You are on page 1of 236

Prdko Mroku

ELIZABETH MOON


Spis treci
STRONA TYTUOWA
PODZIKOWANIA
ROZDZIA PIERWSZY
ROZDZIA DRUGI
ROZDZIA TRZECI
ROZDZIA CZWARTY
ROZDZIA PITY
ROZDZIA SZSTY
ROZDZIA SIDMY
ROZDZIA SMY
ROZDZIA DZIEWITY
ROZDZIA DZIESITATY
ROZDZIA JEDENASTY
ROZDZIA DWUNASTY
ROZDZIA TRZYNASTY
ROZDZIA CZTERNASTY
ROZDZIA PITNASTY
ROZDZIA SZESNASTY
ROZDZIA SIEDEMNASTY
ROZDZIA OSIEMNASTY
ROZDZIA DZIEWITNASTY
ROZDZIA DWUDZIESTY
ROZDZIA DWUDZIESTY PIERWSZY
Dla Michaela, ktrego odwaga i rado budz cigy zachwyt, i dla Richarda,
bez ktrego mioci i wsparcia moja praca byaby o dwiecie procent trudniejsza. I
dla innych rodzicw autystycznych dzieci w nadziei, e oni take odkryj ten
zachwyt innoci.
PODZIKOWANIA
Wrd ludzi, ktrzy najbardziej pomogli mi w przygotowaniu tej ksiki, znajduj si
autystyczne dzieci i doroli oraz rodziny osb autystycznych, ktre przez lata utrzymyway ze mn
kontakt - listowny, osobisty czy za porednictwem Internetu. Planujc niniejsz powie, oddaliam
si od wikszoci swych rde (wypisujc si z list mailingowych, grup dyskusyjnych itp.), aby
uchroni prywatno tych osb; zwykle zawodna pami sprawia, e po kilku latach braku kontaktu
zacieraj si umoliwiajce identyfikacj szczegy. Jedna z tych osb postanowia podtrzymywa
czno e-mailow; nadal mam wobec niej dug wdzicznoci za jej ogromny wkad w dyskusje o
niemocy, zaangaowaniu i postrzeganiu problemu autyzmu z pozycji osoby nie-autystycznej. Jednak
nie przeczytaa (jeszcze) tej ksiki i nie ponosi odpowiedzialnoci za jej tre.
Spord pisarzy zajmujcych si t tematyk najwicej zawdziczam Oliverowi Sacksowi,
ktrego liczne podrczniki z dziedziny neurologii przepojone s w tym samym stopniu
humanitaryzmem, co wiedz, oraz Tempie Grandin, odznaczajcej si nieocenionym spojrzeniem na
autyzm (szczeglnie korzystnym w moim przypadku, gdy jej wiedza pokrywa si z moj odwieczn
fascynacj problematyk zachowa zwierzt). Czytelnikw bardziej zainteresowanych autyzmem
odsyam do bibliografii zamieszczonej na mojej stronie internetowej.
J. Ferris Duhon, prawnik o rozlegym dowiadczeniu w zakresie prawa pracy, pomg mi
stworzy prawdopodobne rodowisko prawne i korporacyjne bliskiej przyszoci, i wyjani
problemy dotyczce zatrudniania osb uznanych za niepenosprawne; wszelkie niecisoci natury
prawniczej s wycznie moj win. J.B., J.H., J.K. i K.S. umoliwili mi wgld w struktury
korporacji oraz wewntrzn polityk wielkich koncernw midzynarodowych i orodkw
badawczych; z oczywistych wzgldw nie yczyli sobie dokadniejszej identyfikacji. David Watson
suy fachow porad w zakresie szermierki, historycznych organizacji rekreacyjnych oraz regu
turniejw. I znowu: za wszelkie bdy odpowiedzialno ponosz ja, nie oni.
Moja redaktorka, Shelly Shapiro, zapewnia mi swobod i suya rad, agent za, Joshua
Bilmes, wspiera mnie w wysikach wiar, e potrafi tego dokona.
ROZDZIA PIERWSZY
Pytania, cigle pytania. Nie czekaj na odpowiedzi. Pdz przed siebie, pitrzc pytania,
zajmujc kad chwil pytaniami, tumic kade wraenie kujcym gszczem pyta.
I polece. Jeli nie: Lou, co to jest?", to: Powiedz mi, co to jest". Miska. Ta sama miska, za
kadym razem. To jest miska, i to brzydka miska, nudna miska, miska pena absolutnej i cakowitej
agodnoci, nieinteresujca. Nie jestem zainteresowany t nieinteresujc misk.
Czemu miabym mwi, skoro nie zamierzaj mnie sucha?
Nie jestem taki gupi, eby powiedzie to gono. Wszystko, co si dla mnie liczy, osignem
dziki temu, e nie mwiem, co naprawd myl, lecz to, co chc ode mnie usysze.
W tym gabinecie, gdzie cztery razy do roku zostaj poddany ocenie i gdzie udziela mi si porad,
pani doktor jest rwnie pewna dzielcej nas linii jak pozostali. Obraz tej pewnoci jest tak bolesny,
e staram si nie patrze na t kobiet czciej, ni musz. Niesie to ze sob okrelone zagroenia:
podobnie jak inni uwaa, e powinienem utrzymywa z ni lepszy kontakt wzrokowy. Patrz na ni
teraz.
Doktor Fornum, rzeczowa i profesjonalna, unosi brwi i krci gow, nie tak znw
niedostrzegalnie. Osoby autystyczne nie rozumiej podobnych sygnaw; tak jest napisane w ksice.
Przeczytaem ksik, wic wiem, czego nie rozumiem.
Czego jeszcze nie ustaliem, to zakresu rzeczy, ktrych nie pojmuj oni. Normalni. Prawdziwi.
Ci ze stopniami naukowymi, siedzcy za biurkami na wygodnych krzesach.
Orientuj si nieco w tym, czego nie wie ona. Nie wie, e potrafi czyta. Myli, e mam
hiperleksj
[1]
i e po prostu papuguj wyrazy. Nie dostrzegam rnicy pomidzy tym, co ona nazywa
papugowaniem, a tym, co sama robi, kiedy czyta. Nie wie, e dysponuj bogatym sownictwem. Za
kadym razem pyta o moj prac, a kiedy odpowiadam, e pracuj w firmie farmaceutycznej, pyta,
czy wiem, co oznacza sowo farmaceutyczny". Uwaa, e papuguj. Nie dostrzegam rnicy
pomidzy tym, co ona nazywa papugowaniem, a uywaniem przeze mnie duej liczby sw. Sama
uywa powanych sw, rozmawiajc z innymi lekarzami, pielgniarkami i technikami, paplajc bez
koca, podczas gdy to samo mona powiedzie znacznie prociej. Wie, e pracuj przy komputerze.
Wie rwnie, e poszedem do szkoy, ale nie zorientowaa si jako, e nie pasuje to do jej
przekonania, i jestem niemal analfabet i sabo mwi.
Przemawia do mnie, jakbym by nierozgarnitym dzieckiem. Nie lubi, kiedy wplatam w
rozmow powane sowa (jak sama je nazywa), i kae mi mwi to, co mam na myli.
Mam na myli to, e prdko mroku jest rwnie interesujca jak prdko wiata, a moe
nawet wiksza, kto wie?
Mam na myli grawitacj i to, czy istnieje wiat, w ktrym jest ona dwukrotnie wiksza, i czy
wobec tego w takim wiecie podmuch z wentylatora bdzie silniejszy ze wzgldu na gstsze
powietrze i zdmuchnie mi ze stou szklank, a nie tylko sam serwetk? A moe wiksza grawitacja
utrzyma szklank na stole i silniejszy wiatr jej nie strci?
Mam na myli to, e wiat jest wielki, przeraajcy, haaliwy i szalony, lecz take pikny i
spokojny jak w oku cyklonu.
Mam na myli to, czy sprawia jakkolwiek rnic, e myl o kolorach jako o ludziach lub o
ludziach jako kawakach kredy, sztywnych i biaych, chyba e to kreda brzowa lub czarna?
Mam na myli to, e wiem, co lubi i czego chc, a ona nie, oraz e nie chc ani nie lubi tego,
co wedug niej powinienem lubi lub chcie.
Ona nie chce wiedzie, co mam na myli. Chce, ebym mwi to, co mwi inni ludzie. Dzie
dobry, doktor Fornum. Tak, wszystko w porzdku, dzikuj. Tak, zaczekam. Nie ma sprawy".
Nie ma sprawy". Kiedy odbiera telefon, mog rozglda si po jej gabinecie i wyszukiwa
byszczce przedmioty, o ktrych istnieniu nawet nie wie. Mog rusza gow w przd i w ty, eby
wiato w kcie odbijao si od poyskliwego grzbietu ksiki w biblioteczce. Jeli zauway, e
poruszam gow, odnotuje to w mojej karcie. Moe nawet przerwie rozmow i powie mi, ebym
przesta. Nazywa si to stereotypi, kiedy ja to robi, a rozlunianiem mini karku, kiedy robi to
ona. Ja nazywam to zabaw w obserwowanie odbijajcego si wiata.
W jej biurze panuje dziwna mieszanina zapachw, nie tylko papieru, atramentu i ksiek, kleju
do wykadzin i plastiku krzese, lecz take czego, co wedug mnie musi by czekolad. Czyby w
szufladzie biurka trzymaa pudeko czekoladek? Chciabym si dowiedzie. Gdybym zapyta,
odnotowaaby to w mojej karcie. Wyczuwanie zapachw jest niestosowne. Notatki o wyczuwaniu to
ze notatki, ale nie takie, jak faszywe dwiki w muzyce, ktre s niewaciwe.
[2]
Nie uwaam, aby wszyscy poza mn byli tacy sami pod kadym wzgldem. Powiedziaa mi, e
kady wie to i kady robi tamto, ale ja nie jestem lepy, tylko autystyczny i wiem, e oni wiedz i
robi rne rzeczy. Samochody na parkingu maj rne kolory i rozmiary. Tego ranka trzydzieci
siedem procent z nich jest niebieskich. Dziewi procent jest za duych: ciarwki i furgonetki. W
trzech stojakach pozostawiono osiemnacie motocykli, co powinno dawa po sze w rzdzie, tyle e
dziesi pozostawiono w tylnym stojaku, blisko wejcia dla obsugi. Na rnych kanaach nadawane
s rne programy; nie miaoby to miejsca, gdyby wszyscy byli tacy sami.
Kiedy odkada suchawk i patrzy na mnie, przybiera t min. Nie wiem, jak okreliaby j
wikszo ludzi, lecz ja okrelam j mianem JESTEM PRAWDZIWA. Oznacza ona, e pani doktor
jest prawdziwa, zna odpowiedzi, a ja jestem kim gorszym, nie do koca realnym, cho przez spodnie
wyczuwam grudkowat powierzchni biurowego krzesa. Zwykle podkadam sobie kolorowy
magazyn, cho ona twierdzi, e nie musz tego robi. Sdzi, e jest prawdziwa, wic wie, czego
potrzebuj, a czego nie.
Tak, doktor Fornum, sucham pani. Jej sowa zalewaj mnie, szczypic nieznacznie, jak ocet z
kadzi. Wsuchuj si we wskazwki - instruuje mnie - i czekaj". Tak", odpowiadam. Kiwa gow,
zaznacza co w karcie i nie patrzc na mnie, mwi: ,3ardzo dobrze". Kto idzie w t stron
korytarzem. Dwch ktosiw pogronych w rozmowie. Wkrtce ich konwersacja miesza si z jej
sowami. Sysz o Debby w pitek... Nastpnym razem... idziemy do... Czyby? I powiedziaem jej.
Ale nigdy ptak na stoku... nie moe by", a doktor Fornum czeka na moj odpowied. Nie
opowiadaaby mi o ptaku na stoku. Przepraszam", mwi. Nakazuje mi wiksz uwag i zaznacza
co w mojej karcie, po czym pyta o moje ycie towarzyskie.
Nie podoba si jej to, co mwi, czyli e gram przez Internet z moim przyjacielem Aleksem z
Niemiec i przyjacik Ky z Indonezji. W prawdziwym wiecie", wyjania stanowczo. Koledzy z
pracy", dodaj, a ona ponownie kiwa gow, po czym pyta o krgle, minigolfa, kino i lokalny oddzia
towarzystwa autystycznego.
Od krgli bol mnie plecy, poza tym nie mog znie haasu. Minigolf jest dla dzieci, nie dla
dorosych, a ja nie lubiem go nawet w dziecistwie. Lubiem lasery, ale kiedy powiedziaem jej o
tym na pierwszej sesji, odnotowaa skonno do przemocy. Sporo czasu zajo mi wymazanie
zestawu pyta o przemoc ze standardowego planu spotka, a i tak jestem pewny, e nie usuna tej
adnotacji. Przypominam jej, e nie lubi krgli ani minigolfa, a ona odpowiada, e powinienem
bardziej si stara. Mwi, e byem w kinie na trzech filmach, a ona o nie pyta. Czytaem recenzje,
mog wic opowiedzie jej przebieg akcji. Za kinem te nie przepadam, ale musz jej co
powiedzie... Jak dotd nie odkrya, e moje barwne opowieci s ywcem wzite ze streszcze.
Przygotowuj si na nastpne pytanie, ktre zawsze mnie denerwuje. Moje ycie seksualne nie
jest jej spraw. To ostatnia osoba, ktrej opowiedziabym o przyjacice lub przyjacielu. Lecz ona
nie oczekuje, e mam kogo w tym rodzaju. Po prostu chce odnotowa, e nikt taki nie istnieje, a to
tylko pogarsza spraw.
Wreszcie koniec. Do zobaczenia nastpnym razem", mwi, a ja odpowiadam: Dzikuj,
doktor Fornum", na co ona: Bardzo dobrze", jakbym by tresowanym psem.
Na zewntrz jest upalnie i sucho i musz mruy oczy przed blaskiem zaparkowanych aut.
Ludzie na chodnikach s kleksami czerni w blasku soca, trudno ich zobaczy, dopki oczy nie
przyzwyczaj si do tej jasnoci.
Id za szybko. Orientuj si nie tylko po gonym tupocie butw o chodnik, lecz take po
twarzach przechodniw, ktre - moim zdaniem - zdradzaj zaniepokojenie. Dlaczego? Nie prbuj
ich uderzy. Zwalniam jednak i zaczynam myle o muzyce.
Doktor Fornum twierdzi, e powinienem nauczy si cieszy muzyk, ktra podoba si innym
ludziom. Robi to. Wiem, e inni ludzie lubi Bacha i Schuberta, a nie wszyscy z nich s autystyczni.
Nie ma tylu osb autystycznych, by utrzyma te wszystkie orkiestry i opery. Lecz dla niej inni
ludzie" znaczy: wikszo ludzi". Przypominam sobie Pstrga i gdy muzyka przepywa przez mj
umys, uspokajam oddech i zwalniam, dostosowujc krok do jej tempa.
Teraz, w takt odpowiedniej muzyki, kluczyk gadko wlizguje si w zamek drzwi samochodu.
Siedzenie jest ciepe, kojco ciepe, a mikkie runo przynosi ulg. Przywykem do szpitalnej weny,
lecz za pierwsze zarobione pienidze kupiem prawdziw owcz skr. Kiwam si lekko w rytm
wewntrznej muzyki, zanim uruchomi silnik. Czasami trudno jest utrzyma muzyk przy wczaniu
silnika; lubi zaczeka na odpowiedni moment.
W drodze powrotnej do pracy pozwalam, by muzyka niosa mnie przez skrzyowania, wiata,
korki, a wreszcie bram campusu, jak go nazywaj. Nasz budynek wznosi si po prawej; migam
identyfikatorem parkingowemu i odnajduj ulubione miejsce. Zdarza mi si sysze narzekania ludzi z
ssiedniego budynku, e nie mog zostawi auta na ulubionym miejscu, ale nam zawsze si to udaje.
Nikt nie zajby mojego miejsca ani ja nie stanbym na cudzym. Dale po prawej, a Linda po lewej,
naprzeciwko Camerona.
Wchodz do budynku przy akompaniamencie ostatniej frazy mojego ulubionego fragmentu i
pozwalam jej ucichn, gdy mijam drzwi. Przy maszynie do kawy stoi Dale. Milczy, ja rwnie.
Doktor Fornum chciaaby, ebym przemwi, ale nie ma ku temu powodw. Widz, e jest pogrony
w mylach i nie trzeba mu przeszkadza. Nadal jestem zy na doktor Fornum, jak co kwarta, tote
mijam swoje biurko i kieruj si do sali gimnastycznej. Skakanie mi dobrze zrobi. Zawsze tak jest.
Nikogo tam nie ma, wic wieszam znak na drzwiach i wczam gono muzyk dobr do skakania.
Nikt mi nie przeszkadza, kiedy skacz; sia wyrzutu trampoliny, a potem pozbawione ciaru
zawieszenie sprawiaj, e mam wraenie bezkresu i lekkoci. Gdy dostosowuj si idealnie do
muzyki, mj umys rozpociera si i odpra. Kiedy czuj powracajc koncentracj, a ciekawo
popycha mnie ku mojemu zadaniu, zwalniam do niewielkich podskokw dziecka i schodz z
trampoliny. Nikt mnie nie zaczepia, gdy wracam do biura. Wydaje mi si, e jest tam Linda i Bailey,
ale nie ma to znaczenia. Pniej moemy pj na kolacj, lecz nie w tej chwili. Teraz jestem gotowy
do pracy.
Symbole, nad ktrymi pracuj, dla wikszoci ludzi s pozbawione znaczenia i mylce. Trudno
wyjani, co robi, wiem jednak, e jest to wana praca, skoro pac mi wystarczajco dobrze,
ebym mg pozwoli sobie na samochd i mieszkanie, a ponadto opacaj siowni i kwartalne
wizyty u doktor Fornum. Najprociej rzecz ujmujc, wyszukuj wzory. Cz wzorw ma zabawne
nazwy i innym ludziom trudno je dostrzec, dla mnie jednak zawsze byo to atwe. Jedyne, czego
musiaem si nauczy, to takiego sposobu ich opisywania, eby inni zrozumieli, co miaem na myli.
Zakadam suchawki i wybieram muzyk. Schubert jest zbyt bogaty dla projektu, nad ktrym
obecnie pracuj. Bach nadaje si doskonale, jego zawia melodyka odzwierciedla wzr, ktrego
potrzebuj. Pozwalam tej czci umysu, ktra wyszukuje i tworzy wzory, zatopi si w projekcie, a
potem przypomina to ju obserwowanie krysztakw lodu, rosncych na powierzchni nieruchomej
wody... Linie lodu grubiej jedna po drugiej, rozgazienie, potem znowu, wreszcie splot... Musz
tylko uwaa, eby wzory pozostay symetryczne, asymetryczne lub takie, jakich wymaga projekt.
Tym razem wzr powtarza si czciej ni zazwyczaj, a j a widz go jako mas fraktali tworzcych
kolczast kul.
Gdy krawdzie trac wyrany zarys, otrzsam si i prostuj. Nawet nie zauwayem, jak mino
pi godzin. Wywoane przez doktor Fornum oywienie zniko, pozostawiajc mi czysty umys.
Czasami po powrocie z jej gabinetu nie mog pracowa przez dzie czy dwa, tym razem jednak
odzyskaem rwnowag dziki skakaniu. Nad moim biurkiem, w przecigu wywoanym przez
klimatyzacj, obraca si leniwie wiatraczek. Dmucham na niego i po chwili - dokadnie w 1,3
sekundy - przyspiesza, poyskujc srebrno-liliowo. Postanawiam wczy swj obrotowy wentylator,
eby wszystkie wiatraczki i spirale mogy wirowa jednoczenie, wypeniajc pokj migotliwym
blaskiem.
Zaczo wanie porzdnie migota, kiedy usyszaem z korytarza gos Baileya: Chce kto
pizz?". Jestem godny; w brzuchu mi burczy i nagle wyapuj wszystkie biurowe zapachy: papieru,
biurka, wykadziny, rodkw czyszczcych metal/plastik/antystatycznych... mj wasny. Wyczam
wentylator, zerkam po raz ostatni na wirujce, migotliwe pikno i wychodz na korytarz. Szybki rzut
oka na twarze przyjaci wystarcza, bym wiedzia, kto idzie, a kto nie. Nie musimy o tym mwi;
znamy si wszyscy.
Do pizzerii wchodzimy o dziewitej. Linda, Bailey, Eric, Dale, Cameron i ja. Chuy te chcia
i, ale si spni, a maj tutaj tylko szecioosobowe stoliki. Rozumie to. Ja te bym zrozumia,
gdyby inni byli gotowi wczeniej ode mnie. Nie chciabym przyj tutaj i siedzie przy osobnym
stoliku, wic wiem, e Chuy nie przyjdzie, a my nie bdziemy prbowali si cieni, eby wszyscy
mogli usi razem. W zeszym roku nowy kierownik tego nie rozumia. Zawsze stara si
organizowa dla nas wielkie przyjcia i zmienia nam miejsca. Nie bdcie tacy zabobonni",
mawia. Kiedy nie patrzy, wracalimy na swoje ulubione miejsca.
Dale ma tik, ktry bardzo denerwuje Linde, wic siada tak, by go nie widzie. Ja uwaam ten tik
za zabawny, tote siadam po lewej stronie Dale'a; teraz wyglda to tak, jakby mruga do mnie okiem.
Tutejsi pracownicy nas znaj. Nawet kiedy inni gocie zbyt dugo patrz, jak si poruszamy i
rozmawiamy - albo milczymy - obsuga nie rzuca nam tych spojrze mwicych idcie std , sobie",
z ktrymi miewaem do czynienia gdzie indziej. Linda po prostu pokazuje w karcie, co chce
zamwi, albo najpierw to sobie zapisuje, a oni nigdy nie zawracaj jej gowy dodatkowymi
pytaniami.
Tego wieczoru nasz ulubiony stolik jest brudny. Z trudem znosz widok piciu zapakanych
talerzy i patelni; w odku mi si przewraca na myl o plamach po sosie i serze oraz okruchach
ciasta, a wszystko pogarsza jeszcze nieparzysta liczba naczy. Po prawej jest wolny stolik, ale my go
nie lubimy. Stoi obok przejcia do toalet i zbyt wielu ludzi krcioby si za naszymi plecami.
Czekamy, prbujc okaza cierpliwo, kiedy Cze-Jestem-Sylwia - taki napis ma na
identyfikatorze, jak gdyby bya produktem na sprzeda, a nie czowiekiem- daje zna koledze, eby
sprztn z naszego stolika. Lubi j i pamitam, eby nazywa j Sylwi bez Cze-Jestem",
przynajmniej dopki nie rzuc okiem na jej plakietk. Cze-Jestem-Sylwia zawsze si do nas
umiecha i stara si nam pomaga. Cze-Jestem-Jean jest przyczyn, dla ktrej nie przychodzimy tu
w czwartki, kiedy wypada jej zmiana. Cze-Jestem-Jean nie lubi nas i mamrocze co pod nosem na
nasz widok. Czasami jedno z nas przychodzi po zamwienie dla wszystkich; kiedy ostatnio wypada
moja kolej i wanie odchodziem od kasy, Cze-Jestem-Jean powiedziaa do jednego z kucharzy:
Przynajmniej nie przyprowadzi ze sob pozostaych dziwolgw". Wiedziaa, e usyszaem.
Chciaa, ebym usysza. Tylko ona sprawia nam kopoty.
Lecz tego wieczoru s tutaj Cze-Jestem-Sylwia i Tyree, ktry zbiera talerze, brudne noe i
widelce, jakby zupenie si tym nie przejmujc. Tyree nie ma identyfikatora; on tylko sprzta ze
stow. Wiemy, e to Tyree, poniewa syszelimy, jak inni tak na niego woaj. Kiedy po raz
pierwszy zwrciem si do niego po imieniu, by zaskoczony i lekko wystraszony, ale teraz nas zna,
cho nie uywa naszych imion.
- Zaraz skocz - mwi i zerka na nas z ukosa. Wszystko w porzdku?
- Pewnie - odpowiada Cameron. Koysze si lekko na pitach. Zawsze tak robi, ale teraz nieco
szybciej ni zwykle.
Obserwuj migajce w oknie logo piwa. Zapalaj si po kolei jego elementy: czerwony, zielony
i niebieski rodek, a potem wszystkie trzy na raz. Mrugnicie, czerwie. Mrugnicie, ziele,
mrugnicie, bkit, potem mrugnicie, czerwie/ziele/bkit, przy-ganicie, bysk, przyganicie i
od pocztku. Bardzo prosty wzr, a kolory nie s szczeglnie adne (czerwie jest zbyt
pomaraczowa jak na mj gust, podobnie ziele, lecz bkit jest pikny), niemniej stanowi to jaki
wzr, na ktry mona sobie popatrze.
- Wasz stolik jest gotowy - oznajmia Cze-Jestem-Sylwia, a ja staram si nie krzywi,
przenoszc na ni wzrok z symbolu piwa. Zajmujemy miejsca wok stou w zwyczajowym porzdku
i siadamy. Zamawiamy to, co zwykle, wic nie zabiera nam to
zbyt wiele czasu. Czekamy najedzenie, nie rozmawiajc, poniewa kade z nas, na swj sposb,
oswaja si z sytuacj. Z powodu wizyty u doktor Fornum jestem bardziej ni zazwyczaj wiadomy
szczegw pewnego procesu: Linda uderza palcami w yeczk, wystukujc skomplikowany wzr,
ktry zachwyciby matematyka, tak jak zachwycaj. Ktem oka obserwuj logo piwa, podobnie Dale.
Cameron porusza malutkimi plastikowymi komi, ktre zawsze trzyma w kieszeni, tak dyskretnie, e
niezorientowani niczego by nie zauwayli, ale ja dostrzegam ruch jego rkawa. Bailey rwnie
obserwuje logo piwa. Eric wyj wielokolorowy dugopis i rysuje na papierowej podkadce
malekie
geometryczne wzory. Najpierw czerwony, potem fioletowy, niebieski, zielony, ty, pomaraczowy
i ponownie czerwony. Lubi, kiedy przynosz jedzenie, a on koczy wielobarwn sekwencj.
Tym razem napoje pojawiaj si, gdy jest przy tym, a talerze przy nastpnym z kolei oranu.
Eric ma wyraz odprenia na twarzy.
Nie powinnimy rozmawia o projekcie poza campusem. Lecz Cameron wci podskakuje na
krzeseku, chcc jak najszybciej opowiedzie nam o problemie, ktry wanie rozwiza. Za chwil
skoczymy je. Rozgldam si dokoa. Przy ssiednich stolikach nikt nie siedzi. Ezzer", mwi. W
naszym prywatnym jzyku Ezzer" oznacza No dalej". Nie powinnimy mie prywatnego jzyka i
nikomu nie przyszoby do gowy, e jestemy do czego takiego zdolni, ale to prawda. Wielu ludzi
posuguje si prywatnym jzykiem, nawet o tym nie wiedzc. Mog go nazywa argonem albo
slangiem, lecz tak naprawd to prywatny jzyk, sposb na odrnienie, kto jest w grupie, a kto nie.
Cameron wyciga z kieszeni kartk i rozkadaj. Nie powinnimy wynosi papierw z biura, by
nikt nie mia do nich dostpu, jednak wszyscy tak robimy. Czasami trudno jest mwi, znacznie
atwiej napisa lub narysowa.
Poznaj kdzierzawych stranikw, ktrych Cameron zawsze umieszcza w rogu swych
rysunkw. Lubi anime. Rozpoznaj rwnie wzory, ktre poczy w czciowej rekurencji, majcej
w sobie schludn elegancj wikszoci jego rozwiza. Patrzymy na to wszyscy i kiwamy gowami.
- adne - oznajmia Linda. Rce jej drgaj; w campusie klaskaaby jak szalona, tutaj jednak stara
si tego nie robi.
- Tak - mwi Cameron i skada papier.
Wiem, e ta wymiana zda nie zadowoliaby doktor Fornum. Chciaaby, eby Cameron objani
rysunek, mimo e dla nas jest zupenie przejrzysty. Chciaaby, ebymy zadawali pytania,
komentowali, rozmawiali o tym. Ale to niepotrzebne. Wiemy, na czym polega problem i e
rozwizanie Camerona jest dobre w kadym sensie. Caa reszta to czcza gadanina. Midzy sob nie
musimy tego robi.
- Zastanawiaem si nad prdkoci mroku - mwi, spuszczajc wzrok. Zerkn na mnie, choby
tylko przelotnie, a ja nie chc czu na sobie tych wszystkich spojrze.
- On nie ma prdkoci - oponuje Eric. - To tylko przestrze pozbawiona wiata.
- Jakby to byo je pizz w wiecie z wiksz grawitacj? - pyta Linda.
- Nie wiem - odpowiada zatroskanym tonem Dale.
- Prdko niewiedzy - rzuca Linda. Zastanawiam si nad tym przez moment i znajduj
rozwizanie.
- Niewiedza rozszerza si szybciej od wiedzy - owiadczam. Linda umiecha si i pochyla
gow. - A wic prdko mroku moe by wiksza od prdkoci wiata. Jeli zawsze istnieje mrok
wok wiata, to musi je zawsze wyprzedza.
- Chc i do domu - mwi Eric. Doktor Fornum chciaaby, ebym go zapyta, czy jest
zdenerwowany. Wiem, e nie jest, ale jeli teraz pjdzie do domu, obejrzy swj ulubiony program w
telewizji. egnamy si, poniewa jestemy w miejscu publicznym
i dobrze wiemy, e oczekuje si od nas tego, bymy mwili do widzenia" w miejscu publicznym.
Wracam do campusu. Przed pjciem spa chc poobserwowa wiatraczki i spirale.
* * *
Cameron i ja jestemy na siowni, rozmawiamy w trakcie podskokw na trampolinie. Przez
ostatnich kilka dni obaj odwalilimy kawa dobrej roboty i teraz si odpramy.
Wchodzi Joe Lee i patrzy na Camerona. Joe Lee ma tylko dwadziecia cztery lata. Byby jednym
z nas, gdyby nie poddano go kuracji, ktr w naszym przypadku wynaleziono zbyt pno. Uwaa
jednak, e jest jednym z nas, poniewa wie, e byby nim i e ma par charakterystycznych dla nas
cech. Jest na przykad bardzo dobry w abstrakcjach i rekurencjach. Lubi niektre z naszych gier i
nasz salk gimnastyczn. Lecz jest znacznie lepszy - prawd powiedziawszy, jest normalny -jeli
chodzi o zdolno czytania umysw i wyrae. Normalnych umysw i wyrae. Nie rni si od
nas, ktrzy w tym sensie jestemy jego najbliszymi krewnymi.
- Cze, Lou - wita mnie.
- Cze, Cam. - Widz, jak Cameron sztywnieje. Nie lubi, kiedy kto skraca jego imi.
Powiedzia mi kiedy, e to tak, jakby odcinali mu nogi. Joemu Lee te to mwi, ale Joe Lee o tym
zapomina, gdy zbyt wiele czasu spdza z normalnymi.
- Jak leci? - pyta niewyranie, jednym cigiem, zapominajc stan twarz do nas, ebymy
mogli czyta z ruchu jego warg. Zrozumiaem jego sowa, poniewa mam lepszy such od Camerona i
wiem, e Joe czsto mwi niezrozumiale.
- Jak leci? - powtarzam wyranie, na uytek Camerona.
- wietnie, Joe Lee - sapie Cameron.
- Syszelicie? - pyta Joe Lee i dodaje, nie czekajc na odpowied: - Kto pracuje nad
procedur odwracania autyzmu. Sprawdzio si na szczurach czy czym takim, wic staraj si to
wyprbowa na naczelnych. Zao si, e wy, chopaki, bdziecie
niedugo tak samo normalni jak ja.
Joe Lee zawsze mwi, e jest jednym z nas, teraz si jednak okazao, e tak naprawd nigdy w
to nie wierzy. My jestemy wy, chopaki", a normalni s, jak ja". Ciekawe, czy twierdzi, e jest
jednym z nas, tylko mia wicej szczcia, eby sprawi przyjemno nam, czy komu innemu.
Cameron patrzy na niego ze zoci; czuj niemal gszcz sw, ktre go dawi, udaremniajc
prb powiedzenia czegokolwiek. Wiem, e lepiej go nie wyrcza. Mwi zawsze tylko za siebie;
kady powinien tak postpowa.
- A wic przyznajesz, e nie jeste jednym z nas - mwi i Joe Lee sztywnieje, przybierajc
min, ktr nauczono mnie interpretowa jako zranione uczucia".
- Jak moesz tak mwi, Lou? Wiesz, e to tylko leczenie...
- Jeli przywrci guchemu dziecku such, nie jest ju guche - upieram si. - Jeli dokonasz
tego odpowiednio wczenie, nigdy nim nie bdzie. To wszystko to tylko udawanie czego innego.
- Co to znaczy udawanie czego innego? Jakiego innego? - Joe Lee ma min jednoczenie
zmieszan i uraon, a ja orientuj si, e pozostawiem niewielk przerw, jakbym stawia
przecinek. Lecz jego zakopotanie mnie niepokoi - niepokoi mnie bycie niezrozumianym; tak dugo to
trwao, kiedy byem dzieckiem. Czuj, jak sowa plcz mi si w gowie, w gardle, i staram si za
wszelk cen wydoby je w odpowiednim porzdku i z waciwym wyrazem twarzy. Dlaczego
ludzie nie mog po prostu mwi tego, co myl, samymi sowami? Dlaczego musz walczy z
intonacj gosu, jego tempem, tonem i modulacj?
Czuj i sysz mechaniczno gosu wydobywajcego si przez moje zacinite gardo. Brzmi w
nim zo, ale tak naprawd jestem przeraony.
- Naprawili ci przed urodzeniem, Joe Lee - mwi. Nie przeye choby jednego dnia taki
jak my.
- Mylisz si - rzuca pospiesznie, jakby chcia mi przerwa. - W rodku jestem taki sam jak wy, z
wyjtkiem...
- Z wyjtkiem tego, co ci odrnia od innych, ktrych nazywasz normalnymi - powiadam, tym
razem mu przerywajc. Przerywanie boli. Panna Finley, jedna z moich terapeutek, dawaa mi po
apach, kiedy przerywaem. Nie mogem ju jednak znie wysuchiwania nieprawdy. - Syszae
dwiki i moge je wydawa. Nauczye si normalnie mwi. Nie miae niewidzcych oczu.
- Tak, ale mj mzg pracuje w ten sam sposb.
Krc gow. Joe Lee powinien by mdrzejszy; powtarzamy mu to na okrgo. Nasze kopoty
ze suchem, wzrokiem i innymi zmysami nie maj rda w organach, lecz w mzgu. Czyli mzg nie
pracuje tak samo u kogo, kto nie ma takich problemw. Gdybymy byli komputerami, Joe Lee miaby
inny procesor, z odmiennym zestawem instrukcji. Nawet jeli dwa komputery z rnymi procesorami
pracuj na tym samym oprogramowaniu, nie czyni tego w identyczny sposb.
- Ale wykonuj tak sam prac...
Wcale nie. Tylko tak myli. Czasami zastanawiam si, czy koncern, dla ktrego pracujemy,
podziela jego zdanie, gdy zatrudni innych Joe Lee, cho wiem, e s jeszcze bezrobotni ludzie tacy
jak my. Rozwizania Joego Lee s linearne. Czasami bardzo efektywne, lecz czasami... Chc to
powiedzie, ale nie mog, poniewa sprawia wraenie rozgniewanego i niezadowolonego.
- Dajcie spokj - mwi. - Zjedzcie ze mn kolacj, ty i Cam. Ja stawiam.
Czuj w rodku chd. Nie chc je kolacji z Joem.
- Nie mog. Mam randk - odpowiada Cameron, a ja podejrzewam, e chodzi o jego partnera
szachowego z Japonii. Joe przenosi na mnie wzrok.
- Przykro mi - mwi. Pamitaem, eby to powiedzie. - Umwiem si na spotkanie. - Pot
spywa mi po plecach; mam nadziej, e Joe Lee nie zapyta, o co chodzi. Najgorsze jest to, e
znalazbym czas na kolacj z Joem Lee przed spotkaniem, jeli jednak bd musia skama, przez
nastpne dni bd czu si naprawd podle.
* * *
Gene Crenshaw zasiad w wielkim fotelu u szczytu stou, Pete Aldrin, podobnie jak pozostali,
zaj zwyke miejsce z boku. Typowe, pomyla. Zwouje narady, poniewa w tym wielkim fotelu
wyglda na wanego. To ju trzecie spotkanie w cigu czterech dni i na biurku Aldrina pitrzya si
sterta roboty, ktrej nie mg wykona przez te nieszczsne narady. U pozostaych byo podobnie.
Tego dnia tematem by negatywny duch w miejscu pracy, co zdawao si oznacza kadego, kto
w jakikolwiek sposb sprzeciwi si Crenshawowi. Zamiast tego mieli uchwyci wizj" - wizj
Crenshawa - i skupi si na niej, zapominajc o reszcie. Wszystko, co nie pasowao do wizji,
uznawano za... podejrzane, jeli nie ze. Nie byo w tym za grosz demokracji: by to biznes, nie jaka
impreza. Crenshaw powtrzy to parokrotnie. Potem wymieni zesp Aldrina - Sekcj A, jak
nieformalnie go okrelano -jako przykad negatywny.
Aldrin poczu zgag; w ustach pojawi si kwany smak. Sekcja A wykazywaa si znakomit
produktywnoci; dosta za to szereg pochwa. Jak Crenshaw mg uwaa, e co byo nie tak?
Zanim zdy si wtrci, przemwia Madge Demont.
- Wiesz, Gene, zawsze pracowalimy w tym dziale jako zesp. A ty przychodzisz tutaj i nie
zwracasz uwagi na ustalone, i przynoszce sukcesy, metody wsplnej pracy...
- Jestem naturalnym liderem - oznajmi Crenshaw. - Mj profil psychologiczny dowodzi, e
mam by kapitanem, a nie czonkiem zaogi.
- Praca zespoowa jest wana dla wszystkich - powiedzia Aldrin. - Liderzy musz si nauczy,
jak wspdziaa z innymi...
- Nie na tym polega mj talent - zauway Crenshaw. Moje zadanie polega na inspirowaniu
innych i gwarancji silnego przywdztwa.
Jego talent - pomyla Aldrin - to pozowanie na bossa bez najmniejszego ku temu prawa. Lecz
Crenshaw cieszy si znacznym poparciem wyszego kierownictwa. Wywal ich wszystkich, nim
przyjdzie kolej na niego.
- Ci ludzie - cign Crenshaw - musz zda sobie spraw, e nie s ppkiem wiata. Powinni
si dostosowa; ich obowizkiem jest wykonywanie pracy, do ktrej zostali zatrudnieni...
- A jeli niektrzy z nich to take urodzeni liderzy? zapyta Aldrin.
Crenshaw prychn.
- Autystyczni? Liderami? Chyba artujesz. Daleko im do tego. Nie rozumiej podstawowych
zasad funkcjonowania spoeczestwa.
- Mamy zobowizania kontraktowe... - Aldrin zmieni taktyk, nim zdy rozzoci si na tyle,
by straci zdolno logicznego mylenia. - Zgodnie z umow musimy zapewni im odpowiednie
warunki pracy.
- C, przecie to robimy, prawda? - Crenshaw a zadygota z oburzenia. - Olbrzymim kosztem.
Osobna sala gimnastyczna, systemy audio, miejsca parkingowe, wszelkie zabawki.
Wysze kierownictwo te miao osobn sal gimnastyczn, system audio, miejsca parkingowe i
przywileje, takie jak choby prawo subskrypcji akcji. Nie warto byo o tym mwi.
- Jestem pewny, e pozostali pracownicy, ktrzy daj z siebie wszystko, te mieliby ochot
pobawi si w tej piaskownicy - cign Crenshaw. - Lecz oni wykonuj swoj robot.
- Tak samo jak Sekcja A- odpar Aldrin. - Ich wydajno...
- Jest odpowiednia, przyznaj. Gdyby jednak zajmowali si prac rwnie intensywnie co tymi
ich zabawami, byaby o wiele wysza.
Aldrin poczu, jak gorco oblewa mu kark.
- Ich wydajno nie jest tylko odpowiednia, Gene. Jest fantastyczna. Sekcja A, co do jednego
pracownika, przewysza pod tym wzgldem kady inny dzia. Moe powinnimy zapewni
pozostaym te same rodki wsparcia, ktre dajemy Sekcji A...
- I zredukowa zysk do zera? Nasi udziaowcy byliby zachwyceni, Pete. Podziwiam ci, e tak
walczysz o swoich ludzi, ale wanie dlatego nie zostae wiceprezesem i nie zajdziesz wyej,
dopki nie nauczysz si ogarnia wzrokiem caoci obrazu, dostrzega. Ta firma si rozwija i
potrzebuje penosprawnych, produktywnych pracownikw, ktrym nie trzeba tych wszystkich
wiadcze. Odchudzamy si, wracamy do szczupej, mocnej, wydajnej machiny...
Techniczny argon, pomyla Aldrin. Walczy z podobn paplanin, eby zdoby dla Sekcji A te
wszystkie dodatkowe wiadczenia, ktre sprawiay, e bya tak wydajna. Kiedy produktywno
Sekcji A dowioda, e mia racj, wysze kierownictwo ustpio z radoci - przemkno mu przez
gow. Teraz jednak nasali na nich Crenshawa. Wiedzieli? Mogli nie wiedzie?
- Wiem, e twj starszy brat cierpi na autyzm - rzuci obudnym tonem Crenshaw. - Rozumiem
twj bl, musisz jednak pamita, e to brutalny wiat, a nie szkka pielgniarska. Twoje kopoty
rodzinne nie mog wpywa na polityk firmy.
Aldrin mia ochot chwyci dzbanek i roztrzaska go - z wod i lodem w rodku - facetowi na
gowie. Opanowa si. Nie przekona Crenshawa, e powody, dla ktrych walczy o Sekcj A, byy o
wiele bardziej zoone, e nie chodzio tylko o autystycznego brata. Niewiele brakowao, a
odmwiby przyjcia tej pracy ze wzgldu na Jeremy'ego i dziecistwo spdzone w cieniu jego
bezsensownych wybuchw wciekoci oraz docinkw ze strony innych dzieciakw na temat
stuknitego" brata. Mia dosy Jeremy'ego. Opuszczajc dom, przyrzek sobie, e bdzie unika
wszystkiego, co mogoby mu o tym przypomina, i reszt ycia spdzi wrd zdrowych, niegronych,
normalnych ludzi.
Teraz jednak dostrzega rnic pomidzy Jeremym (ktry nadal mieszka w domu opieki i by
niezdolny do niczego z wyjtkiem prostych czynnoci higienicznych), a mczyznami i kobietami z
Sekcji A. Dlatego ich broni. Cho czasem trudno mu byo dostrzega ich podobiestwo do
Jeremy'ego, nie odczuwajc jednoczenie niechci. Mimo to dziki tej pracy nie mia takiego
poczucia winy, e odwiedza rodzicw i Jeremy'ego nie czciej ni raz do roku.
- Mylisz si - zwrci si do Crenshawa. - Jeli pozbawi si Sekcj A rodkw, to straty bd
wiksze ni oszczdnoci. Korzystamy z ich niezwykych zdolnoci. Opracowane przez nich
algorytmy wyszukiwawcze i analizy wzorw skrciy czas potrzebny na wdroenie nowych
technologii, co daje nam istotn przewag nad konkurencj...
- Nie sdz. Utrzymanie wysokiego poziomu ich produktywnoci jest twoim zadaniem, Aldrin.
Zobaczymy, jak sobie z tym poradzisz.
Aldrin stumi w sobie gniew. Na obliczu Crenshawa zagoci peen samozadowolenia
umieszek czowieka pewnego swojej wadzy i lubicego patrze na paszczcych si przed nim
podwadnych. Aldrin zerkn na pozostaych; nie patrzyli na niego, liczc na to, e unikn jego
kopotw.
- I jeszcze jedno - cign Crenshaw. - W laboratorium w Europie trwaj nowe badania. Za
dzie lub dwa wyniki powinny by dostpne w sieci. Na razie to faza eksperymentalna, lecz wielce
obiecujca. Moe powinnimy im zasugerowa, eby dostarczyli nam raport.
- Nowa metoda leczenia?
- Tak. Niewiele mog powiedzie na jej temat, ale znam kogo, kto duo o niej wie i orientuje
si, e zatrudniam grup ludzi autystycznych. Poradzi mi trzyma rk na pulsie, kiedy dojdzie do
testw na ludziach. Ta metoda ma uzupeni ich podstawowe braki, uczyni normalnymi. Gdyby byli
normalni, nie mieliby pretekstu, by otrzymywa te wszystkie luksusy.
- Gdyby byli normalni - wtrci Aldrin - nie mogliby wykonywa swojej pracy.
- Tak czy owak, uwolnimy si od obowizku, jakim jest zapewnianie im tego wszystkiego. -
Crenshaw szerokim gestem zilustrowa przywileje Sekcji A, od sali gimnastycznej do
indywidualnych boksw z drzwiami. - Bd wykonywa swoj prac
mniejszym kosztem, a jeli oka si do niej niezdolni... przestan by naszymi pracownikami.
- Co to za metoda? - zapyta Aldrin.
- Och, jaka kombinacja neurowspomagaczy i nanotechnologii. Zmusza odpowiednie czci
mzgu do prawidowego wzrostu. - Crenshaw umiechn si nieprzyjanie. - Moe dowiedziaby
si czego na ten temat i przesa mi sprawozdanie? Gdyby ta metoda si sprawdzia, moglibymy si
postara si o licencj na Ameryk Pnocn.
Aldrin chcia spiorunowa go wzrokiem, ale wiedzia, e to nic nie da. Wpad w puapk
Crenshawa; jeli sprawa zakoczy si le dla Sekcji A, wina spadnie na niego.
- Wiesz, e nikogo nie mona zmusza do kuracji - powiedzia, czujc spywajcy po ebrach
pot. - Maj swoje prawa obywatelskie.
- Nie wyobraam sobie, eby ktokolwiek chcia by taki jak oni - odpar Crenshaw. - A jeli
tak, to naley ponownie oceni ich stan psychiczny. Jeli wol by chorzy...
- Nie s chorzy - zaprotestowa Aldrin.
- ... i niesprawni, jeli wol szczeglne wzgldy od leczenia... oznacza to brak rwnowagi
psychicznej. A to ju jest podstawa do zerwania kontraktu, zwaywszy, e wykonuj wan prac,
ktrej chtnie podjliby si inni.
Aldrin znw musia nad sob zapanowa, by nie uderzy szefa czym cikim w gow.
- Moe nawet pomogoby to twojemu bratu - doda Crenshaw. Tego ju byo za wiele.
- Prosz, nie mieszaj do tego mojego brata - wycedzi Aldrin przez zacinite zby.
- No, no, nie chciaem ci zdenerwowa - umiechn si szeroko Crenshaw. - Pomylaem
sobie tylko, e to mogoby pomc... - Odwrci si, machajc niedbale rk, zanim Aldrin zdy
powiedzie bez ogrdek, co myli, i wybra kolejn ofiar. -
Przejdmy teraz do terminw, ktrych nie dotrzymuje twj zesp, Jenifer...
C Aldrin mg zrobi? Nic. A ktokolwiek inny? Nic. Ludzie tacy jak Crenshaw wspili si na
szczyt, poniewa byli wanie tacy - mieli to, co trzeba. Najwyraniej.
Jeli istniaa taka kuracja - nie bardzo w to wierzy - czy pomogaby jego bratu? Nienawidzi
Crenshawa za to, e ten podsun mu t przynt. W kocu zdoa zaakceptowa Jeremy'ego takim,
jaki by. Stumi dawne urazy i poczucie winy. Co by byo, gdyby Jeremy si zmieni?
ROZDZIA DRUGI
Pan Crenshaw jest nowym kierownikiem. Pan Aldrin, nasz szef, oprowadza go pierwszego
dnia. Nie polubiem go - to znaczy pana Crenshawa - poniewa mia ten sam faszywie serdeczny ton
gosu co nauczyciel WF w moim gimnazjum, ktry chcia by trenerem futbolu w liceum. Kaza si
nazywa trenerem Jerrym. Uwaa, e caa klasa specjalna jest gupia; nienawidzilimy go wszyscy.
Nie ywi wobec pana Crenshawa nienawici, nie mona jednak powiedzie, ebym go lubi.
Dzisiaj, jadc do pracy, czekam na czerwonym wietle w miejscu, gdzie ulica krzyuje si z
tras midzy stanow. Samochd przede mn to ciemnoniebieski minivan, ma tablice innego stanu,
Georgii. Widz misia przyczepionego czerwonymi przyssawkami do tylnej szyby. Umiecha si do
mnie gupkowato. Ciesz si, e to zabawka; nienawidz psw, ktre siedz na tylnych kanapach i
gapi si na mnie. Zwykle warcz na mj widok.
wiato si zmienia i minivan rusza. Nim zd pomyle: Nie, stj!", uderzaj w niego dwa
samochody, prbujce penym gazem przejecha na czerwonym wietle - beowy pickup z brzowym
paskiem i pomaraczowym automatem z chodzon wod na skrzyni, i brzowy sedan, tu za ktrym
pojawia si ciarwka. Haas jest okropny: zgrzyt/huk/pisk/chrupot - wszystko na raz, minivan i
ciarwka obracaj si, rozpryskujc dookoa grad byszczcego szka... Chc zapa si w sobie
na widok groteskowych ksztatw, ktre wiruj coraz bliej. Zamykam oczy.
Cisza powraca wolno, przerywana trbieniem klaksonw tych, ktrzy nie znaj przyczyny
zatoru. Otwieram oczy. Pali si zielone wiato. Ludzie powysiadali z aut. Kierowcy rozbitych
samochodw chodz w kko i dyskutuj.
Kodeks ruchu drogowego mwi, e z miejsca wypadku nie wolno oddala si jego uczestnikom.
Kodeks ruchu drogowego mwi, e naley zatrzyma si i udzieli pomocy. Lecz ja nie jestem
uczestnikiem, poniewa w mj wz uderzyo tylko kilka okruchw szka. Poza tym dookoa jest
mnstwo ludzi, ktrzy mog pomc. Nie mam odpowiedniego przeszkolenia.
Patrz ostronie za siebie i powoli, uwanie omijam miejsce wypadku. Ludzie przygldaj mi
si ze zoci. Aleja nie zrobiem nic zego; nie braem udziau w wypadku. Gdybym tu zosta,
spnibym si do pracy. I musiabym rozmawia z policjantami. Boj si policjantw.
Jestem cay roztrzsiony, wic po dotarciu do pracy nie siadam za biurkiem, tylko udaj si do
sali gimnastycznej. Nastawiam polk i fug ze Schwandy Kobziarza, poniewa musz sobie wysoko
poskaka, mam te ochot na szerokie, zamaszyste ruchy. Udaje mi si nieco uspokoi, nim pojawia
si pan Crenshaw o twarzy byszczcej brzydkim, czerwonawym beem.
- No i jak, Lou? - rzuca. Mwi przytumionym gosem, jakby chcia mu nada przyjacielskie
brzmienie, cho w rzeczywistoci jest rozgniewany. Trener Jerry zazwyczaj uywa takiego tonu. -
Podoba ci si sala gimnastyczna, co?
Duga odpowied jest zawsze bardziej interesujca od krtkiej. Wiem, e wikszo ludzi woli
usysze raczej krtk, niezbyt interesujc odpowied ni dug, cho ciekaw, tote staram si o
tym pamita, gdy zadaj mi pytania, na ktre mona by udzieli dugiej odpowiedzi, gdyby tylko j
zrozumieli. Pan Crenshaw chce jedynie wiedzie, czy podoba mi si sala gimnastyczna. Nie chce
wiedzie jak bardzo.
- Jest adna - odpowiadam.
- Brakuje ci tu czego?
- Nie. - Brakuje mi mnstwa rzeczy, ktrych tutaj nie ma, w tym jedzenia, wody i miejsca do
spania, ale jemu chodzi o to, czy potrzebuj w tym pomieszczeniu czego, co suy do celw, dla
jakich zostao ono urzdzone, a czego w nim brakuje.
- Potrzebujesz tej muzyki?
Ta muzyka. Laura nauczya mnie, e kiedy ludzie poprzedzaj rzeczownik swkiem ten/ta", to
tym samym okrelaj swoj postaw wobec znaczenia owego rzeczownika. Prbuj si domyli,
jakie jest nastawienie pana Crenshawa do tej muzyki, a on mwi dalej - ludzie czsto tak robi-
zanim zd mu odpowiedzie.
- To takie trudne - cignie. - Cay czas mie t muzyk pod rk. Nagrania si zuywaj...
Byoby znacznie atwiej, gdyby my wczyli radio.
Z radia dobiega tutaj donony, dudnicy haas albo zawodzce piewy zamiast muzyki. I
reklamy, jeszcze goniejsze, co par minut. Brakuje w tym rytmu i nikt nie mgby si przy tym
odpry.
- Radio si nie nadaje - mwi. Widz po jego minie, e byo to zbyt brutalne. Musz
powiedzie wicej, uy dugiej odpowiedzi, a nie krtkiej. - Muzyka musi przeze mnie przepywa -
dodaj. - To musi by odpowiednia muzyka, by odnie waciwy skutek, i to musi by muzyka, a nie
gadanie lub piew. Tak jest z kadym z nas. Potrzebujemy wasnej muzyki, muzyki, ktra na nas
dziaa.
- Byoby mio - rzuca pan Crenshaw gosem, w ktrym pobrzmiewa zo - gdybymy wszyscy
mieli swoj ulubion muzyk. Lecz wikszo ludzi... - wikszo ludzi" wymawia tonem
oznaczajcym tych prawdziwych ludzi, normalnych - ... musi
sucha tego, co jest dostpne.
- Rozumiem - odpowiadam, chocia wcale nie rozumiem. Kady mgby przynosi sobie
odtwarzacz z wasn muzyk i nosi w pracy suchawki, tak jak my. - Ale dla nas... - Dla nas",
autystycznych, niekompletnych - ... to musi by odpowiednia
muzyka.
Teraz naprawd wyglda na wciekego: minie jego policzkw si marszcz, a twarz
czerwienieje i byszczy. Dostrzegam napicie ramion pod koszul.
- Bardzo dobrze - mwi. Nie chodzi mu o to, e wszystko jest bardzo dobrze. Chodzi mu o to, e
musi pozwala nam gra odpowiedni muzyk, ale zmieni to, jeli tylko bdzie mg. Zastanawiam
si, czy sowa na papierze w naszych umowach s wystarczajco silne, by mu to uniemoliwi.
Zastanawiam si, czy nie porozmawia z panem Aldrinem. Przez kolejne pitnacie minut staram si
ochon na tyle, by mc wrci do swojego pokoju. Jestem cay spocony. Brzydko pachn. Bior
ubranie na zmian i id wzi prysznic. Kiedy wreszcie siadam do roboty, od oficjalnego pocztku
dnia pracy upywa wanie godzina i czterdzieci siedem minut; bd musia posiedzie do pna, by
to nadrobi.
Pan Crenshaw przychodzi do mnie pod koniec dnia, gdy jeszcze pracuj. Otwiera moje drzwi
bez pukania. Nie wiem, jak dugo tam tkwi, zanim go zauwayem, lecz jestem pewny, e nie
zapuka. Podskakuj, kiedy mwi: Lou!", i odwracam si.
- Co robisz? - pyta.
- Pracuj - odpowiadam. A co myla? C innego mgbym robi przy biurku?
- Pozwl mi rzuci okiem - mwi i podchodzi bliej.
Staje za mn i czuj, jak moje nerwy zwijaj si pod skr, niczym zrolowany dywan.
Nienawidz, kiedy kto za mn stoi.
- Co to jest? - Dga palcem linijk symboli, oddzielonych bia kresk od gszczu znakw
powyej i poniej. Majstrowaem przy tej linijce przez cay dzie, starajc siej zmusi, by zrobia
to, czego od niej oczekuj.
- To bdzie... linijka pomidzy tym... - wskazuj na bloki znakw powyej - ... a tym. - Pokazuj
znaki poniej.
- A co to jest? - pyta.
Naprawd nie wie? A moe chodzi o to, co w ksikach jest nazywane naukowym dyskursem,
kiedy nauczyciele zadaj pytania, na ktre znaj odpowiedzi, by si dowiedzie, czy studenci take je
znaj? Jeli naprawd nie wie, to cokolwiek powiem, pozbawione bdzie dla niego sensu. Jeli
naprawd wie, rozzoci si, gdy tylko si zorientuje, e wedug mnie nie wie.
Byoby prociej, gdyby ludzie mwili to, co myl.
- To jest system trjwarstwowej syntezy - odpowiadam. Prawidowa odpowied, cho krtka.
- Och, rozumiem - mwi gosem penym sarkazmu. Czyby uwaa, e kami? Widz jego
znieksztacone odbicie na powierzchni byszczcej kuli, stojcej na moim biurku. Trudno okreli,
jak ma min.
- System trj warstwowej syntezy zostanie wstawiony do kodw produkcyjnych - mwi,
starajc si za wszelk cen zachowa spokj. - Umoliwia uytkownikowi kocowemu
zdefiniowanie parametrw produkcyjnych, zapobiega jednake zmianom,
ktre doprowadziyby do czego szkodliwego.
- I ty to rozumiesz? - pyta.
Co to jest to"? Rozumiem, co robi. Nie zawsze rozumiem, dlaczego trzeba to zrobi.
Wybieram atw, krtk odpowied. -Tak.
- wietnie - rzuca. Brzmi to rwnie faszywie jak rankiem. - Pno dzisiaj zacze - dodaje.
- Zostan po godzinach - mwi. - Spniem si godzin i czterdzieci siedem minut.
Pracowaem podczas lunchu, co daje trzydzieci minut. Zostan jedn godzin i siedemnacie minut.
- Jeste uczciwy - oznajmia, wyranie zaskoczony.
- Tak - odpowiadam. Nie odwracam si, by spojrze mu w twarz. Po siedmiu sekundach zabiera
si do wyjcia. Na progu mwi jeszcze:
- Tak duej by nie moe, Lou. Czasami co trzeba zmieni. Dziesi sw. Dziesi sw,
ktre sprawiaj, e dr jeszcze po zamkniciu drzwi.
Wczam wentylator i mj pokj wypenia si rozmigotanymi, wirujcymi refleksami. Pracuj
przez godzin i siedemnacie minut. Dzi wieczorem nie czuj pokusy duszej pracy. Jest roda i
mam co do zrobienia.
Temperatura na zewntrz jest umiarkowana, powietrze lekko wilgotne. Bardzo ostronie
wracam samochodem do domu, gdzie przebieram si w T-shirt i szorty, a potem zjadam kawaek
zimnej pizzy.
* * *
Do tego, o czym nigdy nie mwi doktor Fornum, zalicza si te moje ycie seksualne. Doktor
Fornum sdzi, e w moim przypadku ono nie istnieje, poniewa kiedy mnie pyta, czy mam partnera
seksualnego, dziewczyn lub chopaka, mwi po prostu: Nie". Koniec pyta. Bardzo mi to
odpowiada, gdy nie chc z ni o tym rozmawia. Moi rodzice mwili, e o seksie rozmawia si
tylko po to, by si dowiedzie, jak zadowoli partnera, i odwrotnie. A jeli co jest nie tak, naley
i do lekarza.
Ze mn zawsze wszystko byo jak naley. Od samego pocztku pewne sprawy szy le, ale to co
innego. Dojadam pizz i myl o Marjory. Marjory nie jest moj partnerk seksualn, ale bardzo bym
chcia, eby bya moj dziewczyn. Poznaem j na zajciach z szermierki, a nie jakiej imprezie dla
niepenosprawnych, na ktre - zdaniem doktor Fornum - powinienem chodzi. Nie mwi doktor
Fornum o szermierce, poniewa zmartwiyby j moje skonnoci do przemocy. Skoro lasery j
zaniepokoiy, to dugie i ostre szpady wywoayby u niej panik. Nie mwi doktor Fornum o
Marjory, gdy zaczaby zadawa pytania, na ktre nie chc odpowiada. Oto dwie wielkie
tajemnice: szpady i Marjory.
Po posiku jad na szermierk do klubu Toma i Lucii. Marjory tam bdzie. Kiedy myl o niej,
chc zamkn oczy, ale prowadz samochd, wic nie byoby to bezpieczne. Myl za to o muzyce, o
chorale Bacha Kantata nr 39.
Tom i Lucia mieszkaj w duym domu z wielkim, ogrodzonym podwrzem. Nie maj dzieci,
cho s starsi ode mnie. Najpierw mylaem, e Lucia lubi pracowa z klientami i nie chce siedzie
w domu z dziemi, ale potem usyszaem, jak komu mwia, e nie mog mie dzieci. Odwiedza ich
wielu znajomych, nieraz zjawia si omiu albo dziewiciu, eby powiczy fechtunek. Nie sdz,
eby Lucia powiedziaa komukolwiek w swoim szpitalu, e si fechtuje albo e zaprasza czasami
pacjentw na lekcje szermierki. Myl, e szpital nie pochwalaby tego. Nie jestem jedyn osob
pozostajc pod staym nadzorem psychiatrycznym, ktra przychodzi do Toma i Lucii uczy si walki
na szpady. Kiedy j o to zapytaem, a ona wybuchna miechem i odpowiedziaa: Nie przestrasz
si tego, o czym nie wiedz".
Uprawiam tutaj szermierk od piciu lat. Pomagaem Tomowi pooy now nawierzchni na
placu wiczebnym z materiau, ktrego zwykle uywa si do wykadania kortw tenisowych.
Pomogem Tomowi zbudowa stojak w pomieszczeniu, gdzie przechowujemy szpady. Nie chc
trzyma broni w samochodzie ani w domu, poniewa wiem, e przestraszyoby to pewnych ludzi.
Tom uprzedzi mnie o tym. To wane, eby nie straszy ludzi. Tak wic zostawiam swj ekwipunek u
Toma i Lucii, i kady wie, e dwa miejsca na stojaku po lewej stronie nale do mnie, tak samo jak
dwa koki w cianie naprzeciwko, a moja maska ma swoj przegrdk w przechowalni masek.
Zaczynam od wicze rozcigajcych. Przykadam si do rozgrzewki; Lucia mwi, e jestem
wzorem dla innych. Don, na przykad, rzadko wykonuje wszystkie przepisowe wiczenia, a potem
zawsze narzeka na plecy albo naciga sobie jaki misie. Pniej siedzi z boku i narzeka. Nie jestem
taki dobry jak on, ale nigdy nie api kontuzji z powodu lekcewaenia zasad. auj, e Don ich nie
przestrzega, poniewa robi mi si smutno, kiedy mojego przyjaciela co boli.
Po rozgrzaniu mini ramion, plecw, ng i stp udaj si do pomieszczenia na tyach domu i
zakadam skrzan kurtk z rkawami ucitymi na wysokoci okci oraz stalow kryz. Ciar
okalajcej szyj kryzy jest przyjemny. Zdejmuj z pki mask ze zoonymi w rodku rkawicami i
chwilowo chowam je do kieszeni. Moja szpada i rapier tkwi w stojaku. Wtykam mask pod pach i
wycigam je ostronie.
Do rodka wpada Don, spocony jak zwykle i zaczerwieniony na twarzy.
- Cze, Lou - rzuca. Odpowiadam cze" i odsuwam si, eby mg zdj ze stojaka swoj
bro. Jest normalny i moe wozi szpad w samochodzie, nie straszc tym ludzi, ale jest
zapominalski. Zawsze musia poycza bro od innych i w kocu Tom powiedzia mu, eby zostawia
j tutaj.
Wychodz na zewntrz. Marjory jeszcze nie ma. Cindy i Lucia stoj naprzeciwko siebie ze
szpadami w doniach, Max zakada swj stalowy hem. Nie sdz, ebym polubi stalowy hem;
byoby strasznie gono, gdyby kto w niego uderzy. Max si rozemia, kiedy mu to powiedziaem, i
odrzek, e mgbym nosi zatyczki do uszu, ale ja nienawidz zatyczek do uszu. Mam wtedy
wraenie, jakbym si okropnie przezibi. To dziwne, bo prawd mwic, lubi nosi przepask na
oczy. Za modu czsto j zakadaem i udawaem, e jestem lepy. Dziki temu nieco lepiej
rozumiaem gosy. Lecz zatykanie sobie uszu nie poprawiao mi wzroku.
Don wychodzi zawadiacko na zewntrz ze szpad wetknit pod pach, dopinajc szykowny,
skrzany kombinezon. Czasami auj, e takiego nie mam, ale sdz, e lepiej mi w zwykym
ubraniu.
- Rozgrzae si? - pyta go Lucia. Wzrusza ramionami.
- Wystarczajco.
Teraz ona wzrusza ramionami.
- Twj bl - mwi. Zaczyna si fechtowa z Cindy. Lubi na nie patrze, starajc si uchwyci,
co robi. S takie szybkie, e nie mog nady za ich ruchami, tak samo zreszt jak normalni ludzie.
- Cze, Lou - odzywa si za moimi plecami Marjory. Czuj ciepo i lekko, jakby zmalaa
grawitacja. Na chwil zamykam oczy. Jest pikna i trudno mi na ni patrze.
- Cze, Marjory - odpowiadam i odwracam si. Umiecha si do mnie. Twarz jej janieje.
Niepokoio mnie kiedy, e gdy ludzie s szczliwi, to twarze im janiej, poniewa rozgniewanym
ludziom take janiej twarze, a nie byem pewny, o ktre
uczucie w konkretnej chwili chodzi. Rodzice prbowali zademonstrowa mi rnic w ukadzie brwi
i tak dalej, ja jednak doszedem w kocu do wniosku, e najlepiej jest si orientowa po pooeniu
zewntrznych kcikw oczu. Janiejca twarz Marjory to szczliwa twarz Marjory. Jest szczliwa,
e mnie widzi, a ja jestem szczliwy, e j widz.
A jednak martwi si wieloma sprawami, kiedy myl o Marjory. Czy autyzm jest zaraliwy?
Czy Marjory moe si nim ode mnie zarazi? To by si jej nie spodobao. Wiem, e autyzm nie jest
uwaany za zakany, ale powiadaj, e gdy dugo przebywa si w jakiej grupie ludzi, zaczyna si
myle jak oni. Jeli bdzie przebywaa w moim towarzystwie, to zacznie myle jak ja? Nie chc,
eby przytrafio si jej co takiego. Inna sprawa, gdyby urodzia si taka jak ja, lecz kto taki jak ona
nie powinien sta si kim takim jak ja. Nie sdz, eby do tego doszo, lecz gdyby jednak doszo,
czubym si winny. Czasami mam przez to ochot trzyma si z dala od niej, przewanie jednak
chciabym spotyka si z ni czciej ni teraz.
- Cze, Marjory mwi Don. Ma jeszcze janiejsz twarz. On te uwaa, e jest adna. Wiem,
e to, co czuj, nazywa si zazdroci; przeczytaem to w ksice. To ze uczucie, ktre oznacza, e
jestem zbyt zaborczy.
Cofam si, prbujc nie by zbyt zaborczy, a Don robi krok do przodu. Marjory patrzy na mnie,
nie na Dona.
- Chcesz si zabawi? - pyta Don, trcajc mnie okciem. Chodzi mu o to, czy chc z nim
powiczy. Pocztkowo tego nie rozumiaem. Teraz ju api. Kiwam w milczeniu gow i idziemy
poszuka miejsca, gdzie moemy stan naprzeciwko siebie.
Don porusza nieznacznie nadgarstkiem w sposb, w jaki zaczyna kady pojedynek. Odruchowo
paruj atak. Krymy wok siebie, pozorujc wypady i blokujc ciosy, gdy wtem dostrzegam
opuszczone rami. Kolejny podstp? Wreszcie si odsoni. Rzucam si naprzd i trafiam go w pier.
- Dorwae mnie - przyznaje. - Naprawd boli mnie rami.
- Przepraszam - mwi. Masuje sobie rami, by znienacka skoczy naprzd, celujc w moj
stop. Robi tak ju wczeniej; cofam si szybko, a ona chybi. Po otrzymaniu kolejnych trzech trafie
wydaje z siebie gone westchnienie i mwi, e jest zmczony. Odpowiada mi to. Wol porozmawia
z Marjory. Max i Tom zajmuj nasze miejsca. Lucia odpoczywa; Cindy pojedynkuje si z Susan.
Marjory siedzi teraz obok Lucii, ktra pokazuje jej jakie zdjcia. Fotografia to jedno z hobby
Lucii. Zdejmuj mask i przygldam si im. Twarz Marjory jest szersza ni Lucii. Don staje
pomidzy mn a Marjory i zaczyna rozmow.
- Przeszkadzasz - upomina go Lucia.
- Och, przepraszam - tumaczy Don, lecz wci stoi w tym samym miejscu, zasaniajc mi
widok.
- I stoisz dokadnie porodku - dodaje Lucia. - Prosz, nie wciskaj si midzy dwoje ludzi. -
Rzuca mi krtkie spojrzenie. Nie robi niczego zego; w przeciwnym razie powiedziaaby mi o tym.
Ze wszystkich ludzi, jakich znam, a ktrzy nie s tacy jak ja, Lucia bardzo otwarcie mwi, czego
chce.
Don oglda si, prycha i odsuwa na bok.
- Nie zauwayem Lou - mwi.
- A ja tak - odpowiada Lucia. Zwraca si do Marjory: - A tutaj zatrzymalimy si czwartej
nocy. Zrobiam to zdjcie z wntrza. Co za widok!
- Cudowny - zachwyca si Marjory. Nie widz fotografii, ktr oglda, lecz dostrzegam rado
na jej twarzy. Przygldam si jej, zamiast sucha Lucii, ktra opowiada o pozostaych zdjciach. Od
czasu do czasu Don wtrca jaki komentarz. Kiedy ju obejrzeli wszystko, Lucia zamyka album i
kadzie pod krzesem.
- Chod, Don - mwi. - Zobaczymy, jak sobie poradzisz ze mn. - Zakada rkawice i mask, po
czym wyciga szpad. Don wzrusza ramionami i idzie za ni na plac.
- Siadaj - mwi Marjory. Siadam, wyczuwajc resztki ciepa Lucii na opuszczonym przez ni
krzele. - Jak min dzie?
- Omal nie miaem wypadku - odpowiadam. Nie zadaje pyta. W zamian pozwala mi mwi.
Trudno to wszystko opisa. Fakt, e opuciem miejsce wypadku, wydaje si teraz trudny do
zaakceptowania, ale nie chciaem si spni do pracy i rozmawia z policjantami.
- Brzmi przeraajco - mwi ciepym, kojcym gosem. Nie jak profesjonalistka, tylko
delikatnie.
Mam ochot powiedzie jej o panu Crenshawie, ale wanie wraca Tom i pyta, czy chc z nim
walczy. Lubi si pojedynkowa z Tomem. Jest prawie tak wysoki jak ja i cho starszy, to nadal
bardzo sprawny. I jest najlepszym szermierzem w grupie.
- Widziaem, jak walczye z Donem - mwi. - Bardzo dobrze radzie sobie z jego sztuczkami.
Ale on si nie rozwija. Na dobr spraw si cofa, pamitaj wic, eby co tydzie walczy z lepszym
szermierzem. Ze mn, Luci, Cindy, Maksem. Przynajmniej z dwojgiem z nas, dobrze?
Przynajmniej" znaczy nie mniej ni".
- Dobrze - zgadzam si. Kady z nas ma dwa dugie ostrza: szpad i rapier. Kiedy po raz
pierwszy prbowaem uy jednoczenie drugiej klingi, cigle obijay si o siebie. Potem staraem
si trzyma je rwnolegle. W ten sposb ostrza si nie krzyoway, lecz Tom potrafi je odtrci.
Teraz wiem, e trzeba je trzyma na rnych wysokociach i pod rnym ktem.
Krymy wok siebie najpierw w jedn, potem w drug stron. Staram si pamita o
wszystkim, czego nauczy mnie Tom: jak stawia stopy, jak trzyma klingi, jakimi ruchami parowa
poszczeglne ciosy. Zadaje pchnicie; moje rami unosi si, by zablokowa je lewym ostrzem, a
jednoczenie sam zadaj cios, ktry on paruje. To jest jak taniec: krok-krok-pchnicie-blok-krok.
Tom mwi, e trzeba zmienia wzr, by nieprzewidywalnym, lecz kiedy ostatnio obserwowaem
jego walk z kim innym, wydawao mi si, e dostrzegam pewien wzr w pozornym jego braku.
Jeli uda mi si powstrzyma Toma wystarczajco dugo, to moe zdoam ponownie dostrzec t
prawidowo.
Wtem sysz muzyk z Romeo i Julii Prokofiewa, majestatyczny taniec. Wypenia mi umys i
dostosowuj si do jego rytmu, zwalniajc. Tom rwnie zwalnia. Teraz to widz, ten opracowany
przez niego dalekosiny wzorzec, poniewa nikt nie moe dziaa zupenie chaotycznie. Poruszajc
si w rytmie mojej osobistej muzyki, potrafi dotrzyma mu kroku, blokujc kade pchnicie, testujc
jego riposty. I nagle wiem, co zaraz zrobi, i moje rami wykonuje odruchowo zamach i uderzam go w
bok gowy. Czuj ten cios w caej doni i barku.
- Dobrze! - woa. Muzyka si urywa. - Ha! - dodaje, potrzsajc gow.
- To byo za mocno, przepraszam - mwi.
- Nie, nie, wszystko w porzdku. Dobry, czysty cios, ktry dokadnie omin moj obron. Nie
miaem szansy go sparowa. - Umiecha si przez mask. - Mwiem ci, e jeste coraz lepszy.
Sprbujmy jeszcze raz.
Nie chc wyrzdza nikomu krzywdy. Kiedy zaczynaem, nie mogli zmusi mnie do dotknicia
kogokolwiek ostrzem na tyle mocno, by przeciwnik to poczu. Nadal tego nie lubi. Lubi za to uczy
si wzorw, a potem odtwarza je tak, bym sam stawa si ich czci.
wiato spywa po klingach Toma, gdy unosi je w gecie pozdrowienia. Na chwil poraa mnie
blask i prdko wietlnego taca.
Potem znw si poruszam, w obrbie mroku poza wiatem. Jak szybki jest mrok? Cie nie moe
by szybszy od tego, co go rzuca, ale nie kady mrok jest cieniem. A moe jest? Tym razem nie sysz
muzyki, lecz widz wzr wiata i cienia, zmienny, wirujcy, skadajcy si z jasnych ukw i helis
na tle ciemnoci.
Tacz na czubku wiata i poza nim, i nagle czuj ten dranicy nacisk na rk. Tym razem
odczuwam take mocne trafienie klingi Toma w moj pier. Mwi dobrze", on take, i odstpujemy
od siebie, uznajc podwjne trafienie.
- Auuuu! - Odrywam wzrok od Toma i widz Dona zginajcego si wp z rk na plecach.
Kutyka do krzesa, lecz Lucia dochodzi do niego pierwsza i ponownie siada obok Marjory. Odnosz
dziwne wraenie: e to zauwayem i e si tym przejem. Don zatrzymuje si, pochylony. Nie ma
wicej wolnych krzese, gdy zjawili si inni szermierze. W kocu Don osuwa si powoli na
chodnik, cay czas stkajc i jczc.
- Chyba bd musia da sobie spokj - wyznaje. - Robi si na to za stary.
- Nie jeste za stary - rzuca Lucia. - Jeste leniwy.
Nie rozumiem, czemu Lucia bywa taka niemia dla Dona. To przyjaciel; nie jest mio obraa
przyjaci, chyba e w artach. Don nie lubi rozgrzewki i strasznie narzeka, ale to nie dyskredytuje go
jako przyjaciela.
- Chod, Lou - mwi Tom. - Raz ty mnie zabie, a raz zabilimy si nawzajem. Daj mi szans
wyrwnania rachunkw. - Jego sowa s gniewne, ale gos przyjazny; poza tym si umiecha.
Ponownie unosz ostrza.
Tym razem Tom robi co, czego nigdy ze mn nie prbowa -szaruje. Nie mam czasu
przypomnie sobie, co trzeba zrobi, kiedy kto szaruje; daj krok wstecz i obracam si, odpychajc
jego szpad moj, i jednoczenie prbuj pchn go rapierem w gow. Lecz on porusza si zbyt
szybko; chybiam, a jego uzbrojone w rapier rami wznosi si ponad gow i uderza mnie w sam
czubek czaszki.
- Mam ci! - mwi.
- To zrobie jak? - pytam i zaraz zmieniam kolejno sw: - Jak to zrobie?
- To moje sekretne pchnicie turniejowe - wyznaje Tom, cigajc mask. - Kto wykorzysta je
przeciwko mnie dwanacie lat temu, a ja wrciem do domu i wiczyem, dopki nie nauczyem si
tej kombinacji na pami... Zwykle stosuj j wycznie
podczas zawodw. Lecz ty jeste gotowy, by si jej nauczy. Jest
tylko jeden haczyk. - Umiecha si, a po twarzy spywa mu pot.
- Hej! - woa Don z drugiej strony podwrza. - Nie widziaem tego. Zrb to jeszcze raz, co?
- Jaki to haczyk? - pytam.
- Musisz sam wykombinowa. Zachcam ci do tego, ale wanie bye wiadkiem jedynej
demonstracji, na jak moesz liczy. Wspomn tylko, e jeli nie wykonasz tego dokadnie, padniesz
trupem z rki przeciwnika, ktry nie ulegnie panice. Widziae, jak atwo odbi cios zadany drug
rk.
- Tom, nie pokazae mi tego pchnicia. Zrb to jeszcze raz - rzuca Don.
- Nie jeste jeszcze gotowy - odpowiada Tom. - Musisz sobie na to zasuy. - W jego gosie
brzmi gniew, podobnie jak przedtem w gosie Lucii. Co Don takiego zrobi, e ich rozgniewa? Nie
rozgrza si i naprawd szybko si mczy, ale czy to
wystarczajcy powd? Teraz nie mog zapyta, ale zrobi to pniej.
Zdejmuj mask i podchodz, by stan obok Marjory. Patrzc z gry, widz refleksy wiata na
jej ciemnych wosach. Gdybym porusza si w przd i w ty, blask przesuwaby si po jej wosach,
tak jak wdrowa po ostrzach Toma. Ciekawe, jakie jej wosy s w dotyku.
- Usid na moim miejscu - mwi Lucia wstajc. - Zamierzam si jeszcze troch pofechtowa.
Siadam, bardzo wiadomy bliskoci Marjory.
- Bdziesz wiczy dzi wieczorem? - pytam.
- Nie. Musz wyj wczeniej. Moja przyjacika Karen przylatuje, a ja obiecaam j odebra z
lotniska. Zajrzaam tutaj, eby zobaczy si z... ludmi.
Chc jej powiedzie, e si ciesz, e tak zrobia, lecz sowa utykaj mi w gardle. Czuj si
sztywny i niezgrabny.
- Skd przylatuje Karen? - pytam w kocu.
- Z Chicago. Bya tam w odwiedzinach u rodzicw. - Marjory wyciga przed siebie nogi. -
Miaa zostawi samochd przed lotniskiem, ale w dniu wyjazdu zapaa gum. Dlatego wanie
musz po ni pojecha. - Obraca si i patrzy na mnie; spuszczam
wzrok, niezdolny znie aru jej spojrzenia. - Dugo tu dzisiaj zostajesz?
- Niezbyt dugo - odpowiadam. Skoro Marjory wychodzi, a Don zostaje, to ja id do domu.
- Chcesz pojecha ze mn na lotnisko? Odwioz ci potem tutaj, eby mg zabra swj
samochd. Oczywicie, bdziesz przez to pno w domu; jej samolot przylatuje pitnacie po
dziesitej.
Pojecha z Marjory? Jestem tak zaskoczony/szczliwy, e przez dusz chwil tkwi bez
ruchu.
- Tak - odpowiadam. - Tak. - Czuj gorco na twarzy.
* * *
W drodze na lotnisko wygldam przez okno. Mam wraenie lekkoci, jakbym mg wzbi si w
powietrze.
- Bycie szczliwym sprawia, e czowiekowi si zdaje, jakby grawitacja bya mniejsza -
mwi.
Czuj spojrzenie Marjory.
- Lekki jak pirko - mwi. - To masz na myli?
- Moe nie pirko. Bardziej jak balonik - odpowiadam.
- Znam to uczucie - potwierdza Marjory. Nie mwi, e czuje si tak teraz. Nie wiem, jak si
czuje. Normalni ludzie wiedzieli by, jak si czuje, ja jednak nie potrafi tego okreli. Im lepiej j
znam, tym wicej rzeczy o niej nie wiem. Nie wiem rwnie, dla
czego Tom i Lucia byli tacy zoliwi wobec Dona.
- Wydawao si, e Tom i Lucia gniewaj si na Dona - mwi.
Obrzuca mnie szybkim spojrzeniem. Myl, e powinienem to rozumie, ale nie wiem, co to
znaczy. Sprawia, e chc odwrci wzrok; w rodku czuj rozbawienie.
- Don potrafi by prawdziw kos - zauwaa.
Don nie jest kos, jest czowiekiem. Normalni ludzie mwi takie rzeczy, bez ostrzeenia
zmieniajc znaczenie sw, a mimo to si rozumiej. Ja rozumiem, poniewa wiele lat temu kto mi
powiedzia, e kosa" oznacza w slangu kogo ostrego, obuza. Lecz nie potrafi wyjani mi
dlaczego i do dzi si nad tym zastanawiam. Jeli kto jest obuzem i chcesz powiedzie, e jest
obuzem, to czemu po prostu tak go nie nazwa? Po co mwi: kosa"? A przymiotnik prawdziwy"
jeszcze to wszystko pogarsza. Jeli mwisz, e co jest prawdziwe, to powinno by prawdziwe.
Ale bardziej chc wiedzie, dlaczego Tom i Lucia s li na Dona, ni wyjania Marjory, czemu
nie powinno nazywa si Dona prawdziw kos.
- Czy to dlatego, e nie wykona prawidowej rozgrzewki?
- Nie. - Marjory sprawia teraz wraenie poirytowanej i czuj ciskanie w odku. Co takiego
zrobiem? - On jest po prostu... czasami zoliwy, Lou. artuje sobie z ludzi w niezbyt mieszny
sposb.
Zastanawiam si, czy to arty s niemieszne, czy moe ludzie. Znam si na artach, ktrych
wikszo ludzi nie uwaa za mieszne, poniewa sam kilka takowych zrobiem. Nadal nie rozumiem,
dlaczego pewne dowcipy s zabawne, a moje nie, ale wiem, e tak jest.
- artuje sobie z ciebie - mwi cicho Marjory po przejechaniu nastpnego skrzyowania. - A
nam si to nie podoba.
Nie wiem, co powiedzie. Don artuje sobie ze wszystkich, nawet z Marjory. Nie podobay mi
si te arty, ale nic z tym nie robiem. Moe powinienem? Marjory znw na mnie zerka. Tym razem
wydaje mi si, e chce, ebym co powiedzia. Nie mog nic wymyli. Wreszcie co przychodzi mi
do gowy.
- Moi rodzice mwili, e jak kto si gniewa na ludzi, to oni
wcale nie zaczynaj postpowa lepiej.
Marjory wydaje zabawny odgos. Nie wiem, co to oznacza.
- Lou, czasami odnosz wraenie, e jeste filozofem.
- Nie - odpowiadam. - Nie jestem wystarczajco mdry, eby by filozofem.
Znw ten odgos. Wygldam przez okno; prawie dojechalimy do lotniska. Wieczorem inaczej
s owietlone pasy startowe i postoje takswek. Bursztyn, bkit, ziele, czerwie. auj, e nie
maj fioletu. Marjory parkuje w sektorze przeznaczonym do krtkiego postoju, po czym przecinamy
drogi dla autobusw i dochodzimy do terminalu.
Kiedy podruj sam, lubi obserwowa, jak otwieraj si i zamykaj drzwi automatyczne.
Dzi wieczorem id obok Marjory i udaj, e mnie nie obchodz. Przystaje, eby spojrze na monitor
z informacjami o odlotach i przylotach. Zdyem ju wyszuka waciwy lot: linie te i te, z Chicago,
ldowanie o dziesitej pitnacie, bez opnie, brama 17. Jej zabiera to wicej czasu; normalni
ludzie zwykle potrzebuj go wicej.
Przy bramce przylotw znowu kurczy mi si odek. Wiem, jak si zachowa; rodzice mnie
nauczyli i robiem to ju wczeniej. Wyj z kieszeni wszystkie metalowe przedmioty i woy do
koszyczka. Zaczeka na swoj kolej. Przej przez bramk. atwe, o ile nikt nie zadaje mi adnych
pyta. Jeli jednak pytaj, nie zawsze dobrze ich sysz: zbyt wiele haasu i dwikw odbijajcych
si echem od twardych powierzchni. Czuj, e jestem spity.
Marjory idzie pierwsza: torebka na tamocigu, klucze w koszyczku. Widz, jak przechodzi.
Nikt jej o nic nie pyta. Kad do koszyka klucze, portfel i drobne, po czym przechodz. adnego
brzczyka. Mczyzna w mundurze przyglda mi si, gdy chowam do kieszeni klucze, portfel i
monety. Odwracam si w stron czekajcej kilka metrw dalej Marjory. Wtedy stranik si odzywa:
- Mog zobaczy paski bilet? I jaki dowd tosamoci?
Przenika mnie chd. Nie zapyta nikogo innego - ani mczyzny z dugimi, zaplecionymi w
warkoczyki wosami, ktry przepycha si koo mnie, by zabra z tamy swoj teczk, ani Marjory... a
ja nie zrobiem nic zego. Nie trzeba mie biletu, eby przej przez bramk przylotw, naley
jedynie zna numer lotu, na ktry si czeka. Ludzie, ktrzy czekaj na innych ludzi, nie musz mie
biletw, poniewa nie podruj. Ochrona przy odlotach da okazania biletu.
- -Nie mam biletu-mwi. Za nim widz przestpujc z nogi na nog Marjory, ktra jednak nie
podchodzi bliej. Nie sdz, eby go usyszaa, a ja nie chc drze si w miejscu publicznym.
- Dowd tosamoci? - mwi. Jest skupiony na mojej osobie; twarz zaczyna mu janie.
Wycigam portfel i otwieram go na identyfikatorze. Przyglda si mu, po czym przenosi wzrok na
mnie. - Jeli nie masz biletu, to co tutaj robisz? - pyta.
Czuj, jak wali mi serce, a po szyi spywa pot. - Ja... ja... ja...
- No, wydu to z siebie - rzuca, marszczc brwi. - A moe si
jkasz?
Kiwam gow. Wiem, e nie zdoam nic powiedzie przez najbliszych kilka minut. Sigam do
kieszeni koszuli i wycigam niewielk kartk, ktr tam trzymam. Podaj mu; ogldaj.
- Autystyczny, co? Ale przecie rozmawiae ze mn, odpowiedziae mi. Po kogo tu
przyszede?
Podchodzi do nas Marjory.
- Jakie kopoty, Lou?
- Prosz si cofn, prosz pani - rzuca mczyzna. Nie patrzy na ni.
- To mj przyjaciel - wyjania Marjory. - Przyjechalimy tutaj po moj znajom, lot 382,
bramka 17. Nie syszaam adnego brzczyka... - W jej gosie pojawiaj si gniewne nuty.
Stranik obraca gow i patrzy na ni. Odpra si lekko. On jest z pani?
- Tak. Czy co si stao?
- Nie, prosz pani. Po prostu wyglda nieco dziwnie. To... - wci trzyma moj kartk w doni
-... chyba wszystko wyjania. Jak dugo jest pod pani opiek...
- Nie jestem jego opiekunk - mwi Marjory tym samym tonem, ktrego uya, gdy nazywaa
Dona prawdziw kos. Lou jest moim przyjacielem.
Mczyzna unosi brwi, a po chwili je opuszcza. Oddaje mi kartk i odchodzi. Ruszam za
Marjory, ktra idzie tak szybko, e chyba nadwera sobie nogi. Milczymy, dopki nie docieramy do
poczekalni dla bramek 15-30. Za szklan cian, po stronie odlotw, siedz rzdami ludzie z
biletami. Stelae granatowych siedzisk wykonano z lnicego metalu. W przylotach nie mamy miejsc
siedzcych, poniewa przewiduje si, e nie powinnimy wchodzi tutaj wczeniej ni na dziesi
minut przed planowanym ldowaniem samolotu.
Kiedy byo inaczej. Oczywicie, nie pamitam tego - urodziem si na przeomie wiekw - lecz
moi rodzice opowiadali mi, jak to mona byo podchodzi do samych bramek, by wita
przylatujcych ludzi. Potem, po katastrofach 2001 roku, tylko odlatujcy pasaerowie mogli
podchodzi do bramek. Byo to bardzo kopotliwe dla ludzi potrzebujcych opieki i tak wiele osb
wystpowao o specjalne przepustki, e wadze zaprojektoway w zamian te poczekalnie dla
przylotw za osobnymi liniami zabezpiecze. Zanim rodzice zabrali mnie w pierwsz podr
samolotem - miaem wtedy dziewi lat - wszystkie due lotniska rozdzielay przylatujcych i
odlatujcych pasaerw.
Wygldam przez olbrzymie okna. Wszdzie wiata. Czerwone i zielone lampki na kocach
skrzyde samolotw. Rzdy sabo owietlonych kwadratw wzdu ich kadubw wskazujce
usytuowanie okienek. Reflektory malekich pojazdw cigncych wzki bagaowe. Stae wiata i
migajce wiata.
- Moesz ju mwi? - pyta Marjory, gdy wci przygldam si wiatom przez wielkie okna.
- Tak. - Czuj jej ciepo; stoi tu za mn. Zamykam na chwil oczy. - Ja tylko... pogubiem si. -
Pokazuj na podjedajcy samolot. - To ten?
- Tak myl. - Obchodzi mnie i zaglda mi w twarz. - Wszystko w porzdku?
- Tak. Czasami... to si zdarza. - Czuj zakopotanie, e stao si to dzisiaj, kiedy po raz
pierwszy jestem sam na sam z Marjory. Pamitam, jak w liceum chciaem rozmawia z
dziewcztami, ktre nie chciay rozmawia ze mn. Czy ona te odejdzie? Mg
bym wzi takswk i wrci do Toma i Lucii, ale nie mam przy sobie za duo pienidzy.
- Ciesz si, e nic ci nie jest - mwi Marjory, a wtedy otwieraj si drzwi i ludzie zaczynaj
wysiada z samolotu. Marjory szuka wzrokiem Karen, a ja si jej przygldam. Karen okazuje si
starsz, siwowos kobiet. Wkrtce jestemy ju na zewntrz
i jedziemy do mieszkania Karen. Siedz cicho na tylnym siedzeniu, przysuchujc si rozmowie
Marjory i Karen. Ich gosy pyn i faluj, niczym bystra woda na skaach. Nie cakiem rozumiem, o
czym mwi. Robi to zbyt szybko, poza tym nie znam
ludzi i miejsc, o ktrych rozmawiaj. Ale jest dobrze, gdy mog patrze na Marjory bez
koniecznoci otwierania ust.
Kiedy wracamy po mj samochd do Toma i Lucii, Dona ju nie ma, a ostatnia z szermierczych
grup wanie pakuje sprzt do aut. Przypominam sobie, e nie schowaem swoich ostrzy i maski,
wic wychodz po nie na zewntrz, lecz Tom mwi, e ju si nimi zaj. Nie by pewny, o ktrej
wrcimy, a nie chcia zostawi ich na dworze w ciemnociach.
egnam si z Tomem, Luci i Marjory, po czym jad do domu w gstym mroku.
ROZDZIA TRZECI
Mj komunikator miga, kiedy przyjedam do domu. To sygna Larsa; chce, ebym si wczy
online. Jest pno. Nie chc zaspa i spni si do pracy. Lecz Lars wie, e w rody trenuj
szermierk i zwykle nie prbuje si ze mn komunikowa tego wanie dnia. To musi by co
wanego.
Loguj si i odszukuj jego wiadomo. Przesa mi artyku o badaniach nad zwalczaniem
objaww autyzmopodobnych u dorosych osobnikw z rzdu naczelnych. Przegldam go z mocno
bijcym sercem. Zwalczanie objaww autyzmu u maych dzieci
jest ju powszechne, ale dla mnie byo za pno. Tak mi powiedziano. Jeli wiadomo jest
prawdziwa, nie jest jeszcze za pno. W zakoczeniu artykuu autor spekuluje, e wyniki bada
mona odnie do ludzi, i sugeruje dalsze badania.
Kiedy czytam, na ekranie wyskakuj kolejne ikonki. Logo lokalnego towarzystwa autystycznego.
Logo Camerona i Dale'a. A wic oni te o tym usyszeli. Na razie je ignoruj i czytam dalej. Cho
dotyczy to takich mzgw jak mj, nie jest to moja dziaka i nie cakiem rozumiem, jak to leczenie ma
dziaa. Autorzy odwouj si do innych artykuw, w ktrych opisano cae procedury. Nie ma do
nich dostpu - nie dla mnie, nie tej nocy. Nie wiem, czym jest metoda Ho i Delgracii. Nie znam te
znaczenia wszystkich sw i nie mog znale ich w moim sowniku.
Gdy patrz na zegarek, okazuje si, e jest grubo po pnocy. ko. Musz i spa. Wyczam
wszystko, nastawiam budzik i id do sypialni. W mojej gowie fotony cigaj mrok, lecz nie mog
go dogoni.
* * *
Nastpnego ranka w pracy stoimy na korytarzu, nie patrzc sobie w oczy. Wszyscy wiedz.
- Myl, e to faszywka - mwi Linda. - Pewnie nie bdzie dziaa.
- Ale jeli tak... - rzuca Cameron. - Jeli tak, to moemy by normalni.
- Nie chc by normalna - twierdzi Linda. - Jestem, kim jestem, i czuj si szczliwa. - Nie
wyglda na szczliw. Wyglda na zacietrzewion i zdecydowan.
- Ja te - popiera j Dale. - Co to znaczy, e dziaa na mapy? To nie ludzie; s prostsze od nas.
Mapy nie mwi. Powieka drga mu bardziej ni zwykle.
- Porozumiewamy si lepiej od map - dodaje Linda. Kiedy jestemy wszyscy razem, tylko my,
mwimy lepiej ni zazwyczaj. miejemy si, e normalni ludzie musz emitowa jakie pole tumice
nasze umiejtnoci. Wiemy, e to nieprawda i e inni uznaliby nas za paranoikw, gdybymy
opowiedzieli ten art na zewntrz. Pomyleliby, e jestemy wariatami. Nie zrozumieliby, e to
dowcip. Kiedy my nie rozumiemy artu, mwi, e to dlatego, i mylimy dosownie, lecz my wiemy,
e nie moemy tak powiedzie o nich.
- Dobrze by byo, gdybym nie musia chodzi co trzy miesice do psychiatry - mwi Cameron.
Myl o tym, jakby to byo, gdybym nie musia spotyka si z doktor Fornum. Bybym o wiele
szczliwszy, gdybym nie musia widywa doktor Fornum. Czy ona byaby szczliwa, gdyby nie
musiaa si ze mn spotyka?
- A ty, Lou? - pyta Linda. - yjesz ju czciowo w ich wiecie.
Wszyscy tak yjemy, pracujc tutaj i mieszkajc samodzielnie. Lecz Linda nie lubi robi czego
z ludmi, ktrzy nie s autystyczni, i powiedziaa mi ju kiedy, e nie powinienem zadawa si z
grup szermiercz Toma i Lucii ani z ludmi w moim kociele. Gdyby wiedziaa, co czuj do
Marjory, usyszabym co naprawd niemiego.
- Radz sobie... Nie widz potrzeby, by cokolwiek zmienia. - Sysz, e mj gos jest bardziej
chrapliwy ni zwykle, i wolabym, eby nie przybiera takiego tonu, kiedy czuj zo. Nie jestem
rozgniewany. Nie chc sprawia takiego wraenia.
- Widzisz? - Linda patrzy na Camerona, ktry odwraca wzrok.
- Musz bra si za robot - mwi i ruszam do swojego pokoju, gdzie wczam niewielki
wentylator i patrz na odbyski wiata. Musz poskaka, ale nie chc i do sali gimnastycznej, na
wypadek gdyby przyszed pan Crenshaw. Czuj si, jakby co
mnie ciskao. Trudno mi si skupi na problemie, nad ktrym pracuj.
Zastanawiam si, jakby to byo zosta normalnym czowiekiem. Kiedy skoczyem szko,
postanowiem o tym nie myle. Gdy nachodz mnie takie myli, odpycham je od siebie. Teraz
jednak... Jakby to byo, nie martwi si, e ludzie wezm mnie za wariata, kiedy zaczynam si jka
albo nie potrafi im odpowiedzie i musz pisa w podrcznym notesie? Jakby to byo, nie nosi tej
kartki w kieszeni? Mc wszdzie widzie i sysze? Odgadywa po wyrazie twarzy, co ludzie
myl?
Blok symboli, nad ktrym pracuj, traci nagle sens, jak niewyrane i niezrozumiae gosy.
Czy o to chodzi? Czy dlatego normalni ludzie nie wykonuj takiej pracy jak my? Czy musz
wybiera pomidzy prac, ktr umiem wykonywa, prac, w ktrej jestem dobry, a byciem
normalnym? Rozgldam si po biurze. Spirale zaczynaj mnie nagle irytowa. Wiruj tylko, nie robi
nic innego, cigle tak samo, na okrgo. Obracam si, eby wyczy wentylator. Jeli to jest
normalne, to nie powiem, eby mi si podobao.
Symbole znw oywaj, bogate w znaczenia. Nurkuj w nie, zanurzam w nich umys, tak bym
nie musia widzie nieba nad gow.
Gdy wynurzam si ponownie, pora lunchu ju mina. Od zbyt dugiego siedzenia w jednym
miejscu i braku posiku boli mnie gowa. Wstaj i spaceruj po pokoju, prbujc nie myle o
wiadomoci od Larsa. Nie mog nic na to poradzi. Nie jestem godny, ale wiem, e powinienem co
zje. Id do aneksu kuchennego i wyjmuj z lodwki plastikowe pudeko. Nikt z nas nie lubi zapachu
plastiku, lecz oddziela on nasze jedzenie, dziki czemu nie musz wcha kanapki z tuczykiem
Lindy, a ona mojego suszonego misa z owocami.
Zjadam jabko i winogrona, potem skubi troch misa. Niedobrze mi. Myl, czy nie pj do
sali gimnastycznej, ale okazuje si, e s tam Linda i Chuy. Linda podskakuje wysoko, ma grymas na
twarzy. Chuy siedzi na pododze, przygldajc si serpentynom poruszanym podmuchem wentylatora.
Linda dostrzega mnie i obraca si na trampolinie. Nie chce rozmawia. Ja te nie mam na to ochoty.
Wydaje si, e popoudnie cignie siew nieskoczono. Wychodz punktualnie i id prosto do
samochodu, ktry stoi na swoim miejscu. Muzyka jest absolutnie za: gona i dudnica. Kiedy
otwieram drzwi auta, ze rodka bucha rozgrzane powietrze. Stoj przy samochodzie, marzc o jesieni
i chodniejszej pogodzie. Widz, jak wychodz pozostali, kady na swj sposb okazuje napicie i
unika wzroku innych. Nikt nic nie mwi. Wsiadamy do naszych aut. Odjedam pierwszy, poniewa
pierwszy wyszedem.
Trudno jest bezpiecznie prowadzi w upalne popoudnie, ze z muzyk w gowie. wiata
odbijaj si od przednich szyb, zderzakw, ozdb; zbyt wiele tych refleksw. Gdy docieram do
domu, boli mnie gowa i cay si trzs. Zabieram poduszki z kanapy, id do sypialni i zamykam
drzwi. Kad si, ukadam na sobie poduszki, a potem gasz wiato.
Kolejna rzecz, o ktrej nigdy nie powiedziaem doktor Fornum. Wiem, e zaraz odnotowaaby to
w mojej karcie. Kiedy tak le w ciemnociach, delikatny, mikki nacisk stopniowo osabia napicie,
a za muzyka cichnie. Unosz si w mikkiej, mrocznej ciszy... w spokoju, wygodnie, nieatakowany
przez mknce fotony.
Wreszcie znw mog myle i czu. Jest mi smutno. Nie powinienem by smutny. Powtarzam
sobie sowa doktor Fornum. Jestem zdrowy. Mam niele patn prac. Mam gdzie mieszka i w co
si ubra. Mam te prawo do prywatnego samochodu, rzadko przyznawane, dziki czemu nie musz
jedzi zatoczonymi, haaliwymi rodkami transportu publicznego. Mam szczcie.
Ale i tak jest mi smutno. Staram si bardzo, a mimo to nic z tego nie wychodzi. Nosz te same
ubrania co inni. Mwi to samo w tej samej chwili: dzie dobry, cze, jak si masz, w porzdku,
dobranoc, prosz, dzikuj, nie ma za co, nie, dzikuj, nie teraz. Przestrzegam przepisw ruchu
drogowego. Przestrzegam prawa. W mieszkaniu mam przecitne meble, a swoj niezwyk muzyk
odtwarzam bardzo cicho albo uywam suchawek. Ale to nie wystarcza. Pomimo moich wysikw,
prawdziwi ludzie wci chc mnie zmienia, ebym by taki jak oni.
Nie wiedz, jakie to trudne. Nie obchodzi ich to. Chc, ebym si zmieni. Chc powkada mi
do gowy rne rzeczy, chc zmieni mj mzg. Zaprzeczyliby, ale tego wanie chc.
Mylaem, e byem bezpieczny, mieszkajc samodzielnie, jak inni. Myliem si.
Zaczynam trz si pod poduszkami. Nie chc paka; pacz moe okaza si zbyt gony i
zostanie zauwaony przez moich ssiadw. Sysz, jak w gowie tocz mi si etykietki, ktre mi
przykleili, kiedy byem dzieckiem. Rozpoznanie wstpne: zesp zaburze autystycznych/autyzm.
Deficyt integracji czuciowej. Deficyt w zakresie przetwarzania informacji dochodzcych drog
suchow. Deficyt w zakresie przetwarzania informacji dochodzcych drog wzrokow. Ucieczka
przed dotykiem.
Nienawidz etykietek. Czuj si lepki w miejscach, gdzie je nakleili profesjonalnym klejem,
ktrego nie potrafi usun.
Wszystkie dzieci rodz si autystyczne, jak powiedzia kiedy kto z naszej grupy.
Rozemialimy si nerwowo. Przytaknlimy, ale mwienie czego takiego byo niebezpieczne.
Dziecko bez zaburze neurologicznych uczy si przez wiele lat, jak przetworzy informacje
zmysowe w spjny obraz wiata. Cho zajo mi to znacznie wicej czasu - a bez oporw przyznaj,
e moje procesy przetwarzania danych nie s normalne nawet teraz - podszedem do zadania w taki
sam sposb, jak kade inne dziecko. Najpierw zalaa mnie powd nieprzetworzonych danych
zmysowych, przed ktr chroniem si snem i ignorowaniem przecionych zmysw.
Po lekturze ksiek mona by pomyle, e postpuj atak wycznie dzieci z zaburzeniami
neurologicznymi, w rzeczywistoci jednak wszystkie bez wyjtku kontroluj wasn wraliwo
- zamykaj oczy, odwracaj wzrok lub po prostu zasypiaj, gdy wiat staje si zbyt mczcy. Z
czasem, kiedy zaczynaj pojmowa kolejne fragmenty informacji, ucz si, jakie wzory pobudzenia
siatkwkowego oznaczaj takie, a nie inne wydarzenia w widzialnym wiecie, albo jakie wzory
pobudzenia suchowego wywoywane s ludzkim gosem - wreszcie gosem mwicym w ich
ojczystym jzyku.
Mnie - osobie autystycznej - zabrao to znacznie wicej czasu. Moi rodzice wyjanili mi, gdy
byem ju wystarczajco duy, e z pewnych przyczyn moje dziecice nerwy potrzebuj duszej
stymulacji, by przenie informacj. Oni - i ja - mielimy szczcie, e dostpne ju byy techniki
zapewniajce moim neuronom niezbdny czas trwania sygnaw. Zamiast zaklasyfikowa mnie jako
osobnika cierpicego na niedobr uwagi" (co byo dosy powszechne), zapewniono mi bodce,
ktre mogem zauway.
Pamitam okres, nim poddano mnie wspomaganemu komputerowo programowi uczenia jzyka...
kiedy dwiki wydobywajce si z ust ludzi zdaway si rwnie przypadkowe - nie, nawet bardziej -
jak muczenie krowy na pastwisku. Nie syszaem wielu spgosek, bo nie trway wystarczajco
dugo. Terapia pomoga - komputer wydua dwiki na tyle, bym je usysza, a mj mzg nauczy
si stopniowo wychwytywa krtsze sygnay. Ale nie wszystkie. Do dzisiaj nie rozumiem szybko
mwicego czowieka,
bez wzgldu na to, jak bardzo jestem skupiony.
W poowie dwudziestego wieku terapeuci sdzili, e autyzm jest chorob psychiczn, pokrewn
schizofrenii. Moja matka czytaa ksik napisan przez kobiet, ktr oskarono o doprowadzenie
do szalestwa wasnego dziecka. Pogld, e autystyczni ludzie s - lub bd - psychicznie chorzy,
pokutowa do koca dwudziestego stulecia i nawet sam widziaem artyku na ten temat w jakim
pimie kilka lat temu. Dlatego wanie musz odwiedza doktor Fornum - by moga zyska pewno,
e nie rozwija si u mnie adna choroba psychiczna.
Zastanawiam si, czy pan Crenshaw uwaa mnie za wariata. Czy to dlatego twarz mu janieje,
kiedy ze mn rozmawia? Czy jest przestraszony? Nie sdz, eby pan Aldrin obawia si mnie albo
ktrego z nas. Rozmawia z nami, jakbymy byli normalni. Lecz pan Crenshaw rozmawia ze mn jak
z upartym zwierzciem, ktre ma prawo tresowa. Czsto jestem wystraszony, lecz teraz, po
wypoczynku pod poduszkami, w ogle si nie boj.
* * *
Moim marzeniem jest wyj na zewntrz i spojrze na gwiazdy. Rodzice zabrali mnie pod
namiot, to byo gdzie na poudniowym zachodzie; pamitam, jak leaem i patrzyem na te
przepikne, odwieczne wzory. Chciabym jeszcze raz popatrze na gwiazdy. Uspokajay mnie, gdy
byem dzieckiem. Ukazyway porzdek wszechwiata, wzr wszechwiata, w ktrym mgbym by
ma czci wikszego schematu. Kiedy rodzice powiedzieli mi, jak dugo wiato musi
podrowa, by dotrze do moich oczu - setki, tysice lat - uspokoio mnie to, cho nie wiem
dlaczego.
Std nie widz gwiazd. wiata na parkingu obok naszego budynku maj sodowe arwki, ktre
emituj rowo-ty blask. Sprawiaj, e powietrze robi si jakby rozmyte, a gwiazdy nie mog si
przebi przez czarne wieko nieba. Wida jedynie ksiyc i kilka najjaniejszych gwiazd i planet.
Czasami wyjedam poza miasto i prbuj znale miejsce, skd mgbym podziwia gwiazdy.
To trudne. Jeli zaparkuj na poboczu i wycz wiata, kto na mnie najedzie, gdy mnie nie
zauway. Prbowaem zatrzyma si rwnolegle do szosy albo na nieuywanej drodze dojazdowej
do jakiej stodoy, ale kto mieszkajcy w pobliu mgby mnie zauway i powiadomi policj.
Przyjad funkcjonariusze i bd chcieli wiedzie, dlaczego zaparkowaem w tym miejscu o tak
pnej porze. Nie zrozumiej mojej potrzeby ujrzenia gwiazd. Uznaj to za wykrt. Nie robi tego ju
wicej. Staram si za to zaoszczdzi tyle pienidzy, by mc wyjecha tam, gdzie wida gwiazdy.
Z t policj to zabawna sprawa. Niektrzy z nas maj z ni wicej kopotw ni inni. Jorge,
ktry dorasta w San Antonio, powiedzia mi, e jeli nie jeste bogaty, biay i normalny, to uwaaj
ci za kryminalist. W modoci wielokrotnie go zatrzymywano; dopiero w wieku dwunastu lat
nauczy si mwi i nawet wtedy nie szo mu zbyt dobrze. Zawsze brali go za pijanego albo
napanego, opowiada. Nawet kiedy nosi bransolet z informacj, e jest autystyczny i nie potrafi
mwi, nie chcieli jej oglda, dopki nie dowieli go na komisariat. Potem starali si odszuka
rodzica, eby zabra go do domu, bo nie chcieli, eby sam jecha przez cae miasto. Jego rodzice
pracowali, wic zwykle przesiadywa tam trzy, cztery godziny.
Nie przydarzyo mi sienie takiego, ale czasami zatrzymywano mnie bez konkretnej przyczyny,
jak zrobi to ten stranik na lotnisku. Boj si, kiedy kto mwi do mnie szorstkim tonem, i czasami z
trudem znajduj odpowied. wiczyem przed lustrem zdanie: Nazywam si Lou Arrendale, jestem
autystyczny, mam kopoty z udzielaniem odpowiedzi", a mogem je wyrecytowa niezalenie od
tego, jak bardzo byem przeraony. Wypowiadam je ochrypym i napitym gosem. Pytaj wtedy:
Masz jaki dowd tosamoci?" Wiem, e powinienem wtedy odpowiedzie: W kieszeni".
Gdybym sprbowa wyj portfel, mogliby si przestraszy i mnie zabi. Jak wyjania nam w
liceum panna Sevier, policja z gry zakada, e nosimy w kieszeniach noe albo pistolety, i zdarzao
si ju, e zabijali ludzi, ktrzy tylko chcieli pokaza im dowd tosamoci.
Uwaam, e to niesuszne, ale czytaem o orzeczeniu sdu, e wszystko byo w porzdku, skoro
policjanci naprawd si przestraszyli. Jeli jednak kto przestraszy si policjanta i go zabije, to
wcale nie jest dobrze.
To bez sensu. Nie ma w tym symetrii.
Policjant, ktry odwiedzi nasz klas w liceum, powiedzia, e policja jest po to, eby nam
pomaga, i tylko ci, ktrzy zrobili co zego, powinni si jej ba. Jen Brouchard powiedziaa to, co
sam pomylaem w tym momencie, e trudno nie ba si ludzi, ktrzy krzyczana ciebie, gro ci i
mog ci zmusi, by pooy si twarz do ziemi. I nawet jeli nie zrobie nic zego, to wielki
mczyzna wymachujcy broni moe przerazi kadego. Policjant si zaczerwieni i powiedzia, e
taka postawa w niczym nie pomaga. On te w niczym nie pomg, pomylaem sobie wtedy, ale nie
byem taki gupi, eby powiedzie to na gos.
Z drugiej strony, mieszkajcy w naszym budynku policjant zawsze jest dla mnie miy. Nazywa
si Daniel Bryce, ale prosi, by zwraca si do niego Danny. Na mj widok mwi dzie dobry" i
dobry wieczr", a ja odpowiadam mu tak samo. Chwali mnie zawsze za to, e mam czysty
samochd. Obaj pomagalimy pannie Watson w przeprowadzce, kiedy musiaa przenie si do
domu opieki; kady z nas trzyma za jeden koniec stolika kawowego, gdy znosilimy go po schodach.
Zaproponowa, e to on bdzie szed tyem. Nie krzyczy na adnego z moich znajomych. Nie wiem,
co o mnie myli, z wyjtkiem tego, e mu si podoba, e mam czysty samochd. Nie wiem, czy wie,
e jestem autystyczny. Staram si go nie ba, poniewa nie zrobiem nic zego, mimo to troch si go
lkam.
Chciabym go zapyta, czy uwaa, e wywouje w ludziach strach, ale nie chc go rozzoci.
Nie chc, eby pomyla, e robi co zego, gdy wci si go troch obawiam.
Prbowaem oglda policyjne programy w telewizji, ale one te mnie wystraszyy. Policjanci
wygldaj w nich na wiecznie zmczonych i zych, a programy przekonuj, e tak ma by. Ja nie
powinienem si zachowywa, jakbym by rozgniewany, nawet kiedy jestem, a im wolno.
A jednak nie lubi by osdzany przez pryzmat tego, co robi podobni do mnie, i nie chc by
nie w porzdku wobec Danny'ego Bryce'a. Umiecha si do mnie, a ja odpowiadam mu umiechem.
Mwi mi dzie dobry", a ja odpowiadam mu dzie dobry". Staram si udawa, e noszona przez
niego bro to zabawka, dziki czemu nie poc si tak w jego towarzystwie, przez co mgby uzna, e
jestem winny czego, czego nie zrobiem.
Pod kocami i poduszkami jestem cay spocony, ale i spokojny. Wypezam spod nich, odnosz je
i bior prysznic. To wane, eby nie pachnie brzydko. mierdzcy ludzie wywouj u innych gniew
lub strach. Nie lubi zapachu myda, ktrego uywam - to sztuczny zapach, zbyt silny - lecz wiem, e
jest on akceptowany przez innych.
Jest ju pno - po dziewitej - kiedy wychodz spod prysznica i ubieram si. W czwartki
ogldam zwykle Kobalt 457, teraz jednak jest ju za pno. Jestem godny. Zagotowuj wod i
wrzucam do wrztku troch makaronu.
Dzwoni telefon. Podskakuj. Niezalenie od wybranego dzwonka telefon zawsze mnie
zaskakuje, a ja zrywam si z miejsca, kiedy daj si zaskoczy.
To pan Aldrin. ciska mnie w gardle; przez dusz chwil nie mog wydoby z siebie gosu,
ale mj rozmwca mnie nie pogania. Czeka. Rozumie.
Ja nie rozumiem. On naley do biura, jest jego czci. Nigdy przedtem nie dzwoni do mnie do
domu. A teraz chce si ze mn spotka. Czuj si tak, jakbym wpad w puapk. Jest moim szefem.
Moe mwi mi, co mam robi, ale tylko w pracy. Jego gos w suchawce domowego telefonu brzmi
niewaciwie.
- Ja... nie spodziewaem si telefonu od pana - mwi.
- Wiem - odpowiada. - Zadzwoniem do ciebie do domu, poniewa musz porozmawia z tob
poza biurem.
ciska mnie w odku.
- Z jakiego powodu? - pytam.
- Lou, musisz si o tym dowiedzie, zanim wcignie ci w to pan Crenshaw. Pojawia si
eksperymentalna metoda leczenia, ktra moe odwrci autyzm u dorosych.
- Wiem - mwi. - Syszaem o tym. Testowali j ju na mapach.
- Zgadza si. Ale artyku w tym pimie ma ju ponad rok. Odnotowali... postp. Nasza firma
zakupia wyniki bada. Crenshaw chce, ebycie wszyscy sprbowali tej nowej terapii. Nie zgadzam
si z nim. Uwaam, e jest za wczenie, a on nie powinien was o to prosi. To musi by wasz wybr;
nikomu nie wolno wywiera na was presji. Ale on jest moim szefem i nie mog zakaza mu rozmw z
wami na ten temat.
Po co dzwoni, skoro nie moe pomc? Czy to jeden z manewrw normalnych ludzi, o ktrych
czytaem, kiedy domagaj si wspczucia za to, e musz zrobi co zego?
- Chc ci pomc - mwi. Przypominam sobie powiedzenie moich rodzicw, e mwienie o tym,
co chce si zrobi, nie jest tym samym, co zrobienie tego czego... Prbowa to co innego, ni robi.
Dlaczego nie powie w zamian: Pomog ci"?
- Myl, e potrzebujecie adwokata - dodaje. - Kogo, kto pomoe wam w negocjacjach z
Crenshawem. Kogo lepszego ode mnie. Mog wam znale tak osob.
Moim zdaniem nie chce by naszym adwokatem. Myl, e si boi, e Crenshaw go zwolni. To
ma sens. Crenshaw moe zwolni kadego z nas. Walcz z upartym jzykiem, eby co powiedzie.
- Czy nie powinnimy... czy nie byoby... myl... myl, e ja - my - powinnimy sami znale
tak osob.
- Naprawd? - pyta. W jego gosie sysz powtpiewanie. Kiedy wystarczyo, ebym usysza
co innego od zadowolenia i od razu si baem, e ten kto jest na mnie zy. Ciesz si, e ju taki nie
jestem. Zastanawia mnie, skd u niego ta wtpliwo, skoro wie, nad czym pracujemy i e yjemy
samodzielnie.
- Mog i do Centrum - mwi.
- Moe tak byoby lepiej - przytakuje. Po jego stronie pojawia si jaki haas. Pan Aldrin co
mwi, chyba nie do mnie: - cisz to, rozmawiam przez telefon. - Sysz drugi, niezadowolony gos,
ni e rozrniam jednak sw. A potem mocniejszy gos pana Aldrina, tu przy moim uchu. - Lou,
gdybycie mieli problem ze znalezieniem kogo... Jeli chcecie, ebym wam pomg, prosz, dajcie
mi tylko zna. Wiesz, e chc dla was jak najlepiej.
Nic mi na ten temat nie wiadomo. Wiem, e pan Aldrin jest naszym przeoonym i zawsze by
dla nas miy i cierpliwy, zapewni nam uatwiajce prac przedmioty, lecz wcale nie wiem, e chce
dla nas jak najlepiej. Skd by wiedzia, co to miaoby by? Czy chciaby, ebym polubi Marjory?
Co wie o naszym yciu poza prac?
- Dzikuj - mwi; bezpieczna, konwencjonalna odywka dobra w niemal kadej sytuacji.
Doktor Fornum byaby ze mnie dumna.
- Nie ma sprawy - odpowiada. Prbuj powstrzyma umys od uwikania si w te sowa, ktre
same w sobie nie maj adnego znaczenia. Kolejna konwencjonalna odywka; mj rozmwca
zamierza skoczy rozmow. - Zadzwo do mnie, gdybycie potrzebowali pomocy. Podam ci mj
numer domowy... - Wypluwa z siebie cig cyfr; mj system telefoniczny wyapuje je, cho ja nie
zdoabym ich spamita. Numery s atwe, a zwaszcza cig skadajcy si z liczb pierwszych, cho
pan Aldrin prawdopodobnie nigdy tego nie zauway. - Dobranoc, Lou - koczy. - Sprbuj si nie
martwi.
Prbowa to nie robi. egnam si, odkadam suchawk i wracam do makaronu, nieco ju
rozmikego. Nie przeszkadza mi rozgotowany makaron; jest mikki i uspokajajcy. Wikszo ludzi
nie lubi dodawa do makaronu masa orzechowego, lecz ja tak.
Rozwaam zamiar pana Crenshawa skierowania nas na leczenie. Nie sdz, eby mg nas do
tego zmusi. Obowizuj prawa dotyczce takich jak my i bada medycznych. Nie wiem dokadnie,
co mwi prawo, nie sdz jednak, eby pozwalao komukolwiek nas do tego zmusi. Pan Aldrin
powinien wiedzie na ten temat wicej ode mnie; jest szefem. Musi wic uwaa, e pan Crenshaw
moe to zrobi albo e podejmie w tym celu jak prb.
Trudno zasn po czym takim.
* * *
W pitek rano Cameron mwi mi, e pan Aldrin dzwoni take do niego. Dzwoni do kadego.
Jak dotd, pan Crenshaw nic nam nie powiedzia. Czuj to nieprzyjemne ciskanie w odku, jak
przed egzaminem, ktrego spodziewam si nie zda. Wczenie komputera i zabranie si do pracy
przynosi ulg.
Przez cay dzie nic si nie dzieje, z wyjtkiem tego, e skoczyem poow biecego projektu i
wszystkie testy wypadaj pomylnie. Po lunchu Cameron mwi mi, e lokalne towarzystwo
autystyczne zwoao w Centrum spotkanie na temat artykuu w magazynie. Wybiera si tam. Uwaa,
e wszyscy powinnimy pj. Nie planowaem na sobot niczego poza myciem auta, a i tak chodz
do Centrum w kady sobotni ranek.
W sobot rano id do Centrum. To dugi spacer, lecz o tak wczesnej porze nie jest jeszcze
gorco i dobrze to robi moim nogom. Poza tym, chodnik wyoony jest dwukolorow ceg-brzow i
czerwon- tworzc interesujcy wzr. Lubi na niego patrze.
W Centrum spotykam nie tylko kolegw i koleanki z pracy, lecz rwnie tych z caego miasta.
Niektrzy, gwnie starsi, przebywaj w dziennych orodkach opieki lub warsztatach pracy
chronionej, a mieszkaj we wsplnych domach. Stefan jest profesorem na tutejszym niewielkim
uniwersytecie; zajmuje si biologi. Mai jest profesorem na wikszym uniwersytecie; prowadzi
badania na pograniczu matematyki i biofizyki. adne z nich nie przychodzi zbyt czsto na spotkania.
Zauwayem, e najczciej przychodz najbardziej poszkodowani. Modzi ludzie, tacy jak Joe Lee,
nie pokazuj si prawie wcale.
Rozmawiam z kilkoma osobami, ktre znam, zarwno z pracy, jak i spoza niej, na przykad z
Murrayem, pracujcym w wielkiej firmie rachunkowej. Murray chce usysze o moim fechtunku;
trenuje aikido i te nie powiedzia o tym swojemu psychiatrze. Wiem, e sysza o nowej metodzie
leczenia, bo z jakiej innej przyczyny przyszedby tu dzisiaj, ale odnosz wraenie, e nie chce o tym
rozmawia. Nie pracuje z nami; moe nie wiedzie, jak bliskie s ju testy na ludziach. Moe tego
chce. Nie zamierzam go o to pyta, nie dzisiaj.
Centrum nie jest wycznie dla ludzi autystycznych. Widujemy tu mnstwo osb z rnymi
dolegliwociami, zwaszcza w weekendy. Nie wiem, na co cierpi. Nie chc myle o wszystkich
przypadociach, jakie mog dotkn czowieka.
Niektrzy s przyjanie nastawieni i z nami rozmawiaj, inni nie. Dzisiaj Emmy podchodzi od
razu do mnie. Jest tutaj niemal zawsze. Nisza ode mnie, ciemnowosa, nosi okulary o grubych
szkach. Nie wiem, czemu nie przesza operacji okulistycznej. Pytanie o to byoby nieuprzejme.
Emmy zawsze sprawia wraenie rozgniewanej. Ma cignite brwi i napite minie w kcikach ust,
zawsze skierowanych do dou.
- Masz dziewczyn - mwi.
- Nie - odpowiadam.
- Tak. Linda mi powiedziaa. Nie jest jedn z nas.
- Nie - powtarzam. Marjory nie jest moj dziewczyn - jeszcze - i nie chc rozmawia o niej z
Emmy. Linda nie powinna Emmy nic mwi, a ju na pewno nie o tym. Nie powiedziaem Lindzie, e
Marjory jest moj dziewczyn, bo nianie jest. To nie w porzdku.
- Tam, gdzie chodzisz walczy na szpady - mwi Emmy. - Jest tam dziewczyna...
- To nie jest dziewczyna - zaprzeczam. - To kobieta i nie jest moj dziewczyn. - Jeszcze,
dodaj w mylach. Jednak, jak mi si wydaje, robi si czerwony na myl o Marjory i wyrazie jej
twarzy w zeszym tygodniu.
- Linda mwi, e jest. Ona jest szpiegiem, Lou.
Emmy rzadko uywa imion. Kiedy wymawia moje, czuj si tak, jakby kto mnie trzepn w
rami.
- Co masz na myli, mwic szpieg"?
- Pracuje na uniwersytecie. Tam, gdzie przygotowali ten projekt, wiesz. - Patrzy na mnie ostro,
jakbym to ja nim kierowa. Ma na myli zesp badawczy, zajmujcy si zaburzeniami rozwojowymi.
Kiedy byem dzieckiem, rodzice zabrali mnie tam na badania i przez trzy lata chodziem do klasy
specjalnej. Potem rodzice uznali, e zesp by bardziej zainteresowany wypenianiem dokumentw,
co pozwalao otrzyma kolejny grant, ni pomaganiem dzieciom, wobec czego przenieli mnie do
innego programu, w lokalnej klinice. Nasze stowarzyszenie wymaga od badaczy ujawniania swej
tosamoci; nie pozwalamy im uczestniczy w naszych spotkaniach.
Emmy sama pracuje na uniwersytecie jako dozorczyni i przypuszczam, e wanie std wie, e
Marjory te tam pracuje.
- Mnstwo ludzi pracuje na uniwersytecie - mwi. Nie wszyscy nale do zespou
badawczego.
- Ona jest szpiegiem, Lou - powtarza Emmy. - Interesuje j wycznie twoja diagnoza, a nie ty
jako osoba.
Czuj, jak otwiera si we mnie pustka. Jestem pewny, e Marjory nie jest badaczk, ale nie a
tak bardzo pewny.
- Dla niej jeste dziwolgiem - cignie Emmy. Zamienia przedmiot bada w co
obscenicznego, o ile dobrze pojmuj sowo obsceniczny". W co paskudnego. Mysz w labiryncie,
mapa w klatce. Myl o tym nowym leczeniu. Ludzie, ktrzy poddadz mu si pierwsi, bd
przedmiotami bada jak mapy, na ktrych ju je wyprbowali.
- To nieprawda - mwi, czujc ukucia potu pod pachami i na szyi, i saby dreszcz, ktry si
pojawia, gdy co mnie przestraszy. - A zreszt i tak nie jest moj dziewczyn.
- Ciesz si, e jeste na tyle rozsdny - oznajmia Emmy.
Zostaj na zebraniu, poniewa gdybym opuci Centrum, Emmy opowiedziaaby innym o mnie i
Marjory. Trudno jest sucha prowadzcego, ktry opowiada o zasadach badania i jego implikacjach.
Sysz i nie sysz tego, co mwi. Zauwaam, kiedy mwi o czym, czego wczeniej nie syszaem,
ale nie obchodzi mnie to. Mog przeczyta streszczenie pniej, na stronie internetowej Centrum. Nie
mylaem o Marjory, dopki Emmy o niej nie wspomniaa, a teraz nie mog przesta o niej myle.
Marjory mnie lubi. Jestem pewny, e mnie lubi. Jestem pewny, e lubi mnie jako mnie, jako Lou,
ktry fechtuje si w grupie, jako Lou, ktrego poprosia o towarzystwo w drodze na lotnisko tamtego
wieczoru. Lucia powiedziaa, e Marjory mnie lubi. Lucia nie kamie.
Istnieje jednak lubienie i lubienie. Lubi szynk jako jedzenie. Nie dbam o to, co szynka sobie
myli, kiedy zatapiam w niej zby. Wiem, e szynka nie myli, tote nie mam oporw, by j ugry.
Niektrzy ludzie nie jedz misa, poniewa zwierzta, z ktrych pochodzi, kiedy yy i moe miay
wasne uczucia i myli, ale przestaje mnie to interesowa z chwil, kiedy takie zwierz traci ycie.
Wszystko, co sieje, kiedy yo, z wyjtkiem odrobiny mineraw, a i drzewo moe mie myli i
uczucia, tylko nie wiemy, jak do nich dotrze.
A jeli Marjory lubi mnie tak, jak mwi Emmy -jako rzecz, przedmiot badania, ekwiwalent
mojego ksa szynki? A jeli lubi mnie bardziej od innych obiektw bada, poniewa jestem cichy i
przyjazny?
Nie czuj si cichy i przyjazny. Czuj si tak, jakbym mia kogo uderzy.
Konsultant nie mwi niczego, czego bymy nie przeczytali w Internecie. Nie umie objani
metody. Nie wie, gdzie powinien zgosi si kto chtny do uczestnictwa w badaniach. Nie
wspomina o tym, e korporacja, dla ktrej pracuj, zakupia te badania. Moe o tym nie wie. Nic nie
mwi. Nie jestem pewny, czy pan Aldrin ma racj.
Po zebraniu wikszo chce zosta i podyskutowa o nowej metodzie, aleja szybko wychodz.
Chc i do domu i pomyle o Marjory bez krccej si wok mnie Emmy. Nie chc myle o niej
jako o badaczce. Chc myle o tym, jak siedziaa obok mnie w samochodzie. Chc myle ojej
zapachu i wietlistych wosach, nawet jej stylu walki rapierem.
atwiej jest myle o Marjory, myjc auto. Odwizuj owcz skr i strzepuj j na zewntrz.
Niewane, jak bardzo si staram, zawsze co si w ni zapacze - kurz, nitki, a dzisiaj rwnie
spinacz biurowy. Nie mam pojcia, skd si tutaj wzi. Kad go na masce samochodu i czyszcz
siedzenie szczotk, a potem odkurzam podog. Haas odkurzacza rani moje uszy, lecz jest to szybsze
od zamiatania i mniej kurzu wpada mi do nosa. Myj od rodka przedni szyb, uwaajc, eby
dokadnie wyczyci naroniki, a potem poleruj lusterka. Sklepy sprzedaj specjalne rodki
czyszczce do aut, ale wszystkie one okropnie mierdz i doprowadzaj mnie do mdoci, wobec
czego uywam zwykej wilgotnej szmatki.
Kad owcz skr z powrotem na siedzenie i porzdnie j przywizuj. Teraz auto jest czyste i
gotowe na niedzielny poranek. Cho jed do kocioa autobusem, lubi sobie myle, e mj
samochd siedzi sobie czyciutki w swoim niedzielnym ubraniu, gotowy na uroczysto.
* * *
Szybko bior prysznic, nie mylc o Marjory, a potem id do ka i o niej myl. W moich
mylach zawsze jest w ruchu, a jednoczenie pozostaje w bezruchu. Jej twarz jest dla mnie
czytelniejsza od wikszoci twarzy. Wyraz twarzy trwa na tyle dugo, e mog go zinterpretowa.
Kiedy zasypiam, umiecha si.
ROZDZIA CZWARTY
Tom obserwowa z ulicy, jak Marjory Shaw i Don Poiteau id przez podwrze. Lucia mylaa,
e Marjory interesuje si Lou Arrendale'em, a oto spaceruje sobie z Donem. Wanie wzi od niej
torb ze sprztem, ale... gdyby go nie lubia, to czy nie odebraaby jej z powrotem?
Westchn, przeczesujc rzednce wosy. Kocha szermierk, kocha towarzystwo ludzi, lecz
bezustanny ciar intryg w grupie z biegiem lat wyczerpywa go coraz bardziej. Chcia, eby ich dom
by miejscem, gdzie ludzie dorastaj do swych moliwoci, fizycznych i spoecznych, lecz czasami
odnosi wraenie, e utkn w gronie wiecznych niedorostkw. Wczeniej czy pniej wszyscy
przyazili do niego ze swoimi skargami, pretensjami i zranionymi uczuciami.
Albo obskakiwali Lucie. Przewanie kobiety. Siaday obok niej, udajc zainteresowanie jej
szyciem albo zdjciami, i zaczynay opowiada o swoich kopotach. Spdzali z Luci wiele godzin
na rozmowach o tym, co si dzieje, kto potrzebuje wsparcia i jak najlepiej mu pomc, nie biorc na
siebie zbyt wielkiej odpowiedzialnoci.
Gdy podeszli bliej, Tom przekona si, e Marjory jest zirytowana. Niczego niewiadomy Don
trajkota w najlepsze, wymachujc jej torb z entuzjazmem wywoanym wasnymi sowami. No
wanie, pomyla Tom. By pewny, e nim upynie wieczr, dowie si, czym Don rozwcieczy
Marjory, a od Dona usyszy, e Marjory nic nie rozumie.
- Za kadym razem musi odkada swoje rzeczy dokadnie na to samo miejsce, nie potrafi
pooy ich gdzie indziej - perorowa Don, gdy znaleli si w zasigu suchu.
- To schludno - odparowaa Marjory. Zabrzmiao to afektowanie, czyli bya wicej ni tylko
zirytowana. - Masz co przeciwko porzdkowi?
- Mam co przeciwko obsesji - odrzek Don. - Ty, moja droga, okazujesz zdrow elastyczno,
parkujc to po jednej, to po drugiej stronie ulicy, jak rwnie noszc rne stroje. Lou co ty dzie
ubiera si tak samo, czysto, przyznaj, ale tak samo, a ju ta historia z miejscem na jego sprzt...
- Odoye go na niewaciwe miejsce i Tom kaza ci go przeoy, prawda? - domylia si
Marjory.
- Bo Lou by si zdenerwowa - odpar uraonym tonem Don.
- To nie w porzdku...
Tom widzia, e Marjory miaa ochot nawrzeszcze na Dona. On te. Ludzie czasami na niego
krzyczeli i nigdy nie przynosio to podanego rezultatu. Nic nie skutkowao. Mia porzdn, ciko
pracujc dziewczyn, ktra od omiu lat mu matkowaa, a on wci by taki sam.
- Ja rwnie lubi porzdek - wyzna Tom, starajc si, by nie zabrzmiao to zoliwie. -
Wszystkim jest atwiej, kiedy kady wie, gdzie ma swj sprzt. Poza tym, zostawianie rzeczy
gdziekolwiek mogoby zosta uznane za tak sam obsesj, jak odkadanie ich zawsze w to samo
miejsce.
- Daj spokj, Tom. Roztargnienie i obsesja to przeciwnoci. - Don nawet nie sprawia wraenia
rozzoszczonego, tylko rozbawionego, zupenie jakby Tom by niewiadomym niczego dzieckiem.
Tom si zastanawia, czy Don tak samo zachowuje si w pracy. Jeli tak, to wyjaniaoby to zawie
meandry jego kariery zawodowej.
- Nie miej pretensji do Lou o to, e przestrzega moich regu - rzuci, zastanawiajc si, czy
odniesie to jaki skutek. Don wzruszy ramionami i wszed do domu po sprzt.
Par minut spokoju, zanim si zacznie... Tom usiad obok Lucii, ktra wanie rozgrzewaa si, i
sign palcami doni do stp. Zwykle byo to do atwe. Marjory usadowia si po drugiej stronie
Lucii i pochylia do przodu, starajc si dotkn czoem kolan.
- Wieczorem powinien przyj Lou - odezwaa si Lucia, zerkajc na Marjory.
- Zastanawiaam si, czy nie sprawiam mu kopotu, proszc, eby pojecha ze mn na lotnisko -
powiedziaa Marjory.
- Nie sdz - mrukna Lucia. - Powiedziaabym raczej, e byo mu bardzo przyjemnie. Czy co
si stao?
- Nie. Odebralimy moj przyjacik, potem podrzuciam go tutaj. To wszystko. Don mwi
co o jego sprzcie...
- Och, Tom kaza mu wszystko pozbiera i Don chcia to poutyka byle gdzie. Tom dopilnowa,
eby zrobi to waciwie. Powinien wiedzie, jak si do tego zabra, widzc to tyle razy, ale Don...
on si po prostu nigdy nie nauczy. Teraz kiedy nie jest
ju z Helen, cofa si do poziomu beztroskiego chopczyka. Wolaabym, eby wreszcie dors.
Tom tylko si przysuchiwa, nie wtrcajc niczego do rozmowy. Wiedzia, co bdzie. Za
chwil Lucia poruszy spraw uczu Marjory do Lou i Dona, a on wolaby by daleko std, kiedy do
tego dojdzie. Skoczy rozgrzewk i wsta w chwili, gdy Lou wynurzy si zza naronika domu.
* * *
Po sprawdzeniu wiate i uprztniciu wszystkiego, co grozioby nabawieniem si kontuzji, Tom
zacz obserwowa rozgrzewajcego si Lou... metodycznego jak zawsze i jak zawsze dokadnego.
Niektrzy ludzie uznaliby, e Lou jest tpy, lecz dla Toma by niezmiennie fascynujcy. Trzydzieci
lat temu mgby nigdy tego nie dokona, pidziesit lat temu spdziby ycie w zakadzie
zamknitym. Lecz postp w zakresie wczesnej interwencji, metod nauczania i komputerowo
wspieranych wicze zmierzajcych do zintegrowania zmysw umoliwi mu znalezienie dobrej
pracy, niezalene ycie i funkcjonowanie w wiecie na niemal rwnych warunkach z innymi.
Cud adaptacji, dla Toma nieco przygnbiajcy. Ludzie modsi od Lou, urodzeni z tym samym
zaburzeniem neurologicznym, mogli by cakowicie uzdrowieni dziki kuracji genowej
przeprowadzonej w cigu pierwszych dwch lat ycia. Tylko ci, ktrych rodzice odmwili poddania
dzieci terapii, musieli si boryka -jak Lou - ze mudnymi metodami terapeutycznymi. Gdyby Lou by
modszy, nie cierpiaby. Byby normalny, cokolwiek to znaczy.
A jednak by tutaj, na lekcjach fechtunku. Tom przypomnia sobie jakby szarpane, nierwne
ruchy Lou podczas pierwszych zaj - przez dugi czas zanosio si na to, e szermierka w jego
wykonaniu bdzie zwyk parodi. Na kadym etapie szkolenia obserwowa ten sam powolny start i
mozolny postp... od floretu do szpady, od szpady do rapiera, od jednego ostrza do floretu i sztyletu,
szpady i sztyletu, rapiera i sztyletu, i tak dalej.
Lou dochodzi do wszystkiego dziki wytonej pracy, nie za wrodzonym zdolnociom. A
przecie teraz, gdy opanowa czysto fizyczne umiejtnoci, w cigu kilku miesicy osign biego,
co w przypadku innych szermierzy trwao cae lata.
Uchwyci spojrzenie Lou i przywoa go do siebie.
- Pamitaj, co powiedziaem: potrzebujesz teraz praktyki z najlepszymi w grupie.
- Tak jest... - skin gow Lou, po czym pozdrowi go formalnie.
Otwarcie wydawao si sztywne, szybko jednak zmieni styl na taki, ktry dawa mu przewag
dziki specyficznym dla niego ruchom. Tom kry, zmienia kierunek, markowa ciosy i udawa, e
si odkrywa, a Lou odpowiada manewrem na manewr, sprawdzajc go tak, jak on sprawdza jego.
Czy by w tym jaki wzr, czy tylko zwyke reakcje na jego posunicia? Nie potrafi tego okreli.
Lecz raz za razem Lou omal go nie trafia, przewidujc jego ruchy... co musiao oznacza, rozumowa
Tom, e sam postpuje wedug jakiego wzoru, ktry zaobserwowa Lou.
- Analiza wzorw - odezwa si w tej samej chwili, w ktrej ostrze Lou omino jego kling i
trafio go w pier. - Powinienem by o tym pomyle.
- Przepraszam - powiedzia Lou. Zawsze przeprasza, sprawiajc wraenie zakopotanego.
- Dobre trafienie - pochwali go Tom. - Prbowaem si domyli, jak robisz to, co robisz,
zamiast koncentrowa si na pojedynku. Wykorzystujesz analiz wzorw?
- Tak - przyzna Lou. W jego tonie zabrzmiao lekkie zaskoczenie i Tom si zastanowi, czyjego
przeciwnik pomyla sobie: A inni nie?".
- Nie potrafi tego robi w czasie rzeczywistym - powiedzia
Tom. - Chyba e kto dziaa wedug naprawd prostego schematu.
- Czy nie jest to nie fair? - zmartwi si Lou.
- To jest bardzo fair, o ile potrafisz tego dokona uspokoi go Tom. - To rwnie oznaka
dobrego szermierza... albo szachisty, jeli ju o tym mowa. Grasz w szachy?
- Nie.
- C... Wobec tego przekonajmy si, czy potrafi skupi si na tym, co robi, i zdoam ci si
zrewanowa. - Tom skin gow i zaczli od nowa, lecz trudno byo mu si skupi. Chcia myle o
Lou: o chwili, w ktrej niezgrabne, gwatowne ruchy nabray skutecznoci, kiedy po raz pierwszy
dopatrzy si w nim prawdziwego
potencjau, kiedy Lou zacz rozpoznawa wzory postpowania
wolniejszych szermierzy. Jak wiadczyo to o jego sposobie rozumowania? Jak wiadczyo to o nim
jako o czowieku?
Dostrzeg luk i zaatakowa, lecz natychmiast poczu uderzenie w klatk piersiow.
- Trafienie, Lou. Jeli tak dalej pjdzie, bdziemy mogli zgosi ci do turniejw - powiedzia,
tylko na wp artobliwie. Lou zesztywnia i przygarbi si. - Zmartwio ci to?
- Ja... nie wiem, czy powinienem walczy w turniejach - odpar.
- Decyzja naley do ciebie. - Tom ponownie zasalutowa. Zastanawia si, dlaczego Lou
wyrazi to w taki wanie sposb. Czym innym jest nie mie ochoty na wystp w turnieju, a czym
innym twierdzenie, e nie powinno si" tego robi. Gdyby Lou by normalny - nienawidzi siebie za
samo uycie tego sowa, lecz tak wanie byo - wystpowaby w turniejach od trzech lat. Zaczby
zbyt wczenie, jak wikszo ludzi, zamiast zbyt dugo ogranicza si do tych prywatnych wicze.
Tom skupi si na pojedynku, z trudem sparowa cios i sprbowa bardziej chaotycznych atakw.
W kocu zabrako mu tchu i musia przerwa zdyszany.
- Potrzebuj przerwy, Lou. Chod, popatrzymy sobie.
Lou pody za nim posusznie i przysiad na kamiennym murku wok patio, Tom za zaj
jedno z krzese. Zauway, e Lou by spocony, nie oddycha jednak zbyt ciko.
* * *
Tom wreszcie przerywa walk; sapie i mwi, e jest zbyt zmczony, by kontynuowa. Prowadzi
mnie na stron, a na placu pojawia si kolejna para. Z trudem apie powietrze; sowa rozdzielaj
dugie przerwy, dziki czemu lepiej je rozumiem. Ciesz si, e uwaa, i mimo wszystko dobrze
sobie radz.
- No prosz... nawet si nie zadyszae. Id powalczy z kim
innym, daj mi odetchn. Pogadamy pniej.
Ogldam si na Marjory, ktra siedzi obok Lucii. Zauwayem, e obserwowaa, jak walczyem
z Tomem. Teraz patrzy w ziemi, a gorco zarowio jej twarz. ciska mnie w odku, lecz wstaj
i do niej podchodz.
- Cze, Marjory - mwi. Bije mi serce. Marjory podnosi wzrok. Umiecha si szczerym
umiechem.
- Cze, Lou - odpowiada. - Jak si masz?
- wietnie - zapewniam. - Czy... zechcesz... ze mn powalczy?
- Oczywicie. - Podnosi z ziemi mask i j zakada. Teraz nie widz ju tak dobrze jej twarzy, a
ona nie bdzie widziaa mojej, kiedy ja zao swoj mask; odpycham t myl. Mog patrze, nie
bdc widzianym; puls mi si uspokaja.
Zaczynamy od przewiczenia sekwencji z podrcznika fechtunku Saviola. Krok po kroku,
naprzd i w bok, okrajc si nawzajem i wyczuwajc. Jest to zarwno rytua, jak i rozmowa, gdy
paruj cios i sam natykam si na zastaw. Czy to znam? Czy ona zna tamto? Jej ruchy s pynniejsze,
bardziej nastawione na sondowanie przeciwnika ni u Toma. Keczko, krok, pytanie, odpowied,
rozmowa stali, wtrujca muzyce, ktra rozbrzmiewa w mojej gowie.
Trafiam j, gdy wykonuje inny ruch, nibym oczekiwa. Nie chciaem jej uderzy.
- Przepraszam - mwi. Muzyka si urywa; gubi rytm. Cofam si, przerywajc kontakt i
kierujc czubek szpady ku ziemi.
- Nie... To by dobry cios - mwi Marjory. - Nie powinnam bya opuci zasony...
- Nic ci nie jest? - To byo mocne uderzenie, a zabolaa mnie do.
- Nic... Walczymy dalej. - Za mask dostrzegam bysk zbw: umiecha si.
Salutuj. Odpowiada mi. Wracamy do taca. Staram si by ostrony. Po dotyku stali
wyczuwam, e Marjory staje si bardziej zdecydowana, skupiona, szybsza. Nie przyspieszam; trafia
mnie w rami. Od tego momentu prbuj si fechtowa w jej tempie, przeduajc pojedynek do
maksimum.
Jej oddech zbyt szybko staje si chrapliwy. Koczymy walk. Dzikujemy sobie, ciskajc
donie; jestem jak odurzony.
- C to bya za zabawa - mwi. - Musz skoczy z wymwkami i zabra si porzdnie do
roboty. Gdybym wiczya z ciarkami, nie bolaoby mnie tak rami.
- Ja podnosz ciary trzy razy w tygodniu - odpowiadam. Zaraz sobie uwiadamiam, e moe
uzna, i mwi jej, co ma robi, albo si przechwalam, ja jednak chciaem tylko wyjani, e to
dziki wiczeniom nie bol mnie ramiona.
- Te tak powinnam - przyznaje. Jej gos jest radosny i zrelaksowany. Ja te si odpram. Nie
popsuem jej humoru tymi ciarami. - Kiedy wiczyam. Teraz jednak mam na gowie nowy
projekt, ktry poera mnstwo czasu.
Wyobraam sobie projekt jako co ywego, przeuwajcego zegar. Musi chodzi o badania, o
ktrych wspominaa Emmy.
- Rozumiem. Co to za projekt? - Z trudem api oddech, czekajc na odpowied.
- No c, zajmuj si przede wszystkim przekanictwem nerwowo-miniowym - wyjania
Marjory. - Opracowujemy metody leczenia niektrych chorb uwarunkowanych genetycznie i
niepoddajcych si terapii genowej. - Patrzy na mnie, a ja kiwam gow.
- Takich jak dystrofi miniowa? - pytam.
- Tak, midzy innymi - odpowiada Marjory. - Prawd mwic, to dziki niej zajam si
szermierk.
Czuj, e marszcz czoo - zakopotanie. Jaki jest zwizek pomidzy szermierk a dystrofi
miniow? Tacy ludzie si nie pojedynkuj.
- Szermierk... ?
- Tak. Wiele lat temu, idc na zebranie wydziau, przeszam przez podwrko, na ktrym Tom
demonstrowa fechtunek. Rozwaaam prawidow prac mini z punktu widzenia lekarza, nie
uczestnika... Pamitam, jak tam staam, obserwujc walczcych i zastanawiajc si nad
biochemicznym zachowaniem komrek
miniowych, gdy nagle Tom podszed do mnie i spyta, czy nie chciaabym sprbowa. Pewnie
wyczyta z mojej twarzy zainteresowanie szermierk, podczas gdy ja przypatrywaam si miniom
ng.
- Mylaem, e fechtowaa si na uczelni - mwi.
- To byo na uczelni - przyznaje. - Byam wtedy wieo po studiach.
- Och... i zawsze zajmowaa si miniami?
- W pewnym sensie. Odniosam sukces w pewnych terapiach genowych i zwrciam si
bardziej ku nerwom mini... czy moe powinnam raczej powiedzie, e zajli si tym moi
przeoeni. Jestem zwyk szefow projektu. - Dugo patrzy
mi w twarz. Musz odwrci wzrok, gdy uczucie staje si zbyt intensywne. - Mam nadziej, e ci
nie uraziam, proszc, eby mi towarzyszy w drodze na lotnisko, Lou. Z tob czuam si
bezpieczniej.
Robi mi si gorco.
- Ja nie... chciaem... - Przeknicie liny. - Nie jestem zy - mwi, odzyskujc kontrol nad
gosem. - Pojechaem z przyjemnoci.
- To dobrze - mwi Marjory. Potem milczy; siedz obok niej i czuj, jak moje ciao si
rozlunia. Siedziabym tak ca noc, gdyby tylko byo to moliwe. Kiedy moje serce zwalnia,
rozgldam si wok. Max, Tom i Susan walcz dwoje na jednego. Don
rozwala si w fotelu na patio. Przyglda mi si, ale odwraca wzrok, gdy na niego patrz.
* * *
Tom poegna si z Maksem, Susan i Marjory, ktrzy wychodzili razem. Rozejrza si dokoa i
zobaczy Lou. Lucia wesza do rodka, a za ni ci, ktrzy jak zwykle chcieli pogada.
- S takie badania - odezwa si Lou. - Nowe. Moe nawet leczenie.
Tom wsuchiwa si bardziej w urywany ton gosu, napicie ujawniajce si w wysokoci i
tonacji, ni w wypowiadane sowa. Lou by przeraony. Przemawia w ten sposb tylko wwczas,
gdy co go bardzo niepokoio.
- Nadal w fazie eksperymentalnej czy ju dostpne? -Nadal eksperyment. Ale oni... w biurze...
chc... mj szef powiedzia... chc, ebym ja... si temu podda.
- Eksperymentalnej metodzie leczenia? To dziwne. Zwykle nie s dostpne dla komercyjnych
przedsiwzi medycznych.
- To jest... oni... to zostao opracowane w centrum w Cambridge - wyrzuci z siebie
mechanicznym gosem Lou. - Teraz tym dysponuj. Mj szef mwi, e jego szef chce, ebymy si
poddali temu eksperymentowi. Nie zgadza si na to, lecz nie moe go powstrzyma.
Tom poczu gwatown ch, by zdzieli kogo pici po gowie. Lou by przeraony; kto go
nastraszy. Nie jest moim dzieckiem, upomnia si Tom. Nie mia adnych praw, ale jako przyjaciel
Lou mia okrelone obowizki.
- Wiesz, na czym to polega? - zapyta.
- Jeszcze nie. - Lou pokrci gow. - Pojawio si w Internecie w zeszym tygodniu. Lokalne
towarzystwo autystyczne zwoao na ten temat spotkanie, ale sami nic nie wiedzieli... Sdzili, e
minie jeszcze wiele lat, nim zastosuj je wobec ludzi. Pan Aldrin,
mj przeoony, powiedzia, e moe by teraz testowane, a pan Crenshaw chce, abymy wzili w
tym udzia.
- Nie mog da od ciebie poddania si leczeniu eksperymentalnemu, Lou. To wbrew prawu
zmusza ci...
- Ale mog odebra mi prac...
- Czy gro ci zwolnieniem, gdyby si nie zgodzi? Nie mog tego zrobi. - Przynajmniej tak
sdzi. Na uniwersytecie byo to wykluczone, ale w sektorze prywatnym sprawa wygldaa inaczej.
Jednak eby a tak? - Potrzebujesz prawnika - doda. Stara si przypomnie sobie prawnikw,
ktrych zna. Gail chyba byaby najlepsza, pomyla. Od duszego czasu zajmowaa si prawami
czowieka. Wola zastanawia si nad tym, kto mg w tym wypadku pomc, ni podsyca w sobie
pragnienie rozbicia komu gowy.
- Nie... tak... nie wiem. Martwi mnie to. Pan Aldrin powiedzia, e powinnimy zapewni sobie
pomoc jakiego prawnika...
- Racja - przytakn Tom. Rozwaa przez chwil, czy nie byoby lepiej skierowa uwag Lou
na co innego. - Suchaj... wspomniaem ci o turnieju...
- Nie jestem wystarczajco dobry - rzuci prdko Lou.
- Prawd mwic, jeste. Zastanawiam si, czy udzia w turnieju nie pomgby ci w tym drugim
problemie... - Bi si z mylami, prbujc ustali, czemu tak uwaa. - Jeli skoczy si na tym, e
bdziesz musia spotka si ze swoim pracodawc w sdzie, to bdzie to przypomina pojedynek
szermierczy. Twoje umiejtnoci mogaby ci si bardzo przyda.
Lou obrzuci go pozbawionym wyrazu spojrzeniem.
- Nie rozumiem, czemu miaoby si to przyda.
- C... Moe i nie. Pomylaem sobie tylko, e mgby wykorzysta nowe dowiadczenia.
- Kiedy jest ten turniej?
- Za kilka tygodni - odpar Tom. - W sobot. Mgby pojecha z nami; ja i Lucia bdziemy w
pobliu i dopilnujemy, eby spotka tam miych ludzi.
- S te niemili ludzie?
- No c, owszem. Niemili ludzie s wszdzie i kilku z nich zawsze zdoa dosta si do grup
szermierczych. Lecz wikszo z nich jest mia. Mogoby ci si spodoba. -Nie powinien nalega,
cho ywi coraz silniejsze przekonanie, e Lou potrzebowa wikszego kontaktu z normalnym
wiatem, o ile mona tak nazwa band entuzjastw historycznych sztuk walki. Na co dzie byli
najzwyczajniejszymi ludmi na wiecie; po prostu lubili przebiera si w kostiumy i udawa, e
zabijaj si nawzajem szpadami.
- Nie mam kostiumu - zauway Lou, patrzc na swoj star kurtk bez rkaww.
- Co ci znajdziemy - zapewni go Tom. Prawdopodobnie bdzie na niego pasowa ktry z jego
strojw. Mia ich wicej, ni sam potrzebowa, wicej od przecitnych mczyzn z siedemnastego
wieku. - Lucia nam pomoe.
- Nie jestem przekonany - mrukn Lou.
- C, daj mi zna w przyszym tygodniu, czy chcesz sprbowa. Bdziemy musieli wpaci za
ciebie wpisowe. Jeli nie, wkrtce bdzie nastpny turniej.
- Zastanowi si - obieca Lou.
- Dobrze. A jeli chodzi o tamto... By moe znam prawniczk, ktra mogaby ci pomc.
Porozmawiam z ni. A co z Centrum, rozmawiali z nimi?
- Nie. Pan Aldrin do mnie dzwoni, ale nikt nie mwi nic oficjalnie i myl, e te nie
powinienem nic mwi, dopki oni nie zaczn.
- Nie zaszkodzi wczeniej sprawdzi, jakie prawa ci przysuguj- zauway Tom. - Nie jestem
pewny... Przepisy cigle si zmieniaj, a ja nigdy nie miaem nic wsplnego z badaniami nad ludmi,
wic nie jestem na bieco. Potrzebujesz eksperta.
- To bdzie mnstwo kosztowa - powiedzia Lou.
- Moe - odpar Tom. - To te trzeba sprawdzi. Centrum z pewnoci moe udzieli ci takich
informacji.
- Dzikuj - powiedzia Lou.
Tom odprowadza wzrokiem swojego cichego, zamknitego w sobie, niekiedy przeraajcego
na swj niegrony sposb przyjaciela. Na sam myl o jakichkolwiek eksperymentach, ktrym miaby
by poddany Lou, robio mu si niedobrze. Lou to Lou, i by w porzdku taki, jaki by.
W rodku zasta Dona rozcignitego na pododze pod wentylatorem i gadajcego jak zwykle o
niczym oraz pochylon nad haftem Lucie, ktrej twarz mwia: Ratuj mnie!". Don odwrci si ku
niemu.
- A wic uwaasz, e Lou jest gotowy do zawodw, h? - spyta. Tom skin gow.
- Podsuchae? Owszem, tak uwaam. Dokona ogromnych postpw. Fechtuje si z
najlepszymi spord nas i wietnie sobie radzi.
- To wielka presja dla kogo takiego jak on - zauway Don.
- Takiego jak on... Masz na myli autystycznego?
- Tak. Nie radz sobie zbyt dobrze z tumami i haasem, prawda? Czytaem, e to dlatego
znakomici wykonawcy muzyki nie daj publicznych koncertw. Lou jest w porzdku, ale uwaam, e
nie powiniene nakania go do udziau w turnieju. Zaamie
si.
Tom stumi pierwsz myl, ktra przysza mu do gowy, i odpar:
- Pamitasz swj pierwszy turniej, Don?
- Owszem... Byem wtedy bardzo mody... To bya katastrofa.
- Zgadza si. Pamitasz, co powiedziae po pierwszym pojedynku?
- Nie... raczej nie. Wiem, e przegraem... Posypaem si.
- Powiedziae mi, e nie moge si skupi przez tych wszystkich krccych si dokoa ludzi.
- Tak. No c, to bdzie o wiele gorsze dla kogo takiego jak Lou.
- Don, jak Lou mgby przegra w jeszcze wikszym stopniu ni ty?
Don poczerwienia.
- C, ja... on... dla niego to bdzie jeszcze gorsze. Mam na myli przegran. Dla mnie...
- Wytrbie szeciopak piwa i wyrzygae si za drzewem - przypomnia mu Tom. - Potem
rozpakae si i powiedziae, e to najgorszy dzie w twoim yciu.
- Byem mody - zauway Don. - Wyrzuciem to z siebie i przestaem si tym przejmowa... a
on bdzie to rozpamitywa.
- Ciesz si, e tak troszczysz si o jego uczucia wtrcia Lucia. Tom omal si nie skrzywi,
syszc sarkazm w jej gosie, mimo e nie by wymierzony w niego. Don wzruszy ramionami i
zmarszczy brwi.
- Oczywicie, e si troszcz - przyzna. - Rni si od nas...
- To si zgadza - potwierdzia Lucia. - Jest lepszym szermierzem od wikszoci z nas i lepszym
czowiekiem od niejednego.
- Rany, Luci, ale masz kiepski humor - oznajmi Don artobliwym tonem, ktry, jak wiedzia
Tom, oznacza, e wcale nie jest mu do miechu.
- Nie poprawiasz mi go - rzucia Lucia, skadajc robtk i wstajc. Odesza, nim Tom zdy
co powiedzie. Nie znosi, kiedy mwia gono to, co sam myla, a potem zostawiaa go, by radzi
sobie w pojedynk ze skutkami tej szczeroci. Teraz,
zgodnie z oczekiwaniami, Don rzuci mu wymowne spojrzenie midzy nami mczyznami", czym
chcia go zachci do wyraenia okrelonego pogldu na temat kobiet, ktrego Tom bynajmniej nie
podziela.
- Czy ona... no wiesz... wkracza w kryzys wieku redniego? - zapyta.
- Nie - odpar Tom. - Ona wyraa opini. - Tak si zoyo, e sam j wyraa, ale czy powinien
to mwi? Czemu Don po prostu nie doronie i nie przestanie sprawia kopotw? - Suchaj, jestem
zmczony, a jutro wczenie zaczynam zajcia.
- OK, OK, chwytam aluzj - mrukn Don. Dwign si z podogi z teatralnym grymasem na
twarzy i zapa za plecy.
Problem polega na tym, e wanie nie pojmowa aluzji. Mino dalszych pitnacie minut, nim
wyszed. Tom zamkn na klucz drzwi wejciowe i pogasi wiata, bojc si, e Don co wymyli i
wrci, jak to czsto robi. Tom czu si le; dawno temu Don by czarujcym, penym entuzjazmu
chopcem, a on z pewnoci powinien dopomc mu sta si bardziej dojrzaym mczyzn. W kocu
od czego s starsi przyjaciele?
- To nie twoja wina - odezwaa si z holu Lucia. Przemawiaa agodniejszym tonem, a on
rozluni si nieco; nie mia ochoty uspokaja rozwcieczonej ony. - Byby gorszy, gdyby nad nim
nie pracowa.
- Nie wiem - mrukn Tom. - Wci myl...
- Jeste urodzonym pedagogiem i nadal uwaasz, e powiniene ich wszystkich ratowa przed
nimi samymi. Pomyl tylko: Marcus na uniwersytecie Columbii, Grayson na uniwersytecie Michigan i
Vladianoff w Berlinie. Niegdy to byli twoi chopcy, a wszyscy stali si lepsi dziki znajomoci z
tob. Don to nie jest twoja poraka.
- Dzi wieczorem mog to kupi - owiadczy Tom. Owietlona padajcym z sypialni blaskiem
Lucia miaa w sobie co magicznego.
- To nie wszystko, co mam na sprzeda - owiadczya przekornie, zsuwajc z siebie sukienk.
* * *
Nie rozumiem, dlaczego Tom ponowi zaproszenie na turniej, kiedy opowiadaem mu o
eksperymentalnej metodzie leczenia autyzmu. Rozmylam o tym podczas powrotu do domu. Wida
jak na doni, e moje umiejtnoci szermiercze s coraz lepsze i potrafi stawi czoo najlepszym
fechmistrzom w grupie. Ale co to ma wsplnego z leczeniem lub moimi prawami?
Ludzie, ktrzy walcz w turniejach, traktuj to bardzo serio. wicz od dawna. Maj wasny
sprzt. Chc wygra. Nie jestem pewny, czy chc wygra, cho cieszy mnie dostrzeganie wzorw i
wyszukiwanie dziki nim wasnej drogi. Moe Tom uwaa, e powinienem pragn zwycistwa?
Moe uwaa, e powinienem pragn zwycistwa w turniejach, tak abym pragn wygra w sdzie?
Te dwie sprawy nie maj ze sob nic wsplnego. Kto chce wygra pojedynek albo wygra
spraw w sdzie, niekoniecznie za obie te rzeczy na raz.
Moe s podobne? W obu przypadkach to zawody. Kto wygrywa, kto inny przegrywa. Rodzice
zawsze podkrelali, e nie wszystko w yciu jest wspzawodnictwem, e ludzie mog ze sob
wsppracowa, e kady moe wtedy wygra. Szermierka jest ciekawsza, kiedy ludzie
wspdziaaj ze sob, czerpic z tego rado. Nie traktuj trafienia kogo jako zwycistwa, tylko
jako wykazanie swych umiejtnoci w grze.
Obie te sprawy wymagaj przygotowa? Wszystko wymaga wczeniejszych przygotowa. Obie
wymagaj... Skrcam gwatownie, omijajc rowerzyst z zepsutym tylnym wiatem; nie zauwayem
go wczeniej.
Przewidywanie. Uwaga. Zrozumienie. Wzory. Myli przelatuj mi przez gow niczym plansze
do nauki przedmiotw, zawierajce ustalone pojcia, ubrane w gadkie, niewyjaniajce wszystkiego
swka.
Chciabym sprawi Tomowi przyjemno. By zadowolony, kiedy pomagaem mu przy
nawierzchni placyku do walki i stojakach na sprzt. Czuem si tak, jakbym odzyska ojca z jego
najlepszych dni. Chciabym znowu sprawi mu przyjemno, nie wiem jednak, czy to osign,
wystpujc w tym turnieju. A co bdzie, jeli przegram? Rozczaruj go? Czego ode mnie oczekuje?
Byoby ciekawie walczy z ludmi, ktrych nigdy wczeniej nie widziaem. Z ludmi, ktrych
wzorw nie znam. Z normalnymi, ktrzy nie maj pojcia, e ja nie jestem normalny. A moe Tom im
powie? Nie wydaje mi si, by chcia to zrobi.
W najblisz sobot id z Erikiem i Lind do planetarium. To trzecia sobota miesica, a ja
zwykle sprztam wtedy mieszkanie. Turniej odbdzie si w sobot po tamtej sobocie. Nie mam na ten
dzie adnych planw.
Po powrocie do domu wpisuj przy czwartej sobocie miesica turniej szermierczy".
Rozwaam wykonanie telefonu do Toma, ale jest ju pno, poza tym mwi, ebym poinformowa go
o mojej decyzji za tydzie. Naklejam na kalendarz karteczk z przypomnieniem: Powiedzie
Tomowi tak".
ROZDZIA PITY
Do pitkowego popoudnia pan Crenshaw nie przekaza nam nic na temat eksperymentalnego
leczenia. Moe pan Aldrin si myli. Moe pan Aldrin wybi mu to z gowy. Sie huczy od rozmw,
przewanie w prywatnych grupach dyskusyjnych, wyglda jednak na to, e nikt nie wie, na kiedy s
zaplanowane prby na ludziach ani gdzie si odbd.
Nie rozpowszechniam w Internecie informacji, ktre przekaza nam pan Aldrin. Nie zabrania
rozmw na ten temat, ale byoby to nie w porzdku. Rozzocioby go, gdyby pan Crenshaw zmieni
decyzj, a wszyscy si rozczarowali. I tak wyglda na rozgniewanego, kiedy nas odwiedza.
Pokaz w planetarium to Eksploracja planet zewntrznych i ich satelitw". Odbywa si od Dnia
Pracy, co oznacza, e nie bdzie toku, nawet w sobot. Id wczenie, na pierwszy pokaz, na ktrym
zwykle jest mniej ludzi nawet w dni, gdy do planetarium przychodz tumy. Tylko co trzeci fotel jest
zajty, dziki czemu Eric, Linda i ja moemy zaj cay rzd, nie siedzc zbyt blisko innych.
Widownia pachnie zabawnie, jak zawsze. Czuj to samo znane mi podniecenie, gdy gasn
wiata i ciemnieje sztuczny nieboskon. Cho te wiateka na kopule nie s prawdziwymi
gwiazdami, to przecie chodzi o gwiazdy. wiato nie jest takie stare; nie wygadzia go podr przez
miliardy miliardw lat - rzuca sieje z projektora na odlego mniejsz ni dziesiciotysiczna cz
sekundy wietlnej - ale i tak mi si podoba.
Nie podoba mi si za to dugie wprowadzenie mwice o tym, co wiedzielimy setki lat temu i
pidziesit lat temu, i tak dalej. Chc wiedzie, co wiemy teraz, a nie to, co mogli usysze moi
rodzice, kiedy byli dziemi. Co za rnica, e kto dawno temu myla, i na Marsie istniej kanay?
W pluszu mojego siedzenia kryje si twardy, szorstki guzek. Wyczuwam go pod palcami - kto
przyklei tam gum albo cukierka, ktrego nie usun do koca rodek czyszczcy. Odkd go
zauwayem, nie mog przesta zwraca na niego uwagi. Wsuwam broszur pomidzy siebie a ten
szorstki punkt.
Wreszcie program przenosi si do teraniejszoci. Wykonane przez prbniki kosmiczne
najnowsze zdjcia zewntrznych planet s znakomite. Symulacje przelotw sprawiaj, e omal nie
wyskakuj z fotela, by zanurzy si w grawitacj kolejnych cia niebieskich. auj, e nie mog si
tam znale osobicie. Kiedy byem may i widziaem w wiadomociach ludzi w przestrzeni
kosmicznej, chciaem by astronaut, ale wiedziaem, e to niemoliwe. Nawet gdybym podda si
nowej, doywotniej" kuracji i y wystarczajco dugo, pozostabym autystyczny. Nie smu si tym,
czego nie moesz zmieni", mawiaa mama.
Nie dowiaduj si niczego, czego bym ju nie wiedzia, ale pokaz i tak mi si podoba. Po
zakoczeniu jestem godny. Mina ju zwyka dla mnie pora lunchu.
- Moe zjedlibymy lunch? - proponuje Eric.
- Jad do domu - odpowiadam. Mam w domu dobre, suszone miso i jabka, ktre zaraz
przestan by kruche.
Eric kiwa gow i odwraca si.
* * *
W niedziel id do kocioa. Przed rozpoczciem mszy organista gra Mozarta. Muzyka pasuje
do podniosoci wyznania. Wszystko pasuje, tak jak powinny pasowa do siebie koszula, marynarka i
krawat, nie takie same, ale dobrze dobrane. Chr piewa adny hymn Ruttera. Nie lubi Ruttera tak
jak Mozarta, lecz nie boli mnie od tego gowa.
Poniedziaek jest chodniejszy. Z pnocnego wschodu wieje wilgotny, przenikliwy wiatr. Nie
jest tak zimno, by zaoy marynark lub sweter, niemniej zrobio si przyjemniej. Wiem, e
najgorsza cz lata jest ju za nami.
We wtorek znowu si ocieplio. We wtorki robi zakupy spoywcze. We wtorki sklepy s mniej
zatoczone, nawet jeli wypada wtedy pierwszy dzie miesica.
Obserwuj ludzi w spoywczym. Kiedy byem dzieckiem, mwiono nam, e niedugo nie bdzie
ju sklepw spoywczych. Kady zamwi sobie jedzenie przez Internet z dostaw do domu. Ssiedzi
robili tak przez pewien czas i moja matka uznawaa to za gupie. Zwykle kcia si o to z pani
Taylor. Twarze im byszczay, a gosy przypominay zgrzytajce o siebie noe. Jako dziecko
sdziem, e si nienawidz, potem jednak nauczyem si, e doroli - ludzie - mog nie zgadza si
ze sob i kci, nie czujc do siebie niechci.
Nadal s takie miejsca, gdzie dostarczaj produkty spoywcze, tutaj jednak wszystkie firmy,
ktre oferoway tak usug, zbankrutoway. Teraz mona zamwi dla siebie artykuy, ktre
przenoszone s do sektora szybkiego odbioru", skd tamocig dostarcza pudo prosto na parking.
Sam tak robi, ale niezbyt czsto. Kosztuje dziesi procent droej, a dla mnie bardzo wane jest
samo dowiadczenie robienia zakupw. Tak wanie mwia moja mama. Wedug pani Taylor, i bez
tego doznawaem wystarczajco silnego stresu, lecz mama utrzymywaa, e pani Taylor jest zbyt
wraliwa. Czasami aowaem, e to pani Taylor nie jest moj matk, ale potem miaem z tego
powodu wyrzuty sumienia.
Kiedy ludzie w spoywczym robi zakupy sami, czsto wygldaj na zmartwionych i
skupionych, i ignoruj innych. Mama nauczya mnie waciwych zachowa w sklepach i wikszo
reakcji przychodzia mi z atwoci, pomimo panujcych w nich haasu i zamieszania. Poniewa nikt
nie oczekuje, e bdzie przystawa i gawdzi z nieznajomymi, ludzie unikaj kontaktu wzrokowego,
co uatwia dyskretne przygldanie si im bez ryzyka, e ich to zdenerwuje. Nie obchodzi ich, e nie
patrz im prosto w oczy, cho grzeczno nakazuje przynajmniej przez chwil popatrze na osob
przyjmujc od ciebie pienidze lub kart.
Grzecznie jest bkn co na temat pogody, nawet jeli stojcy przed tob w kolejce powiedzia
wczeniej dokadnie to samo, cho nie jest to konieczne.
Czasami si zastanawiam, jacy s normalni ludzie, a najczciej robi to wanie w sklepach
spoywczych. Na lekcjach umiejtnoci codziennych uczono nas sporzdzania listy zakupw i
przechodzenia z jednej alejki do drugiej, przy jednoczesnym odhaczaniu na licie kolejnych zakupw.
Nauczyciel doradza nam, bymy wczeniej sprawdzali ceny w gazecie, zamiast porwnywa je,
stojc w przejciu midzy pkami. Mylaem, zgodnie z tym, co nam powiedzia, e uczy nas, jak
robi zakupy normalni ludzie.
Lecz blokujcy alejk mczyzna widocznie nie uczestniczy w takich zajciach. Wyglda na
normalnego, ale oglda kady soik z sosem do spaghetti, porwnujc ceny i czytajc etykietki.
Stojca za nim krtkowosa, siwa kobieta w okularach o grubych szkach stara si zerkn ponad
jego ramieniem na t sam pk. Wydaje mi si, e chce kupi ktry z sosw po mojej stronie
alejki, lecz mczyzna stoi jej na drodze, a ona nie zamierza zwraca mu uwagi. Ani ja. Napite
minie twarzy uwypuklaj mu brwi, policzki i brod. Ma poyskliw skr. Jest zy. Siwowosa
kobieta i ja doskonale wiemy, e dobrze ubrany mczyzna moe wybuchn, gdy si go zaczepi.
Nagle podnosi gow i dostrzega moje spojrzenie. Robi si czerwony na twarzy.
- Mg pan co powiedzie! - mwi, przesuwajc gwatownie koszyk na drug stron i jeszcze
bardziej tarasujc drog staruszce. Umiecham si do niej i kiwam gow; okra go, pchajc koszyk.
Dopiero potem sam go wymijam.
- To takie gupie - sysz, jak pomrukuje. - Dlaczego wszystkie nie mog by tego samego
rozmiaru?
Nie jestem taki gupi, eby mu odpowiedzie, cho pokusa jest wielka. Jeli ludzie mwi na
gos, zakadaj, e kto ich usyszy. Oczekuje si ode mnie uwagi i suchania, kiedy inni mwi, i
wywiczyem si tak, eby w wikszoci przypadkw postpowa wanie w ten sposb. W
spoywczym ludzie nie oczekuj odpowiedzi i s li, kiedy im jej udzielasz. Ten mczyzna jest
bardzo rozzoszczony. Czuj, jak omocze mi serce.
Przed sob widz dwjk maych, rozchichotanych dzieci, cigajcych z pek paczki
przypraw. Do alejki zaglda moda kobieta w dinsach i rzuca ostrym tonem:
- Jackson! Misty! Odcie to!
Podskakuj. Wiem, e nie mwi do mnie, ale od tego tonu a bol mnie zby. Jedno dziecko
piszczy, a drugie woa Nie!". Moda kobieta mija mnie biegiem, twarz wykrzywia jej zo. Sysz
krzyk dziecka. Nie odwracam si. Chc powiedzie: Spokojnie, spokojnie, spokojnie", ale to nie
moja sprawa. Nie powinno si ucisza innych, jeli nie jest si ich szefem albo rodzicem. Sysz inne
kobiece gosy besztajce matk dzieci i czym prdzej skrcam w poprzeczn alejk. Serce bije mi jak
szalone, szybciej i mocniej ni zazwyczaj.
Ludzie przychodz do takich sklepw, by usysze ten haas i zobaczy innych ludzi,
zagonionych, wciekych i wyprowadzonych z rwnowagi. System zamwie online i dostaw
zawid, poniewa ludzie woleli przyj do sklepu i zobaczy innych ludzi, ni siedzie w
samotnoci i czeka na przesyk. Nie wszdzie. W niektrych miastach zamwienia online s bardzo
popularne. Lecz tutaj... Okram umieszczony na rodku stojak z winem i uwiadamiam sobie, e
minem odpowiedni alejk. Rozgldam si uwanie dookoa i odwracam si.
Zawsze id do alejki z przyprawami, niezalenie od tego, czy ich potrzebuj, czy nie. Gdy nie
ma tutaj tumw - a dzisiaj nie ma - zatrzymuj si i wdycham aromaty. Wyczuwam leciutk wo
przypraw i zi pomimo zapachu wosku, pynu do czyszczenia i gumy do ucia stojcego w pobliu
dzieciaka. Cynamon, kminek, godziki, majeranek, gaka muszkatoowa... nawet nazwy s
interesujce. Mama lubia uywa przypraw i zi. Pozwalaa mi je wcha. Niektrych nie lubiem,
lecz wikszo pachniaa dobrze. Dzi potrzebuj przyprawy chili. Nie musz przystawa i rozglda
si; wiem, na ktrej pce znajd czerwono-biae pudeko.
* * *
Nagle oblewam si potem. Przede mn stoi Marjory. Nie dostrzega mnie, poniewa dziaa teraz
w trybie zakupw spoywczych. Otworzya pojemnik z przyprawami. Ktrymi?, zastanawiam si,
dopki powiew powietrza nie przynosi mi nieomylnej woni godzikw. Mojej ulubionej. Szybko
odwracam gow i staram si skupi na pce z barwnikami, kandyzowanymi owocami i dekoracjami
do ciast. Nie rozumiem, dlaczego znajduj si w tej samej alejce co przyprawy i zioa, ale tak
wanie jest.
Zauway mnie? A jeli tak, to czy si do mnie odezwie? A moe ja powinienem powiedzie co
do niej? Jzyk urs mi do rozmiarw cukini. Wyczuwam czyj blisko. Ona czy kto inny?
Gdybym naprawd robi zakupy, nie obejrzabym si. Nie chc dekoracji do ciast ani kandyzowanych
wini.
- Cze, Lou - mwi. - Pieczesz ciasto?
Odwracam si, by na ni spojrze. Widuj j jedynie u Toma i Lucii, czasem w samochodzie,
kiedy jedzie na lotnisko albo z lotniska. Nigdy przedtem nie widziaem jej w tym sklepie. Nie bywa
tutaj... albo nic o tym nie wiedziaem.
- Ja... ja tylko ogldam - wyjaniam. Trudno mi rozmawia. Nienawidz si tak poci.
- adne kolory - oznajmia tonem uprzejmego zainteresowania. Przynajmniej nie wymiaa mnie
na cay gos. - Lubisz ciasto owocowe?
- N... nie - odpowiadam, przeykajc wielk gul w gardle. - Myl... myl, e kolory s
adniejsze od smaku. - Bd; smaki nie s adne ani brzydkie, ale za pno ju na zmian.
Kiwa powanie gow.
- Te tak uwaam - rzuca. - Jak byam maa i dostaam do zjedzenia swj pierwszy kawaek
ciasta owocowego, spodziewa am si, e bdzie smaczne, bo adnie wygldao. A jednak mi nie
smakowao.
- Czy... czsto robisz tutaj zakupy? - pytam.
- Nie - odpowiada. - Id do przyjaciki. Poprosia mnie, ebym po drodze kupia jej par
rzeczy. - Patrzy na mnie, a ja z ca moc uwiadamiam sobie, z jakim trudem przychodzi mi
mwienie. Nawet oddycha mi ciej, a spywajcy po plecach pot sprawia, e czuj si olizgy. -
Zawsze tutaj kupujesz? -Tak.
- To moe mi pokaesz, gdzie znale ry i foli aluminiow-
prosi. Czuj w gowie pustk, zaraz sobie jednak przypominam.
- Ry znajduje si w trzeciej alejce porodku - mwi. - A folia w osiemnastej...
- Och, prosz ci - przerywa mi radosnym gosem. - Po prostu mi poka. Mam wraenie, e a
po tym sklepie od kilku godzin.
- Pokaza... Zaprowadzi ci? -Nagle czuj si gupio; oczywicie, e to wanie miaa na
myli. - Chod - dodaj, zawracajc wzkiem, przez co naraam si na wrogie spojrzenie tgiej
kobiety, pchajcej wzek ze stert artykuw. - Przepraszam -
mwi do niej; mija mnie bez sowa.
- Pjd za tob- proponuje Marjory. - Nie chc denerwowa ludzi...
Kiwam gow i zaczynam od ryu, poniewa znajdujemy si w sidmej alejce i jest po prostu
bliej. Zdaj sobie spraw z obecnoci Marjory. Ta wiadomo ogrzewa mi plecy na podobiestwo
promieni soca. Ciesz si, e nie widzi mojej twarzy; na niej rwnie czuj ciepo.
Przygldam siej ej, gdy penetruje pki z ryem - dugoziarnistym, krtkoziarnistym, brzowym,
mieszanym, w pudekach i torebkach. Nie ma pojcia, gdzie znale gatunek, o ktry jej chodzi. Ma
jedn rzs dusz od pozostaych i bardziej brzow. Jej oczy maj wicej kolorw ni jeden oraz
ctki w tczwkach, co sprawia, e s jeszcze bardziej interesujce.
Wikszo oczu jest wielobarwna, zwykle jednak kolory s do siebie zblione. Bkitne oczy
maj dwa odcienie bkitu albo bkitu i szaroci, albo bkitu i zieleni, czy nawet ctk lub dwie
brzu. Wikszo ludzi tego nie dostrzega. Kiedy po raz pierwszy poszedem po moj stanow kart
tosamoci, natknem si w formularzu na pytanie o kolor oczu. Prbowaem wypisa wszystkie
barwy, jakie przybieraj moje oczy, lecz rubryczka okazaa si za maa. Poradzili mi, ebym wpisa
piwne". Tak zrobiem, lecz nie jest to jedyny kolor moich oczu. T barw ludzie dostrzegaj
najczciej, lecz dzieje si tak dlatego, e w rzeczywistoci nie patrz innym w oczy.
Podoba mi si kolor oczu Marjory, poniewa to jej oczy i poniewa podobaj mi si wszystkie
kolory, jakie przybieraj. Lubi take wszystkie kolory jej wosw. Zapewne wpisaa do formularza
brzowe", lecz jej wosy maj wiele odcieni, jeszcze wicej ni oczy. W sklepowym wietle
zmatowiay i zabrako im pomaraczowego poysku, aleja wiem, e nadal tam jest.
- No i znalazam - mwi. Trzyma pudeko biaego ryu dugoziarnistego do szybkiego
gotowania. - Teraz do folii! - komenderuje i umiecha si. - Mam na myli gotowanie, nie
szermierk.
[3]
Rewanuj si umiechem, czujc, jak napraj mi si minie policzkw. Wiedziaem, e
chodzi jej o foli. Czyby uwaaa, e nie wiedziaem, a moe po prostu artowaa? Prowadz j do
skrzyowania alejek na rodku sklepu, a potem prosto do alejki z plastikowymi torebkami,
pojemnikami do przechowywania ywnoci i rolkami przezroczystej folii, papieru niadaniowego i
folii aluminiowej.
- Gadko poszo - mwi. Szybciej wybraa foli ni ry. - Dzikuj, Lou - dodaje. - Bardzo mi
pomoge.
Zastanawiam si, czy powinienem powiedzie jej o kasach ekspresowych. Moe j tym
zdenerwuj? Ale wspomniaa, e si spieszy.
- Kasy ekspresowe - bkam. Czuj nag pustk w gowie, a mj gos jest paski i bez wyrazu. -
O tej porze ludzie maj w wzkach wicej, ni informuj znaki dotyczce kas ekspresowych...
- To takie frustrujce - mwi. - Ktry koniec jest szybszy? Z pocztku nie jestem pewien, o co
jej chodzi. Obie kolejki przesuwaj si z tak sam prdkoci. Czytnik znajduje si porodku i tylko
tam tempo moe by szybkie lub wolne. Czeka, nie poganiajc mnie. Moe pytaa, ktra kolejka do
zwykych kas jest szybsza, na wypadek gdyby nie chciaa stan do kasy ekspresowej. Wiem. To
kolejka najbliej punktu obsugi klienta. Mwi jej, a ona kiwa gow.
- Przepraszam, Lou, ale musz si pospieszy - mwi. - Miaam spotka si z Pam pitnacie po
szstej.
- Jest szsta siedem. Jeli Pam mieszka daleko std, moe nie zdy.
- Powodzenia - rzucam. Odprowadzam j wzrokiem, gdy szybkim krokiem oddala si alejk,
zgrabnie omijajc kupujcych.
- A wic tak wyglda - odzywa si kto za moimi plecami. Odwracam si. To Emmy. Sprawia
jak zwykle wraenie rozgniewanej. - Nie jest a tak adna.
- Ja uwaam, e jest - odpowiadam.
- Widz - mwi Emmy. - Zarumienie si.
Czuj, jak ponie mi twarz. Moe si czerwieni, ale Emmy nie musiaa tego mwi. To
niegrzeczne tak komentowa publicznie czyj wyraz twarzy. Milcz.
- Pewnie mylisz, e ci kocha - dodaje Emmy wrogim tonem. Uwaa, e tak myl, a ona sdzi,
e si myl i e Marjory mnie nie kocha. Smutno mi, e tak sdzi, a jednoczenie ciesz si, e
potrafi to wszystko wywnioskowa z tego, co powiedziaa i w jaki sposb to zrobia. Kilka lat temu
nic bym nie poj.
- Nie wiem - odpowiadam spokojnie i cicho. W gbi alejki jaka kobieta zamiera z rk na
paczce plastikowych pojemnikw i zaczyna si nam przyglda. - Nie masz pojcia, co myl -
mwi do Emmy. - I nie masz pojcia, co myli ona. Prbujesz czyta w mylach. To bd.
- Uwaasz, e jeste taki mdry - prycha Emmy. - Tylko dlatego, e pracujesz przy komputerach
i zajmujesz si matematyk. Nic nie wiesz o ludziach.
Kobieta z gbi alejki podchodzi bliej i zaczyna si nam przysuchiwa. Boj si. Nie
powinnimy tak rozmawia w miejscu publicznym. Nie powinnimy rzuca si w oczy. Powinnimy
wtapia si w tum, wyglda, mwi i zachowywa si jak normalni ludzie. Gdybym sprbowa
powiedzie to Emmy, rozzociaby si jeszcze bardziej. Mogaby powiedzie co gono.
- Musz i - mwi do Emmy. - Ju jestem spniony.
- Dokd, na randk? - dopytuje si. Sowo randka" wymawia goniej od pozostaych i
wyszym tonem, co ma oznacza ironi.
- Nie - odpowiadam cicho. Jeli zachowam spokj, moe si ode mnie odczepi. - Id oglda
telewizj. Zawsze ogldam telewizj w... - Nagle nie mog przypomnie sobie dnia tygodnia. W
gowie mam pustk. Odwracam si, jak gdybym zdy wypowiedzie cae zdanie. Emmy mieje si
szorstko, lecz nie mwi nic, co mgbym dosysze. Wracam pospiesznie do alejki z przyprawami i
zabieram paczk z proszkiem chili, a potem id w stron kas. Do wszystkich ustawiy si kolejki.
W mojej kolejce stoi przede mn picioro ludzi. Trzy kobiety i dwch mczyzn. Jeden blondyn,
pozostali maj ciemne wosy. Mczyzna woy bkitny pulower prawie w tym samym kolorze co
pudeko w jego koszyku. Staram si myle tylko o kolorze, lecz jest bardzo gono, a sklepowe
wiata sprawiaj, e barwy rni si od rzeczywistych. To znaczy takich, jakimi s w blasku
soca. Sklep te jest realnoci. Rzeczy, ktrych nie lubi, s rwnie prawdziwe, jak te, ktre lubi.
Mimo to atwiej mi, kiedy rozmylam o rzeczach, ktre lubi, a nie o takich, ktrych nie lubi.
Rozmylanie o Marjory i Te Deum Haydna uszczliwia mnie. Kiedy pozwalam sobie na mylenie o
Emmy, choby na moment, muzyka robi si tak cierpka i mroczna, e mam ochot ucieka. Skupiam
si na Marjory, jak gdyby bya przydzielonym mi w pracy zadaniem, a muzyka taczy, coraz
radoniejsza.
- Czy to twoja dziewczyna?
Sztywniej i na wp si obracam. To kobieta, ktra obserwowaa Emmy i mnie; stana za mn
w kolejce. W jaskrawym wietle sklepowych lamp jej oczy byszcz, a wyschnita szminka przybiera
w kcikach ust krzykliwy pomaraczowy odcie. Umiecha si do mnie, ale nie jest to miy umiech.
Raczej twardy, ograniczajcy si do samych ust. Nie odpowiadam, a ona odzywa si ponownie.
- Nie mogam tego nie zauway - mwi. - Twoja przyjacika bya taka wzburzona. Jest
troch... inna, nieprawda? - Byska zbami w umiechu.
Nie wiem, co powiedzie. Musz si odezwa; patrz na mnie wszyscy stojcy w kolejce.
- Nie chc by niegrzeczna - cignie kobieta. Minie wok jej oczu napinaj si wyranie. -
Chodzi o to... e zwrciam uwag na jej sposb mwienia.
ycie Emmy naley do Emmy. Nie jest yciem tej kobiety; nie ma prawa si dopytywa, co
zego dzieje si z Emmy. O ile cokolwiek si dzieje.
- Musi by ciko ludziom takim jak wy - mwi. Oglda si na obserwujcych nas ludzi w
kolejce i chichocze cicho. Nie mam pojcia, co j tak rozbawio. Moim zdaniem nie ma w tym nic
miesznego. - Zwizki uczuciowe i dla nas bywaj trudne - dodaje. Nie umiecha si ju. Ma ten sam
wyraz twarzy co doktor Fornum, kiedy wyjania mi, co chciaaby, ebym zrobi. Wam musi by
jeszcze trudniej.
Stojcy za ni mczyzna ma dziwn min. Nie umiem powiedzie, czy si z ni zgadza, czy nie.
Chciabym, eby kto kaza jej zamilkn. Byoby niegrzeczne, gdybym ja jej to zaproponowa.
- Mam nadziej, e ci nie zdenerwowaam - dodaje wyszym gosem, unoszc brwi. Czeka, a
udziel jej waciwej odpowiedzi.
Obawiam si, e nie ma waciwej odpowiedzi.
- Nie znam pani - odzywam si cicho i spokojnie. Chc przez to powiedzie, e jej nie znam i
nie mam ochoty na rozmowy o Emmy i Marjory czy na poruszanie jakichkolwiek osobistych tematw
z kim obcym.
Twarz jej teje. Odwracam si szybko. Za plecami sysz No c!", co przypomina sapnicie,
i ciche mamrotanie jakiego mczyzny: Dobrze ci tak". Domylam si, e to ten stojcy za tamt
kobiet, lecz nie ogldam si i nie patrz na boki. Kolejka przede mn skurczya si do dwojga osb.
Patrz prosto przed siebie, nie koncentrujc si na niczym szczeglnym, i prbuj znw usysze
muzyk, ale nic z tego. Dociera do mnie tylko haas.
Gdy wynosz zakupy na zewntrz, lepki upa wydaje si jeszcze gorszy, ni kiedy wchodziem
do sklepu. Wyczuwam zapach wszystkiego: resztek sodyczy na wyrzuconych papierkach, upinek
owocw, gumy, dezodorantw i szamponu przechodniw, parkingowego asfaltu, spalin autobusw.
Stawiam zakupy na baganiku, otwierajc drzwi samochodu.
- Hej - sysz. Podskakuj i obracam si.
To Don. Nie spodziewaem si zobaczy tutaj Dona. Nie spodziewaem si te zobaczy tutaj
Marjory. Ciekawe, czy inni czonkowie grupy szermierczej te robi w tym sklepie zakupy.
- Cze, brachu - dodaje. Ma na sobie koszulk w prki i ciemne, lune spodnie. Nie
widziaem wczeniej, eby ubiera si w co takiego; na fechtunek przychodzi w T-shircie i dinsach
albo kostiumie.
- Cze, Don - mwi. Nie mam ochoty na rozmow z Donem, chocia jest przyjacielem. Jest za
gorco, a ja musz zawie zakupy do domu i je pochowa. Podnosz pierwsz torb i umieszczam j
na tylnym siedzeniu.
- Robisz tutaj zakupy? - pyta. Gupie pytanie, skoro stercz przy samochodzie z torbami penymi
produktw. Moe myli, e to wszystko ukradem?
- Przyjedam tutaj we wtorki - odpowiadam. Patrzy z dezaprobat. Moe uwaa, e wtorki nie
s odpowiednie na zakupy spoywcze, ale w takim razie co sam tutaj robi?
- Przychodzisz jutro na szermierk? - pyta.
- Tak - odpowiadam. Wkadam do auta drug torb i zamykam tylne drzwi.
- Wybierasz si na ten turniej? - Patrzy na mnie w taki sposb, e mam ochot odwrci wzrok
lub wbi go w ziemi.
- Tak - mwi. - A teraz musz jecha do domu. Mleko powinno by przechowywane w
temperaturze nie wyszej ni 38 stopni Fahrenheita. Na parkingu jest co najmniej 90 stopni
[4]
i
zakupione przeze mnie mleko zaraz si nagrzeje.
- Prawdziwy rutyniarz z ciebie, co? - pyta.
Nie wiem, czy istnieje faszywy rutyniarz. Zastanawiam si, czy to co takiego jak prawdziwa
kosa".
- Robisz codziennie te same rzeczy? - chce wiedzie.
- Nie te same rzeczy codziennie - prostuj. - Te same rzeczy w te same dni.
- Och, w porzdku - uspakaja. - C, do zobaczenia jutro, mj systematyczny przyjacielu. -
mieje si. To dziwny miech, jakby Don wcale nie by rozbawiony. Otwieram przednie drzwi i
wsiadam do samochodu. Don nic nie mwi ani nie odchodzi. Wczam silnik, a on gwatownie
wzrusza ramionami, jakby co go uksio.
- Do widzenia - mwi uprzejmie.
- Tak - mruczy przecigle. - Cze.
Wci tam stoi, kiedy ruszam z miejsca. Widz go we wstecznym lusterku, dopki nie
wyjedam na ulic. Skrcam w prawo.
Gdy si ogldam, ju go nie ma.
* * *
W moim mieszkaniu jest ciszej ni na zewntrz, ale nie jest tak naprawd cicho. Pitro niej
policjant Danny Bryce ma wczony telewizor i wiem, e oglda show z udziaem publicznoci.
Wyej pani Sanderson przeciga krzesa do kuchni; robi tak co wieczr. Sysz tykanie budzika i
cichutki szum zasilacza swojego komputera. Waha si nieznacznie wraz ze zmianami natenia mocy.
Z zewntrz napywa haas: stukot pocigu podmiejskiego, jk ruchu ulicznego, gosy na podwrku.
Trudniej mi ignorowa haasy, kiedy jestem rozgniewany. Wczam muzyk. Nakada si na inne
dwiki, lecz one wci s obecne, niczym zabawki wepchnite pod gruby dywan. Chowam zakupy,
cierajc z kartonu z mlekiem kropelki skondensowanej wilgoci, i nastawiam goniej muzyk. Nie za
gono; nie powinienem denerwowa ssiadw. W odtwarzaczu znajduje si pyta z Mozartem.
Zwykle pomaga. Czuj, jak powolutku opuszcza mnie napicie.
Nie wiem, dlaczego zaczepia mnie tamta kobieta. Nie powinna bya tego robi. Sklep
spoywczy to teren neutralny; nie powinna tam rozmawia z nieznajomymi. Byem bezpieczny,
dopki nie zwrcia na mnie uwagi. Gdyby Emmy nie mwia tak gono, nic by nie zauwaya. Sama
tak powiedziaa. Nie przepadam za Emmy. Czuj, jak czerwienieje mi kark na myl o tym, co
wygadywaa ona i tamta kobieta.
Rodzice mwili, e nie powinienem obwinia ludzi za to, i dostrzegaj, e jestem inny. Nie
powinienem mie pretensji do Emmy. Powinienem raczej przyjrze si sobie i rozway, co si
wydarzyo.
Nie chc tego robi. Nie uczyniem nic zego. Musz robi zakupy w spoywczym. Miaem
powd, eby tam by. Zachowywaem si odpowiednio. Nie rozmawiaem z nieznajomymi ani nie
mwiem do siebie na gos. Nie zajmowaem w alejce wicej miejsca, ni powinienem. Marjory jest
moj przyjacik. Rozmowa z ni nie bya niczym zym, tak samo okazana jej pomoc w odszukaniu
ryu i folii aluminiowej.
Emmy si mylia. Emmy mwia za gono i to dlatego tamta kobieta zwrcia na nas uwag.
Mimo to powinna bya zajmowa si wasnymi sprawami. To nie moja wina, e Emmy mwia za
gono.
ROZDZIA SZSTY
Musz wiedzie, czy to, co czuj, jest tym, co czuj normalni ludzie, kiedy s zakochani. W
szkole, na lekcjach angielskiego, czytalimy rne opowiadania o mioci, lecz nauczyciele zawsze
nam mwili, e s one dalekie od rzeczywistoci. Nie wiem dlaczego. Nie zapytaem wtedy o to,
poniewa nic mnie to nie obchodzio. Mylaem, e to gupie. Pan Neilson, ten od zaj z higieny,
mwi, e to wszystko kwestia hormonw i ebymy nie robili nic gupiego. Sposb, w jaki opisa
czynnoci seksualne, sprawi, e wolabym nie mie tam w dole niczego, niczym plastikowa lalka.
Nie potrafiem wyobrazi sobie wkadania t ego d o tamtego... Poza tym nazwy czci ciaa s
brzydkie. Ukucie boli; kto chciaby mie kolec
[5]
? Wci mylaem o cierniach. Inne sowa nie byy
lepsze, a termin medyczny - penis - brzmia gupio. Okrelenia aktu pciowego te s brzydkimi,
dudnicymi sowami; przywodz mi na myl bl. Samo wyobraenie sobie bliskoci, koniecznoci
oddychania cudzym oddechem, wchania cudzego ciaa... obrzydliwe. Szatnia bya wystarczajco
okropna. Zawsze zbierao mi si tam na wymioty.
Wtedy uwaaem to za ohydne. Teraz... zapach wosw fechtujcej si Marjory sprawia, e
chciaem si do niej zbliy. Mimo e uywa perfumowanego myda do odziey i dezodorantu o jakby
proszkowatym zapachu, jest co... Ale sam pomys pozostaje dla mnie okropny. Widziaem zdjcia;
wiem, jak wyglda kobiece ciao. Kiedy chodziem do szkoy, chopcy wymieniali si kasetami
wideo z taczcymi nagimi kobietami i parami, ktre uprawiay seks. Ogldajc je, czerwienili si i
pocili, a ich gosy przypominay dwiki wydawane przez szympansy z audycji przyrodniczej. Z
pocztku te chciaem zobaczy, poniewa niczego takiego nie znaem - moi rodzice nie trzymali w
domu podobnych rzeczy - lecz te krtkie filmy okazay si nudne, a wystpujce w nich kobiety
sprawiay wraenie rozgniewanych lub wystraszonych. Uznaem wwczas, e gdyby im si to
podobao, wygldayby na szczliwsze.
Nigdy nie chciaem sprawi, eby kto wyglda na przeraonego albo zego. Nie jest mio by
przestraszonym albo rozgniewanym. Przeraeni ludzie popeniaj bdy. Rozgniewani ludzie
popeniaj bdy. Pan Neilson mwi, e pocig seksualny jest czym cakowicie normalnym, lecz nie
wyjani, na czym on polega, przynajmniej nie tak, ebym mg to zrozumie. Moje ciao rozwijao
si tak samo jak ciaa innych chopcw; pamitam moje zdumienie, gdy odkryem na kroczu pierwsze
ciemne woski. Nauczyciel opowiedzia nam o spermie i jajeczkach, i o tym, jak wszystko wyrasta z
nasienia. Kiedy zobaczyem te wosy, pomylaem, e kto je tam zasia, i nie miaem pojcia, jak do
tego doszo. Matka wyjania mi, e to objaw dojrzewania pciowego, i zakazaa robienia gupstw.
Nigdy nie byem pewny, o jakie uczucia chodzio; wraenia cielesne, jak ciepo i zimno, czy
psychiczne, jak rado i smutek. Kiedy patrzyem na zdjcia nagich dziewczt, moje ciao czasem
reagowao, lecz jedynym uczuciem psychicznym byo obrzydzenie.
Widziaem walczc Marjory i wiem, e j to bawi, lecz zwykle si nie umiecha. Mwi, e
twarz umiechnita to twarz szczliwa. Moe to nieprawda? Moe jej si to podoba?
Kiedy docieram do domu Toma i Lucii, ta ostatnia mwi mi, ebym wyszed na dwr. Sama
pichci co w kuchni; sysz stukot garnkw. Wyczuwam przyprawy. Nie ma nikogo wicej.
Tom siedzi na tyach domu i usuwa osek szczerby z klingi jednej ze swoich broni. Zaczynam
rozgrzewk. Od mierci moich rodzicw s jedyn znan mi par, ktra jest ze sob tak dugo po
lubie. Nie potrafi ich zapyta, jak to jest by maestwem.
- Czasami ty i Lucia sprawiacie wraenie, jakbycie si na siebie gniewali - mwi, wypatrujc
na twarzy Toma oznak gniewu.
- Pary czasami si kc - odpowiada Tom. - Nie jest atwo tyle czasu przebywa tak blisko z
drug osob.
- Czy... - Nie wiem, jak powiedzie to, co chc powiedzie. - Czy jeli Lucia si na ciebie
gniewa... jeli ty si na ni gniewasz... czy to oznacza, e si nie kochacie?
Tom wyglda na zaskoczonego. Potem wybucha miechem.
- Nie, ale to trudno wytumaczy, Lou. Kochamy si nawet wtedy, kiedy jestemy na siebie li.
Mio jest ponad gniewem, jak ciana za kurtyn lub ziemia po ucichniciu burzy. Burza prze chodzi,
a ziemia trwa na swoim miejscu.
- Jeli jest burza - mwi - to czasami te jest powd albo zniszczone domy.
- Tak, a czasami, jeli mio nie jest wystarczajco silna albo jeli gniew jest zbyt wielki,
ludzie przestaj si kocha. Ale to nas nie dotyczy.
Zastanawia mnie ta jego pewno. W cigu ostatnich trzech miesicy Lucia tak czsto bya
rozgniewana. Skd Tom wie, e nadal go kocha?
- Ludzie miewaj gorsze chwile - dodaje Tom, jakby wiedzia, o czym myl. - Ostatnio Lucia
bya zdenerwowana sytuacj w pracy. Zirytowaa j rwnie wiadomo, e wywieraj na ciebie
nacisk, eby podda si leczeniu.
Nigdy nie sdziem, e normalni ludzie mog mie problemy w pracy. Jedyni normalni ludzie,
jakich znaem, mieli t sam prac przez cay okres naszej znajomoci. Jakie kopoty miewaj
normalni ludzie? Nie maj przecie pana Crenshawa, nakazujcego im podda si leczeniu, ktrego
nie chc. Co denerwuje ich w pracy?
- Lucia jest za przez swoj prac i przeze mnie?
- Czciowo tak. Za duo kopotw na raz.
- Nie jest mio, kiedy Lucia si gniewa - zauwaam. Tom wydaje zabawny dwik, ktry jest po
trochu miechem, a po trochu czym innym.
- Nic doda, nic uj - mwi. Wiem, e nie znaczy to, e powinienem co dodawa i
odejmowa, ale w dalszym cigu wydaje mi si gupie mwienie czego takiego, zamiast po prostu
zgadzam si z tob" czy masz racj".
- Mylaem o tym turnieju - wyznaj nagle. - Postanowiem... Na podwrku pojawia si
Marjory. Zawsze wchodzi przez dom, cho wiele osb korzysta z bocznej furtki. Zastanawiam si,
jakby to byo, gdyby Marjory gniewaa si na mnie tak, jak Lucia gniewa si na Toma, albo jak oboje
gniewaj si na Dona. Zawsze mnie martwio, kiedy ludzie si na mnie gniewali, nawet tacy, ktrych
nie lubiem. Wydaje mi si, e zo Marjory byaby gorsza nawet od gniewu rodzicw.
- Postanowie... - podsuwa mi Tom. Podnosi wzrok i dostrzega Marjory. - Aha, to ty. No i?
- Chciabym sprbowa - mwi. - Jeli to nadal aktualne.
- Och! - woa Marjory. - Postanowie wzi udzia w turnieju, Lou? Brawo!
- To bardzo aktualne - potwierdza Tom. - Ale musisz wysucha mojego standardowego
wykadu numer jeden. Marjory, id po swj sprzt. Lou musi si skupi.
Zastanawiam si, ile ma wykadw i dlaczego musz wysucha pierwszego z nich, eby mc
wzi udzia w turnieju. Marjory wchodzi do domu, co uatwia mi suchanie Toma.
- Po pierwsze, od teraz a do samego turnieju bdziesz wiczy moliwie jak najwicej.
Codziennie, o ile zdoasz, a do ostatniego dnia. Gdyby nie mg tu przyj, wicz w domu. Minie
ng i koncentracj.
Nie sdz, ebym mg przychodzi do Toma i Lucii codziennie. Kiedy chodzibym do pralni
czy na zakupy, albo my samochd?
- Jak czsto?
- Za kadym razem, gdy znajdziesz chwil czasu, ale bez przesady - odpowiada Tom. - Potem,
na tydzie przed wystpem, sprawd sprzt. Utrzymujesz go w dobrym stanie, niemniej dobrze bdzie
dokona przegldu. Zrobimy to razem. Masz zapasowe ostrze?
- Nie... Powinienem zamwi?
- Tak, jeli moesz sobie na to pozwoli. W przeciwnym razie wemiesz jedno z moich.
- Mog jedno zamwi. - Nie przewidywaem tego w moim budecie, ale mam dosy pienidzy.
- To wietnie. Bdziesz mia sprzt sprawdzony, wyczyszczony i gotowy do spakowania. Na
dzie przed turniejem nie bdziesz wiczy. Przyda ci si wtedy odpoczynek. Spakuj sprzt i id na
spacer czy co takiego.
- Mog po prostu zosta w domu?
- Mgby, ale lepiej, gdyby mia troch ruchu. Oczywicie, bez przesady. Zjedz dobr kolacj
i id spa o zwykej dla siebie porze.
Rozumiem, jaki jest cel takiego planu, lecz bdzie mi ciko speni oczekiwania Toma, chodzi
do pracy i robi inne rzeczy, ktre powinienem robi. Nie musz jednak oglda telewizji ani gra w
Internecie z przyjacimi, czy i w sobot do Centrum, cho zwykle tak robi.
- -Czy bdzie... czy zorganizujesz... wiczenia szermiercze w inne dni ni roda?
- Owszem, dla uczniw wybierajcych si na turniej - odpowiada Tom. - Przychod kadego
dnia, z wyjtkiem wtorku. To nasz specjalny wieczr.
Czuj, e si rumieni. Zastanawiam si, jakby to byo mie specjalny wieczr.
- We wtorki robi zakupy spoywcze - informuj. Z domu wychodz Marjory, Lucia i Max.
- Dosy tego kazania - mwi Lucia. - Jeszcze go zniechcasz. Nie zapomnij wypeni formularza
zgoszenia.
- Formularz zgoszenia! - Tom uderza si doni w czoo. Zawsze tak robi, kiedy o czym
zapomina. Nie wiem dlaczego. Mnie to nie pomagao, kiedy prbowaem. Wchodzi do domu.
Rozgrzewam si; inni dopiero zaczynaj wiczenia. Przez boczn furtk wchodz Susan, Don i
Cindy. Don niesie niebiesk torb jest si fechtowa przez cay czas ni na zmian, w przerwach
obserwujc innych.
Bior prysznic, delikatnie obmywajc wiee skaleczenia. Czuj si dobrze, cho jestem
zmczony i zesztywniay. Pan Crenshaw nie powiedzia nic na temat nowej metody leczenia i ludzi.
Kiedy Marjory usyszaa, e wybieram si na turniej, zauwaya: Och, to ci dobrze zrobi". Tom i
Lucia nie gniewaj si na siebie, przynajmniej nie tak bardzo, eby przesta by maestwem.
* * *
W pitek robi pranie, lecz w sobot, po myciu auta, wracam do Toma i Lucii na kolejn lekcj.
W niedziel nie jestem taki zesztywniay jak w pitek. W poniedziaek mam kolejn, dodatkow
lekcj. Ciesz si, e wtorek jest specjalnym dniem Toma i Lucii, poniewa nie musz zmienia pory
zakupw w spoywczym. Marjory nie ma w sklepie. Dona nie ma w sklepie. W rod id na zwyky
trening szermierczy. Marjory nie ma; Lucia mwi, e wyjechaa z miasta. Lucia daje mi specjalny
ubir na turniej. Tom mwi, ebym nie przychodzi w czwartek, poniewa jestem ju dostatecznie
przygotowany.
* * *
W pitkowy ranek o smej pidziesit trzy pan Crenshaw zwouje nas wszystkich i mwi, e
chce nam co ogosi. odek zawizuje mi si w supe.
- Macie wszyscy bardzo duo szczcia - oznajmia. - Pomimo trudnej sytuacji ekonomicznej...
Sam jestem szczerze zaskoczony, e to w ogle moliwe... Macie szans podda si najnowszej
metodzie leczenia, nie ponoszc adnych kosztw. Jego usta rozcigaj siew szerokim, faszywym
umiechu; twarz byszczy mu od wysiku, jaki w to wkada.
Chyba sdzi, e jestemy naprawd gupi. Zerkam na Camerona, potem na Dale'a i Chuya -
jedynych, ktrych mog widzie, nie obracajc gowy. Ich oczy te si poruszaj.
Cameron odzywa si monotonnym gosem:
- Ma pan na myli eksperymentaln metod leczenia, wynalezion w Cambridge i opisan w
Natur Neuroscience kilka tygodni temu?
Crenshaw blednie i przeyka lin.
- Kto wam o tym powiedzia?
- Byo o tym w Internecie - mwi Chuy.
- To... to... - urywa i mierzy nas wzrokiem. Potem znw ukada wargi w umiech. - Tak czy
owak, to nowa metoda leczenia, a wy macie okazj wyprbowa j bez adnych opat.
- Nie chc jej - owiadcza Linda. - Nie potrzebuj leczenia. Jestem dobra taka, jaka jestem.
Obracam si i na ni patrz. Crenshaw czerwienieje.
- Nie jestecie dobrzy - oponuje goniej i twardszym tonem. - Ani normalni. Jestecie
autystyczni, niepenosprawni, zostalicie zatrudnieni na specjalnych warunkach...
- Normalny" to program nastawienia suszarki przerywaj mu razem Chuy i Linda.
Umiechaj si przelotnie.
- Musicie si dostosowa - mwi Crenshaw. - Nie moecie oczekiwa, e zawsze bdziecie
mieli specjalne przywileje, zwaszcza w sytuacji, gdy pojawia si kuracja, dziki ktrej moecie
sta si normalni. Sala gimnastyczna, oddzielne pokoje,
caa ta muzyka i mieszne dekoracje... Moecie by normalni i wtedy to wszystko przestanie by
potrzebne. To nieekonomiczne. To mieszne. - Odwraca si, jakby chcia wyj, po czym znw
zwraca si w nasz stron. - To musi si skoczy - rzuca.
Po czym naprawd wychodzi.
Patrzymy po sobie. Przez kilka minut nikt nic nie mwi. Wreszcie odzywa si Chuy.
- C, stao si.
- Nie zrobi tego - mwi Linda. - Nie mog mnie zmusi.
- Niewykluczone, e mog - podsuwa Chuy. - Nie wiemy tego na pewno.
Po poudniu kady z nas za porednictwem poczty wewntrznej otrzymuje list wydrukowany na
papierze. Z listu wynika, e w zwizku z presj rynku oraz potrzeb dywersyfikacji i utrzymania
konkurencyjnoci, kady dzia musi zredukowa personel. Jednostki aktywnie uczestniczce w
badaniach nie bd rozpatrywane jako kandydaci do zwolnie, gosi pismo. Pozostaym zostan
zaoferowane atrakcyjne odprawy w zamian za dobrowolne odejcie z firmy. List nie mwi, e
musimy zgodzi si na leczenie albo e stracimy prac, ale myl, e to wanie oznacza.
Pnym popoudniem przychodzi do naszego budynku pan Aldrin i zwouje zebranie w holu.
- Nie mogem ich powstrzyma - oznajmia. - Prbowaem. Znowu przypomina mi si
powiedzenie matki: Prbowa to nie robi". Prbowanie to za mao. Liczy si tylko dziaanie.
Patrz na pana Aldrina, ktry jest miym czowiekiem, i wyranie widz, e nie jest tak silny jak pan
Crenshaw, ktry miym czowiekiem nie jest. Pan Aldrin ma smutn min.
- Jest mi naprawd przykro - dodaje - ale moe tak bdzie lepiej. - Po czym wychodzi. To byo
gupie. Jak co takiego moe by lepsze?
- Powinnimy porozmawia - mwi Cameron. Niezalenie od tego, czego chcemy, ja albo wy,
powinnimy o tym porozmawia. I to z kim innym, moe z prawnikiem.
- List mwi wyranie: adnych dyskusji poza biurem wtrca Bailey.
- Ten list ma nas przestraszy - mwi.
- Powinnimy porozmawia - powtarza Cameron. - Dzi wieczorem po pracy.
- W pitki wieczorem robi pranie - informuj.
- Jutro w Centrum...
- Jutro si gdzie wybieram - wyjaniam. Wszyscy na mnie patrz, odwracam wzrok. - Na
turniej szermierczy - tumacz. Jestem troch zaskoczony, e nikt mnie o nic nie pyta.
- Porozmawiamy, moemy te zapyta w Centrum mwi Cameron. - Potem ci wszystko
powiemy.
- Nie chc rozmawia - odzywa si Linda. - Chc zosta sama. - Odchodzi. Jest rozgniewana.
Wszyscy jestemy rozgniewani. Id do swojego pokoju i gapi si w monitor. Dane s nudne i puste,
niczym ciemny ekran. Gdzie tam znajduj si wzory, za znalezienie lub stworzenie ktrych mi pac,
lecz dzisiaj jedyny wzr, jaki widz, zamyka si wok mnie niczym puapka, na podobiestwo
wirujcej ciemnoci, ktra napiera zewszd tak szybko, e nie mog jej przeanalizowa.
Skupiam si na planach dotyczcych dzisiejszego wieczoru i jutra. Tom powiedzia mi, co mam
zrobi, eby si przygotowa, i zamierzam to uczyni.
* * *
Tom wjecha na parking pod blokiem Lou, uwiadamiajc sobie, e nigdy przedtem nie widzia
miejsca, gdzie jego przyjaciel od wielu lat mieszka. Wzniesiony w poprzednim stuleciu budynek
wyglda zwyczajnie. Zgodnie z przewidywaniami, Lou by gotowy na czas, czekajc na zewntrz ze
sprztem schludnie zapakowanym w pokrowiec. Sprawia wraenie wypocztego, cho jednoczenie
spitego; by uosobieniem kogo, kto dostosowa si do polece, dobrze zjad i si wyspa. Mia na
sobie strj, ktry pomoga mu skompletowa Lucia. Chyba byo mu niewygodnie, jak zwykle w
przypadku nowicjusza w kostiumie z epoki.
- Gotowy? - zapyta Tom.
Lou obejrza si dokadnie, jakby sprawdzajc, i odrzek:
- Tak. Dzie dobry, Tom. Dzie dobry, Lucia.
- Dzie dobry - odpowiedziaa Lucia. Tom na ni zerkn. Zdyli si ju posprzecza o Lou;
Lucia bya gotowa zamordowa kadego, kto sprawiby mu najmniejszy problem, Tom natomiast
uwaa, e Lou sam sobie poradzi z drobnymi kopotami. Pomyla, e ostatnio bya bardzo wraliwa
na punkcie Lou. Szykoway co z Marjory, nie chciaa jednak nic zdradzi. Mia nadziej, e nie
wyjdzie to podczas turnieju.
Po drodze Lou siedzia cicho z tyu wozu; prawdziwa ulga w porwnaniu z gadatliwymi
pasaerami, jakich zwykle wozi. Nagle si odezwa.
- Zastanawialicie si kiedy, jak szybki jest mrok? - spyta.
- Hm? - Tom oderwa si od rozmyla.
- Prdko wiata - powiedzia Lou. - Znaj warto prdkoci wiata w prni... ale
prdko mroku...
- Mrok nie ma prdkoci - odpara Lucia. - Po prostu jest tam, gdzie nie ma wiata... To tylko
sowo oznaczajce jego brak
- Myl... e mrok moe mie prdko - zauway Lou. Tom zerkn w lusterko wsteczne; twarz
Lou wydawaa si smutna.
- Masz jak teori na ten temat? - spyta Tom. Lucia na niego spojrzaa; zignorowa j. Zawsze
odczuwaa irytacj, kiedy bawi si z Lou w gry sowne, lecz on nie widzia w tym nic zego.
- Jest tam, gdzie nie ma wiata - odrzek Lou. - Dokd wiato jeszcze nie dotaro. Moe by
szybszy, bo zawsze je wyprzedza.
- Albo nie ma adnej prdkoci, poniewa ju tam jest, na miejscu - podsun Tom. - Miejsce,
nie ruch.
- To nie jest co - wczya si Lucia. - To zwyka abstrakcja, sowo oznaczajce brak wiata.
Nie moe pozostawa w ruchu...
- Skoro ju o tym mwisz - zauway Tom - to wiato jest rwnie swego rodzaju abstrakcj.
Mwio si, e istnieje tylko w ruchu, czsteczka i fala, a do pocztku tego stulecia, kiedy udao si
je zatrzyma.
Nie musia na ni patrze; pozna po brzmieniu jej gosu, e si krzywi.
- wiato jest prawdziwe - owiadczya Lucia. - Mrok jest brakiem wiata.
- Czasami mrok wyglda na ciemniejszy od mroku - powiedzia Lou. - Gstszy.
- Naprawd sdzisz, e jest prawdziwy? - zapytaa Lucia, obracajc si na siedzeniu.
- Mrok to zjawisko naturalne, charakteryzujce si brakiem wiata. - piewna intonacja Lou nie
pozostawiaa wtpliwoci, e przytacza definicj. - To cytat z mojego podrcznika z liceum. Ale tak
naprawd to nic nie mwi. Mj nauczyciel powiedzia, e
cho nocne niebo midzy gwiazdami wyglda na ciemne, to w rzeczywistoci jest tam wiato.
Gwiazdy promieniuj wiatem we wszystkich kierunkach, istnieje wic wiato, bo inaczej nie
mona by ich byo zobaczy.
- Metaforycznie rzecz ujmujc - powiedzia Tom - jeli uznasz wiedz za wiato, a mrok za
ignorancj, to czasami mrok wydaje si realn obecnoci, tak samo jak ignorancja. To co bardziej
namacalnego i silniejszego od zwyczajnego braku wiedzy. Rodzaj denia do niewiedzy. To by
wyjaniao zachowanie czci politykw.
- Metaforycznie rzecz ujmujc - rzucia Lucia - moesz nazwa wieloryba symbolem pustyni, tak
jak wszystko czymkolwiek innym.
- Dobrze si czujesz? - spyta Tom. Ktem oka dostrzeg jej nagy ruch.
- Jestem za - odpara Lucia. - A ty wiesz dlaczego.
- Przepraszam - odezwa si z tyu Lou.
- Za co? - spytaa Lucia.
- Nie powinienem by nic mwi o prdkoci mroku odpar Lou. - To ci rozzocio.
- Nie ty mnie rozzocie - odrzeka Lucia - tylko Tom.
Tom prowadzi w nieprzyjemnej ciszy, jaka zapanowaa w aucie. Gdy dotarli do parku, gdzie
zorganizowano turniej, pospiesznie zaatwi formalnoci zwizane z wpisaniem Lou i sprawdzeniem
jego broni, po czym oprowadzi go po zapleczu. Lucia odesza, by porozmawia z przyjacikami;
Tom mia nadziej, e ona stumi w sobie zo, ktra psua humor i jemu, i Lou.
Po pgodzinie poczu, jak odpra si w panujcej dokoa przyjacielskiej atmosferze. Zna
niemal wszystkich; wszdzie sysza swojskie rozmowy. Kto z kim si uczy, kto wzi udzia w
ktrym turnieju, kto wygra, a kto przegra. Czego dotycz obecne nieporozumienia i kto z kim nie
rozmawia. Lou trzyma si dzielnie, witajc si z ludmi, ktrym przedstawia go Tom. Potem Tom
przeprowadzi z nim ma rozgrzewk, by po chwili zabra go na aren, gdzie mia si odby
pierwszy pojedynek.
- Pamitaj - poucza go - twoja najwiksza szansa na zaliczenie trafienia to natychmiastowy
atak. Przeciwnik nie zna twojego stylu, a ty nie znasz jego, ale jeste szybki. Musisz tylko przebi si
przez jego obron i uderzy go, a przynajmniej sprbowa. W kadym razie to powinno nim
wstrzsn...
- Cze, chopaki - odezwa si zza ich plecw Don. Dopiero co przyjechaem. Walczy ju?
Jak zwykle Don by gotw zakci koncentracj Lou.
- Nie, ale zaraz wyjdzie na aren. Zobaczymy si za par minut - rzuci Tom i obrci si do
Lou. - Poradzisz sobie, Lou. Tylko pamitaj: trzeba zaliczy trzy z piciu pchni, wic nie martw
si, jeli ci trafi. Wci moesz wygra. I suchaj... -Nadszed czas i Lou si odwrci, by wej na
odgrodzon linami aren.
Tom uwiadomi sobie, e paraliuje go panika. Co bdzie, jeli si okae, e wpakowa Lou w
co, co go przerasta?
Lou sprawia wraenie rwnie niezdarnego jak podczas pierwszego roku zaj. Cho przybra
technicznie prawidow pozycj, wygldaa ona na sztywn i wyduman, nie jak u kogo zdolnego do
jakiegokolwiek ruchu.
- Mwiem ci - odezwa si cicho Don. - To dla niego zbyt wiele. On...
- Zamknij si - uciszy go Tom. - Usyszy ci.
* * *
Jestem gotowy przed przyjazdem Toma. Mam na sobie kostium przyszykowany przez Lucie,
czuj si jednak dziwnie, noszc go w miejscu publicznym. Nie wyglda jak zwyke ubranie. Dugie
skarpety otulaj moje nogi do samych kolan. Obszerne rkawy bluzy powiewaj na wietrze,
przesuwajc si w gr i w d ramienia. Cho kolory s smutne - brz i ciemna ziele - nie sdz,
eby pan Aldrin lub pan Crenshaw pochwalili mj wygld.
Punktualno jest cech krlw", napisaa na tablicy nauczycielka w czwartej klasie. Kazaa
nam to przepisa. Potem wyjania. Nie rozumiaem wtedy, kim s krlowie, zawsze jednak
wiedziaem, e zmuszanie ludzi do czekania jest niegrzeczne. Nie lubi czeka. Tom przyjeda o
czasie, nie musz wic czeka zbyt dugo.
Jazda na turniej wystraszya mnie, poniewa Lucia i Tom znowu si pokcili. Cho Tom
powiedzia, e wszystko jest w porzdku, nie wydaje mi si, eby tak byo, i mam wraenie, e to w
jaki sposb moja wina. Nie wiem jak ani dlaczego. Jeli Lucia jest za na co zwizanego z prac,
to nie rozumiem, dlaczego o tym nie opowie, zamiast warcze na Toma.
Na miejscu Tom parkuje na trawie, w jednym rzdzie z innymi pojazdami. Nie ma tu miejsca na
podadowanie baterii. Odruchowo przygldam si samochodom i licz kolory i typy: osiemnacie
niebieskich, pi czerwonych, czternacie brzowych, beowych i powych. Dwadziecia jeden ma
baterie soneczne na dachach. Wikszo ludzi przebranych jest w kostiumy. Wszystkie s rwnie
dziwne jak mj albo jeszcze dziwniejsze. Jeden mczyzna ma na gowie wielki, paski kapelusz z
pirami. Wyglda to na pomyk. Tom mwi, e wcale nie, e przed wiekami ludzie naprawd tak si
ubierali. Chc policzy kolory, lecz wikszo kostiumw jest wielobarwna, co utrudnia mi liczenie.
Podobaj mi si falujce paszcze, jednego koloru na zewntrz, a innego od wewntrz. Kiedy wiruj,
przypominaj krcce si spirale.
Najpierw podchodzimy do stolika, gdzie kobieta w dugiej sukni szuka naszych nazwisk na
licie. Podaje nam metalowe keczka z dziurk, a Lucia wyciga z kieszeni cienkie wsteczki i
podaje mi zielon.
- Nawlecz na to kko - mwi - a potem za na szyj. Nastpnie Tom prowadzi mnie do
ssiedniego stolika, gdzie mczyzna w obszernych szortach sprawdza moje nazwisko na kolejnej
licie.
- Zaczynasz o dziesitej pitnacie - informuje. - Tablica jest tam... - Wskazuje w stron
namiotu w zielono-te pasy. Tablic sklejono z duych kawakw kartonu z miejscami do
wpisywania nazwisk, uszeregowanymi jak na drzewie genealogicznym, tyle e w wikszoci pustymi.
Wypeniony jest jedynie rzd kratek po lewej stronie. Odnajduj swoje nazwisko i nazwisko
pierwszego przeciwnika.
- Mamy dziewit trzydzieci - odzywa si Tom. Rzumy okiem na pole, a potem znajdziemy
ci miejsce na rozgrzewk.
Kiedy przychodzi moja kolej i wchodz na odgrodzony obszar, serce mi wali, a rce si trzs.
Nie wiem, co tutaj robi. Nie powinno mnie tu by... Nie znam wzoru. Przeciwnik atakuje, a ja paruj
cios. To nie by dobry blok - byem za wolny -jednak nie zdoa mnie trafi. Bior gboki wdech i
koncentruj si na jego ruchach, jego wzorach.
Wydaje si, e mj przeciwnik nie dostrzega moich trafie. Zdumiewa mnie to, ale Tom
powiedzia mi, e niektrzy nie zgaszaj otrzymanych trafie. Mog by zbyt podekscytowani,
wytumaczy, eby czu lekkie czy nawet rednio mocne trafienia, zwaszcza jeli to ich pierwszy
pojedynek. Tobie te moe si to zdarzy, przestrzega. Dlatego wanie kaza mi zadawa mocniejsze
ciosy. Prbuj i tym razem przeciwnik rzuca si na mnie w chwili, gdy zadaj pchnicie, przez co
trafiam go zbyt mocno. Nie podoba mu si to i zwraca si do sdziego, lecz ten mwi, e to jego
wina, bo to on mnie zaatakowa.
Wreszcie wygrywam pojedynek. Brakuje mi tchu, nie tylko wskutek zmczenia walk. Czuj si
zupenie inaczej i nie wiem, na czym polega rnica. Czuj si lejszy, jakby zmienio si
przyciganie, lecz nie jest to ta sama lekko, jakiej doznaj w obecnoci Marjory. To skutek walki z
nieznajomym czy odniesionego zwycistwa?
Tom ciska mi do. Twarz mu byszczy, a w gosie brzmi podniecenie.
- Dokonae tego, Lou. wietna robota...
- Tak, wietnie si spisae - wtrca Don. - Ale miae te troch szczcia. Musisz uwaa na
zastawy, Lou. Ju wczeniej zauwayem, e nie stosujesz ich wystarczajco czsto, a nawet kiedy to
robisz, to czy planujesz ju nastpne posunicie...
- Don... - wtrca Tom, lecz Don nie daje sobie przerwa.
- ... a kiedy kto na ciebie naciera, nie daj si tak zaskakiwa...
- Don, on wygra. Spisa si znakomicie. Odpu sobie. Tom marszczy brwi.
- Tak, tak, wiem, e wygra. Szczcie debiutanta. Ale jeli chce przej dalej...
- Don, przynie nam co do picia. - Tom sprawia wraenie rozgniewanego. Zaskoczony Don
mruga. Bierze podsunite mu przez Toma pienidze.
- Och... no dobra. Zaraz wracam.
Nie czuj si ju lejszy. Czuj si ciszy. Popeniem zbyt wiele bdw.
Tom odwraca si do mnie z umiechem.
- Lou, to by jeden z najlepszych pojedynkw debiutanta, jakie widziaem - mwi. Myl, e
chce, ebym zapomnia o sowach Dona, ale nie potrafi. Don jest moim przyjacielem; prbuje mi
pomc.
- Ja... nie zrobiem tego, co mi mwie. Powiedziae, ebym od razu zaatakowa...
- Twoje postpowanie okazao si skuteczne. To najwaniejsze. Uwiadomiem sobie, e
mogem ci le radzi. - Tom marszczy brwi. Nie wiem dlaczego.
- Tak, ale gdybym ci posucha, by moe mj przeciwnik nie zdobyby pierwszego punktu.
- Posuchaj mnie, Lou. Sprawie si bardzo, bardzo dobrze. Zaliczy pierwsze trafienie, ale ty
si nie poddae. Doszede do siebie. I wygrae. Gdyby uczciwie sygnalizowa otrzymane trafienia,
wygraby jeszcze szybciej.
- Ale Don powiedzia...
Tom krci energicznie gow, jakby co go zabolao.
- Zapomnij o tym, co mwi Don - nakazuje. - Na swoim debiutanckim turnieju Don zaama si
po pierwszej walce. Kompletnie. Poraka tak go rozzocia, e odpuci sobie reszt turnieju, nie
wystpi nawet w rundzie pocieszenia dla przegranych...
- Wielkie dziki - rzuca Don. Wrci z trzema puszkami napoju gazowanego; dwie z nich upuci
na ziemi. - Zawsze sdziem, e masz na wzgldzie uczucia innych... - Odchodzi z puszk w rce.
Jest wcieky, to pewne.
Tom wzdycha.
- C... taka jest prawda. Nie martw si tym, Lou. Znakomicie sobie poradzie. Pewnie dzisiaj
nie wygrasz turnieju, bo debiutanci nigdy nie wygrywaj, wykazae si jednak umiejtnociami i
jestem dumny, e wystpujesz w naszej grupie.
- Don jest naprawd zy - mwi, patrzc w lad za odchodzcym Donem. Myl, e Tom nie
powinien by opowiada o pierwszym turnieju Dona.
Tom podnosi puszki i podaje mi jedn. Pieni si, kiedy j otwieram. Jego take si pieni;
oblizuje palce. Nie wiedziaem, e tak mona, ale ja rwnie zlizuj pian z palcw.
- Tak, ale Don to... Don - upiera si Tom. - Czasem mu si to zdarza; sam widziae.
Nie jestem pewny, co ma na myli: czy to, e Don mwi innym ludziom, e robi bdy, czy e
si zoci.
- Myl, e stara si by moim przyjacielem i mi pomc - wyjaniam. - Pomimo tego, e lubi
Marjory i e ja lubi Marjory, i zapewne chce, eby ona take go lubia, cho ona uwaa, e jest
prawdziwym draniem.
Tom krztusi si napojem i dugo kaszle. Potem pyta:
- Lubisz Marjory? Tylko lubisz czy moe lubisz w jaki specjalny sposb?
- Bardzo j lubi - mwi. - Chciabym... - Nie mog jednak powiedzie na gos tego, co bym
chcia.
- Marjory miaa ze dowiadczenia z mczyzn podobnym do Dona - mwi Tom. - Myli o nim
za kadym razem, kiedy widzi, e Don postpuje tak samo jak tamten.
- Czy by szermierzem? - pytam.
- Nie. To kto od niej z pracy. Lecz czasami Don zachowuje si tak jak on. Marjory to si nie
podoba. Oczywicie, ciebie lubi bardziej.
- Marjory powiedziaa, e Don mwi co niemiego na mj temat.
- Czy to ci zoci? - chce wiedzie Tom.
- Nie... Czasami ludzie co mwi, bo nie rozumiej. Tak twierdzili moi rodzice. Myl, e Don
nie rozumie. - Bior yk napoju. Nie jest tak zimny, jak lubi, ale lepsze to ni nic.
Tom pociga spory yk. Na arenie zaczyna si kolejna walka; odchodzimy na bok.
- Teraz powinnimy zgosi twoje zwycistwo pisarzowi - mwi, jakby odsuwajc na bok
dotychczasowy temat naszej rozmowy - i dopilnowa, eby waciwie przygotowa si do
nastpnego pojedynku.
Na myl o kolejnej walce uwiadamiam sobie, jaki jestem zmczony i e czuj wszystkie zadane
mi przez przeciwnika ciosy. Chciabym ju pj do domu i przemyle sobie wszystko, co si
wydarzyo, ale czekaj mnie kolejne pojedynki i wiem, e Tom chce, ebym zosta i dokoczy
turniej.
ROZDZIA SIDMY
Walcz z drugim przeciwnikiem. Ten pojedynek bardzo si rni od pierwszego, poniewa nie
jest takim zaskoczeniem. To ten mczyzna nosi kapelusz przypominajcy pizz z pirami. Teraz
zaoy mask z przezroczyst zason na oczy w miejsce stalowej siatki. Taka kosztuje znacznie
wicej. Tom powiedzia mi, e mj przeciwnik jest bardzo dobry, a jednoczenie uczciwy. Bdzie
liczy moje trafienia. Wyranie widz jego twarz; sprawia wraenie zaspanego, powieki opadaj mu
na bkitne oczy.
Sdzia macha chusteczk. Mj przeciwnik rzuca si do przodu, a ja czuj dotknicie jego ostrza
na ramieniu. Unosz rk. Zaspana mina nie oznacza, e przeciwnik jest powolny. Chc zapyta
Toma, co robi. Nie rozgldam si; pojedynek trwa i tamten moe zaliczy kolejne trafienie.
Tym razem przesuwam si w bok; przeciwnik kry wok mnie. Jego klinga wyskakuje naprzd
tak szybko, e niemal znika, po czym pojawia si przy mojej piersi. Nie mam pojcia, jak moe
porusza si tak szybko; czuj si sztywny i niezdarny. Jeszcze jedno trafienie i przegram. Rzucam si
do ataku, cho dziwnie si z tym czuj. Moje ostrze napotyka jego - tym razem zastawa okazaa si
skuteczna. Jeszcze raz i jeszcze - w kocu, po kolejnym wypadzie, czuj w doni, e moja klinga
czego dotkna. Mczyzna cofa si natychmiast i unosi rk.
- Tak - potwierdza. Patrz mu w twarz. Umiecha si. Nie ma mi za ze, e go trafiem.
Krymy wok siebie, zasypujc si ciosami. Zaczynam dostrzega, e jego wzr, cho szybki,
jest zrozumiay, zanim jednak zd wykorzysta t informacj, trafia mnie po raz trzeci.
- Dzikuj - mwi. - To bya wietna walka.
- Dobra robota, Lou - mwi Tom, gdy schodz z areny. - Prawdopodobnie wygra cay turniej;
zwykle tak jest.
- Raz go trafiem - przypominam.
- Tak, i to w znakomitym stylu. I kilka razy niemal go dopade.
- To ju koniec? - pytam.
- Niecakiem - odpowiada Tom. - Przegrae tylko jedn walk; teraz przechodzisz do grupy
jednorundowcw i czeka ci jeszcze co najmniej jeden pojedynek. Dobrze si czujesz?
- Tak - mwi. Brak mi tchu i jestem zmczony haasem i ruchem, nie mam jednak takiej ochoty
i do domu, jak wczeniej. Ciekawe, czy Don oglda walk; nigdzie go nie widz.
- Masz ochot na lunch? - pyta Tom. Krc gow. Chc znale ciche miejsce, gdzie mgbym
usi. Tom prowadzi mnie przez tum. Paru ludzi, ktrych nie znam, apie mnie za rk lub klepie po
ramieniu, mwic dobra walka". Wolabym, eby mnie
nie dotykali, ale wiem, e tylko chc by mili.
Lucia i nieznana mi kobieta siedz pod drzewem. Lucia klepie doni ziemi. Wiem, e oznacza
to: Usid tutaj", wic siadam.
- Gunther wygra, ale Lou go trafi - mwi Tom. Nieznajoma klaszcze w donie.
- Znakomicie - woa. - Mao kto zalicza trafienie w pierwszej walce z Guntherem.
- Dokadnie rzecz ujmujc, to nie bya moja pierwsza walka, tylko pierwsza walka z Guntherem
- prostuj.
- To wanie miaam na myli - przytakuje. Jest wysza od Lucii i mocniej zbudowana. Ma na
sobie fantazyjny kostium z dug spdnic. W doniach trzyma ma ramk, a jej palce przesuwaj si
tam i z powrotem. Na wskim pasku materiau wyszywa
geometryczny brzowo-biay wzr. Wzr jest prosty, ale nigdy przedtem nie widziaem nikogo
wyszywajcego, wic obserwuj j uwanie, dopki nie jestem pewien, e wiem, jak to robi i jak
sprawia, e brzowy wzr zmienia kierunek.
- Tom powiedzia mi o Donie - mwi Lucia, zerkajc na mnie. Czuj nagy chd. Nie chc
pamita, jaki by zy. Wszystko w porzdku? - pyta.
- Nic mi nie jest - odpowiadam.
- Don, cudowne dziecko? - pyta Lucie nieznajoma kobieta. Lucia si krzywi.
- Tak. Czasami potrafi by prawdziwym palantem.
- Co zrobi tym razem? - pyta nieznajoma. Lucia zerka na mnie.
- Och, to co zwykle. Ma niewyparzony jzor.
Ciesz si, e nic wicej nie wyjania. Nie sdz, eby by taki zy, jak to musia przedstawi
Tom. Jestem nieszczliwy na myl o tym, e Tom potrafi by wobec kogo niesprawiedliwy.
Tom wraca i mwi mi, e nastpny pojedynek mam o trzynastej czterdzieci pi.
- Z jednorundowcem - dodaje. - Wczesnym rankiem przegra swoj pierwsz walk.
Powiniene co zje. - Podaje mi buk z misem w rodku. Pachnie dobrze. Jestem godny.
Odgryzam ks i przekonuj si, e jest smaczna, wic zjadam ca.
Przy Tomie zatrzymuje si starzec i zagaduje go. Tom wstaje; nie wiem, czy te nie powinienem
wsta. Co w przybyszu przyciga moj uwag. Ma tik. I bardzo szybko mwi. Nie wiem, o czym
rozmawiaj- o ludziach, ktrych nie znam, i miejscach,
gdzie nigdy nie byem.
Mj trzeci przeciwnik jest cay ubrany w czer z czerwonymi lamwkami. On rwnie nosi
plastikow, przezroczyst mask. Ma ciemne wosy i oczy, bardzo jasn skr i przycite na ostro
dugie bokobrody. Nie porusza si jednak za dobrze. Jest wolny i niezbyt silny. Swoimi atakami
niewiele osiga; ostrze porusza si gwatownie w przd i w ty bez adnego efektu. Zaliczam
trafienie, ktrego on nie zgasza, wic trafiam go mocniej. Podnosi do. Na twarzy ma wymalowane
uczucia: jest jednoczenie zaniepokojony i zy. Pomimo zmczenia wiem, e mog wygra, gdybym
tego chcia.
Nie jest dobrze zoci ludzi, ale chciabym wygra. Okram go; obraca si powoli, sztywno.
Trafiam go ponownie. Wydyma doln warg i marszczy czoo. Niedobrze jest sprawia, e ludzie
czuj si gupio. Zwalniam, ale on tego nie wykorzystuje. Ma bardzo prosty wzr, tak jakby zna tylko
dwie zastawy i pchnicia. Cofa si, kiedy si zbliam. Ale takie stanie w jednym miejscu i wymiana
ciosw jest nudna. Chc, eby co zrobi. Kiedy nic nie robi, mijam jego kiepsk zastaw i uderzam.
Twarz przeciwnika wykrzywia gniew; wyrzuca z siebie wizank ordynarnych sw. Wiem, e
powinienem ucisn mu do i podzikowa, ale on ju odszed. Sdzia wzrusza ramionami.
- Dobrze zrobie - mwi Tom. - Widziaem, jak zwolnie, dajc mu szans na honorowe
trafienie... Szkoda, e idiota nie mia pojcia, jak postpi. Teraz ju wiesz, dlaczego nie lubi, kiedy
moi uczniowie zbyt wczenie bior udzia w turniejach. Nie
by do koca gotowy.
Nie by do koca gotowy. Czy prawie gotowy. W ogle nie by gotowy.
Kiedy zgaszam swoje zwycistwo, dowiaduj si, e znalazem si w grupie zawodnikw z
wynikiem 2:1. Tylko semka pozostaa niepokonana. Czuj si bardzo zmczony, ale nie chc
rozczarowa Toma, wic si nie wycofuj. Nastpna walka zaczyna si niemal natychmiast, tym
razem z wysok, ciemnowos kobiet. Ubrana jest w prosty granatowy strj, ze zwyk drucian
mask. W niczym nie przypomina poprzednika; atakuje natychmiast i po szybkiej wymianie ciosw
zalicza pierwsze trafienie. Ja zdobywam drugie, ona trzecie, a ja czwarte. Ten wzr nieatwo jest
przejrze. Dookoa sysz gosy; ludzie mwi jedni do drugich, e to dobra walka. Znw czuj si
lekki i szczliwy. Wtem czuj na piersi dotknicie klingi i pojedynek si koczy. Nie dbam o to.
Jestem zmczony i spocony; czuj swj zapach.
- Dobra walka! - mwi kobieta i klepie mnie po ramieniu.
- Dzikuj - odpowiadam.
Tom jest ze mnie zadowolony; poznaj to po jego umiechu. Lucia te jest obecna; nie
zauwayem, kiedy przysza oglda pojedynek. Stoj obok siebie. Czuj si jeszcze szczliwszy.
- Sprawdmy, jak wysoko zaszede w rankingu proponuje Tom.
- Ranking?
- Wszyscy szermierze otrzymuj punkty w zalenoci od swoich rezultatw - mwi. - Dla
nowicjuszy jest osobny ranking. Przypuszczam, e osigne dobre miejsce. Turniej jeszcze potrwa,
ale wydaje mi si, e wszyscy debiutanci ju skoczyli.
Nie wiedziaem o tym. Na wielkiej tablicy moje nazwisko znajduje si na dziewitnastym
miejscu, lecz w prawym dolnym rogu widnieje na samym szczycie listy siedmiu debiutantw.
- Tak mylaem - mwi Tom. - Claudio... - Jedna z kobiet zapisujcych nazwiska na tablicy si
odwraca. - Czy wszyscy nowicjusze ju skoczyli?
- Tak... Czy to jest Lou Arrendale? - Patrzy na mnie.
- Tak - potwierdzam. - Jestem Lou Arrendale.
- wietnie ci poszo jak na debiutanta - chwali.
- Dzikuj - odpowiadam.
- Mam tutaj twj medal - dodaje, sigajc pod st i wycigajc may skrzany woreczek. - Czy
wolisz zaczeka i otrzyma go w trakcie uroczystej ceremonii?
Nie wiedziaem, e dostan medal. Mylaem, e tylko zwycizca wszystkich walk zostanie
nagrodzony.
- Musimy wraca - wtrca Tom.
- C, wobec tego... prosz bardzo - Podaje mi woreczek, ktry w dotyku sprawia wraenie
prawdziwej skry. - Powodzenia nastpnym razem.
- Dzikuj - mwi.
Nie wiem, czy powinienem otworzy mieszek, lecz Tom rzuca:
- Zobaczmy... - i wyciga medal. To metalowy krek z wtopionym wizerunkiem szpady i ma
dziurk przy brzegu. Chowam go z powrotem do woreczka.
W drodze powrotnej odtwarzam w pamici wszystkie pojedynki. Pamitam kady z nich, jestem
nawet w stanie spowolni ruchy Gunthera, eby nastpnym razem - jestem zaskoczony swoj
pewnoci, e bdzie nastpny raz i e chc wzi udzia w kolejnym turnieju - sprawi si lepiej w
starciu z tym przeciwnikiem.
Zaczynam rozumie, czemu Tom uwaa, e mi to pomoe, gdybym musia walczy z panem
Crenshawem. Zjawiem si w miejscu, gdzie nikt mnie nie zna, i wspzawodniczyem z innymi jak
normalna osoba. Nie musiaem wygra caego turnieju, eby mie poczucie, e co osignem.
Po powrocie do domu zdejmuj przepocony strj, wypoyczony mi przez Lucie. Powiedziaa,
ebym go nie pra, poniewa jest specjalny. Kazaa go odwiesi i przywie ze sob w rod, na
trening. Nie podoba mi si ten zapach. Wolabym odda kostium dzisiaj lub jutro, ale wyranie
powiedziaa: w rod. Przewieszam strj przez oparcie kanapy w salonie i bior prysznic.
Gorca woda dobrze mi robi. Widz niewielkie siniaki w miejscach, gdzie trafili mnie
przeciwnicy. Bior dugi prysznic, a czuj si absolutnie czysty, po czym zakadam najbardziej
mikki podkoszulek i szorty, jakie mam. Jestem bardzo picy, lecz musz zobaczy, co inni napisali
w e-mailach o swoich rozmowach.
Otrzymaem wiadomoci od Camerona i Baileya. Cameron pisze, e rozmawiali, ale nic nie
ustalili. Bailey wymienia tych, ktrzy przyszli - wszyscy, prcz mnie i Lindy - i informuje, e zapytali
radc prawnego Centrum o zasady rzdzce eksperymentami na ludziach. Wedug Baileya, Cameron
przedstawi to w ten sposb, e syszelimy o tej kuracji i chcielimy j wyprbowa. Radca
powinien dowiedzie si wicej na ten temat od strony prawnej.
Id spa wczenie.
* * *
W poniedziaek i we wtorek nie syszymy nic nowego ani od pana Crenshawa, ani od firmy.
Moe wynalazcy kuracji nie s jeszcze gotowi, by wyprbowa j na ludziach. Moe pan Crenshaw
musi ich do tego przekona. auj, e nie dowiedzielimy si wicej. Pamitam, jak si czuem na
arenie przed pierwsz walk. Niewiedza zdecydowanie wydaje si szybsza od wiedzy.
Znowu czytam streszczenie artykuu z magazynu online, nadal jednak nie rozumiem wikszoci
sw. Nawet po sprawdzeniu ich znaczenia nie pojmuj, na czym polega ta metoda i jak wyglda.
Nikt nie oczekuje ode mnie zrozumienia. To nie moja dziaka.
Ale chodzi o mj mzg i moje ycie. Chc to zrozumie. Kiedy zaczynaem trenowa
szermierk, jej rwnie nie rozumiaem. Nie wiedziaem, dlaczego musz trzyma floret w okrelony
sposb ani dlaczego moje stopy musz znajdowa si pod okrelonym ktem w stosunku do siebie.
Nie znaem poj ani ruchw. Nie spodziewaem si, e bd dobrym szermierzem; mylaem, e
przeszkodzi mi autyzm, i na pocztku faktycznie tak byo. Nie braem take udziau w adnym turnieju
z normalnymi ludmi. Nie wygraem, ale okazaem si lepszy od pozostaych debiutantw.
Moe zdoam nauczy si o mzgu wicej, ni wiem teraz. Nie jestem pewny, czy znajd na to
czas, ale postanawiam sprbowa.
W rod odwo kostium Tomowi i Lucii. Ju wysech i nie pachnie tak okropnie, nadal jednak
czuj kwan wo wasnego potu. Lucia odbiera ode mnie strj, a ja przechodz przez dom do
pomieszczenia ze sprztem. Tom jest ju na podwrzu; bior bro i wychodz na dwr. Jest zimno,
lecz nie wieje wiatr. Tom si rozgrzewa. Doczam do niego. W niedziel i poniedziaek byem cay
zesztywniay, teraz jednak czuj si dobrze i boli mnie tylko jedno skaleczenie.
Na podwrze wychodzi Marjory.
- Opowiadaam Marjory, jak dobrze radzie sobie na turnieju - odzywa si Lucia zza jej
plecw. Marjory si do mnie umiecha.
- Nie wygraem - mwi. - Popeniem bdy.
- Wygrae dwa pojedynki - upiera si Lucia - i zdobye medal nowicjusza. I wcale nie
popenie tylu bdw.
Nie wiem, ile bdw to tyle". Jeli chce powiedzie za duo", czemu mwi tyle"?
Na tym podwrku bardziej pamitam o Donie i jego zoci z powodu tego, co powiedzia o nim
Tom, ni o uczuciu lekkoci, jakie ogarno mnie po wygraniu dwch walk. Czy przyjdzie dzisiaj?
Czy bdzie na mnie zy? Myl, e powinienem o niego zapyta, potem jednak dochodz do wniosku,
e raczej nie.
- Simon by pod wraeniem - mwi Tom. Siedzi i poleruje ostrze papierem ciernym,
wygadzajc nierwnoci. Badam swoj kling, nie znajduj jednak nowych uszczerbkw. - Mam na
myli sdziego; znamy si od lat. Spodobao mu si twoje zachowa
nie, kiedy tamten facet nie sygnalizowa otrzymanych trafie.
- Powiedziae mi, co trzeba zrobi - wyjaniam.
- No c, zgadza si, ale nie wszyscy suchaj moich rad - odpowiada Tom. A teraz, po kilku
dniach, powiedz mi szczerze: bya to dla ciebie dobra zabawa czy raczej kolejny kopot?
Nie podchodziem do turnieju jak do zabawy, z drugiej strony jednak nie uwaaem go take za
kopot.
- A moe co zupenie innego? - dodaje Marjory.
- Co zupenie innego - mwi. - Nie mylaem o tym jak o kopocie; powiedziae mi, co trzeba
zrobi, eby si przygotowa, i ja to zrobiem. Nie uwaaem turnieju za zabaw, raczej sprawdzian,
wyzwanie.
- A w ogle ci si podobao? - pyta Tom.
- Tak. Pewne fragmenty bardzo. - Nie wiem, jak opisa t mieszanin uczu. - Czasami cieszy
mnie robienie nowych rzeczy - dodaj tonem wyjanienia.
Kto otwiera bram. Don. Czuj, jak podwrko ogarnia nage napicie.
- Cze - rzuca spitym gosem. Umiecham si do niego, on jednak nie odpowiada umiechem.
- Cze, Don - mwi Tom. Lucia milczy. Marjory kiwa mu gow.
- Tylko zabior swj sprzt - rzuca Don i wchodzi do domu. Lucia patrzy na Toma; ten wzrusza
ramionami. Marjory podchodzi do mnie.
- Powalczymy? - pyta. - Nie mog zbyt dugo zosta. Praca.
- Jasne - mwi. Znw czuj t lekko.
Teraz, po tym jak walczyem w turnieju, czuj si bardzo odprony. Nie myl o Donie;
skupiam si wycznie na ostrzu Marjory. Znowu odnosz wraenie, e dotykanie jej klingi to prawie
tak, jak dotykanie jej samej - poprzez stal czuj jej kady ruch, nawet nastrj. Chc, eby to trwao.
Zwalniam nieco, przeduajc kontakt, nie trafiajc jej wtedy, kiedy bym mg, byle tylko
pojedynkowa si dalej. To uczucie jest inne ni na turnieju, lecz lekki" to jedyne sowo, jakie
przychodzi mi do gowy. Wreszcie Marjory si cofa. Dyszy ciko.
- To bya wietna zabawa, Lou, ale zupenie mnie wykoczye. Musz odetchn.
- Dzikuj - mwi.
Siadamy obok siebie, z trudem apic powietrze. Dopasowuj rytm swojego oddechu do jej
oddechu. Mio jest tak robi.
Nagle z zaplecza wychodzi Don, ze szpadami w jednej rce i masce w drugiej. Obrzuca mnie
palcym spojrzeniem i na sztywnych nogach obchodzi rg domu. Tom idzie za nim, wzruszajc
ramionami i rozkadajc rce.
- Prbowaem mu to wyperswadowa - mwi do Lucii. - Nadal uwaa, e na turnieju obraziem
go celowo. Poza tym uplasowa si w drugiej dwudziestce, za Lou. Narazie to wszystko moja wina,
wic zamierza uczy si u Gunthera.
- To nie potrwa dugo - pociesza Lucia. Wyciga przed siebie nogi. - Nie podoa dyscyplinie.
- To przeze mnie? - pytam.
- To dlatego, e wiat za nic nie chce si do niego dopasowa - odpowiada Tom. - Daj mu
kilka tygodni, zanim wrci, udajc, e nic si nie stao.
- Pozwolisz mu na to? - pyta ostrym tonem Lucia. Tom wzrusza ramionami.
- Pewnie, o ile bdzie si poprawnie zachowywa. Ludzie naprawd dorastaj, Lucio.
- Niektrzy z trudem - rzuca.
Zjawiaj si Max, Susan, Cindy i pozostali, a wszyscy mwi o mnie. Nie widziaem ich na
turnieju, ale oni widzieli mnie. Jestem zakopotany, e ich nie zauwayem, lecz Max zaraz to
wyjania.
- Staralimy si nie wchodzi ci w oczy, eby mg si skoncentrowa. Zawsze chcesz w
takich sytuacjach rozmawia z jedn, najwyej dwiema osobami - mwi. To miaoby sens, gdyby inni
rwnie mieli problemy z koncentracj. Nie wiedziaem, e tak uwaaj. Mylaem, e chc, by
wok nich cigle byo jak najwicej ludzi.
Skoro to, co mwi si o mnie, nie jest prawd, to moe to, co mwiono mi o normalnych
ludziach, take nie jest prawd.
Fechtuj si z Maksem, potem z Cindy, a pniej siedz z Marjory, dopki nie mwi, e musi ju
i. Zanosz jej torb do auta. Chciabym spdzi z ni wicej czasu, nie jestem jednak pewny, jak to
zrobi. Gdybym spotka kogo takiego jak Marjory - kogo, kogo bym polubi - na turnieju, gdzie nikt
nie wie, e jestem autystyczny, to czy byoby mi atwiej zaprosi tak osob na kolacj?
Co by odpowiedziaa? Co powiedziaaby Marjory, gdybym j zaprosi? Stoj obok samochodu,
cho ona ju do niego wsiada, i auj, e nie wypowiedziaem tych sw, bo teraz czekabym ju na
odpowied. W gowie dwiczy mi rozdraniony gos Emmy. Nie wierz, e ma racj. Nie wierz, e
Marjory widzi we mnie jedynie obiekt do zdiagnozowania i potencjalny przedmiot bada. Nie, nie
wierz w to jednak na tyle mocno, eby zaprosi j na kolacj. Otwieram usta, lecz nie dobywaj si
z nich adne sowa. Cisza jest szybsza od dwiku, szybsza od myli, jakie mog uformowa.
Marjory na mnie patrzy. Niemiao przejmuje mnie chodem. Cay sztywniej.
- Dobranoc - mwi.
- Do widzenia - odpowiada. - Zobaczymy si w przyszym tygodniu. - Zapala silnik, wic si
cofam.
Wracam na podwrko i siadam obok Lucii.
- Jeli kto zaprasza kogo na kolacj - zaczynam - to jeli zaproszona osoba nie chce pj, czy
istnieje jaki sposb, by ostrzec przed tym zapraszajc osob, zanim zaprosi t drug?
Nie odpowiada przez - moim zdaniem - ponad czterdzieci sekund. Potem mwi:
- Jeli dana osoba zachowuje si przyjanie wobec tamtej osoby, to nie bdzie miaa nic
przeciwko temu, e zostaa zaproszona, cho moe nie mie ochoty przyj zaproszenia. Albo moe
mie inne plany na ten wieczr. - Milknie na chwil. - Czy zaprosie kiedy kogo na kolacj, Lou?
- Nie - odpowiadam. - Z wyjtkiem ludzi, z ktrymi pracuj. S tacy jak ja. To pewna rnica.
- Faktycznie - przytakuje. - Zamierzasz zaprosi kogo na kolacj?
ciska mnie w gardle. Nie mog wykrztusi sowa, lecz Lucia nie nalega. Czeka.
- Myl o zaproszeniu Marjory - mwi w kocu cichym gosem. - Nie chc jednak wprawi jej
w zakopotanie.
- Nie sdz, by je odczua, Lou - zapewnia Lucia. - Nie wiem, czy z tob pjdzie, nie uwaam
jednak, eby bya na ciebie za za zaproszenie.
W domu, a potem wieczorem w ku wyobraam sobie, jak Marjory siedzi naprzeciwko mnie
przy stoliku i je. Widziaem co takiego na wideo. Nie czuj si jeszcze gotowy, by to zrobi.
* * *
W czwartkowy poranek wychodz z mieszkania i patrz przez parking na samochd. Wyglda
dziwnie. Wszystkie cztery opony rozpaszczyy si na betonie. Nie rozumiem. Kupiem je raptem
kilka miesicy temu. Zawsze sprawdzam cinienie w koach, kiedy kupuj paliwo, a ostatni raz
tankowaem trzy dni temu. Nie wiem, dlaczego uszo z nich powietrze. Posiadam tylko jedno
zapasowe koo i chocia mam w samochodzie pompk, wiem, e nie uda mi si wystarczajco
napompowa trzech pozostaych. Spni si do pracy. Pan Crenshaw bdzie wcieky. Po ebrach
spywa mi pot.
- Co si stao, kolego? - To Danny Bryce, mieszkajcy obok policjant.
- Nie mam powietrza w koach - mwi. - Nie wiem dlaczego. Wczoraj sprawdzaem cinienie.
Podchodzi bliej. Jest w mundurze; pachnie mit i cytryn, a mundur pralni. Buty a lni. Na
bluzie ma srebrn plakietk z czarnymi literami, ukadajcymi si w napis: Danny Bryce".
- Kto je poprzecina - oznajmia. Gos ma powany, ale nie sycha w nim gniewu.
- Poprzecina? - Czytaem o tym, ale nigdy mi si to nie przydarzyo. - Dlaczego?
- Gupi dowcip - mwi, pochylajc si, by lepiej widzie. - Tak. Zdecydowanie jaki chuligan.
Oglda pozostae samochody. Ja te. aden nie ma sflaczaych opon, z wyjtkiem starej
przyczepy waciciela bloku, ale ta ma tylko jedno koo bez powietrza, i to od dawna. Guma jest
szara, nie czarna.
- Tylko w twoim samochodzie - oznajmia. - Kto ma z tob na pieku?
- Nikt. Nie spotkaem si jeszcze dzisiaj z nikim. Pan Crenshaw bdzie na mnie wcieky -
mwi. - Spni si do pracy.
- Po prostu powiedz mu, co si stao - radzi.
Myl, e pan Crenshaw bdzie zy tak czy owak, lecz nie mwi tego na gos. Nie naley
dyskutowa z policjantem.
- Zgosz to za ciebie - obiecuje. - Przyl tu kogo...
- Musz i do pracy - przypominam. Czuj, e coraz bardziej si poc. Nie wiem, co mam
zrobi najpierw. Nie znam rozkadu jazdy, cho wiem, gdzie jest stacja. Musz poszuka rozkadu.
Powinienem zadzwoni do biura, ale nie wiem, czy kto
tam bdzie.
- Naprawd powiniene to zgosi - nalega z powan min Danny. - Z pewnoci moesz
zadzwoni do szefa i uprzedzi go...
Nie znam numeru wewntrznego do pana Crenshawa. Myl, e jeli do niego zadzwoni, po
prostu na mnie nakrzyczy.
- Pniej do niego zadzwoni - decyduj.
Radiowz przyjeda ju po szesnastu minutach. Danny Bryce zostaje ze mn, zamiast jecha do
pracy. Nie mwi zbyt wiele, ale w jego obecnoci czuj si lepiej. Radiowz zatrzymuje si i
wysiada z niego mczyzna w lunych, powych spodniach i brzowej sportowej bluzie. Nie ma
plakietki z nazwiskiem. Pan Bryce podchodzi do auta i sysz, jak przybysz mwi do niego Dan".
Pan Bryce i funkcjonariusz, ktry przyjecha, rozmawiaj ze sob, zerkaj na mnie i zaraz
odwracaj wzrok. Co pan Bryce o mnie mwi? Jest mi zimno; trudno mi skupi na nich wzrok. Gdy
ruszaj w moj stron, wydaj e si, e lekko podskakuj, jakby drgao wiato.
- Lou, to jest funkcjonariusz Stacy - wyjania pan Bryce, umiechajc si do mnie. Przygldam
si jego towarzyszowi. Jest niszy i szczuplejszy od Bryce'a; ma rzadkie i czarne wosy, pachnce
jakim sodkim olejkiem.
- Nazywam si Lou Arrendale - mwi. Mj gos brzmi dziwnie, jak wtedy, kiedy jestem
przestraszony.
- Kiedy po raz ostatni widzia pan swj samochd przed dzisiejszym rankiem? - pyta.
- O dziewitej czterdzieci siedem wczoraj wieczorem - odpowiadam. - Jestem tego pewny,
poniewa spojrzaem na zegarek.
Spoglda na mnie, po czym notuje co w podrcznym komputerze.
- Czy zawsze parkuje pan w tym samym miejscu?
- Zazwyczaj - mwi. - Miejsca parkingowe nie s numerowane i czasami kto inny zostawia tu
samochd, kiedy przyjedam z pracy.
- Wrci pan wczoraj z pracy o dziewitej... - patrzy na ekranik komputera -... czterdzieci
siedem?
- Nie, prosz pana - odpowiadam. - Z pracy wrciem o pitej pidziesit dwie, a potem
pojechaem... - Nie chc powiedzie, e na trening szermierczy. Co bdzie, jeli uzna to za co zego?
e si fechtuj? -... do domu przyjaciela - kocz.
- Czy to kto, kogo czsto pan odwiedza?
- Tak. Co tydzie.
- Czy byli tam jacy inni ludzie?
Oczywicie, e byli tam inni ludzie. Dlaczego miabym i do kogo, gdzie nie byoby nikogo
innego?
- Byli tam moi przyjaciele, mieszkajcy w tamtym domu - mwi. -1 ludzie, ktrzy tam nie
mieszkaj.
Policjant mruga i zerka szybko na pana Bryce'a. Nie wiem, co oznacza to spojrzenie.
- Ach... zna pan ludzi, ktrzy nie mieszkaj w tamtym domu? Czy to byo przyjcie?
Zbyt wiele pyta. Nie wiem, na ktre odpowiedzie najpierw. Ludzie? Czy ma na myli ludzi,
ktrzy byli u Toma i Lucii, nie bdcych jednoczenie Tomem i Luci? Ktrzy nie mieszkaj w
tamtym domu? Wikszo ludzi nie mieszka w tamtym domu... Z miliardw ludzi na caym wiecie
tylko dwie osoby mieszkaj w tamtym domu, co oznacza... mniej ni milionow cz procenta.
- To nie byo przyjcie - wyjaniam, poniewa to najatwiejsza odpowied.
- Wiem, e wychodzisz w kad rod wieczorem - mwi pan Bryce. - Czasami masz ze sob
drelichow torb... Mylaem, e chodzisz do siowni.
Jeli przesuchaj Toma i Lucie, dowiedz si o szermierce. Bd musia powiedzie im o tym
teraz.
- To jest... to jest szermierka... trening szermierki-przyznaj. Nienawidz tak duka.
- Szermierka? Nigdy nie widziaem ci z broni - rzuca pan Bryce. Sprawia wraenie
zaskoczonego i zainteresowanego.
- Ja... zostawiam sprzt u nich w domu - odpowiadam. S moimi instruktorami. Nie chc
trzyma takich rzeczy w samochodzie ani w domu.
- A wic... poszed pan do domu przyjaci powiczy szermierk - wtrca drugi policjant. -1
wiczy pan tam... od jakiego czasu?
- Od piciu lat - mwi.
- Czyli kady, kto chciaby zrobi co z paskim samochodem, wiedziaby o tym? Wiedziaby,
gdzie spdza pan rodowe wieczory?
- Moe... Nie sdz. Myl, e kto, kto chciaby uszkodzi mi samochd, wiedziaby raczej,
gdzie mieszkam, a nie dokd wychodz, kiedy wychodz.
- yje pan w zgodzie z tamtymi ludmi? - pyta policjant.
- Tak. - Myl, e to gupie pytanie. Nie chodzibym przez pi lat do niemiych ludzi.
- Bdziemy potrzebowa nazwiska i numeru telefonu.
Podaj im nazwisko i imiona Toma i Lucii oraz ich numer domowy. Nie rozumiem, do czego im
to potrzebne, skoro samochd nie zosta uszkodzony u Toma i Lucii, tylko tutaj.
- To zapewne zwykli chuligani - mwi policjant. Okolica jest spokojna, lecz po drugiej
stronie Broadwayu byo mnstwo zgosze o pocitych oponach i wybitych szybach. Jaki dzieciak
uzna, e zrobio si tam za gorco i przenis si tutaj. Co go
sposzyo, zanim zabra si za inne wozy. - Obrci si do pana Bryce'a. - Daj mi zna, gdyby co si
wydarzyo, OK?
- Jasne.
Komputer policjanta szumi i wypluwa pasek papieru.
- Prosz bardzo. Raport, numer sprawy, nazwisko oficera dochodzeniowego... Wszystko, czego
bdzie pan potrzebowa do zgoszenia w firmie ubezpieczeniowej. - Podaje mi papier. Czuj si
gupio. Nie mam pojcia, co z tym zrobi. Oficer si odwraca. Pan Bryce patrzy na mnie.
- Lou, czy wiesz, do kogo zadzwoni w sprawie tych opon? - Nie... - Bardziej martwi si
prac ni oponami. Jeli nie bd mia samochodu, zawsze mog skorzysta z transportu publicznego,
jeli jednak zwolni mnie z pracy przez powtarzajce si spnienia, nie bd mia nic.
- Musisz skontaktowa si z twoim ubezpieczycielem i cign kogo, eby wymieni ci opony.
Wymiana opon bdzie kosztowna. Nie wiem, jak mam dojecha do warsztatu na czterech
kapciach.
- Potrzebujesz pomocy?
Chc, eby ten dzie by kadym innym dniem, kiedy siedz w aucie i dojedam do pracy na
czas. Nie wiem, co powiedzie. Potrzebuj pomocy tylko dlatego, e nie wiem, co zrobi. Chciabym
wiedzie, co trzeba zrobi, eby nie potrzebowa pomocy.
- Wypenienie formularza zgoszenia szkody w firmie ubezpieczeniowej nie jest proste, jeli nie
robie tego przedtem. Ale nie bd nalega, skoro sobie nie yczysz.
Nie bardzo wiem, jak mam rozumie min pana Bryce'a. Jedna poowa jego twarzy wyglda na
nieco smutn, druga na lekko rozgniewan.
- Nigdy nie wypeniaem formularza zgoszenia szkody - wyjaniam. Musz nauczy si go
wypenia, skoro powinienem uczyni to w tym przypadku.
- Chodmy do ciebie i zaogujmy si - decyduje. - Pomog ci. Przez moment nie mog si
poruszy ani przemwi. Kto ma wej do mojego mieszkania? Zakci moj prywatn przestrze?
Ale musz wiedzie, co zrobi. On wie, co powinienem zrobi. Prbuje mi pomc. Nie
spodziewaem si tego.
Bez zbdnych sw ruszam do mieszkania. Po paru krokach przypominam sobie, e powinienem
jednak co powiedzie. Pan Bryce wci stoi przy moim samochodzie.
- To mio - mwi. Nie wydaje mi si, ebym uy waciwych sw, lecz pan Bryce chyba
odpowiednio je rozumie, gdy za mn idzie.
Kiedy otwieram zamek, trzs mi si rce. Wszelki spokj, jaki tu stworzyem, wsika w ciany,
ucieka przez okna, ustpujc miejsca napiciu i strachowi. Wczam swj domowy system i cz si
szybko z firmow sieci. Odzywa si Mozart, ktrego suchaem zeszej nocy. Zaraz go ciszam.
Potrzebuj muzyki, ale nie wiem, co tamten sobie pomyli.
- adnie tu - mwi za moimi plecami pan Bryce. Wzdrygam si lekko, cho przecie
wiedziaem, e tam jest. Staje obok mnie, ebym mg go widzie. Tak jest troszk lepiej. Pochyla
si. - A teraz powiniene...
- Powiadomi przeoonego o spnieniu - wpadam mu w sowo. - Musz zaj si tym w
pierwszej kolejnoci.
Trzeba odszuka adres mailowy pana Aldrina na internetowej stronie korporacji. Wczeniej
nigdy nie przesyaem mu wiadomoci spoza firmy. Nie wiem, jak si wytumaczy, wobec czego jak
najprociej przedstawiam ca spraw.
Spni si, poniewa opony mojego samochodu zostay poprzecinane i nie ma w nich
powietrza. Zjawia si policja. Przyjad najszybciej, jak to bdzie moliwe.
Pan Bryce nie patrzy na ekran, kiedy pisz; to dobrze. Przeczam si do sieci publicznej.
- Powiadomiem go - mwi.
- OK, w takim razie musisz teraz dokona zgoszenia szkody w firmie ubezpieczeniowej.
Zacznij od lokalnego agenta, o ile go masz. On sam albo firma powinna mie wasn stron
internetow.
Ju zaczem szuka. Nie mam lokalnego agenta. Pojawia si strona firmowa. Szybko
przebiegam przez Usugi dla klientw", Polisy samochodowe" i Nowe zgoszenia", by otworzy
waciwy formularz.
- Niele sobie radzisz - zauwaa pan Bryce odrobin wyszym gosem, co oznacza, e jest
zaskoczony.
- To bardzo proste - odpowiadam. Wpisuj swoje nazwisko i adres, z osobistych plikw
cigam numer polisy, wprowadzam dane i klikam przycisk Tak" w okienku dialogowym: Czy
zdarzenie zostao zgoszone policji?".
Pozostaych rubryk nie rozumiem.
- To jest numer raportu policji - podpowiada pan Bryce, wskazujc linijk tekstu na pasku
papieru, ktry otrzymaem. - A to numer oficera dochodzeniowego, ktry wprowadzasz tam -
wskazuje - a jego nazwisko tam.
Zdyem zauway, e nie wyjania mi tego, do czego doszedem samodzielnie. Wydaje si
rozumie, z czym mog sobie poradzi, a z czym nie. W polu Wasnymi sowami" wpisuj krtki
opis zdarzenia, ktrego nie widziaem. Zaparkowaem auto wieczorem, a rano we wszystkich
oponach brakowao powietrza. Pan Bryce mwi, e tyle wystarczy.
Po dokonaniu zgoszenia szkody do firmy ubezpieczeniowej musz znale kogo, kto wymieni
mi opony.
- Nie mog ci powiedzie, do kogo powiniene zadzwoni - mwi pan Bryce. - W zeszym roku
zrobia si z tego wielka afera. Ludzie oskarali policj o branie apwek od firm usugowych. - Nie
wiem, co to jest apwka.
Kiedy schodz na d, zatrzymuje mnie pani Thomas, ktra zarzdza budynkiem, i mwi, e zna
kogo, kto moe to dla mnie zrobi. Daje mi do niego numer. Nie mam pojcia, skd wie, co si
stao, lecz pan Bryce nie wyglda na zaskoczonego tym, e ona wie. Zachowuje si tak, jakby to byo
cakowicie normalne. Czy moga usysze nasz rozmow na parkingu? Nie podoba mi si ta myl.
- Podrzuc ci na stacj - proponuje pan Bryce. - Bo sam si spni.
Nie wiedziaem, e nie jedzi codziennie do pracy samochodem. To mio z jego strony, e
zaproponowa podwiezienie. Zachowuje si jak przyjaciel.
- Dzikuj panu, panie Bryce - mwi. Potrzsa gow.
- Ju ci mwiem, Lou: moesz si zwraca do mnie Danny. Jestemy ssiadami.
- Dzikuj, Danny - powtarzam. Umiecha si do mnie, szybko kiwa gow i otwiera drzwi
samochodu. W rodku jest bardzo czysto, zupenie jak w moim, tylko brakuje futrzaka na siedzeniu.
Wcza system audio; jest gony i dudnicy i sprawia, e w rodku cay si trzs. Nie podoba mi
si to, ale wol ten haas ni wdrwk pieszo na stacj.
Stacja jest bardzo zatoczona i gona. Trudno mi zachowa spokj i skupi si na tyle, by mc
odczyta znaki, ktre podpowiadaj mi, jaki bilet kupi i w ktrej ustawi si w kolejce.
ROZDZIA SMY
To bardzo dziwne uczucie widzie campus ze stacji, a nie przez szyb samochodu, od strony
parkingu. Zamiast pokazywa identyfikator straniczce przy wjedzie, pokazuj go stranikowi przy
wyjciu ze stacji. Wikszo pracownikw tej zmiany jest ju w pracy; ochroniarz mierzy mnie
ostrym spojrzeniem i gwatownym ruchem gowy zezwala na przejcie. Szerokie, obramowane
kwietnikami chodniki prowadz do budynku administracji. Kwiaty o pkatych kielichach s
pomaraczowe i te; barwy wygldaj, jakby migotay w blasku soca. W budynku administracji
musz pokaza identyfikator kolejnemu stranikowi.
- Dlaczego nie zaparkowae tam, gdzie powiniene? pyta gniewnie.
- Kto poci mi opony - mwi.
- Wczga - komentuje. Twarz mu si jakby zapada, a wzrok powraca do blatu biurka.
Przypuszczam, e jest rozczarowany, poniewa nie ma powodu do zoci.
- Jaka jest najkrtsza droga do pawilonu 21? - pytam.
- Przez ten budynek, potem w prawo wok pawilonu 15 i koo fontanny z nag kobiet na koniu.
Stamtd bdziesz mg zobaczy swj parking. - Nawet nie podnosi wzroku.
Przechodz przez wydzia administracji, o brzydkiej pododze z zielonego marmuru, gdzie unosi
si nieprzyjemnie mocny zapach cytryny, po czym z powrotem wychodz na jaskrawe soce. Jest
znacznie cieplej ni przed chwil. Blask soca odbija si od chodnikw. Tutaj nie ma klombw;
trawnik siga do samych pyt.
Po drodze oblewam si potem. Docieram do naszego budynku i wsuwam kart w czytnik przy
drzwiach. Czuj swj zapach. W rodku jest chodno i ciemnawo; mog si odpry. agodne
kolory cian, miarowy blask owietlenia w starym stylu, chodne, bezwonne powietrze - wszystko to
mnie uspokaja. Id prosto do swojego pokoju i wczam wentylator na najwysze obroty.
Mj komputer jak zwykle czuwa, a na ekranie miga ikonka wiadomoci. Wprawiam w ruch
jedn ze spiral i wczam muzyk - Bach, wersja na orkiestr Owce mog pa si w spokoju, po
czym odbieram wiadomo.
Zadzwo natychmiast po przyjciu. Podpisano: pan Crenshaw, wewntrzny 213.
Sigam po suchawk telefonu, ktry zaczyna brzcze, nim zdyem j podnie.
- Kazaem ci zadzwoni, jak tylko dotrzesz do biura - odzywa si gos pana Crenshawa.
- Wanie przyszedem - mwi.
- Mine gwn bram dwadziecia minut temu - informuje. Gos ma bardzo rozgniewany. -
Nawet tobie pokonanie takiego odcinka nie powinno zabiera tyle czasu.
Powinienem go przeprosi, ale wcale tego nie chc. Nie wiem, ile czasu zabrao mi przejcie
od bramy a tutaj, i nie mam pojcia, jak szybko bym przyszed, gdybym chcia si spieszy. Byo za
gorco, eby si spieszy. Nie wiem, co wicej mgbym zrobi. Czuj, jak napinaj mi si minie
czerwieniejcego karku.
- Nie zatrzymywaem si - mwi.
- I o co chodzi z t opon? Nie potrafisz zmieni koa? Spnie si ponad dwie godziny.
- Czterema oponami - poprawiam. - Kto poprzecina mi wszystkie cztery opony.
- Cztery! Zakadam, e powiadomie policj.
- Tak - potwierdzam.
- Moge zaczeka z tym do koca pracy - burczy. Albo zadzwoni z biura.
- By tam policjant - wyjaniam.
- Tam? Kto widzia chuligana niszczcego twoje auto?
- Nie... - Usiuj poprawnie zrozumie jego sowa, nie zwaajc na wyczuwalne w gosie
zniecierpliwienie i gniew. Ich dwik oddala si ode mnie, trac powoli znaczenie. Trudno uoy
waciw odpowied. - To by policjant mieszkajcy w moim budynku. Zobaczy, e w koach nie ma
powietrza. Wezwa innego policjanta. Powiedzia mi, co mam zrobi.
- Powinien ci kaza jecha do pracy - upiera si Crenshaw. - Nie byo powodw, eby si tam
krci. Wiesz, e bdziesz musia odpracowa to spnienie.
- Wiem. - Ciekawe, czy on musi odpracowywa spnienia, jeli co go zatrzyma w drodze do
pracy. Ciekawe, czy z jego opony, albo ze wszystkich czterech opon, uszo kiedy powietrze, gdy
pieszy si do biura.
- Tylko nie policz sobie tego jako nadgodzin - koczy i rozcza si. Nie powiedzia, e mu
przykro z powodu moich kopotw z czterema oponami. Wystarczyaby standardowa odywka typu
a to pech" czy paskudna sprawa", lecz on, cho jest normalny, nie powiedzia nic takiego. Moe
wcale nie jest mu przykro. Moe nie doznaje wspczucia, ktre mgby wyrazi. Musiaem si
nauczy wypowiada konwencjonalne zwroty, nawet kiedy nie czuem potrzeby ich wypowiadania,
poniewa bya to cz dopasowania i nauki waciwego postpowania. Czy kto kiedykolwiek
prosi pana Crenshawa, eby si dopasowa albo odpowiednio zachowywa?
Zblia si pora lunchu, cho si spniem i musz nadrobi stracony czas. Czuj si pusty w
rodku; ruszam do aneksu kuchennego i uwiadamiam sobie, e nie mam nic do jedzenia. Musiaem
zostawi niadanie na stole, kiedy wrciem do mieszkania, eby wypeni zgoszenie szkody.
Schowane w lodwce pudeko z moimi inicjaami jest puste. Oprniem je dzie wczeniej.
W naszym budynku nie mamy automatu z jedzeniem. Nikt z niego nie korzysta i ywno si
psua, wic dali sobie z tym spokj. Firma ma stowk po drugiej stronie campusu, a w ssiednim
budynku stoi taki automat. Wydawane z niego posiki s paskudne. Wszystkie czci kanapki s
wymieszane ze sob i usmarowane majonezem lub sosem do saatek. W rodku zielenina i siekane
miso z przyprawami. Nawet gdybym rozoy kromki i oczyci je z majonezu, jego zapach i smak i
tak by zostay, psujc miso. Sodycze - pczki i buki - klej si, zostawiajc obrzydliwe plamy na
plastikowych pojemnikach, z ktrych sieje wyjmuje. A skrca mnie w odku, gdy to sobie
wyobraam.
Wyjechabym poza firm i co sobie kupi, cho zazwyczaj nie wychodzimy z biura w porze
lunchu, lecz mj wz pozosta na parkingu pod domem, opuszczony na swoich czterech sflaczaych
oponach. Nie chc i przez cay campus, eby je w tej wielkiej, haaliwej sali z ludmi, ktrych
nie znam i ktrzy traktuj nas jak gronych dziwakw. Nie wiem te, czy oferowane tam jedzenie
byoby lepsze ni to z automatu.
- Zapomniae lunchu? - pyta Eric. Podskakuj. Jeszcze z nikim nie rozmawiaem.
- Kto poprzecina mi opony w aucie - mwi. Spniem si. Pan Crenshaw jest na mnie
wcieky. Przypadkowo zostawiem lunch w domu. Mj samochd stoi pod domem.
- Jeste godny?
- Tak. Ale nie chc i do stowki.
- Chuy jedzie zaatwi co w porze lunchu - oznajmia Eric.
- Chuy nie lubi nikogo zabiera - wtrca Linda.
- Mog z nim pogada - podsuwam.
Chuy zgadza si kupi mi co do jedzenia. Nie wybiera si do spoywczego, wic bd musia
zadowoli si tym, co zdoa kupi po drodze. Wraca z jabkami i buk z kiebas. Lubi jabka, ale
nie kiebas. Nie smakuj mi wymieszane w niej czstki. Nie jest jednak tak za jak kilka innych
rzeczy, a ja jestem godny, wic j zjadam, nie namylajc si dugo.
Jest szesnasta szesnacie, kiedy przypominam sobie, e nie zadzwoniem do nikogo w sprawie
wymiany opon w samochodzie. Otwieram lokaln ksik teleadresow i drukuj list numerw.
Spis online podaje take lokalizacj, tote zaczynam od tych najbliej mojego domu. Kiedy do nich
dzwoni, jeden po drugim mwi mi, e jest ju zbyt pno, eby cokolwiek dzisiaj zrobi.
- Najszybsze rozwizanie - radzi mi jeden z nich - to kupi cztery kompletne koa i zaoy je
samemu, po jednym na raz. - Kupno opon z koami kosztowaoby mnstwo pienidzy, nie wiem
zreszt, jak miabym przewie je do domu. Nie chc tak szybko prosi Chuya o kolejn przysug.
Zupenie jak w tej zagadce o czowieku, kurze, kocie i worku ziarna na tym samym brzegu rzeki
oraz odzi, ktra uniesie tylko dwoje z nich, a czowiek musi jej uy do przewiezienia wszystkiego
na drugi brzeg tak, eby nie zostawi kota sam na sam z kur ani kury z workiem ziarna. Mam cztery
pocite opony i jedn zapasow. Jeli zao zapasowe koo, mog zabra uszkodzone do sklepu z
oponami, gdzie zamontuj na nie now opon, potocz koo z powrotem do domu i zao je, po czym
zabior do sklepu nastpn pocit opon. Po trzech rundkach bd mia cztery dobre koa i pojad
autem z ostatni zniszczon opon, eby j take wymienili na now.
Najbliszy sklep znajduje si mil od domu. Nie wiem, ile czasu bd toczy tam pozbawion
powietrza opon, cho przypuszczam, e wicej ni w przypadku napompowanej. Ale to jedyny
sposb, jaki potrafi wymyli. Nie pozwol mi pojecha z koem komunikacj publiczn, nawet
jeli znalazbym waciw lini.
Sklep z oponami jest otwarty do dziewitej wieczorem. Jeli przepracuj dzisiaj dwie
dodatkowe godziny i przyjad do domu przed sm, to na pewno zd dotoczy jedno koo do
sklepu, zanim zamkn. Jutro, jeli wyjd z pracy punktualnie, powinienem zdy wymieni dwie
nastpne.
Jestem w domu o dziewitnastej czterdzieci trzy. Otwieram baganik i wycigam zapasowe
koo. Nauczyem si zmienia koo na kursie prawa jazdy, lecz od tamtej pory ani razu nie musiaem
tego robi. Teoretycznie to bardzo proste, zabiera mi jednak wicej czasu, ni przewidywaem.
Podnonik trudno prawidowo ustawi, a samochd nie unosi si zbyt szybko. Przd osiada na
felgach; puste opony wydaj guchy odgos, gdy bienik trze o nawierzchni. Jestem cay spocony i
zdyszany, kiedy w kocu udaje mi si zdj uszkodzone koo i nasadzi dobre.
Chyba trzeba przykrca ruby w okrelonej kolejnoci, ale nie pamitam dokadnie w jakiej.
Pani Melton twierdzia, e naley to zrobi waciwie. Jest ju sma i poza krgami wiata gstnieje
mrok.
- Hej!
Podrywam si. Z pocztku nie rozpoznaj gosu ani biegncego w moj stron zwalistego
czowieka. Zwalnia.
- Och, to ty, Lou. Mylaem, e moe wrci ten chuligan, eby narobi wicej szkd. Co robisz,
chcesz kupi nowe opony?
To Danny. Czuj, jak z ulgi mikn mi kolana.
- Nie. To koo zapasowe. Zao je, a potem zabior uszkodzone do sklepu z oponami, gdzie
zao na nie now opon, a kiedy wrc, bd mg wymieni j na uszkodzon. Jutro zrobi to
samo z nastpn.
- Ale... przecie moge zadzwoni po kogo, eby wymieni ci wszystkie cztery. Czemu robisz
to w tak skomplikowany sposb?
- Powiedzieli mi, e zrobi to dopiero jutro albo pojutrze. W jednym miejscu doradzono mi,
ebym kupi komplet k i sam je wymieni, eby byo szybciej. Wic pomylaem o czym takim.
Przypomniaem sobie o zapasie. Wymyliem, jak zrobi to
samemu, oszczdzajc czas i pienidze, i postanowiem zacz zaraz po powrocie do domu...
- Dopiero teraz wrcie do domu?
- Rano spniem si do pracy. Siedziaem po godzinach, eby to odrobi. Pan Crenshaw by na
mnie bardzo zy.
- Tak, ale to zajmie ci kilka dni. Zreszt za nieca godzin zamkn sklep. Wezwiesz takswk,
czy co takiego?
- Potocz je - mwi. Koo ze sflacza opon si ze mnie naigrawa; wystarczajco trudno byo
odtoczy je na bok. Kiedy zmienialimy koo na zajciach, byo napompowane.
- Pieszo? - Danny krci gow. - To ci si nigdy nie uda, stary. Lepiej wsad je do mojego
wozu, podrzuc ci. Szkoda, e nie moemy zabra dwch... chocia waciwie moemy.
- Nie mam dwch zapasowych k - zastrzegam.
- Moesz wykorzysta moje - mwi. - To ten sam rozmiar.
Nie wiedziaem o tym. Nie mamy samochodw tej samej marki ani modelu, a nie wszystkie koa
maj identyczne rozmiary. Skd to wie?
- Pamitaj, eby przykrca przeciwlege ruby. Najpierw czciowo, potem pozostae, a
pniej dokrcasz wszystkie, zgadza si? Tak bardzo dbasz o swj samochd, e moge tego nie
wiedzie.
Pochylam si, eby dokrci ruby. Teraz przypominam sobie dokadnie, co mwia pani
Melton. To wzr, w dodatku atwy. Lubi symetryczne wzory. Nim kocz, wraca Danny ze swoim
koem zapasowym, spogldajc na zegarek.
- Bdziemy musieli si pospieszy - mwi. - Masz co przeciwko temu, ebym zdj nastpn?
Robiem to nie raz...
- Nie mam nic przeciwko temu - odpowiadam. Nie mwi caej prawdy. Jeli ma racj, e dzi
wieczorem mog wymieni dwie opony, oznacza to olbrzymi pomoc, lecz Danny wkracza w moje
ycie, poganiajc mnie i sprawiajc, e czuj si powolny i gupi.
Z drugiej strony zachowuje si jak przyjaciel, pomagajc mi. Okazywanie wdzicznoci za otrzyman
pomoc jest bardzo wane.
O dwudziestej dwadziecia jeden oba zapasowe koa znajduj si z tyu mojego samochodu;
miesznie wyglda z pustymi oponami z tyu i napompowanymi z przodu. Obie pocite opony, ktre
zdemontowalimy z tylnej osi auta, lduj w baganiku samochodu Danny'ego, a ja siadam obok
niego. Znowu wcza audio i grzechoczce dwiki wstrzsaj moim ciaem. Chc uciec; za duo
tych dwikw i to niewaciwych. Danny przekrzykuje haas, ale nie rozumiem go; muzyka i gos
znosz si nawzajem.
Gdy dojedamy do sklepu z oponami, pomagam mu zanie uszkodzone koa do rodka.
Ekspedient przyglda mi si obojtnie. Krci gow, nim zdam cokolwiek wyjani.
- Ju za pno - oznajmia. - Nie moemy teraz zmieni opon.
- Macie otwarte do dziewitej - zauwaam.
- Sklep, owszem. Lecz nie zmieniamy opon o tej godzinie. - Zerka na drzwi warsztatu, w ktrych
staje kocisty mczyzna w granatowych spodniach i piaskowej koszuli z at, wycierajc rce w
czerwon szmat.
- Ale nie mogem przyjecha wczeniej - mwi. - A wy macie czynne do dziewitej.
- Suchaj pan - zaczyna. Jeden kcik ust podjeda mu do gry, bynajmniej nie w umiechu. -
Powiedziaem przecie: spni si pan. Nawet gdybymy zabrali si za te koa od razu, nie
skoczylibymy do dziewitej. Zao si, e pan nie zostaje po godzinach, eby dokoczy prac,
ktr w ostatniej chwili dorzuci panu jaki skoczony cymba.
Otwieram usta, chcc powiedzie, e owszem, zostaj po godzinach, e wanie dzisiaj zostaem
po godzinach i dlatego jestem tutaj tak pno, lecz wysuwa si przede mnie Danny. Mczyzna za
kontuarem prostuje si nagle, zaniepokojony. Ale Danny patrzy na mczyzn w drzwiach warsztatu.
- Cze, Fred - rzuca zadowolony, jakby wanie spotka przyjaciela. Lecz w jego gosie
sycha co jeszcze. - Jak leci ostatnimi czasy?
- Ach, wietnie, panie Bryce. Jestem czysty.
Wcale nie wyglda na czystego. Ma czarne smugi na rkach i brud pod paznokciami. Na
spodniach i koszuli te wida ciemne smugi.
- To dobrze, Fred. Suchaj, zeszej nocy kto uszkodzi mojemu kumplowi samochd. Musia
zosta do pna w biurze, poniewa rano spni si do pracy. Miaem nadziej, e mgby mu
pomc.
Mczyzna w drzwiach patrzy na koleg za lad. Obaj unosz i opuszczaj brwi. Ekspedient
wzrusza ramionami.
- Bdziesz musia sam pozamyka - mwi. Po czym do mnie:
- Zakadam, e wie pan, jaki typ opon chce pan kupi?
Oczywicie. Kupowaem tutaj opony raptem kilka miesicy temu, wic wiem, co powiedzie.
Zapisuje numery i typ, po czym wrcza kartk drugiemu mczynie - Fredowi - a ten kiwa gow i
podchodzi, eby odebra ode mnie koa.
Jest dwudziesta pierwsza siedem, kiedy wychodzimy z dwiema nowiutkimi oponami. Fred
podtacza je do samochodu Danny'ego Bryce

a i wrzuca do baganika. Jestem bardzo zmczony. Nic


wiem, czemu Danny Bryce mi pomaga. Nie podoba mi si myl o jego kole w moim aucie; nie pasuje
tam, jak kawaek ryby w woowym gulaszu. Po powrocie na parking Danny pomaga mi zaoy koa z
nowymi oponami na przd wozu, a zniszczone chowa mi do baganika. Dopiero wtedy dociera do
mnie, e rano bd mg pojecha do pracy, a w poudnie wymieni obie pocite opony.
- Dzikuj - mwi. - Teraz bd mg jedzi.
- Pewnie. - Umiecha si szczerze. - I mam pewn sugesti: przestaw samochd. Na wypadek
gdyby tamten chuligan tu wrci. Postaw go tam, bardziej z tyu. Zao w nim alarm; jeli kto go
dotknie, usysz.
- To dobry pomys - przyznaj. Jestem taki zmczony, e trudno mi nawet mwi. - Dzikuj.
- Por nada - rzuca Danny, Macha rk i wchodzi do budynku. Wsiadam do samochodu. Czu
lekki zaduch, ale siedzenie jest wygodne. Cay dr. Wczam silnik, a potem muzyk - prawdziw
muzyk - i cofam, powoli obracajc kierownic. Wymijam pozostae auta i zatrzymuj si na
wskazanym przez Danny'ego miejscu. Tu obok jego wasnego wozu.
Trudno mi zasn, pomimo - a moe wanie dlatego - e jestem taki zmczony. Bol mnie plecy
i nogi. Cigle wydaje mi si, e co sysz, i podrywam si z ka. Wczam muzyk -znowu Bach -
i w kocu osuwam si w sen, agodnie koysany dwikami.
Poranek przychodzi zbyt wczenie, wstaj jednak i bior kolejny prysznic. Zbiegam po schodach
i nie widz mojego samochodu. Przechodzi mnie nagy mrz, zaraz jednak przypominam sobie, e nie
ma go na zwykym miejscu, i obchodz budynek, eby go znale. Wyglda na to, e wszystko jest w
porzdku. Wracam do siebie, by zje niadanie i naszykowa sobie lunch, po czym spotykam na
schodach Danny'ego.
- W poudnie oddam opony do wymiany - mwi mu. - Wieczorem zwrc ci koo zapasowe.
- Nie ma popiechu - odpowiada. - I tak nie jad dzisiaj samochodem.
* * *
Zastanawiam si, czy mwi powanie. Tak byo, kiedy mi pomg. W kadym razie oddam
opony do wymiany, poniewa nie podoba mi si jego koo; nie pasuje, gdy nie jest moje.
Gdy przychodz do pracy pi minut przed czasem, pan Crenshaw i pan Aldrin stoj w holu i
rozmawiaj. Pan Crenshaw patrzy na mnie. Oczy ma byszczce i twarde; nie czuj si dobrze, kiedy
w nie spogldam, ale staram si nie traci kontaktu wzrokowego.
- Nie zapae dzisiaj adnej gumy, Arrendale?
- Nie, panie Crenshaw - odpowiadam.
- Czy policja znalaza tego chuligana?
- Nie wiem. - Chc dotrze do mojego pokoju, ale stoi mi na drodze i musiabym przepycha si
obok niego. Takie postpowanie nie jest uprzejme.
- Kto prowadzi dochodzenie? - pyta pan Crenshaw.
- Nie pamitam nazwiska, ale mam jego wizytwk - mwi, wycigajc portfel.
Pan Crenshaw wzrusza ramionami i krci gow. Napinaj mu si niewielkie minie wok
oczu.
- Niewane - rzuca. Po czym zwraca si do pana Aldrina: - Chodmy do mnie, uporzdkujmy ten
baagan. - Odwraca si, z lekko zwieszonym ramieniem, a pan Aldrin poda za nim. Teraz mog si
dosta do swojego pokoju.
Nie wiem, dlaczego pan Crenshaw zapyta o nazwisko policjanta, a potem nie obejrza
wizytwki. Chciabym poprosi o wyjanienie pana Aldrina, lecz on rwnie odszed. Nie wiem,
czemu pan Aldrin, ktry jest normalny, tak sucha pana Crenshawa. Boi si go? Czy normalni ludzie
boj si innych normalnych ludzi? A jeli tak, to jaka jest korzy z bycia normalnym? Pan Crenshaw
powiedzia, e jeli poddamy si kuracji i staniemy si normalni, bdzie nam atwiej z innymi ludmi,
zastanawiam si jednak teraz, co mia na myli. Moe chce, eby wszyscy byli jak nadskakujcy mu
pan Aldrin. Nie wykonywalibymy dobrze naszej pracy, gdybymy mieli si tak zachowywa.
W poudnie zabieram opony do innego sklepu, blisko campusu, gdzie zostawiam je do wymiany.
Karteczk z rozmiarem i typem opony wrczam ekspedientce. Jest w moim wieku i ma krtkie,
ciemne wosy. Nosi pow koszul z wyszytym czerwon nici napisem: Obsuga klientw".
- Dzikuj - mwi. Umiecha si do mnie. - Nie uwierzy pan, ilu ludzi przychodzi tutaj, nie
majc zielonego pojcia, jakich opon potrzebuj, i zaczynaj pokazywa rkami.
- atwo jest to zapisa - zauwaam.
- Tak, ale nie przychodzi im to do gowy. Zaczeka pan czy przyjdzie pniej?
- Przyjd pniej - odpowiadam. - Do ktrej macie otwarte?
- Do dziewitej. Albo moe pan przyjecha jutro.
- Przyjd przed dziewit- decyduj. Przesuwa moj kart bankow przez czytnik i zaznacza na
paragonie Zapacone z gry".
- Oto paska kopia - mwi. - Prosz jej nie zgubi... cho kto na tyle bystry, by zapisa rozmiar
opony, jest pewnie na to zbyt mdry.
Z ulg wracam do samochodu. Podczas tak krtkich spotka atwo oszuka ludzi, e jestem taki
sam jak inni. Jeszcze atwiej, gdy ludzie lubi gada, jak ta kobieta. Spraw zaatwi par formuek i
umiech.
Pan Crenshaw znowu stoi w naszym holu, kiedy wracani na trzy minuty przed kocem przerwy
obiadowej. Krzywi si na mj widok. Nie wiem dlaczego. Niemal natychmiast odwraca si i
odchodzi. Nie odzywa si do mnie. Czasami milczenie ludzi oznacza gniew, ale nie wiem, co takiego
zrobiem, e jest na mnie zy. Ostatnio dwukrotnie si spniem, lecz w obu przypadkach nie z
wasnej winy. Nie spowodowaem wypadku ani sam nie pociem sobie opon.
Trudno zabra si do pracy.
Jestem w domu o sidmej, z wasnymi oponami na wszystkich czterech koach i zapasem
Danny'ego w baganiku. Postanawiam zaparkowa obok jego wozu, cho nie wiem, czy jest w domu.
atwiej bdzie przenie zapasowe koo z jednego auta do drugiego, jeli bd stay blisko siebie.
Pukam do drzwi Danny'ego.
- Tak? - To jego gos.
- Tutaj Lou Arrendale - mwi. - Mam twoje koo zapasowe w baganiku.
Sysz zbliajce si kroki.
- Mwiem ci, Lou, e nie musisz si z tym spieszy. W kadym razie dzikuj. - Otwiera drzwi.
Ma na pododze tak sam brzow/t/rdzaw wykadzin jak ja, tyle e ja pooyem na niej co,
od czego nie bol mnie oczy. Ma duy, ciemnoszary
ekran wideo z niebieskimi gonikami, ktre wydaj si nieodpowiednie. Brzowa kanapa pokryta
jest maymi ciemnymi kwadratami; wzr jest regularny, lecz nie pasuje do wykadziny. Na kanapie
siedzi moda kobieta w to-zielonej koszuli z biaym wzorkiem, gryzcym si zarwno z
wykadzin, jak i kanap. Danny si do niej obraca.
- Lyn, id przenie koo zapasowe z samochodu Lou do mojego.
- OK. - Nie wyglda na zainteresowan; nie podnosi wzroku znad stolika.
Ciekawe, czy to dziewczyna Danny'ego. Nie wiedziaem, e ma dziewczyn. Nie po raz
pierwszy si zastanawiam, dlaczego czyja partnerka nazywana jest dziewczyn, a nie kobiet.
- Wejd, Lou - mwi do mnie Danny - a ja poszukam kluczykw. - Nie mam ochoty wchodzi do
rodka, z drugiej jednak strony nie chciabym sprawia wraenia kogo nieuprzejmego. le
dopasowane kolory i wzory mcz wzrok. Wchodz. - Lyn, to jest Lou z gry - przedstawia mnie
Danny. - Poyczy ode mnie wczoraj koo zapasowe.
- Cze - rzuca kobieta, unoszc na chwil wzrok i zaraz go opuszczajc.
- Cze - odpowiadam. Patrz, jak Danny podchodzi do biurka i zabiera z niego klucze. Na
blacie panuje porzdek: tylko skorowidz i telefon.
Udajemy si na d i wychodzimy na parking. Otwieram baganik, a Danny wyciga z niego
koo. Otwiera swj baganik i kadzie je do rodka, po czym zatrzaskuje klap, ktra wydaje inny
dwik ni ta w moim wozie.
- Dzikuj za pomoc - mwi.
- No problemo - zapewnia Danny. - Mio byo pomc. I dzikuj za szybki zwrot koa.
- Prosz bardzo - odpowiadam. To nie brzmi dobrze w sytuacji, gdy on zrobi znacznie wicej,
eby mi pomc, nie wiem jednak, co innego miabym powiedzie.
Stoi przy aucie, patrzc na mnie. Milczy przez chwil, po czym rzuca: No c, do zobaczenia" i
odwraca si. Pewnie, e mnie zobaczy - mieszkamy w tym samym budynku. Myl, e oznacza to, i
nie chce wraca do rodka razem ze mn. Nie wiem, czemu po prostu tego nie powiedzia, skoro o to
mu chodzio. Odwracam si do mojego samochodu i czekam, a usysz dwik otwierajcych si
drzwi wejciowych, po czym zamykam baganik.
Czy zrozumiabym to, gdybym podda si leczeniu? Czy chodzi o kobiet w jego mieszkaniu?
Gdyby bya u mnie Marjory, to czy te bym nie chcia, eby Danny wchodzi ze mn do rodka? Nie
wiem. Czasami powody, dla ktrych ludzie normalni co robi, s bardzo oczywiste, czasem jednak
w ogle ich nie rozumiem.
Wreszcie wchodz do budynku i ruszam na swoje pitro. Wczam uspokajajc muzyk -
preludia Chopina. Wlewam dwie szklanki wody do garnka i otwieram paczk klusek z warzywami.
Obserwuj bbelki w gotujcej si wodzie. Pod pierwszymi z nich dostrzegam wzr palnika, kiedy
jednak woda zaczyna wrze, tworzy si kilka obszarw intensywnego ruchu. Wci mi si wydaje, e
to co wanego, co wicej ni zwyka wrzca woda, na razie jednak nie odkryem caego wzoru.
Wrzucam kluski i warzywa, i mieszam zgodnie ze wskazwkami. Lubi patrze, jak wiruj we
wrzcej wodzie.
A czasami jestem znudzony gupio roztaczonymi warzywami.
ROZDZIA DZIEWITY
W pitki pior, eby mie wolne weekendy. Mam dwa kosze na brudn odzie: jeden na jasne, a
drugi na ciemne rzeczy. Zdejmuj przecierada z ka i powoczk z poduszki, po czym wkadam je
do kosza z jasnymi rzeczami. Rczniki wdruj do kosza z ciemnymi rzeczami. Moja matka uywaa
do sortowania brudnych ubra dwch bkitnych koszy; jeden z nich nazywaa , jasnym", a drugi
ciemnym", co bardzo mnie niepokoio. Znalazem ciemnozielony kosz z wikliny i przeznaczyem go
na ciemne rzeczy; kosz na jasne ubrania jest ze zwykej wikliny w miodowym kolorze. Lubi wzr
wiklinowej plecionki i lubi sowo wiklina". Prty otaczaj pionowe oebrowanie, niczym dwik
wi
9
potem nastpuje ostre k , przypominajce spleciony z wikliny warkocz, a na koniec bardziej
mikkie lina, gdy gazki znikaj z powrotem w cieniu.
Wyjmuj z pudeka z drobnymi dokadnie odliczon ilo monet plus jedn dodatkow, na
wypadek gdyby maszyna ktrej nie przyja. Bardzo mnie zoci, kiedy idealnie okrga moneta nie
wprawia maszyny w ruch. Mama nauczya mnie zabiera dodatkow monet. Powiedziaa, e nie jest
dobrze dugo si zoci. Czasami moneta, ktrej nie przyja pralka lub suszarka, zadziaa w
dystrybutorze napojw, a kiedy indziej bywa odwrotnie. Nie ma to sensu, ale taki ju jest ten wiat.
Wkadam monety do kieszeni i wrzucam paczuszk z detergentem do jasnego kosza, ktry
stawiam na ciemnym. Jasny powinien znale si nad ciemnym. Zachowuje wwczas rwnowag.
Idc przez hol, widz ponad nim drog przed sob. Zapamituj preludium Chopina i ruszam do
pralni. Jak zwykle w pitkowe wieczory zastaj tam tylko pann Kimberly. Jest stara i ma
kdzierzawe, siwe wosy, nie jest jednak tak stara jak pani Watson. Zastanawiam si, czy rozwaa
zastosowanie kuracji przeduajcej ycie, czy te jest ju na to zbyt wiekowa. Panna Kimberly ma na
sobie jasnozielone lune spodnie i kwiecist bluzk. Nosi to w kady ciepy, pitkowy wieczr.
Wol zastanawia si nad jej strojem, ni rozmyla o zapachu pralni - ostrym i nieprzyjemnym,
ktrego nie lubi.
- Dobry wieczr, Lou - mwi. Skoczya ju pranie i wkada rzeczy do stojcej po lewej stronie
suszarki. Zawsze uywa suszarki po lewej stronie.
- Dobry wieczr, panno Kimberly - odpowiadam.
Nie przygldam si jej praniu; niegrzecznie jest oglda kobiece rzeczy, poniewa moe by
wrd nich bielizna. Niektre kobiety nie lubi, kiedy mczyni patrz na ich bielizn. Inne owszem,
co komplikuje spraw, ale panna Kimberly jest stara i nie sdz, eby chciaa, abym zobaczy jej
rowe barchany pomidzy rcznikami i pociel. Ja rwnie nie mam ochoty ich oglda.
- Jak min tydzie? - pyta. Zawsze o to pyta. Nie wydaje mi si, eby j obchodzio, czy mj
tydzie by dobry, czy te nie.
- Pocito mi opony - mwi. Przerywa wkadanie rzeczy do suszarki i spoglda na mnie z
uwag.
- Kto poci ci opony? Tutaj? Czy w pracy?
Nie rozumiem, dlaczego miaoby to stanowi jak rnic.
- Tutaj - odpowiadam. - Wyszedem z domu w czwartek rano i wszystkie byy podziurawione.
Wyglda na niezadowolon.
- Tutaj, na naszym parkingu? Mylaam, e tu jest bezpiecznie!
- To byo bardzo nieprzyjemne - dodaj. - Spniem si do pracy.
- Ale chuligani? Tutaj?! - Robi min, jakiej nigdy u niej nie widziaem; co poredniego midzy
strachem a wstrtem. Potem patrzy ze zoci wprost na mnie, jakbym to ja zrobi co
niestosownego. Odwracam wzrok. - Bd musiaa si przeprowadzi - mwi.
Nie rozumiem: musi si przeprowadzi, poniewa pocito mi koa? Jej nikt nie przedziurawi
opon, gdy ich nie ma. Nie ma samochodu.
- Widziae, kto to zrobi? - pyta. Zostawia cz rzeczy przewieszonych przez krawd
suszarki; wyglda to bardzo nieporzdnie i nieadnie, zupenie jak wystajce poza krawd talerza
jedzenie.
- Nie - odpowiadam. Wycigam jasne rzeczy z jasnego kosza i wkadam je do pralki po prawej
stronie. Dodaj detergent, uwanie go odmierzajc, poniewa zuycie zbyt duej jego iloci byoby
marnotrawstwem, a ubrania si nie dopior, jeli bdzie go za mao. Wrzucam monety do szczeliny,
zamykam drzwiczki, ustawiam pralk na rednie pranie, pukanie w zimnej wodzie i odwirowanie,
po czym naciskam guzik START. W pralce co szczka i do rodka zaczyna wlewa si z sykiem
woda.
- To okropne - mwi panna Kimberly. Trzscymi si rkami wpycha reszt prania do suszarki.
Na podog spada co rowego i pomarszczonego. Odwracam si i wycigam ubrania z
ciemnozielonego kosza. Wkadam je do pralki porodku. - Cho to
nie problem dla ludzi takich jak ty - dodaje.
- Co to znaczy, e to nie problem dla ludzi takich jak ja? - pytam. Nigdy przedtem tak nie
mwia.
- Jeste mody - wyjania. - I jeste mczyzn. Nie musisz si martwi.
Nie rozumiem. Wedug pana Crenshawa nie jestem mody. Jestem wystarczajco dorosy, eby
wiedzie, co trzeba. Jestem mczyzn, ale nie rozumiem, czemu miaoby to oznacza, e
przedziurawienie opon w moim wozie to nic zego.
- Nie chciaem, eby pocito mi opony - mwi powoli, poniewa nie wiem, jak si zachowa.
- No c, jasne, e tego nie chciae - odpowiada pospiesznie. Zwykle w wietle pralni jej
skra wyglda blado i tawo, teraz jednak na policzki wystpiy jej brzoskwiniowe rumiece.
- Ale nie musisz si martwi ludmi, ktrzy ci dokuczaj. Mczyznami.
Patrzc na pann Kimberly, nie potrafi wyobrazi sobie nikogo, kto by jej dokucza. Ma siwe
wosy, przez ktre przeziera rowa czaszka, pomarszczon skr i brzowe plamy na ramionach.
Chc zapyta, czy mwi powanie, lecz wiem, e tak wanie jest. Nie mieje si, nawet ze mnie,
kiedy co upuszcz.
- Przykro mi, e pani zaniepokoiem - mwi, wkadajc detergent do pralki penej ciemnych
rzeczy. Wsuwam monet w szczelin. Drzwi suszarki zamykaj si z trzaskiem; zapomniaem o niej,
prbujc zrozumie pann Kimberly i teraz drgna
mi rka. Jedna z monet nie trafia w szczelin i wpada do pralki. Bd musia wszystko wyj, eby j
znale, a w tym czasie zsunie si z ubra do rodka. Szumi mi w gowie.
- Dzikuj, Lou - mwi panna Kimberly cieplejszym gosem. Jestem zaskoczony. Nie
spodziewaem si, e powiem waciw rzecz. - Co nie w porzdku? - pyta, gdy zaczynam wyciga
ubrania, strzsajc je tak, e wikszo detergentu spada do pralki.
- Wpada mi do rodka moneta - wyjaniam. Panna Kimberly podchodzi bliej. Nie chc tego.
Uywa mocnych perfum o bardzo sodkim zapachu.
- No to w inn. Tamta bdzie naprawd czysta, kiedy wyjmiesz pranie - oznajmia.
Nieruchomiej na chwil z ubraniami w rce. Czy mog zostawi monet w rodku? W kieszeni
mam zapasow. Wrzucam rzeczy do rodka i sigam do kieszeni po monet. Ma odpowiedni rozmiar.
Wkadam j do szczeliny, zamykam drzwiczki, nastawiam pranie i naciskam przycisk START.
Kolejne szczknicie i syk wody. Czuj si dziwnie. Mylaem, e rozumiaem pann Kimberly,
kiedy bya jeszcze przewidywaln starsz pani i robia pranie w kady pitek wieczorem, tak jak ja.
Mylaem, e rozumiaem j kilka minut temu, przynajmniej na tyle, by poj, e jest na co za. Lecz
ona tak szybko wymylia rozwizanie, gdy ja jeszcze mylaem, e nadal jest rozgniewana. Jak to
zrobia? Czy normalni zawsze tak postpuj?
- To atwiejsze ni wyciganie rzeczy - dodaje. - W ten sposb nie zapychasz pralki i nie musisz
jej czyci. Zawsze nosz ze sob kilka zapasowych monet, tak na wszelki wypadek. - Wybucha
nieco oschym miechem. - Im jestem starsza, tym bardziej trzs mi si rce. - Milknie, wpatrujc
si we mnie. Nadal zastanawiam si, jak to zrobia, uwiadamiam sobie jednak, e czeka na co z
mojej strony. Zawsze naley podzikowa, nawet jeli nie jest si pewnym, za co.
- Dzikuj - mwi. Znowu udao mi si powiedzie waciw rzecz; umiecha si.
- Miy z ciebie czowiek, Lou. Przykro mi z powodu twoich opon - wyznaje. Zerka na zegarek. -
Musz i wykona kilka telefonw. Zostajesz tutaj? Popilnujesz prania?
- Bd na dole - odpowiadam. - Tutaj jest za gono. - Powiedziaem to ju wczeniej, kiedy
poprosia mnie, ebym mia oko na jej rzeczy. Zawsze myl wtedy o wyjciu sobie oka i pooeniu
go na ubraniach, nie mwi jej jednak o tym. Wiem, co
znaczy to wyraenie, ale i tak brzmi gupio. Kiwa gow i umiecha si, po czym wychodzi.
Sprawdzam ponownie, czy prawidowo nastawiem obie pralki (mona zmienia ustawienia, dopki
pralka nie nabierze wody), a nastpnie wychodz na korytarz.
Podoga w pralni pokryta jest brzydkim, szarym betonem i opada lekkim ukosem w stron
sporego odpywu pod pralkami. Wiem, e tam wanie znajduje si odpyw, poniewa dwa lata temu
zniosem pranie na d i byli tam robotnicy. Odsunli pralki i zdjli pokryw odpywu. Bi z niego
obrzydliwy, kwany i stchy zapach.
Posadzka na korytarzu wyoona jest ozdobnymi pytkami z przeplatajcymi si pasmami zieleni
i beu. To kwadraty o boku dwunastu cali; korytarz ma pi kwadratw szerokoci oraz czterdzieci
pi i p kwadratu dugoci. Osoba ukadajca pytki zrobia to tak, e pasma na poszczeglnych
kwadratach pozostaj wzgldem siebie pod ktem dziewidziesiciu stopni. Wikszo pytek
uoono na jeden z dwch sposobw, ale osiem z nich odwrcono do gry nogami w stosunku do
pozostaych kwadratw o tym samym kierunku.
Lubi patrze na korytarz i rozmyla o owych omiu pytkach. Jaki powstaby wzr, gdyby
uoy je odwrotnie? Jak dotd, wymyliem trzy moliwe kombinacje. Kiedy prbowaem
opowiedzie o nich Tomowi, nie potrafi jednak wyobrazi sobie wzorw tak jak ja. Narysowaem
je wic na papierze, szybko jednak spostrzegem, e go nudz. Nie jest grzecznie nudzi ludzi. Nigdy
wicej nie prbowaem z nim o tym rozmawia.
Ale dla mnie jest to nadal interesujce. Kiedy zmczy mnie podoga - a nigdy nie mczy - mog
przyglda si cianom. Wszystkie ciany korytarza s pomalowane, lecz na jednej z nich bya kiedy
imitacja ceglanego muru. Te niby-cegy miay czterocalow krawd, a w odrnieniu od pytek
posadzki znajdowaa si midzy nimi przerwa na niby-zapraw. Tak wic ich prawdziwy rozmiar to
cztery i p cala. Gdyby miay rwno po cztery cale, to trzy z nich rwnayby si jednej pytce
posadzki.
Szukam miejsca, w ktrym linia pomidzy pytkami moe wspi si na cian, potem na sufit i z
powrotem, bez przerwy. W caym korytarzu jest tylko jedno miejsce, gdzie linie tak si cz, a i tam
nie do koca. Kiedy uwaaem, e gdyby korytarz by dwukrotnie duszy, istniayby dwa takie
miejsca, ale to dziaa inaczej. Kiedy odpowiednio si temu przyjrz, widz, e korytarz musiaby by
pi i p razy duszy, eby linie zbiegy si dwukrotnie.
Sysz, e jedna pralka zwalnia i wracam do pralni. Wiem, e zajmuje mi to dokadnie tyle
czasu, by bben przesta si obraca. To taka gra: zrobi ostatni krok w chwili, gdy wirnik koczy
ostatni obrt. Suszarka po lewej stronie wci mruczy i bekocze. Wyjmuj mokre ubrania i wkadam
do suszarki po prawej. Zanim wszystko przeoyem i sprawdziem, czy nic nie zostao w rodku,
zacza zwalnia druga pralka. Pewnego razu w zeszym roku rozpracowaem zaleno pomidzy
si tarcia zwalniajc wirowanie a czstotliwoci wydawanego przy tym dwiku. Zrobiem to
sam, bez pomocy komputera, co sprawio mi tym wiksz frajd.
Wyjmuj rzeczy z drugiej pralki i znajduj na dnie upuszczon przeze mnie monet- lnic,
czyst i gadk. Wkadam j do kieszeni, aduj ubrania do suszarki, wrzucam monety i wczam
urzdzenie. Dawno temu patrzyem na kotujc si odzie, by ustali wzr - dlaczego raz rkaw
czerwonego swetra znajduje si przed niebiesk sukni, spadajc i obracajc si, by nastpnym
razem pojawi si przy tych spodniach i powoczce poduszki. Matka nie lubia, jak mamrotaem,
obserwujc unoszenie si i opadanie ubra, tote nauczyem si robi to po cichu.
Panna Kimberly wraca w chwili, gdy zatrzymuje si suszarka z jej rzeczami. Umiecha si do
mnie. Trzyma talerzyk z ciasteczkami.
- Dzikuj, Lou - mwi. Wyciga do mnie talerzyk. - Poczstuj si ciastkiem. Wiem, e
chopcy... to jest: modzi mczyni... uwielbiaj ciasteczka.
Przynosi je niemal co tydzie. Nie zawsze mi smakuj, nie byoby jednak grzecznie jej o tym
powiedzie. W tym tygodniu to kruche ciastka cytrynowe. Bardzo je lubi. Bior trzy. Stawia talerzyk
na skadanym stoliku i wyjmuje ubrania z suszarki. Umieszcza je w koszyku; nie skada ubra tutaj.
- Odnie mi talerzyk, jak skoczysz, Lou - prosi. Tak samo byo w zeszym tygodniu.
- Dzikuj, panno Kimberly - odpowiadam.
- Nie ma za co - mwi jak zwykle.
Zjadam ciasteczka, wsypuj okruszki do kuba i skadam pranie przed pjciem na gr. Oddaj
talerzyk i wracam do mieszkania.
* * *
W sobotnie poranki udaj si do Centrum. Jeden z doradcw przyjmuje od smej trzydzieci do
poudnia, a raz na miesic przygotowuj specjalny program. Dzisiaj nie ma adnego programu, lecz
Maxine, jedna z doradczy, zmierza wanie w stron sali konferencyjnej, gdy przyjedam. Bailey
nie powiedzia, czy to z ni rozmawiali w zeszym tygodniu. Maxine ma pomaraczow szmink na
wargach i purpurowe cienie do powiek; nigdy jej o nic nie pytaem. Mimo to chc zada jej pytanie,
lecz kto inny wchodzi do rodka, nim mam czas podj decyzj.
Doradcy wiedz, jak znale dla nas pomoc prawn albo mieszkanie, nie mam jednak pewnoci,
czy zrozumiej problem, przed jakim obecnie stoimy. Zawsze zachcaj nas do robienia wszystkiego,
co pozwoli nam sta si bardziej normalnymi. Powiedz, jak sdz, e powinnimy zgodzi si na
leczenie, nawet jeli uznaj je za zbyt niebezpieczne, gdy pozostaje jeszcze w fazie
eksperymentalnej. W kocu bd musia porozmawia z kim z Centrum, ciesz si jednak, e kto
jest przede mn. Nie musz robi tego wanie teraz.
Przygldam si tablicy z ogoszeniami o spotkaniach AA i innych grup wsparcia (samotni
rodzice, rodzice nastolatkw, szukajcy pracy) i wsplnych zainteresowa (taniec funk, krgle,
pomoc komputerowa), kiedy podchodzi do mnie Emmy.
- C, jak si miewa twoja dziewczyna?
- Nie mam dziewczyny - odpowiadam.
- Widziaam j - oznajmia Emmy. - Wiesz, e tak byo. Nie kam.
- Widziaa moj przyjacik - mwi. - A nie dziewczyn. Dziewczyna to kto, kto zgadza si
by twoj dziewczyn, a ona si nie zgodzia. - Nie jestem do koca szczery i to jest ze, nie mam
jednak ochoty na rozmow z Emmy o Marjory.
- Zapytae j? - pyta Emmy.
- Nie chc z tob o niej rozmawia - odpowiadam i odwracam si.
- Poniewa wiesz, e mam racj - zauwaa Emmy. Szybko obchodzi mnie dookoa i znowu staje
przede mn. - Jest jedn z tych, ktrzy nazywaj siebie normalnymi i traktuj nas jak laboratoryjne
szczury. Wiecznie si wok nich krcisz, Lou, i to
nie jest w porzdku.
- Nie wiem, o co ci chodzi - mwi. Widuj si z Marjory tylko raz w tygodniu, dwa razy,
liczc spotkanie w sklepie spoywczym, wic jak mona mwi o krceniu si" wok niej? Jeli
przychodz co tydzie do Centrum i jest tam Emmy, czy oznacza to, e krc si wok niej? Nie
podoba mi si ta myl.
- Od miesicy nie zjawie si na adnej imprezie specjalnej - mwi. - Spdzasz czas ze swoimi
normalnymi przyjacimi. - Wymawia to sowo niczym przeklestwo.
Nie chodz na imprezy specjalne, poniewa mnie nie interesuj. Wykad o tym, jak by dobrym
rodzicem? Nie mam dzieci. Taniec? Nie lubi takiej muzyki. Pokaz garncarstwa? Nie chc wyrabia
przedmiotw z gliny. Rozmylajc o tym, uwiadamiam sobie, jak mao rzeczy interesuje mnie w
Centrum. atwo jest wmiesza si w tum innych autystycznych osb, lecz nie wszyscy z nich mnie
przypominaj, a atwiej jest znale ludzi o podobnych zainteresowaniach w Internecie lub w biurze.
Cameron, Bailey, Eric, Linda... wszyscy spotykamy si w Centrum, zanim pjdziemy w jakie inne
miejsce, ale to tylko przyzwyczajenie. Tak naprawd wcale nie potrzebujemy Centrum, chyba e od
czasu do czasu chcemy zasign opinii doradcy.
- Jeli zamierzasz znale sobie dziewczyn, powiniene zacz od wasnego rodowiska -
cignie Emmy. Dostrzegam widoczne na jej twarzy oznaki gniewu: zaczerwienion skr, byszczce
oczy pod napitymi powiekami, zacinite zby i usta. Nie wiem, o co jest na mnie teraz za. Nie
wiem, czemu tak j obchodzi, ile czasu spdzam w Centrum. I nie uwaam, eby naleaa do mojego
rodowiska. Nie jest autystyczna. Nie wiem, co jej dolega, i nie dbam o to.
- Nie szukam dziewczyny - odpowiadam.
- Czyli to ona znalaza ciebie?
- Powiedziaem, e nie chc o tym z tob rozmawia - powtarzam. Rozgldam si dokoa. Nie
widz nikogo znajomego. Mylaem, e przyjdzie Bailey, moe jednak zda sobie spraw z tego, do
czego ja doszedem przed chwil. Moe nie przychodzi,
poniewa wie, e nie potrzebuje Centrum. Nie chc stercze tutaj i czeka, a Maxine bdzie wolna.
Odwracam si, eby odej, wiadomy obecnoci Emmy za plecami; promieniuje mrocznymi
uczuciami szybciej, ni mog si oddali. Wchodz Linda i Eric. Nim mam czas cokolwiek
powiedzie, Emmy wypala:
- Lou znowu widuje si z t dziewczyn, z t badaczk. Linda odwraca wzrok; nie chce jej
sucha. Poza tym nie chce by zamieszana w adne sprzeczki. Spojrzenie Erika przelizguje si po
mojej twarzy i odnajduje wzr na posadzce. Sucha, ale o nic nie pyta.
- Mwiam mu, e jest badaczk i chce go wykorzysta, ale on nie sucha - cignie Emmy. -
Widziaam j na wasne oczy; nawet nie jest adna.
Czuj, jak czerwienieje mi kark. To nie w porzdku ze strony Emmy mwi tak o Marjory.
Nawet jej nie zna. Uwaam, e Marjory jest adniejsza od Emmy, zreszt to nie uroda jest powodem,
e j lubi.
- Czy prbuje nakoni ci do poddania si kuracji, Lou? - pyta Eric.
- Nie - odpowiadam. - Nie rozmawiamy o tym.
- Nie znam jej - mwi Eric i si odwraca. Linda ju znikna nam z oczu.
- Wcale nie chcesz jej pozna - rzuca Emmy. Eric si oglda.
- Nie powinna wygadywa na jej temat niemiych rzeczy, skoro jest przyjacik Lou -
oznajmia. Potem poda za Lind. Zastanawiam si, czy nie pj z nimi, ale nie chc tutaj zosta.
Emmy mogaby za mn ruszy. Mogaby dalej mwi. Powie
dziaaby wicej. To zdenerwowaoby Erika i Linde.
Odwracam si, eby odej, a ona rzeczywicie mwi dalej.
- Dokd idziesz? - pyta. - Dopiero co tu przyszede. Nie myl sobie, e moesz uciec przed
swoimi problemami, Lou!
Myl, e mog uciec przed ni. Nie mog uciec przed prac czy doktor Fornum, ale mog uciec
przed Emmy. Umiecham si na t myl, a ona robi si jeszcze bardziej czerwona na twarzy.
- Dlaczego si umiechasz?
- Myl o muzyce - mwi. To bezpieczna odpowied. Nie chc na ni patrze; jej twarz jest
czerwona, byszczca i rozgniewana. Okra mnie, starajc si mnie zmusi, ebym na ni spojrza.
Ja jednak tylko wbijam wzrok w podog. - Zawsze
myl o muzyce, kiedy kto si na mnie zoci - dodaj. Czasami naprawd tak robi.
- Och, jeste niemoliwy! - rzuca i oddala si korytarzem. Zastanawiam si, czy w ogle ma
jakich przyjaci. Nigdy nie widuj jej w towarzystwie innych. To smutne, ale nic nie mog na to
poradzi.
Na zewntrz jest znacznie spokojniej, cho Centrum mieci si przy ruchliwej ulicy. Nie mam
adnych planw. Nie jestem pewny, co robi, kiedy nie spdzam sobotniego poranka w Centrum.
Pranie zrobiem. Mieszkanie wysprztane. Ksiki mwi, e nie radzimy sobie zbyt dobrze z
niepewnoci lub zmian planw. Zazwyczaj si tym nie przejmuj, lecz teraz odkrywam, e w
rodku jestem cay rozdygotany. Nie chc myle, e Marjory jest tym, kim jest wedug Emmy. Co
bdzie, jeli okae si, e Emmy ma racj, a Marjory mnie okamuje? Mam wraenie, e tak nie jest,
lecz mog si myli.
auj, e nie mog spotka si teraz z Marjory. Chciabym, ebymy poszli razem co zrobi i
ebym mg na ni patrze. Po prostu patrze i sucha, jak rozmawia z kim innym. Czy
zorientowabym si, gdyby mnie lubia? Myl, e mnie lubi. Nie wiem jednak, czy lubi mnie bardzo,
czy tylko troch. Nie wiem, czy lubi mnie w sposb, w jaki lubi innych mczyzn, czy te tak, jak
dorosy lubi dziecko. Nie wiem, jak to odrni. Wiedziabym, gdybym by normalny. Normalni
musz to wiedzie, w przeciwnym bowiem razie nigdy by si nie pobierali.
W zeszym tygodniu o tej porze braem udzia w turnieju. Podobao mi si to. Wolabym by tam
ni tutaj. Pomimo haasu, tumu ludzi i tych wszystkich zapachw. Oto miejsce, do ktrego
przynale; z tym tutaj nie czuj si ju zwizany. Zmieniam si, a raczej ju si zmieniem.
Postanawiam wrci do mieszkania pieszo, cho to daleko std. Jest teraz chodniej, a gdy
mijam podwrka, widz przywide kwiaty. Rytm marszu rozlunia mnie i uatwia wsuchiwanie si
w muzyk, ktr sobie wybraem. Dostrzegam innych ludzi ze suchawkami. Suchaj radia lub
nagranej muzyki; zastanawiam si, czy ludzie bez suchawek suchaj wasnej muzyki, czy te id bez
niej.
Po drodze zatrzymuje mnie zapach wieego chleba. Skrcam do maej piekarni i kupuj
bochenek wieego pieczywa. Obok znajduje si kwiaciarnia z rzdami kwiatw - fioletowych,
tych, niebieskich, brzowych i ciemnoczerwonych. Kolory to co wicej ni odpowiednia dugo
fal wietlnych; emanuj radoci, dum, smutkiem, pociech. Trudno to niemal znie.
Utrwalam w pamici barwy i struktury, po czym zabieram chleb do domu, wdychajc jego
zapach i czc go z mijanymi kolorami. Mur jednego z domw poronity jest pncymi krzakami r;
nawet z drugiego koca podwrka wyczuwam ulotn, sodk wo.
* * *
Min ju ponad tydzie, lecz ani pan Aldrin, ani pan Crenshaw nie wspomnieli nic wicej o
leczeniu. Nie przyszy do nas kolejne listy. Oznacza to, jak chciabym wierzy, e co poszo nie tak z
caym procesem i zapomn o tym, lecz obawiam si, e oni nie zapominaj. Pan Crenshaw zawsze
sprawia wraenie zdenerwowanego. Gniewni ludzie nie zapominaj krzywd; wybaczenie agodzi
gniew. Taki by temat kazania w tym tygodniu. Nie powinienem bdzi mylami podczas kazania,
czasami jednak jest nudne i wol rozmyla o innych rzeczach. Gniew i pan Crenshaw zdaj si ze
sob nierozerwalnie zczeni.
W poniedziaek wszyscy otrzymujemy notatk, e mamy si spotka w sobot. Nie chc
rezygnowa z mojej soboty, lecz notatka nie wymienia adnych powodw, ktre pozwalayby nie
przyj. Teraz auj, e nie poczekaem na Maxine w Centrum, lecz jest ju za pno.
- Mylicie, e musimy i? - pyta Chuy. - Wyrzuc nas, jeli nie pjdziemy?
- Nie wiem - odpowiada Bailey. - Chc wiedzie, co zamierzaj, wic i tak pjd.
- Ja id - mwi Cameron. Kiwam gow, pozostali rwnie. Linda ma nieszczliw min,
jednak wyglda tak zazwyczaj.
* * *
- Suchaj... ee... Pete... - Gos Crenshawa ocieka faszyw nut przyjani; Aldrin zauway, jaki
kopot sprawia szefowi zapamitanie jego imienia. - Wiem, e uwaasz mnie za pozbawionego serca
drania, lecz prawda jest taka, e firma walczy o przetrwanie. Produkcja w przestrzeni jest niezbdna,
ale nigdy by nie uwierzy, ile poera zyskw.
Och, czyby?, pomyla Aldrin. Jego zdaniem, to gupota: korzyci wypywajce z produkcji w
niewakoci i niskiej grawitacji niky w porwnaniu z jej wadami i zwizanymi z ni wydatkami. Tu,
na Ziemi, byo wystarczajco wiele bogactw i on nigdy nie zagosowaby za eksploracj przestrzeni,
gdyby tylko kto da mu takie prawo.
- Twoje chopaki to skamieliny, Pete. Musisz to przyzna. Autystyczni, starsi od nich, byli
odrzucani, dziewiciu na dziesiciu. I nie powouj si na tamt kobiet... jakkolwiek si nazywaa...
ktra zaprojektowaa rzenie czy co...
- Grandin - mrukn Aldrin, lecz Crenshaw go zignorowa.
- Jedna na milion, a ja ywi najwyszy podziw dla kogo, kto pnie si na szczyt, tak jak ona.
Ale to wyjtek. Wikszo tych biednych drani bya beznadziejna. Nie z wasnej winy, prawda?
Mimo to sytuacja nie bya dobra ani dla nich, ani dla nikogo
innego, niezalenie od wysokoci nakadw. A gdyby cholerni psychiatrzy wci trzymali si
dawnych teorii, twoi chopcy byliby tak samo do kitu. Na szczcie dla nich do gosu dorwali si
neurolodzy i psycholodzy behawioralni. Mimo to, cokolwiek by powiedzia, nadal nie s normalni.
Aldrin nie odezwa si ani sowem. Crenshaw, jak ju si rozpdzi, nie sucha nikogo. Teraz
te wzi milczenie za oznak zgody i kontynuowa.
- A potem odkryli, gdzie tkwi bd, i wzili si za naprawia nie niemowlakw... co oznacza, e
twoje chopaki to skamieliny, Pete. Zawieszeni pomidzy dawnymi, zymi czasami a wietlan
przyszoci. Utkwili. To niesprawiedliwe w stosunku do nich.
W yciu mao co byo sprawiedliwe, a Aldrin nie wierzy, e szefowi szczeglnie zaley na
sprawiedliwoci.
- Twierdzisz, e maj wyjtkowy talent i zasuguj na dodatkowe wydatki, ktrymi ich
obsypujemy, poniewa wytwarzaj. Moe byo to prawd pi lat temu, Pete, moe nawet dwa lata
temu... Lecz maszyny si udoskonaliy, jak to zwykle bywa. - Pokaza wydruk. - Zao si, e nie
ledzisz doniesie o sztucznej inteligencji, prawda?
Aldrin wzi wydruk, nie rzucajc na okiem.
Maszyny nigdy nie dokonaj tego, co robi oni - powiedzia.
- Dawno temu maszyny nie potrafiy zsumowa dwch dwjek - odpar Crenshaw. - Teraz
jednak nie zatrudniby nikogo do podliczania z owkiem w rku kolumn cyfr, prawda?
Chyba e podczas przerwy w dostawie prdu... Mae firmy przekonay si ju dawno, jak jest
wane, by ludzie sprawdzajcy rachunki potrafili dodawa dwa do dwch na papierze. Aldrin
wiedzia jednak, e nie ma sensu o tym wspomina.
- Twierdzisz, e mog ich zastpi maszyny? - upewni si.
- Proste jak drut - odrzek Crenshaw. - C... Moe nie a tak proste. Wymagaoby to kilku
nowych komputerw i niezego, wysokowydajnego oprogramowania... potem jednak wystarczy by
tylko prd. adnych gupot, ktre dostali w prezencie twoi
podwadni.
Prd, za ktry trzeba byoby cigle paci, podczas gdy rodki wspomagajce dla jego ludzi ju
dawno si zwrciy. Kolejny argument, ktrego Crenshaw nie miaby ochoty wysucha.
- Zamy, e wszyscy poddadz si leczeniu i wyzdrowiej... Czy nadal chciaby zastpowa
ich maszynami?
- Zyski, Pete, zyski. Chc tego, co jest najlepsze dla firmy. Jeli nadal bd mogli wykonywa
swoj prac i nie bd kosztowa wicej od nowych urzdze, to nie mam zamiaru wysya ich na
bezrobocie. Ale musimy ci koszty... to konieczne.
W obecnej sytuacji rynkowej jedyn metod przycignicia inwestycji jest okazywanie wydajnoci.
A to luksusowe prywatne laboratorium i osobne pokoje... aden akcjonariusz nie nazwie tego
wydajnoci.
Aldrin zdawa sobie spraw, e sala gimnastyczna i jadalnia uwaane byy przez cz
akcjonariuszy za zbytek, nigdy jednak nie pomylano o likwidacj menederskich przywilejw.
Kadra zarzdzajca, powtarzano cigle, potrzebowaa ich do utrzymania maksymalnej wydajnoci.
Zarobili na nie, a to z kolei zwikszao ich wydajno. Tak twierdzono, lecz Aldrin w to nie wierzy.
Tego rwnie nie powiedzia na gos.
- A wic... zysk, Gene... - To, e zwrci si do Crenshawa po imieniu, wydawao si miaym
manewrem, lecz Aldrin by w bojowym nastroju. - Albo zgodz si na kuracj i jest to warunek, by
pozwoli im zosta w firmie, albo znajdziesz sposb, eby si ich pozby. Zgodny z prawem lub nie.
- Prawo nie moe doprowadza firm do bankructwa - oznajmi Crenshaw. - Ta zasada przestaa
obowizywa na samym pocztku naszego stulecia. Stracilibymy zwolnienia podatkowe, lecz jest to
tak nika pozycja w naszym budecie, e nawet nie ma o czym wspomina. Z drugiej strony, gdyby
zgodzili si zrezygnowa z tak zwanych rodkw wsparcia i zachowywali si jak zwykli pracownicy,
nie nalegabym na leczenie, cho nie potrafi sobie wyobrazi, czemu mieliby go nie chcie.
- Czego w takim razie ode mnie oczekujesz? - zapyta Aldrin. Crenshaw si umiechn.
- Witamy na pokadzie, Pete. Chc, eby jasno przedstawi swoim ludziom, jakie s moliwe
opcje. Tak czy inaczej, musz przesta by balastem dla firmy: natychmiast zrezygnowa z luksusw
lub podda si leczeniu i dopiero potem z nich zrezygnowa, o ile to faktycznie autyzm je
usprawiedliwia, albo... - Przecign rk po gardle. - Nie mog robi z firmy zakadnika. Nie ma w
tym kraju prawa, ktrego nie moglibymy obej lub zmieni. - Odchyli si na krzele i splt rce
za gow. - Mamy swoje sposoby.
Aldrinowi zrobio si niedobrze. Wiedzia o tym wszystkim od chwili, gdy sta si dorosy,
jednak nigdy dotd nikt nie powiedzia tego przy nim na gos. A do tej chwili udawao mu si
ukrywa przed samym sob prawd.
- Sprbuj im to wytumaczy - wykrztusi, walczc z zesztywniaym jzykiem.
- Pete, musisz przesta prbowa i zacz dziaa upomnia go Crenshaw. - Nie jeste gupi
ani leniwy; mog to miao powiedzie. Brakuje ci tylko... motywacji.
Aldrin kiwn gow i wycofa si z gabinetu szefa. Poszed do azienki i umy rce... Czu si
zbrukany. Zastanawia si nad odejciem, nad zoeniem rezygnacji. Mia miaa dobr prac i mogli
wstrzyma si jeszcze z dziemi. W razie potrzeby wyyliby z jej pensji.
Ale kto zajby si jego ludmi? Nie Crenshaw. Pokrci gow do swojego odbicia w lustrze.
Oszukiwa samego siebie, mylc, e moe pomc. Musia sprbowa, ale... kto inny z rodziny
mgby opaca leczenie brata? Co bdzie, jeli straci prac?
Przejrza w mylach swoje kontakty: Betty w kadrach, Shirley w ksigowoci. Nie zna nikogo z
dziau prawnego; nigdy ich nie potrzebowa. Kadry zajmoway si sprawami pracownikw o
specjalnych potrzebach; to one w razie koniecznoci kontaktoway si z prawnikami.
* * *
Pan Aldrin zaprosi ca sekcj na obiad. Jestemy w pizzerii, a poniewa grupa jest zbyt liczna,
by pomieci si przy jednym stoliku, siedzimy wok dwch zczonych, w niewaciwej czci
sali.
Nie czuj si swobodnie w towarzystwie pana Aldrina, ktry siedzi z nami przy wsplnym
stole, nie wiem jednak, co mgbym na to poradzi. Czsto si umiecha i duo mwi. Doszed do
wniosku, jak twierdzi, e leczenie jest dobrym pomysem. Nie chce na nas naciska, uwaa jednak, e
przyniosoby nam korzy. Staram si koncentrowa na smaku pizzy i go nie sucha, lecz jest to
trudne.
Po chwili zwalnia. Wypi piwo i gos mu miknie, niczym brzegi tostu z czekolad. Bardziej
przypomina starego pana Aldrina, do jakiego przywykem.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego tak im si spieszy - mwi. - Wydatki na sal gimnastyczn i
inne rzeczy s naprawd minimalne. Nie potrzebujemy duo miejsca. W porwnaniu z wydajnoci
naszej sekcji to kropla w morzu. A na caym wiecie nie ma
tylu podobnych wam ludzi z autyzmem, eby uczyni t kuracj opacaln, nawet jeli sprawdzi si w
przypadku kadego z was.
- Aktualne szacunki podaj, e w samych Stanach Zjednoczonych s miliony osb autystycznych
- wtrca Eric.
- Tak, ale...
- Koszty obsugi socjalnej takiej populacji, wliczajc w to sta opiek dla najbardziej
poszkodowanych, szacowane s na miliardy w skali roku. Jeli kuracja okae si skuteczna, te
pienidze bd do wzicia...
- Rynek nie poradzi sobie z tak iloci nowych pracownikw - mwi pan Aldrin. - A wielu z
nich jest za starych. Jeremy... - Przerywa nagle, a jego skra robi si czerwona i byszczca. Jest zy
czy zakopotany? Nie bardzo wiem. Bierze gboki oddech. -
Mj brat - wyjania -jest za stary, by znale sobie prac.
- Masz autystycznego brata? - pyta Linda. Po raz pierwszy patrzy mu w twarz. - Nigdy nam nie
mwie. - Nagle przenika mnie lodowaty zib; czuj si zupenie odsonity. Mylaem, e pan
Aldrin nie potrafi wejrze w nasze myli, jeli jednak ma
autystycznego brata, to moe wiedzie wicej, ni zakadaem.
- Ja... c, nie sdziem, e to wane. - Jego twarz nadal jest czerwona i lnica. Myl, e nie
mwi prawdy. - Jeremy jest starszy od was. Mieszka w domu staej opieki...
Staram si poczy t now informacj o panu Aldrinie, e ma autystycznego brata, z jego
podejciem do nas i milcz.
- Okamae nas - mwi Cameron. Ma opuszczone powieki i rozgniewany gos. Gowa pana
Aldrina wykonuje gwatowny ruch do tyu, jakby kto pocign za sznurek.
- Ja nie...
- S dwa rodzaje kamstwa - cignie Cameron. Domylam si, e cytuje czyje sowa. -
Kamstwo umylne, ktre polega na tym, e oznajmia si nieprawd, wiedzc, e jest nieprawd, i
kamstwo przemilczenia, polegajce na zatajeniu prawdy, kiedy wie si, e to
prawda. Skamae, nie mwic nam, e twj brat jest autystyczny.
- Jestem twoim szefem, a nie przyjacielem - wyrzuca z siebie pan Aldrin. Robi si jeszcze
bardziej czerwony. Wczeniej powiedzia, e jest naszym przyjacielem. Kama wtedy czy kamie
teraz? - To znaczy... To nie ma nic wsplnego z prac.
- To powd, dla ktrego chciae by naszym przeoonym - mwi Cameron.
- Nieprawda. Z pocztku wcale nie chciaem by waszym przeoonym.
- Z pocztku. - Linda nadal wpatruje si w jego twarz. Co si zmienio. Chodzio o twojego
brata?
- Nie. Nie przypominacie mojego brata. On jest... bardzo ograniczony.
- Chcesz podda swojego brata kuracji? - pyta Cameron.
- Ja... sam nie wiem.
To rwnie nie brzmi szczerze. Prbuj wyobrazi sobie brata pana Aldrina, ow nieznan,
autystyczn osob. Jeli pan Aldrin uwaa wasnego brata za bardzo upoledzonego, co naprawd
myli o nas? Jakie byo jego dziecistwo?
- Zao si, e tak - mwi Cameron. - Skoro uwaasz, e to dobre dla nas, z pewnoci sdzisz,
e pomoe rwnie jemu. Moe mylisz, e jeli nas przekonasz do kuracji, to wynagrodz ci
wyleczeniem brata? Grzeczny chopczyk dostanie cukierka?
- To nie fair - rzuca pan Aldrin. Podnis gos. Ludzie ogldaj si na niego. auj, e tu
jestem. - To mj brat. Naturalnie, e chc mu pomc w miar monoci, ale...
- Czy pan Crenshaw ci powiedzia, e jeli nas przekonasz, to twj brat bdzie mg podda si
leczeniu?
- To... to nie tak... - Umyka spojrzeniem na boki; jego twarz zmienia kolor. Dostrzegam na niej
wysiek, z jakim stara si nas oszuka. W podrczniku napisano, e osoby autystyczne s atwowierne
i e bez trudu mona je oszuka, poniewa nie pojmuj niuansw komunikacji. Nie uwaam kamstwa
za niuans. Uwaam, e kamstwo jest ze. Przykro mi, e pan Aldrin nas okamuje, ciesz si jednak,
e nie robi tego zbyt dobrze.
- Skoro nie istnieje wystarczajcy rynek na ten rodzaj leczenia osb autystycznych, to gdzie tu
korzyci? - pyta Linda. Wolabym, eby nie wracaa do tamtego tematu, lecz jest ju za pno.
Oblicze Aldrina rozlunia si nieznacznie.
Mam pewien pomys, lecz jeszcze nie nabra on ostatecznego ksztatu.
- Pan Crenshaw powiedzia, e jest skonny zatrzyma nas bez koniecznoci poddawania si
leczeniu pod warunkiem, e zrezygnujemy z naszych rodkw wspomagajcych, zgadza si? - pytam.
- Tak, a o co chodzi?
Czyli... chciaby mie to, w czym my, autystyczni, jestemy dobrzy, bez naszych wad.
Pan Aldrin marszczy brwi. Oznacza to zakopotanie.
- Tak przypuszczam - mwi powoli. - Nie jestem jednak pewny, co to ma wsplnego z kuracj.
- Gdzie tutaj ukryty jest zysk - owiadczam panu Aldrinowi. - Nie w leczeniu ludzi
autystycznych. W tym kraju nie rodz si ju dzieci takie jak my. Jest nas za mao. Lecz co, co
potrafimy, jest na tyle cenne, e gdyby potrafili to normalni ludzie, przyniosoby duy zysk. -
Przypomina mi si moment w biurze, kiedy na kilka chwil znaczenie symboli, przepikna zoono
wzorw pierzcha, a ja odczuem zmieszanie i dekoncentracj. - Obserwujesz nasz prac od wielu
lat. Musisz si orientowa, co to takiego...
- Wasze uzdolnienia w zakresie analizy wzorw i matematyki. Doskonale o tym wiecie.
- Nie. Twierdzie, e pan Crenshaw mwi, e nowe oprogramowanie te da sobie z tym rad.
Chodzi o co innego.
- Nadal chc si dowiedzie o twoim bracie - upiera si Linda. Aldrin zamyka oczy,
przerywajc kontakt. Bywaem karcony za to samo. Otwiera je znowu.
- Jestecie... bezlitoni - mwi. - Po prostu nigdy nie dajecie za wygran.
Tworzcy si w mojej gowie wzr, wiato i mrok, zmieniajc si i koujc, zaczyna ukada
si w spjn cao. Lecz nie dostatecznie; potrzebuj wicej danych.
- Wyjanij pienidze - prosz pana Aldrina.
- Wyjani... co?
- Pienidze. Jak firma zarabia pienidze, ktre nam paci.
- To jest... bardzo skomplikowane, Lou. Nie sdz, by to zrozumia.
- Sprbuj, prosz. Pan Crenshaw twierdzi, e za duo kosztujemy, e cierpi na tym firma. Skd
tak naprawd bior si zyski?
ROZDZIA DZIESITATY
Pan Aldrin wpatruje si we mnie. W kocu mwi:
- Nie wiem, jak to powiedzie, Lou, poniewa nie znam dokadnie caego procesu, nie wiem
te, co by si stao, gdyby zastosowa go wobec osoby nieautystycznej.
- Nie moesz nawet...
- Poza tym... uwaam, e nie powinienem o tym rozmawia. Pomaganie wam to jedno... -
Jeszcze nam nie pomg. Okamywanie nas w niczym nam nie pomaga. - Lecz spekulacje na temat
czego, co nie istnieje, domniemywanie, e firma planuje jakie szersze dziaania, ktre mog... ktre
polegayby na... Urywa i krci gow, nie koczc zdania. Wszyscy na niego patrzymy. Oczy bardzo
mu byszcz, jakby mia si zaraz rozpaka. Nie powinienem by przychodzi - oznajmia po
chwili. - To by powany bd. Zapac za posiek, ale musimy ju std i.
Odsuwa krzeso i wstaje. Widz, jak podchodzi do kasy i obraca si do nas tyem. Nikt nic nie
mwi, dopki nie znika za drzwiami wyjciowymi.
- Jest szalony - podsumowuje Chuy.
- Jest przeraony - wpada mu w sowo Bailey.
- Wcale nam nie pomg - mwi Linda. - Nie wiem, czemu zawraca sobie gow...
- Jego brat - podsuwa Cameron.
- Powiedzielimy co, co zaniepokoio go bardziej ni pan Crenshaw czyjego brat - mwi.
- Wie co, czego nie chce nam zdradzi. - Linda gwatownym gestem odgarnia wosy z czoa.
- Sam nie chce tego wiedzie - dodaj. Nie jestem pewny, czemu tak uwaam, lecz tak wanie
jest. To co, co powiedzielimy. Musz wiedzie, o co chodzi.
- Byo co takiego, na pocztku wieku - rzuca Bailey. - W jednym z naukowych periodykw
napisali o tym, e robiono z ludzi do pewnego stopnia autystykw, eby ciej pracowali.
- Periodyk naukowy czy fantastycznonaukowy? - pytam. - To byo... Czekaj, sprawdz. Znam
kogo, kto bdzie wiedzia. - Bailey robi notatk na podrcznym komputerze.
- Nie wysyaj tego z biura - radzi Chuy.
- Dlaczego... Och, oczywicie. - Bailey kiwa gow.
- Jutro, przy pizzy - mwi Linda. - To normalne, e tu przychodzimy. Nikt nie bdzie nic
podejrzewa.
Otwieram usta, eby powiedzie, e we wtorek robi zakupy spoywcze, ale gryz si w jzyk.
To jest waniejsze. Mog przez tydzie obej si bez zakupw albo zrobi je pniej.
- Niech kady sprawdzi, co moe znale - dorzuca Cameron.
W domu loguj si i wysyam e-maila do Larsa. Tam, gdzie obecnie przebywa, jest bardzo
pno, ale jeszcze nie pi. Ustalam, e badania zapocztkowano w Danii, lecz laboratorium, sprzt i
tak dalej zostay wykupione i cay orodek przenis si do Cambridge. Artyku, o ktrym usyszaem
kilka tygodni temu, bazowa na wynikach bada sprzed ponad roku. Pan Aldrin mia co do tego racj.
Lars uwaa, e wikszo pracy majcej na celu opracowanie kuracji dla ludzi zostaa ju wykonana,
i spekuluje na temat tajnych eksperymentw wojskowych. Nie wierz w to. Lars we wszystkim
dopatruje si tajnych eksperymentw wojskowych. To bardzo dobry gracz, nie wierz jednak we
wszystko, co mwi.
W okna uderza podmuch wiatru. Wstaj i kad do na szybie. Znacznie zimniej. Krople
deszczu i grzmot. Jest ju pno. Zamykam system i id spa.
We wtorek nie rozmawiamy ze sob w pracy, ograniczajc si do dzie dobry". Po
zakoczeniu kolejnej czci mojego projektu spdzam pitnacie minut w sali gimnastycznej, potem
jednak wracam do pracy. Pan Aldrin i pan Crenshaw przychodz razem, moe nie rami w rami,
niemniej jednak odnosz si do siebie przyjanie. Nie zostaj dugo i nie rozmawiaj ze mn. Po
pracy znowu idziemy do pizzerii.
- Dwa wieczory pod rzd! - woa Cze-Jestem-Sylwia. Nie potrafi powiedzie, czy j to
cieszy, czy martwi. Wybieramy nasz stolik i dostawiamy drugi, eby starczyo dla wszystkich
miejsca.
- A wic? - zaczyna Cameron zaraz po zoeniu zamwienia.
- Czego si dowiedzielimy?
Mwi im, co powiedzia Lars. Bailey odszuka tekst starego artykuu, ktry jest czyst fikcj.
Nie wiedziaem, e periodyki naukowe publikuj fantastyk. Najwyraniej dzieje si tak tylko raz w
roku.
- Chodzio o to, by ludzie nauczyli si naprawd koncentrowa na zleconym im projekcie, nie
tracc czasu na inne sprawy - mwi Bailey.
- Tak jak pan Crenshaw uwaali, e marnujemy czas? - podsuwam. Bailey przytakuje.
- Nie tracimy tyle czasu, ile on na aenie z rozgniewan min rzuca Chuy. Wybuchamy cichym
miechem. Eric kreli zawijasy kolorowymi dugopisami; wygldaj jak odgosy miechu.
- Wyjanili, jak to ma dziaa? - pyta Linda.
- W pewnym sensie - odpowiada Bailey. - Ale nie jestem pewny, czy zaoenia naukowe s
suszne. Poza tym, miny dziesitki lat. W rzeczywistoci ich zaoenia mog si nie sprawdzi.
- Nie chc ludzi autystycznych, takich jak my - mwi Eric. - Chodzio im, tak przynajmniej tam
napisano, o specjalistw i zwikszon koncentracj bez efektw ubocznych. W porwnaniu ze
specjalistami marnujemy mnstwo czasu, cho nie tyle, ile
uwaa pan Crenshaw.
- Normalni ludzie te marnuj mnstwo czasu - woa Cameron.
- Przynajmniej tyle samo co my, jeli nie wicej.
- Czego potrzeba, by zamieni normaln osob w specjalist wolnego od dodatkowych
problemw? - pyta Linda.
- Nie wiem - odpowiada Cameron. - Przede wszystkim musiaby by inteligentny. Dobry w
jakiej dziedzinie. I jeszcze jedno: musiaby chcie robi okrelon rzecz, zamiast czegokolwiek
innego.
- Niewiele by dao, gdyby chcia robi to, w czym nie jest dobry - mwi Chuy. Wyobraam
sobie czowieka, ktry chce by muzykiem, a nie ma suchu ani wyczucia rytmu. Zabawne. Wszyscy
to dostrzegamy i wybuchamy miechem.
- Czy ludzie w ogle chc robi co, w czym nie s dobrzy? - pyta Linda. - To znaczy:
normalni? - Cho raz nie wymawia sowa normalny" jak przeklestwa.
Przez chwil siedzimy i zastanawiamy si, po czym Chuy mwi:
- Miaem wujka, ktry chcia by pisarzem. Moja siostra, ktra duo czyta, twierdzia, e by
naprawd kiepski. I to bardzo. Mia sprawne rce, jak rzemielnik, ale chcia pisa.
- Tu jestecie - rzuca Cze-Jestem-Sylwia, stawiajc talerze z pizz. Patrz na ni. Umiecha
si, ale wyglda na zmczon, a nawet nie ma jeszcze sidmej.
- Dzikuj - mwi do niej. Macha mi rk i oddala si.
- Co, co nie pozwoli, by ludzie si rozpraszali - mwi Bailey.
- Co sprawi, e polubi waciwe rzeczy.
- Brak skupienia determinowany jest wraliwoci zmysw na kadym poziomie przetwarzania
oraz si ich integralnoci - recytuje Eric. - Czytaem o tym. czciowo jest wrodzony. Wiedziano o
tym ju czterdzieci albo i pidziesit lat temu; pod koniec dwudziestego wieku mona byo o tym
przeczyta w podrcznikach dla rodzicw. Zesp kontroli uwagi wyksztaca si we wczesnej fazie
rozwoju podu; pniej moe ulec uszkodzeniu...
Przez chwil jest mi niedobrze, jak gdyby co atakowao mj mzg, spycham jednak to wraenie
gdzie na bok. Cokolwiek wywoao mj autyzm, spoczywa w przeszoci i nie mog tego zmieni.
Wane, eby teraz nie myle o sobie, tylko o problemie.
Przez cae ycie mi powtarzano, jakie mam szczcie, e si urodziem wanie tutaj - e
mogem skorzysta z dobrodziejstw wczesnej interwencji, e si urodziem w odpowiednim kraju i
e miaem dysponujcych odpowiednimi rodkami wyksztaconych rodzicw, ktrzy mogli o mnie
zadba. Miaem nawet szczcie, e urodziem si za wczenie, by mona byo mnie podda
caociowemu leczeniu, poniewa -jak utrzymywali moi rodzice -konieczno walki daa mi szans
okazania siy charakteru.
Co by powiedzieli, gdyby t kuracj udostpniono, kiedy byem dzieckiem? Woleliby, ebym
by silny czy normalny? Czy zgoda na leczenie oznaczaaby dla mnie brak silnego charakteru? Czy
moe znalazbym sobie inne pole walki?
* * *
Rozmylam o tym jeszcze nastpnego wieczoru, gdy si przebieram i jad do Toma i Lucii na
trening szermierki. Na jakich to zachowaniach z naszej strony kto chciaby zbi majtek, pomijajc
sporadycznie wystpujcy talent w jakiej dziedzinie? Wikszo zachowa autystycznych
przedstawiano nam jako wady, a nie zalety. Aspoeczni, pozbawieni umiejtnoci wspycia w
spoeczestwie, majcy kopoty z utrzymaniem koncentracji... Wci do tego wracam. Trudno myle
z ich perspektywy, mam jednak wraenie, e ta kontrola koncentracji to serce wzoru, niczym czarna
dziura w rodku czasoprzestrzennego wiru. To co, czego nam brakuje, zgodnie ze synn Teori
Umysu.
Zjawiam si odrobin za wczenie. Pod domem jeszcze nikt nie zaparkowa. Podjedam
moliwie najdalej, by zostawi za sob maksymalnie duo wolnego miejsca. Czasami inni nie s
rwnie uwani i mniej ludzi moe zaparkowa tak, by nie przeszkadza pozostaym. Mgbym
przyjeda wczeniej co tydzie, lecz nie byoby to w porzdku wobec innych.
Ze rodka dobiega miech Toma i Lucii. Kiedy wchodz, umiechaj si do mnie, bardzo
odpreni. Zastanawiam si, jakby to byo przez cay czas mie w domu kogo, z kim mona by si
pomia. Nie zawsze si miej, lecz czciej wygldaj na szczliwych ni smutnych.
- Jak si masz, Lou? - pyta Tom. Zawsze o to pyta. To jedna z tych rzeczy, ktre normalni
zawsze robi, nawet jeli wiedz, e u ciebie wszystko w porzdku.
- wietnie - odpowiadam. Chc zapyta Lucie o pewne sprawy medyczne. Ale nie wiem, jak
zacz ani czy byoby to uprzejme. Zaczynam wic od czego innego. W zeszym tygodniu kto
poci mi opony w samochodzie.
- Och, nie! - woa Lucia. - To okropne! - Jej twarz si zmienia; sdz, e Lucia ma zamiar
wyrazi w ten sposb wspczucie.
- Wydarzyo si to na parkingu pod moim domem - dodaj. - W tym samym miejscu co zawsze.
Wszystkie cztery opony.
Tom gwide.
- Kosztowna sprawa - zauwaa. - Czy w okolicy czsto zdarzay si przypadki wandalizmu?
Zgosie to na policj?
Nie mog odpowiedzie na wszystkie pytania jednoczenie.
- Zgosiem - mwi. - W moim budynku mieszka policjant. Powiedzia mi, jak to zrobi.
- To dobrze - cieszy si Tom. Nie jestem pewny, czy ma na myli, e to dobrze, i w naszym
budynku mieszka policjant czy e to zgosiem, ale nie uwaam tego za zbyt istotne.
- Pan Crenshaw by zy, e spniem si do pracy - wyznaj.
- Czy to nie o nim mwie, e jest nowy? - pyta Tom.
- Tak. Nie lubi naszej sekcji. Nie lubi autystycznych osb.
- Och, pewnie jest... - zaczyna Lucia, lecz Tom rzuca jej spojrzenie i ta milknie.
- Nie wiem, czemu uwaacie, e nie lubi autystycznych osb - mwi Tom. Rozluniam si. O
wiele atwiej rozmawia si z Tomem, kiedy mwi w taki sposb. Jest to mniej przeraajce. auj,
e nie wiem dlaczego.
- Twierdzi, e nie powinnimy potrzebowa rodkw wsparcia - wyjaniam. -Utrzymuje, e to
zbyt kosztowne i e nie powinnimy mie sali gimnastycznej ani... innych rzeczy. Prawd
powiedziawszy, nigdy nie mwiem o specjalnych przedmiotach, ulepszajcych nasze rodowisko
pracy. Moe Tom i Lucia pomyl tak samo jak pan Crenshaw, gdy si o nich dowiedz.
- To jest... - Lucia urywa, patrzy na Toma, po czym kontynuuje: - To jest mieszne. Niewane,
co on sobie myli. Prawo stanowi, e musz zapewnia wam otoczenie stymulujce efektywn prac.
- Dopki jestemy rwnie wydajni jak inni pracownicy - dodaj. Trudno mi o tym rozmawia;
to zbyt straszne. Czuj, jak ciska mnie w gardle, i sysz wasny gos, napity i mechaniczny. -
Dopki miecimy si w wyznaczonych przez prawo przedziaach diagnostycznych...
- A autyzm z pewnoci spenia te kryteria - wtrca Lucia. - Jestem pewna, e jeste
produktywny, w przeciwnym razie nie trzymaliby ci tak dugo...
- Lou, czy pan Crenshaw grozi, e was zwolni? - pyta Tom.
- Nie... niezupenie. Mwiem wam o tej eksperymentalnej kuracji. Od pewnego czasu nie
wspominali o tym, lecz teraz chc, pan Crenshaw... firma... ebymy poddali si leczeniu. Przysali
nam list. Wynika z niego, e osoby biorce udzia w badaniach s chronione przed zwolnieniami. Pan
Aldrin z nami rozmawia. Mielimy specjalne zebranie w sobot. Mylaem, e nie mog nas do tego
zmusi, ale pan Aldrin mwi, e wedug pana Crenshawa mog rozwiza nasz sekcj i odmwi
przyjcia nas do innych dziaw, gdy nie jestemy przeszkoleni do wykonywania odpowiedniej
pracy. Mwi, e jeli nie poddamy si kuracji, to zrobi to, i nie jest to adne zwolnienie, poniewa
firma ma prawo zmienia swoj struktur.
Tom i Lucia sprawiaj wraenie zdenerwowanych. Minie ich twarzy si napinaj, a skra
staje si poyskliwa. Nie powinienem by mwi im o tym wanie teraz; to nie by odpowiedni
moment, cho chyba aden moment nie byby odpowiedni.
- Co za dranie - mwi Lucia. Patrzy na mnie i twarz si jej wygadza. - Lou... Posuchaj, Lou:
nie jestem na ciebie za. Jestem za na ludzi, ktrzy si krzywdz albo nie traktuj dobrze... ale nie na
ciebie.
- Nie powinienem by wam o tym wspomina - mwi niepewnie.
- Owszem, powiniene - odpowiada Lucia. - Jestemy twoimi przyjacimi. Musimy wiedzie o
wszystkim, co jest ze w twoim yciu, ebymy mogli ci pomc.
- Lucia ma racj - dodaje Tom. - Przyjaciele sobie pomagaj, tak jak ty pomoge nam budowa
stojak na maski.
- Obaj z niego korzystamy - zauwaam. - Moja praca dotyczy tylko mnie.
- Tak i nie - mwi Tom. - Tak, poniewa z tob nie pracuje my i nie moemy ci pomc
bezporednio. Nie, gdy jest to duy problem natury oglnej, ktry moe dotyczy wszystkich. Nie
chodzi tylko o ciebie. To samo moe przytrafi si kadej niepenosprawnej osobie, zatrudnionej w
dowolnym miejscu. Co bdzie, jeli dojd do wniosku, e czowiek na wzku inwalidzkim nie
potrzebuje podjazdw? Musicie znale prawnika. Czy nie wspominae, e Centrum moe wam
kogo poleci?
- Zanim przyjd pozostali, moe opowiesz nam wicej o panu Crenshawie i jego planach? -
proponuje Lucia.
Siadam na sofie, lecz trudno mi mwi, cho sami powiedzieli, e chc mnie wysucha. Patrz
na dywan na pododze o szerokim niebieskim obrzeu i kremowych geometrycznych wzorach - s na
nim cztery, w ramach z bladoniebieskich pasw - i staram si wyraa moliwie jasno.
- Istnieje kuracja, ktr kto zastosowa na mapach - mwi. - Nie wiedziaem, e mapy mog
by autystyczne, ale oni twierdz, e po leczeniu autystyczne mapy byy normalniejsze. Teraz pan
Crenshaw chce zastosowa kuracj na nas.
- A wy tego nie chcecie? - pyta Tom.
- Nie rozumiem, jak to dziaa ani w jakim stopniu poprawi mj stan - odpowiadam.
- Bardzo susznie - przyznaje Lucia. - Wiesz, kto prowadzi te badania, Lou?
- Nie pamitam nazwiska - wyznaj. - Lars, czonek midzynarodowej grupy dorosych z
autyzmem, przesa mi o tym e-maila kilka tygodni temu, na adres internetowy. Wszedem tam, ale nie
zrozumiaem zbyt wiele. Nie studiowaem neurologii.
- Masz jeszcze t wiadomo? - chce wiedzie Lucia. Mog j przejrze. Zobacz, czego uda
mi si dowiedzie.
- Chciaaby?
- Jasne. Mog popyta u siebie i dowiedzie si, czy ci naukowcy uznawani s za dobrych, czy
nie.
- Mielimy pomys - mwi.
- Mielimy... kto? ~ pyta Tom.
- My... Ludzie, z ktrymi pracuj - odpowiadam.
- Autystyczni? - upewnia si Tom.
- Tak. - Zamykam na chwil oczy, eby si uspokoi. - Pan Aklrin zafundowa nam pizz. Wypi
piwo. Powiedzia, e nie sdzi, by leczenie autystycznych dorosych miao przynie wystarczajcy
profit, poniewa obecnie leczy si dzieci nienarodzone i niemowlta, a my jestemy ostatni tak
grup. Przynajmniej w tym kraju. Zaczlimy wic si zastanawia, dlaczego chcieli prowadzi
prac nad t kuracj i jakie inne efekty moe ona dawa. Przypomina to analiz wzorw, jak si
zajmuj. Istnieje wzr, lecz nie jest on jedyny. Mona uwaa, e tworzy si okrelony wzr, a w
rzeczywistoci powstaje ich kilka; ktry moe by uyteczny bd nie, w zalenoci od tego, na czym
polega problem. - Patrz na Toma, a on patrzy na mnie z dziwn min. Ma potwarte usta. Szybko
krci gow.
- A wic... uwaasz, e moe zamierzaj osign co jeszcze i e jestecie im do tego
potrzebni?
- To moliwe - mwi ostronie. Patrzy na Lucie, a ona kiwa gow.
- To absolutnie moliwe - potwierdza. - Wyprbowanie tej kuracji na was dostarczy im
dodatkowych informacji, a potem... niech si zastanowi...
- Myl, e ma to co wsplnego z koncentracj- oznajmiam. - Kady z nas inaczej przyjmuje
dane zewntrzne i... inaczej okrela poziom swej uwagi. - Nie jestem pewny, czy uywam
waciwych sw, lecz Lucia przytakuje gorliwie.
- Koncentracja, oczywicie. Gdyby mogli j osiga innymi metodami ni chemiczna, atwiej
byoby wyksztaci oddan pracy si robocz.
- Przestrze kosmiczna - rzuca Tom. Nie rozumiem, lecz Lucia tylko mruga i zaraz przytakuje.
- Tak. Wielkim ograniczeniem, jeli chodzi o zatrudnianie ludzi do pracy w przestrzeni, jest
zmuszenie pracownikw do koncentracji i zapobieganie ich rozkojarzeniu. Wysoko w grze bodce
zmysowe rni si od tych, do ktrych przywyklimy i ktre przechodz przez sito naturalnej
selekcji. - Nie mam pojcia, skd Lucia wie, co myli jej m. Chciabym umie tak czyta w
umysach. Umiecha si do mnie. - Lou, myl, e jeste na tropie czego wielkiego. Przelij mi ten
fragment artykuu, a ju ja si tym zajm.
Jestem zaniepokojony.
- Nie powinienem rozmawia o pracy poza campusem - mwi.
- Nie rozmawiamy o pracy - odpowiada. - Opisujesz nam swoje rodowisko pracy. To co
innego.
Ciekawe, czy pan Aldrin podzielaby t opini.
Kto puka do drzwi i koczymy rozmow. Jestem spocony, cho przecie jeszcze si nie
fechtowaem. Pierwsi zjawiaj si Dave i Susan. Przechodzimy przez dom, bierzemy sprzt i
zaczynamy rozgrzewk na podwrku.
Nastpna przyjeda Marjory. Umiecha si do mnie. Znowu czuj si lejszy od powietrza.
Pamitam sowa Emmy, ale nie mog w nie uwierzy, gdy patrz na Marjory. Moe tego wieczoru
zaprosz j na kolacj. Don si nie pojawi. Przypuszczam, e wci gniewa si na Toma i Lucie za
ich niezbyt przyjacielskie postpowanie. Martwi mnie, e nie s ju przyjacimi; mam nadziej, e
nie rozgniewaj si na mnie i nie przestan si ze mn przyjani.
Walcz z Davem, kiedy sysz na ulicy jaki haas, a zaraz potem pisk opon ruszajcego szybko
samochodu. Nie zwracam na to uwagi i nie przerywam ataku, lecz Dave zatrzymuje si, a ja trafiam
go zbyt mocno w pier.
- Przepraszam - mwi.
- Nie szkodzi - odpowiada. - To gdzie blisko. Syszae?
- Syszaem - odpowiadam. Prbuj odtworzy dwiki: omot-trzask-brzk-brzk-pisk-ryk, i
zorientowa si, co to byo. Komu wypada z auta miska?
- Lepiej to sprawdmy - mwi Dave. Kilka osb wstaje, by wyjrze na ulic. Id z pozostaymi
na podjazd. W wietle naronej latarni dostrzegam bysk na chodniku.
- To twj samochd, Lou - wzdycha Susan. - Przednia szyba. Robi mi si zimno.
- Opony w zeszym tygodniu... Jaki to by dzie, Lou?
- Czwartek - odpowiadam. Gos dry mi lekko i brzmi chrapliwie.
- Czwartek. A dzisiaj mamy... - Tom patrzy na pozostaych, a oni odpowiadaj mu spojrzeniami.
Podejrzewam, e zastanawiaj si nad czym, nie wiem jednak nad czym. Tom potrzsa gow. -
Przypuszczam, e trzeba bdzie wezwa policj. Nienawidz, kiedy trzeba przerwa trening, ale...
- Zawioz ci do domu, Lou - proponuje Marjory. Stana za mn, podskakuj na dwik jej
gosu.
Tom wzywa policj, poniewa - jak twierdzi - wydarzyo si to przed jego domem. Po paru
minutach podaje mi suchawk i znudzony gos pyta o moje nazwisko, adres, numer telefonu i prawa
jazdy. Sysz jakie haasy w tle na drugim kocu linii, a w salonie rozmawiaj ludzie; trudno
zrozumie pytania. Ciesz si, e to rutynowe pytania, z ktrymi mog sobie poradzi.
Potem gos zapyta o co jeszcze i sowa popltay si tak, e nic nie zrozumiaem.
- Przepraszam... - mwi.
Gos przybiera na sile, dokadniej rozdzielajc wyrazy. Tom ucisza obecnych w salonie. Tym
razem rozumiem.
- Domyla si pan, kto to mg zrobi? - pyta gos.
- Nie - odpowiadam. - Ale w zeszym tygodniu kto poci mi opony.
- Och? - W gosie pobrzmiewa zainteresowanie. Zgosi pan to?
- Tak - mwi.
- Pamita pan, kto by oficerem prowadzcym?
- Mam wizytwk... moment... - Odkadam suchawk i wycigam portfel. Wizytwka nadal tam
jest. Odczytuj imi i nazwisko: Malcolm Stacy. I numer sprawy.
- Nie ma go teraz w biurze. Poo raport na jego biurku. Czy s jacy wiadkowie?
- Syszaem to - mwi. - Ale nie widziaem. Bylimy na podwrku za domem.
- Szkoda. C, przylemy kogo, ale to chwil potrwa. Prosz czeka.
Nim przyjeda patrol, dochodzi dziesita; wszyscy siedz w salonie, znueni oczekiwaniem.
Mam wyrzuty sumienia, cho przecie to nie moja wina. Nie wybiem tej szyby ani nie powiedziaem
policji, eby kazaa ludziom czeka. Funkcjonariusz to kobieta o nazwisku Isaka, niska, ciemnowosa
i bardzo energiczna. Chyba uwaa, e to zbyt baha sprawa, by od razu wzywa policj.
Oglda mj samochd, potem pozostae wozy i ulic, po czym wzdycha.
- No c, kto wybi panu przedni szyb, a kilka dni temu podziurawi opony, powiedziaabym
wic, e ten problem dotyczy osobicie pana, panie Arrendale. Musia pan naprawd kogo wkurzy
i zapewne wie pan, kto to taki. Wystarczy, e si pan
gboko nad tym zastanowi. Jak tam u pana w pracy?
- wietnie - odpowiadam machinalnie. Tom porusza si na kanapie. - Mam nowego szefa, nie
sdz jednak, eby pan Crenshaw wybija szyby albo przecina opony. - Nie zrobiby tego nawet w
napadzie zoci.
- Och? - mruczy, co sobie notujc.
- By na mnie zy, kiedy spniem si do pracy z powodu poprzecinanych opon - mwi. - Nie
sdz, eby wybi mi szyb. Moe mnie po prostu zwolni.
Isaka na mnie patrzy, ale nic wicej nie mwi. Przenosi wzrok na Toma.
- Urzdzalicie tu przyjcie?
- Wieczorny trening fechtunku - wyjania Tom. Widz, jak napinaj si minie na szyi
policjantki.
- Fechtunku? Broni?
- To taki sport - mwi Tom. W jego gosie rwnie wyczuwam napicie. - W zeszym tygodniu
mielimy turniej, za par tygodni mamy nastpny.
- Kto zosta tu kiedy ranny?
- Nie u mnie. Przestrzegamy cisych regu bezpieczestwa.
- Czy co tydzie przychodz tutaj te same osoby?
- Zazwyczaj. Zdarza si, e kto czasem nie zjawia si na zajciach.
- A w tym tygodniu?
- C, brakuje Larry'ego. Zaatwia interesy w Chicago. I Dona.
- Kopoty z ssiadami? Skargi na haas, co w tym rodzaju?
- Nie. - Tom przeczesuje wosy doni. - yjemy z ssiadami w zgodzie. To mili ludzie. Nie
zdarzaj si tu przypadki wandalizmu.
- Ale pan Arrendale dowiadczy dwch takich przypadkw w cigu tygodnia... To do
znaczce. - Czeka. Wszyscy milcz. Wreszcie wzrusza ramionami i cignie: - Sprawa wyglda
nastpujco. Gdyby samochd jecha na wschd, praw stron ulicy, kierowca musiaby si
zatrzyma, wysi, wybi szyb, obej swj wz, wsi i odjecha. Nie ma moliwoci wybicia
szyby, siedzc na miejscu kierowcy w trakcie jazdy w tym samym kierunku, w ktrym jest
zaparkowany uszkodzony samochd, chyba
e z broni palnej, lecz nawet w takim przypadku nie zgadzaj si kty. Jeli jednak samochd jecha
na zachd, kierowca mg sign szyby jakim przedmiotem, na przykad kijem, albo rzuci
kamieniem, nie zatrzymujc si. Mg dziki temu uciec, zanim ktokolwiek wybieg z domu.
- Rozumiem - mwi. Kiedy ju to wszystko powiedziaa, mog wyobrazi sobie, jak kto
podjeda, atakuje i ucieka. Tylko dlaczego?
- Musi pan mie jakie podejrzenia, domyla si, kto ywi do pana uraz - naciska policjantka.
Wydaje si, e jest na mnie za.
- Niewane, jak bardzo czowiek jest na kogo zy, to nie usprawiedliwia niszczenia jego rzeczy
- owiadczam. Myl intensywnie, lecz jedyna osoba, jaka przychodzi mi do gowy, a ktra jest na
mnie za za szermierk, to Emmy. Emmy nie ma samochodu i nie sdz, eby wiedziaa, gdzie
mieszkaj Tom i Lucia. Poza tym nie sdz, by Emmy bya zdolna wybi komu szyb w aucie.
Mogaby wej do rodka i zbyt gono mwi albo powiedzie co niegrzecznego o Marjory, ale
niczego by nie zniszczya.
- To prawda - przyznaje policjantka. - To niezgodne z prawem, niemniej ludzie tak postpuj. Z
kim ma pan na pieku?
Jeli powiem jej o Emmy, narobi jej kopotw, a ona narobi kopotw mnie. Jestem pewny, e
to nie Emmy.
- Nie wiem - mwi. Czuj za sob poruszenie, niemal presj. Myl, e to Tom, lecz nie jestem
pewny.
- Czy pozostali mog ju wyj? - zwraca si Tom do policjantki.
- Och, jasne. Nikt nic nie widzia ani nie sysza... No dobrze, co syszelicie, ale niczego nie
widzielicie... prawda?
Mrucz pod nosem: Nie", Nie ja", Moe gdybym wyszed szybciej", po czym wszyscy
rozchodz si do samochodw. Zostaj Tom, Lucia i Marjory.
- Jeli to pan jest celem, a na to wanie wyglda, to sprawca wiedzia, e bdzie pan tutaj
dzisiejszego wieczoru. Ilu ludzi wie, e przychodzi pan tutaj w rody?
Emmy nie ma pojcia, ktrego dnia wieczorem chodz na szermierk. Pan Crenshaw w ogle
nie wie, e si fechtuj.
- Kady, kto tutaj przychodzi - wyrcza mnie w odpowiedzi Tom. - Moe kto z ostatniego
turnieju... To by pierwszy wystp Lou. Twoi koledzy z pracy co wiedz, Lou?
- Nie mwi o tym za duo - odpowiadam. Nie tumacz dlaczego. - Co tam wspominaem, nie
przypominam sobie jednak, ebym zdradzi komu, gdzie odbywaj si zajcia. Chocia mogem to
zrobi.
- C, bdziemy musieli si tego dowiedzie, panie Arrendale - mwi policjantka. - W takich
przypadkach zdarza si, e dochodzi do napaci i uszczerbku na zdrowiu. Prosz na siebie uwaa. -
Podaje mi wizytwk z nazwiskiem i numerem. - Prosz zadzwoni do mnie albo do Stacy'ego, gdyby
pan sobie o czym przypomnia.
Po odjedzie radiowozu Marjory powtarza:
- Jeli chcesz, Lou, to z przyjemnoci odwioz ci do domu.
- Pojad swoim wozem - odpowiadam. - Powinienem odda go do naprawy. Znowu bd
musia skontaktowa si z firm ubezpieczeniow. Nie bd szczliwi.
- Sprawdmy, czy nie ma szka na siedzeniu - mwi Tom. Otwiera drzwiczki. wiato latarni
lni w okruchach szka na desce rozdzielczej, pododze i pokrowcu z owczej skry. Robi mi si
niedobrze. Pokrowiec powinien by mikki i ciepy; teraz jest peen ostrych odamkw. Odwizuj
go i strzepuj nad jezdni. Uderzajc o asfalt, kawaki szka wydaj cichy, dranicy dwik. Jest
okropny, przypomina nowoczesn muzyk. Nie jestem pewien, e pozbyem si wszystkich
odamkw; w runie mogy ukry si malekie kawaeczki, podobne do mikroskopijnych noy.
- Nie moesz tak jecha, Lou - wzdycha Marjory.
- I tak bdzie musia to zrobi, eby wstawi sobie now szyb - przekonuje Tom. - Reflektory
s w porzdku. Moe jecha, tyle e powoli.
- Dojad do domu - mwi. - Bd jecha ostronie. Kad pokrowiec z owczej skry na
tylnym siedzeniu, a sam bardzo uwanie siadam na przednim.
Duo pniej, w domu, odtwarzam sobie w gowie to, co mwili Tom i Lucia.
- Wedug mnie - dowodzi Tom - to ten twj pan Crenshaw postanowi bra pod uwag
ograniczenia, a nie moliwoci. Mg uzna ciebie, i reszt twojej sekcji, za zasoby, ktre naley wy
szkoli.
- Nie jestem zasobem - powiedziaem. - Jestem osob.
- Masz racj, Lou, ale teraz mwimy o korporacji. Podobnie jak w wojsku, korporacje traktuj
pracownikw jak aktywa i pasywa. Pracownik, ktry potrzebuje czego innego ni pozostali, moe
by postrzegany jako zobowizanie wymagajce wicej nakadw dla osignicia tego samego
efektu. To bardzo proste podejcie do sprawy i wielu menederw tak wanie uwaa.
- Widz, co jest ze - zauwayem.
- Tak. Mog take dostrzec twoj warto, jako czci swoich aktyww, ale wol mie takie,
ktre nie s obcione zobowizaniami.
- Dobrzy menederowie - dodaa Lucia - pozwalaj swym pracownikom si rozwija. Jeli
pracownicy dobrze wykonuj cz swojej pracy, a reszt nie, pomagaj im dostrzec sabe strony i je
rozwija, lecz tylko do takiego momentu, w ktrym nie wpywa to ujemnie na ich moliwoci, dla
jakich zostali zatrudnieni.
- Ale jeli nowy system komputerowy moe zrobi to lepiej...
- To niewane. Zawsze jest co, czego nie zrobi. Lou, to bez znaczenia, czy komputer albo inna
maszyna, albo inny pracownik moe wykona konkretne zadanie, ktre ty wykonujesz... szybciej,
dokadniej i tak dalej... Jedyne, czego nikt nie zrobi lepiej
od ciebie, to bycie tob.
- Ale co dobrego w tym, e nie bd mia pracy? - zapytaem. - Jeli nie zdoam jej znale...
- Lou, jeste osob... indywidualnoci niepodobn do nikogo innego. To jest dobre, niezalenie
od tego, czy bdziesz mia prac, czy nie.
- Jestem osob autystyczn - powiedziaem. - Oto, kim jestem. Musz mie jakie wyjcie...
Jeli mnie zwolni, c innego mgbym robi?
- Mnstwo ludzi traci prac, a potem znajduje sobie inne zajcie. Ty te moesz tego dokona,
jeli bdziesz musia. O ile bdziesz musia. Moesz sam podj decyzj o zmianie. Nie musisz
wystawia si na cios. To tak jak w szermierce: moesz
by tym, ktry ustanawia wzr, lub tym, ktry za nim poda.
Odtwarzam to kilka razy jak tam, prbujc dopasowa dwiki do sw i wyrae, tak jak
zapamitaem. Par razy powtrzyli mi, ebym wynaj sobie prawnika, ale nie jestem gotowy
rozmawia z kim, kogo nie znam. Trudno wyjani, o co mi chodzi i co si wydarzyo. Wol
najpierw sam to sobie przemyle.
Gdybym nie by taki, jaki jestem, to jaki bym by? Zastanawiam si nad tym od czasu do czasu.
Gdyby atwiej przychodzio mi zrozumienie tego, co mwi inni, czy chciabym czciej ich sucha?
Czy prowadzenie rozmowy przychodzioby mi atwiej? I czy w rezultacie miabym wtedy wicej
przyjaci, by bardziej popularny? Prbuj sobie wyobrazi siebie jako dziecko, normalne dziecko,
rozmawiajce z rodzin, nauczycielami i kolegami z klasy. Gdybym by takim dzieckiem, a nie sob,
czy atwiej nauczybym si matematyki? Czy wspaniae, skomplikowane konstrukcje muzyki
powanej byyby dla mnie rwnie oczywiste ju przy pierwszym suchaniu? Pamitam, kiedy po raz
pierwszy usyszaem Toccat i fug d-mol Bacha... intensywno radoci, jak wwczas czuem. Czy
bybym zdolny wykonywa prac, jak si obecnie zajmuj? Jak inn prac mgbym wykonywa?
Trudniej jest wyobrazi sobie innego siebie teraz, kiedy ju jestem dorosy. Bdc dzieckiem,
wyobraaem sobie siebie w innych rolach. Mylaem, e stan si normalny, e pewnego dnia bd
mg robi wszystko to, co innym przychodzio z tak atwoci. Z czasem te fantazje znikny. Moje
ograniczenia byy realne i niezmienne, niczym czarne linie, tworzce obwdk wok mego ycia.
Jedyna rola, jak gram, to rola normalnego.
Wszystkie ksiki podkrelay to samo: trwao brakw, jak to nazywaj. Wczesna interwencja
moga zagodzi symptomy, lecz najwaniejszy problem pozostawa. Czuem ten problem kadego
dnia, tak jakbym mia w rodku wielki i okrgy kamie, cik obecno, ktra mi zawadzaa i
wpywaa na wszystko, co robiem lub usiowaem zrobi.
A gdyby go tam nie byo?
Porzuciem czytanie o wasnym upoledzeniu, gdy skoczyem szko. Nie miaem wyksztacenia
chemika, biochemika ani genetyka... chocia pracuj w firmie farmaceutycznej, niewiele wiem o
lekarstwach. Znam si tylko na wzorach, ktre przepywaj przez mj komputer i ktre wyszukuj i
analizuj. I na tych, ktre mam tworzy.
Nie wiem, jak ludzie ucz si nowych rzeczy, lecz sposb, w jaki ja to robi, jest skuteczny.
Kiedy miaem siedem lat, rodzice kupili mi rower i usiowali wytumaczy, jak na nim jedzi.
Chcieli, ebym najpierw usiad i pedaowa, podczas gdy oni prowadzili rower, a potem ebym
zacz sam nim kierowa. Zignorowaem ich. Jasne byo, e kierowanie to bardzo wana, ale i trudna
sprawa, wobec czego musiaem nauczy si tego w pierwszej kolejnoci.
Prowadziem rower dokoa podwrka, wyczuwajc, jak kierownica podskakuje i szarpie, gdy
przednie koo najeda na traw lub kamie. Potem usiadem na rowerze okrakiem i chodziem w ten
sposb, pozwalajc, by si przewraca, a wtedy go podnosiem. W kocu zjechaem ze skarpy, na
ktrej znajdowaa si droga, odrywajc stopy od ziemi, lecz w kadej chwili gotw si zatrzyma. A
potem zaczem pedaowa i ju nigdy si nie przewrciem.
Najwaniejsze jest wiedzie, od czego zacz. Jeli zaczniesz we waciwym miejscu i
przejdziesz przez wszystkie etapy, dotrzesz do mety.
Jeli chc si dowiedzie, dlaczego to leczenie sprawi, e pan Crenshaw si wzbogaci, to
musz zapozna si z zasadami dziaania mzgu. Nie z oglnie znanymi definicjami, lecz z tym, jak
rzeczywicie pracuje, na zasadzie maszyny. To jak kierownica roweru - sposb kierowania ca
osob. Musz ponadto wiedzie, czym tak naprawd s lekarstwa i jak dziaaj.
Wszystko, co pamitam ze szkoy o mzgu, to tyle e jest szary i zuywa mnstwo glukozy i
tlenu. Kiedy chodziem do szkoy, nie lubiem sowa glukoza". Przywodzio mi na myl gluta, a nie
podobao mi si, e mj mzg wykorzystuje do pracy gluty. Chciaem, eby mj mzg by jak
komputer, co, co dziaa dobrze samo z siebie i nie popenia bdw.
Ksiki mwiy, e problem z autyzmem kryje si w mzgu, co sprawiao, e czuem si jak
niesprawny komputer, ktry naleaoby zwrci do producenta lub wyrzuci. Wszystkie interwencje,
cae szkolenie, byo niczym oprogramowanie, ktre miao naprawi zepsuty komputer. Tyle e nigdy
tak si nie stao.
ROZDZIA JEDENASTY
Zbyt wiele rzeczy dzieje si jednoczenie. Odnosz wraenie, e prdko wydarze jest
wiksza od prdkoci wiata, wiem jednak, e obiektywnie nie moe to by prawd. Obiektywna
prawda to okrelenie, jakie znalazem w jednym z tekstw, ktre staraem si przeczyta w
Internecie. Wedug ksiek, prawda subiektywna rwna si temu, co ludzie sdz o pewnych
rzeczach. Mam wraenie, e zbyt wiele rzeczy dzieje si tak szybko, e wrcz nie mona ich
zobaczy. Dziej si przed wiadomoci, w mroku, ktry jest zawsze szybszy od wiata, poniewa
dociera w kade miejsce pierwszy.
Siedz przy komputerze, starajc si doszuka w tym wszystkim jakiego wzoru. Odnajdywanie
wzorw to moja umiejtno. Wiara we wzory - w istnienie wzorw - to najwyraniej moje yciowe
credo. Cz tego, kim jestem. Autor ksiki pisze, e to, kim jest dany czowiek, zaley od jego
genw, pochodzenia i rodowiska.
Kiedy byem dzieckiem, znalazem w bibliotece ksik o skalach, od najmniejszych do
najwikszych. Mylaem, e to najlepsza ksika w caym budynku; nie rozumiaem, czemu inne
dzieci wol ksiki pozbawione struktury, zwyke historyjki o popltanych ludzkich uczuciach i
pragnieniach. Czemu zmylony chopiec dostajcy si do fikcyjnej druyny softballu miaby by
waniejszy od wiedzy o tym, jak rozgwiazdy i gwiazdy wpisuj si w ten sam wzr?
Czowiek, ktrym byem, uwaa abstrakcyjne wzory utworzone z liczb za waniejsze od
abstrakcyjnych wzorw, jakie stanowiy zwizki midzy ludmi. Ziarnka piasku s prawdziwe.
Gwiazdy s prawdziwe. Wiedza o tym, jak do siebie pasuj, wprawia mnie w ciepy, kojcy nastrj.
Otaczajcych mnie ludzie wystarczajco trudno zrozumie, wrcz nie da si ich poj. Ludzie z
ksiek postpowali jeszcze bardziej bezsensownie.
Czowiek, ktrym jestem teraz, uwaa, e gdyby ludzie bardziej przypominali liczby, atwiej
byoby ich zrozumie. Lecz czowiek, ktrym jestem teraz, wie, e ludzie nie s tacy jak liczby.
Cztery nie zawsze jest pierwiastkiem kwadratowym z szesnastu - w ludzkim odniesieniu do czterech i
szesnastu. Ludzie s ludmi, skonnymi do baaganiarstwa i zmiennoci, oddziaujcymi na siebie w
rny sposb z dnia na dzie czy wrcz z godziny na godzin. Dla policjantki prowadzcej ledztwo
w sprawie uszkodzenia mojego wozu jestem panem Arrendale'em, a dla Danny'ego jestem Lou, cho
Danny take jest funkcjonariuszem policji. Jestem Lou Szermierzem dla Toma i Lucii, ale Lou
Pracownikiem dla pana Aldrina i Autystycznym Lou dla Emmy w Centrum.
Krci mi si od tego wszystkiego w gowie, bo wewntrz czuj si jedn osob, a nie trzema,
czterema czy tuzinem. Tym samym Lou, ktry skacze na trampolinie, siedzi za biurkiem, wysuchuje
Emmy, fechtuje si z Tomem czy patrzy na Marjory, peen ciepych uczu. Wraenia przepywaj
przeze mnie jak wiato i cie po krajobrazie w wietrzny dzie. Wzgrza s te same, niezalenie od
tego, czy pada na nie cie chmury, czy blask soca.
Dopatrywaem si wzorw w obrazach pyncych po niebie chmur... Zbieray si po jednej
stronie nieba, a rozwieway po drugiej, nad grzbietami wzgrz.
Rozmylam o wzorach w naszej szermierczej grupie. Jest dla mnie oczywiste, e ten, kto tego
wieczoru wybi mi przedni szyb w samochodzie, doskonale wiedzia, gdzie znajdzie t wanie
szyb. Wiedzia, e tutaj bd, wiedzia te, ktry samochd jest mj. By chmur formujc si nad
wzgrzem i znikajc na czystym niebie. Gdzie jestem ja, jest i on.
Kiedy myl o ludziach, ktrzy znaj mj wz, i tych, ktrzy wiedz, dokd udaj si w kad
rod wieczorem, moliwoci malej. Dowody schodz si w jednym punkcie, wywoujc konkretne
imi. Niemoliwe imi. Imi przyjaciela. Przyjaciele nie wybijaj szyb przyjacioom. Poza tym ten
kto nie ma powodw, eby si na mnie gniewa, nawet jeli pokci si z Tomem i Luci.
To musi by kto inny. Cho jestem biegy w analizie wzorw, cho wszystko dokadnie
przemylaem, nie mog ufa swojej ocenie, kiedy przychodzi do ludzkich dziaa. Nie rozumiem
normalnych ludzi; nie zawsze stanowi racjonalny wzr. To musi by kto inny, kto nie jest
przyjacielem, kto mnie nie lubi i jest na mnie zy. Musz znale ten inny wzr, w miejsce
oczywistego, ktry jest niemoliwy.
* * *
Pete Aldrin przeglda najnowszy spis pracownikw firmy. Jak dotd zwolnienia przypominay
strumyczek, ktry nie przyciga uwagi mediw, lecz przynajmniej poowa znanych mu nazwisk
znikna z listy. Wkrtce si rozejdzie. Berty z kadr... wczeniejsza emerytura. Shirley z
ksigowoci...
Najgorsze byo co innego - musia stwarza pozory, e pomaga Crenshawowi we wszystkim,
cokolwiek tamten robi. Na sam myl o sprzeciwie czu, jak odek zaciska mu si w lodowaty
supe, co uniemoliwiao podjcie jakichkolwiek dziaa. Nie odway si zrobi niczego poza
wiedz Crenshawa. Nie wiedzia, czy przeoeni znaj jego plany, czy moe by to wycznie pomys
Crenshawa. Nie odway si zwierzy adnemu ze swych autystycznych pracownikw; skd mia
wiedzie, czy pojm znaczenie dochowania tajemnicy.
By pewny, e Crenshaw nie konsultowa tego z gr. Chcia by postrzegany jako kto, kto
rozwizuje problemy, jako mylcy perspektywicznie meneder, kto zdolny do efektywnego
zarzdzania wasnym imperium. Nie zadawa pyta ani nie prosi o zgod. Gdyby wyszo to na jaw,
prasa miaaby uywanie. Istniao ryzyko, e kto wysoko postawiony zorientuje si w caej sprawie.
Ale jak wysoko postawiony? Crenshaw liczy na brak informacji, przeciekw, plotek. To byo
nieracjonalne, nawet gdyby faktycznie udao mu si kontrolowa kadego podwadnego.

A gdyby Crenshaw poszed na dno, Aldrina za uznano za jego pomocnika, on take straciby
prac.
Czego potrzeba, by zamieni Sekcj A w grup obiektw bada? Musieliby zwolni si z pracy
- na jak dugo? Czy mieliby przeznaczy na to wasne urlopy, czy te firma udzieliaby im urlopw
okolicznociowych? Co w takim wypadku z wynagrodzeniem? Co ze staem pracy? Co z
ksigowaniem - byliby opacani z funduszy operacyjnych jego sekcji czy z funduszy badawczych?
Czy Crenshaw doszed do porozumienia z kim z kadr, dziau prawnego i badawczo-
rozwojowego? Jakiego porozumienia? Nie zamierza na raz posugiwa si nazwiskiem Crenshawa.
Chcia pozna reakcj n; pytania, nie powoujc si na niego.
Shirley nadal pracowaa w ksigowoci. Aldrin do niej zadzwoni.
- Przypomnij ni, jakich dokumentw potrzeba, kiedy kto przenosi si do innej sekcji - zacz. -
Natychmiast zdejmuj go z mojego budetu czy jak?
- Transfery s zamroone - odpara Shirley. - To nowe kierownictwo... - Sysza, jak oddycha
gboko. - Nie dostae notatki subowe?
- Nie sdz - mrukn Aldrin. - A wic... jeli mamy pracownika, ktry chce wzi udzia w
badaniach, to nie moemy po prostu przesun jego pensji do badawczego?
- Nie, wykluczone! - odpara Shirley. - Tim McDonough, no wiesz, szef badawczego,
natychmiast zawiesiby sobie twoj skr na cianie. - Po chwili spytaa: - Jakie badania?
- Jakie nowe leki - odrzek.
- Aha. No c, w kadym razie, jeli masz pracownika, ktry chce wzi w tym dzia, to bdzie
musia zgosi si na warunkach ochotniczych: pidziesit dolarw stypendium dziennie za udzia w
badaniach wymagajcych pobytu w klinice, dwadziecia pi dolarw dziennie dla pozostaych, przy
minimalnej stawce dwustu pidziesiciu dolarw. Oczywicie, w klinice bdzie mia zapewnione
ko, wyywienie i niezbdn opiek medyczn. Nie namwiby mnie, ebym w zamian za to
pozwolia testowa na sobie nowe lekarstwa, lecz komitet do spraw etyki twierdzi, e nie powinno
si stosowa bodcw finansowych.
- C... Czy nadal dostawaby pensj?
- Tylko wtedy, gdyby pracowa albo wzi patny urlop - odpara i zachichotaa. - Firma sporo
by zaoszczdzia, gdybymy wysali wszystkich do udziau w badaniach i wypacali tylko stypendia,
co? Znacznie prostsza ksigowo, adnych dodatkowych
wylicze. Dziki Bogu, nie mog tego zrobi.
- Tak przypuszczam - mrukn. A wic, zastanawia si, co Crenshaw zamierza zrobi z
pensjami i stypendiami badawczymi? Kto to finansowa? I czemu nie pomyla o tym wczeniej? -
Dziki, Shirley - doda poniewczasie.
- Powodzenia - rzucia.
Czyli, zakadajc, e kuracja potrwa... Uwiadomi sobie, e nie ma zielonego pojcia, ile
potrwaoby takie leczenie. Czy wspominano o tym w materiaach przekazanych mu przez Crenshawa?
Wyj je i dokadnie przeczyta, wysuwajc wargi. Jeli Crenshaw nie poczyni jakich krokw, by
przenie pace Sekcji A do badawczego, to zamienia starszy personel techniczny w laboratoryjne
szczury... i nawet gdyby przebywali na leczeniu tylko przez miesic (najbardziej optymistyczny
szacunek podany w materiaach), oszczdzioby to... fur pienidzy. Wykrci palcami mynka.
Wygldao to na mnstwo forsy, lecz nie w przypadku, gdy porwnao si to z ryzykiem prawnym,
jakie ponosia firma.
Nie zna nikogo z kierownictwa badawczego, tylko Marcusa z przetwarzania danych. Wracajc
do kadr... W zwizku z odejciem Berty prbowa przypomnie sobie inne nazwiska. Paul. Debra.
Paul widnia na licie, Debra ju nie.
- Streszczaj si - rzuci Paul. - Jutro odchodz.
- Odchodzisz?
- Jako jeden ze sawnych dziesiciu procent - wyjani Paul. Aldrin dosysza w jego gosie
gniew. - Nie, firma nie traci pienidzy, nie, firma nie ogranicza zatrudnienia... Tak si zoyo, e po
prostu nie potrzebuj ju moich usug.
Aldrin poczu na plecach lodowate palce strachu. Za miesic to moe by on. Nie, nawet
dzisiaj, jeli Crenshaw si zorientuje, co wanie robi.
- Postawi ci kaw - zaproponowa.
- Tak, potrzebuj czego, eby nie spa w nocy - mrukn Paul.
- Posuchaj, Paul. Musz z tob pogada, ale nie przez telefon. Dugie milczenie, wreszcie:
- Och. Ty te wylatujesz?
- Jeszcze nie. Kawa?
- Pewnie. O dziesitej trzydzieci w barku?
- Nie, na wczesnym lunchu. Wp do dwunastej powiedzia Aldrin i odoy suchawk. Mia
spocone donie.
* * *
- C to za wielki sekret? - zapyta Paul. Jego twarz niczego nie zdradzaa. Garbi si nad
stolikiem na samym rodku barku.
Aldrin wybra stolik w rogu, lecz na widok Paula przypomnia sobie jaki thriller szpiegowski.
Stoliki w ktach pomieszczenia mog by obserwowane. Z tego, co wiedzia, Paul mg mie na
sobie,., pluskw, tak to nazywali. Zrobio mu si niedobrze.
- No dalej, niczego nie nagrywam - doda Paul. ykn kawy. - Ju bardziej podejrzanie
wyglda, kiedy tak stoisz i si na mnie gapisz. Musisz skrywa jak piekieln tajemnic.
Aldrin usiad, rozchlapujc kaw z kubka.
- Wiesz, e szef mojego dziau jest jedn z nowych miote...
- Witamy w klubie - mrukn Paul z intonacj rad z tym sobie sam".
- Crenshaw - doda Aldrin.
- Niezy dra - skomentowa Paul. - Ma niezgorsz reputacj, ten nasz Crenshaw.
- Tak. Pamitasz Sekcj A?
- Autystyczni, jasne. - Rysy mu si wyostrzyy. - Zabra si za nich!
Aldrin skin gow.
- To gupie oznajmi Paul. - W jego stylu, ale... to naprawd gupie. Opieraj si na nich
nasze zwolnienia podatkowe w kategorii 614.11. Twj dzia ma niewielkie znaczenie dla 614.11, ale
kady z twych pracownikw jest wart 1,5 kredytu. Poza tym opinia publiczna...
- Wiem ~ odpar Aldrin. - Ale on nie sucha. Utrzymuje, e s zbyt kosztowni.
- Uwaa tak o kadym prcz siebie - zauway Paul. Jest przekonany, e za mao zarabia...
Dasz wiar? - ykn kawy. Aldrin odnotowa, e Paul nawet teraz nie powiedzia, ile wynosi pensja
Crenshawa. - Przeszlimy z nim swoje, kiedy zjawi si
w naszym biurze. Zna kad sztuczk podatkow.
- Nie wtpi - przytakn Aldrin.
- I co chce z nimi zrobi, zwolni ich? Obci wynagrodzenia?
- Zastraszy i zmusi, eby zgosili si na ochotnika do testw laboratoryjnych - odrzek Aldrin.
Paul wytrzeszczy oczy.
- artujesz! Nie moe tego zrobi!
- Wanie to robi. - Aldrin przerwa na chwil, po czym dokoczy: - Twierdzi, e nie ma
takiego prawa, ktrego firma nie mogaby obej.
- C, to pewnie prawda, ale... nie moemy tak po prostu lekceway prawa. Musimy je
zmieni. A prby na ludziach... Co to jest, lekarstwo?
- Kuracja dla autystycznych dorosych - wyjani Aldrin. - Przywracajca normalno.
Sprawdzia si podobno na mapach.
- Nie mwisz powanie. - Paul gapi si na niego przez chwil. - Cholera, jednak nie artujesz.
Crenshaw prbuje zastraszy pracownikw o kategorii 614.11 i zmusi do udziau w badaniach?
Jezu, tylko patrze, jak prasa si do tego dorwie... To moe kosztowa firm miliardy...
- Ty to wiesz i ja to wiem, ale Crenshaw... ma wasne spojrzenie na spraw.
- No dobra... Kto z gry si pod tym podpisa?
- Nikt, o kim bym wiedzia - odrzek Aldrin, przysigajc w duchu, e to prawda. Tak byo,
poniewa o to nie pyta.
Paul nie wyglda ju na skwaszonego.
- Co za ogupiony wadz idiota - rzuci. - Myli, e moe to zrobi i przebi Samuelsona.
- Samuelsona?
- Kolejna miota. Nie ledzisz tego, co si dzieje dokoa?
- Nie - przyzna Aldrin. - Nie jestem w tym za dobry. Paul pokiwa gow.
- Wydawao mi si, e ja jestem, ale to wymwienie wiadczy dobitnie o czym wrcz
przeciwnym. Tak czy owak, Samuelson i Crenshaw ze sob rywalizuj. Samuelson tnie koszty
produkcji, unikajc haasu w prasie... Cho to si szybko zmieni, jak sdz.
Crenshaw uwaa pewnie, e osignie potrjn korzy: zdobdzie ochotnikw zbyt wystraszonych
wizj utraty pracy, by si skary, gdyby co poszo nie tak, i zorganizuje wszystko sam, nie
powiadamiajc o tym nikogo innego, po czym przypisze
wszystkie zasugi sobie. A ty pjdziesz na dno razem z nim, Pete, jeli czego nie zrobisz.
- Wywali mnie w mgnieniu oka, jeli tylko kiwn palcem - wyzna Aldrin.
- Zawsze pozostaje rzecznik praw pracowniczych. Nie zlikwidowali jeszcze tego stanowiska,
cho Laurie te nie czuje si zbyt pewnie.
- Nie mog jej zaufa - mrukn Aldrin, cho odnotowa sobie w pamici to, co powiedzia
Paul. Na razie mia na gowie inne kwestie. - Nie wiem, jak zamierza rozliczy ich czas pracy, gdyby
si zgosili. Miaem nadziej dowiedzie si czego wicej o przepisach. Czy mona na przykad
wykorzysta do tego ich zwolnienia lekarskie i urlopy? Jak to wyglda w przypadku pracownikw
specjalnych?
- C, w gruncie rzeczy to, co zamierza Crenshaw, jest nielegalne jak jasna cholera. Po
pierwsze, dzia badawczy wdepcze go w ziemi, jak tylko wywcha, e nie s prawdziwymi
ochotnikami. Ci z badawczego bd musieli zgosi to do Narodowego
Instytutu Zdrowia, a nie chc mie na karku federalnych, ktrzy oskar ich o zamanie p tuzina
zasad etyki lekarskiej i praw pracowniczych. Poza tym, jeli to zmusi tych twoich do nieobecnoci w
biurze przez ponad trzydzieci dni... a tak bdzie? - Aldrin przytakn, a Paul podj: - W takim razie
nie mona tego zakwalifikowa jako urlopu, zreszt obowizuj szczegowe przepisy w tej kwestii,
zwaszcza jeli chodzi o pracownikw specjalnych. Nie wolno doprowadzi do sytuacji, w ktrej
mogliby utraci wysug lat. Ani wynagrodzenia, jeli ju o tym mowa. - Pogadzi palcem krawd
kubka. - Co nie uszczliwioby zanadto ksigowoci. Z wyjtkiem starszych naukowcw,
oddelegowanych do innych instytucji, nie mamy oddzielnej kategorii dla pracownikw, ktrzy nie
przychodz do pracy, a otrzymuj pene wynagrodzenie. Co wicej, zrujnowaoby to twoje wskaniki
produktywnoci.
- Mylaem ju o tym - mrukn Aldrin. Paul wykrzywi ironicznie wargi.
- Moesz naprawd przygwodzi faceta - powiedzia. - Wiem, e nie odzyskam roboty, nie w
takiej sytuacji, lecz z przyjemnoci bd ledzi dalszy rozwj wypadkw.
- Wolabym zrobi to subtelnie - przyzna Aldrin. Rzecz jasna, boj si o prac, ale na tym
wiat si nie koczy. Crenshaw uwaa, e jestem gupi, podszyty tchrzem i leniwy, chyba e wa
mu akurat w tyek, a wtedy bierze mnie wycznie za lizusa.
Mylaem, eby zrobi co nieudolnego, co zwrci na niego uwag i w ten sposb pomoe...
Paul wzruszy ramionami.
- Nie mj styl. Ja bym wsta i narobi haasu. Ale ty to ty i skoro takie metody bardziej ci
odpowiadaj...
- A wic... z kim w kadrach mam rozmawia o urlopach dla autystycznych? I co z dziaem
prawnym?
- Cholernie okrna droga. Zabierze mnstwo czasu. Czemu nie porozmawiasz z rzecznikiem,
pki go jeszcze mamy, albo nie poprosisz o spotkanie z kim z gry, skoro masz ochot udawa
bohatera? We ze sob swoich upoledzonych biedakw i odstaw
naprawd melodramatyczn scen.
- Nie s upoledzeni, tylko autystyczni - poprawi go machinalnie Aldrin. - Nie wiem, co by
byo, gdyby si zorientowali, do jakiego stopnia to wszystko jest nielegalne. Zgodnie z prawem
powinni o wszystkim wiedzie, ale co bdzie, jeli wezw jakiego dziennikarza? Wtedy dopiero si
zacznie.
- No to id sam. Moe nawet spodoba ci si na szczycie naszej piramidy. - Paul rozemia si
odrobin zbyt gono i Aldrin zacz si zastanawia, czy aby jego rozmwca nie dosypa sobie
czego do kawy.
- Nie wiem - odpar. - Nie sdz, ebym dotar wystarczajco wysoko. Crenshaw by si
dowiedzia, e prbuj umwi si na spotkanie, a pamitasz chyba ten oklnik o hierarchii
dowodzenia.
- To s skutki zatrudniania zbyt wielu emerytowanych generaw - rzuci Paul.
Tum w barku zacz si przerzedza i Aldrin uzna, e musi ju i.
* * *
Nie by pewny, jaki ma by jego nastpny krok, co przyniesie najlepszy efekt. Mia nadziej, e
badawczy zatrzanie wieko i nie bdzie musia nic robi.
Pnym popoudniem Crenshaw pozbawi go tych zudze.
- OK, masz tu dane badawcze - powiedzia, kadc na biurku Aldrina dyskietk i jakie
wydruki. - Nie rozumiem, po co im te wszystkie testy, tomografia komputerowa, rezonans
magnetyczny, Chryste Panie! Ale si upieraj, a ja nie odpowiadam za badawczy. - Cho sowo to
nie pado, podyktowane ambicj Jeszcze" byo doskonale syszalne. - Poumawiaj swoich
pracownikw na spotkania i skontaktuj si z Bartonem z badawczego w sprawie harmonogramu
testw.
- Harmonogram testw? - zdziwi si Aldrin. - A jeli bdzie kolidowa z godzinami pracy?
Crenshaw si skrzywi i wzruszy ramionami.
- Do licha, okaemy wspaniaomylno. Nie bd musieli tego odrabia.
- Co z rozliczeniem? Czyj budet... ?
- Na lito bosk, Pete, po prostu zajmij si tym! Oblicze Crenshawa przybrao nieadny,
purpurowofioletowy kolor. - Zacznij rozwizywa problemy, zamiast je wyszukiwa. Oszczd mi
tego. Wszystko podpisz, a w tym czasie uyj do tego kodu autoryzacji. - Wskaza gow stert
papierw.
- Tak jest, sir - rzuci zoliwie Aldrin. Nie mgby si cofn w razie czego, bo sta za
biurkiem, lecz Crenshaw po chwili si odwrci i poszed do swojego gabinetu.
Rozwizuj problemy". Rozwie je, ale nie bd to problemy Crenshawa.
* * *
Nie wiem, co potrafi zrozumie, a czego nie rozumiem, cho wydaje mi si, e rozumiem.
Przegldam najprostszy tekst z dziedziny neurobiologii, jaki udaje mi si znale w Internecie,
zapoznajc si najpierw ze sownikiem. Nie chc marnowa czasu na sprawdzanie definicji, skoro
mog nauczy si ich na pami. Sownik jest peen nieznanych mi sw, caych setek. Nie rozumiem
take definicji.
Musz zacz wczeniej, odnale blask bardziej odlegej gwiazdy, bardziej zagbionej w
przeszoci.
Podrcznik z biologii dla uczniw liceum - to moe by mj poziom. Zerkam do sowniczka.
Znam te sowa, cho wielu z nich nie widziaem od lat. Tylko co dziesite jest mi obce.
Kiedy zaczynam pierwszy rozdzia, wszystko ma sens, cho pewne rzeczy s inne, ni
zapamitaem. Spodziewaem si tego. Nie martwi mnie to. Kocz podrcznik przed pnoc.
Nastpnej nocy nie ogldam swojego ulubionego programu. Studiuj skrypt uniwersytecki. Jest
za prosty; napisano go pewnie dla studentw, ktrzy nie mieli biologii w liceum. Przechodz do
nastpnego poziomu, zgadujc, czego potrzebuj. Skrypt z biochemii zbija mnie z pantayku; musz
zna chemi organiczn. Przegldam chemi organiczn w Internecie i cigam pierwsze rozdziay
skryptu. Znowu czytam do pnej nocy, a potem w pitek, przed i po pracy, robic pranie.
W sobot mamy spotkanie w campusie, chc zosta w domu i czyta, ale mi nie wolno. Podczas
jazdy tre podrcznika buzuje mi w gowie. Malekie molekuy ukadaj si we wzory, ktre nie do
koca s dla mnie zrozumiae. Jeszcze nigdy nie byem w campusie podczas weekendu. Nie
spodziewaem si, e bdzie tam niemal rwnie gwarno jak w tygodniu.
Kiedy podjedam, samochody Camerona i Baileya ju stoj. Pozostali jeszcze nie przyjechali.
Odnajduj drog do wyznaczonej sali konferencyjnej. Jej ciany wyoone s sztucznym drewnem, a
podoga zielonym dywanem. W jednym kocu pomieszczenia stoj dwa rzdy krzese z metalowymi
nogami oraz siedziskami i oparciami wykadanymi row tkanin w zielone plamki. Przy drzwiach
stoi nieznana mi moda kobieta. Trzyma tekturowe pudeko z identyfikatorami. Ma list z malutkimi
zdjciami. Patrzy na mnie i wymawia moje nazwisko.
- To paski - mwi, podajc mi identyfikator z niewielkim metalowym zaciskiem. Trzymam go
w doni. - Prosz go zaoy - dodaje. Nie lubi tego typu zapi; zacigaj mi koszule. Mimo to
przypinam sobie identyfikator i wchodz do rodka.
Pozostali siedz na krzesach; na niezajtych le foldery z nazwiskami na okadkach, po jednym
dla kadego z nas. Odnajduj swoje miejsce. Nie podoba mi si - siedz w pierwszym rzdzie po
prawej. Gdybym chcia si przesi, mogoby to zosta uznane za niegrzeczne. Rozgldam si po
rzdach i widz, e umieszczono nas w porzdku alfabetycznym z punktu widzenia patrzcego na nas
mwcy.
Jestem siedem minut za wczenie. Gdybym wzi ze sob wydruk skryptu, mgbym sobie
jeszcze troch poczyta. Zamiast tego zastanawiam si nad tym, o ju przeczytaem. Jak dotd,
wszystko ma sens.
Gdy sala jest ju pena, siedzimy w milczeniu i czekamy przez dwie minuty i czterdzieci
sekund. Sysz gos pana Aldrina.
- S ju wszyscy? - pyta stojcej przy drzwiach kobiety. Odpowiada mu, e tak.
Wchodzi. Wyglda na zmczonego, ale poza tym wszystko jest chyba w porzdku. Ma na sobie
tkan koszul, powe, obszerne spodnie i mocne buty. Umiecha si do nas, ale nie jest to szczery
umiech.
- Mio mi was tu widzie - mwi. - Za kilka minut doktor Ransome objani potencjalnym
ochotnikom, na czym polega cay projekt. W folderach znajdziecie kwestionariusze dotyczce historii
waszych chorb; wypenijcie je teraz. I podpiszcie owiadczenie
Kwestionariusze s proste; czciej testy wielokrotnego wyboru ni wolne miejsca do
wypenienia. Prawie kocz (niewiele czasu zabiera odhaczenie pozycji typu: choroby serca, ble w
klatce piersiowej, brak tchu, choroby nerek, problemy z oddawaniem moczu...), kiedy otwieraj si
drzwi i do sali wchodzi mczyzna w biaym fartuchu z wyhaftowanym na kieszeni dr Ransome".
Ma siwe, krcone wosy i bkitne oczy. Jego twarz jest zbyt moda na siwizn. On take si do nas
umiecha, zarwno ustami, jak i oczami.
- Witajcie - mwi. - Mio mi was pozna. Jak rozumiem, jestecie wszyscy zainteresowani
podjciem leczenia? - Nie czeka na odpowied, ktrej mu nie udzielamy. - Bardzo krtko - obiecuje.
- Dzisiaj bdziecie mieli okazj usysze, o co w tym wszystkim chodzi, zapozna si z
proponowanym harmonogramem testw wstpnych i tak dalej. Najpierw nieco historii.
Mwi bardzo szybko, czytajc z ekranu notebooka i streszczajc histori bada nad autyzmem,
poczwszy od odkrycia na przeomie wiekw dwch genw zwizanych z caym spektrum zaburze o
charakterze autystycznym. Zanim jeszcze wcza projektor i pokazuje zdjcie mzgu, mj umys jest
otpiay od przeadowania danymi. Laserowym wskanikiem pokazuje rne obszary mzgowia,
nadal mwic bardzo szybko. W kocu dochodzi do obecnego projektu, znowu zaczynajc od samego
pocztku, jakim bya praca na temat podstawowej organizacji spoecznej i komunikacji naczelnych,
ktra doprowadzia do omawianej kuracji.
- To tylko zarys ta - dorzuca. - Pewnie jestecie ju zmczeni, musicie mi jednak wybaczy mj
entuzjazm. W folderach znajdziecie uproszczon wersj, w tym diagramy. Tym, co chcemy
zasadniczo osign, jest normalizacja autystycznego mzgu, aby mg sprawnie funkcjonowa, a
nastpnie przeszkolenie go dziki ulepszonej i szybszej wersji przeznaczonej dla niemowlt
integracji sensorycznej, co umoliwi nowej strukturze mzgu prawidowe funkcjonowanie. -
Przerywa, pije yk wody ze szklanki i kontynuuje. - Tyle na dzisiaj. Zostan wam wyznaczone terminy
testw. Wszystko znajdziecie w folderach. Potem oczywicie nastpi dalsze spotkania z personelem
medycznym. Po prostu oddajcie kwestionariusze i pozostae dokumenty dziewczynie przy drzwiach.
Zostaniecie powiadomieni, czy zaakceptowano wasze kandydatury. - Odwrci si i wyszed, zanim
zdyem si zastanowi, czy nie mam czego do powiedzenia. Ani nikt inny.
Pan Aldrin wstaje i odwraca si do nas.
- Po prostu oddajcie mi wypenione kwestionariusze i podpisane owiadczenia... i nie martwcie
si: wszyscy zostaniecie przyjci.
Nie to mnie martwi. Kocz swj kwestionariusz, podpisuj owiadczenie, oddaj wszystko
panu Aldrinowi i wychodz, z nikim nie rozmawiajc. Przepad mi prawie cay sobotni poranek i
chc wrci do lektury.
Jad do domu tak szybko, jak tylko pozwalaj na to ograniczenia prdkoci, i zaczynam czyta
zaraz po wejciu do mieszkania. Nie przerywam, eby posprzta czy umy samochd. W niedziel
nie id do kocioa. W poniedziaek i wtorek zabieram wydrukowany rozdzia, ktry wanie czytam,
i nastpny, by czyta podczas przerw niadaniowych i do pna w nocy. Informacja napywa, jasna i
uporzdkowana, a jej wzory ukadaj si w rwne ustpy, rozdziay i sekcje. W moim umyle jest dla
niej wystarczajco wiele miejsca.
Do rody jestem gotowy zapyta Lucie, co powinienem przeczyta, eby zrozumie, w jaki
sposb pracuje mzg. Zdaem - online - egzaminy pierwszego i drugiego stopnia z biologii i
biochemii oraz pierwszego stopnia z chemii organicznej. Wertuj podrcznik do neurologii, ktra jest
teraz dla mnie duo bardziej zrozumiaa, lecz nie wiem, czy to waciwa ksika. Nie wiem, ile mam
czasu; nie chc go marnowa na niewaciw ksik.
Jestem zaskoczony, e nie zrobiem tego wczeniej. Kiedy zaczynaem szermierk, przeczytaem
wszystkie ksiki polecone mi przez Toma i obejrzaem filmy, ktre mogy mi wedug niego pomc.
Kiedy gram w gry komputerowe, najpierw czytam o nich wszystko, do czego uda mi si dotrze.
A jednak nigdy wczeniej nie zabraem si za nauk mwic o tym, jak dziaa mj wasny
mzg. Nie mam pojcia dlaczego.
Wiem, e pocztkowo czuem si bardzo dziwnie i byem niemal przekonany, e nie zrozumiem
tych podrcznikw. Lecz w rzeczywistoci okazao si to duo atwiejsze. Myl, e gdybym
sprbowa, mgbym zaliczy w tej dziedzinie liceum. Wszyscy doradcy mi mwili, ebym szed na
kierunki zwizane z zastosowaniem matematyki, wic to zrobiem. Powiedzieli mi, do czego jestem
zdolny, i uwierzyem im. Uwaali, e mj mzg nie nadaje si do wykonywania prawdziwej pracy
naukowej. Moe si mylili. Pokazuj Lucii wydrukowan przeze mnie list pozycji, ktre
przeczytaem, i wyniki, jakie uzyskaem na testach.
- Musz wiedzie, co mam robi dalej - mwi.
- Lou, przyznam, e jestem zaskoczona - krci gow Lucia. - Tom, chod to zobaczy. Lou w
jeden tydzie zaliczy licencjat z biologii.
- Nie bardzo - prostuj. - Wszystko to jest cile ukierunkowane, a licencjat wymaga take
znajomoci botaniki, biologii populacji...
- Miaam na myli bardziej dogbno ni zakres oznajmia Lucia. - Przeszede od
najniszego poziomu wiedzy do bardzo wymagajcych zagadnie wyszego poziomu... Lou, czy ty
naprawd rozumiesz proces syntezy organicznej?
- Nie wiem - odpowiadam. - Nie przeprowadzaem adnych eksperymentw laboratoryjnych.
Lecz wzory s oczywiste... Sposb, w jaki substancje chemiczne do siebie pasuj...
- Lou, moesz mi wyjani, dlaczego pewne grupy przyczepione do piercieni wglowych cz
si ze sob, a inne przeskakuj o jeden lub dwa piercienie dalej?
Uwaam, e to gupie pytanie. Jest przecie oczywiste, e miejsce, w ktrym grupy si ze sob
cz, wynika z ich ksztatu lub adunku. Z atwoci przygldam si im w mylach - grudkowate
ksztaty otoczone chmurami dodatnich bd ujemnych adunkw. Nie chc mwi Tomowi, e moim
zdaniem to gupie pytanie. Pamitam paragrafy z podrcznika, ktre to wyjaniay, lecz
przypuszczam, e chce usysze, jak tumacz to wasnymi sowami, bez powtarzania. Wic
opowiadam o tym moliwie jasno, nie uywajc tych samych wyrae.
- I doszede do tego po przeczytaniu ksiki... Ile razy?
- Raz - odpowiadam. - Niektre ustpy dwa razy.
- Jasna cholera - mwi Tom. Lucia na niego cmoka. Nie lubi mocnych sw. - Lou, masz
pojcie, jak ciko wikszo studentw pracuje, eby to zrozumie?
Nauka nie jest cika. Brak wiedzy jest ciki. Zastanawiam si, dlaczego ci studenci nie ucz
si wystarczajco dugo, by poczu, jak to dziaa.
- atwo mi to zobaczy w gowie - wyjaniam. - A w ksikach s ilustracje.
- Doskonaa wyobrania plastyczna - mruczy Lucia.
- Pomimo ilustracji, a nawet animacji wideo - mwi Tom - wikszo studentw ma kopoty z
chemi organiczn. A ty nauczye si tego po jednokrotnym przeczytaniu podrcznika... Lou,
ukrywae co przed nami. Jeste geniuszem.
- To moe by przypadek - upieram si. Wyraz twarzy Toma mnie przeraa. Jeli uzna, e jestem
geniuszem, moe mi zakaza szermierki.
- Przypadek, akurat - rzuca gniewnie Lucia. ciska mnie w odku. - Nie ma mowy, jeli o
ciebie chodzi - dodaje szybko. - Cae to pojcie przypadku jest takie... przestarzae. Kady ma swoje
mocne i sabe strony. Kady ma kopoty z wykorzystaniem
swoich umiejtnoci. Studenci fizyki, ktrzy wzorowo zdaj mechanik, popeniaj bdy, prowadzc
pojazdy na liskiej drodze... Znaj teori, lecz nie potrafi jej zastosowa do kierowania autem. A
ciebie znam od lat. Twoje umiejtnoci s... umiejtnociami, a nie
adnym przypadkiem.
- Ale mnie si wydaje, e to tylko kwestia dobrej pamici - mwi, wci zaniepokojony. -
Potrafi naprawd szybko zapamitywa. I radz sobie z wikszoci standardowych testw.
- Wyjanienie czego wasnymi sowami to nie zapamitywanie - oznajmia Tom. - Znam ten
tekst... Wiesz co, Lou, nigdy nawet nie zapytae, jak zarabiam na ycie.
Przeywam szok, jak przy dotkniciu klamki w zimny dzie. Ma racj. Nie zapytaem go o prac.
Nie przyszo mi to do gowy. Spotkaem Lucie w klinice, std wiem, e jest lekarzem, ale Tom?
- Gdzie pracujesz? - pytam teraz.
- Wykadam na uniwersytecie - odpowiada. - Inynieri chemiczn.
- Uczysz studentw?
- Tak. Dwa licencjaty i jeden kierunek magisterski. Specjalizujcy si w inynierii chemicznej
musz zdawa chemi organiczn, wic wiem, co o niej sdz. I jak opisuj j ci, ktrzy j
rozumiej, w przeciwiestwie do tych, ktrzy jej ni w zb nie pojmuj.
- Wic... wic naprawd uwaasz, e ja j rozumiem?
- Lou, to jest w twojej gowie. Uwaasz, e j rozumiesz?
- Tak myl... ale nie jestem pewny.
- Ja te tak uwaam. I jeszcze nigdy nie spotkaem kogo, kto opanowaby to w niespena
tydzie. Czy poddae si kiedy testowi na inteligencj, Lou?
- Tak. - Nie chc o tym mwi. Robili mi testy co roku, nie zawsze takie same. Nie lubi testw.
Na przykad takich, w ktrych musz odgadn, jakie sowo przyporzdkowaa do obrazka osoba
ukadajca test. Pamitam, kiedy chodzio o sowo tor", a na rysunkach wida byo lad opony na
mokrej jezdni i jakie kopuy na szczycie dugiego, wysokiego budynku, przypominajcego - tak mi
si przynajmniej wydawao - trybun na torze wycigowym. Przyporzdkowaem sowu ten drugi
rysunek, ale si pomyliem.
- I poinformowano o wynikach ciebie lub twoich rodzicw?
- Nie powiedzieli nic moim rodzicom - odpowiadam. Co bardzo rozgniewao moj mam.
Mwili, e nie chc wpywa na jej oczekiwania wobec mnie. Ale twierdzili, e powinienem
ukoczy liceum.
- Uhm. Szkoda, e nie wiedzielimy... Poddaby si znowu takim testom?
- Dlaczego? - pytam.
- Przypuszczam... po prostu chc wiedzie... skoro jednak poradzie sobie z tym materiaem, to
co za rnica?
- Kto ma twoje wyniki, Lou? - pyta Lucia.
- Nie wiem - mwi. - Przypuszczam, e... szkoa? Lekarze? Nie wracaem tam po mierci
rodzicw.
- To s twoje wyniki i masz prawo je odzyska. Jeli chcesz. Kolejna sprawa, o ktrej nigdy
przedtem nie pomylaem. Czy ludzie zabieraj ze sob swoje szkolne i medyczne kartoteki, kiedy ju
dorosn i si wyprowadz? Nie wiem, czy chc wiedzie, co zapisano o mnie w notatkach. Co by
byo, gdyby napisali tam co gorszego ni to, co pamitam?
- Niewane - rzuca Lucia. - Wydaje mi si, e mam dla ciebie dobr ksik. Dosy star, ale w
jej treci nie ma nic niepoprawnego, cho obecnie wiemy znacznie wicej. Funkcjonowanie mzgu
Cego i Clintona. Mam jeden egzemplarz... - Wychodzi z pokoju,
a ja staram si przemyle wszystko, co powiedziaa Lucia i Tom. Za duo tego. Myli kotuj mi si
w gowie na podobiestwo fotonw obijajcych si we wntrzu czaszki.
- Prosz, Lou - mwi Lucia, wrczajc mi ksik. To ciki i gruby tom w pciennej oprawie.
Tytu i nazwiska autorw wytoczone s zotym kolorem na tle czarnego prostokta, ktry zakrywa
grzbiet. Dawno ju nie widziaem ksiki wydrukowanej na papierze. - Mona j zapewne znale w
Internecie, ale nie wiem gdzie. Kupiam j sobie na pocztku studiw. Zajrzyj do rodka.
Otwieram ksik. Pierwsza strona jest pusta. Na nastpnej widnieje tytu i nazwiska autorw:
Betsy R. Cego i Malcolm R. Clinton. Ciekawe, czy R oznacza w obu przypadkach to samo imi i czy
dlatego wanie postanowili napisa t ksik razem. Potem kolejna pusta strona, na dole ktrej
zamieszczono nazw firmy i rok wydania. Domylam si, e ta firma to wydawca. R. Scott
Landsdown & Co. Publishers. Znowu R. Na nastpnej stronie ma czcionk wydrukowano jakie
informacje. Potem znw tytu i nazwiska autorw. Wreszcie przedmowa. Zaczynam czyta.
- Moesz to pomin. Take wstp - mwi Lucia. - Chc zobaczy, czy poradzisz sobie z
rozdziaami.
Dlaczego autorzy umieszczaj w ksice co, czego ludzie i tak nie zamierzaj czyta? Po co jest
przedmowa? Wstp? Nie chc si spiera z Luci, wydaje mi si jednak, e najpierw powinienem
przeczyta t wanie cz, poniewa zostaa zamieszczona na pocztku. Po co j tutaj wstawiono,
skoro mam j pomin? Na razie jednak tylko j przekartkowuj i docieram do rozdziau pierwszego.
Czytanie nie jest trudne i wszystko rozumiem. Kiedy po dziesiciu stronach podnosz wzrok,
Tom i Lucia mnie obserwuj. Czuj, e si rumieni. Zapomniaem o nich, kiedy czytaem. Nie jest
uprzejmie zapomina o ludziach.
- W porzdku, Lou? - pyta Lucia.
- Podoba mi si - odpowiadam.
- Dobrze. We j do domu i trzymaj tak dugo, jak sobie yczysz. Przel ci e-mailem kilka
innych tytuw, ktre mona znale w Internecie. Co ty na to?
- wietnie - mwi. Mam ochot czyta dalej, sysz jednak dobiegajcy z zewntrz trzask
drzwi samochodu i wiem, e nad szed czas na szermierk.
ROZDZIA DWUNASTY
Pozostali przyjedaj ca grup w cigu kilku kolejnych minut. Przechodzimy na podwrko,
rozgrzewamy si, zakadamy stroje i zaczynamy si fechtowa. Marjory siedzi ze mn w czasie
przerw midzy pojedynkami. Czuj si szczliwy, kiedy jest obok mnie. Chciabym dotkn jej
wosw, lecz tego nie robi.
Nie rozmawiamy zbyt wiele. Nie wiem, co powiedzie. Pyta, czy wstawiem now szyb, a ja
odpowiadam, e tak. Obserwuj j, jak walczy z Luci; jest wysza od niej, lecz Lucia jest lepszym
szermierzem. Brzowe wosy Marjory unosz si przy kadym ruchu; Lucia zwizaa swoje jasne
kosmyki w kucyk. Tego wieczoru obie zaoyy jasne kaftany; na stroju Marjory szybko pojawiaj si
niewielkie, brzowe lady trafie Lucii.
Wci myl o Marjory, fechtujc si z Tomem. Widz wzr Marjory, nie Toma, ktry szybko
mnie zabija", i to dwukrotnie.
- Jeste rozkojarzony - mwi do mnie.
- Przepraszam - odpowiadam. Mj wzrok ucieka do Marjory. Tom wzdycha.
- Wiem, e masz teraz mnstwo na gowie, Lou, lecz spotykamy si tutaj po to, eby zapomnie
o kopotach.
- Tak... przepraszam. - Odrywam od niej spojrzenie i koncentruj si na Tomie i jego klindze.
Skupiony potrafi dostrzec jego wzr - dugi i skomplikowany - i jestem w stanie parowa pchnicia.
Nisko, wysoko, wysoko, powrt, nisko, wysoko, nisko, nisko, powrt... Tom co pite pchnicie
atakuje powracajcym ciosem. Mog przygotowa si na powrt, obrci i da szybki krok po
przektnej... Tnij ukonie, radzi jeden ze starych mistrzw, nigdy bezporednio. Przypomina to szachy
z atakujcymi pod ktem skoczkiem i gocem. W kocu stosuj ulubion kombinacj ciosw i
zaliczam solidne trafienie.
- Rany! - mwi Tom. - Mylaem, e naprawd osignem przypadkowo...
- Powrt po piciu pchniciach - mwi.
- Do licha - rzuca Tom. - Sprbujmy jeszcze raz...
Tym razem nie atakuje powrotnym ciosem przez dziewi pchni, nastpnie przez siedem -
zawsze po nieparzystej liczbie atakw, jak dostrzegam. Sprawdzam to na duszej serii i czekam.
Potem znowu mijam go po przektnej i ponownie trafiam.
- Nie byo co pi razy - mwi. Brak mu tchu.
- Nie... ale po nieparzystej liczbie ciosw - odpowiadam.
- Nie potrafi myle wystarczajco szybko - przyznaje Tom.
- Nie mog walczy i myle. Jak ty to robisz?
- Ty si zmieniasz, ale twj wzr nie - wyjaniam. - Wzr, kiedy go dostrzegam, jest stay.
atwiej utrzyma go w umyle, poniewa si nie zmienia.
- Nigdy nie patrzyem na to w ten sposb - mwi Tom. Ale jak planujesz wasne ataki? Nie
wynikaj z jakiego wzoru?
- Wynikaj - odpowiadam. - Mog jednak zmienia wzr...
- Widz, e to do niego nie dociera, prbuj wic wyjani mu w inny sposb. - Kiedy dokd
jedziesz, moesz wybra wiele moliwych tras... wiele wzorw. Jeli ruszysz jedn drog i okae si
ona zablokowana, wybierzesz inn i zmienisz wzr, prawda?
- Postrzegasz drogi jako wzory? - pyta Lucia. - Ja patrz na nie jak na sznurki... i mam
prawdziwy kopot ze zmian jednej na drug, chyba e znajduj si w tym samym kwartale.
- Ja kompletnie si gubi - wyznaje Susan. - Komunikacja miejska jest dla mnie prawdziwym
dobrodziejstwem, bo po prostu odczytuj tabliczk i wsiadam. Gdybym w dawnych czasach musiaa
dokd dojecha, z pewnoci byabym wiecznie spniona.
- A wic potrafisz utrzyma w mylach rne wzory kombinacji ciosw i po prostu
przeskakujesz z jednego na drugi?
- Przewanie reaguj na ataki przeciwnika, analizujc jego
wzr - odpowiadam.
- To by wyjaniao twj sposb nauki, gdy zaczynae szermierk - zauwaa Lucia. Wyglda na
uradowan. Nie wiem, dlaczego tak j to cieszy. - Te pierwsze walki... Nie miae czasu, eby
nauczy si wzoru, a brakowao ci umiejtnoci, eby jednoczenie si fechtowa i myle, prawda?
- Ja... trudno mi to sobie przypomnie - mwi. Czuj si niezrcznie, kiedy inni ludzie
analizuj, jak pracuje mj mzg. Albo nie pracuje.
- To bez znaczenia. Teraz jeste dobrym szermierzem. Ale ludzie ucz si inaczej.
Wieczr szybko dobiega koca. Walcz z innymi; w przerwach siedz obok Marjory, jeli
akurat si nie fechtuje. Nasuchuj haasu z ulicy, lecz nic nie sysz. Czasami przejeda samochd,
lecz brzmi to zwyczajnie, przynajmniej od strony podwrka na tyach domu. Kiedy wychodz, szyba
w moim aucie nie jest potuczona, a opony s cae. Brak uszkodze mia miejsce, zanim doszo do
uszkodze - gdyby kto przyszed i uszkodzi mj samochd, uszkodzenie byoby konsekwencj...
Bardzo podobnie do mroku i wiata. Najpierw jest mrok, a dopiero potem pojawia si wiato.
- Czy zgaszaa si do ciebie policja w sprawie tej szyby? - pyta Tom. Stoimy wszyscy razem na
podjedzie.
- Nie - odpowiadam. Tego wieczoru nie chc myle o policji. Mam obok siebie Marjory i
mog wdycha zapach jej wosw.
- Zastanawiae si, kto mg to zrobi? - pyta.
- Nie - mwi. O tym take nie chc myle, nie wtedy, kiedy obok mnie stoi Marjory.
- Lou... - Tom skrobie si po gowie. - Musisz o tym pomyle. Jakie jest prawdopodobiestwo,
e twj samochd zosta uszkodzony przez nieznajomych chuliganw dwa razy z rzdu podczas
wieczornego treningu szermierki?
- To nie by nikt z naszej grupy - zapewniam. - Jestecie moimi przyjacimi.
Tom spuszcza wzrok, potem patrzy mi w twarz.
- Lou, uwaam, e powiniene przemyle... - Moje uszy nie chc sysze tego, co zaraz powie.
- Prosz - mwi do mnie Lucia, przerywajc mu. Przerywanie jest niegrzeczne, lecz ciesz si,
e to zrobia. Przyniosa ze sob ksik, ktrej zapomniaem. Podaje mija, gdy ju schowaem torb
do baganika. - Daj mi zna, jak sobie z ni radzisz.
W wietle latarni na rogu okadka ksiki jest ciemnoszara i nierwna w dotyku.
- Co czytasz, Lou? - pyta Marjory. ciska mnie w odku. Nie chc rozmawia z Marjory o
kuracji. Nie chc si przekona, e ju o tym wie.
- Cego i Clintona - rzuca Lucia, jakby tak brzmia tytu.
- Rany! - woa Marjory. - To wietnie, Lou.
Nie rozumiem. Poznaa ksik po jej autorach? Czyby napisali tylko t jedn? I dlaczego
twierdzi, e to wietnie? A moe wietnie" oznaczao pochwa dla mnie? Tego rwnie nie
pojmuj. Czuj si uwiziony w cyklonie pyta, w niewiedzy, ktra zalewa mnie i wiruje.
Z odlegych iskierek pdzi ku mnie wiato, najstarsze wiato, ktremu droga tutaj zajmuje
najwicej czasu.
Jad do domu ostronie, bardziej ni zwykle wiadomy obmywajcych mnie plam i strumieni
blasku z lamp ulicznych i podwietlonych znakw drogowych. Co chwila zanurzam si w mrok - a w
mroku naprawd mam wraenie wikszej prdkoci.
Po odjedzie Lou Tom pokrci gow.
- Sam nie wiem... - zacz i urwa.
- Mylisz to samo co ja? - spytaa Lucia.
- To jedyna realna moliwo - odrzek Tom. - Nie podoba mi si to. Trudno uwierzy, eby
Don by zdolny do czego rwnie powanego, ale... kt inny mgby to zrobi? Zna nazwisko Lou,
moe ustali jego adres, z pewnoci wie, kiedy Lou trenuje i jakim samochodem jedzi.
- Nie powiedziae o tym policji - zauwaya Lucia.
- Nie. Mylaem, e Lou sam do tego dojdzie, poza tym to jego samochd. Uznaem, e nie
powinienem o tym trbi. Teraz jednak... auj, e nie wyszedem za Lou i nie powiedziaem mu
wprost, eby uwaa na Dona. Wci uznaje go za przyjaciela.
- Wiem. - Lucia pokrcia gow. - Jest taki... c, nie mam pojcia, czy to prawdziwa
lojalno, czy tylko przyzwyczajenie. Raz przyjaciel, na zawsze przyjaciel? Poza tym...
- To nie musi by Don. Wiem. Czasami by istnym utrapieniem i zachowywa si jak palant, lecz
nigdy wczeniej nie posun si do czego takiego. I nic si nie wydarzyo dzisiaj wieczorem.
- Noc si jeszcze nie skoczya - mrukna Lucia. - Jeli usyszymy o kolejnym zdarzeniu,
powinnimy zawiadomi policj. Dla dobra Lou.
- Oczywicie, masz racj. - Tom ziewn. - Miejmy nadziej, e nic si nie wydarzy i wszystko
okae si zbiegiem okolicznoci.
***
Wchodz po schodach z ksik i torb. Z mieszkania Danny'ego nie dobiegaj adne dwiki,
wic je mijam. Wkadam kaftan szermierczy do kosza z brudnymi rzeczami i zanosz ksik na
biurko. W wietle lampki okadka jest jasnoniebieska, nie szara.
Otwieram j. Ju bez Lucii, ktra radzia mi pomin pierwsze strony, czytam je uwanie. Na
stronie nazwanej Dedykacje" Betsy R. Cego napisaa: Dla Jerry'ego i Boba z podzikowaniem", a
Malcolm R. Clinton napisa: Dla mojej kochanej ony Celii i ku pamici mojego ojca George'a".
Przedmowa, autorstwa Petera J. Bartlemana, doktora nauk medycznych i doktora filozofii, profesora
emerytowanego Uniwersytetu Medycznego im. Johna Hopkinsa, zawiera informacj, i litera R u
Betsy R. Cego jest skrtem od Rodham", a litera R u Malcolma R. Clintona oznacza Richarda",
wic R prawdopodobnie nie ma nic wsplnego z tym, e napisali ksik razem. Peter J. Bartleman
uwaa, e ksika ta jest najwaniejsz kompilacj aktualnego stanu wiedzy na temat funkcjonowania
mzgu. Nie wiem, dlaczego napisa przedmow.
Wyjania to wstp. Peter J. Bartleman uczy Betsy R. Cego, kiedy bya na medycynie, i
rozbudzi w niej trwae zainteresowanie studiami nad funkcjonowaniem mzgu. Uwaam to
sformuowanie za niezrczne. Wstp wyjania, o czym jest ksika i dlaczego autorzy j napisali, po
czym nastpuj podzikowania za pomoc dla mnstwa ludzi i instytucji. Zaskoczony odnajduj na tej
licie nazw firmy, w ktrej pracuj. Konsultowaa metody obliczeniowe.
Metodami obliczeniowymi zajmuje si nasz dzia. Patrz ponownie na dat wydania. Kiedy
napisano t ksik, jeszcze tam nie pracowaem.
Zastanawiam si, czy gdzie jeszcze mona znale tamte stare programy.
Przechodz do sowniczka na kocu i czytam szybko definicje. Znam mniej wicej poow z
nich. Kiedy wracam do pierwszego rozdziau opisujcego budow mzgu, wszystko ma sens.
Mdek, migdaek, hipokamp, mzg... rozrysowane na kilka sposobw, w przekroju od gry do
dou, od przodu do tyu i z boku. Jeszcze nigdy nie widziaem diagramu pokazujcego funkcje rnych
obszarw, wic przygldam mu si uwanie. Zastanawiam si, dlaczego orodek mowy znajduje si
w lewej poowie mzgu, skoro to w prawej poowie jest orodek suchu. Czemu suy taka
specjalizacja? Zastanawiam si, czy dwiki dobiegajce do jednego ucha s lepiej rozpoznawane
jako sowa ni dwiki dochodzce do drugiego ucha. Etapy przetwarzania bodcw wzrokowych
rwnie trudno zrozumie.
Na ostatniej stronie rozdziau dostrzegam zdanie tak poraajce, e musz si zatrzyma i
pochania je wzrokiem: Zasadniczo, pominwszy funkcje fizjologiczne, ludzki mzg istnieje po to,
aby analizowa i tworzy wzory".
Brakuje mi tchu w piersiach. Czuj na przemian zimno i gorco. Wzory. Tym si wanie
zajmuj. Skoro do tego sprowadza si zasadnicza funkcja ludzkiego mzgu, to nie jestem
dziwolgiem, lecz kim najzupeniej normalnym.
To niemoliwe. Wszystko, co wiem, podpowiada mi, e jestem inny, wybrakowany. Czytam w
kko to zdanie, prbujc dopasowa je do tego, co wiem.
W kocu odrywam si od niego i czytam pozosta cz rozdziau. Analiza wzorw lub ich
tworzenie mog by wadliwe, podobnie jak ma to miejsce w przypadku pewnych chorb
psychicznych, w wyniku czego powstaj bdne analizy lub wzory wygenerowane na podstawie
nieprawdziwych danych, jednak nawet w przypadku najciszych zaburze kognitywnych, te dwie
funkcje - analiza i tworzenie wzorw - s charakterystyczne dla ludzkiego mzgu, a take dla mzgw
znacznie mniej skomplikowanych od ludzkiego. Czytelnicy zainteresowani tymi funkcjami u nieludzi
powinni skorzysta z niej zamieszczonych odsyaczy".
Moe wic jestem normalny i dziwaczny... Normalny w dostrzeganiu i tworzeniu wzorw, moe
jednak tworz nieprawidowe wzory?
Czytam, a kiedy wreszcie przerywam, roztrzsiony i wyczerpany, jest prawie trzecia nad ranem.
Dotarem do rozdziau szstego: Rachunkowe szacunki przetwarzania bodcw wizualnych..."
* * *
Ju si zmieniam. Kilka miesicy temu nie wiedziaem, e kocham Marjory. Nie wiedziaem, e
mog walczy na turnieju z nieznajomymi. Nie wiedziaem, e mog nauczy si biologii i chemii.
Nie wiedziaem, e tyle mog zmieni.
Jedna z osb z orodka rehabilitacyjnego, gdzie spdziem tak wiele godzin w dziecistwie,
zwyka mawia, e niesprawno jest dan od Boga szans na okazanie swej wiary. Moja matka
zaciskaa wtedy usta, ale nie wdawaa si w dyskusj. W tym czasie istnia program rzdowy, ktry
dostarcza pienidze na rehabilitacj za porednictwem kocioa, i z tego wanie korzystali moi
rodzice. Matka obawiaa si, e gdyby zacza si spiera, mogliby usun mnie z programu. A
przynajmniej musiaaby wysuchiwa dalszych kaza.
Nie pojmuj Boga w ten sposb. Nie uwaam, aby Bg powodowa nieszczcia po to, eby
ludzie rozwijali si duchowo. Tak postpuj li rodzice", powiedziaa moja matka. li rodzice
utrudniaj ycie dzieciom, a potem twierdz, e w ten sposb pomagaj im dorosn. Dorastanie i
ycie s wystarczajco trudne; nie naley ich dodatkowo uprzykrza dzieciom. Myl, e dotyczy to
rwnie normalnych dzieci. Obserwowaem maluchy uczce si chodzi. Wszystkie walcz i
wielokrotnie upadaj. Po ich twarzach wida, e nie jest to dla nich atwe. Byoby czym gupim
przywizywa im do ng cegy i dodatkowo utrudnia zadanie. Jeli jest to prawda w przypadku
nauki chodzenia, to uwaam, e odnosi si to take do innych funkcji dorastania i uczenia si.
Bg powinien by dobrym rodzicem, Ojcem. Nie sdz wic, aby Bg dodatkowo utrudnia
pewne rzeczy. Nie uwaam, abym by autystyczny dlatego, e Bg uzna, i moim rodzicom potrzeba
wyzwania albo e ja potrzebuj wyzwania. To tak jakbym by dzieckiem i gaz upad mi na nog i j
zama. Bez wzgldu na przyczyn, by to przypadek. Bg nie chroni nas przed przypadkami, ale te
ich nie wywouje.
Przypadki si zdarzaj; przyjacika mamy Celia mwia, e wikszo nie jest bynajmniej
przypadkami, tylko wywoana zostaje gupimi dziaaniami innych, cho osoba poszkodowana nie
zawsze jest t, ktra zrobia co gupiego. Myl, e mj autyzm by przypadkiem, lecz to, co z nim
robi, zaley tylko ode mnie. Tak twierdzia moja matka.
Sam tak czsto uwaam. Tylko czasami nie jestem tego pewny.
* * *
Poranek jest szary; chmury wisz nisko. Niemrawe wiato nie przegnao jeszcze ciemnoci.
Pakuj niadanie. Bior Cego i Clintona i schodz po schodach. Poczytam sobie w przerwie na lunch.
W oponach jest powietrze. Nowa przednia szyba caa. By moe osoba, ktra nie jest moim
przyjacielem, zmczya si niszczeniem mojego samochodu. Otwieram drzwi, kad posiek i ksik
na siedzeniu pasaera, po czym wsiadam. W gowie gra mi poranna muzyka, ktrej lubi sucha,
kiedy prowadz.
Gdy przekrcam kluczyk w stacyjce, nic si nie dzieje. Samochd nie zapala. Sycha jedynie
ciche szczkanie obracajcego si kluczyka. Wiem, co to znaczy. Wyczerpa si akumulator.
Muzyka w mojej gowie cichnie. Poprzedniej nocy akumulator by w porzdku. Poziom
naadowania znajdowa si w odpowiedniej pozycji.
Wysiadam i otwieram mask. Kiedy j unosz, co na mnie wyskakuje; zataczam si do tyu i
omal nie potykam si o krawnik.
To dziecinna zabawka, pajacyk wyskakujcy z pudeka. Tkwi w miejscu, gdzie powinien by
akumulator. Akumulator znikn.
Spni si do pracy. Pan Crenshaw bdzie wcieky. Zatrzaskuj mask, nie dotykajc
pajacyka. Nie lubiem takich zabawek, kiedy byem dzieckiem. Musz zawiadomi policj, firm
ubezpieczeniow, ca t nudn list. Patrz na zegarek. Jeli si pospiesz, zd zapa na stacji
odpowiedni pocig i unikn spnienia.
Bior torb z posikiem i ksik z siedzenia pasaera, zamykam samochd i id szybko na
stacj. Mam w portfelu wizytwki policjantw. Zadzwoni do nich z pracy.
W zatoczonym pocigu ludzie patrz przed siebie, unikajc kontaktu wzrokowego. Nie wszyscy
s autystyczni; wiedz skd, e w pocigu nie naley nawizywa kontaktu wzrokowego. Niektrzy
czytaj faksy z wiadomociami. Inni patrz w monitor na kocu wagonu. Otwieram ksik i czytam,
co Cego i Clinton twierdzili o przetwarzaniu sygnaw wzrokowych przez mzg. W czasach kiedy to
pisali, roboty przemysowe potrafiy wykorzystywa jedynie proste dane wizualne, by kierowa
swoimi ruchami. Nie opracowano jeszcze dla nich obuocznego widzenia, z wyjtkiem namierzania
laserem wikszych pociskw.
Fascynuj mnie wzajemne powizania midzy etapami przetwarzania bodcw wizualnych; nie
miaem pojcia, e w gowach normalnych ludzi zachodzi co tak interesujcego. Mylaem, e po
prostu patrz na przedmioty i rozpoznaj je automatycznie. Uwaaem wasne przetwarzanie za
wadliwe, podczas gdy - o ile prawidowo zrozumiaem - jest jedynie powolne.
Po przyjedzie na przystanek campusu wiem ju, ktrdy i, i dotarcie do naszego budynku
zajmuje mi mniej czasu. Jestem trzy minuty dwadziecia sekund przed czasem. W holu znowu stoi pan
Crenshaw, lecz si do mnie nie odzywa. Odsuwa si na bok w milczeniu, dziki czemu mog dosta
si do swojego pokoju. Mwi: Dzie dobry, panie Crenshaw", poniewa jest to waciwe, a on
mamrocze co, co mona by uzna za dobry". Gdyby odwiedza mojego terapeut mowy,
wysawiaby si bardziej zrozumiale.
Kad ksik na biurku i wychodz na korytarz, eby zanie niadanie do aneksu kuchennego.
Pan Crenshaw stoi w drzwiach, wygldajc na parking. Odwraca si i dostrzega mnie.
- Gdzie jest twj samochd, Arrendale? - pyta.
- W domu - odpowiadam. - Przyjechaem pocigiem.
- Czyli potrafisz korzysta z komunikacji - mwi. Twarz mu si lekko byszczy. - Tak
naprawd, wcale nie potrzebujesz specjalnego miejsca parkingowego.
- Komunikacja jest bardzo haaliwa - tumacz. - Zeszej nocy kto ukrad mi akumulator.
- Dla ludzi takich jak ty samochd jest tylko problemem - oznajmia, podchodzc bliej. - Ludzie,
ktrzy nie mieszkaj w bezpiecznych osiedlach ze strzeonymi parkingami, nie powinni chwali si
posiadaniem aut.
- Do niedawna nic si nie dziao - wyjaniam. Nie rozumiem, czemu chc si z nim spiera. Nie
lubi si kci.
- Miae szczcie. Wyglda jednak na to, e kto ci namierzy, co? Trzy przypadki
wandalizmu. Przynajmniej tym razem nie spnie si do pracy.
- Tylko raz spniem si z tego powodu - mwi.
- Nie o to chodzi - odpowiada. Zastanawiam si, o co w takim razie chodzi, chyba e o jego
niech do mnie i pozostaych. Spoglda na drzwi do mojego pokoju. - Pewnie chcesz wrci do
swoich zaj - dodaje. - Albo zacz... - Patrzy na zegar w holu. Od chwili rozpoczcia pracy miny
dwie minuty i osiemnacie sekund. Chc powiedzie: Spniam si przez pana", ale milcz.
Wchodz do pokoju i zamykam za sob drzwi. Nie zamierzam odrabia tych dwch minut i
osiemnastu sekund. To nie moja wina. Czuj w zwizku z tym lekkie podniecenie.
Wywouj na komputerze wczorajsz prac i w mojej gowie na nowo formuj si przepikne
wzory. Jeden po drugim pojawiaj si kolejne parametry, pynnie zmieniajc wzory. Przeksztacam
parametry w dozwolonym zakresie, zawsze sprawdzajc, czy nie doszo do niepodanej mutacji.
Kiedy podnosz wzrok, jest godzina i jedenacie sekund pniej. Pana Crenshawa nie bdzie ju w
naszym budynku. Nigdy nie zostaje tak dugo. Wychodz na korytarz po wod. Hol jest pusty, lecz na
drzwiach do sali gimnastycznej umieszczono wywieszk. Kto jest w rodku. Nie dbam o to.
Zapisuj sobie potrzebne sowa, dzwoni na policj i prosz o poczenie z oficerem ledczym
prowadzcym pierwsz spraw, panem Stacym. Kiedy podnosi suchawk, w tle sysz haasy.
Ludzie rozmawiaj ze sob, sycha te jakie dudnienie.
- Mwi Lou Arrendale - przedstawiam si. - Zajmowa si pan moim samochodem z
przecitymi oponami. Mwi pan, eby zadzwoni...
- Tak, tak - przerywa zniecierpliwiony, jakby wcale mnie nie sucha. - Isaka powiedziaa mi o
przedniej szybie w zeszym tygodniu. Nie mielimy jeszcze czasu, eby si tym zaj...
- Zeszej nocy skradziono mi akumulator - mwi. Kto woy w jego miejsce dziecic
zabawk.
- Co?
- Kiedy rano wyszedem do pracy, samochd nie chcia zapali. Zajrzaem pod mask i co na
mnie wyskoczyo. To by taki pajacyk na sprynie. Pozostawiono go w miejscu, gdzie powinien
znajdowa si akumulator.
- Prosz tam zosta, a ja zaraz kogo podel... - mwi.
- Nie ma mnie w domu - odpowiadam. - Jestem w pracy. Mj szef byby zy, gdybym si
spni. Samochd stoi pod domem.
- Rozumiem. Gdzie jest zabawka?
- W aucie - odpowiadam. - Nie dotykaem jej. Nie lubi pajacykw w pudekach. Po prostu
zatrzasnem wieko. Miaem na myli mask", ale uyem zego sowa.
- Nie podoba mi si to - mwi. - Kto naprawd pana nie lubi, panie Arrendale. Raz to mg
by przypadek, ale... Domyla si pan, czyja to robota?
- Jedyna osoba, o ktrej wiem, e si na mnie gniewa, to mj przeoony, pan Crenshaw -
odpowiadam. - Po tym jak spniem si poprzednim razem. Nie lubi osb autystycznych. Chce
zmusi nas do poddania si leczeniu...
- Nas? Czy tam, gdzie pan pracuje, jest wicej takich osb?
Uwiadamiam sobie, e o niczym nie wie. Nie pyta o to wczeniej.
- Nasza sekcja skada si wycznie z pracownikw autystycznych - wyjaniam. - Nie sdz
jednak, eby pan Crenshaw robi takie rzeczy. Chocia... nie podoba mu si, e mamy specjalne
prawa jazdy i miejsca na parkingu. Uwaa, e wszyscy powinnimy porusza si komunikacj
miejsk, jak inni ludzie.
- Hmm. I zawsze niszczono tylko paski samochd.
- Tak. Ale on nie wie o moich treningach szermierki. Nie potrafi wyobrazi sobie pana
Crenshawa, ktry jedzi po miecie i szuka mojego auta, eby wybi w nim przedni szyb.
- Co jeszcze? Cokolwiek?
Nie zamierzam rzuca niesusznych podejrze. Faszywe oskarenia s bardzo ze. Nie chc
jednak, eby mj samochd doznawa dalszych uszkodze. Zabiera mi to czas, ktry mgbym
powici innym sprawom. Rujnuje mj plan dnia. I kosztuje pienidze.
- Znam jedn osob w Centrum, Emmy Sanderson, ktra uwaa, e nie powinienem mie
normalnych przyjaci - mwi. - Ale ona nie wie, gdzie odbywaj si lekcje szermierki. Nie
wydaje mi si, eby to bya Emmy, lecz tylko ona, poza panem
Crenshawem, bya ostatnio na mnie o co za. Wzr nie pasuje ani do niej, ani do pana Crenshawa,
ale musi by nieprawidowy, skoro nie doprowadzi mnie do prawdopodobnego nazwiska.
- Emmy Sanderson - powtarza. -1 jest pan pewien, e ona nie wie, gdzie odbywaj si treningi?
- Nie. - Emmy nie jest moj przyjacik, ale nie wierz, e to zrobia. Don jest moim
przyjacielem i nie chc wierzy, e on to zrobi.
- Czy nie jest bardziej prawdopodobne, e to kto z paskiej grupy szermierczej? Czy jest tam
kto, z kim nie ukada si panu najlepiej?
Oblewa mnie nagy pot.
- To s moi przyjaciele - wyjaniam. - Emmy twierdzi, e nie mog by prawdziwymi
przyjacimi, ale s. Przyjaciele nie krzywdz przyjaci.
Chrzka. Nie wiem, co to moe oznacza.
- S przyjaciele i przyjaciele - mwi. - Prosz mi opowiedzie o tej grupie.
Zaczynam od Toma i Lucii, potem opisuj pozostaych; notuje sobie nazwiska, dopytujc si, jak
si pisze niektre. -1 przez ostatnie tygodnie wszyscy tam byli?
- Nie co tydzie - odpowiadam. Mwi mu, co pamitam: kto wyjecha subowo, a kto
uczszcza na zajcia. - A Don przenis si do innego instruktora, bo pokci si z Tomem.
- Z Tomem. Nie z panem?
- Nie. - Nie wiem, jak to powiedzie, nie krytykujc przyjaci, gdy krytykowanie przyjaci
jest ze. - Don czasami mi dokucza, ale jest moim przyjacielem - mwi. - Obrazi si na Toma,
poniewa Tom opowiedzia mi o czym, co Don zrobi
bardzo dawno temu, a Don nie chcia, eby Tom mi o tym opowiedzia.
- Kiedy to byo? - pyta Stacy.
- Podczas turnieju - odpowiadam. - Don podszed do mnie po pojedynku i zacz wylicza, co
zrobiem le, a Tom, mj nauczyciel, kaza mu zostawi mnie w spokoju. Don prbowa mi pomc,
lecz Tom myla, e mi nie pomaga. Tom powiedzia, e
spisaem si lepiej ni Don na swoim pierwszym turnieju, a Don usysza to i wciek si na Toma.
Potem opuci grup.
- Ha. W takim razie prdzej przedziurawiby opony w samochodzie paskiego instruktora.
Mimo to go sprawdzimy. Prosz da mi zna, gdyby co jeszcze przyszo panu do gowy. Przyl
kogo po t zabawk. Moe uda si nam zdj z niej odciski palcw albo jakie inne lady.
- Po odoeniu suchawki siedz i rozmylam o Donie, ale nie jest to przyjemne. Wobec tego
zaczynam myle o Marjory, a potem Marjory i Donie. Troch mnie ciska w odku na myl o
Marjory i Donie jako... przyjacioach. Zakochanych. Wiem, e Marjory nie lubi Dona. Czy on j lubi?
Pamitam, jak siada obok niej stawa pomidzy ni a mn, a Lucia musiaa go przegania.
Czy Marjory powiedziaa Lucii, e mnie lubi? To kolejna rzecz, ktr robi normalni ludzie, jak
mi si wydaje. Wiedz, kiedy kto kogo lubi i jak bardzo. Nie musz si zastanawia. To zupenie
jak czytanie w mylach - orientuj si, kiedy kto artuje, a kiedy jest najzupeniej powany, kiedy
sowo uyte jest we waciwym znaczeniu, a kiedy jako art. Chciabym wiedzie na pewno, e
Marjory mnie lubi. Umiecha si. Mwi miym tonem. Ale moe si tak zachowuje, bo nie czuje do
mnie niechci. Jest mia dla ludzi; zaobserwowaem to w spoywczym.
Przypominaj mi si oskarenia Emmy. Jeli Marjory naprawd widzi we mnie interesujcy
przypadek, obiekt bada - mimo e nie z jej zakresu - to moe dalej si do mnie umiecha i mio
rozmawia. Nie bdzie to znaczyo, e mnie lubi. Bdzie to znaczyo, e jest osob sympatyczniejsz
od doktor Fornum, ktra te umiecha si odpowiednio, mwic dzie dobry" i do widzenia", cho
ten umiech nigdy nie dociera do jej oczu, jak w przypadku Marjory. Widziaem, jak Marjory
umiecha si do innych ludzi i zawsze jest to umiech szczery. Jeli jednak Marjory jest moj
przyjacik, to mwi mi prawd o prowadzonych przez ni badaniach, a jeli ja jestem jej
przyjacielem, to powinienem jej wierzy.
Potrzsam gow, by przegna te myli z powrotem w mrok, gdzie ich miejsce. Wczam
wiatrak, eby zawiroway moje spirale. Potrzebuj ich; oddycham zbyt szybko i czuj pot na szyi.
Wszystko z powodu pana Crenshawa, samochodu, koniecznoci powiadamiania policji. Nie z
powodu Marjory.
Po kilku minutach mj mzg wraca do analizy i generowania wzorw. Nie pozwalam sobie
ucieka mylami do Cego i Clintona. Przepracuj cz przerwy na lunch, by nadrobi czas strawiony
na rozmowie z policj, ale nie dwie minuty i osiemnacie sekund, ktre zabra mi pan Crenshaw.
Zanurzony w zoonoci i piknie wzorw, pojawiam si na lunchu dopiero o 13:28:17.
* * *
Muzyka w mojej gowie to Koncert na wiolonczel nr 2 Brucha. W domu mam nagrane cztery
wersje: bardzo star w wykonaniu dwudziestowiecznego solisty nazwiskiem Perlman, moj ulubion.
Trzy s nowsze, dwie cakiem udane, lecz niezbyt interesujce, oraz jedna w wykonaniu modziutkiej
zwyciczyni zeszorocznego konkursu imienia Czajkowskiego, Idris Vai-Kassadelikos. Gdy
doronie, Vai-Kassadelikos moe by rwnie znakomita jak Perlman. Nie wiem, jak dobry by w jej
wieku, lecz ona gra z pasj, wycigajc dugie nuty w gadkich, zapierajcych dech frazach.
To muzyka, ktra uatwia dostrzeganie pewnych wzorw. Bach wzmacnia wikszo z nich,
pomijajc... eliptyczne - to najlepsze okrelenie, jakie przychodzi mi na myl. Rozmach tej muzyki,
przesaniajcy rozetowe wzory uwypuklane przez Bacha, pozwala mi odszuka i zbudowa dugie,
asymetryczne elementy, pogrone w nieruchomym fluidzie.
To ciemna muzyka. Sysz j jako przecige, matowe smugi mroku, przypominajce granatowo-
czarne wstki, ktre powiewaj na wietrze w nocy i co chwila zasaniaj i odsaniaj gwiazdy. Raz
cicho, raz goniej, raz pojedyncza wiolonczela z cichutk orkiestr w tle, a raz gona, unoszca si
na dwikach orkiestry niczym wstki w strumieniu powietrza.
Myl, e to bdzie dobra muzyka do czytania Cego i Clintona. Szybko zjadam lunch i ustawiam
wcznik czasowy wentylatora. W ten sposb odbyski wiata dadz mi zna, kiedy przyjdzie pora,
by wrci do pracy.
Cego i Clinton opisuj sposb, w jaki mzg przetwarza dane o krawdziach, ktach, strukturach
i barwach oraz jak informacje przepywaj midzy poszczeglnymi etapami przetwarzania bodcw
wizualnych. Nie wiedziaem, e istnieje osobny obszar, odpowiedzialny za rozpoznawanie twarzy,
cho dziea, na ktre powouj si autorzy, zostay napisane jeszcze w dwudziestym wieku. Nie
wiedziaem, e umiejtno rozpoznawania obiektu w rnych pooeniach jest zachwiana u ludzi,
ktrzy urodzili si niewidomi, a wzrok odzyskali pniej.
Raz za razem wspominaj o rzeczach, z ktrymi sam miaem problemy. Poruszaj te kwestie w
kontekcie lepoty od urodzenia, urazu mzgu bd ttniaka. Kiedy moja twarz nie zmienia si pod
wpywem silnych emocji, czy oznacza to, e mj mzg nie dokonuje procesu, jakim jest zmiana jej
ksztatu?
Cichutki szum: wcza si wentylator. Zamykam oczy, czekam trzy sekundy i otwieram je.
Pomieszczenie skpane jest w barwach i ruchu; poruszaj si wszystkie spirale i wiatraczki,
odbijajc wiato. Odkadam ksik i wracam do pracy. Miarowa oscylacja byskw uspokaja
mnie. Syszaem, jak normalni ludzie okrelali j jako chaotyczn, ale wcale tak nie jest. To wzr,
regularny i przewidywalny; cae tygodnie zajo mi jego odpowiednie uoenie. Myl, e istnieje
jaka prostsza metoda, by tego dokona, ja jednak musiaem wyregulowa kady ruchomy element, a
porusza si z waciw prdkoci w stosunku do pozostaych.
Dzwoni mj telefon. Nie lubi, kiedy dzwoni; odrywa mnie od tego, co w danej chwili robi, a
po drugiej stronie zwykle jest kto, kto oczekuje ode mnie, e bd w stanie natychmiast rozmawia.
Bior gboki wdech. Dociera do mnie tylko haas, kiedy mwi:
- Lou Arrendale, sucham.
- Ach... tu detektyw Stacy - odzywa si gos. - Wie pan... posalimy kogo do paskiego
mieszkania. Prosz mi jeszcze raz powiedzie, jaki jest numer rejestracyjny paskiego wozu.
Recytuj go z pamici.
- Uhm. C, bd musia osobicie z panem porozmawia. - Urywa i wydaje mi si, e czeka, a
co powiem, ale nie mam pojcia, co by to miao by. Wreszcie si odzywa: - Uwaam, e moe
grozi panu niebezpieczestwo, panie Arrendale. Ktokolwiek to robi, nie jest grzecznym chopcem.
Kiedy nasi ludzie prbowali wycign zabawk, nastpi niewielki wybuch.
- Wybuch!
- Tak. Na szczcie byli ostroni. Co im si nie spodobao i wezwali saperw. Gdyby to
jednak pan podnis zabawk, mgby pan straci palec albo dwa. Niewykluczone, e cae to
urzdzenie trafioby pana w twarz.
- Rozumiem. - Potrafiem to sobie wyobrazi. Niemal wycignem rce i zapaem zabawk... a
gdybym to uczyni... Przeszywa mnie chd, a moje donie zaczynaj si trz.
- Naprawd musimy znale t osob. W domu paskiego instruktora fechtunku nikt nie
odbiera...
- Tom wykada na uniwersytecie - mwi. - Inynieri chemiczn.
- To nam pomoe. A jego ona?
- Lucia jest lekarzem - odpowiadam. - Pracuje w centrum medycznym. Naprawd pan sdzi, e
ta osoba prbuje mnie skrzywdzi?
- Z pewnoci chce panu narobi kopotw - mwi policjant. - Poza tym, te akty wandalizmu s
za kadym razem coraz brutalniejsze. Moe pan przyj na stacj?
- Nie dam rady si std wyrwa, dopki nie skocz pracy - wyjaniam. - Pan Crenshaw
rozgniewaby si na mnie. - Nie chc, eby kto jeszcze si na mnie zoci, skoro jest ju kto, kto
chce wyrzdzi mi krzywd.
- Wylemy kogo po pana - oznajmia Stacy. - W ktrym budynku pan przebywa? - Mwi mu, a
take tumacz, ktr bram naley wjecha i gdzie skrci, eby dotrze na nasz parking. Policjant
cignie: - Nasz czowiek powinien tam by za jakie p godziny. Mamy odciski palcw; bdziemy
musieli zdj paskie, eby je porwna. Powinny by w caym samochodzie... Ostatnio odda go
pan do naprawy, bd wic take inne. Jeli jednak znajdziemy takie, ktre nie bd pasoway do
paskich ani do mechanikw... To bdzie to solidny trop, ktrym podymy.
Zastanawiam si, czy powinienem powiedzie panu Aldrinowi albo panu Crenshawowi o tym,
e przyjedzie tu policja, eby ze mn porozmawia. Nie wiem, co bardziej rozzoci pana
Crenshawa. Pan Aldrin nie gniewa si tak czsto. Dzwoni do jego gabinetu.
- Przyjeda tutaj policja, eby ze mn porozmawia - mwi. - Odrobi to.
- Lou! Co si stao? Co ty narobi?
- Chodzi o mj samochd - odpowiadam. Zanim zd co doda, przerywa mi szybko.
- Lou, nic im nie mw. Zapewnimy ci prawnika. Czy kto dozna obrae?
- Nikt - mwi. Sysz, jak oddycha z ulg.
- C, Bogu dziki - wzdycha.
- Nie dotknem tego urzdzenia, kiedy podniosem mask.
- Urzdzenia? O czym ty mwisz?
- Tego... przyrzdu, ktry kto woy do mojego auta. Wyglda jak zabawka, jak pajacyk
wyskakujcy z pudeka.
- Czekaj... czekaj. Chcesz mi powiedzie, e policja przyjeda w zwizku z tym, co przytrafio
si tobie, a co uczyni kto inny? Ty nic nie zrobie?
- Nie dotknem tego - odpowiadam. Wypowiedziane przez niego sowa docieraj do mnie
powoli, jedno po drugim; emocje w jego gosie utrudniaj ich zrozumienie. Pocztkowo myla, e
zrobiem co zego, co sprowadzio tutaj policj. Ten czowiek,
ktrego znam od pocztku mojej pracy tutaj, uwaa, e mgbym zrobi co tak zego. Robi mi si
ciko na sercu.
- Przepraszam - mwi, uprzedzajc mnie. - To brzmi tak... Musiao tak zabrzmie, jakbym
wycign wniosek, e zrobie co zego. Przepraszam. Wiem, e nie byby do tego zdolny. Nadal
jednak uwaam, e podczas rozmowy z policj przydaby ci si
ktry z naszych prawnikw.
- Nie - odpowiadam. Zmrozio mnie i czuj gorycz; nie chc by traktowany jak dziecko.
Mylaem, e pan Aldrin mnie lubi. Skoro on mnie nie lubi, to pan Crenshaw, ktry jest o wiele
gorszy, musi mnie nienawidzi. - Nie chc prawnika. Nie potrzebuj
go. Nie zrobiem nic zego. Kto niszczy mi samochd.
- To zdarzyo si kilka razy? - pyta.
- Tak - odpowiadam. - Dwa tygodnie temu kto poci mi wszystkie opony. Dlatego si
spniem. Potem, w nastpn rod, kiedy byem u przyjaci, wybito mi przedni szyb. Wtedy
take wezwaem policj.
- O niczym mi nie mwie, Lou - ma pretensje pan Aldrin.
- Nie... Mylaem, e rozgniewaoby to pana Crenshawa. A dzi siaj rano mj samochd nie
zapali. Akumulator znikn, a na jego miejscu znalazem zabawk. Przyszedem do pracy i
zadzwoniem na policj. Kiedy j obejrzeli, okazao si, e pod zabawk
umieszczono adunek wybuchowy.
- Mj Boe, Lou, to jest... Mogo ci si co sta. To okropne. Masz jakie domysy...? Nie,
oczywicie, e nie masz. Suchaj, zaraz do ciebie przyjd.
Odoy suchawk, nim zdyem go poprosi, eby teraz nie przychodzi. Jestem zbyt
poruszony, eby pracowa. Nie dbam o to, co myli pan Crenshaw. Potrzebuj chwili w sali
gimnastycznej. Nie ma tam nikogo. Nastawiam odpowiedni muzyk i zaczynam podskakiwa na
trampolinie. Pocztkowo nie mog dostosowa si do muzyki, po chwili jednak moje ruchy staj si
bardziej miarowe. Muzyka unosi mnie i ciga w d; czuj rytm w nacisku na stawy, gdy opadam na
sprynujc tkanin i ponownie wzbijam si w gr.
Odpram si, nim przychodzi pan Aldrin. Jestem spocony i czuj swj zapach, lecz muzyka
wci we mnie rozbrzmiewa. Nie jestem roztrzsiony ani przestraszony. To mie uczucie.
Pan Aldrin ma zaniepokojon min i chce podej do mnie bliej, nibym sobie yczy. Nie
chc, eby poczu mj pot i obrazi si. Nie chc take, by mnie dotyka.
- Wszystko w porzdku, Lou? - pyta. Wyciga rk, jakby chcia mnie poklepa.
- Czuj si wietnie - odpowiadam.
- Jeste pewny? Naprawd uwaam, e przydaby si nam tutaj prawnik, moe powiniene te
uda si do kliniki...
- Nic mi si nie stao - mwi. - Wszystko w porzdku. Nie musz i do lekarza i nie chc
prawnika.
- Zostawiem wiadomo dla policji przy bramie wjazdowej - informuje mnie pan Aldrin. -
Musiaem take powiadomi pana Crenshawa. - Opuszcza brwi. - By na naradzie. Przeka mu, jak
tylko wyjdzie.
Odzywa si dzwonek do drzwi. Pracownicy uprawnieni do przebywania w budynku maj
wasne karty-klucze. Tylko gocie musz dzwoni.
- Pjd otworzy - mwi pan Aldrin. Nie wiem, czy wraca do siebie, czy sta w holu. Zostaj
w holu i patrz, jak pan Aldrin idzie do drzwi. Otwiera je i mwi co do czekajcego na progu
mczyzny. Nie widz, czy to ten sam czowiek, z ktrym rozmawiaem wczeniej, dopki nie
podchodzi bliej. Dopiero teraz
poznaj, e to on.
ROZDZIA TRZYNASTY
- Witam, panie Arrendale - mwi i wyciga do mnie rk. Podaj mu swoj, cho nie lubi
ciskania doni. Wiem jednak, e tak naley postpi. - Czy moglibymy gdzie porozmawia? - pyta.
- W moim pokoju - odpowiadam. Wprowadzam go. Nie miewam goci, w zwizku z czym
brakuje mi dodatkowego krzesa. Widz, jak pan Stacy patrzy na wiecideka, spirale, wiatraczki i
inne dekoracje. Nie wiem, co o nich myli. Pan Aldrin mwi co do niego cicho i wychodzi. Nie
siadam, poniewa nie jest uprzejmie siedzie, kiedy inni musz sta, chyba e jest si ich szefem. Pan
Aldrin wraca z krzesem z aneksu kuchennego. Stawia je pomidzy biurkiem a szafami. Nastpnie
zajmuje pozycj
przy drzwiach.
- A pan jest...? - pyta pan Stacy, odwracajc si ku niemu.
- Pete Aldrin, bezporedni przeoony Lou. Nie wiem, czy pan rozumie... - Pan Aldrin rzuca mi
spojrzenie, ktrego nie rozumiem, a pan Stacy kiwa gow.
- Rozmawiaem ju z panem Arrendale'em - mwi. Znw zadziwia mnie sposb, w jaki
przekazuj sobie informacje bez sw. - Nie bd zajmowa panu czasu.
- Ale... wydaje mi si, e on potrzebuje...
- Panie Aldrin, pan Arrendale nie ma adnych kopotw. Sta ramy si mu pomc, powstrzyma
tego czubka przed zrobieniem mu krzywdy. Gdyby znalaz mu pan bezpieczne miejsce, gdzie mgby
spdzi kilka dni, podczas gdy my sprbujemy wyledzi t osob, byoby to bardzo pomocne, ale
poza tym... nie sdz, eby potrzebowa opieki, kiedy z nim rozmawiam. Chocia to zaley od niego...
- Policjant patrzy na mnie. Widz na jego twarzy cie umiechu, cho mog si myli. Jest bardzo
subtelny.
- Lou jest bardzo zdolny - mwi pan Aldrin. - Cenimy go. Chciaem tylko...
- ... upewni si, e zostanie waciwie potraktowany. Rozumiem. Ale to ju zaley od niego.
Obaj na mnie patrz. Czuj si nadziany na ich spojrzenia, niczym eksponat w muzeum. Wiem,
e pan Aldrin chce, ebym powiedzia, e ma zosta, ale oczekuje tego z niewaciwych powodw, a
ja nie chc, eby zosta.
- Nic mi nie bdzie - zapewniam. - Zawoam pana, gdyby co si dziao.
- Oczywicie - mwi. Obrzuca pana Stacy'ego przecigym spojrzeniem, po czym wychodzi.
Sysz oddalajce si kroki na korytarzu, a potem skrzypienie krzesa w aneksie kuchennym, brzk
monet wrzucanych do maszyny z napojami i omot ldujcej w podajniku puszki. Zastanawiam si, co
wybra. Zastanawiam si, czy zostaby, gdybym tego chcia.
Policjant zamyka drzwi do mojego pokoju i siada na przyniesionym przez pana Aldrina krzele.
Zajmuj miejsce za biurkiem. Rozglda si po pokoju.
- Lubi pan wirujce przedmioty, prawda? - zauwaa.
- Tak - odpowiadam. Zastanawiam si, jak dugo tu zostanie. Bd musia nadrobi ten czas.
- Pozwoli pan, e opowiem co nieco o chuliganach - podejmuje. - Znamy kilka typw. Osoby,
zwykle dzieciaki, lubice po prostu sprawia troch kopotw. Mog przebi opon, rozbi szyb lub
ukra znak stopu. Robi to dla frajdy i nie obchodzi
ich, komu wyrzdzaj szkod. W drugiej kolejnoci jest co, co nazywamy nadwyk". Dochodzi do
bjki w barze, ktra przenosi si na zewntrz i przy okazji tuczone s szyby samochodw na
parkingu. Na ulicy gromadzi si tum, komu odbija i ju po chwili tum atakuje okna wystawowe i
okrada sklepy. Cz z tych osb nie ma zwykle skonnoci do przemocy i sami s zaszokowani
wasnym zachowaniem. - Urywa i patrzy na mnie. Kiwam gow. Domylam si, e oczekuje ode
mnie jakiego potwierdzenia.
- Chce pan powiedzie, e niektrzy chuligani nie robi tego po to, eby skrzywdzi konkretnych
ludzi.
- Wanie. S jednostki, ktre uwielbiaj burdy, ale nie znaj swoich ofiar. S jednostki, ktre
zazwyczaj nie wszczynaj burd, ale zostaj wcignite w rozrb. Jeli teraz przyjrzymy si
konkretnemu przypadkowi aktu chuligastwa, jak to miao
miejsce z paskimi oponami, jasno widzimy, e nie jest to nadwyka", i zakadamy, e byo to dzieo
przypadkowej jednostki. To najpowszechniejszy przypadek. Jeeli w cigu nastpnych tygodni
dojdzie do podziurawienia opon innych samochodw w okolicy lub wzdu tej samej trasy, to
przyjmujemy, e trafi si nam rozrabiaka, ktry lubi wodzi policj za nos. Irytujcy, ale niegrony.
- Kosztowny - mwi. - Przynajmniej dla posiadaczy samochodw.
- Zgadza si, i dlatego jest to przestpstwo. Istnieje jednak trzeci typ chuligana i jest to typ
niebezpieczny. Taki, ktry bierze na cel konkretn osob. Zwykle zaczyna si od czego irytujcego,
lecz niegronego, jak porznicie opon. Niektrych satysfakcjonuje pojedynczy akt zemsty. W takim
przypadku nie s niebezpieczni. Innych jednak to nie zadowala i wanie tacy budz nasze
zaniepokojenie. W paskim przypadku mamy do czynienia z relatywnie niegronym podziurawieniem
opon, po ktrym nastpio bardziej brutalne rozbicie przedniej szyby w samochodzie i wreszcie
bardzo niebezpieczne podoenie niewielkiego urzdzenia wybuchowego, ktre mogo wyrzdzi
panu krzywd. Za kadym razem dochodzi do eskalacji przemocy. Dlatego wanie obawiamy si o
pana bezpieczestwo.
Mam wraenie, jakbym unosi si w krysztaowej kuli, niepowizany ze wiatem zewntrznym.
Nie czuj si zagroony.
- Moe si pan czu bezpiecznie - dodaje pan Stacy, znowu czytajc mi w mylach. - Ale to
wcale nie znaczy, e jest pan bezpieczny. Jedyny sposb, by zapewni panu bezpieczestwo, to
wsadzi tego wira za kratki.
Tak atwo nazywa go wirem... Ciekawe, czy o mnie te tak sdzi.
Znowu czyta w moich mylach.
- Przepraszam, nie powinienem mwi wir"... Pewnie syszy pan wystarczajco wiele tego
typu okrele. Po prostu bardzo mnie to zoci: z jednej strony pan, uczciwy i ciko pracujcy
czowiek, a z drugiej strony ten... osobnik, ktry si na pana uwzi. Jaki ma problem?
Chc powiedzie, e na pewno nie autyzm, ale si powstrzymuj. Nie sdz, eby jakakolwiek
autystyczna osoba moga by wandalem, lecz nie znam wszystkich i mog si myli.
- Po prostu chc, eby pan wiedzia, e traktujemy to zagroenie powanie - mwi. - Nawet jeli
pocztkowo nie dziaalimy zbyt gorliwie. Prosz wic take traktowa tak t spraw. Te dziaania
s bezwzgldnie wymierzone w pana. Zna pan powiedzenie o wrogim dziaaniu?
- Nie - odpowiadam.
- Raz to przypadek, dwa razy - zbieg okolicznoci, ale trzy - to wrogie dziaanie. Jeli wic co,
co jedynie mogo by w pana wymierzone, dzieje si trzy razy, to pora zaoy, e kto wzi pana na
celownik.
Zastanawiam si nad tym przez chwil.
- Ale... jeli to jest wrogie dziaanie, to za pierwszym razem take byo to wrogie dziaanie,
nieprawda? A nie jaki przypadek?
Wyglda na zaskoczonego: uniesione brwi i potwarte usta.
- Prawd mwic... tak... ma pan racj, ale sk w tym, e nie wie pan tego o pierwszym
przypadku, dopki nie wydarz si nastpne. Dopiero wtedy moe pan zaliczy wszystkie do tej
samej kategorii.
- Jeli dojdzie do trzech prawdziwych przypadkw, moemy uzna je za wrogie dziaanie i si
pomyli - mwi.
Patrzy na mnie, krcc gow.
- Jak wiele istnieje moliwoci pomyki i jak niewiele, e ma si racj?
Przez moj gow natychmiast przebiegaj kalkulacje, tworzc wzr dywanu z kolorw
przypadku (pomaraczowego), zbiegu okolicznoci (zielonego) i wrogiego dziaania (czerwonego).
Trzy zdarzenia, z ktrych kade moe mie przyporzdkowan jedn z trzech wartoci, trzy teorie
prawdy, z ktrych kada jest albo prawd, albo faszem w zalenoci od wartoci przypisanej
kademu dziaaniu. Trzeba take zaoy istnienie pewnego filtru, odrzucajcego zdarzenia, ktrych
nie mona powiza z dziaaniem ewentualnego wroga jednostki, ktrej dotycz brane pod uwag
zdarzenia.
Tego typu problemy rozwizuj co dzie, tyle e o wiele bardziej zoone.
- Istnieje dwadziecia siedem moliwoci - mwi. Tylko jedna jest prawdziwa, jeli
zdefiniujemy prawdziwo jako sum trzech prawdziwych elementw, to znaczy, e pierwsze
zdarzenie naprawd byo przypadkiem, drugie byo naprawd zbiegiem okolicznoci, a trzecie
naprawd byo wrogim dziaaniem. Tylko jedna - ale odmienna - jest prawdziwa, jeeli
prawdziwo zdefiniujemy jako sum trzech wrogich dziaa. Jeli zdefiniujemy prawdziwo w ten
sposb, e we wszystkich przypadkach trzecie zdarzenie byo wrogim dziaaniem niezalenie od
zaszeregowania pierwszych dwch zdarze, to musimy przyj moliwo wrogiego dziaania w
dziewiciu przypadkach.
Jeli jednak pierwsze dwa zdarzenia nie byy wrogim dziaaniem, a trzecie tak, to dobr
korelatywnych zdarze staje si jeszcze bardziej istotny.
Wpatruje si we mnie z otwartymi ustami.
- Pan... to przeliczy? W gowie?
- To nietrudne - wyjaniam. - Prosta permutacja, ktrej ucz w liceum.
- Czyli istnieje tylko jedna szansa na dwadziecia siedem, e to prawda? - pyta. - To bez sensu.
Nikt nie ukuby tego starego powiedzenia o szansach na ile tam, gdyby nie byo prawdziwsze... Wic
co? Mamy okoo czterech procent? Co tu nie gra.
Braki w jego wiedzy matematycznej i logicznym myleniu s bolenie oczywiste.
- W rzeczywistoci prawda uzaleniona jest od celu, jaki panu przywieca - tumacz. - Jest
tylko jedna szansa na dwadziecia siedem, e wszystkie czci twierdzenia s prawdziwe: e
pierwsze zdarzenie to przypadek, drugie - zbieg okolicznoci, a trzecie to wrogie dziaanie. Daje to
3,7 procent, przy wskaniku bdu 96,3 procent dla prawdziwoci caego twierdzenia. Istnieje jednak
dziewi przypadkw -jedna trzecia caoci -w ktrych ostatnie zdarzenie jest wrogim dziaaniem,
co zmniejsza wskanik bdu odnonie ostatniego zdarzenia do 67 procent. Mamy take
dziewitnacie przypadkw, w ktrych wrogie dziaanie moe wystpi jako pierwsze, drugie bd
trzecie zdarzenie, albo ich kombinacja. Dziewitnacie z dwudziestu siedmiu to 70,37 procent: takie
jest prawdopodobiestwo, e wrogie dziaanie nastpio przynajmniej w jednym z trzech
przypadkw. Paskie zaoenie o wrogim dziaaniu moe by nadal mylne w 29,63 procentach, ale
jest to mniej ni jedna trzecia przypadkw. Z czego wynika, e jeli naley wzmc czujno w
zwizku z zaistnieniem wrogiego dziaania -jeeli dla pana waniejsze jest wykrycie wrogiego
dziaania ni uniknicie mylnego podejrzenia - to lepiej bdzie zaoy, e wrogie dziaanie
nastpio, gdy zaobserwuje pan trzy logicznie powizane zdarzenia.
- Dobry Boe - mwi. - Pan nie artuje. - Potrzsa gwatownie gow. - Przepraszam. Nie
miaem... Nie wiedziaem, e jest pan geniuszem matematycznym.
- Nie jestem geniuszem matematycznym - zaprzeczam. Chc powtrzy, e to bardzo proste
obliczenia, w zasigu moliwoci dzieci z podstawwki, mogoby to jednak by niewaciwe. Jeli
nie potrafi ich wykona, mgbym sprawi mu przykro.
- Ale... zgodnie z tym, co pan mwi... to powiedzenie o szansach oznacza, e i tak mog si
myli wielokrotnie.
- Z matematycznego punktu widzenia powiedzenie to oznacza, e nie moe si pan myli
czciej. To tylko powiedzenie, a nie matematyczna formua, a w matematyce sprawdzaj si tylko
formuy. W rzeczywistoci wszystko zalee bdzie od wybranych przez pana zdarze. -
Zastanawiam si, jak to wytumaczy. - Przypumy, e jadc pocigiem do pracy, brudz sobie rk
o wieo pomalowan cz wagonu. Nie zauwayem tabliczki wieo malowane" albo kto j
przypadkiem przewrci. Jeli powi to zdarzenie z upuszczeniem jajka na podog i potkniciem
si na nierwnym chodniku, mgbym nazwa to wrogim dziaaniem...
- Podczas gdy jest to kwestia paskiej nieuwagi. Rozumiem. Prosz mi powiedzie, czy
procentowy wskanik bdu spada, gdy ilo powizanych ze sob zdarze ronie?
- Oczywicie, o ile wybierze pan odpowiednie zdarzenia. Znowu krci gow.
- Wrmy wobec tego do pana i upewnijmy si, e wybralimy waciwe przypadki. Kto
poci panu opony we rod w nocy, dwa tygodnie temu. W nastpn rod wieczorem uda si pan
do przyjaciela na... trening szermierki? To jest walka na szpady?
- To nie s prawdziwe szpady - mwi- tylko zwyczajna bro sportowa.
- OK. Trzyma je pan w samochodzie?
- Nie - odpowiadam. - Przechowuj sprzt w domu Toma. Kilka osb tak robi.
- Czyli motywem nie moga by ch dokonania kradziey. W nastpnym tygodniu, gdy by pan
na treningu, wybito panu przedni szyb w samochodzie. Znowu mamy atak na pana wz, za miejsce
jego postoju dobitnie wiadczy o tym, e napastnik wiedzia, dokd jedzi pan w rody. A trzeci atak
nastpi we rod w nocy, midzy paskim powrotem do domu z zaj, a porannym udaniem si do
pracy. Sugeruje to, e ataki powizane s z pask grup szermiercz.
- Chyba e robi to kto, kto dysponuje wolnym czasem jedynie we rod w nocy - podsuwam.
Przyglda mi si przez dusz chwil.
- Wyglda mi na to, e nie chce pan przyj do wiadomoci, e kto z paskiej grupy
szermierczej albo kto, kto do niej nalea, ywi do pana szczegln niech.
Ma racj. Nie chc dopuci do siebie myli, e nie lubi mnie ludzie, z ktrymi spotykam si
co tydzie od tylu lat. e choby jeden z nich mnie nie lubi. Czuem si tam bezpiecznie. S moimi
przyjacimi. Widz wzr, ktry wskazuje mi policjant - jest oczywisty, proste powizanie czasowe,
na ktre sam ju wpadem - ale to niemoliwe. Przyjaciele to ludzie, ktrzy ycz ci dobrze, a nie le.
- Ja nie... - Moje gardo si zamyka. Czuj w gowie cinienie, ktre oznacza, e przez jaki
czas nie bd mg si swobodnie wysawia. - Nie jest... dobrze... mwi... czego... nie jest... si
pewnym. - auj, e w ogle wspomniaem co o Donie. le
si z tym czuj.
- Nie chce pan wysuwa faszywych oskare - mwi. Przytakuj w milczeniu.
Wzdycha.
- Panie Arrendale, kadego kto nie lubi. Wcale nie musi by pan zy, eby ludzie pana nie
lubili. A to, e podejmuje pan pewne kroki, uniemoliwiajce innym krzywdzenie pana, nie sprawia,
e staje si pan zym czowiekiem. Nawet jeli w paskiej grupie kto ywi do pana niech, susznie
czy nie, to nadal nie musi by to osoba, ktra to zrobia. Wiem o tym. Nie zamierzam nikogo
poddawa resocjalizacji tylko dlatego, e pana nie lubi. Nie chc jednak dopuci do tego, eby pan
zgin, poniewa nie potraktowalimy takiej moliwoci powanie.
Wci nie mog sobie wyobrazi, eby kto - Don - usiowa mnie zabi. Nie wyrzdziem
nikomu adnej krzywdy. Ludzie nie zabijaj z bahych przyczyn.
- Chodzi mi o to - cignie pan Stacy - e ludzie zabijaj z najrniejszych gupich przyczyn.
Bahych przyczyn.
- Nie - mrucz pod nosem. Normalni ludzie maj powody, eby co robi; wane powody, eby
robi wane rzeczy, i niewane powody, eby robi niewane rzeczy.
- Tak - przekonuje. Wierzy w to, co mwi. - Nie kady, ma si rozumie. Lecz moim zdaniem
ten, kto podoy panu do auta t gupi zabawk z materiaem wybuchowym, nie jest normaln,
zdrow na umyle osob. Z racji swojej profesji znam ludzi, ktrzy zabijaj. Ojcw ciskajcych
dziemi o cian, bo wziy bez pozwolenia kromk chleba. ony i mw chwytajcych za bro w
rodku sprzeczki o to, kto i co zapomnia kupi w sklepie spoywczym. Nie uwaam pana za kogo,
kto bezmylnie rzuca na innych niesuszne podejrzenia. Prosz nam zaufa, zbadamy pieczoowicie
wszystko, co nam pan powie. Niech pan da nam co, nad czym bdziemy mogli popracowa. Osoba,
ktra pana przeladuje, moe take niepokoi innych.
Nie chc mwi; moje gardo jest tak cinite, e a boli. Jeli jednak miaoby to przydarzy
si rwnie komu innemu...
Gdy si zastanawiam, on dodaje:
- Prosz opowiedzie mi wicej o tej grupie szermierczej. Kiedy zacz pan trenowa?
Na to mog odpowiedzie. Pyta mnie, jak wyglda trening, o ktrej przychodz pozostali, co
robi i o ktrej wychodz.
Opisuj dom, podwrko, przechowalni sprztu.
- Moje rzeczy zawsze znajduj si na tym samym miejscu - mwi.
- Ile osb przechowuje sprzt u Toma, zamiast wozi go tam i z powrotem?
- Poza mn? Dwie - odpowiadam. - Inni rwnie, jeli wybieraj si na turniej. Lecz nas trzech
robi tak zawsze. Pozostali to Sheraton i Don. - Prosz. Wymwiem imi Dona bez zajknicia.
- Dlaczego? - pyta cicho.
- Sheraton bardzo czsto wyjeda subowo - odpowiadam. - Nie moe przychodzi regularnie
co tydzie, a raz straci komplet broni, bo wamano mu si do mieszkania, kiedy wyjecha za granic
w interesach. Don... - Gardo znowu mi si zaciska, lecz
brn dalej. - Don zawsze zapomina sprztu i poycza od innych. W kocu Tom kaza mu zostawia
sprzt u siebie, eby ju wicej nie zapomina.
- Don. Ten sam, o ktrym opowiada mi pan przez telefon?
- Tak - mwi. Mam napite minie, wszystkie bez wyjtku. Jest mi trudniej, kiedy policjant
siedzi w moim pokoju i na mnie patrzy.
- Czy by w grupie, kiedy pan si przyczy?
- Tak.
- Kim s pascy przyjaciele w grupie?
Mylaem, e wszyscy s moimi przyjacimi. Emmy powiedziaa, e to niemoliwe, aby byli
moimi przyjacimi - s normalni, a ja nie. Ale i tak uwaaem, e nimi s.
- Tom - mwi. - Lucia. Brian. M... Marjory...
- Lucia jest on Toma, tak? A kim jest ta Marjory? Czuj, e czerwienieje mi twarz.
- To... to osoba... ktra jest moim przyjacielem.
- Przyjacik? Kochank?
Sowa wylatuj mi z gowy szybciej od wiata. Mog jedynie krci ni w milczeniu.
- Chciaby pan, eby bya pask dziewczyn?
Jestem cay sztywny. Czy chc? Oczywicie, e chc. Czy omielam si mie nadziej? Nie. Nie
mog ani pokrci gow, ani przytakn, nie mog wykrztusi sowa. Nie chc widzie miny pana
Stacy'ego. Nie chc wiedzie, co myli. Chc uciec w jakie spokojne miejsce, gdzie nikt mnie nie
zna ani nie zadaje adnych pyta.
- Pozwoli pan, e co zasugeruj, panie Arrendale - mwi pan Stacy. Jego gos brzmi jak
staccato, pocity na ostre kawaeczki, ktre rani moje uszy, moj zdolno rozumienia. - Zamy,
e naprawd lubi pan t kobiet, t Marjory...
T Marjory"... Jakby bya jakim okazem, a nie czowiekiem. Na samo wspomnienie jej
twarzy, wosw, gosu zalewa mnie fala ciepa.
- I jest pan dosy niemiay, co jest absolutnie normalne u mczyzny, ktry, jak przypuszczam,
nie ma w tych sprawach zbytniego dowiadczenia. Moe pana lubi, a moe tylko podoba si jej, e
jest adorowana z daleka. A kto inny, moe Don, moe nie, jest wkurzony, poniewa wyglda na to,
e ona pana lubi. Moe ona si jemu podoba. Moe on po prostu pana nie lubi. Niewane. Widzi
pomidzy wami co, co nie przypada mu do gustu. Zazdro jest bardzo czst przyczyn
gwatownych zachowa.
- Ja... nie... chc... eby... to by... on - wyrzucam z trudem.
- Lubi go pan?
- Ja... znam... myl... mylaem... e znam... e go znaem... - Wir chorobliwej czerni mci
ciepe uczucie, wywoane wspomnieniem Marjory. Pamitam, jak Don artowa, mia si,
umiecha.
- Zdrada to nie zabawa - mwi pan Stacy, niczym ksidz recytujcy dziesicioro przykaza.
Wyciga komputer kieszonkowy i wprowadza polecenia.
Wyczuwam wok Dona jaki mrok, ktry przypomina potn chmur burzow, nadcigajc
nad soneczn okolic. Chc j przegna, ale nie wiem jak.
- Kiedy wychodzi pan z pracy? - pyta pan Stacy.
- Zwykle kocz o siedemnastej trzydzieci - odpowiadam. - Ale dzisiaj straciem sporo czasu
w zwizku z tym, co stao si z moim autem. Musz to odpracowa.
Unosi brwi.
- Musi pan odrobi czas stracony na rozmow ze mn?
- Oczywicie - mwi.
- Paski szef nie wyglda na kogo, kto si czepia wyznaje pan Stacy.
- To nie pan Aldrin - odpowiadam. - I tak odrobibym ten czas, ale to pan Crenshaw si zoci,
kiedy ma wraenie, e nie pracujemy wystarczajco ciko.
- Ach, rozumiem - mwi. Twarz mu czerwienieje i zaczyna si byszcze. - Podejrzewam, e
chyba bym nie polubi tego Crenshawa.
- Ja nie lubi pana Crenshawa - przyznaj. - Ale i tak musz si stara. Nadrobibym ten czas
nawet wtedy, gdyby si nie gniewa.
- Jestem o tym przekonany - zapewnia. - Jak pan myli, o ktrej pan dzisiaj skoczy, panie
Arrendale?
Patrz na zegarek i obliczam, ile jeszcze czasu bd musia tu spdzi.
- Jeli natychmiast wrc do pracy, mog wyj o osiemnastej pidziesit trzy - odpowiadam.
- Pocig odchodzi ze stacji przy campusie o dziewitnastej cztery. Zd na niego, jeli si
pospiesz.
- Nie bdzie pan jedzi pocigiem - oznajmia. Zapewnimy panu transport. Nie sysza pan,
jak mwiem, e obawiamy si o paskie bezpieczestwo? Czy moe pan zatrzyma si u kogo na
par dni? Bdzie lepiej, jeli nie wrci pan do domu. Krc gow.
- Nikogo nie znam - mwi. Nie nocowaem w niczyim domu, odkd opuciem wasny; zawsze
mieszkaem u siebie lub w pokoju hotelowym. Nie chc teraz jecha do hotelu.
- Jestemy w trakcie poszukiwa tego Dona, cho nieatwo go znale. Jego pracodawca
twierdzi, e nie pojawia si w pracy od kilku dni, a w mieszkaniu go nie ma. Zakadam, e tutaj nic
panu nie grozi, prosz jednak powiadomi nas przed wyjciem, OK?
Kiwam gow. To atwiejsze ni spieranie si. Mam wraenie, e to jaki film lub
przedstawienie, e nic nie dzieje si naprawd. Nikt nigdy nie opowiada mi o czym takim.
Drzwi otwieraj si gwatownie; podskakuj wystraszony. To pan Crenshaw. Jest wcieky.
- Lou! Co ja sysz? Masz problemy z policj? - Rozglda si po pokoju i sztywnieje na widok
pana Stacy'ego.
- Jestem porucznik Stacy - mwi policjant. - Pan Arrendale nie ma problemw z policj.
Prowadz ledztwo w sprawie, w ktrej jest poszkodowany. Mwi panu o pocitych oponach,
prawda?
- Tak... - Pan Crenshaw to blednie, to czerwienieje. Mwi mi. Ale czy to jest powd, eby
przysya tu funkcjonariusza?
- Nie, nie jest - odpowiada pan Stacy. - S nim dwa nastpne zdarzenia, z czego jedno to
podoenie adunku wybuchowego w samochodzie pana Arrendale'a.
- adunek wybuchowy? - Pan Crenshaw znowu blednie. - Kto prbuje skrzywdzi Lou?
- Tak uwaamy - mwi pan Stacy. - Obawiamy si o bezpieczestwo pana Arrendale'a.
- Jak mylicie, kto to jest? - pyta pan Crenshaw. Po czym podejmuje dalej, nie czekajc na
odpowied: - Arrendale pracuje nad bardzo wanymi dla nas projektami. Moe to prba sabotau ze
strony konkurencji...
- Nie sdz - mwi pan Stacy. - Mamy powody przypuszcza, e nie ma to nic wsplnego z jego
prac. Jestem jednak pewny, e ley panu na sercu bezpieczestwo tak cennego pracownika... Czy
wasza firma dysponuje jakimi pokojami gocinnymi lub podobnymi pomieszczeniami, gdzie pan
Arrendale mgby pozosta przez kilka dni?
- Nie... Naprawd uwaa pan, e to takie powane? Powieki policjanta opadaj nieznacznie.
- Pan Crenshaw, jak przypuszczam? Tak mi si zdawao, e rozpoznaj pana z opisu pana
Arrendale'a. Czy uznaby pan za powane zagroenie, gdyby kto wyj panu akumulator z samochodu
i podoy w jego miejsce urzdzenie, ktre miao eksplodowa w chwili, gdy unisby pan mask?
- Mj Boe - mwi pan Crenshaw. Wiem, e to nie pana Stacy'ego nazywa bogiem. Tak wyraa
swe zaskoczenie. Patrzy na mnie i jego twarz staje si grona. - W co ty si wpakowa, Lou, e kto
prbuje ci zabi? Znasz polityk firmy. Jeli dowiem si, e zadawae si z jakimi
kryminalistami...
- Strzela pan na olep, panie Crenshaw - przerywa mu pan Stacy. - Nie ma dowodw na to, e
pan Arrendale zrobi co zego. Podejrzewamy, e napastnikiem moe by kto zazdrosny o
dokonania pana Arrendale'a... kto wolaby, eby pan Arrendale by mniej zdolny.
- Zazdrosny o jego przywileje? - pyta pan Crenshaw. - To miaoby sens. Zawsze mwiem, e
specjalne traktowanie takich ludzi spowoduje odwet ze strony tych, ktrzy ponosz tego skutki. Mamy
pracownikw, ktrzy nie widz powodw, by ta wanie sekcja dysponowaa wydzielonym
parkingiem, sal gimnastyczn, systemem naganiajcym i aneksem kuchennym.
Patrz na pana Stacy'ego, ktremu wanie teje twarz. Rozzocio go co, co powiedzia pan
Crenshaw, tylko co? Zaczyna cedzi sowa w wystudiowany sposb, co ma oznacza dezaprobat.
- Ach, tak... Pan Arrendale wspomnia, e nie akceptuje pan rodkw wspomagajcych, ktre
umoliwiaj niepenosprawnym wykonywanie pracy - mwi.
- Tak bym tego nie uj - odpowiada pan Crenshaw. - To za ley, czy s naprawd niezbdne,
czy nie. Podjazdy dla wzkw inwalidzkich i tego typu rzeczy... Lecz niektre tak zwane rodki
wspomagajce to nic innego jak zwyka ekstrawagancja...
- A pan jest takim ekspertem, e doskonale odrnia jedne od drugich? - pyta pan Stacy.
Pan Crenshaw ponownie czerwienieje. Patrz na pana Stacy'ego. Wcale nie wyglda na
przestraszonego.
- Znam si na bilansie - wyznaje pan Crenshaw. - Nie ma prawa, ktre mogoby nas zmusi do
bankructwa, byle tylko rozpieszcza par osb, przekonanych, e potrzebuj dupereli jak.. Jak to... -
wskazuje na spirale, ktre obracaj si nad moim
biurkiem.
- Jedna kosztuje dolara trzydzieci osiem centw - ucina pan Stacy. - Chyba e kupi je pan od
dostawcy sprztu wojskowego.
To jaka bzdura. Dostawcy sprztu wojskowego nie sprzedaj wirujcych spiral. Sprzedaj
pociski, miny i samoloty. Pan Crenshaw mwi co, czego nie dosyszaem, podczas gdy staram si
dociec, czemu pan Stacy, ktry sprawia wraenie cakiem kompetentnego, moe z wyjtkiem
permutacji, sugerowa kupowanie wirujcych spiral od dostawcy wojskowego. To po prostu gupie.
Moe to jaki art?
- ... i wanie w tym sk - mwi pan Stacy, kiedy znw zaczynam przysuchiwa si rozmowie. -
Na przykad ta sala gimnastyczna. Jest ju urzdzona, prawda? Jej utrzymanie kosztuje pewnie grosze.
Zakada pan pozbycie si caej sekcji, szesnastu, moe dwudziestu osb, i zamian tej sali na... Nie
potrafi wymyli innego zastosowania dla przestrzeni zajmowanej nawet przez du siowni, ktre
przyniosoby panu tyle samo pienidzy, co obcienie pracodawcy kosztami bezrobocia tak wielu
ludzi. Nie wspominajc ju o utracie certyfikatu firmy zatrudniajcej niepenosprawnych, dziki
ktremu, jestem tego pewien, cieszycie si ulg podatkow.
- Co pan o tym wie? - pyta pan Crenshaw.
- W naszej komendzie rwnie pracuj niepenosprawni - odpowiada pan Stacy. - Niektrzy
zostali kalekami na subie, innych zatrudniono, kiedy ju nimi byli. Kilka lat temu te mielimy do
czynienia z narwanym facetem, radnym, ktry chcia ci koszty pozbywajc si nacigaczy", jak ich
nazywa. Spdziem wiele nadgodzin nad statystykami, by udowodni, ile pienidzy stracimy, jeli
zwolnimy tych ludzi.
- Utrzymujecie si z podatkw - mwi pan Crenshaw. Widz, jak na jego czerwonym,
byszczcym czole pulsuje naczyko krwionone. - Nie musicie si martwi o zysk. To my musimy
zarabia pienidze, eby opaca wasze cholerne pensje.
- Co spdza panu sen z powiek, jak przypuszczam - rzuca pan Stacy. U niego rwnie wida
bijcy puls. - A teraz, jeli pan pozwoli, musz porozmawia z panem Arrendale'em...
- Lou, odpracujesz ten zmarnowany czas - oznajmia mi pan Crenshaw i wychodzi, trzaskajc
drzwiami.
Patrz na pana Stacy'ego, a on potrzsa gow.
- Naprawd niezy okaz. Miaem kiedy takiego sieranta, kiedy sam byem jeszcze zwykym
posterunkowym, ale na szczcie przenieli go do Chicago. Moe powinien rozejrze si pan za inn
prac, panie Arrendale. Ten go ewidentnie zamierza si
was pozby.
- Nie rozumiem tego - wyznaj. - Pracuj... wszyscy pracujemy... bardzo ciko. Czemu chce si
nas pozby? Albo zmieni w kogo innego... - Zastanawiam si, czy powinienem powiedzie panu
Stacy'emu o eksperymentalnym leczeniu.
- To dny wadzy sukinsyn - odpowiada pan Stacy. Tacy jak on zawsze chc wypa dobrze
na tle kogo, kto ma wypa le. Siedzi pan cichutko za biurkiem i dobrze wykonuje swoj prac. I
wyglda pan na kogo, kogo mona bezpiecznie kopa
w tyek. Na nieszczcie dla niego przydarzyy si panu te przykre historie z samochodem.
- To dla mnie adne szczcie - mwi. - To jeszcze gorzej.
- Pewnie tak - zgadza si pan Stacy. - Ale nie do koca. Bo dziki temu pan Crenshaw bdzie
mia do czynienia ze mn i szybko si przekona, e na arogancji daleko z policj nie zajedzie.
Nie jestem pewny, czy w to wierzy. Pan Crenshaw nie jest po prostu panem Crenshawem; jest
rwnie firm, a firma ma duy wpyw na polityk miasta.
- Co panu powiem - dodaje pan Stacy. - Wrcimy teraz szybko do tych zdarze, eby mie to
ju z gowy i eby nie musia pan zostawa tu do pna. Mia pan jeszcze jakie inne zajcia z
Donem, choby nie wiem jak banalne, ktre mogyby wiadczy, e ywi do pana uraz?
Dla mnie to gupie, ale opowiadam mu o tym, jak Don stawa pomidzy mn a Marjory na
treningu i jak Marjory nazywaa go prawdziw kos, cho przecie dosownie nie mg by kos.
- To, co od pana sysz, ukada si w pewien wzr. Pascy pozostali przyjaciele chroni pana
przed Donem, gdy nie podoba im si sposb, w jaki pana traktuje, zgadza si?
Nie podchodziem do tego w ten sposb. Kiedy mwi to na gos, dostrzegam wzr rwnie
czytelnie jak na ekranie swojego komputera lub podczas szermierczego pojedynku i zastanawiam si,
dlaczego nie zauwayem tego wczeniej.
- Byby nieszczliwy - mwi. - Zobaczyby, e jestem traktowany inaczej ni on i... -
przerywam, uderzony innym wzorem, ktrego wczeniej nie dostrzegaem. - To zupenie jak z panem
Crenshawem - dodaj. Podnosi mi si gos; sysz w nim napicie, ale to jest zbyt ekscytujce. - Nie
podoba mu si to z tych samych przyczyn. - Znowu milkn, chcc to przemyle. Sigam rk do
wentylatora i wczam go; wirujce spirale pomagaj mi myle, kiedy jestem zbyt poruszony. - To
wzr ludzi, ktrzy tak naprawd nie wierz, e potrzebujemy rodkw wsparcia, i maj o nie
pretensje. Gdybym... gdybymy... mieli gorzej, lepiej by nas rozumieli. To zestawienie powodzenia i
rodkw wspomagajcych tak ich denerwuje. Jestem zbyt normalny...
Spogldam na pana Stacy'ego; umiecha si i przytakuje.
- To gupie - dodaj. - Nie jestem normalny. Nie teraz. Ani nigdy wczeniej.
- Moe tak si panu wydawa - mwi. - A kiedy robi pan co takiego, jak tamta analiza
przypadku i wrogiego dziaania, z pewnoci wybiega pan ponad przecitno... Zwykle jednak
wyglda pan i dziaa normalnie. Wie pan, sam mylaem... tumaczono nam to na obowizkowych
zajciach z psychologii... e autystyczni s maomwni, sztywni, skryci. - Umiecha si. Nie wiem,
co oznacza ten umiech, skoro powiedzia na nasz temat tyle zych rzeczy. - I oto przekonuj si, e
prowadzi pan samochd, ma prac, zakochuje si, bierze udzia w turniejach szermierki...
- Jak dotd, tylko w jednym - prostuj.
- W porzdku, jak dotd. Ale znam mnstwo ludzi, panie Arrendale, ktrzy radz sobie znacznie
gorzej od pana albo znajduj si na takim samym poziomie. Bez wspomagania. Teraz rozumiem, po
co potrzebne s rodki wspomagajce i na czym polega ich opacalno. To tak samo, jak ze
wsuwaniem maego klina pod zbyt krtk nog stou. Dlaczego niby nie mie solidnego, opierajcego
si na czterech nogach mebla? Po co znosi chybotliw, niepewn powierzchni, skoro taka maa
rzecz sprawia, e
cay ukad jest stabilny? Lecz ludzie to nie meble, a gdy inni widz w takim klinie zagroenie dla
siebie... Na pewno im si to nie podoba.
- Nie rozumiem, jakie zagroenie mgbym stanowi dla Dona albo pana Crenshawa - mwi.
- Pan osobicie? adne. Paskie rodki wspomagajce take nie, dla nikogo. Lecz pewnym
ludziom mylenie nie wychodzi za dobrze i najatwiej jest im obarcza innych win za wszystko, co
im w yciu poszo nie tak. Don uwaa zapewne, e gdyby nie
cieszy si pan taryf ulgow, to jemu poszczcioby si lepiej z tamt kobiet.
Wolabym, eby posugiwa si jej imieniem: Marjory. Tamta kobieta" brzmi tak, jakby
Marjory zrobia co zego.
- Prawdopodobnie i tak by go nie lubia, ale on nie chce si z tym pogodzi. Woli obwinia za
to sama. Oczywicie, o ile to on za tym wszystkim stoi. - Pan Stacy spuszcza wzrok na swj
podrczny komputer. - Z posiadanych przez nas informacji wynika, e ima si szeregu nisko patnych
zaj, czasami sam je porzuca, czasami go zwalniano... Ma nisk wiarygodno kredytow... Moe
uwaa siebie za przegranego i szuka winnych tego stanu rzeczy.
Nigdy nie mylaem, e normalni ludzie potrzebuj usprawiedliwie dla swych poraek. Nigdy
nie sdziem, e w ogle doznaj poraek.
- Przylemy kogo, eby pana zabra, panie Arrendale - dodaje policjant. - Prosz zadzwoni
pod ten numer, kiedy bdzie pan gotowy do wyjcia z pracy. - Wrcza mi wizytwk. - Nie
zamierzamy stawia tutaj funkcjonariusza, ochrona w tej firmie jest wystarczajco dobra, prosz mi
jednak wierzy, e powinien pan zachowywa ostrono.
Po jego odejciu trudno mi wrci do pracy, koncentruj si jednak na moim projekcie i co
osigam, zanim nadchodzi pora, by wyj i zadzwoni pod wskazany numer.
* * *
Pete Aldrin odetchn gboko, kiedy Crenshaw opuci jego gabinet, wcieky na zawzitego
glin", ktry przyjecha przesucha Lou Arrendale

a, i podnis suchawk telefonu, by zadzwoni do


kadr.
- Bart... - To wanie imi Paul zasugerowa - modego i niedowiadczonego pracownika, ktry
z pewnoci uda si do kogo po rad i wskazwki. - Bart, musz zorganizowa troch wolnego dla
mojej Sekcji A. Wezm udzia w projekcie badawczym.
- Czyim? - zapyta Bart.
- Naszym. To pierwsze prby na ludziach nowego produktu przeznaczonego dla dorosych
autystycznych. Pan Crenshaw nadaje temu priorytetowe znaczenie, bybym wic wdziczny za szybkie
zaatwienie bezterminowych urlopw... Tak chyba bdzie
najlepiej. Nie wiemy, jak dugo to potrwa...
- Dla wszystkich? Jednoczenie?
- Maj zaliczy cay projekt, cho nie jestem tego jeszcze do koca pewny. Dam zna, jak tylko
zostan podpisane odpowiednie formularze. Zao si jednak, e potrwa to co najmniej trzydzieci
dni...
- Nie rozumiem, jak...
- Podam ci kod autoryzacji. Jeli potrzebujesz podpisu pana Crenshawa...
- Nie chodzi tylko o...
- Dzikuj - rzuci Aldrin i odoy suchawk. Wyobrazi sobie, jak zdumiony i zaniepokojony
Bart biegnie do swych przeoonych z pytaniem, co ma robi. Odetchn gboko, po czym zadzwoni
do Shirley z ksigowoci.
- Musz zorganizowa bezporednie zdeponowanie pac Sekcji A w ich bankach na czas
bezterminowego urlopu...
- Mwiam ci, Pete, e to nie tak dziaa. Musisz mie upowanienie...
- Pan Crenshaw uwaa to za priorytet. Mam kod autoryzacji tego projektu i mog dostarczy
jego podpis...
- Ale jak niby mam...
- Nie moesz po prostu zaoy, e pracuj w innym miejscu? Nie wymagaoby to adnych zmian
w aktualnych budetach dziaw.
Sysza, jak Shirley wciga powietrze przez zby.
- Pewnie bym moga, gdyby poda mi to nowe miejsce ich pobytu.
- Budynek 42, gwny campus.
Chwila milczenia, po czym:
- Ale to jest klinika, Pete. Co ty kombinujesz? Podwjne opacanie pracownikw jako obiektw
dowiadczalnych?
- Nic nie kombinuj - odpar Aldrin tak obraliwym tonem, na jaki tylko mg si zdoby. -
Prbuj przyspieszy projekt, na ktrym zaley panu Crenshawowi. Nie bdzie mowy o podwjnym
opacaniu, jeli dostan pensj, a nie honoraria.
- Mam pewne wtpliwoci - owiadczya Shirley. - Zobacz, co da si zrobi.
- Dziki - mrukn Aldrin i ponownie odoy suchawk. By cay mokry, czu ciekajce po
ebrach struki potu. Shirley nie jest nowicjuszk. Doskonale wie, jak oburzajca jest ta proba, i
odpowiednio to nagoni.
Kadry, ksigowo... zosta mu dzia badawczy - prawnicy. Przejrza pozostawione przez
Crenshawa papiery i odnalaz na protokole nazwisko szefa zespou badawczego. Liselle Hendricks...
Zauway, e to nie lekarz, ktrego wysano na spotkanie z ochotnikami - doktora Ransome'a
wymieniano jako lekarza kontaktowego, rekrutacja" na licie pomocniczego personelu technicznego.
- Doktor Hendricks - powiedzia do suchawki kilka minut pniej. - Jestem Pete Aldrin z
analiz. Odpowiadam za Sekcj A, skd pochodz pani ochotnicy. Ma pani ju gotowe formularze?
- O czym pan mwi? - zapytaa doktor Hendricks. - Jeli chcia pan rozmawia w sprawie
rekrutacji ochotnikw, prosz wybra wewntrzny 337. Nie mam z tym nic wsplnego.
- Jest pani szefow zespou badawczego, prawda?
- Tak... - Aldrin by w stanie wyobrazi sobie jej zdumion min.
- C, zastanawiam si po prostu, kiedy wreszcie przylecie nam formularze dla ochotnikw.
- Czemu miaabym je wam przysya? - zdziwia si doktor Hendricks. - To doktor Ransome
powinien si tym zaj.
- C, wszyscy pracuj tutaj - odpar Aldrin. - Tak byoby prociej.
- Wszyscy w jednej sekcji? - Hendricks bya bardziej zaskoczona, ni Pete oczekiwa. - Nie
wiedziaam o tym. Czy nie stworzy to wam adnych problemw?
- Poradz sobie - odrzek Aldrin, silc si na chichot. Bd co bd, jestem szefem. Rzecz w
tym, e jeszcze nie wszyscy si zdecydowali... cho jestem pewien, e w kocu wszyscy si zgodz,
tak czy inaczej, ale...
Gos Hendricks zabrzmia ostrzej.
- Co ma pan na myli, mwic: tak czy inaczej"? Wywieracie na nich naciski, co? To
nieetyczne...
- Och, nie przejmowabym si tym zbytnio - odpar Aldrin. - Oczywicie, nikogo nie mona
zmusi do wsppracy... Nie ma tu mowy, rzecz jasna, o adnym przymusie, ale z ekonomicznego
punktu widzenia patrzc, czasy s cikie i pan Crenshaw mwi...
- Ale... ale... - wyrzucaa z siebie.
- Wic bybym zobowizany, gdyby jak najszybciej przesaa nam pani te formularze -
dokoczy Aldrin i odoy suchawk. Po czym szybko wykrci numer Bartona, z ktrym Crenshaw
kaza mu si skontaktowa.
- Kiedy bdziesz mia te formularze? - zapyta. - I jak bdzie wyglda harmonogram?
Rozmawiae ju z ksigowoci o pensjach? A z kadrami?
- Eeee... nie. - Barton mia zbyt mody gos, eby by kim wanym, zosta jednak wyznaczony
przez Crenshawa. - Mylaem... pan Crenshaw powiedzia, e... jego sekcja... zajmie si szczegami.
Ja miaem tylko dopilnowa, eby zakwalifikowali
si do projektu badawczego. Formularze... Nie jestem pewny, czy ju je przygotowalimy...
Aldrin umiechn si do siebie. Zmieszanie Bartona byo nieoczekiwan nagrod; kady
meneder mgby spokojnie zlekceway tak niezorganizowanego durnia. Mia pretekst, by
zadzwoni do Hendricks. Jeli dopisao mu szczcie - a takie mia wraenie - nikt si nie zorientuje,
czyj numer wykrci jako pierwszy.
Pozostawao pytanie, kiedy uda si wyej. Wolaby to zrobi, kiedy dotr tam plotki, nie mia
jednak pojcia, ile czasu to zajmie. Jak dugo Shirley lub Hendricks bd nad tym siedziay, zanim
co zrobi? Co uczyni najpierw? Jeli pjd od razu na najwysze pitro, kierownictwo dowie si o
wszystkim w cigu kilku godzin, jeli jednak postanowi odczeka dzie czy dwa, wszystko moe si
przeduy nawet do tygodnia.
Pieko go w odku; wzi dwie tabletki na nadkwasot.
ROZDZIA CZTERNASTY
W pitek policja zaatwia, e podwieziono mnie do pracy. Mj samochd zosta odholowany
na policyjn stacj diagnostyczn celem dokadnego zbadania; mwi, e oddadz go w pitek
wieczorem. Pan Crenshaw nie przychodzi do naszej sekcji. Robi istotne postpy w swoim
projekcie.
Policja przysya radiowz, eby zabra mnie do domu, najpierw jednak podjedamy do sklepu,
aby kupi nowy akumulator do mojego auta, a nastpnie na parking, gdzie policja przetrzymuje
samochody. Nie jest to zwyky posterunek, lecz jednostka zajmujca si konfiskatami. To nowe dla
mnie sowo. Musz podpisa dokumenty, e ten samochd to mj samochd oraz e przejmuj za
niego odpowiedzialno. Mechanik montuje w nim akumulator, ktry wanie kupiem. Jeden z
policjantw proponuje, e pojedzie ze mn do domu, nie uwaam jednak, bym potrzebowa pomocy.
Mwi, e umiecili moje mieszkanie na licie obiektw pod obserwacj.
W samochodzie jest brudno; wszystkie powierzchnie pokrywa jasny proszek. Chc go
wysprzta, najpierw jednak musz pojecha do domu. Trasa jest dusza ni zwykle, ale nie gubi
si. Parkuj samochd koo wozu Danny'ego i wchodz na gr, do swojego mieszkania.
W trosce o wasne bezpieczestwo nie powinienem go opuszcza, ale jest pitkowy wieczr i
musz zrobi pranie. Pralnia znajduje si wewntrz budynku. Myl, e panu Stacy'emu chodzio o to,
e mam nie opuszcza budynku. W rodku jest bezpiecznie, poniewa mieszka tutaj Danny, a on jest
policjantem. Nie opuszcz budynku, ale zrobi pranie.
Wkadam ciemne rzeczy do ciemnego kosza, jasne do jasnego, na wierzchu stawiam detergent, a
przed wyjciem wygldam ostronie przez wizjer. Nikogo, rzecz jasna. Otwieram drzwi, wynosz
pranie i zamykam mieszkanie na klucz. Wane, eby zawsze zamyka za sob drzwi.
Budynek jest cichy, jak zwykle w pitkowy wieczr. Idc po schodach, sysz wczony u kogo
telewizor. Korytarz przed pralni wyglda dokadnie tak samo jak zazwyczaj. Nie zauwaam, eby
kto zaglda do rodka z zewntrz. W tym tygodniu jestem tu wczenie i w pralni nie ma nikogo.
Wkadam ciemne rzeczy do pralki po prawej stronie, a jasne do ssiedniej. Korzystajc z tego, e
nikogo nie ma i nikt na mnie nie patrzy, mog wrzuci monety do obu szczelin i uruchomi pralki
jednoczenie. Aby to zrobi, musz wycign ramiona, ale tak jest lepiej.
Zabraem ze sob Cego i Clintona. Siadam na plastikowym krzeseku przy skadanym stoliku.
Wolabym wystawi je na korytarz, ale wisi tutaj tabliczka, ktry gosi drukowanymi literami, e
mieszkacom absolutnie nie wolno zabiera krzese z pralni. Nie podoba mi si to krzeso; ma
dziwaczny, brzydki, niebieskawo-zielony odcie, jednak kiedy na nim siedz, nie musz na nie
patrze. Jest niewygodne, ale lepsze to ni brak krzesa.
Zdyem przeczyta osiem stron, kiedy do rodka wchodzi ze swoim praniem panna Kimberly.
Nie podnosz gowy. Nie mam ochoty na rozmow. Przywitam si z ni, jeli do mnie przemwi.
- Witaj, Lou - mwi. - Czytasz?
- Witam. - Nie odpowiadam na jej pytanie, poniewa widzi, e czytam.
- Co to jest? - pyta, podchodzc bliej. Zamykam ksik, zaznaczajc palcem miejsce, w
ktrym przerwaem, i pokazuj jej okadk. - Ojej - mruczy. - Jaka gruba. nie wiedziaem, e lubisz
czyta, Lou.
Nie pojmuj zasad rzdzcych przerywaniem Wedug mnie, przerywanie komu jest zawsze
niegrzeczne, lecz inni nie uwaaj za niegrzeczne przerywania mi w sytuacjach, gdy ja nigdy bym im
nie przeszkadza.
- Owszem, czasami - odpowiadani. Nie podnosz gowy znad ksiki w nadziei, e zrozumie, i
chc czyta dalej.
- Gniewasz si na mnie o co? - pyta.
Jestem na ni zy, poniewa nie daje mi spokoju i nie pozwala czyta, jest jednak osob starsz i
byoby nieuprzejmie jej to powiedzie.
- Zazwyczaj jeste bardzo przyjacielski - cignie - ale dzisiaj przyniose tutaj t wielk
ksig... Przecie tak naprawd nie moesz jej czyta...
- Czytam j - odpowiadam, ugodzony do ywego. - Poyczyem j w rod wieczr od
przyjaciki.
- Ale... wyglda na bardzo trudn ksik - mwi. - Naprawd j rozumiesz?
Przypomina doktor Fornum. W gruncie rzeczy nie wierzy w moje moliwoci.
- Owszem - rzucam. - Rozumiem j. Czytam o tym, jak odpowiedzialne za przetwarzanie
bodcw wzrokowych czci mzgu scalaj przerywane sygnay w zwarty obraz. Jak w telewizorze.
- Przerywane sygnay? - powtarza. - To znaczy wtedy, kiedy ekran migocze?
- Powiedzmy - mrucz. - Naukowcy zidentyfikowali obszary mzgu, ktre wygadzaj
migoczce obrazy.
- C, nie widz zastosowa praktycznych - owiadcza. Wyciga pranie z kosza i zaczyna
adowa je do pralki. Jestem cakiem szczliwa, kiedy pozwalam swoim organom pracowa i ich
przy tym nie podgldam. - Odmierza detergent, wlewa go do rodka, wkada monety i nieruchomieje
przed naciniciem guzika START. - Lou, uwaam, e niezdrowo jest przejmowa si nadmiernie
tym, jak pracuje mzg. Wiesz, od tego mona zwariowa.
:
Nie wiedziaem o tym. Nigdy nie przyszo mi do gowy, e nadmierna wiedza o tym, jak pracuje
mzg, moe doprowadzi mnie do szalestwa. Nie sdz, aby to bya prawda. Panna Kimberly
naciska guzik i woda wlewa si z szumem do pralki. Podchodzi do skadanego stolika.
- Powszechnie wiadomo, e dzieci psychiatrw i psychologw s szalone czciej, ni wynosi
przecitna - mwi. - W dwudziestym wieku y synny psychiatra, ktry zamkn wasne dziecko w
pudle i trzyma je w nim, a zwariowao.
Wiem, e to nieprawda. Nie sdz jednak, eby uwierzya mi, e to nieprawda, gdybym jej to
powiedzia. Nie chc niczego wyjania, wic z powrotem otwieram ksik. Kobieta wydaje z
siebie ostry, gwidcy dwik i sysz stukot jej oddalajcych si butw.
Kiedy chodziem do szkoy, uczono nas, e mzg przypomina komputer, tyle e o wiele mniej
wydajny. Prawidowo zbudowane i zaprogramowane komputery nie popeniaj bdw, a mzgi tak.
Wycignem std wniosek, e kady mzg - normalny, a co dopiero mj -jest gorszy od komputera.
Ta ksika jasno stwierdza, e mzg jest znacznie bardziej skomplikowany od kadego
komputera oraz e mj mzg pod wieloma wzgldami jest normalny - czyli e funkcjonuje tak samo
jak mzg normalnego czowieka. Moje postrzeganie kolorw jest normalne. Ostro wzroku jest
normalna. Co nie jest normalne? Najsubtelniejsze rzeczy... jak sdz.
auj, e nie mam swojej dokumentacji medycznej z dziecistwa. Nie wiem, czy poddali mnie
wszystkim testom, opisywanym przez t ksik. Nie wiem, na przykad, czy zbadali prdko
transmisji neuronowej. Pamitam, e moja matka miaa harmonijkow teczk na dokumenty, zielon
na wierzchu i niebiesk w rodku, wypchan papierami. Nie przypominam sobie, ebym widzia japo
mierci rodzicw, gdy pakowaem ich dobytek. Moe mama j wyrzucia, kiedy dorosem i zaczem
samodzielne ycie. Znam nazw centrum medycznego, gdzie zabrali mnie rodzice, nie jestem jednak
pewny, czy tam by mi pomogli, nawet jeli przetrzymuj kartoteki dzieci, ktre s ju dorose.
Ksika opisuje odchylenia w zdolnoci wychwytywania krtkotrwaych bodcw. Sigam
pamici do gier komputerowych, ktre pomogy mi rozwin zmys suchu, a potem wymawia
spgoski, takie jak t i d, zwaszcza na kocu wyrazw. Wykonywaem take wiczenia wzrokowe,
ale byem wtedy tak may, e ju nie pamitam ich dokadnie.
Przygldam si ilustracji z dwiema twarzami, sprawdzajcej umiejtno odrniania rysw ze
wzgldu na ich ukad lub typ. Dla mnie s takie same; tylko dziki podpisom dostrzegam, e obie
maj te same oczy, nos i usta, lecz na jednej zostay one sztucznie od siebie oddalone. Gdyby si
poruszay, jak w przypadku prawdziwego ludzkiego oblicza, nigdy bym tego nie dostrzeg.
Prawdopodobnie oznacza to, e co jest nie w porzdku z konkretn czci mojego mzgu,
odpowiedzialn za rozpoznawanie twarzy.
Czy normalni ludzie naprawd to wszystko robi? Jeli tak, to nic dziwnego, e bez trudu
rozpoznaj siebie nawzajem, niezalenie od odlegoci i ubrania.
* * *
W sobot nie mamy w firmie adnego zebrania. Id do Centrum, lecz dyurny doradca jest
chory. Rzucam okiem na zamieszczony w biuletynie numer telefonu do dziau pomocy prawnej i
zapamituj go. Nie chc dzwoni tam sam. Nie wiem, co myl pozostali. Po paru minutach wracam
do domu i dalej czytam ksik, cho tym razem znajduj czas, by posprzta mieszkanie i umy
samochd, nadrabiajc zeszy tydzie. Postanawiam wyrzuci stary pokrowiec z owczego runa,
poniewa od czasu do czasu czuj ukucia odamkw szka, i kupi nowy. Nowy mocno pachnie
skr i jest bardziej mikki od starego. W niedziel id wczesnym rankiem do kocioa, eby mie
jak najwicej czasu na czytanie.
W poniedziaek wszyscy otrzymujemy notatk informujc nas o datach i godzinach testw
wstpnych. Tomografia komputerowa. Rezonans magnetyczny. Badanie internistyczne. Rozmowa z
psychologiem. Test psychologiczny. Wedug notatki, aby pj na te testy, moemy bezkarnie zwolni
si z pracy. Oddycham z ulg - nie chciabym odrabia tych wszystkich godzin, jakie zajm badania.
Pierwsze badanie - stanu zdrowia - odbdzie si w poniedziaek po popoudnie. Wszyscy udajemy
si do kliniki. Nie lubi, kiedy dotyka mnie kto obcy, ale wiem, jak naley zachowywa si w
klinice. Ukucie igy do pobierania krwi wcale nie boli, nie rozumiem jednak, co moja krew i mocz
maj wsplnego z funkcjonowaniem mzgu. Nikt nie prbuje mi nawet tego wyjani.
We wtorek przechodz tomografi komputerow. Technik zapewnia mnie w kko, e nic nie
bdzie bolao i ebym niczego si nie ba, gdy maszyna wsuwa mnie do wskiej komory. Nie boj
si. Nie mam klaustrofobii.
Po pracy musz zrobi zakupy spoywcze, poniewa w poprzedni wtorek poszedem na
spotkanie grupy. Powinienem uwaa na Dona, ale nie wierz, e naprawd zamierza wyrzdzi mi
krzywd. Jest moim przyjacielem. Pewnie jest mu przykro za to, co zrobi... jeeli to naprawd on.
Poza tym, to mj zwyczajowy dzie zakupw. Rozgldam si po parkingu, ale nikogo nie widz.
Stranicy przy bramach campusu nie wpuszczaj do rodka obcych.
Przed sklepem parkuj moliwie najbliej latarni, na wypadek gdyby si ciemnio, zanim
zrobi zakupy. Znajduj szczliwe miejsce: jedenaste od koca rzdu. W sklepie jest niewielu ludzi,
mam wic czas, eby odszuka wszystkie pozycje z listy. Cho nie spisaem jej, to wiem, czego
potrzebuj, i nie musz wraca si po co, czego zapomniaem wzi z pki. Umieciem w wzku
zbyt wiele artykuw, by skorzysta z kolejki ekspresowej, tote wybieram najkrtszy z ogonkw do
zwykych kas.
Kiedy wychodz ze sklepu, zmierzcha si, ale nie jest jeszcze zupenie ciemno. Powietrze jest
chodne, nawet nad chodnikiem wok parkingu. Pcham przed siebie wzek, wsuchujc si w turkot
jednego z kek, ktre tylko od czasu do czasu styka si z chodnikiem. To niemal jak jazz, tylko mniej
przewidywalne. Dochodz do samochodu, otwieram drzwi i zaczynam ostronie wkada do rodka
torby z zakupami. Cisze rzeczy, jak detergent do prania i puszki z sokiem, stawiam na pododze,
eby si nie przewrciy ani nie zgnioty innych zakupw. Chleb i jajka kad na tylnym siedzeniu.
Za moimi plecami nieoczekiwanie turkoce wzek. Obracam si i w pierwszym momencie nie
rozpoznaj twarzy mczyzny w ciemnej kurtce. Dopiero po chwili uwiadamiam sobie, e to Don.
- To twoja wina, e Tom mnie wyrzuci - mwi. Ma cignit twarz o napitych wzach
mini i budzce groz oczy. Boj si w nie patrze, wic skupiam wzrok na innych czciach jego
oblicza. - To twoja wina, e Marjory kazaa mi odej. To jest
chore, jeli kobiety uganiaj si za nienormalnymi. Pewnie masz tuziny doskonale normalnych kobiet,
ujtych twoj bezradnoci. - Przemawia cienkim, piskliwym gosem i domylam si, e kogo cytuje
bd naladuje. - Biedny Lou, nie moe na to nic
poradzi" i Biedny Lou, on naprawd mnie potrzebuje". - Ponownie zaczyna mwi grubszym
gosem. - Tacy jak ty nie potrzebuj normalnych kobiet - oznajmia. - Dziwada powinny parzy si z
dziwadami, jeeli ju w ogle musz. Chce mi si rzyga na sam myl, e robisz to z normaln
kobiet. To obrzydliwe.
Nie mog nic powiedzie. Przypuszczam, e powinienem by przeraony, ale ja nie czuj
strachu, tylko smutek, smutek tak wielki, e przypomina mroczny, bezksztatny ciar. Don jest
normalny. Z tak atwoci mgby by... mgby dokona tylu rnych rzeczy. Czemu to odrzuci, by
sta si kim takim?
- Wszystko zapisaem - dodaje. - Nie mog zaj si kadym takim jak ty, ale bd wiedzieli,
dlaczego to zrobiem, kiedy przeczytaj list.
- To nie moja wina - mwi.
- Akurat - rzuca ironicznie.
Podchodzi bliej. Jego pot ma dziwny zapach. Nie wiem dlaczego, domylam si tylko, e zjad
lub napi si czego, co daje tak wo. Ma przekrzywiony konierzyk koszuli. Spuszczam wzrok. Jego
buty s zakurzone, a jedna sznurwka zwisa luno. Pastowanie butw jest wane. To wywiera dobre
wraenie. Obecnie Don nie wywiera dobrego wraenia, ale jako nikt tego nie zauwaa. Ktem oka
widz innych ludzi, pieszcych do samochodw lub do sklepu i kompletnie nie zwracajcych na nas
uwagi.
- Jeste dziwadem, Lou - syczy. - Rozumiesz, co do ciebie mwi? Jeste dziwadem i twoje
miejsce jest w zoo.
Wiem, e sowa Dona nie maj sensu i nie s prawdziwe, jednak czuj si zraniony si jego
niechci. Czuj si te gupio, e nie dostrzegem w nim tego wczeniej. By moim przyjacielem;
umiecha si do mnie, prbowa mi pomc. Skd mogem wiedzie?
Wyciga z kieszeni praw rk i widz mierzcy we mnie czarny otwr broni. Lufa byszczy
lekko w wietle, lecz wntrze pozostaje ciemne. Poda ku mnie mrok.
- Ta caa cholerna pomoc socjalna... Do diaba, gdyby nie ty i tobie podobni, reszta wiata nie
zsuwaaby si teraz w kolejny kryzys. Zrobibym karier, zamiast babra si w tej parszywej
robocie.
Nie wiem, jak prac wykonuje Don. Powinienem by si dowiedzie. Nie uwaam, e to ja
ponosz win za to, na co wydaje si pienidze. Nie sdz, eby zrobi wymarzon karier tylko
dlatego, e bybym martwy. Pracodawcy wybieraj ludzi w porzdnie wyczyszczonych butach i o
dobrych manierach, ktrzy ciko pracuj i dobrze yj z innymi. Don jest brudny i obdarty,
ordynarny i leniwy.
Porusza si gwatownie, wycigajc w moj stron rk z broni.
- Wsiadaj do samochodu - mwi, ale ja ju si poruszam. Jego wzr jest prosty, atwy do
rozpoznania, a on sam nie jest tak silny ani szybki, za jakiego si uwaa. api go za wysuwajcy si
naprzd nadgarstek i szarpi w bok. Haas nie przypomina dwiku, jaki wydaje bro w telewizji.
Jest goniejszy i brzydszy; odbija si echem od elewacji budynku. Cho nie mam klingi, moja rka
uderza go w brzuch. Don zwija si wp, wyrzucajc z siebie cuchnce powietrze.
- Hej! - krzyczy kto.
- Policja! - woa kto inny. Sysz krzyki. Znikd pojawia si grupka ludzi i rzuca na Dona.
Zataczam si i niemal przewracam, gdy inni na mnie skacz. Kto apie mnie za ramiona i okrca
twarz do samochodu.
- Pu go - rozlega si gos. - To ofiara. - Pan Stacy. Nie wiem, co tutaj robi. Krzywi si. -
Panie Arrendale, czy nie mwilimy panu, eby by pan ostrony? Dlaczego po pracy nie pojecha
pan prosto do domu? Gdyby Dan nam nie powiedzia, e powinnimy mie na pana oko...
- Ja... mylaem... byem ostrony - mwi. Trudno rozmawia w takim haasie. - Ale
potrzebowaem jedzenia; to mj dzie zakupw spoywczych. - Dopiero teraz sobie przypominam, e
Don wiedzia, e w ten dzie jed do sklepu i e widziaem go
tutaj w ktry wtorek.
- Ma pan cholerne szczcie - komentuje policjant.
Don ley na ziemi, dwaj mczyni klcz mu na plecach; wykrcili mu do tyu ramiona, ktre
teraz skuwaj. Trwa to duej i wyglda gorzej ni w wiadomociach. Don wydaje z siebie
dziwaczne dwiki, przypominajce kanie. Kiedy stawiaj go na nogi, okazuje si, e naprawd
pacze. zy spywaj mu po twarzy, obic kanaliki w pokrywajcym j brudzie. Jest mi przykro. To
musi by paskudne uczucie, paka przed takimi ludmi.
- Ty draniu! - woa na mj widok. - Wrobie mnie.
- W nic ci nie wrobiem - odpowiadam. Chc wyjani, e nie wiedziaem o obecnoci policji,
ktra zreszt jest na mnie za za opuszczenie mieszkania, ale ju go ze sob zabieraj.
- Mwic o ludziach utrudniajcych nam prac - odzywa si pan Stacy - nie mam na myli osb
autystycznych. Chodzi mi o tych, ktrzy lekcewa zwyke rodki ostronoci. - Nadal mwi
gniewnym tonem.
- Potrzebowaem zakupw - powtarzam.
- Tak samo jak musia pan zrobi pranie w pitek wieczorem?
- Tak - odpowiadam. - Ale teraz jest dzie.
- Kto mg zrobi zakupy za pana...
- Nie wiem, kogo mgbym o to poprosi - mwi. Patrzy na mnie dziwnie, po czym krci
gow.
Nie znam dudnicej mi w gowie muzyki. Nie rozumiem uczucia, ktre mnie przepenia. Mam
ochot poskaka, eby si uspokoi, lecz w okolicy nie ma takiego miejsca, gdzie mgbym to zrobi
- dokoa tylko asfalt, rzdy samochodw, w pobliu przystanek. Nie chc wsi do auta i jecha do
domu.
Ludzie wci mnie wypytuj, jak si czuj. Niektrzy maj latarki, ktrymi wiecami w twarz.
Bezustannie sugeruj, e jestem zaamany" i wystraszony". Nie czuj si zaamany. Zaamany
kojarzy mi si z osamotniony". Czuem si samotny, porzucony, kiedy umarli moi rodzice, teraz
jednak tak si nie czuj. Baem si, kiedy Don mi grozi, bardziej jednak czuem smutek i gniew.
To, co czuj teraz, jest bardzo ywe i odrobin bezadne. Nikt si nie domyla, e mog czu si
szczliwy i podekscytowany. Kto prbowa mnie zabi i mu si nie powiodo. yj. Czuj si
bardzo ywy, wiadomy struktury ubrania na skrze, koloru wiata i smaku powietrza, ktrym
oddycham. Zwykle byby to nadmierny napyw bodcw, lecz dzi jest inaczej: to przyjemne uczucie.
Chce mi si biega, skaka i krzycze, wiem jednak, e byoby to niewaciwie. Gdyby znajdowaa
si tu Marjory, chciabym wzi j w ramiona i ucaowa, lecz to byoby ju wielce nieodpowiednie.
Zastanawiam si, czy gdy normalni ludzie unikn mierci, czuj si zaamani, smutni i
zdenerwowani. Trudno wyobrazi sobie kogo, kto w takiej sytuacji nie cieszyby si i nie czu ulgi,
nie jestem jednak tego pewny. Moe uwaaj, e moje reakcje powinny by inne, poniewa jestem
autystyczny; nie bardzo wiem, wic nie chc im mwi, jak naprawd si czuj.
- Uwaam, e nie powinien pan prowadzi - mwi pan Stacy.
- Moe pozwoli pan, e za kierownic usidzie ktry z naszych ludzi, dobrze?
- Mog sam prowadzi - odpowiadam. - Nie jestem a tak zdenerwowany. - Chc by w
samochodzie sam na sam ze swoj muzyk. Poza tym, nie grozi mi niebezpieczestwo. Don nie moe
mnie ju skrzywdzi.
- Panie Arrendale - nalega Stacy, przysuwajc ku mnie gow - moe pan uwaa, e nie jest
pan zdenerwowany, lecz kady, kto przey co takiego, musi straci panowanie nad sob. Nie bdzie
pan tak skupiony jak zwykle. Niech pan pozwoli poprowadzi komu innemu.
Wiem, e poradz sobie z prowadzeniem auta, tote potrzsam gow. Wzrusza ramionami.
- Kto spotka si z panem, eby spisa zeznania, panie Arrendale. Moe ja, moe kto inny. -
Potem odchodzi. Tum si stopniowo przerzedza.
Sklepowy wzek ley na boku; torby s porozdzierane, a jedzenie porozrzucane po asfalcie.
Wyglda to paskudnie; odek podchodzi mi do garda. Nie mog tak zostawi tego baaganu. Nadal
potrzebuj zakupw - cz ulega uszkodzeniu. Nie mog sobie przypomnie, ktre s w wozie,
bezpieczne, a ktre musz kupi na nowo. Nie mog znie myli o powrocie do gwarnego wntrza
sklepu.
Powinienem to pozbiera. Pochylam si. Co za obrzydliwo: chleb rozdeptany na brudnym
chodniku, rozlany sok, powgniatane puszki. Nie musi mi si to podoba; po prostu trzeba to zrobi.
Sigam, podnosz i przenosz, starajc si moliwie jak najostroniej tego dotyka. To marnowanie
jedzenia, a marnowanie jedzenia jest ze, nie mog jednak je brudnego chleba ani pi rozlanego
soku.
- Nic panu nie jest? - pyta kto. Podskakuj, a ten kto dodaje: - Przepraszam... po prostu nie
wyglda pan najlepiej.
Radiowozy znikny. Nie wiem, kiedy odjechay. Zapad zmrok. Nie wiem, jak wyjani, co si
tutaj stao.
- Nic mi nie jest - odpowiadam. - W odrnieniu od zakupw.
- Moe pomc? - proponuje. To potnie zbudowany, ysiejcy mczyzna o krconych wosach
wok nagiej skry na gowie. Ma na sobie szare, lune spodnie i czarny T-shirt.
Nie wiem, czy powinienem pozwoli mu pomc, czy te nie. Nie wiem, jakie postpowanie jest
waciwie w takiej sytuacji. Nie uczyli nas tego w szkole. Zdy ju podnie dwie wgniecione
puszki, jedn z sosem pomidorowym, a drug z pieczon fasol.
- Te s dobre - informuje. - Tylko troch pogite. Podaje mi je.
- Dzikuj - mwi. Zawsze dobrze jest podzikowa, kiedy kto ci co podaje. Nie chc
powgniatanych puszek, ale to nie ma znaczenia: jeli chcesz dosta prezent, musisz za niego
podzikowa.
Podnosi rozwalone pudeko, ktre powinno zawiera ry, i wrzuca je do kosza na mieci. Kiedy
ju wszystko, co moemy pozbiera, lduje w koszu lub w moim samochodzie, macha mi rk i
odchodzi. Nie wiem, jak si nazywa.
* * *
Kiedy dojedam do domu, nie ma jeszcze sidmej. Nie wiem, o ktrej zjawi si policjant.
Dzwoni do Toma, eby mu opowiedzie, co si wydarzyo, poniewa zna Dona, a ja nie znam
innych osb, do ktrych mgbym zadzwoni. Mwi, e przyjedzie do mnie do domu. Nie potrzebuj
jego obecnoci, ale on i tak chce przyjecha.
Po przybyciu sprawia wraenie zdenerwowanego. Marszczy brwi i czoo.
- Nic ci nie jest, Lou?
- Wszystko w porzdku - odpowiadam.
- Don naprawd na ciebie napad? - pyta dalej, nie czekajc na odpowied. - Nie mog
uwierzy... Powiedzielimy o nim temu policjantowi...
- Powiedzielicie panu Stacy'emu o Donie?
- Po tej historii z bomb. Wydawao si oczywiste, Lou, e to musia by kto z naszej grupy.
Prbowaem ci powiedzie...
Pamitam, jak Lucia mu wtedy przerwaa.
- Powinnimy byli to przewidzie - cignie Tom. - Don by zazdrosny o Marjory.
- Obwinia mnie te o swoj prac - mwi. - Powiedzia, e jestem dziwadem i e to moja
wina, e nie ma takiej posady, jakiej chciaby, a ludzie tacy jak ja nie powinni przyjani si z
normalnymi kobietami, takimi jak Marjory.
- Zazdro to jedno, a niszczenie przedmiotw i krzywdzenie ludzi to co zupenie innego -
oznajmia Tom. - Przykro mi, e musiae przez to przej. Mylaem, e jest zy na mnie.
- Nic mi nie jest - powtarzam. - Nie zrobi mi krzywdy. Wiedziaem, e mnie nie lubi, tote nie
byo tak le, jak mogo by.
- Lou, jeste... nadzwyczajny. Nadal jednak uwaam, e to czciowo moja wina.
Nie rozumiem tego. Don to zrobi. Tom nie kaza mu tego robi. Jak, choby w najmniejszym
stopniu, mg ponosi za to win?
- Gdybym to przewidzia, gdybym lepiej traktowa Dona...
- Don jest czowiekiem, nie przedmiotem - mwi. - Nikt nie moe cakowicie kontrolowa
drugiej osoby; ju sama prba czego takiego jest za.
Jego twarz si rozlunia.
- Lou, czasami odnosz wraenie, e jeste najmdrzejszy z nas wszystkich. W porzdku. To nie
bya moja wina. Mimo to nadal jest mi przykro, e musiae przez to przej. I rozprawa... To nie
bdzie dla ciebie atwe. Rozprawa jest cika dla wszystkich, ktrzy bior w niej udzia.
- Rozprawa? Czemu ma si odby przeciwko mnie rozprawa?
- Nie przeciwko tobie; ty bdziesz tylko wiadkiem w sprawie Dona. Jestem tego pewny. Nic ci
nie powiedzieli?
- Nie. - Nie wiem, co robi wiadek podczas rozprawy. Nigdy nie miaem ochoty oglda
rozpraw w telewizji.
- C, nie dojdzie do tego zbyt szybko; jeszcze o tym porozmawiamy. A teraz czy jest co, co
Lucia czy ja moglibymy dla ciebie zrobi?
- Nie. Nic mi nie jest. Przyjd jutro na trening.
- Ciesz si. Nie chciabym, eby zrezygnowa z obawy, e kto inny w grupie zacznie
zachowywa si jak Don.
- Nie mylaem w ten sposb - mwi. To gupie, co mi przychodzi do gowy, ale zaczynam si
zastanawia, czy grupa potrzebuje jakiego nowego Dona i czy ten kto nie wejdzie w jego rol. Poza
tym, skoro kto normalny, jak Don, potrafi ukrywa
zo i skonno do przemocy, to moe wszyscy normalni ludzie
posiadaj tak umiejtno. Nie sdz, ebym ja to potrafi.
- wietnie. Gdyby jednak martwi si tym choby w najmniejszym stopniu w przypadku
kogokolwiek, prosz, daj mi natychmiast zna. Grupy bywaj rne. Naleaem do takich, gdzie jeli
powszechnie nielubiana osoba odchodzia, natychmiast znajdowalimy sobie kogo innego, eby go
nie lubi, i wtedy to on stawa si wyrzutkiem.
- A wic taki jest wzr zachowania w grupie?
- Jeden ze wzorw. - Wzdycha. - Mam nadziej, e nie w naszej, i postaram si tego
dopilnowa. Dziwne, ale troch brakuje nam kopotw z Donem.
Rozlega si dzwonek do drzwi. Tom rozglda si dokoa, po czym patrzy na mnie.
- Przypuszczam, e to policjant - mwi. - Pan Stacy powiedzia, e kto do mnie przyjdzie, by
spisa moje zeznania.
- W takim razie ju sobie pjd - oznajmia Tom.
* * *
Policjant Stacy siedzi na mojej kanapie. Ma na sobie powe spodnie i koszul w krat z krtkimi
rkawami. Buty brzowe, o nierwnej strukturze. Po wejciu rozejrza si dokoa i jestem
pewien, e wszystko zauway. Danny patrzy w ten sam sposb, oceniajc otoczenie.
- Mam raporty z wczeniejszych aktw wandalizmu, panie Arrendale - mwi. - Gdyby wic
opowiedzia mi pan o tym, co zaszo tego wieczoru... - To gupie. By tam. Zapyta o to wtedy i
opowiedziaem mu, a on zanotowa wszystko na podrcznym
komputerze. Nie rozumiem, po co przyszed tutaj.
- To mj dzie zakupw spoywczych - wyjaniam. Zawsze kupuj w tym samym sklepie,
poniewa atwiej jest znale potrzebne produkty w sklepie, do ktrego chodzi si co tydzie.
- Czy jedzi pan tam co wtorek o tej samej porze? - pyta.
- Tak. Jad po pracy, przed kolacj.
- Robi pan sobie list?
- Tak. - Myl: Oczywicie, moe jednak pan Stacy uwaa, e nie kady robi sobie list
zakupw. - Niestety, wyrzuciem j po powrocie do domu. - Zastanawiam si, czy bdzie chcia,
ebym wycign j z kosza.
- Nie szkodzi. Zastanawiaem si tylko, jak bardzo przewidywalne byy pana dziaania.
- Przewidywalno jest dobra - owiadczam. Zaczynam si poci. - To wane, eby opiera si
na dziaaniach rutynowych.
- Tak, oczywicie - zgadza si. - Jednak rutyna sprawia, e staje si pan atwym celem dla
kogo, kto chce pana znale i skrzywdzi. Pamita pan o moim ostrzeeniu z zeszego tygodnia?
Nie mylaem o tym w ten sposb.
- Prosz jednak mwi dalej - dodaje. - Nie chciaem panu przerywa. Prosz mi wszystko
opowiedzie.
Dziwnie jest siedzie naprzeciwko kogo, kto sucha z tak uwag o kolejnoci, w jakiej robi
zakupy spoywcze. Ale kaza opowiedzie o wszystkim. Nie wiem, co to ma wsplnego z napaci
na mnie, opisuj mu jednak sposb dokonywania przeze mnie zakupw, dziki ktremu nie musz si
cofa do alejek, ktre ju odwiedziem.
- Potem wyszedem na zewntrz - mwi. - ciemniao si, a na parkingu wieciy si latarnie.
Zaparkowaem w rzdzie po lewej stronie, na jedenastym miejscu. - Lubi parkowa na miejscach
oznaczonych liczbami pierwszymi, tego mu jednak nie powiedziaem. - Miaem w rku kluczyki,
ktrymi otworzyem samochd. Wycignem z wzka torby z zakupami i wsadziem je do auta. - Nie
sdz, eby chcia wiedzie, e cikie zakupy pooyem na pododze, a lekkie na siedzeniu. -
Usyszaem za sob dwik wzka i obrciem si. Wtedy odezwa si do mnie Don.
Przerywam, prbujc sobie przypomnie, jakich dokadnie sw uy i w jakiej kolejnoci.
- Sprawia wraenie bardzo rozgniewanego - podejmuj. - Gos mia chrapliwy. Powiedzia:
To wszystko twoja wina. To twoja wina, e Tom mnie wyrzuci". - Znw przerywam. Don
wypowiedzia bardzo szybko mnstwo sw i nie jestem pewny,
czy wszystkie je zapamitaem we waciwej kolejnoci. Nie byoby dobrze co poprzekrca.
Pan Stacy czeka, patrzc na mnie.
- Nie jestem pewien, czy pamitam wszystko dokadnie -wyznaj.
- W porzdku - odpowiada. - Po prostu prosz mi opowiedzie to, co pan zapamita.
- Powiedzia: To twoja wina, e Marjory kazaa mi odej". Tom zorganizowa grup
szermiercz. Marjory to... Mwiem panu o Marjory w zeszym tygodniu. Nigdy nie bya dziewczyn
Dona. - Niezrcznie mi mwi o Marjory. Powinna sama wypowiada
si we wasnym imieniu. - Marjory mnie lubi, ale... - Nie mog tego powiedzie. Nie wiem, jak
Marjory mnie lubi, czy to zwyka znajomo, przyja czy... co wicej. Gdybym powiedzia: nie
jak kochanka", czy byaby to prawda? Nie chc, eby to bya prawda. - Powiedzia: Dziwada
powinny parzy si z dziwadami, jeli w ogle". By bardzo rozzoszczony. Twierdzi, e to moja
wina, e jest recesja, a on nie ma dobrej pracy.
- Yhm. - Pan Stacy wydaje z siebie ten nieznaczny dwik i dalej siedzi bez ruchu.
- Kaza mi wsi do samochodu. Wycign bro w moj stron. Nie jest dobrze wsiada do
samochodu z napastnikiem; mwili o tym w zeszym roku w programie informacyjnym.
- Mwi si o tym co roku - koryguje pan Stacy. - Ale niektrzy ludzie i tak to robi. Ciesz si,
e pan postpi inaczej.
- Rozpoznaem jego wzr - mwi. - Wic si poruszyem... Zablokowaem rk z broni i
uderzyem go w odek. Wiem, e niedobrze jest kogo bi, ale on chcia mnie skrzywdzi.
- Rozpozna pan jego wzr? - powtarza pan Stacy. - Co to znaczy?
- Od lat wiczylimy w tej samej grupie szermierczej - odpowiadam. - Kiedy wyrzuca do
przodu prawe rami, zawsze przesuwa praw stop naprzd, a lew w bok, po czym wysuwa okie.
Nastpnym ciosem jest szeroki zamach z prawej strony. Std
wiedziaem, e jeli zablokuj i uderz go w tuw, to mam szans trafi, zanim wyrzdzi mi
krzywd.
- Skoro fechtowa si z panem od wielu lat, to dlaczego tego nie przewidzia? - pyta pan Stacy.
- Nie wiem - mwi. - Umiem dostrzega wzory w posuniciach innych ludzi. Tak wanie si
fechtuj. On nie jest w tym rwnie dobry. Myl, e poniewa nie miaem ostrza, nie przyszo mu do
gowy, e mgbym wykorzysta t sam kontr, co
podczas szermierki.
- Ha. Chciabym zobaczy, jak pan walczy - wyznaje pan Stacy. - Zawsze uwaaem to za
szczeniack imitacj prawdziwego sportu, cae to biae wdzianko i przewody, ale gdy pan o tym
opowiada, zaczyna by interesujce. A wic grozi panu broni, pan odtrci j na bok i uderzy go w
brzuch, a potem co?
- Potem mnstwo ludzi zaczo krzycze i kilka osb rzucio si na niego. Zakadam, e to byli
policjanci, ale nie widziaem ich wczeniej. - Urywam. Reszt informacji moe uzyska od
policjantw, ktrzy tam byli. Tak przynajmniej sdz.
- W porzdku. Wrmy do paru innych kwestii... - Kilkakrotnie prowadzi mnie przez
wydarzenia tego wieczoru i za kadym razem przypominam sobie jaki szczeg. Martwi mnie to. Czy
naprawd wszystko zapamitaem, czy tylko zapeniam luki, by
go zadowoli? Czytaem o tym w ksice. Czasem mam wraenie prawdy, ale czasami jest to
kamstwo. Kamstwo jest ze. Nie chc kama.
W kko wypytuje mnie o grup szermiercz: kto mnie lubi, a kto nie. Kogo ja lubi, a kogo nie.
Mylaem, e lubi wszystkich; mylaem, e wszyscy mnie lubi, a przynajmniej toleruj, dopki nie
wysza ta sprawa z Donem. Wydaje si, jakby chcia, eby Marjory bya moj dziewczyn albo
kochank; cigle pyta, czy si widujemy. Strasznie si poc, rozmawiajc o Marjory. Mwi prawd,
ktra jest taka, e bardzo j lubi i czsto o niej myl, ale razem nigdzie nie wychodzimy.
Wreszcie wstaje.
- Dzikuj, panie Arrendale. Na dzisiaj to wszystko. Spisz paskie zeznania, a wwczas bdzie
pan musia przyj na posterunek i je podpisa. Potem skontaktujemy si z panem odnonie rozprawy.
- Rozprawy? - pytam.
- Tak. Jako ofiara napaci bdzie pan wiadkiem oskarenia. Czy to jaki problem?
- Pan Crenshaw bdzie zy, jeli zbyt dugo nie bdzie mnie w pracy - odpowiadam. O ile do tej
pory bd mia jeszcze prac. A jeli nie?
- Jestem pewny, e to zrozumie - mwi pan Stacy. Jestem pewny, e nie, poniewa nie chce
rozumie.
- Istnieje moliwo, e jego prawnik bdzie chcia dogada si z sdzi- tumaczy pan Stacy. -
Przyjm proponowany wyrok, by nie ryzykowa czego gorszego w wyniku rozprawy. Damy panu
zna. - Idzie do drzwi. - Prosz na siebie uwaa, panie Arrendale.
Ciesz si, e zapalimy tego gocia i e nic si panu nie stao.
- Dzikuj za pomoc - mwi.
Po jego wyjciu wygadzam kanap i kad poduszki z powrotem na swoim miejscu. Jestem
niespokojny. Nie chc ju myle o Donie i napadzie. Chc o tym zapomnie. Chc, eby to si w
ogle nie zdarzyo.
Szybko przyrzdzam sobie kolacj- gotowany makaron z warzywami - i j zjadam, po czym
myj talerz i garnek. Jest ju sma. Bior ksik i zaczynam rozdzia siedemnasty: Integracja
pamici i kontrola uwagi: lekcje z NP i ADHD".
Teraz znacznie atwiej radz sobie z dugimi zdaniami i skomplikowan skadni. Nie s
linearne, lecz spitrzone lub promieniste. auj, e nikt nie nauczy mnie tego wczeniej.
Informacja, ktr autorzy chc przekaza, jest logicznie uporzdkowana. Czyta si to tak, jakbym
sam to napisa. Dziwna jest myl, e kto taki jak ja mgby napisa rozdzia ksiki o
funkcjonowaniu mzgu. Czy kiedy mwi, brzmi to jak tekst z podrcznika? Czy to wanie doktor
Fornum okrela mianem jzyka koturnowego? Zawsze wyobraaem sobie wtedy aktorw w
barwnych strojach, taczcych na szczudach ponad tumem. To niepowane. Nie jestem wysoki ani
nie ubieram si kolorowo. Jeli chodzio jej o to, e przemawiam ksikowym jzykiem, moga to
wyrazi tymi wanie sowami.
Wiem ju, e NP to nerwica pourazowa", ktra moe wywoywa dziwne zmiany w
funkcjonowaniu pamici. Wszystko jest kwesti penej kontroli procesw kontrakcji z otoczeniem,
jak rwnie zahamowania i odblokowania transmisji sygnaw.
Wydaje mi si, e sam jestem teraz pourazowy, e bycie ofiar napaci ze strony kogo
chccego mnie zabi mona okreli mianem traumy, urazu, cho nie czuj si nadmiernie
zestresowany czy podekscytowany. Moe normalni ludzie nie siedz i nie czytaj ksiek kilka godzin
po unikniciu mierci, ja jednak uwaam to za odprajce. W ksice odnajduj fakty, uoone w
logicznym porzdku przez kogo, kto zada sobie trud, by przedstawi je moliwie jak najjaniej. Tak
samo jak wtedy, gdy rodzice mi powiedzieli, e gwiazdy wiec niezalenie od tego, co dzieje si na
naszej planecie. Podoba mi si, e gdzie istnieje niewzruszony porzdek, nawet jeli wszystko
wok mnie si wali.
Co czuaby normalna osoba? Pamitam eksperyment naukowy w liceum, kiedy sadzilimy ziarna
w doniczkach ustawionych pod rnymi ktami. Roliny rosy ku wiatu, niezalenie od tego, w
ktr stron musiay obraca si ich odygi. Pamitam, jak si zastanawiaem, co by byo, gdyby to
mnie zasadzono w ukonie ustawionej doniczce, ale nauczyciel powiedzia mi wtedy, e to zupenie
inna sprawa.
Nadal mam wraenie, e to to samo. Jestem ustawiony bokiem do wiata i czuj si szczliwy,
podczas gdy inni uwaaj, e powinienem by zaamany. Mj mzg prbuje rosn w stron wiata,
ale nie moe si wyprostowa, gdy kto ustawia doniczk w poziomie.
Jeli waciwie rozumiem tekst w ksice, pamitam procent niebieskich samochodw na
parkingu, poniewa zwracam na kolory i liczby wicej uwagi ni wikszo ludzi, ktrzy nie
dostrzegaj pewnych rzeczy i nic ich to nie obchodzi. Ciekawe, co widz, gdy patrz na parking. C
innego mona tam zobaczy, oprcz rzdw pojazdw, tylu niebieskich, tylu beowych, a tylu
czerwonych? Czego ja nie dostrzegam, tak jak oni nie zauwaaj piknych relacji numerycznych?
Pamitam kolory, liczby, wzory oraz rosnce i malejce serie; to wanie najatwiej przechodzi
przez mj filtr zmysw, dzielcy mnie od wiata. Pniej zamieniaj si one w parametry rozwoju
mojego mzgu, dziki czemu widz wszystko - od procesw produkcyjnych lekarstw po ruchy
walczcego ze mn szermierza - w ten sam sposb, jako przejawy jednego rodzaju rzeczywistoci.
Rozgldam si po mieszkaniu i zastanawiam nad wasnymi reakcjami, potrzeb
uporzdkowania, fascynacj powtarzajcymi si zjawiskami, seriami i wzorami. Kady potrzebuje
uporzdkowania; kady w jakim stopniu kocha wzory i serie. Wiem to od wielu lat, ale teraz
rozumiem o wiele lepiej. My, ludzie autystyczni, znajdujemy si na jednym biegunie ludzkich
zachowa i preferencji, ale jestemy powizani. Moje uczucie do Marjory jest zwyczajnym uczuciem,
adnym dziwactwem. Moliwe, e bardziej ni inni jestem wiadomy rnych odcieni jej wosw czy
oczu, lecz pragnienie bycia blisko niej jest najzupeniej normalnym pragnieniem.
Ju prawie pora spa. Wchodz pod prysznic i ogldam swoje doskonale normalne ciao:
normaln skr, normalne wosy, normalne paznokcie u rk i ng, normalne genitalia. Z pewnoci
istniej ludzie, ktrzy te lubi mydo bezzapachowe, sta temperatur wody, t sam faktur myjki.
Kocz kpiel, czyszcz zby i opukuj umywalk. Twarz w lustrze wyglda jak moja twarz -
oto twarz, ktr znam najlepiej. wiato wpada przez renic oka, niosc informacj, ktra zawiera
siew widzialnym dla mnie zakresie, niosc zarazem wiat, lecz kiedy zagldam tam, dokd wpada
wiato, widz mrok, gboki i aksamitny. wiato w nim znika, a mrok na mnie patrzy. Obraz
znajduje si w moim oku i mzgu, tak samo jak w lustrze.
Gasz wiato w azience i id do ka, wyczajc lampk nocn w chwili, gdy siadam na
materacu. W mroku jarzy si przez chwil fantom wiata. Zamykam oczy i widz, jak balansuj w
przestrzeni przeciwnoci, unoszce si naprzeciwko siebie. Najpierw sowa, a potem kryjce si za
nimi obrazy.
wiato jest przeciwiestwem mroku. Ciar jest przeciwiestwem lekkoci. Pami jest
przeciwiestwem zapomnienia. Obecno jest przeciwiestwem nieobecnoci. Sowa nie s
dokadnie tym samym, co obrazy: sowo lekko", bdce przeciwiestwem ciaru, zdaje si
lejsze nili byszczcy balon, ktry pojawia si jako wizualizacja tego sowa. wiato odbija si od
byszczcej sfery, ktra unosi si, opada, znika...
Zapytaem kiedy mam, skd bierze si wiato w moich snach, skoro pi z zamknitymi
oczami. Dlaczego moje sny nie ton w mroku?, pytaem. Nie wiedziaa. Ksika zdradzia mi wiele o
przetwarzaniu bodcw wizualnych w mzgu, ale na to pytanie rwnie mi nie odpowiedziaa.
Ciekawe dlaczego. Na pewno inni te pytali, dlaczego sny s pene wiata, nawet w
kompletnych ciemnociach. Mzg generuje obrazy, owszem, ale skd pochodzi rozjaniajce je
wiato? Niewidomi ludzie nie widuj ju wicej wiata, a jednak ich mzg przetwarza
najrniejsze wzory. Czy jest wic tak, e wiato we nie stanowi jedynie wspomnienie wiata, czy
dziaa to zupenie inaczej?
Pamitam, jak kto mwi o innym dziecku:
Tak bardzo lubi baseball, e gdyby otworzy mu gow, zobaczyby w rodku boisko...". To
byo przed tym, nim si dowiedziaem, e wiele z tego, co mwi ludzie, nie zawsze oznacza
dokadnie to, co poszczeglne sowa. Zastanawiaem si, co byoby wewntrz mojej gowy, gdyby
kto j otworzy. Zapytaem mam, a ona powiedziaa: Twj mzg, kochanie", po czym pokazaa ni
zdjcie szarej, pomarszczonej bryy. Rozpakaem si, poniewa mi si nie podobaa i nie chciaem,
eby co takiego wypeniao mi gow. Byem pewny, e nikt inny nie ma w swojej czego rwnie
brzydkiego. Ju prdzej boiska do baseballu, lody lub piknik.
Teraz ju wiem, e kady naprawd ma w gowie szary, pomarszczony mzg, a nie boiska,
baseny czy ukochane osoby. Wwczas jednak by to dla mnie dowd na to, e zostaem
nieprawidowo wykonany.
Mamy, gowie wiato i mrok, grawitacj, przestrze, szpady, zakupy spoywcze, kolory, cyfry,
ludzi i wzory tak pikne, e wywouj we mnie dreszcze. Nadal nie wiem, czemu mam takie, a nie
inne wzory.
Ksiki odpowiada na pytania wymylone przez innych. Ja wymyliem pytania, na ktre nikt nie
odpowiedzia. Zawsze uwaaem swoje pytania za ze, poniewa nie zadawa ich nikt inny. Moe nikt
o nich nie pomyla. Moe najpierw dotar tam mrok. Moe jestem pierwszym promieniem wiata,
padajcym na zatok ignorancji.
Moe moje pytania s wane.
ROZDZIA PITNASTY
wiato. Poranne wiato. Pamitam dziwne sny, ale nie ich tre, tylko tyle, e byy dziwne.
Jest jasny, rzeki dzie; kiedy dotykam szyby, czuj jej zimno.
W chodniejszym powietrzu jestem bardziej rozbudzony, niemal sprysty. Patki zboowe w
misce maj chrupic, pofadowan struktur; czuj je w ustach, chrupice, a potem gadkie.
Gdy wychodz na zewntrz, jasne soce odbija si w kamykach okalajcych chodnik wok
parkingu. To dzie na jasn, dynamiczn muzyk. Przez gow przemykaj mi rne moliwoci;
decyduj si na Bizeta. Delikatnie dotykam samochodu i uwiadamiam sobie, e cho Don siedzi w
wizieniu, moje ciao pamita o wci grocym mi niebezpieczestwie. Nic si nie dzieje. Cztery
wieo kupione opony nadal pachn nowoci. Samochd zapala bez trudu. W drodze do pracy gra
mi w gowie muzyka, jasna jak soce. Rozwaam wieczorny wyjazd za miasto, by popatrze na
gwiazdy; powinienem dostrzec take stacje orbitalne. Potem sobie przypominam, e jest roda i id
na szermierk. Ju dawno o tym nie zapomniaem. Czy dzisiejszego ranka zaznaczyem to w
kalendarzu? Nie jestem pewny.
W pracy zatrzymuj si na swoim miejscu parkingowym. Pan Aldrin stoi w drzwiach, tak jakby
na mnie czeka.
- Lou... widziaem wszystko w wiadomociach... Nic ci nie jest?
- Nie - mwi. Wydaje mi si to do oczywiste, skoro na mnie patrzy.
- Jeli nie czujesz si dobrze, moesz wzi dzie wolny - dodaje.
- Nic mi nie jest - odpowiadam. - Mog pracowa.
- C... Jeli jeste tego pewien. - Urywa, jak gdyby oczekiwa, e co powiem, lecz nie jestem
w stanie niczego wymyli. - W wiadomociach mwili, e obezwadnie napastnika, Lou. Nie
miaem pojcia, e wiesz, jak to zrobi.
- Zrobiem tylko to, co na treningach szermierki - mwi. - Chocia nie miaem ostrza.
- Szermierka! - Jego oczy si rozszerzaj, a brwi unosz do gry. - Uprawiasz szermierk? Jak...
Ze szpadami i tak dalej?
- Tak. Raz w tygodniu chodz na treningi - odpowiadam. Nie jestem pewien, ile powinienem mu
powiedzie.
- Nie wiedziaem o tym - mwi. - Nie mam pojcia o szermierce, z wyjtkiem tego, e
zawodnicy nosz biae kostiumy i cign za sob kabel.
Nie nosimy biaych kostiumw ani nie stosujemy elektronicznego systemu zliczania trafie, ale
nie mam ochoty wyjania tego panu Aldrinowi. Chc wrci do swojego projektu, a po poudniu
mamy kolejne spotkanie z zespoem medycznym. Potem przypominam sobie, co powiedzia pan
Stacy.
- Moliwe, e bd musia pojecha na posterunek i podpisa zeznanie - oznajmiam.
- W porzdku - zgadza si pan Aldrin. - Jak najbardziej. Jestem pewny, e to musia by dla
ciebie ogromny wstrzs.
Dzwoni mj telefon. Przypuszczam, e to pan Crenshaw, wic nie spiesz si z podniesieniem
suchawki, w kocu jednak odbieram.
- Pan Arrendale? Mwi detektyw Stacy. Spisaem pana zeznanie. Prosz posucha, czy mgby
pan przyjecha na posterunek dzi rano?
Nie sdz, aby to byo prawdziwe pytanie. Raczej jest tak, jak z moim ojcem, kiedy mwi:
Podniesiesz tamten koniec, dobrze?", majc po prostu na myli: Podnie tamten koniec". Moliwe,
e wydawanie polece poprzez nadawanie im formy pytajcej jest bardziej uprzejme, ale z drugiej
strony moe to by mylce, poniewa czasami to naprawd s pytania.
- Bd musia zapyta szefa - zastrzegam.
- To sprawa policji - mwi. - Potrzebujemy pana, aby podpisa pan zeznanie i inne dokumenty.
Tak mu prosz powiedzie.
- Zadzwoni do pana Aldrina - obiecuj. - Czy mam potem do pana oddzwoni?
- Nie, po prostu prosz przyjecha, kiedy pan bdzie mg. Jestem na posterunku przez cay
ranek. - Innymi sowy, oczekuje, e przyjad niezalenie od tego, co powie pan Aldrin. To nie byo
prawdziwe pytanie.
Dzwoni do biura pana Aldrina.
- Tak, Lou? - mwi. - Jak si czujesz? - To gupie; pyta mnie o to rano.
- Policja chce, ebym przyjecha na posterunek i podpisa zeznania oraz inne dokumenty -
informuj. - Powiedzieli, ebym przyjecha natychmiast.
- Ale czujesz si dobrze? Moe chcesz, eby kto z tob pojecha?
- Czuj si dobrze - odpowiadam. - Ale musz pojecha na posterunek policji.
- Oczywicie. We sobie wolny dzie.
Na zewntrz si zastanawiam, co myli sobie stranik, gdy wyjedam z campusu, chocia
dopiero przed chwil przyjechaem, Z jego twarzy nie potrafi nic wyczyta.
* * *
Na posterunku policji panuje straszny zgiek. Przy dugim, wysokim kontuarze stoi kolejka ludzi.
Ustawiam si na kocu, ale pan Stacy wychodzi z biura i mnie dostrzega.
- Prosz tutaj - woa.
Prowadzi mnie do innego gonego pomieszczenia z picioma biurkami zawalonymi papierami.
Na jego biurku, bo sdz, e to jego biurko, znajduje si stacja dokujca dla podrcznego komputera i
duy monitor.
- Nie majak w domu - mwi, skinieniem rki wskazujc mi stojce przy biurku krzeso.
Krzeso wykonano z szarego metalu i zaopatrzono w cienkie, plastikowe siedzisko w zielonym
kolorze. Czuj przez nie stela. Wychwytuj zapach zwietrzaej kawy, tanich batonikw, chipsw,
papieru i tonera do drukarek i kserokopiarek.
- Tutaj jest kopia paskiego zeznania, zoonego wczorajszej nocy - wyjania. - Prosz je
przeczyta, sprawdzi, czy nie ma bdw, i podpisa, jeli wszystko jest w porzdku.
Te wszystkie jeli" to znaczne utrudnienie, ale jako udaje mi si przez nie przebrn. Szybko
czytam tre zeznania, cho chwil trwa, nim si orientuj, e ofiara" to ja, a napastnik" to Don.
Bdw nie znajduj, wobec czego podpisuj zeznanie.
Potem oficer policji mwi mi, e musz podpisa skarg na Dona. Nie wiem dlaczego. Postpek
Dona by sprzeczny z prawem i istniej dowody na to, e to on go popeni. Nie powinno mie
znaczenia, czy podpisz skarg, czy nie. Niemniej zrobi to, skoro wymaga tego prawo.
- Co stanie si z Donem, jeli zostanie uznany winnym? - pytam.
- Powtarzajce si, nasilajce akty wandalizmu, zakoczone czynn napaci? Nie wykrci si
od opiekuczej rehabilitacji - odpowiada pan Stacy. - OCW, osobisty chip warunkujcy,
wszczepiany do mzgu. To znaczy, w mzgu umieszczany jest...
- Wiem - mwi. W rodku a si skrcam; przynajmniej nie musz si zastanawia, co by byo,
gdybym to ja mia chip w swoim mzgu.
- To nie wyglda tak, jak w programach telewizyjnych - tumaczy pan Stacy. - adnych iskier
ani efektw wietlnych... Po prostu nie bdzie mg robi pewnych rzeczy.
Z tego, co syszaem - co wszyscy syszelimy w Centrum - OCW nadpisuje" pierwotn
osobowo i powstrzymuje rehabilitanta... to ich ulubione okrelenie... przed wszelkimi
niepodanymi czynnociami.
- Nie mgby po prostu zapaci za moje opony i szyb? - pytam.
- Recydywa - rzuca pan Stacy, grzebic w stercie dokumentw. - Robiby to dalej. To
udowodnione. Tak jak pan nie moe przesta by sob, kim autystycznym, on take nie moe prze
sta by sob, jednostk zawistn i skonn do przemocy. Gdyby wykryto to, kiedy by dzieckiem, to
c... O, znalazem. - Wyciga kartk papieru. - Oto waciwy formularz. Prosz go uwanie
przeczyta, podpisa w miejscu zaznaczonym krzyykiem i wstawi dat.
Czytam formularz z pieczci miasta na grze. Wedug dokumentuj, Lou Arrendale, wnosz
skarg w zwizku z mnstwem rzeczy, o ktrych bym nawet nie pomyla. Sdziem, e to bdzie
proste: Don prbowa mnie nastraszy, a potem skrzywdzi. Zamiast tego dowiaduj si, e wnosz
skarg na zoliwe zniszczenie mienia, zabr mienia o wartoci przekraczajcej 250 $,
skonstruowanie urzdzenia wybuchowego, podoenie urzdzenia wybuchowego, napa z zamiarem
pozbawienia ycia za pomoc urzdzenia wybuchowego...
- To mogo mnie zabi? - pytam. - Tutaj mwi si o napaci przy uyciu mierciononej broni...
- Materiay wybuchowe s miercionone. To prawda, e podczy je w taki sposb, e nie
wybuchy wtedy, kiedy powinny, a ilo samego rodka wybuchowego bya nieznaczna i co najwyej
pozbawiaby pana czci doni i twarzy, jednak w wietle
prawa to bez znaczenia.
- Nie wiedziaem, e dziaanie, jakim byo wyjcie akumulatora i podoenia pajacyka w
pudeku, mogo naruszy kilka przepisw prawa - mwi.
- Podobnie jak nie wie wikszo kryminalistw odpowiada pan Stacy. - Ale to do
powszechna sytuacja. Zamy, e kto wamuje si do domu pod nieobecno wacicieli i kradnie
wyposaenie. Istnieje prawo odnonie nieuprawnionego wtargnicia i inne, dotyczce zaboru mienia.
W rzeczywistoci wcale nie oskaraem Dona o wyprodukowanie urzdzenia wybuchowego,
poniewa nie wiedziaem, e on to zrobi. Patrz na pana Stacy'ego; jest jasne, e ma gotow
odpowied na wszystko i dyskusja nie przyniesie nic dobrego. Nie wydaje mi si suszne, by jedno
dziaanie mogo wywoa tyle oskare, ale syszaem, jak ludzie mwili o tego typu sprawach.
Nastpnie dokument w mniej formalny sposb wymienia, co Don zrobi: opony, przednia szyba,
kradzie akumulatora samochodowego o wartoci 262,37 $, podoenie adunku wybuchowego pod
mask samochodu oraz napa na parkingu. Uszeregowane w takiej kolejnoci zdarzenia dobitnie
wskazuj na Dona jako sprawc, ktry w dodatku naprawd zamierza mnie skrzywdzi. Pierwsze
zajcie byo czytelnym sygnaem ostrzegawczym. Mimo to nadal trudno mi si z tym pogodzi. Wiem,
co powiedzia, jakich sw uy, ale nie maj one wikszego sensu. Jest normalnym czowiekiem.
Bez trudu mg porozmawia z Marjory... rozmawia z ni. Nic nie stao na przeszkodzie, eby si z
ni zaprzyjani, nic prcz niego samego. To nie moja wina, e Marjory mnie lubi. To nie moja wina,
e poznalimy si w grupie szermierczej; zjawiem si tam pierwszy i nie znaem jej, dopki nie
zacza uczszcza na zajcia.
- Nie wiem dlaczego.
- Sucham? - pyta pan Stacy.
- Nie wiem, dlaczego jest na mnie taki zy - wyjaniam. Przekrzywia gow.
- Powiedzia panu przecie - mwi. - A pan mi to powtrzy.
- Tak, ale to nie ma najmniejszego sensu - upieram si. - Bardzo lubi Marjory, ale ona nie jest
moj dziewczyn. Nigdy nigdzie jej nie zabraem. Ona take nigdy nigdzie mnie nie zaprosia. Nie
zrobiem nic, co mogoby wyrzdzi szkod Donowi. Nie mwi panu Stacy, e chciabym wyj
gdzie razem z Marjory, poniewa mgby mnie zapyta, dlaczego tego nie zrobiem, a ja nie chc
odpowiada na to pytanie.
- Moe nie ma to sensu dla pana - odpowiada - ale dla mnie tak. Widujemy mnstwo tego typu
sytuacji, gdy zazdro przeradza si we wcieko. Pan nie musia niczego robi; to wszystko tkwio
tylko w nim.
- Jest normalny - mwi.
- Formalnie nie jest upoledzony, panie Arrendale, ale nie jest normalny. Normalni ludzie nie
podkadaj adunkw wybuchowych w cudzych samochodach.
- Chodzi panu o to, e jest szalony?
- Sd o tym orzeknie - wyjania pan Stacy. Krci gow. - Panie Arrendale, dlaczego prbuje
pan go usprawiedliwia?
- Wcale nie... Zgadzam si, e postpi le, ale wstawienie mu chipa do mzgu i przerobienie na
kogo innego...
Przewraca oczami.
- Chciabym, eby uczciwi ludzie lepiej rozumieli OCW. To nie polega na tym, e robi si z
niego kogo innego. Bdzie Donem, tyle e wolnym od przymusu krzywdzenia ludzi, ktrzy go
denerwuj. Dziki temu nie bdziemy musieli trzyma go latami w zamkniciu, aby powstrzyma
przed powtrzeniem czego takiego. On po prostu nigdy wicej tego nie zrobi. Nikomu. To znacznie
bardziej humanitarne od wieloletniego zamykania ludzi z innymi zymi ludmi w rodowisku, ktre
sprawia, e staj si jeszcze gorsi. To nie boli, nie zamieni go w robota. Bdzie prowadzi normalne
ycie... Nie bdzie mg tylko popenia brutalnych przestpstw. Przekonalimy si, e to jedyna
skuteczna metoda, z wyjtkiem kary mierci, ktra, przyznaj, byaby nieco
zbyt radykaln kar za to, co zrobi panu.
- Nadal mi si to nie podoba - mwi. - Osobicie nie chciabym, eby kto wkada mi chip do
mzgu.
- Istniej dozwolone prawem zastosowania medyczne - przypomina. Wiem o tym. Syszaem o
ludziach cierpicych na nieuleczalne ataki, chorob Parkinsona lub uszkodzenie rdzenia krgowego,
dla ktrych wymylono specjalne chipy i bypassy, i to
jest dobra rzecz. Ale w tym przypadku nie jestem pewny.
Ale takie jest prawo. Formularz nie zawiera nieprawdy. Don zrobi te rzeczy. O wszystkich
powiadomiem policj, prcz ostatniego zdarzenia, ktrego sami byli wiadkami. U dou formularza,
pomidzy tekstem a miejscem na mj podpis, widnieje pewna formuka: Przysigam, e wszystko,
co zostao zapisane w formularzu, jest prawd". Tak jest, o ile mi wiadomo, i bdzie musiao to
wystarczy. Podpisuj si, wstawiam dat i podaj dokument policjantowi.
- Dzikuj, panie Arrendale - mwi. - Chce spotka si z panem prokurator okrgowy. Wyjani
panu nastpne kroki.
Prokurator okrgowy to kobieta w rednim wieku o przetykanych siwizn, kdzierzawych,
czarnych wosach. Na tabliczce na jej biurku widnieje: P.O. Beatrice Hunston". Jej skra ma kolor
piernika. Urzduje w gabinecie wikszym od mojego; wszystkie ciany zabudowane s pkami
penymi ksiek - starych i oprawionych w beowe okadki z czarnymi i czerwonymi kwadratami na
grzbietach. Nie sprawiaj wraenia, by ktokolwiek je czyta. Zastanawiam si, czy s prawdziwe. Na
biurku pracuje pyta danych, a bijce od niej wiato nadaje podbrdkowi kobiety zabawny kolor,
cho z mojego punktu widzenia ekran pyty jest czarny.
- Ciesz si, e pan yje, panie Arrendale - mwi. - Mia pan sporo szczcia. Jak rozumiem,
podpisa pan skarg na pana Donalda Poiteau, zgadza si?
- Tak - odpowiadam.
- C, w takim razie pozwoli pan, e wyjani dalsz procedur. Prawo stanowi, e pan Poiteau
moe domaga si rozprawy sdowej z udziaem przysigych. Mamy niezbite dowody, e to on jest
sprawc wszystkich incydentw, i jestemy absolutnie
pewni, e te dowody obroni si w sdzie. Najprawdopodobniej jednak jego adwokat doradzi mu,
eby przyj wniosek oskarenia. Czy wie pan, co to oznacza?
- Nie - przyznaj. Wiem, e chce mi to powiedzie.
- Jeli nie wykorzysta rodkw stanowych, dajc przeprowadzenia rozprawy, skrci czas,
ktry bdzie musia odsiedzie, do okresu potrzebnego na wszczepienie i adaptacj chipa, OCW. W
przeciwnym wypadku, w razie osdzenia, musi si liczy co
najmniej z picioletnim wyrokiem. W tym czasie przekona si, co to takiego wizienie, i spodziewam
si, e wyrazi zgod na nasz propozycj.
- Moliwe jednak, e nie zostanie skazany - mwi.
Pani prokurator umiecha si do mnie.
- Mao prawdopodobne - oznajmia. - Nie przy takich dowodach, jakimi dysponujemy. Nie musi
si pan martwi; nigdy wicej pana nie skrzywdzi.
Nie martwi si. A przynajmniej nie martwiem si, dopki tego nie powiedziaa. Przestaem
si martwi, gdy Don trafi do wizienia. Zaczn si martwi, gdy ucieknie. Teraz nie mam powodw
do niepokoju.
- Jeli nie dojdzie do rozprawy, a jego adwokat zgodzi si na ukad, nie bdziemy musieli
wicej pana wzywa - mwi. - Dowiemy si w cigu kilku dni. Gdyby jednak zada procesu,
zostanie pan wiadkiem oskarenia. Oznacza to konieczno spdzenia czasu ze mn lub kim z
mojego biura, ebymy mogli przygotowa paskie zeznania, a potem wystpienie w sdzie. Czy pan
to rozumie?
Rozumiem, co do mnie mwi. Nie mwi tylko - a moe po prostu o tym nie wie - e pan
Crenshaw bdzie bardzo zy, jeli strac na to zbyt wiele czasu. Mam nadziej, e Don i jego
prawnik nie bd si upierali przy rozprawie.
- Tak - potwierdzam.
- Dobrze. Przez ostatnich dziesi lat procedura zmienia si dziki dostpnoci chipa OCW; to
wielki krok naprzd. Znacznie mniej przypadkw koczy si w sdzie. Ofiary i wiadkowie trac
mniej czasu. Bdziemy w kontakcie, panie Arrendale.
Ranek ma si ku kocowi, kiedy nareszcie opuszczam Centrum Sprawiedliwoci. Pan Aldrin
powiedzia, e nie musz dzisiaj w ogle wraca do pracy, ale nie chc dawa panu Crenshawowi
powodw do zdenerwowania, w zwizku z czym spdzam popoudnie w biurze. Mamy kolejny test,
jeden z tych, ktre polegaj na dopasowywaniu wzorw na ekranie komputera. Wszyscy szybko sobie
z tym radzimy. Pozostae testy s rwnie atwe, ale nudniejsze. Nie odpracowuj porannej
nieobecnoci w firmie, poniewa to nie bya moja wina.
Przed wyjciem na trening ogldam w telewizji wiadomoci naukowe, poniewa wanie nadaj
program o przestrzeni kosmicznej. Konsorcjum firm buduje kolejn stacj orbitaln. Rozpoznaj
logo; nie wiedziaem, e firma, w ktrej pracuj, jest zainteresowana dziaalnoci w kosmosie.
Prowadzcy wspomina o miliardach, ktre pochonie budowa, i udziaach poszczeglnych partnerw
w przedsiwziciu.
Moe to dlatego panu Crenshawowi tak zaley na ciciu kosztw. Uwaam, e to dobrze, i
firma chce inwestowa w kosmos; chciabym si kiedy tam wybra. Moe gdybym nie by
autystyczny, zostabym astronaut lub naukowcem zajmujcym si przestrzeni. Ale nawet gdybym
teraz si zmieni dziki kuracji, byoby zbyt pno, by si przekwalifikowa.
Moe to jest przyczyna, dla ktrej niektrzy ludzie decyduj si na kuracj przeduajc ycie,
aby mie szans na karier, o ktrej wczeniej nawet nie marzyli. Niestety, jest to bardzo kosztowne.
Na razie niewielu moe sobie na to pozwoli.
* * *
Kiedy przyjedam, przed domem Toma i Lucii stoj zaparkowane trzy inne samochody. Midzy
innymi auto Marjory. Serce bije mi szybciej. Brak mi tchu, ale nie biegn.
Wieje chodny wiatr. Gdy jest zimniej, atwiej si fechtowa, ale trudniej siedzie na zewntrz i
rozmawia.
W rodku spotykam Lucie, Susan i Marjory, pogrone w rozmowie. Przerywaj, kiedy
wchodz.
- Jak si czujesz, Lou? - pyta Lucia.
- Bardzo dobrze - zapewniam. Mam wraenie, e mj jzyk jest za duy.
- Tak mi przykro z powodu tego, co zrobi Don - mwi Marjory.
- Nie kazaa mu tego robi - odpowiadam. - To nie twoja wina. - Powinna to wiedzie.
- Nie to miaam na myli - dodaje. - Ja tylko... przykro mi z twojego powodu.
- Nic mi nie jest - powtarzam. - Jestem tutaj, a nie... Trudno to powiedzie. - Nie w areszcie -
kocz, unikajc sowa martwy". - To takie trudne... Powiedzieli, e wstawi mu chip do mzgu.
- Mam nadziej - mwi Lucia. Krzywi si. Susan kiwa gow i mruczy co, czego nie
dosyszaem.
- Lou, wydaje si, e nie chcesz, eby go to spotkao - zauwaa Marjory.
- Uwaam, e to przeraajce - odpowiadam. - Uczyni co zego, ale przeraajce jest to, e
zamieni go w kogo innego.
- To nie tak - upiera si Lucia. Patrzy na mnie. Wanie ona powinna to zrozumie; zna si na
eksperymentalnych metodach leczenia; wie, czemu tak si przejmuj zamian Dona w kogo innego. -
Zrobi co zego... bardzo zego. Mg ci zabi, Lou. Zabiby, gdyby go nie powstrzymano. Byoby
sprawiedliwie, gdyby zamienili go w misk budyniu, ale tak naprawd chip uniemoliwi mu jedynie
wyrzdzanie krzywdy innym.
To nie takie proste. Podobnie jak jedno sowo moe znaczy co w jednym zdaniu i zupenie co
innego w innym albo zmieni znaczenie wraz ze zmian tonu, rwnie dziaanie moe by pomocne
lub krzywdzce, w zalenoci od okolicznoci. OCW nie pomaga ludziom osdza, co jest dobre, a
co ze, a jedynie usuwa wol podjcia dziaania, ktre w wikszoci przypadkw moe skoczy si
wyrzdzeniem komu krzywdy. Oznacza to, e czasami uniemoliwi Donowi uczynienie czego
dobrego. Nawet ja to wiem i jestem pewny, e Lucia te o tym wie, tylko z jakich wzgldw nie
przyjmuje tego do wiadomoci.
- I pomyle, e ufaam mu i tak dugo trzymaam w grupie! - dodaje. - Nigdy bym nie
pomylaa, e mgby zrobi co takiego. Wstrtna mija. Mam ochot osobicie wydrapa mu oczy.
Dziki jednemu z przebyskw intuicji wiem, e Lucia skupia si w tej chwili bardziej na
wasnych odczuciach ni moich. Jest zraniona tym, e Don j oszuka; wydaje si jej, e zrobi z niej
idiotk, a ona nie chce by uwaana za gupi. Jest dumna ze swojej inteligencji. Chce, eby go
ukarano, poniewa j skrzywdzi, a przynajmniej zrani jej ego.
Nie jest to adne zachowanie i nie wiedziaem, e Lucia potrafi by taka. Czy powinienem by to
o niej wiedzie tak samo, jak ona powinna pozna si wczeniej na Donie? Jak normalni ludzie by
wytrzymali, gdyby wiedzieli wszystko o innych i ich tajemnicach? Czy nie krcioby si im od tego w
gowach?
- Nie potrafisz czyta w ludzkich umysach, Lucio mwi Marjory.
- Wiem o tym! - Lucia poprawia gwatownym ruchem wosy i wyamuje sobie palce. - To
tylko... Do licha, nie cierpi, jak kto robi ze mnie idiotk, a mam wraenie, e tak wanie si stao.
- Patrzy na mnie. - Przepraszam, Lou, jestem straszn egoistk. Tak naprawd liczysz si ty i twoje
samopoczucie.
To tak jakbym obserwowa tworzenie si krysztau w roztworze przesyconym - kiedy widz, jak
jej normalna osobowo, zwyka osobowo, znw wyania si z rozgniewanej kobiety, jak bya
jeszcze przed chwil. Czuj si lepiej, poniewa zrozumiaa, co robi, i nie bdzie ju zachowywa
si w taki sposb. Jednak poszo jej to wolniej ni analiza postpowania innych. Zastanawiam si,
czy wejrzenie w siebie i zrozumienie, co si naprawd dzieje, zabiera normalnym ludziom wicej
czasu ni osobom autystycznym; a moe nasze mzgi pracuj z tak sam prdkoci. Ciekawe, czy do
tej swojej autoanalizy Lucia potrzebowaa sw Marjory.
Zastanawiam si, co Marjory naprawd o mnie myli. Patrzy teraz na Lucie, ale co chwil zerka
na mnie. Jej wosy s takie pikne... Przyapuj si na analizowaniu ich barwy i stosunku do siebie
rnych odcieni, a take sposobu, w jaki przy najlejszym poruszeniu odbija si od nich wiato.
Siadam na pododze i zaczynam rozgrzewk. Po chwili doczaj do mnie kobiety. Jestem nieco
zesztywniay; dopiero po kilku prbach mog dotkn czoem kolan. Marjory tego nie potrafi; wosy
opadaj jej przed twarz, omiatajc kolana, lecz czoo wci dziel od nich dobre cztery cale.
Po rozgrzewce wstaj i id do magazynku po sprzt. Tom jest ju na zewntrz z Maksem i
Simonem, sdzi z turnieju. Krg lamp rozwietla rodek podwrka, pograjc jego okolice w
gbokim cieniu.
- Cze, kolego - mwi Max. Do wszystkich mczyzn zwraca si kolego". To gupie, ale tak
wanie si zachowuje. - Jak si masz?
- wietnie - odpowiadam.
- Syszaem, e wykorzystae przeciwko Donowi szermierczy zwd - podejmuje Max. -
Szkoda, e tego nie widziaem.
Myl, e w rzeczywistoci Max wcale nie chciaby tam by, niezalenie od tego, co wydaje mu
si teraz.
- Lou, Simon by ciekawy, czy mgby z tob powalczy - wtrca Tom. Ciesz si, e nie pyta,
jak si czuj.
- Owszem - zgadzam si. - Zao mask.
Simon nie dorwnuje wzrostem Tomowi, jest te chudszy. Ma na sobie star, pikowan kurtk
do szermierki, ktra przypomina biae kostiumy uywane podczas oficjalnych zawodw, z t rnic,
e jego strj jest w zielone pasy.
- Dzikuj - mwi, po czym dodaje, jakby wiedzia, e patrz na jego kurtk: - Moja siostra
chciaa kiedy mie zielony kostium, a o szermierce wiedziaa wicej ni o farbowaniu ubra. Kurtka
na pocztku wygldaa znacznie gorzej; teraz ju troch spowiaa.
- Nigdy nie widziaem zielonego stroju - przyznaj.
- Ani nikt inny - potwierdza. Nosi zwyczajn, bia mask, pok od zuycia. Na rkach ma
brzowe rkawice. Zakadam mask.
- Jaka bro? - pytam.
- A jaka jest twoja ulubiona? - odpowiada pytaniem.
Nie mam ulubionej broni; kady or i ich kombinacje wymaga innych wzorw.
- Zacznijcie od szpady i sztyletu - mwi Tom. - Bdzie na co popatrze.
Bior szpad i sztylet i tak dugo ukadam je w rkach, a znajduj wygodny chwyt - prawie ich
nie czuj i tak wanie powinno by. Szpada Simona ma wielk oson w ksztacie dzwonu, za to
sztylet -jedynie prosty piercie. Jeli mj przeciwnik nie jest zbyt dobry w parowaniu, bd mia
szans trafi go w do. Ciekawe, czy zamierza obwoywa trafienia. Jest sdzi; na pewno okae si
uczciwy.
Stoi rozluniony, z ugitymi kolanami, co wskazuje na osob fechtujc si na tyle dugo, by
dobrze si czu w takiej pozycji. Pozdrawiamy si; jego ostrze ze wistem tnie powietrze, gdy koczy
salut gwatownym zamachem w d. Czuj, jak ciska mnie w odku. Nie wiem, co teraz zrobi. Nim
zd co wymyli, rzuca si naprzd, czego my prawie nigdy tutaj nie robimy - rami ma
wycignite na ca dugo, a tyln nog wyprostowan. Okrcam si, byskawicznie opuszczajc
sztylet i blokujc nim pchnicie, po czym zadaj wasny cios, ponad jego sztyletem. Ale on jest
szybki, szybszy od Toma. Unosi rami i paruje cios.
Po wypadzie tak szybko wraca do pozycji wyjciowej, e nie mam okazji wykorzysta
chwilowego unieruchomienia. Przyjmuje neutraln pozycj i kiwa mi gow.
- Dobry blok - chwali.
W odku ciska mnie jeszcze mocniej. Uwiadamiam sobie, e to nie strach, tylko
podniecenie. Simon moe by nawet lepszy od Toma. Wygra, ale i ja si czego naucz. Umyka w
bok; podam za nim. Przypuszcza kilka szybkich atakw, a ja wszystkie paruj, cho sam nie
kontratakuj. Chc zobaczy jego wzr, ktry jest zupenie inny. Znowu. I znowu. Nisko, wysoko,
wysoko, nisko, nisko, wysoko, nisko, nisko, nisko, wysoko, wysoko. Prze-widujc jego nastpny
ruch, przypuszczam wasny atak w chwili, gdy tnie nisko i tym razem nie ma czasu si zasoni, a ja
zdobywam punkt, lekko dotykajc jego ramienia.
- Dobrze - chwali, odstpujc. - Znakomicie.
Zerkam na Toma, ktry kiwa gow z umiechem. Max potrzsa zczonymi rkami nad gow;
on te si umiecha. Troch mi niedobrze. W chwili kontaktu ujrzaem twarz Dona i poczuem cios,
jaki mu zadaem, i zobaczyem, jak skada si wp. Potrzsam gow.
- W porzdku, Lou? - pyta Tom. Nie chc nic mwi. Nie wiem, czy powinienem dalej walczy.
- Poprosz o przerw - mwi Simon, cho walczylimy tylko przez kilka minut. Jest mi gupio;
wiem, e robi to ze wzgldu na mnie i nie powinienem mie o to pretensji, ale mam. Wci czuj w
rce tamten cios, zapach oddechu wycinitego z puc Dona, dwik, widok i dotyk - wszystko razem.
Cz mojego umysu pamita ksik i rozpraw o pamici, stresie i urazie, wikszo jednak
pogra si w spirali smutku, strachu i gniewu.
Walcz z tym, mrugajc i czepiajc si fragmentu muzyki, ktry rozbrzmiewa mi w gowie;
spirala rozwija si i znika.
- Nic... mi... nie... jest - dukam. Mwienie przychodzi mi z trudem, ale czuj si lepiej. Unosz
ostrze. Simon si cofa i take unosi bro.
Pozdrawiamy si ponownie. Tym razem jego atak jest rwnie szybki, ale cakowicie inny; w
ogle nie dostrzegam adnego wzoru, mimo to decyduj si zaatakowa. Jego klinga mija moj
zastaw i trafia nisko w lew stron brzucha.
- Dobrze - mwi.
- Zmuszasz mnie do zbyt wielkiego wysiku - wyznaje Simon. Sysz, jak ciko dyszy; wiem, e
jest tak, jak mwi. Cztery razy omal mnie nie trafie.
- Nie udaa mi si ta zastawa - przyznaj. - Bya za saba...
- Sprawdmy, czy popenisz ten bd dwa razy - proponuje. Salutuje i tym razem to ja atakuj
pierwszy. Nie zaliczam trafienia, a jego ataki wydaj si szybsze od moich; dwa czy trzy razy zmusza
mnie do parowania, nim dostrzegam luk w jego obronie. Niestety, zanim zadaj cios, trafia mnie w
prawe rami.
- Stanowczo zbyt ciko - mwi. - Lou, jeste naprawd niezym szermierzem. Widziaem to na
turnieju; debiutanci nigdy nie wygrywaj i miae typowe dla todzioba problemy, ale wida byo,
e wiesz, co robisz. Czy kiedykolwiek mylae o klasycznej szermierce?
- Nie - odpowiadam. - Znam tylko Toma i Lucie...
- Powiniene si nad tym zastanowi. Tom i Lucia to jedni z najlepszych podwrkowych
trenerw... - Simon umiecha si do Toma, ktry odpowiada naburmuszon min - ...ale odrobina
klasycznej techniki poprawiaby prac twych ng. Ostatnim razem trafiem ci nie dziki szybkoci,
lecz dodatkowemu zasigowi ramienia, bo wiem, jak dokadnie postawi stop, by uzyska jak
najwikszy zasig przy jak najmniejszym odsoniciu si. - Simon zdejmuje mask, wiesza szpad na
koku i wyciga do mnie do. - Dzikuj, Lou, za dobr walk. Moe to powtrzymy, jak tylko
odsapn.
- Dzikuj - mwi i ciskam mu rk. Ma ucisk silniejszy ni Tom. Brak mi tchu; odwieszam
ostrze i wsuwam mask pod wolne krzeso, na ktrym zaraz siadam. Zastanawiam si, czy naprawd
mnie lubi, czy bdzie taki jak Don i potem mnie znienawidzi. Ciekawe, czy Tom powiedzia mu, e
jestem autystyczny.
ROZDZIA SZESNASTY
- Przepraszam - mwi Lucia; wysza na zewntrz ze sprztem i usiada obok mnie. - Nie
powinnam tak wybucha.
- Nie jestem zy - zapewniam j. Teraz ju nie, skoro si przekonaem, e wie, co zego zrobia,
i ju tego nie robi.
- Dobrze. Suchaj... wiem, e lubisz Marjory, a ona lubi ciebie. Nie pozwl, eby to cae
zamieszanie z Donem co zepsuo, OK?
- Nie wiem, czy Marjory lubi mnie w jaki specjalny sposb - przyznaj. - Don powiedzia, e
tak, ale ona tego nie powiedziaa.
- Wiem. Trudna sprawa. Doroli nie s rwnie bezporedni jak dzieci, przez co stwarzaj sobie
mas problemw.
Marjory wychodzi z domu, zapinajc szermiercz kurtk. Umiecha si do mnie i Lucii - nie
jestem pewny, do kogo kieruje ten umiech - gdy zamek si zacina.
- Jadam za duo pczkw - mwi. - Albo za mao chodz, czy co w tym rodzaju.
- Chod... - Lucia wyciga rk i Marjory podchodzi tak, eby Lucia moga rozpi zamek i jej
pomc.
Nie wiedziaem, e wycignicie rki sygnalizuje ch udzielenia pomocy. Mylaem, e
wycignita rka oznacza prob o pomoc. Moe ma takie znaczenie tylko w kombinacji ze sowem
chod".
- Pofechtujemy si troch, Lou? - pyta Marjory.
- Tak - odpowiadam. Czuj, e si czerwieni. Zakadam mask i podnosz szpad. - Chcesz
walczy szpad i sztyletem?
- Pewnie - mwi Marjory. Zakada mask i nie widz ju jej twarzy, jedynie bysk oczu i
zbw, kiedy si odzywa. Za to nadal dostrzegam jej ksztaty pod szermiercz kurtk. Chciabym ich
dotkn, ale to nie byoby waciwe. Tak mog tylko dziewczyny ze swoimi chopakami.
Marjory salutuje. Walczy wedug prostszego wzoru ni Tom i z atwoci mgbym zaliczy
trafienie, lecz to zakoczyoby pojedynek. Paruj, wykonuj krtkie pchnicie, ponownie paruj. Gdy
nasze ostrza si stykaj, czuj dotyk jej doni. Dotykamy si bez dotykania. Kry to w jedn, to w
drug stron, przesuwa do przodu i w ty, a ja za ni podam. To rodzaj taca, wzorzec ruchu, tyle
e bez muzyki. Przypominam sobie wszystkie znane mi utwory, prbujc poczy ktry z naszym
tacem. Prba dostosowania mojego wzoru do jej wywouje we mnie dziwne wraenie. Nie chc jej
pokona, a jedynie czu zwarcie, dotyk ostrzy na doniach i plecach.
Paganini. Pierwszy koncert na wiolonczel, w tonacji D-dur, Opus 6, cz trzecia. Nie do
koca pasuje, ale jest najlepszy spord wszystkich fragmentw muzyki, jakie potrafi sobie
przypomnie. Stateczny, a jednoczenie szybki, z krtkimi przerwami, kiedy Marjory wyamuje si z
rytmu, zmieniajc kierunek. Przyspieszam lub zwalniam wyimaginowan muzyk, by pasowaa do
naszych ruchw.
Ciekawe, co syszy Marjory. Zastanawiam si, czy zdoaaby usysze muzyk, ktr ja sysz.
Gdybymy oboje myleli o tej samej muzyce, to czy syszelibymy j w taki sam sposb?
Zgrywalibymy si czy nie? Sysz dwiki jak kolory w mroku, dla niej mog to by ciemne linie na
wietle, tak jak zapisuje si nuty.
Gdybymy to poczyli, to czy nie zniesie si to nawzajem: ciemne na jasnym i jasne na
ciemnym? Albo...
Trafienie Marjory przerywa moje rozmylania.
- Dobrze - mwi i daj krok wstecz. Kiwa gow i ponownie salutuje.
Czytaem kiedy opis mylenia jako wiata i nie-mylenia jako mroku. Podczas fechtunku
zastanawiam si nad rnymi sprawami i Marjory zdobywa punkt szybciej ode mnie. Jeli wic ona
nie zastanawia si nad rnymi sprawami, to czy nie-mylenie
sprawia, e jest szybsza, i czy ten mrok jest szybszy od wiata mojego mylenia?
Nie wiem, jaka jest prdko myli. Nie wiem, czy prdko myli jest u kadego taka
sama. Czy to prdko, czy gbia mylenia sprawiaj, e jego style rni si od siebie?
Wiolonczela wznosi si w spiralnym wzorze i Marjory gubi rytm. Ruszam w solowy pls i
zaliczam trafienie.
- Dobrze - mwi i odstpuje do tyu. Jej ciao porusza si w rytm gbokich oddechw. -
Wykoczye mnie, Lou; to bya duga walka.
- A co ze mn? - pyta Simon. Chciabym zosta z Marjory, ale spodoba mi si wczeniejszy
pojedynek z Simonem i chc zrobi to jeszcze raz.
Tym razem sysz inn muzyk. Fantazja Carmen Sarasate'a... doskonaa do kociego krenia
Simona wok mnie, wypatrywania luki w obronie i koncentracji. Nigdy nie sdziem, e potrafibym
taczy - to umiejtno towarzyska, a wtedy zawsze sztywniej i robi si niezdarny. Teraz jednak, z
ostrzem w doni, dobrze jest porusza si w rytm wewntrznej muzyki.
Simon jest lepszy ode mnie, ale si tym nie przejmuj. Jestem ciekawy, co potrafi i co ja mog
zrobi. Zdobywa punkt, potem drugi, ale po chwili go trafiam.
- Do piciu? - pyta. Zdyszany, kiwam gow.
Tym razem aden z nas nie zalicza szybko trafienia. Walczymy dugo, a wreszcie zdobywam
punkt, bardziej dziki szczciu ni umiejtnociom. Remisujemy. Pozostali stoj w milczeniu i
patrz. Wyczuwam ich zainteresowanie, ciepe miejsce na plecach. Naprzd, na boki, dookoa,
wstecz. Simon zna i blokuje wszystkie moje ciosy; mnie udaje si parowa jego. W kocu robi co,
czego nawet nie dostrzegam: jego ostrze pojawia si w miejscu, gdzie przed chwil je
zablokowaem, i przeciwnik trafia mnie, wygrywajc pojedynek.
Spywam potem mimo chodu nocy. Jestem pewny, e brzydko pachn, tote zaskakuje mnie
Marjory, ktra podchodzi do mnie i dotyka mojego ramienia.
- To byo wspaniae, Lou - chwali. Zdejmuj mask. Oczy jej byszcz, a umiech jest tak
szeroki, e niemal siga wosw.
- Jestem spocony - mwi.
- I nic dziwnego po czym takim - zauwaa. - Rany. Nie wiedziaam, e potrafisz tak walczy.
- Ani ja - przyznaj.
- Teraz kiedy ju to wiemy - odzywa si Tom powinnimy zabiera ci na inne turnieje. Co o
tym mylisz, Simon?
- Jest wicej ni gotowy. Najlepsi szermierze naszego stanu z nim sobie poradz, ale jak tylko
zdobdzie troch obycia, bd musieli solidnie si przy tym napracowa.
- No to jak, Lou, pojedziesz z nami na nastpny turniej? pyta Tom.
Przenika mnie chd. Myl, e chc by mili, ale Don wciek si na mnie wanie z powodu
turnieju. Co bdzie, jeli kto zezoci si na mnie po kadym turnieju, przez co kolejnym osobom
bd wszczepia OCW?
- To caa sobota - mwi.
- Zgadza si, a czasem rwnie caa niedziela przypomina Lucia. - Czy to jaki problem?
- Ja... chodz w niedziele do kocioa - odpowiadam. Marjory patrzy na mnie.
- Nie wiedziaam, e chodzisz do kocioa, Lou - rzuca.
- C, mgby by tylko w sobot... w soboty nie brakuje ci wolnego czasu, Lou?
Nie bardzo wiem, co powiedzie. Nie sdz, eby zrozumieli, gdybym powiedzia im o Donie.
Wszyscy na mnie patrz; skrcam si w sobie. Nie chc, eby si na mnie gniewali.
- Najbliszy lokalny turniej odbdzie si w wito Dzikczynienia - mwi Simon. - Nie musisz
podejmowa decyzji dzisiaj. - Przyglda mi si z zainteresowaniem. - Martwisz si, e znowu kto
nie bdzie obwoywa trafie, Lou?
- Nie... - Ponownie czuj, jak zaciska mi si gardo. Zamykam oczy, eby si uspokoi. - Chodzi
o Dona przyznaj wreszcie. - Rozzoci si na turnieju. Myl, e to dlatego... tak si pogniewa.
Nie chc, eby to samo przytrafio si komu innemu.
- To nie twoja wina - mwi zdenerwowanym gosem Lucia.
No wanie, myl. Ludzie denerwuj si z mojego powodu, nawet jeli nie s na mnie li. Nie
musi by w tym mojej winy.
- Rozumiem, o co ci chodzi - oznajmia Marjory. - Nie chcesz sprawia kopotw, prawda?
- Tak.
- i nie masz pewnoci, e nikt si na ciebie nie pogniewa?
- Tak.
- Ale, Lou, zdarza si rwnie, e ludzie wciekaj si na innych bez adnych przyczyn. Don by
zy na Toma. Kto moe si obrazi na Simona. Bywao, e ludzie zocili si na mnie. Tak ju po
prostu jest. Dopki ludzie nie robi niczego zego, nie mog wiecznie si zastanawia, czy nikogo nie
urazili.
- Moe wy tak si tym nie przejmujecie - mwi. Obdarza mnie spojrzeniem, ktre miao chyba
co oznacza, ale nie wiem co. Czy wiedziabym, gdybym by normalny? Jak normalni ludzie ucz si
znaczenia takich spojrze?
- Moe i tak - przyznaje. - Kiedy zawsze zakadaam, e wina ley po mojej stronie. Bardzo si
tym martwiam. Ale to jest... - urywa i domylam si, e szuka adnego sowa. Wiem o tym, poniewa
sam czsto mwi wolniej, gdy szukam odpowiedniego
wyraenia. - Trudno jest ustali, do jakiego stopnia naley si tym przejmowa - koczy wreszcie.
- Tak - zgadzam si.
- Problemem s ludzie, ktrzy chc, eby myla, e wszystko jest twoj win - mwi Lucia. -
Zawsze obwiniaj innych o swoje uczucia, szczeglnie o zo.
- Lecz czasami zo jest usprawiedliwiona - wtrca Marjory. - Nie chodzi mi o Lou i Dona;
Lou nie zrobi nic zego. Przewaya zazdro Dona. Rozumiem jednak, o co chodzi Lou. Nie chce
by przyczyn cudzych kopotw.
- Nie bdzie - zapewnia Lucia. - Nie ten typ. - Obrzuca mnie zupenie innym spojrzeniem ni
wczeniej Marjory. Te nie wiem, co ono oznacza.
- Lucio, czemu nie sprbujesz si z Simonem? - pyta Tom. Wszyscy milkn i patrz na niego.
Lucia nieruchomieje z potwartymi ustami. Po chwili zamyka je z cichym westchnieniem.
- wietnie - mwi. - Mino sporo czasu. Simonie?
- Z przyjemnoci- odpowiada z umiechem.
Obserwuj Lucie i Simona. Jest lepszy od niej, ale nie zdobywa tylu punktw, ile powinien.
Dostrzegam, e walczy na granicy jej poziomu, nie wykorzystujc wszystkich sztuczek. To bardzo
uprzejme. Jestem wiadomy obecnoci Marjory obok mnie, zapachu suchych lici, przyniesionych
przez wiatr pod kamienny krawnik, i chodnego wietrzyku na karku. Jest mi dobrze.
***
O dziewitej nie jest ju chodno, tylko zimno. Wszyscy wchodzimy do rodka i Lucia
przyrzdza gorc czekolad. Pierwszy raz w tym roku. Pozostali pogreni s w rozmowie; siedz
oparty o zielony skrzany podnek i staram si przysuchiwa, obserwujc jednoczenie Marjory.
Kiedy mwi, bardzo czsto gestykuluje. Kilka razy macha doni w sposb, ktry jak mnie uczono,
jest oznak autyzmu. Widziaem ten gest take u innych i zawsze si zastanawiaem, czy byli
autystyczni, czy jedynie czciowo autystyczni.
Rozmawiaj o minionych turniejach - kto wygra, a kto przegra, kto by sdzi i jak
zachowywali si uczestnicy. Nikt nie wspomina o Donie. Gubi si w imionach; nie znam tamtych
ludzi. Nie rozumiem, dlaczego Bart to taka ropucha", jak wyraaj si o niejakim Barcie, cho
jestem pewny, i nie maj na myli tego, e Bart jest pazem o pokrytej brodawkami skrze, tak samo
jak Don tak naprawd wcale nie jest kos". Przenosz wzrok z Marjory na Simona, potem na Toma,
Lucie, Maksa i Susan, starajc si nady za mwc, nie potrafi jednak przewidzie, kto zaraz
skoczy, a kto zacznie. Czasami nastpuje dwu-, trzysekundowa przerwa, a kiedy indziej jedna osoba
si odzywa, kiedy inna jeszcze mwi.
To na swj sposb fascynujce. Niemal jak obserwacja prawie-wzorw w chaotycznym
systemie. Jak przypatrywanie si rozpadowi i rekombinacji moleku. Mam wraenie, e to pojmuj,
ale zaraz dochodzi do czego, czego nie przewidziaem. Nie wiem, jak mog w tym uczestniczy, nie
gubic jednoczenie wtku.
Stopniowo dostrzegam, e wszyscy milkn, gdy odzywa si Simon; pozwalaj mu wczy si w
rozmow. Sam nie przerywa zbyt czsto, lecz jemu nie przerywa nikt. Jeden z moich nauczycieli
powiedzia, e przemawiajca osoba wskazuje tego, kto powinien zabra po niej gos, patrzc na.
Wtedy zwykle nie potrafiem okreli, gdzie kto patrzy, chyba e robi to dosy dugo. Teraz umiem
ju poda za wikszoci spojrze. Simon patrzy na rne osoby. Max i Susan zawsze patrz
najpierw na Simona, dajc mu pierwszestwo. Tom zerka na Simona co drugi raz, Lucia co trzeci.
Simon nie zawsze zabiera gos, gdy kto na niego patrzy; wwczas taka osoba przenosi wzrok na
kogo innego.
Jednak wszystko dzieje si bardzo szybko -jak oni mog za tym nady? I dlaczego Tom patrzy
na Simona tylko co jaki czas, a nie cigle? Skd wie, e ma spojrze wanie na Simona?
Uwiadamiam sobie, e Marjory mnie obserwuje, i natychmiast si czerwieni. Gosy
pozostaych zaczynaj si zamazywa, wzrok traci ostro. Chc schowa si w cieniu, ale tu nie ma
cienia. Spuszczam wzrok. Nasuchuj jej gosu, lecz ona nie odzywa si zbyt czsto.
Potem zmieniaj temat i zaczynaj mwi o sprzcie: stalowe ostrza kontra kompozytowe, stara
stal kontra nowa. Wydaje si, e wszyscy preferuj stal, cho Simon opowiada o ostatnich
oficjalnych zawodach, jakie widzia, gdzie uywano kompozytowych ostrzy z wbudowanymi chipami,
ktre emitoway brzk stali, gdy klingi o siebie uderzay. Dziwaczne", zauwaa.
Potem mwi, e musi ju i, i wstaje. Tom rwnie wstaje; Max take. Podnosz si. Simon
ciska Tomowi do, mwic:
- wietnie si bawiem. Dziki za zaproszenie.
Tom odpowiada, e Simon zawsze jest tutaj mile widziany. Max wyciga rk i mwi:
- Dzikujemy za przybycie. To by dla nas zaszczyt. Simon ciska mu do, odpowiadajc, e nie
ma sprawy. Nie wiem, czy mam wycign rk, czy nie, ale Simon mnie ubiega, podajc mi swoj,
a ja j ciskam, cho tego nie lubi - wydaje mi si to takie bezcelowe.
- Dzikuj, Lou. wietna walka - mwi.
- Nie ma sprawy - odpowiadam. W pokoju zapada pena napicia cisza i martwi si, e
powiedziaem co niewaciwego, cho przecie powtrzyem tylko sowa Simona, ale ten zaraz
klepie mnie po ramieniu.
- Mam nadziej, e zmienisz zdanie o turniejach - oznajmia. - To bya czysta przyjemno.
- Dzikuj - bkam.
Gdy Simon zmierza do drzwi, Max mwi:
- Ja te musz ju i - na co Susan podnosi si z podogi. Na mnie rwnie czas. Rozgldam si
dokoa; wszyscy maj przyjazne miny, ale wydawao mi si, e twarz Dona rwnie bya przyjazna.
Skd mam wiedzie, czy ktre z nich nie jest
na mnie ze?
* * *
W czwartek mamy pierwsz odpraw medyczn, podczas ktrej moemy zadawa pytania.
Bior w niej udzia dwaj lekarze: doktor Ransome o siwych, krconych wosach oraz doktor
Handsel, ktrego proste ciemne wosy wygldaj, jakby zostay przylepione do czaszki.
- Czy to jest odwracalne? - pyta Linda.
- C... Nie. Cokolwiek si stanie, tak ju pozostanie.
- Jeli wic si nam nie spodoba, nie bdziemy mogli sta si na powrt normalni?
Naleaoby zacz od tego, e nie jestemy normalni, ale nie mwi tego gono. Linda wie o
tym rwnie dobrze jak ja. Po prostu artuje.
- Eee... nie, nie bdziecie mogli. Prawdopodobnie. Ale nie rozumiem, dlaczego...
- ... mielibymy tego chcie? - koczy Cameron. Na jego twarzy maluje si napicie. - Lubi
siebie takim, jaki jestem. Nie wiem, czy polubi siebie takim, jakim si stan.
- Nie powinno by a takiej rnicy - uprzedza doktor Ransome. Lecz kada rnica jest
rnic. Nie jestem t sam osob, jak byem, zanim zacz przeladowa mnie Don. Nie tylko jego
dziaania mnie zmieniy, take spotkania z policjantami. Dowiedziaem si o czym, czego nie
wiedziaem wczeniej, a wiedza zmienia ludzi. Unosz rk.
- Tak, Lou - zachca mnie doktor Ransome.
- Nie rozumiem, jak leczenie mogoby nas nie zmieni - mwi. - Jeli ma to znormalizowa
nasze postrzeganie zmysowe, to jednoczenie zmieni prdko i rodzaj przyjmowanych informacji,
co z kolei zmodyfikuje nasz percepcj i przetwarzanie...
- Owszem, ale ty, twoje ja, pozostanie takie samo, przynajmniej w wikszoci. Bdziesz lubi te
same rzeczy, tak samo bdziesz reagowa...
- To po co ta zmiana? - pyta Linda. Sprawia wraenie rozgniewanej; wiem, e jest bardziej
zatroskana ni za. - Mwi, e chc nas zmieni, ebymy nie potrzebowali rodkw wsparcia,
ktrych obecnie potrzebujemy, jeli jednak przestaniemy ich potrzebowa, to bdzie to oznaczao, e
zmieniy si nasze preferencje... zgadza si?
- Nauka, jak radzi sobie z natokiem danych, zabraa mi mnstwo czasu - mwi Dale. - Co
bdzie, jeli si okae, e nagle nie mog zajmowa si rzeczami, ktrymi powinienem? - Mruga
lewym okiem w niekontrolowanym tiku.
- Nie sdzimy, eby doszo do czego takiego - powtarza lekarz. - Badacze naczelnych
zaobserwowali jedynie pozytywne zmiany w zachowaniach spoecznych...
- Nie jestem pieprzonym szympansem! - Dale wali doni w st. Oko nieruchomieje mu na
chwil, po czym tik powraca.
Lekarz wyglda na zszokowanego. Dlaczego tak bardzo go zaskoczy gniew Dale'a? Czy byby
zadowolony, gdyby wypowiadano si o jego zachowaniach na podstawie obserwacji szympansw?
A moe tak wanie zachowuj si normalni? Czy postrzegaj siebie jako zwyke naczelne? Nie mog
w to uwierzy.
- Nikt czego takiego nie sugeruje - mwi z lekk dezaprobat lekarz. - Po prostu... szympansy
s najbliszym nam modelem. Po leczeniu ich osobowoci nie ulegy zmianie, zniko jedynie
upoledzenie spoeczne...
Szympansy na caym wiecie yj obecnie w rodowisku chronionym - w ogrodach
zoologicznych lub instytutach badawczych.
Kiedy yy na wolnoci w dunglach Afryki. Zastanawiam si, czy autystyczne szympansy
zachowywayby si w ten sam sposb na wolnoci, czy zmieni je stres ycia w zamkniciu. Na
ekranie pojawia si slajd.
- Oto wzr aktywnoci normalnego mzgu, rozpoznajcego twarz wrd innych twarzy -
wyjania lekarz. Na przezroczu wida szary zarys mzgu z niewielkimi, wieccymi na zielono
punktami. Dziki temu, co przeczytaem, rozpoznaj kilka lokalizacji... Nie, rozpoznaj ten slajd. To
ilustracja 16-43d z rozdziau szesnastego Funkcjonowania mzgu. - A tutaj... - zmiana slajdu - ...
mamy wzr aktywnoci autystycznego mzgu w trakcie tego samego procesu. - Kolejny szary obrys z
malekimi, byszczcymi zieleni kropkami. Ilustracja 16-43c z tego samego rozdziau.
Prbuj przypomnie sobie podpisy z ksiki. Nie wydaje mi si, eby chodzio o aktywno
normalnego mzgu podczas rozpoznawania znanej sobie twarzy ze sfotografowanej grupy. Raczej
bya to aktywno normalnego mzgu na widok znajomej twarzy. Poczenie... tak, ju sobie
przypominam. Dziewiciu zdrowych ochotnikw wybranych spord studentw zgodnie z procedur
zaaprobowan przez komitet etyczny bada nad ludmi...
Na ekranie widnieje ju kolejny slajd. Znowu szary obrys, nastpny zestaw kropek, tym razem
niebieskich. Monotonne brzczenie gosu lekarza. To przezrocze take rozpoznaj. Prbuj sobie
przypomnie, co mwia o nim ksika, jednoczenie suchajc mwcy, ale mi si to nie udaje.
Wszystko mi si miesza.
Podnosz rk. Przerywa i mwi:
- Tak, Lou?
- Czy moemy otrzyma kopie tych materiaw, eby zapozna si z nimi pniej? Trudno to
wszystko sobie przyswoi za jednym razem.
Marszczy brwi.
- Nie sdz, eby to by dobry pomys, Lou. To nadal wasno... materiay cile tajne. Jeli
chcesz dowiedzie si czego wicej, moesz zapyta mnie lub swojego doradc, albo obejrze
sobie te slajdy ponownie, cho - chichocze - nie wydaje mi si, eby zbyt wiele ci powiedziay. Nie
jeste przecie neurologiem.
- Troch czytaem - mwi.
- Doprawdy... - zaczyna cedzi sowa. - Co czytae, Lou?
- Kilka ksiek - odpowiadam. Nagle nie chc mu wyjawi, jakie ksiki przeczytaem. Sam nie
wiem dlaczego.
- O mzgu? - pyta.
- Tak. Pragnem zrozumie, jak dziaa, zanim co z nim zrobicie t swoj kuracj.
- I... zrozumiae co?
- To jest bardzo skomplikowane - mwi. - Podobne do rwnolegych procesw
komputerowych, tylko bardziej zoone.
- Masz racj, to jest bardzo skomplikowane - przyznaje z satysfakcj. Jest chyba zadowolony, e
nie powiedziaem, e to rozumiem. Ciekawe, co by powiedzia, gdybym wyjawi, e rozpoznaj te
ilustracje.
Cameron i Dale patrz na mnie. Nawet Bailey obrzuca mnie szybkim spojrzeniem i zaraz
odwraca wzrok. Chc wiedzie, co wiem. Nie mam pojcia, czy powinienem im powiedzie,
czciowo dlatego, e jeszcze sam nie wiem, co wiem... co to wszystko znaczy w tym kontekcie.
Odsuwam od siebie myli o ksice i koncentruj si na suchaniu, jednoczenie zapamitujc
kolejne slajdy. W ten sposb nie przyswajam informacji - adne z nas tego nie potrafi -ale wydaje mi
si, e bd mg pniej porwna przezrocza z ksik.
W kocu slajdy z szarym obrysem mzgu i barwnymi kropkami zastpuj przezrocza z
molekuami. Nie rozpoznaj ich; nie widziaem takich w podrczniku chemii organicznej. Jedynie tu i
wdzie dostrzegam grup hydroksylow lub aminow.
- Ten enzym reguluje ekspresj genu jedenastego czynnika wzrostu nerww - mwi lekarz. - W
normalnych mzgach jest to cz ptli zwrotnej, ktra bierze udzia w kontroli mechanizmw
odpowiedzialnych za koncentracj w celu preferencyjnego przetwarzania spoecznie wanych
sygnaw. A to jest jedna z rzeczy, ktre sprawiaj wam problemy.
Przesta ju udawa, e jestemy dla niego czym innym, ni tylko kolejnym przypadkiem.
- Jest to take cz leczenia autystycznych noworodkw, ktre nie zostay rozpoznane i
wyleczone w okresie podowym, jak rwnie dzieci, ktre przeszy infekcje zaburzajce prawidowy
rozwj mzgu. Nasza nowa kuracja modyfikuje to, poniewa dotychczasowe metody byy skuteczne
jedynie w pierwszych trzech latach rozwoju dziecka, dziki czemu moe wpywa na rozwj ukadu
nerwowego u dorosych.
- Czyli nauczy nas zwraca uwag na innych ludzi? pyta Linda.
- Nie, nie... Wiemy, e ju to robicie. Nie jestemy tymi idiotami z poowy dwudziestego wieku,
ktrzy myleli, e osoby autystyczne po prostu ignoruj innych ludzi. Kuracja pomoe wam zwraca
uwag na sygnay spoeczne: wyraz twarzy, ton gosu, gesty... tego typu rzeczy.
Dale wykonuje wulgarny gest; lekarz nie reaguje. Zastanawiam si, czy naprawd go nie
zauway, czy wola zignorowa.
- Ale czy ludzi nie trzeba uczy, tak jak niewidomych, interpretacji nowych danych?
- Oczywicie. Dlatego wanie czci kuracji jest program edukacyjny. Symulacja sytuacji
spoecznych, wykorzystywanie generowanych komputerowo twarzy... - Nastpny slajd, tym razem ze
zdjciem szympansa o podwinitej grnej wardze i wysunitej dolnej. Wybuchamy miechem, nie
mogc si powstrzyma. Doktor czerwienieje ze zoci. - Przepraszam... nie ten slajd. Oczywicie, to
nie jest odpowiedni slajd. Mam na myli ludzkie twarze i wiczenia z zachowa spoecznych.
Dokonamy podstawowego oszacowania, po czym przejdziecie trwajce od dwch do czterech
miesicy szkolenie pokuracyjne...
- Ogldanie mapich twarzy! - mwi Linda, miejc si tak gono, e w oczach pojawiaj si
jej zy. Wszyscy chichoczemy.
- Powiedziaem, e to bya pomyka - przypomina lekarz. - Uczylimy psychoterapeutw metod
interwencji... To bardzo po wana sprawa.
Pysk szympansa zosta zastpiony rysunkiem grupy ludzi siedzcych w kku; jeden przemawia,
a pozostali uwanie go suchaj. Kolejne przezrocze, na ktrym kto rozmawia z ekspedientk w
sklepie odzieowym. Na innym jaka osoba korzysta z telefonu w biurze. To wszystko wyglda
bardzo zwyczajnie i nudno. Na adnym obrazie nie wida turnieju szermierczego ani rozmowy z
policj po bjce na parkingu. Jedyn scen z policjantem mona by zatytuowa: Pytanie o drog.
Policjant ze sztucznym umiechem na twarzy wyciga rami i wskazuje kierunek; pytajcy ma na
gowie mieszny kapelusz, na ramionach plecak, a w rku ksieczk z napisem Przewodnik
turystyczny" na okadce.
Wyglda na pozowane. Wszystkie obrazki sprawiaj wraenie pozowanych, a przedstawieni na
nich ludzie nie musz nawet by prawdziwi. Mog by - i prawdopodobnie s - komputerowymi
kreacjami. Mamy by normalnymi, prawdziwymi ludmi, a oczekuje si od nas nauki od tych
nieprawdziwych, wymylonych ludzi w zaaranowanych sytuacjach. Lekarz i jego asystenci
zakadaj, e znaj sytuacje, w jakich moemy si znale lub z jakimi bdziemy musieli sobie
poradzi, i naucz nas, jak mamy to zrobi. Przypomina mi to terapeutw z zeszego stulecia, ktrzy
uwaali, e wiedz, jakie sowa powinno si zna, i uczyli jedynie podstawowego" sownictwa.
Niektrzy z nich wrcz zabraniali rodzicom uczenia dzieci innych wyrazw, gdy mogoby to
zahamowa przyswajanie podstawowego sownictwa.
Tacy ludzie nie wiedz, czego nie wiedz. Moja mama zwykle recytowaa krtki wierszyk,
ktrego nie rozumiaem, dopki nie ukoczyem dwunastu lat, a jedna z linijek brzmiaa: Ci, ktrzy
niewiedz i nie wiedz, e nie wiedz, s gupcami..."Lekarz nie wie, e powinienem umie poradzi
sobie na turnieju z mczyzn, ktry nie obwouje trafie, niedoszym, zazdrosnym kochankiem z
grupy szermierczej czy oficerami policji sporzdzajcymi raporty z aktw wandalizmu i zastraszania.
W tej chwili lekarz mwi o uoglnianiu umiejtnoci spoecznych. Twierdzi, e po kuracji i
szkoleniu nasze umiejtnoci spoeczne powinny przyda si nam w kadej sytuacji ycia
codziennego. Zastanawiam si, co by pomyla o umiejtnociach spoecznych Dona.
Zerkam na zegarek. Sekundy migaj; upyny ju niemal dwie godziny. Lekarz chce wiedzie,
czy mamy jakie pytania. Spuszczam wzrok. Pytania, jakie chciabym zada, s nieodpowiednie na
tego typu spotkanie, poza tym nie sdz, eby na nie odpowiedzia.
- Jak pan uwaa, kiedy zaczniecie? - pyta Cameron.
- Chcielibymy zacz z pierwszym obiektem... uhm, pacjentem... jak najszybciej. Do przyszego
tygodnia wszystko powinno by gotowe.
- Ilu za jednym zamachem? - chce wiedzie Bailey.
- Dwoje. Chcielibymy zajmowa si dwiema osobami jednoczenie, w odstpie trzydniowym.
Dziki temu nasz podstawowy zesp medyczny bdzie mg skoncentrowa na nich swoje wysiki
podczas pierwszych krytycznych kilku dni.
- Czy zamierzacie odczeka jaki czas po zakoczeniu leczenia pierwszej dwjki, eby si
przekona, czy podziaao? pyta Bailey.
Lekarz krci gow.
- Nie, lepiej zaj si ca grup w moliwie krtkim czasie.
- Dziki czemu bdzie mona to szybciej opublikowa sysz swj gos.
- Co? - pyta lekarz. Pozostali patrz na mnie. Wbijam wzrok w kolana.
- Jeli skoczymy szybko i wszyscy jednoczenie, bdziecie mogli prdzej to opisa i
opublikowa. W przeciwnym razie za joby to ponad rok.
Zerkam na jego twarz; ma czerwone i byszczce policzki.
- To nie o to chodzi - mwi odrobin za gono. - Rzecz w tym, e dane mona lepiej porwna,
jeli obiekty, jak wy, zostay poddane kuracji w zblionym czasie. Przypumy, e wydarzyo si co,
co zmienio sytuacj od chwili ukoczenia leczenia przez pierwsz dwjk... co, co wpyno na
pozostaych...
- Co na przykad, grom z jasnego nieba, ktry zamieni nas w normalnych? - pyta Dale. - Boicie
si, e zapadniemy na galopujc normalno i nie bdziemy si nadawa na obiekty bada?
- Nie, nie - odpowiada lekarz. - Chodzi raczej o czynniki polityczne, ktre mogyby zmieni
wasze nastawienie...
Ciekawe, co o tym myl wadze. Czy wadze w ogle myl? Przychodzi mi do gowy rozdzia
z Funkcjonowania mzgu pod tytuem: Polityka zasad przeprowadzania bada". Czy w cigu
najbliszych miesicy ma si co wydarzy, pojawi si jaka nowa regulacja prawna lub zmiana
podejcia, ktra uniemoliwiaby przeprowadzenie tych bada?
Mog si tego dowiedzie w domu. Nie sdz, eby ten czowiek udzieli mi uczciwej
odpowiedzi, gdybym go o to zapyta.
Wychodzimy niesynchronicznie, nie dopasowujc rytmu do pozostaych. Zwykle poruszamy si
tak, by dostosowa si do szczeglnych cech osb z naszej grupy, teraz jednak maszerujemy w
dysharmonii. Wyczuwam zagubienie i gniew. Nikt nic nie mwi. Ja te milcz. Nie chc rozmawia z
tymi, ktrzy od tak dawna s moimi najbliszymi wsppracownikami.
Po powrocie do naszego budynku znikamy szybko w swoich pokojach. Siadam i rozgldam si
za wiatrakiem. Powstrzymuj si i zaraz zaczynam si zastanawia, dlaczego to zrobiem.
Nie chc pracowa. Chc rozmyla nad tym, co zamierzaj zrobi z moim mzgiem i co to
oznacza. To co wicej, ni mwi; wszystko, co mwi, kryje w sobie wicej, ni mwi. Poza
sowami jest ton, w ktrym kryje si kontekst zawierajcy w sobie niezbadane obszary normalnej
socjalizacji, rozlege i ciemne jak noc, rozwietlane przez przypominajce gwiazdy samotne
wiateka dowiadcze.
Blask gwiazd, jak powiedzia pewien pisarz, rozwietla cay wszechwiat, sprawiajc, e
wszystko janieje. Mrok to zudzenie, twierdzi. Jeli tak jest, to Lucia miaa racj i mrok nie ma
prdkoci.
Istnieje jednak zwyczajna niewiedza, brak wiedzy oraz wiadoma ignorancja, ktra odmawia
poznania i zakrywa wiato ciemn zason uprzedze. Uwaam wic, e niewykluczone jest istnienie
pozytywnego mroku, ktry moe mie prdko.
Ksiki upewniaj mnie, e mj mzg funkcjonuje bardzo dobrze nawet w obecnym stanie i e
znacznie atwiej jest rozregulowa jego funkcje, ni je naprawi. Jeli normalni ludzie naprawd
potrafi robi te wszystkie rzeczy, o ktre ich podejrzewam, to byoby to pomocne... ale nie jestem
wcale pewny, czy naprawd je potrafi.
Nie zawsze rozumiej, czemu ludzie zachowuj si w konkretny sposb. Wida to, gdy spieraj
si o swoje racje, motywy. Syszaem, jak kto mwi do dziecka: Robisz mi to na zo", podczas
gdy dla mnie byo oczywiste, e dziecko robio to dla zabawy... Nie zdawao sobie sprawy, jaki
wpyw wywierao na dorosych. Ja te byem taki niewiadomy, wic rozpoznaj to u innych.
Dzwoni telefon. Odbieram.
- Lou, tu Cameron. Chcesz i na pizz? - Gos mechanicznie skada sowa.
- Dzi jest czwartek - mwi. - Bdzie Cze-Jestem-Jean.
- Ja, Chuy i Bailey i tak idziemy pogada. I ty, jeli przyjdziesz. Linda nie idzie. Dale nie idzie.
- Nie wiem, czy chc i - przyznaj. - Pomyl. O ktrej si tam wybieracie?
- O pitej - odpowiada.
- S miejsca, gdzie lepiej o tym nie rozmawia - przypominam.
- Pizzeria nie jest takim miejscem - mwi Cameron.
- Wiele osb wie, e tam chodzimy - nadmieniam.
- Inwigilacja? - pyta Cameron.
- Tak. Ale pjcie tam to dobry pomys, poniewa tam chodzimy. Potem spotkamy si gdzie
indziej.
- W Centrum.
- Nie - mwi, mylc o Emmy. - Nie chc i do Centrum.
- Emmy ci lubi - zapewnia Cameron. - Nie jest zbyt inteligentna, ale ci lubi.
- Nie rozmawiajmy teraz o Emmy - prosz.
- Pomwimy o kuracji, ale po pizzy - wyznaje Cameron. - Nie wiem, dokd moemy pj, jeli
nie do Centrum.
Zastanawiam si nad rnymi miejscami, ale wszystkie s miejscami publicznymi. Nie
powinnimy rozmawia o tym w miejscu publicznym. W kocu proponuj:
- Moecie przyj do mnie. - Nigdy nie zapraszaem do siebie Camerona. Nigdy nikogo do
siebie nie zapraszaem.
Milczy przez dusz chwil. On te nigdy mnie do siebie nie zaprasza. Wreszcie mwi:
- Przyjd. Nie wiem, jak inni.
- Zjem z wami kolacj - mwi.
- Nie mog zabra si do pracy. Wczam wentylator. Spirale i wiatraczki si obracaj, lecz
roztaczone rozbyski wiata jako mnie nie uspokajaj. Potrafi myle tylko o tym medycznym
projekcie, ktry majaczy jak co gronego. Zupenie jak na zdjciu z surferem, nad ktrym pitrzy si
fala. Dowiadczony surfer przeyje, ale todzib zostanie zmiadony. Czy zdoamy okiezna t
fal?
Pisz i drukuj swj adres oraz wskazwki, jak tam dojecha z pizzerii. Musz przerwa i
spojrze na plan miasta, eby upewni si, czy podaem waciwe kierunki. Nie przywykem do
udzielania wskazwek innym kierowcom.
O pitej wyczam wentylator, wstaj i wychodz z pokoju. Przez kilka godzin nie zrobiem nic
poytecznego. Czuj si wydrony i jednoczenie gruby; sysz w gowie ocia, przytaczajc
Pierwsz symfoni Mahlera. Na zewntrz jest chodno; wzdrygam si. Wsiadam do samochodu,
uspokojony tym, e mam nienaruszone cztery opony, przedni szyb i silnik, ktry uruchamia si po
przekrceniu kluczyka w stacyjce. Zgodnie z sugesti policji, wysaem swojej firmie
ubezpieczeniowej kopi raportu policyjnego.
W pizzerii nasz ulubiony stolik jest wolny; jestem wczeniej ni zazwyczaj. Siadam. Cze-
Jestem-Jean spoglda na mnie i odwraca wzrok. Chwil pniej wchodzi Cameron, potem Chuy,
Bailey i Eric. Przy naszej pitce stolik sprawia wraenie pozbawionego rwnowagi. Chuy przesuwa
si z krzesem na sam koniec, a pozostali nieznacznie zmieniaj pozycje; teraz jest symetrycznie.
Bez trudu mog zerka na migajce logo piwa. Tego wieczoru mnie denerwuje; odwracam si
lekko. Wszyscy s spici. Bbni palcami doni o udo, a Chuy kiwa gow w przd i w ty. Cameron
porusza ramionami - obraca w kieszeni plastikowe kostki. Zaraz po zoeniu zamwienia Eric
wyciga kolorowy owek i zaczyna rysowa swoje wzory.
auj, e nie ma z nami Lindy ani Dale'a. Dziwnie jest tak siedzie bez nich. Gdy przynosz
posiek, jemy w cakowitym niemal milczeniu. Chuy wydaje rytmiczne hunh" pomidzy ksami, a
Bailey cmoka jzykiem. Po uporaniu si z wikszoci porcji chrzkam dononie. Wszyscy zerkaj na
mnie szybko, po czym odwracaj wzrok.
- Czasami ludzie potrzebuj miejsca, eby pogada - mwi. - Czasami moe to by czyje
mieszkanie.
- Czy moe to by twoje mieszkanie? - pyta Chuy.
- Niewykluczone - odpowiadam.
- Nie wszyscy wiedz, gdzie mieszkasz - podsuwa Cameron. Wiem, e on tego nie wie. Dziwne,
w jaki sposb musimy rozmawia o pewnych rzeczach.
- Oto wskazwki - mwi. Wycigam wydruki i kad je na stoliku. Kady po kolei bierze sobie
jeden. Nie zaczynaj od razu czyta.
- Niektrzy musz wczenie wsta - oznajmia Bailey.
- Nie jest jeszcze pno - przypominam.
- Niektrzy bd musieli wyj wczeniej ni inni, jeli inni zostan do pna.
- Wiem o tym - mwi.
ROZDZIA SIEDEMNASTY
Na parkingu s tylko dwa miejsca przeznaczone dla goci, ale wiem, e moi gocie zaparkuj
bez problemu: wikszo mieszkacw nie ma wasnych aut. Budynek wzniesiono w czasach, gdy
kady mia co najmniej jeden samochd.
Czekam na parkingu, dopki nie przyjad pozostali. Prowadz ich na gr. Tyle stp robi na
schodach spory haas. Nie wiedziaem, e bdzie a tak gono. Danny otwiera drzwi.
- Och... cze, Lou. Byem ciekaw, co si dzieje.
- To moi przyjaciele - mwi.
- Dobrze, dobrze - mruczy Danny. Nie zamyka drzwi. Nie wiem, czego chce. Pozostali id za
mn do moich drzwi. Otwieram je i wpuszczam ich do rodka.
To bardzo dziwne goci u siebie innych ludzi. Cameron oglda mieszkanie i znika w azience.
Sysz go. Zupenie jak w czasach, gdy mieszkaem w grupie. Nie lubiem tego. Pewne rzeczy
powinny pozosta czym prywatnym; nie jest mio sysze kogo w azience. Cameron naciska
spuczk w ubikacji, po czym sysz wod wlewajc si do umywalki; wreszcie wychodzi. Chuy
patrzy na mnie, a ja kiwam gow. On rwnie wchodzi do azienki. Bailey przyglda si mojemu
komputerowi.
- Nie mam w domu modelu stacjonarnego - mwi. Uywam kieszonkowego, jeli musz nad
czym popracowa.
- Mj mi odpowiada - tumacz. Chuy wraca do salonu.
- A wic... co teraz? Cameron na mnie patrzy.
- Czytae o tym, Lou, prawda?
- Tak. - Zdejmuj z pki Funkcjonowanie mzgu. - Moja... przyjacika poyczya mi t
ksik. Powiedziaa, e najlepiej zacz wanie od niej.
- Czy to kobieta, o ktrej mwia Emmy?
- Nie, kto inny. Jest lekarzem i on kogo, kogo znam.
- Czy to lekarz od mzgu?
- Nie sdz.
- Czemu daa ci t ksik? Wypytywae j o projekt?
- Zapytaem j o ksik na temat funkcjonowania mzgu. Chc wiedzie, co zamierzaj zrobi z
naszymi.
- Ludzie, ktrzy nie studiowali, nie maj pojcia, jak dziaa mzg - mwi Bailey.
- Ja te nie miaem, dopki nie zaczem czyta - przyznaj. - Wiedziaem tylko to, czego
nauczyli nas w szkole, a nie byo tego zbyt wiele. Wanie dlatego chciaem si uczy.
- I co? - pyta Cameron.
- Mnstwo czasu zabiera nauczenie si wszystkiego, co wiadomo o mzgu - odpowiadam. -
Wiem wicej ni przedtem, ale nie wiem, czy wiem wystarczajco duo. Chc wiedzie, co ich
zdaniem si stanie i co moe pj niewaciwie.
- To skomplikowane - zauwaa Chuy.
- Wiesz co o funkcjonowaniu mzgu? - pytam.
- Niewiele. Moja starsza siostra bya lekarzem, zanim umara. Prbowaem czyta jej ksiki,
kiedy studiowaa. Gdy jeszcze mieszkaem w domu z rodzicami. Ale wtedy miaem tylko pitnacie
lat.
- Powiedz, czy uwaasz, e mog zrobi to, co zapowiadaj - mwi Cameron.
- Nie wiem - odpowiadam. - Chciaem sprawdzi, co mwi dzisiaj lekarz. Nie jestem pewny,
czy ma racj. Rysunki, ktre nam dzisiaj pokazywa, s w tej ksice. - Stukam doni w okadk. -
Ale wedug niego, oznaczaj co innego. To nie
jest nowa ksika i pewne rzeczy si zmieniaj. Musz znale nowe rysunki.
- Poka nam te rysunki - prosi Bailey.
Odnajduj stron z rycinami ukazujcymi aktywno mzgu i kad ksik na niskim stoliku.
Wszyscy do niej zagldaj.
- Pisz tutaj, e to jest obraz aktywnoci mzgu, kiedy kto widzi znajom twarz - wyjaniam. -
Myl, e wyglda to identycznie jak rysunek, o ktrym lekarz mwi, e to aktywno przy
wypatrzeniu w tumie znajomej twarzy.
- Jest taki sam - decyduje po chwili Bailey. - Stosunek szerokoci linii do cznej wielkoci jest
identyczny. Kolorowe kropki znajduj si w dokadnie tych samych miejscach. Jeli to nie jest ta
sama ilustracja, to na pewno kopia.
- Moe w przypadku normalnych mzgw wzr aktywnoci jest zawsze taki sam - podsuwa
Chuy.
Nie pomylaem o tym.
- Powiedzia, e drugi rysunek przedstawia autystyczny mzg osoby patrzcej na znajom twarz
- mwi Cameron. - Ale w ksice napisano, e to wzr aktywnoci mzgu przy patrzeniu na
kompozytow obc twarz.
- Nie rozumiem, co to znaczy kompozytowa obca" - wyznaje Eric.
- To komputerowo wygenerowana twarz zoona z rysw kilku prawdziwych twarzy - tumacz.
- Jeli to prawda, e wzr aktywnoci autystycznego mzgu przy przygldaniu si znajomej
twarzy jest taki sam jak normalnego mzgu przy przygldaniu si nieznajomej twarzy, to jaki jest
wzr autystycznego mzgu przy przygldaniu si nieznajomej twarzy? - pyta Bailey.
- Zawsze miaem kopoty z rozpoznawaniem twarzy, ktre powinienem zna - mwi Chuy. -
Nadal wiele czasu zajmuje mi nauczenie si czyich rysw.
- Owszem, ale to robisz - przypomina Bailey. - Rozpoznajesz nas, prawda?

- Tak - odpowiada Chuy. - Ale zabiera mi to duo czasu i naj pierw rozpoznaj was po gosie,
wzrocie i ubraniu.
- Wane, e wiesz jak, i to si wanie liczy. Twj mzg robi to w inny sposb, ale robi.
- Mwiono mi, e mzg moe wykonywa t sam czynno na rne sposoby - informuje
Cameron. - Podobnie jak w przypadku, gdy kto zostanie poszkodowany: podaj mu lek, nie
pamitam nazwy, i zapewniaj wiczenia, eby mg ponownie na
uczy si wykonywania pewnych czynnoci, ale uywa do tego innych czci mzgu.
- Mnie te to mwili - odzywam si. - Zapytaem, dlaczego nie podali mi tego lekarstwa, a oni
odpowiedzieli, e na mnie by nie podziaao. Nie powiedzieli dlaczego.
- A ksika? - pyta Cameron.
- Nie wiem. Nie doczytaem jeszcze tak daleko - odpowiadam.
- Trudna? - chce wiedzie Bailey.
- Niektre fragmenty, ale nie tak, jak mylaem - tumacz. - Zaczem od innych ksiek. To mi
pomogo.
- Jakich innych ksiek? - pyta Eric.
- Przeczytaem kilka skryptw w Internecie - wyjaniam. - Biologia, anatomia, chemia
organiczna, biochemia. - Gapi si na mnie; spuszczam wzrok. - To nie takie trudne, jak si wydaje.
Przez kilka minut wszyscy milcz. Sysz ich oddechy; oni sysz mj. Wszyscy syszymy kady
haas i czujemy kady zapach. Jest inaczej ni z moimi przyjacimi na szermierce, gdzie musz
uwaa na to, co dostrzegam.
- Zamierzam to zrobi - mwi nagle Cameron. - Chc tego.
- Dlaczego? - pyta Bailey.
- Chc by normalny - wyjania Cameron. - Zawsze chciaem. Nienawidz by inny. To zbyt
trudne, tak samo jak zbyt trudne jest udawanie, e jest si takim samym jak wszyscy inni. Jestem tym
ju zmczony.
- Nie jeste dumny z tego, kim jeste? - Ton Baileya nie pozostawia wtpliwoci, e cytuje
slogan z Centrum. Jestemy dumni z tego, kim jestemy".
- Nie - odpowiada Cameron. - Udawaem, Lecz tak naprawd, z czego tu by dumnym? Wiem,
co chcesz powiedzie, Lou... - Patrzy na mnie. Myli si. Nie zamierzaem si odzywa. - Zaraz
powiesz, e normalni ludzie robi to samo co my, tylko w mniejszym stopniu. Wielu ma natrctwa,
tylko nie zdaje sobie z tego sprawy. Postukuj stopami, nawijaj wosy na palec lub pocieraj
twarze. Zgadza si, ale s normalni i nikt nie zwraca im uwagi. Nie nawizuj poprawnego kontaktu
wzrokowego, ale s normalni i nikt ich nie upomina, e powinni nawizywa kontakt wzrokowy.
Maj co innego, czym nadrabiaj te nieznacznie autystyczne zachowania. Tego wanie chc. Chc...
chc tego, ebym nie musia tak bardzo si stara, by wyglda normalnie. Po prostu chc by
normalny.
- Normalny" to program suszarki - przypomina Bailey.
- Normalni s inni ludzie. - Rami Camerona drga; wzrusza nim gwatownie, czasami to
powstrzymuje tik. - To... to gupie rami... Jestem zmczony ukrywaniem tego, co jest ze mn nie tak.
Chc by w porzdku. - Podnosi gos, a ja nie wiem, czy jeszcze
bardziej si rozzoci, jeli go poprosz, eby by ciszej. auj, e ich tutaj zaprosiem. - Tak czy
owak - koczy ciszej Cameron - zamierzam to zrobi i nie moecie mnie powstrzyma.
- Nie zamierzam ci powstrzymywa - zapewniam.
- A wy? Zamierzacie to zrobi? - pyta. Patrzy po kolei na kadego z nas.
- Nie wiem. Nie jestem jeszcze gotowy, by ci odpowiedzie.
- Linda si nie zgadza - mwi Bailey. - Twierdzi, e rzuci prac.
- Nie wiem, czemu wzory miayby by takie same odzywa si nagle Eric. Patrzy w ksik. -
To nie ma sensu.
- Znajoma twarz jest znajom twarz?
- Zadanie polega na odszukaniu znajomego wrd obcych. Wzr aktywnoci powinien by
bardziej podobny do rozpoznania znajomej nie-twarzy wrd rnych nie-twarzy. Czy w tej ksice
jest taki rysunek?
- Na nastpnej stronie - odpowiadam. - Wedug ksiki, wzr aktywnoci jest taki sam, tyle e
zadanie z twarz aktywizuje obszar odpowiedzialny za rozpoznawanie twarzy.
- Bardziej zaley im na rozpoznawaniu twarzy - mwi Eric.
- Normalnym ludziom zaley na normalnych - rzuca Cameron. - Dlatego wanie chc by
normalny.
- Osobom autystycznym zaley na innych autystycznych - oznajmia Eric.
- To nie to samo - upiera si Cameron. Omiata wzrokiem grup. - Popatrz na nas. Eric rysuje
wzory palcem. Bailey uje warg, Lou tak bardzo stara si siedzie nieruchomo, e wyglda jak
drewniany kloc, a ja podskakuj, czy tego chc, czy nie. Akceptujecie
to, e podskakuj. Akceptujecie fakt, e trzymam w kieszeni kostki, ale wam na mnie nie zaley.
Kiedy zeszej wiosny miaem gryp, nikt nie zadzwoni ani nie przynis mi nic do jedzenia.
Nie odzywam si. Bo nie ma o czym mwi. Nie zadzwoniem ani nie przyniosem jedzenia,
poniewa nie wiedziaem, e Cameron tego chcia. Uwaam, e jego obecne pretensje s
nieuzasadnione. Nie jestem pewny, czy normalni ludzie zawsze dzwoni albo przynosz jedzenie,
kiedy kto jest chory. Patrz na pozostaych. Wszyscy odwracaj wzrok od Camerona, tak jak ja.
Lubi Camerona; przyzwyczaiem si do niego. Jaka jest rnica pomidzy lubieniem a
przyzwyczajeniem? Nie jestem pewny. Nie lubi niepewnoci.
- Ty te nie - mwi w kocu Eric. - Od ponad roku nie bye na adnym spotkaniu
stowarzyszenia.
- Pewnie nie - odpowiada cicho Cameron. - Wci widziaem starszych, w gorszym stanie od
nas. Nie ma modych. Wszystkich wyleczono jako noworodki lub wczeniej. Kiedy miaem
dwadziecia lat, bardzo mi to pomagao. Ale teraz jestemy tylko my. Starsi autystyczni, ktrzy nie
przeszli dobrego, wczesnego nauczania... Nie cierpi ich towarzystwa. Sprawiaj, e si boj, e
wrc do takiego stanu i bd taki sam jak oni. A nam nikt nie pomoe, poniewa nie ma ju modych.
- Tony - podsuwa Bailey, patrzc na swoje kolana.
- Tony jest najmodszy i ma... ile, dwadziecia siedem lat? Jedyny poniej trzydziestki. Reszta
modszych ludzi z Centrum jest... inna.
- Emmy lubi Lou - mwi Eric. Patrz na niego; nie wiem, co chce przez to powiedzie.
- Gdybym by normalny, nie musiabym ju wicej chodzi do psychiatry - oznajmia Cameron.
Przypomina mi si doktor Fornum i dochodz do wniosku, e wizja uwolnienia si od niej jest
niemal warta ryzyka poddania si kuracji.
- Mgbym si oeni - cignie tymczasem Cameron bez koniecznoci posiadania wiadectwa
stabilnoci psychicznej. Mie dzieci.
- Chcesz si oeni? - pyta Bailey.
- Tak - odpowiada Cameron. Znowu mwi goniej, lecz tylko troch; poczerwienia na twarzy.
- Chc si oeni. Chc mie dzieci. Chc y w zwyczajnym domu, w zwyczajnym ssiedztwie,
korzysta ze zwyczajnej komunikacji miejskiej i spdzi
reszt ycia jako normalny czowiek.
- Nawet gdyby nie by t sam osob? - chce wiedzie Eric.
- Oczywicie, e bd t sam osob - odpowiada Cameron. - Tylko normaln.
Nie jestem pewny, czy to jest moliwe. Kiedy myl o tym, co sprawia, e jestem nienormalny,
nie potrafi wyobrazi sobie bycia normalnym i pozostania t sam osob. Caa sprawa polega na
zmianie, zmianie w kogo innego, co musi pociga za sob zmian osobowoci, wasnego ja.
- Zrobi to sam, jeli nikt inny si nie zgosi oznajmia Cameron.
- To twoja decyzja - mwi powanym gosem Chuy.
- Tak. - Cameron jakby cichnie. - Tak.
- Bdzie mi ciebie brakowao - wyznaje Bailey.
- Ty te moesz podda si leczeniu - podsuwa Cameron.
- Nie. W kadym razie jeszcze nie teraz. Chc si dowiedzie wicej.
- Id do domu - oznajmia Cameron. - Powiem im jutro. - Wstaje. Widz, jak jego do obraca
koci w kieszeni.
Nie egnamy si. Nie musimy. Cameron wychodzi i cicho zamyka za sob drzwi. Pozostali
patrz na mnie, po czym odwracaj wzrok.
- Niektrzy ludzie nie lubi siebie takimi, jakimi s - mwi
Bailey.
- Niektrzy ludzie s inni, ni si o nich sdzi - dodaje Chuy.
- Cameron zakocha si w kim, kto go nie kocha oznajmia Eric. - Tamta kobieta
powiedziaa, e nic z tego nie wyjdzie. Jeszcze w szkole redniej.
Zastanawiam si, skd Eric o tym wie.
- Emmy twierdzi, e Lou kocha normaln kobiet, ktra zamierza zrujnowa mu ycie - wyznaje
nagle Chuy.
- Emmy nie ma pojcia, o czym mwi. - Wzruszam ramionami. - Emmy powinna zaj si
swoimi sprawami.
- Czy Cameron uwaa, e ta kobieta go pokocha, jeli bdzie normalny? - pyta Bailey.
- Wysza za kogo innego - odpowiada Eric. - Myli, e mgby pokocha kogo, kto
pokochaby jego. Uwaam, e to dlatego chce si podda leczeniu.
- Nie zrobibym tego dla kobiety - owiadcza Bailey. eby to zrobi, musiabym mie wany
powd. - Ciekawe, co by powiedzia, gdyby zna Marjory. Czy zrobibym to, gdybym wiedzia, e
dziki temu Marjory mnie pokocha? Niewygodna myl;
odpycham j od siebie.
- Nie wiem, co czuliby normalni. Nie wszyscy normalni wygldaj na szczliwych. Moliwe,
e bycie normalnym jest tak samo ze, jak bycie autystycznym. - Gowa Chuya obraca si w prawo i
lewo, do przodu i wstecz.
- Chciabym sprbowa - mwi Eric. - Ale chciabym mc wrci do dawnego siebie, gdyby to
si nie sprawdzio.
- To nie dziaa w ten sposb - uprzedzam. - Pamitacie, co doktor Ransome powiedzia
Lindzie? Gdy neurony raz si pocz, pozostaj uformowane, chyba e zostan rozerwane przez jaki
przypadek czy co w tym rodzaju.
- Czy to wanie zrobi: utworz nowe poczenia?
- A co ze starymi? Czy... - Bailey macha rkami - ... nie dojdzie midzy nimi do kolizji?
Zamieszania? Chaosu?
- Nie wiem - odpowiadam.
Nage czuj si przytoczony ogromem niewiedzy. Z takiego bezmiaru moe wynikn mnstwo
zych rzeczy. Wtem przypominam sobie zdjcie zrobione przez jeden z umieszczonych w kosmosie
teleskopw: rozwietlony przez gwiazdy bezkres mroku. W nieznanym te moe kry si pikno.
- Powiedziabym - cign - e bd musieli zdemontowa obwody, ktre pracuj teraz,
zbudowa nowe i je uruchomi. W ten sposb bd dziaa tylko dobre poczenia.
- Nie tak nam to przedstawiali - przypomina Chuy.
- Nikt nie zgodziby si na zniszczenie wasnego mzgu, by zbudowa nowy - mwi Eric.
- Cameron... - zaczyna Chuy.
- Jego zdaniem to nie bdzie tak wygldao - przerywa Eric. - Gdyby wiedzia... - Milknie z
zamknitymi oczami. Czekamy. - I tak mgby to zrobi, jeli jest wystarczajco nieszczliwy. Nie
jest to gorsze od samobjstwa. Lepsze, jeli powrci jako osoba, ktr chce by.
- Co ze wspomnieniami? - pyta Chuy. - Czy usun wspomnienia?
- Jak? - pyta Bailey.
- Wspomnienia s przechowywane w mzgu. Jeli wszystko wycz, wspomnienia znikn.
- Moe do tego nie dojdzie. Nie czytaem jeszcze rozdziaw o pamici - mwi. - Przeczytam
je; s nastpne w kolejnoci. - W ksice omwiono ju czciowo pami, ale nie zrozumiaem
jeszcze wszystkiego i nie chc o rym teraz rozmawia. Poza tym - dodaj - kiedy wyczasz
komputer, nie tracisz zapisanych na dysku danych.
- Podczas operacji ludzie s nieprzytomni, a mimo to nie trac wspomnie - wtrca Eric.
- Ale nie pamitaj operacji, poza tym istniej lekarstwa wpywajce na ksztatowanie si
pamici - odpowiada Chuy. Skoro mog wpywa na pami, to moe potrafi rwnie usuwa
stare wspomnienia.
- Informacji na ten temat moemy poszuka w sieci - oznajmia Eric. - Zrobi to.
- Zmiana pocze i ustanawianie nowych przypomina hardware - zauwaa Bailey. - Nauka
uywania nowych pocze to software. Za pierwszym razem byo mi wystarczajco trudno nauczy
si mwi; nie chc znowu przez to przechodzi.
- Normalne dzieci ucz si tego szybciej - przypomina Eric.
- Nadal zajmuje im to lata - przekonuje Bailey. - Podaj, e rehabilitacja potrwa od szeciu do
omiu tygodni. Moe to wystarczy szympansowi, ale szympansy nie mwi.
- Nie jest tak, e wczeniej nie popeniali bdw dowodzi Chuy. - Mieli na nasz temat
mnstwo nieprawdziwych teorii. By moe teraz take si myl.
- Wicej wiadomo o funkcjonowaniu mzgu - mwi. Ale nadal nie wszystko.
- Nie lubi robi czego, nie wiedzc, co si stanie ucina Bailey. Chuy i Eric milcz; zgadzaj
si z tym. Ja rwnie. Wane jest, eby zna konsekwencje przed podjciem dziaania. Czasami
konsekwencje nie s oczywiste.
Konsekwencje braku dziaania take nie s oczywiste. Jeli nie poddam si kuracji, sytuacja nie
pozostanie niezmienna. Don udowodni to swoimi atakami na mj samochd, a potem na mnie.
Niezalenie od tego, co zrobi, niezalenie od tego, jak bardzo przewidywalnym bd prbowa
uczyni swoje ycie, nie stanie si ono ani troch bardziej przewidywalne od reszty wiata. Ktrym
rzdzi chaos.
- Pi mi si chce - mwi raptem Eric. Wstaje. Ja te si pod nosz i id do kuchni. Wycigam
szklank i nalewam do niej wody. Krzywi si po skosztowaniu; przypominam sobie, e pije tylko
wod butelkowan. Nie mam tej, ktr lubi.
- Mnie te - odzywa si Chuy. Bailey milczy.
- Chcesz wody? - pytam. - To wszystko, co mam, z wyjtkiem jednej butelki napoju
owocowego. - Mam nadziej, e nie poprosi o napj. Lubi go pi do niadania.
- Chc wod - mwi Bailey i podnosi rk. Napeniam wod dwie kolejne szklanki i przynosz
je do salonu. Kiedy jestem w domu Toma i Lucii, pytaj mnie, czy chc si czego napi, nawet jeli
nie chc. Mdrzej jest zaczeka, a ludzie powiedz,
e czego chc, cho prawdopodobnie normalni ludzie najpierw pytaj.
To takie dziwne uczucie mie kogo w swoim mieszkaniu. Przestrze wydaje si mniejsza.
Powietrze gstsze. Kolory zmieniaj si lekko ze wzgldu na barwy ubra. Dodatkowe osoby zajmuj
miejsce i oddychaj.
Zastanawiam si nagle, jakby to byo, gdybym mieszka z Marjory - gdyby to ona zajmowaa
miejsce w salonie, azience, sypialni. Nie lubiem wsplnego domu, w ktrym mieszkaem zaraz po
opuszczeniu rodzicw. azienka pachniaa innymi ludmi, mimo e sprztalimy j codziennie. Pi
rnych past do zbw. Pi rnych szamponw, myde i dezodorantw.
- Lou! Wszystko w porzdku? - Bailey wyglda na zaniepokojonego.
- Rozmylaem o... czym - odpowiadam. Nie chc myle o tym, e nie lubibym obecnoci
Marjory w moim mieszkaniu, ktre mogoby wydawa si zatoczone, gone lub przesiknite zym
zapachem.
* * *
Cameron nie przychodzi do pracy. Cameron jest tam, gdzie kazali mu by, eby mg rozpocz
procedur leczenia. Lindy nie ma w pracy. Nie wiem, gdzie jest. Wol zastanawia si nad tym,
gdzie jest Linda, ni co w tej chwili robi z Cameronem. Znam Camerona takim, jaki jest teraz... jaki
by dwa dni temu. Czy rozpoznam osob z twarz Camerona, kiedy zakoczy kuracj?
Im wicej o tym myl, tym bardziej przypomina mi to filmy science fiction, gdzie czyj mzg
wszczepiany jest innej osobie albo do tego samego mzgu wkada si inn osobowo. Ta sama
twarz, ale nie ta sama osoba. Przeraajce. Kto kryby si za moj twarz? Czy lubiby szermierk?
Czy lubiby dobr muzyk? Czy lubiby Marjory? Czy ona polubiaby jego?
Dzisiaj mwi nam wicej o samej procedurze.
- Tomografia komputerowa umoliwi nam stworzenie mapy waszych indywidualnych upodoba
- tumaczy lekarz. Podczas skanowania bdziemy wam zleca zadania, ktre pozwol ustali, jak
wasze mzgi przetwarzaj informacje. Po dokonaniu porwna z normalnym mzgiem dowiemy si,
jak zmodyfikowa
wasze...
- Nie wszystkie normalne mzgi s takie same - przypominam.
- Ale wystarczajco podobne - odpowiada lekarz. Chcemy zmodyfikowa rnic pomidzy
twoim mzgiem a redni z kilku normalnych mzgw.
- Jak wpynie to na moj inteligencj? - pytam.
- Nie powinno w ogle wpyn, naprawd. Ten cay haas o centralnej inteligencji wybuch w
zeszym stuleciu wraz z odkryciem moduowoci przetwarzania bodcw, ktra tak utrudnia
uoglnianie, a wy, osoby autystyczne, stanowicie dowd, e
mona by wietnym matematykiem, a jednoczenie znajdowa si grubo poniej kreski, jeli chodzi
o umiejtno komunikacji.
Nie powinno wpyn" nie jest tym samym, co nie wpynie". Nie wiem, czym naprawd jest
moja inteligencja - nie podali nam wyniku testw IQ, a ja nigdy nie zadaem sobie trudu, eby
rozwiza jaki powszechnie dostpny test - wiem jednak, e nie jestem gupi i nie chc taki by.
- Jeli martwisz si o swoj umiejtno analizowania wzorw - dodaje lekarz - to uspokajam,
e kuracja nie wpywa na odpowiedzialn za ni cz mzgu. Raczej przypomina to udostpnianie
tej czci mzgu nowym danym, wanym spoecznie
danym, bez koniecznoci dodatkowego wysiku.
- Tak jak jest z wyrazem twarzy - mwi.
- Tak, co w tym rodzaju. Rozpoznawanie twarzy, jej wyraz, subtelnoci tonacji gosu... To
niewielkie uszczypnicie w obszarze kontroli uwagi, majce na celu uatwienie dostrzegania tych
rzeczy i czerpania z tego przyjemnoci.
- Przyjemno... Chcecie to poczy z wyzwalaniem endorfin?
Gwatownie czerwienieje.
- Jeli chodzi o to, czy podnieci ci przebywanie z ludmi, to zdecydowanie nie. Lecz osoby
autystyczne nie uznaj kontaktw spoecznych za przyjemne, a dziki kuracji owe kontakty przestan
wzbudza lk. - Nie umiem biegle interpretowa wszystkich subtelnoci w tonacji gosu, wiem
jednak, e nie mwi nam caej prawdy.
Jeli potrafi kontrolowa poziom przyjemnoci, jak czerpiemy z kontaktw spoecznych, to
potrafi rwnie kontrolowa poziom przyjemnoci czerpanej z tego przez normalnych ludzi. Myl o
nauczycielach w szkole, zdolnych do kontrolowania przyjemnoci, jak uczniowie czerpi z
kontaktw z innymi uczniami... zamieniajc ich w osoby autystyczne do takiego stopnia, e wol si
uczy, ni gada na lekcjach. Wyobraam sobie pana Crenshawa na czele sekcji zoonej z
pracownikw ignorujcych wszystko, co nie jest prac.
ciska mnie w odku; czuj kwany smak w ustach. Co si ze mn stanie, jeli powiem
publicznie o swoich wtpliwociach? Dwa miesice temu wyrzucibym z siebie bez chwili namysu
wszystko, co dostrzegem i co mnie zaniepokoio; teraz jestem ostroniejszy. Pan Crenshaw i Don
nauczyli mnie tej mdroci.
- Nie wolno ci wpada w paranoj, Lou - mwi lekarz. Dla kogo spoza gwnego nurtu ycia
spoecznego bardzo kuszce jest zaoenie, e ludzie knuj co powanego, ale nie jest dobrze tak
myle.
Milcz. Rozmylam o doktor Fornum, panu Crenshawie i Donie. Ci ludzie nie lubi mnie albo
lubi. Czasami ludzie, ktrzy mnie nie lubi albo lubi, mog prbowa wyrzdzi mi prawdziw
krzywd. Czy byoby paranoj podejrzewa Dona o pocicie mi opon? Nie sdz. Ju raczej
prawidowo zlokalizowabym zagroenie. Prawidowo rozpoznana groba nie jest paranoj.
- Musisz nam zaufa, Lou. Wszystko bdzie dziaa prawidowo. Mog poda ci co na
uspokojenie...
- Nie jestem zdenerwowany - mwi. Nie jestem zdenerwowany. Jestem zadowolony z siebie,
e przejrzaem jego gadanin i dostrzegem ukryte znaczenie, ale nie jestem zdenerwowany, mimo i
to ukryte znaczenie sugeruje, e lekarz mn manipuluje. Skoro o tym wiem, to ju nie jest to
manipulacja. - Staram si zrozumie, ale nie jestem zdenerwowany.
Odpra si. Minie jego twarzy rozluniaj si lekko, zwaszcza wok oczu i na czole.
- Wiesz, Lou, to jest bardzo skomplikowane. Jeste inteligentny, ale to nie twoja dziedzina.
Zrozumienie tego wymaga wielu lat studiw. Lektura paru ksiek i artykuw w Internecie to za
mao. Prby tylko ci zdezorientuj i wzbudz niepokj. Tak jak
ja nie zdoabym zrobi tego, co ty robisz. Dlaczego nie pozwoli kademu w spokoju wykonywa
wasnej pracy?
Poniewa chodzi o mj mzg i moje ja, ktre ty zamierzasz zmieni. Poniewa nie powiedziae
caej prawdy, a ja nie jestem pewny, czy chodzi ci o moje jak najlepiej pojte - czy w ogle
jakiekolwiek - dobro.
- Dla mnie wane jest to, kim jestem - mwi.
- Chcesz powiedzie, e dobrze si czujesz jako osoba autystyczna? - Kpina w gosie; nie
potrafi sobie wyobrazi, eby ktokolwiek chcia by taki jak ja.
- Lubi siebie - tumacz. - Autyzm stanowi cz tego, kim jestem; nie jest wszystkim. - Mam
nadziej, e to prawda, e jestem kim wicej ni wycznie diagnozami.
- Kiedy ju pozbdziemy si autyzmu, pozostaniesz t sam osob, tyle e nieautystyczn.
Ma nadziej, e to prawda; moe nawet myli, e myli, e to prawda; jednak nie wierzy
niezachwianie, e to prawda. Strach przed tym, e to nieprawda, emanuje z niego niczym kwany
odr przeraenia. Twarz przybiera min, ktra ma mnie przekona, e on w to wierzy, ale faszywa
szczero to co, co znam od dziecka. Kady terapeuta i doradca ma w swym repertuarze tak min,
ten zmartwiony/troskliwy wzrok.
Najbardziej mnie przeraa, e mog - i z pewnoci to zrobi - majstrowa przy pamici, a nie
tylko funkcjonujcych obecnie poczeniach. Musz wiedzie rwnie dobrze jak ja, e cae moje
dowiadczenie zdobyte zostao z perspektywy autyzmu. Manipulacja pocze tego nie zmieni, wic i
nie zmieni tego, kim jestem. Jeli jednak utrac wspomnienia o tym, jak to jest i kim jestem, to utrac
wszystko, nad czym pracowaem przez trzydzieci pi lat. Nie chc tego traci. Nie chc pamita
rzeczy tak, jakbym przeczyta o nich w ksice, nie chc odnosi si do Marjory jak do postaci z
ekranu telewizora. Chc zachowa uczucia, ktre towarzysz wspomnieniom.
ROZDZIA OSIEMNASTY
W niedziele komunikacja miejska nie jedzi wedug tego samego rozkadu co w tygodniu,
pomimo e niedziela jest dniem witecznym tylko dla niewielkiej czci spoeczestwa. Jeli nie
wybieram si do kocioa samochodem, docieram tam albo za wczenie, albo za pno.
Nieuprzejmie jest si spnia, a bycie nieuprzejmym wobec Boga to grubiastwo wiksze od
kadego innego.
Kiedy przyjedam, jest bardzo cicho. W kociele, do ktrego chodz, odprawia si jedn msz
bardzo wczenie rano, bez muzyki, a drug o dziesitej trzydzieci, z muzyk. Lubi przyj
wczeniej i siedzie w cichym pmroku, obserwujc wiato wdrujce przez wielobarwne witrae.
Teraz rwnie zasiadam w cichym pmroku i rozmylam o Marjory i Donie.
Nie powinienem rozmyla o Donie i Marjory, tylko o Bogu. Skupcie si na Bogu - mawia
kapan, ktry niegdy naucza w tym kociele - a nie zbdzicie". Trudno jest skupi si na Bogu,
kiedy przed oczami wci mam ziejcy otwr lufy trzymanej przez Dona broni. Okrgy i ciemny,
niczym czarna dziura. Czuj jego przyciganie, jak gdyby mia mas, ktra chce mnie wchon w
wieczn czer. mier. Nico.
Nie wiem, co dzieje si po mierci. Pismo wite opisuje rne rzeczy w rnych miejscach.
Niektrzy ludzie kad nacisk na to, e wszyscy sprawiedliwi bd wybawieni i pjd do nieba, inni
twierdz, e trzeba zosta wybranym. Nie wydaje mi si, aby byo to co, co potrafilibymy opisa.
Kiedy do tej pory prbowaem to sobie wyobrazi, wygldao jak wietlny wzr, skomplikowany i
pikny, niczym rysunki tworzone przez astronomw na podstawie zdj z kosmicznych teleskopw,
gdzie kady kolor oznacza inn dugo fal.
Teraz jednak, po napaci Dona, widz mrok, ktry jest szybszy od wiata i wylatuje z lufy
pistoletu, by mnie w siebie wcign, z dala od prdkoci wiata, na zawsze.
A jednak jestem tutaj, siedz w tej awce, w tym kociele i nadal yj. wiato wpada do rodka
przez stary witra nad otarzem, kadc si barwnymi plamami na okrywajcym go ptnie, drewnie i
dywanie. O tak wczesnej porze wiato siga dalej w gb kocioa ni podczas mszy, i nieco w
lewo, ze wzgldu na por roku.
Oddycham gboko, wyczuwajc wo topicego si wosku i delikatny lad kadzide po porannej
mszy, a take zapach ksig -nasz koci nadal korzysta z papierowych modlitewnikw i piewnikw
- oraz rodkw czyszczcych do drewna, tkanin i podogi.
yj. Pozostaj w wietle. Tym razem mrok nie by szybszy od wiata. Lecz czuj niepokj,
jakby co mnie cigao i byo coraz bliej, za moimi plecami, gdzie nie mog tego zobaczy.
Siedz z tyu, ale za mn rozciga si wolna przestrze, kolejna niewiadoma. Zwykle mnie to nie
niepokoi, lecz dzisiaj wolabym, eby bya tam ciana.
Prbuj skupi si na wietle, na powolnym przesuwaniu si barwnych smug, w miar jak
soce wspina si coraz wyej. W cigu godziny wiato pokonuje niezauwaaln odlego, ale to
nie wiato si porusza, tylko planeta. Zapominam o tym i uywam tego frazesu jak kady, po czym -
jak zwykle - przeywam radosny wstrzs, gdy przypominam sobie, e to ziemia si porusza.
Wiecznie si obracamy, wpadajc w wiato i z niego uciekajc. To nasza prdko, a nie
wiata lub mroku, czyni noc i dzie. Czy to moja prdko, a nie Dona, wtrcia nas w mrok, gdzie
chcia mnie skrzywdzi? Czy to moja prdko mnie uratowaa?
Ponownie staram si skupi na Bogu. wiato dotaro do mosinego krzya na drewnianym
piedestale. Bysk tawego metalu na tle fioletowych cieni jest tak poraajcy, e przez chwil nie
mog zapa tchu.
W tym miejscu wiato jest zawsze szybsze od mroku; prdko mroku nie ma adnego
znaczenia.
- Tutaj jeste, Lou!
Gos mnie zaskakuje. Kul si, ale udaje mi si zachowa milczenie, a nawet umiechn do
siwej kobiety z broszurk w doni. Zwykle jestem bardziej wiadomy upywu czasu i przychodzcych
ludzi, tak e nie mona mnie zaskoczy. Umiecha si.
- Nie chciaam ci przestraszy - mwi.
- W porzdku - odpowiadam. - Zamyliem si.
Kiwa gow i w milczeniu wraca do tylnej czci kocioa, by powita pozostaych. Ma
identyfikator z nazwiskiem Cynthia Kressman. Widuj j tutaj co trzeci tydzie, kiedy rozdaje
broszurki, a w pozostae niedziele siada po drugiej stronie przejcia, cztery rzdy przede mn.
Jestem ju czujny i zauwaam wchodzcych ludzi. Starzec o kulach, drepczcy naw ku
przodowi. Zwykle przychodzi z on, ale umara cztery lata temu. Trzy staruszki, ktre zawsze
przychodz razem, chyba e ktra jest chora, i siadaj w trzecim rzdzie po lewej. Ludzie powoli
zapeniaj koci. Jedna osoba, dwie, trzy, cztery, potem znowu dwie, jedna i jeszcze jedna. Nad
konsol organw dostrzegam gow organisty. Rozlega si ciche mmf' i zaczyna gra muzyka.
Mama mwia, e chodzenie do kocioa tylko ze wzgldu na muzyk jest ze. Nie jest to jedyny
powd, dla ktrego chodz do kocioa. Chodz do kocioa, by nauczy si, jak by lepszym
czowiekiem. Ale muzyka jest jednym z powodw, dla ktrych chodz do kocioa. Dzisiaj znowu
Bach - nasz organista lubi Bacha - i mj umys bez trudu wychwytuje niezliczone linie melodyczne i
poda za nimi w miar ich odgrywania.
Suchanie muzyki w ten sposb, na ywo, jest czym zupenie odmiennym od suchania nagra.
Sprawia, e jestem bardziej wiadomy przestrzeni, w ktrej si znajduj; sysz dwiki odbijajce
si od cian i tworzce harmoni specyficzn wycznie dla tego konkretnego miejsca. Suchaem
Bacha w innych kocioach i zawsze tworzy ona jak harmoni, a nie dysharmoni. To wielka
tajemnica.
Muzyka milknie. Sysz za sob ciche pomruki, gdy zbiera si chr i duchowni. Bior do rki
zbir hymnw i odszukuj hymn procesyjny. Organy odzywaj si ponownie, a po kilku taktach za
moimi plecami rozlegaj si donone gosy. Kto si troch spnia. atwo okreli kto, ale byoby
nieuprzejme zwrci mu uwag. Pochylam gow, gdy nioscy krzy prowadzi obok procesj. Mija
mnie chr w ciemnoczerwonych habitach z biaymi komami, najpierw kobiety, potem mczyni.
Sysz kady gos. Odczytuj sowa i piewam najlepiej, jak umiem. Najbardziej lubi chwil, gdy
mijaj mnie dwaj ostatni mczyni; obaj piewaj basem i pie a wibruje mi w piersiach.
Po hymnie odmawiamy wsplnie modlitw. Znam jej sowa na pami. Od dziecka. Wan
przyczyn - oprcz muzyki -dla ktrej chodz do tego kocioa jest przewidywalny porzdek mszy.
Mog wymawia znane mi sowa, nie potykajc si o nie. Mog by gotowy do siadania, wstawania
lub klkania, mwi, piewa lub sucha, nie czujc si niezrczny ani powolny. Kiedy odwiedzam
inne kocioy, bardziej przejmuj si tym, czy wykonuj waciw czynno we waciwym
momencie ni Bogiem. Tutaj rutyna uatwia mi wysuchanie, czego Bg ode mnie chce.
Dzisiaj czyta Cynthia Kressman. Odczytuje lekcj ze Starego Testamentu. Czytam razem z ni z
broszurki. Trudno wszystko zrozumie, jeli si tylko sucha albo tylko czyta; obie te czynnoci
wykonywane jednoczenie dziaaj skuteczniej. W domu czytam zawczasu lekcje z kalendarza, ktry
koci rozdaje co roku. Pomaga mi to rwnie przewidzie, co bdzie w nastpnej kolejnoci.
Lubi, kiedy wszyscy podejmujemy sowa psalmu; tworzy si wzr przypominajcy rozmow.
Zerkam teraz do Ewangelii. Nie tego oczekiwaem. Zamiast czytania ewangelii wedug w.
Mateusza bdzie czytanie ewangelii wedug w. Jana. Przebiegam tekst uwanie, podczas gdy ksidz
czyta na gos. To historia czowieka lecego przy sadzawce Siloe, ktry pragn uzdrowienia, lecz
nie byo nikogo, kto pomgby mu wej do wody. Jezus zapyta go, czy naprawd pragnie
uzdrowienia.
Wedug mnie to gupie pytanie. Po co kto miaby lee przy uzdrawiajcej sadzawce, jeli nie
chciaby by uleczony? Dlaczego skaryby si na to, e nie ma nikogo, kto opuciby go do wody,
gdyby nie pragn uzdrowienia?
Bg nie zadaje gupich pyta. To nie moe by gupie pytanie, ale jeli nie jest gupie, to co
oznacza? Byoby gupie, gdybym zada je ja albo lekarz podczas wizyty, c jednak oznacza w tym
przypadku?
Ksidz rozpoczyna kazanie. Nadal staram si dociec, jakie znaczenie moe mie to pozornie
gupie pytanie, kiedy jego gos odzwierciedla moje myli.
- Dlaczego Jezus zapyta tego czowieka, czy chce by uzdrowiony? Czy nie wydaje si to
niemdre? Wszak ley tam i czeka na wyleczenie... na pewno chce zosta uzdrowiony.
Wanie, myl.
- Jeli Bg nie gra z nami w niemdre zgadywanki, co wobec tego oznacza to pytanie: Czy
chcesz by uzdrowiony"? Spjrzcie, gdzie znajdujemy tego czowieka: przy sadzawce znanej z
uzdrawiajcej mocy, gdzie zstpuje anio i porusza wod...",
a chorzy musz wej do tej wzburzonej toni. Gdzie, innymi sowy, chorzy s cierpliwymi
pacjentami, czekajcymi na pojawienie si lekarstwa. Wiedz - tak im powiedziano - e sposobem na
uzdrowienie jest zanurzenie si we wzburzonych falach sadzawki. Nie szukaj niczego innego...
Przybywaj w to wanie miejsce i o tym wanie czasie, nie szukajc po prostu uzdrowienia, lecz
wyleczenia za pomoc tej szczeglnej metody. W dzisiejszym wiecie moglibymy powiedzie, e
chory ten jest jak czowiek, ktry wierzy, e tylko jeden konkretny lekarz znany na caym wiecie
specjalista - moe wyleczy go z raka. Udaje si do szpitala, gdzie pracuje w lekarz, i domaga si
wizyty u niego i tylko u niego, poniewa jest pewny, e jedynie ta metoda przywrci mu zdrowie. Tak
samo sparaliowany mczyzna skupia si na leczniczej sadzawce, absolutnie przekonany, e moe
mu pomc tylko kto, kto we waciwej chwili wniesie go do wody.
Pytanie Jezusa kae mu si zastanowi, czy chce by zdrowy, czy pragnie jedynie wyprbowa
t okrelon metod - zanurzenie w sadzawce. Czy przyjmie uzdrowienie osignite inn metod?
Niektrzy kaznodzieje uznaj t przypowie za przykad paraliu na tle psychicznym, wynikajcym z
histerii -jeli kto chce pozosta sparaliowanym, to tak bdzie. To choroba umysu, a nie ciaa. Ja
jednak uwaam, e zadane przez Jezusa pytanie zwizane jest z problemem poznawczym, a nie
emocjonalnym. Czy czowiek potrafi spojrze szerzej? Czy zaakceptuje uzdrowienie, ktrego nie
oczekiwa? Ktre wykroczy poza uzdrowienie jego ng i plecw, zaczynajc kuracj od rodka, od
duszy, poprzez umys do ciaa?
Zastanawiam si, co tamten czowiek by powiedzia, gdyby nie by sparaliowany, tylko
autystyczny? Czy chocia udaby si do sadzawki po uzdrowienie? Cameron tak. Zamykam oczy i
widz, jak schodzi do szemrzcej wody, w rozmigotane wiato. I znika. Linda si upiera, e nie
potrzebujemy leczenia, e nie ma niczego zego w tym, jacy jestemy. Zo tkwi jedynie w innych,
ktrzy nas nie akceptuj. Wyobraam sobie Linde, jak przepycha si przez tum, oddalajc si od
sadzawki.
Nie uwaam, abym potrzebowa leczenia, w kadym razie nie z autyzmu. To inni chc mnie
leczy, nie ja sam. Ciekawe, czy tamten czowiek mia rodzin, zmczon ju cigym dwiganiem go
na noszach. Ciekawe, czy mia rodzicw, ktrzy mu powiedzieli: Moesz przynajmniej sprbowa
wyzdrowie", albo on, ktra go namawiaa: No dalej, sprbuj, to ci nie zaszkodzi", lub dzieci,
ktrym dokuczay inne dzieci, poniewa ich ojciec nie mg pracowa. Zastanawiam si, czy ci,
ktrzy tam przyszli, zrobili to nie dlatego, e chcieli by uzdrowieni, tylko dlatego, e inni chcieli,
aby to uczynili i stali si dla nich mniejszym ciarem.
Od mierci rodzicw nie jestem dla nikogo ciarem. Pan Crenshaw uwaa, e stanowi
obcienie dla firmy, ale nie wierz, e to prawda. Nie le przy sadzawce, bagajc ludzi, eby mnie
do niej wnieli. Prbuj powstrzyma ich przed wrzuceniem mnie do wody. I tak nie wierz w jej
uzdrawiajc moc.
- ... tak wic stawiane przed nami dzisiaj pytanie brzmi; Czy chcemy mocy witego Ducha w
naszym yciu, czy jedynie udajemy? - Ksidz powiedzia bardzo duo, gdy go nie suchaem. Teraz
jego sowa docieraj do mnie i wzdrygam si. - Czy siedzimy przy sadzawce i czekamy na anioa,
eby poruszy wod, cierpliwie, acz bezczynnie, podczas gdy tu obok ywy Bg oferuje nam ycie
wieczne i dostatnie, jeli tylko otworzymy ramiona i serca, by przyj ten dar? Wierz, e wielu z nas
tak wanie czyni. Wierz, i wszyscy z nas postpuj atak od czasu do czasu, teraz jednak wielu tylko
siedzi i lamentuje, e nie ma nikogo, kto wnisby ich do wody, gdy zstpi anio. - Urywa i rozglda
si po kociele; widz, jak niektrzy si garbi, a inni odpraj, gdy spoczywa na nich jego wzrok. -
Rozgldajcie si dokoa, kadego dnia, w kadym miejscu, patrzcie w oczy kademu, kogo
napotkacie. Jakkolwiek wany jest dla was ten koci, Bg winien by waniejszy... a jest On
wszdzie, zawsze, w kadym czowieku i rzeczy. Zapytajcie samych siebie: Czy chc by
uzdrowiony?", a jeli nie moecie odpowiedzie sobie twierdzco, zapytajcie: Dlaczego nie?" Gdy
jestem pewien, e On stoi obok kadego z was, zadajc to pytanie waszym duszom, by uleczy was ze
wszystkich dolegliwoci, jeli tylko bdziecie gotowi na uzdrowienie.
Wpatruj si w ksidza i niemal zapominam wsta i wyrecytowa sowa modlitwy, na ktr
przychodzi teraz pora.
Wierz w Boga Ojca, Stworzyciela nieba i ziemi, i wszystkich rzeczy widzialnych i
niewidzialnych. Wierz, e Bg jest wany i nie popenia bdw. Mama zwykle artowaa sobie z
boskich pomyek, ja jednak nie sdz, aby popenia bdy, skoro jest Bogiem. Czyli jednak nie jest
to gupie pytanie.
Czy chc by uzdrowiony? I z czego?
Jedynym ja, jakie znam, jest moje ja, czowiek, ktrym jestem teraz: autystyczny bioinformatyk i
szermierz zakochany w Marjory.
Wierz rwnie w Jego syna pierworodnego, Jezusa Chrystusa, ktry w swej cielesnej postaci
zada to pytanie mczynie przy sadzawce. Czowiekowi, ktry prawdopodobnie - przypowie o
tym nie wspomina - zjawi si tam, poniewa ludzie byli zmczeni jego chorob i kalectwem, i ktry
by moe by zadowolony z tego, e mg caymi dniami lee bezczynnie, lecz mimo wszystko uda
si w drog.
Co zrobiby Jezus, gdyby mczyzna powiedzia: Nie, nie chc uzdrowienia, jestem cakiem
zadowolony ze swego stanu. Ze mn wszystko w porzdku, to moi krewni i ssiedzi nalegali, ebym
tu przywdrowa".
Powtarzam to automatycznie, gadko, podczas gdy mj umys siuje si z czytaniem, kazaniem,
sowami. Pamitam innego studenta, w moim rodzinnym miasteczku, ktry dowiedzia si, e chodz
do kocioa i zapyta: Naprawd wierzysz w to wszystko czy to tylko taki zwyczaj?".
Jeli to tylko zwyczaj, jak wyprawy do uzdrawiajcej sadzawki, kiedy jest si chorym, to czy
oznacza to brak wiary? Gdyby tamten czowiek odpowiedzia Jezusowi, e tak naprawd wcale nie
chce by zdrowy i tylko jego krewni na to nalegaj, Jezus mgby mimo to uzna, e chory powinien
odzyska wadz w nogach i odej o wasnych siach.
Moe Bg uwaa, e bybym lepszy, gdybym nie by autystyczny. Moe Bg chce, ebym podda
si kuracji.
Robi mi si nagle zimno. Tutaj czuem si akceptowany -przez Boga, ksidza i ludzi,
przynajmniej przez wikszo z nich. Bg nie odrzuca lepych, guchych, sparaliowanych,
obkanych. Tak mnie uczono i w to wierz. A jeli si myl? Jeli Bg chce, ebym by inny, ni
jestem?
Siedz do koca mszy. Nie id przyj komunii. Jeden z odwiernych pyta, czy dobrze si czuj,
a ja kiwam gow. Wyglda na zatroskanego, ale zostawia mnie w spokoju. Po hymnie czekam, a
pozostali wyjd, i wwczas sam wychodz. Ksidz nadal tam stoi i rozmawia z odwiernym.
Umiecha si do mnie.
- Witaj, Lou. Co sycha? - Krtko, mocno ciska moj do, poniewa wie, e nie lubi
dugiego potrzsania rk.
- Nie wiem, czy chc by uzdrowiony - mwi. Robi zatroskan min.
- Nie mwiem o tobie, Lou, ani o ludziach takich jak ty. Przepraszam, jeli tak pomylae...
Chodzio mi o duchowe uzdrowienie. Wiesz, e przyjmujemy ci takim, jakim jeste...
- Wy tak - odpowiadam - ale Bg?
- Bg kocha ci takim, jakim jeste i jakim si staniesz mwi dobitnie ksidz. - Przepraszam,
jeli moje sowa ci uraziy...
- Nie czuj si uraony - wyjaniam. - Po prostu nie wiem...
- Chcesz o tym porozmawia? - pyta.
- Nie teraz - mwi. Nie wiem jeszcze, co sam o tym myl, i nie bd pyta, dopki nie bd
pewny.
- Nie przyje komunii - nadmienia. Zaskakuje mnie; nie spodziewaem si, e zauway. -
Prosz, Lou, niechaj nic, co powiedziaem, nie stanie pomidzy tob a Bogiem.
- Nie stanie - zapewniam. - Ja tylko... musz si zastanowi. - Odwracam si; pozwala mi
odej. To jeszcze jedna dobra rzecz w moim kociele. Jest, ale nikomu si nie narzuca. Kiedy byem
w szkole, chodziem do kocioa, gdzie kady chcia uczestniczy
w yciu pozostaych. Gdybym si przezibi i opuci msz, kto by zadzwoni, eby si dowiedzie
dlaczego. Mwili, e si o mnie troszcz i dbaj, aleja czuem si z tego powodu przytoczony.
Mwili, e jestem chodny i powinienem rozwija w sobie duchowo, ktra
roznieci we mnie ogie; nie rozumieli mnie i nie suchali.
Wracam do ksidza; unosi brwi, ale czeka, a si odezw.
- Nie wiem, dlaczego ksidz wygosi wanie to kazanie w tym tygodniu - mwi. - Nie byo go
w harmonogramie.
- Ach - wzdycha. Jego twarz si wypogadza. - Nie wiedziae, e ewangelia wedug w. Jana
nie zawsze znajduje si w harmonogramie? To rodzaj tajnej broni, ktr my, ksia, zawsze moemy
zastosowa, jeli uwaamy, e potrzebuje tego nasza kongregacja.
Zauwayem to, ale nigdy nie zapytaem dlaczego.
- Wybraem to kazanie na dzisiaj, poniewa... Lou, jak bardzo jeste zaangaowany w sprawy
parafii?
Trudno jest zrozumie, kiedy kto w trakcie udzielania odpowiedzi zmienia j w co innego, ale
prbuj.
- Chodz do kocioa - mwi. - Prawie w kad niedziel...
- Czy masz tutaj przyjaci? - pyta. - Chodzi mi o ludzi, z ktrymi spdzasz czas poza kocioem
i moe rozmawiasz na temat tego, co dzieje si w parafii.
- Nie - odpowiadam. Po historii z tamtym kocioem nie miaem ochoty na zblienie z innymi
parafianami.
- C, wobec tego moesz nie wiedzie, e tocz si dyskusje na rozliczne tematy. Przyczyo
si do nas wielu nowych wyznawcw. Wikszo z nich przysza z innego kocioa, gdzie doszo do
okropnej walki, tote postanowili go opuci.
- Walka w kociele? - Czuj, jak ciska mnie w odku; bjka w kociele byaby czym
strasznie zym.
- Ci ludzie byli rozgniewani, gdy do nas przyszli - mwi ksidz. - Wiedziaem, e potrzebuj
czasu, by si uspokoi i uleczy odniesione rany. Daem im ten czas. Lecz oni nadal odczuwaj zo
i tocz spory z ludmi z ich dawnego kocioa. Zaczynaj
te kci si z naszymi ludmi. - Patrzy na mnie ponad krawdziami szkie. Wikszo ludzi poddaje
si operacji, gdy psuje im si wzrok, on jednak nosi staromodne okulary.
Zastanawiam si nad tym, co powiedzia.
- Czyli... mwi ksidz o chci wyleczenia si, poniewa wci s rozgniewani?
- Tak. Pomylaem, e potrzebuj wyzwania. Chciaem, by zrozumieli, e uporczywe trwanie w
tych samych koleinach, pogranie si w tych samych ktniach i gniewie wobec ludzi, ktrych
porzucili, to niewaciwa droga. Nie pozwalaj, by Bg ich uzdrowi. - Krci gow, na chwil
spuszcza wzrok, po czym znw na mnie patrzy. - Lou, nadal wygldasz na zmartwionego. Jeste
pewny, e nie moesz mi powiedzie, o co chodzi?
Nie chc rozmawia z nim o nowej terapii wanie teraz, ale kamstwo tutaj, w kociele, jest
gorsze ni gdziekolwiek indziej.
- Tak - mwi. - Powiedzia ksidz, e Bg kocha nas wszystkich i przyjmuje takimi, jakimi
jestemy. Potem jednak usyszaem, e ludzie powinni si zmieni, przyj leczenie. Tylko wwczas
gdy zaakceptujemy siebie takimi, jakimi jestemy, zostanie
my takimi, jakimi powinnimy by. Skoro jednak powinnimy si zmieni, bdem byoby
akceptowa siebie takimi, jakimi jestemy.
Kiwa gow. Nie wiem, czy to oznacza, e zgadza si z moimi sowami, czy e powinnimy si
zmieni.
- Naprawd nie celowaem t strza w ciebie, Lou, i przykro mi, e zostae trafiony. Zawsze
uwaaem ci za kogo doskonale przystosowanego, kto czerpie zadowolenie z ycia w ramach
nakrelonych mu przez Boga.
- Nie sdz, eby to by Bg - mwi. - Moi rodzice powiedzieli, e to przypadek, e niektrzy
ludzie po prostu tacy si rodz. Jeli jednak sprawi to Bg, to grzechem byoby to zmienia,
prawda?
Jest wyranie zaskoczony. Cign:
- Ale zawsze wszyscy chcieli mnie zmieni tak bardzo, jak tylko si da, ebym by moliwie jak
najbardziej normalny, a jeli jest to suszne danie, to nie mog wierzy, i ograniczenia autyzmu
pochodz od Boga. Tego wanie nie potrafi poj. Musz to zrozumie.
- Hmm... - Kiwa si na pitach, patrzc przez dusz chwil ponad mn. - Nigdy nie mylaem
o tym w ten sposb, Lou. Faktycznie, jeli ludzie uwaaj kalectwo za dane od Boga, to czekanie przy
sadzawce jest jedyn rozsdn odpowiedzi. Nie powinno
si odrzuca niczego danego od Boga. Ale, prawd rzekszy... zgadzam si z tob. Nie wyobraam
sobie, eby Bg chcia, aby ludzie rodzili si uomnymi.
- Powinienem wic pragn wyleczenia, nawet jeli nie ma lekarstwa?
- Uwaam, e powinnimy pragn tego, co Bg, problem w tym, e zwykle tego nie wiemy -
wyznaje.
- Ksidz to wie - mwi.
- Czciowo. Bg chce, ebymy byli uczciwi, uprzejmi i pomocni sobie nawzajem. Ale czy
Bg chce, abymy gonili za najmniejsz sugesti uzdrowienia naszego stanu... Tego nie wiem.
Przypuszczam, e tylko wtedy, gdy nie wpywa to na to, kim jestemy jako dzieci Boga. Poza tym
istniej przypadoci, ktrych uzdrowienie pozostaje poza moliwociami czowieka, wobec czego
musimy dawa z siebie wszystko, eby sobie z nimi radzi. Wielkie nieba, Lou, podnosisz trudne
kwestie! - Umiecha si do mnie i wyglda to na szczery umiech, umiech oczami, ustami i ca
twarz. - Byby bardzo interesujcym studentem seminarium.
- Nie mog pj do seminarium - wyjaniam. - Nigdy nie nauczybym si adnego jzyka.
- Nie jestem taki pewien. Przemyl to, co mi powiedziae, Lou. Gdyby chcia jeszcze kiedy
porozmawia...
To sygna, e nie ma ochoty na dusz rozmow. Nie rozumiem, czemu normalni ludzie nie
mog po prostu powiedzie: Nie chc ju duej rozmawia" i odej. egnam si pospiesznie i
odwracam. Znam niektre z tych sygnaw, wolabym jednak, eby byo bardziej rozsdne.
Autobus si spnia, dziki czemu jeszcze mi nie uciek. Czekam na rogu i rozmylam o kazaniu.
W niedziele niewiele osb korzysta z autobusw, tote bez trudu znajduj miejsce siedzce i
przygldam si drzewom, brzowym i miedzianym w blasku jesiennego soca. Kiedy byem may,
drzewa przybieray czerwonawy i zocisty kolor, ale tamte drzewa uschy pod wpywem zbyt
wysokich temperatur, a obecne drzewa zmieniaj barwy na bardziej wyblake.
W domu zabieram si za czytanie. Do rana chc skoczy Cego i Clintona. Jestem pewny, e
wezw mnie na rozmow o leczeniu i podjciu decyzji. Nie jestem jeszcze gotowy, eby j podj.
***
- Pete - odezwa si gos. Aldrin go nie rozpozna. Mwi John Slazik. - Umys Aldrina ci
mrz; serce zatrzymao mu si na chwil, po czym zaczo bi w szaleczym rytmie. Genera John L.
Slazik, Siy Powietrzne Stanw Zjednoczonych, oficer w stanie spoczynku. Obecny prezes firmy.
Aldrin przekn lin i uspokoi gos.
- Tak, panie Slazik? - Sekund pniej przyszo mu do gowy, e moe powinien powiedzie:
Tak, panie generale", ale byo ju za pno. Zreszt nie wiedzia, czy emerytowani generaowie
uywaj stopnia w cywilu.
- Suchaj no, tak si zastanawiam, co moesz mi powiedzie o tym caym projekcie Gene'a
Crenshawa. - Gos Slazika by gboki, ciepy, gadki jak dobra whisky i rwnie mocny. Aldrin czu,
jak przez yy peznie mu ogie.
- Tak jest, prosz pana. - Stara si pozbiera myli. Nie oczekiwa telefonu od samego prezesa.
Wyrzuci z siebie wyjanienie, w ktrym zawar informacje o badaniach, sekcji autystycznej,
potrzebie cicia kosztw i swojej trosce, e plan Crenshawa bdzie mia negatywne konsekwencje
dla firmy oraz jej autystycznych pracownikw.
- Rozumiem - mrukn Slazik. Aldrin wstrzyma oddech. - Wiesz, Pete - doda, przecigajc
sowa - martwi mnie troch, e nie przyszede z tym do mnie. Fakt, jestem tutaj nowy, ale naprawd
lubi wiedzie, co si dzieje, zanim gorcy kartofel walnie mnie prosto w twarz.
- Przepraszam pana - odrzek Aldrin. - Nie wiedziaem... Staraem si przestrzega hierarchii...
- Uhm. - Dugo i znaczco przecigany oddech. - C, teraz rozumiem ju twj punkt widzenia,
rzecz jednak w tym, e nadszed czas, zdarza si to rzadko, ale tak wanie jest teraz, kiedy prbujesz
pj wyej, lecz zostae powstrzymany i musisz si dowiedzie, jak pokona t przeszkod. A takie
sytuacje nie s zbyt korzystne... dla mnie.
- Przykro mi, prosz pana - powtrzy Aldrin. Serce mu walio.
- C, myl, e poapalimy si w sam por - oznajmi Slazik. - Przynajmniej jak dotd, nic
si nie przedostao do mediw. Z przyjemnoci usyszaem, e troszczye si zarwno o swoich
ludzi, jak i o firm. Mam nadziej, i zdajesz sobie spraw, Pete, e nigdy nie wybaczybym adnych
nielegalnych lub nieetycznych dziaa wymierzonych w pracownikw lub uczestnikw bada. Jestem
bardziej ni zaskoczony i rozczarowany, e jeden z moich podwadnych prbowa czego takiego.
Przy wymawianiu ostatniego zdania gos mu stwardnia, przywodzc na myl zbate, stalowe ostrze.
Aldrin wzdrygn si mimowolnie. Po chwili przeciganie sw powrcio.
- Ale to nie twj problem. Pete, sytuacja jest nastpujca: twoim ludziom obiecano leczenie i
zagroono pozbawieniem pracy, a ty musisz to teraz wyprostowa. Dzia prawny podele kogo, by
wyjani sytuacj, chc jednak, eby ich na to przygotowa.
- Jak... jak wyglda obecna sytuacja, prosz pana? zapyta Aldrin.
- Maj zapewnion prac, o ile s ni zainteresowani - odrzek Slazik. - Nie zmuszamy
ochotnikw do niczego; to nie wojsko i doskonale to rozumiem, nawet jeli... kto inny nie rozumie.
Maj swoje prawa. Nie musz zgadza si na leczenie.
Z drugiej strony, jeli nadal chc zgosi si na ochotnika, to wietnie: przeszli ju wstpne testy.
Pene wynagrodzenie, zachowanie cigoci zatrudnienia... To przypadek specjalny.
Aldrin chcia zapyta, co si stanie z Crenshawem i nim samym, ba si jednak, e to tylko
pogorszy sytuacj.
- Zamierzam wezwa pana Crenshawa na rozmow - owiadczy Slazik. -Nie mw o tym
nikomu, z wyjtkiem twoich ludzi, by upewni ich, e nie s niczym zagroeni. Czy mog ci zaufa w
tej kwestii?
- Tak jest, prosz pana.
- adnych ploteczek z Shirley z ksigowoci ani Bartem z kadr czy innymi znajomymi?
Aldrinowi zrobio si sabo. Ile Slazik wiedzia?
- Nie, prosz pana. Nikomu nic nie powiem.
- Crenshaw moe ci wezwa. Powinien by nielicho na ciebie wkurzony, ale nie przejmuj si
tym.
- Rozumiem, prosz pana.
- Bd musia spotka si z tob osobicie, Pete, jak to wszystko si uspokoi.
- Tak jest, prosz pana.
- Jeli nauczysz si nieco lepiej pracowa w systemie, twoje oddanie zarwno celom firmy, jak
i personelowi, a take wiadomo problemw od strony public relations, mog by dla nas bardzo
cenne. - Slazik odoy suchawk, nim Aldrin zdy co powiedzie. Pete wzi gboki oddech -
mia wraenie, e pierwszy od duszego czasu - i siedzia wpatrzony w zegarek, dopki sobie nie
uwiadomi, e wywietlane cyferki wci si zmieniaj.
Potem uda si do Sekcji A, zanim Crenshaw - do tej pory musia ju si dowiedzie - wydrze
si na niego przez telefon. Czu si kruchy i bezbronny. Mia nadziej, e jego zesp uatwi mu
obwieszczenie nowiny.
***
Nie widziaem Camerona, odkd opuci nas tydzie temu. Nie wiem, kiedy go znowu zobacz.
Nie podoba mi si, e jego samochd nie parkuje ju naprzeciwko mojego. Nie podoba mi si, e nie
wiem, gdzie jest ani czy u niego wszystko w porzdku.
Symbole na ekranie si zmieniaj, wzory si tworz i rozpadaj. Wczeniej nic takiego si nie
zdarzao. Wczam wentylator. Od wirujcych spiral i rozbyskw odbitego wiata bol mnie oczy.
Wyczam wentylator.
Zeszej nocy przeczytaem kolejn ksik. Wolabym jej nie czyta.
To, czego nauczono nas o autyzmie, kiedy bylimy dziemi, stanowio jedynie cz tego, w co
wierzyli nasi nauczyciele. Pniej dowiedziaem si o paru rzeczach, ale o innych tak naprawd
wcale nie chciaem wiedzie. Mylaem, e wystarczajco trudno jest radzi sobie ze wiatem i
lepiej nie wiedzie, co inni ludzie uznaj we mnie za ze. Sdziem, e wystarczy dostosowa do ich
oczekiwa zachowanie zewntrzne. Tego mnie uczono: zachowuj si normalnie, a bdziesz
wystarczajco normalny.
Jeli chip, ktry wszczepi Donowi do mzgu, sprawi, e bdzie zachowywa si normalnie, to
czy stanie si wystarczajco normalny? Czy to normalne mie w mzgu chipa? Mie mzg
wymagajcy obecnoci chipa, zapewniajcego normalne zachowanie?
Skoro mog wyglda na normalnego bez chipa, a Don potrzebuje takiego chipa, to czy oznacza
to, e jestem normalny, bardziej normalny od niego?
W ksice napisano, e osoby autystyczne maj skonno do nadmiernego roztrzsania tego typu
abstrakcyjnych, filozoficznych kwestii, bardzo tym przypominajc psychotykw. Autorzy odwoywali
si do wczeniejszych ksiek, w ktrych spekulowano, e osoby autystyczne nie maj prawdziwego
poczucia tosamoci, wasnego ja. Definiuj siebie, ale w sposb ograniczony i rygorystyczny.
Wszystko to sprawia, e dostaj mdoci na sam myl o przymusowej rehabilitacji Dona i o tym, co
dzieje si z Cameronem.
Jeli moje samookrelenie jest ograniczone i podporzdkowane zasadom, to przynajmniej jest to
moje samookrelenie, a nie cudze. Lubi pieprz na pizzy, a nie lubi anchois. Jeli kto mnie zmieni,
to czy nadal bd lubi na pizzy pieprz, a nie anchois? Co bdzie, jeli ten, kto bdzie mnie zmienia,
uzna, e powinienem lubi anchois... Czy mog to zmieni?
W ksice o funkcjonowaniu mzgu napisano, e okazywane preferencje s wynikiem interakcji
pomidzy wewntrznym procesem przetwarzania danych oraz uwarunkowaniem spoecznym. Jeli
osobie, ktra chce, ebym lubi anchois, nie udao si ze spoecznym uwarunkowaniem, a ma dostp
do mojego systemu przetwarzania danych, to moe sprawi, e polubi anchois.
Czy bd pamita, e nie lubi anchois... e nie lubiem anchois?
Lou, ktry nie lubi anchois, zniknie, a nowy Lou, wielbiciel anchois, bdzie y pozbawiony
przeszoci. To, kim jestem, zaley od mojej przeszoci tak samo jak to, czy lubi anchois, czy nie.
Jeli moje zachcianki s zaspokajane, to jakie ma znaczenie, na czym polegaj? Jaka jest rnica
pomidzy czowiekiem lubicym, a nielubicym anchois? Jak rnic by sprawiao, gdyby kady
lubi anchois bd ich nie lubi?
Dla anchois - wielk. Gdyby kady lubi anchois, ginoby wicej anchois. Dla handlarza
anchois - wielk. Gdyby kady lubi anchois, czowiek ten zarobiby wicej pienidzy, sprzedajc je.
A dla mnie, tego, ktry jestem teraz, i tego, kim bd potem? Bd zdrowszy czy nie mniej zdrowy,
bardziej uprzejmy czy mniej uprzejmy, sprytniejszy czy mniej sprytny, gdy polubi anchois?
Widywani przeze mnie ludzie, lubicy lub nielubicy anchois, wygldali tak samo. W wielu
przypadkach nie ma znaczenia, co ludzie lubi: jakie kolory, smaki czy muzyk.
Pytanie, czy chc by uzdrowiony, jest jak pytanie, czy chc lubi anchois. Nie potrafi sobie
wyobrazi, jakby to byo lubi anchois, jak smakowayby w moich ustach. Ludzie, ktrzy lubi
anchois, mwi mi, e s smaczne; ludzie normalni zapewniaj, e normalno jest dobra. Nie
potrafi opisa smaku ani uczucia w zrozumiay dla mnie sposb.
Czy potrzebuj uzdrowienia? Komu zaszkodzioby, gdybym pozosta nieuleczony? Mnie, ale
tylko wwczas, gdybym czu si le z sob takim, jaki jestem obecnie, a ja si tak nie czuj, z
wyjtkiem chwil, gdy inni mwi, e nie jestem jednym z nich, e nie jestem normalny. Zakada si,
e osoby autystyczne nie dbaj o opinie innych na ich temat, ale to nieprawda. Mnie na tym zaley i
boli mnie, gdy ludzie mnie nie lubi, poniewa jestem autystyczny.
Nawet uchodcom, ktrzy zabrali ze sob jedynie ubranie na grzbiecie, nie odmawia si prawa
do wspomnie. Cho zdezorientowani i przeraeni, maj samych siebie do porwnania. Moliwe, e
nigdy wicej nie skosztuj ulubionych potraw, nadal jednak pamitaj ich smak. Mog ju nigdy
wicej nie ujrze rodzinnych stron, ale maj prawo pamita, e tam mieszkali. Mog osdzi, czy
ich ycie jest lepsze, czy gorsze, czynic stosowne porwnania ze wspomnieniami.
Chc wiedzie, czy Cameron pamita tego Camerona, ktrym by, oraz czy uwaa, e kraj, do
ktrego zawita, jest lepszy od tego, ktry porzuci.
Po poudniu znowu mamy si spotka z konsultantami. Zapytam o to.
Patrz na zegarek. Jest 10:37:18, a ja jeszcze nic nie zdziaaem. Nie chc robi tego projektu.
To projekt sprzedawcy anchois, nie mj.
ROZDZIA DZIEWITNASTY
Pan Aldrin wchodzi do naszego budynku. Puka do moich drzwi i mwi:
- Chod, prosz. Chc porozmawia z wami w sali gimnastycznej .
odek zawizuje mi si w supe. Sysz, jak puka do pozostaych osb. Wychodz na
zewntrz: Linda, Bailey, Chuy, Eric i pozostali, po czym wszyscy z napiciem na twarzach
wkraczamy do sali gimnastycznej. Jest wystarczajco obszerna, by pomieci nas wszystkich. Staram
si nie martwi, ale czuj, e zaczynam si poci. Czyby zamierzali rozpocz kuracj natychmiast?
Niezalenie od tego, co postanowimy?
- To bardzo skomplikowane - mwi pan Aldrin. - Kto inny wyjani wam to pniej, ja jednak
chc powiedzie o tym teraz.
- Wyglda na wzburzonego i nie tak smutnego, jak kilka dni temu.
- Pamitacie, jak na samym pocztku powiedziaem, e moim zdaniem to le, e prbuje si
zmusza was do podjcia leczenia? Kiedy do was dzwoniem?
Pamitam to, rwnie fakt, e nie zrobi nic, eby nam pomc, a pniej twierdzi, e
powinnimy wyrazi zgod na kuracj dla naszego dobra.
- Firma uznaa, e pan Crenshaw postpowa le oznajmia pan Aldrin. - Zarzd chce, abycie
wiedzieli, e wasze stanowiska s absolutnie niezagroone niezalenie od decyzji, jak podejmiecie.
Moecie pozosta takimi, jakimi jestecie, i pracowa
tutaj, korzystajc z tych samych rodkw wsparcia, jakie macie obecnie.
Musz zamkn oczy; zbyt wiele do zniesienia. Na ciemnych powiekach tacz kolorowe,
radosne ksztaty. Nie musz tego robi. Jeli nie zamierzaj rozpocz leczenia, to nie musz nawet
decydowa, czy tego chc, czy nie.
- Co z Cameronem? - pyta Bailey.
- Pan Aldrin krci gow.
- O ile wiem, ju rozpocz kuracj - mwi. - Nie sdz, eby mogli przerwa na tym etapie.
Otrzyma jednak pen rekompensat...
To, co powiedzia, uznaj za gupie. Jak mona komu zrekompensowa zmian mzgu?
- Jeli chodzi o was - cignie pan Aldrin - to gdybycie chcieli podda si leczeniu, nadal jest
dla was w peni dostpne. Zgodnie z obietnic.
Nic mi nie obiecywano, tylko groono. Nie mwi tego gono.
- W czasie trwania kuracji i rekonwalescencji bdziecie otrzymywa pene wynagrodzenie, a
take wszelkie podwyki i awanse, jakie by si wam naleay, gdybycie pracowali. Macie take
zapewnion cigo pracy. Dzia prawny firmy pozostaje w kontakcie z Pomoc Prawn
wspdziaajc z waszym Centrum i reprezentanci obu organizacji bd gotowi wyjani wam
wszystkie prawne aspekty tej sytuacji, jak rwnie pomc z niezbdnymi dokumentami. Na przykad:
gdybycie postanowili podda si leczeniu, musielibycie zleci patno rachunkw bezporednio
z waszych kont i tak dalej.
- A wic... to jest cakowicie dobrowolne? Szukacie prawdziwych ochotnikw? - pyta Linda,
wbijajc wzrok w ziemi.
- Tak. Cakowicie.
- Nie rozumiem, dlaczego pan Crenshaw zmieni zdanie - mwi.
- To nie pan Crenshaw - odpowiada pan Aldrin. - Kto, to znaczy pewni ludzie na wyszych
stanowiskach uznali, e pan Crenshaw popeni bd.
- Co stanie si z panem Crenshawem? - chce wiedzie Dale.
- Nie wiem - mwi pan Aldrin. - Nie jestem uprawniony do dyskusji o tym, co si moe sta,
poza tym i tak nic mi nie powiedzieli.
Uwaam, e jeli pan Crenshaw nadal bdzie pracowa w firmie, to znajdzie sposb, eby
narobi nam kopotw. Skoro firma moga dokona takiego zwrotu w zapatrywaniach, to rwnie
dobrze moe znowu zmieni zdanie, gdy kto inny obejmie wadz; podobnie jak samochd moe
jecha w dowolnym kierunku, zgodnie z wol kierowcy.
- W waszym popoudniowym spotkaniu z konsultantami medycznymi bd take uczestniczy
przedstawiciele dziau prawnego i Pomocy Prawnej - dodaje pan Aldrin. - Oraz zapewne par innych
osb. Mimo to nie musicie natychmiast podejmowa
decyzji. - Umiecha si nagle i jest to szczery umiech, ustami, oczami, policzkami i czoem:
wszystkie linie ukadaj si w ten sam sposb, dowodzc, e jest naprawd szczliwy. Czuj
wielk ulg - mwi. - Ciesz si ze wzgldu na was.
Kolejne wyraenie, ktre brane dosownie nie ma adnego sensu. Mog by szczliwy albo
smutny, albo rozgniewany, nie mog jednak odczuwa czego za kogo. Tak naprawd, wcale nie
moe by szczliwy ze wzgldu na mnie; ja sam musz by szczliwy, inaczej nie bdzie to
prawdziwe. Chyba e chcia powiedzie, i jest szczliwy, poniewa uwaa, e bdziemy
szczliwsi, jeli nie poczujemy si zmuszani do poddania si leczeniu, a Ciesz si ze wzgldu na
was" oznacza: Ciesz si ze wzgldu na korzystne dla was okolicznoci".
Rozlega si dwik sygnalizatora pana Aldrina, ktry przeprasza nas na moment i wychodzi.
Chwil pniej wsuwa gow przez drzwi i mwi:
- Musz lecie. Do zobaczenia po poudniu.
* * *
Spotkanie zostao przeniesione do wikszego pomieszczenia. Pan Aldrin stoi przy drzwiach,
kiedy przychodzimy, a pozostali mczyni i kobiety w garniturach i kostiumach znajduj si ju w
rodku i krc dokoa stou. W tej sali rwnie ciany wyoono boazeri, ktra nie wyglda na
imitacj, a podog zakryto dywanem. Krzesa s takie same, lecz tapicerka ma kolor wyblakego
zota w zielone kropki, ukadajce si w miniaturowe stokrotki. Z przodu umieszczono wielki st z
krzesami z obu stron, a na cianie zawieszono olbrzymi ekran. Na stole dostrzegam dwa mae stosy
folderw. Jeden tworzy pi folderw, a w drugim znajduje si ich tyle, eby starczyo po jednym
dla kadego z nas.
Zajmujemy miejsca tak jak poprzednio; pozostali czyni to nieco wolniej. Doktora Ransome'a
znam; doktora Handsela nie ma. Pojawi si inny lekarz, starsza kobieta z identyfikatorem L.
Hendricks". To ona wstaje pierwsza. Mwi nam, e nazywa si Hendricks i e zarzdza zespoem
badawczym i chce jedynie prawdziwych ochotnikw. Siada. Wstaje mczyzna w ciemnym
garniturze, ktry mwi nam, e nazywa si Godfrey Arakeen, jest prawnikiem z dziau prawnego
firmy i e nie musimy si niczym martwi.
Na razie niczym si nie martwi.
Mwi o przepisach regulujcych zatrudnianie i zwalnianie pracownikw niepenosprawnych.
Nie wiedziaem, e w zamian za zatrudnienie nas firma otrzymaa zwolnienie podatkowe, ktrego
wysoko zaley od procentu niepenosprawnych w kadym dziale i specjalnoci. Przedstawia
spraw w ten sposb, e stanowimy warto dla firmy ze wzgldu na odpis podatkowy, a nie
wykonywan prac. Mwi, e pan Crenshaw powinien by poinformowa nas o prawie do rozmowy
z firmowym rzecznikiem pracowniczym. Nie wiem, kim jest rzecznik pracowniczy, jednak mwca od
razu wyjania znaczenie tego sowa. Przedstawia innego mczyzn w garniturze, pana Vanagli, tak
chyba brzmi jego nazwisko. Nie jestem pewien, jak je zapisa, a nie jest atwo wychwyci wszystkie
zgoski. Pan Vanagli mwi, e jeli niepokoi nas cokolwiek zwizanego z prac, to powinnimy
przyj z nim porozmawia.
Ma oczy osadzone bliej siebie ni pan Arakeen, a wzr na jego krawacie rozprasza uwag -
niewielkie diamenciki, zociste i bkitne, uoone w stopnie, ktre id w gr i w d. Nie sdz,
ebym mg opowiedzie mu o swoich troskach. I tak nie zostaje na zebraniu, tylko wychodzi,
powtarzajc na odchodnym, ebymy przychodzili do niego o kadej porze w godzinach urzdowania.
Nastpnie kobieta w ciemnym kostiumie mwi, e jest prawniczk z Pomocy Prawnej, ktra
wsppracuje z naszym Centrum, i zjawia si tutaj, by broni naszych praw. Nazywa si Sharon
Beasley. Jej nazwisko przywodzi mi na myl asic
[6]
, ale ma szerok, przyjazn twarz i w ogle nie
przypomina asicy. Mikkie, krcone wosy spywaj jej na ramiona. Nie s rwnie byszczce jak u
Marjory. Nosi kolczyki skadajce si z czterech koncentrycznych krgw, a w kadym z nich
umieszczono kawaek szka o rnych kolorach: niebieskim, czerwonym, zielonym i fioletowym.
Oznajmia, e pan Arakeen jest tutaj, eby chroni interesy firmy, i cho ona nie wtpi w jego
uczciwo i szczero - dostrzegam, e pan Arakeen porusza si niespokojnie i zaciska usta, jakby si
irytowa - to jednak musimy mie kogo po swojej stronie i ona jest wanie t osob.
- Musimy wyjani wasz obecn sytuacj i reguy przeprowadzania bada - mwi pan
Arakeen, kiedy kobieta siada. - Jeden z was rozpocz ju leczenie; pozostaym obiecano szans
udziau w eksperymentalnej kuracji. - Znowu myl, e to bya groba, a nie obietnica, ale nie
przerywam. - Firma nie wycofuje si z tej propozycji, jeli wic ktrekolwiek z was postanowi
wzi udzia w badaniach, moe to uczyni. Otrzymacie wwczas pene wynagrodzenie, lecz nie
honorarium ochotnika. Bdziecie traktowani jak zatrudnieni w innym miejscu, a wasza praca polega
bdzie na uczestnictwie w eksperymencie. Firma gotowa jest ponie wszelkie koszty zwizane z
leczeniem, cho normalnie nie byyby pokrywane z waszego ubezpieczenia zdrowotnego. - Przerywa
i kiwa gow panu Aldrinowi. - Pete, moe rozdasz
foldery.
Na okadce kadego folderu widnieje nazwisko wydrukowane na niewielkiej naklejce. Inna
naklejka gosi: Wasno prywatna, cile tajne: nie wynosi z tego budynku".
- Jak si przekonacie - mwi pan Arakeen - foldery te szczegowo opisuj, co firma gotowa
jest dla was zrobi, niezalenie od tego, czy postanowicie wzi udzia w tym leczeniu, czy nie. -
Obraca si i podaje jeden z folderw pani Beasley. Ta szybko go otwiera i zaczyna czyta. Ja
otwieram swj. - Jeeli postanowicie nie bra w nim udziau, to na stronie sidmej w paragrafie
pierwszym przeczytacie, e nie bdzie to miao adnych skutkw, jeli chodzi o warunki waszego
zatrudnienia. Nie stracicie pracy ani stau, ani waszego specjalnego statusu. Bdziecie po prostu
dalej pracowa, korzystajc z takich samych rodkw wspomagajcych...
Rozwaam to. A jeli pan Crenshaw mia racj i naprawd istniej komputery zdolne do
wykonywania tej samej pracy co nasza, tylko lepiej i szybciej? Pewnego dnia firma moe zechcie to
zmieni, nawet jeli nie zamierza zrobi tego teraz. Inni trac prac. Don straci prac. Ja te mog
straci prac. Nie bdzie atwo znale inn.
- Twierdzi pan, e mamy zapewnion prac na cae ycie? - pyta Bailey.
Pan Arakeen robi dziwn min.
- Tego nie powiedziaem - odpowiada.
- Jeli wic za kilka lat firma uzna, e nie zarabiamy dla niej wystarczajco duo pienidzy,
moemy zosta zwolnieni.
- Owszem, przysze warunki ekonomiczne mog wymaga ponownej oceny sytuacji - tumaczy
pan Arakeen. - Na razie jednak niczego takiego nie przewidujemy.
Zastanawiam si, ile potrwa to na razie". Moi rodzice stracili prac w wyniku ekonomicznego
trzsienia ziemi, a mama powiedziaa kiedy, e we wczesnych latach dziewidziesitych
wydawao im si, e s urzdzeni do koca ycia. ycie biegnie meandrami - mwia - a ty masz
pamita, eby nie wypa z toru".
Pani Beasley si prostuje.
- Uwaam, e naley okreli minimalny okres ochrony zatrudnienia - mwi. - Szczeglnie w
wietle obaw naszych klientw oraz nielegalnych grb ze strony waszego menedera.
- Grb, o ktrych zarzd nie mia pojcia - odpowiada pan Arakeen. - Nie sdz, eby mona
byo oczekiwa od nas...
- Dziesi lat - przerywa mu pani Beasley.
- Dziesi lat to bardzo dugi, a nie minimalny okres. Twarz pana Arakeena czerwienieje. - Nie
sdz...
- Czyli w duszym okresie czasu planujecie zakoczenie wsppracy? - pyta pani Beasley.
- Tego nie powiedziaem - mwi pan Arakeen. - Ale kto zdoaby przewidzie, co si moe
wydarzy? A dziesi lat to stanowczo za dugi okres. Nikt nie mgby zoy takiej obietnicy.
- Siedem - targuje si pani Beasley.
- Cztery - rzuca pan Arakeen.
- Sze.
- Pi.
- Pi z dobr odpraw - koczy pani Beasley.
Pan Arakeen unosi rce domi na zewntrz. Nie znam znaczenia tego gestu.
- Zgoda - mwi. - Szczegy moemy omwi pniej, prawda?
- Oczywicie - odpowiada pani Beasley. Umiecha si do niego wargami, ale jej oczy pozostaj
powane. Dotyka wosw z lewej strony szyi i odrzuca je na plecy.
- W porzdku - oznajmia pan Arakeen. Porusza gow, jakby konierzyk uciska go w szyj. -
Macie zagwarantowane zatrudnienie na tych samych warunkach przez okres co najmniej piciu lat,
niezalenie od tego, czy zechcecie wzi udzia w badaniach,
czy te nie. - Spoglda na pani Beasley, po czym z powrotem przenosi wzrok na nas. - Jak wic
widzicie, nie stracicie na swojej decyzji, jeli chodzi o wasze stanowiska. Wszystko zaley
wycznie od was. Jednake z medycznego punktu widzenia wszyscy zakwalifikowalicie si do
kuracji.
Milknie, ale nikt si nie odzywa. Rozmylam nad tym. Za pi lat bd mia czterdziestk.
Trudno bdzie znale prac po czterdziestce, a do emerytury jeszcze daleko. Pan Arakeen kiwa
krtko gow i kontynuuje:
- A teraz damy wam chwil, ebycie zapoznali si z informacjami zawartymi w folderze. Jak
widzicie, ze wzgldw prawnych nie wolno wynosi ich z tego budynku. Ja tymczasem omwi z
pani Beasley pewne szczegy, bdziemy jednak w pobliu, eby mc odpowiada na wasze
pytania. A potem doktor Hendricks i doktor Ransome poprowadz zaplanowan na ten dzie
konsultacj medyczn, cho, rzecz jasna, dzisiaj nie oczekujemy od was adnych decyzji odnonie
uczestnictwa w eksperymencie.
Czytam folder. Na kocu znajduje si kartka papieru z miejscem na mj podpis. Gosi ona, e
przeczytaem i zrozumiaem wszystko, co zawarte jest w niniejszym folderze, i zobowizaem si, e
nie bd rozmawia o tym z nikim spoza mojej sekcji, z wyjtkiem rzecznika pracowniczego oraz
prawnika z Pomocy Prawnej Centrum. Jeszcze jej nie podpisuj.
Doktor Ransome wstaje i ponownie przedstawia doktor Hendricks. Ta zaczyna opowiada nam
o tym, co ju wiemy. Trudno jest mi si skupi, poniewa poznaem ju t cz. To, co chc
wiedzie, pojawia si pniej, kiedy lekarz opisuje, co dokadnie stanie si z naszymi mzgami.
- Nie moemy dooy wam nowych neuronw bez powikszenia czaszek - mwi. - Musimy
regulowa ich liczb, aby zapewni odpowiedni ilo tkanki nerwowej, tworzcej waciwe
poczenia. Mzg robi to sam podczas naturalnego procesu dojrzewania: tracicie mnstwo neuronw
z ich pierwotnej liczby, gdy nie tworz powiza, a gdyby to czyniy, powstaby chaos.
Podnosz rk, a ona kiwa mi gow.
- Regulowa... Czy oznacza to, e wyjmujecie cz tkanki, by zrobi miejsce na now?
- Nie fizycznie; w rzeczywistoci jest to mechanizm biologiczny, resorpcja...
Cego i Clinton opisywali resorpcj w trakcie rozwoju: zapasowe neurony znikaj, wchonite
przez organizm. Jest to proces regulowany przez mechanizmy kontroli zwrotnej, wykorzystujce
czciowo dane zmysowe. Model intelektualny jest fascynujcy; nie zmartwio mnie, e tyle moich
neuronw znikno, skoro dowiedziaem si, e to samo dzieje si u innych. Ale jeli doktor
Hendricks ma na myli to, czego - jak sdz - do koca nie powiedziaa, to proponuj wchonicie
czci neuronw, ktre posiadam obecnie, jako dorosy. To pewna rnica. Posiadane przeze mnie
obecnie neurony robi dla mnie co poytecznego. Ponownie unosz rk.
- Tak, Lou? - Tym razem odzywa si doktor Ransome. W gosie sycha lekkie napicie. Chyba
uwaa, e zadaj zbyt wiele pyta.
- Czyli... zamierzacie zniszczy cz naszych neuronw, aby zrobi miejsce dla nowego
wzrostu?
- Nie do koca zniszczy - odpowiada. - To do skomplikowane, Lou; nie jestem pewny, czy
zrozumiesz. - Doktor Hendricks zerka na niego i odwraca wzrok.
- Nie jestemy gupi - mruczy Bailey.
- Wiem, co znaczy resorpcja - mwi Dale. - Znaczy, e tkanka znika i jest zastpowana przez
inn. Moja siostra miaa raka i zaprogramowano jej ciao tak, eby wchono guza. Jeli
doprowadzicie do resorpcji neuronw, znikn.
- Przypuszczam, e moecie tak to rozumie - przyznaje z napiciem na twarzy doktor Ransome.
Obrzuca mnie wzrokiem. Podejrzewam, e ma do mnie pretensj, e zaczem.
- Ale taka wanie jest prawda - mwi doktor Hendricks. Nie sprawia wraenia spitej, tylko
podekscytowanej, jak kto oczekujcy wyjazdu na bal karnawaowy. - Wchaniamy neurony tworzce
ze poczenia i hodujemy nowe, ktre utworz dobre poczenia.
- Co zniknie, to zniknie - upiera si Dale. - Taka jest prawda. Mwcie nam prawd. - Zaczyna
si denerwowa; oko mruga mu bardzo szybko. - Co zniknie, a waciwe neurony i tak mog nie
urosn.
- Nie! - woa gono Linda. - Nie, nie, nie! Nie z moim mzgiem. adnych podziaw.
Niedobrze, niedobrze. - Zwiesza gow, odmawiajc nawizania kontaktu wzrokowego, odmawiajc
suchania.
- Nie ma mowy o dzieleniu mzgu - zapewnia doktor Hendricks. - To zupenie nie tak... Chodzi
tylko o regulacj: rosn nowe poczenia neuronowe. Poza tym, nic si nie zmienia.
- Tyle e przestaniemy by autystyczni - mwi. - Jeli terapia podziaa.
- Zgadza si. - Doktor Hendricks si umiecha, jakbym powiedzia absolutnie waciw rzecz. -
Bdziecie tacy sami jak teraz, tyle e nie autystyczni.
- Ale autyzm to ja - upiera si Chuy. - Nie wiem, jak to bdzie sta si kim innym, ktrego teraz
nie ma. Musz zacz od pocztku, od dziecka, i ponownie dorosn, eby sta si kim innym.
- C, nie do koca - wyjania lekarz. - Nie wpywamy na du ilo neuronw, tylko na kilka
na raz, dziki czemu dysponujecie pozostaymi. Oczywicie, pewnych rzeczy trzeba bdzie nauczy
si na nowo, konieczna bdzie rekonwalescencja. Wszystko znajduje si w opracowaniu, wasz
doradca wam to wyjani, ale caa kuracja zostanie sfinansowana przez firm. Nie bdziecie musieli
za nic paci.
- Doywocie - rzuca Dale.
- Sucham? - pyta lekarz.
- Jeli musz zaczyna od pocztku, to chc mie wicej czasu, eby by t inn osob. eby
y. - Dale jest najstarszy z nas, dziesi lat starszy ode mnie. Nie wyglda staro. Wci ma ciemne i
gste wosy. - Chc doywocia - mwi, a ja uwiadamiam
sobie, e nie chodzi mu o co doywotniego, lecz o kuracj odmadzajc Doywocie".
- Ale... to absurd - wtrca pan Arakeen, ubiegajc lekarzy. - To by ogromnie podroyo cay
projekt. - Patrzy po pozostaych przedstawicielach firmy, siedzcych w rzdzie za stoem. aden nie
odwzajemnia jego spojrzenia.
Dale mocno zaciska powieki, mimo to lewa wci trzepocze.
- A jeli ta ponowna nauka zabierze wicej czasu, ni zakadacie? Moe cae lata. Chc mie
czas, by poy jako normalny czowiek. Tyle samo, ile yem jako osoba autystyczna. Wicej. -
Przerywa, a twarz kurczy mu si z wysiku. - Bdzie wicej danych - mwi. - Dusza obserwacja. -
Odpra si i otwiera oczy. - Dorzucie Doywocie" i wchodz w to. Bez Doywocia" zabieram
si std.
Rozgldam si dokoa. Wszyscy wpatruj si w Dale'a, nawet Linda. Cameron mgby uczyni
co takiego, ale nie Dale. Ju si zmieni. Wiem, e sam te ju si zmieniem. Jestemy autystyczni,
ale si zmieniamy. Moe wcale nie potrzebujemy leczenia, nawet eby si bardziej zmieni, nawet
eby by - a nie tylko wyglda -jak normalni.
Rozwaam to wszystko, zastanawiam si te, jak dugo moe to potrwa, i przypominaj mi si
akapity z ksiki.
- Nie - mwi. Dale odwraca si i patrzy na mnie. Ma nieruchom twarz. - To nie jest dobry
pomys - dodaj. - Ta kuracja wpywa na neurony, Doywocie" take. To metoda eksperymentalna.
Nikt nie wie, czy w ogle dziaa.
- My wiemy, e dziaa - wtrca doktor Hendricks. - To tylko...
- Nie wiecie na pewno, jak wpywa na ludzi - rzucam, przerywajc jej, cho przerywanie jest
niegrzeczne. Ale to ona przerwaa mi pierwsza. - Dlatego wanie potrzebujecie nas albo ludzi nam
podobnych. Prbowanie obu kuracji jednoczenie to nie jest dobry
pomys. W nauce modyfikuje si tylko jedn zmienn na raz.
Pan Arakeen oddycha z ulg. Dale milczy, lecz pozwala opa powiekom. Nie wiem, co myli.
Wiem, jak sam si czuj: w rodku jestem cay roztrzsiony.
- Chc y duej - woa Linda. Jej do wyskakuje naprzd, jakby obdarzona wasnym yciem.
- Chc y duej i nie zmienia si.
- Nie wiem, czy chc y duej albo si zmieni mwi wolno, ale nawet doktor Hendricks
mi nie przerywa. - A jeli stan si kim, kogo nie polubi, a bd musia y duej? Najpierw
chciabym wiedzie, kim zostan, a dopiero potem postanowi, czy chc y duej.
Dale powoli kiwa gow.
- Uwaam, e powinnimy podj decyzj odnonie samego leczenia. Nie prbuj nas zmusza.
Moemy to przemyle.
- Ale... ale... - Pan Arakeen sprawia wraenie, jakby zakrztusi si jakim sowem i prbuje je
teraz z siebie wyplu. Wykonuje gwatowny ruch gow i mwi dalej: - Chcecie powiedzie, e si
zastanowicie... Jak dugo to potrwa?
- Tak dugo, ile tylko bd chcieli - mwi pani Beasley. - Macie ju jednego ochotnika do
leczenia; ostroniej bdzie odczeka i zobaczy, jak z nim poszo.
- Nie mwi, e to zrobi - uprzedza Chuy. - Ale mylabym o tym... yczliwiej... gdyby
zapewniono Doywocie". Moe nie jednoczenie, ale pniej.
- Przemyl to - oznajmia Linda. Jest blada, a jej spojrzenie wdruje po otoczeniu.
Przemyl to, a cho dusze ycie uczynioby propozycj ciekawsz, tak naprawd wcale tego
nie chc.
- Ja rwnie - mwi Eric. - Nie chc, eby kto zmienia mj mzg. Kryminalici maj
zmieniane mzgi, a ja nie jestem kryminalist. Osoby autystyczne s inne, nie s ze. To nie zo by
innym. Czasami to trudne, ale nie jest ze.
Nie odzywam si. Nie jestem pewny, co chc powiedzie. To wszystko dzieje si za szybko. Jak
podj decyzj? Jak postanowi by kim innym, kogo nie znam i nie potrafi przewidzie? Zmiana i
tak zachodzi, ale to nie moja wina, skoro nie ja o niej decydowaem.
- Chc tego - oznajmia Bailey. Zamyka oczy i cignie napitym gosem: - To rekompensata za to,
e pan Crenshaw nam grozi, za ryzyko utraty pracy i pogorszenia warunkw. To zaatwi spraw.
Patrz na doktor Hendricks i doktora Ransome'a; szepcz do siebie, ywo gestykulujc.
Podejrzewam, e ju si zastanawiaj, jak te dwie kuracje mog na siebie wpyn.
- To zbyt niebezpieczne - mwi doktor Ransome, podnoszc wzrok. - Prawdopodobnie nie
moemy przeprowadzi obu kuracji jednoczenie. - Zerka na mnie. - Lou mia racj. Nawet jeli
przejdziecie kuracj odmadzajc pniej, nie mona podda si im obu jednoczenie.
Linda wzrusza ramionami i wbija wzrok w podog. Napina ramiona; zacinite w pici donie
zoya na kolanach. Myl, e nie zgodzi si na leczenie bez obietnicy przeduenia ycia. Jeli ja to
zrobi, a ona nie, moemy si ju wicej nie zobaczy. Dziwnie si z tym czuj; przysza do sekcji
przede mn. Przez lata widywaem j w kady dzie pracy.
- Porozmawiam o tym z zarzdem - mwi znacznie spokojniej pan Arakeen. - Potrzebujemy
dodatkowych opinii prawnych i medycznych. Jeli jednak dobrze zrozumiaem, niektrzy z was
daj Doywocia" jako elementu pakietu wiadcze, uzaleniajc od tego swoje przystpienie do
kuracji, zgadza si?
- Tak - odpowiada Bailey. Linda kiwa gow.
Pan Arakeen stoi przed nami, koyszc si lekko, jakby prze-stpowa z nogi na nog. wiato
odbija si od jego identyfikatora, poruszajcego si zgodnie z ruchami ciaa. Jeden z guzikw
marynarki pojawia si i znika pod pulpitem, w miar koysania. Wreszcie pan Arakeen nieruchomieje
i gwatownie kiwa gow.
- W porzdku. Zapytam zarzd. Uwaam, e si nie zgodzi, ale mimo wszystko zapytam.
- Prosz pamita - mwi pani Beasley - e ci pracownicy nie wyrazili zgody na poddanie si
leczeniu, a jedynie zadeklarowali ch przemylenia takiej decyzji.
- Zgadza si. - Pan Arakeen ponownie kiwa gow, po czym znowu wykrca szyj. - Oczekuj
jednak, e dotrzymacie sowa. e naprawd to sobie przemylicie.
- Ja nie kami- owiadcza Dale. - I wy nas nie okamujcie. - Wstaje, prostujc lekko
zesztywniae ciao. - Chodcie mwi do pozostaych. - Praca czeka.
Nikt si nie odzywa, ani prawnicy, ani lekarze, ani pan Aldrin. Podnosimy si powoli; czuj si
niepewnie, niemal dygocz. Czy bdzie dobrze tak zwyczajnie wyj? Ale gdy zaczynam si rusza, z
kadym krokiem czuj si lepiej. Jestem wystraszony, a jednoczenie szczliwy. Mam wraenie
lekkoci, jakby zmniejszya si grawitacja.
Na korytarzu skrcamy w lewo, w stron wind. Kiedy docieramy do miejsca, gdzie korytarz si
rozszerza i gdzie znajduj si windy, widzimy pana Crenshawa, stojcego z kartonowym pudem w
rkach. Jest pene przedmiotw, ale nie widz ich wszystkich. Na samej grze spoczywa para
markowych butw do biegania; pamitam je z katalogu ze sprztem sportowym, jaki kiedy
przegldaem. Ciekawe, jak szybko biega pan Crenshaw. Z obu stron, za panem Crenshawem, stoi
dwch mczyzn w bkitnych koszulach ochrony. Na nasz widok otwiera szeroko oczy.
- Co tutaj robicie? - pyta Dale'a, kroczcego na czele naszej grupy. Obraca si i robi krok w
jego stron, ale mczyni w mundurach natychmiast kad mu rce na ramionach i zatrzymuj. - Do
godziny czwartej powinnicie przebywa w G-28; to zupenie inny budynek.
Dale nie zwalnia; mija go bez sowa.
Pan Crenshaw krci gow jak robot, po czym si cofa. Obrzuca mnie spojrzeniem.
- Lou! Co si tutaj dzieje?
Chc wiedzie, co on tutaj robi z tym pudem w rkach i pod stra ochrony, ale nie jestem na
tyle niewychowany, by o to zapyta. Pan Aldrin powiedzia, e nie powinnimy si wicej
przejmowa panem Crenshawem, nie musz wic odpowiada na jego niegrzeczne pytanie.
- Mam mnstwo pracy, panie Crenshaw - mwi. Porusza rkami, jakby chcia upuci pudo i
si na mnie rzuci, ale tego nie robi, a ja go mijam, idc za Dale'em.
Po powrocie do naszego budynku Dale zaczyna powtarza:
- Tak, tak, tak, tak, tak. - I goniej: - TAK, TAK, TAK!
- Nie jestem za - mwi Linda. - Nie jestem zym czowiekiem.
- Nie jeste za - zgadzam si. Do oczu napywaj jej zy.
- le jest by osob autystyczn. le jest by z, e jest si osob autystyczn. le jest chcie
nie by - nie chcie by - osob autystyczn. Wszystko jest ze. Nie ma dobrego rozwizania.
- To gupota - owiadcza Chuy. - Kaza nam chcie by normalnymi, a potem kaza nam kocha
siebie takimi Jakimi jestemy. Jeli ludzie chc si zmieni, to znaczy, e czego w sobie nie lubi.
Nie ma innej moliwoci.
Dale umiecha si szeroko. Jeszcze nie widziaem u niego takiego umiechu.
- Kiedy kto mwi co niemoliwego, to kto jest w bdzie.
- Tak jest - mwi. - To bd.
- Bd - powtarza Dale. - Bdem jest te wiara w niemoliwe.
- Tak - zgadzam si. Czuj, e sztywniej z obawy, e Dale zaraz powie co o religii.
- Jeli wic normalni ludzie ka nam zrobi co niemoliwego, to nie musimy uwaa, e
wszystko, co mwi normalni ludzie, jest prawd.
- Ale nie wszystko jest kamstwem - zauwaa Linda.
- To, e nie wszystko jest kamstwem, nie oznacza, e wszystko jest prawd - mwi Dale.
To oczywiste, jednak nie pomylaem wczeniej, e to niemoliwe chcie si zmieni, a
jednoczenie by szczliwym z bycia sob przed zmian. Nie sdz, eby ktrekolwiek z nas
pomylao w ten sposb, zanim Dale i Chuy nie powiedzieli tego gono.
- Zaczem o tym myle, kiedy byem u ciebie wyznaje Dale. - Ale wtedy nie mogem
wszystkiego powiedzie. Jednak pomogo.
- Jeli co pjdzie le - zastanawia si Eric - to jeszcze droej wyniesie ich to... co wyniknie.
Jeli potrwa duej.
- Nie wiem, co z Cameronem - mwi Linda.
- Chcia by pierwszy - przypomina Chuy.
- Byoby lepiej, gdybymy mogli poddawa si leczeniu pojedynczo i obserwowa, co dzieje
si z pozostaymi - zauwaa Eric.
- Prdko mroku bdzie mniejsza - owiadczam. Patrz na mnie. Uwiadamiam sobie, e nie
mwiem im o prdkoci wiata i prdkoci mroku. - Prdko wiata w prni wynosi 186 000
mil na sekund - dodaj.
- Wiem o tym - mwi Dale.
- Zastanawia mnie jedno - odzywa si Linda. - Skoro przedmioty spadaj tym szybciej, im bliej
s ziemi, co wynika z grawitacji, to czy wiato biegnie szybciej w pobliu olbrzymiej grawitacji, jak
wok czarnej dziury?
Nie wiedziaem, e Linda interesuje si prdkoci wiata.
- Nie wiem - odpowiadam. - Ale ksiki nie mwi nic na temat prdkoci mroku. Pewni ludzie
powiedzieli mi, e mrok nie ma prdkoci, e to po prostu brak wiata, e jest tam, gdzie nie ma
wiata, ja jednak uwaam, e jako musia si tam dosta.
Przez chwil wszyscy milcz.
- Jeli Doywocie" moe wyduy nam czas, to co innego moe przyspieszy wiato -
oznajmia Dale.
- Cameron chcia by pierwszy - mwi Chuy. - Jako pierwszy bdzie normalny. To szybciej ni
my.
- Id na sal - owiadcza Eric. Odwraca si.
- Oblicze Lindy si ciga, na jej czole pojawia si zmarszczka.
- wiato ma prdko. Mrok powinien mie prdko. Przeciwnoci s takie same, maj tylko
odwrotny kierunek.
Nie rozumiem tego. Czekam.
- Liczby dodatnie i ujemne s takie same, z wyjtkiem kierunku - cignie powoli Linda. - Due i
mae to okrelenie rozmiaru, ale o przeciwnych kierunkach. Do i od oznacza t sam drog, tyle e w
przeciwnych kierunkach. Tak wic wiato i mrok
s przeciwnociami, ale o takim samym kierunku. Gwatownie wyrzuca ramiona w gr. - Lubi w
astronomii to, e tam wszystko jest wielkie. Tyle gwiazd, takie odlegoci. Wszystko, od niczego po
wszystko, razem.
Nie wiedziaem, e Linda lubi astronomi. Zawsze sprawiaa wraenie najbardziej
zdystansowanej z nas wszystkich, najbardziej autystycznej. Ale wiem, co ma na myli. Ja take lubi
serie od najmniejszych do najwikszych, od bliskich do dalekich, od fotonu wiata, ktry wpada do
mego oka, bliej ni blisko, po miejsce, z ktrego przyby, lata wietlne std.
- Lubi gwiazdy - mwi Linda. - Chc... chciaam... zajmowa si gwiazdami. Odmwili mi.
Powiedzieli, e mj umys nie funkcjonuje we waciwy sposb. Tylko par osb moe to robi.
Wiedziaam, e chodzi o matematyk. Wiedziaam, e jestem dobra z matematyki, ale musiaam
opanowa matematyk adaptacyjn, a kiedy w kocu dostaam si do odpowiedniej klasy,
powiedzieli, e jest ju za pno. Na uczelni poradzili mi, ebym zaja si matematyk stosowan i
komputerami.
Mona dosta prac przy komputerze. Powiedzieli, e astronomia jest niepraktyczna. Jeli poyj
jeszcze jaki czas, nie bdzie za pno.
To najdusza przemowa, jak kiedykolwiek usyszaem z ust Lindy. Zarowia si na
policzkach, a wzrok nabra ostroci.
- Nie wiedziaem, e lubisz gwiazdy - mwi.
- Gwiazdy s daleko jedna od drugiej - odpowiada. Nie musz si dotyka, eby si zna.
Owietlaj si nawzajem z daleka.
Chc powiedzie, e gwiazdy nie znaj si nawzajem ani nie s ywe, lecz co mnie
powstrzymuje. Czytaem o tym w ksikach, e gwiazdy to rozarzony gaz, a gaz jest nieoywiony.
Moe ksiki si myl. Moe to kule poncego, ywego gazu?
Linda patrzy na mnie, nawizujc kontakt wzrokowy.
- Lou, czy ty lubisz gwiazdy?
- Tak - odpowiadam. -1 grawitacj, i wiato, i przestrze, i...
- Betelgez - mwi. Umiecha si i nagle w korytarzu robi si janiej. Nie wiedziaem, e
przedtem byo ciemno. Mrok by tam pierwszy, ale wiato go dogonio. - Rigel. Antares. wiato i
wszystkie kolory. Dugoci fal...-Jej donie poruszaj si w powietrzu. Domylam si, e chodzi jej o
wzr tworzony przez dugo fali i czstotliwo.
- Ukady podwjne - podsuwam. - Czerwone kary. Jej twarz si krzywi i odpra.
- Och, to jest stare - wyrokuje. - Chu i Sanderly przeklasyfikowali mnstwo tych... - Urywa. -
Lou, mylaam, e cay swj czas spdzasz z normalnymi. Udajc normalnego.
- Chodz do kocioa - odpowiadam. - Chodz na szermierk.
- Szermierka?
- Szpady - wyjaniam. Jej zaniepokojony wzrok si nie zmienia. - To... taka zabawa - mwi. -
Prbujemy trafi si nawzajem.
- Dlaczego? - Ma zakopotan min. - Jeli lubisz gwiazdy...
- Szermierk te lubi.
- Z normalnymi ludmi - przypomina.
- Tak, lubi ich.
- To trudne... - wzdycha. - Ja odwiedzam planetarium. Prbuj rozmawia z naukowcami, ktrzy
tam przychodz, ale... sowa mi si plcz. Widz, e nie chc ze mn rozmawia. Zachowuj si,
jakbym bya gupia albo nienormalna.
- Ludzie, ktrych znam, nie s tacy li - mwi. Mam poczucie winy, poniewa Marjory jest
kim wicej ni nie tak z". Tom i Lucia s lepsi ni nie tacy li". - Z wyjtkiem tego, ktry
prbowa mnie zabi.
- Prbowa ci zabi? - powtarza Linda. Jestem zaskoczony, e o niczym nie wie, przypominam
sobie jednak, e nigdy jej o tym nie mwiem. Moe nie oglda wiadomoci.
- By na mnie zy - wyjaniam.
- Poniewa jeste osob autystyczn?
- Nie do koca... C... Tak. - Co waciwie leao u podstaw zoci Dona, jeli nie fakt, e ja,
po prostu kto niekompletny i tylko udajcy osob normaln, odniosem sukces?
- To chore - oznajmia z naciskiem Linda. Wzrusza ramiona mi i odwraca si. - Gwiazdy -
koczy.
Id do swojego pokoju, rozmylajc o wietle, mroku, gwiazdach i przestrzeni midzy nimi,
penej ich blasku. Skd ma si bra mrok w obecnoci tylu gwiazd? Skoro widzimy gwiazdy, jest to
dowd na to, e istnieje rwnie wiato. A instrumenty wykrywajce nie tylko wiato widzialne
dostrzegaj wielkie zamglenie -jest wszdzie.
Nie rozumiem, jak ludzie mog mwi o przestrzeni kosmicznej, e jest zimna i mroczna,
niegocinna. To tak, jakby nigdy nie wyszli wieczorem na dwr i nie spojrzeli w niebo.
Gdziekolwiek kryje si prawdziwy mrok, pozostaje poza zasigiem naszych instrumentw, daleko na
obrzeach wszechwiata, gdzie mrok jest zawsze pierwszy. Lecz wiato go dogania.
Przed moim narodzeniem ludzie myleli mnstwo zych rzeczy o dzieciach autystycznych.
Czytaem o tym. Byy bardziej mroczne od mroku.
Nie wiedziaem, e Linda lubi gwiazdy. Nie wiedziaem, e chciaa zosta astronomem. Moe
chciaa nawet polecie w kosmos, jak ja. Chc. Nadal chc. Jeli kuracja podziaa, moe bd
mg... Sama ta myl sprawia, e zamieram, nieruchomiej w zachwycie, ale zaraz musz si
poruszy. Wstaj i przecigam si, ale to nie wystarcza.
Kiedy wchodz do sali gimnastycznej, Eric wanie zsuwa si z trampoliny. Skaka w rytm
Pitej symfonii Beethovena, ale to zbyt mocne do przemyle. Kiwa mi gow, a ja zmieniam
muzyk, przewijajc rne moliwoci, a wreszcie natrafiam na waciw. Carmen. Suita na
orkiestr. Tak.
Potrzebuj tych emocji. Potrzebuj wybuchowej ekspresji. Podskakuj coraz wyej, czujc
cudown otwarto swobodnego upadku, ciskanie staww i prac mini, wypychajcych mnie do
jeszcze wyszego wyskoku. Przeciwnoci s takie same, maj jedynie przeciwny kierunek. Akcja i
reakcja. Grawitacja... nie znam przeciwiestwa grawitacji, lecz elastyczno trampoliny takow
tworzy. Przez mj umys mkn liczby i wzory, tworzc si, rozpadajc i tworzc na nowo.
Pamitam swj lk przed wod, jej nieprzewidywaln zmiennoci, kiedy mnie obmywaa.
Pamitam intensywn rado z tego, e nauczyem si pywa, ze wiadomoci, e cho woda jest
niestaa i nie mog przewidzie zmiany cinienia w basenie, to nadal potrafi utrzyma si na
powierzchni i porusza w wybranym przez siebie kierunku. Pamitam lk przed rowerem, jego
chwiejn nieprzewidywalnoci, i t sam rado, kiedy zrozumiaem, jak naley jedzi i
wykorzystywa wol do przezwycienia wrodzonego owej nieprzewidywalnoci chaosu. Obecnie
znw czuj lk, jeszcze wikszy, poniewa wicej rozumiem - mog utraci wszystkie wypracowane
przez lata przystosowania i pozosta z niczym -jeli jednak okieznam t fal, ten biologiczny rower,
zdobd bez porwnania wicej.
Gdy moje nogi si mcz, skacz coraz niej i wreszcie przestaj.
Nie chc zamieni nas w jednostki gupie i bezradne. Nie chc zniszczy naszych umysw; chc
je wykorzysta.
Nie chc by wykorzystany. Chc sam korzysta ze swego umysu, by zrobi to, co chc.
Myl, e moe zechc sprbowa tej kuracji. Nie musz. Nie potrzebuj jej: jestem dobry taki,
jaki jestem. Ale myl, e zaczynam tego pragn, poniewa by moe - jeli si zmieni i to na swj
sposb, a nie ich - zdoam nauczy si tego, czego chc, i zrobi to, co chc. Nie jest to jedna rzecz,
tylko wszystkie od razu, wszystkie moliwoci.
- Nie bd taki sam - mwi, poddajc si kojcej grawitacji, zamieniajc niepewno
wzbijania si na niepewno swobodnego spadania.
Kiedy wychodz, czuj si lekki w dwjnasb: jakby poddany mniejszej grawitacji i peny
wiata, a nie mroku. Lecz grawitacja powraca wraz z myl, e powinienem powiedzie o swych
zamiarach przyjacioom. Myl, e im si to nie spodoba, tak jak prawniczce z Centrum.
ROZDZIA DWUDZIESTY
Pan Aldrin przychodzi, by oznajmi nam, e firma nie zgodzi si zapewni nam Doywocia",
cho moe - podkrela, e to jedynie projekt - pomc tym z nas, ktrzy chcieliby podda si tej
kuracji pniej, po zakoczeniu leczenia, jeeli okae si ono skuteczne.
- Jednoczesne poddanie si obu kuracjom byoby zbyt niebezpieczne - mwi. - To zwiksza
ryzyko, a jeli co poszoby le, tylko wyduyoby czas trwania terapii.
Myl, e powinien powiedzie po prostu: jeli kuracja spowoduje jakie spustoszenia,
staniemy si gorsi, a firma bdzie musiaa oy na nas przez duszy czas. Wiem jednak, e normalni
ludzie nigdy nie mwi wprost.
Po jego wyjciu nie rozmawiamy ze sob. Pozostali patrz na mnie, ale nic nie mwi. Mam
nadziej, e Linda i tak podda si leczeniu. Chc porozmawia z ni jeszcze o gwiazdach, grawitacji,
prdkoci wiata i mroku.
Dzwoni ze swojego pokoju do pani Beasley z Pomocy Prawnej i mwi jej, e postanowiem
podda si kuracji. Pyta mnie, czy jestem do koca przekonany. Nie jestem do koca, ale
wystarczajco. Potem dzwoni do pana Aldrina i mu o tym mwi. On take pyta, czy jestem
przekonany.
- Tak - odpowiadam, a potem pytam: - Czy paski brat te to zrobi? - Zastanawiaem si nad
jego bratem.
- Jeremy? - Sprawia wraenie zaskoczonego, e o tym mwi. Uwaam to za rozsdne pytanie. -
Nie wiem, Lou. To zaley od wielkoci grupy, ktra podda si leczeniu. Jeli dopuszcz ludzi z zewntrz, zastanowi
si, czy go spyta. Gdyby mg potem y samodzielnie i jeli uczyni go to szczliwszym...
- Nie jest szczliwy? - pytam.
Pan Aldrin wzdycha.
- Ja... nie jestem przyzwyczajony o nim rozmawia - wyjania. Czekam. Niech, by o czym
rozmawia zbyt czsto, nie oznacza, e nie chce si o tym rozmawia w ogle. Pan Aldrin
odchrzkuje i dodaje: -Nie, Lou, nie jest szczliwy. Jest... bardzo
upoledzony. Lekarze... rodzice... Przyjmuje mnstwo lekarstw, a nawet nie nauczy si dobrze
mwi.
Myl, e rozumiem, czego nie powiedzia. Jego brat urodzi si za wczenie, przed
wynalezieniem terapii, ktra pomoga mnie i pozostaym. Moe nie otrzyma najlepszego leczenia
albo nawet takiego, jakie byo wwczas dostpne. Przypominaj mi si opisy z ksiek. Wyobraam
sobie Jeremy'ego, ktry utkn tam, gdzie ja byem jako dziecko.
- Mam nadziej, e ta nowa kuracja dziaa - mwi. Mam nadziej, e pomoe rwnie jemu.
Pan Aldrin wydaje dwik, ktrego nie rozumiem; kiedy si odzywa, ma zachrypnity gos.
- Dzikuj, Lou - odpowiada. - Jeste... jeste dobrym czowiekiem.
Nie jestem dobrym czowiekiem. Jestem zwykym czowiekiem, takim samym jak on, ale podoba
mi si, e uwaa mnie za dobrego.
***
Kiedy przyjedam, Tom, Lucia i Marjory siedz w salonie. Dyskutuj o najbliszym turnieju.
Tom podnosi na mnie wzrok.
- Podje ju decyzj, Lou?
- Tak - odpowiadam. - Zrobi to.
- wietnie. Bdziesz musia wypeni formularz zgoszeniowy... - Nie chodzi o to - mwi.
Uwiadamiam sobie, e nie mg wiedzie, o czym myl. - Nie bd walczy w tym turnieju... - Czy
kiedykolwiek jeszcze wezm udzia w turnieju? Czy przyszy ja bdzie lubi szermierk? Czy mona
si fechtowa w kosmosie? Myl, e w niewakoci bdzie to bardzo trudne.
- Ale mwie... - zaczyna Lucia, po czym na jej twarzy odbija si zaskoczenie. - Och... chcesz
powiedzie... e zamierzasz podda si leczeniu?
- Tak - przytakuj. Zerkam na Marjory. Patrzy na Lucie, potem na mnie i znw na Lucie. Nie
pamitam, czy mwiem jej o kuracji.
- Kiedy? - pyta Lucia, nie dajc mi czasu na zastanowienie si, jak to wyjani Marjory.
- Zaczynam w poniedziaek - odpowiadam. - Mam mnstwo pracy. Musz przenie si do
kliniki.
- Jeste chory? - pyta Marjory. Zblada. - Co powanego?
- Nie jestem chory - wyjaniam. - Jest taka eksperymentalna kuracja, ktra uczyni mnie
normalnym.
- Normalnym! Ale, Lou, jeste wspaniay taki, jaki jeste. Lubi ci takiego, jaki jeste. Nie
musisz by taki jak wszyscy. Kto ci to doradzi? - Sprawia wraenie rozgniewanej. Nie wiem, czy
zoci si na mnie, czy na tego kogo, kto wedug niej przekona
mnie, e powinienem si zmieni. Nie wiem, czy mam opowiedzie jej ca histori, czy tylko cz.
Powiem jej wszystko.
- Zaczo si od pana Crenshawa, ktry chcia zlikwidowa nasz sekcj - mwi. - Dowiedzia
si o tej metodzie leczenia. Powiedzia, e zapewni to firmie oszczdnoci.
- Ale to jest... zmuszanie. Nie wolno tak. To sprzeczne z prawem. Nie moe tego zrobi...
Teraz jest naprawd za, jej policzki na przemian czerwieniej i bledn. Wszystko to sprawia,
e chc j obj i przytuli. Nie byoby to waciwe.
- Tak si zaczo - wyjaniam. - Ale masz racj; nie mgby zrobi tego, co zapowiedzia. Pan
Aldrin, nasz przeoony, znalaz sposb, eby go powstrzyma. - Nadal mnie to zdumiewa. Byem
pewny, e pan Aldrin zmieni zdanie i nam nie pomoe. Nadal nie rozumiem, jak udao mu si
powstrzyma pana Crenshawa, ktry straci prac i zosta wyprowadzony z firmy pod eskort, z
tekturowym pudem w rkach. Mwi im, co powiedzia pan Aldrin oraz prawnicy na zebraniu. -
Teraz jednak sam chc si zmieni - kocz.
Marjory oddycha gboko. Lubi patrze, jak to robi; opina jej si wtedy przd bluzki.
- Dlaczego? - pyta ciszej. - Chyba nie przez... nas, prawda? Przeze mnie?
- Nie - odpowiadam. - Nie chodzi o ciebie. Chodzi o mnie. Zwiesza ramiona. Nie wiem, czy to
oznaka ulgi, czy smutku.
- Wic chodzi o Dona? Czy to przez niego nabrae przekonania, e nie jeste wystarczajco
dobry taki, jaki jeste?
- To nie Don... nie tylko Don... - Uwaam to za oczywiste i nie mam pojcia, czemu tego nie
rozumie. Bya przecie przy tym, jak stranik na lotnisku mnie zatrzyma i zaniemwiem, a ona
musiaa mi pomc. Bya przy tym, jak musiaem rozmawia z oficerem policji i zaniemwiem, a
Tom musia mi pomc. Nie lubi by kim, komu trzeba wiecznie pomaga. - Wolabym nie mie
problemw na lotnisku i z ludmi, kiedy ciko jest mi co powiedzie, a wszyscy si na mnie gapi.
Chc chodzi w rne miejsca i uczy si o rzeczach, o ktrych istnieniu nawet nie wiedziaem...
Jej twarz si wygadza, a gos uspokaja.
- Na czym polega to leczenie, Lou? Co si stanie?
Otwieram otrzymany pakiet informacyjny. Nie powinnimy rozmawia o kuracji, poniewa jest
ona czyj wasnoci i eksperymentem, ale uwaam, e to zy pomys. Kto z zewntrz powinien o
wszystkim wiedzie na wypadek, gdyby co poszo le. Nie powiedziaem nikomu, e zabieram swj
pakiet, i nikt mnie nie zatrzyma.
Zaczynam czyta. Niemal natychmiast Lucia mi przerywa:
- Lou, czy rozumiesz ten tekst?
- Owszem. Tak mi si wydaje. Po lekturze Cego i Clintona artykuy w Internecie nie sprawiaj
mi problemw.
- Czemu wic nie pozwolisz mi tego przeczyta? Zrozumiem wszystko lepiej, widzc sowa.
Potem to przedyskutujemy.
Nie ma o czym dyskutowa. Zamierzam to zrobi. Mimo wszystko podaj folder Lucii,
poniewa zawsze atwiej jest zrobi to, o co prosi. Marjory si do niej przysuwa i obie pograj si
w lekturze. Patrz na Toma. Unosi brwi i krci gow.
- Dzielny z ciebie czowiek, Lou. Wiedziaem o tym, ale to...! Nie wiem, czy miabym tyle
odwagi, eby pozwoli komu grzeba mi w mzgu.
- Ty tego nie potrzebujesz - mwi. - Jeste normalny. Masz sta posad. Masz Lucie i ten dom.
- Nie mog mu powiedzie o tym, co jeszcze mam na myli: e atwo mu funkcjonowa we
wasnym ciele, e widzi, syszy, smakuje, wcha i czuje jak inni,
dziki czemu odbierana przez niego rzeczywisto nie rni si od rzeczywistoci innych ludzi.
- Jak mylisz, wrcisz do nas? - pyta Tom. Ma smutn min.
- Nie wiem - odpowiadam. - Mam nadziej, e nadal bd lubi si fechtowa, poniewa to
fajna zabawa, ale nie wiem.
- Masz czas, eby dzisiaj zosta? - pyta.
- Tak - odpowiadam.
- No to chodmy na dwr. - Wstaje i prowadzi mnie do pomieszczenia ze sprztem. Lucia i
Marjory zostaj, by czyta dalej. W skadziku Tom odwraca si do mnie. - Lou, jeste pewny, e nie
robisz tego dlatego, e kochasz Marjory? Poniewa chcesz by dla niej normalnym mczyzn?
Byoby to bardzo szlachetne, ale...
Robi mi si gorco.
- Nie chodzi o ni. Lubi j. Chc jej dotyka, obejmowa i... robi z ni nieprzyzwoite rzeczy.
Ale to jest... - Chwytam si szczytu stojaka na bro, poniewa zaczynam gwatownie dre i boj si,
e mog upa. - Wszystko si zmienia - mwi. Nie jestem ju taki sam. Nie mog si nie zmieni.
To tylko... szybsza
zmiana. Ale wybrana przeze mnie.
- Zmiana, ktrej si boisz, zniszczy ci; zmiana, ktr opanujesz, wzmocni ci - cytuje Tom. Nie
znam tej maksymy. Po chwili dodaje lekko kpicym tonem: - Wobec tego wybierz bro. Skoro nie
bdzie ci przez jaki czas, musz ci jeszcze troch
poturbowa.
Bior ostrza i mask, po czym zakadam skrzany kaftan. Dopiero wtedy sobie przypominam, e
si nie rozgrzaem. Siadam na patio i zaczynam wiczy. Na zewntrz jest chodniej; czuj pod sob
twarde i zimne pyty chodnikowe.
Tom siada naprzeciwko mnie.

- Ju wiczyem, ale w moim wieku odrobina dodatkowej rozgrzewki nigdy nie zaszkodzi -
mwi. Kiedy si pochyla, by dotkn czoem kolan, widz, e wosy na czubku gowy ma
przerzedzone i e pojawiaj si wrd nich siwe pasma. Wyrzuca rami nad gow i rozciga je
drug rk. - Co bdziesz robi po kuracji?
- Chc polecie w kosmos - odpowiadam.
- Ty... ? Lou, nigdy nie przestaniesz mnie zadziwia. - Kadzie rk na czubku gowy i cignie
si za okie. - Nie wiedziaem, e chciae polecie w kosmos. Kiedy to si zaczo?
- Kiedy byem may - mwi. - Ale wiedziaem, e nie mgbym tego zrobi. Wiedziaem, e to
niewaciwe.
- Kiedy pomyl sobie o takim marnotrawstwie...! - woa Tom, przyciskajc gow do drugiego
kolana. - Lou, bardzo mnie to niepokoio, ale teraz uwaam, e masz racj. Masz w sobie zbyt wielki
potencja, by wizi go do koca ycia w niepenosprawnym
ciele. Cho moe to zrani Marjory, jeli si od niej oddalisz.
- Nie chc skrzywdzi Marjory - zapewniam. - Nie sdz, ebym si od niej oddali. - Dziwne
wyraenie; na pewno nie mona rozumie go dosownie. Jeli ludzie s ze sob blisko, to nie mog
si po prostu oddali.
- Wiem. Bardzo j lubisz... nie: kochasz j. To oczywiste. Niemniej, Lou, cho to mia
dziewczyna, ty, jak sam twierdzisz, znajdujesz si na progu wielkiej przemiany. Nie bdziesz ju tym
samym czowiekiem.
- Zawsze bd j lubi... kocha - mwi. Nie sdziem, e stanie si normalnym utrudni to lub
wrcz uniemoliwi. Nie rozumiem, dlaczego Tom tak uwaa. - Nie wydaje mi si, eby udawaa
sympati do mnie tylko po to, eby mnie zbada, niezalenie od tego, co twierdzia Emmy.
- Wielkie nieba, kto to wymyli? Kim jest Emmy?
- Kim z Centrum - odpowiadam. Nie chc rozmawia o Emmy, wic streszczam to pospiesznie.
- Emmy twierdzia, e Marjory jest naukowcem i widzi we mnie obiekt bada, a nie przyjaciela.
Marjory powiedziaa mi, e bada zaburzenia nerwowo-miniowe, std wiem, e Emmy nie miaa
racji.
Tom wstaje. Ja rwnie si podnosz.
- Ale to dla ciebie wielka szansa.
- Wiem - odpowiadam. - Chciaem... Przyszo mi raz do gowy... Prawie j zaprosiem na
randk... ale nie wiem, jak to zrobi.
- Mylisz, e leczenie ci pomoe?
- Mam nadziej. - Zakadam mask. - Nawet jeli nie w tej sprawie, to na pewno w innych. Tak
sdz. I zawsze bd j lubi.
- Jestem tego pewien, ale to nie bdzie ju to samo. Nie moe by. Jak z kadym systemem, Lou.
Gdybym straci stop, nadal mgbym walczy, ale mj wzr ulegby zmianie, prawda?
Nie podoba mi si myl, e Tom traci stop, rozumiem jednak, do czego zmierza. Kiwam gow.
- Jeli wic dokonasz w sobie wielkiej przemiany, ty i Marjory stworzycie inny wzr. Moecie
si do siebie zbliy albo oddali.
Teraz ju wiem to, czego nie wiedziaem jeszcze par minut temu: e gdzie gboko skrywaem
pewn myl o sobie, Marjory i kuracji. Naprawd uwaaem, e bdzie atwiej. Naprawd miaem
nadziej, e jeli stan si normalny, to moemy by razem jak normalni ludzie, pobra si i mie
dzieci.
- Nie bdzie tak samo, Lou - powtarza Tom spod swojej maski. Widz bysk w jego oczach. -
Nie moe by.
Szermierka jest taka sama i nie taka sama. Z kadym pojedynkiem wzory Toma s coraz bardziej
przejrzyste, ale moje wzory bezustannie wymykaj mi si spod kontroli. Co chwila trac
koncentracj. Czy Marjory wyjdzie na zewntrz? Czy bdzie walczy? Co ona i Lucia sdz o
informacjach zawartych w pakiecie? Kiedy si skupiam, trafiam Toma bez trudu, ale potem trac
rozeznanie i nie wiem, w ktrym punkcie swojego wzoru jest w danej chwili, wic on trafia mnie.
Jest trzy do piciu, kiedy na podwrko wychodz Marjory i Lucia. Ja i Tom wanie przerwalimy,
by chwil odpocz. Spywamy potem, cho wieczr jest chodny.
- C - zaczyna Lucia. Czekam. Ale ona milczy.
- Moim zdaniem to niebezpieczne - mwi Marjory. Cao polega na igraszkach z resorpcj
neuronw, a potem z ich regeneracj. Ale nie znam wynikw oryginalnych bada.
- Zbyt wiele tam newralgicznych punktw, gdzie co moe pj niewaciwie - odzywa si
Lucia. - Wirusowe wszczepianie materiau genetycznego to stare dzieje, sprawdzona technologia.
Naprawa chrzstki za pomoc nanotechnologii, udranianie naczy krwiononych, kontrola nad
zapaleniami... W porzdku. Zaprogramowane chipy w przypadku uszkodzenia rdzenia krgowego te
OK. Ale majstrowanie w genach... Jeszcze nie przewidziano wszystkich niespodzianek. W dodatku
cae to zamieszanie ze szpikiem przy regeneracji koci. Oczywicie, to nie nerwy, i chodzio o dzieci,
ale...
Nie wiem, o czym mwi, ale nie chc ju sysze niczego, co napawa mnie lkiem.
- Najbardziej martwi mnie to, e wszystko odbywa si wewntrz twojej firmy. Jeli co pjdzie
le, nie ujmie si za tob aden adwokat. Ta kobieta z Pomocy Prawnej nie ma dowiadczenia
medycznego... Decyzja jednak naley do ciebie.
- Tak - mwi. Patrz na Marjory. Nie mog na to nic poradzi.
- Lou... - Zaraz jednak potrzsa gow i ju wiem, e nie powie tego, co zamierzaa. - Chcesz si
pofechtowa? - pyta.
Nie chc si fechtowa. Chc siedzie obok niej. Chc jej dotkn. Chc zje z ni kolacj i
pj z ni do ka. Ale jest to co, czego nie mog zrobi, jeszcze nie teraz. Wstaj i zakadam
mask.
Nie potrafi opisa, co si ze mn dzieje, kiedy jej ostrze dotyka mojego. To silniejsze ni
dotychczas. Czuj, jak moje ciao si napina, reagujc w sposb gboko niewaciwy, acz cudowny.
Chc, eby to trwao, a jednoczenie chc przerwa i j przytuli. Zwalniam, eby za szybko jej nie
trafi i przeduy pojedynek.
Nadal mog zaprosi j na kolacj. Mgbym to zrobi przed lub po kuracji. Moe.
* * *
Czwartkowy ranek. Jest zimno, wietrznie, a niebo zasnuwaj szare chmury. Sucham Mszy
Beethovena. wiato sprawia wraenie cikiego i powolnego, cho wieje porywisty wiatr. Dale,
Bailey i Eric ju przyjechali - w kadym razie widz ich samochody. Auta Lindy nie ma jeszcze na
swoim miejscu; Chuya rwnie. Kiedy id do budynku, wiatr oblepia mi spodnie wok ng. Czuj
falowanie tkaniny na skrze. Sprawia to wraenie dotyku mnstwa malekich paluszkw. Pamitam,
jak bagaem mam, eby odcinaa metki od moich koszulek, kiedy byem dzieckiem. Pniej, gdy
dorosem, robiem to sam. Czy potem bd je w ogle dostrzega?
Sysz za sob samochd i ogldam si. To auto Lindy. Parkuje na swoim miejscu. Linda
wysiada, nie patrzc na mnie.
Przy drzwiach wsuwam kart do czytnika, przyciskam kciuk do pytki, a drzwi szczkaj i
otwieraj si. Popycham je i czekam na Linde. Podnosi klap baganika i wyjmuje pudo.
Przypomina pudo pana Crenshawa, nie ma tylko adnych napisw na bokach.
Nie pomylaem o przywiezieniu puda na rzeczy. Zastanawiam si, czy uda mi si znale
jakie podczas lunchu. Ciekawe, czy przywiezienie puda przez Linde oznacza, e postanowia
podda si leczeniu.
Trzyma pudo pod pach. Idzie szybko, a wiatr odwiewa jej wosy na plecy. Linda zazwyczaj je
wie; nie wiedziaem, e bd w ten sposb falowa na wietrze. Jej twarz wyglda inaczej -jest
niewzruszona i spokojna, jak pozbawiona lku czy trosk rzeba.
Mija mnie z pudem, a ja wchodz za ni do rodka. Pamitam, eby dotkn ekranu,
sygnalizujc, e dwjka ludzi wesza na jedn kart. Bailey stoi na korytarzu.
- Masz pudeko - mwi do Lindy.
- Pomylaam, e komu moe si przyda - odpowiada Linda. - Przyniosam je na wszelki
wypadek.
- Ja przynios swoje jutro - owiadcza Bailey. - Lou, wynosisz si dzisiaj czy jutro?
- Dzisiaj - mwi. Linda na mnie patrzy. - Mgbym wykorzysta to pudo - dodaj, a ona
wysuwa je w moj stron, nie patrzc mi w oczy.
Id do swojego pokoju. Ju wyglda dziwnie, jak pokj kogo innego. Gdybym go tak zostawi,
czy bdzie wyglda rwnie dziwnie po moim powrocie? Skoro jednak wyglda dziwnie teraz, to
czy oznacza to, e czciowo yj ju przyszoci?
Przesuwam niewielki wentylator, poruszajcy spirale i wiatraczki, po czym odstawiam go na
miejsce. Siadam na krzele i rozgldam si ponownie. To jest ten sam pokj. To ja nie jestem t sam
osob.
Zagldam do szuflad biurka i widz t sam stert ksiki. Na samym dnie - cho od dawna tam
nie zagldaem - ley Podrcznik pracownika. Na wierzchu znajduj si rne podrczniki dotyczce
aktualizacji systemu. Nie powinno si ich drukowa, ale atwiej jest czyta tekst na papierze, gdzie
litery s absolutnie nieruchome. Wszyscy korzystaj z moich podrcznikw. Nie chc zostawia tutaj
tych nielegalnych wydrukw na czas mojego leczenia. Wycigam je i ukadam tak, aby na wierzchu
znalaz si Podrcznik pracownika. Nie wiem, co z nimi zrobi.
W niszej szufladzie ley stara karuzela, ktr wieszaem, dopki nie wygia si najwiksza
ryba. Teraz na lnicych powierzchniach rybich bokw pojawiy si czarne punkty. Wycigam
karuzel, krzywic si na jej dzwonienie, i pocieram jedn z ciemnych plamek. Nie schodzi. Wyglda
jak liszaj. Wrzucam zabawk do kosza, ponownie krzywic si z powodu haasu.
W paskiej szufladzie pod blatem trzymam kolorowe owki i niewielkie plastikowe pudeko z
drobnymi na napoje gazowane. Wkadam pojemnik do kieszeni, a owki kad na biurku.
Przegldam pki. Znajduj tam jedynie informacje o projektach, teczki i przedmioty stanowice
wasno firmy. Nie musz ich sprzta. Zdejmuj spirale, zaczynajc od tych, ktre lubiem
najmniej: tych, srebrnych, pomaraczowych i czerwonych.
Sysz gos pana Aldrina, rozmawiajcego z kim na korytarzu. Otwiera moje drzwi.
- Lou, zapomniaem przypomnie wszystkim, by nie wynosili poza teren campusu adnych
opracowa dotyczcych projektw. Jeli chcesz przechowa jakie zwizane z tym materiay, po
je w jednym miejscu z etykietk, e musz znale si w zabezpieczonej czci archiwum.
- Tak, panie Aldrin - mwi. Niepokoj mnie troch te wydruki dotyczce upgrade'w
systemowych, ale nie s one zwizane z adnym projektem.
- Pojawisz si jutro w campusie?
- Nie sdz - odpowiadam. - Nie lubi czego zaczyna, a potem zostawia. Uporam si dzisiaj
ze wszystkim.
- wietnie. Otrzymae ode mnie list zalecanych przygotowa?
- Tak - mwi.
- To dobrze. Ja... - Oglda si przez rami, po czym wchodzi do mojego pokoju i zamyka za
sob drzwi. Czuj rosnce napicie; gotuje mi si w odku. - Lou... - Waha si, odchrzkuje i
odwraca wzrok. - Lou, ja... chciaem ci powiedzie, e bardzo mi przykro, e to wszystko tak wyszo.
Nie wiem, jakiej odpowiedzi oczekuje. Milcz.
- Nigdy nie chciaem... Gdyby to zaleao ode mnie, nic by si nie zmienio...
Myli si. Zmienioby si. Don wci byby na mnie zy. Nadal kochabym Marjory. Nie mog
zrozumie, dlaczego to mwi; musi wiedzie, e pewne sprawy ju ulegy zmianie, niezalenie od
tego, czy kto tego chcia, czy nie. Czowiek moe lee przy sadzawce caymi tygodniami, wrcz
miesicami, czekajc na zstpujcego z niebios anioa, zanim kto przystanie przy nim i zapyta, czy
chce by uzdrowiony.
Wyraz jego twarzy przypomina mi, jak czsto sam si czuem. Uwiadamiam sobie, e pan
Aldrin jest przeraony. Najzwyczajniej w wiecie czego si boi. le jest ba si przez duszy czas;
wiem, e to boli. auj, e ma tak min, poniewa wywouje ona u mnie wraenie, e powinienem
co z tym zrobi, a nie mam pojcia co.
- To nie paska wina - mwi. Twarz mu si wygadza. To byy waciwe sowa. Ale to zbyt
proste. Mog je wymwi, ale czy staj si przez to prawdziwe? Sowa mog by nieodpowiednie.
Pogldy mog by ze.
- Chc mie pewno, e naprawd jeste... naprawd chcesz tego leczenia - wyznaje. - Nie ma
absolutnie adnych naciskw...
Znowu si myli, cho moe mie racj, e obecnie ze strony firmy nie ma adnych naciskw.
Teraz kiedy wiem, e zmiana nadejdzie i jest moliwa, czuj coraz wiksz presj; to tak jak
powietrze wypeniajce balon lub wiato wypeniajce przestrze. wiato nie jest bierne. Wywiera
nacisk na wszystko, na co pada jego blask.
- To jest moja decyzja - mwi. Chc powiedzie, e niezalenie od tego, czy decyzja jest
dobra, czy za, tak wanie podjem. Ja rwnie mog si myli.
- Dzikuj, Lou - rzuca na koniec. - Ty, wy wszyscy, wiele dla mnie znaczycie.
Nie wiem, co rozumie przez wiele znaczycie". Barne dosownie: e mamy w sobie duo
znaczenia, ale nie sdz, aby to wanie mia na myli. Nie pytam. Nadal nie wspominam mio jego
poprzednich rozmw z nami. Milcz. Po 9,3 sekundy kiwa gow i odwraca si do wyjcia.
- Uwaaj na siebie - dodaje. - Powodzenia.
Rozumiem zwrot: bd ostrony", ale uwaaj na siebie" nie jest do koca jasne. Jak mona
uwaa na samego siebie? To tak jakby czowiek wystpowa w podwjnej postaci i jedna moga
uwaa na drug. Mimo to si nie odzywam. Potem mog nawet o tym nie pamita. Powinienem
zacz si zastanawia, jakie bdzie to potem".
Uwiadamiam sobie, e nie powiedzia: Mam nadziej, e kuracja podziaa". Nie wiem, czy
jest taktowny i uprzejmy, czy po prostu uwaa, e leczenie zawiedzie. Nie pytam. Jego kieszonkowy
komunikator zaczyna bucze i pan Aldrin wychodzi na korytarz. Nie zamyka za sob drzwi. Nieadnie
jest przysuchiwa si cudzej rozmowie, ale rwnie nieuprzejmie jest zamyka drzwi za
przeoonym. Nic nie mog poradzi, e sysz, co mwi, cho nie wiem, czego chce jego rozmwca.
- Tak, prosz pana, zaraz przyjd.
Jego kroki si oddalaj. Odpram si, biorc gboki oddech. Zdejmuj ulubione spirale i
cigam wiatraczki z podstawek. Pokj wyglda pusto, za to na biurku panuje baagan. Nie mam
pojcia, czy wszystko zmieci si do puda od Lindy. Pan Aldrin powiedzia, e na korytarzu stoi
wicej pude. Wczeniej zaczniesz, prdzej skoczysz. Kiedy wychodz na korytarz, Chuy wanie
prbuje wydosta si ze swojego pokoju z kilkoma kartonami. Przytrzymuj mu drzwi.
- Wziem po jednym dla kadego - mwi. - To zaoszczdzi czasu.
- Ja uyem puda przywiezionego przez Linde - wyjaniam.
- Moe kto bdzie potrzebowa dwch. - Ustawia kartony na korytarzu. - Moesz wzi sobie
jedno, jeli potrzebujesz.
- - Potrzebuj jeszcze jednego - przyznaj. - Dzikuj. - Podnosz karton wikszy od tego, ktry
przywioza Linda, i wracam do swojego pokoju. Na sam spd kad podrczniki, poniewa s
cikie. Kolorowe owki idealnie pasuj do szczeliny pomidzy wydrukami a ciank puda. Na
wierzch kad spirale i wiatraczki, a potem przypominam sobie o wentylatorze. Wycigam je i
umieszczam wentylator na podrcznikach. Zabraknie miejsca na reszt. Zagldam do puda. Nie
potrzebuj Podrcznika pracownika i nikt nie bdzie mia do mnie pretensji, jeli go tu zostawi.
Wyjmuj go i odkadam na biurko. Wkadam do rodka wentylator, a potem wiatraczki i spirale.
Pasuj idealnie. Przychodzi mi na myl wiejcy na zewntrz wiatr. S lekkie i mog odfrun. W
ostatniej szufladzie znajduj rcznik, ktrego uywam do wycierania gowy, gdy pada, a ja akurat
wysiadam z auta na deszcz. Przykryje spirale i wiatraczki, wic wiatr ich nie porwie. Kad rcznik
na przedmioty w kartonie i podnosz pudo. Teraz robi to, co pan Crenshaw - wynosz rzeczy z
biura. Moe dla kogo postronnego bd wyglda tak samo, tyle e nie pilnuj mnie stranicy. Nie
jestemy tacy sami. To jest mj wybr; nie wydaje mi si, eby on odszed z wasnej woli. Kiedy
zbliam si do wyjcia, ze swojego pokoju wyania si Dale. Otwiera mi drzwi. Na dworze jest
jeszcze pochmurniej, dzie wydaje si ciemniejszy i bardziej zimny, jego kontury s rozmazane. Za
chwil moe si rozpada. Lubi chd. Wiatr wieje mi w plecy, popychajc naprzd. Stawiam
pudo przed swoim samochodem. Rcznik zaraz odfrunie. Przytrzymuj go rk. Trudno bdzie
otworzy drzwi, przyciskajc jednoczenie rcznik. Stawiam pudo z boku samochodu od strony
pasaera i opieram na nim stop. Teraz mog otworzy drzwi.
Na policzek pada mi pierwsza kropla lodowatego deszczu. Umieszczam karton na fotelu
pasaera, po czym zamykam drzwi. Zastanawiam si, czy wrci jeszcze do budynku, ale jestem
pewny, e wszystko zabraem. Nie chc przenosi obecnego projektu do specjalnej czci archiwum.
Nie chc go wicej widzie.
Ale chc si jeszcze zobaczy z Dale'em, Baileyem, Chuyem, Erikiem i Lind. Kolejna kropla
deszczu. Zimny wiatr jest przyjemny. Potrzsam gow i wracam do wejcia. Wsuwam kart
identyfikacyjn i przyciskani kciuk do sensora. Pozostali s na korytarzu, niektrzy z penymi
pudami, inni tylko stoj.
- Jestecie godni? - pyta Dale. Pozostali rozgldaj si dokoa.
- Jest dopiero dziesita dwanacie - zauwaa Chuy. - To nie pora na lunch. Jeszcze pracuj. -
Nie ma puda. Linda te nie. To dziwne, e ci, ktrzy nie odchodz, przywieli puda. Czy chcieli,
ebymy odeszli?
- Moglibymy pniej wybra si na pizz - mwi Dale. Patrzymy po sobie. Nie wiem, co myl
pozostali, aleja uwaam, e to nie bdzie to samo, a jednoczenie a zanadto tak samo. Udawanie.
- Moglibymy pj gdzie indziej - podsuwa Chuy.
- Pizza - mruczy Linda.
Nikt si ju nie odzywa. Wydaje mi si, e nie przyjd.
Dziwnie jest tak jecha w czasie dnia roboczego. Wracam do domu i parkuj na miejscu
najbliej wejcia. Wnosz pudo na gr. W budynku jest bardzo cicho. Wstawiam pudo do szafy, za
buty.
Mieszkanie jest ciche i wysprztane. Przed wyjciem pozmywaem; zawsze tak robi. Wyjmuj
z kieszeni pudeko z monetami i kad je na koszu z ubraniami.
Powiedzieli nam, ebymy zabrali ze sob trzy zmiany ubrania. Mog je teraz spakowa. Nie
wiem, jaka bdzie pogoda, ani czy bdziemy potrzebowali okry wierzchnich. Wyjmuj z szafy
walizk i wkadam do niej pierwsze trzy koszule z wierzchu stosu w drugiej szufladzie. Trzy
komplety bielizny. Trzy pary skarpet. Dwie pary brzowych spodni i jedn par niebieskich.
Niebieski sweter na wypadek chodw.
Mam zapasow szczoteczk do zbw, szczotk do wosw i grzebie, ktre trzymam na
wszelki wypadek. Nigdy ich nie potrzebowaem. Teraz te tak jest, ale jeli je zapakuj, nie bd
musia si nad tym zastanawia. Wkadam szczoteczk do zbw, wie tubk pasty, szczotk,
grzebie, brzytw, krem do golenia i obcinacz do paznokci do niewielkiej, zapinanej na suwak
kosmetyczki, ktra mieci si w mojej walizce. Chowam j tam. Przegldam ponownie otrzyman
list. To wszystko. Zapinam paski w walizce, a nastpnie zamykam j i odstawiam.
Pan Aldrin powiedzia, eby skontaktowa si z bankiem, administratorem budynku i wszystkimi
przyjacimi, ktrzy mogliby si o mnie martwi. Da nam owiadczenie dla banku i dozorcy,
wyjaniajce, e zostajemy czasowo oddelegowani przez firm, a nasze pensje bd nadal
przekazywane na konta, z ktrych wszystkie opaty powinny by uiszczane automatycznie. Zanosz
owiadczenie dozorczyni.
Drzwi do jej mieszkania na dole s zamknite, lecz ze rodka dobiega jk odkurzacza. Kiedy
byem may, baem si odkurzacza, poniewa brzmiao to tak, jakby krzycza: oooooooooch...
nieeeeeeeeeeeeeeee... ooooooooooooooch... nieeeeeeeeeeeeee... gdy mama przecigaa ssawk tam i
z powrotem po dywanie. Rycza, jcza i skowycza. Teraz te dwiki tylko mnie irytuj. Naciskam
guzik dzwonka. Jk si nagle urywa. Nie sysz krokw, ale drzwi otwieraj si po chwili.
- Pan Arrendale! - woa zaskoczona pani Thomas, dozorczyni. Nie spodziewaa si, e zobaczy
mnie w samym rodku dnia pracy. - Jest pan chory? Potrzebuje pan czego?
- Bior udzia w projekcie badawczym firmy, dla ktrej pracuj - mwi. Przewiczyem
gadkie wymawianie tego zdania. Podaj jej owiadczenie otrzymane od pana Aldrina. Zleciem
bankowi opacanie czynszu. Jeli nie bdzie tego robi, prosz
skontaktowa si z firm.
- Och! - Spoglda na dokument, po czym podnosi na mnie wzrok, nim ma czas go przeczyta. -
Ale... jak dugo pana nie bdzie?
- Nie jestem pewny - odpowiadam. - Ale wrc. - Tego nie wiem na pewno, ale nie chc jej
niepokoi.
- Nie wyprowadza si pan dlatego, e tamten czowiek poci panu opony na parkingu? e
prbowa zrobi panu krzywd?
- Nie - mwi. Nie wiem, skd przyszo jej to do gowy. To specjalna delegacja.
- Martwiam si o pana, naprawd - wyznaje pani Thomas. - Prawie poszam do pana, by
wyrazi... by powiedzie, jak mi przykro... ale wie pan, przewanie jest pan taki zamknity w sobie.
- Nic mi nie jest - zapewniam.
- Bdzie nam pana brakowao - mwi. Nie rozumiem, jak to moliwe, skoro prawie mnie nie
widywaa. - Prosz na siebie uwaa. - Nie mwi jej, e tego nie mog zrobi, poniewa mj mzg
zostanie zmieniony.
Po powrocie na gr odczytuj automatyczn odpowied banku, e wiadomo zostaa przyjta,
e dyrektor wkrtce mi odpisze i e dzikuj swemu wiernemu klientowi. Poniej napisano: Uwaga
#21: ze wzgldw bezpieczestwa nigdy nie zostawiaj kluczyka do skrytki bankowej w domu, kiedy
na duej go opuszczasz. Nie mam skrytki depozytowej, wic nie musz si tym przejmowa.
Postanawiam zej na d do niewielkiej piekarenki na lunch - widziaem ogoszenie o
kanapkach na wynos, kiedy kupowaem tam chleb. Nie ma toku, ale nie podoba mi si muzyka z
radia. Jest gona i dudnica. Zamawiam kanapk z szynk produkowan ze wi na diecie
wegetariaskiej, zabijanych pod cisym nadzorem, oraz z najwieszymi dodatkami, i zabieram j ze
sob. Jest za zimno, eby zje na zewntrz, wic wracam z ni do domu i jem w kuchni.
Mgbym zadzwoni do Marjory. Mgbym zabra j na kolacj wieczorem albo jutro, albo w
sobot, gdyby przyja zaproszenie. Znam jej numer do pracy i domowy. Jeden skada si niemal z
samych liczb pierwszych, a drugi jest przyjemnie symetryczny. Wieszam wirujce spirale w
mieszkaniu, gdzie obracaj si powoli w prdach powietrza wpadajcego przez nieszczelne okna.
Rzucane na cian kolorowe rozbyski uspokajaj i pomagaj mi myle.
Z jakiego powodu miaaby pj ze mn na kolacj, gdybym do niej zadzwoni? Moe mnie lubi,
a moe si o mnie niepokoi, a moe jest jej mnie al. Nie bd mia pewnoci, e przyjmie
zaproszenie, bo mnie lubi. Musiaaby lubi mnie tak, jak ja lubi j. Nic innego nie utworzyoby
dobrego wzoru.
O czym bymy rozmawiali? W tej chwili nie wie o funkcjonowaniu mzgu wicej ode mnie. To
nie jej dziedzina. Oboje uprawiamy szermierk, nie sdz jednak, abymy mogli cay czas rozmawia
o fechtunku. Nie wydaje mi si, eby interesowa j kosmos; podobnie jak pan Aldrin uwaa chyba,
e to zwyczajne marnotrawstwo pienidzy.
Jeli wrc - jeli kuracja podziaa, a ja stan si takim samym mczyzn jak inni - czy bd j
lubi w taki sam sposb jak teraz?
Czy jest tylko odmian sadzawki z anioem - czy kocham j, poniewa wydaje mi si, e jest
jedyn kobiet, jak mgbym pokocha?
Wstaj i nastawiam Toccat i fug d-moll Bacha. Muzyka tworzy zoony krajobraz: gry,
doliny i podmuchy chodnego wiatru. Czy po powrocie nadal bd lubi Bacha?
Na chwil ogarnia mnie strach i szybuj przez mrok szybszy od wiata, lecz muzyka unosi mnie
niczym oceaniczna fala i ju si nie boj.
***
W pitek rano mgbym pj do pracy, ale nie miabym tam nic do roboty. Tak samo w
mieszkaniu. W skrzynce odbiorczej znajduj odpowied od dyrektora banku. Mgbym zrobi pranie,
ale przecie pior wieczorem. Uwiadamiam sobie, e jeeli zrobi pranie dzi wieczorem, a potem
bd spa w domu tej nocy, i jeszcze w sobot i niedziel, to zostawi brudne przecierada w
sypialni i rczniki w azience, kiedy zgosz si do kliniki. Nie wiem, jak sobie z tym poradzi. Nie
chc zostawia w domu brudw, ale musiabym wsta wczenie rano w poniedziaek i szybko zrobi
pranie.
Przychodzi mi do gowy, eby skontaktowa si z innymi, ale postanawiam tego nie robi. Tak
naprawd, wcale nie mam ochoty z nimi rozmawia. Nie jestem przyzwyczajony do takich dni, z
wyjtkiem zaplanowanych urlopw, i nie wiem, co mam robi. Mgbym pj do kina albo
przeczyta ksik, ale zanadto ciska mnie w odku. Mgbym pj do Centrum, ale tam rwnie
nie mam ochoty si pokazywa.
Zmywam po niadaniu i chowam naczynia. Nagle mieszkanie wydaje mi si zbyt ciche, due i
puste. Nie wiem, dokd pjd, ale gdzie pj musz. Wkadam do kieszeni klucze i portfel i
wychodz pi minut pniej ni zazwyczaj.
Na schodach spotykam Danny'ego.
- Cze, Lou, jak si masz - rzuca, schodzc na d. Myl, i oznacza to, e si dokd spieszy i
nie chce rozmawia. Odpowiadam tylko: cze".
Na dworze jest pochmurno i zimno, ale nie pada. Nie jest tak wietrznie jak wczoraj. Podchodz
do samochodu i wsiadam. Nie uruchamiam jeszcze silnika, poniewa nie wiem, dokd chc pojecha.
Szkoda, eby silnik niepotrzebnie pracowa. Wyjmuj ze skrytki atlas samochodowy i otwieram go.
Mgbym pojecha do parku stanowego w grze rzeki i obejrze wodospady. Wikszo ludzi
wybiera si tam latem, ale sdz, e zim jest rwnie otwarte.
Na szyb pada cie. To Danny. Opuszczam szyb.
- Wszystko w porzdku? - pyta. - Co si stao?
- Nie id dzisiaj do pracy - odpowiadam. - Zastanawiam si, dokd si wybra.
- OK - mwi. Jestem zdziwiony; nie mylaem, e do tego stopnia si mn interesuje. Skoro tak,
to moe powinien wiedzie, e wyjedam.
- Wyjedam - rzucam. Jego twarz zmienia wyraz.
- Przeprowadzasz si? Czy to przez tego obuza? Ju ci wicej nie zaszkodzi, Lou.
Ciekawe, e zarwno on, jak i dozorczyni od razu zaoyli, e wynosz si ze wzgldu na Dona.
- Nie - odpowiadam. - Nie przenosz si, tylko przez kilka tygodni mnie nie bdzie. Pojawia
si nowa, eksperymentalna metoda leczenia i moja firma chce, ebym si jej podda.
Sprawia wraenie zatroskanego.
- Twoja firma... a czy ty tego chcesz? Moe wywieraj na ciebie nacisk?
- To moja decyzja - mwi. - To ja postanowiem podda si kuracji.
- C... w porzdku. Mam nadziej, e dobrze ci poradzono - wyznaje.
- Tak - odpowiadam. Nie mwi, kto udzieli mi takiej rady.
- To znaczy... masz dzisiaj wolne? Czy ju wyjedasz? Gdzie bdzie odbywao si to leczenie?
- Nie musz jecha dzisiaj do pracy. Wczoraj posprztaem biurko - odpowiadam. - Leczenie
bdzie odbywao si w klinice w campusie, gdzie pracuj, tyle e w innym budynku. Zaczyna si w
poniedziaek. Dzisiaj nie mam nic do roboty... Moe pojad obejrze Harper Falls.
- Aha. No to uwaaj na siebie, Lou. Mam nadziej, e ci to pomoe. - Uderza doni w dach
mojego samochodu i odchodzi.
Nie jestem pewien, co ma na myli, mwic: Mam nadziej, e ci to pomoe". Wycieczk do
Harper Falls? Leczenie? Nie wiem take, czemu uderzy w dach mojego auta. Wiem tylko, e ju si
go nie boj - kolejna zmiana, do ktrej doszedem sam.
* * *
W parku pac za wejcie i zostawiam samochd na pustym parkingu. Drogowskazy informuj o
rnych szlakach: Do wodospadw 290,3 m", Buttercup Meadow 1,7 km", cieka przyrodnicza
dla najmodszych 1,3 km". cieka przyrodnicza dla najmodszych oraz szlak w peni dostpny s
wyasfaltowane, za to droga do wodospadw wysypana jest pokruszonymi kamieniami i obramowana
metalowymi tamami. Wdruj tym szlakiem, chrzszczc butami. Nikogo nie spotykam. Docieraj do
mnie tylko odgosy natury. Z oddali dobiega cigy szum trasy midzy-stanowej, za to w pobliu
sycha jedynie wysokie pojkiwanie generatora zasilajcego biuro zarzdu parku.
Wkrtce nawet i to cichnie; znajduj si pod skalnym wystpem, ktry zatrzymuje odgosy
autostrady. Wikszo lici opada z drzew i nasika wczorajszym deszczem. Niej widz czerwone
licie, byszczce nawet w tak sabym wietle; pokrywaj klony, ktre przetrway jeszcze tutaj, na
najchodniejszych obszarach.
Czuj, e si odpram. Tych drzew nie obchodzi, czy jestem normalny, czy nie. Ska i mchu
rwnie. Nie potrafi rozrnia ludzi. Kojce. W ogle nie musz na siebie uwaa.
Zatrzymuj si, eby przysi na gazie i zwiesi nogi. Rodzice zabierali mnie do parku w
pobliu naszego domu, kiedy byem dzieckiem. Tam rwnie pyn strumie z wodospadem, tyle e
wszy od tutejszego. Skay byy ciemniejsze i miay ostro zakoczone wierzchoki. Jedna
przewrcia si paskim bokiem do gry. Lubiem na niej stawa lub siedzie. Zachowywaa si
przyjanie, poniewa nic nie robia. Rodzice tego nie rozumieli.
Gdyby kto powiedzia klonom, e mogyby si zmieni i y szczliwie w cieplejszym
klimacie, czy dokonayby takiego wyboru? A jeli oznaczaoby to utrat ich pprzeroczystych lici,
ktre przybieraj co roku tak przepikne barwy?
Wcigam powietrze i czuj mokre licie, mech na skaach, porosty, kamie, gleb... W
niektrych artykuach napisano, e osoby autystyczne s zbyt wraliwe na zapachy, ale nikt nie ma
tego za ze psom lub kotom.
Nasuchuj odgosw lasu, ledwo syszalnych ze wzgldu na mokre licie. Mimo to wychwytuj
delikatny tupot na pobliskiej gazce. apki wiewirki, ktra wanie skoczya, drapic pazurkami o
kor. Trzepot skrzydeek i cichutki wiergot ptaka, ktrego nie dostrzegam. W niektrych artykuach
napisano, e osoby autystyczne s zbyt wraliwe na ciche dwiki, ale nikt nie ma tego za ze
zwierztom.
Tutaj nie ma nikogo, kto miaby mi cokolwiek za ze. Mog cay dzie cieszy si swoimi
nadwraliwymi zmysami, na wypadek gdybym za tydzie ju je utraci. Wierz, e wwczas bd si
cieszy takimi zmysami, jakie bd posiada.
Pochylam si i prbuj kamienia, mchu, porostu, dotykajc ich jzykiem, a potem zelizguj si
z gazu i li mokre licie zalegajce u jego podstawy. Kora dbu (gorzka, surowa), kora topoli
(pocztkowo bez smaku, potem lekko sodkawa). Rozkadam ramiona i krc si dookoa, depczc ze
zgrzytem kamienie cieki (nie ma nikogo, kogo mogoby to zdenerwowa, kto mgby zwrci mi
uwag lub ostrzegawczo potrzsn gow). Wok mnie wiruj kolory; kiedy si zatrzymuj, one nie
zamieraj w bezruchu natychmiast, lecz stopniowo.
Przy samej ziemi znajduj papro, ktrej mog dotkn jzykiem - ma tylko jeden zielony listek.
Bez smaku. I kor innych drzew, ktrych nie znam, ale ktre odrniam po wygldzie. Kade ma
nieco inny, niemoliwy do opisania smak, nieznacznie odmienny zapach, rne wzory na korze,
bardziej szorstkiej lub gadszej pod moimi palcami. Szum wodospadu, pocztkowo jedynie cichy syk,
rozpada si na mnstwo pojedynczych dwikw: grzmot najwikszej kaskady uderzajcej o skay w
dole, echo tego grzmotu, przechodzce w ryk, pluskanie piropuszy wody, szemranie mniejszych
wodospadw, ciche kapanie pojedynczych kropel z uschnitych od mrozu lici paproci.
Obserwuj spadajc wod, prbujc dojrze kad jej cz w pozornie jednolitej masie,
ktra dopywa gadko do progu i rozszczepia si na mnstwo strumieni w drodze ku doowi... Co
czuaby kropla, zelizgujc si z ostatniej skay i spadajc w nico? Woda nie ma rozumu, nie moe
myle, ale ludzie - normalni ludzie - pisz o wciekych rzekach i podstpnych powodziach, jakby
nie wierzyli w t niemono myli.
Podmuch wiatru spryskuje mi twarz kropelkami; najmniejsze na przekr grawitacji unosz si na
wietrze i nie wracaj tam, skd si wziy.
Niemal zaczynam rozmyla o podjtej decyzji, o niewiadomej, o niemonoci powrotu, ale nie
chc rozwaa tego dzisiaj. Chc czu wszystko, co mog czu, i zapamita to, na wypadek gdybym
zachowa wspomnienia w tej nieznanej przyszoci. Skupiam si na wodzie, doszukujc si jej
wzoru, porzdku w chaosie i chaosu w porzdku.
* * *
Poniedziaek. Dziewita dwadziecia dziewi. Znajduj si w klinice w gbi campusu, daleko
od Sekcji A. Siedz na jednym z ustawionych w rzdzie krzese, pomidzy Dale'em a Baileyem.
Krzesa wykonane s z jasnoszarego plastiku; na siedzisku i oparciu umieszczono niebiesko-
zielono-rowe tweedowe poduszki. Po przeciwlegej stronie pomieszczenia znajduje si kolejny
rzd krzese; dostrzegam niewielkie wgbienia w miejscach, gdzie siedzieli ludzie. ciany pokryte
s tapet w szare paski, nad ktr umieszczono jasnoszar listw, a ponad ni -biaawy, kamienisty
tynk. Pomimo paskw ciana ma tak sam chropowat struktur jak nad listw. Na cianie
naprzeciwko wisz dwa obrazy; pejza ze wzgrzem w tle i zielonymi polami na pierwszym planie
oraz martwa natura z bukietem makw w mosinym dzbanku. Na kocu pomieszczenia znajduj si
drzwi. Nie wiem, co si za nimi kryje. Nie wiem, czy to przez te drzwi przejdziemy. Przed nami stoi
niski stolik z dwoma schludnymi rzdkami przegldarek osobistych oraz pudekiem dyskw z
etykietk: Informacje dla pacjenta: zrozumie projekt". Na etykietce dysku, ktry widz z mojego
miejsca, napisano: Zrozumie swj odek".
Mj odek przypomina zawieszon w prni zimn kluch. Mam wraenie, e kto zbyt mocno
nacign na mnie skr. Nie sprawdzam, czy w pudeku znajduje si dysk z podpisem: Zrozumie
swj mzg". Nie chc go odczytywa, nawet jeli tam jest.
Kiedy prbuj wyobrazi sobie przyszo - pozostae godziny tego dnia, jutro, przyszy tydzie,
reszt swj ego ycia - przypomina to zagldanie w renic oka, skd wyziera czer. Mrok, ktry ju
tam jest, zanim dotrze wiato, nieznany i niemoliwy do poznania przed nadejciem wiata.
Niewiedza pojawia si przed wiedz; przyszo przybywa przed teraniejszoci. Od tej
chwili przeszo i przyszo s tym samym, tylko o przeciwnych kierunkach, ale ja wybraem tamt
drog, a nie t.
Kiedy tam dotr, prdko wiata i prdko mroku bd takie same.
ROZDZIA DWUDZIESTY PIERWSZY
wiato. Mrok. wiato. Mrok. wiato i mrok. Promie wiata w mroku. Ruch. Haas. Znowu
haas. Ruch. Zimno i ciepo, gorco, jasno, ciemno, szorstko, gadko, zimno, ZA ZIMNO, BL,
ciepo, ciemno, brak blu. Znowu wiato. Ruch. Haas. Coraz goniejszy. ZA GONO MUCZY
KROWA. Ruch, ksztaty w wietle, do, ciepo. Z powrotem w mrok.
***
wiato to dzie. Mrok to noc. Zaczyna si dzie czas wstawa. Noc leenie w ku w ciszy
sen.
Teraz si obud, usid, wycignij ramiona. Zimne powietrze. Ciepy dotyk. Wsta. Zimno w
stopy. Przejd si. Id do miejsca jest byszczce jest zimne przeraajco pachnie. Miejsce stawania
si mokrym lub brudnym, miejsce stawania si czystym. Wycignij rce, odczuwaj jak spywa po
skrze. Spywa po nogach. Wszdzie zimne powietrze. Wejd pod prysznic, trzymaj si porczy.
Porcz zimna. Przeraajcy dwik, przeraajcy dwik. Nie bd niemdry. Stj spokojnie. Co
uderza, bardzo duo rzeczy uderza, mokro, za zimno, potem ciepo, potem za gorco. W porzdku, ju
dobrze. Niedobrze. Tak, tak, stj spokojnie. Wraenie ociekania na caym ciele. Czysto. Teraz czysto.
Jeszcze wicej wilgoci. Czas min, stj. Pocieranie caego ciaa, teraz skra ciepa. W ubranie.
W spodnie, w koszul, w pantofle. Czas na spacer. Trzymaj si tego. Id.
Miejsce do jedzenia. Miska. Jedzenie w misce. Podnie yk. Jedzenie na yk. yka do ust.
Nie, trzymaj yk prawidowo. Jedzenie znikno. Jedzenie spado. Trzymaj nieruchomo. Sprbuj
jeszcze raz. Sprbuj jeszcze raz. Sprbuj jeszcze raz. yka do ust, jedzenie do ust. Jedzenie le
smakuje. Mokro na brodzie. Nie, nie wypluwaj. Sprbuj jeszcze raz. Sprbuj jeszcze raz. Sprbuj
jeszcze raz.
Ksztaty, poruszajcy si ludzie. Ludzie yj. Ksztaty nieruchome nie yj. Chodzenie, ksztaty
si zmieniaj. Nieywe ksztaty nie zmieniaj si zbytnio. ywe ksztaty bardzo si zmieniaj.
Ludzkie ksztaty maj na szczycie pust przestrze. Ludzie mwi ubierz si ubierz si dostaniesz co
dobrego. Dobre jest sodkie. Dobre jest ciepe. Dobre jest adne byszczce. Dobry jest umiech,
imi twarzy przedmioty poruszaj si tdy. Dobry jest szczliwy gos, nazwa takiego dwiku. Taki
dwik to mowa. Mwienie mwi ci, co masz zrobi. Ludzie si miej to najlepszy dwik. Dobrze,
bardzo dobrze. Dobre jedzenie jest dobre. Ubranie jest dobre. Mwienie jest dobre.
Ludzie wicej ni jeden. Ludzie maj imiona. Uywanie imion jest dobre, szczliwy gos, adne
byszczce, nawet sodkie. Jeden to Jim, dzie dobry czas wstawa i ubiera si. Jim ma ciemn
twarz, byszczce co na czubku gowy, ciepe donie, gone mwienie. Inne wicej ni jeden
nazywa si Sally, prosz to twoje niadanie moesz sprbowa prawda e smaczne? Sally ma jasn
twarz, biae wosy na czubku gowy, niegone mwienie. Amber ma jasn twarz, ciemne wosy na
czubku gowy, nie tak gone mwienie jak Jim ale goniejsze od Sally.
Cze Jim. Cze Sally. Cze Amber.
* * *
Jim mwi wsta. Cze Jim. Jim si umiecha. Jim szczliwy ja mwi cze Jim. Wsta, id
do azienki, skorzystaj z toalety, zdejmij ubranie, wejd pod prysznic. Signij po okrg rzecz. Jim
mwi bardzo dobrze i zamyka drzwi. Obr okrg rzecz. Woda. Mydo. Woda. Dobre uczucie.
Same dobre uczucia. Otwrz drzwi. Jim si umiecha. Jim szczliwy ja sam bior prysznic. Jim
trzyma rcznik. We rcznik. Wytrzyj si. Sucho. Sucho jest dobre. Mokro jest dobre. Poranek jest
dobry.
Ubierz si, id na niadanie. Usid przy stole z Sally. Cze Sally. Sally si umiecha. Sally
szczliwa ja mwi cze Sally.
Rozejrzyj si mwi Sally. Rozgldam si. Wicej stolikw. Inni ludzie. Znam Sally. Znam
Amber. Znam Jima. Nie znam innych ludzi. Sally pyta czy jestem godny. Tak mwi. Sally umiecha
si. Sally szczliwa ja mwi tak. Miska. Jedzenie w misce patki. Sodkie na wierzchu to owoc.
Jedz sodkie z wierzchu, jedz patki, mw smaczne, smaczne. Sally si umiecha. Sally szczliwa ja
mwi smaczne. Szczliwy e Sally jest szczliwa. Szczliwy bo sodkie jest dobre.
Amber mwi czas i. Cze Amber. Amber si umiecha. Amber szczliwa ja mwi cze
Amber. Amber idzie do pracowni. Ja id do pracowni. Amber mwi usid tam. Siadam tam. Przede
mn st. Amber siada po drugiej stronie. Amber mwi czas na gr. Amber stawia przedmioty na
stole. Co to jest, pyta Amber. To jest niebieskie. Mwi niebieskie. Amber mwi niebieskie to kolor,
ale co to jest? Chc dotkn. Amber mwi nie dotykaj, tylko patrz. Przedmiot ma zabawny ksztat,
pomarszczony. Niebieski. Jestem smutny. Niewiedza jest niedobra, nie sodka, nie byszczy adnie.
Nie martw si mwi Amber. OK, OK. Amber dotyka pudeka Amber. Potem mwi moesz
dotkn. Dotykam. To cz ubrania. To jest koszulka. Za maa na mnie. Za maa. Amber si mieje.
Dobrze, oto cukierek, to jest koszulka i jest o wiele za maa dla ciebie. Koszulka dla lalki. Amber
zabiera koszulk dla lalki i kadzie inn rzecz. Te mieszny ksztat, pomarszczone czarne. Nie
dotykaj, tylko patrz. Jeli pomarszczona niebieska rzecz koszulka dla lalki, to pomarszczona czarna
rzecz co dla lalki? Amber dotyka. Przedmiot ley pasko. U dou wystaj dwie rzeczy, na grze jest
jedna. Spodnie. Mwi spodnie dla lalki. Amber umiecha si szeroko. Dobrze, naprawd wietnie.
Cukierek dla ciebie. Dotyka pudeka Amber.
Pora obiadowa. Obiad to jedzenie pomidzy niadaniem a kolacj. Cze Sally. Dobrze to
wyglda, Sally. Sally szczliwa ja to mwi. Jedzenie jest kleiste pomidzy kromkami chleba, a
owocem i wod do popicia. Jedzenie smaczne w ustach. To jest smaczne, Sally. Sally szczliwa ja
to mwi. Sally si umiecha. Bardzo dobrze. Lubi Sally. Sally mia.
Po obiedzie jest Amber i pezanie po pododze wzdu linii albo stawanie na jednej nodze, a
potem na drugiej. Amber te peza. Amber staje na jednej nodze, przewraca si. miech. miech jest
dobry jak trzsienie si. Amber si mieje. Bardzo dobije. Lubi Amber.
Po pezaniu po pododze jest kolejna gra na stole. Amber kadzie przedmioty na stole. Nie znam
imion. Nie imion, mwi Amber. Popatrz: Amber dotyka czarnej rzeczy. Znajd tak drug, mwi
Amber. Patrz na przedmioty. Jeden przedmiot taki sam. Dotykam. Amber si umiecha. Dobrze.
Amber przykada czarn rzecz do biaej. Zrb tak samo, mwi Amber. Przeraajce. Nie wiem. OK,
OK, mwi Amber. W porzdku, e nie wiesz. Amber si nie umiecha. Nie w porzdku. Znajd
czarny przedmiot. Patrz. Znajd biay przedmiot. Z je razem. Amber si teraz umiecha. Dobrze.
Amber skada razem trzy rzeczy. Zrb tak samo, mwi Amber. Patrz. Jeden przedmiot jest
czarny, jeden jest biay z czarn plamk, jeden jest czerwony z t plamk. Patrz. Po czarny
przedmiot. Znajd biay przedmiot z czarn plamk, do. Teraz znajd czerwony przedmiot z t
plamk, do. Amber dotyka pudeka Amber. Potem Amber dotyka przedmiotw Amber: czerwony
porodku, mwi Amber. Patrz. Zrobie le. Czerwony na kocu. Przenie. Dobrze, mwi Amber.
Naprawd wietna robota. Szczliwa. Lubi czyni Amber szczliw. Dobrze oboje szczliwi.
Wchodz inni ludzie. Jedna w biaym fartuchu, widz j wczeniej, nie znam imienia, tylko
Doktor. Jeden mczyzna w swetrze w wielu kolorach i brzowych spodniach.
Amber mwi cze Doktorze do tej w biaym fartuchu. Doktor mwi do Amber to jest jego
przyjaciel z listy. Amber patrzy na mnie, potem na tamtego mczyzn. Mczyzna patrzy na mnie. Nie
jest szczliwy, nawet umiechajc si.
Mczyzna mwi cze Lou jestem Tom.
Cze Tom, mwi. Nie mwi dobrze. Jeste doktorem, mwi.
Nie doktorem medycyny, mwi Tom. Nie wiem co znaczy nie doktor medycyny.
Amber mwi Tom jest na twojej licie odwiedzajcych. Znae go przedtem.
Przed czym? Tom nie jest szczliwy. Tom jest bardzo smutny.
Nie znam Toma mwi. Patrz na Amber. To le nie zna Toma?
Zapomniae o wszystkim co byo przedtem? pyta Tom.
Przed czym? Niepokoi mnie to pytanie. Znam to co teraz. Jima, Sally, Amber, Doktor, gdzie jest
sypialnia, gdzie jest azienka, gdzie jest miejsce do jedzenia, gdzie jest pracownia.
W porzdku mwi Amber. Wyjanimy pniej. Teraz jest OK. wietnie sobie radzisz.
Lepiej ju i mwi Doktor. Tom i Doktor si odwracaj.
Przed CZYM?
Amber ukada kolejny rzdek i mwi rb to co ja.
* * *
- Mwiam panu, e jeszcze za wczenie - powiedziaa doktor Hendricks, gdy tylko wyszli z
powrotem na korytarz. - Mwiam, e nie bdzie pana pamita.
Tom Fennell zerkn przez rami na jednostronne okno. Lou - a raczej kto, kto by kiedy Lou -
umiechn si do terapeutki, ktra z nim pracowaa, i podnis klocek, by doda go do kopiowanego
wzoru. Ogarny go smutek i wcieko na wspomnienie pustego spojrzenia Lou i pozbawionego
znaczenia umieszku, kiedy mwi: Cze, Tom".
- Prba wyjanienia mu teraz sytuacji wywoaaby jedynie niepotrzebny stres - oznajmia
Hendricks. - Prawdopodobnie niczego by nie zrozumia.
Tom odzyska wreszcie mow, cho gos brzmia mu tak, jakby nie nalea do niego.
- Czy macie pojcie, co zrobilicie? - Powstrzymywa si ogromnym wysikiem woli; mia
ochot udusi t kobiet, ktra unicestwia jego przyjaciela.
- Tak. Radzi sobie naprawd wietnie. - Gos Hendricks dowodzi, e jest nieprzyzwoicie z
siebie zadowolona. - W zeszym tygodniu nie potrafi tego, co robi teraz.
Radzi sobie wietnie. Siedzenie i kopiowanie ukadanek nie byo tym, co Tom okrela jako
radzenie sobie wietnie. Zwaszcza kiedy przypomnia sobie nadzwyczajne zdolnoci Lou.
- Ale... analiza i tworzenie wzorw stanowiy jego szczeglne uzdolnienie...
- W strukturze mzgu nastpiy gbokie zmiany oznajmia doktor Hendricks. - Te zmiany
trwaj. Jakby mzg zmieni swj wiek, stajc si w pewnych aspektach mzgiem dziecka. Olbrzymia
plastyczno, wielkie moliwoci adaptacyjne.
Jej peen zadowolenia ton ku go do ywego; najwyraniej nie miaa najmniejszych
wtpliwoci co do swych dokona.
- Jak dugo to potrwa? - zapyta.
Co prawda Hendricks nie wzruszya ramionami, lecz dugie milczenie mona byo uzna za
odpowiednik tego gestu.
- Nie wiemy. Mylelimy - moe raczej powinnam powiedzie: mielimy nadziej - e
kombinacja genetyki i nanotechnologii oraz przyspieszonego wzrostu neuronw skrci faz
rekonwalescencji, jak to miao miejsce w przypadku zwierzt. Jednake
mzg ludzki jest nieporwnanie bardziej zoony...
- Powinnicie byli to wiedzie, zaczynajc - owiadczy Tom. Nie dba o to, e przemawia
oskarycielskim tonem. Zastanawia si, jak sobie radz inni, cho nie pamita dokadnie, ilu ich
byo. W pomieszczeniu znajdowao si jeszcze dwch mczyzn pracujcych z terapeutami. Czy z
pozostaymi byo wszystko w porzdku, czy te nie? Nawet nie zna ich nazwisk.
- Tak. - Jej agodne skinienie gow bardziej go tylko rozwcieczyo.
- Co wy sobie mylelicie...
- Chcielimy pomc. Pomc. Prosz spojrze... - Pokazaa na okno i Tom spojrza.
Mczyzna z twarz Lou - ale nie z jego wyrazem twarzy - odoy na bok ukoczony wzr i z
umiechem podnis wzrok na siedzc naprzeciwko terapeutk. Powiedziaa co - Tom nie usysza
sw przez dzielce ich szko, lecz dostrzeg reakcj Lou, odprony miech i lekkie potrznicie
gow. Byo to tak niepodobne do Lou, tak dziwacznie normalne, e Tom na chwil straci oddech.
- Jego zachowania interpersonalne ju s prawie normalne. Z atwoci mona go motywowa
sygnaami spoecznymi; lubi przebywa z ludmi. Bardzo mia osobowo, cho na tym etapie wci
infantylna. Przetwarzanie bodcw jest unormowane; preferowane przez niego zakresy temperatur,
wrae dotykowych, smakowych i tak dalej mieszcz si w granicach normy. Z kadym dniem
polepsza si komunikacja. W miar poprawy funkcji obniamy dawki rodkw przeciw stanom
lkowym.
- Ale jego wspomnienia...
- Jeszcze nic nie wiadomo. Nasze dowiadczenia z odzyskiwaniem utraconych wspomnie u
jednostek psychotycznych sugeruj, e obie stosowane techniki przynios pewne efekty. Jak pan wie,
dokonalimy multizmysowych nagra, ktre zostan mu z powrotem zaszczepione. Na chwil obecn
zablokowalimy dostp do nich za pomoc specjalnego czynnika biochemicznego - wasno
firmy, wic nawet prosz o to nie pyta - ktry w najbliszych tygodniach zostanie odfiltrowany.
Zanim to zrobimy, chcemy mie absolutn pewno, e uzyskalimy cakowicie stabilne podstawy
przetwarzania zmysowego i integralnoci.
- Nie wiecie wic, czy zdoacie zwrci mu jego poprzednie ycie?
- Nie, ale mamy powody przypuszcza, e tak si stanie. Poza tym, nie znajdzie siew stanie
gorszym od kogo, kto utraci wspomnienia wskutek traumy.
To, co zrobili Lou, mona spokojnie okreli mianem traumy, pomyla Tom. Hendricks
cigna:
- Zreszt ludzie potrafi si zaadaptowa i y samodzielnie bez wspomnie z przeszoci,
dopki potrafi ponownie si nauczy czynnoci niezbdnych w yciu codziennym i spoeczestwie.
- Co ze zdolnociami poznawczymi? - zdoa spyta w miar spokojnym tonem Tom. - W tej
chwili sprawia wraenie powanie upoledzonego, a przedtem by niemal geniuszem.
- Nie sdz - odpara doktor Hendricks. - Wedug naszych testw znajdowa si ponad redni,
wic nawet jeli utraci dziesi czy dwadziecia punktw, nie zagrozi to jego umiejtnoci
samodzielnego ycia. Ale w adnym wypadku nie by geniuszem.
- Brzmica w jej gosie pedantyczna pewno siebie i chodna dyskredytacja Lou takiego,
jakiego pamita, byy gorsze od celowego okruciestwa.
- Znaa go pani wczeniej? Lub kogo innego spord nich - spyta Tom.
- Nie, oczywicie, e nie. Spotkaam si z nimi raz, lecz byoby niewaciwe, gdybym poznaa
ich osobicie. Znam wyniki ich testw, a wywiady i nagrania wspomnie znajduj si w rkach
zespou psychologw rehabilitacyjnych.
- By nadzwyczajnym czowiekiem - oznajmi Tom. Spojrza jej w twarz, lecz ujrza wycznie
dum z tego, co robia, i niecierpliwo, e kto jej przerywa. - Mam nadziej, e znowu si takim
stanie.
- Przynajmniej nie bdzie autystyczny - odpara, jakby to wszystko usprawiedliwiao.
Ju chcia powiedzie, e bycie autystycznym nie wydawao si takie ze, lecz si powstrzyma.
Nie ma sensu dyskutowa z kim takim, przynajmniej nie tutaj i nie teraz, a poza tym, dla Lou i tak
byo ju za pno. Ta kobieta stanowia jedyn szans Lou na wyzdrowienie... Wzdrygn si na sam
myl o tym.
- Powinien pan odwiedzi nas ponownie, kiedy bdzie z nim lepiej - dodaa doktor Hendricks. -
Moe wtedy bardziej doceni pan nasze osignicie. Zadzwonimy do pana. - Jej sowa przyprawiy go
o ucisk w odku, lecz by winien Lou przynajmniej tyle.
Na dworze zapi paszcz i nacign rkawice. Czy Lou wiedzia chocia, e jest zima? W
caym budynku nie dostrzeg ani jednego okna wychodzcego na zewntrz. Szare popoudnie, coraz
blisze zmierzchu, i brudna plucha pod nogami wspgray z jego nastrojem.
Przez ca drog do domu przeklina badania medyczne.
* * *
Siedz przy stole twarz do nieznajomej kobiety w biaym fartuchu. Odnosz wraenie, e
przebywam tutaj od duszego czasu, ale nie wiem dlaczego. To tak, jakbym si zamyli podczas
jazdy samochodem i zobaczy nagle drogowskaz z informacj, e przejechaem dziesi mil, nie
majc pojcia, co wydarzyo si po drodze.
Przypomina to przebudzenie si z drzemki. Nie jestem pewien, gdzie si znajduj ani co
powinienem zrobi.
- Przepraszam - mwi. - Chyba zgubiem wtek. Czy mogaby pani powtrzy?
Patrzy na mnie zdezorientowana, po czym jej oczy rozszerzaj si lekko.
- Lou? Dobrze si czujesz?
- Czuj si wietnie - odpowiadam. - Co najwyej jestem troch otumaniony...
- Wiesz, kim jeste?
- Oczywicie - mwi. -Nazywam si Lou Arrendale. Nie mam pojcia, czemu ta kobieta
myli, e nie znam wasnego imienia i nazwiska.
- Wiesz, gdzie si znajdujesz?
Rozgldam si dokoa. Ma na sobie biay fartuch; pomieszczenie nieco przypomina klinik lub
szko. Naprawd nie jestem pewny.
- Nie do koca - przyznaj. - W jakiej klinice?
- Tak - odpowiada. - Wiesz, ktrego dzisiaj mamy? Nagle uwiadamiam sobie, e nie znam
dzisiejszej daty. Na cianie wisi kalendarz i wielki zegar, lecz cho na wywietlaczu widnieje luty,
co mi si tu nie zgadza. Moje ostatnie wspomnienia dotycz jesieni.
- Nie - wyznaj. Zaczynam si ba. - Co si stao? Zachorowaem, miaem wypadek czy co
takiego?
- Miae operacj mzgu - odpowiada. - Pamitasz?
Nie pamitam. Gdy prbuj sobie przypomnie, natrafiam na gst mg, ciemn i cik.
Macam si po gowie. Nie boli mnie. Nie wyczuwam adnych blizn. Wosy przypominaj w dotyku
wosy.
- Jak si czujesz? - pyta.
- Jestem nieco wystraszony - odpowiadam. - Chc wiedzie, co si stao.
* * *
Powiedzieli mi, e przez kilka tygodni wstawaem i chodziem, wykonujc polecenia typu id"
i siadaj". Teraz odzyskaem pen wiadomo; pamitam wczorajszy dzie, cho wczeniejsze
widz jak przez mg.
Popoudniami odbywam terapi fizyczn. Przez par tygodni tkwiem w ku, niezdolny do
ruchu, co bardzo mnie osabio. Teraz nabieram si.
Spacerowanie tam i z powrotem po sali gimnastycznej jest nudne. Jest tam kilka stopni z
porcz, na ktrych mona wiczy wchodzenie i schodzenie, ale to rwnie szybko mnie nudzi.
Missy, moja terapeutka, proponuje gr w pik. Nie pamitam zasad, ona jednak podaje mi pik i
prosi, ebym j do niej odrzuci. Siedzi raptem kilka stp ode mnie. Ciskam jej pik, a ona odrzucaj
z powrotem do mnie. Proste. api i ponownie rzucam. Bardzo atwe. Wskazuje mi cel, ktry
zadzwoni, jeli go trafi. atwo go trafi z odlegoci dziesiciu stp; z dwudziestu kilkakrotnie
puduj, ale potem trafiam za kadym razem.
Cho nie pamitam zbyt wiele z przeszoci, nie wydaje mi si, ebym spdza czas na
przerzucaniu si z kim pik. Prawdziwe gry w pik, o ile prawdziwi ludzie w nie graj, musz by
bardziej skomplikowane.
* * *
Tego ranka budz si wypoczty i silniejszy. Pamitam dzie wczorajszy, przedwczorajszy i co
nieco z jeszcze wczeniejszego dnia. Ubraem si, zanim pielgniarz Jim przyszed, eby mnie
sprawdzi, i trafiem do jadalni bez dodatkowych wskazwek. niadanie jest nudne: maj tutaj tylko
patki niadaniowe na zimno i ciepo, banany i pomaracze. Do wyboru: ciepe z bananami, ciepe z
pomaraczami, zimne z bananami i zimne z pomaraczami. Rozgldam si i rozpoznaj kilka osb,
cho niemal minut zabrao mi przypomnienie sobie ich imion. Dale. Eric. Cameron. Znaem ich
przedtem. Oni rwnie naleeli do poddanej leczeniu grupy. Byo ich wicej; ciekawe, gdzie s
pozostali.
- Czowieku, ile bym da za wafle - odezwa si Eric, kiedy usiadem przy stole. - Mam ju do
tych samych da.
- Przypuszczam, e moglibymy o nie poprosi zauway Dale tonem, ktry sugerowa, e nie
przyniesie to nic dobrego.
- Pewnie s zdrowe - rzuci Eric. By sarkastyczny; wybuchnlimy miechem.
Nie bardzo wiedziaem, na co miabym ochot, ale na pewno nie na te same patki i owoce.
Przez gow przemkny mi wspomnienia ulubionych potraw. Ciekawe, co pamitali inni.
Wiedziaem, e skd ich znam, ale nie miaem pojcia skd.
Rano wszyscy mielimy rne zajcia terapeutyczne: mowa, rozpoznawanie, umiejtnoci dnia
codziennego. Pamitam, cho niezbyt dobrze, e robiem to kadego ranka od duszego czasu.
Tym razem byo niesamowicie nudno. Nic, tylko pytania i polecenia. Lou, co to jest? Miska,
talerz, szklanka, dzbanek, pudeko... Lou, w niebiesk szklank do tego koszyka albo postaw
zielon misk na czerwonym pudeku, albo u klocki czy co rwnie bezuytecznego. Terapeutka
ma formularz, ktry wypenia. Prbuj podejrze nagwek, ale trudno jest czyta do gry nogami.
Wydaje mi si, e kiedy nie sprawiao mi to problemw. Zamiast tego odczytuj etykiety na
pudekach. Zestaw manipulacyjny-diagnostyka: komplet 1". Zestaw manipulacyjny - czynnoci dnia
codziennego: zestaw 2".
Rozgldam si po pomieszczeniu. Nie robimy tego samego, ale kady z nas pracuje z osobnym
terapeut. Wszyscy terapeuci ubrani s w biae fartuchy. Wszyscy maj pod spodem kolorowe
ubrania. W sali na biurkach stoj cztery komputery. Ciekawe, czemu z nich nie korzystamy. Pamitam
mniej wicej, czym s komputery i co mog z nimi zrobi. To puda pene sw, cyfr i obrazw, ktre
mona zmusi do udzielania odpowiedzi. Wolabym, eby to maszyna odpowiadaa za mnie na
pytania.
- Czy mog skorzysta z komputera? - pytam Janis, moj terapeutk mowy.
Robi zaskoczon min.
- Z komputera? Po co?
- To jest nudne - mwi. - Wci zadajesz gupie pytania i kaesz mi robi gupie rzeczy; to dla
mnie zbyt proste.
- Lou, to ma ci pomc... Musimy sprawdzi, na ile wszystko rozumiesz... - Patrzy na mnie jak na
dziecko, w dodatku niezbyt bystre.
- Znam potoczne okrelenia. Czy to wanie chcesz wiedzie?
- Tak, ale nie znae ich, kiedy obudzie si po raz pierwszy - przypomina. - Posuchaj, mog
przej na wyszy poziom... - Wyciga inn ksieczk z testami. - Zobaczymy, czy jeste na to
gotowy, ale si nie przejmuj, jeli okae si zbyt trudne...
Mam dopasowywa sowa do obrazkw. Janis czyta sowa, a ja ogldam rysunki. To bardzo
atwe; kocz po kilku minutach.
- Byoby szybciej, gdyby pozwolia mi samemu czyta sowa - oznajmiam.
Znowu wyglda na zaskoczon.
- Potrafisz czyta?
- Oczywicie - odpowiadam, zdumiony jej zdziwieniem. Jestem dorosy; doroli potrafi czyta.
W gbi ducha czuj lekki niepokj, sabe wspomnienie o nieumiejtnoci czytania, o pozbawionych
sensu literach, bdcych jedynie ksztatami podobnymi do wielu innych ksztatw. - Czy wczeniej
nie czytaem?
- Owszem, ale nie zaraz po przebudzeniu - wyjania. Podaje mi list sw i stron z obrazkami.
Sowa s krtkie i proste: drzewo, lalka, wywrotka, dom, auto, pocig. Wrcza mi inn list, tym
razem zwierzt, a potem narzdzi. Wszystko bardzo atwe,
- A wic wraca mi pami - uznaj. - Pamitam te sowa i przedmioty...
- Na to wyglda - mwi. - Chcesz sprbowa czytania ze zrozumieniem?
- Pewnie - odpowiadam. Podaje mi cienk ksieczk. Pierwszy ustp to historyjka o dwch
chopcach grajcych w pik. Sowa s proste. Na jej prob odczytuj je na gos, gdy wtem odnosz
wraenie, e jestem dwiema osobami, ktre czytaj te same sowa,
lecz inaczej je rozumiej. Urywam pomidzy baz" a pik".
- O co chodzi? - pyta po duszej chwili milczenia z mojej strony.
- Ja... sam nie wiem - wyznaj. - Zabawne uczucie. - Nie mam na myli uczucia rozbawienia,
lecz czego zabawnie dziwnego. Pierwsze ja rozumie, e Tim jest rozgniewany, poniewa Bill zama
mu kij i nie chce si do tego przyzna; drugie natomiast ja rozumie, e Tim jest rozgniewany,
poniewa tata podarowa mu kij. Pytanie poniej brzmi: Dlaczego Tim jest rozgniewany?" Nie znam
odpowiedzi. Nie jestem jej pewny. Prbuj wyjani to terapeutce.
- Tim nie chcia kija na urodziny; chcia rower. Moe wic by rozgniewany z tego powodu
albo moe by rozgniewany, poniewa Bili zama mu kij, ktry otrzyma od taty. Nie wiem, ktra
odpowied jest waciwa; historyjka nie dostarcza mi wystarczajcej iloci danych.
Zaglda do ksieczki.
- Hmm. W kluczu podaj, e waciwa jest odpowied C, ale rozumiem twj dylemat. Bardzo
dobrze, Lou. Orientujesz si w spoecznych subtelnociach. Sprbuj z innym tekstem.
Krc gow.
- Chc to przemyle - owiadczam. - Nie wiem, ktre ja jest moim nowym ja.
- Ale Lou... - zaczyna.
- Przepraszam. - Odsuwam si od stou i wstaj. Wiem, e to niegrzeczne. Wiem, e musz tak
postpi. Przez chwil pomieszczenie sprawia wraenie wikszego, a kada krawd odznacza si
ostro byszczc lini. Trudno oceni gbi; wpadam na rg
stou. wiata przygasaj; krawdzie trac na ostroci. Czuj si niepewnie, jak pozbawiony zmysu
rwnowagi... po chwili kucam na pododze, trzymajc si stou.
Wyczuwam pod doni solidny kant mebla jaki kompozyt z ziarnist imitacj drewna na
blacie. Oczy widz drewno, a do wyczuwa jego imitacj. Sysz wtaczane do sali powietrze, jak
rwnie to wdychane przeze mnie, bicie serca, a woski w uszach - skd wiem, e to woski? -
poruszaj si w strumieniach dwikw. Atakuj mnie zapachy: kwana wo mojego potu, smrd
rodkw do czyszczenia podogi, sodkie kosmetyki Janis.
Przypomina to moje pierwsze przebudzenie. Teraz je pamitam: wyrwanie ze snu, zalew danych
zmysowych; jakbym w nich ton, nie mogc znale punktu zaczepienia, wyzwolenia od nadmiaru.
Pamitam trwajc godzinami walk o zrozumienie wzorw wiata i ciemnoci, kolorw,
wysokoci dwikw, rezonansu, zapachw, smakw i struktur...
To jest podoga wyoona winylowymi pytkami, jasnoszarymi w ciemniejsze kropki. To jest
st zrobiony z kompozytu o drewnopodobnym wykoczeniu. Patrz na wasny but, rozpraszajc
mruganiem powiek fascynacj wzorem grubo tkanego ptna i dostrzegajc w nim wycznie obuwie
stojce na pododze. Znajduj si w pokoju terapeutycznym. Jestem Lou Arrendale, ktry kiedy by
autystycznym Lou Arrendale'em, a teraz jest nieznanym Lou Arrendale'em. Moja stopa w moim bucie
spoczywa na pododze, ktra znajduje si na gruncie planety systemu sonecznego galaktyki we
wszechwiecie, gdzie w umyle Boga.
Podnosz wzrok i widz cignc si do samej ciany podog; faluje i nieruchomieje, tak
paska, jak wykonali j budowniczowie, cho nie doskonale paska, co nie ma znaczenia, gdy
zwyko si nazywa j pask. Sprawiam, e wyglda na pask. To wanie znaczy okrelenie:
paska". Pasko nie jest absolutem; pasko jest wystarczajco paska.
- Dobrze si czujesz? Lou, prosz, odpowiedz mi!
Czuj si wystarczajco dobrze.
- Wszystko jest OK - uspokajam Janis. OK" oznacza wystarczajco dobrze, a nie idealnie
dobrze. Wyglda na zalknion. Przestraszyem j. Nie chciaem tego. Kiedy si kogo przestraszy,
naley go uspokoi. - Przepraszam - dodaj. - To jedna z tych gorszych chwil.
Uspokaja si nieco. Siadam, potem wstaj. ciany nie s dokadnie proste, ale dostatecznie
proste.
Jestem wystarczajco Lou. Lou wczeniejszy i Lou teraniejszy; Lou wczeniejszy uycza mi lat
swoich dowiadcze, ktre nie zawsze potrafi zrozumie, a Lou teraniejszy ocenia, interpretuje i
dokonuje oszacowania. Mam ich dwch ja jestem obydwoma.
- Musz poby troch sam - mwi Janis. Znowu robi zaniepokojon min. Wiem, e si o mnie
martwi; z jakich wzgldw nie aprobuje mego postpowania.
- Potrzebujesz kontaktu z ludmi - oznajmia.
- Wiem - zapewniam j. - Ale mam na to wiele godzin dziennie. Teraz potrzebuj chwili
samotnoci, by uporzdkowa sobie to, co wanie zaszo.
- Porozmawiaj o tym ze mn, Lou - prosi. - Powiedz mi, co si stao.
- Nie mog - odpowiadam. - Potrzebuj czasu... - Robi krok w stron drzwi. Stoliki zmieniaj
ksztat, gdy je mijam; ciana z drzwiami zatacza si na mnie, jak pijacy w komedii - gdzie j
widziaem? Skd to wiem? Jak mog to pamita, a jednoczenie
boryka si z podog, ktra jest tylko wystarczajco paska, a nie po prostu paska? Z pewnym
trudem doprowadzam ciany i drzwi z powrotem do paskoci; elastyczny stolik wraca do
prostoktnego ksztatu, jaki powinienem widzie.
- Ale jeli masz kopoty ze zmysami, Lou, to moe trzeba zmieni dawk...
- Nic mi nie bdzie - zapewniam, nie ogldajc si. - Po prostu potrzebuj przerwy. -
Ostateczny argument: - Musz i do azienki.
Wiem - pamitam - skd - e to, co si stao, zwizane jest z integracj zmysw i
przetwarzaniem bodcw wizualnych. Chodzenie jest dziwne. Wiem, e id; czuj poruszajce si
pynnie nogi. Lecz widz jakie podskoki; gwatown zmian jednej pozycji na inn. Sysz kroki i
echo krokw, a take zwielokrotnione echo krokw.
Lou wczeniejszy mwi mi, e byo inaczej, przynajmniej odkd urs. Lou wczeniejszy
pomaga mi skupi si na drzwiach do mskiej toalety i pokonaniu ich, podczas gdy Lou teraniejszy
buszuje we wspomnieniach podsuchanych rozmw i przeczytanych ksiek, starajc si znale co,
co mogoby pomc.
Mska toaleta jest cichsza; nie ma w niej nikogo. Oczy atakuj odbicia wiata od gadkich
krzywizn biaej porcelany i lnicych metalowych klamek i rur. Na kocu pomieszczenia stoj dwie
kabiny; wchodz do jednej z nich i zamykam drzwi.
Lou wczeniejszy przyglda si pytkom na pododze i cianach i chce obliczy objto
pomieszczenia. Lou teraniejszy chce wpezn do jakiego mikkiego, ciemnego miejsca i nie
wychodzi stamtd do nastpnego ranka.
Jest ranek. Wci jest ranek, a my - ja - nie jadem jeszcze drugiego niadania. Stao
obiektw. To, czego potrzebuj, to stao obiektw. Przypominam sobie, co Lou wczeniejszy
przeczyta o tym w ksice - ksice, ktr przeczyta - ksice, ktr nie cakiem pamitam, a
jednoczenie pamitam. Dzieci nie uwiadamiaj sobie staoci obiektw; doroli tak. Niewidomi od
urodzenia, ktrym przywrcono wzrok, nie mog si tego nauczy: widz, jak mijany stolik zmienia
ksztat.
Nie byem niewidomy od urodzenia. Przetwarzanie bodcw wizualnych Lou wczeniejszego
zawierao w sobie stao obiektw. Ja te mog by jej wiadomy. Byem, dopki nie sprbowaem
przeczyta tamtej historyjki...
Czuj, jak mj puls zwalnia, spadajc poniej granicy postrzegania. Pochylam si i przygldam
terakocie na pododze. Nie obchodzi mnie, jakie rozmiary maj pytki ani jaka jest powierzchnia
podogi czy objto azienki. Mgbym to obliczy z nudw, gdybym zosta tutaj zamknity, ale w tej
chwili si nie nudz. Jestem zdezorientowany i zaniepokojony.
Nie wiem, co si stao. Operacja mzgu? Nie mam adnych blizn ani nierwno odronitych
wosw. Jaki nagy atak?
Zalewaj mnie emocje: strach, a potem zo i dziwne wraenie, e puchn, a potem si kurcz.
Kiedy jestem rozgniewany, czuj si wyszy, a otaczajce mnie przedmioty wydaj si mniejsze.
Kiedy jestem przestraszony, czuj si may, a otoczenie ronie. Bawi si tymi uczuciami; to bardzo
dziwne wraenie, e kabina, w ktrej siedz, zmienia rozmiary. Tak naprawd nie moe tego robi.
Ale skd wiedziabym, gdyby zmienia?
Wtem w gowie rozbrzmiewa mi muzyka - koncert fortepianowy. agodne, koyszce,
uporzdkowane dwiki... Zaciskam mocno powieki i odpram si. Przypominam sobie nazwisko:
Chopin. Etiuda. Etiuda to wprawka"... Nie, nie myl, pozwl muzyce pyn.
Przesuwam domi wzdu ramion, wyczuwajc faktur skry, sprysto woskw. To
uspokaja, ale nie musz tego robi przez cay czas.
- Lou! Jeste tam? Wszystko w porzdku? - To Jim, pielgniarz, ktry zajmowa si mn przez
wikszo czasu. Muzyka cichnie, ale nadal czuj, jak uspokajajco faluje pod skr.
- Nic mi nie jest - odpowiadam. Dostrzegam, e mj gos jest zrelaksowany. - Po prostu
potrzebowaem chwili przerwy, to wszystko.
- Lepiej stamtd wyjd, brachu - mwi. - Zaczynaj dostawa tutaj kota.
Wstaj z westchnieniem i otwieram drzwi. Stao obiektw utrzymuje ich ksztat, gdy id.
ciany i podoga pozostaj paskie, takie, jakie powinny by. Nie niepokoj mnie refleksy wiata na
byszczcych powierzchniach. Jim si do mnie umiecha.
- Znaczy si, ju wydobrzae, brachu?
- Zgadza si - zapewniam go. Lou wczeniejszy lubi muzyk. Lou wczeniejszy uspokaja si
muzyk... Zastanawiam si, ile muzyki Lou wczeniejszego pamitam.
Na korytarzu czekaj Janis i doktor Hendricks. Umiecham si do nich.
- Nic mi nie jest - mwi. - Naprawd musiaem i do ubikacji.
- Ale Janis twierdzi, e si przewrcie - zauwaa doktor Hendricks.
- Tylko si potknem - prostuj. - Dezorientacja podczas czytania... lekkie rozstrojenie
zmysw, ale ju mi przeszo. Dla pewnoci rozgldam si po korytarzu. Wydaje si, e wszystko
jest w jak najlepszym porzdku. - Chc porozmawia z pani o tym, co naprawd si wydarzyo -
zwracam si do doktor Hendricks. - Powiadomiono mnie o przebytej operacji mzgu, ale nie mam
adnych widocznych blizn. A musz zrozumie, co dzieje si z moim umysem.
Wydyma wargi, po czym kiwa gow.
- Dobrze. Wyjani to panu jeden z asystentw. Powiem tylko tyle: ten rodzaj chirurgii nie
wymaga wykrawania panu wielkich dziur w gowie. Janis, zapisz go na wizyt. - Po czym odchodzi.
Nie sdz, ebym j polubi. Wyczuwam w niej osob zazdronie strzegc swych tajemnic.
***
Kiedy asystent, pogodny mody czowiek z ognistorud brod, wyjani mi, co zrobili, niemal
doznaem szoku. Dlaczego Lou wczeniejszy wyrazi na to zgod? Jak mg podj takie ryzyko?
Miabym ochot go zapa i solidnie nim potrzsn, ale teraz jest mn. Jestem jego przyszoci, tak
jak on jest moj przeszoci. Jestem wystrzelonym w kosmos promieniem wiata, a on - eksplozj,
ktra mnie zrodzia. Nie mwi tego asystentowi, ktry wydaje si bardzo rzeczowy i pewnie
uznaby to za wariactwo. Cay czas zapewnia mnie, e nic mi nie grozi i e o wszystko zadbaj;
wyranie chce mnie uspokoi. Na zewntrz jestem spokojny. W rodku jestem podzielony na Lou
wczeniejszego, analizujcego wzr na jego krawacie, oraz mnie obecnego, ktry ma ochot
potrzsn Lou wczeniejszym i rozemia si asystentowi w twarz, oznajmiajc mu, e nie chc by
bezpieczny i e nie potrzebuj ich opieki. Jestem ju na to za stary. Za pno na bezpieczestwo w
jego rozumieniu tego sowa, a o siebie zadbam sam.
* * *
Le w ku z zamknitymi oczami, rozmylajc o minionym dniu. Nagle zawisam w
przestrzeni, w mroku. Z dala od malekich, kolorowych iskierek blasku. Wiem, e to gwiazdy, a
tamte oboki to zapewne galaktyki. Rozbrzmiewa muzyka; znowu Chopin. Jest wolna, zamylona,
niemal smutna. Co w tonacji e-moll. Potem rozlega si inna melodia, niosc odmienne uczucie:
bardziej namacalna, silniejsza, unoszca mnie niczym fala oceanu, tyle tylko e to fala wiata.
Kolory ulegaj zmianie: wiem, nie analizujc tego, e pdz ku tamtym odlegym gwiazdom,
coraz szybciej i szybciej, a fala wiata strzsa mnie z siebie, a ja gnam jeszcze szybciej, niczym
mroczna percepcja, w stron rodka przestrzeni i czasu.
Kiedy si budz, jestem szczliwszy ni kiedykolwiek. Sam nie wiem dlaczego.
* * *
Podczas nastpnej wizyty Toma rozpoznaj go i przypominam sobie, e odwiedza mnie
wczeniej. Mam mu tyle do powiedzenia i tyle pyta do zadania. Lou wczeniejszy uwaa, e Tom
zna go lepiej ni ktokolwiek na wiecie. Gdybym mg, pozwolibym Lou wczeniejszemu si z nim
przywita, ale to ju nie dziaa.
- Za kilka dni wychodzimy - informuj go. - Rozmawiaem ju z dozorczyni. Wczy z
powrotem prd i wszystko przygotuje.
- Dobrze si czujesz? - pyta.
- Znakomicie - odpowiadam. - Dziki za wszystkie poprzednie odwiedziny. Przepraszam, e na
pocztku ci nie poznawaem.
Spuszcza wzrok. W jego oczach widz zy; jest nimi zakopotany.
- To nie twoja wina, Lou.
- Nie, ale wiem, e si martwie - mwi. Lou wczeniejszy mgby o tym nie wiedzie, aleja
wiem. Widz, e Tom jest czowiekiem, ktry bardzo przejmuje si innymi. Wyobraam sobie, jak
si czu, kiedy nie rozpoznaem jego twarzy.
- Wiesz, co bdziesz robi? - pyta.
- Chciaem ci prosi, eby zapisa mnie do szkoy wieczorowej - odpowiadam. - Chc wrci
na studia.
- Dobry pomys - przytakuje. - Na pewno ci pomog. Co chcesz studiowa?
- Astronomi - wyznaj. - Albo astrofizyk. Nie zdecydowaem jeszcze, ktr z tych dziedzin,
ale na pewno jedn z nich. Chciabym polecie w kosmos.
Robi smutn min i wyranie widz, z jakim wysikiem przywouje na twarz umiech.
- Mam nadziej, e spenisz swoje marzenia - mwi. A po chwili, jakby nie chcia naciska: -
Szkoa wieczorowa nie zostawi ci zbyt wiele czasu na szermierk.
- Nie - mwi. - Musz si po prostu przekona, jak to wszystko bdzie wyglda. Ale chtnie
was odwiedz, o ile nie masz nic przeciwko temu.
Na jego obliczu odbija si ulga.
- Oczywicie, e nie, Lou. Nie chciabym traci ci z oczu.
- Poradz sobie - zapewniam. Przekrzywia gow i potrzsa ni.
- Wiesz co, myl, e tak wanie bdzie. Naprawd wierz, e ci si uda.
EPILOG
A trudno mi w to uwierzy, cho wszystko, co osignem przez ostatnich siedem lat,
podporzdkowane byo wanie temu celowi. Siedz oto przy biurku i wprowadzam notatki, a biurko
to znajduje si na statku, ktry przemierza kosmos. Przestrze pen wiata. Lou wczeniejszy
pochwyc te strumienie informacji, plsajc we mnie jak rozradowany dzieciak. Na zewntrz udaj
powag i pochonicie codzienn prac, lecz czuj nieznaczny umiech w kcikach ust. Obaj
wsuchujemy si w t sam muzyk.
Kod identyfikacyjny na mojej karcie informuje o stopniu naukowym, grupie krwi, numerze
polisy ubezpieczeniowej... Nie ma tam adnej wzmianki o tym, e niemal czterdzieci lat dorosego
ycia spdziem jako osoba niepenosprawna, autystyczna. Oczywicie, s tacy, ktrzy o tym wiedz:
wrzawa medialna wok nieudanej prby wprowadzenia przez firm na rynek kuracji wzmagajcej
koncentracj pracownikw przyniosa nam wszystkim wikszy rozgos, ni bymy sobie yczyli.
Szczeglnie smakowitym kskiem dla mediw okaza si Bailey. Nie orientowaem si, jak kiepsko
przebiego leczenie w jego przypadku, dopki nie przeczytaem archiwalnych doniesie prasowych;
nigdy nie pozwolili nam go zobaczy.
Brakuje mi Baileya. To, co mu si przytrafio, byo niesprawiedliwe, i do dzisiaj mam wyrzuty
sumienia, cho przecie w niczym nie zawiniem. Tskni za Lind i Chuyem. Miaem nadziej, e
poddadz si kuracji, gdy zobacz, jak wpyna na mnie, ale Linda zdecydowaa si dopiero w
zeszym roku, kiedy napisaem doktorat. Jej rekonwalescencja trwa. Chuy nie wyrazi zgody na
leczenie. Gdy widziaem go po raz ostatni, twierdzi, e jest szczliwy taki, jaki jest Tskni za
Tomem, Luci, Marjory i pozostaymi przyjacimi z treningw szermierki, ktrzy tak bardzo
pomogli mi w pierwszych latach po kuracji. Wiem, e Lou wczeniejszy kocha Marjory, lecz kiedy
spotkaem j pniej, nic nie zaiskrzyo. Musiaem wybra i - podobnie jak Lou wczeniejszy -
postanowiem i naprzd, zaryzykowa sukces, znale sobie nowych przyjaci i by tym, kim
jestem obecnie.
Na zewntrz rozciga si mrok, o ktrym jeszcze nic nie wiemy. Jest tam zawsze i czeka; w tym
sensie bezustannie wyprzedza wiato. Lou wczeniejszego niepokoio, e prdko mroku jest
wiksza od prdkoci wiata. Ja teraniejszy jestem z tego zadowolony, poniewa oznacza to, e
cigajc wiato, nigdy nie dotr do koca.
Teraz musz zacz stawia pytania.
[1]
Hiperleksj a - przedwczenie nabyta umiej tno czytania, ktrej towarzysz trudnoci w nauce j zyka i kontaktach spoecznych [przyp. tum.]
[2]
Nieprzetumaczalna gra sw: w j . angielskim sowo note" oznacza zarwno notatk, wpis, adnotacj ", j aki nut, ton" [przyp. tum.]
[3]
Nieprzetumaczalna gra sw. W j z. angielskim foil" oznacza zarwno foli", j aki floret" [przyp. tum.]
[4]
38 stopni Fahrenheita odpowiada 3 stopniom Celsj usza, za 90 stopni Fahrenheita to 33 stopnie Celsj usza [przyp. redakcj i]
[5]
Nieprzetumaczalna gra sw. W jz. angielskim sowo prick" oznacza zarwno kolec, uku", jak i penis" [przyp. tum.]
[6]
Weasel - ang. asica [przyp. tum.]

Spis treci
STRONA TYTUOWA.. 1
PODZIKOWANIA.. 4
ROZDZIA PIERWSZY.. 6
ROZDZIA DRUGI 25
ROZDZIA TRZECI 45
ROZDZIA CZWARTY.. 61
ROZDZIA PITY.. 77
ROZDZIA SZSTY.. 91
ROZDZIA SIDMY.. 108
ROZDZIA SMY.. 127
ROZDZIA DZIEWITY.. 141
ROZDZIA DZIESITATY.. 161
ROZDZIA JEDENASTY.. 180
ROZDZIA DWUNASTY.. 200
ROZDZIA TRZYNASTY.. 221
ROZDZIA CZTERNASTY.. 243
ROZDZIA PITNASTY.. 265
ROZDZIA SZESNASTY.. 281
ROZDZIA SIEDEMNASTY.. 300
ROZDZIA OSIEMNASTY.. 316
ROZDZIA DZIEWITNASTY.. 334
ROZDZIA DWUDZIESTY.. 355
ROZDZIA DWUDZIESTY PIERWSZY.. 378
[1]
[2]
[3]
[4]
[5]
[6]

You might also like