Professional Documents
Culture Documents
49 Jokohama
5 września, 22.54
Tokio, skrzyżowanie przed dworcem Shinagawa
Światła zmieniły się na żółte. Kimura mógł dodać gazu i przejechać przez skrzyżowanie, ale
zamiast tego nacisnął hamulec. Miał nadzieję, że trafi mu się kurs do Roppongi; wielu
pasażerów, których stąd zabierał, jechało w stronę Akasaki lub Roppongi. Bardzo często
ludzie wsiadali do jego taksówki właśnie wtedy, kiedy stał na światłach. Motocykl wcisnął się
pomiędzy samochód Kimury a krawężnik i zatrzymał się
przed samym przejściem dla pieszych. Kierowcą motocykla był młody mężczyzna w
dżinsach. Motocykliści irytowali Ki-murę. Lawirowali pomiędzy samochodami i przedzierali
się przez miasto właśnie tak jak ten chłopak. A już najbardziej Kimura nie cierpiał sytuacji,
kiedy czekał spokojnie na światłach i nagle nie wiadomo skąd wyrastał obok jakiś motocy-
klista i zatrzymywał się, tarasując mu drzwi. Akurat dzisiaj Kimura miał kilka
nieprzyjemnych starć z klientami i był w podłym nastroju. Rzucił motocykliście zgorzkniałe
spojrzenie. Twarz chłopaka zakrywał kask. Jedną nogę oparł na krawężniku, szeroko
rozchylił kolana i kołysał się niedbale w przód i w tył.
Młoda kobieta o zgrabnych nogach przeszła obok po chodniku. Motocyklista odwrócił głowę,
żeby się jej przyjrzeć. Ale nie odprowadził jej wzrokiem do samego końca. Niespodziewanie
przechylił głowę prawie o 90 stopni i utkwił wzrok w szybie wystawy, którą mijała. Kobieta
zniknęła z pola widzenia, ale motocyklista nie ruszał się, uporczywie w coś wpatrzony.
Zielone światło dla pieszych zaczęło mrugać, a potem zgasło. Ludzie, których czerwone
światło zastało w połowie jezdni, zaczęli się spieszyć, przechodzili na drugą stronę tuż przed
maską samochodu Kimury. Nikt nie wezwał taksówki gestem ręki ani nie zbliżył się do jej
drzwi. Kimura przygazował i czekał na zielone światło.
Właśnie wtedy motocyklista wzdrygnął się, uniósł obie ręce i zwalił się na ziemię,
uderzając głośno o drzwi samochodu.
„Dupek".
Chłopak pewnie stracił równowagę i przewrócił się, myślał Kimura, włączając światła
awaryjne i wysiadając z sa-
mochodu. Jeśli uszkodził drzwi, to będzie musiał za to zapłacić. Zapaliło się zielone światło
i samochody stojące za Kimura zaczęły przejeżdżać przez skrzyżowanie. Motocyklista leżał
na wznak na jezdni. Machał zawzięcie nogami, a obiema rękami próbował ściągnąć kask.
Zanim Kimura pochylił się nad chłopakiem, sprawdził najpierw stan swojej „żywicielki".
Dokładnie tak, jak się spodziewał, na drzwiach taksówki rozciągała się długa, zakrzywiona
rysa.
- Cholera! - Kimura pokręcił głową z obrzydzeniem i pod
szedł do leżącego. Pomimo że miał pasek zapięty pod brodą,
chłopak rozpaczliwie próbował ściągnąć kask. Wydawał się
tak zdesperowany, że gotów był urwać sobie głowę.
„Aż tak go boli?" .
Dopiero teraz Kimura zorientował się, że coś jest nie w porządku. Przykucnął przy
motocykliście i zapytał: „Co panu jest?". Przez zaciemnioną szybkę kasku trudno było dojrzeć
twarz. Motocyklista chwycił Kimurę za ramię, jakby go o coś błagał. Nie mógł się od niego
odczepić, ale nic nie mówił. Nawet nie próbował unieść szybki. Kimura ruszył do akcji.
- Poczekaj, wezwę karetkę.
Biegnąc do telefonu, Kimura zastanawiał się, jak zwykły upadek z pozycji stojącej mógł
doprowadzić do czegoś takiego. Chłopak musiał uderzyć się w głowę w najbardziej wrażliwe
miejsce.
„Ale nie bądź głupi. Przecież ten idiota miał na głowie kask, no nie? I nie złamał ręki ani
nogi. Mam nadzieję, że nie będzie z tego jakichś cholernych kłopotów. Nie wyszłoby mi na
dobre, gdyby chłopak coś sobie zrobił, uderzając o mój samochód".
Kimura miał złe przeczucie.
„A jeśli naprawdę coś sobie zrobił, to czy odnotują to w mojej polisie
ubezpieczeniowej? Trzeba będzie złożyć zeznanie o wypadku, a to oznacza policję..."
Kiedy skończył rozmawiać i wrócił na miejsce wypadku, chłopak leżał bez ruchu,
trzymając się dłońmi za gardło. Kilkoro przechodniów zatrzymało się przy leżącym.
Przyglądali mu się zaniepokojeni. Kimura przedarł się przez ludzi, dając wszystkim do
zrozumienia, że to właśnie on zadzwonił po karetkę.
- Hej! Hej! Wytrzymaj jeszcze. Karetka już jedzie. - Kimura odpiął pasek pod brodą
chłopca. Kask zszedł bez problemu. Kimura dziwił się, dlaczego chłopak tak się z nim wcześ-
niej mocował. Na twarzy motocyklisty malowało się jakieś niesamowite uczucie. Można je
opisać chyba tylko jednym słowem: zdumienie. Oczy miał wytrzeszczone, jasnoczerwo-ny
język zatykał mu gardło, a z kącików ust sączyła się ślina. Już za późno na karetkę. Kiedy,
zdejmując kask, Kimura dotknął ręką szyi chłopaka, nie wyczuł tętna. Zadrżał. Przez chwilę
nie wiedział, czy to wszystko dzieje się naprawdę.
Jedno koło przewróconego motocykla ciągle jeszcze obracało się powoli; z silnika kapał
olej, zbierał się w kałużę na jezdni i płynął do kanału. Noc była bezchmurna, nie wiał wiatr;
tuż nad ich głowami światła znów zmieniły się na czerwone. Kimura wstał, nogi mu drżały.
Uchwycił się barierki ustawionej na chodniku. Stamtąd jeszcze raz spojrzał na chłopaka.
Głowę, opartą o kask, miał wygiętą prawie pod kątem prostym. Jakkolwiek by się na niego
spojrzało, wyglądał nienaturalnie.
„Ja go tak ułożyłem? To ja podłożyłem mu ten kask pod głowę? Zupełnie jak poduszkę?
Ale dlaczego?"
Kimura nie mógł sobie przypomnieć, co zdarzyło się w ciągu ostatnich kilku sekund.
Wytrzeszczone oczy chłopaka patrzyły na niego. Przebiegł go złowieszczy dreszcz. Chłodne
powietrze owiało mu ramiona. To była tropikalna noc, ale Kimura zaczął nagle trząść się z
zimna.
Wczesnoporanne światło jesieni odbijało się w zielonej powierzchni fosy wokół Pałacu
Cesarskiego. Duszny wrześniowy upał wreszcie ustawał. Kazuyuki Asakawa był już w połowie
schodów prowadzących do metra, kiedy nagle zmienił zdanie: chciał bliżej przyjrzeć się wodzie,
którą obserwował wcześniej z dziewiątego piętra. Miał wrażenie, że stęchłe powietrze re-
dakcyjnego biura przeniknęło aż tutaj, do podziemi, jak fusy, które osiadają na dnie szklanki.
Chciał odetchnąć świeżym powietrzem. Schodami w górę wyszedł na ulicę. Zieleń ogrodów
pałacowych sprawiała, że zapach spalin dochodzący z pobliskiej autostrady numer 5 i z obwodnicy
był mniej dokuczliwy. Niebo jaśniało powoli w przyjemnym chłodzie poranka.
Po nieprzespanej nocy Asakawa był fizycznie zmęczony, ale niezbyt śpiący. Cieszył
się, że udało mu się dokończyć artykuł. To zadowolenie pobudzało go i stymulowało szare
komórki. Od dwóch tygodni nie miał ani dnia wolnego i obiecywał sobie, że dwa następne dni
poświęci w całości na odpoczynek -w domu. Nie będzie się spieszył ze zleceniami od
naczelnego.
Zobaczył, że od strony Kudanshity nadjeżdża wolna taksówka, i odruchowo podniósł
rękę. Dwa dni temu skończył
mu się bilet miesięczny z Takebashi do Shinbaby i nie kupił jeszcze nowego. Przejazd metrem
stąd do Kity Shinagawy, gdzie mieszkał, kosztował czterysta jenów. Natomiast taksówka
kosztowała prawie dwa tysiące. Szkoda mu było tracić ponad tysiąc pięćset jenów, ale kiedy
pomyślał o trzech przesiadkach, jakie czekały go w metrze, i o tym, że właśnie dostał wypłatę,
pozbył się skrupułów. Stwierdził, iż ten jeden jedyny raz może sobie pozwolić na luksus.
Decyzja, żeby wziąć taksówkę dokładnie w tym miejscu i czasie, była jedynie
zachcianką Asakawy, wynikiem łańcuszka innych nieszkodliwych bodźców. Nie wyszedł z
metra z zamiarem zatrzymania taksówki. Skusiło go świeże powietrze na zewnątrz i akurat
wtedy nadjechała taksówka z zapalonym czerwonym znakiem „Wolna". I właśnie w tej
chwili zadanie kupienia biletu i przesiadki na trzech różnych stacjach wydało mu się
wysiłkiem ponad jego siły. Gdyby Asakawa pojechał do domu metrem, pewnie nikt nigdy nie
powiązałby ze sobą pewnych dwóch wydarzeń. Każda ciekawa historia zaczyna się od
takiego zbiegu okoliczności.
Taksówka zatrzymała się przed jednym z pałacowych budynków. Kierowcą był drobny
mężczyzna około czterdziestki. Z jego zaczerwienionych oczu można było wyczytać, że też
miał za sobą nieprzespaną noc. Na tablicy rozdzielczej tkwiło przyklejone kolorowe zdjęcie
kierowcy podpisane imieniem i nazwiskiem: Mikio Kimura.
- Kita Shinagawa, proszę.
Kiedy Kimura to usłyszał, miał ochotę zatańczyć. Kita Shinagawa znajdowała się tuż za
garażami jego firmy w Higa-
shi Gotanda. Ponieważ kończyła mu się zmiana, i tak jechał w tym kierunku. W takich
chwilach, kiedy wszystko szło po jego myśli, Kimura zdawał sobie sprawę, że jednak lubi być
taksówkarzem. Nagle nabrał ochoty na pogawędkę:
- Pisze pan artykuł?
Zmęczonymi oczami Asakawa obserwował zmieniające się widoki za oknem i pozwalał
myślom błąkać się, gdzie tylko chcą. Na pytanie kierowcy nagle oprzytomniał:
- Słucham? - odpowiedział, dziwiąc się, skąd taksówkarz
wie, czym się zajmuje.
-Jest pan dziennikarzem, prawda? Pracuje pan w gazecie.
- Tak, w tygodniku. Skąd pan wie?
Kimura jeździł taksówką już prawie dwadzieścia lat i przeważnie potrafił odgadnąć
profesję klienta, w zależności od tego, gdzie wsiadł, w co był ubrany i jak się wyrażał. Jeśli
ktoś miał dobrą pracę, z której był dumny, zawsze chętnie o niej opowiadał.
• Pewnie panu ciężko iść do pracy tak wcześnie rano?
• Nie, wręcz przeciwnie. Jadę właśnie do domu, spać.
- A, to tak jak ja. Też niedługo kończę pracę.
Asakawa raczej nie szczycił się tym, co robił. Jednak tego
ranka odczuwał satysfakcję podobną do tej, jaką czuł, kiedy po raz pierwszy zobaczył
swój artykuł wydrukowany w gazecie. Dziś właśnie zakończył cykl artykułów, które
wzbudziły dość duże zainteresowanie.
- Ma pan ciekawą pracę?
- Taak, chyba tak - odpowiedział Asakawa wymijająco.
Czasem była ciekawa, a czasem nie, ale w tej chwili nie miał
ochoty zagłębiać się w szczegóły. Nie zapomniał jeszcze o fa-
talnej porażce, jaka go spotkała przed dwoma laty. Nadal miał przed oczami tytuł artykułu,
nad którym wtedy pracował: * „Bogowie nowoczesności".
Pamiętał dobrze, w jak strasznym był stanie, kiedy zjawił się w pokoju naczelnego,
żeby mu oznajmić, że musi zrezygnować z pracy dziennikarza.
Przez jakiś czas w taksówce panowała cisza. Na lewo od Wieży Tokijskiej weszli w
zakręt z dość dużą prędkością.
- Przepraszam - powiedział Kimura - mam jechać przez
kanał czy jedynką na Keihin?
W zależności od tego, gdzie mieli dotrzeć w Kicie Shina-gawie, jedna z tych dróg
mogła być dogodniejsza.
- Niech pan leci autostradą. Wysiądę zaraz przed Shinbabą.
Kiedy taksówkarz wie, gdzie dokładnie jedzie jego klient,
może się rozluźnić. Kimura skręcił w prawo przy Fuda--no-tsuji.
Zbliżali się właśnie do skrzyżowania, którego Kimura już od miesiąca nie mógł
wyrzucić z pamięci. Kimura był inny niż Asakawa. Zawodowe porażki nie dręczyły go
jak zmory. Potrafił już myśleć o wypadku całkiem obiektywnie. W końcu nie ponosił za
niego odpowiedzialności. Nie musiał robić rachunków sumienia. Cała wina leżała po
stronie tamtego i choćby Kimura jechał nie wiem jak ostrożnie, nie zapobiegłby temu, co
się stało. Udało mu się już całkowicie przezwyciężyć lęk, który go wtedy ogarnął. Od
tamtego czasu minął miesiąc... czy to długo? Asakawę ciągle jeszcze przeszywał strach,
którego doświadczył dwa lata temu.
Kimura nie potrafił wytłumaczyć tylko jednego - dlaczego za każdym razem, kiedy
przejeżdżał obok miejsca tamte-
-Jakiś absurd, prawda? Stałem na światłach i w ogóle się nie ruszałem. A on po prostu
się na mnie przewrócił. Jego wina. Ale musiałem złożyć zeznanie i o mało mi tego nie
odnotowali w ubezpieczeniu. Mówię panu, co za nieszczęście, i to ni stąd, ni zowąd.
• A pamięta pan dokładnie, w jaki dzień i o której godzi
nie to się stało?
• Hę, hę, artykulik się panu szykuje, co? We wrześniu,
zaraz, zaraz, czwartego albo piątego. A godzina chyba koło
jedenastej wieczorem.
Kiedy tylko Kimura to powiedział, jeszcze raz stanęła mu przed oczami tamta scena.
Duszna, parna noc, czarny jak smoła olej kapiący z motocykla. Olej wyglądał jak jakieś żywe
stworzenie, które pełznie w stronę kanału. Formował się w lepkie krople, które bezgłośnie
spadały przez kratki do ścieku. Od jego powierzchni odbijały się światła samochodów. Przez
chwilę Kimurze wydawało się, że zawiodły go wszystkie zmysły. A potem zobaczył wyraz
zdumienia na twarzy nieboszczyka, jego głowę opartą o kask jak o poduszkę. Co mogło go
tak zaskoczyć?
Zapaliło się zielone światło. Kimura wcisnął gaz. Z tylnego siedzenia dobiegł go odgłos
długopisu skrobiącego po papierze. Asakawa robił notatki. Kimurze zrobiło się niedobrze.
Dlaczego pamiętał to wszystko tak wyraźnie? Przełknął żółć, która zebrała mu się w
ustach, i próbował pokonać mdłości.
• A jaka była w końcu przyczyna śmierci? - zapytał
Asakawa.
• Atak serca.
Atak serca? Naprawdę taka była diagnoza koronera? Asakawa myślał, że ten termin
wyszedł już z użycia.
• Muszę to sprawdzić, datę i godzinę też - mruknął Asa
kawa znad notatnika. - Czyli nie było w ogóle żadnych ze
wnętrznych obrażeń?
• Tak, dokładnie. Nic a nic. To było właśnie najdziwniej
sze. Znaczy... to ja powinienem być zdziwiony, prawda?
• Co proszę?
• Chodzi mi o to..., no, ten sztywny miał strasznie zdzi
wioną minę.
W umyśle Asakawy coś zaskoczyło. Jednocześnie jakiś wewnętrzny głos zaprzeczał, że
pomiędzy dwoma zdarzeniami może być jakiś związek. „To tylko zbieg okoliczności, nic
więcej".
W pewnej odległości przed nimi wyrosła stacja Shinbaba na linii wąskotorówki do
Keihin Kyuko.
- Proszę skręcić w lewo na następnych światłach i zatrzy
mać się.
Taksówka stanęła. Asakawa wręczył kierowcy dwa banknoty po tysiąc jenów, razem ze
swoją wizytówką.
• Nazywam się Asakawa. Pracuję dla grupy „Daily News".
Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, chętnie porozmawiał
bym jeszcze o tym wypadku.
• W porządku - powiedział Kimura, zadowolony z siebie.
Miał niewytłumaczalne poczucie spełnionej misji.
• Zadzwonię do pana jutro albo pojutrze.
• Dać panu mój numer?
• Nie trzeba. Zapisałem sobie nazwę pańskiej firmy. Wi
dzę, że to niedaleko.
Asakawa wysiadł z taksówki i miał już zatrzasnąć drzwi, ale zawahał się przez chwilę.
Chciał upewnić się co do jednego szczegółu tej opowieści, a jednocześnie na samą myśl o
tym odczuwał nieokreślony lęk. „Może lepiej nie wtykać nosa w tę śliską historię. Nie chcę
znowu przeżywać tego co dwa lata temu". Ale świeżo wzbudzona ciekawość nie pozwoliła
mu tak po prostu sobie odejść. Jeszcze raz zapytał Kimurę:
- Mówi pan, że ten chłopak rozpaczliwie próbował zerwać sobie kask z głowy, tak?
Oguri, redaktor naczelny, krzywił się, słuchając sprawozdania Asakawy.
Przypomniał sobie, co działo się z Asakawa dwa lata temu. Dzień i noc pochylony nad
klawiaturą komputera, jak nawiedzony pisał biografię guru Shoko Kageyamy, wykorzystując do
tego nie tylko książkową wiedzę. Coś mu się wtedy poprzestawiało w głowie. Sprawa tak
obsesyjnie go pochłonęła, że Oguri zastanawiał się nawet, czy nie wysłać go do psychiatry.
Problem polegał częściowo na tym, że przytrafiło mu się to właśnie wtedy. Dwa lata
temu cała branża wydawnicza padła ofiarą bezprecedensowego boomu okultyzmu. Zdjęcia
„duchów" zasypały redakcje. Wszyscy wydawcy w kraju tonęli w fotografiach i opowieściach o
nadprzyrodzonych zjawiskach, z których ani jedna nie była prawdziwa. Oguri miał wrażenie, że
cały świat zwariował. Do tej pory ufał swoim osądom na temat działania mechanizmów
świata, ale dla tego zjawiska nie potrafił znaleźć żadnego przekonującego wytłumaczenia.
Jakaś niedorzeczna liczba osób zapragnęła nagle „współpracować" z prasą. Redakcję trzeba
było codziennie dosłownie odkopywać spod stosów przesyłek, z których
każda miała związek z okultyzme- om. Ta lawina poczty nie spadała tylko na „Daily
News"; "wszystkich ważniejszych wydawców w Japonii porwał prąca, tej niezrozumiałej
mody. Z żalem, że muszą marnować czas na takie głupstwa, redaktorzy dokonali
wstępaego szacunkrna. nadesłanych materiałów. Jak można było przypuszczać,
więlcszość materiałów została wysłana anonimowo, ale wykluczo ano możliwość, że
wszystkie przesyłki nadała jedna osoba, Łryjąca się pod wieloma pseudonimami.
Przybliżone rachunil<i wykazały, że około dziesięciu milionów różnych osób przysłało
listy do tego czy innego wydawnictwa. Dziesięć milio mów ludzi! Co za oszałamiająca
liczba! Opowieści same w .sobie nie były tak przerażające jak liczba ludzi, którzy je
rozesłali. Wynikało z tego, że jedna na dziesięć osób w Japonii coś gdzieś wysłała. A jed-
nak stwierdzono też, że absolutnie nikt z branży wydawniczej, ani nawet nikt z ich rodzin
cz>/" [przyjaciół nie miał żadnego związku z tą sprawą. Co się za tym kryło? Skąd wzięły
się te góry przesyłek? Redaktorzy w ca_łym kraju bezradnie drapali się po głowach,
próbując rozv^iązać zagadkę. I nagle, zanim cokolwiek zdołano wyjaśnić, nastąpił
odpływ. Dziwne zjawisko trwało jeszcze przez jakieś sześć miesięcy, a potem, jakby to był
tylko sen, pokoje redakcyjna powróciły do normalnego stanu. Stopniowo przestały
dostav\^r^ć materiały tego typu.
Oguriemu przypadło w udziale jpodjęcie decyzji, jak tygodnik, należący do
jednego z najv\r-^żniejszych wydawnictw prasowych, ma zareagować w ta_l<:iej sytuacji.
Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie konseł<7\wentnie lekceważyć przesyłki. Oguri
podejrzewał, że ognistciem zapalnym całego zjawiska była grupa czasopism, któr^
zazwyczaj określał mia-
nem „tych szmat". Zamieszczając zdjęcia i opowieści czytelników, czasopisma te wywołały
ogólną gorączkę okultyzmu i doprowadziły do tego potwornego stanu. Oczywiście Oguri
wiedział, że ta teoria nie tłumaczy wszystkiego, ale musiał przecież znaleźć jakiekolwiek
logiczne wyjaśnienie.
Wreszcie cała redakcja z Ogurim włącznie zaczęła zanosić wszystkie te przesyłki, nawet
ich nie otwierając, do spalenia. Kontynuowali przy tym pracę tak, jakby nie spotkały ich
żadne niedogodności. Mocno trzymali się postanowienia, aby nie publikować niczego
związanego z okultyzmem, aby nie zwracać najmniejszej uwagi na anonimowe źródła. Nie
wiadomo, czy ta polityka odniosła skutek, czy też nie, jednak faktem jest, że bezprecedensowa
fala materiałów zaczęła się cofać. I akurat wtedy, kiedy wszystko zaczęło wracać do normy,
Asakawie coś odbiło i zaczął nierozważnie dolewać oliwy do gasnącego ognia.
Oguri spojrzał na Asakawę surowym wzrokiem. Czy po raz drugi chciał popełnić ten
sam błąd?
• Posłuchaj no ty... - Zawsze, kiedy Oguri nie wiedział, co
powiedzieć, zaczynał od tej frazy. Posłuchaj no ty.
• Wiem, o czym pan myśli, panie redaktorze.
• Nie mówię, że to nie jest interesująca sprawa. Nie wie
my jeszcze, co z tego wyniknie. Ale słuchaj: jeśli to, co znaj
dziesz, będzie choć trochę podobne do tego, co ostatnio, nie
będę zadowolony.
„Ostatnio". Oguri nadal wierzył, że boom okultyzmu dwa lata temu został sfabrykowany. Z
całego serca nienawidził okultyzmu za kłopoty, jakich mu wtedy przysporzył. Pomimo upływu
czasu jego awersja wcale nie malała.
• Ale ja nie twierdzę, że jest w tym coś nadprzyrodzone
go. Mówię tylko, że to nie może być zbieg okoliczności.
• Zbieg okoliczności. Hmm... - Oguri oparł głowę na łok
ciu i jeszcze raz przemyślał fakty, które przedstawił mu Asa-
kawa.
Siostrzenica żony Asakawy, Tomoko Oishi, zmarła w swoim domu w Honmoku 5
września, około jedenastej wieczorem. Przyczyną śmierci była „nagła niewydolność serca".
Dziewczyna chodziła do ostatniej klasy liceum, miała zaledwie siedemnaście lat. Tego samego
dnia, o tej samej godzinie dziewiętnastoletni student na motocyklu zmarł, także z powodu
niewydolności serca, kiedy stał na światłach w pobliżu dworca Shinagawa.
• Dla mnie to wygląda na całkowity zbieg okoliczności.
Taksówkarz opowiada ci o wypadku, a tobie przychodzi do
głowy śmierć siostrzenicy żony. To naturalne, prawda?
• Wręcz przeciwnie - oznajmił Asakawa i zrobił pełną
napięcia pauzę, żeby wywrzeć na Ogurim większe wrażenie.
- W chwili śmierci chłopak na motocyklu rozpaczliwie pró
bował ściągnąć z głowy kask.
-1 co z tego?
- Tomoko też, kiedy ją znaleziono, wyglądała, jakby szarpa
ła się za włosy. Palce miała mocno wplecione w pukle włosów.
Asakawa widywał Tomoko na wielu rodzinnych spotkaniach. Jak każda
siedemnastolatka Tomoko bardzo dbała o włosy, myła je codziennie i tak dalej. Dlaczego
miałaby sobie te piękne włosy wyrywać? Nie wiedział, co naprawdę skłoniło Tomoko do
takiego aktu, ale za każdym razem, kiedy wyobrażał sobie, jak rozpaczliwie dziewczyna
szarpała się
za włosy, miał przed oczami jeszcze jakąś niewidzialną istotę. Być może to ona była
powodem nieopisanego przerażenia, jakie ogarnęło Tomoko.
- Nie wiem... Posłuchaj no ty. A może po prostu narzucasz
tym zdarzeniom swoją osobistą, nieobiektywną interpreta
cję? Przecież jeśli weźmiesz jakiekolwiek dwa zdarzenia, za
wsze, jeśli chcesz, znajdziesz między nimi jakieś podobień
stwa. Powiedziałeś, że oboje umarli na atak serca. Więc mu
siało ich bardzo boleć. W związku z tym ona szarpie się za
włosy, on szamocze się z kaskiem... To mi się wydaje całkiem
normalne.
Choć Asakawa wiedział, że takie wytłumaczenie jest prawdopodobne, potrząsnął głową. Nie
chciał się tak szybko poddać.
• Ale panie redaktorze, przecież musieli czuć ból w pier
siach. Dlaczego szarpali się za głowę?
• Posłuchaj no ty. Miałeś kiedy atak serca?
• No cóż... nie.
- A zapytałeś lekarza?
-O co?
- O to, czy często się zdarza, że osoby umierające na atak
serca szarpią się za głowę?
Asakawa zamilkł. Mówiąc szczerze, zapytał lekarza. Lekarz odpowiedział: „Nie mogę
tego wykluczyć". Ta odpowiedź niczego nie rozwiązywała. „W końcu czasem występuje re-
akcja odwrotna. Czasem przy krwotoku mózgowym osoba odczuwa dolegliwości żołądkowe i
ból głowy jednocześnie".
- Więc to zależy od osoby. Kiedy ludzie rozwiązują jakieś
trudne zadanie matematyczne, niektórzy drapią się po gło
wie, niektórzy palą. Niektórzy mogą nawet klepać się po brzu-
chu - mówiąc to, Oguri obracał się na krześle. - Chodzi o to, że na tym etapie nie możemy
wyciągać żadnych pochopnych wniosków, prawda? Szkoda miejsca na takie historie. Pamię-
tasz, co się zdarzyło dwa lata temu. Nie możemy podchodzić do tych rzeczy powierzchownie.
Gdybyśmy mogli sobie snuć przypuszczenia na łamach tygodnika, wtedy wszystko byłoby w
porządku.
Być może. Może naczelny miał rację: to tylko przerażający zbieg okoliczności. A jednak
pod koniec rozmowy lekarz w końcu zaprzeczył. Asakawa nalegał: „Czy osoby umierające na
atak serca naprawdę wyrywają sobie włosy z głowy?". Lekarz zmarszczył brwi i mruknął:
„Hmmm". Jego mina mówiła wszystko: nie zdarzyło się to żadnemu z pacjentów, z którymi o
n miał do czynienia.
- Rozumiem, panie doktorze.
Jedyne, co mu teraz pozostawało, to potulnie się wycofać. Jeśli nie uda mu się
znaleźć bardziej obiektywnych powiązań pomiędzy tymi dwoma zdarzeniami, trudno będzie
przekonać naczelnego. Asakawa obiecał sobie, że jeśli nie zdoła odkryć niczego
konkretniejszego, da spokój całej sprawie.
Asakawa odłożył słuchawkę i stał przez chwilę bez ruchu, z ręką na telefonie. Nadal
słyszał dźwięk swojego przesadnie radosnego głosu, który co jakiś czas cichł w napięciu,
czekając na reakcję osoby po drugiej stronie. Czuł, że nie będzie w stanie zająć się tym
zadaniem. Kiedy połączyła ich sekretarka, rozmówca Asakawy odpowiedział na
pozdrowienie tonem ważnej osoby, ale słuchając propozycji tygodnika, złagodniał. Może na
początku myślał, że Asakawa dzwoni w sprawie reklam. Potem dokonał szybkich obliczeń i
doszedł do wniosku, że artykuł na temat jego osoby może mu przynieść zyski.
Cykl „Rozmowy na szczycie" ukazywał się przez cały wrzesień. Pomysł był prosty: trzeba
przedstawić czytelnikom dyrektorów naczelnych firm, którzy tworzyli swój biznes sami, od
podstaw. Rozmówcy mieli opowiadać przede wszystkim o tym, jakie przeszkody napotkali na
swojej drodze i w jaki sposób je pokonali. Asakawa powinien odczuwać większą satysfakcję.
W końcu udało mu się umówić na wywiad! A jednak coś go niepokoiło. Od wszystkich
biznesmenów słyszał zawsze to samo: opowieści o wojnie korporacji, przechwał-
ki, jakim geniuszem był sam rozmówca, jak potrafił wykorzystać możliwości i wspiąć
się na szczyt i tak dalej, i tak dalej. Gdyby nie to, że Asakawa w którymś momencie dziękował
swoim rozmówcom i zbierał się do wyjścia, te pieśni o wielkich zasługach ciągnęłyby się bez
końca. Miał tego dość. W duchu przeklinał osobę, która wpadła na pomysł tego cyklu.
Asakawa wiedział, że aby przetrwać, tygodnik musi sprzedawać miejsce na reklamę. Artykuły
tego typu pomagały przyciągnąć firmy. Jednak prywatnie Asakawy nie obchodziło, ile pieniędzy
zarobi czy straci jego wydawca. Zależało mu tylko na tym, aby praca była zajmująca. Mógł
otrzymać nie wiem jak proste zadanie - jeśli sprawie brakowało polotu, okropnie się przy
niej męczył.
Asakawa ruszył w stronę archiwum na czwartym piętrze. Musiał przygotować się do
jutrzejszego wywiadu, ale przede wszystkim chciał zbadać coś, co cały czas go dręczyło. Absor-
bowała go myśl, że musi znaleźć jakiś obiektywny, przyczy-nowo-skutkowy związek
pomiędzy dwoma zdarzeniami. Nagle coś sobie przypomniał. Kiedy rozmawiał z biznesme-
nem, jego myśli uwolniły się na chwilę spod władzy świata korporacji i do głowy przyszło
mu pewne pytanie:
Czy poza tymi dwoma niewytłumaczalnymi przypadkami śmierci 5 września o 23.00
zdarzyły się jeszcze jakieś inne?
Jeśli tak -jeśli były jeszcze inne, podobne przypadki - to prawdopodobieństwo zwykłego
zbiegu okoliczności jest właściwie równe zeru. Asakawa postanowił przejrzeć gazety z po-
czątku września. Jego praca polegała częściowo właśnie na uważnym czytaniu gazet.
Jednak z wiadomości lokalnych czytał tylko nagłówki, więc bardzo możliwe, że coś mu
umknęło. Miał wrażenie, że jakaś podobna sprawa mignęła mu niedawno przed oczami.
Jakiś miesiąc temu na stronie z wiadomościami lokalnymi widział chyba taki dziwny na-
główek. To była krótka wzmianka, w lewym dolnym rogu strony... Właściwie pamiętał tylko,
gdzie się ukazała. Pamiętał, że przeczytał nagłówek i pomyślał sobie, „hej", ale zaraz potem
zawołał go ktoś z redakcji i obowiązki zajęły go tak bardzo, że nie wrócił już do tego
artykułu.
Podekscytowany jak dziecko, które bawi się w poszukiwacza skarbów, Asakawa
sięgnął po poranne wydanie gazety z 6 września. Był pewien, że wpadnie na jakiś trop.
Lektura gazet sprzed miesiąca w mrocznym archiwum dodawała mu energii. Czuł się o wiele
lepiej niż podczas rozmowy z biznesmenem. Właśnie do takiej pracy był stworzony, nie do
biegania na zawołanie szefa i zajmowania się nieciekawymi ludźmi.
Wieczorne wydanie z 7 września - to tu właśnie ukazała się wzmianka, dokładnie w
tym miejscu, które zapamiętał. Była nawet krótsza, niż mu się wydawało -wciśnięta w kącik,
obok artykułu o katastrofie statku, w której zginęły trzydzieści cztery osoby. Nic dziwnego, że ją
pominął! Asakawa zdjął okulary w srebrnych oprawkach i pochylił się nisko nad gazetą.
Tylko tyle mówił artykuł, ale dla Asakawy była to prawdziwa kopalnia informacji. Po
pierwsze, dziewczyna, która zmarła, miała siedemnaście lat i uczęszczała do prywatnej
żeńskiej szkoły w Jokohamie, dokładnie tak samo jak jego siostrzenica Tomoko. Po drugie,
chłopak, który wypożyczył samochód, miał dziewiętnaście lat i był studentem szkoły
przygotowawczej, tak samo jak ten dzieciak, który zginął koło dworca Shi-nagawa.
Przypuszczalna data i godzina śmierci były prawie identyczne. Przyczyna śmierci również
nieznana.
Te cztery przypadki śmierci muszą mieć ze sobą jakiś związek. Na pewno wkrótce uda
mu się znaleźć jakieś konkretne punkty wspólne. Przecież pracuje dla jednej z największych
organizacji zajmujących się zbieraniem informacji - nie może
narzekać na brak źródeł. Zrobił ksero artykułu i ruszył z powrotem do pokoju redakcyjnego.
Czuł się, jakby trafił na żyłę złota; bezwiednie przyspieszył kroku. Nie mógł doczekać się
windy.
Yoshino siedział przy biurku w klubie prasowym w ratuszu w Yokosuce i notował coś
energicznie na kartce. Jeśli nie było tłoku na autostradzie, z głównego biura w Tokio można było
tu dojechać w godzinę. Asakawa stanął za plecami Yoshiny i zawołał go:
- Hej, Yoshino.
Nie widział Yoshiny od półtora roku.
- O! Cześć, Asakawa. Co cię sprowadza do Yokosuki? Sia
daj, proszę.
Yoshino przysunął do biurka drugie krzesło i nalegał, aby Asakawa usiadł. Yoshino nie
golił się i przez to wyglądał dość niechlujnie, ale emanowała z niego wielka życzliwość dla
ludzi.
• Masz dużo pracy?
• Można tak powiedzieć.
Yoshino i Asakawa znali się jeszcze z czasów, kiedy Asakawa pracował w dziale
wiadomości lokalnych. Yoshino rozpoczął pracę w tym dziale trzy lata przed nim. Teraz
Yoshino miał trzydzieści pięć lat.
• Zadzwoniłem do biura w Yokosuce. Powiedzieli, że cię
tu znajdę.
• Tak? Potrzebujesz mojej pomocy?
Asakawa wręczył mu kopię artykułu. Yoshino wpatrywał się w nią niemożliwie długo.
Ponieważ sam napisał ten arty-
kuł, już na pierwszy rzut oka powinien był przypomnieć sobie, co zawiera. Mimo to siedział
nieruchomo, jakby skupiał na gazecie wszystkie zmysły; ręka, ściskająca słony orzeszek,
zastygła mu w połowie drogi do ust. Zdawało się, że przeżuwa te informacje, a potem je
trawi.
• Czemu mi to pokazujesz? - zapytał Yoshino z powagą.
• Tak tylko. Chciałem zapytać cię o szczegóły.
Yoshino wstał.
• Dobrze. Chodźmy tu obok. Pogadamy przy herbacie albo
kawie.
• Masz teraz czas? Nie przeszkadzam ci?
• Nie przejmuj się. Ta sprawa jest ciekawsza od tego, co
robiłem.
Obok ratusza znajdowała się mała kawiarnia, gdzie można było dostać kawę za
dwieście jenów. Yoshino usiadł, odwrócił się w stronę kontuaru i zawołał: „Dwie kawy".
Potem spojrzał na Asakawę i pochylił się ku niemu konspiracyjnie.
- Słuchaj, pracuję w wiadomościach lokalnych już prawie
dwanaście lat. Sporo w tym czasie widziałem. Ale nigdy nie
natknąłem się na nic tak dziwnego jak to.
Yoshino zamilkł, żeby napić się wody. Potem ciągnął dalej:
- Widzisz, Asakawa. Chciałbym, żeby to była sprawiedli
wa wymiana informacji. Dlaczego ktoś z głównego biura in
teresuje się tą sprawą?
Asakawa nie chciał jeszcze odsłaniać kart. Wolał zachować asa dla siebie. Gdyby taki
profesjonalista jak Yoshino coś wywęszył, natychmiast przystąpiłby do wyścigu i zgarnąłby
mu nagrodę sprzed nosa. Asakawa szybko wymyślił jakieś kłamstwo.
- Nie mam żadnych szczególnych powodów. Ta zmarła
dziewczyna przyjaźniła się z moją siostrzenicą. Męczy mnie,
żebym się czegoś dowiedział, no wiesz, o wypadku. Więc
skoro już tędy przejeżdżałem...
To było kiepskie kłamstwo. Asakawa dostrzegł błysk podejrzliwości w oczach Yoshino.
Poruszył się nerwowo na krześle.
• Naprawdę?
• No wiesz, to licealistka, no nie? Nie dość, że przyjaciół
ka jej zmarła, to jeszcze wszystko się stało w jakichś tajem
niczych okolicznościach. Ona mnie po prostu zadręcza. Bła
gam cię. Zdradź mi szczegóły.
• To co chcesz wiedzieć?
- Ustalili wreszcie przyczynę śmierci?
Yoshino pokręcił głową.
• Mówią tylko, że serca im nagle przestały bić. Tak po pro
stu. Nikt nie ma pojęcia, dlaczego.
• Czy to mogło być zabójstwo? Może ktoś ich udusił?
• Niemożliwe. Nie było żadnych śladów na szyi.
• Narkotyki?
• Sekcja nie wykazała ich obecności.
• Innymi słowy, nie rozstrzygnięto jeszcze tej sprawy?
• No jasne, że nie. Nie ma tu co rozstrzygać. To nie mor
derstwo ani nawet jakieś poważne zajście. Umarli na jakąś
chorobę albo może to był wypadek. I tyle. Koniec, kropka.
Nie ma nawet żadnego śledztwa.
Yoshino nie owijał w bawełnę. Skończył mówić i odchylił się w tył na krześle.
- To dlaczego nie ujawniono nazwisk zmarłych?
nie uwierzysz! Samochód był jak zaplombowany! Niemożliwe, żeby podziałała na nich
jakaś siła z zewnątrz. A wiesz, jakie mieli miny? Jakby ich coś przeraziło nie na żarty. Mieli
twarze wykrzywione strachem.
Yoshino zamilkł, żeby zaczerpnąć powietrza. Ciszę przerwał wyraźny odgłos
przełykania. Nie wiadomo, któremu z nich zaschło w gardle.
- Pomyśl tylko. Przypuśćmy, tak dla zabawy, że z lasu
wyszedł nagle jakiś straszny potwór. Te dzieciaki bałyby się,
ale chyba tuliłyby się do siebie, prawda? Przynajmniej dziew
czyna trzymałaby się chłopaka kurczowo. Przecież byli ko
chankami. A tymczasem każde z nich pchało się na drzwi,
jakby chcieli jak najdalej od siebie uciec.
Yoshino rozłożył ręce w geście rezygnacji.
- Nic nie rozumiem.
Gdyby nie zatonięcie statku niedaleko Yokosuki, tej sprawie poświęcono by więcej
miejsca w gazecie. A gdyby tak się stało, wielu czytelników zainteresowałoby się zagadką,
niejeden próbowałby ją rozwiązać, bawić się w detektywa, ale... Właśnie: ale. Pomiędzy
policjantami i wszystkimi innymi osobami obecnymi na miejscu zdarzenia stanęła niepisana
umowa. Każdemu błąkały się po głowie podobne myśli; każdy czuł potrzebę wyrzucenia ich
z siebie, ale w końcu nikt nic nie powiedział. Chociaż to nieprawdopodobne, aby dwoje
nastolatków umarło na atak serca dokładnie w tej samej chwili, chociaż nikt tak naprawdę w
to nie wierzył, wszyscy postanowili przyjąć jako prawdę to medyczne kłamstwo. I to nie
obawa przed wyśmianiem czy posądzeniem o wiarę w zabobony powstrzymywała ludzi od
wyrażenia głośno swoich
myśli. Przyczyną ich milczenia była raczej świadomość, że jeśli uznają ten wypadek za
dzieło sił nadprzyrodzonych, sami znajdą się w kleszczach jakiegoś niewyobrażalnego strachu.
Łatwiej było więc wyręczyć się naukowym wytłumaczeniem, nieważne, że mało
przekonującym.
Asakawa i Yoshino w jednej chwili poczuli ciarki na plecach. Nic dziwnego,
obaj myśleli o tym samym. Milczenie tylko potwierdzało przeczucia, które kłębiły im się w
głowach. „To jeszcze nie koniec. To się dopiero zaczyna". Wszyscy ludzie są pod tym
względem do siebie podobni: mogą latami gromadzić naukową wiedzę, a w głębi duszy i
tak zawsze będą wierzyć w istnienie czegoś, czego nauka nie potrafi wytłumaczyć.
• Kiedy ich znaleziono... jak mieli ułożone ręce? - zapytał
nagle Asakawa.
• Na głowie. To znaczy... tak jakby zakrywali twarz rękami.
• A czy przypadkiem nie szarpali się za włosy? O, w taki
sposób - Asakawa pociągnął się za włosy.
• Nie, chyba nie.
-Rozumiem. Mógłbym dostać ich nazwiska i adresy, Yoshino?
- Oczywiście, ale nie zapomnij, co mi obiecałeś.
Asakawa przytaknął z uśmiechem. Yoshino podniósł się
z krzesła. Wstając, potrącił stół i kawa rozlała się na spodki. Przez cały ten czas Yoshino
nawet nie tknął swojej kawy.
Każdą wolną chwilę Asakawa poświęcał na zbieranie informacji o czwórce nastolatków.
Niestety, miał tyle pracy, że szło mu to znacznie wolniej, niżby sobie życzył. Zanim się spo-
strzegł, minął tydzień. Rozpoczął się nowy miesiąc. Zarówno deszczowa parność sierpnia,
jak i letni upał września przybrały formę odległych wspomnień, które zaćmiła dojrzewająca
jesień. Przez jakiś czas nic się nie działo. Asakawa czytał teraz strony z wiadomościami
lokalnymi uważnie od góry do dołu, ale nie znalazł już żadnych artykułów o podobnych
wypadkach. A może z miejsca, którego nie dosięgał wzrok Asakawy, powolnym, ale
zdecydowanym krokiem nadchodziło właśnie coś przerażającego? Jednak im więcej upły-
wało czasu, tym bardziej Asakawa skłaniał się ku opinii, że te cztery śmierci to tylko zbieg
okoliczności, że nie było między nimi żadnego związku. Od czasu wizyty w Yokosu-ce
Asakawa nie widział Yoshino. Ten pewnie też zapomniał o całej sprawie. Gdyby było
inaczej, już dawno skontaktowałby się z Asakawa.
Na czterech tekturowych kartach Asakawa zapisał imiona i nazwiska
zmarłych, ich adresy i inne przydatne infor-
macje. Zostawił też wolne miejsce, żeby notować wyniki „śledztwa". Ile razy czuł, że jego
zainteresowanie sprawą słabnie, wyjmował karty z kieszeni i na nowo uświadamiał sobie, że to
nie mógł być zwykły zbieg okoliczności.
KARTA nr l
TOMOKO OISHI
Data urodzenia: 21.10.1972 Liceum żeńskie Keisei, ostatnia klasa; wiek: 17 lat
Adres: 1-7 Motomachi, Honmoku, okręg Naka, Jokohama 5 września, ok. 23.00: Tomoko
umiera w kuchni, na parterze rodzinnego domu, pod nieobecność rodziców. Przyczyna
śmierci: nagłe ustanie akcji serca.
KARTA nr 2
SHUICHIIWATA
Data urodzenia: 26.05.1971
Akademia Przygotowawcza Eishin, pierwszy rok; wiek: 19 lat
Adres: 1-5-23 Nishi Nakanobu, okręg Shinagawa, Tokio 5 września, 22.54: spada z
motocykla i umiera na skrzyżowaniu przed dworcem Shinagawa. Przyczyna śmierci: atak
serca.
KARTA nr 4
TAKEHIKO NOMI
Data urodzenia: 04.12.1970
Akademia Przygotowawcza Eishin, drugi rok, wiek: 19 lat Adres: 1-10-4
Uehara, okręg Shibuya, Tokio 5 września, późnym wieczorem (lub następnego dnia
wcześnie rano): umiera razem z Haruko Tsuji w samochodzie zaparkowanym w zaroślach u
podnóża góry Okusu. Przyczyna śmierci: nagle ustanie akcji serca.
Tomoko Oishi i Haruko Tsuji chodziły do tego samego liceum, przyjaźniły się; Shuichi
Iwata i Takehiko Nomi również się przyjaźnili - studiowali w tej samej szkole
przygotowawczej. Asakawa domyślał się tego jeszcze przed wszczęciem dochodzenia, które
tylko potwierdziło jego hipotezę. Oczywiście pomiędzy Tsuji i Nomi też istniała zażyłość;
nawet jeśli nie do końca byli kochankami, to przynajmniej zabawiali się wtedy, w nocy 5
września. Kiedy Asakawa zapytał przyjaciół Tsuji, powiedzieli mu, że podobno chodziła z
jakimś studentem z Tokio. Nie udało mu się ustalić, jak i kiedy się poznali. Asakawa miał
przeczucie, że Oishi i Iwata też ze sobą chodzili, ale na razie nie znalazł nic na potwierdzenie
tego faktu. Ci dwoje równie dobrze mogli być sobie całkowicie obcy. A w takim razie, co
łączyło ze sobą tych czworo nastolat-
ków? Było mało prawdopodobne, aby ta tajemnicza istota wybrała osoby w podobnym
wieku i z tych samych szkół zupełnie przypadkowo. Może istniał jakiś sekret, znany tylko tej
czwórce, i za to zostali zabici? Asakawa próbował znaleźć bardziej naukowe
wytłumaczenie: może Tsuji, Oishi, Nomi i Iwata byli gdzieś w tym samym miejscu, o tej
samej porze i zarazili się jakimś wirusem.
„Zaraz, zaraz". Asakawa szedł przez korytarz i kręcił głową. „Wirus, który wywołuje atak
serca? Coś tu nie gra".
Wszedł na schody, mrucząc pod nosem: „wirus, wirus". Tak, rzeczywiście powinien
najpierw poszukać naukowego wytłumaczenia. No dobrze, przypuśćmy, że istnieje wirus,
który powoduje atak serca. To bliższe rzeczywistości niż hipoteza o działaniu sił
nadprzyrodzonych. Nikt go za to nie wyśmieje. Nawet jeśli taki wirus nie został do tej pory
wykryty, może ostatnio spadł na ziemię razem z jakimś meteorem. A może został
wyhodowany w celu zastosowania jako broń biologiczna i jakimś sposobem wymknął się spod
kontroli swoich twórców? Nie można wykluczyć takiej możliwości. Przez chwilę usiłował
wyobrazić sobie, że to wirus spowodował śmierć nastolatków. Oczywiście takie
przypuszczenie nie dawało odpowiedzi na wszystkie pytania. Skąd ten niesamowity wyraz
zaskoczenia na ich twarzach? Dlaczego Tsuji i Nomi w chwili śmierci próbowali jak najdalej
odsunąć się od siebie? Dlaczego sekcja zwłok nic nie wykazała? Teza o broni biologicznej
dawałaby przynajmniej odpowiedź na to trzecie pytanie. Lekarzom wydano by nakaz
milczenia.
Idąc dalej tą drogą rozumowania, można wywnioskować, że skoro nie odkryto więcej
podobnych przypadków, wirus
Około trzeciej po południu rodzice zaczęli szykować się do powrotu do Ashikagi. Shizu
nie mogła się nadziwić zachowaniu męża. Zawsze wymawiał się obowiązkami. Nie był nawet
na pogrzebie Tomoko, bo musiał skończyć jakiś ważny artykuł. I nagle ni stąd, ni zowąd sam
zaproponował, żeby odwiedzili jej siostrę! W dodatku zbliżała się już prawie pora obiadu, a on
nie miał najmniejszego zamiaru wracać. Widział Tomoko tylko kilka razy w życiu. Pewnie
nawet nigdy nie rozmawiał z nią dłużej. Niemożliwe, żeby zatrzymywał go tutaj sentyment
do zmarłej.
Shizu poklepała Asakawę lekko po kolanie i szepnęła mu do ucha:
• Kochanie, chyba musimy już...
• Spójrz na Yoko. Chce jej się spać. Może by się tutaj
zdrzemnęła?
Rzeczywiście nadchodziła pora drzemki Yoko. Dziewczynka zaczęła mrugać sennie
oczami. Jeśli pozwolą jej zasnąć, będą musieli tu zostać jeszcze przynajmniej dwie
godziny. O czym mogą rozmawiać z Yoshimi i jej mężem przez kolejne dwie godziny?
• Przecież może się przespać w pociągu - powiedziała
Shizu ściszonym głosem.
• Pamiętasz, jak grymasiła ostatnio, kiedy próbowaliśmy
ją uśpić? Koszmar! I to przez całą drogę do domu. To nie
dla mnie.
Ile razy Yoko zachciało się spać poza domem, robiła się strasznie grymaśna.
Wymachiwała rączkami i nóżkami, płakała, ile sił w płucach, i w ogóle dawała rodzicom w
kość. Jeśli sieją zganiło, zawodziła jeszcze głośniej -jedynym spo-
sobem uspokojenia dziewczynki było uśpienie jej. W takich chwilach Asakawie zawsze
wydawało się, że wszyscy na niego patrzą. Wpadał w zły humor, jakby był główną ofiarą wrza-
sku córeczki. Oskarżycielskie spojrzenia innych pasażerów dusiły go. Policzki drgały mu
nerwowo. Shizu wolała nie widzieć męża w takim stanie.
• Dobrze, skoro tak mówisz.
• Świetnie. Zobaczymy, czy zaśnie na górze.
Yoko leżała na kolanach matki z przymkniętymi powiekami.
• Położę ją - powiedział Asakawa, głaszcząc policzek có
reczki wierzchem dłoni. W jego ustach te słowa brzmiały dość
dziwnie. Asakawa prawie nie pomagał Shizu przy Yoko. Może
widok rodziców rozpaczających po stracie dziecka tak go od
mienił?
• Co się z tobą dzisiaj dzieje? Aż się martwię.
• Nie ma o co. Zaśnie tu bez problemu. Zajmę się tym.
Shizu podała mu dziecko.
• Dziękuję. Szkoda tylko, że zawsze taki nie jesteś.
Kiedy Yoko przeszła z kolan matki na kolana ojca, natychmiast zaczęła się krzywić. Na
szczęście zmęczenie wzięło górę nad grymasami i szybko zasnęła. Z córeczką na ręku Asaka-
wa wszedł po schodach na piętro. Znajdowały się tam dwa pokoje urządzone w japońskim
stylu i dawny pokój Tomoko, w stylu zachodnim. Asakawa położył Yoko na futonie w pokoju
japońskim, którego okna wychodziły na południe. Nie musiał nawet stać przy niej i czekać, aż
zaśnie. Dziecko spało już głęboko, oddychając miarowo.
Asakawa wyszedł z pokoju i przez chwilę nasłuchiwał, co dzieje się na dole. Potem wszedł
do pokoju Tomoko. Miał pew-
ne wyrzuty sumienia, że wtrąca się w prywatne życie zmarłej. Zawsze oburzały go takie
posunięcia. Z drugiej strony tłumaczył sobie, że cel uświęca środki. Przecież walczył ze złem!
Nie miał innego wyjścia. Jednak ta wymówka nie uspokoiła go. „Zawsze znajduję sobie
jakieś żałosne usprawiedliwienie - pomyślał. - Ale - przypomniał sobie po chwili - przecież
nie piszę o tym artykułu. Próbuję tylko ustalić, czy jakiś przypadek zaprowadził kiedyś tych
czworo w to samo miejsce o tej samej porze. To wszystko".
Otworzył szuflady biurka. Nic, czego by nie można znaleźć u innych licealistek: zwyczajny zbiór
drobiazgów, dość starannie uporządkowanych. Trzy zdjęcia, szkatułka z bibelotami, listy,
notatnik, przybornik do szycia. Czy rodzice Tomoko przeglądali zawartość biurka po jej śmierci?
Chyba nie. Może Tomoko z natury lubiła porządek. Asakawa miał nadzieję, że znajdzie pa-
miętnik - oszczędziłoby mu to dużo czasu. „Dzisiaj spotkałam się z Haruko Tsuji, Takehiko
Nomim i Shuichim Iwatą. Poszliśmy do..." Gdyby tylko udało mu się znaleźć taki zapisek! Przejrzał
notes - nic z tego. W kącie jednej z szuflad faktycznie znalazł bardzo „dziewczyński" pamiętnik,
ale było w nim tylko parę przypadkowych zapisków na kilku pierwszych stronach. Jak wynikało
z dat, Tomoko napisała to wszystko bardzo dawno. Na półce przy biurku nie było książek, tylko
mała toaletka w czerwone kwiaty. Otworzył szufladkę. Trochę taniej biżuterii. Mnóstwo
kolczyków nie do pary - widać często je gubiła. Kieszonkowy grzebień, na którym ciągle
jeszcze oplatanych było kilka cienkich czarnych włosów.
Kiedy odsunął drzwi szafy, uderzył go zapach młodej dziewczyny. Na wieszakach wisiały
barwne sukienki i spódnice, upa-
kowane tak ciasno, że już nic więcej by się tam nie zmieściło. Najwyraźniej ani szwagierka,
ani jej mąż nie zdecydowali jeszcze, co zrobić z tymi ubraniami, które nadal przesiąknięte były
zapachem córki. Asakawa znów zaczął nasłuchiwać odgłosów z dołu. Nie był pewien, co
pomyśleliby sobie inni, gdyby go tu zastali. Ale nic nie słyszał. Pewnie żona dalej rozmawiała
0o czymś z siostrą. Przeszukał kieszenie ubrań wiszących w sza
fie; żadnej nie pominął. Chusteczki, odcinki biletów do kina,
opakowania po gumach do żucia, serwetki, etui na bilety mie
sięczne. Obejrzał je dokładnie: bilet miesięczny na przejazdy
między Yamate i Tsurumi, legitymacja szkolna i... karta stałe
go klienta. Na karcie wypisane było imię i nazwisko: taki a ta
ki Nonoyama. Nie był pewien, jak wymawia się znaki imienia
- może Yuko? Nie był też pewien, czy to imię mężczyzny czy
kobiety. Dlaczego trzymała czyjąś kartę stałego klienta razem
z biletem miesięcznym? Asakawa usłyszał kroki na schodach.
Schował kartę do kieszeni, włożył etui tam, gdzie je znalazł,
1i zamknął szafę. Wyszedł na korytarz dokładnie w tej samej
chwili, kiedy szwagierka dotarła na górę.
• Gdzie jest toaleta? - zaczął przestępować z nogi na nogę,
udając, że musi iść za potrzebą.
• Na końcu korytarza. - Yoshimi chyba nic nie podejrze
wała. - Yoko zasnęła?
-Tak, dziękuje. Przepraszani za kłopot.
- Och, nic nie szkodzi. Żaden kłopot. - Szwagierka skłoni
ła się lekko, przykładając rękę do szarfy kimona, i weszła do
pokoju japońskiego.
W ubikacji Asakawa wyjął kartę. Było na niej napisane: „Kurorty Pacyfiku. Karta
Stałego Klienta"; pod spodem imię
• A warunki noclegowe?
• Oprócz hotelu Kraina Pacyfiku oferuje noclegi w nowo
czesnych domkach kempingowych. Czy wysłać panu naszą
broszurę?
• Bardzo proszę. - Asakawa udawał potencjalnego klien
ta z nadzieją, że w ten sposób uzyska więcej informacji. -
Czy osoby nieposiadające karty również mogą korzystać z ho
telu i domków?
• Tak, ale za wyższą opłatą.
• Rozumiem. A mogłaby mi pani podać numer do Krainy
Pacyfiku? Być może tam zajrzę.
• Mogę od razu zrobić dla pana rezerwację...
• Dziękuję, ale prawdopodobnie wybiorę się tam na prze
jażdżkę i dopiero wtedy zadecyduję... Więc czy mógłbym po
prostu prosić o telefon?
- Chwileczkę.
Asakawa wyjął długopis i notes.
• Mogę dyktować? - Kobieta wróciła i podała mu dwa je-
denastocyfrowe numery telefonów. Numery kierunkowe były
długie - to znaczy, że ośrodek znajdował się dość daleko.
Asakawa zapisał je szybko.
• A tak na przyszłość, gdzie znajdują się pozostałe pań
stwa ośrodki?
• Mamy równie dobrze wyposażone ośrodki nad jeziorem
Hamana i w Hamajima w prefekturze Mię.
Zdecydowanie za daleko! Nie mieliby funduszy na taką podróż.
- Rozumiem. Jak sama nazwa wskazuje, wszystkie są nad
Pacyfikiem.
Kobieta zaczęła rozprawiać o korzyściach, jakie płyną z posiadania karty stałego klienta.
Asakawa przez chwilę słuchał uprzejmie; potem przerwał:
- Świetnie. Reszty dowiem się z broszury. Podam pani
adres, na który możecie ją przesłać.
Podyktował kobiecie adres i odwiesił słuchawkę. Po wysłuchaniu tylu pochwał sam miał
ochotę zostać stałym klientem Kurortów Pacyfiku; niestety, nie było go na to stać.
Upłynęła godzina, odkąd Yoko zasnęła. Rodzice Shizu wrócili już do Ashikagi. Sama
Shizu była w kuchni i pomagała siostrze zmywać. Yoshimi ciągle jeszcze puszczały nerwy
z najgłupszego powodu. Asakawa szybko pomógł pozanosić naczynia z kuchni do pokoju.
- Co ci się dzisiaj stało? Dziwnie się zachowujesz - po
wiedziała Shizu, nie przerywając zmywania. - Pomogłeś uśpić
Yoko, teraz pomagasz mi w kuchni. Czyżbyś otwierał nowy
rozdział w życiu? Jeśli tak, to mam nadzieję, że go szybko
nie zamkniesz.
Asakawa pochłonięty był myślami o zagadce; nie miał ochoty na dyskusje. Marzył w
duchu, aby żona zachowywała się zgodnie ze swoim imieniem, które oznaczało „cicha".
Najlepszy sposób na to, aby zamknąć usta kobiecie, to nie odpowiadać na jej pytania.
- Aha, zapomniałam, zmieniłeś Yoko pieluchę, zanim ją
uśpiłeś? Niedobrze by było, gdyby się zlała na cudze łóżko.
Asakawa nie reagował, tylko rozglądał się po kuchni. Tu właśnie umarła Tomoko.
Znaleziono ją na podłodze wśród odłamków szkła, obok kałuży rozlanej coli. Wirus musiał
zaatakować ją dokładnie w chwili, kiedy piła colę z lodówki.
Asakawa otworzył drzwi lodówki, naśladując ruchy Tomoko. Wyobraził sobie, że trzyma
szklankę, i udawał, że pije.
• Co ty najlepszego wyprawiasz? - Shizu wpatrywała się
w niego z otwartymi ustami. Asakawa nie zwracał na nią
uwagi: ciągle udając, że pije, obejrzał się za siebie. Kiedy się
odwrócił, zobaczył przed sobą szklane drzwi, oddzielające
pokój dzienny od kuchni. Drzwi odbijały jarzeniowe światło
znad zlewu. Może dlatego, że na zewnątrz było jeszcze wid
no, a w pokoju paliło się światło, w szybie odbijała się tylko
jarzeniówka, a nie osoby znajdujące się w kuchni. Tej nocy,
kiedy stała tu Tomoko, po drugiej stronie drzwi panowała
ciemność, a po tej paliło się światło... Szkło odbijało zapew
ne widok kuchni, ale także twarz Tomoko, wykrzywioną prze
rażeniem. Asakawa zaczął traktować te szklane drzwi jak
świadka wszystkiego, co się wydarzyło. Szkło może stać się
przezroczyste lub lustrzane, w zależności od gry światła
i ciemności. Asakawa zbliżał właśnie twarz do szyby, jakby
coś go tam ciągnęło, kiedy żona postukała go po ramieniu.
W tej samej chwili usłyszeli z góry płacz Yoko. Obudziła się.
• Yoko wstała. - Shizu wytarła mokre ręce w ręcznik.
Dziewczynka zwykle nie płakała tak głośno po przebudze
niu. Shizu pobiegła na piętro. W drzwiach kuchni minęła się
z Yoshimi. Asakawa wręczył Yoshimi kartę, którą znalazł
w pokoju Tomoko.
• To leżało pod pianinem - powiedział beztroskim tonem
i czekał na reakcję.
Yoshimi wzięła od niego kartę i obejrzała ją.
- Dziwne. Skąd to się tam wzięło? - Kręciła głową, zdu
miona.
Tego wieczoru, kiedy tylko znalazł się w domu, zadzwonił do państwa Tsuji,
państwa Nomich i państwa Iwatów. Dokładnie w tej kolejności. Każdą z rodzin pytał, czy
nie skontaktował się z nimi znajomy dziecka w sprawie karty stałego klienta Kurortów
Pacyfiku. Ostatnia osoba, z którą rozmawiał, matka Iwaty, rozgadała się w odpowiedzi na to
pytanie:
- Tak, dzwonił ktoś do nas... Mówił, że chodził z moim
synem do liceum, starszy od niego... Twierdził, że pożyczył
synowi kartę, i pytał, czy mógłby ją odebrać... Ale przeszuka
łam wszystkie zakamarki w pokoju syna i nic nie znalazłam.
Martwiłam się tym...
Asakawa natychmiast poprosił o numer telefonu Nonoya-my i od razu do niego
zadzwonił.
Nonoyama przypadkowo spotkał Iwatę na ulicy w Shibuya w ostatnią niedzielę
sierpnia i dokładnie tak, jak przypuszczał Asakawa, pożyczył mu kartę. Iwata powiedział, że
chciałby wyjechać gdzieś z jedną dziewczyną, która mu się podoba. „No wiesz, wakacje się
kończą. Chciałbym się dobrze zabawić, zanim zacznie się szkoła. Inaczej nie będę mógł się
uczyć do egzaminów".
Nonoyama zaśmiał się, kiedy to usłyszał. „Ty idioto, studenci szkoły przygotowawczej
nie powinni mieć wakacji!"
Ostatnia niedziela sierpnia przypadała dwudziestego szóstego. Jeśli gdzieś
pojechali, musiało to być między dwudziestym siódmym a trzydziestym. Asakawa nie
wiedział, kiedy zaczyna się rok akademicki w szkole przygotowawczej, ale w liceum semestr
zaczynał się l września.
Yoko zmęczyła się chyba tak długim pobytem w obcym miejscu. Szybko zasnęła obok matki.
Kiedy Asakawa przyłożył ucho do drzwi sypialni, usłyszał miarowe, senne oddechy matki i
córki. Dziewiąta wieczór - pora, aby Asakawa się odprężył. Ich mieszkanie było bardzo
małe. Dopóki żona i córka nie poszły spać, Asakawa nie był w stanie pracować.
Wyjął z lodówki piwo i nalał do szklanki. Dziś wieczór smakowało wyjątkowo. Zrobił
ogromne postępy. Istniało duże prawdopodobieństwo, że pomiędzy 27 a 30 sierpnia Shuichi
Iwata i troje pozostałych nastolatków zatrzymali się w którymś z ośrodków Kurortów
Pacyfiku. Przypuszczalnie w domkach kempingowych ośrodka Kraina Pacyfiku w Południowym
Hakone. Był to jedyny ośrodek położony odpowiednio blisko Tokio, a grupy biednych uczniów
na pewno nie było stać na hotel. Z kartą stałego klienta wynajęcie domku kosztowałoby ich
bardzo tanio - pięć tysięcy jenów za dobę. Na jedną osobę wypadało tylko nieco ponad
tysiąc.
Asakawa miał przy sobie numer telefonu do Krainy Pacyfiku. Rozłożył notatki na stole.
Najprościej byłoby do nich zadzwonić i zapytać, czy cztery osoby wynajęły tam domek na
nazwisko Nonoyama. Ale przez telefon nikt nie udzieliłby
Przypomniał mu się płacz Yoko. Dlaczego tak bardzo przestraszyła się maski demona? W
pociągu, w drodze powrotnej do domu, Asakawa zapytał żonę:
- Opowiadałaś Yoko o demonach?
-Co?!
• No wiesz, może pokazywałaś jej jakąś książeczkę czy
coś takiego? Uczyłaś ją, że trzeba się bać demonów?
• Zwariowałeś?! Po co miałabym to robić?
Na tym rozmowa się zakończyła. Shizu zapomniała już o całej sprawie, ale Asakawa
się martwił. Strach, jakiego doświadczyła Yoko, powstawał jedynie na głębokiej, duchowej
płaszczyźnie. To nie był strach wyuczony. Nie budził się tylko dlatego, że ktoś powiedział:
„Tej właśnie rzeczy należy się bać". Odkąd człowiek zszedł z drzewa, strach towarzyszył
mu przez całe życie. Bał się piorunów, dzikich zwierząt, tajfunów, wybuchów wulkanu,
ciemności... To zrozumiałe, że kiedy dziecko po raz pierwszy w życiu widziało pioruny i bły-
skawice, odczuwało instynktowny lęk. Bo pioruny były prawdziwe. One naprawdę istniały. A
demony? Słownik wyjaśniał, że demony są wytworem ludzkiej wyobraźni i wywodzą się z
opowieści o potworach lub o duchach zmarłych. Gdyby Yoko przestraszyła się demona tylko
dlatego, że strasznie wyglądał, powinna się też bać figurek Godzilli. W końcu wyglądały
równie przerażająco. Yoko widziała kiedyś jedną z takich figurek na wystawie sklepowej:
wiernie odtworzoną postać Godzilli. Ale wcale się nie przestraszyła. Wręcz przeciwnie,
wpatrywała się w nią uważnie, z błyskiem zainteresowania w oczach. I jak to wytłumaczyć?
Asakawa miał pewność co do jednego: jakkolwiek by na to spojrzeć, Godzilla była wy-
myślonym potworem. „Więc co z demonami...? Czy one są znane tylko w Japonii? Nie, inne
kultury wierzą w podobne rzeczy. Na przykład w diabły..." Drugie piwo już nie smakowało tak
dobrze jak poprzednie. „Czy istnieje jeszcze coś, czego Yoko się boi? Tak. Ciemność. Okropnie
boi się ciemności. Nigdy nie chce zostać sama w nieoświetlonym pokoju. »Yo-ko« znaczy
»dziecko słońca«". Tyle że ciemność też naprawdę istniała -jako przeciwny biegun światła.
Nawet w tej chwili Yoko spała w ramionach matki - w ciemnym pokoju.
11 października, czwartek
Deszcz padał coraz mocniej i Asakawa przyspieszył pracę wycieraczek. Pogoda w Hakone
często się zmieniała. Na dole, w Odawarze, niebo było bezchmurne, ale im wyżej wjeżdżał,
tym większa wilgoć panowała wokół. Zanim dojechał do przełęczy, minął kilka obszarów
silnego wiatru i deszczu. Gdyby jechał tędy za dnia, potrafiłby przewidzieć pogodę w wyższych
partiach po wyglądzie chmur spowijających wierzchołek góry Hakone. Ale był już wieczór i
Asakawa koncentrował uwagę jedynie na tym, co znajdowało się w zasięgu reflektorów. Do-
piero kiedy się zatrzymał, wysiadł z samochodu i spojrzał w górę na niebo, zdał sobie sprawę,
że gwiazdy zniknęły. Kiedy na dworcu w Tokio wsiadał do superszybkiego pociągu shinkansen
zmierzającego do Kodamy, nad miastem wciąż jeszcze panował zmierzch. Kiedy wypożyczał
samochód na dworcu w Atami, księżyc jeszcze co jakiś czas wyglądał zza chmur. Ale teraz
drobne kropelki wody, które wcześniej leniwie dryfowały w świetle reflektorów, zmieniły się
w prawdziwą ulewę. Strumienie wody dobijały mu się do szyb.
Wyjeżdżając z tunelu, trafił prosto na punkt pobierania opłat. Wręczył kasjerowi trzysta
jenów i zapytał:
- Tędy do Krainy Pacyfiku?
Wiedział, że dobrze jedzie. Wcześniej kilkakrotnie sprawdził drogę na mapie. Ale czuł
nieprzepartą potrzebę rozmowy. Poza tym miał wrażenie, że już od ponad godziny nie
widział na swojej drodze żadnego człowieka.
- Tam jest znak. Trzeba przy nim skręcić w lewo.
Wziął rachunek. Ruch na tej drodze był tak mały, że właściwie nie potrzeba było nikogo do
obsługi punktu. Ciekawe, jak długo ten facet zamierza stać w tej budce. Asakawa nie ruszał i
kasjer zaczął mu się przyglądać podejrzliwie. Asakawa rzucił mu sztuczny uśmiech i powoli
odjechał.
Radość, jaką Asakawa czuł ze swojego odkrycia jeszcze kilka godzin temu, przygasła.
Twarze czworga zmarłych zamigotały mu przed oczami. Wszyscy umarli dokładnie tydzień po
wizycie w domkach kempingowych Krainy Pacyfiku. Zdawało mu się, że patrzą teraz na
niego złowieszczym wzrokiem. „Zawracaj, póki nie jest za późno". Ale przecież nie mógł
teraz zawrócić. Przede wszystkim ze względu na to, że sprawdziła się jego dziennikarska
intuicja. Chociaż z drugiej strony, nie mógł zaprzeczyć, że boi się jechać tam w pojedynkę.
Gdyby zadzwonił do Yoshino, ten pewnie przybiegłby natychmiast, ale Asakawa nie chciał
mieć u boku drugiego dziennikarza. Spisał już wyniki „śledztwa" i zachował je na dyskietce.
Nie życzył sobie, żeby ktoś mu się teraz wtrącał. Bardziej niż dziennikarza potrzebował
towarzysza, który pomógłby mu w poszukiwaniach. Nawet przyszła mu do głowy konkretna
osoba. Znał kogoś, kto zgodziłby się z nim pojechać z czystej ciekawości. Wykładał na
uniwersytecie, na pół etatu - miał więc dużo wolnego czasu. Nadawał się do tej wyprawy
idealnie, ale... miał dość osobliwy charakter. Asakawa nie był pewien, jak długo zdołałby z nim
wytrzymać. Na zboczu góry ustawiony był znak: Kraina Pacyfiku, Południowe Hakone.
Żadnego neonu, tylko biała tablica z czarnymi literami. Gdyby w momencie, kiedy znak
oświetliły reflektory, patrzył w inną stronę, pewnie wcale by jej nie zauważył. Asakawa
zjechał z autostrady i skręcił w stromą górską drogę pomiędzy tarasowate położonymi
polami. Jak na drogę prowadzącą do ośrodka wczasowego, była stanowczo za wąska.
Oczami wyobraźni Asakawa widział już, jak na końcu drogi trafia w ślepy zaułek, gdzieś na
pustkowiu. Mu-
siał zmienić bieg na niższy, żeby przystosować się do ostrych, ciemnych zakrętów. Miał
nadzieję, że nic nie będzie jechać z naprzeciwka: nie zmieściłyby się tu dwa samochody.
Deszcz ustał już jakiś czas temu, chociaż Asakawa zauważył to dopiero teraz. Po
wschodniej stronie pasma górskiego Tanna pogoda była chyba inna niż po stronie zachodniej.
W każdym razie droga nie kończyła się ślepym zaułkiem, tylko prowadziła coraz wyżej. Po
chwili Asakawa zaczął nawet zauważać domki letniskowe, porozrzucane tu i ówdzie na zboczach.
Wreszcie droga przeszła w dwupasmówkę; nawierzchnia znacznie się poprawiła, a po obu
stronach pojawiły się eleganckie latarnie. Zmiana zdziwiła Asakawę. Kiedy tylko wjechał na teren
Krainy Pacyfiku, uderzyło go wrażenie luksusu. W takim razie dlaczego wiodła tu taka wąska i
dzika ścieżka? Zboże i chwasty, które zwieszały się nad drogą, zwężały ją jeszcze bardziej.
Sprawiały, że Asakawa odczuwał coraz większy lęk przed tym, co znajduje się za kolejnym
ostrym zakrętem.
Dwupiętrowy budynek po drugiej stronie rozległego parkingu mieścił, w sobie
jednocześnie centrum informacyjne i restaurację. Nie namyślając się wiele, Asakawa
zaparkował tuż przed drzwiami i wysiadł z samochodu. Spojrzał na zegarek: była ósma.
Dokładnie tak, jak zaplanował. Dobiegły go odgłosy odbijania piłki. Poniżej punktu
informacyjnego znajdowały się cztery korty tenisowe. Kilka par grało na nich zawzięcie w
żółtawym świetle latarni. Co najdziwniejsze, wszystkie cztery korty były zajęte. Asakawa
zastanawiał się, jak komuś chciało się przyjeżdżać aż tutaj tylko po to, by o ósmej w
czwartkowy wieczór, i to w połowie października, zagrać w tenisa. W dole, daleko za kortami,
Asakawa za-
uważył migoczące w ciemności odległe światła miast Mishi-ma i Numazu. Czarna jak smoła
pustka rozciągająca się za nimi to była zatoka Tago.
Idąc prosto korytarzem, Asakawa trafił na restaurację. Miała szklane ściany, przez które
widać było wszystko, co działo się w środku. I... kolejna niespodzianka! Chociaż re-
staurację zamykano o ósmej, było w niej jeszcze pełno ludzi - głównie rodzin z dziećmi i
grupek młodych kobiet. O co tu chodzi? Asakawa przekrzywił głowę, zdziwiony. Skąd się tu
wzięli ci wszyscy ludzie? Niemożliwe, żeby przyjechali tą samą drogą co on. A może to
Asakawa dostał się do ośrodka od tyłu? Musiała gdzieś być jakaś szersza, lepiej oświetlona
droga. Ale przecież tamtą trasę wskazała mu dziewczyna, z którą rozmawiał przez
telefon.
„Mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Atami a Kanna-mi skręci pan w lewo. Stamtąd
zaprowadzi pana górska droga". Asakawa zastosował się dokładnie do tych wskazówek. Czy
można było dojechać tu inną drogą?
Asakawa pokiwał głową. Tak, wie, że za chwilę zamykają. Mimo to wszedł do
restauracji. Pod jej szerokimi oknami starannie wypielęgnowany trawnik łagodnie opadał w
stronę miast. Światła w restauracji były przyćmione, pewnie po to, żeby klienci mogli
podziwiać widok odległych świateł. Asakawa zaczepił jednego z kelnerów i zapytał o drogę
do domków kempingowych. Ten wskazał ręką korytarz, którym właśnie przeszedł Asakawa.
• Niech pan jedzie tamtą drogą na prawo jakieś dwieście
metrów. Zobaczy pan budynek recepcji.
• A jest tam parking?
- Można parkować przed recepcją.
Nic trudnego. Gdyby nie zatrzymywał się tutaj, tylko jechał dalej, sam znalazłby
domki. Asakawa mniej więcej zdawał sobie sprawę, dlaczego ten nowoczesny budynek przy-
ciągnął go na tyle, że wszedł do restauracji. Po prostu czuł się tu bezpiecznie. Przez całą
drogę wyobrażał sobie ciemne, prymitywne chaty - idealną scenerię dla wydarzeń w stylu
filmu Piątek, trzynastego - ale ten budynek był zupełnie inny. Stanowił dowód na to, że moc
współczesnej nauki dotarła również tutaj, i ta świadomość dodawała Asakawie siły i otuchy.
Niepokoił go tylko zły stan drogi, która wiodła do ośrodka ze świata na dole, oraz to, że
pomimo tak złego dojazdu na górze tylu ludzi grało na kortach w tenisa i jadło kolację w
restauracji. Nie był pewien, dlaczego te fakty wzbudzają w nim niepokój. Może dlatego, że
wszyscy ludzie, których tu zobaczył, wydawali się jacyś... nieprawdziwi.
Ponieważ na kortach i w restauracji panował taki ruch, Asakawa oczekiwał, że usłyszy
wkrótce gwar dochodzący z domków kempingowych. Jednak kiedy zatrzymał się na końcu
parkingu i spojrzał w dolinę, zdołał dostrzec tylko sześć z dziesięciu domków rozstawionych
pośród drzew porastających łagodne wzniesienie. Wszystko, co znajdowało się poniżej,
zatopione było w ciemności lasu, odgrodzonej od świateł latarni. Ciemności nie rozjaśniało
ani jedno zapalone w pokoju światło. Domek B-4, w którym Asakawa* miał spędzić noc, stał
na granicy ciemnej i oświetlonej przestrzeni -widać było tylko górną połowę jego drzwi.
Asakawa udał się do budynku recepcji, otworzył drzwi i wszedł do środka.
Pomieszczenie było puste, dobiegał do
tek luksusu. Rozsunął koronkowe firanki i otworzył przesuwane drzwi, żeby wpuścić
trochę powietrza. Wbrew jego wcześniejszym wyobrażeniom w pokoju panował idealny po-
rządek. Asakawa pomyślał sobie nagle, że być może wróci do domu z niczym.
Wszedł do pokoju japońskiego tuż przy pokoju dziennym i zajrzał do szafy. Nic. Zdjął
koszulę i spodnie, założył dres i powiesił swoje „urzędowe" ubranie w szafie. Potem wszedł na
piętro i zapalił światło w drugim pokoju japońskim. Zanim się zorientował, pozapalał
wszystkie możliwe światła w domku. „Zachowuję się jak dziecko" - pomyślał z ironią.
Kiedy wszystko było już dostatecznie oświetlone, ostrożnie otworzył drzwi łazienki.
Najpierw zajrzał do środka, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, a potem wszedł,
zostawiając drzwi lekko uchylone. Przypomniały mu się rytuały z dzieciństwa, kiedy jako mały
chłopiec bał się sam chodzić do łazienki w letnie noce. Zawsze zostawiał w drzwiach niewielką
szparę i prosił tatę, żeby stał przed łazienką i pilnował. Za matową szybą Asakawa zauważył
czyściutki prysznic. Ani na szybie, ani na brodziku nie dostrzegł nawet śladu pary. Wszystko
było suche jak wiór. Chyba już dawno nie mieszkali tu żadni goście. Gumowe rękawiczki
przykleiły mu się do spoconych dłoni; ściągnął je. Chłodny górski wietrzyk wpadł do pokoju,
rozwiewając firanki.
Asakawa napełnił szklankę lodem z zamrażarki i nalał do połowy whisky, którą ze
sobą przywiózł. Już miał dopełnić drinka wodą z kranu, ale zawahał się. Zakręcił kran,
tłumacząc sobie, że lepiej wypić czystą whisky, z lodem. Nie chciał wkładać do ust niczego,
co pochodziło z tego pokoju. I tak
wystawiał się na ryzyko, biorąc lód z zamrażarki. Na szczęście słyszał gdzieś, że
mikroorganizmy nie lubią ekstremalnych temperatur.
Rozsiadł się na sofie i włączył telewizor. W pokoju rozległy się dźwięki piosenki -jakaś
nowa gwiazda muzyki pop. Stacja tokijska nadawała ten sam program. Zmienił kanał. Właści-
wie nie zamierzał niczego oglądać, ale na wszelki wypadek odpowiednio wyregulował głos.
Potem otworzył torbę, wyjął kamerę wideo i położył ją na stole. Gdyby wydarzyło się coś
dziwnego, chciałby to zapisać na taśmie. Napił się whisky -niewiele, zaledwie łyk, ale alkohol
dodał mu odwagi. W myślach jeszcze raz zrobił przegląd wszystkiego, co wiedział na temat tej
sprawy. Jeśli w tym właśnie miejscu, tego wieczora nie wpadnie na żaden trop, to artykuł, który
chce napisać, przepadnie. A z drugiej strony może tak byłoby lepiej. Jeśli brak tropu oznaczał, że
nie zarazi się wirusem, to... no cóż, w końcu miał żonę i dziecko. Nie chciał umierać, i to tym
bardziej w jakiś tajemniczy sposób. Wyłożył nogi na stół.
„No więc na co czekasz? - zapytał sam siebie. - Nie boisz się? Powinieneś się bać!
Możliwe, że anioł śmierci już po ciebie nadchodzi".
Rozglądał się nerwowo po pokoju. Nie potrafił na dłużej zatrzymać wzroku w żadnym
punkcie. Czuł, że gdyby skupił spojrzenie na jednej rzeczy, jego strach przybrałby materialną
postać.
Z zewnątrz powiało chłodem, znacznie silniejszym niż poprzednio. Asakawa zamknął
okno, a kiedy zamierzał zaciągnąć firanki, zerknął w ciemność za szybą. Dach domku B-5
znajdował się tuż przed nim. W jego cieniu ciemność jesz-
cze się potęgowała. Na kortach i w restauracji Asakawa widział dużo ludzi. Ale tutaj był sam
jeden. Zasunął firanki i spojrzał na zegarek: 20.56. Nie upłynęło nawet pół godziny, odkąd
wszedł do domku, a jemu wydawało się, że siedzi tu już godzinę albo dłużej. Ale samo
przebywanie w domku nie jest niebezpieczne - tłumaczył sobie, żeby uspokoić nerwy. W końcu
ilu ludzi mieszkało w B-4, odkąd wybudowano te domki? Przecież nie wszyscy zmarli w
tajemniczych okolicznościach. Jak wynika z jego „śledztwa", tylko tych czworo. Może gdyby
zaczął grzebać głębiej, znalazłby więcej ofiar, ale na razie wiedział tylko o tych. Więc
problem nie tkwił w tym, że te dzieciaki w ogóle tu były, tylko w tym, co tutaj robiły.
„Więc co oni tutaj robili?"
Po chwili Asakawa nieco przeredagował pytanie: „Co mieli tutaj do roboty?".
Nie znalazł żadnych poszlak - ani w łazience, ani pod prysznicem, ani w szafie, ani w
lodówce. Nawet jeśli był tu kiedyś jakiś ślad, bardzo możliwe, że usunął go kierownik przy
odbieraniu miejsca. A w takim razie zamiast siedzieć w domku, Asakawa powinien
porozmawiać z kierownikiem. To może przyspieszyć „śledztwo".
Skończył pierwszego drinka i przygotował drugiego, trochę słabszego. Nie chciał się upić.
Włożył do szklanki więcej lodu i tym razem dolał wody z kranu. Poczucie zagrożenia trochę
w nim osłabło. Nagle zrobiło mu się głupio, że urwał się z pracy, że przyjechał aż tutaj. Zdjął
okulary, umył twarz i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Zobaczył twarz chorego
człowieka. Może już ma tego wirusa. Duszkiem wypił whisky z wodą i zrobił kolejnego drinka.
Wracając z kuchni do pokoju, Asakawa zauważył zeszyt na półce pod telefonem. Napis na
okładce głosił: „Księga pamiątkowa". Asakawa przerzucił kilka stron.
7 kwietnia, sobota
Nonko nigdy nie zapomni dzisiejszego dnia. Dlaczego? To ta-jem-ni-ca!
Yuichi jest cudowny. Chi, chi! V
NONKO
Asakawa dalej przewracał kartki. Coś kusiło go, żeby obejrzeć strony na końcu
zeszytu, ale powstrzymywał się i przeglądał zapiski w porządku chronologicznym. Bał się, że
jeśli pomiesza chronologię, łatwo może coś przeoczyć.
Chociaż pewnie nie wszyscy goście wpisywali się do księgi, zauważył, że dopóki nie
zaczęło się lato, ludzie przyjeżdżali tu tylko w soboty. Dopiero na początku wakacji wpisy
zrobiły się częstsze. A pod koniec sierpnia pojawiła się prawdziwa lawina zapisków
opłakujących koniec lata.
Niedziela, 20 sierpnia
Minęły kolejne wakacje. Znów były do niczego! Ratunku! Niech mi ktoś pomoże!
Mam motocykl - 400 cm3. Jestem dość przystojny. Okazja!
A.Y.
Czwartek, 30 sierpnia
Grr! Strzeż się! Lepiej tego nie oglądaj - chyba że masz nerwy ze stali. Inaczej
pożałujesz. (Złowieszczy chichot).
S.I.
podnosił się z sofy, kiedy jego uwagę przykuł magnetowid. Telewizor ciągle był włączony -
znana aktorka polowała na męża odkurzaczem w reklamie sklepów AGD.
„Tak, kaseta wideo ma odpowiednią wagę! Przycisnęłaby kartki odpowiednio mocno. I
mieli tutaj pod ręką dużo kaset".
Ciągle w półprzysiadzie, Asakawa zgasił papierosa w popielniczce. Przywołał w pamięci
zbiór kaset, który widział w recepcji. Może dzieciaki oglądały jakiś ciekawy horror i
chciały go polecić kolejnym gościom - „ej, obejrzyj to, mówię ci, niezły odjazd". Jeśli tylko o to
chodziło... Zaraz, zaraz. Jeśli o to chodziło, to dlaczego Shuichi Iwata nie podał tytułu? Jeśli
chciał komuś powiedzieć, że na przykład Piątek, trzynastego to świetny film, to chyba prościej
byłoby napisać: „Piątek, trzynastego to świetny film", prawda? Nie trzeba było zostawiać kasety
na otwartym zeszycie. A może to coś, co widzieli, nie miało tytułu? Może mogli to określić
tylko słowem to?
„No cóż, trzeba by to sprawdzić".
W końcu nie miał nic do stracenia, zwłaszcza że na razie nie znalazł nic innego. I nie
posunie się dalej, jeśli będzie tu tylko siedział i myślał. Asakawa wyszedł z domku, wspiął się
po kamiennych schodach i otworzył drzwi recepcji.
Tak jak przedtem, kierownika nie było przy kontuarze, a z zaplecza dochodziły
dźwięki telewizora. Mężczyzna większość życia przepracował w mieście, ale kiedy przeszedł
na emeryturę, postanowił resztę życia spędzić na łonie Matki Natury. Znalazł więc pracę
kierownika w ośrodku wczasowym, ale to zajęcie okazało się okropnie nudne i całe dnie
mężczyzna spędzał teraz na oglądaniu filmów wideo. Tak
właśnie Asakawa wyobrażał sobie jego historię. Ale zanim zdążył go zawołać, kierownik
wystawił głowę z pokoju. Asakawa odezwał się przepraszającym tonem:
- Pomyślałem, że może jednak obejrzałbym jakiś film.
Kierownik wyszczerzył zęby w uśmiechu:
- Proszę bardzo, niech pan sobie coś wybierze. Wypoży
czenie kosztuje trzysta jenów.
Asakawa poszukał wzrokiem horrorów. Legenda piekielnego domu, Egzorcysta, Omen.
Widział je wszystkie jeszcze za studenckich czasów. „I to wszystko?" Muszą być przecież jakieś
horrory, których nie zna. Przeszukał wszystkie półki i nie znalazł nic nowego. Zaczął szukać od
nowa i po kolei czytać tytuły na pudełkach - musiał przejrzeć około dwustu kaset. Nagle w
rogu dolnej półki zauważył kasetę bez pudełka. Przewróciła się i leżała płasko obok innych.
Wszystkie pozostałe kasety opatrzone były zdjęciami i imponującymi logo wytwórni
firmowych. Ta nie miała nawet naklejki z opisem.
- A co to jest to tam? - Asakawa zorientował się, że wska
zując kasetę, użył zaimka t o. Jak inaczej miał ją nazwać,
skoro nie miała tytułu?
Kierownik zmarszczył brwi i zapytał niezbyt inteligentnie: „Co?". Potem wziął kasetę z
półki.
- Aa, to! To nic takiego.
„... Ciekawe, czy ten gość w ogóle wie, co jest na kasecie".
• Oglądał pan to? - zapytał Asakawa.
• Zaraz, zaraz... - Kierownik kręcił głową, jakby się zasta
nawiał, skąd w ogóle kaseta wzięła się w recepcji.
• Mógłbym pożyczyć tę kasetę?
Zdawało mu się, że pośrodku ekranu zauważył migający punkcik świetlny. Punkt rósł
stopniowo i przeskakiwał w prawo i w lewo, aż wreszcie zatrzymał się przy lewej krawędzi
ekranu. Wtedy rozgałęził się, stając się postrzępioną wiązką światełek, które pełzały po
ekranie jak dżdżownice, by wreszcie utworzyć słowa. Nie były to jednak podpisy, jakie zwykle
widzi się na filmach. Te słowa wypisano niestarannie, jakby ktoś nabazgrał je białym
pędzelkiem na czarnym jak węgiel papierze. Asakawie udało się jednak odczytać zdanie: OBE-
JRZYJ DO KOŃCA. Brzmiało jak rozkaz. Po chwili zdanie znik-nęło i na ekranie pojawiły się
kolejne słowa. ZOSTANIESZ POŻARTY... Te ostatnie słowa nie miały za bardzo sensu, ale
perspektywa bycia pożartym nie należała do przyjemnych. Brakowało tu gdzieś frazy: „bo
jeśli nie, to". Nie przerywaj oglądania w połowie, bo jeśli tak zrobisz, przytrafi ci się coś
strasznego. To było ostrzeżenie.
ZOSTANIESZ POŻARTY... Słowa stawały się coraz większe, aż wreszcie z ekranu całkowicie
zniknęła czerń. To była radykalna zmiana - z czerni w mleczną biel. Kolor miał niejednolitą
strukturę, wyglądał dość nienaturalnie; zaczął przypominać zbiór abstrakcyjnych znaków
namalowanych na płótnie, jeden na drugim. Podświadomość, wijąca się, niespokojna,
szukająca ujścia, tryskająca - a może było to po prostu pulsowanie życia? Albo myśl, której
energia żarłocznie syci się ciemnością, fc własnemu zaskoczeniu Asakawa
nie czul wcale potrzeby, żeby zatrzymać taśmę. I to nie dlatego, że nie obawiał się tej
rzeczy, która chciała go pożreć. Po prostu natężenie energii bijące z ekranu wprawiało go
w dobry nastrój.
Coś czerwonego wybuchło na jednobarwnym ekranie. Jednocześnie Asakawa ułyszał
dudnienie ziemi. Ten odgłos dochodził jakby ze wszystkich stron i Asakawa po chwili miał
wrażenie, że cały domek się trzęsie. Trudno było uwierzyć, że dźwięki dochodzą z małych
głośników telewizora. Gęsta, czerwona substancja trysnęła, rozlewając się we wszystkich
kierunkach. Chwilami zajmowała cały ekran. Z czerni w biel, a teraz w czerwień... Film zawierał
jedynie sekwencję barw, następujących po sobie gwałtownie. Nie było w nim jeszcze żadnej
sceny, żadnego widoku natury, tylko abstrakcyjne obrazy, które zapadały Asakawie w pamięć,
jakby żywo zmieniające się barwy wyrzeźbily mu je w mózgu. Męczyła go ta abstrakcja.
Nagle, jakby na jego życzenie, czerwień odpłynęła z ekranu, a na jej miejsce pojawił się górski
krajobraz. Od razu rozpoznał w nim wulkan o łagodnym wierzchołku. Wulkan wysyłał
chmury białego dymu w czysty błękit nieba. Kamera umieszczona była chyba u podnóża
wulkanu, gdzie ziemię pokrywała chropowata czarnobrązowa lawa.
Ekran znów spowiła ciemność. W jednej chwili czysty błękit nieba zamalowała czerń, a
kilka sekund później szkarłatna czerwień wytrysnęła w centrum ekranu i popłynęła w dół. Drugi
wybuch. Substancja wypchnięta siłą eksplozji płonęła czerwonym blaskiem i dzięki niemu
Asakawa dostrzegł w ciemności delikatny zarys góry. Obrazy, które przedtem zdawały się abs-
trakcją, teraz okazały się konkretem. Była to oczywiście eksplo-
zja wulkanu, naturalne zjawisko, scena, którą można wytłumaczyć. Lawa wypływająca
z wylotu wulkanu spływała w dół wąwozami i kierowała się w stronę kamery. Ale gdzie znajdo-
wała się ta kamera? Chyba w dość ryzykownym miejscu. Wydawało się, że lawa za chwilę
pochłonie kamerzystę - chyba że zdjęcia były robione z samolotu. Ziemia dudniła coraz głośniej i
ekran znikał prawie w strumieniu ciekłej materii. A potem obraz gwałtownie się zmienił.
Między kolejnymi scenami nie było żadnej ciągłości, tylko nagłe przeskoki.
Grube, czarne znaki wpłynęły na białe tło ekranu. Ich brzegi były rozmazane, ale
Asakawa zdołał je odcyfrować - tworzyły słowo „góra". Wokół pełno było czarnych kropek,
jakby ktoś malował słowo pędzelkiem ociekającym atramentem. Znaki trwały w bezruchu na
spokojnym ekranie.
Następny gwałtowny przeskok: para kości do gry wirujących na dnie ołowianej miseczki.
Tło było białe, dno miseczki czarne, a oczko na jednej z kości czerwone. Te same trzy kolory, które
pojawiły się wcześniej. Kości turlały się bezgłośnie i wreszcie się zatrzymały, wskazując jedynkę i
piątkę. Jedno czerwone oczko i pięć czarnych na białych ściankach... Co to oznaczało?
W następnej scenie po raz pierwszy pojawili się ludzie. Stara kobieta z pomarszczoną
twarzą przycupnęła na brzegu maty tatami na drewnianej podłodze. Ręce złożyła na kolanach,
lewe ramię wysunęła lekko do przodu. Mówiła powoli, patrząc przed siebie. Miała oczy
różnej wielkości - kiedy mrugała powiekami, wyglądało to tak, jakby puszczała do widza oko.
Kobieta mówiła jakimś nieznanym Asakawie dialektem. Rozumiał mniej więcej co
trzecie słowo:
...zdrowa... od tamtego czasu... jeśli ciągle będziesz...
zabiorą cię... Rozumiesz? Uważaj na... w przyszłym roku... masz słuchać babci, bo... nie
przejmuj się...".
Twarz kobiety ani na chwilę nie zmieniła wyrazu. Wypowiedziała swoją kwestię i
zniknęła. Asakawa nie zrozumiał wielu słów, ale miał wrażenie, że staruszka pouczała go
o czymś. Mówiła, że ma na coś uważać, ostrzegała go. Do kogo ona mówiła? I o czym?
Na ekranie pojawiła się twarz nowo narodzonego dziecka. Rozległ się jego pierwszy
krzyk. Również tym razem Asakawa nie był pewien, czy głos rzeczywiście pochodzi z głoś-
ników telewizora. Wydobywał się gdzieś z bardzo bliska, przy samej jego twarzy. I brzmiał
jak prawdziwy niemowlęcy płacz. Na ekranie Asakawa zobaczył teraz ręce trzymające
dziecko. Lewa ręka ostrożnie podtrzymywała główkę, a prawa plecy. Jakie piękne ręce!
Obraz pochłonął go do tego stopnia, że ułożył ręce w tej samej pozycji. Zauważył to dopiero
po chwili, kiedy usłyszał płacz dziecka dokładnie pod swoją brodą. Przestraszony, opuścił
ręce. Coś na nich poczuł, coś ciepłego i mokrego - jak wody płodowe albo krew - i ciężar
ciała. Asakawa zamachał rękami, jakby chciał z nich coś zrzucić, potem przysunął dłonie do
twarzy. Pozostał na nich zapach. Delikatny zapach krwi - czyżby z macicy? Czuł wilgoć na
rękach, ale w rzeczywistości dłonie miał zupełnie suche. Zwrócił wzrok z powrotem na ekran.
Nadal widniał na nim obraz niemowlęcia. Chociaż dziecko ciągle płakało, miało spokojny
wyraz twarzy. Wierciło się przy tym całym ciałem, trząsł mu się nawet malutki ku-tasik.
Kolejna scena: zbiorowisko ludzkich twarzy. Na każdej malowała się wrogość
i nienawiść - żadne inne cechy tak bardzo nie rzucały się w oczy. Setki twarzy, jedna obok
drugiej, jakby namalowane na płaskiej powierzchni, powoli cofały się w głąb ekranu. Im
bardziej zmniejszały się pojedyncze twarze, tym większa stawała się ich ogólna liczba, aż
wreszcie utworzyły ogromny tłum. Był to dość dziwny tłum: istniał tylko od szyi w górę,
chociaż płynące z niego odgłosy godne były kompletnych ludzi. Ich usta cały czas wydawały
okrzyki, nawet wtedy, kiedy twarze kurczyły się i pomnażały. Asakawa nie mógł początkowo
zrozumieć ich wołania. Brzmiało to jak wrzawa wielkiego skupiska ludzi, ale w głosach dało
się wyczuć ton nagany, obelgi. Z pewnością nie były to pozdrowienia ani żadne przyjazne
okrzyki. Wreszcie udało mu się wyodrębnić słowo: „Kłamstwa!". A potem: „Oszustka!".
Tłum składał się teraz już chyba z tysiąca twarzy -maleńkich czarnych punkcików, które
szczelnie wypełniły ekran, aż wyglądało to tak, jakby ktoś wyłączył telewizor -tyle że głosy
nadal krzyczały. Asakawa nie mógł tego znieść. Wydawało mu się, że cała nienawiść tłumu
wycelowana jest w niego.
W kolejnej scenie pojawił się telewizor na drewnianym stoliku. Był to stary
dziewiętnastocalowy telewizor, z pokrętłem do ustawiania programów i małą anteną w
kształcie litery V. Zamiast obrazu w obrazie - telewizja w telewizji. Na ekranie
telewizora nagranego na filmie na razie nic się nie pojawiało. Ale odbiornik był
chyba włączony, bo przy pokrętle paliło się światełko. Potem ekran a^wekranie zamrugał,
uspokoił się i jeszcze raz zaczął mrugać z coraz większą
częstotliwością. Po chwili pojawił się na nim jeden rozmazany znak: sada. Wyraz nabierał
ostrości i znów się rozmywał, wykrzywiał; przez chwilę jakby zmienił się w inny wyraz, ale
zaraz potem zniknął, jak kreda starta z tablicy mokrą ścierką.
Asakawa poczuł nagle, że oddycha z trudem. Słyszał, jak bije mu serce, czuł pulsowanie
krwi w żyłach. Wyostrzył mu się zmysł węchu, dotyku, słodko-kwaśny smak zaszczypał go
w język. Dziwne - coś oddziaływało na wszystkie pięć zmysłów, jakieś medium poza wizją i
fonią, które nagle przynosiło mu obrazy i dźwięki tak wyraźne, jakby były rzeczywiste.
Wtedy na ekranie pojawiła się twarz mężczyzny. Była inna niż poprzednie twarze
- nie taka, jakby ją ktoś namalował, tylko prawdziwa, żywa; pulsowała w niej energia ist-
nienia. Przyglądając się twarzy, Asakawa poczuł nagle, że nienawidzi tego mężczyzny. Nie
wiedział, dlaczego. W końcu nie był szczególnie brzydki. Czoło miał lekko wysunięte, ale
poza tym jego rysy były dość regularne. Jednak miał coś groźnego w oczach. Były to oczy
drapieżnika, który dopada ofiary. Z czoła spływał mu pot. Oddychał nierówno, zwrócił
wzrok ku górze i poruszał rytmicznie ciałem. Za jego plecami ukazały się rzadko posadzone
drzewa, popołudniowe słońce przeświecało przez gałęzie. Mężczyzna opuścił głowę i
znów spojrzał przed siebie - prosto w oczy widza. Przez chwilę mężczyzna i Asakawa
wpatrywali się w siebie. Nasiliły się duszności; Asakawa zapragnął oderwać od siebie ten
szalony wzrok, odepchnąć go gdzieś daleko. Z ust mężczyzny sączyła się ślina, oczy
nabiegły mu krwią. Zbliżenie nabrzmiałych żył na jego szyi wypełniło cały ekran, a potem
przesunęło się, znikając w lewym rogu. Przez chwilę widać
było tylko ciemne cienie drzew. Gdzieś z głębi, ze środka ciemności, wzbierał krzyk.
Jednocześnie na ekran powróciło ramię mężczyzny, jego szyja i wreszcie znowu twarz. Ra-
miona miał nagie, na prawym otworzyła się głęboka, krwawiąca rana, długa na kilka
centymetrów. Krople krwi płynęły w stronę kamery, jakby ssane prądem powietrza - stawały
się coraz większe, aż wreszcie spadły na obiektyw i zaćmiły obraz. Nastąpiło cięcie -
czarny ekran, jeden raz i drugi, trochę jakby ktoś zamrugał oczami; a kiedy powróciło świa-
tło, wszystko było czerwone. Mężczyzna patrzył przed siebie krwiożerczym wzrokiem.
Twarz znowu zbliżyła się do kamery, a za nią skaleczone ramię - w miejscu wyszarpanego
ciała wystawała kość. Asakawa poczuł gwałtowny ucisk w piersi. Potem znów zobaczył
drzewa. Niebo wirowało; jego błękit blakł w świetle zachodu; szeleściła sucha trawa.
Zobaczył ziemię, chwasty i znowu niebo. Usłyszał skądś płacz dziecka. Nie był pewien, czy
to głos niemowlęcia, które widział przedtem. Wreszcie czerń obrębiła brzegi ekranu i
postępowała stopniowo, coraz bardziej zacieśniającym się kręgiem, ku środkowi. Światło
i ciemność były teraz od siebie wyraźnie oddzielone. W centrum ekranu niewielki okrągły
księżyc światła pływał, otoczony ciemnością. Na księżycu widniała ludzka twarz. Jakaś
bryła, wielkości pięści, spadła z księżyca, uderzając w coś głucho. A potem następna. I
jeszcze jedna. Przy każdym kolejnym uderzeniu obraz podskakiwał i kołysał się. Wreszcie
rozległ się odgłos miażdżonego ciała i zapanowała prawdziwUciemność. Jednak nawet wtedy
czuć było pulsowanie, krążenie krwi w żyłach, bicie serca. Scena ciągnęła się bez końca.
Nieznośna
ciemność nie miała zamiaru ustąpić. I nagle, tak samo jak na początku, z ekranu wyłoniły
się słowa. W pierwszej scenie filmu znaki były niestaranne, jakby namalowało je dziecko,
które dopiero uczy się alfabetu, ale teraz charakter pisma trochę się poprawił. Białe znaki
pojawiały się na ekranie i blakły, -tworząc zdania:
„Ci, którzy widzieli te obrazy, umrą dokładnie za tydzień,
0tej samej godzinie. Jeśli nie chcesz umrzeć, musisz postą
pić według następujących wskazówek...".
Asakawa przełknął ślinę i wpatrywał się w telewizor z zapartym tchem. Ale obraz
znowu się zmienił. Tym razem radykalnie. Pojawiła się reklama - najzwyczajniejsza w świecie
reklama telewizyjna. Letni wieczór na romantycznej werandzie starego domu; aktorka w lekkiej
bawełnianej sukience odpoczywa w fotelu; sztuczne ognie rozświetlają niebo. Reklama spirali
przeciw komarom. Jakieś trzydzieści sekund po zakończeniu reklamy, kiedy miała się już
zaczynać kolejna scena, ekran powrócił do poprzedniego stanu: ciemność z resztkami
poświaty znikających słów. Potem szmer zatrzymującej się taśmy.
Z wytrzeszczonymi oczami Asakawa przewinął kasetę
1 jeszcze raz puścił ostatnią scenę. Powtórzyło się to samo:
reklama przerwała wiadomość w najważniejszym momen
cie. Asakawa wyłączył wideo i zgasił telewizor. Ale nadal wpa
trywał się w ekran. W gardle mu zaschło.
- Co, u diabła?
Zamilkł. Co więcej miał powiedzieć? Jedna za drugą same niezrozumiałe sceny, a jedyna
jasna część filmu informuje,
że każdy, kto go obejrzał, umrze dokładnie w tydzień później. I zamiast wskazówek, jak
uniknąć tego losu, pojawia się reklama.
„...Kto to skasował? Te dzieciaki?"
Asakawie zadrżał podbródek. Gdyby nie wiedział, że czworo młodych ludzi
umarło równocześnie w tym samym dniu i o tej samej godzinie, potraktowałby nagranie
jako nieszkodliwą bzdurę. Ale to była prawda. Oni wszyscy umarli, w tajemniczych
okolicznościach, tak jak ostrzegały napisy.
W tym momencie zadzwonił telefon. Asakawie serce o mało nie wyskoczyło z piersi na
ten dźwięk. Podniósł słuchawkę. Czuł, jakby w ciemności coś się ukrywało, jakby spoczywał
na nim czyjś czujny wzrok.
- Halo? - odezwał się wreszcie przez ściśnięte gardło. Nie było odpowiedzi. W
ciemnym, ciasnym miejscu coś wirowało. Asakawa usłyszał niski odgłos dudnienia, jakby
wnętrze ziemi rozbrzmiewało zwielokrotnionym echem. Potem poczuł mokry zapach błota.
Przy uchu powiało chłodem, dostał gęsiej skórki na karku. Ucisk w piersi nasilił się i robaki,
które wyszły z samych trzewi ziemi, obsiadły mu kostki, pełzały po kręgosłupie, lepiły mu się
do skóry. Myśli, których nie sposób zamknąć w słowa, i nienawiść dojrzała do granic moż-
liwości niemal dosięgły go ze słuchawki. Trzasnął nią o widełki. Zakrywając dłonią usta,
pobiegł do łazienki. Ciarki przebiegały mu po plecach, ogarniały go gwałtowne fale mdłości.
To coś po drugiej stronie nie odezwało się ani słowem, ale Asakawa wiedział, po co zadzwonił
telefon. To było potwierdzenie.
wydawało mu się, że nie osiąga żadnej prędkości. To było jak ucieczka przed czymś w
koszmarnym śnie - w zwolnionym tempie. Jeszcze raz spojrzał w lusterko. I jeszcze raz. I jeszcze.
Powtarzał tę czynność w nieskończoność. Ale czarny cień, który go gonił, wciąż pozostawał
niewidoczny.
można było wyczuć alkohol. Asakawa nie mógł jednak o nic wypytywać - nie byli ze sobą aż
tak blisko. Otworzył podręcznik i zaczął się uczyć.
• Słuchaj, możesz coś dla mnie zrobić? - zapytał Ryuji, kle
piąc Asakawę w plecy. Ryuji miał silną osobowość, dobrze się
uczył, był też jednym z najlepszych sportowców w szkole.
Wszyscy czuli przed nim respekt. Natomiast Asakawa należał
do uczniów całkowicie przeciętnych. Wyświadczenie przysłu
gi komuś takiemu jak Ryuji było dla niego wyróżnieniem.
• Możesz zadzwonić do mnie do domu? - powiedział Ryuji,
kładąc Asakawie rękę na ramieniu z przesadną poufałością.
• Pewnie, ale po co?
-Tylko zadzwoń. I zapytaj, czy mógłbyś ze mną rozmawiać. Asakawa zmarszczył czoło.
• Z tobą? Ale przecież ty jesteś tutaj.
• To co z tego? Zrobisz to czy nie?
Asakawa zrobił to, o co Ryuji prosił -wykręcił numer, a kiedy odebrała matka Ryujiego,
zapytał: „Mogę rozmawiać z Ry-ujim?", nie spuszczając oka z Ryujiego, który stał tuż obok.
• Ryuji już wyszedł do szkoły - odpowiedziała spokojnym
głosem matka.
• To przepraszam - powiedział Asakawa i odwiesił słu
chawkę. - W porządku? - zapytał Ryujiego. Asakawa nadal
nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodzi.
• Czy mama była zdenerwowana? - zapytał Ryuji. - Wy
dawało ci się, że coś jest nie tak?
• Nie, raczej nie - Asakawa nigdy wcześniej nie rozma
wiał z matką Ryujiego, ale zdawało mu się, że w jej głosie
nie było zdenerwowania.
• A w tle nie słyszałeś jakiegoś zamieszania?
• Nie, nic takiego nie słyszałem. Może tylko odgłosy, jak
by ktoś jadł śniadanie - brzęk sztućców i tak dalej.
• To dobrze, dzięki.
- Słuchaj, ale o co chodzi? Dlaczego mnie o to poprosiłeś?
Na twarzy Ryujiego malowała się ulga. Objął Asakawę ra
mieniem, przybliżył twarz do jego twarzy i szepnął mu do ucha:
- Mam przeczucie, że potrafisz dochować tajemnicy. Chy
ba mogę ci zaufać. Więc posłuchaj: dzisiaj o piątej nad ra
nem zgwałciłem kobietę.
Ta informacja zaszokowała Asakawę. Zaniemówił z wrażenia. Okazało się, że tego
ranka, około piątej, Ryuji włamał się do mieszkania jednej studentki i zaatakował ją. Wycho-
dząc, zagroził, że jeśli wezwie policję, gorzko tego pożałuje, i poszedł prosto do szkoły. Teraz
bał się, że może go jednak szukać policja. Dlatego poprosił Asakawę, żeby sprawdził, czy nie
przyszli do niego do domu.
Po tym incydencie Asakawa i Ryuji zaczęli dość często ze sobą rozmawiać.
Oczywiście Asakawa nigdy nie powiedział nikomu o zbrodni Ryujiego. W następnym roku
Ryuji zdobył trzecie miejsce w pchnięciu kulą w okręgowych mistrzostwach
lekkoatletycznych szkół średnich, a rok później rozpoczął studia medyczne na Uniwersytecie
Fukuzawa. Asakawa natomiast oblał egzaminy wstępne na wybrany przez siebie kierunek i cały
ten rok spędził na przygotowaniach do kolejnego podejścia. Za drugim razem udało mu się i
przyjęto go na wydział literatury znanego uniwersytetu.
Asakawa wiedział, czego naprawdę chce. W głębi duszy chciał, żeby Ryuji obejrzał
kasetę. Gdyby Ryuji miał się kiero-
wać wyłącznie tym, co zdołał mu opisać Asakawa, nie mógłby w pełni wykorzystać swojej
wiedzy i doświadczenia. Z drugiej strony Asakawa wiedział, że nie jest to postępowanie
etyczne: narażać na śmierć drugą osobę, żeby ocalić swoje życie. Czuł się wewnętrznie
rozdarty, ale wiedział, na którą stronę przechyliłaby się szala, gdyby miał położyć na wadze
te dwie możliwości. To jasne, że chciał zwiększyć swoje szansę na przeżycie. Tylko że... Nagle,
jak zawsze, zaczął się zastanawiać, dlaczego w ogóle przyjaźni się z tym człowiekiem. Przez
dziesięć lat pracy dziennikarskiej miał okazję poznać wielu ludzi. Ale tylko do Ryujiego mógł
zadzwonić w każdej chwili i umówić się na drinka. Z nikim innym nie łączyły go takie
stosunki. Czy to dlatego, że znali się jeszcze ze szkoły? A przecież Asakawa miał wielu
znajomych z czasów szkolnych. Jednak zdawał sobie sprawę, że głęboko w nim samym tkwi
coś, co harmonizuje z ekscentrycznością Ryujiego. Kiedy o tym myślał, Asakawa czuł, że tak
naprawdę nie rozumie samego siebie.
- No dobra, ruszaj się. Zostało ci tylko sześć dni, no nie? -Ryuji ścisnął Asakawę za
ramię. Miał mocny uścisk. - Szybko, pokaż mi tę kasetę. Pomyśl, jaki będę samotny, jeśli się
przekręcisz przez to nasze zwlekanie.
Ciągle jedną ręką ściskając Asakawę za ramię, Ryuji wbił widelec w nienapoczęty
sernik, wpakował wszystko do ust i zaczął przeżuwać, głośno przy tym mlaskając. Ryuji
miał ten obrzydliwy zwyczaj, że jadł z otwartymi ustami. Asaka-wie zrobiło się niedobrze na
widok rozdrobnionego jedzenia, które mieszało się ze śliną i znikało na jego oczach. Kan-
ciaste rysy, przysadzista budowa, złe nawyki - to był cały
Ryuji. Nie przestając jeść sernika, Ryuji wyłowił palcami kolejną kostkę lodu ze szklanki i
schrupał ją, hałasując przez to jeszcze bardziej.
Właśnie wtedy Asakawa uświadomił sobie, że tylko ten człowiek może mu pomóc.
„Mam do czynienia ze złym duchem, z jakąś nieznaną mocą. Żaden normalny człowiek
nie potrafiłby sobie z nią poradzić. Nikt poza Ryujim nie zdołałby chyba obejrzeć tej kasety
bez mrugnięcia okiem. Złodzieja potrafi złapać tylko drugi złodziej. Nie mam wyjścia. Co
mnie obchodzi, że Ryuji może umrzeć? Ktoś, kto twierdzi, że chciałby zobaczyć zagładę
ludzkości, nie zasługuje na długie życie".
W ten właśnie sposób Asakawa wytłumaczył sobie, że wolno mu wplątać w tę sprawę
jeszcze jedną osobę.
Mężczyźni jechali taksówką do domu Asakawy. Jeśli nie było ruchu, z Roppongi do Kity
Shinagawy można było dojechać w dwadzieścia minut. W lusterku widzieli tylko czoło kierow-
cy. W milczeniu trzymał kierownicę; wcale nie próbował nawiązać rozmowy z pasażerami.
Właściwie wszystko zaczęło się od gadatliwego taksówkarza. „Gdybym wtedy nie pojechał
taksówką, nigdy nie wpadłbym w całe to bagno" - myślał Asakawa, przypominając sobie
zdarzenia sprzed dwóch tygodni. Żałował, że nie kupił wtedy biletu na metro i nie zdecydował
się na te wszystkie przesiadki. W porównaniu z tym, z czym się teraz borykał, przesiadki w
metrze to był naprawdę mały kłopot.
• Da się u ciebie przegrywać kasety wideo? - zapytał Ry-
uji. Asakawa miał w domu dwa magnetowidy, ze względu
na swoją pracę. Pierwszy kupił jeszcze, kiedy dopiero zaczę
ły pojawiać się na rynku - działał tak sobie, ale przynajmniej
dało się na nim przegrywać.
• Tak, jasne.
• Dobrze, w takim razie chciałbym, żebyś mi jak najszyb
ciej zrobił kopię filmu. Chcę to uważnie przeanalizować
u siebie w domu.
„Co za charakter" - pomyślał Asakawa. W tym stanie ducha, słowa Ryujiego dodały mu
otuchy.
Postanowili wysiąść z taksówki przy wzgórzach Goten-zan i stamtąd dojść pieszo.
Była 20.50. Asakawa bał się, że jego żona i dziecko mogą jeszcze nie spać. Shizu zawsze ką-
pała Yoko tuż przed dziewiątą, a potem kładła ją do łóżka. Usypiając dziewczynkę, kładła się
obok niej, ale przy okazji zawsze sama zasypiała. A kiedy już zasnęła, nic nie było w stanie jej
obudzić. Na początku, ponieważ chciała spędzić trochę czasu z mężem, Shizu zostawiała na
stole karteczki „Obudź mnie". Kiedy Asakawa wracał z pracy, starał się spełnić jej prośbę -
myślał, że naprawdę chce wstać, i szarpał ją za ramię, żeby się obudziła. Ale Shizu nie
dawała się obudzić. Asakawa szarpał ją mocniej, ale ona oganiała się rękami jak od muchy,
krzywiła się i wydawała pomruki niezadowolenia. Była już na wpół przebudzona, ale
pragnienie snu było silniejsze niż Asakawa, więc wreszcie poddawał się i odchodził. Po jakimś
czasie, bez względu na to, czy zostawiła mu karteczkę czy nie, Asakawa przestał próbować ją
obudzić. W końcu i ona przestała zostawiać karteczki. Dziewiąta wieczorem stała się
niezmienną porą snu Shizu i Yoko. W takie wieczory jak dziś było to nawet wygodne.
Shizu nienawidziła Ryujiego. Asakawie zdawało się, że to jak najbardziej zrozumiała
reakcja i nigdy nie pytał o przyczyny. „Błagam cię, nie sprowadzaj tu już nigdy tego typa".
Asakawa wciąż pamiętał, z jakim obrzydzeniem Shizu wypowiedziała te słowa. Tym razem
jednak Asakawa nie z tego powodu cieszył się, że żona i dziecko śpią. Przede wszystkim
jednak nie chciał przy nich puszczać kasety.
W domu panowała cisza i ciemność, opary gorącej wody z mydłem do kąpieli unosiły
się jeszcze w przedpokoju. Najwyraźniej mama i dziecko właśnie poszli spać, z ręcznikami
podłożonymi pod mokre włosy. Asakawa przyłożył ucho do drzwi sypialni, żeby upewnić się,
czy śpią, i wprowadził Ryujiego do jadalni.
• Dzidzi poszło a-aa? - zapytał Ryuji z rozczarowaniem
w głosie.
• Ciii - powiedział Asakawa, przykładając palec do ust.
Taki odgłos normalnie nie zbudziłby Shizu, ale z drugiej strony
Asakawa bał się, że żona może wyczuć jakąś zmianę i wyjść
z sypialni.
Asakawa przełączył kabel z jednego wideo do drugiego i włożył kasetę. Zanim
uruchomił urządzenie, spojrzał na Ryujiego pytającym wzrokiem: „Naprawdę chcesz to
obejrzeć?".
- O co chodzi? No włączaj! - ponaglił go Ryuji, nie spusz
czając wzroku z ekranu. Asakawa wcisnął mu pilota w rękę.
Potem wstał i podszedł do okna. Nie chciał tego znów oglą
dać. Tak naprawdę powinien obejrzeć film kilka razy, na spo
kojnie przeanalizować scenę po scenie, ale nie miał dosta
tecznej siły woli, żeby się w to zagłębiać. Chciał po prostu
uciec. Nic więcej. Wyszedł na balkon i zapalił papierosa. Kie
dy urodziła się Yoko, obiecał żonie, że nie będzie palił w miesz
kaniu. Nigdy nie złamał tej obietnicy. Chociaż już od trzech
lat byli małżeństwem, jego związek z Shizu był dość udany.
Nie mógł sprzeciwić się życzeniom żony, szczególnie po tym,
jak dała mu ukochaną Yoko.
Stojąc na balkonie, Asakawa zerknął do środka: przez matowe okno widać było
mrugający ekran. Kiedy oglądało
się to tutaj, na szóstym piętrze wieżowca w centrum miasta, w otoczeniu trojga innych
ludzi, współczynnik strachu musiał być inny niż podczas samotnego seansu w domku
kempingowym Krainy Pacyfiku. Ale nawet gdyby Ryuji oglądał to w tych samych warunkach co
Asakawa, na pewno nie straciłby głowy i nie zacząłby płakać. Asakawa oczekiwał właściwie,
że Ryuji zacznie się śmiać, rzucać złośliwe komentarze, że groźnym wzrokiem będzie
mierzył każdego, kto pojawi się na ekranie.
Asakawa zgasił papierosa i wrócił do środka. Dokładnie w tej chwili drzwi
odgradzające jadalnię od przedpokoju otworzyły się i stanęła w nich Shizu, ubrana w
pidżamę. Asakawa zdenerwowany chwycił pilota i zatrzymał kasetę.
• Myślałem, że śpisz - powiedział z wyrzutem.
• Usłyszałam hałas - mówiąc to, Shizu przenosiła wzrok
ze zniekształconego obrazu na ekranie to na Ryujiego, to na
Asakawę. Patrzyła na nich podejrzliwie.
• Wracaj do łóżka! - powiedział Asakawa tonem niezno-
szącym sprzeciwu.
-Jeśli szanowna pani ma ochotę, powinniśmy jej pozwolić się przyłączyć. To dość
ciekawe. - Siedząc po turecku na podłodze, Ryuji spojrzał w górę. Asakawa miał ochotę na nie-
go wrzasnąć. Ale zamiast mówić, zacisnął dłoń w pięść i walnął w stół. Spłoszona tym
gestem, Shizu położyła rękę na klamce, potem zmrużyła oczy i skłoniła się leciutko, zwraca-
jąc się do Ryujiego:
- Proszę się czuć jak u siebie w domu.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami. Nocne seanse wideo
ukrywane przed żoną... Asa-
kawa wiedział, co Shizu musiała sobie pomyśleć. Zauważył pogardę w jej przymrużonych
oczach - pogardę nie tyle dla Ryujiego, ile dla samczych instynktów w ogóle. Asakawa ża-
łował, że nie może jej tego wyjaśnić.
Tak jak Asakawa się spodziewał, po obejrzeniu filmu Ryuji zachował całkowity spokój.
Przewijając kasetę, nucił pod nosem jakąś melodię. Potem zaczął przeglądać kasetę jesz-
cze raz, klatka po klatce, na przemian przyspieszając i zwalniając.
- No, no, wygląda na to, że naprawdę wpadłem. Tobie zostało sześć dni, a mnie
siedem - powiedział Ryuji radosnym głosem, jakby właśnie przyłączył się do jakieś gry.
• To co o tym myślisz? - zapytał Asakawa.
• To jakaś dziecięca zabawa.
-Co?
- Nie robiłeś takich rzeczy, kiedy byłeś dzieckiem? Nigdy
nie próbowałeś nastraszyć kolegów dziwnymi obrazkami?
Nie mówiłeś, że każdego, kto na nie spojrzał, spotka nieszczę
ście? Listy łańcuszki i tak dalej...
Oczywiście, że Asakawa pamiętał takie zabawy. Podobne rzeczy pojawiały się w
opowieściach o duchach, którymi straszono się w letnie wieczory.
• Do czego zmierzasz?
• Do niczego. Po prostu takie miałem skojarzenie.
• A zauważyłeś jeszcze coś? Powiedz, proszę.
• Hmm. Te obrazy same w sobie nie są przerażające. To
jakby zbiór abstrakcji i konkretów. Gdyby nie to, że cztery
osoby umarły, dokładnie tak, jak przepowiedziano w filmie,
Nie było sensu kłócić się z Ryujim. Asakawa wiedział, że dopóki nie rozpracują zaklęcia,
nie może nikomu pokazać filmu. Czuł, że znalazł się w ślepym zaułku. Do rozwiązania
zagadek filmu potrzebował dobrze zorganizowanej grupy badawczej, ale sam charakter filmu
uniemożliwiał zwerbowanie kogokolwiek. Ludzie tacy jak Ryuji, zawsze gotowi zagrać w
kości ze śmiercią, należeli do rzadkości. Jak zareaguje Yoshino? Miał żonę i dzieci. Asakawa
nie wierzył, że będzie chciał ryzykować życie tylko po to, żeby zaspokoić ciekawość. Ale być
może zdoła im jakoś pomóc nawet bez oglądania filmu? Może na wszelki wypadek
Asakawa powinien mu wszystko opowiedzieć.
- No dobra, spróbuję.
Ryuji siedział w jadalni z pilotem na kolanach.
- W porządku, a teraz słuchaj. Te obrazy można zaklasy
fikować do dwóch kategorii: sceny abstrakcyjne i sceny rze
czywiste - mówiąc to, włączył fragment z wybuchem wul
kanu i nacisnął stop-klatkę. - Spójrz na ten wulkan. Jakkol
wiek byś na niego spojrzał, jest rzeczywisty. Musimy się
dowiedzieć, co to za góra. No i ten wybuch. Kiedy już bę
dziemy znali nazwę góry, łatwo nam będzie sprawdzić, kie
dy nastąpił, i w ten sposób ustalimy, gdzie i kiedy kręcono
tę scenę.
Ryuji znów uruchomił taśmę. Na ekranie pojawiła się staruszka i zaczęła mówić Bóg
wie co. Niektóre słowa brzmiały jak jakiś regionalny dialekt.
- Co to za dialekt? Znam specjalistę od dialektów na moim
uniwersytecie. Zapytam go. Będziemy mieli jakieś pojęcie,
skąd pochodzi ta staruszka.
Ryuji przewinął taśmę do przodu aż do sceny z mężczyzną o charakterystycznym
wyglądzie. Pot spływał mu po twarzy; dyszał, kołysząc rytmicznie ciałem. Ryuji zastopował
film tuż przed sceną ze skaleczonym ramieniem. Było to największe zbliżenie twarzy
mężczyzny. W tym ujęciu jego rysy były widoczne bardzo wyraźnie. Rozstaw oczu, kształt
nosa i uszu, lekko łysiejące czoło - wszystko było widać dokładnie. Wyglądał na mniej
więcej trzydzieści lat.
• Poznajesz tego człowieka? -zapytał Ryuji.
• Nie wygłupiaj się.
• Wygląda groźnie.
• Musi być naprawdę niebezpieczny, skoro ty tak go oce
niasz. Ufam twojej opinii.
-1 bardzo dobrze. Niewiele jest twarzy, które budzą w człowieku taką odrazę.
Ciekawe, czy możemy go odszukać. Jesteś dziennikarzem. Powinieneś mieć doświadczenie
w takich sprawach.
- Zwariowałeś? Na podstawie twarzy można odnaleźć tyl
ko kryminalistów albo ludzi sławnych, nie zwykłych Japoń
czyków. W naszym kraju mieszka ponad sto milionów ludzi.
- To zacznij od kryminalistów. Albo aktorów porno.
Zamiast odpowiedzieć, Asakawa wyjął notatnik. Kiedy
miał dużo do zrobienia, zwykle sporządzał listę.
Ryuji wyłączył wideo. Wyjął kolejne piwo z lodówki i nalał trochę do obu szklanek.
- Wznieśmy toast.
Asakawa nie widział żadnego powodu do świętowania.
- Mam przeczucie - powiedział Ryuji; jego ziemiste po
liczki zarumieniły się lekko. - W tym wydarzeniu tkwi zło -
że nie chciała zostać w tym mieszkaniu ani chwili dłużej. Biedactwo, hę, hę. Musiała się
bardzo wystraszyć.
Słuchając tego, Asakawa zaczął się dusić. Samo to, że siedzi i pije piwo z tym
człowiekiem, napawało go obrzydzeniem.
• Nie masz żadnych wyrzutów sumienia?
• Przyzwyczaiłem się. Jeśli codziennie będziesz walił pię
ścią w mur, to w końcu przestaniesz odczuwać ból.
„I dlatego ciągle to robisz?" Asakawa przysiągł sobie w duchu, że już nigdy nie przyprowadzi
Ryujiego do domu. W każdym razie będzie go trzymał z daleka od żony i córki.
- Nie martw się - nigdy nie zrobiłbym nic takiego twoim
skarbom.
Ryuji czytał mu w myślach. Zmieszany, Asakawa zmienił temat.
• Mówiłeś, że masz przeczucie. Jakie dokładnie?
• Po prostu węszę tu coś złego. Tylko jakaś okropnie zła
energia mogła wymyślić tak zawiłą intrygę.
Ryuji wstał. Nawet na stojąco był niewiele wyższy od siedzącego Asakawy. Mierzył tylko
trochę ponad półtora metra, ale miał za to szerokie, dobrze umięśnione ramiona - nic
dawnego, że w szkole zdobył medal w pchnięciu kulą.
• Dobra, czas na mnie. Odrób swoje zadanie. Rano zosta
nie ci już tylko pięć dni. - Ryuji pokazał mu palce jednej ręki.
• Wiem.
• Gdzieś tutaj tkwi źródło złej energii. Wiem to na pew
no. Zła energia zawsze wzbudza we mnie... tęsknotę -jakby
dla podkreślenia tego, co powiedział, Ryuji przycisnął do piersi
swoją kopię kasety i skierował się w stronę wyjścia.
• Następna sesja u ciebie, dobrze? - powiedział Asakawa
cicho, ale wyraźnie.
• Niech ci będzie - odpowiedział Ryuji. Jego oczy uśmie
chały się.
Kiedy Ryuji wyszedł, Asakawa spojrzał na zegar ścienny w jadalni. Był to prezent ślubny od
przyjaciela. Czerwone wahadło w kształcie motyla kołysało się powoli. 23.12. Ile razy
sprawdzał dzisiaj, która jest godzina? Zaczynał mieć obsesję na punkcie czasu. Ryuji miał
rację - rano zostanie mu tylko pięć dni. Nie był pewien, czy w porę uda mu się rozwiązać
zagadkę skasowanej części kasety. Jego stan przypominał stan chorego na raka przed operacją o
znikomych szansach powodzenia. W prasie i w telewizji często debatowano o tym, czy chorzy
na raka powinni zostać powiadomieni o swojej chorobie. Do tej pory Asakawa zawsze uważał,
że mają prawo wiedzieć, co im dolega. Teraz zdał sobie sprawę, że wolałby nie wiedzieć. Są
ludzie, którzy w obliczu śmierci potrafią radośnie dopalić resztkę życia, która im pozostała.
Ale Asakawa nie potrafił zdobyć się na taki wyczyn. Teraz jeszcze czuł się jako tako. Nie
wiedział jednak, czy kiedy nieubłaganie tykający zegar zacznie ujmować mu kolejne dni, go-
dziny, minuty, uda mu się pozostać przy zdrowych zmysłach. Zrozumiał teraz, dlaczego
pomimo odrażających cech charakteru Ryujiego coś tak bardzo go do niego ciągnęło. Ryuji
miał silną psychikę, której Asakawa nie potrafił dorównać. Asakawa zawsze żył bardzo
ostrożnie, zawsze przejmował się tym, co powiedzą inni. Natomiast Ryuji żył z całkowitą
swobodą, bez żadnych hamulców, jakby trzymał w sercu jako
zakładnika boga - lub diabła - który mu na to zezwalał. Wola życia Asakawy tylko wtedy
potrafiła w nim zwyciężyć strach, kiedy pomyślał, jak Shizu i Yoko będą się czuć po jego
śmierci. Nagle zaczął się o nie martwić i delikatnie otworzył drzwi sypialni, żeby sprawdzić,
czy wszystko w porządku. Twarze śpiących spowijał spokój. Niczego nie podejrzewały.
Strach ustąpił. Nie było czasu do stracenia. Asakawa postanowił natychmiast zadzwonić do
Yoshino, wyjaśnić mu całą sytuację i poprosić o pomoc. Jeśli będzie odkładał na jutro to, co
może zrobić dzisiaj, na pewno tego pożałuje.
13 października, sobota
Na początku Asakawa zastanawiał się, czy nie wziąć tygodnia urlopu. Stwierdził jednak, że
system informacyjny firmy bardziej mu pomoże w rozwiązaniu zagadki niż siedzenie w domu
i kulenie się ze strachu. W wyniku tych rozmyślań poszedł do pracy, mimo że była sobota.
„Poszedł do pracy", ale wiedział dobrze, że nie będzie w stanie zająć się żadną pracą.
Postanowił, że najlepiej będzie wyznać wszystko naczelnemu i poprosić o tymczasowe
zwolnienie z obowiązków. Najbardziej potrzebował właśnie pomocy redaktora naczelnego.
Martwił się jednak, czy Oguri uwierzy w tę historię. Pewnie znów przypomni mu o
nieszczęsnym incydencie sprzed dwóch lat i go wyśmieje. Dowód w postaci kasety mógł się
okazać niewystarczający. Jeśli Oguri był do czegoś uprzedzony, zawsze miał w pogotowiu
wiele innych argumentów na poświadczenie swojej racji. Często nawet przekręcał fakty,
żeby tylko przekonać samego siebie, że ma słuszność. „A jednak... to by było ciekawe..." -
pomyślał Asakawa. Na wszelki wypadek włożył kasetę do teczki. Jak zare-
agowałby Oguri, gdyby mu ją pokazał? Chociaż... czy w ogóle by na nią spojrzał?
Poprzedniej nocy Asakawa do późna opowiadał Yoshino o całym zdarzeniu i ten uwierzył. I
jakby na dowód tego, że wierzy, powiedział, że absolutnie nie chce oglądać tej kasety -
bardzo prosi, by Asakawa mu jej nie pokazywał. W zamian za to spróbuje pomóc, jak tylko
może. Oczywiście wiara Yoshino oparta była na solidnych podstawach. Kiedy przy drodze w
Ashinie znaleziono samochód z ciałami Haruko Tsuji i Takehiko Nomi, Yoshino był na
miejscu wypadku i czuł panujący tam nastrój - duszącą atmosferę, która wszystkich
obecnych utwierdziła w przekonaniu, że ten wypadek mogło spowodować tylko coś po-
twornego. Jednocześnie jakaś tajemnicza siła nie pozwoliła nikomu z obecnych głośno
wyrazić swoich myśli. Gdyby Yoshino tam nie pojechał, pewnie tak łatwo nie dałby się
przekonać.
Tak czy owak, Asakawa miał w rękach bombę. Gdyby pokazał ją Oguriemu - tylko
kawałek - żeby go nastraszyć, powinno to przynieść jakieś efekty. Asakawa miał ochotę to zro-
bić z czystej ciekawości.
Szyderczy uśmiech, który zawsze pojawiał się na twarzy Oguriego, tym razem zniknął.
Naczelny oparł łokcie na biurku; oczy biegały mu nerwowo, kiedy próbował jeszcze raz
zanalizować każdy szczegół opowieści Asakawy.
Czworo młodych ludzi prawie z całą pewnością oglądało razem pewien film wideo w
jednym z domków kempingowych Krainy Pacyfiku, wieczorem 29 sierpnia. Dokładnie tydzień
później, tak jak przepowiedziano w filmie, umarli w nie-
wyjaśnionych okolicznościach. Następnie kierownik kempingu znalazł kasetę i zabrał ją do
recepcji. Tam czekała sobie spokojnie, aż odkryje ją Asakawa. Asakawa obejrzał tę przeklętą
rzecz i teraz ma umrzeć za pięć dni. Oguri skrzywił się. Ma wierzyć w coś takiego? A jednak
te cztery przypadki śmierci są niezaprzeczalnym faktem. Jak można je wytłumaczyć? Czy
istnieją między nimi jakieś logiczne powiązania?
Asakawa stał i patrzył na Oguriego z pewną wyższością, co zdarzało mu się rzadko. Z
doświadczenia wiedział już, o czym w tej chwili rozmyśla Oguri. Asakawa czekał spokojnie, aż
tok rozumowania naczelnego zapędzi go w ślepy zaułek. Potem wyciągnął z teczki kasetę.
Zrobił to z przesadną powagą, teatralnym gestem, jakby wykładał na stół karcianego asa.
- Chce pan obejrzeć? Bardzo proszę. - Asakawa wskazał wzrokiem telewizor, stojący
obok kanapy, pod oknem. Uśmiechnął się prowokacyjnie. Usłyszał, jak Oguri głośno przełyka
ślinę. Naczelny nie zerknął nawet w stronę okna; wpatrywał się w czarną kasetę wideo,
którą Asakawa położył przed nim na biurku. Usiłował podjąć właściwą decyzję.
„Jeśli chcesz to obejrzeć, wystarczy nacisnąć pilota. To proste. No już, nie bój się. Zbądź
to śmiechem, tak jak zawsze; powiedz »Co za kretyństwo!«, wsadź kasetę do magnetowidu.
No dalej, spróbuj!" Umysł Oguriego próbował wydawać rozkazy ciału. „Przestań się
zachowywać jak idiota. Obejrzyj to. W ten sposób pokażesz Asakawie, że mu nie wierzysz.
Pomyśl tylko, jeśli odmówisz, będzie to oznaczało, że wierzysz w te brednie. Obejrzyj to,
szybko. Przecież jesteś po stronie nauki, prawda? Nie jesteś dzieciakiem, który boi się
duchów".
dząca w skład łańcucha wulkanów, do których należy też góra Fudżi, jest jednym z najbardziej
znanych czynnych wulkanów Japonii.
- Mihara? - mruknął pod nosem Asakawa. Rozkładówka poświęcona górze Mihara
zawierała dwa zdjęcia lotnicze oraz jedno zrobione z pobliskiego szczytu. Asakawa przywołał
w pamięci obraz wulkanu z kasety i porównał go ze zdjęciami w książce, próbował
wyobrazić sobie, jak obraz z filmu zmieniłby się w zależności od perspektywy. Istniało
wyraźne podobieństwo pomiędzy górą z filmu a górą Mihara na fotografii. Z perspektywy
podnóża góry jej wierzchołek wydawał się lekko spadzisty. Ale z lotu ptaka można było zoba-
czyć krawędzie otaczające okrągły krater, w którego środku znajdowało się wzniesienie
-wylot wulkanu. Zdjęcie zrobione z pobliskiego szczytu najbardziej przypominało ujęcie z ka-
sety. Barwa i kształt góry były prawie identyczne. Jednak Asakawa nie mógł polegać wyłącznie
na tym, co zapamiętał. Potrzebował potwierdzenia. Zrobił ksero fotografii góry Mihara i na
wszelki wypadek skopiował też zdjęcia trzech lub czterech podobnych gór.
Całe popołudnie Asakawa spędził przy telefonie. Dzwonił do wszystkich osób, które
zatrzymały się w domku B-4 w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Byłoby lepiej spotkać się z
nimi osobiście i przyjrzeć się, jak reagują na jego pytania, ale nie miał tyle czasu. Przez telefon
trudno było wychwycić kłamstwo. Asakawa postanowił być czujny - zwrócić uwagę na
każde, nawet najdrobniejsze załamanie głosu. Musiał wykonać szesnaście telefonów - na
szczęście tylko szesnaście, bo
okazało się, że kiedy w kwietniu oddano domki kempingowe do użytku, nie były jeszcze
wyposażone w wideo. Latem rozebrano duży hotel w okolicy i postanowiono przenieść do dom-
ków część niepotrzebnych magnetowidów. Było to w połowie lipca. Do końca miesiąca
zainstalowano je w domkach i przygotowano pokaźną filmotekę. Wszystko było gotowe na po-
czątek wakacji. W rezultacie w broszurze nie pojawiła się informacja, że każdy domek ma w
wyposażeniu wideo. Większość gości zdziwiła się na widok sprzętu i traktowała go jedynie
jako dobry sposób na deszczowe dni. Prawie nikt nie przywiózł ze sobą kasety specjalnie, żeby
coś nagrać - oczywiście, jeśli wierzyć temu, co mówiły głosy w słuchawce. Więc kto przywiózł
tę kasetę? Kto był jej autorem? Asakawa starał się niczego nie przeoczyć. Drążył głębiej i
głębiej, wypytując rozmówców, ale miał wrażenie, że nikt niczego nie ukrywa. Spośród
szesnastu grup gości, do których zadzwonił, trzy osoby przyjechały grać w golfa i nawet nie
zauważyły wideo. Siedem zauważyło sprzęt, ale w ogóle z niego nie skorzystało. Pięcioro
gości przyjechało grać w tenisa, ale pogoda była deszczowa, a ponieważ nie miało nic innego do
roboty, oglądało filmy: głównie klasykę. Ostatnia grupa, czteroosobowa rodzina o nazwisku
Kaneko, z Jokohamy, przywiozła ze sobą pustą kasetę, żeby nagrać coś, co nadawano na
innym kanale, bo w tym samym czasie oglądała program historyczny na NHK. Asakawa
odłożył słuchawkę i przejrzał dane, które zebrał na temat gości. Mógł podejrzewać tylko
jedną grupę. Państwa Kaneko i ich dwoje dzieci w wieku szkolnym. Tego lata rodzina Kaneko
przebywała w domku B-4 dwa razy. Pierwszy raz spędzili tam noc z piątku na sobotę, z 10 na
11 sierp-
nią. Drugi raz zatrzymali się na dwie noce - w sobotę i w niedzielę, 25 i 26 sierpnia. Ich drugi
pobyt zakończył się na trzy dni przed przyjazdem czworga nastolatków. W poniedziałek i
wtorek po wyjeździe rodziny Kaneko domek był pusty. W środę przyjechali Shuichi, Tomoko,
Haruko i Takehiko. Przed nimi w domku nie było nikogo innego. Co najważniejsze, syn państwa
Kaneko, szóstoklasista, przywiózł ze sobą kasetę, żeby nagrać program telewizyjny.
Chłopiec był wiernym fanem pewnego serialu komediowego nadawanego w każdą niedzielę o
ósmej wieczorem. Niestety, jego rodzice zawsze w tym samym czasie oglądali program
historyczny na NHK, kanale publicznym. W domku był tylko jeden telewizor i chłopiec
wiedział, że rodzice zabronią mu obejrzenia ulubionego programu. Przypomniał sobie jednak,
że widział tam wideo. Przywiózł więc kasetę, żeby nagrać serial i obejrzeć go później. Zanim
skończył nagrywać, przyszedł po niego kolega i powiedział, że deszcz przestał padać. Razem z
młodszą siostrą chłopiec pobiegł grać w tenisa. Rodzice obejrzeli swój program i wyłączyli
telewizor, zapominając zupełnie, że wideo wciąż nagrywa. Dzieci biegały po kortach aż do
dziesiątej, wróciły zmęczone i natychmiast poszły spać. One też zapomniały o kasecie.
Następnego dnia, kiedy już prawie dojeżdżali do domu, mały przypomniał sobie nagle, że
zostawił kasetę w magnetowidzie, i zaczął krzyczeć na ojca, żeby zawracał. Przerodziło się to
wszystko w niemałą kłótnię, ale w końcu chłopiec ustąpił. Marudził jeszcze trochę, kiedy
dojechali do domu.
Asakawa wyjął kasetę i położył ją na biurku. W miejscu, gdzie powinna się znajdować
nalepka, połyskiwały srebrem napisy „Fujitex VHS T120 Super AV". Asakawa ponownie
wykręcił numer rodziny Kaneko.
- Przepraszam, że znowu państwa niepokoję. Mówi Asa
kawa z „Daily News".
W słuchawce zapanowała cisza; potem ten sam głos, z którym rozmawiał wcześniej,
odpowiedział:
• Słucham? - Była to pani Kaneko.
• Powiedziała pani, że syn zostawił kasetę. Czy pamięta
pani może, jakiej marki?
• Chwileczkę - odpowiedziała, z trudem powstrzymując
śmiech. W tle usłyszał jakiś hałas. - Syn właśnie wrócił. Za
pytam go.
Asakawa czekał. Nie ma mowy, żeby dzieciak pamiętał.
- Mówi, że nie wie. Ale on zawsze kupuje tanie kasety.
Takie, które sprzedają w opakowaniu po trzy sztuki.
Asakawa nie zdziwił się. Kto by zwracał uwagę na markę kasety, na której nagrywa
jakiś program? Nagle przyszedł mu do głowy pomysł. „Zaraz, zaraz. A gdzie jest pudełko po
tej kasecie? Zawsze kupuje się je w tekturowych pudełkach. I raczej nikt ich nie wyrzuca". W
każdym razie Asakawa nigdy jeszcze nie wyrzucił pudełka po kasecie - ani po magne-
tofonowej, ani po po kasecie wideo.
• Czy w domu przechowują państwo kasety wideo w pu
dełkach?
• Tak, oczywiście.
• Przepraszani bardzo za tak dziwną prośbę, ale może
mogłaby pani sprawdzić, czy nie poniewiera się gdzieś w do
mu jakieś puste pudełko po kasecie wideo?
• Co? - zapytała nieobecnym głosem. Nawet jeśli zrozu
miała pytanie, nie potrafiła odgadnąć, o co mu chodzi.
• Proszę. Od tego może zależeć czyjeś życie. - Gospody
nie domowe zawsze dawały się złapać na chwyt „sprawa
życia i śmierci". Ile razy chciał zaoszczędzić czasu i nadać sprawie szybsze tempo, używał
tego wyrażenia z niezawodnym skutkiem. Tyle że tym razem nie kłamał.
- Niech pan chwilę zaczeka.
Tak jak się spodziewał, ton głosu pani Kaneko zmienił się. Kiedy odeszła od telefonu,
żeby poszukać pudełka, nastąpiła dość długa przerwa. Jeśli zostawili je w domku B-4
razem z kasetą, pewnie wyrzucił je kierownik. Ale jeśli nie, istniała szansa, że pani Kaneko
odnajdzie pudełko. W słuchawce znowu odezwał się głos.
• Pytał pan o pudełko po kasecie, tak?
-Tak.
• Znalazłam dwa.
- Dobrze. Na pudełkach powinna być wydrukowana na
zwa producenta i oznaczenia kasety.
-Już czytam. Na jednej jest napisane Panavision T120. A na drugiej... Fujitex VHS T120
Super AV.
Dokładnie takie same oznaczenia jak na kasecie, którą trzymał w rękach! Nie był to
wprawdzie jakiś mocny dowód -Fujitex wyprodukował przecież niezliczone ilości takich ka-
set. Ale przynajmniej Asakawa może powiedzieć, że posunął się o krok do przodu.
Demoniczna kaseta wideo znalazła się w domku B-4 za sprawą szóstoklasisty - taki nasuwał
się wniosek. Asakawa uprzejmie podziękował kobiecie i odłożył słuchawkę.
Przebieg wydarzeń przedstawiał się następująco: w niedzielę 26 sierpnia o ósmej
wieczorem rodzina Kaneko uruchamia funkcję nagrywania w magnetowidzie. Kaneko za-
pominają wyłączyć wideo i wracają do domu, pozostawia-
jąć kasetę w środku. Następnie do domku przyjeżdża czworo młodych ludzi. Ponieważ
przez cały dzień pada, wpadają na pomysł, żeby obejrzeć jakiś film na wideo. Ale w magne-
towidzie znajdują kasetę. Uruchamiają ją, niczego nie podejrzewając. Na ekranie widzą
dziwne, niezrozumiałe rzeczy; potem klątwę na końcu. Znudzeni deszczową pogodą,
postanawiają spłatać kolejnym widzom okrutnego figla. Kasują część, która mówi o tym,
jak uniknąć śmierci, i zostawiają kasetę w pokoju, żeby przestraszyć następnych gości.
Oczywiście nie uwierzyli temu, co zobaczyli na ekranie. Gdyby wzięli sobie pogróżkę do
serca, nie zdobyliby się na taki żart. Asakawa zastanawiał się, czy w chwili śmierci w
ogóle przyszła im na myśl ta kaseta. Może nie było na to czasu. Może anioł śmierci
zaskoczył ich znienacka. Asakawa zadrżał - to nie była już tylko ich sprawa. Jeśli w ciągu
pięciu dni nie uda mu się dowiedzieć, jak uniknąć śmierci, skończy tak samo jak oni.
Wtedy dowie się dokładnie, co czuli, umierając.
Ale skąd wzięły się te dziwne obrazy na kasecie, jeśli chłopiec nagrywał jedynie serial
telewizyjny? Do tej pory Asakawa myślał, że ktoś nakręcił te sceny kamerą wideo, a potem
przyniósł kasetę do domku. Ale okazało się, że kaseta początkowo była pusta, a potem
nastawiono ją, żeby nagrywała coś z telewizji. Oznaczało to, że w jakiś sposób te niesamo-
wite obrazy przeniknęły do fal transmisyjnych. Asakawie nawet nie śniło się o czymś
takim. Ktoś włamał się do kanału telewizyjnego.
Asakawa przypomniał sobie incydent z ubiegłorocznych wyborów prezydenckich.
Kiedy zakończyła się wieczorna
emisja programu NHK, na tych samych falach pojawił się nielegalny program
szkalujący jednego z kandydatów.
Ktoś włamał się do kanału telewizyjnego. Tylko taki wniosek tu pasował. Możliwe, że
wieczorem 26 sierpnia te straszne sceny dryfowały gdzieś na falach transmisyjnych w rejonie
Południowego Hakone, a magnetowid zarejestrował je całkiem przypadkowo. Jeśli rzeczywiście
tak było, ten bezprawny akt musiano gdzieś odnotować. Asakawa postanowił skontaktować
się z tamtejszym biurem prasowym i sprawdzić, jakie mają informacje.
Była już dziesiąta, kiedy Asakawa wrócił do domu. Gdy tylko wszedł do mieszkania,
delikatnie otworzył drzwi sypialni i spojrzał na śpiące twarze żony i córki. Robił tak zawsze,
kiedy przychodził z pracy, choćby nie wiem jak był zmęczony.
Na stole w jadalni znalazł kartkę. „Dzwonił pan Taka-yama". Asakawa cały dzień
próbował dodzwonić się do Ry-ujiego, ale nie mógł go zastać. Pewnie tak jak on biegał gdzieś
od rana, zajęty prowadzeniem śledztwa. „Może coś znalazł", myślał Asakawa, wykręcając
numer. Nikt nie odbierał. Asakawa odczekał, aż sygnał odezwie się dziesięć razy. Potem
odłożył słuchawkę. Ryuji mieszkał sam w kawalerce we Wschodnim Nakano. Widocznie
jeszcze nie wrócił.
Asakawa wziął szybki prysznic, napił się piwa i znowu próbował dzwonić. Ryujiego
ciągle nie było. Przerzucił się na whisky z lodem. Zawsze przed snem musiał zrobić sobie drinka,
bo inaczej nie potrafił zasnąć. Asakawa był wysoki, szczupły, zawsze w dobrej formie; nigdy w
życiu nie przeszedł żadnej poważniejszej choroby. I pomyśleć, że teraz ciążył na nim wyrok
śmierci! Czasami wydawało mu się, że to tylko sen.
Myślał, że chociaż nie uda mu się zrozumieć tajemnic filmu ani rozszyfrować zaklęcia, to 18
października koło dziesiątej wieczorem w ogóle nic się nie stanie. Wyznaczony czas nadejdzie
i minie spokojnie, a potem dni rozciągną się przed nim w nieskończoność, tak jak zawsze.
Oguri uśmiechnie się drwiąco i zrobi mu wykład o tym, jak bezsensowna jest wiara w zjawiska
nadprzyrodzone, a Ryuji wybuchnie śmiechem i powie: „Nie rozumiemy jeszcze, jak
skonstruowany jest świat". A potem żona i dziecko powitają tatusia z zaspanymi oczami.
Nawet pasażerowie spadającego samolotu do końca nie potrafią porzucić nadziei na
przeżycie.
Asakawa opróżnił trzecią szklankę whisky i po raz trzeci wykręcił numer Ryujiego.
Postanowił, że jeśli tym razem nikt nie odbierze, przestanie dzwonić i pójdzie spać. Sygnał
odezwał się siedem razy; dopiero wtedy Asakawa usłyszał, że ktoś po drugiej stronie
podniósł słuchawkę.
- Gdzie ty, do cholery, byłeś przez cały dzień? - krzyknął,
nie upewniwszy się nawet, kto odebrał. Myślał, że rozmawia
z Ryujim, więc wyładował do słuchawki całą złość. Łączyła
go z Ryujim taka właśnie dziwna przyjaźń. Wobec innych
przyjaciół Asakawa zawsze zachowywał dystans i potrafił
opanować emocje. Natomiast na Ryujiego bez skrupułów rzu
cał wszelkie możliwe obelgi. Mimo to nigdy nie uważał go za
bliskiego przyjaciela.
Ku zaskoczeniu Asakawy głos, który odezwał się w słuchawce, nie należał do
Ryujiego.
- Słucham?... O co chodzi?
Był to głos kobiety, trochę wystraszonej tym, że ni stąd, ni zowąd ktoś robi jej
awanturę.
• Och, przepraszam. Pomyliłem numer-Asakawa już miał
się rozłączyć.
• Dzwoni pan do profesora Takayamy?
- Tak... tak, rzeczywiście.
-Jeszcze nie wrócił.
Asakawa był ciekaw, kto kryje się za głosem młodej, atrakcyjnej kobiety. Nie był to chyba
nikt z rodziny, bo nazwała go „profesorem". A więc kochanka? Niemożliwe! Musiałaby mieć nie
po kolei w głowie, żeby zakochać się w kimś takim jak Ryuji.
- Rozumiem. Nazywam się Asakawa.
- Kiedy profesor Takayama wróci, poproszę go, żeby od-
dzwonił... do pana Asakawy, tak?
Nawet po odłożeniu słuchawki miękki kobiecy głos dźwię-czał mu w uszach przyjemną
melodią.
„Na wszelki wypadek jeszcze raz przeczytam uważnie moją polisę ubezpieczeniową".
Przez ostatnie trzy noce kładł się do łóżka w ponurym nastroju. Zastanawiał się,
co może jeszcze zmienić, zanim opuści ten świat; obmyślał, jaki zostawić testament.
14 października, niedziela
„Czyjesteś zdrowa od tamtego czasu? Jeśli ciągle będziesz się bawiła w wodzie, zabiorą
cię potwory. Rozumiesz? Uważaj na obcych. W przyszłym roku urodzisz dziecko. Masz słuchać
babci, bo jesteś jeszcze dziewczynką. Nie przejmuj się miejscowymi".
Asakawa przeczytał wszystko jeszcze raz uważnie. Potem spojrzał na Ryujiego.
• Co to jest? Co to znaczy?
• Skąd mam wiedzieć? Ty musisz to rozszyfrować.
• Zostały nam tylko cztery dni!
Asakawa miał dużo do zrobienia. Nie wiedział, od czego zacząć. Był rozdrażniony, coraz
łatwiej ponosiły go nerwy.
- Ja mam o jeden dzień więcej od ciebie. To ty jesteś na
pierwszej linii frontu. Daj z siebie wszystko!
W sercu Asakawy zaczęła się budzić nieufność. Ryuji mógł wykorzystać swój
dodatkowy dzień przeciwko niemu. Na przykład gdyby wpadł na dwie wersje zaklęcia,
mógłby wypróbować ich skuteczność na Asakawie. Powiedziałby mu tylko o jednej, a potem
czekał, czy umrze, czy nie. Jeden dzień może być dla niego doskonałą bronią.
• W ogóle cię nie obchodzi, czy umrę, czy nie, prawda,
Ryuji? Siedzisz sobie spokojnie, śmiejesz się ze mnie... - za
czął zawodzić Asakawa. Nie mógł się powstrzymać, chociaż
zdawał sobie sprawę, że nie przystoi mu wpadać w histerię.
• Gadasz jak baba. Jeśli masz czas na to, żeby jęczeć i na
rzekać, może byś dla odmiany trochę pomyślał?
Asakawa nadal patrzył na niego nieufnie.
- Jak inaczej mam ci to powiedzieć? Jesteś moim najlep
szym przyjacielem. Nie chcę, żebyś umierał. Robię, co mogę,
i chcę, żebyś ty też zrobił wszystko, co w twojej mocy. Obaj musimy się postarać - ty dla
mnie, ja dla ciebie. Zadowolony? - W połowie tego wywodu Ryuji przybrał nagle dziecinny ton
głosu, a na zakończenie wybuchnął ordynarnym rechotem.
Rechotał jeszcze, kiedy nagle ktoś otworzył drzwi mieszkania. Asakawa, wystraszony,
wychylił się i wyjrzał przez kuchnię na korytarz. Młoda kobieta pochylała się, żeby zdjąć z
nóg białe czółenka. Miała krótko ścięte włosy; postrzępione kosmyki muskały jej czubki
uszu; pod nimi migotały białe kolczyki. Kiedy zdjęła buty, podniosła głowę. Jej oczy napotkały
wzrok Asakawy.
• Och, przepraszam. Myślałam, że profesor jest sam -
powiedziała kobieta, zakrywając usta dłonią. Jej pełne gracji
ruchy i śnieżnobiałe ubranie nie pasowały do mieszkania
Ryujiego. Miała długie, smukłe nogi i szczupłą, inteligentną
twarz. Była podobna do pewnej pisarki, która występowała
w reklamie telewizyjnej.
• Wejdź, proszę. - Ton głosu Ryujiego zmienił się. Wul
garność ustąpiła miejsca niezwykłej powadze. - Pozwól, że
cię przedstawię. To panna Mai Takano z Wydziału Filozofii
Uniwersytetu Fukuzawa. Jest jedną z naszych najlepszych stu
dentek. Zawsze bardzo uważnie uczestniczy w moich zaję
ciach. To chyba jedyna młoda osoba, która naprawdę rozu
mie moje wykłady. A to Kazuyuki Asakawa z „Daily News",
mój... najlepszy przyjaciel.
Mai Takano spojrzała na Asakawę z pewnym zdziwieniem. Asakawa nie wiedział
jeszcze, skąd to zadziwienie.
- Miło pana poznać - powiedziała Mai z uroczym uśmie
chem i skłoniła się lekko. Jej uśmiech miał w sobie coś, co
patrzącemu dodawało energii. Asakawa nigdy nie spotkał równie pięknej kobiety. Miała
gładką skórę, błyszczące, ciemne oczy i idealną figurę. Emanowała z niej inteligencja, klasa
i życzliwość dla ludzi. Tej kobiecie nic nie można było zarzucić. Asakawa skulił się jak żaba,
która napotkała węża. Zabrakło mu słów.
• No powiedz coś. - Ryuji dał mu kuksańca.
• Cześć - powiedział niepewnie Asakawa. Wciąż wpatry
wał się w Mai jak zauroczony.
• Nie było pana wczoraj wieczorem, profesorze? - zapy
tała Mai, z gracją przysuwając się do Ryujiego.
- Takabayashi i Yagi zaprosili mnie na drinka, więc...
Teraz, kiedy stali obok siebie, Asakawa zauważył, że Mai
jest dobre dziesięć centymetrów wyższa od Ryujiego. Za to pewnie ważyła o połowę
mniej.
- Szkoda, że mnie pan nie uprzedził. Czekałam na pana.
Asakawa otrząsnął się z zamroczenia. To był ten sam głos,
z którym rozmawiał poprzedniego wieczora. To właśnie ona odebrała telefon.
Ryuji zwiesił głowę jak mały chłopiec, któremu dostało się od matki.
- No dobrze. Tym razem panu wybaczę. Proszę, to dla
pana. - Wręczyła Ryujiemu papierową torbę. - Wyprałam bie
liznę. Chciałam też posprzątać, ale pan zawsze krzyczy, kie
dy ruszam książki.
Z tej wymiany zdań Asakawa natychmiast wywnioskował, co łączy tych dwoje. To
jasne, że istniało między nimi coś więcej niż tylko relacja nauczyciel-uczeń. Mai i Ryuji byli
kochankami! Jakby jeszcze tego było mało, Mai czekała tu na
niego sama poprzedniego wieczora! Czy byli ze sobą aż tak blisko? Asakawę
zawsze ograniało rozdrażnienie, kiedy widział źle dobraną parę, ale ta sytuacja już w ogóle nie
mieściła mu się w głowie. Ten Ryuji to szaleniec, ale kiedy patrzył na Mai, w jego oczach
malowało się głębokie uczucie. Był jak kameleon; na zawołanie zmieniał gesty, miny, nawet
głos. Przez chwilę Asakawa był tak wściekły, że miał ochotę opowiedzieć Mai o zbrodniach
Ryujiego.
- Zbliża się pora lunchu, profesorze. Mam coś ugotować?
Panie Asakawa, zostanie pan na lunch, prawda? Ma pan ja
kieś życzenia?
Asakawa spojrzał na Ryujiego. Nie był pewien, co odpowiedzieć.
• Nie wstydź się. Mai świetnie gotuje.
• Proszę przyrządzić, co pani uważa - wykrztusił wresz
cie Asakawa.
Mai poszła do pobliskiego supermarketu zrobić zakupy. Po jej wyjściu Asakawa jeszcze
długo wpatrywał się w drzwi rozmarzonym wzrokiem.
• Człowieku, wyglądasz jak jeleń, którego oślepił samo
chód - powiedział Ryuji, patrząc na Asakawę rozbawionym
wzrokiem.
• Przepraszam.
• Słuchaj, nie mamy czasu na takie bujanie w obłokach. -
Ryuji klepnął Asakawę w policzek. - Póki jej nie ma, musimy
wszystko omówić.
• Nie pokazywałeś Mai filmu?
• Za kogo ty mnie uważasz?
• No dobra, mów. Zaraz po lunchu wracam do domu.
dach. Ryuji pospiesznie wyłączył wideo. Po chwili w drzwiach mieszkania stanęła Mai.
-Już jestem - powiedziała. Zapach jej ciała znów wypełnił pokój.
Było piękne niedzielne popołudnie. Rodziny z dziećmi zaludniły plac zabaw przed biblioteką
publiczną. Niektórzy ojcowie bawili się z synami w berka, inni odpoczywali na trawie,
pilnując dzieci z daleka. Na niebie nie widać było ani jednej chmury. Zdawało się, że cały
świat otula miękka kołdra spokoju.
Na widok tej sielanki Asakawa zapragnął nagle wrócić do domu. Spędził kilka
godzin na czwartym piętrze w oddziale nauk przyrodniczych i dowiedział się sporo o zasadach
działania fal transmisyjnych. Ale po jakimś czasie przestał czytać i siedział, gapiąc się
bezmyślnie w okno. Przez cały dzień nachodziły go takie stany. Odlatywał gdzieś myślami;
nie mógł się skoncentrować; ni stąd, ni zowąd wpadał w dziwne nastroje. Może to dlatego, że
był niecierpliwy. Wstał z krzesła. Chciał teraz, natychmiast zobaczyć twarze żony i dziecka.
To pragnienie nie dawało mu spokoju. Natychmiast. Zostało mu już niewiele czasu.
Niedługo nie będzie mógł bawić się z Yoko na placu zabaw...
Asakawa wrócił do domu tuż przed piątą. Shizu gotowała obiad. Od razu zauważył, że
jest w złym humorze. Stanął za nią i przyglądał się, jak kroi warzywa. Aż za dobrze znał przy-
czynę jej nastroju. Miał wreszcie wolny dzień, ale od rana nie było go w domu. Wyszedł
wcześnie, mówiąc tylko, że idzie do Ryujiego. Shizu zawsze czuła się przytłoczona nadmia-
rem obowiązków, jeśli nie pomógł jej przy dziecku, przynajmniej w czasie weekendu. Na
domiar złego spędzał teraz czas z Ryujim. Shizu tego nie cierpiała. Asakawie przyszło do głowy,
że mógłby ją okłamać, ale wtedy nie wiedziałaby, do kogo dzwonić w razie jakiegoś nagłego
wypadku.
• Dzwonili z biura nieruchomości - powiedziała Shizu, nie
przestając kroić warzyw.
• W jakiej sprawie?
• Pytali, czy nie chcielibyśmy sprzedać mieszkania.
Asakawa posadził Yoko na kolanach i zaczął jej czytać książeczkę. Pewnie nic nie
rozumiała, ale oboje z Shizu wierzyli, że Yoko od małego powinna słyszeć jak najwięcej
różnych słów. Mieli nadzieję, że w ten sposób słownictwo zgromadzi się jej teraz w głowie, a
kiedy będzie starsza, wyleje się z niej jak woda z przerwanej tamy.
- Ile za nie dawali?
Odkąd skoczyły ceny nieruchomości, agenci ciągle do nich wydzwaniali, próbując
nakłonić ich do sprzedaży mieszkania.
- Siedemdziesiąt milionów jenów.
Trochę mniej niż przedtem, ale i tak nieźle. Nawet jeśli Shizu spłaci z tego kredyt,
wystarczy jeszcze na przyzwoite życie dla niej i dla Yoko.
-1 co im powiedziałaś?
Shizu wytarła ręce w kuchenny ręcznik i odwróciła się wreszcie.
- Powiedziałam im, że męża nie ma w domu.
Zawsze tak mówiła. „Męża nie ma w domu". Albo: „Muszę to omówić z mężem".
Shizu nigdy sama nie podejmowa-
21.00. Shizu i Yoko poszły spać, jak zwykle o tej porze. Asakawa zastanawiał się nad
zachowaniem Ryujiego. „Dlaczego ciągle puszczał tę scenę z noworodkiem?" A słowa tej
staruszki... „W przyszłym roku urodzisz dziecko". Czy jest jakiś związek między sceną z
dzieckiem i tą staruszką? I dlaczego tak często pojawia się czarny ekran? Aż trzydzieści trzy
razy, w różnych odstępach czasu.
Asakawa postanowił jeszcze raz obejrzeć film. Kiedy Ry-uji bez końca puszczał tę
scenę, szukał chyba czegoś konkretnego. Może uda mu się odgadnąć, czego. Ryuji był oczy-
wiście bardzo mocny w logice, ale miał też doskonałą intuicję. Natomiast Asakawa, zanim
doszedł do prawdy, musiał zawsze poddawać wszystko żmudnej analizie.
Asakawa otworzył szafkę i wyjął kasetę. Miał zamiar włożyć ją do magnetowidu, ale
zawahał się przez chwilę. Jakieś przeczucie powstrzymało jego dłoń. „Zaraz, zaraz, coś nie
jest w porządku". Jakiś szósty zmysł podpowiadał mu, że coś się zmieniło. Był coraz bardziej
pewien, że nie jest to tylko jego wymysł. Kiedy wziął kasetę do ręki, naprawdę wyczuł coś
niepokojącego.
„Ale co jest nie tak? Co się zmieniło? - Serce zaczęło walić mu jak oszalałe. - Nie mam pojęcia.
Nie wiem, co robić. Szybko, przypomnij sobie! Kiedy to ostatnio oglądałem... przewinąłem
taśmę do początku. A teraz taśma jest w połowie, albo raczej w jednej trzeciej, dokładnie tam,
gdzie kończą się te straszne sceny. To znaczy, że kiedy mnie nie było, ktoś to oglądał!"
15 października, poniedziałek
Codziennie rano Asakawa budził się z nadzieją, że wszystko mu się przyśniło. Tego
dnia zaraz po przebudzeniu zadzwonił do wypożyczalni i powiedział, że przyjedzie niedługo po
samochód, który wcześniej zarezerwował. Bez problemu znaleźli jego rezerwację. To nie był
sen.
Jeśli rzeczywiście miał odszukać miejsce, z którego nadano transmisję, samochód był mu
niezbędny. Trudno włamać się do kanału telewizyjnego jedynie za pomocą bezprzewodowego
nadajnika ze zwykłego sklepu elektronicznego. Ktoś musiał ten nadajnik zmodyfikować w
profesjonalny sposób. Obraz na kasecie był czysty, bez żadnych zakłóceń.'Oznaczało to, że
sygnał pochodził z bliska i był bardzo silny. Gdyby miał więcej informacji, mógłby ustalić
dokładnie, na jakim obszarze odbierano tę transmisję, i w końcu po nitce do kłębka odnalazłby
też miejsce jej pochodzenia. Ale na razie wiedział tylko to, że transmisję odebrał telewizor w
domku kempingowym B-4. Pozostawało mu jedynie pojechać tam i przeczesać całą okolicę
kawałek po kawałku. Nie miał pojęcia, ile
to może potrwać. Spakował rzeczy na trzy dni. Dłużej na pewno tam nie zostanie.
Shizu przyglądała się, jak mąż pakuje walizkę, ale ani słowem nie wspomniała o kasecie.
Poprzedniej nocy Asakawa próbował wymyślić jakieś zręczne kłamstwo. Niestety, nie
wychodziło mu i Shizu wróciła do łóżka jedynie z niejasną świadomością, że za tydzień grozi
jej śmierć. Ale tak naprawdę bała się dowiedzieć więcej. Właściwie cieszyła się, że Asakawa
nie wyjaśnił jej wszystkiego do końca. Zamiast jak zwykle zasypywać go pytaniami,
milczała. Zdawało się, że sama domyśla się czegoś przerażającego i lęk przed tą rzeczą
zamknął jej usta. Asakawa nie wiedział, jak Shizu tłumaczy sobie całą sytuację, ale zdawał
sobie sprawę, że te tłumaczenia jej nie uspokajają. Zrobiła się strasznie wrażliwa na odgłosy z
zewnątrz. Kiedy oglądała w telewizji ulubiony serial, kilka razy zrywała się z sofy tylko
dlatego, że usłyszała coś za oknem.
- Nie mówmy o tym, dobrze? Sam jeszcze wszystkiego
nie wiem. Ale poradzę sobie z tym, możesz być pewna. - Asa
kawa próbował w ten sposób rozwiać niepokój żony. Musiał
jej pokazać, że jest silny.
Wychodził już z domu, kiedy zadzwonił telefon. Był to Ryuji.
• Odkryłem coś fascynującego! Przyjedź tu i powiedz mi,
co o tym myślisz - wołał do słuchawki entuzjastycznym gło
sem.
• A nie możesz mi powiedzieć przez telefon? Właśnie jadę
odebrać samochód z wypożyczalni.
• Po co ci samochód z wypożyczalni?
• Przecież sam kazałeś mi szukać nadajnika.
• Ach, prawda. Słuchaj, wstrzymaj się z tym na chwilę.
Może jednak nie będziesz musiał szukać anteny. Może pomy
liliśmy się w tej kwestii.
Asakawa mimo wszystko postanowił odebrać samochód. Gdyby okazało się, że
jednak musi wrócić do Krainy Pacyfiku, będzie mógł wyjechać prosto od Ryujiego.
Zaparkował samochód dwoma kołami na chodniku przed domem przyjaciela i zaczął
dobijać się do drzwi.
-Otwarte! Wejdź!
Asakawa pchnął drzwi z całej siły i głośno tupiąc, przeszedł przez kuchnię.
• To co takiego odkryłeś? - zapytał naburmuszony.
• Co ci jest? - Ryuji siedział po turecku przed telewizo
rem. Spojrzał w górę na Asakawę.
• No szybko, gadaj, czego się dowiedziałeś!
• Uspokój się.
- Jak mam się uspokoić? Powiesz mi wreszcie czy nie?
Ryuji zamilkł na chwilę. Potem zapytał łagodnym to
nem:
- Coś się stało?
Asakawa klapnął na podłogę. Ścisnął dłońmi kolana, wbijając paznokcie w skórę.
• Moja żona i... moja żona i córka obejrzały to gówno.
• A niech to! Naprawdę bardzo mi przykro. - Ryuji czekał,
aż przyjaciel się uspokoi. Asakawa kichnął i z hałasem wy-
smarkał się w chusteczkę.
- Chcesz im ocalić życie, prawda?
Asakawa pokiwał głową jak mały chłopiec.
Niektóre rzeczy stawały się jasne już na pierwszy rzut oka. Ryuji rozpisał film na
poszczególne sceny.
- Przyszło mi to do głowy wczoraj wieczorem. Rozumiesz tę tabelę, tak? Film składa się z
dwunastu scen. Wszystkim
nadałem nazwy i ponumerowałem je. Pośrodku wypisałem czas trwania sceny w sekundach.
A na końcu, uważaj, zapisałem, ile razy w ciągu tej sceny pojawia się czarny ekran. Asakawa
patrzył na Ryujiego z powątpiewaniem.
• Kiedy wczoraj poszedłeś do domu, zacząłem analizo
wać inne sceny oprócz tej z noworodkiem. Chciałem zoba
czyć, czy w innych też pojawia się czarny ekran. I okazało
się, że tak - w scenach 3, 4, 8,10 i 11.
• W ostatniej kolumnie napisałeś kilka razy „scena abs
trakcyjna" i „scena rzeczywista". Co to znaczy?
• Ogólnie rzecz biorąc, możemy podzielić te dwanaście
scen na takie dwie kategorie. Sceny abstrakcyjne to jakby
obrazy, które powstają w umyśle. Właściwie możemy je na
zwać pejzażami mentalnymi. A sceny rzeczywiste to obrazy
rzeczy, które naprawdę istnieją - rzeczy, które możemy zo
baczyć na własne oczy. Tak je właśnie zaklasyfikowałem.
Ryuji na chwilę zawiesił głos.
• Popatrz teraz na ten diagram. Zauważyłeś coś?
• Hmm, wygląda na to, że czarna kurtyna spada tylko
podczas „rzeczywistych" scen.
• Świetnie. Masz całkowitą rację. Zapamiętaj sobie ten fakt.
• Ryuji, nie drażnij mnie. Powiedz, o co ci chodzi. Co to
wszystko znaczy?
• Czekaj, czekaj. Nie spiesz się. Czasem otrzymanie goto
wej odpowiedzi osłabia intuicję. Moja intuicja pomogła mi
wyciągnąć pewne wnioski. Ale boję się, że kiedy już uczepię
się tych wniosków, mogę za bardzo naginać fakty, żeby paso
wały do mojej teorii. To tak jak w śledztwie. Kiedy już policja
wybierze sobie winnego, nagle wszystkie dowody na niego
wskazują. Ale my nie mamy czasu na pomyłki. Dlatego potrzebuję potwierdzenia moich
przypuszczeń. Chcę zobaczyć, czy po zapoznaniu się z dowodami intuicja podpowie ci to
samo, co podpowiedziała mnie.
• Dobra, w porządku. Mów dalej.
• Widzisz, ta czarna kurtyna zapada tylko wtedy, kiedy na
ekranie pojawia się scena rzeczywista. Już to ustaliliśmy. A te
raz przypomnij sobie, co czułeś, kiedy po raz pierwszy ogląda
łeś poszczególne sceny tego filmu. Rozmawialiśmy wczoraj
o scenie z noworodkiem. Czy były jeszcze jakieś inne, podczas
których miałeś niezwykłe doznania? A scena z twarzami?
Ryuji nacisnął pilota i znalazł scenę na kasecie.
- Przyjrzyj się dobrze tym twarzom.
Mur zbudowany z dziesiątek ludzkich twarzy cofał się w głąb ekranu. Ich liczba
ciągle rosła. Były ich już setki, tysiące. Kiedy przyjrzał im się z bliska, każda twarz była inna.
Tak jak prawdziwe twarze, różniły się od siebie.
• A co czujesz przy tej scenie? - zapytał Ryuji.
• Wydaje mi się, że oni krzyczą na mnie. Że mnie nazywa
ją kłamcą i oszustem.
• Tak. Ja czuję to samo - to znaczy doznaję czegoś, co
bardzo przypomina twój opis.
Asakawa gorączkowo zastanawiał się, dokąd to może prowadzić. Ryuji czekał na
jednoznaczną odpowiedź. -1 co? - znów zapytał Ryuji. Asakawa pokręcił głową.
• Przykro mi, ale nic nie przychodzi mi do głowy.
• Gdybyś o tym pomyślał dłużej, może zauważyłbyś to
samo co ja. Widzisz, obaj myśleliśmy, że te sceny nagrała
kamera wideo, innymi słowy, urządzenie z obiektywem. Prawda?
• A było inaczej?
• A jak myślisz, czym jest ta czarna kurtyna, która od cza
su do czasu na chwilę zakrywa ekran?
Ryuji przewinął film powoli, klatka po klatce, aż na ekranie zapanowała ciemność.
Czarny ekran zajmował trzy, może cztery klatki. Jeśli przyjąć, że jedna klatka trwa około jednej
trzydziestej sekundy, czarny ekran pojawiał się w telewizorze na jedną dziesiątą sekundy.
- Dlaczego dzieje się to tylko w rzeczywistych scenach,
a nie w tych abstrakcyjnych? Przyjrzyj się tej klatce uważ
niej. To nie jest całkowita ciemność.
Asakawa zbliżył twarz do telewizora. Rzeczywiście, na ekranie nie panowała całkowita
ciemność. Ledwie widoczna biała poświata unosiła się pośród czerni.
- Rozmazany cień. Tak, jakby poprzedni obraz trwał na
dal w ciemności. Czy kiedy to oglądasz, nie masz takiego
dziwnego poczucia uczestnictwa? Jakbyś sam był częścią tej
sceny?
Ryuji spojrzał Asakawie prosto w oczy i powoli mrugnął powiekami. Czarna kurtyna.
• Co? - szepnął Asakawa. - Czy ten czarny ekran to...
mrugnięcie powiek?
• Dokładnie! Chyba się nie mylę! Wszystko się zgadza.
Istnieją rzeczy, które postrzegamy wzrokiem, ale są też rze
czy, których obraz tworzy się tylko w naszym umyśle. A po
nieważ taki obraz nie powstaje na siatkówce, nie przerywa
go mruganie powiek. Kiedy patrzymy na coś gołym okiem,
jedną fotografię, imię, nazwisko i adres danej osoby oraz karteczkę z krótkim opisem.
• Czego mam szukać?
• Zwracaj uwagę na nazwiska i adresy. Szukamy kobiety
z wyspy Izu Oshima.
• Kobiety? - Asakawa przechylił głowę i spojrzał na Ry-
ujiego pytającym wzrokiem.
• Pamiętasz tę staruszkę na filmie? Mówiła komuś, że
w przyszłym roku urodzi córeczkę. Chyba nie zwracała się
do mężczyzny, prawda?
Ryuji miał rację. Mężczyźni nie mogą rodzić dzieci.
Zaczęli przeglądać kartotekę. Była to dość prosta, ale monotonna czynność. Asakawa
zapytał, w jaki sposób powstały te zbiory, i Ryuji opowiedział mu całą historię.
Profesor Miura zawsze interesował się zjawiskami nadprzyrodzonymi. W latach
pięćdziesiątych rozpoczął eksperymenty z udziałem osób o paranormalnych zdolnościach.
Jednak nie dały one rezultatów na tyle wiarygodnych, żeby mógł sformułować naukową
teorię. Osoby obdarzone nadprzyrodzonymi zdolnościami nie potrafiły powtórzyć publicznie
czynności, które wcześniej wykonywały bez trudu. Potrzebowały maksymalnej koncentracji,
żeby zademonstrować swoje umiejętności. Profesor Miura szukał więc osoby zdolnej
wykazać się swoją mocą o każdej porze i w każdych warunkach. Miura wiedział, że jeśli
jasnowidz, z którym przeprowadzał eksperymenty, zawiedzie w obecności świadków, on sam
zostanie uznany za oszusta. Zdawał sobie sprawę, że jest w Japonii jeszcze wiele obdarzonych
nadprzyrodzonymi zdolnościami osób, o których on nie wie. Postanowił więc
odnaleźć ich jak najwięcej. Tylko jak miał to zrobić? Nie mógł przecież spotkać się ze
wszystkimi tymi ludźmi i osobiście sprawdzić ich zdolności jasnowidzenia, telepatii czy
teleki-nezy. Wymyślił więc pewną metodę. Wszystkim osobom, które mogły posiadać takie
zdolności, wysyłał w zapieczętowanej kopercie kawałek kliszy. Prosił je, aby bez otwierania
koperty siłą umysłu odcisnęły na kliszy pewien obraz lub wzór, a następnie odesłały mu
przesyłkę w nienaruszonym stanie. Fotografia parapsychiczna to jedna z podstawowych
zdolności paranormalnych; ludzie, którzy potrafili ją wykonywać, zwykle posiadali również
dar jasnowidzenia. W 1956 roku Miura z pomocą byłych studentów pracujących w redakcjach
czasopism i wydawnictwach zaczął gromadzić informacje o osobach obdarzonych
nadprzyrodzonymi zdolnościami. Studenci pomogli mu zbudować sieć kontaktów, dzięki
którym natychmiast docierały do niego ze wszystkich zakątków Japonii pogłoski o takich
przypadkach. Jednak po obejrzeniu odesłanych mu klisz Miura stwierdził, że tylko mniej
więcej jedna na dziesięć osób deklarujących paranormalne zdolności, naprawdę takie
zdolności ma. Reszta potrafiła jedynie umiejętnie otworzyć kopertę i zamienić kliszę.
Oczywiste przypadki oszustwa Miura odrzucał natychmiast, ale przypadki niejasne kazał
zachować. W ten właśnie sposób powstał ogromny zbiór informacji, który Asakawa miał
teraz przed sobą. W miarę upływu czasu siatka informacyjna Miury stawała się coraz lepsza,
szczególnie dzięki rozwojowi mass mediów i udziałowi coraz większej liczby byłych
studentów. Archiwum rozrastało się ciągle aż do jego śmierci.
• Co ty gadasz?
• To ten pensjonat, który prowadzi syn Miury.
• Wiem. Ale dlaczego mam tam z tobą nocować?
• A co? Nie chcesz?
• Przecież nie mamy czasu wylegiwać się w pensjonatach.
• Nawet jeśli ją niedługo znajdziemy, nie mamy jak do
stać się teraz na Izu Oshimę. Dzisiaj już nigdzie nie pojedzie
my. Nie sądzisz, że lepiej będzie dobrze się wyspać i zebrać
siły na jutro?
Na myśl o tym, że będzie musiał nocować razem z Ryujim w pensjonacie, Asakawa
odczuwał nieopisany wstręt. Ale nie było innego wyjścia, więc zrezygnowany poszedł po
jedzenie i powiedział synowi Miury, że zostaną na noc. Potem razem z Ryujim zjedli kolację i
wypili herbatę. Była siódma. Potrzebowali tej krótkiej przerwy.
Asakawie zdrętwiały ręce i kark. Przed oczami latały mu ciemne plamki. Zdjął okulary i
przysunął segregator tak blisko twarzy, że mógłby lizać kartki. Wiedział, że musi maksymalnie
wytężyć uwagę, bo inaczej może coś przeoczyć. Ale ta świadomość męczyła go jeszcze
bardziej.
Dziewiąta. Ciszę archiwum przerwał szalony wrzask Ry-ujiego: „Hura! Znalazłem! A
więc tu się ukrywała!".
Asakawa rzucił się na kartotekę, którą Ryuji trzymał w rękach. Usiadł obok niego i z
powrotem założył okulary. Przeczytał:
„Izu Oshima, Sashikiji. Sadako Yamamura, lat 11". Data stempla pocztowego 29 sierpnia
1958. „Badana dołączyła notkę, w której przewidziała, że na kliszy pojawi się jej nazwisko.
Nie ma wątpliwości, że dziewczynka naprawdę po-
siada nadprzyrodzoną moc". Załączona była fotografia przedstawiająca znakyama, czyli
„góra", nakreślony białymi liniami na czarnym tle. Asakawa widział już kiedyś taki znak.
- To na pewno ona - szepnął drżącym głosem. Na kasecie,
zaraz po scenie eksplozji wulkanu Mihara, pojawiał się znak
„góra", dokładnie taki sam jak ten na kliszy. Poza tym w dzie
siątej scenie na ekranie starego telewizora widać było znak
sada. Kobieta nazywała się Sadako Yamamura.
-1 co o tym myślisz? - zapytał Ryuji.
- Nie ma żadnych wątpliwości. To ona.
Asakawa odzyskał straconą nadzieję. Więc jednak istniała choćby niewielka szansa. Po
raz pierwszy pomyślał sobie, że być może zdążą na czas.
16 października, wtorek
10.15. Ryuji i Asakawa znajdowali się na pokładzie wodolotu, który opuścił właśnie
port w Atami. Pomiędzy Atami a wyspą Oshima nie kursował żaden prom; musieli więc
zostawić samochód na parkingu obok hotelu Atami Korakuen. Asakawa ciągle jeszcze ściskał
w dłoni kluczyki.
Mieli przybyć na Oshimę za godzinę. Wiał silny wiatr i zanosiło się na deszcz.
Większość pasażerów nie wychodziła na pokład; kulili się w środku, na zarezerwowanych
miejscach. Asakawa i Ryuji nie mieli wcześniej czasu, żeby sprawdzić prognozę pogody, ale
teraz zdali sobie sprawę, że chyba zbliża się tajfun. Fale były duże i kołysały statkiem mocniej
niż zwykle.
Popijając gorącą kawę z puszki, Asakawa jeszcze raz rozmyślał o wszystkim, co się do tej
pory zdarzyło. Nie wiedział, czy powinni być dumni z tego, że tak daleko zaszli, czy też
powinni robić sobie wyrzuty, że nie wpadli na trop „Sadako Yamamury" i nie pojechali na
Izu Oshimę dużo wcześniej. O wszystkim zadecydowało odkrycie, że czarna kurtyna,
która co jakiś czas na chwilę zakrywała ekran, to mruganie ludzkich powiek. Obrazów na
filmie nie zarejestrowała kamera, tylko ludzki narząd zmysłu. To znaczy, że ta nieznana
kobieta skierowała swoją energię na włączone wideo w domku B-4 i w ten sposób
stworzyła nie fotografię parapsychiczną, lecz parapsychiczny film. Bez wątpienia było to
oznaką paranormalnych zdolności o niezmiernej mocy. Ryuji domyślił się, że taka osoba na
pewno będzie się wyróżniać w swoim otoczeniu, postanowił jej poszukać i faktycznie
odnalazł jej imię ł nazwisko. Oczywiście nie mieli jeszcze pewności, że „Sadako Yamamura"
jest dokładnie tą osobą, której szukają. Na razie była tylko podejrzaną. Jechali na wyspę
Oshima, żeby sprawdzić swoje przypuszczenia.
Morze burzyło się; statek unosił się wysoko na falach i opadał gwałtownie. Asakawę
ogarnęło złe przeczucie. Czy to na pewno dobry pomysł, aby obaj jechali na Oshimę? A jeśli
przyjdzie tajfun i nie będą mogli opuścić wyspy? Kto wtedy uratuje jego żonę i dziecko?
Wyznaczony termin był coraz bliżej. 22.04, pojutrze.
Asakawa zapadł się głębiej w fotel i grzał dłonie o puszkę.
• Wiesz, ciągle trudno mi w to uwierzyć. Że ludzka istota
potrafi dokonać czegoś takiego.
• Nieważne, czy ty w to wierzysz, czy nie - odpowiedział
Ryuji, nie podnosząc głowy znad mapy wyspy Oshima. -1 tak
jesteś świadkiem rzeczywistego zjawiska. To, z czym mamy
teraz do czynienia, jest tylko małą cząstką nieustannie zmie
niającego się fenomenu.
Ryuji złożył mapę.
Słuchając tego, co mówił Ryuji, Asakawa przypomniał sobie wyraz twarzy Yoko, kiedy
zobaczyła maskę demona. Zastanawiał się wtedy, skąd takie dziecko wie, że maski demona
należy się bać.
- Hmm. Sceny tego filmu nie układają się w żadną opo
wieść i same w sobie nie są takie straszne. Więc może rze
czywiście łatwo je potraktować jako żart. Ale czy te dzieciaki
nie miały przynajmniej jakichś wątpliwości? A co ty byś zro
bił? Gdyby ktoś ci powiedział, że umrzesz, jeśli nie zastosu
jesz się do jego wskazówek, to czy nawet gdybyś w to nie
wierzył, nie zrobiłbyś tego na wszelki wypadek? Chociaż jed
na osoba z tej grupy powinna się wyłamać! Jeśli wstydzili
się okazać słabość przed innymi, mogli przecież odczynić klą
twę po kryjomu, już po powrocie do Tokio.
Asakawę znów ogarnęły pesymistyczne myśli. Tak naprawdę sam się już wcześniej nad
tym zastanawiał. „A jeśli okaże się, że nie da się uniknąć klątwy?"
- Może to było związane z czymś, czego nie byli w stanie
zrobić, więc wmówili sobie, że film jest tylko żartem...
Asakawie przyszedł do głowy pewien scenariusz. Co będzie, jeśli ta kobieta została
zamordowana? Może wysłała wiadomość do świata żywych, prosząc, żeby ktoś pomścił jej
śmierć i w ten sposób przywrócił spokój jej duszy?
- Hę, hę, wiem, o czym tak myślisz. Zastanawiasz się, co
ty byś zrobił w takiej sytuacji.
Asakawa zadawał sobie, pytanie: co by zrobił, gdyby uratowanie życia wymagało
zabicia kogoś? Czy potrafiłby zabić obcego człowieka, żeby ocalić własne życie? A już
najbardziej dręczyła go myśl: „Jeśli rzeczywiście okaże się, że takie jest
polecenie, który z nas je wykona?". Otrząsnął się gwałtownie. „Natychmiast przestań
myśleć o takich rzeczach!" Na razie powinien tylko modlić się w duchu, aby życzenie tej
Sadako Yamamury nie przerastało możliwości zwykłego śmiertelnika.
Wyspę widać było coraz wyraźniej; powoli wyłaniała się przed nimi przystań w porcie
Motomachi.
• Słuchaj, Ryuji. Chciałem cię o coś poprosić - powiedział
z naciskiem Asakawa.
• Co takiego?
-Jeśli nie zdążę na czas... to znaczy, jeśli... - Słowo „umrę" nie mogło Asakawie przejść
przez gardło. - Jeśli rozszyfrujesz zaklęcie następnego dnia, czy mógłbyś... Wiesz, moja
żona i dziecko...
Ryuji przerwał mu.
- Oczywiście. Nic się nie martw. Możesz na mnie polegać.
Uratuję żonusię i dzidziusia.
Asakawa wyjął wizytówkę i napisał na odwrocie numer telefonu.
- Każę im jechać do domu rodziców Shizu w Ashikadze
i powiem, żeby tam zostały, dopóki nie rozwiążemy zagadki.
Tutaj masz numer. Dam ci go teraz, żeby nie zapomnieć.
Ryuji włożył wizytówkę do kieszeni, nawet na nią nie patrząc.
Przez głośniki zapowiedziano właśnie, że statek cumuje w Motomachi na wyspie
Oshima. Asakawa miał zamiar zadzwonić do domu jeszcze z portu i nakłonić żonę, żeby na
jakiś czas pojechała do rodziców. Nie wiedział, kiedy wróci do Tokio. Możliwe, że zabraknie
mu czasu i skończy tutaj, na
Oshimie. Nie mógł dopuścić do tego, żeby Shizu i Yoko zostały same w ciasnym mieszkaniu,
przerażone tym, co je czeka. Przechodzili przez pomost na molo, kiedy Ryuji zapytał:
- Hej, Asakawa, czy żona i dziecko naprawdę aż tyle zna
czą w życiu?
To pytanie nie pasowało do Ryujiego. Asakawa zaśmiał się i odpowiedział:
- Sam się kiedyś przekonasz.
Ale w głębi duszy Asakawa nie wierzył, że Ryuji potrafiłby założyć normalną rodzinę.
Na molo na Oshimie wiatr był silniejszy niż na przystani w Atami. Nad ich
głowami chmury pędziły z zachodu na wschód, a pod stopami betonowa konstrukcja trzęsła
się z siłą uderzających w nią fal. Nie padało tak mocno, ale krople deszczu, niesione przez wiatr,
uderzały Asakawę prosto w twarz. Żaden z nich nie miał parasola. Wcisnęli ręce w kieszenie
kurtek i zgarbieni szybkim krokiem przemierzali molo łączące ląd z oceanem.
Turystom wyszli na powitanie miejscowi, trzymając reklamy wypożyczalni
samochodów i pensjonatów. Asakawa rozglądał się za osobą, która miała po nich wyjść.
Zanim wsiedli na statek w porcie w Atami, Asakawa skontaktował się ze swoim biurem i
poprosił o numer telefonu do biura na Oshimie. Dzięki temu udało mu się uzyskać pomoc
korespondenta o nazwisku Hayatsu. Żadna z krajowych organizacji prasowych nie miała na
Oshimie pełnej redakcji; wszyscy zatrudniali miejscowych jako niezależnych
korespondentów. Te osoby śledziły życie wyspy i jeśli zdarzyło się coś ciekawego,
zgłaszały to do głównego biura. Do ich obowiązków należało również udzielanie pomocy
dziennikarzom wysyłanym na wyspę w poszukiwaniu materiałów do konkretnych
artykułów. Hayatsu pracował wcześniej dla „Daily News", a kiedy przeszedł na emeryturę,
przeniósł się na Oshimę. Był odpowiedzialny za wiadomości nie tylko z Oshimy, ale także ze
wszystkich siedmiu wysp w archipelagu Izu. Jeśli zaobserwował lub usłyszał coś
interesującego, nie musiał czekać na reportera z centrali. Wolno mu było przysyłać własne
artykuły. Hayatsu miał na wyspie dobrze rozwiniętą siatkę kontaktów. Asakawa miał
nadzieję, że współpraca z nim przyspieszy tok dochodzenia.
W rozmowie telefonicznej Hayatsu odpowiedział pozytywnie na prośbę Asakawy i
obiecał, że wyjdzie po niego na przystań. Ponieważ nigdy wcześniej się nie spotkali,
Asakawa opisał swój wygląd i powiedział, że przyjedzie w towarzystwie przyjaciela.
Teraz za plecami usłyszał czyjś głos.
- Przepraszam, czy pan Asakawa?
-Tak.
-Jestem Hayatsu, tutejszy korespondent. - Podał im parasole i uśmiechnął się
dobrodusznie.
- Proszę wybaczyć, że powiadomiliśmy pana tak niespo
dziewanie. Naprawdę jesteśmy wdzięczni za pomoc.
W drodze do samochodu Asakawa przedstawił Hayatsu Ryujiego. Wiatr dął tak
głośno, że prawie wcale się nie słyszeli. Mogli porozmawiać dopiero, kiedy wsiedli do
środka. Z zewnątrz samochód wydawał się dość mały, ale wewnątrz miał zaskakująco dużo
miejsca. Asakawa usiadł na przednim siedzeniu, a Ryuji na tylnym.
• Chcą panowie jechać od razu do domu Takashiego Yama-
mury? - zapytał Hayatsu, obiema rękami ściskając kierowni
cę. Jak na mężczyznę po sześćdziesiątce, miał wyjątkowo
bujne włosy, chociaż prawie wszystkie były siwe.
• A więc znalazł pan już rodzinę Sadako Yamamury? -
Przez telefon Asakawa powiedział Hayatsu, że chcieliby roz
mawiać z kimś o tym nazwisku.
• To mała miejscowość. Kiedy wspomniał pan, że chodzi
o Yamamurę z Sashikiji, od razu wiedziałem, o kim mowa.
Tylko jedna rodzina nosi to nazwisko. Yamamura jest ryba
kiem. W sezonie letnim prowadzi w swoim domu mały pen
sjonat. Mogliby panowie tam dzisiaj przenocować. Jak pa
nowie sądzą? Oczywiście z przyjemnością zaoferowałbym
nocleg u siebie, ale moje mieszkanie jest dość ciasne i za
niedbane. Obawiam się, że nie czuliby się panowie swobod
nie. - Hayatsu roześmiał się. Mieszkali z żoną sami, ale nie
przesadzał, kiedy mówił, że nie mają miejsca nawet dla
dwóch gości.
Asakawa spojrzał na Ryujiego.
- W porządku. Możemy tam przenocować.
Yoshino wręczył wizytówkę młodej stażystce, która stała przy wejściu na salę prób, i
powiedział, że chce rozmawiać z Uchimurą.
• Ktoś do pana z „Daily News" - powiedziała stażystka
silnym aktorskim głosem do dyrektora, który siedział pod
ścianą i przyglądał się grze zespołu. Uchimurą odwrócił się
zaskoczony. Ponieważ Yoshino był przedstawicielem prasy,
Uchimurą podszedł do niego z szerokim uśmiechem na twa
rzy. Grupy teatralne zawsze odnosiły się do dziennikarzy nie
zwykle uprzejmie. Nawet najdrobniejsza wzmianka na stro
nach poświęconych kulturze mogła mieć decydujący wpływ
na sprzedaż biletów. Ponieważ za tydzień mieli premierę
nowego spektaklu, Uchimura myślał, że Yoshino przyszedł
obejrzeć próbę. Dziennikarze z „Daily News" nigdy nie po
święcali Teatrowi Do Góry wiele uwagi; Uchimura czarował
więc Yoshino, ile tylko mógł, żeby jak najlepiej wykorzystać
tę okazję. Ale kiedy Yoshino przedstawił mu prawdziwy po
wód wizyty, Uchimura całkowicie stracił zainteresowanie jego
osobą. Nagle okazało się, że jest bardzo zajęty. Rozejrzał się
po sali, jakby kogoś szukał. Wreszcie zauważył niskiego ak
tora około pięćdziesiątki.
• Chodź tu, Shin - zawołał mężczyznę piskliwym gło
sem. Yoshino poczuł nagle dziwną niechęć do dyrektora.
Może wywołał ją zbyt poufały ton, jakim dyrektor zwrócił
się do starszego mężczyzny? A może jego przesadnie dłu
gie, niezgrabne kończyny, które w połączeniu z wysokim,
kobiecym głosem sprawiały dość osobliwe wrażenie. W każ
dym razie Yoshino wzdrygnął się. „Co za odmieniec", po
myślał.
- Shin, kochanie, występujesz dopiero w drugim akcie.
Bądź tak słodki i porozmawiaj z tym panem o Sadako Yama-
murze, dobrze? Pamiętasz tego dziwoląga, co?
Yoshino rozpoznał Shina po głosie. To on dubbingował po japońsku zachodnie filmy
wyświetlane w telewizji. Shin Ari-ma był bardziej znany z głosu niż ze swojej pracy scenicznej.
A w końcu należał do grupy założycieli Teatru Do Góry.
• Sadako Yamamura? - Arima podrapał się po łysiejącej
głowie, szukając w pamięci wspomnień sprzed ćwierć wie
ku. - A, ta Sadako Yamamura! - Skrzywił się. Najwyraźniej
dobrze ją zapamiętał.
• Pamiętasz? To dobrze. Tu mamy próbę, więc weź go do
mojego gabinetu, dobrze? - Uchimura skłonił się i wrócił do
zgromadzonych na scenie aktorów. Kiedy ponownie zajął
swoje miejsce w fotelu, znów stał się poważnym i wynios
łym dyrektorem.
Otworzyli drzwi gabinetu z tabliczką „Prezes". Arima wskazał Yoshino miejsce na
skórzanej kanapie i powiedział: „Proszę siadać". Jeśli był to pokój prezesa, to znaczy, że teatr
działał na zasadzie małego przedsiębiorstwa. Dyrektor pełnił funkcje podobne do funkcji
prezesa spółki.
- A więc, co pana tu sprowadza w taką pogodę? - Zmę
czony próbą Arima poczerwieniał na twarzy; miał spocone
czoło, ale jego oczy śmiały się dobrodusznie. Dyrektor spra
wiał wrażenie człowieka, który podczas rozmowy nieustan
nie próbuje odgadnąć myśli drugiej osoby; natomiast Arima
był człowiekiem prostodusznym, zawsze udzielał szczerych
odpowiedzi i niczego nie ukrywał. Od osobowości udzielają
cego wywiad zależy zwykle, czy idzie on gładko, czy nie.
łem tutaj, żeby jeszcze raz przećwiczyć rolę. Stałem tam, widzi pan... - Arima pokazał na drzwi. -
Wszedłem do biura i przez matową szybę zauważyłem, że telewizor jest włączony. Po-
myślałem sobie: No cóż, ktoś ogląda telewizję. Niech pan pamięta, że to nie było złudzenie.
Stałem po drugiej stronie ścianki i nie widziałem dokładnie, co jest na ekranie, ale widziałem
migające czarno-białe światło. Nie było głosu. W pokoju panował półmrok i kiedy znalazłem
się po drugiej stronie ścianki, chciałem zobaczyć, kto siedzi przed telewizorem. Spojrzałem tej
osobie prosto w twarz. Była to Sadako Yama-mura. Ale kiedy stanąłem obok niej, zobaczyłem,
że na ekranie nic nie ma. Naturalnie od razu pomyślałem, że wyłączyła go, kiedy mnie
zauważyła. Wtedy nie miałem jeszcze żadnych podejrzeń. Ale...
Arima przerwał, jakby nie chciał dalej opowiadać.
• Proszę, niech pan mówi dalej.
• Odezwałem się do niej. Powiedziałem: „Pospiesz się, bo
nie zdążysz na ostatni pociąg". I włączyłem lampkę na biur
ku. Ale nie chciała się zapalić. Była wyłączona z kontaktu.
Schyliłem się, żeby włożyć wtyczkę, i dopiero wtedy to za
uważyłem: telewizor też był wyłączony z kontaktu.
Arima przypomniał sobie wyraźnie, jakie ciarki poczuł na plecach, kiedy zobaczył, że
wtyczka od telewizora leży na podłodze.
Yoshino chciał się upewnić, czy dobrze usłyszał.
• A więc widział pan włączony telewizor, mimo że wtycz
ka była wyjęta z kontaktu?
• Tak. Mówię panu. Aż dostałem dreszczy! Od razu pod
niosłem głowę i spojrzałem na Sadako. Dlaczego ona tak sie-
dzi przed wyłączonym telewizorem? Nie spojrzała na mnie, tylko dalej wpatrywała się w
ekran z lekkim uśmiechem na ustach.
Arima pamiętał wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Ten epizod musiał na nim
wywrzeć głębokie wrażenie.
-1 powiedział pan o tym komuś?
• Oczywiście. Powiedziałem Uchiemu... to znaczy Uchi-
murze - to nasz dyrektor, którego miał pan okazję poznać.
I Shigemoriemu.
• Shigemoriemu?
• To był założyciel naszego zespołu. Uchimura jest naszym
drugim dyrektorem.
• Rozumiem. I jak pan Shigemori zareagował na pańską
opowieść?
• Powiedziałem mu to, kiedy grał w madżonga, ale był
zafascynowany. Zawsze czuł słabość do kobiet i chyba od ja
kiegoś czasu miał Sadako na oku; planował, że ją zdobędzie.
Tamtego wieczoru trochę za dużo wypił, mówił różne szalo
ne rzeczy, na przykład: „Dzisiaj przypuszczani atak na miesz
kanie Sadako". Nie wiedzieliśmy, co robić. To tylko pijackie
gadanie - nie mogliśmy go brać na serio, ale też nie mogli
śmy tego zignorować. Wreszcie wszyscy rozeszli się do do
mów, a Shigemori został sam. Nie dowiedzieliśmy się nigdy,
czy rzeczywiście poszedł tej nocy do mieszkania Sadako, czy
nie. Bo następnego dnia, kiedy Shigemori pojawił się na pró
bie, był zupełnie innym człowiekiem. Blady i milczący usiadł
na krześle, nie odzywając się do nikogo słowem. I tak umarł,
na tym krześle, jakby nagle zasnął.
Yoshino podniósł głowę, zaniepokojony.
17 października, środa
Stojąc na skrzyżowaniu Omotesando i Aoyama-dori, Yoshino jeszcze raz zajrzał do notesu. „6-
1 Minami Aoyama, Kwatery Sugiyama". Taki był adres Sadako przed dwudziestu pięciu laty.
Nie podobał mu się ten adres. Doszedł ulicą Omotesando aż do zakrętu. Oczywiście
numerem 6-1 oznaczony był blok naprzeciwko Muzeum Nezu. Była to obecnie jedna z naj-
bogatszych dzielnic miasta i, tak jak Yoshino się obawiał, stały tam jedynie eleganckie bloki z
czerwonej cegły, na miejscu dawnych tańszych Kwater Sugiyama.
„Chyba zwariowałem! Myślałem, że znajdę tę kobietę po dwudziestu pięciu latach?"
Pozostało mu tylko odnaleźć innych stażystów, którzy przyłączyli się do zespołu w
tym samym czasie co Sadako. Yoshino odnalazł adresy tylko czterech spośród siedmiu osób,
które związały się z grupą tamtego roku. Jeśli żadna z tych osób nie będzie wiedziała nic o
Sadako, ślad urwie się całkowicie. Yoshino przeczuwał, że niestety tak właśnie się stanie.
Spojrzał na zegarek: dochodziła jedenasta. Pobiegł do
najbliższego sklepu z materiałami biurowymi, żeby wysłać faks do biura prasowego na
Oshimie. Chciał poinformować Asakawę o tym, czego dowiedział się do tej pory.
Asakawa i Ryuji siedzieli właśnie w tym „biurze prasowym", czyli w domu Hayatsu.
- Hej, Asakawa, uspokój się! - wrzasnął Ryuji na Asaka
wę, który krążył po pokoju tam i z powrotem. - Nie ma sen
su panikować!
Przez radio nadawano bez przerwy informacje o pogodzie: prędkość wiatru
maksymalna, ciśnienie barometryczne prawie takie jak w oku cyklonu, milibary, północne i
północno--wschodnie wiatry, obszary deszczów i nawałnic, fale sztormowe... Asakawa nie
mógł już tego słuchać.
W tej chwili centrum Tajfunu numer 21 znajdowało się na morzu, mniej
więcej sto pięćdziesiąt kilometrów od przylądka Omaezaki i przesuwało się w kierunku
północno--wschodnim z prędkością mniej więcej dwudziestu kilometrów na godzinę, z
utrzymującą się prędkością wiatru około czterdziestu metrów na sekundę. W takim tempie
tajfun powinien do wieczora dotrzeć do południowego brzegu wyspy Oshima. Statki i
samoloty zaczną pewnie kursować dopiero jutro - w czwartek. Przynajmniej tak przewidywał
Hayatsu.
- W czwartek! - burzył się Asakawa. „Mój termin wypa
da jutro o dziesiątej wieczorem! Pospiesz się, przeklęty taj
funie! Powiej tu sobie i znikaj; zamień się w depresję zwrot
nikową albo coś w tym stylu". - Kiedy, do cholery, będziemy
mogli się wydostać z tej wyspy?
Asakawa miał ochotę na kimś się wyładować, ale nie wiedział, na kim. „Nie
powinienem był tu przyjeżdżać. Choler-
plaży i poddał swoje życie jeszcze surowszej dyscyplinie. Uczył też mieszkańców wyspy
rolnictwa i rybołówstwa, a jego prawy charakter zyskał powszechne uznanie. Wreszcie
ułaskawiono go i pozwolono mu wrócić na ląd, gdzie założył zakon Shugendo. Podobno
spędził na wyspie tylko trzy lata, ale krążyło tu o nim mnóstwo opowieści. Według jednej z le-
gend, pewnego dnia w metalowych chodakach na nogach uniósł się w powietrze i odleciał na
górę Fudżi. Mieszkańcy wyspy do tej pory otaczali En no Ozunu wielką czcią. Grota Ascety
była najświętszym miejscem na Oshimie. Co roku, 15 czerwca, obchodzono Święto Ascety.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej, w ramach polityki prowadzonej przeciwko
sintoizmowi i buddyzmowi, oddziały okupanckie zabrały posąg En no Ozunu ze świątyni w
grocie i wrzuciły go do oceanu. Shizuko, która głęboko wierzyła w Ozunu, widziała całą
akcję. Ukryta w cieniu skał na cyplu Ślimaczy Nos, obserwowała, jak żołnierze zrzucają
posąg z amerykańskiej łodzi patrolowej do oceanu. Zapamiętała dokładnie, w którym miejscu
to zrobili.
Genji myślał, że się przesłyszał, kiedy Shizuko kazała mu wypłynąć na poszukiwanie
posągu. Miał silne ręce i był dobrym rybakiem, ale nigdy jeszcze nie próbował złowić ka-
miennego posągu. Jednak ze względu na skryte uczucie, jakim darzył Shizuko, nie potrafił jej
odmówić. Chociaż było już późno, spuścił łódź na wodę. Miał nadzieję, że jeśli odda
Shizuko tę przysługę, dziewczyna poczuje się wobec niego zobowiązana. A zresztą, samo to,
że miał znaleźć się z nią na morzu sam na sam w tę piękną księżycową noc, wydawało mu
się czymś wspaniałym.
Rozpalili ogniska na Plaży Ascety i na cyplu Ślimaczy Nos, żeby się nie zgubić, i
wypłynęli w morze, posuwając się coraz dalej i dalej. Oboje dobrze znali ten kawałek
oceanu: układ dna morskiego, jego głębokość, gatunki ryb, które tam pływały. Ale zapadła
już noc i choćby nie wiem jak jasno świecił księżyc, pod powierzchnią wody nic nie było
widać. Genji nie miał pojęcia, jak Shizuko chce odnaleźć posąg. Ciągle wiosłując, zapytał ją o
to, ale nie odpowiedziała. Obejrzała się tylko, przez fale, na ogniska na plaży, żeby
sprawdzić, czy trzymają właściwy kurs. Nietrudno było ocenić, gdzie dokładnie się
znajdują: wystarczyło tylko oszacować odległość pomiędzy ogniskami a łodzią. Kiedy
przepłynęli już jakieś kilkaset metrów, Shizuko krzyknęła, żeby się zatrzymał.
Przeszła na rufę łodzi, pochyliła się nad powierzchnią wody i spojrzała w morską
głębinę.
- Odwróć się! - rozkazała Genjiemu.
Genji domyślił się, co zamierza Shizuko, i serce zabiło mu mocniej. Shizuko
wyprostowała się i zdjęła kimono. Szelest materiału ześlizgującego się z ciała pobudził jego
wyobraźnię; Genji wstrzymał oddech. Wtedy za plecami usłyszał plu-śnięcie; to Shizuko
wskoczyła do morza. Kiedy słone krople opryskały mu plecy, odwrócił się i spojrzał. Shizuko
przebierała nogami w wodzie. Długie, ciemne włosy związała kawałkiem materiału; w
zębach trzymała linę. Podskoczyła, wynurzając się z wody do pasa, wzięła dwa głębokie
oddechy i zanurkowała na samo dno morza.
Ile razy wynurzała głowę na powierzchnię, żeby zaczerpnąć powietrza? Ostatni raz
nie trzymała już w zębach liny.
W 1947 roku, po wyjeździe z Sashikiji do stolicy, Shizuko dostała nagle silnego ataku
migreny i przewieziono ją do szpitala. Przez jednego z lekarzy poznała Heihachiro Ikumę,
profesora na Wydziale Psychiatrii Uniwersytetu Taido. Zajmował się badaniami, które miały na
celu znalezienie naukowego wytłumaczenia hipnotyzmu i pokrewnych zjawisk. Kiedy odkrył, że
Shizuko posiada dar jasnowidzenia, bardzo się nią zainteresował. Pod jej wpływem zmienił
nawet kierunek badań. Skoncentrował się przede wszystkim na analizie zdolności
paranormalnych, a przypadek Shizuko stał się głównym przedmiotem jego badań. Jednak
wkrótce zaczęło ich łączyć coś więcej niż tylko stosunki zawodowe. Chociaż Iku-ma miał już
rodzinę, zaczęło się w nim budzić uczucie do Shizuko. Wkrótce dziewczyna zaszła w ciążę i
aby uciec przed ciekawskimi spojrzeniami, przeniosła się z powrotem do ro-
dzinnej miejscowości. Tam urodziła się Sadako. Po porodzie Shizuko natychmiast wróciła
do Tokio, zostawiając Sadako w Sashikiji. Ale po trzech latach przyjechała po dziecko. Od
tamtego czasu aż do swojej samobójczej śmierci Shizuko nie odstępowała Sadako na krok.
Na początku lat pięćdziesiątych duet Heihachiro Ikuma-Shizuko Yamamura wzbudził w
kraju sensację. Pisano o nich w gazetach codziennych i tygodnikach. Badania Ikumy rzuciły
nowe światło na zagadnienie zdolności paranormalnych, interpretując je z poważnego,
naukowego punktu widzenia. Początkowo, być może pod wrażeniem autorytetu Ikumy, który
był profesorem na prestiżowym uniwersytecie, opinia publiczna zgodnie uwierzyła w
umiejętności Shizuko. Nawet media przedstawiały ją w pozytywnym świetle. Jednak raz po
raz odzywały się również głosy twierdzące, że Shizuko jest oszustką. Kiedy pewne znaczące
towarzystwo naukowe dołączyło do debaty swój komentarz „wątpliwy przypadek", coraz
więcej osób zaczęło wycofywać swoje poparcie dla badań Ikumy.
Nadprzyrodzone zdolności Shizuko należały przede wszystkim do grupy umiejętności
zwanej postrzeganiem pozazmy-słowym, jak jasnowidzenie, telepatia i umiejętność wytwa-
rzania fotografii parapsychicznych. Shizuko nie miała natomiast zdolności telekinezy, czyli
przesuwania przedmiotów bez ich dotykania. Według jednego z czasopism, przykładając do
czoła kawałek kliszy w szczelnie zaklejonej kopercie, Shizuko potrafiła nanieść na nią
określony wzór. W stu przypadkach na sto umiała również rozpoznać obraz na ukrytej przed
nią kliszy. Ale inne czasopismo twierdziło, że Shizuko
uwagę córeczki, Shizuko wymknęła się z domu i skoczyła do wnętrza wulkanu. Tak
właśnie zrujnowano życie trojga osób.
-Jeśli miała aż takie zdolności, to dlaczego wysłała profesorowi Miurze taką zwyczajną
fotografię parapsychiczną? Mogła się przecież popisać czymś bardziej imponującym.
- Jesteś jeszcze głupszy, niż się wydajesz. Matka Sadako
tylko przysporzyła sobie kłopotów, ujawniając przed świa
tem swoje nadprzyrodzone zdolności. Nie chciała, żeby Sa
dako popełniła ten sam błąd. Pewnie powiedziała córce, żeby
nikomu nie mówiła o tym, co potrafi, i prowadziła normalne
życie. Sadako bardzo uważała, żeby fotografia, którą wyko
nała dla profesora Miury, była jak najbardziej przeciętna.
Kiedy Sadako pracowała w teatrze, zostawała sama po próbach, żeby przetestować
swoją moc na telewizorze - wtedy jeszcze niewiele osób miało w domach odbiorniki telewi-
zyjne. Była bardzo ostrożna. Pilnowała, żeby nikt nie zauważył jej zdolności.
• A kim może być kobieta, która pojawia się w następnej
scenie? - zapytał Asakawa.
• Nie wiem. Może ta kobieta nawiedziła Sadako we śnie
i wyszeptała jej do ucha proroctwa? Mówiła bardzo starym
dialektem. Zauważyłeś chyba, że teraz na wyspie słyszy się
tylko standardowy japoński. Była też bardzo stara. Może żyła
w dwunastym wieku? A może miała jakiś związek z En no
Ozunu?
„...W przyszłym roku urodzisz dziecko".
• Ciekawe, czyjej przepowiednia się spełniła.
• Na filmie zaraz po tej scenie pojawia się scena z nowo
rodkiem. Na początku myślałem, że Sadako urodziła chłopca,
ale jak wynika z tego faksu, to chyba nie do końca prawda.
• Miała brata, który umarł, kiedy miał cztery miesiące...
• Tak, to chyba był on.
• Ale co z tą przepowiednią? Staruszka wyraźnie zwraca
ła się do Sadako. Powiedziała jej „urodzisz dziecko". Czy Sa
dako miała dziecko?
• Nie wiem. Jeśli wierzyć staruszce, pewnie tak.
• Ale z kim?
- Skąd mam wiedzieć? Słuchaj, przecież ja nie wiem
wszystkiego. Próbuję się tylko domyślić różnych rzeczy.
Jeśli Sadako Yamamura naprawdę urodziła dziecko, to kto był jego ojcem? I gdzie jest teraz
to dziecko?
Ryuji nagle poderwał się z miejsca, uderzając kolanami o stół.
-Jestem głodny. Słuchaj, minęło południe. Idę coś zjeść. -Masując kolana, Ryuji
skierował się w stronę drzwi. Asaka-wie nie chciało się jeść, ale ponieważ dręczyła go jeszcze
jedna kwestia, postanowił pójść z Ryujim. Przypomniało mu się, że na początku Ryuji kazał
mu ustalić tożsamość mężczyzny z ostatniej sceny, ale Asakawa nie wiedział, jak się za to za-
brać, więc nie zrobił nic w tym kierunku. Kim mógł być ten mężczyzna? Chyba nie był to
ojciec Sadako, Heihachiro Iku-ma. W tym, jak Sadako na niego patrzyła, kryło się zbyt wiele
nienawiści. Kiedy Asakawa zobaczył na ekranie twarz tego mężczyzny, poczuł w środku silny,
tępy ból, któremu towarzyszyło uczucie ogromnej antypatii. Mężczyzna był dość przystojny,
miał wyjątkowo ładne oczy. Asakawa zastanawiał się, dlaczego Sadako tak go nienawidziła.
Tak czy owak, na pewno nie patrzyłaby w taki sposób na kogoś z rodziny. W raporcie Yoshino
nic nie wskazywało na to, że Sadako miała jakieś konflikty z ojcem. Wręcz przeciwnie,
Asakawa odniósł
wrażenie, że jej stosunki z rodzicami były dość dobre. Obawiał się więc, że ustalenie
tożsamości tego człowieka jest niemożliwe. Minęło już prawie trzydzieści lat - upływ czasu
na pewno bardzo zmienił jego wygląd. Jednak, na wszelki wypadek, może powinien
poprosić Yoshino, żeby wydobył z archiwum jakieś zdjęcie Ikumy. Był ciekawy, co powie na
to Ryuji. Wyszedł za nim na ulicę z zamiarem omówienia tej sprawy.
Ogłuszył ich świst wiatru. Bar znajdował się niedaleko, w porcie, nie było więc sensu
brać parasoli. Asakawa i Ryuji skulili się, zapięli szczelnie kurtki i pobiegli na drugi koniec
ulicy.
• Może piwo? - zapytał Ryuji, kiedy znaleźli się w środku.
Nie czekając na odpowiedź, zawołał kelnerkę i zamówił dwa
piwa.
• Ryuji, wracając do naszej rozmowy, jak myślisz, czym
tak naprawdę są te obrazy z filmu?
• Nie wiem - odpowiedział Ryuji szorstko. Był tak zajęty
pałaszowaniem „dania dnia", barbecue po koreańsku, że na
wet nie spojrzał na przyjaciela. Asakawa nabił kiełbaskę na
widelec i łyknął piwa. Przez okno rozciągał się widok na molo.
Przy kasie biletowej promu linii Tokai-Kisen nie było nikogo.
Port świecił pustkami. Turyści, którzy utknęli na wyspie, na
pewno siedzieli teraz w oknach hoteli i pensjonatów i zmar
twionym wzrokiem spoglądali na ciemne morze i niebo.
Ryuji podniósł głowę znad talerza.
- Słyszałeś chyba opowieści o tym, jakie myśli przycho
dzą człowiekowi do głowy w momencie śmierci?
Asakawa odwrócił wzrok od okna.
- Zjawiają ci się przed oczami najważniejsze sceny z całe
go życia; to taka retrospekcja.
Asakawa czytał kiedyś książkę, w której opisano podobne doświadczenie. Autor, jadąc
samochodem po górskiej drodze, stracił panowanie nad kierownicą. Samochód osunął się w
przepaść i przez ułamek sekundy wisiał w powietrzu; autor zdał sobie wtedy sprawę, że
zginie. Przez tę krótką chwilę w jego umyśle pojawiły się jak błyskawice różne sceny z całego
życia. Widział je bardzo wyraźnie, w najdrobniejszych szczegółach. Jakimś cudem przeżył
wypadek, ale wspomnienie tej chwili zapadło mu głęboko w pamięć.
• Nie twierdzisz chyba... że ten film to właśnie coś
takiego? - zapytał Asakawa. Ryuji skinął ręką na kelnerkę,
żeby przyniosła mu jeszcze jedno piwo.
• Mówię tylko, że ten film przywodzi mi na myśl takie
przeżycie. Każda jego scena to moment maksymalnego psy
chicznego i emocjonalnego zaangażowania ze strony Sada-
ko. Możemy chyba powiedzieć, że są to chwile z życia Sada-
ko, które wywarły na niej najgłębsze wrażenie.
• Rozumiem. Ale czy to oznacza, że...
• Tak. Jest to bardzo prawdopodobne.
„A więc Sadako Yamamury nie ma już na tym świecie?" Umarła, a obrazy, które
przemknęły jej przez głowę w momencie śmierci, przybrały taką właśnie formę i pozostały
w świecie żywych. Czy tak właśnie się stało?
• Ale jak umarła? I jaki istnieje związek pomiędzy Sadako
a mężczyzną w ostatniej scenie?
• Mówiłem ci, żebyś mi nie zadawał tylu pytań. Ja też nie
rozumiem jeszcze wielu rzeczy.
płe. Zaklęcie? Chyba zwariowałem! Ale widzisz, istnieje ryzyko, że to prawda. Jeden do
sześciu... jak w rosyjskiej ruletce. Masz rewolwer z jednym nabojem i wiesz, że jeśli
pociągniesz za cyngiel, istnieje ryzyko - zaledwie jeden do sześciu - że zginiesz. Ale czy
potrafiłbyś w takiej sytuacji pociągnąć za cyngiel? Czy naraziłbyś życie rodziny? Na pewno
nie. Odsunąłbyś lufę od skroni - gdybyś mógł, wyrzuciłbyś do morza cały ten cholerny
rewolwer. Prawda? To naturalne.
Asakawę ogarniała coraz większa rozpacz. Za jego plecami Ryuji wydarł się nagle:
• Ale z nas idioci! Obaj jesteśmy idioci!
• Zamknij się! - Asakawa wrzasnął na Ryujiego, zasłania
jąc ręką słuchawkę.
• Coś się stało? - Yoshino ściszył głos.
• Nie, nic się nie stało. Słuchaj, Yoshino, błagam cię. Tyl
ko na ciebie mogę liczyć. - Ryuji nagle złapał Asakawę za
rękę. Asakawa odwrócił się gwałtownie, rozgniewany, ale
kiedy spojrzał na Ryujiego, zdziwiła go poważna mina przy
jaciela.
• Jesteśmy kompletni idioci. Obaj straciliśmy rozum -
powiedział Ryuji cicho.
• Możesz chwilę zaczekać? - Asakawa odłożył na bok słu
chawkę. Potem zwrócił się do Ryujiego - O co chodzi?
• To proste. Dlaczego nie pomyśleliśmy o tym wcześniej?
Nie musimy badać życia Sadako w porządku chronologicz
nym. Dlaczego nie mielibyśmy zacząć od końca? Dlaczego
zdarzyło się to w domku B-4? Dlaczego w Krainie Pacyfiku
w Południowym Hakone?
Kiedy do Asakawy dotarło znaczenie słów Ryujiego, jego samopoczucie natychmiast
się poprawiło. Z większym spokojem podniósł słuchawkę.
- Yoshino?
Yoshino nadal czekał przy telefonie.
• Yoshino, zapomnij na razie o tej całej sprawie z teatrem.
Chciałbym, żebyś pilnie coś dla mnie sprawdził. Właśnie w tej
chwili przyszło nam to do głowy. Mówiłem ci już chyba o Kra
inie Pacyfiku w Południowym Hakone...
• Tak, to ten ośrodek wypoczynkowy, prawda?
- Zgadza się. O ile pamiętam, jakieś dziesięć lat temu
wybudowano tam pole golfowe, które powoli rozrosło się do
rozmiarów ośrodka. Chciałbym, żebyś sprawdził, co znajdo
wało się tam, zanim zbudowano Krainę Pacyfiku.
Usłyszał, że Yoshino zapisuje coś na kartce.
- Co znajdowało się tam przedtem? Chyba tylko górskie
polany.
- Może masz rację. A może jej nie masz.
Ryuji znów pociągnął Asakawę za rękaw.
- Niech znajdzie plan. Jeśli na tym terenie przed powsta
niem ośrodka stały jakieś budynki, poproś swojego miłego
rozmówcę, żeby odnalazł mapę, która pokazuje ich rozmiesz
czenie i układ terenu.
Asakawa przekazał prośbę Yoshino i odłożył słuchawkę. Zebrał myśli. Z całego serca
zapragnął, żeby Yoshino wpadł na jakiś trop. Sadako miała rację: każdy człowiek w jakimś
stopniu miał nadprzyrodzone zdolności.
18 października, czwartek
Wiatr wiał trochę silniej i białe obłoki przepływały nisko po jasnym niebie. Tajfun numer 21
przeszedł poprzedniego wieczora: otarł się o półwysep Boso na północny wschód od Oshi-my, a
potem rozproszył się po całym oceanie. Pozostawił po sobie oślepiająco błękitną barwę
morza. Asakawa stał na pokładzie statku i przyglądał się falom. Chociaż nastała znów
spokojna, jesienna pogoda, czuł się jak skazaniec przed egzekucją. Kiedy podniósł głowę, w
połowie drogi pomiędzy statkiem a horyzontem widział łagodne wzniesienia pogórza Izu.
Dzisiaj wreszcie przypadał jego termin. Była dziesiąta rano; za dwanaście godzin miał stanąć
oko w oko ze śmiercią. Minął tydzień, odkąd obejrzał film w domku B-4, ale jemu się
wydawało, że upłynęły już całe wieki. Właściwie trudno się dziwić. W ciągu tygodnia
doświadczył więcej strachu, niż niektórzy doświadczają przez całe życie.
Asakawa nie był pewien, jak bardzo może mu zaszkodzić to, że tajfun zatrzymał go na
Oshimie przez całą środę. Wczoraj, rozmawiając z Yoshino, bardzo się zdenerwował, miał
żal do kolegi o to, że się ociąga. Ale teraz, kiedy przemyślał sobie wszystko na spokojnie,
poczuł wielką wdzięczność dla Yoshino. Naprawdę dużo dla niego zrobił. Gdyby Asakawa
sam biegał po całym Tokio i szukał informacji o Sadako, też pewnie przeoczyłby coś w
zamieszaniu i zabrnąłby w ślepy zaułek.
„Wszystko w porządku. Tajfun był po naszej strome". Gdyby sobie tak nie mówił, nie
przebrnąłby przez ten dzień. W głębi duszy już zaczął przygotowywać się na śmierć. Nie
chciał umierać, żałując, że coś źle zrobił albo że czegoś nie zrobił.
Jego ostatnią deską ratunku był trzystronicowy faks, który trzymał w ręce. Yoshino
spędził wczoraj pół dnia w archiwum, szukając informacji o Południowym Hakone. Zanim
zbudowano tam Krainę Pacyfiku, w tym miejscu znajdował się dość niezwykły ośrodek.
Oczywiście niezwykły jak na dzisiejsze czasy. Kiedyś instytucje tego typu spotykało się
często. Było to sanatorium dla gruźlików.
Obecnie niewielu ludzi żyje w strachu przed gruźlicą, ale kiedy czyta się
przedwojenne powieści, nie sposób nie natknąć się na wzmiankę o tej chorobie. To bakcyl
gruźlicy natchnął Tomasza Manna do napisania Czarodziejskiej góry. To z jej powodu
Motojiro Kajii śpiewał z bolesną szczerością
16własnej agonii. Jednak odkrycie streptomycyny w 1947 roku
17hydrazydu w roku 1950 odebrało gruźlicy ten literacki sta
tus i zdegradowało ją do poziomu zwyczajnej choroby zakaź
nej. W latach dwudziestych i trzydziestych rocznie umierało
na nią dwieście tysięcy ludzi, ale po wojnie liczba zachoro
wań drastycznie spadła. Nawet wtedy jednak bakcyl gruźli-
cy nie zniknął z powierzchni ziemi. Do tej pory zabija około pięciu tysięcy ludzi rocznie.
W latach, kiedy gruźlica gwałtownie szalała, uważano, że jej leczeniu sprzyja czyste,
świeże powietrze i cicha, spokojna okolica. Dlatego sanatoria budowano w górach. Ale po-
nieważ postępy w leczeniu gruźlicy spowodowały jednocześnie spadek liczby pacjentów,
instytucje te musiały jakoś dostosować się do sytuacji i poszerzyć zakres usług. Oznaczało to,
że musiały zacząć leczyć choroby wewnętrzne, a nawet przeprowadzać operacje, bo inaczej
by zbankrutowały. W połowie lat sześćdziesiątych sanatorium w Południowym Ha-kone
stanęło właśnie przed takim dylematem. Jego sytuacja była jeszcze trudniejsza niż
większości, bo zbudowano je w dość odludnym miejscu. Ciężko tam było dojechać. Kiedy
gruźlicy przyjeżdżali do sanatorium, zwykle zostawali tam na bardzo długo, problem dojazdu
nie był więc dla nich taki ważny. Ale kiedy próbowano przekształcić sanatorium w szpital
chorób wewnętrznych, brak dogodnego połączenia z miastem okazał się niewybaczalną wadą.
Skończyło się na tym, że w 1972 roku sanatorium zamknięto.
Wtedy do akcji wkroczyła sieć ośrodków Kraina Pacyfiku, która szukała odpowiedniego
terenu pod budowę pola golfowego i ośrodka wczasowego. W1975 roku Kraina Pacyfiku wykupiła w
Południowym Hakone część górskich gruntów, łącznie z terenem dawnego sanatorium, i
zaczęła budować tam pole golfowe. Później postawiono też wille letniskowe na sprzedaż, hotel,
basen, siłownię, korty tenisowe -wszelkie udogodnienia. Wreszcie w kwietniu tego roku, sześć
miesięcy temu, przedsięwzięcie zwieńczono otwarciem osiedla domków kempingowych.
• To jak tam jest? - Ryuji miał wyjść na pokład, ale nagle
znalazł się w fotelu obok Asakawy.
• Gdzie?
-Jak to gdzie? W Krainie Pacyfiku w Południowym Hakone! „Ach, prawda. Przecież on
tam nigdy nie był".
- Nocą jest stamtąd bardzo ładny widok - Asakawa przy
pomniał sobie tę dziwnie martwą atmosferę, piłeczki teniso
we odbijane z głuchym echem w pomarańczowym świetle
latarni..Skąd wzięła się taka atmosfera? Ciekawe, ilu ludzi
umarło w tamtym sanatorium". Asakawa zastanawiał się nad tym, jednocześnie przywołując w
pamięci piękny widok wieczornych świateł Numazu i Mishimy, który słał się u j ego stóp.
Asakawa odłożył na bok pierwszą stronę faksu, a drugą i trzecią rozpostarł na
kolanach. Na drugiej stronie znajdował się prosty rysunek, który pokazywał plan dawnych tere-
nów sanatorium; trzecia strona przedstawiała budynek sanatorium w obecnym stanie. Był to
dokładnie ten sam budynek, do którego Asakawa wszedł, żeby zapytać o drogę do domków
kempingowych - elegancki dwupiętrowy pawilon mieszczący centrum informacyjne i
restaurację. Asakawa przerzucał wzrok z jednej strony na drugą. Pomiędzy tymi dwoma
kartkami papieru zawierało się prawie trzydzieści lat. Gdyby nie to, iż na obu rysunkach droga
dojazdowa znajdowała się w tym samym miejscu, Asakawa nigdy by się nie domyślił, jaki
związek istnieje pomiędzy tymi mapami. Odtwarzając w pamięci układ całego ośrodka,
Asakawa znów spojrzał na drugą stronę faksu, żeby sprawdzić, co kiedyś znajdowało się w
miejscu domków kempingowych. Nie był
tego do końca pewien, ale kiedy położył jedną stronę na drugiej, wydawało mu się, że
wcześniej nic tam nie było; tylko gęsty las, porastający zbocze doliny.
Zajrzał znów na pierwszą stronę. Oprócz historii sanatorium i opisu jego metamorfozy
w ośrodek wczasowy znajdowała się tam jeszcze jedna bardzo ważna informacja. Jota-ro
Nagao, lat 57. Lekarz ogólny i pediatra, obecnie prowadzi prywatną klinikę w Atami. Przez
pięć lat, od 1962 do 1967, Nagao pracował w sanatorium w Południowym Hakone. Był wtedy
młody, tuż po stażu. Spośród lekarzy, którzy kiedyś tam pracowali, żył jeszcze tylko Nagao i
Yozo Tanaka. Tanaka był na emeryturze, mieszkał z córką i jej mężem w Nagasaki. Miał już
osiemdziesiąt lat, a do Nagasaki i tak było za daleko - nie mieliby czasu go odwiedzić. Dlatego
Nagao był jedyną osobą, od której mogli dowiedzieć się czegoś o sanatorium w
Południowym Hakone.
Asakawa rozpaczliwie błagał Yoshino, żeby znalazł żyjącego świadka. Yoshino
zaciskał zęby, żeby nie wrzasnąć na Asakawę, ale spełnił jego prośbę i wygrzebał skądś
informacje o doktorze Nagao. Przesłał faksem nie tylko imię, nazwisko i adres mężczyzny, ale
również intrygujące streszczenie historii jego kariery. Yoshino pewnie natknął się na tę histo-
rię przypadkiem i postanowił dołączyć ją do faksu bez żadnego szczególnego powodu.
Doktor Nagao przebywał w sanatorium w latach 1962-1967, ale nie spędził całych tych
pięciu lat na pełnieniu obowiązków lekarskich. Na krótki, lecz ważny okres dwóch tygodni z
lekarza przemienił się w pacjenta i umieszczono go w separatce. Latem 1966 roku Nagao
odwiedził pacjenta znajdującego się w separatce w gó-
rach i zaraził się od niego wirusem ospy prawdziwej. Na szczęście zaszczepił się na tę
chorobę kilka lat wcześniej, więc jego przypadek nie miał ostrego przebiegu. U Nagao wystą-
piły tylko niegroźne objawy; jego stan się nie pogarszał, nie miał nawrotów gorączki. Jednak
obawiając się, że może zarazić innych, lekarze postanowili umieścić go w separatce. Co
ciekawe, ten incydent zapewnił Nagao trwałe miejsce w historii medycyny. Jego choroba
była ostatnim odnotowanym przypadkiem ospy prawdziwej w Japonii. Wprawdzie nie jest to
coś, dzięki czemu trafia się do Księgi Guinnessa, ale Yoshino uznał, że to interesująca
informacja.
Osobom z pokolenia Asakawy i Ryujiego wyrażenie „ospa prawdziwa" niewiele
mówiło.
• Ryuji, byłeś kiedyś chory na ospę prawdziwą?
• Zwariowałeś? Oczywiście, że nie. To wymarła choroba.
• Wymarła?
• Tak. Zniszczyła ją siła ludzkiego geniuszu. Ospa praw
dziwa nie istnieje już na tym świecie.
Światowa Organizacja Zdrowia dołożyła wszelkich starań, aby zlikwidować ospę
prawdziwą za pomocą szczepionek. W rezultacie do roku 1975 choroba ta zniknęła z
powierzchni ziemi. Ostatni jej przypadek na świecie odnotowano w Somalii: pewien młody
człowiek zmarł na nią 26 października 1977 roku.
- Czy naprawdę można doprowadzić do wyginięcia wiru
sa jakiejś choroby? Czy to możliwe? - Asakawa nie znał się
na tym, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że choćby nie wiem
jak bardzo starano się zlikwidować jakiegoś wirusa, i tak
w końcu zdoła on zmutować się i przetrwać.
Zobaczyli przed sobą diabelski młyn w Atami Korakuen. Przypływali o czasie; była
dokładnie 10.50. Asakawa zszedł z pomostu i pobiegł na parking, gdzie zostawili pożyczony
samochód.
- Nie spiesz się tak. - Ryuji podążył za nim spacerkiem.
Klinika doktora Nagao znajdowała się w pobliżu stacji Kino-
miya na trasie pociągu do Ito. Na szczęście nie tak daleko.
Asakawa przyglądał się niecierpliwie, jak Ryuji wsiada do
samochodu; potem pomknął przez labirynt jednokierunko
wych ulic i wzgórz Atami.
Kiedy tylko Ryuji się usadowił, zwrócił się do Asakawy z poważną miną:
- Wiesz, tak sobie myślę - może jednak za tą całą sprawą
kryje się szatan.
Asakawa był skoncentrowany najeździe, więc nic nie odpowiedział. Ryuji ciągnął dalej.
- Szatan pojawia się na świecie w coraz to innej formie.
Pamiętasz dżumę, która w drugiej połowie trzynastego wie
ku spustoszyła Europę? Umarła wtedy połowa jej ludności.
Wyobrażasz sobie? Połowa - to tak, jakbyś zredukował całą
populację Japonii do sześćdziesięciu milionów. Oczywiście
artyści z tamtych czasów porównywali dżumę do szatana.
Teraz też tak jest. Przecież kiedy rozmawiamy o AIDS, często uważamy tę chorobę za
szatana współczesności. Ale wiesz, złe moce nigdy nie dążą do zagłady ludzkości. Dlaczego?
Bo jeśli przestaną istnieć ludzie, przestaną też istnieć demony. Tak samo jest z wirusami.
Jeśli zginie komórka żywiciela, wirus również nie przetrwa. Ale ludzkości udało się zgładzić
wirusa ospy prawdziwej. Naprawdę? Czy to rzeczywiście możliwe?
W pytaniu Ryujiego kryło się wiele wątpliwości. We współczesnym świecie trudno
nawet wyobrazić sobie przerażenie, jakie kiedyś wzbudzała ospa. Szalała wszędzie i zbierała
pokłosie z ludzkiego życia. Przyniosła ludziom tyle cierpienia, że w Japonii i w innych krajach
za jej sprawą powstało mnóstwo nowych religijnych wierzeń i przesądów. Ludzie wierzyli, że
istnieją bogowie zarazy i że tę chorobę przynosi bóg ospy, chociaż właściwie powinni byli
nazwać go demonem. A w takim razie, czy ludzie naprawdę potrafią zgładzić boga?
Ale Asakawa nie słuchał Ryujiego. W głębi duszy trochę się dziwił, dlaczego ten facet
akurat teraz gada o takich rzeczach. Jednak przede wszystkim Asakawa skupiał się na pro-
wadzeniu samochodu; uważał, żeby nie skręcić w niewłaściwą ulicę. Chciał jak najszybciej
dotrzeć do kliniki doktora Nagao.
Przy uliczce naprzeciwko stacji Kinomiya znajdował się mały parterowy budynek z
tabliczką, na której napisane było „Klinika Nagao: Leczenie chorób wewnętrznych i pediatria".
Asakawa i Ryuji na chwilę zatrzymali się przed drzwiami. Jeśli nie wyciągną czegoś z Nagao,
będą musieli pożegnać się z dalszym „śledztwem". Nie było już czasu na szukanie nowych
źródeł informacji. Właściwie czego chcieli się od niego dowiedzieć? Może mieli zbyt
wygórowane nadzieje, myśląc, że Nagao po trzydziestu latach będzie pamiętał Sadako
Yamamurę. Nie mieli nawet żadnego dowodu na to, że Sadako coś łączyło z sanatorium w
Południowym Hakone. Oprócz Yozo Tanaki wszyscy lekarze, którzy pracowali kiedyś razem z
Nagao, już nie żyli. Można by pewnie spróbować odnaleźć nazwiska pielęgniarek, ale było już
na to za późno.
Asakawa spojrzał na zegarek. Była 11.30. Od wyznaczonego terminu dzieliło go już tylko
nieco ponad dziesięć godzin. Dlaczego więc stał przed drzwiami i zastanawiał się, czy
wejść?
- Na co czekasz? Wchodź. - Ryuji popchnął go lekko. Oczywiście rozumiał, dlaczego
Asakawa się waha, mimo że tak
się spieszył, kiedy tu jechał. Po prostu ogarnął go strach. Bał się, że przepadnie jego ostatnia
nadzieja, że zostanie mu odebrana ostatnia szansa ocalenia. Ryuji wyprzedził go i sam
otworzył drzwi.
Pod jedną ze ścian poczekalni stała trzyosobowa kanapa. Na szczęście nie było żadnych
pacjentów. Ryuji nachylił się do okienka recepcji:
- Przepraszam, chcielibyśmy zobaczyć się z doktorem -
zwrócił się do grubej pielęgniarki w średnim wieku, która
siedziała po drugiej stronie.
Nie podnosząc wzroku znad czasopisma, siostra odpowiedziała z ociąganiem:
• Panowie chcą się umówić na wizytę?
• Nie. Chcielibyśmy go o coś zapytać.
Kobieta zamknęła pismo, podniosła głowę i założyła okulary.
- A w jakiej sprawie?
- Tak jak mówię, chcielibyśmy mu tylko zadać kilka pytań.
Zniecierpliwiony Asakawa wychylił się zza pleców Ryujie-
go i zapytał:
- Jest doktor?
Pielęgniarka dotknęła okularów obiema rękami i uważnie przyjrzała się mężczyznom.
- Ale o co chodzi? - zapytała wyniosłym tonem.
Ryuji i Asakawa wyprostowali się równocześnie. Ryuji odezwał się do Asakawy na
tyle głośno, żeby pielęgniarka go usłyszała:
- Nic dziwnego, że nie ma pacjentów! Z taką recepcjo
nistką!
-Co pan powiedział?-zapytała.
Asakawa spuścił głowę. Nic nie zyskają, jeśli będą się z nią kłócić. Na szczęście,
dokładnie w tej samej chwili otworzyły się drzwi gabinetu i pojawił się w nich Nagao w
białym lekarskim kitlu.
Chociaż był zupełnie łysy, nie wyglądał na pięćdziesiąt siedem lat. Na widok dwóch
mężczyzn zmarszczył brwi i zmierzył ich podejrzliwym wzrokiem.
Asakawa i Ryuji odwrócili się, słysząc głos Nagao, i na widok jego twarzy obu wyrwał
się z piersi stłumiony krzyk.
„Myśleliśmy, że ten facet powie nam coś o Sadako! A niech to! Co za niespodzianka!"
Asakawa bezwiednie zaczął odtwarzać w myślach ostatnią scenę filmu, w kółko i w kółko,
jakby krążył mu w mózgu elektryczny prąd. Zbliżenie spoconej, zdyszanej twarzy
mężczyzny. Przekrwione oczy. Na ramieniu otwarta rana, z której krew kapała prosto do
oczu widza, zamazywała obraz. Asakawa przypomniał sobie gwałtowny ucisk w piersi,
mordercze spojrzenie na twarzy mężczyzny... Teraz zobaczyli przed sobą dokładnie tę
samą twarz: twarz doktora Nagao. Chociaż bardzo się postarzał, nie było najmniejszej
wątpliwości, że to właśnie on.
Asakawa i Ryuji spojrzeli na siebie. Ryuji wyciągnął palec wskazujący w stronę
Nagao i zaczął się śmiać:
- Ha, ha, ha! Właśnie dlatego lubię gry. Kto by pomyślał!
Nie spodziewałem się, że ciebie tutaj spotkam.
Nagao wyraźnie nie spodobało się to, jak ci dwaj obcy mężczyźni zareagowali na jego
widok.
- Coście za jedni? - zapytał podniesionym głosem.
Ryuji nawet się nie zmieszał. Podszedł do doktora i złapał go za klapy marynarki. Nagao
był od niego o kilka centymetrów wyższy. Ryuji napiął muskuły, przyciągnął ucho doktora do
swoich ust i odezwał się miękkim, łagodnym głosem, który kontrastował z jego siłą.
- Powiedz mi, przyjacielu, co zrobiłeś Sadako Yamamurze
trzydzieści lat temu w sanatorium w Południowym Hakone?
Upłynęło kilka sekund, zanim słowa Ryujiego dotarły do doktora. Powieki zatrzepotały mu
nerwowo, kiedy przywoływał w myślach tamte wspomnienia. Wreszcie wszystko do niego
wróciło - obrazy zdarzeń, których nigdy nie zdołał zapomnieć. Kolana się pod nim ugięły;
wyglądał tak, jakby opuściły go wszystkie siły. O mało nie zemdlał, ale Ryuji podtrzymał go i
oparł o ścianę. Same wspomnienia nie budziły w Nagao uczucia przerażenia. Zdążył się już
do nich przyzwyczaić. Za to przerażał go fakt, że stojący przed nim mężczyzna, który sam
miał nie więcej niż trzydzieści lat, wiedział o tym, co się wtedy stało. Nieopisany strach
przeszył mu serce.
• Panie doktorze! - krzyknęła pielęgniarka, pani Fuji-
mura.
• Czas chyba zarządzić tutaj przerwę na lunch - powie
dział Ryuji, dając Asakawie znak głową. Asakawa zasu
nął kotarę nad drzwiami, żeby nie wpuścić już żadnych pa
cjentów.
• Panie doktorze! - Siostra Fujimura najwyraźniej nie
wiedziała, jak się zachować w takiej sytuacji. Stała tylko
głupio i czekała na polecenia Nagao. Nagao jakoś wziął się
w garść i zastanawiał się, co robić dalej. Po pierwsze, nie
chciał, żeby ta wścibska kobieta dowiedziała się o tej historii. Resztkami sił opanował
zdenerwowanie i odezwał się spokojnym głosem:
• Siostro Fujimura, ma pani teraz przerwę. Proszę iść
coś zjeść.
• Ale panie doktorze...
• Niech pani zrobi tak, jak powiedziałem. Proszę się o mnie
nie martwić.
Najpierw przychodzi dwóch obcych mężczyzn, szepczą coś doktorowi do ucha i
nagle ni stąd, ni zowąd doktor mdleje! Siostra Fujimura nie wiedziała, jak ma to wszystko
rozumieć; patrzyła tylko na doktora z niepokojem i nie ruszała się z miejsca. Dopiero kiedy
Nagao krzyknął: „Proszę wyjść natychmiast!", Fujimura dosłownie wyleciała z kliniki.
- Dobrze, posłuchajmy teraz, co masz nam do powiedze
nia. - Ryuji wszedł do gabinetu. Nagao powlókł się za nim
z miną pacjenta, u którego właśnie zdiagnozowano raka.
- Ostrzegam cię, zanim cokolwiek powiesz: Nawet nie
próbuj kłamać. Ja i ten dżentelmen tutaj wiemy o wszyst
kim. Widzieliśmy to na własne oczy. - Ryuji wskazał ręką na
Asakawę, a potem na siebie.
„Co?! Widzieli?! Niemożliwe! Zarośla były zbyt gęste. A w pobliżu nie było nikogo. Nie
mówiąc już o tym, że ci dwaj są za młodzi. Mieli wtedy pewnie..."
- Zdaję sobie sprawę, że trudno ci w to uwierzyć. Ale obaj
znamy twoją twarz, i to aż za dobrze. - Ton głosu Ryujiego
nagle się zmienił. - Może w takim razie porozmawiamy
o pewnym twoim znaku szczególnym. Nadal masz bliznę na
prawym ramieniu, prawda?
- Nie wiem, dlaczego tak się stało. Może gorączka i ból głowy odebrały mi zdolność
trzeźwego myślenia. Były to wczesne objawy ospy, co oznacza, że przeszedłem już okres inku-
bacji. Ale nie miałem pojęcia, że złapałem tę chorobę. Na szczęście nie zaraziłem nikogo
innego w sanatorium. Do dzisiaj dręczą mnie myśli o tym, co by się stało, gdyby któryś z
gruźlików dostał także ospy.
Był upalny dzień. Oglądałem tomogramy nowego pacjenta i w jednym płucu odkryłem
dziurę wielkości monety. Powiedziałem mu, że musi u nas zostać rok i dałem mu kopię
diagnozy, żeby przekazał ją swojej firmie. Potem nie mogłem już wytrzymać - musiałem
wyjść na zewnątrz. Ale nawet świeże górskie powietrze mi nie pomogło. Głowa dalej mnie
bolała. Zszedłem więc po kamiennych stopniach obok budynku oddziału, żeby poszukać cienia
w ogrodzie. Wtedy zobaczyłem młodą kobietę. Stała oparta o drzewo i podziwiała widok, jaki
rozciągał się w dole. Wiedziałem, że nie jest naszą pacjentką, tylko córką jednego z
pacjentów, mężczyzny, który przebywał w sanatorium już od dawna. Przyjęto go jeszcze,
zanim zacząłem tam pracować. Nazywał się Heiha-chiro Ikuma, był kiedyś profesorem
Uniwersytetu Taido. Dziewczyna nazywała się Sadako Yamamura. Pamiętałem jej nazwisko,
bo było inne niż nazwisko ojca. Od jakiegoś miesiąca dość często przyjeżdżała do
sanatorium, ale nie spędzała z ojcem dużo czasu. I rzadko rozmawiała z lekarzami o jego
stanie zdrowia. Zdawało mi się, że przyjeżdża
tam tylko po to, żeby podziwiać górskie krajobrazy. Usiadłem obok niej i
uśmiechnąłem się. Zapytałem, jak czuje się ojciec. Ale odniosłem wrażenie, że dziewczyna
nie chce nic wiedzieć o jego chorobie. Z drugiej strony jasno zdawała sobie sprawę, że
zostało mu już niewiele dni życia. Mówiła
o tym w taki sposób, że nie można było mieć wątpliwości.
Wiedziała dokładnie, kiedy umrze jej ojciec, lepiej niż jaki
kolwiek lekarz.
Siedzieliśmy tak obok siebie, rozmawiając o jej rodzinie
i o jej życiu, kiedy nagle zdałem sobie sprawę, że nieznośny
ból głowy, który dokuczał mi jeszcze przed chwilą, ustąpił.
W jego miejsce pojawiła się gorączka, której towarzyszyło
dziwne uczucie podniecenia. Czułem, że wzbiera we mnie
energia, jakby podniosła mi się temperatura krwi. Zerkną
łem na jej twarz. Jak zawsze, jej widok wzbudził we mnie
to samo uczucie: zdumienie, że na świecie może istnieć ko
bieta o tak idealnych rysach. Nie jestem pewien, czym wła
ściwie jest piękno, ale wiem, że doktor Tanaka, który był
dwadzieścia lat ode mnie starszy, podzielał moje zdanie.
Mówił, że Sadako Yamamura to najpiękniejsza kobieta, jaką
w życiu widział. Z powodu gorączki dusiło mnie w piersi,
ale jakoś udało mi się uspokoić oddech. Łagodnie położy
łem jej rękę na ramieniu i powiedziałem: „Chodźmy poszu
kać cienia".
Niczego nie podejrzewała. Kiwnęła głową i wstała. Wstając, nachyliła się i pod jej
białą bluzką zobaczyłem dwie małe, idealnie kształtne piersi. Były tak białe, że cały mój
umysł zalała nagle mleczna biel, jakby pod wpływem emocji rozpłynął mi się rozum.
Ona wcale nie zauważyła mojego podniecenia; otrzepała tylko z piasku długą
spódnicę. Jej ruchy były tak niewinne i urocze.
Spacerowaliśmy powoli w gęstym lesie, wokół nas grały cykady. Nie zastanawiałem się
nad tym, gdzie idziemy, ale nogi same niosły mnie w pewnym kierunku. Pot spływał mi z
pleców. Zdjąłem koszulę i zostałem w samym podkoszulku. Szliśmy po śladach zwierząt i
znaleźliśmy się wreszcie na zboczu doliny, gdzie stał stary, na wpół rozwalony dom.
Prawdopodobnie od dziesięciu lat nikt tam nie mieszkał. Ściany były spróchniałe, a dach
wyglądał tak, jakby za chwilę miał się zapaść. Po drugiej stronie domu znajdowała się stud-
nia. Kiedy Sadako ją zobaczyła, podbiegła do niej, mówiąc: „Chce mi się pić". Pochyliła się i
zajrzała do środka. Nawet z daleka widać było wyraźnie, że ze studni nikt już nie korzysta.
Ja też tam podbiegłem, ale nie po to, żeby zajrzeć do środka. Chciałem znowu zobaczyć jej
piersi, kiedy się pochylała. Złapałem obiema rękami za brzeg studni i przyjrzałem im się z
bliska. Poczułem, jak z ciemnych głębi ziemi unosi się chłodne, wilgotne powietrze i
pieszczotliwie dotyka mojej twarzy. Jednak to nie wystarczyło, żeby ugasić moje palące
pragnienie. Nie wiedziałem, skąd wzięło się to pragnienie. Teraz myślę, że to gorączka
wywołana ospą odebrała mi zdolność panowania nad sobą. Przysięgam, że nigdy przedtem
nie doświadczyłem tak silnego fizycznego pożądania.
Bezwiednie wyciągnąłem rękę, żeby dotknąć jej niewielkich wzgórków. Spojrzała na
mnie z oburzeniem. I wtedy coś we mnie pękło. Kiedy próbuję sobie przypomnieć, co stało
się potem, wszystko jest zamazane. Pamiętam tylko jakieś
pojedyncze fragmenty. Wiem, że naparłem na Sadako i przewróciłem ją na ziemię.
Zdarłem z niej bluzkę, a potem... Pamięć mi się urywa i we wspomnieniach widzę dopiero,
jak Sadako się broni ze wszystkich sił, a potem gryzie mnie w ramię. Ten silny ból mnie
otrzeźwił. Zobaczyłem, jak krew kapie mi z ramienia prosto na jej twarz. Krople krwi wpadały
jej do oczu; potrząsała głową z obrzydzeniem. Próbowałem dostosować rytm mojego ciała do
tego rytmu. Jak wyglądała wtedy moja twarz? Co widziała Sadako, patrząc na mnie? Jestem
pewien, że była to twarz bestii. Tak właśnie sobie pomyślałem, kiedy skończyłem.
Kiedy było już po wszystkim, Sadako przeszyła mnie nienawistnym spojrzeniem. Ciągłe
leżąc na wznak, uniosła kolana i łokciami odepchnęła się do tyłu. Znów spojrzałem na jej
ciało. Myślałem, że oczy mnie zwodzą. Szara, pomięta spódnica owinęła się jej wokół talii;
nie próbowała nawet zakryć piersi. Promień słońca padł tam, gdzie łączyły się jej uda, i
wyraźnie oświetlił małą, ciemną wypukłość. Przeniosłem wzrok wyżej - dwie piękne,
kształtne piersi. Potem znów spojrzałem niżej. Na wzgórku łonowym, porośnięta włosami,
tkwiła para doskonale rozwiniętych jąder.
Gdybym nie był lekarzem, pewnie przeraziłbym się nie na żarty. Ale w podręcznikach
medycyny widziałem wcześniej zdjęcia takich przypadków. Zespół feminizacji jąder. To
niezwykle rzadka przypadłość. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę ją na własne
oczy - a już na pewno nie w takiej sytuacji. Zespół feminizacji jąder to rodzaj męskiego
pseudohermafrodytyzmu. Zewnętrznie osoba z tym zespołem jest kobietą. Ma piersi i
waginę, choć zwykle nie ma
macicy. Jednak w rzeczywistości osoba ta ma chromosomy XY - czyli jest mężczyzną. I
nie wiadomo, dlaczego wszystkie osoby z tym zespołem są niezwykle piękne.
Sadako nadal się we mnie wpatrywała. Poza rodziną byłem chyba pierwszą osobą,
która poznała jej tajemnicę. Nie muszę dodawać, że jeszcze przed paroma minutami była
dziewicą. „Jeśli zamierzała przeżyć całe życie jako kobieta, potrzebna jej była taka próba" -
w ten sposób starałem się usprawiedliwić swój czyn. I nagle w głowie pojawiły mi się
wyraźne słowa: „Zabiję cię".
Moc woli, która przyniosła mi te słowa, była tak silna, że zakręciło mi się w głowie.
Jednocześnie wyczułem, że ta telepatyczna wiadomość Sadako nie kłamie. Nie było ani cienia
wątpliwości; moje ciało przyjęło te słowa jako absolutny pewnik. Zabije mnie, jeśli ja nie
zabiję jej pierwszy. Instynkt samozachowawczy wydał mi rozkaz. Znów się na nią
rzuciłem, objąłem dłońmi jej delikatną szyję i ścisnąłem najmocniej, jak tylko mogłem. Ku
mojemu zdziwieniu, tym razem nie stawiała oporu. Wręcz przeciwnie, zmrużyła oczy z
rozkoszą i poddała się mojej sile, zupełnie jakby chciała umrzeć.
Bałem się sprawdzić, czy przestała oddychać. Podniosłem ją i podszedłem do studni.
Myślę, że w tym momencie ciągle jeszcze nie kierowałem się własną wolą. To znaczy nie
podniosłem jej z zamiarem wrzucenia jej ciała do studni. Raczej było odwrotnie: kiedy tylko ją
podniosłem, okrągły, czarny otwór studni przyciągnął mój wzrok i nasunął mi tę myśl.
Było tak, jakby opracowano dla mnie dokładny plan działania. Albo jakby sterowała mną
czyjaś, nie moja, wola. Zna-
łem mniej więcej każdy swój następny krok. Jakiś głos, głęboko w myślach, mówił mi, że to
wszystko mi się śni.
Studnia była bardzo ciemna. Z miejsca, w którym stałem, nie dało się wyraźnie zobaczyć
dna. Ponieważ z wnętrza studni unosił się wilgotny zapach ziemi, domyśliłem się, że na dnie
zebrała się płytka kałuża wody. Puściłem ją. Ciało Sada-ko ześlizgnęło się wzdłuż ściany
studni i z pluskiem uderzyło o dno. Długo patrzyłem w głąb, aż moje oczy przywykły do
ciemności, ale i tak nie udało mi się zobaczyć na dnie jej skulonego ciała. Nadal dręczył mnie
niepokój. Zacząłem ciskać w dół kamieniami i ziemią, pragnąc ukryć jej ciało na zawsze.
Wrzucałem grudy ziemi i kamienie wielkości pięciu albo sześciu pięści. Wreszcie nie byłem w
stanie dłużej tego robić. Kamienie trafiały w jej ciało na dnie studni - uderzały je z głuchym
łoskotem, który kazał mi wyobrażać sobie straszne rzeczy. Kiedy tylko pomyślałem, że kamienie
mogą zniszczyć to koszmarnie piękne ciało, nie potrafiłem tego robić dłużej. Wiem, że sobie
zaprzeczam. Z jednej strony pragnąłem zniszczyć jej ciało, a z drugiej -nie chciałem jej
oszpecić.
12
Nie potrafił tego logicznie wytłumaczyć, ale dzięki temu, że czytał powieści i oglądał
tandetne seriale telewizyjne, czuł, że mniej więcej wie, w jakim kierunku potoczy się teraz fa-
buła. Cała historia rozwinęła się w dość znajomy sposób i w pewnym określonym tempie.
Nie szukali wcale grobu Sa-dako. Jednak nieoczekiwanie dowiedzieli się o tragedii, która ją
spotkała, i o miejscu, gdzie spoczywają jej szczątki. Kiedy Ryuji powiedział: „Zatrzymaj się przy
jakimś sklepie żelaznym", Asakawa odetchnął w duchu: „On myśli o tym samym co ja". Nie
wiedział jeszcze, jak straszne będzie to zadanie. Wydawało mu się, że znalazienie starej
studni w pobliżu domków kempingowych nie powinno być trudne, chyba że ją całkowicie
zakopano. A kiedy już ją znajdą, nie powinni też mieć problemów z wydobyciem szczątków
Sadako. Chciał wierzyć, że wszystko pójdzie gładko. Była pierwsza po południu; słońce
odbijało się lśniąco od krętych ulic tej górskiej miejscowości uzdrowiskowej. Słoneczna
pogoda i panujący w tej okolicy wakacyjny nastrój odebrały Asakawie zdolność
przewidywania. Nie przyszło mu do głowy, że nawet gdyby studnia miała tylko cztery czy
pięć metrów głębokości, jej
dno to całkiem inny świat niż dobrze oświetlone tereny ponad nią.
„Sklep żelazny Nishizakiego". Asakawa zobaczył szyld i zatrzymał się. Na chodniku przed
sklepem stały drabiny i kosiarki do trawy. Powinni tu dostać to, czego potrzebują.
• Możesz wszystko kupić? - rzucił Asakawa, biegnąc do
najbliższej budki telefonicznej. Zatrzymał się przed wejściem
i wyciągnął z portfela kartę telefoniczną.
• Hej, nie mamy czasu na telefony - zawołał Ryuji, ale
Asakawa go nie słuchał. Mamrocząc coś pod nosem, Ryuji
wszedł do sklepu. Złapał linę, wiadro, łopatę, wielokrążek
i jak najmocniejszą latarkę.
Asakawa musiał zadzwonić. Wiedział, że być może już nigdy więcej nie usłyszy tych
drogich mu głosów. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie mają czasu. Do wyznaczonego
terminu zostało mu już tylko dziewięć godzin. Włożył kartę i wykręcił numer rodziców żony
w Ashikadze. Odebrał teść:
• Cześć, mówi Asakawa. Możesz zawołać Shizu i Yoko do
telefonu? - Asakawa wiedział, że zachowuje się nieuprzej
mie, nie wymieniając z teściem żadnych rutynowych grzecz
ności. Ale nie miał czasu martwić się tym, czy kogoś obraził.
Teść zaczął już coś mówić, ale nagle jakby wyczuł, że to pilna
sprawa, i natychmiast wezwał do telefonu córkę i wnuczkę.
Asakawa cieszył się w duchu, że nie odebrała teściowa. Jej
gadanie trudno byłoby przerwać.
• Słucham?
• Shizu, to ty? - Słysząc jej głos, Asakawa zdał sobie spra
wę, jak bardzo za nią tęskni.
• Skąd dzwonisz?
260
261
• Z Atami. Co u was?
• Wszystko w porządku. Yoko świetnie się czuje u babci
i dziadka.
-Jest tam gdzieś w pobliżu? - Przez słuchawkę Asakawę dobiegł z oddali głos Yoko.
Żadnych słów, tylko dźwięki. Chyba próbowała wejść mamie na kolana.
• Yoko, tatuś dzwoni - Shizu przyłożyła Yoko słuchawkę
do ucha.
• Ta-ta, ta-ta... - Asakawa prawie nie słyszał słów córecz
ki, o ile w ogóle można to było nazwać słowami. Wszystko
zagłuszał jej oddech tuż przy słuchawce. A może tylko ocie
rała policzkiem o telefon? Jednak dzięki tym dźwiękom Asa
kawa czuł się bliżej Yoko. Nagle zapragnął rzucić wszystko
i wracać do domu.
• Yoko, czekaj tam na mnie, dobrze? Tatuś weźmie brum-
-brum i niedługo po ciebie przyjedzie.
• Naprawdę? Kiedy przyjedziesz? - Nawet nie zoriento
wał się, że Shizu wzięła słuchawkę.
• W niedzielę. Wypożyczę samochód i przyjadę po was.
Może wszyscy pojedziemy na wycieczkę w góry, co? Na przy
kład do Nikko.
• Naprawdę? Yoko, słyszysz? W niedzielę tatuś zabierze
nas na wycieczkę samochodem!
Uszy go paliły. Czy naprawdę wolno mu było składać takie obietnice? Lekarz nigdy nie
powinien dawać pacjentowi fałszywych nadziei; ma obowiązek zminimalizować prawdo-
podobieństwo szoku.
- To znaczy, że doprowadziłeś wszystkie swoje sprawy do
końca?
• Mniej więcej.
• Obiecałeś, że kiedy to się skończy, opowiesz mi wszyst
ko od samego początku.
Rzeczywiście tak obiecał. Powiedział jej, że jeśli nie będzie zadawać żadnych pytań,
opowie jej wszystko, kiedy już załatwi całą sprawę. Shizu dotrzymała warunków umowy.
• Hej, długo jeszcze będziesz rozmawiał? - usłyszał za
plecami głos Ryujiego. Asakawa odwrócił się. Ryuji otworzył
bagażnik i pakował zakupy do środka.
• Zadzwonię jeszcze. Ale dzisiaj wieczorem chyba mi się
nie uda. - Położył rękę na widełkach. Wystarczyło przycisnąć
mocniej, żeby rozmowa została przerwana. Nie wiedział na
wet, dlaczego zadzwonił. Czy chciał tylko usłyszeć ich głosy,
czy też miał im coś ważnego do powiedzenia? Zdawał sobie
sprawę, że nawet gdyby rozmawiał z Shizu przez godzinę,
pod koniec i tak czułby niedosyt, jakby powiedział tylko po
łowę tego, co chciał powiedzieć. W każdym razie dzisiaj
o dziesiątej wieczorem wszystko się wyjaśni. Dzisiaj o dzie
siątej wieczorem...
ogromną nienawiścią jej stosunek do Nagao był tak nieistotny jak pierdnięcie na wietrze.
Jeśli ta nienawiść do całego społeczeństwa stała się częścią filmu, to czego dotyczyło
naprawdę zaklęcie? Co to może być? Asakawie przyszło nagle do głowy wyrażenie „masowy
atak", ale ochrypły głos Ryujiego przerwał jego rozmyślania.
- Starczy tego dobrego. Zamiast tracić czas na głupie gadanie, powinniśmy szukać
Sadako. Tylko ona może rozwiązać tę zagadkę.
Ryuji dopił resztkę herbaty wu long, wstał z krzesła i wyrzucił pustą puszkę daleko na
łąkę.
Stali na łagodnym wzniesieniu i rozglądali się pośród wysokich traw. Ryuji wręczył
Asakawie sierp i wskazał głową na zbocze po lewej stronie domku B-4. Chciał, żeby Asakawa
skosił porastającą je trawę i dokładnie zbadał grunt. Asakawa pochylił się, ukląkł na jedno
kolano i zaczął machać sierpem nad ziemią, równolegle do podłoża. Trawa zaczęła się sypać
całymi kępami.
Trzydzieści lat temu stały tutaj ruiny domu i stara studnia. Asakawa wyprostował się.
Znów rozejrzał się wokoło, zastanawiając się, gdzie zbudowałby dom, gdyby chciał tu
zamieszkać. Pewnie wybrałby miejsce z ładnym widokiem. W końcu krajobraz to jedyny
powód, żeby się tu osiedlić. A więc z którego miejsca rozciągał się najlepszy widok? Asa-
kawa skupił wzrok na dachach szklarni, daleko w dole, i przespacerował się kawałek, zwracając
uwagę na zmiany perspektywy. Widok wszędzie był podobny. Asakawa doszedł jednak do
wniosku, że gdyby budował dom, łatwiej byłoby go po-
stawić na miejscu domku A-4 niż B-4. Kiedy pochylił się i dokładnie obejrzał ukształtowanie
terenu, zauważył, że domek A-4 stoi na najbardziej wyrównanej działce. Ukląkł znowu i na
czworakach zaczął chodzić pomiędzy domkiem A-4 i B-4. Kosił trawę i badał ziemię dłońmi.
Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek w życiu wyciągał wodę ze studni. Nagle zdał
sobie sprawę, że nigdy nawet nie widział studni. Nie miał pojęcia, jak taka konstrukcja może
wyglądać, szczególnie na górskim terenie. Czy naprawdę była tu w ziemi woda? Chyba tak, bo
kilkaset metrów na zachód wzdłuż dna doliny rozciągał się obszar mokradeł otoczony
wysokimi drzewami. Asakawa nie mógł się skupić. Właściwie nie miał pojęcia, jak podejść
do takiego zadania. Krew uderzyła mu do głowy. Spojrzał na zegarek: prawie trzecia. Zostało
mu tylko siedem godzin. Czy te wysiłki w ogóle są potrzebne? Czy dzięki nim na pewno zdąży
na czas? To pytanie wpędziło jego myśli w stan jeszcze większego chaosu. Jak przez mgłę
przypominał sobie obraz studni. Po jakich cechach terenu miał rozpoznać, gdzie kiedyś stała?
Po stercie kamieni ułożonych w krąg? A jeśli ściany studni zawaliły się i zapadły w ziemię?
Niemożliwe. Nigdy nie zdążą na czas. Znowu spojrzał na zegarek. Punktualnie trzecia. Przed
chwilą wypił na tarasie pół litra herbaty wu long, ale już zaschło mu w gardle. W głowie
szumiały mu słowa: „Szukaj wybrzuszenia terenu, szukaj kamieni". Wbił łopatę w odartą z
trawy ziemię. Krew znowu zaczęła pulsować mu w skroniach, bieg czasu poplątał mu myśli.
Nerwy miał zdarte, ale nie czuł się zmęczony. Dlaczego czas płynął teraz inaczej niż wtedy,
kiedy siedzieli na tarasie i jedli lunch? Dlaczego wpadł w ta-
ką panikę, kiedy tylko zabrał się do pracy? Czy na pewno robili to, co należy? Czy nie
powinni zająć się jeszcze wieloma innymi rzeczami?
Kiedyś, jako dziecko, wykopał jamę w ziemi. Był wtedy chyba w czwartej albo w piątej
klasie. Uśmiechnął się w duchu, przypominając sobie tamto zdarzenie.
- Co ty wyprawiasz? - Na dźwięk głosu Ryujiego Asaka-
wa uniósł gwałtownie głowę. - Dlaczego tam łazisz? Musi
my przeszukać większy obszar!
Asakawa spojrzał na Ryujiego szeroko otwartymi oczami. Ryuji miał słońce za plecami,
więc jego twarz kryła się w cieniu. Krople potu z ocienionej twarzy spadały mu pod nogi. „Co
ja wyprawiam". W ziemi, tuż przed nim, znajdował się niewielki dół. To Asakawa go wykopał.
- Robisz tu podkop czy co?
Ryuji westchnął. Asakawa zmarszczył brwi i spojrzał na zegarek.
• I przestań gapić się na ten cholerny zegarek! - Ryuji
trzepnął go w rękę. Przez chwilę patrzył na przyjaciela po
chmurnym spojrzeniem. Potem westchnął jeszcze raz. Kuc
nął przy Asakawie i odezwał się uspokajającym szeptem:
• Może zrobisz sobie przerwę?
• Nie mam czasu.
• Mówię ci, weź się w garść. Panika tylko ci zaszkodzi. -
Ryuji popchnął Asakawę lekko w klatkę piersiową. Asa
kawa stracił równowagę i upadł na plecy, wyciągając w gó
rę nogi.
- Bardzo dobrze. Leż tam sobie jak małe dziecko.
Asakawa gramolił się, próbując wstać.
- Nie ruszaj się! Leż tam! Nie marnuj energii! - Ryuji postawił mu nogę na piersi.
Asakawa siłował się z nim przez chwilę, ale w końcu zamknął oczy i poddał się. Noga Ryujie-
go przestała mu ciążyć. Kiedy znowu ostrożnie otworzył oczy, Ryuji na swoich krótkich, ale
silnych nogach kierował się na ocieniony taras domku B-4. Z jego żwawych kroków wiele
można było wyczytać: właśnie miał natchnienie; wpadł na pomysł, gdzie mogą znaleźć
studnię, i przestał się denerwować.
Kiedy Ryuji się oddalił, Asakawa jeszcze przez chwilę leżał nieruchomo na wznak, z
rozłożonymi rękami i nogami. Wpatrywał się w niebo. Słońce świeciło jasno. W porównaniu
z Ryujim był strasznym tchórzem. Brzydził się sobą. Odetchnął głęboko i starał się pomyśleć
trzeźwo. Nie wiedział, czy przez kolejne siedem godzin będzie w stanie cały czas panować
nad sobą. Postanowił, że po prostu zrobi wszystko, co przykaże mu Ryuji. Tak będzie najlepiej.
Porzucić swoje „ja" i poddać się mocy kogoś, kto ma więcej odwagi. „Porzuć swoje »ja«.
Wtedy uda ci się uciec przed strachem. Zostaniesz pogrzebany w ziemi - staniesz się częścią
natury". Jakby w odpowiedzi na to życzenie, Asakawę ogarnęła nagle senność; zaczął tracić
przytomność. U progu snu, pośród marzeń o unoszeniu Yoko wysoko do góry, przypomniał
sobie znowu tamto zdarzenie ze szkolnych lat.
Działo się to w parku rekreacyjnym na przedmieściach miasta, w którym się wychował.
Na skraju parku znajdowało się urwisko, a u jego stóp jezioro, gdzie mieszkały raki. Kiedy był
w podstawówce, często chodził tam z kolegami, żeby je łapać. Tego dnia słońce, które
oświetlało odsłoniętą
czerwoną ziemię na części urwiska ponad jeziorem, było jak wyzwanie. Asakawa zmęczył
się bezczynnym siedzeniem i poszedł dokładnie tam, gdzie padały słoneczne promienie. Zaczął
drążyć jamę w stromym zboczu. Ziemia była miękka, gliniasta i kruszyła się mu pod
stopami, kiedy wbił w nią kawałek starej deski, który znalazł w pobliżu. Wkrótce do zabawy
przyłączyli się jego koledzy. Było ich trzech, o ile dobrze pamiętał, a może czterech. Dokładnie
tylu, ilu potrzeba do wykopania jamy. Gdyby było ich więcej, zderzaliby się głowami; gdyby
było ich mniej, każdy z nich miałby za dużo do zrobienia.
Po godzinie kopania jama była na tyle duża, że jedna osoba spokojnie mogła się w niej
zmieścić. Ale kopali dalej. Ponieważ wstąpili do parku po drodze ze szkoły, po jakimś czasie
jeden z kolegów powiedział, że musi już iść do domu. Jednak Asakawa, który wymyślił całą tę
zabawę, nie przestał pracować ani na chwilę; kopał zawzięcie w milczeniu. Do zachodu
słońca jama powiększyła się tak, że zarówno Asakawa, jak i jego koledzy, którzy zostali w
parku, mogli się w niej zmieścić. Asakawa przyciągnął kolana do brody; chłopcy zaczęli
chichotać. Skułem w czerwonej, gliniastej jamie czuli się jak ludzie z epoki kamienia
łupanego, których szczątki odnaleziono w Mikkabi. Uczyli się o tym właśnie na wiedzy o
społeczeństwie.
Po pewnym czasie wejście do jamy zasłoniła głowa jakiejś kobiety. Zachodzące
słońce było za jej plecami, więc jej twarz znajdowała się w cieniu i Asakawa dokładnie nie wi-
dział jej rysów. Wiedział jednak, że była to kobieta z sąsiedztwa; miała około pięćdziesięciu
lat.
- Co wy, chłopcy? Dół tutaj kopiecie? Toby dopiero był
kłopot, gdybyście się tu pogrzebali żywcem - powiedziała,
zaglądając do jamy. Asakawa i jego koledzy spojrzeli po sobie.
Chociaż byli jeszcze bardzo młodzi, zdawali sobie sprawę,
jak dziwne są słowa tej kobiety. Nie powiedziała: „Przestańcie,
to niebezpieczne!", tylko „Przestańcie, bo jeśli się tu zako
piecie żywcem i zginiecie, sprawicie kłopot okolicznym miesz
kańcom, łącznie ze mną". Ostrzegała ich jedynie we własnym
interesie. Chłopcy znowu zaczęli chichotać. Głowa kobiety
wyglądała jakby należała do marionetki w teatrzyku cieni.
Stopniowo twarz Ryujiego nałożyła się na twarz tamtej kobiety.
- Teraz jesteś za spokojny! Jeszcze mi tu zaśniesz! Ty idio
to, co tak chichoczesz?
Ryuji obudził go. Słońce dotykało prawie zachodniego horyzontu i powoli zapadał zmrok.
W słabnącym blasku słońca twarz i cała postać Ryujiego zdawały się jeszcze ciemniejsze niż
poprzednio.
- Chodź tu na chwilę. - Ryuji pociągnął Asakawę za rękę,
stawiając go na równe nogi. Potem bez słowa wczołgał się
pod taras domku B-4. Asakawa poszedł za nim. Jedna z desek
pomiędzy belkami podtrzymującymi konstrukcję była częścio
wo oderwana. Ryuji włożył rękę za deskę i pociągnął ją z ca
łej siły. Z głośnym trzaskiem deska złamała się na pół po prze
kątnej. W środku domek był nowocześnie urządzony, ale zbu
dowano go z desek tak słabych, że dały się łamać gołymi
rękami. Tam, gdzie nie było widać, budowniczy próbowali
pewnie zaoszczędzić na materiale. Ryuji włożył latarkę mię
dzy deski i poświecił naokoło pod podłogą domku. Skinął gło-
wą, jakby mówił: „Chodź, popatrz tylko". Asakawa zajrzał przez szparę do środka. Blask
latarki oświetlał jakiś ciemny, wystający kształt przy zachodniej ścianie domku. Kiedy Asa-
kawa mu się przyjrzał, zauważył, że jego boki mają niejednolitą strukturę, jak sterta kamieni.
Górę przykrywała betonowa pokrywa; pojedyncze źdźbła trawy wystawały ze szczelin w
betonie i spomiędzy kamieni. Asakawa natychmiast uzmysłowił sobie, co znajdowało się
dokładnie ponad tym miejscem. Pokój dzienny domku. A dokładnie w prostej linii nad studnią
stał telewizor i wideo. Tydzień temu, kiedy oglądał kasetę, Sadako Yamamura była tak blisko;
z ukrycia obserwowała, co dzieje się nad jej głową.
Ryuji wyłamał więcej desek i szpara zrobiła się na tyle duża, że mógł się przez nią
przecisnąć człowiek. Ryuji i Asakawa wleźli do środka i zaczęli się czołgać w stronę studni.
Domek zbudowany był na wzgórzu. Ponieważ weszli na nie z tej niższej strony, im dalej się
posuwali, tym bardziej zmniejszała się odległość pomiędzy podłogą domku a ziemią. Sprawiało
to wrażenie, jakby jakaś siła napierała na nich z góry. Chociaż nie brakowało tam powietrza,
Asakawa oddychał z trudem. Ziemia pod ich rękami i kolanami wydawała się bardziej błotnista
niż na zewnątrz. Asakawa dobrze wiedział, co teraz muszą zrobić. Mimo to na razie nie czuł
strachu. Deski podłogi tuż nad głową wywołały w nim klaustrofobię. Czy będzie musiał zejść
w jeszcze głębsze ciemności? Na samo dno studni?... Oczywiście, że tak. Żeby wyciągnąć
Sadako, z całą pewnością będą musieli tam zejść.
- Pomóż mi - powiedział Ryuji. Złapał kawałek pręta wzmacniającego, który wystawał z
pęknięcia w betonowej
pokrywie, i próbował pociągnąć ją w dół. Ale przestrzeń, w której się znajdowali, była zbyt
wąska i Ryuji nie mógł się dobrze ustawić. Nawet ktoś, kto jak Ryuji potrafił dźwignąć sto
dwadzieścia kilogramów, bez odpowiedniego punktu podparcia tracił połowę siły. Asakawa
okrążył studnię i gdy znalazł się powyżej niej, położył się na plecach. Obiema rękami chwycił
za belki i z całej siły popchnął nogami pokrywę. Rozległ się nieprzyjemny zgrzyt betonu o
kamień. Asakawa i Ryuji zaczęli wołać: „I... raz, i... dwa", żeby zsynchronizować ruchy. Po-
krywa przesunęła się. Ile lat minęło, odkąd ostatni raz odsłonięte wnętrze studni? Czy pokrywa
tkwiła tam cały czas, kiedy stawiano domki kempingowe, kiedy zaczęto budować ośrodek
wczasowy albo kiedy zamykano sanatorium? Asakawa i Ryuji mogli się tego tylko domyślać,
widząc, jak mocno spojone są ze sobą beton i kamienie, i słysząc ten niemal ludzki pisk, jaki
wydała z siebie pokrywa odrywana od studni. Niemal na pewno leżała tam dłużej niż sześć
miesięcy czy rok. Ale nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. W każdym razie dopiero teraz studnia
zaczęła otwierać usta... Ryuji wepchnął koniec łopaty w szparę, którą do tej pory udało im się
zrobić.
- Kiedy dam ci znak, masz z całej siły oprzeć się o trzonek
łopaty, dobra?
Asakawa odwrócił się.
- Gotowy? Raz, dwa, trzy, teraz!
Kiedy Asakawa nacisnął tę prymitywną dźwignię, Ryuji obiema rękami popchnął
pokrywę. Z przeraźliwym zgrzytem upadła wreszcie na ziemię.
Brzeg studni były lekko wilgotny. Asakawa i Ryuji podnieśli latarki, wolnymi rękami
chwycili za wilgotną krawędź stud-
ni i podciągnęli się do góry. Zanim skierowali latarki do środka, wcisnęli głowy i ramiona
w półmetrową dziurę pomiędzy otworem studni a deskami domku. Chłodny powiew z
wnętrza przyniósł zapach zgnilizny. Powietrze w głębi studni było bardzo gęste. Niemal bali
się, że jeśli puszczą się krawędzi, jakaś siła wessie ich do środka. Nie mieli najmniejszych
wątpliwości, że ona tu jest. Ta kobieta obdarzona niezwykłą nadprzyrodzoną mocą; kobieta z
tą dziwną fizyczną przypadłością... Właściwie nie można jej było nawet określić słowem
„kobieta". Biologicznie płeć zależy od struktury gonad. Choćby nie wiem jak piękne i kobiece
było ciało jakiejś osoby, jeśli jej gonady mają formę jąder, była mężczyzną. Asa-kawa nie
wiedział, czy powinien uważać Sadako za mężczyznę czy za kobietę. Rodzice nadali jej imię
Sadako, a więc chcieli ją wychować jako kobietę. Wcześniej, na statku, kiedy płynęli do
Atami, Ryuji powiedział: „Nie uważasz, że osoba, która ma zarówno męskie, jak i żeńskie
narządy, jest najdoskonalszym symbolem potęgi i piękna?". Asakawa przypomniał sobie
teraz, że widział kiedyś w albumie ze sztuką obraz, na którego widok przetarł oczy z
niedowierzaniem. Idealnie zbudowana naga kobieta spoczywała na płaskim kamieniu, a
spomiędzy jej ud wystawały okazałe męskie genitalia...
• Widzisz coś? - zapytał Ryuji. W świetle latarek zauwa
żyli, że na dnie studni zebrała się woda. Jej powierzchnia
znajdowała się jakieś cztery-pięć metrów od nich. Nie wie
dzieli jednak, jak jest głęboka.
• Tam jest woda. - Ryuji kręcił się tam i z powrotem, przy
wiązując koniec liny do belki.
- W porządku, poświeć w dół latarką i trzymaj ją przy
brzegu. Pamiętaj, żeby jej nie upuścić.
„On chce tam zejść". Kiedy Asakawa zdał sobie z tego sprawę, nogi zaczęły mu się trząść.
„A jeśli ja też będę musiał tam zejść?" Teraz, kiedy miał przed sobą ten wąski, pionowy
tunel, jego wyobraźnia wreszcie zaczęła działać. „Nie mogę tego zrobić. Mam wejść do tej
czarnej wody i co dalej? Mam szukać kości? Nigdy w życiu tego nie zrobię. Przecież zwa-
riuję". Z wdzięcznością w sercu Asakawa obserwował, jak Ryuji szykuje się do zejścia w
czarną dziurę, i modlił się w duchu, żeby jego kolej nigdy nie nadeszła.
Oczy przywykły mu już do ciemności i zauważył mech porastający wnętrze studni.
Kamienie, z których zbudowane były ściany, w pomarańczowym świetle latarki przemie-
niały się w ludzkie oczy, nosy i usta. Kiedy nie mógł oderwać od nich wzroku, kamienne
wzory układały się w twarze zmarłych, wykrzywione od szatańskiego krzyku, wydanego w
chwili śmierci. Niezliczone złe duchy falowały jak wodorosty, wyciągając ręce w stronę
wyjścia. Nie potrafił przepędzić tego obrazu. Kamyk potoczył się i spadł w dół tym
upiornym szybem, szerokim zaledwie na metr; zanim pochłonęła go gardziel złych duchów,
odbił się od ściany studni głuchym echem.
Ryuji wcisnął się pomiędzy brzeg studni a podłogę domku, owinął linę wokół rąk i
zaczął powoli schodzić. Wkrótce stanął na dnie. Woda sięgała mu po kolana. Nie było tak
głęboko.
- Hej, Asakawa! Idź po wiadro. I po tę cienką linę.
Wiadro było tam, gdzie je zostawili, na tarasie. Asakawa
na czworakach wyszedł spod domku. Na zewnątrz było ciem-
no, ale i tak wydawało się znacznie widniej niż pod fundamentami. Co za ulga! Jakie
świeże powietrze! Rozejrzał się pośród pozostałych domków - tylko w A-l, tuż przy drodze,
paliło się światło. Przyrzekł sobie, że nie spojrzy na zegarek. Ciepłe, przyjazne odgłosy
dochodzące z A-l tworzyły osobny świat, który kołysał się gdzieś w oddali. Asakawa wiedział,
że goście z A-l jedzą teraz kolację. Nie musiał patrzeć na zegarek, żeby się domyślić, która
godzina.
Wrócił do studni. Przywiązał wiadro i łopatę do jednego końca liny i spuścił je w dół. Ryuji
wykopywał ziemię z dna studni i wrzucał ją do wiadra. Od czasu do czasu kucał i grzebał
rękami w błocie, jakby czegoś szukał. Jednak nic nie znalazł.
• Ciągnij wiadro! - krzyknął. Przyciskając brzuch do kra
wędzi studni, Asakawa wyciągnął wiadro, wysypał na zie
mię błoto i kamienie, potem opuścił puste wiadro z powro
tem do studni. Zanim studnię zapieczętowało betonowe wie
ko, musiało tam wpaść trochę ziemi i piachu. Ryuji kopał
i kopał, ale piękne kości Sadako wciąż się nie pokazywały.
• Hej, Asakawa! - Ryuji przerwał pracę i spojrzał do góry.
Asakawa nie odpowiedział. - Wszystko w porządku tam na
górze?
Asakawa chciał odpowiedzieć: „Tak, wszystko w porządku. Nie martw się".
- Odkąd tu weszliśmy nie odezwałeś się słowem. Może
masz dla mnie chociaż jakieś słowa otuchy. Trochę mi smut
no tu na dole.
Asakawa nie odezwał się.
- A może coś zaśpiewasz? Może jakąś piosenkę Hibari
Misory?
Asakawa dalej nic nie mówił.
• Hej, Asakawa, jesteś tam jeszcze? Wiem, że nie zemd
lałeś.
• Wszystko... wszystko w porządku - wymamrotał
wreszcie.
• Co za ból w dupie z tym facetem. - Ryuji wyrzucił z sie
bie te słowa i wbił łopatę w wodę. Który już raz powtarzał tę
czynność? Poziom wody ciągle opadał, ale nadal nie było śla
du tego, czego szukali. Obserwował, jak wiadro podnosi się
w górę coraz wolniej i wolniej. I nagle... przestało. Lina wy
ślizgnęła się Asakawie z rąk. Asakawa podniósł wiadro mniej
więcej do połowy wysokości studni i niespodziewanie je
wypuścił. Wiadro dało nura z powrotem w dół. Ryuji na szczę
ście zdążył odskoczyć, ale i tak od stóp do głów obryzgała go
błotnista woda. Wściekł się, ale równocześnie zdał sobie spra
wę, że Asakawa jest już u kresu sił.
• Ty, sukinsynu! Chcesz mnie zabić? - Ryuji zaczął się
wspinać na linie. - Twoja kolej.
„Moja kolej!" Asakawa zerwał się, przerażony, przy okazji uderzając głową o deski
podłogi.
• Ryuji, zaczekaj. Poradzę sobie. Mam jeszcze trochę siły
-jąkał się Asakawa. Ryuji wychylił głowę ze studni.
• Wcale nie masz. Nie masz ani trochę. Twoja kolej!
• Błagam, poczekaj. Daj mi trochę odetchnąć. Nabiorę sił.
- O tak! Wtedy będziemy tu siedzieć aż do świtu!
Ryuji skierował latarkę na twarz Asakawy. W jego oczach
było coś dziwnego. Lęk przed śmiercią odebrał mu rozum.
Wystarczyło jedno spojrzenie i Ryuji wiedział, że Asakawa nie potrafi już racjonalnie
myśleć. W końcu łatwo było ocenić, które zadanie jest trudniejsze: ładowanie błota do wia-
dra czy ciągnięcie tego wiadra na linie pięć metrów w górę.
- Właź do środka. - Ryuji popchnął Asakawę w stronę
studni.
-Nie... czekaj... ja...
-Co?
-Ja mam klaustrofobię.
- Nie wygłupiaj się.
Asakawa stał dalej pochylony nad studnią i nie ruszał się. Woda na dnie drżała lekko.
- Nie mogę. Nie zejdę tam.
Ryuji złapał Asakawę za kołnierz i wymierzył mu dwa policzki.
- Obudź się wreszcie. Jak to nie możesz tam wejść? Śmierć
zagląda ci w oczy, ty masz szansę z nią wygrać i nagle mó
wisz, że nie możesz tego zrobić? Przestań być takim okrop
nym tchórzem. Tu nie chodzi tylko o twoje życie. Pamiętasz
ten telefon? Chcesz zabrać ze sobą do grobu swoją kochaną
rodzinkę?
Asakawa pomyślał o żonie i dziecku. Nie wolno mu tchórzyć. Ich życie znajdowało się
w jego rękach. Ale ciało odmówiło mu posłuszeństwa.
• Ale czy to nas naprawdę uratuje? - zapytał bez przeko
nania. Wiedział, że w tej chwili nie ma sensu zadawać takich
pytań. Ryuji puścił jego kołnierz.
• Mam ci opowiedzieć więcej o teorii profesora Miury?
Aby zła wola jakiejś osoby pozostała w świecie żywych po
jej śmierci, potrzebne są trzy warunki: zamknięta przestrzeń, woda i powolny zgon. Raz, dwa,
trzy. Innymi słowy, jeśli ktoś umarł w zamkniętej przestrzeni, w obecności wody i w dodatku
konał powoli, to jest bardzo prawdopodobne, że rozgniewany duch tej osoby będzie
nawiedzał to miejsce po śmierci. Popatrz teraz na tę studnię. To mała, zamknięta przestrzeń.
Jest w niej woda. A pamiętasz, co powiedziała staruszka na kasecie?
. .Czy jesteś zdrowa od tamtego czasu? Jeśli ciągle bę
dziesz się bawiła w wodzie, zabiorą cię potwory".
Zabawa w wodzie. Właśnie. Sadako pod tą ciemną, błotnistą wodą bawiła s i ę do tej
pory. Bawiła się w nieskończoną, wodnistą, podziemną grę.
• Widzisz, kiedy Nagao wrzucił ją do studni, Sadako jesz
cze żyła. Czekając na śmierć, nasyciła nienawiścią każdy ka
mień tej studni. W jej przypadku wszystkie trzy warunki
zostały spełnione.
• Ale co z tego wynika?
• Według profesora Miury łatwo jest odczynić taką klą
twę. Musimy Sadako po prostu uwolnić. Wyjmiemy jej kości
z tej okropnej starej studni; urządzimy jej ładny pogrzeb i po
chowamy ją w rodzinnej ziemi. Pomożemy jej wrócić do ja
snego, przestronnego świata.
Jakiś czas temu, kiedy Asakawa wygramolił się spod domku i poszedł po wiadro, ogarnęło
go poczucie ogromnego wyzwolenia. Czy takiego samego uczucia pragnęła Sadako? To
właśnie mieli jej zapewnić?
-1 na tym miało polegać zaklęcie?
- Może tak, a może nie.
Kiedy spojrzał w górę, światło latarki oślepiło go. Przez chwilę nic nie widział.
Przycisnął plecy do ściany. Ręce zaczęły mu słabnąć, miał trudności z utrzymaniem liny. Nogi
poślizgnęły mu się na kamieniach i nagle spadł mniej więcej metr w dół. Tarcie liny zraniło
mu ręce; piekła go skóra na dłoniach.
Kołysał się tuż nad powierzchnią wody, ale nie mógł zmusić się, żeby do niej wejść.
Wyciągnął jedną nogę, zanurzył ją w wodzie aż po kostki, jakby sprawdzał temperaturę
kąpieli. Zimna woda sprawiła, że dostał gęsiej skórki, od pięt po czubek głowy. Natychmiast
cofnął nogę. Wkrótce jednak ręce mu się zmęczyły i nie mógł dłużej utrzymać liny. Ciężar
ciała powoli pociągnął go w dół. W końcu nie miał już więcej siły i obiema nogami stanął
na dnie. Miękkie błoto pod wodą natychmiast owinęło się wokół jego stóp; przykryło je
swoim śliskim ciałem. Asakawa nadal trzymał się liny. Wpadł w panikę. Zdawało mu się,
że spod ziemi wyrastają tysiące rąk i próbują wciągnąć go do błota. Ściany studni zamykały
się nad nim; patrzyły na niego złowrogo, szepcząc: „Już stąd nie uciekniesz".
„Ryuji!" Próbował krzyczeć, ale stracił głos. Nie mógł oddychać. Z gardła wydobył mu się
tylko nikły, suchy dźwięk. Spojrzał w górę jak tonące dziecko. Ciepła ciecz spłynęła mu
strużką po wewnętrznej stronie ud.
-Asakawa! Oddychaj!
Pod wpływem zmiany ciśnienia Asakawa zapomniał oddychać.
- W porządku. Jestem z tobą - dobiegło do niego odbite echem wołanie Ryujiego.
Asakawa zdołał nabrać pełne płuca powietrza.
Nie mógł uspokoić bicia serca. Nie był w stanie wykonać swojego zadania. Rozpaczliwie
próbował myśleć o czymś innym. O czymś przyjemniejszym. Gdyby ta studnia znajdowała
się na zewnątrz, pod rozgwieżdżonym niebem, to nie byłoby takie straszne. Ale ponieważ
przykrywał ją domek B-4, Asakawa nie mógł w niej wytrzymać. Podłoga domku odcinała drogę
ucieczki. Chociaż nie było już betonowej pokrywy i nad głową Asakawy znajdowały się tylko
deski i pajęczyny. „Sadako Yamamura mieszkała tutaj przez dwadzieścia pięć lat. Tak, ona
tutaj jest. Pod moimi stopami. To jest jej grobowiec. Dokładnie tak. Grobowiec". Nie potrafił
myśleć o niczym innym. Inne tory myślenia miał odcięte, tak jak drogę ucieczki. Życie Sadako
zakończyło się tragicznie właśnie tu, na dole. I sceny, które przemknęły jej przez głowę w mo-
mencie śmierci, też tu zostały, niezwykle silne, dzięki jej nadprzyrodzonej mocy. A potem
dojrzewały tutaj, w tej ciasnej dziurze; wzbierały i opadały jak morskie przypływy i odpływy,
rosły w siłę i malały, według jakiegoś cyklu, który w pewnym momencie zgrał się z
częstotliwością odbiornika telewizyjnego ustawionego dokładnie nad nią. Właśnie wtedy te
sceny pojawiły się na świecie. Sadako oddychała. Nie wiadomo skąd, dobiegł go dźwięk
czyjegoś oddechu, zacieśnił się wokół jego ciała. „Sadako Yamamura. Sadako Yamamura".
Sylaby powtarzały się rytmicznie w jego głowie, a jej przerażająco piękna twarz przypływała
do niego ze starych fotografii i Sadako patrzyła mu w oczy zalotnie. Była tuż obok. Asakawa
zaczął chaotycznie grzebać w błocie, szukając jej. Przypomniał sobie jej śliczną twarz i
postać; starał się utrzymać ten obraz w głowie, kiedy jej szukał. „Kości tej pięknej
dziewczyny oblane moimi sikami". Asakawa poruszył łopatą, badając błoto. Czas
nie miał już znaczenia. Zanim tu zszedł, zdjął z ręki zegarek. Ogromne zmęczenie i stres stępiły w
nim uczucie niepokoju i zapomniał o wyznaczonym terminie. Był jak pijany. Zupełnie stracił
poczucie czasu. Minuty odmierzało tylko unoszenie i opadanie wiadra na linie oraz bicie
serca.
Wreszcie Asakawa chwycił w obie ręce duży, okrągły kamień. Był gładki i przyjemny
w dotyku; na jego powierzchni wyczuł dwa wgłębienia. Asakawa wyciągnął go z wody i opłukał
z ziemi. Podniósł go, wyczuwając otwory w miejscu, gdzie kiedyś pewnie znajdowały się uszy,
i... zobaczył przed sobą czaszkę. Jego wyobraźnia ubrała ją w ciało. Duże, bystre oczy
powróciły do głębokich, pustych oczodołów, a ponad dwoma dziurkami pośrodku uformował
się zgrabny nos. Jej długie włosy były mokre; z szyi i z uszu kapała woda. Sadako Yamamura
zamrugała kilka razy pełnymi melancholii oczami, żeby strząsnąć wodę z rzęs. Ręce Asakawy
ściskały jej twarz tak mocno, że wykrzywiła się w bolesnym grymasie. Ale i tak nadal była
piękna. Uśmiechnęła się do Asakawy, a potem zmrużyła oczy, jakby chciała zobaczyć go
wyraźniej.
„Już dawno chciałam cię spotkać". Kiedy ta myśl zjawiła się w głowie Asakawy,
natychmiast upadł na ziemię. W oddali, nad sobą usłyszał głos Ryujiego.
„Asakawa! Miałeś termin o 22.04? Ciesz się! Jest 22.10!
Asakawa, słyszysz mnie? Żyjesz jeszcze, prawda? Pokonaliśmy klątwę. Jesteśmy ocaleni!
Hej, Asakawa! Jeśli umrzesz tam w dole, stanie się z tobą to co z nią. Tylko nie rzucaj na mnie
klątwy, dobrze? Jeśli już masz umrzeć, to umrzyj sobie
miło, co? Hej, Asakawa! Jeśli jeszcze żyjesz, odezwij się, do cholery!"
Asakawa słyszał Ryujiego, ale tak naprawdę nie czuł się ocalony. Skulił się tylko jak we
śnie, jakby był w jakimś innym świecie. Leżąc na dnie, mocno przyciskał do piersi czaszkę
Sadako Yamamury.
Telefon z recepcji wyrwał Asakawę ze snu. Kierownik przypominał im, że doba hotelowa
kończy się o jedenastej, i pytał, czy chcieliby zostać jeszcze jedną noc. Asakawa sięgnął po
zegarek. Czuł zmęczenie w rękach; samo ich podnoszenie sprawiało mu trudność. Mięśnie
jeszcze go nie bolały, ale wiedział, że jutro na pewno dadzą mu się we znaki. Nie miał
okularów, więc musiał podstawić sobie zegarek prawie pod sam nos, żeby zobaczyć, która
godzina. Kilka minut po jedenastej. Asakawa na początku nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie
wiedział nawet, gdzie jest.
• Zostają panowie jeszcze jedną noc? - zapytał kierow
nik, starając się ukryć rozdrażnienie. Ryuji jęknął na podusz
ce obok. „Na pewno nie jestem w swoim pokoju" - pomyślał
Asakawa. Miał wrażenie, jakby ktoś bez jego wiedzy prze
malował świat. Jakby ktoś przeciął grubą nić łączącą prze
szłość z teraźniejszością i teraźniejszość z przyszłością, dzie
ląc ją na dwie części: przed jego snem i po.
• Halo?
Kierownik zaniepokoił się, czy ktoś w ogóle jest po drugiej stronie. Nie wiedząc
dlaczego, Asakawa poczuł nagle wielką radość. Ryuji przewrócił się na wznak i lekko uchylił
powieki. Z kącików ust ciekła mu ślina. Asakawa próbował sobie coś przypomnieć, ale
przychodziły do niego tylko mgliste wspomnienia. Niemal we wszystkich widział ciemność.
Dość wyraźnie pamiętał wizytę u doktora Nagao i drogę do Krainy Pacyfiku, ale reszta była
zamazana. W myślach zobaczył ciemne obrazy, klatka po klatce, i oddech uwiązł mu w
krtani. Czuł, jakby obudził się ze snu, i wiedział, że śniło mu się coś ważnego, ale zupełnie
zapomniał, co. Mimo to z jakiegoś powodu był w doskonałym nastroju.
• Halo? Słyszy mnie pan?
• Ee, tak - zdołał wreszcie wykrztusić Asakawa i mocniej
ścisnął słuchawkę.
• Doba hotelowa kończy się o jedenastej.
• Rozumiem. Spakujemy się tylko i już jedziemy. - Asaka
wa przybrał oficjalny ton głosu, taki jak kierownik. Z kuchni
dobiegł go delikatny odgłos cieknącej wody. Któryś z nich
musiał wczoraj przed snem nie dokręcić kranu. Asakawa odło
żył słuchawkę.
Ryuji znowu zamknął oczy. Asakawa potrząsnął go za ramię.
- Hej, Ryuji! Wstawaj!
Nie miał pojęcia, jak długo spali. Zwykle Asakawa sypiał nie więcej niż pięć-sześć
godzin na dobę, ale teraz wydawało mu się, że minęło dużo więcej czasu. Już dawno nie
mógł pozwolić sobie na taki mocny, spokojny sen.
- Hej, Ryuji! Jeśli się stąd nie wyniesiemy, każą nam za
płacić za kolejną noc. - Asakawa szarpnął Ryujiego mocniej,
ale ten dalej spał. Asakawa podniósł głowę i zobaczył na stole mlecznobiałą plastikową
torbę. Nagle, jakby jakieś przypadkowe zdarzenie pomogło mu odtworzyć w pamięci fragment
snu, przypomniał sobie, co się w niej znajduje. „Powtarzane w kółko imię Sadako. Jej kości
wygrzebywane z chłodnej ziemi pod podłogą, pakowane do białej torebki". Odgłos cieknącej
wody... To Ryuji odkręcił wczoraj kran i opłukał Sadako z błota. Woda nadal ciekła. Kiedy Ryuji to
zrobił, było już po terminie. A jednak Asakawa ocalał. I żył do tej pory. Ogarnęła go wielka
radość. Jeszcze niedawno czuł oddech śmierci na karku, ale teraz, kiedy niebezpieczeństwo
minęło, życie nagle wydało mu się bogatsze; zaczęło jaśnieć blaskiem. Czaszka Sadako była
tak piękna jak rzeźba z marmuru.
- Hej, Ryuji! Obudź się!
Zaniepokoił się nagle. Jakaś dręcząca myśl zaświtała mu gdzieś w zakątku umysłu.
Przyłożył ucho do piersi Ryujiego. Chciał usłyszeć bicie serca pod jego grubą bluzą, żeby
upewnić się, czy Ryuji żyje. Ale zanim dotknął uchem piersi przyjaciela, poczuł nagle, że dwie
silne ręce ściskają mu głowę zapaśniczym chwytem. Asakawa wpadł w panikę i zaczął się
szamotać.
• Mam cię! Myślałeś, że umarłem, co? - Ryuji puścił głowę
Asakawy i zaśmiał się dziwnym, dziecinnym śmiechem. Jak
mógł się tak wygłupiać po tym, co właśnie przeszli? Przecież
wszystko mogło się zdarzyć. Gdyby w tej chwili zobaczył, że
przy stole stoi żywa Sadako Yamamura, a Ryuji umiera, wyry
wając sobie włosy z głowy, Asakawa uwierzyłby w to, co wi
dzi. Jednak pohamował gniew. Dużo Ryujiemu zawdzięczał.
• Przestań błaznować.
• Odpłacam ci tylko pięknym za nadobne. Nieźle mnie
wystraszyłeś wczoraj wieczorem. - Ryuji zaczął chichotać.
• Co takiego zrobiłem?
• Zemdlałeś tam, na dnie studni. Naprawdę myślałem, że
umarłeś. Martwiłem się. Twój termin minął. Myślałem, że
wypadłeś z gry.
Asakawa nic nie powiedział, tylko kilka razy zamrugał oczami.
- Ha, pewnie nawet nie pamiętasz. Ty niewdzięczniku!
Asakawa zdał sobie nagle sprawę, że nie pamięta, jak wyszedł ze studni. Po chwili
przypomniał sobie tylko moment, kiedy wisiał na linie, całkowicie osłabiony. Nawet dla kogoś
tak silnego jak Ryuji wciągnięcie sześćdziesięciokilogramowego ciężaru na wysokość czterech
lub pięciu metrów nie mogło być łatwym zadaniem. Obraz samego siebie zawieszonego na linie
z jakiegoś powodu skojarzył się Asakawie z posągiem En no Ozunu wyciąganym z dna oceanu.
Za wyłowienie posągu Shizuko została obdarzona nadprzyrodzoną mocą, Ryuji zaś za swoje
wysiłki nie otrzymał nic oprócz bólu mięśni.
- Ryuji? - odezwał się Asakawa dziwnie zmienionym
głosem.
-Co?
• Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Naprawdę
jestem ci dłużny.
• Tylko mi się tu nie rozklejaj.
• Gdyby nie ty, już bym... no wiesz. Dziękuję.
• Przestań bredzić. Bo się zerzygam. Wdzięczność nie jest
warta ani jena.
• W takim razie co powiesz na lunch? Ja stawiam.
- No, skoro tak. - Ryuji wstał, lekko kulejąc. Wszystkie
mięśnie mu zesztywniały. Nawet Ryuji nie miał pełnej kon
troli nad swoim ciałem.
Z restauracji w Krainie Pacyfiku Asakawa zadzwonił do żony w Ashikadze i
powiedział, że w niedzielę przyjedzie po nią wypożyczonym samochodem, tak jak obiecał. „A
więc wszystko załatwione?" - zapytała. Asakawa potrafił odpowiedzieć jedynie: „Chyba tak".
Przeżył i na tej podstawie mógł się domyślać, że jest już po wszystkim. Ale kiedy odłożył słu-
chawkę, poczuł, że coś jeszcze go dręczy. Nie mógł pozbyć się tego uczucia. Ponieważ przeżył,
pragnął wierzyć, że cała historia zakończyła się szczęśliwie, ale... Zastanawiając się, czy
Ryuji też ma wątpliwości, Asakawa wrócił do stolika i zapytał:
- To już naprawdę koniec, tak?
Kiedy Asakawa rozmawiał przez telefon, Ryuji zdążył już zjeść cały lunch.
• Rodzinka ma się dobrze? - Ryuji nie miał zamiaru od
razu odpowiadać na pytanie.
• W porządku... Ryuji, nie masz uczucia, że to się jeszcze
nie skończyło?
• Martwisz się tym?
-A ty?
• Może.
• Ale co dokładnie cię martwi?
- Słowa tej staruszki. „W przyszłym roku urodzisz dziec
ko". Martwi mnie ta przepowiednia.
Kiedy tylko Asakawa zdał sobie sprawę, że Ryuji ma dokładnie takie same
wątpliwości jak on, natychmiast próbował je rozwiać.
szyło serce Asakawy. Nie wiadomo skąd dobiegł go delikatny zapach owoców cytrusowych...
Tego popołudnia Asakawa bez przeszkód przekazał szczątki Sadako Takashiemu Yamamurze.
Takashi wrócił właśnie z połowu ryb i kiedy tylko zobaczył czarne zawiniątko, ożywił się tak,
jakby od razu poznał, co się w nim znajduje. Asakawa wyciągnął ręce, podał mu pakunek i
powiedział:
- To są kości Sadako.
Takashi przez chwilę przyglądał się zawiniątku, a potem zmrużył oczy z czułością.
Podszedł bliżej do Asakawy, skłonił się głęboko i wziął od niego kości, mówiąc:
- Dziękuję, że zadał pan sobie tyle trudu.
Asakawa zdziwił się trochę. Nie spodziewał się, że staruszek tak łatwo przyjmie
pakunek. Takashi odgadł chyba, o czym myśli Asakawa, bo zaraz dodał zdecydowanym
głosem:
- Tak, to na pewno Sadako.
Sadako mieszkała w domu Yamamurów przez trzy lata po urodzeniu, a potem znowu
przez dziewięć lat, dopóki nie stała się pełnoletnia. Takashi miał teraz sześćdziesiąt jeden lat.
Ile znaczyła dla niego Sadako? Sądząc po tym, jak patrzył na jej szczątki, Asakawa doszedł do
wniosku, że Takashi musiał ją bardzo kochać. Nie poprosił nawet o dowód, że to rzeczywiście
są kości Sadako. Być może nie potrzebował żadnego dowodu. Być może intuicyjnie wiedział,
co kryje się w czarnym zawiniątku. Kiedy po raz pierwszy spojrzał na ten pakunek, oczy mu
rozbłysły. Chyba także w tym przypadku Asakawa miał do czynienia z działaniem jakiejś
nadprzyrodzonej mocy.
Kiedy Asakawa zakończył swoją misję, chciał jak najszybciej uciec od Sadako. Skłamał
więc, mówiąc: „Muszę iść, bo inaczej spóźnię się na samolot", po czym wycofał się pospiesz-
nie. Gdyby rodzina zmieniła zdanie i stwierdziła nagle, że bez jakiegoś dowodu nie przyjmie kości
Sadako, wszystko by przepadło. A gdyby zaczęli pytać o szczegóły, Asakawa nie wiedziałby, co
powiedzieć. Dużo czasu upłynie, zanim będzie w stanie opowiedzieć komukolwiek całą tę
historię. A już na pewno nie miał ochoty opowiadać o wszystkim rodzinie Sadako.
Asakawa wstąpił do „biura" Hayatsu, żeby podziękować za pomoc tamtego dnia, po
czym ruszył w stronę Hotelu Oshi-ma Gorące Źródła. Chciał w gorącej kąpieli zmyć z siebie
całe zmęczenie, a potem spisać wszystko, co się wydarzyło.
Mniej więcej w tym czasie, kiedy Asakawa kładł się do łóżka w Hotelu Oshima Gorące
Źródła, Ryuji przysypiał przy biurku w swoim mieszkaniu. Ustami dotykał stron do połowy
napisanego artykułu; strużka śliny rozmazywała ciemnoniebieski atrament. Był tak zmęczony,
że zasnął, w ręce nadal ściskając ukochane wieczne pióro Montblanc. Nie zamienił go
jeszcze na komputer.
Nagle coś szarpnęło go za ramiona, a twarz wykrzywił mu nienaturalny grymas.
Poderwał się. Wyprężył się jak struna i otworzył oczy szerzej niż zwykle. Ryuji miał zawsze
oczy lekko skośne, więc kiedy otworzył je tak szeroko, twarz mu się zmieniła. Chociaż miał
przekrwione białka, spojrzenie stało się bardziej bystre. Wiedział, że coś mu się przyśniło.
Normalnie Ryuji niczego się nie bał, ale teraz cały dygotał. Nie mógł sobie przypomnieć tego
snu, ale napięcie i dreszcze w całym ciele świadczyły o tym, że musiało to być coś
strasznego. Miał trudności z oddychaniem. Spojrzał na zegar: 21.40. Nie od razu zdał sobie
sprawę, jakie znaczenie ma ta godzina. Jarzeniówka pod sufitem i lampka na biurku przed nim
były zapalone. Otaczało go mnóstwo światła, ale jemu
wszystko nagle wydało się zbyt ciemne. Poczuł instynktowny lęk przed ciemnością. To
właśnie ciemność władała jego snem - głębsza niż kiedykolwiek.
Ryuji obrócił się na krześle i spojrzał na wideo. Zabójcza kaseta nadal w nim tkwiła. Z
jakiegoś powodu nie mógł już oderwać wzroku od miejsca, w które spojrzał. Jego oddech stał
się nierówny i chrapliwy. Na twarzy malował się niepokój. W głowie kłębiły mu się oderwane
obrazy, nie pozostawiając miejsca na racjonalne myśli.
- Cholera. Więc jednak przyszłaś...
Położył obie ręce na brzegu biurka i próbował odgadnąć, co stoi za jego plecami. Jego
mieszkanie znajdowało się w spokojnym miejscu, z dala od głównej ulicy, ale z zewnątrz zawsze
dobiegały tam jakieś niewyraźne dźwięki. Czasem można było pośród nich rozróżnić warkot
silnika albo pisk opon, ale poza tym głosy z zewnątrz były tylko stłumioną, gęstą masą
dźwięków, która narastała teraz za jego plecami. Jeśli nastawił uszu, potrafił się domyślić, co
jest źródłem niektórych odgłosów. Teraz rozróżnił pośród nich bzyczenie owadów. Plątanina
dźwięków zaczęła nagle kołysać się i trzepotać jak duch. Rzeczywistość odpływała gdzieś
daleko. Pozostawiała wokół Ryujiego pustą przestrzeń, w której unosiła się jakaś bezcielesna
materia. Chłodny wieczorny wiatr i wilgoć, która lepiła mu się do skóry, przyjęły formę cieni
i ze wszystkich stron zacieśniały się wokół jego ciała. Bicie serca stało się szybsze;
prześcignęło tykanie zegara. Wszędzie pojawiały się znaki tego, co miało nadejść. Ryuji znów
sprawdził godzinę: 21.44. Przy każdym zerknięciu na zegar głośno przełykał ślinę.
„Tydzień temu, kiedy oglądałem tę kasetę u Asakawy, która była godzina? Mówił, że jego
bachor zawsze chodzi spać około dziewiątej... Powiedzmy, że włączyliśmy wideo tuż po
dziewiątej, musieliśmy chyba skończyć o..."
Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy dokładnie skończyli oglądać film. Ale wiedział, że ta
godzina właśnie się zbliża. Znaki, które go otaczały, nie były fałszywe. To nie wyobraźnia
potęgowała w nim lęk. Niczego sobie nie wymyślił. To na pewno powoli się zbliżało. Nie
rozumiał tylko jednego...
„Dlaczego to przychodzi tylko po mnie? Dlaczego przychodzi po mnie, skoro nie przyszło
po Asakawę? To niesprawiedliwe".
Myśli mu się plątały.
„Co się dzieje, do cholery? Przecież rozszyfrowaliśmy zaklęcie. Więc dlaczego? Dlaczego?
DLACZEGO?"
Jego tętno biło na alarm. Miał wrażenie, jakby coś sięgnęło do wnętrza jego ciała i z całej
siły ściskało serce. Ból przeszył kręgosłup; na karku poczuł chłodny dotyk. Przerażony,
próbował podnieść się z miejsca, ale kolejna fala ostrego bólu złapała go w pasie i w plecach.
Przewrócił się na podłogę.
„Szybko, zastanów się! Co masz teraz zrobić?"
Umysł resztkami sił zdołał jeszcze wydawać polecenia ciału. „Wstawaj! Wstawaj i zastanów
się". Po matach rozłożonych na podłodze Ryuji przeczołgał się do wideo. Nacisnął przycisk i
wyjął kasetę. „Dlaczego ja to robię?" Nie pozostało mu nic innego, jak tylko przyjrzeć się
uważnie tej kasecie, która była przyczyną całego nieszczęścia. Obejrzał ją ze wszystkich stron.
Już miał ją włożyć z powrotem do magnetowidu, ale zawahał się. Z jednej strony kasety
przyklejona była nalepka z tytułem
wypisanym ręką Asakawy: „Liza Minnelli, Frank Sinatra, Sam-my Davis, Jr./1989". Pewnie był
na niej jakiś program muzyczny, który Asakawa skasował, żeby nagrać ten film. Dreszcz
przebiegł mu po plecach, jak porażenie prądem. W otępiałym umyśle pojawiła się jedna myśl.
„Nonsens", powiedział sam do siebie, odrzucając tę myśl, ale kiedy spojrzał na drugą stronę
kasety, jego przypuszczenie zmieniło się w stuprocentową pewność. Nagle Ryuji zrozumiał
wiele rzeczy: zagadkę zaklęcia, przepowiednię staruszki i obecność jeszcze innej tajemniczej
mocy, która kryła się w obrazach na kasecie... Dlaczego te dzieciaki z domku w Krainie Pacyfiku nie
próbowały powstrzymać klątwy? Dlaczego Ryuji znalazł się oko w oko ze śmiercią, a Asakawa
ocalał? Co urodziła Sadako? Odpowiedzi na te pytania były tutaj, w zasięgu ręki. Nie przyszło mu
wcześniej do głowy, że moc Sadako połączyła się z jeszcze inną mocą. Chciała mieć dziecko, ale
jej ciało nie było zdolne do wydania potomstwa. Zawarła więc pakt z demonem, prosząc o wiele
dzieci. „Do czego to doprowadzi?", zastanawiał się Ryuji. Zaśmiał się, mimo bólu, gorzkim
śmiechem.
„Co za ironia! Chciałem zobaczyć koniec ludzkości, a znalazłem się na pierwszej linii
odstrzału..."
Przyczołgał się do telefonu i zaczął wykręcać domowy numer Asakawy. Ale nagle
przypomniał sobie: Asakawa jest na Oshimie.
„Sukinsyn się zdziwi, kiedy usłyszy, że nie żyję". Ucisk w piersi był tak silny, że żebra mu
zatrzeszczały.
Wykręcił numer Mai Takano. Nie był pewien, czy to przywiązanie do życia, czy też
pragnienie usłyszenia jej głosu kazały mu ją wezwać. Nie potrafił już odróżnić jednego od
drugiego. Ale w głowie usłyszał słowa: „Poddaj się. Nie powinieneś jej w to mieszać".
Jednak z drugiej strony wciąż miał cień nadziei. Może jeszcze zdąży.
Jego wzrok padł na zegar: 21.48. Przyłożył słuchawkę do ucha i czekał, aż Mai
podejdzie do telefonu. Poczuł nagle nieznośne swędzenie głowy. Podniósł rękę i zaczął
drapać się wściekle; kilka wyrwanych włosów zostało mu w dłoni. Po drugim sygnale w
słuchawce Ryuji podniósł głowę. Na wprost niego znajdowało się podłużne lustro wbudowane
w szafę; Ryuji uchwycił w nim odbicie swojej twarzy. Zapominając, że podtrzymuje słuchawkę
ramieniem, przybliżył twarz do lustra. Słuchawka upadła na ziemię, ale Ryuji nawet tego nie
zauważył. W napięciu wpatrywał się w obraz odbity w lustrze. To nie był on. Lustro pokazywało
kogoś innego: ten ktoś miał suchą, pożółkłą, spękaną skórę na policzkach; włosy wypadały
mu całymi kępami, odsłaniając brunatne strupy na głowie. „Halucynacja. To na pewno
halucynacja", powtarzał sobie w duchu. Mimo to nie potrafił opanować strachu. W słuchawce,
leżącej na podłodze, rozległ się kobiecy głos: „Halo? Halo?". Ryuji nie mógł znieść widoku w
lustrze. Zaczął krzyczeć. Jego krzyk zagłuszył słowa Mai i w końcu Ryuji nie zdołał już usłyszeć
głosu ukochanej. Twarz w lustrze była jego własną twarzą za sto lat. Nawet Ryuji nie zdawał
sobie sprawy, jakie to straszne napotkać samego siebie z przyszłości.
21.49. Pragnął usłyszeć głos ukochanej kobiety, ale śmierć nie uszanowała jego ostatniego
życzenia. Zamiast cieszyć się drogim głosem Mai, Ryuji zalał jej słowa strumieniem jęków
agonii. Konał. Jego świadomość ginęła w nicości. Głos Mai dźwię-czał znowu w słuchawce, tuż
przy jego ręce. Plecy miał oparte o łóżko; nogi rozłożył na podłodze. Lewa ręka spoczywała na
materacu, a prawa wyciągała się w stronę słuchawki, z której nadal dobiegał szept: „Halo?".
Głowę przechylił do tyłu i wpatrywał się w sufit szeroko otwartymi oczami. Zanim utonął w pustce,
zrozumiał, że nie zostanie ocalony. Nie zapomniał jednak całą mocą swojego umysłu życzyć sobie,
żeby udało mu się przekazać tajemnicę kasety temu idiocie Asakawie.
Mai bez końca wołała: „Halo, halo". Żadnej odpowiedzi. Odłożyła słuchawkę na widełki. Te
jęki wydawały jej się znajome. Ogarnęło ją złe przeczucie. Znowu podniosła słuchawkę, żeby
wykręcić numer uwielbianego profesora. Zajęte. Rozłączyła się i jeszcze raz wykręciła ten
sam numer. Dalej zajęte. Teraz wiedziała, że to Ryuji do niej dzwonił. Zrozumiała też, że
wydarzyło się coś strasznego.
20 października, sobota
Cieszył się, że nareszcie wrócił do domu, ale bez żony i dziecka było tu pusto. Jak długo go nie
było? Zaczął liczyć na palcach. Spędził jedną noc w Kamakurze, potem na dwie noce utknął
na Oshimie, potem był w Krainie Pacyfiku i jeszcze jedną noc na Oshimie. Razem tylko pięć
nocy, ale jemu wydawało się, że upłynęło dużo więcej czasu. Często wyjeżdżał z domu na
cztery albo pięć dni, żeby zbierać materiały do artykułów, ale wtedy czas mijał bardzo
szybko.
Asakawa usiadł przy biurku w gabinecie i włączył komputer. Mięśnie ciągle go bolały i
łamało go w kręgosłupie przy siadaniu i wstawaniu. Chociaż poprzedniej nocy spał aż dziesięć
godzin, to nie wystarczyło, żeby odespać wszystkie te noce poprzedniego tygodnia, podczas
których nie zmrużył oka. Jednak nie mógł pozwolić sobie teraz na odpoczynek. Jeśli natychmiast
nie zajmie się zaległą pracą, nie będzie mógł w niedzielę pojechać z rodziną na wycieczkę do
Nikko, tak jak obiecał.
Usiadł przed komputerem. Zapisał już na dyskietce pierwszą połowę raportu. Teraz będzie
musiał dodać resztę - wszyst-
ko, co zdarzyło się od poniedziałku, odkąd dowiedzieli się o istnieniu Sadako Yamamury.
Asakawa chciał jak najszybciej dokończyć ten artykuł. Do obiadu napisał pięć stron. To
całkiem dobre tempo, bo pod wieczór zazwyczaj szło mu szybciej. Jeśli tak dalej pójdzie, jutro
będzie mógł spokojnie odpocząć, zająć się żoną i dzieckiem. A w poniedziałek powróci do
normalnego życia. Asakawa nie mógł przewidzieć, jak naczelny zareaguje na to, co napisał,
ale żeby się przekonać, musiał najpierw skończyć raport. Zdawał sobie sprawę, że jego
wysiłki mogą pójść na marne. Mimo to jeszcze raz przejrzał notatki i ułożył wydarzenia z
drugiej połowy tygodnia w porządku chronologicznym. Wiedział, że dopiero kiedy wszystko
opisze, poczuje, że to naprawdę koniec.
Od czasu do czasu palce zatrzymywały mu się na klawiaturze. Wydruk ze zdjęciem
Sadako leżał na biurku i Asaka-wie wydawało się, że ta przerażająco piękna dziewczyna cały
czas mu się przygląda. Nie mógł się przez to skoncentrować. Ponieważ obejrzał kasetę, miał
okazję zobaczyć wszystko to, co zobaczyła ona tymi pięknymi oczami. Jeszcze do tej pory miał
wrażenie, że jakaś cząstka Sadako zamieszkała w jego ciele. Odłożył zdjęcie na bok. Nie
mógł pracować, kiedy ona się w niego wpatrywała.
Jedząc obiad w pobliskim barze, Asakawa pomyślał nagle o Ryujim. Zastanawiał się, co on
może teraz robić. Nie żeby się martwił - po prostu nagle stanęła mu przed oczami jego twarz.
I kiedy powrócił do pisania, obraz tej twarzy pozostał mu w świadomości; stopniowo stawał
się nawet coraz wy-raźniejszy.
„Ciekawe, co on teraz robi".
Wcześniej Asakawa myślał, że u podstaw całej sprawy leży klątwa rzucona przez Sadako -
kobietę, którą spotkała okrutna śmierć. Jednak teraz zaczął wątpić w to założenie. Prze-
czuwał działanie jakiegoś bezgranicznego zła, które kpi sobie z ludzkiego cierpienia.
Mai dobrze wiedziała, kiedy ktoś myślał, że ona i Ryuji są kochankami. Takie osoby
patrzyły na nią zawsze w pewien szczególny sposób. Tak właśnie patrzył Asakawa. Mai źle
się z tym czuła.
- Kiedy pana poznałam, profesor przedstawił pana jako
swojego najlepszego przyjaciela. Zdziwiło mnie to. Nigdy nie
słyszałam, żeby profesor mówił o kimś w taki sposób. Był pan
chyba dla niego bardzo ważny. Więc... - Mai zawahała się
przez chwilę, ale potem ciągnęła dalej. - Więc chciałabym,
żeby jako najlepszy przyjaciel rozumiał go pan trochę lepiej.
Profesor... o ile wiem, profesor nigdy nie zaznał kobiety. -
Spuściła wstydliwie wzrok.
„Chcesz powiedzieć, że aż do śmierci był prawiczkiem?"
Asakawa nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Milczał. Ryuji, którego zapamiętała Mai, był
zupełnie inną osobą niż Ryuji, którego znał Asakawa. Czy mówili o tym samym człowieku?
-Ale...
„Ale nie wiesz, co on zrobił w drugiej klasie liceum" -chciał powiedzieć Asakawa, ale
ugryzł się w język. Nie miał ochoty wywlekać zbrodni zmarłego i nie chciał burzyć idealnego
obrazu Ryujiego, jaki pielęgnowała w sobie Mai.
Poza tym obudziły się w nim nowe wątpliwości. Asakawa wierzył kobiecej intuicji. Mai
była chyba w dość bliskich stosunkach z Ryujim. Jeśli mówiła, że był prawiczkiem, to należało
wziąć tę możliwość pod uwagę. Innymi słowy, być może Ryuji zmyślił całą tę historię o
zgwałceniu studentki w liceum.
- Przy mnie profesor był jak dziecko. Wszystko mi mówił.
Niczego nie ukrywał. Wiem prawie wszystko, co najważniej
sze, o jego młodości. O cierpieniach, jakich zaznał.
• Naprawdę? - Asakawa nie potrafił nic więcej powie
dzieć.
• Kiedy profesor był ze mną, zachowywał się tak niewin
nie jak dziesięcioletni chłopczyk. Jeśli była z nami jeszcze jed
na osoba, odgrywał dżentelmena, a przy panu, podejrzewam,
udawał łajdaka, prawda? Gdyby... - Mai sięgnęła z wdziękiem
po swoją białą torebkę, wyjęła chusteczkę i otarła oczy. -
Gdyby nie grał tych ról, nic by nie osiągnął w dzisiejszym
świecie. Rozumie pan, co mam na myśli?
Asakawa wpatrywał się w nią zaskoczony. Ale nagle coś przyszło mu do głowy. To
dziwne, że ktoś tak inteligentny i tak świetny w uprawianiu sportów jak Ryuji był takim sa-
motnikiem. Nie miał ani jednego bliskiego przyjaciela.
- On był tak czysty... Nie fałszywy, jak ci wszyscy idioci,
z którymi studiuję. Do pięt mu nie dorastają.
Chusteczka Mai była już cała mokra od łez.
Stojąc w progu, Asakawa nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, którymi mógłby
pożegnać Mai. Zbyt wiele myśli tłoczyło mu się w głowie. Wspomnienie Ryujiego, które nosił w
sobie, całkowicie różniło się od tego, które istniało w sercu Mai. Obraz przyjaciela stał się
nagle tak rozmyty, że Asakawa rozpoznawał go z trudem. Ryuji krył w sobie jakąś tajemnicę.
Choćby Asakawa nie wiem jak się starał, nigdy do końca nie wiedział, jakim Ryuji był
człowiekiem. Czy w liceum naprawdę zgwałcił tę dziewczynę? Asakawa nie miał jak tego
sprawdzić. Nie mógł też sprawdzić, czy Ryuji powtórzył ten czyn jeszcze kilka razy, tak jak
twierdził. A teraz, kiedy zbliżał się termin śmierci jego żony i dziecka, Asakawa nie miał czasu
zastanawiać się nad takimi rzeczami.
Minęła północ i wreszcie nadeszła niedziela. Asakawa zapisywał coś na kartkach papieru,
starając się uporządkować myśli.
„Tuż przed śmiercią Ryuji rozszyfrował zagadkę. Zadzwonił do Mai. Być może chciał
poprosić, żeby do niego przyszła. A to oznacza, że do wypełnienia wskazówek Sadako potrze-
bował jej pomocy. Okay, ale najważniejsze pytanie brzmi: dlaczego ja przeżyłem? Istnieje tylko
jedna możliwa odpowiedź. Któregoś dnia w tym tygodniu, nawet o tym nie wiedząc,
musiałem robić coś, co przerwało działanie klątwy! Czy jest jeszcze jakieś inne
wytłumaczenie? To na pewno coś, co można łatwo wykonać z pomocą drugiej osoby".
Jednak tu nasuwało się kolejne pytanie. „Dlaczego w takim razie nikt z tamtej czwórki
tego nie zrobił? Jeśli naprawdę tak łatwo było to wykonać, dlaczego przynajmniej jedna osoba
nie wyłamała się i nie zrobiła tego w tajemnicy przed innymi? Zastanów się. Jakie czynności
wykonałem w tym tygodniu? Co takiego zrobiłem, czego na pewno nie zrobił Ryuji?"
Asakawa krzyknął na całe gardło:
- A skąd ja, do cholery, mam wiedzieć? Na pewno wyko
nałem w tym tygodniu tysiące czynności, których nie wyko
nał Ryuji! To wcale nie jest śmieszne!
Uderzył pięścią w zdjęcie Sadako.
- A niech cię! Jak długo jeszcze będziesz się nade mną
znęcać?
Bez końca walił ją pięścią po twarzy. Ale spojrzenie Sadako ani na chwilę się nie
zmieniło; jej piękno pozostawało niezmącone.
Wszedł do kuchni i nalał do szklanki trochę whisky. Czuł bolesne pulsowanie w skroni.
Chciał jakoś zmniejszyć napięcie. Miał zamiar opróżnić szklankę jednym haustem, ale po-
wstrzymał się nagle. Być może niedługo rozwiąże zagadkę i będzie musiał jechać do
Ashikagi w środku nocy. Lepiej więc, żeby nie pił. Był zły, że nigdy nie potrafił polegać tylko
na sobie. Kiedy miał wykopać kości Sadako ze studni, pozwolił, żeby strach wziął nad nim
górę; prawie zupełnie się wtedy zagubił. Tylko dzięki temu, że był przy nim Ryuji, zdołał zro-
bić to, co do niego należało.
- Ryuji! Hej, Ryuji! Błagam cię, pomóż mi!
Wiedział, że nie zniesie utraty żony i dziecka. Nie potrafił bez nich żyć.
- Ryuji! Użycz mi swojej siły! Dlaczego ja nadal żyję? Czy
dlatego, że to ja znalazłem kości Sadako? Ale jeśli tak jest, to
nie ma szans na ocalenie mojej rodziny. To nie może być praw
da. Co, Ryuji?
Pogrążył się w rozpaczy. Wiedział, że nie powinien marnować czasu na narzekania, ale
stracił kontrolę nad sobą.
Jeszcze przez chwilę jęczał, wzywając Ryujiego. Potem uspokoił się. Znowu zaczął
zapisywać coś na kartce. „Przepowiednia staruszki. Czy Sadako naprawdę urodziła dziecko?
Tuż przed śmiercią odbyła stosunek seksualny z ostatnią w Japonii osobą chorą na ospę
prawdziwą. Czy jedno z drugim jakoś się wiąże?" Wszystkie notatki Asakawy kończyły się
znakiem zapytania. Nic nie było pewne. Czy ten trop doprowadzi go do rozwiązania zagadki? Nie
mógł sobie pozwolić na przegraną.
Minęło kilka godzin. Na dworze zaczynało się robić widno. Leżąc na podłodze, Asakawa
usłyszał czyjś oddech. Ptaki ćwierkały za oknem. Nie wiedział, czy jeszcze śni, czy już się obu-
dził. Nie pamiętał, kiedy zasnął na podłodze. Zmrużył oczy, osłaniając je przed jasnym
porannym światłem. Niewyraźna sylwetka mężczyzny blakła wśród łagodnych słonecznych pro-
mieni. Asakawa nie bał się. Uniósł się i z napięciem wpatrywał się w tę postać.
- Ryuji, to ty?
Postać nie odpowiadała, ale nagle w umyśle Asakawy pojawił się tytuł książki, tak
wyraźny, jakby ktoś wypalił mu go żelazem w mózgu: Człowiek i epidemie.
Kiedy zamknął oczy, tytuł pojawił się, wypisany białymi literami po wewnętrznej
stronie powiek. Potem zniknął, ale jeszcze jakiś czas rozbrzmiewał echem w jego głowie. Ta
książka powinna być gdzieś w gabinecie. Na początku, kiedy Asakawa zaczął badać tę
sprawę, myślał, że przyczyną równoczesnej śmierci czworga osób mógł być jakiś tajemniczy
wirus. Wtedy właśnie kupił tę książkę. Nie zdążył jej przeczytać, ale pamiętał, że odłożył
ją na półkę.
Promienie słońca wpadły strumieniem przez okno na wschodniej ścianie; dotknęły ciała
Asakawy. Asakawa próbował się podnieść. Czuł ucisk w głowie.
„Czy to był sen?"
Otworzył drzwi gabinetu. Zdjął z półki książkę, którą poleciła mu zjawa: Człowiek i
epidemie. Oczywiście Asakawa domyślał się, kto kazał mu sięgnąć po tę książkę. Ryuji. Po-
wrócił na ten świat tylko na krótką chwilę, żeby przekazać mu tajemnicę zaklęcia.
A więc gdzie w tym trzytomowym dziele ma szukać odpowiedzi? Znów odezwała się
intuicja. Strona 191! Numer pojawił mu się w głowie, choć nie był już tak wyraźny jak
poprzednie widzenie. Otworzył książkę na tej stronie. Jego uwagę natychmiast przyciągnęło
jedno słowo - pulsowało, stając się coraz większe.
„Instynktownym celem wirusa jest reprodukcja. Wirus przywłaszcza sobie żyjące organizmy
w celach reprodukcyjnych".
- Ooooooooohhhh! -jęknął Asakawa. Wreszcie zrozumiał, na czym polegało zaklęcie.
Wiedział już, co takiego zrobił, czego nie zrobił Ryuji.
„To jasne. Przyniosłem kasetę do domu, skopiowałem ją i puściłem Ryujiemu.
Wskazówki są proste. Każdy może je wypełnić. Skopiuj film i pokaż go komuś innemu.
Pomóż mu się rozmnożyć, pokazując go komuś, kto go jeszcze nie widział. Tamte dzieciaki
skasowały zaklęcie i zadowolone ze
swojego żartu, zostawiły kasetę w domku. Żadne z nich nie mogło sobie pozwolić na
powrót do Krainy Pacyfiku. Nie mogły więc spełnić żądań Sadako".
Z którejkolwiek strony by patrzyć, to było jedyne możliwe rozwiązanie. Asakawa podniósł
słuchawkę i wykręcił numer do Ashikagi. Odebrała Shizu.
- Posłuchaj. Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Chciał
bym, żeby twoi rodzice coś obejrzeli. Jak tylko przyjadę. Za
raz wyjeżdżam z domu, więc przypilnuj, żeby nigdzie nie
wychodzili do mojego przyjazdu. Rozumiesz? To naprawdę
bardzo ważne.
„Czyżbym zaprzedawał duszę diabłu? Aby ocalić moją żonę i córkę, jestem gotów
wystawić na niebezpieczeństwo życie teściów, wszystko jedno, że tylko na krótko. Ale skoro
ma to ocalić życie ich córki i wnuczki, na pewno chętnie mi pomogą. Będą musieli tylko
skopiować film i pokazać go kolejnym osobom. Wtedy niebezpieczeństwo minie. A potem... co
będzie potem?"
• Ale o co chodzi? Nie rozumiem.
• Zrób tak, jak powiedziałem. Ja już wyjeżdżam. Aha, twoi
rodzice mają w domu wideo, tak?
-Tak.
• Beta czy VHS?
-VHS.
• Świetnie, już tam jadę. Pamiętaj, nigdzie się nie ruszajcie.
- Zaczekaj chwilę. Chcesz pokazać moim rodzicom t ę ka
setę, tak?
Nie wiedział, co odpowiedzieć, więc milczał. -Tak?
-... tak.
- Ale to nie jest niebezpieczne?
„Niebezpieczne? Za pięć godzin ty i Yoko macie umrzeć. Przestań zadawać tyle pytań, do
cholery! Nie mam teraz czasu wszystkiego ci tłumaczyć". Asakawa miał ochotę na nią
krzyknąć, ale się powstrzymał.
- Zrób tak, jak powiedziałem!
Dochodziła siódma. Jeśli nie będzie ruchu, może dodać gazu na autostradzie i powinien
dojechać do domu teściów w Ashi-kadze około 9.30. Biorąc pod uwagę, że musi zrobić jedną
kopię dla żony i jedną dla córki, powinien zdążyć akurat na 11.00. Wtedy właśnie wypadał
ich termin. Odłożył słuchawkę, otworzył drzwi szafki z telewizorem i odłączył wideo. Do
skopiowania kasety potrzebowali dwóch magnetowidów, musiał więc zabrać ze sobą swój.
Przed wyjściem jeszcze raz spojrzał na zdjęcie Sadako.
„Rzeczywiście urodziłaś coś potwornego".
Żeby dojechać do autostrady, wjechał na drogę do Oi. Postanowił ominąć Zatokę
Tokijską i wyjechać z miasta autostradą Tohoku. Na tej autostradzie zwykle nie było ruchu.
Problem był tylko w tym, jak uniknąć korków wcześniej. Kiedy płacił za autostradę przy
bramce, zerknął na tablicę z informacją dla kierowców. Dopiero wtedy przypomniał sobie, że
jest niedziela. W tunelu pod zatoką nie było prawie żadnych samochodów, chociaż zwykle w
dzień powszedni stały tam sznurem jeden za drugim jak koraliki w różańcu. Nawet w
miejscach, gdzie łączyły się ze sobą odnogi autostrady, nie było korków. W tym tempie
powinien w porę dojechać do
Ashikagi; na pewno starczy mu czasu, żeby skopiować kasetę. Zdjął nogę z gazu.
Teraz bał się, żeby nie jechać za szybko i nie spowodować wypadku.
Jechał wzdłuż rzeki Sumida. Spoglądając w dół, zauważył, że niektóre domy dopiero
budzą się ze snu. Czuło się zupełnie inną atmosferę niż w ciągu tygodnia. Był to typowy,
spokojny niedzielny poranek.
Asakawa cały czas myślał intensywnie. „Do czego to wszystko doprowadzi? Robiąc dwie
kopie filmu, jedną dla żony i jedną dla córki, wypuszczam wirusa w dwóch różnych
kierunkach. Jak on się dalej rozprzestrzeni?" Wyobraził sobie, jak ludzie robią kopie i
przekazują je tym, którzy już ją widzieli, tak aby wirus pozostał w ograniczonym kręgu
osób i nie rozprzestrzenił się dalej. Ale w ten sposób działaliby wbrew woli wirusa, którego
celem zawsze jest reprodukcja. Nie wiadomo, co stałoby się w takiej sytuacji. Trzeba byłoby
poeksperymentować. I pewnie nie znalazłby się nikt, kto byłby gotów narazić życie tylko po
to, żeby poznać prawdę. Przynajmniej dopóki wirus nie rozprzestrzeni się tak bardzo, że
sytuacja osiągnie stan krytyczny. Naprawdę łatwo było skopiować kasetę i pokazać film
drugiej osobie - pewnie wszyscy będą to robić. Ale będą przekazywać sobie zaklęcie ustnie
i być może dodadzą też warunek: „Musisz pokazać to komuś, kto tego jeszcze nie widział".
Skróci się też pewnie okres spoczynkowy wirusa. Ludzie, którzy obejrzą film, nie będą
chcieli czekać cały tydzień. Od razu go skopiują i pokażą innym. Jak bardzo rozszerzy się
ten krąg? Prowadzeni instynktownym lękiem przed chorobą, ludzie pozwolą, aby ta
śmiercionośna kaseta w mgnieniu
oka rozeszła się po całej Japonii. Ze strachu będą sobie powtarzać jakieś szalone plotki.
Na przykład: „Po obejrzeniu tej kasety trzeba zrobić przynajmniej dwie kopie i pokazać je
dwóm różnym osobom". W ten sposób zaraza rozprze-strzeni się jeszcze szybciej, zgodnie
ze schematem piramidy. Za pół roku nie będzie w Japonii osoby, która nie byłaby nosicielem,
i wirus przeniknie również za granicę. Tymczasem oczywiście będą ofiary śmiertelne i
ludzie zorientują się, że ostrzeżenie na kasecie nie jest kłamstwem. Wybuchnie panika.
Ludzie rozpaczliwie zaczną produkować kopie. Jak się to wszystko skończy? Ile będzie ofiar?
Dwa lata temu, podczas boomu zainteresowania okultyzmem, redakcja Asa-kawy otrzymała
dziesięć milionów tekstów. Świat wówczas oszalał i to szaleństwo może się powtórzyć, a
nowy wirus rozpanoszy się na dobre.
Trzydzieści lat temu pewna młoda kobieta znienawidziła społeczeństwo za to, że
doprowadziło jej ojca i matkę do śmierci. Mniej więcej w tym samym czasie wirus ospy
prawdziwej znienawidził ludzkość za to, że niemal całkowicie usunęła go z powierzchni ziemi.
Te dwa rodzaje nienawiści złączyły się razem w ciele jednej osoby - Sadako Yamamury -a
potem pojawiły się na świecie w nowej, nieoczekiwanej i niewyobrażalnej formie.
Asakawa, jego rodzina i wszyscy, którzy obejrzeli tę kasetę, nieświadomie
zarazili się tym wirusem. Stali się nosicielami. Wirusy zwykle mutowały geny,
przenikając do samego rdzenia życia. Nie wiadomo, co z tego wyniknie, jak to wpłynie na
bieg historii ludzkości - na jej ewolucję.
„Aby uratować własną rodzinę, mam zamiar wypuścić na świat zarazę, która może
doprowadzić do wyginięcia rodzaju ludzkiego".
Asakawę przeraziła nagle istota tego, co miał zamiar zrobić. Jakiś głos szeptał mu w
głowie:
„Jeśli pozwolę umrzeć mojej żonie i córce, na tych dwóch ofiarach sprawa się zakończy.
Wirus ginie, kiedy traci żywiciela. Mogę ocalić ludzkość".
Ale ten głos brzmiał zbyt cicho.
Wjechał na autostradę Tohoku. Żadnych korków. Jeśli będzie jechał dalej, dojedzie do
Ashikagi wcześniej, niż przypuszczał. Asakawa ściskał kierownicę sztywnymi rękami. „Nie
będę tego żałował. Moja rodzina nie ma obowiązku składania ofiary za innych. Są rzeczy,
które zawsze należy chronić, jeśli zagraża im niebezpieczeństwo".
Mówił głośno sam do siebie, tak żeby przekrzyczeć pracę silnika. Chciał w ten sposób
wmówić sobie, że podjął słuszną decyzję. Co zrobiłby Ryuji na jego miejscu? Asakawa był
pewien, że postąpiłby tak samo. To przecież duch Ryujiego zdradził mu tajemnicę zaklęcia.
Właściwie to on kazał mu ratować rodzinę. Ta myśl dodała Asakawie otuchy. Wiedział, co
prawdopodobnie powiedziałby teraz Ryuji. „Bądź wierny temu, co czujesz w tej chwili! Nasza
przyszłość zawsze jest niepewna. Pozostaw przyszłość własnemu biegowi. Kiedy ludzie
zaczną pracować nad tym wirusem, być może uda im się znaleźć na niego sposób. To kolejna
próba ludzkiego gatunku. W każdej epoce szatan pojawia się na świecie w innym przebraniu.
Możemy go niszczyć i niszczyć, a on i tak będzie powracał bez końca".
Asakawa cały czas trzymał nogę na gazie i zmierzał w kierunku Ashikagi. W lusterku
widział, jak za jego plecami niebo nad Tokio coraz bardziej się oddala. Czarne obłoki prze-
pływały złowieszczo nad budynkami. Wiły się jak węże, zapowiadając przyjście jakiegoś
nieogarnionego, apokaliptycznego zła.