa.
Dziwio go raczej to, e So powstrzymywa si tak dugo, poniewa zazwyczaj kryzys
ujawnia si szybko i osobnik przemienia si w cigu kilku pierwszych godzin.
Tymczasem zza otwartych gwatownie drzwi wytoczyo si co kudatego, krpego,
rozczapierzonego. Pazury zazgrzytay o napiernik Dzwoneczka, a ten nawet nie zdy si
osoni i przewrci si na plecy. W tym momencie dwa cienkie, rozpalone do sonecznej
ci sznury zacisny si ptl na zwierzu, ktre zaskomlao dziko; zaleciao palon sierci i
przypalan skr. W nastpnej chwili topr Jagrena Folii z trzaskiem wbi si boboakowi
dokadnie w sam kark, zaraz za kudat gow.
Najprawdopodobniej na drzwi naoone byo jeszcze jakie zacierajce dwiki
zaklcie; gdy dopiero teraz w dole day si sysze krzyki i pobrzkiwania stali.
- Naprzd! - zakomenderowa Stryj. Synchronizacja grupy staa si teraz niemal
niewiarygodna, omiorkim i czterogowym stworzeniem stoczyli si po schodach na sam
d, gdzie korytarz rozszerza si w niewielk okrg sal, ktr owietlaa para czadzcych
pochodni. Wok walay si poamane meble, pod cian zalegay ludzkie trupy - jedne w
barwach barona i inne, ktrych odzie zdobiy srebrzyste nici na czarnozielonym hafcie; do
tego jeszcze martwe boboaki.
Korytarz prowadzi dalej, do wikszej sali, gdzie midzy lukami sklepienia miotay si
cienie i dzwonia stal. Pod najdalsz cian roio si od boboakw. Z caej ich zgrai rozleg
si nagle ryk, ktrego nie mona byo pomyli z niczym innym. Kroach asSoter bynajmniej
nie woa o ratunek, wygldao raczej na to, e rzuca wyzwanie samemu losowi. I to, e oni,
jako czterogowe i omiorkie stworzenie przyszli mu na pomoc, mona byo uzna za akt
kapitulacji tego losu.
Kiedy wszystko si skoczyo, a nieliczni ocalali wojownicy barona koczyli
dobijanie poszatkowanych na plastry boboakw i Temeryjczykw, osaniajcych odwrt
gwnego oddziau, Kroach asSoter, ktry nie star jeszcze krwi z owosionych rk, krtko
pokoni si im i powiedzia:
- Panowie, moe wyda wam si to miesznym, ale prosz wasz druyn o pomoc raz
jeszcze.
Wtedy Arcyszew wypowiedzia si w imieniu wszystkich, gdy nie utracili jeszcze
bojowej spjnoci:
- Poczytujemy to sobie za zaszczyt, panie baronie. Ale i my chcielibymy dowiedzie
si troch wicej o zamku Kaer Loc i o tym, co stamtd przywielicie.
Baron zmierzy ich cikim, ponurym spojrzeniem, potem zakaszla i splun na bok.
- Lepiej byoby powiedzie nie co, a kogo.
Trzeci jeniec okaza si silniejszy ni poprzednicy; rycza, potrzsa gow, spluwa.
Ale Arcyszew z elfem obsiedli go z dwch stron, a czy sabe, cyfrowe ciao, zdolne jest
przeciwstawi si wsplnemu naporowi programisty i maga?
W kocu jeniec sflacza niczym szmaciana kuka porzucona przez manipulatora: sta
si tylko pust skrk, bezwolnym ciaem. Angus ep Erdill spry si, lekko pochylajc si
do przodu i apic za kolana. Jego twarz zrobia si purpurowa, jakby pod skr pon ogie.
- Pytajcie - wycedzi przez zby i kiwn na Arcyszewa.
Twarz programisty nabraa rwnie nietypowych dla niego rysw. Drobne minie
wok ust i oczu zmieniy naprnie, czynic jego twarz jakby obc. Zdawao si, e zmieni
si nawet jego oddech i motoryka.
Stryj zna t sztuczk, zwan przez Trojana linieniem, ale jej nie lubi. Cay czas
wydawao mu si potem, e patrzy na niego nie cakiem Arcyszew; bez wzgldu na to, na ile
okrelenie cakiem Arcyszew miao jeszcze sens, biorc pod uwag okolicznoci.
Kroach asSoter przysiad, a chrupno mu w kolanach. Wpatrywali si przez chwil
w twarz nowego, zmienionego Arcyszewa, po czym obejrza si na Stryja. Chrzkn.
- Po co j porwalicie? - zapyta.
Arcyszew umiechn si, krtko i strasznie.
- Wzie to, co do ciebie nie naley. Co nie moe do ciebie nalee.
Kroach asSoter zacisn pici. Zachrzciy stawy.
- I do nikogo innego - warkn.
- Ale ty to sobie przywaszczye.
Baron umoci si ponownie, ciko dyszc. Nieustannie zaciska i rozlunia pici.
- Kto was posa? - sprbowa znowu. - Foltest?
- Foltest nas nie posya. Sami si tego podjlimy.
- Dokd j wywieli?
- Sdz, e do Vidort. Nie wiem dokadnie.
- Tam s przecie same ruiny.
- Nie, zbudowano tam obz.
- Po co zmierzacie do Vidort?
- Powinnimy si spotka z pozostaymi Brami.
- A potem?
- Droga wiedzie midzyrzeczem Chotly i Travy na Maribor. Tam, w elfickich
podziemiach, niedawno znaleziono jakby co wanego. Co, gdzie powinnimy dostarczy...
- Sssucze syny - wycedzi baron i ciko poruszy gow.
- Ale nie zapytae jeszcze o jedno - powiedzia nagle Arcyszew, cay czas jeszcze tym
zdawionym, nie swoim, gosem. Tym samym, a jednak innym, ledwie zauwaalnie
zmienionym.
Stryj oywi si i zacz pr2ysuchiwa si rozmowie uwaniej.
- A o c to?
- Kim jestemy.
- No to kim jestecie?
- Tymi, ktrzy wiedz, co znalaze w zamku Kaer Loc.
- Tego nikt nie wie - Kroach asSoter potrzsn gow.
- Dlatego, e zabie wszystkich, ktrzy byli tam z tob?
- Dlatego, e oni wszyscy zostali na zamku.
- yj?
- To nie ma adnego znaczenia. Ju ich nie ma.
- Mog wrci?
- Jeli on zechce. I jeli zechc oni. Ale nie zechc.
- Dlaczego?
- Dlatego, e teraz su.
- A tobie nie suyli?
- Tego nie da si porwna.
- Po co j stamtd zabrae?
- Sama mnie poprosia. Nie tumaczya po co.
- A jak mylisz?
- Myl, e chciaa zobaczy, jak yj inni ludzie.
- A ten, do ktrego jedzie do zamku Kaer Loc, rwnie tam zosta?
- Tak. Ale on nie ma potrzeby nigdzie chodzi. Wkrtce bdzie z nami wszdzie.
- I jak go nazywaj?
- Rnie. Jadcy we Mgle, Konstruktor Wszechwiatw, Zasilajcy rda. Drugi
Autentyczny.
- Interesujce imiona.
- To tylko imiona, nic wicej.
- A jak ty by go nazwa?
- Bogiem.
- Licz do trzech - stanowczym gosem oznajmi! Arcyszew.
- Wtedy si ockniesz. I nie bdziesz pamita, jak odpowiadae na moje pytania.
Zapamitasz tylko swoje pytania do mnie. Raz. Dwa. Trzy.
So trci nog hem i ten potoczy si z oskotem po kamiennej pododze. Kroach
asSoter otrzsn si i rozejrza, jakby tyle co ockn si ze snu. I w pewnym sensie tak byo,
bowiem sprytny Arcyszew potrafi wycisn z sytuacji maksimum.
Bractwo Biaej Ry, Temeryjczycy, p religijny zakon
- przekazywa w tym czasie telepatycznie pozostaym to, co udao mu si wydoby z
poddajcego si jego woli napastnika.
- Nie s zwizani z Foltestem, przynajmniej bezporednio. By tutaj oddzia braci (z
jednej matki) Borlachw, Petera i Bogarda o przezwisku Krzywousty. To ci sami, ktrzy byli
w karczmie. Po co tu przyszli, nie udao mi si wycign. Baron nazywa to ni i uwaa za
yw. Pozostae informacje syszelicie.
W ten oto sposb dowiedzieli si, e w zamku Kaer Loc baron spotka boga. Pozostao
zdecydowa, co z t wiedz zrobi.
Ale najpierw naleao dogoni Temeryjczykw. I to nie dlatego, e poprosi o to
Kroach asSoter. A raczej - nie tylko dlatego.
Bg to brak wyboru, twierdzi Arnold van Gaal, blady, roztargniony, o
nieskoordynowanych ruchach, ze szczk otoczon nie szczecin nawet, a cieniem szczeciny.
W nocnym nalocie ludzi Bractwa wiata zgin jego suga, a drugi zosta powanie ranny.
Stryj nadal nie rozumia, dlaczego doktor przyczepi si do nich. Nie ufa mu, chocia
wedle logiki simrzeczywistoci, pragnienie doktora honoris causa, eby zobaczy ruiny
elfickich podziemi w Mariborze, uwzgldniajc motywujc go do dziaania ide Dwch Fal,
brzmiao cakiem przekonywujco.
- Bg to brak wyboru - mwi Arnold van Gaal, mocniej wczepiajc si w k sioda. -
To wysze uwarunkowanie. To koniec wolnej woli czowieka. Jeli jest Stwrca wiata, ktry
da temu wiatu reguy i koordynacj, to co w tej prawomocnoci i koordynacji zostaje
czowiekowi? W czym tu jego wola i samodzielno? Chyba e w deniu do za. Nie
chciabym si sta wyznawc takiego boga i takiego wyboru dla czowieka.
- A jeli wiat nie jest rezultatem tylko przyczyn? - pyta Kroach asSoter. Jest pospny
i skoncentrowany, nawet jego broda sterczy teraz bez poprzedniej zadziomoci. - Jeli to, co
nazywamy bogiem jest tylko finaem zagmatwanego dramatu albo komedii? I my wszyscy,
ktrzy plsamy na tych teatralnych deskach; ludzie, elfy, krasnoludy; wszyscy jestemy tylko
formami przejciowymi ku czemu wikszemu. Albo po prostu ku czemu idcemu w lad za
nami. Co, jeli w caym tym zamieszaniu chodzi tylko o to, eby poprzez splatanie naszych
losw powstaa istota wyszego rzdu? Co, jeli bg, to przyszo?
- Przyszo? - chodno umiecha si Angus ep Erdill. - Zatem caa historia upadku
cywilizacji Starszych Ludw pod naporem nowych przybyszw; licznych, chciwych ludzi,
ktrych przewaga objawia si jedynie w nieograniczonej natur podnoci ich samic oraz w
chciwoci i drapienoci samcw. Caa tragiczna historia niezrozumienia, zguby i mierci ras
nieopisanie mdrzejszych, to komedia sytuacji wprowadzajca na scen... kogo? Istot
jeszcze bardziej ludzk we wszystkich wtpliwych przejawach tego czowieczestwa? Istot,
ktra bdzie nadczowiekiem? W takim razie prdzej uwierz w upadek ni w postp wiata i
niech bg okae si tylko rekompensat za wszystkie saboci ludzkiej natury, zwycizc, e
tak powiem, ktry dostaje wszystko; niechby nawet byo to zwycistwo ilociowe, a nie
jakociowe.
- Wy, elfy - mruczy Dzwoneczek - za bardzo przyzwyczailicie si chepi mdroci,
wynikajc tylko z dugowiecznoci i wtajemniczenia w arkany magii. To was zgubio, gdy
przyszli ludzie i okazao si, e nie tylko Dugowieczni potrafi biegle onglowa
magicznymi sztuczkami. A my, ktrzy mudnie podkopujemy korzenie gr, my, ktrzy
obeznani jestemy z trudem rk tak samo dobrze, jak z trudem umysu, powiedzielibymy tak:
bg to sia uporu i wytrwao, niezmienno w zmiennoci. Powolne rytmy zmieniajce
oblicze ziemi. Odejdziemy my, odejd elfy, nawet czas ludzi zakoczy si chodem i Biaym
Morem, a ziemia nawet tego nie zauway. Ruiny miast zarosn wrzosem, a na kamiennych
fundamentach wzejd mode drzewka i nowe stworzenia zajm wasze miejsce. Moe
boboaki, albo szczury. Wszyscy, z jakiego powodu, umieszczamy w centrum wiata samych
siebie, ale tam zawsze znajduje si tylko wiat i nic wicej. Bg jest obojtny na nasze
wysiki.
- Po prostu nie widzielicie go... jej... ich... - niemal jkn, nie rozchylajc ust, Kroach
asSoter. - Po prostu nie widzielicie. Na wiecie nie ma takiej doskonaoci, wic nie ma jej z
czym porwna. Caa magia wiata nie jest zdolna do czego takiego.
- A c to? - pyta Arnold van Gaal. - Czyby magia bya krokiem ku boej
doskonaoci? Albo moe jest tylko kulami, ktre trzeba odrzuci, eby przestpi prg?
- Prg - warczy Angus ep Erdill. - Nie ma adnego progu, co za bzdury! Nie ma ruchu
tylko do przodu albo do tyu. ycie to wieczne krenie; zygzaki, zwroty i piruety w miejscu.
Wy, yjcy krtko i szybko, po prostu nie zdacie tego zauway. ycie to cige
powtarzanie kilku fabu, ruch po okrgu, wariacje niezmiennego. Jeli to nie jest dowodem
kreacji naszego tu i teraz, naszego wiata i kadego innego z moliwych wiatw, to ja ju
nie wiem...
- Powtarzalno jako oznaka kreacji - wtrca Stryj, poniewa nie mona, wrcz nie do
pomylenia jest, powstrzyma si i przemilcze. - To nie jest mieszne. Po prostu naszemu
osobistemu szalestwu niezbdna jest przestrze do dopasowania si do szalestwa innych. A
to, co si powtarza, atwiej staje si przyzwyczajeniem. To, co staje si przyzwyczajeniem, z
kolei, zmierza ku powtarzaniu, reprodukcji. Po prostu tak widzimy, taka ju waciwo
naszej percepcji. A bg, jeli okae si autentyczny, przejawiaby si, jak sdz, w wyrwie
midzy przyzwyczajeniem a zmiennoci, a nie w regularnoci. Bg to niedopasowanie. Tym
bardziej, jeli... - i milknie, pojmujc nagle, co oznacza to jego jeli.
Arcyszew milczy, poniewa, kto jak kto, ale on dokadnie wie, czym jest bg w
simrzeczywistoci. Bg, to chaotyczny system z nieprzewidywalnymi szczytowymi
fluktuacjami, co, czego logika przekracza nasze pojmowanie.
- Nilfgaardczycy! - wy skrzecza Jagren Folii.
- Tylko tego nam brakowao - baron zgarn brod w gar itarga ni w zamyleniu.
Wygldao na to, e spodziewa si zobaczy tutaj kadego, tylko nie onierzy w czarnych
paszczach.
Stryj go rozumia. W simlogice Sapkowii kompatybilne dziaania oddziaw dwch
wrogich stron na terytorium lecymi pomidzy grodami krasnoludw a lasem Brokilon byy,
nie eby niemoliwe, ale na pewno wtpliwe. Zbyt powane mogyby okaza si nastpstwa
takiej sytuacji dla ukadu si w simpolityce. Chocia...
Iw tym wanie chocia cay problem.
Nilfgaardczykw byo piciu. I okoo dziesitki ludzi z Pnocy. To znaczy, e
stosunek si, jeli dojdzie do starcia, bdzie dwa do trzech. Normalny rozkad, jeli zapomni
si o boboakach w piwnicach zamku. I o tym, e z ludmi barona jest im po drodze tylko do
momentu, kiedy stanie si jasne, co dokadnie Kroach asSoter zyska w zamku Kaer Loc. I
dlaczego to co spodobao si najpierw Temeryjczykom, a teraz zainteresowao
Nilfgaardczykw.
Wtedy Arnold van Gaal zaproponowa swj plan, a baron popatrzy na niego, mruc
oczy.
- Nie pomylabym nawet - powiedzia wreszcie - e atramentowe duszyczki to takie
krzepkie chopaki. Jake ty wierzchem jedzisz z takimi jajami? - i zarechota cicho, trzsc
brod.
Ale z planem si zgodzi, a wraz z nim caa reszta.
Doktor da im niewiele czasu na przygotowania, zanim wyjecha w pojedynk na
ciek prowadzc do omszaych ruin starego fortu Vidort, spalonego pokolenie wstecz, w
czasie Wielkiej Wojny.
Arnold pojecha ciek, a piciu ludzi barona weszo nizin, od strony starych
wyrbw. Baron za, ze starym ylastym kapitanem straty i z ich czwrk poszed gr, gdzie
mocne, mode drzewa i chaszcze krzeww podchodziy pod sam wyom w przegniym
czstokole.
Std, z gry, droga widoczna bya jak na doni, ale prawie niewidoczne pozostaway
resztki zabudowa fortu w gbi dziedzica.
- Srebrny niedwied - mrukn nagle Kroach asSoter. - Komandor sotni, wychodzi. I
c my tam mamy? Jest ich piciu? Sabo to widz. Jak by nie byo, wpadlimy nosem w
gwno, panowie - wskaza palcem na wysokiego Nilfgaardczyka, ktry w bramie rozmawia
cicho z innymi czarnymi. Na jego naramienniku rzeczywicie srebrzy si niedwied.
Stryj przypomnia sobie, jak Trojan, wprowadzajc go w okolicznoci sprawy,
zainteresowa si mimochodem, czy jego podopieczny jest zorientowany w tym, jak geografia
simwiata nakada si na wiatzero.
Simy, Losza - mwi, wpatrujc si marzycielsko w jaki punkt ponad gow Stryja -
simy to taka sztuka, z pomoc ktrej atwo sta si Daniem, Nostradamusem i fatimskimi
prorokami w jednym garnku; najwaniejsze to wiedzie, gdzie patrze. Zauwaye, jak nasi
pnocni ssiedzi znowu przyczepili si do starego swka mocarstwo na poziomie rozmw
orcznie dzierganych bransoletkach przyjani i swoich dziecicych sekretach? Zapominajc
przy tym o caym dzisiejszym socjalanarchimie. A simy zawsze s wyczulone na subtelne
zmiany. Niedawno chopcy robili dla mnie wybircz statystyk opart na kilku
parametrach... Jest tam, w Sapkowii, kraina Nilfgaard. Przegrane imperium, porozrywana
na czci po mierci genialnego samowadcy. Tak oto dwie trzecie uosobie jej skrek
raptem znalazo si pod jurysdykcj naszych pnocnych ssiadw. I jak tu teraz zrozumie;
czy to urok za, czy moe co innego chodzi po gowach i po ziemi... Wyobraasz sobie, co
bdzie - powiedzia - jeli dokrci do czego takiego sprzenie zwrotne?
Trojan mwi z umiechem, jak o czym mao istotnym i bez maa miesznym. I
dopiero teraz jakie kka nagle si obrciy, kawaki ukadanki zaczy do siebie pasowa,
widoczne stay si cienkie, niemal niezauwaalne strunki. Cay obraz wypyn nagle z
mglistego niebytu, nie w osobnych czciach, a w caej swojej zoonej okazaoci. Zdawao
si, e lada moment zdoa on (oni!) uchwyci co na tyle wanego, e...
- Wci nigdzie nie widz sukinsynw Borlachw - odezwa si nagle Kroach asSoter
i splun pod nogi.
Teraz, powiedzia Angus ep Erdill i Arcyszew zacz filtrowa strumienie precyzyjnie
poruszajc palcami.
C, uczymy ciemno jasnoci.
- A propos, baronie - odezwa si Stryj, lekkomylnie poruszajc draliwy temat -
dlaczego nie zgodzilicie si na cen, jak zaproponowali wam bracia?
Zdumienie Kroacha asSotera byo na tyle szczere i niezmcone, jak wcieko, ktra
ogarna go chwil pniej.
- A c to?! Ty mnie oskarasz, jakobym ja...
Kapitan stray ruszy do przodu, ale Jagren Folii pokrci tylko znaczco gow i
zway w doni topr.
- Tylko bez zbdnych... - zacz, spojrzawszy na kapitana, a potem na barona jak
drwal na sosenk: dwoma uderzeniami uda si j zrba, czy moe potrzebne bdzie jeszcze
trzecie.
W tym momencie usyszeli telepatyczny przekaz Angusa ep Erdilla: nie on. To nie on.
To doktor.
Ale byo ju, oczywicie, za pno.
- Ach, ty... - szarpn si Kroach asSoter i niteczka krwawej liny zawisa mu na
brodzie.
- Mam nadziej, e jednak zrozumiecie moje powody, panie baronie. Wiem, e nie
wybaczycie, ale przynajmniej zrozumiecie.
Temeryjczycy zataszczyli na zarosy traw dziedziniec ostatniego z piciu ludzi
barona, posanych doem na przeciwleg stron czstokou. Z garda onierza sterczaa
arbaletowa strzaa, koyszc si lekko to w lewo, to w prawo, niczym bezmylny metronom.
Ciekawe, czy tutaj s metronomy? Nie myl o tym, przerwa sam sobie, albo komu innemu?
Arcyszewowi? Na pewno Arcyszewowi, skd bowiem o metronomie miaby wiedzie Jagren
Folii o przezwisku Dzwoneczek?
Nilfgaardski oficer sta, z rkami zaoonymi za plecy i sprawia Wraenie, e jest mu
zupenie obojtne, o czym mwi zdrajca i zdradzony. Ponadto, Stryj wyczuwa to bardzo
wyranie, oficer by rozwcieczony ucieczk Angusa ep Erdilla. Uwzgldniajc fakt, e
dwch jego czarnych byo elfami, Stryj niemal widzia macki podejrzliwoci wzrastajce w
duszy setnika.
Szeciu martwych, dwch Nilfgaardczykw i czterech pachokw Biaej Ry, ani
troch nie poprawio mu nastroju.
-...po prostu - kontynuowa Arnold van Gaal, jakby nic si nie wydarzyo - jestem
pewien, e tylko w Nilfgaardzie istnieje moliwo potwierdzenia mojej teorii. A jeli zdoam
udowodni, e rd ludzki przyby wczeniej ni pozostae Starsze Ludy, jeli teoria Dwch
Fal jest prawdziwa... Obiecali, e mi pomog, jeli pomog z dziewczyn.
- W dupie mam twoje powody - rykn Kroach asSoter.
- I ciebie samego, razem z twoj matk dziwk, eby j po mierci dymali we
wszystkie dziury, co za ycia!
Najbardziej niepokojce byo to, e Stryj nie wyczuwa elfickiego maga. Moe
rzeczywicie zbkana strzaa?
Borlach Krzywousty podszed do barona i wymierzy mu siarczysty policzek tak, e
kudata gowa szarpna si ciko.
- Przecie mwiem ci, zacny baronie, e trzeba si zgadza na zaproponowan cen.
Odwrci si do Nilfgaardczyka i zapyta:
- Koczymy?
- Ale z was, ludzi pnocy, dziki nard - zapytany pokrci gow.
mieszny ten ich akcent, pomyla Arcyszew, poprzez dzwonienie w uszach.
- Poza tym, panie Borlach, zdaje si, e jeszcze dzisiaj narzekalicie na problemy w
kontaktach z... sami wiecie z kim. Na waszym miejscu, sprbowabym wykorzysta
nadarzajc si okazj bardziej... ekonomicznie. Wanie, gdzie ona jest? Sdz, e warto by
byo przyprowadzi dziewczyn tutaj.
Starszy Borlach kiwn na jednego ze swoich pachokw. Ten zanurkowa za ocala
cian w gbi fortu. Czarny tymczasem nie spuszcza z oczu Kroacha asSotera.
- Nie chcecie mi czego powiedzie, panie baronie?
- Z tob, Nilfgaardczyku, rozmawia mi si nie chce. Mao to was bilimy i cilimy?
Setnik pochyli si w stron barona.
- Zapewniam was, panie Kroach, ju niedugo. My te doskonale rozumiemy, kto
dokadnie znalaz si w waszych rkach. I czym ona moe si sta i dla nas, i dla waszych
krain.
Ciekawe, przemkno przez myl Stryjowi, co te on myli oistocie boga? A tfu! Skd
w ogle takie myli i te rozmowy w krainie, gdzie miejsce bogw ju dawno cakowicie
zaja magia? Co za fabua, dlaczego zawizuje si wycznie na Rekonstrukcjach?
Do ju tego, uciszy go Arcyszew. Przecie palec trzymamy ju na zatrzasku. Jeli
si nam powiedzie, pucimy, eby chocia jednym okiem spojrze na to, po co przyszlimy.
Albo si nie poszczci, ponuro burkn Dzwoneczek, ktremu dostao si bardziej ni
pozostaym poniewa postura krasnoludw zawsze skaniaa ludzi do stosowania nadmiernej
siy.
Nilfgaardczyk odwrci si do nich, jakby ich usysza.
- A wy, panowie, jak znalelicie si w takim towarzystwie?
- Wiatr nas przywia - odpowiedzia, umiechajc si okrwawionymi ustami Jagren
Folii.
Wygldao na to, e Nilfgaardczykw nie lubi rwnie mocno jak baron.
- Krasnolud kumajcy si z elfem. Nie czsto spotyka si taki ukad. Przy okazji -
doda setnik, poufnie pochylajc si nad Dzwoneczkiem - bracia Borlachowie baaardzo
chcieliby porozmawia z tob sam na sam.
- Sam na sam ze mn to oni nawet rki w rozporek zapuci nie zdoaj, uwierz mi,
ju ja to wiem. Raz ich widziaem, w dole na mieci. aosny widok - wyszczerzy si znowu
krasnolud i Kroach asSoter, nie mogc si powstrzyma, gruchn miechem i natychmiast
jkn z blu od zamanych eber.
Plastyczno simrzeczywistoci poraaa. Jak dobrze wpasowuj si w ni
poprzerzucani intruzi w wymiennej skrce simatrybucji. Ale o wiele bardziej wstrzsajce
byy budowane post factum, jakby tyem do przodu, objanienia czynw simosobnikw.
Poraajce okruciestwo Borlachw podczas napadu na zamek barona, stawao si teraz - po
tym, jak So, ktry wrzuci ich w gwno, oraz przeksztaci si w krasnoluda o miesznym
przezwisku Dzwoneczek - tylko aktem zemsty na tym, kto przygarn
zniewaycielanieczowieka. Co byo do pewnych granic wybaczalne w przypadku czowieka,
obecnie wymagao niezwocznej i przesadnie surowej kary. Ale tak naprawd wstrzsajce
byo to, e dwch z ich czwrki w tej simrzeczywistoci z wplecion w codzienno nutk
rasizmu, okazao si akurat rasow mniejszoci. To ju w aden sposb nie mogo by
przypadkiem.
- Jeste bardzo odwany, panie krasnoludzie - teraz z kolei nilfgaardzki setnik
rozcign usta w umiechu. - Wprost nieludzko odwany.
- Taka ju, wida, natura nas, nieludzi; by nieludzko odwanymi.
Elfy z oddziau setnika nie spuszczay z nich oczu.
Brzkna uzda konia. Gdzie za omszaymi cianami zakaszla i zamilk, jakby si
zaci, pachoek Biaej Ry, posany po zagadkow ni. Powia wiatr, nieoczekiwanie
pachncy spalenizn, chocia zdawaoby si, e to ju tyle lat po wojnie...
Potem Nilfgaardczyk, ktry cay czas bacznie obserwowa Dzwoneczka, rozprostowa
palce i powid nimi w powietrzu, jak przygotowujcy si do gry pianista.
Caa somatyka wprasowuje si na amen, cokolwiek by nie zrobi; przemkno przez
gow Stryja. Tylko e somatyka ta bya z innego wiata. A to oznaczao, e i Nilfgaardczycy,
i nocny napad...
- O e twoja ma! - powiedzia z moc Arcyszew i to, zdaje si, na gos.
Setnik obrzuci ich zakopotanym spojrzeniem.
Zza spalonej, pokrytej szczelinami ciany, wysza dziewczynka, na oko
dziesicioletnia... nie, nie dziewczynka, pojcie dziewczynka byo tylko zudzeniem,
powok, simskrk, jak simskrk by kady z nich; stamtd wypyno... Stryj pogubi si
zupenie, nie wiedzc jak nazwa to, co widzi. Moe gwiazda? Ale jej wiato byo ywe, a
ona sama, zdawao si, wolno zmieniaa form, jakby w kadej chwili przenicowywaa si:
znowu... i znowu... i znowu... i znowu.
Nie mona byo oderwa oczu.
- Hop! - powiedzia Arcyszew, szeroko rozkadajc zwizane jeszcze chwil temu
rce.
Dalej wszystko potoczyo si niemal rwnoczenie.
Z prawej strony opuszczonego czstokou drzewo wystrzelio ogniem. Jeden z dwch
elfw w czarnej zbroi zgi si jak marionetka, ktrej obcito sznureczki i zwali si
bezksztatnym czarnym zewokiem. Z jego karku sterczaa strzaa arbaletu. Zaray konie,
wiele, wicej ni dziesi. Zadwiczao elazo. Modszy Borlach przykucn, usta cignite
w d blizn, skrzywiy si jeszcze bardziej. Kroach asSoter szarpn si, prbujc
wyswobodzi si z pt. Za dziewczynk - gwiazd
- niemoliwoci - czym - powsta Angus ep Erdill, wycign rce, chcc dotkn...
...nad ruinami fortu raptem zbit cian powstaa mga poprzecinana wijcymi si w
warkocze i smugi, jakby przenicowanymi, sonecznymi promieniami. Wydawao si pr2y
tym, e soc jest kilka. I jednoczenie... adnego. e wiat nie jest po prostu zasnuty zason,
ale e zasona ta jest teraz caym ich wiatem.
Wychodzimy - rzuci Stryj w kierunku zasony, czujc, jak poruszy si Arcyszew, jak
prostuje si Jagren Folii, jak Angus...
Potem spada na nich ciemno i nic wicej si nie stao.
To, co na pierwszy rzut oka wydaje si tylko ciemnoci, posiada struktur.
Poprzecinane jest miliardami nici, a kada z nich szepcze, piewa, szeleci, opowiada historie,
z ktrych kadej naley wysucha. Ale nie mona si zatrzyma, trzeba porusza si w
przd, w d, przelizgujc si midzy paszczyznami ciemnoci i krc w korowodzie
szepczcych nici. Tutaj nie ma pamici, jednak jest wszechwiedza. Tutaj nie ma sw, jednak
wiat ustpuje sile twojej myli. Wydaje si, jakby mona go byo formowa niczym gorcy
wosk: oto wilk, oto sosna, oto kruk. Tutaj niczego si nie pamita i niczego nie zapomina.
Tutaj czujesz si na waciwym miejscu, wanie dlatego, e jeste gociem, obcym. Stoisz,
opierajc si o kostur. Tutaj modlitwa warta jest krlestwa. Krlestwa przeksztacaj si w
taniec pyu w blasku wiata, a sowa trac sens, staj si tylko nimi przecinajcymi
ciemno. Tutaj nie mona powiedzie: Jestem!, poniewa nie ma nikogo, kto by to
usysza. Tutaj nie mona te milcze, poniewa ten, kto milczy, nie istnieje i to nie na
razie, a na zawsze.
I oto ty, straciwszy imi i cielesn powok zyskujesz gbi i zrozumienie. Wznosisz
si i spadasz, coraz niej, coraz gbiej. Szybujesz, kierujc si z dou do gry, a ostatni
przeszkod zawsze jeste tylko ty sam.
Nie wyjdziesz poza t przeszkod, nie pokonasz jej. Nie rozburzysz. Nie
przeskoczysz. Ale, jak szepcz nici, pami i wszech wiedza - mona uciec. Kady moe
uciec. Trzeba tylko sta si innym. Zmieni siebie albo wiat. Nie tylko skoczy w gst,
gorc, woskow kul; nie tylko zmieni mask, ubranie, twarz, ale zmieni te siebie.
Stworzy na nowo wiat albo siebie. Przybra now form i wypali j w piecu, wypalajc
minione i przetapiajc moliwoci. Ale jak nazwa tego, kto mgby tego dokona? Bogiem?
Demiurgiem? Twrc? I czy akurat ty osobicie musisz sta si bogiemtwrc? Czy moe
wystarczy, upadajc i wznoszc si, podsucha, podpatrze, poczu, jak grzmi jego puls, jak
lizgaj si pod skr i w kociach sowa, ktre nie stay si jeszcze miejscem i czasem? I tak
to ju bywa, e tutaj, w bezczasie, w niebycie, w szepczcej swoje historie ciemnoci,
pomidzy wilkiem, krukiem i sosn, moesz spotka boga.
Bg miarowo oddycha. Bg klaszcze w donie. Bg mwi. Jego gos jest wyrany, a
od jego pieni koci rozsypuj si w py, a czerwie staje si zieleni. Jego pie nic dla
ciebie nie znaczy, ale przysuchujesz si, starajc si zapamita; moe sowo, moe znaki,
moe melodi. Tyle, ile zdoasz. A z kadym usyszanym sowem przed tob, w dole, w
niewyobraalnej dali, w punkcie, gdzie soce spotyka si z obokami; zmienia si wiat:
gstniej yy rzek, staj dba wosy lasw, chrzszcz i przeamuj si koci gr. A jeszcze
dalej pojawiaj si ludzie, wielu ludzi. Stoj niczym kuky; ale to jeden, to drugi, nagle
oywa, rzuca si w tan, wykonuje skoki i rusza w drog. Dokonuje czynw. A kiedy ludzie
oywaj, nic ju nie mona z tym zrobi, tak jak nie mona nic zrobi ze swoj wasn pit
czy okciem, albo karkiem.
Ludzie nagle zwracaj swoje twarze ku niebu, do soca, do ciebie szybujcego w
gbi boskiego umysu. Ich twarze zmieniaj si, ich ciao staje si melodi i trzeba
pochwyci rytm, pochwyci ten ruch, ktry czyni wiat - wiatem. I jeli to si uda, wtedy
wielu zajmie nowe miejsce, a wielu innych opuci swoje miejsca obecne.
I pozostanie tylko zrozumie, kto i po co wypowiedzia to sowo.
A sowo dwiczy, rozszerza si, ogarnia ca przeszo i to, co si staje. Ziemi -
Jawi, i zawiatowe Podziemia - Nawi; wszystkie wiaty i wszystkich mieszkacw,
wszystkich ludzi i ca materi myli, ruchw i czynw. Wtedy stajesz si, realizujesz si i
dziaasz. Wtedy jeste.
Teraz jeste!
Zasona rozpraszaa si powoli.
Stryj otworzy oczy i stwierdzi, e ley w trawie; zakurzonej i wysuszonej letnim
socem. Ono te tu byo, to znaczy tam, na grze. Wisiao na niebie jak zota, roztopiona
moneta. Soce byo prawdziwe.
Zapewne wyrzucio ich w real, a teraz s gdzie nieopodal Kozycza, w strefie gry, ale
cali i zdrowi.
Ciekawe, pomyla apatycznie, czy Angus zdy pochwyci artefakt? Co do tego, e
trafi im si artefakt, o ktrym kiedy - kiedy to? - bardzo dawno temu mwi Trojan, nie
mia najmniejszej wtpliwoci. Teraz w ogle wszystko wydawao si takie proste, wyrane...
cznie z tym faktem, e to wanie ten artefakt by odpowiedzialny za zniknicie wszystkich
osobnikw, o ktrych informacje wdrukowa w niego Trojan w przeddzie ich infiltracji. I za
zamienie w Skandynawii. I za wymieranie karowatych pingwinw. I za...
- e te - mrukn do siebie, ciko przekrcajc si na plecy i rozkadajc rce
krzyem - znalelimy autentyczny artefakt. System, ktry produkuje systemy, przy czym
daleko poza ramami wszystkiego, co mgby wymyli dla nich czowiek. Pora, jak wida,
zacz prbowa nawizywa kontakty trzeciego stopnia. Jak to mwi, dalej
wspmyliciele! Do dziea!
Stryj zachichota. I chichota dotd, a ujrza pochylon nad nim twarz; zaros
kudat brod, z zapltanymi w tej brodzie wizaniami hemu, z krzyw, le zronit szram,
biegnc przez cay policzek i nos.
- yje - powiedzia w czowiek. - Ej, setniku, ten te yje!
I zamachnwszy si, kopn Stryja w gow podkutym butem.
- Piwnice u nich, to prawdziwe cholerstwo.
Byo to prawd.
Dziwne byo nie to, e jednak nie wyrzucio ich do realu, ale to, e nie czuli teraz
nawet simu, pozostajc przy tym sob. To byo niemoliwe - niebywae.
Waciwie to przeklte miejsce, czeg wic chcie. Rekonstrukcja. Trafili dokd
chcieli.
Ponadto Stryj w aden sposb nie mg odtworzy w pamici wydarze w forcie
Vidort, tego, co stao si, zanim ludzie Podmieca wtargnli do fortu i pojmali zarwno
przeciwnikw, jak i sprzymierzecw. Pamita, jak podkradali si do ruin. Pamita kolor
nieba w przewitach midzy drzewami. Pamita Arnolda van Gaala, doktora honoris causa i
zarazem paskudnego Judasza. Pamita setnika, Nilfgaardczyka ze srebrnym niedwiedziem
na ramieniu. A potem nastpowaa, nawet nie wyrwa, a gucha, gadka, szklana ciana. Do
tego nieprzezroczysta.
I co w niej roso, jaka... iskra? Przebysk? Tchnienie?
Nie dao si tego poj. adnym sposobem.
- O - odezwa si Arcyszew. - Szczur...
Czerwony mag, wysoki elf Angus ep Erdill skrzywi si z obrzydzeniem i rzuci w
wszcego gryzonia pczkiem somy. Angus ep Erdill nie lubi szczurw.
Zwierztko zignorowao elfa i dumnie podreptao w kierunku kawaka chleba,
lecego na rodku celi. Stano na tylnych apkach i poruszyo pyszczkiem, wszc dookoa.
Posypay si okruszki.
Angus ep Erdill zgrzytn zbami i odwrci si: elficka magia, a pewnie i kada inna,
jak podejrzewa Stryj, pozostawaa tutaj niedostpna. Miao to jaki zwizek z murami i
jakim starym zaklciem. Pozostao im tylko liczy na Jagrena Folii, poniewa w podziemiu
znaleli si we trzech, bez krasnoluda, co dawao niejak nadziej na to, e Redaczycy,
ktrzy wzili ich w niewol, pokpili spraw. Oczywicie, jeli uzna za szans moliwo
wyrwania si z wirtualnego wizienia do wirtualnej rzeczywistoci. Zreszt, tego typu
nadzieja bya podstaw simwiatw. Cud, ktry zdarza si tu i teraz. Dlatego pokada w kim
nadziej mona zawsze. W tym wypadku w Dzwoneczku. W Trojanie. W kawalerii zza
wzgrz i czarodziejskim srebrzystym rogu.
Taka ju jest duma wymiarowo simfabu: zawsze co trzeba w podziemiach
zaczyna, a co koczy.
Gorsze byo co innego, bowiem Stryj czu, jak rozmywa si sam kontekst. Do
niedawna wyrane i przejrzyste nazwy krain i imiona, za ktrymi stali ludzie, miejsca i
wydarzenia; teraz mtniay, bledy, zlepiay si tak, e nie mona ich byo rozerwa ani
rozdzieli. Cintrodzie - Temerania - Novigaard - Radoltest... Soddenpontaradonblathann...
Ich miejsce, nagle, fragmentami, jak wklejone aplikacje, zajmowao co dziwnego; biae
paszcze z czarnymi krzyami pod gorcym socem i nad rozpalonym piaskiem, w o
siedmiu gowach i dwunastu przyssawkach, niekoczca si lodowa ciana po skraj
horyzontu. Wszystko to toczyo si gdzie na granicy wiadomoci, domagao si nadania
imienia i zarazem ycia. Ale to imi i to ycie mona byo da, tylko wyjmujc, skd
czerpic. Czerpic z samego siebie. Tym samym skazujc si siebie na roztrwaniajc zatrat.
- Jestem Aleksy Strojew, zwany Stryjem; bya tarcza, kwadra, jednowczterech,
dobry czowiek - powtarza w kko, wypowiada niczym mantr, sprawia, e wszystko
stawao si realnie jawnym. - Obok, moja grupa, jestemy w simrzeczywistoci, moemy...
powinnimy std wyj; to tylko pozr, program, nastpstwo jedynek i zer, fabua, to, co
wymylaj, to, oczym mwi. Mwi...
Mwi w hrabstwach, e w najgbszej guszy Starych Puszcz ronie cudne drzewo.
Na jego gaziach gniedzi si siedem ptakw, a przy korzeniach ronie siedem traw. Jeli
usidziesz w jego cieniu i wyobrazisz sobie co, czego pragniesz najbardziej na wiecie;
wtedy, jeli piewa w tobie krew drzewa, wszystko stanie si wedle twojego sowa.
Zamkn oczy, wyobrazi sobie, e siedzi oparty o ciemny, omszay pie. Czerwony
ptak przysiad na gazi z lewej strony, a bursztynowy ptak ptakw na gazi z prawej; u stp
modra trawa skania si w kierunku falujcego wiata; teraz trzeba sobie tylko jeszcze
wyobrazi, e pomoc jest w drodze i lada moment wszyscy znajd si w domu, a soce...
- Stryj! - usysza nagle tu obok. - Stryj, co z tob? Moci elfie, szturchnij go. I to tak
mocniej, z aski swojej.
wiat powrci, bolenie uderzajc Stryja w plecy i w bok.
- Loszka - powiedzia Arcyszew. - Cakiem odpyne, Loszka. To znaczy i w realu, i
w wirtualu.
- Jak to? - zapyta Stryj. W gowie cay czas jeszcze mu si dwoio; dziwna
przytaczajca realno, a moe jednak sim? Majaczyo to wszytko gdzie na peryferiach ni to
wiadomoci, ni to widzenia.
- A tak to - Arcyszew dla zobrazowania pstrykn palcami. - I jeszcze... - zawaha si,
ale jednak dokoczy - jeszcze mi si zdawao, e zmieni si kod. Nawet nie to, e si
zmieni, przerobi si. On si przeksztaci.
- To znaczy... jak to?
- No, ju mwiem: tak to.
- A potwierdzenie, e my to my...
Arcyszew tylko lekcewaco parskn. Nie pamitam, pomyla Stryj, czy on zawsze
by taki, z t nutk szyderstwa, czy to rezultat... rezultat...
Angus znowu szturchn go w biodro, przywracajc do przytomnoci.
- Obawiam si, panowie, e dugo tu nie pocigniemy. Syszaem o takich miejscach,
wysysaj nie ycie, a dusz. A to jest bardzo stare miejsce, panowie.
- Albo bardzo nowe - warkn Arcyszew. - A ja w takie zbienoci nie wierz.
Tak, pomyla Stryj, cay czas szukajc, ale nie by w stanie namaca adnego z
pozostaej trjki, przy czym, dwch z nich siedziao naprzeciwko niego. Tak. Znikanie
graczy. Trojan, wszystkie jego dary i wytrychy, wszystkie jego obsesje i przemowy; to, w co
przeistoczy si So i Woodka, baron Kroach asSoter, ktry przesta by Mioszem
Boguszanem, ale za to zdoby co w zamku Kaer Loc; splot temeiyjskich, redaskich i
nilfgaardzkich interesw, ich odzwierciedlenie w geografii i polityce realu; setnik
Nilfgaardczyk z cechami simoperatora, zagadkowa dziewczynkaniedziewczynka; a teraz to
podziemie, gdzie przestajesz by sob...
- Panowie, a nie wydaje si wam... - zacz Angus ep Erdill, ale nie zdy dokoczy.
Skrzypny drzwi i przez prg, lekko pochylajc gow, wkroczy jasnobrody
mczyzna z redaskim srebrnym orem na ppancerzu.
- Witam was, zacni czarodzieje - powiedzia - i powid rk, jak przygotowujcy
palce do giy pianista.
- Temeryjczycy. Nilfgaardczycy. Redanie. Kto nastpny? Zerrikanie?
- Zerrikanie nigdy by...
- Moci elfie, ironizowaem.
- Chwileczk, Stryju, nigdy nie zrozumiem...
- Co jest dla ciebie niejasne? Nie jestemy jednym. Ukad jest przejrzysty.
- Tak, to jest jasne. Stary pomys. Wielka Gra, graj realnie, sprzenie zwrotne i
takie tam. Ale dlaczego tu i teraz? Artefakt?
- Dokadnie. A starowina cigle si burzy: dlaczego tarcze siedz grzecznie na dupie,
a nie ryj w ziemi.
- Panowie, ja jednak nie...
- Obawiam si, panie Angus, e nie bd mg zoy wam szczegowych wyjanie.
- Wystarczyoby mi i w oglnych zarysach...
- Dziewczynka, ktr porwali panu baronowi... Sdzimy, e moe zmieni wiat.
- Hmm, druga Cirilla Czarna?
- Co?
- Klucz, panowie. Przepowiednia Ithlinne, Starsza Krew. Zapewniam was, e co nieco
i my syszelimy w naszej guszy.
- Wanie, Stryju, w tym jest sens. No i Arnold van Gaal. Drugie Sprzenie Sfer.
ciany s coraz ciesze.
Stryj spochmumia.
-1 tak nie widz obrazu. A poza tym ludzie przepadaj bez ladu...
- Jeste pewien, e znikaj? Ty, Stryju, jeste piechur i tarcza ze staem. Trafiao ci si
widywa tak aktywn skrk, jak nasz baron? Poza tym ci, ktrzy zniknli, mieli kontakt z
Rekonstrukcjami. My siedzimy w oczywistej Rekonstrukcji i co? Znowu dziewczynka?
- Tak, znowu dziewczynka. I, popatrz; zjednaj strony Nilfgaardczycy i panujcy tam
ukad, ktry nikogo nie cieszy. Te rozpadajce si imperia, pamitajce saw ojcw...
Odbieraj je, jeli wierzy w sowa Trojana, gwnie pnocni ssiedzi. Z drugiej strony biay
orze, Redaniaze swoim Podmiecem... cholerstwo...
- A alternatywa? Starsze Ludy, gnbione i pogardzane? Ja to sobie wyobraam. Ale
Trojan? To jego otumanienie... Zawrci czas i takie tam... To jest mechanizm?
- A czyme jest mechanizm? Przecie wiesz, forma zawsze zaley od simmitologii. I
std dziewczynka.
- Tak, tylko e nowa Cirilla nie bdzie miaa swojego Geralta.
- Acha. I zauwa, wiedminw wykluczono z Sapkowii programowo. Pozostay
tylko legendy i wspomnienia.
- Suchaj - powiedzia Arcyszew i zachichota. - A w ogle czujesz si jeszcze sob?
Stryj take zarechota, wyobraziwszy sobie, jak spust zostanie zwolniony i on sam
stanie si takim zombie z postapokaliptycznych simw.
Angus ep Erdill ciko poruszy gow:
- Chciabym zrozumie, panowie, o czym wy...
- I my chcielibymy zrozumie, panie Angus. Oj, chcielibymy!
Z sufitu posypa si drobny gruz, a ciany zakoysay si odczuwalnie. Drzwi
zazgrzytay, jakby kto wbi si w nie z rozmachem, po chwili zazgrzytay znowu. Otworzyy
si wolno. Plecami do nich wszed byy redaczyk. Nogi mu si popltay, ale zdoa zej
pi stopni niej, zanim przewrci si na wznak; w miejscu twarzy ziaa krwawa miazga.
Przestraszony szczur z piskiem rzuci si pod cian i zanurkowa w szczelin midzy
kamiennymi blokami.
Przez drzwi wdzierali si uzbrojeni ludzie w czarnych odzieniach, a gdzie za ich
plecami majaczya wysoka sylwetka chudego, przygarbionego starca. Wojownicy rozstpili
si i starzec sta si wyranie widoczny. Wspiera si o rami dziewczynki, ktra staa
wietlista i janiejca. Po schodach zszed tgi, niemal kwadratowy Jagren Folii,
Dzwoneczek. Pad na kolano w brudn som, wbi pi w zadeptan podog.
Pochyli gow przed Arcysze... przed modym czowiekiem, w czarnym,
sfatygowanym kaftanie.
- Witamy z powrotem, wasza wysoko - powiedzia.
W ciele Stryja jakby wybuch zimny, bezlitosny ogie, wypalajc stare i rozwietlajc
nowe: imi, wspomnienia, samo ycie. A on wrcz widzia ten ogie; dziwn yw gwiazd,
janiejc przyguszonym wiatem, co chwila zmieniajc form.
Tymczasem ksi Joan Kalwet, przeciwnik Morwrana Woorysa, uzurpatora tronu i
cigle jeszcze imperatora; miociwie kiwn gow, jakby sta nie w zaplutym podziemiu
zamku na pogranicznych ziemiach, a w sali tronowej Miasta Zotych Wie nad Alb.
Dobrze by jeszcze byo rozku mi rce - powiedzia cicho.
Eficki mag, ktry trafi do niewoli razem z ksiciem sta z pochylon gow, a drugi
wizie, niewysoki, cikawy blondyn patrzy nie pojmujc, co si waciwie dzieje. Ksi
nie mg go sobie przypomnie, chocia podejrzewa, e doskonale wie, kim jest ten
czowiek. I nagle, jakby pady mury i wrcz stao si dziwnym, jake mg nie rozpozna w
pmroku podziemia mistrza Oroga. Wysoki, ognicie rudy mczyzna nie zgubi swojej kuli
nawet w niewoli. Na jego piersi koysa si medalion w ksztacie gowy gryfa.
Ksi odwrci si do starca i powiedzia:
- Jak rozumiem, mimo wszystko udao si wam, Watie; nawet jeli dopiero teraz. - To
nie byo pytanie, raczej stwierdzenie.
Starzec pochyli si w pokonie.
- Tak, wasza wysoko. I wybaczcie, e nie zdylimy w forcie Vidort, ze
zdrajcami...
Joan Kalwet potrzsn gow:
- Przypomnij mi o tym, kiedy zasid na tronie, Watie. A teraz moe pokaesz mi, po
co i w imi czego wszczynalimy ca t afer? Poza tym napilibymy si piwa - doda
jeszcze.
I umiechn si.
- Ja przecie take nigdy nie widziaem ani jego, ani jej. Nie udao si. Potem obroso
to tak iloci kamstw...
Dziewczynka bawia si na podwrzu. Byo w niej co takiego... Orogowi wydawao
si, e dziecku wystarczy tylko obrci si, przykucn, machn rk, zakrci si po
wypalonej trawie, a natychmiast co ukrytego, niewidocznego, niebywaego nagle odkryje si
przed nim, przed starcem Watie i przed innymi.
- To znaczy... - poczu sucho w gardle, odkaszln i zacz znowu. - To znaczy, e to
wszystko...
Iznowu nie zdoa dokoczy.
- Prawdopodobnie znowu przydadz nam si owcy potworw. Ten doktor... van Gaal,
prawda? Mia dziwne pomysy, ale jestem przekonany, e jeli chodzi o Sprzenie Sfer, mia
racj. I jeli trafi si nam...
- Zabilicie go...
- Van Gaala? Nie, nie zdylimy. Sprztnli go Redaczycy. Dokd go zabrali. Co
czuj, e z Podmiecem bd jeszcze problemy, zbyt jest popdliwy i uparty...
- Mwi o baronie...
- O kim?
- O baronie Kroachu asSoterze. Jest martwy?
- A niby dlaczego? - wzruszy ramionami starzec. - Prdzej pijany. Zreszt, nie wiem.
- Ufa nam. I obiecaem mu pomc.
Starzec z rozdranieniem wzruszy ramionami
- Wiesz, co mnie zawsze zocio w waszym bracie? Niezmierna duma. ycie jest
wypenione okolicznociami, ktre zawsze bd waniejsze od waszych gupich zasad.
Trzeba to przyj i poskromi. Albo przesta y. Potrafisz zabija potwory, zabijaj. Po co raz
za razem przeamywa swj i cudzy los, starajc si gra na polu, ktre nie jest tobie
przeznaczone. Wszystko i tak sploto si zbyt szczelnie; ten gupi wiat i te gupie
wyobraenia o honorze i uczciwoci. Jestem zbyt stary, eby czeka a wszystko stanie si
samo z siebie. Jestem starym czowiekiem i myl starymi kategoriami. Urodziem si dwie
krainy wstecz, a ludzie nie yj, nie mog y, nie powinni, sami dla siebie. Wszystkie te
wasze zalinione utopie o pastwie bez pastwa, cae to wasze Kiedy Adam ora...
- wycedzi jadowicie. -1 jeli ju trafia si szansa dla mnie, dla krainy, dla
wszystkich...
Dziewczynka odwrcia si do nich, stojcych u okna i niemiao umiechna si do
Oroga. Lekko pomachaa rk.
Miaa przenikliwe, zielone oczy.
Starzec parskn z rozdranieniem:
- Ocknij si, Losza, no co ty? Przecie to tylko program; nastpstwo zer i jedynek,
zwyky pozr. Prosty instrument, eby co nieco ulepszy i jeszcze co stworzy od podstaw -
powid w powietrzu rkami, porusza palcami jak przygotowujcy si do gry pianista.
Stryj cay czas patrzy jeszcze na dziewczynk bawic si na dziedzicu zaniedbanej
twierdzy simrzeczywistoci, na nastpstwo zer i jedynek, zielone oczy, czarne, nierwno
przystrzyone wosy. Ciekawe, czy ona naprawd jest bogini, czy to sama jej obecno
zmienia zwyczajowe prawida gry, czy moe to tylko przypadek? Zreszt, to wcale nie jest
wane. Po prostu s potwory i s ci, ktrzy chroni przed nimi ludzi.
A on, Stryj, mistrz Orog, haaliwy, rudy wiedmin szkoy Gryfa, ma miecz.
Stranik, stojcy po prawej, zgin pierwszy. Stryj trafi go w szyj czubkiem ostrza.
Zakrci si, cignc za sob miecz ici na skos przez pier drugiego z Nilfgaardczykw. Ten
run na kolana, jakby wyjto z niego wszystkie koci. Ostatni, ktry ocala, zdy wydoby
szeroki paasz i nawet odparowa dwa uderzenia, zanim Orog, szerokim zamachem nie
przerba mu rki do okcia i ruchem powrotnym rozci skro.
Odwrci si do starca. Ten sta, nie bdc w stanie wymwi ani sowa; tylko wodzi
przed sob palcami prawej rki, niczym pianista.
Tylko e teraz nie mogo mu to ju w niczym pomc.
- Masz racj - powiedzia Stryj, niespiesznie idc ku niemu z uniesionym mieczem. -
Masz racj, Trojan. Potrafi zabija potwory.
Przeoya Iwona Czapla
Inne antologie wydawnictwa Solaris:
Rakietowe szlaki tom 1
Rakietowe szlaki tom 2
Rakietowe szlaki tom 3
Rakietowe szlaki tom 4
Rakietowe szlaki tom 5
Rakietowe szlaki tom 6
Rakietowe szlaki tom 7
almanach Kroki w nieznane 2006
almanach Kroki w nieznane 2007 almanach Kroki w nieznane 2008 almanach Kroki w
nieznane 2009 almanach Kroki w nieznane 2010 almanach Kroki w nieznane 2011 almanach
Kroki w nieznane 2012
Zoty Wiek SF tom 1
Zoty Wiek SF tom 2
Zoty Wiek SF tom 3
Klasyka rosyjskiej SF tom 1
Klasyka rosyjskiej SF tom 2
Pieni Umierajcej Ziemi (pod red. Georgea R. R. Martina)
Opowieci ze wiata Wiedmina

You might also like