Professional Documents
Culture Documents
ELIZABETH MOON
Spis treci
STRONA TYTUOWA
PODZIKOWANIA
ROZDZIA PIERWSZY
ROZDZIA DRUGI
ROZDZIA TRZECI
ROZDZIA CZWARTY
ROZDZIA PITY
ROZDZIA SZSTY
ROZDZIA SIDMY
ROZDZIA SMY
ROZDZIA DZIEWITY
ROZDZIA DZIESITATY
ROZDZIA JEDENASTY
ROZDZIA DWUNASTY
ROZDZIA TRZYNASTY
ROZDZIA CZTERNASTY
ROZDZIA PITNASTY
ROZDZIA SZESNASTY
ROZDZIA SIEDEMNASTY
ROZDZIA OSIEMNASTY
ROZDZIA DZIEWITNASTY
ROZDZIA DWUDZIESTY
ROZDZIA DWUDZIESTY PIERWSZY
Dla Michaela, ktrego odwaga i rado budz cigy zachwyt, i dla Richarda,
bez ktrego mioci i wsparcia moja praca byaby o dwiecie procent trudniejsza. I
dla innych rodzicw autystycznych dzieci w nadziei, e oni take odkryj ten
zachwyt innoci.
PODZIKOWANIA
Wrd ludzi, ktrzy najbardziej pomogli mi w przygotowaniu tej ksiki, znajduj si
autystyczne dzieci i doroli oraz rodziny osb autystycznych, ktre przez lata utrzymyway ze mn
kontakt - listowny, osobisty czy za porednictwem Internetu. Planujc niniejsz powie, oddaliam
si od wikszoci swych rde (wypisujc si z list mailingowych, grup dyskusyjnych itp.), aby
uchroni prywatno tych osb; zwykle zawodna pami sprawia, e po kilku latach braku kontaktu
zacieraj si umoliwiajce identyfikacj szczegy. Jedna z tych osb postanowia podtrzymywa
czno e-mailow; nadal mam wobec niej dug wdzicznoci za jej ogromny wkad w dyskusje o
niemocy, zaangaowaniu i postrzeganiu problemu autyzmu z pozycji osoby nie-autystycznej. Jednak
nie przeczytaa (jeszcze) tej ksiki i nie ponosi odpowiedzialnoci za jej tre.
Spord pisarzy zajmujcych si t tematyk najwicej zawdziczam Oliverowi Sacksowi,
ktrego liczne podrczniki z dziedziny neurologii przepojone s w tym samym stopniu
humanitaryzmem, co wiedz, oraz Tempie Grandin, odznaczajcej si nieocenionym spojrzeniem na
autyzm (szczeglnie korzystnym w moim przypadku, gdy jej wiedza pokrywa si z moj odwieczn
fascynacj problematyk zachowa zwierzt). Czytelnikw bardziej zainteresowanych autyzmem
odsyam do bibliografii zamieszczonej na mojej stronie internetowej.
J. Ferris Duhon, prawnik o rozlegym dowiadczeniu w zakresie prawa pracy, pomg mi
stworzy prawdopodobne rodowisko prawne i korporacyjne bliskiej przyszoci, i wyjani
problemy dotyczce zatrudniania osb uznanych za niepenosprawne; wszelkie niecisoci natury
prawniczej s wycznie moj win. J.B., J.H., J.K. i K.S. umoliwili mi wgld w struktury
korporacji oraz wewntrzn polityk wielkich koncernw midzynarodowych i orodkw
badawczych; z oczywistych wzgldw nie yczyli sobie dokadniejszej identyfikacji. David Watson
suy fachow porad w zakresie szermierki, historycznych organizacji rekreacyjnych oraz regu
turniejw. I znowu: za wszelkie bdy odpowiedzialno ponosz ja, nie oni.
Moja redaktorka, Shelly Shapiro, zapewnia mi swobod i suya rad, agent za, Joshua
Bilmes, wspiera mnie w wysikach wiar, e potrafi tego dokona.
ROZDZIA PIERWSZY
Pytania, cigle pytania. Nie czekaj na odpowiedzi. Pdz przed siebie, pitrzc pytania,
zajmujc kad chwil pytaniami, tumic kade wraenie kujcym gszczem pyta.
I polece. Jeli nie: Lou, co to jest?", to: Powiedz mi, co to jest". Miska. Ta sama miska, za
kadym razem. To jest miska, i to brzydka miska, nudna miska, miska pena absolutnej i cakowitej
agodnoci, nieinteresujca. Nie jestem zainteresowany t nieinteresujc misk.
Czemu miabym mwi, skoro nie zamierzaj mnie sucha?
Nie jestem taki gupi, eby powiedzie to gono. Wszystko, co si dla mnie liczy, osignem
dziki temu, e nie mwiem, co naprawd myl, lecz to, co chc ode mnie usysze.
W tym gabinecie, gdzie cztery razy do roku zostaj poddany ocenie i gdzie udziela mi si porad,
pani doktor jest rwnie pewna dzielcej nas linii jak pozostali. Obraz tej pewnoci jest tak bolesny,
e staram si nie patrze na t kobiet czciej, ni musz. Niesie to ze sob okrelone zagroenia:
podobnie jak inni uwaa, e powinienem utrzymywa z ni lepszy kontakt wzrokowy. Patrz na ni
teraz.
Doktor Fornum, rzeczowa i profesjonalna, unosi brwi i krci gow, nie tak znw
niedostrzegalnie. Osoby autystyczne nie rozumiej podobnych sygnaw; tak jest napisane w ksice.
Przeczytaem ksik, wic wiem, czego nie rozumiem.
Czego jeszcze nie ustaliem, to zakresu rzeczy, ktrych nie pojmuj oni. Normalni. Prawdziwi.
Ci ze stopniami naukowymi, siedzcy za biurkami na wygodnych krzesach.
Orientuj si nieco w tym, czego nie wie ona. Nie wie, e potrafi czyta. Myli, e mam
hiperleksj
[1]
i e po prostu papuguj wyrazy. Nie dostrzegam rnicy pomidzy tym, co ona nazywa
papugowaniem, a tym, co sama robi, kiedy czyta. Nie wie, e dysponuj bogatym sownictwem. Za
kadym razem pyta o moj prac, a kiedy odpowiadam, e pracuj w firmie farmaceutycznej, pyta,
czy wiem, co oznacza sowo farmaceutyczny". Uwaa, e papuguj. Nie dostrzegam rnicy
pomidzy tym, co ona nazywa papugowaniem, a uywaniem przeze mnie duej liczby sw. Sama
uywa powanych sw, rozmawiajc z innymi lekarzami, pielgniarkami i technikami, paplajc bez
koca, podczas gdy to samo mona powiedzie znacznie prociej. Wie, e pracuj przy komputerze.
Wie rwnie, e poszedem do szkoy, ale nie zorientowaa si jako, e nie pasuje to do jej
przekonania, i jestem niemal analfabet i sabo mwi.
Przemawia do mnie, jakbym by nierozgarnitym dzieckiem. Nie lubi, kiedy wplatam w
rozmow powane sowa (jak sama je nazywa), i kae mi mwi to, co mam na myli.
Mam na myli to, e prdko mroku jest rwnie interesujca jak prdko wiata, a moe
nawet wiksza, kto wie?
Mam na myli grawitacj i to, czy istnieje wiat, w ktrym jest ona dwukrotnie wiksza, i czy
wobec tego w takim wiecie podmuch z wentylatora bdzie silniejszy ze wzgldu na gstsze
powietrze i zdmuchnie mi ze stou szklank, a nie tylko sam serwetk? A moe wiksza grawitacja
utrzyma szklank na stole i silniejszy wiatr jej nie strci?
Mam na myli to, e wiat jest wielki, przeraajcy, haaliwy i szalony, lecz take pikny i
spokojny jak w oku cyklonu.
Mam na myli to, czy sprawia jakkolwiek rnic, e myl o kolorach jako o ludziach lub o
ludziach jako kawakach kredy, sztywnych i biaych, chyba e to kreda brzowa lub czarna?
Mam na myli to, e wiem, co lubi i czego chc, a ona nie, oraz e nie chc ani nie lubi tego,
co wedug niej powinienem lubi lub chcie.
Ona nie chce wiedzie, co mam na myli. Chce, ebym mwi to, co mwi inni ludzie. Dzie
dobry, doktor Fornum. Tak, wszystko w porzdku, dzikuj. Tak, zaczekam. Nie ma sprawy".
Nie ma sprawy". Kiedy odbiera telefon, mog rozglda si po jej gabinecie i wyszukiwa
byszczce przedmioty, o ktrych istnieniu nawet nie wie. Mog rusza gow w przd i w ty, eby
wiato w kcie odbijao si od poyskliwego grzbietu ksiki w biblioteczce. Jeli zauway, e
poruszam gow, odnotuje to w mojej karcie. Moe nawet przerwie rozmow i powie mi, ebym
przesta. Nazywa si to stereotypi, kiedy ja to robi, a rozlunianiem mini karku, kiedy robi to
ona. Ja nazywam to zabaw w obserwowanie odbijajcego si wiata.
W jej biurze panuje dziwna mieszanina zapachw, nie tylko papieru, atramentu i ksiek, kleju
do wykadzin i plastiku krzese, lecz take czego, co wedug mnie musi by czekolad. Czyby w
szufladzie biurka trzymaa pudeko czekoladek? Chciabym si dowiedzie. Gdybym zapyta,
odnotowaaby to w mojej karcie. Wyczuwanie zapachw jest niestosowne. Notatki o wyczuwaniu to
ze notatki, ale nie takie, jak faszywe dwiki w muzyce, ktre s niewaciwe.
[2]
Nie uwaam, aby wszyscy poza mn byli tacy sami pod kadym wzgldem. Powiedziaa mi, e
kady wie to i kady robi tamto, ale ja nie jestem lepy, tylko autystyczny i wiem, e oni wiedz i
robi rne rzeczy. Samochody na parkingu maj rne kolory i rozmiary. Tego ranka trzydzieci
siedem procent z nich jest niebieskich. Dziewi procent jest za duych: ciarwki i furgonetki. W
trzech stojakach pozostawiono osiemnacie motocykli, co powinno dawa po sze w rzdzie, tyle e
dziesi pozostawiono w tylnym stojaku, blisko wejcia dla obsugi. Na rnych kanaach nadawane
s rne programy; nie miaoby to miejsca, gdyby wszyscy byli tacy sami.
Kiedy odkada suchawk i patrzy na mnie, przybiera t min. Nie wiem, jak okreliaby j
wikszo ludzi, lecz ja okrelam j mianem JESTEM PRAWDZIWA. Oznacza ona, e pani doktor
jest prawdziwa, zna odpowiedzi, a ja jestem kim gorszym, nie do koca realnym, cho przez spodnie
wyczuwam grudkowat powierzchni biurowego krzesa. Zwykle podkadam sobie kolorowy
magazyn, cho ona twierdzi, e nie musz tego robi. Sdzi, e jest prawdziwa, wic wie, czego
potrzebuj, a czego nie.
Tak, doktor Fornum, sucham pani. Jej sowa zalewaj mnie, szczypic nieznacznie, jak ocet z
kadzi. Wsuchuj si we wskazwki - instruuje mnie - i czekaj". Tak", odpowiadam. Kiwa gow,
zaznacza co w karcie i nie patrzc na mnie, mwi: ,3ardzo dobrze". Kto idzie w t stron
korytarzem. Dwch ktosiw pogronych w rozmowie. Wkrtce ich konwersacja miesza si z jej
sowami. Sysz o Debby w pitek... Nastpnym razem... idziemy do... Czyby? I powiedziaem jej.
Ale nigdy ptak na stoku... nie moe by", a doktor Fornum czeka na moj odpowied. Nie
opowiadaaby mi o ptaku na stoku. Przepraszam", mwi. Nakazuje mi wiksz uwag i zaznacza
co w mojej karcie, po czym pyta o moje ycie towarzyskie.
Nie podoba si jej to, co mwi, czyli e gram przez Internet z moim przyjacielem Aleksem z
Niemiec i przyjacik Ky z Indonezji. W prawdziwym wiecie", wyjania stanowczo. Koledzy z
pracy", dodaj, a ona ponownie kiwa gow, po czym pyta o krgle, minigolfa, kino i lokalny oddzia
towarzystwa autystycznego.
Od krgli bol mnie plecy, poza tym nie mog znie haasu. Minigolf jest dla dzieci, nie dla
dorosych, a ja nie lubiem go nawet w dziecistwie. Lubiem lasery, ale kiedy powiedziaem jej o
tym na pierwszej sesji, odnotowaa skonno do przemocy. Sporo czasu zajo mi wymazanie
zestawu pyta o przemoc ze standardowego planu spotka, a i tak jestem pewny, e nie usuna tej
adnotacji. Przypominam jej, e nie lubi krgli ani minigolfa, a ona odpowiada, e powinienem
bardziej si stara. Mwi, e byem w kinie na trzech filmach, a ona o nie pyta. Czytaem recenzje,
mog wic opowiedzie jej przebieg akcji. Za kinem te nie przepadam, ale musz jej co
powiedzie... Jak dotd nie odkrya, e moje barwne opowieci s ywcem wzite ze streszcze.
Przygotowuj si na nastpne pytanie, ktre zawsze mnie denerwuje. Moje ycie seksualne nie
jest jej spraw. To ostatnia osoba, ktrej opowiedziabym o przyjacice lub przyjacielu. Lecz ona
nie oczekuje, e mam kogo w tym rodzaju. Po prostu chce odnotowa, e nikt taki nie istnieje, a to
tylko pogarsza spraw.
Wreszcie koniec. Do zobaczenia nastpnym razem", mwi, a ja odpowiadam: Dzikuj,
doktor Fornum", na co ona: Bardzo dobrze", jakbym by tresowanym psem.
Na zewntrz jest upalnie i sucho i musz mruy oczy przed blaskiem zaparkowanych aut.
Ludzie na chodnikach s kleksami czerni w blasku soca, trudno ich zobaczy, dopki oczy nie
przyzwyczaj si do tej jasnoci.
Id za szybko. Orientuj si nie tylko po gonym tupocie butw o chodnik, lecz take po
twarzach przechodniw, ktre - moim zdaniem - zdradzaj zaniepokojenie. Dlaczego? Nie prbuj
ich uderzy. Zwalniam jednak i zaczynam myle o muzyce.
Doktor Fornum twierdzi, e powinienem nauczy si cieszy muzyk, ktra podoba si innym
ludziom. Robi to. Wiem, e inni ludzie lubi Bacha i Schuberta, a nie wszyscy z nich s autystyczni.
Nie ma tylu osb autystycznych, by utrzyma te wszystkie orkiestry i opery. Lecz dla niej inni
ludzie" znaczy: wikszo ludzi". Przypominam sobie Pstrga i gdy muzyka przepywa przez mj
umys, uspokajam oddech i zwalniam, dostosowujc krok do jej tempa.
Teraz, w takt odpowiedniej muzyki, kluczyk gadko wlizguje si w zamek drzwi samochodu.
Siedzenie jest ciepe, kojco ciepe, a mikkie runo przynosi ulg. Przywykem do szpitalnej weny,
lecz za pierwsze zarobione pienidze kupiem prawdziw owcz skr. Kiwam si lekko w rytm
wewntrznej muzyki, zanim uruchomi silnik. Czasami trudno jest utrzyma muzyk przy wczaniu
silnika; lubi zaczeka na odpowiedni moment.
W drodze powrotnej do pracy pozwalam, by muzyka niosa mnie przez skrzyowania, wiata,
korki, a wreszcie bram campusu, jak go nazywaj. Nasz budynek wznosi si po prawej; migam
identyfikatorem parkingowemu i odnajduj ulubione miejsce. Zdarza mi si sysze narzekania ludzi z
ssiedniego budynku, e nie mog zostawi auta na ulubionym miejscu, ale nam zawsze si to udaje.
Nikt nie zajby mojego miejsca ani ja nie stanbym na cudzym. Dale po prawej, a Linda po lewej,
naprzeciwko Camerona.
Wchodz do budynku przy akompaniamencie ostatniej frazy mojego ulubionego fragmentu i
pozwalam jej ucichn, gdy mijam drzwi. Przy maszynie do kawy stoi Dale. Milczy, ja rwnie.
Doktor Fornum chciaaby, ebym przemwi, ale nie ma ku temu powodw. Widz, e jest pogrony
w mylach i nie trzeba mu przeszkadza. Nadal jestem zy na doktor Fornum, jak co kwarta, tote
mijam swoje biurko i kieruj si do sali gimnastycznej. Skakanie mi dobrze zrobi. Zawsze tak jest.
Nikogo tam nie ma, wic wieszam znak na drzwiach i wczam gono muzyk dobr do skakania.
Nikt mi nie przeszkadza, kiedy skacz; sia wyrzutu trampoliny, a potem pozbawione ciaru
zawieszenie sprawiaj, e mam wraenie bezkresu i lekkoci. Gdy dostosowuj si idealnie do
muzyki, mj umys rozpociera si i odpra. Kiedy czuj powracajc koncentracj, a ciekawo
popycha mnie ku mojemu zadaniu, zwalniam do niewielkich podskokw dziecka i schodz z
trampoliny. Nikt mnie nie zaczepia, gdy wracam do biura. Wydaje mi si, e jest tam Linda i Bailey,
ale nie ma to znaczenia. Pniej moemy pj na kolacj, lecz nie w tej chwili. Teraz jestem gotowy
do pracy.
Symbole, nad ktrymi pracuj, dla wikszoci ludzi s pozbawione znaczenia i mylce. Trudno
wyjani, co robi, wiem jednak, e jest to wana praca, skoro pac mi wystarczajco dobrze,
ebym mg pozwoli sobie na samochd i mieszkanie, a ponadto opacaj siowni i kwartalne
wizyty u doktor Fornum. Najprociej rzecz ujmujc, wyszukuj wzory. Cz wzorw ma zabawne
nazwy i innym ludziom trudno je dostrzec, dla mnie jednak zawsze byo to atwe. Jedyne, czego
musiaem si nauczy, to takiego sposobu ich opisywania, eby inni zrozumieli, co miaem na myli.
Zakadam suchawki i wybieram muzyk. Schubert jest zbyt bogaty dla projektu, nad ktrym
obecnie pracuj. Bach nadaje si doskonale, jego zawia melodyka odzwierciedla wzr, ktrego
potrzebuj. Pozwalam tej czci umysu, ktra wyszukuje i tworzy wzory, zatopi si w projekcie, a
potem przypomina to ju obserwowanie krysztakw lodu, rosncych na powierzchni nieruchomej
wody... Linie lodu grubiej jedna po drugiej, rozgazienie, potem znowu, wreszcie splot... Musz
tylko uwaa, eby wzory pozostay symetryczne, asymetryczne lub takie, jakich wymaga projekt.
Tym razem wzr powtarza si czciej ni zazwyczaj, a j a widz go jako mas fraktali tworzcych
kolczast kul.
Gdy krawdzie trac wyrany zarys, otrzsam si i prostuj. Nawet nie zauwayem, jak mino
pi godzin. Wywoane przez doktor Fornum oywienie zniko, pozostawiajc mi czysty umys.
Czasami po powrocie z jej gabinetu nie mog pracowa przez dzie czy dwa, tym razem jednak
odzyskaem rwnowag dziki skakaniu. Nad moim biurkiem, w przecigu wywoanym przez
klimatyzacj, obraca si leniwie wiatraczek. Dmucham na niego i po chwili - dokadnie w 1,3
sekundy - przyspiesza, poyskujc srebrno-liliowo. Postanawiam wczy swj obrotowy wentylator,
eby wszystkie wiatraczki i spirale mogy wirowa jednoczenie, wypeniajc pokj migotliwym
blaskiem.
Zaczo wanie porzdnie migota, kiedy usyszaem z korytarza gos Baileya: Chce kto
pizz?". Jestem godny; w brzuchu mi burczy i nagle wyapuj wszystkie biurowe zapachy: papieru,
biurka, wykadziny, rodkw czyszczcych metal/plastik/antystatycznych... mj wasny. Wyczam
wentylator, zerkam po raz ostatni na wirujce, migotliwe pikno i wychodz na korytarz. Szybki rzut
oka na twarze przyjaci wystarcza, bym wiedzia, kto idzie, a kto nie. Nie musimy o tym mwi;
znamy si wszyscy.
Do pizzerii wchodzimy o dziewitej. Linda, Bailey, Eric, Dale, Cameron i ja. Chuy te chcia
i, ale si spni, a maj tutaj tylko szecioosobowe stoliki. Rozumie to. Ja te bym zrozumia,
gdyby inni byli gotowi wczeniej ode mnie. Nie chciabym przyj tutaj i siedzie przy osobnym
stoliku, wic wiem, e Chuy nie przyjdzie, a my nie bdziemy prbowali si cieni, eby wszyscy
mogli usi razem. W zeszym roku nowy kierownik tego nie rozumia. Zawsze stara si
organizowa dla nas wielkie przyjcia i zmienia nam miejsca. Nie bdcie tacy zabobonni",
mawia. Kiedy nie patrzy, wracalimy na swoje ulubione miejsca.
Dale ma tik, ktry bardzo denerwuje Linde, wic siada tak, by go nie widzie. Ja uwaam ten tik
za zabawny, tote siadam po lewej stronie Dale'a; teraz wyglda to tak, jakby mruga do mnie okiem.
Tutejsi pracownicy nas znaj. Nawet kiedy inni gocie zbyt dugo patrz, jak si poruszamy i
rozmawiamy - albo milczymy - obsuga nie rzuca nam tych spojrze mwicych idcie std , sobie",
z ktrymi miewaem do czynienia gdzie indziej. Linda po prostu pokazuje w karcie, co chce
zamwi, albo najpierw to sobie zapisuje, a oni nigdy nie zawracaj jej gowy dodatkowymi
pytaniami.
Tego wieczoru nasz ulubiony stolik jest brudny. Z trudem znosz widok piciu zapakanych
talerzy i patelni; w odku mi si przewraca na myl o plamach po sosie i serze oraz okruchach
ciasta, a wszystko pogarsza jeszcze nieparzysta liczba naczy. Po prawej jest wolny stolik, ale my go
nie lubimy. Stoi obok przejcia do toalet i zbyt wielu ludzi krcioby si za naszymi plecami.
Czekamy, prbujc okaza cierpliwo, kiedy Cze-Jestem-Sylwia - taki napis ma na
identyfikatorze, jak gdyby bya produktem na sprzeda, a nie czowiekiem- daje zna koledze, eby
sprztn z naszego stolika. Lubi j i pamitam, eby nazywa j Sylwi bez Cze-Jestem",
przynajmniej dopki nie rzuc okiem na jej plakietk. Cze-Jestem-Sylwia zawsze si do nas
umiecha i stara si nam pomaga. Cze-Jestem-Jean jest przyczyn, dla ktrej nie przychodzimy tu
w czwartki, kiedy wypada jej zmiana. Cze-Jestem-Jean nie lubi nas i mamrocze co pod nosem na
nasz widok. Czasami jedno z nas przychodzi po zamwienie dla wszystkich; kiedy ostatnio wypada
moja kolej i wanie odchodziem od kasy, Cze-Jestem-Jean powiedziaa do jednego z kucharzy:
Przynajmniej nie przyprowadzi ze sob pozostaych dziwolgw". Wiedziaa, e usyszaem.
Chciaa, ebym usysza. Tylko ona sprawia nam kopoty.
Lecz tego wieczoru s tutaj Cze-Jestem-Sylwia i Tyree, ktry zbiera talerze, brudne noe i
widelce, jakby zupenie si tym nie przejmujc. Tyree nie ma identyfikatora; on tylko sprzta ze
stow. Wiemy, e to Tyree, poniewa syszelimy, jak inni tak na niego woaj. Kiedy po raz
pierwszy zwrciem si do niego po imieniu, by zaskoczony i lekko wystraszony, ale teraz nas zna,
cho nie uywa naszych imion.
- Zaraz skocz - mwi i zerka na nas z ukosa. Wszystko w porzdku?
- Pewnie - odpowiada Cameron. Koysze si lekko na pitach. Zawsze tak robi, ale teraz nieco
szybciej ni zwykle.
Obserwuj migajce w oknie logo piwa. Zapalaj si po kolei jego elementy: czerwony, zielony
i niebieski rodek, a potem wszystkie trzy na raz. Mrugnicie, czerwie. Mrugnicie, ziele,
mrugnicie, bkit, potem mrugnicie, czerwie/ziele/bkit, przy-ganicie, bysk, przyganicie i
od pocztku. Bardzo prosty wzr, a kolory nie s szczeglnie adne (czerwie jest zbyt
pomaraczowa jak na mj gust, podobnie ziele, lecz bkit jest pikny), niemniej stanowi to jaki
wzr, na ktry mona sobie popatrze.
- Wasz stolik jest gotowy - oznajmia Cze-Jestem-Sylwia, a ja staram si nie krzywi,
przenoszc na ni wzrok z symbolu piwa. Zajmujemy miejsca wok stou w zwyczajowym porzdku
i siadamy. Zamawiamy to, co zwykle, wic nie zabiera nam to
zbyt wiele czasu. Czekamy najedzenie, nie rozmawiajc, poniewa kade z nas, na swj sposb,
oswaja si z sytuacj. Z powodu wizyty u doktor Fornum jestem bardziej ni zazwyczaj wiadomy
szczegw pewnego procesu: Linda uderza palcami w yeczk, wystukujc skomplikowany wzr,
ktry zachwyciby matematyka, tak jak zachwycaj. Ktem oka obserwuj logo piwa, podobnie Dale.
Cameron porusza malutkimi plastikowymi komi, ktre zawsze trzyma w kieszeni, tak dyskretnie, e
niezorientowani niczego by nie zauwayli, ale ja dostrzegam ruch jego rkawa. Bailey rwnie
obserwuje logo piwa. Eric wyj wielokolorowy dugopis i rysuje na papierowej podkadce
malekie
geometryczne wzory. Najpierw czerwony, potem fioletowy, niebieski, zielony, ty, pomaraczowy
i ponownie czerwony. Lubi, kiedy przynosz jedzenie, a on koczy wielobarwn sekwencj.
Tym razem napoje pojawiaj si, gdy jest przy tym, a talerze przy nastpnym z kolei oranu.
Eric ma wyraz odprenia na twarzy.
Nie powinnimy rozmawia o projekcie poza campusem. Lecz Cameron wci podskakuje na
krzeseku, chcc jak najszybciej opowiedzie nam o problemie, ktry wanie rozwiza. Za chwil
skoczymy je. Rozgldam si dokoa. Przy ssiednich stolikach nikt nie siedzi. Ezzer", mwi. W
naszym prywatnym jzyku Ezzer" oznacza No dalej". Nie powinnimy mie prywatnego jzyka i
nikomu nie przyszoby do gowy, e jestemy do czego takiego zdolni, ale to prawda. Wielu ludzi
posuguje si prywatnym jzykiem, nawet o tym nie wiedzc. Mog go nazywa argonem albo
slangiem, lecz tak naprawd to prywatny jzyk, sposb na odrnienie, kto jest w grupie, a kto nie.
Cameron wyciga z kieszeni kartk i rozkadaj. Nie powinnimy wynosi papierw z biura, by
nikt nie mia do nich dostpu, jednak wszyscy tak robimy. Czasami trudno jest mwi, znacznie
atwiej napisa lub narysowa.
Poznaj kdzierzawych stranikw, ktrych Cameron zawsze umieszcza w rogu swych
rysunkw. Lubi anime. Rozpoznaj rwnie wzory, ktre poczy w czciowej rekurencji, majcej
w sobie schludn elegancj wikszoci jego rozwiza. Patrzymy na to wszyscy i kiwamy gowami.
- adne - oznajmia Linda. Rce jej drgaj; w campusie klaskaaby jak szalona, tutaj jednak stara
si tego nie robi.
- Tak - mwi Cameron i skada papier.
Wiem, e ta wymiana zda nie zadowoliaby doktor Fornum. Chciaaby, eby Cameron objani
rysunek, mimo e dla nas jest zupenie przejrzysty. Chciaaby, ebymy zadawali pytania,
komentowali, rozmawiali o tym. Ale to niepotrzebne. Wiemy, na czym polega problem i e
rozwizanie Camerona jest dobre w kadym sensie. Caa reszta to czcza gadanina. Midzy sob nie
musimy tego robi.
- Zastanawiaem si nad prdkoci mroku - mwi, spuszczajc wzrok. Zerkn na mnie, choby
tylko przelotnie, a ja nie chc czu na sobie tych wszystkich spojrze.
- On nie ma prdkoci - oponuje Eric. - To tylko przestrze pozbawiona wiata.
- Jakby to byo je pizz w wiecie z wiksz grawitacj? - pyta Linda.
- Nie wiem - odpowiada zatroskanym tonem Dale.
- Prdko niewiedzy - rzuca Linda. Zastanawiam si nad tym przez moment i znajduj
rozwizanie.
- Niewiedza rozszerza si szybciej od wiedzy - owiadczam. Linda umiecha si i pochyla
gow. - A wic prdko mroku moe by wiksza od prdkoci wiata. Jeli zawsze istnieje mrok
wok wiata, to musi je zawsze wyprzedza.
- Chc i do domu - mwi Eric. Doktor Fornum chciaaby, ebym go zapyta, czy jest
zdenerwowany. Wiem, e nie jest, ale jeli teraz pjdzie do domu, obejrzy swj ulubiony program w
telewizji. egnamy si, poniewa jestemy w miejscu publicznym
i dobrze wiemy, e oczekuje si od nas tego, bymy mwili do widzenia" w miejscu publicznym.
Wracam do campusu. Przed pjciem spa chc poobserwowa wiatraczki i spirale.
* * *
Cameron i ja jestemy na siowni, rozmawiamy w trakcie podskokw na trampolinie. Przez
ostatnich kilka dni obaj odwalilimy kawa dobrej roboty i teraz si odpramy.
Wchodzi Joe Lee i patrzy na Camerona. Joe Lee ma tylko dwadziecia cztery lata. Byby jednym
z nas, gdyby nie poddano go kuracji, ktr w naszym przypadku wynaleziono zbyt pno. Uwaa
jednak, e jest jednym z nas, poniewa wie, e byby nim i e ma par charakterystycznych dla nas
cech. Jest na przykad bardzo dobry w abstrakcjach i rekurencjach. Lubi niektre z naszych gier i
nasz salk gimnastyczn. Lecz jest znacznie lepszy - prawd powiedziawszy, jest normalny -jeli
chodzi o zdolno czytania umysw i wyrae. Normalnych umysw i wyrae. Nie rni si od
nas, ktrzy w tym sensie jestemy jego najbliszymi krewnymi.
- Cze, Lou - wita mnie.
- Cze, Cam. - Widz, jak Cameron sztywnieje. Nie lubi, kiedy kto skraca jego imi.
Powiedzia mi kiedy, e to tak, jakby odcinali mu nogi. Joemu Lee te to mwi, ale Joe Lee o tym
zapomina, gdy zbyt wiele czasu spdza z normalnymi.
- Jak leci? - pyta niewyranie, jednym cigiem, zapominajc stan twarz do nas, ebymy
mogli czyta z ruchu jego warg. Zrozumiaem jego sowa, poniewa mam lepszy such od Camerona i
wiem, e Joe czsto mwi niezrozumiale.
- Jak leci? - powtarzam wyranie, na uytek Camerona.
- wietnie, Joe Lee - sapie Cameron.
- Syszelicie? - pyta Joe Lee i dodaje, nie czekajc na odpowied: - Kto pracuje nad
procedur odwracania autyzmu. Sprawdzio si na szczurach czy czym takim, wic staraj si to
wyprbowa na naczelnych. Zao si, e wy, chopaki, bdziecie
niedugo tak samo normalni jak ja.
Joe Lee zawsze mwi, e jest jednym z nas, teraz si jednak okazao, e tak naprawd nigdy w
to nie wierzy. My jestemy wy, chopaki", a normalni s, jak ja". Ciekawe, czy twierdzi, e jest
jednym z nas, tylko mia wicej szczcia, eby sprawi przyjemno nam, czy komu innemu.
Cameron patrzy na niego ze zoci; czuj niemal gszcz sw, ktre go dawi, udaremniajc
prb powiedzenia czegokolwiek. Wiem, e lepiej go nie wyrcza. Mwi zawsze tylko za siebie;
kady powinien tak postpowa.
- A wic przyznajesz, e nie jeste jednym z nas - mwi i Joe Lee sztywnieje, przybierajc
min, ktr nauczono mnie interpretowa jako zranione uczucia".
- Jak moesz tak mwi, Lou? Wiesz, e to tylko leczenie...
- Jeli przywrci guchemu dziecku such, nie jest ju guche - upieram si. - Jeli dokonasz
tego odpowiednio wczenie, nigdy nim nie bdzie. To wszystko to tylko udawanie czego innego.
- Co to znaczy udawanie czego innego? Jakiego innego? - Joe Lee ma min jednoczenie
zmieszan i uraon, a ja orientuj si, e pozostawiem niewielk przerw, jakbym stawia
przecinek. Lecz jego zakopotanie mnie niepokoi - niepokoi mnie bycie niezrozumianym; tak dugo to
trwao, kiedy byem dzieckiem. Czuj, jak sowa plcz mi si w gowie, w gardle, i staram si za
wszelk cen wydoby je w odpowiednim porzdku i z waciwym wyrazem twarzy. Dlaczego
ludzie nie mog po prostu mwi tego, co myl, samymi sowami? Dlaczego musz walczy z
intonacj gosu, jego tempem, tonem i modulacj?
Czuj i sysz mechaniczno gosu wydobywajcego si przez moje zacinite gardo. Brzmi w
nim zo, ale tak naprawd jestem przeraony.
- Naprawili ci przed urodzeniem, Joe Lee - mwi. Nie przeye choby jednego dnia taki
jak my.
- Mylisz si - rzuca pospiesznie, jakby chcia mi przerwa. - W rodku jestem taki sam jak wy, z
wyjtkiem...
- Z wyjtkiem tego, co ci odrnia od innych, ktrych nazywasz normalnymi - powiadam, tym
razem mu przerywajc. Przerywanie boli. Panna Finley, jedna z moich terapeutek, dawaa mi po
apach, kiedy przerywaem. Nie mogem ju jednak znie wysuchiwania nieprawdy. - Syszae
dwiki i moge je wydawa. Nauczye si normalnie mwi. Nie miae niewidzcych oczu.
- Tak, ale mj mzg pracuje w ten sam sposb.
Krc gow. Joe Lee powinien by mdrzejszy; powtarzamy mu to na okrgo. Nasze kopoty
ze suchem, wzrokiem i innymi zmysami nie maj rda w organach, lecz w mzgu. Czyli mzg nie
pracuje tak samo u kogo, kto nie ma takich problemw. Gdybymy byli komputerami, Joe Lee miaby
inny procesor, z odmiennym zestawem instrukcji. Nawet jeli dwa komputery z rnymi procesorami
pracuj na tym samym oprogramowaniu, nie czyni tego w identyczny sposb.
- Ale wykonuj tak sam prac...
Wcale nie. Tylko tak myli. Czasami zastanawiam si, czy koncern, dla ktrego pracujemy,
podziela jego zdanie, gdy zatrudni innych Joe Lee, cho wiem, e s jeszcze bezrobotni ludzie tacy
jak my. Rozwizania Joego Lee s linearne. Czasami bardzo efektywne, lecz czasami... Chc to
powiedzie, ale nie mog, poniewa sprawia wraenie rozgniewanego i niezadowolonego.
- Dajcie spokj - mwi. - Zjedzcie ze mn kolacj, ty i Cam. Ja stawiam.
Czuj w rodku chd. Nie chc je kolacji z Joem.
- Nie mog. Mam randk - odpowiada Cameron, a ja podejrzewam, e chodzi o jego partnera
szachowego z Japonii. Joe przenosi na mnie wzrok.
- Przykro mi - mwi. Pamitaem, eby to powiedzie. - Umwiem si na spotkanie. - Pot
spywa mi po plecach; mam nadziej, e Joe Lee nie zapyta, o co chodzi. Najgorsze jest to, e
znalazbym czas na kolacj z Joem Lee przed spotkaniem, jeli jednak bd musia skama, przez
nastpne dni bd czu si naprawd podle.
* * *
Gene Crenshaw zasiad w wielkim fotelu u szczytu stou, Pete Aldrin, podobnie jak pozostali,
zaj zwyke miejsce z boku. Typowe, pomyla. Zwouje narady, poniewa w tym wielkim fotelu
wyglda na wanego. To ju trzecie spotkanie w cigu czterech dni i na biurku Aldrina pitrzya si
sterta roboty, ktrej nie mg wykona przez te nieszczsne narady. U pozostaych byo podobnie.
Tego dnia tematem by negatywny duch w miejscu pracy, co zdawao si oznacza kadego, kto
w jakikolwiek sposb sprzeciwi si Crenshawowi. Zamiast tego mieli uchwyci wizj" - wizj
Crenshawa - i skupi si na niej, zapominajc o reszcie. Wszystko, co nie pasowao do wizji,
uznawano za... podejrzane, jeli nie ze. Nie byo w tym za grosz demokracji: by to biznes, nie jaka
impreza. Crenshaw powtrzy to parokrotnie. Potem wymieni zesp Aldrina - Sekcj A, jak
nieformalnie go okrelano -jako przykad negatywny.
Aldrin poczu zgag; w ustach pojawi si kwany smak. Sekcja A wykazywaa si znakomit
produktywnoci; dosta za to szereg pochwa. Jak Crenshaw mg uwaa, e co byo nie tak?
Zanim zdy si wtrci, przemwia Madge Demont.
- Wiesz, Gene, zawsze pracowalimy w tym dziale jako zesp. A ty przychodzisz tutaj i nie
zwracasz uwagi na ustalone, i przynoszce sukcesy, metody wsplnej pracy...
- Jestem naturalnym liderem - oznajmi Crenshaw. - Mj profil psychologiczny dowodzi, e
mam by kapitanem, a nie czonkiem zaogi.
- Praca zespoowa jest wana dla wszystkich - powiedzia Aldrin. - Liderzy musz si nauczy,
jak wspdziaa z innymi...
- Nie na tym polega mj talent - zauway Crenshaw. Moje zadanie polega na inspirowaniu
innych i gwarancji silnego przywdztwa.
Jego talent - pomyla Aldrin - to pozowanie na bossa bez najmniejszego ku temu prawa. Lecz
Crenshaw cieszy si znacznym poparciem wyszego kierownictwa. Wywal ich wszystkich, nim
przyjdzie kolej na niego.
- Ci ludzie - cign Crenshaw - musz zda sobie spraw, e nie s ppkiem wiata. Powinni
si dostosowa; ich obowizkiem jest wykonywanie pracy, do ktrej zostali zatrudnieni...
- A jeli niektrzy z nich to take urodzeni liderzy? zapyta Aldrin.
Crenshaw prychn.
- Autystyczni? Liderami? Chyba artujesz. Daleko im do tego. Nie rozumiej podstawowych
zasad funkcjonowania spoeczestwa.
- Mamy zobowizania kontraktowe... - Aldrin zmieni taktyk, nim zdy rozzoci si na tyle,
by straci zdolno logicznego mylenia. - Zgodnie z umow musimy zapewni im odpowiednie
warunki pracy.
- C, przecie to robimy, prawda? - Crenshaw a zadygota z oburzenia. - Olbrzymim kosztem.
Osobna sala gimnastyczna, systemy audio, miejsca parkingowe, wszelkie zabawki.
Wysze kierownictwo te miao osobn sal gimnastyczn, system audio, miejsca parkingowe i
przywileje, takie jak choby prawo subskrypcji akcji. Nie warto byo o tym mwi.
- Jestem pewny, e pozostali pracownicy, ktrzy daj z siebie wszystko, te mieliby ochot
pobawi si w tej piaskownicy - cign Crenshaw. - Lecz oni wykonuj swoj robot.
- Tak samo jak Sekcja A- odpar Aldrin. - Ich wydajno...
- Jest odpowiednia, przyznaj. Gdyby jednak zajmowali si prac rwnie intensywnie co tymi
ich zabawami, byaby o wiele wysza.
Aldrin poczu, jak gorco oblewa mu kark.
- Ich wydajno nie jest tylko odpowiednia, Gene. Jest fantastyczna. Sekcja A, co do jednego
pracownika, przewysza pod tym wzgldem kady inny dzia. Moe powinnimy zapewni
pozostaym te same rodki wsparcia, ktre dajemy Sekcji A...
- I zredukowa zysk do zera? Nasi udziaowcy byliby zachwyceni, Pete. Podziwiam ci, e tak
walczysz o swoich ludzi, ale wanie dlatego nie zostae wiceprezesem i nie zajdziesz wyej,
dopki nie nauczysz si ogarnia wzrokiem caoci obrazu, dostrzega. Ta firma si rozwija i
potrzebuje penosprawnych, produktywnych pracownikw, ktrym nie trzeba tych wszystkich
wiadcze. Odchudzamy si, wracamy do szczupej, mocnej, wydajnej machiny...
Techniczny argon, pomyla Aldrin. Walczy z podobn paplanin, eby zdoby dla Sekcji A te
wszystkie dodatkowe wiadczenia, ktre sprawiay, e bya tak wydajna. Kiedy produktywno
Sekcji A dowioda, e mia racj, wysze kierownictwo ustpio z radoci - przemkno mu przez
gow. Teraz jednak nasali na nich Crenshawa. Wiedzieli? Mogli nie wiedzie?
- Wiem, e twj starszy brat cierpi na autyzm - rzuci obudnym tonem Crenshaw. - Rozumiem
twj bl, musisz jednak pamita, e to brutalny wiat, a nie szkka pielgniarska. Twoje kopoty
rodzinne nie mog wpywa na polityk firmy.
Aldrin mia ochot chwyci dzbanek i roztrzaska go - z wod i lodem w rodku - facetowi na
gowie. Opanowa si. Nie przekona Crenshawa, e powody, dla ktrych walczy o Sekcj A, byy o
wiele bardziej zoone, e nie chodzio tylko o autystycznego brata. Niewiele brakowao, a
odmwiby przyjcia tej pracy ze wzgldu na Jeremy'ego i dziecistwo spdzone w cieniu jego
bezsensownych wybuchw wciekoci oraz docinkw ze strony innych dzieciakw na temat
stuknitego" brata. Mia dosy Jeremy'ego. Opuszczajc dom, przyrzek sobie, e bdzie unika
wszystkiego, co mogoby mu o tym przypomina, i reszt ycia spdzi wrd zdrowych, niegronych,
normalnych ludzi.
Teraz jednak dostrzega rnic pomidzy Jeremym (ktry nadal mieszka w domu opieki i by
niezdolny do niczego z wyjtkiem prostych czynnoci higienicznych), a mczyznami i kobietami z
Sekcji A. Dlatego ich broni. Cho czasem trudno mu byo dostrzega ich podobiestwo do
Jeremy'ego, nie odczuwajc jednoczenie niechci. Mimo to dziki tej pracy nie mia takiego
poczucia winy, e odwiedza rodzicw i Jeremy'ego nie czciej ni raz do roku.
- Mylisz si - zwrci si do Crenshawa. - Jeli pozbawi si Sekcj A rodkw, to straty bd
wiksze ni oszczdnoci. Korzystamy z ich niezwykych zdolnoci. Opracowane przez nich
algorytmy wyszukiwawcze i analizy wzorw skrciy czas potrzebny na wdroenie nowych
technologii, co daje nam istotn przewag nad konkurencj...
- Nie sdz. Utrzymanie wysokiego poziomu ich produktywnoci jest twoim zadaniem, Aldrin.
Zobaczymy, jak sobie z tym poradzisz.
Aldrin stumi w sobie gniew. Na obliczu Crenshawa zagoci peen samozadowolenia
umieszek czowieka pewnego swojej wadzy i lubicego patrze na paszczcych si przed nim
podwadnych. Aldrin zerkn na pozostaych; nie patrzyli na niego, liczc na to, e unikn jego
kopotw.
- I jeszcze jedno - cign Crenshaw. - W laboratorium w Europie trwaj nowe badania. Za
dzie lub dwa wyniki powinny by dostpne w sieci. Na razie to faza eksperymentalna, lecz wielce
obiecujca. Moe powinnimy im zasugerowa, eby dostarczyli nam raport.
- Nowa metoda leczenia?
- Tak. Niewiele mog powiedzie na jej temat, ale znam kogo, kto duo o niej wie i orientuje
si, e zatrudniam grup ludzi autystycznych. Poradzi mi trzyma rk na pulsie, kiedy dojdzie do
testw na ludziach. Ta metoda ma uzupeni ich podstawowe braki, uczyni normalnymi. Gdyby byli
normalni, nie mieliby pretekstu, by otrzymywa te wszystkie luksusy.
- Gdyby byli normalni - wtrci Aldrin - nie mogliby wykonywa swojej pracy.
- Tak czy owak, uwolnimy si od obowizku, jakim jest zapewnianie im tego wszystkiego. -
Crenshaw szerokim gestem zilustrowa przywileje Sekcji A, od sali gimnastycznej do
indywidualnych boksw z drzwiami. - Bd wykonywa swoj prac
mniejszym kosztem, a jeli oka si do niej niezdolni... przestan by naszymi pracownikami.
- Co to za metoda? - zapyta Aldrin.
- Och, jaka kombinacja neurowspomagaczy i nanotechnologii. Zmusza odpowiednie czci
mzgu do prawidowego wzrostu. - Crenshaw umiechn si nieprzyjanie. - Moe dowiedziaby
si czego na ten temat i przesa mi sprawozdanie? Gdyby ta metoda si sprawdzia, moglibymy si
postara si o licencj na Ameryk Pnocn.
Aldrin chcia spiorunowa go wzrokiem, ale wiedzia, e to nic nie da. Wpad w puapk
Crenshawa; jeli sprawa zakoczy si le dla Sekcji A, wina spadnie na niego.
- Wiesz, e nikogo nie mona zmusza do kuracji - powiedzia, czujc spywajcy po ebrach
pot. - Maj swoje prawa obywatelskie.
- Nie wyobraam sobie, eby ktokolwiek chcia by taki jak oni - odpar Crenshaw. - A jeli
tak, to naley ponownie oceni ich stan psychiczny. Jeli wol by chorzy...
- Nie s chorzy - zaprotestowa Aldrin.
- ... i niesprawni, jeli wol szczeglne wzgldy od leczenia... oznacza to brak rwnowagi
psychicznej. A to ju jest podstawa do zerwania kontraktu, zwaywszy, e wykonuj wan prac,
ktrej chtnie podjliby si inni.
Aldrin znw musia nad sob zapanowa, by nie uderzy szefa czym cikim w gow.
- Moe nawet pomogoby to twojemu bratu - doda Crenshaw. Tego ju byo za wiele.
- Prosz, nie mieszaj do tego mojego brata - wycedzi Aldrin przez zacinite zby.
- No, no, nie chciaem ci zdenerwowa - umiechn si szeroko Crenshaw. - Pomylaem
sobie tylko, e to mogoby pomc... - Odwrci si, machajc niedbale rk, zanim Aldrin zdy
powiedzie bez ogrdek, co myli, i wybra kolejn ofiar. -
Przejdmy teraz do terminw, ktrych nie dotrzymuje twj zesp, Jenifer...
C Aldrin mg zrobi? Nic. A ktokolwiek inny? Nic. Ludzie tacy jak Crenshaw wspili si na
szczyt, poniewa byli wanie tacy - mieli to, co trzeba. Najwyraniej.
Jeli istniaa taka kuracja - nie bardzo w to wierzy - czy pomogaby jego bratu? Nienawidzi
Crenshawa za to, e ten podsun mu t przynt. W kocu zdoa zaakceptowa Jeremy'ego takim,
jaki by. Stumi dawne urazy i poczucie winy. Co by byo, gdyby Jeremy si zmieni?
ROZDZIA DRUGI
Pan Crenshaw jest nowym kierownikiem. Pan Aldrin, nasz szef, oprowadza go pierwszego
dnia. Nie polubiem go - to znaczy pana Crenshawa - poniewa mia ten sam faszywie serdeczny ton
gosu co nauczyciel WF w moim gimnazjum, ktry chcia by trenerem futbolu w liceum. Kaza si
nazywa trenerem Jerrym. Uwaa, e caa klasa specjalna jest gupia; nienawidzilimy go wszyscy.
Nie ywi wobec pana Crenshawa nienawici, nie mona jednak powiedzie, ebym go lubi.
Dzisiaj, jadc do pracy, czekam na czerwonym wietle w miejscu, gdzie ulica krzyuje si z
tras midzy stanow. Samochd przede mn to ciemnoniebieski minivan, ma tablice innego stanu,
Georgii. Widz misia przyczepionego czerwonymi przyssawkami do tylnej szyby. Umiecha si do
mnie gupkowato. Ciesz si, e to zabawka; nienawidz psw, ktre siedz na tylnych kanapach i
gapi si na mnie. Zwykle warcz na mj widok.
wiato si zmienia i minivan rusza. Nim zd pomyle: Nie, stj!", uderzaj w niego dwa
samochody, prbujce penym gazem przejecha na czerwonym wietle - beowy pickup z brzowym
paskiem i pomaraczowym automatem z chodzon wod na skrzyni, i brzowy sedan, tu za ktrym
pojawia si ciarwka. Haas jest okropny: zgrzyt/huk/pisk/chrupot - wszystko na raz, minivan i
ciarwka obracaj si, rozpryskujc dookoa grad byszczcego szka... Chc zapa si w sobie
na widok groteskowych ksztatw, ktre wiruj coraz bliej. Zamykam oczy.
Cisza powraca wolno, przerywana trbieniem klaksonw tych, ktrzy nie znaj przyczyny
zatoru. Otwieram oczy. Pali si zielone wiato. Ludzie powysiadali z aut. Kierowcy rozbitych
samochodw chodz w kko i dyskutuj.
Kodeks ruchu drogowego mwi, e z miejsca wypadku nie wolno oddala si jego uczestnikom.
Kodeks ruchu drogowego mwi, e naley zatrzyma si i udzieli pomocy. Lecz ja nie jestem
uczestnikiem, poniewa w mj wz uderzyo tylko kilka okruchw szka. Poza tym dookoa jest
mnstwo ludzi, ktrzy mog pomc. Nie mam odpowiedniego przeszkolenia.
Patrz ostronie za siebie i powoli, uwanie omijam miejsce wypadku. Ludzie przygldaj mi
si ze zoci. Aleja nie zrobiem nic zego; nie braem udziau w wypadku. Gdybym tu zosta,
spnibym si do pracy. I musiabym rozmawia z policjantami. Boj si policjantw.
Jestem cay roztrzsiony, wic po dotarciu do pracy nie siadam za biurkiem, tylko udaj si do
sali gimnastycznej. Nastawiam polk i fug ze Schwandy Kobziarza, poniewa musz sobie wysoko
poskaka, mam te ochot na szerokie, zamaszyste ruchy. Udaje mi si nieco uspokoi, nim pojawia
si pan Crenshaw o twarzy byszczcej brzydkim, czerwonawym beem.
- No i jak, Lou? - rzuca. Mwi przytumionym gosem, jakby chcia mu nada przyjacielskie
brzmienie, cho w rzeczywistoci jest rozgniewany. Trener Jerry zazwyczaj uywa takiego tonu. -
Podoba ci si sala gimnastyczna, co?
Duga odpowied jest zawsze bardziej interesujca od krtkiej. Wiem, e wikszo ludzi woli
usysze raczej krtk, niezbyt interesujc odpowied ni dug, cho ciekaw, tote staram si o
tym pamita, gdy zadaj mi pytania, na ktre mona by udzieli dugiej odpowiedzi, gdyby tylko j
zrozumieli. Pan Crenshaw chce jedynie wiedzie, czy podoba mi si sala gimnastyczna. Nie chce
wiedzie jak bardzo.
- Jest adna - odpowiadam.
- Brakuje ci tu czego?
- Nie. - Brakuje mi mnstwa rzeczy, ktrych tutaj nie ma, w tym jedzenia, wody i miejsca do
spania, ale jemu chodzi o to, czy potrzebuj w tym pomieszczeniu czego, co suy do celw, dla
jakich zostao ono urzdzone, a czego w nim brakuje.
- Potrzebujesz tej muzyki?
Ta muzyka. Laura nauczya mnie, e kiedy ludzie poprzedzaj rzeczownik swkiem ten/ta", to
tym samym okrelaj swoj postaw wobec znaczenia owego rzeczownika. Prbuj si domyli,
jakie jest nastawienie pana Crenshawa do tej muzyki, a on mwi dalej - ludzie czsto tak robi-
zanim zd mu odpowiedzie.
- To takie trudne - cignie. - Cay czas mie t muzyk pod rk. Nagrania si zuywaj...
Byoby znacznie atwiej, gdyby my wczyli radio.
Z radia dobiega tutaj donony, dudnicy haas albo zawodzce piewy zamiast muzyki. I
reklamy, jeszcze goniejsze, co par minut. Brakuje w tym rytmu i nikt nie mgby si przy tym
odpry.
- Radio si nie nadaje - mwi. Widz po jego minie, e byo to zbyt brutalne. Musz
powiedzie wicej, uy dugiej odpowiedzi, a nie krtkiej. - Muzyka musi przeze mnie przepywa -
dodaj. - To musi by odpowiednia muzyka, by odnie waciwy skutek, i to musi by muzyka, a nie
gadanie lub piew. Tak jest z kadym z nas. Potrzebujemy wasnej muzyki, muzyki, ktra na nas
dziaa.
- Byoby mio - rzuca pan Crenshaw gosem, w ktrym pobrzmiewa zo - gdybymy wszyscy
mieli swoj ulubion muzyk. Lecz wikszo ludzi... - wikszo ludzi" wymawia tonem
oznaczajcym tych prawdziwych ludzi, normalnych - ... musi
sucha tego, co jest dostpne.
- Rozumiem - odpowiadam, chocia wcale nie rozumiem. Kady mgby przynosi sobie
odtwarzacz z wasn muzyk i nosi w pracy suchawki, tak jak my. - Ale dla nas... - Dla nas",
autystycznych, niekompletnych - ... to musi by odpowiednia
muzyka.
Teraz naprawd wyglda na wciekego: minie jego policzkw si marszcz, a twarz
czerwienieje i byszczy. Dostrzegam napicie ramion pod koszul.
- Bardzo dobrze - mwi. Nie chodzi mu o to, e wszystko jest bardzo dobrze. Chodzi mu o to, e
musi pozwala nam gra odpowiedni muzyk, ale zmieni to, jeli tylko bdzie mg. Zastanawiam
si, czy sowa na papierze w naszych umowach s wystarczajco silne, by mu to uniemoliwi.
Zastanawiam si, czy nie porozmawia z panem Aldrinem. Przez kolejne pitnacie minut staram si
ochon na tyle, by mc wrci do swojego pokoju. Jestem cay spocony. Brzydko pachn. Bior
ubranie na zmian i id wzi prysznic. Kiedy wreszcie siadam do roboty, od oficjalnego pocztku
dnia pracy upywa wanie godzina i czterdzieci siedem minut; bd musia posiedzie do pna, by
to nadrobi.
Pan Crenshaw przychodzi do mnie pod koniec dnia, gdy jeszcze pracuj. Otwiera moje drzwi
bez pukania. Nie wiem, jak dugo tam tkwi, zanim go zauwayem, lecz jestem pewny, e nie
zapuka. Podskakuj, kiedy mwi: Lou!", i odwracam si.
- Co robisz? - pyta.
- Pracuj - odpowiadam. A co myla? C innego mgbym robi przy biurku?
- Pozwl mi rzuci okiem - mwi i podchodzi bliej.
Staje za mn i czuj, jak moje nerwy zwijaj si pod skr, niczym zrolowany dywan.
Nienawidz, kiedy kto za mn stoi.
- Co to jest? - Dga palcem linijk symboli, oddzielonych bia kresk od gszczu znakw
powyej i poniej. Majstrowaem przy tej linijce przez cay dzie, starajc siej zmusi, by zrobia
to, czego od niej oczekuj.
- To bdzie... linijka pomidzy tym... - wskazuj na bloki znakw powyej - ... a tym. - Pokazuj
znaki poniej.
- A co to jest? - pyta.
Naprawd nie wie? A moe chodzi o to, co w ksikach jest nazywane naukowym dyskursem,
kiedy nauczyciele zadaj pytania, na ktre znaj odpowiedzi, by si dowiedzie, czy studenci take je
znaj? Jeli naprawd nie wie, to cokolwiek powiem, pozbawione bdzie dla niego sensu. Jeli
naprawd wie, rozzoci si, gdy tylko si zorientuje, e wedug mnie nie wie.
Byoby prociej, gdyby ludzie mwili to, co myl.
- To jest system trjwarstwowej syntezy - odpowiadam. Prawidowa odpowied, cho krtka.
- Och, rozumiem - mwi gosem penym sarkazmu. Czyby uwaa, e kami? Widz jego
znieksztacone odbicie na powierzchni byszczcej kuli, stojcej na moim biurku. Trudno okreli,
jak ma min.
- System trj warstwowej syntezy zostanie wstawiony do kodw produkcyjnych - mwi,
starajc si za wszelk cen zachowa spokj. - Umoliwia uytkownikowi kocowemu
zdefiniowanie parametrw produkcyjnych, zapobiega jednake zmianom,
ktre doprowadziyby do czego szkodliwego.
- I ty to rozumiesz? - pyta.
Co to jest to"? Rozumiem, co robi. Nie zawsze rozumiem, dlaczego trzeba to zrobi.
Wybieram atw, krtk odpowied. -Tak.
- wietnie - rzuca. Brzmi to rwnie faszywie jak rankiem. - Pno dzisiaj zacze - dodaje.
- Zostan po godzinach - mwi. - Spniem si godzin i czterdzieci siedem minut.
Pracowaem podczas lunchu, co daje trzydzieci minut. Zostan jedn godzin i siedemnacie minut.
- Jeste uczciwy - oznajmia, wyranie zaskoczony.
- Tak - odpowiadam. Nie odwracam si, by spojrze mu w twarz. Po siedmiu sekundach zabiera
si do wyjcia. Na progu mwi jeszcze:
- Tak duej by nie moe, Lou. Czasami co trzeba zmieni. Dziesi sw. Dziesi sw,
ktre sprawiaj, e dr jeszcze po zamkniciu drzwi.
Wczam wentylator i mj pokj wypenia si rozmigotanymi, wirujcymi refleksami. Pracuj
przez godzin i siedemnacie minut. Dzi wieczorem nie czuj pokusy duszej pracy. Jest roda i
mam co do zrobienia.
Temperatura na zewntrz jest umiarkowana, powietrze lekko wilgotne. Bardzo ostronie
wracam samochodem do domu, gdzie przebieram si w T-shirt i szorty, a potem zjadam kawaek
zimnej pizzy.
* * *
Do tego, o czym nigdy nie mwi doktor Fornum, zalicza si te moje ycie seksualne. Doktor
Fornum sdzi, e w moim przypadku ono nie istnieje, poniewa kiedy mnie pyta, czy mam partnera
seksualnego, dziewczyn lub chopaka, mwi po prostu: Nie". Koniec pyta. Bardzo mi to
odpowiada, gdy nie chc z ni o tym rozmawia. Moi rodzice mwili, e o seksie rozmawia si
tylko po to, by si dowiedzie, jak zadowoli partnera, i odwrotnie. A jeli co jest nie tak, naley
i do lekarza.
Ze mn zawsze wszystko byo jak naley. Od samego pocztku pewne sprawy szy le, ale to co
innego. Dojadam pizz i myl o Marjory. Marjory nie jest moj partnerk seksualn, ale bardzo bym
chcia, eby bya moj dziewczyn. Poznaem j na zajciach z szermierki, a nie jakiej imprezie dla
niepenosprawnych, na ktre - zdaniem doktor Fornum - powinienem chodzi. Nie mwi doktor
Fornum o szermierce, poniewa zmartwiyby j moje skonnoci do przemocy. Skoro lasery j
zaniepokoiy, to dugie i ostre szpady wywoayby u niej panik. Nie mwi doktor Fornum o
Marjory, gdy zaczaby zadawa pytania, na ktre nie chc odpowiada. Oto dwie wielkie
tajemnice: szpady i Marjory.
Po posiku jad na szermierk do klubu Toma i Lucii. Marjory tam bdzie. Kiedy myl o niej,
chc zamkn oczy, ale prowadz samochd, wic nie byoby to bezpieczne. Myl za to o muzyce, o
chorale Bacha Kantata nr 39.
Tom i Lucia mieszkaj w duym domu z wielkim, ogrodzonym podwrzem. Nie maj dzieci,
cho s starsi ode mnie. Najpierw mylaem, e Lucia lubi pracowa z klientami i nie chce siedzie
w domu z dziemi, ale potem usyszaem, jak komu mwia, e nie mog mie dzieci. Odwiedza ich
wielu znajomych, nieraz zjawia si omiu albo dziewiciu, eby powiczy fechtunek. Nie sdz,
eby Lucia powiedziaa komukolwiek w swoim szpitalu, e si fechtuje albo e zaprasza czasami
pacjentw na lekcje szermierki. Myl, e szpital nie pochwalaby tego. Nie jestem jedyn osob
pozostajc pod staym nadzorem psychiatrycznym, ktra przychodzi do Toma i Lucii uczy si walki
na szpady. Kiedy j o to zapytaem, a ona wybuchna miechem i odpowiedziaa: Nie przestrasz
si tego, o czym nie wiedz".
Uprawiam tutaj szermierk od piciu lat. Pomagaem Tomowi pooy now nawierzchni na
placu wiczebnym z materiau, ktrego zwykle uywa si do wykadania kortw tenisowych.
Pomogem Tomowi zbudowa stojak w pomieszczeniu, gdzie przechowujemy szpady. Nie chc
trzyma broni w samochodzie ani w domu, poniewa wiem, e przestraszyoby to pewnych ludzi.
Tom uprzedzi mnie o tym. To wane, eby nie straszy ludzi. Tak wic zostawiam swj ekwipunek u
Toma i Lucii, i kady wie, e dwa miejsca na stojaku po lewej stronie nale do mnie, tak samo jak
dwa koki w cianie naprzeciwko, a moja maska ma swoj przegrdk w przechowalni masek.
Zaczynam od wicze rozcigajcych. Przykadam si do rozgrzewki; Lucia mwi, e jestem
wzorem dla innych. Don, na przykad, rzadko wykonuje wszystkie przepisowe wiczenia, a potem
zawsze narzeka na plecy albo naciga sobie jaki misie. Pniej siedzi z boku i narzeka. Nie jestem
taki dobry jak on, ale nigdy nie api kontuzji z powodu lekcewaenia zasad. auj, e Don ich nie
przestrzega, poniewa robi mi si smutno, kiedy mojego przyjaciela co boli.
Po rozgrzaniu mini ramion, plecw, ng i stp udaj si do pomieszczenia na tyach domu i
zakadam skrzan kurtk z rkawami ucitymi na wysokoci okci oraz stalow kryz. Ciar
okalajcej szyj kryzy jest przyjemny. Zdejmuj z pki mask ze zoonymi w rodku rkawicami i
chwilowo chowam je do kieszeni. Moja szpada i rapier tkwi w stojaku. Wtykam mask pod pach i
wycigam je ostronie.
Do rodka wpada Don, spocony jak zwykle i zaczerwieniony na twarzy.
- Cze, Lou - rzuca. Odpowiadam cze" i odsuwam si, eby mg zdj ze stojaka swoj
bro. Jest normalny i moe wozi szpad w samochodzie, nie straszc tym ludzi, ale jest
zapominalski. Zawsze musia poycza bro od innych i w kocu Tom powiedzia mu, eby zostawia
j tutaj.
Wychodz na zewntrz. Marjory jeszcze nie ma. Cindy i Lucia stoj naprzeciwko siebie ze
szpadami w doniach, Max zakada swj stalowy hem. Nie sdz, ebym polubi stalowy hem;
byoby strasznie gono, gdyby kto w niego uderzy. Max si rozemia, kiedy mu to powiedziaem, i
odrzek, e mgbym nosi zatyczki do uszu, ale ja nienawidz zatyczek do uszu. Mam wtedy
wraenie, jakbym si okropnie przezibi. To dziwne, bo prawd mwic, lubi nosi przepask na
oczy. Za modu czsto j zakadaem i udawaem, e jestem lepy. Dziki temu nieco lepiej
rozumiaem gosy. Lecz zatykanie sobie uszu nie poprawiao mi wzroku.
Don wychodzi zawadiacko na zewntrz ze szpad wetknit pod pach, dopinajc szykowny,
skrzany kombinezon. Czasami auj, e takiego nie mam, ale sdz, e lepiej mi w zwykym
ubraniu.
- Rozgrzae si? - pyta go Lucia. Wzrusza ramionami.
- Wystarczajco.
Teraz ona wzrusza ramionami.
- Twj bl - mwi. Zaczyna si fechtowa z Cindy. Lubi na nie patrze, starajc si uchwyci,
co robi. S takie szybkie, e nie mog nady za ich ruchami, tak samo zreszt jak normalni ludzie.
- Cze, Lou - odzywa si za moimi plecami Marjory. Czuj ciepo i lekko, jakby zmalaa
grawitacja. Na chwil zamykam oczy. Jest pikna i trudno mi na ni patrze.
- Cze, Marjory - odpowiadam i odwracam si. Umiecha si do mnie. Twarz jej janieje.
Niepokoio mnie kiedy, e gdy ludzie s szczliwi, to twarze im janiej, poniewa rozgniewanym
ludziom take janiej twarze, a nie byem pewny, o ktre
uczucie w konkretnej chwili chodzi. Rodzice prbowali zademonstrowa mi rnic w ukadzie brwi
i tak dalej, ja jednak doszedem w kocu do wniosku, e najlepiej jest si orientowa po pooeniu
zewntrznych kcikw oczu. Janiejca twarz Marjory to szczliwa twarz Marjory. Jest szczliwa,
e mnie widzi, a ja jestem szczliwy, e j widz.
A jednak martwi si wieloma sprawami, kiedy myl o Marjory. Czy autyzm jest zaraliwy?
Czy Marjory moe si nim ode mnie zarazi? To by si jej nie spodobao. Wiem, e autyzm nie jest
uwaany za zakany, ale powiadaj, e gdy dugo przebywa si w jakiej grupie ludzi, zaczyna si
myle jak oni. Jeli bdzie przebywaa w moim towarzystwie, to zacznie myle jak ja? Nie chc,
eby przytrafio si jej co takiego. Inna sprawa, gdyby urodzia si taka jak ja, lecz kto taki jak ona
nie powinien sta si kim takim jak ja. Nie sdz, eby do tego doszo, lecz gdyby jednak doszo,
czubym si winny. Czasami mam przez to ochot trzyma si z dala od niej, przewanie jednak
chciabym spotyka si z ni czciej ni teraz.
- Cze, Marjory mwi Don. Ma jeszcze janiejsz twarz. On te uwaa, e jest adna. Wiem,
e to, co czuj, nazywa si zazdroci; przeczytaem to w ksice. To ze uczucie, ktre oznacza, e
jestem zbyt zaborczy.
Cofam si, prbujc nie by zbyt zaborczy, a Don robi krok do przodu. Marjory patrzy na mnie,
nie na Dona.
- Chcesz si zabawi? - pyta Don, trcajc mnie okciem. Chodzi mu o to, czy chc z nim
powiczy. Pocztkowo tego nie rozumiaem. Teraz ju api. Kiwam w milczeniu gow i idziemy
poszuka miejsca, gdzie moemy stan naprzeciwko siebie.
Don porusza nieznacznie nadgarstkiem w sposb, w jaki zaczyna kady pojedynek. Odruchowo
paruj atak. Krymy wok siebie, pozorujc wypady i blokujc ciosy, gdy wtem dostrzegam
opuszczone rami. Kolejny podstp? Wreszcie si odsoni. Rzucam si naprzd i trafiam go w pier.
- Dorwae mnie - przyznaje. - Naprawd boli mnie rami.
- Przepraszam - mwi. Masuje sobie rami, by znienacka skoczy naprzd, celujc w moj
stop. Robi tak ju wczeniej; cofam si szybko, a ona chybi. Po otrzymaniu kolejnych trzech trafie
wydaje z siebie gone westchnienie i mwi, e jest zmczony. Odpowiada mi to. Wol porozmawia
z Marjory. Max i Tom zajmuj nasze miejsca. Lucia odpoczywa; Cindy pojedynkuje si z Susan.
Marjory siedzi teraz obok Lucii, ktra pokazuje jej jakie zdjcia. Fotografia to jedno z hobby
Lucii. Zdejmuj mask i przygldam si im. Twarz Marjory jest szersza ni Lucii. Don staje
pomidzy mn a Marjory i zaczyna rozmow.
- Przeszkadzasz - upomina go Lucia.
- Och, przepraszam - tumaczy Don, lecz wci stoi w tym samym miejscu, zasaniajc mi
widok.
- I stoisz dokadnie porodku - dodaje Lucia. - Prosz, nie wciskaj si midzy dwoje ludzi. -
Rzuca mi krtkie spojrzenie. Nie robi niczego zego; w przeciwnym razie powiedziaaby mi o tym.
Ze wszystkich ludzi, jakich znam, a ktrzy nie s tacy jak ja, Lucia bardzo otwarcie mwi, czego
chce.
Don oglda si, prycha i odsuwa na bok.
- Nie zauwayem Lou - mwi.
- A ja tak - odpowiada Lucia. Zwraca si do Marjory: - A tutaj zatrzymalimy si czwartej
nocy. Zrobiam to zdjcie z wntrza. Co za widok!
- Cudowny - zachwyca si Marjory. Nie widz fotografii, ktr oglda, lecz dostrzegam rado
na jej twarzy. Przygldam si jej, zamiast sucha Lucii, ktra opowiada o pozostaych zdjciach. Od
czasu do czasu Don wtrca jaki komentarz. Kiedy ju obejrzeli wszystko, Lucia zamyka album i
kadzie pod krzesem.
- Chod, Don - mwi. - Zobaczymy, jak sobie poradzisz ze mn. - Zakada rkawice i mask, po
czym wyciga szpad. Don wzrusza ramionami i idzie za ni na plac.
- Siadaj - mwi Marjory. Siadam, wyczuwajc resztki ciepa Lucii na opuszczonym przez ni
krzele. - Jak min dzie?
- Omal nie miaem wypadku - odpowiadam. Nie zadaje pyta. W zamian pozwala mi mwi.
Trudno to wszystko opisa. Fakt, e opuciem miejsce wypadku, wydaje si teraz trudny do
zaakceptowania, ale nie chciaem si spni do pracy i rozmawia z policjantami.
- Brzmi przeraajco - mwi ciepym, kojcym gosem. Nie jak profesjonalistka, tylko
delikatnie.
Mam ochot powiedzie jej o panu Crenshawie, ale wanie wraca Tom i pyta, czy chc z nim
walczy. Lubi si pojedynkowa z Tomem. Jest prawie tak wysoki jak ja i cho starszy, to nadal
bardzo sprawny. I jest najlepszym szermierzem w grupie.
- Widziaem, jak walczye z Donem - mwi. - Bardzo dobrze radzie sobie z jego sztuczkami.
Ale on si nie rozwija. Na dobr spraw si cofa, pamitaj wic, eby co tydzie walczy z lepszym
szermierzem. Ze mn, Luci, Cindy, Maksem. Przynajmniej z dwojgiem z nas, dobrze?
Przynajmniej" znaczy nie mniej ni".
- Dobrze - zgadzam si. Kady z nas ma dwa dugie ostrza: szpad i rapier. Kiedy po raz
pierwszy prbowaem uy jednoczenie drugiej klingi, cigle obijay si o siebie. Potem staraem
si trzyma je rwnolegle. W ten sposb ostrza si nie krzyoway, lecz Tom potrafi je odtrci.
Teraz wiem, e trzeba je trzyma na rnych wysokociach i pod rnym ktem.
Krymy wok siebie najpierw w jedn, potem w drug stron. Staram si pamita o
wszystkim, czego nauczy mnie Tom: jak stawia stopy, jak trzyma klingi, jakimi ruchami parowa
poszczeglne ciosy. Zadaje pchnicie; moje rami unosi si, by zablokowa je lewym ostrzem, a
jednoczenie sam zadaj cios, ktry on paruje. To jest jak taniec: krok-krok-pchnicie-blok-krok.
Tom mwi, e trzeba zmienia wzr, by nieprzewidywalnym, lecz kiedy ostatnio obserwowaem
jego walk z kim innym, wydawao mi si, e dostrzegam pewien wzr w pozornym jego braku.
Jeli uda mi si powstrzyma Toma wystarczajco dugo, to moe zdoam ponownie dostrzec t
prawidowo.
Wtem sysz muzyk z Romeo i Julii Prokofiewa, majestatyczny taniec. Wypenia mi umys i
dostosowuj si do jego rytmu, zwalniajc. Tom rwnie zwalnia. Teraz to widz, ten opracowany
przez niego dalekosiny wzorzec, poniewa nikt nie moe dziaa zupenie chaotycznie. Poruszajc
si w rytmie mojej osobistej muzyki, potrafi dotrzyma mu kroku, blokujc kade pchnicie, testujc
jego riposty. I nagle wiem, co zaraz zrobi, i moje rami wykonuje odruchowo zamach i uderzam go w
bok gowy. Czuj ten cios w caej doni i barku.
- Dobrze! - woa. Muzyka si urywa. - Ha! - dodaje, potrzsajc gow.
- To byo za mocno, przepraszam - mwi.
- Nie, nie, wszystko w porzdku. Dobry, czysty cios, ktry dokadnie omin moj obron. Nie
miaem szansy go sparowa. - Umiecha si przez mask. - Mwiem ci, e jeste coraz lepszy.
Sprbujmy jeszcze raz.
Nie chc wyrzdza nikomu krzywdy. Kiedy zaczynaem, nie mogli zmusi mnie do dotknicia
kogokolwiek ostrzem na tyle mocno, by przeciwnik to poczu. Nadal tego nie lubi. Lubi za to uczy
si wzorw, a potem odtwarza je tak, bym sam stawa si ich czci.
wiato spywa po klingach Toma, gdy unosi je w gecie pozdrowienia. Na chwil poraa mnie
blask i prdko wietlnego taca.
Potem znw si poruszam, w obrbie mroku poza wiatem. Jak szybki jest mrok? Cie nie moe
by szybszy od tego, co go rzuca, ale nie kady mrok jest cieniem. A moe jest? Tym razem nie sysz
muzyki, lecz widz wzr wiata i cienia, zmienny, wirujcy, skadajcy si z jasnych ukw i helis
na tle ciemnoci.
Tacz na czubku wiata i poza nim, i nagle czuj ten dranicy nacisk na rk. Tym razem
odczuwam take mocne trafienie klingi Toma w moj pier. Mwi dobrze", on take, i odstpujemy
od siebie, uznajc podwjne trafienie.
- Auuuu! - Odrywam wzrok od Toma i widz Dona zginajcego si wp z rk na plecach.
Kutyka do krzesa, lecz Lucia dochodzi do niego pierwsza i ponownie siada obok Marjory. Odnosz
dziwne wraenie: e to zauwayem i e si tym przejem. Don zatrzymuje si, pochylony. Nie ma
wicej wolnych krzese, gdy zjawili si inni szermierze. W kocu Don osuwa si powoli na
chodnik, cay czas stkajc i jczc.
- Chyba bd musia da sobie spokj - wyznaje. - Robi si na to za stary.
- Nie jeste za stary - rzuca Lucia. - Jeste leniwy.
Nie rozumiem, czemu Lucia bywa taka niemia dla Dona. To przyjaciel; nie jest mio obraa
przyjaci, chyba e w artach. Don nie lubi rozgrzewki i strasznie narzeka, ale to nie dyskredytuje go
jako przyjaciela.
- Chod, Lou - mwi Tom. - Raz ty mnie zabie, a raz zabilimy si nawzajem. Daj mi szans
wyrwnania rachunkw. - Jego sowa s gniewne, ale gos przyjazny; poza tym si umiecha.
Ponownie unosz ostrza.
Tym razem Tom robi co, czego nigdy ze mn nie prbowa -szaruje. Nie mam czasu
przypomnie sobie, co trzeba zrobi, kiedy kto szaruje; daj krok wstecz i obracam si, odpychajc
jego szpad moj, i jednoczenie prbuj pchn go rapierem w gow. Lecz on porusza si zbyt
szybko; chybiam, a jego uzbrojone w rapier rami wznosi si ponad gow i uderza mnie w sam
czubek czaszki.
- Mam ci! - mwi.
- To zrobie jak? - pytam i zaraz zmieniam kolejno sw: - Jak to zrobie?
- To moje sekretne pchnicie turniejowe - wyznaje Tom, cigajc mask. - Kto wykorzysta je
przeciwko mnie dwanacie lat temu, a ja wrciem do domu i wiczyem, dopki nie nauczyem si
tej kombinacji na pami... Zwykle stosuj j wycznie
podczas zawodw. Lecz ty jeste gotowy, by si jej nauczy. Jest
tylko jeden haczyk. - Umiecha si, a po twarzy spywa mu pot.
- Hej! - woa Don z drugiej strony podwrza. - Nie widziaem tego. Zrb to jeszcze raz, co?
- Jaki to haczyk? - pytam.
- Musisz sam wykombinowa. Zachcam ci do tego, ale wanie bye wiadkiem jedynej
demonstracji, na jak moesz liczy. Wspomn tylko, e jeli nie wykonasz tego dokadnie, padniesz
trupem z rki przeciwnika, ktry nie ulegnie panice. Widziae, jak atwo odbi cios zadany drug
rk.
- Tom, nie pokazae mi tego pchnicia. Zrb to jeszcze raz - rzuca Don.
- Nie jeste jeszcze gotowy - odpowiada Tom. - Musisz sobie na to zasuy. - W jego gosie
brzmi gniew, podobnie jak przedtem w gosie Lucii. Co Don takiego zrobi, e ich rozgniewa? Nie
rozgrza si i naprawd szybko si mczy, ale czy to
wystarczajcy powd? Teraz nie mog zapyta, ale zrobi to pniej.
Zdejmuj mask i podchodz, by stan obok Marjory. Patrzc z gry, widz refleksy wiata na
jej ciemnych wosach. Gdybym porusza si w przd i w ty, blask przesuwaby si po jej wosach,
tak jak wdrowa po ostrzach Toma. Ciekawe, jakie jej wosy s w dotyku.
- Usid na moim miejscu - mwi Lucia wstajc. - Zamierzam si jeszcze troch pofechtowa.
Siadam, bardzo wiadomy bliskoci Marjory.
- Bdziesz wiczy dzi wieczorem? - pytam.
- Nie. Musz wyj wczeniej. Moja przyjacika Karen przylatuje, a ja obiecaam j odebra z
lotniska. Zajrzaam tutaj, eby zobaczy si z... ludmi.
Chc jej powiedzie, e si ciesz, e tak zrobia, lecz sowa utykaj mi w gardle. Czuj si
sztywny i niezgrabny.
- Skd przylatuje Karen? - pytam w kocu.
- Z Chicago. Bya tam w odwiedzinach u rodzicw. - Marjory wyciga przed siebie nogi. -
Miaa zostawi samochd przed lotniskiem, ale w dniu wyjazdu zapaa gum. Dlatego wanie
musz po ni pojecha. - Obraca si i patrzy na mnie; spuszczam
wzrok, niezdolny znie aru jej spojrzenia. - Dugo tu dzisiaj zostajesz?
- Niezbyt dugo - odpowiadam. Skoro Marjory wychodzi, a Don zostaje, to ja id do domu.
- Chcesz pojecha ze mn na lotnisko? Odwioz ci potem tutaj, eby mg zabra swj
samochd. Oczywicie, bdziesz przez to pno w domu; jej samolot przylatuje pitnacie po
dziesitej.
Pojecha z Marjory? Jestem tak zaskoczony/szczliwy, e przez dusz chwil tkwi bez
ruchu.
- Tak - odpowiadam. - Tak. - Czuj gorco na twarzy.
* * *
W drodze na lotnisko wygldam przez okno. Mam wraenie lekkoci, jakbym mg wzbi si w
powietrze.
- Bycie szczliwym sprawia, e czowiekowi si zdaje, jakby grawitacja bya mniejsza -
mwi.
Czuj spojrzenie Marjory.
- Lekki jak pirko - mwi. - To masz na myli?
- Moe nie pirko. Bardziej jak balonik - odpowiadam.
- Znam to uczucie - potwierdza Marjory. Nie mwi, e czuje si tak teraz. Nie wiem, jak si
czuje. Normalni ludzie wiedzieli by, jak si czuje, ja jednak nie potrafi tego okreli. Im lepiej j
znam, tym wicej rzeczy o niej nie wiem. Nie wiem rwnie, dla
czego Tom i Lucia byli tacy zoliwi wobec Dona.
- Wydawao si, e Tom i Lucia gniewaj si na Dona - mwi.
Obrzuca mnie szybkim spojrzeniem. Myl, e powinienem to rozumie, ale nie wiem, co to
znaczy. Sprawia, e chc odwrci wzrok; w rodku czuj rozbawienie.
- Don potrafi by prawdziw kos - zauwaa.
Don nie jest kos, jest czowiekiem. Normalni ludzie mwi takie rzeczy, bez ostrzeenia
zmieniajc znaczenie sw, a mimo to si rozumiej. Ja rozumiem, poniewa wiele lat temu kto mi
powiedzia, e kosa" oznacza w slangu kogo ostrego, obuza. Lecz nie potrafi wyjani mi
dlaczego i do dzi si nad tym zastanawiam. Jeli kto jest obuzem i chcesz powiedzie, e jest
obuzem, to czemu po prostu tak go nie nazwa? Po co mwi: kosa"? A przymiotnik prawdziwy"
jeszcze to wszystko pogarsza. Jeli mwisz, e co jest prawdziwe, to powinno by prawdziwe.
Ale bardziej chc wiedzie, dlaczego Tom i Lucia s li na Dona, ni wyjania Marjory, czemu
nie powinno nazywa si Dona prawdziw kos.
- Czy to dlatego, e nie wykona prawidowej rozgrzewki?
- Nie. - Marjory sprawia teraz wraenie poirytowanej i czuj ciskanie w odku. Co takiego
zrobiem? - On jest po prostu... czasami zoliwy, Lou. artuje sobie z ludzi w niezbyt mieszny
sposb.
Zastanawiam si, czy to arty s niemieszne, czy moe ludzie. Znam si na artach, ktrych
wikszo ludzi nie uwaa za mieszne, poniewa sam kilka takowych zrobiem. Nadal nie rozumiem,
dlaczego pewne dowcipy s zabawne, a moje nie, ale wiem, e tak jest.
- artuje sobie z ciebie - mwi cicho Marjory po przejechaniu nastpnego skrzyowania. - A
nam si to nie podoba.
Nie wiem, co powiedzie. Don artuje sobie ze wszystkich, nawet z Marjory. Nie podobay mi
si te arty, ale nic z tym nie robiem. Moe powinienem? Marjory znw na mnie zerka. Tym razem
wydaje mi si, e chce, ebym co powiedzia. Nie mog nic wymyli. Wreszcie co przychodzi mi
do gowy.
- Moi rodzice mwili, e jak kto si gniewa na ludzi, to oni
wcale nie zaczynaj postpowa lepiej.
Marjory wydaje zabawny odgos. Nie wiem, co to oznacza.
- Lou, czasami odnosz wraenie, e jeste filozofem.
- Nie - odpowiadam. - Nie jestem wystarczajco mdry, eby by filozofem.
Znw ten odgos. Wygldam przez okno; prawie dojechalimy do lotniska. Wieczorem inaczej
s owietlone pasy startowe i postoje takswek. Bursztyn, bkit, ziele, czerwie. auj, e nie
maj fioletu. Marjory parkuje w sektorze przeznaczonym do krtkiego postoju, po czym przecinamy
drogi dla autobusw i dochodzimy do terminalu.
Kiedy podruj sam, lubi obserwowa, jak otwieraj si i zamykaj drzwi automatyczne.
Dzi wieczorem id obok Marjory i udaj, e mnie nie obchodz. Przystaje, eby spojrze na monitor
z informacjami o odlotach i przylotach. Zdyem ju wyszuka waciwy lot: linie te i te, z Chicago,
ldowanie o dziesitej pitnacie, bez opnie, brama 17. Jej zabiera to wicej czasu; normalni
ludzie zwykle potrzebuj go wicej.
Przy bramce przylotw znowu kurczy mi si odek. Wiem, jak si zachowa; rodzice mnie
nauczyli i robiem to ju wczeniej. Wyj z kieszeni wszystkie metalowe przedmioty i woy do
koszyczka. Zaczeka na swoj kolej. Przej przez bramk. atwe, o ile nikt nie zadaje mi adnych
pyta. Jeli jednak pytaj, nie zawsze dobrze ich sysz: zbyt wiele haasu i dwikw odbijajcych
si echem od twardych powierzchni. Czuj, e jestem spity.
Marjory idzie pierwsza: torebka na tamocigu, klucze w koszyczku. Widz, jak przechodzi.
Nikt jej o nic nie pyta. Kad do koszyka klucze, portfel i drobne, po czym przechodz. adnego
brzczyka. Mczyzna w mundurze przyglda mi si, gdy chowam do kieszeni klucze, portfel i
monety. Odwracam si w stron czekajcej kilka metrw dalej Marjory. Wtedy stranik si odzywa:
- Mog zobaczy paski bilet? I jaki dowd tosamoci?
Przenika mnie chd. Nie zapyta nikogo innego - ani mczyzny z dugimi, zaplecionymi w
warkoczyki wosami, ktry przepycha si koo mnie, by zabra z tamy swoj teczk, ani Marjory... a
ja nie zrobiem nic zego. Nie trzeba mie biletu, eby przej przez bramk przylotw, naley
jedynie zna numer lotu, na ktry si czeka. Ludzie, ktrzy czekaj na innych ludzi, nie musz mie
biletw, poniewa nie podruj. Ochrona przy odlotach da okazania biletu.
- -Nie mam biletu-mwi. Za nim widz przestpujc z nogi na nog Marjory, ktra jednak nie
podchodzi bliej. Nie sdz, eby go usyszaa, a ja nie chc drze si w miejscu publicznym.
- Dowd tosamoci? - mwi. Jest skupiony na mojej osobie; twarz zaczyna mu janie.
Wycigam portfel i otwieram go na identyfikatorze. Przyglda si mu, po czym przenosi wzrok na
mnie. - Jeli nie masz biletu, to co tutaj robisz? - pyta.
Czuj, jak wali mi serce, a po szyi spywa pot. - Ja... ja... ja...
- No, wydu to z siebie - rzuca, marszczc brwi. - A moe si
jkasz?
Kiwam gow. Wiem, e nie zdoam nic powiedzie przez najbliszych kilka minut. Sigam do
kieszeni koszuli i wycigam niewielk kartk, ktr tam trzymam. Podaj mu; ogldaj.
- Autystyczny, co? Ale przecie rozmawiae ze mn, odpowiedziae mi. Po kogo tu
przyszede?
Podchodzi do nas Marjory.
- Jakie kopoty, Lou?
- Prosz si cofn, prosz pani - rzuca mczyzna. Nie patrzy na ni.
- To mj przyjaciel - wyjania Marjory. - Przyjechalimy tutaj po moj znajom, lot 382,
bramka 17. Nie syszaam adnego brzczyka... - W jej gosie pojawiaj si gniewne nuty.
Stranik obraca gow i patrzy na ni. Odpra si lekko. On jest z pani?
- Tak. Czy co si stao?
- Nie, prosz pani. Po prostu wyglda nieco dziwnie. To... - wci trzyma moj kartk w doni
-... chyba wszystko wyjania. Jak dugo jest pod pani opiek...
- Nie jestem jego opiekunk - mwi Marjory tym samym tonem, ktrego uya, gdy nazywaa
Dona prawdziw kos. Lou jest moim przyjacielem.
Mczyzna unosi brwi, a po chwili je opuszcza. Oddaje mi kartk i odchodzi. Ruszam za
Marjory, ktra idzie tak szybko, e chyba nadwera sobie nogi. Milczymy, dopki nie docieramy do
poczekalni dla bramek 15-30. Za szklan cian, po stronie odlotw, siedz rzdami ludzie z
biletami. Stelae granatowych siedzisk wykonano z lnicego metalu. W przylotach nie mamy miejsc
siedzcych, poniewa przewiduje si, e nie powinnimy wchodzi tutaj wczeniej ni na dziesi
minut przed planowanym ldowaniem samolotu.
Kiedy byo inaczej. Oczywicie, nie pamitam tego - urodziem si na przeomie wiekw - lecz
moi rodzice opowiadali mi, jak to mona byo podchodzi do samych bramek, by wita
przylatujcych ludzi. Potem, po katastrofach 2001 roku, tylko odlatujcy pasaerowie mogli
podchodzi do bramek. Byo to bardzo kopotliwe dla ludzi potrzebujcych opieki i tak wiele osb
wystpowao o specjalne przepustki, e wadze zaprojektoway w zamian te poczekalnie dla
przylotw za osobnymi liniami zabezpiecze. Zanim rodzice zabrali mnie w pierwsz podr
samolotem - miaem wtedy dziewi lat - wszystkie due lotniska rozdzielay przylatujcych i
odlatujcych pasaerw.
Wygldam przez olbrzymie okna. Wszdzie wiata. Czerwone i zielone lampki na kocach
skrzyde samolotw. Rzdy sabo owietlonych kwadratw wzdu ich kadubw wskazujce
usytuowanie okienek. Reflektory malekich pojazdw cigncych wzki bagaowe. Stae wiata i
migajce wiata.
- Moesz ju mwi? - pyta Marjory, gdy wci przygldam si wiatom przez wielkie okna.
- Tak. - Czuj jej ciepo; stoi tu za mn. Zamykam na chwil oczy. - Ja tylko... pogubiem si. -
Pokazuj na podjedajcy samolot. - To ten?
- Tak myl. - Obchodzi mnie i zaglda mi w twarz. - Wszystko w porzdku?
- Tak. Czasami... to si zdarza. - Czuj zakopotanie, e stao si to dzisiaj, kiedy po raz
pierwszy jestem sam na sam z Marjory. Pamitam, jak w liceum chciaem rozmawia z
dziewcztami, ktre nie chciay rozmawia ze mn. Czy ona te odejdzie? Mg
bym wzi takswk i wrci do Toma i Lucii, ale nie mam przy sobie za duo pienidzy.
- Ciesz si, e nic ci nie jest - mwi Marjory, a wtedy otwieraj si drzwi i ludzie zaczynaj
wysiada z samolotu. Marjory szuka wzrokiem Karen, a ja si jej przygldam. Karen okazuje si
starsz, siwowos kobiet. Wkrtce jestemy ju na zewntrz
i jedziemy do mieszkania Karen. Siedz cicho na tylnym siedzeniu, przysuchujc si rozmowie
Marjory i Karen. Ich gosy pyn i faluj, niczym bystra woda na skaach. Nie cakiem rozumiem, o
czym mwi. Robi to zbyt szybko, poza tym nie znam
ludzi i miejsc, o ktrych rozmawiaj. Ale jest dobrze, gdy mog patrze na Marjory bez
koniecznoci otwierania ust.
Kiedy wracamy po mj samochd do Toma i Lucii, Dona ju nie ma, a ostatnia z szermierczych
grup wanie pakuje sprzt do aut. Przypominam sobie, e nie schowaem swoich ostrzy i maski,
wic wychodz po nie na zewntrz, lecz Tom mwi, e ju si nimi zaj. Nie by pewny, o ktrej
wrcimy, a nie chcia zostawi ich na dworze w ciemnociach.
egnam si z Tomem, Luci i Marjory, po czym jad do domu w gstym mroku.
ROZDZIA TRZECI
Mj komunikator miga, kiedy przyjedam do domu. To sygna Larsa; chce, ebym si wczy
online. Jest pno. Nie chc zaspa i spni si do pracy. Lecz Lars wie, e w rody trenuj
szermierk i zwykle nie prbuje si ze mn komunikowa tego wanie dnia. To musi by co
wanego.
Loguj si i odszukuj jego wiadomo. Przesa mi artyku o badaniach nad zwalczaniem
objaww autyzmopodobnych u dorosych osobnikw z rzdu naczelnych. Przegldam go z mocno
bijcym sercem. Zwalczanie objaww autyzmu u maych dzieci
jest ju powszechne, ale dla mnie byo za pno. Tak mi powiedziano. Jeli wiadomo jest
prawdziwa, nie jest jeszcze za pno. W zakoczeniu artykuu autor spekuluje, e wyniki bada
mona odnie do ludzi, i sugeruje dalsze badania.
Kiedy czytam, na ekranie wyskakuj kolejne ikonki. Logo lokalnego towarzystwa autystycznego.
Logo Camerona i Dale'a. A wic oni te o tym usyszeli. Na razie je ignoruj i czytam dalej. Cho
dotyczy to takich mzgw jak mj, nie jest to moja dziaka i nie cakiem rozumiem, jak to leczenie ma
dziaa. Autorzy odwouj si do innych artykuw, w ktrych opisano cae procedury. Nie ma do
nich dostpu - nie dla mnie, nie tej nocy. Nie wiem, czym jest metoda Ho i Delgracii. Nie znam te
znaczenia wszystkich sw i nie mog znale ich w moim sowniku.
Gdy patrz na zegarek, okazuje si, e jest grubo po pnocy. ko. Musz i spa. Wyczam
wszystko, nastawiam budzik i id do sypialni. W mojej gowie fotony cigaj mrok, lecz nie mog
go dogoni.
* * *
Nastpnego ranka w pracy stoimy na korytarzu, nie patrzc sobie w oczy. Wszyscy wiedz.
- Myl, e to faszywka - mwi Linda. - Pewnie nie bdzie dziaa.
- Ale jeli tak... - rzuca Cameron. - Jeli tak, to moemy by normalni.
- Nie chc by normalna - twierdzi Linda. - Jestem, kim jestem, i czuj si szczliwa. - Nie
wyglda na szczliw. Wyglda na zacietrzewion i zdecydowan.
- Ja te - popiera j Dale. - Co to znaczy, e dziaa na mapy? To nie ludzie; s prostsze od nas.
Mapy nie mwi. Powieka drga mu bardziej ni zwykle.
- Porozumiewamy si lepiej od map - dodaje Linda. Kiedy jestemy wszyscy razem, tylko my,
mwimy lepiej ni zazwyczaj. miejemy si, e normalni ludzie musz emitowa jakie pole tumice
nasze umiejtnoci. Wiemy, e to nieprawda i e inni uznaliby nas za paranoikw, gdybymy
opowiedzieli ten art na zewntrz. Pomyleliby, e jestemy wariatami. Nie zrozumieliby, e to
dowcip. Kiedy my nie rozumiemy artu, mwi, e to dlatego, i mylimy dosownie, lecz my wiemy,
e nie moemy tak powiedzie o nich.
- Dobrze by byo, gdybym nie musia chodzi co trzy miesice do psychiatry - mwi Cameron.
Myl o tym, jakby to byo, gdybym nie musia spotyka si z doktor Fornum. Bybym o wiele
szczliwszy, gdybym nie musia widywa doktor Fornum. Czy ona byaby szczliwa, gdyby nie
musiaa si ze mn spotyka?
- A ty, Lou? - pyta Linda. - yjesz ju czciowo w ich wiecie.
Wszyscy tak yjemy, pracujc tutaj i mieszkajc samodzielnie. Lecz Linda nie lubi robi czego
z ludmi, ktrzy nie s autystyczni, i powiedziaa mi ju kiedy, e nie powinienem zadawa si z
grup szermiercz Toma i Lucii ani z ludmi w moim kociele. Gdyby wiedziaa, co czuj do
Marjory, usyszabym co naprawd niemiego.
- Radz sobie... Nie widz potrzeby, by cokolwiek zmienia. - Sysz, e mj gos jest bardziej
chrapliwy ni zwykle, i wolabym, eby nie przybiera takiego tonu, kiedy czuj zo. Nie jestem
rozgniewany. Nie chc sprawia takiego wraenia.
- Widzisz? - Linda patrzy na Camerona, ktry odwraca wzrok.
- Musz bra si za robot - mwi i ruszam do swojego pokoju, gdzie wczam niewielki
wentylator i patrz na odbyski wiata. Musz poskaka, ale nie chc i do sali gimnastycznej, na
wypadek gdyby przyszed pan Crenshaw. Czuj si, jakby co
mnie ciskao. Trudno mi si skupi na problemie, nad ktrym pracuj.
Zastanawiam si, jakby to byo zosta normalnym czowiekiem. Kiedy skoczyem szko,
postanowiem o tym nie myle. Gdy nachodz mnie takie myli, odpycham je od siebie. Teraz
jednak... Jakby to byo, nie martwi si, e ludzie wezm mnie za wariata, kiedy zaczynam si jka
albo nie potrafi im odpowiedzie i musz pisa w podrcznym notesie? Jakby to byo, nie nosi tej
kartki w kieszeni? Mc wszdzie widzie i sysze? Odgadywa po wyrazie twarzy, co ludzie
myl?
Blok symboli, nad ktrym pracuj, traci nagle sens, jak niewyrane i niezrozumiae gosy.
Czy o to chodzi? Czy dlatego normalni ludzie nie wykonuj takiej pracy jak my? Czy musz
wybiera pomidzy prac, ktr umiem wykonywa, prac, w ktrej jestem dobry, a byciem
normalnym? Rozgldam si po biurze. Spirale zaczynaj mnie nagle irytowa. Wiruj tylko, nie robi
nic innego, cigle tak samo, na okrgo. Obracam si, eby wyczy wentylator. Jeli to jest
normalne, to nie powiem, eby mi si podobao.
Symbole znw oywaj, bogate w znaczenia. Nurkuj w nie, zanurzam w nich umys, tak bym
nie musia widzie nieba nad gow.
Gdy wynurzam si ponownie, pora lunchu ju mina. Od zbyt dugiego siedzenia w jednym
miejscu i braku posiku boli mnie gowa. Wstaj i spaceruj po pokoju, prbujc nie myle o
wiadomoci od Larsa. Nie mog nic na to poradzi. Nie jestem godny, ale wiem, e powinienem co
zje. Id do aneksu kuchennego i wyjmuj z lodwki plastikowe pudeko. Nikt z nas nie lubi zapachu
plastiku, lecz oddziela on nasze jedzenie, dziki czemu nie musz wcha kanapki z tuczykiem
Lindy, a ona mojego suszonego misa z owocami.
Zjadam jabko i winogrona, potem skubi troch misa. Niedobrze mi. Myl, czy nie pj do
sali gimnastycznej, ale okazuje si, e s tam Linda i Chuy. Linda podskakuje wysoko, ma grymas na
twarzy. Chuy siedzi na pododze, przygldajc si serpentynom poruszanym podmuchem wentylatora.
Linda dostrzega mnie i obraca si na trampolinie. Nie chce rozmawia. Ja te nie mam na to ochoty.
Wydaje si, e popoudnie cignie siew nieskoczono. Wychodz punktualnie i id prosto do
samochodu, ktry stoi na swoim miejscu. Muzyka jest absolutnie za: gona i dudnica. Kiedy
otwieram drzwi auta, ze rodka bucha rozgrzane powietrze. Stoj przy samochodzie, marzc o jesieni
i chodniejszej pogodzie. Widz, jak wychodz pozostali, kady na swj sposb okazuje napicie i
unika wzroku innych. Nikt nic nie mwi. Wsiadamy do naszych aut. Odjedam pierwszy, poniewa
pierwszy wyszedem.
Trudno jest bezpiecznie prowadzi w upalne popoudnie, ze z muzyk w gowie. wiata
odbijaj si od przednich szyb, zderzakw, ozdb; zbyt wiele tych refleksw. Gdy docieram do
domu, boli mnie gowa i cay si trzs. Zabieram poduszki z kanapy, id do sypialni i zamykam
drzwi. Kad si, ukadam na sobie poduszki, a potem gasz wiato.
Kolejna rzecz, o ktrej nigdy nie powiedziaem doktor Fornum. Wiem, e zaraz odnotowaaby to
w mojej karcie. Kiedy tak le w ciemnociach, delikatny, mikki nacisk stopniowo osabia napicie,
a za muzyka cichnie. Unosz si w mikkiej, mrocznej ciszy... w spokoju, wygodnie, nieatakowany
przez mknce fotony.
Wreszcie znw mog myle i czu. Jest mi smutno. Nie powinienem by smutny. Powtarzam
sobie sowa doktor Fornum. Jestem zdrowy. Mam niele patn prac. Mam gdzie mieszka i w co
si ubra. Mam te prawo do prywatnego samochodu, rzadko przyznawane, dziki czemu nie musz
jedzi zatoczonymi, haaliwymi rodkami transportu publicznego. Mam szczcie.
Ale i tak jest mi smutno. Staram si bardzo, a mimo to nic z tego nie wychodzi. Nosz te same
ubrania co inni. Mwi to samo w tej samej chwili: dzie dobry, cze, jak si masz, w porzdku,
dobranoc, prosz, dzikuj, nie ma za co, nie, dzikuj, nie teraz. Przestrzegam przepisw ruchu
drogowego. Przestrzegam prawa. W mieszkaniu mam przecitne meble, a swoj niezwyk muzyk
odtwarzam bardzo cicho albo uywam suchawek. Ale to nie wystarcza. Pomimo moich wysikw,
prawdziwi ludzie wci chc mnie zmienia, ebym by taki jak oni.
Nie wiedz, jakie to trudne. Nie obchodzi ich to. Chc, ebym si zmieni. Chc powkada mi
do gowy rne rzeczy, chc zmieni mj mzg. Zaprzeczyliby, ale tego wanie chc.
Mylaem, e byem bezpieczny, mieszkajc samodzielnie, jak inni. Myliem si.
Zaczynam trz si pod poduszkami. Nie chc paka; pacz moe okaza si zbyt gony i
zostanie zauwaony przez moich ssiadw. Sysz, jak w gowie tocz mi si etykietki, ktre mi
przykleili, kiedy byem dzieckiem. Rozpoznanie wstpne: zesp zaburze autystycznych/autyzm.
Deficyt integracji czuciowej. Deficyt w zakresie przetwarzania informacji dochodzcych drog
suchow. Deficyt w zakresie przetwarzania informacji dochodzcych drog wzrokow. Ucieczka
przed dotykiem.
Nienawidz etykietek. Czuj si lepki w miejscach, gdzie je nakleili profesjonalnym klejem,
ktrego nie potrafi usun.
Wszystkie dzieci rodz si autystyczne, jak powiedzia kiedy kto z naszej grupy.
Rozemialimy si nerwowo. Przytaknlimy, ale mwienie czego takiego byo niebezpieczne.
Dziecko bez zaburze neurologicznych uczy si przez wiele lat, jak przetworzy informacje
zmysowe w spjny obraz wiata. Cho zajo mi to znacznie wicej czasu - a bez oporw przyznaj,
e moje procesy przetwarzania danych nie s normalne nawet teraz - podszedem do zadania w taki
sam sposb, jak kade inne dziecko. Najpierw zalaa mnie powd nieprzetworzonych danych
zmysowych, przed ktr chroniem si snem i ignorowaniem przecionych zmysw.
Po lekturze ksiek mona by pomyle, e postpuj atak wycznie dzieci z zaburzeniami
neurologicznymi, w rzeczywistoci jednak wszystkie bez wyjtku kontroluj wasn wraliwo
- zamykaj oczy, odwracaj wzrok lub po prostu zasypiaj, gdy wiat staje si zbyt mczcy. Z
czasem, kiedy zaczynaj pojmowa kolejne fragmenty informacji, ucz si, jakie wzory pobudzenia
siatkwkowego oznaczaj takie, a nie inne wydarzenia w widzialnym wiecie, albo jakie wzory
pobudzenia suchowego wywoywane s ludzkim gosem - wreszcie gosem mwicym w ich
ojczystym jzyku.
Mnie - osobie autystycznej - zabrao to znacznie wicej czasu. Moi rodzice wyjanili mi, gdy
byem ju wystarczajco duy, e z pewnych przyczyn moje dziecice nerwy potrzebuj duszej
stymulacji, by przenie informacj. Oni - i ja - mielimy szczcie, e dostpne ju byy techniki
zapewniajce moim neuronom niezbdny czas trwania sygnaw. Zamiast zaklasyfikowa mnie jako
osobnika cierpicego na niedobr uwagi" (co byo dosy powszechne), zapewniono mi bodce,
ktre mogem zauway.
Pamitam okres, nim poddano mnie wspomaganemu komputerowo programowi uczenia jzyka...
kiedy dwiki wydobywajce si z ust ludzi zdaway si rwnie przypadkowe - nie, nawet bardziej -
jak muczenie krowy na pastwisku. Nie syszaem wielu spgosek, bo nie trway wystarczajco
dugo. Terapia pomoga - komputer wydua dwiki na tyle, bym je usysza, a mj mzg nauczy
si stopniowo wychwytywa krtsze sygnay. Ale nie wszystkie. Do dzisiaj nie rozumiem szybko
mwicego czowieka,
bez wzgldu na to, jak bardzo jestem skupiony.
W poowie dwudziestego wieku terapeuci sdzili, e autyzm jest chorob psychiczn, pokrewn
schizofrenii. Moja matka czytaa ksik napisan przez kobiet, ktr oskarono o doprowadzenie
do szalestwa wasnego dziecka. Pogld, e autystyczni ludzie s - lub bd - psychicznie chorzy,
pokutowa do koca dwudziestego stulecia i nawet sam widziaem artyku na ten temat w jakim
pimie kilka lat temu. Dlatego wanie musz odwiedza doktor Fornum - by moga zyska pewno,
e nie rozwija si u mnie adna choroba psychiczna.
Zastanawiam si, czy pan Crenshaw uwaa mnie za wariata. Czy to dlatego twarz mu janieje,
kiedy ze mn rozmawia? Czy jest przestraszony? Nie sdz, eby pan Aldrin obawia si mnie albo
ktrego z nas. Rozmawia z nami, jakbymy byli normalni. Lecz pan Crenshaw rozmawia ze mn jak
z upartym zwierzciem, ktre ma prawo tresowa. Czsto jestem wystraszony, lecz teraz, po
wypoczynku pod poduszkami, w ogle si nie boj.
* * *
Moim marzeniem jest wyj na zewntrz i spojrze na gwiazdy. Rodzice zabrali mnie pod
namiot, to byo gdzie na poudniowym zachodzie; pamitam, jak leaem i patrzyem na te
przepikne, odwieczne wzory. Chciabym jeszcze raz popatrze na gwiazdy. Uspokajay mnie, gdy
byem dzieckiem. Ukazyway porzdek wszechwiata, wzr wszechwiata, w ktrym mgbym by
ma czci wikszego schematu. Kiedy rodzice powiedzieli mi, jak dugo wiato musi
podrowa, by dotrze do moich oczu - setki, tysice lat - uspokoio mnie to, cho nie wiem
dlaczego.
Std nie widz gwiazd. wiata na parkingu obok naszego budynku maj sodowe arwki, ktre
emituj rowo-ty blask. Sprawiaj, e powietrze robi si jakby rozmyte, a gwiazdy nie mog si
przebi przez czarne wieko nieba. Wida jedynie ksiyc i kilka najjaniejszych gwiazd i planet.
Czasami wyjedam poza miasto i prbuj znale miejsce, skd mgbym podziwia gwiazdy.
To trudne. Jeli zaparkuj na poboczu i wycz wiata, kto na mnie najedzie, gdy mnie nie
zauway. Prbowaem zatrzyma si rwnolegle do szosy albo na nieuywanej drodze dojazdowej
do jakiej stodoy, ale kto mieszkajcy w pobliu mgby mnie zauway i powiadomi policj.
Przyjad funkcjonariusze i bd chcieli wiedzie, dlaczego zaparkowaem w tym miejscu o tak
pnej porze. Nie zrozumiej mojej potrzeby ujrzenia gwiazd. Uznaj to za wykrt. Nie robi tego ju
wicej. Staram si za to zaoszczdzi tyle pienidzy, by mc wyjecha tam, gdzie wida gwiazdy.
Z t policj to zabawna sprawa. Niektrzy z nas maj z ni wicej kopotw ni inni. Jorge,
ktry dorasta w San Antonio, powiedzia mi, e jeli nie jeste bogaty, biay i normalny, to uwaaj
ci za kryminalist. W modoci wielokrotnie go zatrzymywano; dopiero w wieku dwunastu lat
nauczy si mwi i nawet wtedy nie szo mu zbyt dobrze. Zawsze brali go za pijanego albo
napanego, opowiada. Nawet kiedy nosi bransolet z informacj, e jest autystyczny i nie potrafi
mwi, nie chcieli jej oglda, dopki nie dowieli go na komisariat. Potem starali si odszuka
rodzica, eby zabra go do domu, bo nie chcieli, eby sam jecha przez cae miasto. Jego rodzice
pracowali, wic zwykle przesiadywa tam trzy, cztery godziny.
Nie przydarzyo mi sienie takiego, ale czasami zatrzymywano mnie bez konkretnej przyczyny,
jak zrobi to ten stranik na lotnisku. Boj si, kiedy kto mwi do mnie szorstkim tonem, i czasami z
trudem znajduj odpowied. wiczyem przed lustrem zdanie: Nazywam si Lou Arrendale, jestem
autystyczny, mam kopoty z udzielaniem odpowiedzi", a mogem je wyrecytowa niezalenie od
tego, jak bardzo byem przeraony. Wypowiadam je ochrypym i napitym gosem. Pytaj wtedy:
Masz jaki dowd tosamoci?" Wiem, e powinienem wtedy odpowiedzie: W kieszeni".
Gdybym sprbowa wyj portfel, mogliby si przestraszy i mnie zabi. Jak wyjania nam w
liceum panna Sevier, policja z gry zakada, e nosimy w kieszeniach noe albo pistolety, i zdarzao
si ju, e zabijali ludzi, ktrzy tylko chcieli pokaza im dowd tosamoci.
Uwaam, e to niesuszne, ale czytaem o orzeczeniu sdu, e wszystko byo w porzdku, skoro
policjanci naprawd si przestraszyli. Jeli jednak kto przestraszy si policjanta i go zabije, to
wcale nie jest dobrze.
To bez sensu. Nie ma w tym symetrii.
Policjant, ktry odwiedzi nasz klas w liceum, powiedzia, e policja jest po to, eby nam
pomaga, i tylko ci, ktrzy zrobili co zego, powinni si jej ba. Jen Brouchard powiedziaa to, co
sam pomylaem w tym momencie, e trudno nie ba si ludzi, ktrzy krzyczana ciebie, gro ci i
mog ci zmusi, by pooy si twarz do ziemi. I nawet jeli nie zrobie nic zego, to wielki
mczyzna wymachujcy broni moe przerazi kadego. Policjant si zaczerwieni i powiedzia, e
taka postawa w niczym nie pomaga. On te w niczym nie pomg, pomylaem sobie wtedy, ale nie
byem taki gupi, eby powiedzie to na gos.
Z drugiej strony, mieszkajcy w naszym budynku policjant zawsze jest dla mnie miy. Nazywa
si Daniel Bryce, ale prosi, by zwraca si do niego Danny. Na mj widok mwi dzie dobry" i
dobry wieczr", a ja odpowiadam mu tak samo. Chwali mnie zawsze za to, e mam czysty
samochd. Obaj pomagalimy pannie Watson w przeprowadzce, kiedy musiaa przenie si do
domu opieki; kady z nas trzyma za jeden koniec stolika kawowego, gdy znosilimy go po schodach.
Zaproponowa, e to on bdzie szed tyem. Nie krzyczy na adnego z moich znajomych. Nie wiem,
co o mnie myli, z wyjtkiem tego, e mu si podoba, e mam czysty samochd. Nie wiem, czy wie,
e jestem autystyczny. Staram si go nie ba, poniewa nie zrobiem nic zego, mimo to troch si go
lkam.
Chciabym go zapyta, czy uwaa, e wywouje w ludziach strach, ale nie chc go rozzoci.
Nie chc, eby pomyla, e robi co zego, gdy wci si go troch obawiam.
Prbowaem oglda policyjne programy w telewizji, ale one te mnie wystraszyy. Policjanci
wygldaj w nich na wiecznie zmczonych i zych, a programy przekonuj, e tak ma by. Ja nie
powinienem si zachowywa, jakbym by rozgniewany, nawet kiedy jestem, a im wolno.
A jednak nie lubi by osdzany przez pryzmat tego, co robi podobni do mnie, i nie chc by
nie w porzdku wobec Danny'ego Bryce'a. Umiecha si do mnie, a ja odpowiadam mu umiechem.
Mwi mi dzie dobry", a ja odpowiadam mu dzie dobry". Staram si udawa, e noszona przez
niego bro to zabawka, dziki czemu nie poc si tak w jego towarzystwie, przez co mgby uzna, e
jestem winny czego, czego nie zrobiem.
Pod kocami i poduszkami jestem cay spocony, ale i spokojny. Wypezam spod nich, odnosz je
i bior prysznic. To wane, eby nie pachnie brzydko. mierdzcy ludzie wywouj u innych gniew
lub strach. Nie lubi zapachu myda, ktrego uywam - to sztuczny zapach, zbyt silny - lecz wiem, e
jest on akceptowany przez innych.
Jest ju pno - po dziewitej - kiedy wychodz spod prysznica i ubieram si. W czwartki
ogldam zwykle Kobalt 457, teraz jednak jest ju za pno. Jestem godny. Zagotowuj wod i
wrzucam do wrztku troch makaronu.
Dzwoni telefon. Podskakuj. Niezalenie od wybranego dzwonka telefon zawsze mnie
zaskakuje, a ja zrywam si z miejsca, kiedy daj si zaskoczy.
To pan Aldrin. ciska mnie w gardle; przez dusz chwil nie mog wydoby z siebie gosu,
ale mj rozmwca mnie nie pogania. Czeka. Rozumie.
Ja nie rozumiem. On naley do biura, jest jego czci. Nigdy przedtem nie dzwoni do mnie do
domu. A teraz chce si ze mn spotka. Czuj si tak, jakbym wpad w puapk. Jest moim szefem.
Moe mwi mi, co mam robi, ale tylko w pracy. Jego gos w suchawce domowego telefonu brzmi
niewaciwie.
- Ja... nie spodziewaem si telefonu od pana - mwi.
- Wiem - odpowiada. - Zadzwoniem do ciebie do domu, poniewa musz porozmawia z tob
poza biurem.
ciska mnie w odku.
- Z jakiego powodu? - pytam.
- Lou, musisz si o tym dowiedzie, zanim wcignie ci w to pan Crenshaw. Pojawia si
eksperymentalna metoda leczenia, ktra moe odwrci autyzm u dorosych.
- Wiem - mwi. - Syszaem o tym. Testowali j ju na mapach.
- Zgadza si. Ale artyku w tym pimie ma ju ponad rok. Odnotowali... postp. Nasza firma
zakupia wyniki bada. Crenshaw chce, ebycie wszyscy sprbowali tej nowej terapii. Nie zgadzam
si z nim. Uwaam, e jest za wczenie, a on nie powinien was o to prosi. To musi by wasz wybr;
nikomu nie wolno wywiera na was presji. Ale on jest moim szefem i nie mog zakaza mu rozmw z
wami na ten temat.
Po co dzwoni, skoro nie moe pomc? Czy to jeden z manewrw normalnych ludzi, o ktrych
czytaem, kiedy domagaj si wspczucia za to, e musz zrobi co zego?
- Chc ci pomc - mwi. Przypominam sobie powiedzenie moich rodzicw, e mwienie o tym,
co chce si zrobi, nie jest tym samym, co zrobienie tego czego... Prbowa to co innego, ni robi.
Dlaczego nie powie w zamian: Pomog ci"?
- Myl, e potrzebujecie adwokata - dodaje. - Kogo, kto pomoe wam w negocjacjach z
Crenshawem. Kogo lepszego ode mnie. Mog wam znale tak osob.
Moim zdaniem nie chce by naszym adwokatem. Myl, e si boi, e Crenshaw go zwolni. To
ma sens. Crenshaw moe zwolni kadego z nas. Walcz z upartym jzykiem, eby co powiedzie.
- Czy nie powinnimy... czy nie byoby... myl... myl, e ja - my - powinnimy sami znale
tak osob.
- Naprawd? - pyta. W jego gosie sysz powtpiewanie. Kiedy wystarczyo, ebym usysza
co innego od zadowolenia i od razu si baem, e ten kto jest na mnie zy. Ciesz si, e ju taki nie
jestem. Zastanawia mnie, skd u niego ta wtpliwo, skoro wie, nad czym pracujemy i e yjemy
samodzielnie.
- Mog i do Centrum - mwi.
- Moe tak byoby lepiej - przytakuje. Po jego stronie pojawia si jaki haas. Pan Aldrin co
mwi, chyba nie do mnie: - cisz to, rozmawiam przez telefon. - Sysz drugi, niezadowolony gos,
ni e rozrniam jednak sw. A potem mocniejszy gos pana Aldrina, tu przy moim uchu. - Lou,
gdybycie mieli problem ze znalezieniem kogo... Jeli chcecie, ebym wam pomg, prosz, dajcie
mi tylko zna. Wiesz, e chc dla was jak najlepiej.
Nic mi na ten temat nie wiadomo. Wiem, e pan Aldrin jest naszym przeoonym i zawsze by
dla nas miy i cierpliwy, zapewni nam uatwiajce prac przedmioty, lecz wcale nie wiem, e chce
dla nas jak najlepiej. Skd by wiedzia, co to miaoby by? Czy chciaby, ebym polubi Marjory?
Co wie o naszym yciu poza prac?
- Dzikuj - mwi; bezpieczna, konwencjonalna odywka dobra w niemal kadej sytuacji.
Doktor Fornum byaby ze mnie dumna.
- Nie ma sprawy - odpowiada. Prbuj powstrzyma umys od uwikania si w te sowa, ktre
same w sobie nie maj adnego znaczenia. Kolejna konwencjonalna odywka; mj rozmwca
zamierza skoczy rozmow. - Zadzwo do mnie, gdybycie potrzebowali pomocy. Podam ci mj
numer domowy... - Wypluwa z siebie cig cyfr; mj system telefoniczny wyapuje je, cho ja nie
zdoabym ich spamita. Numery s atwe, a zwaszcza cig skadajcy si z liczb pierwszych, cho
pan Aldrin prawdopodobnie nigdy tego nie zauway. - Dobranoc, Lou - koczy. - Sprbuj si nie
martwi.
Prbowa to nie robi. egnam si, odkadam suchawk i wracam do makaronu, nieco ju
rozmikego. Nie przeszkadza mi rozgotowany makaron; jest mikki i uspokajajcy. Wikszo ludzi
nie lubi dodawa do makaronu masa orzechowego, lecz ja tak.
Rozwaam zamiar pana Crenshawa skierowania nas na leczenie. Nie sdz, eby mg nas do
tego zmusi. Obowizuj prawa dotyczce takich jak my i bada medycznych. Nie wiem dokadnie,
co mwi prawo, nie sdz jednak, eby pozwalao komukolwiek nas do tego zmusi. Pan Aldrin
powinien wiedzie na ten temat wicej ode mnie; jest szefem. Musi wic uwaa, e pan Crenshaw
moe to zrobi albo e podejmie w tym celu jak prb.
Trudno zasn po czym takim.
* * *
W pitek rano Cameron mwi mi, e pan Aldrin dzwoni take do niego. Dzwoni do kadego.
Jak dotd, pan Crenshaw nic nam nie powiedzia. Czuj to nieprzyjemne ciskanie w odku, jak
przed egzaminem, ktrego spodziewam si nie zda. Wczenie komputera i zabranie si do pracy
przynosi ulg.
Przez cay dzie nic si nie dzieje, z wyjtkiem tego, e skoczyem poow biecego projektu i
wszystkie testy wypadaj pomylnie. Po lunchu Cameron mwi mi, e lokalne towarzystwo
autystyczne zwoao w Centrum spotkanie na temat artykuu w magazynie. Wybiera si tam. Uwaa,
e wszyscy powinnimy pj. Nie planowaem na sobot niczego poza myciem auta, a i tak chodz
do Centrum w kady sobotni ranek.
W sobot rano id do Centrum. To dugi spacer, lecz o tak wczesnej porze nie jest jeszcze
gorco i dobrze to robi moim nogom. Poza tym, chodnik wyoony jest dwukolorow ceg-brzow i
czerwon- tworzc interesujcy wzr. Lubi na niego patrze.
W Centrum spotykam nie tylko kolegw i koleanki z pracy, lecz rwnie tych z caego miasta.
Niektrzy, gwnie starsi, przebywaj w dziennych orodkach opieki lub warsztatach pracy
chronionej, a mieszkaj we wsplnych domach. Stefan jest profesorem na tutejszym niewielkim
uniwersytecie; zajmuje si biologi. Mai jest profesorem na wikszym uniwersytecie; prowadzi
badania na pograniczu matematyki i biofizyki. adne z nich nie przychodzi zbyt czsto na spotkania.
Zauwayem, e najczciej przychodz najbardziej poszkodowani. Modzi ludzie, tacy jak Joe Lee,
nie pokazuj si prawie wcale.
Rozmawiam z kilkoma osobami, ktre znam, zarwno z pracy, jak i spoza niej, na przykad z
Murrayem, pracujcym w wielkiej firmie rachunkowej. Murray chce usysze o moim fechtunku;
trenuje aikido i te nie powiedzia o tym swojemu psychiatrze. Wiem, e sysza o nowej metodzie
leczenia, bo z jakiej innej przyczyny przyszedby tu dzisiaj, ale odnosz wraenie, e nie chce o tym
rozmawia. Nie pracuje z nami; moe nie wiedzie, jak bliskie s ju testy na ludziach. Moe tego
chce. Nie zamierzam go o to pyta, nie dzisiaj.
Centrum nie jest wycznie dla ludzi autystycznych. Widujemy tu mnstwo osb z rnymi
dolegliwociami, zwaszcza w weekendy. Nie wiem, na co cierpi. Nie chc myle o wszystkich
przypadociach, jakie mog dotkn czowieka.
Niektrzy s przyjanie nastawieni i z nami rozmawiaj, inni nie. Dzisiaj Emmy podchodzi od
razu do mnie. Jest tutaj niemal zawsze. Nisza ode mnie, ciemnowosa, nosi okulary o grubych
szkach. Nie wiem, czemu nie przesza operacji okulistycznej. Pytanie o to byoby nieuprzejme.
Emmy zawsze sprawia wraenie rozgniewanej. Ma cignite brwi i napite minie w kcikach ust,
zawsze skierowanych do dou.
- Masz dziewczyn - mwi.
- Nie - odpowiadam.
- Tak. Linda mi powiedziaa. Nie jest jedn z nas.
- Nie - powtarzam. Marjory nie jest moj dziewczyn - jeszcze - i nie chc rozmawia o niej z
Emmy. Linda nie powinna Emmy nic mwi, a ju na pewno nie o tym. Nie powiedziaem Lindzie, e
Marjory jest moj dziewczyn, bo nianie jest. To nie w porzdku.
- Tam, gdzie chodzisz walczy na szpady - mwi Emmy. - Jest tam dziewczyna...
- To nie jest dziewczyna - zaprzeczam. - To kobieta i nie jest moj dziewczyn. - Jeszcze,
dodaj w mylach. Jednak, jak mi si wydaje, robi si czerwony na myl o Marjory i wyrazie jej
twarzy w zeszym tygodniu.
- Linda mwi, e jest. Ona jest szpiegiem, Lou.
Emmy rzadko uywa imion. Kiedy wymawia moje, czuj si tak, jakby kto mnie trzepn w
rami.
- Co masz na myli, mwic szpieg"?
- Pracuje na uniwersytecie. Tam, gdzie przygotowali ten projekt, wiesz. - Patrzy na mnie ostro,
jakbym to ja nim kierowa. Ma na myli zesp badawczy, zajmujcy si zaburzeniami rozwojowymi.
Kiedy byem dzieckiem, rodzice zabrali mnie tam na badania i przez trzy lata chodziem do klasy
specjalnej. Potem rodzice uznali, e zesp by bardziej zainteresowany wypenianiem dokumentw,
co pozwalao otrzyma kolejny grant, ni pomaganiem dzieciom, wobec czego przenieli mnie do
innego programu, w lokalnej klinice. Nasze stowarzyszenie wymaga od badaczy ujawniania swej
tosamoci; nie pozwalamy im uczestniczy w naszych spotkaniach.
Emmy sama pracuje na uniwersytecie jako dozorczyni i przypuszczam, e wanie std wie, e
Marjory te tam pracuje.
- Mnstwo ludzi pracuje na uniwersytecie - mwi. Nie wszyscy nale do zespou
badawczego.
- Ona jest szpiegiem, Lou - powtarza Emmy. - Interesuje j wycznie twoja diagnoza, a nie ty
jako osoba.
Czuj, jak otwiera si we mnie pustka. Jestem pewny, e Marjory nie jest badaczk, ale nie a
tak bardzo pewny.
- Dla niej jeste dziwolgiem - cignie Emmy. Zamienia przedmiot bada w co
obscenicznego, o ile dobrze pojmuj sowo obsceniczny". W co paskudnego. Mysz w labiryncie,
mapa w klatce. Myl o tym nowym leczeniu. Ludzie, ktrzy poddadz mu si pierwsi, bd
przedmiotami bada jak mapy, na ktrych ju je wyprbowali.
- To nieprawda - mwi, czujc ukucia potu pod pachami i na szyi, i saby dreszcz, ktry si
pojawia, gdy co mnie przestraszy. - A zreszt i tak nie jest moj dziewczyn.
- Ciesz si, e jeste na tyle rozsdny - oznajmia Emmy.
Zostaj na zebraniu, poniewa gdybym opuci Centrum, Emmy opowiedziaaby innym o mnie i
Marjory. Trudno jest sucha prowadzcego, ktry opowiada o zasadach badania i jego implikacjach.
Sysz i nie sysz tego, co mwi. Zauwaam, kiedy mwi o czym, czego wczeniej nie syszaem,
ale nie obchodzi mnie to. Mog przeczyta streszczenie pniej, na stronie internetowej Centrum. Nie
mylaem o Marjory, dopki Emmy o niej nie wspomniaa, a teraz nie mog przesta o niej myle.
Marjory mnie lubi. Jestem pewny, e mnie lubi. Jestem pewny, e lubi mnie jako mnie, jako Lou,
ktry fechtuje si w grupie, jako Lou, ktrego poprosia o towarzystwo w drodze na lotnisko tamtego
wieczoru. Lucia powiedziaa, e Marjory mnie lubi. Lucia nie kamie.
Istnieje jednak lubienie i lubienie. Lubi szynk jako jedzenie. Nie dbam o to, co szynka sobie
myli, kiedy zatapiam w niej zby. Wiem, e szynka nie myli, tote nie mam oporw, by j ugry.
Niektrzy ludzie nie jedz misa, poniewa zwierzta, z ktrych pochodzi, kiedy yy i moe miay
wasne uczucia i myli, ale przestaje mnie to interesowa z chwil, kiedy takie zwierz traci ycie.
Wszystko, co sieje, kiedy yo, z wyjtkiem odrobiny mineraw, a i drzewo moe mie myli i
uczucia, tylko nie wiemy, jak do nich dotrze.
A jeli Marjory lubi mnie tak, jak mwi Emmy -jako rzecz, przedmiot badania, ekwiwalent
mojego ksa szynki? A jeli lubi mnie bardziej od innych obiektw bada, poniewa jestem cichy i
przyjazny?
Nie czuj si cichy i przyjazny. Czuj si tak, jakbym mia kogo uderzy.
Konsultant nie mwi niczego, czego bymy nie przeczytali w Internecie. Nie umie objani
metody. Nie wie, gdzie powinien zgosi si kto chtny do uczestnictwa w badaniach. Nie
wspomina o tym, e korporacja, dla ktrej pracuj, zakupia te badania. Moe o tym nie wie. Nic nie
mwi. Nie jestem pewny, czy pan Aldrin ma racj.
Po zebraniu wikszo chce zosta i podyskutowa o nowej metodzie, aleja szybko wychodz.
Chc i do domu i pomyle o Marjory bez krccej si wok mnie Emmy. Nie chc myle o niej
jako o badaczce. Chc myle o tym, jak siedziaa obok mnie w samochodzie. Chc myle ojej
zapachu i wietlistych wosach, nawet jej stylu walki rapierem.
atwiej jest myle o Marjory, myjc auto. Odwizuj owcz skr i strzepuj j na zewntrz.
Niewane, jak bardzo si staram, zawsze co si w ni zapacze - kurz, nitki, a dzisiaj rwnie
spinacz biurowy. Nie mam pojcia, skd si tutaj wzi. Kad go na masce samochodu i czyszcz
siedzenie szczotk, a potem odkurzam podog. Haas odkurzacza rani moje uszy, lecz jest to szybsze
od zamiatania i mniej kurzu wpada mi do nosa. Myj od rodka przedni szyb, uwaajc, eby
dokadnie wyczyci naroniki, a potem poleruj lusterka. Sklepy sprzedaj specjalne rodki
czyszczce do aut, ale wszystkie one okropnie mierdz i doprowadzaj mnie do mdoci, wobec
czego uywam zwykej wilgotnej szmatki.
Kad owcz skr z powrotem na siedzenie i porzdnie j przywizuj. Teraz auto jest czyste i
gotowe na niedzielny poranek. Cho jed do kocioa autobusem, lubi sobie myle, e mj
samochd siedzi sobie czyciutki w swoim niedzielnym ubraniu, gotowy na uroczysto.
* * *
Szybko bior prysznic, nie mylc o Marjory, a potem id do ka i o niej myl. W moich
mylach zawsze jest w ruchu, a jednoczenie pozostaje w bezruchu. Jej twarz jest dla mnie
czytelniejsza od wikszoci twarzy. Wyraz twarzy trwa na tyle dugo, e mog go zinterpretowa.
Kiedy zasypiam, umiecha si.
ROZDZIA CZWARTY
Tom obserwowa z ulicy, jak Marjory Shaw i Don Poiteau id przez podwrze. Lucia mylaa,
e Marjory interesuje si Lou Arrendale'em, a oto spaceruje sobie z Donem. Wanie wzi od niej
torb ze sprztem, ale... gdyby go nie lubia, to czy nie odebraaby jej z powrotem?
Westchn, przeczesujc rzednce wosy. Kocha szermierk, kocha towarzystwo ludzi, lecz
bezustanny ciar intryg w grupie z biegiem lat wyczerpywa go coraz bardziej. Chcia, eby ich dom
by miejscem, gdzie ludzie dorastaj do swych moliwoci, fizycznych i spoecznych, lecz czasami
odnosi wraenie, e utkn w gronie wiecznych niedorostkw. Wczeniej czy pniej wszyscy
przyazili do niego ze swoimi skargami, pretensjami i zranionymi uczuciami.
Albo obskakiwali Lucie. Przewanie kobiety. Siaday obok niej, udajc zainteresowanie jej
szyciem albo zdjciami, i zaczynay opowiada o swoich kopotach. Spdzali z Luci wiele godzin
na rozmowach o tym, co si dzieje, kto potrzebuje wsparcia i jak najlepiej mu pomc, nie biorc na
siebie zbyt wielkiej odpowiedzialnoci.
Gdy podeszli bliej, Tom przekona si, e Marjory jest zirytowana. Niczego niewiadomy Don
trajkota w najlepsze, wymachujc jej torb z entuzjazmem wywoanym wasnymi sowami. No
wanie, pomyla Tom. By pewny, e nim upynie wieczr, dowie si, czym Don rozwcieczy
Marjory, a od Dona usyszy, e Marjory nic nie rozumie.
- Za kadym razem musi odkada swoje rzeczy dokadnie na to samo miejsce, nie potrafi
pooy ich gdzie indziej - perorowa Don, gdy znaleli si w zasigu suchu.
- To schludno - odparowaa Marjory. Zabrzmiao to afektowanie, czyli bya wicej ni tylko
zirytowana. - Masz co przeciwko porzdkowi?
- Mam co przeciwko obsesji - odrzek Don. - Ty, moja droga, okazujesz zdrow elastyczno,
parkujc to po jednej, to po drugiej stronie ulicy, jak rwnie noszc rne stroje. Lou co ty dzie
ubiera si tak samo, czysto, przyznaj, ale tak samo, a ju ta historia z miejscem na jego sprzt...
- Odoye go na niewaciwe miejsce i Tom kaza ci go przeoy, prawda? - domylia si
Marjory.
- Bo Lou by si zdenerwowa - odpar uraonym tonem Don.
- To nie w porzdku...
Tom widzia, e Marjory miaa ochot nawrzeszcze na Dona. On te. Ludzie czasami na niego
krzyczeli i nigdy nie przynosio to podanego rezultatu. Nic nie skutkowao. Mia porzdn, ciko
pracujc dziewczyn, ktra od omiu lat mu matkowaa, a on wci by taki sam.
- Ja rwnie lubi porzdek - wyzna Tom, starajc si, by nie zabrzmiao to zoliwie. -
Wszystkim jest atwiej, kiedy kady wie, gdzie ma swj sprzt. Poza tym, zostawianie rzeczy
gdziekolwiek mogoby zosta uznane za tak sam obsesj, jak odkadanie ich zawsze w to samo
miejsce.
- Daj spokj, Tom. Roztargnienie i obsesja to przeciwnoci. - Don nawet nie sprawia wraenia
rozzoszczonego, tylko rozbawionego, zupenie jakby Tom by niewiadomym niczego dzieckiem.
Tom si zastanawia, czy Don tak samo zachowuje si w pracy. Jeli tak, to wyjaniaoby to zawie
meandry jego kariery zawodowej.
- Nie miej pretensji do Lou o to, e przestrzega moich regu - rzuci, zastanawiajc si, czy
odniesie to jaki skutek. Don wzruszy ramionami i wszed do domu po sprzt.
Par minut spokoju, zanim si zacznie... Tom usiad obok Lucii, ktra wanie rozgrzewaa si, i
sign palcami doni do stp. Zwykle byo to do atwe. Marjory usadowia si po drugiej stronie
Lucii i pochylia do przodu, starajc si dotkn czoem kolan.
- Wieczorem powinien przyj Lou - odezwaa si Lucia, zerkajc na Marjory.
- Zastanawiaam si, czy nie sprawiam mu kopotu, proszc, eby pojecha ze mn na lotnisko -
powiedziaa Marjory.
- Nie sdz - mrukna Lucia. - Powiedziaabym raczej, e byo mu bardzo przyjemnie. Czy co
si stao?
- Nie. Odebralimy moj przyjacik, potem podrzuciam go tutaj. To wszystko. Don mwi
co o jego sprzcie...
- Och, Tom kaza mu wszystko pozbiera i Don chcia to poutyka byle gdzie. Tom dopilnowa,
eby zrobi to waciwie. Powinien wiedzie, jak si do tego zabra, widzc to tyle razy, ale Don...
on si po prostu nigdy nie nauczy. Teraz kiedy nie jest
ju z Helen, cofa si do poziomu beztroskiego chopczyka. Wolaabym, eby wreszcie dors.
Tom tylko si przysuchiwa, nie wtrcajc niczego do rozmowy. Wiedzia, co bdzie. Za
chwil Lucia poruszy spraw uczu Marjory do Lou i Dona, a on wolaby by daleko std, kiedy do
tego dojdzie. Skoczy rozgrzewk i wsta w chwili, gdy Lou wynurzy si zza naronika domu.
* * *
Po sprawdzeniu wiate i uprztniciu wszystkiego, co grozioby nabawieniem si kontuzji, Tom
zacz obserwowa rozgrzewajcego si Lou... metodycznego jak zawsze i jak zawsze dokadnego.
Niektrzy ludzie uznaliby, e Lou jest tpy, lecz dla Toma by niezmiennie fascynujcy. Trzydzieci
lat temu mgby nigdy tego nie dokona, pidziesit lat temu spdziby ycie w zakadzie
zamknitym. Lecz postp w zakresie wczesnej interwencji, metod nauczania i komputerowo
wspieranych wicze zmierzajcych do zintegrowania zmysw umoliwi mu znalezienie dobrej
pracy, niezalene ycie i funkcjonowanie w wiecie na niemal rwnych warunkach z innymi.
Cud adaptacji, dla Toma nieco przygnbiajcy. Ludzie modsi od Lou, urodzeni z tym samym
zaburzeniem neurologicznym, mogli by cakowicie uzdrowieni dziki kuracji genowej
przeprowadzonej w cigu pierwszych dwch lat ycia. Tylko ci, ktrych rodzice odmwili poddania
dzieci terapii, musieli si boryka -jak Lou - ze mudnymi metodami terapeutycznymi. Gdyby Lou by
modszy, nie cierpiaby. Byby normalny, cokolwiek to znaczy.
A jednak by tutaj, na lekcjach fechtunku. Tom przypomnia sobie jakby szarpane, nierwne
ruchy Lou podczas pierwszych zaj - przez dugi czas zanosio si na to, e szermierka w jego
wykonaniu bdzie zwyk parodi. Na kadym etapie szkolenia obserwowa ten sam powolny start i
mozolny postp... od floretu do szpady, od szpady do rapiera, od jednego ostrza do floretu i sztyletu,
szpady i sztyletu, rapiera i sztyletu, i tak dalej.
Lou dochodzi do wszystkiego dziki wytonej pracy, nie za wrodzonym zdolnociom. A
przecie teraz, gdy opanowa czysto fizyczne umiejtnoci, w cigu kilku miesicy osign biego,
co w przypadku innych szermierzy trwao cae lata.
Uchwyci spojrzenie Lou i przywoa go do siebie.
- Pamitaj, co powiedziaem: potrzebujesz teraz praktyki z najlepszymi w grupie.
- Tak jest... - skin gow Lou, po czym pozdrowi go formalnie.
Otwarcie wydawao si sztywne, szybko jednak zmieni styl na taki, ktry dawa mu przewag
dziki specyficznym dla niego ruchom. Tom kry, zmienia kierunek, markowa ciosy i udawa, e
si odkrywa, a Lou odpowiada manewrem na manewr, sprawdzajc go tak, jak on sprawdza jego.
Czy by w tym jaki wzr, czy tylko zwyke reakcje na jego posunicia? Nie potrafi tego okreli.
Lecz raz za razem Lou omal go nie trafia, przewidujc jego ruchy... co musiao oznacza, rozumowa
Tom, e sam postpuje wedug jakiego wzoru, ktry zaobserwowa Lou.
- Analiza wzorw - odezwa si w tej samej chwili, w ktrej ostrze Lou omino jego kling i
trafio go w pier. - Powinienem by o tym pomyle.
- Przepraszam - powiedzia Lou. Zawsze przeprasza, sprawiajc wraenie zakopotanego.
- Dobre trafienie - pochwali go Tom. - Prbowaem si domyli, jak robisz to, co robisz,
zamiast koncentrowa si na pojedynku. Wykorzystujesz analiz wzorw?
- Tak - przyzna Lou. W jego tonie zabrzmiao lekkie zaskoczenie i Tom si zastanowi, czyjego
przeciwnik pomyla sobie: A inni nie?".
- Nie potrafi tego robi w czasie rzeczywistym - powiedzia
Tom. - Chyba e kto dziaa wedug naprawd prostego schematu.
- Czy nie jest to nie fair? - zmartwi si Lou.
- To jest bardzo fair, o ile potrafisz tego dokona uspokoi go Tom. - To rwnie oznaka
dobrego szermierza... albo szachisty, jeli ju o tym mowa. Grasz w szachy?
- Nie.
- C... Wobec tego przekonajmy si, czy potrafi skupi si na tym, co robi, i zdoam ci si
zrewanowa. - Tom skin gow i zaczli od nowa, lecz trudno byo mu si skupi. Chcia myle o
Lou: o chwili, w ktrej niezgrabne, gwatowne ruchy nabray skutecznoci, kiedy po raz pierwszy
dopatrzy si w nim prawdziwego
potencjau, kiedy Lou zacz rozpoznawa wzory postpowania
wolniejszych szermierzy. Jak wiadczyo to o jego sposobie rozumowania? Jak wiadczyo to o nim
jako o czowieku?
Dostrzeg luk i zaatakowa, lecz natychmiast poczu uderzenie w klatk piersiow.
- Trafienie, Lou. Jeli tak dalej pjdzie, bdziemy mogli zgosi ci do turniejw - powiedzia,
tylko na wp artobliwie. Lou zesztywnia i przygarbi si. - Zmartwio ci to?
- Ja... nie wiem, czy powinienem walczy w turniejach - odpar.
- Decyzja naley do ciebie. - Tom ponownie zasalutowa. Zastanawia si, dlaczego Lou
wyrazi to w taki wanie sposb. Czym innym jest nie mie ochoty na wystp w turnieju, a czym
innym twierdzenie, e nie powinno si" tego robi. Gdyby Lou by normalny - nienawidzi siebie za
samo uycie tego sowa, lecz tak wanie byo - wystpowaby w turniejach od trzech lat. Zaczby
zbyt wczenie, jak wikszo ludzi, zamiast zbyt dugo ogranicza si do tych prywatnych wicze.
Tom skupi si na pojedynku, z trudem sparowa cios i sprbowa bardziej chaotycznych atakw.
W kocu zabrako mu tchu i musia przerwa zdyszany.
- Potrzebuj przerwy, Lou. Chod, popatrzymy sobie.
Lou pody za nim posusznie i przysiad na kamiennym murku wok patio, Tom za zaj
jedno z krzese. Zauway, e Lou by spocony, nie oddycha jednak zbyt ciko.
* * *
Tom wreszcie przerywa walk; sapie i mwi, e jest zbyt zmczony, by kontynuowa. Prowadzi
mnie na stron, a na placu pojawia si kolejna para. Z trudem apie powietrze; sowa rozdzielaj
dugie przerwy, dziki czemu lepiej je rozumiem. Ciesz si, e uwaa, i mimo wszystko dobrze
sobie radz.
- No prosz... nawet si nie zadyszae. Id powalczy z kim
innym, daj mi odetchn. Pogadamy pniej.
Ogldam si na Marjory, ktra siedzi obok Lucii. Zauwayem, e obserwowaa, jak walczyem
z Tomem. Teraz patrzy w ziemi, a gorco zarowio jej twarz. ciska mnie w odku, lecz wstaj
i do niej podchodz.
- Cze, Marjory - mwi. Bije mi serce. Marjory podnosi wzrok. Umiecha si szczerym
umiechem.
- Cze, Lou - odpowiada. - Jak si masz?
- wietnie - zapewniam. - Czy... zechcesz... ze mn powalczy?
- Oczywicie. - Podnosi z ziemi mask i j zakada. Teraz nie widz ju tak dobrze jej twarzy, a
ona nie bdzie widziaa mojej, kiedy ja zao swoj mask; odpycham t myl. Mog patrze, nie
bdc widzianym; puls mi si uspokaja.
Zaczynamy od przewiczenia sekwencji z podrcznika fechtunku Saviola. Krok po kroku,
naprzd i w bok, okrajc si nawzajem i wyczuwajc. Jest to zarwno rytua, jak i rozmowa, gdy
paruj cios i sam natykam si na zastaw. Czy to znam? Czy ona zna tamto? Jej ruchy s pynniejsze,
bardziej nastawione na sondowanie przeciwnika ni u Toma. Keczko, krok, pytanie, odpowied,
rozmowa stali, wtrujca muzyce, ktra rozbrzmiewa w mojej gowie.
Trafiam j, gdy wykonuje inny ruch, nibym oczekiwa. Nie chciaem jej uderzy.
- Przepraszam - mwi. Muzyka si urywa; gubi rytm. Cofam si, przerywajc kontakt i
kierujc czubek szpady ku ziemi.
- Nie... To by dobry cios - mwi Marjory. - Nie powinnam bya opuci zasony...
- Nic ci nie jest? - To byo mocne uderzenie, a zabolaa mnie do.
- Nic... Walczymy dalej. - Za mask dostrzegam bysk zbw: umiecha si.
Salutuj. Odpowiada mi. Wracamy do taca. Staram si by ostrony. Po dotyku stali
wyczuwam, e Marjory staje si bardziej zdecydowana, skupiona, szybsza. Nie przyspieszam; trafia
mnie w rami. Od tego momentu prbuj si fechtowa w jej tempie, przeduajc pojedynek do
maksimum.
Jej oddech zbyt szybko staje si chrapliwy. Koczymy walk. Dzikujemy sobie, ciskajc
donie; jestem jak odurzony.
- C to bya za zabawa - mwi. - Musz skoczy z wymwkami i zabra si porzdnie do
roboty. Gdybym wiczya z ciarkami, nie bolaoby mnie tak rami.
- Ja podnosz ciary trzy razy w tygodniu - odpowiadam. Zaraz sobie uwiadamiam, e moe
uzna, i mwi jej, co ma robi, albo si przechwalam, ja jednak chciaem tylko wyjani, e to
dziki wiczeniom nie bol mnie ramiona.
- Te tak powinnam - przyznaje. Jej gos jest radosny i zrelaksowany. Ja te si odpram. Nie
popsuem jej humoru tymi ciarami. - Kiedy wiczyam. Teraz jednak mam na gowie nowy
projekt, ktry poera mnstwo czasu.
Wyobraam sobie projekt jako co ywego, przeuwajcego zegar. Musi chodzi o badania, o
ktrych wspominaa Emmy.
- Rozumiem. Co to za projekt? - Z trudem api oddech, czekajc na odpowied.
- No c, zajmuj si przede wszystkim przekanictwem nerwowo-miniowym - wyjania
Marjory. - Opracowujemy metody leczenia niektrych chorb uwarunkowanych genetycznie i
niepoddajcych si terapii genowej. - Patrzy na mnie, a ja kiwam gow.
- Takich jak dystrofi miniowa? - pytam.
- Tak, midzy innymi - odpowiada Marjory. - Prawd mwic, to dziki niej zajam si
szermierk.
Czuj, e marszcz czoo - zakopotanie. Jaki jest zwizek pomidzy szermierk a dystrofi
miniow? Tacy ludzie si nie pojedynkuj.
- Szermierk... ?
- Tak. Wiele lat temu, idc na zebranie wydziau, przeszam przez podwrko, na ktrym Tom
demonstrowa fechtunek. Rozwaaam prawidow prac mini z punktu widzenia lekarza, nie
uczestnika... Pamitam, jak tam staam, obserwujc walczcych i zastanawiajc si nad
biochemicznym zachowaniem komrek
miniowych, gdy nagle Tom podszed do mnie i spyta, czy nie chciaabym sprbowa. Pewnie
wyczyta z mojej twarzy zainteresowanie szermierk, podczas gdy ja przypatrywaam si miniom
ng.
- Mylaem, e fechtowaa si na uczelni - mwi.
- To byo na uczelni - przyznaje. - Byam wtedy wieo po studiach.
- Och... i zawsze zajmowaa si miniami?
- W pewnym sensie. Odniosam sukces w pewnych terapiach genowych i zwrciam si
bardziej ku nerwom mini... czy moe powinnam raczej powiedzie, e zajli si tym moi
przeoeni. Jestem zwyk szefow projektu. - Dugo patrzy
mi w twarz. Musz odwrci wzrok, gdy uczucie staje si zbyt intensywne. - Mam nadziej, e ci
nie uraziam, proszc, eby mi towarzyszy w drodze na lotnisko, Lou. Z tob czuam si
bezpieczniej.
Robi mi si gorco.
- Ja nie... chciaem... - Przeknicie liny. - Nie jestem zy - mwi, odzyskujc kontrol nad
gosem. - Pojechaem z przyjemnoci.
- To dobrze - mwi Marjory. Potem milczy; siedz obok niej i czuj, jak moje ciao si
rozlunia. Siedziabym tak ca noc, gdyby tylko byo to moliwe. Kiedy moje serce zwalnia,
rozgldam si wok. Max, Tom i Susan walcz dwoje na jednego. Don
rozwala si w fotelu na patio. Przyglda mi si, ale odwraca wzrok, gdy na niego patrz.
* * *
Tom poegna si z Maksem, Susan i Marjory, ktrzy wychodzili razem. Rozejrza si dokoa i
zobaczy Lou. Lucia wesza do rodka, a za ni ci, ktrzy jak zwykle chcieli pogada.
- S takie badania - odezwa si Lou. - Nowe. Moe nawet leczenie.
Tom wsuchiwa si bardziej w urywany ton gosu, napicie ujawniajce si w wysokoci i
tonacji, ni w wypowiadane sowa. Lou by przeraony. Przemawia w ten sposb tylko wwczas,
gdy co go bardzo niepokoio.
- Nadal w fazie eksperymentalnej czy ju dostpne? -Nadal eksperyment. Ale oni... w biurze...
chc... mj szef powiedzia... chc, ebym ja... si temu podda.
- Eksperymentalnej metodzie leczenia? To dziwne. Zwykle nie s dostpne dla komercyjnych
przedsiwzi medycznych.
- To jest... oni... to zostao opracowane w centrum w Cambridge - wyrzuci z siebie
mechanicznym gosem Lou. - Teraz tym dysponuj. Mj szef mwi, e jego szef chce, ebymy si
poddali temu eksperymentowi. Nie zgadza si na to, lecz nie moe go powstrzyma.
Tom poczu gwatown ch, by zdzieli kogo pici po gowie. Lou by przeraony; kto go
nastraszy. Nie jest moim dzieckiem, upomnia si Tom. Nie mia adnych praw, ale jako przyjaciel
Lou mia okrelone obowizki.
- Wiesz, na czym to polega? - zapyta.
- Jeszcze nie. - Lou pokrci gow. - Pojawio si w Internecie w zeszym tygodniu. Lokalne
towarzystwo autystyczne zwoao na ten temat spotkanie, ale sami nic nie wiedzieli... Sdzili, e
minie jeszcze wiele lat, nim zastosuj je wobec ludzi. Pan Aldrin,
mj przeoony, powiedzia, e moe by teraz testowane, a pan Crenshaw chce, abymy wzili w
tym udzia.
- Nie mog da od ciebie poddania si leczeniu eksperymentalnemu, Lou. To wbrew prawu
zmusza ci...
- Ale mog odebra mi prac...
- Czy gro ci zwolnieniem, gdyby si nie zgodzi? Nie mog tego zrobi. - Przynajmniej tak
sdzi. Na uniwersytecie byo to wykluczone, ale w sektorze prywatnym sprawa wygldaa inaczej.
Jednak eby a tak? - Potrzebujesz prawnika - doda. Stara si przypomnie sobie prawnikw,
ktrych zna. Gail chyba byaby najlepsza, pomyla. Od duszego czasu zajmowaa si prawami
czowieka. Wola zastanawia si nad tym, kto mg w tym wypadku pomc, ni podsyca w sobie
pragnienie rozbicia komu gowy.
- Nie... tak... nie wiem. Martwi mnie to. Pan Aldrin powiedzia, e powinnimy zapewni sobie
pomoc jakiego prawnika...
- Racja - przytakn Tom. Rozwaa przez chwil, czy nie byoby lepiej skierowa uwag Lou
na co innego. - Suchaj... wspomniaem ci o turnieju...
- Nie jestem wystarczajco dobry - rzuci prdko Lou.
- Prawd mwic, jeste. Zastanawiam si, czy udzia w turnieju nie pomgby ci w tym drugim
problemie... - Bi si z mylami, prbujc ustali, czemu tak uwaa. - Jeli skoczy si na tym, e
bdziesz musia spotka si ze swoim pracodawc w sdzie, to bdzie to przypomina pojedynek
szermierczy. Twoje umiejtnoci mogaby ci si bardzo przyda.
Lou obrzuci go pozbawionym wyrazu spojrzeniem.
- Nie rozumiem, czemu miaoby si to przyda.
- C... Moe i nie. Pomylaem sobie tylko, e mgby wykorzysta nowe dowiadczenia.
- Kiedy jest ten turniej?
- Za kilka tygodni - odpar Tom. - W sobot. Mgby pojecha z nami; ja i Lucia bdziemy w
pobliu i dopilnujemy, eby spotka tam miych ludzi.
- S te niemili ludzie?
- No c, owszem. Niemili ludzie s wszdzie i kilku z nich zawsze zdoa dosta si do grup
szermierczych. Lecz wikszo z nich jest mia. Mogoby ci si spodoba. -Nie powinien nalega,
cho ywi coraz silniejsze przekonanie, e Lou potrzebowa wikszego kontaktu z normalnym
wiatem, o ile mona tak nazwa band entuzjastw historycznych sztuk walki. Na co dzie byli
najzwyczajniejszymi ludmi na wiecie; po prostu lubili przebiera si w kostiumy i udawa, e
zabijaj si nawzajem szpadami.
- Nie mam kostiumu - zauway Lou, patrzc na swoj star kurtk bez rkaww.
- Co ci znajdziemy - zapewni go Tom. Prawdopodobnie bdzie na niego pasowa ktry z jego
strojw. Mia ich wicej, ni sam potrzebowa, wicej od przecitnych mczyzn z siedemnastego
wieku. - Lucia nam pomoe.
- Nie jestem przekonany - mrukn Lou.
- C, daj mi zna w przyszym tygodniu, czy chcesz sprbowa. Bdziemy musieli wpaci za
ciebie wpisowe. Jeli nie, wkrtce bdzie nastpny turniej.
- Zastanowi si - obieca Lou.
- Dobrze. A jeli chodzi o tamto... By moe znam prawniczk, ktra mogaby ci pomc.
Porozmawiam z ni. A co z Centrum, rozmawiali z nimi?
- Nie. Pan Aldrin do mnie dzwoni, ale nikt nie mwi nic oficjalnie i myl, e te nie
powinienem nic mwi, dopki oni nie zaczn.
- Nie zaszkodzi wczeniej sprawdzi, jakie prawa ci przysuguj- zauway Tom. - Nie jestem
pewny... Przepisy cigle si zmieniaj, a ja nigdy nie miaem nic wsplnego z badaniami nad ludmi,
wic nie jestem na bieco. Potrzebujesz eksperta.
- To bdzie mnstwo kosztowa - powiedzia Lou.
- Moe - odpar Tom. - To te trzeba sprawdzi. Centrum z pewnoci moe udzieli ci takich
informacji.
- Dzikuj - powiedzia Lou.
Tom odprowadza wzrokiem swojego cichego, zamknitego w sobie, niekiedy przeraajcego
na swj niegrony sposb przyjaciela. Na sam myl o jakichkolwiek eksperymentach, ktrym miaby
by poddany Lou, robio mu si niedobrze. Lou to Lou, i by w porzdku taki, jaki by.
W rodku zasta Dona rozcignitego na pododze pod wentylatorem i gadajcego jak zwykle o
niczym oraz pochylon nad haftem Lucie, ktrej twarz mwia: Ratuj mnie!". Don odwrci si ku
niemu.
- A wic uwaasz, e Lou jest gotowy do zawodw, h? - spyta. Tom skin gow.
- Podsuchae? Owszem, tak uwaam. Dokona ogromnych postpw. Fechtuje si z
najlepszymi spord nas i wietnie sobie radzi.
- To wielka presja dla kogo takiego jak on - zauway Don.
- Takiego jak on... Masz na myli autystycznego?
- Tak. Nie radz sobie zbyt dobrze z tumami i haasem, prawda? Czytaem, e to dlatego
znakomici wykonawcy muzyki nie daj publicznych koncertw. Lou jest w porzdku, ale uwaam, e
nie powiniene nakania go do udziau w turnieju. Zaamie
si.
Tom stumi pierwsz myl, ktra przysza mu do gowy, i odpar:
- Pamitasz swj pierwszy turniej, Don?
- Owszem... Byem wtedy bardzo mody... To bya katastrofa.
- Zgadza si. Pamitasz, co powiedziae po pierwszym pojedynku?
- Nie... raczej nie. Wiem, e przegraem... Posypaem si.
- Powiedziae mi, e nie moge si skupi przez tych wszystkich krccych si dokoa ludzi.
- Tak. No c, to bdzie o wiele gorsze dla kogo takiego jak Lou.
- Don, jak Lou mgby przegra w jeszcze wikszym stopniu ni ty?
Don poczerwienia.
- C, ja... on... dla niego to bdzie jeszcze gorsze. Mam na myli przegran. Dla mnie...
- Wytrbie szeciopak piwa i wyrzygae si za drzewem - przypomnia mu Tom. - Potem
rozpakae si i powiedziae, e to najgorszy dzie w twoim yciu.
- Byem mody - zauway Don. - Wyrzuciem to z siebie i przestaem si tym przejmowa... a
on bdzie to rozpamitywa.
- Ciesz si, e tak troszczysz si o jego uczucia wtrcia Lucia. Tom omal si nie skrzywi,
syszc sarkazm w jej gosie, mimo e nie by wymierzony w niego. Don wzruszy ramionami i
zmarszczy brwi.
- Oczywicie, e si troszcz - przyzna. - Rni si od nas...
- To si zgadza - potwierdzia Lucia. - Jest lepszym szermierzem od wikszoci z nas i lepszym
czowiekiem od niejednego.
- Rany, Luci, ale masz kiepski humor - oznajmi Don artobliwym tonem, ktry, jak wiedzia
Tom, oznacza, e wcale nie jest mu do miechu.
- Nie poprawiasz mi go - rzucia Lucia, skadajc robtk i wstajc. Odesza, nim Tom zdy
co powiedzie. Nie znosi, kiedy mwia gono to, co sam myla, a potem zostawiaa go, by radzi
sobie w pojedynk ze skutkami tej szczeroci. Teraz,
zgodnie z oczekiwaniami, Don rzuci mu wymowne spojrzenie midzy nami mczyznami", czym
chcia go zachci do wyraenia okrelonego pogldu na temat kobiet, ktrego Tom bynajmniej nie
podziela.
- Czy ona... no wiesz... wkracza w kryzys wieku redniego? - zapyta.
- Nie - odpar Tom. - Ona wyraa opini. - Tak si zoyo, e sam j wyraa, ale czy powinien
to mwi? Czemu Don po prostu nie doronie i nie przestanie sprawia kopotw? - Suchaj, jestem
zmczony, a jutro wczenie zaczynam zajcia.
- OK, OK, chwytam aluzj - mrukn Don. Dwign si z podogi z teatralnym grymasem na
twarzy i zapa za plecy.
Problem polega na tym, e wanie nie pojmowa aluzji. Mino dalszych pitnacie minut, nim
wyszed. Tom zamkn na klucz drzwi wejciowe i pogasi wiata, bojc si, e Don co wymyli i
wrci, jak to czsto robi. Tom czu si le; dawno temu Don by czarujcym, penym entuzjazmu
chopcem, a on z pewnoci powinien dopomc mu sta si bardziej dojrzaym mczyzn. W kocu
od czego s starsi przyjaciele?
- To nie twoja wina - odezwaa si z holu Lucia. Przemawiaa agodniejszym tonem, a on
rozluni si nieco; nie mia ochoty uspokaja rozwcieczonej ony. - Byby gorszy, gdyby nad nim
nie pracowa.
- Nie wiem - mrukn Tom. - Wci myl...
- Jeste urodzonym pedagogiem i nadal uwaasz, e powiniene ich wszystkich ratowa przed
nimi samymi. Pomyl tylko: Marcus na uniwersytecie Columbii, Grayson na uniwersytecie Michigan i
Vladianoff w Berlinie. Niegdy to byli twoi chopcy, a wszyscy stali si lepsi dziki znajomoci z
tob. Don to nie jest twoja poraka.
- Dzi wieczorem mog to kupi - owiadczy Tom. Owietlona padajcym z sypialni blaskiem
Lucia miaa w sobie co magicznego.
- To nie wszystko, co mam na sprzeda - owiadczya przekornie, zsuwajc z siebie sukienk.
* * *
Nie rozumiem, dlaczego Tom ponowi zaproszenie na turniej, kiedy opowiadaem mu o
eksperymentalnej metodzie leczenia autyzmu. Rozmylam o tym podczas powrotu do domu. Wida
jak na doni, e moje umiejtnoci szermiercze s coraz lepsze i potrafi stawi czoo najlepszym
fechmistrzom w grupie. Ale co to ma wsplnego z leczeniem lub moimi prawami?
Ludzie, ktrzy walcz w turniejach, traktuj to bardzo serio. wicz od dawna. Maj wasny
sprzt. Chc wygra. Nie jestem pewny, czy chc wygra, cho cieszy mnie dostrzeganie wzorw i
wyszukiwanie dziki nim wasnej drogi. Moe Tom uwaa, e powinienem pragn zwycistwa?
Moe uwaa, e powinienem pragn zwycistwa w turniejach, tak abym pragn wygra w sdzie?
Te dwie sprawy nie maj ze sob nic wsplnego. Kto chce wygra pojedynek albo wygra
spraw w sdzie, niekoniecznie za obie te rzeczy na raz.
Moe s podobne? W obu przypadkach to zawody. Kto wygrywa, kto inny przegrywa. Rodzice
zawsze podkrelali, e nie wszystko w yciu jest wspzawodnictwem, e ludzie mog ze sob
wsppracowa, e kady moe wtedy wygra. Szermierka jest ciekawsza, kiedy ludzie
wspdziaaj ze sob, czerpic z tego rado. Nie traktuj trafienia kogo jako zwycistwa, tylko
jako wykazanie swych umiejtnoci w grze.
Obie te sprawy wymagaj przygotowa? Wszystko wymaga wczeniejszych przygotowa. Obie
wymagaj... Skrcam gwatownie, omijajc rowerzyst z zepsutym tylnym wiatem; nie zauwayem
go wczeniej.
Przewidywanie. Uwaga. Zrozumienie. Wzory. Myli przelatuj mi przez gow niczym plansze
do nauki przedmiotw, zawierajce ustalone pojcia, ubrane w gadkie, niewyjaniajce wszystkiego
swka.
Chciabym sprawi Tomowi przyjemno. By zadowolony, kiedy pomagaem mu przy
nawierzchni placyku do walki i stojakach na sprzt. Czuem si tak, jakbym odzyska ojca z jego
najlepszych dni. Chciabym znowu sprawi mu przyjemno, nie wiem jednak, czy to osign,
wystpujc w tym turnieju. A co bdzie, jeli przegram? Rozczaruj go? Czego ode mnie oczekuje?
Byoby ciekawie walczy z ludmi, ktrych nigdy wczeniej nie widziaem. Z ludmi, ktrych
wzorw nie znam. Z normalnymi, ktrzy nie maj pojcia, e ja nie jestem normalny. A moe Tom im
powie? Nie wydaje mi si, by chcia to zrobi.
W najblisz sobot id z Erikiem i Lind do planetarium. To trzecia sobota miesica, a ja
zwykle sprztam wtedy mieszkanie. Turniej odbdzie si w sobot po tamtej sobocie. Nie mam na ten
dzie adnych planw.
Po powrocie do domu wpisuj przy czwartej sobocie miesica turniej szermierczy".
Rozwaam wykonanie telefonu do Toma, ale jest ju pno, poza tym mwi, ebym poinformowa go
o mojej decyzji za tydzie. Naklejam na kalendarz karteczk z przypomnieniem: Powiedzie
Tomowi tak".
ROZDZIA PITY
Do pitkowego popoudnia pan Crenshaw nie przekaza nam nic na temat eksperymentalnego
leczenia. Moe pan Aldrin si myli. Moe pan Aldrin wybi mu to z gowy. Sie huczy od rozmw,
przewanie w prywatnych grupach dyskusyjnych, wyglda jednak na to, e nikt nie wie, na kiedy s
zaplanowane prby na ludziach ani gdzie si odbd.
Nie rozpowszechniam w Internecie informacji, ktre przekaza nam pan Aldrin. Nie zabrania
rozmw na ten temat, ale byoby to nie w porzdku. Rozzocioby go, gdyby pan Crenshaw zmieni
decyzj, a wszyscy si rozczarowali. I tak wyglda na rozgniewanego, kiedy nas odwiedza.
Pokaz w planetarium to Eksploracja planet zewntrznych i ich satelitw". Odbywa si od Dnia
Pracy, co oznacza, e nie bdzie toku, nawet w sobot. Id wczenie, na pierwszy pokaz, na ktrym
zwykle jest mniej ludzi nawet w dni, gdy do planetarium przychodz tumy. Tylko co trzeci fotel jest
zajty, dziki czemu Eric, Linda i ja moemy zaj cay rzd, nie siedzc zbyt blisko innych.
Widownia pachnie zabawnie, jak zawsze. Czuj to samo znane mi podniecenie, gdy gasn
wiata i ciemnieje sztuczny nieboskon. Cho te wiateka na kopule nie s prawdziwymi
gwiazdami, to przecie chodzi o gwiazdy. wiato nie jest takie stare; nie wygadzia go podr przez
miliardy miliardw lat - rzuca sieje z projektora na odlego mniejsz ni dziesiciotysiczna cz
sekundy wietlnej - ale i tak mi si podoba.
Nie podoba mi si za to dugie wprowadzenie mwice o tym, co wiedzielimy setki lat temu i
pidziesit lat temu, i tak dalej. Chc wiedzie, co wiemy teraz, a nie to, co mogli usysze moi
rodzice, kiedy byli dziemi. Co za rnica, e kto dawno temu myla, i na Marsie istniej kanay?
W pluszu mojego siedzenia kryje si twardy, szorstki guzek. Wyczuwam go pod palcami - kto
przyklei tam gum albo cukierka, ktrego nie usun do koca rodek czyszczcy. Odkd go
zauwayem, nie mog przesta zwraca na niego uwagi. Wsuwam broszur pomidzy siebie a ten
szorstki punkt.
Wreszcie program przenosi si do teraniejszoci. Wykonane przez prbniki kosmiczne
najnowsze zdjcia zewntrznych planet s znakomite. Symulacje przelotw sprawiaj, e omal nie
wyskakuj z fotela, by zanurzy si w grawitacj kolejnych cia niebieskich. auj, e nie mog si
tam znale osobicie. Kiedy byem may i widziaem w wiadomociach ludzi w przestrzeni
kosmicznej, chciaem by astronaut, ale wiedziaem, e to niemoliwe. Nawet gdybym podda si
nowej, doywotniej" kuracji i y wystarczajco dugo, pozostabym autystyczny. Nie smu si tym,
czego nie moesz zmieni", mawiaa mama.
Nie dowiaduj si niczego, czego bym ju nie wiedzia, ale pokaz i tak mi si podoba. Po
zakoczeniu jestem godny. Mina ju zwyka dla mnie pora lunchu.
- Moe zjedlibymy lunch? - proponuje Eric.
- Jad do domu - odpowiadam. Mam w domu dobre, suszone miso i jabka, ktre zaraz
przestan by kruche.
Eric kiwa gow i odwraca si.
* * *
W niedziel id do kocioa. Przed rozpoczciem mszy organista gra Mozarta. Muzyka pasuje
do podniosoci wyznania. Wszystko pasuje, tak jak powinny pasowa do siebie koszula, marynarka i
krawat, nie takie same, ale dobrze dobrane. Chr piewa adny hymn Ruttera. Nie lubi Ruttera tak
jak Mozarta, lecz nie boli mnie od tego gowa.
Poniedziaek jest chodniejszy. Z pnocnego wschodu wieje wilgotny, przenikliwy wiatr. Nie
jest tak zimno, by zaoy marynark lub sweter, niemniej zrobio si przyjemniej. Wiem, e
najgorsza cz lata jest ju za nami.
We wtorek znowu si ocieplio. We wtorki robi zakupy spoywcze. We wtorki sklepy s mniej
zatoczone, nawet jeli wypada wtedy pierwszy dzie miesica.
Obserwuj ludzi w spoywczym. Kiedy byem dzieckiem, mwiono nam, e niedugo nie bdzie
ju sklepw spoywczych. Kady zamwi sobie jedzenie przez Internet z dostaw do domu. Ssiedzi
robili tak przez pewien czas i moja matka uznawaa to za gupie. Zwykle kcia si o to z pani
Taylor. Twarze im byszczay, a gosy przypominay zgrzytajce o siebie noe. Jako dziecko
sdziem, e si nienawidz, potem jednak nauczyem si, e doroli - ludzie - mog nie zgadza si
ze sob i kci, nie czujc do siebie niechci.
Nadal s takie miejsca, gdzie dostarczaj produkty spoywcze, tutaj jednak wszystkie firmy,
ktre oferoway tak usug, zbankrutoway. Teraz mona zamwi dla siebie artykuy, ktre
przenoszone s do sektora szybkiego odbioru", skd tamocig dostarcza pudo prosto na parking.
Sam tak robi, ale niezbyt czsto. Kosztuje dziesi procent droej, a dla mnie bardzo wane jest
samo dowiadczenie robienia zakupw. Tak wanie mwia moja mama. Wedug pani Taylor, i bez
tego doznawaem wystarczajco silnego stresu, lecz mama utrzymywaa, e pani Taylor jest zbyt
wraliwa. Czasami aowaem, e to pani Taylor nie jest moj matk, ale potem miaem z tego
powodu wyrzuty sumienia.
Kiedy ludzie w spoywczym robi zakupy sami, czsto wygldaj na zmartwionych i
skupionych, i ignoruj innych. Mama nauczya mnie waciwych zachowa w sklepach i wikszo
reakcji przychodzia mi z atwoci, pomimo panujcych w nich haasu i zamieszania. Poniewa nikt
nie oczekuje, e bdzie przystawa i gawdzi z nieznajomymi, ludzie unikaj kontaktu wzrokowego,
co uatwia dyskretne przygldanie si im bez ryzyka, e ich to zdenerwuje. Nie obchodzi ich, e nie
patrz im prosto w oczy, cho grzeczno nakazuje przynajmniej przez chwil popatrze na osob
przyjmujc od ciebie pienidze lub kart.
Grzecznie jest bkn co na temat pogody, nawet jeli stojcy przed tob w kolejce powiedzia
wczeniej dokadnie to samo, cho nie jest to konieczne.
Czasami si zastanawiam, jacy s normalni ludzie, a najczciej robi to wanie w sklepach
spoywczych. Na lekcjach umiejtnoci codziennych uczono nas sporzdzania listy zakupw i
przechodzenia z jednej alejki do drugiej, przy jednoczesnym odhaczaniu na licie kolejnych zakupw.
Nauczyciel doradza nam, bymy wczeniej sprawdzali ceny w gazecie, zamiast porwnywa je,
stojc w przejciu midzy pkami. Mylaem, zgodnie z tym, co nam powiedzia, e uczy nas, jak
robi zakupy normalni ludzie.
Lecz blokujcy alejk mczyzna widocznie nie uczestniczy w takich zajciach. Wyglda na
normalnego, ale oglda kady soik z sosem do spaghetti, porwnujc ceny i czytajc etykietki.
Stojca za nim krtkowosa, siwa kobieta w okularach o grubych szkach stara si zerkn ponad
jego ramieniem na t sam pk. Wydaje mi si, e chce kupi ktry z sosw po mojej stronie
alejki, lecz mczyzna stoi jej na drodze, a ona nie zamierza zwraca mu uwagi. Ani ja. Napite
minie twarzy uwypuklaj mu brwi, policzki i brod. Ma poyskliw skr. Jest zy. Siwowosa
kobieta i ja doskonale wiemy, e dobrze ubrany mczyzna moe wybuchn, gdy si go zaczepi.
Nagle podnosi gow i dostrzega moje spojrzenie. Robi si czerwony na twarzy.
- Mg pan co powiedzie! - mwi, przesuwajc gwatownie koszyk na drug stron i jeszcze
bardziej tarasujc drog staruszce. Umiecham si do niej i kiwam gow; okra go, pchajc koszyk.
Dopiero potem sam go wymijam.
- To takie gupie - sysz, jak pomrukuje. - Dlaczego wszystkie nie mog by tego samego
rozmiaru?
Nie jestem taki gupi, eby mu odpowiedzie, cho pokusa jest wielka. Jeli ludzie mwi na
gos, zakadaj, e kto ich usyszy. Oczekuje si ode mnie uwagi i suchania, kiedy inni mwi, i
wywiczyem si tak, eby w wikszoci przypadkw postpowa wanie w ten sposb. W
spoywczym ludzie nie oczekuj odpowiedzi i s li, kiedy im jej udzielasz. Ten mczyzna jest
bardzo rozzoszczony. Czuj, jak omocze mi serce.
Przed sob widz dwjk maych, rozchichotanych dzieci, cigajcych z pek paczki
przypraw. Do alejki zaglda moda kobieta w dinsach i rzuca ostrym tonem:
- Jackson! Misty! Odcie to!
Podskakuj. Wiem, e nie mwi do mnie, ale od tego tonu a bol mnie zby. Jedno dziecko
piszczy, a drugie woa Nie!". Moda kobieta mija mnie biegiem, twarz wykrzywia jej zo. Sysz
krzyk dziecka. Nie odwracam si. Chc powiedzie: Spokojnie, spokojnie, spokojnie", ale to nie
moja sprawa. Nie powinno si ucisza innych, jeli nie jest si ich szefem albo rodzicem. Sysz inne
kobiece gosy besztajce matk dzieci i czym prdzej skrcam w poprzeczn alejk. Serce bije mi jak
szalone, szybciej i mocniej ni zazwyczaj.
Ludzie przychodz do takich sklepw, by usysze ten haas i zobaczy innych ludzi,
zagonionych, wciekych i wyprowadzonych z rwnowagi. System zamwie online i dostaw
zawid, poniewa ludzie woleli przyj do sklepu i zobaczy innych ludzi, ni siedzie w
samotnoci i czeka na przesyk. Nie wszdzie. W niektrych miastach zamwienia online s bardzo
popularne. Lecz tutaj... Okram umieszczony na rodku stojak z winem i uwiadamiam sobie, e
minem odpowiedni alejk. Rozgldam si uwanie dookoa i odwracam si.
Zawsze id do alejki z przyprawami, niezalenie od tego, czy ich potrzebuj, czy nie. Gdy nie
ma tutaj tumw - a dzisiaj nie ma - zatrzymuj si i wdycham aromaty. Wyczuwam leciutk wo
przypraw i zi pomimo zapachu wosku, pynu do czyszczenia i gumy do ucia stojcego w pobliu
dzieciaka. Cynamon, kminek, godziki, majeranek, gaka muszkatoowa... nawet nazwy s
interesujce. Mama lubia uywa przypraw i zi. Pozwalaa mi je wcha. Niektrych nie lubiem,
lecz wikszo pachniaa dobrze. Dzi potrzebuj przyprawy chili. Nie musz przystawa i rozglda
si; wiem, na ktrej pce znajd czerwono-biae pudeko.
* * *
Nagle oblewam si potem. Przede mn stoi Marjory. Nie dostrzega mnie, poniewa dziaa teraz
w trybie zakupw spoywczych. Otworzya pojemnik z przyprawami. Ktrymi?, zastanawiam si,
dopki powiew powietrza nie przynosi mi nieomylnej woni godzikw. Mojej ulubionej. Szybko
odwracam gow i staram si skupi na pce z barwnikami, kandyzowanymi owocami i dekoracjami
do ciast. Nie rozumiem, dlaczego znajduj si w tej samej alejce co przyprawy i zioa, ale tak
wanie jest.
Zauway mnie? A jeli tak, to czy si do mnie odezwie? A moe ja powinienem powiedzie co
do niej? Jzyk urs mi do rozmiarw cukini. Wyczuwam czyj blisko. Ona czy kto inny?
Gdybym naprawd robi zakupy, nie obejrzabym si. Nie chc dekoracji do ciast ani kandyzowanych
wini.
- Cze, Lou - mwi. - Pieczesz ciasto?
Odwracam si, by na ni spojrze. Widuj j jedynie u Toma i Lucii, czasem w samochodzie,
kiedy jedzie na lotnisko albo z lotniska. Nigdy przedtem nie widziaem jej w tym sklepie. Nie bywa
tutaj... albo nic o tym nie wiedziaem.
- Ja... ja tylko ogldam - wyjaniam. Trudno mi rozmawia. Nienawidz si tak poci.
- adne kolory - oznajmia tonem uprzejmego zainteresowania. Przynajmniej nie wymiaa mnie
na cay gos. - Lubisz ciasto owocowe?
- N... nie - odpowiadam, przeykajc wielk gul w gardle. - Myl... myl, e kolory s
adniejsze od smaku. - Bd; smaki nie s adne ani brzydkie, ale za pno ju na zmian.
Kiwa powanie gow.
- Te tak uwaam - rzuca. - Jak byam maa i dostaam do zjedzenia swj pierwszy kawaek
ciasta owocowego, spodziewa am si, e bdzie smaczne, bo adnie wygldao. A jednak mi nie
smakowao.
- Czy... czsto robisz tutaj zakupy? - pytam.
- Nie - odpowiada. - Id do przyjaciki. Poprosia mnie, ebym po drodze kupia jej par
rzeczy. - Patrzy na mnie, a ja z ca moc uwiadamiam sobie, z jakim trudem przychodzi mi
mwienie. Nawet oddycha mi ciej, a spywajcy po plecach pot sprawia, e czuj si olizgy. -
Zawsze tutaj kupujesz? -Tak.
- To moe mi pokaesz, gdzie znale ry i foli aluminiow-
prosi. Czuj w gowie pustk, zaraz sobie jednak przypominam.
- Ry znajduje si w trzeciej alejce porodku - mwi. - A folia w osiemnastej...
- Och, prosz ci - przerywa mi radosnym gosem. - Po prostu mi poka. Mam wraenie, e a
po tym sklepie od kilku godzin.
- Pokaza... Zaprowadzi ci? -Nagle czuj si gupio; oczywicie, e to wanie miaa na
myli. - Chod - dodaj, zawracajc wzkiem, przez co naraam si na wrogie spojrzenie tgiej
kobiety, pchajcej wzek ze stert artykuw. - Przepraszam -
mwi do niej; mija mnie bez sowa.
- Pjd za tob- proponuje Marjory. - Nie chc denerwowa ludzi...
Kiwam gow i zaczynam od ryu, poniewa znajdujemy si w sidmej alejce i jest po prostu
bliej. Zdaj sobie spraw z obecnoci Marjory. Ta wiadomo ogrzewa mi plecy na podobiestwo
promieni soca. Ciesz si, e nie widzi mojej twarzy; na niej rwnie czuj ciepo.
Przygldam siej ej, gdy penetruje pki z ryem - dugoziarnistym, krtkoziarnistym, brzowym,
mieszanym, w pudekach i torebkach. Nie ma pojcia, gdzie znale gatunek, o ktry jej chodzi. Ma
jedn rzs dusz od pozostaych i bardziej brzow. Jej oczy maj wicej kolorw ni jeden oraz
ctki w tczwkach, co sprawia, e s jeszcze bardziej interesujce.
Wikszo oczu jest wielobarwna, zwykle jednak kolory s do siebie zblione. Bkitne oczy
maj dwa odcienie bkitu albo bkitu i szaroci, albo bkitu i zieleni, czy nawet ctk lub dwie
brzu. Wikszo ludzi tego nie dostrzega. Kiedy po raz pierwszy poszedem po moj stanow kart
tosamoci, natknem si w formularzu na pytanie o kolor oczu. Prbowaem wypisa wszystkie
barwy, jakie przybieraj moje oczy, lecz rubryczka okazaa si za maa. Poradzili mi, ebym wpisa
piwne". Tak zrobiem, lecz nie jest to jedyny kolor moich oczu. T barw ludzie dostrzegaj
najczciej, lecz dzieje si tak dlatego, e w rzeczywistoci nie patrz innym w oczy.
Podoba mi si kolor oczu Marjory, poniewa to jej oczy i poniewa podobaj mi si wszystkie
kolory, jakie przybieraj. Lubi take wszystkie kolory jej wosw. Zapewne wpisaa do formularza
brzowe", lecz jej wosy maj wiele odcieni, jeszcze wicej ni oczy. W sklepowym wietle
zmatowiay i zabrako im pomaraczowego poysku, aleja wiem, e nadal tam jest.
- No i znalazam - mwi. Trzyma pudeko biaego ryu dugoziarnistego do szybkiego
gotowania. - Teraz do folii! - komenderuje i umiecha si. - Mam na myli gotowanie, nie
szermierk.
[3]
Rewanuj si umiechem, czujc, jak napraj mi si minie policzkw. Wiedziaem, e
chodzi jej o foli. Czyby uwaaa, e nie wiedziaem, a moe po prostu artowaa? Prowadz j do
skrzyowania alejek na rodku sklepu, a potem prosto do alejki z plastikowymi torebkami,
pojemnikami do przechowywania ywnoci i rolkami przezroczystej folii, papieru niadaniowego i
folii aluminiowej.
- Gadko poszo - mwi. Szybciej wybraa foli ni ry. - Dzikuj, Lou - dodaje. - Bardzo mi
pomoge.
Zastanawiam si, czy powinienem powiedzie jej o kasach ekspresowych. Moe j tym
zdenerwuj? Ale wspomniaa, e si spieszy.
- Kasy ekspresowe - bkam. Czuj nag pustk w gowie, a mj gos jest paski i bez wyrazu. -
O tej porze ludzie maj w wzkach wicej, ni informuj znaki dotyczce kas ekspresowych...
- To takie frustrujce - mwi. - Ktry koniec jest szybszy? Z pocztku nie jestem pewien, o co
jej chodzi. Obie kolejki przesuwaj si z tak sam prdkoci. Czytnik znajduje si porodku i tylko
tam tempo moe by szybkie lub wolne. Czeka, nie poganiajc mnie. Moe pytaa, ktra kolejka do
zwykych kas jest szybsza, na wypadek gdyby nie chciaa stan do kasy ekspresowej. Wiem. To
kolejka najbliej punktu obsugi klienta. Mwi jej, a ona kiwa gow.
- Przepraszam, Lou, ale musz si pospieszy - mwi. - Miaam spotka si z Pam pitnacie po
szstej.
- Jest szsta siedem. Jeli Pam mieszka daleko std, moe nie zdy.
- Powodzenia - rzucam. Odprowadzam j wzrokiem, gdy szybkim krokiem oddala si alejk,
zgrabnie omijajc kupujcych.
- A wic tak wyglda - odzywa si kto za moimi plecami. Odwracam si. To Emmy. Sprawia
jak zwykle wraenie rozgniewanej. - Nie jest a tak adna.
- Ja uwaam, e jest - odpowiadam.
- Widz - mwi Emmy. - Zarumienie si.
Czuj, jak ponie mi twarz. Moe si czerwieni, ale Emmy nie musiaa tego mwi. To
niegrzeczne tak komentowa publicznie czyj wyraz twarzy. Milcz.
- Pewnie mylisz, e ci kocha - dodaje Emmy wrogim tonem. Uwaa, e tak myl, a ona sdzi,
e si myl i e Marjory mnie nie kocha. Smutno mi, e tak sdzi, a jednoczenie ciesz si, e
potrafi to wszystko wywnioskowa z tego, co powiedziaa i w jaki sposb to zrobia. Kilka lat temu
nic bym nie poj.
- Nie wiem - odpowiadam spokojnie i cicho. W gbi alejki jaka kobieta zamiera z rk na
paczce plastikowych pojemnikw i zaczyna si nam przyglda. - Nie masz pojcia, co myl -
mwi do Emmy. - I nie masz pojcia, co myli ona. Prbujesz czyta w mylach. To bd.
- Uwaasz, e jeste taki mdry - prycha Emmy. - Tylko dlatego, e pracujesz przy komputerach
i zajmujesz si matematyk. Nic nie wiesz o ludziach.
Kobieta z gbi alejki podchodzi bliej i zaczyna si nam przysuchiwa. Boj si. Nie
powinnimy tak rozmawia w miejscu publicznym. Nie powinnimy rzuca si w oczy. Powinnimy
wtapia si w tum, wyglda, mwi i zachowywa si jak normalni ludzie. Gdybym sprbowa
powiedzie to Emmy, rozzociaby si jeszcze bardziej. Mogaby powiedzie co gono.
- Musz i - mwi do Emmy. - Ju jestem spniony.
- Dokd, na randk? - dopytuje si. Sowo randka" wymawia goniej od pozostaych i
wyszym tonem, co ma oznacza ironi.
- Nie - odpowiadam cicho. Jeli zachowam spokj, moe si ode mnie odczepi. - Id oglda
telewizj. Zawsze ogldam telewizj w... - Nagle nie mog przypomnie sobie dnia tygodnia. W
gowie mam pustk. Odwracam si, jak gdybym zdy wypowiedzie cae zdanie. Emmy mieje si
szorstko, lecz nie mwi nic, co mgbym dosysze. Wracam pospiesznie do alejki z przyprawami i
zabieram paczk z proszkiem chili, a potem id w stron kas. Do wszystkich ustawiy si kolejki.
W mojej kolejce stoi przede mn picioro ludzi. Trzy kobiety i dwch mczyzn. Jeden blondyn,
pozostali maj ciemne wosy. Mczyzna woy bkitny pulower prawie w tym samym kolorze co
pudeko w jego koszyku. Staram si myle tylko o kolorze, lecz jest bardzo gono, a sklepowe
wiata sprawiaj, e barwy rni si od rzeczywistych. To znaczy takich, jakimi s w blasku
soca. Sklep te jest realnoci. Rzeczy, ktrych nie lubi, s rwnie prawdziwe, jak te, ktre lubi.
Mimo to atwiej mi, kiedy rozmylam o rzeczach, ktre lubi, a nie o takich, ktrych nie lubi.
Rozmylanie o Marjory i Te Deum Haydna uszczliwia mnie. Kiedy pozwalam sobie na mylenie o
Emmy, choby na moment, muzyka robi si tak cierpka i mroczna, e mam ochot ucieka. Skupiam
si na Marjory, jak gdyby bya przydzielonym mi w pracy zadaniem, a muzyka taczy, coraz
radoniejsza.
- Czy to twoja dziewczyna?
Sztywniej i na wp si obracam. To kobieta, ktra obserwowaa Emmy i mnie; stana za mn
w kolejce. W jaskrawym wietle sklepowych lamp jej oczy byszcz, a wyschnita szminka przybiera
w kcikach ust krzykliwy pomaraczowy odcie. Umiecha si do mnie, ale nie jest to miy umiech.
Raczej twardy, ograniczajcy si do samych ust. Nie odpowiadam, a ona odzywa si ponownie.
- Nie mogam tego nie zauway - mwi. - Twoja przyjacika bya taka wzburzona. Jest
troch... inna, nieprawda? - Byska zbami w umiechu.
Nie wiem, co powiedzie. Musz si odezwa; patrz na mnie wszyscy stojcy w kolejce.
- Nie chc by niegrzeczna - cignie kobieta. Minie wok jej oczu napinaj si wyranie. -
Chodzi o to... e zwrciam uwag na jej sposb mwienia.
ycie Emmy naley do Emmy. Nie jest yciem tej kobiety; nie ma prawa si dopytywa, co
zego dzieje si z Emmy. O ile cokolwiek si dzieje.
- Musi by ciko ludziom takim jak wy - mwi. Oglda si na obserwujcych nas ludzi w
kolejce i chichocze cicho. Nie mam pojcia, co j tak rozbawio. Moim zdaniem nie ma w tym nic
miesznego. - Zwizki uczuciowe i dla nas bywaj trudne - dodaje. Nie umiecha si ju. Ma ten sam
wyraz twarzy co doktor Fornum, kiedy wyjania mi, co chciaaby, ebym zrobi. Wam musi by
jeszcze trudniej.
Stojcy za ni mczyzna ma dziwn min. Nie umiem powiedzie, czy si z ni zgadza, czy nie.
Chciabym, eby kto kaza jej zamilkn. Byoby niegrzeczne, gdybym ja jej to zaproponowa.
- Mam nadziej, e ci nie zdenerwowaam - dodaje wyszym gosem, unoszc brwi. Czeka, a
udziel jej waciwej odpowiedzi.
Obawiam si, e nie ma waciwej odpowiedzi.
- Nie znam pani - odzywam si cicho i spokojnie. Chc przez to powiedzie, e jej nie znam i
nie mam ochoty na rozmowy o Emmy i Marjory czy na poruszanie jakichkolwiek osobistych tematw
z kim obcym.
Twarz jej teje. Odwracam si szybko. Za plecami sysz No c!", co przypomina sapnicie,
i ciche mamrotanie jakiego mczyzny: Dobrze ci tak". Domylam si, e to ten stojcy za tamt
kobiet, lecz nie ogldam si i nie patrz na boki. Kolejka przede mn skurczya si do dwojga osb.
Patrz prosto przed siebie, nie koncentrujc si na niczym szczeglnym, i prbuj znw usysze
muzyk, ale nic z tego. Dociera do mnie tylko haas.
Gdy wynosz zakupy na zewntrz, lepki upa wydaje si jeszcze gorszy, ni kiedy wchodziem
do sklepu. Wyczuwam zapach wszystkiego: resztek sodyczy na wyrzuconych papierkach, upinek
owocw, gumy, dezodorantw i szamponu przechodniw, parkingowego asfaltu, spalin autobusw.
Stawiam zakupy na baganiku, otwierajc drzwi samochodu.
- Hej - sysz. Podskakuj i obracam si.
To Don. Nie spodziewaem si zobaczy tutaj Dona. Nie spodziewaem si te zobaczy tutaj
Marjory. Ciekawe, czy inni czonkowie grupy szermierczej te robi w tym sklepie zakupy.
- Cze, brachu - dodaje. Ma na sobie koszulk w prki i ciemne, lune spodnie. Nie
widziaem wczeniej, eby ubiera si w co takiego; na fechtunek przychodzi w T-shircie i dinsach
albo kostiumie.
- Cze, Don - mwi. Nie mam ochoty na rozmow z Donem, chocia jest przyjacielem. Jest za
gorco, a ja musz zawie zakupy do domu i je pochowa. Podnosz pierwsz torb i umieszczam j
na tylnym siedzeniu.
- Robisz tutaj zakupy? - pyta. Gupie pytanie, skoro stercz przy samochodzie z torbami penymi
produktw. Moe myli, e to wszystko ukradem?
- Przyjedam tutaj we wtorki - odpowiadam. Patrzy z dezaprobat. Moe uwaa, e wtorki nie
s odpowiednie na zakupy spoywcze, ale w takim razie co sam tutaj robi?
- Przychodzisz jutro na szermierk? - pyta.
- Tak - odpowiadam. Wkadam do auta drug torb i zamykam tylne drzwi.
- Wybierasz si na ten turniej? - Patrzy na mnie w taki sposb, e mam ochot odwrci wzrok
lub wbi go w ziemi.
- Tak - mwi. - A teraz musz jecha do domu. Mleko powinno by przechowywane w
temperaturze nie wyszej ni 38 stopni Fahrenheita. Na parkingu jest co najmniej 90 stopni
[4]
i
zakupione przeze mnie mleko zaraz si nagrzeje.
- Prawdziwy rutyniarz z ciebie, co? - pyta.
Nie wiem, czy istnieje faszywy rutyniarz. Zastanawiam si, czy to co takiego jak prawdziwa
kosa".
- Robisz codziennie te same rzeczy? - chce wiedzie.
- Nie te same rzeczy codziennie - prostuj. - Te same rzeczy w te same dni.
- Och, w porzdku - uspakaja. - C, do zobaczenia jutro, mj systematyczny przyjacielu. -
mieje si. To dziwny miech, jakby Don wcale nie by rozbawiony. Otwieram przednie drzwi i
wsiadam do samochodu. Don nic nie mwi ani nie odchodzi. Wczam silnik, a on gwatownie
wzrusza ramionami, jakby co go uksio.
- Do widzenia - mwi uprzejmie.
- Tak - mruczy przecigle. - Cze.
Wci tam stoi, kiedy ruszam z miejsca. Widz go we wstecznym lusterku, dopki nie
wyjedam na ulic. Skrcam w prawo.
Gdy si ogldam, ju go nie ma.
* * *
W moim mieszkaniu jest ciszej ni na zewntrz, ale nie jest tak naprawd cicho. Pitro niej
policjant Danny Bryce ma wczony telewizor i wiem, e oglda show z udziaem publicznoci.
Wyej pani Sanderson przeciga krzesa do kuchni; robi tak co wieczr. Sysz tykanie budzika i
cichutki szum zasilacza swojego komputera. Waha si nieznacznie wraz ze zmianami natenia mocy.
Z zewntrz napywa haas: stukot pocigu podmiejskiego, jk ruchu ulicznego, gosy na podwrku.
Trudniej mi ignorowa haasy, kiedy jestem rozgniewany. Wczam muzyk. Nakada si na inne
dwiki, lecz one wci s obecne, niczym zabawki wepchnite pod gruby dywan. Chowam zakupy,
cierajc z kartonu z mlekiem kropelki skondensowanej wilgoci, i nastawiam goniej muzyk. Nie za
gono; nie powinienem denerwowa ssiadw. W odtwarzaczu znajduje si pyta z Mozartem.
Zwykle pomaga. Czuj, jak powolutku opuszcza mnie napicie.
Nie wiem, dlaczego zaczepia mnie tamta kobieta. Nie powinna bya tego robi. Sklep
spoywczy to teren neutralny; nie powinna tam rozmawia z nieznajomymi. Byem bezpieczny,
dopki nie zwrcia na mnie uwagi. Gdyby Emmy nie mwia tak gono, nic by nie zauwaya. Sama
tak powiedziaa. Nie przepadam za Emmy. Czuj, jak czerwienieje mi kark na myl o tym, co
wygadywaa ona i tamta kobieta.
Rodzice mwili, e nie powinienem obwinia ludzi za to, i dostrzegaj, e jestem inny. Nie
powinienem mie pretensji do Emmy. Powinienem raczej przyjrze si sobie i rozway, co si
wydarzyo.
Nie chc tego robi. Nie uczyniem nic zego. Musz robi zakupy w spoywczym. Miaem
powd, eby tam by. Zachowywaem si odpowiednio. Nie rozmawiaem z nieznajomymi ani nie
mwiem do siebie na gos. Nie zajmowaem w alejce wicej miejsca, ni powinienem. Marjory jest
moj przyjacik. Rozmowa z ni nie bya niczym zym, tak samo okazana jej pomoc w odszukaniu
ryu i folii aluminiowej.
Emmy si mylia. Emmy mwia za gono i to dlatego tamta kobieta zwrcia na nas uwag.
Mimo to powinna bya zajmowa si wasnymi sprawami. To nie moja wina, e Emmy mwia za
gono.
ROZDZIA SZSTY
Musz wiedzie, czy to, co czuj, jest tym, co czuj normalni ludzie, kiedy s zakochani. W
szkole, na lekcjach angielskiego, czytalimy rne opowiadania o mioci, lecz nauczyciele zawsze
nam mwili, e s one dalekie od rzeczywistoci. Nie wiem dlaczego. Nie zapytaem wtedy o to,
poniewa nic mnie to nie obchodzio. Mylaem, e to gupie. Pan Neilson, ten od zaj z higieny,
mwi, e to wszystko kwestia hormonw i ebymy nie robili nic gupiego. Sposb, w jaki opisa
czynnoci seksualne, sprawi, e wolabym nie mie tam w dole niczego, niczym plastikowa lalka.
Nie potrafiem wyobrazi sobie wkadania t ego d o tamtego... Poza tym nazwy czci ciaa s
brzydkie. Ukucie boli; kto chciaby mie kolec
[5]
? Wci mylaem o cierniach. Inne sowa nie byy
lepsze, a termin medyczny - penis - brzmia gupio. Okrelenia aktu pciowego te s brzydkimi,
dudnicymi sowami; przywodz mi na myl bl. Samo wyobraenie sobie bliskoci, koniecznoci
oddychania cudzym oddechem, wchania cudzego ciaa... obrzydliwe. Szatnia bya wystarczajco
okropna. Zawsze zbierao mi si tam na wymioty.
Wtedy uwaaem to za ohydne. Teraz... zapach wosw fechtujcej si Marjory sprawia, e
chciaem si do niej zbliy. Mimo e uywa perfumowanego myda do odziey i dezodorantu o jakby
proszkowatym zapachu, jest co... Ale sam pomys pozostaje dla mnie okropny. Widziaem zdjcia;
wiem, jak wyglda kobiece ciao. Kiedy chodziem do szkoy, chopcy wymieniali si kasetami
wideo z taczcymi nagimi kobietami i parami, ktre uprawiay seks. Ogldajc je, czerwienili si i
pocili, a ich gosy przypominay dwiki wydawane przez szympansy z audycji przyrodniczej. Z
pocztku te chciaem zobaczy, poniewa niczego takiego nie znaem - moi rodzice nie trzymali w
domu podobnych rzeczy - lecz te krtkie filmy okazay si nudne, a wystpujce w nich kobiety
sprawiay wraenie rozgniewanych lub wystraszonych. Uznaem wwczas, e gdyby im si to
podobao, wygldayby na szczliwsze.
Nigdy nie chciaem sprawi, eby kto wyglda na przeraonego albo zego. Nie jest mio by
przestraszonym albo rozgniewanym. Przeraeni ludzie popeniaj bdy. Rozgniewani ludzie
popeniaj bdy. Pan Neilson mwi, e pocig seksualny jest czym cakowicie normalnym, lecz nie
wyjani, na czym on polega, przynajmniej nie tak, ebym mg to zrozumie. Moje ciao rozwijao
si tak samo jak ciaa innych chopcw; pamitam moje zdumienie, gdy odkryem na kroczu pierwsze
ciemne woski. Nauczyciel opowiedzia nam o spermie i jajeczkach, i o tym, jak wszystko wyrasta z
nasienia. Kiedy zobaczyem te wosy, pomylaem, e kto je tam zasia, i nie miaem pojcia, jak do
tego doszo. Matka wyjania mi, e to objaw dojrzewania pciowego, i zakazaa robienia gupstw.
Nigdy nie byem pewny, o jakie uczucia chodzio; wraenia cielesne, jak ciepo i zimno, czy
psychiczne, jak rado i smutek. Kiedy patrzyem na zdjcia nagich dziewczt, moje ciao czasem
reagowao, lecz jedynym uczuciem psychicznym byo obrzydzenie.
Widziaem walczc Marjory i wiem, e j to bawi, lecz zwykle si nie umiecha. Mwi, e
twarz umiechnita to twarz szczliwa. Moe to nieprawda? Moe jej si to podoba?
Kiedy docieram do domu Toma i Lucii, ta ostatnia mwi mi, ebym wyszed na dwr. Sama
pichci co w kuchni; sysz stukot garnkw. Wyczuwam przyprawy. Nie ma nikogo wicej.
Tom siedzi na tyach domu i usuwa osek szczerby z klingi jednej ze swoich broni. Zaczynam
rozgrzewk. Od mierci moich rodzicw s jedyn znan mi par, ktra jest ze sob tak dugo po
lubie. Nie potrafi ich zapyta, jak to jest by maestwem.
- Czasami ty i Lucia sprawiacie wraenie, jakbycie si na siebie gniewali - mwi, wypatrujc
na twarzy Toma oznak gniewu.
- Pary czasami si kc - odpowiada Tom. - Nie jest atwo tyle czasu przebywa tak blisko z
drug osob.
- Czy... - Nie wiem, jak powiedzie to, co chc powiedzie. - Czy jeli Lucia si na ciebie
gniewa... jeli ty si na ni gniewasz... czy to oznacza, e si nie kochacie?
Tom wyglda na zaskoczonego. Potem wybucha miechem.
- Nie, ale to trudno wytumaczy, Lou. Kochamy si nawet wtedy, kiedy jestemy na siebie li.
Mio jest ponad gniewem, jak ciana za kurtyn lub ziemia po ucichniciu burzy. Burza prze chodzi,
a ziemia trwa na swoim miejscu.
- Jeli jest burza - mwi - to czasami te jest powd albo zniszczone domy.
- Tak, a czasami, jeli mio nie jest wystarczajco silna albo jeli gniew jest zbyt wielki,
ludzie przestaj si kocha. Ale to nas nie dotyczy.
Zastanawia mnie ta jego pewno. W cigu ostatnich trzech miesicy Lucia tak czsto bya
rozgniewana. Skd Tom wie, e nadal go kocha?
- Ludzie miewaj gorsze chwile - dodaje Tom, jakby wiedzia, o czym myl. - Ostatnio Lucia
bya zdenerwowana sytuacj w pracy. Zirytowaa j rwnie wiadomo, e wywieraj na ciebie
nacisk, eby podda si leczeniu.
Nigdy nie sdziem, e normalni ludzie mog mie problemy w pracy. Jedyni normalni ludzie,
jakich znaem, mieli t sam prac przez cay okres naszej znajomoci. Jakie kopoty miewaj
normalni ludzie? Nie maj przecie pana Crenshawa, nakazujcego im podda si leczeniu, ktrego
nie chc. Co denerwuje ich w pracy?
- Lucia jest za przez swoj prac i przeze mnie?
- Czciowo tak. Za duo kopotw na raz.
- Nie jest mio, kiedy Lucia si gniewa - zauwaam. Tom wydaje zabawny dwik, ktry jest po
trochu miechem, a po trochu czym innym.
- Nic doda, nic uj - mwi. Wiem, e nie znaczy to, e powinienem co dodawa i
odejmowa, ale w dalszym cigu wydaje mi si gupie mwienie czego takiego, zamiast po prostu
zgadzam si z tob" czy masz racj".
- Mylaem o tym turnieju - wyznaj nagle. - Postanowiem... Na podwrku pojawia si
Marjory. Zawsze wchodzi przez dom, cho wiele osb korzysta z bocznej furtki. Zastanawiam si,
jakby to byo, gdyby Marjory gniewaa si na mnie tak, jak Lucia gniewa si na Toma, albo jak oboje
gniewaj si na Dona. Zawsze mnie martwio, kiedy ludzie si na mnie gniewali, nawet tacy, ktrych
nie lubiem. Wydaje mi si, e zo Marjory byaby gorsza nawet od gniewu rodzicw.
- Postanowie... - podsuwa mi Tom. Podnosi wzrok i dostrzega Marjory. - Aha, to ty. No i?
- Chciabym sprbowa - mwi. - Jeli to nadal aktualne.
- Och! - woa Marjory. - Postanowie wzi udzia w turnieju, Lou? Brawo!
- To bardzo aktualne - potwierdza Tom. - Ale musisz wysucha mojego standardowego
wykadu numer jeden. Marjory, id po swj sprzt. Lou musi si skupi.
Zastanawiam si, ile ma wykadw i dlaczego musz wysucha pierwszego z nich, eby mc
wzi udzia w turnieju. Marjory wchodzi do domu, co uatwia mi suchanie Toma.
- Po pierwsze, od teraz a do samego turnieju bdziesz wiczy moliwie jak najwicej.
Codziennie, o ile zdoasz, a do ostatniego dnia. Gdyby nie mg tu przyj, wicz w domu. Minie
ng i koncentracj.
Nie sdz, ebym mg przychodzi do Toma i Lucii codziennie. Kiedy chodzibym do pralni
czy na zakupy, albo my samochd?
- Jak czsto?
- Za kadym razem, gdy znajdziesz chwil czasu, ale bez przesady - odpowiada Tom. - Potem,
na tydzie przed wystpem, sprawd sprzt. Utrzymujesz go w dobrym stanie, niemniej dobrze bdzie
dokona przegldu. Zrobimy to razem. Masz zapasowe ostrze?
- Nie... Powinienem zamwi?
- Tak, jeli moesz sobie na to pozwoli. W przeciwnym razie wemiesz jedno z moich.
- Mog jedno zamwi. - Nie przewidywaem tego w moim budecie, ale mam dosy pienidzy.
- To wietnie. Bdziesz mia sprzt sprawdzony, wyczyszczony i gotowy do spakowania. Na
dzie przed turniejem nie bdziesz wiczy. Przyda ci si wtedy odpoczynek. Spakuj sprzt i id na
spacer czy co takiego.
- Mog po prostu zosta w domu?
- Mgby, ale lepiej, gdyby mia troch ruchu. Oczywicie, bez przesady. Zjedz dobr kolacj
i id spa o zwykej dla siebie porze.
Rozumiem, jaki jest cel takiego planu, lecz bdzie mi ciko speni oczekiwania Toma, chodzi
do pracy i robi inne rzeczy, ktre powinienem robi. Nie musz jednak oglda telewizji ani gra w
Internecie z przyjacimi, czy i w sobot do Centrum, cho zwykle tak robi.
- -Czy bdzie... czy zorganizujesz... wiczenia szermiercze w inne dni ni roda?
- Owszem, dla uczniw wybierajcych si na turniej - odpowiada Tom. - Przychod kadego
dnia, z wyjtkiem wtorku. To nasz specjalny wieczr.
Czuj, e si rumieni. Zastanawiam si, jakby to byo mie specjalny wieczr.
- We wtorki robi zakupy spoywcze - informuj. Z domu wychodz Marjory, Lucia i Max.
- Dosy tego kazania - mwi Lucia. - Jeszcze go zniechcasz. Nie zapomnij wypeni formularza
zgoszenia.
- Formularz zgoszenia! - Tom uderza si doni w czoo. Zawsze tak robi, kiedy o czym
zapomina. Nie wiem dlaczego. Mnie to nie pomagao, kiedy prbowaem. Wchodzi do domu.
Rozgrzewam si; inni dopiero zaczynaj wiczenia. Przez boczn furtk wchodz Susan, Don i
Cindy. Don niesie niebiesk torb jest si fechtowa przez cay czas ni na zmian, w przerwach
obserwujc innych.
Bior prysznic, delikatnie obmywajc wiee skaleczenia. Czuj si dobrze, cho jestem
zmczony i zesztywniay. Pan Crenshaw nie powiedzia nic na temat nowej metody leczenia i ludzi.
Kiedy Marjory usyszaa, e wybieram si na turniej, zauwaya: Och, to ci dobrze zrobi". Tom i
Lucia nie gniewaj si na siebie, przynajmniej nie tak bardzo, eby przesta by maestwem.
* * *
W pitek robi pranie, lecz w sobot, po myciu auta, wracam do Toma i Lucii na kolejn lekcj.
W niedziel nie jestem taki zesztywniay jak w pitek. W poniedziaek mam kolejn, dodatkow
lekcj. Ciesz si, e wtorek jest specjalnym dniem Toma i Lucii, poniewa nie musz zmienia pory
zakupw w spoywczym. Marjory nie ma w sklepie. Dona nie ma w sklepie. W rod id na zwyky
trening szermierczy. Marjory nie ma; Lucia mwi, e wyjechaa z miasta. Lucia daje mi specjalny
ubir na turniej. Tom mwi, ebym nie przychodzi w czwartek, poniewa jestem ju dostatecznie
przygotowany.
* * *
W pitkowy ranek o smej pidziesit trzy pan Crenshaw zwouje nas wszystkich i mwi, e
chce nam co ogosi. odek zawizuje mi si w supe.
- Macie wszyscy bardzo duo szczcia - oznajmia. - Pomimo trudnej sytuacji ekonomicznej...
Sam jestem szczerze zaskoczony, e to w ogle moliwe... Macie szans podda si najnowszej
metodzie leczenia, nie ponoszc adnych kosztw. Jego usta rozcigaj siew szerokim, faszywym
umiechu; twarz byszczy mu od wysiku, jaki w to wkada.
Chyba sdzi, e jestemy naprawd gupi. Zerkam na Camerona, potem na Dale'a i Chuya -
jedynych, ktrych mog widzie, nie obracajc gowy. Ich oczy te si poruszaj.
Cameron odzywa si monotonnym gosem:
- Ma pan na myli eksperymentaln metod leczenia, wynalezion w Cambridge i opisan w
Natur Neuroscience kilka tygodni temu?
Crenshaw blednie i przeyka lin.
- Kto wam o tym powiedzia?
- Byo o tym w Internecie - mwi Chuy.
- To... to... - urywa i mierzy nas wzrokiem. Potem znw ukada wargi w umiech. - Tak czy
owak, to nowa metoda leczenia, a wy macie okazj wyprbowa j bez adnych opat.
- Nie chc jej - owiadcza Linda. - Nie potrzebuj leczenia. Jestem dobra taka, jaka jestem.
Obracam si i na ni patrz. Crenshaw czerwienieje.
- Nie jestecie dobrzy - oponuje goniej i twardszym tonem. - Ani normalni. Jestecie
autystyczni, niepenosprawni, zostalicie zatrudnieni na specjalnych warunkach...
- Normalny" to program nastawienia suszarki przerywaj mu razem Chuy i Linda.
Umiechaj si przelotnie.
- Musicie si dostosowa - mwi Crenshaw. - Nie moecie oczekiwa, e zawsze bdziecie
mieli specjalne przywileje, zwaszcza w sytuacji, gdy pojawia si kuracja, dziki ktrej moecie
sta si normalni. Sala gimnastyczna, oddzielne pokoje,
caa ta muzyka i mieszne dekoracje... Moecie by normalni i wtedy to wszystko przestanie by
potrzebne. To nieekonomiczne. To mieszne. - Odwraca si, jakby chcia wyj, po czym znw
zwraca si w nasz stron. - To musi si skoczy - rzuca.
Po czym naprawd wychodzi.
Patrzymy po sobie. Przez kilka minut nikt nic nie mwi. Wreszcie odzywa si Chuy.
- C, stao si.
- Nie zrobi tego - mwi Linda. - Nie mog mnie zmusi.
- Niewykluczone, e mog - podsuwa Chuy. - Nie wiemy tego na pewno.
Po poudniu kady z nas za porednictwem poczty wewntrznej otrzymuje list wydrukowany na
papierze. Z listu wynika, e w zwizku z presj rynku oraz potrzeb dywersyfikacji i utrzymania
konkurencyjnoci, kady dzia musi zredukowa personel. Jednostki aktywnie uczestniczce w
badaniach nie bd rozpatrywane jako kandydaci do zwolnie, gosi pismo. Pozostaym zostan
zaoferowane atrakcyjne odprawy w zamian za dobrowolne odejcie z firmy. List nie mwi, e
musimy zgodzi si na leczenie albo e stracimy prac, ale myl, e to wanie oznacza.
Pnym popoudniem przychodzi do naszego budynku pan Aldrin i zwouje zebranie w holu.
- Nie mogem ich powstrzyma - oznajmia. - Prbowaem. Znowu przypomina mi si
powiedzenie matki: Prbowa to nie robi". Prbowanie to za mao. Liczy si tylko dziaanie.
Patrz na pana Aldrina, ktry jest miym czowiekiem, i wyranie widz, e nie jest tak silny jak pan
Crenshaw, ktry miym czowiekiem nie jest. Pan Aldrin ma smutn min.
- Jest mi naprawd przykro - dodaje - ale moe tak bdzie lepiej. - Po czym wychodzi. To byo
gupie. Jak co takiego moe by lepsze?
- Powinnimy porozmawia - mwi Cameron. Niezalenie od tego, czego chcemy, ja albo wy,
powinnimy o tym porozmawia. I to z kim innym, moe z prawnikiem.
- List mwi wyranie: adnych dyskusji poza biurem wtrca Bailey.
- Ten list ma nas przestraszy - mwi.
- Powinnimy porozmawia - powtarza Cameron. - Dzi wieczorem po pracy.
- W pitki wieczorem robi pranie - informuj.
- Jutro w Centrum...
- Jutro si gdzie wybieram - wyjaniam. Wszyscy na mnie patrz, odwracam wzrok. - Na
turniej szermierczy - tumacz. Jestem troch zaskoczony, e nikt mnie o nic nie pyta.
- Porozmawiamy, moemy te zapyta w Centrum mwi Cameron. - Potem ci wszystko
powiemy.
- Nie chc rozmawia - odzywa si Linda. - Chc zosta sama. - Odchodzi. Jest rozgniewana.
Wszyscy jestemy rozgniewani. Id do swojego pokoju i gapi si w monitor. Dane s nudne i puste,
niczym ciemny ekran. Gdzie tam znajduj si wzory, za znalezienie lub stworzenie ktrych mi pac,
lecz dzisiaj jedyny wzr, jaki widz, zamyka si wok mnie niczym puapka, na podobiestwo
wirujcej ciemnoci, ktra napiera zewszd tak szybko, e nie mog jej przeanalizowa.
Skupiam si na planach dotyczcych dzisiejszego wieczoru i jutra. Tom powiedzia mi, co mam
zrobi, eby si przygotowa, i zamierzam to uczyni.
* * *
Tom wjecha na parking pod blokiem Lou, uwiadamiajc sobie, e nigdy przedtem nie widzia
miejsca, gdzie jego przyjaciel od wielu lat mieszka. Wzniesiony w poprzednim stuleciu budynek
wyglda zwyczajnie. Zgodnie z przewidywaniami, Lou by gotowy na czas, czekajc na zewntrz ze
sprztem schludnie zapakowanym w pokrowiec. Sprawia wraenie wypocztego, cho jednoczenie
spitego; by uosobieniem kogo, kto dostosowa si do polece, dobrze zjad i si wyspa. Mia na
sobie strj, ktry pomoga mu skompletowa Lucia. Chyba byo mu niewygodnie, jak zwykle w
przypadku nowicjusza w kostiumie z epoki.
- Gotowy? - zapyta Tom.
Lou obejrza si dokadnie, jakby sprawdzajc, i odrzek:
- Tak. Dzie dobry, Tom. Dzie dobry, Lucia.
- Dzie dobry - odpowiedziaa Lucia. Tom na ni zerkn. Zdyli si ju posprzecza o Lou;
Lucia bya gotowa zamordowa kadego, kto sprawiby mu najmniejszy problem, Tom natomiast
uwaa, e Lou sam sobie poradzi z drobnymi kopotami. Pomyla, e ostatnio bya bardzo wraliwa
na punkcie Lou. Szykoway co z Marjory, nie chciaa jednak nic zdradzi. Mia nadziej, e nie
wyjdzie to podczas turnieju.
Po drodze Lou siedzia cicho z tyu wozu; prawdziwa ulga w porwnaniu z gadatliwymi
pasaerami, jakich zwykle wozi. Nagle si odezwa.
- Zastanawialicie si kiedy, jak szybki jest mrok? - spyta.
- Hm? - Tom oderwa si od rozmyla.
- Prdko wiata - powiedzia Lou. - Znaj warto prdkoci wiata w prni... ale
prdko mroku...
- Mrok nie ma prdkoci - odpara Lucia. - Po prostu jest tam, gdzie nie ma wiata... To tylko
sowo oznaczajce jego brak
- Myl... e mrok moe mie prdko - zauway Lou. Tom zerkn w lusterko wsteczne; twarz
Lou wydawaa si smutna.
- Masz jak teori na ten temat? - spyta Tom. Lucia na niego spojrzaa; zignorowa j. Zawsze
odczuwaa irytacj, kiedy bawi si z Lou w gry sowne, lecz on nie widzia w tym nic zego.
- Jest tam, gdzie nie ma wiata - odrzek Lou. - Dokd wiato jeszcze nie dotaro. Moe by
szybszy, bo zawsze je wyprzedza.
- Albo nie ma adnej prdkoci, poniewa ju tam jest, na miejscu - podsun Tom. - Miejsce,
nie ruch.
- To nie jest co - wczya si Lucia. - To zwyka abstrakcja, sowo oznaczajce brak wiata.
Nie moe pozostawa w ruchu...
- Skoro ju o tym mwisz - zauway Tom - to wiato jest rwnie swego rodzaju abstrakcj.
Mwio si, e istnieje tylko w ruchu, czsteczka i fala, a do pocztku tego stulecia, kiedy udao si
je zatrzyma.
Nie musia na ni patrze; pozna po brzmieniu jej gosu, e si krzywi.
- wiato jest prawdziwe - owiadczya Lucia. - Mrok jest brakiem wiata.
- Czasami mrok wyglda na ciemniejszy od mroku - powiedzia Lou. - Gstszy.
- Naprawd sdzisz, e jest prawdziwy? - zapytaa Lucia, obracajc si na siedzeniu.
- Mrok to zjawisko naturalne, charakteryzujce si brakiem wiata. - piewna intonacja Lou nie
pozostawiaa wtpliwoci, e przytacza definicj. - To cytat z mojego podrcznika z liceum. Ale tak
naprawd to nic nie mwi. Mj nauczyciel powiedzia, e
cho nocne niebo midzy gwiazdami wyglda na ciemne, to w rzeczywistoci jest tam wiato.
Gwiazdy promieniuj wiatem we wszystkich kierunkach, istnieje wic wiato, bo inaczej nie
mona by ich byo zobaczy.
- Metaforycznie rzecz ujmujc - powiedzia Tom - jeli uznasz wiedz za wiato, a mrok za
ignorancj, to czasami mrok wydaje si realn obecnoci, tak samo jak ignorancja. To co bardziej
namacalnego i silniejszego od zwyczajnego braku wiedzy. Rodzaj denia do niewiedzy. To by
wyjaniao zachowanie czci politykw.
- Metaforycznie rzecz ujmujc - rzucia Lucia - moesz nazwa wieloryba symbolem pustyni, tak
jak wszystko czymkolwiek innym.
- Dobrze si czujesz? - spyta Tom. Ktem oka dostrzeg jej nagy ruch.
- Jestem za - odpara Lucia. - A ty wiesz dlaczego.
- Przepraszam - odezwa si z tyu Lou.
- Za co? - spytaa Lucia.
- Nie powinienem by nic mwi o prdkoci mroku odpar Lou. - To ci rozzocio.
- Nie ty mnie rozzocie - odrzeka Lucia - tylko Tom.
Tom prowadzi w nieprzyjemnej ciszy, jaka zapanowaa w aucie. Gdy dotarli do parku, gdzie
zorganizowano turniej, pospiesznie zaatwi formalnoci zwizane z wpisaniem Lou i sprawdzeniem
jego broni, po czym oprowadzi go po zapleczu. Lucia odesza, by porozmawia z przyjacikami;
Tom mia nadziej, e ona stumi w sobie zo, ktra psua humor i jemu, i Lou.
Po pgodzinie poczu, jak odpra si w panujcej dokoa przyjacielskiej atmosferze. Zna
niemal wszystkich; wszdzie sysza swojskie rozmowy. Kto z kim si uczy, kto wzi udzia w
ktrym turnieju, kto wygra, a kto przegra. Czego dotycz obecne nieporozumienia i kto z kim nie
rozmawia. Lou trzyma si dzielnie, witajc si z ludmi, ktrym przedstawia go Tom. Potem Tom
przeprowadzi z nim ma rozgrzewk, by po chwili zabra go na aren, gdzie mia si odby
pierwszy pojedynek.
- Pamitaj - poucza go - twoja najwiksza szansa na zaliczenie trafienia to natychmiastowy
atak. Przeciwnik nie zna twojego stylu, a ty nie znasz jego, ale jeste szybki. Musisz tylko przebi si
przez jego obron i uderzy go, a przynajmniej sprbowa. W kadym razie to powinno nim
wstrzsn...
- Cze, chopaki - odezwa si zza ich plecw Don. Dopiero co przyjechaem. Walczy ju?
Jak zwykle Don by gotw zakci koncentracj Lou.
- Nie, ale zaraz wyjdzie na aren. Zobaczymy si za par minut - rzuci Tom i obrci si do
Lou. - Poradzisz sobie, Lou. Tylko pamitaj: trzeba zaliczy trzy z piciu pchni, wic nie martw
si, jeli ci trafi. Wci moesz wygra. I suchaj... -Nadszed czas i Lou si odwrci, by wej na
odgrodzon linami aren.
Tom uwiadomi sobie, e paraliuje go panika. Co bdzie, jeli si okae, e wpakowa Lou w
co, co go przerasta?
Lou sprawia wraenie rwnie niezdarnego jak podczas pierwszego roku zaj. Cho przybra
technicznie prawidow pozycj, wygldaa ona na sztywn i wyduman, nie jak u kogo zdolnego do
jakiegokolwiek ruchu.
- Mwiem ci - odezwa si cicho Don. - To dla niego zbyt wiele. On...
- Zamknij si - uciszy go Tom. - Usyszy ci.
* * *
Jestem gotowy przed przyjazdem Toma. Mam na sobie kostium przyszykowany przez Lucie,
czuj si jednak dziwnie, noszc go w miejscu publicznym. Nie wyglda jak zwyke ubranie. Dugie
skarpety otulaj moje nogi do samych kolan. Obszerne rkawy bluzy powiewaj na wietrze,
przesuwajc si w gr i w d ramienia. Cho kolory s smutne - brz i ciemna ziele - nie sdz,
eby pan Aldrin lub pan Crenshaw pochwalili mj wygld.
Punktualno jest cech krlw", napisaa na tablicy nauczycielka w czwartej klasie. Kazaa
nam to przepisa. Potem wyjania. Nie rozumiaem wtedy, kim s krlowie, zawsze jednak
wiedziaem, e zmuszanie ludzi do czekania jest niegrzeczne. Nie lubi czeka. Tom przyjeda o
czasie, nie musz wic czeka zbyt dugo.
Jazda na turniej wystraszya mnie, poniewa Lucia i Tom znowu si pokcili. Cho Tom
powiedzia, e wszystko jest w porzdku, nie wydaje mi si, eby tak byo, i mam wraenie, e to w
jaki sposb moja wina. Nie wiem jak ani dlaczego. Jeli Lucia jest za na co zwizanego z prac,
to nie rozumiem, dlaczego o tym nie opowie, zamiast warcze na Toma.
Na miejscu Tom parkuje na trawie, w jednym rzdzie z innymi pojazdami. Nie ma tu miejsca na
podadowanie baterii. Odruchowo przygldam si samochodom i licz kolory i typy: osiemnacie
niebieskich, pi czerwonych, czternacie brzowych, beowych i powych. Dwadziecia jeden ma
baterie soneczne na dachach. Wikszo ludzi przebranych jest w kostiumy. Wszystkie s rwnie
dziwne jak mj albo jeszcze dziwniejsze. Jeden mczyzna ma na gowie wielki, paski kapelusz z
pirami. Wyglda to na pomyk. Tom mwi, e wcale nie, e przed wiekami ludzie naprawd tak si
ubierali. Chc policzy kolory, lecz wikszo kostiumw jest wielobarwna, co utrudnia mi liczenie.
Podobaj mi si falujce paszcze, jednego koloru na zewntrz, a innego od wewntrz. Kiedy wiruj,
przypominaj krcce si spirale.
Najpierw podchodzimy do stolika, gdzie kobieta w dugiej sukni szuka naszych nazwisk na
licie. Podaje nam metalowe keczka z dziurk, a Lucia wyciga z kieszeni cienkie wsteczki i
podaje mi zielon.
- Nawlecz na to kko - mwi - a potem za na szyj. Nastpnie Tom prowadzi mnie do
ssiedniego stolika, gdzie mczyzna w obszernych szortach sprawdza moje nazwisko na kolejnej
licie.
- Zaczynasz o dziesitej pitnacie - informuje. - Tablica jest tam... - Wskazuje w stron
namiotu w zielono-te pasy. Tablic sklejono z duych kawakw kartonu z miejscami do
wpisywania nazwisk, uszeregowanymi jak na drzewie genealogicznym, tyle e w wikszoci pustymi.
Wypeniony jest jedynie rzd kratek po lewej stronie. Odnajduj swoje nazwisko i nazwisko
pierwszego przeciwnika.
- Mamy dziewit trzydzieci - odzywa si Tom. Rzumy okiem na pole, a potem znajdziemy
ci miejsce na rozgrzewk.
Kiedy przychodzi moja kolej i wchodz na odgrodzony obszar, serce mi wali, a rce si trzs.
Nie wiem, co tutaj robi. Nie powinno mnie tu by... Nie znam wzoru. Przeciwnik atakuje, a ja paruj
cios. To nie by dobry blok - byem za wolny -jednak nie zdoa mnie trafi. Bior gboki wdech i
koncentruj si na jego ruchach, jego wzorach.
Wydaje si, e mj przeciwnik nie dostrzega moich trafie. Zdumiewa mnie to, ale Tom
powiedzia mi, e niektrzy nie zgaszaj otrzymanych trafie. Mog by zbyt podekscytowani,
wytumaczy, eby czu lekkie czy nawet rednio mocne trafienia, zwaszcza jeli to ich pierwszy
pojedynek. Tobie te moe si to zdarzy, przestrzega. Dlatego wanie kaza mi zadawa mocniejsze
ciosy. Prbuj i tym razem przeciwnik rzuca si na mnie w chwili, gdy zadaj pchnicie, przez co
trafiam go zbyt mocno. Nie podoba mu si to i zwraca si do sdziego, lecz ten mwi, e to jego
wina, bo to on mnie zaatakowa.
Wreszcie wygrywam pojedynek. Brakuje mi tchu, nie tylko wskutek zmczenia walk. Czuj si
zupenie inaczej i nie wiem, na czym polega rnica. Czuj si lejszy, jakby zmienio si
przyciganie, lecz nie jest to ta sama lekko, jakiej doznaj w obecnoci Marjory. To skutek walki z
nieznajomym czy odniesionego zwycistwa?
Tom ciska mi do. Twarz mu byszczy, a w gosie brzmi podniecenie.
- Dokonae tego, Lou. wietna robota...
- Tak, wietnie si spisae - wtrca Don. - Ale miae te troch szczcia. Musisz uwaa na
zastawy, Lou. Ju wczeniej zauwayem, e nie stosujesz ich wystarczajco czsto, a nawet kiedy to
robisz, to czy planujesz ju nastpne posunicie...
- Don... - wtrca Tom, lecz Don nie daje sobie przerwa.
- ... a kiedy kto na ciebie naciera, nie daj si tak zaskakiwa...
- Don, on wygra. Spisa si znakomicie. Odpu sobie. Tom marszczy brwi.
- Tak, tak, wiem, e wygra. Szczcie debiutanta. Ale jeli chce przej dalej...
- Don, przynie nam co do picia. - Tom sprawia wraenie rozgniewanego. Zaskoczony Don
mruga. Bierze podsunite mu przez Toma pienidze.
- Och... no dobra. Zaraz wracam.
Nie czuj si ju lejszy. Czuj si ciszy. Popeniem zbyt wiele bdw.
Tom odwraca si do mnie z umiechem.
- Lou, to by jeden z najlepszych pojedynkw debiutanta, jakie widziaem - mwi. Myl, e
chce, ebym zapomnia o sowach Dona, ale nie potrafi. Don jest moim przyjacielem; prbuje mi
pomc.
- Ja... nie zrobiem tego, co mi mwie. Powiedziae, ebym od razu zaatakowa...
- Twoje postpowanie okazao si skuteczne. To najwaniejsze. Uwiadomiem sobie, e
mogem ci le radzi. - Tom marszczy brwi. Nie wiem dlaczego.
- Tak, ale gdybym ci posucha, by moe mj przeciwnik nie zdobyby pierwszego punktu.
- Posuchaj mnie, Lou. Sprawie si bardzo, bardzo dobrze. Zaliczy pierwsze trafienie, ale ty
si nie poddae. Doszede do siebie. I wygrae. Gdyby uczciwie sygnalizowa otrzymane trafienia,
wygraby jeszcze szybciej.
- Ale Don powiedzia...
Tom krci energicznie gow, jakby co go zabolao.
- Zapomnij o tym, co mwi Don - nakazuje. - Na swoim debiutanckim turnieju Don zaama si
po pierwszej walce. Kompletnie. Poraka tak go rozzocia, e odpuci sobie reszt turnieju, nie
wystpi nawet w rundzie pocieszenia dla przegranych...
- Wielkie dziki - rzuca Don. Wrci z trzema puszkami napoju gazowanego; dwie z nich upuci
na ziemi. - Zawsze sdziem, e masz na wzgldzie uczucia innych... - Odchodzi z puszk w rce.
Jest wcieky, to pewne.
Tom wzdycha.
- C... taka jest prawda. Nie martw si tym, Lou. Znakomicie sobie poradzie. Pewnie dzisiaj
nie wygrasz turnieju, bo debiutanci nigdy nie wygrywaj, wykazae si jednak umiejtnociami i
jestem dumny, e wystpujesz w naszej grupie.
- Don jest naprawd zy - mwi, patrzc w lad za odchodzcym Donem. Myl, e Tom nie
powinien by opowiada o pierwszym turnieju Dona.
Tom podnosi puszki i podaje mi jedn. Pieni si, kiedy j otwieram. Jego take si pieni;
oblizuje palce. Nie wiedziaem, e tak mona, ale ja rwnie zlizuj pian z palcw.
- Tak, ale Don to... Don - upiera si Tom. - Czasem mu si to zdarza; sam widziae.
Nie jestem pewny, co ma na myli: czy to, e Don mwi innym ludziom, e robi bdy, czy e
si zoci.
- Myl, e stara si by moim przyjacielem i mi pomc - wyjaniam. - Pomimo tego, e lubi
Marjory i e ja lubi Marjory, i zapewne chce, eby ona take go lubia, cho ona uwaa, e jest
prawdziwym draniem.
Tom krztusi si napojem i dugo kaszle. Potem pyta:
- Lubisz Marjory? Tylko lubisz czy moe lubisz w jaki specjalny sposb?
- Bardzo j lubi - mwi. - Chciabym... - Nie mog jednak powiedzie na gos tego, co bym
chcia.
- Marjory miaa ze dowiadczenia z mczyzn podobnym do Dona - mwi Tom. - Myli o nim
za kadym razem, kiedy widzi, e Don postpuje tak samo jak tamten.
- Czy by szermierzem? - pytam.
- Nie. To kto od niej z pracy. Lecz czasami Don zachowuje si tak jak on. Marjory to si nie
podoba. Oczywicie, ciebie lubi bardziej.
- Marjory powiedziaa, e Don mwi co niemiego na mj temat.
- Czy to ci zoci? - chce wiedzie Tom.
- Nie... Czasami ludzie co mwi, bo nie rozumiej. Tak twierdzili moi rodzice. Myl, e Don
nie rozumie. - Bior yk napoju. Nie jest tak zimny, jak lubi, ale lepsze to ni nic.
Tom pociga spory yk. Na arenie zaczyna si kolejna walka; odchodzimy na bok.
- Teraz powinnimy zgosi twoje zwycistwo pisarzowi - mwi, jakby odsuwajc na bok
dotychczasowy temat naszej rozmowy - i dopilnowa, eby waciwie przygotowa si do
nastpnego pojedynku.
Na myl o kolejnej walce uwiadamiam sobie, jaki jestem zmczony i e czuj wszystkie zadane
mi przez przeciwnika ciosy. Chciabym ju pj do domu i przemyle sobie wszystko, co si
wydarzyo, ale czekaj mnie kolejne pojedynki i wiem, e Tom chce, ebym zosta i dokoczy
turniej.
ROZDZIA SIDMY
Walcz z drugim przeciwnikiem. Ten pojedynek bardzo si rni od pierwszego, poniewa nie
jest takim zaskoczeniem. To ten mczyzna nosi kapelusz przypominajcy pizz z pirami. Teraz
zaoy mask z przezroczyst zason na oczy w miejsce stalowej siatki. Taka kosztuje znacznie
wicej. Tom powiedzia mi, e mj przeciwnik jest bardzo dobry, a jednoczenie uczciwy. Bdzie
liczy moje trafienia. Wyranie widz jego twarz; sprawia wraenie zaspanego, powieki opadaj mu
na bkitne oczy.
Sdzia macha chusteczk. Mj przeciwnik rzuca si do przodu, a ja czuj dotknicie jego ostrza
na ramieniu. Unosz rk. Zaspana mina nie oznacza, e przeciwnik jest powolny. Chc zapyta
Toma, co robi. Nie rozgldam si; pojedynek trwa i tamten moe zaliczy kolejne trafienie.
Tym razem przesuwam si w bok; przeciwnik kry wok mnie. Jego klinga wyskakuje naprzd
tak szybko, e niemal znika, po czym pojawia si przy mojej piersi. Nie mam pojcia, jak moe
porusza si tak szybko; czuj si sztywny i niezdarny. Jeszcze jedno trafienie i przegram. Rzucam si
do ataku, cho dziwnie si z tym czuj. Moje ostrze napotyka jego - tym razem zastawa okazaa si
skuteczna. Jeszcze raz i jeszcze - w kocu, po kolejnym wypadzie, czuj w doni, e moja klinga
czego dotkna. Mczyzna cofa si natychmiast i unosi rk.
- Tak - potwierdza. Patrz mu w twarz. Umiecha si. Nie ma mi za ze, e go trafiem.
Krymy wok siebie, zasypujc si ciosami. Zaczynam dostrzega, e jego wzr, cho szybki,
jest zrozumiay, zanim jednak zd wykorzysta t informacj, trafia mnie po raz trzeci.
- Dzikuj - mwi. - To bya wietna walka.
- Dobra robota, Lou - mwi Tom, gdy schodz z areny. - Prawdopodobnie wygra cay turniej;
zwykle tak jest.
- Raz go trafiem - przypominam.
- Tak, i to w znakomitym stylu. I kilka razy niemal go dopade.
- To ju koniec? - pytam.
- Niecakiem - odpowiada Tom. - Przegrae tylko jedn walk; teraz przechodzisz do grupy
jednorundowcw i czeka ci jeszcze co najmniej jeden pojedynek. Dobrze si czujesz?
- Tak - mwi. Brak mi tchu i jestem zmczony haasem i ruchem, nie mam jednak takiej ochoty
i do domu, jak wczeniej. Ciekawe, czy Don oglda walk; nigdzie go nie widz.
- Masz ochot na lunch? - pyta Tom. Krc gow. Chc znale ciche miejsce, gdzie mgbym
usi. Tom prowadzi mnie przez tum. Paru ludzi, ktrych nie znam, apie mnie za rk lub klepie po
ramieniu, mwic dobra walka". Wolabym, eby mnie
nie dotykali, ale wiem, e tylko chc by mili.
Lucia i nieznana mi kobieta siedz pod drzewem. Lucia klepie doni ziemi. Wiem, e oznacza
to: Usid tutaj", wic siadam.
- Gunther wygra, ale Lou go trafi - mwi Tom. Nieznajoma klaszcze w donie.
- Znakomicie - woa. - Mao kto zalicza trafienie w pierwszej walce z Guntherem.
- Dokadnie rzecz ujmujc, to nie bya moja pierwsza walka, tylko pierwsza walka z Guntherem
- prostuj.
- To wanie miaam na myli - przytakuje. Jest wysza od Lucii i mocniej zbudowana. Ma na
sobie fantazyjny kostium z dug spdnic. W doniach trzyma ma ramk, a jej palce przesuwaj si
tam i z powrotem. Na wskim pasku materiau wyszywa
geometryczny brzowo-biay wzr. Wzr jest prosty, ale nigdy przedtem nie widziaem nikogo
wyszywajcego, wic obserwuj j uwanie, dopki nie jestem pewien, e wiem, jak to robi i jak
sprawia, e brzowy wzr zmienia kierunek.
- Tom powiedzia mi o Donie - mwi Lucia, zerkajc na mnie. Czuj nagy chd. Nie chc
pamita, jaki by zy. Wszystko w porzdku? - pyta.
- Nic mi nie jest - odpowiadam.
- Don, cudowne dziecko? - pyta Lucie nieznajoma kobieta. Lucia si krzywi.
- Tak. Czasami potrafi by prawdziwym palantem.
- Co zrobi tym razem? - pyta nieznajoma. Lucia zerka na mnie.
- Och, to co zwykle. Ma niewyparzony jzor.
Ciesz si, e nic wicej nie wyjania. Nie sdz, eby by taki zy, jak to musia przedstawi
Tom. Jestem nieszczliwy na myl o tym, e Tom potrafi by wobec kogo niesprawiedliwy.
Tom wraca i mwi mi, e nastpny pojedynek mam o trzynastej czterdzieci pi.
- Z jednorundowcem - dodaje. - Wczesnym rankiem przegra swoj pierwsz walk.
Powiniene co zje. - Podaje mi buk z misem w rodku. Pachnie dobrze. Jestem godny.
Odgryzam ks i przekonuj si, e jest smaczna, wic zjadam ca.
Przy Tomie zatrzymuje si starzec i zagaduje go. Tom wstaje; nie wiem, czy te nie powinienem
wsta. Co w przybyszu przyciga moj uwag. Ma tik. I bardzo szybko mwi. Nie wiem, o czym
rozmawiaj- o ludziach, ktrych nie znam, i miejscach,
gdzie nigdy nie byem.
Mj trzeci przeciwnik jest cay ubrany w czer z czerwonymi lamwkami. On rwnie nosi
plastikow, przezroczyst mask. Ma ciemne wosy i oczy, bardzo jasn skr i przycite na ostro
dugie bokobrody. Nie porusza si jednak za dobrze. Jest wolny i niezbyt silny. Swoimi atakami
niewiele osiga; ostrze porusza si gwatownie w przd i w ty bez adnego efektu. Zaliczam
trafienie, ktrego on nie zgasza, wic trafiam go mocniej. Podnosi do. Na twarzy ma wymalowane
uczucia: jest jednoczenie zaniepokojony i zy. Pomimo zmczenia wiem, e mog wygra, gdybym
tego chcia.
Nie jest dobrze zoci ludzi, ale chciabym wygra. Okram go; obraca si powoli, sztywno.
Trafiam go ponownie. Wydyma doln warg i marszczy czoo. Niedobrze jest sprawia, e ludzie
czuj si gupio. Zwalniam, ale on tego nie wykorzystuje. Ma bardzo prosty wzr, tak jakby zna tylko
dwie zastawy i pchnicia. Cofa si, kiedy si zbliam. Ale takie stanie w jednym miejscu i wymiana
ciosw jest nudna. Chc, eby co zrobi. Kiedy nic nie robi, mijam jego kiepsk zastaw i uderzam.
Twarz przeciwnika wykrzywia gniew; wyrzuca z siebie wizank ordynarnych sw. Wiem, e
powinienem ucisn mu do i podzikowa, ale on ju odszed. Sdzia wzrusza ramionami.
- Dobrze zrobie - mwi Tom. - Widziaem, jak zwolnie, dajc mu szans na honorowe
trafienie... Szkoda, e idiota nie mia pojcia, jak postpi. Teraz ju wiesz, dlaczego nie lubi, kiedy
moi uczniowie zbyt wczenie bior udzia w turniejach. Nie
by do koca gotowy.
Nie by do koca gotowy. Czy prawie gotowy. W ogle nie by gotowy.
Kiedy zgaszam swoje zwycistwo, dowiaduj si, e znalazem si w grupie zawodnikw z
wynikiem 2:1. Tylko semka pozostaa niepokonana. Czuj si bardzo zmczony, ale nie chc
rozczarowa Toma, wic si nie wycofuj. Nastpna walka zaczyna si niemal natychmiast, tym
razem z wysok, ciemnowos kobiet. Ubrana jest w prosty granatowy strj, ze zwyk drucian
mask. W niczym nie przypomina poprzednika; atakuje natychmiast i po szybkiej wymianie ciosw
zalicza pierwsze trafienie. Ja zdobywam drugie, ona trzecie, a ja czwarte. Ten wzr nieatwo jest
przejrze. Dookoa sysz gosy; ludzie mwi jedni do drugich, e to dobra walka. Znw czuj si
lekki i szczliwy. Wtem czuj na piersi dotknicie klingi i pojedynek si koczy. Nie dbam o to.
Jestem zmczony i spocony; czuj swj zapach.
- Dobra walka! - mwi kobieta i klepie mnie po ramieniu.
- Dzikuj - odpowiadam.
Tom jest ze mnie zadowolony; poznaj to po jego umiechu. Lucia te jest obecna; nie
zauwayem, kiedy przysza oglda pojedynek. Stoj obok siebie. Czuj si jeszcze szczliwszy.
- Sprawdmy, jak wysoko zaszede w rankingu proponuje Tom.
- Ranking?
- Wszyscy szermierze otrzymuj punkty w zalenoci od swoich rezultatw - mwi. - Dla
nowicjuszy jest osobny ranking. Przypuszczam, e osigne dobre miejsce. Turniej jeszcze potrwa,
ale wydaje mi si, e wszyscy debiutanci ju skoczyli.
Nie wiedziaem o tym. Na wielkiej tablicy moje nazwisko znajduje si na dziewitnastym
miejscu, lecz w prawym dolnym rogu widnieje na samym szczycie listy siedmiu debiutantw.
- Tak mylaem - mwi Tom. - Claudio... - Jedna z kobiet zapisujcych nazwiska na tablicy si
odwraca. - Czy wszyscy nowicjusze ju skoczyli?
- Tak... Czy to jest Lou Arrendale? - Patrzy na mnie.
- Tak - potwierdzam. - Jestem Lou Arrendale.
- wietnie ci poszo jak na debiutanta - chwali.
- Dzikuj - odpowiadam.
- Mam tutaj twj medal - dodaje, sigajc pod st i wycigajc may skrzany woreczek. - Czy
wolisz zaczeka i otrzyma go w trakcie uroczystej ceremonii?
Nie wiedziaem, e dostan medal. Mylaem, e tylko zwycizca wszystkich walk zostanie
nagrodzony.
- Musimy wraca - wtrca Tom.
- C, wobec tego... prosz bardzo - Podaje mi woreczek, ktry w dotyku sprawia wraenie
prawdziwej skry. - Powodzenia nastpnym razem.
- Dzikuj - mwi.
Nie wiem, czy powinienem otworzy mieszek, lecz Tom rzuca:
- Zobaczmy... - i wyciga medal. To metalowy krek z wtopionym wizerunkiem szpady i ma
dziurk przy brzegu. Chowam go z powrotem do woreczka.
W drodze powrotnej odtwarzam w pamici wszystkie pojedynki. Pamitam kady z nich, jestem
nawet w stanie spowolni ruchy Gunthera, eby nastpnym razem - jestem zaskoczony swoj
pewnoci, e bdzie nastpny raz i e chc wzi udzia w kolejnym turnieju - sprawi si lepiej w
starciu z tym przeciwnikiem.
Zaczynam rozumie, czemu Tom uwaa, e mi to pomoe, gdybym musia walczy z panem
Crenshawem. Zjawiem si w miejscu, gdzie nikt mnie nie zna, i wspzawodniczyem z innymi jak
normalna osoba. Nie musiaem wygra caego turnieju, eby mie poczucie, e co osignem.
Po powrocie do domu zdejmuj przepocony strj, wypoyczony mi przez Lucie. Powiedziaa,
ebym go nie pra, poniewa jest specjalny. Kazaa go odwiesi i przywie ze sob w rod, na
trening. Nie podoba mi si ten zapach. Wolabym odda kostium dzisiaj lub jutro, ale wyranie
powiedziaa: w rod. Przewieszam strj przez oparcie kanapy w salonie i bior prysznic.
Gorca woda dobrze mi robi. Widz niewielkie siniaki w miejscach, gdzie trafili mnie
przeciwnicy. Bior dugi prysznic, a czuj si absolutnie czysty, po czym zakadam najbardziej
mikki podkoszulek i szorty, jakie mam. Jestem bardzo picy, lecz musz zobaczy, co inni napisali
w e-mailach o swoich rozmowach.
Otrzymaem wiadomoci od Camerona i Baileya. Cameron pisze, e rozmawiali, ale nic nie
ustalili. Bailey wymienia tych, ktrzy przyszli - wszyscy, prcz mnie i Lindy - i informuje, e zapytali
radc prawnego Centrum o zasady rzdzce eksperymentami na ludziach. Wedug Baileya, Cameron
przedstawi to w ten sposb, e syszelimy o tej kuracji i chcielimy j wyprbowa. Radca
powinien dowiedzie si wicej na ten temat od strony prawnej.
Id spa wczenie.
* * *
W poniedziaek i we wtorek nie syszymy nic nowego ani od pana Crenshawa, ani od firmy.
Moe wynalazcy kuracji nie s jeszcze gotowi, by wyprbowa j na ludziach. Moe pan Crenshaw
musi ich do tego przekona. auj, e nie dowiedzielimy si wicej. Pamitam, jak si czuem na
arenie przed pierwsz walk. Niewiedza zdecydowanie wydaje si szybsza od wiedzy.
Znowu czytam streszczenie artykuu z magazynu online, nadal jednak nie rozumiem wikszoci
sw. Nawet po sprawdzeniu ich znaczenia nie pojmuj, na czym polega ta metoda i jak wyglda.
Nikt nie oczekuje ode mnie zrozumienia. To nie moja dziaka.
Ale chodzi o mj mzg i moje ycie. Chc to zrozumie. Kiedy zaczynaem trenowa
szermierk, jej rwnie nie rozumiaem. Nie wiedziaem, dlaczego musz trzyma floret w okrelony
sposb ani dlaczego moje stopy musz znajdowa si pod okrelonym ktem w stosunku do siebie.
Nie znaem poj ani ruchw. Nie spodziewaem si, e bd dobrym szermierzem; mylaem, e
przeszkodzi mi autyzm, i na pocztku faktycznie tak byo. Nie braem take udziau w adnym turnieju
z normalnymi ludmi. Nie wygraem, ale okazaem si lepszy od pozostaych debiutantw.
Moe zdoam nauczy si o mzgu wicej, ni wiem teraz. Nie jestem pewny, czy znajd na to
czas, ale postanawiam sprbowa.
W rod odwo kostium Tomowi i Lucii. Ju wysech i nie pachnie tak okropnie, nadal jednak
czuj kwan wo wasnego potu. Lucia odbiera ode mnie strj, a ja przechodz przez dom do
pomieszczenia ze sprztem. Tom jest ju na podwrzu; bior bro i wychodz na dwr. Jest zimno,
lecz nie wieje wiatr. Tom si rozgrzewa. Doczam do niego. W niedziel i poniedziaek byem cay
zesztywniay, teraz jednak czuj si dobrze i boli mnie tylko jedno skaleczenie.
Na podwrze wychodzi Marjory.
- Opowiadaam Marjory, jak dobrze radzie sobie na turnieju - odzywa si Lucia zza jej
plecw. Marjory si do mnie umiecha.
- Nie wygraem - mwi. - Popeniem bdy.
- Wygrae dwa pojedynki - upiera si Lucia - i zdobye medal nowicjusza. I wcale nie
popenie tylu bdw.
Nie wiem, ile bdw to tyle". Jeli chce powiedzie za duo", czemu mwi tyle"?
Na tym podwrku bardziej pamitam o Donie i jego zoci z powodu tego, co powiedzia o nim
Tom, ni o uczuciu lekkoci, jakie ogarno mnie po wygraniu dwch walk. Czy przyjdzie dzisiaj?
Czy bdzie na mnie zy? Myl, e powinienem o niego zapyta, potem jednak dochodz do wniosku,
e raczej nie.
- Simon by pod wraeniem - mwi Tom. Siedzi i poleruje ostrze papierem ciernym,
wygadzajc nierwnoci. Badam swoj kling, nie znajduj jednak nowych uszczerbkw. - Mam na
myli sdziego; znamy si od lat. Spodobao mu si twoje zachowa
nie, kiedy tamten facet nie sygnalizowa otrzymanych trafie.
- Powiedziae mi, co trzeba zrobi - wyjaniam.
- No c, zgadza si, ale nie wszyscy suchaj moich rad - odpowiada Tom. A teraz, po kilku
dniach, powiedz mi szczerze: bya to dla ciebie dobra zabawa czy raczej kolejny kopot?
Nie podchodziem do turnieju jak do zabawy, z drugiej strony jednak nie uwaaem go take za
kopot.
- A moe co zupenie innego? - dodaje Marjory.
- Co zupenie innego - mwi. - Nie mylaem o tym jak o kopocie; powiedziae mi, co trzeba
zrobi, eby si przygotowa, i ja to zrobiem. Nie uwaaem turnieju za zabaw, raczej sprawdzian,
wyzwanie.
- A w ogle ci si podobao? - pyta Tom.
- Tak. Pewne fragmenty bardzo. - Nie wiem, jak opisa t mieszanin uczu. - Czasami cieszy
mnie robienie nowych rzeczy - dodaj tonem wyjanienia.
Kto otwiera bram. Don. Czuj, jak podwrko ogarnia nage napicie.
- Cze - rzuca spitym gosem. Umiecham si do niego, on jednak nie odpowiada umiechem.
- Cze, Don - mwi Tom. Lucia milczy. Marjory kiwa mu gow.
- Tylko zabior swj sprzt - rzuca Don i wchodzi do domu. Lucia patrzy na Toma; ten wzrusza
ramionami. Marjory podchodzi do mnie.
- Powalczymy? - pyta. - Nie mog zbyt dugo zosta. Praca.
- Jasne - mwi. Znw czuj t lekko.
Teraz, po tym jak walczyem w turnieju, czuj si bardzo odprony. Nie myl o Donie;
skupiam si wycznie na ostrzu Marjory. Znowu odnosz wraenie, e dotykanie jej klingi to prawie
tak, jak dotykanie jej samej - poprzez stal czuj jej kady ruch, nawet nastrj. Chc, eby to trwao.
Zwalniam nieco, przeduajc kontakt, nie trafiajc jej wtedy, kiedy bym mg, byle tylko
pojedynkowa si dalej. To uczucie jest inne ni na turnieju, lecz lekki" to jedyne sowo, jakie
przychodzi mi do gowy. Wreszcie Marjory si cofa. Dyszy ciko.
- To bya wietna zabawa, Lou, ale zupenie mnie wykoczye. Musz odetchn.
- Dzikuj - mwi.
Siadamy obok siebie, z trudem apic powietrze. Dopasowuj rytm swojego oddechu do jej
oddechu. Mio jest tak robi.
Nagle z zaplecza wychodzi Don, ze szpadami w jednej rce i masce w drugiej. Obrzuca mnie
palcym spojrzeniem i na sztywnych nogach obchodzi rg domu. Tom idzie za nim, wzruszajc
ramionami i rozkadajc rce.
- Prbowaem mu to wyperswadowa - mwi do Lucii. - Nadal uwaa, e na turnieju obraziem
go celowo. Poza tym uplasowa si w drugiej dwudziestce, za Lou. Narazie to wszystko moja wina,
wic zamierza uczy si u Gunthera.
- To nie potrwa dugo - pociesza Lucia. Wyciga przed siebie nogi. - Nie podoa dyscyplinie.
- To przeze mnie? - pytam.
- To dlatego, e wiat za nic nie chce si do niego dopasowa - odpowiada Tom. - Daj mu
kilka tygodni, zanim wrci, udajc, e nic si nie stao.
- Pozwolisz mu na to? - pyta ostrym tonem Lucia. Tom wzrusza ramionami.
- Pewnie, o ile bdzie si poprawnie zachowywa. Ludzie naprawd dorastaj, Lucio.
- Niektrzy z trudem - rzuca.
Zjawiaj si Max, Susan, Cindy i pozostali, a wszyscy mwi o mnie. Nie widziaem ich na
turnieju, ale oni widzieli mnie. Jestem zakopotany, e ich nie zauwayem, lecz Max zaraz to
wyjania.
- Staralimy si nie wchodzi ci w oczy, eby mg si skoncentrowa. Zawsze chcesz w
takich sytuacjach rozmawia z jedn, najwyej dwiema osobami - mwi. To miaoby sens, gdyby inni
rwnie mieli problemy z koncentracj. Nie wiedziaem, e tak uwaaj. Mylaem, e chc, by
wok nich cigle byo jak najwicej ludzi.
Skoro to, co mwi si o mnie, nie jest prawd, to moe to, co mwiono mi o normalnych
ludziach, take nie jest prawd.
Fechtuj si z Maksem, potem z Cindy, a pniej siedz z Marjory, dopki nie mwi, e musi ju
i. Zanosz jej torb do auta. Chciabym spdzi z ni wicej czasu, nie jestem jednak pewny, jak to
zrobi. Gdybym spotka kogo takiego jak Marjory - kogo, kogo bym polubi - na turnieju, gdzie nikt
nie wie, e jestem autystyczny, to czy byoby mi atwiej zaprosi tak osob na kolacj?
Co by odpowiedziaa? Co powiedziaaby Marjory, gdybym j zaprosi? Stoj obok samochodu,
cho ona ju do niego wsiada, i auj, e nie wypowiedziaem tych sw, bo teraz czekabym ju na
odpowied. W gowie dwiczy mi rozdraniony gos Emmy. Nie wierz, e ma racj. Nie wierz, e
Marjory widzi we mnie jedynie obiekt do zdiagnozowania i potencjalny przedmiot bada. Nie, nie
wierz w to jednak na tyle mocno, eby zaprosi j na kolacj. Otwieram usta, lecz nie dobywaj si
z nich adne sowa. Cisza jest szybsza od dwiku, szybsza od myli, jakie mog uformowa.
Marjory na mnie patrzy. Niemiao przejmuje mnie chodem. Cay sztywniej.
- Dobranoc - mwi.
- Do widzenia - odpowiada. - Zobaczymy si w przyszym tygodniu. - Zapala silnik, wic si
cofam.
Wracam na podwrko i siadam obok Lucii.
- Jeli kto zaprasza kogo na kolacj - zaczynam - to jeli zaproszona osoba nie chce pj, czy
istnieje jaki sposb, by ostrzec przed tym zapraszajc osob, zanim zaprosi t drug?
Nie odpowiada przez - moim zdaniem - ponad czterdzieci sekund. Potem mwi:
- Jeli dana osoba zachowuje si przyjanie wobec tamtej osoby, to nie bdzie miaa nic
przeciwko temu, e zostaa zaproszona, cho moe nie mie ochoty przyj zaproszenia. Albo moe
mie inne plany na ten wieczr. - Milknie na chwil. - Czy zaprosie kiedy kogo na kolacj, Lou?
- Nie - odpowiadam. - Z wyjtkiem ludzi, z ktrymi pracuj. S tacy jak ja. To pewna rnica.
- Faktycznie - przytakuje. - Zamierzasz zaprosi kogo na kolacj?
ciska mnie w gardle. Nie mog wykrztusi sowa, lecz Lucia nie nalega. Czeka.
- Myl o zaproszeniu Marjory - mwi w kocu cichym gosem. - Nie chc jednak wprawi jej
w zakopotanie.
- Nie sdz, by je odczua, Lou - zapewnia Lucia. - Nie wiem, czy z tob pjdzie, nie uwaam
jednak, eby bya na ciebie za za zaproszenie.
W domu, a potem wieczorem w ku wyobraam sobie, jak Marjory siedzi naprzeciwko mnie
przy stoliku i je. Widziaem co takiego na wideo. Nie czuj si jeszcze gotowy, by to zrobi.
* * *
W czwartkowy poranek wychodz z mieszkania i patrz przez parking na samochd. Wyglda
dziwnie. Wszystkie cztery opony rozpaszczyy si na betonie. Nie rozumiem. Kupiem je raptem
kilka miesicy temu. Zawsze sprawdzam cinienie w koach, kiedy kupuj paliwo, a ostatni raz
tankowaem trzy dni temu. Nie wiem, dlaczego uszo z nich powietrze. Posiadam tylko jedno
zapasowe koo i chocia mam w samochodzie pompk, wiem, e nie uda mi si wystarczajco
napompowa trzech pozostaych. Spni si do pracy. Pan Crenshaw bdzie wcieky. Po ebrach
spywa mi pot.
- Co si stao, kolego? - To Danny Bryce, mieszkajcy obok policjant.
- Nie mam powietrza w koach - mwi. - Nie wiem dlaczego. Wczoraj sprawdzaem cinienie.
Podchodzi bliej. Jest w mundurze; pachnie mit i cytryn, a mundur pralni. Buty a lni. Na
bluzie ma srebrn plakietk z czarnymi literami, ukadajcymi si w napis: Danny Bryce".
- Kto je poprzecina - oznajmia. Gos ma powany, ale nie sycha w nim gniewu.
- Poprzecina? - Czytaem o tym, ale nigdy mi si to nie przydarzyo. - Dlaczego?
- Gupi dowcip - mwi, pochylajc si, by lepiej widzie. - Tak. Zdecydowanie jaki chuligan.
Oglda pozostae samochody. Ja te. aden nie ma sflaczaych opon, z wyjtkiem starej
przyczepy waciciela bloku, ale ta ma tylko jedno koo bez powietrza, i to od dawna. Guma jest
szara, nie czarna.
- Tylko w twoim samochodzie - oznajmia. - Kto ma z tob na pieku?
- Nikt. Nie spotkaem si jeszcze dzisiaj z nikim. Pan Crenshaw bdzie na mnie wcieky -
mwi. - Spni si do pracy.
- Po prostu powiedz mu, co si stao - radzi.
Myl, e pan Crenshaw bdzie zy tak czy owak, lecz nie mwi tego na gos. Nie naley
dyskutowa z policjantem.
- Zgosz to za ciebie - obiecuje. - Przyl tu kogo...
- Musz i do pracy - przypominam. Czuj, e coraz bardziej si poc. Nie wiem, co mam
zrobi najpierw. Nie znam rozkadu jazdy, cho wiem, gdzie jest stacja. Musz poszuka rozkadu.
Powinienem zadzwoni do biura, ale nie wiem, czy kto
tam bdzie.
- Naprawd powiniene to zgosi - nalega z powan min Danny. - Z pewnoci moesz
zadzwoni do szefa i uprzedzi go...
Nie znam numeru wewntrznego do pana Crenshawa. Myl, e jeli do niego zadzwoni, po
prostu na mnie nakrzyczy.
- Pniej do niego zadzwoni - decyduj.
Radiowz przyjeda ju po szesnastu minutach. Danny Bryce zostaje ze mn, zamiast jecha do
pracy. Nie mwi zbyt wiele, ale w jego obecnoci czuj si lepiej. Radiowz zatrzymuje si i
wysiada z niego mczyzna w lunych, powych spodniach i brzowej sportowej bluzie. Nie ma
plakietki z nazwiskiem. Pan Bryce podchodzi do auta i sysz, jak przybysz mwi do niego Dan".
Pan Bryce i funkcjonariusz, ktry przyjecha, rozmawiaj ze sob, zerkaj na mnie i zaraz
odwracaj wzrok. Co pan Bryce o mnie mwi? Jest mi zimno; trudno mi skupi na nich wzrok. Gdy
ruszaj w moj stron, wydaj e si, e lekko podskakuj, jakby drgao wiato.
- Lou, to jest funkcjonariusz Stacy - wyjania pan Bryce, umiechajc si do mnie. Przygldam
si jego towarzyszowi. Jest niszy i szczuplejszy od Bryce'a; ma rzadkie i czarne wosy, pachnce
jakim sodkim olejkiem.
- Nazywam si Lou Arrendale - mwi. Mj gos brzmi dziwnie, jak wtedy, kiedy jestem
przestraszony.
- Kiedy po raz ostatni widzia pan swj samochd przed dzisiejszym rankiem? - pyta.
- O dziewitej czterdzieci siedem wczoraj wieczorem - odpowiadam. - Jestem tego pewny,
poniewa spojrzaem na zegarek.
Spoglda na mnie, po czym notuje co w podrcznym komputerze.
- Czy zawsze parkuje pan w tym samym miejscu?
- Zazwyczaj - mwi. - Miejsca parkingowe nie s numerowane i czasami kto inny zostawia tu
samochd, kiedy przyjedam z pracy.
- Wrci pan wczoraj z pracy o dziewitej... - patrzy na ekranik komputera -... czterdzieci
siedem?
- Nie, prosz pana - odpowiadam. - Z pracy wrciem o pitej pidziesit dwie, a potem
pojechaem... - Nie chc powiedzie, e na trening szermierczy. Co bdzie, jeli uzna to za co zego?
e si fechtuj? -... do domu przyjaciela - kocz.
- Czy to kto, kogo czsto pan odwiedza?
- Tak. Co tydzie.
- Czy byli tam jacy inni ludzie?
Oczywicie, e byli tam inni ludzie. Dlaczego miabym i do kogo, gdzie nie byoby nikogo
innego?
- Byli tam moi przyjaciele, mieszkajcy w tamtym domu - mwi. -1 ludzie, ktrzy tam nie
mieszkaj.
Policjant mruga i zerka szybko na pana Bryce'a. Nie wiem, co oznacza to spojrzenie.
- Ach... zna pan ludzi, ktrzy nie mieszkaj w tamtym domu? Czy to byo przyjcie?
Zbyt wiele pyta. Nie wiem, na ktre odpowiedzie najpierw. Ludzie? Czy ma na myli ludzi,
ktrzy byli u Toma i Lucii, nie bdcych jednoczenie Tomem i Luci? Ktrzy nie mieszkaj w
tamtym domu? Wikszo ludzi nie mieszka w tamtym domu... Z miliardw ludzi na caym wiecie
tylko dwie osoby mieszkaj w tamtym domu, co oznacza... mniej ni milionow cz procenta.
- To nie byo przyjcie - wyjaniam, poniewa to najatwiejsza odpowied.
- Wiem, e wychodzisz w kad rod wieczorem - mwi pan Bryce. - Czasami masz ze sob
drelichow torb... Mylaem, e chodzisz do siowni.
Jeli przesuchaj Toma i Lucie, dowiedz si o szermierce. Bd musia powiedzie im o tym
teraz.
- To jest... to jest szermierka... trening szermierki-przyznaj. Nienawidz tak duka.
- Szermierka? Nigdy nie widziaem ci z broni - rzuca pan Bryce. Sprawia wraenie
zaskoczonego i zainteresowanego.
- Ja... zostawiam sprzt u nich w domu - odpowiadam. S moimi instruktorami. Nie chc
trzyma takich rzeczy w samochodzie ani w domu.
- A wic... poszed pan do domu przyjaci powiczy szermierk - wtrca drugi policjant. -1
wiczy pan tam... od jakiego czasu?
- Od piciu lat - mwi.
- Czyli kady, kto chciaby zrobi co z paskim samochodem, wiedziaby o tym? Wiedziaby,
gdzie spdza pan rodowe wieczory?
- Moe... Nie sdz. Myl, e kto, kto chciaby uszkodzi mi samochd, wiedziaby raczej,
gdzie mieszkam, a nie dokd wychodz, kiedy wychodz.
- yje pan w zgodzie z tamtymi ludmi? - pyta policjant.
- Tak. - Myl, e to gupie pytanie. Nie chodzibym przez pi lat do niemiych ludzi.
- Bdziemy potrzebowa nazwiska i numeru telefonu.
Podaj im nazwisko i imiona Toma i Lucii oraz ich numer domowy. Nie rozumiem, do czego im
to potrzebne, skoro samochd nie zosta uszkodzony u Toma i Lucii, tylko tutaj.
- To zapewne zwykli chuligani - mwi policjant. Okolica jest spokojna, lecz po drugiej
stronie Broadwayu byo mnstwo zgosze o pocitych oponach i wybitych szybach. Jaki dzieciak
uzna, e zrobio si tam za gorco i przenis si tutaj. Co go
sposzyo, zanim zabra si za inne wozy. - Obrci si do pana Bryce'a. - Daj mi zna, gdyby co si
wydarzyo, OK?
- Jasne.
Komputer policjanta szumi i wypluwa pasek papieru.
- Prosz bardzo. Raport, numer sprawy, nazwisko oficera dochodzeniowego... Wszystko, czego
bdzie pan potrzebowa do zgoszenia w firmie ubezpieczeniowej. - Podaje mi papier. Czuj si
gupio. Nie mam pojcia, co z tym zrobi. Oficer si odwraca. Pan Bryce patrzy na mnie.
- Lou, czy wiesz, do kogo zadzwoni w sprawie tych opon? - Nie... - Bardziej martwi si
prac ni oponami. Jeli nie bd mia samochodu, zawsze mog skorzysta z transportu publicznego,
jeli jednak zwolni mnie z pracy przez powtarzajce si spnienia, nie bd mia nic.
- Musisz skontaktowa si z twoim ubezpieczycielem i cign kogo, eby wymieni ci opony.
Wymiana opon bdzie kosztowna. Nie wiem, jak mam dojecha do warsztatu na czterech
kapciach.
- Potrzebujesz pomocy?
Chc, eby ten dzie by kadym innym dniem, kiedy siedz w aucie i dojedam do pracy na
czas. Nie wiem, co powiedzie. Potrzebuj pomocy tylko dlatego, e nie wiem, co zrobi. Chciabym
wiedzie, co trzeba zrobi, eby nie potrzebowa pomocy.
- Wypenienie formularza zgoszenia szkody w firmie ubezpieczeniowej nie jest proste, jeli nie
robie tego przedtem. Ale nie bd nalega, skoro sobie nie yczysz.
Nie bardzo wiem, jak mam rozumie min pana Bryce'a. Jedna poowa jego twarzy wyglda na
nieco smutn, druga na lekko rozgniewan.
- Nigdy nie wypeniaem formularza zgoszenia szkody - wyjaniam. Musz nauczy si go
wypenia, skoro powinienem uczyni to w tym przypadku.
- Chodmy do ciebie i zaogujmy si - decyduje. - Pomog ci. Przez moment nie mog si
poruszy ani przemwi. Kto ma wej do mojego mieszkania? Zakci moj prywatn przestrze?
Ale musz wiedzie, co zrobi. On wie, co powinienem zrobi. Prbuje mi pomc. Nie
spodziewaem si tego.
Bez zbdnych sw ruszam do mieszkania. Po paru krokach przypominam sobie, e powinienem
jednak co powiedzie. Pan Bryce wci stoi przy moim samochodzie.
- To mio - mwi. Nie wydaje mi si, ebym uy waciwych sw, lecz pan Bryce chyba
odpowiednio je rozumie, gdy za mn idzie.
Kiedy otwieram zamek, trzs mi si rce. Wszelki spokj, jaki tu stworzyem, wsika w ciany,
ucieka przez okna, ustpujc miejsca napiciu i strachowi. Wczam swj domowy system i cz si
szybko z firmow sieci. Odzywa si Mozart, ktrego suchaem zeszej nocy. Zaraz go ciszam.
Potrzebuj muzyki, ale nie wiem, co tamten sobie pomyli.
- adnie tu - mwi za moimi plecami pan Bryce. Wzdrygam si lekko, cho przecie
wiedziaem, e tam jest. Staje obok mnie, ebym mg go widzie. Tak jest troszk lepiej. Pochyla
si. - A teraz powiniene...
- Powiadomi przeoonego o spnieniu - wpadam mu w sowo. - Musz zaj si tym w
pierwszej kolejnoci.
Trzeba odszuka adres mailowy pana Aldrina na internetowej stronie korporacji. Wczeniej
nigdy nie przesyaem mu wiadomoci spoza firmy. Nie wiem, jak si wytumaczy, wobec czego jak
najprociej przedstawiam ca spraw.
Spni si, poniewa opony mojego samochodu zostay poprzecinane i nie ma w nich
powietrza. Zjawia si policja. Przyjad najszybciej, jak to bdzie moliwe.
Pan Bryce nie patrzy na ekran, kiedy pisz; to dobrze. Przeczam si do sieci publicznej.
- Powiadomiem go - mwi.
- OK, w takim razie musisz teraz dokona zgoszenia szkody w firmie ubezpieczeniowej.
Zacznij od lokalnego agenta, o ile go masz. On sam albo firma powinna mie wasn stron
internetow.
Ju zaczem szuka. Nie mam lokalnego agenta. Pojawia si strona firmowa. Szybko
przebiegam przez Usugi dla klientw", Polisy samochodowe" i Nowe zgoszenia", by otworzy
waciwy formularz.
- Niele sobie radzisz - zauwaa pan Bryce odrobin wyszym gosem, co oznacza, e jest
zaskoczony.
- To bardzo proste - odpowiadam. Wpisuj swoje nazwisko i adres, z osobistych plikw
cigam numer polisy, wprowadzam dane i klikam przycisk Tak" w okienku dialogowym: Czy
zdarzenie zostao zgoszone policji?".
Pozostaych rubryk nie rozumiem.
- To jest numer raportu policji - podpowiada pan Bryce, wskazujc linijk tekstu na pasku
papieru, ktry otrzymaem. - A to numer oficera dochodzeniowego, ktry wprowadzasz tam -
wskazuje - a jego nazwisko tam.
Zdyem zauway, e nie wyjania mi tego, do czego doszedem samodzielnie. Wydaje si
rozumie, z czym mog sobie poradzi, a z czym nie. W polu Wasnymi sowami" wpisuj krtki
opis zdarzenia, ktrego nie widziaem. Zaparkowaem auto wieczorem, a rano we wszystkich
oponach brakowao powietrza. Pan Bryce mwi, e tyle wystarczy.
Po dokonaniu zgoszenia szkody do firmy ubezpieczeniowej musz znale kogo, kto wymieni
mi opony.
- Nie mog ci powiedzie, do kogo powiniene zadzwoni - mwi pan Bryce. - W zeszym roku
zrobia si z tego wielka afera. Ludzie oskarali policj o branie apwek od firm usugowych. - Nie
wiem, co to jest apwka.
Kiedy schodz na d, zatrzymuje mnie pani Thomas, ktra zarzdza budynkiem, i mwi, e zna
kogo, kto moe to dla mnie zrobi. Daje mi do niego numer. Nie mam pojcia, skd wie, co si
stao, lecz pan Bryce nie wyglda na zaskoczonego tym, e ona wie. Zachowuje si tak, jakby to byo
cakowicie normalne. Czy moga usysze nasz rozmow na parkingu? Nie podoba mi si ta myl.
- Podrzuc ci na stacj - proponuje pan Bryce. - Bo sam si spni.
Nie wiedziaem, e nie jedzi codziennie do pracy samochodem. To mio z jego strony, e
zaproponowa podwiezienie. Zachowuje si jak przyjaciel.
- Dzikuj panu, panie Bryce - mwi. Potrzsa gow.
- Ju ci mwiem, Lou: moesz si zwraca do mnie Danny. Jestemy ssiadami.
- Dzikuj, Danny - powtarzam. Umiecha si do mnie, szybko kiwa gow i otwiera drzwi
samochodu. W rodku jest bardzo czysto, zupenie jak w moim, tylko brakuje futrzaka na siedzeniu.
Wcza system audio; jest gony i dudnicy i sprawia, e w rodku cay si trzs. Nie podoba mi
si to, ale wol ten haas ni wdrwk pieszo na stacj.
Stacja jest bardzo zatoczona i gona. Trudno mi zachowa spokj i skupi si na tyle, by mc
odczyta znaki, ktre podpowiadaj mi, jaki bilet kupi i w ktrej ustawi si w kolejce.
ROZDZIA SMY
To bardzo dziwne uczucie widzie campus ze stacji, a nie przez szyb samochodu, od strony
parkingu. Zamiast pokazywa identyfikator straniczce przy wjedzie, pokazuj go stranikowi przy
wyjciu ze stacji. Wikszo pracownikw tej zmiany jest ju w pracy; ochroniarz mierzy mnie
ostrym spojrzeniem i gwatownym ruchem gowy zezwala na przejcie. Szerokie, obramowane
kwietnikami chodniki prowadz do budynku administracji. Kwiaty o pkatych kielichach s
pomaraczowe i te; barwy wygldaj, jakby migotay w blasku soca. W budynku administracji
musz pokaza identyfikator kolejnemu stranikowi.
- Dlaczego nie zaparkowae tam, gdzie powiniene? pyta gniewnie.
- Kto poci mi opony - mwi.
- Wczga - komentuje. Twarz mu si jakby zapada, a wzrok powraca do blatu biurka.
Przypuszczam, e jest rozczarowany, poniewa nie ma powodu do zoci.
- Jaka jest najkrtsza droga do pawilonu 21? - pytam.
- Przez ten budynek, potem w prawo wok pawilonu 15 i koo fontanny z nag kobiet na koniu.
Stamtd bdziesz mg zobaczy swj parking. - Nawet nie podnosi wzroku.
Przechodz przez wydzia administracji, o brzydkiej pododze z zielonego marmuru, gdzie unosi
si nieprzyjemnie mocny zapach cytryny, po czym z powrotem wychodz na jaskrawe soce. Jest
znacznie cieplej ni przed chwil. Blask soca odbija si od chodnikw. Tutaj nie ma klombw;
trawnik siga do samych pyt.
Po drodze oblewam si potem. Docieram do naszego budynku i wsuwam kart w czytnik przy
drzwiach. Czuj swj zapach. W rodku jest chodno i ciemnawo; mog si odpry. agodne
kolory cian, miarowy blask owietlenia w starym stylu, chodne, bezwonne powietrze - wszystko to
mnie uspokaja. Id prosto do swojego pokoju i wczam wentylator na najwysze obroty.
Mj komputer jak zwykle czuwa, a na ekranie miga ikonka wiadomoci. Wprawiam w ruch
jedn ze spiral i wczam muzyk - Bach, wersja na orkiestr Owce mog pa si w spokoju, po
czym odbieram wiadomo.
Zadzwo natychmiast po przyjciu. Podpisano: pan Crenshaw, wewntrzny 213.
Sigam po suchawk telefonu, ktry zaczyna brzcze, nim zdyem j podnie.
- Kazaem ci zadzwoni, jak tylko dotrzesz do biura - odzywa si gos pana Crenshawa.
- Wanie przyszedem - mwi.
- Mine gwn bram dwadziecia minut temu - informuje. Gos ma bardzo rozgniewany. -
Nawet tobie pokonanie takiego odcinka nie powinno zabiera tyle czasu.
Powinienem go przeprosi, ale wcale tego nie chc. Nie wiem, ile czasu zabrao mi przejcie
od bramy a tutaj, i nie mam pojcia, jak szybko bym przyszed, gdybym chcia si spieszy. Byo za
gorco, eby si spieszy. Nie wiem, co wicej mgbym zrobi. Czuj, jak napinaj mi si minie
czerwieniejcego karku.
- Nie zatrzymywaem si - mwi.
- I o co chodzi z t opon? Nie potrafisz zmieni koa? Spnie si ponad dwie godziny.
- Czterema oponami - poprawiam. - Kto poprzecina mi wszystkie cztery opony.
- Cztery! Zakadam, e powiadomie policj.
- Tak - potwierdzam.
- Moge zaczeka z tym do koca pracy - burczy. Albo zadzwoni z biura.
- By tam policjant - wyjaniam.
- Tam? Kto widzia chuligana niszczcego twoje auto?
- Nie... - Usiuj poprawnie zrozumie jego sowa, nie zwaajc na wyczuwalne w gosie
zniecierpliwienie i gniew. Ich dwik oddala si ode mnie, trac powoli znaczenie. Trudno uoy
waciw odpowied. - To by policjant mieszkajcy w moim budynku. Zobaczy, e w koach nie ma
powietrza. Wezwa innego policjanta. Powiedzia mi, co mam zrobi.
- Powinien ci kaza jecha do pracy - upiera si Crenshaw. - Nie byo powodw, eby si tam
krci. Wiesz, e bdziesz musia odpracowa to spnienie.
- Wiem. - Ciekawe, czy on musi odpracowywa spnienia, jeli co go zatrzyma w drodze do
pracy. Ciekawe, czy z jego opony, albo ze wszystkich czterech opon, uszo kiedy powietrze, gdy
pieszy si do biura.
- Tylko nie policz sobie tego jako nadgodzin - koczy i rozcza si. Nie powiedzia, e mu
przykro z powodu moich kopotw z czterema oponami. Wystarczyaby standardowa odywka typu
a to pech" czy paskudna sprawa", lecz on, cho jest normalny, nie powiedzia nic takiego. Moe
wcale nie jest mu przykro. Moe nie doznaje wspczucia, ktre mgby wyrazi. Musiaem si
nauczy wypowiada konwencjonalne zwroty, nawet kiedy nie czuem potrzeby ich wypowiadania,
poniewa bya to cz dopasowania i nauki waciwego postpowania. Czy kto kiedykolwiek
prosi pana Crenshawa, eby si dopasowa albo odpowiednio zachowywa?
Zblia si pora lunchu, cho si spniem i musz nadrobi stracony czas. Czuj si pusty w
rodku; ruszam do aneksu kuchennego i uwiadamiam sobie, e nie mam nic do jedzenia. Musiaem
zostawi niadanie na stole, kiedy wrciem do mieszkania, eby wypeni zgoszenie szkody.
Schowane w lodwce pudeko z moimi inicjaami jest puste. Oprniem je dzie wczeniej.
W naszym budynku nie mamy automatu z jedzeniem. Nikt z niego nie korzysta i ywno si
psua, wic dali sobie z tym spokj. Firma ma stowk po drugiej stronie campusu, a w ssiednim
budynku stoi taki automat. Wydawane z niego posiki s paskudne. Wszystkie czci kanapki s
wymieszane ze sob i usmarowane majonezem lub sosem do saatek. W rodku zielenina i siekane
miso z przyprawami. Nawet gdybym rozoy kromki i oczyci je z majonezu, jego zapach i smak i
tak by zostay, psujc miso. Sodycze - pczki i buki - klej si, zostawiajc obrzydliwe plamy na
plastikowych pojemnikach, z ktrych sieje wyjmuje. A skrca mnie w odku, gdy to sobie
wyobraam.
Wyjechabym poza firm i co sobie kupi, cho zazwyczaj nie wychodzimy z biura w porze
lunchu, lecz mj wz pozosta na parkingu pod domem, opuszczony na swoich czterech sflaczaych
oponach. Nie chc i przez cay campus, eby je w tej wielkiej, haaliwej sali z ludmi, ktrych
nie znam i ktrzy traktuj nas jak gronych dziwakw. Nie wiem te, czy oferowane tam jedzenie
byoby lepsze ni to z automatu.
- Zapomniae lunchu? - pyta Eric. Podskakuj. Jeszcze z nikim nie rozmawiaem.
- Kto poprzecina mi opony w aucie - mwi. Spniem si. Pan Crenshaw jest na mnie
wcieky. Przypadkowo zostawiem lunch w domu. Mj samochd stoi pod domem.
- Jeste godny?
- Tak. Ale nie chc i do stowki.
- Chuy jedzie zaatwi co w porze lunchu - oznajmia Eric.
- Chuy nie lubi nikogo zabiera - wtrca Linda.
- Mog z nim pogada - podsuwam.
Chuy zgadza si kupi mi co do jedzenia. Nie wybiera si do spoywczego, wic bd musia
zadowoli si tym, co zdoa kupi po drodze. Wraca z jabkami i buk z kiebas. Lubi jabka, ale
nie kiebas. Nie smakuj mi wymieszane w niej czstki. Nie jest jednak tak za jak kilka innych
rzeczy, a ja jestem godny, wic j zjadam, nie namylajc si dugo.
Jest szesnasta szesnacie, kiedy przypominam sobie, e nie zadzwoniem do nikogo w sprawie
wymiany opon w samochodzie. Otwieram lokaln ksik teleadresow i drukuj list numerw.
Spis online podaje take lokalizacj, tote zaczynam od tych najbliej mojego domu. Kiedy do nich
dzwoni, jeden po drugim mwi mi, e jest ju zbyt pno, eby cokolwiek dzisiaj zrobi.
- Najszybsze rozwizanie - radzi mi jeden z nich - to kupi cztery kompletne koa i zaoy je
samemu, po jednym na raz. - Kupno opon z koami kosztowaoby mnstwo pienidzy, nie wiem
zreszt, jak miabym przewie je do domu. Nie chc tak szybko prosi Chuya o kolejn przysug.
Zupenie jak w tej zagadce o czowieku, kurze, kocie i worku ziarna na tym samym brzegu rzeki
oraz odzi, ktra uniesie tylko dwoje z nich, a czowiek musi jej uy do przewiezienia wszystkiego
na drugi brzeg tak, eby nie zostawi kota sam na sam z kur ani kury z workiem ziarna. Mam cztery
pocite opony i jedn zapasow. Jeli zao zapasowe koo, mog zabra uszkodzone do sklepu z
oponami, gdzie zamontuj na nie now opon, potocz koo z powrotem do domu i zao je, po czym
zabior do sklepu nastpn pocit opon. Po trzech rundkach bd mia cztery dobre koa i pojad
autem z ostatni zniszczon opon, eby j take wymienili na now.
Najbliszy sklep znajduje si mil od domu. Nie wiem, ile czasu bd toczy tam pozbawion
powietrza opon, cho przypuszczam, e wicej ni w przypadku napompowanej. Ale to jedyny
sposb, jaki potrafi wymyli. Nie pozwol mi pojecha z koem komunikacj publiczn, nawet
jeli znalazbym waciw lini.
Sklep z oponami jest otwarty do dziewitej wieczorem. Jeli przepracuj dzisiaj dwie
dodatkowe godziny i przyjad do domu przed sm, to na pewno zd dotoczy jedno koo do
sklepu, zanim zamkn. Jutro, jeli wyjd z pracy punktualnie, powinienem zdy wymieni dwie
nastpne.
Jestem w domu o dziewitnastej czterdzieci trzy. Otwieram baganik i wycigam zapasowe
koo. Nauczyem si zmienia koo na kursie prawa jazdy, lecz od tamtej pory ani razu nie musiaem
tego robi. Teoretycznie to bardzo proste, zabiera mi jednak wicej czasu, ni przewidywaem.
Podnonik trudno prawidowo ustawi, a samochd nie unosi si zbyt szybko. Przd osiada na
felgach; puste opony wydaj guchy odgos, gdy bienik trze o nawierzchni. Jestem cay spocony i
zdyszany, kiedy w kocu udaje mi si zdj uszkodzone koo i nasadzi dobre.
Chyba trzeba przykrca ruby w okrelonej kolejnoci, ale nie pamitam dokadnie w jakiej.
Pani Melton twierdzia, e naley to zrobi waciwie. Jest ju sma i poza krgami wiata gstnieje
mrok.
- Hej!
Podrywam si. Z pocztku nie rozpoznaj gosu ani biegncego w moj stron zwalistego
czowieka. Zwalnia.
- Och, to ty, Lou. Mylaem, e moe wrci ten chuligan, eby narobi wicej szkd. Co robisz,
chcesz kupi nowe opony?
To Danny. Czuj, jak z ulgi mikn mi kolana.
- Nie. To koo zapasowe. Zao je, a potem zabior uszkodzone do sklepu z oponami, gdzie
zao na nie now opon, a kiedy wrc, bd mg wymieni j na uszkodzon. Jutro zrobi to
samo z nastpn.
- Ale... przecie moge zadzwoni po kogo, eby wymieni ci wszystkie cztery. Czemu robisz
to w tak skomplikowany sposb?
- Powiedzieli mi, e zrobi to dopiero jutro albo pojutrze. W jednym miejscu doradzono mi,
ebym kupi komplet k i sam je wymieni, eby byo szybciej. Wic pomylaem o czym takim.
Przypomniaem sobie o zapasie. Wymyliem, jak zrobi to
samemu, oszczdzajc czas i pienidze, i postanowiem zacz zaraz po powrocie do domu...
- Dopiero teraz wrcie do domu?
- Rano spniem si do pracy. Siedziaem po godzinach, eby to odrobi. Pan Crenshaw by na
mnie bardzo zy.
- Tak, ale to zajmie ci kilka dni. Zreszt za nieca godzin zamkn sklep. Wezwiesz takswk,
czy co takiego?
- Potocz je - mwi. Koo ze sflacza opon si ze mnie naigrawa; wystarczajco trudno byo
odtoczy je na bok. Kiedy zmienialimy koo na zajciach, byo napompowane.
- Pieszo? - Danny krci gow. - To ci si nigdy nie uda, stary. Lepiej wsad je do mojego
wozu, podrzuc ci. Szkoda, e nie moemy zabra dwch... chocia waciwie moemy.
- Nie mam dwch zapasowych k - zastrzegam.
- Moesz wykorzysta moje - mwi. - To ten sam rozmiar.
Nie wiedziaem o tym. Nie mamy samochodw tej samej marki ani modelu, a nie wszystkie koa
maj identyczne rozmiary. Skd to wie?
- Pamitaj, eby przykrca przeciwlege ruby. Najpierw czciowo, potem pozostae, a
pniej dokrcasz wszystkie, zgadza si? Tak bardzo dbasz o swj samochd, e moge tego nie
wiedzie.
Pochylam si, eby dokrci ruby. Teraz przypominam sobie dokadnie, co mwia pani
Melton. To wzr, w dodatku atwy. Lubi symetryczne wzory. Nim kocz, wraca Danny ze swoim
koem zapasowym, spogldajc na zegarek.
- Bdziemy musieli si pospieszy - mwi. - Masz co przeciwko temu, ebym zdj nastpn?
Robiem to nie raz...
- Nie mam nic przeciwko temu - odpowiadam. Nie mwi caej prawdy. Jeli ma racj, e dzi
wieczorem mog wymieni dwie opony, oznacza to olbrzymi pomoc, lecz Danny wkracza w moje
ycie, poganiajc mnie i sprawiajc, e czuj si powolny i gupi.
Z drugiej strony zachowuje si jak przyjaciel, pomagajc mi. Okazywanie wdzicznoci za otrzyman
pomoc jest bardzo wane.
O dwudziestej dwadziecia jeden oba zapasowe koa znajduj si z tyu mojego samochodu;
miesznie wyglda z pustymi oponami z tyu i napompowanymi z przodu. Obie pocite opony, ktre
zdemontowalimy z tylnej osi auta, lduj w baganiku samochodu Danny'ego, a ja siadam obok
niego. Znowu wcza audio i grzechoczce dwiki wstrzsaj moim ciaem. Chc uciec; za duo
tych dwikw i to niewaciwych. Danny przekrzykuje haas, ale nie rozumiem go; muzyka i gos
znosz si nawzajem.
Gdy dojedamy do sklepu z oponami, pomagam mu zanie uszkodzone koa do rodka.
Ekspedient przyglda mi si obojtnie. Krci gow, nim zdam cokolwiek wyjani.
- Ju za pno - oznajmia. - Nie moemy teraz zmieni opon.
- Macie otwarte do dziewitej - zauwaam.
- Sklep, owszem. Lecz nie zmieniamy opon o tej godzinie. - Zerka na drzwi warsztatu, w ktrych
staje kocisty mczyzna w granatowych spodniach i piaskowej koszuli z at, wycierajc rce w
czerwon szmat.
- Ale nie mogem przyjecha wczeniej - mwi. - A wy macie czynne do dziewitej.
- Suchaj pan - zaczyna. Jeden kcik ust podjeda mu do gry, bynajmniej nie w umiechu. -
Powiedziaem przecie: spni si pan. Nawet gdybymy zabrali si za te koa od razu, nie
skoczylibymy do dziewitej. Zao si, e pan nie zostaje po godzinach, eby dokoczy prac,
ktr w ostatniej chwili dorzuci panu jaki skoczony cymba.
Otwieram usta, chcc powiedzie, e owszem, zostaj po godzinach, e wanie dzisiaj zostaem
po godzinach i dlatego jestem tutaj tak pno, lecz wysuwa si przede mnie Danny. Mczyzna za
kontuarem prostuje si nagle, zaniepokojony. Ale Danny patrzy na mczyzn w drzwiach warsztatu.
- Cze, Fred - rzuca zadowolony, jakby wanie spotka przyjaciela. Lecz w jego gosie
sycha co jeszcze. - Jak leci ostatnimi czasy?
- Ach, wietnie, panie Bryce. Jestem czysty.
Wcale nie wyglda na czystego. Ma czarne smugi na rkach i brud pod paznokciami. Na
spodniach i koszuli te wida ciemne smugi.
- To dobrze, Fred. Suchaj, zeszej nocy kto uszkodzi mojemu kumplowi samochd. Musia
zosta do pna w biurze, poniewa rano spni si do pracy. Miaem nadziej, e mgby mu
pomc.
Mczyzna w drzwiach patrzy na koleg za lad. Obaj unosz i opuszczaj brwi. Ekspedient
wzrusza ramionami.
- Bdziesz musia sam pozamyka - mwi. Po czym do mnie:
- Zakadam, e wie pan, jaki typ opon chce pan kupi?
Oczywicie. Kupowaem tutaj opony raptem kilka miesicy temu, wic wiem, co powiedzie.
Zapisuje numery i typ, po czym wrcza kartk drugiemu mczynie - Fredowi - a ten kiwa gow i
podchodzi, eby odebra ode mnie koa.
Jest dwudziesta pierwsza siedem, kiedy wychodzimy z dwiema nowiutkimi oponami. Fred
podtacza je do samochodu Danny'ego Bryce