1 Przyszed pan fasoli kupi? Do mnie? To przecie w kadym sklepie dostanie pan fasoli. Ale prosz, niech pan wejdzie. Psw si pan boi? Niech si pan ich nie boi. Obwchaj pana tylko. Kto pierwszy raz, musz go obwcha. ebym to ja wiedzia. Nie uczyem ich tego. Same z siebie tak. Pies, jak czowiek, jest nieprzenikniony. Pan ma psa? To powinien pan mie. Od psa mona si duo nauczy. No, siad, Reks, siad, aps. Dosy. A swoj drog, jak pan tu traf? Nie tak atwo do mnie traf. Jeszcze teraz, po sezonie. Nawet spyta o mnie nie ma teraz kogo. Widzia pan, w domkach ywej duszy. Dawno ju powyjedali. Mao nawet kto wie, e tutaj yj. A pan po fasol. Owszem, sadz troch fasoli, ale tyle, co dla siebie, to duo mi potrzeba? Jak wszystkiego. Marchewki, buraczkw, cebuli, czosnku, pietruszki, eby swoje mie. I powiem panu, nawet nie przepadam za fasol. Zje zjem, bo prawie wszystko zjem. Ale nie przepadam. Czasem sobie zupy fasolowej ugotuj czy fasolki po bretosku, ale to raz na jaki czas. A psy nie jedz fasoli. Dawniej tak, sadzono tu duo fasoli. Bo nie wiem, czy pan wie, fasola miso kiedy zastpowaa. A przy takiej pracy, jak tu pracowali, od witu do nocy, czowiek musi zje ten kawaek misa. Nie mwic, e i kupcy czsto po fasol przyjedali. Nie tylko po fasol, ale fasoli najwicej kupowali. Tak, w czasie wojny, kiedy bya tu wie. W miastach wtedy godem przymierano, jak pan wie. Prawie co dzie furmankami si po nich na stacj wyjedao. Stacja jest par kilometrw std. Potem si ich odwozio ju z towarem. Gdzie tak jak teraz, pn jesieni, najczciej przyjedali. W kadym razie najwicej ich o tej porze przyjedao, gdy si z pl ju wszystko zebrao. Fasol, co kto zdy do ich przyjazdu wyuska, do ostatniego ziarnka zabierali. Nieraz jeszcze dobrze fasola nie podescha, a ju wszdzie po domach uskali, eby zdy. Caymi rodzinami uskali. Od witu do nocy. Nieraz o pnocy wyszo si na dwr, a jeszcze tu, tam w oknach si wiecio. Zwaszcza gdy fasola obrodzia. Bo z fasol jak ze wszystkim, raz si uda, a raz nie. Na fasol musi rok by do- bry. Fasola nie lubi, gdy soca za duo. Za duo soca, to deszczu niewiele. I spali j. Znw deszczu za wiele, nim wzejdzie, ju zgnije. Jakkolwiek bywao, rok dobry, a co drugi strk pusty czy ziarna pordzewiae. I nie wiadomo dlaczego. Taka fasola, a ma swoje tajemnice. Pan moe jako kupiec wtedy tu przyjeda? Ale to bym chyba pana pozna. Prawie wszystkich kupcw znaem, jacy przyjedali. Sadzio si u nas duo fasoli, to si przewino kupcw a kupcw. I do ludzkich twarzy miaem od dziecistwa pami. A wiadomo, co si w dziecistwie zapamita, na zawsze si pamita. Naturalnie musia pan by jeszcze mody, inaczej ubrany. Kupcy wtedy w byle achach przyjedali, mia kto, nie mia, jak najgorzej si ubiera, eby nie wzbudza podejrze. W pocigach ich rewidowali, zabierali im. Mwio si tylko kupcy. A teraz, widz, paszcz na panu, kapelusz, szalik. Miaem kiedy taki sam, brzowy, pilniowy kapelusz i paszcz taki. I szalik, jedwabny czy z kaszmiru. Lubiem by dobrze ubrany. Ale czemu si pan nie rozbierze? O, na drzwiach niech pan powiesi. Jest tam wieszak. I prosz, niech pan siada. Na krzeseku czy na awie pan woli. Skocz tylko t tabliczk, niewiele mi zostao. Szybciej by mi szo, ale rce ju nie te. Nie, reumatyzm. Teraz i tak jest duo lepiej. Prawie wszystko mog robi. Na saksofonie tylko gra nie mog. Tak, kiedy graem. A tak wszystko. Nawet te tabliczki, widzi pan, odmalowuj. A to wymaga i w rkach skupienia. Najgorzej przy tych najmniejszych literkach. Zjedzie panu pdzelek i musi si ca liter benzyn zmywa i od nowa zaczyna. Dlaczego przyszo mi do gowy, e mg pan jako kupiec wtedy tu przyjeda? No, bo tak ni std, ni zowd przyszed pan do mnie po fasol. Musia pan widocznie wiedzie, e tu kiedy sadzono fasol, i sdzi pan, e dalej sadz. Czowiekowi tak nieraz si wydaje, e c w takich miejscach moe si zmieni, gdzie od niepamici sadzono fasol. Tylko jak panu si udao ocali w sobie przekonanie, e s takie wieczne miejsca? Tego nie mog zrozumie. Czyby pan nie wiedzia, e miejsca lubi nas zwodzi? Wszystko nas zwodzi, to prawda. Lecz miejsca najbardziej. Gdyby nie te tabliczki, to i ja bym nie wiedzia, e to tu byo to miejsce. W ogle pan tu nigdy nie by? Nawet jako kupiec wtedy? To przepraszam, e wziem pana za kupca. Widocznie za dugo lcz dzisiaj nad tymi tabliczkami. Co to za tabliczki? Imi, nazwisko, od do, niech w Bogu spoczywa. Kadego roku o tej porze zbieram z grobw i odmalowuj. Schodzi mi z tym. Samo imi, nazwisko, ile to liter. A kad liter trzeba starannie, eby zmary nie pomyla, e jak by, dajmy na to, z tamtej strony rzeki, to go byle jak odmalowaem. Bo tu zawsze si dzielili na z tej i z tamtej strony rzeki. Kiedy ludzi moe co podzieli, zawsze si podziel. I nie tylko wedug rzeki. Skd sdz, e zmarli myl? Std, e nie wiemy, czy nie myl. Bo co my wiemy? Nieraz po dwch, trzech literach, zwaszcza tych najmniejszych, oczy mnie a bol, rka mi zaczyna dre i musz przerwa. Trzeba cierpliwoci do takich nieyjcych liter. Ledwie jedne odmaluj, to z poprzednich, ktre w zeszym roku odmalowaem, farba zaczyna ju schodzi. W lesie szybciej scho- dzi. Wilgo, soca tyle, co w przewitach, tak e w kko musz odmalowywa. Nie odmalowywabym, toby dotd nie wiadomo ju byo, kto na ktrej jest. Kupowaem rne farby, takie, inne, zagraniczne. Wszystkie schodz. Pan nie zna jakiej farby, co by nie schodzia? Ma pan racj. Nikt nie ma interesu, eby co byo na trwae. Zwaszcza farba. Wci si co zamalowuje, eby inne namalowa. Tego nie wiem. Moe kto odmalowywa przedtem, ale pewnie niedugo, bo z trudem dao mi si odczyta, kto na ktrej jest. Widocznie uzna, e i tak nikomu nie zapewni si wiecznoci na tym wiecie, i przesta. Do tego i koszty, sama farba, a pdzelki, a robocizna. Dobrze, e tu znaem kiedy wszystkich. A i tak musiaem przy niektrych w pamici pogrzeba. Najgorzej z dziemi. Niektre jakbym chrzci dopiero. To Zenon Kuda. Ju kocz. Najmodszy z Kudaw. Ssiedzi. Tu, z tej strony, tylko bardziej w lesie. Dlatego jedynie od drogi byli potem ogrodzeni, a z trzech stron lasem, tote niepotrzebny im aden pot, mwili. Las najlepszy pot. Co im moe grozi od lasu? Kto od lasu moe przyj? Najwyej zwierzyna. I zastawiali wnyki, sida, potrzaski w obejciu. Nieraz ich wasne kury, gsi, kaczki si apay, gdy nie zdjli na dzie. Zreszt i tak tych kur, kaczek nigdy nie mogli si pod wieczr doliczy. I co wieczr posdzali ssiadw. Ssiadw nie wpuszczali inaczej, tylko przez furtk od drogi. Furtka znajdowaa si w skrzydle bramy, a brama to nie bya taka zwyka brama. Dwa razy wysoka jak pot, nad ni dach gontem kryty i dwie fgury po bokach. Nie pamitam ju, jakich witych. Pot by te wysoki. Najwyszy we wsi by stryj Jan, ale i on, choby stan na palcach i wycign rk, nie dosta do szczytu. I deska przy desce tak cile zbite, e najmniejszej szpary. Przy furtce wisiaa koatka, musiao si t koatk zaklekota, dopiero kto z domu wychodzi i panu otwiera. A niechby pan sprbowa od lasu, od razu z drgami do pana lecieli i psem szczuli. Trzeba byo do furtki zawrci i t koatk zaklekota. No, a ju fasoli by pan u nich nie kupi, bo wszyscy rzebili. Rzebi dziadek, staruteki by, zam mia na oczach, ale gdyby pan patrzy, jak rzebi, nie uwierzyby pan, e nie widzi. Jak to robi, nie wiem. Moe rkom kaza patrze? Rzebili trzej wnukowie, Stach, Mietek i Zenek. Kawalery na schwa, ale nie widziao si, eby z pannami chodzili. Widziao si tylko, jak rzebili. Nie rzebi jeden ojciec. Klocki im na te rzeby przycina, ociosywa. Pewnie by te rzebi, tylko, o, tych trzech palcw u tej rki nie mia, urwao mu jeszcze w tamt wojn. Ale ociosywa, przycina, jako sobie radzi. Podobno jeszcze ich pradziadek rzebi i prapradziadek, i nie wiadomo, jak daleko trzeba by zapuci si w mrok ich rodu za tymi rzebicymi przodkami, bo wedug tego, co mwili, od niepamici wszyscy u nich rzebili. Nawet w niedziel, po mszy czy sumie wrcili z kocioa, od razu zabierali si do rzebienia, co usyszeli w Ewangelii, eby nie zapomnie. Mieli zamiar ca Ewangeli wyrzebi, bo, jak mwi dziadek, wiat jest taki, jak Bg opisa, a nie jaki czowiek widzi. Cae obejcie byo tymi rzebami zastawione i szli z nimi w las. Coraz dalej i dalej. Moe te dlatego nie grodzili si od lasu. Nie dao si u nich w obejciu wozem zawrci, trzeba byo cofa. Krowy wyganiali na pastwisko, to musieli pilnowa, eby tych rzeb nie pozwalay. Koty si na tych rzebach wygrzeway. Czasem pies ni std, ni zowd zaczyna ujada, wypadali z domu, e kto moe wszed od lasu, a on na te rzeby ujada. Szczcie, e by krtko uwizany. Kudaowa ptactwu ziarno sypaa, to miali si ludzie, e te rzeby podkarmia, bo s coraz wiksze. Nie byy to zwyke rzeby, jak pan sobie moe wyobraa. Nie jest pan, widz, uomek, a gdzie tam, wiksze ode mnie czy od pana byy. Ostatni Wieczerz" na przykad, gdy zaczli rzebi, polank w lesie wycili. Sam st to jak kilka tych moich, awy to jak kilka tych moich aw. A i tak apostoowie siedzieli ciasno jeden przy drugim, e dla Chrystusa jakby nie byo ju miejsca. Siedzia wkulony midzy jednym apostoem, ktry sta z kielichem w wy- cignitej rce, a drugim, co z gow na stole ju spa, i by duo mniejszy od nich. Nie sigaby im pewnie do pasa, gdyby tak i on, i oni wszyscy wstali. By ju w cierniowej koronie i jakby czym zmartwiony, wspiera gow na doni. Z drugiej strony stou nawet ktry z apostow wyciga rk ku tej koronie, jakby chcia j zdj z jego gowy, e za wczenie, ale nie dostawa. Na stole stao kilka dzbanw z winem, a kady dzban, to nie mam takiego naczynia, ebym mg porwna. Ta konew czy to wiadro byyby za mae. Chleb to nie pamitam, eby gdzie takie bochny piekli. A piekli nawet do dziesiciu kilogramw. Mieli jeszcze dach nad t wieczerz postawi, tylko e ju nie zdyli. Nie powiem panu, co te rzeby byy warte. Wtedy si ich baem. Ale czy strach moe by miar rzeb? Zwaszcza gdy ma si tyle lat, ile ja wtedy miaem? Gdy matka mnie do nich po co wysaa, o co spyta si czy czego poyczy, mwiem, e nie maj albo e nikogo w domu nie zastaem. Koatae? Koataem, ale nikt nie wyszed. Chyba mi jednak nie wierzya, bo za jaki czas wysyaa ktr z sistr, Jagod czy Leonk, ale tak, ebym nie widzia. Nie syszao si, eby prbowali jak rzeb sprzeda. Bo te komu? Na targ z tak rzeb, co te pan mwi? A tu, na wie, kto by przyjeda kupowa rzeby? Przyjedali kupowa ywno, mwiem panu, fasol, mk, kasz. Poszed tylko kiedy dziadek, tak, ten niewidomy, poprosi ksidza, eby im pozwoli jedn, dwie rzeby wstawi do kocioa. Nie zgodzi si, e adnych szk nie pokoczyli. Czasem mi si te ich rzeby niy. Zrywaem si w rodku nocy z krzykiem, zlany potem. Matka mylaa, e jaka choroba si u mnie zaczyna. Musiaem pi zioa, je mid, bo baem si przyzna, e to te ich rzeby. Nie wiem czemu. Moe samego tego si baem, e si boj. W dodatku rzeb. Kady strach ma kilka piter, jak pan wie. Jeden strach ze snu pana zerwie, a inny pana upi. A jeszcze inny... Nie ma zreszt o czym mwi. Nie ma rzeb, nie ma Kudaw. Mid zreszt lubiem, zioa mnie a wykrzywiay. Ale matka staa nade mn, pij, pij, to na zdrowie. Pan lubi zioa? To tak samo jak ja. Ale mid pan chyba lubi? To dam panu soik w prezencie. Nie bdzie pan przynajmniej wyrzuca sobie, e pan przyszed do mnie nadaremno. Mam swj, nie kupowany. Tu, z brzegu lasu, moe widzia pan, stoi kilka uli, to moje. Z tych kilku, jeli rok jest miodny, zbior nieraz miodu a miodu. Sam bym nie przejad. Z paru lat mam mid, ta- ki wystany najlepszy. Kto mi jak przysug wywiadczy, zwykle miodem mu si odwdziczam, jeli nie chce pienidzy. Czy tak jak teraz, po sezonie, kto mnie odwiedzi, to nie wyjdzie ode mnie bez soika miodu. Czy w domkach imieniny kto obchodzi, pjd zoy mu yczenia i przynajmniej ten soik miodu zanios w prezencie. Albo gdzie s dzieci, o dzieciach bez adnej okazji pamitam. Dzieci powinny je mid. Najlepiej jednak mid pi. Jak? yeczk od herbaty miodu zalewa pan rano p szklank lekko ciepej wody. I niech tak stoi do nastpnego rana. Wciska pan powk czy wiartk cytryny, zamiesza i wypi na czczo, co najmniej p godziny przed niadaniem. Jeli za zimne, dola ciut gorcej wody. Samo zdrowie. Na serce, na reumatyzm. Mid na wszystko jest dobry. Nie bd pana przezibienia apa. Za modu, kiedy na budowach pracowaem, mieszkalimy na kwaterze u jednego pszczelarza i on mnie tego nauczy. Ale gdzie tam mia wtedy czowiek gow do picia miodu. Nigdy na to czasu nie byo. A jeli ju, to wdk si pio. Wdka bya wtedy na wszystko najlepsza, nie mid. A jaki pan woli, wrzosowy czy spadziowy? Spadziowy iglasty, nie liciasty, a czarny i znacznie lepszy. To dam panu i taki, i taki po soiku. Ja najbardziej lubi gryczany. Kiedy sia tu jeden duo gryki. Odmalowywaem trzy dni temu jego tabliczk. Nie zaczynaa jeszcze gryka kwitn, ju wstawia w ni ule. Chodziem patrze, jak wybiera z tych uli mid. On w kapturze, z siatk na oczach, a ja tak. I nie uwierzy pan, nigdy adna pszczoa mnie nie udlia. Siaday na mnie i ani razu. Nie mg si nadziwi. Dziwny jaki, chopak, jeste. To ja pszczelarz... Le, przynie jaki garnek. I nalewa mi prosto z ula tego miodu. Ale teraz kto by tu mia sia gryk i gdzie? Widzia pan, zalew, nad zalewem domki, las. Las i wtedy by. To jedyne, co wtedy byo, jest i teraz. Z tym e las by w wikszoci po tej stronic. Teraz i po tamtej zars, gdzie pola byy. Lasu jak si nie powstrzyma, wejdzie i w obejcia. Gdzie obejcia byy, te zars. Po tamtej stronie, to mam na myli po tamtej stronie Rutki. Rutka? Rzeka, co tu kiedy pyna, wspominaem panu, e dzielia wie. Jak by powsta zalew, gdyby nie pyna rzeka? Od ruty, nie od rudy. Wic pan, co to ruta? To nie jest pan wyjtkiem. Tu, w domkach, prawie adnych zi nie znaj. Mit, rumianek najwyej. Drzew nie znaj, dbu od buka nie potraf odrni. A ju taki grab, jawor, szkoda mwi. yta od pszenicy nie potraf, pszenicy od jczmienia. Na wszystko mwi zboe. Ciekaw jestem, czy-by proso poznali. Prosa, widz, mao teraz ludzie siej. Ruty uywao si na choroby, sam czy z innymi zioami. Na oczy, nerwy, rany, stuczenia, przeciw zarazom. Pio si, przykadao. Uroki si odczyniao. A przede wszystkim panny wiy z ruty wianki. Przycigaa kawalerw. Sporo jej tu roso, moe std Rutka? Nie ma pan pojcia, co to bya za rzeka. Niewielka, jak to rzeki we wsiach. Pyna w rozlegej dolinie i w dolinie cigny si ki, a za dolin ju pola. Miejscami szersza, miejscami wsza. W niektrych miejscach, gdy dugo nie padao, mona j byo po kamieniach przej. Stano si nad brzegiem doliny, a niech tak soce zza chmur wyszo, miao si wraenie, e ca dolin Rutka pynie. Nieraz, co prawda, robia si tak szeroka jak dolina, czy w czasie roztopw, czy gdy lao i lao. Wtedy by pan nie uwierzy, e to ta sama Rutka, taka grona. Zalewaa nie tylko dolin, ale i na pola wylewaa. Kto mieszka niej, musia wyej si przenosi. Wtedy tak, zemcili ludzie Rutk, pakali na ni. Ale woda opada i znw stawaa si spokojna, przyjazna. Pyna niespiesznie. Kij si nieraz rzucio i szo si za nim wzdu brzegu, kto szybciej, pan czy Rutka. Nawet wolnym krokiem gdy si szo, zawsze si z ni wygrywao. Wia si, krcia, a gdzie wpadaa w zakola, zarasta j tatarak, sitowie, grele, nenufary. Zakwita, to nie wyobraa pan sobie. Czy niechby pan tak posucha sowikw w maju. Nie wszdzie bya pytka. Gdzie pytka, to pytka. Miaa i gbsze miejsca. A jedno byo najgbsze. Tam chodzili si topi. Najczciej modzi, gdy im rodzice nie pozwalali si z sob pobra. Takich podobno najwicej si tam utopio. Mwiono, e od zawsze si tam topili, bo zawsze tam byo najgbiej. Z rnych zreszt przyczyn si topili. I nie tylko modzi. Chocia nie wszyscy si topili, niektrzy si wieszali. A Rutka pyna, jak pyna. Nie uwierzy pan, ale wydawaa mi si najwiksz rzek wiata. Byem nawet wicie przekonany, e wszystkie rzeki nazywaj si Rutki i wszystkie z Rutki jak z matki si bior. Zaczem do szkoy ju chodzi, a jeszcze nie mogem uwierzy, e s na wiecie duo wiksze rzeki, a kada inaczej si nazywa. Mielimy dk. Zacigaem j czasem, gdzie najwiksze szuwary, wszyscy mnie woali, woaa matka, woa ojciec, a nie odzywaem si. Leaem sobie na dnie i czuem si, jakby mnie nigdzie nie byo. I gdyby pan mnie spyta, czy byem kiedy szczliwy, to jedynie wtedy. Nie chciaby mnie pan spyta? Rozumiem. Albo wyprowadzaem dk na nurt, kadem si i pynem, py- nem, a Rutka mnie niosa. Jak pan myli, czy takie rzeki znikaj? No, nie wiem. Czasem pjd, stan nad zalewem i wypatruj, gdzie tu moe teraz pyn. I powiem panu, raz mi si udao jeden brzeg jej wypatrzy. Ktry? A to musiabym wiedzie, na ktrym ja stoj. Nie powiem panu, skd wypywaa i gdzie koczya swj bieg. Wtedy nie chodzio si tak daleko. Strach byo tak daleko chodzi, lasy cign si tu i cign. A teraz te nie chodz, bo po co? Zreszt wejdzie si z tej czy z tej strony i zaraz na brzegu ma pan wszystko. Jagody, poziomki, jeyny, grzyby. No, nie o tej porze. Za pno pan przyjecha. Teraz jeszcze tylko urawiny. Ale to musiaby pan poczeka, a przymrozki cisn, bo najwicej na bagnach ich ronie. Bagna niedaleko std. Dabym panu jaki dzbanek, nazbieraby pan sobie. urawiny do pasztetu, palce liza. Jeszcze z gruszkami, a pasztet z zajca. Ja nie zbieram, nie mam kiedy, musz tu pilnowa. Tak jak teraz, po sezonie, prcz mnie i tych moich psw nie ma tu nikogo. Raz na jaki czas kto wpadnie zobaczy, co, jak z jego domkiem. Prawd mwic, niepotrzebnie. Kady wie, e wszystko w porzdku. I nie moe by inaczej, skoro pilnuj. Mogli nieraz si przekona. Ale przecie nie mam prawa nikomu zabroni, jeli kto chce zobaczy, co, jak. To ich domki. Tylko e to raczej przed poudniem. Nikt by o tej porze. O tej porze martwo si tu robi. I zmierzch duo wczeniej ju zapada. Miesic temu nie palibym jeszcze wiata. Cakiem dobrze widziaem litery, nawet te najmniejsze. I bez okularw malowaem. A teraz, widzia pan, zmierzch, to nawet na zalewie ani jednej zmarszczki. Wydawa by si mogo, e woda skrzepa w trway grunt. Jeszcze tak jak dzisiaj, przy bezwietrznej pogodzie, mgby kto pomyle, e da si such nog przej z tamtego brzegu na ten brzeg. A pan w domku pana Roberta si zatrzyma? Nie w nocy pan chyba przyjecha, bobym sysza. Ca noc nie spaem, syszabym. W nocy po zalewie najsabszy gos si niesie. Nad ranem dopiero zasnem. wit si ju przeciera, wyjrzaem przez okno, ale jeszcze pana nie byo. A potem zasnem, nie wiem nawet kiedy Mga pana po drodze zatrzymaa? A tu mgy nie byo. To prawda, jesieni zdarzaj si mgy, e trudno si nieraz przebi. Jedzie pan, a tu nagle biaa ciana. Mieszkaem jeszcze za granic i raz tak jesieni, mniej wicej o tej porze, postanowiem tu przyjecha. Jesieni, kiedy ju nikogo tu nie bdzie. I te w domku pana Roberta si zatrzymaem. Pan Robert powiedzia mi, gdzie znajd klucz. Pod tarasem, u belki, na gwodziu. Pan te tam znalaz? No, wanie. Przedtem byem tu tylko raz, kiedy w niedziel w sezonie. Obaj z panem Robertem wtedy przyjechalimy. Tym razem pan Robert nie mg. Naturalnie, mog skorzysta z jego domku, powiedzia, kiedy zadzwoniem do niego, ale on, niestety, nie moe przyjecha. Powiedzia mi, gdzie co znajd, no, i gdzie klucz. Zmierzch ju zapada, gdy przekroczyem granic, wic liczyem, e w nocy dojad i do rana moe si nawet troch przepi. Dopki gwn drog jechaem, wszystko byo w porzdku, noc wygwiedona, ksiyc, widoczno cakiem dobra. Zjechaem jednak w boczn drog, potem znw skrciem w inn i zacza si pojawia mga. Z pocztku rzadka i gdzieniegdzie, takimi pasmami tylko nachodzia, przegradzajc od czasu do czasu drog. Ale wiata przeciwmgielne jeszcze sobie dobrze radziy. W miar nawet szybko jechaem jak na t por. Z kadym jednak kilometrem te pasma zagszczay si. A po jakim czasie jakby ciany mgy zaczy wyrasta na drodze. Widniej byo tylko w miejscowociach, gdzie paliy si lampy. Kiedy jednak z takiej miejscowoci wyjedaem, w jeszcze gstsz mg wpadaem. I w coraz gstsz, i gstsz. Mg miaem przed sob, mg nad sob, z bokw, z tyu. Jakby wiata nie byo, tylko mga. Prbowaem i takie, i takie wiata pali, nic nie pomagao. Wiem przecie, e dugie najmniej pomagaj. Dugie, to od razu ma si bia cian przed mask. Mijania i przeciwmgielne jedynie. A najlepiej gdy kto drugi z panem jedzie, drzwi uchyli i patrzy na jezdni tu przy samochodzie, i prowadzi tego przy kierownicy. Ale sam jechaem. W dodatku adnego samochodu za mn, przede mn. Bo te mona si z kim umwi, e troch on poprowadzi, troch pan, na zmian. Tylne czerwone wiata najlepiej we mgle Wskazuj drog. Tote chwilami traciem omale pewno, czy w ogle jad przed siebie, czy nie zjad zaraz w rw, nie uderz w znak drogowy, w drzewo. Powiem panu, nigdy dotd w takiej mgle nie jechaem. Co troch stawaem, wychodziem, eby zaczerpn wieego powietrza. Zrobiem par ruchw, wsiadaem i jechaem dalej. Nagle widz, po obu stronach drogi zaczynaj pega jakie dziwne mde wiateka. C to moe by? Z pocztku jeszcze rzadkie, tu, tam. Nietrudno jednak byo spostrzec, e stoj w oknach, jakkolwiek okien mao byo wida, a jeszcze mniej domw, ledwie zarysy majaczce we mgle. Domyliem si, e przejedam przez jak miejscowo, zwaszcza e tych wiateek przybywao, gstniay, a wkrtce z jednej, drugiej strony drogi utworzyy si z nich wiecce acuchy, tak e jechaem jakby w takiej alei. Jechaem, za duo powiedziane, toczyem si raczej. Mga przede mn wci bya gsta. Wtem tu przed mask samochodu wyoniy si z tej mgy dwie postaci. Mczyni raczej, domyliem si. Nie zdyem nacisn sygnau, tylko z caej siy wbiem nog w hamulec. Pot mnie obla, serce nieomal w caym samochodzie byo sycha, jak mi wali. Byem pewny, e si rzuc na samochd, zaczn wali w szyby, drzwi wyrywa, a mnie wyzywa od najgorszych. I mieliby racj, bo c z tego, e szli rodkiem drogi. Ale niech pan sobie wyobrazi, nawet nie zauwayli samochodu. Chyba si kcili, bo doszy mnie ich chrapliwe, podniesione gosy. Wymachiwali rkami, popychali si. Wygldao, e jeszcze bd wiadkiem bjki w tej mgle. Uchyliem troch szyby, wczyem radio na cay gos, sza jaka ostra, dudnica muzyka, mylaem, moe usysz i ustpi mi drogi. Nie usyszeli. Stali, chwiejc si na wszystkie strony, a w pewnej chwili zwarli si ze sob, obapili w serdecznym ucisku i zaczli si caowa. A byli tak pijani, e jeden drugiego podtrzymywa, gdy ten si obsuwa. W kocu nacisnem raz i drugi sygna i, o dziwo, przyklepali si w rce i jeden ruszy na jedn stron drogi, drugi na drug. Pooyem ju nog na pedale gazu, gdy nagle zawrcili i znw si zaczli obapia. I tak obapieni, przytuleni koysali si i koysali, jakby doszli do wniosku, e nie bd si rozstawa, tylko zwal si i tu si przepi, na drodze. Na szczcie wzili si pod rce i ruszyli ca szerokoci drogi przed siebie w t mg. Ruszyem i ja wolniutko za nimi, liczc, e moe uda mi si ich wymin, gdy jeden drugiego przecignie na t czy na tamt stron drogi. Lecz co ten tego przecign, to od razu tamten przeciga go na swoj. I tak szli zygzakiem, a jeszcze co troch przystawali, poklepujc si, potrzsajc czy cignc si za rce. A wraz z nimi musiaem i ja przystawa. W pewnej chwili wyonia si z mgy nad drog brama. Waciwie zajaniaa. acuch podobnych, co w oknach, mdych wiateek znaczy j od pobocza z jednej strony i pi si ku grze, gdzie nad rodkiem drogi urywaa si ta jedna wiecca poowa pkola. W drugiej, zgasej, pewnie arwki si przepaliy czy moe przewd si przerwa. I w tej wieccej si poowie pkola janiao jedno sowo: Witaj. Napis musia by duszy, lecz z t drug poow zgas. Zatrzymali si w tej bramie. Nie obapiali si ju, nie potrzsali, nie klepali, podali sobie tylko rce, a we mnie nadzieja wstpia, e moe wreszcie si rozejd. Nie mogli si, co prawda, wyrwa z tych swoich rk, jakby nie byli pewni, czy ustan w pojedynk. W kocu jednak jako si powyrywali sobie i jeden znik po tej stronie drogi, drugi po drugiej. Odetchnem z ulg. Ale nie ruszyem od razu. Wysiadem z samochodu, chwil postaem, eby uspokoi si troch. Chd mgy dobrze mi zrobi. I dopiero wsiadem, i wolniutko ruszyem. Przejechaem moe kilkadziesit metrw, a tu znw wyaniaj mi si z mgy oni na rodku drogi. Nie wiedziaem ju, co robi. Staem. Chyba jednak dostrzegli samochd, bo objci za ramiona obrcili si, chocia z trudem, w moj stron. Opuciem szyb, wychyliem gow. Dobry wieczr panom. Czy nie mogliby panowie?... Zaczli do mnie robi jakie miny, jakby mnie uspokajajc, e zaraz zwolni drog. I rzeczywicie, taczajc si, po chwili ruszyli przed siebie. Postanowiem poczeka. Zapaem w radiu jaki koncert, posuchaem i dopiero ruszyem. Z dusz na ramieniu jechaem, ze wzrokiem napitym, niepewny, czy znw nie wyoni si z tej mgy na rodku drogi. Nie uwierzy pan, ale jakbym si do nich ju przywiza. I nawet zaczo mi ich brakowa. Skoczyy si wiateka, troch przyspieszyem. Po kilku kilometrach poczuem si tak zmczony, e gdy zobaczyem po lewej stronie rozwietlony napis Zajazd", postanowiem si zatrzyma. Zajazd by cichy, waciciel uprzejmy. Odradzi mi, ebym w tak mg jecha. W tak mg, w tak mg. Gdzie pan bdzie jecha? Przepi si pan, odpocznie, mga ustpi. Mamy wygodne, niedrogie pokoje. Zje pan co na gorco, to zaraz przygrzejemy? Napije si pan piwa? O, teraz piwa, jakie tylko si chce. Nawet zagraniczne. Czy co mocniejszego by pan wola? Pokj zaraz panu sprztn. Ruch by u nas dzisiaj. A te wiateka w oknach? Ta brama? nieopatrznie spytaem. Czy dlatego e mga? Spojrza na mnie nieufnie. A pan skd? Za granic mieszkam. I dopiero si udobrucha: Obraz wity szed. Ale powiem panu, ca noc ju oka nie zmruyem. Zastanawiaem si nawet jecha dalej czy zawrci. A pan chyba dobrze spa? Bo kiedy si zbudziem, a waciwie psy mnie zbudziy, i wyjrzaem raz, drugi przez okno, pan wci si nie pokazywa. Samochd sta, wic domyliem si, e kto przyjecha. Zastanowio mnie tylko, o tej porze, jesieni, kt to moe by? Zwaszcza e samochd obcy, poznaem, bo nikt tu takiego nie ma. Jaka to marka? Tak przypuszczaem. Miaem kiedy taki sam. Szybki by jak strzaa. I nie zdarzyo si, eby mi si kiedykolwiek zepsu. Spod wiate ruszaem, to gdzie tam ju byem, jak inni dopiero ruszali. Dotknem pedau gazu, a niemal skaka. Mao kto mnie na trasie wyprzedzi. Lubiem szybk jazd. Szybk jazd, szybkie ycie. Szybkie ycie, wydawao mi si, bdzie krcej trwa. Ba si? A czego? Najwyej. Nie ma znw tak za co tego ycia szanowa. Przynajmniej jeli chodzi o moje. O, tak, zapaciem mandatw. Raz mi nawet prawo jazdy na rok odebrali. Wypadki? A czy da si jedzi bez wypadkw? Tak jak y si nie da bez wypadkw. Raz miaem nog, o, w tym miejscu zaman. Raz obojczyk, raz trzy ebra, wstrzs mzgu. Raz musieli ci samochd, eby mnie wydosta. Ale niech pan sobie wyobrazi, nic mi si nie stao. Troch potucze, zadrapa, to wszystko. Szczliwy przypadek? Moliwe. Chocia nie wiem, co to jest szczliwy przypadek. Dopiero gdy mnie reumatyzm dopad, przez trzy lata w ogle nie jedziem, a pniej duo wolniej. Pan jaki ma numer rejestracyjny? Bo nie dojrzaem, a musz zapisa. Kady samochd zapisuj, ktry tu przyjeda. Nie tylko numer. Mark, model, kolor. Tych, co maj tutaj domki, nie. Ich mam od pocztku zapisanych. Chyba e kto zmieni samochd. Ale tak, to wszystkich. W sezonie przyjeda duo znajomych do tych, co maj tu domki. To nieraz ka i dowd rejestracyjny pokaza, i samochd ogldam, czy gdzie nie wgnieciony, nie podrapany. Ze znajomymi te rwnie bywa. Znajomy, a moe si okaza nie wiadomo kto. A na wiadkach nie mona polega, gdyby si co zdarzyo. Dziesiciu wiadkw, a bdzie dziesi kolorw, dziesi modeli i tyle samo marek, nie mwic, ile numerw. Nie wierz adnym wiadkom. Nawet przyjecha, wyjecha, o ktrej godzinie, zapisuj. Mam osobny zeszyt na samochody. Osobny na domki, kto, kiedy, jak dugo, ile osb. Osobny na inne rzeczy. Porzdek wymaga, eby nie wszystko byo w jednym. Nie domyliem si z pocztku, e pan w domku pana Roberta si zatrzyma. Dopiero gdy pan zasonk w oknie odsoni. Czyby pan Robert, pomylaem? I a nie chciao mi si uwierzy. Tak dugo ju tu go nie byo, w kocu przyjecha, no, no. Chyba poudnie mino, kiedy pan wyszed? Sta pan na tarasie, rozglda si pan i wtedy poznaem, e to nie pan Robert. Chocia nie od razu. Ten sam wzrost pan ma i te jest pan szczupy. W dodatku kapelusz twarz panu przesania. Psy zaczy drapa do drzwi, eby ich wypuci, o, to ju wiedziaem, e nie pan Robert. Ale przecie nie wypuszcz ich samych do nieznajomego. Postanowiem, e poczekam, a pan do mnie przyjdzie, powie mi pan, kto pan jest, po co pan przyjecha, na jak dugo. Najbardziej mnie zastanowio, skd pan wiedzia, gdzie jest klucz. Prcz mnie i pana Roberta nikt nie wie, e wisi pod tarasem, u belki, na gwodziu. Pomylaem nawet, e widocznie jest pan dobrym znajomym pana Roberta, tym bardziej nie bd szed, jeszcze z psami, wypytywa pana, jak kadego tu innego, sprawdza. Na pewno pan przyjdzie, eby mi powiedzie, co si dzieje z panem Robertem, gdzie mieszka, jak yje. Prbowaem si kiedy dowiedzie, gdzie to si wynis, ale nawet najblisi ssiedzi z tej samej klatki nie wiedzieli gdzie. Nie zostawi nikomu adresu. Pienidze regularnie mi przysya. W kopercie, nie przekazem. Ale nigdy choby dwch zda nie doczy, same pie- nidze w pustej kartce papieru. A piecztka poczty tak jest sabo odbita, e nie udaje mi si nigdy odczyta, z jakiej miejscowoci. Musi mie znajomego czy znajom na poczcie. Nie, on, a kt by? Za co by mi kto obcy pienidze przysya? Nic z tego nie rozumiem. Mgby cho raz wpa. Zobaczyby, co, jak. Albo niech mi przynajmniej poda adres, napisz mu, e wszystko w porzdku. Domek stoi. Pilnuj. Niechby si nie martwi. Pilnuj wszystkich, to pilnuj i jego. I do rodka czasem zajrz, posprawdzam. Wywietrz, kurze zetr, widz co zepsutego, naprawi. Nie naley to do moich obowizkw, ale skoro mam klucze, pilnuj. Tak, do wszystkich domkw mam klucze. Od razu jak powyjedaj, sprawdzam domek za domkiem, drzwi, okna czy pozamykane, bo rnie bywa. A co zepsute, zapisuj, potem przez jesie, zim naprawiam. Nie ma domku, eby po sezonie co byo nie zepsute. To jak nie naprawi. Nie mog patrze, jeli co jest zepsute. Zwyczajnie boli mnie to. eby zreszt tylko takie rzeczy. Wejd nieraz do jakiego domku, to mam wraenie, jakby pouciekali w popochu. Lodwka nie wyczona, a telewizor wczony. Kuchenka grzeje, woda nie zamknita, ka nie pozacielane. Raz w jednym domku, wchodz, a tu elazko na kocu na stole i koc ju dymi. Jeszcze chwila, a poszedby z dymem cay domek. Moe i ssiednie domki, bo wiatr akurat wia. Od tego elazka to nawet pilnuj, kiedy wyjedaj. Potraf nieraz i resztki jedzenia zostawi na talerzach. I nie wymyte naczynia. Butelki, puszki po piwie na stole, kieliszki po wdce i mieci a czubato w koszach, podpaski po miesiczkach czy prezerwatywy na pododze. Ot, zdj i rzuci. Troch to i moja wina, bo ich tak przyzwyczaiem, e wszystkiego dopilnuj. Ale nie mgbym inaczej. Nie powiem, s domki, gdzie przyjemnie jest wej. I nawet sid sobie czasem, posucham. Czego? Wiele mona usysze, jak si chce posucha. Zwykle dwa razy na dzie i przynajmniej raz w nocy wszystkie domki obchodz, z tej, z tamtej strony zalewu. Z rana, soce tylko wstanie, sprawdzam we wszystkich domkach okna, drzwi, czy gdzie nie powybijane, nie powywaane. Gdy mi si wydaje co nie tak, wchodz i do rodka. Zreszt psy pierwsze wszystko wyczuj. Kady domek oblatuj dookoa i krtkim szczekniciem daj mi zna, e wszystko w porzdku. I lec do nastpnego. Jeli nie w porzdku, to czekaj na mnie i ujadaj, o, ujadaj. I drugi raz wieczorem. Wtedy ju zagldam do kadego domku i zapalam wiata. W rodku, na tarasie. Zapalam i zostawiam, i do nastpnego id. I tak domek za domkiem, zapalam, zostawiam i a do ostatniego. Z kadym domkiem janiej i janiej si robi. Ukada si jakby taki wieccy wieniec wok zalewu. I a una bije, jakby si i zalew wieci, i niebo nad zalewem, i las. A psy, nie ma pan pojcia, jak si wtedy ciesz. Nigdy bym nie przypuszcza, e psy potraf si tak cieszy. Tak na co dzie s spokojne, skupione, bez potrzeby nie szczekaj. Czy eby kiedykolwiek wyy, jak to inne psy. Nawet do ksiyca nie. Czy kto tu kiedy umar w jednym domku, te nie wyy. Chyba e sobie co wyobra, to nawet nie musi si nic dzia. O, nie uwierzyby pan, co sobie potraf wyobrazi. Wic moe, gdy tak te wszystkie wiata si wiec, wyobraaj sobie, e to jest ich raj? Psy przecie nie musz wyobraa sobie raju jako kwitncego ogrodu, gdzie wszystko jest. Wystarczy im, e nie ma tam czowieka. A ja, pyta pan? Mnie mog mie za tego, ktry pilnuje im tego raju. Potem wracamy od ostatniego domku i po kolei wszystkie domki gasimy. Co pana tak zdziwio? Ten psi raj? To powiem panu, wedug mnie czowiek dla psw to najgorsze stworzenie. Nie mwi bez powodw. Tego, Reksa, znalazem w lesie. Uwizany by u drzewa na stalowej lince. Nie zauwaybym go pewnie, wypatrywaem poziomek pod stopami, nagle, sysz, gdzie co kwili jak dziecko. Do gowy by mi nie przyszo, e to moe by pies. Taka sarna na przykad, gdy we wnyku umiera, pozna pan od razu, e to sarna. Spotykaem nieraz takie umierajce sarny. A tu jakby dziecko. Stanem, wstrzymaem od- dech. Czyby dziecko komu w lesie zgino? Musi by malekie, bo malekie tak kwili. Tylko e takie malekie samo by nie przyszo do lasu. Ucicho. Rozgldam si, nigdzie nic nie widz. Znw zaczynam wypatrywa poziomek. I po chwili znw sysz to kwilenie. Sabiutkie, lecz sysz. Such mam dobry. Uczy mnie taki jeden magazynier gra na saksofonie, to zawsze powtarza, umie niewiele jeszcze umiesz, ale such masz dobry. Tylko pracuj. Zaczem si ju zastanawia, kto tu, w domkach, mgby mie takie niedawno narodzone dziecko. Mnie ju nic nie dziwi, powiem panu, nawet gdyby dziecko kto wynis do lasu. Zaczem przeglda krzak za krzakiem, obchodzi najblisze drzewa. Wtem widz, pod bukiem ley o, ten Reks. Widocznie mnie wy-wcha i mimo e by prawie umary, zakwili. Bo musi pan wiedzie, wch w psie na kocu umiera. Kiedy mnie zobaczy, prbowa si nawet dwign ze ciki. Ale nie da rady. I znw jak dziecko zakwili. Bdzie co z ciebie czy nie bdzie, zaczem si zastanawia. Nie, to przynios opaty i zakopi ci. Jeszcze jeden grb w lesie, nie ma to ju znaczenia. Odmalowuj wszystkim tabliczki, bd malowa i tobie. I wtedy nazwaem go Reks. Tu ley Reks. Niech w Bogu tak samo spoczywa. Krzya ci nie postawi, cho warta krzya twoja mka. A on znw prbuje si podnie. Pazurami a cik drze przed sob i patrzy na mnie, jakby mnie baga, ebym go nie zostawia. No, to wziem go pod brzuch i postawiem. Pomylaem, ustoi, to moe co z niego bdzie. Nie wierzyem, e ustoi. I co pan powie, usta. Skra i koci. Robactwo ju si zaczo do niego dobiera. Szyja od linki caa we krwi i w robactwie. Oczy w robactwie. Z pyska krwawa piana mu pynie. Chwia si, dy- gota, ale usta. W takim razie chod, powiedziaem, sprbujemy y. Odwizaem mu t link z szyi i zaczem go namawia, daj krok, a ju pjdziesz. Najwaniejszy ten pierwszy krok. Da, ale zwali si. Co tu robi? Wziem go na rce i tak szedem z nim. Rce zaczy mi jednak sabn. Widzi pan, jakie to wielkie psisko, chocia wtedy poowy go nie byo. aowaem, e nie wziem scyzoryka. Bybym wyci kilka kijw, zrobi nosze i jako go przycign. Na szczcie byem w marynarce, zdjem j, zdjem koszul, powizaem, jeszcze umocniem to link, pooyem go na tym, siadem i jako dwignem go sobie na plecy, po czym z trudem, bo z trudem, ale wstaem. I tak go przyniosem. Rozpytywaem potem w domkach, czy nie zgin komu pies. Nikomu nie zgin. Odkarmiem go, wyleczyem, o, i widzi pan, jaki pies. Zastanowio mnie tylko, e z jednego domku zaraz wyjechali i na nastpny sezon ju nie przyjechali, a potem sprzedali domek. Ju par lat, jak domek do kogo innego naley, a kiedy tylko idziemy w obchd, Reks zawsze przy tym domku na ta- rasie, u drzwi, si kadzie. Musz go zawsze stamtd zabiera, bo nowy waciciel nie rozumie, dlaczego to u jego drzwi. Tego znw, apsa, uratowaem przed utopieniem. Jednego wieczora, te tak pn jesieni, po sezonie, suchaem muzyki. Kiedy sucham muzyki, zwykle nie zapalam wiate. Wtem sysz, jakby kto na tamtym brzegu podjeda samochodem. Wie pan, mog sucha muzyki, a te wszystko sysz. Wyszedem na dwr, adnych wiate nie widz, mylaem ju, e si przesyszaem. Nagle doszed mnie leciutki trzask, jakby kto baganik do- myka. Kt to o tej porze? I tak cichuteko, bez wiate? Pjd, zobacz. I te cichuteko stawiaem stopy, eby mnie za wczenie nie usysza, boby mg odjecha. Jeszcze nie doszedem do niego, ale ju go poznaem. Tak, z tych domkw. Co pan tu robi? pytam. E, nic prbowa mnie zmyli. Przyjechaem zabra co z domku, a nie chciaem pana budzi. wiato si u pana nie pali, byem pewny, e pan pi. Nie spaem. I sysz, co gdzie popiskuje. Rozgldam si, a tu widz w ciemnoci jakby worek. I w worku co si najwyraniej rusza. Co to za worek? pytam. Kamieni troch nazbieraem mwi. Mamy przy domu ogrdek. Kwietne rabaty kamieniami oboone bardzo adnie wygldaj i ona mnie prosia, ebym przy okazji... Kamienie mwi i ruszaj si, popiskuj? Rzeczywicie byy w worku i kamienie, ale e si ruszaj, popiskuj, ju nie umia mi wytumaczy. W kocu si zaama: Niech pan mi wybaczy. To piesek, szczeniaczek. Przyjechaem go utopi. Kupiem dla wnuczka. Chcia koniecznie mie pieska. Ale ju nie chce. Odtamtd, kiedy tylko przyjedzie, zawsze co przywozi dla tych moich psw. Such karm, w puszkach, z woowin, indykiem, ososiem. I nie tylko w sezonie, take po sezonie, czsto zim przyjeda i przywozi. Mwi mu, eby nie przywozi, maj u mnie co je. Tylko mi rozpaskudzi psy. A kiedy mi tu mwi: Uratowa mi pan dusz. Zdziwio mnie, e psa chcia utopi, a mwi o duszy. Tym bardziej e wedug mnie dusza dzisiaj towar jak wszystko. Mona j kupi, sprzeda i ceny nie s wysokie. A moe zawsze tak byo. W jednej ksice czytaem, przed wiekami kto powiedzia, e dusza ludzka to kawaek chleba. Myli pan, e chleb mg by wtedy a taki drogi? W takim razie nie ma si co dziwi, e jest jak jest. A przepraszam, e spytam, pan chyba powinien zna cen, ile mogaby kosztowa dzisiaj ludzka dusza, biorc pod uwag chociaby te moje psy. Czy te groby w lesie. Nie wie pan, e tu s groby w lesie? A ja byem pewny, e pan poszed te groby zobaczy. Zastanowio mnie nawet, skd pan wie o tych grobach. Czyby pan Robert panu powiedzia? Pozwoli si panu w swoim domku zatrzyma, powiedzia panu, gdzie jest klucz, wic moe i groby? Dlatego nie chciaem pana niepokoi. Zawsze to nieprzyjemnie i kogo wypytywa, kto on jest, po co przyjecha, na jak dugo. A przecie nieraz musz i wylegitymowa, bo nie kademu mona uwierzy na sowo. Czy nawet zadam, eby mi pokaza pozwolenie, e moe zatrzyma si w czyim domku, tym bardziej jeli kogo nigdy tu przedtem nie widziaem. Ale skoro pan Robert... Niech pan mi przynajmniej powie, jak tam jego zdrowie. Nie zna pan pana Roberta? E, nie chce si pan pewnie przyzna. Musia pan Robert panu zabroni. A ja mylaem nawet, e przysa pana, aby mi pan powiedzia, co u niego, bo moe chory. I nie mg sam przyjecha. Tote czekaem, e przepi si pan, a potem do mnie pan przyjdzie. A pan poszed w las. Mylaem z po- cztku, e moe przej si pan poszed, odpry po podry, pooddycha troch lenym powietrzem, ale niedugo pan wrci. Wygldaem przez okno, na dwr raz i drugi wyszedem, postaem, pan jednak nie wraca i nie wraca. Zmierzch zacz zapada, zalew, domki, las, wszystko zasnu zmierzch, wkrtce zrobi si ciemno, jak pan traf z powrotem? I zaniepokoio mnie to. Pierwszy raz pan tu, nie zna pan lasu, jeszcze pan zabdzi. Bd musia i z psami pana szuka. Na wszelki wypadek zapaliem wiato, e moe to wiato jako pana wyprowadzi. Dojrza pan? No, wanie. Tu nietrudno zabdzi, jeszcze o tej porze, jesieni. O tej porze nic tu nie jest, czym jest. Sam o mao tu nie zabdziem. Tak, wtedy, co mnie po drodze ta mga zatrzymaa. Gucho, pusto, a ja tak samo poszedem w las zobaczy, gdzie te groby. Po to waciwie wtedy przyjechaem. Nie wiedziaem dokadnie, gdzie s, tylko e w lesie. Pan Robert, mwic mi o tych grobach, wskaza rk aby na las, e tam. A las rozlegy, no, i szukaj. Jeszcze eby w jednym miejscu, ale rozrzucone tu, tam. Cay prawie dzie chodziem, nie pamitam nawet, ile ich wtedy naliczyem. I nie zauwayem, jak zaczo si robi ciemno. Zwaszcza e, jak pan wie, ciemno nie robi si od razu. Czowiekowi dugo si wydaje, e widzi. A skoro widzi... Las znaem, to przez las jako mi si wracao i po ciem- ku. I niech pan sobie wyobrazi, dopiero gdy nad zalew wyszedem, nie wiedziaem, gdzie jestem. Na tym czy na tamtym brzegu. Pamitaem, e Rutka z tej strony w t pyna, a teraz wydawao mi si, e odwrotnie. Domki w ciemnociach majaczyy, ale ktry to jest domek pana Roberta, nie wiedziaem. I tak staem i staem, i nie mogem si zupenie odnale. Straciem nawet pewno, czy to ja tu stoj, gdzie staem. Nagle zobaczyem jakie wiateko w oddali. Z pocztku ledwie tlce si, mde. Pomylaem, kto widocznie tam idzie i przywieca sobie latark. Tylko jak go zawoa, czy usyszy mnie z takiej odlegoci, skoro sam nie wiem, gdzie jestem? Wtem to wiateko rozjanio si, znieruchomiao i duo blisze si zrobio. Jakbym sta po tej stronie Rutki, a ono po tamtej wiecio. Wtedy wie pan, co sobie pomylaem, e widocznie uskaj u nas fasol. I niech pan sobie wyobrazi, rzeczywicie uskali. uskanie fasoli zaczynao si zawsze od wiata. Matka zmya statki po obiedzie, zamiota i na ten czas do zmierzchu zapadaa z racem w rku midzy kiem a kredensem. Babka zazwyczaj drzemaa. Dziadek wychodzi na obejcie rozejrze si, czy wszystko jest, jak byo. Kady czeka jakby na ten zmierzch, gdy si miao uska fasol. Ojciec siedzia na awie pod oknem i kurzc papierosy jeden za drugim, patrzy w okno, jakby kogo wypatrywa. Zmierzch z wolna wszystko ju zasnu, a on patrzy i patrzy w okno. Wydawa by si mogo, e na ten zmierzch patrzy. Ale czy to wiadomo, na co kto patrzy? Sdzi si, e na to czy na tamto patrzy, a on moe patrzy w siebie. O, w sobie te ma czowiek widoki. Ale moe i na zmierzch, jak gstnieje, patrzy. Powie pan, c w takim zmierzchu moe by ciekawego? Ot powiem panu, kiedy sam nieraz patrz, jak tak zmierzch zapada, zastanawiam si, czy to ten sam zmierzch, na ktry patrzy ojciec. Czy to mao? A od czasu do czasu jak gdyby wtrowa temu swojemu patrzeniu: O, krciutki ju dzie. Krciutki. Ani si w nim czowiek ju mieci. Jeszcze si nie skoczy, a tu noc. I po co tyle tej nocy? Po co? I gaszc kolejnego papierosa, rzuca w stron matki: wie. Matka podnosia si od raca. Zdejmowaa lamp z gwodzia na cianie. Sprawdzaa, czy nafty w lampie starczy na to uskanie. Czasem pytaa si ojca: Moe dola? Na co ojciec zwykle: Dolej. I nie omieszka jej nigdy przypomnie, eby knot przycia, bo pewnie upalony, szko wyczycia, bo z wczoraj okopcone. Niepotrzebnie. Matka i tak by to zrobia. Przygotowywanie lampy stanowio jakby zwieczenie dnia dla niej. Pewnie nawet jaki rodzaj dzikczynienia, e si znw dzie przeyo. Tote wkadaa w przygotowywanie ca swoj staranno, jakby od tej starannoci zaleao, czy si i nastpny przeyje. A gdy dotykaa zapak knota, rka jej draa, a twarz zastygaa w skupieniu. Naoya ju szko na lamp, a wci patrzya, czy si ogie w lam- pie przyj. I dopiero podkrcaa lekko knot, a w jej podwietlonych za drucianymi okularami oczach pojawiaa si jakby niedowiara, e to z jej rki sta si cud wiata. Nie uwierzy pan, ale nie mogem si doczeka tej chwili, kiedy matka zapali lamp. Ledwo zmierzch zaczyna si snu za oknami, prosiem: Zapal, mama, zapal. Nie umiem sobie tego wytumaczy, ale pragnem, eby w caej wsi pierwsze wiato u nas zapalio si w oknie. Ojciec j powstrzymywa, e nie pora jeszcze, jeszcze si widzimy. Dziadek z babk mu wtrowali, e i nafty szkoda. Stryj Jan wstawa i pi wod, co mogo znaczy, e mu w ogle wiato niepotrzebne. A w oczach matki za drucianymi okularami pojawia si umiech ni to pobaania, ni zrozumienia dla tych moich nalega, eby zapalia. Gdy sigaa do gwodzia na cianie po t lamp, wybiegaem z domu, biegem na brzeg Rutki i tam czekaem, a stanie si w naszym oknie ten cud wiata z rki matki. Pierwsze wiato w caej wsi w naszym oknie, wydawao si, jakby pierwsze na wiecie. Pierwsze wiato, powiem panu, jest zupenie inne, ni kiedy si ju wieci i tu, i tam, i we wszystkich oknach, we wszystkich domach. Blask jego jest inny i nie ma znaczenia, czy pochodzi z naftowej lampy, czy z arwki. Mde, jak to z naftowej lampy, a ma si wraenie, e nie tylko wieci. yje. Bo, wedug mnie, s wiata yjce i wiata umare. Takie, co tylko wiec, i takie, co pamitaj. Co odpychaj i zapraszaj. Co patrz i nie pozna-j. Co wszystko im jedno, komu wiec, i takie, ktre wiedz komu. Co niechby wieciy najjaniej, a lepe s. I takie, co ledwo si tl, a widz a po koniec ycia. Przebij si przez kady mrok. Najciemniejsza ciemno podda im si. Nie ma dla nich granic, czasu, przestrzeni. S w stanie przywoa najdawniejsz pami, choby roztrwonion czy nawet gdy czowiek zosta z niej wydziedziczony. Nie wiem, czy si pan ze mn zgodzi, wedug mnie pami jest takim leccym do nas wiatem dawno zgasej gwiazdy. Czy niechby tylko naftowej lampy. Tyle e nie zawsze jest w stanie do nas dolecie za naszego ycia. Zaley, z jakiej odlegoci leci i w jakiej odlegoci my od niej jestemy. Bo to nie s rwne odlegoci. A w ogle moe wszystko jest pamici. Cay ten nasz wiat, odkd jest. I take my tu obaj, te psy. Czyj? Tego nie wiem. W kadym razie kiedy zobaczyem to wiato, wiedziaem ju, gdzie si znajduj. Tym bardziej e gdy si uskao u nas fasol, matka podkrcaa lamp prawie na cay knot. A nigdy przy tym nie omieszkaa spyta ojca, czy zrobi pomie wyszy. Jakkolwiek wiedziaa, e powie: Zrb wyszy. Nam by taki wystarczy, ale na twoje oczy musi by wyszy. Potem rozcielaa pacht na pododze, stawiaa na tej pachcie porodku taborek, na tym taborku lamp, a ojciec wychodzi po wizki fasoli. Tak e kiedy zobaczyem, e to wiato rozjanio si i znieruchomiao, wiedziaem, e matka postawia lamp na taborku, a ojciec wyszed po wizki fasoli. Zatrzymaem si tylko na chwil przed drzwiami, bo nie wiedziaem, co powiedzie, gdy wejd. Po tylu latach, nikt si ju pana nie spodziewa, i co powiedzie, e po co przyszedem? I tak biem si z mylami, wej, nie wej i co powiedzie, gdy przekrocz prg? A przekroczy prg najtrudniej w sobie, jak pan wie. W kocu pomylaem, najlepiej zwyczajnie wejd i spytam, czy nie maj fasoli do sprzedania. Siedzieli w krgu tej naftowej lampy, ojciec, matka, dziadek, babka, obie siostry, Jagoda, Leonka, i stryj Jan jeszcze y. On jeden wsta, gdy wszedem, i napi si wody. Pi duo wody przed mierci. A tak wszystkim strki fasoli zastygy tylko w rkach. Staem poza krgiem wiata tej lampy, tu przy drzwiach, a oni jakby w takim podpomyku tego wiata siedzieli, tak e dobrze ich widziaem. Na niczyjej jednak twarzy nie pojawi si umiech, zdziwienie czy choby jaki grymas. Patrzyli na mnie, ale oczy mieli jakby ju umare, tylko nie mia im kto pozamyka powiek. Jedynie te strki w ich rkach wiadczyy, e uskaj fasol. No, i nie poznali mnie. A duo pan chcia tej fasoli? Tyle to bym moe mia. Tylko e nie uskana. Ale gdyby mi pan pomg, moglibymy wyuska. Nigdy pan nie uska? Nie takie to trudne. Poka panu. Po paru strkach ju pan bdzie umia. Pjd, przynios. 2 Pan tak sam, z wasnej woli, czy przysa pana kto? No, nie wiem, kto by to mg by. Mylaem, e pan Robert. Pan jednak wypiera si, e nie zna pana Roberta. Tylko zastanawia mnie, skd pan w takim razie wiedzia, gdzie jest klucz do jego domku. Nie tak. O, niech pan popatrzy tu, na moje rce. W lewej trzyma pan strka, nie na pask, o, tak, a praw, kciukiem i tym wskazujcym palcem, rozupuje pan. Potem wsadza pan kciuka i przejeda nim do koca. Widzi pan, wszystkie ziarna wyskoczyy. Niech pan sprbuje. Zaraz, znajd panu adniejszego strka. Prosz, ten jest rwniutki i na pieprz wyschnity. Tak, kciukiem. I co? Widzi pan, e nie adna to sztuka. Z nastpnym ju panu lepiej pjdzie. I z kadym nastpnym coraz lepiej. Niech pan tylko kciuk prosto trzyma, paznokciem do przodu. Kciuk najwaniejszy palec przy uskaniu. Jak motek przy wbijaniu gwodzi czy obcgi, gdy pan gwodzia chce wycign. Dziadek nieraz powtarza, gdymy uskali fasol, e kciuk powinien by palec Boy. Kciuk, tylko e lewej rki, jest wany i przy saksofonie, obsuguje klap oktawow. A jake, uskalimy i my, dzieci. I to od najmodszych lat. Jeszczemy garnuszkw nie umieli trzyma za uszy, a ju nas przyuczano do uskania fasoli. Jagod zwykle sadzano przy babce, Leonk przy matce, a mnie, najmodszego, porodku midzy matk a babk. Nie dawalimy rady co bardziej zasuszonemu strkowi, to matka czy babka bray nasze rce w swoje i rozupyway strka przez nasze palce i naszymi kciukami wymiatay z niego ziarna. I wygldao, e to my sami. Przyznam si panu, e jako dziecko nienawidziem uskania fasoli. Podobnie siostry, starsze ode mnie, a te nienawidziy. Wymigiwalimy si, jak umielimy. Siostry najczciej, e brzuch czy gowa ktr boli. Mnie przychodziy rne pomysy. Kiedy, o, tego kciuka przernem sobie szkem. A kiedymy zaczli ju do szkoy chodzi, wedug starszestwa, Jagoda, Leonka, ja, zwykle nauk, e musimy lekcje na jutro odrobi, a gmach mamy zadane. Bdziemy uska, to nie odrobimy. Matce na nauk od razu serce miko. To idcie si uczy, damy sobie jako rad. Babka, gdy chodzio o nauk, powoywaa si na Boga, e jak Bg nie da, to i nauka nie pomoe. Stryj Jan zwykle wstawa i pi wod, tak e trudno byo wywnioskowa, czy jest za nauk, czy za uskaniem fasoli. Ojciec natomiast podnosi uskanie fasoli do rangi nauki: O, jeszcze jaka nauka. Nauka nauk. Nie tylko rachunki czy polski. Nauka na cae ycie. Rachunki czy polski i tak im z gw wywietrzej. I nie do rachunkw, polskiego bdzie ich cigno, gdy zostan sami. Nie do rachunkw, polskiego. Dziadek zazwyczaj wspiera si wojn, bo we wszystkim lubi wspiera si wojn. Raz opowiada, e dawniej, dawniej, jeszcze dziadek jego to opowiada, bya wojna, a oni uskali fasol. Nagle omot do drzwi: Otwiera! onierze. Oczy krwi nabiege. Rozwcieczone twarze. Byliby jak nic wszystkich rozsiekli. Ale zobaczyli, e wszyscy uskaj fasol, odstawili karabiny, po-odpinali szable, kazali sobie da stoki, siedli i zaczli razem z nimi uska. A co do pana Roberta, to nie mog powiedzie, ebym i ja go dobrze zna. Nie moglimy si jako zdoby na szczero wobec siebie. Mimo lat znajomoci nie przeszlimy na ty. Mia sklep w miecie z pamitkami... Jakimi? Nie powiem panu, nie byem w tym sklepie. Jedno, co mog powiedzie, mia si w listach do mnie z tych pamitek. Pisa, e nigdy by sam czego takiego nie kupi, co sprzedaje. I e jeli takie pamitki maj zachca do pamitania, to ju lepiej nie pamita. Poznaem go za granic. Jednego wieczora wesza do lokalu, gdzie graem, grupa goci, kobiety, mczyni. Poniedziaek by, w poniedziaek zwykle nie wszystkie stoliki byy zajte. W inne dni tygodnia musiao si zamawia. Gra si jednak grao kadego wieczora, choby tylko przy jednym stoliku kto siedzia. Zajli dwa stoliki blisko podium dla orkiestry. Moe bym nie zwrci na nich uwagi, ale usyszaem, e mwi po polsku. Zachowywali si swobodnie, jakby chcieli zwrci na siebie uwag. Rzucali gono sowami od stolika do stolika, z czego zrozumiaem, e s z jakiej autokarowej wycieczki. Dugo przegldali karty da i podobnie na gos dzielili si cenami, przy co droszych potrawach wykrzykujc, popatrzcie, ile to kosztuje! Niech przelicz na nasze. Chryste Panie! U nas by przez miesic za to. Nie mwic w barze mlecznym. No, ale by za granic w takim lokalu. Bdzie co opowiada. Nie tylko same zamki, katedry, muzea, widoki. Dawajcie, zamawiamy najdrosze. A jak nam nie bdzie smakowao? Bdzie, bdzie, za tak cen musi. I chyba jak wdk. Po co? Mamy swoj. Ale chocia na pocztek po kieliszku. Musimy mie przecie kieliszki. Mamy i kieliszki swoje. A niech kto zauway? Jak zauway? Wdka wszdzie przezroczysta. Zawoali kelnera i kady po kolei palcem w karcie mu wskazywa, co zamawia. A wszystko najdrosze, bo kelner a si w p od tych cen zgina. Bya wrcz jaka zapalczywo w tej ich szary na najdrosze potrawy i zarazem co rozbrajajcego. Nie miaem jednak zamiaru podchodzi do nich. Unikaem takich spotka. Nastpia przerwa. Przerwa si skoczya i mielimy ju zacz gra, gdy od jednego z tych stolikw podnis si, jak si pniej okazao, pan Robert. Podszed do orkiestry i zacz mwi jak mieszanin sw, ale nikt go nie rozumia. Wahaem si, zdradzi si czy nie. Chcia zamwi tango i pyta, ile by to kosztowao, jeli na jego yczenie. Tango zrozumieli, ile by to kosztowao, nie. I rad nierad odezwaem si, e zagramy mu tango, nic nie bdzie kosztowao. Pan mwi po polsku? I od razu wycign do mnie rk. Robert jestem. Ale ustnik saksofonu miaem ju w ustach i nie odwzajemniem mu si. Zaczlimy gra to tango. Podszed do jednego, do drugiego stolika i pokazujc na mnie, co tam mwi. Od obu stolikw zaczy patrze na mnie umiechnite twarze. Poprosi jedn z kobiet do taca. Nie poprowadzi jej na rodek, tylko jak najbliej orkiestry taczyli, jakby nie chcia mnie z oczu straci. Przytula j jak to w tangu, a raz po raz sa zza jej gowy w moj stron umiechy, jakbymy si dobrze znali. Zy na siebie byem, wiedziaem, e mi nie odpuci. I tak te si stao. Na kolejnej przerwie cign mnie do swojego stolika, aby cho na chwil, aby zamieni te kilka sw z rodakiem. Na aden toast za tak szczliwe spotkanie nie daem si namwi. Mimo to jak mnie zaczli zasypywa, i to od obu stolikw, pytaniami, poaowaem, e si zdradziem, gdy to tango zamawia. A czy pan tu na stae? A czy pan od dawna? A co pana tu sprowadzio? A jak si panu udao do takiego lokalu do orkiestry dosta? Od razu czy musia pan najpierw talerze zmywa? W takim razie musia pan mie znajomoci. Wszyscy od mycia talerzy zaczynaj. I to w najlepszym razie. Szczcie, jak si potem kelnerem udaje komu zosta. Ale to ju ho! ho! Eh, yje si tu pewnie, yje. Taki lokal. Co wieczr dansingi. I pac jak za prac, nie to... Kto mnie nawet zapyta: Niech pan powie szczerze, polityczny? Uciek pan? Nie zaprzeczyem. To ju wiem! To ju wiem! ktra z kobiet jakby odkrya wreszcie powd, dla ktrego si tu znalazem. Za kobiet pan zapewne przyjecha. I co? I co? Wszyscy omal rzucili si na mnie, co powiem. Od drugiego stolika odwrcia si inna kobieta, ktra dotd o nic mnie nie pytaa, i westchna: Ach, do czeg to mio jest zdolna. Mio, mio. Diabli tam mio obruszy si pan Robert. Kogo dzisiaj sta na mio. ko i nic wicej. Nie mw tak zaprotestowaa. Mio jest najwaniejsza w yciu. Na szczcie dali mi z orkiestry znak, e koniec przerwy. Na tym si jednak nie skoczyo. Mona powiedzie, zaczo si dopiero. Za kilka tygodni przysza na adres lokalu kartka od pana Roberta, e mi dzikuje za ten niezapomniany wieczr, cieszy si, e mnie pozna i e wkrtce napisze do mnie list. Nie przewidujc niczego, odpisaem mu kartk, e te by to dla mnie miy wieczr i rwnie si ciesz, e go poznaem. Nie mona by jednak za uprzejmym, powiem panu. Nigdy nie wiadomo, czy nawet zwyk uprzejmoci czowiek nie zastawia puapki na siebie. Tylko e jakby traf t kartk w co nie zablinionego jeszcze we mnie. Nigdy nie dostaem od nikogo stamtd kartki. Za jaki czas przyszed ten zapowiadany od niego list. Dugi, serdeczny. Zaprasza mnie w nim na urlop do siebie. Pisa, e ma domek letniskowy nad jakim zalewem. Wkoo lasy. Zupene odludzie, cisza, spokj, sowem, uroczysko, tak to nazwa. Jeli nawet to prawda, e jaka kobieta, o ktrej wtedy mwilimy, odesza ode mnie, to tu o niej zapomn. Bo tu o wszystkim mona zapomnie. Czowiek staje si na powrt czstk natury, bez zo- bowiza, bez pamici. Zreszt kobiet, jeli bd chcia, jest i tu co niemiara, tak e co si dla mnie odpowiedniego wybierze, ebym mg si po tamtej pocieszy. Przyjedaj na soboty, niedziele, anie. Czy na urlopy. Niektre spdzaj tu nawet cay sezon, tak e nie trzeba si za bardzo stara, same w rce wchodz. Nie zawiedzie si pan, jeszcze pan z zagranicy. A w nastpnym licie, ktry przyszed zaraz po tamtym i by jeszcze duszy, zaprasza mnie, abym przynajmniej na grzyby przyjecha. Spodziewa si obftego wysypu. Jest gdzie suszy, ma w domku grzejnik akumulacyjny. Bo pewnie lubi zbiera grzyby, kt nie lubi. On uwielbia. Prcz kobiet, mao co go tak podnieca jak zbieranie grzybw. Zazdro go wprost zalewa, jeli kto znajdzie prawdziwka, a on nic czy tylko malaczka. yczy temu komu w duchu, aby by przynajmniej robaczywy. Czy gbiej mona czu natur? Eh, czowiek, czowiek, strach pomyle. Ale te najlepiej odpoczywa si przy zbieraniu grzybw. Gdy o niczym si nie myli, niczego nie pamita, tylko ca uwag, wszystkimi zmysami wypatruje si grzyba. Mona by powiedzie, cay wiat kurczy si do tego grzyba. Tote jeli chce si prawdziwie odpocz, nawet lepiej, gdy grzybw jest mao. On, kiedy chce odpocz, idzie w las, choby grzybw nie byo. Z koszykiem, z noykiem i wypatruje. Sprawibym mu wielk rado, gdybymy tak obaj. Polubiem pana. Ju w ten wieczr poczuem, e moglibymy si zaprzyjani. Ceni ludzi, o ktrych z gry wiem, e nie dadz si atwo odgadn, jeli w ogle. Serdecznie zapraszam. Domek ma wszystkie wygody. Jest lodwka, radio, telewizor. Jest azienka z prysznicem, bojler, wystarczy wczy, a za chwil leci ciepa woda. Na grze dwie sypialnie, nie bdziemy sobie przeszkadza. Gdyby pan chcia z kim przyjecha, ja mog spa na dole, na wersalce. Albo wezm sobie urlop w innym czasie i przyjedabym jedynie na sobot, niedziel. Mam dk, bdziemy mogli popywa. A chciaby pan na kajaku, wypoyczy si od ssiada. Nawet razem z ssiadk. Niebrzydka i do wiosowania chtna. On jaki dyrektor, po dwch zawaach, siedzi cay czas w domku, bo mu soce szkodzi. Nic dziwnego, e ona si nudzi. A najchtniejsze s takie znudzone. Musz koniecznie przyjecha. Niech napisz mu, kiedy. Odpisaem, e dzikuj za zaproszenie, lecz na razie nie mgbym. Jak wie, gram w orkiestrze, nie jestem od siebie zaleny. A w takim lokalu orkiestry rzadko maj dusze urlopy. Jedynie gdy lokal si odnawia czy zmienia si wyposaenie. Mylaem, e go to zniechci. Lecz za jaki czas znw przysa list. I to samo. Zapraszam i kiedy. Na co ja mu widokwk, e dzikuj, pozdrawiam, z najlepszymi mylami, lecz odmy to, kiedy bd wolniejszy. Nie dawa si jednak zrazi. Przysya list za listem i w kadym niezmiennie mnie zaprasza. W jednym z listw poda mi swj telefon i poprosi o mj, bo chtnie by nieraz zadzwoni. Nie wypadao odmwi, ale zaznaczyem, e trudno mnie w domu zasta. Do poudnia prby, wieczorami gram, a przecie ycie te wymaga czasu i zachodu, dobrze o tym wie. Zadzwoni, jak si okazao, jeszcze tego samego dnia, w ktrym otrzyma mj list: Dzwoni i dzwoni od samego rana. Rzeczywicie trudno pana zasta. Jednak co gos, to gos. List jest mimo wszystko niemy. Gdzie mu si rwna z ywym gosem. Sysz pana, to mam wraenie, jakbymy si znw spotkali. Czy zdecydowaem si ju, kiedy przyjad? I tak trwao to latami. Jak mogem, przecigaem odpowiedzi na jego listy, kartki. Potem go przepraszaem, e to czy tamto, ale chyba rozumie. Rozumia, a jake. I w kolejnym licie jeszcze z wikszym zapaem mnie zaprasza. W ktrym mi napisa, e zmieni w domku telewizor na kolorowy, jakiej marki, ile cali ma ekran. W innym, e znw co zmieni. I z kadym dobiera coraz mocniejszych barw, eby mnie zachci. A ja coraz wiksz odczuwaem wobec niego nieufno. Powiem panu, zaczem go si nawet ba, podejrzewajc go, jakkolwiek nie umiabym powiedzie, o co. Wciga mnie w co, tego jedynie byem pewny Czy moe mi si tylko wydawao, bo nieufno wobec ludzi bya moim murem obronnym, ktry sobie postawiem. Z kadym listem stawa si coraz bardziej serdeczny, nieomal liryczny i tak otwarty wobec wiata, e a mnie to przeraao. W ktrym licie mi napisa, nie wyobraa pan sobie, jak tu od lasw cignie ywic, zwaszcza o poranku. Samo oddychanie sprawia czowiekowi przyjemno. W zalewie nawet raki s, to najlepszy sprawdzian, jak woda czysta. Sarny stay si tak ufne wobec ludzi, e przychodz si pa midzy domkami. Nawet daj si gaska. Raz mu sowa, pisa, siada na oknie. Otworzy na noc okno, bo duszno byo. Budzi si, a tu jaki ptak na framudze. Myla, e ni mu si. Wsta, zawieci jej latark w oczy, to dwa diamenty, mwi panu, dwa diamenty. Innym razem odpoczywa na tarasie, a tu wiewirka do niego podesza. Stana na tylnych apkach i tak patrzyli na siebie. Nie mg sobie wydarowa, e nie mia orzeszkw. Jeszcze tylko tu mgbym zobaczy, jak wyglda wschd soca, jak zachd. A to nie jest tak, jak tam, u mnie, w wielkim miecie. Moe nigdzie ju tak nie jest. Gdyby nie mia tu domku, te by pewnie nie wiedzia, jak wschd, jak zachd i co czowiek bezpowrotnie straci. Bo c si w miastach widzi? Co wida z jego sklepu z pamitkami? Naturalnie z tych wszystkich jego listw, i przez tyle lat, mgbym atwo odgadn, gdzie to jest, lecz nie dopuszczaem myli, e wanie tu. Na szczcie od jakiego czasu pisa coraz rzadziej, listy byy coraz krtsze i ju mnie tak zachannie nie zaprasza, sdziem wic, e ta nasza przypadkowa znajomo wkrtce uschnie. I tym bardziej nie miaem powodu zastanawia si, czy to tu. Ot, zdarzyo si, mino, jak to czsto bywa. A jeli bya w tym z jego strony jaka gra, to moe wreszcie zrozumia, e nie znalaz we mnie partnera. Ju same kartki kryy midzy nami z pozdrowieniami, yczeniami. Jedynie maczkiem gdzie czasem dopisa na obrzeu, czy moe wierzy, e kiedy przyjad. Albo mam nadziej, e pan kiedy przyjedzie. Czy prosz pomyle, czas ucieka, a niespenionych zamiarw przybywa. Wkrtce i kartki przestay przychodzi. Co jednak mnie zaniepokoio, urway si take telefony. Zaczem si zastanawia, czy co si u niego nie stao. Moe powinienem chocia zadzwoni? Nie miaem jednak odwagi. Za to kiedy u mnie zadzwoni telefon, braem suchawk z nadziej, e to moe on. Przedtem nie chciao mi si odpowiada na jego listy, kartki, z trudem si do tego zabieraem, a teraz, gdy zadzwoni telefon, chciaem, eby to by on. Prbowaem sobie na rne sposoby tumaczy, co moe by przyczyn jego milczenia. Mimo e nic prawie o nim nie wiedziaem. Przy caej wylewnoci jego listw, nigdy adnych zwierze, prcz tego, e ma ten domek nad zalewem w lasach i sklep z pamitkami w miecie. Jakby wyznaczy sobie cise granice, co moe mi napisa. Podobnie zreszt jak ja. No, ale ja byem jakby t przymuszon stron naszej znajomoci. Min rok, min nastpny. I nieoczekiwanie przyszed list od niego, znw dugi, serdeczny, wylewny i peen tych samych pokus, jak za dawnych lat. Nie ma pan pojcia, jaki grzybny jest ten rok, pisa. Borowiki, podgrzybki, kurki, malaki, rydze, kanie, co pan chce. Kanie na maseku, palce liza. Niech si najlepsze kotlety schowaj. Czy rydze z cebulk w mietanie, pysznoci. A najwicej ich tam, gdzie groby. Nikt tam nie zbiera. I czego si ludzie boj? Mnie wszystko jedno, z grobw czy nie z grobw. Takie same grzyby. Kto by si zastanawia, co tam w ziemi pod spodem. By si zastanawia, to trzeba by nie chodzi, nie jedzi, nie stawia domw, a nawet nie ora, nie sia, bo cay wiat dotychczasowy tam jest. Musielibymy fruwa ponad ziemi czy nawet wynie si z niej. Tylko gdzie? Wszyscy zbieraj, susz, marynuj, sma. A wieczorami tu grzybki, tam grzybki. P literka, literek. Nie ma pan pojcia, jak wesoo jest. A jad pan grzyby kiszone? Rarytas. Jest tu jedna mistrzyni, ktra kisi. Tylko na kiszenie najlepsze s gski. A na gski, gdyby pan przyjecha, byaby akurat pora. Prosz zaraz da zna. Niech pan chocia na te kiszone przyjedzie, zapraszam. Rozmawiaem z ni, ukisi, jeli pan przyjedzie. Tam, gdzie groby, uderzyo mnie to. Omal w odruchu uniosem suchawk, eby do niego zadzwoni, przyjedam. I w tej samej chwili odoyem j. I tak prawie kadego dnia odtamtd. Podnosiem i odkadaem, e lepiej jutro. Mimo e za kadym razem jakby co mi podpowiadao, e jeli nie teraz, to ju nigdy. I odkadaem, e jutro. Raz ju wykrciem jego numer, odczekaem do drugiego sygnau i odoyem. Innym razem usyszaem nawet jego gos w suchawce: Halo! Halo! Cholera jasna, znw si kto nie moe dodzwoni. Szlag by traf te telefony! Z trudem powstrzymaem si, eby nie powiedzie, to ja, panie Robercie. A kiedy miaem wolny dzie, nalaem sobie kieliszek koniaku, wypiem. Potem drugi, trzeci. Pan Robert? To ja. Przyjedam. Chwila ciszy w suchawce, pomylaem, widocznie tak jest zaskoczony, po czym jakby westchnienie: Nareszcie. I c si stao, e pan si wreszcie zdecydowa? Tak mnie te kiszone grzyby zachciy, panie Robercie. Nigdy nie jadem kiszonych grzybw. Tylko to trzeba byo wczeniej da zna. Czy ta pani zdy ukisi? I musi przecie nazbiera. A nie wiem nawet, czy s teraz gski. Nie szkodzi. artowaem. Po prostu trzeba si kiedy zdecydowa i zdecydowaem si. Ciesz si. To zrozumiae. Zapraszam pana i zapraszam ju tyle lat. Nie odczuem jednak w jego gosie, e si ucieszy, jak bym mg si spodziewa po tych wszystkich jego listach, a tym bardziej po tym ostatnim. Przyjechaem w sobot pod wieczr do niego do domu. Bo przecie nie wie pan, gdzie to jest, powiedzia mi przez telefon. Sam by pan nie traf. I w niedziel z rana ruszylimy nad ten zalew tutaj. O, pikny ma pan samochd. Musi taki samochd kosztowa. A ja, widzi pan, tym maluchem. Sta ten jego maluch przed domem. Blachy niedawno zmieniaem. Korozja go cakiem zjada. I haruj jak w. Cay dzie w sklepie. Nie mam nawet przerwy na obiad. Tu si niczego czowiek nie dorobi. Nawet na pamitkach. A gdy wsiedlimy ju do samochodu: O, i od- twarzacz pan ma. To pan ma, tamto pan ma. Tak go pochon ten mj samochd, e wyzwoli w nim potok narzeka. Z tego wszystkiego zapomnia mi powiedzie, jak mamy nad ten zalew jecha. Dopiero gdy znalelimy si ju w lasach, na ostatnim odcinku drogi do zalewu, nagle ockn si, zaskoczony: Skd pan drog zna? Z paskich listw, panie Robercie. I z mapy. To chyba ze sztabowej, bo tego zalewu na drogowej nie ma. I na szczcie jakby niewiara pojawia si w jego sowach. -Z moich listw? Nie pamitam, ebym panu drog opisywa. Tyle lat, tyle listw, panie Robercie. Skd pan moe pamita? Ja z kadego prbowaem co wyowi. Najlepszy dowd, jak czytaem te paskie listy. Tym bardziej e miaem od dawna zamiar tu przyjecha. To prawda, napisaem si tych listw do pana, napisaem -uspokoi si troch. Nie na kady mi pan odpisywa. Ja do pana dwa, trzy, pan najwyej jeden. I przewanie par zda. Albo tylko kartk, dzikuj, pozdrawiam, ycz. Nieraz ju mylaem, e nie chce pan tej naszej znajomoci. e pana uwiera. A przecie... gos jego najwyraniej zabrzmia rozdranieniem. Wic wpadem mu w sowa: Bo dla mnie, panie Robercie, napisanie listu to mka. Wol zadzwoni czy nawet przyjecha, jak pan widzi. Zamiaem si. Mka? zastanowi si. Przecie to jakby z kim porozmawia, zwierzy si komu. Tyle e przez papier. Wanie ten papier. Co papier? List papier. Zostawiamy tylko niepotrzebnie lady. No, a ze mn? Dlaczego w takim razie nie da mi pan do zrozumienia, ebym do pana nie pisa? Pan by jedyny, panie Robercie, ktry do mnie std pisa. Jak to? Nie mwmy ju o tym. Moemy nie mwi. I ju do samego zalewu nie powiedzia sowa. Czuem jednak, jak w tym jego milczeniu narasta wobec mnie nieufno. Tak e gdy dojechalimy na miejsce, rzuci tylko: Niech pan tam postawi samochd. A przecie wypadaoby przynajmniej powiedzie, no, i widzi pan, niech pan si rozejrzy. Jak w tych moich listach, jak w tych moich listach. Nie musiaem niczego wymyla. Wyj z baganika, co tam przywielimy, i wykonujc niby wskazujcy ruch gow, e tam jest jego domek, powiedzia: Chodmy. Tyle zawsze byo w jego listach o tym domku, a nie zaproponowa mi nawet, czybym nie zechcia obejrze. Sidmy troch na tarasie powiedzia. Rozoy parasol czy woli pan tak? Po czym wynis wiklinowy stolik, wiklinowe dwa fotele, dwie puszki piwa, dwie szklanki. Widzi pan napisy? Kupiem te szklanki po tym wieczorze, na pamitk. Ach tak, rzeczywicie powiedziaem. Godny pan moe? spyta. To na razie napijmy si. Potem zrobi co do jedzenia. Najwyraniej co go drczyo, pilimy to piwo, a prawie si nie odzywa, od czasu do czasu bkn jakie sowo bez znaczenia. Mnie natomiast ogarna zupena bezradno wobec tego, co tu si przede mn roztaczao. I nie nastrczao mi si adne sowo, ktre warte byoby powiedzenia. Siedzielimy wic, popijajc piwo, a soce wznosio si i wznosio, jakby po wejciu na szczyt nieba, zamiast zacz chyli si ku zachodowi, miao zamiar wznosi si a do zniknicia gdzie tam, sprzeniewierzajc si odwiecznemu prawu. Tak e nawet to soce jakby zmienio si od tamtych lat, kiedy kadego dnia zachodzio za widoczne w dali wzgrza. Nic tu ju nie byo podobne do siebie. Od lasw niby cigno ywic, lecz i tej ywicy nie mogem jako uwierzy. Jej zapach wyda mi si mdy, zwietrzay, jakby mao gorzki. A przecie kiedy a w nosie wierci, zy wyciska, zwaszcza gdy si zbierao ywic z wysuonych drzew. Tylko e te drzewa rosy jedynie w moich oczach, bo patrzc na to wszystko, patrzyem w siebie. Nie udao mi si jednak zbyt wiele z pamici wyowi. Nawet gdzie tu pyna Rutka. Moe dlatego, e nad wszystkim panowa zalew, nad ziemi, niebem, lasami, pamici. Tym bardziej e ten zalew szumia, haasowa, ba, dygota od pokrzykiwa, nawoywa, piskw, miechw, jakby pokazujc mi swoj moc zmieniania wiata. Brzegi jego wydaway si rozpycha daleko w gb lasw. Czy moe lasy same mu ustpoway, robic miejsce dla wygrzewajcych si cia, ktre wci wysypyway si z domkw, z przyjedajcych samochodw, wychodziy z wody A wod zacielay dki, kajaki, dmuchane materace i gowy, gowy w kolorowych czepkach, jakby czogajce si niespiesznie po powierzchni we wszystkie strony bez celu, bez sensu. Znikay, by znw si pojawi kilka metrw dalej, wyskakiway ponad taf, jakby prboway si wyrwa z uwizienia. Mnstwo tych gw. Przypominay mi niegdysiejsze grele, nenufary w szeroko rozlanym zakolu Rutki, gdy nadszed czas ich kwitnienia. Poczuem si w tym wszystkim niczym cier, ktry zdolny jest tylko bl zadawa, bo na nic innego widocznie ju mnie nie sta. I postanowiem wyjecha jeszcze dzisiaj przed wieczorem. Miaem wanie powiedzie to panu Robertowi, gdy on pierwszy, przerywajc to nasze milczenie, powiedzia: Pisaem chyba panu w ktrym licie, e mam zamiar sprzeda ten domek. A daj panu sowo, nigdy mi o tym nie pisa. Po c by mnie wwczas zaprasza? Na poegnanie tego domku? I wynios si. Std, z miasta i w ogle. Nie wiem jeszcze kiedy. Czekam, eby jaki kupiec si traf. Jest jeden, ale chciaby na raty. A wie pan, co to raty. Pierwsz, drug rat zapaci, a z nastpnymi bdzie zwodzi. Z ratami tak ju jest, e zawsze s pilniejsze sprawy, raty mog poczeka. To moe ja bym kupi? zaartowaem. I w tej samej chwili poaowaem tego artu. Sowa jakby ominy moj wol, moje myli, moje zamiary i same si ustanowiy. Zwaszcza e miaem mu w tej wanie chwili powiedzie: Przykro mi, panie Robercie, lecz dzi przed wieczorem musz ju wyjecha. Duga droga przede mn, a rano powinienem by na miejscu. Obowizki, rozumie pan. Pan? zamia si, lecz w tym miechu jego nie odczuem, eby zrozumia to jako art. Pan? powtrzy z odcieniem szyderstwa w gosie. A to pan mnie ubawi. Mieszka pan w innym kraju, ile kilometrw std. A tu miaby pan letniskowy domek. I co, te by pan najwyej na dzie, dwa przyjeda? Czasem i na dzie, dwa dobrze zmieni kraje brnem jednak dalej jakby na przekr sobie, na przekr niemu, e nie wzi tego za art. I przyjedaby pan? Ju to widz. Tyle listw, tyle lat i nie mogem pana namwi. A teraz by pan przyjeda. Ju to widz. I jak czsto? To by zaleao. Od czego? Od okolicznoci. Jakich? Rnych. Okolicznoci nie dadz si przewidzie. Ale taki domek nie moe sta i czeka, a okolicznoci bd panu sprzyja. Trzeba go doglda. Nie mwic, e cigle jest co do naprawienia. I zodziejstwo zaczo si ju panoszy. Nie ma tygodnia, eby gdzie si nie wamali. Prbowalimy ustanowi spoeczne dyury, ale jeden przyjecha, drugi zapomnia, a trzeciemu co wypado. Najlepiej byoby kogo wynaj do pilnowania, ale musiaby tu mieszka. A po krtkim namyle, ju spokojnie, jakby dopowiadajc: A pan by moe raz na rok... Moe dwa poddawaem go dalszej prbie, bo niezrozumiay wyda mi si jego opr. Spojrza na mnie podejrzliwie. Niechby nawet. Ale po co? Po co? wyrzuci poirytowanym gosem. Po to samo, po co wszyscy tu przyjedaj powiedziaem. Cho nie wiem, czy sam siebie nie poddawaem prbie. Pooddycha wieym powietrzem. Odpocz, oderwa si od wszystkiego. Co pan takie rzeczy opowiada?! gniew nim targn. Gdzie pan ma teraz wiee powietrze? Ani powietrza, ani wody, niczego. Kto czuje, czym oddycha? Oddycha si, bo organizm kae. A niechby nawet, to pomoe co komu, jak si przez sobot, niedziel nawdycha. Czy nawet przez ten miesic urlopu, czy ile tam. Nic ju nikomu nie pomoe. Czy oderwa si, odpocz tu przyjedaj, pan myli? Odj raptownie szklank piwa od ust, a mu troch piwa chlusno na koszul. Nie widzi pan, e tu zrobio si cianiej ni w blokach? W bloku przynajmniej, choby dziesi i wicej piter, nie musz nikogo zna. Dzie dobry, dzie dobry, to wszystko. I nie z kadym, spode mnie, z nade mnie nie musz. I tak samo wyej, niej, nie musz. Bywa, e przez tydzie czowiek si nie otrze o ssiada. A wychodzi pan w innych godzinach, w innych przychodzi, to w ogle moe pan go nie spotka, a dopiero gdy go umarego wynosz. A tu chcesz, nie chcesz, musisz. Ledwo pan przyjedzie, ju pana oba jak mrwki. I swdz, szczypi, obgryzaj. Po tygodniu urlopu, a nie wiem, ja, nie ja. Bo niech pan mi powie, ilu ludzi zmie- ci si w czowieku, eby jeszcze czu si, e to on? Czowiek jest, o, jak ta szklanka, nie nalejesz wicej, ni si zmieci. Mam sklep w miecie, a nie z miasta znam prawie cae miasto. Std. I eby tylko z imienia, nazwiska, jaki zawd, stanowisko, adres, telefon, daoby si wytrzyma. Mam ju ca szufad wizytwek. I co? Martwe le. A ile ju razy przepisywaem notes, eby go przynajmniej odciy od tych, co umarli. I tak jest wci grubszy. Ale daoby si wytrzyma. I nie o to mi chodzi. Tylko e tutaj czuj si jak w mrowisku, a kto chce by mrwk? Tutaj niczego panu nie oszczdz. Wywalaj najintymniejsze rzeczy z siebie, jakby si wyprniali. Nie ma gorszych miejsc, ni gdzie wszyscy musz razem i wszyscy w sezonie. Kto z kim, kto przeciw komu, kto nad kim, pod kim, kto za co, kto to czy tamto ukrywa, komu si wydaje i rnych, rnych rzeczy moe si pan nasucha. Chciaby pan choroby, prosz bardzo. Temu to dolega, temu tamto, ten ma to wycite, tamten tamto, a ten jeszcze co innego. Kto obstrukcj, kto biegunk, prosz bardzo. Nawet orgazm, prosz bardzo. Ta ma za kadym razem, a ta nigdy jeszcze nie miaa. Siedz, le i wzdychaj. A nie wie pan, jak si po zalewie niesie. Jeszcze domek przy domku, a niech tak gorco jak dzisiaj, wszdzie drzwi, okna pootwierane, jak pan widzi, to nie tylko po ssiedzku sy- cha, zewszd sycha. Z wody na brzeg sycha, z brzegu na wod, czy z tamtego na ten. Czowiek nie ucieknie od tego, e syszy. Nie ucieknie, e widzi. Choby nie chcia sysze, widzie. Samo mu w uszy, w oczy wchodzi. A przecie nie przyjeda tu po to, eby si zamkn w domku. Najcichszy szept si tu zwielokrotnia, najmniejszy szczeg olbrzymieje. Nie chciaby pan, a musi pan wszystkie brzuchy zna, wszystkie ppki, tyki, ylaki na nogach, szramy po operacjach. Nie ma ju gdzie wzrokiem uciec, nie ma suchem. Nawet myli pana staj si mietniskiem cudzych myli. A pan chciaby... Nie poznawaem go. By zupenie kim innym, ni go sobie wyobraaem z jego listw. Czyby co si stao, e a tak zmieni si? A ju zupenie nie mogem zrozumie, dlaczego mnie tak zniechca do tego miejsca. Zaprasza mnie, wrcz kusi przez tyle lat, a gdy wreszcie przyjechaem... I przecie powinien si domyli, e to by tylko art z tym domkiem. Ale moe ju wczeniej, w drodze, gdymy tu jechali, nabra wobec mnie podejrze, e i ja jestem kim innym, ni sobie wyobraa z moich listw. A ten domek tylko mu to potwierdzi. A pan chciaby... powtrzy, jakby ju do swoich myli tylko. Niech pan mi wierzy, wracam do domu, to musz si od pocztku do siebie przyzwyczaja, zbiera si a gdzie od dziecistwa, od pierwszych sw, pierwszych myli, pierwszego paczu, eby znw poczu, e to ja. Tu si yje jak na ekranie. A co czowiek bez tajemnic, co? Niech pan sam powie. I niemal zoci zakipia: Sprzedam ten domek, jak mi Bg miy! I wynios si. Wla sobie resztk piwa z puszki do szklanki i zapatrzy si w ten szumicy przed nami zalew, pograjc si znw w milczeniu. Wypadao mi co powiedzie, moe nawet oczekiwa tego ode mnie. Nic jednak nie przychodzio mi do gowy prcz tego, e musz przed wieczorem wyjecha. Uznaem jednak, e to nie jest odpowiednia chwila, aby mu to powiedzie. Spytaem go wic tylko jakby od niechcenia: A gdzie te groby, o ktrych mi pan pisa, e tam najwicej grzybw? A co, chciaby pan pj na grzyby? To nie teraz, nie teraz. I zerwa si od stolika. Przynios jeszcze piwa. A moe zrobi co do jedzenia? Nie zgodnia pan? To pniej zrobi. Przywiozem kurczaki z rona, tak e tylko odgrza. Po chwili, wracajc z nowymi puszkami piwa, nagle zatrzyma si w p drogi: Niech pan spojrzy tam. Jaka nowa chyba. Nigdy jej tu nie widziaem. Musz si dowiedzie, co za jedna. Tamta tam. No, niech pan spojrzy. Postawi te puszki z piwem na stole, pootwiera, nala sobie, mnie. Powiem panu, e jeszcze to mnie tylko tu trzyma. Inaczej dawno bym sprzeda. Upi troch piwa i znw zacz si rozglda, jakby zupenie innymi oczyma, roz- iskrzonymi, niemal drapienymi, mnie darzc od czasu do czasu, jedynie w przelocie, ni to umiechem, ni to szyderczym grymasem. Tamta te niczego. O, tam, do dki wsiada. J znam. Oj, lubi, lubi, a co potraf! A poka panu jedn, ssiadk, dwa domki dalej. Tylko chyba jeszcze nie przyjechaa. Powiem panu, suchaem go, a nie wierzyem, e to pan Robert. Ten sam pan Robert z tych wszystkich listw, kartek, telefonw. I zastanawiaem si, co jest w nim prawd, biorc razem i to, co teraz mwi, i to, co pisa mi przez tyle lat. A moe ani jedno, ani drugie? Nie dawaem jednak nic po sobie pozna. Czy, o, tamta, niech pan spojrzy. Brzegiem zalewu idzie. Nawet spoglda w nasz stron. Jedynie jeszcze to przy wszystkich niedogod-nociach. Bo tu jakby pan z natury tak wyjmowa. A wyj z natury, o, to nie to samo, co z ulicy czy kawiarni. Eh, natura, natura. Najbardziej przygitego odprostowuje. I c ona si tak bka? O, kadzie si. Bdzie si opala. Caymi godzinami potraf w socu lee. Z pocztkiem lata ju na Murzynk opalona. Ale jeli mam by szczery, nie bardzo lubi takie opalone. Cho opalone s duo atwiejsze. Nie mog przecie zmarnowa tej caej mki leenia na socu. A wiadomo, nie mczyyby si dla tych swoich lubnych baranw. Im ka brzuchy zbija na dkach, kajakach. Bo te dugo mona z takim lubnym? Rok, dwa i dosy wiernoci. Na szczcie wiat odrzuci te wszystkie przesdy, nawyki, przyzwyczajenia. Na duszy zwizek ju czowieka dzisiaj nie sta. Kady za czym goni, do czego si wspina, to z kim drugim jak z kul u nogi. Mwi si ju nie chce, a tu trzeba. Nie ma o czym, a tu trzeba. Zdarzaj si, nie powiem, maestwa do mierci. Ale to ju zabytki. Niedugo bdzie si do takich wycieczki prowadzi, jak do zamkw, katedr, muzew. Maestwo, prawd mwic, to dzisiaj spka z ograniczon odpowiedzialnoci. Upada, zakada si drugie. I si krci, aby jako, aby dalej, aby do koca. Diaba warte to nasze ycie, powiem panu. Te wszystkie nasze sny, marzenia, nadzieje. Nagle oczy mu si zaiskrzyy. O, niech pan spojrzy. Przyjechaa. No, ta ssiadka. Zobaczy pan j, jak si w kostium przebierze. Wzrok nie chce z niej zej. Czasem topless si opala. A jake, przyszo i tutaj. Dlaczego miaoby nie przyj. Pod tym wzgldem nie ma granic, jzykw i tych rnych dyrdymaw. Musz j kiedy na dk zaprosi. Moe zdarzy si okazja. Owszem, kaniamy si sobie. Ale co mnie powstrzymuje, nie mog si przemc. Ju, ju i opuszcza mnie odwaga. Moe na pocztek lepiej by j byo na jeyny zaprosi? Moe ju dojrzay. Pjd w przysz niedziel do lasu, zobacz. Tylko moe nie chcie, e kuj. Szkoda, e nie ma ju poziomek. Jeszcze tylko to mnie trzyma. Bo niech pan sam powie, co ma czowiek tak naprawd z ycia? Za te wszystkie starania, zabiegi, bezsennoci, strapienia, co ma? A niech pan doda jeszcze choroby, inne nieszczcia, co ma? Posiedziaby pan tak cay dzie w moim sklepie. Z pamitkami. He! he! he! Sprzedam w choler i ten sklep! Upi troch piwa ze szklanki. Oczy co dopiero mu wrzay, nagle stay si jakby zgase, spowiae. A po chwili milczenia gosem podobnie zgasym, spowiaym powiedzia: Jeszcze gdyby pan wiedzia, co si tutaj kiedy stao. Chyba e kto umie wszdzie y. Wiem, panie Robercie zdecydowaem mu si wreszcie to powiedzie. Uznaem, e byoby nieprzyzwoicie, gdybym to zatai. Zwaszcza e gdy tu jechalimy, nabra wobec mnie podejrze, skd znam drog. Skd? Przeraenie pojawio si w tych jego oczach. Nie z moich listw chyba? Nigdy panu o tym nie pisaem. Nigdy. Urodziem si tu. Gdzie tu? -Tu. Jak tu? Gdzie tu?! Zdumiaa mnie jego gwatowno, z jak prbowa zaprzeczy mojemu wyznaniu. To chyba e pana wtedy nie byo. Tu nikt nie ocala. Nikt. A jednak, jak pan widzi, ocalaem, jeli mona tak powiedzie. W jakim sensie nie tylko ja, lecz i pan, i wszyscy tu nad zalewem jestemy ocaleni. Wszyscy, ktrzy yjemy. Ale wtedy tu nikt. Nikt nieomal si zaperzy. Widzi pan te wzgrza. Mieszkalimy tam w czasie wojny. I jednego dnia gruchna wie, e tu si wsie pal. Zapaa mnie matka za rk, dzieckiem byem, i pobieglimy na najwysze wzgrze. Winnica si nazywao. Sta ju tam tum ludzi. Niewiele widziaem, prcz morza dymw ponad lasami. Starsi jednak wszystko widzieli. Ponce domy, stodoy, chlewy, oszalae zwierzta, ludzi, jak do nich strzelaj. Wzia mnie matka w pewnej chwili na rce, ale te nic wicej prcz tych dymw. Uklka, kazaa i mnie uklkn, bo wszyscy uklkli. Kazaa mi paka, bo wszyscy pakali. Tylko e mnie zachciao si mia. Miaa matka rzsy poczernione i od ez ciemne strumyki zaczy spywa jej po twarzy. Nie mogem si powstrzyma. Ludzie odwrcili na mnie gowy, a kto powiedzia: mieje si, a tam ludzi morduj. Matka si zawstydzia. Zerwaa mnie z klczek, pocigna za sob. Nie ogldaj si. I zeszlimy ze wzgrza. A groby tam s. Wskaza rk na las. Po chwili rzuci: -Musz... Moe i temu na raty. Pi, dziesi czy ile rat, wszystko mi jedno. Powiem panu, zastanawiaem si nawet, kiedy pan wyszed z domku pana Roberta, czy nie jest pan moe od tych rat. Tylko e to musiaby pan spaci ju ostatni rat. Nie wszedby pan przecie inaczej do jego domku. Skd by pan wiedzia, gdzie jest klucz? Ostatnia rata do rki i dopiero, powiedzia wtedy na tarasie. yje, yje. Dlaczego miaby nie y. Kt by mi przysya pienidze za pilnowanie. O, podwyszyem opat kiedy od domku, to nastpna koperta przysza ju z podwyk. Chocia panu Robertowi nie miaem zamiaru podwysza. Nikt nie mieszka, nikt ze znajomych nigdy nie przyjedzie, to za co? Dach tylko zeszej jesieni zacz troch przecieka. Lao, e to lao. Z kocem lata si zaczo, to licie z drzew ju opady, a wci lao. Ani kawaltka soca w cigu dnia. W dzie, w nocy lao. Nie pamitam takiej drugiej jesieni. Zalew podnis si a pod pierwsze domki. Na szczcie stoj na betonowych supach, widzia pan. Lubi deszcz, ale za dugo ju lao. W sypialni u pana Roberta, na grze, zaczo przecieka. Mylaem, przestanie pada, to zaraz naprawi. A tu ani na chwil nie przestawao. I musiaem w deszczu. Now pap pooyem na kawaki dachu. A niedawno dwie deski wymieniem w tarasie, zbutwiay. Wszystkie zamki naoliwiem w drzwiach, zawiasy w oknach, posprawdzaem gniazdka, kontakty, przewody. W takim niezamieszkanym domku rwnie si psuj. Gdybym mia adres, napisabym mu. Czsto myl o nim, niech pan mu powie. Wiem, wiem, mwi mi pan, e nie zna go pan. Ale gdyby kiedy, nigdy nie wiadomo. Najbardziej mnie martwi, jak si czuje po tej operacji. Tak, mia i na operacj. Nie ; nie wtedy mi to powiedzia. Nastpnym razem gdy przyjechaem, jak mnie ta mga, mwiem panu. Nie widziaem si z nim, przez telefon tylko rozmawiaem. Ale mieszka jeszcze tam, gdzie mieszka. Czy sklep jeszcze mia, tego panu nie powiem. Gdy si wyprowadzi ju, prbowaem si czego od jego ssiadw dowiedzie. Powiedzieli mi wtedy, e najpierw sprzeda sklep, a mieszkanie potem. Ale gdzie si wynis, nikt nie wiedzia. I kady mwi, e waciwie to go mao zna. I raczej ze sklepu ni z ssiedztwa. A w ogle to rzadko go widywali, czasem tylko, jak wychodzi czy przychodzi, dzie dobry, dzie dobry, to wszystko. Nie by za rozmowny. Tak samo ten, co sklep od niego kupi, nic nie wiedzia. Nawet jakby si poczu uraony, gdy go spytaem, czy co moe wie. Skd miabym, panie, wiedzie? Zapaciem, co ceni. Nawet si nie targowaem. Punkt dobry. Czego pan ode mnie chce? Pamitek nie prowadz. O, warzywa, owoce. Wynis si, to widocznie si wynis. Nad zalewem te nikt. Niektrzy nawet nie zauwayli, e domek ju od paru sezonw stoi pusty. Robili oczy, jakby si dziwili, dlaczego nie przyjeda. Pan Robert, mwi pan? Ale w ktrym to byo sezonie? W ktrym to sezonie? Tak, pamitam, rzeczywicie. I wynis si rwnie z miasta, mwi pan? Zadzwoniem do niego, zanim si jeszcze wynis, e chciabym przyjecha. Ani cienia radoci nie okaza. Teraz, jesieni? gos jego wyda mi si suchy, nawet jakby rozdranieniem zabrzmia. A czy to panu co komplikuje? Nie, tylko zaskoczy mnie pan. Trzeba byo latem. Nie mogem latem, panie Robercie. I chciabym zobaczy, jak jesieni tam jest. Zima zaraz bdzie. Licie z drzew ju prawie opady. Tylko patrze, nieg sypnie. I co pana tam tak cignie, co? Jeszcze pan moe poaowa tego. Pomylaem, e moe co ze zdrowiem jego nie w porzdku. I spytaem: A jak paskie zdrowie? Stosownie do wieku odpowiedzia krtko. Wanie wybieram si na operacj. Czy to co powanego? To si okae. Na razie czekam na ko w szpitalu. Obiecali mi. Moe to by nawet jutro, pojutrze. Maj mnie zawiadomi. Mam ju walizk z rzeczami spakowan. Nie mgbym z panem pojecha. Domku jeszcze nie sprzedaem. Moe pan si zatrzyma. Powiedzia mi, gdzie klucz znajd. Pod tarasem, u belki, na gwodziu wisi. I ebym z powrotem tam powiesi, gdy bd odjeda. Gdzie prd mam wczy, jeli chc mie wiato, ciep wod. No, i ogrzewanie, bo zimno ju przecie. Gdzie pociel jest, gdzie rczniki, gdzie to, tamto. A pan przewiduje, e kiedy ze szpitala wyjdzie? spytaem. Skd mog wiedzie? rzuci niemal opryskliwie, jakby chcia uci nasz rozmow. Moe mgbym pana odwiedzi, gdyby jeszcze?... Po co? Szpital to nie miejsce na odwiedziny. I nie lubi. A moe mgbym w czym pomc? Pan mnie? Dobre sobie ironi zabrzmiao w suchawce, a mnie to niemile uderzyo. Mam jednak nadziej, e si jeszcze kiedy spotkamy. Spotkalimy si przecie. I to byy ostatnie jego sowa. 3 Czy mymy si ju kiedy nie spotkali? Tylko gdzie, kiedy? Jakby znajoma wydaje mi si paska twarz, gdy tak na pana spogldam. Zreszt wszed pan tylko, od razu wydaa mi si znajoma. Ale moe pan tylko podobny do kogo, z kim musiaem si kiedy spotka. Nie wiem, kto by to mg by. Gdybym sobie go przypomnia, moe bym sobie przypomnia, i gdzie my, kiedy. Zdarzaj si przecie ludzie podobni do siebie i czasem mona wzi kogo za kogo innego. Zwaszcza jeli si z kim byo blisko, a ju nigdy go si potem nie widziao, to chciaoby si go odnale nawet w kim obcym. Zreszt czy kto do kogo podobny, jakie to ma znaczenie. Z latami stajemy si sami do siebie mao podobni. I nawet nasza wasna pami nie zawsze chce nas pamita, jacy kiedy bylimy. To co mwi o innych. Czsto i tu tego dowiadczam. Wszystkich znam, wszystkich mam spisanych, kto w ktrym domku mieszka, a z pocztkiem sezonu, kiedy zaczn si zjeda, niektrych musz sobie od nowa przypomina, czy ci sami. Zastanawiam si nieraz, czyby twarz ludzka moga si tak zmienia od sezonu do sezonu? S co prawda twarze, ktre jakby w ogle uciekay przed pamici. Moe pan codziennie na tak twarz patrze, a wystarczy do nastpnego sezonu jej nie widzie i nie wie pan, obca czy ju pan j kiedy widzia. Ale s i takie, co ledwo przelotnym spojrzeniem pan na ni rzuci, a uczepi si ju na zawsze paskiej pamici. Szedem nieraz przez miasto zatoczon ulic, ludzi gszcz, e bez przerwy si czowiek o ludzi ociera, i mogem niczego nie widzie, budynkw, reklam, wystaw, samochodw, a ludzkie twarze migay mi jak krtkie byski jedynie, wtem nagle spord tych byskw czyja twarz, nie wiadomo dlaczego ta, nie inna, wdzieraa si w moj pami i ju na zawsze w niej zostawaa. O, nosz w sobie nieskoczono takich twarzy, jakby pocztych w tych krtkich byskach. Nie wiem czyje, nie wiem gdzie, kiedy, nie wiem o nich nic. A yj we mnie. Ich zamylenia, spojrzenia, smutki, bladoci, grymasy, gorycze yj we mnie, zatrzymane jak na fotografach. Z tym e nie s to zwyke fotografe, na ktrych raz kto zatrzymany, ju taki jest na zawsze. I po latach sam siebie nieraz nie rozpozna, e to on. A nawet gdy wie, e to on, nie chce uwierzy. Na tych, ktre moja pami zrobia, choby w przelotnym spojrzeniu, wszystkim tym twarzom przybywa z latami zmarszczek, bruzd, powieki zaczynaj im opada. I na przykad kto mia wielkie oczy, a teraz szparkami tylko widzi. Kto si umiecha, pokazujc rzdy rwniutkich biaych zbw, a zostay mu otwarte tylko w tym umiechu usta. Mwic szczerze, nie powinien si ju umiecha. Czy pikna kobieta, to mnie w tym bysku jej twarzy uderzyo, a teraz nie chciaby pan jej spotka. Znaem kilka piknych kobiet i powiem panu, ile razy pami moja przypomni mi ich zdjcia, zastanawiam si, czy pikne kobiety nie powinny umiera przedwczenie. I kt ja jestem, jakie mam do nich prawo, e zapady mi przypadkowo w pami i s ze mn, jakby moje ycie byo i ich yciem? Czuj si tymi twarzami niczym pieczciami cay w rodku obity. Prbuj je zapomnie, nadaremno. A nawet nieraz mam wraenie, e one same dopominaj si, abym ich nie zapomina. O, nieatwo jest y z tyloma twarzami w sobie, nie wiedzc o nich nic. Jakkolwiek bywa i odwrotnie. Jechaem na przykad z kim w pocigu, siedzielimy naprzeciw siebie i, jak to w pocigu, z koniecznoci troch rozmawialimy, pamitam dzie, miesic, godzin, o ktrej pocig odjeda, o ktrej mia na miejscu by, on wysiad, ja pojechaem dalej i nawet mylaem potem o nim, a twarzy jego nie pamitam. To i my moglimy kiedy jecha w tym samym pocigu, w tym samym przedziale, moglimy rozmawia, mogem potem myle o panu, a teraz twarzy paskiej jako nie umiem sobie przypomnie, prcz tego, e wydaje mi si znajoma. Moglimy i samolotem lecie, statkiem pyn. Pan mnie sobie nie przypomina, co? Nie, nie mam pretensji. Nie musia pan przecie na mnie zwrci uwagi. Bo niby dlaczego? Pamici nie obowizuje wzajemno, tak e nie musia pan. Ja chociaby dla porzdku prbuj sobie to i tamto przypomnie, eby jako to wszystko uoy. Moe wtedy uda mi si odnale i siebie. Porzdek to nie tylko to, czego si zakazuje, a na co si zezwala. O, nie tylko to. Moe w ogle nie to. Czasem mam wraenie, e to jakby odwrotna strona ycia, gdzie wszystko ma swoje miejsce, swj czas, wszystko toczy si nie jak samo chce, a nic nie jest w stanie wyj poza ustalon przez porzdek miar. Nie wiem, czy si pan ze mn zgodzi, ale to porzdek zamienia nasze ycie w los. Nie mwic, e jestemy tylko drobinami w porzdku wiata. Dlatego ten wiat jest dla nas taki niepojty, jak przystao na drobiny. Bez porzdku czowiek by siebie nie wytrzyma. wiat by siebie nie wytrzyma. A nawet Bg czy bez porzdku byby Bogiem? Tylko e czowiek jest najdziwniejsz istot na tym wiecie, kto wie, czy nie dziwniejsz od Boga. I nie chce zrozumie, e lepiej dla niego, gdy zna swoje miejsce, czas, swoje granice. Przecie to, e si rodzimy i umieramy, jest ju porzdkiem, ktry nakazuje nam y. Powiem panu, e nawet tu nie zgodzibym si pilnowa, gdyby nie przystali, e nie bdzie tak dalej, jak si komu podoba i jak dotd byo. Pilnowanie domkw te przecie wymaga rezygnacji z czego za cen czego. Powiedziaem, zgodz si, ale musz zaprowadzi tu porzdek. To nic, e tu natura. Odkd czowiek opuci natur, zgodzi si tym samym na inny porzdek. Gdyby y dalej w naturze, natura by go pilnowaa. Ale skoro mam ja... Zaczem od wyznaczenia cieek, bo chodzili, jak kogo nogi niosy. Wydeptali traw, e nie tylko przed domkami, ale gdzie pan nie spojrza, klepisko. Kazaem poprzywozi opaty, sznurek do wymierzania. Paliki sam ju porobiem. Narysowaem si tych cieek, zrobiem plan z tej, z tamtej strony zalewu. I co pan powie, ju mi si przy tych ciekach zaczli buntowa, e wolno ich ograniczam. Zezocio mnie to i powiedziaem, chc czy nie chc, ebym pilnowa? Jak chc, to bra si do roboty. Wolno ich ograniczam, wyobraa pan sobie? A oni mojej nie ograniczaj? Kada wzajemno jest ograniczeniem. Nie mwic, e nie przyjechaem tu po to, eby ich domkw pilnowa. Mam te swoje tabliczki, wystarczyoby mi, o, potd. I kto wie, czy nie za duo, bo, jak na czowieka, zawsze jest za duo. Mgbym sobie y, aby z tymi psami. Zreszt niedaleko mi ju. W wolnych chwilach chodzibym do lasu, czyta, sucha muzyki. Tak, przywiozem sobie troch ksiek. Nie za duo, ale kad mona od nowa czyta, a mona i bez koca. Zawsze lubiem czyta, jeli czas mi tylko pozwoli. Na budowach kiedy jeszcze pracowaem, jeli bya tylko biblioteka, poyczaem sobie ksiki. I przynajmniej przed zaniciem musiaem te kilka stron przeczyta. Zaleao, jak czowiek by zmachany. Ale nawet gdy bardzo, musiaem, inaczej nie zasnem. Nawet pijany, a musiaem. Nie rozumiaem, a czytaem. Nie musi si zreszt od razu rozumie. ycia, choby nie wiem, ile si przeyo, te si nie rozumie. Wiele rzeczy sobie przywiozem, telewizor, ra- dio, magnetofon, magnetowid, sporo pyt. Tam, w pokoju mam. Nie musiabym ich tu wszystkich zna, kto jest kto i z ktrego domku. A musz, chocia nie s mi do niczego potrzebni. Musz pamita, co, gdzie, kiedy, kto komu i tak dalej. Musz te ich domki po kadym sezonie. Musz to, tamto, dziesite, a nie musiabym, bo ju nic nie musz. Nazbieraj grzybw, to woaj mnie, ebym przyszed, popatrzy, czy nie ma trujcych. I musz i, bo niechby si tak potruli? Wolno ich ograniczam. Jakby ktokolwiek wiedzia, co to znaczy. Czy przychodz tu do mnie z rnymi alami, skargami i musz ich wysuchiwa. Naturalnie, e i donosz. Jak by bez donosw tyle domkw, tylu ludzi. Czasem czuj si jak ksidz przy spowiedzi. Tylko e ksiy ucz, jak zapomina. Odpuszcz i zapominaj. A ja ani nie odpuszczam, ani zapomnie nie umiem. To kto czyj wolno ogranicza, niech pan sam powie. Wolno, ju w samym sowie, mona powiedzie, kryje si jej zaprzeczenie. Podobnie jak w najpikniejszym zudzeniu tli si rozpacz. Bo jeli rozumie to jako wolno od wszystkich przymusw, to rwnie od siebie. Przecie czowiek sam dla siebie jest najbardziej dokuczliwym przymusem. Czsto trudnym do zniesienia. I niektrzy nie s w stanie siebie znie. Stryj Jan na przykad, eby posuy si najbliszym przykadem. Nic przecie ta- kiego si nie stao, eby musia zrobi to, co zrobi. A to, co si moe stao, w kadym razie o co go podejrzewali, mgby jako znie. Nie takie rzeczy czowiek znosi. Czy powiesi si dlatego, e by wolny? Czy e nie mg si inaczej uwolni od siebie? Powiem panu jedno, czowiek wolny jest nieprzewidywalny. Nie tylko dla innych. Przede wszystkim dla siebie. Gdy tak nieraz si nad tym zastanawiam, dochodz do wniosku, e wolno to tylko sowo, jak wiele takich sw. Nie znacz, co chciayby znaczy, bo to niemoliwe. Za wysoko mierz i dosigy zudze. I nie ma si co dziwi, skoro cae nasze ycie to jedno pasmo zudze. Kieruj nami zudzenia, powoduj nami zudzenia. Zudzenia nas pchaj, wstrzymuj, wyznaczaj nam cele. Rodzimy si ze zudze i mier te jest tylko przejciem z jednego zudzenia w inne. S przecie takie sowa, ktre nie maj swoich staych znacze. Sowa wymienne na wszystkie nasze pragnienia, marzenia, tsknoty, myli. Mona by powiedzie, sowa bezcielesne, zabkane we wszechwiecie innych sw, sowa, ktre szukaj swoich znacze czy, lepiej byoby powiedzie, swoich wyobrae. Jak chociaby wieczno, nico. Wic kto wie, czy i wolno do tych sw nie naley. Takich sw trzeba si jednak strzec, jako e potraf si wcieli w kade znaczenie i w kade wyobraenie. W zalenoci, na ile gotowi jestemy si im podda i do czego chcemy ich uy. Wedug mnie to nawet natura nie jest wolna. Powiem panu, e jeszcze tylko dzieci mnie tu trzymaj, bo dawno bym to pilnowanie rzuci. Tak, lubi dzieci. Moe tylko dzieci jeszcze lubi. Siebie? A dlaczego pan pyta? Siebie nie mam za co. Naprzywo dzieci, to same tu do mnie przybiegaj. I czego tylko chc ode mnie, zawsze im zrobi, poka, wytumacz. Robaki im kopi na ryby, zakadam na wdki, ucz ich rozrnia ryb od ryby, pywa ich ucz. A popsuj co, bez sowa naprawiam. Czasem zabieram wiksz czy mniejsz gromadk do lasu. Ma si rozumie, za zgod rodzicw. Uczymy si drzew, eby umiay odrni, ktre db, buk, modrzew czy wierk. Zbieramy jagody, poziomki, jeyny czy szyszki, odzie. Grzyby jak odrni trujce od nietrujcych. Nieraz im urzdzam rne zgadywanki, eby lepiej w pami co im si wryo. Zobaczymy ptaka, to objaniam im, co to za ptak i jak go nie pomyli z innym ptakiem. Znajdziemy gniazdo, to im mwi, do jakiego ptaka naley i jakie gniazda inne ptaki buduj. A zmcz si, to siadamy i opowiadam im. Co? Nie, o tym, co si tutaj kiedy stao, nie. I tak samo na te groby nigdy ich nie prowadz. Mogyby przesta by dziemi, bo to wcale nie od wieku zaley, czy si dzieckiem jest. Nie mam dzieci. Byem onaty, ale dzieci nie mam. Przez to si z on rozeszlimy, bo ona chciaa mie. Ale dzieci znajomych lubiem. Przychodziem w odwiedziny, to nie zdarzyo si, ebym nie przynis im prezentu. Cieszyem si, patrzc, jak si ciesz. Lubiem si bawi z nimi. Ale na myl, e ktre z nich mogoby by moje, lk mnie ogarnia. I tak samo dzisiaj, e ktre tu, z tych, mogoby by moje... Z dorosymi przynajmniej wiem, e niewiele mnie ju z nimi czy. I nie musi mnie nic czy, prcz tego, jak tu, e pilnuj ich domkw i wymagam porzdku. Nie dla samego porzdku ani te e porzdek uatwia pilnowanie. Nie. Tylko e jeli wok jest porzdek, to i w sobie atwiej o porzdek. A e mi si od czasu do czasu buntuj, to mam t grob, e mog nie pilnowa. Zadaem, eby we wszystkich domkach wiato gasi o tej samej godzinie. Przyjedaj przecie wypocz, to powinna by cisza. Myli pan, e wszyscy od razu to zrozumieli? A skde. W paru domkach naumylnie wiecili przez ca noc. Zrozumieli dopiero, gdy wymwiem, e tych a tych domkw nie bd pilnowa. Chyba e kto ma imieniny czy inn uroczysto, to pozwalam duej t godzin, dwie, ale nie ca noc. Powyznaczaem miejsca na ogniska, z dala od domkw, lasu, blisko wody. Kiebaski piec, nic nie mam przeciw, ale tylko do tej a do tej godziny. Potem obowizkowo zala ognisko wod. Chodz i sprawdzam. Domki na przykad byy nieponumerowane. Przyjecha kto obcy i bdzi. Czy do mnie przychodzi, ktry to domek tego czy tego. Musiaem go zaprowadzi, boby i tak nie traf, gdybym mu tylko wytumaczy. Sam si zreszt nieraz myliem, kto w ktrym mieszka. Widzia pan, duo tu domkw takich samych. I od tego waciwie zaczem, e postanowiem ponumerowa wszystkie domki. Z numerami duo atwiej. Wszyscy powinni przy-klasn, mogoby si wydawa. A skde. Szo jak po grudzie. Najpierw kady chcia mie jak najniszy numer. To znw kto wpad na pomys, eby ponumerowa wedug pierwszestwa, kto kiedy stawia. Tylko e wtedy po numerach ju by do adnego domku nie traf. Numer pierwszy byby, dajmy na to, gdzie pod lasem, a numer drugi na tym brzegu zalewu. No, i nie byo jeszcze zgody, kto jako pierwszy, a kto jako drugi czy dziesity stawia, bo na pocztku wszystkie domki stawiaa ta sama frma. I nie jeden za drugim, lecz kto da wiksz apwk czy kto mia znajomego w frmie. To znw powstaa sprawa, od ktrego brzegu zalewu zacz numerowa. I te nie mogli doj midzy sob do zgody, bo ten brzeg chcia, eby stamtd zacz, i potem cign dalej. I to samo tamten brzeg, eby tam zacz, a na tym cign dalej. I co by pan na moim miejscu zrobi? Chciaem, eby sami ustalili, bo przewidywaem, e jeli sami nie dojd do porozumienia, nigdy tu nie bdzie zgody. Bd ich zawsze te numery bolay, e nie pod takimi mieszkaj, pod jakimi chcieliby mieszka. Zreszt ich domki, ich numery. Ja podjem si tylko farb kupi, powycina wzory i wymalowa. A o mao krew mnie nie zalaa. Powiedziaem, chc, ebym te numery wymalowa, bo musz by wymalowane? To tu bdzie pocztek, tu koniec. I oba brzegi razem, nie osobno. Myli pan, e na tym si skoczyo? Skde. Przyszo co do czego, to nikt nie chcia mie numeru trzynacie, e nieszczcie przynosi. Tylko e jaki to porzdek bez jednego numeru? Moe przecie kto taki si zjawi, kto bdzie szuka numeru trzynacie. Nie byo rady, zrobiem losowanie i wypado, e numer trzynacie jest teraz midzy dwadziecia sze a dwadziecia siedem. Ale niech tak bdzie, widocznie kady porzdek musi by cho troch uomny. mieci tak samo wyrzucali, gdzie kto chcia, najczciej w las wynosili. Poszo si, to a urgao lasowi. Kiedy las by nawet z patykw wysprztany Kazaem poprzywozi torby i wyrzuca w torby, potem wywozi do mietnika do miasta. Miast i tak ju nic nie uratuje. A niechbym spotka puszk po piwie, coca-coli czy innym piciu, psy od razu wywchaj, kto rzuci, i pod prg mu przynios. Czy opala si, to nie od razu i jak dugo kto chce, tylko jest ostrzeenie na tablicach, e naley stopniowo, a ysi w czapeczkach. Zdarzyo si raz, e kto si chcia za jednym zamachem opali, a potem trzeba byo pogotowie wzywa. Zrobiem dwie tablice, wkopaem dwa supki, po jednej, po drugiej stronie zalewu, zawiesiem na nich te tablice i czego si zakazuje, a na co si zezwala, na tych tablicach w kadym sezonie wypisuj. Przyjedaj, to kady musi przeczyta, co tam wypisane, bo w kadym sezonie co nowego wprowadzam czy niektre ostrzeenia zamieniam na wyraniejsze, eby mi si potem nikt nie tumaczy, e mona to i tak, i tak rozumie. Chciaby pan moe te tablice zobaczy? Stoj tam, w sieni. Tak, po sezonie zdejmuj. Moe by mi pan co doradzi, co by jeszcze wprowadzi. Porzdek nie ma koca. A to moe kiedy, jak pan w sezonie przyjedzie. Sam pan wtedy zobaczy. Myl jeszcze dwie takie zrobi. A waciwie to by naleao przed kadym domkiem. A jeszcze lepiej, eby kady na plecach z tak chodzi. Nie mgby si wtedy tumaczy, e nie mia czasu przeczyta. Pyta pan, dlaczego to robi? To ja pana spytam, czy zna pan ludzi? Bo co mi si wydaje, e nie bardzo. Pan by tak mg patrzy na to wszystko przez palce? I co, i ze wszystkiego rozgrzeszy? e czowiek zosta ju taki stworzony? To po co w ogle zosta? Nie musiaoby go by. Czy nie mona sobie wiata bez czowieka wyobrazi? A dlaczego nie? e wiat byby wtedy pozbawiony wyobrani? A moe nasza wyobrania jest naszym nieszczciem i przez to nieszczciem wiata? Ja nie mam takiej mocy jak, by moe, pan. Nie wiem, nie znam pana. Ale chocia tu, w tym miejscu, nie moe tak by. Mogoby mnie to wszystko nie obchodzi, gdybym nie pilnowa. A e podjem si, jakkolwiek nie musiaem, to ju zupenie inna sprawa. O, na przykad od zeszego sezonu na gbsz wod nie wolno bra dzieci. Nie moje to dzieci, ale nie mogem patrzy, jak ojciec czy matka bior dziecko na gbok wod, eby je nauczy pywa. Nie bj si, nie bj si. To nie jest sposb, eby dziecko si nie bao. Raz tak o mao si nie utopio. Ojciec zachysn si wod i wypuci dziecko. Zanimby kto dopyn, ju by byo po dziecku. Na szczcie Reks i aps rzuciy si i wycigny. Dorosym tak samo zabroniem, jeli kto nie umie dobrze pywa. Myl nawet, czyby nie zarzdzi, eby wszyscy wyrobili sobie karty pywackie. Jak inaczej sprawdzi, e kto nie umie, kiedy mwi, e umie. Nie bd przecie przy kadym sta. Moe zrobi kiedy zawody i niech kady pokae, umie czy nie umie. Z wod nie ma artw. Z wod, z ogniem, z przeznaczeniem. Z jedn spraw tylko nie umiem sobie poradzi. eby si nie awanturowali i nie bili on. Mwi on, ale nie obchodzi mnie, ona czy nieona. S tu tacy, co w kadym sezonie przyjedaj z inn, ale znam swoje granice. S te tacy, co na kad sobot, niedziel z inn. Zeszym razem by ze starsz, teraz przyjecha z duo modsz. Nie da si nie widzie. Czy nawet midzy domkami niektrzy si wymieniaj. Nie da si nie widzie, e mieszkaa ktra w tym domku, teraz mieszka w tamtym, a za tydzie, dwa a gdzie na kocu. Nie wnikam w to. Nigdy by mi nawet do gowy nie przyszo spyta tego czy tamtego, czy to nowa ona. I nie chc te sucha, gdy mi o tych onach, nieonach donosz. Raz mi tak donieli, e w jednym domku, daruje pan, nie wymieni numeru, on j wci bije, nie wiem, on czy nieon. I to zawsze w nocy. ebym co zrobi. Ale co zrobi? Nie pjd przecie i nie powiem mu, nie bij pan. Nie mam prawa nawet powiedzie, ony czy nieony, bo nie wiem. Sam bym nigdy nie uderzy kobiety. Ale jak komu takiemu wytumaczy? Co ja jestem dla niego? Pilnuj tu tylko, daem si wynaj. Czy na tablicy, gdybym chcia wypisa, co wypisz? Zabrania si bi on czy nieon? S sprawy, ktre nie nadaj si na adne tablice. A ktrej nocy zbudzi mnie krzyk. A moe nie spaem? Zerwaem si, wybiegem na dwr, psy za mn. Widz, w adnym domku wiato si nie wieci. Cisza jak to w nocy tutaj. Moe mi si przynio, myl sobie. Nieraz lubi mi si co takiego przyni, co mnie zbudzi. Z najgbszego nawet snu. Potem nie chce mi si uwierzy, e to mi si tylko przynio. Co na przykad? Nie opowiem panu, snu nie da si opowiedzie. Opowiedziany przestaje by snem. Podobnie jakby Boga chcia pan opowiedzie. Bdzie Bg? Cokolwiek zreszt czy da si opowiedzie? Opowiedziane jest tylko opowiedzianym, niczym wicej. I na og niewiele ma wsplnego z tym, jak byo, jest czy bdzie. yje wasnym yciem. A nie zastyga raz na zawsze, lecz wci snuje si, rozrasta, coraz bardziej oddalajc si od tego, jak byo, jest czy bdzie. Ale kto wie, moe w ten sposb zblia si do prawdy? Niech pan tak zagbi si, niech pan sprbuje jakby t pierwsz myl, o ile to moliwe, t nie skaon jeszcze niczym, dotkn wiata. Przyzna pan wwczas, e to, co opowiedziane, nie odwrotnie, ustanawia to, jak byo, jest czy bdzie, nadaje temu wymiar, skazuje na nico lub na zmartwychwstanie. I tylko to, co opowiedziane, jest jedyn moliw wiecznoci. yjemy w tym, co opowiedziane. wiat jest tym, co opowiedziane. Dlatego coraz ciej y. I moe tylko sny stanowi o nas. Moe jeszcze tylko sny s nasze? Przyznam si panu, na og niewiele mi si ni. I coraz mniej. W dodatku, gdy si zbudz, nic ju nie pamitam. Sypiam zreszt le. Z ng mnie nieraz cina, a poo si, i nie mog zasn. A zasn, to nie wiem, pi czy nie pi, czy moe pi na jawie albo jawa mi si ni. Da mi tu jeden lekarz z domkw jakie zagraniczne proszki, e na pewno bd po nich spa. Przyjdzie czasem, zbada mnie, osucha, cinienie mi zmierzy. Mwi mu, po co, panie doktorze? Nie musz znw tak dugo y. Wystarczy mi ju tego, co yem. Wezm proszek, a niech zasn na kamie i niech si w tym czasie co w domkach stanie. Po proszku i psy mogyby si mnie nie dobudzi, a same nie polec. Nie otworz sobie same drzwi, bo na klucz zamknite. Nigdy nie braem adnych proszkw na sen, to i teraz nie bd. Odkd nie mog tak spa? Odkd pamitam. Z tym e coraz gorzej nie mog. Kto wie, czy to ju nie mier tak od spania mnie odzwyczaja. Mwi si, e im bliej czowiekowi do niej, wicej pi. Ale u mnie widocznie jest odwrotnie. Umr, kiedy cakiem mi si spa odechce. To moe j nawet zobacz. Spytabym jej, dlaczego nie wtedy? Dawno byoby po wszystkim. O, i widzi pan, e nie ma mi si kiedy ni. Poza tym i te moje psy broni mnie, eby nic mi si nie nio. Nie wiem, czy nie lubi, kiedy mi si co ni, czy nie chc, eby jeszcze sny mnie drczyy. Zaczyna mi si co ni, od razu li mnie po rkach, po twarzy, kodr ze mnie cigaj albo skaml, jakby kto si tam, do ktrego domku, wamywa. A zbudz mnie, skacz z radoci, e mnie zbudziy. Podejrzewam, e co wiedz o moich snach. Bo te przyni si co nieraz, e ju by si po takim nie najchtniej nie wstao. A wstan, to jakbym nie mg tego snu z siebie zrzuci. I dalej w nim bdz, bezwolny, nie czujcy, czy to ja> czy kto za mnie. I wszystko dookoa wydaje mi si dalej snem. rodek nocy, id z psami zobaczy, jak tam domki, a wydaje mi si, e id przez ten sen. Powietrze jak teraz, jesieni, ostre, szczypie po policzkach, czy zim, jeszcze gorzej szczypie, a nie jestem pewny, czy zbudziem si, czy mi si ten zalew, domki, psy moje, ktre id ze mn, tylko ni. A nawet powiem panu, nie jestem nieraz pewny, czy to mj sen. Tak, nie przesysza si pan. Czy mj, czy to ja si moe komu ni. Komu? Nie wiem. Gdybym wiedzia... Pamitam, jak babka mwia, e nie zawsze czowiekowi ni si jego sny. Mog si na przykad ni panu sny umarych, ktre im si nie zdyy przyni. Czy sny tych, ktrzy dopiero przyjd na wiat. Nie mwic, ze wedug babki, sny wdruj nieraz po ludziach, po domach, po wsiach, po miastach i w ogle. I nawet zdarza si, e czasem pobdz. Miao si to czy tamto komu w tym domu przyni, a przyni si w innym komu. Miao si komu na wsi, a przyni si w miecie. Miao w tym kraju, a przyni si w jakim odlegym. To niewykluczone, e i mnie mog si ni takie zabkane sny i dlatego psy od razu to wyczuj i mnie budz, kiedy co mi si takiego ni. Babka, musi pan wiedzie, uchodzia za znawczyni snw. Nie byo snu, eby nie potrafa wytumaczy, co znaczy. I nie tylko w rodzinie. Przychodzili do niej blisi, dalsi ssiedzi, z tej, z tamtej strony Rutki. Przychodzili z innych wsi. Przychodzili starzy, modzi. Panny, matki, niedowiarkowie. Bywali w wiecie, a przychodzili, gdy kto nie mg sobie poradzi ze swoim snem. I babka kademu jego sen wytumaczya. Kady sen w jej wytumaczeniu wychodzi na jaw, jakby by tylko czym, co czowiek w swoim yciu przeoczy. Kazaa sobie dopowiedzie jaki szczeg, bo ludzie mao zwracaj uwagi na szczegy. A taki szczeg potraf niekiedy sen zmieni z jednego wytumaczenia na inne, z dobrego na jeszcze lepszy czy z niedobrego w nie ca- kiem taki zy. Czy nawet, e mia si komu innemu przyni, bo jaki szczeg by z innego ycia. Kadego dnia przy niadaniu musielimy jej opowiedzie, co si komu nio. A nie mogo by tak, eby nic si nikomu nie nio. Przespa noc i eby si nie nio? Wyjtkiem by jedynie dziadek, ktremu nic si nigdy nie nio. A trudno uwierzy, prawda? Nawet nam, dzieciom, co si zawsze nio. Tylko e nasze sny, wedug babki, nie liczyy si jeszcze, jako e mielimy jeszcze sny z ojca, z matki. Do swoich snw czowiek dopiero przez cierpienie dorasta, mwia. Przy tym nie ma pan pojcia, ile znaa snw. uskalimy fasol, to opowiadaa i opowiadaa, jakby ze strkw te sny wyuskiwaa. I yjcych, i umarych sny. Sny krlw, ksit, biskupw. Pamitam, raz opowiadaa, e jednemu krlowi przynio si, e z korony pera mu wypada. Nie, tego nie mwia, czy do niej przyszed, eby mu wytumaczya, co to znaczy. Ale ja wierzyem, e przyszed i przynis jej t per na doni. Poza mn, nie wiem, czy kto jeszcze wierzy. Na pewno wierzy dziadek. Bo we wszystko, o czym babka by opowiadaa, wierzy. Zreszt nie miao to znaczenia, wierzy kto, nie wierzy. Gdy si sucha, a jeszcze przy uskaniu fasoli, nie musi si wierzy w to, czego si sucha. Wystarczy, e si sucha. Mnie w kadym razie zamierao serce, gdy babka zaczynaa, e przynio si raz krlowi, przynio si ksiciu, przynio si ktrej nocy biskupowi... Wszyscy zreszt zamieniali si w such, wierzyli, nie wierzyli. Cisza si robia, e gdyby to nie jesie czy zima, much by pan usysza. Ojciec, matka, Jagoda, Leonka, nawet stryj Jan, ktry w nic ju nie wierzy. Nie mwic o dziadku, ktry z zasuchania a przestawa uska fasol. Innym zreszt podobnie strki robiy si leniwe w rkach, tak e fasola duo wolniej skapywa a na pacht. Ojciec tylko, gdy chodzio o krlw, bo nie lubi krlw, wszystkie nieszczcia wiata przypisujc krlom, przerywa czasem babce: A z jakiego kraju? No, ten krl. Krl nie moe by tak znikd. Czowiek tak, bo czowieka gdzie rzuci, tam y musi. Ale nie krl. Krl, to musi by i krlestwo. Bez krlestwa nawet sny by gp za krla nie chciay. Jakkolwiek dla snu nie miao to znaczenia, z jakiego krl by kraju, a czsto byo powodem, e stryj Jan, ktrego uskanie fasoli jakby przywracao do ycia, nagle si obruszy: Wszystko to brednie, matka. Sny brednie, jawa brednie. A krlw dawno zmioto, to gdzie by si ich sny uchoway. Po czym wstawa i pi wod. Wiern obroczyni babki bya za to matka. Dla matki kady sen, cokolwiek by znaczy, nie darmo si przyni i powinno si wiedzie, co znaczy. Bo gorsze nie wiedzie, ni najgorsze wiedzie. No, i dziadek, dla ktrego kady sen pochodzi od Boga, wic tym bardziej chwali mdro babki: Uczone, ministry, ksia, a ona bez szk i widzisz. I kadego ranka, przy kartofach z urem, pord siorba, mlaska, stukotu yek o blaszane talerze, gdy babka wypytywaa, co si komu nio, i te wszystkie sny prbowaa wytumaczy, dziadek z podziwu dla mdroci babki a zatrzymywa yk z urem czy kartofami w poowie drogi z talerza do ust. Nieraz mu si z yki ur wyla na st, jeli nis akurat ur, czy kartofe omskny, gdy kartofe. Babka go karcia: Nie paprz. A on jeszcze temu swojemu podziwowi dla niej musia zawtrowa w sowach: I widzisz, widzisz. Nawet by nie wiedzia, co ci si przynio, gdyby ci nie wytumaczya. O, sny to drugie ycie, gdy si wytumaczy. Tylko trzeba na to mdroci, o, wielgachnej mdroci. Mdroci a na tamten wiat i dalszej. I nie mg sobie darowa, e jemu nigdy nic si nie ni. Zanie, to jakby umar. A zbudzi si, to jakby zmartwychwsta. A midzy tym zaniciem a zmartwychwstaniem dziura. Gdyby chcia wszystkie te dziury policzy, wypadoby, e jedn trzeci ycia nie byo go na wiecie. Nawet z wojen nic nie chciao si dziadkowi przyni, a cztery przez ycie dziadka przeszy. Na jednej walczy, ranny zosta, o, dotd ma brzuch przeorany bagnetem, a nic. Moe gdyby go ten bagnet zabola, ale nic go nie zabola, przeciwnie, tak si dziadek w sobie poczu, e zabi tego, co mu ten bagnet w brzuch wsadzi, i jego dwch kamratw. O, co do wojen, by dziadek takim samym znawc, jak babka, jeli chodzi o sny. Nikt mu w wojnach nie dorwna. Wojny stanowiy supy milowe, ktre pozwalay dziadkowi nie pobdzi w pamici, w wiecie. Trzyma si wojen jak znajomych cieek, o czymkolwiek by opowiada. Gdy kto inny o czym opo- wiada, dziadek zawsze si pyta, po ktrej czy przed ktr wojn to byo. Nie kalendarze, nie wici, lecz wojny ukaday dziadka pami. Wojny byy ponad porami roku, a nad wojnami ju tylko Bg. Od wojny do wojny, wedug dziadka, pyn czas. I tak samo wojny wyznaczay przestrze, o wiele dokadniej ni mapy. Wszystko si dziao tam, gdzie wojny. I wszystko po tej, przed t, po tamtej, przed tamt czy jeszcze wczeniejsz. A pamita i wczeniejsz. I pamita, e jego ojciec, czyli pradziadek, na niej by i te ranny zosta, tylko nie w brzuch, ale w gow. A z pamici pradziadka pamita i tak, ktr pradziadek pamita z pamici swojego ojca, czyli dziadkowego dziadka, i ta si nazywaa, o, jeszcze przed tamt, tamt, kiedy ani was, ani mnie nie by- o na wiecie. Zgubiby si pan w tych wojnach, gdyby pan dziadka posucha. Tak by potulny, niezaradny. Palca by pan nie da, e mg by onierzem. A tym bardziej e kogo zabi. Kury nie zabi. Pooy eb jej na pniaku, unis siekier i tak sta i sta, dopki kto z domu nie wyszed, nie wzi od dziadka siekiery i nie spuci na eb kury. Czy cigle psioczy na krety, e k ryj, o, ryj zarazy, ryj, niedugo ki nie bdzie, tylko same krecie kopczyki. Poszed z opat, stan sobie nad ktrym z kopczykw i przecie widzia, e kret si w nim rusza, nawet harcuje, a co nie dawao dziadkowi, jak mwi, wbi tej opaty w kopczyk. Niby e czeka, a kret si upewni, e nic mu nie grozi, i bardziej pod wierzch wyjdzie. Wstrzyma ju oddech, w sup si zamieni, ju, ju mia wbi opat, ju sobie nakaza, o, teraz, wbijaj, a co mu nie dao. Trafby na pewno, kret ju ryjkiem na wiat wystawa, przeci by go jak nic, opata jak brzytew naostrzona, naostrzy j przedtem, a co mu nie dao. I z caej mocy sobie nakazywa, teraz, teraz. Ale widocznie wiksza bya moc, ktra mu nie daa. Raz kret wyszed podobno ju z kopczyka i tak stali, dziadek naprzeciwko kreta, a kret naprzeciwko dziadka. I dziadkowi jako tak si zrobio, jakby nie kreta mia zabi. I powiedzia: yj sobie, bo stworzenie Boe. ka jako to wytrzyma. Nawet na zabawach nigdy si w modoci dziadek nie bi, chocia bili si, o, bili, nieraz caa zabawa si ze sob bia. Nawet o babk si nie bi, mimo e mu j raz po raz do taca porywali. Siada sobie gdzie na awce, a babka taczya. Wola patrze, jak z kim taczy, ni si o ni bi. Nie, rosy by, silny jak ko, w modoci musia by na schwa mczyzna. Tylko, jak mwiem, potulny, niezaradny, jakby go tak wasna sia ubezsilnia. Oj, taczya, taczya, nie poznalibycie jej wspomina czasem z dum. Oberka to w powietrzu. Gdzie te nogi jej, patrzyem, bo ziemi nie dotykaa. Co miaem by zy? Wytaczy si, wytaczy, a i tak wiedziaem, e moja bdzie. Mia ju dziadek na wojn powoanie, kiedy wzili lub. Dziadek nie chcia, e kto wie, czy wrci. Ale babka, e inaczej narzeczona narzeczonego wyczekuje, a inaczej ma ona. I poprowadzia dziadka do otarza. Bdzie wiedzia teraz, jak wojowa, gdy ju on jego jest. Bd si inaczej radowali, gdy wrci, bo musi wrci, chyba by przekla Boga, gdyby nie wrci. I eby babka nie musiaa przeklina Boga, taka sia dziadka nasza, gdy poczu bagnet w brzuchu, e zabi i tego, co mu wbi ten bagnet, i jego dwch kamratw. A pamita ich jakby wczoraj. Ktry popchn go tym bagnetem, chudzina by, nieduziutki, jakby sam szynel od szyi do ziemi, a na gowie sam hem. Zamiast rk same rkawy i te rkawy jakby same wbiy bagnet w dziadka brzuch. I to, gdy dziadek otworzy ju usta, bo chcia powiedzie, nie zabijajmy si. Musz wrci. I ty musisz wrci. A musia go zabi. Nawet nie bagnetem, nie kul, tylko t wielk si, ktr zamiast blu poczu w sobie. cisn tamtego garciami pod hemem i pooy na ziemi. I tak samo tamtych dwch kamratw. Uklkli nawet przed dziadkiem, ale nie mg ju zatrzyma w sobie tej wielkiej siy. Jednego pod hem i na ziemi, i drugiego pod hem i na ziemi. I dopiero gdy ich zabi, opucia go ta sia. Siad przy ich ciaach i zapaka. I dopiero poczu bl w brzuchu po tym wbitym bagnecie. Nie chcieli si jednak i oni nigdy dziadkowi przyni. I niech mu babka wytumaczy, co to znaczy, skoro wojny wyznaczaj ludzkie ycie, to powinny i ludzkie sny wyznacza. Czyby przesta by czowiekiem? Niech mu wytumaczy. Ale babka przewanie zocia si na dziadka: Co ci wytumacz? Co chcesz, ebym ci wytumaczya? Niech ci si najpierw przyni. Chocia powiem panu, podejrzewam, e musiaa wiedzie, co to znaczy taka dziura noc w noc. Nie chciaa moe tylko dziadka martwi, bo w kadym nie, nawet jeli groz przejmowa, szukaa zawsze pocieszenia. Przy takim bogactwie snw, jakie w sobie nosia, nie moga nie wiedzie. Tote al mia dziadek do babki. Ale mia al i do Boga, dlaczego nie chce go obdarzy ask snw, gdy innych obdarza wszelkimi askami. Czyby mia mu za ze tych trzech zabitych? To przecie jako Bg powinien wiedzie, e na wojnach si zabija. I powinien mie wyrozumienie. Tyle wojen, odkd stworzy wiat, przez ten wiat stworzony przeszo, a adnej swoj wszechmoc nie zatrzyma, to c ta jedna dziadkowa i tych trzech zabitych. W dodatku kieruje wiatem, to kieruje i wojnami, bez jego woli dziadek by nie zabi. Za co go karze? uskalimy fasol, to jak zacz o wojnach, nie byo koca a do koca fasoli. Kiedy, pamitam, opowiada, e spotka flozofa. Nie, nie aden z tych trzech zabitych. Gdyby ktry z nich, nie wiedziaby przecie, e zabi flozofa. Kiedy si zabija, nikt si nie przedstawia. Jeszcze gdy si idzie tyralier na tyralier, bagnet na bagnet. A taka ta wojna bya, e si przewanie bagnetami zabijali. Wyskakiwali z okopw i hurra! na siebie. Potem wracali do okopw, a midzy okopami rosa gra cia. Tygodniami nieraz wojna staa w jednym miejscu, to gdy si nie zabijali, czsto nawet si zaprzyjaniali. Tego panu nie powiem. Musiaby si pan dziadka spyta. Suchaem jako dziecko przecie. A dziecko we wszystko wierzy. Dlaczego miabym akurat w to nie wierzy? Pan nie przey adnej wojny? To mia pan szczcie, ale i wspczuj panu. Na wojnie nie takie rzeczy s moliwe. Na wojnie wszystko jest moliwe. Wojna miesza, zrwnuje, chop czy flozof wszyscy s do umierania. To kady z kadym moe si spotka. Gdzie by indziej mogli si spotka chop i flozof? Tak e gdy si nie bili, zwaszcza nocami, wiadomo, nocami nie da si bi na bagnety, a nie bili si nieraz przez kilkanacie dni, bo nie byo rozkazw, wychodzili do siebie ci z tych, tamci z tamtych okopw. Siadali wrd tych cia nakutych, czstowali si tytoniem, wdk, wymieniali si na rne rzeczy, czasem grali w karty. A dlaczego nie? W oczko na przykad mona i po ciemku gra. Wystarczy zacign si papierosem, ogieniek si rozarzy i kart si widzi. Czasem piewali piosenki, zdarzao si, e ci i tamci w tym samym jzyku. No, i razu jednego, te noc bya, deszcz popadywa, wszyscy przykuleni pod paatkami siedzieli w swoich okopach. Wtem dziadek widzi, kto wyszed z tamtego okopu, stan midzy ciaami i twarz ku niebu zwrci, jakby chcia zebra cay deszcz na swoj twarz. To i dziadek wyszed, i tak samo podnis twarz ku niebu pod ten deszcz. Tamten si wtedy spyta, czy moe dziadek jest godny. A dziadka a w brzuchu z godu ssao, bo nie mieli ju nawet sucharw. Wtedy tamten wrci do okopu i przynis konserw. Siedli sobie, otworzyli i zaczli je. Ma si rozumie, e tymi samymi bagnetami, ktrymi si kuli. Nie mia dziadek spyta, z kim je. Zreszt po co? Wystarczyo, e tamten przynis t konserw. A e te w mundurze, tyle e wrogim, to nie mgby si dziadek nawet domyli, e je z flozofem. I tak jedli, pochyleni ku sobie, osaniajc konserw przed deszczem. Tamten nic nie mwi. A dziadek, co prawda, lubi mwi, tylko e najchtniej o wojnach, jak panu wspomniaem. Ale mwi jeszcze o wojnie, skoro s na wojnie i siedz, jedz wrd nazabijanych cia. Zbierali, ale to rannych, zakutych dopiero, gdy front ruszy. Zacz wic dziadek chwali t konserw, e smaczna, o, smaczna, a nie tylko dlatego e go w brzuchu z godu ssao, ale lubi wszystko chwali. Dzie, noc, ycie, ludzi, Boga. Tak mia natur. To tamten kaza ju dziadkowi zje ca t konserw do koca. I z wdzicznoci rozgada si dziadek o sobie. e zostawi mod on. Ze chciaby do niej wrci. e ma trzy krowy, dwa konie, mrg tyle a tyle, ki kawa, lasu kawa. e sieje, orze i tak dzie za dniem. A jesieni, zim przewanie uska si fasol, bo tyle jej si sadzi, eby na ca jesie, zim do uskania starczyo. Wszyscy zasid, lampa si wieci, tu si uska, a tu si opowiada. Wrci, te opowie o tej wojnie i o tym, e razem t konserw jedli. Wtedy tamten powiedzia, e zazdroci dziadkowi. Nie umie co prawda uska, ale wolaby uska, ni zajmowa si tym, czym si zajmuje, zwaszcza e nie ma z tego dla ludzi poytku. Wtedy dziadek go spyta, a czym si zajmuje. I tamten przedstawi si dziadkowi, e jest flozofem. Wymieni imi, nazwisko. Przez ca wojn powtarza sobie dziadek to imi, nazwisko, eby nie zapomnie, gdy wrci. Chcia mu si chocia pamici odwdziczy za t konserw. Niestety, zapomnia. Powiada pan, e kto to by? Jest pan pewny? Pan go zna? To szkoda, e dziadek nie doczeka. Byby pan mu przypomnia. W kadym razie o wojnach mg dziadek bez koca. A ju zwaszcza gdy uskao si fasol, pami dziadka jakby si na ocie otwieraa. Czy to w wojnach jest taka sia, czy w fasoli, e otworz a do dna kad pami. Miao si wrcz wraenie, jakby wojny lubiy si z fasol. A wie pan, zastanawiam si nieraz, czy rzeczywicie tych trzech dziadek zabi. Moe sobie tylko wyobraa, e ich zabi, liczc, e dziki temu chocia oni mu si przyni. Prbowa w ten sposb co zaradzi, e mu si nigdy nic nie ni. A jak mwiem, w wojnach najczciej szuka wsparcia, i to we wszystkich sprawach. Nawet gdy chcia siebie czy innych pocieszy, przypomina sobie zawsze co z wojny. Niekoniecznie z tej, na ktrej by. Z innej, bliszej, dalszej i takiej, gdy go jeszcze na wiecie nie byo. Usyszaem kiedy na pastwisku, jak chopaki poszeptywali, e stryj Jan to nie dziadka syn, bo urodzi si niedugo po jego powrocie z wojny. Chocia nie zauwayem nigdy, aby dziadek robi jak rnic midzy synami. Tak samo po stryju Janie nie wida byo, eby nie czu si synem dziadka. A kiedy si powiesi, najbardziej rozpacza dziadek. Jak nie syn mj, jak nie syn mj powtarza. Innym znw razem powiedzia: Nigdy by si czowiekowi nawet nie przynio, e to jego syn si kiedy powiesi. Szkoda, e mnie wtedy ta sia taka nasza i nie daem im wszystkim trzem, eby wbili we mnie bagnety. Trzy bagnety, nie musiabym tego doczeka. Eh, ty synu, synu mj. Gdyby chocia na wojnie, nie al by tak byo. Jak tam zreszt byo, tak byo. Nie ma dziadka, nie ma babki, nie ma stryja Jana. A czasem nawet mam wraenie, jakby nikogo ju nie byo. Moe take mnie? Nieraz prbuj tego dociec, jestem czy nie jestem. Tylko e sam dla siebie czowiek nie jest wiadectwem. Musi zawsze kto drugi powiadczy. Sam dla siebie czowiek jest zbyt wyrozumiay. Jak moe, tak si broni przed sob. Kluczy, wymija si, omija, aby nie dalej, nie gbiej, nie tam, gdzie co ukrywa. Sam przed sob kady chciaby wyj jak na lubnej fotografi. Uczesany, ogolony, w garniturze, w krawacie, zaywny, umiechnity i eby mu dobrze z oczu patrzyo. No, i jak najmodziej. I wierzy, e to on. Tylko gdyby si tak uczciwie sobie przyjrza... Kade lubne zdjcie, jak pan wie, jest szczliwe. Gowa przy gowie, rami przy ramieniu, jakby w korcu maku jedno drugie znalazo. Gdyby czowiek wierzy w przeznaczenie, mgby pomyle, oto sfotografowane przeznaczenie. A co si potem dzieje, tego pan ju na adnej fotografi nie zobaczy. Nie ma ani takich aparatw, ani takich fotografw. Moe kiedy bd, nie wiem. Ale jak dotd, wszystkie lubne zdjcia s wci szczliwe. I ile takich zdj szczliwych po domach wisi. Chocia powiem panu, tak si zastanawiam, czy szczcia nie spotyka si jedynie na lubnych fotografach. U tego w tym domku te wisiao lubne zdjcie. Aha, bo nie dokoczyem panu. Wic kiedy mnie w nocy ten krzyk zbudzi, postanowiem pj sprawdzi, co si dzieje. Noc gsta, gwiazdy chmurami przykryte. Cisza, e wasne kroki syszaem, jakby nie wiadomo ile ng szo. Nawet stpania psw syszaem. Chodz midzy domkami, przykadam ucho do cian, wsadzam gow, gdzie pootwierane okna. Wszdzie jednak pi najtwardszymi snami, z niektrych chrapanie dochodzi. Ju mylaem, e mi si przynio. Wtem psy zaczynaj mnie gdzie cign. Co jest? Ale id za nimi. I pod jednym z domkw, widz, bieleje czyje ciao. Nagusiekie, jakby dopiero stworzone. Kobieta. Pochylam si, nie daje znaku ycia. wiec jej latark w twarz, a twarz caa zakrwawiona. Wziem j na rce, przyniosem do siebie. Pooyem tam, w pokoju, obmyem. Bya tak posiniaczona, e gdy teraz o tym panu mwi, jeszcze burzy si we mnie. Okryem j kocem, otuliem, bo caa draa. Zrobiem jej herbaty, to nie moga pi, tak miaa wargi popuchnite. Musiaem jej yeczk do ust wlewa, a drug rk gow podtrzymywa, bo nie bya jej w stanie sama unie. Otworzya oczy, to te oczy wyday mi si nieprzytomne. Co zacza mwi, nachyliem si nad ni, ale usyszaem jedynie sposzony jej szept: Kto pan jest? Niech pani zanie powiedziaem. Sen dobrze pani zrobi. Chyba jednak nie spaa, bo co troch budzi mnie przez cian pacz. Czy moe mi si tylko nio, e ona tam pacze, i to sen mj mnie budzi. Z rana poszedem po jej ubrania do tamtego, przed ktrego domkiem j znalazem. Z pocztku zapiera si, e gdzieby on. Niemoliwe. Widziaem przecie nieraz jego on. Teraz nie przyjechaa, bo le si czuje. O, prosz spojrze, nasze lubne zdjcie, poznaje pan chyba. A takiej w ogle nie zna. Jeszcze proszek wzi na sen, tak e nawet nie sysza, eby kto krzycza. Pewnie w innym domku, pomyli pan. Ale pod jego domkiem j znalazem, mwi. To pewnie kto zoliwie mu podrzuci. Powinien pan wiedzie, mwi, kto tu przyjeda i co si tutaj wyprawia, pilnuje pan przecie. Gdyby nie psy, zaparby si na amen. Ale psy zaczy wyciga spod ka czci damskiej bielizny, bluzk, spdnic, pantofe. I niech pan sobie wyobrazi, wcale mu si gupio nie zrobio. Zamia si tylko: Panie, panie, na jakim pan wiecie yjesz. Co pan taki niedzisiejszy? Jak panu tak jej szkoda, to j sobie pan we. I tak j miaem zmieni. Piwem chcia mnie czstowa. Psy ju si zjeyy, musiaem je uspokaja, spokj, aps, spokj, Reks, bo tylko czekay, ebym da im znak. Moe i jestem niedzisiejszy ja na to. Ale raz si jeszcze co takiego zdarzy, a podpal panu ten domek. I nie bdzie pan wiedzia kto, bo si pan w nim usmay. Co si pan wtrcasz w nie swoje sprawy?! unis si. Wszystkie sprawy s moje powiedziaem spokojnie. Pilnowa pana wynajlimy! I dlatego. 4 Tak jak teraz, po sezonie, dzie od dnia prawie si nie rni. Z rana to jak kady, kto wstanie, myj si, ubieram. Chocia powiem panu, kiedy sobie uprzytomni, e cay wiat razem ze mn wstaje, myje si, ubiera, nieraz chce mi si z powrotem do ka pooy i przynajmniej ten raz nie wsta czy ju nie wsta w ogle. Jakby jakie przeklestwo wisiao nad czowiekiem, e kadego dnia musi wsta, umy si, ubra. Od tego samego miaby prawo czu si zniechcony do caego dnia, mimo e dzie si dopiero zaczyna, i do wszystkiego, co si w tym dniu zdarzy czy nie zdarzy. A teraz niech pan sobie wyobrazi, e przez cae ycie tak. Ile to razy nawstawalimy si, namyli, naubierali i po co? Ma si rozumie, mam na myli po tej stronie wiata dzie, po ktrej dopiero si zaczyna. Bo po tamtej, gdy my tu wstajemy, myjemy si, ubieramy, rozbieraj si, myj i kad do ek, co nas dopiero przy kocu dnia czeka, a wtedy ich czeka to, co my z rana przechodzilimy. O, i wedug tego najlepiej wida, e wiat si krci, a nigdzie nie zmierza. Dziel sobie tak ten wiat na dwie strony tylko z rana, bo pod wieczr nie ma adnych ju stron. Pod wieczr jest tak samo jak czowiek potrzaskany na kawaki. A z rana jeszcze i czowiek jest cay. Nie, najpierw musz psy nakarmi. Psy musz w por dosta. Zwaszcza z rana. Gdybym nawet nie mg wsta, musz dosta. Chory, niechory, musz dosta. Raz z rana dostaj, drugi raz pnym popoudniem. Przyjdzie pora, e powinny dosta, to same mi przypominaj. Kad si i patrz na mnie. Z rana zbudz si, to ju le i patrz na mnie. I jak nie wsta, choby si nie chciao czy nie widzia czowiek celu, dla ktrego wsta powinien. Oczy ich nie godem wiec, lecz pewnoci, e dostan zaraz je. To jak nie wsta? Powiem panu, e nie mgbym ju bez nich. Nieraz mi si wydaje, e bez nich dzie by nie chcia si zacz, nie chcia si skoczy. Potem idziemy zobaczy, co tam w domkach. Potem to czy tamto. Rnie. Zaley od dnia, ale przewanie to samo. Czasem wsid w samochd i pojad co kupi. Tak, mam samochd. Od czasu do czasu trzeba przecie pojecha co kupi. A przy okazji na poczt, do banku. Tak poza tym to nigdzie nie jed. Nie mam do kogo, nie mam gdzie, nie mam po co. No, i koo siebie zawsze jest co do zrobienia. Upra, wyprasowa, zmy, zamie, posprzta. A gdybym nawet nie mia co robi, to mam te tabliczki. Te mi sporo czasu zajmuj. Chocia nie kadego dnia odmalowuj. Raz rce mam sprawniejsze, raz mnie bol. Nie ustalam sobie na kady dzie zaj. Dzie zaczynam, jakbym nic od niego nie chcia, co przyniesie, to przyniesie. Ale i nie oczekuj, e mi co przyniesie. Jedynie pilnowanie tych domkw ukada mi dzie w jaki taki porzdek, powiem panu. Jeszcze tylko po tych domkach widz, e dzie nie stoi w miejscu. Mimo e jak teraz, jesieni, dzie wydawaby si coraz krtszy i krtszy, to coraz bardziej mi si duy. Nieraz gdy si rano zbudz i pomyl, e musz do wieczora y, mam wraenie, jakby to byo znw od urodzenia do mierci. Nie wiem, czy pan kiedy co takiego odczuwa, ale jakby coraz trudniej byo przey dzie. Nie, nie o to chodzi, e dugi. Jakby to panu powiedzie. No, tak jak dzisiaj. Dzie jak kady, a cae ycie. Wieczorami troch czytam, troch sucham muzyki. Nie, telewizji prawie nie ogldam. Psy nie lubi. Wcz, to je si, warcz. I musz wyczy. Gdybym moe gra. Wedug mnie nic tak nie brata ycia ze mierci jak muzyka. Niech pan mi wierzy, cae ycie graem, wiem. Tak, mam nawet trzy saksofony, przywiozem sobie. Sopranowy, altowy i tenorowy. Na wszystkich trzech graem. Tam, w pokoju, s. Chciaby pan zobaczy? To moe pniej. Skoczmy najpierw t fasol. Przywiozem i fet, klarnet. Czasem grywaem w zastpstwie i na fortepianie. Ale mj instrument to saksofon. Czy skoczyem jak szko, pyta pan? To zaley, co pan rozumie przez szko. Wedug mnie skoczyem niejedn, cho nie mam adnych wiadectw. Bo te eby co umie, czy musi si latami siedzie w awce? Wystarczy, e chce si umie. A ja od dziecistwa chciaem. Zaczem na organkach, dostaem je od stryja Jana. Siedzielimy razu jednego na brzegu lasu, pod dbem, i stryj gra. Piknie gra. Nawet z operetek gra kawaki. Nagle z dbu spad od stryjowi na gow. Przesta gra, spojrza w gr i powiedzia: O, moe nawet na tym dbie. Co na dbie? spytaem. Powiesz si powiedzia. Tylko na razie nie mw nikomu. Przyoy znw organki do ust, ale przecign je tylko bez adnego dwiku i zamyli si. Po czym da mi te organki i powiedzia: Masz. Mnie ju niepotrzebne bd. A szkoda, eby si marnoway. Dobre byy organki. Wtedy go spytaem: Czemu stryj nie chce y? Co ci bd mwi. I tak nie zrozumiesz. Zagraj mi co lepiej. Nie umiem jeszcze, stryju. Nie szkodzi. Ale powiem ci, czy bdziesz umia. Zaczem dmucha, przeciga organki przez usta, dwik z dwikiem nie chcia si zgodzi. Ale widocznie ju co stryj usysza: Bdziesz umia. Tylko wicz. I tak zaczem. Czy, wedug pana, mona by odtd liczy moj szko? Niech bdzie, e to byo dopiero przedszkole. Wtedy mwio si ochronka, nie przedszkole. I od tego dbu zaczem gra. Wrcz zawziem si na granie. Caymi dniami graem. Chciaem, eby stryj jeszcze posucha, jak gram, zanim si powiesi. Na pastwisku krowy szy, gdzie chciay, a ja graem. Pdzili mnie w pole, to w las uciekaem i graem. Deszcz, wyganiali mnie z domu, bo nie mogli ju wytrzyma tego mojego grania, to stawaem pod okapem i graem. Na drzewa i to jak najwyej wychodziem, eby nie mogli mnie cign. Na dk wsiadaem, Rutka mnie niosa, a ja graem. Nawet do wygdki chodziem, zamykaem si na haczyk, wycigaem organki i graem. Nikt nie mg zrozumie, co tak dugo mona robi w wygdce. Na szczcie wygdka staa za stodo, tak e nie syszeli, e gram. Nie, stryj Jan jeszcze y. Jakby czeka, eby mnie posucha. Wypatrzyem kiedy, gdy znw siedzia pod tym dbem na brzegu lasu, i poszedem do niego. Posucha stryj? A to zagraj. I suchajc, jak gram: O, nie na dugo ju ci te organki wystarcz. Potem wybierz saksofon. Saksofonu tu nikt jeszcze nie widzia, to bd ci prosi na wszystkie zabawy, wesela. A moe i gdzie dalej, wyej. Saksofon najmodniejszy teraz. I saksofon to wiat. Skrzypki te nie powiem, ale to cygaski instrument. Trzeba mie cygask krew, cygask dusz. Jak Cygany wdrowa, jak Cygany kra. Nie-Cygan nigdy tak nie bdzie gra. Graj tu na skrzypkach po wsiach, ale jakie tam z nich muzykanty. Zejd si skrzypki, harmonia, bben i graj wszystko na jedno kopyto. Bum cyk cyk i bum cyk cyk. I inaczej ju gra nie bd, bo tak zawsze tu grali. Tak yli, tak grali i tak umierali. Bum cyk cyk, bum cyk cyk. Musi przyj saksofon, eby co si zmienio. Moe wtedy zaczn i taczy inaczej, i y inaczej. Byem kiedy w miecie na tacach, by w orkiestrze saksofon, mwi ci... Potem zobaczyem taki sam na wystawie w sklepie. Obok skrzypki leay. Gdybym mia pienidze, jak nie miaem, kupibym. Sam bym si nauczy. Jak si chce, wszystkiego mona si nauczy. Ho! ho! kosztowa. Duo wicej ni te skrzypki obok Nie wiem, ile by za t nasz ziemi... Zostawi ci moj cz, moe wystarczy. A nie, to skadaj. Gdybym moe wczeniej... Ale to trzeba od takiego jak ty. No, i tak si zoyo, e po wojnie znalazem si w takiej szkole. Nie bya to zwyka szkoa. Najlepszy dowd, e wietlica, ktra zajmowaa cay barak, zawalona bya instrumentami muzycznymi. Czego tam nie byo, nie uwierzyby pan. Jaka szkoa muzyczna? Nie, skde. Trbki, fety, puzony, oboje, fagoty, klarnety, skrzypce, altwki, wiolonczele, kontrabasy. Byy nawet takie in- strumenty, ktre dopiero nauczyciel od muzyki ponazywa nam, gdy go wreszcie przywieli. By i saksofon, altowy. Co prawda dwch klap mu brakowao, ale przytykao si palcami i jako si grao. Niektre instrumenty byy w jeszcze gorszym stanie. Pogite, potrzaskane, pozrywane, z dziurami od kul, odamkw, jakby te bray udzia w wojnie. Ale byy i cakiem dobre czy przynajmniej takie, e wystarczyo co tam zaspawa, przyspawa, podklei czy z dwch, trzech zabra i do jednego przypasowa, z tego na ten przeoy, na przykad struny, a od tego na tamten przenie ustnik i mona byo gra. Mielimy warsztaty, to mona byo w takie naprawy si pobawi. Niektrzy, jak si okazao, umieli nawet troch na tym czy innym instrumencie. Ale wikszo nigdy si z adnym instrumentem nie zetkna w yciu. Ja na przykad tyle, co na tych stryjowych organkach. A tymczasem gdy wkrtce przyszed nauczyciel od muzyki, od razu zapowiedzia, e zrobi z nas orkiestr. Takie mu podobno szkoa wyznaczya zadanie wychowawcze. Na szczcie wkrtce jakby zapomnia o tym. A w ogle nie przykada si za bardzo. Inna sprawa, e zrobi z takiej zbieraniny, jak my w tej szkole, orkiestr, nie wiem, czyby kto potraf. Przewanie chodzi podpity, a bywao, e ledwo na nogach si trzyma. Czasem i zasn na lekcji. Albo co wzi jaki instrument do rki, eby nam pokaza, jak si na nim gra, to gra i gra, czsto a do koca lekcji. Mielimy te z nim wiczenia wieczorami w wietlicy, to zaleao, czy przyszed mniej czy bardziej podpity. Bardziej, to rozczuli si nad tym czy innym zepsutym instrumentem, e jak tak mona byo go porani. To to barbarzystwo. Taki instrument to jak czowiek cierpi. Kada przestrzelona dziura, kada zerwana struna, kady obamany gryf, rany. Niektre z tych instrumentw, wedug niego, chyba przez pomyk do naszej szkoy trafy, bo powinny si znale w muzeum. Ale moe wanie z muzeum je przywozili, a e gdzie musieli zawie, do naszej szkoy przywieli. Pamita pan chyba, e wszystko si wtedy przywozio, zawozio, odwozio, std tam, stamtd tu czy gdzie indziej. Nie tylko instrumenty. Maszyny, zwierzta, ludzi. Meble, pociel, garnki, talerze. Wyszlimy czasem na stacj, to towarowy szed za towarowym, a kady peny rnego dobytku. Osobowe rzadko, towarowy jeden za drugim. Moe tak po kadej wojnie jest, e wszystko wraca na swoje miejsca, mimo e wojna i miejsca zmienia, zamienia, a niektrych miejsc w ogle darmo by szuka, bo ju ich nie ma. Raz przyjecha samochd i przywiz harf, klawesyn i viol da gamba. Nie wiedzielimy, co to za instrumenty, zapytalimy go, ale si rozpaka. Harfa poowy strun nie miaa, w klawesynie tylko kilka klawiszy zostao, a viola da gamba podziurawiona bya, jakby kto do niej strzela. I odtd polubilimy go. Jego jednego ze wszystkich nauczycieli. Mimo e przewanie, jak wspom- niaem, chodzi podpity czy ju pijany. Zawsze nosi z sob tak pask butelk. O, tu, w kieszeni na piersiach. Nie krpowa si, e on, nauczyciel, i nieraz przy nas wyj i pocign. Przepraszam was, chopcy, musz. Wszyscy nauczyciele zachowywali si jak wojskowi, a nas traktowali jak rekrutw. Prcz niego jednego, wszyscy chodzili w mundurach, bez gwiazdek, ale z naramiennikami, wojskowymi pasami przepasani. Mwiono nawet, e nosz w kieszeniach pistolety. My, uczniowie, te mielimy mundury, ni to czarne, ni granatowe, buty podkute gwodziami, furaerki, a na furaerkach metalowe znaczki, jakby wschodzce soce w pkolu promieni. Co, jak nam wyjaniono na lekcji wychowawczej, miao znaczy wschodzcy nowy, lepszy wiat. I e to ten wiat jest wanie przed nami. Musimy si nauczy tylko wiary, niezomnej wiary. I dla tej wiary jestemy tu, w szkole. Poza tym uczono nas zawodw. Murarza, tynkarza, stolarza, dekarza, tokarza, lusarza, frezera, spawacza, mechanika, elektryka i paru innych. Kady mg sobie wybra, jakiego zawodu chciaby si uczy. Ale nie do koca. W ostatecznoci wszystko zaleao od tego, ile szkoa miaa wyznaczone takich czy innych zawodw. Mieszkalimy w barakach, podzieleni bylimy na druyny. Kada druyna miaa swojego druynowego, najstarszego z nas wiekiem i najsilniejszego, a nad nim przy kadej druynie sta jeszcze nauczyciel wychowawca. Nauczyem si najpierw troch gra na trbce i przez rok graem z rana pobudk. Po pobudce mycie, niadanie, czarna kawa zboowa, chleb z marmolad. Potem zbirka na placu, dwuszereg, odliczanie, rozkazy. No, i paru zwykle do raportu za jakie przewinienia. Potem na lekcje, kada druyna do osobnej sali, albo do warsztatw na zajcia. A dwa razy w tygodniu wymarsz na roboty, z opatami, z kilofami, ze piewem na ustach. Comy robili? O, byo wtedy co robi. Tym bardziej e w okolicy, gdzie miecia si nasza szkoa, front sta kilka miesicy. Zasypywalimy bunkry, okopy, leje po wybuchach, niektre ogromne, e nie wyobraa pan sobie. Widzia pan? No, wanie. atalimy drogi, przynajmniej z grubsza, eby mona przejecha. Czy na te drogi upalimy kamie. Rozbieralimy resztki zabudowa, ktre groziy zawaleniem. Czy mosty na rzekach, jeli nie nada- way si ju do naprawy. Naprawialimy way rozjechane przez czogi czy rozkopane, eby samochody, dziaa mogy przejecha. Jak to po wojnie. Deszcz, nie deszcz, bo, jak nam mwili, musimy si hartowa. Ma si rozumie, e i zim. nieg odwalalimy z drg, z torw kolejowych. Co do nauki, byli midzy nami i tacy, ktrzy na tajne komplety w czasie wojny chodzili. Byli tacy ju po siedmiu klasach. Ale wikszo ani czyta, ani pisa nie umiaa. Niektrzy jeli nawet umieli, to przez wojn zapomnieli. Przez wojn nie tylko czytania, pisania mona zapomnie. Samego siebie mona za- pomnie. I zapomnieli. Nie wiedzieli, skd s, jak si nazywaj, gdzie si urodzili, kiedy. Wszyscy taka powojenna zbieranina, jak ju mwiem, bez domw, ojcw, matek, a niejeden z nieczystym sumieniem. Do tego w rnym wieku bylimy, starsi, modsi, niektry jeszcze dziecko. Cho tak naprawd nikt ju dzieckiem nie by. Nie dao si by dzieckiem, gdyby nawet ktry za tym tskni. Nie bylimy wic tak cakiem szko, troch szko, a troch takim modocianym wojskiem. Jak w wojsku stawalimy do raportw i za najmniejsze przewinienia biegiem do tamtego drzewa, nieraz z jakim ciarem. Czy w mundurze, w butach do wody po szyj. Czy tyle a tyle pompek. A za wiksze do karceru o chlebie i wodzie. Nauczycielom trzeba byo si meldowa i nie jak w szkole, prosz pana, ale obywatelu nauczycielu, a komendantowi, obywatelu komendancie. Tote nie czulimy si i my tak cakiem uczniami. Nawet mao komu chciao si przechodzi z klasy do klasy. Zreszt to przechodzenie nie byo takie wane. Wszystkich nas zrwnali, uznajc widocznie, e wszystkich wojna cofna do pocztku, wic i uczono nas od pocztku. Moe mieli racj, bo gdyby pan przyszed na jak lekcj do nas i posucha, jak dukamy, przejrza nasze zeszyty, jak bazgrzemy, nie wiem, czyby pan odrni, ktry co skoczy, a ktry dopiero zaczyna. Na przykad przez kilka lekcji wiczylimy podpisy. To nawet we wasnych imionach, nazwiskach robilimy bdy. Poza tym nie czytanie, pisanie byo najwaniejsze. Jeli chodzi o zawd, wybraem sobie spawacza. Nie wiem, skd mi ten spawacz przyszed do gowy. Nigdy nie widziaem, jak si spawa. Widziaem tylko w kuni, jak elazo kuj. I razu jednego usyszaem, gdy kowal do kogo mwi, e nie da rady, trzeba by to zespawa. Po roku jednak okazao si, e za mao jest spawarek w szkole na tylu chtnych. A te, co s, cigle si jeszcze psuj. Nie mwic, e na butle z tlenem trzeba byo nieraz czeka i czeka, zanim przywieli. Tote przeniesiono mnie na elektryka. Elektrykw moga szkoa wyuczy bez ogranicze, jako e zaczynao si wsie elektryfkowa. Podobnie jak wybierajc spawacza, nie miaem pojcia, jak si spawa, tak nie wiedziaem te, co to jest elektryczno. Bo skd? Jedyne wiato, jakie znaem, to soce i naftowa lampa. Stryj Jan tylko mwi, e w miastach nawet na ulicach wieci si elektrycznoci. A w domach to ju wszdzie. Gdy go pytano, co to ta elektryczno, mwi, e wieci duo janiej ni naftowa lampa. Nie trzeba nafty dolewa, szka czyci, knota przycina, jest kontakt w cianie, przekrca si tylko i wieci. Dlaczego do zawodu elektryka mnie skierowano, nie na przykad na murarza, stolarza? Bo wybierajc spawacza, musiaem zda egzamin z wychodzenia na sup. Jako e spawacz czsto na wysokociach musi spawa. Chodzio o to, jak sobie kto radzi z wysokoci, czy mu si w gowie nie krci. Sta taki sup na placu, wysoki, okorowany, a olizy od tych egzaminw. Wyszedem szybciutko na sam czubek. Bybym moe nawet wyej, ale z dou zaczli krzycze: Za! Nie ma wyej supa! Skoczy si! Za! Bo co tam dla mnie by taki sup. Na wszystkie drzewa w lesie wychodziem. Na najwysze topole nad Rutk. A na topole, musi pan wiedzie, najtrudniej wyj. Jeszcze jak topola smuka, rosa. I na rkach si tylko podcigaem, a bosymi nogami o pie wspieraem, bez adnego paska. Poniewa na elektryka trzeba byo rwnie zdawa z tego supa, jako e elektrycy czciej nawet ni spawacze na wysokociach pracuj, uznali, e mog by rwnie dobrze elektrykiem, co spawaczem. Mnie wszystko jedno byo, spawacz, elektryk. Jedyne, co mnie w tej szkole trzymao, to to, e mog si uczy gra na saksofonie. Inaczej uciekbym, jak inni uciekali. Czasem ich apano i przymuszano, eby dalej si uczyli, a czasem przepadali bez wieci. Mnie by na pewno nie zapali, wiedziabym, gdzie ucieka. Prawie kadego wieczora chodziem do wietlicy i wiczyem. Wracalimy, dajmy na to, od zasypywania okopw po caym dniu, zmachani jak nieboskie stworzenia, sen z ng cina, chopaki nieraz bez mycia, jedzenia walili si spa, a ja do wietlicy i wiczyem. Rce miaem martwe od opaty, usta spieczone z pragnienia, ale cho troch musiaem powiczy. Czasem przy- chodzi nauczyciel od muzyki. Siada i sucha, pocigajc raz po raz z tej swojej butelki. Czasem mnie poprawi, co mi podpowiedzia czy usprawiedliwi si przynajmniej, e gdyby nie by pijany. A poniewa w miar jak pociga, robi si coraz bardziej pijany, to z kadym ykiem ju tylko mamrota: O, uparty jeste, uparty. Ale muzyka lubi upartych. Moe ci si nawet kiedy za to odwdziczy. Tylko nie ustawaj. Nie ustawaj. Nie zawsze si odwdzicza, ale moe tobie. Moe spotka ci to szczcie. Nieraz wciga w zatracenie, e si przez ni y nie chce. Ale moe tobie. Nie ustawaj. I dobrze, eby kiedy spotka lepszego nauczyciela. Nie pijaka. Prawdziwego nauczyciela. Wybacz mi, chopcze, ale musz. Oby ty nie musia. Zdarzao si nawet, e zasypia z butelk w rku. Wyjmowaem mu j i wsadzaem z powrotem w t kiesze, gdzie j nosi. Budzi si, umiecha, po czym spa dalej. Prosiem, eby zbudzi si i poszed do siebie. Mia swj pokj w baraku przeznaczonym dla nauczycieli. Targaem nim. Albo go straszyem, e komendant idzie. Komendanta ba si tylko po trzewemu. Po pijanemu, gdy mi si nawet udao go tym komendantem zbudzi, rzuca jakie przeklestwo, mamrota, jakbym go zezoci. Wiesz, gdzie mam tego chama, chopcze. Przepraszam ci. I spa dalej. Ju bardziej skuteczna okazywaa si trbka, a naj- skuteczniejszy fet. Flet jakby gbiej siga w to jego upicie. Odkadaem wic trbk, gdy nie pomagaa, braem fet i graem mu tu przy uchu. Nie za gono, ma si rozumie. Ju po chwili wsadza, o, ten najmniejszy palec w ucho i zaczyna wierci, widocznie go swdziao. Potem na jego twarzy, ale wci pod zamknitymi oczami, pojawia si umiech, to przy fecie. Przy trbce jaki grymas. Potem otwiera jedno oko, chwil nim na mnie ciepo patrzy. Nastpnie drugie, to byo zwykle obojtne, cikie. Czasem pogrozi mi palcem, lecz dobrotliwie. O, uparty jeste. Zwaszcza e ten palec, chwiejc mu si wraz z pijan rk, nie wydawa si grony. Nie ustawaj. Nie ustawaj. I siga do kieszeni po butelk. Nieraz nic ju w niej nie byo, ale przechyla i sczy. Widzisz, chopcze jakby z powodu pustej butelki westchn ciko. Widzisz, na psy zszedem. Ale ty nie ustawaj. eby jednak da mi si odprowadzi do siebie, musiaem go przedtem takiego pijanego posadzi przy fortepianie. Tak sobie yczy, e musi zagra cho te kilka taktw, dopiero pjdziemy. Nie koczyo si jednak nigdy na tych kilku taktach. Nieraz gra i gra. Mimo e pijany, nie uwierzyby pan. Co najdziwniejsze, rce robiy mu si trzewiutekie, e miao si wraenie, jakby muska nimi po klawiszach. Mia podobne do paskich, takie same szczupe, palce dugie. Patrz, jak pan uska, to jakbym jego rce na klawiaturze widzia. E, musia pan chyba kiedy uska. Lepiej pan ode mnie ju uska. Moje rce jakby zgrabiae. Nie doszedby pan tak raz dwa do takiej wprawy, gdyby pan nigdy nie uska. Nie tak znw wiele wyuskalimy, a pan uska, e nie uwierz. Moe pan tylko zapomnia? Gdy si z czym nie miao do czynienia przez lata, mona i uskania fasoli zapomnie. Wszystkiego mona zapomnie. Ale niewiele potrzeba, eby czowiek sobie przypomnia. Tak samo zapomniaem. Dlatego zaczem sadzi fasol, eby sobie przypomnie. Chocia, jak panu mwiem, nie przepadam za fasol. Mgbym w ogle nie je fasoli. Pan gra na fortepianie? Nie, tak tylko pytam. Bo wci mam w oczach te jego rce, gdy pijany siedzia przy fortepianie. Tu jakby osobno pijany, a jakby osobno na klawiaturze te jego trzewiutekie rce. Moliwe, e by wielkim muzykiem, kt to moe wiedzie. A e gra w takiej szkole nieszkole jak nasza, to ju inna sprawa. Ile to ludzi jest nie na swoim miejscu. Nie, nie tylko gra na fortepianie. Jaki wzi do rki instrument, gra. Skrzypce, fet, wiolonczel, rg, na kadym. Ma si rozumie, jeli nie by za bardzo pijany. Mnie radzi, ebym skrzypcom si powici. Saksofonu nie lubi. Na saksofonie bdziesz gra najwyej w tanecznej orkiestrze. A skrzypce, o, skrzypce mog ci daleko zaprowadzi, mj chopcze. Jeste do skrzypiec urodzony. Ju ja si na tym znam. Kiedy go tak odprowadzaem pijanego, jedn rk w pasie go trzymajc, a gow podsadziem sobie pod jego rami, tak e zawis cay na mnie. I co mi tam do ucha mamrota, z czego udao mi si wyowi: Skrzypce, skrzypce, mj chopcze. Masz serce do skrzypiec. Masz dusz do skrzypiec. Jeste dobrym chopcem. Bogu bdziesz milszy dziki skrzypcom. Nie wiem, czy Bg chciaby mnie sucha wyrwao mi si. Nie mw tak. Zatrzyma mnie ca bezwadnoci pijanego ciaa. Nie myl tak. Jeli czego sucha, to jeszcze tylko skrzypiec. Skrzypce boski instrument. Sw ju nie sucha, nie byby w stanie. Za duo ich. I to we wszystkich jzykach. Wiecznoci by mu nie starczyo, eby wysucha wszystkich jzykw wiata. A skrzypce w jednym. W skrzypcach s dwiki wszystkich jzykw, wszystkich wiatw, tego, tamtego, ycia, mierci. A sw nie byby, mimo swojej wszechmocy. Nie wiem, moe mi dobrze radzi. Ale wybraem saksofon. Jakkolwiek mona by pomyle, c pijak moe komu poradzi, jeli sam sobie nie poradzi. I moe nawet przeciw Bogu wybraem saksofon, skoro najbardziej lubi skrzypce. O, Bg by mi duo winien. A on, kiedy by ju dobrze podpity, zawsze o tym Bogu. Raz przed ca wietlic, e nie od murowania, tynkowania, spawania czy szklenia okien trzeba zacz nowy wiat budowa, lecz od muzyki. I gdyby Bg od muzyki zacz, niepotrzebny byby aden nowy wiat. Kto donis do komendanta. Komendant go wezwa, zrobi mu podobno awantur i zagrozi, e jeli nie przestanie z tym Bogiem, wrci tam, gdzie by. Ma szczcie, e po pijanemu to mwi. Naturalnie wiedzieli, e pi. Ale nie mieli skd wzi innego nauczyciela od muzyki. On jeden zgodzi si do naszej szkoy przyj. Taka to bya szkoa. A instrumenty zostay skonfskowane podobno jakim ciemiycielom, krwiopijcom, wyzyskiwaczom i rnej swooczy. Nie rozumiaem, o kogo chodzi. Tak nam mwi wychowawca na lekcji wychowawczej. Teraz miay suy nam, ktrzy jestemy przyszoci nowego, lepszego wiata. Z trudem mi zreszt przychodzio cokolwiek wtedy zrozumie. Wszystkiego si baem, ludzi, rzeczy, sw. Przyszo mi co powiedzie, to si na kadym sowie zacinaem. Nieraz ju przy pierwszym nie mogem ruszy z miejsca. Najprostsze sowo niemal mnie bolao i kade odczuwaem jak nie swoje wasne. Kiedy wszyscy na sali ju posnli, nakrywaem si z gow kocem i przepytywaem szeptem sam siebie z takich, innych sw, jakbym si od pocztku ich uczy, obaskawia je, przyzwyczaja si, e to moje sowa. Zdarzao si, e na ssiednim ku ktry z chopakw si zbudzi i poszarpujc na mnie koc, pyta: Ty, czemu ty do siebie gadasz? Ty, zbud si, bo co ci si chyba niedobrego ni. Przez sen gadasz. Nieraz i na innych kach budzili si, budzili nastpnych. I ko za kiem miali si, przedrzeniali mnie, e sam do siebie mwi. Czemu w ku to robiem, nakrywajc si w dodatku kocem? Nie wiem. Moe sowa potrzebuj ciepa, gdy si rodz od nowa. Bo te kiedy znalazem si w tej szkole, byem prawie niemow. Mwiem ju troch, ale mao, bez adu i skadu. Zapyta mnie kto o co, to nie umiaem odpowiedzie, jakkolwiek wiedziaem, co powinienem odpowiedzie. Dopiero dziki temu, e zaczem si uczy gra, odzyskaem z wolna mow, a tym samym poczucie, e yj. W kadym razie nie zacinaem si ju tak i sw mi zaczo przybywa, i coraz mniej si tych sw baem. A powiem panu, taka mnie zachanno ogarna, e postanowiem si na wszystkich instrumentach nauczy. Nawet na perkusji. Uboga bya to perkusja. Bben, jeden bbenek, talerz, trjkt. Ale gdy si tak nieraz na niej tukem, czuem, jak co zaczyna we mnie drga, jakby jaki zegar zacz i, ktry do tej pory sta. Z czasem to zrozumiaem. Ot, wedug mnie, nie tylko muzyk, take yciem rzdzi rytm. Gdy czowiek traci w sobie rytm, traci i nadziej. C jest pacz, c rozpacz, jeli nie brakiem rytmu. C pami, jeli nie rytmem. Najwicej jednak wiczyem na saksofonie. I powiem panu, jest co takiego w saksofonie, a przecie byy to dopiero pocztki, e kiedy zawiesiem go sobie na szyi, wetknem ustnik w usta, a korpus objem domi, ju od tego samego jaka nadzieja we mnie wstpowaa. Moe le powiedziaem, to byo co gbszego, jakbym si na nowo chcia urodzi. Kto wie, moe co ta- kiego jest we wszystkich instrumentach. Ale ja czuem to tylko w saksofonie. I ju wtedy, w szkole, postanowiem, e kiedy kupi sobie saksofon. Musz kupi, eby nie wiem co. Tote kiedy po skoczeniu szkoy zostaem skierowany do elektryfkacji wsi, ju od pierwszej pensji zaczem odkada na ten saksofon. Niewiele z pocztku, bo niewiele si zarabiao. Nie od razu byem penym elektrykiem. Raczej takim przynie, podaj, jak to mwi si. Przewanie przy wkopywaniu supw pod lini pracowaem. Jedna ekipa cigna po supach lini, druga zakadaa w domach instalacje. Dopiero pniej dopucili mnie i do innych robt. Na przykad gdy dom by murowany i trzeba byo rowki wykuwa pod przewody, no, to wykuwaem rowki. W domach byo duo lepiej. Mona byo co dorobi za takie czy inne utrudnienia. Chocia niewiele wtedy byo domw murowanych. Czasem czym poczstowali, kubkiem mleka z chlebem, serem. Czy pozwolili, eby sobie jabko, liwk, gruszk urwa, jeli mieli sad. Bo nieraz z godu a w odku ssao, zwaszcza przy kocu miesica. Niechby jednak najgodniejszy by miesic, musiaem na saksofon odoy. Z gry wiedziaem, kiedy braem pensj, e do nastpnej mi nie starczy, ale na saksofon musiaem. Nieraz mnie kusio, eby z tego saksofonu cho par zotych sobie poyczy. Na jedzenie nie. Na jedzenie bym nie mia. Ale na przykad gdy koszula ze mnie zlatywaa, skarpetek nie dao si ju duej cerowa. Zima sza i przydaoby si co cieplejszego, kalesony, sweter, buty. Naturalnie, e i zim pracowalimy. Tylko przy trzaskajcym mrozie nie, wtedy po domach. Ale gdy mrz by niewielki, wkopywalimy te supy, kilofami wyrbujc zmarz ziemi. Trzymaem pienidze w sienniku, w somie, owinite w gazet. Siennik, powiem panu, to najlepszy schowek na pienidze. Jeszcze tak jak my zmienialimy wsie, kwatery, to najlepiej w sienniku. Na sienniku si spao, siennik wygnioto si ciaem, kto by mg si spodziewa, e tam s pienidze. Gdy z kolejnej pensji dokadaem, musiaem nieraz szuka ich po caym sienniku. Oj, nieraz mnie kusio, eby sobie poyczy. Wycignem, odwinem i sam z sob si przemagaem, e moe by jednak. Oddam przecie. Mog nawet z procentem odda za te ile dni do nastpnej pensji. Ten jeden raz. Przysigam, e oddam. Ten jeden raz tylko. Nic si takiego za ten raz nie stanie. I moje to przecie pienidze, od siebie poyczam. Co innego, gdybym od kogo. Od siebie samego, to nie musiabym si nawet tumaczy, gdybym tak zarwa ten tydzie czy miesic, bo nie duej, na pewno. Czybym a tak sobie nie ufa? Moje wasne pienidze i a tak sobie nie ufam? To chocia policz, ile mi si uzbierao. Mimo e wiedziaem ile. Kadego miesica, gdy odkadaem, liczyem. Co mi jednak szkodzi, policz, skoro mam ju sobie nie poyczy. Od liczenia, co prawda, nie przybywa, ale podnosi na duchu, e przynajmniej nie ubyo. Liczyem, prostowaem, ktry banknot by pomity, rozkadaem na kupki, tu setki, tu pisetki, tu tysice, kad kupk obkadajc niczym w okadki w jeden banknot. To znw dzieliem nie wedug banknotw, lecz na rwne sumy. Jeli mi si wydawao, e kupek jest za mao, zmniejszaem sumy, eby byo wicej. Niech pan mi wierzy, jest co takiego w pienidzach, e gdy wcign pana, na cokolwiek pniej szkoda wyda. Najchtniej by czowiek tylko liczy i bez koca liczy. Zaczem si ju nawet ba, czy mi nie bdzie szkoda tych pienidzy na saksofon wyda. Jeden z elektrykw spad ze supa, zama rk, nog i mnie na jego miejsce dali. Chocia nie odbyem caego stau, zostaem penym elektrykiem. O, ju wicej zarabiaem, tak e i saksofon stawa si coraz bliszy. Zaczli mnie dopuszcza do godzin nadliczbowych i do prywatnych robt. Ju nie wkopywaem supw, zakadaem na supach przewody. A najwicej godzin nadliczbowych wyrabiao si wanie na supach. Plany byy mocno spnione i przyszo zarzdzenie, eby przyspieszy. Std tych godzin nadliczbowych byo duo wicej. Zanim sup si wkopao, instalowao si na szczycie szklane czy porcelanowe fajki. Potem wychodzio si i cigno lini, mocujc na tych fajkach. Mimo godzin nadliczbowych, nie za wielu byo chtnych na supy. Wikszo wolaa w domach zakada instalacje. Tote linia w tyle bya i musiaa goni domy. Nieraz do zmierzchu si na tych supach siedziao. Inna sprawa, e usiedzie na takim supie, jeli kto niewytrzymay, nie usiedzia dugo. No, nie, azy miao si u ng, na nich si czowiek wspiera. Nie widzia pan nigdy elektrykw na supach? Przecie caa ziemia zastawiona jest takimi supami. Tu, nad zalew, te linia dochodzi na supach. Betonowych, a wtedy supy byy drewniane. Jak to panu wytumaczy, co to azy. Jak sierpy, pokrge, przytwierdzone od spodu do butw. Nie wie pan, co to sierp? Nigdy pan nie widzia? Dawniej zboe li sierpami. Do czego sierp moe by podobny? O, do ksiyca w nowiu. A w krzyu byo si jeszcze pasem przepasanym, ktry obejmowa pana i sup. Niezalenie od tego, trzeba byo mie si i w krzyu, i w nogach, eby tak ze supa na sup i przez cay dzie. Wikszo stanowili starsi elektrycy, jeszcze przedwojenni, niektrzy schorowani, po wojennych przejciach, wyszed taki na jeden, drugi sup, a na trzecim ju mu nogi odmawiay posuszestwa, krzy upa. Zimniej byo, to i rce im grabiay. Niby mieli rkawice, ale adna to robota w rkawicach. I chocia godziny nadliczbowe byy podwjnie pacone, modszym te supy zosta- wiali. Odbijali sobie w dwjnasb za to przy instalacjach domowych. Tak atwo by nam tych godzin nadliczbowych nie oddali. Poza tym mao ktry z nich nie pi. Oj, pili, e to pili. Na kwaterach, po robocie, to nie byo dnia. Ale i w robocie. Od rana nieraz ju pili. A jeli nie pili, to jeszcze nie wytrzewieli z wczorajszego dnia. Jak w takim stanie wyj na sup? A dla mnie wyj na sup, to byo nic, jak panu mwiem. I mogem cay dzie na tych supach. Nawet to lubiem. Do tego wtedy jeszcze nie piem. Broni mnie ten saksofon, chciaem jak najwicej zarobi i jak najwicej odoy. Zreszt moe oni te by tak nie pili, ale prawie w kadym domu pdzono bimber. Mona byo dosta o kadej porze dnia i nocy. Zapukao si tylko w okno i przez okno podawali. Nie mwic, e najchtniej pacili bimbrem za robot. I w ogle za bimber mona byo wszystko zaatwi. Ludzie nie wierzyli ju w adne pienidze. Prawdziwe pienidze to by bimber. A co innego mona byo z bimbrem robi? Pi. Wic pili. Musz jednak im przyzna, mimo e pili, byli pierwszorzdni fachowcy. Nawet po pijanemu, a kad robot zrobili. Czego si w szkole nauczyem, to byo nic w porwnaniu z tym, czego si od nich nauczyem. Naleao tylko dobrze im si przyglda, kiedy co robili. I sucha uwanie, ani sowa nie ronic. Kady z nich mia swoje tajemnice i czasem ten czy tamten mimo woli si zdradzi. Jakie tajemnice? Nieelektryk pan, to co bd panu mwi. No, przecie nietrudno si domyle. Nie wiedzia pan, co to azy, nie wiedzia pan, co to sierp. Jedno panu powiem, fachowiec, jeszcze tego samego zawodu, po dwch, trzech sowach pozna drugiego fachowca. Nie przecz, e niewiedza jest te wiedz. Tylko e niewiedz nie da si zrozumie tajemnic elektrykw. Kiedy czowiek nie ma adnego zawodu, nawet jako czowieka trudno go zrozumie. W kadym razie gdy si nieraz przypatrywaem ich robocie, miaem wraenie, e prd przepywa przez nich niczym po przewodach. Nie byo awarii, ktrej by nie naprawili. Brakowao nieraz materiau, to z tego na to przeoyli, to czym okrcili, tamto polutowali. Nie byo dla nich rzeczy niemoliwych. Tak e gdy przeszedem potem na budowy, z najtrudniejszymi instalacjami dawaem sobie rad. Na przykad pracowaem przy budowie chodni, gdzie wszystkie urzdzenia zaleay od elektrycznoci. I nie miaem z tym kopotw. Pi wdki tylko od nich si nie nauczyem. Dopiero na budowach. Ale wtedy ani kieliszka nie wziem do ust, tak mnie ten saksofon trzyma. Na jednej kwaterze z kilkoma mieszkaem, to kadego wieczora mnie namawiali, zapraszali, a pili tgo. Nawet mnie zaczli posdza, e moe donosz. Bo wedug nich, kto nie pije, musi donosi. Jeszcze taki mody. Nie ufali modym. I nie dziwi si. Mody jest gotw na wszystko, aby starszych wyprzedzi. Modemu si spieszy. Mody nie ma tej cierpliwoci, ktrej nabiera si z dowiadczeniem. Nie ma zrozumienia, e i tak zmierzamy ku jednemu. Modym zawsze si wydaje, e zbuduj nowy, lepszy wiat. Wszystkim modym. Nowym modym, starym modym. A i tak wszyscy zostawiaj po sobie taki wiat, e nie chce si na nim y. Wedug mnie im szybciej z modoci si wyrasta, tym lepiej dla wiata, powiem panu. Byem mody, to wiem. I te wierzyem w ten nowy, lepszy wiat. Zwaszcza e po takiej wojnie nietrudno byo uwierzy, bo nie byo w co wierzy. A mao co si tak nadaje do wierzenia jak nowy, lepszy wiat. Nie ma si zatem im co dziwi, e mogli mnie posdza o to czy o tamto i nawet e donosz, skoro nie pij. Nie wiedzieli przecie, e skadam na saksofon. Skadaem w najwikszej tajemnicy. Moe bym si nieraz napi, ale znaem zwyczaje, jakie obowizuj przy piciu. Wypibym kieliszek, a musiabym postawi przynajmniej p litra. Do tego chleb, ogrki, kiebasa. A mnie szkoda byo kadej zotwki. Tumaczyem si, e mam wrzody na dwunastnicy. Nie wiedziaem, co to wrzody, nie wiedziaem, co to dwunastnica. Raz tylko w pocigu wszedem do przedziau, wykrzykuj, gruszki, liwki, jabka, a tam kto kogo czstuje i ten si tumaczy, e nie, dzikuje, ma wrzody na dwunastnicy, musi cisej diety przestrzega. Wygldaem zreszt, jakbym mia. Po latach, ju za granic, okazao si nawet, e mam. Wedug jednak moich elektrykw i nie tylko tych wtedy, ale z ktrymi i na innych kwaterach, ju na budowach, mieszkaem, wdka bya i na wrzody najlepszym lekarstwem. Bo dlaczego oni wrzodw nie mieli? No, dlaczego? Zdziwi pana, ale moe to nie byo takie ze, e pili. Bo kiedy nie pili, mieli kopoty ze spaniem. Wyobraa pan sobie, umachani, po caym dniu roboty, sen powinien ich cina. A ten nie mg zasn, ten co troch si budzi, ten spa byle jak, pytko, nie mgby powiedzie, spa czy nie spa. A tu wit ju i do roboty. Najgorsze, e gdy ma si kopoty ze spaniem, rne myli przychodz czowiekowi do gowy i tym bardziej nie daj mu spa. Raz w jednej wsi mieszkalimy w piciu na kwaterze, wszyscy starsi, ja jeden mody, i mieszka z nami jeden majster. Mwilimy majster nawet poza oczami. Id do majstra, spytaj si majstra, niech ci majster doradzi. Tylko o nim jednym majster. A nie wiem, czy pan wie, jak si zwykle o majstrach poza oczami mwi. W kadym razie nikt nie powie majster. Mao mwi, w adne rozmowy nie dawa si wcign i przy wdce. Wdk lubi, dlaczego miaby nie lubi? Ale sowa trzeba byo z niego wyciga jak z najgbszej studni. I nigdy nie byy to sowa, ktre by co panu mwiy. Moe jemu tak, ale innym nie. Tak, nie, kto wie, moe, naleaoby si zastanowi. Nigdy do koca. I jednego wieczora jako tak si doyo, e nie pili. Przyszlimy pno od roboty. Kto si tylko spyta, ma kto co? Nikt nie mia, nikt te nie mia chci pj kupi. Wobec tego chodmy spa. Pooylimy si, zgasilimy wiato, zrobio si cicho, zaczem zasypia. Wtem ktry gboko westchn, a na innym ku ca wag ciaa ktry si na drugi bok przewrci. I ju na wszystkich kach zaczli si przewraca, poprawia, krci. ka byy wysuone, za najmniejszym ruchem trzeszczay. A ten majster mia ko pod oknem. I zawsze po zgaszeniu wiata pali jeszcze papierosa. Take w nocy, gdy si zbudzi, pali. Dwa, trzy musia wtedy wypali, eby znw zasn. Tylko wdka go od razu usypiaa. Chocia te zaleao, ile wypi. Duo, od razu. Mao, jeszcze gorzej si mczy. O, wtedy to ju pali a pali. Staa tu przy nim na oknie pelargonia i w tej pelargonii strzepywa, gasi. Rano zawsze wyzbierywa niedopaki i po tych niedopakach mona byo si domyle, jak spa. I nie tylko jak spa. Nie tylko moga to by miara jego niespania. Ale c my, elektrycy. Niedopaki to dla nas niedopaki. Do tego dym byo zawsze rano czu, no, to pocigalimy nosami, o, napali si majster, ale to napali. Tak i wtedy zapali, a ktry go spyta: Majster nie pi? I ja co nie mog spa. I zaraz na wszystkich kach, e te co nie mog. Tak to jest, kiedy si czowiek przed spaniem nie napije powiedzia ktry, a ktry zakl. Ktry przypomnia sobie, e gdzie mocniejszy bimber pdz ni gdzie tam. I zacza si rozmowa. A majster zapali drugiego papierosa. Strzepywa popi do pelargonii, pelargonia rozjaniaa si. A kiedy si zacign, rozjaniaa si i jego twarz. Mona byo zobaczy, e ley z otwartymi oczyma. Ale chyba nie sucha, o czym rozmawiali, bo nie odezwa si ani sowem. Ja jako najmodszy nie miaem gosu, tylko suchaem. Zreszt co mgbym powiedzie, gdy na przykad zastanawiali si, co by ktry zrobi, gdyby si dowiedzia, e ona go zdradza. Oni byli onaci, a ja nawet nie mylaem o tym. Nie wiedzielimy tylko, czy majster jest onaty. Nigdy o tym nie mwi. No, a wie pan, pomyle, e ona pana zdradza, ca noc mona oka nie zmruy. I w dzie przy robocie wszystko z rk leci. Kady jednak wiedzia, co by zrobi. Ten by zabi, ten by z domu wygna, ten jeszcze co innego. Potem zaczli si zastanawia, czy stary czowiek jeszcze moe i odkd czowiek jest stary, jeli chodzi o to. Wie pan, co mam na myli. A jeli ju nie moe, co go trzyma przy yciu. I czy warto wtedy y? Na to ktry, e yciem Bg kieruje, a czowiek nie ma nawet prawa myle, czy warto. I tak weszli na Boga. Czy powinno si po takiej wojnie wierzy, czy nie wierzy dalej w Boga. Ten uwaa, e powinno si, bo nie Bg wojn rozpocz, lecz ludzie. Inny, e niby tak, chocia gdyby chcia, mg powstrzyma ludzi. A inny, e mwi si czowiek strzela, Pan Bg kule nosi, to mg wojn tak pokierowa, eby mniej byo nieszcz, cierpie, mierci. I zaczli opowiada o rnych przypadkach, ktrych byli wiadkami lub o ktrych syszeli. I jeden si tak unis, bo jego brata rozstrzelali, e zapyta wprost, czy Bg w ogle jest. Po czym zacz nas pyta ko za kiem, jak wedug nas. Jest? Ja udaem, e ju pi. Na kocu spyta majstra: Majster co uwaa, jest Bg? Majster zgasi wanie w pelargonii papierosa i zapali nastpnego. To by chyba czwarty, odkd si pooylimy. I przez cay czas ani sowa, jakby w ogle nie sucha. Czekalimy w napiciu, co powie, jakby to od niego zaleao, czy Bg jest. A ten, ktry go spyta, spyta go ponownie: No, majster. Jak majster myli, jest czy go nie ma? Kto? odezwa si wreszcie. Bg. Nie od razu odpowiedzia, dopiero gdy zgasi papierosa: Po co mnie pytasz? Po co ich pytasz? Nie przegosujesz. Siebie spytaj. Ja mog ci tyle powiedzie, e tam gdzie byem, go nie byo. I znowu zapali papierosa. Zrobio si cicho, nikt nie mia o nic wicej pyta. I nikt do nikogo wicej sowa nie powiedzia. A po chwili zaczli zasypia. Tu odezwa si wist, tam goniejszy oddech. Zastanawiaem si, czy majster zasn, bo z jego ka nic nie byo sycha. Ale te nie zapali nastpnego papierosa. Ja nie mogem zasn. Nabiem sobie gow mylami z tej rozmowy, bo dla mnie wszystko, o czym mwili, byo jakby spoza granic mojej wyobrani. A najbardziej drczyo mnie, gdzie to majster by, e Boga tam nie byo. I na drugi dzie poszedem do niego, eby co mi poradzi, bo korki mi si cigle pal, gdy wcz trjfazwk. I spytaem go: Gdzie majster by? Spojrza na mnie podejrzliwie. Oby ty tam nigdy nie by. Po czym burkn: We si do roboty. Wiesz ju, co masz zrobi. Jeli chodzi o saksofon, coraz wicej udawao mi si z miesica na miesic odoy. Nie przepuciem adnych godzin nadliczbowych. Do tego wieczorami czy w niedziele robio si roboty prywatne. Bimbru za zapat nie braem, pienidze. Wolaem mniej wzi, ale pienidze. Wolaem poczeka, eby pienidze. Nie byo prawie wsi, gdzie by kto nie chcia, eby mu dodatko- wo drugi kontakt wstawi, drugie gniazdko, a do kadego gniazdka czy kontaktu trzeba byo cign przewody. Urzdowo, czyli po znionych cenach, wolno byo tylko jeden kontakt, jedno gniazdko w pomieszczeniu. Ale w sieniach ju nie, w komorach nie, na strychach nie i nigdzie wicej nie. Na strychach mona by zrozumie, strychy w wikszoci domw pod strzechami, w razie zwarcia dom jak zapaka si pali. Ale na przykad i w ciemnoci przez sie i szuka klamki w drzwiach? Czy do komory z naftow lamp, gdy w domu jest elektryczno? Wic zakadalimy, gdzie kto sobie yczy. Ma si rozumie, prywatnie. yczy sobie kto w sieni, w komorze czy nad wejciem do domu, prosz bardzo, zrobi si. Bdzie tyle a tyle kosztowao. yczy sobie kto, eby mu do chlewa przecign, czemu nie, zrobi si. Rzadko, ale zdarzali si tacy. W jednej wsi nawet kto chcia, eby mu do stodoy, bo kupi sobie okazyjnie silnik elektryczny, mgby mocarni, wialni na elektryczno przestawi, nie wci kieratem. Przecignlimy mu. Musia tylko poczeka, a zaoszczdzimy materiaw na urzdowych przydziaach. Ale i na strychach pod strzechami zakadalimy, jeli kto sobie yczy. Przewd okrcao si dodatkowo tam izolacyjn, przecigao si przez izolowan rurk, metalow, ale wycielon porzdnie, i cigno na wysokich wspornikach, w odpowiedniej odlegoci od strzechy, po krokwiach, a kontakt instalowao si na przewodzie kominowym. I nie miao si nic sta. Prywatnie nie byo adnych przeciwwskaza. Co prywatnie moliwe, urzdowo, jak pan wie, niemoliwe. Nie wszyscy jednak byli za elektrycznoci, o, nie. Niektrzy nie pozwalali nawet, eby sup sta przed ich domem. Mam na sup patrze cae ycie? A w choler! Moja ziemia do poowy drogi. Z siekierami nieraz na nas wypadali, trzeba byo wzywa milicj. Do domw nie wpuszczali, przepdzali jak zoczy- cw. Zwaszcza e co do domw, nie byo przymusu. Nie chcia kto, jego sprawa. Jak to tumaczyli? Rnie. e nowa wojna niedugo bdzie, o, tylko patrze. A w wojn naftowa lampa najpewniejsza. Nie bdzie nafty, lnianym olejem bdzie si wiecio. A len si zasieje. Z wszystkich wiate, aby soce, pki Bg daje, i naftowa lampa nie zawodz. A nie musi by tak samo widno w dzie i w nocy. Wystarczy w dzie, noc jest od spania. Przyszlicie wiat wywrci? Jeszcze supy z drutami? A niech wrble czy jaskki posiadaj? Popal si na wgielki. Pioruny bdzie to cigao. A moe i choroby. Wystarczy nam tych, na ktre dotd chorujemy. U takich, ma si rozumie, nie zarobi. Ale w ogle to niele si na tych prywatnych robotach wychodzio. U mynarzy na przykad, pki mynw im nie upastwowili. Na plebaniach, w kocioach. Chocia z ksimi rnie byo. Zawsze co urwali za Bg zapa. Tak e razu jednego, gdy znw przeliczyem, ile mi si ju uzbierao na ten saksofon, wydao mi si, e moe by wystarczyo. Nie wiedziaem, co taki saksofon moe kosztowa. Zaczem rozpytywa si wrd muzykantw po wsiach, wiedzieli, ile harmonia, skrzypce, klarnet, ale o saksofonie mao ktry nawet sysza. No, to zwolniem si na jeden dzie i wybraem si do najbliszego miasta. By sklep muzyczny, ale saksofonu nie mieli i te nie wiedzieli, ile mgby, zwaszcza teraz po wojnie, kosztowa. Wic za jaki czas wybraem si dalej, do wikszego. Nie mieli, ale obiecali, e si dowiedz, co mgby kosztowa, moe nawet sprbuj zamwi, jeli byyby. Rozejrz si te prywatnie, moe kto bdzie mia, bo przynosz im czasem ludzie instrumenty do sprzedania. Podaem im swoje nazwisko. Chciaem da zaliczk. Nie chcieli. Powiedzieli, ebym za miesic, dwa przyjecha. Jeli bd mieli, zatrzymaj. Nie ma pan pojcia, przed kadym zaniciem wyobraaem sobie, jak wieszam ten saksofon u szyi, wkadam ustnik w usta, przebieram palcami po klapach. Postanowiem nawet, e kiedy ju go bd mia, zrobi oblewanie i sam si te upij. Wtem ktrego dnia, jak grom z jasnego nieba, usysza kto w kukuruniku, wymiana pienidzy. Co to kukurunik? Nie samolot. Tak samo si mwio na goniki radiowe, instalowane, naturalnie jeli kto chcia, w domach, gdzie bya ju elektryczno. A wymiana pienidzy, wie pan, na czym polegaa? Nie to, e nowe banknoty. Tylko za te nowe mg pan trzy razy mniej kupi. Nie sysza pan o takiej wymianie? To gdzie pan wtedy by? Zreszt nie ma to znaczenia. O saksofonie w kadym razie nie miaem ju co marzy. Nawet nie czuem zoci, powiem panu. W ogle nic nie czuem. Jedyne, co czuem, e nie mam po co dalej y. I postanowiem si powiesi. Robiem tego dnia na supie transformatorowym. A taki sup transformatorowy wyglda jak dua litera A. Skada si z dwch supw, ktre u gry si schodziy, a niej, dla wzmocnienia, poczone byy poprzeczn belk. I na tej belce. Poprzedniego dnia poyczyem powrz u jednego gospodarza. I pod wieczr, gdy skoczyem robot, pochowaem narzdzia do torby, torb spuciem na ziemi. Jeden koniec powroza uwizaem na tej po- przecznej belce, na drugim zrobiem ptl. Woyem ptl na szyj i miaem ju azami odczepi si od supa, ale spojrzaem jeszcze w d, na ziemi, i zobaczyem stryja Jana. Sta z zadart gow i patrzy, co robi. Nie, nie wydawao mi si. Widziaem go, o, jak tu pana widz. Nie rb tego powiedzia. Powiesiem si i nie widz rnicy. 5 Nie, nie skadaem ju wicej na saksofon. Wkrtce zreszt przeszedem na budow pracowa, a kiedy wziem pierwsz pensj, kupiem sobie kapelusz. Dlaczego kapelusz? Nie wiem. Moe co musiaem sobie kupi, eby znw mnie nie zaczo cign do skadania na saksofon. A kapelusz moe dlatego, e jeszcze w szkole postanowiem sobie kupi kapelusz, gdy bd ju mia saksofon. Saksofon, kapelusz, lubiem tak nieraz na siebie popatrze, gdy wyobraziem si sobie. Przywieli nam do szkoy kiedy taki flm. Wielki sklep z kapeluszami, wchodz mczyzna i kobieta, on mia na imi Johnny, ona Mary, i ten mczyzna chcia kupi kapelusz. Zacz przymierza kapelusze, a Mary siada sobie w fotelu i zagbia si w jakim pimie. By to pierwszy flm w moim yciu. Tote gdy tak przymierza te kapelusze, miaem wraenie, e nie na ekranie przymierza, ale wrd nas w wietlicy. Albo e my wszyscy znajdujemy si w tym sklepie, gdzie on przymierza. Przymierza i przymierza, a ta Mary, pikna zreszt kobieta, jak mwi, siedziaa w fotelu, z oczami w pimie. Bya w futrze, nog zaoya na nog, kada noga w eleganckim pantofelku. Nie wiem, czy si pan ze mn zgodzi, ale nogi u kobiety stanowi o caoci. A ju pantofelki, to wszystko inne moe by nawet skromne. Twarz moe by brzydsza, jeli nogi. Tylko musz by w adnych pantofelkach. Dzisiaj rzadko mona spotka takie nogi. Prawie wszystkie kobiety chodz w spodniach, a jak nawet w sukienkach, to nieraz w takich butach, e si wojna przypomina. I mao ktra ju potraf chodzi, jak kobieta powinna. Widzia pan, jak kobiety teraz chodz? To niech pan si przypatrzy kiedy. Rzucaj nogami, przybijaj. onierze, nie kobiety. Nawet tutaj, porozbieraj si, boso, a wikszo tak chodzi. I nie maj betonu pod stopami, tylko ziemi, traw. Opowiada mi pewien reyser za granic, e nie mg dobra aktorki do flmu, ktra by umiaa zagra ksin. Twarze si nadaway, chd nie. No, i ta Mary tak bya pochonita pismem, e na mczyzn wcale nie zwracaa uwagi. A on przymierza i przymierza. I w kadym kapeluszu coraz duej sta przed lustrem i jakby coraz bardziej nie wiedzia, czy powiedzie, ten mgby by, czy zdj i poprosi o inny, czy jeszcze poprzyglda si sobie. Przymierzy ju kilka, ale w adnym widocznie si sobie nie podoba, bo wci prosi o nastpny. I sprzedawca jak gdyby nigdy nic przynosi mu nastpny, po czym znw nastpny i nastpny. Jeszcze przy kadym przyniesionym kapeluszu umiecha si i zgina w pukonie. A mimo e mczyzna widzia si od stp do gw w wielkim lustrze, ten obchodzi go dookoa z lusterkiem w rku, podstawiajc mu to lusterko z jednego boku, z drugiego, to pod twarz, to z tyu, eby przejrza si, jak wyglda w odbiciu tego lusterka w tym wielkim lustrze przed sob. I zachwala z rwnym przekonaniem kady kapelusz, jaki mczyzna wanie przymierza: Pan szanowny spojrzy teraz. A teraz. Troszk na czoo nasuniemy. Troszk odchylimy z czoa. Troszk na bok, troszk tak, troszk inaczej. Idealny, wprost idealny. Wymarzony do szanownego pana twarzy. Szanownego czoa, szanownych oczu, brwi i tak dalej. Idealny. Dzisiaj te jestem przekonany, e to bya komedia. Tylko e wtedy wcale mnie to nie mieszyo. Przeywaem kady kapelusz, ktry Johnny zdejmowa i oddawa sprzedawcy, jakbym sam co traci. Widocznie miech nie od tego zaley, co pan widzi, syszy. miech to zdolno czowieka do obrony przed wiatem, przed sob. Pozbawi go tej zdolnoci to uczyni go bezbronnym. I taki wanie byem. Po prostu nie umiaem si mia. A nawet dziwne mi si wydawao, e mona si w ogle z czego mia. W wikszoci tacy bylimy, ktrzy traflimy do tej szkoy. Jakkolwiek nie wszyscy, ma si rozumie. Niektrzy potrafli si mia, nawet gdy siedzieli w karcerze. Tak i na tym flmie, niektrzy a si zanosili od miechu. Nie by to jednak, ot, taki sobie miech. Czuo si za tym miechem narastajc wcieko, al. Z kadym kapeluszem, ktry mczyzna przymierza, wrd tego miechu leciay przeklestwa, wyzwiska, na niego, na sprzedawc, a przede wszystkim na t Mary, e zatopiona w pimie nie doradzi mczynie. A siedziaa, o, jak my tu. A eby chocia oczy podniosa, powiedziaa, dobrze mu, niedobrze, w tym gorzej, w tym lepiej. I mogaby przecie czyta dalej. wietlica pena bya, omal w szwach pkaa, moe pan sobie wyobrazi, co si dziao. Nie spodoba si sobie mczyzna w ktrym kapeluszu, od razu krzyki, tupania, gwizdy. I coraz goniejsze, coraz zajadlejsze, a tym bardziej e nie robio to na nim adnego wraenia. Najwyej ciut duej si ociga, zanim powiedzia, jednak ten te nie, bo to czy tamto. I sprzedawca niezmiennie zgina si w pukonie, z tym samym umiechem na twarzy, zgadza si z nim. Ma pan szanowny najzupeniej racj. Faktycznie troch za ciemny. Faktycznie za jasny. Troch ten odcie jak gdyby. Ten fason jak gdyby. Rondo za szerokie jak gdyby. Pan szanowny ma twarz, a ten kapelusz jak gdyby. Nie szkodzi. Wybierzemy inny. O, wtedy to ju wrzawa ogarniaa sal. Powiem panu, zaczem si nawet ba. A sprzedawca szed i przynosi inny, z t sam nadziej, e ten si mczynie z pewnoci spodoba. Caa lada bya ju tymi przymierzonymi kapeluszami zawalona, bo eby mczyzna nie musia zbyt dugo czeka na nastpny, sprzedawca odkada wszystkie przymierzone kapelusze na kup na lad. Gdybym tego nie widzia, nigdy bym sobie nie wyobrazi tylu kapeluszy na raz. I wszystkie dla jednej gowy jakiego Johnnyego. Jeszcze eby to by kto. Ale nikt taki. Jakbymy to ja czy pan byli. Za przeproszeniem, nie chciabym pana urazi, ale przecie sprzedawca by nie wiedzia, kto pan jest, gdyby pan wszed i powiedzia, e chce kupi kapelusz. Tym bardziej gdybym ja wszed. Ale by moe pana by rozpozna. O, kapelusznicy s przenikliwi. Poznaem takiego jednego. W kadym razie jak nas bya pena wietlica, nikt nie wiedzia, kto to jest ten Johnny. Nawet si nie domylalimy. Chyba e sprzedawca wiedzia. Albo przy kocu flmu by si wyjanio. Po ktrym z tych przymierzonych kapeluszy przyszo mi do gowy, e kapelusz to nie taka zwyka rzecz, cho tylko nakrycie gowy. Film leci i leci, a ten przymierza i przymierza, to na pew- no nie taka zwyka rzecz. Raz przywieli nam do szkoy takiego jednego, wyciga krlika z kapelusza. W pewnej chwili krlik mu uciek, zacz lata po wietlicy, wszyscymy go apali. I te nas bya pena sala, a z trudem w kocu go dopadlimy. Bieluki, angora, dra cay, tak by przeraony, mimo e potraf znika i pojawia si, raz by w tym kapeluszu, a raz go nie byo. Czy moe to kapelusz mia tak moc, ju wtedy nasza mnie wtpliwo. Nawet powiem panu, e wietlica jakby przeja rol tej Mary, ktrej nic nie obchodzio, i gdy mczyzna przymierza kolejny kapelusz, wszyscy zrywali si z miejsc, namawiajc go, eby ten, ten kupi, ktry wanie przymierza. A gdy i na ten si nie zdecydowa i poprosi o nastpny, wydzierali si na sprzedawc, eby mu wicej nie przynosi, ten, ten niech kupi albo adnego. Pragnieniem sprzedawcy jednak byo, eby mczyzna w ogle kupi i wci w pukonach, z tym samym umiechem, przynosi mu nastpny. Wtedy jakby w odwecie za zawd, ktry sprawi wietlicy, leciay na nich obu najwymylniejsze przeklestwa. Wstyd byoby powtarza. Jakby kamieniami rzucali to w jednego, to w drugiego. Ty taki owaki, kupuj albo!... I duo gorsze. Ty taki owaki, nie przyno mu wicej! Niech ten kupi, co na bie ma! Wyrzu ryja ze sklepu! Bym mu jeszcze lusterko pod mord podstawia! A takiego! Jakby podniecali si tymi przeklestwami, bo gdy mczyzna prosi o nastpny kapelusz, wybuchali jeszcze dzikszymi wrzaskami. wietlica nie bya wysoka, jak to w baraku, caa dygotaa, ciany, okna, suft, wydawao si, e zaraz si rozleci. Ekran zwisa od suftu gdzie tak do trzy czwarte ciany, a pod przeciwleg cian, za nami, sta projektor. Starsi, wrd nich kilku nauczycieli, siedzieli na awkach pod bocznymi cianami, a my wszyscy na pododze. Snop wiata z projektora bieg tu prawie nad na- szymi gowami. Tote niektrym mao byo tych wrzaskw, gwizdw, przeklestw, podrywali si jeszcze z podogi i wskakiwali w ten snop wiata, wywijajc rkami, jakby chcieli zrzuci mczynie z gowy kapelusz, ktry wanie przymierza, a sprzedawcy wytrci z rki, kiedy mu nastpny nis. Nie wiem, czy jest pan w stanie to sobie wyobrazi. To ju bya burza, nawanica, nie miech. Nauczyciele pokrzykiwali, spokj! spokj! Nie na wiele si to jednak zdao. Moe zreszt i oni si ju bali. Zwaszcza e i ci starsi, wrd ktrych siedzieli na awkach, take si zrywali i tu przy samym ekranie zagradzali w tym snopie wiata drog sprzedawcy do mczyzny. Gdzie?! Gdzie?! Sprzedawca przechodzi jednak przez nich jak przez mg, podajc mczynie nastpny kapelusz, a biorc od niego ten, w ktrym si mczyzna i tym razem sobie nie spodoba. W kocu dobrali si do Mary. Ty taka owaka, zostaw to czytanie! Ka mu ten kupi, co przymierza! Zdejmij t nog! Rusz si! Kopnij go w tyek, w kostk, w jaja! Nie bd panu ju dalej powtarza. W pewnej chwili wydawao si nawet, e wedr si na ekran, zdemoluj sklep, pobij sprzedawc, pobij mczyzn, a Mary moe obedr z tego futra, z sukienki i bd j gwaci. Zwaszcza e byli i tacy, ktrzy wanie za to do tej szkoy trafli. Nauczyciele wci prbowali zaprowadzi spokj. Bo przerwiemy flm! Hoota nie modzie! Jutro wszyscy do raportu! Policzymy si z wami! Jeszcze wiksz wzbudzao to zajado. e nie skoczyo si to jakim nieszczciem, to jedynie dziki sprzedawcy. On jeden zachowa zimn krew i w tym samym pukonie, z tym samym umiechem na twarzy podawa mczynie kolejny i kolejny kapelusz. Mczyzna jednak co ktry zaoy na gow, patrzy w lustro bez cienia yczliwoci wobec siebie. Czasem jakby wtpliwo go nasza przy tym czy przy tamtym. Czasem duej si sobie przyglda w lustrze, jakby sam ju nie wierzy, czy to on w tym kapeluszu stoi przed lustrem. I nieraz wy- dawao si, e z rezygnacj ju powie, to moe ten. I nie wiadomo dlaczego, bo, wedug wietlicy, w tym mu akurat byo niedobrze, co wyraao si wezbran fal gwizdw, tu pa, krzykw. O, strach na wrble! O, dziad kocielny! O, wyglda jak!... I przeradzao si w gromkie nie! nie! nie! Mczyzny to jednak nie zraao, nawet miao si wraenie, e drani si ze wietlic, duc to przymierzanie. A nawet wbrew wietlicy ten wanie kupi, mimo e sam si w nim sobie nie podoba. Umiecha si do tego swojego odbicia w lustrze i to rnymi umiechami, od ledwo rozchylonych warg, po wyszczerzone rzdy biaych, rwniutekich zbw, jakie tylko na flmach si widzi. Wiadomo przecie, jakie na og ludzie maj zby. Wikszo nie powinna si nigdy umiecha, a moe i nie mwi. Odchyla kapelusz poza czoo. To znw nasuwa, cigajc twarz w jak tajemnicz min. To przechyla kapelusz na lew stron gowy, na praw, jakby chcia by podobny do kogo, kogo na flmie widzia. Czy podchodzi bliziutko do lustra, e omal dotyka lustra rondem, i patrzy sobie oczy w oczy, kapelusz w kapelusz. Albo nagle si oddala i wpatrywa si w caego siebie od stp do tego kapelusza. Wkada rk do kieszeni spodni, jedn, drug na przemian lub obie naraz, przybierajc swobodn postaw. Czy poprawia sobie krawat, obciga marynark i prostowa si niczym wieca. Raz wydawao si, e patrzy na to swoje odbicie z wyranym zniechceniem, a raz, e gotw byby ju pogodzi si z tym kapeluszem i nawet z sob, lecz brakuje mu woli. I bezradny zwraca si do zatopionej w pimie Mary: Jak mylisz, Mary? Spjrz. Podobam ci si w tym? Prawda, e niebrzydki. Mary jednak gdy podniosa nawet oczy, bez sowa opuszczaa je na pismo. I mczyzna z alem rezygnowa: Nie, ten jednak te nie. W takich chwilach dzielilimy z nim ten al i my w wietlicy. Dawao si to pozna po trzeszczeniu podogi, awek, bo wszyscy si naraz poprawiali. I nikt nie zagwizda, nie zakl, nie zamia si. Ten al nie by jednak zwykym alem. Udusibym t kurw, dao si nawet sysze czyj rozalony szept. Przepraszam pana, to byy codzienne sowa w szkole, w innych nie daoby si tego czy tamtego zmieci. Tak jak adne nie mogyby zrozumie, dlaczego Mary nic to nie obchodzio. Czy to takie trudne powiedzie tak, nie, tym bardziej e chodzio tylko o kapelusz? Mary raz podnosia wzrok znad pisma, raz nie podnosia. A jeli nawet podniosa, to z coraz wikszym znudzeniem. I coraz wiksz wcieko w wietlicy wzbudzaa. Wszyscymy byli przekonani, e to jej wina, e mczyzna nie moe si na aden kapelusz zdecydowa. Jakkolwiek zastanowi si nad tym, to c moga by winna, siedziaa spokojnie i przegldaa tylko pismo. Wystarczyo jednak, e mczyzna zwrci si do niej, spjrz, Mary, jak sdzisz, Mary, co by na ten powiedziaa, Mary. A wietlica jakby dostawaa gorczki. Zaczynaa ju nie tyle wyrzuca z siebie wcieko, co wcieko pomieszan z bezradnoci, blem, moe nawet rozpacz. Na t Mary, tak. Ale za co? Niech pan sam powie, za co? Przecie to mczyzna przymierza kapelusze, a e w adnym si sobie nie podoba, c Mary bya winna? A on mg si tak w tym przymierzaniu zapamita, e ju w adnym kapeluszu by si sobie nie podoba. I nie podoba si w adnym. Moe nie tyle ju przymierza te kapelusze, co spiera si z nimi. Tylko o co si czowiek moe spiera z kapeluszem? O siebie, mwi pan? I tak kapelusz bdzie zawsze gr. I jakikolwiek przymierzy, by nad nim gr. Nie miao znaczenia, czy zaraz zdj z gowy, e nie, czy duej przymierza, czy nawet wdziczy si w nim przed lustrem. Na to samo wychodzio. Mgby przymierza przez cay flm, mgby w nieskoczono przymierza, nie miaoby to znaczenia. Takie przymierzanie koczy si dopiero wraz z kocem wszystkiego. Co prawda, byo tych kapeluszy, o, byo. Nie by to taki zwyky sklep. Gdzie pan spojrza, wszdzie kapelusze. Jeszcze sprzedawca donosi raz po raz nastpne z zaplecza i wci z nowym przypywem nadziei, e ten lub ten na pewno si szanownemu panu spodoba. Tak e starczyoby tych kapeluszy, zanimby i sprzedawca straci nadziej. Moe zreszt wczeniej straciby j mczyzna. Tym bardziej e wida byo ju oznaki zniechcenia na jego twarzy, w jego ruchach, gdy w kolejnym kapeluszu spoglda na swoje odbicie w lustrze. Wkada i zdejmowa kapelusze jakby od niechcenia. Nie dzikowa ju, nie przeprasza. Bra z rk sprzedawcy kolejny kapelusz, ktry mu podawa, oddajc mu ten, ktry zdejmowa. Jakby jedynie przenosi z rk sprzedawcy na swoj gow i ze swojej gowy do rk sprzedawcy, a na siebie w lustrze prawie nie patrzc. Powinien przerwa to przymierzanie, ale najwyraniej i na to nie sta go ju byo. Czy moe al mu si zrobio sprzedawcy, tyle tych kapeluszy i nadaremno. Dlatego wci przymierza i przymierza. Nagle przy ktrym kapeluszu, ani adniejszym, ani brzydszym, gdy bylimy ju pewni, e znw go zdejmie i powie, jednak nie, zawaha si. Opuci rce, podszed bliej lustra i sta tak przed tym swoim odbiciem nieruchomo, twarz nieruchoma, lecz na tej twarzy wida byo mk, zdj, nie zdj, zdj, nie zdj, zdj, nie zdj. wietlica zamara. Cisza si zrobia, mwi panu, jakby wszystkim serca stany. Czuo si tylko, e gorczka, jak on tam sta, ronie i ronie. A w ktrym momencie przekroczya granic oczekiwania i nie miao znaczenia, zdejmie czy nie zdejmie, jako e znalaz si w tym punkcie, e ani zdj, ani nie zdj ju mu nie wypadao. Jedyne wyjcie, jakie mia, to wycign pistolet i strzeli sobie w ten kapelusz. Co prawda, sprzedawca czeka ju z nastpnym kapeluszem w rku, z tym samym umiechem na twarzy, zgity w pukonie, co wiadczyoby, e nie dopuszcza do myli takiego obrotu sprawy. Jednak my w wietlicy dalimy wanie tego, eby wycign pistolet i strzeli sobie w ten kapelusz. A w ostatnim sowie niechby na zo Mary powiedzia: Zapacisz panu, Mary, za kapelusz. By moe, za chwil przyoyby pistolet do kapelusza, gdy nagle Mary zaszczebiotaa podnieconym gosem: Och, posuchaj, Johnny, tu wanie pisz, e najmodniejsze w tym sezonie s brzowe, pilniowe dla mczyzn. Przymierz brzowy, pilniowy! Przymierzaem ju brzowy, pilniowy. Ale tu pisz! Mgby kto pomyle, w tym momencie pad strza. I ja te tak sdziem, kiedy prbowaem sobie wyobrazi, jak si ten flm mg skoczy. I byoby to uzasadnione. Nie mona przecie bez koca przymierza nawet kapeluszy. Pan moe oglda ten flm? Szkoda. Powiedziaby mi pan, kupi, strzeli. Ja ju tego nie widziaem, wyczyli prd i flm si urwa. O, nieraz nam wyczali. I najczciej wieczorami. A rzadko si zdarzao, eby zaraz wczyli. W najlepszym razie za godzin, dwie dopiero. Przewanie jednak gdy wieczorem wyczyli, najwczeniej nad ranem wczyli. Wracalimy nieraz od roboty, ledwo nogami powczylimy, jeszcze przez drog kazali nam piewa, a tu wiata nie ma. Tuklimy na przykad kamienie na drog, kurz, spiekota, wszyscy spragnieni, przepoceni, wosy pozlepiane, a tu wiata nie ma. Nie byo jak si umy, jak zje, rozebra. Do tego mundur na rano musia by wyczyszczony, buty wypastowane, bo na drugi dzie byy lekcje, a na lekcjach musia pan wyglda jak ucze. Nie mielimy na zmian ani mundurw, ani butw. Zmieniali nam dopiero, kiedy mundur czy buty nie nadaway si ju do dalszego atania, naprawienia. I przecie jedynie wieczorami by czas, eby sobie co przepra, przyszy, zacerowa. A tu wiata nie ma. Przynis nam raz ten nauczyciel od muzyki gromnic, ktr kupi dla siebie. To znw kiedy przed Boym Narodzeniem chopaki gdzie ukradli paczk wieczek na choink. Ale zanim przyszo Boe Narodzenie, wypalilimy, bo prawie co dzie wyczali. I mielimy choink bez wieczek. Tak, pozwalali nam. Staa w wietlicy. Drzewko wycio si w lesie, czym si tam ubrao, sami robilimy zabawki, acuchy, jee. Tylko e bez wieczek, to adna choinka. Pan lubi choink? Te lubiem. Ale musiay si prawdziwe wieczki pali. Moga by nawet skromnie ubrana, ale wieczki musiay si pali. Zawsze my, dzieci, zapalalimy, wedug starszestwa, tylko e odwrotnie, najpierw ja jako najmodszy, potem Leonka, Jagoda. Nie mogem dosta do tych wyszych, to mnie ojciec bra na rce i unosi. Naturalnie, e byy prawdziwe, ywym pomieniem si paliy. Musz by prawdziwe, eby i choinka bya prawdziwa. Elektrykiem byem, ale nie lubi elektrycznych, powiem panu. Dzisiaj wszyscy elektryczne, ale to, wedug mnie, nie wieczki. Martwo wiec. Wigilia zawsze zaczynaa si od zapalenia wieczek na choince. Potem matka nakrywaa st biaym obrusem i znosia potrawy. A potraw byo zawsze dwanacie. Najpierw amalimy si opatkiem, a potem wszyscy siadali wok stou. Kady mia ju stae swoje miejsce przy Wigilii. I kady stara si tak je, eby, bro Boe, nie poplami obrusa. Nawet dziadek po troszeczku nabiera na yk, eby mu nie kapno, nie wypado. I jak nigdy jad cichutko, nie siorba, nie mlaska. A go babka chwalia, nie mgby tak co dzie je. O, to nie by taki zwyky obrus. Jedynie do Wigilii go matka nakrywaa. Sama go utkaa, wyszya, z przeznaczeniem, e tylko do Wigilii. A kady wiedzia, ile starannoci ten obrus matk kosztowa. Len sama zasiaa, i to na najlepszym kawaku ziemi. Zasiaa rzadko, aby do kadej odygi soce dochodzio. Potem co dzie wychodzia patrze, jak ronie. Ledwo jaki chwacik zaczyna z ziemi wystawa, dobieraa mu si od razu do korzenia. Tak e gdy ten len urs, dorodny by, mwi panu. Sama go sierpem za. O, wanie, nie wiedzia pan, co to sierp. Sierpem dlatego, eby nie poama odyg. Potem dugo sech na socu, potem jeszcze w stodole. A potem zwizany w wizki, zabity kokami, moczy si w Rutce, gdzie najbystrzejszy nurt. I znw sech. Potem na midlicy go wymidlia. Ale ju nie bd panu objania, jak wygldaa taka midlica. W innych stronach mwio si padzierznica. Grubsze czy krtsze wkna od razu odrzucaa. A ile potem byo jeszcze przebierania, czesania, nie wyobraa pan sobie. A zostawaa sama pajczyna. Tak babka mwia przy kadej Wigilii, e z pajczyny ten obrus utkany. Ptno kiedy ju utkaa, kilka razy praa i suszya, praa i suszya. A byo soce, w socu rozcielaa na trawie, aby jeszcze bardziej zbielao. Cho trudno sobie wyobrazi, eby mogo by bielsze. Cae niemal lato, dzie w dzie, jeli tylko byo soce, w tym socu rozcielaa. I dopiero zim zabraa si do wyszywania. Mia by gotowy na t Wigili, ale wyszywaa i wyszywaa, tak e by gotowy dopiero na nastpn. Nauczya przy tym obrusie i Jagod, i Leonk wyszywa. Cay rajski ogrd wyszya. Bogatszy ni si nieraz na obrazkach widzi. Dziadek gdy ju sobie podjad, lubi wodzi palcem po tym wyszywaniu matki. Tam bdziemy mwi. Popatrzcie, tam bdziemy. Comy jedli na Wigili? Najpierw po drobinie sera z mit, jako e pasterze. Potem ur na grzybach z gryczan kasz. Pierogi z kapust i grzybami. Kartofe gotowane w upinach, z sol. ur z serwatki na popicie. Pierogi z suszonych liwek, posypane orzechami, polane smaon mietan. Kluski z makiem. Ryby gotowane czy smaone. O, byo ryb w Rutce, nie uwierzyby pan, jaka to bya rybna rzeka. Poowy tego teraz nie ma w zalewie. Widz przecie, przyjedaj tu wdkarze, to lcz i lcz nad wdkami. Pjd czasem popatrze, to rzadko si ktremu na haczyku co trzepie. A w Rutce mona byo w opak apa. Podstawiao si przy brzegu opak i tuko si kijem po dziurach i za kadym razem co wpado. Przed Wigili, gdy Rutka zamarza, no, to wyrbao si przerbel, wstawiao si sie i czekao si, a najd. Potem kapusta z grochem czy sama kapusta lnianym olejem zasmaana. Jeli sama kapusta, to osobno fasola z miodem i octem. A jeli z grochem, to ju fasoli nie byo, tylko bb. Do poskubania. Potem kisiel z urawin. I na koniec kompot z suszu. Pkalimy z najedzenia, jakkolwiek wszystkiego byo po trochu. No, a potem szo si na pasterk. My, dzieci, przewanie ju podsypialimy, bo pasterka bya o pnocy. Musielimy jednak i. Wtedy dopiero gasio si wieczki na choince. Powiem panu, dla mnie nie potrawy, tylko te wieczki jakby potwierdzay, e to Wigilia. Gdy tak si paliy, gotw byem we wszystko uwierzy. Wierzyem w ten obrus matki i w to, co mwi dziadek, e tam bdziemy, kiedy wodzi palcem po tym wyszywaniu. Czasem nawet wydawao mi si, e ju tam jestemy. Moe std mi ju na cae ycie zostao, e lubi wiece, gdy si pal. Za granic na przyjciu gdzie byem, to gdy oprcz yrandoli, kinkietw i wiece si paliy, takie przyjcie pamitam do dzi. Do siebie kogo zaprosiem, tak samo wiece musiay si pali. Gocie wyszli, a jeli wiece jeszcze si paliy, nie gasiem ich. Siedziaem, pki same si nie wypaliy. Nie uwierzy pan, sprawia mi przykro, gdy musz wiec zgasi. Mam wraenie, jakbym przerywa jej ycie. Jakby co nagle si koczyo, a nic si ju nie miao zacz. Jakbym w sobie co zgasi. Nie wiem, jak to panu wytumaczy. Powiem tak. Wedug mnie, co jest takiego w palcej si wiecy. Moe wszystko. Podobnie jak w kropli wody jest zarazem caa woda, wszelka woda. Niech pan sprbuje zgasi kiedy wiec. Mam dwa lichtarze. Srebrne. Kupiem jeszcze za granic. Jakbym wiedzia, e pan do mnie kiedy przyjdzie. Nie zaraz, to kiedy przyjdzie pan. Moe przynios je? Tam, w pokoju, s. Stoj na szafe. Wstawi wiece, zapalimy, popatrzymy, jak si pal, a przekona si pan. Czasem wstpowaem do sklepu z antykami, mieszkaem w tej samej kamienicy na pitrze. Bez adnego powodu. Lubiem popatrze na rne stare meble, obrazy, przedmioty. Na te wszystkie serwantki, komody, sekretarzyki, lustra, lampy, zegary czy nawet kaamarze, suszki, noyki do cicia papieru. Tak si przecie zastanowi, to ile w tych wszystkich meblach, przedmiotach kryje si ludzkich dotkni, spojrze, ile bicia serc, westchnie, smutkw, paczw, przerae, naturalnie i miechw, uniesie, wybuchw radoci, jakkolwiek tych duo mniej, tych jest zawsze mniej. Czy ile sw, niech pan tylko tak pomyli. I tego wszystkiego ju nie ma. Ale czy rzeczywicie ju nie ma? Taki na przykad modzierz do tuczenia pieprzu, cynamonu, godzikw, gdy go dotykaem, niech pan mi wierzy, co do mnie mwi. Tylko e nie dane byo mi usysze. Przepraszam, e pana spytam. Czy pan nigdy nie odczuwa podobnej tsknoty, eby y i tu, i tam? Wszystko jedno kiedy. Nigdy, chociaby przez chwil? O, chwila jest wana. I kiedy antykwariusz, ktry zawsze wita mnie umiechem, lecz nigdy dotd nie zamienilimy sowa, podszed do mnie, pytajc: Przepraszam pana, prosz mi powiedzie, nieraz pan tu zachodzi, znam ju pana, a nic dotd pana nie zainteresowao. Czy moe czego szczeglnego pan poszukuje, prosz powiedzie, bd mia na uwadze. A jakkolwiek nie miaem zamiaru nic kupowa, nieoczekiwanie dla samego siebie powiedziaem: Poszukuj jakiego adnego, starego lichtarza. O, lichtarzy mam duo. Prosz spojrze. Wskaza na szafy pod cianami. Mosine, z brzu, z porcelany, z majoliki, laki, srebrne. Jakie pan sobie yczy. Zacz otwiera szaf za szaf, niepotrzebnie, bo szafy byy oszklone i widziaem. Wydosta z jednej szafy jaki lichtarz i podsuwajc mi go pod oczy, zachwala: Moe ten by si panu podoba? Wycign drugi. A czy ten nie zyskaby paskiego uznania? Nie, nie mwiem na kady, ktry wydosta. I Wszystkie ju widziaem. Nie pierwszy raz przecie u pana jestem. To prawda potwierdzi. A czy mogyby by dwa? spyta. Naturalnie powiedziaem. Szukam wanie dwch. O, to bd mia co dla pana. Zapytaem, poniewa stanowi nierozczn par. Nie mgbym jednego sprzeda. I z nieoszklonej masywnej szafy, zamykanej na klucz, ktry trzyma w kieszonce kamizelki, wydosta te dwa, ktre kupiem. Postawi je przede mn. Prosz si przyjrze. Czy nie takich pan poszukuje? Od razu si domyliem. Barok. Wenecja. Misterna robota, przyzna pan. Musz jednak pana uprzedzi... Domylam si przerwaem mu. Cena nie ma znaczenia. Prosz zapakowa. Prawdopodobnie nie spodziewa si, e kupi, bo ju pakujc te lichtarze, jeszcze mnie przekonywa: To cud, e do naszych czasw ocalay. I to w parze. Mona sobie jedynie wyobrazi, jakie byy ich losy. O, losy przedmiotw s rwnie ciekawe, jak ludzkie. I rwnie tragiczne. Gdyby na przykad dao si odtworzy los tych lichtarzy. Nie histori, los. Moglibymy si wwczas wiele rzeczy dowiedzie i o ludziach, u ktrych byy w posiadaniu. I to rzeczy pozornie najbardziej ulotnych, lecz kto wie, czy nie najwaniejszych, ktrych nie dowiedzielibymy si z adnych dokumentw. Czasem bowiem czowiek moe liczy jedynie na przedmioty, e go zrozumiej. Czasem przedmiotom powierza to, czego nie powierzyby nikomu innemu. Czasem tylko przedmioty potraf z nami tak naprawd wspistnie. ycz panu, aby te lichtarze... I zapraszam. Moe przynie, zobaczyby pan? Zapalibym wiece. Mwi pan, e do uskania fasoli wystarczy nam to wiato, ktre jest. le mnie pan zrozumia. Nie chodzio mi o to, eby byo nam widniej. Nieraz nie chce mi si czyta, nie chce mi si sucha muzyki. Jeszcze tak jak teraz, jesieni czy zim, wieczory dugie, a ja z tymi psami, to bywa, e i tu, do kuchni, sobie przynios, wstawi wiece i patrz, jak si pal. I gdy tak patrz, jak si pal, powiem panu, przestaj odczuwa, e to ja patrz. Jakby kto tu by za mnie. Nie wiem kto. Zreszt niewane. Psy le, o, jak teraz pod cianami w mroku, pi czy udaj, a we mnie jakby wszystko mijao i coraz wikszy spokj mnie ogarnia. Obojtny si niemal sobie staj, obojtny staje mi si cay wiat, e jest taki, nie inny. A nawet mam poczucie, jakbym si odnajdywa w nieznanym mi porzdku. No, i widzi pan, wydawaoby si zwyke wiece. Pal si i milcz. Ale moe w tym ich milczeniu jest co wicej prcz milczenia, jak pan myli? 6 O, to by prawdziwy bunt. Naturalnie, buntowalimy si i przedtem. Jak mona by modym i nie buntowa si? Jeszcze w takiej szkole jak nasza. Byo co niemiara powodw do buntw. O rne rzeczy. O jedzenie, bo karmili nas podle. Czy przeciwko karom. Na przykad, ktry' nie mia guzika przy mundurze, a ca druyn musielimy sta na baczno przez p dnia. Raz pognali nas do odwalania niegu bez rkawic, te za kar. A mrz by trzaskajcy. Nie byy to jakie wielkie bunty. Raz wrcilimy pod wieczr z roboty, a tu wiata nie ma. I nie pierwszy ju raz. To postanowilimy, e nie pjdziemy na lekcje, nie pjdziemy do zaj w warsztatach, nie pjdziemy do adnej roboty. Zebralimy si w wietlicy i siedzielimy. Nie dali nam obiadu, nie dali nam ko- lacji, a rano, gdy nie wyszlimy na apel, nie dali nam i niadania. Myleli, e nas godem wezm. Tylko e kady z nas by z godem za pan brat. Mona by powiedzie, w niczym tak nie bylimy wywiczeni, jak w godzie. Niejeden dziki temu wojn przey, e go gd wiza z yciem. Gd powiadcza, e czowiek jest. Gd budzi, gd usypia. Gd przytuli, pocieszy, pogaska. Gd by nieraz jedyn przystani, bo wszyscy, jak mwiem, nie wiadomo skd bylimy. Trzy dni to trwao. Przychodzili nauczyciele, namawiali nas, przekonywali, grozili, e le si to skoczy. Zjawi si i sam komendant. Obwieszony medalami, pas z koalicyjk, tylko na uroczystoci tak si stroi. Zacz nawet spokojnie, mona by powiedzie, po ojcowsku, e powinnimy zrozumie. Nie potpia nas. Wie, co to znaczy bez wiata. Im, to znaczy nauczycielom, te wyczaj. Take jemu, chocia komendant. Powinnimy jednak wiedzie, e wszyscy dopiero liemy si po wojnie z ran. Kto jak kto, ale my powinnimy to wiedzie. Energii elektrycznej mao si jeszcze produkuje, a potrzeby s ogromne. Fabryki uruchomi, huty, kopalnie, szpitale, szkoy. Nasza szkoa jest tego przykadem. Dugo nam wylicza. A ile to elektrycznoci potrzebuj miasta, nie tylko domy, rwnie ulice. Wkrtce i wie bdzie potrzebowa, bo ruszya ju elektryfkacja, ktra ostatecznie zniesie t odwieczn nierwno miast i wsi. Przecie i nas si w tym kierunku ksztaci, ktrzy wyjdziemy ze szkoy elektrykami. Czy nie dumne wyznaczono nam zadanie? Przyszli elektrycy niech wstan! Nikt nie wsta. I to go troch jakby ostudzio. Lecz odkaszln i cign dalej. Porywajce zadanie. Na miar naszych modych serc, na miar modoci naszej aru. Rozogni si, a mu te medale na piersiach skakay. Mwca by dobry, trzeba mu to przyzna. e musimy zrozumie i musimy zrozumie. e kraju jeszcze nie sta, aby kademu wedug jego potrzeb. Powoli jednak, prac, entuzjazmem, cierpliwoci do tego dojdziemy. No, i nauk, bo nauka to potgi klucz. I to od nas, modych, bdzie przede wszystkim zaleao, kto wygra t pokojow wojn, ktra wanie si toczy. Ale ju teraz moe przyrzec nam, on, komendant szkoy, e to my j wygramy. Coraz mniej z tego rozumielimy. A e toczy si ju jaka nowa, chocia pokojowa wojna, przechodzio nasze wyobraenia. W kadym razie nikt o niej nie wiedzia. Po czym znw wrci, e powinnimy zrozumie i powinnimy zrozumie. I nie powinnimy si odpaca szkole niewdzicznoci. Szkoa wzia nas pod swoje skrzyda, otoczya opiek, zastpia nam domy, rodziny, stworzya nam warunki, ebymy wyroli... Wtem przerwa mu czyj gwizd i wszyscy naraz, jakbymy si zmwili, zaczlimy krzycze: Nie chcemy wyrasta! Nie chcemy! Nie chcemy! Chcemy, eby wiata nam nie wyczali! Znieruchomia, jakby go porazio. Nie na dugo jednak. Przedzierajc si przez nasze krzyki, te zacz krzycze: S tu prowodyrzy! S tu prowodyrzy! Wskacie ich! Darujemy wam! Chc zna prowodyrw! Wywoa tym jeszcze silniejsze gwizdy, tupoty, krzyki. Nie pozosta nam duny. Zacz miota si, trz gow, wymachiwa rkami. Zrobi si na twarzy czerwony jak burak. Wydawao si, krew za chwil trynie mu z oczu, nosa, ust. Wszyscy powsta! Baczno! Zarzdzam karny apel! Ju my si z wami policzymy! Mamy na takich sposoby! Hoota! Kryminalici! O kadym z was wiemy, co ma na sumieniu. S papiery na kadego! Zodziejstwa! Podpalenia! Gwaty! Zabjstwa! Wszystko wiemy. Wycigniemy to wszystko! Wylemy was, gdzie od pocztku powinnicie by! Bunt jest niedopuszczalny! Dla takich nie szkoy, ale wyroki, wizienia! Inaczej nigdy nie oczycimy kraju z zaraonej krwi! Modo nie jest adnym usprawiedliwieniem! Wrogw trzeba tpi niezalenie od wieku! Z ca bezwzgldnoci tpi, tpi! A im wczeniej, tym lepiej! Najlepiej w koysce! hukn ktry z chopakw, zoywszy donie w trbk. wietlica wybuchna miechem. Zaniemwi. Oczy jakby mu znieruchomiay. I spokojnie, lecz z werw, niczym rozkaz rzuci: Ktry mia co takiego?! Niech natychmiast wstanie! Niech ma odwag! Czekam! No?! Zrobia si cisza, jakby batem ten miech ci. Wycign zegarek i trzymajc go w rku: No? Dziesi sekund mu daj. Jeli nie wstanie... I wstalimy wszyscy, caa wietlica jak jeden. Powid po nas wciekym wzrokiem. Ach, to tak. I rykn: Czekajcie wy!... I prawie wybieg ze wietlicy. Czekalimy wic, liczc na najgorsze. Nie wiedzielimy, co by to mogo by, jako e najgorsze trudno sobie wyobrazi. Snulimy rne przypuszczenia. W kocu doszlimy do wniosku, e nie ma co czeka. Uciekniemy. Ca szko uciekniemy. I to ju nastpnej nocy. Ustalilimy, ktry barak pierwszy, ktry ostatni. Pierwszy mia przed pnoc. Za nim co godzin nastpny. Przed wieczorem skoczymy bunt, rozejdziemy si do barakw, nauczyciele odetchn, bd dobrze spali, a my wtedy uciekniemy. Tymczasem nieoczekiwanie zjawi si przed poudniem w wietlicy ten nauczyciel od muzyki. Troch ju podpity, ale wycign jeszcze butelk, ykn i spyta: Napiby si moe z was ktry? I powiedzia: Przysali mnie, ebym was przekona, chopcy. Ale nie umiem przekonywa. Sam siebie nie przekonaem. Mylaem, e wam skomponuj jak pie. Wszystkie bunty zostawiay po sobie pieni. Nie mam jednak dzisiaj gowy. Wybaczcie. I co tu zrobi? Co tu zrobi? Nie bdziecie tak przecie siedzieli. Gdybym co skomponowa, moglibycie popiewa. A tak? Moe zacznijmy prb z or- kiestr? Dawno powinienem to zrobi. Takie miaem od pocztku postawione zadanie wychowawcze. No, to wemy si. Wycign butelk, znw pocign yk. Po czym kaza nam pobra instrumenty. I stacie sobie, o, tam, chopcy, z tymi instrumentami. Wskaza na koniec wietlicy. Kady bra taki instrument, jaki mu w rce wpad, bo mylelimy, e to bdzie jaka zabawa. Nigdymy dotd adnej prby z orkiestr nie robili. Zapowiada nam tylko czasem, e po to tu zosta przysany. Jeszcze pijany, jaka to moe by prba z orkiestr. Ktry z chopakw nawet go si spyta, czy mona bra i zepsute. Sdzi pewnie, e powie nie, oburzy si. Ale kiwn gow, e mona. Wszyscy si zamiali i tym bardziej brali zepsute niektrzy. Wziem saksofon, lecz niespodziewanie mnie powstrzyma: Saksofon nie. Saksofon nieprzewidziany w partyturze. Nie byo jeszcze wtedy, chopcze, saksofonu. We skrzypce. Zostay tylko jedne skrzypce. Nie miay strun, gryf obamany. Nie byo smyczka. Tylko takie s powiedziaem. Nie szkodzi powiedzia. Staniesz sobie z tyu, za innymi. Zacz nas ustawia. Tu skrzypce, tam altwki, tu dte drewniane, tam blaszane, po tej stronie wiolonczele, za nimi kontrabasy i tak dalej. Zaczlimy si znw mia. Ju trzy dni siedzielimy zbuntowani w wietlicy, to mylelimy, e chce nas jako rozweseli, abymy si nie nudzili. Ale jemu nie byo do miechu. Powany jak nigdy. Nie miejcie si, chopcy powiedzia. To i mj dzie dzisiaj. Wydawao si, e ju nas ustawi, a tymczasem wci jakby niezadowolony, kaza temu tu przej, tamtemu tam, temu si troch odsun, temu przysun. Czy to moe sobie wci nie ufa, czy czego nie przeoczy. Ju stalimy wszyscy, jak nas poustawia, a jeszcze temu kaza, eby tamtemu odda skrzypce, a przeszed na jego miejsce i wzi jego rg, innemu, eby za- mieni si z innym fagotem na puzon, to znw, eby ktry odda fet i przeszed do wiolonczeli, a ten od wiolonczeli do kontrabasw. I wci niezadowolony. Jakbymy mu si nie zgadzali z instrumentami. Czy moe zakcalimy w nim pami jakiej orkiestry. O, dua bya orkiestra. Jedn trzeci wietlicy prawie zajmowalimy. A wietlica, jak mwiem, cay barak. Tych, ktrzy nie zmiecili si w orkiestrze i w drugim kocu wietlicy stali, duo mniej byo. Poczu si pewnie zmczony tym ustawianiem nas, bo siad sobie na awce. Wybaczcie, chopcy, tylko na chwil. Musz odpocz. Pocign z butelki. Otar chusteczk pot z czoa. Kilka razy gbiej odetchn. I stan przed nami. Nie miejcie si teraz. Zachowajcie powag. Niech kady z was trzyma swj instrument, jakby na nim gra. Nie prbujcie jednak gra. Prosz was, nie prbujcie gra. Widocznie uzna, e nie jest jeszcze do pijany, bo wycign znw butelk i znw pocign yk. Po czym odda t butelk pierwszemu z chopakw, jakby pierwszemu skrzypkowi. Po j tam gdzie. No, a teraz uwaga, chopcy. Rozoy rce i zastyg. Chwil sta tak. Po czym wznis te rce nad siebie, a wtedy ktry z chopakw w orkiestrze si znw zamia. Na mio Bosk, nie miejcie si. Prosiem was. Dzisiaj jest wanie rocznica. Potem wam powiem. No, uwaga, jeszcze raz. Nie, nigdy nam nie powiedzia, jaka to rocznica. Ale nikt si ju nie zamia. On tymczasem rozoy znw rce i tak sta, sta, jakby nie mg tych rk ani opuci, ani unie. Pochyli lekko gow, przymkn oczy. Mylelimy, zwali si, bo przecie ju przyszed dobrze podpity, a jeszcze te par spragnionych ykw tutaj w siebie wla. Ale jak na pijanego niewiele si koysa. Sta. W orkiestrze znw si kto cicho zamia. Ten miech jednak tym razem jakby przeszed koo niego. Sta, jak sta, z tymi rozoonymi rkami, w lekkim pochyleniu, z przymknitymi oczami. A w pewnej chwili wyszepta, lecz nie wiem, czy kto to, prcz mnie, usysza: Jakbycie nie yli, chopcy. Przepraszam was. Nie macie ust, rk, tylko te instrumenty. I strzeli w gr rkami. Po czym rozmachn nimi na ca szeroko, a szarpnite ciao zatoczyo si, roztrzso mu wosy na gowie. Nie zatrzyma ju tych rk. Zatopiony caym sob w to, co mu niby gralimy, wyprawia tymi rkami, mwi panu. Widziaem potem rne orkiestry, ale takiego dyrygenta ju nigdy nie widziaem. Inna sprawa, e gdy co si pierwszy raz w yciu widzi, najzwyklejsze wydaje si niezwyke. Nawet tak bo krwk, a c dopiero dyrygenta. Ale moe tylko takie widzenie jest prawdziwe? Nauczyciel od muzyki, i to w takiej szkole, do tego pijak, a tu jakby ptak prbujcy na tych rkach wzlecie. Moe nawet jeszcze wtedy nie wiedzielimy, e jest takie sowo, dyrygent. W kadym razie ja nie wiedziaem. Wiejskie orkiestry, z ktrymi dotd si zetknem, to ktry przytupn, ktry poda ton i same z siebie gray. Te jego rce wycigay si hen, hen, a caa orkiestra zadzieraa gowy. Kuliy si, kreliy jakie koa, jakie zygzaki, ciy od lewej do prawej, od prawej do lewej, z gry w d, na ukos. Teatr rk. Widziaem kiedy taki teatr za granic. Same rce, a wszystko, co na tym ez padole. No, a gdyby kto tak teraz patrzy na nasze rce, jak uskamy fasol, co by sobie mg wyobrazi, jak pan myli? No, wanie. Tak i on. Bo przecie nie sycha byo muzyki. Muzyk byy tylko te jego rce. A e nie syszelimy, nie miao to znaczenia! On na pewno sysza. My bylimy mu potrzebni po to jedynie, eby sysza to, co chcia sysze. To ciga rce ku piersiom i w tej samej chwili jakby je uwalnia z niewoli pijanego ciaa, wyrzucajc daleko przed siebie. Czasem miaem wraenie, e te rce kr nad nim. Nad nim, przed nim, bliej niego, dalej, odlatuj, przylatuj, a on tylko suchem ledzi ich ruchy. Moe zreszt i tak byo, kto wie. Bo my jako orkiestra tylko stalimy, jak nas poustawia. Skrzypkowie trzymali skrzypce wcinite pod brody, a smyczki na strunach, fecici fety przy ustach i tak wszyscy z tymi instrumentami stalimy jak zaklci. Jakby tymi swoimi rkami nas zakl. Nie, nikt si ju nie mia. Nawet ci nienalecy do orkiestry, ktrzy cofnli si a do przeciwlegej ciany. A nie powiedziaem jeszcze panu, e gdy unis si na palcach, jakby wycigajc si za tymi rkami, nawet wysoki si wydawa, chocia by redniego wzrostu. Jak struna wycignity sta na palcach, trzepoczc domi gdzie tam w grze. Po czym z tych palcw, z tego uniesienia opada na pity, przygina si w kolanach i wycignitymi rkami jakby t muzyk podnosi z podogi. Czy moe j baga, eby i jego podniosa. Trudno powiedzie, gdy si niewiele rozumie, a nie syszy si nic. Czy wyrzuci jedn rk nad siebie i tak trzyma j prosto, sztywno, a drug prowadzc szerokim pkolem przed sob, drobi jednoczenie palcami, jakby czego szuka po tej muzyce. Balimy si, e pijane ciao cignie go do tyu albo e poleci na nas, bo nawet trzewy, gdyby tak si przechyla, odchyla, unosi, nie wiadomo, czyby usta. I niestety, gdy w pewnej chwili znw si wspi na palce, nagle zachwia si. Byby upad. Na szczcie ktry z bliej stojcych chopakw podskoczy i podtrzyma go. Osun mu si w rkach. Podnielimy go, pooyli na awce. By blady jak ciana, zlany potem, nie sycha nawet byo, czy oddycha. Ktry chcia biec po komendanta. Ktry dzwoni po karetk. Wtem jakby umiechn si do nas spod przymknitych powiek. Nic, przejdzie mi, chopcy wyszepta. Za duo wypiem jak na tak muzyk. Gdybycie syszeli, cocie grali, chopcy. Gdybycie syszeli. Czasem warto, chopcy, y. No, i nie uwierzy pan, odechciao nam si ucieka. A za kilka dni wywouj nas na plac. Widzimy, stoi samochd. A przy samochodzie komendant z nauczycielami. Nie ten sam, zadowolony, umiechnity, znw niemal ojcowski. Chodcie, chodcie. Zobaczcie, co nam przywieli. Lampy. Co prawda, naftowe. Nie zawsze jednak powinno si tylko w przd patrze. Dobrze jest od czasu do czasu obejrze si i za siebie. Tam te mona znale co, co i dzisiaj si przyda. No, znocie, znocie. I zwrci si do kierowcy: Naft przywieli- cie? Ile baniek? W porzdku. Tak duo tych lamp znw nie byo, eby ca szko wywoywa. Na kad sal po jednej wypado. Na wietlic cztery. I po jednej dla kadego nauczyciela. Nie adne tam jakie, zwyke lampy. Jeszcze nie do wszystkich szka pasoway. Ale przynajmniej byo czym powieci, gdy prd wyczyli. Mona byo ju po ludzku umy si, zje, pooy si do ka. A nawet co naprawi, przyszy, zacerowa. Choby byle jakie wiato, potrzebne jest czowiekowi. W kadym razie ju o wiato nigdy wicej si nie buntowalimy. A to co innego. Nie o wiato si wtedy zbuntowalimy. O flm, e si urwa. I to w takim momencie. Przyzna pan, e nic bardziej zoliwego nie mona by wymyli. Kupi, nie kupi. Czy strzeli do siebie. Jeszcze ta Mary. e o kapelusz chodzio? A gdyby chodzio, e ona go zdradza, co za rnica? O, kapelusze te potraf. Cae ycie chodziem w kapeluszach, dotd chodz, to co wiem. Mam nawet kilka, przywiozem sobie z zagranicy. W jednych chodz na co dzie, inne mam na niedziel, wita. A jeden zawsze do lasu zakadam. Psy ten najbardziej lubi. Zao, skacz, asz si, oczy im si miej, od razu wiedz, e do lasu idziemy. e oczy im si miej, dlaczego si pan dziwi? Nie jak ludziom, ale miej si. Wiem, kiedy im si miej. Czego pan nie rozumie? A co tu jest do zrozumienia? Miaby pan psa, to niejedno by pan zrozumia. Musiaby si pan nawet zgodzi, e psy nam wywiadczaj ask, e yj z nami na tym wiecie. To i czowiek powinien im si czym odwzajemni. Nie tylko tym, e bdzie im dawa je i dach nad gow zabezpieczy. To niech pan w takim razie powie, czy czowieka sta na takie przywizanie do psa, jak psa do czowieka? Wtpi. O, to nie takie samo przywizanie. Wedug mnie, psy maj wiele przewag nad czowiekiem. Psy nie prowadz na przykad wojen, nie ami praw, bo ich nie musz ustanawia, maj je w sobie. Syszy si nieraz, co ludzie z psami wyczyniaj, wyrzucili z samochodu. Wywieli w jakie odlege miejsce, zostawili na wczasach, w sanatorium. Widziaem takie bkajce si psy, kiedy jedziem do sanatorium. Lgny do kadego z nadziej, e moe odnajd w nim czowieka. Czy jak tego mojego Reksa uwi- zali u pnia w lesie. I dlatego powiem panu, trudniej zrozumie psa ni czowieka. Skd w nim a takie przywizanie, niezalenie czowiek to czy otr. Sysza pan, eby kiedy pies opuci z wasnej woli czowieka? Ot, poszed sobie i nie wrci. Albo na przykad gdy kto nas napadnie, sysza pan, eby pies uciek? Niechby by jak Dawid naprzeciw Goliata, przynajmniej za nogawk zapie czy w kostk ugryzie. A co si namiota, naszczeka, mimo e bezsilny. Czy eby chorego pies odstpi, umierajcego porzuci, sysza pan? Nie mg pan sysze. A bywa, e z alu po czowieku i pies zaraz umrze. My nie potrafmy nawet dnia nastpnego przeczu. Nie potrafmy drugiego czowieka przeczu. A pies i mier przeczuje. Moe najwyej nie dawa tego pozna po sobie. O, jak te moje psy, le spokojnie, moe nawet pi. A nie wiemy, czy czego ju nie przeczuy. Wch, wch. To nie tylko wch. Nie sam wch stanowi o psie. Co? Nie wiem. Gdybym wiedzia, duo wicej w ogle bym wiedzia. Wystarczy jednak porwna, gdy czowieka co boli i psa, gdy boli. Jakby to byy nie te same ble. Czowiek przynajmniej si poskary, westchnie, bdzie jcza, a pies zrobi si osowiay czy najwyej jedzenia nie tknie. Po czowieku najmniejszy bl jak na doni wida, a po psie jedynie cierpliwo. Albo niech pan popatrzy kiedy psu w oczy, co w nich si odbija? Czy to samo, co w naszych ludzkich? Niby na to samo, co czowiek patrzy, ale czy to samo widzi? Zastanawia si pan kiedy? Czowiekowi, w zalenoci na co patrzy, oczy si rozszerzaj, zwaj, dr, umiechaj. U psa stoj w miejscu, na cokolwiek by patrzy. Albo jaki czowiek jest w tych psich oczach? Zastanawia si pan? Czy taki, jak sam siebie widzi, dajmy na to, w lustrze, w innych ludzkich oczach czy we wasnym zadowoleniu, niezadowoleniu, we wasnej pamici, we wasnych nadziejach, lkach, rozpaczach? I co taki pies o czowieku myli? Co te moje psy o nas teraz myl, gdy tak patrz, jak uskamy fasol? Widz pana pierwszy raz u mnie, nie mog nie myle. O, zbudziy si. I co, Reks, co, aps? A my tu rozmawiamy sobie z panem. Albo serce, ma przecie i pies serce. Mwi si nieraz o kim, e ma dobre serce. Mwi si, e u kogo Bg w sercu zamieszka. A czy patrzc na to wszystko, Bg nie chciaby ju tylko w psich sercach zamieszka? Nie wiemy, to prawda. Ale przypuszcza moemy. Co my zreszt wiemy? Najzwyklejszych rzeczy nie wiemy. Sier si na psie zjey i te nie wiemy nieraz, o co chodzi. Ogonem zamerda, a nie wiemy. Zaskamle bez przyczyny i nie wiemy. O, nie mgby samym wchem czu tego wszystkiego, co czuje. Czuje nawet, kto w jakich zamiarach przychodzi. Moe zdziwi pana, ale czasem, cho na chwil, chciabym by psem. Nie na zawsze, na chwil. Moe bym si wtedy dowiedzia, czy, dajmy na to, ni si im. Kady chciaby wiedzie, jak si komu ni. Pan nie? Chciaby pan, chciaby. A skd pan wie, e nikomu pan si nie ni? Moe tylko nikt dotd panu tego nie powiedzia. Ja chciabym jeszcze tylko wiedzie, jak si ni tym moim psom. Co bunt? Aha, nie dokoczyem panu. C, wyczyli prd i flm si urwa. Moe gdyby nie w tym momencie. Moe gdyby nie ten kapelusz. No, i ta Mary. Pamita pan, o co wybucha wojna trojaska? Wanie. Najpierw rozleg si wielki jk zawodu, kiedy zapada ciemno. I gdy wydawao si, e ta ciemno wybuchnie, ktry z nauczycieli, ktrzy ogldali z nami ten flm, na szczcie krzykn: Zachowajcie spokj! Pjdziemy sprawdzi, pewnie to tylko korki! I jeden za drugim powyskakiwali ze wietlicy. Pewnie uznali, e jeli wszyscy pjd sprawdzi, to na pewno oka si korki. A my tym bardziej zachowamy spokj. I rzeczywicie, jak na tak nabit sal, mona powiedzie, zachowalimy spokj. Ich zreszt te musiaa zo rozsadza, e w takim momencie. Przecie nie wyszliby wszyscy. Nakazalimy wic sobie spokj, dopki nie wrc. Jedni drugich wzajemnie uspokajalimy. Jedni drugich karcilimy. Cicho tam! Spokj! I z nadziej czekalimy na ten spodziewany moment, gdy ktry z nauczycieli pojawi si w drzwiach z triumfalnym okrzykiem: Korki, chopcy! Tak jak przypuszczalimy! Zaraz bd naprawione! Czas jednak pyn, a nikt si nie pojawia. Gdyby moe operator nagle nie odezwa si, jako by si to rozadowao w samym czekaniu. Moe bymy troch pohaasowali, moe bymy zaczli piewa. Lecz w tej ciszy, w ciemnoci gos jego zabrzmia jak wyrok: Gdzie tam korki. Dugo taki korek naprawi? Zwijam tam. Ile razy gdzie wywietlam, a wycz, nie zdarzyo si, eby wczyli. I wtedy jak ta cisza nie wybuchnie, wydawao si, wietlica si rozleci. Gwizdy, krzyki, wyda, tupania. Najpierw dostao si Bogu ducha winnemu operatorowi, jakby to jego sowa stay si iskr, ktra podpalia t cisz. Ci, ktrzy w kocu wietlicy siedzieli, rzucili si na niego, obalili go na podog, poturbowali, skopali. Projektor roztrzaskali. Powywijali tamy z pude, poopltywali si jak w serpentyny. Ktry wycign zapaki i ju zacz te ta- my podpala, e zrobi wiato. Zrobi wiato! Na szczcie w por ugasilimy. Na sobie podpala. Pan wie, co by byo? Potem poszy wszystkie szyby w oknach. Co kto mia pod rk, a waciwie kto na co natraf w ciemnoci, tym tuk. Krzesekami, awkami, instrumentami. Prbowaem broni instrumen- tw. Prosiem, krzyczaem, wyrywaem z rk: Zostawcie instrumenty! Zostawcie instrumenty! Co wam instrumenty winne?! Jedni si opamitywali, ale inni jakby w instrumentach tylko znajdowali ulg. Tukli, rozbijali, wyrzucali przez okna. Chcieli nawet fortepian wyrzuci, na szczcie nie zmieci si w oknie. Za to ktry z tej wciekoci wskoczy i zacz depta po klawiaturze. Byem w drugim kocu wietlicy, gdy nagle usyszaem gruchot deptanych dwikw. Przecisnem si i zapaem tamtego za nogi. On mnie za szyj i zacz dusi. Tchu mi zabrako, ale zwaliem go z fortepianu na podog. Poniewa nie mielimy si czym bi, bo on mnie trzyma, ja jego, to zaczlimy si gry. Pogrylimy si do krwi. A zapowiada si na pianist. Nieraz mu to mwi ten nauczyciel od muzyki. Wikszo instrumentw, ktre zostay wyrzucone na dwr, te w lepszym lub gorszym stanie jako ocalay. Z pozostaych mao ktry wyszed cao. Na szczcie nie na kady w ciemnoci trafli. Tym bardziej e wcieko zaciemnia dodatkowo wzrok. Gdyby pan zobaczy potem w wietle dnia te najbardziej zniszczone, serce a bolao. aden jednak nauczyciel nie pojawi si. A to przez nich ten bunt tak si wciek. Pan nigdy nie bra udziau w adnym buncie? Nawet takim szkolnym? I w ogle nigdy pan si nie buntowa? Przeciw czemu? A czy to mao jest powodw? I to od dziecistwa. e wpychaj nam jedzenie, kiedy nam si nie chce je. A z latami to ju bunt za buntem mona by podejmowa. Przeciw szkole, bo kto tak naprawd chce do szkoy chodzi? Nie mam na myli naszej szkoy. To osobna sprawa. I w ogle przeciw yciu, e jest takie, a nie inne. Przeciw wiatu, e jest taki, jaki by nie powinien. Przeciw Bogu, e jest, a nie ma go. A przeciw sobie te nigdy? Zreszt bunt nie musi mie powodw. Nawet nie wiem, czy jakikolwiek bunt wybucha akurat z tego powodu, ktry mu przypisujemy. Nie mwic, e bywaj i takie bunty, po ktrych aujemy, emy si zbuntowali. Tylko e nie ma ju powrotu do tego, co przed buntem byo. C, czowiek jest istot niezastyg, wci w nim si gotuje, wrze i choby nie mia powodu, bdzie si buntowa. Sam sobie jest wiecznym powodem. Do koca wiata bdzie si buntowa. I, wedug mnie, wiat czeka niejeden jeszcze bunt. Moe wic mdrze zrobili ci nasi nauczyciele wtedy, e nas samych sobie zostawili. Bo te i sami z siebie musielibymy w kocu ostygn, skoro to nie byy korki i nie byo nadziei, e wiato nam zaraz wcz. Tylko e, jak to czsto bywa, w nieoczekiwanej chwili wczy si przypadek Tak i wtedy nieoczekiwanie oberwa si ekran ze ciany. Pomyli pan, c takiego? Lecz w takim momencie byle co moe nabra wielkiej mocy. Moliwe, e by le zawieszony. Mg si take od tych krzykw, wrzaskw, tuczenia wszystkiego oberwa, bo barak a si trzs. Rzucili si na ten ekran, zaczli go depta. Jakby to ekran by winny wiatu. I wtedy jeden z chopakw zebra ten ekran z podogi i krzykn: Chopaki, upleciemy sznur! Powiesimy kogo! I wszyscy mu zawtrowali: Sznur! Sznur! Powiesimy! Tumaczy si potem, e mia dobry zamiar. Chcia, eby nie niszczyli ju dalej instrumentw, bo na czym bymy si uczyli gra. Wszystkie by zniszczyli. A powiesi, nikogo by przecie nie powiesili, bo nikogo, prcz nas, ju w szkole nie byo. Zaczli rwa ten ekran na pasy, zastanawiajc si kogo. Byli rni kandydaci do tego powieszenia. Ma si rozumie, e z nauczycieli, bo z kogo? W takich przypadkach zawsze nauczyciele si najlepiej nadaj. Tym bardziej ci nasi. Nie byo jednak zgody, ktry ma to by. I w ktni ten sznur pletli. W dodatku po ciemku, tote byle jaki upletli. Sznur jak warkocz i mao cisy. Zreszt taki ekran nie bardzo nadaje si na sznur. Ptno baweniane, jak na przecierado czy poszw. Na taki sznur jedynie konopie. Wtedy jest gwarancja, e nie zerwie si. Stryja Jana gdy zdejmowali, noem kuchennym nie dao rady odci, sznur by gsty, konopny. Piowali i piowali. Dopiero ojciec wzi siekiery i razem z gazi stryja odrba. Wtem ktry a zapia: Komendanta, chopaki, powiesimy! I caa wietlica zawya: Hurrra! Komendanta! Komendanta! Jak gdyby jedyny komendant by na miar tego buntu. W kadym razie wyda si najodpowiedniejszy. A przede wszystkim jakby pozwoli swoj osob przekroczy dalsz barier. Bunt, ktry wydawao si, e za chwil zamieni si z ktni w bijatyk, rozpali si od nowa. Hej, na komendanta! Powiesimy takiego owakiego! Kto zaintonowa: Krew nasz dugo lej katy! No, i ma si rozumie, na taki bunt wietlica si ju nie nadawaa. Przez drzwi, okna wywalilimy si na plac, czy kto by, czy nie by za powieszeniem komendanta i w ogle. Hurm ruszylimy pod nauczycielski barak, gdzie mia swj gabinet komendant. Zaczlimy skandowa: Komendancie! Komendancie! Komendant wyjdzie! Nie, komendant nie mieszka na terenie szkoy. Przyjeda. I o tej porze ju go nigdy nie byo. Naturalnie wiedzielimy. Ale bunt nas tak zalepi, emy nie wiedzieli. Tote nikt nie wyszed. Barak zalegaa cisza, ciemno. eby w ktrym oknie co zamajaczyo, nic. Jakby i z nauczycieli nikogo nie byo. Moliwe, e pouciekali, i to wszyscy, gdy ten flm si urwa. Albo tak cicho siedzieli. omotalimy do wszystkich drzwi, we wszystkie ciany. W kocu powybijalimy wszystkie szyby w oknach. I nic. ywej duszy. Kto rzuci myl, eby podpali barak, bo kto musi by. Na dyurze zawsze przynajmniej trzech nauczycieli byo. A inny, eby wszystkie baraki podpali, nawet te, w ktrych mieszkalimy. Ca szko podpali. Jak ogie, to ogie. O, i tam, na wzgrze, wyjdziemy i bdziemy patrze, jak si pali. Chocia tyle. Neron tak Rzym podpali. Nie wiedziaem, co to Rzym, nie wiedziaem, kto to Neron. Byo jednak w szkole kilku takich, ktrzy to i tamto wiedzieli. A potem uciekniemy. egnaj, szkoo taka i owaka! Ktry na ten Rzym od razu si zgosi, e wie, gdzie s baki z naft, pobiegnie, przyniesie. Na to ktry, e jednak lepiej kogo powiesi. Sznur z ekranu, a przecie powodem by flm. Upletlimy i na co? I zaczlimy si przewala przez plac, obtukujc ju wszystkie baraki, wybijajc wszdzie szyby, w nadziei, e kogo wywabimy, przywoamy, bo tak nie moe by, e sa- mi z tym buntem zostalimy. Wcieko nasza dosza do zenitu. A tu taki zawd, e nikogo. Zaczli niektrzy nawoywa, eby wrci do wietlicy po operatora, moe oprzytomnia ju. Wtedy usyszelimy, e kto idzie. Jakby ciko spadajc na nogi i wolno, krok za krokiem. Plac by wirem wysypany, tak e coraz wyraniej wir trzeszcza. Nawet gdy na chwil przystan, wir od stania trzeszcza mu pod nogami, jakby si na tym wirze koleba. Domyla si pan? Tak, to by on, nauczyciel od muzyki. Kt by inny. Tylko pijanemu moga by obca wszelka groza. Poznalimy go z daleka. Stanlimy i czekamy. O, porzdnie by pijany. Da ju ostatni krok, wyaniajc si z ciemnoci, gdy nagle zachwia si. Ktry z chopakw skoczy i podtrzyma go, boby pewnie upad. Dzikuj, dzikuj wymamrota. Ale jakby dopiero po nastpnym kroku i my mu si ukazalimy. Dlaczego nie picie jeszcze, chopcy? zdziwi si, nie zdziwi. Ze mnie nie bierzcie przykadu. Ja ju prawie nie sypiam. To bunt! krzykn ktry. Bunt? czkn, a nim zakoysao. A to dobrze, e si buntujecie. Te si kiedy buntowaem. I widzicie, jak skoczyem. Ale moe wam si lepiej powiedzie. No, pozwlcie mi przej. Jako mnie tak dzisiaj cignie ko. Prawdziwy bunt! ktry mu tu przy uchu krzykn. Powybijalimy wszystkie szyby! Teraz chcemy szko podpali! Wszystkie baraki podpalimy! krzyczeli ju jeden przez drugiego wok jego chwiejcej si gowy, obstawiajc go coraz cianiej. Wierz, e prawdziwy wybekota. Ja ju we wszystko wierz, chopcy. A teraz mnie przepucie. Spa, spa. Wtedy z gbi tumu nie wiadomo kto krzykn, bo nikt si potem nie przyzna: Jego powiemy! Pijany, nie bdzie nawet czu! Kto inny mia opory. Ale inny rozdar si: Bunt to bunt! Wszystko jedno, kogo powiesimy! Nie ma lepszych, gorszych! Wicie mu ptl! Pijany, ledwo na nogach si trzyma, a nagle wytrzewia: Za co, chopcy? Za co? Musimy. Bunt ktremu nawet gos si zaama, gdy mu wizali ptl. No, i co pan powie? A przecie jego jednego lubilimy. Z wszystkich nauczycieli jego jednego. Niezalenie czy kto chcia si uczy gra na jakim instrumencie, czy nie. A chocia tych bya wikszo, naprawd lubilimy go wszyscy. Moe nie znalimy jeszcze praw buntu, a tylko wcieko nas rozsadzaa. On natomiast musia zna, bo zachowywa si, jakby to by art. A to wieszajcie, chopcy, skoro ju musicie. Pozwlcie tylko, e si przedtem napij. I wycign butelk, o, z tej kieszeni. Szkoda byoby nawet yk zostawia. Chyba jednak pusta bya, bo jakby echem si odezwao, kiedy pocign. No, to przynajmniej umr, jak przystao artycie. Z rk najbliszych. Dobre i to. Po czym sprawdzi sobie ptl na szyi, gdy ju mu zawizali. A ten sznur si, chopcy, nie urwie, bo jaki taki? A nie chciabym ju wraca. Zaczli go na tym sznurze prowadzi, gdzie by go tu powiesi. Okazao si jednak, e ani belka adna nie wystaje, ani adnego drzewa w pobliu nie ma. Gdzie by tu i gdzie by tu, zastanawiali si. A on ju zacz si niecierpliwi: No, co, chopcy? Jestem gotw. I wtedy ktry wyskoczy przed innych i podci mu nogi. Upad, kapelusz spad mu z gowy, butelka, ktr trzyma w rku, gdzie si potoczya. Butelka! Butelka! I zachrypia. Nie zbijcie jej! I ju spokojnie, nawet jakby z alem, prbujc powsta z ziemi: Za wczenie, chopcy. Przecie jeszcze nie wisiaem. I co pan powie, ci sami, ktrzy mu t ptl na szyi zawizali, rzucili si i zaczli go podnosi. A inni w ciemnociach szukali butelki. Ktry mu woy kapelusz na gow, ktry go otrzepa. Tamtego, co podci mu nogi, sprali, skopali. Potem ca hurm odprowadzilimy go do baraku, gdzie mieszka. Szkoda, chopcy powiedzia nam na dobranoc. Miabym ju za sob. Znajdcie mi jutro t butelk. A teraz spa, spa. I skoczy si bunt. Nie, flmu ju nam drugi raz nie pucili. Kto by zreszt chcia teraz oglda. Prd, jak zwykle, na drugi dzie wczyli. Nie byo adnych zbirek, raportw, przemwie. Zapdzili nas tylko do sprztania. Kazali nam poznosi instrumenty, ktre zostay przez okna wyrzucone. Zawiesili lekcje, zawiesili zajcia w warsztatach, wyjcia na roboty. niadania, obiady, kolacje dostawalimy jak dotd, nie zmniejszone porcje. Zjawili si te zaraz szklarze, zaczli szkli okna, najsampierw w wietlicy. Potem z ubezpieczenia, oceniali szkody. Wynikaoby z tego, e nasz bunt by ubezpieczony. Po nauczycielach te by pan nie pozna, e by jaki bunt. agodniejsi si nawet zrobili. W kadym razie aden gosu nie podnis, nie zmarszczy si. Komendant odpowiada na ukony, co nas najbardziej dziwio, bo przedtem skin albo i nie skin gow, gdy mu si czowiek ukoni. A najczciej nas nie zauwaa. Chyba e co mu si w kim nie spodobao, wtedy potraf i po pysku wystrzela. I to na oczach wszystkich. Najbardziej jednak zdumia nas nauczyciel od muzyki. I nie dlatego e chodzi trzewy. Tylko e trzewy by zupenie inny, mona by powiedzie, cakiem niepodobny do siebie. Zamylony, postarzay i w ogle mao si pokazywa. Nie, nie znalelimy tej butelki, mimo e, jak nas prosi, szukalimy na drugi dzie po caym placu. I to byo najdziwniejsze, e jak kamie w wod przepada. Rozumiem w trawie, w krzakach, ale plac by cay wirem wysypany. Prcz wiru i barakw nic na nim nie byo. Chcielimy mu nawet gdzie podobn kupi, bo to nie bya zwyka butelka, dzisiaj takie paskie butelki s w powszechnym uyciu, ale wtedy wszystko byo w okrgych. Skd j mia, nie wiem. Sam jej te chyba szuka, bo wychodzi czasem z rana i przechadza si po placu. Poza tym nic si nie dziao. Zebrali nas tylko raz w wietlicy, gdy szklarze wstawili ju okna. By komendant, wszyscy nauczyciele i my. I kazali nam si zastanowi nad tym naszym buntem, czy nam si opaci. Czy bez szkoy byoby nam lepiej. O flmie nikt nic nie powiedzia. W ogle byo krtko. Powiedzieli jeszcze tylko, e pki nie przywrci si porzdku, nie ponaprawia szkd, daj nam wolne dni, ebymy si nad tym wszystkim zastanowili. Takie karne dni na mylenie, jak ktry z chopakw powiedzia. Tote gdy z pocztku podejrzewalimy, e na tym si nie skoczy i to tylko cisza przed burz, tak przestalimy podejrzewa, skoro kazali nam si zastanowi. I niektrzy zaczli ju aowa, e nie podpalilimy przynajmniej nauczycielskiego baraku. Moe min tydzie, moe nie, w kadym razie mielimy jeszcze wolne dni, a tu o wicie pobudka. Nie taka codzienna, ale jakby si co stao. Wybiegamy na plac, a tam trzy wojskowe aziki. Samochody terenowe, jeli nie wie pan. W dwuszeregu, odlicz i e bdziemy po niadaniu przesuchiwani. Wysali nas na niadanie. Oni pewnie te zje musieli, bo czekali i czekali. Soce ju odbio spory kawa od ziemi, jak zaczli nas wzywa na to przesuchanie do wietlicy. Nie wedug alfabetu, nie wedug starsi, modsi, nie druyna za druyn czy sala za sal. Na wyrywki. Jaki klucz w tym musia by, ale nie domylalimy si jaki. Nawet nie kto krzycza w tym buncie, kto by najgoniejszy, kto najbardziej czynny. I take nie kto pierwszy zawoa, e upleciemy sznur i kogo powiesimy. Jakkolwiek wszyscy wiedzieli, kto to by. Zaczli od jednego z chopakw, ktry si po tym buncie akurat rozchorowa i mia gorczk. Siedzieli za stoem, kilku cywilw, kilku wojskowych i nasz komendant na samym brzegu. St sta pod przeciwleg cian wietlicy, dugi, zestawiony z kilku stow i nakryty czerwonym ptnem. Na stole dwa wazony z kwiatami, a oni mieli w szklankach herbat. Mio nawet wygldali, umiechali si do nas yczliwie, nie tylko cywile, take ci wojskowi. Pytali te nas grzecznie, aden gosu nie podnis, ot, jakby tylko porozmawia z nami przyjechali. O co nas pytali? Najwicej o nauczycieli, jakby chodzio im o to, czy s dla nas dobrzy. Na przykad czy czsto zadajemy nauczycielom pytania i co nam odpowiadaj. Gdy prd zostanie wyczony, co wtedy odpowiadaj. Albo gdy jedzenie bywa gorsze, co odpowiadaj? Czy pytamy ich o to? Tego to ju nikt nie mg zrozumie, bo zawsze byo gorsze. Czyby o tym nie wiedzieli? Co jemy, nikogo jednak nie spytali. Gdyby spytali, moe by si dowiedzieli, e od jedzenia duo zaley. Nie zawsze od flmu. Film nam przywieli dopiero pierwszy raz. A jedlimy codziennie. Od jedzenia, take od tego, w czym si je, czym, od talerzy, yek, noy, widelcw. A mymy jedli w zdezelowanych me- nakach. Mwiono nam, e wojsko ofarowao je szkole w darze. Nikt w to jednak nie wierzy. Chodziy suchy, e pozbierane zostay na froncie przy zabitych. To mona przecie sobie wyobrazi, e je pan z tej menaki, a przy panu siedzi ten zabity, bo to jego menaka. I niechby pan mia nawet kotleta w menace, bdzie panu smakowa? Nie tam, adnych kotletw nam nie dawano. Jeli ju byo miso, to najwyej kawaek wtroby czy ledziony, rzadko serca czy nerki. I cigle kasza, kartofe, kartofe, kasza. Jczmienna. Nie znosz do dzi. A zupa przewanie wodnista. To nieraz ze zoci niektrzy aby zanurzali yki i t zup si wzajemnie oblewali. Zaczli oblewa si przy jednym stole, a rozkrcio si, to caa stowka si oblewaa. I taka zupa, a grozia buntem. yki, widelce byy kruche, z aluminium i cigle trzeba byo je prostowa. Nie mwic, e wikszo widelcw miaa nie wszystkie zby, nieraz aby dwa. A noy nie dla kadego starczyo, jeli, ma si rozumie, byo co kraja. Na szczcie, rzadko byy potrzebne. I o tym wszystkim by nie wiedzieli? Nauczycieli to jakby na czci chcieli porozbiera. Nie za wiele moglimy im jednak powiedzie, bo kady nauczyciel, wedug nas, by taki sam, e ju nie powiem. Co zreszt byo grzeba w nauczycielach, skoro wszystko poszo o flm, e si urwa, jak prd wyczyli. Niektrzy z chopakw prbowali im opowiada, jak ten mczyzna, czyli Johnny, jak ta Mary. e przymierza i przymierza, ale zaraz mu przerywali, jakby ich to nie interesowao. Raz podobno ktry z tych wojskowych nawet si umiechn, ale to nie ja byem wtedy przesuchiwany. Wedug mnie powinni najpierw obejrze flm i dopiero nas przesuchiwa. A jeszcze niechby im si w tym samym miejscu urwa. Moe by wtedy zrozumieli, jak wybucha taki bunt. Myli pan, e nie zrozumie- liby? Co, e flm to za mao? Czy e chodzio tylko o kapelusz? O, to nie zgadzam si z panem. W kadym razie o flmie nie chcieli sucha. A jeli chodzi o sam bunt, pytali nas na przykad, jakie wznosilimy okrzyki, eby poda im, jeli nie dosownie, bo moe nie pamitamy, to tre, czego dotyczya. Pytali te kadego, co ktry z chopakw robi w czasie tego buntu. Jakby w takim buncie kto mg robi co osobno. Bunt oznacza, e wszyscy razem i samemu si nie wie, co si robi osobno. Jeden krzyknie, a kady ma poczucie, e i on krzyczy. Czy niechby jeden szed na przedzie, a wszystkim bdzie si wydawao, e szli na przedzie. Podobnie jak na wojnie, jeden zginie, a wszystkim si wydaje, e i oni zginli. A e yj, to dlatego eby mia kto pamita, e zginli. Ucieka, tylko ucieka si osobno. Moe jednak co z nas wycignli. Wie pan, jak to jest na takim przesuchaniu. Nie chce si czego powiedzie, a nawet nie wie si, e si powiedziao. Nie ma si do czego przyzna, a midzy sowami czowiek si przyzna. A w ogle na takich przesuchaniach waniejsze jest, o co pana pytaj, a nie co pan odpowie. W pytaniach jest odpowied, jak chc usysze. W pytaniach przyznaje si pan do winy, gdy si nawet nie czuje pan winny. Czy odpowie pan, e pan nie pamita, czy niechby pan milcza, przyznaje si pan. Milczeniem tym bardziej, bo jeszcze potwierdza pan swoj win. W czowieku jest winy na wszystkie moliwe pytania. I nawet takie, ktrych nikt dotd nie zada i moe nigdy nie zada. Bo czyme jest czowiek, jeli nie pytaniem o win? Jedyne szczcie, e sam rzadko si domaga od siebie odpowiedzi. A tym wiksze szczcie, e nie potrafby sobie odpowiedzie. Jeszcze balimy si, e nas wszystkich zaaresztuj, to moglimy to i tamto klapn. Pytali nas na przykad o prowodyrw, jak si wyrazi jeden z tych wojskowych. Od razu zreszt wytumaczy, e to ci, ktrzy nam przewodzili, byli najgorliwsi, najwicej i najgoniej krzyczeli, eby poda im nazwiska. I kady z nas kogo innego podawa, tak e niewykluczone, e wszyscy okazalimy si prowodyrami, bo nikogo z nas nie zaaresztowali. Nie mogo to si jednak tak skoczy. I nie skoczyo si. Wie pan, kogo zaaresztowali? Tak, tego Bogu ducha winnego nauczyciela od muzyki. Moe kto si wygada, e chcielimy go powiesi. I to im wystarczyo. To by ju jaki trop dla nich. Bo do nikogo wicej aden trop nie prowadzi. Co prawda szeptano potem, e by w obowizku im donosi, cokolwiek by si w szkole dziao. I nie wywiza si z tego. Ale wie pan, co to znaczy szeptano, tote nikt z nas w to nie wierzy. Gdzieby on, nauczyciel od muzyki. Do tego mao kiedy niepijany. Co po pijanemu mgby podpatrzy czy podsucha. W oczach cigle mglisto, a w uszach pewnie tylko dwiki. A moe i w oczach take dwiki, bo nieraz nie widzia, w ktr stron idzie. Do swojego mieszkania, zdarzao si, nie mg traf. Trzeba go byo podprowadza. Klucz mu z kieszeni wyjmowa, otwiera. Paszcz, kapelusz pomc zdj, buty. Pooy go na ku. A kto wie, czy i my nie bylimy dla niego jedynie dwikami, z ktrych prbowa co uoy, a e mu si nie udao, to przecie nie jego wina, tylko nasza. Pan by uwierzy? No, wanie. Ale szeptano. I to jest wanie najgorsze, nikt nic nie wiedzia, nikt nie powiedzia, ale szeptano, jakby wie sama si powoaa. I skd si to bierze, niech pan mi powie? Moe jest co takiego jak samordztwo sw, nie sdzi pan? Gdy si rozeszo, e go zabieraj, pobieglimy do wietlicy, po przynosilimy instrumenty, kto jaki zapa, zepsuty, niezepsuty. I ustawilimy si na placu, jak nas wtedy jako orkiestr ustawi, w kadym razie podobnie, niepodobnie, nie miao to znaczenia. Wok nas zebrali si i ci, dla ktrych nie starczyo instrumentw, bo wysza caa szkoa. Kiedy go wyprowadzili, wszyscymy uoyli sobie instrumenty, jakbymy w tej samej chwili gra za- czli. Lecz nie gralimy, stalimy tak tylko. Szed ze spuszczon gow, nie spojrza nawet w nasz stron. Posadzili go na tylnym siedzeniu, obok niego z jednej strony jeden, z drugiej drugi. I mieli ju ruszy, gdy nagle zerwa si i krzykn: Niech yje muzyka, chopcy! 7 Nie zna go pan? Szkoda. A Ksidza pan moe zna? Nie chodzi mi o jakiego ksidza. Nazywalimy go tylko Ksidz. Nawet mnie, chocia byem duo modszy od niego, pozwoli mwi do siebie Ksidz. Spawaczem by. Na budowie razem pracowalimy. Bo tak myl, e gdybymy sobie przypomnieli jakich wsplnych znajomych, moe bymy odnaleli si i my, tu czy tam, wtedy czy wtedy. Czasem przypomn sobie jakiego znajomego, a on mnie zaraz prowadzi do innego znajomego, tamten jeszcze do innego, ten znw do innego. I powiem panu, nieraz a nie chce mi si uwierzy, e z tym czy z tamtym si znaem. Musiaem si jednake zna, skoro oni mnie pamitaj, e tu czy tam spotkalimy si, wtedy a wtedy. Raz z jednym okazao si nawet, e gralimy przed laty razem w orkiestrze, on na puzonie, ja na saksofonie. Ale ju nie yje. O, znajomi mog nas nie wiadomo dokd zaprowadzi, nawet tam, gdzie by si czowiek nigdy nie chcia znale. Opowiada mi kto za granic, e mia takich dwch znajomych braci, ktrzy brali udzia w wojnie domowej po przeciwnych stronach. Bracia po przeciwnych stronach, to moe pan sobie wyobrazi, jacy musieli by zajadli wrogowie. Ale te wojna bya zajada. Mordowali si, jakby jedni drugich chcieli w krwi potopi. Wojny domowe, jak pan wie, s duo gorsze od zwykych wojen. Bo te nie ma wikszej nienawici ni zrodzona z bliskoci. Tote gdy wojna si skoczya, dalej byli wrogami. Mieszkali w tej samej wsi, ale nie pozwalali ani onom si swoim spotyka, ani dzieciom swoim si razem bawi. No, i ma si rozumie, sami te nie zamienili nigdy z sob sowa. Przychodzili tylko do tego samego piwnego baru. Inna sprawa, e by jeden piwny bar we wsi. Siadali przy osobnych stolikach, pili piwo, czytali gazet. Jeli bya tylko jedna gazeta, to ten, ktry przeczyta, odnosi j tam, skd wzi, choby do stolika brata mia bliej. I tak samo robi ten drugi, gdy on pierwszy przeczyta. Jednake ktry pierwszy przeczyta, nie wychodzi, pi piwo i jakby czeka, pki drugi brat nie przeczyta. Prawie kadego dnia przychodzili mniej wicej o tej samej porze, jakby wiedzieli, kiedy maj przyj. Pili to piwo, czytali gazet, ten po tamtym czy tamten po tym, a gdy skoczyo im si piwo w kufach, wychodzili. I tak samo ten po tamtym czy tamten po tym. A nie zda- rzyo si, eby ktry szybciej wypi i wyszed. Nie musieli si podglda, wida przecie piwo w kufach. A moe jako w braciach by w nich ten sam rytm? W kadym razie pili rwno. I to by jeszcze wiadczyo, e nie przestali by brami. Bo sowa wojna w nich na zawsze zabia. Lata mijay, postarzeli si. Jeden posiwia, drugi wyysia, a wci przychodzili do tego baru, siadali ten przy jednym, tamten przy drugim stoliku, pili piwo, czytali gazet. I tak samo j odkadali tam, skd brali. Musieli ju zakada okulary do czytania. I kroki mieli cikie, ale aden drugiemu nie poda, gdy przeczyta. A wypili piwo, wychodzi jeden, wychodzi zaraz po nim drugi. I eby przez te wszystkie lata jeden do drugiego chocia powiedzia: Masz tu gazet. Moe nawet wystarczyoby to jedno zdanie. Bo kto wie, czy w tym jednym zdaniu nie powiedzieliby sobie tego, czego nie powiedzieli przez te wszystkie lata. O, w jednym zdaniu moe si duo zmieci. Moe si wszystko zmieci. Moe si cae ycie zmieci. Zdanie jest wymiarem wiata, powiedzia flozof. Tak, on. Czasem sobie myl, czy nie dlatego tyle sw musimy przez ycie powiedzie, aby si mogo z nich wytopi to jedno zdanie. Jakie? Kademu jego wasne. Ktre mgby czowiek w przypywie rozpaczy powiedzie i nie skamaby. Przynajmniej wobec siebie. Gdyby moe zna pan Ksidza. No, tego spawacza. Nie powiem panu. Nie wiem nawet, jak mia na imi. Mwio si Ksidz, Ksidz. I tak gdzie zgubio si jego nazwisko, imi. A wie pan, jakby pan by nawet troch do niego podobny, gdy tak na pana patrz. Sowo daj. Co w rysach, w oczach jakby pan z niego mia. Ma si rozumie, w modych latach, gdy pana sobie wyobraam. Te by jeszcze mody. Sporo starszy ode mnie, ale ja byem wtedy modziak. To bya dopiero moja druga budowa, a na pierwszej pracowaem niecay rok. Gdy pan tak unis troch gow, to jakbym jego zobaczy. A niech pan na chwil przestanie uska. Spokojne rce, to i twarz wyraniejsza. No, nie wiem. Moe troch. Dlaczego Ksidz? Ksztaci si na ksidza, by trzy lata w seminarium, ale wystpi. Tego mi nie mwi. Zachowa jednak kom, stu, Ewangeli, mia w osobnej walizce, ktr zamyka na kluczyk. Tylko e kto by na takiej budowie nie otworzy drugiemu walizki i nie zajrza. Zwaszcza zamykanej na kluczyk. Przed spaniem zawsze klka przy ku i dugo si modli. Tak samo w adn niedziel mszy nie opuci. Tym bardziej wic ta walizka kusia, eby j otworzy. Pracowao si nieraz i w niedziel, gdy si plan wali, ale on musia by na mszy. Naturalnie mia nieprzyjemnoci, dostawa nagany, obcinali mu premie. Na naradach go wytykali, e przez takich planu si nie wykonuje. e na budowie za duo jest wierzcych i zawsze on suy za przykad. Jakkolwiek nie by wyjtkiem. Wtedy na budowach rni pracowali. Budowy byy jak kryjwki. Tak e gdyby wszystkich takich czy podobnych chcieli wyrzuca, nie miaby kto pracowa. Nie mwic, e fachowcw w ogle by nie byo. A on by jednym z najlepszych spawaczy. Kto wie, czy nie najlepszym. Wszyscy spawacze do niego chodzili si radzi. Pracowity przy tym. Jeli trzeba byo wykona jak piln robot, nie zszed z budowy, choby noc mia zarwa. Nie pi, nie pali, nie chodzi na zabawy. Stroni od dziewczyn. A w wolnych chwilach czyta. Pod tym wzgldem by wyjtkiem, bo wszyscy inni w wolnych chwilach pili. Nawet przed zaniciem, eby nie wiem, jak by umachany, musi, mwi, cho na te par stron wzi ksik do rki. Ksiki, powiedzia mi kiedy, gdy wyszedem do niego na rusztowanie, to jedyny ratunek, eby czowiek nie zapomnia, e jest czowiekiem. On w kadym razie nie mgby bez ksiek y. Ksiki to take wiat, i to wiat, ktry czowiek sobie wybiera, a nie na ktry przychodzi. Namawia mnie, namawia, a zaczem i ja w kocu czyta. Pomylaem, co mi szkodzi, sprbuj, a e go lubiem... Spyta mi si kiedy, czybym nie chcia jakiej ksiki przeczyta. Opieraem mu si, e to, tamto, nie mam czasu. W kocu, eby zrobi mu przyjemno, powiedziaem, niech przyniesie. Mia troch swoich ksiek, wozi w drugiej walizce, tej na klucz nie zamyka, tote i nikt do niej nie zaglda. I tak to si zaczo. Potem drug, trzeci. Potem powiedzia, e ju nie ma dla mnie, bo te, ktre ma, byyby za trudne. I zaprowadzi mnie do biblioteki. Bya na budowie biblioteka, niewielka, kilka pek. Szuka, szuka, a co mi wybra. Przeczytaem, znowu poszed ze mn i wybra. I tak do koca chodzi ze mn i wybiera mi. Powiem panu, e przez pami dla niego zaczem w kocu z wasnej woli czyta. I tak jak on, przed zaniciem musiaem cho te par stron przeczyta. Dziwne, e pan go nie zna. Wszyscy na budowie go znali, ubiany by. W kadej sprawie bezstronny, sprawiedliwy. yczliwy dla kadego. Z kadym przystan, porozmawia. Spieszyo mu si, to przynajmniej zapyta o to czy o tamto. I zawsze pamita, jeli kogo przy poprzednim spotkaniu co trapio. Mona byo i par zotych w potrzebie u niego poyczy. I zaplta si pies czy kot na budowie, nakarmi go. A jaki by spawacz, to najlepszy dowd, e na najwyszych wysokociach pracowa. Montowao si konstrukcj, to on zawsze najwyej. Niczym nie przypity. Niczego si nie trzyma. Nawet palnika nie gasi, gdy przechodzi od spawu do spawu. Jak cyrkowiec chodzi po konstrukcji. A musi pan wiedzie, e im wyej, tym taki spawacz musia by lepszy fachowiec. Czasem zobaczy mnie ze szczytu tej konstrukcji, e przez plac id, woa, ebym do niego wyszed na chwil, bo mi chce co powiedzie. Wychodziem, jeli nie miaem nic pilnego. Lubi mnie, nie wiem dlaczego. Przecie smarkacz wobec niego byem. Mwi, e odpocznie chwil, dziki temu, e przyszedem. Nie, o niczym znw takim nie rozmawialimy. Pyta, czy przeczytaem t ksik, ktr mi ostatnio wybra w bibliotece, czy mi si podobaa, co o niej sdz. Nie o to mu chodzio, eby sprawdzi, czy przeczytaem, tylko czy rozumiem. Naprowadza mnie, jak powinienem rozumie. Odnosi do takich, innych spraw, do ycia, wiata, ludzi w ogle. A zawsze przy tym co takiego powiedzia, e dugo potem o tym mylaem. Nie tylko o ksikach rozmawialimy. Mwi, e jeszcze tylko tu, na wysokociach, moemy czu si jak ludzie. I to bya prawda, ktr dopiero dugo, dugo potem zrozumiaem. Zwaszcza e na dole przewanie si nie rozmawiao, bo od rana do nocy robota gonia albo szlag czowieka trafa, e czego nie przywieli, czego nie dowieli i stoi si z robot. Chyba e przy wdce, ale to te trzeba byo uwaa, z kim si pije, bo nieraz donosili. Donosili zreszt i gdy si nie rozmawiao. I nawet gdy pan tylko westchn. Na wszystkich budowach, jak mwi, pracowa zawsze, gdzie najwyej. A na wielu budowach ju pracowa, to wysoko jakby bya jego ziemi, tote nic dziwnego, e tam mu si najlepiej rozmawiao. A na dole, gdy zszed po robocie, czyta, psy, koty karmi i z nikim si nie przyjani. Mimo to, jak mwiem, wszyscy go lubili. Naturalnie duo wicej tam zarabia. Ale nie o pienidze mu chodzio. No, i wyobraa pan sobie, ktrego dnia w porze obiadu buchna wie, e Ksidz spad i zabi si. Jedni mwili, e spad, inni, e musia mu kto pomc, a jeszcze inni, e chcia spa i spad. Inaczej spadby ze spawark, w szkach. A on spawark odoy, szka zdj. Prawdy jednak nigdy si nie dowiedzielimy. By moe przyczyna krya si w tej wysokoci. Konstrukcja ju czwartego pitra sigaa. I kade pitro wysokie, bo to byy hale. A gdy si czowiek tak do wysokoci przyzwyczai, moe si ju nie umie odzwyczai, e yje na dole. O, z wysokoci nie ma artw. Ile razy do niego tam wyszedem, te jakby co mnie albo w d cigno, albo jeszcze wyej. Wedug mnie prawda jednak krya si gdzie indziej. Bya taka jedna dziewczyna. W stowce pracowaa. Nie, skde. Mwiem panu, e stroni od dziewczyn. Lubi j i z wzajemnoci. Delikatny by, grzeczny, nie jak my, reszta. Najwyej gdy mu zup czy drugie przyniosa, zachwyca si jej warkoczem, e taki pikny, jak ju si prawie nie spotyka. Rzeczywicie miaa ten warkocz gruby, o, jak tu u mnie w przegubie. Gdzie tam za pas jej siga na plecach. Kiedy roznosia talerze, wszyscy j za ten warkocz na stowce apali. Ja nie. Ja jako nie miaem miaoci. Zreszt dopiero niedawno przyszedem na t budow pracowa. Postawia mi zup czy drugie, to nawet nie spojrzaem na ni, tyle co z daleka. A oni wszyscy ju byli z ni zyci. Ona te przyzwyczajona, e j za warkocz api. Nie bd jednak ukrywa, e mi si od razu spodobaa. I ona te od razu si tego domylia. Raz nachylia mi si do ucha i szepna, i ty zap, i poczuj. Ale nie zapaem. Postanowiem sobie tylko, e i tak bdzie moja. Niech si traf kiedy okazja, powiem jej to. A na razie nie dawaem nic po sobie pozna. Nawet nigdy jej nie powiedziaem, adnie dzi panna Basia czy Basieka wyglda, bo Barbara jej byo. A wszyscy jej to co dzie mwili. Postawia mi talerz, powiedziaem, dzikuj. To wszystko. A inni by nie zjedli, gdyby jej za warkocz nie zapali czy przynajmniej nie powiedzieli, adnie dzi panna Basia czy Basieka wyglda. Nieraz zup wylaa, bo nie zdya jeszcze postawi talerza na stoliku, a ju j ktry za warkocz. Do tego mieli niektrzy rce jak dwie paskie czy moje, skate, mocne. To i talerz stuka, gdy prbowaa si wyrwa z takiej rki. O, nie raz, nie dwa tuky si talerze z zup, z drugim przez ten jej warkocz. Take gdy puste zbieraa ze stolikw. Raz zdarzyo si, drugie dania niosa na tacy, o ile pamitam sze talerzy, a tu j ktry za warkocz, mimo e nie sza do jego stolika, obok przechodzia. Taca zatrzsa si jej w rkach i wszystkie talerze poleciay na podog. Chcieli j od razu zwolni. Na szczcie ten honorowo zapaci za wszystkie talerze i za wszystkie drugie dania. Potem uwaali i dopiero gdy ju postawia talerze na stoliku, apali j za warkocz, boby pewnie do ostatniego wytuka i nie ze swojej winy. Chyba e win moe by i warkocz. Wedug mnie, na stowkach, jeszcze na takich budowach, powinny pracowa nie za adne dziewczyny czy kobiety. Owszem, uprzejme, mie, ale nie za adne. Czasem ukadaa go sobie na gowie w koron. Moe w ten sposb prbowaa si broni, bo jak inaczej mona si broni, gdy ma si taki warkocz, ktry a si prosi, eby go zapa i cho chwilk potrzyma. A moe chciaa by adniejsza, kt to moe wiedzie. Chocia adniejsza, wedug mnie, nie musiaa by. Bez tego warkocza jednak robia si zupenie nie ta sama, jakby niedostpna, wyniosa. Gdy stawiaa przed panem zup czy drugie, wydawao si, e z aski stawia. Nie lubiem tej jej korony. Mylaem sobie, kiedy zostanie moj on, powiem jej, e wol warkocz. W warkoczu, gdy si tak jej majta za plecami, wygldaa, no, nie wiem, jakby to powiedzie, ale jakby dopiero wschodzia na wiat. Umiecha si pan? Rozumiem. Niedzisiejsze mam wyobraenia, tak? Ale wtedy tak mylaem. Jakkolwiek gdy si tak zastanowi, to czy nie sdzi pan, e nosimy w sobie niezmiennie te same wyobraenia, jakie ludzie od zawsze w sobie nosili? Mimo e wiat si zmienia. Mimo e my jestemy wci inni. Czy moe tylko udajemy innych, eby sprosta wiatu. Ale w naszych najskrytszych tsknotach wszyscy jestemy wci tacy sami, a tylko ukrywamy to przed sob, przed wiatem. Zreszt niech pan sam powie, czy mona sobie wyobrazi adniejsze wosy dla dziewczyny ni warkocz? Ma si rozumie na taki warkocz trzeba mie wosw gmach i nie z pajczyny. Trzeba mie wosw dar, jak w moim dziecistwie mwiono. Tu, nad zalewem, w sezonie zjad si na soboty, niedziele czy na urlopy, te si widzi nieraz adne wosy. Ale lepiej im si nie przyglda. Wszystkie ufarbowane, i to nieraz na takie kolory, e prawdziwych wosw w takich kolorach nie ma. Prawdziwe wosy maj u kadego osobny kolor, zauway pan? Jeszcze jakby nadmuchane przez fryzjerw, przez te rne odywki, szampony, lakiery. Gowa wydaje si nieraz bukiet. A ten cay bukiet daoby si w garstce zmieci, gdyby go tak zebra z gowy. W ogle co niedobrego dzieje si z ludzkimi wosami. Czy to nie znak, e i ze wiatem co si dzia zaczyna? Wbrew temu, co mona by sdzi, pocztek najczciej bywa trudny do zauwaenia. Mao kiedy co si od wielkich rzeczy czy zdarze zaczyna. Przewanie od mao wanych, niewartych czsto uwagi, jak choby ludzkie wosy. Albo czy spostrzeg pan, e coraz wicej modych mczyzn jest ysych? I to coraz modszych. W mojej modoci kady mody mia czupryn. Kiedy tak si patrzy na ludzi po samych wosach, czy, dajmy na to, po samych bosych stopach, na przykad tutaj nad zalewem, po samych rkach, oczach, ustach, brwiach, o, to zupenie inaczej si ludzi widzi, ni si w oglnoci widzi. Jest czego si domyla. Jest nad czym si zastanowi. I to ten jej warkocz by pocztkiem tego, co si miao sta. Tylko e nikt nie przypuszcza, eby warkocz. Warkocz to warkocz. Kusi jedynie, eby go zapa i poczu. Chocia powiem panu, e gdy nieraz przypadkiem otara si nim o moj twarz, jak zabieraa ze stolika talerze, a mnie dreszcz przeszywa, jakby to mier si o mnie otara. A przecie nie wyobraaem sobie innych wosw u niej. Zreszt w ogle byo w niej co dziwnego. Bo gdy j tak za ten warkocz apali, zawsze si rumienia, a powinna by ju przyzwyczajona. Tyle da, co si naroznosia i przez tyle obiadw, odkd budowa ruszya, powinna by przyzwyczajona. A nawet w oczy jej kto zajrza, gdy stawiaa talerze, te si rumienia. Powiedzia, adnie dzi panna Basia czy Basieka wyglda, rumienia si. Zawsze adnie wygldaa, ale tak jej mwili. Nie ma znw tak wiele sw, gdy chce si co miego powiedzie dziewczynie, tym bardziej w stowce, kiedy podaje panu talerz z zup czy drugim albo zbiera talerze. Inna sprawa, e jeli chodzi o sowa, midzy mczyzn a kobiet co si stao, nie sdzi pan? Jeden tu powiedzia mi kiedy, e s niepotrzebne i wymieraj. Wiadomo, co mczyzna, wiadomo, co kobieta, po co jeszcze sowa. Prawdziwe, nieprawdziwe, mdre, niemdre, zrczne, niezrczne, wszystkie bez wyjtku i tak do tego samego prowadz. Wic po co? Co prawda, na budowach te ze sowami nie byo najlepiej. Uywao si tyle, ile wymagaa budowa. A domyla si pan, jakie to przewanie sowa. Robota gonia robot, e na ten obiad w stowce czowiek wpada, aby szybko zje, i znowu do roboty. Wybrudzony, przepocony, rk si nieraz nie umyo. Do tego tu pan jad, a tu ju nastpni czekali, eby pan im zwolni stolik. To gdzie pan mg si nauczy jakich innych sw. adnie dzi panna Basia czy Basieka wyglda, to wszystko, co niektrzy umieli. A i tak si ich uwaao za wygadanych. Duo prociej byo j za warkocz zapa. Czy si w niej ktry kocha? Trudno mi za innych mwi. Do ka j zacign pewnie gotowi byliby wszyscy. Ale czy si w niej ktry kocha? Jeli to bya prawdziwa mio, to prawdziwa mio mao umie, jak pan wie. Trudno j zauway, tym bardziej na takiej budowie. Budowa nie bya jeszcze skoczona, w trzech czwartych najwyej , a tu zaczy przychodzi, zgodnie z planem, urzdzenia z zagranicy. Wkrtce te zjawia si ekipa do instalowania tych urzdze. W tym dwch czy trzech z tej zagranicznej frmy, ktra przysyaa te urzdzenia. Wydawao si, e niewiele bd mieli na razie do roboty, a oni niespodziewanie zabrali si ostro. Kazali nam szybko wykoczy jedn z hal i zaczli niektre z tych urzdze insta- lowa. Na szczcie dla nas musieli od nowa robi pomiary, bo co im si nie zgadzao, nawet zmienia plany, a to i nam pozwolio podgoni nasze plany. Cigle przy tym siedzieli w dyrekcji, cigle co tam uzgadniali, kcili si, e nie tak, a tak miao by, grozili. O, panowie byli. Co drugi inynier. Przyszykowano im na mieszkania cay barak. I nie mwio si ju barak, tylko pawilon. Z zewntrz otynkowali, wewntrz pomalowali, pouszczelniali, wymienili drzwi, okna. Kady mia osobny pokj. Nas, ktrzymy przedtem w tym baraku mieszkali, przerzucili na prywatne kwatery, cieniajc po siedmiu, omiu na jednej. Zakupili im nowe meble na wysoki poysk, ka szerokie, prcz ek wersalki, fotele, szafy na ubrania, stoy, krzeseka, pki, nocne szafi, nocne lampki, franki w oknach, zasony. U siebie w domu mao kto tak mia, jak oni w tych pokojach. Do tego jeszcze w kadym radio, dywanik na pododze, lustro na cianie. Kiedy mymy w tym baraku mieszkali, ka byy elazne, pitrowe, szafa jedna na szeciu. Kady mg w niej najwyej garnitur powiesi, jeli mia. Pozostae rzeczy trzymao si w walizkach pod kiem czy w kartonach po papierosach, herbatnikach. A eby komu przyszo do gowy zawiesi nam zasonki w oknach, nie mwic ju o frankach. Myda czy rcznika na zmian trudno byo si nieraz doprosi. Kupilimy kawaek jakiego perkaliku i wieczorami zawieszalimy w oknie na gwodziach. Czy lustro. Lustra znajdoway si jedynie w oglnej umywalni i mao ktre nie byo potrzaskane. Musia si czowiek najczciej w takim potrzaskanym goli, czesa, czy pryszcza na przykad sobie wycisn, krawat zawiza, gdy przysza niedziela. Albo niechby si pan chcia tylko przejrze, to wyglda pan, jakby si pan skada z takich samych potrzaskanych kawakw, jak to lustro. W stowce wydzielili im cz od strony okien i mieli tam swoje stoliki. A eby nie wiem, jak si spniali, te stoliki zawsze czekay na nich wolne. Nikt nie mia tam si. Nieraz wszystkie stoliki zajte, a choby spieszyo si panu, bo akurat oderwa si pan od pilnej roboty, musia pan czeka, dopki kto nie zje, a tamte stoliki wolne. I to nieraz nie jeden czy dwch, ale kilku, kilkunastu stao nas czekajcych nad gowami tych, co jedli. Popdzalimy ich nawet, eby szybciej jedli, to niektrzy jakby na zo jeszcze wolniej jedli. Krew czowieka zalewaa, bo tu gd ciska, tu robota woaa, a na tamtych, jakby drwic z nas, stoliki czekay wolne. Do tego czsto przychodzili, gdy w stowce ostatni ju jedli, to ilu by do tej pory zjado przy ich stolikach. Zdarzao si, e kto nie wytrzyma i godny wraca do roboty. Najwyej zjad ledzia czy jajko w bufecie, kawaek kiebasy, cho mao kiedy bya kiebasa, i wraca przynajmniej pgodny. I w jednym od tych stolikw zakochaa si, wyobraa pan sobie. I to na oczach wszystkich, ju pierwszego dnia. Pojawi si, usiad, a ona podaa mu zup. Spojrza na ni, a nie zarumienia si, tylko spojrzaa i ona na niego. Chwil tak patrzyli na siebie, a caa stowka a wstrzymaa si z jedzeniem. Gdy nawet kto nis ju yk z zup do ust czy miso, kartofe na widelcu, zastyg i patrzy. Cigle apali j za warkocz, mwili, adnie dzi panna Basia czy Basieka wyglda, a tu zjawia si nie wiadomo kto, a ona nawet si nie zarumieni. On te ju trzyma yk w rku, ale nie zanurzy jej jeszcze w zupie, jakby nie mg oderwa oczu od niej, stojcej nad nim, a moe i gd go odszed. I ona te nie moga oderwa od niego oczu. Mimo e postawia przed nim talerz z zup, wic powinna odej, jak od kadego z nas odchodzia, gdy postawia ju talerz. Oprzytomniaa dopiero, gdy kucharka wychylia si przez okienko z kuchni i zawoaa: Baka, nie stj tam! Bierz talerze! Powiedziaa mu: Smacznego. adnemu z nas nigdy nie powiedziaa smacznego. On powiedzia: Dzikuj. Na pewno bdzie smaczne. I patrzy za ni, gdy odchodzia, a do samego okienka. Jad t zup, a jakby nie jad. By krupnik, pamitam. Pan lubi krupnik? Ja nie znosz. Od dziecistwa nie znosiem. Zje talerz krupniku to bya dla mnie mka. Potem przyniosa mu drugie, a on nawet w talerz nie spojrza. Wzi w rk ten jej warkocz, ale nie tak jak inni brali, tylko podebra go ca rozpostart doni zza jej plecw i trzyma na tej rozpostartej doni, jakby way, czy nie jest ze zota. A nie wyrwaa mu, jak kademu wyrywaa. Gdzie to rosn takie warkocze? powiedzia. Kt by tak umia z nas powiedzie, gdzie rosn takie warkocze? A ona nie zarumienia si. Patrzya na niego, jakby byo jej wszystko jedno, co zrobi z tym jej warkoczem, jakby nawet mu przyzwalaa, e moe zrobi wszystko. Mgby obwin si nim wok szyi, mgby uci sobie kawaek, mgby rozple, nie wyrwaaby mu. Powiedziaa tylko: Prosz je. Wystygnie panu. Powiedzia: Lubi wystyge. I tym si od nas wszystkich rni, bo aden z nas by nie powiedzia, e lubi wystyge. Dla nas, jak co byo za mao gorce, od razu robilimy awantur: Co ta zupa taka zimna?! Co te kartofe jakby wczorajsze?! Co to miso, nie do e zuzek?!... Panno Basiu, powie im tam pani w kuchni! Zabierze pani ten talerz, niech podgrzej! A on mwi, e lubi wystyge. Na budowie, w stowce i lubi wystyge. Nie wiem, czy kto jad z chci w tym dniu. Nie powiem nawet panu, co na drugie byo. Pewnie kotlet mielony, bo przewanie dawali nam kotlety. Wicej buki ni misa, ale nazywao si kotlety. Pomyli pan, e mi wbia sztylet w serce, jak to si mwi. C, zabolao mnie. Nie zjadem ju do koca tego swojego drugiego. Wrciem do roboty. Chocia i robota nie palia mi si w rkach. W kocu jednak pocieszyem si tym, e przeczekam go. Zainstaluj wszystkie urzdzenia w chodni i on wyjedzie, a ja zostan. Musz tylko by cierpliwy. Zreszt nie bardzo mi si chciao wierzy, eby tak od pierwszego dnia. Podaa mu zup, drugie i ju. Od tego dnia zmienia si jednak nie do poznania. Patrzya, a nie widziaa. Nawet gdy jej pan dzie dobry mwi, panno Basiu czy Basieko, nieraz nie odpowiadaa. A gdy stawiaa przed nami talerze, to jakby wszystko jedno jej byo, ktry z nas jest ktry. Znaa na pami stowk, mogaby po ciemku midzy stolikami chodzi, a zacza si gubi. Przy tamtym stoliku duej od nas czekali, a najpierw nam podaa. Przedtem nigdy si nie pomylia, komu pierwszemu si naley. Wiedziaa niemal co do chwili, kto pierwszy przyszed, kto pierwszy gdzie usiad. Zdarzao si i odwrotnie. Woalimy tu, tu, panno Basiu, Basieko, pierwsi przyszlimy. Obrzucaa nas zamylonym spojrzeniem i zanosia tam, gdzie pniej przyszli. Czy przyniosa do ktrego stolika ju drugie, a tam jeszcze zupy nie jedli, a na to drugie czekali przy innym stoliku, i to bliszym. Mona si zakocha od pierwszego wejrzenia, ale eby a tak? Wystarczyo wiedzie, kiedy on przyszed do stowki. Jeli niosa do jakiego stolika zup, drugie, taca w rkach jej draa, talerze podzwaniay, a gdy je stawiaa, to jakby chciaa wszystkie naraz zrzuci. I od razu biega do okienka po zup dla niego. Nie zjad jeszcze zupy, ju mu drugie niosa. To my, gdymy zjedli zup, musielimy czeka na drugie, zanim wszystkim zup poroznosia. Nieraz podzwanialimy widelcami o talerze, e za dugo na to drugie czekamy. On nie musia czeka. A przyjrzaby si pan jej, kiedy on co dugo nie przychodzi. Miao si wraenie, e nie ona stawia na stoliku talerze, tylko same jej rce. Ona nawet nie widzi, co te rce przynosz. Ona jest jedn wyczekujc udrk. Tu te talerze stawiaa, a oczy wci w drzwi wpatrzone. Powiem panu, jado si, a t jej udrk niemal czuo si w ykach, widelcach, noach. Nagle on si pojawia. My zanurzeni w talerzach, nikt nie patrzy na drzwi, a wszyscy po niej widz, e on przyszed. Od razu wawa, umiechnita. Jakby ycie w ni wstpio. Warkocz rozhutany. Oczy rzucaj byski, kolory. Niemal taczy midzy stolikami. Wydawao si, e zerwie sobie z gowy ten warkocz, woy we fakonik i postawi przed nim na stoliku, eby przyjemniej mu si jado. A to przecie tylko to, co si na stowce widziao. Spotykao si ich nieraz, szli, za paluszki si trzymali. Czy on j rk obejmowa, a ona w jego bok wtulona. Kto im si ukoni, to on za ni i za siebie si odkania, bo ona nie widziaa. Trzeba przyzna, e by grzeczny. Nie wynosi si. Potrzebowa pomocy czy ode mnie jako elektryka, czy od kogo innego, zawsze poprosi, po- czeka, a si co tam skoczy. Wiedzia, jak y z ludmi, eby go lubili. I powiem panu, nawet go lubilimy. W niej natomiast jakby niecierpliwo wzrastaa. Posprztaa w stowce, ale w kuchni na przykad ju nie chciaa pomc naczy pozmywa, bo jej si spieszy. A potem widziao si j, jak gdzie tam czeka na niego, a z roboty wyjdzie. Przewanie po drugiej stronie drogi, naprzeciw budowy spacerowaa. Czy nawet wok ogrodzenia, tu przy samej siatce. Mimo e nie byo tam adnej cieki, tylko zway wywalonej pod budow ziemi. I tak po tych zwaach, trzymajc si czasem siatki, chodzia. A zobaczya, e wychodzi, biega, a ten warkocz jakby rozrzucaa. Nieraz zdejmowaa pantofe i boso biega, eby jej nie odszed. Za daleko byoby przez bram, to przez najblisz dziur w ogrodzeniu przechodzia. Peno byo dziur, bo kradli przez te dziury. A eby nie wiem, jak dugo nie wychodzi, czekaa. Wiadomo, nie zawsze da si zej z roboty o przeznaczonej godzinie. Tym bardziej na takiej budowie, jeszcze gdy z planem do tyu. W dodatku oni byli na kontrakcie zagranicznym. Mymy nie byli na kontrakcie zagranicznym, a mao kiedy schodzio si o na- lenym czasie. Gdy zdarzay si wiksze opnienia, nie liczyo si w ogle godzin. Niechby padao, czekaa. Kupia sobie parasolk czy on jej moe kupi. I nawet gdy lao jak z cebra, czekaa pod t parasolk. Czy gdzie przy cianie pod okapem, czy w budce stranikw przy bramie, gdy ju bardzo lao. Spotykao si j i w bibliotece. Poszedem wypoyczy jak ksik, a tu widz ona przy stoliku pod oknem nad ksik, a okno wychodzi akurat na budow. Nie uniosa jednak nigdy oczu, eby spojrze, kto przyszed. A mao kto do biblioteki przychodzi. Tote kady, kto wszed, budzi niemal rado u bibliotekarki. A ona nie spojrzaa. Nawet jakby gbiej zapadaa si w czytanie, eby jej nie zauway. I nie zauwaaem jej. Czy, bro Boe, ebym j kiedy spyta, co czyta. Mogoby j to sposzy, nastawi le do mnie, moe nawet zrani. Zreszt po co? Wiedziaem, e na niego czeka. A co czyta, czy to takie wane. I lepiej e w bibliotece, niby miaa gdzie tam sta czy spacerowa w deszczu. Powiem panu, nieraz siebie al mi mniej byo ni jej. Ma si rozumie, e opowiadali o niej rne rzeczy. Nawet nie chce mi si powtarza. Chodziy na przykad suchy, e pokj mu sprzta, brudy jego pierze, koszule mu prasuje, skarpetki ceruje. Na noc u niego zostaje. O, patrzcie, jaka dzisiaj w oczach podpuchnita, to od czego? Nikomu nie przyszo do gowy, e moe od ez. Jakby ta mio jej do wszystkich naleaa. Jakby kady mia prawo po tej mioci niczym po budowie chodzi, depta, nawet niedopaka splun. Tylko dlatego e na stowce podawaa. Nikt jej ju wicej nie powiedzia, o, adnie dzi panna Basia czy Basieka wyglda, bo skoro podpuchnita w oczach, nie moga adnie wyglda. Mwiono, e zbrzyda, e sponiewierana wyglda i ani warkocz ju nie ten, ani nie te oczy. Moe w ciy jest, bo powolna si zrobia, nie przynosi ju tak rano talerzy. Rne rzeczy opowiadali. Kto podobno nawet podsucha, jak powiedziaa do niego, obiecywae. Na to on, wemiemy. Tylko zrozum. Ona, co mam zrozumie? Nie jestem taka gupia, jak mylisz. e na stowce pracuj? I rozpakaa si. Wyrozumiaoci natomiast darzya j bibliotekarka, starsza ju kobieta, pewnie niejedno przeya. I gdy nawet godzina zamknicia biblioteki mina, nie zamykaa, jeli deszcz pada, a ona nad ksik siedziaa. Porzdkowaa ksiki na pkach, zniszczone okadziny z nich zdejmowaa, zakadaa nowe, numerowaa, spisywaa. Czasem jednak, mimo deszczu, nagle oddawaa bibliotekarce ksik i wychodzia, jakby j niepokj jaki zrywa, a bibliotekarka najwyej powiedziaa: Dobrze, e ma pani parasolk, panno Basiu. Przepraszaa bibliotekark, tumaczya si, e wanie sobie przypom- niaa, co pilnego ma do zaatwienia. Nie szkodzi, nie szkodzi, panno Basiu. Rozumiem, zdarza si. Zao tylko, gdzie pani czytaa. O, tu ksik poo, bdzie na pani czekaa. Tak, prosz zaoy. Dzikuj. I prawie pdem wybiega, jakby rzeczywicie co pilnego sobie przypomniaa. A za chwil widziao si j, jak gdzie tam przy ogrodzeniu na niego czeka. I bibliotekarka przez okno te widziaa. Czy uprosia stranikw, eby j na budow wpucili, i na budowie czekaa. Snua si nieraz po budowie do wieczora, do nocy, gdy on nie wychodzi. A gdy kto szed, krya si za dwigiem, kopark, za stosem cegie, za szpulami przewodw, za skrzynkami, beczkami, zuytymi oponami, gry tego zawalay plac. I gdzie tylko dao si skry. Pyta pan, czemu si krya, skoro wszyscy i tak wiedzieli? No, wanie. Sam si nad tym zastanawiaem. Zwaszcza e j nieraz spotykaem wieczorem na budowie. Ale i przede mn si krya. Moe taka bya ta jej mio, jakby niezgodna z tym wiatem. Czy moe chciaa, eby taka bya. W kocu wzili lub. Dziwny to by lub. Nie cywilny, ale i nie w kociele. Tak j podobno zbaamuci, e zgodzia! si, aby im ten Ksidz da lub. Tak, ten spawacz. Ona chciaa w kociele. On w kociele, e nie, bo, jak j przekonywa, mgby straci prac. Wie przecie, e jest na kontrakcie zagranicznym, to musia za niego nie byle kto porczy. Nie moe jej nawet po- wiedzie kto, bo to tajemnica subowa. I zreszt co za rnica w kociele czy nie w kociele. Najwaniejsze, eby da im ksidz. Tam koci, gdzie ksidz. I zna go przecie. A e spawacz? Co z tego? Ale ksidz. Rnie si i losy ksiy teraz ukadaj. Ma kom, stu, Ewangeli, wozi z sob w walizce, to po co? Do posug. Na pewno si zgodzi. Rozumie przecie, jakie teraz czasy. I na pewno dochowa tajemnicy. Bo na razie musi to by tajemnica. On zaprosi najwyej trzech, czterech najbliszych przyjaci. Te nie pisn ani sowa, gwarantuje za nich. Ona ze swej strony nikogo, ani ojca, matki, nikogo. Ustalili na sobot wieczorem, gdy budowa si wyludni, eby nikt nie widzia. Wielu z budowy wyjedao w soboty po robocie do rodzin. Stranikom na portierni da si wdki, eby te nic nie widzieli, nie syszeli. Na wszelki wypadek powie im jeszcze, e obchodzi urodziny. Zasoni si okno, st bdzie za otarz, nakryje si czym biaym. Kupi wiece. Krucyfks by si przyda, a nie wie, czy Ksidz ma. Moe u niej w domu jest, niech wyniesie. Tylko te tak, eby nikt nie widzia. I wyniosa. Myli pan, e bya a taka atwowierna? Nie sdz. Pragnienia s silniejsze od podejrze. Chciaa mie sukni lubn, bia, bo zawsze marzya, eby bra lub w biaej sukni z trenem. Pomyla. Nie ma sprawy, bdzie miaa, kupi jej. Pojedzie do miasta i kupi. Nie musi z nim jecha. Najpikniejsz, najdrosz kupi jej. Mgby kto si domyle, gdyby pojechaa z nim. Moe by spokojna, bdzie pasowaa. Jak ulana bdzie na niej leaa. Ile ma wzrostu dokadnie? Tak myla. Ile w biodrach, w pasie, tu? Tak myla. No, wic po co ma jecha? A niechby tak kto w sklepie ich zobaczy razem, jeszcze e ona przymierza lubn sukni, dopiero by byo. Nie ich wina, e w takich czasach przyszo im y. auje, e si w innych nie spotkali. To sama widzi, e lepiej, gdy on sam pojedzie. Biae pantofe? Kupi jej biae pantofe. Jaki numer nosi? Tak myla. Na wszelki wypadek niech mu jednak stop na kartce papieru obrysuje. Pewniejszy bdzie. Zwaszcza e z pantofami zdarza si, numer dobry, a potem okazuj si za ciasne czy za due. A nie chciaaby biaych rkawiczek, bo przy okazji te by jej kupi biae rkawiczki? Co by jeszcze chciaa? Skd o tym wszystkim wiedziaem? Pan nigdy nie pracowa na adnej budowie? To mao zna pan ycia. Na takiej budowie, prosz pana, wszyscy o wszystkim wiedz. Nikt nie musi nawet podsuchiwa. Nie musi widzie, nie musi si domyla. Mona by powiedzie, e to, co si zdarza, co si mwi, co kto czuje, o czym kto myli, to najpierw wszyscy o tym wiedz. A wszystko, co potem, tylko to potwierdza. W kadym razie ju tych biaych rkawiczek nie chciaa, bo po co jeszcze bdzie na rkawiczki wydawa. Nie, nie, rkawiczek nie chce. I tak ile to wszystko bdzie kosztowao. Sama suknia i mwisz, najpikniejsza, najdrosza. A pantofe ile? Nie widziaa zreszt, eby w rkawiczkach ktra kiedy braa lub. A prawie na wszystkie luby do kocioa chodzia. Kady lub to jakby i jej ycie na chwil odmienia. Od dziewczcych lat chodzia. Nawet cakiem obcy, kiedy brali lub, chodzia. Starzy brali, mao kto przychodzi, ona przychodzia. Bo i co, e starzy. Taki sam lub. A gdy sobie przysigali, e si nie opuszcz, czua, jak jej serce w piersiach wali, a do oczu Izy napieraj. Nigdy jednak nie widziaa, eby ktra w rkawiczkach. Przecie musz obrczki na palce zaoy i co, ciga wtedy rkawiczk? Nagle zdaa sobie spraw, e zapomnia o obrczkach. Obrczki musi kupi. Nie musi, bo ma. Zawczasu pomyla. I wycign, odwin, niech przymierzy. A skd wiedzia, e bdzie pasowaa na jej palec? Nie na ten, to na ten, bdzie pasowaa. Niech przymierzy. Za dua? Da si potem do zotnika, zmniejszy. Za maa? Na razie na ten mniejszy zaoy. Da si potem do zotnika, powikszy. Kupi ju dawno, jeszcze na tym kontrakcie nie pracowa. Zdarzya si okazja, e kto w karty przegra i nie mia czym zapaci. Nie, nie on, on nie gra w karty. Kupi od tego, ktry przegra. Przewidzia, e mog mu si kiedy przyda. I przyday si. Ju zapomnia o nich, dopiero kiedy j zobaczy w stowce, przypomniay mu si, e je ma. To jakby te obrczki wybray j na jego on. Tylko nie bd ich mogli na razie nosi. Po lubie zdejm i on schowa. Skoczy mu si ten kontrakt i wtedy znw zao. Moe gdzie wyjad. Moe za granic. Sprbuje co sobie zaatwi w tej frmie, ktrej urzdzenia instaluj. I kto by nie uwierzy, niech pan sam powie? Na zdrowy rozum moe nie. Tylko e zdrowy rozum przegrywa z yciem. Podawaa w stowce, a tu nagle. Zup, drugie, a tu nagle. Kto chcia, apa j za warkocz, a on podebra ten warkocz na rozpostartej doni i way, czy nie jest ze zota. Na zdrowy rozum kadej mioci trzeba by si strzec, bo nie wiadomo, gdzie czowieka zaprowadzi. Na zdrowy rozum siebie samego trzeba by si strzec. Nie czowiek ustanawia sobie zdrowy rozum. A w ogle co to jest zdrowy rozum, niech pan mi powie? To ja panu powiem, o zdrowym rozumie nie daoby si przey ycia. Zdrowy rozum owszem... Ale to si tylko tak mwi, gdy nie wiadomo, co powiedzie. Szkoda, e pan go nie zna, mgby pan j ostrzec. Nie zna go pan? Chocia jestem pewny, e i panu by nie uwierzya. Od mioci nie da si nikogo odwie. I, wedug mnie, nie naley. Nigdy nie wiadomo, gdzie si kogo odwodzi. Mylaem, e moe Ksidz si nie zgodzi. Ale zmusili go. A czy to tak trudno zmusi czowieka, eby sobie zaprzeczy. Ile to razy zaprzeczamy sobie dla witego spokoju. Zmusili go, e rozgosz. Mwiem przecie panu, e stroni od dziewczyn. Nie, tego nikt nie wiedzia. Czego musi si nie wiedzie, gdyby si nawet wszystko wiedziao. Wystpi z seminarium, to si wiedziao. Wozi w walizce kom, stu, Ewangeli, to si wiedziao. Przed obiadem w stowce si egna, co wieczr przed spaniem si modli, nie opuci mszy w niedziel, to kady myla, e nie rozsta si z powoaniem. Nawet ja nie wiedziaem, a prowadzilimy nieraz dugie rozmowy, gdy wyszedem tam do niego, wysoko, na konstrukcj. Skd tamten wiedzia? Nie powiem panu. Nie chc bez dowodw rzuca oskarenia. W kadym razie gdyby si roznioso, nie miaby ycia na budowie. Nie pomogoby mu nawet to, e by jednym z najlepszych, a waciwie najlepszym spawaczem. Cignoby si to za nim i na inne budowy. Nigdzie by ju nie mia ycia. Okno, tak jak zapowiedzia, zasonili. A jak tam w rodku byo, to tyle wiadomo, co opowiada jeden ze stranikw. Wysali go z wartowni jeszcze po p litra, bo wszystko ju wypili, co dostali. Ledwo jednak prg przekroczy, wcisnli mu te p litra i wypchnli go za drzwi. Tak e nie widzia, czy st by czym biaym nakryty, czy wiece si paliy, czy sta krucyfks. Widzia tylko, e wszyscy byli pijani, a najbardziej ona. Czy Ksidz by, te nie widzia. Mg wyj zaraz po tym lubie. Chocia dziwne byoby, gdyby i on si nie upi. Poza tym tak naprawd, co mg taki stranik widzie, gdy sam by pijany, a kademu pijanemu wydaje si, e to inni s pijani, nie on. Dostali podobno skrzynk wdki i wszystko wypili, gdy poszed jeszcze po te p litra. To wyobraa pan sobie, jak musia by pijany. Tacy to byli stranicy. Mundury, karabiny, a wci zdarzay si zodziejstwa na budowie. Raz nawet kto traktor wyprowadzi. I nie widzieli. To jak mona byo mu wierzy? Ale mwi, co mwi, a po nim powtarzali inni. W kadym razie po tym lubie co si zaczo niedobrego dzia midzy nimi. On nawet nie podnis na ni oczu, gdy mu podawaa zup czy drugie w stowce. A ona, stawiajc przed nim talerz z zup czy drugim, nie robia ju rnicy, ,czy przed nim stawia, czy przed ktrym z nas. I oczy z dnia na dzie jakby jej gasy. Nie wypadao jej ju powiedzie, e adnie dzi panna Basia czy Basieka wyglda, bo nie wiadomo, czyby si nie rozpakaa. Warkocz rozpucia, aby wstk wosy z tyu zwizywaa. Te jej adnie byo, ale to nie to, gdy miaa warkocz. Nikt jednake nie mia jej zapyta, dlaczego to zrobia. Ksidz przesta przychodzi do stowki i to te dawao wiele do mylenia. Chodzi podobno do gospody je. I ktrego dnia przyniosa akurat drugie do stolika, gdzie siedziaem, gdy kto przybieg z wieci, e Ksidz spad z rusztowania. Spad czy nie spad, w kadym razie krzykn na ca stowk, e spad. A ona miaa ostatni talerz postawi na stoliku, i to wanie przede mn, gdy ten talerz nagle wypad jej z rki na podog. Wybuchna paczem, zakrya twarz domi i z tym paczem pobiega do kuchni. Co si tam w kuchni dziao, tego panu nie powiem. Ale w stowce mogli niektrzy pomyle, e z powodu talerza. Rzucilimy si wszyscy do drzwi, wybiegli z biur, z dyrekcji, z caej budowy ludzie biegli, tum si zrobi, e trudno si byo przedrze do miejsca, gdzie spad. Kto ram mu bada ttno, serce, ale trup by. Wkrtce przyjechaa karetka, milicja, zaczy si przesuchania, szukali wiadkw. Nie bez powodw to si jednak stao w porze obiadowej, wedug mnie. Jej tego dnia ju nie widziaem. A on jeszcze tego samego dnia wieczorem wyjecha. Przez kilka nastpnych dni nie podawaa w stowce. Zastpowaa j jedna z kucharek. Mwiono, e jest na zwolnieniu lekarskim, ale przyjdzie niedugo. I przysza. Tylko e nie poznaby jej pan. Przyniosa tamtym z tego kontraktu zagranicznego zup i od razu si ich spytaa, kiedy on przyjdzie. Nic nie powiedzieli. Przyniosa im drugie i znw spytaa, kiedy on przyjdzie. A gdy znw nic nie powiedzieli, zrobia im tak awantur, e wstali i wyszli. Pakaa, krzyczaa, e sami przychodz je, a jemu ka pracowa. Zamczy si w tej pracy. Ju i tak le wyglda. Blady, wymizerowany. Na drugi dzie j zwolniono. Przychodzia potem od czasu do czasu do stowki, stawaa przy okienku do kuchni i prosia kucharki, e chce tylko jemu poda, gdy przyjdzie. A kucharki, jak to kucharki, chod tu do nas, sid sobie, powiemy ci, jak przyjdzie, to mu podasz, std wida drzwi, bdzie wchodzi, powiemy ci. Mona byo te j spotka, jak przed bram stoi i czeka na niego, kiedy wyjdzie z roboty. Wszyscy wyszli ju, a ona czekaa nieraz do zmierzchu, do nocy. Deszcz pada, lao nieraz jak z cebra, czekaa. Nie miaa nawet parasolki, nie wiadomo, co si z parasolk stao. Z litoci stranicy zabierali j czasem na wartowni, eby dalej nie moka. Albo j odganiali, e nie ma na co czeka. M tu mj pracuje odpowiadaa. Pracowa, ale ju nie pracuje. I jaki on tam twj m. M, przysiga. Byam w lubnej sukni, ksidz nam dawa lub. A jaki on tam by ksidz. Spawacz. Zreszt ju nie yje. Bagaa ich nieraz, eby wpucili j na budow: Wpucie mnie. Zrozum, dziewczyno. Powiem mu tylko, e na niego czekam. I czasem j wpucili. A nie, to przez dziur w ogrodzeniu przechodzia. Znaa przecie wszystkie dziury. Nawet gdy j widzieli, e gdzie tam snuje si po budowie, nie przepdzali jej. Przymykali oczy. Gdyby nawet kto z dyrekcji, to mieli wymwk, e nie wpucili jej przez bram. Zreszt spokojna, chodzia sobie tylko po placu. Nikogo nie zaczepiaa, nikogo o nic nie pytaa. Szed kto, to ju si nie krya. A jej te nikt o nic nie pyta, kady wiedzia. Czasem siada sobie gdzie i siedziaa zamylona, jakby nawet nie widziaa, gdzie jest. Spotykaem j nieraz, gdy mi przyszo duej na budowie zosta. Raz ju wieczr prawie zapad, siedziaa na jakiej skrzynce. O, panna Basia powiedziaem. Nie jestem ju panna powiedziaa. Matka jestem. A ty kto jeste? Elektryk, panno Basiu. Ach, tak. Pamitam ci ze stowki. Podobae mi si. Bye taki niemiay, pamitam. Chciae, ebym zostaa twoj on, wiem. Wielu chciao. Zaskoczya mnie, nigdy jej tego nie powiedziaem. I miaem zamiar powiedzie, e nie tylko chciaem, i teraz chc, eby zostaa. Moe pan nie uwierzy, ale poczuem nagle co takiego, jakbym zapragn znale si z ni razem w tym jej nieszczciu. Prawdziwa mio jest ran. I tylko tak j mona odnale w sobie, gdy czyj bl boli czowieka jako jego bl. Uprzedzia jednak moje sowa: Tylko e wy na budowach, gdzie budowa, tam ona. Co wy wiecie o mioci. I opucia mnie odwaga. Pom mi std wyj powiedziaa. Tam jest brama powiedziaem. Odprowadz pann Basi. Nie chc przez bram. I spojrzaa na mnie jakby tymi dawnymi oczami ze stowki. Wci mi si podobasz, wiesz? Ale mam ju ma. 8 Powiem panu, zmieni moje ycie. No, ten magazynier. Mwiem panu. Magazynier, a okaza si saksofonist. Nie wiem, czemu si pan dziwi. Prosz pana, wtedy mao kto by tym, kim by. Ksidz, a spawacz. I wielu takich pracowao na budowach, poukrywani za rnymi zawodami. Ale to si czowiek dowiadywa czsto dopiero przy wdce. I nie od pierwszego razu. Ktry nie pi, czy tylko od czasu do czasu, nie by darzony zaufaniem. Przez to si rozpiem. Przewietlali, ale z grubsza. Potem dopiero zaczli gbiej zaglda w yciorysy. Czy nieraz dobiera si i do sumie. Tym bardziej e sumienie okazao si czym innym ni dotd. Pan sdzi, e sumienie jest czym staym? To szkoda, e pan nie pracowa na jakiej budowie wtedy. Pewnie i gdzie indziej. Ale pracowaem na budowach i mog tylko mwi o budowach. Prosz pana, kada zmiana wiata jest zamachem na sumienia. A ju zwaszcza gdy chodzi o to, eby zmieni wiat na nowy, lepszy, przede wszystkim na sumienia. W kadym razie tylu rnych ludzi nigdzie by pan nie spotka. Murarze, betoniarze, tynkarze, spawacze, elektrycy, dwigowi, kierowcy, zaopatrze- niowcy i rni, podobnie w biurach, a okazywao si, e ten by tym, tamten tamtym, ten std, inny stamtd, po obozach, wizieniach, z wojska takiego, innego, z powstania, z lasu, z poodbijanymi nerkami, bez zbw, paznokci, bez lat czy cakiem jeszcze modzi, a ju posiwiali. Kada taka budowa to bya istna wiea Babel, tylko e nie jzykw, a ludzkich losw. Chocia byli i tacy, i wcale niemao, ktrzy sami z siebie zmieniali zawody, eby wczy si w budowanie tego nowego lepszego wiata, bo w stary przestali wierzy. Nie pamitam ju, na ktrej budowie pracowa taki jeden w planowaniu. Mwio si, ten z planowania i kady wiedzia, o kogo chodzi. I raz przywdc zdradzi si, e by nauczycielem historii. Nie mia gowy do wdki, upi si i zacz wygadywa, e go historia oszukaa. Wyobraa pan sobie, historia go oszukaa. Jakby historia moga kogokolwiek oszuka. To my oszukujemy wci histori, w zalenoci czego od niej chcemy. Zreszt, wedug mnie, kady yje za siebie i kade ycie jest osobn histori. e prbujemy to wszystko wla w jedno naczynie, w jeden bezmiar, z tego nie wynika jeszcze prawda o czowieku. Mona przecie sobie wyobrazi tak histori pojedynczych ludzi, jacy kiedykolwiek yli. Mwi pan, to niemoliwe? Wiem, e niemoliwe. Ale wyobrazi sobie mona. Nic nie istnieje przecie w oglnoci, a tym bardziej czowiek. Nie wiem, skd pan na ten wiat patrzy. Ja patrz, tak jak panu opowiadam, z tej czy innej budowy. Byli to zawsze pojedynczy ludzie, jeden do drugiego niepodobny. Mwio si zaoga, tak jak mwi si historia, ale to tylko na zebraniach. Na jednej budowie na przykad pracowa student flozofi. Waciwie skoczy studia, zosta mu tylko jeden egzamin, gdy wybucha wojna. A po wojnie przyuczy si ka posadzki. Brygadzist nawet by, przyjaniem si troch z nim. O, tgo pi. Mia gow nie tylko do flozofi. I razu jednego, gdy pilimy, zacz opowiada o tych swoich nieskoczonych studiach, a ktry gp spyta: I czemu nie skoczy? Moge po wojnie. Co to jeden egzamin. Oczy mu krwi nabiegy, a nie wypilimy jeszcze tak duo. A po choler?! Na co mi flozofa po tym wszystkim?! aden rozum by tego nie poj?! aden Platon, Sokrates, Kartezjusz, Spinoza, Kant! Niech ich wszystkich szlag! I a hukn musztardwk w st. Popatrzylimy po sobie, bo nikt z nas nie wiedzia, co to za jedni, e a tak mu dopiekli. Zapyta te nikt nie mia, bo moe wypadao wiedzie. Ktry tylko powiedzia: Wida wszdzie mona spotka takich samych skurwysynw. Nie tylko na budowach. I nala mu pen musztardwk. Masz, wypij. Niech pan mi wierzy, gdybym nie pracowa na budowach, no, i gdybym nie pi... W kadym razie, jak y, nauczyem si na budowach. I to dziki takim rnym, ktrych si spotykao, a ktrych gdzie indziej bym nie spotka. O, duo im zawdziczam. Powiem nawet tak, kademu z nich mogoby si nie chcie y. Mieli takie czy inne powody. A jednak yli. Przede wszystkim za- wdziczam im, e choby si nieraz wydawao, e takiej ceny nie jest czowiek w stanie zapaci, a poyczy nie ma skd, powinno si y. I co najwaniejsze, przekonaem si, e nie byem wyjtkiem. A jeli, to widocznie wyjtki zaludniaj wiat. Ale to dopiero przy wdce wychodzio. Jak wic byo nie pi? Kto na przykad w dziale socjalnym pracowa, mydeka, rczniki, gumiaki, rkawice wydawa, to mg przecie byle kto, a przy wdce okazywa si tym czy tamtym. Inny na koparce, wydawao si, e poza t kopark tylko wdk pi potraf, a po jednym, drugim plitra wiersze nam z pamici recytowa, inny Cycerona po acinie. I dziki wdce nawet si suchao. Na innej budowie pracowa przedwojenny policjant. A nie wiem, czy pan zgodzi si ze mn, e kad zmian wiata zaczyna si od policji. Musia si ukrywa, bo w czasie wojny te by policjantem, organizacja mu kazaa. Nie mia naturalnie zawiadczenia, eby mg po wojnie okaza. Kto miaby mu wystawi? Moe jeszcze z piecztk? Ci, ktrzy mogliby potwierdzi, podobno zginli. Ilu ich zreszt mogo by? Dwch, trzech najwyej. Tote po wojnie wci przenosi si z miejsca na miejsce, eby zmyli za sob tropy. Mia ju par fachw, ktrych si przez ten czas nauczy. Na naszej budowie by tynkarzem. Za duo jednak pi, wedug mnie. A gdy si upi, rozdziera koszul na piersiach i wali si, a dudnio, e organizacja mu kazaa. Przy wdce te obowizywaa granica szczeroci. Ja tam nigdy nie mwiem za duo, najwyej jak byo na poprzednich budowach. On tymczasem, gdy rozczuli si nad sob, e organizacja mu kazaa, przysiga na Matk Bosk Ostrobramsk, co tym bardziej mogo budzi podejrzenie, bo Matka Boska Ostrobramska ju nie bya nasza. Policjant, a nie umia na zimno pi. Byli tacy, co choby pili na umr, zapijajc moe wiksze rozpacze, e serca omal pkay im ze szczeroci, a nie powiedzieli sowa ponad to, co chcieli powiedzie. O, kto pije z powoania, a nie od przypadku do przypadku, zna sposoby, jak duo powiedzie, a nic nie powiedzie, jak si mia, gdy w rodku nie do miechu, jak w co wierzy, gdy w nic si nie wierzy, nawet w aden nowy, lepszy wiat. Z tym policjantem nie wiem, co si stao, bo wkrtce przeszedem na inn budow. Nie byo szczeglnej przyczyny. Moe wydawao mi si, e na innej budowie bd mniej pi czy w ogle przestan. Zreszt kiedy na ktrej za dugo pracowaem, czuem co takiego, jakby mnie ta budowa zaczynaa opltywa, wsysa. Nie wytrzymywaem i przechodziem na inn. Pomyli pan, e jak kady mody byem niecierpliwy. Ot nie. Nie byem tylko w stanie do adnego miejsca si przywiza. A nawet baem si, e mog si przywiza. Nie, z tym nie miaem kopotu. Byem dobrym elektrykiem. Do najtrudniejszych instalacji zawsze mnie wyznaczali. Nowe maszyny, urzdzenia podczy, zawsze mnie. Nie byo awarii, z ktr bym sobie nie poradzi. Pochwa si nasuchaem, dyplomw nadostawaem. adna premia mnie nie omina. Czy nawet gdy u ktrego dyrektora co si w mieszkaniu zepsuo, zawsze mnie wysyali na yczenie dyrektora czy dyrektorowej. Mg byle kto pj, bo elazko czy prodi, czy tylko arwka si przepalia, ale mnie. A pan czsto zmienia prac? Nigdy? Jak to jest moliwe? Tak panu byo dobrze w jednym miejscu? I na jakim stanowisku pan pracowa, jeli wolno spyta? Nie pi si pan wyej i wyej? Tego nie rozumiem. Kady przecie chciaby wspi si choby o ten szczebel wyej. Dla wikszoci to cel ycia. A panu tak zwyczajnie byo obojtne? To ju nic nie rozumiem. I co to za instytucja czy przedsibiorstwo? Nie moe pan powiedzie? Rozumiem. W ta- kim razie przepraszam, e pana spytaem. Mnie nigdzie nie byo lepiej. Nie w tym znaczeniu, bo coraz lepiej zarabiaem. Moe pchao mnie troch i to, e tam, gdzie przejd, bdzie przynajmniej inaczej. Ale wszdzie byo tak samo. Pio si jak na poprzedniej budowie. A si cakiem rozpiem. I dopiero na tej budowie, gdzie graem w orkiestrze, no, i spotkaem tego magazyniera, pracowaem ju do koca budowy. Mimo e budowa cigna si jak adna. Zaraz, na ktrej budowie to byo? Zreszt wszystko jedno. Pracowa taki jeden, trudno powiedzie pracowa, spisywa godziny nadliczbowe. Nie wiedzielimy o nim nic. Nie wzbudza nawet ciekawoci, kto on jest. Bo te co to za praca spisywa godziny nadliczbowe. Wdki prawie nie pi, chyba e go zaprosilimy, gdy si okazao, e nam te godziny nadliczbowe solidnie podliczy. I ktrego dnia przyjechao samochodem dwch cywilw i jeden wojskowy, spytali go, czy to on. On. wykrcili mu rce, zakuli w kajdanki. Po czym wepchnli go do samochodu i na penym gazie odjechali. I nigdy ju nie wrci. A mymy si nigdy nie dowiedzieli, kim by. Spisywa godziny nadliczbowe, to wszystko. Co prawda, mogo nam da troch do mylenia, poniewa chodzi zawsze przyzwoicie ubrany, marynarka, krawat, spodnie w kant, zawsze wygolony, pachnia wod kolosk. Z kobietami, bez rnicy, sprztaczka czy gwna ksigowa, gdy si wita, zawsze w rk pocaowa. I nigdy o kobietach nie powiedzia inaczej, tylko pe pikna. Pe pikna, moi panowie. Z pci pikn, moi panowie. Nigdy z nikim nie przeszed na ty. Moe gdyby czciej z nami pi. Ale zapraszalimy go tylko, gdymy chcieli mu podzikowa za te godziny nadliczbowe. Honorowy jednak by. Zaproszony, mimo to przynosi zawsze z sob przynajmniej p litra. Aha, przypomnia mi si o nim jeszcze taki drobiazg. Nigdy nie wzi z talerza rk, jak my wszyscy, kiebasy czy ogrka. Zawsze widelcem. Przychodzi z widelcem, gdymy go zaprosili, a widelec owinity mia w serwetk. Pozwolicie, panowie, e ja widelcem, ju tak si przyzwyczaiem. A kiebasy nie zjad nigdy ze skrk. Zawsze ciga. I tak sobie nieraz myl, moe gdyby nie ten widelec. Moe gdyby bra rkami jak my wszyscy i nie ciga z kiebasy skrki. Nieraz drobiazg, a lady jak w niegu. Tak i ten magazynier. Wspominaem chyba panu, e hut szka budowalimy. I to w szczerym polu. Zboa ju prawie dojrzay, ale nie pozwolili ludziom skosi. Zgosilimy si nawet, e pomoemy i skosimy, szkoda tyle zboa, ile to chleba si zmarnuje, a chleba te nieraz brakowao. To nie, bo plan zawalony. Miao si jeszcze w zeszym roku zacz, miao si na wiosn zacz. I wci nas poganiali, szybciej i szybciej, witek, pitek, akordy, godziny nadliczbowe, zarwane noce. Miasta czekaj na szyby, wsie czekaj, czekaj fabryki, szkoy, szpitale, urzdy, jakby wszystko miao by ze szka budowane. A tu wci tego nie przywieli, tamtego nie dowieli, czego zabrako i budowa co troch stawaa. No, i na tej budowie by magazynierem. Nie wyglda na magazyniera, powiem panu. Gdyby pan go zobaczy, nie uwierzyby pan, e to magazynier. Przygarbiony, gow z trudem w karku skrca. Chodzi, to jakby wicej suwa stopami, ni dawa kroki. Mwiono, e to z czasw wojny, z przesucha. Nikogo jednak podobno nie wyda, do niczego si nie przyzna. Nie wiem, praw- da, nieprawda. Nigdy go o to nie spytaem, a sam te nic nie mwi. Ludzie nie lubili si tak kiedy zwierza. A jeszcze lew rk mia troch niewadn, przy deszczowej pogodzie czsto j sobie pociera. I te nigdy nie powiedzia dlaczego, chocia wygldao to na reumatyzm. A gdy go si pan spyta, najczciej mwi, e nie ma o czym mwi. Prawa te nie bya tak cakiem w porzdku. Kwit panu na jak cz wypisywa, to ca si tej rki przyciska kopiowy owek do kwitu, eby mu nie draa. A owek mia zawsze krciuteki, ledwo z palcw mu wystawa. Kady nowy owek kroi sobie na cztery i takimi krciutkimi si posugiwa. Nie dla oszczdnoci. Tylko niech panu tak cay owek z rki wystaje, eby nie wiem jak pan go do kwitu przyciska, bdzie pana zdradza. To drenie i tak byo na kwicie wida, choby panu, dajmy na to, wypisa tylko: wkrt jedna sztuka. Aha, jeszcze na jedno oko mao co widzia. Dla zmylenia patrzy na pana tym mao co widzcym, a to widzce przymyka. Czy na przemian, troch tym, troch tym, co jeszcze bardziej mylio. I maruda by, o, straszna maruda. Poszo si po jak cz do magazynu, to niemal ledztwo przeprowadza, po co, na co, gdzie, do czego, zanim kwit panu wypisa i wyda. A co si nawy- gadywa przy tym, e psujemy tych czci, drug tak budow by wybudowa, a pewnie i kradniemy. Wie, wie. Ty moe nie. Ale wszyscy kradn. Uwaaj, e nie swoje kradn. Such mia za to, mwi panu. Moe dla tego suchu zrobili go magazynierem. Sta pan przy nim, kwit panu wypisywa i znad tego kwitu nagle pyta: Co tak skrzypisz? Jak to skrzypi? Stoj. Skrzypisz, sysz. Albo: Co, astm masz? A zdrowy czowiek jak ko. Pijcie, palcie, to wam zbraknie oddechu, nim poumieracie. Czy wydawa panu jak cz, musia zawsze przyoy j do ucha. Jeli cisza, pochyla si nad ni. I mwi, w porzdku albo dam ci inn. O, such w takim magazynie duo znaczy, kto wie, czy nie wicej ni wzrok. Magazyn zajmowa cay barak, musiaby cigle po nim chodzi, rozglda si. A tak siedzia przy biurku i sysza od koca do koca. Mysz by si nie przelizgna, to tym bardziej gdyby kto tam w drugim kocu szyb wyj. Nikt nie wiedzia na budowie, e saksofonista. Nie przyznawa si. Gra, ju dawno nie gra. Ale czasem, gdy si z naga do magazynu weszo, mona byo odnie wraenie, jakby z zasuchania si go wyrwao. By moe magazynu sucha. Bo muzyk, jak mwi, sycha nawet w kamieniu. I dalej nikt by nie wiedzia. Tylko postanowiono na budowie zaoy orkiestr. Z gry przyszo takie zalecenie, e jeli stan zaogi wynosi ponad ile tam osb, a budowa dugoplanowa, powinien by zesp muzyczny, taneczny czy chr, czy kko teatralne, jako e naley zadba o rozrywk dla ludzi pracy. Zaczli wic szuka na budowie, kto na czym gra. Zgosiem si, e gram na saksofonie. Co prawda, od czasw szkoy nie graem, a mino kilka lat. I mylaem, e ju nigdy nie bd gra. Cigno mnie, nie powiem. Nieraz, gdy nie mogem zasn, wyobraaem sobie, e gram. Syszaem si, jak gram. Czuem w ustach smak ustnika. A tak, kady ustnik ma swj smak, waciwie to stroik. Nawet czuem w rkach, e palcuj, opuszkami najwyraniej dotykaem klap. A na pasku u szyi saksofon mi way i moe wicej niby way prawdziwy. Czasem nawet pen remiz ludzi widziaem, jak tacz, ja im gram, bo przecie nie znaem innych sal, prcz straackich remiz. Ale to przewanie gdy nie mogem zasn. W dzie nie byo nigdy czasu, eby sobie cokolwiek wyobraa. Czy by czowiek tak robot umachany, e tylko wdka, jedna wdka bya zdolna przywrci mu ch do ycia. Gonio si, gonio, nieraz w nocy schodzio si z roboty, bo, jak panu mwiem, z planem byo wci do tyu, to jeszcze tylko wdka. Nie liczyem, e mnie przyjm. Ale pomylaem, sprbuj. Bo wszystkiego prbowaem. Prbowaem czyta, prbowaem nie pi, prbowaem wierzy w nowy, lepszy wiat, prbowaem si zakocha. Moe to byoby najlepsze. Tylko eby si zakocha, nie mona od rana do nocy pracowa, bo potem ju tylko spa si chce. Trzeba raz, drugi pj na zabaw. A pj na zabaw, to trzeba umie taczy. A ja nawet taczy nie umiaem. Nie, w szkole nie urzdzano nam zabaw i nie wolno byo nigdzie chodzi na zabawy. Starsi raz gdzie si wybrali po kryjomu, pobili si z miejscowymi chopakami, byo ledztwo, to potem sprawdzano nawet w nocy, czy wszyscy pi. Czasem urzdzalimy sobie takie niby zabawy wieczorami w niedziel, w wietlicy. Jesieni, zim wieczory dugie, nie byo lekcji, zaj, w niedziel nie chodzio si do roboty. Stroilimy wietlic, wywieszalimy ogoszenie, e zabawa. Wybierano kilku do orkiestry, co modszych wyznaczano za dziewczyny, starsi byli za kawalerw. Tylko jaka to moga by zabawa, kiedy nie umielimy taczy, bo skd? Moe jeden, drugi co tam umia, ale w wikszoci deptalimy sobie po nogach. Wci si rozlegay przeklestwa, wyzwiska. Taki owaki, wlaze mi na duy palec, wlaze mi tu, wlaze mi tam. Caym buciorem wlaze, niech ci szlag! Gdzie mam tak dziewczyn! Najgorsze sowa leciay. Na palcach, skurwy... i tak dalej, tacz. Przepraszam pana, powtarzam. Tylko jak mona byo na palcach, kiedy chodzilimy w butach podkutych gwodziami i w tych butach taczylimy. Nie mielimy innych na zmian. Lato, zima w tych samych. Najwyej mona byo boso. Sprbowao si boso, to drzazg w stopy na wchodzio, bo podoga bya szczerbata, dziobata, pozdzierana tymi gwodziami od butw. A kopn jeden drugiego takim butem niechccy w kostk, to a tamten zawy. I nawet spra nieraz, jeli to dziewczyna kopna, czyli ktry z nas, modszych, starszego. A niech orkiestra zagraa co szybszego, to ju nie tylko deptali si ci, co z sob taczyli, ale caa wietlica si deptaa, jakby naumylnie jedni o drugich si obijali, jedni drugich zwalali na podog. O, wtedy buchay ju wulkany wyzwisk, przeklestw, dochodzio do bjek, czasem nawet kto n wycign. I czy moe by zabawa, gdy nikt si do nikogo nie przytula, nikt nikomu nie szepcze do ucha czuych swek. Najwyej ktry z kawalerw przykazywa dziewczynie, co z ni taczy, przytul si, ty gnoju. Starsi, to znaczy kawalerowie, przewanie wyywali si w tych tacach na nas, czyli dziewczynach. Wyywali si i na co dzie, ale na zabawach nie mieli ju adnych hamulcw. E, tam, nauczyciele. Przyszed ktry, popatrzy i poszed. Wtedy akurat wszyscy grzecznie taczyli. Nie usysza pan, eby kto komu na palce nadepn czy eby ktry zakl. Ledwo jednak nauczyciel poszed, wyobraa pan sobie, co si dziao. Zabawa tracia umiar, czsto gasili nawet wiato. No, a przy zgaszonym wietle, lepiej ju nie mwi. By wodzirej, a jake. Taki jeden z najstarszych chopakw. I zawsze on, na kadej zabawie. Przypina sobie pk wstek u ramienia. Umia nawet troch taczy. Wygadany by, pyskaty. Trzyma jednak zawsze stron starszych. A nawet nie wiem, czy nie by z nich najgorszy. Miy by, nigdy nie kl, nie wyzywa, gdy mu si na palec nadepno, kaza tylko przeprosi. Ale nim si taniec skoczy, wyprowadza tak dziewczyn na dwr, e niby przej si pjd, i tam robi z ni, co chcia. Nieraz do krwi pobi. Komu by si pan poskary? O, to by pan odpokutowa potem. Zarzdza kka, koszyczki, para za par i odbijanego, i biae tango. Jako dziewczyny musielimy prosi starszych, to znaczy kawalerw, do tego biaego tanga. Jako wodzirej pilnowa, wskazywa, ty tego, ty tamtego. A niechby ktry' prbowa si opiera, bra go za kark i podprowadza, pro go, sko si, no, ju, bo skopi. I czu pan w karku, jak si do jego zaciska. Powiem panu, dugo potem baem si taczy. Taniec mnie odpycha, jakby wbrew swojej naturze, bo przecie taniec ma przyciga ludzi. Moe dlatego e przez ca szko byem za dziewczyn, a to zupenie inaczej si na wszystko patrzy, inaczej si czuje i nawet w taniec nieatwo uwierzy. Dopiero gdy zaczem w tej zakadowej orkiestrze gra, przeamaem si i do taca. Orkiestra musi umie taczy, nie tylko gra do taca. Tym bardziej saksofonista. Wybrali nas siedmiu z tych, co si zgosili. Przyjecha instruktor, przywiz instrumenty, przesucha nas. No, i powiedzia, powiczymy, zgramy si i jaka tam orkiestra z nas bdzie. Nie, saksofon przywiz dopiero za nastpnym razem i osobno mnie przesucha. Spyta si nawet, gdzie si nauczyem tak gra, mody przecie jestem. Czy graem ju w jakiej orkiestrze? W szkolnej, powiedziaem mu. O, to musiaa by na wysokim pozio- mie szkoa. Musiae mie wspaniaych nauczycieli. Powiedziaem, tak, zwaszcza jeden by taki. Na kadym instrumencie wymalowali co amane przez co, e to zakadowe. Jak na biurkach, maszynach, telefonach, narzdziach, rcznikach i wszystkim, co zakadowe. Kady musia si na licie podpisa, e otrzyma taki to a taki instrument w uytkowanie i odpowiada za niego. Pokupowali nam te zakadowe stroje, ebymy jednakowo wygldali, szare garnitury, biae nylono- we koszule, krawaty w jednym kolorze i w jednym wzorze. Wisiay w szafe w dziale socjalnym i za pokwitowaniem wydawali nam dopiero na wystp. Tylko skarpetki i buty kady mia swoje. Ten instruktor przyjeda potem przez kilka miesicy i mielimy z nim prby dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Ma si rozumie, e po pracy, zwolnili nas tylko z godzin nadliczbowych. A ebymy nie stracili na tym, dopisywali nam do kadego dnia po dwie godziny za to, e wiczymy. Prawd mwic, instruktor ju po paru prbach by nam niepotrzebny, bo kady duo wicej umia od niego. Jeden betoniarz, drugi spawacz, posadzkarz, dwigowy, urzdnik czy jak ja, elektryk, a poza mn wszyscy ju kiedy grali w jakich orkiestrach. Ten w wojskowej, inny w zdrojowej, ten w ulicznej w czasie wojny, przed wojn. Jeden mia nieukoczon wysz szko muzyczn, jeden by organist, a jednego ojciec skrzypkiem w operze i przy ojcu nauczy si gra lepiej ni ojciec, jak mwi. Mnie wybrali dlatego, e jako jedyny zgosiem si na saksofon. O, saksofon to nie by wtedy taki zwyky instrument. Rzadko wystpowa w orkiestrach. W wiecie tak, ale nie u nas, w zakadowych, jeszcze na budowach. Ale to wanie saksofon przyczyni si do naszego powodzenia. O, maj w zespole saksofon, to dawao nam przewag nad innymi orkiestrami. Tak e wkrtce zaczli nas zaprasza tu, tam, na inne budowy, do rnych za- kadw, fabryk, do jednostek wojskowych. Nie tylko na zabawy, take z okazji takich, innych wit, rocznic, na akademie, ebymy w czci artystycznej wystpili. Powiem panu, dla budowy wikszy nieraz poytek by z naszego grania ni ze stara dyrekcji. eby nie by goosownym, gralimy raz na akademii w cementowni. A wie pan moe, jak z cementem wtedy byo. Ze wszystkim, co prawda. Tylko e bez cementu na budowie ani rusz. Trzeba byo nieraz wyebrywa kad ton, urzdza przyjcia dla dyrekcji cementowni, rady zakadowej, pamita o imieninach tego, tamtego, kto cokolwiek znaczy i od kogo cokolwiek zaleao, zawozi prezenty. Czy sa telegramy, dzwoni. A gdy nic nie pomagao, skargi do wadz wyszych, tylko e to najmniej pomagao. Budowa jak stana, tak staa. Poprosili mnie, ebym wystpi solo na saksofonie specjalnie dla ony dyrektora cementowni, bo miaa akurat tego dnia imieniny czy moe urodziny. I tak zapowiedzieli, e zagram dla niej solo, orkiestra miaa gra tylko w tle. Broniem si, e jeszcze nigdy solo nie wystpowaem. Ale pomylaem, ostatecznie to i dla mnie bdzie sprawdzian. Siedziaa w pierwszym rzdzie, obok dyrektora, dosy przystojna kobieta, brunetka, pamitam. Gram, widz, e rozpromieniona, to poszedem na caego. Skoczyem to swoje solo, a sala martwa, najcichsze oklaski si nie odezway. Dopiero ona zerwaa si w tym pierwszym rzdzie i nie ogldajc si na nikogo, zacza bi brawo. I za ni caa sala zacza bi brawo, nawet niektrzy gorcej ni ona. I nie byo ju kopotu z cementem. W najgorszym razie dzie, dwa opnili dostaw. A caa orkiestra dostaa premi. To byo ju potem, jak si z nim rozstaem. No, z tym magazynierem. A rozstaem si, bo mielimy wystp u nas, na budowie, te byo jakie wito, kilka osb dostao medale, kilkanacie dyplomy. Na drugi dzie poszedem do magazynu do niego po jak cz, wypisuje mi kwit i jakby obraony mwi: Byle jak gralicie. Nie bdzie z was adnej orkiestry. le zoona i niewiele umiecie. Zatargao mn, bo co mi tu jaki magazynier. Sala a huczaa od braw, gdzie tam mocniej bili ni po przemwieniu dyrektora, wszyscy nam winszowali, rki nie nadyem podawa, a tu magazynier. Pomylaem sobie, niech mi tylko t cz wyda, to mu na odchodne powiem. Raptem zagodnia: Ty masz troch iskry Boej. Ale saksofon, o, to nie myl sobie. Zmarnujesz si w tej orkiestrze. Bd wam bili brawo, a jake, bo kto tu kiedy sysza saksofon, na tym ugorze. achnem si, a gdzie on sysza? I wtedy si przyzna, e by saksofonist, przed wojn wiele lat gra, i to w wielu orkiestrach. Zdumiony suchaem go, bo z wierzchu, jak to si mwi, pi groszy by pan nie da. Zapomniaem, e po jak cz przyszedem, i powiem panu, do dzi nie mog sobie przypomnie, po jak. Tylko biem si z mylami, uwierzy mu czy nie uwierzy, uwierzy, nie uwierzy. Sowa nie pyny mu atwo, wida byo, e wymusza je na sobie. Dwa, trzy i przerwa, dwa, trzy i przerwa, a odlege od siebie, jakby nie mg ich zczy. Czy takie byo tylko moje wraenie, bo wci nie mogem uwierzy, e ten kwit mi wypisuje nie jaki magazynier, lecz saksofonista. Z tego, co mwi, gra na wszystkich saksofonach, ale najczciej na altowym. No, a gdy zacz wylicza, gdzie to nie gra, powiem panu, suchaem, a jakby mi si nio. W Wiedniu, w Berlinie, w Pradze, Budapeszcie, jeli chodzi o stolice, i w wielu innych miastach. A ile krajw objecha. Zacz wymienia lokale, w ktrych gra, to nawet pomylaem, czy nie zmyla. Paradise, Eldorado, Szeherezada, Arkadia, Eden, Hades, Imperial. Miaem zamiar si go spyta, co te nazwy znacz, ale zabrako mi odwagi. Bo a nu pomyli, i jak ty chcesz by saksofonist. Aha, i na statku pasaerskim gra, ktry pyn do Ameryki. Prawd czy nieprawd mwi, ju si nie zastanawiaem, bo samo to, e saksofon moe tak czowieka po wiecie prowadzi, kazao mi inaczej myle i o saksofonie. Wrcia do mnie myl, czyby znw nie zacz skada, z kadej pensji na pierwszego, a przynajmniej cz z tego, co wydawaem na wdk. Nie bd przecie cae ycie gra na zakadowym saksofonie. A niech tak przejd na inn budow i tam nie bdzie orkiestry? Ktrego dnia znw jestem po co u niego w magazynie, a on mnie znad kwitu pyta: Saksofon swj masz? Nie, ten zakadowy tylko. Skadaem kiedy, ale przysza wymiana pienidzy. Myl, czyby znw nie zacz skada. To nie skadaj powiedzia, wypisa mi kwit i wicej ani sowa. Pomylaem, pewnie uwaa, e nie warto, bo moe znw przyj wymiana pienidzy. A przed wymian pienidzy, jak przed mierci, nigdy si nie zdy. Musia zna ycie. Mino odtamtd kilka tygodni, przechodziem obok magazynu, a ten wyczapuje i woa: Zajd do mnie! Nie mam teraz czasu. Pniej przyjd. Rzeczywicie spieszyo mi si. Nie, teraz. Pniej bywa zwykle za pno. A co, ma pan jak piln spraw? Widz na jego biurku ley futera. Otwrz mwi. Z dreniem serca otwieram i oczom nie wierz. Saksofon mwi, ale jakbym wci nie wierzy. Saksofon mwi. Byem w niedziel u rodziny i przywiozem. Ma lee daremno? Zoty mwi i czuj, e dr. Zoty mwi. Altowy. O, kawa wiata ze mn objecha. Ile by pan chcia za niego? zdobyem si wreszcie na odwag, a w mylach ju zaczem si zapoycza u wszystkich znajomych na budowie, w biurach, w kasie zapomogowo-poyczko wej. I gdzie by jeszcze, gdzie by jeszcze, goniem niczym wye po swoich mylach, bo byem pewny, e to wszystko, co mgbym gdzie poyczy, nie wystarczy. On te jakby si zacz zastanawia, jak cen mi poda: Ile? Ile? A skd wiesz, e chc go sprzeda? Takie rzeczy nie s na sprzeda. Nieraz tylko to z caego ycia zostaje, czego si nie sprzeda. I powiada mi, e gdybym chcia, mgbym po robocie czy w niedziele przychodzi do niego, do magazynu, bymy sobie grali. To znaczy ja bym gra, on by sucha. Lepiej ni miabym wdk pi czy w karty gra. Zwaszcza e niewiele jeszcze umiem, a saksofon ma tyle tajemnic co czowiek. Niektre mi odkryje, inne bd musia sam, nie eby chcia co przede mn zatai, tylko e i jemu nie udao si odkry. A co by miesicznie to kosztowao? pytam. Nic nie bdzie kosztowao. Bdziesz gra, ja bd sucha. Sam nie mog, widzisz, gra. Z trudem na tego magazyniera si nadaj. Dziki dobrym ludziom tylko, s jeszcze tacy. Schorowany jestem, niedugo mi ju. I tak to si zaczo. Najpierw nabija mi gow, e saksofon to nie tylko narzdzie do grania. Zoci, gniewem czy obraz nic u niego nie wskrasz. Cierpliwoci i prac. Prac i sumiennoci. Jeli bdziesz chcia, eby saksofon si z tob zbrata niczym dusza z ciaem, musisz si i ty otworzy przed nim. Nie bdziesz przed nim nic ukrywa, to i on nie bdzie przed tob. A na kady twj fasz zatnie si i nie popuci. Ani wyej, ani niej, choby puca wydmucha. Nie wystarczy zreszt pucami, bdzie gra, a bdzie martwy. Musisz caym sob gra, take swoim blem, swoim paczem, swoim miechem, nadziejami, snami, wszystkim, co jest w tobie, caym swoim yciem. Bo to wszystko muzyka. Ty jeste muzyk, nie saksofon. Ale musz si przyoy, porzdnie przyoy, powtarza mi w kko, jeli chc usysze siebie w saksofonie. Bo tylko wtedy bdzie to muzyka. Powiem panu, a si baem tego saksofonu. A c to za saksofon, mylaem? Gram na zakadowym, te saksofon, a nic takiego nie czuj, o czym on mwi. I z pocztku grao mi si na tym jego duo gorzej ni na zakadowym. Trudno zreszt powiedzie, grao mi si, bo wiczylimy przewanie gamy. To znaczy on mi kaza, ja wiczyem. I tak w kko, gamy i gamy w caej skali sak- sofonu. Zocio mnie to, ale co miaem robi. Potem przywiz kilka stron z nutami i przeszlimy na jakie wprawki, fragmenty, a nie da mi w caoci zagra adnego utworu, tylko osobne kawaki wiczyem bez koca i dopiero po jakim czasie pozwala, ebym te kawaki zestawi. Do tego jeden dwik czsto kaza mi gra a do wyczerpania oddechu, a jeszcze powtarza i powtarza, pki nie powiedzia, moe by. Przychodziem do niego po robocie, a wychodziem, gdy ju noc na budowie zalegaa. Spa potem nie mogem, przegrywaem sobie to i tamto w mylach, potem jeszcze mi si nieraz nio. Kiedy mi powiedzia, e le trzymam ustnik i dlatego niepotrzebnie tyle dmucham. Mam zy ukad warg, za mocno przyciskam je do ustnika i powietrze wymyka mi si kcikami. Musimy to zmieni. To znw innym razem, e za ciko palcuj, palce mam za sztywne, a powinny by swobodne, powinienem dotyka klap aby samymi opuszkami. I opuszki musz by czue, e gdybym dotkn promienia, powinienem czu. Bo nie klap mam dotyka, kiedy gram, muzyki mam dotyka. wie masz te rce, nieporadne w stawach. wicz. O, tu w kocach musz si pod ktem prostym zgina. I w robocie wicz. A to przecie od roboty miaem takie, bo nie tak znowu duo ruchw wymagaj od elektryka. Nieraz nachodziy mnie wtpliwoci, czy on rzeczywicie jest saksofonist, czy tylko tak w tym magazynie siedzi i z nudw wyobraa sobie, e jest saksofonist, jak mgby sobie wyobrazi, e jest kadym innym, tylko nie magazynierem. Mg si nawet kiedy uczy troch gra, std i ten saksofon, ale caa reszta to jedynie niespenienie. A tacy bywaj nieraz piekem dla siebie i w to pieko prbuj wcign innych. Nigdy nie wzi do rk saksofonu, eby mi pokaza, jak powinno si to czy tamto zagra, skoro ja zagraem le. Pokazabym ci, ale jak? mwi. T jedn rk? I tak ledwo kwity wypisuj. Widziae. Ale w takim razie, skd by wiedzia, e co jest le? le, jeszcze raz, powtrz. O, wiedzia, wiedzia, po latach dopiero zrozumiaem. Chodziem chyba osiem miesicy do niego, w kocu zniechciem si. Zaczem w kratk przychodzi, a on dzie w dzie siedzia do wieczora w magazynie i czeka na mnie. Czemu wczoraj nie by, czemu przedwczoraj nie przyszed. Cztery dni ju ci nie byo. W zeszym tygodniu ostatni raz bye, a ja tu wci czekam. Tumaczyem si, e awaria, z napraw nie moglimy sobie poradzi, par dni nam jeszcze zejdzie. To znw, e nas duej na budowie zatrzymali, bo co tam. e na akord w zeszym tygodniu robilimy, bo plan musimy goni. Wymylaem przyczyny, a on to przyjmowa jak gdyby z wyrozumiaoci: Ano, tak to jest na budowie. Ano, tak to jest na budowie. I tylko po jakim czasie spyta mi si: Jak tam, dogonilicie plan? Eee bknem. Plan moe i dogonisz, ale siebie bdzie ci trudniej jakby odcie wyrzutu zabrzmia w jego gosie. A tu kiedy, a nie byem tylko jeden dzie u niego, mwi: Widocznie pomyliem si. Ubodo mnie to i ju mu chciaem powiedzie, e nie bd wicej do niego przychodzi, gdy znw si odezwa: Nie dasz tak rady dugo i gra, i na budowie pracowa. Jeszcze nie teraz. Ale kiedy bdziesz musia wybra. Teraz tylko wypiszesz si z tej orkiestry. Przynajmniej niech ci nie psuj. Jak to mam si wypisa? A mn targno. Zerwa si, zacz czapa po magazynie, nigdy go takiego zego nie widziaem. A to graj, graj. Tak si czowiek stacza, jak nie widzi dalej ni po czubek nosa. Graj, graj. Lubicie brawa, o, lubicie brawa, niezalenie kto wam bije i za co. A jeszcze wam do tego godziny nadliczbowe dopisuj. I tym mnie ubd do ywego. Mwiem panu, e dopisywali nam co dzie dwie godziny nadliczbowe. Ale nie dlatego przecie graem w tej orkiestrze. Nie dlatego przykadaem si w szkole jak mao ktry z chopakw. Nie dlatego skadaem na saksofon, odejmujc sobie od ust. O, ubd mnie w najczulsze miejsce. I przestaem w ogle do niego przychodzi. Pomylaem sobie, dokd tak bd wysuchiwa, e nie tak i nie tak. le i le. Powtrz i powtrz. A eby chocia raz mnie pochwali. Jeszcze kae mi si z orkiestry wypisa. Wyszedem bez sowa od niego, ale powiem panu, pici a do krwi zaciskaem. I nic mi w robocie przez kilka dni nie szo. Spaliem transformator, ja, elektryk. Wypisa si z orkiestry mi kae, wci mi si to tuko po gowie. Wypisa z orkiestry. Kiedy ta orkiestra bya moj jedyn nadziej. Nie mwic, e odnosilimy coraz wiksze sukcesy. Przenieli nas niedawno na petaty do orkiestry i tylko petaty mielimy na budowie. Do tego za kilka tygodni mielimy gra na balu maskowym dla jakiej wity. Z ilu orkiestr nas wybrali. Wszyscy uwaali to za wielkie wyrnienie. Nie tylko nas jako orkiestry, caej budowy, kierownictwa i tak dalej. Z tej okazji dyrekcja kupia nam nowe garnitury, ciemne, w prki, nowe koszule, krawaty, nawet zastanawiali si, czy nie lepiej muszki, zdania byy podzielone. Tym razem kady otrzyma i pantofe, czarne, i skarpetki czarne, po chusteczce do nosa. Chcieli nam podobno take paszcze kupi, wszystkim jednakowe, poniewa to bya jesie, ale wyczerpali ju limity. Nie ma pan pojcia, jak emy przeywali ten bal. Liczylimy kady dzie, ktry nas do niego zblia. A ostatni noc przedtem, jak mieli po nas przyjecha, prawie nie spaem. Sobota to bya. Przyjecha ciarowy samochd z plandek, tyle e awki wstawili po bokach. A gdymy powsiadali, zakazali nam si wychyla spod plandeki. Co prawda, byy dziury w plandece, ale skoro zakazali, to i przez dziury nikt nie mia. Zreszt dwch wojskowych siedziao w tyle i oczy mieli cay czas na nas zwrcone. Jak tylko ruszylimy, plandek opucili i jechalimy jakby w ciemnym pudle. Powiedzieli nam, e to jakie dwie godziny jazdy. Nie musiao to by wcale tak daleko, tylko e droga gry, doy, wci nas podrzucao, trzso nami, awki znosio z bokw na rodek, musielimy instrumenty dobrze w rkach trzyma. Tak e gdy zajechalimy na miejsce, byo ju dobrze ciemno. Nie wiem, co to by za budynek. Duy, rozlegy i sta w lesie, a moe w parku. Nic wicej nie dao si zobaczy. Zreszt nie pozwolili nam si rozglda po wyjciu z samochodu. Zaraz nas wprowadzili do jakiego korytarza w lewym skrzydle, a z tego korytarza do niewielkiej sali. Tu jeden z tych wojskowych, ktrzy nas przywieli, zameldowa innemu wojskowemu, z dwoma gwiazdkami na pagonach, e orkiestra przywieziona i zgasza jej gotowo do grania. Tamten kaza nam pozdejmowa okrycia, kapelusze, powiesi na wieszakach. Ja nie miaem kapelusza, tylko beret. Zamierzaem kupi, to prawda. I kupiem. Za t pierwsz pensj, jak mwiem, na tej pierwszej budowie, na ktr przeszedem z elektryfkacji wsi. Tylko e teraz bya to ju chyba moja czwarta budowa i chodziem w berecie. Pozdejmowalimy, jak nam kaza. Wyszo zaraz dwch cywilw z ssiedniego pokoju, jeden z list w rku. Posprawdza nam dowody, poodznacza na tej licie. Drugi podszed do tych naszych okry, kapeluszy, mojego beretu, obmaca, zajrza w kady kapelusz, cisn w garci mj beret. Potem zaczli nas obmacywa, czy czego nie mamy. Nie wiem czego, nie mwili. Ale klarnecista mia scyzoryk, zwyczajny scyzoryk Wie pan przecie, jak wyglda scyzoryk. aden n, w doni by si zmieci. Dwa skadane ostrza, jedno wiksze, drugie mniejsze, korkocig te skadany, otwieracz do konserw, moe pilniczek do paznokci, jakkolwiek nie pamitam, czy ju byy wtedy z pilniczkami scyzoryki. I ten scyzoryk kaza zostawi, e oddadz mu po balu. Serce mi stano, bo jeden z tych cywilw spyta nagle drugiego: Czy saksofon mia by? A ten drugi od razu wyszed do ssiedniego pokoju. Siedzia tam i siedzia, tak mi si przynajmniej wydawao. Co prawda, gdy strach, a nie zegar czas odmierza, nawet chwilka moe si cign w nieskoczono. Wrci, kiwn gow, ale nie odczuem wcale ulgi, pot mnie tylko obla. Obejrzeli dokadnie wszystkie instrumenty. Poruszali skrzypcami, czy co w nich nie gruchocze, postukali w bben, czy co nie zakca w nim echa, mnie zajrzeli w czar saksofonu. Potem spytali, czy przywielimy spis melodii, ktre mamy zamiar gra. Jak moglibymy nie przywie, skoro przedtem zadali, abymy taki spis przywieli. Dalimy im ten spis. A czy przywielimy do tych melodii nuty? Czy do ktrej melodii s sowa? Nie uprzedzono nas, e bdzie kto piewa, tote zdziwilimy si. Wyjanili nam, e nie o to im chodzi. Naturalnie przywielimy, chocia znalimy na pami to, comy mieli zwykle gra. Mimo to bralimy nuty, poniewa wygldao to powaniej, gdy orkiestra z nut graa. Najduej nas z tymi nutami trzymali. Przejrza jeden, da drugiemu. Ten drugi, wygldao, jakby zna si na nutach, bo przeglda dokadnie kartka po kartce i po jego oczach mona byo pozna, e kad od gry do dou. Dwie, trzy kartki nawet sobie midzy palcami odoy, po czym wyszed znw do ssiedniego pokoju i dugo nie wraca. Teraz to ju rzeczywicie byo dugo. Mylelimy, moe im si co nie podoba, mimo e dobralimy tylko takie melodie, ktre ju na wielu zabawach, akademiach gralimy. Wreszcie wyszed. Odda nam te nuty. Powiedzia, w porzdku. adnej, jak si okazao, melodii nie zatrzyma. Z tym e gdymy potem przejrzeli, czy nam kolejnoci nie pomiesza, na kadej kartce u gry byo odrcznie napisane, zatwierdza si i czyj nieczytelny podpis. Ten wojskowy z gwiazdkami powiedzia, idziemy. I poprowadzi nas przez jeden, drugi korytarz do sali balowej. Przed drzwiami kaza nam si zatrzyma i sam najpierw wszed. Nie wiem czemu. Moe eby tam komu zameldowa, e orkiestra jest ju pod drzwiami. Na kadym kroku jedni drugim meldowali. Ruszy si pan nie mg, jeli jeden drugiemu nie zameldowa, e pan jest. Mielimy do samochodu wsiada, gdy po nas przyjechali, to jeden z tych wojskowych, ktrzy potem w tyle siedzieli i nas pilnowali, najpierw ustawi nas w szeregu, po czym innemu wojskowemu, ktry siedzia przy kierowcy w szoferce, zameldowa gotowo orkiestry do wyjazdu. I dopiero opuci z tyu klap i kaza nam wsiada. Wyszed po chwili z tej balowej sali, ustawi nas w rzdzie, wedug instrumentw, skrzypce, altwka, klarnet, trbka, puzon, perkusja i ja, saksofon. Nie wiedziaem, czy dlatego e najmodszy byem, czy przez ten saksofon. Na wejcie mielimy co zagra, dopiero potem przej na miejsce dla orkiestry. I teraz niech pan sobie wyobrazi, wchodzi pan do wielkiej rozjarzonej wiatami sali, serpentyny, baloniki, a nie widzi pan ludzi, tylko same maski. Kto zawoa: Brawo, jest orkiestra! Zerwao si kilka braw, a kto do tych braw dorzuci dwa razy: Brawo! Brawo! Okazao si, e jestemy spnieni. Ale to przecie nie z naszej winy. Powiem panu, nie wiedziaem, jak to rozumie. Tu na nas czekaj ci, co maj si bawi, a tamci nas sprawdzaj, jakby za nic tych mieli. Pomylaem sobie, czyby waniejsi tamci od tych byli? Bo to przez tamtych spnilimy si, oni nas tak dugo trzymali. Moe dlatego nie mieli masek, a ci tutaj w maskach. Bal jak bal. Niczym by si nie rni od zwyczajnej zabawy, gdyby nie te maski. Jedni taczyli, inni wychodzili do ssiedniej sali, gdzie, jak si mona byo domyle, pili, jedli. Widzie nie widzielimy, przy drzwiach sta jaki cywil i po kadym od razu drzwi zamyka. Ale gdy wracali, mao kto si nie chwia na nogach. I tak na zmian taczyli, wychodzili. Czy jedli, pili te w maskach, tego panu nie powiem. Nawet na kolacj nas tam nie wpuszczono. Zaprowadzono nas do innej sali, gdzie te nas zameldowano, e przyszlimy na kolacj, w liczbie siedmiu. I siedem porcji przyniesiono. Pierwszy raz widziaem, eby ludzie bawili si w maskach. Nie mogem si temu nadziwi. Jeszcze wszyscy mieli te maski jednakowe, jakby z nadziau, mczyni, kobiety. Zakryway im twarze od brd do czoa, ze szparami jedynie na usta, nosy, oczy, jakby zamiast twarzy mieli tylko szpary. Za granic potem graem na niejednym balu maskowym, ale kady mia inn mask. Nawet w masce kady chcia si odrni. Nie mwic, e wszystkie maski skrzyy si od kolorw, od zota, srebra. I w ksztatach rnych, gwiazd, ksiycw, serc. Czy wziutekie aby na same oczy, czy oczy, nos, usta odsonite, a caa reszta twarzy zakryta. Do tego stroje rne. Tu i stroje mieli wszyscy jednakowe, w kadym razie niewiele si rnice. I maski w jednym, czarnym, kolorze. Zastanawiaem si, jak mona taczy w takich maskach. Ani jak si umiechn do siebie, ni zdziwi, ni zrobi jaki grymas przez te szpary. Mwi moe mogli, ale to i gos przez tak szpar nigdy nie wiadomo, czyim moe by gosem. I w tacu przecie twarz do twarzy lgnie. Moe dlatego coraz czciej wychodzili do tej sali, gdzie jedli, pili. I coraz bardziej chwiali si na nogach, gdy wracali. Niektrzy ju troch si taczali. Czasem na parkiecie ledwo zostaway dwie, trzy pary, a wikszo tam jada, pia. Tam robio si coraz goniej, a my tu gralimy tym dwom, trzem parom. Bywao, e nie zostawaa ani jedna para, ale gralimy. W czasie chyba jednej ju z ostatnich przerw poszedem do ubikacji. Usyszaem, e kto jest w kabinie obok. Nie byoby w tym nic nadzwyczajnego, tylko usyszaem, e co mwi jakby do kogo drugiego. Nadstawiem uszu, niewyranie mwi, mamrota, widocznie ju jest dobrze pijany, pomylaem. Zdziwio mnie tylko, e ten drugi nic nie mwi. cianki kabin nie dochodziy do samej posadzki, wic si pochyliem i jeszcze bardziej mnie zdziwio, bo zobaczyem tylko jedn par butw. Nie lakierki, zwyczajne trzewiki sznurowane. I co, zbudujemy nowy, lepszy wiat, jak mylisz? Ale do kogo to si zwraca? Co prawda, mona czasem i do siebie powiedzie, jak mylisz. Ma pan racj, czowiek najchtniej rozmawia z samym sob. Wedug mnie, nawet kiedy z kim rozmawia, w gruncie rzeczy rozmawia z samym sob. W kadym razie ciekawo a mi dech zapara. Zwaszcza e mwi co o tym nowym, lepszym wiecie, w ktry i ja wierzyem. Nagle podnis gos i omal krzykn: Bzdury! Ani my, ani oni! Wszystko to bzdury, mj drogi. Wyszedem na sedes, zapaem si rkami za szczyt cianki, podcignem ostronie, tak e gdzie do brody wcignem si ponad ciank i co widz. Stoi kto nad sedesem, ale sam. Mask mia cignit z twarzy a na czubek gowy, tak e z gry tylko t mask widziaem. Tym bardziej e sta pochylony i koysa si, a jeszcze rk trzyma przy rozporku i tam pod siebie patrzy, i jakby pod siebie mamrota: Socjalizm, kapitalizm, wszystko to diaba warte. Ty jeste potg. Na tobie wiat stoi. Chocia co ty jeste? No, co ty jeste? Siedzisz sobie w spodniach. Miejsce ciche, przytulne. Mona by powiedzie, przysta. Nieraz by si czowiek sam tam schowa, gdyby mg. A jest przed czym. O, jest przed czym. No, pofolguj, bo nie mog si wyszcza. Przepraszam pana, ale midzy nami, mczyznami, to mwi. Przy kobiecie nigdy bym tego nie powiedzia. Chciaem zobaczy jego twarz, nie spojrza jednak ani razu w gr. Nawet jakby bardziej si pochyli. To prawda, e i po twarzy bym nie pozna, kto to by. Nie wiedziaem przecie nawet, gdzie jestemy, gdzie gramy, dla kogo, kto ci wszyscy s, ktrzy si bawi, bo wszyscy w maskach. Jeszcze przywieli nas pod plandek i nie pozwolili si wychyla. Donie, ktrymi trzymaem si za szczyt cianki, zaczy mnie piec, rce mi osaby. Opuciem si wic, tak samo ostronie, najpierw na sedes, a z sedesu zszedem cichuteko na posadzk. Zastanawiaem si, czy nie spuci wody, niechby wiedzia, e kto obok jest. Powstrzymaa mnie jednak ciekawo. Sam pan widzi, e trudno nawet o sobie powiedzie, jak si czowiek w takiej czy w takiej sytuacji zachowa. I postanowiem, e tylko odkaszln. Odkaszlnem, lecz nic to nie dao. Nawet jakby podnis o ton gos: Eh, ty masz ycie. Caa twoja dolegliwo to najwyej z nogawki do nogawki. A zniedoniejesz, te ci nikt std nie wyrzuci. Daj nam kademu, ju nie powiem kto, takie doywocie. A ja, widzisz, nawet jutra nie mog by pewny. Nie mog sw niczyich by pewny. Wszyscy pod maskami, jak zgadniesz, ktre sowa s czyje. Ktre znacz to czy tamto. Ktre s wyrokiem, a ktre yczeniem. Strzec si trzeba kadej maski. Co, patrzysz gdzie? W przyszo moe? Nie masz przecie oczu. Mnie chciaby zobaczy? Nie warto. O, stoj nad sedesem i nie mog si przez ciebie wyszcza. Powiem ci, za duo czowiek musi myle. Nie o wszystkim wiesz. Bo gdyby wiedzia. Czasem y si nie chce. Ale co tam to ciebie obchodzi. Tobie tylko jedno w gowie. Chocia to niby moja gowa. Ale, prawd powiedziawszy, jaka ona moja? Jaka? Ze na swoim karku j nosz? O, to jeszcze nie dowd, e moja. Ciebie te nosz w swoich spodniach, a czy jeste mj? Jako tego nie odczuem. Prdzej ja twj. Uwieszony u ciebie, eby mia ci kto nosi, przekada, wyjmowa, pod- trzymywa, chowa i tak dalej. To moe lepiej by byo, gdybymy byli osobno. Jak mylisz? A tylko od czasu do czasu razem. Moe wtedy chciaoby mi si co jeszcze poza tym. Bo nie taka to przyjemno by od rana do wieczora mczyzn, jak ci si wydaje. Moe dla ciebie. Ale co tam tobie. Tryniesz sobie i szczliwy jeste, a reszt ja musz, potem wszystko na mnie. Nie mwic, e mam i inne obowizki. Konferencje, posiedzenia, zebrania, narady. I wci z jednego na drugie, z drugiego na trzecie, czwarte, jak dzie dugi, a bywa, i noc. Ze nieraz i o tobie nie pamitam, takie jest to moje ycie. Sprzeczno sama w sobie, powiedziaoby si. Wiesz, co to sprzeczno sama w sobie? Ze niby ty i ja to jedno. A to bujda na resorach. Gdyby i ten nowy, lepszy wiat mia tak wyglda, to mnie na nim nie ma. A moe ju mnie na nim nie ma, jak mylisz? C z tego, e szcz? To nie dowd na istnienie. I jak widzisz, bez twojego przyzwolenia nawet tego nie mog. No, pofolguj. Eh, ty, ty... Wiem, czego ci si zachciao. I nawet ci rozumiem. Ale opamitaj si. Z jak mask? A wiesz, kto moe by pod t mask? Nie wiesz. I ja nie wiem. Wstrzymaj si. Musimy ten bal jako przey. Spuciem w kocu wod i wyszedem z kabiny. Wyszed zaraz za mn, ale ju z mask na twarzy. 9 Pan pierwszy raz jest na tym wiecie? Bo tak wszystkiemu si pan dziwi. Dziwi si pan, dziwi. Nic panu nie przypisuj. Sucham tylko, co pan mwi. O, nawet paskie rce, widz, dziwi si fasoli. Brzytw nie mgby si pan goli. Brzytwa wymaga rki zimnej, obojtnej na to, co si w panu dzieje. Czy kto by co powiedzia, czego pan si nie spodziewa, i ju by si pan zaci. Goli si pan kiedy brzytw? Nigdy? Pewnie maszynk elektryczn si pan goli. W ogle pan si nie goli? Jak to jest moliwe? Teraz, widzi pan, ja si dziwi. Ale to jest wanie to, czemu mona si jeszcze na tym wiecie dziwi. Prawda, nie jest pan zaronity. Twarz ma pan, widz, gadk. Chyba e jest teraz jaki inny sposb na brod. W takim razie nie wie pan pewnie, co. to brzytwa. Mam tu, w szufadzie. Mam gdzie i pdzelek, i krem do golenia, i po goleniu jaki pyn. Mgbym pana ogoli. Nie szkodzi, e nie ma pan brody, ale przekonaby si pan, jak si przyjemnie brzytw goli. Jedynie na swojej twarzy mona si przekona. Boi si pan? Czego? Nie rozumiem. Nie, ja nie gol si ju brzytw. Ju bym tymi rkami nie potraf. Ale goliem si przez wiele lat, dopki reumatyzm mnie nie dopad. Nie taka to znw sztuka. Sam si nauczyem. Napatrzyem si w dziecistwie, jak si goli ojciec, dziadek, stryj Jan. Stryj Jan najdokadniej si goli. Zawsze dwa razy. Ogoli si, znw si namydli i znw si ogoli. Kanciast, jak mwi, mia twarz, to eby wszystkie zagbienia, wzgrki dobrze wygoli, musia dwa razy. Rce mu ju dray, ale zawsze brzytw. Pozacina si nieraz, krew mu po twarzy spywaa, najwicej pod grdyk, ale dwa razy. I co dzie z rana si goli. Ale gdy si mia nazajutrz powiesi, to pamitam jakby dzisiaj, wieczorem si ogoli. Nikt nie zwrci na to uwagi, chocia nigdy wieczorem si nie goli. Te si wtedy pozacina, a musia aunem krew tamowa. Nie dlatego e brzytwa bya tpa, przed kadym goleniem ostrzy. I na gadziku, i potem na pasku. I po naostrzeniu sprawdza, czy dobrze naostrzona. Nie za dobrze, to dalej ostrzy. A wie pan, jak najlepiej brzytw sprawdzi, czy naostrzona? Wyrwa sobie wos z gowy, o, i trzymajc go w tych dwch palcach, pocign po nim brzytw. Zaraz. Wezm brzytw, poka panu. Dobra brzytwa, ze szwedzkiej stali. Najlepsze zawsze byy ze szwedzkiej stali. Przywiozem j sobie z zagranicy. Trzymam na pamitk, e kiedy brzytw si goliem, takie miaem sprawne rce. Od czasu do czasu wyjm, pocign na pasku, tak e naostrzona. Brzytw naley dobra do swojej brody, wtedy najlepiej si goli. Twarda broda lubi mikk stal, mikka tward. No, i twarz pan musi swoj zna. Wtedy nie pozacina si pan. Twarz najlepiej przy goleniu brzytw si poznaje. Nigdy pan nie jest bliszy swojej twarzy, ni gdy si pan brzytw goli. Niech pan mi wierzy. Maszynk to tu si pan goli, a o czym innym pan myli. Brzytw nie da si tak. Nawet gdy si czowiek nazacina, krwi napuszcza, wie, e to jego twarz. Dotkliwiej ni widzi to w lusterku. Niech pan teraz popatrzy. Wyrywam sobie wos z gowy. I w powietrzu, najlepiej pod wiato, brzytw po nim tn. Nie nagle. Lekko. Za nagle, to i tpa brzytwa zerwie wos. Zerwie, lecz nie utnie. Tak si zawsze sprawdzao. Teraz niech pan sobie wyrwie z gowy wos. Sprbujemy na paskim, przekona si pan. Co, szkoda panu wosa? Jeden wos. Ile to rano przy czesaniu si wyrwie. Ile przy myciu wypadnie. Jeden wos nawet nie zaboli pana. To pozwoli pan, ja panu wyrw. Boi si pan, nawet wosa ebym panu wyrwa z gowy? To ju nic nie rozumiem. Nie ma pan do mnie zaufania? No, a przyszed pan do mnie po fasol! Ja zaczem si goli jeszcze w szkole. Ale to raz na jaki czas. Mech dopiero mi si ku na brodzie. Ale poniewa starsi ju si golili, to i my, modzi, chcielimy im dorwna. Jeden drugiego goli, a brzytw poyczalimy od wonego. Nie za darmo, ma si rozumie. Musielimy co sobot podwrko mu zamiata i ulic przed domem, a zim nieg odwala. Brzytw to sobie dopiero kupiem, kiedy przeszedem na budow pracowa. Przy elektryfkacji wsi te jeszcze poyczaem od tych, z ktrymi na kwaterach mieszkaem. Skadaem na saksofon, szkoda mi byo wydawa na brzytw. Tak si nawet zoyo, e robi taki jeden kowal, w ssiedniej wsi, brzytwy z oysk od czogw. Nie ma pan pojcia, co to byy za brzytwy. Tylko ze szwedzkiej stali mogy si z nimi rwna, a i to nie wiem. Stay jeszcze na polach rozbite czogi od wojny, wyjmowa z nich oyska i robi brzytwy. Toporne byy, co prawda, okadki nieporczne, grube, z wizu czy akacji, ale ostrze samo panu brod zbierao. Kupiem dwie, jedn si goliem, a drug trzymaem w zapasie i daem potem w prezencie temu magazynierowi, ktry mnie na saksofonie uczy. Nie chcia pienidzy za nauk, jak panu mwiem, to pomylaem, dam mu chocia brzytw. Chcia mi j zwrci, kiedy przestaem chodzi do niego. Nie, odtamtd to nawet po jak cz prosiem kogo z elektrykw, eby poszed i mi przynis. Nie pamitam, jak dugo to trwao. A ktrego dnia przechodziem obok magazynu, zobaczy mnie chyba przez okno, zacz w szyb wali, udaem jednak, e nie sysz. Pomylaem, pewnie chce mi znw powiedzie, e le gralimy. Tydzie wczeniej by Dzie Kobiet. Akademia, gralimy w czci artystycznej. Przyszed, widziaem go, siedzia w samym kocu. Byy przemwienia, kwiatki, czekoladki, poczochy dla kobiet. Budowa wci si cigna, plany w eb bray, ale zawsze w roku byo kilka akademii. Z tym e Dzie Kobiet by najprzyjemniejszy. Minem ju magazyn, a ten woa za mn. Stoi w drzwiach i woa: Co udajesz, e nie syszysz?! To jak ty chcesz by saksofonist?! Chod no tutaj! Zawrciem, podchodz. Czego pan chce? Odkupi od ciebie ten saksofon mwi. Jaki saksofon? nie zrozumiaem, bo nie miaem adnego saksofonu. Nie kaza mi skada, to nie skadaem. Ten, na ktrym graem w orkiestrze, by wasnoci zakadu. A ten jego, na ktrym wieczorami mnie uczy, znajdowa si u niego. Ten, co by przedtem mj powiada. To dalej jest paski mwi. I ma pan go przecie u siebie. Mam, ale twj jest powiada. Jak mj? wci nie wiedziaem, o co mu chodzi. Twj. Daem ci go. Miaem ci ju dawno powiedzie, ale jako tak schodzio. A teraz chciabym go od ciebie odkupi. We to na zaliczk. I wciska mi w rk zwitek banknotw. Cofnem t rk, ale zapa j, woy, jeszcze mi zacisn palce na tych banknotach. We. Powiem panu, jakby wola z tej mojej rki odesza, krew odesza. Staem i nie wiedziaem, co mam zrobi, co powiedzie. Jeden banknot mi wylecia, schyli si, podnis go. Zgubiby. Policz, czy si zgadza. Powinno by tyle a tyle. Nie dosyszaem nawet ile. Syszaem tylko, jak mi serce wali. W gardle mnie co cisno. Reszt bd ci po trochu spaca. Kadego miesica po wypacie. Nie bj si, spac ci co do grosza. Tyle, ile wart. Nie chc nic taniej. Nie oszukam ci. Nikogo w yciu nie oszukaem. Tyle, ile wart. A niemao wart. Kadego miesica po wypacie. Nie wierzysz mi, to stawaj sobie kadego miesica w kolejce do kasy za mn. I od razu przy kasie, jak wezm. Kadego miesica. Nie mog za duo naraz, pensji nie mam wielkiej, jak wiesz, i musz na ycie co sobie zostawi. Ale miesic w miesic. Budowa jeszcze bdzie si cigna, przy takiej robocie bdzie si jeszcze, o, cigna, zd ci wszystko spaci. A skoczyliby wczeniej, to magazyn dalej bdzie. Jak bez magazynu? Obiecali, e zostawi mnie do emerytury. Czy nie zdybym przed emerytur, te si nie bj. Przemylaem wszystko. Napisaby mi, gdzie jeste, i odsyabym ci miesic w miesic. Nawet za przekaz bym paci, eby nie z twojego. Mylaem, czyby nie wzi w kasie poyczki, ale wolabym co miesic, jakby zgodzi si. Jednego dugu drugim dugiem nie lubi spaca. Masz wtedy dwa dugi na gowie. A nie ma gorszej rzeczy, ni w dugi si zaplta. ycie i tak jest dugiem, choby nikomu nie by nic winien, od nikogo nic nie poycza. Naturalnie, e nie wziem tych pienidzy. Jake? Swj saksofon chcia odkupi ode mnie? Umar w jakie ptora roku od tego zdarzenia. Budowa nie bya jeszcze skoczona. Poszed kto po co do magazynu, wypisywa mu kwit, mia tylko na tym kwicie si podpisa, nagle gowa mu opada. I to by koniec. Ale owka z rki nie wypuci, wyobraa pan sobie. Jakby chcia si pod swoj mierci podpisa, e zgadza si. O, podpis wana rzecz. Zwaszcza pod wasn mierci. Dlaczego miaby si czowiek pod mierci nie podpisywa. Przez cae ycie pod byle gupstwami si podpisuje. Potrzeba, nie potrzeba. Przewanie nie potrzeba. By tak zliczy, ile to si kady w swoim yciu podpisa. Jakby musia wci potwierdza, e to on, nie kto inny za niego. Jakby w ogle mg kto inny by, powiedzmy, za pana czy za mnie. To dlaczego miaby si pod mierci nie podpisywa. W kocu to jego mier. Wedug mnie nie powinna mu ju tej rki zatrzymywa. Powinno i mierci zalee, eby si podpisa. Mwi pan, rodzi si czowiek i nie podpisuje, e chce si urodzi. O, to zrozumiae. Mao kto by wtedy chcia, gdyby to od jego podpisu zaleao. Co innego mier. Wobec mierci przynajmniej powinien by czowiek wolny. W kadym razie co by jej szkodzio t chwil zaczeka. C to chwila dla mierci. Pan tak mwi, jakbym mia na myli jedynie pozory. To powiem panu, jeli nawet, nie naley gardzi i pozorami. Gdy prawda nam nie sprzyja, zostaj, na szczcie, pozory. Nieraz po caym yciu zostaj jedynie pozory, e si yo. Chodziem jeszcze przez te ptora roku do niego. Nawet tak jakbymy dzisiaj jeszcze wiczyli, a jutro umar. I duo pilniej si przykadaem ni przedtem. Kadego niemal dnia, jeli nas duej nie zatrzymali na budowie, zaraz po robocie, aby si umyem, przebraem, co zjadem albo i nie zjadem, i szedem do niego. Czeka zawsze na mnie, niekiedy podsypiajc z gow zoon na biurku. Ledwo jednak wszedem, od razu t gow podrywa. A, to ty. Ju mylaem, e nie przyjdziesz, a kadego dnia szkoda. Narysowa mi kred na posadzce kko, w ktrym miaem sta. Drugie takie samo dla siebie, w odpowiedniej odlegoci, w ktrym on siada na krzeseku. Wymierzyem, e std dotd bdzie najlepsze brzmienie. Bd ci najlepiej sysza. Magazyn to nie sala koncertowa. Nawet nie lokal. Nazwo rur, blach, przewodw, opon i Bg wie czego. I kady dwik od razu si zmienia. Przynis ju wicej nut. Zrobi mi te pulpit na te nuty. Przychodziem, to pulpit ju sta w tym moim kku, na nim rozoone nuty. Od tego, co tam masz rozoone, zaczniemy uprzedza mnie, abym czasem tych nut nie chcia przewraca. Po czym wstawia krzeseko w swoje kko, a mnie kaza w moim stan. Tylko prosto si trzymaj. Nie tak jak w tej waszej orkiestrze, wszyscycie pokrzywieni. Zawsze musia przyci naszej orkiestrze. Podejrzewaem, e to jego nowy sposb odzwyczajania mnie od niej. Jakby mimowolny, agodniejszy, bo nigdy ju ode mnie nie da, ebym si wypisa. Nogi nieraz pode mn dygotay ze zmczenia, bo przecie przez cay dzie na budowie robio si na stojco, a nigdy nie da mi cho na chwil usi. Byo drugie krzeseko w magazynie, wypisywa kwit, to zaprasza, eby usi. Ale kiedy przychodziem do niego na nauk, to krzeseko byo zawsze odstawione w drugi koniec magazynu. Stj, stj powtarza. Na stojco przepona lepiej dziaa, powietrza wicej bierzesz w puca. Oddychanie, o, to wana rzecz przy saksofonie, a ty za pytko oddychasz, std i wydech do saksofonu masz niedobry. Nie mwic, e saksofonista musi by i w nogach silny, w karku silny, w caym krgosupie, wtedy i swobodniej gra. Przyjdzie ci do rana gra, gdy bd si chcieli bawi, to nie powiesz, e ci nogi bol. Tote powiem panu, w nogach nigdy nie czuj zmczenia. A nieraz trzeba si tu nachodzi. Jeszcze tak jak teraz, po sezonie. W dzie, mwiem panu, obowizkowo trzy razy musz obej wszystkie domki, z tej, z tamtej strony zalewu. I przynajmniej raz w nocy. Kiedy chodz, wiem, e pilnuj. Przepraszam pana, musz si wody napi, w gardle mi zascho. Gdy si uska fasol, troch si kurzy i std. Pan moe by si napi? Mam dobr wod, ze swojej studni. Nie, bya. Kazaem tylko pogbi, wyczyci. Zainstalowaem pomp. Przecignem rury do domu. O, i widzi pan, wystarczy kran odkrci. Moe pan jednak sprbuje? Prosz. No, co, dobra? rdlana. Dobili si do rda. Nic tak, powiem panu, nie gasi pragnienia. Nawet gdy si kawy czy herbaty napij, musz si napi szklank wody dla smaku. Kiedy bili t studni, ojciec sprowadzi rdkarza. Nie wiem skd, przywiz go furmank. Szuka, szuka, wci mu t rdk przycigao do ziemi, a on wci by niezadowolony. Wreszcie powiedzia, e mu zimno si zrobio i tu bi. Wiele osb z domkw przychodzi do mnie po t wod. Nie mog si nachwali, co za woda, co za woda. Kto kiedy chwali wod, niech pan sam powie. Mwio si najwyej, twarda, mikka. rdlana zawsze jest twarda. Na wosy czy kpanie apao si deszczwk. Zwierzta poio si w Rutce. W Rutce si prao. Woda rzeczna jest te mikka. Kiedy wyjedaj, to z baniakami przychodz, eby przynajmniej na kaw czy herbat nabra sobie tej wody. Po kilka baniakw. Ustawi si kolejka do studni, to musz wyj i porzdku pilnowa, eby jeden przed drugiego si nie wpycha i eby po rwno wszyscy. Bo niektrzy i dla ssiadw w miecie bior w prezencie. Do czego to doszo, woda w prezencie. Zwyczajna woda. Pomylaby pan, e si kiedy z wod co takiego stanie? Powiem panu, to najdokadniejsza miara, co si stao ze wiatem. Musz nieraz wyznacza po dwa, trzy baniaki najwyej, bo rdo nie jest bez dna. Zacznie pompa piasek ssa i trzeba j potem czyci. A nim rdo znw nabije, musi min co najmniej doba. O, dobra woda, przyzna pan. Moe jeszcze jedn szklank? A ja si napij. Tu, gdzie stoj, stay zawsze wiadra z wod, nad nimi wisiaa makatka Dobra woda zdrowia doda. Tak mniej wicej, gdzie pan siedzi, jakby on tam siedzia w swoim kku, a tu gdzie stoj, ja staem w swoim. Powiem panu, nie bardzo mnie te kka przekonyway, wydawao mi si, e to jakie jego fanaberie, i kiedy mu powiedziaem. Moglibymy bez kek. miej si na budowie ze mnie. I co ma kko do grania? Ma, ma. Kiedy dowiesz si, co ma powiedzia. Stj. Przyzwyczajaj si. Mylisz, e bdziesz mia wicej miejsca? Nie wszerz si yje, w gb. Tak samo nie wszerz si gra powinno, w gb. Na akordeonie, mwi, gdybym gra, mgbym siedzie, na wiolonczeli, mgbym siedzie, i na paru jeszcze instrumentach. Ale nie na saksofonie. Na saksofonie gra si od ng i wyej ni gowa. Powietrze wtedy samo przepywa do saksofonu, nie musi si wiele dmucha. Nie musi si policzkw nadyma, uchw napina. A ty wci jeszcze napinasz. Wargami aby dwiki ukadaj, jzykiem po nich przebieraj. A saksofon stanie si czuy jak bl. Midzy nim a tob powinien by bl. Inaczej bdziecie sobie zawsze obcy. On saksofon, a ty kto? I powiem panu, duo zagodnia. Ju mnie tak czsto nie poprawia, wicej sucha. Bywao, skoczyem, a on dalej jakby sucha. Dopiero kiedy wychodziem od niego, powiedzia czasem, e musz to czy tamto poprawi, na to czy na tamto zwrci uwag. Co prawda, przykadaem si jak nigdy przedtem. Jaka zawzito we mnie wstpia, zachanno na to granie. On mwi, koniec na dzisiaj, a ja prosiem, eby jeszcze posucha tego czy tamtego, zagram to tak teraz, niech posucha. Przymyka to jedno widzce oko, mg pan pomyle, pi. A tu raptem wytrzeszcza je: Zagraj to jeszcze raz, bo co mi tu umkno. Nieraz stranicy przychodzili i kazali nam koczy, bo nie moe by magazyn dotd niezamknity. Musz go opiecztowa. I tak patrz przez palce. Wychodziem od niego, noc, cisza na budowie, a nie chciao mi si nieraz wierzy, e to ta sama budowa, co za dnia. Na kad niedziel dawa mi saksofon, ebym powiczy sobie, kiedy ze mszy wrc. Nie, nigdy mnie nie pyta, czy byem. Pyta mnie tylko, jak tam, udao ci si powiczy? Na kwaterze nie udao si nigdy. Od rana grali w karty, pili wdk. Nawet jak na msz czy sum ktry poszed, to wraca i od razu siada do tej wdki, kart. Jeli bya pogoda, chodziem w pola czy na ki. W niedziel w polach pusto, na kach najwyej krowy. W pustych polach niedobrze si gra. Gra pan, a jakby si to paskie granie rozpywao. Ju lepiej na kach. Na kach wchodziem midzy krowy. I powiem panu, saksofon nabiera takiego brzmienia, jak nigdzie ju potem, nie mwic, w magazynie, ale w adnym lokalu, nawet w sali koncertowej. Nie uwierzy pan, krowy przestaway drze traw, unosiy by, zastygay i suchay. Prbowaem w rnych miejscach gra, eby si przekona, jak si zmienia brzmienie w zalenoci od miejsca. Nie wiem, jak by tu brzmiao, nad zalewem, w lesie czy kiedy jeszcze Rutka pyna, nad Rutk, we wsi, gdy i wie jeszcze bya. O, duo mi to dao. Ten sam saksofon, ten sam ustnik, stroik, no, i ja ten sam, a tu i tu inaczej. Na przykad stawaem nad rzek, to gdzie szybszy by nurt, inaczej, a gdzie leniwie pyna, inaczej. Gorzej byo, kiedy deszcz pada czy w zimie. Co wtedy? Chodziem na budow, stawaem pod wiat. Stranicy mnie wpuszczali. Co si temu czy tamtemu nieraz naprawio. Kiedy budowa zostaa zadaszona, lej ju byo. Szedem do ktrej z hal. Z tym e w zimie, zwaszcza przy wikszym mrozie, nie dao si dugo wiczy. Miaem takie rkawiczki, poobcinaem koce palcw, gdzie tak dotd, eby opuszki tylko wystaway. Musiaem jednak co troch chucha, bo mi grabiay. Nie wiem, skd si braa ta moja zawzito. Nie bd twierdzi, jakobym przeczuwa, e on niedugo umrze. Moe ten saksofon tak we mnie co pobudzi, e jest mj. I bez ciuania, bez wieszania si. Powiedzia mi ktrego dnia: Tak sobie nieraz mylaem, po co ja trzymam ten saksofon. Nie gram, ley w futerale. Mam wnuczka, ale w kryminale siedzi. Wyjdzie, to za bezcen sprzeda, kiedy umr. W twoim wieku jest. No, sta w tym swoim kku. Stanem, jak mi kaza. On w tym swoim siedzia. Mia przymknite oczy, sucha, ja graem. Wtem otwaro mu si jedno oko, to niewidzce. Dabym rk sobie uci, e zobaczy mnie tym okiem. Nawet co w nim bysno, a przestaem gra. Pjdziesz na msz w niedziel, popytaj ksidza. Koci wikszo dnia stoi pusty, moe by ci pozwoli w kociele. W magazynie, prawd mwic, adne granie. Przydaaby si jaka prawdziwa sala. A co tu masz? Remiz? No, to jeszcze gorsza. Umar, skoczya si budowa, przeniosem si na inn, potem znw na inn. Fabryk kabli, pamitam, budowalimy. I razu jednego poszedem po chleb do sklepu, i usyszaem, e w okolicy jest zburzony koci, jeszcze od wojny, a naboestwa odbywaj si w baraku. Przywoono po wojnie barakowe pyty z rozbieranych obozw, koszar, stawiano z nich domy, stodoy, chlewy, urzdy, wietlice, szkoy na zniszczonych przez wojn terenach. Tak i ten koci postawiono z takich pyt. Sta w kocu wsi, a ten zburzony w drugim kocu. Ktrej niedzieli wybraem si, wziem na wszelki wypadek futera z saksofonem. Nie cakiem by zburzony, to znaczy nie do fundamentw. Wojn jednak byo po nim wida. Nie mia wiey. Na poowie dach zerwany. Druga poowa te podziurawiona przez pociski. W murach wyrwy na przestrza. W oknach ani jednej szyby, a kiedy musiay by witrae, bo po brzegach jeszcze mona byo dostrzec kolorowe resztki. Gwne drzwi wyrwane. A chr zawalony jak gdyby od bomby. Wchodzio si przez gruzy. Z tych gruzw wystaway fragmenty przywalonych organw. Nieopatrznie stpnem i dolecia mnie jk, a si przestraszyem. Nie byo jednak ktrdy wej, jedynie przez te gruzy. Ani jednej awki, ladu po konfesjonaach, gdzie otarze, gwny, boczne, puste miejsca. Na posadzkach lady palenisk. Widocznie onierze palili tymi awkami, konfesjonaami, otarzami, eby sobie co ugotowa czy si ogrza. Wszystkie ciany poobstrzeliwane jakby z karabinw maszynowych, a fgury witych w kawakach. Tu cz gowy, tam okie, stopa obuta w jaki dziwny sanda. Podniosem jak do, o, nie miaa tego kciuka. Zaczem si rozglda, czy go gdzie nie znajd. Znalazem drug do, miaa wszystkie palce z kawakiem zacinitego w nich raca. Okazao si jednak, e z tamt doni nie s od pary, mimo e ta lewa, a ta prawa bya. O innych ladach nie bd ju mwi, domyla si pan chyba. Trzeba byo uwaa, gdzie si stop stawia. Sowem, gruzy i ruina wszdzie. Jeszcze si na to deszcze lay przez te wszystkie lata, jakie miny od wojny, nieg zawiewa, mrz cina, a nie wida byo, eby kto prbowa zabezpieczy przed dalsz ruin. Jedne stacje Mki Paskiej byy w jakim takim stanie. Postrzelane, poczerniae, z niektrych prawie farba zesza, e nie zgadby pan, czy to Chrystus krzy niesie, czy krzy sam idzie. No, i ambona. Dziwne a, powiem panu, e ocalaa. Te podziurawiona od kul. Ale nawet jednego schodka w niej nie brakowao. Tak, drewniana. Moe przemwienia z niej wygaszali, eby du- cha w onierzach podtrzyma. Czy moga by jaka rocznica. wita i na wojnie si czci. Wszedem na t ambon. Nie miaem zamiaru gra, tak mnie te ruiny przywaliy. Chciaem jedynie popatrzy z gry na to wszystko. Nigdy nie byem jeszcze na ambonie. W dziecistwie zawsze mi si wydawao, e ksidz z ambony widzi wszystko w ludzkich gowach. Nawet jeli kto mia bujne wosy, a kobiety zimowymi chustkami owinite gowy, widzi wszystko poprzez wosy, poprzez chustki. I podczas kazania kryem si za ojca, matk, eby nie wypomnia mnie na cay koci, e, o tam, w tej maej, powej gwce, ju si zo czai, a zo wraz z czowiekiem ronie, pamitajcie, bracia i siostry. Bo we wszystkich kazaniach byo zo i zo. Nieraz wykrzykiwa z imienia i nazwiska na tego lub tamtego czy tamt. Stoj teraz ja na ambonie i patrz na te ruiny z wysokoci. I po chwili jakby co mi podszepno, eby zagra. Moe to nawet te ruiny. Otworzyem futera, wyjem saksofon, woyem ustnik w usta, ale wci mam wtpliwoci. I nagle ten mj saksofon jakby sam zaczyna gra. Gra, gra, a ja tylko jakbym nasuchiwa, jak to moje granie brzmi w tych ruinach. Wtem widz, kto przeciska si ode drzwi przez gruzy. Wos siwy, rozwiany, uniesion lask po- trzsa w moj stron, co krzyczy. Szarpie si, jakby chcia podfrun. Prawa noga mu jednak nie daje, co krok spada na ni, i to tak gboko, e wydawao si, nim dojdzie, padnie. Miaem wraenie, e to kto z tych gruzw si wyoni. Zziajany, spocony, dokutyka wreszcie do ambony i jakby ostatnim tchnieniem krzykn: Za! Nie haasuj! Za! Syszae?! Wlaz pod ambon i zacz lask stuka od spodu. Za! Za! Nie przestawaem gra. Wyszed spod ambony, stan, zadar gow ku mnie i jakby zacz sucha. Nie mg widocznie dugo tak utrzyma gowy w zadarciu, bo wspar si obiema rkami na lasce i opuci na te rce gow. I sta nieruchomo, sucha. W pewnej chwili znw spojrza do gry. Go to masz za rur? spyta. No, na ktrej grasz? Saksofon. Nie syszaem o takim instrumencie. Mylisz, e podobaoby si Bogu? Sucha zawsze organw. Ale organy, widzisz, w gruzach. Pomgby mi, wycignlibymy. Sam nie daj rady. Stary jestem. I jak odo lask, nie mog utrzyma si na nogach. Organist tu przez cae ycie byem. Co to byy za organy! Tam, w baraku, niepotrzebny im jestem. Nawet fsharmonii nie maj, to zostaem tu. Bg te tu ze mn zosta. Nie przenisby si tam, gdzie nie ma muzyki. Podszed do gruzw, zacz stuka po nich lask. O, syszysz? Zejd, odwaliby mi ten kawaek muru, bdzie lepiej sycha. Co bdzie lepiej sycha? E, nic nie rozumiesz. Przychodz tu czasem, sid na tych gruzach i sucham. O, syszysz? Gdyby mi tak jeszcze ten kawaek muru. Zejd. Mody jeste, dasz rad. Przychodziem prawie w kad niedziel i pomagaem mu odwala te organy. To znaczy on siedzia przy mnie, a ja odwalaem. Czasem wstawa, prbowa podnie jaki kawaeczek, ale co si schyli, od razu traci rwnowag. Tak e w kocu kazaem mu siedzie, e sam odwal. Prawie nic nie mwi, o nic mnie nie pyta, moe sucha. Bo gdy odwaliem jaki wikszy kawa gruzu, za kadym razem powtarza: O, ju lepiej sycha. Odwal teraz tu. Raz tak odwalaem, odwalaem, a dostaem si do klawiatury, zmczony siadem, a on mwi: O, teraz ju blisko. Posuchaj. Nic nie syszaem, daj panu sowo, i pytam: Co jest blisko? Bg powiedzia blisko. Bg jest muzyk, a dopiero potem wszechmoc. Ktrej niedzieli przyszedem jak zwykle, rozgldam si, nie widz go. A zawsze przychodzi przede mn, siedzia ju na tych gruzach i czeka. Nastpnej niedzieli te go nie zastaem. Podobnie nastpnej. Odwaliem cae te organy. Byo to, jak si pan domyla, rumowisko. Wyzbieraem najdrobniejsze kawaki. Ale ju nie zjawi si. Moe szczliwie umar, nim te organy odwaliem. Bo gdyby zobaczy... 10 Co potem? Potem spad nieg. To pan przecie wie. No, a skd pan wiedzia, e ukryem si w dole na kartofe? Nie ukryem si, wysaa mnie matka rano z opak, ebym przynis kartofi. ur ju si gotowa, kartofe wstawia i na pewno by wystarczyo tych, co w garnku byy. Nagle wydao jej si, e bdzie za mao. Pjd, synku, we opak, przynie jeszcze, to dostrugam. Lubia pene garnki wszystkiego gotowa, bo a nu kto godny a niespodziewany przyjdzie. A nie, to i tak si zje. Zanim nabraem t opak, zanim wygramoliem si z ni pod drzwiczki, d by gboki, a nie miaem jeszcze tyle siy, musiaem schodek po schodku, najpierw opak wydwign na wyszy schodek i dopiero ja za ni. Byem ju prawie pod drzwiczkami, zosta mi ostatni schodek, gdy nagle usyszaem strzay. Przywarem okiem do szpary w drzwiczkach i zobaczyem onierzy, biegali, krzyczeli, oblewali z kanistrw dom, stodo, chlewy. Wypuciem z rk opak, poleciaa na dno z hurgotem. A ja zamiast wyskoczy i pobiec do domu, przykuliem si a do kolan, przymknem oczy, przycisnem domi uszy i tak siedziaem, nie syszc, nie widzc. Powiem panu, do dzi nie mog swojego zachowania zrozumie. Nie mog sobie darowa. Nie, to nie strach, jak pan myli. Strach wypchnby mnie z dou. Ze strachu syszabym swoje serce, a mnie serce stano. Nie czuem, eby mi nawet w tych zatkanych domi uszach szemrao. Zdrtwiaem cay. Nie wiem, jak dugo tak siedziaem, jakby zastygy ju na zawsze w tej pozycji, przykulony do kolan, z zamknitymi oczami, z domi przycinitymi do uszu. I nie wiem nawet, kiedy zasnem. Wyobraa pan sobie, zasnem. Czy to normalne? Co prawda, nigdy nie lubiem wczesnego wstawania, z trudem si budziem. Nawet gdy syszaem, jak matka, nachylona nade mn, prosi, wsta, synku, wsta, bo ju pora, nie mogem si obudzi. Tote czciej ojciec przychodzi mnie budzi. ciga ze mnie pierzyn i woa, wsta, no, ju, bo ci zimn wod polej! Chodziem potem dugo senny. Myem si, ubieraem senny. Jedlimy niadanie, a wci czuem si senny. Musieli mnie napomina, ebym jad, nie spa. Do szkoy szedem jeszcze senny. Na pierwszej lekcji nieraz nauczycielka mnie dopiero budzia. Czy gdy w wakacje krowy na pastwisko wyganiaem, to waciwie one mnie prowadziy, a ja senny si za nimi wlokem. No, a gdy si potem zbudziem, nieg ju wszystko przysypa. Takiego niegu nigdy dotd nie widziaem. Nie wyobraa pan sobie. Drzewa gdzie tak do jednej trzeciej stay w niegu. By niedaleko w sadzie stary ul, pszczoy si z niego wyniosy, mia ojciec od nowa pasiek zaoy, cigle obiecywa sobie, cakiem zasypany. Wielkimi patami, gsty, e mao co byo wida. I wci pa- da. Musia si pan wzrokiem przez ten nieg przedziera jak przez mg. Ca zim nie byo niegu. Mrz, ale niegu na lekarstwo. Kiedy zacz pada, tego panu nie powiem. Ale dopiero gdy przesta, mona byo zobaczy, jak grubo pokry ziemi. Drzwiczki od dou duo powyej poowy zasypao. Na szczcie ta szpara, przez ktr by widok, u samej gry si znajdowaa. A trudno byo patrze, gdy si oko do niej przystawio, tak ten nieg razi. Taki nieg zmienia wiat. W lesie na przykad idzie pan midzy drzewami obwieszonymi niegiem, to a chce si panu pod ktrym z tych drzew nieraz pooy. A jeszcze gdy tak wielkimi patami pada, to niechby pana nawet zasypao, pooyby si pan. A dlaczego nie? Czy tak trudno sobie wyobrazi, e si ley w ku, w pocieli, pod puchat pierzyn, w dodatku nikt pana nie budzi, a tu jeszcze nad panem, dajmy na to, joda szczliwa. O, drzewa te potraf by szczliwe czy nieszczliwe, bo i tak bywa. Podobnie jak czowiek, nie ma znw tak wielkiej rnicy. Widz, nie wierzy pan. To powiem panu, w dziecistwie na pierwszy rzut oka rozpoznawaem, ktre drzewo jest szczliwe, ktre nie. Poszedem z matk na jagody czy grzyby, ona wypatrywaa jagd czy grzybw, a ja drzew, ktre szczliwe, nieszczliwe. Nieraz woaem j, eby przysza zobaczy, niech koniecznie przyjdzie zobaczy. Odrywaa si od jagd czy grzybw, mylc, e co si stao. Ale nigdy mi nie powiedziaa, e gupstwa mi po gowie chodz, e daremnie j od tych jagd czy grzybw odrywam. Niech pan sobie sprbuje wyobrazi, dwa dby obok siebie, jeden db i drugi db, a jeden szczliwy, drugi jakby w zmartwieniu zastygy, na jednym a licie dr z radoci, e yj, a na drugim jakby chciay oblecie. Dzisiaj nie potraf ju odrni, ktre jest jakie. Zejd nieraz kawa lasu, a nie udaje mi si. Wszystkie wydaj mi si takie same, ale czy szczliwe, nieszczliwe, nie wiem. Z psami nieraz si wybior, ledz, czy moe im si uda. Ale eby ktry kiedy przynajmniej obwcha jakie drzewo. A jak mam ich zachci, co maj obwchiwa? Ktre drzewo jest szczliwe, nieszczliwe, maj obwchiwa? To trzeba by im wytumaczy, co to znaczy. A tego przecie nikt nie wie. Zreszt las dla psw te moe co innego znaczy. Dla mnie w kadym razie to ju nie ten las. Kiedy zmarzem przy tej szparze, schodziem na dno dou. Na dnie byo duo cieplej. Tam spaem, tam jadem. O, byo co je. Nie tylko kartofe. Marchew, buraki, kapusta, rzepa. Pi, nieg piem. Udao mi si ciut odepchn drzwiczki, tyle e mogem wycign rk i nabra niegu w garstk. Nie liczyem, e kto mnie tu znajdzie. A nawet, powiem panu, nie chciaem, eby mnie znalaz. Zreszt kto? Pusto, gucho, tylko ten nieg. Poza tym, moe pan nie uwierzy, zaczo mi by dobrze. Czuem si podobnie, jak gdy w dce leaem w szuwarach, tam mnie gdzie woali, ojciec, matka, siostry, a ja udawaem, e nie sysz. I wyobraaem sobie, jak mnie pniej bd karci, a gdzie ty by chopak? Skaranie boskie z tob. Woamy i woamy. adna zwierzyna si nie pojawia, aden ptak nie przelecia, nie siad gdzie na drzewie. Dopiero za jaki czas zobaczyem zajca, ale tylko mign mi jakby ponad tym niegiem. Znw za jaki czas, nie wiem, ile mogo od tego zajca min, nie liczyem dni. Naturalnie mgbym chociaby jednego kartofa za dzie odkada, ale po co? Kiedy czowiek liczy, to znaczy, e na co liczy. A ja na nic nie liczyem, jak ju panu powiedziaem. Za jaki czas pojawia si sarna. Nie wierzyem, e prawdziwa. Patrzyem i nie wierzyem. Pomylaem, moe mi si ni, bo gdzie tak w tym miejscu, jak kuchnia bya. W dodatku spokojna, ufna, rzadko takie spokojne, ufne sarny si widzi. Staa, jakby nic jej nie byo w stanie sposzy. Musiaa by godna, zacza pyskiem w niegu grzeba. Mylaem, czyby jej kartofi nie wyrzuci, moe by przysza bliej do mnie. Ale nie daem rady odepchn wicej drzwiczek. I nagle, nic jej nie sposzyo, po prostu znikna. Wie pan, gdy czowiek patrzy tak tylko na nieg, jeszcze przez szpar, inaczej si wszystko dzieje. A nawet co innego si zazwy- czaj dzieje, ni gdy niegu nie ma. Miaem oko wetknite w t szpar i niczym w fotoplastikonie pokazyway mi si jak gdyby boonarodzeniowe pocztwki. Na przykad tam, gdzie by pokj, pokazaa mi si raz choinka, obwieszona wieczkami. A tak jasno si paliy, e a dookoa noc si robia, mimo e by dzie. Albo nagle gwiazda gdzie za las zacza spada z nieba, wielka, rozjarzona, ze wietlistym ogonem. Musiaem oko wyj ze szpary, bo nie dao si dugo na ni patrze. To znw ktrego dnia, widz, id trzej krlowie. Jak poznaem, e krlowie? Mieli korony na gowach. Wygldao, e zabdzili, bo co uszli kawaek, zawracali i szli w inn stron. Raz z ojcem pojechaem na jarmark i weszlimy do sklepu po zeszyty. Leay pod szkem takie pocztwki, midzy innymi trzej krlowie, jak przez nieg id, a kto ich kieruje, e nie tam, ale tam. Nie mogem oczu oderwa. Pierwszy raz widziaem, e s takie pocztwki. Odwayem si nawet spyta sprzedawcy, co si z nimi robi. Wysya si powiedzia. Zaczem mczy ojca: Tata, kupmy jedn, wylemy. A do kogo? Pocign mnie ze zoci za rk. Nie mamy do kogo. Wszyscy s na miejscu. Kiedy dzwonek u sa zadwicza, przywarem okiem do szpary. Coraz goniejszy, goniejszy, najwyraniej zblia si w moj stron. Nagle zacz si oddala, a cakiem ucich. I nie zobaczyem ani sa, ani kto na saniach jecha. Raz znw pojawili si koldnicy. Szli gsiego, jeden za drugim, ledwo nogi wycigali z tego niegu. Na przedzie sza gwiazda, za ni krl Herod, marszaek, yd, stra, na kocu diabe. Zdziwio mnie, e mierci nie ma. Pomylaem, kto bdzie cina Herodowi gow? Ale moe bya, tylko ona biaa, nieg biay i nie odrniaa si. Jak nie odrnia si nieraz snu od jawy. Pan Robert, odkd poznalimy si, przysya mi na kade Boe Narodzenie jedn z takich pocztwek, a ja jemu. Wybieralimy takie wanie, z choinkami, koldnikami, trzema krlami i tym podobne. On mi wybiera nieraz takie, e w yczeniach jednoczenie podkpiwa sobie z nich. Przesyam panu, co jeszcze zostao z naszej naiwnoci, jak pan zobaczy na odwrocie. Na ktre Boe Narodzenie wybieraem dla niego pocztwk, nagle zobaczyem tak sam, jak wtedy, przez t szpar w drzwiczkach. Dosownie tak sam. Gwiazda za las spadaa i wiat przykryty by niegiem. Kupiem, kupiem od razu znaczek, niemal w odruchu zaadresowaem i wysaem. Nie do pana Roberta. Tutaj. Bez ycze. Jakie mgbym posya yczenia? Odtamtd na kade Boe Narodzenie wysyaem. Bez ycze. Raz tylko si zawahaem, czyby nie podpisa: Wasz. Ale to znaczy czyj? Nie wracay. Jak mogyby wraca, skoro nie podawaem swojego adresu. Bez sensu, uwaa pan? Te tak uwaaem. Ale nadchodzio kolejne Boe Narodzenie i znw wysyaem. Moe si pan ze mn nie zgodzi, ale, wedug mnie, jeszcze tylko na pocztwkach wiat jest taki, jaki by si chciao, eby by. Dlatego wysyamy je sobie. Nie, nie mylaem, co bdzie, kiedy nieg stopnieje. Jadem, spaem, patrzyem przez t szpar w drzwiczkach i na dobr spraw nie byem pewny, czy yj. I moe ju tylko czekaem, e razem z nim stopniej. A dlaczego miabym nie stopnie wraz ze niegiem? Gdy czowiek nie ma poczucia, czy yje, chciaby i ze niegiem stopnie. A tu nieoczekiwanie ktrego dnia pojawili si partyzanci. Soce wiecio tego ranka ostro, las zrobi si przezroczysty, drzewa jakby si porozstpoway, tak e ju z daleka widziaem ich, e id. Moe pan nie uwierzy, ale zapragnem, eby mnie minli. Krzycze, e tu jestem? O, nie. Powiem panu wicej, dopiero wtedy ogarn mnie strach. Zszedem na samo dno dou, a tam jeszcze wdrapaem si na grb kartofi usypan pod bokiem. Pod jednym bokiem byy kartofe, pod drugim marchew, buraki, kapusta, rzepa. W rodku wolne miejsce, eby mona byo gdzie stan, postawi opak, nabra. Nie o to mi chodzio, e przez nich si to wszystko stao. Ktokolwiek by to by, nie chciaem, eby mnie znalaz. Czsto przychodzili do wsi. Latem, zim i o kadej porze. Zim zwykle najduej siedzieli. Nie byo domu, gdzie by si nie rozgocili. Nieraz wicej ich u kogo byo ni domownikw. Spali na strychach, w stodoach, w izbach te, jeli kto mia wicej ni jedn. Ofcerowie to zawsze w izbach. Musiao si ich ywi, leczyli si z ran. Nieraz trzeba byo lekarza im przywozi, chocia nie pamitam, eby kto ze wsi przywozi do siebie kiedykolwiek lekarza. Ludzie sami si leczyli, zioami, maciami, pili wywary, nacierali si, stawiali baki, a gdy nie pomagao, umierali. Rne byy sposoby na choroby. Na przykad wie pan, co to skro zajcza? Nie, tuszcz. Najlepszy na ropiejce rany. Na oparzenia aloes. Na reumatyzm pokrzywami bolce miejsca si parzyo. Te czasem pjd i wo sobie rce w pokrzywy. Czy pszczoami si okadao. Nawet najgorsze zamania, byli tacy, co umieli skada. Bez gipsu, w upki. Albo czy wie pan, co to schnite dziecko? Ze zwichnitym biodrem kiedy si urodzi. Wszystkie takie biodra babka naprawiaa. Przynosili jej dziecko, e pacze i plcze. To najpierw przystawiaa mu nki jedn do drugiej, czy si fadki zgadzaj. Nie zgadzay si, to znaczy byo schnite. Wtedy trzeba byo z domu ucieka, tak daro si w jej rkach. Ale nikt we wsi nie kula. Nie na wszystkie choroby bya rada. Przecie nie na tym leczenie polega, eby zawsze bya rada. Wystarczy, eby czowiek wiedzia, e ju nie ma rady i dlatego musi umrze. O, przywie wtedy lekarza nie bya prosta sprawa. Poniewa i daleko, i nie kady lekarz chcia si naraa. Kiedy ojcu kazali pojecha, to modlilimy si wszyscy, dopki nie wrci. Pniej musia go odwie i znw modlilimy si, eby wrci. Tak e czasem ludzie mieli ich ju do. Zwaszcza e do tego wszystkiego jeszcze pili i musiao si im bimber szykowa. Nawet potacwki sobie urzdzali. Kilku umiao na organkach gra, mieli organki, zbierali wszystkie panny, a panny a si rway. Potem jedna czy druga ci od tej potacwki liczya. Za kadym razem, kiedy do wsi przychodzili, znowu kilku z nich nie yo. Nie przeszkadzao im to pi, bawi si. Popili, to nieraz strzelali na wiwat. Wie w lesie, z dala od traktw, kolei, wydawao im si, e kto tam usyszy. Ale powiem panu, e i wesoo si robio, kiedy przyszli. Wie jakby si odmieniaa. Nie od razu. Przychodzili, to twarze zapade, wychude, poczerniae. Oczy niedospane, krwi nabiege, wydawao si, e nie tyle patrz, co nie ufaj. Umiechn si ktry, to nie przypominao to ludzkiego umiechu. Zaronici, jakby si od ostatniego pobytu nie golili. Niektrzy mieli pobandaowane gowy, nieraz krew przez te bandae jeszcze przeciekaa. Niektrzy rce na temblakach. Ten czy tamten kula. Ktry szed w jednym bucie tylko, drug nog mia poobwizywan w jakie krwawe szmaty. Niektrych nieli. Do tych przewanie przywozio si lekarza. A mierdzieli, mwi panu. Pierwsze, od czego zaczynali, to skali si. Moe dlatego e brud tak nie swdzi jak wszy. Rany tak nie dokuczaj, jak wszy, kiedy gryz. Nie byo u nas wszy, matka o to dbaa. Pojawia si choby jedna, zaraz wszystko praa. A prasowaa takim gorcym elazkiem, e a syczao. Zwaszcza w szwach. W szwach najchtniej si wszy gnied. Wszyscymy musieli si kpa, my wosy, czesa najgstszym grzebieniem. Byy takie grzebienie tylko do wszy. Gste, e powietrze przez zby ledwo przechodzio. No, i zlewaa nas sabadylem. Nie wie pan, co to sabadyl? Wtedy by to najskuteczniejszy rodek na wszy. Chodzili tacy po wsiach z guzikami, agrafami, zatrzaskami, igami, szpilkami, nimi. Mieli i klamry do wosw, tasiemki do podszycia, wstki na kokardy dla dziewczyn. Co jeszcze mieli? Rne rzeczy mieli. Sznurowada, past do butw, ma na odciski, kogutki od blu gowy. Tak si mwio na proszki, ale tylko od blu gowy. Kogutki. Prawie wszystko mieli, co si mogo w domu przyda. Gospodynie ich wyczekiway. Do miasta na jarmarki rzadko si jedzio, tylko wtedy, gdy wicej si uszykowao do sprzedania. A taki sabadyl by zawsze potrzebny. Niemal jak wicona woda. Wraz z partyzantami to ju zawsze si pojawiay, kiedy tylko przyszli. Jeszcze nie umieli si iska. Nie wszyscy, niektrym matka, babka musiay pokazywa, jak si iska. Bo apali i wyrzucali. Nie mia pan nigdy wszy? To powiem panu, kto nie mia wszy, nie moe by z tego wiata. Wojna za wojn, a pan nie mia wszy, dziwne. Tak w ogle mwi, nie do pana. Na tym wiecie musi si mie cho raz wszy i musi si umie iska. Dziadek to nawet si dziwi, jak oni walcz, skoro wszw iska nie umiej. Pierwsza powinno onierza, mwi, to radzi sobie z wszami, potem z godem, potem z domem, ktry si zostawio, wtedy dopiero onierz nadaje si do zabijania czy onierzy, czy cywilw. Nie przeszkadzao to jednak dziadkowi siedzie z nimi i patrze, jak si iskaj. Jeszcze im podpowiada, o, tam wsza, tam druga. Nic dziwnego, e potem przynosi te wszy do domu. Potem si kpali, golili, strzygli, myli gowy, przepierali, opatrywali, a stawali si zupenie niepodobni do tych, ktrzy przyszli. Przychodzili starzy, i stawali si modzi. Niektrzy nieomal jeszcze dzieci. Trudno byo nieraz uwierzy, e ten czy tamten to ten sam. Przychodzili, to ledwo nogami powczyli, a potem taczy si im chciao. Nagle nieg u gry zachrzci, zaskrzypiay drzwiczki i smuga wiata wpada a na dno. Nie byo mnie w niej wida, bo, jak powiedziaem, siedziaem pod bokiem na grbie kartofi. Usyszaem tylko gos dziewczcy, piskliwy: Hej! Jest tam kto?! W pierwszej chwili pomylaem, czyby Jagoda, Leonka? Te miay dziewczce gosy. Hej! Jest tam kto?! I dopiero poznaem, e to adna z nich. Pewnie po tym niegu, ktry wybieraem do picia sprzed drzwiczek, domylili si, e kto jest w dole. Zesza chyba jeden schodek niej, ten gos jej sta si dononiejszy, chocia dalej dziewczcy, z lekka nawet jakby zatrwoony: Jest tam kto?! Niech si odezwie! Nie wyszedem, sowo panu daj. Wtem stao si co, co trudno byoby przewidzie. Ta grba kartofi, na ktrej siedziaem, z hurgotem osuna si, a ja wraz z ni. Jakie tam przeznaczenie. Po prostu podbierao si i podbierao, i kiedy musiaa si osun. Wystarczyo, e by jeden kartofel za duo podebrany. I nie wytrzymaa. Daje jedynie do mylenia to, dlaczego w tej, nie w innej chwili. Konar sam z siebie si oberwie, gdy kto akurat przechodzi, i co, przeznaczenie? Usyszaem w grze jej krzyk: O, Boe! Wyskoczya na zewntrz i zacza woa: Tu kto ywy jest! Tu kto ywy jest! I nie byo rady, musiaem okaza si ywy. Usysze nad sob nieomal anielski gos, gdy wydaje si, e ju nie ma wiata, nie ma pana na nim, to jakby ten gos powoywa i wiat, i pana do ycia. Co miaem wic robi, odkrzykn, e mnie nie ma? Zaczem si gramoli w gr ku niej, wiato mi oczy zalewao, tak e najpierw zobaczyem opask z czerwonym krzyem na jej rkawie, zanim j ca po chwili zobaczyem. Nagle si zdziwia: Boe, to ty dziecko jeszcze jeste? Powiem panu, dotkna mnie tym dzieckiem do ywego. Pomylaem, gwniara. I okazao si, e miaem racj. Modziutka bya, janiuteka, chocia w wojskowym paszczu, w furaerce moga wydawa si duo starsza, ni bya. Tym bardziej e paszcz by duo za duy na ni, a rkawy miaa, o, z tyle podwinite, furaerka te pewnie byaby za dua, gdyby nie wosy. Gos jedynie wskazywa, ile moe mie lat. Jak pan wie, wygld moe myli, gos nigdy. Tym bardziej w mundurze. W mundurze najmodszy onierz wydaje si zawsze duo starszy, ni jest. Nawet dzieci w mundurach wygldaj jakby adn spraw byo dla nich zabija, mordowa, pali. Niezalenie zreszt od munduru, kiedy ma si tyle lat, co ja wtedy miaem, nawet o te kilka lat kto starszy wydaje si omal stary. Potem to si zmienia, lata do lat si zbliaj, a im bliej mierci, wszystko si wyrwnuje. Zwaszcza e nie wedug lat mier nas sobie wybiera. Nie powiedziabym, na chybi traf. Jest w tym mdro mierci. Sanitariuszk bya, jak wskazywaa ta opaska na jej rkawie, z czerwonym krzyem. A gdy wyszedem ju z tego dou, zobaczyem, e ma jeszcze torb przewieszon przez rami, te ze znaczkiem czerwonego krzya. Za cika ta torba dla niej bya, bo a si jej rami uginao. Ca aptek w niej nosia. Zreszt nie tylko z torb byo jej za ciko. Sama jedna na cay oddzia, wyobraa pan sobie. Nigdy si nie skarya, ale nietrudno byo si domyle, e to wszystko jest ponad jej siy. Wci praa bandae, opatrywaa rany, wci jakie piguki podawaa na ble, na gorczki, ocieraa poty, obmywaa z krwi, z brudu, nieraz od stp do gw, gdy ktry nie mia siy sam wsta, i wci j tu woali, tam woali w dzie, w nocy. Nawet dzisiaj gdy o niej myl, nie chce mi si wierzy, e mona mie tak niewiele lat i bez adnej ulgi, ktra przecie kademu si naley, gdy ma si tyle lat, co ona miaa. Nie powiem panu, ile miaa, nigdy o swoich latach nie wspomniaa, moe si wstydzia, ale znosia to wszystko, jakby bya duo, duo starsza. W skrytoci ducha nawet pragnem, aby bya duo, duo starsza. Nie dlatego, jak pan myli. Tylko do pewnego wieku tak si pragnie, potem to pragnienie zaczyna si odwraca. Sdzi pan, e odtd stajemy si gorsi? Nie zgodzibym si z panem. Gorsi ju jestemy w piaskownicach. Bawi si pan jako dziecko w piaskownicy? Ja te nie. Po co na wsi by kto robi dla dzieci piaskownic? Piasku byo wszdzie peno. Gdzie tylko Rutka wpadaa w zakola, tam jeden brzeg by piaszczysty. Mg si pan tarza w piasku, obsypywa piaskiem, budowa z piasku, co tylko pan chcia. I nie tylko nad Rutk. Na wsi zreszt nie cignie tak do piasku jak w miecie. Pola, ki, las, ze wszystkich stron otwarte, otwarte nad panem, otwarte w gb, kto by si tam bawi w piasku. Wszdzie mona si byo bawi. Tak jak i mieszka, mieszkao si wszdzie. Niepotrzebne byy due domy, nikt nie musia si rozdziela. Mieszkao si i na podwrzach, i w stodoach, w chlewach, w sadach, w polach, na kach, pod niebem, nad Rutk. Cay wiat by domem, a dom suy jedynie, eby si mogli wszyscy po caym dniu znw razem znale. To kady chcia jak najbliej drugiego. W niektrych domach nie byo nawet pokoju, tylko jedna izba, wtedy byo ju najbliej. Dopiero w ciasnocie mona tak naprawd poczu, e si jest razem. Kto by wic robi dla dzieci piaskownice, kiedy i dzieci chciay si czu razem ze wszystkimi. Gdyby przyszo komu do gowy wybudowa tak piaskownic, jak w miastach si widzi, myli pan, eby jakie dziecko chciao si w niej bawi? Choby je przywizali na acuchu, zerwaoby si. A w piaskownicy zagniedziyby si kury, gsi, kaczki, te si lubi w piasku tarza, napaprayby, o, i byoby po piaskownicy. Za granic napatrzyem si na piaskownice. Gdziekolwiek mieszkaem, wszdzie znajdoway si wrd domw piaskownice dla dzieci. Lubi dzieci, mwiem panu, to gdy miaem troch czasu, siadaem sobie na aweczce w pobliu takiej piaskownicy, midzy nianiami, mamami, babciami. I powiem panu, gdy tak patrzyem na te bawice si w piaskownicy dzieci, nawiedzao mnie czasem wzruszenie, ale czasem i lk. O, piaskownica to ju wiat, niech pan mi wierzy. Par metrw na par, a wiat, ludzko, przysze wojny. Buzie mie, rumiane, wydawaoby si, niewinne, a ju mgby pan wskaza, ktre by ktre w piasku zagrzebao, a ktre by si przed ktrym w tym piasku schowao. Ktremu tej piaskownicy bdzie kiedy za mao, a ktre si w niej kiedy zgubi. Czyby winna bya piaskownica? Niektrzy tak myl. Ale gdy si nad tym zastanawiam, czasem mi si wydaje, jakbymy wszyscy byli wygnacami z piaskownicy, niezalenie od wieku. Ja rwnie, jakkolwiek nigdy nie bawiem si w piaskownicy. A wie pan, naturalnie spotykaem za granic piaskownice z kolorowym piaskiem. Zielonkawym, niebieskawym, rowym. Myl, e farbowany. Gdzieby piasek by w takich kolorach. Tylko czy od kolorowego piasku moemy sta si inni? To prawda, e zaleymy od kolorw take. Ale przecie nie wszyscy w rwnym stopniu od tych samych. A kto od ktrego bardziej, nie wiemy. Jaki kolor w kim powieje, a jaki w kim jaskrawszy si robi, nie wiemy. I czy te kolory, ktre widzimy, s te same w nas? A zreszt czy mona mdrzejszy kolor dla piasku wymyli ni kolor soca, niech pan powie. Dla lici mdrzejszy ni zielony? Dla nieba ni niebieski? Dla niegu ni biay? Oczywicie, e kolory s mdre. Nie wiedzia pan? Gdyby nie ten biay nieg wtedy, to przecie... Jaki kolor najbardziej lubi? Pyta mnie pan, jakby pan by dziennikarzem. A przecie nie jest pan. To jedno na pewno wiem. Nawet nie wyglda pan na dziennikarza. Jaki kolor? No, nie wiem. Zaskoczy mnie pan. Nie mam ulubionego kolom. I czyby to cokolwiek znaczyo, gdybym powiedzia na przykad zielony? Bo jaki to jest zielony? Kade drzewo w lesie, kady krzak, kady listek, nawet mech s inaczej zielone. I to wszystko przemienia si i w panu w jeszcze inn zielono. Czy mona wic powiedzie, e co jest zielone? Zielone to nieskoczono. Kady kolor nieskoczono. Gdy patrzyem przez t szpar w drzwiczkach, zdumiewao mnie, jak jedna biao przemienia si w inn biao, po chwili w inn i nigdy ju do poprzedniej nie wraca. Jakby fale biaoci napyway na ten biay nieg. To jaki, wedug pana, byby kolor biay? Bawi si pan ze mn. Chciaby mnie pan cae ycie widzie w piaskownicy. Te bym wola. Tylko e aden kolor nie jest raz na zawsze. Kolor to ruch, jak wszystko. Za granic odwiedzaem czasem galerie, muzea. Te pan odwiedza? To musia pan zauway, e u kadego malarza najtrudniejszym kolorem jest ciao kobiety. Nawet u tego samego na tym i na tym obrazie. Nie chodzi mi o to, e kolor si zmienia, tyj- ko jakby bezradno wobec tego koloru si ujawniaa. Czy mona zatem powiedzie, e ciao kobiety ma taki czy taki kolor? Skoro ten kolor moe zalee, dajmy na to, od zwtpienia malarza w siebie? Czy od jego lku, cierpienia, rozpaczy. Tak, take podania. Patrzc na te obrazy, miaem nieraz wraenie, jakby wszystkie te kolory nie byy w stanie czemu sprosta. Nie, nie modelowi, jak pan myli. Czemu? To musi pan ju sam sobie dopowiedzie, jeli mia pan kobiety. Siostra wcale si mnie nie wstydzia, kpaa si przy mnie nago. Siostra, tak wszyscy na ni mwili i ja mwiem. To byo zreszt pierwsze sowo, ktre wymwiem. Siostra. Bo dugo, dugo nie mwiem. Zwyczajnie nie mwiem. Jakbym nie umia. Jakbym nie zna sw. Po prostu byem niemow. Ona mnie zreszt nauczya tego pierwszego sowa. Mw do mnie siostra, powiedziaa. Tak wszyscy na mnie mwi. No, powiedz siostra. Powiedz, siostra. Sio-stra. Stawiaa mnie zawsze na stray, kiedy si kpaa. Ty moesz na mnie patrze mwia. Pilnuj, eby oni mnie nie podgldali. Gdziekolwiek by jaki strumyk, ruczaj, rdeko, zawsze si kpaa. Zatrzymywalimy si zreszt tylko tam, gdzie bya woda. Trzeba byo przecie co pi, w czym si umy i do przeprania byo zawsze sporo. Chociaby bandae. Pomagaem jej we wszystkim. Co miaa do uprania, zanosiem do wody, potem na gaziach rozwieszaem. Nie mwiem, ale rozumiaem, co do mnie mwia, ona, inni. Czy opatrywaa ktrego rannego, zawsze co potrzymaem, z torby wyjem, uciem, pomogem jej zawiza. Musiaa ktrego obmy, bo lea jak zewok, to mu gow podtrzymaem czy na bok trzeba byo go przekrci, to bok. Buty mu zdejmowaem, bo i nogi mu zawsze obmya, mimo e nie by ranny w nogi, ale mwia, e z czystymi nogami lej mu bdzie. Nie ma pan pojcia, jak mieli nogi schodzone, cae w bblach, obtarciach, strupach, do krwi nieraz starte, zaropiae. Razu jednego traflimy w lesie na jeziorko, nawet spore. Wtedy ju na duej zatrzymalimy si. Mwili, e tu jeszcze stopa ludzka nie stana, to nas nikt nie znajdzie. Rzeczywicie nawet po drzewach byo wida, ze staroci same si waliy. A grzybw, jeyn, poziomek, jagd, tylko zbiera. Ptakw, mwi panu, zatrzsienie. I jakie pan chcia. Od witu las rozbrzmiewa piewem. Po jeziorku pyway kurki wodne, kaczki, abdzie. Miejsce wymarzone, eby wypocz po tym cigym chodzeniu, wyspa si nareszcie, wyliza z ran, a nawet na ten czas o wojnie zapomnie. Prawd mwic, nie wiedziaem, czy dalej trwa, czy moe ju si skoczya. Nikt nic nie mwi. Wci krylimy po lasach, wsie omijalimy. Raz, pamitam, przez tory kolejowe przechodzilimy, raz przez jaki most, a raz we mynie bylimy, noc. Widziaem tylko, e pene worki czego wynosz i kad na furmank. Kazali mi usi na tych workach. I oni szli, a ja jechaem. W kocu usnem i kiedy kto mnie zdj z tych workw, to ju bylimy w lesie. Raz znw w jakim dworze bylimy, ale tylko w parku. Wynieli nam co do jedzenia, zjedlimy i ruszylimy dalej. Mnie zawsze siostra za rk prowadzia. I pytaa si co troch, czy nie jestem zmczony. Czasem ktry mnie wzi na barana i ponis troch. Zim wykopywali ziemianki, w tych ziemiankach mieszkalimy, tak e wojna moga si ju skoczy. W domu wci si mwio, e na Boe Narodzenie si skoczy albo na Wielkanoc. Tu nikt nic nie mwi. W kadym razie przy mnie. Gdy o czym rozmawiali, a zbliaem si, milkli. Kiedy mnie nie zauwayli, wieczr by, siedziao ich kilku przy ognisku i udao mi si jedynie usysze, a do zwyciskiego koca. Bybym moe wicej usysza, tylko e nadepnem na such gazk i umilkli. Prawd mwic, nie zaleao mi na tym, eby si skoczya. Dobrze mi z nimi byo. Siostra bya dla mnie jak prawdziwa siostra, przywizaem si do niej, nie wyobraaem sobie, e moglibymy si rozsta. Mogem si tego czy owego domyle, ale nie chciaem si domyla. Zdarzao si na przykad, e kilku czy kilkunastu zrywao si nagle, brali bro i gdzie szli. Wracali nad ranem czy na drug noc, kiedy jeszcze spaem. Gdzie byli, nie wiem. Jak miaem si zapyta, kiedy nie mwiem? Zawsze si lepiej jado po takiej ich wyprawie. By chleb i sonina, czasem kawaek misa w zupie. I zupa nie cigle ta sama, jakby ze wszystkiego, tylko na przykad grochwka. Grochwka, to a wszyscy rce zacierali. Lepiej si te jado, gdy we wnyki czy sida udao im si co zapa. Strzela byo zakazane. A tak, to si przewanie kasz jaglan jado. Wie pan, co to kasza jaglana? Z prosa. Nie wie pan, co to proso? To nie bd ju panu tumaczy, bo odtamtd nie znosz kaszy jaglanej. Skd mieli t kasz, nie wiem. Tak jak nie wiem, gdzie si wyprawiali, gdy brali z sob bro. Raz mi z takiej wyprawy przynieli pudo landrynek, raz pik, to znw kiedy warcaby i jeden z nich nauczy mnie gra. Potem zawsze z nim graem. A kiedy ksik. Banie Andersena. Zna pan? Powiedzieli, e jeli zaczn czyta, to moe zaczn i mwi. Ale przecie nie po te landrynki, pik, warcaby czy Banie zabierali z sob bro. Prbowaem w mylach czyta, bo ustami nic mi nie szo. Przebrnem ledwo stron, a namozoliem si, e wolabym ju fasol uska. Chocia, jak panu wspominaem, nie znosiem uskania fasoli. Po prostu nie umiaem czyta, jakkolwiek w szkole najlepiej ze wszystkich czytaem. Prawie pynnie czytaem. Lubiem czyta. W domu wieczorami nieraz na gos wszystkim czytaem. Jagoda, Leonka starsze ode mnie, jedna dwie klasy wyej, druga trzy, a gorzej ode mnie czytay. Siostra raz zauwaya, e si mcz. Daj, ja ci bd czyta powiedziaa. I odtamtd, nie co dzie, bo nie co dzie miaa za dnia czas, a wieczorami nie wiecio si, czytaa mi. Przynajmniej t stron, dwie. Chocia nieraz oczy kleiy jej si ze zmczenia. Czasem ten czy tamten si do nas przyczy, czasem kilku. Stare konie, a suchali bani, wyobraa pan sobie. I to byli partyzanci. Zawsze zakadaa zasuszonym liciem w miejscu, gdzie przerwaa. Potem tego licia ju nie wyrzucaa, bo mwia, e al jej takiego piknego licia wyrzuci. I zakadaa nowym w miejscu, gdzie znw przerwaa. Zbieraem te licie, wyszukujc najadniejsze. Nieraz kawaek lasu zszedem. A potem oboje z tych najadniejszych przeze mnie zebranych wybieralimy najadniejszy. Tym zaoymy, chcesz? I ja zawsze tym chciaem. Gdzie ty takie pikne licie znajdujesz? dziwia si za kadym razem. Powiem panu, dla tego jej zdziwienia gotw bybym na drzewa si wspina, nie tylko pod drzewami wrd opadych szuka. Dby, buki, klony, wizy, jawory, rne drzewa rosy. Ca prawie ksik tymi limi zaoya. Zostao nam jeszcze kilka bani do przeczytania, ale ju nie zdya. Przynios potem ksik, poka panu ktrych. W pokoju mam. Niech si pan nie obawia, nie bd panu czyta. Ktre nieprzeczytane, niech ju tak zostan. Nie, tamta limi zaoona zgina. T sam kupiem. Zaszedem raz po nuty do sklepu, mieli te ksiki. Kupiem ju nuty i tak od niechcenia rozgldam si po pkach z ksikami. Nagle widz Andersen, Banie. Serce mi mocniej zabio. Kupiem, przyniosem do domu, pooyem na nocnej szafce przy ku. Mieszkaem sam, ona mnie niedawno odesza. Zawsze przed zaniciem czytaem. Zmczony, niezmczony, zawsze musiaem cho t stron, dwie przeczyta. Ju po tej jednej stronie czuem, jak spokj na mnie spywa i wszystko wraca na swoje miejsce, a po kilku, kilkunastu oczy zaczynay dawa zna, e wkrtce si zamkn. Nie musiaem proszku bra. Ale reszty tych bani, ktrych mi nie przeczytaa, nie mogem jako przeczyta. Teraz niby czasu mam duo wicej, jak to po sezonie. Spa nie musz, bo i wstawa rano wyspany nie musz, a te nigdy po te banie nie signem. Czytam, owszem, ale ju nie tyle. Ju mnie nawet ksiki nie s w stanie zmusi do spania. Poza tym wydaje mi si, e ju mi ksiki nie pomog zrozumie tego, co chciabym jeszcze na koniec zrozumie. Przy elektryfkacji wsi kiedy pracowaem, w jednym domu, gdzie zakadalimy instalacj, patrz kiedy, le na oknie Banie Andersena. Pytam si gospodarza, czy mgbym poyczy. A on: Wecie sobie. Nam niepotrzebna. To chopaka naszego. Zabio go. Wlaz na min. Przyniosem na kwater, w czterech mieszkalimy, i wieczorem w ku miaem zamiar poczyta. Zobaczy to jeden, z ssiedniego ka, i zacz si mia: Co ty, banie czytasz? A drugi z drugiego ka: Tobie to by si dziewucha przydaa. I to taka, co i tu, i tu, i wag ma. I zawstydziem si, wycignem walizk spod ka i schowaem pod koszul, skarpetki, inne rzeczy, na samo dno. Potem na budow przeszedem, ale ju nigdy nie signem do walizki, eby wyj i przeczyta. W kocu daem jednemu dla dziecka w prezencie. Jecha na niedziel do domu i martwi si, e nic swojemu chopakowi nie kupi. Spytaem: A ile ma lat? I wycignem te Banie. We mu. W sam raz na jego wiek. Tyle samo miaem. Ale dlaczego siostra si mnie nie wstydzia, nie wiem? Czy e nie mwiem? Czy z innego powodu? Raz tak pilnowaem, eby jej nie podgldali, i staem tyem do jeziorka, a ona nad brzegiem si rozbieraa. Nagle woa: Odwr si! Wstydzisz si mnie?! Chod no tutaj! Kiedy si ostatni raz kpa? Nie wiedziaem, jak jej powiedzie, e niedawno si kpaem. Pewnie dawno powiedziaa. Wszyscy tu brud lubicie. Rozbieraj si. Wykpiesz si razem ze mn. Staem jak zamurowany. Co tak na mnie patrzysz? Nie napatrzye si jeszcze? Uciekem oczami w bok. Nie stj. Rozbieraj si. Daj, pomog ci. Sam bym chyba guzika nie da rady odpi przy koszuli. Wyprostuj gow. Daj tu rk. Unie nog. Patrz sobie, patrz. W twoim wieku co ty wiesz. O, woskw nawet jeszcze nie masz. Co, pry ci si ju? Ale to jeszcze, to jeszcze. Moe nie bdziemy ju yli. W kadym razie ja na pewno. No, skacz za mn. I skoczya do wody. Jakby jaka kolorowa smuga, tak j zapamitaem. Wszystkie kolory w niej byy. Na adnym obrazie ju nigdy jej nie odnalazem. Twarz mi si jej zamazaa, a t smug jej ciaa wci widz. No, skacz! krzykna, wynurzajc si z wody. Popyniemy na tamten brzeg! Nie bj si, bd pyna przy tobie! Nie baem si, umiaem nie najgorzej pywa. Rutk nieraz pynem i pynem, z biegiem, pod prd. Tu przy mnie pyna, a gdy podpynlimy pod tamten brzeg, spytaa: Zmczye si? Wyjdmy, sidziemy na troch. Wyszlimy, siedlimy na brzegu i patrzylimy na to jeziorko z tamtej strony. To jeziorko jest jeszcze pikniejsze z tego brzegu powiedziaa. Pikna byaby i mier w nim. Zamylia si, a po chwili znw powiedziaa: Spjrz na mnie. Nie uciekaj wzrokiem. Chc, eby mnie zapamita. Zapamitasz mnie? Powiedz, e mnie zapamitasz. Ty na pewno przeyjesz. Bo my... urwaa. Spojrzaem na ni. Mylaem, e mi si wydaje, ale nie, po jej po- liczkach pyny zy. Nie pacz zaprzeczya, chocia nic nie powiedziaem. Wyszlimy tylko z wody i mamy mokre twarze. Ty te, mogabym powiedzie, e paczesz. Ale ja wanie pakaem. Nie po wierzchu. Czuem co takiego, jakby z drugiej strony moich oczu zy do wewntrz mnie spyway. Dowiadczy pan moe takiego paczu? Ja tylko ten jeden raz, wtedy. I po raz pierwszy, odkd mnie w tym dole znalaza, poczuem w ustach sowa. Ja... powiedziaem. Zaciem si. Potem: zawsze... potem: siostr... Nie daa mi dokoczy. Wybuchna radoci: Ty mwisz! Ty mwisz! Otara zy z policzkw. Pyniemy z powrotem! Powiemy wszystkim, e mwisz! Co chciaem wtedy powiedzie? Nie pamitam. Moe nic wanego. Ale dla mnie to byy najwaniejsze sowa w moim yciu, jakie chciaem powiedzie, a ktrych nie powiedziaem. Tak zastanowi si, to ile takich niewypowiedzia- nych sw przepado na zawsze. A moe waniejsze byy od tych wszystkich wypowiedzianych. Nie sdzi pan? Nie mogem zrozumie tylko jednego, dlaczego nie chciaa si przyzna, e pacze. A pakaa, mgbym przysic, e pakaa. W tym wieku moe si i wielu rzeczy nie rozumie, za to czuje si gbiej, niby si rozumiao. Nie mwic, e widzi si wszystko, widzi na przestrza. ycia nie da si przed nikim zasoni, a tym bardziej przed dzieckiem. Nie ma takiej kurtyny, eby mona zasoni. Dziecko nawet przez kurtyn widzi. Czasem sobie myl, czy to nie dzieci s naszym sumieniem. Potem coraz mniej si widzi. wiat ju nie chce si tak w oczach odbija. A dziecko nie musi nawet patrze. wiat mu sam si pod powieki wciska. wiat jest jeszcze wtedy przezroczysty. Niestety, wyrasta si z tego. Dzisiaj trudno mi uwierzy, e byem kiedy i ja dzieckiem. Pasem krowy, ale jaki to dowd. Przedtem pasem gsi. Potem gsi przej po mnie dziadek, a ja po dziadku krowy. I wyobraaem sobie, e ju tak bdziemy si z dziadkiem cigle zmienia. Dziadek znw przejmie po mnie krowy, a ja znw po dziadku gsi. Potem znw dziadek gsi, ja krowy. I tak od krw do gsi, od gsi do krw bdzie zawsze. Byem wicie przekonany, e dziadek by od pocztku zawsze dziadkiem, to i ja bd zawsze dzieckiem. Jakkolwiek wedug mnie, gsi trudniej pa, powiem panu. Zmieszaj si paskie z czyimi, wszystko to biae, i rozpoznaj potem ktre twoje, nie twoje. Nie mwic, e i pobij si nieraz, pokrwawi, wczepi si jedna w drug, e nie mona ich rozerwa, zwaszcza gsiory. U nas chowao si duo gsi, z przeznaczeniem na pierzyny, poduszki dla Jagody, Leonki, kiedy bd za m wychodziy. Do tego matka chciaa, eby miay puchowe, a na to trzeba gsi a gsi. I nie jeden rok skuba, nie dwa. Na tak pierzyn puchu duo idzie, a na gsi nie ma tak duo. Tak e wolaem ju krowy pa. Tylko nie wiem, czy pan wie, co to jest pastwisko? Tak, ki przeznaczone do pasienia krw. Tylko e to nie wszystko. eby dugo nie mwi, powiem panu jedno. Matka nieraz rce nade mn zaamywaa: Takie bye dobre dziecko, kiedy gsi pas. Przez pastwisko wchodzio si od razu w doroso. Kto skoczy pastwisko, choby mu mwili, e jest jeszcze dzieckiem, nie by dzieckiem. A siostra traktowaa mnie cay czas jak dziecko. Od pierwszego zdziwienia wtedy, gdy z dou wyszedem. Boe, to ty dziecko jeszcze jeste?! I tak ju do koca. Moe dlatego pozwalaa mi na siebie patrze, kiedy si kpaa, a wszystkich innych baa si? Nie wiem, tego wanie nie mog zrozumie, zwaszcza po tym, co si ktrej nocy stao. No, wic staem i pilnowaem, eby jej nie podgldali. O, tak, prawie wszyscy. Zauway ktry, e idzie do jeziora, od razu gdzie tam bokiem podkrada si za ni, przyczaja za krzakiem, za drzewem czy nawet na drzewo wychodzi, jeli stao tu nad brzegiem. Czasem i ranni zwlekali si i czogali nad jeziorko. Niektrzy si poszyli, gdy zobaczyli, e stoj na stray. Ale nie wszyscy. Niejeden za nic sobie mia, e stoj. Niejeden mnie zwymyla. Czy kaza mi gb na kdk i siedzie cicho. A by taki jeden, mia lornetk, to kad si nawet tu przy mnie, przy krzaku czy przy drzewie, a ja byem dla niego powietrzem. Poruszyem si, to mwi, cicho, bo zastrzel. Wielkie byo chopisko, a zy w oczach, jakby nawet siebie nie lubi. To dla takiego zastrzeli kogo, kromk chleba zje. Strasznie si go baem. Staem wic jak sup, gdy on przychodzi podglda. Raz tak kaza mi sta i ani mru-mru, a ona tam, na brzegu rozebrana, jakby nie miaa zamiaru wchodzi do wody, tylko wystawia si ku socu. Pooy si, przystawi lornetk do oczu i patrzy, patrzy, serce mi tak bio, jak mi jeszcze nigdy nie bito, wtem waln pici w ziemi, przytuli gow do tej ziemi i jkn: Chryste Panie. Chryste Panie. Odwrci si twarz ku grze. Znale si tak midzy jej nogami. Wiedziaby czowiek, za co walczy. Przetar oczy po tej lornetce. I tak nas wszystkich wybij, co by jej szkodzio. Wycign ku mnie t lornetk. Chcesz popatrzy? Wzruszyem ramionami. A to moe i lepiej. I tak si zoyo, e w kilka dni potem, w rodku nocy zbirka w dwuszeregu, odlicz, wszyscy pod broni i gdzie pomaszerowali. Z nimi siostra. Zostali ranni, warty i ja. Tamci wrcili a dopiero na trzeci dzie nad ranem. Wygldali jak zgonione wilki. Kilku rannych, dwch nieli na noszach uplecionych z gazi. A ten, ktrego si tak baem, nis siostr na rkach. Nie ya. Sam by ranny w gow, wosy mia krwi pozlepiane, krew spywaa mu za konierz. Nie chcia jej przez drog nikomu odda. Chcieli zrobi nosze i nie siostr na noszach, nie odda. Zgino jeszcze czterech, ale tamci zostali. On tylko rzuci si pod kule i zabra siostr. Wtedy zosta ranny. Siostra zgina, gdy opatrywaa ktrego z tych zabitych. Niepotrzebnie. Bo tamten zdy tylko oczy otworzy i powiedzia, niepotrzebnie, siostro. I nie y. Kto sysza? Pyta pan, jakby pan nie wiedzia, e zawsze kto usyszy. Nie ma sytuacji, eby nie znalaz si kto, kto usyszy. Powiem panu, przeczuwaa, e zginie. Czy moe tylko nie chciaa y? Kiedy pomogem jej zanie pranie do jeziorka. Duo tego byo. Co upraa, wypukaa, rozwieszaem na gaziach. Dzie by, jakich mao. Niebo niebieciuckie, bez najmniejszej chmurki. Kwity lipy, mid byo czu w powietrzu, brzczay pszczoy, gorco tao, pogoda wymarzona do prania, suszenia. Nagle zostawia szmaty, siada sobie przy brzegu, podkulia nogi pod brod, obja si rkami, patrzya, patrzya w to jeziorko. Tak mi si nie chce dzisiaj pra powiedziaa. Najchtniej bym si na tym jeziorku pooya, wiesz. I leaabym tak. Jak mylisz, utonabym? Zerwaa si, zacza si rozbiera. Pjd, si wykpi. A ty popilnuj. O, tam sta. I skoczya do wody. Patrzyem, jak pynie, a strach mnie a w gardle zacz dusi, e za chwil pooy si na wodzie i nie zrobi ju adnego ruchu. Na szczcie popywaa troch i wrcia. Ubraa si. No, a teraz bierz si, siostro, za pranie skarcia si. I midzy jedn szmat a drug, gdy mi podawaa, ebym rozwiesi, powiedziaa: Wiesz co, przeniesiesz si do mnie mieszka, chcesz? Boe, czy tu si mieszka, w tych szaasach, norach? A gdy nastpn szmat braem od niej, eby rozwiesi: A nie dobiera si ju ktry do ciebie? Nie zrozumiaem, o co jej chodzi. No, co tak patrzysz? Dlatego bdziesz ze mn mieszka. Szkoda, e wczeniej o tym nie pomylaam. Moe i ja si bd moga wyspa. Tak samo nie zrozumiaem, dlaczego nie moe si wyspa. Naznosia ciki, zrobia mi posanie naprzeciwko swojego. Swoje musiaa troch cieni, eby i moje si zmiecio. Z tej ciki wybraa wszystkie szyszki, odzie, patyki, nakada na to suchej trawy, eby mikko mia, powiedziaa, a na to pooya jakie achy. Czasem, gdy noc bya chodniejsza, pytaa si, czy nie zimno mi, i na koc, ktrym si nakrywaem, kada jeszcze swj paszcz. Nie spao mi si jednak lepiej u niej. Mimo e nikt nie chrapa, nie pali papierosw, nie kl, nie krzycza przez sen. Spaa cichutko, e nieraz jej w ogle nie syszaem. Tylko e ta cisza bya trudna dla mnie do zniesienia. Wanie ta cisza mnie nieraz po kilka razy w nocy budzia. Zrywaem si, nasuchujc z lkiem, czy pi. Gdy nie usyszaem jej oddechu, podnosiem si z posania i nadstawiaem ucho na ni. I chocia uspokojony, e pi, nie mogem czsto potem zasn. Ktrej nocy, nie wiem czemu, zbudziem si przeraony, podniosem si i dotknem delikatnie jej czoa, czy ciepe. Zerwaa si rwnie przeraona: Ach, to ty. Boe, jak si zlkam. Nie dotykaj mnie nigdy, kiedy pi. Pamitaj, nie dotykaj. Chciaem tylko... Wiem powiedziaa. Po si, pij. Bywao, e i ona podnosia si z posania i wstrzymujc oddech, nasuchiwaa, czy ja pi. A przekonana, e pi, chocia udawaem, braa paszcz, jeli mnie nim nie nakrya, i gdzie wychodzia. Najprzerniejsze myli tuky mi si wtedy po gowie i czekaem na ni, dopki nie wrci. A gdy wrcia, czasem udawaem, e si dopiero zbudziem. Zbudziam ci? Przepraszam. Poszam si wykpa. W nocy przynajmniej nikt nie podglda usprawiedliwiaa si. Woda taka ciepa. Ksiyc w peni. Jeszcze pikniejsze to jeziorko ni za dnia. I tak za kadym razem byo. Tote postanowiem sobie, e ju nie bd si wicej budzi, gdy wrci. Ale kiedy wrcia, udaem, e pi, pooya si, nagle sysz, e pacze. Wiem, e nie pisz powiedziaa. Ju nie wytrzymuj. Tacy biedni s. Ale ju nie wytrzymuj. 11 Zamyli si pan, tak? I nad czym, jeli wolno spyta? Prawda, jest si nad czym zamyli. I nie musi by zaraz powd. Tak w ogle jest nad czym. Za granic widziaem kiedy rzeb. Zamylony. Widzia pan? No, wanie. Stanem przed ni i zaczem si zastanawia. Bybym j najchtniej spyta, nad czym si tak zamylia. Ale jak spyta rzeb? Gdyby czowiek chcia si tak nad sob zamyli, te staby si pewnie rzeb. Tylko w takim razie niech pan powie, czyby tylko rzeby, obrazy, ksiki, muzyka byy w stanie nad nami si zamyli, a my sami ju nie? O nic mi nie chodzi. Tak si pana spytaem, jakbym tej rzeby pyta. Wiem przecie, e jak ona, i pan mi nie odpowie. Czowiek tak czasem o co spyta, ale nie oczekuje odpowiedzi. S przecie pytania, zgodzi si pan, ktre same sobie wystarcz. Zwaszcza e adna odpowied i tak by ich nie zadowolia. I, wedug mnie, wcale to nie zaley od tego, o co si pytamy. Tylko kto kogo. Nawet gdy sami siebie pytamy, zawsze jest, kto kogo. To moe jedynie tak si wydawa, e ten, kto pyta, ten sobie i odpowiada. Jeli si jednak nad tym zastanowi, zawsze kto inny pyta, a kto inny odpowiada. Czy nie odpowiada, bo moe si, dajmy na to, zamyli. Kade pytanie wybiera sobie w nas kogo odpowiedniego. I nawet najbahsze pytanie kogo innego. A nie tylko tego, ktry ma na nie odpowiedzie, take tego, ktry ma je zada. I za kadym pytaniem i ten, i ten bdzie to kto inny. Jest w nas przecie i dziecko, i starzec, i modzieniec, i kto, kto umrze, i kto wtpi, i kto ma nadziej, i kto nie ma ju adnej. I tak dalej, i tak dalej. Gdyby byo inaczej, nikt nie musiaby siebie o nic pyta, nie musiaby sobie na nic odpowiada. Tymczasem nikt nie moe o sobie powiedzie, e to on, jak by on i bdzie on. Nikt nie moe sam sobie zakreli granic ani ustanowi siebie jako siebie. Dlatego wci musimy zadawa sobie pytania, raz przez tego, raz przez tamtego, to znw przez kogo innego, zadawane raz temu, raz tamtemu, raz komu innemu, mimo e i tak wszystkie pozostan bez odpowiedzi. O, uskamy fasol, mona by powiedzie, pan jest, ja jestem, a przecie czujemy w rkach kadego strka, kade ziarnko, ktre z tego strka wyuskamy. Mimo to waniejsze jest, jak pan mnie, a ja pana wyobraamy sobie, jak ja siebie wobec pana sobie wyobraam, a pan siebie wobec mnie. To, e si widzimy, e uskamy, nie jest niczego dowodem. Za mao byoby, gdybymy tylko uskali, abymy mogli doznawa tego, e uskamy. Nasze wzajemne wyobraenia siebie nadaj dopiero wymiar temu, e uskamy. Jak nadaj wszystkiemu. Nawet powiem panu, wedug mnie, dopiero to, co wyobraone, jest prawdziwe. Dlaczego si pan dziwi? W takim razie nie rozumiem, e to do mnie pan przyszed po fasol. Nie mg pan przecie wiedzie, e sadz fasol. Niewiele, tyle, co dla siebie, jak mwiem. Wic tym bardziej nie mg si pan spodziewa, e mam na sprzeda. I o tej porze kto tu mgby do mnie przyj? Najwyej kto z umarych. Tote i ja nie mogem si pana spodziewa. Zreszt miaem niedugo ju i spa. Domki bym tylko jeszcze obszed. Tak mniej wicej si kad. Wczenie, bo i noc robi si teraz wczenie. Z tym e w ku jeszcze czytam, sucham muzyki, zanim zasn czy nie zasn, rnie bywa. Zasn, to po godzinie, dwch si budz, znowu czytam, sucham muzyki, dopki znw nie zasn. A znw si zbudz, wstaj i obchodz domki. Czasem jednak przyjdzie noc jak dzie, poo si, a wiem, e nie zasn. Wtedy wstaj i odmalowuj te tabliczki. Wolno mi to idzie, widzia pan, ale mam nadziej, e zd. Gdybym mia dawniejsze rce, kiedy jeszcze graem... Puk, puk do drzwi, a kog to niesie, pomylaem. Do mnie? A to pan i o fasol pan pyta. Rozumiem, gdyby pan o drog pyta, jak wyjecha std i w ktrym kierunku. Czy ktry to domek pana Roberta, bo chciaby si pan tam zatrzyma, no, tobym panu powiedzia, ten tam i gdzie klucz jest. Ale e fasoli chce pan kupi, przyzna pan, mogo to wzbudzi we mnie podejrzenie. No, a gdybym tak nie mia? By pan zreszt przekonany, e nie mam. Sdzi pan, e niedugo zabawi. Niech pan nie zaprzecza. Nawet si zastanawiaem, mam, nie mam, bo moe wystarczyoby ju tego ycia. Tylko zwrcio moj uwag, e kogo mi pan przypomina. Jeszcze w tym paszczu, kapeluszu, gdzie musieli- my si ju spotka, chociaby przypadkiem. Mam, nie mam, mam, nie mam, grzebaem naprdce w pamici, gdzie, kiedy? Lecz pami jest jak studnia, im gbiej, tym ciemniej. A przepraszam, e zapytam, jakby pan okreli, co to jest przypadek? Dlaczego pytam? Bo kiedy za granic szedem przed poudniem na prb, a z naprzeciwka, widz, idzie kto troch podobny do pana, gdy tak na pana teraz patrz. Nie zrwnalimy si jeszcze, brakowao nam kilkunastu krokw do siebie. Moe nie zwrcibym na niego uwagi, gdy wtem, uchylajc kapelusza, ukoni mi si. Czy moe ja mu si pierwszy ukoniem, chcc uprzedzi go, bo dostrzegem, e umiechajc si do mnie, unis rk nad kapelusz, aby go uchyli. On czy ja, nie ma to zreszt znaczenia. I tak trzymajc, on swj kapelusz nad swoj gow, ja swj nad swoj, i umiechajc si do siebie w przekonaniu, e si znamy, minlimy si. Zaraz jednak, jak tylko si minlimy, obejrzaem si za nim i zobaczyem, e i on si za mn oglda. Gdzie mymy si spotkali i kiedy, nie mogem sobie przypomnie. I on widocznie nie mg sobie przypomnie, bo dlaczego miaby si oglda za mn, jeliby pamita, gdzie, kiedy. Uszedem kilkanacie krokw i znw si obejrzaem. Moe pan nie wierzy, ale on rwnie obejrza si za mn. Pomylaem, podejd, spytam go, skd si znamy. I w tej samej chwili on podobnie ruszy w moj stron, jak si okazao, z tym samym zamiarem. Podchodzimy, unosimy znw przed sob kapelusze, lecz, widz, on lekko zmieszany, a ja zawiedziony, bo obaj widzimy, e si nie znamy. Przepraszam pana najmocniej powiedziaem. My si chyba nie znamy? Rzeczywicie on powiada. Nie przypominam sobie i ja pana. C, niefortunny przypadek. Zdarza si. Jeszcze raz pana najmocniej przepraszam. I uchylajc kapelusza, chciaem odej. Lecz zatrzyma mnie. O, to nie przypadek, drogi panie powiedzia. Nie ma czego takiego jak przypadek. C to bowiem jest przypadek? To tylko usprawiedliwienie tego, czego nie jestemy w stanie zrozumie. Nie powinnimy si wic tak rozstawa. Chodmy przynajmniej na kaw. Zapraszam. Prosz spojrze, nawet stoimy przed kawiarni. Dobr kaw tu daj. Zachodz tu czasem. Rzeczywicie kawa bya dobra. Rozmowa nam si jednak nie kleia. Zwaszcza na pocztku. Ja prawie nie mwiem, bo te o czym miaem mwi z kim, kogo pomyliem. Tote rozgldaem si po kawiarni, chocia nie byo tak znw na co patrze. Kawiarnia jak kawiarnia. Nie za dua, ledwie kilkanacie stolikw, dosy ciemna. Nie lubiem ciemnych kawiarni. Ciemn boazeri do poowy cian obita, od poowy w gr ciemnozocistymi tapetami wyoona. Stoliki jak na kawiarni wydaway mi si zbyt masywne. Oparcia u krzese pod gow prawie sigay, a w ogle krzesa nie byy za wygodne. Podobay mi si je- dynie kinkiety na cianach i wiecznik u suftu. Kady kinkiet skada si z dwch postaci kobiet, ktre w wycignitych rkach trzymay lichtarze, a w nich, jakby nie byo jeszcze elektrycznoci, wiece. I w kadym kinkiecie te kobiety pochodziy z innych epok. Podobnie wiecznik nie by zelektryfkowany, tylko wysadzony wiecami i obwieszony bogato rnych ksztatw krysztakami. Spostrzeg, e rozgldam si po kawiarni, i zacz mi o niej opowiada. Prawie nic si tu od jej zaoenia nie zmienio, jak mwi. Wymieni rok, nie pamitam dokadnie, ale ponad dwa wieki sobie liczya. Te same stoliki, krzesa, kinkiety, wiecznik, boazeria, take tapety w tych samych kolorach i wzorach jak ponad dwa wieki temu. No, i podobnie o zmierzchu zapala si wiece. Nie tylko z opisw to wynika, mwi, s i fotografe, i kilka obrazw jej wntrza powstao. Jeden z malarzy zgromadzi wszystkie najsawniejsze postacie, ktre przez ponad dwa wieki tutaj przychodziy, jakby naraz, jednego dnia i o jednej porze wszyscy zjawili si i zasiedli przy stolikach. Niektre z nich wymieni z imienia, nazwiska, nie objaniajc mi jednak, kto kim by. Widocznie uzna, e powinienem wiedzie. Ale nic mi adne wtedy nie mwio. Przy niektrych si zapala, jakby si sam z nimi tu spotyka, chocia yli p wieku czy wiek temu, czy wczeniej. I duo o nich wiedzia. Wiedzia czsto, ktry przy ktrym stoliku zwyk siadywa. I czy sam, czy z kim. Czy pi kaw, herbat, czy w winie si lubowa, jakim. Jakie ciastka najbardziej lubi czy w ogle nie jada ciastek. I take przy naszym stoliku kto siadywa, przy ktrym mymy wanie siedzieli. Pierwszy raz usyszaem to nazwisko. Pan go zna? To wie pan, czym si zajmowa. To jedno nazwisko utkwio wtedy mi w pamici z tych wszystkich, jakie wymieni. I moe wanie dlatego, e jak pan przed chwil powiedzia, zajmowa si rwnie snami. Kupiem sobie potem ksik z tymi jego snami. Moglibymy si i my w nich odnale. Pan, ja. I kady. Niby to jego sny, ale tak naprawd to sny o czowieku. Podobno przychodzi co dzie do tej kawiarni. I zawsze o tej samej godzinie. Minut wczeniej, minut pniej. Mona byo zegarki regulowa, gdy wchodzi. Wyciga i on zawsze zegarek z kieszonki i sprawdza, czy przyszed punktualnie. I wszyscy w kawiarni wycigali swoje zegarki, i sprawdzali, czy punktualnie id. Czasem pi kaw za kaw, zwaszcza kiedy co pisa na serwetce. Czasem tylko o szklank wody poprosi, gdy zamyli si, i tak siedzia. Czeka moe na kogo? spytaem, chcc da dowd, e sucham. Bo zgodzi si pan chyba, e gdy kto si z kim nie umwi, a chciaby si z nim spotka, bdzie przychodzi kadego dnia, o tej samej godzinie, w miejsce, w ktrym si kiedy spotykali. Jakby samo miejsce byo w stanie sprawi, e ten kto przyjdzie. To jest zudna wiara, e miejsca s trwalsze od czasu i mierci. Tego nie wiem powiedzia. Czekanie jest w nas czym staym. Czsto, wie pan, nie uwiadamiamy sobie tego, e od urodzenia do mierci yjemy w stanie oczekiwania. A on prawdopodobnie przywiza si do tej kawiarni, do tego stolika. To s nieraz silniejsze przywizania ni do drugiej osoby. Nic nie powiedziaem. Po prostu nie rozumiaem, e mona si przywiza do kawiarni, nie mwic ju do stolika. Tote niechby zobaczy, kiedy wszed, e ten stolik jego jest zajty, od razu wychodzi, choby inne stoliki byy wolne. Musia waciciel kawiarni przeprosiny sa do niego z zapewnieniem, e nigdy ju si to nie powtrzy. Zdarzao si nawet, e potraf awantur zrobi temu, kto zaj jego stolik. Raz a lask o ten stolik potrzaska. Siedziao przy nim jakich dwoje modych, ktrzy nie wiedzieli, e to jego stolik, moe pierwszy raz byli w tej kawiarni. A poza tym jak to modzi, wiat jeszcze do nich naley, to tym bardziej jaki stolik w tej czy innej kawiarni. I nie zgodzili si przesi do innego, bo niby dlaczego. Kawiarnia, wiadomo, jest dla wszystkich i wszystkie stoliki s dla wszystkich. Kto pierwszy sidzie, tego stolik. A tu przychodzi kto i mwi, e zajli jego stolik. Te bym si nie przesiad. Moe gdyby grzecznie poprosi, powiedzia, e nie moe przy innym stoliku, bo nawet kawa czy herbata bd miay ju inny smak. Tak, to bym zrozumia. Ale on ich, jak z wasnego mieszkania, wyprosi. Raz podobno w twarz kogo uderzy rkawiczk, e kto mia zaj jego stolik Skoczyoby si niechybnie pojedynkiem, bo tamten w odpowiedzi rzuci mu swoj rkawiczk, co znaczyo, e da krwawej satysfakcji. Na szczcie waciciel kawiarni podnis t rkawiczk i jako to zaagodzi. Po tym zdarzeniu wstawiono w podstawk na serwetki kartk, e stolik zarezerwowany. Ale nigdy ju nie przyszed. I nagle powiedzia co, co mnie zastanowio: Umar waciciel kawiarni. Po nim kawiarni przej jego syn. Potem syna syn. A na tym stoliku, w podstawce na serwetki, wci widniaa karteczka, e zarezerwowany. Moe gdyby wiedzia, e zarezerwowany, e czeka na niego... Potem wybucha wojna, a jeszcze wojna si nie skoczya, jak kawiarni zawadnli onierze. A dla nich nie byo, czyj stolik jest czyj, zarezerwowany, niezarezerwowany, bo wszystkie stoliki byy ich. Siadali, gdzie ktry si zwali, jeszcze na tych stolikach wycigali nogi. Nieoczekiwanie spyta mnie, czy zjem moe ciastko. Chtnie powiedziaem, chocia unikaem ciastek, podobnie kawy nie powinienem pi. Chory byem wtedy na owrzodzenie dwunastnicy. Skin na kelnerk. Podesza do nas z tac rnych ciastek, umiechna si do niego, widocznie znaa go, bo nie by to kelnerski umiech. Rozejrza si po tej tacy i powiedzia: Prosz wzi to. Jedynie tutaj maj takie ciastka. Kiwnem gow, e niech bdzie. I on o to samo poprosi. A gdy kelnerka uja szczypcami ciastko i zamierzaa najpierw na jego talerzyk naoy, skierowa jej rk na mj i dopiero na swj pozwoli. Prawda, e wymienite? Rzeczywicie potwierdziem, chocia nie bardzo mi smakowao, za duo byo kremu. C jednak mona wicej o ciastku. Tak e zapadlimy w milczenie. Wypadao teraz, ebym ja co powiedzia. On mi tyle o tej kawiarni, a ja nic. Nie wiedziaem jednak co. Nie byem zbyt usposobiony do rozmowy. Moe to mnie obezwadnio, e kaniajc si sobie przez pomyk na ulicy, siedzielimy oto teraz niczym dobrzy znajomi, a nie znalimy si. Poza tym zaczo mnie z lekka pobolewa z prawej strony, niej eber, wyrany skutek wypitej kawy, a moe ju i tego ciastka. Baem si, eby ten bl na dobre si nie rozogni, bo wtedy nie bybym nawet zdolny pomyle, co by tu powiedzie. Zwykle kiedy bl robi si coraz nieznoniejszy, zdolny byem jedynie milcze. Jakkolwiek wtedy i to milczenie wiele mnie kosztowao. Co prawda, miaem przy sobie pastylki, ale nie bd przecie przy nieznajomym zaywa pastylek. Mgby si spyta, co mi dolega. I rozmowa mogaby si przenie na to owrzodzenie dwunastnicy. A jeli i jemu co dolegao, moglibymy ju do koca rozmawia o chorobach. Choroby, jak pan wie, wyrcz kad rozmow. Tylko czy po to ukonilimy si jeden drugiemu przez pomyk na ulicy, eby rozmawia o chorobach? Jeszcze on uzna, e to nie by przypadek. Wolaem ju nic nie mwi. Od czasu do czasu wtrciem jakie sowo, ale to raczej dla potwierdzenia jego sw, jak przy tym ciastku, gdy powiedzia, e wymienite, a ja powiedziaem, rzeczywicie. A wie pan powiedzia, przerywajc w kocu milczenie e ciastka robi tutaj wedug rwnie starych receptur, jak stara jest ta kawiarnia? Podobnie kaw parz. Nie czuje pan, e kawa ma tutaj inny smak ni gdzie indziej? Rzeczywicie potwierdziem. O, dawny smak kawy jakby da upust jakiej tsknocie. Nie wiedziaem, co to znaczy dawny smak kawy, bo z dziecistwa pamitaem tylko kaw zboow z mlekiem. No, i potem z tej szkoy po wojnie, bez mleka, bez cukru, miaa smak gorzkiej wody. Dlatego czasem tu zachodz powiedzia. Ciekawe, jak oni j parz? Spytaem kiedy waciciela, odpowiedzia mi jedynie, e cieszy si, e mi smakuje. Pomyle, e i kawiarnie maj swoje tajemnice. Dawny smak kawy... Zamyli si. I naraz wyrywajc si z tego zamylenia: Czy zastanawia si pan kiedy, jak silnie zwizani jestemy z przeszoci? Niekoniecznie nasz. Zreszt c to jest nasza przeszo? Gdzie s jej granice? To jest co w rodzaju bliej nieokrelonej tsknoty, tylko za czym? Czy nie za tym, czego nigdy nie byo, a co jednak mino? Przeszo to tylko nasza wyobrania, a wyobrania potrzebuje tsknoty, wrcz karmi si tsknot. Przeszo, drogi panie, nie ma nic wsplnego z czasem, jak si sdzi. Zreszt c to jest czas? Czy w ogle co takiego jak czas istnieje, wykluczajc kalendarze i zegary? Zuywamy si tylko, ot, i wszystko. Jak wszystko wok nas. ycie jest energi, nie trwaniem, a energia wyczerpuje si. A wracajc do przeszoci, ona nigdy nie odchodzi, jako e wci j od nowa tworzymy. Tworzy j nasza wyobrania, ona ustanawia nasz pami, nadaje jej znamiona, dyktuje jej wybory, nie odwrotnie. Wyobrania jest ziemi naszego istnienia. Pami jest tylko funkcj wyobrani. Wyobrania jest tym jedynym miejscem, z ktrym czujemy si zwizani, ktrego moemy by pewni, e tu wanie yjemy. I take umierajc, w niej umieramy. Razem ze wszystkimi, ktrzy kiedykolwiek umarli, a ktrzy pomagaj i nam umrze. Sign raptownie do wewntrznej kieszeni marynarki i wycign portfel. Moe pozwoli pan, e ja ureguluj? uprzedziem go, sdzc, e zamierza zapaci rachunek, a tym samym daje znak, e nasze spotkanie dobiego koca. W adnym razie sprzeciwi si. To ja pana zaprosiem. Jest pan moim gociem. Prosz nie zapomina. Teraz jednake chciabym panu co pokaza. Zacz szpera po przegrdkach portfela, wycigajc jakie fotografe, wizytwki, dokumenty, w p zoone kartki, bilety. Wyrzuca to wszystko na stolik, co wypado mu na podog, lecz nim si zdyem schyli, jak jastrzb na ofar rzuci si, uprzedzajc mnie. Czybym nie mia? Jak to si mogo sta? Zawsze nosz przy sobie. Z lekka zaniepokojony robi sobie wyrzuty. Nie mam. Jednake nie mam. Nie rozumiem. Przepraszam pana najmocniej. Po czym woy portfel z powrotem do tej tu, na piersiach, kieszeni. A moe napiby si pan likieru? z naga spyta, jakby zapominajc, co mi chcia pokaza. Maj tu znakomity mig- daowy likier. To moe wina? auj. Sam nie. Gdybym sam by, co innego. Chocia nie wiem, czy wwczas miabym ch czegokolwiek si napi. Zawsze musi by jaki cel, eby odczuwao si i ch. Dotyczy to w rwnym stopniu chci do ycia. Pan skd jest? nieoczekiwanie mnie spyta. Zaskoczy mnie, sdziem bowiem, e ju mnie o to nie spyta, skoro dotd nie spyta. Siedzielimy ju do dugo, w fliankach nie mielimy ju kawy, a na talerzykach jedynie okruszyny po ciastkach. W podobnych sytuacjach zwykle zaraz na pocztku byem pytany, skd jestem. I to byo zrozumiae, bo po mojej mowie mona si byo od razu domyle. Narzucao si od pierwszych moich sw, eby mnie spyta, a skd pan jest? Tak mylaem powiedzia, Nawet byem pewny. Ju tam, na ulicy, gdy pan mnie przeprasza. Ale to ja panu si pierwszy ukoniem. Kto wie, czy nie byem ju tego pewny, gdy pana ujrzaem, jak siga pan do kapelusza. Moja twarz nie moga si wyda panu znajoma, paska mnie tak. Jakby w jakim bysku przebia si ku mnie. Zaczem sobie gwatownie przypomina, gdzie, kiedy. I nage olnienie, ale tak! By pan kiedy? spytaem, chocia moe niegrzeczne to byo z mojej strony, e mu przerwaem. Wydao mi si jednak, e wypada go spyta, moe nawet zmierza do tego, eby go o to spyta. Nie, nigdy zaprzeczy gwatownie, nieomal zrzucajc z siebie moje pytanie. Szkoda, e tu nie mona pali powiedzia. Nie pal, ale s chwile, e chce mi si zapali. Pan pali? Nie powiedziaem. Rzuciem. Kiedy paliem. To dobrze. To bardzo dobrze. Szkoda zdrowia. I zapatrzy si gdzie tam utkwionym nieruchomo wzrokiem. Przyszo mi do gowy, e moe zobaczy kogo z tych, ktrzy przez te ponad dwa wieki tutaj przychodzili. Moe nawet ujrza w drzwiach tego, ktry siadywa przy naszym stoliku. I czekaem, e za chwil zerwie si i powie, przepraszamy pana. Ju wychodzimy. Wtem cichym, bezbarwnym gosem powiedzia: By mj ojciec. O, to mgby pan kiedy z ojcem nieomal rzuciem si z zacht, ucieszony, e nadarzya si i mnie moliwo, abym co wicej powiedzia. W czasie wojny przerwa mi. Dziwnie spyno to po mnie. Moe dlatego, e byem ju zanurzony w tym, co chciaem mu jeszcze powiedzie, skoro nadarzya mi si okazja, i jakby ponad jego sowami powiedziaem: Zawsze to przyjemniej z kim, kto ju by. Jeszcze z wasnym ojcem. Ojciec nie yje uci moje zachty. O, przepraszam. Nie wiedziaem. Prosz przyj wyrazy wspczucia. Nie zna pan przecie mojego ojca niemal achn si. Niemniej jednak dzikuj. Zrobio mi si nieswojo. Pod ebrami z prawej strony poczuem lekki ucisk, bl mojej dwunastnicy znw dawa znak, e si zaczyna. Tak si zwykle zaczyna, z pocztku tylko lekki ucisk pod ebrami z prawej strony. Czajami si cofa, jak ten przed chwil po kawie i ciastku. Lecz teraz wyda mi si rozleglejszy, zaczyna promieniowa wok boku do krzya. Ogarn mnie nie- pokj, e jeli bdzie w dalszym cigu narasta, to wkrtce stanie si nie do zniesienia. Zbledn, pot mi wystpi na czoo, a trudno, eby on tego nie zauway. le si pan czuje? spyta. C mu wtedy odpowiem? e to po kawie i ciastku? Kawa znakomita, ciastko wymienite, sam to potwierdziem. Nie, nie, prosz mwi dalej, te nie wypadao powiedzie, bo w ogle nie wypadao si przyzna, e na co cierpi. Tym bardziej w takiej chwili, gdy on mi, e jego ojciec, a ja, e co, e na owrzodzenie dwunastnicy? Przyzna pan, byaby to co najmniej niezrczno. Blu z blem nie powinno si nigdy przeciw sobie stawia. Kady bl jest sam w sobie, jedyny. Mylaem, jak tu woy niezauwaalnie rk pod marynark i weprze si w ten narastajcy bl, czasem to przynosio ulg. Tak czsto w towarzystwie si ratowaem. Czy na przykad w nocy. Najgorszy bl nadchodzi zwykle w nocy. Gdy nie mogem ju wytrzyma, wstawaem z ka i kucnwszy wpieraem jakby w siebie ten bl rk, a jeszcze zaciskaem go caym sob, przykulajc brod a do kolan. I czasem tak ca noc do rana, bo tylko tak dawa si znie. I tak z tym yem. Od kiedy? Na ktrej budowie si zaczo. Najpierw jedynie wiosn, jesieni. Nieraz miaem zamiar wybra si do lekarza. Ale latem, potem zim przechodzio i zapominaem. Wychudem na szczap. Kady mi si pyta, co si z tob dzieje, e tak le wygldasz? Czy chorujesz na co? Na nic nie choruj, po prostu tak wygldam. Nie mogem ju znie niczyjego wspczucia. Nie bolao mnie akurat, a wspczu mi kto, od razu zaczynao mnie bole. Piem lniane siemi, a jake. Tak wanie robiem, jak pan mwi. Stoow yk zalewaem na noc letni wod, a rano na czczo wypijaem. Troch pomagao. Wdki ju prawie nie piem. Je te staraem si tylko gotowane, nietuste. Potem przeszedem ju na cis diet. Tak mi kolega, pianista z orkiestry, doradzi. On na to samo chorowa. Tylko e on chodzi do lekarza. Nie uwierzy pan, gdy graem, nigdy mnie nie bolao. Do pna w nocy si grao, do rana nieraz si grao i nie bolao. Moe pan sobie wyobrazi, przy moim wzrocie wayem dwadziecia kilo mniej ni powinienem. O, uchwy wystaway mi z twarzy, jakby byy z ciaa obrane, a zamiast policzkw miaem doy, nos mi si wyduy. Ju pniej, duo pniej, gdy wyszedem z tego i nabraem troch ciaa, ona mi si kiedy przyznaa, e patrzc na mnie, mylaa, czy przyjdzie taki czas, e uchwy i policzki zrwnaj mi si. Szyem sobie smoking na nasz lub, krawiec mierzy mnie, obmierza i w pewnej chwili mwi: Ale pan, przepraszam, szczupy. Nic, pozostawiam panu wiksze zakadki w szwach, gdyby pan chcia kiedy go poszerzy. Smoking si szyje nie na jeden raz. Czuem, e mia na kocu jzyka chudy, ale powiedzia, szczupy przez zawodow grzeczno. Jak miaem by zreszt nie chudy, skoro mao co jadem. Cokolwiek bym zjad, zaraz bolao. Wina czy piwa ju nawet nie piem. Na przyjciu na przykad wszyscy jedli, pili, a ja prosiem o szklank mleka. Jedynie jeszcze mleko. Nikt nie mg zrozumie, Niechory, na nic nie cierpi, a mleko. Namawiali mnie, radzili, dowcipkowali, przepijali do mnie, a ja do nich tym mlekiem. I pragnem jednego, eby zostawili mnie w spokoju, zapomnieli, e jestem. Przez t szklank mleka poznaem swoj przysz on. Obchodzi urodziny kontrabasista z orkiestry, w ktrej graem, i poprosiem jak zwykle o szklank mleka. I ta szklanka mleka zwrcia jej uwag na mnie. Nie zauwayem jej dotd. Zreszt gdy co boli, nawet na urod kobiet czowiek nie jest czuy. Inna sprawa, e goci tum by na tych urodzinach. Staem sobie z boku, a ona, wyaniajc si z tumu, podesza do mnie. Lubi pan mleko? Ja te lubi. To moe poprosi o jeszcze jedn szklank powiedziaem. Nie powiedziaa. Z paskiej si napij. Czy mog? A potem zataczylimy. Potem ju chodziem do lekarzy, w szpitalu sze tygodni leaem, badali mnie i w kocu orzekli, e tylko operacja. Nie zgodziem si. No, to dawali mi zastrzyki, pastylki. Do dzi pamitam, robuden. Przez rok czuem si lepiej. Po roku jednak przyszed nawrt, to gorzej si czuem ni przedtem. Mylaem, e ju koniec ze mn. ona popakiwaa po kryjomu, ale po jej oczach od razu mona byo pozna, e pakaa. S takie oczy, nie pozna pan po nich, e pakay. Wystarczy je otrze. A s takie, e pacz dugo w nich stoi, nawet gdy dawno pakay. I ona takie miaa. Udawaem, e niczego nie dostrzegam. Ale raz wracam ju pno z lokalu, ona jeszcze nie pi. Spojrzaa na mnie i co mnie tkno! Pakaa mwi. Nie. Dlaczego? Nie mam przecie powodu. Ze mn zawsze bdziesz miaa powd mwi. le wybraa. Zwioda ci ta szklanka mleka. Nie kpij sobie. I wybuchna paczem. A za jaki czas zaprowadzia mnie do zielarza. Lekarz, tylko e zioami leczy. Wtedy jeszcze lekarze nie wierzyli w zioa. Nie wiem, jak go znalaza. Zamwia mi wizyt, posza ze mn. Staruszek by, pomrucza, pomrucza, gdy opowiedziaem mu, jakie mam objawy i od jak dawna. I da mi wielk torb zi. ona mi parzya, pilnowaa, ebym regularnie pi, trzy razy dziennie o tej samej porze, rano i w poudnie dwadziecia minut przed jedzeniem, wieczorem dwadziecia minut po jedzeniu. Z tym e wieczorem nalewaa mi w termos, kiedy szedem gra. I co pan powie, po pierwszym miesicu ju si lepiej poczuem, duo mniej mnie bolao, mogem wicej ju zje, zaczem przybywa na wadze. A po czterech wrciem cakiem do wagi. I wszystko jadem, nawet kieliszek alkoholu od czasu do czasu wypiem i nic. Przez cay rok te zioa piem, a potem ju tylko wiosn i jesieni. I do tej pory nic. Chciaby pan moe spisa je sobie? Tylko e musiabym znale kartk papieru i co do pisania. A to moe pniej. Pamitam, nie zapomniaem. Gdybym tak wszystko pamita. Tylko czy wtedy daoby si y? I czy taka pami byaby prawdziwsza, wtpi. Nie, z on rozeszlimy si z innego powodu. Nie chciaem mie dzieci, jak panu mwiem, a ona bardzo chciaa. Lubiem i lubi dzieci, te panu mwiem. Ale nie chciaem mie swoich. Dlaczego? To ju zostawiam paskiej domylnoci. Sam mgbym nie powiedzie prawdy. Czy dzisiaj auj? Moe tak, moe nie. Rozeszlimy si, kiedy ju si dobrze czuem, zapomniaem prawie, e byem chory. ony nie opuszczaj w chorobie. Tym bardziej ona, nigdy by mnie nie opucia z takiego powodu. Co prawda, dugo jej si nie przyznawaem, e jestem chory. Kiedy to odkrya, nawet mi kiedy powiedziaa: Odejd od ciebie, jeli nie bdziesz si leczy. Nie chciaem jej drczy wasn chorob. Nikogo nie miabym drczy wasn chorob, a ju zwaszcza ony. Bolao, to bolao. Czowiek si do kadego blu przyzwyczai, jeli ju na stae boli. Tak jak wtedy w tej kawiarni, bolao mnie, a suchaem go. I moe pod wpywem tego narastajcego z prawej strony, pod ebrami, blu spytaem: Czy na co by chory? Nie powinno si pod wpywem wasnego blu zadawa nikomu pyta. Zaraz si o tym przekonaem. Nie powiedzia. Popeni samobjstwo. Powiedzia, mogoby si wydawa, spokojnie, lecz jednoczenie podnis fliank do ust, mimo e nie byo w niej kawy. I doda: Tyle lat ju mino, a to dla mnie wci bolesna sprawa. I coraz bardziej bolesna. Dlatego dzikuj panu, e da si pan zaprosi na kaw. Tego, powiem panu, nie zrozumiaem. Przez pomyk ukonilimy si sobie, a on mi dzikuje. I nieoczekiwanie spyta: Pan z ktrego jest roku? Tak przypuszczaem. Miaem wwczas mniej wicej tyle lat, co pan, gdy ojciec z wojny wrci. Na szczcie czy nieszczcie nie dosta si do niewoli. Ukrywa si przez jaki czas, tak e nie od razu wrci. Nie spodziewalimy si go ju. A tu nieoczekiwanie, przebrany w cywilne ubranie, zaronity, wymizerowany, wrci. Tym bardziej mona by wic sdzi, e nic bardziej radosnego nie mogo si zdarzy. Tak na og si sdzi, gdy kto z wojny wraca... I susznie. Kady powrt z wojny ma t rado wpisan niejako w swoj natur. Chyba e kto wraca do pustego domu, do ruin. Niech pan zauway, co znaczy zawsze powrt z wojny. Kto wrci, kto nie wrci, ju to samo wyznacza skal naszemu dowiadczeniu. Kto wrci, kto nie wrci, urasta do rangi naszego rozdarcia. Jakby los ludzki nieustannie si huta midzy radoci a blem. Jeli spojrze na wojny z tej perspektywy, mogoby si wydawa, e jedynie dla takich powrotw toczone s wojny. Jakby nie byo wyszej miary dla radoci czowieka. Czy dla wikszego blu, jeli kto nie wrci. Powrt z wojny mgby zatem stanowi najdobitniejszy dowd, e moliwy jest triumf ycia nad mierci. Jednake to triumf, ktry musimy sobie nieustannie udowadnia. Bo to jakby powrt z tamtego wiata. Tote gdy kto wrci nawet kalek, bez rk, ng, oczu, z samej natury powrotu wynika, e powinien by witany z radoci. On wnosi t rado w prg domu, wnoszc swoje ocalae ycie. Niestety, nasza rado z powrotu ojca nie miaa si nawet kiedy uzewntrzni. Gdy wszed, popatrzy na nas zimnymi oczyma. A gdy matka, wybuchajc paczem, chciaa mu si rzuci w objcia, powstrzyma j. Tak samo mnie i mojego modszego brata, gdymy przylgnli do niego, odsun od siebie. A przynajmniej brata powinien unie w rkach i powiedzie, ale urs, synku. To przecie naley do pierwszej zasady powrotu. Zwaszcza e gdy szed na wojn, brat dopiero uczy si chodzi. Poprosi matk o szklank wody. Patrzylimy obaj z bratem nieomal zachannie, jakbymy to my byli tak spragnieni, gdy t wod pi. Grdyka mu tak miesznie chodzia. I eby da upust naszej zgaszonej przez niego radoci, rozemialimy si z tej jego grdyki. Matka wykorzystaa ten nasz miech, widocznie co ju przeczuwajc, i powiedziaa: Widzisz, jak si chopcy ciesz. Nie powiedzia nic. Spojrza tylko na nas tymi zimnymi oczyma i miech w nas zamar. Odda matce szklank i bez sowa przeszed do salonu. Zapad si ciko w fotelu. Matka zacza go pyta, czy nie jest zmczony, moe si pooy, a moe wykpie si, przebierze. Wszystko ma przyszykowane. Wszystkie ko- szule, piamy ma poprasowane, garnitury wyczyszczone. Nawet brzytw poprosia i ssiad naostrzy, mgby si ogoli. Mydeko do golenia nawet udao jej si zdoby. A moe najpierw chciaby co zje. Jest par jajek, cudem zdobya. Wolaby smaone czy gotowane by wola? Nie bya jednak w stanie niczym tych jego zimnych oczu naruszy. Siedzia bez sowa, gdzie w gb siebie zapadnity. A moe nie wierzy, e jest w domu, wrci. Matka, bezradna, nie wiedziaa ju, co robi, co mwi. Na przemian cieszya si, pakaa. Gdzie po co biega, jakby sobie przypomniaa, po czym bez niczego wracaa. al mi jej si zrobio. Pomylaem, sid do forte- pianu, zagram mu, moe to go przekona, e jest w domu, wrci. Zawsze kiedy usysza, e gram, chociaby nie wiem, jak by zajty, przychodzi do salonu, siada i sucha. Nigdy mnie nie prosi, ebym mu to czy tamto zagra, sucha. Wiedziaem, e pragnie, abym speni jego niespenione pragnienie. Te chcia zosta pianist, by podobno utalentowany, lecz wszystko si zawalio, gdy jego ojciec a mj dziadek zgin na poprzedniej woj- nie. Kade pokolenie musi mie swoj wojn, jak pan widzi. Nie wiedziaem, czy oczekuje ode mnie potwierdzenia, czy innego zdania, bo urwa, zamyli si, zapatrzy gdzie. Mimo e przecie niczym nie przyczyniem si do tych jego wynurze, czuem si, jakbym podstpnie wkrad si w jego ycie. I coraz gorzej mi z tym byo. Tote uznaem, e nadarzya si okazja, eby spojrze na zegarek i powiedzie, przepraszam pana najmocniej, ale ju powinienem by na prbie, co byoby zreszt prawd, moe nastpnym razem, jeli bdzie pan mia ch. Do mnie bdzie teraz naleao zaproszenie pana na kaw. Moemy nawet tu, w tej kawiarni, jutro, pojutrze? O tej samej godzinie? Prosz, oto moja wizytwka. Nieoczekiwanie uprzedzi mnie: A pan na czym gra? Zdumiao mnie, bo przecie nie zdyem mu jeszcze powiedzie, e powinienem by ju na prbie. Na saksofonie powiedziaem. I korzystajc, e mnie o to zapyta, miaem ju zamiar powiedzie, e musz i na prb, bo i tak spniony ju jestem. Przepraszam go najmocniej. Gdy z odcieniem lekcewaenia, tak mi si wydawao, powtrzy: Na saksofonie. I znw powtrzy: Na saksofonie. Zamyli si. To obojtne, na czym si gra. Co niespenione, pozostaje niespenione. Tote miaem prawo sdzi, e gdy mu zagram... Take nam. Bo i nam nieatwo byo uwierzy, e jest z nami, wrci. Przez ca wojn matka oczy wypakiwaa. Przez ca wojn modlilimy si za niego. A nadzieja saba, w miar jak si wojna przecigaa. Listy coraz rzadziej od niego przychodziy, w kocu przestay przychodzi. Matka pisaa, a od niego nic. Zacza wic nas przyzwyczaja, e bdziemy musieli y bez ojca. Wojna si skoczya, a on wci nie wraca, wic i w nas nadzieja ledwo ju si tlia. I oto prawie nieoczekiwany jest, wrci. Przyzna pan, w takich sytuacjach atwiej si ju pogodzi, e kto nigdy nie wrci, ni uwierzy, e oto jest, wrci. Pacz moe jest wtedy bardziej na miejscu ni rado. Pacz jakby bardziej odpowiada sytuacji, kiedy nie wiadomo, co ze sob zrobi. Powstrzymywalimy si jednak od paczu, a w jego zimnych oczach trudno byoby sobie wyobrazi, e mogyby pojawi si zy. A jeli nie zy, jedynie muzyka. Gdy serca pkaj, jedynie muzyka. Miaem ju opuci rce na klawisze, gdy on, dwigajc si z fotela, powiedzia: Pjd si przespa. Matka prbowaa go zatrzyma, e niech poczeka, rozcieli mu ko, a on by przez ten czas zjad co, wykpa si. Jakby jej nie sysza. Cikim krokiem, omal z wysikiem siebie dwigajc, powlk si do swojego gabinetu, nie do sypialni. Matka wycigna pled, poduszk i zaraz posza za nim. Dugo nie wracaa. Czekalimy na ni z bratem tu pod drzwiami jego gabinetu. Wychodzc, zabraa nas stamtd, po czym przykazaa nam, abymy, bro Boe, nie wchodzili do ojca. Nawet nie zbliali si tu, pod te drzwi. I w ogle zachowywali si cicho. Mnie, abym w adnym razie nie prbowa gra. Spa odtd ju w tym gabinecie, na kanapie. Wychodzi tylko do azienki czy do toalety. I to najpierw uchylajc drzwi, a gdy spostrzeg, e ja czy brat jestemy gdzie w pobliu, natychmiast je zamyka. Zreszt matka nas pilnowaa, abymy bez potrzeby nie przebywali w przedpokoju. Spytaem kiedy matki, dlaczego ojciec nie chce nas widzie. Na razie nie, synku odpowiedziaa. Niech odpocznie. Zdajesz sobie spraw, jak musi by zmczony. Nie jad te z nami. Zanosia mu matka jedzenie do gabinetu. Trzy razy na dzie. I zawsze na srebrnej tacy. Tej samej, na ktrej kiedy suca podawaa nam posiki. My przez wojn nauczylimy si byle jak ju je, tak e nawet zapomnielimy o tej srebrnej tacy. Od dawna nie mielimy te sucej. I to, co jedlimy, nie zasugiwao ani na srebrn tac, ani na suc. Czsto w ogle nie byo co je. Wymieniaa matka rne cenne rzeczy na jedzenie. Wahaa si nawet, czy nie wymieni tej srebrnej tacy, bo jeli ojciec nie wrci, nie bdzie nam ju potrzebna. Wycigna raz t tac z kredensu z zamiarem, e j jednak wymieni, i nagle jakby w jakim przeczuciu powiedziaa; A jeli wrci, na czym mu podam? I wymienia zamiast tacy ich lubne obrczki. Gdy sza do niego z jedzeniem, a przecie niosa t tac oburcz, nigdy nie pozwolia, eby ktry z nas, ja czy brat, otworzy jej drzwi. Niosa mu obiad, taca wypeniona po brzegi, bo i waza z zup, pmisek z drugim daniem, talerz pytki, gboki, czajniczek z herbat, flianka ze spodkiem, cukiernica, sztu- ce. Kada wwczas tac na pododze, rozgldaa si, czy ktrego z nas w pobliu nie ma, i dopiero pukaa do jego drzwi. Niosc mu je, pukaa. Do swojego ma. Trudno sobie wyobrazi dziwniejsz sytuacj. I tak nigdy nie podszed, eby jej otworzy. Sama sobie otwieraa. Podnosia t tac z podogi i dopiero wchodzia. Zwykle siedziaa u niego, dopki nie zjad. Czasem trwao to jednak znacznie duej. Kusio mnie nieraz, eby podkra si pod drzwi i podsucha, o czym rozmawiaj i w ogle, czy rozmawiaj, czy tak dugo milcz. Jakkolwiek nauczeni bylimy, e nie wolno podsuchiwa. Ale jak pan wie, wojna oduczya nas wielu rzeczy, ktrych nas uczono. I nie to mnie powstrzymywao, raczej lk przed tym, co mgbym usysze. Tym bardziej e gdy nie chcia je, bo i tak si zdarzao, matka, wychodzc od niego, miaa zwykle oczy pene ez. I tak zacza si rodzi we mnie nienawi do ojca. Och, jak go czasem nienawidziem za te zy matki. Dzisiaj tak, dzisiaj si domylam, co si midzy nimi dziao. Z kadym zaniesionym mu przez ni posikiem najwaniejsze byo dla mnie to, czy matka wyjdzie od niego znw z oczami penymi ez, czy moe za ktrym razem bdzie miaa twarz wypogodzon. Kiedy nawet siedziaem w najdalszym pokoju, nasuchiwaem, czy matka wychodzi ju od niego, i biegem jej naprzeciw, czy oczy ma w zach, czy moe umiech, choby ledwo widoczny, zakwit na jej twarzy. Prbowaem nawet zgadywa, czy stanie si to, gdy mu zaniesie niadanie, czy moe obiad albo kolacj. Po raz pierwszy uwiadomiem sobie wwczas, jak bardzo kocham matk. A ojca z kadym jej paczem, gdy od niego wychodzia, z kadym jej przygnbieniem coraz mocniej nienawidziem, mimo e wrci. Odczuwaem wrcz co takiego, jakby spocz na mnie obowizek bronienia matki przed nim. Wydawao mi si, e za kadym razem, gdy mu matka zanosia jedzenie, zabiera mi j. Ta moja mio do matki i mnie zreszt przed nim bronia. Do dzisiaj mnie broni, wyznam panu, jakkolwiek matka te ju nie yje. Gdyby nie to, nie wiem, czyby mnie nie pocign za sob. Dziedzicz bowiem po nim jego wyrzuty sumienia. Nieomal odczuwam podobn udrk, jak zapewne on. Dziwi si pan, e wyrzuty sumienia mona dziedziczy. Jak wszystko, jak wszystko, drogi panie. Musimy dziedziczy, w przeciwnym razie to, co si stao, bdzie si wci powtarza. Nie moemy z dziedzictwa wybiera sobie jedynie tego, co nas nie obcia. Zakamalibymy si doszcztnie. I tak grzniemy ju w kamstwie. Czy nie zauway pan, e kamstwo przybrao oblicze prawdy? Stao si chlebem powszednim. Sposobem ycia. Bez maa wiar. Kamstwem si rozgrzeszamy, kamstwem przekonujemy, kamstwem uzasadniamy rzekome prawdy. Niech pan przypatrzy si wiatu. Ja w kadym razie dziedzicz po nim. I chc dziedziczy. Inaczej, by moe, nie bybym zdolny rwnie odczuwa tej mojej niegasncej mioci do matki. Ktrego dnia matka wychodzc od niego i niosc na tacy znw niezjedzony obiad, z oczami penymi ez rzucia w moj stron: Ojciec ci prosi do siebie. Nie odczuem radoci, prosz mi wierzy. Nawet ulgi. Z bijcym sercem zapukaem do drzwi. Siedzia na kanapie, w piamie, w rozcielonej pocieli, w kapciach, przygarbiony, jakby samo siedzenie byo dla niego mk. Podejd tu powiedzia. Gos jego wyda mi si obcy. Nie poznabym go po gosie. Bliej powiedzia. Zobaczyem wwczas, e twarz mu jeszcze bardziej wychuda, poka od dnia powrotu. Jego zimne oczy wyday mi si niemal martwe. Patrzy nimi na mnie, ale nie byem pewny, czy mnie widzi. Serce coraz mocniej walio mi w piersiach, mimo e staem przed wasnym ojcem. By dobrym ojcem, prosz mi wierzy. By nad wyraz agodny, nigdy nie unosi si. Nigdy mnie choby klapsem nie uderzy, w przeciwiestwie do matki. Zbroiem co nieraz, przyjmowa to z wyrozumiaoci. A wtedy po raz pierwszy odczuem przed nim strach. Chciaem si, synu, wyspowiada przed tob powiedzia. Przed tob, nie przed Bogiem. Dreszcz mnie przeszed, chocia z tych pierwszych jego sw niewiele zrozumiaem. Bg za atwo przebacza. Sowa niemal wydziera z siebie. Miaem wraenie, e mwi nie ustami, mwi caym swoim zmczonym wojn ciaem, ciaem tak chudym, e a koci przebijay przez piam. Wydawao mi si, e sysz, jak si ocieraj w nim przy kadym sowie. Ojcowie powinni si przed synami spowiada, jeli pami ma trwa. Nie chc, eby mi przebaczy. Chc, eby pamita. Niech twoja pami bdzie moj pokut. Zmczy si, spuci gow i dusz chwil tak trwalimy, ja stojc przed nim, zesztywniay, niczym od rozkazu na baczno, on na tej kanapie, jakby mia za chwil polecie gow w d. Z wysikiem podnis na mnie oczy. Ju nie byy zimne, martwe, bardziej jakby nie wierzyy, e to ja przed nim stoj. Patrzy na mnie dugo. Patrzy i jakby wci nie wierzy, e to ja. Dostaem rozkaz, eby sprawdzi, czy kto si tam gdzie jeszcze nie skry. W sadzie midzy domem a stodo by d na kartofe. Kopi tam takie doy, co w rodzaju piwnicy. Podbiegem, szarpnem za drzwiczki i zobaczyem ciebie. Gdy stoisz tu teraz przede mn, tym bardziej jestem pewny, e to ty bye. Zobaczyem twoje przeraone oczy. Podejd bliej. Patrzy, dugo patrzy w moje oczy, a z tak bliska, e omal czuem, jakby si te nasze oczy dotykay. Tak, to s te same oczy. Nie wierzyy, e ten onierz z dymic jeszcze luf, ktry nie wiadomo, czy za chwil nie nacinie spustu, to twj ojciec. Zawahaem si przez moment. Ten moment uwiadomi mi, e nie mam prawa y. Ja, twj ojciec, poczuem zawd, e to ty. Z wciekoci zatrzasnem drzwiczki i odkrzyknem, e nikogo nie ma. Zmczy si, najwyraniej brakowao mu powietrza, lecz po chwili uj moj gow w obie rce i pooy j na swoim ramieniu. Ciao jego dygotao. Byoby dla nas wszystkich lepiej, gdybym zgin usyszaem przy uchu jego szept. Tak bardzo chciaem was jednak przed mierci zobaczy. Tak bardzo. Kocham ci, synu. Lecz to za mao, eby y. A teraz id ju. I odsun mnie od siebie. Siedzielimy obaj pogreni w milczeniu od tych ostatnich sw jego ojca, bo c po tym wszystkim powiedzie, zdaje pan sobie spraw. Kawiarnia powoli napeniaa si ludmi, robio si coraz toczniej, coraz goniej. W pewnej chwili komu si ukoni czy odkoni. Nie spojrzaem, uznajc, e nie wypada w takiej chwili nawet ciekawoci objawia. I znw si komu kaniajc czy odkaniajc, powiedzia; Nic jednake nie zapowiadao tego, co si stao wkrtce. I to przy goleniu, brzytw. Po tych sowach jakby zgas. Czy moe uzna, e to nasze spotkanie po tym, co powiedzia, moe ju wrci do wymiaru przypadku. I nie chciao mu si ju mwi. A mnie nic takiego nie przychodzio do gowy, co by mogo podtrzyma rozmow. Stwierdziem jedynie ku swojemu zdumieniu, e przestao mnie bole z prawej strony pod ebrami. Nie zauwayem nawet, kie- dy ten bl znik. Jakby rk odj. Tak e chtnie zjadbym jeszcze jedno ciastko i wypi drug kaw. Chciaem go wanie zapyta, czy zjadby moe jeszcze jedno ciastko, wypi drug kaw, gdy w tej samej chwili spojrza na zegarek i powiedzia: O, nie sdziem, e to ju ta godzina. Niezmiernie wdziczny panu jestem. Niestety, na mnie czas. Sign po portfel, odliczy pienidze i podoy je pod cukiernic. A chowajc z powrotem portfel do kieszeni, nagle si zawaha, znw go wyj. Zaraz, moe tu gdzie jest. Znw zacz szuka w przegrdkach, jak poprzednio. Mylaem, e tym razem moe chce mi wrczy swoj wizytwk. I te signem rk pod marynark, eby wyj portfel i wrczy mu swoj. Nie, prosz nie szuka, u siebie pan nie znajdzie. Gdzie tu powinienem mie. Na pewno mam. Coraz bardziej nerwowo przebiera w przegrdkach portfela. Chciaem panu pokaza niezwykle interesujce zdjcie. Doprawdy niezwyke. Kto, kto robi to zdjcie, uchwyci wanie w moment, gdy ojciec stoi naprzeciw mnie. Gdzie ono jest? Niemoliwe, ebym nie mia. Niezwyke na nim jest zwaszcza to, e patrzymy oczy w oczy na siebie. Moje przeraone oczy, ktrymi patrz na ojca, i twarz ojca cita grymasem, a jego oczy wpatrzone we mnie. I zarazem obie nasze twarze s widoczne en face. Trudno to sobie wyobrazi, lecz prosz mi wierzy, obie nasze twarze naprzeciwko siebie i obie zarazem en face. w punkt, z ktrego zrobiono to zdjcie, wydaje si fzycznie niemoliwy, eby obie twarze zwrcone ku sobie i obie en face. Prbuj, na razie daremnie, dociec, gdzie w punkt mg si znajdowa. Bo gdzie si znajduje, najlepszym dowodem to zdjcie. Gdyby mi si powiodo, byoby to odkrycie. Kto wie, czy nie nowy wymiar przestrzeni, niedostpny na razie naszym zmysom, naszym wyobraeniom, naszym sumieniom. Rce mu si trzsy, zacz znw wyrzuca z portfela zawarto przegrdek, oprni je do najmniejszego wistka. Prosz spojrze. Wrczy mi jakie zdjcie. Mylaem, e moe to, ktrego szuka. Moja matka. Pikna kobieta powiedziaem. Rzeczywicie bya pikna. Nie by jednak do niej podobny. Moe troch z oczu, z ust. Tak wygldaa, zanim ojciec wrci z wojny powiedzia jakby mimo woli, zajty poszukiwaniem tamtego zdjcia. Szuka go teraz wrd tego wszystkiego, co wyrzuci z portfela na stolik. By moe niemoliwe jest odnale w punkt w naszej codziennej przestrzeni. Zwaszcza e zanadto do niej przywyklimy, stalimy si jednym z jej wymiarw. A to przecie przestrze decyduje o nas, kim jestemy w istocie. Tak jak o wszystkim decyduje. Nie tylko w fzycznym znaczeniu tego sowa. Sdzc po tym zdjciu, nie jest to, by moe, fzyczna przestrze. Tego wanie prbuj dociec. Czasem znakw owej przestrzeni mona domniemywa u najwikszych mistrzw, w ich najdoskonalszych ptnach. Zwyke prawa fzyki nie zgodziyby si na tak przestrze. Lecz na tym wanie polega wielka sztuka. Mam na myli sztuk jako wiat, niestety wraz z czowiekiem. Och, gdybym odnalaz w punkt. Niestety, nie mam tego zdjcia powiedzia z rezyg- nacj, jakby sam sob zawiedziony. Przepraszam pana. Zacz zbiera i wkada z powrotem do portfela to wszystko, co wyrzuci, machinalnie, bez zastanawiania si, co w ktrej przegrdce byo przedtem. Najmocniej przepraszam powtrzy. Byem pewny. Niech pan si nie przejmuje powiedziaem. Pokae mi pan nastpnym razem. Chciaby si pan ze mn jeszcze spotka? zdziwi si. Naturalnie. Moglibymy rwnie tutaj, w tej kawiarni. A gdyby i ten stolik by wolny... pospieszyem z zapewnieniem, aby nie pomyla, e mwi z uprzejmoci. Tylko widzi pan powiedzia, chowajc portfel do kieszeni nie wiem, czy byoby to moliwe. Raczej niemoliwe powtrzy z naciskiem. Musielibymy znw si nie zna i znw ukoni si sobie przez pomyk na ulicy, w przekonaniu, e si ju gdzie, kiedy spotkalimy. Tylko gdzie, kiedy? W przeciwnym razie miaby pan racj, e to tylko niefortunny przypadek. 12 A wie pan, zastanawiam si, czy on mi tego nie powiedzia, czy ojciec jemu tego nie powiedzia, e gdy podbieg do tych drzwiczek, staa ju przed nimi winia. Wytoczya si z chlewa, jak tylko chlewy zaczy si pali. Chlewy stay troch z boku, ale mieciy si czciowo w tej szparze, przez ktr patrzyem. Sza wolno, stara bya. Takich starych wi ju si nie trzyma, tylko e to bya niezwyczajna winia. Opasa, ledwo niosa si na kusych nogach. Mao co byo wida jej ng spod obwisych bokw. Miao si wraenie, e bokami toczy si po ziemi. Skierowaa si prosto na ten d, gdzie siedziaem. Zacza pochrzkiwa, wodzi ryjem po drzwiczkach. Prawdopodobnie mnie wyczua. Do mnie zreszt bya najbardziej przywizana. Sapaa, chrzkaa, a potem si przy tych drzwiczkach uwalia. Kopn j, z trudem si dwigna. A gdy zatrzasn ju drzwiczki i gdzie tam odkrzykn, e nikogo tu nie ma, z wciekoci wpakowa ca seri w ni. Pru, chocia leaa ju nieywa. Do ostatniego naboju, a miso bryzgao. Skd wiem, e do ostatniego naboju? Wymieni magazynek. Nie ma pan pojcia, co to bya za winia. Od maleka Zuzia na ni woalimy. I od maleka bya jak niewinia. Nie wiem, czy pan wie, e winie to najinteligentniejsze stworzenia. Macior jeszcze ssaa, a ju si ze wszystkich prosit wyrniaa. Przyszo si do chlewa, od razu si zrywaa, z zadartym ryjkiem stawaa przed panem, eby wzi j na rce. Najlepiej si wrd ludzi czua. Przynosio si j nieraz do domu, eby troch z nami pobya. Potrafa odrni, to ojciec, to matka, dziadek, babka, stryj Jan, y jeszcze, kiedy bya prosiciem, to Jagoda, Leonka, a to ja. Mnie zawsze ryjkiem w nog trcaa. Nigdy mnie z nikim nie pomylia. Nietrudno byo pozna, e mnie najbardziej lubi. Wszdzie chodzia za mn. Nieraz nie wiedziaem, jak si jej pozby. Gnaem krowy na pastwisko, ta za mn. Do szkoy szedem, ogldam si, idzie za mn. Musiaem wraca i w chlewie j zamyka. Nieraz przez ni si spniem na pierwsz lekcj. Nauczyciel pyta, dlaczego si spniem, ale przecie nie powiem, e przez wini. I od razu wpisywa mi dwj z zachowania do dziennika. Nadostawaem tych dwj przez ni, e na koniec roku miaem najniszy stopie z zachowania w klasie. Wysaa mnie na przykad matka po co do sklepu. Wchodz, prbuj drzwi za sob zamkn, a w drzwiach Zuzia. Sklepowa z wrzaskiem na mnie, co jej tu wini do sklepu wprowadzam. Wyno si! Widzielicie go! C to za chopak! Ludzie w miech, mnie wstyd. I nieraz nic nie kupiem. Nie pomagay adne proby, groby. Wracaj, Zuzia, wracaj, no, ju. Wracaj, bo to czy tamto. A ta uniesiony ryjek i patrzy na pana jak gdyby z wyrzutem. Czy na grzyby si szo, nie wytumaczy jej pan w aden sposb, e przecie nie bdzie zbieraa. Nie zna si na grzybach, a jeszcze, nie daj Boe, zgubi si w lesie, co wtedy? Trzeba byo j bra na rce i zanosi z powrotem do chlewa. To byo jednak moliwe, dopki za cika si nie zrobia. Podrosa, to nie sposb ju byo bra na rce. Pidziesiciokilowej, dajmy na to, wini nie wemie pan przecie na rce, a coraz cisza z kadym tygodniem si robia. Zamkn pan j w chlewie, potrafa si jako wydosta. Je si zanioso, to obok ng i ju jest na dworze. Zreszt od wiosny do jesieni chlewy w dzie stay otwarte, eby wiee powietrze i stworzenia miay, a tym bardziej gdy nadeszy upay. Caymi dniami na dworze buszowaa. Zamkn pan za sob furtk, kiedy gdzie pan szed, a i tak zaraz za panem sza. Nie musiaa przez furtk, zawsze gdzie w pocie bya dziura. Sama te dziury robia. Zatka ojciec jedn, zrobia zaraz drug. Nie mwic, e widzia pan kiedy pot, eby dziur w nim nie byo? Taka ju natura potu. Matce raz tak wydawao si, e ojciec pozatyka wszystkie dziury. Sza na majowe naboestwo, furtk za sob zapara, zaoya haczyk. Majowe naboestwa odbyway si przewanie pod kapliczk, ktra miecia si w wyprchniaym dbie, a db sta ju prawie w lesie. Mwiono, e to najstarszy db, wszystkich ludzi pamita, jacy kiedykolwiek tu yli. Nie umiera, bo jest w nim ta kapliczka, kady db w jego wieku ju by si dawno zwali. Tum kobiet przy dbie, przewanie kobiety chodziy u nas na majowe. piewaj, piewaj. Wtem matka czuje, co jej przy spdnicy si plcze, spoglda, Zuzia. Musiaa wzi j na rce i cae naboestwo na rkach z ni przepiewaa. Maa jeszcze wtedy bya. Zaleca si jaki z miasta do crki ssiadw. O, niedawno tabliczk jej odmalowaem. Przyjeda zawsze w niedziel i chodzili sobie po poudniu na spacer. Mia aparat fotografczny i kiedy szli na spacer, ten aparat zawsze mu na piersiach wisia. O, wtedy aparat fotografczny nie by tak powszechny jak dzisiaj. Kawaler z aparatem fotografcznym, to aden kawaler z hektarami nie mg si z nim rwna. W ktr niedziel niosem Zuzi na rkach, bo gdzie za mn sza i wracaem, eby zanie j do chlewa, a oni oboje akurat przechodzili. Crka ssiadw wybuchna miechem, a on kaza mi stan. Powychodzili od nas wszyscy z domu, bo crka ssiadw a si zanosia od miechu, to wszystkich nas ustawi przed domem, matce kaza wzi Zuzi na rce i tak nas ca rodzin sfotografowa. W jak nastpn niedziel przywiz nam to zdjcie. Stoimy na nim, ojciec, dziadek, babka, Jagoda, Leonka, ja, stryj Jan, jeszcze y, a na przedzie matka z Zuzi na rkach jak z dzieckiem. Moliwe, e chcia zrobi mieszne zdjcie. Ale to jedyne zdjcie, na ktrym wszyscy jestemy. Nie, nie mam, ale dobrze pamitam. Chocia powiem panu, ile razy sobie przypomn, wcale mnie nie mieszy, e ze wini. Nawet jaki rodzaj wdzicznoci czuj wobec Zuzi. Bo to dziki niej mamy to jedyne rodzinne zdjcie. I co z tego, e tylko w mojej pamici? Wszystkim si wydaje, e taka winia to aby na rze. A czym my si tak znw od niej rnimy. Mdrzejsi jestemy? Lepsi? Nie mwic, e zwierzta maj takie samo prawo do wiata, skoro na nim s. wiat i do nich naley. Noe na swoj ark wzi nie samych ludzi. A na przykad nie zauway pan, e zwierzta na staro staj si podobne starym ludziom? Pki mode i czowiek mody, by moe, nie wida tak podobiestw. Jednake na staro staj si rwnie niedone jak starzy ludzie. Tak samo choruj i na te same choroby. A e nie mwi, nie skar si, to moe dlatego, e sowa i tak by im nic nie ulyy, jak nie s w stanie uly ludziom, mimo e mwi, skar si. I, wedug mnie, tak samo jak ludzie boj si mierci. Skd wiem? Przepraszam, ile pan sobie liczy lat? Ile bym panu da? Trudno tak po samym wygldzie. Nie wiem, no, nie wiem. Kiedy pan wszed, wyda mi si pan gdzie tak w moim wieku. Moe dlatego e w paszczu, w kapeluszu. Teraz natomiast jakby pan by duo modszy. Czy moe starszy? Sam nie wiem. Czasem kto tak wyglda, jakby nie mia lat. To moe i pana czas zostawi w spokoju. Mam racj? To znaczy nie pomyliem si. Mwi si trudno, wszystkich nas to czeka. Mogem si zreszt spodziewa. Jak pan tylko powiedzia, e przyszed pan kupi fasoli, mogem si spodziewa. Chocia powiem panu, lata te niewiele znacz. Wie pan, ile taka winia moe y lat? Osiem, dziesi to gra jej wieku, naturalnie, gdyby czowiek da jej doy. Ale nie da. Musiao wic j to wiele kosztowa, takie przejcie od chlewa pod ten d. Nie byo daleko, ale w tym wieku. ..Nie wstawaa ju prawie, mao co jada. Zanosiem jej przegotowane mleko z osp, bo ode mnie jeszcze jako tako jada. Chocia te musiaem zawsze si jej naprosi, nagaska. No, zjedz, Zuzia, zjedz, nie bdziesz jada, to umrzesz. I dopiero raczya ryj zanurzy w korytku i troch pocheptaa. Trudno byo patrze na jej staro. Wierzy si nie chciao, e si j kiedy na rkach nosio, do domu zabierao. Wszyscy, Zuzia, Zuzia, Zuzunia. Dzie nieomal od Zuzi si zaczyna. Jak tam Zuzia, Zuzia to, Zuzia tamto. A Zuzia do wszystkich lgna, nie mwic, e za wszystkimi chodzia. Uciliwa czasem bya, ale mielimy nadziej, e zmieni si, kiedy podronie. Ale podras taa i nie zmieniaa si. Coraz wiksze tylko dziury w pocie robia. I dalej, gdy kto z domownikw gdzie szed, sza za nim. Nie tylko z domownikw, bo nabraa takiego zaufania do ludzi, e ktokolwiek obok naszego domu przechodzi, wydostawaa si na drog i sza za nim. Przybiega czasem kto zdenerwowany, zabierzcie sobie t Zuzuch, tak j w zoci nazywali, bo gdzie idzie, a ta idzie za nim. Kto to widzia, eby wini tak rozpuci. Zabijcie j, najwysza pora, i tak ma pewnie ju sonin przeronit. W domu jednak nikt nigdy nie wspomnia o zabiciu Zuzi. Chocia nie dao si nie widzie, e dorosa do swojego przeznaczenia. Potem to przeznaczenie ju nawet przerosa. A wiadomo, jakie przeznaczenie wini. Raz ojciec napomkn, zbliao si Boe Narodzenie, e moe by j zabi. Wszyscy na to pospuszczali gowy, ojcu nieswojo si zrobio i powiedzia: Tak tylko wspomniaem. Na co dziadek: Moe wojna bdzie, to lepiej zostawi. I Zuzia dalej rosa, przybywaa i za wszystkimi chodzia. A coraz ciej. Do domu ju si jej nie wpuszczao, to kada si pod drzwiami i tak leaa. Wyszed kto, eby j odgoni, to z trudem wstawaa. A zezoci si raz ojciec i powiedzia: Mamy jej nie zabija, to sprzedajmy. Pojecha do miasta, przywiz faktora. Przewanie ydzi faktorowaniem si zajmowali. Mia pan wini, krow, ciel, gsi czy tylko samo pierze, wystarczyo do faktora, a on znajdowa kupca. Zdy wej w obejcie, a Zuzia wanie leaa pod domem, dwigna si, podesza do niego, ryj uniosa i tak przez chwil patrzyli na siebie. Po czym u ng mu si pooya. I co pan powie, faktor, c go moe prcz misa, soniny w wini obchodzi, a podrapa si w gow i powiedzia: Wy mnie tu do wini, a czy ona winia, to ja nie wiem. Co ona jest, ja tak samo nie wiem. Z wygldu moe ona i winia, ale ja nie wiem. Oj, nie wiem. I nawet nie chcia pomaca, jak ma sonin, szynki. A musi pan wiedzie, kady faktor od tego zaczyna. Zanim cen poda, maca i maca, i zawsze narzeka: Sonin to ona ma, o, na ten mj palec najwyej. A szynki, o, sami popatrzcie, ten mj palec wchodzi, nie powiem, jak w co. Rzedzizna. Czym wycie j karmili? Wycie j godzili, nie karmili. A za tak wygodzon wini jaki masarz da cen? On grosza wicej nie da. A on nie da, to ja nie zarobi. I co ja chc zarobi, ja chc tylko wyj na swoje. A ten nawet nie chcia jej pomaca. Ona nie na sonin, ona nie na szynki. Ona u ng mi ley i co? Ona moe le o mnie myli i co? Wydawao si, e to taki jego sposb, aby zacz targowanie od najniszej ceny. Naprosi si go ojciec, nazaklina, e to taka sama winia jak kada, je, co kada, a dokd tak bdzie za kadym chodzia, za dua ju na to. W kocu nierad, ale zacz j maca. Caa sztuka polega na tym, eby domaca si gruboci soniny. O, niech pan spojrzy tu, na moje udo. Trzeba do rozoy i raz koo razu kadym palcem osobno, potem dla pewnoci jeszcze kciukiem. Dobry faktor dokadnie panu powie, czy winia ma sonin na dwa, dwa i p, trzy palce. I tak samo czy ma gste szynki. Ona ma sonin, ona ma szynki. Tak jest wszystko w porzdku powiedzia. Ale ona chce y. I wy mdlcie si, eby ona chciaa jak najduej. Moe to jest jaki znak, ale to musiaby rebe. Ja faktor. Powiem panu, do dzi nie mog zrozumie. Co mu Zuzia bya winna? Cay magazynek w ni wpakowa. Myli pan, e mu ojciec o tym nie powiedzia? A dlaczego? Te nie wiem, mog najwyej si domyla. Ale nie miaem go zamiaru pyta przy nastpnym spotkaniu. Nie spotkalimy si jednak. Nigdy ju. Zachodziem czsto do tej kawiarni i nawet o tej samej porze, o ktrej wtedy spotkalimy si. Przynajmniej zajrzaem, gdy szedem przed poudniem na prb. Niekiedy posiedziaem, wypiem kaw, zjadem ciastko. Spytaem si kelnerki, jeli to ta sama bya, ktra nam wwczas podawaa. Znaa go, pamita pan, umiechna si wtedy do niego i nie kelnerskim umiechem. Przypomniaa sobie to nasze spotkanie, mnie jakby przez mg pamitaa, ale jego dobrze. Mwia, e nie pomyliaby go z nikim, ale nigdy odtamtd si nie zjawi. Drczyo mnie to zdjcie i o to zdjcie bym go spyta. Nie dawao mi spokoju, gdzie mg si znajdowa w punkt, z ktrego kto to zdjcie zrobi. Nieraz i dzisiaj si nad tym zastanawiam. Zdjcia nie widziaem, prawda. Ale czy bez zdjcia nie mona si zastanawia? Dajmy na to, kto nam tu zrobiby takie zdjcie, jak uskamy fasol. Siedzimy na tym zdjciu jak teraz naprzeciwko siebie, a wyszlibymy en face. Pana twarz jakby pan na fotografa patrzy i moja jakbym na niego patrzy, a jednoczenie siedzimy twarzami do siebie. Odlego midzy mn a nim nie wiksza bya ni midzy nami teraz. Wylot lufy, o, jak paskie oczy widziaem. Gdzie mgby si zatem znajdowa w punkt? Tak, tutaj, jak pan myli, gdzie? Gdzie mgby tu sta fotograf? I przestrze niewielka, zaledwie ta izba. I nie ma wojny, psy pi, a my uskamy fasol, rozmawiamy. Powinno by duo atwiej, nie sdzi pan? A moe bymy na dwr wyszli? Noc, ale zapalibym lamp przed domem. Pokazabym panu, w ktrym to miejscu. D si zawali, pokrzywy, krzaki go porosy, drzwiczek ju nie ma, sprchniay, ale futryna jeszcze stoi, dbowa, db dugo si trzyma. Moe bym si jako wcisn, a nie, to moglibymy sobie wyobrazi. Ja bym uklkn, pan by stan naprzeciw mnie. Musiaby pan tylko wzi sobie jaki kawaek kija. No, a czym by pan celowa we mnie? Dzieci tak si bawi i strzelaj. Mwi pan, e to nie na nasz wyobrani, gdybymy nawet dziemi byli. A czyj? Nikt nas przecie nie wyrczy. Nikt za nikogo nie yje, to i wyobrazi sobie nikt za nikogo nie jest w stanie. Nie trzeba odrzuca adnego sposobu, jeli miaby nas prowadzi do siebie. Moe w tym miejscu, gdzie to si dziao, atwiej byoby nam znale ten punkt, z ktrego byoby nam najbliej. Nie musiaby mnie pan szuka po wiecie. Nie musiaby pan po fasol do mnie przychodzi. Nie musielibymy si zastanawia gdzie, kiedy. Tym bardziej e, o, fasola nam si powoli ju koczy. Przy nodze ma pan jeszcze strka. I tam jeszcze jeden, o, tam drugi. I tu, prosz. Niech pan przetrznie, na pewno jeszcze si troch znajdzie. A moe chciaby pan wicej tej fasoli? Zostawiem troch dla siebie, ale przynisbym jeszcze dwie, trzy wizki. Jest pan przecie samochodem, dla samochodu nie zrobi rnicy, gdy bdzie troch wicej. I chyba nie odjeda pan jeszcze. Zreszt gdzie pan po nocy bdzie jecha? Radzibym ju do rana zosta. Napijemy si potem herbaty czy kawy. Spieszy si tak panu? Nastp- nym razem moe mnie pan ju nie zasta. Gdyby nie po fasol, nie wiem, czy i teraz pan by mnie zasta. Dlaczego? A czy czowiek moe by pewny, gdzie i kiedy jest na tym wiecie? Mwi pan, zawsze teraz i tu. Tylko e to nic nie znaczy. Mona by powiedzie, teraz nie ma granic, podobnie jak tu jest gdziekolwiek. Wedug mnie kady wiat jest przeszy, kady czowiek przeszy, bo czas jest tylko przeszy. Teraz, tu to tylko sowa, jedno, drugie bezcielesne, jak te wszystkie, o ktrych mwilimy. Teraz to nie umiabym panu nawet powiedzie, jaki ten wiat jest. I czy w ogle jest. Czy moe tylko wyobraamy sobie, e jest. Dla pana to pewnie nie ma znaczenia, bo skoro pan przyszed do mnie po fasol... A moe by pan kupi tu sobie jaki domek? Po co? No, nie wiem. Pomylaem tylko, e moe te pan szuka jakiego miejsca. Nie musiaby pan na kad sobot, niedziel przyjeda. Nawet bym panu nie radzi. Tym bardziej spdza tu urlopw. Raz, dwa razy do roku najwyej. I to tak jak teraz, po sezonie, najlepiej. Pilnowabym panu jak tu wszystkim. Nie musiaby si pan o nic martwi. Jest kilka domkw do sprzedania. Dwadziecia dwa, trzydzieci jeden i chyba czterdzieci sze czy siedem, ju nie pamitam. S pewnie i inne, musiabym si upewni. O, sporo osb ju sprzedao swoje domki, odkd jestem. Ostatnio nie ma tak wielu chtnych do kupowania. Raz na jaki czas kto si zjawi, pooglda, pooglda i nie wie, czy chce kupi, czy tylko pooglda przyjecha. Na pocztku czsto do mnie przychodzili, zostawiali mi adresy, telefony na wypadek, gdyby kto mia zamiar sprzeda domek. Nowych te ju nikt nie stawia. Chocia miejsce, jak pan widzia, zalew, las, powietrze. Zwierzyna ju si tak tu do ludzi przyzwyczaia, e sarny czasem pod domki podchodz. Nie po jedzenie. Jedzenia maj w lesie w brd. A wiewirki to po tarasach skacz, do domkw zagldaj. Inna sprawa, e ludzie je rozpaskudzaj. Cae torby orzechw im przywo. Wicej ni te przeje mog czy zakopa w ziemi. Idzie pan, to orzechy panu pod stopami trzeszcz. Myl nawet, czyby nie dopisa na tablicach, zabrania si karmi wiewirek. Bo co z tego, e w sezonie ludziom z rk jedz? Sezon nie trwa wiecznie. Czasem i dzik si tu zapuci. Czasem zajc midzy domkami przeleci. Moe pan asic, kun spotka. W lesie nieraz trudniej spotka. A raz pojawi si o. I nie eby gdzie nad brzegiem zbocza stan. Przeszed si midzy domkami. Tu troch posta, tam troch posta. Podnis si wrzask, wszcz si popoch. Jedni do domkw uciekali, inni wskakiwali na dki, kajaki, rzucali si do wody, kto si o mao nie utopi, bo nie umia pywa, kto zasab, na szczcie maj tu domki i lekarze. Podszed do zalewu, napi si wody, zarycza i spokojnie odszed. Czasem i o zatskni za ludmi. Albo gdyby pan tak wsta przed sonkiem, kiedy ptaki si budz. Czy zacignby si pan tak rankiem tutejszym powietrzem. Poczuby pan, jak si w panu puca otwieraj i co to jest powietrze. Gdzie indziej czsto nie wie si, e si oddycha i czym. Gdyby si tak nad tym zastanowi, moe w ogle nie chciaoby si oddycha. O grzybach, jagodach, poziomkach, urawinach ju panu mwiem. Ale najlepiej tak w las pj i niczego nie zbiera, o niczym nie myle. Pan i las. Ja to nawet z psami nie za bardzo lubi chodzi. Zwabi ich byle szelest i od razu lec. Potem woaj ich, Reks! aps! Raz tak za sarn poleciay. Nawoaem ich si, naszukaem. W lesie gos drzewa tumi. W kocu zezociem si i wrciem sam, bez nich. Pod wieczr dopiero si zjawiy. Pyski w krwi unurzane. O, i mam sarn na sumieniu. Pan widzia sarnie oczy, kiedy umieraj? No, na przykad we wnyku, w potrzasku. Takiego przeraenia w ad- nych oczach pan nie zobaczy. Powiem panu, e gdy si tak nazjeda tu ludzi w sezonie, czasem mam wraenie, e nie na tym samym wiecie yj, co oni. Nie powiem, przyjemny, wesoy ten ich wiat, moe i szczliwy, tego nie wiem, ale y bym na nim chyba nie potraf. Jest pan przekonany, e na nim yj? Tylko jak si ja mam przekona? Przecie nawet takie soce kady musi mie swoje, swoje wschody, zachody. Byem tyle lat za granic, a gdziekolwiek mieszkaem, kiedy chciaem wschd, zachd odnale, musiaem wedug tutejszych wschodw, zachodw odnajdywa. I zawsze bya to miara wszystkich wschodw, zachodw. Wszdzie bya to jedyna miara. Inna sprawa, tym bardziej w wielkich miastach, e mona cae ycie przey i nie zobaczy ani wschodu, ani zachodu. Jak dzie nastaje? Widno po prostu si robi. A noc zapada, zapala j si miliony lamp. To c to za noc? Mwi si tylko noc. Teraz, co prawda, to i tu nie wiem, gdzie soce wschodzio, gdzie zachodzio. Ani nie wschodzi ju w tym samym miejscu, ani nie zachodzi. Wstan wraz z nim, a nie mam pewnoci, nie tu przecie wschodzio. Dlatego nie wiem, jak pan mnie tu znalaz, skoro ja sam siebie nie potraf. To prawda, e znale siebie to nieprosta sprawa. Kto wie, czy nie najtrudniejsza ze wszystkich spraw, jakie czowiek ma do zaatwienia na tym wiecie. Nie, domek pana Roberta nie jest do sprzedania, ju panu mwiem. W kadym razie dopki pan Robert nie da mi zna. Radzibym panu trzydzieci jeden. Mao ktry domek mgby si z tym trzydzieci jeden rwna. Kominek, elektryczne ogrzewanie, podwjne szyby w oknach, ciany ocieplane, mona i w zimie mieszka. Dwie azienki, na grze, na dole, w azienkach bojlery, kafelki. Poza tym wszystko w dbie. Na podogach dywany. Byy jeszcze poroa, ale zabra, na szczcie. Z poroami bym panu nie radzi. Nie mgby pan mieszka. Wszystkie ciany byy obwieszone tymi poroami. Gdzie pan si obrci, wszdzie poroa. W pokojach, w kuchni, w azienkach. Nad wejciem wisiaa gowa dzika, o, z takimi kami. Nie byo jednej wolnej ciany. Wchodziem sprawdzi, czy wszystko w porzdku, to musiaem uwaa, eby na jaki rg si nie nadzia, bo co bardziej rozronite a na rodek wystaway. Nieraz, powiem panu, siadem sobie w fotelu, bo lubi tak czasem w tym czy w innym domku cho chwil posiedzie, mia wielkie skrzane fotele, ale co mnie zaraz wypdzao. Dla tych poroy wybudowa ten domek. ona go podobno z mieszkania przepdzia, bo nie byo ju gdzie co powiesi. Nie, ona nigdy tu nie przyjechaa. On za to na kad sobot, niedziel. Nie opala si, nie pywa, nawet rzadko na spacer wychodzi, siedzia caymi dniami w domku. Czsto i zim przyjeda. A najdziwniejsze, moe pan sobie wyobrazi, e w ogle nie polowa. I to nie byy trofea jego myliwskich sukcesw. Mia natomiast fuzj. Do czego bya mu potrzebna, nie wiem. A jak traf przez poroa do czyjej duszy? I nagle, trudno mi powiedzie, co si stao, ktrego dnia przyjecha ciarowym samochodem z dwoma robotnikami i zabra te poroa, a domek wystawi do sprzedania. Niektrzy mwili, e jakiego dobrego kupca na te poroa znalaz, a inni, e wywiz na mieci. Ale prawda moga by jeszcze inna, chocia nie domylam si. Namawiabym pana. Nie chce duo. Jak za taki domek, to prawie p ceny. Co by pan tu robi? No, a co ja robi? Jeszcze jakby pan przyjeda raz czy dwa razy do roku, i to po sezonie. Mgbym nawet wicej sadzi fasoli. A nie chciaoby nam si uska, moglibymy pj na spacer do lasu. Moglibymy posucha muzyki, przywiozem sporo pyt. Nie, w szachy nie gram. A chciaby pan zagra? Jako si nie nauczyem. Nie miaem cierpliwoci do szachw. Za granic grywaem czasem w bryda, tylko e do bryda trzeba by czterech. Na budowach, kiedy pracowaem, jeli nie pio si wdki, zdarzao si, ale to rzadko, e grywalimy w karty. W tysica, w durnia, w szedziesit sze, take w oczko czy w pokera. A wczeniej w szkole w pudeka zapaek. Nigdy nie gra pan? Nawet pan nie sysza o takiej grze? Prosta gra. Kadzie si pudeko zapaek, musi by tylko pene, na brzegu stou, na pask i eby nie ca poow poza brzeg wystawao, bo spadnie. I podbija si, o, tym wskazujcym palcem. W zalenoci jak upadnie na st, tyle punktw si otrzymuje. Na sztorc, czyli na najkrtszy bok, gdzie zapaki si wyjmuje, najwicej. Mymy si umawiali na dziesi punktw. Ale mona si inaczej umwi. Na drask jedn czy drug stron, wie pan, co to draska? Gdzie si zapaki pociera, pi. Na pask, zero. O, to nie bya taka niewinna gra, jak pan myli. Nie ma gier niewinnych. Wszystko zaley nie w co si gra, lecz o co. Niewinnie gralimy, kiedy przychodzi wychowawca. Wtedy i punktw nie zapisywalimy. Zbiera pudeka od zapaek i prawie kadego wieczora przychodzi, czymy wypalili ju zapaki z wczorajszego pudeka. Potem panu powiem, po co zbiera. Siedzia nieraz i sie- dzia. Tak e bywao, musielimy udawa, e niby do spania si szykujemy, inaczej by nie wyszed. Ten odpina guziki u koszuli, ten rozsznurowywa buty, ten rozciela ko. A gdy wreszcie wyszed, przekonany pewnie, e zaraz bdziemy w kach lee, sprawdzio si jeszcze na korytarzu, czy i z baraku wyszed, wtedy dopiero zaczynalimy naprawd gra. Nie na pienidze. Nie mielimy pienidzy. Czasami mieli ci, co potrafli portfele z kieszeni wyciga. Nie na papierosy. Palilimy winiowe licie, koniczyn, inne wistwa. Bya to gra o to, eby nie znale si na kocu. Dziwi si pan, e tylko o to. To powiem panu, a o to. Kto przegrywa, a niezalenie ilu nas grao, przegrywa tylko jeden, ktry zdoby najmniej punktw. I on stawa si wszystkich grajcych ofar. Moglimy z nim robi, co nam si podobao, i on musia robi, comy mu kazali. Czyli gra sza nie o to, eby wygra, jak we wszystkich innych grach i co stanowi kadej gry zasad. Gra sza o to, eby, jak ju powiedziaem, nie znale si na kocu. A co znaczyo znale si na kocu, to najlepszy dowd, e niektrzy od razu w pacz. Niektrzy prbowali ucieka, ale jak ucieknie, gdy tylu wygranych. Nie- ktrzy prbowali przekupywa pozostaych rnymi obietnicami. Nie dao si jednak nikogo przekupi. Niektrzy sigali nawet po noe. Ale i to nie na wiele si zdao. Gdy za duo wygranych, ani pacz, ani n nie pomog. Raz tylko jednemu udao si uciec. Ale te nigdy ju do szkoy nie wrci. Spodziewa si, e bdzie na kocu, i nim si jeszcze gra skoczya, rzuci si do okna, okno byo zamknite, skoczy jakby do wody, gow wybijajc szyb. Musz jednak powiedzie, e wszystko odbywao si sprawiedliwie. Nawet punktw nie zapisywa nikt z grajcych. Wyznaczao si jednego z chopakw, dostawa kartk, owek i nikt mu nie mg w t kartk zagldn. Tote moe pan sobie wyobrazi, jakie panowao podniecenie, gdy si gra skoczya. Nie kto wygra, tylko kto jest na kocu. A raz ktry wypad na kocu, przyj to spokojnie, tylko e musi przedtem do latryny i. Jeli mu nie wierzymy, moemy z nim i. Poszlimy. Latryna znajdowaa si w rogu placu, kawaek ju za barakami. Nie wiem, czy pan wie, jak taka latryna wygldaa. D gboki na czowieka, moe gbszy. Nie pamitam, eby z niego kiedy wybierali, to mg by i gbszy. Szeroki, o, jak gdzie od pana do ciany, a dugi, e mogo kilkunastu naraz si. Dwa drki wzdu, na niszym siadao si, o wyszy plecami opierao. Grube, na podprkach, eby si nie zaamay. Dookoa latryny ogrodzenie z desek szczelne, wysokie. Na palcach stanem, wycignem rk, to nie dostawaem do szczytu. Naturalnie, byem sporo niszy wtedy. Gdzie tak z p metra ponad ogrodzeniem dach, eby przewiew by. Z tym e kiedy deszcz pada, trudno byo znale na drku miejsce, gdzie by nie przeciekao. A porzdnie lao, to niechby, jak to mwi si, w biegu si czowiek zaatwia, i tak zmk. Ta sama latryna bya jedynym miejscem, gdzie mona byo przyj porozmawia, ponarzeka, nazorzeczy, zwierzy si jeden drugiemu, wyali, a nieraz i popaka. Wszdzie indziej gdy si kilku zeszo, a niechby jeszcze mwili ciszonymi glosami czy, bro Boe, szeptali, od razu donieli. Szepty byy najbardziej podejrzane. I zaraz wzywali. No, co za sekrety macie? Tu nie wolno mie sekretw. Sekret to egoistyczny przeytek A szkoa ma was nie tylko nauczy zawodu, ale i wychowa. Mwcie. I trzeba byo naprdce co zmyla. Naturalnie, e to midzy nami znajdowali si tacy, co donosili. Tylko e jak ich byo rozpozna? Nie mieli przecie na czoach wypisane, e donosz. Jeli nawet tego czy tamtego si podejrzewao, mg by akurat niewinny. Natomiast w najmielszych przypuszczeniach nie przyszoby panu do gowy, e to ten, ktry nad panem czy pod panem pi. A jeszcze gdy si egna, kocem z gow si nakrywa. Naturalnie, trzeba byo si pilnowa i w latrynie. Kady spuszcza spodnie, chciao mu si, nie chciao, siadalimy wszyscy na drku, a jeden stawa przed latryn na stray z niezapitym rozporkiem, jakby co dopiero zszed z drka. Rozporki, musia pan wiedzie, byy wtedy na guziki, a zapi trzy, cztery guziki nie szo tak szybko, jak dzisiaj suwak. Nadchodzi kto niepodany, a ten wtedy dawa nam zna podgwizdywaniem czy kasaniem i zaczyna si dopiero zapina. Tak e gdy kto taki wszed do latryny, nic nie pozna, bo wszyscy siedzieli na drku i stkali, czsto ponad potrzeb. No, i ten, e chce do latryny. Poszlimy z nim. Rozpi spodnie, siad na drku, to kto mg si spodziewa, e to tylko wybieg. Raptem zsun si z drka i zacz si zapada. Nie krzycza, eby go ratowa, bo nie mia zamiaru si utopi. Chcia si tylko unurza, eby mierdzie. Susznie liczy, e od takiego mierdzcego wszyscy bd si odsuwa i nikt z wygranych nic mu ju nie kae. Nawet gdy si wykpie. Nie tak atwo po czym takim nie mierdzie, choby co dzie si kpa. Do tego by w ubraniu, w butach. O, musi dugi czas zej. Tylko nie przypuszcza, e d jest a tak gboki. Ju mu do piersi dostawao, a nogami jeszcze dna nie dosign. Wtedy zacz prosi, baga, ebymy go ratowali, a zgodzi si na wszystko, co mu kaemy. Co mu moglimy kaza? Co tylko mona sobie w tym wieku i w takiej szkole wyobrazi. Nie bd panu nawet mwi co. Ja z koleg wyamalimy drek z oparcia i chcielimy mu poda. Starsi nam nie pozwolili. Hola! Sta! Niech do szyi mu dojdzie! Potem do brody niech mu dojdzie. Niech si nare taki owaki. Jeszcze si naigrawali. Mylae, e si w gwnie uratujesz. W kocu pogry si a do czoa i trzeba byo go za wosy wyciga. Taka to bya gra. Niby podbijao si pudeko z zapakami, na sztorc, na drask, na pask. A kto znalaz si na kocu, mona by powiedzie, przegrywa siebie. Te znalazem si nieraz na kocu. Nie byo takiego, ktry by przez ten koniec nie przeszed. Dlatego moe zatracio si miar, gdzie jest granica przegranej. Przegra ktry ze starszych, to i my najmodsi nie bylimy lepsi. Kazalimy mu robi takie rzeczy, e nie chc pamita. Dlaczegomy wic grali? A kto zaczyna gr z myl, e przegra? Jeszcze w tej przegrywa tylko jeden, ten, co znalaz si na kocu. W kadej innej na og wszyscy przegrywaj do jednego. W tej wszyscy wygrywali prcz tego jednego. Niech pan sam powie, czy zna pan askawsz gr? I prostsz? No, wanie. Pudeko na sztorc, na drask, na pask. A moe bymy odpoczli troch od tego uskania, pokazabym panu? Gdzie tu powinny by zapaki. O, s, nawet pena paczka. Powiem panu, zdarza mi si, e sam z sob czasem gram. Bior pudeko zapaek, musi by tylko pena paczka, czterdzieci osiem, tak przynajmniej wtedy byo w paczce, siadam, o, tu, przy stole, i podbijam sobie. Na sztorc, na drask, na pask. Punktw nie zapisuj, bo po co? O nic nie gram. O co mgbym jeszcze gra, i sam z sob? Chyba e pan chciaby o co. To prosz, niech pan powie. W naszym wieku trudno gra o to, o co si w szkole grao. No, nie wiem, nie wiem. Pan tu jest gociem, do pana naley wybr. Ja si dostosuj. Tak, pudeko jest pene. Nie uywam zapaek. Kupuj czasem jedynie, eby sobie pogra. Mam zapalniczki. Poza tym wszystko u mnie na prd. Jestem przecie elektrykiem. Kuchnia te jest elektryczna. To sidmy przy stole. Pan moe z tamtej strony, ja z tej. Czy woli pan odwrotnie? O, tak si pudeko ustawia, nie wicej poza brzeg stou, bo panu spadnie. I tak si podbija, tym palcem, tylko troch zgitym. Prosz, pan pierwszy. No, i widzi pan, ju za pierwszym razem od razu na sztorc. Byoby dziesi punktw wedug tego, jak umawialimy si w szkole. Teraz ja. A mnie, niech pan spojrzy, na pask. Nie mam ju tej wprawy w palcach. Reumatyzm, gdy raz czowieka dopadnie, ju go nie opuci. Teraz i tak jest duo lepiej, jak panu mwiem. Przy uskaniu fasoli mao co ju czuj. Ten palec, ktrym akurat si podbija, widzi pan, jak mi wykrzywio. Nie, nie wrci ju do dawnego wygldu. Trzeba by robi operacj. A to ju si nie opaci. Teraz pan. Znw na sztorc. No, no. I co, widz, e pana wcigno. A dziwi si pan, dlaczegomy grali. Kada gra ma to do siebie, e wciga, inaczej by si nie grao. A mnie znw na pask, widzi pan. Moe jednak chciaby pan, ebymy zapisywali. Nawet gdy si o nic nie gra, moe si okaza, e si jednak o co grao, tylko si nie wiedziao o tym. Zwaszcza kiedy si wygrao. Bdzie pan pamita? W porzdku. Nie chciabym, eby pan mia potem do mnie pretensj, e wygra pan, a gralimy o nic. I panu znw pado na sztorc. Musia pan ju kiedy gra. Nie wierz. Wida choby po tym, jak pan pudeko podbija. Robi aby p obrotu w powietrzu, a tak zawsze padnie na sztorc. Nie chce si pan tylko przyzna. By taki jeden w szkole, pamitam, za kadym prawie podbiciem pudeko padao mu na sztorc. Nikt nie chcia z nim gra. Z gry byo wiadomo, e nie znajdzie si nigdy na kocu. To jak z takim gra, przyzna pan. Czowiek musi mie tyle obawy, co nadziei, gdy nawet do takiej gry, jak ta w pudeka zapaek, przystpuje. Pan nie chciaby by w takiej szkole. Rozumiem. Tylko e to nie zaleao od tego, czy kto chcia. Teraz pan. I znw na sztorc. Teraz ja. I znw, widzi pan. A w szkole nie zaliczaem si wcale do najgorszych. Przeciwnie. Inna sprawa, e wiczyem to podbijanie prawie kadego wieczora, gdy zostawaem duej w wietlicy. Przerywaem czsto wiczenie na saksofonie czy innym instrumencie i przynajmniej te par podbi wykonaem. Tak, prawie wieczr w wieczr chodziem do wietlicy. I to pno przewanie, gdy nikogo ju nie byo. Czasem tylko przyszed nauczyciel od muzyki. Nie przeszkadzao mi, e pijany. Siad sobie, to wiedziaem, e mnie sucha. Pan znw, widz, na sztorc. Powinien pan tylko w te pudeka gra. Gdyby tak na pienidze, zrobiby pan majtek. Jak trafem do tej szkoy? Pamita pan, e siostra zgina, mwiem. Niedugo potem rozchorowaem si. Dostaem wysokiej gorczki, dawali mi jakie proszki, pociem si, ale co gorczka spada, znw sza w gr. Zmizerniaem przy tym, schudem. Nawet wstaem, ale nie byem w stanie na wasnych nogach i. A oni musieli ucieka znad tego jeziorka, bo zaczli ich okra. Nieli mnie raz jeden, raz drugi na zmian, oddawali mnie sobie co troch. Ca noc i cay dzie szlimy, z przerwami na krtkie odpoczynki, to znaczy mnie nieli. I ju pod wieczr wyszli z lasu, mieli w nastpny las wej, nagle zobaczyli leniczwk. Poczekali, a si cakiem ciemni. W jednym oknie zapalio si wiato. Wtedy dwch poszo na zwiady. Okazao si, e w leni- czwce jest tylko sama leniczyna. Zanieli mnie i pod jej opiek zostawili. Zaamaa nade mn rce. Zacza lamentowa: Matko wita, gdybym wiedziaa, e ty taki chory. O, jakie czoo masz gorce, cay jeste rozpalony. Matko wita, nie umieraj mi tylko, bo dopiero co swojego pochowaam. I takiego w gorczce wykpaa mnie w balii. A ile znw si przy tym nalamentowaa: Ale ty chudy, Matko wita. Skra i koci, Matko wita. Nic, odkarmi ci, tylko wyjd z tego. Potem mi baki postawia. Po bakach czym jeszcze natara od stp do gw, e cay w ogniu byem. Ale masz czarne te baki. Ale masz czarne nacierajc mnie, powtarzaa. Jeszcze em takich czarnych nie widziaa. Pijawki by ci przystawi, ale nie mam pijawek. Daa mi co do wypicia. Pamitam, e strasznie gorzkie byo. Pij, pij, to na zdrowie. Potem owina mnie w pierzyn. Spaem podobno dwa dni i trzy noce. Budzia mnie tylko, ebym znw to gorzkie wypi. I dalej spaem. Zbudziem si zupenie bez siy, nie dawaem rady rki spod pierzyny wydosta, ale i bez gorczki. Kur ci zabiam powiedziaa, jakby mnie witajc na tym wiecie eby ros mia. Po takiej chorobie najlepszy ros. Nie daa mi jednak wsta. Le, le, musisz troch polee. Nie dam ci tak od razu. I karmia mnie w ku, yk za yk do ust mi wlewajc. Troch rosou, par klusek, dziebko misa. No, zjedz jeszcze troch, zjedz. Chocia t yk. Musisz nabra ciaa, inaczej i siy ci nie wrc. Ale ty chudy, Matko wita, ale ty chudy. Odsaniaa pierzyn i patrzya na mnie. Nie miaem siy nawet si wstydzi. Moda jeszcze bya, jak dzisiaj j sobie przypominam. Wydawaa mi si tylko gruba. Moe i adna, tego ju nie jestem pewny. Twarz miaa jakby troch md, oczy smutne, ale dobre. Wosy czarne, rozpucia je przy czesaniu, to caa si w nich krya. Piersi obfte, e a nieraz jej si na wierzch wyleway spod nocnej koszuli, gdy wstawaa z ka. Dzieci nie miaa, a leniczy niedawno zgin. Bya na partyzantw obawa, wit si zaczyna, a on wypad z domu, eby dziki przepdzi, bo w kartofach ryy. No, i myleli, e kto z leniczwki ucieka, posypay si strzay. Wybiega i ona, martwy lea tu przy leniczwce, na brzegu pola. Czsto popakiwaa za nim. Strugaa kartofe, gniota ciasto na kluski i nagle zaczynaa paka. Pocieszaem j, jak umiaem: Leniczyna nie pacze. A moe leniczy jest teraz w niebie i widzi, e leniczyna pacze. A skd ty taki mdry? I przestawaa. Zjesz co? Popatrz, czy kury nie zniosy, bym ci jajecznicy usmaya. Musisz je. A do obiadu jeszcze daleko. Dogadzaa mi, e w oczach przybieraem. O, ju lepiej wygldasz. Chwaa Bogu, lepiej. Zjesz co? I tak cigle byo: Chocia kromk z masem zjedz. Z serem by moe zjad? Zrobiam maso, zrobiam ser. Dwie krowy miaa. Czuem si ju na siach i wyganiaem te krowy na pastwisko pod lasem. Soce nieraz nie wzeszo na poudnie, a przychodzia do mnie, przynoszc mi to chleba z masem, z serem, to dwa, trzy jajka gotowane. Do obiadu jeszcze troch. Pewnie godny jeste. Jedz. Czasem posiedziaa chwil ze mn. I patrzc, jak jem, powtarzaa: Jedz, jedz. O, ju nawet dzisiaj wygldasz peniejszy ni wczoraj. I razu jednego leymy wieczorem ju w kach, ona w swoim, ja w swoim, wtedy sysz, pacze. Cichutko, ale such miaem od dziecistwa dobry. Moe ni jej si co niedobrego, pomylaem. Podniosem gow, nadstawiaem uszu, sysz, pacze. Pacze leniczyna? pytam si. Czemu? E, nic. Co ci bd mwia. Gdyby starszy by, gdyby starszy by. pij. Nadesza zima. Wci mi w jedzeniu dogadzaa, a ja we wszystkim ju jej pomagaem, czy mnie o co poprosia, czy nie poprosia. Nieraz mwia, e Bg jej mnie zesa, bo jak by sobie daa sama rad, gdy jego ju nie ma. Miaa na myli leniczego. A na szafe w pokoju lea kapelusz leniczego. Zielonkawy, wskie rondo, opasany nad rondem brzowym sznurem, zawizanym z boku w semk. Moe bym nie zwrci na ten kapelusz uwagi, ale kiedy zdja go z szafy, wyczycia szczotk i powiesia na gwodziu nad ich lubnym portretem. Niech tu wisi powiedziaa. I eby nigdy nie rusza. To wito. W witoci jednak, jak pan wie, tkwi wiksza pokusa ni w grzechu. I posza kiedy do wsi, do sklepu. Zdjem ten kapelusz, popatrzyem na ten ich lubny portret. Nie bya duo starsza ni na tym lubnym portrecie, a leniczy jak leniczy. Pomylaem, nie yje, ona w sklepie, kto mnie zobaczy, jeli przymierz kapelusz. I przymierzyem. By jeszcze jeden pokj, ktry zamykaa na klucz. Klucz chowaa za obrazem Matki Boskiej z Dziecitkiem. Ale skoro zamykaa, to znaczy nie chciaa, ebym tam wchodzi. I nie wchodziem. Ale kiedy zostawia ten klucz w drzwiach i nie przekrcia. Co mnie podkusio, zajrzaem na chwil. Zdyem zobaczy kopiate ko, nakryte wzorzyst kap, obok ka koysk i wielkie lustro na cianie. To, e lustro tam jest, wiedziaem. Umya gow, to zawsze kazaa mi co zrobi, czego popilnowa, a ona pjdzie, przed lustrem uczesze si. I sza do tamtego pokoju, zamykaa si na klucz i dugo si czesaa. Przejrzaem si w lustrze i powiem panu, w pierwszej chwili przelkem si, e to ja. Jakbym pierwszy raz siebie zobaczy. Jakby przyszo mi dopiero zobaczy, e w ogle jestem. W domu nigdy si w lustrze nie przegldaem, bo kto w tym wieku si przeglda. Szedem rano do szkoy, to matka zawsze pilnowaa, daj no, uczesz ci, bobym si nawet nie czesa. Staem i staem przed tym lustrem, i nie mogem uwierzy, e to ja. Moe dlatego, e w kapeluszu leniczego, ktry opada mi na uszy. Czy moe, e wydawao mi si, e duo starszy jestem, ni w lustrze ku swojemu zdumieniu zobaczyem. Buzia rumiana, pucoowata, odkarmiona. Pocignem si doni po policzku, a choby meszku nie poczuem, eby mi si ku. I ten w lustrze te si pocign, ale on, miaem wraenie, jakby poczu ju meszek. Staem i staem, i wahaem si, czy uwierzy, e to ja. Tym bardziej e nie podobaem si sobie. Podoba mi si tylko kapelusz leniczego. I nawet przyszo mi do gowy, a gdybym tak by leniczym? Nie zauwayem, e tymczasem leniczyna wrcia. Za, rozsierdzona wpada, i jak znalazem klucz?! Po co tu wszedem, po co tu wszedem, mao mam miejsca w tamtym pokoju, w kuchni, na dworze?! Zerwaa mi kapelusz z gowy. Zacza wygadywa, e karmi mnie, dogadza, jak moe, a ja taki niewdzicznik, taki niewdzicznik i jaki jeszcze, i w ogle, a si zasapaa. Nigdy jej takiej nie widziaem. Piersi jej faloway, z trudem apaa powietrze. W kocu siada zmczona i troch si uspokoia. Widzisz, widzisz, co narobi. Mylaam, e jak wojna si skoczya, to teraz... Nie rozumiaem, o co jej chodzi, ale przynajmniej dowiedziaem si, e wojna ju si skoczya. Nieraz dawao si sysze, zwaszcza gdy na deszcz si miao, jak gdzie daleko, daleko pocig dudni, gwide. Albo gdy przyoyo si ucho do ziemi, te dudnienie jak prd czasem przechodzio. Spytaem jej si kiedy: Gdzie tak pocig sycha? Tam. Wskazaa mi rk. A gdzie stacja? Tam. Ale to daleko std. Mina zima, wiosna, przyszo lato. I kiedy powiedziaem, e id do lasu na poziomki, a wybraem si na t stacj. Tak poszedem, bez adnego zamiaru, po prostu zobaczy, a moe pocig przyjedzie. Jak dzisiaj sobie przypominam, musiao by par kilometrw. Stacja niedua, ale nawet sporo ludzi czekao. Spytaem si kolejarza, kiedy pocig przyjedzie. A w ktrym kierunku? spyta. Wszystko jedno. Jak to wszystko jedno? Nie wiesz, w ktrym kierunku jedziesz? Ale jak nie wiesz, to zaraz przyleci. I rzeczywicie za niedugo przyjecha. Peny ludzi, obwieszony ludmi, nawet na dachach ludzie siedzieli. Ci, ktrzy czekali, wydawao si, e ju si nie zmieszcz. Tym bardziej e mieli z sob walizki, kuferki, koszyki, rne toboy, paczki. Z wagonw ich wcigali, z peronu wpychali. Zapomniaem jeszcze powiedzie, e gdy pocig tylko stan, z pocztku i z koca wyskoczyo jakich dwch chopakw, mniej wicej w moim wieku, mieli w rkach koszyki i biegnc wzdu pocigu, jeden krzycza: Gruszki! Jabka! Renklody! A drugi: Pomidory! Ogrki! Kalarepka! Z okien wycigay si do nich rce, ludzie kupowali. Pocig ju ruszy, a oni jeszcze, biegnc, sprzedawali. Powskakiwali w ostatniej chwili na stopnie, ledwo, ledwo sigajc porczy. Pocig nabra rozpdu, odjecha, a mnie jako dziwnie si zrobio, e zostaem. Poczuem si tak, jakby mnie ten pocig wraz z wszystkimi w nim ludmi opuci. Kolejarz, ktrego pytaem, kiedy przyjedzie pocig, niby zdziwi si: Czemu nie pojecha, skoro wszystko ci jedno, w ktrym kierunku? I zamia si. Wszed do budynku stacji, a ja powlokem si z powrotem. Szedem wolno, rne myli mnie drczyy, a gdy byem blisko leniczwki, postanowiem, e uciekn od leniczyny. Jeszcze zacza mi wyrzuca, gdzie tak dugo byem, o, i poziomek nie uzbieraem. I w ogle, e byem przedtem chtniejszy do wszystkiego, chocia chudszy byem i si tyle nie miaem co teraz. Zabraem jej koszyk i blaszany, pkwartowy kubek, eby mie czym mierzy, gdy bd sprzedawa poziomki, jagody, jeyny czy inn drobnic. I zanim si rano zbudzia, wydostaem si cichutko spod pierzyny i uciekem. Zaczem, jak te chopaki, jedzi po pocigach. A sprzedawaem, co si w lesie uzbierao czy u ludzi w sadach, na polach ukrado. Z pocztku, bo pniej, gdy uskadaem ju troch pienidzy, kupowaem u gospodarzy. Nieraz litowali si nade mn i za bezcen mi sprzedawali, czasem nawet dawali za darmo. A ja sprzedawaem na sztuki czy na kubki. Na kubki, no, to musia kto mie torebk czy przynajmniej kawaek gazety. Sypiaem na stacjach. Ale przewanie jedziem. Przesiadaem si z pocigu na pocig, gdzie bya mijanka, i w drog, i dalej, i tak cay czas. Zapoznaem si z innymi chopakami, ktrzy te jak ja jedzili z tym, z tamtym. Sporo mnie nauczyli, co bardziej si opaca, co mniej, kiedy na co jest najwikszy popyt. Co w jakich pocigach lepiej si sprzedaje, rannych, wieczornych, o, to dua rnica. W osobowych, w pospiesznych. W pospiesznych najmarniejszy by utarg. I pospieszny szed tylko jeden na dob. Czy na przykad co ludzie bardziej wol w zatoczonych, w mniej zatoczonych, w drugiej, w trzeciej klasie. Wtedy druga klasa bya jakby dzisiaj pierwsza, a trzecia jak druga. Kiedy mona wysz cen bra, kiedy tyle nie zapac. Najlepiej si sprzedawao, gdy pocig zatoczony, upa, a ludzie spragnieni. Tyle e przecisn si przez taki pocig nie byo atwo. Nawet konduktorzy czsto nie sprawdzali biletw. Ale w tym wieku byo si jeszcze jak p siebie i czowiek by liski. Gdy si ju wprawiem, sprzedawaem i lemoniad. Na lemoniadzie najlepiej wychodziem. Nie mwic, e nie psua si. Przechodz kiedy przez drug klas, druga klasa bya zwykle mao zatoczona, i woam: Lemoniada! Lemoniada! Gruszki! Gruszki! Jabka! Jabka! Przywouje mnie jaki starszy mczyzna: Daj mi jedn gruszk. Tylko dobrze dojrza. Ile sobie liczysz za t gruszk? I za t gruszk zapaci mi jak za trzy. Nie chcia reszty. I ebym siad sobie na chwil obok niego. Zacz mnie wypytywa, skd jestem, gdzie mieszkam, czy rodzice yj. A ja nic, bo co miaem mu powiedzie? Jeszcze baem si, e kar mi wlepi, jedziem przecie bez biletu. A czy chciaby do szkoy chodzi? pyta mnie. Te nic nie powiedziaem, bo nie wiedziaem, czy chciabym. Wyuczyby si jakiego zawodu mwi. Nie bdziesz przecie cigle po pocigach jedzi. Co bdziesz na przykad zim sprzedawa? Owocw nie ma. Lemoniad? Pocigi najczciej nieogrzewane, komu bdzie chciao si pi twoj lemoniad? T zim, powiem panu, mnie przestraszy. Nie wiedziaem, e zim w pocigach ludziom nie chce si pi. A jeszcze bardziej zdumia mnie, gdy powiedzia, e duo jest teraz takich jak ja, po wojnie. Pocig zatrzyma si na jakiej stacji i nie pytajc mnie wicej, chc, nie chc, rzuci: Wysiadamy. I wysiadem z nim. Przed stacj stay doroki. Podeszlimy do jednej. Dorokarz widocznie zna go, bo ucieszy si: O, pan mecenas. Powita, powita. Dawno ju pana mecenasa nie wiozem. I spyta: Gdzie zawsze? Jechalimy do dugo, a zatrzymalimy si pod jakim budynkiem z zakratowanymi na parterze oknami. Tam mnie komu odda. Wzili mnie i najpierw ostrzygli po goej skrze. Potem dali rcznik, mydo i zaprowadzili pod prysznic, kazali mi si dobrze wyszorowa. Dali mi jakie ubranie, buty. Buty, pamitam, byy duo za due. Swoje zostawiem u leniczyny, nie chciaem jej budzi, kiedy uciekaem. Chodziem boso, a ju lato miao si ku kocowi. Sfotografowali mnie, z przodu, z boku, z jednego, drugiego. Potem zaprowadzili do stowki. Jado ju tam kilku chopakw. Chleb z marmolad i czarna kawa zboowa nie smakoway mi, pamitam, mimo e byem godny. A potem stranik w mundurze zaprowadzi nas wszystkich do celi. Zakratowane okno, w rogu kube i kilka elaznych pitrowych ek. Powiedzia: Lepiej wam tu ni u matki bdzie. Spa. I zaryglowa z tamtej strony drzwi. Nikt jednake nie spa. Ledwo zgasilimy wiato, zaczy nas gry pluskwy. Pana pogryzy kiedy pluskwy? To nie ycz panu. Ca noc nas gryzy. Roio si a od nich. Bilimy, a te wci skd wyaziy. Pierwszy raz zetknem si wtedy z pluskwami. I powiem panu, wszy, pchy to nic w porwnaniu z pluskwami. Mielimy cae ciaa w bblach, do tego swdziao, eby skr czowiek z siebie zdar. Do krwi si drapalimy. A im mocniej si drapao, tym gorzej swdziao. I tak noc w noc. Poskarylimy si temu stranikowi, ktry nas na noc zamyka, to powiedzia: Trzeba mocniej spa. Dopiero po paru dniach przyjecha po nas samochd. Nie taki zwyky ciarowy. Blaszana buda, z zakratowanymi okienkami, i te jaki w mundurze zaryglowa za nami drzwi. Jecha przy szoferze i w czasie drogi wci spoglda przez okienko z szoferki, a to okienko te byo zakratowane, co robimy. A co moglimy robi? Trzso nami, to wszystko. Droga bya gry, doy, tak e wicej jechalimy zygzakami ni prosto i jeszcze rzucao nami po cianach. Mylaem sobie przez ca drog, co ja waciwie takiego zrobiem. Czy to, e uciekem od leniczyny? Czy to, e sprzedawaem po pocigach? Czy e jedziem bez biletu? O, i tak znalazem si w tej szkole. Aha, nie umwilimy si, do ilu podbi gramy. Jak pan sobie yczy. W szkole zawszemy si umawiali do tylu a do tylu. Zaleao od tego, ilu nas grao. Poza tym czy wczeniej, czy pniej zaczynalimy. To z kolei zaleao, kiedy ten wychowawca od nas wyszed. Ale miaem panu powiedzie, po co zbiera te pudeka po zapakach. Nie zgadby pan. Ot niech pan spojrzy na to pudeko, ktrym gramy. Co pan widzi? Tak, tu draski, tdy si zapaki wyjmuje, z jednej czy drugiej strony, a tu etykietka. Na tej jest akurat dokarmiajmy godne dzieci. Jaki fundusz. Wtedy byy inne. I co troch si zmieniay. Wypalio si zapaki, poszed ktry nowe kupi czy komu z kieszeni wycign, a na pudeku ju nowa etykietka. Byo na poprzedniej myj zby, a tu ju jest niech yje pierwszy maja albo naprzd modziey wiata czy cay nard odbudowuje swoj stolic. Gdyby pan nie wiedzia, w jakich czasach pan yje, to z tych etykietek mg si pan dowiedzie. Nie wiem, z jakich na jakie teraz si zmienia. Mwiem panu, prawie nie uywam zapaek, wszystko mam na elektryczno. Papierosw te nie pal. Ale, wedug mnie, kade czasy daoby si z takich etykietek uoy. I ukada si, odkd s zapaki. I ten nasz wychowawca wanie tak uwaa. Kaza zrobi w stolarni z dykty tablic. Jak du? No, eby nie przesadzi, nieduo mniejsz ni szkolna tablica. I na niej przypina w rzdkach pudeka. Byo jeszcze sporo wolnego miejsca, dlatego kadego wieczora przychodzi do nas i przypomina nam o tych pudekach, gdy wypalimy zapaki. Na kad lekcj wychowania przynosi- limy t tablic do klasy. Szo dwch, trzech chopakw, dosy cika bya, on szed za nimi i woa: Ostronie! Ostronie! Sabo byy widocznie poprzypinane, bo nieraz jakie pudeko odpado po drodze. O, wtedy zoci si, chopakw, ktrzy nieli tablic, nawyzywa od osw, durniw, gamoniw. I wedug tej tablicy wychowywa nas, pudeko po pudeku. Pewnie uzna, e skoro cigle gramy w te pudeka, bdzie nam i do gw atwiej wychowanie wchodzio. Woa pana do tej tablicy, wskazywa kijkiem to czy tamto pudeko i co na nim widzisz, pyta. Ale to nie wszystko, co si widziao, bo potem jeszcze, rozwi to. Z rozwijaniem byo duo gorzej. Nawet gdy ktremu udao si co tam rozwin, dalej go mczy. No, a moe troch gbiej, pomyl, jakby to naleao prawidowo rozumie. A niechby tak komu przyszo do gowy ro- zumie nieprawidowo, to a pieni si, wrzeszcza, e gramy caymi wieczorami w pudeka, nawet gdy ju od nas wyjdzie, mylimy, e nie wie, wszystko wie. Wie, co to za gra. I o co gramy. Powiem panu, wedug mnie, nie byo to wcale takie gupie, gdy tak si zastanowi. Bo niech pan sam powie, jak wychowa czowieka, eby nie mia wtpliwoci, w jakich czasach yje. Czowieka jedynie obchodzi, e yje od urodzenia do mierci. A komu potrzebny taki czowiek, co aby yje od urodzenia do mierci. I nieraz jeszcze mu si wydaje, e to i tak za duo. Przy tym jeli mgby sam decydowa, w jakich czasach chciaby y, pewnie mao kto by chcia w swoich. W swoich czasach y najtrudniej, przyzna pan. Duo atwiej dawniej, pniej, aby nie w swoich. O, wychowa czowieka to nieprosta sprawa. I nigdy nie wiadomo, jaki sposb moe okaza si lepszy. To dlaczego pudeka od zapaek miayby by gorsze? No, teraz pan. 13 Nie opowiadaem panu? Wydawao mi si, e opowiadaem. Pojechaem i kupiem. Nie do najbliszego. Najblisze miasta to byy dziury i mogoby nie by takiego. Chciaem brzowy, pilniowy. Nachodziem si, zanim znalazem sklep z kapeluszami. Moe bym nawet przeoczy, bo okno wystawowe nie wiksze byo ni to moje, a na nim same czapki, berety i jaki jeden szarobury kapelusz. Na szczcie troch w tyle, za tymi czapkami, beretami, jakby schowany, zobaczyem i brzowy, pilniowy. Ucieszyem si, wszedem. Sklep ciemny, dugi niczym korytarz, wiata tyle, co od tej wystawy, a w samym kocu, za lad, sprzedawca. Chyba drzema, bo kiedy wszedem, podnis gow z lady i ziewajc, rzuci: Sucham. Chciaem kapelusz powiedziaem jakby przepraszajcym tonem, e go zbudziem. Jaki? Brzowy, pilniowy. Nie ma brzowych, pilniowych. Nie ma adnych w brzowych odcieniach. W ogle to wszystko, co pan widzi, mody czowieku. I wskaza na pki za swoimi plecami. Leay tam kaszkiety, berety, jakie inne czapki, a kapeluszy zaledwie kilka i w wikszoci w takich samych szaroburych kolorach, jak ten na wystawie, i jakie dwa, trzy zielonkawe, na ile mona byo dojrze w pmroku, ktry w tym kocu zalega. Panu si wydaje, e pan przyszed do sklepu, mody czowieku, tak?! I a go unioso z krzesa. By nieduego wzrostu, a wyda mi si nagle duo wikszy. Tylko e to nie jest sklep. A ju na pewno nie z kapeluszami. Przed wojn miaem sklep z kapeluszami. O, gdyby pan tak przyszed do mnie przed wojn... Przerwaem mu: A ten na wystawie? Z wystawy nie mog zdj. Dlaczego? Z wystawy wolno mi zdj dopiero, kiedy bdzie zmiana wystawy. A kiedy bdzie? A kt to moe wiedzie. Kt to moe wiedzie, mody czowieku. Musi towar przyj, eby byo co zmienia. I jakby nie mg mi widocznie darowa, e mu przerwaem drzemk: Zreszt ten na wystawie na pana za duy. Na pana trzeba numer mniejszy, widz przecie. Albo i dwa, gdyby pan si ostrzyg. Skd ta moda na takie czupryny? Wszystko, wida, nie tak. Wszystko na przekr. Pomylaem, e widocznie moja czupryna tak go niechtnie do mnie nastawiaa, bo sam by ysy. A nosiem wtedy strzech na gowie i a gupio mi si zrobio wobec tej jego ysiny. Zreszt eby pana przekona nieoczekiwanie powiedzia agodniejszym tonem. Wzi centymetr, wyszed zza lady, kaza mi przyklkn i obmierzy mi gow. Jak powiedziaem, za duy. Tyle lat w zawodzie, nie musz nawet mierzy. Spojrz na klienta i od razu wiem. Rozmiar taki a taki bdzie odpowiedni. Take jaki fason bdzie odpowiedni. Jaki kolor odpowiedni. Zanim klient przymierzy, wszystko wiem. eby mc doradzi, trzeba wszystko wiedzie. Nieraz fason czy kolor mgby by inny odpowiedni, ale spojrz i wiem, w jakim klient bdzie si sobie najbardziej podoba, i doradzam odpowiedni. A w jakim kto si bdzie sobie podoba, o, to trzeba duo wicej wiedzie ni rozmiar, fason czy kolor. Kady klient, eby tak porwna, to gra, a na szczycie tej gry trzeba umie dojrze odpowiedni kapelusz. Po co ja to zreszt panu mwi. Kapeluszy, o, jest, co jest, a klientw te ju nie ma. Wszyscymy lud pracujcy miast i wsi. A ju brzowe, pilniowe, nie pamitam, kiedy byy. A bd, spodziewa si pan? A czy to wiadomo, panie. Co dzisiaj wiadomo? Ze soce jutro wstanie, to jeszcze wiadomo. Zoyem zamwienie. I kiedy tam. Na brzowe, pilniowe rwnie. Sam lubi najbardziej brzowe, pilniowe. Mam jeszcze przedwojenny, to jako dochodz. Zamwienie dzisiaj tyle znaczy, e wyle pan i czeka jak na zmiowanie. A jak nawet w kocu przywioz, to nie te fasony, nie te kolory, nie te rozmiary. Dobrze, jeli sztuki si zgadzaj. Sztuki si jeszcze troch licz. Sztuki, eby tak powiedzie, plan wyrabiaj, nie fasony, kolory, rozmiary. Inna sprawa, e kapelusze tak dzisiaj nie id. Czasy nie za dobre s dla kapeluszy. Jakby ludzie bali si by za wysocy. Bo kapelusz podwysza. Te pi, dziesi centymetrw, zaley od fasonu, dodaje do wzrostu. Kiedy kady chcia by wyszy. Byy nawet specjalne fasony dla niszych klientw. Cae ycie przepracowaem w kapeluszach i na staro nic z tego nie rozumiem. A wydawaoby si, e kto taki jak ja, kto mia sklep przed wojn, i to jaki sklep, sprowadzaem kapelusze nawet z zagranicy, powinien umie czyta z kapeluszy jak z ksigi mdroci. Widocznie jednak ta ksiga nie obejmuje ju dzisiejszych czasw. O, przed wojn gdyby pan do mnie przyszed, miabym w odpowiednim fasonie, kolorze, gatunku i na pask miar. Przepraszam, pan jaki sobie yczy? Brzowy, pilniowy. Miabym brzowy, pilniowy, a jake. Ciemniejszy, janiejszy by pan sobie yczy? Z wszym, szerszym rondem? Prosz bardzo. Wyszy, niszy? Pan jest do wysoki, radzibym troch niszy. Prosz bardzo. Klient to by klient. A kapelusz, o, prosz pana. Czowieka poznawao si po kapeluszu. A dzisiaj przemys ciki jest na pierwszym miejscu, kapelusze produkcja uboczna. O, we pan moe ten. Paski rozmiar. I wydosta z pki za swoimi plecami jeden z tych szaroburych kapeluszy. I Niech pan zaoy i podejdzie, przymierzy, do lustra. Nie, dzikuj powiedziaem. To moe ten zielonkawy. I wydosta jeden z tych zielonkawych. Do modej twarzy nawet bardziej odpowiedni. I te paski rozmiar. Odradzabym brzowy. Brzowy postarza. Tym bardziej pilniowy. A nie ma si co tak do staroci spieszy, nawet w takich czasach. Sama przyjdzie. Ho, ho, na skrzydach przyleci. Spodziewa si jej czowiek, a mimo to czuje si zaskoczony. Nie ma w czowieku zgody na staro. Pan mody, nie musi pan jeszcze rozumie, jak staro uwiera. Jakkolwiek i modo czasem uwiera. Takie ju jest ycie, e w kadym wieku co uwiera. Sam siebie czowiek najbardziej uwiera. Taki jeden klient, sprowadzaem mu przed wojn w najwyszym gatunku kapelusze... O, takiego klienta ju nie bd mia. I nagle jakby sobie co przypomnia. Zaraz, mam tu co w sam raz dla pana. Z pewnoci bdzie odpowiedni. Zacz przerzuca na pce te wszystkie czapki, berety, kapelusze i wycign, jakby skd z dna, kapelusz w kolorze kremowym. Przywrci mu fason i z dum w gosie rzek: Z mojego sklepu jeszcze. Niech pan przymierzy. A gdy mu podzikowaem, e nie, nie taki chc, zacz mnie wrcz prosi: Co panu szkodzi. Prosz przymierzy. By moe na pana wanie czeka. Bywa tak nieraz, e kapelusz na klienta czeka. A gdy si klient w kocu zdarzy, spenia si, eby tak powiedzie, przeznaczenie. I nie tylko kapelusza. Niestety, tamtego klienta ju si prawdopodobnie nie doczeka. Ach, c to by za klient. ycie wprost tryskao z niego. Zmienia kapelusze podobnie jak kobiety, eby tak powiedzie. Zawsze wiedziaem, e zmieni kobiet, gdy przychodzi po nowy kapelusz. I wanie zayczy sobie ostatnim razem jaki modzieczy, kremowy. W kolorze piasku na pustyni w penym socu, powiedzia. A szeptem doda, wojna bdzie. Trzeba korzysta z ycia, nim wybuchnie, nawet w ostatniej chwili, bo moe to ostatni ju raz. Obiecaem mu za miesic, zapraszam, niech przyjdzie. Nigdy jednak ju nie przyszed. I to jest wanie ten kapelusz. W kolorze piasku na pustyni w penym socu. Prosz, niech pan przymierzy. Nie musiabym ju duej... Zwaszcza e pod innymi nakryciami go chowam. Sklep pastwowy, a ja wasny towar sprzedaj. I to przedwojenny. Niechby tak odkrya to kontrola. Na szczcie nie maj tu co kontrolowa. Zwykle ka tylko protok podpisa, e kontrola si odbya, stan taki a taki, uchybie nie stwierdzono. Niekiedy aby wytkn mi, e widocznie za mae zamwienia skadam i nie na wszystkie rodzaje nakry, bo plany s we wszystkich rodzajach, i wicej towaru powinienem mie. Czasem zapytaj, jakie miabym yczenia. A jakie czowiek moe mie w pastwowym sklepie yczenia, na pastwowej posadzie i w ogle, eby tak powiedzie, gdy rwnie i yczenia s upastwowione. Wspomniaem im, e przydaoby si wicej kapeluszy. A jake, zapisali. eby poda im, jakich wicej fasonw, kolorw, rozmiarw, zapisali. I teraz czekam, eby si te moje yczenia ziciy. O, miaem yczenie, aby mi wiato naprawili. Od miesica zmierzch nadejdzie, musz wieczk wieci, bo nie mog przecie wczeniej zamkn sklepu. Do tej a do tej godziny napisane na drzwiach, e otwarte, i musi by otwarte. Wejdzie klient, to musz ze wieczk do niego podchodzi, czego sobie yczy, bo nie wiem, czy mnie widzi tu, za lad. A co si stao ze wiatem? spytaem, zmierzajc ju do wyjcia. Zwaszcza e nie dawa mi nadziei, e zdejmie ten kapelusz z wystawy, abym przynajmniej przymierzy, czy rzeczywicie jest za duy. A c si mogo sta? Zgaso i nie wieci. Sprawdziem arwk, korki. W porzdku. Wicej nie umiem. U pana tylko? Jak na zo w ssiednich sklepach jest. Nade mn jest. Na wyszych pitrach jest. W caej kamienicy jest. Tylko u mnie. A ma pan jakie narzdzia? Przynajmniej rubokrt, klapcki? Popatrzybym. Moe daoby si co zrobi. Pan? zdumia si. Elektrykiem jestem. Elektrykiem? jeszcze bardziej zdumia si. I kto by przypuszcza? Kto by przypuszcza? A byem przekonany, e kadego klienta potraf i z zawodu rozpozna. Kady zawd to charakter, a charakter kady ma na twarzy wypisany. W ruchach wypisany, w chodzie, w postawie, w obejciu. Byem przekonany... Widzi pan, co si robi z czowiekiem, gdy w pastwowym sklepie pracuje. O, coraz trudniej dzisiaj kogo rozpozna. Ma pan przynajmniej klapcki? przypomniaem mu. Mog by i zwyke obcgi od biedy. Niestety. Rozoy bezradnie rce, jakby si do jakiej winy przyznawa. Ale zaraz, jest tu niedaleko sklep z rnymi narzdziami. Wybieg pdem nieomal. A nim si po sklepie rozejrzaem, chocia nie bardzo byo po czym, no, moe lustro tylko narzucao si uwadze, od ponad poowy ciany do samej podogi sigao, wrci, niosc pene rce rnych narzdzi. rubokrty, gwiazdkowy, paski, obcgi mniejsze, wiksze, klapcki, noyce do drutu, pilnik, motek, jaki klucz, krek tamy izolacyjnej, nawet rkawice gumowe. Po co pan tyle tego przynis? rozemiaem si. Nie bdzie potrzebne. Najpierw musz sprawdzi. Na wszelki wypadek powiedzia, wyranie podniecony. W sklepie mwili, e z prdem nie ma artw. To na szczcie wiem powiedziaem. Pooy to wszystko na ladzie, zabierajc kapelusze, na ktre mnie namawia, i a zatar rce. No, i kto by przypuszcza. Jak nie wierzy w ukad przypadkw. A ukad przypadkw to wanie przeznaczenie. Nawet w sklepie pastwowym. No, bo gdybym mia brzowy, pilniowy kapelusz i w paskim rozmiarze, to nie miabym dalej wiata. To si jeszcze okae prbowaem go ostudzi. Ale nie bra tego pod uwag. Pan by przymierzy, kupi, a ja siedziabym dalej przy wieczce. Ten kontakt w porzdku powiedziaem, przykrcajc apki, ktre go trzymay w cianie. Ale dobrze byoby go ju wymieni. Jeszcze przedwojenny. Puszka ju sparciaa. Sprawdz teraz lamp. Musimy tylko lad na rodek przesun, z krzeseka nie dostan. Oczywicie, oczywicie. Prosz rozporzdza, jak pan uwaa. Wyszedem na t lad, zdjem klosz, wykrciem arwk. arwka nie bya przepalona, za to oprawka ledwo si trzymaa, nie mwic, e wisiaa na jednym tylko drucie, drugi a gdzie gboko w przewodzie by ukruszony. Oprawk okrciem tam izolacyjn, eby si cakiem nie rozpada, kawaek przewodu uciem. Tak samo musiaem uci kawaek przy rozecie pod suftem, bo tu izolacja przewodu za dotkniciem odpada. Dubanina to bya i wolno mi szo. On tymczasem jakby miejsca nie mg sobie znale. Siad na krzeseku, lecz chwili nie posiedzia, zerwa si zaraz. Zadar gow, patrzy, jak naprawiam. Nagle wtpliwoci go naszy: Moe za wczenie si ciesz? No, nie, co poradzimy powiedziaem jeli tylko przewody w cianach oka si dobre. Ale to wszystko jest do wymiany. I nie naley zwleka. Znw siad, znw si zerwa, wyszed na zaplecze, wrci. Zacz przekada na pkach te wszystkie czapki, berety, kapelusze. Szukam miejsca, gdzie by ten kapelusz schowa, skoro pan nie refektuje. A eby tak powiedzie, ju pana w nim widziaem. Na ulicy, w parku, szed pan z dam serca. Kania si pan, umiecha. Wszyscy si za panem ogldali, skd ma pan taki kapelusz. W kolorze piasku na pustyni w penym socu. A to z mojego przedwojennego sklepu. Czy mona gbiej okreli kolor kapelusza? W kolorze piasku na pustyni. I w sam raz paski rozmiar. Miara, eby tak powiedzie, zdjta z paskiej gowy. I trzymaby si gowy, gwarantuj. Bo kapelusz powinien trzyma si gowy niczym dusza ciaa. Ani nie przylega za bardzo, po zdjciu zostaje na czole wtedy odcinita prga. Ani nie odstawa, bo to jeszcze gorzej, kapelusz sobie i gowa wwczas sobie. Kapelusz powinien by posuszny gowie, e kiedy j pan skrci w lewo, w prawo, kapelusz wraz z ni w lewo, prawo. Uniesie pan ku socu, nie obsunie si panu, pochyli si pan, nie spadnie. I w ogle nie powinien pan czu, e pan ma co na gowie. Oto co znaczy waciwy rozmiar. Na kapeluszach, eby tak powiedzie, zby zjadem. Na kapeluszach zeszo mi ycie. Niech pan uwierzy staremu kapelusznikowi. Komu pan bdzie mg uwierzy, kapeluszy, o, jest, co jest, a moe niedugo cakiem znikn. I nikt ju panu nie powie, czym by kiedy kapelusz. A to wielka wiedza. W innych nakryciach gowy czowiek maleje, chowa si, zatraca swoj niepowtarzalno. Wyszedem, eby tak powiedzie, w niedziel na miasto, to gdzie nie spojrzaem, z mojego sklepu kapelusze. Miaem naturalnie do kapeluszy odpowiednie dodatki, szaliki, krawaty, muszki, rkawiczki, nawet parasole. A jak doradziem klientowi, tak wybiera. Ma si rozumie, delikatnie, taktownie, aby nie mia wtpliwoci, e to jego gust zadecydowa. Nie kady ma przecie najlepszy gust, wiadomo. A gust wana rzecz. Gust, eby tak powiedzie, to co wicej ni gust. Jaki kto ma gust, tak myli, czuje, tak sobie wyobraa, postpuje. Pomylaem, e musz go jednak czym zaj, bo mi rce zaczy si ju trz. Nawet z tej lady ledwo dostawaem do rozety u suftu, kamienica przedwojenna, suft wysoko i na wycignitych bez przerwy rkach robota nie sza mi, jakbym chcia. Jeszcze to jego w dole gadanie. Widocznie nadzieja tak go niosa, e bdzie mia wiato, i moe z wdzicznoci dla mnie prawie nie przerywa sobie. A czy ycie, eby tak powiedzie, to nie rzecz gustu? Mylaem, e si do mnie zwraca, i powiedziaem: i Niech pan mi poda tamten paski rubokrt. Machinalnie mi poda, nawet na oddech nie zrobi przerwy. Jednym si podoba i chtnie yj, a drudzy musz. Nigdy bym tak nie zna ludzi, gdyby nie byli moimi klientami. Po prawdzie to kady z nas ma dusz klienta. W tym s wszystkie dusze do siebie podobne. I nie ma znaczenia, kto kupuje, nie kupuje. Czy jest, co by sobie yczy kupi, czy nie ma. Nadmiar czy niedostatek w taki sam sposb klienta w czowieku odsaniaj. Niestety, niewiele poza tym. Kazaem mu wzi klosz i eby poszed go umy, bo chyba od przedwojny niemyty, wiato zatrzymuje. Wzi, ale nie zaraz poszed. Obraca ten klosz w rkach niczym kapelusz. Musiaem mu przypomnie, e to nie kapelusz, stucze. Wtedy dopiero ruszy na zaplecze. A gdy wrci, pochwaliem go: No, i widzi pan, nie ten sam klosz. I zaczem mwi o kloszach, e dzisiaj ju takich kloszy, jak ten u niego w sklepie, nie ma i jakie si teraz zakada. Ale skorzysta, e musiaem sobie rubk w wargach potrzyma, i zacz swoje cign: W oglnoci, eby tak powiedzie, kapelusz nakrycie gowy. Ale co innego na gowie konkretnego klienta. I niech ten klient stanie w nim przed lustrem, o, to zupenie co innego. Bo kto tak naprawd widzi wtedy siebie w tym kapeluszu. Nikt, powiadam panu, nikt. A kogo widzi, pan spyta? Wanie, kogo widzi? Moe on sam nie wie, kogo widzi, jakkolwiek stoi naprzeciw siebie. I to jest, eby tak powiedzie, ta fascynujca tajemnica, dla ktrej warto przez cae ycie sprzedawa kapelusze, eby mie to szczcie z ni obcowa. Niech pan mi poda pilnik powiedziaem. Nie mog si schyli, musz tu trzyma. Zacz szuka po ladzie, przebiera midzy narzdziami. No, ma pan go przecie w rku powiedziaem. Poda mi bezwiednie. Niech pan mi poda teraz te klapcki. Wziem si na sposb, e go zatrudni, aby mi poda to czy tamto, a moe przestanie mwi. Niech pan wemie ode mnie ten rubokrt. Niech pan mi poda teraz. Niech pan wemie. Poda, wemie. Wemie, poda. Ale i ja zamiast naprawia, jakbym mu uleg, i powtarzaem w kko: Wemie, poda, poda, wemie. W kocu kazaem mu, eby wyszed na lad, stan przy mnie i podawa mi narzdzia czy bra ode mnie, bo z trudem dostawaem do jego wycignitej rki, gdy sta na pododze, a nie zawsze mogem si schyli. Podstawi sobie krzeseko, wszed, stan przy mnie, ale i to go nie powstrzymao od dalszego mwienia. Nieraz od pierwszego wejrzenia byo oczywiste, e kapelusz rozmija si z twarz, lecz klient stwierdza, w tym mi jest chyba najlepiej. Zachodzi wic pan w gow, kogo on zobaczy, e wanie ten. A niestety, nie powie pan mu, przeciwnie, w tym panu nie do twarzy, bo to mogoby zabrzmie, jakby pan nie kapelusz, lecz twarz zakwestionowa. Co ja mwi, twarz, jakby pan za- kwestionowa jego wasny obraz w nim. A przecie kady ma do tego wite prawo, kady nosi wasny obraz w sobie... O, rubka mi wypada. Niech pan zejdzie i poszuka prbowaem mu ju po raz ktry przerwa. Niemal jak spryna zszed, zwinny by mimo swoich lat. I nie uwierzy pan, od razu j znalaz. Ja czy pan musielibymy szuka po pododze. A on tylko zszed z krzeseka, pochyli si i mia rubk w palcach. I tak samo szybko wyszed na lad. Jakby pan zakwestionowa w nim, by moe, jego niedosyt siebie, jego pragnienie siebie, jego tsknot za sob, bo kady czym takim siebie darzy, to nam pomaga y. A ju w kliencie nie moe pan tego nie uszanowa. Nie zysk jest najwaniejszy, kiedy czowiek zajmuje si kapeluszami, i to tak dugo jak ja. Z namitnoci zysku zreszt si wyrasta, zwaszcza gdy ma si bliej ni dalej do tej nieskoczonoci, gdzie aden zysk ju si nie liczy. Gdy zaczyna czowiek mierzy swoje ycie tymi wszystkimi kapeluszami, ktre sprzeda. Gdy coraz czciej nawiedza go wtpliwo, czy aby wszyscy z tych kapeluszy byli zadowoleni. Jeli bybym tego pewny, powiedziabym, chwaa kapeluszowi. Niestety, nie jestem. Mimo e jeszcze przed tamt wojn, bdc mniej wicej w paskim wieku, pracowaem jako subiekt w sklepie z kapeluszami. Od kape- luszy, eby tak powiedzie, zaczynaem ycie i na kapeluszach kocz. W tym dwie wojny wiatowe. Wydawa by si wic modo, e co do kapeluszy, wiem wszystko. Ot okazao si, e nie wiem. I niech pan mi uwierzy, mody czowieku, t mdr lekcj niewiedzy zaczem pobiera dopiero, kiedy mi sklep upastwowili. Jakkolwiek jest, o, co jest, jak pan widzi. Zostaem w ten sposb ukarany, i miaem uwierzy, e wiem. A zaprawd c ja wiem, jak si okazao. Tym bardziej jeli przyjmie si t najwysz miar wiedzy, e nie wie si nawet tego, e si nie wie, jakoby si nie wiedziao. Tym razem oszukaem go, e mi znw rubka wypada. I co pan powie, zszed, podnis, wyszed i poda mi. I daem sobie spokj. Niech pan poda mi arwk, klosz i niech pan zejdzie ju. Zaoyem klosz, wkrciem arwk. Nic si tu ju wicej nie da zrobi powiedziaem. Wszystko teraz zaley od przewodw w cianach. Niech pan przekrci kontakt. Przekrci, zawiecio si. Nie, nie wybuch radoci. Powiedzia tylko: O, jest wiato. I przekrci jeszcze raz, gaszc. Znw zawieci, zgasi, zawieci, zgasi. I jakby niepokj go jaki ogarn: A czy gdy pan pjdzie, te bdzie? Bdzie, bdzie zapewniem go. Ale to wszystko jest na tymczasem. Trzeba ca instalacj wymieni, przewody w cianach, wszystko. I nie odkada. Ile jestem panu winien? I spyta, zatrzymujc mnie, bo zbieraem si ju do wyjcia. Nic. Ale przecie musz si panu jako odwdziczy? Zaraz, zaraz zacz si zastanawia. Nagle podszed do wystawy i zdj ten brzowy, pilniowy kapelusz. Sprzeda z wystawy panu nie mog. Ale niech pan przynajmniej przymierzy. Niech pan sam si przekona, e jest na pana za duy. Nie chciabym, aby pan wyszed nieprzekonany. Woyem, stanem przed lustrem, a on pooy na wystaw jeden z tych szaroburych. I co? Za duy, mwiem. Jeszcze brzowy, pilniowy, tym bardziej wyglda za duy przy paskiej modej twarzy. Kapelusz opada mi a na uszy. Poza tym patrzc na swoje odbicie w lustrze, zaczem mie wtpliwoci, czy to ja w tym kapeluszu na gowie tam. Pana moe nawiedza czasem taka niepewno, czy pan to pan? Mnie przez cae ycie nawiedzaa. Miaem poczucie, jakbym si rozdwaja w sobie na tego, ktry wie, e to on, i tego, ktry nie doznaje adnej z sob bliskoci. Na tego, dajmy na to, ktry wie, e umrze, i tego, ktry nie dopuszcza myli, e to on, tylko jakby kto drugi mia umrze za niego. I nigdy nie udaje mi si choby na tyle by razem, aby przynajmniej w jednoci sobie wspczu. Powiem panu, czowiek nie powinien nad sob rozmyla, a tym bardziej w sobie dry. Jest, jaki jest, i powinno mu wystarczy. A czy on, nie on, niech si samo rozstrzyga. I wanie wtedy przed lustrem, w tym za duym kapeluszu na gowie, kiedy patrzyem na swoje odbicie, doznaem a bolenie tego rozdwojenia w sobie. Pan si goli ju? nieoczekiwanie rzuci. A mnie cio, a tam, w lustrze, zrobiem si jak burak czerwony. Oczywicie powiedziaem, ale chyba nie wypado to zbyt pewnie. Ile razy w tygodniu? nie dawa za wygran, jakby mia w tym jaki cel. To zaley. Niech pan si nie obraa, mody czowieku. Moim zdaniem, najwyej raz, na niedziel. Pytam dlatego, e do twarzy, ktra si dopiero raz na tydzie goli, brzowy, pilniowy nie jest odpowiedni. Powiem nawet, jest najmniej odpowiedni. Pomijam ju, e ten jest ponadto za duy. Jakby mnie tym sposzy i nasunem kapelusz bardziej na czoo, e moe tak nie bdzie wyglda a tak za duy. Tak nie. Po co zasania pan twarz. Podszed i odchyli mi kapelusz do tyu. Pki twarz moda, naley j odsania, niech janieje modoci. Kiedy bdzie janie, gdy j bruzdy pooraj? Przed wojn brzowe, pilniowe kupowali u mnie najczciej urzdnicy. Pod tym wzgldem i dzisiaj si nie zmienio. Ilekro przyjd robi mi remanent, zawsze mnie ten czy w nie omieszka zapyta, czy nie mam brzowego, pilniowego kapelusza. Nie mam, bo skd? Nie szkodzi, wybierze sobie inny czy jak czapk, zapominajc zazwyczaj zapaci. I na tym polega rnica. Nie upomn si przecie. Musz z wasnej kieszeni. A z czego, jeli za miesic pracy na miesic ycia nie starcza. I nie zwaa taki jeden z drugim, e to pastwowe, a ja nie mam nic na sumieniu. Co tu zreszt mona mie na sumieniu, sam pan widzi. O, jest, co jest. Tylko e, niestety, to od nich zaley, czy ma pan co na sumieniu. Sumienie te upastwowili. Nie musi nam ju Bg przypomina o sumieniu. Chwileczk, moe jeszcze bardziej do tyu, eby wosy z przodu troch wystaway. Przesun mi ten kapelusz, e a rondo w gr poszo. A chocia nie wydao mi si, abym tak mg nosi, powiedzia: O, tak. Tak jest lepiej. Znacznie lepiej. Niech pan bliej podejdzie do lustra. Nasun z powrotem troszeczk do przodu. Jednak za duy. Za duy. Nie da si go w aden sposb uoy, aby nie byo to widoczne. I odstpujc ode mnie, nawet jakby zawiedziony: A w ogle, co si panu tak spieszy do kapelusza. Jeszcze pan si nachodzi w kapeluszach. Mody pan, moe pan doczeka, e bd kiedy w rnych rozmiarach, fasonach, kolorach. Kto musi mie nadziej, eby kto doczeka. A kt j moe mie, jeli nie wy, modzi. Ja ju za stary jestem na nadziej, za stary na ten nowy wiat. Tak mi powiedzieli w urzdzie, e to nowy wiat i e ja nic nie rozumiem, bo za stary jestem. Poszedem, dlaczego chc mi upastwowi sklep, niech odkupi ode mnie. Niechtnie, ale sprzedam. To mi taki jeden powiedzia, e nic nie rozumiem. Rewolucja, obywatelu. Spytaem go, a co to takiego? Rewolucja to rewolucja, polega na tym, e trzeba mie do niej zaufanie. I niech obywatel wicej nie pyta. Niech obywatel tu podpisze. Nie musicie czyta. Naturalnie, podpisaem. I nawet mu podzikowaem, e by askaw mi uwiadomi, e nie rozumiem. A moe kaszkiet by pan sobie kupi? Wszed za lad, zacz wyjmowa z pek kaszkiety, jeden, drugi, trzeci. O, moe ten. Paski rozmiar nawet. Czy ten. Albo ten. Ten nawet bardziej odpowiedni do paskiej twarzy. Kaszkiet ze wszystkich nakry gowy najbardziej uwypukla modo. A moe pan nie chce by mody? W takim razie kiedy pan bdzie? W paskim wieku to jedyna szansa, eby by modym. Duo tej modoci tak znw nie ma jak na ludzkie ycie. Zwaszcza gdy si to ycie cignie i cignie. Odoy te si nie da jej na potem. Inna sprawa, e obecny czas nie jest za dobry na modo. Nawet modzi nie wiedz dzisiaj, e s modzi. E, tak le nie jest omieliem si zaprzeczy, bo przecie stojc przed tym lustrem, nie miaem wtpliwoci, e przynajmniej na zewntrz jestem mody. Pozory, pozory, mody czowieku. Nie powinien pan tak atwo ufa sobie, zwaszcza gdy pan si widzi tylko w lustrze. Ten brzowy, pilniowy kapelusz powinien pana zastanowi, tym bardziej e jest za duy. Jak pan tylko wszed, od razu co mnie w paskiej twarzy zaniepokoio. Znam si przecie na twarzach. Cae ycie dobieraem do tych twarzy kapelusze. A to wymaga tyle dowiadczenia, co nieufnoci. Kad twarz, nie baczc na jej bezbronno, trzeba najpierw odsoni w osobnoci jej oczu, czoa, brwi, nosa, ust, policzkw i w ogle, eby tak powiedzie, w najmniejszym drobiazgu. Po czym znw j scali w caym jej niedookreleniu czy przerysowaniu, sprowadzi wrcz do nijakoci, aby nic nie przeszkadzao dojrze to jej ukryte znami, to najgbiej ukryte znami, jako e w kadej twarzy co takiego jest. O, twarz siga gboko w czowieka. A kada pod inny kapelusz si nadaje. I wtedy duo atwiej dobra kapelusz. Nie naley jednake przy tym zapomina, e mamy w tym doborze i z drug stron do czynienia, poniewa kapelusze take bywaj kapryne, niektre wrcz krnbrne. Nieraz potraf tak zwie, e traci si poczucie, co do czego si dobiera, kapelusz do twarzy czy twarz do kapelusza. Powiem panu, przeywaem to, jeli kapelusz odrzuca jak twarz, a klient si w tym kapeluszu akurat sobie podoba. al mi byo kadej odrzuconej twarzy, jakkolwiek powinienem by za kapeluszem. Nie tylko dlatego e cae moje ycie z kapeluszy, e wszystko kryo wok nich. Kady mj dzie, eby tak powiedzie, wstawa zza kapeluszy i za kapelusze zachodzi. Kapelusze kbiy si w moich mylach, pragnieniach, tsknotach, wyobraeniach. Tak e gdy prbowaem sobie wyobrazi ludzko, to jako nieskoczono kapeluszy. Czasem wrcz traciem pewno, czy aby sam nie jestem kapeluszem. Tylko na czyjej gowie? Na czyjej gowie? Tote wyznam panu, mody czowieku, e kiedy mi upastwowili sklep, poczuem ulg. Jakby kto mnie z jakiej koniecznoci zwolni. Ba, wyzwoli. Nie przecz, take al, moe i rozpacz, nade wszystko jednak ulg. Niech pan zdejmie na chwil ten kapelusz. Zdjem, wzi go z moich rk i poszed z nim za lad. Schyli si, znik, jakby czego tam gboko szuka. Usyszaem tylko spod lady jego gos: Gdzie tu powinna by gazeta. Kiedy klient zostawi. Ja nie czytam gazet. O, jest. Wychyn spod lady. Prosz tu podej. Niech pan uwanie popatrzy. Skadamy gazet, mniej wicej na tak szeroko jak tu ta wycika wewntrz. Nie za grubo, bo wtedy byby za may na pana. Woy t gazet za wycik wok kapelusza, pougniata raz koo razu na caym obwodzie. Prosz, niech pan teraz zaoy. Nie bdzie si panu przynajmniej chybota na gowie. No, i nie opadnie panu na uszy. Tylko jeliby pan go zdejmowa, prosz go nigdy nie ka dnem do gry. Podobnie na wieszaku, prosz tak wiesza, aby nie byo wida wntrza kapelusza. A najwaniejsze, kiedy pan si bdzie kania. Prosz nigdy nie kania si zbyt z daleka. Gazeta moe wypa panu, zanim pan tego kogo minie. A ju, bro Boe, prosz nie unosi kapelusza zbyt wysoko. Wystarczy tu nad gow lub nieznacznie uchyli. Gest moe by szeroki, lecz kapelusz aby, aby uchylony. Sprbujmy. Dam panu jaki kapelusz, a ja w tym, poka panu. Da mi jeden z tych szaroburych i kaza si cofn pod wystaw. Sam zaoy brzowy, pilniowy i cofn si do lady. Aha, zapalimy wiato, skoro mamy ju wiato. Bdzie widniej. Prosz, teraz idziemy ku sobie. Wolniutko, jak gdyby na zwolnionym flmie. Nie musimy si spieszy. Pan ku mnie, ja ku panu. Pan jest tym, ktremu mam si pierwszy ukoni, pan mi si natomiast odkania. To znaczy nie jest pan sob, ja jestem panem, poniewa mam ten kapelusz gazet wyoony. Dlatego prosz uwanie na mnie patrze. Idziemy. Jeszcze si panu nie kaniam, jeszcze za daleko. Dopiero teraz, gdy si, o, prawie mijamy. Nie pan mnie, lecz ja panu. Pan mi si ma odkoni. Niech pan nie zrywa tak gwatownie kapelusza, gazeta moe wypa. Nie szkodzi, e mam j na swojej gowie w tym brzowym, pilniowym, lecz pan si uczy. Unosi pan rk nad kapelusz, o, tak. Spokojnie. Czy tak, w szerokim, zamaszystym gecie, w zalenoci komu si pan kania. Jakby pan chcia go nieomal unie na wysoko wycignitej rki, a w tym czasie mijacie si i w ogle pan nie zdejmuje lub najwyej nieznacznie uchyla. Sam gest wystarcza niekiedy za ukon. Niech pan nie zapomni jednak na wszelki wypadek si obejrze, gdy ju si miniecie. Bo gdyby si okazao, e i ten kto si obejrza, mona jeszcze zrobi ruch rk, jakby si wanie kapelusz wkadao po ukonie. Sprbujmy jeszcze raz. Pan teraz wemie ten z gazet, a ja paski. I zmieniamy si rolami. Zobaczymy, jak pan bdzie sobie radzi w swojej roli. I prosz przej tu, na moje miejsce, a ja pjd pod wystaw. Przeszlimy tak kilka razy i za kadym razem co poprawia w moim ukonie. A przy ktrym razie, nim si sobie ukonilimy, nagle jakby ockn si, zatrzyma w p drogi, popatrzy na mnie nieomal zawstydzony i powiedzia: Niech pan da ten kapelusz. Wyrzuci ze rodka gazet. Boe, czego to ja pana ucz! I wstawi go z powrotem na wystaw, zabierajc tamten szarobury, ktry pooy w zastpstwie. Na psy zszedem. Nie poznaj siebie. Wstyd mi nawet powiedzie, czego to ja pana ucz. Kapelusz gazet wyoony. Nie do pomylenia kiedy. Ukon to by ukon, eby tak powiedzie, ceremonia. Jakbym chcia pana pozbawi caej przyjemnoci noszenia kapelusza. A ju trudno mi sobie wyobrazi, e mgby si pan damie ukoni kapeluszem wyoonym gazet. Inna sprawa, e i dam ju nie ma. Odleciay czy powymieray. eby tak powiedzie, niedobry czas i na damy. Idzie pan ulic, to pan widzi, co si i z ulic stao. Boki panu obijaj, depcz niemal po panu, a nikt nawet nie przeprosi. Ja prawie nie wychodz. Tyle co do sklepu, ze sklepu. Nie mwic ju, co na gowach. Staram si nie patrze. Czy pan zauway, jak wiat zbrzyd? C z tego, e jest? Zawsze mnie pocigaa uroda, nie samo istnienie wiata. Za duy na pana, za duy. Nie mwic, e odrzuca pask twarz. Otworzy znajdujc si pod lad szufad, wycign jaki sporej gruboci brulion i niemal rzuci ku mnie na koniec lady. Prosz, moe pan wpisa, e yczy pan sobie brzowy, pilniowy i w paskim rozmiarze. Co to jest? Ksika ycze i zaale. Radzibym tylko nie podpisywa wasnym nazwiskiem. Niech pan podpisze: klient. Wszystkim tak radz. Wzi znw ten brulion, zacz nerwowo przerzuca kartki. Prawie caa zapisana. Czego tu nie nawpisywano. O, jaki wiersz. A tu rysunek, lecz bardzo brzydki, bardzo brzydki, prosz na t stron nie zaglda. O, tu jest jeszcze czysta strona. Prosz. Prosz. Nawet koniecznie. Co miabym wpisa? Co pan sobie yczy. Jeli pan nie yczy sobie kapelusza, to cokolwiek pan sobie yczy. Klienci o wszystkim tu pisz. Nie tylko o kapeluszach. Ja nikomu nie mwi, co kto ma wpisa. I tak nie poka tego kontroli. Dla kontroli mam inn. O, t. I wycign z drugiej szufady inny brulion. Przekartkowa, podsun mi pod oczy. Ten jest czysty, jak pan widzi. Aby jedynie piecztki i podpisy, e sprawdzono. W tej natomiast kady moe napi- sa, co tylko chce. Bo gdzie maj klienci pisa? Do Boga? A jeli Bg nie zna naszego jzyka? Bo gdyby zna, gdyby zna... Wycign z kieszeni chusteczk, przetar oczy, przetar nos, czoo. I Przepraszam najmocniej. Zapomniaem z tego wszystkiego, e to panu zawdziczam wiato. Wrzuci jeden brulion do jednej, drugi do drugiej szufady. Tak myl... Lecz nie, nie. Za duy, stanowczo za duy. Od razu wiedziaem, jak pan tylko wszed, e nie paski rozmiar. I nawet si zmartwiem, bo nie do, e na wystawie, to pan wanie ten sobie zayczy, brzowy, pilniowy, od razu wiedziaem. eby tak powiedzie, od pierwszego wejrzenia. Od pierwszego wejrzenia zwykle dowiadujemy si o kim najwicej. Kiedy tego kogo twarz uderzona znienacka przez to nasze pierwsze wejrzenie staje si przez uamek chwili jakby ole- piona, otwarta na ca szeroko, eby tak powiedzie. Tak e gdy pan tylko wszed, to moje pierwsze wejrzenie powiedziao mi wszystko o panu. C mi takiego powiedziao, spyta pan? Ot powiedziao mi, e paskie przyjcie to taki przypadek, ktry niekiedy zoliwieje, przeistaczajc si w przeznaczenie. Tak, tak, mody czowieku, przeznaczenie to nic innego jak wanie wyjtkowo zoliwy przypadek, od ktrego nie ma ju odwrotu. Pan przyszed, mimo e nie mam brzowego, pilniowego kapelusza w paskim rozmiarze. Pan mg nie wiedzie, to prawda, e nie mam. Tylko e pan nie zdaje sobie sprawy, dlaczego chce pan koniecznie brzowy, pilniowy. I nie o to chodzi, e pan chce, czego nie ma. Modo ma prawo chcie, czego nie ma, a nawet, co jest niemoliwe. I nie ma te znaczenia, e do paskiej modej twarzy brzowy, pilniowy nie jest odpowiedni. Rzecz nie w tym. Rzecz w tym, e pan si mija z sob, eby tak powiedzie. Pan przechodzi obok siebie i nie poznaje si pan, e to pan. Miaem jeszcze nadziej, e moe chocia ten kremowy. Pan jednake wzgardzi. Na przekr sobie. W niezgodzie z sob. Kim pan zatem jest? Powiada pan, elektryk. Pracuje pan na budowie. Naprawi mi pan zreszt wiato, co by potwierdzao. I niech tak zostanie. Widz, ma pan mod twarz, eby tak powiedzie, nawet nie cakiem wyklut. I niech tak zostanie. Co prawda, z modymi twarzami najtrudniej zazwyczaj. Jako e moda twarz niejako z natury jest jeszcze nieustana. Co w niej cigle przypywa, odpywa, janieje, przygasa. Ju si czowiekowi wydaje, e zdoa w niej co trwaego uchwyci, a tu nagle umyka mu, ginie, zapada si, widzi pan przed sob wci inn twarz. Lecz w paskiej twarzy, jestem o tym gboko przekonany, udao mi si to co uchwyci. Mianowicie, e w panu wszystko jest nie na miar, eby tak powiedzie. e sam dla siebie, ba, sam w sobie jest pan nie na miar. I nie na miar jest pan wobec tego jedynego brzowego, pilniowego kapelusza w tym sklepie, bo nie odwrotnie. Nie na miar jest paskim powoaniem, eby tak powiedzie, znamieniem paskiego istnienia, co si ujawnio w tym jake zoliwym przypadku, e jest tylko ten jeden brzowy, pilniowy kapelusz, i to na wystawie, a z wystawy nie mog go zdj. W dodatku za duy na pana. Wszystko, wszystko jest w panu nie na miar, co tylko moe by nie na miar w czowieku. Czyli za due. Pan si po prostu obco w sobie czuje, pan si w sobie obija o siebie, eby tak powiedzie, nie przystaje do siebie. Tylko e siebie, mody czowieku, nie da si wyoy gazet. Jakkolwiek kto wie, kto wie, dzisiaj niemoliwe staje si moliwe. Mwic najkrcej, pan si podobnie w sobie czuje jak ten kapelusz na paskiej gowie, tylko e odwrotnie. Pana jakby co nioso i nadawao panu wci inny ksztat, a czasem jakby cakiem pana rozwiewao. Nie wiem, dlaczego ja to panu mwi. Zawsze wzruszali mnie modzi klienci. A zwaszcza odkd mi upastwowili sklep i mam duo wicej czasu na rozmylania. Niech pan mi wierzy, w mod twarz potraf wpatrywa si jak w obraz. I nawet gdy nikt tu mody przez tygodnie nie przyjdzie, bo te po co, potraf j sobie wyobrazi. Te ledwo zaznaczone rysy, ktre nie chc chociaby na tyle zakrzepn, aby dao si w nich uchwyci ten daleki, daleki jeszcze cie mierci. Bo wanie mier jest najdokadniejsz modoci miar, staro nie potrzebuje ju adnej miary. Modo, eby tak powiedzie, to stan niewakoci, jedyny w caym yciu. Czym wic mona by go mierzy, jeli nie mierci. Nie ma innej miary, jako e czowiek nie musi by nawet wiadom, e jest mody. wiadomo, co prawda, zawsze przychodzi poniewczasie, nieza- lenie od wieku. Na tym polega nasz ludzki los, e zawsze poniewczasie. Zawsze ju po wszystkim. Bo te wiadomo jest naszym losem, nie ycie. Czy ycie nasze byo warte ycia, czy niekoniecznie, niekoniecznie, rozstrzyga dopiero los. Zycie jest tym, co toczy si bez zwizku, bez celu, dzie za dniem, najczciej z woli przypadku, jako e skoro jestemy, musimy by. Los nato- miast ustanowi czowiek jako rodzaj uznania dla ycia. I jedynie ten krtki czas modoci uzmysawia nam, jak mogaby wyglda szczliwa wieczno. Tyle lat, tyle lat w tych kapeluszach, a modo wci mnie oniemiela, mnie, starego kapelusznika. Zwaszcza gdy kto mody kupuje swj pierwszy w yciu kapelusz. Pana te pierwszy, nieprawda? Tak mylaem. Od razu tak pomyla- em, gdy pan tylko wszed. A przepraszam, e spytam, dugo pan ju jest elektrykiem? Zaraz po szkole, jak skoczyem. Najpierw przy elektryfkacji wsi. Zbieraem si ju do wyjcia, pooyem ju nawet rk na klamce, lecz powstrzymao mnie to jego pytanie. Tak, rozumiem powiedzia. Nie miaem go spyta, co rozumie, bo, wedug mnie, nic tu nie byo do rozumienia. A dlaczego pan odszed? znw spyta. Sabo pacili powiedziaem. Ale w tym jego pytaniu co si kryo. Jakby wiedzia, e odszedem przez ten saksofon. I eby go zmyli, zaczem dalej mwi: Deszcz, nie deszcz, mrz, nie mrz, trzeba byo siedzie na supach... Nie da mi jednak dokoczy: A dugo pan ju na tej budowie? Wziem pierwsz pensj. Tak, teraz wszystko rozumiem gos jego zabrzmia wyranie przygnbieniem. W tak modym wieku, w tak modym wieku brzowy, pilniowy.., Podszed do wystawy, zdj kapelusz i podajc mi go, powiedzia: Niech pan jeszcze przymierzy, i Po czym wszed za lad, siad sobie, wspar gow na doniach i nie powiedzia ju ani sowa. Kapelusz by wyranie za duy. Nawet teraz jakby jeszcze bardziej opada mi na uszy, ni gdy przedtem przymierzaem. Poruszyem gow, koleba si. Przysunem si bliej lustra, za duy. Oddaliem si, za duy. Mimo to staem przed lustrem i czekaem, a on na potwierdzenie powie: No, i widzi pan, za duy. Za duy. Chyba przekona si pan ostatecznie. Nie mogc si jednak ani sowa z jego strony doczeka, zdjem i pooyem kapelusz tu przed nim na ladzie. Wtedy nieoczekiwanie spyta: Woy pan czy zapakowa? Nie, nie ucieszyem si, jak pan moe myli. Zrozumiaem, e nie mam wyboru. I powiedziaem: Prosz zapakowa. 14 Powiem panu, to bya najdusza moja podr. No, po ten kapelusz. Biorc cznie w t i z powrotem. Nieraz mam wraenie, jakby dotd trwaa. Podrowaem potem samolotami, statkami, ekspresami, raz helikopterem leciaem, a wydaje mi si, e nigdy tak dugo nie jechaem. Co prawda, zwykym osobowym pocigiem, a nie wiem, czy pan wie, jak si takim pocigiem w tamtych czasach jechao. Nie do, e przystawa na kadej stacji, na kadym przystanku, gdzie nawet budki nie byo, e to stacja, ale czsto i przed semaforami, i w szczerym polu nie wiadomo czemu nagle przystan. Nieraz si dobrze jeszcze nie rozpdzi, a ju przystawa. Ile to mogo by kilometrw? Nie tak duo pewnie. Wszystko zreszt zaley, czym si mierzy. Ja mierzyem tym kapeluszem, po ktry jechaem. Wyjechaem o wicie, a jeszcze poprzedniego dnia pilimy do pna, bo musiaem si wkupi w now prac, w nowych kolegw, zwaszcza majstrw, brygadzistw. Tak e niewyspany byem i miaem nadziej, e w pocigu si przepi. Jednake myl o tym kapeluszu, czy uda mi si kupi taki, jaki chciaem, nie daa mi oka zmruy. Liczyem wic, e w powrotnej drodze uda mi si przespa. Doradzi mi on w sklepie, ebym poszed na podstacj, gdzie pocig podstawiano, a na pewno znajd wolne miejsce. Udao mi si znale cay pusty przedzia. Umociem si w rogu przy oknie, kapelusz pooyem nad sob na pce. I od razu sen mnie zacz morzy. Nie wiem, czy spaem. Czuem si jakby przywalony tym wszystkim, co usyszaem w sklepie od niego. Najbardziej mnie zastanowio, dlaczego gdy mi poda t rubk, ktra mi wcale nie wypada, jak panu mwiem, nieoczekiwanie mnie spyta: Pan gra na czym? Nie powiedziaem. To nie jest pan w stanie tego wszystkiego zrozumie. Ja uczyem si troch za modu na wiolonczeli. Pniej zaoyem swj sklep i kapelusze mnie pochony. Dopiero gdy umara mi ona, wrciem do grania. Dzisiaj bym nie umia przey dnia, gdybym nie mia nadziei, e wieczorem przyjd do domu, wezm t moj wiolonczel. Trudno powiedzie, e gram, pogrywam sobie. O, wiolonczela westchn. Potraf si dobra do najczulszych strun w czowieku. Jakby to, co najgbsze, nieodgadnione, kryo si w dwikach. Kadego wieczora, jeli, ma si rozumie, co mi nie przeszkodzi. Chocia, eby tak powiedzie, nie ma mi ju co przeszkadza. yj jedynie jakby dla tych wieczorw. Przychodz tutaj, siedz, niby sprzedaj, a co troch wycigam zegarek i odliczam, ile jeszcze godzin do wieczora. I nawet wycign z kieszonki kamizelki wielk cebul na dewizce. Pamita pan, tak si mwio na kieszonkowe zegarki, cebula. O, sporo jeszcze, sporo powiedzia zawiedziony. Najgorzej jest zim. Za kadym oddechem kb pary pan wychuchuje. Bo te jakie s te przydziay wgla. Nie narzekam jednak. Zakadam weniane rkawiczki, koce palcw w nich poobcinaem, nogi w koc owijam, na gow wenian pilotk, chocia nie wypada w mieszkaniu w nakryciu gowy, na to kapelusz i gram. adnego wieczora staram si nie przepuci. Nie darowabym sobie. Gdy sowa ju daremne, myli daremne, a wyobrani nie chce si ju wyobraa, jeszcze tylko muzyka. Jeszcze tylko muzyka na ten wiat, na to ycie. I tak spaem, i nie spaem midzy tym niewyspaniem po pijackiej nocy a tym jego pytaniem, czy na czym gram. A to adne spanie, jak pan si domyla. Ledwie oczy panu gbiej wpadn, ju si pan budzi. Po kilkunastu minutach tego spania, niespania pocig dotoczy si do gwnej stacji, skd zaczyna dopiero swj bieg. Tum ludzi rzuci si do wsiadania, a wie pan chyba, e wtedy do kadego przedziau prowadziy drzwi z jednej i drugiej strony wagonu. Nie byo mowy ju o spaniu. Nie tylko o spaniu. Nawet myle o czymkolwiek ju si nie dao. W dodatku musiaem teraz pilnowa kapelusza. Poza tym wie pan, jak to jest z mylami w pocigu. Rw si od stukotu k. A gdy pocig wlatuje na rozjazdy, kad myl na strzpy w panu porozrywa. Rw si i na stacjach, bo czy spojrzy pan w okno, czy kto si spyta, jaka to stacja. Nie mwic, e mao kiedy tak jest, aby ludzie w pocigu nie gadali. Ludzi tymczasem przybywao i przybywao, mao kto wysiada. Na kadej stacji jakby tylko wsiadali. Wsiadali, to mona by dzisiaj tak powiedzie. Pchali si, toczyli jeden przez drugiego i wszyscy naraz. Do tego z toboami, tobokami, walizkami, koszykami, paczkami, torbami, e o mao przedziau nie rozsadzili. Musieli konduktorzy drzwiami ludzi dopycha, eby day si zamkn. I tak na kadej stacji. Wydawao si, e pocig nie ma siy na taki tum i dlatego si tak wlecze, przystaje, nieraz w szczerym polu. A na stacjach to ju sta i sta, tote coraz bardziej by spniony. Nieraz musia czeka, dopki z naprzeciwka nie nadjedzie inny pocig i nie zwolni mu toru. Powiem panu, czuem nawet co w rodzaju wspczucia dla tego pocigu, e musi takie ciary wie, jakby ponad swoje siy. Tylko w tamt stron, gdy jechaem po ten kapelusz i drczya mnie niepewno, czy uda mi si kupi taki, jaki chciaem, brzowy, pilniowy, zo mnie braa, nawet gdy si na stacjach zatrzymywa. Teraz kapelusz lea nade mn na pce, to czy wolniej, czy szybciej, byo mi wszystko jedno. Czuem si troch, jakbym nigdzie nie jecha i nigdzie nie musia dojecha. Chwilami nawet traciem poczucie, e jad pocigiem. Patrzyem przez okno, a mijane pola, lasy, rzeki, wzgrza, doliny, zabudowania, furmanki, konie, krowy, ludzie, wszystko to zlewao mi si w jednostajn szaro i jedynie wznoszce si i opadajce, wznoszce i opadajce druty, rozwieszone na supach wzdu biegu pocigu, nadaway tej szaroci rytm, powiadczajc, e to yjcy wiat. Byem w ogle jakby poza sob. Mwi pan, to niemoliwe by poza sob. A czy przynajmniej nie na dugo czowiek nie moe opuci siebie? Dlaczego? Gdzie by wtedy przebywa? No, nie wiem. Ale moe ma pan racj. Zwaszcza e jak opuci siebie, gdy kapelusz na pce nad panem. Na ktrej stacji przeniosem kapelusz na przeciwleg pk, eby mie go na widoku. I dobrze zrobiem. Za niedugo napchao si do przedziau ludzi, e i stali ju ciasno jeden przy drugim midzy awkami. Powietrze prawie nie dochodzio, gdy tak siedziaem w kcie. Przy mnie tu staa ogromna kobieta, a waciwie nade mn, e musiaem si w awk wcisn, tak mnie dogniota. W aden sposb nie bybym w stanie unie spod niej gowy, gdybym chcia sprawdzi, czy kapelusz jest nade mn. A naprzeciwko jako si przez szpary midzy ciaami widziao, e jest. Pocig ju tak by zapchany, wydawao si, e nikt si wicej nie zmieci. A tu na kolejnej stacji nowe toboy, toboki, walizki, koszyki i tak dalej. No, i ludzie z nimi. Panu moe trudno to zrozumie, jeli nie jecha pan nigdy takim pocigiem. Czy to pocigi tak si rozcigay, czy ludzie tak maleli. O, czowiek potraf by i Bg wie czym, i okruszkiem, jeli musi. Musiaem si rkami broni przed tymi, ktrzy wsiadali. W awk ju nie dao mi si gbiej wcisn. Po nogach, mimo e jak najgbiej je podkulaem, deptali mi, e a nieraz syknem. A jeszcze wszystkie zorzeczenia, ktre wraz z ludmi wdzieray si do pocigu, jakby na mnie spaday, poniewa siedziaem przy drzwiach. Do te- go pocig, jakby na zo, najczciej t moj stron stawa przy peronach. A niechby w to wszystko wreszcie jaki piorun trzs! ju pierwszy, ktry drzwi otworzy, rzuci w moj stron. Za nim nastpni bez wyjtku, kobiety, mczyni, od razu od drzwi w moj stron: Chryste Miosierny, eby tak ludzi umczy! Nie do, e nas wojna umczya, to teraz pocigi! Ale to nam si kaza na siebie naczeka! Ale to nam!... Na wszystko czekamy, na wszystko, dlaczeg by nie na pocigi!? I czemu, zaraz, a tyle spniony?! Bo przyjecha kiedy o czasie? Co dzie prawie jed i ani razu, ani razu. Kurewska ma! Nie kl, Bg wszystko syszy. Jakby on nas jeszcze opuci. A co tu Bg ma do rzeczy? Bg nie zawiadowca ani dyurny ruchu. To te skurwysyny w czerwonych czapeczkach, z opatkami! I to wszystko odbieraem, jakby do mnie skierowane, bo ja nie miaem pretensji do pocigu. Kapelusz na pce, nie spieszyo mi si, o co mgbym mie pretensj? Nie tylko zreszt zorzeczyli ci, ktrzy dopiero co wsiedli, take zachcali do zorzecze tych, ktrzy wsiedli na poprzednich stacjach i zdawali si pogodzeni ju z pocigiem. Na ktrej stacji nieduego wzrostu mczyzna i z niedu walizeczk, pomogem mu wsi, bo wgniata si i wgniata w nabity ju przedzia, nagle mnie zapyta: Pan nie wie, czy stao si co? Wzruszyem ramionami. A pastwo nie wiecie? Lecz nikt mu nie odpowiedzia, wtedy znw zwrci si do mnie: Pan najmodszy tu, nieprawda? Zostaw pan skarcia go ta ogromna kobieta nade mn. Co pan mi tu gow wsadzasz? Nie, nic, ja przepraszam. Chodzi mi tylko o to, czy gdzie nie naprawiali torw zacz si tumaczy. Lub moe mostu. Nic nie naprawiali, cay czas jedzie. Jedzie i taki spniony? nie chcia da wiary. To nawet w czasie wojny pocigi... Trzeba by spyta tego, kto tu od pocztku jedzie kto mu przerwa. Podchwyci to: Kto z szanownych pastwa od pocztku jedzie? Ludzie zaczli spoglda po sobie, jakby szukajc winnego. Nie przyznawaem si. Prbowali wic sobie przypomina, kto na ktrej stacji wsiad i kto ju by w przedziale. Pan? Pani? Gow bym da, e ten pan. Chyba ta pani. Jak to nie pan? Zapamitaam pana. A pani, o, tu siedziaa, gdzie pani siedzi. Nie, ten pan ju tu sta. Weszam, to sta. O, tamta pani te bya. Ja? Bezczelny. To pan ju by. Zastanawiaem si nawet, czy pan mi ustpi miejsca. Lecz kto dzisiaj ustpi komu miejsca, nawet kobiecie. Boe, co si zrobio z ludmi po tej wojnie. Boe, co si zrobio. Zanosio si na awantur. Na szczcie pocig zatrzyma si na kolejnej stacji i do przedziau wtoczy si, co prawda, tylko jeden pasaer, za to objuczony toboami za kilku. Wrzuci najpierw te toboy wprost na ludzi i dopiero za tymi toboami wsiad. Waciwie przepchn wszystkich stojcych na drug stron przedziau, boby si ju nie zmieci. Nie kl, nie zorzeczy, obrzuci tylko przedzia zym wzrokiem, jakby wszystkich jadcych obcia win, e pocig si spni. Mimo e pki byy zawalone pod dach bagaami, nie przejmujc si, zacz ka na nich swoje bagae, tamte cieniajc, przesuwajc, zarzucajc jedne na drugie. Przy tym a targa przedziaem. Nikt mu jednak nie zwrci uwagi, nikt choby nie powiedzia, e tego na tym ka nie mona. Wszyscy spokornieli i, ma si rozumie, przestali si podejrzewa, kto przed kim wsiad, i nikt do nikogo nie powiedzia choby szeptem sowa. Moe znali go z tej trasy. Trudno mi powiedzie. Nie wiem, w jaki sposb si domyli, e zawinity w papier i obwizany sznurkiem pakunek to kapelusz. Czyj to kapelusz? spyta gronie. Mj przyznaem si po chwili. To czemu tu ley? Przeoy na swoj stron. Gdzie siedzi, tam i miejsce ma na baga przypisane. Przeoy ten kapelusz na moj stron, kadc go tu pod dachem na czyjej walizce. Pozarzuca wreszcie te swoje toboy, kaza si ludziom na awce cieni, bo nie ma zamiaru ca drog sta. I z trudem, bo z trudem, ludzie si cienili bez jednego sowa. A gdy siad ju, bokami jeszcze poszerzy sobie miejsce. Wgnit ssiadk z prawej, wgnit ssiada z lewej, oni powgniatali swoich ssiadw, a w dalszym cigu nikt nie powiedzia sowa. W tej samej chwili pocig ruszy. To jedziemy i powiedzia. A jak jedziemy, to i zajedziemy. Po czym wpar si mocniej w awk i jakby sam do siebie znw powiedzia: Miaem i ja przed wojn kapelusz. Brzowy, pilniowy. O, kosztowa. Poszedem w partyzantk i zdmuchn mi go cekaem. My do nich, oni do nas i po kapeluszu. I powid nieco agodniejszym wzrokiem po przedziale, jakby wszystkich zwalnia z winy za ten spniony pocig. Pooy gow na oparciu awki, przymkn oczy i po chwili oddech tylko zrobi mu si troch gbszy. Pocig trzs, trzeszcza, postukiwa na zczach szyn niczym na wybojach, wpada z hurgotem na rozjazdy, tak e mona byo tego jego oddechu jeszcze nie zauway. Jeszcze wargi mu si nie rozeszy, a jedynie napierane przez wydychane powietrze, jakby mu si tylko z kadym oddechem pruy. Ja jednak wiedziaem, na co si zanosi. Kade wielkie chrapanie tak si wanie niewinnie zaczyna. I a skuliem si w sobie. Chrapania, wspominaem panu, od dziecistwa nie znosiem. Prawda, kady nie znosi. Tylko nie znosi a nie znosi, o, to rnica. Mona nie znosi, poniewa nie udaje si panu zasn, gdy kto chrapie. Czy, dajmy na to, zanie pan, a niech w rodku nocy czyje chrapanie wybije pana ze snu, do rana mona ju nie zasn. To s normalne dolegliwoci spania z kim razem w jednym pomieszczeniu. Mowie, ony cae ycie to znosz, ma si rozumie, jeli cae ycie z sob wytrwaj. Zreszt zmiana ma czy ony te nie jest rozwizaniem, jeli o to chodzi. Nie wiadomo przecie, na kogo znw si traf. Ale dla mnie to nie byo tylko to, e nie mogem zasn, gdy kto chrapa. Czy gdy zbudziem si, ju do rana oka nie zmruyem. Kiedy kto chrapa, odczu- waem to tak, jakby bl z caego ycia podchodzi mu do garda, a on nie mg wykrzycze, co go boli. Moe pan si nie zgodzi, ale wedug mnie s ble, co si jedynie w chrapaniu ujawniaj. O, blw w czowieku jest co niemiara i rnych rodzajw. Ja w kadym razie odczuwaem t jego niemoc jako wasn niemoc. I wraz z nim jakbym si dawi t niemoc, e nie mog z siebie tego blu wykrzycze. Jakbym si nie mg wyrwa z jego snu, a zarazem broni si przed wasn jaw. Wasnego chrapania si przecie nie syszy, tote z wasnym chrapaniem nie ma sprawy. Nieraz od tego czyjego chrapania a si dusiem, tak e musiaem wsta i wyj na dwr zapa powietrza. Ju w szkole, jakkolwiek w szkole dopiero niektrzy, i to z lekka, zaczynali pochrapywa. I nawet jak ktrego ycie ju bolao, to bl jeszcze rozchodzi si po nie, nie pcha si tak do garde. I sen miao si duo twardszy, powstrzymywa jeszcze kady bl. Chocia te si nieraz budziem, nawet gdy kto lekko pochrapywa. Potem, gdy ju zaczem pracowa i mieszkaem przewanie z duo starszymi, o, to chrapanie stao si moj conocn udrk. Niech pan mi wierzy, baem si kadej nadchodzcej nocy. Szykowalimy si do spania, a mnie zamiast sen morzy, strach ogarnia. Naturalnie, mogem tego czy tamtego zbudzi, gdy chrapa ju nie do wytrzymania. Ale to przewrci si ze wznaku na bok czy z jednego boku na drugi i po niedugim czasie znw chrapa. Prbowaem o czym myle, e moe nie bd tak sysza, lecz wszystkie myli uciekay. I leaem niczym na torturach. Pieko mogoby tak wyglda, adnych tam takich, czym ksia strasz, tylko pan ley, a nad panem pastwi si czyje chrapanie. W paskich uszach, pucach, w paskim gardle, w tej paskiej niemocy, ktra nie daje panu sowa z siebie wykrzycze. W dodatku jakby to pan sam chrapa, chocia nie pan chrapie. Tak to jest, e bl innych nieraz gorzej boli ni wasny. Jeszcze, mona by powiedzie, mieszkaem nieraz z prawdziwymi mocarzami w chrapaniu. Na jawie czowieczek jak wyschnita gruszka, co cisze trzeba byo podnie, przynie za niego. ruba si zapieka, trzeba byo odkrca za niego, bo nie dawa rady, a w chrapaniu mocarz. Wydawao si, e suft podnosi, ciany rozwala, e za chwil wszystko to runie na nas, picych. Znw w innych jakby si kipiel gotowaa, a w tej kipieli gotowaem si i ja. Rnie zreszt chrapali. Zawodzili, piali, gulgotali, dudnili, a czasem ktry raz po raz wybucha jak pocisk. Zrywa si pan ze snu, e moe znowu wojna. Na wszystkich kwaterach, jak mwiem, zawsze starsi ode mnie. Nieraz duo starsi, niedospani przez wojn, przepenieni jeszcze wojn, to nie ma si co dziwi. Nieraz ktry opowiada co przy wdce, to od tego samego nie dawao si zasn, a tu jeszcze chrapali. Prbowaem zatyka sobie uszy wat, plastelin czy zamiast gow na poduszk, poduszk kadem na gow. Nie na wiele to si zdao, jakby nie przez uszy przepywao do mnie to chrapanie, lecz z czyjego snu w mj sen bezporednio. Jakby rytm czyjego snu zmienia rytm mojego na swj. To nie wiedzia pan o tym, e sny maj swj rytm? U kadego inny. Wszyscy jednak pimy w rytmie, jak yjemy w rytmie. Nie da si oddzieli snu od ycia. O, byoby duo lej, gdyby tak si dao, tu ycie, tu sen. Tu ycie, tu sen. Pan, przepraszam, chrapie? Nie wie pan? Nigdy pan z nikim nie spa, eby panu powiedzia. Niech pan mi wybaczy, e o takie rzeczy pytam, ale to normalne, ludzkie. Najszczerzej powiedziaaby panu kobieta. Kobiety pi inaczej, inne maj sny. Nie mwic, e i przez sen sysz. Raz z takimi czterema starszymi mieszkaem u jednej wdowy, mnie na pitego dokwaterowali do nich. Najstarszy mg mie wicej ni trzy razy tyle lat co ja, tak mi si przynajmniej wtedy wydawao. Siwy niczym gob. Co prawda, duo modsi wychodzili z wojny siwi, posiwiali. Nieraz na zebraniu zaogi popatrzyem tak po ludzkich gowach, to jakbym widzia pole zwarzonej przez przymrozki kapusty. Niech pan mi powie, dlaczego wosy najczciej daj zna, co kto przeszed. Patrz tak na pana, ale nie widz u pana choby jednego siwego wosa. Ciekawe, jak pan to swoje ycie przey. Niech pan zobaczy, co u mnie. Teraz za to ysiej. I te nie wiadomo dlaczego. I to cakiem modzi. Tu, w domkach, nie ma pan pojcia, ilu modych, a ju ysych czy podysiaych. I wojny od dawna nie ma, a o tamtej mao kto pamita. U tej wdowy wszyscy czterej mieli wosy, ale wszyscy byli posiwiali, najstarszy cakiem siwy. I wszyscy czterej chrapali na potg, a gdy zgrali si, e wszyscy naraz, to a wdowa walia pici w cian ze swojego pokoju. Zwaszcza gdy popili. Raz to a tak mnie roztrzso, e pomylaem, nic, tylko wydusi. Ale wstaem i wyszedem na dwr. Siadem na progu, zapaliem papierosa. Lato, ciepo, wit zaczyna si przeciera. Miaem zamiar ju tak posiedzie, pki nie bdzie czas do pracy si zbiera. Wysza za mn wdowa. Te nie moga spa, mimo e ciana midzy jej pokojem a naszym bya gruba, nie dziaowa, i otynkowana z obu stron. Co, chrapi? spytaa. Tak samo, widzisz, i mnie zbudzili. I kilim mam na tej cianie od was. W wojn bomby leciay, a spaam. Ale na chrapanie wraliwa jestem. Ty chrapiesz? Nie wiem powiedziaem. Nikt mi jeszcze nie mwi. E, modziak jeste, to tam moe z lekka, jak ci si co przyni. Poczstuj mnie papierosem. Nie pal, ale jako tak mnie naszo. Zostawiem papierosy. Szkoda. Jaka taka ta noc parna, e naszo mnie. I za wachlowaa si koszul, bo w nocnej koszuli bya i w jakiej narzutce. To moe mojego pani dopali? powiedziaem. Powinno by ze trzy sztachy. Jeli si pani nie brzydzi. A czemu miaabym si brzydzi? obruszya si. Cauje si czowiek z mczyzn i nie brzydzi si. Pocigna, zakasaa si, a jej omal piersi zza koszuli nie powypaday. E, wstrtne te papierosiska. Jak ty moesz to pali? Nie szkoda ci zdrowia? Nie taki znw chop jeszcze jeste. I za duo pracujesz. Widz przecie, kiedy do roboty idziesz, kiedy wracasz. Jeszcze nigdy si nie wypisz, jak naley, przez to ich chrapanie. W twoich latach potrzeba wicej snu. Pniej ju nie tyle. Dzisiaj, widz, tak samo pjdziesz do roboty niewyspany. A przy prdzie robisz. Uwaaj chocia, eby ci nie zapao. Nie powiem, wygoda jest z tym prdem, ale wczam, to si zawsze boj. Nie trzeba si ba powiedziaem. Pewnie tak powiedziaa. Przydeptaem niedopaka i miaem zamiar wsta, gdy z wysokoci, jak nade mn staa, pogaskaa mnie po wosach. Chod, przepisz si u mnie. Gdzie bdziesz szed do nich. Ja nie chrapi. I tak musisz niedugo wstawa do roboty, ale dobrze i t godzin, dwie. ko mam szerokie. Z mami si mieciam, a nie chcielimy, tomy si nawet nie otarli. Nie bdziesz tu do rana stercza. Nie bj si, nie spnisz si. Zbudz ci. Wzia mnie za rk, pomoga wsta z progu. Moe te wszystkie niedospane noce tak mnie obezwadniy nagle, e nie opieraem si. Pki paliem tego papierosa, jako si trzymaem, ale gdy skoczyem, oczy mi si same zaczy zamyka. Moe gdybym mia jeszcze jednego, zapali O, widz, oczy ci si klej powiedziaa. Niedospany jeste, niedospany. Tak e dobrze t godzin, dwie, jak si przepisz. Bya sporo starsza ode mnie, ale dzisiaj bym powiedzia, jeszcze cakiem moda. Wie pan, jak to jest. W miar jak si czowiek starzeje, wszystko wok modnieje. Tym bardziej w pamici. apie si pan nieraz na tym, e kto kiedy wydawa si panu stary, a on by wtedy duo modszy ni pan teraz. Czy moe dlatego wydawaa mi si wtedy duo starsza, e dwch mw ju miaa. Jednego w niedugi czas po lubie wypdzia, bo pi, a drugi, bo pi, umar. I zastanawiaa si wanie, czy nie wyj za trzeciego. Te pi, lecz wdowiec by jak ona, dwoje maych dzieci mia, to przynajmniej miaaby dzieci, mwia. Bo martwiaby si, gdyby tak z pijanym, nie daj Boe, w ci zasza. Z pijanym nigdy, postanowia sobie. Nie zniosaby tego, gdyby rodziy si na swoje nieszczcie. Widziaa ju takie. Miaaby cel w yciu, bo trudno y z mylami, e na czowieku si ycie koczy. A swoje, obce, ani z tego, ani z tego i tak nie wiadomo, co wyronie. Obce moe by nawet troskliwsze potem, e mu si serce okazao, kiedy go serce wasnej matki odumaro. Kto wie, moe byby dobry m? Rozpi si dopiero, gdy go ona z tym dwojgiem dzieci zostawia. I nie wiedzia, co robi. Mczyzn zawsze wtedy pcha do wdki. Ale upije si, to nieraz pacze przed ni, e si upi. I prosi, pom mi, pom. Tak e, bywa, popacze si razem z nim. Cakiem niepodobny w tym pijastwie do tamtych dwch. Pierwszy upi si, to spa jak kamie. A co dzie prawie pi, to co dzie miaa kamie w ku, a waciwie co noc. Drugi, kiedy przychodzi pijany, najpierw bi j. Dopiero gdy j pobi, zabiera si do niej. Lubi si z ni tak pobit, paczc kocha. A ten trzeci... wyj, nie wyj. Jak mylisz? zastanawiaa si, kiedymy w ku ju leeli. Zreszt, pij. Ja ju spa nie bd. Nie chc, eby si przeze mnie do roboty spni. Sama nie wiem i tak bij si co noc z mylami. Dla czwartego mogabym by ju za stara, gdyby i ten trzeci. A im kobieta starsza, coraz gorsi si nastrczaj. I moe tego czwartego musiaabym na odwyk ju odda. Albobym zabia. A co ty mylisz, czasem nie ma innej rady. Nie powiem, zdarzy si i w starszym wieku kto zacny, niepijcy. Ale to mgby si po lubie rozpi czy jakby mu do umierania byo coraz bliej, a mnie z nim. I umieraj z pijakiem. Cierp potem za to jego pijastwo. A za pno ju o nowym mu wtedy myle. O, i widzisz tak to jest, za kogo innego wychodzisz, a z kim innym musisz po- tem y. Westchna, a fala gorca buchna z niej na mnie. Ale pij, pij. Musisz do roboty wsta niedugo. Spa mi si chciao, tak e nie wiem, czy w poowie ju nie spaem. Mimo to suchaem jej, zwaszcza e jakby czekaa, co na te jej strapienia powiem. Ale c mogem powiedzie, przeraaa mnie t swoj chci ycia. Tymi swoimi mami, z ktrych dwch miaa ju za sob, a sigaa wyobrani nie tylko po czwartego, gdyby i ten trzeci okaza si po lubie pijak, lecz po ilu tam jeszcze a do mierci i moe poza mier. Nie wiedziaem przecie, bo skd, jak to jest by trzecim mem ani jak kobiecie z takim trzecim. Nie wiem, co pani powiedzie powiedziaem. Co mi mwisz pani? achna si, a fala gorca znw buchna z niej na mnie. W ku ze mn leysz i pani. Przy nich tylko mw mi pani. I o nic ci nie pytaam. Sama musz. Co ty moesz wiedzie. ~ I podsuna mi rk pod gow, przytulajc do siebie. Ty pierwszy raz z kobiet? Tak mylaam, bo leysz jak trusia, a spity jeste. Ale pij, pij. Dzisiaj i tak by nic z tego nie byo. Musisz si cho troch przespa, zanim do roboty pjdziesz. O, wita zaczyna. Daleko do rana? pij. Mj Boe, eby tak noc w noc nie spa. I tak zawsze bye na chrapanie wraliwy? Tak jak ja. Mj Boe. Zechcesz, to ci rozo siennik w kuchni i bdziesz na noc wynosi si od nich, e nie moesz spa, bo chrapi. A czasem bdziesz mg przyj do mnie. Jeszczem takiego modziutkiego nie miaa. Eh, ty gobeczku. Potrzsna mn, a ju zasypiaem. Nagle zaniepokojona uniosa gow, nachylajc si nade mn. Prawd mwisz, e pierwszy raz? I opada z ulg na poduszk. O, to mi si trafo. Wida za tych moich pijakw Bg mi wynagrodzi. I gwatownie docisna moj gow do piersi. Nie wiem nawet, jak to z takim, co pierwszy raz. Z sob wiem, przeywaam. Ale niedobrze wspominam. Nic pewnie nie umiesz. Ale nie martw si, wszystkiego ci naucz. Tylko nie daj im si, bro Boe, do picia namawia. Tam jednego, dwa moesz. Jeden, dwa ci nie zaszkodzi. Ale nie wicej. Za duo nie suy mczynie. Nie suy i kobiecie. Chocia kobiecie nie tak. Miaam tych swoich pijakw, to wiem. Gdzie ci ten siennik pooy, tak myl. St chyba przesun pod cian. Nareszcie si wypisz. Nie musisz co noc tu do mnie. Jak nie bdziesz spracowany. Mnie te nie co noc kusi. Ale teraz pij. Dzisiaj jak w rodzinie. Brat z siostr. Mogabym by twoj starsz siostr. Czemu nie? Nie takie rnice si zdarzaj. Chocia nieraz syszy si, e i brat z siostr. Nic ju nie ma witego na tym wiecie. Pogaskaa mnie, pocaowaa w czoo, przycisna do siebie, a mi si nos wgnit w jej puchat pier. Eh ty, ty. Powiem panu, zaczem si jej ba. Moe dlatego, e c ja wiedziaem wtedy o kobietach. I gdybym nie by taki picy, moe wstabym, e zachciao mi si zapali, pjd, przynios papierosy. Tylko e nie miaem odwagi i wsta. pij, pij. Znw mnie do siebie przycisna. H Nie ta jedna noc przed nami. Bdziemy mieli jeszcze nocy! Pytaam si waszego kierownika, mwi, e dugo wam tu jeszcze zejdzie. To si nawierzymy sobie. Drzwi z kuchni tu do mnie bd aby przypiera, eby nie musia rusza klamk. I powiem jutro, niech zawiasy w nich nasmaruj. A teraz pij. Nie bd si odwraca, posu- cham, jak pisz. Jak kto pi, mona nieraz pozna, co jest. Jeden jak dziecko, a drugi nie daj Boe. W snach ju wychodzi z niego. Czy przewraca si z boku na bok, czy na jednym ca noc pi, czy na tym do ciebie, mona pozna. Czy w kbek zwinity, jakby do mamusi lgn. Najgorsi s na wznak, jak te moje pijaki. I jeden, i drugi na wznak. Musiaam ich przewala na boki, eby mi tak nie chrapali. Pomyl sobie o nich, to mi si od razu odechciewa spa, ebym nie wiem jak pica bya. Powinno si o czym miym myle, kiedy chce si zasn. Tylko skd bra tyle miego, eby na kade zasypianie starczyo. Przewanie niemie do gowy si cinie, bo tego nigdy nie brak. O, sonko chyba wstaje. Zasonka w oknie pojaniaa. I Pana Jezusa zaczyna by wida. Zawsze go pierwszego wida, kiedy sonko wstaje. Ale zdysz si cho troch przespa. Zbudz ci tak, eby tu przed nimi wsta. Pjdziesz si ubra, to jakby za potrzeb tylko wyszed i wrci. Spij. Dugo i tak si ju nie napisz, ale nie bdziesz tak zmarnowany, jakby w ogle nie spa. Jeszcze przy tym prdzie robisz. Matko wita, jakby ci tak zapao. Matko wita. Mnie tak elazko kiedy zapao. Dotknam aby, czy gorce. A tu ciarki a do ramienia. Co si strachu najadam. Poszw przypaliam. Syszy si, e choroby z tego prdu bd. Prawda to? Nie wiem jednak, czy zaprzeczyem, e nieprawda, czy mi si ju nio, e zaprzeczyem. Nie powiem, jest z takim elazkiem wygoda. Ile to si czowiek przedtem namacha, eby wgle rozpali, a nachucha. Kiedy brwi sobie przypaliam, musiaam potem czerni. Odtd ju czerni. Na dusz te nie byy lepsze. Cikie i dusza co troch styga. Wci j trzeba byo w ogie wkada, wyjmowa. Wci palio si pod kuchni. Raz mi na nog rozarzona spada. Szczcie, e byam w trzewikach. Teraz aby si wczy. O, jest wygoda. Tylko jakby tak choroby... Nie daj, Panie. Ale co myle zawczasu o chorobach. Przyjd, to si bdzie znosio, lepiej, gorzej czy od razu si umrze. Dobrze byoby od razu. Bez prdu te przy- chodzi czas na choroby. Tak ju to ycie uoone. Pki co, wol sobie myle, jak mi z tob bdzie. Pierwszy raz. Matko wita. A si boj. Czy to ko by si kiedy spodziewao. Musz tylko pociel oblec. W haftowane nam oblek. I pierzyn, i poduszki. Sama haftowaam. Czekaam wieczorami na tych moich pijakw, to co miaam robi? Haftowaam. Ale przecie nie dla nich. Jeszcze czego. W haftowane bym takich wpucia. I przecierado nam kupi nowe. Wykp si tylko. Mwi mi wasz kierownik, e macie tam prysznic. Nie mwi do ciebie, ale wiem, jak si chopy myj. Trzeba was pilnowa. Te si caa wykpi. Wyle si w balii. Piany sobie narobi, moe perfum wiej. Zrobisz mi tu gniazdko przy ku? Chciaabym sobie nocn lampk kupi. Moglibymy sobie czasem zapali. Zawsze tylko po ciemku i po ciemku. Chciaabym z raz, eby widno byo. Czytaam gdzie, e duo przyjemniej. Lubi czasem poczyta. Jak ci ju nie bdzie, bd moga sobie w ku C2yta. Czy pomyle przy lampce, pewnie milsze myli. A ty nie myl, pij. Wiem, o czym mylisz, ale niewiele ju czasu zostao. Nie starczyoby go. To lepiej nie zaczyna. Wstaby gorzej zmarnowany ni od niewyspania. Nieraz nogi ledwo chc nie, a w gowie mtlik. Tu dzie, a z ciebie jakby noc nie chciaa ustpi. Gotujesz, pierzesz, a noc. Wszystko robisz jakby po omacku. I byby na mnie zy. A nie chc, eby by zy. Zy, to kto musi by winny. A tak to ju jest, e zawsze winna jest kobieta. Czy nie zdyby i te bym bya winna ja. Ale nie martw si, naucz ci, przekonasz si. Zawsze kiedy jest ten pierwszy raz. Nic nie umiesz, to by byo aby raz, dwa, a nie chc tak raz, dwa. Do miaam takich raz, dwa. Gwacili mnie onierze, to wiem, co to raz, dwa. Tylko medale nade mn fruway, a piciu ich byo. Nawet mi si paka nie chciao. Co ci zreszt bd mwi. Nie musisz wiedzie, jaki wiat by jeszcze wczoraj. Moe ty na lepszy przyszede. Chciej by na lepszym. Jak chc chopy, niechby si i bili, ale eby kobiety z dziemi za ich wojny nie paciy. Chocia te moje pijaki nieonierze, a te nie byy lepsze. Przychodzio to pijane, bez czucia, to tak samo aby raz, dwa i ju spao. A raz, dwa, to jakby si na tobie taki mci. Czy onierz, czy m. I za co? Ze wiat tak stworzony, e musi by dwoje? A przecie do kochania stworzony. Bez kochania nie byoby po co y. Samo spanie, jedzenie po co? Robi, po co? Komu by si chciao wtedy robi? Czytaam kiedy tak ksik, e kto przy kochaniu na kobiecie umar. Serce mu nie wytrzymao. Uwierzyby, serce. Wszystko w sercu si zbiera. Za duo si nazbiera i nie wytrzymuje. Nie pisz? Ju spaem, zbudzia mnie. Widocznie spaem nie za gboko, jak to mwi si, niczym zajc pod miedz. Bo wcale nie byem taki pewny, czy mnie zbudzi w por do pracy. Moe kiedy trzeba bdzie wstawa, to ona zanie. I niby spaem, ale czuwaem. Daj, zobacz, jak ci serce bije. I pooya mi rk na sercu, to kto by si nie zbudzi. Troch niecierpliwe, jakby si spieszyo. A teraz ty po na moim. I wzia mi rk, pooya na swojej piersi, to kamie by si tylko nie zbudzi. Czujesz, ile si nazbierao? Ale czy kobieta te tak moe umrze, nie wiesz? Skd ty zreszt moesz wiedzie. wiat nie jest sprawiedliwy dla kobiet. We ze mnie t rk. I sama mi t rk odoya. Powiedziaam, dzisiaj nie. Za pno i musisz si cho troch przespa. Powinno si zaczyna, kiedy noc si zaczyna, i nawet nie myle, e jutro trzeba wsta. Jakby noc miaa si cign i cign, a dzie nigdy nie nadej. I ciaa musz duej polee przy sobie, zanim... Musz poczu jedno drugie jakby swoje, zanim... Przyzwyczai si, oswoi. Bo i strachu peno w nich. Mylisz, e w moim nie? O, moe wicej ni w twoim. Po tych onierzach, tych moich pijakach za kadym razem si boj. Mylaam, e ju nie bd nigdy kobiet. Nawet chciaam nie by. Mylaam, bd haftowa, czyta, piewa, czasem sobie zapacz. Radio chc kupi, mwiam ci? Zapisaam si w sklepie. Maj da mi zna, jak przyjd. Bym sobie suchaa. Ale czowiek tylko czowiek. aoba jeszcze nie mina po tym moim drugim. W czarnym jeszcze chodziam, a tu czuj, serce znw zaczyna mi wzbiera. Poszam do kocioa, widz, mczyni ogldaj si na mnie, nie sami starsi, i modsi ode mnie. Tu si modl, a tu czuj, jak mnie oczami rozbieraj. Wstyd mi, bo gdzie to w kociele, Bg patrzy, ale mio mi. Jeden piekarz, chleb co dzie u niego kupuj, ale w piekarni jako nie zauwayam nigdy, a tu, widz, piewa i co rusz na mnie popatruje, a po mnie ciarki. I serce buch, buch, czuj. Daruj, Panie Boe, ale to ty mi dae ciao. adnie mi zreszt w czarnym byo. Wszyscy mi mwili, e powinnam w aobie tylko chodzi. A na msz daam za tego mojego pijaka. Niech mu bdzie. Co mi tam zostawi i ten dom. Nie wszystko przepi. Moe nie powinnam ksiek czyta, jak mylisz? Tak si nieraz naczytam, a potem myl sobie, eby i moje ycie... Bo nawet gdy smutniejsze od twojego, nieraz by si czowiek zamieni. O, jak mi to bije. Jakby te chciao nie wytrzyma. Nie pisz? Boby moe zobaczy, czy mi si tylko zdaje. O, jakby chciao przeskoczy do nastpnej nocy czy moe do ciebie ju teraz. Ale dzisiaj nie, nie. Noc si prawie koczy. Musisz si troch przespa Tak raz, dwa, mogabym ci jeszcze zbrzydn. Mylaam sobie nieraz, tak strasznie chrapi, pewnie nie pisz. Ale jako nie miaam ci spyta, czy w kuchni nie wolaby spa. I mczyam si razem z tob, bo te mnie budzili. Jako teraz ich nie sycha, syszysz? Jak si tylko wprowadzie, od razu poznaam, e nie bye jeszcze z kobiet. W rk mnie pocaowae, pamitasz? A mi mikko si w sercu zrobio. e te takie niewinne gdzie si uchowao, pomylaam. To ten pierwszy raz nie moe by tak raz, dwa. Pierwszy raz, to potem wszystko jest jak ten pierwszy raz. Prcz mierci. Bo po niej nie ma ju wspomnie. Ale pki ycia, mgby mnie le wspomina. I wszystkie inne ju by le wspomina. Bo ze wszystkimi byoby ci le. Zaczby moe pi i dalej byoby ci le. Z samym sob byoby ci le. Przez cae ycie byoby ci le. Ostygby, a byoby ci le. I ja byabym winna. To dla caego ycia warto t jedn noc si wstrzyma. Nie poaujesz. Wynagrodz ci. O, ju dnieje. pij, pij. I chyba w kocu na dobre zasnem, bo nagle poczuem, e mnie szarpie. Wstawaj. Do roboty si spnisz. Wstawaj. Ale pioch. Najbardziej mnie zdziwio, gdy powiedziaa: Tak samo chrapiesz. Ale mio ci posucha. Nazbierao si wida i w tobie. I kiedy? Matko wita, kiedy? A wracajc do tej podry, bo nie dokoczyem panu. Pocig jecha, ja w pocigu, a kapelusz lea na przeciwlegej pce, tak e miaem go na widoku. Ju nie lea tam, mwi pan? Rzeczywicie, przenis go na moj stron na pk. Na jakiej stacji pocig znw zatrzyma si, nikt nie wsiad, zajrza tylko kto do przedziau, zobaczy, e nabity, i trzasn drzwiami, a tamtemu otworzyy si oczy. Zdj gow z oparcia, rozejrza si po ludziach, czy ci sami, po bagaach, czy s, wycign gow ku oknu i powiedzia: O, to ju tu jestemy. Wydawa by si wic mogo, e senno mu przesza. Pocig jednak ledwo ruszy, a oczy znw zaczy mu mikn, ale jeszcze jakby by niezdecydowany, spa, nie spa. I dopiero kiedy pocig, nabrawszy prdkoci, rozkoysa si, i jemu gowa jakby sama opada na oparcie, usta mu si otwary, a z tych ust zacz wydobywa si ni mniej, ni wicej, tylko pogos toczcego si gdzie daleko jeszcze wozu na elaznych obrczach po grudzie. W pewnej chwili gowa mu si obsuna z oparcia na rami ssiada z lewej strony. Mimo e ssiad bez sprzeciwu podtrzymywa jego gow na swoim ramieniu, to gdy pocig wpad na rozjazd i zatrzs przedziaem, sam gow przeoy z ramienia ssiada na rami ssiadki z prawej strony, nie przerywajc sobie spania. Ssiadka rwnie potulnie przyja j na swoje rami. Koyszcy si niczym kolebka pocig tak go jednak gboko musia upi, e gowa obsuna mu si z ramienia na jej piersi. Miaa te piersi bez maa jak dwie jego gowy. Nie tylko e wielkie, lecz jakby samodzielne, niezalene od caej reszty. Zdarzaj si takie kobiety, ktre jakby stworzone zostay jedynie do noszenia swoich piersi. Mogo si nawet wydawa, e to jej piersi koysz pocigiem, a ju zwaszcza gdy pocig wpada na rozjazdy. C by si wic stao, gdyby si na tych piersiach przespa? Kobieta nabraa jednak w siebie powietrza, ile tylko moga, i wytchna, znw nabraa, wytchna, mylc pewnie, e od samego wznoszenia si i opadania jej piersi i jego gowa si obudzi. Ale, wida, mocno spa, tote jakby sposzona, wyrzucia nagle z siebie: Panie, co pan? Chyba usysza. Co prawda nie odemkn oczu i usta mia dalej otwarte, lecz sam si snu przeoy gow z jej piersi na oparcie awki. I wtedy si zaczo. Nie od razu. Najpierw jakby straci oddech. Oczy mia dalej zamknite, za to usta jeszcze szerzej rozwar, lecz z tych ust ani szmerek. Nic innego, umar, pomylaby pan. Ludzie w przedziale zaczli popatrywa na niego, na siebie, lecz kady ba si cokolwiek powiedzie. W kocu pszeptem kto si jednak odway, moe chcc zaegna wasny niepokj: O, kto tak pi, ma niejedn noc do odespania. Wic i kto drugi si odway: W partyzantce by, sysza pan. Nie po to, wiadomo, eby si wyspa. A kto inny za sowami tamtego ju duo odwaniej: Cekaem kapelusz mu przestrzeli. O, dzielny musia by. Na swoje nieszczcie odezwaa si i ta kobieta, na ktrej piersiach prbowa si przespa: Mj jak si upije, te tak pi. Kto na to si oburzy: A tu czowiek trzewy, widzi pani. Tylko picy, picy, po wielu nocach, a moe i latach nieprzespanych. Przedzia zamilk. Wszystkich jakby zamurowao. Przez duszy czas tylko pocig byo sycha i coraz goniejsze chrapanie tamtego. Mina jedna stacja, druga i dopiero kto, widocznie chcc zatrze lad po tamtej rozmowie, powiedzia: Moe tak natyrany, to nie dziwota, e gdzie gow przyoy, pi, jakby umar. Kto dzisiaj nienatyrany, panie? Kim a rzucio. Kto nie natyrany?! Niczyje ycie nie chce by za darmo. O, te trzy worki to moje, a nie mam ju tych si co dawniej. Kto zakl: Natyrany, ma jego! I zaczli si sprzecza, kto bardziej natyrany. Posu si pastwu wasnym przykadem... kto ju w sowach si moci do duszej opowieci, gdy raptem w gardle tamtego zagulgotao. Na szczcie pocig rozdygota si, wpadajc na rozjazd, i przerwa mu to gulgotanie. Nie na dugo. Gdy znw odzyska swj koyszcy rytm, z ust tamtego, jakby z gbi duszy, wydobyo si wielkie westchnienie. Po czym przez sen osadzi mocniej gow na oparciu i zacz ni to pogwizdywa, ni posapywa, ale ju dao si w tym usysze jaki daleki poszum, ktry niemal z kadym jego oddechem narasta, i coraz szybszy, coraz bliszy, coraz goniejszy. Tak e i ten wlokcy si dotd pocig jakby nabiera prdkoci z kadym jego oddechem. A po kilkunastu takich oddechach wydawao si, e goni ju, pdzi, e przesta nawet stuka na zczach szyn, a ponad rozjazdami omale przeskakuje, jakbymy zmierzali wprost na jaki wodospad, z ktrego za chwil runiemy w przepa. Strach mnie cisn, w piersiach a bl poczuem. Niech pan mi wierzy, nigdy przedtem ani nigdy potem nie syszaem takiego chrapania. Ten hurgoczcy wodospad, do ktrego zblialimy si, rozsadza mi gow, uciska w piersiach, nogi zaczy mi skaka, a nie byem w stanie ich opanowa. Czuem, jak z tym jego chrapaniem i ze mnie si wydobywa co jakby z gbokoci istnienia. I moe wszyscy w przedziale to czuli, bo nikt nie mia go chociaby trci ani przynajmniej powiedzie, panie, nie chrap pan. Przypiem si do okna, e moe stamtd jaki ratunek dla mnie nadejdzie. I na szczcie po niedugim czasie tej mki pocig wjecha na moj stacj. Nie czekajc, a si zatrzyma, pchnem drzwi i jeszcze w biegu wyskoczyem. Hej! Co taki niecierpliwy?! obruga mnie dyurny ruchu, stojcy niedaleko na peronie. Poamie rce, nogi i kolej bdzie odpowiada! A moe jeszcze bez biletu?! Przyjdzie tu, pokae bilet! Podszedem, wci roztrzsiony od chrapania tamtego, signem do kieszeni, a biletu nie mam. No, nie mwiem dyurny ruchu niemal zatriumfowa. Bez biletu i przed stacj wyskakuje. Zaczem szuka po innych kieszeniach, a tymczasem da znak do odjazdu pocigu, tak e gdy znalazem wreszcie bilet, pocig nabiera ju rozpdu. Mam powiedziaem. O, prosz. Zaraz sprawdzimy, czy wany. I komu tam w odjedajcym pocigu zacz kiwa rk. Mimo woli spojrzaem za t jego kiwajc rk, z okna w pocigu te mu kto kiwn i nagle serce mi stano. W pocigu odjeda mj kapelusz. Chryste Panie! A wanie mija nas ostatni wagon. Rzuciem si za nim, ile si w nogach. Ju, ju dosigaem porczy przy ostatnich drzwiach, gdy ta porcz szarpnita przez przyspieszajcy pocig, wyrwaa mi si z rki. Biegem jednak dalej, niesiony ju nie tyle nogami, co rozpacz, e tam mj kapelusz. Udao mi si znw dopa ostatniego wagonu i znw wycigajc rk, prbowaem uchwyci si porczy i ju, ju, wydawao mi si, e si jej trzymam, tylko odbi si od peronu i wskoczy na stopie, lecz pocig szarpn mocno, a mnie na peron odrzucio. Biegem jednak dalej, dopki si ostami wagon nie oddali, coraz dalszy i dalszy. Tchu mi brakowao, nogi giy si pode mn, ale tak samo biegiem rzuciem si ku dyurnemu ruchu. Sta jeszcze na peronie. By moe zatrzymaa go ciekawo, czy uda mi si wskoczy do pocigu. Chyba jednak przewidywa, e nie, bo przywita mnie gronie: Co, bilet mia pewnie dotd, a dalej chcia na gap, tak? Nie, tam mj kapelusz wyrzuciem zadyszany. Jaki kapelusz? Brzowy, pilniowy. Niech pan zatrzyma pocig. Zatrzyma pocig? Zwariowa! I odwrci si, kierujc kroki w stron budynku stacji. Zastawiem mu drog. Niech pan zatrzyma. Poszed! Nacisn sobie gbiej czapk na gowie i prbowa mnie odepchn. Wczepiem si w jego mundur i zaczem nim trz, a mu si od tej czerwonej subowej czapki twarz zrobia czerwona. Niech pan zatrzyma! Niech pan zatrzyma! krzyczaem mu w t twarz. Puci! rykn, prbujc mi si wyrwa. Wczepiony jednak byem jak szponami w ten jego mundur i znw nim zatrzsem, a mu si czapka na gowie przekrzywia. Puci, do jasnej cholery! Co to, napad? Hej! krzykn w stron kolejarza, ktry idc z dugim motkiem, obstukiwa szyny. Zawoaj no naszych! Jaki wariat si przyczepi! Zanim jednak tamten wdrapa si na peron, z budynku stacji wybiego kilku kolejarzy. Nie puszczaj! Trzymaj go! krzyczeli. To on mnie trzyma! odkrzykn wcieky dyurny ruchu. O, jak mnie to naga krew trzyma! rzuci do nadbiegajcych, jakby z uraon dum. O, jak mnie to trzyma! Jeden z kolejarzy zapa mnie za rce, prbujc mi je oderwa od munduru dyurnego ruchu. Daremnie, jakbym go szponami trzyma, nie rkami. Jaka to cholera silna, no. I taki gwniarz. Na co ten z tym dugim motkiem do obstukiwania szyn: Waln i od razu puci. Waln? Ju unis motek. Czekaj warkn wci wcieky dyurny ruchu. Sam puci. Oprzytomnieje i puci. Kapelusz zostawi. Gdzie zostawi? spyta ktry z kolejarzy. W pocigu powiedzia dyurny ruchu. Chcia, eby mu I pocig zatrzyma. Wszyscy parsknli miechem, a mnie rce same opady z je I go munduru. Zatrzyma pocig to jakby ziemi zatrzyma powiedzia ktry, przestajc si mia. O, ju by nie zatrzyma doda ten kolejarz z motkiem i nawet wycign gow, spogldajc za znikajcym pocigiem. Przejecha ju budk drnika. I znw wszyscy wybuchnli miechem. Ten miech roznis si po caym peronie, a nawet miaem wraenie, e gdzie wysoko ponade mn si przetoczy. I gdzie taki ma gow? Moe i gow zostawi? I miali si, jakby jeszcze nigdy nic zabawnego nie zdarzyo si na kolei, prcz katastrof. Chyba jednak ktremu z nich zrobio si al mnie i powiedzia: Moe zadzwoni? Niechby powiedzieli konduktorowi, eby przeszed po wagonach. Na co dyurny ruchu, obcigajc na sobie potargany mundur: A jak ci si przecinie? Nawet biletw nie sprawdzaj. 15 Zaczo si od snu czy od miechu? E, nic, tak si tylko czasem zastanawiam. Dziwi to pana, widz. I nie dziwi si, e pana dziwi, bo mnie samego dziwi, po co? Tym bardziej e nawet nie wiem, co miaoby si zacz. Nie szukam adnego pocztku. Zreszt czy co takiego jak pocztek w ogle istnieje? Nawet to, e czowiek urodzi si, nie znaczy, e to jego pocztek Gdy- by cokolwiek miao pocztek, szoby ju dalej po kolei. A nic nie chce po kolei. Dzie za dniem nie chc po kolei, tylko ten si przed ten wpycha. Tak samo tygodnie, miesice, lata nie drepcz za sob gsiego, tylko mwic po wojskowemu, wal tyralier. Nie, nie jestem wojskowym. Kiedy byem w odpowiednim wieku, zakad mnie wybroni. To, e elektryk, byoby za sabym powodem. Graem wtedy w zakadowej orkiestrze, wspominaem panu. I na saksofonie. A aden drugi saksofonista, prcz mnie, si nie zgosi. Chcieliby przenie kogo z innej budowy, te nie syszao si, eby gdzie by saksofonista. Tylko, widzi pan, gdy czasem prbuj ogarn swoje ycie, a kt tego nie prbuje... ? Ma si rozumie, nie cae, ot, to, tamto czy owo, nikt przecie nie jest w stanie ogarn w caoci swojego ycia, choby najmarniejszego. Nie mwic, e nasuwa si wtpliwo, czy jakiekolwiek ycie jest caoci. Kade jest mniej czy wicej potrzaskane, czsto i rozrzucone. A takiego ycia nie da si ju pozbiera, a gdyby nawet, to w jak cao zoy? To nie flianka, czy niechby i jakie wiksze naczynie. By moe po mierci mona by sobie jako cao wyobrazi. Tylko kto miaby to zrobi? Jedynie czowiek sam siebie moe sobie wyobrazi. Nie ze wszystkim, ma pan racj. Ale przynajmniej na tyle, na ile. Nie ma innej prawdy. Zreszt czy ja si rzeczywicie nad tym moim yciem zastanawiam? Po co miabym to robi? Nic mi to przecie nie pomoe, niczego nie odwrci, nie zmieni. Jeli, to ono si nade mn zastanawia, ja nie odczuwam takiej potrzeby. A dlaczego ycie miaoby si nie zastanawia nad czowiekiem? I nie musi mie wcale naszego przyzwolenia. To jest tak samo jak ze snem. ni si pan sobie, mimo e nie chciaby si pan ni. I nieraz ni si pan, jakby pan nie chcia, chocia to paski sen. I nie ma pan take wpywu na to, jak si pan komu ni. A czyme innym jest ycie? Co to by za sen? Jakby to panu powiedzie najkrcej? No, nie wiem. Niewane. A mimo e przyni mi si duo, duo pniej, to jakby otwiera pami i tamtego miechu, wyuskujc go z acucha najprzerniejszych zdarze, inne, czsto waniejsze, spychajc w zapomnienie. To byoby jeszcze zrozumiae. Tylko e zarazem jakby to ten miech stanowi przyczyn tego o kilkadziesit lat pniejszego snu. Nie tylko, ale take tego snu. Dlaczego pan sdzi, e taka wzajemno jest niemoliwa? Przecie mwi panu, nie ja si nad tym moim yciem zastanawiam, wic nie ja ukadam wzajemnoci tego z tamtym czy tamtego z tym. By moe, samo si ukada. Tym bardziej e czsto w najmniej odpowiedniej chwili, gdy na przykad id przez las i wypatruj poziomek pod nogami czy wynosz misk z arciem dla psw. Albo sid sobie w oknie i patrz na zalew. Rj ludzi na tym, na tamtym brzegu, dki, kajaki, dmuchane materace, gw na wodzie, jak niegdy greli, nenufarw w zakolu... Rzeczywicie, mwiem ju panu. Krzyki, piski, miechy. Tak e ca uwag mam skierowan na te poziomki, na te psy albo czy kto si tam nie to- pi, nie woa ratunku. Przyzna pan, e nie s to najodpowiedniejsze chwile, aby czowiek mg si jeszcze nad czymkolwiek zastanawia. A jednak... Ale przepraszam, przerwaem panu. Sucham ju, sucham. Tak pan sdzi? Nie, nie wraca si ju nigdy w to samo miejsce. Tak naprawd tego miejsca ju nie ma i nawet takiej moliwoci nie ma, aby byo gdzie wrci. Dlaczego? Bo, wedug mnie, opuszczone miejsca umieraj. To si tylko tak wydaje, e za nami tskni. Nie trzeba w to wierzy. Za granic, gdy si w las wybraem, obcy las, obce drzewa, obce krzaki, cieki, ptaki obce, a te mi si wydawao, e tutaj po lesie chodz, tutejszymi ciekami, tutejsze drzewa mijam, tutejsze ptaki sysz. Tak e przestaem i do lasu chodzi. Wszystkie miejsca poza czowiekiem to ju nie s te miejsca. Jedyne miejsce czowieka jest tylko w nim. Niezalenie, czy jestemy tu, gdzie indziej czy gdziekolwiek. Teraz czy kiedykolwiek. Wszystko, co na zewntrz, to jedynie zudzenia, okolicznoci, przypadki, pomyki. Czowiek jest sam dla siebie zwaszcza tym ostatnim miejscem. le pana zrozumiaem? To widocznie nie o tym samym mwimy. O tym samym? W takim razie dlaczego dopiero teraz pan si zjawia? Dlaczego nie wtedy? Byy i inne okazje. Nie musiabym a dotd udawa. To prawda, e cae ycie musimy udawa, aby y. Nie ma chwili, ebymy nie udawali. I nawet sami przed sob udajemy. W kocu jednak przychodzi taka chwila, e nie chce nam si duej udawa. Stajemy si sami sob zmczeni. Nie wiatem, nie ludmi, sami sob. Tylko nie sdziem, e to ju. Za kogo innego pana wziem? Nie wydaje mi si. Z pocztku moe tak. No, bo skoro pan przyszed po fasol, to po fasol mgby przyj ten i tamten, i nie wiadomo kto. Tak e miaem prawo przypuszcza, e gdzie si ju spotkalimy. A dlaczego nie miaby pan przyj w paszczu, w kapeluszu? Jesie, chodno ju. Tylko patrze, zaczn si przymrozki. I o tej porze, po sezonie, kt by tu inny mg przyj do mnie, a tym bardziej tak zwyczajnie, jakby w odwiedziny. Raz na jaki czas zajrzy leniczy. Czy kto z zapory przyjedzie skontrolowa, to zajrzy albo i nie zajrzy. Albo listonosz przywiezie mi list z pienidzmi od pana Roberta na pierwszego, to wpadnie i ju go nie ma. Jeszcze ostatnio mi powiedzia, e chyba nie bdzie mi przywozi, bo mu si ro- wer zepsu, bd musia sam na poczt przyjeda. A tak to chyba ju nikt. Z domkw? Przyjedaj, owszem. Ale do mnie te nie kady zajrzy. Rzadko zreszt przyjedaj, wiedz, e wszystko w porzdku. Nie mwi o tych, ktrzy tu czasem przywo sobie jakie. To z tych, wiadomo, nikt nigdy nie wpadnie. Przeciwnie. Staraj si, ebym nic nie widzia, nie sysza, kiedy jeden czy drugi przyjedzie. Pnymi wieczorami zwykle przyjedaj. To taki jeden czy drugi myli, e ju pi, bo wiato mam zgaszone. A ja wszystko widz, sysz, tylko, jak panu mwiem, w te sprawy si nie wtrcam. Ale przecie sysz odgos samochodu. W takiej ciszy jak teraz najmniejszy szmer si po zalewie niesie. Sowa huka, to przy bezwietrznej pogodzie, jakby kto gdzie w lesie strzela. Dziki z lasu wychodz, to ziemi sycha. Zreszt psy zaraz skacz do drzwi, no, i musz wyj zobaczy, kto przyjecha. Nie podchodz za blisko, tyle eby mc si upewni, kto i do ktrego domku, a mnie eby nie zauwayli. Psw, ma si rozumie, nie bior. A wejd do domku, odchodz. Kady musi przej ten kawaek od parkingu do domku, to wystarczy mi, eby zobaczy, co musz. Pod domki zabroniem podjeda. Pan wie, co by tu byo? Same drogi. A widzia pan, wikszo domkw stoi na zboczach. Niechby tak samochody zaczy si do zalewu zsuwa. Kto by odpowiada? Ja, bo pilnuj. Tylko taki jeden wdkarz przyjeda tu na kilka, kilkanacie dni o tej porze. Co go nie byo dotd, ale moe jeszcze przyjedzie. eby tylko zima nie za wczenie nastaa, boby si nie nawdkowa. Ale te mnie unika. Nie wiem czemu. Kupi tu od jednego domek, ju przy kocu, na tamtym brzegu. Kluczy mi nie zostawia, to nie wchodz. W sezonie go pan tu nie zobaczy, domek stoi zamknity, a tylko gdzie tak o tej porze na ryby przyjeda. Ale czy owi, gowy bym nie da. Z rana wsiada na dk i wypywa na zalew, raz w ten koniec, raz w tamten. W tamtym kocu brzegi prawie niedostpne, zaronite szuwarami, olchami, tarninami. Zaszyje si w tych szuwarach i tak od rana do wieczora na tej dce. Wieczorami nie zapala wiata, czy spa zaraz idzie, nie wiem. Nawet nie wiem, czy ju wrci z tych ryb. A nie bd przecie chodzi, pyta go si, czy co zowi. Jeeli nie zowi, tym bardziej nie wypada chodzi, pyta si. Mog tyle powiedzie, e nie widziaem, eby kiedy co zowi. Moe nie owi? Tylko w takim razie po co by siedzia cay dzie w dce? W deszcz nawet nie zejdzie. Owinie si w peleryn, na gow nacignie kaptur i tak siedzi na tej dce, w tym deszczu. Wdk ma. Czasem owi na rodku zalewu, to widz. Sterczy z dki jak normalna wdka. Czasem z wody j wycignie, co tam poprawi na haczyku, zarzuci, to chyba wdka. Ale nie widziaem, eby si kiedykolwiek jaka ryba trzepotaa, gdy wycignie. Naturalnie, e s ryby w zalewie. Byy w Rutce, dlaczego miayby nie by w zalewie. Nie takie, ale s. Gdyby z brzegu owi, poszedbym, przynajmniej zapyta, bior czy nie bior. Popatrzy, czy mu spawik kiedy drgnie. Co prawda, wdkarze nie lubi, jak im si w spawik zaglda. Podobnie jak karciarze w karty. Tylko e zawsze na tej dce. Czasem, gdy naprzeciwko moich okien owi, to przynajmniej pjd i posiedz na brzegu. Porozmawia z brzegu si nie da. Nawet zapyta, bior czy nie bior, trzeba by krzycze, a nie chc mu ryb poszy. Nie wiem. Wiem tylko, e wdkarz. Nawet nie wiem, gdy tak siedz na brzegu, a on na rodku na dce, czy mnie widzi. Chocia ja go widz. C, nie ma takiej wzajemnoci, e skoro pan innych, to i inni pana. Tak jest ze wszystkim. Inna sprawa, e wdkarz musi by cay czas zapatrzony w spawik, bo niech tak ryba zacznie bra... Bywa, mga wzejdzie nad zalewem, jeszcze tak jak teraz, jesieni, stoi nieraz cay dzie, i gdzie mi zniknie w tej mgle, to nieraz zawoam: Hej, jest pan tam?! Przejd si nawet wzdu brzegu, woajc: I Czy jest pan tam?! Jest pan?! Nigdy jeszcze mi nie odpowiedzia. Raz, eby gos jego usysze, wybraem si nawet przed witem, zanim zdy odpyn, i zrobiem mu omal awantur, dlaczego dki nie wcign na brzeg, powstaa w nocy fala na zalewie i dka szamotaa si na acuchu, e oka nie zmruyem. Spa, to pewnie nie sysza. Powiedzia mi na to: Przepraszam. To wszystko. A wie pan, gdy tak pana sucham, to gos ma pan jakby do niego podobny. O, ucho mam jeszcze czue. Chocia tyle mi pozostao po graniu. Nie bd si spiera. Jednak musiaem paski gos ju kiedy sysze. No, niech pan jeszcze co powie. Wszystko jedno co. Ciekawe, siedzimy, uskamy fasol, sucham pana, sucham, a dopiero teraz to zauwayem. Zawsze mi si wydawao, e po gosie kadego bym pozna. Po twarzy nie, twarz si zmienia. Twarz najczciej sama do siebie staje si niepodobna. Nigdy nie ma si pewnoci, czy kto to ten sam, gdy si na twarz patrzy. Ale gos gdy si syszy, nawet z zapomnianej pamici ten kto si przypomina. I twarz mona przyobleka w rne miny, maski, grymasy, gosu nie da si. Jakby jeden gos nie zalea w czowieku od niego. A ju przez telefon, powiem panu, jakbym wszystkie pitra gosu sysza, od tego najwyszego po oddech, po milczenie. A jake. Milczenie te gos. I take sowa. Tylko, eby tak powiedzie, sowa, ktre straciy wiar w siebie. Przez telefon czowiek caym sob mwi. Moe gdybym usysza paski gos przez telefon, atwiej bym sobie przypomnia. Tak, mam telefon, tam, w pokoju, tylko e zepsuty. Nie zgaszaem do naprawy, bo waciwie to mi niepotrzebny. Do kogo miabym dzwoni? Nie mam do kogo. A do mnie, jeli ma kto spraw, moe przyjecha. Mwi pan, komrk powinienem mie. Po co? O, widz tu, w sezonie, do czego su komrki. Wszyscy z komrkami przy uszach. Mao kto ju do kogo, jak my tu do siebie, wszyscy przez komrki. Czy to bliej, myli pan? Czowiek coraz bardziej odstaje od czowieka. Gdyby nie to, e na te kilka jesiennych, zimowych miesicy znw wraca tu cisza, nie wiem, czy daoby si wytrzyma. Zastanawiam si nawet, czyby w przyszym sezonie nie dopisa na tablicach: komrki zostawia lub wycza, gdy si z dom ku wychodzi. Jak w kociele, w teatrze, w flharmonii. A co tu jest? Cisza tak samo moe by kocioem, teatrem, flharmoni. Tylko cisza, bo nie wiem, co by jeszcze. O, nie ma pan pojcia, jaka to potga cisza. Tak wsucha si, naturalnie po sezonie, w to niebo, w ten zalew, w poranki, zachody, w noc, gdy ksiyc w peni, pj w las, w te wszystkie drzewa, krzaki, zioa, w mchu si pooy. Czy gdyby pan tak mrwek posucha. Pochyli si nad mrowiskiem, ma si rozumie, ostronie, eby pana nie oblazy, to jakby pan si w midzygwiezdnej przestrzeni znalaz i wszechwiata pan sucha. Po co czowiek gdzie tam jeszcze chce lecie? Czasem sobie myl, gdyby tak komu udao si zagra t cisz, moe to byaby dopiero muzyka. Mnie? Co te pan mwi. Na saksofonie? Taka muzyka to nie saksofon. Nieraz auj, e si innemu instrumentowi nie powiciem. Na przykad skrzypcom, jak mnie namawia ten nauczyciel w szkole. Ale wybraem saksofon. Tak si zaczo i tak ju zostao. Poza tym graem do taca, jak pan wie. Nie mwic, e nie ma o czym mwi, bo ju nie gram. Chocia powiem panu, zastanawiam si, czy gdybym nie traf do tej zakadowej orkiestry, w ogle bym gra. Moe na tym bym skoczy, co w szkole. Nie wiem, czy byoby mi lepiej, gorzej, ale nie musiabym przynajmniej dowiadcza, jak to jest, gdy si nie moe ju gra. C, mody czowiek by. A gdy si modym jest, skd ma si wiedzie, co bdzie lepsze, gorsze? I to nie zaraz, ale kiedy tam, kiedy. Nawet si nad tym nikt nie zastanawia, bo nie ma si jeszcze nad czym zastanawia. Nie mwic, e bya moda wtedy na modych. Mwi pan, zawsze jest. Moliwe, tylko nigdy nie taka sama. Wtedy bez modych nic si nie mogo oby. Na kadym ze- braniu, naradzie, akademii musia by w prezydium zawsze kto mody. Tak samo w kadej delegacji przynajmniej jeden mody. No, i jedna kobieta. O modych mwio si, e przed nimi przyszo, e to oni zbuduj ten nowy, lepszy wiat, e wszystko w ich rkach. Co prawda, zawsze si tak mwi, po czym modzi si starzej i zostawiaj nastpnym modym ten sam wiat, ktry oni zastali. O, wiat nie da si tak atwo ruszy z miejsca, jak nam si wydaje. Myl nawet, czy to nie z tych wanie powodw uznano, e dobrze bdzie, jak kto mody znajdzie si w orkiestrze. Bo prawd mwic, niewiele jeszcze umiaem. Do tego nie czuem si wcale mody. W nowy, lepszy wiat wierzyem, bo stary, przyzna pan, to byy same gruzy po wojnie. A wanie dopiero po woj- nie okazao si, czym bya ta wojna, jak wielk przegran nie tylko czowieka, take Boga. Wydawao si, e czowiek ju si nie podniesie, e przekroczy swoj miar, a Bg nie potwierdzi swojego istnienia. Nie musiaem niczego rozumie. Sam byem tego przykadem. Z czym si, widz, pan nie zgadza. To dlaczego pan nic nie mwi? Niech pan powie, co chciaby pan powiedzie. Prosz, sucham. O, nie. Nie tylko mnie si wydawao, e czas Boga min. Moe nawet tak nie mylaem, ale nie mogem si ju modli. Czasem jedynie, gdy mnie nikt nie widzia, ni std, ni zowd rozpakaem si. Tote byem gotw w cokolwiek uwierzy, abym mg tylko uwierzy. A c si bardziej do uwierzenia nadaje ni nowy, lepszy wiat? Zwaszcza e gdy potem na budowach pracowaem, kada taka budowa bya jakby czstk tej wiary. Budowao si przecie, nie zaprzeczy pan. Z przestojami, dugo, czsto byle jak, materiaw brakowao, tego brakowao, tamtego brakowao, rozkradali, ale budowao si. Nie bd si zreszt z panem sprzecza. Jest pan moim gociem, niech racja zostanie przy panu. Mnie i tak ju mao co to obchodzi. Zaraz, a czy ja pana nie widziaem ju kiedy na zdjciu? I to wanie w tamtych czasach, gdy bylimy modzi. Nie wychodzi pan na zdjciach? Jak to jest moliwe? Nawet jako cie? A choby przewietlenia w tym miejscu, gdzie pan stoi czy siedzi? Te nie ma? Tak nic w ogle? To tym bardziej nie rozumiem. Ale to by psy... A one pi spokojnie. Widzi pan. O, zbudziy si. I co, Reks? Co, aps? nio wam si co? A my tu z panem uskamy fasol. Spijcie, pijcie. Zbudz was, gdy przyjdzie pora. Mam takie jedno zdjcie. Ale nie pamitam, czy pan na nim jest. Poka panu potem. Co to za zdjcie? Wspominaem panu o tym nie. Wspominaem, wspominaem. Dziwi si pan nawet, e nie mam si ju nad czym zastanawia. To byo jeszcze za granic. Mao kiedy mi si co nio. Jak i teraz zreszt. Graem, to wracaem nieraz w rodku nocy, zmczony, nie miaem ju siy na sen. A gdy nawet mi si co przynio, zbudziem si rano i nie pamitaem. A tu ktrej nocy ni mi si i ten sen mj wywietla si jakby na ekranie. Nie pamitam, ale chyba jeszcze si nie skoczy, gdy zerwaem si, siadem na brzegu ka. Przyznam si, nie spaem sam, i ona te si zbudzia. Zaniepokojona pyta, co si stao. Miaem sen mwi. To opowiedz mwi. Ale co jej miaem opowiedzie, gdy nie byem jeszcze pewny, czy ni mi si to, e na brzegu ka siedz, a ten sen jest jaw, czy odwrotnie. Ciebie w kadym razie tam nie byo mwi, eby j uspokoi. pij, noc jeszcze. A jakie kobiety byy? Byy. Wam si zawsze ni inne kobiety. I zaraz zasna. A ja dalej siedziaem na brzegu ka i biem si z mylami, czy to mj sen. I czy mgbym uwierzy, e nie mj. Bya tak jak teraz jesie, szedem przez ki i miaem na gowie kapelusz. Nie uwierzyby pan, ten sam brzowy, pilniowy, ktry zostawiem wtedy w pocigu. Tyle lat mino, mgbym powiedzie, e ju zapomniaem o nim. Nie, przeciwnie, chodziem potem w kapeluszach. Cae ycie chodziem w kapelu- szach. Nie wyobraaem sobie innego nakrycia gowy. ywiem nawet jaki rodzaj szacunku dla kapelusza. Kto w kapeluszu budzi zwykle we mnie ciekawo, w kadym razie wiksz ni w innym nakryciu gowy. Nie mwic ju o kobietach. Kobiety w kapeluszach najtrwalej zapaday mi w pami. I sam w kapeluszu czuem si najlepiej. Jakbym by kim innym, kim ponad sob, kim, dla kogo wszystko stawao si tem. Nie znaczy to, e tak si ceniem. Przeciwnie. Baem si y. Miaem poczucie, jakbym si co dopiero ze skorupki wyklu i wszystko mnie jeszcze bolao. O, dugo baem si y. I nie uwierzy pan, ale wanie kapelusz duo mi pomg. Zaczem i ludziom patrze w oczy, i prawdom adnym nie ufa. I pami moja pod kapeluszem stawaa si nie tak drczca. A co panu jeszcze powiem, lubiem si kania kapeluszem. Sprawiao mi to prawdziw przyjemno. Nie ma zreszt peniejszego ukonu ni kapeluszem. A ju nie wyobraa pan sobie, jak lubiem, kiedy podmuch wiatru prbowa mi zerwa kapelusz z gowy. Przytrzymujc go za brzeg ronda, czuem niemal jedno z nim. Co wicej, czuem co takiego, jakbym to ja si trzyma tego kapelusza, a nieraz obiema rkami. Niechby nawet wichura szalaa, wiedziaem, e nie mog dopuci, aby mi go zerwaa. O, miaem wiele kapeluszy w yciu, w rnych kolorach, fasonach, rnych gatunkw, marek. Na kapelusze nie aowaem pienidzy. Pienidzy, czasu. Potrafem naodwiedza si sklepw, magazynw, naprzymierza si, pki nie trafem na taki, ktry wyda mi si odpowiedni. W adnym jednak nie chodziem dugo. Zmieniaem nie tylko, gdy si moda zmieniaa. Nie wyrzu- caem jednak. ycie mnie nauczyo, e wszystko krci si w kko, jak krci si wiat. Moda rwnie. I niemodny stawa si potem najbardziej modny. Tak, to prawda. Ale to mnie nie obchodzio, czy jest moda na kapelusze, czy inne nakrycia gowy s w modzie. Zreszt nigdy nie byo tak, eby kapelusz cakiem wyszed z mody. Dzisiaj te spotyka si kobiety, mczyzn w kapeluszach. Tak e moe jeszcze tylko kapelusz wiadczy o staoci wiata. Nie sdzi pan? Ile rzeczy zniko, ile przybyo, a kapelusz nie daje si jednak wyprze. Cae mieszkanie miaem zawalone kapeluszami. Nie mieciy si ju w szafe. Leay na pkach z ksikami, na ksikach, na komodzie, na parapetach przy oknach, w ogle wszdzie. Miaem taki stojcy zabytkowy wieszak w przedpokoju, u gry rozkraczony niczym kilka poroy zestawionych razem, eliwny, z mosinymi gakami na kocach, cay by kapeluszami obwieszony. Tak, dobrze zarabiaem. Nie od razu, ma si rozumie. W orkiestrach tanecznych na og dobrze si zarabia. Naturalnie w zalenoci od lokalu. Jak pan wie, muzyki powanej mao ludzi sucha, a taczy tacz wszyscy. I powiem panu, wedug mnie taniec to nie tylko taniec, jakby mogo si wydawa. Dopiero w tacu najlepiej wida, kto jest kim. Nie w czasie rozmowy, w tacu. Nie przy stole, w tacu. Nie na ulicy. Nie na wojnie nawet. W tacu. Gdybym nie gra do taca, nie znabym tak ludzi. Czsto nawet w tej czy w innej orkiestrze grywaem w kapeluszu. Saksofonicie to wypada. Nawet jest w tym jaki styl. Reszta orkiestry z goymi gowami, a ja jeden w kapeluszu. Chocia nie raz i ca orkiestr grywalimy w kapeluszach. Nie pamitam ju, w ktrej to orkiestrze, ale mielimy afsz, caa orkiestra w kapeluszach. No, a wtedy przyni mi si ten brzowy, pilniowy, ktry miaem tyle na gowie, co w tym sklepie, kiedy przymierzaem. Jakby pan to wytumaczy? Nie, na pewno ten, brzowy, pilniowy i opada mi tak samo na uszy. Z daleka byo wida, e jest za duy. Bo zarazem i szedem, i jakbym patrzy na siebie, idcego, z jakiego nieokrelonego punktu. To si w snach zdarza. I nie tylko w snach. Najwyraniej koleba mi si na gowie na nierwnociach ki za kadym krokiem. Gdy si tak patrzy na siebie, a w dodatku wie si o tym, to nawet dokadniej to wida, ni si czuje na swojej gowie. Miaem na sobie paszcz podobny do paskiego. Pod paszczem garnitur, chyba take krawat, koloru, wzoru jednak nie pamitam. Zasania mi go zreszt szalik, te jakby podobny do paskiego. Natomiast buty, zwizane sznurwkami, niosem przerzucone przez rami i szedem boso. Dlaczego boso? Tego wanie nie umiem sobie wytumaczy. Powodzio mi si przecie dobrze. Nogawki u spodni miaem podwinite powyej kostek, chyba jednak za mao, spojrzaem, to a po kolana miaem uroszone. Trawy zalegay wysokie, jakby dawno nikt nie kosi. Do tego mga, a tak gsta, e raz si widziaem, raz znikaem w niej, a nawet traciem poczucie, czy to ja id przez te ki, przez t mg. Jedynie kapelusz upewnia mnie, e to nie mg by kto inny. Zwaszcza e czuem ostry chd w bosych stopach, jakby trawy co dopiero odtajay po nocnym przymrozku. Szedem do rano, jakkolwiek nigdzie mi si nie spieszyo. Mga mnie wci rozmazywaa, wci nie mogem osign tego dotkliwego poczucia, e to ja. Jeli takie poczucie jest w ogle moliwe. Wydawaem si raczej domylnoci siebie, patrzc z tego bliej nieokrelonego punktu, jak id przez t mg, przez te ki. I jedynie kapelusz, moe dlatego e brzowy, pilniowy i za duy, przebija si w takich momentach do mojego widzenia. Czuem w ustach wilgotny, chodny smak mgy, czuem si cay t mg przesiknity. W pewnej chwili przystanem, otarem chusteczk t mg z czoa, po czym pochyliem si, eby podwin wyej nogawki spodni, a wtedy kapelusz spad mi z gowy. Zaczem go szuka w trawie i w tym momencie moe bym si zbudzi, bo bez kapelusza poczuem si jakby jedn nog na jawie. Byoby to najlepsze dla mnie, nie musiabym dalej i przez t mg, przez te ki, nie musiabym tego snu po przebudzeniu pamita. Sen jak sen, ki jak ki, mga jak mga, niewarte byyby przenoszenia na jaw. Wtem soce przetaro si nieco, bo dotd i soce byo mg zasonite. Mga si rozpocieraa szeroko, ale i wysoko. Bywaj takie mgy. I wtedy zobaczyem mj kapelusz, krok ode mnie, w trawie. A przy kapeluszu pysk krowy, jakby go wchaa. Schyliem si, delikatnie podebraem spod jej pyska, a wtedy wyonia si caa z mgy. I w tej samej chwili i z tej, i z tej strony, jakby ze cian mgy, zaczy wychodzi inne krowy. Soce nieomal w oczach rozrzedzao mg, ki si rozprzestrzeniay i coraz wicej krw si pojawiao, jakby kto je z tej mgy wygania na mnie. Niektre unosiy by i patrzyy, najwyraniej zdziwione moj obecnoci. Niektre podchodziy bliej, tak e widziaem ich nieme, wielkie oczy. Strach mnie przed nimi ogarn. Ruszyem przyspieszonym krokiem, co chwila ogldajc si, czy nie id za mn. A przecie krowy to najagodniejsze stworzenia pod socem. Ze wszystkich stworze, nie wyczajc czowieka. Pasem, to wiem. Nie szy, stay i patrzyy, jakby nie rozumiejc, czemu od nich uciekam. O mao si nie przewrciem na krecim kopczyku. Mylaem, e moe dziadek czatuje z opat na kreta. Ale nie. To dlatego, e si znw obejrzaem, czy te krowy id za mn. I tak raz po raz ogldajc si za siebie, wpadem na gromadk kobiet stojcych nad kupk chrustu. Wie pan, co to chrust? ty kartofane, podeschnite, gdy si kopie kartofe. Ogniska si wtedy takim chrustem pali, piecze si kartofe, dymy si snuj. Gdy si jedzie jesieni samochodem, tylko wczeniej ni teraz, widzi si takie snujce si dymy po polach. Tych kupek chrustu przybywao, w miar jak mga ustpowaa. I przy kadej stay takie same gromadki kobiet, wszystkie ubrane na czarno. Chciaem ju uchyli kapelusza i przeprosi za najcie, gdy jedna z tych kobiet odwrcia si ku mnie z palcem na ustach, nakazujc milczenie. Trwao to uamek, lecz zdyem wychwyci w jej twarzy bezbrzeny smutek. Miaa na gowie czarny kapelusz z ogromnym rondem i oczy wielkie, czarne, tak e ten smutek jej a mnie przeszy. Rozsuny si troch, a inna, te w czarnym kapeluszu z troch mniejszym rondem, zapraszajcym gestem kazaa mi stan midzy nimi. Pomylaem, e widocznie chc rozpali ognisko, lecz nie maj zapaek. Chrust, jesie, ki, krowy, mga, wszystko na to wskazywao. Moe maj nawet zamiar piec kartofe? I signem do kieszeni po zapaki, gdy najblisza, tu przy mnie stojca, zatrzymaa moj rk i spojrzaa z wyrzutem. Nie wiem, ile ich stao przy tej kupce. Nie liczyem. Poza tym wie pan, jak to w nie. Sny nie lubi liczb. W wikszoci byy bogato ubrane, w czarnych paszczach, w czarnych futrach, w czarnych kapeluszach, szalach, rkawiczkach. A czer stroju kadej bya inna od innych czerni. Jedna miaa okrcony wok kapelusza czarny welon z tiulu. Inna ogromny kapelusz ozdobiony czarnymi rami, chyba ta, ktra odwrcia si do mnie z palcem na ustach, milczenie mi nakazujc. Tylko wtedy nie zauwayem tych r. Inna nieduziutki kapelusik, za to z wetknit nad czoem szpil z czarn per wielkoci makwki. Wiem, e nie ma takich pere, ale w snach, jak pan widzi, s. Jedna nie miaa kapelusza, tylko czarny szal na gowie, czarne okulary w zoconych oprawkach i czarne, byszczce od mgy futro. A innej z kapelusza spywaa na twarz woalka, a tak gsta, e nie dao si rbka twarzy dojrze. I tej smutek wyda mi si najboleniejszy. Midzy nimi stao kilka wiejskich kobiet. Zakutane w chusty, w serdakach, w znoszonych paletkach, w powykolawianych trzewikach, przygarbione, czy od smutku, czy od znoju ycia. Musiao by zimniej, ni to czuem, bo pochuchiway w zgrabiae, sine rce. Przyszo mi do gowy, e moe te w bogatych strojach to ich crki, synowe, kuzynki, ktre przyjechay ze wiata na pieczenie kartofi. C by takim damom mogo brakowa oprcz smaku pieczonych w ognisku kartofi. S ju kartofe w chrucie? spytaem pszeptem. Jakie kartofe? obruszya si ta z per wielkoci makwki. A co? Umieraj powiedziaa penym alu gosem ktra z tych wiejskich kobiet, chuchajc sobie w rce. Kto? Gdzie? nie rozumiaem. Starzy chopi tu, w tych kupkach chrustu, umieraj szepna mi do ucha ta w tym kapeluszu z czarnymi rami. Panie Miosierny westchna ktra z wiejskich kobiet i pacz nie da jej dalej mwi. Jak to umieraj? wci nie rozumiaem. Wtedy ta w ciemnych okularach skarcia mnie: Prosz nic nie mwi. Prosz zachowa dyskrecj. Mimo to pochyliem si nad t kupk, e moe poznam kogo z naszej wsi. Przez niewielk szpark, zrobion jakby na ostatnie westchnienie, nie udao mi si jednak nic zobaczy. Chciaem t szpark troch poszerzy, lecz usyszaem nad sob czyj pszept: Prosz tego nie robi. Spojrzaem, ktra to, i stwierdziem, e adnej nie znam, ani z tych dam, ani z wiejskich kobiet. No, moe jedynie t w woalce jakbym przelotnie kiedy ju widzia. Tylko jak przedrze si przez t jej woalk, eby si upewni. Woalka jak noc, jeszcze gsto na niej supekw niczym muszek. Pomylaem, bd patrzy cay czas na ni, moe zechce otrze zy, wtedy musi unie woal- k. Wtem doszed mnie spod tej woalki gos: Prosz tak na mnie nie patrze. Zwaszcza e to nie ja, jak pan sdzi. O, ksidz wreszcie do nas idzie powiedziaa ktra z wiejskich kobiet. I rzeczywicie zobaczyem ksidza. Wsta z kolan przy niedalekiej kupce i zmierza w nasz stron. W komy, z przewieszon stu, z Ewangeli w rku. Miaem ju krzykn: Hej, Ksidz! Poznajesz mnie?! Ja go od razu poznaem. Tylko e kiedy zbliy si do nas, okazao si, e to nie ten spawacz z budowy, lecz fotograf. Nie pytajc nawet, zrobi nam od razu zdjcie. Stoj wrd tych kobiet nad kupk chrustu, w brzowym, pilniowym kapeluszu. Wyobraa pan sobie, tyle miaem w yciu kapeluszy, a na zdjciu jestem w tym brzowym, pilniowym. Pstrykn i zaraz wyj z aparatu gotowe ju zdjcie. Kolorowe, naturalnie. Mj kapelusz jest brzowy, ka jest zielona, kupka chrustu, nad ktr stoimy, szarawa, a czer strojw tych dam kada inna. Chyba powiedzia, z jakiego jest pisma, ale nie zapamitaem. I wanie dowiedzia si, e tu, na kach, w kupkach chrustu umieraj starzy chopi, i przyjecha. Numer pjdzie jak woda a zapia z zachwytu. Musi si tylko dosta do rodka tej kupki. Zmieni obiektyw na dug rur. Przyklkn przy kupce. Obiektyw wsadzi w szpar, rozchylon jakby na ostatnie westchnienie. Pstryka, pstryka podniecony, o, wietne, o, znakomite, o, jeszcze lepsze. Tylko kiedy ju skoczy, kto jakby go w t kupk chrustu zacz wciga. Szarpa si, szarpa, woa, pomcie, pastwo, a w kocu musia puci aparat. O, i tak go straci. Powiem panu, e gdy patrz nieraz na to zdjcie, te mnie kusi, eby zajrze do rodka tej kupki chrustu, kto tam umiera. I kiedy zajrz. Bd musia. Powstrzymuj mnie tylko te stojce obok kobiety, mimo e adnej z nich nie znam. Zwaszcza ta w kapeluszu z czarnymi rami. Nie wie pan, co znacz czarne re? Bo moe daoby si wytumaczy, co znaczy i ten sen. A nie powiedziaem panu, e kiedy zatrzymaa moj rk, jak chciaem wycign z kieszeni zapaki, i spojrzaa na mnie z wyrzutem, jedna z tych r oderwaa si jej od kapelusza i spada mi pod nogi. Ju si miaem schyli i podnie j, lecz mj kapelusz ostrzeg mnie, e te spadnie, gdy si schyl. Czarne re musz co znaczy, nie spotyka si takich r w ogrodach. Kiedy za granic zwiedzaem wystaw r, mwi panu, od ksztatw, kolorw a si w oczach mienio. Chyba wszystkie re wiata byy, lecz czarnych nie byo. Pan wierzy w sny? A ja nie wierzyem, dopki mi si ten sen nie przyni. Nie przywizywaem adnej wagi do snw. Natomiast teraz gdy patrz czasem na to zdjcie, mam wraenie, jakbym si jedynie przeni z tego snu na ten wiat, tu, i jak to na tym wiecie, musz y. Ciekawe, czy mnie pan rozpozna. Troch modszy jestem, ale nie tak duo. A moe i ktr z tych kobiet pan rozpozna. Ktra moe si okae pana dobr znajom. To co, napijemy si teraz herbaty? Czy kawy by pan wola. A herbat woli pan zielon czy zwyk? Bo ja tylko zielon. Sodzi pan? Zaraz, gdzie tu powinna by cukiernica. Bo ja bez cukru. Zielon zawsze bez cukru. W ogle cukru prawie nie uywam. O, jest. Wstawi tu midzy nami taboret, jeli nie ma pan nic przeciwko, tu sobie wypijemy. Tak, srebrna. Kupiem cukiernic w tym samym sklepie co lichtarze. Wtedy mi si najlepiej powodzio, to by zoty mj okres. Graem w piciogwiazdkowym hotelu. Gralimy, pamitam, w biaych smokingach z zielonymi wyogami. No, nie co wieczr. Zmieniao si stroje. Zmieniao si take instrumenty w zalenoci od wieczoru, goci. Nieraz tego samego wieczora si zmieniao, w zalenoci co si grao. Saksofon tylko by zawsze, najwyej zmieniaem z altu na tenorowy czy sopranowy. Prosz, jest herbata. W fliankach si napijemy. Podobaj si panu? Ciesz si. Dostaem w prezencie na urodziny od orkiestry. Dwie tylko zostay z caego kompletu. Jakby spodzieway si, e pan kiedy przyjedzie i napijemy si z nich herbaty. Sam nigdy w nich nie pij. Herbat, kaw, tak jak mleko, w kubku. A poczstowa kogo herbat jako nie miaem tu okazji dotd. Mam te takie same dwie, mniejsze, do kawy. Gdyby pan yczy sobie kawy, dabym panu zamiast cukru miodu. Skosztowaby pan z miodem. Pi pan kiedy kaw z miodem? To pniej zaparz, eby pan sprbowa. Ja kaw tylko z miodem. Kawa z miodem ma zupenie inny smak ni z cukrem. Nie traci smaku kawy, a agodniejsza nawet ni ze mietank. mietanki, niestety, nie mam, gdyby pan yczy sobie ze mietank. Za pno, bo pojechabym do sklepu, kupi. Sklep jest par kilometrw std, ale samochodem raz dwa by byo. Jak przej z tej strony zalewu na tamten, nie duej. Gdybym wiedzia, e pan przyjdzie, miabym i mietank. Przygotowabym si. Szkoda, e mnie pan nie uprzedzi. Dzwoni pan? I co, nie byo sygnau? Niech si pan nie obrazi, ale powiem szczerze, dobrze, e si pan do mnie nie dodzwoni, bo przez telefon powiedziabym panu, e nie mam fasoli. Pomyla- bym, kto arty sobie stroi. Czy e mi telefon naprawiaj i sprawdzaj, jak dziaa. Nawet gdyby mi si pan przedstawi, to przez telefon nie uwierzybym panu. Pomylabym, e za kogo innego pan si podaje. A tak przynajmniej, gdy pana widz, jednego jestem pewny, e musielimy si ju kiedy spotka, tylko gdzie, kiedy? Nie moglimy, ot, tak przej przez ycie i nigdy si nie spotka. 16 Moe jednak zapali wiece? Przynisbym lichtarze. uskamy, uskamy t fasol, to moglibymy ju by dobrymi znajomymi. Tym bardziej e jestem prawie pewny, e ju kiedy... No, a gdy si po dugim niewidzeniu czowiek z czowiekiem znw spotka, powinno by uroczycie, nie sdzi pan? Zgodzi si pan ze mn, e gdzie tak mniej wicej do poowy ycia znajomych nam przybywa i przybywa, trudno nawet wszystkich zapamita, a od poowy zaczynaj ubywa, tak e przy kocu czowiek jest ju sam dla siebie jedynym znajomym. Nie tylko e odumieraj nas. ycie po prostu daje nam w ten sposb zna, ile go mamy za sob, ile przed sob. Za sob prawie cae, przed sob resztk. Tak e gdy kto, jak pan, przyjdzie choby kupi fasoli, a wydaje si przy tym jeszcze znajomym, naleaoby przynajmniej zapali wiec. Kady znajomy jest wwczas jakby za wszystkich znajomych. Gdybym gra, zagrabym z tej okazji. Ale c. Ma si rozumie, e mnie kusi. O, nieraz mnie kusi. Zdarza si nawet, wyjm saksofon z futerau, zawiesz sobie u szyi, wsadz ustnik w usta, obejm rkami korpus, ale przejecha po klapach ju nie mam odwagi. Do uskania fasoli, jak pan widzi, te moje rce jeszcze jako tako si nadaj. I do innych robt. Chocia odmalowywanie tych tabliczek to mka. A c mwi o saksofonie. Od razu palce mi sztywniej. I nawet w ustnik wtedy dmuchn si boj. Ale sysz si. Moe pan nie uwierzy, nie gram, ale sysz si. I te psy moje mnie sysz. Widz, le wtedy jakby w such zamienione. Sier na nich spokojna, ani drenie adnego po skrze nie przejdzie, pyski wycignite, a uszy w sztorc, jakby nie chciay niczego uroni. Nie wydaje mi si, gram. One sysz, ja sysz. Moimi ustami, moim wydechem, tymi rkami, ktre boj si dotkn klap, caym sob gram. Swojego grania bym nie pozna? Nasuchany siebie jestem, nasuchana moja dusza, jakbym mg nie pozna, e to ja? I co panu powiem, dopiero teraz, gdy ju od lat nie gram, zrozumiaem, co to za instrument saksofon. W takim graniu, e tylko sam siebie pan syszy, co wicej pan syszy ni tylko muzyk. Jakby pan przekroczy jak granic w sobie. Moe ze wszystkimi instrumentami jest podobnie, ale graem na saksofonie, mog wic o saksofonie tylko mwi. Niby wie si, co potraf, do czego si nadaje, do czego nie, zna si wszystkie jego czci, o, jak te swoje rce, oczy, usta, nos, wie si, co od ktrej zaley, a okazuje si, e niewiele si wiedziao. Dopiero kiedy si ju nie gra... Nowy ustnik dobieraem, to wyprbowywaem i wyprbowywaem, sprzedawca mi podawa i podawa, zanim ktry mnie zadowoli. To mogoby si wydawa, e wie si ju wszystko. Raz w jednym sklepie nawet usyszaem, przychodz tu do nas z rnych orkiestr, ale eby kto tak grymasi. Tylko e nawet takie same dwa ustniki, dajmy na to, z ebonitu, a kady bdzie mia inne brzmienie. Nie dlatego e z ebonitu. Mog by mosine, srebrne czy pozacane. Takie same dwa, a nie takie samo brzmienie. I nie wiadomo, co ma na to wpyw. Podobnie ze stroikiem, musi by z odpowiedniego bambusa zrobiony. Tylko jak okreli odpowiedni bambus? Co znaczy odpowiedni bambus? Ot wszystko moe znaczy. Na jakiej ziemi rs, jaki rok by, tam gdzie rs, czy soca mia nie za mao, deszczw nie za duo lub odwrotnie. Czy dobrze by cinany, suszony na obie strony rwnomiernie. A przede wszystkim mikki, twardy. Wszystko to potem w brzmieniu si odbija. Nawet ludzkie rce, ktre ten stroik przygotowyway, odbijaj si pewnie w jego brzmieniu. Tote kady stroik jeszcze potem sam docieraem, a zabrzmia mi, e peniej ju nie mg. Bo musi pan wiedzie, ustnik i stroik s najwaniejsze w saksofonie. Ma si rozumie, kada cz jest wana, szyjka, klapy, zwaszcza szczelno poduszek, czara gosowa, od kadej co zaley, duo zaley i od korka przy ustniku, od tak zwanej maszynki, ktra utrzymuje stroik, eby drga na caej dugoci. Ale ustnik i stroik najwaniejsze. Nie tylko dlatego e paski oddech zamieniaj w muzyk. Ale jakby cae ycie otwieray w czowieku, wszystk pami, choby i niepamitan, wszystkie nadzieje, jakie w panu tylko s, al do ludzi, do wiata czy nawet do Boga. Myli pan, e miabym szans? Tylko e saksofon rzadko w takich orkiestrach, o jakich pan mwi. Gdybym moe nie tylko do taca... Albo jak wysz szko skoczy, mia papier, co umiem. Wie pan, jak to jest. Czowiek musi mie nawet papier, e urodzi si. Bez tego by si nie urodzi. Musi mie, e umar, boby nie umar. Tak ten wiat uoony, co mam panu tumaczy. Obaj na nim jestemy. Chyba nie ma pan wtpliwoci? O, uskamy fasol, wic jestemy. Kto ju co takiego powiedzia, co prawda. Tylko e to nie wystarczy. Kadego musi jeszcze co potwierdza. Albo kto. Ale dopki uskamy fasol, nie musimy si potwierdza. Nie to chciaem powiedzie. Chciaem powiedzie, e samo istnienie nie jest adnym dowodem. Istnienie obdarza nas samymi zwtpieniami. Prosz mnie le nie zrozumie. Chodzi mi w ogle, nie o pana czy o mnie. Nie znam przecie pana. Mog si tego czy owego domyla, lecz nie znam. O, uskamy fasol, to wszystko. Ale kiedy skoczymy, pan odjedzie i co wtedy? Ja sobie pana nie przypomn, a pan tym bardziej mnie. C, nie byem kim takim, kto wart byby pamitania. Elektryk i graem do taca. To gdyby nawet pan kiedy taczy w ktrym z lokali, gdzie graem, nie zwrciby pewnie uwagi na jakiego saksofonist z orkiestry. Niech pan sobie daruje, nie chciabym na panu niczego wymusza. Z uprzejmoci moe musiaby pan udawa, e, o, tak, ma si rozumie, jake mg pan zapomnie, nie ma pan ju wtpliwoci, czy nie tu albo tam, naturalnie tu, tam, ale oczywicie tak, wtedy a wtedy. Tu, tam, wtedy a wtedy i po co? Co prawda, nieraz musi si udawa, gdy spotka si po latach kogo, a najmniejszy lad nie wstawia si za nim, e to on, co niegdy. Czy niech nawet jaki lad jest, tylko co z tego, kiedy bij, zabij, nie pamita si, czy kto taki w ogle by. Tak, wtedy musi si udawa, e pamita si, by. Zastanawiam si nawet, czy bez udawania ktokolwiek by by. Czy w ogle moliwe byoby by. Zreszt czyme jest pami, jeli nie udawaniem, e pamita si. A to przecie jedyny nasz wiadek, e bylimy. Zaleymy od pamici jak las od drzew, a rzeka od brzegw. Powiem wicej, wedug mnie, stworzeni jestemy przez pami. Nie tylko my, wiat w ogle. Tote tak dugo powinnimy y, na ile pami nam pozwala. Nie duej. Czowiek za dugo yje, powiem panu, jakkolwiek wszyscy uwaaj, e za krtko. Tak pan sdzi? To w takim razie co maj powiedzie te moje psy czy inne stworzenia? Za dugo. Jak pomyl, e one mog przede mn umrze, to choby o tyle za dugo. Czowiek pami ma na krtsze ycie. Niczyja pami nie jest w stanie a tak dugiego ogarn. Cae szczcie, mwi pan? Dlaczego? e czowiek by nie znis a takiej pamici, mwi pan? e wiat by si rozpad od takiej pamici? Moliwe. Chocia czego pami nie ogarnie, to i tak czyha na nas. Dlatego, wedug mnie, za dugo. Jak mwi, powinno si y tyle, na ile pami nam pozwala i jakie wyznacza nam granice. A zna pan inn miar ycia? Przepraszam, e spytam, pan nigdy nie mia takiego poczucia, e za dugo pan yje? wiadczyoby to, e lubi pan y, jak wikszo ludzi. I mog to zrozumie, zwaszcza jeli kto uwaa, e yje w porzdku przeznaczenia. O, tak, w porzdku przeznaczenia duo atwiej y. Tylko e ja nie wierz w przeznaczenie. Ot, przypadki, same przypadki, wszystko przypadki. I tak ten wiat wyglda, tak ycie wyglda, jeli chcia si pan przekona, jak to wszystko tutaj wyglda. I co, warto byo przychodzi? Tym bardziej e ja pana od razu do uskania fasoli. Ale chcia pan kupi fasoli, pamita pan? A miaem nieuskan. No, i widzi pan, mwiem za dugo. Na tyle, na ile pami, mwiem. Chyba e si w sny wierzy. O, sny to te pami. Moe bym sobie nigdy tego kapelusza nie przypomnia, gdyby mi si nie przyni. Kiedy tak staem wrd tych kobiet nad kupk chrustu, powinienem ju wtedy si domyli, co ten kapelusz znaczy. Tylko, jak panu mwiem, nie wierzyem dotd w sny. No, i dopiero gdy mnie w niedugi czas potem dopad reumatyzm. Sam reumatyzm nie byby jeszcze taki straszny, wiadomo, choroby s dla ludzi i trzeba je jako znosi. Ale do tego okazao si, e nie bd mg ju gra. A granie byo dla mnie wszystkim. Mgbym powiedzie, sam siebie mao obchodziem, jedynie to granie. Poza graniem jakbym nie istnia. Kto wie, moe nawet nie istniaem i dopiero to granie, jakby wydobywajc mnie z nieistnienia, kazao mi y. Dla tego grania zreszt wyjechaem. Nie byo wtedy atwo, jak pan wie. Ale przedsibiorstwo, w ktrym pracowaem, otrzymao zagraniczny kontrakt na budow cementowni. I ju nie wrciem. Nie miaem innego powodu. Mogem dalej gra w tej czy innej zakadowej orkiestrze. Tylko wci miaem w pamici, co mi opowiada ten magazynier, jak jego saksofon prowadzi przez wiat. Nie mwic ju, e chciaem si oderwa od swojej pamici, ktra, tak to czuem, jakby mnie wci gdzie zawracaa. Mylaem, ta pami tu zostanie, a ja tam bd gra. I nieoczekiwanie ten reumatyzm. Wszystko wrcio jakby ze zdwojon si. Cae moje ycie nagle si upomniao. Nie wiedziaem nawet, e je w sobie nosz. Gdyby nie to granie, mao by mnie obchodzio, yj czy nie yj i od kiedy. Bo waciwie dlaczego miabym y? e jaki askawy przypadek? Tylko czy askawy? Moe zadrwi tylko ze mnie? Albo wystawi mnie na prb? Jak? Nie wiem. I tak jest teraz z tymi moimi rkami lepiej. Wszed pan, to pan widzia, odmalowywaem te tabliczki. A to nie takie proste. Rka panu zadry, to i zadry pdzelek. A farby teraz duo lepsze, nie daj si tak atwo zmywa. I trzeba po tych samych ladach cign, a lady czsto ju poschodziy, zardzewiay, mao widoczne. I mona kogo z kim pomyli. O, i fasol mog uska, jak pan widzi. Na saksofonie ju tylko nie. Do saksofonu palce musz by jak motyle. Musz czu nie tylko, e takiego czy takiego dwiku dotykaj, ale jak gboko. O, ten palec, widzi pan, mam troch podpuchnity, a w lewej rce tych dwch nie mog zgina. I na sot rw mnie. Ale jest duo lepiej. Prawie wszystko mog robi. Naprawi, co trzeba, drzewa narbi, samochodem, gdy trzeba co zaatwi czy do mechanika, pojad. By jednak okres, e nie mogem flianki z kaw czy herbat unie, wyobraa pan sobie. Wszystkie prawie palce miaem zesztywniae. No, a gdy si palce nie zginaj, jak na saksofonie? Tu w ustnik pan dmucha, a tu palce klap si boj. Koniec grania. Nie ma mowy o graniu. Gra pan, a tu rozpacz. Cae paskie ycie, a zostaa rozpacz. Baga pan te palce, ciska, si prbuje zgi- na, a one jakby martwe. Niechby najgorzej bolay, niechby nie do wytrzymania bolay, niechby rway, pieky, kuy, ale niechby si zginay. Nie jest pan w stanie tego sobie wyobrazi. Wszystkie nadzieje, pragnienia, udrki bez znaczenia ju. I jak si z tym pogodzi? Zaraz, tego bym si po panu nie spodziewa, co pan teraz powiedzia. O, to chyba z kim pana pomyliem. Bd musia jednak przypomnie sobie, gdziemy si spotkali i kiedy. Co mi si tu nie zgadza. Nie przypuszczabym. Gdyby to kto inny... Nie, nie, dobrze pana zrozumiaem. Zastanawiam si nawet, e kto wie, czy nie ma pan racji. Jest to w kocu jakie wyjcie. Bo naj- gorzej, gdy nie ma adnego. Tak, jest to wyjcie. Jakkolwiek nie ma ju teraz znaczenia. Gdyby moe wtedy. Tylko widzi pan, gdy co si nie dzieje nagle, najpierw si nie zauwaa tego. Potem si lekceway, potem si czowiek pociesza, e moe nie jest jeszcze tak le. Zwaszcza e i inni go pocieszaj, e kto tam, e ten i w tak samo czy nawet gorzej, a wszystko si dobrze skoczyo. Wrciem ktrej zimy z gr, z nart, po urlopie i poczuem, e rce mam jakie dziwnie zmczone. I troch, o, ten palec zacz mnie bole. Inne palce nie, zrobiy si tylko jakby niemrawe. Sdziem, e to po nartach. Rce naszarpane, ponadwyrane od kijkw, wycigw, podchodze, upadkw. Nie najgorzej jedziem. Lecz dwa, trzy tygodnie i nie kadej zimy, to ma si wszyst- ko zastane. Nic dziwnego, e musi si potem troch czu. Lecz za jaki czas i inne palce zaczynaj mnie bole, i sztywniej. Gram, a zdarzy mi si nie zdy z naciniciem klapy czy nacisn nie tak. O, niedobrze, myl sobie. Wybraem si do lekarza. Oglda jedn rk, oglda drug, prbuje zgina mi i tak, i tak palce, uwiera tu, tam, pyta, czy boli. Boli. Niestety powiada reumatyzm. I to ostry. Musi pan zrobi badania. Zobaczymy, a wwczas pomylimy o kuracji. Jednake konieczne bdzie sanatorium. Byoby wskazane nawet dwa razy do roku. A czy bd mg gra pytam panie doktorze? A na czym pan gra? Na saksofonie. Spojrza na mnie jakby ze wspczuciem. Niech pan pomyli na razie o rkach. Zwaszcza e na rkach moe si nie skoczy. Z reumatyzmem nigdy nie wiadomo. Reumatyzm to taka choroba... Ale ju go nie suchaem, co to za choroba, tylko mylaem, jak ja bd teraz y bez grania. Na koniec wizyty troch mnie pocieszy, e trudno mu cokolwiek bez bada wyrokowa, wic moe bd jeszcze mg gra. Naturalnie, jeli zastosuj si do jego wskaza. Badania nie wypady zbyt pomylnie, zastosowaem si wic do jego wskaza, zwaszcza e nie pozbawia mnie do koca nadziei. Zaleca, prcz lekw, cierpliwo, nieupadanie na duchu, no, i sanatorium. Zaczem wic jedzi do sanatorium. Poddaem si rnym zabiegom, masaom, braem kpiele. Staraem si jak najsumienniej wszystko wykonywa. Ale jaki mg by skutek, gdy czowiek wci myli, e ju nie gra i moe w ogle nie bdzie gra. Gdy pan myli osobno i leczy si osobno, nie czuje pan tak skutkw. Strzegem si nawet zawierania jakichkolwiek znajomoci, dzie dobry, dzie dobry, to wszystko. Nigdzie nie chodziem, prcz spacerw. Czasem jedynie przed czy po spacerze wstpowaem na fliank kawy czy herbaty do kawiarni. A tak nigdzie. Na adne koncerty, jakkolwiek przyjeday nieraz nieze orkiestry, piewacy, piosenkarze i te czsto dobre gosy. Park zdrojowy by rozlegy, tak e byo gdzie spacerowa. Aleje, alejki, byo gdzie i zboczy, jeli kto szed naprzeciw, a chcia go pan omin. Wszdzie aweczki, czasami przysiadem, lecz gdy kto choby na drugim kocu usiad, zaraz odchodziem. le si czuem z ludmi. Sam z sob le si czuem, powiem panu. Jedynie gdy wiewirki podbiegay do mnie po orzeszki, zapominaem na chwil o sobie. Zawsze nosiem torebk laskowych orzeszkw. I jakby ju wiedziay o tym. Wystarczyo, e siadem na chwil, a zaraz podbiegay. Wyobraa pan sobie? I skd takie zaufanie wiewirek do ludzi? Sdzi pan, e ludzie w sanatorium s inni? To by znaczyo, e wszystkich naleaoby do sanatoriw. Tylko e i tam si zdarzao, kto psa na przykad zostawi. Bka si niejeden taki pies, szukajc swojego pana. Nie w tym, lecz w innym sanatorium, bo nie wiem, czy panu mwiem, jakie byy moje pocztki za granic? Ot w jednym takim sanatorium stawaem sobie przy gwnej alei, na ziemi obok kadem koszyczek i graem. A ludzie przechodzc, rzucali w ten koszyczek pienidze. Czasem siadali wok na aweczkach, eby posucha. Czasem kto zayczy sobie jak melodi, kto taki wicej zwykle rzuca. Nie byo atwo tak od razu, o, nie. Miaem jednak szczcie. Raz siad sobie obok na aweczce jaki kuracjusz, chodzi o kulach. Sucha, sucha, podnis si i rzuci do koszyczka banknot. Potem poprosi mnie, ebym mu jeszcze co zagra, potem jeszcze co, a potem ebym mu podstawi ten koszyczek, bo ma trudnoci ze schylaniem si, i rzuci grubszy. Przychodzi odtamtd prawie co dzie, siada, sucha, prosi, abym to czy tamto zagra, potem ebym mu poda ten koszyczek, i rzuca banknoty. Kiedy kaza mi si koo siebie, zacz mnie wypytywa, gdzie si uczyem gra, czy mam jakie wiadectwa. Nie, nie oszukiwaem go. Powiedziaem wszystko zgodnie z prawd, e do takiej szkoy chodziem, potem e mnie uczy ten magazynier na budowie, no, i e graem w zakadowej orkiestrze. Kiwa gow, ale wydawao mi si, jakby nie wierzy. Mao jeszcze umiaem mwi, tak e tylko pite przez dziesite, ale jakby wszystko rozumia. Za ktrym razem znw mi kaza si koo siebie. Ju mnie o nic nie wypytywa, tylko zacz si skary, e niewiele mu sanatoria pomagaj i grozi mu wzek. A by kiedy tancerzem, kocha taniec. Teraz ma swj lokal, wymieni nazw, wymieni gdzie i czybym nie chcia w jego lokalu gra w orkiestrze. Wyjeda, przyszed si poegna, poda mi dokadny adres, da mi na podr pienidze, umwilimy si, kiedy mam przyjecha. I tak to si zaczo. No, wic moe pan sobie wyobrazi. Kiedy do koszyczka, ale graem. A teraz rzucaem innym do koszyczka, a sam nie miaem ju nadziei. Jeszcze on mi sta w oczach, jak posuwa si krok za krokiem o kulach i grozi mu wzek. Tak, jedzi ju na wzku, kiedy graem w lokalu u niego. Powiem panu, czekaem jak na wyrok, zwaszcza e dugo nie byo adnej poprawy. Nawet jak- bym czu si coraz gorzej. Tote zdaje pan sobie spraw, e o saksofonie musiaem zapomnie. Ma si rozumie, do sanatorium jedziem, jak mi lekarz kaza, ale baem si ju prowadzi samochd i jedziem pocigiem. Ktrego roku jad wanie pocigiem, pocig zatrzymuje si na jakiej stacji i po chwili w drzwiach staje kobieta. Jak mnie nie obchodzio, kto siedzi w przedziale, tak ona od razu przykua moj uwag. Zerwaem si, eby pomc jej woy walizk na pk, chocia tymi swoimi bezsilnymi wtedy rkami moe i nie dabym rady. Sam braem bagaowego. Na szczcie kto bliej drzwi uprzedzi mnie. Bya mniej wicej w rednim wieku, chocia, jak pan wie, redni wiek najtrudniej okreli. Ubrana z gustem, zadbana. Promieniowaa dojrza, lecz z lekka zachodzc ju urod. Czy moe jakby przebijajca przez t urod dotkliwo istnienia sprawiaa takie wraenie, zarazem wydobywajc gboko tej urody. Twarze niechby mode, a tylko urodziwe, s jakby po wierzchu jedynie urodziwe, dopki dotkliwo istnienia nie wydobdzie tego czego z nich. Nie to jednak zawadno moimi mylami, chocia nie byoby w tym nic dziwnego, gdyby tylko to. Ot im duej jej si przypatrywaem, ma si rozumie, ukradkiem, tym bardziej byem pewny, e ju gdzie si spotkalimy. Tylko gdzie, kiedy, zaczem si zastanawia. Nawet przyszo mi do gowy, czy to nie ona bya w tej czarnej woalce, pokrytej gsto supekami niczym muszkami, gdy stalimy nad kupk chrustu w tym nie. Na tym zastanawianiu si zesza mi caa dalsza podr. Wysiada na tej samej stacji co ja. Ukoniem jej si na peronie na poegnanie, wkadajc w ten ukon cay mj al, e si ju nigdy pewnie nie spotkamy. Nie przypuszczam, aby mj ukon tak odczytaa. Odkiwna mi bowiem gow bez adnego umiechu. Wic tym bardziej byem przekonany, e si ju nie spotkamy. I ot ktrego dnia, nie uwierzyby pan, siedz na aweczce w parku, pal papierosa, nagle widz, idzie ona. Bya inaczej ubrana, bardziej ju sanatoryjnie, swobodnie, ale rwnie z gustem. Z daleka j poznaem. Miaem j cay czas w mylach od tej wsplnej podry w jednym przedziale. Czsto nawet midzy zabiegami zastanawiaem si, gdzie moglimy si spotka i kiedy, e tak j od razu poznaem. Podesza do aweczki, na ktrej siedziaem. Nie umiechna si jednak, chociaby na znak, e przypomina mnie sobie. Spytaa tylko, czy moe si przysi, bo chciaaby zapali papierosa, a widzi, e ja pal. Na wszystkich aweczkach sami niepalcy powiedziaa. I gdy ju odchodzia po wypaleniu papierosa, powiedziaa: Dzikuj panu. To wszystko. Zaczem znw si zastanawia, skd j znam. Bo teraz nie miaem ju najmniejszych wtpliwoci, e duo, duo wczeniej ni w pocigu. W parku, w socu wyraniej si widzi, widzi si jakby z najdalszego czasu. Ale jak to dawno by mogo, prbuj sobie przypomnie. Wypaliem pod rzd kilka papierosw. Przegldnem jak gdyby w albumie prawie wszystkie kobiety, ktre znaem, lecz nigdzie jej nie znalazem. Moe bya duo modsza wtedy, moe tak si zmienia. Jednak ta dotkliwo istnienia musiaa si ju w modoci zaznaczy w jej urodzie, std zapewne j zapamitaem. Za kilka dni zaszedem po spacerze do kawiarni, siedz, pij kaw, przegldam gazet, gdy wtem co mnie tkno, eby podnie znad gazety wzrok. Kawiarnia zapeniona, wszystkie stoliki zajte, a tu widz, jak wtedy do przedziau, tak teraz do kawiarni wchodzi ona. Przesza kilka krokw, rozgldajc si, czy gdzie nie ma wolnego stolika. Poszedem mimo woli za jej wzrokiem, ale nie zauwayem, eby kto mia zamiar zwolni jaki stolik. Na myl mi nie przyszo, e przecie mgbym j do swojego zaprosi. Prawdopodobnie obawiaem si, e a nu mi odmwi, skoro na aweczce w parku nie uznaa za stosowne ani si umiechn, nie mwic ju, zapyta, czy mymy nie jechali w tym samym przedziale? Ach, tak, przypominam sobie pa- na. I zanurzyem ponownie wzrok w gazecie. Nagle sysz nad sob jej gos: Czy pozwoli mi pan usi przy swoim stoliku? Wszystkie miejsca s zajte. Moe wkrtce si gdzie zwolni, wic nie na dugo. Prosz powiedziaem, moe zbyt oschle. Lecz czuem jaki al do niej, e wtedy, na aweczce w parku, nie poznaa mnie, e jechalimy razem w tym samym przedziale. atwiej byoby nam teraz nawiza rozmow. A tu zupenie nie wiedziaem, o czym z ni mwi, a gazety nie wypadao mi ju czyta. Kobiety jednak, jak pan wie, maj t nadprzyrodzon zdolno, e gdy si nawet gboko co skrywa, przenikn. Tote nim usiada, zawahaa si i spytaa: A moe pan na kogo czeka? W takim razie Prosz, prosz ponowiem znacznie cieplej zaproszenie. I dla tych kilku sw koniecznych w takich sytuacjach, ktre zreszt sama mi podpowiedziaa, dodaem p artem, kiedy ju usiada: Co prawda nie wiadomo, czy zawsze na kogo nie czekamy, jakkolwiek nie zawsze to sobie uwiadamiamy. Najwyraniej si sposzya. Ach, to przepraszam. I ju zamierzaa poderwa si z krzeseka. Prosz siedzie powstrzymaem j. Tak w ogle powiedziaem. W takim razie zjem tylko ciastko i sobie pjd powiedziaa. Czasami nie mog sobie odmwi, chocia nie powinnam zacza si usprawiedliwia. Wic eby j cakiem uspokoi, powiedziaem: W kadym razie prosz nie bra do siebie tego, co powiedziaem, bo moe ciastko pani nie smakowa. A nie chciabym by temu winny. Powiedziaem, ot, tak, dla samych sw. Tak te zrozumiaam powiedziaa. Wci jednak wydawaa si sposzona, co si ujawniao take w jakim niespokojnym wypatrywaniu kelnerki, ktra przed chwil znikna na zapleczu. Prosz si nie niepokoi, kelnerka zaraz przyjdzie. Nie niepokoj si gwatownie zaprzeczya. Dlaczego miaabym si... Odniosem wraenie, jakbym czego w niej dotkn, chocia chodzio mi tylko o kelnerk. I moe chciaem naprawi swoj niezrczno czy co innego mn powodowao, e powiedziaem: Jakkolwiek w adnej sytuacji nie moemy by pewni, czy jaki przypadek nie posuy si nami. Jaki przypadek? achna si. Na przykad, e gdy pani przysza, nie byo wolnych miejsc. Dziki temu siedzimy razem przy stoliku. Przypadek? jakby si zastanowia. Przed laty ukonilimy si z kim sobie przez pomyk na ulicy, on mnie wzi za znajomego i ja jego za znajomego, a okazao si, e si nie znamy. Przeprosiem go, e to tylko przypadek. Ale on si z tym nie zgodzi i zaprosi mnie do kawiarni. Czyby kawiarnie zamieniay przypadki w przeznaczenia? To chcia pan powiedzie? drwina zabrzmiaa w jej gosie. Niewykluczone powiedziaem, rwnie nadajc gosowi odcie drwiny, chocia nie miaem zamiaru drwi. Wszystko zaley, co za co uznamy. Dlaczego wic nie moglibymy uzna, e przysza pani, poniewa czekaem na ni. Doprawdy? udaa zdziwienie, lecz zarazem nieufno pojawia si w jej oczach. Czy to byoby niemoliwe? Sprzeczne ze zdrowym rozsdkiem? Tym bardziej e my si przecie znamy. Doprawdy? Zrobia wielkie oczy. Mylaem, e si rozemieje. Przygasa jednak, jakby si nad czym zastanawiajc. Pan mnie chyba z kim pomyli powiedziaa po chwili. Zupenie pana sobie nie przypominam. Jake? Jechalimy tym samym pocigiem, w jednym przedziale. Wsiada pani, zaraz, jaka to bya stacja... To niemoliwe. Przyjechaam samochodem. Samochodem? waciwie nie tyle zdziwiem si, co zaniepokoiem. Przecie siedziaa pani po przeciwnej stronie, tu przy drzwiach. Miaa pani du, czarn walizk. Chciaem pani pomc pooy j na pk, lecz kto mnie uprzedzi. Przykro mi. W ogle nie jed pocigami. Nie znosz pocigw. Nie wytrzymaabym w pocigu. Ta uciekajca za oknami beznadziejna przestrze. Mam zreszt nie najmilsze wspomnienia z pocigu. Zachwiaa cokolwiek moj pewnoci. Nie wierzyem jej jednak. Czuem, e mnie poznaje, e nie ma wtpliwoci, e to ja. Moe tylko prowadzi jak gr, ktrej regu nie znam. Albo przed czym si broni. Tylko przed czym? A pamita pani, przed kilkoma dniami siedziaem na aweczce w parku i paliem papierosa. Podesza pani, pytajc, czy moe si przysi, bo te chciaa pani zapali. Rozemiaa si: Nie pal papierosw! Nigdy nie paliam. Pan naprawd mnie z kim pomyli. Jak to? Nie pamita pani? nie dawaem za wygran. Powiedziaa pani, na wszystkich aweczkach sami niepalcy. A odchodzc, podzikowaa mi pani. Moe jednak byby pan askaw poprosi kelnerk powiedziaa z lekka zniecierpliwiona. Zjadabym to ciastko, eby si pan ze mn ju nie mczy. Nie dawaa mi adnej nadziei. Tote pomylaem, czy nie obrci jednak tego w art, powiedzie, przepraszam pani, artowaem. Lubi niekiedy sprawdza, jak kto si zachowa w narzuconej mu sytuacji. Nie miaem jednak wtpliwoci, e to ona. Skinem na kelnerk, ktra wanie wyonia si z zaplecza. Podesza. Prosz nam zaproponowa jakie ciastko. Wrcia po chwili z tac pen ciastek, a gdy nam podstawia t tac pod oczy, spytaem: Ktre pani wybiera? Jej oczy napeniy si niemal dziecinnym zachwytem na widok ciastek. A ktre pan by mi radzi? Poradziem wic to, ktre sam zwykle wybieraem. A nie bdzie pan mia nic przeciwko temu, jeli wybior sobie inne? I wybraa inne. Poprosiem wic o to samo, co ona. I chyba zrozumiaa, jakby bysk zastanowienia pojawi si w jej oczach. Umiechna si, lecz jej umiech wyda mi si sztuczny. Tak jak z rwnie sztuczn beztrosk wyrzucia, jedzc, a waciwie rozkoszujc si ciastkiem: Ach, jak jestem panu wdziczna, e pozwoli mi pan usi przy swoim stoliku. Miaam dzisiaj tak ochot na ciastko. I wanie to dorzuciem. A skd pan wie? Nie mg pan wiedzie, skoro zaproponowa mi pan inne. Z przekory powiedziaem. Tak jak pani z przekory nie chce sobie przypomnie, e jechalimy w tym samym przedziale, e dosiada si pani do mnie na aweczce w parku, eby zapali. I gdziekolwiek bymy si spotkali, zaprzeczyaby pani, wiem. Nawet gdybym powiedzia, e mi si pani nia, zaprzeczyaby pani, e to niemoliwe. A wanie to moliwe, jakkolwiek banalne. Tylko w jaki sposb, skoro twierdzi pani, e nigdymy si dotd nie spotkali? Ale moe to jedyny sposb, abym i ja sobie pana przypomniaa. I spojrzaa na mnie nieruchomymi oczyma, jakby nagle ycie z nich odpyno. Chwil tak patrzylimy na siebie, a znw zacz napywa do tych jej oczu umiech. Chyba wyjtkowo nie odmwi sobie dzisiaj i zjem drugie ciastko. I skina na kelnerk. A gdy ta podesza do nas znw z tac pen ciastek, kazaa mnie najpierw sobie wybra. Po czym wybraa to samo, co ja. Widzi pan, jaka ze mnie akomczucha? Nie powinnam, naprawd. Nigdy sobie na wicej ni jedno... To przez pana. Okropny pan jest. Gdybym wiedziaa... I niby si dsajc, spojrzaa mi w oczy i dojrzaem w tym jej spojrzeniu jakby cie lku. Zaraz jednak powiedziaa: Zawsze potem auj, ilekro nie umiem sobie czego odmwi. Bd musiaa si ukara za to drugie ciastko. Ukara? I jakie to kary pani sobie zada? Jeszcze nie wiem. Co wymyl. O, ju wiem. Jeli przyjd tu nastpnym razem, napij si jedynie kawy lub herbaty, ciastka nie zjem. Dam sobie nauczk, abym na przyszo pamitaa. I zacza si t kar, ktr sobie zada, niemal rozkoszowa. Albo nie, kawy czy herbaty te si nie napij. Ka sobie poda szklank wody. Czy jeszcze surowsza bd. Ka sobie jednak poda ciastko, lecz go nie zjem. Zostawi. Albo dwa ciastka, o, tak, dwa ciastka, jakbym na kogo czekaa. A poniewa ten kto nie przyjdzie, oba zostawi. I zacza si mia, jakby tak rozweselona kar, ktr bdzie sobie zadawa. Sam pan przecie przed chwil powiedzia, e zawsze na kogo czekamy, tylko nie zawsze to sobie uwiadamiamy. Wic moe w ten sposb przynajmniej sobie uwiadomi. Dwa ciastka i oba zostawi. A miaem wanie jej powiedzie, eby nie zadawaa sobie adnej kary, c to jedno ciastko wicej, zwaszcza e nic jej nie grozi. Szczupa jest. Gdy wesza do kawiarni i zacza si rozglda za wolnym stolikiem, nasuno mi si nawet porwnanie, e wyglda jak palma wielkanocna. Pomylaem jednak, e moe nie wie, co to palma wielkanocna, i spytaem, czy nie napiaby si kawy lub herbaty, przepraszajc, e mi to wczeniej nie przyszo do gowy. Ach, nie, dzikuj rzucia, wci si miejc. Zepsuoby mi to smak ciastka. Nigdy nie popijam ciastka kaw czy herbat, niczym. I nie przestajc si mia, signa po serwetk, a wwczas rkaw bluzki podcign si jej i spod brzegu mankietu, powyej przegubu, o, gdzie tu, moe wyej, wyonio si kilka cyfr, napisanych na skrze jakby atramentem czy kopiowym owkiem. Trwao to mgnienie. Gwatownie wyrwaa serwetk z podstawki i obcignwszy najpierw rkaw, przyoya dopiero serwetk do ust. Powinienem tego nie zauway, bo nie wszystko powinno si zauwaa, zwaszcza mczyzna u kobiety. Nie wszystko czowiekowi take w nim samym jest mie. Nie ze wszystkim i u siebie si godzimy. Niejedno chcielibymy take u siebie poprawi. Ale poniewa jest to niemoliwe, to przyzna pan, e przynajmniej o tyle jest mniej dotkliwe, o ile tego nie zauwaamy. Widocznie jednak spostrzega, e zauwayem, i jakby poczua si w obowizku powiedzie: Ach, to z dziecistwa jeszcze. I zawstydzia si, czy moe sposzya, bo ucieka na kawiarni oczami. I dopiero po chwili powrcia do tego ciastka, nieledwie kocem yeczki je skubic. A wie pan powiedziaa, zatrzymujc yeczk przy ustach o czym w dziecistwie najczciej marzyam? eby naje si kiedy ciastek. Zamiaem si. Wypado to chyba nieszczerze, bo na jej twarzy nie pojawi si choby cie umiechu. Nie przypuszczaabym, e kiedy bdzie si mogo speni to moje marzenie, bd musiaa sobie odmawia. I jej oczy znw powdroway na kawiarni, gdzie si tam zapatrzya, a gdy znw zacza je ciastko, a waciwie skuba, te oczy jakby si zapady w tym ciastku. Nagle oywia si i z wyran przekor powiedziaa: To pierwsze ciastko, ktre ja wybraam, byo jednak lepsze. I zaczlimy si spiera, ktre byo lepsze, czy to, ktre ona wybraa, czy ktre ja. A wie pan, co znaczy spiera si o ciastko. Jakbymy si o co najwaniejszego spierali, chocia tylko o ciastko. Jakbymy si jakiej prbie poddawali, chocia poddajemy tylko ciastko. I tak doszlimy do wspomnie, kto z nas jakie ciastko jad w yciu najlepsze. Przewanie ona wspominaa, gdzie, kiedy, jakie, a kade byo najlepsze. Mimo e poprzednie byo rwnie najlepsze, to nastpne byo jeszcze lepsze, a nastpne swoj najlepszoci jak gdyby uniewaniao wszystkie dotychczas najlepsze. Prbowaem j sobie nawet wyobrazi jako dziecko, ktremu oto spenia si marzenie, bo niemal z zachannoci wszystkie te najlepsze ciastka wspominaa. Ja raczej niewiele miaem do wspominania, jeli chodzi o ciastka. W kadym razie nie mgbym powiedzie, jakie jadem najlepsze. I powiedziaem na te wszystkie jej najlepsze ciastka, e moja babka pieka na Wielkanoc babki, ktrych smak do tej pory w ustach czuj. Jakkolwiek nie wiem, czy rzeczywicie byy najlepsze. Nie ma to jednak znaczenia. Czasem kupuj sobie na Wielkanoc babk raz w tej, raz w innej cukierni i porwnuj, lecz jak dotd nie trafem na tak, eby miaa ten sam smak. Nie mwic, e babki z cukierni po dwch, trzech dniach wysychaj. Natomiast babki, ktre pieka moja babka, mogy miesicami lee, a gdy si tak babk krajao, n masem ocieka. Byy przy tym wyronite. Jad pan kiedy tak babk? To nie jad pan czego najlepszego. Trzeba byo przyj kiedy w okolicy Wielkanocy. Czy zaraz po, czy troch pniej. Wynosio si na strych i tam leay. Jado si nie wicej ni po kawaku na dzie. Skosztowaby pan. Kiedy byem onaty, ona postanowia znale przepis na tak babk, bo nie moga ju sucha, kiedy przychodzia Wielkanoc, e moja babka i tak dalej. Napisaa nawet do znanego cukiernika. Owszem przysa jej przepis, upieka, lecz to nie byo to. Babka zwykle pieka kilkanacie takich babek. Ciasta miesia pen dzie. Gdzie tak do poowy w kamionki potem nakadaa, a wyrosy, to a kipiay. Wyglday jak grzyby. Na przedwieczerz si zwykle po kawaku jado. A jeszcze babka tak dzielia, eby na jak najduej starczyo. Miao si dziki temu wraenie, e Wielkanoc trwa i trwa. Nie, nie jada wielkanocnej babki. Prosia, ebym jej opowiedzia. No, ale jak opowiedzie babk. Mona opowiedzie ksztat, e karbowana, bo w takich kamionkach si pieko, u gry szersza, u dou wsza, tylko e nic z tego nie wynika. Najwaniejszy jest smak, nie ksztat. A jak opowiedzie smak? Niech pan sam powie. Jakikolwiek smak. Dajmy na to, sodko. Co to znaczy sodko? Mog by miliony sodkoci. Tyle, ilu ludzi, moe by sodkoci. Jeden sypie yeczk cukru do kawy i ju mu sodko, a inny potrzebuje dwch, trzech, eby byo mu sodko. W wojn na przykad nie byo cukru, gotowao si syrop z burakw cukrowych, obrzydliwy, gdyby pan sprbowa, ale wszystkim byo sodko jak przed wojn. O, sodko a sodko nigdy nie jest to samo. Sodko dzisiaj, sodko kiedy, sodko tu czy tam, wszystko to inna sodko. Opowiedziaem jej wic, e z mki, jajek, masa, mietany, bo tyle wiedziaem, a reszt zabraa babka do grobu. Moe ca tajemnic tych babek zabraa. Zostao jedynie to, e w ustach si rozpyway. Posmutniaa, kiedy jej to opowiedziaem. Tote eby j pocieszy, powiedziaem, e i tak te wszystkie ciastka, o ktrych ona mi opowiedziaa, byy z pewnoci najlepsze. I spytaem, czy moe zjadaby jeszcze jedno. Daj jej rozgrzeszenie. Umiechna si przez ten smutek i powiedziaa, e daaby si jedynie namwi na kawaek tej wielkanocnej babki. W takim razie moe wina by si napia, spytaem. Chtnie si zgodzia. I kiedy pilimy ju to wino, przechylajc raz, drugi kielich do ust, jako tak na mnie spojrzaa, jakby wreszcie przypomniaa mnie sobie. I ja te ju nie miaem najmniejszych wtpliwoci, e to ona. Nie o to mi chodzi, e tu czy tam, w pocigu, w parku na awce czy gdziekolwiek. Nie miao to w tej chwili adnego znaczenia. Pan pewnie myli, e czowiek musi najpierw tego kogo spotka, eby mg go sobie potem przypomnie. A nie zastanawia si pan, e niekiedy bywa odwrotnie? Czyli, wedug pana, wszystko zaleaoby od pamici, tak? Czyli najpierw co si musi zdarzy, aby potem, choby i po wielu latach, pami moga to przywoa? Wedug mnie, s jednak rzeczy, w ktre lepiej, eby si pami nie wtrcaa. Zgadzam si z panem, w takich przypadkach, o jakich pan mwi, tak. Nie zawsze jednak potrzebujemy pomocy od pamici. Bywa, e bardziej potrzebujemy zapomnienia. Ciko byoby y tak bezustannie w niewoli pamici. Tote musimy j nieraz zwodzi, myli, ucieka przed ni. Przecie na dobr spraw nie musimy nawet tego pamita, e jestemy na tym wiecie. Nie wszystko, jak pan sdzi, musi si toczy wedug porzdku pamici. Dlatego kiedy wesza do kawiarni, rozgldajc si za wolnym stolikiem, byem pewny, e gdyby kto zwolni wanie stolik, i tak do mojego by podesza i spytaa: Czy pozwoli mi pan usi przy swoim stoliku? Wszystkie miejsca s zajte. Prosz powiedziabym, jak powiedziaem. A dalej ju pan wie. Nic nie ukrywam. Co miabym ukrywa? Nie przynosiem szczcia kobietom. Niewiele wicej wiem. Zreszt moe pan przeczyta jak ksik, obejrze jaki flm i to samo bdzie. Zawsze jest to samo. Nie ma na to sw, eby nie byo to samo. Wedug mnie tak, wszystko od sw zaley. Jakie sowa, takie rzeczy, zdarzenia, myli, wyobraenia, sny i wszystko, nawet co na samym dnie czowieka. Byle jakie sowa, to byle jaki czowiek, byle jaki wiat, byle jaki nawet Bg. Jeli panu powiem, e kochaem j, to i tak to panu nic nie powie, bo mnie samemu nic nie mwi. Dzisiaj take tyle wiem, co wiedziaem wtedy. Czy lepiej byoby powiedzie, tyle samo nie wiem, co nie wiedziaem wtedy. Bo co to znaczy kocha? Prosz, niech pan mi powie, jeli pan wie. I dlaczego, skoro kochaem j jak nikogo na wiecie, nie umielimy z sob by? Kochaem, to zreszt jakby nic nie powiedzie. Nieraz czuem, jakby to ona dopiero daa mi moje ycie, jakby to nie ona z mojego ebra, lecz ja z jej ebra, odwrotnie ni w Pimie. Bd umiera, a bd j widzia, jak wchodzi do tej kawiarni, rozglda si za jakim wolnym stolikiem, po czym podchodzi do mojego i pyta: Czy pozwoli pan?... Prosz. Siada, lecz nie chce nam si ju rozmawia. Nie chce nam si ju nawet o tych ciastkach. Nie dlatego, e wszystko powiedzielimy sobie, bo nie powiedzielimy prawie nic. To trzeba by wiecznoci, eby wszystko sobie powiedzie, a nie tej krtkiej chwili, w ktrej ylimy. Nie wiem, moe boimy si ju sw, nawet tych o ciastkach. Moe nie ma ju dla nas sw. A bez sw, to i ciastko nie wiadomo ktre, jakie, a tym bardziej ktre najlepsze. Nie byo nam z sob dobrze, jakby mg pan sdzi. Lecz jeszcze gorzej byo nam bez siebie. Rozstawalimy si, wracalimy, znw si rozstawalimy, znw wracalimy. I za kadym razem przyrzekalimy sobie, e ju si nie rozstaniemy. Po czym znw to samo. A kiedy znw wracalimy, za kadym razem jakbymy si odnajdywali niczym w tej kawiarni wtedy. Nie wiem, czy mwiem panu, kiedy si zdarzyo, pojechaem znw do sanatorium i zaszedem po spacerze do tej kawiarni. Siedz, pij kaw, przegldam gazet. W pewnej chwili unosz znad gazety wzrok i widz, wchodzi ona. A ju na zawsze rozeszlimy si. Byy wolne stoliki, lecz podesza do mnie i spytaa: Czy pozwoli pan?... Prosz. O, le wygldaj te twoje rce. A jak twoje serce? I znw postanowilimy ju nigdy si nie rozstawa. Lecz wkrtce rozstalimy si. No, i niech pan mi powie, czy to bya mio? Wedug mnie mio to niedosyt istnienia. A my bylimy obolali istnieniem. Nie bylimy oboje ju modzi. Ona, co prawda, bya kilka lat ode mnie modsza, ale upyno ju sporo, odkd przestaa by moda. Musiaem j nieraz prosi, eby nie wstydzia si swojego ciaa. Zawsze z lkiem spogldaa, czy na ni patrz, kiedy si rozbieraa. Zawsze byo: Zga wiato. Dlaczego? Zga, prosz ci. Ale dlaczego? Nie rozumiesz? Nie rozumiaem. Nie podejrzewaa zapewne, e gdy patrzyem na ni, jak si rozbieraa, czuem co takiego, jakbym stawa si bogatszy o wszystkie jej obolaoci, o jej cierpienia, o jej przemijanie. Te wiele przeyem, lecz nie byo to dla mnie takie wane jak to, czym ona bya naznaczona. Nie, nie o to chodzi, e wspcierpiaem z ni. Czy zreszt mio potrzebuje wspcierpienia? Chodzi mi o to, e odczuwaem jej istnienie jako moje istnienie. Pyta pan, co to znaczy? To, e jakby pan cae brzemi czyjego istnienia pragn wzi na siebie. Jakby pan pragn tego kogo w ogle zwolni z koniecznoci istnienia. Jakby pan pragn za tego kogo take umrze, eby on nie musia dowiadcza swojego umierania. A to co innego ni wspcierpienie, jak si je na og rozumie. Na sam tak, choby wyobraon, moliwo czuem, e chce mi si znowu y. Mwi pan, e to niemoliwe. Moliwe, e niemoliwe. Tylko wobec tego co powinno by miar mioci? Jeli pod tym nic nie znaczcym sowem pan i ja to samo bymy rozumieli? Wedug czego mielibymy j odczuwa? Wedug podania ciaa? Ciao ma swj kres i duo, duo wczeniej, nim mier przyjdzie. Nie wie pan, czy ona yje? Zaskoczyem pana? A kt by inny, oprcz pana, mg mi to powiedzie? Mylaem, e przynajmniej to jedno od pana usysz. Bo gdybym wiedzia, e nie yje, te bym nie chcia y. Czasem sobie myl, e gdybym moe gra. A moe baem si j wciga w swoje ycie. Albo nie miaem ju siy, eby znie jeszcze t mio. Pan nie zdaje sobie sprawy, co znaczy mio, gdy si nie jest modym. To najtrudniejsze wyzwanie. W modoci nieistnienie nie wydaje si jeszcze tak przeraajce. A ja, widzi pan, zawsze yem na granicy istnienia, nieistnienia. I nawet gdy mi si wydawao, e jestem, to jakbym by jedynie w przelocie, na tymczasem, w odwiedzinach u kogo, chocia nie wiem u kogo, bo nie mam nikogo. Pan sdzi, e dlatego tu wrciem? Ale tu te nie jest moje miejsce. I co z tego, e pan tu przyszed po fasol? Mg pan gdziekolwiek przyj, a niekoniecznie po fasol. Nie mnie, to kogo zawsze by pan zasta. C to za rnica? Dla pana chyba adna. Nie pomyliem pana z nikim. Jakkolwiek dugo si zastanawiaem gdzie, kiedy. Pomylaem nawet w pewnej chwili, jeszcze na pocztku, czy pan to nie on. E, nikt. Tak sobie tylko pomylaem. Jednak nie. Gdyby pan by on, nie przyszedby pan przecie do mnie po fasol. Skd by pan wiedzia, e kto taki jest na wiecie. Ktra to godzina? O, to ju na mnie czas. Musz obej domki. Mwiem panu, e przynajmniej raz w nocy obchodz, czsto dwa, gdy nie mog spa. O, i psy si zbudziy. No, co jest, Reks? Co, aps? Siad! Pan ju obwchany. Nie, nie s godne. Najady si z wieczora. Moe im si co nio. Zostawi je panu. Niech si pan ich nie boi. Niech pan tylko uska fasol.