You are on page 1of 68

9962 Holowi Smithowi

WILLIAM FAULKNER
KIEDY UMIERAM
Tytu oryginau: AS I LAY DYING
Copyright for the Polish translation by Ewa ycieska
Wydanie drugie w jzyku polskim
Redakcja: Adam Biay
Opracowanie graficzne:
Joanna i Wojciech Koyszko
ISBN 83-85156-50-X
Wydawnictwo ATEXT Spka z o.o.
80-557 Gdask, ul. Zaogowa 6, tel.: 43-00-01. fax.: 43-10-53
Skad: Maria Chojnicka
Druk: ATEXT
DARL
Klejnot i ja wracamy z pola, idziemy ciek jeden za drugim. Ja pitnacie stp przed nim,
ale jakby kto na
nas patrzy z szopy na bawen, toby widzia wystrzpiony i wygnieciony kapelusz Klejnota
o ca gow nade
mn.
Do gadkoci wydeptana ludzkimi nogami i lipcem na tward ceg wypalona cieka leci prosto j
ak pion
midzy zielonymi rzdami pokadzionej kukurydzy do szopy porodku pola, czterema citymi za
krtami
wymija szop i leci dalej przez pole, wydeptana ludzkimi nogami tak, e ju ich nie zn
a.
Szopa na bawen jest z surowych bali i ze szpar midzy nimi dawno ju si wszystko wykrus
zyo. Jest
kwadratowa, z zapadym jednospadowym dachem, pusta i zrujnowana, i pochylona w roz
edrganym arze
soca, szerokie okna po jednym w cianach naprzeciwko wychodz na przestrza na ciek. Doch
zimy, ja
zakrcam i id ciek naokoo. Klejnot, pitnacie stp za mn, nawet nie patrzy na boki, daj
n krok i
wchodzi przez okno. Wci patrzy prosto przed siebie, te blade oczy ma jak z drewna
w drewnianej twarzy,
robi cztery kroki przez klepisko ciko i sztywno jak Indianin z trafiki w poatanym k
ombinezonie oywiony
od pasa w d, jednym krokiem wychodzi przez okno naprzeciwko z powrotem na ciek, a ja
wychodz zza
rogu. Jeden za drugim o pi stp, teraz Klejnot na przedzie, idziemy ciek pod cian urwis
.
-5-Wz Tulla stoi przy rdle uwizany do poprzeczki w pocie, z lejcami okrconymi o koek pr
zy siedzeniu. Na wozie dwa krzesa. Klejnot staje przy rdle, bierze czerpak z gazi wie
rzby i pije. Mijam go i wchodz na stromizn, i ju sysz pi Casha.
Kiedy jestem na grze, Cash ju nie piuje. Stoi w kupie wirw i pasuje jedn desk do drugie
j. Midzy smugami cienia s te jak zoto, jak mikkie zoto, na paszczyznach maj faliste
trza topora - dobry ciela z tego Casha. Przytrzymuje obie deski na kole przypasowa
ne brzegami do zbitej ju w jednej czwartej trumny. Przyklka, mruy oczy i sprawdza,
czy rwno leci spojenie, potem opuszcza deski i bierze topr. Dobry ciela. Addie Bund
ren nie mogaby sobie yczy lepszego cieli ani te lepszej trumny. W tej bdzie leaa pewni
i wygodnie. Mijam go i id do domu, a za mn czak czak czak topora.
-6-CRA Wic odoyam te jajka i wczoraj piekam. Placki wyszy udane. Ju to pewne, e do ty
ur nie dokadamy.
Strona 1
9962 Nios si dobrze, ile ich si tam uchowao przed oposami i rnymi takimi. I wami w lec
. W tak samo potrafi si zakra do kurnika albo i lepiej, wic jak si okazao, e maj o t
ej kosztowa, ni Tuli myla, i jak powiedziaam, e rnica w iloci jajek to wyrwna, to mu
i stara jak nigdy, bo moje sowo przewayo, emy je wzili. Moglimy trzyma tasze kury,
bowizaam, jak mi powiedziaa panna Lawington, kiedy mi radzia bra dobr ras, bo sam Tuli
si godzi, e na dalsz met dobra rasa czy to krw, czy wieprzy popaca. Wic kiedy nam tyle
ich przepado, nie sta nas byo na to, eby samym zjada jajka, bo nie dopuszcz, eby si Tu
ze mnie przemiewa, kiedymy je wzili na moje sowo. Wic kiedy panna Lawington mi powied
ziaa o tych plackach, pomylaam sobie, e mog je upiec i za jednym razem zarobi tyle, eby
si warto netto caego stadka powikszya o dwie gowy. I e jak co dzie po jednym jaju od
jajka nic mnie nie bd kosztoway. I w tym tygodniu tak si dobrze niosy, e nie tylko uz
bieraam o tyle wicej, ni byo zamwione do sprzedania, e mogam upiec te placki, ale jeszc
ze sporo odoyam, tak e nic mnie nie kosztoway ani mka, ani cukier, ani drwa do pieca.
Wic wczoraj piekam i staraam si jak nigdy w yciu,
-7-i placki wyszy udane. Dzi rano zajedamy do miasta i panna Lawington mi mwi, e ta pa
ni si rozmylia i na koniec nie urzdza przyjcia.
- Powinna te placki wzi tak czy owak - powiada Kate.
- Ba - mwi. - Widzi mi si, e teraz one jej na nic.
- Powinna wzi te placki - powiada Kate. - Ale bogaczki z miasta to mog si rozmyla. Bie
dni ludzie nie mog. Bogactwa s niczym w oczach Pana, Pan patrzy w ludzkie serca.
- Moe je sprzedam na bazarze w sobot - mwi. Wyszy naprawd udane.
- Nie dostaniesz dwa dolary za placek - powiada Kate.
- No, przecie one mnie nic nie kosztoway - mwi. Odoyam te jajka i z tuzin wymieniam na
i cukier. Nie o to idzie, eby te placki mnie co kosztoway, sam Tull rozumie, e jajka
, co je odoyam, byy dodatkowe, nie z tych, comy mieli sprzeda, wic to tak, jakbymy je
aleli czy dostali.
- Powinna wzi te placki, bo tak, jakby ci daa sowo -powiada Kate.
Pan widzi ludzkie serca. Jeli Pan dopuszcza, e niektrzy maj inne pojcie o uczciwoci ni
my, nie moja rzecz si wtrca w wyroki boskie.
- Widzi mi si, e wcale jej nie byy potrzebne - mwi. Ale wyszy udane jak si patrzy, szko
da gada. Kodr ma podcignit pod brod, cho gorco, tylko rce i twarz na wierzchu. Pod g
odoyli poduszk, eby moga wyglda przez okno, a jego sycha, ile razy bierze za topr cz
obymy byli gusi, starczyoby nam popatrze na jej twarz, i ju bymy go syszeli i widzieli
Na twarzy tak zmarniaa, e koci jej stercz pod skr biaymi krechami. Oczy jak dwie wiece
patrzysz, a one jakby si dopalay i wpegay w gb elaznych lichtarzy. Ale nie dla niej wie
kuiste zbawienie i niewyczerpana aska boska.
-8-- Wyszy udane, nie ma co - mwi. - Ale gdzie im do tych, jakie Addie pieka.
Po poszewce poduszki wida, jak ta dziewucha pierze i prasuje, jeeli w ogle ta posze
wka bya prasowana. Moe pojmie swoje zalepienie, kiedy tak ley na asce czterech chopw i
nieokrzesanej dziewuchy.
- adna tutaj nie dorwna plackami Addie Bundren - mwi. - Ani si obejrzymy, jak wstanie
i na nowo si wemie do pieczenia, i nie znajdzie si kupca na wasze.
Pod kodr zna j tyle, co koek, a e oddycha, pozna mona tylko po szelecie plew w sienni
Nie drgn jej nawet wosy u skroni, cho ta dziewucha stoi tu nad ni i wachluje j wachlar
zem. Patrzymy, a ona nie przestajc wachlowa przekada wachlarz z rki do rki.
- pi? - pyta szeptem Kate.
- To uwaa na Casha za oknem - powiada dziewczyna.
Sycha, jak pia jedzi po desce. Jakby chrapaa. Eula odwraca si na pieku i wyglda przez
no. adnie jej w tych koralach do czerwonego kapelusza. Nikt by nie powiedzia, e daa
za nie wier dolara.
- Powinna bya wzi te placki - powiada Kate. Pienidze to by mi si przyday. Ale placki k
osztoway mnie tylko tyle, co robota. Mog mu powiedzie, e kademu si zdarzy zrobi co na
rmo, ale nie kady potrafi
Strona 2
9962 wyj z tego bez straty, niech wie. Niech wie, nie kady potrafi wyj na swoje, kied
y si przeliczy. Kto wchodzi do sieni. To Darl. Mija drzwi i nie patrzy do rodka. Eu
la spoglda na niego, kiedy przechodzi i znika w gbi domu. Rka si jej podnosi, dotyka
lekko korali, a potem wosw. Kiedy widzi, e ja patrz, z oczu jej wszystko znika.
-9-DARL
Tata i Vernon siedz na kuchennym ganku. Tata kciukiem
i wskazujcym palcem odciga doln warg, przechyla wieczko tabakierki i wsypuje sobie t
abaki. Odwracaj za mn gowy, kiedy przechodz przez ganek, zanurzam tykw w wiadrze z wo
d i pij.
- Gdzie Klejnot? - pyta tata.
Pierwszy raz si przekonaem, e woda duo lepiej smakuje, jak postoi troch w cedrowym wi
adrze, kiedy byem may. Jest ciepo-chodna, smakuje troch jak zapach gorcego czerwcowego
wiatru w cedrach. Trzeba, eby si najmniej przez sze godzin ustaa, i trzeba j pi z tykw
y. Wody nie powinno si pi z metalu. A w nocy jest jeszcze lepsza. Leaem zwykle na si
enniku w sieni, nasuchiwaem, czy ju wszyscy pi, i wtedy wstawaem i szedem do wiadra. By
czarne, pka bya czarna, spokojna powierzchnia wody jak okrga dziura w pustce, a w ni
ej, zanim j poruszyem czerpakiem, w wiadrze wida byo gwiazd albo dwie, i w czerpaku j
eszcze, zanim wypiem, moe jedn czy dwie gwiazdy. Potem podrosem, nie byem ju taki may.
Czekaem, a wszyscy usn, leaem z podcignit koszul, suchaem, jak pi i czuem sam si
ania, czuem, jak chodna cisza wieje mi midzy nogi, i zastanawiaem si, czy i Cash tam
po ciemku te robi to samo, moe ju od
-10-dwch lat, zanim mnie to przyszo czy w ogle mogo przyj do gowy.
Tata ma strasznie rozpaszczone stopy, palce mu si pokurczyy, przygiy i uszcz si, na na
niejszych wcale nie ma paznokci od cikiej pracy jeszcze za dziecka na mokrym w swo
jej roboty butach. Obok krzesa stoj jego buty. Wygldaj, jakby je kto wyciosa tpym topo
rem z surowego elaza. Vernon jedzi do miasta. Jeszcze nie widziaem, eby jecha do miast
a w kombinezonie. To przez on, powiadaj. Ona i w szkole kiedy uczya.
Wytrzsam ostatnie krople wody z czerpaka na ziemi i ocieram usta rkawem. Do rana bdz
ie padao. Moe do zmroku.
- Przy stodole - mwi. - Zaprzga.
Cacka si tam z tym swoim koniem. Przechodzi przez stodo na k. Konia nie wida, jest na z
boczu, w sosnowym zagajniku, w chodzie. Klejnot gwide raz, ostro. Ko parska, Klejnot
ju go widzi, przez moment miga mu pstro w niebieskich cieniach. Klejnot gwide jesz
cze raz, ko na sztywnych nogach zbiega w d, strzye uszami, stawia je do gry, toczy ty
mi swoimi oczami nie do pary i zatrzymuje si dwadziecia stp od niego, staje bokiem
i z ukosa, po koniemu, ostronie zerka na Klejnota.
- Bliej, stary - powiada Klejnot.
Rusza si. Ten ruch mu przelatuje po sierci, minie graj, zwijaj si po nim jzyczki jak p
enie. Ko potrzsa grzyw i ogonem, toczy okiem, znowu boczkiem rzuca si do przodu i zn
owu staje, podgina kopyta i patrzy na Klejnota. Klejnot rusza prosto na niego, z
rkami przy sobie. Gdyby nie nogi Klejnota w ruchu, byliby jak dwie paskie figurki
w tym socu.
Kiedy Klejnot ju, ju go dotyka, ko wspina si na tylne nogi i tnie przednimi w Klejno
ta. Ju Klejnota wcale nie wida w tym migocie yskajcych kopyt jakby w skrzydach; w tym
migocie pod uniesion piersi konia Klejnot rusza si gibko, byskawicznie jak w. Zanim s
i zauway najmniejszy ruch jego rk, przez chwil wida, jak cay odrywa si od ziemi i pozio
mo
-11-
trzepoce si w powietrzu gitki jak w, a dosiga nozdrzy konia i znw dotyka ziemi. I zasty
gaj nieruchomi, straszni, ko wypity do tyu na zesztywniaych, drcych nogach, z przygity
em, Klejnot
Strona 3
9962 zaryty obcasami w ziemi jedn rk zatyka koniowi dech, a drug prdziutko, drobniutk
o i czule klepie go po szyi i klnie go plugawie i z arem.
Stoj straszni, sztywni, zamarli, ko dry i stka. I ju Klejnot siedzi mu na grzbiecie.
Leci w gr i opada jak ptla bicza, ju w powietrzu okracza konia. Jeszcze chwil ko stoi
rozparty, z pochylon gow, a potem wystrzela. Lec w d karkoomnymi susami. Klejnot wysoko
przypity do kbw konia jak pijawka, a przy pocie ko si znw zatrzymuje i czeka.
- No - powiada Klejnot. - Mgby ju da spokj, jake dosta swoje.
W stodole Klejnot w locie zelizguje si na ziemi, zanim ko stanie. Ko wchodzi do boksu
, Klejnot za nim. Ko na lepo wierzga w niego, wali jednym kopytem w cian, jakby kto
strzeli z pistoletu. Klejnot kopie go w brzuch, ko wygina szyj do tyu i szczerzy zby,
Klejnot wali go pici w pysk, przemyka si do obu i wazi na b. Czepia si drabinki na
schyla gow i patrzy nad boksami w stron wrt. Na ciece pusto, std nie sycha wcale piy
. Siga do gry, ciga prdko narcze siana i wpycha za drabink.
- ryj - powiada. - Zmiataj, eby nikt nie widzia, kiedy ci si trafia, ty beko szczyn.
Ty pieszczoszku, skurwielu.
-12-KLEJNOT
To dlatego on tam sterczy pod samym oknem i stuka, i piuje przy tym diabelnym pud
le. eby go na pewno widziaa. eby za kadym oddechem musiaa wdycha to stukanie i piowanie
, eby syszaa, jak on powiada, patrz, patrz, jak dobr ci j robi. Mwiem mu, eby si wy
indziej. Mwiem, Boe wity, ty chyba chcesz j widzie ju w trumnie. Jak wtedy, kiedy by
a ona powiedziaa, e jakby miaa troch nawozu, toby prbowaa zasadzi par kwiatw. Wzi w
ch od chleba i przynis w niej ze stajni peno ajna.
A ci tam siedz jak spy. Czekaj, wachluj si. A mwiem, mgby chocia skoczy z tym pi
aniem, a spa nie mona i jej rce le na kodrze, jak wykopane korzenie, co si nie daj wy
hoby chcia. Widz std tylko wachlarz i rk Dewey Dell. Mwiem, dajcie jej chocia spokj
tukaj, i bez adnego zatrzymania czy ustanku dmuchaj jej to powietrze w twarz za prdk
o, eby kto zmczony mg nim oddycha, i ten diabelny topr wci swoje Jeszcze wir, Jeszcz
Jeszcze wir, eby kady, kto przechodzi drog, musia stan, popatrze i powiedzie, jaki do
z niego ciela. Gdyby to ode mnie zaleao, czy to wtedy, kiedy Cash spad z kocioa, czy w
tedy, kiedy tat zmogo, jak ten wz drzewa si na niego zwali, nie byoby tak, eby kady sk
wysyn z okolicy mg przychodzi si na ni gapi, bo po czorta
-13-jest Bg, jeeli jest. Bylibymy tylko ja i ona na wysokiej grze i zwalabym w d kamien
ie prosto im w zby, apabym ich i zrzuca w d na eb, na szyj, na pysk, niech mnie szlag,
y miaa spokj, a nie ten czartowski topr ze swoim Jeszcze wir, Jeszcze wir, a bdzie po
wszystkim.
-14-DARL Pokazuje si zza rogu i wchodzi po schodkach. Nie patrzy na nas.
- Gotowicie? - pyta.
- No, jake zaprzg - mwi. - Czekaj. - Staje i patrzy na tat. Vernon spluwa nie wstajc. P
luje schludnie, celnie i akurat-nie w dziobaty kurz pod gankiem. Tata pomau pocie
ra rkami
o kolana. Patrzy przez pole na skraj urwiska. Klejnot mu si chwil przyglda, potem i
dzie do wiadra i znowu pije.
- Nie lubi niezdecydowanych jak nikt - powiada tata.
- To dla nas trzy dolary - mwi. Koszula wyblaka tacie na karku bardziej ni gdzie ind
ziej. Nie ma ladu potu na koszuli. Jak yj, nie widziaem na niej ladu potu. Kiedy, kied
y mia dwadziecia dwa lata, pochorowa si od pracy w socu i wszystkim opowiada, e umarby
jakby si spoci. Chyba w to wierzy.
- Jakby nie doczekaa waszego powrotu - powiada - nie darowaaby nam.
Strona 4
9962 Vernon pluje w kurz. Ale do rana bdzie deszcz.
- Liczy na nas - powiada tata. - Rada by ju koczy. Znam j. Obiecaem jej, e bd trzyma
otowe przy domu, i liczy na to.
- To ju koniecznie trzeba nam bdzie tych trzech dolarw - mwi. Tata gapi si na pole i t
rze rkami kolana. Odkd
-15-nie ma zbw, usta mu si czasami zapadaj, jak przeyka. Ten wygld starego psa daje mu
szczecina na dolnej szczce. - Lepiej si raz-dwa decyduj, ebymy przed zmrokiem zdyli z
ajecha i zaadowa.
- Mama nie jest taka chora - powiada Klejnot. - Zamknij si, Darl.
- Racja - mwi Vernon. - Dzi podobniejsza do siebie ni przez cay zeszy tydzie. Zanim wrc
icie z Klejnotem, ju bdzie siada.
- Ty dobrze wiesz, a jake - mwi Klejnot. - Tyle razy przy-azisz i jej si przygldasz.
Ty i twoi. Vernon spoglda na niego. Oczy Klejnota w jego zaczerwienionej twarzy w
ygldaj jak jasne drewno. Od wszystkich nas jest o gow wyszy, jak zawsze by. A mwiem,
dlatego mama zawsze go i bia, i houbia bardziej ni nas. Bardziej si trzyma domu. To d
latego nazwaa go Klejnotem, mwiem im.
- Zamknij si, Klejnot - powiada tata, ale jakby nie bardzo sucha. Gapi si przez pole
i trze kolana.
- Moesz poyczy muw od Vernona, jakby na nas nie zaczekaa - powiadam - my was dogonimy.
- Ach, zamknij si do cholery - mwi Klejnot.
- Chciaaby jecha naszymi, wasnymi - mwi tata. Pociera kolana. - Widzia to kto co gorsz
ego.
- To przez to leenie i patrzenie, jak Cash struga t cholern... - mwi Klejnot chrapli
wie, dziko, ale samego tego sowa nie wypowiada. Jak may chopak po ciemku, dla dodan
ia sobie odwagi, ktry nagle milknie wystraszony wasnym gosem.
- Tego ona chce, tak jak chce jecha naszym wasnym wozem - powiada tata. - acniej sp
ocznie, jak bdzie wiedziaa, e ma dobr i wasn. Zawsze bya za tym, eby mie wasne. Dobr
wiesz.
- Niech sobie ma wasn - powiada Klejnot. - Ale skd, do cholery, si spodziewasz, e bdzi
e... - I patrzy na ty taty gowy, oczy ma jak wycite z jasnego drewna.
-16-- Ano - powiada Vernon. - To pewne, e si wstrzyma, a on skoczy. Wstrzyma si, a wsz
ystko bdzie gotowe, a jej czas si wypeni. A przy dzisiejszych drogach zawieziecie j d
o miasta, nim si obejrzysz.
- Na deszcz si ma - mwi tata. - Pechowiec ze mnie. I zawsze tak byo. - Pociera rkami
o kolana, - Idzie o tego cholernego doktora, lada chwila tu bdzie. Dopiero teraz
mogem mu da zna. A niech tak wypadnie, e przyjdzie jutro i powie, e czas jej bliski,
ona nie poczeka. Znam j. Bdzie wz czy nie bdzie wozu, nie strzyma si. I wyjdzie z ne
rw, a za Boga bym nie chcia wyprowadzi jej z nerw. Ten ich rodzinny grb jest w Jeff
erson i jej krewniaki tam na ni czekaj, bdzie jej pilno. Daem sowo, e razem z chopakami
zawioz j tam, co mu wyskoczy, eby leaa sobie spokojnie. - Pociera domi o kolana. - Ju
k mi si to nie widzi, e nie wiem.
- eby cho wszystkim nie byo tak pilno j tam wie -mwi Klejnot tym chrapliwym dzikim gos
. - I Cash cay dzie pod jej oknem stuka i piuj t...
- Taka jej wola - powiada tata. - Nie masz dla niej serca ani wyrozumienia. I ni
gdy nie miae. Nie bdziemy o nic nikogo prosi, ja ani ona. Nigdy nie prosilimy, i spok
ojniej bdzie jej si leao z t myl. I z myl, e to krew z jej krwi wycia te deski i w
Ona z takich, co to sami po sobie sprztaj.
- To dla nas trzy dolary - mwi. - To chcesz, ebymy jechali czy nie? - Tata trze kola
na. - Bdziemy nazad jutro o zachodzie.
- Nno... - powiada tata. Patrzy przez pole, rozczochrany, i pomau obraca prymk po
dzisach.
- To chod - mwi Klejnot. Schodzi ze schodkw. Vernon schludnie spluwa w kurz.
- Ale bdcie o zachodzie - powiada tata. - Lepiej, eby nie musiaa czeka.
Klejnot szybko si oglda i obchodzi dom dookoa. Ja wchodz do sieni i jeszcze przed dr
zwiami sysz gosy. Nasz dom
Strona 5
9962 -17-stoi na zboczu troch pochyo i zawsze przecig cignie przez sie w gr. Jeli przy
rzwiach od frontu pooy pirko, podniesie si i przesunie po suficie, znoszone na ty domu
, a wejdzie w przecig, co cignie w d do drzwi od tyu. Tak samo jest z gosami. Jak si w
dzie do sieni, to je tak sycha, jakby przemawiay gdzie wysoko nad gow.
-18-CRA
Pikniejszej rzeczy w yciu nie widziaam. Jakby wiedzia, e nigdy jej ju nie zobaczy, e An
se Bundren odpdza go od matczynego oa mierci i ju jej na tym wiecie nie bdzie oglda.
ze mwiam, e Darl nie jest taki jak inni. Zawsze mwiam, e z nich wszystkich on jeden ma
natur matki i jakie ludzkie uczucia. Nie jak ten Klejnot, co to go w takich mkach
urodzia i tak gaskaa i piecia, a on urzdza fanaberie albo si zacina i wymyla diabel
na zo, e ja bym go chyba ze sto razy ywcem rozszarpaa. Ten nie przyszed si poegna.
nie przepuci okazji, eby zarobi dodatkowe trzy dolary za cen ostatniego pocaunku matk
i. To Bundren z kociami, dla nikogo nie ma serca i troszczy si tylko o to, jak tu
najatwiejszym sposobem co zarobi. Tull powiada, e Darl ich prosi, eby poczekali. Powi
ada, e prawie na kolanach ich baga, eby nie kazali mu jej zostawia w takim stanie. Al
e nic nie pomoe, kiedy Anse i Klejnot uparli si zarobi trzy dolary. Nikomu, kto zna
Anse'a, do gowy by nie przyszo, e moe by inaczej, ale eby i ten, ten jej Klejnot, mia
sprzedawa wszystkie te jej lata wyrzecze i jawnych wyrnie... mnie nie zwiod, i Tuli po
wiada, e pani Bundren Klejnota lubia najmniej ze wszystkich, ale mnie nie zwiod. Wi
edziaam, e ma do niego sabo przez to samo w nim, co i w niej byo, i co jej pozwolio zno
si Anse'a
-19-Bundrena, kiedy, jak mwi Tull, stru go powinna. eby dla trzech dolarw odmawia wasn
ej matce ostatniego pocaunku...
No, ju trzy tygodnie przychodz, kiedy mog, a czasem i wtedy, kiedy nie powinnam, za
niedbuj swoich i obowizki, eby tylko kogo przy sobie miaa w tym strasznym czasie i ni
e musiaa spoglda w Wielk Tajemnic bez jednej znajomej twarzy przy sobie, co by jej do
daa odwagi. Nie, ebym to robia dla jakiej zasugi. Sama tego bd wymagaa od ludzi. Ale B
u dziki, ja bd miaa przy sobie swoj krew serdeczn, ko z koci, bo Pan Bg bardziej mi
wi w mu i dzieciach ni wielu innym, cho bywa, e utrapieniem to mi oni s.
A ona, biedna samotnica, zasklepia si w swojej dumie i staraa si, eby ludzie myleli, e
jest inaczej, ukrywaa, e oni j tylko znosz, bo przecie jeszcze w trumnie nie ostyga, j
ak j czterdzieci mil wozem wlekli, eby zoy w ziemi, gwacc wol Bo, byle tego dokona
jej spocz w tej samej ziemi co Bundrenowie.
- Ale ona chciaa jecha - powiada Tull. - Taka bya jej wasna wola, chciaa spocz wrd sw
.
- To dlaczego za ycia si nie wybraa? - pytam. - aden z nich jej nie trzyma, nawet ten
may ju na tyle odrs od ziemi, e sta si egoist o kamiennym sercu, jak i reszta.
- Taka bya jej wasna wola - powiada Tuli. - Sam syszaem, jak Anse mwi.
- A ty zaraz wierzysz temu Anse - mwi. - I to ty. Nie opowiadaj mi.
- Dlaczego mam mu nie wierzy, jak mwi co, co by mu nic nie przynioso, gdyby nie powi
edzia? - powiada Tull.
- Ju ty mi nie opowiadaj - mwi. - Miejsce kobiety jest przy mu i dzieciach, ywa czy um
ara. Spodziewasz si, e jak mj czas przyjdzie, to zechce mi si wraca do Alabamy i zosta
wi ciebie i dziewczynki, cho przyszam tu z wasnej woli, eby by z wami na dobre i na ze,
do mierci i na wieki wieczne?
- No, ludzie s rni - powiada.
-20-Ja myl. Staraam si y, jak trzeba, przed Bogiem i przed ludmi, dla chluby i pociechy
swojego
Strona 6
9962 chrzecijaskiego ma, -i dla mioci, i poszanowania swoich chrzecijaskich dzieci. e
kiedy spoczn w "wiadomoci spenionego obowizku i zasuonej nagrody, widzie koo siebie t
e najbliszych i wzi w nagrod ostatni pocaunek kadego z nich. Nie jak Ad-die Bundren, c
o umiera w samotnoci, kryjc si ze swoj dum i zamanym sercem. Szczliwa, e odchodzi. Le
daczka z gow podpart, eby widzie, jak Cash zbija jej trumn, a musiaa na niego uwaa,
j nie zbi byle jak, co by si pewno stao, bo tym chopom o nic nie chodzio, tylko o to,
eby jeszcze zarobi te trzy dolary, zanim si rozpada, zanim woda tak si podniesie, e
nie da rady przejecha. Jak nic, gdyby nie to, e postanowili jeszcze raz obrci, toby
j na kodrze zaadowali na ten wz i przeprawili si przez rzek, a potem stanli i dali jej
umrze wedug nich po chrzecijasku.
Jeden Darl. To byo takie pikne, e nic rwnie piknego w yciu nie widziaam. Czasami trac
ar w ludzi, dowiadcza mnie pokusa zwtpienia. Ale Pan Bg za kadym razem przywraca mi w
iar i ukazuje mi swoj szczodrobliw mio dla stworzenia. Nie Klejnot, ktrego tak zawsze h
oubia, nie ten. Ten polecia na te dodatkowe trzy dolary. Jeden Dar, o ktrym ludzie mwi,
e jaki dziwny, e leniwy, e si obija po gospodarce tak samo jak Anse, kiedy Cash to d
obry ciela i wicej zawsze buduje, ni da rad, a Klejnot nic tylko si ugania za zarobki
em albo ciga na siebie ludzkie gadanie, i ta pnaga dziewucha, co nie odstpowaa od Addi
e z tym swoim wachlarzem, tak e kiedy czowiek chcia zagada do niej i rozerwa j, to zar
az sama w te pdy odpowiadaa, jakby chciaa wszystkich bez wyjtku od niej odsun. To Darl
. Przyszed, stan w drzwiach i popatrzy na umierajc matk. Tylko na ni popatrzy, a ja z
na nowo poczuam szczodrobiwe Boe miosierdzie i ask. Zobaczyam, e z Klejnotem to ona t
ko tak udawaa, a zrozumienie i prawdziwe uczucie to byo midzy ni a Darlem. Tylko na
ni popatrzy,
-21-nawet nie wszed, eby go nie zobaczya, boby si moga zdenerwowa, jakby zobaczya, e A
e go wypdza i e on ju jej nie zobaczy. Nic nie powiedzia, tylko na ni popatrzy.
- Czego chcia, Darl? - pyta zaraz Dewey Dell i nie przestaje macha tym wachlarzem,
i nawet jego do niej nie dopuszcza. Nic nie odpowiedzia. Posta tylko i popatrzy na
umierajc matk z sercem takim przepenionym, e nie mg wydoby sowa.
-22-DEWEY DELL
Pierwszy raz to razem z Lafe'em zrywalimy w jednym rzdku. Tata boi si spoci, eby si na
mier nie pochorowa, to wszyscy nam przychodz pomaga. A Klejnot to si niczym nie martw
i, z tym to si od nas wyrodzi, z tym to on nie nasz. A Cash jakby piowa na deski te
dugie, gorce smutne dni i przybija je do czego gwodziami. A tata to myli, e ssiedzi to
awsze tacy bd jeden dla drugiego, bo on zawsze tylko czeka, a zrobi, co trzeba, zani
m on si obejrzy. I tak mi si widzi, e i Darl by o niczym nie pomyla, siada to do kola
cji z oczami, co patrz dalej ni jedzenie i ni lampa i pene s ziemi wykopanej z jego go
wy, a w dziurach daleko za t ziemi.
Zrywalimy w jednym rzdku, coraz to bliej by las i schowanie w cieniu, i w mj worek i
w Lafe'a worek zbieralimy coraz bliej tego schowania w cieniu. Bo kiedy miaam p worka
, pomylaam sobie, zrobi to czy nie, bo powiedziaam sobie, e jak worek bdzie peny, kiedy
dojdziemy do lasu, to nie bdzie na mnie. Powiedziaam, e jak mam tego nie robi, wore
k nie bdzie peny i zawrc w drugi rzdek, ale jak worek bdzie peny, nic nie poradz. To b
e si znaczyo, e od pocztku miaam to zrobi i nie ma rady. I zrywalimy coraz bliej schow
ia w cieniu, i nasze oczy coraz si spotykay to na jego, to na moich rkach, a ja nic
nie mwi.
- Co robisz? - powiadam.
-23-A on na to:
- Zrywam do twojego worka.
I worek by peny, kiedymy doszli do koca rzdka, i nic nie mogam poradzi. I tak to byo,
nic nie mogam poradzi. I zaraz si stao, i zaraz zobaczyam Darla, i on powiedzia. Powi
ada,
Strona 7
9962 e wiedzia, bez mwienia, tak jak bez mwienia powiedzia mi, e mama umiera, i wiedzi
aam, e wie, bo jakby powiedzia, e wie, nie uwierzyabym, e tam by i nas widzia. Ale on
wiada, e wie, a ja powiadam:
- Powiesz tacie, zabijesz go? - bez sw ja to powiadam, a on powiada bez sw:
- Po co?
I przez to ja mog mwi do niego wiedzcy i z nienawici, bo on wie. Staje w drzwiach i pa
trzy na ni.
- Czego chcia, Darl? - powiadam.
- Ona umiera - powiada on. I ten stary indyk, ten sp Tuli przyazi patrze, jak ona u
miera, ale ju oni niczego si po mnie nie domyla.
- Kiedy umrze? - pytam.
- Nim wrcimy - on na to.
- To dlaczego kaecie Klejnotowi ze sob jecha? - pytam.
- Potrzebny mi do pomocy w adowaniu - powiada.
-24-TULL
Anse bez ustanku trze si po kolanach. Kombinezon ma spowiay, na jednym kolanie cajg
owa ata wycita z niedzielnych portek, wywiecona na blach.
- Ju mnie si to najmniej widzi z was wszystkich powiada.
- Czasem czowiek musi i naprzd przewidzie - mwi.
- Ale jak tam byo, ni w jednym, ni w drugim szkoda si nie stanie.
- Ona by chciaa, eby zaraz wyrusza - powiada. - I przy najlepszej pogodzie do Jeffe
rson adny kawa drogi.
- Ale droga teraz dobra - mwi.
I zbiera si na deszcz dzi wieczr. Do tego jego rodzina grzebie swoich w New Hope, n
iecae trzy mile std. Ale to wanie do niego podobne eni si z kobiet, co si rodzia o d
zie drogi gdzie tam, eby potem mie kopot, jak umrze. Patrzy przez pole i trze kolana.
- Ju mnie si to najmniej widzi z was wszystkich - powiada.
- W czas wrc - mwi. - Ju ja bym si nie martwi.
- To dla nas trzy dolary - powiada.
- Moe by, e wcale nie bd musieli si spieszy - mwi.
- Tak mam nadziej.
- Ju ona si zabiera - powiada. - Ju si na to nastawia.
-25-Ju to zaprawd cikie ycie dla kobiety. Dla niektrej. Pomn, e moja mama ya do sied
sitki i duej. Dzie w dzie, soce czy deszcz, praca. Od tego dnia, jak urodzia ostatnieg
chopaka, ani dnia choroby, a kiedy tak si rozejrzaa wkoo siebie, a potem wzia i woy
ocn koszul obszyt koronk, co j miaa od czterdziestu piciu lat i nie wyjmowaa ani razu
skrzyni, i pooya si na ku, podcigna przykrycie pod brod i zamkna oczy. - Trzeba,
ojcem, jak ktre potrafi -powiada. - Ja jestem zmczona. Anse pociera rce o kolana.
- Bg daje... - powiada.
Za rogiem sycha, jak Cash wali motkiem i piuje. To prawda. Wikszej prawdy nikt nigdy
nie powiedzia.
- Bg daje - przywiadczam.
Pod gr idzie ten chopak. Niesie ryb prawie tak du jak on sam. Zsuwa j na ziemi i chrz
", i spluwa przez rami jak mczyzna. Niech takiego diabli. On ju prawie mczyzna.
- A to co? - pytam. - winia? Gdziee j zapa?!
- Przy mocie - powiada. Obraca ryb. Od spodu, tam gdzie bya mokra, oblepia si piaskie
m, oko ma przesonite, ze pod piaskiem.
- Chcesz j tu zostawi na ziemi? - powiada Anse.
Strona 8
9962
- Chc j mamie pokaza - powiada Vardaman. Patrzy w stron drzwi. Syszymy, jak z przecigi
em dochodzi rozmowa. I jak Cash stuka i zbija motkiem deski. - Kto tam jest - powi
ada.
- To tylko moi - mwi. - Oni j te z chci zobacz. Nic nie mwi, patrzy na drzwi. Potem pa
zy w d, na ryb
na ziemi. Obraca j nog i palcem od nogi szturcha wypuke oko, dubie w nim. Anse patrz
y przez pole. Vardaman spoglda na twarz Anse'a, a potem na drzwi. Odwraca si i idz
ie za rg domu, a Anse woa go nie ruszajc gow.
- Ty, wypatrosz t ryb!
-26-Vardaman staje.
- A Dewey Dell to nie moe? - pyta.
- Ty j wypatrosz - powtarza Anse.
- Ale tam, tata - powiada Vardaman.
- Ty j wypatrosz - mwi Anse. Nie ogada si. Vardaman wraca i podnosi ryb. Ryba wylizguj
e mu si z rk, paprze go botem i chlapie znowu na ziemi, i znw si oblepia ziemi, z rozdz
iawionym pyskiem, z wyacymi na wierzch oczami, i zagrzebuje si w piach, jakby jej byo
wstyd, e nie yje, jakby si spieszya, eby si schowa z powrotem. Vardaman klnie ryb. Kl
e jak dorosy i staje nad ni okrakiem. Anse si nie oglda. Vardaman znowu j podnosi. Id
zie dokoa domu i taszczy j oburcz jak narcze drzewa, a ryba sterczy na boki, z jedne
j strony ogon, z drugiej eb. Cholera, prawie taka jak on.
Anse'emu przeguby rk wisz z rkaww - jak yj nie widziaem, eby mia "koszul, co by wygl
ego wasn. Wszystkie tak wygldaj, jakby mu Klejnot oddawa swoje stare. Chocia nie, nie
Klejnot. Ten ma dugie rce, cho chudy. Tylko e koszule Anse'a nie s zapocone. W ten sp
osb bez omyki mona powiedzie, e nie s niczyje inne, tylko Anse'a. Oczy w jego twarzy w
ygldaj jak dwa wypalone wgielki wpatrzone gdzie w pole. Kiedy cie dotyka schodkw, powi
ada:
- Jest pita. Wanie wstaj, kiedy do drzwi podchodzi Cora i mwi, e czas rusza. Anse siga
o buty.
- No, panie Bundren - powiada Cora - niech pan jeszcze nie wstaje.
Anse wkada buty, tupie przy tym, robi to tak jak wszystko, jakby cay czas mia nadzi
ej, e w gruncie rzeczy nie da rady i moe si przesta wysila. Kiedy wchodzimy do sieni,
syszymy, jak tupi po pododze, jakby byy elaznymi buciorami. Idzie do tych drzwi, za k
trymi ona ley, i mruy oczy, jakby patrzy przed siebie, zanim co zobaczy, jakby si spod
ziewa, e zastanie j moe siedzc na krzele albo moe z miot przy
-27-robocie, i patrzy za drzwi z tym swoim zdziwieniem, z jakim zaglda i za kadym
razem wci widzi j w ku, a Dewey Dell wci nad ni z tym wachlarzem. I staje tam, jakby
zamiarowa si ju ruszy ani nic.
- No, to chyba my ju lepiej jedmy - powiada Cora. -Musz da kurom.
Do tego zanosi si na deszcz. Z takimi chmurami nie ma artw, a kady dzie wany dla baweny
. I to go jeszcze czeka. Cash wci marudzi przy deskach.
- Moe w czym moemy si przyda - powiada Cora.
- Anse da nam zna - mwi.
Anse na nas nie patrzy. Oglda si i mruga z tym swoim zdziwieniem, jakby si nim zmczy
na mier, a potem i ono go zdziwio. Oby Cash tak samo stara si przy budowie mojej stod
oy.
- Mwiem Anse, e to pewno nie bdzie potrzebne - mwi. - Oby tak byo.
- Ju ona si zdecydowaa - on powiada. - Miarkuj, e ju jej czas.
- Wszystkim nam na to przyjdzie - powiada Cora. - Niechaj Pan Bg was pocieszy.
- A co do tej kukurydzy - mwi mu. Powtarzam mu, e mu dopomog, gdyby by w potrzebie, b
o tu ona chora i w ogle. Jak prawie wszyscy tutaj ju mu tyle napomagaem, e teraz nie
da rady przesta.
- Miaem si dzi do niej zabra - powiada. - Jako nic mi nie idzie.
- Moe ona si strzyma, a zbierzecie - mwi.
- Wola boska - on na to.
Strona 9
9962
- Niech was Bg pocieszy - powiada Cora. Niechby tylko Cash stara si tak samo przy m
ojej stodole. Podnosi oczy, kiedy przechodzimy.
- Miarkuj, e tego tygodnia nie bd mg zaj do was -powiada.
- Nie spieszy si - mwi. - Kiedy ci tam wypadnie.
-28-Siadamy na wz. Cora stawia na kolanach pudo z ciastem. Ani chybi zbiera si na d
eszcz.
- Nie wiem, co on zrobi - powiada Cora. - Ju sama nie wiem.
- Biedny Anse - mwi. - Z gr trzydzieci lat go gnaa do pracy. Ju si chyba zmczya.
- A mnie si widzi, e ona go jeszcze drugie trzydzieci lat pogoni - powiada Kate. -
A jak nie ona, to on si postara o inn przed zbieraniem baweny.
- Chyba Cash i Darl mog si ju eni - powiada Eula.
- Ten biedny chopak - powiada Cora - ten biedny smarkacz.
- A Klejnot? - mwi Kate.
- On te moe - powiada Eula.
- Ha - mwi Kate. - Widzi mi si, e on si bdzie eni, tak mi si widzi. Widzi mi si, e n
a tutaj nie chciaaby widzie Klejnota zwizanego. No, ale niech si nie martwi.
- Co te ty, Kate! - mwi Cora. Wz zaczyna turkota. -Biedny smarkacz - powtarza Cora.
Zanosi si na deszcz w nocy. To pewne. Jak wz turkocze, to ju wielce sucho jak na Bi
rdsell. Ale niedugo tej suszy. Szkoda sw.
- Powinna bya bra te placki, jak ju powiedziaa, e wemie - powiada Kate.
-29-ANSE
Cholera z t drog, a tu jeszcze zbiera si na deszcz. Tak jak tu stoj, jakbym na wasne
oczy widzia, jak spada za nimi jak ciana, jak wyrasta midzy nimi a moj obietnic. Ja r
obi, co mog, tyle e o niczym myle nie potrafi, ale cholera z tymi chopakami.
I tdy idzie, tu pod moje drzwi, eby musia trafi do nich kady pech, jaki chodzi po wieci
e. Mwiem Addie, e to adna korzy mieszka przy drodze, kiedy ju do nas dosza, a ona ci
o jak kada baba: To si std zabieraj. To mwiem jej, e adna z niej korzy, bo Pan Bg s
ogi do podrowania, inaczej dlaczego by je kad pasko na ziemi? Kiedy chce, eby co si ru
ao, to stwarza to co wzdu, jak droga czy ko, czy wz, ale jak zamiaruje, eby to co sta
miejscu, to stwarza to co ustawione do gry jak drzewo czy czowieka. I wcale sobie
nie zamierzy, eby ludzie mieszkali na drodze, bo, powiadam, co jest pierwsze, drog
a czy dom? Czycie kiedy widzieli, eby ustanowi drog przy domu? - powiadam. Nie, nigd
y, powiadam, to tylko ludzie nie spoczn, pki nie ustawi domu tak, eby kady, kto przej
eda wozem, mg im splun pod nogi, a ludziska nie maj chwili spokoju i chc si zabiera
ndziej, gdzie by mogli y jak Pan Bg przykaza, na jednym miejscu jak drzewo czy an kuk
urydzy. Bo gdyby Pan Bg postanowi, e czowiek ma by wci w drodze na inne
-30-miejsce, czyby go nie stworzy tak, eby si posuwa wzdu na brzuchu jak w? Na zdrowy
zum to tak by zrobi.
Pooyli j tak, e kade nieszczcie, jakie si tucze t drog, musi si napatoczy na mj
sto w drzwi, i jeszcze mnie do tego oboyli podatkami. Musiaem paci, kiedy Cashowi trz
eba byo tych jego ciesielskich papierw, a gdyby adnej drogi do nas nie doprowadzili
, nie zrobiby tych papierw. Po to, eby spada z jakich tam kociow i przez p roku nie
alcem, kiedy my z Addie harowalimy jak niewolnicy. Jak ju zachciao mu si piowania, to
i tu do piowania jest dosy.
A i Darl. Gadali i przekonywali, a go puciem z domu, niech ich cholera. To nie to, e
bym si ba pracy. Cae ycie umiaem zarobi na chleb dla siebie i swoich i na dach nad gow
Ale zostaem bez rk do pracy, i tylko przez to, e on patrzy swego, tylko przez to, e
jemu cay czas ziemia si marzy. Z pocztku, ja im powiadam, on by w porzdku, kiedy marz
ya mu si ta ziemia, ziemia bya wtedy jak naley. Dopiero kiedy nastaa ta
Strona 10
9962 droga i wzia przekrcia ziemi na pask, a z gowy mu jej nie wybia, zaczli mi grozi
go puci, prawem zaczli mnie straszy.
I musz za to zapaci. I jej nic by nie byo, gdyby nie ta droga. Tylko si chciaa pooy,
cz na swoim wasnym ku, i eby jej dali spokj.
- Chora jeste, Addie? - pytam.
- Nie jestem chora - powiada.
- Po si i odpocznij - mwi. - Wiedziaem, e nie jeste chora. Jeste tylko zmczona. Po
waj.
- Nie jestem chora - ona na to. - Wstan.
- Le spokojnie i odpoczywaj - mwi. - Jeste tylko zmczona. Moesz jutro wsta. I leaaby
e najzdrowsza na wiecie, gdyby nie ta droga.
- Wcale po pana nie posyaem - mwi. - Sam pan zawiadczy, e wcale po pana nie posyaem.
- Wiem, e nie - powiada Peabody. - Rcz. Gdzie ona?
-31-- Ley sobie - powiadam. - Troch zmczona, ale...
- Wyjd std, Anse - powiada. - Id, posied chwil na ganku.
I teraz musz za to paci, ja, co nie mam jednego zba w gbie i chciaem uskada na wstawie
e zbw, ebym mg dary boskie je, jak czowiekowi przystao, a ona a do tego dnia zdrowa
ryba. Musz paci, bo si znalazem w potrzebie tych trzech dolarw. Paci, bo tym sposobem
hopaki musz jecha, eby zarobi te trzy dolary. I ju widz, jakbym oczyma duszy oglda, j
en deszcz nas odcina, jak nadchodzi t drog jak gupi, jakby na caym Boym wiecie tylko t
en dom na niego czeka. Syszaem, jak niejeden kl swojego pecha, ale im si naleao, nie b
i bez winy. A na mnie adne przeklestwo nie ciy, nie powiem, nic takiego nie zrobiem, e
by cign na siebie przeklestwo. Racja, religijny nie jestem. Ale sumienie mam spokojne
, a jake. Robiem rne rzeczy, ale nie lepsze i nie gorsze ni ci, co udaj inaczej, i wie
m, e Starszy Pan zadba o mnie, tak jak dba o byle spadajcego wrbla. Ale widzi mi si
to za wiele, eby droga tak rujnowaa czowieka potrzebujcego.
Vardaman wychodzi zza domu, jak wieprz okrwawiony, po kolana, nic tylko posieka t
ryb toporzyskiem na kawaki albo, jak to on, wyrzuci dla psw. No, moe i nie mog si wice
po nim spodziewa, jak po jego dorosych braciach. Idzie, patrzy na dom bez sowa i si
ada na schodkach.
- Uff - powiada. - Tom si zmacha.
- Id, umyj rce - mwi mu. A ju adna baba bardziej nie dbaa o wychowanie, u chopa czy u
ieciaka, jak Addie, to jej przyznam.
- Krwi i bebechw to miaa w sobie jak wieprz - powiada. Ale ja chyba do niczego nie
mam gowy, a i ta pogoda wszystkie siy ze mnie wysysa. - Tata - mwi on. - Czy mamie
gorzej?
- Id, umyj rce - powiadam. Ale do tego te chyba nie mam gowy.
-32-DARL
Jedzi w tym tygodniu do miasta, z tyu ma wosy czysto wygolone, bia lini midzy wosami
alenizn jak staw jakiej biaej koci. Ani razu si nie obejrzy.
- Klejnot - mwi. Droga w dole midzy dwoma parami podrygujcych mulich uszu ucieka do
tyu pod wz, jakby bya wstk, a przednia o szpul. - Klejnot, wiesz, ona umrze.
Trzeba dwojga, eby zrobi czowieka, starczy jedno, eby umrze. Tak oto wiat si skoczy. P
iedziaem Dewey Dell: Chcesz, eby umara, eby moga jecha do miasta, o to chodzi? Ona nie
bdzie mwia o tym, co to ona i ja wiemy. To dlatego ani sowa o tym nie mwisz, bo gdyby
powiedziaa, choby sama do siebie, ju by wiedziaa, e to prawda, o to chodzi? Ale ju wies
z, e tak jest. Mgbym ci prawie powiedzie, ktrego dnia si dowiedziaa, e tak jest. Dlac
tego nie powiesz, choby sama sobie? Ale ona nie powie. Ona tylko powtarza: Czy p
owiesz tacie? Czy go zabijesz? Nie moesz uwierzy, e tak jest, bo nie moesz uwierzy, eb
y Dewey Dell, Dewey Dell Bundren, moga mie takiego pecha, o to chodzi? Soce, jeszcze
godzin drogi nad horyzontem, wisi jak przekrwione jajko nad spitrzon czarn chmur, ws
zystko si zrobio miedziane, wyglda zowrogo, pachnie siark, czu burz. Kiedy przyjedzie P
eabody,
Strona 11
9962 bd musieli uy linki. Rozdo
-33-go od jedzenia zimnych jarzyn. Z pomoc linki wcign go na e Addie Bundren umrze?
PEABODY
Kiedy na koniec Anse Bundren sam ze siebie po mnie przysa, powiedziaem: Zaora w kocu
kobit. I niech mnie diabli, jeeli nie powiedziaem prawdy, i z pocztku nie chciaem i, bo
a nuby si okazao, e jeszcze mog dla niej co zrobi, i bd musia j przytrzyma, na ra
Przyszo mi na myl, e moe w niebie wyznaj tak sam gupi etyk jak w kolegium medycznym
moe znw Vernon Tull po mnie przysya, ebym tam si zjawi natychmiast, jak to zawsze Vern
on, eby za pienidze Anse'a wycisn, co si tylko da, tak jak chce za swoje. Ale kiedy d
zie si ju zrobi na dobre i mona byo pozna, jaka bdzie pogoda, wiedziaem, e to tylko
se mg przysa. Ju wiedziaem, bo tylko pechowiec moe potrzebowa doktora, kiedy akurat cy
on nadciga. I wiedziaem, e choby i na koniec sam Anse potrzebowa doktora, to ju jest z
a pno.
Dojedam do rda, wysiadam i przywizuj muy, a tu soce zachodzi za czarn chmur wielk
grskie pasmo, jakby kto tam wysypa gr wgla, a wiatru ani, ani. Jeszcze zanim dojechaem
, na mil przedtem, sycha byo pi Casha. Anse stoi nad urwiskiem nad ciek.
- Gdzie ko? - pytam.
- Klejnot go wzi i pojecha - powiada. - Nikt inny nie da rady go zapa. Chyba bdziecie
musieli wazi sami.
-35-- Ja mam sam wazi przy moich dwustu dwudziestu piciu funtach wagi? - powiadam.
- Wazi na t diabelsk cian? -A ten sobie stoi pod drzewem. Co za szkoda, e Pan Bg si p
i i drzewom da korzenie, a tym Anse'om Bundrenom nogi i stopy. Gdyby to tylko urzdz
i na odwrt, nie trzeba by si byo martwi, e ten kraj straci kiedy wszystkie lasy. Czy w
ogle jaki kraj. - Jak ty sobie mylisz, co mam robi? -powiadam. - Mam tu moe czeka i da
si zmie z powierzchni ziemi, kiedy urwie si ta chmura? Choby i na koniu, musiabym mie p
itnacie minut na przejechanie przez k na szczyt wzgrza i dojechanie do domu. cieka wyg
, jakby wiatr rzuci na zbocze krzyw ga. Anse dwanacie lat nie by w miecie. Jak te jeg
tka tam wlaza, eby go urodzi, przecie to jej syn.
- Vardaman ju niesie lin - powiada. Po chwili przychodzi Vardaman z link od puga. Je
den koniec daje ojcu i schodzc ciek, rozwija j.
- Trzymaj mocno - mwi. - Ju i tak t wizyt zapisaem do swoich ksig i zapata bdzie mi s
eaa, czy wlez, czy nie.
- Trzymam - powiada Anse. - Moecie wazi.
Niech mnie cholera, jeeli wiem, dlaczego nie machnem na to rk. eby te siedemdziesiciol
ni mczyzna, z gr dwiecie funtw wagi, da si cign w t i wewt na linie na t przekl
by zapisa ostatni dolar z pidziesiciu tysicy w wykazie zmarych w swoich ksigach, zanim
to rzuc.
- Co, u diaba, twoja ona sobie myli - powiadam - eby ka si do ka na szczycie tej pr
y?
- No, to mi was szkoda - mwi. Upuszcza lin, zostawia j i ju zawraca do domu. Na grze j
est jeszcze troch wiata, ma kolor siarczanych zapaek. Deski wygldaj jak smugi siarki.
Cash si nie oglda. Vernon Tull mwi, e Cash kad desk taszczy do okna, eby matka obejrza
powiedziaa, czy dobra. Chopiec nas wyprzedza. Anse oglda si na niego.
-36-- Gdzie lina? - pyta.
- Tam, gdzie j zostawie - mwi. - Ale ju si nie martw o lin. Musz zej z tego urwiska
m zamiaru da si tutaj zapa burzy. Za daleko bym polecia, gdyby mnie porwaa.
Dziewczyna stoi przy ku i wachluje j. Kiedy wchodzimy, odwraca gow i spoglda na nas. Je
st martwa ju od dziesiciu dni. Ani rusz nie moe si przenie, jeeli to jakie przenosiny
ogle, bo chyba za dugo bya drug poow Anse'a. Pamitam, e w modoci mylaem, e mier
lesne. Teraz wiem, e
Strona 12
9962 to tylko funkcja umysu - i to umysu tego, kto pozostaje po zmarym przy yciu. Ni
hilici mwi, e to jest koniec. Fundamentalici, e pocztek, a w rzeczywistoci to tylko wy
owadzka lokatora czy caej rodziny z jakiego domu albo miasta.
Patrzy na nas. Chyba tylko jej oczy si poruszaj. Jakby nas dotykay nie widzc i nie c
zujc, tylko tak, jak strumie wody ze szlauchu dotyka, i ten strumie w chwili, w ktre
j nas dotyka, ju tak jest odczony od wylotu szlauchu, jakby nigdy z niego nie wysze
d. Wcale nie patrzy na Anse'a. Patrzy na mnie, potem na chopca. Ley pod kodr jak wizka
zbutwiaych patykw.
- Halo, Miss Addie - mwi. Dziewczyna nie zatrzymuje wachlarza. -Jak si mamy, siostr
o? - mwi. Wychudzona twarz patrzy z poduszki na chopca. - adn sobie por wybieracie, eby
mnie tu sprowadzi razem z burz.
Wysyam zaraz z izby Anse'a i chopca. Patrzy za chopcem, kiedy wychodzi z izby. Nie
poruszya si, tylko jej oczy.
Chopiec i Anse s na ganku, kiedy wychodz, chopiec na schodkach, Anse stoi przy supie,
nawet si nie opiera, rce mu wisz, wosy ma odgarnite do tyu i zmierzwione jak u zmoczo
nego koguta. Odwraca gow i mruga szybko, kiedy patrzy na mnie.
- Dlaczego wczeniej po mnie nie przysae? - mwi.
- Wci co wypadao - powiada. - A to kukurydza, comy si do niej mieli z chopakami zabiera
a to Dewey Dell si ni
-37-zaja, e nie trzeba lepiej, a to ludzie przychodz, kady chce pomc, a to jeszcze co
innego, a wanie mylaem...
- Do cholery z pienidzmi - powiadani. - Czy kiedy sysza, ebym kogo dusi o zapat, kiedy
ie ma na to?
- Nie al mi byo pienidzy - powiada - tylko mylaem... To z ni koniec? - A ten smark cho
lerny siedzi na pierwszym schodku i w tym siarkowym wietle wyglda jeszcze mniejszy
ni zwykle. To najgorsze u nas w Ameryce, e kada rzecz, pogoda i wszystko, za dugo s
i trzyma. Jak i rzeki, i ziemia -mtne, leniwe, grone, i ycie czowieka urabiaj i stwarz
aj na ten swj nieprzejednany i pospny obraz. - Wiedziaem ja -powiada Anse - cay czas
nabieraem pewnoci. Ju sobie postanowia.
- I cakiem susznie - powiadam. - eby tylko... - A ten siedzi na pierwszym schodku o
d gry, may i nieruchomy, w spo-wiaym kombinezonie. Wychodz, a ten jak nie spojrzy na
mnie, a potem na Anse'a. Ale ju teraz na nas nie patrzy. Tylko siedzi.
- Powiedzielicie jej ju? - pyta Anse.
- A po co? - ja na to. - Po diaba?
- Bdzie wiedziaa. Wiedziaa, e jak was zobaczy, to tak, jakby dostaa na pimie. Nie bdzie
cie musieli jej mwi. Postanowia so...
- Tata - mwi za nami dziewczyna, patrz na ni, na jej twarz.
- Lepiej si pospiesz - mwi.
Kiedy wchodzimy do izby, patrzy na drzwi. Spoglda na mnie. Jej oczy wygldaj, jak la
mpy rozjanione, tu zanim wypali si resztka oliwy.
- Chce, eby pan wyszed - mwi dziewczyna.
- Co ty, Addie - powiada Anse - po tym, kiedy doktor taki kawa drogi zrobi z Jeffe
rson, eby ci pomc? Patrzy na mnie, czuj jej wzrok. Jakby mnie nim wypychaa. Ju to wid
ziaem u kobiet. Jak wyganiaj z izby ludzi, co przyszli ze wspczuciem i litoci, chcc nap
rawd pomc, a czepiaj si byle zwierzaka, dla ktrego zawsze byy niczym innym jak
-38-koniem roboczym. To ma by mio, ktra przechodzi zrozumienie - ta duma, ta wcieka d
krycia poniajcej nagoci, wniesionej przez nas na sal operacyjn, wnoszonej przez nas z
uporem i furi z powrotem na ziemi. Wychodz z izby. Za gankiem pia Casha wchrapuje s
i uparcie w desk. Chwil potem ona woa go po imieniu, gos ma zachrypy i mocny. - Cash!
- woa. - Ty, Cash!
Strona 13
9962 -39-DARL
Tata stoi przy ku. Zza jego nogi Vardaman wysuwa swoj okrg gow, okrge oczy i ju, j
si usta. Ona patrzy na tat. Reszta uchodzcego ycia jakby wsikaa jej w oczy, naglce, ni
eujarzmione.
- Ona chce Klejnota - powiada Dewey Dell.
- No, Addie - powiada tata - on z Darlem pojecha jeszcze raz obrci. Myleli, e zd. e n
ch poczekasz i e te trzy dolary, i w ogle... - Nachyla si i kadzie rce na jej rkach. J
eszcze przez chwil ona na niego patrzy, bez wyrzutu, bez adnego wyrazu, jakby samy
mi oczami czekaa, kiedy nie-uniknienie urwie si jego gos. Potem, cho si nie poruszaa o
d dziesiciu dni, siada. Dewey Dell si nachyla i prbuje j pchn z powrotem na pociel.
- Mama - powiada - mama.
Ona wyglda przez okno na Casha, ktry si miarowo kiwa nad desk w uchodzcym wietle i spi
eszy z prac, eby zdy przed zmrokiem i w zmroku, jakby ruchy piy same si owietlay i st
ay desk i pi.
- Ty, Cash! - woa gosem ostrym, silnym i nie osabionym. - Ty, Cash!
Cash podnosi oczy na t wychud twarz w ramie okna w zmierzchu. To obraz zoony ze wszys
tkich obrazw jej twarzy, jakie widzia od czasu, gdy by dzieckiem. Upuszcza pi
-40-i podnosi desk, eby moga j zobaczy, i patrzy na okno, w ktrym twarz si nie poruszy
Wlecze tak samo drug de-sk i przykada obie razem, jak bd kiedy zczone, i rkami pokaz
jeszcze inne na ziemi, na migi ksztatujc woln rk w powietrzu wykoczon trumn. Jeszcze c
il ona na niego patrzy z tego obrazu zoonego z wielu, bez nagany i bez aprobaty. Po
tem twarz znika.
Kadzie si z powrotem i odwraca gow, ledwie spojrzawszy na tat. Patrzy na Vardamana, j
ej oczy, to ycie w nich rzuca si nagle na powierzchni, dwa pomienie jarz si rwno przez
chwil. I zaraz gasn, jakby kto si pochyli i je zdmuchn.
- Mama - powiada Dewey Dell. - Mama! - Nachyla si nad kiem, podnosi troch rce, wachlar
z porusza si tak samo jak przez te dziesi dni, i Dewey Dell zaczyna zawodzi. Gos ma s
ilny, mody, drcy i czysty, niesie si wasn barw i tonacj, a wachlarz wci si rwno po
w d i szeleci niepotrzebnym ju powietrzem. Potem rzuca si przez kolana Addie Bundren
i apie j, potrzsa j szalecz si modych, i rozciga si nagle na tej garstce zbutwiay
ktre zostay po Addie Bundren, i trzsie caym kiem z suchym szelestem plew w sienniku, z
rozrzuconymi rkami, z wachlarzem jeszcze pulsujcym ostatnim tchem w kodr.
Zza nogi taty wyglda Vardaman, usta ma otwarte na ca szeroko i caa krew mu ucieka z tw
arzy w te usta, jakby jakim sposobem spuka, wessa w siebie wasne zby. Zaczyna si pomau
ofa od ka z okrgymi oczami, z blad twarz zacierajc si w zmierzchu jak kawaek papie
iony do znikajcej ciany i wycofuje si za drzwi.
Tata nachyla si nad kiem i jego zgarbiona posta nabiera te w zmierzchu tego sowiego wy
razu, staje si zmierzwiona i nastroszona, i sponiewierana, z przyczajon wewntrz mdroc
i za gbok czy za nieruchaw, eby si bodaj przemieni w myl.
- Te cholerne chopaki - powiada.
Klejnot, powiadam. Od gry wiato dnia si przypaszcza i szarzeje, i zasania soce chmur
ych wczni. Muy paruj troch
-41-w deszczu, ochlapane tym botem, ten z brzega lizga si i cignie za kadym razem bli
kraju drogi, nad rw. Przechylony adunek drwa poyskuje matowoto, namiky i ciki jak o
yla si ostro i leci w rw nad zamanym koem. Rozsypane szprychy i kostki Klejnota zale
wa ni to ta woda, ni ziemia, i kipi wirem, i spywa razem t drog ni to z wody, ni z zi
w d, i rozpuszcza si w gst rzek ciemnej zieleni ni to ziemi, ni nieba. Klejnot, powia
dam. Cash staje w drzwiach z pi w rku. Tata stoi przy ku zgarbiony, ze zwieszonymi rkam
i. Odwraca gow, stamszony profil, podbrdek pomau mu si zapada,
Strona 14
9962 kiedy cofa prymk na dzisach.
- Odesza - powiada Cash.
- Wzia i odesza od nas - mwi tata. Cash na niego nie patrzy. - Prdko si uwiniesz? - py
ta tata. Cash nie odpowiada. Wchodzi z t pi w rku. - Myl, e lepiej bierz si do roboty
powiada tata. - Musisz si zwija, jak moesz, kiedy tak si zoyo, e chopakw nie ma. - C
oglda na jej twarz. Wcale nie sucha, co mwi tata. Nie podchodzi do ka. Zatrzymuje si po
odku izby i z pi przy nodze, spocone ramiona ma lekko przykurzone trocinami, twarz
opanowan. - Jakby nie mg da sobie rady, to znajdzie si kto do pomocy - powiada tata. -
Vernon mgby. - Cash nie sucha. Patrzy w d na jej spokojn, sztywn twarz, ktra wtapia s
mrok, jakby ciemno poprzedzaa ostateczne wtopienie si w ziemi, a wreszcie si zdaje, e
a twarz unosi si osobno na ciemnoci, lekko jak odbicie suchego licia. - Starczy dob
rych chrzecijan, eby ci pomc - powiada tata. Cash nie sucha. Po chwili nie patrzc na
tat zawraca i wychodzi z izby. I znw pia zaczyna chrapa. -Wspomog nas w naszej aobie -
powiada tata.
Odgos piowania jest rwny, pewny, niespieszny i porusza gasnce wiato, tak e z kadym chr
niciem piy jej twarz jakby si troch budzia w wyraz nasuchiwania i czekania, jakby je l
iczya. Tata patrzy w d na jej twarz, na czarny kosmyk wosw Dewey Dell, jej rozrzucone
ramiona, zacinity w doni i ju nieruchomy wachlarz na prawie ju niewidocznej w zmierz
chu kodrze.
-42-- Widzi mi si, e lepiej zrobisz, jak wstawisz kolacj - powiada. Dewey Dell si ni
e rusza.
- Rusz si ju i wstaw kolacj - powiada tata. - Musimy podtrzyma siy. Tak sobie kalkulu
j, e doktor Peabody dobrze zgodnia po tej drodze. A Cash bdzie musia szybko zje i wrac
o roboty, eby zdy skoczy na czas.
Dewey Dell si podnosi i dwiga na nogi. Patrzy z gry na jej twarz. Wyglda ona jak ciki
brzowy odlew zacierajcy si na poduszce, tylko rce zachoway jeszcze odrobin ycia: zwini
wlast ciko; co zuytego, ale czujnego, co si nie zdyo pozby zmczenia, wyczerpani
nie dowierzay jeszcze prawdziwoci spoczynku i strzegy go, wychude i pene odciskw, z cz
ujnoci, wiedzc, e nie moe on trwa.
Dewey Dell nachyla si, wysuwa kodr spod rk, naciga j na nie i a pod brod, i wygadza,
uje. Potem nie patrzc na tat omija ko i wychodzi z izby.
Wyjdzie na dwr po doktora Peabody, gdzie moe stan w zmroku i spojrze na jego plecy z
takim wyrazem, e czujc jej oczy i odwracajc si powie: Lepiej si teraz nie poddawa smut
kowi. Bya stara i do tego chora. Nawet nie wiemy, jak cierpiaa. Nie mogaby wyzdrowi
e. Vardaman ju dorasta, no i ty tu jeste, moesz si nimi zaj jak naley. Starabym si n
dawa smutkowi. Chyba lepiej id i przygotuj kolacj. To moe by niewiele. Ale bd musieli j
e, a ona patrzy na niego i odpowiada: Tyle to mgby dla mnie zrobi, gdyby tylko chcia.
jestem ja, a ty jeste ty, i ja o tym wiem, a ty o tym nie wiesz, i mgby tyle dla mn
ie zrobi, gdyby tylko chcia i gdyby tylko chcia, to mogabym ci powiedzie i wtedy nikt b
y si nie musia dowiedzie poza tob i mn, i Darlem.
Tata stoi nad kiem ze zwieszonymi ramionami, zgarbiony, bez ruchu. Podnosi rk do gowy,
mierzwi wosy, sucha piowania. Podchodzi bliej, ociera rk, od spodu i z wierzchu, o sp
odnie na udzie, kadzie j na jej twarzy, a potem na wzgrku na kodrze, tam, gdzie s jej
rce, dotyka kodry i tak, jak widzia, e robia to Dewey Dell, prbuje j wygadzi, rk m
-43-niezrczn jak jaki niedwied, wygadza zaamania, ktre sam zrobi i ktre wci powstaj
rk z przekornym uporem, tak e w kocu daje temu spokj, rka mu opada do boku i znw ocier
a si, z wierzchu i od spodu, o spodnie na udzie. Chrapanie piy miarowo dochodzi do
izby. Tata oddycha z cicha pochrapujc i obraca prymk w dzisach.
- Niech bdzie wola boska - powiada. - Teraz mog wstawi te zby.
Mokry kapelusz opada Klejnotowi na szyj i woda spywa po nim na ciki od deszczu konop
ny worek uwizany na ramionach, kiedy po kostki w penym wody rowie szturcha wylizgujc
ym si z rk kawakiem
Strona 15
9962 kantwki, cztery cale na dwa, w o, uywajc jako dwigni obrzynka sprchniaego koka. K
jnot, powiadam, ona nie yje, Klejnot. Addie Bundren nie yje.
-44-VARDAMAN
Wtedy si rzucam biegiem. Lec na ty domu, dobiegam do skraju ganku i staj. Wtedy zacz
ynam paka. Czuj to miejsce, gdzie ryba leaa w kurzu. Ju jest posiekana na kawaki, ju t
nie-ryba, nie-krew na moich rkach i kombinezonie. Wic to nie byo tak. Wic to si nie s
tao. A teraz tak mnie wyprzedza, e nie mog jej zapa.
Drzewa wygldaj jak kury, kiedy w upalne dni strosz pira w chodnym piasku. Jak zeskocz
z ganku, stan tam, gdzie bya ryba, a ona caa ju posiekana i ju nie-ryba. Jeszcze sysz
jej twarz, i ich wszystkich, i czuj, jak si trzsie podoga, kiedy wchodzi na ni ten,
ktry przyszed to zrobi. Ktry przyszed i to zrobi, kiedy nic jej nie byo, a on przyszed
to zrobi.
- Sukinsyn brzuchacz.
Skacz z ganku, ju lec. Ze zmroku podrywa si szczyt stodoy. Jak skocz, mog przez ni prz
ecie, jak ta rowa pani w cyrku, prosto w ciepe i pachnce, bez czekania. Rce mi si wczep
iaj w krze. Pod stopami kamienie i piach obsuwaj si w d.
Wtedy znw api oddech w tym ciepym pachncym. Wchodz do boksu, prbuj go dotkn, i ju m
wyrzyguj ten pacz. Tylko on przestaje wierzga, ju mog, a potem mog krzycze, ten krzyk j
u moe.
-45-- Zabi j. Zabi j.
ycie w nim przepywa pod skr, pod moj rk, przepywa przez plamki, pachnie mi pod nosem i
mdoci zaczyna si pacz, mdoci wyrzygaj pacz i zaraz api oddech i rzygam nim. Straszn
go haas. Czuj nosem, jak ycie wypywa mi spod rk i idzie w gr po ramionach, i ju mog w
oksu. Nie mog go znale. Macam po ciemku na ziemi, na cianach, nie mog znale. Z tego pa
u straszny haas. Po co tyle haasu. Ale znajduj go w wozowni na ziemi i lec przez pod
wrze na drog, ju kij mi podskakuje na plecach.
Widz mnie, jak na nich lec, ju zaczynaj szarpa w ty, tocz oczami, parskaj, szarpi w t
homtach. Wal. Sysz, jak kij spada, widz, jak ich wali po bach, po jarzmie, jak czasami
chybia cakiem, kiedy uskakuj do tyu i szarpi si w chomcie, alem rad.
- Zabie moj mam!
Kij pka, cofaj si i parskaj, gono dudni kopytami po ziemi, gono, bo si zbiera na des
powietrze jest puste, czeka na deszcz. Ale jeszcze nieprdko spadnie. Zalatuj z tej
strony i z tej, i wal, a one si cofaj i szarpi w chomtach.
- Zabie j!
Rzucam si na nie i wal, robi szerokie koo, wzek leci na dwch koach i w miejscu, jakby g
wodziami przybity do ziemi, i muy krc si w miejscu, jakby przybite gwodziami za tylne
nogi do rodka wirujcego talerza.
Lec w kurzawie. Nic nie widz, lec w wirze kurzawy, w ktrej znika przechylony na dwa
koa wzek. Wal, kij wali w ziemi, odskakuje, wali w ziemi i znw w powietrze, i kurz wir
uje w d drogi szybciej, ni gdyby w nim by samochd. I wtedy spogldam na kij i mog paka
a mi si przy rku, nie duszy teraz ni szczapa drewna, a to by dugi kij. Wyrzucam go i m
paka. Teraz to nie robi tyle haasu. Krowa stoi we wrotach stodoy i uje. Widzi, jak wc
hodz na podwrze, i myczy z pyskiem penym przeutego ziela, z wy-walonym jzykiem.
-46-- Nie bd ci doi. Nic dla nich robi nie bd.
Kiedy przechodz, sysz jak si odwraca. Kiedy ja si odwracam, jest tu za mn z tym swoim s
dkim, gorcym, mocnym oddechem.
Strona 16
9962
- Nie powiedziaem ci, e nie bd? Tryka mnie i niucha. Gboko w sobie pojkuje z zamknit
cham rk i kln j jak Klejnot.
- No, nastp si.
Opuszczam rk do ziemi i lec na ni. Odskakuje, okrca si i staje, patrzy na mnie. Myczy.
Idzie na ciek i tam staje, i patrzy w stron domu.
W stodole jest ciemno, ciepo, pachnco i cicho. Mog paka po cichu i patrz na szczyt wzgr
za. Cash wyazi na gr, kuleje od tego upadnicia z kocioa. Patrzy w d, do rda, potem
z powrotem w stron stodoy. Idzie sztywno-ciek, przyglda si zerwanemu chomtu, kurzowi
drodze, a potem patrzy na drog, tam gdzie kurz ju opad.
- Oby ju dobrze minli Tulla. O, oby. Cash odwraca si i kutyka w moj stron.
- Niech go cholera. Pokazaem mu. Niech go cholera. Ju nie pacz. Ja ju nic. Na gr wychod
zi Dewey Dell i woa mnie:
- Vardaman! Ja ju nic. Siedz cicho.
- Ty, Vardaman. Mog ju paka po cichu, czuj te zy i sysz.
- To tego nie byo. To si nie stao. Leaa tam sobie na ziemi. A teraz Dewey Dell si zabi
era j ugotowa. Jest ciemno. Sysz drzewo, milczenie: znam je. Ale nic ywego nie sycha, n
awet jego. Jakby ciemno znw mu si pozwalaa rozpa na osobne, rozrzucone czstki - niucha
e i stpanie, zapach stygncego ciaa i amoniakowy zapach sierci, zudzenie poczonej caoc
iata ma i mocne gnaty,
-47-a w nich, osobne i tajemne, i znajome jakie jest, inne od mojego jest. Widz, j
ak si rozpada - i unosi si w ciemnoci coraz bledsze i rzadsze. W jednym kawaku, ale
jednak ani razem, ani osobno. Wszystko, a jednak nic z tego. Prawie widz, jak such
go owija, gaszcze i urabia jego twardy ksztat - gole nad p-cin, biodro, kark i eb. Za
pach i dwik. Nie boj si. - Ugotowana i zjedzona. Ugotowana i zjedzona.
-48-DEWEY DELL
Tyle mgby dla mnie zrobi, gdyby tylko chcia. Wszystko by mg dla mnie zrobi. To tak, jak
by dla mnie cay wiat by w cebrzyku z flakami, a dziw bierze, jak tam jeszcze wystarc
za miejsca dla innej rzeczy bardzo wanej. On jest wielkim cebrem z flakami, ja je
stem maym cebrem z flakami, a jak w tym duym cebrze flakw nie ma ju miejsca na nic w
anego wicej, to skd ma si znale miejsce w tym maym. Ale wiem,- e jest, bo Pan Bg da
ie znak, jak si stao co zego.
To dlatego, e jestem sama. Gdybym to tylko czua, ju by byo inaczej, bobym nie bya sam
a. Ale, jakbym nie bya sama, wszyscy by wiedzieli. Wic on tyle mgby dla mnie zrobi, i
ju bym nie bya sama. Wtedy byoby w porzdku, e jestem sama.
Niechby wszed midzy mnie i Lafe'a, tak jak midzy mnie i Lafe'a wszed Darl, i teraz i
Lafe jest sam. On jest Lafe, a ja jestem Dewey Dell, i kiedy mama umara, to eby j
opaka, musiaam wyj ze siebie i odej od siebie, Lafe'a i Darla, bo on tyle mg dla mnie
bi i nie wie o tym. Nawet o tym nie wie. Z kuchennego ganku nie wida stodoy. A pote
m z tamtej strony sycha, jak Cash piuje. Jakby pies by na podwrku i lata od drzwi do d
rzwi, do ktrych by si nie podeszo, i chcia wej. Powiedzia, e si bardziej gryzie jak j
ja powiadam: Nie wiesz, co to zgryzota, to ja si nie mog gry. Prbuj, ale nie mog, bo m
yli mi si rw.
-49-Zapalam lamp w kuchni. Ryba pocita na strzpiaste kawaki powoli wykrwawia si na ry
nience. Prdko chowam j do szafki, nasuchuj czego w sieni i sysz. Dziesi dni jej zaj
nie. Moe jeszcze nie wie, e ju. Moe nie odejdzie, a Cash. Albo moe, a Klejnot. Bior z
afki misk z jarzynami, a z zimnej kuchni blach chlebow i staj w miejscu, i patrz na d
rzwi.
Strona 17
9962
- Gdzie Vardaman? - pyta Cash. Przy lampie jego ramiona obsypane trocinami wyglda
j jak w piasku.
- Nie wiem. Nie widziaam go.
- Muy doktora poniosy. Poszukaj Vardamana. Na koniu je dogoni.
- Ano. Powiedz im, eby szli na kolacj.
Nie wida stodoy. Mwiam, e nie umiem si gry. Nie umiem paka. Prbowaam, ale nie potr
ili zza rogu domu zgrzyt piy dolatuje ciemny przy ziemi w szarwce. I ju Casha widz,
jak si schyla i unosi nad desk.
- Chod na kolacj - powiadam. - I jego zawoaj. Wszystko dla mnie mgby zrobi. I nie wie
o tym. Pilnuje swego brzucha, a ja swego. I mj brzuch to sprawa Lafe'a. O to chod
zi. Nie pojmuj, po co si rusza z miasta. My jestemy wsiowi ludzie, gorsi ni tamci z m
iasta. Nie pojmuj, po co si rusza. I widz ju szczyt stodoy. Krowa stoi przy ciece i my
zy. Odwracam si i Casha ju nie ma. Wnosz do domu malank. Tata, Cash i on siedz przy st
ole.
- Gdzie ta wielka ryba, co j Bud zapa, siostro? - pyta. Stawiam mleko na stole.
- Wcale nie miaam czasu jej zrobi.
- Sama rzepa to za chude jedzenie dla mczyzny jak ja -powiada.
Cash je. Naokoo gowy wypoci mu si we wosach krg od kapelusza. Koszul ma sztywn od potu
Nie umy rk.
- Musisz mie czas - powiada tata. - Gdzie Vardaman?
-50-Id do drzwi.
- Nie mog go znale.
- No, no, siostro - powiada on - ju nie myl o tej rybie. Chyba si nie zepsuje. Chod
i siadaj.
- Ja o niej nie myl - mwi. - Id doi, zanim si zbierze na deszcz.
Tata nakada sobie i podsuwa misk tamtym. Ale si nie bierze do jedzenia. Palce przyk
urczy, rce pooy na stole, gow ma troch pochylon, lampa mu wieci na skudlone wosy. C
byczek oguszony motem, co ju nie dycha, a jeszcze nie wie, e nie yje. Ale Cash je i
on te.
- Lepiej co zjedz - powiada. Patrzy na tat. - Jak Cash i ja. Przyda ci si.
- Ano - mwi tata. Oywia si jak byczek, co przyklk w sadzawce, a kto na niego wpad. - Ni
e miaaby mi tego za ze.
Kiedy ju mnie z domu nie wida, ruszam szybko. Krowa muczy u stp urwiska. Dotyka mni
e nosem, niucha, dmucha mi oddechem sodko, gorco, mocno przez kieck w goy brzuch i s
tka.
- Musisz troszk poczeka. Zaraz si tob zajm. Idzie za mn do stodoy, gdzie stawiam wiadro
. Dmucha w wiadro i stka.
- Powiedziaam ci. Masz tylko troch poczeka. Wicej mam do roboty, ni daj rad. W stodole
ciemno. Ko tnie kopytem w cian, kiedy przechodz. Nie zatrzymuj si. Dziura w cianie wygl
a jak janiejsza deska ustawiona ostrym kocem na d. I ju widz zbocze, czuj znowu powiew
powietrza na twarzy, powolne, blade, mniej w nim ciemnoci i nic do zobaczenia, kpk
i sosen skupiaj si w grze pochyego zbocza, przytajone, i czekaj. Sylwetka krowy na tl
e drzwi trca nosem sylwetk wiadra i stka.
-51-na dugo przedtem, zanim moe powiedzie to sowo, i suchanie boi si, e moe nie starcz
zasu na powiedzenie. Czuj, jak moje ciao, koci i minie zaczynaj si rozchodzi i otwiera
to samotne, i stawanie si niesam jest straszne. Lafe. Lafe. -Lafe. - Lafe. Lafe.
- Pochylam si troch do przodu, jedn nog wysuwam stojc w miejscu. Czuj, jak ciemno mkni
mi przez pier, leci przez krow, rzucam si, napieram na ciemno, ale krowa stoi mi na d
rodze i ciemno nie zatrzymana wali si na sodki podmuch jej jkliwego
Strona 18
9962 oddechu, pena drzewa i milczenia.
- Vardaman. Ty, Vardaman. Wychodzi z boksu.
- Ty cholerny may szpiegu! Cholerny may szpiegu! Nie opiera si. Ostatek tej rozpdzon
ej ciemnoci ulatuje ze wistem.
- Co? Nic nie zrobiem.
- Ty cholerny may szpiegu! - Moje rce twardo nim potrzsaj. Moe nie mogam ich powstrzym
a. Nie wiedziaam, e potrafi tak twardo potrzsa. Potrzsaj i nim, i mn, i potrzsaj.
- Wcale tego nie zrobiem - powiada. - Ani ich nie dotknem. Moje rce przestaj nim trz,
e go nie puszczam.
- Co tu robisz? Dlaczego nie odpowiedziae, kiedy ci woaam?
- Nic nie robi.
- Ruszaj do domu i zjedz kolacj. Odsuwa si. Ja go przytrzymuj.
- Puszczaj. Daj mi spokj.
- Ce tu robi? Przylaze mnie podglda?
- Wcale nie. Wcale nie. Puszczaj. Nawet nie wiedziaem, e tu jeste. Daj mi spokj. Trz
ymam go i nachylam si, eby mu zajrze w twarz, dotkn jej swoimi oczami. Zaraz si rozpacz
e.
-52-- Ruszaj w tej chwili. Kolacja na stole i zaraz tam bd, tylko wydoj. Lepiej le,
zanim ten wszystko zje. Niechby ten zaprzg si nie zatrzyma, a w Jefferson.
- Zabi j - powiada Zaczyna paka.
- Cicho no.
- Nic mu nie zrobia, a on przyjeda i j zabija.
- Cicho no. - Wyrywa si. Trzymam go. - Cicho no.
- Zabi j. - Krowa podchodzi do nas od tyu i pojkuje. Znw nim potrzsam. - Przesta no ju
W tej chwili. Zobaczysz, rozchorujesz si, a wtedy nie pojedziesz do miasta. Id do
domu i zjedz kolacj.
- Nie chc adnej kolacji. Nie chc jecha do miasta.
- To ci tu zostawimy. Jak si nie bdziesz zachowywa, to ci zostawimy. Ruszaj ju, zanim
ten stary trawoerny ceber flakw wszystko ci zje.
Odchodzi i znika powoli we wzgrzu. Na tle nieba wida szczyt urwiska, drzewa i dach
domu. Krowa skubie mnie pyskiem i jczy.
- Musisz tylko zaczeka. To, co ty masz w sobie, to jest nic wobec tego, co ja mam
, chocia i ty jeste kobieta. -Idzie za mn i jczy. I znw dmucha mi na twarz to martwe,
gorce, jasne powietrze. Mgby z tym si zaatwi raz, dwa, gdyby tylko chcia. A on nawet t
ego nie wie. Wszystko mgby dla mnie zrobi, gdyby tylko wiedzia. Krowa dmucha mi na p
oladki i plecy, oddech ma ciepy, sodki, rzcy, stka. Niebo kadzie si pasko na zbocze,
emne kpy drzew. Za wzgrzem daleka byskawica rozlewa si w gr i ganie. Nieruchome powietr
ze okrywa zamar ziemi w martwej ciemnoci dalej, ni wzrok t martw ziemi obejmie. Ley n
ie martwe i ciepe, dotyka mojej nagoci przez ubranie. Mwiam mu: Ty nie wiesz, co to
znaczy zgryzota. Nie wiem, co to znaczy. Nie wiem, czy ja si gryz, czy nie. Czy um
iem, czy nie. Nie wiem, czy potrafi paka, czy nie. Nie wiem, czy prbowaam, czy nie. C
zuj si jak mokre ziarno oszalae w gorcej, lepej nocy.
-53-VARDAMAN
Kiedy j skocz wo j do niej a wtedy nieprdko bd mg to powiedzie. Zobaczyem jak ci
wiruje i ucieka i pytam:
- Czy zabijesz j tu gwodziami Cash? Cash? Cash? Zatrzasnem si w obie to nowe wieko' by
dla mnie za cikie zatrzasno si nie mogem oddycha bo szczur wdycha cae powietrze. Powi
:
- Czy przybijesz gwodziami wieko Cash? Gwodziami? Gwodziami?
Tata chodzi wokoo. Jego cie chodzi wokoo przemyka po Cashu Cash kiwa si tam i z powr
otem nad pi rnie krwawic desk.
Strona 19
9962 Powiedziaa Dewey Dell e kupimy bananw. Kolej jest za szkem czerwona na szynach.
Kiedy jedzie szyny byszcz za ni i przed ni. Tata mwi e mka cukier i kawa tak duo kos
Bo ja jestem wsiowy bo chopcy w miecie. Rowery. Dlaczego cukier mka i kawa tyle ko
sztuj kiedy to wsiowy chopak. Nie wolaby to par bananw?" Bananw ju nie ma zjedzone. N
a. Kiedy ona jedzie tor znowu si wieci. Tata dlaczego ja nie jestem chopak z miasta?
" Przecie Pan Bg mnie stworzy. Nie kazaem Panu Bogu eby mnie stwarza na wsi. Jak moe st
worzy kolej dlaczego wszystkich nie moe stworzy w miecie bo ta mka i cukier i kawa. Ni
e wolaby to bananw?"
-54-Chodzi wokoo. Jego cie chodzi wokoo.
To nie bya ona. Byem tam patrzyem. Widziaem. Mylaem e to ona ale nie. To nie bya moja
tka. Ona sobie posza kiedy ta druga si pooya do jej ka i nacigna na siebie kodr.
sza. Czy posza a do miasta? Posza dalej jeszcze. A te wszystkie krliki i oposy id sobie
dalej jeszcze ni do miasta?" Krliki i oposy stworzy Pan Bg. I stworzy kolej. Dlaczeg
o musi stwarza dla nich inne miejsce jak ona jest zupenie tak jak krlik.
Tata chodzi naokoo. I jego cie. Pia chrapie jakby spaa.
No to jak Cash zabije skrzyni gwodziami to ona nie jest krlikiem nie mogem oddycha w
tym obie i Cash j zabije gwodziami. A jak mu pozwoli to nie ona. Ja wiem. Byem tam. W
idziaem kiedy to si zrobia nie ona. Widziaem. Oni myl e tak. I Cash j zabije gwodziam
To nie bya ona bo leaa tu wanie na ziemi. A teraz jest caa porbana. Ja j porbaem. Le
hni i wykrwawia si w rynience i czeka a si j ugotuje i zje. Wic to nie bya ona i bya a
teraz to ona i nie byo jej. A jutro bdzie ugotowana i zjedzona i przejdzie w niego
i w tat w Casha i Dewey Dell a w skrzyni nic nie bdzie i bdzie moga oddycha. Leaa o tu
na ziemi. Mog zawoa Vernona. On tu by i widzia j a jak nas bdzie dwch to bdzie prawd
wtedy to nie bdzie ona.
-55-TULL
Bya blisko pnoc i rozpadao si ju na dobre, kiedy nas obudzi. To bya niesamowita noc, z
erao si na burz. W tak noc wszystko moe si zdarzy, czowiek nie wie, czy zdy da byd
hroni si do domu i kolacj zje, i wle do ka, zanim deszcz zacznie pada, a kiedy nadl
doktora, cae zmydlone z cignc si za nim uprz i chomtem midzy nogami biednego zwierza
szed od prawej strony, Cora powiada:
- To Addie Bundren. Zmaro jej si na koniec.
- Peabody mg tam jedzi do kadego z kilkunastu domw w okolicy - ja na to. - A zreszt sk
wiesz, e to muy doktora?
- Co, moe nie? - powiada. - Ty lepiej zaprzgaj.
- Po co? - ja na to. - Jak jej si zmaro, do rana nic nie damy rady zrobi. I na burz
si zanosi do tego.
- To mj obowizek - powiada Cora. - Ty wprowad jego muy do stajni. Ale po co miaem to
robi.
- Na zdrowy rozum, toby po nas przysali, jakbymy byli potrzebni. Jeszcze nawet nie
wiesz, czy jej si zmaro.
- Co te ty, nie wiesz, e to muy doktora? Moe powiesz, e nie? No, rusz si. - Ale nie ch
ciaem jecha. Jak ludzie czowieka potrzebuj, najlepiej jest poczeka, a przyl po niego,
zeko--56-naem si. - To mj chrzecijaski obowizek - powiada Cora.
- Bdziesz mi przeszkadza w penieniu obowizkw chrzci-jaskich?
- Jak chcesz, moesz tam jutro zosta cay dzie - mwi.
Tote jak mnie Cora obudzia, padao ju na dobre. Ju szedem do drzwi z lamp i wiedzia chy
, e id, bo lampa wiecia na szyby, ale stukanie nie ustawao. Niegone, ale rwne, jakby p
y nim usn, tylko e wcale nie spostrzegem si, e stuka niziutko w drzwi, dopiero kiedy o
tworzyem i nikogo nie widz. Podnosz lamp, deszcz si skrzy w wietle, a Cora za mn w sien
i pyta:
Strona 20
9962
- Kto to, Vernon?
Ale z pocztku ywej duszy nie widz, dopiero kiedy spojrzaem w d i za drzwi, i zniyem la
Wyglda jak utopiony szczeniak w tym swoim kombinezonie, bez czapki, uchlapany do
kolan po tych czterech milach marszu w bocie.
- No, niech mnie cholera - powiadam.
- Kto to jest, Vernon? - pyta Cora. Spojrza na mnie, a oczy mia okrge i czarne w rodk
u, jakby si zawiecio sowie prosto w dzib.
- Pamitacie t tam ryb? - pyta.
- Wejd do domu - ja na to. - Co si stao? Czy twoja mama...?
- Vernon - powiada Cora.
Sta tak jako za drzwiami, w ciemnoci. Na lamp wieje deszczem, syczy na niej i boj si, e
w kadej chwili moe trzasn.
- Bylicie tam - powiada. - Widzielicie j. Ale Cora ju podchodzi do drzwi.
- Zaraz mi uciekaj z tego deszczu - powiada i wciga go, a on patrzy na mnie. Wygld
a jak raz jak utopiony szczeniak.
- Mwiam ci - powiada Cora. - Mwiam ci, co si dzieje. Id zaraz i zaprzgaj.
- Ale on nie mwi... - ja na to.
-57-Spojrza na mnie, a woda kapie z niego na podog.
- Niszczy mi dywan - powiada Cora. - Id, wyprowad muy, a ja go wezm do kuchni. Ale o
n si odsuwa, ocieka wod i nie spuszcza ze mnie tych swoich oczu.
- Bylicie tam. Widzielicie, jak tam leaa. Cash j chce zabi gwodziami, a ona tam leaa
iemi. Widzielicie. Widzielicie jej lad na ziemi. Deszcz zacz pada, ju jak tu szedem. T
zdymy.
Niech mnie cholera, jak mi wosy od tego nie wstay na gowie, cho jeszcze nie wiedziaem
. Ale Cora wiedziaa.
- Zaprzgaj co tchu - powiada. - Chopak zwariowa od tego alu i zgryzoty.
Niech mnie cholera, jak mi wosy nie wstay. Jak tak sobie czowiek czasem pomyli o tej
caej ludzkiej aoci i strapieniach, co to mog kadego trafi jak piorun z jasnego nieba.
Widzi mi si, e wielkiej trzeba ufnoci w Bogu, eby czowiek czu si bezpieczny, cho czase
mi si zdaje, e Cora jest ociupin za ostrona, jakby chciaa odepchn innych i przecisn s
j ni kto. Ale kiedy co takiego si stanie jak teraz, wyglda na to, e ma racj i e trzeba
si o to stara, i tak sobie kalkuluj, e prawd powiada, kiedy mwi, e Bogu powinienem dzi
wa za on, co stara si by pobona i dobrze czyni.
Czowiek si nad tym zastanawia od czasu do czasu. Cho nieczsto. I dobrze robi. Albowi
em Pan Bg go po to stworzy, eby robi, a nie eby si za wiele zastanawia, bo mzg ludzki
jak jaka maszyna, nie strzyma, jak go szarpa zanadto. Najlepiej, jak wszystko idz
ie swoj kolej, co dzie kawaek, eby adnej czci nie zuywa nad potrzeb. Zawsze to mwi
powiem, e cay kopot z Darlem wci ten sam, za duo on sobie myli w samotnoci. Cora dobrz
gada, tylko ony mu trzeba, a dojdzie do rozumu. I jak o tym pomyl, to widzi mi si, e
niewielka dla czowieka nadzieja, jak mu tylko eniaczka ma pomc. Ale ju chyba Cora ma
racj, kiedy powiada, e Pan Bg dlatego musia stwarza kobiet, e mczyzna na wasne oczy
e zobaczy, co dla niego dobre.
-58-Kiedy zajechaem muami przed dom, byli w kuchni. Ubranie woya na nocn koszul, szal m
iaa na gowie i parasolk w rku, a Bibli owinit w cerat, a ten siedzia na odwrconym wi
na blasze przed piecem, gdzie go posadzia, i kapao z niego na podog.
- Nic z niego nie mog wydoby, gada tylko o tej rybie -powiada Cora. - Sd boski nad
nimi. Widz palec Boy na tym chopaku jako kar i ostrzeenie dla Anse'a Bundrena.
- Deszcz wcale nie pada, dopiero, jak poszedem - ten powiada. - Poszedem. Szedem. I
przecie leaa tam na ziemi. Widzielicie j. Cash si zabiera j zabi gwodziami, ale wycie
zieli.
Strona 21
9962 Kiedymy jechali, lao jak z cebra, a chopak siedzia midzy nami owinity szalem Cory
. Nic wicej nie mwi, siedzia sobie, a Cora trzymaa nad nim parasolk. Cora od czasu do
czasu przestawaa piewa i-mwia:
- To sd boski nad Anse Bundrenem. Oby mu si oczy otwary, eby zobaczy, e kroczy po ciec
grzechu. I dalej zaczynaa piewa, a ten siedzi midzy nami, odrobin pochylony do przodu
, jakby wedug niego muy nie szy dosy prdko.
- Tam sobie leaa - powiada - tylko kiedy si zabraem i poszedem, deszcz zacz pada. Mog
zcze i i otworzy okna, bo Cash jej jeszcze nie zabi gwodziami.
Byo dobrze po pnocy, kiedymy wbili ostatni gwd, i ju prawie szary wit, zanim wrciem
, wyprzgem muy i pooyem si z powrotem do ka, gdzie na drugiej poduszce lea nocny c
. Niech to cholera, jeszcze wtedy prawie syszaem jej piewanie i tego chopaka wychylo
nego midzy nami do przodu, jakby lecia przed muami, i widziaem, jak Cash kiwa si nad
t pi, a Anse stoi nad nim jak strach na wrble, jak byczek w sadzawce po kolana, ktrem
u kto przyszed i przechyli t sadzawk, a on si jeszcze nie poapa, e woda wycieka.
Tu przed witem wbilimy ostatni gwd i wtaszczylimy j do domu, gdzie Addie leaa na
rtym oknie,
-59-przez ktre znowu wiao na ni deszczem. Dwa razy to zrobi, a ju taki by picy, e Cor
, e na twarzy to wyglda, jakby kawa czasu lea zakopany w ziemi i teraz go wykopano, a w
reszcie j woyli do rodka i zabili wieko gwodziami, tak e ju jej nie musia otwiera okn
na drugi dzie rano znaleli go w koszuli picego na pododze jak pady woek, i wieko cae
podziurawione, i w ostatniej dziurze siedzia zamany nowiutki wider Casha. Jak zdjli
wieko, okazao si, e w dwch miejscach wider wszed jej w twarz.
Jeli to kara boska, to niesuszna. Bo Pan Bg ma waniejsze rzeczy do roboty. Musi mie.
Bo Anse Bundren nie mia nigdy innych ciarw poza sob samym. A kiedy ludzie le
0 nim mwi, myl sobie, e nie mona powiedzie, eby nie by mczyzn, jak sam siebie cier
. To niesuszne. Niech mnie cholera, jeeli jest inaczej. Nie powiedzia to On, dozwlci
e dziatkom przyj do mnie? Wtedy
i to nie byoby suszne. Cora powiada: Obdarzyam ci tym, co Pan Bg da. Przyjam to bez ob
y i lku, bo miaam siln wiar w Boga, co mnie wzmacniaa i wspieraa. Jak nie masz syna, t
o dlatego, e Pan Bg w swojej mdroci rozporzdzi inaczej. I moje ycie zawsze byo otwart
dla wszystkich tu stworzonych przez Niego mczyzn i kobiet, bo moja nadzieja w Bogu
i Jego zapacie.
Widzi mi si, e prawd gada. Widzi mi si, e jeli Pan Bg chciaby z mczyzn i kobiet na c
ie wybra kogo, komu by wszystko powierzy i wycofa si ze spokojn gow, to tym kim musia
y Cora.
1 widzi mi si, e niezalenie od tego, jak On tym wszystkim rzdzi, Cora by to i owo zm
ienia. I widzi mi si, e na lepsze dla czowieka. A w kadym razie my musielibymy cieszy s
i z tych zmian. W najgorszym razie tak samo dobrze moglibymy dalej y po swojemu.
-60-DARL
Latarnia stoi na pieku. Zardzewiaa, lepka od nafty, pknite szko ma z jednej strony ok
opcone wysok smug sadzy, cedzi mde i gste wiato na kozio, deski i ziemi koo nich. Wi
ciemnej ziemi le jak rzadkie manicia lepkiej jasnej farby na czarnym ptnie. Deski wygld
aj jak dugie gadkie strzpki oderwane od paskiej ciemnoci i odwrcone wierzchem w d.
Przy kole pracuje Cash, schyla si i prostuje, podnosi i ukada deski z klekotem, ktry
dugo odbija si w guchej ciszy, jakby je podnosi i upuszcza na dno niewidocznej studn
i, oskot urywa si, cho si nie oddala, jakby byle ruch mg go potrci w powietrzu tu nad
i i na nowo wywoa dwiczne echo. Znowu piuje, okie yska mu powoli, ogie cienkim sznurk
przebiega przez ostrze piy, ganie i zapala si znowu przy kadym pocigniciu od gry do do
bez odrywania piy, a si zdaje, e ostrze ma sze stp dugoci, zanurza si i wynurza z za
bezczynnej sylwetki taty.
- Podaj t desk - powiada Cash. - Nie, nie t, t drug. Odkada pi, podchodzi i bierze pot
ebn mu desk, i odgarnia tat na bok jej rozkoysanym lnieniem,
Strona 22
9962 kiedy j unosi.
W powietrzu czu siark. Cienie ukadaj si na jego niewidocznej paszczynie jak na cianie,
akby, tak jak i dwik, nie spady daleko, tylko si na chwil w namyle zatrzymay tu
-61-obok. Cash pracuje dalej, do poowy owietlony md latarni, udo zczone z cienkim jak p
atyk ramieniem, twarz przechylona w wiato, zastyga w dynamicznym bezruchu nad niezm
ordowanym okciem. Nisko na niebie sennie mrugaj dalekie byskawice. Na ich tle nieru
chome drzewa nastroszyy najmniejsz gazk, nabrzmiay, zaokrgliy si, jakby byy w ciy.
Zaczyna pada. Pierwsze ostre, rzadkie, szybkie krople z przecigym westchnieniem lec
przez licie na ziemi, jakby z przecigym westchnieniem ulgi po nieznonym napiciu. Wielk
ie s jak rut, ciepe, jakby wystrzelone ze strzelby, omiataj latarni ze zoliwym syczenie
m. Tata podnosi bezzbn twarz, do dzise ma mocno przylepion otoczk z mokrej czarnej pry
mki. W tym swoim rozdziubiastym zdziwieniu jak w jakim bezczasie duma nad t ostate
czn klsk. Cash spoglda na niebo, potem na latarni. Ruchw piy nic nie zakcio, nic nie
wao nie gasncego lnienia jej ostrza.
- Przynie co, eby osoni latarni - powiada.
Tata idzie do domu. Deszcz leje nagle, bez grzmotu, bez adnego ostrzeenia, zmiata
go na ganek, na jego skraj, i w sekund Cash jest mokry do goej skry. Ruchw piy jednak
nic nie zakcio, jakby ona sama wraz z jego ramieniem funkcjonoway w niezmconym przek
onaniu, e ten deszcz to zuda umysu. Nastpnie Cash odkada pi, idzie, przysiada nad latar
ni i osania j wasnym ciaem, pod mokr przylepion koszul pokazuje plecy chude i wyndzni
akby go nagle caego razem z koszul kto wywrci na drug stron. Tata wraca. Jest w paszcz
deszczowym Klejnota i niesie paszcz Dewey Dell. Rozkraczony nad latarni, Cash siga
za siebie, podnosi cztery koki, wbija je w ziemi, bierze od taty paszcz Dewey Dell
i rozkada go na kokach, robi dach nad latarni. Tata mu si przyglda.
- Nie wiem, co ty zrobisz - powiada. - Darl wzi swj paszcz ze sob.
- Zmokn - powiada Cash.
-62-Znw bierze pi, pia znw jedzie w gr i w d, tam i z powrotem, niespiesznie i obojt
k naoliwiony tok. Przemoknity, wychudy, niezmordowany, o szczupym, drobnym ciele chop
ca albo staruszka. Tata patrzy na niego i mruga, woda cieka mu po twarzy, znowu p
atrzy w niebo z tym wyrazem tpego zadumanego oburzenia, a jednoczenie mciwoci, jakby
niczego lepszego si nie spodziewa. Od czasu do czasu ocknie si, poruszy, chudy i o
ciekajcy wod, podniesie jak desk czy ktre z narzdzi i odoy je z powrotem. Jest tam te
Ver-non Tull, a Cash ma na sobie deszczowy paszcz pani Tull i obaj z Tullem szuka
j piy. Po chwili znajduj j w rku taty.
- Dlaczego nie pjdziesz z tego deszczu do domu? - powiada Cash. Tata spoglda na ni
ego, woda powoli spywa mu po twarzy. Jakby jaka straszliwa parodia wszelkiego smut
ku przepywaa przez twarz wyrzebion przez dzikusa-karykaturzyst. - No, id ju - dodaje Ca
sh. - Ja i Vernon ju j skoczymy. Tata patrzy na nich. Rkawy Klejnotowego paszcza s na
niego za krtkie. Po twarzy deszcz spywa mu powoli jak zimna gliceryna. - Nie al mi,
e dla niej zmokn - powiada. Znw si porusza i zabiera si teraz do przekadania desek, p
odnosi je i ostronie ukada z powrotem, jakby byy ze szka. Idzie do latarni i pociga z
a przewieszony paszcz, a go ciga i Cash przychodzi i zawiesza go z powrotem.
- Ide do domu - powiada Cash. Prowadzi tat do domu, wraca z jego paszczem, zwija go
i kadzie pod daszek, tam gdzie stoi latarnia. Vernon nie przerwa pracy. Podnosi oc
zy znad piy.
- Trzeba byo wczeniej to zrobi - powiada. - Wiedziae, e si zbiera na deszcz.
- To ta jego gorczka - mwi Cash. Patrzy na desk.
- No - powiada Vernon. - Tak czy owak by go nie mina. Cash mierzy okiem desk. Wzdu ni
ej deszcz pada rwny, drobny, falami.
- Zetn j - powiada.
- To zabierze wicej czasu - mwi Vernon.
Strona 23
9962 -63-Cash ustawia desk na sztorc, jeszcze chwil Vernon mu si przyglda, potem Cas
h podaje mu desk. Vernon przytrzymuje j, a Cash cina ukonie brzeg, mudnie i dokadnie j
ak jubiler. Na skraj ganku wychodzi pani Tull i woa do Vernona.
- Prdko skoczycie? - pyta. Vernon nie podnosi oczu.
- Niedugo. Jeszcze troch.
Pani Tull patrzy, jak Cash si nachyla nad desk, obrzke, nagie wiato latarni lizga si p
y kadym ruchu po jego paszczu.
- Id na d i przynie desek ze stodoy, i koczcie to, i chodcie si schowa przed deszczem
owiada ona. -Obydwaj zazibicie si na mier. - Vernon si nie rusza. - Vernon - dodaje.
- Zaraz idziemy - mwi Vernon. - Tylko chwila i skoczymy. Pani Tull jeszcze im si pr
zez chwil przyglda. Potem wraca do domu.
- Gdybymy nie mogli inaczej, moemy troch tych desek wzi - mwi Vernon. - Pomog ci je ods
tawi. Cash koczy cina i mierzy powierzchni okiem, gadzi j doni.
- Podaj mi drug - powiada.
Gdzie tak przed witem deszcz ustaje. Ale jeszcze jest noc, kiedy Cash wbija ostatn
i gwd, sztywno si prostuje i patrzy z gry na gotow trumn, a inni na niego. W wietle la
rni twarz ma spokojn, zamylon. Pomau ociera rce o poy deszczowego paszcza ruchem rozmy
ym, ostatecznym i zharmonizowanym. A potem we czterech - Cash, tata, Vernon i Pe
abody - bior trumn na ramiona i skrcaj do domu. Chocia jest lekka, id powoli. Chocia je
st pusta, nios j ostronie. Chocia jest martwa, poruszaj si szepczc do siebie sowa ostr
nia, mwic o niej, jakby, mimo e skoczona, lekko teraz spaa, ywa, i czekaa na przebudzen
ie. Na ciemnej pododze ich nogi niezrcznie omocz, jakby od dawna nie chodzili po podo
gach.
-64-Stawiaj j przy ku. Peabody powiada po cichu:
- Przegrymy co. Ju prawie wita. Gdzie Cash?
Cash jest z powrotem przy kole, znw si nachyla w sabym blasku lampy, zbiera narzdzia,
wyciera je starannie szmat i wkada do skrzynki ze skrzanym paskiem do noszenia prz
ez . rami. Potem bierze skrzynk, latarni i paszcz deszczowy i wraca do domu, a kiedy
wchodzi na schodki, odcina si blad sylwetk na tle bledncego wschodu.
eby usn w obcym pokoju, trzeba wszystko ze siebie wyrzuci. A zanim si wszystko wyrzuc
i, jest si sob. A kiedy ju wszystko wyrzucie, nie ma ci. A kiedy napeni ci sen, nigdy
nie byo. Nie wiem, kim jestem. Nie wiem, czy jestem, czy mnie nie ma. Klejnot wie
, e jest, bo nie wie, e nie wie, czy jest, czy go nie ma. Nie moe wszystkiego ze si
ebie wyrzuci przed snem, bo nie jest tym, czym jest, jest tym, czym nie jest. Za c
ian bez lampy sysz, jak deszcz opywa wz, co jest nasz, adunek, co ju nie naley do tych
ktrzy te drzewa zwalili i pocili, ani jeszcze nie naley do tych, ktrzy go kupili, an
i nie jest nasz, chocia ley na naszym wozie, bo jest tylko w deszczu i wietrze, ty
lko dla Klejnota i dla mnie, co nie pimy. A jako e sen to jest nie-bycie, a deszcz
i wiatr s byo, to go nie ma. Ale wz jest, bo gdyby sta si byo, nie byoby Addie Bundren
. I Klejnot jest, wic musi by i Addie Bundren. I ja musz zatem by, inaczej bym nie mg
wszystkiego ze siebie wyrzuci, eby usn w obcym domu. Tote jeeli jeszcze wszystkiego ze
siebie nie wyrzuciem, nale do jestem. Jake czsto wypado mi lee pod deszczem padajcym
obcy dach i myle o domu.
-65-CASH Zbiem j na ucios.
1. Gwodzie trzymaj si wikszej powierzchni.
2. Jedna krawd przylega do drugiej na wikszej przestrzeni.
3. Woda bdzie musiaa si wciska ukonie. Woda atwiej przescza si pionowo albo poprzeczni
4. Ludzie w domu dwie trzecie czasu poruszaj si pionowo do ziemi. Tote krawdzie i kty
id pionowo. Bo
Strona 24
9962 nacisk pada pionowo.
5. W ku, gdzie ludzie cay czas le poziomo, kty i czenia robi si po linii duszej, b
est poziomy.
6. Z wyjtkiem:
7. Ciao nie jest czworoktne jak krzyulec.
8. Magnetyzm zwierzcy.
9. Magnetyzm zwierzcy ludzkiego ciaa ukada nacisk ukonie, tote kty i czenia trumny rob
si na ucios.
10. Mona zauway na starym grobie, e ziemia osiada na ucios.
11. A w dole naturalnym osiada wok rodka, bo nacisk jest pionowy.
12. Wic j zbiem na ucios.
13. Praca jest porzdniej wykonana.
-66-VARDAMAN Moja matka jest ryb.
-67-Kiedy wrciem z muami doktora uwizanymi z tyu wozu, bya dziesita. Bryczk doktora ju
cignli stamtd, gdzie j Quick znalaz do gry koami w poprzek rowu jak mil od rda. S
ogi, przy rdle, gdzie si ju zebrao kilkanacie wozw. To Quick j znalaz. Powiedzia, e
ezbraa i wci si podnosi. Powiedzia, e podniosa si ju nad najwyszy znak wysokiej wody
oglda na supie mostu.
- Ten most nie strzyma wielkiej wody - mwi. - Czy ktry z was powiedzia o tym Anse'owi
?
- Mwiem mu - Quick na to. - Powiada, e myli, e jego chopaki ju si dowiedzieli, wyadow
i do tego czasu ju s w drodze z powrotem. Powiada, e mog adowa i przejad.
- Lepiej by j ju pochowa w New Hope - wtrca Armstid. - To stary most. Nie artowabym z
nim.
- Postanowi j wie do Jefferson - mwi Quick.
- To niech si lepiej jak najszybciej zabiera - powiada Armstid.
Anse wychodzi do nas do drzwi. Ogoli si, ale kiepsko. Ma dugie zacicie na szczce, jes
t w swoich niedzielnych spodniach i biaej koszuli ze stjk zapit pod szyj. Koszula obcig
nita jest gadko na jego zgarbionych plecach, garb wyglda na wikszy ni zawsze, jak to
w biaej koszuli, i twarz ma te zmienion.
-68-Patrzy dzisiaj ludziom w oczy, z godnoci, twarz ma tragiczn i opanowan, ciska nam
rce po kolei, kiedy wchodzimy na ganek i wycieramy buty, troch sztywni w witecznych
ubraniach, ktre szeleszcz, i nie patrzymy mu w twarz, kiedy nas wita.
- Pan Bg da - powiadamy.
- Pan Bg da.
Nie ma tego chopaka. Peabody powiedzia, jak to on wszed do kuchni, kl, ciska si i rzuca
na Cor, kiedy zobaczy, e ona gotuje t ryb, i jak Dewey Dell zaprowadzia go do stodoy.
- Moje muy w porzdku? - pyta Peabody.
- W porzdku - mwi mu. - Nakarmiem je dzi rano. I bryczka chyba w porzdku. Caa. -I nie m
a winnego - powiada. - Dabym pi centw, eby si dowiedzie, gdzie by ten chopak, kiedy m
zerway.
- Jak si co zamao, zreperuj - mwi.
Kobiety wchodz do domu. Syszymy, jak gadaj i wachluj si. Wachlarze szeleszcz szu, szu,
szu, a one gadaj, i to gadanie sycha jak brzczenie much w wiadrze z wod. Mczyni zatrz
uj si na ganku, mwi par sw i nie patrz jeden na drugiego.
- Si masz, Vernon - mwi. - Si masz, Tull.
- Wyglda, jakby miao jeszcze pada.
- W rzeczy samej.
Strona 25
9962
- Owszem, panie tego. Jeszcze popada.
- Szybko si zebrao.
- I nie zaraz przejdzie. Bez ochyby.
Id na ty domu. Cash zatyka dziury, ktre tamten wywi-drowa we wieku. Struga po jednym
koku, drewno jest mokre i oporne. Mgby poci blaszan puszk i zaata dziury i nikt by ni
dzia rnicy, w kadym razie nikt by nie mia pretensji. Widziaem kiedy, jak przez godzin
ruga klin, jakby pracowa w szkle, kiedy starczyoby mu si rozejrze wokoo siebie, a mgby
ebra kilka szczap i wcisn je zamiast klina.
-69-Koczymy i wracam przed dom. Mczyni odeszli troch od ganku, posiadali na brzekach d
esek i na kozach, tam, gdzie-emy j robili zeszej nocy. Jedni siedz, inni przykucnli na
pitach. Whitfield jeszcze nie przyjecha. Spogldaj na mnie z pytaniem w oczach.
- Ju zaraz - powiadam. - Ju moe przybija.
Kiedy wstaj, Anse podchodzi do drzwi, patrzy na nas i wracamy na ganek. Znw wycier
amy nogi, dokadnie, puszczajc jeden drugiego przodem i kotujc si troch w drzwiach. Ans
e stoi tu za drzwiami godny i opanowany. Pokazuje nam rk drog i prowadzi do izby.
Pooyli j w niej na odwrt. Cash zrobi j w ksztacie zegara, o tak, wszystkie kty i kraw
zbite na ucios i wygadzone heblem, jest szczelna jak bben i schludna jak koszycze
k do szycia, i pooyli j w niej gow w nogach, eby si spdnica nie zgniota. Bya w swoje
j sukni z szerok spdnic, wic pooyli j gow w nogach, eby rozpostrze spdnic, i zrob
n z siatki przeciw komarom, eby nie byo wida dziur w twarzy. Kiedy wychodzimy, zjaw
ia si Whitfield. Wchodzi mokry i ubocony do pasa.
- Niech Bg zele pociech temu domowi - powiada. -Spniem si, bo most popyn. Zawrciem
o brodu i z pomoc bosk puciem konia wpaw. Niech aska Jego spynie na ten dom. Wracamy na
kozy i cinki desek i siadamy albo kucamy.
- Wiedziaem, e popynie - powiada Armstid.
- Dugo ju sta ten most - powiada Quick.
- Chcesz powiedzie, e na boskiej opiece - wtrca Wuj Billy. - Nie syszaem, eby kto tutaj
przyoy do niego motek od dwudziestu piciu lat.
- Jak dugo on sta, Wuju Billy?'- pyta Quick.
- Postawili go w... niech no sobie przypomn... To byo w roku tysic osiemset osiemdz
iesitym smym -powiada Wuj
-70-Billy. - Pamitam, bo pierwszy, co go przejecha, to by Peabody, jak jecha do mnie
, kiedy Jody si rodzia.
- Gdybym jecha przez niego za kadym razem, kiedy twoja ona rodzia, ju by si dawno zuy,
illy - mwi Peabody. Z naga wybuchamy gonym miechem i nagle znw cichniemy. Zerkamy jede
n na drugiego z boczku.
- Wielu takich przez niego przechodzio, co to ju wicej przez aden most nie przejd - p
owiada Houston.
- W samej rzeczy - powiada Littlejohn. - Tak to jest.
- A jedna to w aden sposb nie przejdzie - mwi Armstid.
- Zabierze im ze trzy dni, zanim j zawioz do miasta. Z tydzie ich nie bdzie, zanim j
zawioz do Jefferson i wrc.
- Co te korci tego Anse'a, swoj drog, eby j taszczy do Jefferson? - powiada Houston.
- Obieca jej - mwi. - Chciaa tego. Stamtd pochodzi. Upara si wrci.
- I Anse si upar - dodaje Quick.
- Ano - mwi Wuj Billy. - To tak, jakby komu przez cae ycie co do innych rzeczy byo ws
zystko jedno, ale upar si na to, co wszystkim naokoo zrobi najwicej kopotu.
- Ba, jeden Pan Bg by mg j teraz przeprawi przez rzek
- powiada Peabody. - Anse tego nie zrobi.
- I widzi mi si, e On to zrobi - powiada Quick. - Ju kawa czasu ma piecz nad Anse'em.
- W rzeczy samej - wtrca Littlejohn.
Strona 26
9962
- Za dugo, eby teraz przesta - mwi Armstid.
- Pan Bg to tak jak my tu wszyscy - powiada Wuj Billy. -Ju tak dugo to robi, e nie m
oe teraz przesta. Z domu wychodzi Cash. Woy czyst koszul, mokre wosy ma zaczesane gad
a czoo, lnice i czarne, jakby wymalowane na gowie. Kuca sztywno z nami, a my mu si pr
zypatrujemy.
Czujesz chyba t pogod? - pyta Armstid. Cash nic nie gada.
-71-- Zawsze si czuje tak pogod w zamanej koci - mwi Littlejohn. - Facet ze zaman koc
rafi j przepowiedzie
- To szczcie, e Cash si wywin tylko z nog zaman -mwi Armstid. - Mgby si urzdzi
wysoka spade, Cash?
- Mniej wicej dwadziecia osiem stp, cztery i p cala -mwi Cash. Przysuwam si do niego.
- Ju to atwo si polizn na mokrych deskach - powiada Quick.
- Paskudnie - powiadam. - Ale nie moge nic poradzi.
- To przez te cholerne baby - mwi. - Zrobiem to dla jej rwnowagi. Na jej miar i wag.
Jeeli przez mokre deski ludzie upadaj, zanosi si na wiele jeszcze upadkw, zanim mini
e ta szaruga.
- Nic na to nie moge poradzi - powiadam.
Nie moje zmartwienie, jak upadaj, ja si martwi o bawen i kukurydz. I doktor Peabody si
nie martwi, jak upadaj. Co ty na to, stary.
W rzeczy samej. Zmyje j z ziemi do czysta. Na to wyglda, e zawsze co si jej przytrafi
a. Ano, przytrafia si. To dlatego co jest warta. Gdyby si nic nie przytrafiao i kady
mia due zbiory, mylisz, eby bya warta uprawy?
No, niech mnie cholera, nie mylisz chyba, e lubi patrze, jak moj prac zmywa z ziemi, m
oj znojn prac. W rzeczy samej. Nikt by si nie martwi, e mu j zmywa, jakby sam potrafi
deszcz. Kto to potrafi? Chciabym wiedzie, jaki ma kolor oczu. Tak. Pan Bg j stworzy, e
by rosa. On sam moe j zmy z ziemi, jak uzna za stosowne.
- Nic nie moge na to poradzi - mwi.
- To przez te cholerne baby - powiada on.
W domu kobiety zaczynaj piewa. Syszymy pocztek pieni i jak wzbiera, kiedy j podejmuj,
edy wstajemy i podchodzimy do drzwi, zdejmujemy kapelusze i wypluwamy prymki.
-72-Nie wchodzimy. Stajemy u schodkw zbici w gromadk, w bezwadnie zwieszonych rkach
trzymamy przed sob albo za ple-cami kapelusze, stoimy z jedn nog wysunit, ze spuszczo
nymi gowami, spogldamy na boki, w d na kapelusze w rkach i na ziemi, a od czasu do cza
su na niebo i po swoich powanych, opanowanych twarzach.
Pie si koczy. Gosy rozwiewaj si na gbokim niskim tonie. Zaczyna Whitfield. Ma gos wi
siebie samego. Jakby do niego nie nalea. Jakby on istnia osobno i jego gos osobno i
rami w rami kady z nich przepywa przez brd na swoim koniu i wchodzi do tego domu, jede
n ubocony, a drugi nawet nie zamoczony, tryumfalny i smutny. Kto w domu zaczyna pak
a. Brzmi to tak, jakby oczy i gos tej kobiety zwrciy si w gb i nasuchiway. Poruszamy
mieniamy nog, zerkamy na siebie i udajemy, emy si nie widzieli.
Whitfield wreszcie przestaje. Znw piewaj kobiety. W tej duchocie zdaje si, jakby ich
gosy szy z gry, wylatyway razem i leciay smutnymi, kojcymi dwikami. Kiedy milkn, jes
k, jakby nie odleciay. Jakby si tylko ukryy w grze i wystarczy, e si poruszymy, a wyzw
olimy je na nowo z powietrza naokoo, smutne i kojce. Kobiety teraz kocz i wkadamy kap
elusze, ruszamy si sztywno, jakbymy nigdy przedtem ich nie nosili.
Cora piewa jeszcze w drodze do domu. W Bogu podpora moja i nagroda", piewa siedzc na
wozie, z szalem na ramionach i otwart parasolk nad gow, cho nie pada.
- Ma ju swoj - mwi. - Gdzie by nie posza, ma ju swoj nagrod, bo uwolnia si od Anse B
a. -Leaa te w tej skrzyni trzy dni i czekaa, a Darl z Klejnotem piechot przyjd do domu,
wezm nowe koo i wrc do tego rowu, w ktrym zostawili wz. Bierz moje muy, Anse, powiedzi
aem.
Strona 27
9962 Zaczekamy na nasze, on na to. Ona by tak chciaa. Zawsze bya akuratna.
Trzeciego dnia wrcili i zaadowali j na wz i ruszyli, i ju byo za pno. Trzeba byo jech
drogi naokoo przez most Samsona. To
-73-dzie drogi std. I stamtd jeszcze czterdzieci mil do Jefferson. Bierz moje muy, An
se. Zaczekamy na nasze. Ona by tak chciaa.
Dopiero mil od domu zobaczylimy go, siedzia na skraju koryta. Nie syszaem, eby w tym k
orycie bya kiedy jaka ryba. Oglda si na nas, oczy ma okrge i spokojne, twarz brudn, tr
zyma kij na kolanach. A Cora jeszcze piewa.
- To nie dzie na ryby - powiadam. - Zabieraj si z nami, a jutro rano pierwsza rzec
z pjd z tob nad rzek i co zapiemy.
- Jedna tu jest - powiada. - Dewey Dell j widziaa.
- Zabieraj si z nami. Najlepsza jest rzeka.
- Jest tutaj - powiada. - Dewey Dell widziaa. A Cora piewa.
- W Bogu podpora moja i nagroda".
DARL
To nie konia stracie, Klejnot - mwi.
Siedzi na siedzeniu wyprostowany, troch pochylony do przodu, jakby kij pokn. Rondo k
apelusza w dwch
miejscach mu si odkleio i opada na t drewnian twarz, tak e kiedy opuci gow, wyglda pr
szpar jak
przez przybic hemu i patrzy przez dolin w t stron, gdzie stoi przylepiona do urwiska s
todoa, a w niej
niewidoczny ko.
- To popatrz - mwi. Wysoko nad domem wisz zacieniajcymi si krgami na mkncym, gstym ni
. Std s nie wiksze jak plamki, nieubagane, cierpliwe, zowieszcze. - Ale to nie konia
stracie.
- Niech ci cholera - powiada. - Niech ci cholera.
Nie mog kocha swojej matki, bo nie mam matki. Matka Klejnota to ko. Nieruchome, wys
okie spy kouj w gr, na tle chmur, jakby si cofay.
Nieruchomy, sztywny jak kij i z drewnian twarz, leci na konia sztywno jak jastrzb z
awieszony na skrzydach. Czekaj na nas, gotowi na jej wyprowadzenie, czekaj na niego
. Wchodzi do boksu i czeka, a ko wierzgnie, eby si przelizn mimo, wle na b i zatrz
jrze nad przegrodami boksw na pust ciek, a potem siga do ssieka.
- Niech go cholera, niech go.
-75-CASH Nie ma rwnowagi. Jak chcecie j taszczy i wie z rwnowag, bdziemy musieli...
- Podno. Nieche ci, dwigaj.
- Mwi ci, e nie powiezie i nie pojedzie, nie stanie rwno, jak nie...
- W gr j! Dwigaj, ty cholerny zatkany kulfonie, w gr j-' Nie ma rwnowagi. Jak chc, e
i jechaa w rwnowadze, to musz...
-76-DARL
Schyla si nad ni razem z nami, dwie z naszych omiu rk. Krew falami zalewa mu twarz.
Midzy jedn fal a drug ciao ma zielonkawe jak gadka, gsta bladozielona papka przeutego
zez krow pokarmu, twarz szalon, jakby si dawi, zby na wierzchu.
- Dwigaj! - powiada. - W gr j, ty cholerny zatkany kulfonie!
Strona 28
9962
- Dwiga i tak gwatownie unosi cay jeden koniec, e wszyscy szarpiemy w gr, eby nam nie w
ymkna si z rk i eby zapa rwnowag, zanim j zupenie wywrci. Opiera si chwil, jakby
by jej suche jak kij ciao tam w rodku, cho martwe, z furi czepiao si jakich wzgldw pr
oitoci, jakby si starao ukry zbrudzon cz ubrania, ktr jej ciao skalao wbrew jej wo
m nagle si odrywa od ziemi i podnosi, jakby wycieczenie ciaa dodao lotnoci tym deskom
albo jakby zrozumiaa, e t cz odziey chc z niej zerwa, i rzucia si za ni w jakim
porywie, co dziaa przeciw wasnemu pragnieniu i potrzebie. Twarz Klejnota ju zupenie
zielenieje i w jego oddechu sysz zwierajce si zby. Taszczymy j przez sie, szuramy niezr
znie stopami po pododze, nie odrywajc ng, i wynosimy za drzwi.
-77-- Przytrzymajcie no chwil - powiada tata i puszcza. Odwraca si, eby zamkn na kdk d
wi, ale Klejnot nie czeka.
- Dalej - mwi tym zdawionym gosem. - Dalej.
Znosimy j ostronie po schodkach. Posuwamy si trzymajc j w rwnowadze, jakby bya czym dr
ocennym, odwracamy twarze i oddychamy przez zby, eby nie wcign powietrza nosem. Wchod
zimy na ciek, ktra zaraz skrca w d zbocza.
- Lepiej poczekajmy - powiada Cash. - Mwi wam, nie ma rwnowagi. Kto nam jeszcze musi
pomc na zboczu.
- No to puszczaj - mwi Klejnot. Ten si nie zatrzyma. Cash ju nie nada, kutyka szybko, e
by dotrzyma kroku, oddycha chrapliwie i zaraz zostaje za nami, i przedni koniec K
lejnot ju niesie sam jeden, tak e kiedy cieka wbiega na pochyo, mj koniec zaczyna mi u
eka, umyka i zjeda jak sanie na niewidocznym niegu, zelizgujc si z miejsca, gdzie jes
zostao wraenie jego obecnoci.
- Zaczekaj, Klejnot - powiadam. Ale ten nie zaczeka. Ju prawie biegnie i Cash zos
ta z tyu. Wydaje mi si, e ten koniec, ktry teraz nios sam, nic nie way, jakby by przyc
owany niby umykajca somka do szalonego przypywu rozpaczy Klejnota. Nawet nie dotyka
m trumny, kiedy on uskakuje, przepuszcza rozhutan trumn, a potem j apie, tym samym je
szcze ruchem wrzuca do skrzyni wozu i oglda si na mnie, a twarz mu zalewaj wcieko i roz
pacz.
- Niech ci cholera. Niech ci cholera.
-78-VARDAMAN
Jedziemy do miasta. Dewey Dell powiada, e jej nie dostaniemy w sklepie, bo jest u
witego Mikoaja i on zabra j ze sob a do przyszego Boego Narodzenia. Wtedy znw bdzi
szkem, byszczaa i czekaa. Tata i Cash schodz ju na d, ale Klejnot idzie do stodoy.
- Klejnot - mwi tata. Klejnot si nie zatrzymuje. - Gdzie idziesz? - mwi tata. Ale K
lejnot nie staje. - Zostawisz tego konia tutaj - powiada tata. Klejnot staje i p
atrzy na tat. Oczy Klejnota wygldaj jak szklane kulki. -Zostawisz tego konia tutaj
- powiada tata. - Wszyscy pojedziemy na wozie, z mam, tak jak chciaa. Ale moja mat
ka jest ryb. Vernon j widzia. By przy tym.
- Matka Klejnota to ko - mwi Darl.
- Ty, Darl, to moja moe by ryb, co? - pytam. Klejnot to mj brat.
- To moja te musiaaby by koniem - mwi.
- Dlaczego? - pyta Darl. - Jeeli twoim tat jest tata, to twoja mama wcale nie musi
by koniem dlatego, e Klejnota mama to ko.
- Nie musi? - pytam. - Dlaczego nie musi? Darl to mj brat.
- To czym jest twoja mama, Darl? - pytam.
-79-- Nie mam mamy - mwi Darl. - Jak miaem, to teraz nie mam. I co byo, to nie jest
. No nie?
- Nie - powiadam.
- To i ja nie jestem - powiada Darl. - No nie?
Strona 29
9962
- No tak - powiadam. Ja jestem. Darl to mj brat.
- Ale ty jeste, Darl - mwi.
- Wiem - powiada Darl. - To nie to samo, co jest. To ju za duo rodzenia jak na jed
n kobiet. Cash trzyma swoj skrzynk z narzdziami. Tata patrzy na niego.
- W powrotnej drodze wysid u Tulla - mwi Cash. - Wezm si do tego dachu na stodole.
- To nie przystoi - mwi tata. - To umylne lekcewaenie jej i mnie.
- Chcesz, eby wraca do domu i taki kawa drogi taszczy je do Tulla na piechot? - powia
da Darl. Tata patrzy na Darla, mlamle gb. Tata co dzie si teraz goli, bo moja matka
to ryba.
- To nie jest w porzdku - powiada tata. Dewey Dell trzyma w rku paczk. Ma te w koszu
obiad dla nas.
- Co to? - pyta tata.
- Placki pani Tull - mwi Dewey Dell i wsiada na wz. -Wioz je za ni do miasta.
- To nie jest w porzdku - mwi tata. - To lekcewaenie zmarych.
Bdzie tam. Bdzie na przysze Boe Narodzenie, powiada Dewey Dell. Byszczca na szynach. P
owiada, e on jej nie sprzeda adnemu z miastowych chopakw.
DARL
Klejnot nie zatrzymuje si, idzie w stron stodoy, wchodzi w obejcie z karkiem sztywny
m, jakby pokn kij. Dewey Dell trzyma w jednym rku kosz, w drugim czworoktn paczk owini
gazety. Twarz ma spokojn i obrzmia, oczy zamylone i czujne, prawie wida w nich plecy
doktora Peabody jak dwa okrge groszki w dwch naparstkach; moe w tych plecach doktor
a siedz dwa takie robaczki, co to si w ukryciu cierpliwie przegryzaj przez czowieka
i wya z drugiej strony, i czowiek budzi si wtedy czy to ze snu, czy z jawy z tym nagym
napiciem i skupieniem na twarzy. Stawia koszyk na wz i sama wazi, spod coraz cianie
j szej sukienki wysuwa si jej duga noga: ta dwignia, ktra porusza wiat; suwmiarka do
mierzenia dugoci i szerokoci ycia. Siada obok Vardamana i kadzie paczk na kolanach. Kl
ejnot ju wchodzi do stodoy. Ani si obejrza.
- To nie jest w porzdku - mwi tata. - Tyle mgby dla niej zrobi.
- Ruszajmy - powiada Cash. - Niech zostanie, jak chce. Tu bdzie na miejscu. Moe po
jecha do Tulla i posiedzie u nich.
- Dopdzi nas - mwi. - Pojedzie na przeaj i dopdzi nas na drce za Tullem.
-81-- I pojechaby na tym swoim koniu - powiada tata. - Gdybym mu nie kaza zosta. Ch
olerny pstrokacz dzikszy od rysia. Umylne lekcewaenie jej i mnie.
Wz rusza, uszy muw zaczynaj podrygiwa. A tamte za nami, nad domem, nieruchomo zawise w
coraz wyszych krgach, staj si coraz mniejsze i znikaj.
-82-ANSE
Mwiem mu, eby nie jecha na tym koniu przez wzgld na nieboszczk matk, bo nieprzystojnie
by to wygldao, jakby paradowa na tym cholernym cyrkowcu, kiedy ona chciaa, ebymy wszys
cy jechali z ni w wozie, wszyscy krew z jej krwi i ko z jej koci, ale ledwiemy przeje
chali przez drk za Tullem, a Darl wybucha miechem. Siedzi z tyu na desce pooonej w popr
zek wozu, z nieboszczk matk u swoich stp, i mieje si. Ile razy mu mwiem, e wanie tak
awki daj ludziom powd do gadania, sam ju nie wiem. Powiadam mu, e ja jeszcze zwaam na
to, co ludzie mwi o moich, cho ty ju nie zwaasz, cho si dochowaem takich cholernych n
poni i kiedy si tak zachowujesz, e ludzie rne rzeczy mog o tobie gada, to uderza w two
j matk, nie we mnie: ja jestem chop i mnie to nie szkodzi, to uderza w kobiety, w m
atk i siostr, a nimi si powiniene opiekowa, i odwracam si, i patrz na niego, a on tam s
iedzi i si mieje.
- Nie czekam od ciebie szacunku - powiadam. - Ale eby przy matce, co jeszcze w tr
umnie nie ostyga.
- O tam - powiada Cash i pokazuje gow na drk. Ko jest jeszcze dobry kawa drogi za nami
i dobrze
Strona 30
9962 idzie, ale nie trzeba mi mwi, kto jedzie na nim. Ogldam si tylko na Darla, a on
siedzi i si mieje.
-83-- Zrobiem co mogem - powiadam. - Staraem si, eby wszystko byo, jakby ona chciaa. Pa
n Bg mi odpuci i wybaczy zachowanie tych, co mi zesa. A Darl siedzi na tej desce tu n
ad ni i mieje si.
-84-DARL.
Jedzie drk szybko, ale juemy ujechali od jej wylotu trzysta jardw, zanim skrci na drog
to fruwa spod migoccych w pdzie kopyt. Potem troch zwalnia, siedzi w siodle prosto
i lekko, ko kaprynie wybiera drog w bocie.
Tull jest w swoim obejciu. Spoglda na nas i podnosi rk. Jedziemy dalej, boto syczy po
koach. Vernon wci stoi. Przyglda si mijajcemu go Klejnotowi, ko idzie lekkim posuwisty
m krokiem, podnosi kolana wysoko, trzysta jardw za nami. Wz toczy si tak usypiajco,
tak sennie, e ruch ju nie kojarzy si z posuwaniem, jakby midzy nami a koniem zmniejs
za si czas, a nie przestrze.
Droga zakrca pod ktem prostym, koleiny z zeszej niedzieli ju si zabliniy, gadka rowa
a skrca midzy sosny, biaa tabliczka ze zblakym napisem: Koci New Hope - 3 mile. Wykrco
w gr jak nieruchoma rka nad pustynn gbi oceanu, za ni czerwona droga ley jak szprych
la ktrej obwodem jest Addie Bundren. Droga przetacza si wstecz, pusta, czysta, biaa
tablica obraca blaknc i spokojn nazw. Cash spokojnie patrzy na t drog, gow obraca jak
owa, kiedy j mijamy, twarz ma opanowan. Tata, zgarbiony, patrzy prosto przed siebi
e. Dewey Dell te patrzy na t drog, a potem oglda si na mnie, w oczach ma czujno i zaprz
eczenie, nie to pytanie, ktre przez palc chwil byo w oczach Casha. Tabliczka
-85-na drodze odpywa do tyu, toczy si wstecz ta nietknita droga. Dewey Dell odwraca
gow. Wz skrzypi dalej. Cash spluwa za koem.
- Za dzie, dwa zacznie mierdzie - powiada.
- Moesz to Klejnotowi powiedzie - mwi.
Ten teraz stoi w miejscu, zatrzyma konia na rozdrou, siedzi wyprostowany i patrzy
za nami, nieruchomy tak samo jak tabliczka, ktra unosi przy nim blakncy napis.
- Nie jest dobrze ustawiona jak na dusz drog - powiada Cash.
- I to jemu powiedz - mwi. Wz skrzypi dalej.
Mil dalej mija nas, ko ma szyj wygit w uk, cignity idzie ni to kusem, ni krtkim gal
ejnot siedzi na nim lekko, zgrabnie, prosto, twarz ma drewnian, rozerwany kapelus
z chwiejnie przekrzywiony na gowie. Mija nas szybko, nie patrzy, ko prze do przodu
, kopyta sycz mu po bocie. Spod kopyt pryska do tyu i chlapie na trumn plama bota. Ca
sh nachyla si, wyjmuje ze swojej skrzynki jakie narzdzie i starannie j usuwa. Kiedy
droga przechodzi przez Whiteleaf, gdzie nisko nachylaj si nad ni wierzby, uamuje gazk i
wyciera plam mokrymi limi.
-86-ANSE
Ciko czowiekowi na tej ziemi. Ciko. Osiem mil ludzkiego potu wymyte z ziemi, w ktr Pan
Bg mu kaza la ten pot. adnej korzyci nie ma na tym wiecie uczciwy, ciko harujcy czow
orzy jest dla tych, co prowadz sklepy w miastach, bez wysiku, kosztem tych, co haruj
w pocie czoa. Nie dla zaharowanego farmera. Czasem to si dziwuj, dlaczego tego nie
rzucamy. A to dlatego, e czeka na nas nagroda w niebie, dokd adnych motorw ani takic
h tam czowiek nie zabierze. Wszyscy tam bd rwni i Pan Bg odbierze tym, co maj, a da ty
m, co nie maj.
Ale duy si to czekanie. Niedobrze, e czowiek na nagrod za swoje uczciwe ycie musi zarab
ia poniewieraniem siebie i swoich umarych. Jechalimy cay ten dzie a do koca, dojechali
do Samsona o
Strona 31
9962 zmroku, a ju i ten most znioso. Tak wysokiej wody nikt nie pamita, a jeszcze p
adao. Najstarszy czowiek ani widzia, ani sysza, eby tak kiedy byo za ludzkiej pamici.
n Bg mnie wybra, bo tych, ktrych miuje, dowiadcza. Ale niech mnie cholera, co mi si wid
zi, e dziwne wybiera sposoby, eby to okaza. Ale teraz mog wstawi te zby. To mi bdzie po
ciech. A jake.
-87-SAMSON
Byo tu przed zachodem. Siedzimy na ganku, a tu drog nadjeda wz, na nim ich picioro, a z
a wozem jeszcze jeden na koniu. Ktre podnioso rk, ale przejechali przed sklepem i nie
zatrzymali si.
- Kto to? - pyta MacCallum; nie mog sobie przypomnie jego imienia: bliniaczy brat R
afe'a, on to by.
- To Bundren zza New Hope - powiada Quick. - To na jednym z tych koni Snopesa je
dzie Klejnot.
- Nie wiedziaem, e jeszcze zosta ktry z tych koni -powiada MacCallum. - Mylaem, e si
na koniec udao wszystkich pozby.
- Sprbuj tego zapa - powiada Quick. Wz ju przejecha.
- Zao si, e stary Lon wcale mu go nie da - mwi.
- Bo i nie - mwi Quick. - Kupi go od taty. - Wz odjecha. - Musieli nie sysze o mocie -
mwi.
- A swoj drog, co oni tu robi? - pyta MacCallum.
- Chyba zrobili sobie wito, odkd on do grobu zoy -powiada Quick. - Do miasta jad chyb
most Tulla te poszed. e te nie syszeli o naszym mocie.
- To przefrun bd musieli - mwi. - Co mi si nie zdaje, eby by jaki most std a po uj
a. Co tam wieli na wozie. Ale Quick trzy dni temu by na pogrzebie i naturalnie wcal
emy nic o tym nie pomyleli, tylko
-88-tyle, e ju dobrze pno i e ju daleko odjechali od domu, i nie syszeli o tym mocie.
- Lepiej krzyknij na nich - mwi MacCallum.
Niech to cholera/mam to imi na kocu jzyka. Ale MacCallum ju krzyczy, oni si zatrzymuj,
a on idzie do wozu i im mwi. Wraca razem z nimi.
- Jad do Jefferson - powiada. - Most obok Tulla te znioso. Jakbymy nie wiedzieli, i
twarz mia dziwn tak koo nosa,
a ci tylko tam siedz, Bundren, dziewczyna i chopak na siedzeniu, a Cash i ten drug
i, ten, o ktrym ludzie gadaj, na desce przeoonej z tyu przez wz, a tamten na tym pstro
katym koniu. Ale oni chyba ju przywykli do tego czasu, bo kiedy powiedziaem Cashow
i, e bd musieli jecha z powrotem przez New Hope, i kiedy im radziem, co maj robi, on po
wiada tylko:
- Chyba si tam dostaniemy.
Nie bardzo lubi si wtrca. Niech kady patrzy swego, jak przystoi, mwi. Ale kiedy pogada
z Rachel o tym, jak to nie mieli specjalisty, co by si ni zaj, i to w lipcu, i w ogle
, to id ja do stodoy i prbuj dogada si z Bundrenem.
- Obiecaem jej - on na to. - O niczym innym nie chciaa sucha.
Widz, e trzeba na to leniwego chopa, takiego, co nie cierpi rusza si z miejsca, eby si
ju nie zatrzyma, jak raz ruszy, tak jak si kiedy nie rusza, jakby nie tyle nie cierpi
a si rusza, co wyrusza albo si zatrzymywa. I jakby by dumny z tego, jak si co zdarzy,
ruszanie si czy siedzenie na miejscu wyglda na trudne. Siedzi zgarbiony na wozie,
mruga i sucha, jak opowiadamy, jak szybko ten most znioso i jaka wysoka bya woda,
i niech mnie cholera, tak si zachowuje, jakby si tym pyszni, jakby to bya jego zasuga
, e rzeka wylaa.
- Powiadasz, e jeszcze nie oglda takiej wody? - mwi. -Wola Boska. I chyba bardzo do r
ana nie opadnie.
- Lepiej zostacie przez noc - mwi - i wczenie rano ruszajcie na New Hope.
-89-
Strona 32
9962 Zwyczajnie, al mi byo tych zbiedzonych muw. Powiedziaem Racheli.
- No - mwi. - Chciaaby, ebym ich wygania po nocy, osiem mil od domu? C mog zrobi - p
m. -To tylko jedna noc, przetrzymamy nieboszczk w stodole i jak nic wyrusz o wicie.
- Tote mwi: - Zostacie u mnie na noc, a wczenie rano moecie rusza na New Hope. Mam dos
y opat i chopaki zaraz po kolacji mog si wzi do roboty i wykopa go, jak zechc - i wte
idz, e ta dziewczyna mi si przyglda. Gdyby moga zabija tymi oczami, ju bym tu z wami ni
e gada. jak pies, jeli mnie nie przepalay na wylot. I tak, kiedy zeszedem do stodoy,
zyapaem ich na gadaniu, ona mwia i nie widziaa wcale, e tam jestem.
- Obiecae jej - powiada. - Nie moga skona, zanim jej obiecae. Mylaa, e moe na tobie
Jak tego nie zrobisz, przeklestwo spadnie na twoj gow.
- Nikt nie powie, e nie chc dotrzyma sowa - powiada Bundren. - Wszyscy widz.
- Nie obchodzi mnie, co tam wszyscy widz - powiada ona. I szepcze jakby, bardzo s
zybko: - Obiecae jej. Musisz. Ty...
Wtedy mnie zobaczya i urwaa, i stoi. Gdyby moga nimi strzela, ju bym z wami nie gada.
Wic mwi ja mu swoje, a on na to:
- Daem jej sowo. Ona tego chce.
- Zdawaoby si, e bdzie wolaa matk pochowa gdzie blisko, eby moga...
- To Addie obiecaem - powiada. - Tego ona chce.
Wic im powiedziaem, eby wz wprowadzili do stodoy, bo znw si zanosio na deszcz, i e ko
a ju prawie gotowa. Tylko e nie chcieli wchodzi.
- Dzikuj wam - powiada Bundren. - Nie bdziemy wam robi kopotu. Mamy tam co w koszu. Po
radzimy sobie.
- No - powiadam. - Skoro taki skrupulant, jak idzie o twoje kobity, i ja nie gors
zy. A kiedy kto si u nas zatrzymuje w czasie
-90-posiku i nie chce si do stou, moja ona poczytuje to sobie za obraz. Wic dziewczyna
osza do kuchni pomc Racheli. I zaraz przychodzi do mnie Klejnot.
- A jake - powiadam. - Bierz ze stryszku. Daj mu, jak ju muy nakarmisz.
- Wolabym wam za niego zapaci - powiada.
- A po co? - ja na to. - Nikomu nie auj paszy dla konia.
- Wolabym zapaci - powiada. Zdawao mi si, e powiedzia ekstra".
- Ekstra za co? - pytam. - To on nie re siana i kukurydzy?
- Ekstra pasza - powiada. - Daj mu troch ekstra i nie chc nic za darmo.
- U mnie, synu, nie ma na sprzeda - powiadam. - A gdyby mia apetyt na cay zapas ze
stryszku, rano ci pomog zaadowa wszystko ze stodoy na wz.
- On nigdy nikomu nic nie zawdzicza - powiada. - Wol wam zapaci. A gdybym ja robi, co
wol, w ogle by was tu nie byo, chciaem mu powiedzie. Ale mwi tylko:
- To czas najwyszy, eby zacz. Ja paszy nie mam na sprzeda.
Kiedy Rachela wstawia kolacj, poszy razem z dziewczyn i pocieliy par ek. Ale adne z
e chciao wej.
- Nie dzi umara, takie gupstwa powinny jej ju przej -powiadam.
Nie, ebym mia mniej szacunku dla nieboszczki ni inni, ale szacunek szacunkiem, a ko
biecie, co ju cztery dni ley w trumnie, najlepiej mona go okaza, jak si j jak najprdzej
pochowa. Ale oni ani sucha o tym nie chc.
- Nie przystoi - powiada Bundren. - Jasne, jak chopaki chc i spa, to chyba ja przy ni
ej posiedz. Nie odmwi jej tego.
Wic kiedy tam znowu zaszedem, wszyscy siedzieli w kucki koo wozu. 91
- Bodaj ten may niech idzie do domu si przespa - powiadam. - I ty lepiej chod - mwi do
dziewczyny. Nie miaem zamiaru si wtrca. I Bg mi wiadkiem, pojcia nie mam, co mogem zr
i tej dziewczynie.
Strona 33
9962
- On ju pi - powiada Bundren. Pooyli go spa w pustym obie w boksie.
- No, to ty chod - mwi do niej. A ona wci nic. Siedz sobie w kucki. Ledwie ich wida. -
No a wy, chopaki? - mwi. - Jutro cay dzie was czeka. Po chwili Cash powiada:
- Dzikuj wam. Damy sobie rad.
- Nie chcemy niczyjej aski - powiada Bundren. - Dzikuj wam piknie. To i poszedem, nie
ch sobie siedz. Myl, e przez te cztery dni to ju si przyzwyczaili. Ale Rachela nie.
- To obraza - powiada. - Obraza.
- Co ma robi? - mwi. - Da jej sowo.
- Kto mwi o nim? - powiada Rachela. - Kto si troszczy o niego? - powiada i pacze. -
Nic nie chc, tylko eby i on,
i ty, i wszyscy mczyni na wiecie, co nas morduj ywcem i poniewieraj po mierci, i ciga
caej okolicy...
- No, no - mwi. - Zdenerwowaa si.
- Tylko mnie nie dotykaj! -.krzyczy. - Nie dotykaj mnie!
Nic o nich czowiek nie wie. yj z ni jedn ju pitnacie lat i niech mnie cholera, jak co
em. I kup rzeczy sobie wyobraaem, ale nie to, niech mnie cholera, w gowie mi nie pos
tao, e nas porni kto, kto ju cztery dni w trumnie ley, i to kobieta. Ale one same sobie
utrudniaj ycie, bo nie bior go tak, jak leci, jak mczyni.
Wic le, sysz, e zaczyna pada, i myl o tych tam w stodole; siedz w kucki naokoo wozu
cz bbni po dachu, i myl o Racheli, a ona pacze obok, a po chwili zrobio si tak, jakbym
wci jeszcze sysza jej pacz, cho ju usna, i jakbym czu tamt, cho wiedziaem, e nie
az nie wiedziaem, czy mog, czy nie mog, a moe zwyczajnie wiedziaem, e to jest to, co b
yo.
-92-Wic rano wcale tam nie id. Syszaem, jak zaprzgaj, i ju wiedziaem, e s prawie got
odjazdu, tote wyszedem od frontu i poszedem drog do mostu, a sysz, e wz wyjeda z o
zawraca do New Hope. A wtedy, kiedy wrciem do domu, Rachela jak skoczy na mnie, e m
nie nie byo, eby ich zawoa na niadanie. Nic o nich nie wiadomo. Akurat kiedy nabierze
sz pewnoci, e chc jednego, niech mnie cholera, jak nie tylko musisz zmieni zdanie, a
le jeszcze jak nic oberwiesz za to, e myla, e to o to idzie. Ale wci jeszcze mi si zda
, e czuj ten zapach. Wic doszedem do przekonania, e go nie czuj, tylko wiem, e on by,
k to si czasami czowiekowi pokrci. Ale kiedy zajrzaem do stodoy, to ju wiedziaem, e ni
o to idzie. Kiedy wszedem midzy boksy, zobaczyem co. Siedziao skulone i poderwao si, ki
edy wszedem, i z pocztku mylaem, e to ktre z nich zostao, a potem zobaczyem, co to je
To by sp. Obejrza si, zobaczy mnie i uciek midzy boksami, rozkraczony. Skrzyda wygarbi
erkn na mnie najpierw nad jednym skrzydem, potem nad drugim, jak stary, ysy chop. Za
drzwiami poderwa si w powietrze. Dugo musia si podrywa, zanim ulecia w takim powietrzu
gstym, cikim i mokrym od deszczu.
Jak si uparli do Jefferson, to chyba mogli jecha naokoo przez Mount Vernon, tak jak
MacCallum. Konno bdzie w domu mniej wicej pojutrze. Wtedy bd mieli ju tylko osiemnaci
e mil od miasta. Ale moe to, e i ten most znioso, ju mu dao jakie pojcie o mdroci bos
i rozeznanie.
Albo ten MacCallum. Ju dwanacie lat ze mn handluje. Znam go od dziecka, znam go tak
dobrze jak siebie. Ale, cholera, nic o nim nie wiem.
-93-DEWEY DELL
Wida ju drogowskaz. Popatruje na drog, bo moe czeka. New Hope 3 mile bdzie na nim. New
Hope - 3 mile. A potem droga skrci midzy drzewa i pusta bdzie czeka i mwi: New Hope -
trzy mile. Podobno moja matka nie yje. Szkoda, e nie miaam czasu da jej umrze. Szkod
a, e go nie miaam, szkoda, e nie. To dlatego, e za wczenie, za wczenie na tej dzikiej
i sponiewieranej ziemi. Nie dlatego, ebym ja nie, ebym ja nie miaa, ale dlatego, e z
a wczenie, za wczenie, za wczenie. Ju pokazuje. New Hope - trzy mile. New Hope - 3 m
ile. Wic to o tym myl, kiedy mwi ono czasu: mka i
Strona 34
9962 rozpacz rozsuwajcych si staww, sponiewierane wntrznoci wypadkw opasane tward obrc
Cash powoli obraca gow, kiedy podjedamy, obraca blad, pust, smutn, opanowan i pytajc
na czerwonym bezludnym zakrcie; za tylnym koem Klejnot na koniu patrzy prosto prz
ed siebie. Ziemia znika z oczu Darla; rozpywaj si w punkciki. Zaczynaj od stp i wdruj p
rzeze mnie ca do twarzy, i jestem ju bez sukienki - siedz goa na wozie nad leniwymi m
uami, nad t boleci. A jakbym mu powiedziaa, eby si odwrci? Zrobi, co powiem. Nie wiec
zrobi, co powiem? Id raz, a tu czarna przepa pdzi pode mn. Nic nie widz. Patrz, Vardam
an wstaje, idzie do okna i kuje noem w ryb, krew tryska, syczy jak para,
-94-ale ja nic nie widz. Zrobi, co mu ka. Zawsze zrobi. Na wszystko go namwi. Wiecie,
e tak. A co, jak powiem, zawracaj tu. To wtedy, kiedy umaram. A jak powiem. Pojed
ziemy do New Hope. Nie bdziemy musieli jecha do miasta. Wstaam, wziam n z krwawicej, j
zcze syczcej ryby i zabiam Darla. Raz, kiedy jeszcze spaam w jednym ku z Vardamanem, m
iaam zy sen, zdawao mi si, e nie pi, ale ani nie widziaam, ani nie czuam ka pod so
wiedziaam, kto ja jestem, nie wiedziaam, jak si nazywam, nie wiedziaam nawet, czy je
stem dziewczyn, nie wiedziaam nawet, czy to ja chc si obudzi, ani nie wiedziaam, co si
robi, jak si nie pi, ebym moga to robi, ebym wiedziaa, e co si dzieje, ale nawet nie
iaam o czasie, a nagle co wiedziaam, e to wiatr na mnie wieje, byo tak, jakby zerwa si
iatr i zdmuchn mnie stamtd, gdzie nie byam, bo wia przez izb, i Vardaman spa, i znw mn
tam wdmuchn i wia, jakby kto kawa chodnego jedwabiu przeciga mi po goych nogach.
Od sosen wieje chodem i nieustannym szumem. New Hope. Byo 3 mile. Byo 3 mile. Wierz
w Boga. Wierz w Boga.
- Dlaczego nie jedziemy do New Hope, tata? - pyta Varda-man. - Pan Samson powied
zia, e jedziemy, a drog minlimy. Darl powiada:
- Popatrz, Klejnot.
Ale nie patrzy na mnie. Patrzy na niebo. Sp taki nieruchomy, jakby gwodziem tam pr
zybity. Skrcamy w drk za Tullem. Mijamy stodo i nie zatrzymujemy si, koa piszcz w bo
ijamy zielone rzdki baweny na dzikiej ziemi, a Vernon niedaleko na polu idzie za pu
giem. Podnosi rk, jak przejedamy, i dusz chwil stoi i patrzy za nami.
- Popatrz, Klejnot - mwi Darl.
Klejnot siedzi na koniu, jakby kto jego razem z koniem wyci z drewna, i patrzy pros
to przed siebie. Wierz w Boga, Boga, Boga. Wierz w Boga.
-95-TULL
Jak przejechali, odczepiem mua, podwizaem acuchy i id za nimi. Siedzieli na wozie na sk
raju tamy. Anse siedzi i patrzy na most, tam gdzie go rzeka zatopia i wida tylko d
wa koce. Tak na niego patrzy, jakby cay czas by przekonany, e go ludzie oszukuj, kiedy
mwi, e most znioso, ale jakby cay czas mia nadziej, e go jednak znioso. Jakby mia m
dziank. Siedzi na tym wozie w niedzielnych portkach i mlamle gb. Wyglda jak ko, co ni
e oglda zgrzeba, ale wystrojony, e sam nie wiem.
Chopak patrzy na most tam, gdzie do poowy wystawa z wody i nanosio na niego pni i rnoc
i chwia si, i trzs, jakby to wszystko miao si lada chwila zapa, patrzy i wytrzeszcza
, jakby siedzia w cyrku. A jeszcze ta dziewucha. Podchodz, a ona oglda si na mnie, o
czy jej si arz i cinaj, jakbym chcia j dotkn. Ale zaraz popatrzya na Anse'a z powrot
nowu na t wod.
Z obu stron podesza pod samiutk tam, ziemi nie wida, tylko jzyczek, co my na nim, sze
d do mostu i w d do wody, i gdybymy nie wiedzieli, jak kiedy ta droga i most wyglday, n
ikt by nie powiedzia, gdzie si koczy rzeka, a zaczyna brzeg. Jeden ty odmt, a tama jakb
y nie szersza od ostrza noa, a my: tamci na wozie, jeden na koniu i ja na mule.
-96-
Strona 35
9962 Darl patrzy na mnie, a potem i Cash si odwraca i patrzy tak, jak tej nocy, c
o to sobie kalkulowa, czy ona si zmieci w tych deskach, jakby je w duchu wymierza i
nikogo nie pyta, co myli, i nawet nikomu nie pozwala myle, e sucha, jak si mwi, ale s
Klejnot ani drgnie. Siedzi na tym koniu, pochylony troch do przodu, i tak samo wy
glda na twarzy, jak wtedy, kiedy razem z Darlem przejedali koo mnie wracajc po ni.
- Gdyby to sta, moglibymy przejecha - powiada Anse. -Moglibymy sobie prosto przez ni
ego przejecha. Od czasu do czasu woda przepchnie jak kod przez t pltanin i pie odpyw
a si i obraca, i widzimy go, a dopywa do tego miejsca, gdzie dawniej by brd. Zwalnia,
okrca si w poprzek, przez minut wystaje z wody, i z tego wida, e tam by brd.
- Ale to niczego nie dowodzi - powiadam. - Tam si moga usypa awica ruchomego piasku.
Patrzymy na kod. I znw ta dziewucha na mnie patrzy.
- Pan Whitfield przejecha - powiada.
- Jecha na koniu - mwi. - I trzy dni temu. Od tej pory podniosa si o pi stp.
- Gdyby tylko sta ten most - powiada Anse. Pie wyskakuje w gr i znw pynie. Peno miecia
piany i sycha wod.
- Ale go znioso - powiada Anse. Cash mwi:
- Kto ostrony toby tu przeszed po deskach i kodach.
- Ale nic nie przeniesie - mwi. - I te moe by, e jakby dotkn tej ruiny nog, wszystko
zwali. Co ty na to, Darl?
Patrzy na mnie. Nic nie mwi, tylko na mnie patrzy tymi niesamowitymi oczami, co t
o przez nie ludzie gadaj. Zawsze mwi, e to nie tyle idzie o to, co by mwi czy robi, nie
tyle o to tam idzie, ile o to, jak on patrzy na czowieka. Tak, jakby jakim sposob
em wazi czowiekowi do wntrza. Jako tak, jakby czowiek jego oczami patrzy na siebie i na
to, co robi. I zaraz
-97-znowu czuj, e ta dziewucha patrzy na mnie, jakbym prbowa j dotkn. Mwi co do Anse'
- ... pan Whitfield... - mwi.
- Przyrzekem jej na Boga - powiada Anse. - To chyba nie ma co si martwi.
Ale wci nie pogania muw. Stoimy nad wod. Inna koda wyskakuje nad t pltanin i odpywa;
ymy, jak si zatrzymuje i wolno, z minut obraca tam, gdzie kiedy by brd. I pynie dalej.
- Dzi w nocy moe zacznie opada - mwi. - Moesz jeszcze poczeka dzie.
Wtedy Klejnot odwraca si na tym swoim koniu. Do tej pory si nie rusza, teraz odwrac
a si do mnie. Twarz ma jak zielon, nagle mu czerwienieje i znw robi si zielona.
- Wracaj, u diaba, do swojej zasranej orki - mwi. - Kto, do cholery, prosi ci tu za
nami?
- Ja bez zej myli - mwi.
- Zamknij si, Klejnot - powiada Cash. Klejnot z powrotem odwraca si do rzeki, z za
cinitymi zbami, czerwienieje, robi si zielony i znowu czerwienieje. - No - mwi po chw
ili Cash - co zamylasz? Anse nic nie mwi. Siedzi zgarbiony, mlamle gb.
- Gdyby tylko sta, moglibymy przejecha - powiada.
- Ruszamy - mwi Klejnot i rusza na koniu.
- Czekaj - mwi Cash. Patrzy na most. My, oprcz dziewczyny i Anse'a, patrzymy na Ca
sha. Anse i dziewczyna patrz na wod. - Lepiej jak Dewey Dell, Vardaman i tata prze
jd osobno przez most - mwi Cash.
- Vernon moe im pomc - powiada Klejnot. - A jego mua moemy przyczepi przed naszymi.
- Nie wemiecie mojego mua do tej wody - powiadam. Klejnot spoglda na mnie. Oczy ma
jak kawaki rozbitego talerza.
- Zapac ci za tego cholernego mua. Kupi go od ciebie zaraz teraz.
-98-- Mj mu nie wlezie do tej wody - mwi.
- Klejnot da swojego konia - powiada Darl. - Dlaczego by mia ty, Vernon, nie zaryz
ykowa swojego mua?
- Zamknij si, Darl - powiada Cash. - I ty, i Klejnot.
Strona 36
9962
- Mj mu nie wazi do tej wody - mwi.
-99-DARL
Siedzi na koniu i wylepia si na Vernona, t chud gb ma czerwon a po biae i nieruchome
i nad nimi. Tego lata, kiedy skoczy pitnacie lat, mia napad piczki. Wyszedem rano da
zy muom, a tu krowy jeszcze uwizane, i zaraz usyszaem, e tata wraca do domu i go woa.
Kiedymy wrcili do domu na niadanie, przechodzi ten koo nas z wiadrami mleka i potyka
si jak pijany. Doi, kiedymy zaprzgali i pojechalimy na pole bez niego. Jestemy ju tam
z godzin, a ten wci si nie pokazuje. Kiedy Dewey Dell przyniosa nam obiad, tata kaza j
ej wraca i poszuka Klejnota. Znalaza go w oborze, siedzia na stoku i spa. Potem co ran
o tata szed i go budzi. Zasypia przy kolacji, zaraz po kolacji szed do ka, a kiedy przy
chodziem si ka, lea jak martwy. Ale tata i tak musia go rano budzi, wstawa, ale ledw
a p picy. Znosi gadanie i labidzenie taty bez sowa, bra kuby na mleko i szed do stodo
raz go zapaem, jak zasn nad krow, wiadro na miejscu i do poowy pene, rce trzyma w mlek
po przeguby, a gow krowie na brzuchu.
Potem to Dewey Dell musiaa doi. On wci wstawa, jak go tata budzi, i taki zaczadzony za
biera si do tego, comy mu kazali robi. Jakby bardzo si stara we wszystkim, e to niby on
te nie wie, w czym rzecz, jak i my.
-100-- Chory jeste? - pyta mama. - Nie czujesz si dobrze?
- Nie - mwi Klejnot. - Nic mi nie jest. ,
- On tylko ma lenia, mnie na zo - powiada tata, a Klejnot stojcy pi jak nic. - Moe nie
? - powiada tata i znowu go budzi, eby mu odpowiedzia.
- Nie - mwi Klejnot.
- To nie chod dzi do roboty, zosta w domu - powiada mama.
- Przy tej caej robocie na porzeczu? - powiada tata. - Jake nie chory, to co ci je
st?
- Nic - mwi Klejnot. - Nic mi nie jest.
- Nic? - powiada tata. - W tej chwili pisz na stojcy.
- Nie - mwi Klejnot. - Nic mi nie jest.
- A ja chc, eby dzi zosta w domu - powiada mama.
- Bdzie mi potrzebny - mwi tata. - Bo cho i nikogo nie brak, musimy si zwija z robot.
- To musisz zrobi, co si da, z samym Cashem i Darlem -powiada mama. - Dzi on ma zos
ta w domu. Ale gdzie by on zosta. - Nic mi nie jest - powiedzia i poszed. Co mu jedna
k byo. Wszyscy to widzieli. Chud i wiedziaem, e zasypia przy kopaniu, patrzyem, jak m
otyka podnosi si i opada coraz to wolniej, z coraz mniejszym zamachem, a ustawaa, a
on si na niej opiera bez ruchu w drgajcym upale. Mama chciaa sprowadzi doktora, ale
tata by przeciwny wydawaniu pienidzy na darmo i Klejnot wydawa si zdrowy, gdyby nie
ta chudo i to, e zasypia co chwila. Zje mg, tyle e usypia nad talerzem z kromk chle
ie drogi do ust, nawet nie przestawa u. Ale przysiga, e nic mu nie jest. To mama zagon
ia Dewey Dell do dojenia, jako jej zapacia, a do innych robt koo domu, ktre Klejnot za
wia przed kolacj, w jaki sposb zaprzga Dewey Dell i Vardamana. Albo sama je wykonywaa,
kiedy ojca nie byo. Gotowaa mu smakoyki i chowaa dla niego. I moe to wtedy pierwszy r
az zobaczyem, e Addie Bundren zdolna jest co ukrywa, ona, co staraa si nas nauczy, e o
ustwo naley do takich rzeczy, e ju
-101-od nich nic nie moe by gorsze czy waniejsze, nawet ndza. I zdarzao si, e przychodz
iem do domu spa, a ona siedziaa po ciemku przy Klejnocie, kiedy spa. I wiedziaem, e sa
ma sob pogardza za to oszustwo i e pogardza Klejnotem, dlatego e nie moe przesta go k
ocha i musi popenia oszustwo.
Strona 37
9962 Jednej nocy rozchorowaa si i kiedy poszedem do stodoy zaprzga, eby jecha do Tull
ie mogem znale latarni. Pamitaem, e wieczorem widziaem j tam na gwodziu, a teraz, w
nocy, znikna. Zaprzgem wic po ciemku, odjechaem i tu po wicie wrciem z pani Tull. I
a ju bya, wisiaa na tym gwodziu, co to j widziaem na nim, a przedtem nie mogem jej tam
znale. A potem ktrego dnia rano, kiedy tu przed wschodem soca Dewey Dell doia, Klejnot
szed do stodoy od strony pola, przez dziur w cianie od tyu, z latarni w rku. Powiedzia
Cashowi i popatrzylimy na siebie.
- Lata na dziewczyny - powiada Cash.
- Tak - mwi. - Ale po co mu latarnia? I do tego noc w noc. Nie dziwota, e chudnie.
Powiesz mu co?
- Na nic si to nie zda.
- I na nic si nie zda to, co teraz robi.
- Wiem. Ale on sam bdzie si o tym musia przekona. Daj mu si samemu przekona, e nic mu n
ie ucieknie, e mu starczy i na jutro i nic mu si nie stanie. Ja bym chyba nikomu n
ie mwi.
- Ano - powiadam. - Dewey Dell powiedziaem, eby nie gadaa. A ju na pewno nie mamie.
- Tak, nie mamie.
I potem ju mi si to wydawao mieszne jak nie wiem: azi jak bdny od tej chtki i pada z
i, i chudy by jak tyczka, i wyobraa sobie, e wszystkich przechytrzy. Zastanawiaem si, c
o to za dziewczyna. Mylaem, ktra by to moga by z tych, co znaem, ale nie wiedziaem na p
ewno.
-102-- To nie adna dziewczyna - mwi Cash. - Ma gdzie matk. Moda dziewczyna nie miaaby
le miaoci i wytrzymania. To mi si wanie nie podoba w tej historii.
- Dlaczego? - powiadam. - Bezpieczniej mu z tak ni z jak dziewuch. Wicej ma rozeznani
a. Popatrzy na mnie i powiada, a szuka i oczami, i sowami, jak by to powiedzie:
- Nie zawsze to, co bezpieczne, jest dla czowieka...
- Chcesz powiedzie, e nie zawsze bezpieczne rzeczy s najlepsze?
- O, najlepsze - mwi i dalej prbuje. - Te bezpieczne, te dobre dla niego... Mody cho
pak... Obrzydzenie bierze patrze... jak si kto tarza w cudzym gwnie...
To wanie chcia powiedzie. Mode, twarde i bystre stworzenie zasuguje na co troch lepsze
ni bezpieczestwo, jako e to, co bezpieczne, naley do rzeczy, ktre ludzie ju robi od ta
k dawna, e si pocieray na kantach i nic w robieniu ich nie zostao, o czym czowiek mgby
owiedzie: Nikt tego nie dokona przede mn i nie moe zrobi po mnie.
Nic wic nie mwilimy, nawet kiedy po jakim czasie zacz nage zjawia si przy nas na polu
abiera do pracy nie majc czasu i do domu i udawa, e ca noc spdzi w swoim ku. Mwi
godny w porze niadania albo e zjad kromk chleba, kiedy zaprzga. Ale my z Cashem wiedzie
limy, e w te noce wcale go nie byo w domu i e wyszed z lasu, jak my przyszlimy na pole
. Ale nie mwilimy. Ju lato prawie mino; wiedzielimy, e jak si noce ochodz, to ona b
dosy, jak nie on. Ale kiedy przysza jesie i noce zrobiy si dusze, tylko to si zmieni
Klejnot co rano lea w ku i tata musia go budzi i ciga na koniec na nogi w tym samym
iu co na pocztku, gorszym ni wtedy, kiedy zostawa tam ca noc.
- Ona rzeczywicie go si trzyma - mwi do Casha. -Przedtem j podziwiaem, ale teraz po pr
ostu j szanuj.
- To nie kobieta - powiada.
-103-- Gadasz - mwi. A ten patrzy na mnie. - To co to jest?
- Wanie chc si przekona - on na to.
- To id go tropi ca noc po lesie, jak chcesz - mwi. - Ja nie mam zamiaru.
- Ja go nie tropi - powiada.
- A co robisz?
- Nie tropi go - powiada. - To nie to.
I par dni pniej syszaem, e Klejnot wsta i wylaz przez okno, a potem, e Cash wsta i p
a nim. Rano zachodz do stodoy, a Cash ju tam jest, muy nakarmione i pomaga doi krowy
Dewey Dell. Kiedy go
Strona 38
9962 zobaczyem, ju wiedziaem, e on wie, co to jest. Od czasu do czasu apaem go na tym,
e popatruje na Klejnota dziwnym wzrokiem, jakby to, e wykry, dokd Klejnot chodzi i
co robi, teraz dopiero zabio mu wieka. Ale to nie by wzrok strapiony. To by taki sam
wzrok, jakim patrza na mnie, kiedy go czasem nakryem, e robi co za Klejnota koo domu
, co z tego, co w taty przekonaniu dalej robi Klejnot, a w mamy -Dewey Dell. Tote n
ic mu nie mwi. Byem przekonany, e kiedy ju to przetrawi w swoim umyle, powie mi. Ale n
ic mi nie powiedzia.
Ktrego dnia rano - ju by listopad, mino pi miesicy, odkd to si zaczo - Klejnota n
ku i nie przyszed do nas na pole. To wtedy po raz pierwszy doszo do mamy, co si dziej
e. Wysaa Vardamana, eby go poszuka, a po jakim czasie i sama przysza. Wygldao na to,
k dugo to oszustwo cigno si spokojnie i monotonnie, wszyscy dawalimy si oszukiwa i zga
alimy si z nim niewiadomie albo przez tchrzostwo, jako e wszyscy ludzie to tchrze i z
natury wybieraj jakie oszustwo, poniewa jest gadkie na zewntrz. Teraz jednak jakbymy s
i porozumieli przy pomocy jakiej telepatii co do tego, e si boimy, odrzucili to wszy
stko jak koce z ka i siedlimy na nim w swojej nagoci, spojrzeli jedno na drugie i pow
iedzieli: Oto prawda. Nie wrci do domu. Co mu si stao. Dopucilimy, eby mu si co sta
tedy go zobaczylimy. Zblia si wzdu rowu, a potem skrci prosto do nas przez pole, i jec
na koniu. Grzywa
-104-i ogon temu koniowi polatyway, jakby w ruchu unosiy rozpry-ski wielobarwnych
plamek jego pstrokatej maci: wygldao.to tak, jakby Klejnot jecha na wielkim odpustow
ym wiatraczku, na oklep, z uzd zrobion z postronka i bez kapelusza. Ko pochodzi od k
trego z tych teksaskich ponnies sprowadzonych w nasz okolic dwadziecia pi lat temu prze
z Flema Snopesa i zlicytowanych po dwa dolary od ogona, z ktrych nikt nigdy nie za
pa swojego oprcz Lona Quicka, i tylko on jeszcze mia konia tej rasy, bo nie udao mu
si dotd go pozby.
Przygalopowa do nas i stan z pitami wbitymi w ebra konia, ko taczy i wirowa, jakby ks
jego grzywy i ogona, i pstrokata sier nic nie miay wsplnego z koniem z ciaa i koci, ktr
ego okryway, a Klejnot siedzia na nim i patrzy na nas.
- Skde wyrwa tego konia? - pyta tata.
- Kupiem - powiada Klejnot. - Od pana Quicka.
- Kupie? - mwi tata. - Za co? Kupie toto na moje sowo?
- Za swoje pienidze - powiada Klejnot. - Zarobiem je. Moesz si nie martwi.
- Klejnot - mwi mama. - Klejnot.
- Wszystko w porzdku - powiedzia wtedy Cash. - Zarobi te pienidze. Wykarczowa te czte
rdzieci akrw nowizny, co je Quick wytyczy zeszej wiosny. Zrobi to sam jeden, pracowa p
o nocy, przy latarni. Widziaem go. To chyba ten ko nikogo nic nie kosztowa oprcz Kle
jnota. To widzi mi si, e nie musimy si martwi.
- Klejnot - powiada mama. - Klejnot... - I zaraz: - Ruszaj prosto do domu i kad si
do ka.
- Jeszcze nie - powiedzia wtedy Klejnot. - Nie mam czasu. Potrzebne mi siodo i uzd
a. Pan Quick powiada, e on...
- Klejnot - powiada mama i patrzy na niego. - Ja to... Ja to... to...
I rozpakaa si. Rozpakaa si gorzko, nie chowajc twarzy, staa w tym swoim spowiaym far
i patrzya na niego, a on z konia patrzy na ni i twarz mu si robia coraz twardsza
-105-i troch zielona od tego patrzenia, a prdko odwrci wzrok, a Cash podszed i dotkn m
- To mama niech idzie do domu - powiedzia Cash. - Za mokro tu dla mamy. No ju, nie
ch mama idzie. Wtedy podniosa rce do twarzy i po chwili odesza, potykajc si troch na b
ruzdach od puga. Ale szybko si wyprostowaa i nie zawrcia. Nie obejrzaa si. Kiedy dosza
o rowu, zatrzymaa si i zawoaa Vardamana. Vardaman oglda konia i skaka koo niego, jakby
aczy.
- Daj si przejecha, Klejnot - powtarza. - Daj si przejecha.
Klejnot spojrza na niego i znw odwrci wzrok, wci cigajc konia do tyu. Tata przyglda
lamla w dzisach doln warg.
- Ot i kupie konia - powiada. - Poszede i za moimi plecami kupie konia. Ani mnie nie p
ytae. Wiedziae,
Strona 39
9962 jak nam ciko, a kupie konia, ebym mia czemu dawa re. Utoczye potu z wasnego c
kupie konia. Klejnot spojrza na tat, a oczy jeszcze bardziej mu poblady.
- Ani ksa twojego nie zere - powiada. - Ani ksa. Wpierw go zabij. Nie myl sobie nawet
. Nawet nie myl.
- Daj si przejecha, Klejnot - powiada Vardaman. - Klejnot, daj si przejecha. - wierka
jak konik polny w trawie, jak may konik polny. - Daj si przejecha, Klejnot.
Tej nocy zastaem mam przy jego ku, po ciemku. Pakaa bardzo, moe dlatego, e musiaa p
ichutko, a moe dlatego, e tego samego zdania bya o paczu, co o oszustwie, i nienawid
zia siebie sama za te zy, a jego za to, e musi paka. A potem ju pojem, e wiem. I wied
wtedy tak samo dobrze, tak jak wiedziaem tego dnia o Dewey Dell.
-106-TULL
I tak na koniec zmusili Anse'a, eby powiedzia, co chce zrobi, i on, dziewczyna i cho
pak zleli z wozu. Ale nawet kiedymy ju byli na mocie, Anse jeszcze si oglda, jakby myl
starczy, e zlaz z wozu, a wszystko si rozwieje jako i on sam si znajdzie z powrotem
tam na polu, a ona w domu, w ku, w oczekiwaniu na mier, i e wszystko zacznie si od pocz
ku.
- Trzeba im byo da tego mua - powiada, a most si pod nami trzsie i koysze, i zawraca w
t kipiel, jakby si zapada na wylot przez ziemi, a drugi jego koniec wynurza si z wod
y, jakby to by zupenie drugi most, i ci, co by chcieli po tamtym kocu wyj na brzeg, m
usieliby wyle z gbi ziemi. Ale nie by przerwany jeszcze. Wida to byo po tym, jak si te
koniec koysa, i zdawao si, e tamten koniec nie koysze si nic a nic: tylko jakby drzewa
po tamtej stronie i tamten brzeg chwiay si nad wod jak wielki zegar. A tam, gdzie g
o woda przykrywaa, te kody trzeszczay i waliy jedna o drug, i jeyy si do gry, i wyska
cakiem nad wod, i daway nura w stron brodu, i czekay, liskie, i wiroway w pianie.
- Na co by si to zdao? - mwi ja. - Jak wasze muy nie znajd brodu i nie przecign wozu,
nie pomoe im trzeci ani dziesity.
- Ja tego od ciebie nie wymagam - powiada. - Dla mnie i tego, co moje, dosy. To n
ie ja ci prosiem, eby ryzykowa swojego mua. To nie twoja nieboszczka, nie mam ci tego
za ze.
-107-- Powinni byli zawraca i odoy to do jutra - ja na to. Woda bya zimna. Gsta jak re
Tylko jakby ywa. Niby wiedziae, e to tylko woda, ta sama, co pynie pod tym mostem ju d
awno, ale kiedy wypluwaa z siebie te kody, nie dziwie si, jakby do tej wody, tego cze
kania i groby naleay.
Dopiero chyba jakemy ju byli po tamtej stronie, ju na brzegu i ze staym gruntem pod
nogami, zdumiaem si. Jakbymy si nie spodziewali, e most czy si z drugim brzegiem, z cz
bezpiecznym jak stay grunt, ten sam, po ktrym deptalimy i przedtem i ktry dobrze emy z
nali. Jakby to byo niemoliwe, e si tam znalazem, bo powinienem mie wicej oleju w gowie
nie robi czego takiego. A kiedy si obejrzaem i zobaczyem tamten brzeg i mojego mua ta
m, gdzie i ja przedtem staem, i zdaem sobie spraw, e bd musia si jako z powrotem prze
a, zrozumiaem, e to niemoliwe, bo nie przychodzio mi do gowy nic, co by mnie zmusio cho
y raz przej przez ten most. A jednak tu staem, cho na pewno nie ja bybym tym odwanym,
co by si zmusi do przejcia przez ten most po raz drugi, nawet gdyby mi Cora kazaa. T
o przez tego chopaka. Powiedziaem: - No, lepiej trzymaj si mnie za rk - i on zatrzyma
si i zapa si mnie. Niech mnie cholera, zupenie tak, jakby po mnie wrci, jakby mwi: -
ci si nie stanie. Jakby opowiada o jakim piknym kraju, gdzie Boe Narodzenie jest dwa
razy do roku razem ze witem Dzikczynienia i trwa przez ca zim, wiosn i lato, i jak tylk
o z nim zostan, to i ja bd bezpieczny. Kiedy spojrzaem na swojego mua na tamtym brzeg
u, zrobio si tak, jakbym patrzy przez teleskop, patrzyem na niego, a widziaem ca szerok
ziemi i mj dom jak kropl potu na niej. Jakby ziemia bya wiksza, im wicej potu; im wicej
potu, tym bardziej krzepki dom, bo dla Cory trzeba krzepkiego domu, jak krzepki
ego trzeba dzbana na mleko na wiosn; trzeba krzepkiego dzbana i wiosna musi mie si;
jeli wiosna ma si, no, wtedy jest powd, eby si stara o krzepkie, porzdnie ulepione dzb
y, idzie przecie o wasne mleko, skwaniae czy
Strona 40
9962 -108-nie, czowiek zawsze wybierze mleko, co moe skwanie, nie mleko, co nie kwani
eje. Jest si mczyzn. A ten nie puszcz mojej rki, a jego rka rozpalona i pena zaufania,
ak e ju chciao mi si powiedzie: Popatrz no. Nie widzisz tego tam mua? Nic tu nie mia do
roboty, to i nie przechodzi, nie jest niczym innym jak muem. Bo czowiek od czasu d
o czasu pojmuje, e dzieciaki wicej maj oleju w gowie ni on sam. Tylko nie lubi tego gon
o im przyzna, dopki im brody nie wyrosn. A jak ju dzieciakowi broda wyronie, to zanad
to jest zajty, bo nie wie, czy mu si kiedy uda wrci do tego czasu, kiedy mia olej w go
wie, a nie mia brody na twarzy, i wtedy ju bez przeszkd przyzna czowiek kademu, kto s
i tym samym trapi, a co niewarte strapienia, e jest, jaki jest.
I ju bylimy na drugim brzegu i stalimy, i patrzyli, jak Cash zawraca wozem. Zobaczy
limy, e zawracaj drog do tego miejsca, z ktrego koleiny szy prosto w rzek. Po chwili w
znikn nam z oczu.
- Lepiej zejdmy do brodu i przygotujmy si, eby im pomc - mwi.
- Daem jej sowo - powiada Anse. - Ono dla mnie wite. Wiem, e jej tego aujesz, ale ona c
i z nieba pobogosawi.
- No, najpierw bd musieli upora si z piachem, zanim si odwa zjecha w wod - mwi. - C
- To to zawracanie - powiada on. - Zawracanie nie przynosi szczcia.
I stoi, zgarbiony, w tej swojej aobie, i gapi si na pust drog poza zapadym i rozchwian
ym mostem. A i ta dziewucha z koszem na jednym rku i tym pakunkiem pod drug. Ot, w
ybraa si do miasta. I nie zawrci. Przeszliby przez ogie, ziemi i wod, i co tam jeszcze
, byle zje par bananw.
- Trzeba wam byo zaczeka ten dzie - mwi. - Opadaby troch do rana. Moe by w nocy nie pa
. A wyej ju si podnie nie moe.
- Daem jej swoj obietnic - powiada. - Ona liczy na to.
-109-DARL
Przed nami rwcy czarny i gsty nurt. Podnosi si do nas szmer ju nieustanny i drobny, ta
powierzchnia pena wielkich dziobw, co si zacieraj i przez chwil wdruj wirami, milczce,
ietrwae i nasycone gbokim znaczeniem, jakby tu pod powierzchni co wielkiego na moment
leniwej czujnoci budzio si z lekkiego snu i znw w niego zapadao.
Cmoka i syczy w szprychach i przy kolanach muw, ta, gsta po wierzchu od rnego miecia
ubych, brudnych bbli piany, jakby si spocia, zmydlia jak ko, co ponosi. W zarolach ao
i tsknie chlipie; niedorose trzciny i mode drzewa gn si pod ni jak pod dmuchniciem hura
ganu, koysz si bez odbicia, jak zawieszone z wyszych gazi na niewidocznych sprynach. N
mknc powierzchni drzewa, trzciny i pncza stoj jak bez korzeni, wydarte z ziemi, widm
owe nad obrazem olbrzymiego, cho ograniczonego spustoszenia, caego w szumie nagiej
, ponurej wody.
Cash i ja siedzimy na wozie; Klejnot na koniu przy tylnym lewym kole. Ko dry, tocz
y dziko niebieciutkim okiem na tle dugiego rowego pyska, oddycha z rzeniem, jakby jcza
Klejnot siedzi na nim prosto, swobodnie, spokojnie, spoglda pewnie i szybko to w
t, to w tamt stron, twarz ma spokojn, troch blad, uwan. Twarz Casha jest te pena po-
opanowania; on i ja badawczo patrzymy na siebie dusz chwil, zapuszczamy gbokie, niena
tarczywe spojrzenia przez
-110-oczy w najskrytsze tajniki, gdzie przez chwil Darl i Cash kul si obnaeni, palen
i caym tym odwiecznym lkiem i przeczuciem, czujnym, tajemnym i bez wstydu. Rozmawi
amy spokojnie, obojtnie.
- Chyba wci jestemy na drodze, jak naley.
- Tull wzi i ci te dwa wielkie biae dby. Syszaem, e dawniej przy wysokiej wodzie lud
nich poznawali, gdzie jest brd.
- Chyba je wyci dwa lata temu, kiedy tu robi wyrb. Chyba wcale nie myla, e przyjdzie je
szcze komu uywa tego brodu.
Strona 41
9962
- Chyba tak. Tak, to pewno wtedy. Sporo wtedy tu wyci drzewa. Syszaem, e hipotek za to
spaci.
- Tak. Tak. Chyba tak. Na Vernona przecie to wyglda.
- Faktycznie. Po wikszoci to po to, eby tu wycina drzewo, trzeba mie cholernie dobr fa
rm, inaczej nie utrzyma tartaka. Albo sklep. Ale Vernon moe i mg.
- Myl. Ten to dopiero.
- Ano. Ten Vernon to dopiero. Tak, chyba jeszcze jestemy na niej. Nigdy by drzewa
std nie wywiz, jakby nie oczyci tej starej drogi. Chyba jeszcze na niej jestemy.
Rozglda si spokojnie, porwnuje pozycje drzew, wychyla si na strony, oglda na pokryt wo
d drog od gry niewyranie wytyczon pozycj pochylonych i zwalonych drzew, jakby i z tej
drogi te ziemia wycieka i wystawia na jej widmowym szlaku pomnik jeszcze bardziej p
onurego spustoszenia ni to, nad ktrym teraz jedziemy i rozmawiamy spokojnie o dawn
ym, bezpiecznym yciu i dawnych, powszednich sprawach. Klejnot spoglda na niego, po
tem na mnie, potem jego twarz obraca si do wewntrz, do tego cichego, nieustannego
szperania wokoo, a ko mu midzy kolanami dry lekko i nieustannie.
- Mgby pomau jecha naprzd i wymaca ten brd, czy jak - mwi.
- Tak - powiada Cash nie patrzc na mnie. Widz go z boku, kiedy patrzy przed siebie
na Klejnota, ktry nas wyprzedzi.
-lll-- Rzeki nie przegapi - mwi. - Nie mgby jej przegapi na pidziesit jardw. Cash nie
rzy na mnie, widz go z boku.
- Gdybym tylko mg to przewidzie, przyjechabym tu tydzie temu i przyjrza si.
- Wtedy most sta - mwi. Cash nie patrzy na mnie. -Whitfield na koniu przejecha. Klej
not znw na nas spoglda trzewo, czujnie i pokorniej. Mwi spokojnie:
- Co chcecie, ebym zrobi?
- Szkoda, e tu w zeszym tygodniu nie przyszedem, eby si przyjrze - mwi Cash.
- Nie moglimy wiedzie - mwi. - W aden sposb nie moglimy wiedzie.
- Pojad naprzd - mwi Klejnot. - Jedcie tam, gdzie ja. Podrywa konia. Ko si cofa, pry s
j; Klejnot przychyla
si do niego, niemal cielenie go pcha naprzd, ko zanurza kopyta pochliwie, pryska wod,
dry, chrapliwie sapie. Klejnot przemawia do niego, szepcze.
- Dalej - mwi. - Nie pozwol, eby ci si co stao. No, dalej.
- Klejnot - mwi Cash. Klejnot-si nie oglda. Pcha konia naprzd.
- On pywa - mwi. - Niech tylko temu koniowi da czas, tak czy owak...
Kiedy si urodzi, ciko chorowa. Mama przesiadywaa przy lampie i trzymaa go w poduszce na
kolanach. Budzilimy si w nocy i zastawalimy j tak. I oboje w zupenej ciszy.
- Ta poduszka za duga bya na niego - powiada Cash. Pochyla si troch do przodu. - Pow
inienem by tu przyj w zeszym tygodniu i rozejrze si. Powinienem by.
- Prawd mwisz - mwi. - Nie siga do jej brzegu ani gow, ani nogami. Skd miae wiedzie
- Powinienem by - powiada. Podnosi lejce. Muy wpieraj si w uprz; koa w wodzie szepcz j
ywe. Oglda si i patrzy w d na Addie. - Chwiejnie ley - powiada.
-112-Na koniec drzewa si rozstpuj, na tle otwartej rzeki Klejnot na koniu, wp odwrcony
, ko ju po brzuch w wodzie. Za rzek wida Vernona, tat, Vardamana i Dewey Dell. Vernon
macha do nas i pokazuje bardziej w d.
- Jestemy za blisko - mwi Cash. Vernon rwnie krzyczy, ale przez szum wody nie syszymy
, co mwi. Woda pynie teraz rwna i gboka, gadka, wyglda, jakby si nie ruszaa, a podp
kloc i obraca si w niej powoli.
- Uwaaj na ten kloc - powiada Cash. Siedzimy kloc i widzimy, jak si na chwil zatrzy
muje i waha, prd si za nim zaamuje w grub fal, fala go na moment zalewa, a potem kloc
wyskakuje w gr i sunie dalej.
- Tu go mamy - powiadam.
- Ano - mwi Cash. - Tu go mamy. - Znw patrzymy na Vernona. Trzepocze teraz ramiona
mi w gr i w d.
Strona 42
9962 Posuwamy si w d z prdem rzeki pomau i ostronie, nie odrywamy oczu od Vernona. Opu
szcza rce. - To tu - mwi Cash.
- No to, cholera, przejedajmy - mwi Klejnot. Pcha konia naprzd.
- Ty zaczekaj - mwi Cash. Klejnot znw si zatrzymuje.
- C, u Boga Ojca... - powiada. Cash patrzy na wod, a potem oglda si na Addie.
- Krzywo ley - powiada.
- To wracaj na ten cholerny most i przechod na piechot -mwi Klejnot. - Zabierajcie
si obaj z Darlem. Pucie mnie na wz. Cash nie zwraca na niego najmniejszej uwagi.
- Chwiejnie ley - powiada. - Tak, faktycznie. Musimy uwaa.
- Uwaajcie, do diaba - mwi Klejnot. - Zacie z tego wozu i puszczajcie mnie tam. Boe wi
, jak si boicie przejecha... Oczy ma biae jak dwa wyblake wiry. Cash spoglda na niego.
-113-- My go przeprowadzimy - mwi. - Powiem ci, co ty zrb. Jed z powrotem, przejd pr
zez most i z drugiego brzegu podejd do nas z link. Vernon zabierze ze sob twojego k
onia i przetrzyma go, zanim wrcimy.
- Id do diaba - powiada Klejnot.
- We link, zejd na d i czekaj - mwi Cash. - Trzech nie poradzi tu wicej jak dwch... je
n przy lejcach, a drugi do trzymania trumny.
- Niech ci cholera - mwi Klejnot.
- Niech Klejnot wemie link z jednego koca, przejedzie przed nimi i uwie j - powiadam.
- Zrobisz to, Klejnot?
Klejnot twardo na mnie spoglda. Prdko rzuca okiem na Casha, potem znw na mnie, oczy
ma czujne i twarde.
- Wszystko jedno mi, do cholery. Tylko zrbmy co. Jak bdziemy tu tkwi i aden palcem ni
e ruszy...
- Zrbmy tak Cash - mwi.
- Chyba bdziemy musieli - powiada Cash.
Sama rzeka nie ma nawet stu jardw szerokoci i poza tat, Vernonem, Vardamanem i Dewe
y Dell wida wszdzie naokoo tylko nag i ogoocon pustk jako gronie zwichrowan z prawa
o, jakbymy si znaleli w miejscu, gdzie si spustoszony wiat rozpdza, zanim spadnie na k
oniec w przepa. Ale wida ich w zmniejszeniu. Wyglda to tak, jakby dzielia nas nie prz
estrze, tylko czas: co nieodwoalnego. Jak gdyby czas, nie biegnc ju prosto przed nami
zwajcym si szlakiem, przebiega teraz rwnolegle do nas jak obwisy sznur i jakby nas odd
zielaa grubo jego podwjnego splotu, a nie odlego midzy nami. Muy stoj ju troch bar
rzone w opatkach, ze sterczcymi wyej zadami. I one ju oddychaj gboko i chrapliwie; kied
y si raz ogldaj, omiataj nas spojrzeniem z jak dzikoci, smutkiem, gbi i rozpacz w
k gdyby one ju ujrzay w tej gstej wodzie ksztat klski, cho o niej nie potrafi powiedzie
i cho my ju jej nie potrafimy dojrze.
Cash odwraca si na siedzeniu do tyu. Pasko kadzie rce na Addie i koysze j troch. Twarz
a spokojn, nachylon, za--114-mylon i skupion. Podnosi skrzynk ze swoimi narzdziami i po
dsuwa j pod siedzenie, razem przesuwamy Addie do przodu, ustawiamy na skrzynce i
na dnie wozu. Potem Cash spoglda na mnie.
- Nie - mwi. - Chyba zostan. Moemy by obaj potrzebni.
Wyciga ze skrzynki zwinit link, dwa razy owija jeden jej koniec o drek przy siedzeniu
i nie zawizujc podaje mi j. Drugi koniec rozwija i daje Klejnotowi, ktry go okrca o k s
ioda.
Klejnot musi si wpycha konia w nurt. Ko idzie, wysoko podnosi kolana, pry szyj, wspina
si i gryzie wdzido. Klejnot lekko pochyla si do przodu, unosi troch kolana. Znw jego s
zybkie, czujne i spokojne spojrzenie omiata nas i przesuwa si dalej. Schodzi koni
em w nurt i przemawia do niego kojcym szeptem.
Strona 43
9962 Ko si lizga, zanurza a po siodo i dwiga z powrotem na nogi, prd si zaamuje o kol
Klejnota.
- Uwaaj na siebie - mwi Cash.
- Znalazem brd - mwi Klejnot. - Moecie rusza. Cash bierze lejce i ostronie, zrcznie zje
muami w prd.
Poczuem, jak prd nas ogarnia i ju przez to wiedziaem, e jestemy na brodzie, bo tylko p
rzez to liskie zetknicie moglimy powiedzie, e si w ogle poruszamy. To, co byo kiedy p
wierzchni, teraz poryy zapadoci i garby, wznosiy si naokoo i opaday, i nacieray na na
kotay nas lekkimi leniwymi municiami, kiedy nam si zdawao, e mamy stae oparcie dla stp
Cash obejrza si na mnie i ju wiedziaem, e nas znioso. Ale nie pojem sensu linki, pki
zobaczyem tej kody. Wyskoczya z wody i przez chwil stana pionowo wrd tego wzdymajcego
chwiejcego spustoszenia jak Chrystus. Wya i py z prdem do zakrtu, powiedzia Cash. Dop
esz bez trudu. Nie, ja na to, wszystko mi jedno, czy tu si zamocz, czy tam
Koda pojawia si nagle midzy dwoma pagrami, jakby si odbia znienacka od dna rzeki. U jej
koca wisi duga kropla piany jak broda jakiego starucha czy koza. Kiedy Cash si do
-115-mnie odzywa, wiem, e cay czas na ni patrzy, na ni i na Klejnota dziesi stp przed
mi.
- Pu link - mwi. Drug rk siga w d i odwija podwjn ptl z koka. - Jed dalej, Kle
moe uda ci si nas wycign za t kod.
Klejnot krzyczy na konia; znw si zdaje, e go caego unosi midzy kolanami. Jest akurat
nad najwyszym miejscem brodu i ko ma jak zacht, bo prze naprzd, wyyskuje mokro do poo
wody i rwie naprzd mocnymi pchniciami. Posuwa si nie do wiary szybko; po tym Klejn
ot na koniec poznaje, e linka jest odczepiona, bo zaraz widz, jak zrywa konia uzd d
o tyu i odwraca gow w tej samej chwili, kiedy koda niemrawym dugim polizgiem cofa si mi
zy nas i znosi na muy. One j te widz; przez chwil i one czarno wyyskuj z wody. Potem te
n od zewntrz znika i pociga drugiego za sob; wz przechyla si ukonie, zawisa na grzbiec
ie brodu, a koda uderza, podwaa go i spycha. Cash jest wp odwrcony, napite lejce wylat
uj mu z rki i gin w wodzie, drug rk poza sob trzyma na Addie i przyciska j do uniesion
deski wozu.
- Zeskakuj - mwi spokojnie. - Zostaw muy i nie opieraj si. Wyrzuci ci, jak naley, na
zakrt.
- I ty za - mwi. Vernon i Vardaman biegn wzdu brzegu, tata i Dewey Dell stoj i patrz,
ey Dell z tym koszykiem i pakunkiem. Klejnot prbuje zawrci konia. Pokazuje si eb jedn
ego mua, oczy ma wytrzeszczone: oglda si przez moment na nas i wydaje gos prawie lud
zki. eb znika z powrotem.
- Wracaj, Klejnot! - krzyczy Cash. - Wracaj, Klejnot! Jeszcze przez chwil widz, ja
k opiera si o walcy si wz i rk przytrzymuje z tyu Addie i narzdzia; widz, jak brodaty
iec kody znw uderza w gr, za ni Klejnot w miejscu zawraca koniem, ko ma gow wykrcon,
jnot mci go pici po bie. Jeszcze raz widz obydwa muy midzy dwoma garbami wody. Przeta
si w wodzie jeden po drugim, obracaj brzuchami do gry z nogami tak samo sztywno wyc
ignitymi jak wtedy, kiedy ucieka im spod nich ziemia.
-116-VARDAMAN
Cash si stara ale wypada i Darl skoczy i poszed pod wod poszed pod wod a Cash krzyczy
j i ja krzycz i latam i krzycz a Dewey Dell krzyczy na mnie Vardaman ty varda-man t
y vardaman i Vernon przelecia koo mnie bo zobaczy jak ona si wynurza i skoczya w wod z
powrotem i Darl jeszcze jej nie zapa.
Wynurzy si patrzy a ja krzycz ap j Darl ap j a on si ju nie wynurza bo ona za cika
jeszcze apa a ja krzycz ap j darl ap j darl bo w wodzie nikt jej nie dogoni i Darl musi
jej szuka na olep i ja wiem e on to potrafi bo on jest w szukaniu na olep najlepszy
cho muy znw mu przeszkadzaj wynurzyy si wykrcone do gry sztywnymi nogami i zaraz znw
bietami do wierzchu i Darl znowu musia bo w wodzie nikt jej nie dogoni ani mczyzna
ani kobieta wic mijam Vernona i on nie wchodzi do wody na pomoc Darlowi cho wie e b
y mg szuka na olep razem z Darlem ale nie chce pomc. Muy znw si wynurzaj wynurzaj sz
nogi sztywne nogi si przetaczaj powoli znw jest Darl i ja
Strona 44
9962 krzycz ap j dar ap j pchaj j na brzeg darl a Vernon palcem nie kiwnie a wtedy Darl
wymija muy jak moe i apie j pod wod kiedy ona podpywa pod brzeg podpywa powoli bo ju
edy w wodzie to chce zosta pod wod ale Darl silny i podpywa powoli i ju
-117-wiem e j ma bo pynie powoli i wa do wody na pomoc i nie mog przesta wrzeszcze bo
l jest silny i wci j trzyma pod wod i choby si opieraa to jej nie wypuci i widzi mnie
bdzie j trzyma i ju byo w porzdku ju byo w porzdku ju byo w porzdku
Teraz wynurza si z wody. Wynurza si z duej gbokoci powoli przed rkami ale on musi on j
usi bo nie wytrzymam. I teraz jego rce i on sam wynurzaj si z wody. Nie mog przesta.
Nie mam czasu si postara. Postaram si jak bd mg ale jego rce wynurzaj si z wody pust
k z wody pustk z wody
- Gdzie mama Darl? - pytam. - Wcale jej nie zapae. Wiedziae e to ryba i dae jej uciec.
cale jej nie zapae Darl Darl Darl. I rzucam si biegiem po brzegu i patrz jak muy si pow
oli wynurzaj i zanurzaj z powrotem.
-118-TULL
Kiedy opowiedziaem Corze, jak Darl zeskoczy z wozu i zostawi na nim Casha, e Cash prb
owa utrzyma trumn, kiedy wz si przewraca, a Klejnot, ju prawie na brzegu, si zawraca
, cho ko za mdry by, eby go usucha, Cora na to:
- A ty sam naleysz do ludzi, co to mwi, e Darl jest pomylony, e Darl jest ten tpy, kie
dy on jeden jedyny z nich mia na tyle rozumu, eby zle z tego wozu. Widz, e Anse by za s
prytny, eby w ogle na tym wozie si znale.
- Na nic by si nie przyda, gdyby na nim by - mwi. - Zabrali si do tego jak naleao i pr
jechaliby, gdyby nie ta koda.
- Koda, terefere - powiada Cora. - To bya rka boska.
- To nie mw, e gupio zrobili. Rce boskiej nikt si nie ustrzee. witokradztwem byoby i
a.
- To czym jest way si na to? - mwi Cora. - Powiedz mi.
- Anse si nie way - mwi. - To mu wanie zarzucaa.
- Tam byo jego miejsce - powiada Cora. - Gdyby by mczyzn, sam by tam by, zamiast zmusz
a swoich synw do robienia czego, na co on si nie way.
- To ju nie wiem, czego ty chcesz - mwi. - Raz mwisz, e prbujc to zrobi wyzywali rk
zaraz potem na-skakujesz na Anse'a za to, e go tam z nimi nie byo.
-119-To ona znowu bierze si do piewania, schylona nad bali z tym swoim rozpiewanym w
yrazem na twarzy, jakby ju daa spokj ludziom i caej ich gupocie i wyprzedzia ich w dro
dze do nieba z pieni na ustach. Wz trzyma si jeszcze dugo, prd go podmywa i spycha z
u, a Cash pcha coraz mocniej i stara si przycisn trumn, eby si nie wysuna i nie wywr
do koca. Jak tylko wz przechyli si ju na dobre i zjecha tak, e sam prd mg sobie z n
ad, koda odpyna. Zupenie jakby j tam kto przysa, eby zrobia swoje i popyna dalej
Kiedy muy na koniec wierzganiem uwolniy si od wozu, przez chwil wygldao na to, e Cash w
epchnie wz z powrotem na brd. Wygldao na to, e on i wz wcale si nie ruszaj i tylko Kle
ot pogania tego konia z powrotem do wozu. I wtedy przelatuje koo mnie ten chopak,
leci i wrzeszczy na Darla, a ta dziewucha prbuje go zapa, i zaraz zobaczyem, jak muy
powoli przetaczaj si w wodzie brzuchem do wierzchu, z nogami sztywno sterczcymi do
gry, jakby wierzgay w powietrzu, i tocz si z powrotem w wod. Wtedy wywrci si wz i ju
ona byo odrni, gdzie wz, gdzie Klejnot i jego ko. Cash znikn z oczu, wci trzymajc
nic nie widziaem, ten ko tak skaka i chlapa. Mylaem, e Cash ju da za wygran i pynie
n, i krzycz na Klejnota, eby wraca na brzeg, a wtedy nagle on razem z koniem poszli
pod wod i pomylaem, e wszystkich znioso. Wiedziaem, e i konia cigno z brodu i nie z
na nic dobrego z tym dzikim koniem w topieli, z tym wozem i trumn luzem, i znalaze
m si po kolana w
Strona 45
9962 wodzie, i wrzeszcz na Anse'a za sob:
- Widzisz teraz, co narobi?! Widzisz teraz, co narobi?! Ko si wynurzy z powrotem. Teraz
pyn do brzegu, wyrzuca gow do gry i zaraz zobaczyem, e jeden z nich trzyma si siod
ntrznej strony, lec wic po brzegu i szukam Casha, bo on nie umie pywa, wrzeszcz na Kle
jnota, gdzie Cash, jak gupi dure, jak ten chopak, co stoi nad brzegiem i wci wrzeszcz
y na Darla.
-120-Wic za do wody, ile si da, dokd si mog jako utrzyma w mule, i wtedy zobaczyem
. Wod mia do pasa, tak e wiedziaem, e w kadym razie jest na brodzie, i pcha si ze wszy
kich si pod prd, a potem zobaczyem t link, a potem, jak si woda spitrza nad wozem, ktr
on przytrzymywa tu pod brodem.
Wic kiedy ten ko wdrapa si z pluskiem, jkiem i chrapaniem jak ywy czowiek na brzeg, oka
zao si, e trzyma si go Cash. Kiedym podszed do konia, kopa wanie Casha, eby si puci
edy si zsuwa do wody, twarz na chwil odwrci si do gry. Bya szara, oczy mia zamknite
muu na policzku. Zaraz si puci i odwrci w wodzie. Wyglda jak worek starych szmat zmywa
tam i sam przy brzegu. Jakby lea w tej wodzie twarz w d, koysa si na niej troch i pa
na co, co byo na dnie. Widzielimy, jak linka wcina si w wod, i poczulimy, jak ni std ni
zowd wz caym swoim ciarem chlupn i szarpn jako tak leniwie, i ta linka werna si
ak elazny prt. Sycha byo, jak woda na niej syczy, jakby to by prt rozarzony do biaoc
by kto wetkn w dno prosty elazny prt i trzyma go za koniec, a wz go obluzowywa i popyc
tak jako, i szturcha, jakby zaszed od tyu pomalutku, jakby nigdy nic, kiedy si w kocu
zdecydowa. Nadpyn wanie jaki prosiak wzdty jak balon: ktry z tych aciatych prosiak
cka. Prosiak waln o t link jak o elazny prt i odbi si, i odpyn, a my wci patrzyli
ie schodzc do wody. Patrzylimy na ni.
-121-DARL
Cash ley na wznak na ziemi, pod gow ma podoon zwinit marynark. Oczy zamknite, twarz
wosy gadkim pasmem przyklejone do czoa jak namalowane pdzlem. Twarz mu jakby troch s
i zapada, obwisa na kocistych ostrych oczodoach, na nosie, na szczkach, jakby ta krzep
ko, ktra wypeniaa skr, namoka i zwiotczaa; zby, osadzone w bladych dzisach, s odr
, jakby si po cichu mia. Ley chudy jak tyczka w mokrym ubraniu, u gowy ma kauk wymioci
i ciekn mu jeszcze strug z kta ust i po policzku, bo nie zdy tak szybko czy tak daleko
odwrci gowy, ale Dewey Dell nachyla si i wyciera je krajem spdnicy. Podchodzi Klejno
t. Niesie hebel.
- Vernon wanie znalaz ktownik - mwi. Patrzy w d na Casha, te ocieka wod. - Wci si
?
- Mia jeszcze pi, motek, sznurek z kred i miark - mwi. - Wiem. Klejnot kadzie ktowni
iemi. Tata mu si przyglda.
- Nie mog by daleko - mwi tata. - Wszystko wypado naraz. Widzielicie takiego pechowca
. Klejnot nie patrzy na tat.
- Lepiej niech tata zawoa Vardamana - mwi. Spoglda na Casha. Potem odwraca si i odch
odzi. - Kacie mu gada, jak tylko bdzie mg, eby wam powiedzia, co tam jeszcze byo.
-122-Wracamy do rzeki. Wz ju cakiem wycignity, koa zaklinowane (ostronie - wszyscymy p
agali - jakby w ndznym, znajomym, cikim ksztacie wozu wci tkwia utajona, ale wci blis
ta furia, ktra zabia muy cignce go nieca godzin temu) nad skrajem wylewu. A ona ley w
le wozu uroczycie, dugie jasne deski ciemniejsze s troch przez to, e zamoky, ale nadal
te jak zoto w wodzie, gdyby nie dwie dugie smugi bota. Mijamy wz i schodzimy na brzeg.
Jeden koniec linki jest uwizany do drzewa. Na skraju nurtu po kolana w wodzie sto
i Vardaman troch pochylony do przodu i jak zaklty przyglda si Vernonowi. Przesta wrze
szcze, jest mokry po pachy. Vernon jest przy drugim kocu linki, zanurzony po ramio
na, i oglda si na Vardamana.
Strona 46
9962
- Dalej wyjd - mwi. - Wyjd a do drzewa i trzymaj mi link, eby si nie wymkna.
Vardaman wycofuje si za link pod drzewo na olep, nie spuszcza oczu z Vernona. Kiedy
podchodzimy, raz na nas spoglda, oczy ma okrge i troch nieprzytomne. Potem znw wpatr
uje si w Vernona w tej postawie nieprzytomnej czujnoci.
- Znalazem i motek - mwi Vernon. - Chyba ju bymy znaleli ten sznurek, gdyby nie popyn
- Popyn jak nic - mwi Klejnot. - Nie znajdziemy go. Ale powinnimy znale pi.
- Chyba tak - mwi Vernon. Spoglda na wod. - I ten sznurek. Co on tam jeszcze mia?
- Wci si nie odezwa - mwi Klejnot i wchodzi do wody. Oglda si na mnie. - Wracaj i ocu
, eby przemwi - dodaje.
- Tata tam jest - mwi. Wa do wody za Klejnotem po lince. Pod rk jest jak ywa, lekko si
gina dugim i wibrujcym ukiem. Vernon mi si przyglda.
- Lepiej id - mwi. - Lepiej, eby tam by.
- Zobaczymy, co jeszcze da si wydoby, zanim zmyje w d rzeki - mwi.
Trzymamy si linki, przy ramionach robi si na prdzie wiry i doki. Ale pod t faszyw gad
opycha nas leniwie
-123-prawdziwa sia. Nie mylabym, e woda w lipcu moe by taka zimna. Jakby jakie rce nas
gniatay i szturchay do szpiku koci. Vernon znowu si oglda na brzeg.
- Mylicie, e ona nas wszystkich utrzyma? - powiada. Te si ogldamy i patrzymy wzdu sztyw
nego prta linki, ktra unosi si z wody do drzewa i Vardamana. Vardaman troch kucn i nie
spuszcza z nas oczu. -auj, e mj mu poderwa si i pogna do domu - dodaje Vernon.
- Zabierajmy si - mwi Klejnot. - I wyamy std. Zanurzamy si po kolei, kady uczepiony lin
ki, jeden apie si drugiego, kiedy zimna ciana wody wysysa pochye muliste dno wstecz
i pod prd spod naszych stp, i zawisamy macajc po zimnym dnie. Nawet mu tam nie ley w
miejscu. Jest chodny i umkliwy, jakby sama ziemia pod nami si ruszaa. Dotykamy si na
wzajem i macamy po wycignitych rkach, u wieszajc si ostronie na lince; albo, wyprostow
ujc si kolejno, patrzymy, jak woda wsysa si i gotuje nad miejscem, gdzie ktry z nas g
mera pod powierzchni. Tata zszed na brzeg i przyglda si nam.
Wynurza si Vernon, ocieka wod, twarz mu si caa zapada wok cignitych dmuchajcych ust
ma sinawe jak kko wyblakej gumy. Trzyma miark.
- Ucieszy si - mwi. - Cakiem nowa. Kupi j z katalogu dopiero w zeszym miesicu.
- Gdybymy tylko na pewno wiedzieli, co jeszcze - powiada Vernon, oglda si przez ram
i i odwraca w t stron, gdzie znikn Klejnot. - Czy on nie znurkowa przede mn? - pyta.
- Nie wiem - mwi. - Chyba tak. Tak. Tak, przed tob. Patrzymy na t gsto wirowan powierzc
hni, ktra odpywa od nas w powolnych skrtach.
- Szarpnij mu link - powiada Vernon.
- Jest na twoim kocu - mwi.
- Na moim kocu nikogo nie ma - powiada Vernon.
- Wycigaj - mwi. Ale on ju to zrobi i trzyma koniec linki nad wod, i zaraz pokazuje si
Klejnot. Jest dziesi jardw dalej. Wypywa, parska, spoglda na nas, szarpie gow
-124-i odrzuca swoje dugie wosy do tyu, potem spoglda na brzeg. Widzimy, jak nabiera
powietrza w puca.
- Klejnot - mwi Vernon niegono, ale jego gos niesie si peny i wyrany po wodzie, stanowc
zy, ale z taktem.
- To bdzie tutaj. Lepiej wracaj.
Klejnot znowu nurkuje. Stoimy opierajc si prdowi i patrzymy na wod w tym miejscu, gd
zie si zanurzy, i trzymamy obwis link jak dwaj faceci, co by trzymali wylot szlaucha
czekajc na dopyw wody. Nagle za nami w wodzie zjawia si Dewey Dell.
- Kacie mu wychodzi - mwi. - Klejnot! - mwi. Klejnot znw si wynurza i odrzuca wosy z oc
zu. Teraz
Strona 47
9962 pynie w stron brzegu, prd znosi go ukonie w d rzeki.
- Ty, Klejnot - mwi Dewey Dell.
Stoimy, trzymamy link i widzimy, jak dobija do brzegu i wyazi. Kiedy si wynurza z w
ody, nachyla si i co podnosi. Wraca wzdu brzegu. Znalaz sznurek. Kiedy jest naprzeciw
nas, staje i rozglda si, jakby czego szuka. Tata schodzi nad wod. Wraca popatrze na m
uy jeszcze raz, w wodzie unosz si ich okrge brzuchy i powoli ocieraj si o siebie w spok
ojnym zalewie zakrtu.
- Co zrobie z tym motkiem, Vernon? - pyta Klejnot.
- Oddaem go jemu - mwi Vernon pokazujc gow na Vardamana. Vardaman patrzy za tat. Potem
spoglda na Klej-nota. - Razem z ktownikiem. Vernon przyglda si Klejnotowi. Rusza do
brzegu wymijajc Dewey Dell i mnie.
- A ty zabieraj si std - mwi. Dewey Dell nic nie mwi, patrzy na Klejnota i Vernona.
- Gdzie motek? - pyta Klejnot. Vardaman szuka na brzegu i podnosi go.
- Ciszy ni pia - mwi Vernon.
Klejnot spoglda na Vernona. Vernon jest te wysoki; wysoki i szczupy, stoj twarz w twa
rz w przylepionych ciasno, mokrych ubraniach. Lon Quick potrafi nawet z zachmurz
onego
-125-nieba odczyta godzin co do dziesiciu minut. To znaczy Duy Lon, nie May.
- Dlaczego nie wyazisz z wody? - mwi.
- Nie popynie jak pia - mwi Klejnot.
- Hebel prdzej popynie jak pia ni ten motek - mwi Vernon.
- Zao si - mwi Klejnot.
- Nie bd si zakada - powiada Vernon. Stoj i patrz na nieruchome rce Klejnota.
- Do diaba - mwi Klejnot. - To dawaj ten hebel.
Bior wic hebel, przywizuj go do koca sznurka i znw wa do wody. Tata wraca brzegiem. Z
ymuje si na chwil i spoglda na nas, zgarbiony, ponury jak zachany w albo dugonogie star
e ptaszysko. Vernon i Klejnot wracaj na rodek rzeki pochyleni przeciwko prdowi.
- Nie stj nam na drodze - mwi Klejnot do Dewey Dell. -Nie stercz w tej wodzie.
Dewey Dell przyciska si troch do mnie, eby mogli przej, Klejnot podnosi wysoko hebel
jak co, co moe znikn, niebieski sznurek zwisa mu na plecy przez rami. Mijaj nas i zatr
zymuj si; spokojnie zaczynaj si sprzecza, w ktrym dokadnie miejscu wz si przewrci.
- Darl powinien wiedzie - mwi Vernon. Spogldaj na mnie.
- Nie wiem - mwi. - Nie byem tam tak dugo.
- Cholera - powiada Klejnot. Posuwaj si chwiejnie dalej, pochyleni pod prd, badaj brd
stopami.
- Trzymasz si linki? - pyta Vernon. Klejnot nie odpowiada. Rzuca okiem w ty, na br
zeg, mierzy odlego spojrzeniem i znw patrzy na wod. Wyrzuca hebel za brd i wypuszcza s
znurek przez palce, a mu siniej w tym miejscu, gdzie si sznurek ociera. Kiedy sznur
ek si zatrzymuje, podaje go do tyu Vernonowi.
- Lepiej, jak ja wejd tym razem - mwi Vernon.
-126-Znowu Klejnot nie odpowiada, patrzymy, jak nurkuje pod powierzchni.
- Klejnot - skomli Dewey Dell.
- Tu nie tak gboko - mwi Vernon. Nie oglda si. Patrzy na wod w miejscu, gdzie zanurzy s
i Klejnot. Klejnot si wynurza, ma ze sob pi.
Kiedy przechodzimy koo wozu, tata stoi przy nim i trze te dwie smugi bota garci lici.
Na tle zaroli ko Klejnota wyglda jak pozszywana z jaskrawych szmatek kodra zawieszo
na na sznurze. Cash si nie poruszy. Stoimy nad nim i trzymamy hebel, pi, ktownik, szn
urek i miark, a Dewey Dell przykuca i podnosi mu gow.
- Cash - powiada. - Cash: Otwiera oczy i z gbokoci spoglda na nasze skupione nad nim
twarze.
- Widzia kto takiego pechowca - powiada tata.
Strona 48
9962
- Popatrz, Cash - powtarzamy i podnosimy jego narzdzia, eby mg je widzie. - Co jeszcz
e miae? Chce co powiedzie, obraca gow i zamyka oczy.
- Cash - mwimy. - Cash.
Obraca gow po to, eby zwymiotowa. Dewey Dell ociera mu usta rbkiem mokrej spdnicy; ter
az moe mwi.
- Rozwierak do piy - mwi Klejnot. - Ten nowy, co go kupi razem z lini.
I ju wstaje, i odchodzi. Vernon podnosi oczy i spoglda za nim jeszcze siedzc w kuck
i. Potem wstaje i idzie za Klejnotem do rzeki.
- Widzia kto takiego pechowca - powiada tata. Siedzimy w kucki, a on sterczy nad
nami, wyglda jak figura z grubsza wyciosana w twardym drzewie przez pijanego kary
katurzyst. - Dopust boski - powiada. - Ale i to dla niej znios. Nawet nie powie, e
nie. - Dewey Dell z powrotem pooya gow Casha na zwinitej marynarce, troch j odsuna,
trafi w wymiociny. Obok niego le jego narzdzia. - Mona by rzec,
-127-e to szczcie, e t sam nog zama co wtedy, kiedy spad z tego kocioa - powiada t
i to dla niej przetrzymam. Klejnot z Vernonem znw s w rzece. Kiedy si patrzy std, z
daje si, e wcale nie mc powierzchni wody; tak jakby jednym ciosem ich obu ucia, oba to
rsy poruszaj si po powierzchni wody z drobiazgow i mieszn ostronoci, a woda wyglda sp
nie, jak mechanizm, na ktry si patrzy od dawna i ktrego od dawna si sucha. Jakby to dz
iebo, jakim jest czowiek, zmieszao si z nieskoczonym pierwotnym ruchem, sam wzrok olep
i sam such oguch, sama dza ucicha w zastoju. Mokra spdnica siedzcej w kucki Dewey Dell
blepia i ukazuje martwym spojrzeniom trzech lepych mczyzn mieszne krgoci, ktre s hory
ami i dolinami ziemi.
-128-CASH Nie miaa rwnowagi. Mwiem im, e jak chc j ustawi i wie w rwnowadze, to mus
-129-CORA
Rozmawiaymy ktrego dnia. Nigdy nie bya na sto procent religijna, nawet po tym pikniko
wym zebraniu tamtego lata, kiedy Brat Whitfield zmaga si z jej duchem, wybra j i wal
czy z prnoci jej miertelnej duszy, i kiedy tyle razy mwiam jej: Pan Bg ci da dzieci
ociech w cikiej ludzkiej doli i dowd wasnego cierpienia i mioci, bo w mioci je pocz
ia. Tak powiedziaam, bo ona uwaaa mio bosk i swj obowizek wobec Pana Boga za co oc
a takie postpowanie Panu Bogu nie jest mie. Mwi: - Z Jego aski moemy nasze gosy podnos
i w nieustajcej Jego chwale, bo, mwi, wicej jest radoci w niebie z jednego grzesznika
ni ze stu, ktrzy nigdy nie zgrzeszyli. A ona na to: - Mj dzie powszedni to ciga wiadomo
pokuta za grzechy - a ja na to:
- Kime ty jeste, eby mwi, co jest grzechem, a co nie jest grzechem? Do Boga naley sdzen
ie, do nas goszenie chway Jego miosierdzia i witego imienia, kiedy wysuchuje naszych mi
ertelnych blinich - bo On jeden potrafi zajrze w ludzkie serce, i nie moe kobieta w
iedzie, czy nie ma grzechu na duszy, tylko dlatego e ycie jej jest prawe w oczach l
udzkich, jeeli nie otworzy swego serca Panu i nie otrzyma Jego aski. -Samo to - po
wiadam - e jeste wiern on, jeszcze nie znaczy, e nie masz grzechu na duszy, a samo to,
e ycie masz cikie, wcale nie znaczy, e aska boska ci usprawiedliwia.
- A ona na to: - Znam swj grzech. Wiem, e zasuyam na
-130-swoj kar. Znios j dla Boga. - A ja na to: - To z pychy sama rozsdzasz o grzechu
i zbawieniu zamiast zostawi sd Bogu. Przeznaczeniem czowieka miertelnego jest cierpi
e i wznosi gos w chwale Tego, ktry sdzi grzech i ofiaruje nam zbawienie przez prby i d
owiadczenia po wieki wiekw amen. I to po tym, kiedy Brat Whitfield, m Boy, jakiego ni
e byo na ziemi, modli si i walczy o ciebie, jak tylko to on moe -
Strona 49
9962 powiadam. Bo nie nam sdzi nasze grzechy czy rozstrzyga, co jest grzechem w ocz
ach boskich. Cikie miaa ycie, ale ktra ko-bieta ma lejsze. A z tego, co mwia, mylaby
wie
0 grzechu i zbawieniu ni sam Pan Bg, ni ci, co walczyli i zmagali si z grzechem na t
ym doczesnym wiecie. A jedyny grzech, jaki popenia, to wyrnianie Klejnota, co jej wca
le nie kocha,
i ten grzech by ju sam kar,-i to kosztem Darla, ktrego Pan Bg naznaczy, a my, miertelni
, uwaalimy za pomylonego, i ktry j kocha. - Oto twj grzech - powiadam. - I twoja pokut
a. Ale gdzie twoje zbawienie? A ycie przecie krtkie -powiadam. - Mao czasu na osignic
ie zbawienia wiecznego. A Pan Bg jest Bogiem zazdrosnym. Do niego naley sd i miara,
nie do ciebie.
- Wiem - powiada ona. - Ja... - I urwaa, a ja na to:
- Co wiesz?
- Nic - powiada. - On jest mj krzy i on bdzie moim zbawieniem. On mnie wyniesie z o
gnia i wody. Nawet kiedy oddam swoje ycie, on mnie wybawi.
- Skd wiesz, jeli nie otworzysz serca przed Bogiem i nie zapiewasz na Jego chwa? - po
wiadam. I wtedy pojam ja, e ona nie mwi o Bogu. Pojam ja, e w pysze swojego serca wit
dcze powiedziaa sowa. I zaraz tam na miejscu padam na kolana. Bagaam j, eby uklka, ot
ya swoje serce i wyrzucia z niego szatana pychy, i zdaa si na ask bosk. Ale nie chciaa
Siedzi zatracona w swojej prnoci i dumie, co zamkny jej serce przed Bogiem i na Jego
miejsce wprowadziy samolubnego miertelnika, tego chopaka. Uklkam tam i pomodliam si za
ni. Pomodliam si za t biedn, zalepion kobiet, jak si nigdy nie modliam za siebie i s
-131-ADDIE
Po poudniu, kiedy koczyy si lekcje i ostatnie ju wyszo pocigajc tym swoim zasmarkanym
lfonem, ja, zamiast do domu, schodziam na d do rda, gdzie mogam sobie siedzie spokojni
i ich nienawidzi. Cicho byo, banieczki wody wyskakiway do gry i odpyway, soce spokojni
chylio si w drzewach i agodnie pachniay wilgotne, gnijce licie i wiea ziemia; szczegl
wczesn wiosn, bo wtedy byo najgorzej.
Mogam sobie tylko wspomina, jak to ojciec mwi, e yje si jedynie po to, eby by gotowym
dugie leenie w grobie. I kiedy ich tak musiaam oglda dzie w dzie, czy to dziewczyna, cz
y chopiec, kade ze swoim sekretem i samolubnym zamysem, jedno drugiemu obce z krwi
i obce mnie i mojej krwi, i kiedy pomylaam, e to chyba jedna jedyna droga, eby si prz
ygotowa do leenia w grobie, nienawidziam ojca za to,
1 e w ogle mnie posia na tej ziemi. Wspominaam chwile, kiedy
byli niegrzeczni i mogam bi. Kade uderzenie prta czuam na wasnej skrze, z kadej prgi
ia tryskaa moja krew i z kadym uderzeniem mylaam: Teraz wiesz, e ja yj! Wtargnam oto
oje skryte i samolubne ycie, naznaczyam twoj krew swoj krwi na wieki wiekw.
I tak przyjam Anse'a. Widziaam go ze trzy czy cztery razy, jak przejeda koo szkoy, zan
si dowiedziaam, e w tym celu zbacza z drogi cae cztery mile. Ju wtedy zauwayam,
-132-e si zaczyna garbi - cho by mody i wysoki - ju wtedy wyglda na wozie jak wysoki
skulony na zimnie. Przejeda obok szkoy, wz poskrzypywa pomau, a on sam na posuwajcym
wozie pomau odwraca gow nie spuszczajc z oczu drzwi, dopki nie znikn za zakrtem. Ktr
a podeszam do drzwi i stanam w nich, kiedy przejeda. Kiedy mnie zobaczy, prdko odwrci
ju si nie obejrza. Najgorzej byo wczesn wiosn. Czasem to ju mylaam, e nie wytrzymam,
nocy na ku, dzikie gsi odlatyway na pnoc i z dzikiej ciemnoci dolatyway sabo ich wy
dzikie krzyki, a w dzie zdawao si, e ju si nie doczekam, a ostatni dzieciak wyjdzie i b
moga zej do rda. Tote kiedy tamtego dnia podniosam oczy i zobaczyam, e Anse stoi tam
swoim niedzielnym ubraniu i bez koca obraca i obraca kapelusz w rkach, powiedziaam
:
- Jeeli macie w domu jakie kobiety, to nie rozumiem, dlaczego nie ka wam si ostrzyc?
- Nie mam adnej - powiedzia. I potem zaraz doda, spuszczajc na mnie te swoje oczy ja
k dwa psy na obcym podwrzu: - Wanie w tej sprawie ja do was.
Strona 50
9962
- I dlaczego wam nie ka trzyma si prosto - mwi jeszcze. - Nie macie adnej? Ale dom maci
e. Ludzie mwi, e macie dom i dobr farm. I sami tam mieszkacie, i sami sobie radzicie,
co? - Tylko na mnie popatrzy i obraca kapelusz w rkach. -Nowy dom - powiedziaam. -
Macie zamiar si oeni? A ten znw podnosi oczy do moich i powtarza:
- Wanie w tej sprawie ja do was. Pniej mi powiedzia:
- Nie mam nikogo. Utrapienia z moj rodzin mie nie bdziecie. Widzi mi si, e wy inaczej.
- Racja. Ja mam rodzin. W Jefferson. Troch mu mina zrzeda.
- No, mam troch ziemi. Jestem oszczdny, mam opini uczciwego i rzetelnego. Wiem, jac
y s ci miastowi, ale moe kiedy pogadaj ze mn.
-133-- Moe i bd sucha - powiedziaam. - Ale trudno bdzie si z nimi dogada. - Patrzy m
arz. - Le na cmentarzu.
- Ale ci, co yj - on na to. - Z nimi bdzie inaczej.
- Tak? - powiedziaam. - Nie jestem pewna. Nigdy poza tymi, co na cmentarzu, innyc
h nie miaam. Tak przyjam Anse'a. A kiedy zrozumiaam, e Cash jest w drodze, zrozumiaam
te, e ycie jest straszne, i tyle. To wtedy pojam, e sowa s na nic; e nie pasuj nawet
go, co prbuj wyrazi. Kiedy si urodzi, zrozumiaam, e macierzystwo wynalaz kto, komu b
o potrzebne jakie sowo, bo ci, co maj dzieci, nie troszcz si, czy jest na to sowo, czy
nie. Zrozumiaam, e lk wynalaz kto, kto si nigdy nie ba; dum kto, kto nie zazna dumy
e nie o to chodzio, e byy usmarkane, ale e jedni drugich musimy uywa sowami, tak jak
jki na wysnutej z ust pajczynie zwieszaj si z belki, koysz si, krc, ale nie dotykaj,
o przez uderzenia tego prta moja krew i ich krew moga pyn jednym strumieniem. Pojam, e
o byo nie tak, e moja osobno musiaa dzie po dniu na nowo doznawa gwatu, ale e nie zaz
watu wcale a do przyjcia Casha. Nie gwaci jej nawet Anse po nocach.
On te mia swoje sowo. Mio - mwi. Aie ju od dawna przywykam do sw. Wiedziaam, e i
akie jak inne: tylko ksztat zastpczy; e kiedy przyjdzie czas, te nie bdzie potrzeba sw
tak samo jak na dum czy lk. Cash nie musia tego do mnie mwi ani ja do niego, i powtar
zaam: niech go Anse uywa, kiedy chce. Anse albo mio, mio albo Anse - to nie miao znac
a.
Mylaam tak nawet wtedy, kiedy leaam z nim po ciemku, a Cash spa w koysce tak blisko, e
go mogam koysa rk. Mylaam, e gdyby si obudzi i zapaka, to jeszcze dam mu piersi. A
io - to nie miao znaczenia. Moja osobno zostaa pogwacona i znowu scalona przez ten gwa
czas, Anse, mio, co tylko chcecie, wszystko na zewntrz piercienia.
Potem okazao si, e Darl jest w drodze. Najpierw nie chciaam wierzy. Potem nabraam pewn
oci, e zabij Anse'a. Byo
-134-tak, jakby mnie podszed, ukryty za sowem jak za papierow zason uderzy mnie spoza
niej podstpem. Ale zaraz zrozumiaam, e podeszy mnie sowa starsze ni Anse i mio i e t
sowo podeszo tak samo i jego, i e moj zemst bdzie to, e on si nigdy nie dowie, e ja
zcz. A kiedy Darl si urodzi, poprosiam Anse'a, eby mi obieca, e mnie odwiezie z powrote
m do Jefferson, kiedy umr, bo zrozumiaam, e ojciec mia racj, nawet jeli nie bardziej w
iedzia, e j ma, ni ja wiedziaam, e si myl.
- Bzdura - powiedzia Anse. - Ty i ja jeszczemy nie nama-chali swego, dopiero mamy
dwch. Nie wiedzia wtedy, e jest martwy. Le ja czasem koo niego po ciemku i sysz t zie
o si teraz staa moja z krwi i koci, i myl: Anse; dlaczego Anse? Dlaczego nazywasz si A
nse? I myl o jego imieniu, a po jakim czasie widz to sowo jako ksztat, naczynie i widz
jak on si roztapia i wlewa w to naczynie jak zimny syrop wypywajcy z ciemnoci, a dzba
n jest peny i nieruchomy; peen znaczenia ksztat do dna bez ycia jak puste odrzwia; w
tedy okazuje si, e nie pamitam imienia tego dzbana. Myl ja: tam, gdzie byam dziewic, mo
je ciao ma ksztat i nie przychodzi mi na myl Anse, nie przypominam sobie Anse'a. To
nie to, e mogam teraz o sobie myle ju nie jako o nie-dziewicy, bo ju teraz byam potrj
. I ile razy mylaam Cash albo Darl te w ten sposb, a ich imiona zanikay i krzepy w ksz
tat, i zacieray si, powtarzaam: Dobrze. To nie jest wane, jak ich zwa.
Strona 51
9962 Tote jak mi Cora Tull mwia, e nie jestem prawdziw matk, przychodzio mi na myl, e
unosz si prociutko w gr cienk lini, szybko i nieszkodliwie, a czyny straszliwie wlok
po ziemi i czepiaj si jej, tak e po jakim czasie te dwie linie s ju za daleko od siebi
e, eby jedna osoba moga stan jedn nog na jednej z nich, a drug na drugiej; i e grzech,
io i lk to s tylko dwiki oznaczajce dla ludzi, ktrzy ni--135-z
gdy ani nie zgrzeszyli, ani nie kochali, ani nie bali si, to, czego oni nigdy nie
mieli i mie nie mog, dopki nie zapomn tych sw. Jak Cora, ktra nawet gotowa nigdy nie
iaa.
Wci mi mwia o moich obowizkach wobec dzieci, Anse'a i Boga. Daam Anse'owi dzieci. Nie
prosiam o nie. Nawet jego nie prosiam o to, co mgby mi da: o nie-Anse'a. To by mj obowi
ek wobec niego, nie prosi o to, i wypeniam ten obowizek. Ja byam ja; jemu pozwalaam by
ksztatem i dwikiem jego sowa. To byo wicej, ni chcia, bo nie mgby tego chcie i by
iwa si tak sob przy pomocy sowa. A potem umar. Nie wiedzia, e nie yje. Le ja przy ni
iemku i sysz, jak ciemna ziemia mwi p mioci Boga, Jego piknoci i Jego grzechu; sysz c
e bezgone, w ktrym sowa s czynami, a te inne sowa, ktre czynami nie s, ktre s tylko
i miejscami zamiast ludzi, spadaj jak krzyki gsi z dzikiej ciemnoci dawnych straszn
ych nocy szukajc po omacku czynw jak sieroty, ktrym w tumie pokazano dwie twarze i p
owiedziano: To jest twj ojciec, to twoja matka.
Ju mylaam, e rozumiem. Mylaam, e powodem jest obowizek wobec ywych, wobec okrutnej kr
tego czerwonego palcego potoku, kipicego przez ziemi. Mylaam o grzechu jak o ubraniac
h, ktre oboje wkadalimy na siebie przed oczyma wiata, o ostronoci koniecznej dlatego, e
ja byam ja, a on by on; o grzechu tym wyraniejszym i tym straszniejszym, e on by ins
trumentem naznaczonym przez Boga, ktry stworzy grzech, instrumentem majcym uwici ten g
rzech, ktry on stworzy. Kiedy czekaam na niego w lesie, kiedy czekaam, zanim mnie zo
baczy, mylaam o nim, e jest ubrany w grzech. Mylaam, e on myli o mnie, e te jestem u
w grzech, a e on jest tym pikniejszy, e swj strj uwicony zamieni na grzech. Mylaam o
hu jak o ubraniu, ktre zdejmujemy, aby zniewoli t okrutn krew w ksztat posuszny daleki
emu echu martwego sowa na wysokoci. I znw leaam z Anse'em - nie kamaam mu: po prostu mu
odmawiaam, jak odmwiam
-136-piersi Cashowi i Darlowi, kiedy ju z tego wyroli - i suchaam, jak ciemna ziemia
mwi bez gosu. Nic nie ukryam. Nikogo nie chciaam oszuka. Nie dbaam o to. Zachowaam tyl
ko ostrono, ktr on uwaa za konieczn ze wzgldu na niego, a nie na moje bezpieczestwo,
ylko tak, jak wkadaam ubranie, eby si pokaza wiatu. I suchajc Cory mylaam sobie, jak
biegiem czasu te martwe sowa na wysokoci chyba nawet trac znaczenie martwego dwiku.
I ju byo po wszystkim. Po wszystkim, bo on odszed i wie- % dziaam o tym, bo cho go je
szcze widywaam, ju nigdy nie miaam patrze, jak idzie do mnie szybko i ukradkiem prze
z las, ubrany w grzech jak w szykowny strj ju rozwiany w popiechu tajemnego przyjcia
.
Ale dla mnie nie byo po wszystkim. To znaczy na tyle, o ile co si zaczyna i koczy, b
o dla mnie ju w niczym nie byo ani pocztku, ani koca. Nawet dalej odmawiaam Anse'owi,
nie czasowo, ale jakby nigdy inaczej nie byo. Moje dzieci byy tylko ze mnie, z te
j dzikiej krwi kipicej poprzez ziemi, ze mnie i ze wszystkiego, co yje; z niczego i
ze wszystkiego. Wtedy odkryam, e Klejnot jest w drodze. Kiedy si obudziam i przypom
niaam sobie, i odkryam to, ju mia dwa miesice.
Mj ojciec powiedzia, e po to si yje, eby by gotowym na leenie w grobie. Zrozumiaam go
szcie i zrozumiaam, e sam na pewno nie wiedzia, co mwi, bo mczyzna nie potrafi nawet s
prztn po tym w domu. Tote sama po sobie uprztnam. Z Klejnotem zlegam przy lampie, sama
niosam gow i patrzyam, jak si przepycha i przebija, i apie oddech - dzika krew wykipiaa
i ucicha. I byo ju tylko mleko, ciepe i spokojne, i leaam spokojnie w agodnej ciszy, i
szykowaam si do uprztania domu.
Daam Anse'owi Dewey Dell za Klejnota. Potem daam mu Vardamana w miejsce tego dziec
ka, ktre mu ukradam. I teraz ma troje dzieci, co nale do niego, nie do mnie. I teraz
mogam si przygotowa do mierci.
Strona 52
9962 -137-Ktrego dnia rozmawiaam z Cor. Modlia si za mnie, przekonana, e jestem lep n
zech, i chciaa, ebym uklka i te si modlia, bo dla ludzi, dla ktrych grzech to tylko sp
wa sw, i zbawienie jest tylko spraw sw.
-138-WHITFIELD
Kiedy usyszaem, e ona umiera, ca noc zmagaem si z szatanem i wyszedem z tej walki zwyc
o. Otwary mi si oczy na ogrom mego grzechu; ujrzaem wreszcie prawdziwe wiato i padem n
a kolana, i wyznaem przed Bogiem, bagaem go o wskazwk i otrzymaem j.
- Wsta - powiedzia - i napraw krzywd wyrzdzon temu domowi, w ktry wprowadzie yjce k
wynagrod tym ludziom, z ktrymi pogwacie moje sowo; gono wyznaj swj grzech. To oni, to
zukany m ma ci przebaczy, nie ja.
Poszedem wic. Dowiedziaem si, e most Tulla znioso; powiedziaem: - Dziki Ci, Boe, Wsze
gcy Wadco wszystkiego. - Bowiem niebezpieczestwa i trudy, ktre musiaem przezwycia, pok
ay mi, e On mnie nie opuci; e tym sodszy bdzie mj powrt do witego Boego pokoju i m
daj mi tylko zgin, nim zd baga o przebaczenie czowieka, ktrego zdradziem - modliem
chaj nie przyjd za pno; niechaj opowie o moim i jej wystpku nie wyjdzie z jej ust zami
ast z moich. Przysiga wtedy, e nigdy o tym nie powie, ale strach stan w obliczu wiecz
noci, czy ja sam nie zmagaem si wrcz z szatanem? Niechaj take nie spadnie na moj dusz
j grzech, gdyby zamaa przysig. Niechaj mnie
-139-nie pochon wody Twego gniewu, zanim nie obmyj duszy w obecnoci tych, ktrych skrz
ywdziem. To Jego do przeniosa mnie bezpiecznie przez wody i strzega przed niebezpiecz
estwem powodzi. Ko si przerazi i we mnie duch upad, kiedy leciay na mnie maego ogromne
kody i wyrwane z korzeniami drzewa. Ale serce wytrwao: raz po raz w ostatniej chwi
li odwracaa si ode mnie niechybna mier i wznosiem swj gos nad huk powodzi: - Chwaa Ci,
szechmogcy Panie i Wadco. Oto dowd, e oczyszcz ducha i znajd na powrt przysta Twej nie
tajcej mioci.
Pewny ju byem przebaczenia. Powd i niebezpieczestwo zostay poza mn, jechaem znw po tw
m gruncie i w miar jak miejsce mego Ogrjca si zbliao, ukadaem sobie sowa, jakich uyj
do tego domu; przerw jej, zanim zacznie mwi; powiem do jej ma: Anse, zgrzeszyem. Oddaj
si w twoje rce. Ju byo tak, jakbym to zrobi. Czuem si lejszy na duchu, spokojniejszy o
lat; jechaem tam i ju jakbym na powrt odnalaz wieczysty spokj. Czuem, jak mnie wspiera
Jego rka; w sercu syszaem Jego gos: Odwagi. Jestem z tob.
I dojechaem do Tulla. Kiedy ich mijaem, wysza jego najmodsza i zawoaa na mnie. Powiedz
iaa mi, e ona ju nie yje. Zgrzeszyem, o Panie, Ty wiesz, jak gboko auj i czego pragn
Ale On jest miosierny; przyjmie pragnienie zamiast czynu, On wie, e kiedy ukadaem so
wa wyznania, przeznaczone one byy dla Anse'a, cho go tam nie byo. To On w swej nies
koczonej mdroci nie dopuci tych sw na jej konajce wargi, kiedy leaa otoczona tymi, k
ochali i wierzyli jej; mnie sdzone byo zmaganie si z wod, ktre zniosem wspierany Jego
siln rk. Chwaa Ci w Twej bezgranicznej i wszechmocnej mioci, o chwaa.
Wszedem do domu aoby, lichej siedziby tamtego miertelnego ciaa, ktrego dusza stoi ju pr
zed straszliwym i nieodwoalnym sdem, pokj niech bdzie jego prochom.
- aska boska niech spynie na ten dom - powiedziaem.
-140-DARL
Pojecha konno do Armstida i wrci na koniu z zaprzgiem Armstida. Zaprzglimy i pooylimy
ha na Addie. Kiedymy go kadli, znowu zwymiotowa, ale na czas przechyli gow przez wz.
Strona 53
9962
- I z odkiem co nie tak - powiada Vernon.
- Ko mg go lign i w odek - mwi. - Kopn ci w odek, Cash?
Prbowa co powiedzie. Dewey Dell znw mu otara twarz.
- Co mwi? - pyta Vernon.
- Co mwie, Cash? - pyta Dewey Dell. Pochylia si. -Jego narzdzia - powiada. Vernon je z
ebra i pooy na wz. Dewey Dell podniosa gow Cashowi, eby zobaczy. Ruszylimy, Dewey D
przy Cashu, eby go podtrzymywa, a ten przed nami na koniu. Vernon zosta chwil i pop
atrzy za nami. Potem zawrci i ruszy w stron mostu. Szed chwiejnie i zacz otrzepywa r
oszuli, jakby dopiero co si zamoczy. Siedzia na koniu przed wrotami. Armstid czeka u
wrt. Zatrzymalimy si, on zsiad, zdjlimy Casha i wnielimy go do domu, gdzie pani Armst
przygotowaa ko. Pani Armstid i Dewey Dell zaczy go rozbiera, a my wyszlimy.
Wyszlimy za tat do wozu. Wrci do wozu, wsiad i ruszy do zagrody, a my za nim pieszo. P
omogo to, emy byli mokrzy, bo Armstid powiada:
-141-- Prosz do domu. Moecie j tu wstawi. Ten za nami z koniem i zatrzyma si przy wozi
e z wodzami w rku.
- Dzikuj wam - powiedzia tata. - Skorzystamy z tej szopy. Wiem, e naduywamy waszej goc
innoci.
- Prosz do domu - powtrzy Armstid. Znw mia ten drewniany wyraz twarzy, twarz wyzywajc,
grubiask, czerwon i sztywn, jakby ona caa i oczy byy wycite z drzewa, innego koloru, ni
e z takiego, jak trzeba, jasnego drzewa, i nie z takiego jak trzeba, ciemnego. K
oszula zaczynaa mu wysycha, ale przy ruchach wci jeszcze ciasno mu si lepia do ciaa.
- Byaby wam wdziczna - powiedzia tata. Wyprzglimy muy i tyem wtoczylimy wz do szopy,
osonitej z jednej strony.
- Tu nie napada - powiedzia Armstid. - Ale jak wolicie... Za stodo leao par zardzewiayc
h arkuszy blachy do krycia dachu. Wzilimy dwa i zastawilimy nimi otwr szopy.
- Prosimy do domu - powiada Amutid.
- Dzikuj wam - mwi tata. - Piknie by to byo, jakbycie im dali co przegry.
- A jake - powiada Armstid. - Lula przygotuje kolacj, jak tylko zadba o Casha. - A
ten ju znowu przy koniu i zdejmuje siodo, a co si poruszy, mokra koszula chlapie g
o po plecach. Tata nie chcia wej do domu.
- Wejdcie i zjedzcie - mwi Armstid. - Ju prawie gotowe.
- Nie bd nikogo o nic prosi - powiada tata. - Dzikuj wam.
- Chodcie do domu, osuszcie si i zjedzcie - mwi Armstid. - Tu jej si nic nie stanie.
- To dla niej - powiada tata. - Dla niej to robi, e przyjmuj jedzenie. Nie mam ju muw,
nie mam nic. Ale ona bdzie wam wdziczna za jednego.
- A jake - mwi Armstid. - Wchodcie, ludzie, i osuszcie si--142-Kiedy jednak Armstid
da tacie si napi, tata poczu si lepiej, a kiedy poszlimy zobaczy, co z Cashem, ten z na
mi nie wszed. Ogldam si, a on prowadzi konia do stodoy, ju mwi o drugim zaprzgu i zani
kolacja bya gotowa, ju tak, jakby te muy kupi. A ten ju w stodole, ju si gadko przemyk
obok tej wierzgajcej jaskrawej furii, ju jest te w boksie. Wazi na b, ciga na d sia
odzi z boksu i znajduje zgrzebo. Ju wraca, przemyka si szybko, ko wierzga raz, miadco,
o wos od niego, ten si wspina nad konia tak, e go ju nie moe sign. Czesze go zgrzebem
zrcznoci akrobaty trzyma si poza zasigiem jego kopyt i przeklina go szeptem, czuymi i
plugawymi wyzwiskami. Ko rzuca gow, szczerzy zby; w ciemnoci toczy oczami jak szklan
ymi kulkami po pstrokatym atasie, a on go wali w pysk zgrzebem.
-143-
Strona 54
9962 ARMSTID
Ale zanim mu daem drugi yczek whisky i zanim kolacja bya gotowa, ten ju zdy od kogo na
redyt kupi par muw. Ju ci wybiera i przebiera, i grymasi, ta para mu si nie podoba, a
od Tegotoatego nigdy by za grosz nic nie kupi, nawet kojca dla kur.
- Pogadajcie moe ze Snopesem - powiadam. - Ten ma ze trzy, cztery zaprzgi. Moe ktry w
am si nada. I wtedy ten zaczyna mlamla gb i patrzy na mnie, jakbym to ja tutaj mia je
dyn par muw i nie chcia mu jej sprzeda, a ja przecie wiem, e jak nic to ju moje muy m
o wycign, jak si w ogle ma wynie z mojego podwrza. Tylko e nie wiem, na co im si to
awet gdyby mieli muy. Little-john mi powiedzia, e na porzecznym gruncie Haleya tam z
erwao na dugoci dwch mil i e do Jefferson mona by jecha tylko objazdem przez Mottson. A
le to nie moje zmartwienie, tylko Anse'a.
- To twardy czowiek w interesach - powiada i mlamle gb. Ale jak mu jeszcze nalaem po
kolacji, troch si rozchmurzy. Mia zamiar wraca do stodoy i siedzie przy swojej. Moe m
si zdawao, e jak tam bdzie siedzia gotowy do drogi, to wity Mikoaj przyniesie mu par
Ale chyba dogadam si z nim -powiada. - Czowiek zawsze jeden drugiemu
-144-w potrzebie pomoe, jak ma w sobie kropl krwi chrzecijaskiej.
- Ano, ja wam przecie chtnie uycz swoich muw -mwi i wiem, e on prawie pewny, e to dl
- Dzikuj wam - on na to. - Ona bdzie chciaa jecha wasnymi - i wie, e ja jestem prawie p
ewny, e to dlatego.
Po kolacji Klejnot pojecha na Zakrt po doktora Peabody. Syszaem, e ma tam by dzisiaj u
Varnera. Klejnot wrci koo pnocy. Peabody pojecha gdzie pod Inverness, ale z Klejnotem
przyjecha Wuj Billy z torb koskich lekw. Jak mwi, -jakby nie byo, czowiek nie tak si z
rni od konia czy mua, tyle e ko albo mu wicej maj rozumu. Patrzy na Casha i powiada:
- Gdziee znw teraz waz, synu? Dajcie mi siennik, krzeso i szklank whisky - mwi. Kaza
owi wypi whisky i wygoni Anse'a z izby.
- Szczcie, e to ta sama noga, co j zama zeszego lata -powiada Anse, zaspiony, i mlamle
i mruga. -To ju co.
Zoony siennik pooylimy Cashowi przez nogi, na sienniku postawilimy krzeso, ja z Klejnot
em siedzielimy na tym krzele, dziewucha trzymaa lamp, a Wuj Billy odgryz sobie tytoni
u i zabra si do roboty. Jaki czas Cash dobrze si rzuca, ale potem zemdla. Lea ju odt
ojnie, wielkie krople potu wystpiy mu na twarz, jakby ju, ju miay si stoczy, ale si za
zymay i czekay na niego. Kiedy si ockn, Wuj Billy ju zebra swoje rzeczy i odjecha. Cas
chcia co powiedzie, ale nie mg, a ta dziewucha nachylia si i otara mu usta.
- To jego narzdzia - powiada ona.
- Przyniosem - mwi Darl. - Mam je. Znw sprbowa co powiedzie, nachylia si.
- Chce je zobaczy - powiada.
Wtedy Darl je przynis bliej, eby Cash zobaczy. Wsunli je pod ko, eby mg sign r
robi lepiej. Na drugi dzie Anse wzi tego konia i pojecha
-145-na Zakrt pogada ze Snopesem. Anse i Klejnot postali na podwrzu i pogadali, a p
otem Anse wsiad na konia i pojecha. To chyba pierwszy raz Klejnot da komu jecha na t
ym koniu i zanim Anse wrci, wczy si jak nieprzytomny i nie spuszcza oka z drogi, jakby
ju prawie si zdecydowa lecie za Anse'em i odebra konia. Koo dziewitej zaczo przypieka
iero wtedy zobaczyem pierwszego spa. Chyba dlatego, e mokro byo. Tak czy owak, dnia
ju mino kawa, zanim je zobaczyem. Na szczcie wiatr wia od domu i przez to troch czasu
Ale jak je tylko zobaczyem, zaraz chyba j poczuem a na polu, z mil od domu, od sameg
o tego, e je zobaczyem, a potem ju kady mg wiedzie, co jest w mojej stodole, bo ju kr
ie odlatyway. Jeszcze miaem dobre p mili do domu, kiedy usyszaem wrzaski tego chopaka.
Pomylaem, e moe wpad
Strona 55
9962 do studni czy co, wic zacinam muy batem i raz dwa zajedam w obejcie.
Chyba ich blisko dwadziecia siedzi na szczycie stodoy i jeszcze jednego ten chopak
gania po podwrzu niby indyka, a ten si tylko tyle podrywa, eby mu uciec, i macha sk
rzydami, i podfruwa z powrotem na dach szopy, gdzie go ten chopak zasta na trumnie.
Ju si wtedy dobrze gorco zrobio, wiatr opad albo si odwrci, albo co, wic id ja do
. Ale Lula wysza przed dom.
- Musisz co zrobi - powiada. - To zgroza.
- Wanie mam ten zamiar - mwi.
- To zgroza - powiada Lula. - Trzeba by na niego prawa za to, jak on si z ni obcho
dzi.
- Stara si, jak moe, eby j pochowa - mwi. Odszukaem Klejnota i pytam go, czyby nie chc
wzi jednego mua, jecha na Zakrt i rozejrze si za Anse'em. Ten nic. Popatrzy tylko na m
e, szczki mu zbielay jak ko i te jego oczy zbielay jak ko, i dalej woa Darla.
- Co to chcesz robi? - pytam.
-146-Nie odpowiada. Wyszed Darl.
- Chod - mwi Klejnot.
- Co chcesz zrobi? - pyta Darl.
- Wycign wz - powiada Klejnot przez rami.
- Nie bd gupi - mwi. - Nic takiego nie powiedziaem. Nic na to nie poradzisz. I Darl si
ociga, ale Klejnotowi nic nie wybijesz z gowy.
- Stul ten gupi pysk - powiada.
- Gdzie musi sta - mwi Darl. - Zabralibymy, jak tylko tata wrci.
- To mi nie pomoesz? - pyta Klejnot, a te jego biae oczy jakby si paliy i twarz mu s
i trzsie jak w febrze.
- Nie - powiada Darl. Nie pomog. Czekaj, a tata wrci. Stoj ja wic w drzwiach i patrz, a
ten sam pcha i cignie
ten wz. To na pochyoci i ju jednej chwili mylaem, e wemie i wypchnie z tyu cian szo
aem dzwonek na obiad. Woam go, ale ten ani si obejrzy.
- Chodcie na obiad - mwi. - I zawoajcie tego maego. Ale on nic, to id sam. Dziewczyna
posza po tego maego,
ale go nie przyprowadzia. Jako tak w poowie obiadu znw usyszelimy, e wrzeszczy i gania
drugiego spa.
- Obraza boska - powiada Lula. - Obraza.
- Robi, co moe - mwi. - Nikt ze Snopesem w p godziny nie zaatwi. Na tych targach cae po
poudnie przesiedz w cieniu.
- Robi? - powiada ona. - Robi? Ju za duo zrobi - powiada. I chyba ma racj. Kopot w ty
m, e przesta i e teraz chyba
my musimy co zrobi. adnych muw nie mg kupi, ju nie mwi od Snopesa, jak nie mia co
iego, o czym by wiedzia, e jeszcze nie zastawione. Wic jakem wrci na pole, to popatrz
yem na swoje muy tak, jakbym si z nimi na duszy czas egna. A kiedy wieczorem wrciem,
byem wcale taki pewny, czy tego aowa, po tym, jak soce calutki dzie grzao na szop.
-147-Nadjecha akurat wtedy, jakem wyszed na ganek, gdzie oni wszyscy siedzieli. Wy
glda jako dziwnie: jako bardziej zepsiay ni zawsze i jaki dumny. Jakby zrobi co, co m
wydawao sprytne, ale teraz nie by cakiem pewny, jak na to ludzie spojrz.
- Mam muy - powiada.
- Kupie muy od Snopesa? - pytam.
- To chyba nie jeden Snopes tutaj potrafi handlowa - powiada.
- Ano tak - ja na to.
A ten patrzy na Klejnota tym dziwnym spojrzeniem, ale Klejnot zeszed z ganku i id
zie do konia. Chyba po to, eby zobaczy, co Anse z nim zrobi.
Strona 56
9962
- Klejnot - powiada Anse. Klejnot si obejrza. - Chod tu - powiada Anse. Klejnot odw
rci si troch i stoi.
- Co ojciec chce? - pyta.
- Wic dostae muy od Snopesa - mwi. - To myl, e je dzisiaj wieczorem przyle? Jutro mu
czenie rusza, dugo ci zabierze objazd przez Mottson.
Zaraz straci ten wygld, co przed chwil. Nabra tego swojego zadrczonego wygldu co zawsz
e i mlamle gb.
- Robi, co mog - powiada, - Bg mi wiadkiem, e aden czowiek na tym Boym wiecie nie zni
dowiadcze i udrcze co ja.
- Jak kto wanie dobi korzystnego targu ze Snopesem, powinien by cakiem zadowolony - mw
i. - Ile mu dae, Anse? Nie spojrza na mnie.
- Hipotek kultywatora i siewnika - powiada.
- Ale one niewarte czterdziestu dolarw. Daleko to ujedziesz muami za czterdzieci dol
arw? Teraz ju wszyscy ucichli i oka z niego nie spuszczaj. Klejnot zatrzyma si wp drogi
i czeka, eby wraca do konia.
- I jeszcze inne rzeczy - powiada Anse. I znw zaczyna mlamla gb, i stoi, jakby czeka,
e go kto uderzy, i jakby sobie ju z gry postanowi nie kiwn palcem.
-148-- Jakie inne rzeczy? - pyta Darl.
- Cholera - mwi. - Bierzcie moje muy. Moecie je przyprowadzi z powrotem. Jako sobie po
radz.
- To na to ci byo potrzebne wczoraj wieczr Casha ubranie - powiada Darl. Powiedzia
to zupenie tak, jakby czyta z kartki. Jakby jego to nic a nic nie obchodzio. Klejno
t ju podszed z powrotem, stoi i patrzy na Anse'a tymi swoimi oczami jak kulki ze s
zka. - A Cash za te pienidze chcia kupi od Suratta gadajc skrzynk.
Anse stoi i mlamle gb. Klejnot patrzy na niego. Ani nie mrugnie jak dotd.
- Ale to tylko osiem dolarw wicej - powiada Darl tym swoim gosem, jakby tylko sucha i
jego to wcale nie obchodzio. - Za to jeszcze pary muw nie kupi. Anse zerkn na Klejno
ta, jakby mu si oczy w t stron polizny, i z powrotem spuszcza wzrok.
- Bg mi wiadkiem, jeszcze nikt takiego pecha nie mia -powiada. A oni dalej nic. Tyl
ko patrz, czekaj, a on przemyka oczami na ich stopy i w gr na nogi, ale nie wyej. -I
konia -powiada.
- Jakiego konia? - pyta Klejnot. A Anse stoi i nic. Niech mnie cholera, ojciec,
co nie potrafi mie ostatniego sowa wobec swoich synw, powinien ich przegna z domu, d
oroli czy nie. A jak na to go nie sta, to, do cholery, sam niechby si wynis. Ja bym t
ak zrobi, niech mnie.
- Mwisz, e chciae zhandlowa mojego konia? - pyta Klejnot. A Anse stoi, rce zwiesi.
- Ju pitnacie lat, jak jednego zba nie mam w gbie -powiada. - Bg mi wiadkiem, e ju pi
lat nie jem, jak Pan Bg przykaza je, eby podtrzyma siy, i oszczdzam tu pitaka, tam p
, eby bez uszczerbku dla rodziny kupi sobie te zby i je jak Pan Bg przykaza. I oddaj t
pienidze. Tom pomyla, e jak ja si mog obywa bez jedzenia, to moi
-149-synowie obejd si bez koni. Bg mi wiadkiem, takem pomyla. Klejnot stoi z rkami opar
tymi o biodra i patrzy na Anse'a.
Potem odwraca wzrok. Patrzy przez pole, a twarz ma wci jak z kamienia, jakby to kt
o inny mwi o jakim cudzym koniu i on nawet nie sucha. Potem splun bez popiechu i mwi:
- Diabli nadali.
I zawraca, podchodzi do wrt, odczepia konia i wsiada. Ko ju rusza, jak on na niego w
siada, a zanim skoczy w siodo, ko rwa ju drog, jakby ich prawo cigao. 1 w ten sposb
nam z oczu, obydwaj
Strona 57
9962 jak jaki pstrokaty cyklon.
- No - mwi. - Bierzcie moje muy - mwi. Ale nie on. I nawet nie chcieli zosta, a ten cho
pak cay dzie odgania spy na socu i ju by prawie taki sam zwariowany jak i reszta. -Ale
hocia Casha zostawcie -mwi. Ale nie chcieli. Zrobili mu legowisko z koder na wieku t
rumny, pooyli go na wierzchu, przy nim jego narzdzia, zaprzglimy moje muy i odcignlim
z mil dalej.
- Jak wam tu zawadzamy - powiada Anse - tylko powiedzcie.
- Ale - mwi. - Tu bdzie dobrze. I bezpiecznie. A teraz wracajmy na kolacj.
- Dzikuj wam - powiada Anse. - Mamy tam co nieco w tym koszyku, poradzimy sobie.
- Skdecie to wzili? - pytam.
- Przywielimy z domu.
- To ju bdzie niewiee - mwi. - Chodcie i zjedzcie co gorcego. Ale nie chcieli.
- Chyba sobie poradzimy - powiada Anse.
Wrciem wic do domu, zjadem i nios dla nich koszyk, i znowu prbuj ich namwi, eby wrc
mnie.
- Dzikuj wam - ten na to. - Chyba sobie damy rad. No to ich tam zostawiem. Przysiedl
i przy ogieku i czekaj. Bg wie na co.
-150-To ja do domu. Id i myl cay czas o nich tam i o tym chopaku, co si wyrwa na tym ko
niu. I tyle go zobacz. I niech mnie cholera, nie mam mu tego za ze. Nie tego, e nie
chcia odda swojego konia, ale e poszed sobie od takiego skoczonego osa jak Anse.
W kadym razie takem wtedy myla. Bo niech mnie licho, w takim guptaku jak Anse siedzi
chyba co takiego, co moe i zmusza innych, eby mu pomagali, nawet jeeli ten, co mu p
omg, wie, e za chwil sam sobie bdzie plu w gb. Bo na drugi dzie gdzie w godzin po
jawia si Eustace Grimm, co to pracuje u Snopesa, z par muw i szuka Anse'a.
- Mylaem, e on z Anse'em wcale si nie dogadali - mwi.
- Bo i tak - powiada Eustace. - Tylko ko im si nada. Tak i powiedziaem panu Snopesow
i, oddaje swoje muy za pidziesit dolarw, bo gdyby tylko jego wuj Flem nie wypuszcza ty
ch teksaskich koni z rk, jak ju je mia, to Anse by nigdy...
- Ko? - pytam. - Wczoraj wieczorem chopak Anse'a zabra konia i tylko si za nim pokur
zyo, ju jest pewno w poowie drogi do Teksasu, a Anse...
- Nie wiem, kto go przyprowadzi - powiada Eustace. - Nie widziaem. Ale dzi rano, ja
kem poszed dawa re bydlakom, sta w stodole, to powiedziaem panu Snopesowi i kaza mi tu
muy przyprowadzi. No, to ju go wicej na oczy nie zobacz, pewne jak soce. Moe na Boe N
zenie dostan kartk z Teksasu, myl sobie. A jak nie Klejnot, to ja bym tak zrobi, tyle
to mu sam przyznam. Niech mnie cholera, ten Anse tak jako potrafi czowieka omami.
Ten Anse to dopiero, niech mnie.
-151-VARDAMAN Ju ich jest siedem, w ciasnych, wysokich czarnych koach.
- Popatrz, Darl - mwi. - Widzisz? Spoglda do gry. Patrzymy na te ciasne, wysokie cza
rne koa w bezruchu.
- Wczoraj byo tylko cztery - mwi. Na stodole byo wicej jak cztery.
- Wiesz, co zrobi, jak on znw bdzie chcia usi na wozie? - mwi.
- Co? - pyta Darl.
- Nie dam mu na niej siada - mwi. -I nie dam mu siada na Cashu. Cash jest chory. Ley
chory na trumnie. Ale moja matka to ryba.
Strona 58
9962
- Trzeba nam si wystara o jaki lek w Mottson - powiada tata. - Chyba bdziemy musieli
.
- Jak si czujesz, Cash? - pyta Darl.
- Nie dokucza mi - powiada Cash.
- Uoy ci j troch wyej? - pyta Darl.
Cash ma zaman nog. Ju zama dwie nogi. Ley na trumnie z kodr zwinit pod gow i z kl
pod kolanem.
- Chyba trzeba nam byo zostawi go u Armstida - powiada tata.
-152-Ja nie mam zamanej nogi i tata nie ma, i Darl nie ma, i Cash powiada:
- Tylko kiedy podrzuca. Tak jakby zgrzytao o siebie, kiedy podrzuca. Nikomu nie w
adz.
Klejnot poszed sobie. On i jego ko poszli sobie ktrego dnia w porze kolacji
- Ale ona by nie chciaa, ebymy co komu byli winni -powiada tata. - Bg mi wiadkiem, robi
co w ludzkiej mocy.
- Czy to dlatego, e matka Klejnota to ko, Darl? - mwi.
- Moe link cign cianiej? - pyta Darl.
To dlatego ja z Klejnotem bylimy w szopie a ona na wozie bo ko mieszka w stodole i
musiaem odgania spa od
- Moe by mg - powiada Cash. I Dewey Dell nie ma zamanej nogi, i ja nie mam. Cash to mj
brat. Zatrzymujemy si. Kiedy Darl rozlunia link, Cash znowu zaczyna si poci. Pokazuj
e zby.
- Boli? - pyta Darl.
- Chyba j lepiej nazad cignij - powiada Cash. Darl z powrotem zakada link i mocno ciga.
Cashowi pokazuj si zby.
- Boli? - pyta Darl.
- Nie zwaam na to - powiada Cash.
- Chcesz, eby tata wolniej jecha? - pyta Darl.
- Nie - powiada Cash. - Nie czas mitry. Nie zwaam na to.
- Musimy postara si o jaki lek w Mottson - powiada tata.
- Chyba bdziemy musieli.
- Powiedz mu, niech jedzie dalej - powiada Cash. Ruszamy znowu. Dewey Dell pochy
la si i wyciera Cashowi twarz. Cash to mj brat. Ale matka Klejnota to ko. Moja matk
a to ryba. Da mwi, e jak znowu bdziemy u wody, to j zobacz, a Dewey Dell powiedziaa, On
a jest w trumnie, jak moga wyj? Wylaza przez dziury, co je wywidrowaem, wylaza do wody,
mwi, a kiedy znowu bdziemy u wody, zobacz j. Nie ma mojej matki w skrzyni. Moja matk
a tak nie pachnie. Moja matka to ryba
-153-- adnie bd te placki wyglday, nim zajedziemy do Jef-ferson - mwi Darl. Dewey Dell
nie oglda si.
- Lepiej je sprbuj sprzeda w Mottson - mwi Darl.
- Darl, kiedy bdziemy w Mottson? - pytam.
- Jutro - powiada Darl. - Jak si te muy nie rozsypi. Snopes chyba je trocinami ywi.
- Dlaczego je trocinami ywi, Darl? - pytam.
- Patrz - powiada Darl. - Widzisz?
Ju ich jest dziewi w ciasnych, wysokich czarnych koach. Przed wzniesieniem tata zatr
zymuje i Darl, Dewey Dell i ja zsiadamy z wozu. Cash nie moe i, bo ma zaman nog.
- Wio, muy - powiada tata. Muy si wytaj, wz skrzypi. Darl, Dewey Dell i ja wchodzimy za
wozem na wzgrze. Na szczycie tata zatrzymuje i wsiadamy z powrotem. Ju ich jest d
ziesi w ciasnych, wysokich czarnych koach na niebie.
Strona 59
9962 -154-MOSELEY
Wanie przypadkiem podniosem oczy i zobaczyem j za szyb, jak zagldaa. Nie tu przy szyb
nie patrzya na nic specjalnego, staa sobie, gow odwrcia w t stron i patrzya prosto n
ie, a do tego pustymi oczami, jakby czekaa na jaki znak. Kiedy spojrzaem drugi raz
, sza do drzwi. Z minut tuka si o siatk w drzwiach, jak to one, i wchodzi. Na czubku go
wy miaa sztywny somkowy kapelusz, w rkach paczk owinit w gazet - mylaem, e ma z wie
najwyej, postoi troch i kupi jaki tani grzebyk albo fla-szeczk murzyskiej wody toalet
owej, tote z minut czy duej jej nie przeszkadzaem, tyle e zauwayem t jej naspion dz
e o niebo adniej jej w bawenianej sukience i bez adnej szminki, ni jej bdzie w tym, c
o na koniec kupi, jak si ju zdecyduje. Czy jak powie, czego chce. Wiedziaem, e ju bya
zdecydowana, zanim wesza. Ale czowiek musi im da czas do namysu. Tote robi dalej, co t
am robiem, i myl sobie, niech si Albert ni zajmie, jak ju zaatwi przy barze, ale ten pr
zychodzi do mnie.
- Ta kobieta - powiada. - Zobacz lepiej, czego ona chce.
- A czego ona chce? - pytam.
- Nie wiem. Nic z niej nie mog wycign. Ty j lepiej zaatw.
-155-Wychodz wic zza kontuaru. Wtedy zobaczyem, e jest boso, stopy ustawia pasko i swo
bodnie na pododze, jakby cae ycie tu staa. Patrzy na mnie z caej mocy i trzyma t paczk.
Widz, e oczy ma takie czarne, jakich w yciu nie ogldaem, i e to przyjezdna. Nie pamita
m, ebym j kiedy spotka w Mott-son.
- Czym mog pani suy? - pytam.
A ona wci nic. Patrzy na mnie i ani mrugnie. Potem si obejrzaa na ludzi przy barze.
A potem spojrzaa za mnie, w gb sklepu.
- Chce si pani rozejrze w artykuach toaletowych? - pytam. - A moe szuka pani lekarst
wa?
- Wanie - powiada. I znowu prdko zerka na bar. Wtedy sobie pomylaem, e moe to jej mama
albo kto przysa j po ten babski lek i dziewczyna wstydzi si zapyta. Wiedziaem, e nie m
by mie takiej cery, gdyby go sama uywaa, jeszcze do tego ledwie na tyle dorosa, eby m
ie pojcie, na co to jest. Zgroza, jak one si tym truj. Ale w sklepie by musi, bo inac
zej w tej Ameryce czowiek by zbankrutowa.
- Ach - mwi. - A co pani bierze? Mamy... Spojrzaa na mnie znowu, prawie jakby mwia: Ci
i..." i z powrotem patrzy w gb sklepu.
- Wolaabym wej do rodka - powiada.
- W porzdku - mwi. Czowiek musi zaspokaja ich kaprysy. Oszczdza si wtedy czas. Id za n
a zaplecze. A ta kadzie rk na klapie kontuaru. - Nic tam nie ma, tylko gablota z re
ceptami - mwi. - Czego pani potrzebuje? - Zatrzymaa si i patrzy na mnie. Zupenie, jak
by zdja z twarzy jakie wieko, czy z oczu. To z oczu - byy tpe i pene nadziei, i ponure
, a zarazem jakby chciay rozczarowania. Ale co jej byo, to widziaem. - Co pani jest?
- pytam. - Prosz mi powiedzie, czego pani potrzebuje. Jestem dosy zajty. Nie chciaem
jej pogania, ale po prostu czowiek nie ma tyle czasu, co oni tam na wsi.
- To kobieca sprawa - powiada. -156-- Och - mwi. -I to wszystko? - Pomylaem, e moe jes
t modsza, ni wyglda, i pierwszej si przestraszya albo z jedn poszo inaczej ni normalni
jak to u modych kobiet. - Gdzie pani mama? - pytam. - Nie ma pani mamy?
- Tam na wozie - powiada.
- Dlaczego by z ni nie pogada, zanim pani wemie jakie lekarstwo? - mwi. - Kada kobieta
by pani powiedziaa, jak to jest. - Spojrzaa na mnie, a ja jeszcze raz jej si przyjr
zaem i pytam: - Ile pani ma lat?
- Siedemnacie - ona na to.
- Och - mwi. - Mylaem, e...
A ona na mnie patrzy. No, ale one co do jednej ju maj takie oczy, jakby yy od pocztku
wiata i wszystko wiedziay.
Strona 60
9962
- Dostaje pani za regularnie czy nieregularnie? - pytam. A ona ju na mnie nie pat
rzy, ale si nie rusza.
- Tak - mwi. - Chyba tak. Tak.
- Ale co tak? Nie wie pani? To zbrodnia i haba, ale tak czy owak, kupi u kogo inne
go. Stoi ona i nie patrzy na mnie.
- Chce pani co na to, eby ustay? - pytam. - Tak?
- Nie - ona na to. - Wanie o to chodzi, e ju ustay.
- No, to... - Twarz ma pochylon, nieruchom, jak to one zawsze, kiedy czego chc od mczy
zny, tak e czowiek nigdy nie wie, skd padnie nastpny grom. - Nie jest pani matk, co? -
pytam. -Nie.
- Och - powiadam. -I jak to dugo ju, odkd ustay? Moe z pi miesicy?
- Dopiero dwa.
- No, to ja nic dla pani w moim sklepie nie mam - powiadam - chyba e smoczek. I r
adzibym go pani kupi, wraca do domu, powiedzie ojcu, jak go pani ma, i niechby komu t
am kaza zaatwi lub. Nic pani wicej nie chciaa? Ale ta tylko stoi i na mnie nie patrzy.
- Mam pienidze, eby panu zapaci - powiada.
-157-
- Swoje wasne czy te on si zachowa jak mczyzna i da pani?
- On mi je da. Dziesi dolarw. Powiedzia, e to starczy.
- W moim sklepie nie starczyoby i tysic dolarw, i dziesi centw - mwi. - Niech pani us
mojej rady, wraca do domu i powie tacie czy braciom, jak ich pani ma, albo pier
wszemu spotkanemu na drodze mczynie. Ale ona ani drgnie.
- Lafe powiedzia, e takie lekarstwo dostan w drugstorze. Kaza mi powiedzie panu, e ani
on, ani ja nikomu nigdy nie powiemy, e pan je sprzeda.
- A ja tylko auj, e ten pani najdroszy Lafe sam po nie nie przyszed, tego tylko auj.
wie, moe bym wtedy mia dla niego troch szacunku. A pani moe wraca i powiedzie mu, co j
a powiedziaem... jeli ju nie jest w drodze do Teksasu, w co nie wtpi. Ja, przyzwoity
aptekarz, ju pidziesit sze lat prowadz sklep, jestem ojcem rodziny i czowiekiem religi
ym. Chtnie bym pani rodzicom sam powiedzia, gdybym si dowiedzia, co to za jedni.
Teraz na mnie spojrzaa, oczy i twarz znw miaa puste jakie, jak wtedy, kiedy j pierwsz
y raz zobaczyem przez szyb.
- Nie wiedziaam - powiada. - On mi powiedzia, e dostan co w drugstorze. Mwi, e moe ni
i chcieli tego sprzeda, ale jak bd miaa dziesi dolarw i powiem, e nigdy nikt si ode m
niczego nie dowie...
- On wcale nie mwi, e w tym drugstorze - mwi. -Jeli tak powiedzia i wymieni moje nazwi
o, niech przyjdzie i mi dowiedzie. Niech przyjdzie i to powtrzy, albo pocign go prz
ed sam sd najwyszy, i moe mu pani to powiedzie.
- Ale moe w innym drugstorze - ona na to.
- Ju ja o tym nie chc wiedzie. Ja, co... - I popatrzyem na ni. Przecie jednak cikie on
maj ycie. Czasem taki mczyzna... jeeli w ogle moe by jakie usprawiedliwienie dla grzec
, ale go nie ma. I w kocu ycie nie jest pomylane tak, eby ludziskom byo atwo, nie miel
iby nawet po co si stara
-158-i umiera. - Suchaj no - powiadam. - Wybij to sobie z gowy. Pan Bg ci zesa, co tam
masz, nawet jeli si posuy szatanem. Wracaj do Lafe'a, wecie te dziesi dolarw i pobie
e si za nie.
- Lafe mwi, e dostan co w drugstorze - ona na to.
- To id i dosta - mwi. - Tu nie dostaniesz.
Strona 61
9962 I wysza z tym pakunkiem w rku, tylko lekko zaszuraa bosymi stopami po pododze.
Poobijaa si znowu o siatk i posza. Widziaem przez szyb, jak odchodzi ulic.
Reszt opowiedzia mi Albert. Mwi, e ten wz zatrzyma si przed sklepem elaznym Grummeta
okoo panie rozbiegy si z chusteczkami przy nosach, a przy wozie zebra si tum mczyzn i
pakw o wytrzymaym wchu i suchali, jak komendant policji sprzecza.si z tym czowiekiem.
Byo to wysokie, przygarbione chopisko, siedzia na wozie i powtarza, e ulica naley do w
szystkich i on uwaa, e ma do niej te same prawa, co inni, a komendant policji go p
rzekonywa, e musi jecha dalej, e ludzie tego nie mog wytrzyma. Ciao leao ju osiem dn
iedzia Albert. Jechali skd z Yoknapatawpha do Jefferson. Nieboszczyk chyba ju by podo
bny do zgniego sera, co si zamienia w mrowisko, i lea na tym rozklekotanym wozie, i
Albert mwi, e ludzie si bali, e ten wz si cay rozleci, zanim zd wyjecha z miasta z
wemu sklecon trumn, a jeszcze jeden ze zaman nog lea na kodrze na trumnie, a ojciec i
eduy chopak tkwili na siedzeniu i komendant prbowa ich przepdzi z miasta.
- Ta ulica naley do wszystkich - powiada tamten. - Chyba nam wolno si zatrzyma, eby
co kupi, jak kademu innemu. Mamy pienidze, eby zapaci, i nie ma takiego prawa, co by za
braniao czowiekowi wydawa swoje wasne pienidze, gdzie mu si podoba.
Zatrzymali si, eby kupi cementu. Drugi syn by u Grummeta, namawia go, eby napocz cay
k i sprzeda mu cementu za dziesi centw, a na koniec Grummet napocz ten worek, eby si
ozby. Potrzebny im by ten cement, eby jako unieruchomi nog tamtego.
-159-- Ale to zbrodnia - mwi komendant. - Straci przez was nog. Bierzcie go do dokt
ora, a to wecie i pochowajcie jak najszybciej. Nie wiecie, e si wam naley wizienie za
zagroenie zdrowia publicznego?
- Robimy, co moemy - powiada ojciec. I rozwodzi si
o tym, jak to musieli czeka, a wz wrci, jak zmyo most i jak jechali osiem mil do drug
iego mostu, i ten te znioso, i jak wrcili, przeprawili si przez brd, i muy potony, i j
zdobyli drug par, a wtedy si okazao, e wymyo drog i musieli objeda naokoo przez Mo
potem wrci ten z cementem i kaza si ojcu zamkn.
- Za chwil jedziemy - powiada komendantowi.
- Nie mielimy intencji nikomu zawadza - powiada ojciec.
- Wecie tego tu do doktora - mwi wtedy komendant do tego z cementem.
- Na mj rozum nic mu nie jest - on na to.
- Nie, ebymy byli bez serca - mwi komendant policji. -Ale sami chyba widzicie, jak
to jest.
- Ano - mwi tamten. - Ruszamy, jak tylko Dewey Dell wrci. Posza odnie paczk.
Wic ludzie ich omijali z chusteczkami przy nosach, a oni stali i czekali, a za min
ut zjawia si ta dziewczyna ze swoj paczk owinit w gazet.
- Wsiadaj - powiada ten z cementem - za duo czasu stracilimy.
Wtedy wsiedli na wz i odjechali. A kiedy szedem na kolacj, wci jeszcze mi si zdawao, e
o czuj. I na drugi dzie spotykam komendanta policji, pocigam nosem i mwi:
- Nic nie czujesz?
- Chyba do tej pory ju s w Jefferson - on na to.
- Albo w wizieniu. No, dziki Bogu, nie w naszym.
- Faktycznie - on na to.
-160-DARL
Moe tutaj - powiada tata. Podjeda muami i siedzi, i spoglda na ten dom. - Moemy tam do
sta troch wody.
- Dobrze - mwi. - Dewey Dell, bdziesz od nich musiaa poyczy wiadro.
- Niech Bg broni - powiada tata - nikomu nic nie chc by duny.
Strona 62
9962
- Jakby widziaa spor puszk, moesz j przynie - mwi. Dewey Dell zsiada z wozu z paczk
- Trudniej ci byo, ni mylaa, sprzeda te placki w Mottson
- mwi.
Jake nasze ycie rozplata si na tym bezwietrze, bezd-wiku, znuone gesty ze znueniem si
wtarzaj: echa dawnych poryww bez rk i bez sznurkw: o zachodzie wpadamy w gwatowne poz
y, martwe gesty kukie. Cash zama nog i teraz trociny si sypi. Wykrwawia si na mier Ca
wykrwawia.
- Nie chc aski - powiada tata. - Bg mi wiadkiem.
- To sam naszczyj - mwi. - Moemy wzi Casha kapelusz.
Kiedy Dewey Dell wraca, wychodzi za ni i ten mczyzna. Potem on si zatrzymuje, a ona
idzie dalej, i on stoi, a po chwili wraca do domu, staje na ganku i przyglda si na
m.
-161-- Lepiej nie prbujmy go zdj - powiada tata. - Moemy j tutaj zoy.
- Chcesz, eby ci zdj, Cash? - pytam.
- Dojedziemy jutro do Jefferson? - pyta. Przyglda si nam, oczy ma pene pytania, nap
icia, smutne. - Dam rad przetrzyma.
- Bdzie ci tak lej - powiada tata. - Koci si nie bd ociera.
- Dam rad przetrzyma - mwi Cash. - Tracimy czas na stawanie.
- Juemy kupili cementu - powiada tata.
- Dam rad przetrzyma - mwi Cash. - To ju tylko jeden dzie. Nie ma o czym mwi, nie boli.
Ju si ustala.
- Patrzy na nas w gr, oczy ma szeroko otwarte w chudej szarej twarzy, pytajce.
- Juemy go kupili - powiada tata.
Rozrabiam cement w puszce, mieszam powoli z wod, krc gst bladozielon ma. Przynosz pusz
o wozu, eby Cash zobaczy. Ley na plecach, szczupy profil odcina si na tle nieba ascet
ycznie i wzniosie.
- Czy to tak mniej wicej ma wyglda? - pytam.
- Nie trzeba za duo wody, bdzie do niczego - mwi.
- A teraz za duo?
- Moe dosyp troch piasku - mwi. - To ju tylko jeden dzie - dodaje. - Nic mi nie dokuc
za. Vardaman wraca drog do tego miejsca, gdziemy przejedali przez rzeczk, i przynosi
piasek. Sypie go powoli w gst ma w puszce. Znw podchodz do wozu.
- No, jak wyglda teraz?
- Teraz dobrze - mwi Cash. - Wytrzymabym. Nic mi ona nie dokucza. Rozluniamy upki i
powoli zalewamy mu nog cementem. - Uwaajcie - mwi Cash - eby na ni nie nala.
- Dobra - mwi.
-162-Dewey Dell oddziera z paczki kawa gazety i wyciera cement kapicy z nogi Casha
na wieko.
- No jak?
- Pierwszorzdnie - powiada. - Chodno. Pierwszorzdnie.
- eby ci tylko pomogo - mwi tata. - Zechciej mi wybaczy. Tak samo tego nie przewidzi
aem, jak i ty.
- Jest pierwszorzdnie - mwi Cash.
Gdyby to czowiek mg si rozple w czas. To by byo dobrze. Dobrze by byo, gdyby tylko cz
k mg rozple si w czas.
Nakadamy z powrotem upki i sznurek, zacigamy je mocno, sznurek wrzyna si w gst bladozi
elon ma cementu, Cash spokojnie si nam przyglda z niezgbionym pytaniem w oczach.
- To j unieruchomi - mwi.
- Aha - powiada. - Dzikuj.
Potem wszyscy odwracamy si od wozu i patrzymy na niego. Dogania nas drog, sztywny,
jakby kij pokn, z drewnian twarz, porusza si tylko od bioder w d. Podchodzi bez sowa
wyniosej, naspionej twarzy oczy ma blade i nieruchome, wsiada na wz.
- Wzgrze przed nami - powiada tata. - Chyba bdziesz musia zsi i i na piechot.
Strona 63
9962 -163-VARDAMAN
Idziemy za wozem pod gr, Darl, Klejnot, Dewey Dell i ja. Klejnot wrci. Przyszed drog i
wsiad na wz. Szed piechot. Klejnot ju nie ma konia. Klejnot to mj brat. Cash to mj bra
t. Cash ma zaman nog. Zoylimy Cashowi nog, eby go nie bolaa. Cash to mj brat. Klejno
e mj brat, ale on nie ma zamanej nogi. Ju jest ich pi w ciasnych, wysokich czarnych koa
ch.
- Gdzie one siedz w nocy, Darl? - pytam. - Kiedy my si zatrzymujemy na noc w stodo
le, o gdzie one siedz? Wzgrze wspina si w niebo. Potem zza wzgrza wspina si soce i ju
, wz i tata id po socu. Id powoli po socu i nie da si na nich patrze. Ona jest czerwo
a szynach za szkem w Jefferson. Byszczce szyny kouj i kouj. Powiada Dewey Dell. Dzi wi
zorem, kiedy bdziemy w stodole, zobacz, gdzie one siedz.
-164-DARL
Klejnot - mwi. - Czyim jeste synem?
Podnis si wietrzyk i wia od stodoy, tomy j postawili pod jabonk, gdzie ksiyc pstrzy
icie na dugich sennych deskach, a w nich ona od czasu do czasu z naga si odzywa i c
iurka, i bulgocze tajemniczym szeptem. Zaprowadziem Vardamana, eby posucha. Kiedymy p
odeszli, zeskoczy z niej kot i znikn w cieniu, tylko bysn srebrnymi pazurami i srebrny
m okiem.
- Twoja matka to ko, ale kto by twoim ojcem, Klejnot?
- Skurwysyn, cholerny garz.
- Nie nazywaj mnie tak.
- Skurwysyn, cholerny garz.
- Ju ty mnie tak nie nazywaj, Klejnot.
W wysokiej ksiycowej powiacie jego oczy wygldaj jak plamki biaego papieru przylepione
wysoko na maej pieczce. Po kolacji Cash zacz si troch poci.
- Zaczyna si robi gorca - mwi. - To chyba przez to, e na socu leaa cay dzie.
- Chcesz, to ci j polejemy wod - my na to. - Moe troch uly.
- Bd wdziczny - powiada Cash. - To chyba przez to soce. Powinienem pamita, eby j nakr
-165-- To mymy powinni pamita - mwimy. - Skd ty miae wiedzie.
- Wcale nie zauwayem, eby si nagrzewaa - powiada Cash. - Powinienem uwaa. Wic polelim
j wod. Jego noga i stopa pod tym cementem wygldaj jak ugotowane.
- Teraz lepiej? - pytamy.
- Dzikuj - mwi Cash. - Jest pierwszorzdnie. Dewey Dell ociera mu twarz brzegiem spdni
cy.
- Moe ci si uda troch usn - mwimy.
- Ano - mwi Cash. - Dzikuj wam bardzo. Teraz jest mi w ni pierwszorzdnie. Klejnot, mwi,
Klejnot, kto by twoim ojcem? Niech ci cholera. Niech ci cholera.
-166-VARDAMAN Leaa pod jabonk, Darl i ja idziemy po ksiycu, a kot zeskakuje i ucieka,
i syszymy-j w drzewie.
- Syszysz? - mwi Darl. - Przysu ucho. Przysuwam ucho i sysz j. Ale nie wiem, co mwi.
- Co ona mwi, Darl? - pytam. - Do kogo ona mwi?
Strona 64
9962
- Mwi do Boga - powiada Darl. - Wzywa jego pomocy.
- O co Go prosi? - pytam.
- Prosi Go, eby j ukry przed ludzkim okiem - powiada Darl.
- Dlaczego ona chce si ukry przed ludzkim okiem, Darl?
- eby moga odda swoje ycie - powiada Darl.
- Dlaczego ona chce odda swoje ycie, Darl?
- Posuchaj - mwi Darl. Syszymy j. Syszymy, jak si obraca na bok. - Suchaj - mwi Darl.
- Obrcia si - mwi. - Patrzy na mnie przez drewno.
- Tak - mwi Darl.
- Jake ona widzi przez drewno, Darl?
- Chod - mwi Darl. - Musimy j zostawi w spokoju. Chod.
- Nie moe tdy patrze, dziury s we wieku - mwi. -Jake ona widzi, Darl?
- Chodmy, zobaczymy, co z Cashem - mwi Darl.
-167-I widziaem co, o czym Dewey Dell nie kazaa mi nikomu mwi Cash ma chor nog. Opatrzy
limy mu j dzi po poudniu,
ale on ley i noga znowu go boli. Lejemy wod na jego nog i wtedy Cash czuje si pierws
zorzdnie.
- Czuj si pierwszorzdnie - mwi Cash. - Dzikuj wam.
- Sprbuj usn - my na to.
- Czuj si pierwszorzdnie - mwi Cash. - Dzikuj wam. I widziaem co, o czym Dewey Dell ni
kazaa mi nikomu mwi.
To nie o tacie i nie o Cashu, i nie o Klejnocie, i nie o Dewey Dell, i nie o mni
e
Dewey Dell i ja mamy spa na sienniku. Na kuchennym ganku, skd wida stodo, i ksiyc wiec
na poow siennika,
i bdziemy leeli na p w czarnoci, na p w biaoci, z nogami w ksiycu. I zobacz, gdzie
w nocy, kiedy my jestemy w stodole. Dzi nie jestemy w stodole, ale wida j, i zobacz, g
dzie one siedz w nocy. Leymy na sienniku z nogami w ksiycu.
- Patrz - mwi. - Nogi mam jak czarne. I ty masz nogi jak czarne.
- pij - powiada Dewey Dell. Jefferson jest daleko.
- Dewey Dell.
- Skd ma tam by, jeszcze nie Boe Narodzenie. Jedzi w kko po byszczcych szynach. A pote
szyny byszcz wkoo.
- Co tam ma by?
- Ta kolej. Za szyb.
- pij. Jutro sprawdzisz sam, czy tam jest. A moe wity Mikoaj nie bdzie wiedzia, e oni
iastowi?
- Dewey Dell.
- Spij. Ju on jej nie da adnemu z tych miastowych chopakw.
Staa za szkem czerwona, na szynach, a szyny byszczay wkoo. A serce mnie bolao. A potem
wychodz tata i Klejnot, i Darl, i chopak pana Gillespie. Chopcu pana Gillespie nogi
-168-wya spod nocnej koszuli. Kiedy wychodzi w ksiyc, nogi ma cae w puszku. Obchodz dom
i id pod jabonk.
- Co oni bd robi, Dewey Dell? Obeszli dom i poszli pod jabonk.
- Czuj j - mwi. - A ty?
- Cicho - powiada Dewey Dell. - Wiatr si odwrci. pij. To ju zaraz si dowiem, gdzie one
siedz w nocy. Tamci wychodz zza domu, id w ksiycu przez podwrko i nios j na ramionach
Znosz j do stodoy, ksiyc
Strona 65
9962 wieci na ni pasko i nieruchomo. Potem wracaj i wchodz z powrotem do domu. Kiedy
byli w ksiycu, na nogach chopaka pana Gillespie wyrasta puszek. Wic poczekaem teraz i
powiedziaem: Dewey Dell? I znowu poczekaem, a potem poszedem zobaczy, gdzie one sied
z w nocy, i zobaczyem co, o czym mi Dewey Dell nie kazaa nikomu mwi.
-169-DARL
Jakby si z ciemnoci materializowa w ciemnych drzwiach, we wstajcej unie, chudy pod bi
elizn jak ko wycigowy. Zeskakuje na ziemi z wciekym niedowierzaniem na twarzy. Zobaczy
mnie, cho nie odwrci gowy ani oczu, w ktrych una rozlewa si jak dwie mae pochodnie.
- Szybko - mwi i sadzi po zboczu w stron stodoy.
Jeszcze chwil biegnie w ksiycu srebrny i zaraz pojawia si jak paska figurka rwno wycita
z blachy na tle nagego i bezgonego wybuchu, kiedy cay stryszek nad stodo naraz staje
w ogniu, jak skadnica prochu. Pokazuje si front stodoy, stokowata fasada z czworoktny
m otworem wrt, a w nich tylko cika prostoktna trumna na kozach jak jaki stworzony prze
z kubistw owad. Za mn wyaniaj si z domu tata, Gille-spie i Mack, Dewey Dell i Vardama
n.
Zatrzymuje si przy trumnie, pochyla i spoglda na mnie z wciekoci na twarzy. Nad gow mu
mienie hucz jak grzmot; przeciga po nas chodny powiew: jeszcze w nim wcale nie ma ar
u, gar sieczki nagle si podrywa, ale wciga j szybko w przejcie midzy boksami, gdzie ko
wiczy.
- Prdko - mwi. - Konie.
Jeszcze chwil widruje mnie wzrokiem, potem patrzy na dach nad gow i skacze w stron bo
ksu, w ktrym kwiczy ten ko. Ko si wspina i wierzga, omot miadcych uderze
-170-wsysa si w huk pomieni. Hucz jak pocig bez koca przejedajcy przez nie koczcy si
t. Mijaj mnie Gillespie i Mack w nocnych koszulach po kolana, krzycz, gosy maj wysok
ie, cienkie, nike, a jednoczenie zupenie dzikie i smutne:
- ... krowa... boks...
Nocna koszula Gillespie podrywa si na przecigu i wyprzedza go, i wydyma si nad owosi
onymi udami. Furtka boksu si zatrzasna, Klejnot odpycha j siedzeniem, plecy ma wygite
w uk, minie wyrzynaj mu si przez ubranie, za eb wyciga konia. W blasku uny oczy konia
kaj aksamitnym, pynnym, opalizujcym ogniem, minie mu si wybrzuszaj i graj, kiedy podrz
a gow i unosi Klejnota w powietrze. Klejnot go dalej cignie, powoli, w strasznym wy
siku. Znowu rzuca mi przez rami jedno wcieke, krtkie spojrzenie. Ju s na zewntrz, a ko
i si szarpie i wyrywa z powrotem we wrota, ale mija mnie Gillespie, nagi jak go Pan
Bg stworzy - koszul okrci eb mua - i wali konia, a ten odsuwa si od wrt.
Klejnot biegnie z powrotem; znw spoglda na trumn. Ale nie zatrzymuje si.
- Gdzie krowa?! - krzyczy, kiedy mnie mija. Lec za nim. W boksie Mack zmaga si z d
rugim muem. Kiedy mu odwraca gow w wietle uny, widz, jak i on dziko przewraca oczami, a
le nie wydaje adnego gosu. Stoi, zerka bokiem na Macka i wierzga w niego zadem, il
ekro si zbliy. Mack oglda si na nas, oczy i usta ma jak trzy okrge dziury na twarzy, a
piegi wielkie jak groch. Gos ma cienki, wysoki, daleki.
- Nic nie poradz... - Gos mu jakby zmioto z ust i unioso, ponioso, jakby odzywa si do n
as z niezmiernego oddalenia, wyczerpany. Klejnot przemyka koo nas, mu si okrca i tni
e kopytami, ale on ju jest przy bie. Nachylam si Makowi do ucha:
- Koszul. Na eb mu.
Mack wytrzeszcza na mnie oczy. Zrywa z siebie koszul i zarzuca j muowi na eb, mu od r
azu potulnieje. Klejnot wrzeszczy do Macka:
-171-
Strona 66
9962
- Krowa? Krowa?!
- W gbi! - krzyczy Mack. - Ostatni boks!
Krowa si nam przyglda, kiedy wchodzimy. Cofna si w kt, eb opucia, wci uje, tyle e
i nie rusza. Klejnot zatrzyma si, spoglda w gr i nagle widzimy, jak rozpada si cay str
pod strychem. Cay staje w ogniu, leci w d drobny py iskier. Klejnot si rozglda. W gbi
od obem stoi trjng do dojenia. Klejnot apie go, wali nim w szalowanie ciany od tyu. Lec
i w drzazgi jedna deska, druga, trzecia. Resztki wydzieramy. Jeszcze pracujemy n
achyleni przy dziurze, jak co wali na nas od tyu. To krowa. Tylko wisna oddechem i ru
na midzy nas, przez t dziur i w un na zewntrz ze sztywno w gr sterczcym ogonem niby
otk przybit do zadu. Klejnot zawraca w gb stodoy.
- Ty - mwi. - Klejnot! - api go, odtrca moj rk. -Gupi - mwi. - Nie widzisz, tdy ni
e. -Przejcie midzy boksami wyglda jak reflektor puszczony na deszcz. -Tdy - mwi. - Nao
koo. Przeazimy przez dziur w cianie i on rzuca si biegiem.
- Klejnot - mwi biegnc. Klejnot miga naokoo. Dolatuj do rogu, a on jest ju prawie przy
drugim i leci na tle uny jak figurka wycita z blachy. Tata, Gillespie i Mack stoj t
roch dalej i patrz na stodo, rowi na tle nocy, w ktrej na chwil ksiyc zosta pokonan
e go! - krzycz. - Trzymajcie go! Kiedy wybiegam przed stodo, Klejnot szarpie si z Gi
llespie'em, jeden chudy w bielinie, drugi goy, jak go Pan Bg stworzy. Jak dwie posta
cie z greckiego fryzu, wyczone t czerwon un z wszelkiej rzeczywistoci. Zanim zdam do
dopa, on rzuca Gillespie'ego o ziemi, zawraca i leci z powrotem do stodoy. Ju ten hu
k dosy si uspokoi, jak wtedy huk rzeki. Przez rozpadajce si proscenium wrt widzimy, ja
k Klejnot chykiem podbiega z tyu do trumny i schyla si nad ni. Chwil patrzy
-172-do gry i na zewntrz na nas przez deszcz poncego siana jak przez portier ognistyc
h paciorkw i widz, jak mu si usta ukadaj w moje imi.
- Klejnot! - krzyczy Dewey Dell. - Klejnot! - Zdaje mi si, e teraz sysz, jak jej gos
wzbiera przez ostatnie pi minut, i sysz, jak ona si szamocze i szarpie w rkach taty i M
acka, i wrzeszczy. - Klejnot! Klejnot! - Ale on ju na nas nie patrzy. Widzimy, ja
k mu si napraj ramiona, kiedy unosi koniec trumny i sam jeden zsuwa j z kozw. Trumna ws
taje niewiarygodnie wysoka i zasania go - nie uwierzybym, e Addie Bun-dren potrzebo
waa a tyle miejsca, eby wygodnie si uoy. Jeszcze chwil trumna stoi na sztorc, chlusta
ni deszcz iskier, ktre si rozpryskuj, jakby dotknwszy trumny rodziy nowe iskry. Potem
si przechyla do przodu, rozhutuje, odsania Klej-nota caego te pod deszczem iskier, j
akby w przejrzystym nimbie ognia. Trumna w locie robi mynka, znowu staje na sztor
c, zatrzymuje si, a potem wali si pomau do przodu i przedziera przez t zason. Teraz Kl
ejnot siedzi na niej okrakiem, uczepiony, trumna trzaska o ziemi, wyrzuca go do p
rzodu i zrzuca z siebie, a Mack skacze w lekki swd przypiekanego ciaa i zadusza ro
zszerzajce si szkaratne na brzegach dziury, ktre wykwitaj jak kwiaty na podkoszulku K
lejnota.
-173-VARDAMAN Kiedy poszedem sprawdzi, gdzie one siedz w nocy, co zobaczyem.
- Gdzie Darl? - pytaj. - Gdzie Darl? Zanieli j z powrotem pod jabonk.
Stodoa jeszcze czerwona, ale to ju nie stodoa. Zapada si i wiruje z niej czerwony sup.
Uleciaa w czerwonych strzpkach w niebo i gwiazdy, tak e gwiazdy si z powrotem cofny.
A wtedy Cash ju nie spa. Obraca gow na strony i pot ma na twarzy.
- Chcesz, eby ci j znowu pola wod, Cash? - pyta Dewey Dell. Casha noga i stopa sczer
niay. Podnosimy lamp i patrzymy na t czarn nog i stop Casha.
- Twoja stopa, Cash, wyglda jak murzyska - mwi.
- Chyba musimy rozupa ten cement - powiada tata.
- Po licha ecie go zakadali? - pyta pan Gillespie.
- Mylaem, e mu troch nog przytrzyma - powiada tata. - Tylko pomc mu chciaem. Bior ela
i motek. Dewey Dell trzyma lamp. Musz mocno wali. A potem Cash usypia.
Strona 67
9962
- Teraz pi - mwi. - Nie moe go bole, kiedy pi. Pko tylko. Nie chce zej.
-174-- Razem ze skr zejdzie - mwi pan Gillespie. - Po licha ecie go zakadali? adnemu do
gowy nie przyszo, eby mu przedtem nog tuszczem nasmarowa?
- Tylko pomc mu chciaem - powiada tata. - To Darl nakada.
- Gdzie Darl? - pytaj.
- adne z was na tyle oleju w gowie nie miao? - mwi pan Gillespie. - Choby po nim czeg
o lepszego bym si spodziewa.
Klejnot lea na brzuchu. Plecy mia czerwone. Dewey Dell nasmarowaa go lekarstwem. Lek
arstwo jest zrobione z masa i sadzy, eby cigao gorczk. Teraz plecy ma czarne.
- Czy to boli, Klejnot? - pytam. - Klejnot, twoje plecy wygldaj jak murzyskie - mwi.
Casha noga i stopa byy jak murzyskie. A potem rozupali cement. Noga Casha krwawi.
- Wracaj na ganek i po si - mwi Dewey Dell. - Dlaczego nie pisz?
- Gdzie Darl? - pytaj.
Darl jest tam, pod jabonk z ni, ley na niej. Siedzi tam, eby kot nie przyszed.
- Bdziesz odgania kota, Darl? - pytam. Ksiyc my jabko wicie i na niego. Na ni pada nier
uchomo, a po nim my od gry do dou.
- Nie pacz - mwi. - Klejnot j wycign. Nie pacz, Darl. Stodoa jeszcze jest czerwona. P
tem bya czerwiesza.
A potem zawirowaa, a gwiazdy poleciay w d, cho nie spady. A mnie cisno w sercu jak
tej kolei.
Kiedy poszedem zobaczy, gdzie one siedz w nocy, widziaem co, o czym Dewey Dell nie ka
zaa mi nigdy nikomu mwi.
-175-DARL
Ju jaki czas mijamy tablice przy drodze - ogoszenia drug-storw, magazynw odzieowych, r
eklamy patentowanych lekw, garay i kawiarenek, tablice przydrone z coraz mniejsz odl
egoci, ktra coraz wyraniej si kurczy: 3 mile. 2 mile. Ze szczytu wzgrza, kiedy z powrot
em wsiadamy na wz, wida nisko i pasko lece dymy, na pozr nieruchome w bezwietrznym pop
oudniu.
- To ju, Darl? - pyta Vardaman. - To ju Jefferson? On te schud. Jak nasze i jego twa
rz ma wyraz napity, zagubiony i wyndzniay.
- Tak - mwi.
Podnosi gow i patrzy na niebo. Wysoko wisz na nim w coraz mniejszych koach, jak dym,
na zewntrz pozornie w jakiej formie i z jakim uzasadnieniem, cho nic nie wskazuje n
a to, eby si poruszay, postpoway czy cofay. Wazimy z powrotem na wz, w ktrym Cash le
rumnie z nog w rozupanej skorupie cementu o ostrych, nierwnych brzegach. Wyndzniae muy
z brzkiem i klekotem spuszczaj si w d pagrka. - Musimy go wie do doktora - powiada ta
. - Miarkuj, e bez tego si nie obejdzie. Na plecach koszuli Wejnota, w tych miejsca
ch, gdzie dotyka do ciaa, rozlewaj si czarne tuste plamy. ycie powstao w dolinach. Od
pradawnych lkw, pradawnych dz i pra--176-dawnych rozpaczy wykipiao w gr, na wzgrza. To
latego trzeba najpierw piechot wej na wzgrze, eby mc z niego zjecha.
Dewey Dell siedzi na wozie z owinitym w gazet pakunkiem na kolanach. Kiedy zjedamy w
d pagrka, gdzie droga biegnie pasko, midzy dwiema bliskimi cianami drzew, zaczyna si p
owoli rozglda po obu stronach drogi. Wreszcie powiada:
Strona 68
9962
- Musz zesi. Tata spoglda na ni, profil ma ju z gry kwano niezadowolony. Nie zatrzymu
uw.
- Po co?
- Musz w krzaki - powiada Dewey Dell. Tata nie zatrzymuje muw.
- Nie moesz si strzyma, jak bdziemy w miecie? Ju niecaa mila.
- Zatrzymaj - powiada Dewey Dell. - Musz w krzaki. Tata zatrzymuje porodku drogi i
przygldamy si, jak Dewey Dell zsiada z pakunkiem w rku. Nie oglda si.
- Moesz zostawi swoje placki - mwi. - Popilnujemy. Zsiada dalej, nie patrzy na nas.
- Skd by wiedziaa, gdzie pj, jakby zaczekaa do miasta? - pyta Vardaman. - Gdzie by posz
w miecie, Dewey Dell?
Zdejmuje z wozu pakunek, odwraca si i znika wrd drzew i poszycia.
- Nie sied duej, ni musisz - powiada tata. - Nie mamy czasu do tracenia. - Dewey Del
l nie odpowiada. Niedugo ju jej w ogle nie syszymy. - Szkoda, emy nie posuchali Armstid
a i Gillespie i nie odkaalimy do miasta, eby ju go kopali -powiada.
- Dlaczego tego nie zrobi? - mwi. - Moge zatelefonowa.
- Na co? - mwi Klejnot. - Albo to kto nie potrafi wykopa dou w ziemi?
-177-Na wzgrzu pokazuje si auto. Zaczyna trbi i zwalnia. Przejeda powoli brzegiem drog
i, koami z lewej strony w rowie, mija nas i jedzie dalej. Vardaman patrzy za nim,
pki nie znika z oczu.
- Jak to jeszcze daleko, Darl? - pyta.
- Niedaleko - mwi.
- Trzeba nam byo tak zrobi - powiada tata. - Tylko e nie chciaem o nic prosi nikogo o
bcego.
- Nie potrafi to kto wykopa cholernego dou w ziemi? -mwi Klejnot.
- To lekcewaenie mwi w ten sposb o jej mogile - powiada tata. - adnego poszanowania w
y nie znacie. Nigdy jej naprawd nie kochalicie, adne z was.
Klejnot nie odpowiada. Siedzi troch sztywno, wyprostowany, stara si nie dotyka plec
ami koszuli. Skacze mu zaczerwieniona szczka. j
Wraca Dewey Dell. Patrzymy, jak si ukazuje zza krzakw z pakunkiem w rkach i wazi na
wz. Ma teraz na sobie niedzieln sukienk, korale, buciki i poczochy.
- Zdaje si, e ci mwiem, eby to ubranie zostawia w domu - powiada tata. Dewey Dell nie o
dpowiada, nie patrzy na nas. Kadzie pakunek na wz i sama wazi. Wz rusza.
- Jak duo jeszcze pagrkw, Darl? - pyta Vardaman.
- Tylko jeden - mwi. - Ju za tym, co przed nami, miasto. Ten pagrek jest z czerwoneg
o piachu, po obu stronach
drogi stoj murzyskie chaty; na niebie przed nami sie drutw telefonicznych i midzy drz
ewami wznosi si zegar na budynku sdowym. Koa szepcz w piachu, jakby sama ziemia chci
aa przyciszy nasze przybycie. Zsiadamy z wozu, kiedy droga zaczyna si podnosi.
Idziemy za wozem, za szepczcymi koami, mijamy chaty, w ktrych nagle pojawiaj si twarz
e yskajce biakami oczu. Syszymy sposzone krzykliwe gosy. Klejnot do tej pory rozglda s
a boki, teraz patrzy przed siebie i widz, e uszy
-178-mu jeszcze bardziej czerwieniej z wciekoci. Przed nami idzie drog trzech Murzynw,
dziesi stp przed nimi jaki biay. Mijamy Murzynw, a oni odwracaj nagle gowy z tym wyra
m zaskoczenia i instynktownego oburzenia.
Strona 69
9962
- Boe wielki - powiada jeden. - Co oni tam wioz? Klejnot rzuca si.
- Skurwysyny - mwi.
Akurat wtedy mijamy tego biaego, ktry si zatrzyma. Klejnot jakby na chwil olep, bo rzuc
a si akurat na tego biaego.
- Darl! - mwi Cash z wozu.
api Klejnota. Ten biay odsun si o krok, gb ma jeszcze rozdziawion, ale zaraz szczki
zamykaj si. Klejnot pochyla si nad nim ze zbielaymi szczkami.
- Co powiedzia? - pyta."
- No, no - mwi._ - On tak tylko, prosz pana. Klejnot -mwi. Kiedy go dotykam, ten si rz
uca na biaego. api go za rk, szarpiemy si. Klejnot ani na mnie nie spojrza. Wyrywa mi r
Kiedy znw patrz na tamtego, trzyma w rku otwarty n.
- Wolnego - mwi. - Ju go trzymam. Klejnot - mwi.
- Myli, cholera, e jak jest z miasta... - dyszy Klejnot i wyrywa mi si. - Skurwysyn
- mwi. Tamten si porusza. Zachodzi mnie od tyu i ledzi ruchy Kejnota z noem nisko prz
y nodze.
- Nikt mnie nie bdzie skurwysynem nazywa - powiada. Tata zsiad, a Dewey Dell trzyma
Klejnota i odpycha. Puszczam go i odwracam si do tamtego.
- Czekajcie - mwi. - On nic zego nie myla. Jest chory, poparzy si wczoraj w nocy przy p
oarze i le si czuje.
- Poar nie poar, nikt mnie nie bdzie wyzywa - powiada tamten.
- Jemu si zdawao, e pan co do niego powiedzia - mwi.
- Nic do niego nie mwiem. Pierwszy raz go widz.
- Olaboga - powiada tata. - Olaboga.
-179-- Wiem - mwi. - On was nie chcia obrazi. Odwoa to.
- To niech odwoa.
- Niech pan schowa n, to odwoa. Tamten spoglda na mnie. Spoglda na Klejnota. Klejnot
ju jest spokojny.
- Niech pan schowa n - mwi. Tamten zamyka n.
- Olaboga - powiada tata. - Olaboga.
- Powiedz mu, Klejnot, e nie chciae go obrazi - mwi.
- Zdawao mi si, e on co powiedzia - mwi Klejnot. -Myli, e jak jest...
- Cicho - mwi. - Powiedz mu, e go nie chciae obrazi.
- Nie chciaem go obrazi - powiada Klejnot.
- Nie radz mu - mwi tamten. - Wyzywa mnie od...
- Mylisz pan, e on si boi pana tak nazwa? - mwi. Tamten spoglda na mnie.
- Tego nie mwiem - powiada.
- Ani nie myl - mwi Klejnot.
- Zamknij si - mwi. - Jedziemy. Ruszaj, tata. Wz rusza. Tamten stoi i patrzy za nami
. Klejnot si nie oglda.
- Klejnot by mu da - powiada Vardaman. Dojedamy do szczytu, gdzie si zaczyna ulica,
gdzie w jedn i drug stron przejedaj auta; muy wcigaj wz na szczyt wzgrza i dalej, n
ata je zatrzymuje. Przed nami ulica, dalej plac i pomnik przed budynkiem sdowym.
Wsiadamy z powrotem, a ludzie ogldaj si z tym wyrazem, ktry ju znamy. Klejnot nie wsi
ada. Nie rusza, chocia wz ju ruszy.
- Wsiadaj, Klejnot - mwi. - No. Ruszajmy std.
Ale on nie wsiada. Zamiast tego stawia stop na piast tylnego koa, rk przytrzymuje si w
ozu, piasta mu si gadko obraca pod podeszw, a on podnosi drug nog, przykuca i patrzy
nieruchomo przed siebie, chudy, sztywny jakby kij pokn, jak skulona figura wycita z
suchego drewna.
-180-CASH Nie byo innego wyjcia. Albo odesa go do Jackson, albo niech nas Gillespie
skary, bo si jakim sposobem
Strona 70
9962 dowiedzia, e to Darl j podpali. Nie wiem jak, ale si dowiedzia. Varda-man widzia,
ale przysig, e nikomu nie mwi oprcz Dewey Dell, a ona mu przykazaa nikomu nie mwi. Al
llespie si dowiedzia. Tylko i tak, prdzej czy pniej, nabraby podejrzenia. Mg to zrobi
amtej nocy z samego tego, jak Darl si
zachowywa. Wic tata powiada:
- Innej rady nie ma, jak miarkuj. A Klejnot na to:
- Chcesz si z nim zaatwi ju zaraz?
- Zaatwi z nim? - pyta tata.
- No, zapa go i zwiza - mwi Klejnot. - Niech to diabli, chcesz czeka, a podoy ogie p
cholerne muy i wz? Ale to byo na nic.
- Nic nam z tego nie przyjdzie - mwi. - Moemy zaczeka, a ona bdzie w grobie. Takiemu,
co ju ma do koca ycia przesiedzie pod kluczem, trzeba pozwoli, eby uy swego, ile moe,
im pjdzie za kraty.
- Chyba trzeba, eby by przy tym - powiada tata. - Pan Bg widzi, nie lekko mi. Jak s
i nie wiedzie, to ju chyba do koca.
-181-Czasami to sam nie wiem, czy czowiek ma prawo mwi, kiedy kto jest normalny, a
kiedy nie. Czasami myl, e adne z nas do koca nie zwariowao i adne z nas do koca nie je
normalne, pki reszta gadaniem nie przeway. Jakby nie tyle o to szo, co kto robi, il
e o to, jak wikszo ludzi patrzy na to, co kto robi. Bo Klejnot za surowy jest dla ni
ego. Pewno, to Klejnota ko zapaci za to, eby j a tu dowie, i w jakim sensie to warto
onia Darl chcia puci z dymem. Ale zanim emy si przedostali za rzek i potem nieraz sobie
mylaem, e Bogu by naleao dzikowa, jakby nas od niej uwolni i zaatwi si z ni w jak
y sposb, a kiedy Klejnot tak si trudzi, eby j wyowi z rzeki, wydao mi si, e w jaki
zeciwia si wyrokom boskim, a wtedy z Darlem to byo tak, e si zdawao, e ktry z nas musi
o zrobi, jestem prawie pewny, e po swojemu zrobi, co naley. Ale nie uwaam, eby co uspr
iedliwiao podkadanie ognia pod czyj stodo, naraanie mu byda i niszczenie jego wasnoc
to, miarkuj, jest, kiedy czowiek zwariowa. Tak to jest, kiedy nie ma tego samego s
pojrzenia na rzeczy, co inni. I miarkuj, e postpi z nim tylko tak, jak wedug wikszoci n
aley.
Ale swoj drog to wstyd. Wyglda na to, e ludzie odchodz od dawnej susznej nauki, co pow
iada, eby wbija gwodzie i ociosywa kanty zawsze tak, jakby czowiek robi dla wasnego uy
u i wygody. To tak samo, jak niektrzy maj adne gadkie deski na budow sdu, a inni tylko
surowe kloce, co si nadaj najwyej na kojec dla kur. Ale lepiej zbudowa zgrabny koje
c ni rozlatujcy si sd, i czy zbuduje si oba kiepsko, czy oba dobrze, taki sam jest czo
wiek zadowolony albo niezadowolony, czy to bdzie sd, czy ten kojec. Wic jedziemy ul
ic w stron placu, a on mwi:
- Lepiej najpierw wiemy Casha do doktora. Moemy go zostawi i wstpi po niego wracajc. T
ak to jest. To dlatego, e ja i on rodzilimy si zaraz jeden po drugim, i to blisko d
ziesi lat, zanim si zanioso na Klejnota,
-182-Dewey Dell i Vardamana. Czuj si ich bratem jak trzeba, ale czy ja wiem. I jes
tem najstarszy, i wanie ju przedtem, nim on to zrobi, ja to samo myl - czy ja wiem. Ta
ta popatrzy na mnie, spoglda potem na niego i mlamle gb.
- Nie stawajcie - mwi. - Najpierw tamto.
- Chciabym, eby nikogo nie brako - powiada.
- Wiemy najpierw Casha do doktora - mwi Darl. - Ona poczeka. Ju dziewi dni czekaa.
- Co wy tam wiecie - powiada tata. - Czowiek z tym kim by mody i czowiek przy niej si
starza i ona si
Strona 71
9962 starzaa przy czowieku, i razem nam staro w oczy zajrzaa, i to by kto, kto ci powie
, e to nic nie szkodzi, i czowiek wie, e to jedyna prawda na tym trudnym wiecie i we
wszystkich ludzkich a-ociach i dowiadczeniach. Co wy tam wiecie.
- Jeszcze i kopanie nas czeka - mwi.
- I Armstid, i Gillespie ci mwili, eby odkaza naprzd -mwi Darl. - Nie chcesz to jecha d
o doktora Peabody, Cash?
- Nie zatrzymujcie - ja na to. - Nic mi ona teraz nie dokucza. Najlepiej niech k
ada rzecz ma swoj kolej.
- Gdyby to by ju wykopany - powiada tata. - I szpadla naszego emy zapomnieli.
- Tak - mwi Darl. - Wejd do sklepu elaznego. Musimy kupi szpadel.
- To kosztuje pienidze - powiada tata.
- aujesz jej tego? - pyta Darl.
- Id i kup szpadel - mwi Klejnot. - No, dajcie pienidze. Ale tata nie zatrzymuje wo
zu.
- Chyba znajdzie si jaki szpadel - powiada. - Chyba nie brak tu chrzecijan.
Wic Darl usiad spokojnie i jedziemy dalej, a Klejnot przysiad z tyu na wozie i patrz
y na plecy Darla. Wyglda jak jeden z tych buldogw, z tych psw, co to nigdy nie szcze
kaj, jakby przysiad u koca linki i patrzy na to, na co ma ochot skoczy.
-183-I siedzia tak cay czas, kiedymy stali przed domem pani Bundren, z ktrego sycha byo
muzyk, i tymi swoimi twardymi biaymi oczami patrzy na ty gowy Darla. Muzyka graa w do
mu, w rodku. Jeden z tych gramofonw. Cakiem jak kapela.
- Chcesz jecha do doktora Peabody? - pyta Darl. - Oni tu mog zaczeka, powiedz tacie,
a ja ci zawioz do doktora i wrc po nich.
- Nie - mwi.
Lepiej j pochowa, jak ju tu jestemy i czekamy tylko, a tata poyczy ten szpadel. Jecha u
lic dotd, a usyszelimy t muzyk.
- Moe tu go bd mieli - powiada. I podjeda pod dom pani Bundren. Jakby wiedzia. Czasami
to sobie myl, e te pracowity nie dojrzy tak atwo okazji do pracy, jak atwo dojrzy oka
zj do leniuchowania leniwy. Zatrzymuje si tam, jakby wiedzia, przed tym nowym domki
em z muzyk w rodku. A my czekamy i suchamy. Pewny jestem, e Suratt opuciby mi do piciu
dolarw za ten swj. To kojca rzecz, muzyka. -Moe tu jaki maj - powiada tata.
- Chcesz, eby Klejnot poszed -pyta Darl - czy wolisz, ebym ja?
- Chyba wol sam - powiada tata. Zsiada z wozu i zachodzi drk do drzwi od tyu. Muzyka
si urwaa, a potem znw zacza gra.
- I dostanie ten szpadel - powiada Darl.
- Ano - mwi.
Zupenie, jakby wiedzia, zupenie, jakby widzia przez ciany i wiedzia, co bdzie za najbli
ze dziesi minut.
Tylko e mino wicej ni dziesi minut. Muzyka si urwaa i przez dusz chwil wcale nie
owo, kiedy ona i tata tam w rodku rozmawiali. A my czekamy na wozie.
- Zgd si, ebym ci odwiz do doktora - mwi Darl.
- Nie - mwi. - Pochowajmy j.
-184-- Jeli ten std kiedy wyjdzie - powiada Klejnot. Zaczyna kl. I ju zazi z wozu. - I
d - powiada. Wtedy patrzymy, tata wraca. Wychodzi zza wga z dwoma szpadlami. Pooy je n
a wz, wsiad i ruszylimy. Muzyka ju si nie odezwaa. Tata oglda si na dom. Rk tak jak
in podnis i zobaczyem, e zasonka w oknie si uchylia, a za ni si pokazaa jej twarz.
Ale najdziwniejsze, co ta Dewey Dell. To mnie zdumiao. Cay czas rozumiem, dlaczego
ludziska gadaj, e on jest dziwny, ale wanie dlatego nikt tego nie mg bra do siebie. Ja
kby i on by razem z czowiekiem na
Strona 72
9962 zewntrz, i wcieka si, tak jakby to byo wciekanie si na kau, e czowieka uchla-
iedy w ni wdepn. I cay czas niby wiedziaem, e on i Dewey Dell wiedz rne rzeczy o sobi
akbym mia powiedzie, e ktrego z nas ona bardziej lubia od innych, to Darla. Ale kiedymy
ju grb zasypali i przykryli, i wyjechali z bramy, i skrcili w zauek, gdzie czekali
tamci, i kiedy tamci rzucili si na niego, a on si szarpa, to Dewey Dell pierwsza go
przytrzymaa, zanim jeszcze Klejnot zdy. I wtedy to ju chyba wiedziaem, skd Gillespie s
i dowiedzia, w jaki sposb zapalia si jego stodoa.
Sowa nie powiedziaa, nawet nie spojrzaa na niego, ale kiedy tamci mu powiedzieli, c
zego chc i e przychodz po niego, a on si szarpn do tyu, ta skoczya na niego jak dzika
tka, a jeden z nich musia si odczy i j przytrzyma, i drapaa go, i szarpaa jak dzika
a ten drugi z tat i Klejnotem powalili Darla i rozoyli go na opatki, i Darl patrzy
na mnie.
- Mylaem, e mi powiesz - powiada. - Nie sdziem, e mi nie powiesz.
- Darl - mwi. Ale on znowu si szarpie, szarpie si z Klejnotem i z tamtym, ten drugi
trzyma Dewey Dell, Vardaman wrzeszczy, a Klejnot powiada:
- Zabi go. Zabi skurwysyna.
Tak, to byo niedobrze. Niedobrze byo. Nikomu si nie upiecze marna robota. Nikomu to
nie ujdzie na sucho. Chciaem mu
-185-to powiedzie, ale ten tylko powiada: - Mylaem, e mi powiesz. Nie idzie mi o to,
ebym... - mwi i mieje si. Ten drugi odcign od niego Klejnota, A Darl siedzi na ziemi i
mieje si. Prbowaem mu powiedzie. Gdybym to si mg cho poruszy, cho usi. Ale spr
ie i przesta si mia, i patrzy na mnie.
- Chcesz, ebym tam szed? - pyta.
- Tak bdzie lepiej dla ciebie - mwi. - Tam bdzie spokojnie, adnego zawracania gowy i t
akich tam. Tak bdzie lepiej dla ciebie, Darl - mwi.
- Lepiej - powiada. Znw si zaczyna mia. - Lepiej - powiada. Ledwie mwi od miechu. Sied
zi na ziemi, patrzymy na niego, a ten mieje si i mieje. Niedobrze byo. Tak, to byo ni
edobrze. Niech mnie cholera, nie widz, z czego tu si mia. To przecie nic nie usprawied
liwia rozmylnego niszczenia tego, co czowiek zbudowa wasnym potem i w czym przechowu
je owoc wasnego trudu.
Ale nie jestem ja taki pewny, czy czowiek ma prawo powiedzie, co jest zwariowane,
a co nie. Tak jakby w kadym siedzia kto, kto robi rzeczy, co si nie mieszcz w normaln
oci i w nienormalnoci, i kto si z tak sam zgroz i z takim samym zdumieniem przyglda tym
normalnym i tym nienormalnym rzeczom, jakie robi.
-186-PEABODY Powiadam:
- Zgodz si, e jak czowiek nie ma wyjcia, to moe pozwoli, eby go Bili Varner ata jak
o cholernego mua, ale niech mnie wszyscy diabli, taki, co si pozwala Anse'owi Bun-
drenowi zalewa surowym cementem, chyba ma wicej ng na zbyciu jak ja.
- Oni tylko chcieli odrobin mi uly - on na to.
- Chcieli, niech ich diabli - mwi. - A co, u cholery, myla sobie ten Armstid, e im po
zwoli bodaj ka ci z powrotem na wz?
- Ju j byo porzdnie czu - on na to. - Nie mielimy czasu do stracenia. - Patrz ja tylko
na niego. - Wcale mi nie dokuczaa - powiada.
- Nie bdziesz tu lea i opowiada mi, e jecha przez tydzie na wozie bez resorw ze zama
ci nie dokuczaa.
Strona 73
9962
- Nic mi nie przeszkadzao - on na to.
- Chcesz powiedzie, e Anse'owi to nic nie przeszkadzao - mwi. - Tak samo jak mu nie p
rzeszkadzao rzuci tego bid-nego wariata publicznie na ulicy i pozwoli go zaku jak ja
kiego cholernego morderc. Ju ty mi nie mw. I nie mw mi, e ci nie przeszkadza, jak str
acisz z gr szedziesit cali kwadratowych skry przy zdejmowaniu tego cementu. I nie mw mi
, e ci nie
-187-przeszkadza, e do koca ycia bdziesz musia kutyka na jednej nodze krtszej... o ile
ogle bdziesz mg z powrotem chodzi. Cement - powiadam. - Boe wszechmogcy, nie mg ci
e zataszczy do najbliszego tartaku i wsadzi ci nog pod pi? To by j wyleczyo. Wtedy mog
bycie wszyscy po kolei wetkn by pod t pi i caa rodzina byaby wyleczona... A swoj dro
e ten Anse? Co on jeszcze szykuje?
- Poszed odnie poyczone szpadle - on na to.
- To si zgadza - mwi. - Jasne, musia poycza szpadla, eby on pochowa. Chyba e i d
si poyczy. Szkoda wielka, ecie go te tam nie zakopali... Boli?
- Nie ma o czym mwi - powiada, a pot mu leci po twarzy wielki jak szklane kulki i
twarz ma mniej wicej koloru bibuy.
- Jasne, e nie - mwi. - Gdzie tak za rok w lecie pierwszorzdnie bdziesz hopsa na tej no
dze. Wtedy ci nie bdzie bolaa, wtedy nie bdzie o czym mwi... Jeeliby to mona nazwa sz
, to moesz powiedzie, e masz szczcie, e to ta sama noga, co j ju raz amae - powiada
- To samo tata mwi - on na to.
-188-MACGOWAN
Tak si zoyo, e byem za przepierzeniem, gdzie si recepty przygotowuje, i wanie wylewa
ew czekoladow, kiedy wsun si Jody i powiada:
- Suchaj, Skeet, od frontu czeka taka jedna, co chce si widzie z doktorem, a kiedy
zapytaem, z ktrym, to mwi, e z tym, co tu pracuje, a kiedy jej powiedziaem, tu aden do
ktor nie pracuje, ani si nie ruszya, tylko patrzy w t stron.
- Co to za jedna? - pytam. - Powiedz jej, niech idzie na gr do gabinetu Alforda.
- Jaka ze wsi - on na to.
- To j odelij do sdu - powiadam. - Powiedz jej, e wszyscy doktorzy pojechali do Memp
his na zjazd cyrulikw.
- Dobra - mwi i ju idzie. - Niebrzydka jak na wiejsk dziewuch - powiada jeszcze.
- Czekaj - ja na to. Zatrzyma si, a ja id i wygldam przez szpar. Ale nic nie wida, tyl
e e pod wiato nogi miaa niczego. - Moda, powiadasz? - pytam.
- Wyglda na ciep sobie babk - powiada.
- Trzymaj - mwi i daj mu t czekolad. Zdjem kitel i wychodz. Cakiem niebrzydka. Taka z
rnymi oczami, co to wyglda, eby jak nic noem czowieka poczstowaa, gdyby j kiwn. Niebr
a. Nikogo wicej w sklepie nie byo, bo to pora obiadu.
-189-- Czym mog pani suy? - pytam.
- To pan jest doktor? - ona na to.
- Jasne - mwi. Ju nie patrzy na mnie i tak jako si rozglda.
- Nie moglibymy wej do rodka? - pyta.
Byo akurat kwadrans po dwunastej, ale wszedem i mwi Jody'emu, eby niby uwaa i gwizdn,
by starego zobaczy, cho stary nigdy przed pierwsz nie wraca.
- Lepiej daj temu spokj - powiada Jody. - Wywali ci na zbity pysk, e ani si obejrzys
z.
- Nigdy przed pierwsz nie wraca - mwi. - Bdziesz go widzia, jak idzie na poczt. No, pr
zetrzyj lepia i
Strona 74
9962 gwid.
- Co chcesz zrobi? - pyta.
- Kapuj na niego. Potem ci powiem.
- A nie dopucisz mnie w drugiej kolejnoci? - pyta.
- Co ty sobie, u diaba, wyobraasz? - mwi. - e to farma rozpodowa? Uwaaj na starego. Ja
id na konferencj.
Wic id od tyu. Przed lustrem przystanem, przygadziem wosy i wchodz do niej za przepie
ie, gdzie si robi recepty, tam ona czeka. Patrzy na gablot z lekarstwami, a potem
na mnie.
- Sucham pani - powiadam. - Co pani dolega?
- To kobieca dolegliwo - ona na to i przyglda si mnie. - Pienidze mam - powiada.
- O - mwi. - Ma pani kobiece dolegliwoci czy chce pani sobie napyta kobiecych dolegl
iwoci? Jeeli tak, to dobrze pani trafia.
Ci wsiowi. Najpierw nie wiedz, czego chc, a potem nie umiej tego powiedzie. Na zegar
ze dwadziecia po dwunastej.
- Nie - ona na to.
- Co nie? - pytam.
- Nie miaam ich - powiada. - O to chodzi. - I patrzy na mnie. - Pienidze mam. To j
u wiem, o czym ona mwi.
-190-- Och - powiadam. - Nosi pani w brzuchu co takiego, czego by pani wolaa si poz
by. - A ta spoglda na mnie. -Wolaaby pani mie troch wicej czy troch mniej, hm?
- Pienidze mam - ona na to. - On mwi, e dostan co na to w drugstorze.
- Kto mwi? - pytam.
- On - powiada i spoglda na mnie.
- Nie chce pani nikogo nazywa po nazwisku - mwi. -To ten, co pani tak urzdzi? On pani
powiedzia? -Ona nic na to. - Nie jest pani matk, co? - pytam. Ale nie widz obrczki. Ch
o jak nic one tam na wsi ani syszay, e kto nosi obrczki.
- Pienidze mam - powiada ona. I pokazuje pienidze zawizane w chusteczk: dziesi dolarw.
- Sowo daj, pienidze pani ma - mwi. - Od niego?
- Tak - powiada.
- Od ktrego? - mwi. Spojrzaa na mnie. - Ktry z nich da je pani?
- Jest tylko jeden - ona na to. I patrzy na mnie.
- No sucham - mwi. Ona ani sowa. Najgorzej, e z tej piwnicy tylko jedno wyjcie, i to o
d tyu przez schody w rodku. Zegar pokazuje za dwadziecia pi pierwsz. - Taka przystojna
dziewczyna jak pani - mwi. Znowu na mnie spojrzaa i zabiera si do chowania pienidzy
z powrotem w chusteczk.
- Przepraszam na chwilk - mwi. Wychodz za przepierzenie. - Syszae o tym facecie, co sob
ie ucho nadwyry? -pytam. - Potem i beknicia nie sysza.
- Lepiej j zabieraj stamtd, zanim stary wrci - powiada Jody.
- Sied tylko tu od frontu, kiedy ci za to pac, a nikogo on tam nie zastanie oprcz mn
ie - mwi. Jody powoli rusza do drzwi.
- Co ty jej robisz, Skeet? - pyta.
- Nie mog ci powiedzie - mwi. - To by byo wbrew etyce. Id od frontu i uwaaj.
-191-- Powiedz, Skeet - on na to.
- Och, ruszaj si - mwi. - Nic nie robi, wypisuj recept.
- Stary moe i nic by nie powiedzia, jakby j zasta na zapleczu, ale jeeli ci zapie na ty
m, e grzebiesz mu w receptach to ci jak nic wywali, a si bdziesz zbiera po caych schoda
ch do piwnicy.
- Ju lepsze skurczybyki prboway jak on - mwi. - Wracaj ju i uwaaj na niego.
Strona 75
9962 I id z powrotem. Zegar pokazuje za pitnacie pierwsz. Ta babka zawizuje pienidze w
chusteczk.
- Pan nie jest doktorem - powiada.
- Jasne, e jestem - ja na to. Przyjrzaa mi si. - Za mody jestem, czy moe za przystojn
y? - pytam. - Mielimy tu kiedy takich impregnowanych staruszkw doktorw - powiadam. -
Jef-ferson to by kiedy przytuek dla starych doktorw. Ale interes zacz upada, bo ludzie
byli za zdrowi, a ktrego dnia si okazao, e kobiety to ju w ogle nie chc chorowa. I
przegnali wszystkich tych staruszkw i wzili nas, modych i przystojnych, co si podoba
my kobietom, i zaraz kobiety na nowo zaczy chorowa i interes ruszy od pocztku. W caym
kraju robi to samo. Nie syszaa pani? Moe dlatego, e do tej pory doktor nie by pani pot
rzebny.
- Teraz mi go trzeba - ona na to.
- I przysza pani do tego, co trzeba - mwi. - Ju to pani powiedziaem.
- Ma pan na to lekarstwo? - pyta ona. - Pienidze mam.
- No - powiadam - doktor, kiedy si uczy krci kalomel, musi o wszystkim nabra pojcia,
choby nie chcia. Ale o tym, co pani dokucza, to ja nie wiem.
- On mi powiedzia, e co dostan. e co dostan w drug-storze.
- Nie mwi pani, jak to si nazywa? - pytam. - Lepiej niech pani wraca do niego i zap
yta. Przestaa na mnie patrze i tak jako krci t chusteczk w rkach.
-192-- Musz co poradzi - powiada.
- A bardzo pani na tym zaley? - pytam. Spojrzaa na mnie. - Doktor oczywicie uczy si
wszystkiego o rzeczach, co to ludzie nawet go nie podejrzewaj, e wie. Ale nikt si n
ie spodziewa, e powie wszystko, co wie. To przeciwne prawu.
- Skeet - powiada Jody od frontu.
- Przepraszam na chwilk - mwi. I id do niego. - Widzisz go? - pytam.
- Jeszcze nie skoczy? - pyta. - Moe lepiej bdzie, jak ty tu staniesz i pouwaasz, a ja
przeprowadz to badanie.
- Spieprzaj - mwi. Wracam do niej. Spoglda na mnie. -Pani przecie rozumie, e jak zrob
i to, co pani chce, to mog si dosta do wizienia - mwi. - Strac prawo praktyki i bd m
pracy. Rozumie pani?
- Mam tylko dziesi dolarw - ona na to. - Moe mogabym przynie reszt za miesic.
- Eee - mwi - dziesi dolarw? Widzi pani, moja wiedza i dowiadczenie nie maj ceny. A ju
a pewno nie da si ich kupi za jakie ndzne dziesi dolarw. A ona patrzy na mnie i nawet n
ie mrugnie.
- To co pan chce? Zegar pokazuje za cztery minuty pierwsz. Myl wic sobie, lepiej si j
ej pozby.
- Niech pani zgaduje. Do trzech razy sztuka, a potem pani poka - mwi. Nawet okiem ni
e mrugna.
- Musz co zaradzi - powiada. Spojrzaa za siebie, rozejrzaa si na boki i patrzy w stron
wejcia do sklepu. -Najpierw niech mi pan da to lekarstwo - powiada.
- To znaczy, moe pani zaraz? - pytam. - Tutaj?
- Najpierw niech mi pan da to lekarstwo - ona na to.
Wziem wic szklaneczk z podziak, na chwil si odwrciem plecami do niej, wyjem butele
wygldaa bezpiecznie, jako e przecie gdyby kto trzyma na wierzchu trucizn w nieoznaczone
j butelce, toby powinien siedzie
-193-w wizieniu. Pachniao terpentyn. Nalaem troch do szklaneczki i daem jej. Powchaa i
atrzy na mnie nad szklaneczk.
- Pachnie jak terpentyna - powiada.
- Jasne - ja na to. - To dopiero pocztek kuracji. Niech pani przyjdzie znowu wiec
zorem o dziesitej, a dam
Strona 76
9962 pani reszt lekarstwa i zrobi operacj.
- Operacj? - pyta.
- Nie bdzie bolao. Ju pani raz miaa tak operacj. Najlepiej to klin klinem, nie syszaa
ni?
- Pomoe to? - pyta.
- Jasne, e pomoe. Tylko niech pani przyjdzie. Wypia wic, co tam byo, bez mrugnicia oki
em, i wysza. A ja id od frontu.
- Dostae? - pyta Jody.
- Co dostaem? - pytam.
- E, gadaj - mwi on. - Nie mam zamiaru bi twoich rekordw czasu.
- Och, ta babka - powiadam. - Ona tylko chciaa troch lekarstwa. Ma cik dyzenteri i wst
ydzia si o tym mwi przy kim obcym za cian.
I tak wypada mj dyur tej nocy, wic pomogem staremu skurczybykowi zrobi kas, podaem mu
pelusz i wyprawiem go ze sklepu okoo p do dziewitej. Wyszedem z nim a do rogu i poczeka
m, a minie dwie latarnie i zniknie mi z oczu. Potem wrciem do sklepu, odczekaem do p d
o dziesitej, zgasiem wiata od frontu, zamknem drzwi, zostawiem tylko jedno wiato od t
rciem do sklepu, wsypaem troch talku w sze kapsuek, ogarnem piwnic i ju byem gotw
Przysza rwno o dziesitej, jeszcze zegar nie dobi do koca. Wpuciem j i wesza szybkim k
em. Wyjrzaem za drzwi, ale nikogo nie byo wida, tylko jaki chopak w kombinezonie sied
zia na krawniku.
- Chcesz czego? - pytam.
Ale on nic nie powiedzia, tylko spojrza na mnie. Zamknem drzwi na klucz, zgasiem wiato
i wszedem do rodka. Czekaa. Ju na mnie nie patrzya.
-194-- Gdzie lekarstwo? - pyta. Daem jej pudeko z tymi kapsukami. Wzia je do rki i pop
atrzya na kapsuki.
- Wie pan na pewno, e pomog? - pyta.
- Ani chybi - mwi. - Jeeli podda si pani i tamtej kuracji.
- Gdzie mam si jej podda? - pyta.
- W piwnicy - mwi.
-195-VARDAMAN
Teraz jest szersza i janiejsza, ale w sklepach ciemno, bo wszyscy poszli do domu.
W sklepach ciemno, ale wiato miga po szybach, kiedy przechodzimy. Lampy s w gaziach
drzew przy budynku sdu. Siedz na gaziach jak na grzdzie, ale budynek sdu ciemny. Zegar
na nim spoglda na cztery strony, bo nie jest ciemny. I ksiyc nie jest ciemny. Nie
bardzo ciemny. A Darl on pojecha do Jackson to mj brat Darl to mj brat Ale ona tam
bya, lnia po szynach.
- Chodmy tamtdy, Dewey Dell - mwi.
- Po co? - powiada Dewey Dell. Szyny za oknem przeleciay z byskiem, a ona czerwona
na szynach. Ale ona mwi, e on jej nie sprzeda miastowym chopakom. - Ale ona tam bdz
ie na Boe Narodzenie - powiada Dewey Dell. - Bdziesz musia zaczeka, kiedy on j z powr
otem przyniesie.
Darl pojecha do Jackson. Duo ludzi nie pojechao do Jackson. Darl to mj brat. Mj brat
jedzie do Jackson Idziemy, a wiata wkoo nas kouj na drzewach jak na grzdzie. Ze wszyst
kich stron tak samo. Kouj wokoo sdu i wtedy ich nie wida. Ale je wida za nim, w ciemny
ch oknach. Wszyscy poszli do domu spa oprcz mnie i Dewey Dell. Jedzie pocigiem do J
ackson. Mj Brat
wiato si pali w jakim sklepie tam daleko. W oknie stoj dwie wielkie szklanki wody sod
owej, czerwona i zielona.
-196-I dwch chopw by ich nie dao rady wypi. I dwa muy nie.
Strona 77
9962 I dwie krowy nie. Darl
Jaki chop wychodzi przed drzwi tam daleko. Spoglda na Dewey Dell.
- Zaczekaj tutaj - powiada Dewey Dell.
- Dlaczego nie mog wej? - mwi. - Ja te chc wej.
- Ty tu zaczekaj - ona na to.
- Dobrze - mwi. Dewey Dell wchodzi. Darl to mj brat. Darl zwariowa Na chodniku tward
ziej siedzie ni na ziemi. Ten chop staje w otwartych drzwiach. Spoglda na mnie.
- Chcesz czego? - pyta.
Wosy ma natuszczone. Klejnot ma czasami natuszczone wosy. Cash nie ma. Darl on pojec
ha do Jackson mj brat Darl Na ulicy zjad banana. A nie wolisz bananw? Dewey Dell pow
iedziaa. Poczekaj do Boego Narodzenia. Wtedy tam bdzie. Wtedy bdziesz mg j zobaczy. Wi
ziemy mieli par bananw. Bdziemy mieli peny worek, ja i Dewey Dell. Tamten zamyka drz
wi na klucz. Dewey Dell jest w rodku. Potem wiato ganie.
Pojecha do Jackson. I zwariowa, i pojecha do Jackson. Mnstwo ludzi nie zwariowao. Tat
a i Cash, Klejnot i Dewey Dell, i ja nie zwariowalimy. 1 nie pojechalimy do Jackso
n. Darl Sysz z daleka, jak krowa klapie kopytami po ulicy.
Potem wychodzi na plac. Idzie przez plac ze spuszczonym bem, klapie kopytami. Myc
zy. Zanim zamyczaa, nic nie byo na placu, ale nie by pusty. Teraz jest pusty, kiedy
zamyczaa. Idzie dalej, klapie kopytami. Muczy. Mj brat to Darl. Pojecha
do Jackson pocigiem. Nie zwariowa, kiedy wsiad do pocigu. Zwariowa na naszym wozie. D
arl Ona ju dugo tam siedzi. I krowa ju posza. Dawno . Duej ona tam siedzi, ni ta krowa
tu bya. Ale nie tak dugo, jak dugo ju jest pusto. Darl to mj brat. Mj brat Darl Dewey
Dell wychodzi. Patrzy na mnie. - Chodmy teraz naokoo - mwi.
-197-Spoglda na mnie.
- To nie pomoe - powiada. - Sukinsyn.
- Co nie pomoe, Dewey Dell?
- Ju ja wiem, e nie pomoe - powiada. Nie patrzy na mnie. - Ju ja wiem.
- Chodmy tdy - mwi.
- Musimy wraca do hotelu. Pno jest. Musimy si cicho wemkn.
- Tak czy owak nie moemy to i tamtdy i rzuci okiem?
- A nie wolisz bananw? Nie wolisz?
- No dobrze. Mj brat on zwariowa i naraz pojecha do Jackson. Jackson to dalej ni zwa
riowa
- Nie pomoe - powiada Dewey Dell. - Ju ja wiem, e nie.
- Co nie pomoe? - pytam. Musia wej do pocigu, eby jecha do Jackson. Ja nie byem w poci
ale Darl by w pocigu. Darl. Darl to mj brat. Darl. Darl.
-198-DARL
Darl pojecha do Jackson. Wsadzili go do pocigu, mia si, przez cay dugi wagon mia si,
przechodzi, gowy si odwracay jak sowie.
- Z czego si miejesz? - pytam.
- Tak tak tak tak tak.
Dwch ludzi go wsadzio do pocigu. Marynarki mieli innego koloru jak spodnie, odstajce
tam, gdzie jest prawa boczna kiesze. Karki wygolone rwniutko, jakby przed chwil je
dnoczenie dwch fryzjerw posuyo si takim samym kred natartym sznurkiem, jakiego uywa C
- To z tych pistoletw si miejesz? - pytam. - Z czego si miejesz? - pytam. - To dlateg
o, e samego dwiku miechu nie znosisz?
Strona 78
9962 Zsunli dwie kanapki razem, eby Darl mg siedzie przy oknie i si mia. Jeden usiad
niego, drugi naprzeciwko, tyem do kierunku jazdy. Jeden musia jecha tyem, bo moneta
pastwowa kada ma wierzch i spd, spd i wierzch, a jad za pienidze pastwowe, i to jest k
azirodztwo. Pitak ma po jednej stronie gow kobiety, a po drugiej bawou, dwa spody, a
ni jednego wierzchu. Nie wiem, co to jest. Darl mia may teleskop przywieziony z Fr
ancji z wojny. Wida w nim byo kobiet i wieprzka, dwa wierzchy, ani jednego spodu. C
o to jest, wiem.
- To dlatego si miejesz, Darl?
-199-- Tak tak tak tak tak tak.
Wz jest uwizany na placu, muy stoj, lejce okrcone o spryn siedzenia, ty wozu ustawion
stron sdu. Niczym si nie rni od stu innych wozw na placu; Klejnot stoi obok wozu i pat
rzy w ulic jak tylu innych chopw w miecie tego dnia, ale co jest wyranie innego. Ma w
sobie t nieomyln zapowied nieodwoalnego i nieuchronnego odjazdu, tak jak pocigi, moe d
latego, e Dewey Dell i Vardaman na siedzeniu, a Cash na sienniku w skrzyni wozu j
edz banany z papierowej torby.
- To dlatego si miejesz, Darl?
Darl to nasz brat, nasz brat Darl. Nasz brat Darl w klatce w Jackson, lekko pooy za
smarowane rce na milczcych prtach, wyglda na zewntrz i toczy pian.
- Tak tak tak tak tak tak tak.
-200-DEWEY DELL Zobaczy te pienidze.
- To nie moje pienidze - mwi. - To nie moja wasno.
- A czyja?
- To pienidze Cory Tull. To pani Tull. Za te placki.
- Dziesi dolarw za dwa placki?
- Nie ruszaj ich. To nie moje.
- Wcale nie miaa tych plackw. esz. To niedzielne ubranie miaa w paczce.
- Nie wa si ich rusza! Jak je wemiesz, jeste zodziejem!
- Moja wasna crka oskara mnie o kradzie. Wasna crka.
- Tato. Tato.
- Karmi ci i daj ci dach nad gow. Daj ci mio i staranie, a moja wasna crka, crka m
szczki ony, nad grobem matki nazywa mnie zodziejem.
- Mwi ci, to nie moje. Gdyby byy moje, Bg mi wiadkiem, mgby je wzi.
- Skd masz dziesi dolarw?
- Tato. Tato.
- Nie powiesz. To ty tak drog do nich dosza, e si wstydzisz powiedzie?
- To nie moje, mwi ci. Nie rozumiesz, nie moje.
- Wcale nie mwi, e ci ich nie oddam. A ta wasnego ojca nazywa zodziejem.
-201-- Nie mog, mwi ci. Mwi ci, e to nie moje pienidze. Bg mi wiadkiem, daabym.
- Nie wzibym. Wasna crka, com j siedemnacie lat karmi, eby mi aowaa poyczy dziesi
- To nie moje. Nie mog.
- To czyje w takim razie?
- Dostaam. eby co kupi.
- eby co kupi?
- Tato. Tato.
- To tylko poyczka. Bg mi wiadkiem, nie cierpi, jak mi rodzone dzieciaki odmawiaj cze
go. A ja bez gadania daj im swoje. A one mi teraz odmawiaj. Addie. Lepiej, e nie doya
tego, Addie.
Strona 79
9962
- Tato. Tato.
- Bg mi wiadkiem, to poyczka. Zabra mi pienidze i poszed.
-202-CASH
Wic kiedy emy si tam zatrzymali, eby poyczy szpadle, to syszelimy, e w tym domu gra
on, a kiedy ju nam te szpadle nie byy potrzebne, tata powiada:
- Lepiej pjd, odnios. Wic pojechalimy z powrotem do tego domu.
- Lepiej, jak my zaraz zawieziemy Casha do doktora Pe-abody - mwi Klejnot.
- To potrwa najwyej minutk - powiada tata. Zsiad z wozu. Tym razem muzyka nie graa.
- Niech Vardaman odniesie - mwi Klejnot. - On to zaatwi dwa razy szbciej jak ty. A
lbo dawaj, to ja...
- Miarkuj, e lepiej ja to zrobi - powiada tata. - Jako e to ja poyczaem.
Czekalimy na wozie, ale muzyka tym razem nie graa. Chyba to dobrze, e my adnego taki
ego nie mamy. Chyba-bym nigdy nic nie mia zrobionego, jakbym tego sucha. Czy ja wie
m, odrobina muzyki to chyba najlepsze, co czowiek moe mie. Wyglda na to, e jak wrci wi
eczorem, to nic mu nie da takiego odpoczynku, jak odrobina muzyki. Widziaem takie
, co si zamykaj jak walizka, z uchwytem i w ogle, e mona taki nosi, gdzie si chce.
- Jak mylisz, co on robi? - pyta Klejnot. - Do tej pory to bym ju te szpadle dzies
i razy zataszczy tam i z powrotem.
-203-- Daj mu czas - mwi. - Nie taki chybki jak ty, pamitaj.
- To dlaczego mnie nie da odnie? Musimy oporzdzi twoj nog, ebymy jutro mogli rusza d
.
- Mamy kup czasu - mwi. - Ciekawe, ile te takie maszyny kosztuj na raty.
- Jakie raty? - pyta Klejnot. - A masz to za co taki kupi?
- Kto tam wie - mwi. - Myl, e mogem wtedy kupi taki od Suratta za pi dolarw. I tata
i pojechalimy do doktora Peabody. Kiedymy tam byli, tata powiedzia, e idzie do fryz
jera si ogoli. I tego wieczora powiedzia, e ma jaki interes do zaatwienia, a jak to mwi
to tak jako nie patrzy na nas, a wosy mia uczesane na mokro i natuszczone, i sodko pa
chnce od perfumy, ale powiedziaem, dajcie mu spokj; ja sam nic bym nie mia przeciw t
emu, eby jeszcze troch posucha tej muzyki. I tak na drugi dzie rano znw sobie poszed, a
potem wrci, kaza nam zaprzga i gotowi si do drogi, a on nadejdzie, i kiedy wyszli, pyt
a:
- Miarkuj, e ju nie masz wicej pienidzy?
- Peabody da mi tylko tyle, co. na hotel - mwi. - Nic wicej nam nie trzeba przecie.
- Nie - powiada tata. - Nie. Niczego nam nie trzeba. I stoi, i nie patrzy na mni
e.
- Jak co potrzeba, to myl, moe Peabody... - mwi.
- Nie - powiada. - Ju nic. A wy wszyscy czekajcie na mnie na rogu.
Wic Klejnot zaprzg muy i przyszed po mnie, i ucielili mi siennik w wozie, i przejechal
imy przez ten plac do rogu, gdzie tata mwi, i czekalimy na wozie, a Dewey Dell i Var
-daman jedli banany, i na koniec widzimy, idzie on ulic. Idzie tata, a taki jedno
czenie i zadziorny, i zepsiay, jak wtedy, kiedy namota co takiego, o czym wie, e si t
o mamie nie spodoba, i niesie walizeczk w rku, a Klejnot powiada:
- Kto to?
-204-Wtedy zobaczylimy, e to nie przez walizeczk wyglda inaczej, tylko na twarzy, i K
lejnot powiada:
- To te zby wstawi.
W rzeczy samej. Przez to si wydawa ze stop wyszy, z gow tak jak zadart do gry, nara
iay, i dumny, a potem zobaczylimy j za nim z drug walizk w rku - jaka do kaczki podobna
, caa wystrojona, z tymi swoimi twardymi wyupiastymi oczkami, jakby kademu mwia, tylk
o ty co powiedz. Siedzimy i przygldamy si im, Dewey Dell i Vardaman z gbami nie dom
knitymi i z nie dojedzonymi bananami w
Strona 80
9962 rkach, a ta wychodzi zza taty i patrzy na nas, jakby mwia, niech si tylko kto w
ay. I wtedy widz, e ta walizeczka, co ona j niosa, to jeden z tych maych gramofonw. I f
aktycznie tak byo, cay zamknity, liczny jak obrazek, i za kadym razem poczta przynies
ie now pyt zamwion z katalogu, i bdziemy sobie w zimie siedzieli w domu, i suchali, i b
myla, co za szkoda, e Darla nie ma, eby si cieszy razem z nami. Ale tak lepiej dla nie
go. Ten wiat nie dla niego ani to ycie.
- To jest Cash, to Klejnot, a to Vardaman i Dewey Dell - powiada tata, jaki taki
zepsiay i za jednym razem dumny, z tymi zbami i w ogle, cho na nas ani nie spojrzy.
- A to jest pani Bundren - powiada.
-205-
Strona 81

You might also like