You are on page 1of 286

Wiesaw Myliwski

Traktat o uskaniu fasoli


1
Przyszed pan fasoli kupi? Do mnie? To przecie w kadym sklepie
dostanie pan fasoli. Ale prosz, niech pan wejdzie. Psw si pan boi? Niech si
pan ich nie boi. Obwchaj pana tylko. Kto pierwszy raz, musz go obwcha.
ebym to ja wiedzia. Nie uczyem ich tego. Same z siebie tak. Pies, jak
czowiek, jest nieprzenikniony. Pan ma psa? To powinien pan mie. Od psa
mona si duo nauczy. No, siad, Reks, siad, aps. Dosy.
A swoj drog, jak pan tu traf? Nie tak atwo do mnie traf. Jeszcze
teraz, po sezonie. Nawet spyta o mnie nie ma teraz kogo. Widzia pan, w
domkach ywej duszy. Dawno ju powyjedali. Mao nawet kto wie, e tutaj
yj. A pan po fasol. Owszem, sadz troch fasoli, ale tyle, co dla siebie, to
duo mi potrzeba? Jak wszystkiego. Marchewki, buraczkw, cebuli, czosnku,
pietruszki, eby swoje mie. I powiem panu, nawet nie przepadam za fasol.
Zje zjem, bo prawie wszystko zjem. Ale nie przepadam. Czasem sobie zupy
fasolowej ugotuj czy fasolki po bretosku, ale to raz na jaki czas. A psy nie
jedz fasoli.
Dawniej tak, sadzono tu duo fasoli. Bo nie wiem, czy pan wie, fasola
miso kiedy zastpowaa. A przy takiej pracy, jak tu pracowali, od witu do
nocy, czowiek musi zje ten kawaek misa. Nie mwic, e i kupcy czsto po
fasol przyjedali. Nie tylko po fasol, ale fasoli najwicej kupowali. Tak, w
czasie wojny, kiedy bya tu wie. W miastach wtedy godem przymierano, jak
pan wie. Prawie co dzie furmankami si po nich na stacj wyjedao. Stacja
jest par kilometrw std. Potem si ich odwozio ju z towarem. Gdzie tak jak
teraz, pn jesieni, najczciej przyjedali. W kadym razie najwicej ich o
tej porze przyjedao, gdy si z pl ju wszystko zebrao. Fasol, co kto zdy
do ich przyjazdu wyuska, do ostatniego ziarnka zabierali. Nieraz jeszcze
dobrze fasola nie podescha, a ju wszdzie po domach uskali, eby zdy.
Caymi rodzinami uskali. Od witu do nocy. Nieraz o pnocy wyszo si na
dwr, a jeszcze tu, tam w oknach si wiecio. Zwaszcza gdy fasola obrodzia.
Bo z fasol jak ze wszystkim, raz si uda, a raz nie. Na fasol musi rok by do-
bry. Fasola nie lubi, gdy soca za duo. Za duo soca, to deszczu niewiele. I
spali j. Znw deszczu za wiele, nim wzejdzie, ju zgnije. Jakkolwiek bywao,
rok dobry, a co drugi strk pusty czy ziarna pordzewiae. I nie wiadomo
dlaczego. Taka fasola, a ma swoje tajemnice.
Pan moe jako kupiec wtedy tu przyjeda? Ale to bym chyba pana
pozna. Prawie wszystkich kupcw znaem, jacy przyjedali. Sadzio si u nas
duo fasoli, to si przewino kupcw a kupcw. I do ludzkich twarzy miaem
od dziecistwa pami. A wiadomo, co si w dziecistwie zapamita, na zawsze
si pamita. Naturalnie musia pan by jeszcze mody, inaczej ubrany. Kupcy
wtedy w byle achach przyjedali, mia kto, nie mia, jak najgorzej si ubiera,
eby nie wzbudza podejrze. W pocigach ich rewidowali, zabierali im. Mwio
si tylko kupcy. A teraz, widz, paszcz na panu, kapelusz, szalik. Miaem
kiedy taki sam, brzowy, pilniowy kapelusz i paszcz taki. I szalik, jedwabny
czy z kaszmiru. Lubiem by dobrze ubrany.
Ale czemu si pan nie rozbierze? O, na drzwiach niech pan powiesi. Jest
tam wieszak. I prosz, niech pan siada. Na krzeseku czy na awie pan woli.
Skocz tylko t tabliczk, niewiele mi zostao. Szybciej by mi szo, ale rce ju
nie te. Nie, reumatyzm. Teraz i tak jest duo lepiej. Prawie wszystko mog
robi. Na saksofonie tylko gra nie mog. Tak, kiedy graem. A tak wszystko.
Nawet te tabliczki, widzi pan, odmalowuj. A to wymaga i w rkach skupienia.
Najgorzej przy tych najmniejszych literkach. Zjedzie panu pdzelek i musi si
ca liter benzyn zmywa i od nowa zaczyna.
Dlaczego przyszo mi do gowy, e mg pan jako kupiec wtedy tu
przyjeda? No, bo tak ni std, ni zowd przyszed pan do mnie po fasol.
Musia pan widocznie wiedzie, e tu kiedy sadzono fasol, i sdzi pan, e
dalej sadz. Czowiekowi tak nieraz si wydaje, e c w takich miejscach moe
si zmieni, gdzie od niepamici sadzono fasol. Tylko jak panu si udao
ocali w sobie przekonanie, e s takie wieczne miejsca? Tego nie mog
zrozumie. Czyby pan nie wiedzia, e miejsca lubi nas zwodzi? Wszystko
nas zwodzi, to prawda. Lecz miejsca najbardziej. Gdyby nie te tabliczki, to i ja
bym nie wiedzia, e to tu byo to miejsce.
W ogle pan tu nigdy nie by? Nawet jako kupiec wtedy? To przepraszam,
e wziem pana za kupca. Widocznie za dugo lcz dzisiaj nad tymi
tabliczkami. Co to za tabliczki? Imi, nazwisko, od do, niech w Bogu spoczywa.
Kadego roku o tej porze zbieram z grobw i odmalowuj. Schodzi mi z tym.
Samo imi, nazwisko, ile to liter. A kad liter trzeba starannie, eby zmary
nie pomyla, e jak by, dajmy na to, z tamtej strony rzeki, to go byle jak
odmalowaem. Bo tu zawsze si dzielili na z tej i z tamtej strony rzeki. Kiedy
ludzi moe co podzieli, zawsze si podziel. I nie tylko wedug rzeki.
Skd sdz, e zmarli myl? Std, e nie wiemy, czy nie myl. Bo co my
wiemy? Nieraz po dwch, trzech literach, zwaszcza tych najmniejszych, oczy
mnie a bol, rka mi zaczyna dre i musz przerwa. Trzeba cierpliwoci do
takich nieyjcych liter. Ledwie jedne odmaluj, to z poprzednich, ktre w
zeszym roku odmalowaem, farba zaczyna ju schodzi. W lesie szybciej scho-
dzi. Wilgo, soca tyle, co w przewitach, tak e w kko musz odmalowywa.
Nie odmalowywabym, toby dotd nie wiadomo ju byo, kto na ktrej jest.
Kupowaem rne farby, takie, inne, zagraniczne. Wszystkie schodz. Pan nie
zna jakiej farby, co by nie schodzia? Ma pan racj. Nikt nie ma interesu, eby
co byo na trwae. Zwaszcza farba. Wci si co zamalowuje, eby inne
namalowa.
Tego nie wiem. Moe kto odmalowywa przedtem, ale pewnie niedugo, bo
z trudem dao mi si odczyta, kto na ktrej jest. Widocznie uzna, e i tak
nikomu nie zapewni si wiecznoci na tym wiecie, i przesta. Do tego i koszty,
sama farba, a pdzelki, a robocizna. Dobrze, e tu znaem kiedy wszystkich. A
i tak musiaem przy niektrych w pamici pogrzeba. Najgorzej z dziemi.
Niektre jakbym chrzci dopiero.
To Zenon Kuda. Ju kocz. Najmodszy z Kudaw. Ssiedzi. Tu, z
tej strony, tylko bardziej w lesie. Dlatego jedynie od drogi byli potem ogrodzeni,
a z trzech stron lasem, tote niepotrzebny im aden pot, mwili. Las najlepszy
pot. Co im moe grozi od lasu? Kto od lasu moe przyj? Najwyej
zwierzyna. I zastawiali wnyki, sida, potrzaski w obejciu. Nieraz ich wasne
kury, gsi, kaczki si apay, gdy nie zdjli na dzie. Zreszt i tak tych kur,
kaczek nigdy nie mogli si pod wieczr doliczy. I co wieczr posdzali
ssiadw.
Ssiadw nie wpuszczali inaczej, tylko przez furtk od drogi. Furtka
znajdowaa si w skrzydle bramy, a brama to nie bya taka zwyka brama. Dwa
razy wysoka jak pot, nad ni dach gontem kryty i dwie fgury po bokach. Nie
pamitam ju, jakich witych. Pot by te wysoki. Najwyszy we wsi by stryj
Jan, ale i on, choby stan na palcach i wycign rk, nie dosta do szczytu.
I deska przy desce tak cile zbite, e najmniejszej szpary. Przy furtce wisiaa
koatka, musiao si t koatk zaklekota, dopiero kto z domu wychodzi i
panu otwiera. A niechby pan sprbowa od lasu, od razu z drgami do pana
lecieli i psem szczuli. Trzeba byo do furtki zawrci i t koatk zaklekota.
No, a ju fasoli by pan u nich nie kupi, bo wszyscy rzebili. Rzebi
dziadek, staruteki by, zam mia na oczach, ale gdyby pan patrzy, jak
rzebi, nie uwierzyby pan, e nie widzi. Jak to robi, nie wiem. Moe rkom
kaza patrze? Rzebili trzej wnukowie, Stach, Mietek i Zenek. Kawalery na
schwa, ale nie widziao si, eby z pannami chodzili. Widziao si tylko, jak
rzebili. Nie rzebi jeden ojciec. Klocki im na te rzeby przycina, ociosywa.
Pewnie by te rzebi, tylko, o, tych trzech palcw u tej rki nie mia, urwao
mu jeszcze w tamt wojn. Ale ociosywa, przycina, jako sobie radzi.
Podobno jeszcze ich pradziadek rzebi i prapradziadek, i nie wiadomo, jak
daleko trzeba by zapuci si w mrok ich rodu za tymi rzebicymi przodkami,
bo wedug tego, co mwili, od niepamici wszyscy u nich rzebili. Nawet w
niedziel, po mszy czy sumie wrcili z kocioa, od razu zabierali si do
rzebienia, co usyszeli w Ewangelii, eby nie zapomnie. Mieli zamiar ca
Ewangeli wyrzebi, bo, jak mwi dziadek, wiat jest taki, jak Bg opisa, a
nie jaki czowiek widzi.
Cae obejcie byo tymi rzebami zastawione i szli z nimi w las. Coraz
dalej i dalej. Moe te dlatego nie grodzili si od lasu. Nie dao si u nich w
obejciu wozem zawrci, trzeba byo cofa. Krowy wyganiali na pastwisko, to
musieli pilnowa, eby tych rzeb nie pozwalay. Koty si na tych rzebach
wygrzeway. Czasem pies ni std, ni zowd zaczyna ujada, wypadali z domu,
e kto moe wszed od lasu, a on na te rzeby ujada. Szczcie, e by krtko
uwizany. Kudaowa ptactwu ziarno sypaa, to miali si ludzie, e te rzeby
podkarmia, bo s coraz wiksze.
Nie byy to zwyke rzeby, jak pan sobie moe wyobraa. Nie jest pan,
widz, uomek, a gdzie tam, wiksze ode mnie czy od pana byy. Ostatni
Wieczerz" na przykad, gdy zaczli rzebi, polank w lesie wycili. Sam st to
jak kilka tych moich, awy to jak kilka tych moich aw. A i tak apostoowie
siedzieli ciasno jeden przy drugim, e dla Chrystusa jakby nie byo ju miejsca.
Siedzia wkulony midzy jednym apostoem, ktry sta z kielichem w wy-
cignitej rce, a drugim, co z gow na stole ju spa, i by duo mniejszy od
nich. Nie sigaby im pewnie do pasa, gdyby tak i on, i oni wszyscy wstali. By
ju w cierniowej koronie i jakby czym zmartwiony, wspiera gow na doni. Z
drugiej strony stou nawet ktry z apostow wyciga rk ku tej koronie,
jakby chcia j zdj z jego gowy, e za wczenie, ale nie dostawa. Na stole
stao kilka dzbanw z winem, a kady dzban, to nie mam takiego naczynia,
ebym mg porwna. Ta konew czy to wiadro byyby za mae. Chleb to nie
pamitam, eby gdzie takie bochny piekli. A piekli nawet do dziesiciu
kilogramw. Mieli jeszcze dach nad t wieczerz postawi, tylko e ju nie
zdyli.
Nie powiem panu, co te rzeby byy warte. Wtedy si ich baem. Ale czy
strach moe by miar rzeb? Zwaszcza gdy ma si tyle lat, ile ja wtedy
miaem? Gdy matka mnie do nich po co wysaa, o co spyta si czy czego
poyczy, mwiem, e nie maj albo e nikogo w domu nie zastaem.
Koatae? Koataem, ale nikt nie wyszed. Chyba mi jednak nie wierzya, bo
za jaki czas wysyaa ktr z sistr, Jagod czy Leonk, ale tak, ebym nie
widzia.
Nie syszao si, eby prbowali jak rzeb sprzeda. Bo te komu? Na
targ z tak rzeb, co te pan mwi? A tu, na wie, kto by przyjeda kupowa
rzeby? Przyjedali kupowa ywno, mwiem panu, fasol, mk, kasz.
Poszed tylko kiedy dziadek, tak, ten niewidomy, poprosi ksidza, eby im
pozwoli jedn, dwie rzeby wstawi do kocioa. Nie zgodzi si, e adnych
szk nie pokoczyli.
Czasem mi si te ich rzeby niy. Zrywaem si w rodku nocy z
krzykiem, zlany potem. Matka mylaa, e jaka choroba si u mnie zaczyna.
Musiaem pi zioa, je mid, bo baem si przyzna, e to te ich rzeby. Nie
wiem czemu. Moe samego tego si baem, e si boj. W dodatku rzeb. Kady
strach ma kilka piter, jak pan wie. Jeden strach ze snu pana zerwie, a inny
pana upi. A jeszcze inny... Nie ma zreszt o czym mwi. Nie ma rzeb, nie ma
Kudaw. Mid zreszt lubiem, zioa mnie a wykrzywiay. Ale matka staa
nade mn, pij, pij, to na zdrowie.
Pan lubi zioa? To tak samo jak ja. Ale mid pan chyba lubi? To dam
panu soik w prezencie. Nie bdzie pan przynajmniej wyrzuca sobie, e pan
przyszed do mnie nadaremno. Mam swj, nie kupowany. Tu, z brzegu lasu,
moe widzia pan, stoi kilka uli, to moje. Z tych kilku, jeli rok jest miodny,
zbior nieraz miodu a miodu. Sam bym nie przejad. Z paru lat mam mid, ta-
ki wystany najlepszy. Kto mi jak przysug wywiadczy, zwykle miodem mu
si odwdziczam, jeli nie chce pienidzy. Czy tak jak teraz, po sezonie, kto
mnie odwiedzi, to nie wyjdzie ode mnie bez soika miodu. Czy w domkach
imieniny kto obchodzi, pjd zoy mu yczenia i przynajmniej ten soik
miodu zanios w prezencie. Albo gdzie s dzieci, o dzieciach bez adnej okazji
pamitam. Dzieci powinny je mid.
Najlepiej jednak mid pi. Jak? yeczk od herbaty miodu zalewa pan
rano p szklank lekko ciepej wody. I niech tak stoi do nastpnego rana.
Wciska pan powk czy wiartk cytryny, zamiesza i wypi na czczo, co
najmniej p godziny przed niadaniem. Jeli za zimne, dola ciut gorcej
wody. Samo zdrowie. Na serce, na reumatyzm. Mid na wszystko jest dobry.
Nie bd pana przezibienia apa. Za modu, kiedy na budowach pracowaem,
mieszkalimy na kwaterze u jednego pszczelarza i on mnie tego nauczy. Ale
gdzie tam mia wtedy czowiek gow do picia miodu. Nigdy na to czasu nie
byo. A jeli ju, to wdk si pio. Wdka bya wtedy na wszystko najlepsza,
nie mid.
A jaki pan woli, wrzosowy czy spadziowy? Spadziowy iglasty, nie liciasty,
a czarny i znacznie lepszy. To dam panu i taki, i taki po soiku. Ja najbardziej
lubi gryczany. Kiedy sia tu jeden duo gryki. Odmalowywaem trzy dni temu
jego tabliczk. Nie zaczynaa jeszcze gryka kwitn, ju wstawia w ni ule.
Chodziem patrze, jak wybiera z tych uli mid. On w kapturze, z siatk na
oczach, a ja tak. I nie uwierzy pan, nigdy adna pszczoa mnie nie udlia.
Siaday na mnie i ani razu. Nie mg si nadziwi. Dziwny jaki, chopak,
jeste. To ja pszczelarz... Le, przynie jaki garnek. I nalewa mi prosto z ula
tego miodu.
Ale teraz kto by tu mia sia gryk i gdzie? Widzia pan, zalew, nad
zalewem domki, las. Las i wtedy by. To jedyne, co wtedy byo, jest i teraz. Z
tym e las by w wikszoci po tej stronic. Teraz i po tamtej zars, gdzie pola
byy. Lasu jak si nie powstrzyma, wejdzie i w obejcia. Gdzie obejcia byy, te
zars. Po tamtej stronie, to mam na myli po tamtej stronie Rutki. Rutka?
Rzeka, co tu kiedy pyna, wspominaem panu, e dzielia wie. Jak by
powsta zalew, gdyby nie pyna rzeka? Od ruty, nie od rudy. Wic pan, co to
ruta? To nie jest pan wyjtkiem. Tu, w domkach, prawie adnych zi nie znaj.
Mit, rumianek najwyej. Drzew nie znaj, dbu od buka nie potraf
odrni. A ju taki grab, jawor, szkoda mwi. yta od pszenicy nie potraf,
pszenicy od jczmienia. Na wszystko mwi zboe. Ciekaw jestem, czy-by proso
poznali. Prosa, widz, mao teraz ludzie siej.
Ruty uywao si na choroby, sam czy z innymi zioami. Na oczy, nerwy,
rany, stuczenia, przeciw zarazom. Pio si, przykadao. Uroki si odczyniao. A
przede wszystkim panny wiy z ruty wianki. Przycigaa kawalerw. Sporo jej
tu roso, moe std Rutka? Nie ma pan pojcia, co to bya za rzeka. Niewielka,
jak to rzeki we wsiach. Pyna w rozlegej dolinie i w dolinie cigny si ki, a
za dolin ju pola. Miejscami szersza, miejscami wsza. W niektrych
miejscach, gdy dugo nie padao, mona j byo po kamieniach przej. Stano
si nad brzegiem doliny, a niech tak soce zza chmur wyszo, miao si
wraenie, e ca dolin Rutka pynie. Nieraz, co prawda, robia si tak szeroka
jak dolina, czy w czasie roztopw, czy gdy lao i lao. Wtedy by pan nie
uwierzy, e to ta sama Rutka, taka grona. Zalewaa nie tylko dolin, ale i na
pola wylewaa. Kto mieszka niej, musia wyej si przenosi. Wtedy tak,
zemcili ludzie Rutk, pakali na ni. Ale woda opada i znw stawaa si
spokojna, przyjazna. Pyna niespiesznie. Kij si nieraz rzucio i szo si za
nim wzdu brzegu, kto szybciej, pan czy Rutka. Nawet wolnym krokiem gdy
si szo, zawsze si z ni wygrywao. Wia si, krcia, a gdzie wpadaa w
zakola, zarasta j tatarak, sitowie, grele, nenufary. Zakwita, to nie
wyobraa pan sobie. Czy niechby pan tak posucha sowikw w maju.
Nie wszdzie bya pytka. Gdzie pytka, to pytka. Miaa i gbsze miejsca.
A jedno byo najgbsze. Tam chodzili si topi. Najczciej modzi, gdy im
rodzice nie pozwalali si z sob pobra. Takich podobno najwicej si tam
utopio. Mwiono, e od zawsze si tam topili, bo zawsze tam byo najgbiej. Z
rnych zreszt przyczyn si topili. I nie tylko modzi. Chocia nie wszyscy si
topili, niektrzy si wieszali. A Rutka pyna, jak pyna.
Nie uwierzy pan, ale wydawaa mi si najwiksz rzek wiata. Byem
nawet wicie przekonany, e wszystkie rzeki nazywaj si Rutki i wszystkie z
Rutki jak z matki si bior. Zaczem do szkoy ju chodzi, a jeszcze nie
mogem uwierzy, e s na wiecie duo wiksze rzeki, a kada inaczej si
nazywa.
Mielimy dk. Zacigaem j czasem, gdzie najwiksze szuwary, wszyscy
mnie woali, woaa matka, woa ojciec, a nie odzywaem si. Leaem sobie na
dnie i czuem si, jakby mnie nigdzie nie byo. I gdyby pan mnie spyta, czy
byem kiedy szczliwy, to jedynie wtedy. Nie chciaby mnie pan spyta?
Rozumiem. Albo wyprowadzaem dk na nurt, kadem si i pynem, py-
nem, a Rutka mnie niosa. Jak pan myli, czy takie rzeki znikaj? No, nie
wiem. Czasem pjd, stan nad zalewem i wypatruj, gdzie tu moe teraz
pyn. I powiem panu, raz mi si udao jeden brzeg jej wypatrzy. Ktry? A to
musiabym wiedzie, na ktrym ja stoj.
Nie powiem panu, skd wypywaa i gdzie koczya swj bieg. Wtedy nie
chodzio si tak daleko. Strach byo tak daleko chodzi, lasy cign si tu i
cign. A teraz te nie chodz, bo po co? Zreszt wejdzie si z tej czy z tej
strony i zaraz na brzegu ma pan wszystko. Jagody, poziomki, jeyny, grzyby.
No, nie o tej porze. Za pno pan przyjecha. Teraz jeszcze tylko urawiny. Ale
to musiaby pan poczeka, a przymrozki cisn, bo najwicej na bagnach ich
ronie. Bagna niedaleko std. Dabym panu jaki dzbanek, nazbieraby pan
sobie. urawiny do pasztetu, palce liza. Jeszcze z gruszkami, a pasztet z
zajca.
Ja nie zbieram, nie mam kiedy, musz tu pilnowa. Tak jak teraz, po
sezonie, prcz mnie i tych moich psw nie ma tu nikogo. Raz na jaki czas kto
wpadnie zobaczy, co, jak z jego domkiem. Prawd mwic, niepotrzebnie.
Kady wie, e wszystko w porzdku. I nie moe by inaczej, skoro pilnuj.
Mogli nieraz si przekona. Ale przecie nie mam prawa nikomu zabroni, jeli
kto chce zobaczy, co, jak. To ich domki. Tylko e to raczej przed poudniem.
Nikt by o tej porze. O tej porze martwo si tu robi. I zmierzch duo wczeniej
ju zapada. Miesic temu nie palibym jeszcze wiata. Cakiem dobrze
widziaem litery, nawet te najmniejsze. I bez okularw malowaem. A teraz,
widzia pan, zmierzch, to nawet na zalewie ani jednej zmarszczki. Wydawa by
si mogo, e woda skrzepa w trway grunt. Jeszcze tak jak dzisiaj, przy
bezwietrznej pogodzie, mgby kto pomyle, e da si such nog przej z
tamtego brzegu na ten brzeg.
A pan w domku pana Roberta si zatrzyma? Nie w nocy pan chyba
przyjecha, bobym sysza. Ca noc nie spaem, syszabym. W nocy po zalewie
najsabszy gos si niesie. Nad ranem dopiero zasnem. wit si ju przeciera,
wyjrzaem przez okno, ale jeszcze pana nie byo. A potem zasnem, nie wiem
nawet kiedy Mga pana po drodze zatrzymaa? A tu mgy nie byo. To prawda,
jesieni zdarzaj si mgy, e trudno si nieraz przebi. Jedzie pan, a tu nagle
biaa ciana.
Mieszkaem jeszcze za granic i raz tak jesieni, mniej wicej o tej porze,
postanowiem tu przyjecha. Jesieni, kiedy ju nikogo tu nie bdzie. I te w
domku pana Roberta si zatrzymaem. Pan Robert powiedzia mi, gdzie znajd
klucz. Pod tarasem, u belki, na gwodziu. Pan te tam znalaz? No, wanie.
Przedtem byem tu tylko raz, kiedy w niedziel w sezonie. Obaj z panem
Robertem wtedy przyjechalimy. Tym razem pan Robert nie mg. Naturalnie,
mog skorzysta z jego domku, powiedzia, kiedy zadzwoniem do niego, ale on,
niestety, nie moe przyjecha. Powiedzia mi, gdzie co znajd, no, i gdzie klucz.
Zmierzch ju zapada, gdy przekroczyem granic, wic liczyem, e w
nocy dojad i do rana moe si nawet troch przepi. Dopki gwn drog
jechaem, wszystko byo w porzdku, noc wygwiedona, ksiyc, widoczno
cakiem dobra. Zjechaem jednak w boczn drog, potem znw skrciem w
inn i zacza si pojawia mga. Z pocztku rzadka i gdzieniegdzie, takimi
pasmami tylko nachodzia, przegradzajc od czasu do czasu drog. Ale wiata
przeciwmgielne jeszcze sobie dobrze radziy. W miar nawet szybko jechaem
jak na t por. Z kadym jednak kilometrem te pasma zagszczay si. A po
jakim czasie jakby ciany mgy zaczy wyrasta na drodze. Widniej byo tylko
w miejscowociach, gdzie paliy si lampy. Kiedy jednak z takiej miejscowoci
wyjedaem, w jeszcze gstsz mg wpadaem. I w coraz gstsz, i gstsz.
Mg miaem przed sob, mg nad sob, z bokw, z tyu. Jakby wiata nie
byo, tylko mga. Prbowaem i takie, i takie wiata pali, nic nie pomagao.
Wiem przecie, e dugie najmniej pomagaj. Dugie, to od razu ma si bia
cian przed mask. Mijania i przeciwmgielne jedynie. A najlepiej gdy kto
drugi z panem jedzie, drzwi uchyli i patrzy na jezdni tu przy samochodzie, i
prowadzi tego przy kierownicy. Ale sam jechaem. W dodatku adnego
samochodu za mn, przede mn. Bo te mona si z kim umwi, e troch
on poprowadzi, troch pan, na zmian. Tylne czerwone wiata najlepiej we
mgle Wskazuj drog. Tote chwilami traciem omale pewno, czy w ogle
jad przed siebie, czy nie zjad zaraz w rw, nie uderz w znak drogowy, w
drzewo. Powiem panu, nigdy dotd w takiej mgle nie jechaem. Co troch
stawaem, wychodziem, eby zaczerpn wieego powietrza. Zrobiem par
ruchw, wsiadaem i jechaem dalej.
Nagle widz, po obu stronach drogi zaczynaj pega jakie dziwne mde
wiateka. C to moe by? Z pocztku jeszcze rzadkie, tu, tam. Nietrudno
jednak byo spostrzec, e stoj w oknach, jakkolwiek okien mao byo wida, a
jeszcze mniej domw, ledwie zarysy majaczce we mgle. Domyliem si, e
przejedam przez jak miejscowo, zwaszcza e tych wiateek przybywao,
gstniay, a wkrtce z jednej, drugiej strony drogi utworzyy si z nich wiecce
acuchy, tak e jechaem jakby w takiej alei. Jechaem, za duo powiedziane,
toczyem si raczej. Mga przede mn wci bya gsta.
Wtem tu przed mask samochodu wyoniy si z tej mgy dwie postaci.
Mczyni raczej, domyliem si. Nie zdyem nacisn sygnau, tylko z caej
siy wbiem nog w hamulec. Pot mnie obla, serce nieomal w caym
samochodzie byo sycha, jak mi wali. Byem pewny, e si rzuc na
samochd, zaczn wali w szyby, drzwi wyrywa, a mnie wyzywa od
najgorszych. I mieliby racj, bo c z tego, e szli rodkiem drogi. Ale niech pan
sobie wyobrazi, nawet nie zauwayli samochodu. Chyba si kcili, bo doszy
mnie ich chrapliwe, podniesione gosy. Wymachiwali rkami, popychali si.
Wygldao, e jeszcze bd wiadkiem bjki w tej mgle.
Uchyliem troch szyby, wczyem radio na cay gos, sza jaka ostra,
dudnica muzyka, mylaem, moe usysz i ustpi mi drogi. Nie usyszeli.
Stali, chwiejc si na wszystkie strony, a w pewnej chwili zwarli si ze sob,
obapili w serdecznym ucisku i zaczli si caowa. A byli tak pijani, e jeden
drugiego podtrzymywa, gdy ten si obsuwa.
W kocu nacisnem raz i drugi sygna i, o dziwo, przyklepali si w rce i
jeden ruszy na jedn stron drogi, drugi na drug. Pooyem ju nog na
pedale gazu, gdy nagle zawrcili i znw si zaczli obapia. I tak obapieni,
przytuleni koysali si i koysali, jakby doszli do wniosku, e nie bd si
rozstawa, tylko zwal si i tu si przepi, na drodze. Na szczcie wzili si
pod rce i ruszyli ca szerokoci drogi przed siebie w t mg. Ruszyem i ja
wolniutko za nimi, liczc, e moe uda mi si ich wymin, gdy jeden drugiego
przecignie na t czy na tamt stron drogi. Lecz co ten tego przecign, to od
razu tamten przeciga go na swoj. I tak szli zygzakiem, a jeszcze co troch
przystawali, poklepujc si, potrzsajc czy cignc si za rce. A wraz z nimi
musiaem i ja przystawa.
W pewnej chwili wyonia si z mgy nad drog brama. Waciwie
zajaniaa. acuch podobnych, co w oknach, mdych wiateek znaczy j od
pobocza z jednej strony i pi si ku grze, gdzie nad rodkiem drogi urywaa
si ta jedna wiecca poowa pkola. W drugiej, zgasej, pewnie arwki si
przepaliy czy moe przewd si przerwa. I w tej wieccej si poowie pkola
janiao jedno sowo: Witaj. Napis musia by duszy, lecz z t drug poow
zgas.
Zatrzymali si w tej bramie. Nie obapiali si ju, nie potrzsali, nie
klepali, podali sobie tylko rce, a we mnie nadzieja wstpia, e moe wreszcie
si rozejd. Nie mogli si, co prawda, wyrwa z tych swoich rk, jakby nie byli
pewni, czy ustan w pojedynk. W kocu jednak jako si powyrywali sobie i
jeden znik po tej stronie drogi, drugi po drugiej.
Odetchnem z ulg. Ale nie ruszyem od razu. Wysiadem z samochodu,
chwil postaem, eby uspokoi si troch. Chd mgy dobrze mi zrobi. I
dopiero wsiadem, i wolniutko ruszyem. Przejechaem moe kilkadziesit
metrw, a tu znw wyaniaj mi si z mgy oni na rodku drogi. Nie wiedziaem
ju, co robi. Staem. Chyba jednak dostrzegli samochd, bo objci za ramiona
obrcili si, chocia z trudem, w moj stron. Opuciem szyb, wychyliem
gow.
Dobry wieczr panom. Czy nie mogliby panowie?...
Zaczli do mnie robi jakie miny, jakby mnie uspokajajc, e zaraz
zwolni drog. I rzeczywicie, taczajc si, po chwili ruszyli przed siebie.
Postanowiem poczeka. Zapaem w radiu jaki koncert, posuchaem i
dopiero ruszyem. Z dusz na ramieniu jechaem, ze wzrokiem napitym,
niepewny, czy znw nie wyoni si z tej mgy na rodku drogi. Nie uwierzy
pan, ale jakbym si do nich ju przywiza. I nawet zaczo mi ich brakowa.
Skoczyy si wiateka, troch przyspieszyem. Po kilku kilometrach
poczuem si tak zmczony, e gdy zobaczyem po lewej stronie rozwietlony
napis Zajazd", postanowiem si zatrzyma.
Zajazd by cichy, waciciel uprzejmy. Odradzi mi, ebym w tak mg
jecha. W tak mg, w tak mg. Gdzie pan bdzie jecha? Przepi si pan,
odpocznie, mga ustpi. Mamy wygodne, niedrogie pokoje. Zje pan co na
gorco, to zaraz przygrzejemy? Napije si pan piwa? O, teraz piwa, jakie tylko
si chce. Nawet zagraniczne. Czy co mocniejszego by pan wola? Pokj zaraz
panu sprztn. Ruch by u nas dzisiaj.
A te wiateka w oknach? Ta brama? nieopatrznie spytaem. Czy
dlatego e mga?
Spojrza na mnie nieufnie.
A pan skd?
Za granic mieszkam.
I dopiero si udobrucha:
Obraz wity szed.
Ale powiem panu, ca noc ju oka nie zmruyem. Zastanawiaem si
nawet jecha dalej czy zawrci. A pan chyba dobrze spa? Bo kiedy si
zbudziem, a waciwie psy mnie zbudziy, i wyjrzaem raz, drugi przez okno,
pan wci si nie pokazywa. Samochd sta, wic domyliem si, e kto
przyjecha. Zastanowio mnie tylko, o tej porze, jesieni, kt to moe by?
Zwaszcza e samochd obcy, poznaem, bo nikt tu takiego nie ma. Jaka to
marka? Tak przypuszczaem. Miaem kiedy taki sam. Szybki by jak strzaa. I
nie zdarzyo si, eby mi si kiedykolwiek zepsu. Spod wiate ruszaem, to
gdzie tam ju byem, jak inni dopiero ruszali. Dotknem pedau gazu, a
niemal skaka. Mao kto mnie na trasie wyprzedzi. Lubiem szybk jazd.
Szybk jazd, szybkie ycie. Szybkie ycie, wydawao mi si, bdzie krcej
trwa. Ba si? A czego? Najwyej. Nie ma znw tak za co tego ycia szanowa.
Przynajmniej jeli chodzi o moje. O, tak, zapaciem mandatw. Raz mi nawet
prawo jazdy na rok odebrali. Wypadki? A czy da si jedzi bez wypadkw? Tak
jak y si nie da bez wypadkw. Raz miaem nog, o, w tym miejscu zaman.
Raz obojczyk, raz trzy ebra, wstrzs mzgu. Raz musieli ci samochd, eby
mnie wydosta. Ale niech pan sobie wyobrazi, nic mi si nie stao. Troch
potucze, zadrapa, to wszystko. Szczliwy przypadek? Moliwe. Chocia nie
wiem, co to jest szczliwy przypadek. Dopiero gdy mnie reumatyzm dopad,
przez trzy lata w ogle nie jedziem, a pniej duo wolniej.
Pan jaki ma numer rejestracyjny? Bo nie dojrzaem, a musz zapisa.
Kady samochd zapisuj, ktry tu przyjeda. Nie tylko numer. Mark, model,
kolor. Tych, co maj tutaj domki, nie. Ich mam od pocztku zapisanych. Chyba
e kto zmieni samochd. Ale tak, to wszystkich. W sezonie przyjeda duo
znajomych do tych, co maj tu domki. To nieraz ka i dowd rejestracyjny
pokaza, i samochd ogldam, czy gdzie nie wgnieciony, nie podrapany. Ze
znajomymi te rwnie bywa. Znajomy, a moe si okaza nie wiadomo kto. A na
wiadkach nie mona polega, gdyby si co zdarzyo. Dziesiciu wiadkw, a
bdzie dziesi kolorw, dziesi modeli i tyle samo marek, nie mwic, ile
numerw. Nie wierz adnym wiadkom. Nawet przyjecha, wyjecha, o ktrej
godzinie, zapisuj. Mam osobny zeszyt na samochody. Osobny na domki, kto,
kiedy, jak dugo, ile osb. Osobny na inne rzeczy. Porzdek wymaga, eby nie
wszystko byo w jednym.
Nie domyliem si z pocztku, e pan w domku pana Roberta si
zatrzyma. Dopiero gdy pan zasonk w oknie odsoni. Czyby pan Robert,
pomylaem? I a nie chciao mi si uwierzy. Tak dugo ju tu go nie byo, w
kocu przyjecha, no, no. Chyba poudnie mino, kiedy pan wyszed? Sta pan
na tarasie, rozglda si pan i wtedy poznaem, e to nie pan Robert. Chocia
nie od razu. Ten sam wzrost pan ma i te jest pan szczupy. W dodatku
kapelusz twarz panu przesania. Psy zaczy drapa do drzwi, eby ich
wypuci, o, to ju wiedziaem, e nie pan Robert. Ale przecie nie wypuszcz
ich samych do nieznajomego. Postanowiem, e poczekam, a pan do mnie
przyjdzie, powie mi pan, kto pan jest, po co pan przyjecha, na jak dugo.
Najbardziej mnie zastanowio, skd pan wiedzia, gdzie jest klucz. Prcz
mnie i pana Roberta nikt nie wie, e wisi pod tarasem, u belki, na gwodziu.
Pomylaem nawet, e widocznie jest pan dobrym znajomym pana Roberta,
tym bardziej nie bd szed, jeszcze z psami, wypytywa pana, jak kadego tu
innego, sprawdza. Na pewno pan przyjdzie, eby mi powiedzie, co si dzieje z
panem Robertem, gdzie mieszka, jak yje. Prbowaem si kiedy dowiedzie,
gdzie to si wynis, ale nawet najblisi ssiedzi z tej samej klatki nie wiedzieli
gdzie. Nie zostawi nikomu adresu. Pienidze regularnie mi przysya. W
kopercie, nie przekazem. Ale nigdy choby dwch zda nie doczy, same pie-
nidze w pustej kartce papieru. A piecztka poczty tak jest sabo odbita, e nie
udaje mi si nigdy odczyta, z jakiej miejscowoci. Musi mie znajomego czy
znajom na poczcie. Nie, on, a kt by? Za co by mi kto obcy pienidze
przysya? Nic z tego nie rozumiem. Mgby cho raz wpa. Zobaczyby, co,
jak. Albo niech mi przynajmniej poda adres, napisz mu, e wszystko w
porzdku. Domek stoi. Pilnuj. Niechby si nie martwi.
Pilnuj wszystkich, to pilnuj i jego. I do rodka czasem zajrz,
posprawdzam. Wywietrz, kurze zetr, widz co zepsutego, naprawi. Nie
naley to do moich obowizkw, ale skoro mam klucze, pilnuj. Tak, do
wszystkich domkw mam klucze. Od razu jak powyjedaj, sprawdzam
domek za domkiem, drzwi, okna czy pozamykane, bo rnie bywa. A co
zepsute, zapisuj, potem przez jesie, zim naprawiam. Nie ma domku, eby
po sezonie co byo nie zepsute. To jak nie naprawi. Nie mog patrze, jeli
co jest zepsute. Zwyczajnie boli mnie to. eby zreszt tylko takie rzeczy. Wejd
nieraz do jakiego domku, to mam wraenie, jakby pouciekali w popochu.
Lodwka nie wyczona, a telewizor wczony. Kuchenka grzeje, woda nie
zamknita, ka nie pozacielane. Raz w jednym domku, wchodz, a tu
elazko na kocu na stole i koc ju dymi. Jeszcze chwila, a poszedby z dymem
cay domek. Moe i ssiednie domki, bo wiatr akurat wia. Od tego elazka to
nawet pilnuj, kiedy wyjedaj.
Potraf nieraz i resztki jedzenia zostawi na talerzach. I nie wymyte
naczynia. Butelki, puszki po piwie na stole, kieliszki po wdce i mieci a
czubato w koszach, podpaski po miesiczkach czy prezerwatywy na pododze.
Ot, zdj i rzuci. Troch to i moja wina, bo ich tak przyzwyczaiem, e
wszystkiego dopilnuj. Ale nie mgbym inaczej. Nie powiem, s domki, gdzie
przyjemnie jest wej. I nawet sid sobie czasem, posucham. Czego? Wiele
mona usysze, jak si chce posucha.
Zwykle dwa razy na dzie i przynajmniej raz w nocy wszystkie domki
obchodz, z tej, z tamtej strony zalewu. Z rana, soce tylko wstanie,
sprawdzam we wszystkich domkach okna, drzwi, czy gdzie nie powybijane,
nie powywaane. Gdy mi si wydaje co nie tak, wchodz i do rodka. Zreszt
psy pierwsze wszystko wyczuj. Kady domek oblatuj dookoa i krtkim
szczekniciem daj mi zna, e wszystko w porzdku. I lec do nastpnego.
Jeli nie w porzdku, to czekaj na mnie i ujadaj, o, ujadaj.
I drugi raz wieczorem. Wtedy ju zagldam do kadego domku i zapalam
wiata. W rodku, na tarasie. Zapalam i zostawiam, i do nastpnego id. I tak
domek za domkiem, zapalam, zostawiam i a do ostatniego. Z kadym
domkiem janiej i janiej si robi. Ukada si jakby taki wieccy wieniec
wok zalewu. I a una bije, jakby si i zalew wieci, i niebo nad zalewem, i
las. A psy, nie ma pan pojcia, jak si wtedy ciesz. Nigdy bym nie
przypuszcza, e psy potraf si tak cieszy. Tak na co dzie s spokojne,
skupione, bez potrzeby nie szczekaj. Czy eby kiedykolwiek wyy, jak to inne
psy. Nawet do ksiyca nie. Czy kto tu kiedy umar w jednym domku, te nie
wyy. Chyba e sobie co wyobra, to nawet nie musi si nic dzia. O, nie
uwierzyby pan, co sobie potraf wyobrazi. Wic moe, gdy tak te wszystkie
wiata si wiec, wyobraaj sobie, e to jest ich raj? Psy przecie nie musz
wyobraa sobie raju jako kwitncego ogrodu, gdzie wszystko jest. Wystarczy
im, e nie ma tam czowieka. A ja, pyta pan? Mnie mog mie za tego, ktry
pilnuje im tego raju.
Potem wracamy od ostatniego domku i po kolei wszystkie domki gasimy.
Co pana tak zdziwio? Ten psi raj? To powiem panu, wedug mnie czowiek dla
psw to najgorsze stworzenie. Nie mwi bez powodw. Tego, Reksa, znalazem
w lesie. Uwizany by u drzewa na stalowej lince. Nie zauwaybym go pewnie,
wypatrywaem poziomek pod stopami, nagle, sysz, gdzie co kwili jak
dziecko. Do gowy by mi nie przyszo, e to moe by pies. Taka sarna na
przykad, gdy we wnyku umiera, pozna pan od razu, e to sarna. Spotykaem
nieraz takie umierajce sarny. A tu jakby dziecko. Stanem, wstrzymaem od-
dech. Czyby dziecko komu w lesie zgino? Musi by malekie, bo malekie
tak kwili. Tylko e takie malekie samo by nie przyszo do lasu. Ucicho.
Rozgldam si, nigdzie nic nie widz. Znw zaczynam wypatrywa poziomek. I
po chwili znw sysz to kwilenie. Sabiutkie, lecz sysz. Such mam dobry.
Uczy mnie taki jeden magazynier gra na saksofonie, to zawsze powtarza,
umie niewiele jeszcze umiesz, ale such masz dobry. Tylko pracuj.
Zaczem si ju zastanawia, kto tu, w domkach, mgby mie takie
niedawno narodzone dziecko. Mnie ju nic nie dziwi, powiem panu, nawet
gdyby dziecko kto wynis do lasu. Zaczem przeglda krzak za krzakiem,
obchodzi najblisze drzewa. Wtem widz, pod bukiem ley o, ten Reks.
Widocznie mnie wy-wcha i mimo e by prawie umary, zakwili. Bo musi pan
wiedzie, wch w psie na kocu umiera. Kiedy mnie zobaczy, prbowa si
nawet dwign ze ciki. Ale nie da rady. I znw jak dziecko zakwili. Bdzie
co z ciebie czy nie bdzie, zaczem si zastanawia. Nie, to przynios opaty i
zakopi ci. Jeszcze jeden grb w lesie, nie ma to ju znaczenia. Odmalowuj
wszystkim tabliczki, bd malowa i tobie. I wtedy nazwaem go Reks. Tu ley
Reks. Niech w Bogu tak samo spoczywa. Krzya ci nie postawi, cho warta
krzya twoja mka. A on znw prbuje si podnie. Pazurami a cik drze
przed sob i patrzy na mnie, jakby mnie baga, ebym go nie zostawia.
No, to wziem go pod brzuch i postawiem. Pomylaem, ustoi, to moe
co z niego bdzie. Nie wierzyem, e ustoi. I co pan powie, usta. Skra i koci.
Robactwo ju si zaczo do niego dobiera. Szyja od linki caa we krwi i w
robactwie. Oczy w robactwie. Z pyska krwawa piana mu pynie. Chwia si, dy-
gota, ale usta. W takim razie chod, powiedziaem, sprbujemy y.
Odwizaem mu t link z szyi i zaczem go namawia, daj krok, a ju
pjdziesz. Najwaniejszy ten pierwszy krok. Da, ale zwali si. Co tu robi?
Wziem go na rce i tak szedem z nim. Rce zaczy mi jednak sabn. Widzi
pan, jakie to wielkie psisko, chocia wtedy poowy go nie byo. aowaem, e
nie wziem scyzoryka. Bybym wyci kilka kijw, zrobi nosze i jako go
przycign. Na szczcie byem w marynarce, zdjem j, zdjem koszul,
powizaem, jeszcze umocniem to link, pooyem go na tym, siadem i jako
dwignem go sobie na plecy, po czym z trudem, bo z trudem, ale wstaem. I
tak go przyniosem.
Rozpytywaem potem w domkach, czy nie zgin komu pies. Nikomu nie
zgin. Odkarmiem go, wyleczyem, o, i widzi pan, jaki pies. Zastanowio mnie
tylko, e z jednego domku zaraz wyjechali i na nastpny sezon ju nie
przyjechali, a potem sprzedali domek. Ju par lat, jak domek do kogo innego
naley, a kiedy tylko idziemy w obchd, Reks zawsze przy tym domku na ta-
rasie, u drzwi, si kadzie. Musz go zawsze stamtd zabiera, bo nowy
waciciel nie rozumie, dlaczego to u jego drzwi.
Tego znw, apsa, uratowaem przed utopieniem. Jednego wieczora, te
tak pn jesieni, po sezonie, suchaem muzyki. Kiedy sucham muzyki,
zwykle nie zapalam wiate. Wtem sysz, jakby kto na tamtym brzegu
podjeda samochodem. Wie pan, mog sucha muzyki, a te wszystko
sysz. Wyszedem na dwr, adnych wiate nie widz, mylaem ju, e si
przesyszaem. Nagle doszed mnie leciutki trzask, jakby kto baganik do-
myka. Kt to o tej porze? I tak cichuteko, bez wiate? Pjd, zobacz. I te
cichuteko stawiaem stopy, eby mnie za wczenie nie usysza, boby mg
odjecha. Jeszcze nie doszedem do niego, ale ju go poznaem. Tak, z tych
domkw.
Co pan tu robi? pytam.
E, nic prbowa mnie zmyli. Przyjechaem zabra co z domku, a
nie chciaem pana budzi. wiato si u pana nie pali, byem pewny, e pan
pi.
Nie spaem. I sysz, co gdzie popiskuje. Rozgldam si, a tu widz
w ciemnoci jakby worek. I w worku co si najwyraniej rusza. Co to za
worek? pytam.
Kamieni troch nazbieraem mwi. Mamy przy domu ogrdek.
Kwietne rabaty kamieniami oboone bardzo adnie wygldaj i ona mnie
prosia, ebym przy okazji...
Kamienie mwi i ruszaj si, popiskuj?
Rzeczywicie byy w worku i kamienie, ale e si ruszaj, popiskuj, ju
nie umia mi wytumaczy. W kocu si zaama:
Niech pan mi wybaczy. To piesek, szczeniaczek. Przyjechaem go utopi.
Kupiem dla wnuczka. Chcia koniecznie mie pieska. Ale ju nie chce.
Odtamtd, kiedy tylko przyjedzie, zawsze co przywozi dla tych moich
psw. Such karm, w puszkach, z woowin, indykiem, ososiem. I nie tylko w
sezonie, take po sezonie, czsto zim przyjeda i przywozi. Mwi mu, eby
nie przywozi, maj u mnie co je. Tylko mi rozpaskudzi psy. A kiedy mi tu
mwi:
Uratowa mi pan dusz.
Zdziwio mnie, e psa chcia utopi, a mwi o duszy. Tym bardziej e
wedug mnie dusza dzisiaj towar jak wszystko. Mona j kupi, sprzeda i ceny
nie s wysokie. A moe zawsze tak byo. W jednej ksice czytaem, przed
wiekami kto powiedzia, e dusza ludzka to kawaek chleba. Myli pan, e
chleb mg by wtedy a taki drogi? W takim razie nie ma si co dziwi, e jest
jak jest. A przepraszam, e spytam, pan chyba powinien zna cen, ile mogaby
kosztowa dzisiaj ludzka dusza, biorc pod uwag chociaby te moje psy. Czy
te groby w lesie.
Nie wie pan, e tu s groby w lesie? A ja byem pewny, e pan poszed te
groby zobaczy. Zastanowio mnie nawet, skd pan wie o tych grobach. Czyby
pan Robert panu powiedzia? Pozwoli si panu w swoim domku zatrzyma,
powiedzia panu, gdzie jest klucz, wic moe i groby? Dlatego nie chciaem
pana niepokoi. Zawsze to nieprzyjemnie i kogo wypytywa, kto on jest, po
co przyjecha, na jak dugo. A przecie nieraz musz i wylegitymowa, bo nie
kademu mona uwierzy na sowo. Czy nawet zadam, eby mi pokaza
pozwolenie, e moe zatrzyma si w czyim domku, tym bardziej jeli kogo
nigdy tu przedtem nie widziaem. Ale skoro pan Robert...
Niech pan mi przynajmniej powie, jak tam jego zdrowie. Nie zna pan pana
Roberta? E, nie chce si pan pewnie przyzna. Musia pan Robert panu
zabroni. A ja mylaem nawet, e przysa pana, aby mi pan powiedzia, co u
niego, bo moe chory. I nie mg sam przyjecha. Tote czekaem, e przepi si
pan, a potem do mnie pan przyjdzie. A pan poszed w las. Mylaem z po-
cztku, e moe przej si pan poszed, odpry po podry, pooddycha
troch lenym powietrzem, ale niedugo pan wrci. Wygldaem przez okno, na
dwr raz i drugi wyszedem, postaem, pan jednak nie wraca i nie wraca.
Zmierzch zacz zapada, zalew, domki, las, wszystko zasnu zmierzch, wkrtce
zrobi si ciemno, jak pan traf z powrotem? I zaniepokoio mnie to. Pierwszy
raz pan tu, nie zna pan lasu, jeszcze pan zabdzi. Bd musia i z psami
pana szuka. Na wszelki wypadek zapaliem wiato, e moe to wiato jako
pana wyprowadzi. Dojrza pan? No, wanie. Tu nietrudno zabdzi, jeszcze o
tej porze, jesieni. O tej porze nic tu nie jest, czym jest.
Sam o mao tu nie zabdziem. Tak, wtedy, co mnie po drodze ta mga
zatrzymaa. Gucho, pusto, a ja tak samo poszedem w las zobaczy, gdzie te
groby. Po to waciwie wtedy przyjechaem. Nie wiedziaem dokadnie, gdzie s,
tylko e w lesie. Pan Robert, mwic mi o tych grobach, wskaza rk aby na
las, e tam. A las rozlegy, no, i szukaj. Jeszcze eby w jednym miejscu, ale
rozrzucone tu, tam. Cay prawie dzie chodziem, nie pamitam nawet, ile ich
wtedy naliczyem. I nie zauwayem, jak zaczo si robi ciemno. Zwaszcza e,
jak pan wie, ciemno nie robi si od razu. Czowiekowi dugo si wydaje, e
widzi. A skoro widzi... Las znaem, to przez las jako mi si wracao i po ciem-
ku. I niech pan sobie wyobrazi, dopiero gdy nad zalew wyszedem, nie
wiedziaem, gdzie jestem. Na tym czy na tamtym brzegu. Pamitaem, e Rutka
z tej strony w t pyna, a teraz wydawao mi si, e odwrotnie. Domki w
ciemnociach majaczyy, ale ktry to jest domek pana Roberta, nie wiedziaem.
I tak staem i staem, i nie mogem si zupenie odnale. Straciem nawet
pewno, czy to ja tu stoj, gdzie staem.
Nagle zobaczyem jakie wiateko w oddali. Z pocztku ledwie tlce si,
mde. Pomylaem, kto widocznie tam idzie i przywieca sobie latark. Tylko
jak go zawoa, czy usyszy mnie z takiej odlegoci, skoro sam nie wiem, gdzie
jestem? Wtem to wiateko rozjanio si, znieruchomiao i duo blisze si
zrobio. Jakbym sta po tej stronie Rutki, a ono po tamtej wiecio. Wtedy wie
pan, co sobie pomylaem, e widocznie uskaj u nas fasol. I niech pan sobie
wyobrazi, rzeczywicie uskali.
uskanie fasoli zaczynao si zawsze od wiata. Matka zmya statki po
obiedzie, zamiota i na ten czas do zmierzchu zapadaa z racem w rku
midzy kiem a kredensem. Babka zazwyczaj drzemaa. Dziadek wychodzi
na obejcie rozejrze si, czy wszystko jest, jak byo. Kady czeka jakby na ten
zmierzch, gdy si miao uska fasol. Ojciec siedzia na awie pod oknem i
kurzc papierosy jeden za drugim, patrzy w okno, jakby kogo wypatrywa.
Zmierzch z wolna wszystko ju zasnu, a on patrzy i patrzy w okno. Wydawa
by si mogo, e na ten zmierzch patrzy. Ale czy to wiadomo, na co kto patrzy?
Sdzi si, e na to czy na tamto patrzy, a on moe patrzy w siebie. O, w sobie
te ma czowiek widoki. Ale moe i na zmierzch, jak gstnieje, patrzy. Powie
pan, c w takim zmierzchu moe by ciekawego? Ot powiem panu, kiedy
sam nieraz patrz, jak tak zmierzch zapada, zastanawiam si, czy to ten sam
zmierzch, na ktry patrzy ojciec. Czy to mao? A od czasu do czasu jak gdyby
wtrowa temu swojemu patrzeniu:
O, krciutki ju dzie. Krciutki. Ani si w nim czowiek ju mieci.
Jeszcze si nie skoczy, a tu noc. I po co tyle tej nocy? Po co? I gaszc
kolejnego papierosa, rzuca w stron matki: wie.
Matka podnosia si od raca. Zdejmowaa lamp z gwodzia na
cianie. Sprawdzaa, czy nafty w lampie starczy na to uskanie. Czasem pytaa
si ojca:
Moe dola?
Na co ojciec zwykle:
Dolej. I nie omieszka jej nigdy przypomnie, eby knot przycia, bo
pewnie upalony, szko wyczycia, bo z wczoraj okopcone.
Niepotrzebnie. Matka i tak by to zrobia. Przygotowywanie lampy
stanowio jakby zwieczenie dnia dla niej. Pewnie nawet jaki rodzaj
dzikczynienia, e si znw dzie przeyo. Tote wkadaa w przygotowywanie
ca swoj staranno, jakby od tej starannoci zaleao, czy si i nastpny
przeyje. A gdy dotykaa zapak knota, rka jej draa, a twarz zastygaa w
skupieniu. Naoya ju szko na lamp, a wci patrzya, czy si ogie w lam-
pie przyj. I dopiero podkrcaa lekko knot, a w jej podwietlonych za
drucianymi okularami oczach pojawiaa si jakby niedowiara, e to z jej rki
sta si cud wiata.
Nie uwierzy pan, ale nie mogem si doczeka tej chwili, kiedy matka
zapali lamp. Ledwo zmierzch zaczyna si snu za oknami, prosiem: Zapal,
mama, zapal. Nie umiem sobie tego wytumaczy, ale pragnem, eby w
caej wsi pierwsze wiato u nas zapalio si w oknie. Ojciec j powstrzymywa,
e nie pora jeszcze, jeszcze si widzimy. Dziadek z babk mu wtrowali, e i
nafty szkoda. Stryj Jan wstawa i pi wod, co mogo znaczy, e mu w ogle
wiato niepotrzebne. A w oczach matki za drucianymi okularami pojawia si
umiech ni to pobaania, ni zrozumienia dla tych moich nalega, eby
zapalia.
Gdy sigaa do gwodzia na cianie po t lamp, wybiegaem z domu,
biegem na brzeg Rutki i tam czekaem, a stanie si w naszym oknie ten cud
wiata z rki matki. Pierwsze wiato w caej wsi w naszym oknie, wydawao
si, jakby pierwsze na wiecie. Pierwsze wiato, powiem panu, jest zupenie
inne, ni kiedy si ju wieci i tu, i tam, i we wszystkich oknach, we wszystkich
domach. Blask jego jest inny i nie ma znaczenia, czy pochodzi z naftowej
lampy, czy z arwki. Mde, jak to z naftowej lampy, a ma si wraenie, e nie
tylko wieci. yje. Bo, wedug mnie, s wiata yjce i wiata umare. Takie,
co tylko wiec, i takie, co pamitaj. Co odpychaj i zapraszaj. Co patrz i
nie pozna-j. Co wszystko im jedno, komu wiec, i takie, ktre wiedz komu.
Co niechby wieciy najjaniej, a lepe s. I takie, co ledwo si tl, a widz a
po koniec ycia. Przebij si przez kady mrok. Najciemniejsza ciemno podda
im si. Nie ma dla nich granic, czasu, przestrzeni. S w stanie przywoa
najdawniejsz pami, choby roztrwonion czy nawet gdy czowiek zosta z
niej wydziedziczony. Nie wiem, czy si pan ze mn zgodzi, wedug mnie pami
jest takim leccym do nas wiatem dawno zgasej gwiazdy. Czy niechby tylko
naftowej lampy. Tyle e nie zawsze jest w stanie do nas dolecie za naszego
ycia. Zaley, z jakiej odlegoci leci i w jakiej odlegoci my od niej jestemy. Bo
to nie s rwne odlegoci. A w ogle moe wszystko jest pamici. Cay ten
nasz wiat, odkd jest. I take my tu obaj, te psy. Czyj? Tego nie wiem.
W kadym razie kiedy zobaczyem to wiato, wiedziaem ju, gdzie si
znajduj. Tym bardziej e gdy si uskao u nas fasol, matka podkrcaa
lamp prawie na cay knot. A nigdy przy tym nie omieszkaa spyta ojca, czy
zrobi pomie wyszy. Jakkolwiek wiedziaa, e powie: Zrb wyszy. Nam by
taki wystarczy, ale na twoje oczy musi by wyszy. Potem rozcielaa pacht
na pododze, stawiaa na tej pachcie porodku taborek, na tym taborku
lamp, a ojciec wychodzi po wizki fasoli.
Tak e kiedy zobaczyem, e to wiato rozjanio si i znieruchomiao,
wiedziaem, e matka postawia lamp na taborku, a ojciec wyszed po wizki
fasoli. Zatrzymaem si tylko na chwil przed drzwiami, bo nie wiedziaem, co
powiedzie, gdy wejd. Po tylu latach, nikt si ju pana nie spodziewa, i co
powiedzie, e po co przyszedem? I tak biem si z mylami, wej, nie wej i
co powiedzie, gdy przekrocz prg? A przekroczy prg najtrudniej w sobie,
jak pan wie. W kocu pomylaem, najlepiej zwyczajnie wejd i spytam, czy nie
maj fasoli do sprzedania.
Siedzieli w krgu tej naftowej lampy, ojciec, matka, dziadek, babka, obie
siostry, Jagoda, Leonka, i stryj Jan jeszcze y. On jeden wsta, gdy wszedem,
i napi si wody. Pi duo wody przed mierci. A tak wszystkim strki fasoli
zastygy tylko w rkach. Staem poza krgiem wiata tej lampy, tu przy
drzwiach, a oni jakby w takim podpomyku tego wiata siedzieli, tak e dobrze
ich widziaem. Na niczyjej jednak twarzy nie pojawi si umiech, zdziwienie
czy choby jaki grymas. Patrzyli na mnie, ale oczy mieli jakby ju umare,
tylko nie mia im kto pozamyka powiek. Jedynie te strki w ich rkach
wiadczyy, e uskaj fasol. No, i nie poznali mnie.
A duo pan chcia tej fasoli? Tyle to bym moe mia. Tylko e nie uskana.
Ale gdyby mi pan pomg, moglibymy wyuska. Nigdy pan nie uska? Nie
takie to trudne. Poka panu. Po paru strkach ju pan bdzie umia. Pjd,
przynios.
2
Pan tak sam, z wasnej woli, czy przysa pana kto? No, nie wiem, kto by
to mg by. Mylaem, e pan Robert. Pan jednak wypiera si, e nie zna pana
Roberta. Tylko zastanawia mnie, skd pan w takim razie wiedzia, gdzie jest
klucz do jego domku.
Nie tak. O, niech pan popatrzy tu, na moje rce. W lewej trzyma pan
strka, nie na pask, o, tak, a praw, kciukiem i tym wskazujcym palcem,
rozupuje pan. Potem wsadza pan kciuka i przejeda nim do koca. Widzi
pan, wszystkie ziarna wyskoczyy. Niech pan sprbuje. Zaraz, znajd panu
adniejszego strka. Prosz, ten jest rwniutki i na pieprz wyschnity. Tak,
kciukiem. I co? Widzi pan, e nie adna to sztuka. Z nastpnym ju panu lepiej
pjdzie. I z kadym nastpnym coraz lepiej. Niech pan tylko kciuk prosto
trzyma, paznokciem do przodu. Kciuk najwaniejszy palec przy uskaniu. Jak
motek przy wbijaniu gwodzi czy obcgi, gdy pan gwodzia chce wycign.
Dziadek nieraz powtarza, gdymy uskali fasol, e kciuk powinien by palec
Boy. Kciuk, tylko e lewej rki, jest wany i przy saksofonie, obsuguje klap
oktawow.
A jake, uskalimy i my, dzieci. I to od najmodszych lat. Jeszczemy
garnuszkw nie umieli trzyma za uszy, a ju nas przyuczano do uskania
fasoli. Jagod zwykle sadzano przy babce, Leonk przy matce, a mnie,
najmodszego, porodku midzy matk a babk. Nie dawalimy rady co
bardziej zasuszonemu strkowi, to matka czy babka bray nasze rce w swoje i
rozupyway strka przez nasze palce i naszymi kciukami wymiatay z niego
ziarna. I wygldao, e to my sami.
Przyznam si panu, e jako dziecko nienawidziem uskania fasoli.
Podobnie siostry, starsze ode mnie, a te nienawidziy. Wymigiwalimy si, jak
umielimy. Siostry najczciej, e brzuch czy gowa ktr boli. Mnie
przychodziy rne pomysy. Kiedy, o, tego kciuka przernem sobie szkem.
A kiedymy zaczli ju do szkoy chodzi, wedug starszestwa, Jagoda,
Leonka, ja, zwykle nauk, e musimy lekcje na jutro odrobi, a gmach mamy
zadane. Bdziemy uska, to nie odrobimy. Matce na nauk od razu serce
miko. To idcie si uczy, damy sobie jako rad. Babka, gdy chodzio o
nauk, powoywaa si na Boga, e jak Bg nie da, to i nauka nie pomoe. Stryj
Jan zwykle wstawa i pi wod, tak e trudno byo wywnioskowa, czy jest za
nauk, czy za uskaniem fasoli. Ojciec natomiast podnosi uskanie fasoli do
rangi nauki:
O, jeszcze jaka nauka. Nauka nauk. Nie tylko rachunki czy polski.
Nauka na cae ycie. Rachunki czy polski i tak im z gw wywietrzej. I nie do
rachunkw, polskiego bdzie ich cigno, gdy zostan sami. Nie do
rachunkw, polskiego.
Dziadek zazwyczaj wspiera si wojn, bo we wszystkim lubi wspiera si
wojn. Raz opowiada, e dawniej, dawniej, jeszcze dziadek jego to opowiada,
bya wojna, a oni uskali fasol. Nagle omot do drzwi: Otwiera! onierze.
Oczy krwi nabiege. Rozwcieczone twarze. Byliby jak nic wszystkich rozsiekli.
Ale zobaczyli, e wszyscy uskaj fasol, odstawili karabiny, po-odpinali szable,
kazali sobie da stoki, siedli i zaczli razem z nimi uska.
A co do pana Roberta, to nie mog powiedzie, ebym i ja go dobrze zna.
Nie moglimy si jako zdoby na szczero wobec siebie. Mimo lat znajomoci
nie przeszlimy na ty. Mia sklep w miecie z pamitkami... Jakimi? Nie
powiem panu, nie byem w tym sklepie. Jedno, co mog powiedzie, mia si
w listach do mnie z tych pamitek. Pisa, e nigdy by sam czego takiego nie
kupi, co sprzedaje. I e jeli takie pamitki maj zachca do pamitania, to
ju lepiej nie pamita.
Poznaem go za granic. Jednego wieczora wesza do lokalu, gdzie graem,
grupa goci, kobiety, mczyni. Poniedziaek by, w poniedziaek zwykle nie
wszystkie stoliki byy zajte. W inne dni tygodnia musiao si zamawia. Gra
si jednak grao kadego wieczora, choby tylko przy jednym stoliku kto
siedzia.
Zajli dwa stoliki blisko podium dla orkiestry. Moe bym nie zwrci na
nich uwagi, ale usyszaem, e mwi po polsku. Zachowywali si swobodnie,
jakby chcieli zwrci na siebie uwag. Rzucali gono sowami od stolika do
stolika, z czego zrozumiaem, e s z jakiej autokarowej wycieczki. Dugo
przegldali karty da i podobnie na gos dzielili si cenami, przy co droszych
potrawach wykrzykujc, popatrzcie, ile to kosztuje! Niech przelicz na nasze.
Chryste Panie! U nas by przez miesic za to. Nie mwic w barze mlecznym.
No, ale by za granic w takim lokalu. Bdzie co opowiada. Nie tylko same
zamki, katedry, muzea, widoki. Dawajcie, zamawiamy najdrosze. A jak nam
nie bdzie smakowao? Bdzie, bdzie, za tak cen musi. I chyba jak wdk.
Po co? Mamy swoj. Ale chocia na pocztek po kieliszku. Musimy mie
przecie kieliszki. Mamy i kieliszki swoje. A niech kto zauway? Jak zauway?
Wdka wszdzie przezroczysta.
Zawoali kelnera i kady po kolei palcem w karcie mu wskazywa, co
zamawia. A wszystko najdrosze, bo kelner a si w p od tych cen zgina.
Bya wrcz jaka zapalczywo w tej ich szary na najdrosze potrawy i
zarazem co rozbrajajcego. Nie miaem jednak zamiaru podchodzi do nich.
Unikaem takich spotka.
Nastpia przerwa. Przerwa si skoczya i mielimy ju zacz gra, gdy
od jednego z tych stolikw podnis si, jak si pniej okazao, pan Robert.
Podszed do orkiestry i zacz mwi jak mieszanin sw, ale nikt go nie
rozumia. Wahaem si, zdradzi si czy nie. Chcia zamwi tango i pyta, ile
by to kosztowao, jeli na jego yczenie. Tango zrozumieli, ile by to kosztowao,
nie. I rad nierad odezwaem si, e zagramy mu tango, nic nie bdzie
kosztowao.
Pan mwi po polsku? I od razu wycign do mnie rk. Robert
jestem.
Ale ustnik saksofonu miaem ju w ustach i nie odwzajemniem mu si.
Zaczlimy gra to tango. Podszed do jednego, do drugiego stolika i pokazujc
na mnie, co tam mwi. Od obu stolikw zaczy patrze na mnie
umiechnite twarze. Poprosi jedn z kobiet do taca. Nie poprowadzi jej na
rodek, tylko jak najbliej orkiestry taczyli, jakby nie chcia mnie z oczu
straci. Przytula j jak to w tangu, a raz po raz sa zza jej gowy w moj
stron umiechy, jakbymy si dobrze znali. Zy na siebie byem, wiedziaem,
e mi nie odpuci.
I tak te si stao. Na kolejnej przerwie cign mnie do swojego stolika,
aby cho na chwil, aby zamieni te kilka sw z rodakiem. Na aden toast za
tak szczliwe spotkanie nie daem si namwi. Mimo to jak mnie zaczli
zasypywa, i to od obu stolikw, pytaniami, poaowaem, e si zdradziem,
gdy to tango zamawia. A czy pan tu na stae? A czy pan od dawna? A co pana
tu sprowadzio? A jak si panu udao do takiego lokalu do orkiestry dosta?
Od razu czy musia pan najpierw talerze zmywa? W takim razie musia pan
mie znajomoci. Wszyscy od mycia talerzy zaczynaj. I to w najlepszym razie.
Szczcie, jak si potem kelnerem udaje komu zosta. Ale to ju ho! ho! Eh,
yje si tu pewnie, yje. Taki lokal. Co wieczr dansingi. I pac jak za prac,
nie to... Kto mnie nawet zapyta:
Niech pan powie szczerze, polityczny? Uciek pan?
Nie zaprzeczyem.
To ju wiem! To ju wiem! ktra z kobiet jakby odkrya wreszcie
powd, dla ktrego si tu znalazem. Za kobiet pan zapewne przyjecha. I
co? I co? Wszyscy omal rzucili si na mnie, co powiem.
Od drugiego stolika odwrcia si inna kobieta, ktra dotd o nic mnie nie
pytaa, i westchna:
Ach, do czeg to mio jest zdolna.
Mio, mio. Diabli tam mio obruszy si pan Robert. Kogo
dzisiaj sta na mio. ko i nic wicej.
Nie mw tak zaprotestowaa. Mio jest najwaniejsza w yciu.
Na szczcie dali mi z orkiestry znak, e koniec przerwy. Na tym si
jednak nie skoczyo. Mona powiedzie, zaczo si dopiero. Za kilka tygodni
przysza na adres lokalu kartka od pana Roberta, e mi dzikuje za ten
niezapomniany wieczr, cieszy si, e mnie pozna i e wkrtce napisze do mnie
list. Nie przewidujc niczego, odpisaem mu kartk, e te by to dla mnie miy
wieczr i rwnie si ciesz, e go poznaem. Nie mona by jednak za
uprzejmym, powiem panu. Nigdy nie wiadomo, czy nawet zwyk uprzejmoci
czowiek nie zastawia puapki na siebie. Tylko e jakby traf t kartk w co
nie zablinionego jeszcze we mnie. Nigdy nie dostaem od nikogo stamtd
kartki.
Za jaki czas przyszed ten zapowiadany od niego list. Dugi, serdeczny.
Zaprasza mnie w nim na urlop do siebie. Pisa, e ma domek letniskowy nad
jakim zalewem. Wkoo lasy. Zupene odludzie, cisza, spokj, sowem,
uroczysko, tak to nazwa. Jeli nawet to prawda, e jaka kobieta, o ktrej
wtedy mwilimy, odesza ode mnie, to tu o niej zapomn. Bo tu o wszystkim
mona zapomnie. Czowiek staje si na powrt czstk natury, bez zo-
bowiza, bez pamici. Zreszt kobiet, jeli bd chcia, jest i tu co niemiara,
tak e co si dla mnie odpowiedniego wybierze, ebym mg si po tamtej
pocieszy. Przyjedaj na soboty, niedziele, anie. Czy na urlopy. Niektre
spdzaj tu nawet cay sezon, tak e nie trzeba si za bardzo stara, same w
rce wchodz. Nie zawiedzie si pan, jeszcze pan z zagranicy.
A w nastpnym licie, ktry przyszed zaraz po tamtym i by jeszcze
duszy, zaprasza mnie, abym przynajmniej na grzyby przyjecha. Spodziewa
si obftego wysypu. Jest gdzie suszy, ma w domku grzejnik akumulacyjny.
Bo pewnie lubi zbiera grzyby, kt nie lubi. On uwielbia. Prcz kobiet, mao
co go tak podnieca jak zbieranie grzybw. Zazdro go wprost zalewa, jeli kto
znajdzie prawdziwka, a on nic czy tylko malaczka. yczy temu komu w
duchu, aby by przynajmniej robaczywy. Czy gbiej mona czu natur? Eh,
czowiek, czowiek, strach pomyle. Ale te najlepiej odpoczywa si przy
zbieraniu grzybw. Gdy o niczym si nie myli, niczego nie pamita, tylko ca
uwag, wszystkimi zmysami wypatruje si grzyba. Mona by powiedzie, cay
wiat kurczy si do tego grzyba. Tote jeli chce si prawdziwie odpocz,
nawet lepiej, gdy grzybw jest mao. On, kiedy chce odpocz, idzie w las,
choby grzybw nie byo. Z koszykiem, z noykiem i wypatruje.
Sprawibym mu wielk rado, gdybymy tak obaj. Polubiem pana. Ju
w ten wieczr poczuem, e moglibymy si zaprzyjani. Ceni ludzi, o ktrych
z gry wiem, e nie dadz si atwo odgadn, jeli w ogle. Serdecznie
zapraszam. Domek ma wszystkie wygody. Jest lodwka, radio, telewizor. Jest
azienka z prysznicem, bojler, wystarczy wczy, a za chwil leci ciepa woda.
Na grze dwie sypialnie, nie bdziemy sobie przeszkadza. Gdyby pan chcia z
kim przyjecha, ja mog spa na dole, na wersalce. Albo wezm sobie urlop w
innym czasie i przyjedabym jedynie na sobot, niedziel. Mam dk,
bdziemy mogli popywa. A chciaby pan na kajaku, wypoyczy si od ssiada.
Nawet razem z ssiadk. Niebrzydka i do wiosowania chtna. On jaki
dyrektor, po dwch zawaach, siedzi cay czas w domku, bo mu soce szkodzi.
Nic dziwnego, e ona si nudzi. A najchtniejsze s takie znudzone. Musz
koniecznie przyjecha. Niech napisz mu, kiedy.
Odpisaem, e dzikuj za zaproszenie, lecz na razie nie mgbym. Jak
wie, gram w orkiestrze, nie jestem od siebie zaleny. A w takim lokalu orkiestry
rzadko maj dusze urlopy. Jedynie gdy lokal si odnawia czy zmienia si
wyposaenie. Mylaem, e go to zniechci.
Lecz za jaki czas znw przysa list. I to samo. Zapraszam i kiedy. Na co
ja mu widokwk, e dzikuj, pozdrawiam, z najlepszymi mylami, lecz
odmy to, kiedy bd wolniejszy. Nie dawa si jednak zrazi. Przysya list za
listem i w kadym niezmiennie mnie zaprasza.
W jednym z listw poda mi swj telefon i poprosi o mj, bo chtnie by
nieraz zadzwoni. Nie wypadao odmwi, ale zaznaczyem, e trudno mnie w
domu zasta. Do poudnia prby, wieczorami gram, a przecie ycie te
wymaga czasu i zachodu, dobrze o tym wie. Zadzwoni, jak si okazao, jeszcze
tego samego dnia, w ktrym otrzyma mj list:
Dzwoni i dzwoni od samego rana. Rzeczywicie trudno pana zasta.
Jednak co gos, to gos. List jest mimo wszystko niemy. Gdzie mu si rwna z
ywym gosem. Sysz pana, to mam wraenie, jakbymy si znw spotkali.
Czy zdecydowaem si ju, kiedy przyjad?
I tak trwao to latami. Jak mogem, przecigaem odpowiedzi na jego listy,
kartki. Potem go przepraszaem, e to czy tamto, ale chyba rozumie. Rozumia,
a jake. I w kolejnym licie jeszcze z wikszym zapaem mnie zaprasza. W
ktrym mi napisa, e zmieni w domku telewizor na kolorowy, jakiej marki,
ile cali ma ekran. W innym, e znw co zmieni. I z kadym dobiera coraz
mocniejszych barw, eby mnie zachci. A ja coraz wiksz odczuwaem wobec
niego nieufno. Powiem panu, zaczem go si nawet ba, podejrzewajc go,
jakkolwiek nie umiabym powiedzie, o co. Wciga mnie w co, tego jedynie
byem pewny Czy moe mi si tylko wydawao, bo nieufno wobec ludzi bya
moim murem obronnym, ktry sobie postawiem.
Z kadym listem stawa si coraz bardziej serdeczny, nieomal liryczny i
tak otwarty wobec wiata, e a mnie to przeraao. W ktrym licie mi
napisa, nie wyobraa pan sobie, jak tu od lasw cignie ywic, zwaszcza o
poranku. Samo oddychanie sprawia czowiekowi przyjemno. W zalewie nawet
raki s, to najlepszy sprawdzian, jak woda czysta. Sarny stay si tak ufne
wobec ludzi, e przychodz si pa midzy domkami. Nawet daj si gaska.
Raz mu sowa, pisa, siada na oknie. Otworzy na noc okno, bo duszno byo.
Budzi si, a tu jaki ptak na framudze. Myla, e ni mu si. Wsta, zawieci
jej latark w oczy, to dwa diamenty, mwi panu, dwa diamenty. Innym razem
odpoczywa na tarasie, a tu wiewirka do niego podesza. Stana na tylnych
apkach i tak patrzyli na siebie. Nie mg sobie wydarowa, e nie mia
orzeszkw. Jeszcze tylko tu mgbym zobaczy, jak wyglda wschd soca, jak
zachd. A to nie jest tak, jak tam, u mnie, w wielkim miecie. Moe nigdzie ju
tak nie jest. Gdyby nie mia tu domku, te by pewnie nie wiedzia, jak wschd,
jak zachd i co czowiek bezpowrotnie straci. Bo c si w miastach widzi? Co
wida z jego sklepu z pamitkami?
Naturalnie z tych wszystkich jego listw, i przez tyle lat, mgbym atwo
odgadn, gdzie to jest, lecz nie dopuszczaem myli, e wanie tu. Na
szczcie od jakiego czasu pisa coraz rzadziej, listy byy coraz krtsze i ju
mnie tak zachannie nie zaprasza, sdziem wic, e ta nasza przypadkowa
znajomo wkrtce uschnie. I tym bardziej nie miaem powodu zastanawia
si, czy to tu. Ot, zdarzyo si, mino, jak to czsto bywa. A jeli bya w tym z
jego strony jaka gra, to moe wreszcie zrozumia, e nie znalaz we mnie
partnera.
Ju same kartki kryy midzy nami z pozdrowieniami, yczeniami.
Jedynie maczkiem gdzie czasem dopisa na obrzeu, czy moe wierzy, e
kiedy przyjad. Albo mam nadziej, e pan kiedy przyjedzie. Czy prosz
pomyle, czas ucieka, a niespenionych zamiarw przybywa. Wkrtce i kartki
przestay przychodzi. Co jednak mnie zaniepokoio, urway si take telefony.
Zaczem si zastanawia, czy co si u niego nie stao. Moe powinienem
chocia zadzwoni? Nie miaem jednak odwagi. Za to kiedy u mnie zadzwoni
telefon, braem suchawk z nadziej, e to moe on. Przedtem nie chciao mi
si odpowiada na jego listy, kartki, z trudem si do tego zabieraem, a teraz,
gdy zadzwoni telefon, chciaem, eby to by on. Prbowaem sobie na rne
sposoby tumaczy, co moe by przyczyn jego milczenia. Mimo e nic prawie
o nim nie wiedziaem. Przy caej wylewnoci jego listw, nigdy adnych
zwierze, prcz tego, e ma ten domek nad zalewem w lasach i sklep z
pamitkami w miecie. Jakby wyznaczy sobie cise granice, co moe mi
napisa. Podobnie zreszt jak ja. No, ale ja byem jakby t przymuszon stron
naszej znajomoci.
Min rok, min nastpny. I nieoczekiwanie przyszed list od niego, znw
dugi, serdeczny, wylewny i peen tych samych pokus, jak za dawnych lat. Nie
ma pan pojcia, jaki grzybny jest ten rok, pisa. Borowiki, podgrzybki, kurki,
malaki, rydze, kanie, co pan chce. Kanie na maseku, palce liza. Niech si
najlepsze kotlety schowaj. Czy rydze z cebulk w mietanie, pysznoci. A
najwicej ich tam, gdzie groby. Nikt tam nie zbiera. I czego si ludzie boj?
Mnie wszystko jedno, z grobw czy nie z grobw. Takie same grzyby. Kto by si
zastanawia, co tam w ziemi pod spodem. By si zastanawia, to trzeba by nie
chodzi, nie jedzi, nie stawia domw, a nawet nie ora, nie sia, bo cay
wiat dotychczasowy tam jest. Musielibymy fruwa ponad ziemi czy nawet
wynie si z niej. Tylko gdzie?
Wszyscy zbieraj, susz, marynuj, sma. A wieczorami tu grzybki, tam
grzybki. P literka, literek. Nie ma pan pojcia, jak wesoo jest. A jad pan
grzyby kiszone? Rarytas. Jest tu jedna mistrzyni, ktra kisi. Tylko na kiszenie
najlepsze s gski. A na gski, gdyby pan przyjecha, byaby akurat pora.
Prosz zaraz da zna. Niech pan chocia na te kiszone przyjedzie, zapraszam.
Rozmawiaem z ni, ukisi, jeli pan przyjedzie.
Tam, gdzie groby, uderzyo mnie to. Omal w odruchu uniosem
suchawk, eby do niego zadzwoni, przyjedam. I w tej samej chwili
odoyem j. I tak prawie kadego dnia odtamtd. Podnosiem i odkadaem,
e lepiej jutro. Mimo e za kadym razem jakby co mi podpowiadao, e jeli
nie teraz, to ju nigdy. I odkadaem, e jutro. Raz ju wykrciem jego numer,
odczekaem do drugiego sygnau i odoyem. Innym razem usyszaem nawet
jego gos w suchawce:
Halo! Halo! Cholera jasna, znw si kto nie moe dodzwoni. Szlag by
traf te telefony!
Z trudem powstrzymaem si, eby nie powiedzie, to ja, panie Robercie.
A kiedy miaem wolny dzie, nalaem sobie kieliszek koniaku, wypiem.
Potem drugi, trzeci. Pan Robert? To ja. Przyjedam. Chwila ciszy w suchawce,
pomylaem, widocznie tak jest zaskoczony, po czym jakby westchnienie:
Nareszcie. I c si stao, e pan si wreszcie zdecydowa?
Tak mnie te kiszone grzyby zachciy, panie Robercie. Nigdy nie jadem
kiszonych grzybw.
Tylko to trzeba byo wczeniej da zna. Czy ta pani zdy ukisi? I
musi przecie nazbiera. A nie wiem nawet, czy s teraz gski.
Nie szkodzi. artowaem. Po prostu trzeba si kiedy zdecydowa i
zdecydowaem si.
Ciesz si. To zrozumiae. Zapraszam pana i zapraszam ju tyle lat.
Nie odczuem jednak w jego gosie, e si ucieszy, jak bym mg si
spodziewa po tych wszystkich jego listach, a tym bardziej po tym ostatnim.
Przyjechaem w sobot pod wieczr do niego do domu. Bo przecie nie wie
pan, gdzie to jest, powiedzia mi przez telefon. Sam by pan nie traf. I w
niedziel z rana ruszylimy nad ten zalew tutaj.
O, pikny ma pan samochd. Musi taki samochd kosztowa. A ja,
widzi pan, tym maluchem. Sta ten jego maluch przed domem. Blachy
niedawno zmieniaem. Korozja go cakiem zjada. I haruj jak w. Cay dzie
w sklepie. Nie mam nawet przerwy na obiad. Tu si niczego czowiek nie
dorobi. Nawet na pamitkach. A gdy wsiedlimy ju do samochodu: O, i od-
twarzacz pan ma. To pan ma, tamto pan ma. Tak go pochon ten mj
samochd, e wyzwoli w nim potok narzeka. Z tego wszystkiego zapomnia
mi powiedzie, jak mamy nad ten zalew jecha. Dopiero gdy znalelimy si ju
w lasach, na ostatnim odcinku drogi do zalewu, nagle ockn si, zaskoczony:
Skd pan drog zna?
Z paskich listw, panie Robercie. I z mapy.
To chyba ze sztabowej, bo tego zalewu na drogowej nie ma. I na
szczcie jakby niewiara pojawia si w jego sowach. -Z moich listw? Nie
pamitam, ebym panu drog opisywa.
Tyle lat, tyle listw, panie Robercie. Skd pan moe pamita? Ja z
kadego prbowaem co wyowi. Najlepszy dowd, jak czytaem te paskie
listy. Tym bardziej e miaem od dawna zamiar tu przyjecha.
To prawda, napisaem si tych listw do pana, napisaem -uspokoi si
troch. Nie na kady mi pan odpisywa. Ja do pana dwa, trzy, pan najwyej
jeden. I przewanie par zda. Albo tylko kartk, dzikuj, pozdrawiam, ycz.
Nieraz ju mylaem, e nie chce pan tej naszej znajomoci. e pana uwiera. A
przecie... gos jego najwyraniej zabrzmia rozdranieniem. Wic wpadem
mu w sowa:
Bo dla mnie, panie Robercie, napisanie listu to mka. Wol zadzwoni
czy nawet przyjecha, jak pan widzi. Zamiaem si.
Mka? zastanowi si. Przecie to jakby z kim porozmawia,
zwierzy si komu. Tyle e przez papier.
Wanie ten papier.
Co papier?
List papier. Zostawiamy tylko niepotrzebnie lady.
No, a ze mn? Dlaczego w takim razie nie da mi pan do zrozumienia,
ebym do pana nie pisa?
Pan by jedyny, panie Robercie, ktry do mnie std pisa.
Jak to?
Nie mwmy ju o tym.
Moemy nie mwi. I ju do samego zalewu nie powiedzia sowa.
Czuem jednak, jak w tym jego milczeniu narasta wobec mnie nieufno.
Tak e gdy dojechalimy na miejsce, rzuci tylko:
Niech pan tam postawi samochd. A przecie wypadaoby
przynajmniej powiedzie, no, i widzi pan, niech pan si rozejrzy. Jak w tych
moich listach, jak w tych moich listach. Nie musiaem niczego wymyla.
Wyj z baganika, co tam przywielimy, i wykonujc niby wskazujcy
ruch gow, e tam jest jego domek, powiedzia:
Chodmy.
Tyle zawsze byo w jego listach o tym domku, a nie zaproponowa mi
nawet, czybym nie zechcia obejrze.
Sidmy troch na tarasie powiedzia. Rozoy parasol czy woli pan
tak? Po czym wynis wiklinowy stolik, wiklinowe dwa fotele, dwie puszki
piwa, dwie szklanki. Widzi pan napisy? Kupiem te szklanki po tym
wieczorze, na pamitk.
Ach tak, rzeczywicie powiedziaem.
Godny pan moe? spyta. To na razie napijmy si. Potem zrobi co
do jedzenia.
Najwyraniej co go drczyo, pilimy to piwo, a prawie si nie odzywa, od
czasu do czasu bkn jakie sowo bez znaczenia. Mnie natomiast ogarna
zupena bezradno wobec tego, co tu si przede mn roztaczao. I nie
nastrczao mi si adne sowo, ktre warte byoby powiedzenia. Siedzielimy
wic, popijajc piwo, a soce wznosio si i wznosio, jakby po wejciu na
szczyt nieba, zamiast zacz chyli si ku zachodowi, miao zamiar wznosi si
a do zniknicia gdzie tam, sprzeniewierzajc si odwiecznemu prawu. Tak e
nawet to soce jakby zmienio si od tamtych lat, kiedy kadego dnia
zachodzio za widoczne w dali wzgrza. Nic tu ju nie byo podobne do siebie.
Od lasw niby cigno ywic, lecz i tej ywicy nie mogem jako uwierzy. Jej
zapach wyda mi si mdy, zwietrzay, jakby mao gorzki. A przecie kiedy a w
nosie wierci, zy wyciska, zwaszcza gdy si zbierao ywic z wysuonych
drzew. Tylko e te drzewa rosy jedynie w moich oczach, bo patrzc na to
wszystko, patrzyem w siebie. Nie udao mi si jednak zbyt wiele z pamici
wyowi. Nawet gdzie tu pyna Rutka. Moe dlatego, e nad wszystkim
panowa zalew, nad ziemi, niebem, lasami, pamici. Tym bardziej e ten
zalew szumia, haasowa, ba, dygota od pokrzykiwa, nawoywa, piskw,
miechw, jakby pokazujc mi swoj moc zmieniania wiata. Brzegi jego
wydaway si rozpycha daleko w gb lasw. Czy moe lasy same mu
ustpoway, robic miejsce dla wygrzewajcych si cia, ktre wci wysypyway
si z domkw, z przyjedajcych samochodw, wychodziy z wody A wod
zacielay dki, kajaki, dmuchane materace i gowy, gowy w kolorowych
czepkach, jakby czogajce si niespiesznie po powierzchni we wszystkie strony
bez celu, bez sensu. Znikay, by znw si pojawi kilka metrw dalej,
wyskakiway ponad taf, jakby prboway si wyrwa z uwizienia. Mnstwo
tych gw. Przypominay mi niegdysiejsze grele, nenufary w szeroko rozlanym
zakolu Rutki, gdy nadszed czas ich kwitnienia. Poczuem si w tym wszystkim
niczym cier, ktry zdolny jest tylko bl zadawa, bo na nic innego widocznie
ju mnie nie sta. I postanowiem wyjecha jeszcze dzisiaj przed wieczorem.
Miaem wanie powiedzie to panu Robertowi, gdy on pierwszy,
przerywajc to nasze milczenie, powiedzia:
Pisaem chyba panu w ktrym licie, e mam zamiar sprzeda ten
domek.
A daj panu sowo, nigdy mi o tym nie pisa. Po c by mnie wwczas
zaprasza? Na poegnanie tego domku?
I wynios si. Std, z miasta i w ogle. Nie wiem jeszcze kiedy. Czekam,
eby jaki kupiec si traf. Jest jeden, ale chciaby na raty. A wie pan, co to
raty. Pierwsz, drug rat zapaci, a z nastpnymi bdzie zwodzi. Z ratami tak
ju jest, e zawsze s pilniejsze sprawy, raty mog poczeka.
To moe ja bym kupi? zaartowaem. I w tej samej chwili poaowaem
tego artu. Sowa jakby ominy moj wol, moje myli, moje zamiary i same
si ustanowiy. Zwaszcza e miaem mu w tej wanie chwili powiedzie:
Przykro mi, panie Robercie, lecz dzi przed wieczorem musz ju wyjecha.
Duga droga przede mn, a rano powinienem by na miejscu. Obowizki,
rozumie pan.
Pan? zamia si, lecz w tym miechu jego nie odczuem, eby
zrozumia to jako art. Pan? powtrzy z odcieniem szyderstwa w gosie. A
to pan mnie ubawi. Mieszka pan w innym kraju, ile kilometrw std. A tu
miaby pan letniskowy domek. I co, te by pan najwyej na dzie, dwa
przyjeda?
Czasem i na dzie, dwa dobrze zmieni kraje brnem jednak dalej
jakby na przekr sobie, na przekr niemu, e nie wzi tego za art.
I przyjedaby pan? Ju to widz. Tyle listw, tyle lat i nie mogem pana
namwi. A teraz by pan przyjeda. Ju to widz. I jak czsto?
To by zaleao.
Od czego?
Od okolicznoci.
Jakich?
Rnych. Okolicznoci nie dadz si przewidzie.
Ale taki domek nie moe sta i czeka, a okolicznoci bd panu
sprzyja. Trzeba go doglda. Nie mwic, e cigle jest co do naprawienia. I
zodziejstwo zaczo si ju panoszy. Nie ma tygodnia, eby gdzie si nie
wamali. Prbowalimy ustanowi spoeczne dyury, ale jeden przyjecha, drugi
zapomnia, a trzeciemu co wypado. Najlepiej byoby kogo wynaj do
pilnowania, ale musiaby tu mieszka. A po krtkim namyle, ju spokojnie,
jakby dopowiadajc: A pan by moe raz na rok...
Moe dwa poddawaem go dalszej prbie, bo niezrozumiay wyda mi
si jego opr.
Spojrza na mnie podejrzliwie.
Niechby nawet. Ale po co? Po co? wyrzuci poirytowanym gosem.
Po to samo, po co wszyscy tu przyjedaj powiedziaem. Cho nie
wiem, czy sam siebie nie poddawaem prbie. Pooddycha wieym
powietrzem. Odpocz, oderwa si od wszystkiego.
Co pan takie rzeczy opowiada?! gniew nim targn. Gdzie pan ma
teraz wiee powietrze? Ani powietrza, ani wody, niczego. Kto czuje, czym
oddycha? Oddycha si, bo organizm kae. A niechby nawet, to pomoe co
komu, jak si przez sobot, niedziel nawdycha. Czy nawet przez ten miesic
urlopu, czy ile tam. Nic ju nikomu nie pomoe. Czy oderwa si, odpocz tu
przyjedaj, pan myli? Odj raptownie szklank piwa od ust, a mu troch
piwa chlusno na koszul. Nie widzi pan, e tu zrobio si cianiej ni w
blokach? W bloku przynajmniej, choby dziesi i wicej piter, nie musz
nikogo zna. Dzie dobry, dzie dobry, to wszystko. I nie z kadym, spode
mnie, z nade mnie nie musz. I tak samo wyej, niej, nie musz. Bywa, e
przez tydzie czowiek si nie otrze o ssiada. A wychodzi pan w innych
godzinach, w innych przychodzi, to w ogle moe pan go nie spotka, a
dopiero gdy go umarego wynosz. A tu chcesz, nie chcesz, musisz. Ledwo pan
przyjedzie, ju pana oba jak mrwki. I swdz, szczypi, obgryzaj. Po
tygodniu urlopu, a nie wiem, ja, nie ja. Bo niech pan mi powie, ilu ludzi zmie-
ci si w czowieku, eby jeszcze czu si, e to on? Czowiek jest, o, jak ta
szklanka, nie nalejesz wicej, ni si zmieci. Mam sklep w miecie, a nie z
miasta znam prawie cae miasto. Std. I eby tylko z imienia, nazwiska, jaki
zawd, stanowisko, adres, telefon, daoby si wytrzyma. Mam ju ca
szufad wizytwek. I co? Martwe le. A ile ju razy przepisywaem notes, eby
go przynajmniej odciy od tych, co umarli. I tak jest wci grubszy. Ale
daoby si wytrzyma. I nie o to mi chodzi. Tylko e tutaj czuj si jak w
mrowisku, a kto chce by mrwk? Tutaj niczego panu nie oszczdz.
Wywalaj najintymniejsze rzeczy z siebie, jakby si wyprniali. Nie ma
gorszych miejsc, ni gdzie wszyscy musz razem i wszyscy w sezonie. Kto z
kim, kto przeciw komu, kto nad kim, pod kim, kto za co, kto to czy tamto
ukrywa, komu si wydaje i rnych, rnych rzeczy moe si pan nasucha.
Chciaby pan choroby, prosz bardzo. Temu to dolega, temu tamto, ten ma to
wycite, tamten tamto, a ten jeszcze co innego. Kto obstrukcj, kto biegunk,
prosz bardzo. Nawet orgazm, prosz bardzo. Ta ma za kadym razem, a ta
nigdy jeszcze nie miaa. Siedz, le i wzdychaj. A nie wie pan, jak si po
zalewie niesie. Jeszcze domek przy domku, a niech tak gorco jak dzisiaj,
wszdzie drzwi, okna pootwierane, jak pan widzi, to nie tylko po ssiedzku sy-
cha, zewszd sycha. Z wody na brzeg sycha, z brzegu na wod, czy z
tamtego na ten. Czowiek nie ucieknie od tego, e syszy. Nie ucieknie, e widzi.
Choby nie chcia sysze, widzie. Samo mu w uszy, w oczy wchodzi. A
przecie nie przyjeda tu po to, eby si zamkn w domku. Najcichszy szept
si tu zwielokrotnia, najmniejszy szczeg olbrzymieje. Nie chciaby pan, a
musi pan wszystkie brzuchy zna, wszystkie ppki, tyki, ylaki na nogach,
szramy po operacjach. Nie ma ju gdzie wzrokiem uciec, nie ma suchem.
Nawet myli pana staj si mietniskiem cudzych myli. A pan chciaby...
Nie poznawaem go. By zupenie kim innym, ni go sobie wyobraaem z
jego listw. Czyby co si stao, e a tak zmieni si? A ju zupenie nie
mogem zrozumie, dlaczego mnie tak zniechca do tego miejsca. Zaprasza
mnie, wrcz kusi przez tyle lat, a gdy wreszcie przyjechaem... I przecie
powinien si domyli, e to by tylko art z tym domkiem. Ale moe ju
wczeniej, w drodze, gdymy tu jechali, nabra wobec mnie podejrze, e i ja
jestem kim innym, ni sobie wyobraa z moich listw. A ten domek tylko mu to
potwierdzi.
A pan chciaby... powtrzy, jakby ju do swoich myli tylko. Niech
pan mi wierzy, wracam do domu, to musz si od pocztku do siebie
przyzwyczaja, zbiera si a gdzie od dziecistwa, od pierwszych sw,
pierwszych myli, pierwszego paczu, eby znw poczu, e to ja. Tu si yje jak
na ekranie. A co czowiek bez tajemnic, co? Niech pan sam powie. I niemal
zoci zakipia: Sprzedam ten domek, jak mi Bg miy! I wynios si.
Wla sobie resztk piwa z puszki do szklanki i zapatrzy si w ten
szumicy przed nami zalew, pograjc si znw w milczeniu. Wypadao mi co
powiedzie, moe nawet oczekiwa tego ode mnie. Nic jednak nie przychodzio
mi do gowy prcz tego, e musz przed wieczorem wyjecha. Uznaem jednak,
e to nie jest odpowiednia chwila, aby mu to powiedzie. Spytaem go wic
tylko jakby od niechcenia:
A gdzie te groby, o ktrych mi pan pisa, e tam najwicej grzybw?
A co, chciaby pan pj na grzyby? To nie teraz, nie teraz. I zerwa si
od stolika. Przynios jeszcze piwa. A moe zrobi co do jedzenia? Nie
zgodnia pan? To pniej zrobi. Przywiozem kurczaki z rona, tak e tylko
odgrza.
Po chwili, wracajc z nowymi puszkami piwa, nagle zatrzyma si w p
drogi:
Niech pan spojrzy tam. Jaka nowa chyba. Nigdy jej tu nie widziaem.
Musz si dowiedzie, co za jedna. Tamta tam. No, niech pan spojrzy.
Postawi te puszki z piwem na stole, pootwiera, nala sobie, mnie. Powiem
panu, e jeszcze to mnie tylko tu trzyma. Inaczej dawno bym sprzeda. Upi
troch piwa i znw zacz si rozglda, jakby zupenie innymi oczyma, roz-
iskrzonymi, niemal drapienymi, mnie darzc od czasu do czasu, jedynie w
przelocie, ni to umiechem, ni to szyderczym grymasem. Tamta te niczego.
O, tam, do dki wsiada. J znam. Oj, lubi, lubi, a co potraf! A poka panu
jedn, ssiadk, dwa domki dalej. Tylko chyba jeszcze nie przyjechaa.
Powiem panu, suchaem go, a nie wierzyem, e to pan Robert. Ten sam
pan Robert z tych wszystkich listw, kartek, telefonw. I zastanawiaem si, co
jest w nim prawd, biorc razem i to, co teraz mwi, i to, co pisa mi przez tyle
lat. A moe ani jedno, ani drugie? Nie dawaem jednak nic po sobie pozna.
Czy, o, tamta, niech pan spojrzy. Brzegiem zalewu idzie. Nawet spoglda
w nasz stron. Jedynie jeszcze to przy wszystkich niedogod-nociach. Bo tu
jakby pan z natury tak wyjmowa. A wyj z natury, o, to nie to samo, co z
ulicy czy kawiarni. Eh, natura, natura. Najbardziej przygitego odprostowuje. I
c ona si tak bka? O, kadzie si. Bdzie si opala. Caymi godzinami
potraf w socu lee. Z pocztkiem lata ju na Murzynk opalona. Ale jeli
mam by szczery, nie bardzo lubi takie opalone. Cho opalone s duo
atwiejsze. Nie mog przecie zmarnowa tej caej mki leenia na socu. A
wiadomo, nie mczyyby si dla tych swoich lubnych baranw. Im ka
brzuchy zbija na dkach, kajakach. Bo te dugo mona z takim lubnym?
Rok, dwa i dosy wiernoci. Na szczcie wiat odrzuci te wszystkie przesdy,
nawyki, przyzwyczajenia. Na duszy zwizek ju czowieka dzisiaj nie sta.
Kady za czym goni, do czego si wspina, to z kim drugim jak z kul u nogi.
Mwi si ju nie chce, a tu trzeba. Nie ma o czym, a tu trzeba. Zdarzaj si,
nie powiem, maestwa do mierci. Ale to ju zabytki. Niedugo bdzie si do
takich wycieczki prowadzi, jak do zamkw, katedr, muzew. Maestwo,
prawd mwic, to dzisiaj spka z ograniczon odpowiedzialnoci. Upada,
zakada si drugie. I si krci, aby jako, aby dalej, aby do koca. Diaba warte
to nasze ycie, powiem panu. Te wszystkie nasze sny, marzenia, nadzieje.
Nagle oczy mu si zaiskrzyy. O, niech pan spojrzy. Przyjechaa. No, ta
ssiadka. Zobaczy pan j, jak si w kostium przebierze. Wzrok nie chce z niej
zej. Czasem topless si opala. A jake, przyszo i tutaj. Dlaczego miaoby nie
przyj. Pod tym wzgldem nie ma granic, jzykw i tych rnych dyrdymaw.
Musz j kiedy na dk zaprosi. Moe zdarzy si okazja. Owszem, kaniamy
si sobie. Ale co mnie powstrzymuje, nie mog si przemc. Ju, ju i
opuszcza mnie odwaga. Moe na pocztek lepiej by j byo na jeyny zaprosi?
Moe ju dojrzay. Pjd w przysz niedziel do lasu, zobacz. Tylko moe nie
chcie, e kuj. Szkoda, e nie ma ju poziomek. Jeszcze tylko to mnie trzyma.
Bo niech pan sam powie, co ma czowiek tak naprawd z ycia? Za te wszystkie
starania, zabiegi, bezsennoci, strapienia, co ma? A niech pan doda jeszcze
choroby, inne nieszczcia, co ma? Posiedziaby pan tak cay dzie w moim
sklepie. Z pamitkami. He! he! he! Sprzedam w choler i ten sklep!
Upi troch piwa ze szklanki. Oczy co dopiero mu wrzay, nagle stay si
jakby zgase, spowiae. A po chwili milczenia gosem podobnie zgasym,
spowiaym powiedzia:
Jeszcze gdyby pan wiedzia, co si tutaj kiedy stao. Chyba e kto
umie wszdzie y.
Wiem, panie Robercie zdecydowaem mu si wreszcie to powiedzie.
Uznaem, e byoby nieprzyzwoicie, gdybym to zatai. Zwaszcza e gdy tu
jechalimy, nabra wobec mnie podejrze, skd znam drog.
Skd? Przeraenie pojawio si w tych jego oczach. Nie z moich listw
chyba? Nigdy panu o tym nie pisaem. Nigdy.
Urodziem si tu.
Gdzie tu? -Tu.
Jak tu? Gdzie tu?! Zdumiaa mnie jego gwatowno, z jak prbowa
zaprzeczy mojemu wyznaniu. To chyba e pana wtedy nie byo. Tu nikt nie
ocala. Nikt.
A jednak, jak pan widzi, ocalaem, jeli mona tak powiedzie. W jakim
sensie nie tylko ja, lecz i pan, i wszyscy tu nad zalewem jestemy ocaleni.
Wszyscy, ktrzy yjemy.
Ale wtedy tu nikt. Nikt nieomal si zaperzy. Widzi pan te wzgrza.
Mieszkalimy tam w czasie wojny. I jednego dnia gruchna wie, e tu si
wsie pal. Zapaa mnie matka za rk, dzieckiem byem, i pobieglimy na
najwysze wzgrze. Winnica si nazywao. Sta ju tam tum ludzi. Niewiele
widziaem, prcz morza dymw ponad lasami. Starsi jednak wszystko widzieli.
Ponce domy, stodoy, chlewy, oszalae zwierzta, ludzi, jak do nich strzelaj.
Wzia mnie matka w pewnej chwili na rce, ale te nic wicej prcz tych
dymw. Uklka, kazaa i mnie uklkn, bo wszyscy uklkli. Kazaa mi
paka, bo wszyscy pakali. Tylko e mnie zachciao si mia. Miaa matka
rzsy poczernione i od ez ciemne strumyki zaczy spywa jej po twarzy. Nie
mogem si powstrzyma. Ludzie odwrcili na mnie gowy, a kto powiedzia:
mieje si, a tam ludzi morduj.
Matka si zawstydzia. Zerwaa mnie z klczek, pocigna za sob. Nie
ogldaj si. I zeszlimy ze wzgrza.
A groby tam s. Wskaza rk na las. Po chwili rzuci: -Musz... Moe i
temu na raty. Pi, dziesi czy ile rat, wszystko mi jedno.
Powiem panu, zastanawiaem si nawet, kiedy pan wyszed z domku pana
Roberta, czy nie jest pan moe od tych rat. Tylko e to musiaby pan spaci ju
ostatni rat. Nie wszedby pan przecie inaczej do jego domku. Skd by pan
wiedzia, gdzie jest klucz? Ostatnia rata do rki i dopiero, powiedzia wtedy na
tarasie.
yje, yje. Dlaczego miaby nie y. Kt by mi przysya pienidze za
pilnowanie. O, podwyszyem opat kiedy od domku, to nastpna koperta
przysza ju z podwyk. Chocia panu Robertowi nie miaem zamiaru
podwysza. Nikt nie mieszka, nikt ze znajomych nigdy nie przyjedzie, to za
co? Dach tylko zeszej jesieni zacz troch przecieka. Lao, e to lao. Z
kocem lata si zaczo, to licie z drzew ju opady, a wci lao. Ani
kawaltka soca w cigu dnia. W dzie, w nocy lao. Nie pamitam takiej
drugiej jesieni. Zalew podnis si a pod pierwsze domki. Na szczcie stoj
na betonowych supach, widzia pan. Lubi deszcz, ale za dugo ju lao. W
sypialni u pana Roberta, na grze, zaczo przecieka. Mylaem, przestanie
pada, to zaraz naprawi. A tu ani na chwil nie przestawao. I musiaem w
deszczu. Now pap pooyem na kawaki dachu. A niedawno dwie deski
wymieniem w tarasie, zbutwiay. Wszystkie zamki naoliwiem w drzwiach,
zawiasy w oknach, posprawdzaem gniazdka, kontakty, przewody. W takim
niezamieszkanym domku rwnie si psuj. Gdybym mia adres, napisabym
mu. Czsto myl o nim, niech pan mu powie. Wiem, wiem, mwi mi pan, e
nie zna go pan. Ale gdyby kiedy, nigdy nie wiadomo.
Najbardziej mnie martwi, jak si czuje po tej operacji. Tak, mia i na
operacj. Nie
;
nie wtedy mi to powiedzia. Nastpnym razem gdy przyjechaem,
jak mnie ta mga, mwiem panu. Nie widziaem si z nim, przez telefon tylko
rozmawiaem. Ale mieszka jeszcze tam, gdzie mieszka. Czy sklep jeszcze mia,
tego panu nie powiem.
Gdy si wyprowadzi ju, prbowaem si czego od jego ssiadw
dowiedzie. Powiedzieli mi wtedy, e najpierw sprzeda sklep, a mieszkanie
potem. Ale gdzie si wynis, nikt nie wiedzia. I kady mwi, e waciwie to
go mao zna. I raczej ze sklepu ni z ssiedztwa. A w ogle to rzadko go
widywali, czasem tylko, jak wychodzi czy przychodzi, dzie dobry, dzie
dobry, to wszystko. Nie by za rozmowny.
Tak samo ten, co sklep od niego kupi, nic nie wiedzia. Nawet jakby si
poczu uraony, gdy go spytaem, czy co moe wie.
Skd miabym, panie, wiedzie? Zapaciem, co ceni. Nawet si nie
targowaem. Punkt dobry. Czego pan ode mnie chce? Pamitek nie prowadz.
O, warzywa, owoce. Wynis si, to widocznie si wynis.
Nad zalewem te nikt. Niektrzy nawet nie zauwayli, e domek ju od
paru sezonw stoi pusty. Robili oczy, jakby si dziwili, dlaczego nie przyjeda.
Pan Robert, mwi pan? Ale w ktrym to byo sezonie? W ktrym to sezonie?
Tak, pamitam, rzeczywicie. I wynis si rwnie z miasta, mwi pan?
Zadzwoniem do niego, zanim si jeszcze wynis, e chciabym
przyjecha. Ani cienia radoci nie okaza.
Teraz, jesieni? gos jego wyda mi si suchy, nawet jakby
rozdranieniem zabrzmia.
A czy to panu co komplikuje?
Nie, tylko zaskoczy mnie pan. Trzeba byo latem.
Nie mogem latem, panie Robercie. I chciabym zobaczy, jak jesieni
tam jest.
Zima zaraz bdzie. Licie z drzew ju prawie opady. Tylko patrze, nieg
sypnie. I co pana tam tak cignie, co? Jeszcze pan moe poaowa tego.
Pomylaem, e moe co ze zdrowiem jego nie w porzdku. I spytaem:
A jak paskie zdrowie?
Stosownie do wieku odpowiedzia krtko. Wanie wybieram si na
operacj.
Czy to co powanego?
To si okae. Na razie czekam na ko w szpitalu. Obiecali mi. Moe to
by nawet jutro, pojutrze. Maj mnie zawiadomi. Mam ju walizk z rzeczami
spakowan. Nie mgbym z panem pojecha. Domku jeszcze nie sprzedaem.
Moe pan si zatrzyma.
Powiedzia mi, gdzie klucz znajd. Pod tarasem, u belki, na gwodziu wisi.
I ebym z powrotem tam powiesi, gdy bd odjeda. Gdzie prd mam
wczy, jeli chc mie wiato, ciep wod. No, i ogrzewanie, bo zimno ju
przecie. Gdzie pociel jest, gdzie rczniki, gdzie to, tamto.
A pan przewiduje, e kiedy ze szpitala wyjdzie? spytaem.
Skd mog wiedzie? rzuci niemal opryskliwie, jakby chcia uci
nasz rozmow.
Moe mgbym pana odwiedzi, gdyby jeszcze?...
Po co? Szpital to nie miejsce na odwiedziny. I nie lubi.
A moe mgbym w czym pomc?
Pan mnie? Dobre sobie ironi zabrzmiao w suchawce, a mnie to
niemile uderzyo.
Mam jednak nadziej, e si jeszcze kiedy spotkamy.
Spotkalimy si przecie.
I to byy ostatnie jego sowa.
3
Czy mymy si ju kiedy nie spotkali? Tylko gdzie, kiedy? Jakby znajoma
wydaje mi si paska twarz, gdy tak na pana spogldam. Zreszt wszed pan
tylko, od razu wydaa mi si znajoma. Ale moe pan tylko podobny do kogo, z
kim musiaem si kiedy spotka. Nie wiem, kto by to mg by. Gdybym sobie
go przypomnia, moe bym sobie przypomnia, i gdzie my, kiedy. Zdarzaj si
przecie ludzie podobni do siebie i czasem mona wzi kogo za kogo innego.
Zwaszcza jeli si z kim byo blisko, a ju nigdy go si potem nie widziao, to
chciaoby si go odnale nawet w kim obcym. Zreszt czy kto do kogo
podobny, jakie to ma znaczenie. Z latami stajemy si sami do siebie mao
podobni. I nawet nasza wasna pami nie zawsze chce nas pamita, jacy
kiedy bylimy. To co mwi o innych.
Czsto i tu tego dowiadczam. Wszystkich znam, wszystkich mam
spisanych, kto w ktrym domku mieszka, a z pocztkiem sezonu, kiedy zaczn
si zjeda, niektrych musz sobie od nowa przypomina, czy ci sami.
Zastanawiam si nieraz, czyby twarz ludzka moga si tak zmienia od sezonu
do sezonu? S co prawda twarze, ktre jakby w ogle uciekay przed pamici.
Moe pan codziennie na tak twarz patrze, a wystarczy do nastpnego sezonu
jej nie widzie i nie wie pan, obca czy ju pan j kiedy widzia. Ale s i takie,
co ledwo przelotnym spojrzeniem pan na ni rzuci, a uczepi si ju na zawsze
paskiej pamici.
Szedem nieraz przez miasto zatoczon ulic, ludzi gszcz, e bez
przerwy si czowiek o ludzi ociera, i mogem niczego nie widzie, budynkw,
reklam, wystaw, samochodw, a ludzkie twarze migay mi jak krtkie byski
jedynie, wtem nagle spord tych byskw czyja twarz, nie wiadomo dlaczego
ta, nie inna, wdzieraa si w moj pami i ju na zawsze w niej zostawaa. O,
nosz w sobie nieskoczono takich twarzy, jakby pocztych w tych krtkich
byskach. Nie wiem czyje, nie wiem gdzie, kiedy, nie wiem o nich nic. A yj we
mnie. Ich zamylenia, spojrzenia, smutki, bladoci, grymasy, gorycze yj we
mnie, zatrzymane jak na fotografach. Z tym e nie s to zwyke fotografe, na
ktrych raz kto zatrzymany, ju taki jest na zawsze. I po latach sam siebie
nieraz nie rozpozna, e to on. A nawet gdy wie, e to on, nie chce uwierzy. Na
tych, ktre moja pami zrobia, choby w przelotnym spojrzeniu, wszystkim
tym twarzom przybywa z latami zmarszczek, bruzd, powieki zaczynaj im
opada. I na przykad kto mia wielkie oczy, a teraz szparkami tylko widzi.
Kto si umiecha, pokazujc rzdy rwniutkich biaych zbw, a zostay mu
otwarte tylko w tym umiechu usta. Mwic szczerze, nie powinien si ju
umiecha. Czy pikna kobieta, to mnie w tym bysku jej twarzy uderzyo, a
teraz nie chciaby pan jej spotka. Znaem kilka piknych kobiet i powiem
panu, ile razy pami moja przypomni mi ich zdjcia, zastanawiam si, czy
pikne kobiety nie powinny umiera przedwczenie.
I kt ja jestem, jakie mam do nich prawo, e zapady mi przypadkowo w
pami i s ze mn, jakby moje ycie byo i ich yciem? Czuj si tymi
twarzami niczym pieczciami cay w rodku obity. Prbuj je zapomnie,
nadaremno. A nawet nieraz mam wraenie, e one same dopominaj si, abym
ich nie zapomina. O, nieatwo jest y z tyloma twarzami w sobie, nie wiedzc
o nich nic.
Jakkolwiek bywa i odwrotnie. Jechaem na przykad z kim w pocigu,
siedzielimy naprzeciw siebie i, jak to w pocigu, z koniecznoci troch
rozmawialimy, pamitam dzie, miesic, godzin, o ktrej pocig odjeda, o
ktrej mia na miejscu by, on wysiad, ja pojechaem dalej i nawet mylaem
potem o nim, a twarzy jego nie pamitam. To i my moglimy kiedy jecha w
tym samym pocigu, w tym samym przedziale, moglimy rozmawia, mogem
potem myle o panu, a teraz twarzy paskiej jako nie umiem sobie
przypomnie, prcz tego, e wydaje mi si znajoma. Moglimy i samolotem
lecie, statkiem pyn. Pan mnie sobie nie przypomina, co?
Nie, nie mam pretensji. Nie musia pan przecie na mnie zwrci uwagi.
Bo niby dlaczego? Pamici nie obowizuje wzajemno, tak e nie musia pan.
Ja chociaby dla porzdku prbuj sobie to i tamto przypomnie, eby jako to
wszystko uoy. Moe wtedy uda mi si odnale i siebie. Porzdek to nie tylko
to, czego si zakazuje, a na co si zezwala. O, nie tylko to. Moe w ogle nie to.
Czasem mam wraenie, e to jakby odwrotna strona ycia, gdzie wszystko ma
swoje miejsce, swj czas, wszystko toczy si nie jak samo chce, a nic nie jest w
stanie wyj poza ustalon przez porzdek miar. Nie wiem, czy si pan ze
mn zgodzi, ale to porzdek zamienia nasze ycie w los. Nie mwic, e
jestemy tylko drobinami w porzdku wiata. Dlatego ten wiat jest dla nas
taki niepojty, jak przystao na drobiny. Bez porzdku czowiek by siebie nie
wytrzyma. wiat by siebie nie wytrzyma. A nawet Bg czy bez porzdku byby
Bogiem? Tylko e czowiek jest najdziwniejsz istot na tym wiecie, kto wie,
czy nie dziwniejsz od Boga. I nie chce zrozumie, e lepiej dla niego, gdy zna
swoje miejsce, czas, swoje granice. Przecie to, e si rodzimy i umieramy, jest
ju porzdkiem, ktry nakazuje nam y.
Powiem panu, e nawet tu nie zgodzibym si pilnowa, gdyby nie
przystali, e nie bdzie tak dalej, jak si komu podoba i jak dotd byo.
Pilnowanie domkw te przecie wymaga rezygnacji z czego za cen czego.
Powiedziaem, zgodz si, ale musz zaprowadzi tu porzdek. To nic, e tu
natura. Odkd czowiek opuci natur, zgodzi si tym samym na inny
porzdek. Gdyby y dalej w naturze, natura by go pilnowaa. Ale skoro mam
ja...
Zaczem od wyznaczenia cieek, bo chodzili, jak kogo nogi niosy.
Wydeptali traw, e nie tylko przed domkami, ale gdzie pan nie spojrza,
klepisko. Kazaem poprzywozi opaty, sznurek do wymierzania. Paliki sam ju
porobiem. Narysowaem si tych cieek, zrobiem plan z tej, z tamtej strony
zalewu. I co pan powie, ju mi si przy tych ciekach zaczli buntowa, e
wolno ich ograniczam. Zezocio mnie to i powiedziaem, chc czy nie chc,
ebym pilnowa? Jak chc, to bra si do roboty. Wolno ich ograniczam,
wyobraa pan sobie? A oni mojej nie ograniczaj? Kada wzajemno jest
ograniczeniem. Nie mwic, e nie przyjechaem tu po to, eby ich domkw
pilnowa. Mam te swoje tabliczki, wystarczyoby mi, o, potd. I kto wie, czy nie
za duo, bo, jak na czowieka, zawsze jest za duo. Mgbym sobie y, aby z
tymi psami. Zreszt niedaleko mi ju. W wolnych chwilach chodzibym do lasu,
czyta, sucha muzyki. Tak, przywiozem sobie troch ksiek. Nie za duo, ale
kad mona od nowa czyta, a mona i bez koca. Zawsze lubiem czyta,
jeli czas mi tylko pozwoli.
Na budowach kiedy jeszcze pracowaem, jeli bya tylko biblioteka,
poyczaem sobie ksiki. I przynajmniej przed zaniciem musiaem te kilka
stron przeczyta. Zaleao, jak czowiek by zmachany. Ale nawet gdy bardzo,
musiaem, inaczej nie zasnem. Nawet pijany, a musiaem. Nie rozumiaem, a
czytaem. Nie musi si zreszt od razu rozumie. ycia, choby nie wiem, ile
si przeyo, te si nie rozumie. Wiele rzeczy sobie przywiozem, telewizor, ra-
dio, magnetofon, magnetowid, sporo pyt. Tam, w pokoju mam.
Nie musiabym ich tu wszystkich zna, kto jest kto i z ktrego domku. A
musz, chocia nie s mi do niczego potrzebni. Musz pamita, co, gdzie,
kiedy, kto komu i tak dalej. Musz te ich domki po kadym sezonie. Musz to,
tamto, dziesite, a nie musiabym, bo ju nic nie musz. Nazbieraj grzybw,
to woaj mnie, ebym przyszed, popatrzy, czy nie ma trujcych. I musz i,
bo niechby si tak potruli?
Wolno ich ograniczam. Jakby ktokolwiek wiedzia, co to znaczy. Czy
przychodz tu do mnie z rnymi alami, skargami i musz ich wysuchiwa.
Naturalnie, e i donosz. Jak by bez donosw tyle domkw, tylu ludzi. Czasem
czuj si jak ksidz przy spowiedzi. Tylko e ksiy ucz, jak zapomina.
Odpuszcz i zapominaj. A ja ani nie odpuszczam, ani zapomnie nie umiem.
To kto czyj wolno ogranicza, niech pan sam powie.
Wolno, ju w samym sowie, mona powiedzie, kryje si jej
zaprzeczenie. Podobnie jak w najpikniejszym zudzeniu tli si rozpacz. Bo jeli
rozumie to jako wolno od wszystkich przymusw, to rwnie od siebie.
Przecie czowiek sam dla siebie jest najbardziej dokuczliwym przymusem.
Czsto trudnym do zniesienia. I niektrzy nie s w stanie siebie znie. Stryj
Jan na przykad, eby posuy si najbliszym przykadem. Nic przecie ta-
kiego si nie stao, eby musia zrobi to, co zrobi. A to, co si moe stao, w
kadym razie o co go podejrzewali, mgby jako znie. Nie takie rzeczy
czowiek znosi. Czy powiesi si dlatego, e by wolny? Czy e nie mg si
inaczej uwolni od siebie? Powiem panu jedno, czowiek wolny jest
nieprzewidywalny. Nie tylko dla innych. Przede wszystkim dla siebie.
Gdy tak nieraz si nad tym zastanawiam, dochodz do wniosku, e
wolno to tylko sowo, jak wiele takich sw. Nie znacz, co chciayby znaczy,
bo to niemoliwe. Za wysoko mierz i dosigy zudze. I nie ma si co dziwi,
skoro cae nasze ycie to jedno pasmo zudze. Kieruj nami zudzenia,
powoduj nami zudzenia. Zudzenia nas pchaj, wstrzymuj, wyznaczaj nam
cele. Rodzimy si ze zudze i mier te jest tylko przejciem z jednego
zudzenia w inne.
S przecie takie sowa, ktre nie maj swoich staych znacze. Sowa
wymienne na wszystkie nasze pragnienia, marzenia, tsknoty, myli. Mona by
powiedzie, sowa bezcielesne, zabkane we wszechwiecie innych sw, sowa,
ktre szukaj swoich znacze czy, lepiej byoby powiedzie, swoich wyobrae.
Jak chociaby wieczno, nico. Wic kto wie, czy i wolno do tych sw nie
naley. Takich sw trzeba si jednak strzec, jako e potraf si wcieli w
kade znaczenie i w kade wyobraenie. W zalenoci, na ile gotowi jestemy
si im podda i do czego chcemy ich uy. Wedug mnie to nawet natura nie
jest wolna.
Powiem panu, e jeszcze tylko dzieci mnie tu trzymaj, bo dawno bym to
pilnowanie rzuci. Tak, lubi dzieci. Moe tylko dzieci jeszcze lubi. Siebie? A
dlaczego pan pyta? Siebie nie mam za co. Naprzywo dzieci, to same tu do
mnie przybiegaj. I czego tylko chc ode mnie, zawsze im zrobi, poka,
wytumacz. Robaki im kopi na ryby, zakadam na wdki, ucz ich rozrnia
ryb od ryby, pywa ich ucz. A popsuj co, bez sowa naprawiam. Czasem
zabieram wiksz czy mniejsz gromadk do lasu. Ma si rozumie, za zgod
rodzicw. Uczymy si drzew, eby umiay odrni, ktre db, buk, modrzew
czy wierk. Zbieramy jagody, poziomki, jeyny czy szyszki, odzie. Grzyby jak
odrni trujce od nietrujcych. Nieraz im urzdzam rne zgadywanki, eby
lepiej w pami co im si wryo. Zobaczymy ptaka, to objaniam im, co to za
ptak i jak go nie pomyli z innym ptakiem. Znajdziemy gniazdo, to im mwi,
do jakiego ptaka naley i jakie gniazda inne ptaki buduj. A zmcz si, to
siadamy i opowiadam im. Co? Nie, o tym, co si tutaj kiedy stao, nie. I tak
samo na te groby nigdy ich nie prowadz. Mogyby przesta by dziemi, bo to
wcale nie od wieku zaley, czy si dzieckiem jest.
Nie mam dzieci. Byem onaty, ale dzieci nie mam. Przez to si z on
rozeszlimy, bo ona chciaa mie. Ale dzieci znajomych lubiem. Przychodziem
w odwiedziny, to nie zdarzyo si, ebym nie przynis im prezentu. Cieszyem
si, patrzc, jak si ciesz. Lubiem si bawi z nimi. Ale na myl, e ktre z
nich mogoby by moje, lk mnie ogarnia. I tak samo dzisiaj, e ktre tu, z
tych, mogoby by moje...
Z dorosymi przynajmniej wiem, e niewiele mnie ju z nimi czy. I nie
musi mnie nic czy, prcz tego, jak tu, e pilnuj ich domkw i wymagam
porzdku. Nie dla samego porzdku ani te e porzdek uatwia pilnowanie.
Nie. Tylko e jeli wok jest porzdek, to i w sobie atwiej o porzdek. A e mi
si od czasu do czasu buntuj, to mam t grob, e mog nie pilnowa.
Zadaem, eby we wszystkich domkach wiato gasi o tej samej godzinie.
Przyjedaj przecie wypocz, to powinna by cisza. Myli pan, e wszyscy od
razu to zrozumieli? A skde. W paru domkach naumylnie wiecili przez ca
noc. Zrozumieli dopiero, gdy wymwiem, e tych a tych domkw nie bd
pilnowa. Chyba e kto ma imieniny czy inn uroczysto, to pozwalam duej
t godzin, dwie, ale nie ca noc. Powyznaczaem miejsca na ogniska, z dala
od domkw, lasu, blisko wody. Kiebaski piec, nic nie mam przeciw, ale tylko
do tej a do tej godziny. Potem obowizkowo zala ognisko wod. Chodz i
sprawdzam.
Domki na przykad byy nieponumerowane. Przyjecha kto obcy i bdzi.
Czy do mnie przychodzi, ktry to domek tego czy tego. Musiaem go
zaprowadzi, boby i tak nie traf, gdybym mu tylko wytumaczy. Sam si
zreszt nieraz myliem, kto w ktrym mieszka. Widzia pan, duo tu domkw
takich samych. I od tego waciwie zaczem, e postanowiem ponumerowa
wszystkie domki. Z numerami duo atwiej. Wszyscy powinni przy-klasn,
mogoby si wydawa. A skde. Szo jak po grudzie. Najpierw kady chcia
mie jak najniszy numer. To znw kto wpad na pomys, eby ponumerowa
wedug pierwszestwa, kto kiedy stawia. Tylko e wtedy po numerach ju by
do adnego domku nie traf. Numer pierwszy byby, dajmy na to, gdzie pod
lasem, a numer drugi na tym brzegu zalewu. No, i nie byo jeszcze zgody, kto
jako pierwszy, a kto jako drugi czy dziesity stawia, bo na pocztku wszystkie
domki stawiaa ta sama frma. I nie jeden za drugim, lecz kto da wiksz
apwk czy kto mia znajomego w frmie. To znw powstaa sprawa, od ktrego
brzegu zalewu zacz numerowa. I te nie mogli doj midzy sob do zgody,
bo ten brzeg chcia, eby stamtd zacz, i potem cign dalej. I to samo
tamten brzeg, eby tam zacz, a na tym cign dalej.
I co by pan na moim miejscu zrobi? Chciaem, eby sami ustalili, bo
przewidywaem, e jeli sami nie dojd do porozumienia, nigdy tu nie bdzie
zgody. Bd ich zawsze te numery bolay, e nie pod takimi mieszkaj, pod
jakimi chcieliby mieszka. Zreszt ich domki, ich numery. Ja podjem si
tylko farb kupi, powycina wzory i wymalowa. A o mao krew mnie nie
zalaa. Powiedziaem, chc, ebym te numery wymalowa, bo musz by
wymalowane? To tu bdzie pocztek, tu koniec. I oba brzegi razem, nie osobno.
Myli pan, e na tym si skoczyo? Skde. Przyszo co do czego, to nikt
nie chcia mie numeru trzynacie, e nieszczcie przynosi. Tylko e jaki to
porzdek bez jednego numeru? Moe przecie kto taki si zjawi, kto bdzie
szuka numeru trzynacie. Nie byo rady, zrobiem losowanie i wypado, e
numer trzynacie jest teraz midzy dwadziecia sze a dwadziecia siedem.
Ale niech tak bdzie, widocznie kady porzdek musi by cho troch uomny.
mieci tak samo wyrzucali, gdzie kto chcia, najczciej w las wynosili.
Poszo si, to a urgao lasowi. Kiedy las by nawet z patykw wysprztany
Kazaem poprzywozi torby i wyrzuca w torby, potem wywozi do mietnika do
miasta. Miast i tak ju nic nie uratuje. A niechbym spotka puszk po piwie,
coca-coli czy innym piciu, psy od razu wywchaj, kto rzuci, i pod prg mu
przynios.
Czy opala si, to nie od razu i jak dugo kto chce, tylko jest ostrzeenie
na tablicach, e naley stopniowo, a ysi w czapeczkach. Zdarzyo si raz, e
kto si chcia za jednym zamachem opali, a potem trzeba byo pogotowie
wzywa.
Zrobiem dwie tablice, wkopaem dwa supki, po jednej, po drugiej stronie
zalewu, zawiesiem na nich te tablice i czego si zakazuje, a na co si zezwala,
na tych tablicach w kadym sezonie wypisuj. Przyjedaj, to kady musi
przeczyta, co tam wypisane, bo w kadym sezonie co nowego wprowadzam
czy niektre ostrzeenia zamieniam na wyraniejsze, eby mi si potem nikt nie
tumaczy, e mona to i tak, i tak rozumie.
Chciaby pan moe te tablice zobaczy? Stoj tam, w sieni. Tak, po
sezonie zdejmuj. Moe by mi pan co doradzi, co by jeszcze wprowadzi.
Porzdek nie ma koca. A to moe kiedy, jak pan w sezonie przyjedzie. Sam
pan wtedy zobaczy. Myl jeszcze dwie takie zrobi. A waciwie to by naleao
przed kadym domkiem. A jeszcze lepiej, eby kady na plecach z tak chodzi.
Nie mgby si wtedy tumaczy, e nie mia czasu przeczyta.
Pyta pan, dlaczego to robi? To ja pana spytam, czy zna pan ludzi? Bo co
mi si wydaje, e nie bardzo. Pan by tak mg patrzy na to wszystko przez
palce? I co, i ze wszystkiego rozgrzeszy? e czowiek zosta ju taki stworzony?
To po co w ogle zosta? Nie musiaoby go by. Czy nie mona sobie wiata bez
czowieka wyobrazi? A dlaczego nie? e wiat byby wtedy pozbawiony
wyobrani? A moe nasza wyobrania jest naszym nieszczciem i przez to
nieszczciem wiata? Ja nie mam takiej mocy jak, by moe, pan. Nie wiem,
nie znam pana. Ale chocia tu, w tym miejscu, nie moe tak by. Mogoby mnie
to wszystko nie obchodzi, gdybym nie pilnowa. A e podjem si, jakkolwiek
nie musiaem, to ju zupenie inna sprawa.
O, na przykad od zeszego sezonu na gbsz wod nie wolno bra dzieci.
Nie moje to dzieci, ale nie mogem patrzy, jak ojciec czy matka bior dziecko
na gbok wod, eby je nauczy pywa. Nie bj si, nie bj si. To nie jest
sposb, eby dziecko si nie bao. Raz tak o mao si nie utopio. Ojciec
zachysn si wod i wypuci dziecko. Zanimby kto dopyn, ju by byo po
dziecku. Na szczcie Reks i aps rzuciy si i wycigny.
Dorosym tak samo zabroniem, jeli kto nie umie dobrze pywa. Myl
nawet, czyby nie zarzdzi, eby wszyscy wyrobili sobie karty pywackie. Jak
inaczej sprawdzi, e kto nie umie, kiedy mwi, e umie. Nie bd przecie
przy kadym sta. Moe zrobi kiedy zawody i niech kady pokae, umie czy
nie umie. Z wod nie ma artw. Z wod, z ogniem, z przeznaczeniem.
Z jedn spraw tylko nie umiem sobie poradzi. eby si nie
awanturowali i nie bili on. Mwi on, ale nie obchodzi mnie, ona czy
nieona. S tu tacy, co w kadym sezonie przyjedaj z inn, ale znam swoje
granice. S te tacy, co na kad sobot, niedziel z inn. Zeszym razem by ze
starsz, teraz przyjecha z duo modsz. Nie da si nie widzie. Czy nawet
midzy domkami niektrzy si wymieniaj. Nie da si nie widzie, e mieszkaa
ktra w tym domku, teraz mieszka w tamtym, a za tydzie, dwa a gdzie na
kocu. Nie wnikam w to. Nigdy by mi nawet do gowy nie przyszo spyta tego
czy tamtego, czy to nowa ona. I nie chc te sucha, gdy mi o tych onach,
nieonach donosz.
Raz mi tak donieli, e w jednym domku, daruje pan, nie wymieni
numeru, on j wci bije, nie wiem, on czy nieon. I to zawsze w nocy.
ebym co zrobi. Ale co zrobi? Nie pjd przecie i nie powiem mu, nie bij
pan. Nie mam prawa nawet powiedzie, ony czy nieony, bo nie wiem. Sam
bym nigdy nie uderzy kobiety. Ale jak komu takiemu wytumaczy? Co ja
jestem dla niego? Pilnuj tu tylko, daem si wynaj. Czy na tablicy, gdybym
chcia wypisa, co wypisz? Zabrania si bi on czy nieon? S sprawy, ktre
nie nadaj si na adne tablice.
A ktrej nocy zbudzi mnie krzyk. A moe nie spaem? Zerwaem si,
wybiegem na dwr, psy za mn. Widz, w adnym domku wiato si nie
wieci. Cisza jak to w nocy tutaj. Moe mi si przynio, myl sobie. Nieraz
lubi mi si co takiego przyni, co mnie zbudzi. Z najgbszego nawet snu.
Potem nie chce mi si uwierzy, e to mi si tylko przynio. Co na przykad?
Nie opowiem panu, snu nie da si opowiedzie. Opowiedziany przestaje by
snem. Podobnie jakby Boga chcia pan opowiedzie. Bdzie Bg? Cokolwiek
zreszt czy da si opowiedzie? Opowiedziane jest tylko opowiedzianym, niczym
wicej. I na og niewiele ma wsplnego z tym, jak byo, jest czy bdzie. yje
wasnym yciem. A nie zastyga raz na zawsze, lecz wci snuje si, rozrasta,
coraz bardziej oddalajc si od tego, jak byo, jest czy bdzie. Ale kto wie, moe
w ten sposb zblia si do prawdy?
Niech pan tak zagbi si, niech pan sprbuje jakby t pierwsz myl, o
ile to moliwe, t nie skaon jeszcze niczym, dotkn wiata. Przyzna pan
wwczas, e to, co opowiedziane, nie odwrotnie, ustanawia to, jak byo, jest czy
bdzie, nadaje temu wymiar, skazuje na nico lub na zmartwychwstanie. I
tylko to, co opowiedziane, jest jedyn moliw wiecznoci. yjemy w tym, co
opowiedziane. wiat jest tym, co opowiedziane. Dlatego coraz ciej y. I moe
tylko sny stanowi o nas. Moe jeszcze tylko sny s nasze?
Przyznam si panu, na og niewiele mi si ni. I coraz mniej. W dodatku,
gdy si zbudz, nic ju nie pamitam. Sypiam zreszt le. Z ng mnie nieraz
cina, a poo si, i nie mog zasn. A zasn, to nie wiem, pi czy nie pi,
czy moe pi na jawie albo jawa mi si ni. Da mi tu jeden lekarz z domkw
jakie zagraniczne proszki, e na pewno bd po nich spa. Przyjdzie czasem,
zbada mnie, osucha, cinienie mi zmierzy. Mwi mu, po co, panie doktorze?
Nie musz znw tak dugo y. Wystarczy mi ju tego, co yem. Wezm
proszek, a niech zasn na kamie i niech si w tym czasie co w domkach
stanie. Po proszku i psy mogyby si mnie nie dobudzi, a same nie polec. Nie
otworz sobie same drzwi, bo na klucz zamknite. Nigdy nie braem adnych
proszkw na sen, to i teraz nie bd.
Odkd nie mog tak spa? Odkd pamitam. Z tym e coraz gorzej nie
mog. Kto wie, czy to ju nie mier tak od spania mnie odzwyczaja. Mwi si,
e im bliej czowiekowi do niej, wicej pi. Ale u mnie widocznie jest
odwrotnie. Umr, kiedy cakiem mi si spa odechce. To moe j nawet
zobacz. Spytabym jej, dlaczego nie wtedy? Dawno byoby po wszystkim.
O, i widzi pan, e nie ma mi si kiedy ni. Poza tym i te moje psy broni
mnie, eby nic mi si nie nio. Nie wiem, czy nie lubi, kiedy mi si co ni,
czy nie chc, eby jeszcze sny mnie drczyy. Zaczyna mi si co ni, od razu
li mnie po rkach, po twarzy, kodr ze mnie cigaj albo skaml, jakby
kto si tam, do ktrego domku, wamywa. A zbudz mnie, skacz z radoci,
e mnie zbudziy. Podejrzewam, e co wiedz o moich snach. Bo te przyni
si co nieraz, e ju by si po takim nie najchtniej nie wstao. A wstan, to
jakbym nie mg tego snu z siebie zrzuci. I dalej w nim bdz, bezwolny, nie
czujcy, czy to ja> czy kto za mnie. I wszystko dookoa wydaje mi si dalej
snem.
rodek nocy, id z psami zobaczy, jak tam domki, a wydaje mi si, e id
przez ten sen. Powietrze jak teraz, jesieni, ostre, szczypie po policzkach, czy
zim, jeszcze gorzej szczypie, a nie jestem pewny, czy zbudziem si, czy mi si
ten zalew, domki, psy moje, ktre id ze mn, tylko ni. A nawet powiem
panu, nie jestem nieraz pewny, czy to mj sen. Tak, nie przesysza si pan.
Czy mj, czy to ja si moe komu ni. Komu? Nie wiem. Gdybym wiedzia...
Pamitam, jak babka mwia, e nie zawsze czowiekowi ni si jego sny.
Mog si na przykad ni panu sny umarych, ktre im si nie zdyy
przyni. Czy sny tych, ktrzy dopiero przyjd na wiat. Nie mwic, ze wedug
babki, sny wdruj nieraz po ludziach, po domach, po wsiach, po miastach i w
ogle. I nawet zdarza si, e czasem pobdz. Miao si to czy tamto komu w
tym domu przyni, a przyni si w innym komu. Miao si komu na wsi, a
przyni si w miecie. Miao w tym kraju, a przyni si w jakim odlegym. To
niewykluczone, e i mnie mog si ni takie zabkane sny i dlatego psy od
razu to wyczuj i mnie budz, kiedy co mi si takiego ni.
Babka, musi pan wiedzie, uchodzia za znawczyni snw. Nie byo snu,
eby nie potrafa wytumaczy, co znaczy. I nie tylko w rodzinie. Przychodzili
do niej blisi, dalsi ssiedzi, z tej, z tamtej strony Rutki. Przychodzili z innych
wsi. Przychodzili starzy, modzi. Panny, matki, niedowiarkowie. Bywali w
wiecie, a przychodzili, gdy kto nie mg sobie poradzi ze swoim snem. I
babka kademu jego sen wytumaczya. Kady sen w jej wytumaczeniu
wychodzi na jaw, jakby by tylko czym, co czowiek w swoim yciu przeoczy.
Kazaa sobie dopowiedzie jaki szczeg, bo ludzie mao zwracaj uwagi na
szczegy. A taki szczeg potraf niekiedy sen zmieni z jednego
wytumaczenia na inne, z dobrego na jeszcze lepszy czy z niedobrego w nie ca-
kiem taki zy. Czy nawet, e mia si komu innemu przyni, bo jaki szczeg
by z innego ycia.
Kadego dnia przy niadaniu musielimy jej opowiedzie, co si komu
nio. A nie mogo by tak, eby nic si nikomu nie nio. Przespa noc i eby
si nie nio? Wyjtkiem by jedynie dziadek, ktremu nic si nigdy nie nio.
A trudno uwierzy, prawda? Nawet nam, dzieciom, co si zawsze nio. Tylko
e nasze sny, wedug babki, nie liczyy si jeszcze, jako e mielimy jeszcze sny
z ojca, z matki. Do swoich snw czowiek dopiero przez cierpienie dorasta,
mwia.
Przy tym nie ma pan pojcia, ile znaa snw. uskalimy fasol, to
opowiadaa i opowiadaa, jakby ze strkw te sny wyuskiwaa. I yjcych, i
umarych sny. Sny krlw, ksit, biskupw. Pamitam, raz opowiadaa, e
jednemu krlowi przynio si, e z korony pera mu wypada. Nie, tego nie
mwia, czy do niej przyszed, eby mu wytumaczya, co to znaczy. Ale ja
wierzyem, e przyszed i przynis jej t per na doni. Poza mn, nie wiem,
czy kto jeszcze wierzy. Na pewno wierzy dziadek. Bo we wszystko, o czym
babka by opowiadaa, wierzy. Zreszt nie miao to znaczenia, wierzy kto, nie
wierzy. Gdy si sucha, a jeszcze przy uskaniu fasoli, nie musi si wierzy w
to, czego si sucha. Wystarczy, e si sucha. Mnie w kadym razie zamierao
serce, gdy babka zaczynaa, e przynio si raz krlowi, przynio si ksiciu,
przynio si ktrej nocy biskupowi...
Wszyscy zreszt zamieniali si w such, wierzyli, nie wierzyli. Cisza si
robia, e gdyby to nie jesie czy zima, much by pan usysza. Ojciec, matka,
Jagoda, Leonka, nawet stryj Jan, ktry w nic ju nie wierzy. Nie mwic o
dziadku, ktry z zasuchania a przestawa uska fasol. Innym zreszt
podobnie strki robiy si leniwe w rkach, tak e fasola duo wolniej skapywa
a na pacht. Ojciec tylko, gdy chodzio o krlw, bo nie lubi krlw, wszystkie
nieszczcia wiata przypisujc krlom, przerywa czasem babce:
A z jakiego kraju? No, ten krl. Krl nie moe by tak znikd. Czowiek
tak, bo czowieka gdzie rzuci, tam y musi. Ale nie krl. Krl, to musi by i
krlestwo. Bez krlestwa nawet sny by gp za krla nie chciay.
Jakkolwiek dla snu nie miao to znaczenia, z jakiego krl by kraju, a
czsto byo powodem, e stryj Jan, ktrego uskanie fasoli jakby przywracao
do ycia, nagle si obruszy:
Wszystko to brednie, matka. Sny brednie, jawa brednie. A krlw dawno
zmioto, to gdzie by si ich sny uchoway. Po czym wstawa i pi wod.
Wiern obroczyni babki bya za to matka. Dla matki kady sen,
cokolwiek by znaczy, nie darmo si przyni i powinno si wiedzie, co znaczy.
Bo gorsze nie wiedzie, ni najgorsze wiedzie. No, i dziadek, dla ktrego kady
sen pochodzi od Boga, wic tym bardziej chwali mdro babki:
Uczone, ministry, ksia, a ona bez szk i widzisz.
I kadego ranka, przy kartofach z urem, pord siorba, mlaska,
stukotu yek o blaszane talerze, gdy babka wypytywaa, co si komu nio, i te
wszystkie sny prbowaa wytumaczy, dziadek z podziwu dla mdroci babki
a zatrzymywa yk z urem czy kartofami w poowie drogi z talerza do ust.
Nieraz mu si z yki ur wyla na st, jeli nis akurat ur, czy kartofe
omskny, gdy kartofe. Babka go karcia:
Nie paprz.
A on jeszcze temu swojemu podziwowi dla niej musia zawtrowa w
sowach:
I widzisz, widzisz. Nawet by nie wiedzia, co ci si przynio, gdyby ci
nie wytumaczya. O, sny to drugie ycie, gdy si wytumaczy. Tylko trzeba na
to mdroci, o, wielgachnej mdroci. Mdroci a na tamten wiat i dalszej.
I nie mg sobie darowa, e jemu nigdy nic si nie ni. Zanie, to jakby
umar. A zbudzi si, to jakby zmartwychwsta. A midzy tym zaniciem a
zmartwychwstaniem dziura. Gdyby chcia wszystkie te dziury policzy,
wypadoby, e jedn trzeci ycia nie byo go na wiecie. Nawet z wojen nic nie
chciao si dziadkowi przyni, a cztery przez ycie dziadka przeszy. Na jednej
walczy, ranny zosta, o, dotd ma brzuch przeorany bagnetem, a nic. Moe
gdyby go ten bagnet zabola, ale nic go nie zabola, przeciwnie, tak si
dziadek w sobie poczu, e zabi tego, co mu ten bagnet w brzuch wsadzi, i
jego dwch kamratw.
O, co do wojen, by dziadek takim samym znawc, jak babka, jeli chodzi
o sny. Nikt mu w wojnach nie dorwna. Wojny stanowiy supy milowe, ktre
pozwalay dziadkowi nie pobdzi w pamici, w wiecie. Trzyma si wojen jak
znajomych cieek, o czymkolwiek by opowiada. Gdy kto inny o czym opo-
wiada, dziadek zawsze si pyta, po ktrej czy przed ktr wojn to byo. Nie
kalendarze, nie wici, lecz wojny ukaday dziadka pami. Wojny byy ponad
porami roku, a nad wojnami ju tylko Bg. Od wojny do wojny, wedug
dziadka, pyn czas. I tak samo wojny wyznaczay przestrze, o wiele
dokadniej ni mapy. Wszystko si dziao tam, gdzie wojny. I wszystko po tej,
przed t, po tamtej, przed tamt czy jeszcze wczeniejsz. A pamita i
wczeniejsz. I pamita, e jego ojciec, czyli pradziadek, na niej by i te ranny
zosta, tylko nie w brzuch, ale w gow. A z pamici pradziadka pamita i tak,
ktr pradziadek pamita z pamici swojego ojca, czyli dziadkowego dziadka, i
ta si nazywaa, o, jeszcze przed tamt, tamt, kiedy ani was, ani mnie nie by-
o na wiecie.
Zgubiby si pan w tych wojnach, gdyby pan dziadka posucha. Tak by
potulny, niezaradny. Palca by pan nie da, e mg by onierzem. A tym
bardziej e kogo zabi. Kury nie zabi. Pooy eb jej na pniaku, unis
siekier i tak sta i sta, dopki kto z domu nie wyszed, nie wzi od dziadka
siekiery i nie spuci na eb kury. Czy cigle psioczy na krety, e k ryj, o,
ryj zarazy, ryj, niedugo ki nie bdzie, tylko same krecie kopczyki. Poszed
z opat, stan sobie nad ktrym z kopczykw i przecie widzia, e kret si w
nim rusza, nawet harcuje, a co nie dawao dziadkowi, jak mwi, wbi tej
opaty w kopczyk. Niby e czeka, a kret si upewni, e nic mu nie grozi, i
bardziej pod wierzch wyjdzie. Wstrzyma ju oddech, w sup si zamieni, ju,
ju mia wbi opat, ju sobie nakaza, o, teraz, wbijaj, a co mu nie dao.
Trafby na pewno, kret ju ryjkiem na wiat wystawa, przeci by go jak nic,
opata jak brzytew naostrzona, naostrzy j przedtem, a co mu nie dao. I z
caej mocy sobie nakazywa, teraz, teraz. Ale widocznie wiksza bya moc,
ktra mu nie daa.
Raz kret wyszed podobno ju z kopczyka i tak stali, dziadek naprzeciwko
kreta, a kret naprzeciwko dziadka. I dziadkowi jako tak si zrobio, jakby nie
kreta mia zabi. I powiedzia:
yj sobie, bo stworzenie Boe. ka jako to wytrzyma.
Nawet na zabawach nigdy si w modoci dziadek nie bi, chocia bili si,
o, bili, nieraz caa zabawa si ze sob bia. Nawet o babk si nie bi, mimo e
mu j raz po raz do taca porywali. Siada sobie gdzie na awce, a babka
taczya. Wola patrze, jak z kim taczy, ni si o ni bi. Nie, rosy by, silny
jak ko, w modoci musia by na schwa mczyzna. Tylko, jak mwiem,
potulny, niezaradny, jakby go tak wasna sia ubezsilnia.
Oj, taczya, taczya, nie poznalibycie jej wspomina czasem z
dum. Oberka to w powietrzu. Gdzie te nogi jej, patrzyem, bo ziemi nie
dotykaa. Co miaem by zy? Wytaczy si, wytaczy, a i tak wiedziaem, e
moja bdzie.
Mia ju dziadek na wojn powoanie, kiedy wzili lub. Dziadek nie
chcia, e kto wie, czy wrci. Ale babka, e inaczej narzeczona narzeczonego
wyczekuje, a inaczej ma ona. I poprowadzia dziadka do otarza. Bdzie
wiedzia teraz, jak wojowa, gdy ju on jego jest. Bd si inaczej radowali,
gdy wrci, bo musi wrci, chyba by przekla Boga, gdyby nie wrci.
I eby babka nie musiaa przeklina Boga, taka sia dziadka nasza, gdy
poczu bagnet w brzuchu, e zabi i tego, co mu wbi ten bagnet, i jego dwch
kamratw. A pamita ich jakby wczoraj. Ktry popchn go tym bagnetem,
chudzina by, nieduziutki, jakby sam szynel od szyi do ziemi, a na gowie sam
hem. Zamiast rk same rkawy i te rkawy jakby same wbiy bagnet w
dziadka brzuch. I to, gdy dziadek otworzy ju usta, bo chcia powiedzie, nie
zabijajmy si. Musz wrci. I ty musisz wrci. A musia go zabi. Nawet nie
bagnetem, nie kul, tylko t wielk si, ktr zamiast blu poczu w sobie.
cisn tamtego garciami pod hemem i pooy na ziemi. I tak samo tamtych
dwch kamratw. Uklkli nawet przed dziadkiem, ale nie mg ju zatrzyma w
sobie tej wielkiej siy. Jednego pod hem i na ziemi, i drugiego pod hem i na
ziemi. I dopiero gdy ich zabi, opucia go ta sia. Siad przy ich ciaach i
zapaka. I dopiero poczu bl w brzuchu po tym wbitym bagnecie.
Nie chcieli si jednak i oni nigdy dziadkowi przyni. I niech mu babka
wytumaczy, co to znaczy, skoro wojny wyznaczaj ludzkie ycie, to powinny i
ludzkie sny wyznacza. Czyby przesta by czowiekiem? Niech mu
wytumaczy. Ale babka przewanie zocia si na dziadka:
Co ci wytumacz? Co chcesz, ebym ci wytumaczya? Niech ci si
najpierw przyni.
Chocia powiem panu, podejrzewam, e musiaa wiedzie, co to znaczy
taka dziura noc w noc. Nie chciaa moe tylko dziadka martwi, bo w kadym
nie, nawet jeli groz przejmowa, szukaa zawsze pocieszenia. Przy takim
bogactwie snw, jakie w sobie nosia, nie moga nie wiedzie. Tote al mia
dziadek do babki. Ale mia al i do Boga, dlaczego nie chce go obdarzy ask
snw, gdy innych obdarza wszelkimi askami. Czyby mia mu za ze tych
trzech zabitych? To przecie jako Bg powinien wiedzie, e na wojnach si
zabija. I powinien mie wyrozumienie. Tyle wojen, odkd stworzy wiat, przez
ten wiat stworzony przeszo, a adnej swoj wszechmoc nie zatrzyma, to c
ta jedna dziadkowa i tych trzech zabitych. W dodatku kieruje wiatem, to
kieruje i wojnami, bez jego woli dziadek by nie zabi. Za co go karze?
uskalimy fasol, to jak zacz o wojnach, nie byo koca a do koca
fasoli. Kiedy, pamitam, opowiada, e spotka flozofa. Nie, nie aden z tych
trzech zabitych. Gdyby ktry z nich, nie wiedziaby przecie, e zabi flozofa.
Kiedy si zabija, nikt si nie przedstawia. Jeszcze gdy si idzie tyralier na
tyralier, bagnet na bagnet. A taka ta wojna bya, e si przewanie bagnetami
zabijali. Wyskakiwali z okopw i hurra! na siebie. Potem wracali do okopw, a
midzy okopami rosa gra cia. Tygodniami nieraz wojna staa w jednym
miejscu, to gdy si nie zabijali, czsto nawet si zaprzyjaniali. Tego panu nie
powiem. Musiaby si pan dziadka spyta. Suchaem jako dziecko przecie. A
dziecko we wszystko wierzy. Dlaczego miabym akurat w to nie wierzy? Pan
nie przey adnej wojny? To mia pan szczcie, ale i wspczuj panu. Na
wojnie nie takie rzeczy s moliwe. Na wojnie wszystko jest moliwe. Wojna
miesza, zrwnuje, chop czy flozof wszyscy s do umierania. To kady z
kadym moe si spotka. Gdzie by indziej mogli si spotka chop i flozof?
Tak e gdy si nie bili, zwaszcza nocami, wiadomo, nocami nie da si bi
na bagnety, a nie bili si nieraz przez kilkanacie dni, bo nie byo rozkazw,
wychodzili do siebie ci z tych, tamci z tamtych okopw. Siadali wrd tych cia
nakutych, czstowali si tytoniem, wdk, wymieniali si na rne rzeczy,
czasem grali w karty. A dlaczego nie? W oczko na przykad mona i po ciemku
gra. Wystarczy zacign si papierosem, ogieniek si rozarzy i kart si
widzi. Czasem piewali piosenki, zdarzao si, e ci i tamci w tym samym
jzyku.
No, i razu jednego, te noc bya, deszcz popadywa, wszyscy przykuleni
pod paatkami siedzieli w swoich okopach. Wtem dziadek widzi, kto wyszed z
tamtego okopu, stan midzy ciaami i twarz ku niebu zwrci, jakby chcia
zebra cay deszcz na swoj twarz. To i dziadek wyszed, i tak samo podnis
twarz ku niebu pod ten deszcz. Tamten si wtedy spyta, czy moe dziadek jest
godny. A dziadka a w brzuchu z godu ssao, bo nie mieli ju nawet
sucharw. Wtedy tamten wrci do okopu i przynis konserw. Siedli sobie,
otworzyli i zaczli je. Ma si rozumie, e tymi samymi bagnetami, ktrymi
si kuli.
Nie mia dziadek spyta, z kim je. Zreszt po co? Wystarczyo, e tamten
przynis t konserw. A e te w mundurze, tyle e wrogim, to nie mgby si
dziadek nawet domyli, e je z flozofem. I tak jedli, pochyleni ku sobie,
osaniajc konserw przed deszczem. Tamten nic nie mwi. A dziadek, co
prawda, lubi mwi, tylko e najchtniej o wojnach, jak panu wspomniaem.
Ale mwi jeszcze o wojnie, skoro s na wojnie i siedz, jedz wrd
nazabijanych cia. Zbierali, ale to rannych, zakutych dopiero, gdy front ruszy.
Zacz wic dziadek chwali t konserw, e smaczna, o, smaczna, a nie
tylko dlatego e go w brzuchu z godu ssao, ale lubi wszystko chwali. Dzie,
noc, ycie, ludzi, Boga. Tak mia natur. To tamten kaza ju dziadkowi zje
ca t konserw do koca. I z wdzicznoci rozgada si dziadek o sobie. e
zostawi mod on. Ze chciaby do niej wrci. e ma trzy krowy, dwa konie,
mrg tyle a tyle, ki kawa, lasu kawa. e sieje, orze i tak dzie za dniem. A
jesieni, zim przewanie uska si fasol, bo tyle jej si sadzi, eby na ca
jesie, zim do uskania starczyo. Wszyscy zasid, lampa si wieci, tu si
uska, a tu si opowiada. Wrci, te opowie o tej wojnie i o tym, e razem t
konserw jedli.
Wtedy tamten powiedzia, e zazdroci dziadkowi. Nie umie co prawda
uska, ale wolaby uska, ni zajmowa si tym, czym si zajmuje, zwaszcza
e nie ma z tego dla ludzi poytku. Wtedy dziadek go spyta, a czym si
zajmuje. I tamten przedstawi si dziadkowi, e jest flozofem. Wymieni imi,
nazwisko. Przez ca wojn powtarza sobie dziadek to imi, nazwisko, eby nie
zapomnie, gdy wrci. Chcia mu si chocia pamici odwdziczy za t
konserw. Niestety, zapomnia. Powiada pan, e kto to by? Jest pan pewny?
Pan go zna? To szkoda, e dziadek nie doczeka. Byby pan mu przypomnia.
W kadym razie o wojnach mg dziadek bez koca. A ju zwaszcza gdy
uskao si fasol, pami dziadka jakby si na ocie otwieraa. Czy to w
wojnach jest taka sia, czy w fasoli, e otworz a do dna kad pami. Miao
si wrcz wraenie, jakby wojny lubiy si z fasol.
A wie pan, zastanawiam si nieraz, czy rzeczywicie tych trzech dziadek
zabi. Moe sobie tylko wyobraa, e ich zabi, liczc, e dziki temu chocia
oni mu si przyni. Prbowa w ten sposb co zaradzi, e mu si nigdy nic
nie ni. A jak mwiem, w wojnach najczciej szuka wsparcia, i to we
wszystkich sprawach. Nawet gdy chcia siebie czy innych pocieszy,
przypomina sobie zawsze co z wojny. Niekoniecznie z tej, na ktrej by. Z
innej, bliszej, dalszej i takiej, gdy go jeszcze na wiecie nie byo.
Usyszaem kiedy na pastwisku, jak chopaki poszeptywali, e stryj Jan
to nie dziadka syn, bo urodzi si niedugo po jego powrocie z wojny. Chocia
nie zauwayem nigdy, aby dziadek robi jak rnic midzy synami. Tak
samo po stryju Janie nie wida byo, eby nie czu si synem dziadka. A kiedy
si powiesi, najbardziej rozpacza dziadek.
Jak nie syn mj, jak nie syn mj powtarza. Innym znw razem
powiedzia: Nigdy by si czowiekowi nawet nie przynio, e to jego syn si
kiedy powiesi. Szkoda, e mnie wtedy ta sia taka nasza i nie daem im
wszystkim trzem, eby wbili we mnie bagnety. Trzy bagnety, nie musiabym
tego doczeka. Eh, ty synu, synu mj. Gdyby chocia na wojnie, nie al by tak
byo.
Jak tam zreszt byo, tak byo. Nie ma dziadka, nie ma babki, nie ma
stryja Jana. A czasem nawet mam wraenie, jakby nikogo ju nie byo. Moe
take mnie? Nieraz prbuj tego dociec, jestem czy nie jestem. Tylko e sam dla
siebie czowiek nie jest wiadectwem. Musi zawsze kto drugi powiadczy.
Sam dla siebie czowiek jest zbyt wyrozumiay. Jak moe, tak si broni przed
sob. Kluczy, wymija si, omija, aby nie dalej, nie gbiej, nie tam, gdzie co
ukrywa. Sam przed sob kady chciaby wyj jak na lubnej fotografi.
Uczesany, ogolony, w garniturze, w krawacie, zaywny, umiechnity i eby mu
dobrze z oczu patrzyo. No, i jak najmodziej. I wierzy, e to on. Tylko gdyby si
tak uczciwie sobie przyjrza...
Kade lubne zdjcie, jak pan wie, jest szczliwe. Gowa przy gowie,
rami przy ramieniu, jakby w korcu maku jedno drugie znalazo. Gdyby
czowiek wierzy w przeznaczenie, mgby pomyle, oto sfotografowane
przeznaczenie. A co si potem dzieje, tego pan ju na adnej fotografi nie
zobaczy. Nie ma ani takich aparatw, ani takich fotografw. Moe kiedy bd,
nie wiem. Ale jak dotd, wszystkie lubne zdjcia s wci szczliwe. I ile
takich zdj szczliwych po domach wisi. Chocia powiem panu, tak si
zastanawiam, czy szczcia nie spotyka si jedynie na lubnych fotografach.
U tego w tym domku te wisiao lubne zdjcie. Aha, bo nie dokoczyem
panu. Wic kiedy mnie w nocy ten krzyk zbudzi, postanowiem pj
sprawdzi, co si dzieje. Noc gsta, gwiazdy chmurami przykryte. Cisza, e
wasne kroki syszaem, jakby nie wiadomo ile ng szo. Nawet stpania psw
syszaem. Chodz midzy domkami, przykadam ucho do cian, wsadzam
gow, gdzie pootwierane okna. Wszdzie jednak pi najtwardszymi snami, z
niektrych chrapanie dochodzi. Ju mylaem, e mi si przynio. Wtem psy
zaczynaj mnie gdzie cign. Co jest? Ale id za nimi. I pod jednym z
domkw, widz, bieleje czyje ciao. Nagusiekie, jakby dopiero stworzone.
Kobieta. Pochylam si, nie daje znaku ycia. wiec jej latark w twarz, a twarz
caa zakrwawiona.
Wziem j na rce, przyniosem do siebie. Pooyem tam, w pokoju,
obmyem. Bya tak posiniaczona, e gdy teraz o tym panu mwi, jeszcze burzy
si we mnie. Okryem j kocem, otuliem, bo caa draa. Zrobiem jej herbaty,
to nie moga pi, tak miaa wargi popuchnite. Musiaem jej yeczk do ust
wlewa, a drug rk gow podtrzymywa, bo nie bya jej w stanie sama
unie. Otworzya oczy, to te oczy wyday mi si nieprzytomne. Co zacza
mwi, nachyliem si nad ni, ale usyszaem jedynie sposzony jej szept:
Kto pan jest?
Niech pani zanie powiedziaem. Sen dobrze pani zrobi.
Chyba jednak nie spaa, bo co troch budzi mnie przez cian pacz. Czy
moe mi si tylko nio, e ona tam pacze, i to sen mj mnie budzi. Z rana
poszedem po jej ubrania do tamtego, przed ktrego domkiem j znalazem. Z
pocztku zapiera si, e gdzieby on. Niemoliwe. Widziaem przecie nieraz
jego on. Teraz nie przyjechaa, bo le si czuje. O, prosz spojrze, nasze
lubne zdjcie, poznaje pan chyba. A takiej w ogle nie zna. Jeszcze proszek
wzi na sen, tak e nawet nie sysza, eby kto krzycza. Pewnie w innym
domku, pomyli pan. Ale pod jego domkiem j znalazem, mwi. To pewnie
kto zoliwie mu podrzuci. Powinien pan wiedzie, mwi, kto tu przyjeda i
co si tutaj wyprawia, pilnuje pan przecie.
Gdyby nie psy, zaparby si na amen. Ale psy zaczy wyciga spod ka
czci damskiej bielizny, bluzk, spdnic, pantofe. I niech pan sobie
wyobrazi, wcale mu si gupio nie zrobio. Zamia si tylko:
Panie, panie, na jakim pan wiecie yjesz. Co pan taki niedzisiejszy?
Jak panu tak jej szkoda, to j sobie pan we. I tak j miaem zmieni.
Piwem chcia mnie czstowa. Psy ju si zjeyy, musiaem je uspokaja,
spokj, aps, spokj, Reks, bo tylko czekay, ebym da im znak.
Moe i jestem niedzisiejszy ja na to. Ale raz si jeszcze co takiego
zdarzy, a podpal panu ten domek. I nie bdzie pan wiedzia kto, bo si pan w
nim usmay.
Co si pan wtrcasz w nie swoje sprawy?! unis si.
Wszystkie sprawy s moje powiedziaem spokojnie.
Pilnowa pana wynajlimy!
I dlatego.
4
Tak jak teraz, po sezonie, dzie od dnia prawie si nie rni. Z rana to jak
kady, kto wstanie, myj si, ubieram. Chocia powiem panu, kiedy sobie
uprzytomni, e cay wiat razem ze mn wstaje, myje si, ubiera, nieraz chce
mi si z powrotem do ka pooy i przynajmniej ten raz nie wsta czy ju nie
wsta w ogle. Jakby jakie przeklestwo wisiao nad czowiekiem, e kadego
dnia musi wsta, umy si, ubra. Od tego samego miaby prawo czu si
zniechcony do caego dnia, mimo e dzie si dopiero zaczyna, i do
wszystkiego, co si w tym dniu zdarzy czy nie zdarzy. A teraz niech pan sobie
wyobrazi, e przez cae ycie tak. Ile to razy nawstawalimy si, namyli,
naubierali i po co?
Ma si rozumie, mam na myli po tej stronie wiata dzie, po ktrej
dopiero si zaczyna. Bo po tamtej, gdy my tu wstajemy, myjemy si, ubieramy,
rozbieraj si, myj i kad do ek, co nas dopiero przy kocu dnia czeka, a
wtedy ich czeka to, co my z rana przechodzilimy. O, i wedug tego najlepiej
wida, e wiat si krci, a nigdzie nie zmierza.
Dziel sobie tak ten wiat na dwie strony tylko z rana, bo pod wieczr nie
ma adnych ju stron. Pod wieczr jest tak samo jak czowiek potrzaskany na
kawaki. A z rana jeszcze i czowiek jest cay.
Nie, najpierw musz psy nakarmi. Psy musz w por dosta. Zwaszcza z
rana. Gdybym nawet nie mg wsta, musz dosta. Chory, niechory, musz
dosta. Raz z rana dostaj, drugi raz pnym popoudniem. Przyjdzie pora, e
powinny dosta, to same mi przypominaj. Kad si i patrz na mnie. Z rana
zbudz si, to ju le i patrz na mnie.
I jak nie wsta, choby si nie chciao czy nie widzia czowiek celu, dla
ktrego wsta powinien. Oczy ich nie godem wiec, lecz pewnoci, e
dostan zaraz je. To jak nie wsta? Powiem panu, e nie mgbym ju bez
nich. Nieraz mi si wydaje, e bez nich dzie by nie chcia si zacz, nie chcia
si skoczy.
Potem idziemy zobaczy, co tam w domkach. Potem to czy tamto. Rnie.
Zaley od dnia, ale przewanie to samo. Czasem wsid w samochd i pojad
co kupi. Tak, mam samochd. Od czasu do czasu trzeba przecie pojecha
co kupi. A przy okazji na poczt, do banku. Tak poza tym to nigdzie nie
jed. Nie mam do kogo, nie mam gdzie, nie mam po co. No, i koo siebie
zawsze jest co do zrobienia. Upra, wyprasowa, zmy, zamie, posprzta. A
gdybym nawet nie mia co robi, to mam te tabliczki. Te mi sporo czasu
zajmuj. Chocia nie kadego dnia odmalowuj. Raz rce mam sprawniejsze,
raz mnie bol. Nie ustalam sobie na kady dzie zaj.
Dzie zaczynam, jakbym nic od niego nie chcia, co przyniesie, to
przyniesie. Ale i nie oczekuj, e mi co przyniesie. Jedynie pilnowanie tych
domkw ukada mi dzie w jaki taki porzdek, powiem panu. Jeszcze tylko po
tych domkach widz, e dzie nie stoi w miejscu.
Mimo e jak teraz, jesieni, dzie wydawaby si coraz krtszy i krtszy, to
coraz bardziej mi si duy. Nieraz gdy si rano zbudz i pomyl, e musz do
wieczora y, mam wraenie, jakby to byo znw od urodzenia do mierci. Nie
wiem, czy pan kiedy co takiego odczuwa, ale jakby coraz trudniej byo
przey dzie. Nie, nie o to chodzi, e dugi. Jakby to panu powiedzie. No, tak
jak dzisiaj. Dzie jak kady, a cae ycie.
Wieczorami troch czytam, troch sucham muzyki. Nie, telewizji prawie
nie ogldam. Psy nie lubi. Wcz, to je si, warcz. I musz wyczy.
Gdybym moe gra. Wedug mnie nic tak nie brata ycia ze mierci jak
muzyka. Niech pan mi wierzy, cae ycie graem, wiem. Tak, mam nawet trzy
saksofony, przywiozem sobie. Sopranowy, altowy i tenorowy. Na wszystkich
trzech graem. Tam, w pokoju, s. Chciaby pan zobaczy? To moe pniej.
Skoczmy najpierw t fasol. Przywiozem i fet, klarnet. Czasem grywaem w
zastpstwie i na fortepianie. Ale mj instrument to saksofon. Czy skoczyem
jak szko, pyta pan? To zaley, co pan rozumie przez szko. Wedug mnie
skoczyem niejedn, cho nie mam adnych wiadectw. Bo te eby co
umie, czy musi si latami siedzie w awce? Wystarczy, e chce si umie. A ja
od dziecistwa chciaem.
Zaczem na organkach, dostaem je od stryja Jana. Siedzielimy razu
jednego na brzegu lasu, pod dbem, i stryj gra. Piknie gra. Nawet z operetek
gra kawaki. Nagle z dbu spad od stryjowi na gow.
Przesta gra, spojrza w gr i powiedzia:
O, moe nawet na tym dbie.
Co na dbie? spytaem.
Powiesz si powiedzia. Tylko na razie nie mw nikomu.
Przyoy znw organki do ust, ale przecign je tylko bez adnego
dwiku i zamyli si. Po czym da mi te organki i powiedzia:
Masz. Mnie ju niepotrzebne bd. A szkoda, eby si marnoway. Dobre
byy organki.
Wtedy go spytaem:
Czemu stryj nie chce y?
Co ci bd mwi. I tak nie zrozumiesz. Zagraj mi co lepiej.
Nie umiem jeszcze, stryju.
Nie szkodzi. Ale powiem ci, czy bdziesz umia.
Zaczem dmucha, przeciga organki przez usta, dwik z dwikiem
nie chcia si zgodzi. Ale widocznie ju co stryj usysza:
Bdziesz umia. Tylko wicz.
I tak zaczem. Czy, wedug pana, mona by odtd liczy moj szko?
Niech bdzie, e to byo dopiero przedszkole. Wtedy mwio si ochronka, nie
przedszkole. I od tego dbu zaczem gra. Wrcz zawziem si na granie.
Caymi dniami graem. Chciaem, eby stryj jeszcze posucha, jak gram,
zanim si powiesi. Na pastwisku krowy szy, gdzie chciay, a ja graem. Pdzili
mnie w pole, to w las uciekaem i graem. Deszcz, wyganiali mnie z domu, bo
nie mogli ju wytrzyma tego mojego grania, to stawaem pod okapem i graem.
Na drzewa i to jak najwyej wychodziem, eby nie mogli mnie cign. Na
dk wsiadaem, Rutka mnie niosa, a ja graem. Nawet do wygdki
chodziem, zamykaem si na haczyk, wycigaem organki i graem. Nikt nie
mg zrozumie, co tak dugo mona robi w wygdce. Na szczcie wygdka
staa za stodo, tak e nie syszeli, e gram.
Nie, stryj Jan jeszcze y. Jakby czeka, eby mnie posucha.
Wypatrzyem kiedy, gdy znw siedzia pod tym dbem na brzegu lasu, i
poszedem do niego.
Posucha stryj?
A to zagraj. I suchajc, jak gram: O, nie na dugo ju ci te organki
wystarcz. Potem wybierz saksofon. Saksofonu tu nikt jeszcze nie widzia, to
bd ci prosi na wszystkie zabawy, wesela. A moe i gdzie dalej, wyej.
Saksofon najmodniejszy teraz. I saksofon to wiat. Skrzypki te nie powiem,
ale to cygaski instrument. Trzeba mie cygask krew, cygask dusz. Jak
Cygany wdrowa, jak Cygany kra. Nie-Cygan nigdy tak nie bdzie gra.
Graj tu na skrzypkach po wsiach, ale jakie tam z nich muzykanty. Zejd si
skrzypki, harmonia, bben i graj wszystko na jedno kopyto. Bum cyk cyk i
bum cyk cyk. I inaczej ju gra nie bd, bo tak zawsze tu grali. Tak yli, tak
grali i tak umierali. Bum cyk cyk, bum cyk cyk. Musi przyj saksofon, eby
co si zmienio. Moe wtedy zaczn i taczy inaczej, i y inaczej. Byem
kiedy w miecie na tacach, by w orkiestrze saksofon, mwi ci... Potem
zobaczyem taki sam na wystawie w sklepie. Obok skrzypki leay. Gdybym
mia pienidze, jak nie miaem, kupibym. Sam bym si nauczy. Jak si chce,
wszystkiego mona si nauczy. Ho! ho! kosztowa. Duo wicej ni te skrzypki
obok Nie wiem, ile by za t nasz ziemi... Zostawi ci moj cz, moe
wystarczy. A nie, to skadaj. Gdybym moe wczeniej... Ale to trzeba od takiego
jak ty.
No, i tak si zoyo, e po wojnie znalazem si w takiej szkole. Nie bya to
zwyka szkoa. Najlepszy dowd, e wietlica, ktra zajmowaa cay barak,
zawalona bya instrumentami muzycznymi. Czego tam nie byo, nie uwierzyby
pan. Jaka szkoa muzyczna? Nie, skde. Trbki, fety, puzony, oboje, fagoty,
klarnety, skrzypce, altwki, wiolonczele, kontrabasy. Byy nawet takie in-
strumenty, ktre dopiero nauczyciel od muzyki ponazywa nam, gdy go
wreszcie przywieli.
By i saksofon, altowy. Co prawda dwch klap mu brakowao, ale
przytykao si palcami i jako si grao.
Niektre instrumenty byy w jeszcze gorszym stanie. Pogite, potrzaskane,
pozrywane, z dziurami od kul, odamkw, jakby te bray udzia w wojnie.
Ale byy i cakiem dobre czy przynajmniej takie, e wystarczyo co tam
zaspawa, przyspawa, podklei czy z dwch, trzech zabra i do jednego
przypasowa, z tego na ten przeoy, na przykad struny, a od tego na tamten
przenie ustnik i mona byo gra. Mielimy warsztaty, to mona byo w takie
naprawy si pobawi.
Niektrzy, jak si okazao, umieli nawet troch na tym czy innym
instrumencie. Ale wikszo nigdy si z adnym instrumentem nie zetkna w
yciu. Ja na przykad tyle, co na tych stryjowych organkach. A tymczasem gdy
wkrtce przyszed nauczyciel od muzyki, od razu zapowiedzia, e zrobi z nas
orkiestr. Takie mu podobno szkoa wyznaczya zadanie wychowawcze. Na
szczcie wkrtce jakby zapomnia o tym.
A w ogle nie przykada si za bardzo. Inna sprawa, e zrobi z takiej
zbieraniny, jak my w tej szkole, orkiestr, nie wiem, czyby kto potraf.
Przewanie chodzi podpity, a bywao, e ledwo na nogach si trzyma. Czasem
i zasn na lekcji. Albo co wzi jaki instrument do rki, eby nam pokaza,
jak si na nim gra, to gra i gra, czsto a do koca lekcji.
Mielimy te z nim wiczenia wieczorami w wietlicy, to zaleao, czy
przyszed mniej czy bardziej podpity. Bardziej, to rozczuli si nad tym czy
innym zepsutym instrumentem, e jak tak mona byo go porani. To to
barbarzystwo. Taki instrument to jak czowiek cierpi. Kada przestrzelona
dziura, kada zerwana struna, kady obamany gryf, rany. Niektre z tych
instrumentw, wedug niego, chyba przez pomyk do naszej szkoy trafy, bo
powinny si znale w muzeum.
Ale moe wanie z muzeum je przywozili, a e gdzie musieli zawie, do
naszej szkoy przywieli. Pamita pan chyba, e wszystko si wtedy przywozio,
zawozio, odwozio, std tam, stamtd tu czy gdzie indziej. Nie tylko
instrumenty. Maszyny, zwierzta, ludzi. Meble, pociel, garnki, talerze.
Wyszlimy czasem na stacj, to towarowy szed za towarowym, a kady peny
rnego dobytku. Osobowe rzadko, towarowy jeden za drugim. Moe tak po
kadej wojnie jest, e wszystko wraca na swoje miejsca, mimo e wojna i
miejsca zmienia, zamienia, a niektrych miejsc w ogle darmo by szuka, bo
ju ich nie ma.
Raz przyjecha samochd i przywiz harf, klawesyn i viol da gamba.
Nie wiedzielimy, co to za instrumenty, zapytalimy go, ale si rozpaka. Harfa
poowy strun nie miaa, w klawesynie tylko kilka klawiszy zostao, a viola da
gamba podziurawiona bya, jakby kto do niej strzela. I odtd polubilimy go.
Jego jednego ze wszystkich nauczycieli. Mimo e przewanie, jak wspom-
niaem, chodzi podpity czy ju pijany.
Zawsze nosi z sob tak pask butelk. O, tu, w kieszeni na piersiach.
Nie krpowa si, e on, nauczyciel, i nieraz przy nas wyj i pocign.
Przepraszam was, chopcy, musz.
Wszyscy nauczyciele zachowywali si jak wojskowi, a nas traktowali jak
rekrutw. Prcz niego jednego, wszyscy chodzili w mundurach, bez gwiazdek,
ale z naramiennikami, wojskowymi pasami przepasani. Mwiono nawet, e
nosz w kieszeniach pistolety. My, uczniowie, te mielimy mundury, ni to
czarne, ni granatowe, buty podkute gwodziami, furaerki, a na furaerkach
metalowe znaczki, jakby wschodzce soce w pkolu promieni. Co, jak nam
wyjaniono na lekcji wychowawczej, miao znaczy wschodzcy nowy, lepszy
wiat. I e to ten wiat jest wanie przed nami. Musimy si nauczy tylko
wiary, niezomnej wiary. I dla tej wiary jestemy tu, w szkole.
Poza tym uczono nas zawodw. Murarza, tynkarza, stolarza, dekarza,
tokarza, lusarza, frezera, spawacza, mechanika, elektryka i paru innych.
Kady mg sobie wybra, jakiego zawodu chciaby si uczy. Ale nie do koca.
W ostatecznoci wszystko zaleao od tego, ile szkoa miaa wyznaczone takich
czy innych zawodw.
Mieszkalimy w barakach, podzieleni bylimy na druyny. Kada druyna
miaa swojego druynowego, najstarszego z nas wiekiem i najsilniejszego, a
nad nim przy kadej druynie sta jeszcze nauczyciel wychowawca.
Nauczyem si najpierw troch gra na trbce i przez rok graem z rana
pobudk. Po pobudce mycie, niadanie, czarna kawa zboowa, chleb z
marmolad. Potem zbirka na placu, dwuszereg, odliczanie, rozkazy. No, i
paru zwykle do raportu za jakie przewinienia. Potem na lekcje, kada druyna
do osobnej sali, albo do warsztatw na zajcia. A dwa razy w tygodniu
wymarsz na roboty, z opatami, z kilofami, ze piewem na ustach.
Comy robili? O, byo wtedy co robi. Tym bardziej e w okolicy, gdzie
miecia si nasza szkoa, front sta kilka miesicy. Zasypywalimy bunkry,
okopy, leje po wybuchach, niektre ogromne, e nie wyobraa pan sobie.
Widzia pan? No, wanie. atalimy drogi, przynajmniej z grubsza, eby mona
przejecha. Czy na te drogi upalimy kamie. Rozbieralimy resztki
zabudowa, ktre groziy zawaleniem. Czy mosty na rzekach, jeli nie nada-
way si ju do naprawy. Naprawialimy way rozjechane przez czogi czy
rozkopane, eby samochody, dziaa mogy przejecha. Jak to po wojnie. Deszcz,
nie deszcz, bo, jak nam mwili, musimy si hartowa. Ma si rozumie, e i
zim. nieg odwalalimy z drg, z torw kolejowych.
Co do nauki, byli midzy nami i tacy, ktrzy na tajne komplety w czasie
wojny chodzili. Byli tacy ju po siedmiu klasach. Ale wikszo ani czyta, ani
pisa nie umiaa. Niektrzy jeli nawet umieli, to przez wojn zapomnieli. Przez
wojn nie tylko czytania, pisania mona zapomnie. Samego siebie mona za-
pomnie. I zapomnieli. Nie wiedzieli, skd s, jak si nazywaj, gdzie si
urodzili, kiedy. Wszyscy taka powojenna zbieranina, jak ju mwiem, bez
domw, ojcw, matek, a niejeden z nieczystym sumieniem. Do tego w rnym
wieku bylimy, starsi, modsi, niektry jeszcze dziecko. Cho tak naprawd
nikt ju dzieckiem nie by. Nie dao si by dzieckiem, gdyby nawet ktry za
tym tskni.
Nie bylimy wic tak cakiem szko, troch szko, a troch takim
modocianym wojskiem. Jak w wojsku stawalimy do raportw i za
najmniejsze przewinienia biegiem do tamtego drzewa, nieraz z jakim
ciarem. Czy w mundurze, w butach do wody po szyj. Czy tyle a tyle
pompek. A za wiksze do karceru o chlebie i wodzie. Nauczycielom trzeba byo
si meldowa i nie jak w szkole, prosz pana, ale obywatelu nauczycielu, a
komendantowi, obywatelu komendancie. Tote nie czulimy si i my tak
cakiem uczniami. Nawet mao komu chciao si przechodzi z klasy do klasy.
Zreszt to przechodzenie nie byo takie wane. Wszystkich nas zrwnali,
uznajc widocznie, e wszystkich wojna cofna do pocztku, wic i uczono nas
od pocztku.
Moe mieli racj, bo gdyby pan przyszed na jak lekcj do nas i
posucha, jak dukamy, przejrza nasze zeszyty, jak bazgrzemy, nie wiem, czyby
pan odrni, ktry co skoczy, a ktry dopiero zaczyna. Na przykad przez
kilka lekcji wiczylimy podpisy. To nawet we wasnych imionach, nazwiskach
robilimy bdy. Poza tym nie czytanie, pisanie byo najwaniejsze.
Jeli chodzi o zawd, wybraem sobie spawacza. Nie wiem, skd mi ten
spawacz przyszed do gowy. Nigdy nie widziaem, jak si spawa. Widziaem
tylko w kuni, jak elazo kuj. I razu jednego usyszaem, gdy kowal do kogo
mwi, e nie da rady, trzeba by to zespawa. Po roku jednak okazao si, e za
mao jest spawarek w szkole na tylu chtnych. A te, co s, cigle si jeszcze
psuj. Nie mwic, e na butle z tlenem trzeba byo nieraz czeka i czeka,
zanim przywieli.
Tote przeniesiono mnie na elektryka. Elektrykw moga szkoa wyuczy
bez ogranicze, jako e zaczynao si wsie elektryfkowa. Podobnie jak
wybierajc spawacza, nie miaem pojcia, jak si spawa, tak nie wiedziaem
te, co to jest elektryczno. Bo skd? Jedyne wiato, jakie znaem, to soce i
naftowa lampa. Stryj Jan tylko mwi, e w miastach nawet na ulicach wieci
si elektrycznoci. A w domach to ju wszdzie. Gdy go pytano, co to ta
elektryczno, mwi, e wieci duo janiej ni naftowa lampa. Nie trzeba
nafty dolewa, szka czyci, knota przycina, jest kontakt w cianie, przekrca
si tylko i wieci.
Dlaczego do zawodu elektryka mnie skierowano, nie na przykad na
murarza, stolarza? Bo wybierajc spawacza, musiaem zda egzamin z
wychodzenia na sup. Jako e spawacz czsto na wysokociach musi spawa.
Chodzio o to, jak sobie kto radzi z wysokoci, czy mu si w gowie nie krci.
Sta taki sup na placu, wysoki, okorowany, a olizy od tych egzaminw.
Wyszedem szybciutko na sam czubek. Bybym moe nawet wyej, ale z dou
zaczli krzycze:
Za! Nie ma wyej supa! Skoczy si! Za!
Bo co tam dla mnie by taki sup. Na wszystkie drzewa w lesie
wychodziem. Na najwysze topole nad Rutk. A na topole, musi pan wiedzie,
najtrudniej wyj. Jeszcze jak topola smuka, rosa. I na rkach si tylko
podcigaem, a bosymi nogami o pie wspieraem, bez adnego paska.
Poniewa na elektryka trzeba byo rwnie zdawa z tego supa, jako e
elektrycy czciej nawet ni spawacze na wysokociach pracuj, uznali, e
mog by rwnie dobrze elektrykiem, co spawaczem.
Mnie wszystko jedno byo, spawacz, elektryk. Jedyne, co mnie w tej
szkole trzymao, to to, e mog si uczy gra na saksofonie. Inaczej
uciekbym, jak inni uciekali. Czasem ich apano i przymuszano, eby dalej si
uczyli, a czasem przepadali bez wieci. Mnie by na pewno nie zapali,
wiedziabym, gdzie ucieka.
Prawie kadego wieczora chodziem do wietlicy i wiczyem. Wracalimy,
dajmy na to, od zasypywania okopw po caym dniu, zmachani jak nieboskie
stworzenia, sen z ng cina, chopaki nieraz bez mycia, jedzenia walili si
spa, a ja do wietlicy i wiczyem. Rce miaem martwe od opaty, usta
spieczone z pragnienia, ale cho troch musiaem powiczy. Czasem przy-
chodzi nauczyciel od muzyki. Siada i sucha, pocigajc raz po raz z tej
swojej butelki. Czasem mnie poprawi, co mi podpowiedzia czy usprawiedliwi
si przynajmniej, e gdyby nie by pijany. A poniewa w miar jak pociga,
robi si coraz bardziej pijany, to z kadym ykiem ju tylko mamrota:
O, uparty jeste, uparty. Ale muzyka lubi upartych. Moe ci si nawet
kiedy za to odwdziczy. Tylko nie ustawaj. Nie ustawaj. Nie zawsze si
odwdzicza, ale moe tobie. Moe spotka ci to szczcie. Nieraz wciga w
zatracenie, e si przez ni y nie chce. Ale moe tobie. Nie ustawaj. I dobrze,
eby kiedy spotka lepszego nauczyciela. Nie pijaka. Prawdziwego
nauczyciela. Wybacz mi, chopcze, ale musz. Oby ty nie musia.
Zdarzao si nawet, e zasypia z butelk w rku. Wyjmowaem mu j i
wsadzaem z powrotem w t kiesze, gdzie j nosi. Budzi si, umiecha, po
czym spa dalej. Prosiem, eby zbudzi si i poszed do siebie. Mia swj pokj
w baraku przeznaczonym dla nauczycieli. Targaem nim. Albo go straszyem, e
komendant idzie. Komendanta ba si tylko po trzewemu. Po pijanemu, gdy
mi si nawet udao go tym komendantem zbudzi, rzuca jakie przeklestwo,
mamrota, jakbym go zezoci. Wiesz, gdzie mam tego chama, chopcze.
Przepraszam ci.
I spa dalej. Ju bardziej skuteczna okazywaa si trbka, a naj-
skuteczniejszy fet. Flet jakby gbiej siga w to jego upicie. Odkadaem wic
trbk, gdy nie pomagaa, braem fet i graem mu tu przy uchu. Nie za
gono, ma si rozumie. Ju po chwili wsadza, o, ten najmniejszy palec w
ucho i zaczyna wierci, widocznie go swdziao. Potem na jego twarzy, ale
wci pod zamknitymi oczami, pojawia si umiech, to przy fecie. Przy
trbce jaki grymas. Potem otwiera jedno oko, chwil nim na mnie ciepo
patrzy. Nastpnie drugie, to byo zwykle obojtne, cikie. Czasem pogrozi mi
palcem, lecz dobrotliwie.
O, uparty jeste. Zwaszcza e ten palec, chwiejc mu si wraz z
pijan rk, nie wydawa si grony. Nie ustawaj. Nie ustawaj.
I siga do kieszeni po butelk. Nieraz nic ju w niej nie byo, ale
przechyla i sczy.
Widzisz, chopcze jakby z powodu pustej butelki westchn ciko.
Widzisz, na psy zszedem. Ale ty nie ustawaj.
eby jednak da mi si odprowadzi do siebie, musiaem go przedtem
takiego pijanego posadzi przy fortepianie. Tak sobie yczy, e musi zagra
cho te kilka taktw, dopiero pjdziemy. Nie koczyo si jednak nigdy na tych
kilku taktach. Nieraz gra i gra. Mimo e pijany, nie uwierzyby pan. Co
najdziwniejsze, rce robiy mu si trzewiutekie, e miao si wraenie, jakby
muska nimi po klawiszach.
Mia podobne do paskich, takie same szczupe, palce dugie. Patrz, jak
pan uska, to jakbym jego rce na klawiaturze widzia. E, musia pan chyba
kiedy uska. Lepiej pan ode mnie ju uska. Moje rce jakby zgrabiae. Nie
doszedby pan tak raz dwa do takiej wprawy, gdyby pan nigdy nie uska. Nie
tak znw wiele wyuskalimy, a pan uska, e nie uwierz. Moe pan tylko
zapomnia? Gdy si z czym nie miao do czynienia przez lata, mona i
uskania fasoli zapomnie. Wszystkiego mona zapomnie. Ale niewiele
potrzeba, eby czowiek sobie przypomnia. Tak samo zapomniaem. Dlatego
zaczem sadzi fasol, eby sobie przypomnie. Chocia, jak panu mwiem,
nie przepadam za fasol. Mgbym w ogle nie je fasoli.
Pan gra na fortepianie? Nie, tak tylko pytam. Bo wci mam w oczach te
jego rce, gdy pijany siedzia przy fortepianie. Tu jakby osobno pijany, a jakby
osobno na klawiaturze te jego trzewiutekie rce. Moliwe, e by wielkim
muzykiem, kt to moe wiedzie. A e gra w takiej szkole nieszkole jak nasza,
to ju inna sprawa. Ile to ludzi jest nie na swoim miejscu. Nie, nie tylko gra
na fortepianie. Jaki wzi do rki instrument, gra. Skrzypce, fet, wiolonczel,
rg, na kadym. Ma si rozumie, jeli nie by za bardzo pijany. Mnie radzi,
ebym skrzypcom si powici. Saksofonu nie lubi.
Na saksofonie bdziesz gra najwyej w tanecznej orkiestrze. A skrzypce,
o, skrzypce mog ci daleko zaprowadzi, mj chopcze. Jeste do skrzypiec
urodzony. Ju ja si na tym znam.
Kiedy go tak odprowadzaem pijanego, jedn rk w pasie go trzymajc,
a gow podsadziem sobie pod jego rami, tak e zawis cay na mnie. I co mi
tam do ucha mamrota, z czego udao mi si wyowi:
Skrzypce, skrzypce, mj chopcze. Masz serce do skrzypiec. Masz dusz
do skrzypiec. Jeste dobrym chopcem. Bogu bdziesz milszy dziki
skrzypcom.
Nie wiem, czy Bg chciaby mnie sucha wyrwao mi si.
Nie mw tak. Zatrzyma mnie ca bezwadnoci pijanego ciaa. Nie
myl tak. Jeli czego sucha, to jeszcze tylko skrzypiec. Skrzypce boski
instrument. Sw ju nie sucha, nie byby w stanie. Za duo ich. I to we
wszystkich jzykach. Wiecznoci by mu nie starczyo, eby wysucha
wszystkich jzykw wiata. A skrzypce w jednym. W skrzypcach s dwiki
wszystkich jzykw, wszystkich wiatw, tego, tamtego, ycia, mierci. A sw
nie byby, mimo swojej wszechmocy.
Nie wiem, moe mi dobrze radzi. Ale wybraem saksofon. Jakkolwiek
mona by pomyle, c pijak moe komu poradzi, jeli sam sobie nie
poradzi. I moe nawet przeciw Bogu wybraem saksofon, skoro najbardziej
lubi skrzypce. O, Bg by mi duo winien. A on, kiedy by ju dobrze podpity,
zawsze o tym Bogu.
Raz przed ca wietlic, e nie od murowania, tynkowania, spawania czy
szklenia okien trzeba zacz nowy wiat budowa, lecz od muzyki. I gdyby Bg
od muzyki zacz, niepotrzebny byby aden nowy wiat. Kto donis do
komendanta. Komendant go wezwa, zrobi mu podobno awantur i zagrozi, e
jeli nie przestanie z tym Bogiem, wrci tam, gdzie by. Ma szczcie, e po
pijanemu to mwi. Naturalnie wiedzieli, e pi. Ale nie mieli skd wzi innego
nauczyciela od muzyki. On jeden zgodzi si do naszej szkoy przyj. Taka to
bya szkoa. A instrumenty zostay skonfskowane podobno jakim
ciemiycielom, krwiopijcom, wyzyskiwaczom i rnej swooczy.
Nie rozumiaem, o kogo chodzi. Tak nam mwi wychowawca na lekcji
wychowawczej. Teraz miay suy nam, ktrzy jestemy przyszoci nowego,
lepszego wiata. Z trudem mi zreszt przychodzio cokolwiek wtedy zrozumie.
Wszystkiego si baem, ludzi, rzeczy, sw. Przyszo mi co powiedzie, to si na
kadym sowie zacinaem. Nieraz ju przy pierwszym nie mogem ruszy z
miejsca. Najprostsze sowo niemal mnie bolao i kade odczuwaem jak nie
swoje wasne.
Kiedy wszyscy na sali ju posnli, nakrywaem si z gow kocem i
przepytywaem szeptem sam siebie z takich, innych sw, jakbym si od
pocztku ich uczy, obaskawia je, przyzwyczaja si, e to moje sowa.
Zdarzao si, e na ssiednim ku ktry z chopakw si zbudzi i
poszarpujc na mnie koc, pyta:
Ty, czemu ty do siebie gadasz?
Ty, zbud si, bo co ci si chyba niedobrego ni. Przez sen gadasz.
Nieraz i na innych kach budzili si, budzili nastpnych. I ko za
kiem miali si, przedrzeniali mnie, e sam do siebie mwi.
Czemu w ku to robiem, nakrywajc si w dodatku kocem? Nie wiem.
Moe sowa potrzebuj ciepa, gdy si rodz od nowa. Bo te kiedy znalazem
si w tej szkole, byem prawie niemow. Mwiem ju troch, ale mao, bez adu
i skadu. Zapyta mnie kto o co, to nie umiaem odpowiedzie, jakkolwiek
wiedziaem, co powinienem odpowiedzie. Dopiero dziki temu, e zaczem si
uczy gra, odzyskaem z wolna mow, a tym samym poczucie, e yj. W
kadym razie nie zacinaem si ju tak i sw mi zaczo przybywa, i coraz
mniej si tych sw baem.
A powiem panu, taka mnie zachanno ogarna, e postanowiem si na
wszystkich instrumentach nauczy. Nawet na perkusji. Uboga bya to
perkusja. Bben, jeden bbenek, talerz, trjkt. Ale gdy si tak nieraz na niej
tukem, czuem, jak co zaczyna we mnie drga, jakby jaki zegar zacz i,
ktry do tej pory sta. Z czasem to zrozumiaem. Ot, wedug mnie, nie tylko
muzyk, take yciem rzdzi rytm. Gdy czowiek traci w sobie rytm, traci i
nadziej. C jest pacz, c rozpacz, jeli nie brakiem rytmu. C pami, jeli
nie rytmem.
Najwicej jednak wiczyem na saksofonie. I powiem panu, jest co
takiego w saksofonie, a przecie byy to dopiero pocztki, e kiedy zawiesiem
go sobie na szyi, wetknem ustnik w usta, a korpus objem domi, ju od
tego samego jaka nadzieja we mnie wstpowaa. Moe le powiedziaem, to
byo co gbszego, jakbym si na nowo chcia urodzi. Kto wie, moe co ta-
kiego jest we wszystkich instrumentach. Ale ja czuem to tylko w saksofonie. I
ju wtedy, w szkole, postanowiem, e kiedy kupi sobie saksofon. Musz
kupi, eby nie wiem co.
Tote kiedy po skoczeniu szkoy zostaem skierowany do elektryfkacji
wsi, ju od pierwszej pensji zaczem odkada na ten saksofon. Niewiele z
pocztku, bo niewiele si zarabiao. Nie od razu byem penym elektrykiem.
Raczej takim przynie, podaj, jak to mwi si. Przewanie przy wkopywaniu
supw pod lini pracowaem. Jedna ekipa cigna po supach lini, druga
zakadaa w domach instalacje. Dopiero pniej dopucili mnie i do innych
robt. Na przykad gdy dom by murowany i trzeba byo rowki wykuwa pod
przewody, no, to wykuwaem rowki. W domach byo duo lepiej. Mona byo
co dorobi za takie czy inne utrudnienia. Chocia niewiele wtedy byo domw
murowanych. Czasem czym poczstowali, kubkiem mleka z chlebem, serem.
Czy pozwolili, eby sobie jabko, liwk, gruszk urwa, jeli mieli sad. Bo
nieraz z godu a w odku ssao, zwaszcza przy kocu miesica.
Niechby jednak najgodniejszy by miesic, musiaem na saksofon
odoy. Z gry wiedziaem, kiedy braem pensj, e do nastpnej mi nie
starczy, ale na saksofon musiaem. Nieraz mnie kusio, eby z tego saksofonu
cho par zotych sobie poyczy. Na jedzenie nie. Na jedzenie bym nie mia.
Ale na przykad gdy koszula ze mnie zlatywaa, skarpetek nie dao si ju
duej cerowa. Zima sza i przydaoby si co cieplejszego, kalesony, sweter,
buty. Naturalnie, e i zim pracowalimy. Tylko przy trzaskajcym mrozie nie,
wtedy po domach. Ale gdy mrz by niewielki, wkopywalimy te supy, kilofami
wyrbujc zmarz ziemi.
Trzymaem pienidze w sienniku, w somie, owinite w gazet. Siennik,
powiem panu, to najlepszy schowek na pienidze. Jeszcze tak jak my
zmienialimy wsie, kwatery, to najlepiej w sienniku. Na sienniku si spao,
siennik wygnioto si ciaem, kto by mg si spodziewa, e tam s pienidze.
Gdy z kolejnej pensji dokadaem, musiaem nieraz szuka ich po caym
sienniku.
Oj, nieraz mnie kusio, eby sobie poyczy. Wycignem, odwinem i
sam z sob si przemagaem, e moe by jednak. Oddam przecie. Mog nawet
z procentem odda za te ile dni do nastpnej pensji. Ten jeden raz.
Przysigam, e oddam. Ten jeden raz tylko. Nic si takiego za ten raz nie
stanie. I moje to przecie pienidze, od siebie poyczam. Co innego, gdybym od
kogo. Od siebie samego, to nie musiabym si nawet tumaczy, gdybym tak
zarwa ten tydzie czy miesic, bo nie duej, na pewno. Czybym a tak sobie
nie ufa? Moje wasne pienidze i a tak sobie nie ufam? To chocia policz, ile
mi si uzbierao. Mimo e wiedziaem ile. Kadego miesica, gdy odkadaem,
liczyem. Co mi jednak szkodzi, policz, skoro mam ju sobie nie poyczy. Od
liczenia, co prawda, nie przybywa, ale podnosi na duchu, e przynajmniej nie
ubyo.
Liczyem, prostowaem, ktry banknot by pomity, rozkadaem na kupki,
tu setki, tu pisetki, tu tysice, kad kupk obkadajc niczym w okadki w
jeden banknot. To znw dzieliem nie wedug banknotw, lecz na rwne sumy.
Jeli mi si wydawao, e kupek jest za mao, zmniejszaem sumy, eby byo
wicej. Niech pan mi wierzy, jest co takiego w pienidzach, e gdy wcign
pana, na cokolwiek pniej szkoda wyda. Najchtniej by czowiek tylko liczy i
bez koca liczy. Zaczem si ju nawet ba, czy mi nie bdzie szkoda tych
pienidzy na saksofon wyda.
Jeden z elektrykw spad ze supa, zama rk, nog i mnie na jego
miejsce dali. Chocia nie odbyem caego stau, zostaem penym elektrykiem.
O, ju wicej zarabiaem, tak e i saksofon stawa si coraz bliszy. Zaczli
mnie dopuszcza do godzin nadliczbowych i do prywatnych robt. Ju nie
wkopywaem supw, zakadaem na supach przewody. A najwicej godzin
nadliczbowych wyrabiao si wanie na supach. Plany byy mocno spnione i
przyszo zarzdzenie, eby przyspieszy. Std tych godzin nadliczbowych byo
duo wicej. Zanim sup si wkopao, instalowao si na szczycie szklane czy
porcelanowe fajki. Potem wychodzio si i cigno lini, mocujc na tych
fajkach.
Mimo godzin nadliczbowych, nie za wielu byo chtnych na supy.
Wikszo wolaa w domach zakada instalacje. Tote linia w tyle bya i
musiaa goni domy. Nieraz do zmierzchu si na tych supach siedziao. Inna
sprawa, e usiedzie na takim supie, jeli kto niewytrzymay, nie usiedzia
dugo. No, nie, azy miao si u ng, na nich si czowiek wspiera. Nie widzia
pan nigdy elektrykw na supach? Przecie caa ziemia zastawiona jest takimi
supami. Tu, nad zalew, te linia dochodzi na supach. Betonowych, a wtedy
supy byy drewniane. Jak to panu wytumaczy, co to azy. Jak sierpy,
pokrge, przytwierdzone od spodu do butw. Nie wie pan, co to sierp? Nigdy
pan nie widzia?
Dawniej zboe li sierpami. Do czego sierp moe by podobny? O, do
ksiyca w nowiu. A w krzyu byo si jeszcze pasem przepasanym, ktry
obejmowa pana i sup. Niezalenie od tego, trzeba byo mie si i w krzyu, i
w nogach, eby tak ze supa na sup i przez cay dzie.
Wikszo stanowili starsi elektrycy, jeszcze przedwojenni, niektrzy
schorowani, po wojennych przejciach, wyszed taki na jeden, drugi sup, a na
trzecim ju mu nogi odmawiay posuszestwa, krzy upa. Zimniej byo, to i
rce im grabiay. Niby mieli rkawice, ale adna to robota w rkawicach. I
chocia godziny nadliczbowe byy podwjnie pacone, modszym te supy zosta-
wiali. Odbijali sobie w dwjnasb za to przy instalacjach domowych. Tak atwo
by nam tych godzin nadliczbowych nie oddali.
Poza tym mao ktry z nich nie pi. Oj, pili, e to pili. Na kwaterach, po
robocie, to nie byo dnia. Ale i w robocie. Od rana nieraz ju pili. A jeli nie pili,
to jeszcze nie wytrzewieli z wczorajszego dnia. Jak w takim stanie wyj na
sup? A dla mnie wyj na sup, to byo nic, jak panu mwiem. I mogem cay
dzie na tych supach. Nawet to lubiem. Do tego wtedy jeszcze nie piem.
Broni mnie ten saksofon, chciaem jak najwicej zarobi i jak najwicej
odoy.
Zreszt moe oni te by tak nie pili, ale prawie w kadym domu pdzono
bimber. Mona byo dosta o kadej porze dnia i nocy. Zapukao si tylko w
okno i przez okno podawali. Nie mwic, e najchtniej pacili bimbrem za
robot. I w ogle za bimber mona byo wszystko zaatwi. Ludzie nie wierzyli
ju w adne pienidze. Prawdziwe pienidze to by bimber. A co innego mona
byo z bimbrem robi? Pi. Wic pili.
Musz jednak im przyzna, mimo e pili, byli pierwszorzdni fachowcy.
Nawet po pijanemu, a kad robot zrobili. Czego si w szkole nauczyem, to
byo nic w porwnaniu z tym, czego si od nich nauczyem. Naleao tylko
dobrze im si przyglda, kiedy co robili. I sucha uwanie, ani sowa nie
ronic. Kady z nich mia swoje tajemnice i czasem ten czy tamten mimo woli
si zdradzi. Jakie tajemnice? Nieelektryk pan, to co bd panu mwi.
No, przecie nietrudno si domyle. Nie wiedzia pan, co to azy, nie
wiedzia pan, co to sierp. Jedno panu powiem, fachowiec, jeszcze tego samego
zawodu, po dwch, trzech sowach pozna drugiego fachowca. Nie przecz, e
niewiedza jest te wiedz. Tylko e niewiedz nie da si zrozumie tajemnic
elektrykw. Kiedy czowiek nie ma adnego zawodu, nawet jako czowieka
trudno go zrozumie. W kadym razie gdy si nieraz przypatrywaem ich
robocie, miaem wraenie, e prd przepywa przez nich niczym po
przewodach. Nie byo awarii, ktrej by nie naprawili. Brakowao nieraz
materiau, to z tego na to przeoyli, to czym okrcili, tamto polutowali. Nie
byo dla nich rzeczy niemoliwych. Tak e gdy przeszedem potem na budowy, z
najtrudniejszymi instalacjami dawaem sobie rad. Na przykad pracowaem
przy budowie chodni, gdzie wszystkie urzdzenia zaleay od elektrycznoci. I
nie miaem z tym kopotw.
Pi wdki tylko od nich si nie nauczyem. Dopiero na budowach. Ale
wtedy ani kieliszka nie wziem do ust, tak mnie ten saksofon trzyma. Na
jednej kwaterze z kilkoma mieszkaem, to kadego wieczora mnie namawiali,
zapraszali, a pili tgo. Nawet mnie zaczli posdza, e moe donosz. Bo
wedug nich, kto nie pije, musi donosi. Jeszcze taki mody. Nie ufali modym.
I nie dziwi si. Mody jest gotw na wszystko, aby starszych wyprzedzi.
Modemu si spieszy. Mody nie ma tej cierpliwoci, ktrej nabiera si z
dowiadczeniem. Nie ma zrozumienia, e i tak zmierzamy ku jednemu.
Modym zawsze si wydaje, e zbuduj nowy, lepszy wiat. Wszystkim modym.
Nowym modym, starym modym. A i tak wszyscy zostawiaj po sobie taki
wiat, e nie chce si na nim y. Wedug mnie im szybciej z modoci si
wyrasta, tym lepiej dla wiata, powiem panu. Byem mody, to wiem. I te
wierzyem w ten nowy, lepszy wiat. Zwaszcza e po takiej wojnie nietrudno
byo uwierzy, bo nie byo w co wierzy. A mao co si tak nadaje do wierzenia
jak nowy, lepszy wiat.
Nie ma si zatem im co dziwi, e mogli mnie posdza o to czy o tamto i
nawet e donosz, skoro nie pij. Nie wiedzieli przecie, e skadam na
saksofon. Skadaem w najwikszej tajemnicy. Moe bym si nieraz napi, ale
znaem zwyczaje, jakie obowizuj przy piciu. Wypibym kieliszek, a
musiabym postawi przynajmniej p litra. Do tego chleb, ogrki, kiebasa. A
mnie szkoda byo kadej zotwki. Tumaczyem si, e mam wrzody na
dwunastnicy. Nie wiedziaem, co to wrzody, nie wiedziaem, co to dwunastnica.
Raz tylko w pocigu wszedem do przedziau, wykrzykuj, gruszki, liwki,
jabka, a tam kto kogo czstuje i ten si tumaczy, e nie, dzikuje, ma
wrzody na dwunastnicy, musi cisej diety przestrzega. Wygldaem zreszt,
jakbym mia. Po latach, ju za granic, okazao si nawet, e mam.
Wedug jednak moich elektrykw i nie tylko tych wtedy, ale z ktrymi i na
innych kwaterach, ju na budowach, mieszkaem, wdka bya i na wrzody
najlepszym lekarstwem. Bo dlaczego oni wrzodw nie mieli? No, dlaczego?
Zdziwi pana, ale moe to nie byo takie ze, e pili. Bo kiedy nie pili, mieli
kopoty ze spaniem. Wyobraa pan sobie, umachani, po caym dniu roboty, sen
powinien ich cina. A ten nie mg zasn, ten co troch si budzi, ten spa
byle jak, pytko, nie mgby powiedzie, spa czy nie spa. A tu wit ju i do
roboty. Najgorsze, e gdy ma si kopoty ze spaniem, rne myli przychodz
czowiekowi do gowy i tym bardziej nie daj mu spa.
Raz w jednej wsi mieszkalimy w piciu na kwaterze, wszyscy starsi, ja
jeden mody, i mieszka z nami jeden majster. Mwilimy majster nawet poza
oczami. Id do majstra, spytaj si majstra, niech ci majster doradzi. Tylko o
nim jednym majster. A nie wiem, czy pan wie, jak si zwykle o majstrach poza
oczami mwi. W kadym razie nikt nie powie majster.
Mao mwi, w adne rozmowy nie dawa si wcign i przy wdce.
Wdk lubi, dlaczego miaby nie lubi? Ale sowa trzeba byo z niego wyciga
jak z najgbszej studni. I nigdy nie byy to sowa, ktre by co panu mwiy.
Moe jemu tak, ale innym nie. Tak, nie, kto wie, moe, naleaoby si
zastanowi. Nigdy do koca.
I jednego wieczora jako tak si doyo, e nie pili. Przyszlimy pno od
roboty. Kto si tylko spyta, ma kto co? Nikt nie mia, nikt te nie mia chci
pj kupi. Wobec tego chodmy spa. Pooylimy si, zgasilimy wiato,
zrobio si cicho, zaczem zasypia. Wtem ktry gboko westchn, a na
innym ku ca wag ciaa ktry si na drugi bok przewrci. I ju na
wszystkich kach zaczli si przewraca, poprawia, krci. ka byy
wysuone, za najmniejszym ruchem trzeszczay.
A ten majster mia ko pod oknem. I zawsze po zgaszeniu wiata pali
jeszcze papierosa. Take w nocy, gdy si zbudzi, pali. Dwa, trzy musia wtedy
wypali, eby znw zasn. Tylko wdka go od razu usypiaa. Chocia te
zaleao, ile wypi. Duo, od razu. Mao, jeszcze gorzej si mczy. O, wtedy to
ju pali a pali. Staa tu przy nim na oknie pelargonia i w tej pelargonii
strzepywa, gasi. Rano zawsze wyzbierywa niedopaki i po tych niedopakach
mona byo si domyle, jak spa. I nie tylko jak spa.
Nie tylko moga to by miara jego niespania. Ale c my, elektrycy.
Niedopaki to dla nas niedopaki. Do tego dym byo zawsze rano czu, no, to
pocigalimy nosami, o, napali si majster, ale to napali. Tak i wtedy zapali,
a ktry go spyta:
Majster nie pi? I ja co nie mog spa.
I zaraz na wszystkich kach, e te co nie mog.
Tak to jest, kiedy si czowiek przed spaniem nie napije powiedzia
ktry, a ktry zakl. Ktry przypomnia sobie, e gdzie mocniejszy bimber
pdz ni gdzie tam.
I zacza si rozmowa. A majster zapali drugiego papierosa. Strzepywa
popi do pelargonii, pelargonia rozjaniaa si. A kiedy si zacign,
rozjaniaa si i jego twarz. Mona byo zobaczy, e ley z otwartymi oczyma.
Ale chyba nie sucha, o czym rozmawiali, bo nie odezwa si ani sowem. Ja
jako najmodszy nie miaem gosu, tylko suchaem. Zreszt co mgbym
powiedzie, gdy na przykad zastanawiali si, co by ktry zrobi, gdyby si
dowiedzia, e ona go zdradza. Oni byli onaci, a ja nawet nie mylaem o tym.
Nie wiedzielimy tylko, czy majster jest onaty. Nigdy o tym nie mwi. No, a
wie pan, pomyle, e ona pana zdradza, ca noc mona oka nie zmruy. I w
dzie przy robocie wszystko z rk leci. Kady jednak wiedzia, co by zrobi. Ten
by zabi, ten by z domu wygna, ten jeszcze co innego.
Potem zaczli si zastanawia, czy stary czowiek jeszcze moe i odkd
czowiek jest stary, jeli chodzi o to. Wie pan, co mam na myli. A jeli ju nie
moe, co go trzyma przy yciu. I czy warto wtedy y? Na to ktry, e yciem
Bg kieruje, a czowiek nie ma nawet prawa myle, czy warto. I tak weszli na
Boga. Czy powinno si po takiej wojnie wierzy, czy nie wierzy dalej w Boga.
Ten uwaa, e powinno si, bo nie Bg wojn rozpocz, lecz ludzie. Inny, e
niby tak, chocia gdyby chcia, mg powstrzyma ludzi. A inny, e mwi si
czowiek strzela, Pan Bg kule nosi, to mg wojn tak pokierowa, eby mniej
byo nieszcz, cierpie, mierci. I zaczli opowiada o rnych przypadkach,
ktrych byli wiadkami lub o ktrych syszeli. I jeden si tak unis, bo jego
brata rozstrzelali, e zapyta wprost, czy Bg w ogle jest. Po czym zacz nas
pyta ko za kiem, jak wedug nas. Jest? Ja udaem, e ju pi. Na kocu
spyta majstra:
Majster co uwaa, jest Bg?
Majster zgasi wanie w pelargonii papierosa i zapali nastpnego. To by
chyba czwarty, odkd si pooylimy. I przez cay czas ani sowa, jakby w
ogle nie sucha. Czekalimy w napiciu, co powie, jakby to od niego zaleao,
czy Bg jest. A ten, ktry go spyta, spyta go ponownie:
No, majster. Jak majster myli, jest czy go nie ma?
Kto? odezwa si wreszcie.
Bg.
Nie od razu odpowiedzia, dopiero gdy zgasi papierosa:
Po co mnie pytasz? Po co ich pytasz? Nie przegosujesz. Siebie spytaj. Ja
mog ci tyle powiedzie, e tam gdzie byem, go nie byo.
I znowu zapali papierosa. Zrobio si cicho, nikt nie mia o nic wicej
pyta. I nikt do nikogo wicej sowa nie powiedzia. A po chwili zaczli
zasypia. Tu odezwa si wist, tam goniejszy oddech. Zastanawiaem si, czy
majster zasn, bo z jego ka nic nie byo sycha. Ale te nie zapali
nastpnego papierosa.
Ja nie mogem zasn. Nabiem sobie gow mylami z tej rozmowy, bo
dla mnie wszystko, o czym mwili, byo jakby spoza granic mojej wyobrani. A
najbardziej drczyo mnie, gdzie to majster by, e Boga tam nie byo.
I na drugi dzie poszedem do niego, eby co mi poradzi, bo korki mi si
cigle pal, gdy wcz trjfazwk. I spytaem go:
Gdzie majster by?
Spojrza na mnie podejrzliwie.
Oby ty tam nigdy nie by. Po czym burkn: We si do roboty.
Wiesz ju, co masz zrobi.
Jeli chodzi o saksofon, coraz wicej udawao mi si z miesica na
miesic odoy. Nie przepuciem adnych godzin nadliczbowych. Do tego
wieczorami czy w niedziele robio si roboty prywatne. Bimbru za zapat nie
braem, pienidze. Wolaem mniej wzi, ale pienidze. Wolaem poczeka,
eby pienidze. Nie byo prawie wsi, gdzie by kto nie chcia, eby mu dodatko-
wo drugi kontakt wstawi, drugie gniazdko, a do kadego gniazdka czy
kontaktu trzeba byo cign przewody. Urzdowo, czyli po znionych cenach,
wolno byo tylko jeden kontakt, jedno gniazdko w pomieszczeniu. Ale w
sieniach ju nie, w komorach nie, na strychach nie i nigdzie wicej nie. Na
strychach mona by zrozumie, strychy w wikszoci domw pod strzechami,
w razie zwarcia dom jak zapaka si pali. Ale na przykad i w ciemnoci przez
sie i szuka klamki w drzwiach? Czy do komory z naftow lamp, gdy w
domu jest elektryczno?
Wic zakadalimy, gdzie kto sobie yczy. Ma si rozumie, prywatnie.
yczy sobie kto w sieni, w komorze czy nad wejciem do domu, prosz
bardzo, zrobi si. Bdzie tyle a tyle kosztowao. yczy sobie kto, eby mu do
chlewa przecign, czemu nie, zrobi si. Rzadko, ale zdarzali si tacy. W
jednej wsi nawet kto chcia, eby mu do stodoy, bo kupi sobie okazyjnie
silnik elektryczny, mgby mocarni, wialni na elektryczno przestawi, nie
wci kieratem. Przecignlimy mu. Musia tylko poczeka, a zaoszczdzimy
materiaw na urzdowych przydziaach. Ale i na strychach pod strzechami
zakadalimy, jeli kto sobie yczy. Przewd okrcao si dodatkowo tam
izolacyjn, przecigao si przez izolowan rurk, metalow, ale wycielon
porzdnie, i cigno na wysokich wspornikach, w odpowiedniej odlegoci od
strzechy, po krokwiach, a kontakt instalowao si na przewodzie kominowym. I
nie miao si nic sta. Prywatnie nie byo adnych przeciwwskaza. Co
prywatnie moliwe, urzdowo, jak pan wie, niemoliwe.
Nie wszyscy jednak byli za elektrycznoci, o, nie. Niektrzy nie pozwalali
nawet, eby sup sta przed ich domem. Mam na sup patrze cae ycie? A w
choler! Moja ziemia do poowy drogi. Z siekierami nieraz na nas wypadali,
trzeba byo wzywa milicj. Do domw nie wpuszczali, przepdzali jak zoczy-
cw. Zwaszcza e co do domw, nie byo przymusu. Nie chcia kto, jego
sprawa. Jak to tumaczyli? Rnie. e nowa wojna niedugo bdzie, o, tylko
patrze. A w wojn naftowa lampa najpewniejsza. Nie bdzie nafty, lnianym
olejem bdzie si wiecio. A len si zasieje. Z wszystkich wiate, aby soce,
pki Bg daje, i naftowa lampa nie zawodz. A nie musi by tak samo widno w
dzie i w nocy. Wystarczy w dzie, noc jest od spania. Przyszlicie wiat
wywrci? Jeszcze supy z drutami? A niech wrble czy jaskki posiadaj?
Popal si na wgielki. Pioruny bdzie to cigao. A moe i choroby. Wystarczy
nam tych, na ktre dotd chorujemy. U takich, ma si rozumie, nie zarobi.
Ale w ogle to niele si na tych prywatnych robotach wychodzio. U mynarzy
na przykad, pki mynw im nie upastwowili. Na plebaniach, w kocioach.
Chocia z ksimi rnie byo. Zawsze co urwali za Bg zapa.
Tak e razu jednego, gdy znw przeliczyem, ile mi si ju uzbierao na ten
saksofon, wydao mi si, e moe by wystarczyo. Nie wiedziaem, co taki
saksofon moe kosztowa. Zaczem rozpytywa si wrd muzykantw po
wsiach, wiedzieli, ile harmonia, skrzypce, klarnet, ale o saksofonie mao ktry
nawet sysza. No, to zwolniem si na jeden dzie i wybraem si do
najbliszego miasta. By sklep muzyczny, ale saksofonu nie mieli i te nie
wiedzieli, ile mgby, zwaszcza teraz po wojnie, kosztowa. Wic za jaki czas
wybraem si dalej, do wikszego. Nie mieli, ale obiecali, e si dowiedz, co
mgby kosztowa, moe nawet sprbuj zamwi, jeli byyby. Rozejrz si te
prywatnie, moe kto bdzie mia, bo przynosz im czasem ludzie instrumenty
do sprzedania. Podaem im swoje nazwisko. Chciaem da zaliczk. Nie chcieli.
Powiedzieli, ebym za miesic, dwa przyjecha. Jeli bd mieli, zatrzymaj.
Nie ma pan pojcia, przed kadym zaniciem wyobraaem sobie, jak
wieszam ten saksofon u szyi, wkadam ustnik w usta, przebieram palcami po
klapach. Postanowiem nawet, e kiedy ju go bd mia, zrobi oblewanie i
sam si te upij.
Wtem ktrego dnia, jak grom z jasnego nieba, usysza kto w
kukuruniku, wymiana pienidzy. Co to kukurunik? Nie samolot. Tak
samo si mwio na goniki radiowe, instalowane, naturalnie jeli kto chcia,
w domach, gdzie bya ju elektryczno. A wymiana pienidzy, wie pan, na
czym polegaa? Nie to, e nowe banknoty. Tylko za te nowe mg pan trzy razy
mniej kupi. Nie sysza pan o takiej wymianie? To gdzie pan wtedy by?
Zreszt nie ma to znaczenia. O saksofonie w kadym razie nie miaem ju co
marzy. Nawet nie czuem zoci, powiem panu. W ogle nic nie czuem.
Jedyne, co czuem, e nie mam po co dalej y. I postanowiem si powiesi.
Robiem tego dnia na supie transformatorowym. A taki sup
transformatorowy wyglda jak dua litera A. Skada si z dwch supw,
ktre u gry si schodziy, a niej, dla wzmocnienia, poczone byy poprzeczn
belk. I na tej belce. Poprzedniego dnia poyczyem powrz u jednego
gospodarza. I pod wieczr, gdy skoczyem robot, pochowaem narzdzia do
torby, torb spuciem na ziemi. Jeden koniec powroza uwizaem na tej po-
przecznej belce, na drugim zrobiem ptl. Woyem ptl na szyj i miaem
ju azami odczepi si od supa, ale spojrzaem jeszcze w d, na ziemi, i
zobaczyem stryja Jana. Sta z zadart gow i patrzy, co robi. Nie, nie
wydawao mi si. Widziaem go, o, jak tu pana widz.
Nie rb tego powiedzia. Powiesiem si i nie widz rnicy.
5
Nie, nie skadaem ju wicej na saksofon. Wkrtce zreszt przeszedem
na budow pracowa, a kiedy wziem pierwsz pensj, kupiem sobie
kapelusz. Dlaczego kapelusz? Nie wiem. Moe co musiaem sobie kupi, eby
znw mnie nie zaczo cign do skadania na saksofon. A kapelusz moe
dlatego, e jeszcze w szkole postanowiem sobie kupi kapelusz, gdy bd ju
mia saksofon. Saksofon, kapelusz, lubiem tak nieraz na siebie popatrze, gdy
wyobraziem si sobie.
Przywieli nam do szkoy kiedy taki flm. Wielki sklep z kapeluszami,
wchodz mczyzna i kobieta, on mia na imi Johnny, ona Mary, i ten
mczyzna chcia kupi kapelusz. Zacz przymierza kapelusze, a Mary siada
sobie w fotelu i zagbia si w jakim pimie. By to pierwszy flm w moim
yciu. Tote gdy tak przymierza te kapelusze, miaem wraenie, e nie na
ekranie przymierza, ale wrd nas w wietlicy. Albo e my wszyscy znajdujemy
si w tym sklepie, gdzie on przymierza.
Przymierza i przymierza, a ta Mary, pikna zreszt kobieta, jak mwi,
siedziaa w fotelu, z oczami w pimie. Bya w futrze, nog zaoya na nog,
kada noga w eleganckim pantofelku.
Nie wiem, czy si pan ze mn zgodzi, ale nogi u kobiety stanowi o
caoci. A ju pantofelki, to wszystko inne moe by nawet skromne. Twarz
moe by brzydsza, jeli nogi. Tylko musz by w adnych pantofelkach. Dzisiaj
rzadko mona spotka takie nogi. Prawie wszystkie kobiety chodz w
spodniach, a jak nawet w sukienkach, to nieraz w takich butach, e si wojna
przypomina. I mao ktra ju potraf chodzi, jak kobieta powinna. Widzia
pan, jak kobiety teraz chodz? To niech pan si przypatrzy kiedy. Rzucaj
nogami, przybijaj. onierze, nie kobiety. Nawet tutaj, porozbieraj si, boso, a
wikszo tak chodzi. I nie maj betonu pod stopami, tylko ziemi, traw.
Opowiada mi pewien reyser za granic, e nie mg dobra aktorki do flmu,
ktra by umiaa zagra ksin. Twarze si nadaway, chd nie.
No, i ta Mary tak bya pochonita pismem, e na mczyzn wcale nie
zwracaa uwagi. A on przymierza i przymierza. I w kadym kapeluszu coraz
duej sta przed lustrem i jakby coraz bardziej nie wiedzia, czy powiedzie,
ten mgby by, czy zdj i poprosi o inny, czy jeszcze poprzyglda si sobie.
Przymierzy ju kilka, ale w adnym widocznie si sobie nie podoba, bo wci
prosi o nastpny. I sprzedawca jak gdyby nigdy nic przynosi mu nastpny, po
czym znw nastpny i nastpny. Jeszcze przy kadym przyniesionym
kapeluszu umiecha si i zgina w pukonie. A mimo e mczyzna widzia
si od stp do gw w wielkim lustrze, ten obchodzi go dookoa z lusterkiem w
rku, podstawiajc mu to lusterko z jednego boku, z drugiego, to pod twarz, to
z tyu, eby przejrza si, jak wyglda w odbiciu tego lusterka w tym wielkim
lustrze przed sob. I zachwala z rwnym przekonaniem kady kapelusz, jaki
mczyzna wanie przymierza:
Pan szanowny spojrzy teraz. A teraz. Troszk na czoo nasuniemy.
Troszk odchylimy z czoa. Troszk na bok, troszk tak, troszk inaczej.
Idealny, wprost idealny. Wymarzony do szanownego pana twarzy. Szanownego
czoa, szanownych oczu, brwi i tak dalej. Idealny.
Dzisiaj te jestem przekonany, e to bya komedia. Tylko e wtedy wcale
mnie to nie mieszyo. Przeywaem kady kapelusz, ktry Johnny zdejmowa i
oddawa sprzedawcy, jakbym sam co traci. Widocznie miech nie od tego
zaley, co pan widzi, syszy. miech to zdolno czowieka do obrony przed
wiatem, przed sob. Pozbawi go tej zdolnoci to uczyni go bezbronnym. I
taki wanie byem. Po prostu nie umiaem si mia. A nawet dziwne mi si
wydawao, e mona si w ogle z czego mia. W wikszoci tacy bylimy,
ktrzy traflimy do tej szkoy. Jakkolwiek nie wszyscy, ma si rozumie.
Niektrzy potrafli si mia, nawet gdy siedzieli w karcerze.
Tak i na tym flmie, niektrzy a si zanosili od miechu. Nie by to
jednak, ot, taki sobie miech. Czuo si za tym miechem narastajc
wcieko, al. Z kadym kapeluszem, ktry mczyzna przymierza, wrd
tego miechu leciay przeklestwa, wyzwiska, na niego, na sprzedawc, a
przede wszystkim na t Mary, e zatopiona w pimie nie doradzi mczynie. A
siedziaa, o, jak my tu. A eby chocia oczy podniosa, powiedziaa, dobrze mu,
niedobrze, w tym gorzej, w tym lepiej. I mogaby przecie czyta dalej.
wietlica pena bya, omal w szwach pkaa, moe pan sobie wyobrazi,
co si dziao. Nie spodoba si sobie mczyzna w ktrym kapeluszu, od razu
krzyki, tupania, gwizdy. I coraz goniejsze, coraz zajadlejsze, a tym bardziej e
nie robio to na nim adnego wraenia. Najwyej ciut duej si ociga, zanim
powiedzia, jednak ten te nie, bo to czy tamto. I sprzedawca niezmiennie
zgina si w pukonie, z tym samym umiechem na twarzy, zgadza si z nim.
Ma pan szanowny najzupeniej racj. Faktycznie troch za ciemny.
Faktycznie za jasny. Troch ten odcie jak gdyby. Ten fason jak gdyby. Rondo
za szerokie jak gdyby. Pan szanowny ma twarz, a ten kapelusz jak gdyby. Nie
szkodzi. Wybierzemy inny.
O, wtedy to ju wrzawa ogarniaa sal. Powiem panu, zaczem si nawet
ba. A sprzedawca szed i przynosi inny, z t sam nadziej, e ten si
mczynie z pewnoci spodoba.
Caa lada bya ju tymi przymierzonymi kapeluszami zawalona, bo eby
mczyzna nie musia zbyt dugo czeka na nastpny, sprzedawca odkada
wszystkie przymierzone kapelusze na kup na lad. Gdybym tego nie widzia,
nigdy bym sobie nie wyobrazi tylu kapeluszy na raz. I wszystkie dla jednej
gowy jakiego Johnnyego. Jeszcze eby to by kto. Ale nikt taki. Jakbymy to
ja czy pan byli. Za przeproszeniem, nie chciabym pana urazi, ale przecie
sprzedawca by nie wiedzia, kto pan jest, gdyby pan wszed i powiedzia, e
chce kupi kapelusz. Tym bardziej gdybym ja wszed. Ale by moe pana by
rozpozna. O, kapelusznicy s przenikliwi. Poznaem takiego jednego.
W kadym razie jak nas bya pena wietlica, nikt nie wiedzia, kto to jest
ten Johnny. Nawet si nie domylalimy. Chyba e sprzedawca wiedzia. Albo
przy kocu flmu by si wyjanio. Po ktrym z tych przymierzonych
kapeluszy przyszo mi do gowy, e kapelusz to nie taka zwyka rzecz, cho
tylko nakrycie gowy. Film leci i leci, a ten przymierza i przymierza, to na pew-
no nie taka zwyka rzecz.
Raz przywieli nam do szkoy takiego jednego, wyciga krlika z
kapelusza. W pewnej chwili krlik mu uciek, zacz lata po wietlicy,
wszyscymy go apali. I te nas bya pena sala, a z trudem w kocu go
dopadlimy. Bieluki, angora, dra cay, tak by przeraony, mimo e potraf
znika i pojawia si, raz by w tym kapeluszu, a raz go nie byo. Czy moe to
kapelusz mia tak moc, ju wtedy nasza mnie wtpliwo.
Nawet powiem panu, e wietlica jakby przeja rol tej Mary, ktrej nic
nie obchodzio, i gdy mczyzna przymierza kolejny kapelusz, wszyscy zrywali
si z miejsc, namawiajc go, eby ten, ten kupi, ktry wanie przymierza. A
gdy i na ten si nie zdecydowa i poprosi o nastpny, wydzierali si na
sprzedawc, eby mu wicej nie przynosi, ten, ten niech kupi albo adnego.
Pragnieniem sprzedawcy jednak byo, eby mczyzna w ogle kupi i
wci w pukonach, z tym samym umiechem, przynosi mu nastpny. Wtedy
jakby w odwecie za zawd, ktry sprawi wietlicy, leciay na nich obu
najwymylniejsze przeklestwa. Wstyd byoby powtarza. Jakby kamieniami
rzucali to w jednego, to w drugiego. Ty taki owaki, kupuj albo!... I duo gorsze.
Ty taki owaki, nie przyno mu wicej! Niech ten kupi, co na bie ma! Wyrzu
ryja ze sklepu! Bym mu jeszcze lusterko pod mord podstawia! A takiego!
Jakby podniecali si tymi przeklestwami, bo gdy mczyzna prosi o nastpny
kapelusz, wybuchali jeszcze dzikszymi wrzaskami.
wietlica nie bya wysoka, jak to w baraku, caa dygotaa, ciany, okna,
suft, wydawao si, e zaraz si rozleci. Ekran zwisa od suftu gdzie tak do
trzy czwarte ciany, a pod przeciwleg cian, za nami, sta projektor. Starsi,
wrd nich kilku nauczycieli, siedzieli na awkach pod bocznymi cianami, a
my wszyscy na pododze. Snop wiata z projektora bieg tu prawie nad na-
szymi gowami. Tote niektrym mao byo tych wrzaskw, gwizdw,
przeklestw, podrywali si jeszcze z podogi i wskakiwali w ten snop wiata,
wywijajc rkami, jakby chcieli zrzuci mczynie z gowy kapelusz, ktry
wanie przymierza, a sprzedawcy wytrci z rki, kiedy mu nastpny nis.
Nie wiem, czy jest pan w stanie to sobie wyobrazi. To ju bya burza,
nawanica, nie miech. Nauczyciele pokrzykiwali, spokj! spokj! Nie na wiele
si to jednak zdao. Moe zreszt i oni si ju bali. Zwaszcza e i ci starsi,
wrd ktrych siedzieli na awkach, take si zrywali i tu przy samym ekranie
zagradzali w tym snopie wiata drog sprzedawcy do mczyzny.
Gdzie?! Gdzie?!
Sprzedawca przechodzi jednak przez nich jak przez mg, podajc
mczynie nastpny kapelusz, a biorc od niego ten, w ktrym si mczyzna
i tym razem sobie nie spodoba. W kocu dobrali si do Mary. Ty taka owaka,
zostaw to czytanie! Ka mu ten kupi, co przymierza! Zdejmij t nog! Rusz si!
Kopnij go w tyek, w kostk, w jaja! Nie bd panu ju dalej powtarza. W
pewnej chwili wydawao si nawet, e wedr si na ekran, zdemoluj sklep,
pobij sprzedawc, pobij mczyzn, a Mary moe obedr z tego futra, z
sukienki i bd j gwaci. Zwaszcza e byli i tacy, ktrzy wanie za to do tej
szkoy trafli.
Nauczyciele wci prbowali zaprowadzi spokj. Bo przerwiemy flm!
Hoota nie modzie! Jutro wszyscy do raportu! Policzymy si z wami! Jeszcze
wiksz wzbudzao to zajado. e nie skoczyo si to jakim nieszczciem,
to jedynie dziki sprzedawcy. On jeden zachowa zimn krew i w tym samym
pukonie, z tym samym umiechem na twarzy podawa mczynie kolejny i
kolejny kapelusz. Mczyzna jednak co ktry zaoy na gow, patrzy w lustro
bez cienia yczliwoci wobec siebie. Czasem jakby wtpliwo go nasza przy
tym czy przy tamtym. Czasem duej si sobie przyglda w lustrze, jakby sam
ju nie wierzy, czy to on w tym kapeluszu stoi przed lustrem. I nieraz wy-
dawao si, e z rezygnacj ju powie, to moe ten.
I nie wiadomo dlaczego, bo, wedug wietlicy, w tym mu akurat byo
niedobrze, co wyraao si wezbran fal gwizdw, tu pa, krzykw. O, strach
na wrble! O, dziad kocielny! O, wyglda jak!... I przeradzao si w gromkie
nie! nie! nie! Mczyzny to jednak nie zraao, nawet miao si wraenie, e
drani si ze wietlic, duc to przymierzanie. A nawet wbrew wietlicy ten
wanie kupi, mimo e sam si w nim sobie nie podoba. Umiecha si do tego
swojego odbicia w lustrze i to rnymi umiechami, od ledwo rozchylonych
warg, po wyszczerzone rzdy biaych, rwniutekich zbw, jakie tylko na
flmach si widzi. Wiadomo przecie, jakie na og ludzie maj zby. Wikszo
nie powinna si nigdy umiecha, a moe i nie mwi. Odchyla kapelusz poza
czoo. To znw nasuwa, cigajc twarz w jak tajemnicz min. To
przechyla kapelusz na lew stron gowy, na praw, jakby chcia by podobny
do kogo, kogo na flmie widzia. Czy podchodzi bliziutko do lustra, e omal
dotyka lustra rondem, i patrzy sobie oczy w oczy, kapelusz w kapelusz. Albo
nagle si oddala i wpatrywa si w caego siebie od stp do tego kapelusza.
Wkada rk do kieszeni spodni, jedn, drug na przemian lub obie naraz,
przybierajc swobodn postaw. Czy poprawia sobie krawat, obciga
marynark i prostowa si niczym wieca. Raz wydawao si, e patrzy na to
swoje odbicie z wyranym zniechceniem, a raz, e gotw byby ju pogodzi si
z tym kapeluszem i nawet z sob, lecz brakuje mu woli. I bezradny zwraca si
do zatopionej w pimie Mary:
Jak mylisz, Mary? Spjrz. Podobam ci si w tym? Prawda, e
niebrzydki. Mary jednak gdy podniosa nawet oczy, bez sowa opuszczaa je
na pismo. I mczyzna z alem rezygnowa: Nie, ten jednak te nie.
W takich chwilach dzielilimy z nim ten al i my w wietlicy. Dawao si to
pozna po trzeszczeniu podogi, awek, bo wszyscy si naraz poprawiali. I nikt
nie zagwizda, nie zakl, nie zamia si. Ten al nie by jednak zwykym
alem. Udusibym t kurw, dao si nawet sysze czyj rozalony szept.
Przepraszam pana, to byy codzienne sowa w szkole, w innych nie daoby si
tego czy tamtego zmieci. Tak jak adne nie mogyby zrozumie, dlaczego
Mary nic to nie obchodzio. Czy to takie trudne powiedzie tak, nie, tym
bardziej e chodzio tylko o kapelusz?
Mary raz podnosia wzrok znad pisma, raz nie podnosia. A jeli nawet
podniosa, to z coraz wikszym znudzeniem. I coraz wiksz wcieko w
wietlicy wzbudzaa. Wszyscymy byli przekonani, e to jej wina, e mczyzna
nie moe si na aden kapelusz zdecydowa. Jakkolwiek zastanowi si nad
tym, to c moga by winna, siedziaa spokojnie i przegldaa tylko pismo.
Wystarczyo jednak, e mczyzna zwrci si do niej, spjrz, Mary, jak sdzisz,
Mary, co by na ten powiedziaa, Mary. A wietlica jakby dostawaa gorczki.
Zaczynaa ju nie tyle wyrzuca z siebie wcieko, co wcieko pomieszan
z bezradnoci, blem, moe nawet rozpacz. Na t Mary, tak. Ale za co? Niech
pan sam powie, za co? Przecie to mczyzna przymierza kapelusze, a e w
adnym si sobie nie podoba, c Mary bya winna?
A on mg si tak w tym przymierzaniu zapamita, e ju w adnym
kapeluszu by si sobie nie podoba. I nie podoba si w adnym. Moe nie tyle
ju przymierza te kapelusze, co spiera si z nimi. Tylko o co si czowiek moe
spiera z kapeluszem? O siebie, mwi pan? I tak kapelusz bdzie zawsze gr.
I jakikolwiek przymierzy, by nad nim gr. Nie miao znaczenia, czy zaraz
zdj z gowy, e nie, czy duej przymierza, czy nawet wdziczy si w nim
przed lustrem. Na to samo wychodzio. Mgby przymierza przez cay flm,
mgby w nieskoczono przymierza, nie miaoby to znaczenia. Takie
przymierzanie koczy si dopiero wraz z kocem wszystkiego.
Co prawda, byo tych kapeluszy, o, byo. Nie by to taki zwyky sklep.
Gdzie pan spojrza, wszdzie kapelusze. Jeszcze sprzedawca donosi raz po raz
nastpne z zaplecza i wci z nowym przypywem nadziei, e ten lub ten na
pewno si szanownemu panu spodoba. Tak e starczyoby tych kapeluszy,
zanimby i sprzedawca straci nadziej.
Moe zreszt wczeniej straciby j mczyzna. Tym bardziej e wida byo
ju oznaki zniechcenia na jego twarzy, w jego ruchach, gdy w kolejnym
kapeluszu spoglda na swoje odbicie w lustrze. Wkada i zdejmowa
kapelusze jakby od niechcenia. Nie dzikowa ju, nie przeprasza. Bra z rk
sprzedawcy kolejny kapelusz, ktry mu podawa, oddajc mu ten, ktry
zdejmowa. Jakby jedynie przenosi z rk sprzedawcy na swoj gow i ze
swojej gowy do rk sprzedawcy, a na siebie w lustrze prawie nie patrzc.
Powinien przerwa to przymierzanie, ale najwyraniej i na to nie sta go ju
byo. Czy moe al mu si zrobio sprzedawcy, tyle tych kapeluszy i
nadaremno. Dlatego wci przymierza i przymierza.
Nagle przy ktrym kapeluszu, ani adniejszym, ani brzydszym, gdy
bylimy ju pewni, e znw go zdejmie i powie, jednak nie, zawaha si. Opuci
rce, podszed bliej lustra i sta tak przed tym swoim odbiciem nieruchomo,
twarz nieruchoma, lecz na tej twarzy wida byo mk, zdj, nie zdj, zdj,
nie zdj, zdj, nie zdj. wietlica zamara. Cisza si zrobia, mwi panu,
jakby wszystkim serca stany. Czuo si tylko, e gorczka, jak on tam sta,
ronie i ronie. A w ktrym momencie przekroczya granic oczekiwania i nie
miao znaczenia, zdejmie czy nie zdejmie, jako e znalaz si w tym punkcie, e
ani zdj, ani nie zdj ju mu nie wypadao. Jedyne wyjcie, jakie mia, to
wycign pistolet i strzeli sobie w ten kapelusz. Co prawda, sprzedawca
czeka ju z nastpnym kapeluszem w rku, z tym samym umiechem na
twarzy, zgity w pukonie, co wiadczyoby, e nie dopuszcza do myli
takiego obrotu sprawy. Jednak my w wietlicy dalimy wanie tego, eby
wycign pistolet i strzeli sobie w ten kapelusz. A w ostatnim sowie niechby
na zo Mary powiedzia:
Zapacisz panu, Mary, za kapelusz.
By moe, za chwil przyoyby pistolet do kapelusza, gdy nagle Mary
zaszczebiotaa podnieconym gosem:
Och, posuchaj, Johnny, tu wanie pisz, e najmodniejsze w tym
sezonie s brzowe, pilniowe dla mczyzn. Przymierz brzowy, pilniowy!
Przymierzaem ju brzowy, pilniowy.
Ale tu pisz!
Mgby kto pomyle, w tym momencie pad strza. I ja te tak sdziem,
kiedy prbowaem sobie wyobrazi, jak si ten flm mg skoczy. I byoby to
uzasadnione. Nie mona przecie bez koca przymierza nawet kapeluszy. Pan
moe oglda ten flm? Szkoda. Powiedziaby mi pan, kupi, strzeli. Ja ju tego
nie widziaem, wyczyli prd i flm si urwa. O, nieraz nam wyczali. I
najczciej wieczorami. A rzadko si zdarzao, eby zaraz wczyli. W
najlepszym razie za godzin, dwie dopiero. Przewanie jednak gdy wieczorem
wyczyli, najwczeniej nad ranem wczyli.
Wracalimy nieraz od roboty, ledwo nogami powczylimy, jeszcze przez
drog kazali nam piewa, a tu wiata nie ma. Tuklimy na przykad
kamienie na drog, kurz, spiekota, wszyscy spragnieni, przepoceni, wosy
pozlepiane, a tu wiata nie ma. Nie byo jak si umy, jak zje, rozebra. Do
tego mundur na rano musia by wyczyszczony, buty wypastowane, bo na
drugi dzie byy lekcje, a na lekcjach musia pan wyglda jak ucze. Nie
mielimy na zmian ani mundurw, ani butw. Zmieniali nam dopiero, kiedy
mundur czy buty nie nadaway si ju do dalszego atania, naprawienia. I
przecie jedynie wieczorami by czas, eby sobie co przepra, przyszy,
zacerowa. A tu wiata nie ma.
Przynis nam raz ten nauczyciel od muzyki gromnic, ktr kupi dla
siebie. To znw kiedy przed Boym Narodzeniem chopaki gdzie ukradli
paczk wieczek na choink. Ale zanim przyszo Boe Narodzenie, wypalilimy,
bo prawie co dzie wyczali. I mielimy choink bez wieczek. Tak, pozwalali
nam. Staa w wietlicy. Drzewko wycio si w lesie, czym si tam ubrao,
sami robilimy zabawki, acuchy, jee. Tylko e bez wieczek, to adna
choinka.
Pan lubi choink? Te lubiem. Ale musiay si prawdziwe wieczki pali.
Moga by nawet skromnie ubrana, ale wieczki musiay si pali. Zawsze my,
dzieci, zapalalimy, wedug starszestwa, tylko e odwrotnie, najpierw ja jako
najmodszy, potem Leonka, Jagoda. Nie mogem dosta do tych wyszych, to
mnie ojciec bra na rce i unosi. Naturalnie, e byy prawdziwe, ywym
pomieniem si paliy. Musz by prawdziwe, eby i choinka bya prawdziwa.
Elektrykiem byem, ale nie lubi elektrycznych, powiem panu. Dzisiaj wszyscy
elektryczne, ale to, wedug mnie, nie wieczki. Martwo wiec.
Wigilia zawsze zaczynaa si od zapalenia wieczek na choince. Potem
matka nakrywaa st biaym obrusem i znosia potrawy. A potraw byo zawsze
dwanacie. Najpierw amalimy si opatkiem, a potem wszyscy siadali wok
stou. Kady mia ju stae swoje miejsce przy Wigilii. I kady stara si tak
je, eby, bro Boe, nie poplami obrusa. Nawet dziadek po troszeczku
nabiera na yk, eby mu nie kapno, nie wypado. I jak nigdy jad cichutko,
nie siorba, nie mlaska. A go babka chwalia, nie mgby tak co dzie je.
O, to nie by taki zwyky obrus. Jedynie do Wigilii go matka nakrywaa.
Sama go utkaa, wyszya, z przeznaczeniem, e tylko do Wigilii. A kady
wiedzia, ile starannoci ten obrus matk kosztowa. Len sama zasiaa, i to na
najlepszym kawaku ziemi. Zasiaa rzadko, aby do kadej odygi soce
dochodzio. Potem co dzie wychodzia patrze, jak ronie. Ledwo jaki
chwacik zaczyna z ziemi wystawa, dobieraa mu si od razu do korzenia.
Tak e gdy ten len urs, dorodny by, mwi panu. Sama go sierpem za. O,
wanie, nie wiedzia pan, co to sierp. Sierpem dlatego, eby nie poama odyg.
Potem dugo sech na socu, potem jeszcze w stodole. A potem zwizany w
wizki, zabity kokami, moczy si w Rutce, gdzie najbystrzejszy nurt. I znw
sech. Potem na midlicy go wymidlia. Ale ju nie bd panu objania, jak
wygldaa taka midlica. W innych stronach mwio si padzierznica. Grubsze
czy krtsze wkna od razu odrzucaa. A ile potem byo jeszcze przebierania,
czesania, nie wyobraa pan sobie. A zostawaa sama pajczyna. Tak babka
mwia przy kadej Wigilii, e z pajczyny ten obrus utkany.
Ptno kiedy ju utkaa, kilka razy praa i suszya, praa i suszya. A byo
soce, w socu rozcielaa na trawie, aby jeszcze bardziej zbielao. Cho
trudno sobie wyobrazi, eby mogo by bielsze. Cae niemal lato, dzie w
dzie, jeli tylko byo soce, w tym socu rozcielaa. I dopiero zim zabraa
si do wyszywania. Mia by gotowy na t Wigili, ale wyszywaa i wyszywaa,
tak e by gotowy dopiero na nastpn. Nauczya przy tym obrusie i Jagod, i
Leonk wyszywa. Cay rajski ogrd wyszya. Bogatszy ni si nieraz na
obrazkach widzi. Dziadek gdy ju sobie podjad, lubi wodzi palcem po tym
wyszywaniu matki.
Tam bdziemy mwi. Popatrzcie, tam bdziemy.
Comy jedli na Wigili? Najpierw po drobinie sera z mit, jako e
pasterze. Potem ur na grzybach z gryczan kasz. Pierogi z kapust i
grzybami. Kartofe gotowane w upinach, z sol. ur z serwatki na popicie.
Pierogi z suszonych liwek, posypane orzechami, polane smaon mietan.
Kluski z makiem. Ryby gotowane czy smaone. O, byo ryb w Rutce, nie
uwierzyby pan, jaka to bya rybna rzeka. Poowy tego teraz nie ma w zalewie.
Widz przecie, przyjedaj tu wdkarze, to lcz i lcz nad wdkami.
Pjd czasem popatrze, to rzadko si ktremu na haczyku co trzepie. A w
Rutce mona byo w opak apa. Podstawiao si przy brzegu opak i tuko
si kijem po dziurach i za kadym razem co wpado. Przed Wigili, gdy Rutka
zamarza, no, to wyrbao si przerbel, wstawiao si sie i czekao si, a
najd. Potem kapusta z grochem czy sama kapusta lnianym olejem
zasmaana. Jeli sama kapusta, to osobno fasola z miodem i octem. A jeli z
grochem, to ju fasoli nie byo, tylko bb. Do poskubania. Potem kisiel z
urawin. I na koniec kompot z suszu.
Pkalimy z najedzenia, jakkolwiek wszystkiego byo po trochu. No, a
potem szo si na pasterk. My, dzieci, przewanie ju podsypialimy, bo
pasterka bya o pnocy. Musielimy jednak i. Wtedy dopiero gasio si
wieczki na choince. Powiem panu, dla mnie nie potrawy, tylko te wieczki
jakby potwierdzay, e to Wigilia. Gdy tak si paliy, gotw byem we wszystko
uwierzy. Wierzyem w ten obrus matki i w to, co mwi dziadek, e tam
bdziemy, kiedy wodzi palcem po tym wyszywaniu. Czasem nawet wydawao
mi si, e ju tam jestemy.
Moe std mi ju na cae ycie zostao, e lubi wiece, gdy si pal. Za
granic na przyjciu gdzie byem, to gdy oprcz yrandoli, kinkietw i wiece
si paliy, takie przyjcie pamitam do dzi. Do siebie kogo zaprosiem, tak
samo wiece musiay si pali. Gocie wyszli, a jeli wiece jeszcze si paliy,
nie gasiem ich. Siedziaem, pki same si nie wypaliy. Nie uwierzy pan,
sprawia mi przykro, gdy musz wiec zgasi. Mam wraenie, jakbym
przerywa jej ycie. Jakby co nagle si koczyo, a nic si ju nie miao zacz.
Jakbym w sobie co zgasi. Nie wiem, jak to panu wytumaczy.
Powiem tak. Wedug mnie, co jest takiego w palcej si wiecy. Moe
wszystko. Podobnie jak w kropli wody jest zarazem caa woda, wszelka woda.
Niech pan sprbuje zgasi kiedy wiec.
Mam dwa lichtarze. Srebrne. Kupiem jeszcze za granic. Jakbym
wiedzia, e pan do mnie kiedy przyjdzie. Nie zaraz, to kiedy przyjdzie pan.
Moe przynios je? Tam, w pokoju, s. Stoj na szafe. Wstawi wiece,
zapalimy, popatrzymy, jak si pal, a przekona si pan. Czasem wstpowaem
do sklepu z antykami, mieszkaem w tej samej kamienicy na pitrze. Bez
adnego powodu. Lubiem popatrze na rne stare meble, obrazy, przedmioty.
Na te wszystkie serwantki, komody, sekretarzyki, lustra, lampy, zegary czy
nawet kaamarze, suszki, noyki do cicia papieru. Tak si przecie
zastanowi, to ile w tych wszystkich meblach, przedmiotach kryje si ludzkich
dotkni, spojrze, ile bicia serc, westchnie, smutkw, paczw, przerae,
naturalnie i miechw, uniesie, wybuchw radoci, jakkolwiek tych duo
mniej, tych jest zawsze mniej. Czy ile sw, niech pan tylko tak pomyli. I tego
wszystkiego ju nie ma. Ale czy rzeczywicie ju nie ma? Taki na przykad
modzierz do tuczenia pieprzu, cynamonu, godzikw, gdy go dotykaem,
niech pan mi wierzy, co do mnie mwi. Tylko e nie dane byo mi usysze.
Przepraszam, e pana spytam. Czy pan nigdy nie odczuwa podobnej
tsknoty, eby y i tu, i tam? Wszystko jedno kiedy. Nigdy, chociaby przez
chwil? O, chwila jest wana.
I kiedy antykwariusz, ktry zawsze wita mnie umiechem, lecz nigdy
dotd nie zamienilimy sowa, podszed do mnie, pytajc:
Przepraszam pana, prosz mi powiedzie, nieraz pan tu zachodzi, znam
ju pana, a nic dotd pana nie zainteresowao. Czy moe czego szczeglnego
pan poszukuje, prosz powiedzie, bd mia na uwadze.
A jakkolwiek nie miaem zamiaru nic kupowa, nieoczekiwanie dla
samego siebie powiedziaem:
Poszukuj jakiego adnego, starego lichtarza.
O, lichtarzy mam duo. Prosz spojrze. Wskaza na szafy pod
cianami. Mosine, z brzu, z porcelany, z majoliki, laki, srebrne. Jakie pan
sobie yczy. Zacz otwiera szaf za szaf, niepotrzebnie, bo szafy byy
oszklone i widziaem. Wydosta z jednej szafy jaki lichtarz i podsuwajc mi go
pod oczy, zachwala: Moe ten by si panu podoba? Wycign drugi. A
czy ten nie zyskaby paskiego uznania?
Nie, nie mwiem na kady, ktry wydosta. I Wszystkie ju widziaem.
Nie pierwszy raz przecie u pana jestem.
To prawda potwierdzi. A czy mogyby by dwa? spyta.
Naturalnie powiedziaem. Szukam wanie dwch.
O, to bd mia co dla pana. Zapytaem, poniewa stanowi
nierozczn par. Nie mgbym jednego sprzeda.
I z nieoszklonej masywnej szafy, zamykanej na klucz, ktry trzyma w
kieszonce kamizelki, wydosta te dwa, ktre kupiem. Postawi je przede mn.
Prosz si przyjrze. Czy nie takich pan poszukuje? Od razu si
domyliem. Barok. Wenecja. Misterna robota, przyzna pan. Musz jednak
pana uprzedzi...
Domylam si przerwaem mu. Cena nie ma znaczenia. Prosz
zapakowa.
Prawdopodobnie nie spodziewa si, e kupi, bo ju pakujc te lichtarze,
jeszcze mnie przekonywa:
To cud, e do naszych czasw ocalay. I to w parze. Mona sobie jedynie
wyobrazi, jakie byy ich losy. O, losy przedmiotw s rwnie ciekawe, jak
ludzkie. I rwnie tragiczne. Gdyby na przykad dao si odtworzy los tych
lichtarzy. Nie histori, los. Moglibymy si wwczas wiele rzeczy dowiedzie i o
ludziach, u ktrych byy w posiadaniu. I to rzeczy pozornie najbardziej
ulotnych, lecz kto wie, czy nie najwaniejszych, ktrych nie dowiedzielibymy
si z adnych dokumentw. Czasem bowiem czowiek moe liczy jedynie na
przedmioty, e go zrozumiej. Czasem przedmiotom powierza to, czego nie
powierzyby nikomu innemu. Czasem tylko przedmioty potraf z nami tak
naprawd wspistnie. ycz panu, aby te lichtarze... I zapraszam.
Moe przynie, zobaczyby pan? Zapalibym wiece. Mwi pan, e do
uskania fasoli wystarczy nam to wiato, ktre jest. le mnie pan zrozumia.
Nie chodzio mi o to, eby byo nam widniej. Nieraz nie chce mi si czyta, nie
chce mi si sucha muzyki. Jeszcze tak jak teraz, jesieni czy zim, wieczory
dugie, a ja z tymi psami, to bywa, e i tu, do kuchni, sobie przynios, wstawi
wiece i patrz, jak si pal. I gdy tak patrz, jak si pal, powiem panu,
przestaj odczuwa, e to ja patrz. Jakby kto tu by za mnie. Nie wiem kto.
Zreszt niewane. Psy le, o, jak teraz pod cianami w mroku, pi czy udaj,
a we mnie jakby wszystko mijao i coraz wikszy spokj mnie ogarnia. Obojtny
si niemal sobie staj, obojtny staje mi si cay wiat, e jest taki, nie inny. A
nawet mam poczucie, jakbym si odnajdywa w nieznanym mi porzdku. No, i
widzi pan, wydawaoby si zwyke wiece. Pal si i milcz. Ale moe w tym ich
milczeniu jest co wicej prcz milczenia, jak pan myli?
6
O, to by prawdziwy bunt. Naturalnie, buntowalimy si i przedtem. Jak
mona by modym i nie buntowa si? Jeszcze w takiej szkole jak nasza. Byo
co niemiara powodw do buntw. O rne rzeczy. O jedzenie, bo karmili nas
podle. Czy przeciwko karom. Na przykad, ktry' nie mia guzika przy
mundurze, a ca druyn musielimy sta na baczno przez p dnia. Raz
pognali nas do odwalania niegu bez rkawic, te za kar. A mrz by
trzaskajcy.
Nie byy to jakie wielkie bunty. Raz wrcilimy pod wieczr z roboty, a tu
wiata nie ma. I nie pierwszy ju raz. To postanowilimy, e nie pjdziemy na
lekcje, nie pjdziemy do zaj w warsztatach, nie pjdziemy do adnej roboty.
Zebralimy si w wietlicy i siedzielimy. Nie dali nam obiadu, nie dali nam ko-
lacji, a rano, gdy nie wyszlimy na apel, nie dali nam i niadania. Myleli, e
nas godem wezm. Tylko e kady z nas by z godem za pan brat. Mona by
powiedzie, w niczym tak nie bylimy wywiczeni, jak w godzie. Niejeden
dziki temu wojn przey, e go gd wiza z yciem. Gd powiadcza, e
czowiek jest. Gd budzi, gd usypia. Gd przytuli, pocieszy, pogaska.
Gd by nieraz jedyn przystani, bo wszyscy, jak mwiem, nie wiadomo skd
bylimy.
Trzy dni to trwao. Przychodzili nauczyciele, namawiali nas, przekonywali,
grozili, e le si to skoczy. Zjawi si i sam komendant. Obwieszony
medalami, pas z koalicyjk, tylko na uroczystoci tak si stroi. Zacz nawet
spokojnie, mona by powiedzie, po ojcowsku, e powinnimy zrozumie. Nie
potpia nas. Wie, co to znaczy bez wiata. Im, to znaczy nauczycielom, te
wyczaj. Take jemu, chocia komendant. Powinnimy jednak wiedzie, e
wszyscy dopiero liemy si po wojnie z ran. Kto jak kto, ale my powinnimy to
wiedzie. Energii elektrycznej mao si jeszcze produkuje, a potrzeby s
ogromne. Fabryki uruchomi, huty, kopalnie, szpitale, szkoy. Nasza szkoa
jest tego przykadem. Dugo nam wylicza. A ile to elektrycznoci potrzebuj
miasta, nie tylko domy, rwnie ulice. Wkrtce i wie bdzie potrzebowa, bo
ruszya ju elektryfkacja, ktra ostatecznie zniesie t odwieczn nierwno
miast i wsi. Przecie i nas si w tym kierunku ksztaci, ktrzy wyjdziemy ze
szkoy elektrykami. Czy nie dumne wyznaczono nam zadanie? Przyszli
elektrycy niech wstan! Nikt nie wsta. I to go troch jakby ostudzio. Lecz
odkaszln i cign dalej. Porywajce zadanie. Na miar naszych modych
serc, na miar modoci naszej aru. Rozogni si, a mu te medale na
piersiach skakay. Mwca by dobry, trzeba mu to przyzna. e musimy
zrozumie i musimy zrozumie. e kraju jeszcze nie sta, aby kademu wedug
jego potrzeb. Powoli jednak, prac, entuzjazmem, cierpliwoci do tego
dojdziemy. No, i nauk, bo nauka to potgi klucz. I to od nas, modych, bdzie
przede wszystkim zaleao, kto wygra t pokojow wojn, ktra wanie si
toczy. Ale ju teraz moe przyrzec nam, on, komendant szkoy, e to my j
wygramy.
Coraz mniej z tego rozumielimy. A e toczy si ju jaka nowa, chocia
pokojowa wojna, przechodzio nasze wyobraenia. W kadym razie nikt o niej
nie wiedzia. Po czym znw wrci, e powinnimy zrozumie i powinnimy
zrozumie. I nie powinnimy si odpaca szkole niewdzicznoci. Szkoa
wzia nas pod swoje skrzyda, otoczya opiek, zastpia nam domy, rodziny,
stworzya nam warunki, ebymy wyroli...
Wtem przerwa mu czyj gwizd i wszyscy naraz, jakbymy si zmwili,
zaczlimy krzycze:
Nie chcemy wyrasta! Nie chcemy! Nie chcemy! Chcemy, eby wiata
nam nie wyczali!
Znieruchomia, jakby go porazio. Nie na dugo jednak. Przedzierajc si
przez nasze krzyki, te zacz krzycze:
S tu prowodyrzy! S tu prowodyrzy! Wskacie ich! Darujemy wam!
Chc zna prowodyrw!
Wywoa tym jeszcze silniejsze gwizdy, tupoty, krzyki. Nie pozosta nam
duny. Zacz miota si, trz gow, wymachiwa rkami. Zrobi si na
twarzy czerwony jak burak. Wydawao si, krew za chwil trynie mu z oczu,
nosa, ust.
Wszyscy powsta! Baczno! Zarzdzam karny apel! Ju my si z wami
policzymy! Mamy na takich sposoby! Hoota! Kryminalici! O kadym z was
wiemy, co ma na sumieniu. S papiery na kadego! Zodziejstwa! Podpalenia!
Gwaty! Zabjstwa! Wszystko wiemy. Wycigniemy to wszystko! Wylemy was,
gdzie od pocztku powinnicie by! Bunt jest niedopuszczalny! Dla takich nie
szkoy, ale wyroki, wizienia! Inaczej nigdy nie oczycimy kraju z zaraonej
krwi! Modo nie jest adnym usprawiedliwieniem! Wrogw trzeba tpi
niezalenie od wieku! Z ca bezwzgldnoci tpi, tpi! A im wczeniej, tym
lepiej!
Najlepiej w koysce! hukn ktry z chopakw, zoywszy donie w
trbk.
wietlica wybuchna miechem. Zaniemwi. Oczy jakby mu
znieruchomiay. I spokojnie, lecz z werw, niczym rozkaz rzuci:
Ktry mia co takiego?! Niech natychmiast wstanie! Niech ma odwag!
Czekam! No?!
Zrobia si cisza, jakby batem ten miech ci. Wycign zegarek i
trzymajc go w rku:
No? Dziesi sekund mu daj. Jeli nie wstanie...
I wstalimy wszyscy, caa wietlica jak jeden. Powid po nas wciekym
wzrokiem.
Ach, to tak. I rykn: Czekajcie wy!... I prawie wybieg ze wietlicy.
Czekalimy wic, liczc na najgorsze. Nie wiedzielimy, co by to mogo
by, jako e najgorsze trudno sobie wyobrazi. Snulimy rne przypuszczenia.
W kocu doszlimy do wniosku, e nie ma co czeka. Uciekniemy. Ca szko
uciekniemy. I to ju nastpnej nocy. Ustalilimy, ktry barak pierwszy, ktry
ostatni. Pierwszy mia przed pnoc. Za nim co godzin nastpny. Przed
wieczorem skoczymy bunt, rozejdziemy si do barakw, nauczyciele odetchn,
bd dobrze spali, a my wtedy uciekniemy.
Tymczasem nieoczekiwanie zjawi si przed poudniem w wietlicy ten
nauczyciel od muzyki. Troch ju podpity, ale wycign jeszcze butelk, ykn
i spyta:
Napiby si moe z was ktry? I powiedzia: Przysali mnie, ebym
was przekona, chopcy. Ale nie umiem przekonywa. Sam siebie nie
przekonaem. Mylaem, e wam skomponuj jak pie. Wszystkie bunty
zostawiay po sobie pieni. Nie mam jednak dzisiaj gowy. Wybaczcie. I co tu
zrobi? Co tu zrobi? Nie bdziecie tak przecie siedzieli. Gdybym co
skomponowa, moglibycie popiewa. A tak? Moe zacznijmy prb z or-
kiestr? Dawno powinienem to zrobi. Takie miaem od pocztku postawione
zadanie wychowawcze. No, to wemy si.
Wycign butelk, znw pocign yk. Po czym kaza nam pobra
instrumenty.
I stacie sobie, o, tam, chopcy, z tymi instrumentami. Wskaza na
koniec wietlicy.
Kady bra taki instrument, jaki mu w rce wpad, bo mylelimy, e to
bdzie jaka zabawa. Nigdymy dotd adnej prby z orkiestr nie robili.
Zapowiada nam tylko czasem, e po to tu zosta przysany. Jeszcze pijany, jaka
to moe by prba z orkiestr. Ktry z chopakw nawet go si spyta, czy
mona bra i zepsute. Sdzi pewnie, e powie nie, oburzy si. Ale kiwn
gow, e mona. Wszyscy si zamiali i tym bardziej brali zepsute niektrzy.
Wziem saksofon, lecz niespodziewanie mnie powstrzyma:
Saksofon nie. Saksofon nieprzewidziany w partyturze. Nie byo jeszcze
wtedy, chopcze, saksofonu. We skrzypce.
Zostay tylko jedne skrzypce. Nie miay strun, gryf obamany. Nie byo
smyczka.
Tylko takie s powiedziaem.
Nie szkodzi powiedzia. Staniesz sobie z tyu, za innymi.
Zacz nas ustawia. Tu skrzypce, tam altwki, tu dte drewniane, tam
blaszane, po tej stronie wiolonczele, za nimi kontrabasy i tak dalej. Zaczlimy
si znw mia. Ju trzy dni siedzielimy zbuntowani w wietlicy, to
mylelimy, e chce nas jako rozweseli, abymy si nie nudzili. Ale jemu nie
byo do miechu. Powany jak nigdy.
Nie miejcie si, chopcy powiedzia. To i mj dzie dzisiaj.
Wydawao si, e ju nas ustawi, a tymczasem wci jakby
niezadowolony, kaza temu tu przej, tamtemu tam, temu si troch odsun,
temu przysun. Czy to moe sobie wci nie ufa, czy czego nie przeoczy.
Ju stalimy wszyscy, jak nas poustawia, a jeszcze temu kaza, eby tamtemu
odda skrzypce, a przeszed na jego miejsce i wzi jego rg, innemu, eby za-
mieni si z innym fagotem na puzon, to znw, eby ktry odda fet i
przeszed do wiolonczeli, a ten od wiolonczeli do kontrabasw. I wci
niezadowolony. Jakbymy mu si nie zgadzali z instrumentami. Czy moe
zakcalimy w nim pami jakiej orkiestry.
O, dua bya orkiestra. Jedn trzeci wietlicy prawie zajmowalimy. A
wietlica, jak mwiem, cay barak. Tych, ktrzy nie zmiecili si w orkiestrze i
w drugim kocu wietlicy stali, duo mniej byo.
Poczu si pewnie zmczony tym ustawianiem nas, bo siad sobie na
awce.
Wybaczcie, chopcy, tylko na chwil. Musz odpocz. Pocign z
butelki. Otar chusteczk pot z czoa. Kilka razy gbiej odetchn. I stan
przed nami. Nie miejcie si teraz. Zachowajcie powag. Niech kady z was
trzyma swj instrument, jakby na nim gra. Nie prbujcie jednak gra. Prosz
was, nie prbujcie gra.
Widocznie uzna, e nie jest jeszcze do pijany, bo wycign znw
butelk i znw pocign yk. Po czym odda t butelk pierwszemu z
chopakw, jakby pierwszemu skrzypkowi.
Po j tam gdzie. No, a teraz uwaga, chopcy.
Rozoy rce i zastyg. Chwil sta tak. Po czym wznis te rce nad
siebie, a wtedy ktry z chopakw w orkiestrze si znw zamia.
Na mio Bosk, nie miejcie si. Prosiem was. Dzisiaj jest wanie
rocznica. Potem wam powiem. No, uwaga, jeszcze raz.
Nie, nigdy nam nie powiedzia, jaka to rocznica. Ale nikt si ju nie
zamia. On tymczasem rozoy znw rce i tak sta, sta, jakby nie mg tych
rk ani opuci, ani unie. Pochyli lekko gow, przymkn oczy. Mylelimy,
zwali si, bo przecie ju przyszed dobrze podpity, a jeszcze te par
spragnionych ykw tutaj w siebie wla. Ale jak na pijanego niewiele si koysa.
Sta. W orkiestrze znw si kto cicho zamia. Ten miech jednak tym razem
jakby przeszed koo niego. Sta, jak sta, z tymi rozoonymi rkami, w lekkim
pochyleniu, z przymknitymi oczami. A w pewnej chwili wyszepta, lecz nie
wiem, czy kto to, prcz mnie, usysza:
Jakbycie nie yli, chopcy. Przepraszam was. Nie macie ust, rk, tylko
te instrumenty.
I strzeli w gr rkami. Po czym rozmachn nimi na ca szeroko, a
szarpnite ciao zatoczyo si, roztrzso mu wosy na gowie. Nie zatrzyma ju
tych rk. Zatopiony caym sob w to, co mu niby gralimy, wyprawia tymi
rkami, mwi panu. Widziaem potem rne orkiestry, ale takiego dyrygenta
ju nigdy nie widziaem. Inna sprawa, e gdy co si pierwszy raz w yciu
widzi, najzwyklejsze wydaje si niezwyke. Nawet tak bo krwk, a c
dopiero dyrygenta. Ale moe tylko takie widzenie jest prawdziwe? Nauczyciel od
muzyki, i to w takiej szkole, do tego pijak, a tu jakby ptak prbujcy na tych
rkach wzlecie. Moe nawet jeszcze wtedy nie wiedzielimy, e jest takie sowo,
dyrygent. W kadym razie ja nie wiedziaem. Wiejskie orkiestry, z ktrymi
dotd si zetknem, to ktry przytupn, ktry poda ton i same z siebie
gray.
Te jego rce wycigay si hen, hen, a caa orkiestra zadzieraa gowy.
Kuliy si, kreliy jakie koa, jakie zygzaki, ciy od lewej do prawej, od
prawej do lewej, z gry w d, na ukos. Teatr rk. Widziaem kiedy taki teatr
za granic. Same rce, a wszystko, co na tym ez padole. No, a gdyby kto tak
teraz patrzy na nasze rce, jak uskamy fasol, co by sobie mg wyobrazi,
jak pan myli? No, wanie. Tak i on. Bo przecie nie sycha byo muzyki.
Muzyk byy tylko te jego rce. A e nie syszelimy, nie miao to znaczenia! On
na pewno sysza. My bylimy mu potrzebni po to jedynie, eby sysza to, co
chcia sysze.
To ciga rce ku piersiom i w tej samej chwili jakby je uwalnia z niewoli
pijanego ciaa, wyrzucajc daleko przed siebie. Czasem miaem wraenie, e te
rce kr nad nim. Nad nim, przed nim, bliej niego, dalej, odlatuj,
przylatuj, a on tylko suchem ledzi ich ruchy. Moe zreszt i tak byo, kto
wie. Bo my jako orkiestra tylko stalimy, jak nas poustawia. Skrzypkowie
trzymali skrzypce wcinite pod brody, a smyczki na strunach, fecici fety
przy ustach i tak wszyscy z tymi instrumentami stalimy jak zaklci. Jakby
tymi swoimi rkami nas zakl. Nie, nikt si ju nie mia. Nawet ci nienalecy
do orkiestry, ktrzy cofnli si a do przeciwlegej ciany.
A nie powiedziaem jeszcze panu, e gdy unis si na palcach, jakby
wycigajc si za tymi rkami, nawet wysoki si wydawa, chocia by
redniego wzrostu. Jak struna wycignity sta na palcach, trzepoczc domi
gdzie tam w grze. Po czym z tych palcw, z tego uniesienia opada na pity,
przygina si w kolanach i wycignitymi rkami jakby t muzyk podnosi z
podogi. Czy moe j baga, eby i jego podniosa. Trudno powiedzie, gdy si
niewiele rozumie, a nie syszy si nic. Czy wyrzuci jedn rk nad siebie i tak
trzyma j prosto, sztywno, a drug prowadzc szerokim pkolem przed sob,
drobi jednoczenie palcami, jakby czego szuka po tej muzyce.
Balimy si, e pijane ciao cignie go do tyu albo e poleci na nas, bo
nawet trzewy, gdyby tak si przechyla, odchyla, unosi, nie wiadomo, czyby
usta.
I niestety, gdy w pewnej chwili znw si wspi na palce, nagle zachwia
si. Byby upad. Na szczcie ktry z bliej stojcych chopakw podskoczy i
podtrzyma go. Osun mu si w rkach. Podnielimy go, pooyli na awce.
By blady jak ciana, zlany potem, nie sycha nawet byo, czy oddycha. Ktry
chcia biec po komendanta. Ktry dzwoni po karetk. Wtem jakby
umiechn si do nas spod przymknitych powiek.
Nic, przejdzie mi, chopcy wyszepta. Za duo wypiem jak na tak
muzyk. Gdybycie syszeli, cocie grali, chopcy. Gdybycie syszeli. Czasem
warto, chopcy, y.
No, i nie uwierzy pan, odechciao nam si ucieka.
A za kilka dni wywouj nas na plac. Widzimy, stoi samochd. A przy
samochodzie komendant z nauczycielami. Nie ten sam, zadowolony,
umiechnity, znw niemal ojcowski.
Chodcie, chodcie. Zobaczcie, co nam przywieli. Lampy. Co prawda,
naftowe. Nie zawsze jednak powinno si tylko w przd patrze. Dobrze jest od
czasu do czasu obejrze si i za siebie. Tam te mona znale co, co i dzisiaj
si przyda. No, znocie, znocie. I zwrci si do kierowcy: Naft przywieli-
cie? Ile baniek? W porzdku.
Tak duo tych lamp znw nie byo, eby ca szko wywoywa. Na kad
sal po jednej wypado. Na wietlic cztery. I po jednej dla kadego nauczyciela.
Nie adne tam jakie, zwyke lampy. Jeszcze nie do wszystkich szka pasoway.
Ale przynajmniej byo czym powieci, gdy prd wyczyli. Mona byo ju po
ludzku umy si, zje, pooy si do ka. A nawet co naprawi, przyszy,
zacerowa. Choby byle jakie wiato, potrzebne jest czowiekowi. W kadym
razie ju o wiato nigdy wicej si nie buntowalimy.
A to co innego. Nie o wiato si wtedy zbuntowalimy. O flm, e si
urwa. I to w takim momencie. Przyzna pan, e nic bardziej zoliwego nie
mona by wymyli. Kupi, nie kupi. Czy strzeli do siebie. Jeszcze ta Mary. e
o kapelusz chodzio? A gdyby chodzio, e ona go zdradza, co za rnica? O,
kapelusze te potraf. Cae ycie chodziem w kapeluszach, dotd chodz, to
co wiem. Mam nawet kilka, przywiozem sobie z zagranicy. W jednych chodz
na co dzie, inne mam na niedziel, wita. A jeden zawsze do lasu zakadam.
Psy ten najbardziej lubi. Zao, skacz, asz si, oczy im si miej, od
razu wiedz, e do lasu idziemy. e oczy im si miej, dlaczego si pan dziwi?
Nie jak ludziom, ale miej si. Wiem, kiedy im si miej. Czego pan nie
rozumie? A co tu jest do zrozumienia? Miaby pan psa, to niejedno by pan
zrozumia. Musiaby si pan nawet zgodzi, e psy nam wywiadczaj ask, e
yj z nami na tym wiecie. To i czowiek powinien im si czym odwzajemni.
Nie tylko tym, e bdzie im dawa je i dach nad gow zabezpieczy. To niech
pan w takim razie powie, czy czowieka sta na takie przywizanie do psa, jak
psa do czowieka? Wtpi. O, to nie takie samo przywizanie. Wedug mnie,
psy maj wiele przewag nad czowiekiem. Psy nie prowadz na przykad wojen,
nie ami praw, bo ich nie musz ustanawia, maj je w sobie. Syszy si
nieraz, co ludzie z psami wyczyniaj, wyrzucili z samochodu. Wywieli w jakie
odlege miejsce, zostawili na wczasach, w sanatorium. Widziaem takie
bkajce si psy, kiedy jedziem do sanatorium. Lgny do kadego z
nadziej, e moe odnajd w nim czowieka. Czy jak tego mojego Reksa uwi-
zali u pnia w lesie.
I dlatego powiem panu, trudniej zrozumie psa ni czowieka. Skd w nim
a takie przywizanie, niezalenie czowiek to czy otr. Sysza pan, eby kiedy
pies opuci z wasnej woli czowieka? Ot, poszed sobie i nie wrci. Albo na
przykad gdy kto nas napadnie, sysza pan, eby pies uciek? Niechby by jak
Dawid naprzeciw Goliata, przynajmniej za nogawk zapie czy w kostk
ugryzie. A co si namiota, naszczeka, mimo e bezsilny. Czy eby chorego pies
odstpi, umierajcego porzuci, sysza pan? Nie mg pan sysze. A bywa, e
z alu po czowieku i pies zaraz umrze.
My nie potrafmy nawet dnia nastpnego przeczu. Nie potrafmy drugiego
czowieka przeczu. A pies i mier przeczuje. Moe najwyej nie dawa tego
pozna po sobie. O, jak te moje psy, le spokojnie, moe nawet pi. A nie
wiemy, czy czego ju nie przeczuy. Wch, wch. To nie tylko wch. Nie sam
wch stanowi o psie. Co? Nie wiem. Gdybym wiedzia, duo wicej w ogle bym
wiedzia.
Wystarczy jednak porwna, gdy czowieka co boli i psa, gdy boli. Jakby
to byy nie te same ble. Czowiek przynajmniej si poskary, westchnie, bdzie
jcza, a pies zrobi si osowiay czy najwyej jedzenia nie tknie. Po czowieku
najmniejszy bl jak na doni wida, a po psie jedynie cierpliwo. Albo niech
pan popatrzy kiedy psu w oczy, co w nich si odbija? Czy to samo, co w
naszych ludzkich? Niby na to samo, co czowiek patrzy, ale czy to samo widzi?
Zastanawia si pan kiedy? Czowiekowi, w zalenoci na co patrzy, oczy si
rozszerzaj, zwaj, dr, umiechaj. U psa stoj w miejscu, na cokolwiek by
patrzy. Albo jaki czowiek jest w tych psich oczach? Zastanawia si pan? Czy
taki, jak sam siebie widzi, dajmy na to, w lustrze, w innych ludzkich oczach
czy we wasnym zadowoleniu, niezadowoleniu, we wasnej pamici, we
wasnych nadziejach, lkach, rozpaczach? I co taki pies o czowieku myli? Co
te moje psy o nas teraz myl, gdy tak patrz, jak uskamy fasol? Widz pana
pierwszy raz u mnie, nie mog nie myle. O, zbudziy si. I co, Reks, co,
aps? A my tu rozmawiamy sobie z panem.
Albo serce, ma przecie i pies serce. Mwi si nieraz o kim, e ma dobre
serce. Mwi si, e u kogo Bg w sercu zamieszka. A czy patrzc na to
wszystko, Bg nie chciaby ju tylko w psich sercach zamieszka? Nie wiemy, to
prawda. Ale przypuszcza moemy. Co my zreszt wiemy? Najzwyklejszych
rzeczy nie wiemy. Sier si na psie zjey i te nie wiemy nieraz, o co chodzi.
Ogonem zamerda, a nie wiemy. Zaskamle bez przyczyny i nie wiemy. O, nie
mgby samym wchem czu tego wszystkiego, co czuje. Czuje nawet, kto w
jakich zamiarach przychodzi.
Moe zdziwi pana, ale czasem, cho na chwil, chciabym by psem. Nie
na zawsze, na chwil. Moe bym si wtedy dowiedzia, czy, dajmy na to, ni si
im. Kady chciaby wiedzie, jak si komu ni. Pan nie? Chciaby pan,
chciaby. A skd pan wie, e nikomu pan si nie ni? Moe tylko nikt dotd
panu tego nie powiedzia. Ja chciabym jeszcze tylko wiedzie, jak si ni tym
moim psom.
Co bunt? Aha, nie dokoczyem panu. C, wyczyli prd i flm si
urwa. Moe gdyby nie w tym momencie. Moe gdyby nie ten kapelusz. No, i ta
Mary. Pamita pan, o co wybucha wojna trojaska? Wanie. Najpierw rozleg
si wielki jk zawodu, kiedy zapada ciemno. I gdy wydawao si, e ta
ciemno wybuchnie, ktry z nauczycieli, ktrzy ogldali z nami ten flm, na
szczcie krzykn:
Zachowajcie spokj! Pjdziemy sprawdzi, pewnie to tylko korki!
I jeden za drugim powyskakiwali ze wietlicy. Pewnie uznali, e jeli
wszyscy pjd sprawdzi, to na pewno oka si korki. A my tym bardziej
zachowamy spokj. I rzeczywicie, jak na tak nabit sal, mona powiedzie,
zachowalimy spokj. Ich zreszt te musiaa zo rozsadza, e w takim
momencie. Przecie nie wyszliby wszyscy. Nakazalimy wic sobie spokj,
dopki nie wrc. Jedni drugich wzajemnie uspokajalimy. Jedni drugich
karcilimy. Cicho tam! Spokj! I z nadziej czekalimy na ten spodziewany
moment, gdy ktry z nauczycieli pojawi si w drzwiach z triumfalnym
okrzykiem:
Korki, chopcy! Tak jak przypuszczalimy! Zaraz bd naprawione!
Czas jednak pyn, a nikt si nie pojawia. Gdyby moe operator nagle
nie odezwa si, jako by si to rozadowao w samym czekaniu. Moe bymy
troch pohaasowali, moe bymy zaczli piewa. Lecz w tej ciszy, w ciemnoci
gos jego zabrzmia jak wyrok:
Gdzie tam korki. Dugo taki korek naprawi? Zwijam tam. Ile razy
gdzie wywietlam, a wycz, nie zdarzyo si, eby wczyli.
I wtedy jak ta cisza nie wybuchnie, wydawao si, wietlica si rozleci.
Gwizdy, krzyki, wyda, tupania. Najpierw dostao si Bogu ducha winnemu
operatorowi, jakby to jego sowa stay si iskr, ktra podpalia t cisz. Ci,
ktrzy w kocu wietlicy siedzieli, rzucili si na niego, obalili go na podog,
poturbowali, skopali. Projektor roztrzaskali. Powywijali tamy z pude,
poopltywali si jak w serpentyny. Ktry wycign zapaki i ju zacz te ta-
my podpala, e zrobi wiato. Zrobi wiato! Na szczcie w por ugasilimy.
Na sobie podpala. Pan wie, co by byo? Potem poszy wszystkie szyby w
oknach. Co kto mia pod rk, a waciwie kto na co natraf w ciemnoci, tym
tuk. Krzesekami, awkami, instrumentami. Prbowaem broni instrumen-
tw. Prosiem, krzyczaem, wyrywaem z rk:
Zostawcie instrumenty! Zostawcie instrumenty! Co wam instrumenty
winne?!
Jedni si opamitywali, ale inni jakby w instrumentach tylko znajdowali
ulg. Tukli, rozbijali, wyrzucali przez okna. Chcieli nawet fortepian wyrzuci,
na szczcie nie zmieci si w oknie. Za to ktry z tej wciekoci wskoczy i
zacz depta po klawiaturze.
Byem w drugim kocu wietlicy, gdy nagle usyszaem gruchot
deptanych dwikw. Przecisnem si i zapaem tamtego za nogi. On mnie za
szyj i zacz dusi. Tchu mi zabrako, ale zwaliem go z fortepianu na podog.
Poniewa nie mielimy si czym bi, bo on mnie trzyma, ja jego, to zaczlimy
si gry. Pogrylimy si do krwi. A zapowiada si na pianist. Nieraz mu to
mwi ten nauczyciel od muzyki.
Wikszo instrumentw, ktre zostay wyrzucone na dwr, te w lepszym
lub gorszym stanie jako ocalay. Z pozostaych mao ktry wyszed cao. Na
szczcie nie na kady w ciemnoci trafli. Tym bardziej e wcieko
zaciemnia dodatkowo wzrok. Gdyby pan zobaczy potem w wietle dnia te
najbardziej zniszczone, serce a bolao. aden jednak nauczyciel nie pojawi
si. A to przez nich ten bunt tak si wciek.
Pan nigdy nie bra udziau w adnym buncie? Nawet takim szkolnym? I w
ogle nigdy pan si nie buntowa? Przeciw czemu? A czy to mao jest
powodw? I to od dziecistwa. e wpychaj nam jedzenie, kiedy nam si nie
chce je. A z latami to ju bunt za buntem mona by podejmowa. Przeciw
szkole, bo kto tak naprawd chce do szkoy chodzi? Nie mam na myli naszej
szkoy. To osobna sprawa. I w ogle przeciw yciu, e jest takie, a nie inne.
Przeciw wiatu, e jest taki, jaki by nie powinien. Przeciw Bogu, e jest, a nie
ma go. A przeciw sobie te nigdy?
Zreszt bunt nie musi mie powodw. Nawet nie wiem, czy jakikolwiek
bunt wybucha akurat z tego powodu, ktry mu przypisujemy. Nie mwic, e
bywaj i takie bunty, po ktrych aujemy, emy si zbuntowali. Tylko e nie
ma ju powrotu do tego, co przed buntem byo. C, czowiek jest istot
niezastyg, wci w nim si gotuje, wrze i choby nie mia powodu, bdzie si
buntowa. Sam sobie jest wiecznym powodem. Do koca wiata bdzie si
buntowa. I, wedug mnie, wiat czeka niejeden jeszcze bunt.
Moe wic mdrze zrobili ci nasi nauczyciele wtedy, e nas samych sobie
zostawili. Bo te i sami z siebie musielibymy w kocu ostygn, skoro to nie
byy korki i nie byo nadziei, e wiato nam zaraz wcz. Tylko e, jak to
czsto bywa, w nieoczekiwanej chwili wczy si przypadek Tak i wtedy
nieoczekiwanie oberwa si ekran ze ciany. Pomyli pan, c takiego? Lecz w
takim momencie byle co moe nabra wielkiej mocy. Moliwe, e by le
zawieszony. Mg si take od tych krzykw, wrzaskw, tuczenia wszystkiego
oberwa, bo barak a si trzs. Rzucili si na ten ekran, zaczli go depta.
Jakby to ekran by winny wiatu. I wtedy jeden z chopakw zebra ten ekran
z podogi i krzykn:
Chopaki, upleciemy sznur! Powiesimy kogo!
I wszyscy mu zawtrowali:
Sznur! Sznur! Powiesimy!
Tumaczy si potem, e mia dobry zamiar. Chcia, eby nie niszczyli ju
dalej instrumentw, bo na czym bymy si uczyli gra. Wszystkie by zniszczyli.
A powiesi, nikogo by przecie nie powiesili, bo nikogo, prcz nas, ju w szkole
nie byo. Zaczli rwa ten ekran na pasy, zastanawiajc si kogo. Byli rni
kandydaci do tego powieszenia. Ma si rozumie, e z nauczycieli, bo z kogo?
W takich przypadkach zawsze nauczyciele si najlepiej nadaj. Tym bardziej ci
nasi. Nie byo jednak zgody, ktry ma to by. I w ktni ten sznur pletli. W
dodatku po ciemku, tote byle jaki upletli. Sznur jak warkocz i mao cisy.
Zreszt taki ekran nie bardzo nadaje si na sznur. Ptno baweniane, jak na
przecierado czy poszw. Na taki sznur jedynie konopie. Wtedy jest gwarancja,
e nie zerwie si.
Stryja Jana gdy zdejmowali, noem kuchennym nie dao rady odci,
sznur by gsty, konopny. Piowali i piowali. Dopiero ojciec wzi siekiery i
razem z gazi stryja odrba.
Wtem ktry a zapia:
Komendanta, chopaki, powiesimy!
I caa wietlica zawya:
Hurrra! Komendanta! Komendanta!
Jak gdyby jedyny komendant by na miar tego buntu. W kadym razie
wyda si najodpowiedniejszy. A przede wszystkim jakby pozwoli swoj osob
przekroczy dalsz barier. Bunt, ktry wydawao si, e za chwil zamieni si
z ktni w bijatyk, rozpali si od nowa.
Hej, na komendanta! Powiesimy takiego owakiego!
Kto zaintonowa:
Krew nasz dugo lej katy!
No, i ma si rozumie, na taki bunt wietlica si ju nie nadawaa. Przez
drzwi, okna wywalilimy si na plac, czy kto by, czy nie by za powieszeniem
komendanta i w ogle. Hurm ruszylimy pod nauczycielski barak, gdzie mia
swj gabinet komendant. Zaczlimy skandowa:
Komendancie! Komendancie! Komendant wyjdzie!
Nie, komendant nie mieszka na terenie szkoy. Przyjeda.
I o tej porze ju go nigdy nie byo. Naturalnie wiedzielimy. Ale bunt nas
tak zalepi, emy nie wiedzieli. Tote nikt nie wyszed.
Barak zalegaa cisza, ciemno. eby w ktrym oknie co zamajaczyo,
nic. Jakby i z nauczycieli nikogo nie byo. Moliwe, e pouciekali, i to wszyscy,
gdy ten flm si urwa. Albo tak cicho siedzieli.
omotalimy do wszystkich drzwi, we wszystkie ciany. W kocu
powybijalimy wszystkie szyby w oknach. I nic. ywej duszy. Kto rzuci myl,
eby podpali barak, bo kto musi by. Na dyurze zawsze przynajmniej trzech
nauczycieli byo. A inny, eby wszystkie baraki podpali, nawet te, w ktrych
mieszkalimy. Ca szko podpali. Jak ogie, to ogie. O, i tam, na wzgrze,
wyjdziemy i bdziemy patrze, jak si pali. Chocia tyle. Neron tak Rzym
podpali. Nie wiedziaem, co to Rzym, nie wiedziaem, kto to Neron. Byo jednak
w szkole kilku takich, ktrzy to i tamto wiedzieli. A potem uciekniemy. egnaj,
szkoo taka i owaka!
Ktry na ten Rzym od razu si zgosi, e wie, gdzie s baki z naft,
pobiegnie, przyniesie. Na to ktry, e jednak lepiej kogo powiesi. Sznur z
ekranu, a przecie powodem by flm. Upletlimy i na co? I zaczlimy si
przewala przez plac, obtukujc ju wszystkie baraki, wybijajc wszdzie
szyby, w nadziei, e kogo wywabimy, przywoamy, bo tak nie moe by, e sa-
mi z tym buntem zostalimy. Wcieko nasza dosza do zenitu. A tu taki
zawd, e nikogo. Zaczli niektrzy nawoywa, eby wrci do wietlicy po
operatora, moe oprzytomnia ju.
Wtedy usyszelimy, e kto idzie. Jakby ciko spadajc na nogi i wolno,
krok za krokiem. Plac by wirem wysypany, tak e coraz wyraniej wir
trzeszcza. Nawet gdy na chwil przystan, wir od stania trzeszcza mu pod
nogami, jakby si na tym wirze koleba. Domyla si pan? Tak, to by on,
nauczyciel od muzyki. Kt by inny. Tylko pijanemu moga by obca wszelka
groza. Poznalimy go z daleka. Stanlimy i czekamy. O, porzdnie by pijany.
Da ju ostatni krok, wyaniajc si z ciemnoci, gdy nagle zachwia si. Ktry
z chopakw skoczy i podtrzyma go, boby pewnie upad.
Dzikuj, dzikuj wymamrota. Ale jakby dopiero po nastpnym
kroku i my mu si ukazalimy. Dlaczego nie picie jeszcze, chopcy? zdziwi
si, nie zdziwi. Ze mnie nie bierzcie przykadu. Ja ju prawie nie sypiam.
To bunt! krzykn ktry.
Bunt? czkn, a nim zakoysao. A to dobrze, e si buntujecie. Te
si kiedy buntowaem. I widzicie, jak skoczyem. Ale moe wam si lepiej
powiedzie. No, pozwlcie mi przej. Jako mnie tak dzisiaj cignie ko.
Prawdziwy bunt! ktry mu tu przy uchu krzykn.
Powybijalimy wszystkie szyby! Teraz chcemy szko podpali! Wszystkie
baraki podpalimy! krzyczeli ju jeden przez drugiego wok jego chwiejcej si
gowy, obstawiajc go coraz cianiej.
Wierz, e prawdziwy wybekota. Ja ju we wszystko wierz, chopcy.
A teraz mnie przepucie. Spa, spa.
Wtedy z gbi tumu nie wiadomo kto krzykn, bo nikt si potem nie
przyzna:
Jego powiemy! Pijany, nie bdzie nawet czu!
Kto inny mia opory. Ale inny rozdar si:
Bunt to bunt! Wszystko jedno, kogo powiesimy! Nie ma lepszych,
gorszych! Wicie mu ptl!
Pijany, ledwo na nogach si trzyma, a nagle wytrzewia:
Za co, chopcy? Za co?
Musimy. Bunt ktremu nawet gos si zaama, gdy mu wizali ptl.
No, i co pan powie? A przecie jego jednego lubilimy. Z wszystkich
nauczycieli jego jednego. Niezalenie czy kto chcia si uczy gra na jakim
instrumencie, czy nie. A chocia tych bya wikszo, naprawd lubilimy go
wszyscy. Moe nie znalimy jeszcze praw buntu, a tylko wcieko nas
rozsadzaa. On natomiast musia zna, bo zachowywa si, jakby to by art.
A to wieszajcie, chopcy, skoro ju musicie. Pozwlcie tylko, e si
przedtem napij. I wycign butelk, o, z tej kieszeni. Szkoda byoby nawet
yk zostawia. Chyba jednak pusta bya, bo jakby echem si odezwao, kiedy
pocign. No, to przynajmniej umr, jak przystao artycie. Z rk
najbliszych. Dobre i to.
Po czym sprawdzi sobie ptl na szyi, gdy ju mu zawizali. A ten
sznur si, chopcy, nie urwie, bo jaki taki? A nie chciabym ju wraca.
Zaczli go na tym sznurze prowadzi, gdzie by go tu powiesi. Okazao si
jednak, e ani belka adna nie wystaje, ani adnego drzewa w pobliu nie ma.
Gdzie by tu i gdzie by tu, zastanawiali si. A on ju zacz si niecierpliwi:
No, co, chopcy? Jestem gotw.
I wtedy ktry wyskoczy przed innych i podci mu nogi. Upad, kapelusz
spad mu z gowy, butelka, ktr trzyma w rku, gdzie si potoczya.
Butelka! Butelka! I zachrypia. Nie zbijcie jej! I ju spokojnie, nawet
jakby z alem, prbujc powsta z ziemi: Za wczenie, chopcy. Przecie
jeszcze nie wisiaem.
I co pan powie, ci sami, ktrzy mu t ptl na szyi zawizali, rzucili si i
zaczli go podnosi. A inni w ciemnociach szukali butelki. Ktry mu woy
kapelusz na gow, ktry go otrzepa. Tamtego, co podci mu nogi, sprali,
skopali. Potem ca hurm odprowadzilimy go do baraku, gdzie mieszka.
Szkoda, chopcy powiedzia nam na dobranoc. Miabym ju za sob.
Znajdcie mi jutro t butelk. A teraz spa, spa.
I skoczy si bunt. Nie, flmu ju nam drugi raz nie pucili. Kto by
zreszt chcia teraz oglda. Prd, jak zwykle, na drugi dzie wczyli. Nie byo
adnych zbirek, raportw, przemwie. Zapdzili nas tylko do sprztania.
Kazali nam poznosi instrumenty, ktre zostay przez okna wyrzucone.
Zawiesili lekcje, zawiesili zajcia w warsztatach, wyjcia na roboty. niadania,
obiady, kolacje dostawalimy jak dotd, nie zmniejszone porcje. Zjawili si te
zaraz szklarze, zaczli szkli okna, najsampierw w wietlicy. Potem z
ubezpieczenia, oceniali szkody. Wynikaoby z tego, e nasz bunt by
ubezpieczony. Po nauczycielach te by pan nie pozna, e by jaki bunt.
agodniejsi si nawet zrobili. W kadym razie aden gosu nie podnis, nie
zmarszczy si. Komendant odpowiada na ukony, co nas najbardziej dziwio,
bo przedtem skin albo i nie skin gow, gdy mu si czowiek ukoni. A
najczciej nas nie zauwaa. Chyba e co mu si w kim nie spodobao,
wtedy potraf i po pysku wystrzela. I to na oczach wszystkich.
Najbardziej jednak zdumia nas nauczyciel od muzyki. I nie dlatego e
chodzi trzewy. Tylko e trzewy by zupenie inny, mona by powiedzie,
cakiem niepodobny do siebie. Zamylony, postarzay i w ogle mao si
pokazywa. Nie, nie znalelimy tej butelki, mimo e, jak nas prosi,
szukalimy na drugi dzie po caym placu. I to byo najdziwniejsze, e jak
kamie w wod przepada. Rozumiem w trawie, w krzakach, ale plac by cay
wirem wysypany. Prcz wiru i barakw nic na nim nie byo. Chcielimy mu
nawet gdzie podobn kupi, bo to nie bya zwyka butelka, dzisiaj takie
paskie butelki s w powszechnym uyciu, ale wtedy wszystko byo w
okrgych. Skd j mia, nie wiem. Sam jej te chyba szuka, bo wychodzi
czasem z rana i przechadza si po placu.
Poza tym nic si nie dziao. Zebrali nas tylko raz w wietlicy, gdy szklarze
wstawili ju okna. By komendant, wszyscy nauczyciele i my. I kazali nam si
zastanowi nad tym naszym buntem, czy nam si opaci. Czy bez szkoy
byoby nam lepiej. O flmie nikt nic nie powiedzia. W ogle byo krtko.
Powiedzieli jeszcze tylko, e pki nie przywrci si porzdku, nie ponaprawia
szkd, daj nam wolne dni, ebymy si nad tym wszystkim zastanowili. Takie
karne dni na mylenie, jak ktry z chopakw powiedzia.
Tote gdy z pocztku podejrzewalimy, e na tym si nie skoczy i to tylko
cisza przed burz, tak przestalimy podejrzewa, skoro kazali nam si
zastanowi. I niektrzy zaczli ju aowa, e nie podpalilimy przynajmniej
nauczycielskiego baraku.
Moe min tydzie, moe nie, w kadym razie mielimy jeszcze wolne
dni, a tu o wicie pobudka. Nie taka codzienna, ale jakby si co stao.
Wybiegamy na plac, a tam trzy wojskowe aziki. Samochody terenowe, jeli nie
wie pan. W dwuszeregu, odlicz i e bdziemy po niadaniu przesuchiwani.
Wysali nas na niadanie. Oni pewnie te zje musieli, bo czekali i
czekali. Soce ju odbio spory kawa od ziemi, jak zaczli nas wzywa na to
przesuchanie do wietlicy. Nie wedug alfabetu, nie wedug starsi, modsi, nie
druyna za druyn czy sala za sal. Na wyrywki. Jaki klucz w tym musia
by, ale nie domylalimy si jaki. Nawet nie kto krzycza w tym buncie, kto by
najgoniejszy, kto najbardziej czynny. I take nie kto pierwszy zawoa, e
upleciemy sznur i kogo powiesimy. Jakkolwiek wszyscy wiedzieli, kto to by.
Zaczli od jednego z chopakw, ktry si po tym buncie akurat rozchorowa i
mia gorczk.
Siedzieli za stoem, kilku cywilw, kilku wojskowych i nasz komendant na
samym brzegu. St sta pod przeciwleg cian wietlicy, dugi, zestawiony z
kilku stow i nakryty czerwonym ptnem. Na stole dwa wazony z kwiatami, a
oni mieli w szklankach herbat. Mio nawet wygldali, umiechali si do nas
yczliwie, nie tylko cywile, take ci wojskowi. Pytali te nas grzecznie, aden
gosu nie podnis, ot, jakby tylko porozmawia z nami przyjechali.
O co nas pytali? Najwicej o nauczycieli, jakby chodzio im o to, czy s dla
nas dobrzy. Na przykad czy czsto zadajemy nauczycielom pytania i co nam
odpowiadaj. Gdy prd zostanie wyczony, co wtedy odpowiadaj. Albo gdy
jedzenie bywa gorsze, co odpowiadaj? Czy pytamy ich o to? Tego to ju nikt
nie mg zrozumie, bo zawsze byo gorsze. Czyby o tym nie wiedzieli? Co
jemy, nikogo jednak nie spytali. Gdyby spytali, moe by si dowiedzieli, e od
jedzenia duo zaley. Nie zawsze od flmu. Film nam przywieli dopiero
pierwszy raz. A jedlimy codziennie. Od jedzenia, take od tego, w czym si je,
czym, od talerzy, yek, noy, widelcw. A mymy jedli w zdezelowanych me-
nakach. Mwiono nam, e wojsko ofarowao je szkole w darze. Nikt w to
jednak nie wierzy. Chodziy suchy, e pozbierane zostay na froncie przy
zabitych. To mona przecie sobie wyobrazi, e je pan z tej menaki, a przy
panu siedzi ten zabity, bo to jego menaka. I niechby pan mia nawet kotleta w
menace, bdzie panu smakowa? Nie tam, adnych kotletw nam nie dawano.
Jeli ju byo miso, to najwyej kawaek wtroby czy ledziony, rzadko serca
czy nerki. I cigle kasza, kartofe, kartofe, kasza. Jczmienna. Nie znosz do
dzi. A zupa przewanie wodnista. To nieraz ze zoci niektrzy aby zanurzali
yki i t zup si wzajemnie oblewali. Zaczli oblewa si przy jednym stole, a
rozkrcio si, to caa stowka si oblewaa. I taka zupa, a grozia buntem.
yki, widelce byy kruche, z aluminium i cigle trzeba byo je prostowa. Nie
mwic, e wikszo widelcw miaa nie wszystkie zby, nieraz aby dwa. A
noy nie dla kadego starczyo, jeli, ma si rozumie, byo co kraja. Na
szczcie, rzadko byy potrzebne. I o tym wszystkim by nie wiedzieli?
Nauczycieli to jakby na czci chcieli porozbiera. Nie za wiele moglimy
im jednak powiedzie, bo kady nauczyciel, wedug nas, by taki sam, e ju
nie powiem. Co zreszt byo grzeba w nauczycielach, skoro wszystko poszo o
flm, e si urwa, jak prd wyczyli. Niektrzy z chopakw prbowali im
opowiada, jak ten mczyzna, czyli Johnny, jak ta Mary. e przymierza i
przymierza, ale zaraz mu przerywali, jakby ich to nie interesowao. Raz
podobno ktry z tych wojskowych nawet si umiechn, ale to nie ja byem
wtedy przesuchiwany. Wedug mnie powinni najpierw obejrze flm i dopiero
nas przesuchiwa. A jeszcze niechby im si w tym samym miejscu urwa.
Moe by wtedy zrozumieli, jak wybucha taki bunt. Myli pan, e nie zrozumie-
liby? Co, e flm to za mao? Czy e chodzio tylko o kapelusz? O, to nie
zgadzam si z panem.
W kadym razie o flmie nie chcieli sucha. A jeli chodzi o sam bunt,
pytali nas na przykad, jakie wznosilimy okrzyki, eby poda im, jeli nie
dosownie, bo moe nie pamitamy, to tre, czego dotyczya. Pytali te
kadego, co ktry z chopakw robi w czasie tego buntu. Jakby w takim
buncie kto mg robi co osobno. Bunt oznacza, e wszyscy razem i samemu
si nie wie, co si robi osobno. Jeden krzyknie, a kady ma poczucie, e i on
krzyczy. Czy niechby jeden szed na przedzie, a wszystkim bdzie si wydawao,
e szli na przedzie. Podobnie jak na wojnie, jeden zginie, a wszystkim si
wydaje, e i oni zginli. A e yj, to dlatego eby mia kto pamita, e zginli.
Ucieka, tylko ucieka si osobno.
Moe jednak co z nas wycignli. Wie pan, jak to jest na takim
przesuchaniu. Nie chce si czego powiedzie, a nawet nie wie si, e si
powiedziao. Nie ma si do czego przyzna, a midzy sowami czowiek si
przyzna. A w ogle na takich przesuchaniach waniejsze jest, o co pana
pytaj, a nie co pan odpowie. W pytaniach jest odpowied, jak chc usysze.
W pytaniach przyznaje si pan do winy, gdy si nawet nie czuje pan winny. Czy
odpowie pan, e pan nie pamita, czy niechby pan milcza, przyznaje si pan.
Milczeniem tym bardziej, bo jeszcze potwierdza pan swoj win. W czowieku
jest winy na wszystkie moliwe pytania. I nawet takie, ktrych nikt dotd nie
zada i moe nigdy nie zada. Bo czyme jest czowiek, jeli nie pytaniem o
win? Jedyne szczcie, e sam rzadko si domaga od siebie odpowiedzi. A tym
wiksze szczcie, e nie potrafby sobie odpowiedzie.
Jeszcze balimy si, e nas wszystkich zaaresztuj, to moglimy to i tamto
klapn. Pytali nas na przykad o prowodyrw, jak si wyrazi jeden z tych
wojskowych. Od razu zreszt wytumaczy, e to ci, ktrzy nam przewodzili,
byli najgorliwsi, najwicej i najgoniej krzyczeli, eby poda im nazwiska. I
kady z nas kogo innego podawa, tak e niewykluczone, e wszyscy
okazalimy si prowodyrami, bo nikogo z nas nie zaaresztowali.
Nie mogo to si jednak tak skoczy. I nie skoczyo si. Wie pan, kogo
zaaresztowali? Tak, tego Bogu ducha winnego nauczyciela od muzyki. Moe
kto si wygada, e chcielimy go powiesi. I to im wystarczyo. To by ju jaki
trop dla nich. Bo do nikogo wicej aden trop nie prowadzi. Co prawda
szeptano potem, e by w obowizku im donosi, cokolwiek by si w szkole
dziao. I nie wywiza si z tego. Ale wie pan, co to znaczy szeptano, tote nikt z
nas w to nie wierzy. Gdzieby on, nauczyciel od muzyki. Do tego mao kiedy
niepijany. Co po pijanemu mgby podpatrzy czy podsucha. W oczach cigle
mglisto, a w uszach pewnie tylko dwiki. A moe i w oczach take dwiki, bo
nieraz nie widzia, w ktr stron idzie. Do swojego mieszkania, zdarzao si,
nie mg traf. Trzeba go byo podprowadza. Klucz mu z kieszeni wyjmowa,
otwiera. Paszcz, kapelusz pomc zdj, buty. Pooy go na ku. A kto wie,
czy i my nie bylimy dla niego jedynie dwikami, z ktrych prbowa co
uoy, a e mu si nie udao, to przecie nie jego wina, tylko nasza.
Pan by uwierzy? No, wanie. Ale szeptano. I to jest wanie najgorsze,
nikt nic nie wiedzia, nikt nie powiedzia, ale szeptano, jakby wie sama si
powoaa. I skd si to bierze, niech pan mi powie? Moe jest co takiego jak
samordztwo sw, nie sdzi pan?
Gdy si rozeszo, e go zabieraj, pobieglimy do wietlicy, po
przynosilimy instrumenty, kto jaki zapa, zepsuty, niezepsuty. I ustawilimy
si na placu, jak nas wtedy jako orkiestr ustawi, w kadym razie podobnie,
niepodobnie, nie miao to znaczenia. Wok nas zebrali si i ci, dla ktrych nie
starczyo instrumentw, bo wysza caa szkoa. Kiedy go wyprowadzili,
wszyscymy uoyli sobie instrumenty, jakbymy w tej samej chwili gra za-
czli. Lecz nie gralimy, stalimy tak tylko.
Szed ze spuszczon gow, nie spojrza nawet w nasz stron. Posadzili
go na tylnym siedzeniu, obok niego z jednej strony jeden, z drugiej drugi. I
mieli ju ruszy, gdy nagle zerwa si i krzykn:
Niech yje muzyka, chopcy!
7
Nie zna go pan? Szkoda. A Ksidza pan moe zna? Nie chodzi mi o
jakiego ksidza. Nazywalimy go tylko Ksidz. Nawet mnie, chocia byem
duo modszy od niego, pozwoli mwi do siebie Ksidz. Spawaczem by. Na
budowie razem pracowalimy. Bo tak myl, e gdybymy sobie przypomnieli
jakich wsplnych znajomych, moe bymy odnaleli si i my, tu czy tam,
wtedy czy wtedy. Czasem przypomn sobie jakiego znajomego, a on mnie
zaraz prowadzi do innego znajomego, tamten jeszcze do innego, ten znw do
innego. I powiem panu, nieraz a nie chce mi si uwierzy, e z tym czy z
tamtym si znaem. Musiaem si jednake zna, skoro oni mnie pamitaj, e
tu czy tam spotkalimy si, wtedy a wtedy. Raz z jednym okazao si nawet, e
gralimy przed laty razem w orkiestrze, on na puzonie, ja na saksofonie. Ale
ju nie yje. O, znajomi mog nas nie wiadomo dokd zaprowadzi, nawet tam,
gdzie by si czowiek nigdy nie chcia znale.
Opowiada mi kto za granic, e mia takich dwch znajomych braci,
ktrzy brali udzia w wojnie domowej po przeciwnych stronach. Bracia po
przeciwnych stronach, to moe pan sobie wyobrazi, jacy musieli by zajadli
wrogowie. Ale te wojna bya zajada. Mordowali si, jakby jedni drugich chcieli
w krwi potopi. Wojny domowe, jak pan wie, s duo gorsze od zwykych
wojen. Bo te nie ma wikszej nienawici ni zrodzona z bliskoci. Tote gdy
wojna si skoczya, dalej byli wrogami. Mieszkali w tej samej wsi, ale nie
pozwalali ani onom si swoim spotyka, ani dzieciom swoim si razem bawi.
No, i ma si rozumie, sami te nie zamienili nigdy z sob sowa. Przychodzili
tylko do tego samego piwnego baru. Inna sprawa, e by jeden piwny bar we
wsi. Siadali przy osobnych stolikach, pili piwo, czytali gazet. Jeli bya tylko
jedna gazeta, to ten, ktry przeczyta, odnosi j tam, skd wzi, choby do
stolika brata mia bliej. I tak samo robi ten drugi, gdy on pierwszy przeczyta.
Jednake ktry pierwszy przeczyta, nie wychodzi, pi piwo i jakby
czeka, pki drugi brat nie przeczyta. Prawie kadego dnia przychodzili mniej
wicej o tej samej porze, jakby wiedzieli, kiedy maj przyj. Pili to piwo, czytali
gazet, ten po tamtym czy tamten po tym, a gdy skoczyo im si piwo w
kufach, wychodzili. I tak samo ten po tamtym czy tamten po tym. A nie zda-
rzyo si, eby ktry szybciej wypi i wyszed. Nie musieli si podglda, wida
przecie piwo w kufach. A moe jako w braciach by w nich ten sam rytm? W
kadym razie pili rwno. I to by jeszcze wiadczyo, e nie przestali by brami.
Bo sowa wojna w nich na zawsze zabia.
Lata mijay, postarzeli si. Jeden posiwia, drugi wyysia, a wci
przychodzili do tego baru, siadali ten przy jednym, tamten przy drugim stoliku,
pili piwo, czytali gazet. I tak samo j odkadali tam, skd brali. Musieli ju
zakada okulary do czytania. I kroki mieli cikie, ale aden drugiemu nie
poda, gdy przeczyta. A wypili piwo, wychodzi jeden, wychodzi zaraz po nim
drugi. I eby przez te wszystkie lata jeden do drugiego chocia powiedzia:
Masz tu gazet.
Moe nawet wystarczyoby to jedno zdanie. Bo kto wie, czy w tym jednym
zdaniu nie powiedzieliby sobie tego, czego nie powiedzieli przez te wszystkie
lata. O, w jednym zdaniu moe si duo zmieci. Moe si wszystko zmieci.
Moe si cae ycie zmieci. Zdanie jest wymiarem wiata, powiedzia flozof.
Tak, on. Czasem sobie myl, czy nie dlatego tyle sw musimy przez ycie
powiedzie, aby si mogo z nich wytopi to jedno zdanie. Jakie? Kademu jego
wasne. Ktre mgby czowiek w przypywie rozpaczy powiedzie i nie
skamaby. Przynajmniej wobec siebie.
Gdyby moe zna pan Ksidza. No, tego spawacza. Nie powiem panu. Nie
wiem nawet, jak mia na imi. Mwio si Ksidz, Ksidz. I tak gdzie zgubio
si jego nazwisko, imi. A wie pan, jakby pan by nawet troch do niego
podobny, gdy tak na pana patrz. Sowo daj. Co w rysach, w oczach jakby
pan z niego mia. Ma si rozumie, w modych latach, gdy pana sobie
wyobraam. Te by jeszcze mody. Sporo starszy ode mnie, ale ja byem wtedy
modziak. To bya dopiero moja druga budowa, a na pierwszej pracowaem
niecay rok. Gdy pan tak unis troch gow, to jakbym jego zobaczy. A niech
pan na chwil przestanie uska. Spokojne rce, to i twarz wyraniejsza. No,
nie wiem. Moe troch.
Dlaczego Ksidz? Ksztaci si na ksidza, by trzy lata w seminarium, ale
wystpi. Tego mi nie mwi. Zachowa jednak kom, stu, Ewangeli, mia w
osobnej walizce, ktr zamyka na kluczyk. Tylko e kto by na takiej budowie
nie otworzy drugiemu walizki i nie zajrza. Zwaszcza zamykanej na kluczyk.
Przed spaniem zawsze klka przy ku i dugo si modli. Tak samo w adn
niedziel mszy nie opuci. Tym bardziej wic ta walizka kusia, eby j
otworzy. Pracowao si nieraz i w niedziel, gdy si plan wali, ale on musia
by na mszy.
Naturalnie mia nieprzyjemnoci, dostawa nagany, obcinali mu premie.
Na naradach go wytykali, e przez takich planu si nie wykonuje. e na
budowie za duo jest wierzcych i zawsze on suy za przykad. Jakkolwiek nie
by wyjtkiem. Wtedy na budowach rni pracowali. Budowy byy jak kryjwki.
Tak e gdyby wszystkich takich czy podobnych chcieli wyrzuca, nie miaby kto
pracowa. Nie mwic, e fachowcw w ogle by nie byo. A on by jednym z
najlepszych spawaczy. Kto wie, czy nie najlepszym. Wszyscy spawacze do niego
chodzili si radzi. Pracowity przy tym. Jeli trzeba byo wykona jak piln
robot, nie zszed z budowy, choby noc mia zarwa. Nie pi, nie pali, nie
chodzi na zabawy. Stroni od dziewczyn. A w wolnych chwilach czyta. Pod tym
wzgldem by wyjtkiem, bo wszyscy inni w wolnych chwilach pili. Nawet przed
zaniciem, eby nie wiem, jak by umachany, musi, mwi, cho na te par
stron wzi ksik do rki. Ksiki, powiedzia mi kiedy, gdy wyszedem do
niego na rusztowanie, to jedyny ratunek, eby czowiek nie zapomnia, e jest
czowiekiem. On w kadym razie nie mgby bez ksiek y. Ksiki to take
wiat, i to wiat, ktry czowiek sobie wybiera, a nie na ktry przychodzi.
Namawia mnie, namawia, a zaczem i ja w kocu czyta. Pomylaem,
co mi szkodzi, sprbuj, a e go lubiem... Spyta mi si kiedy, czybym nie
chcia jakiej ksiki przeczyta. Opieraem mu si, e to, tamto, nie mam
czasu. W kocu, eby zrobi mu przyjemno, powiedziaem, niech przyniesie.
Mia troch swoich ksiek, wozi w drugiej walizce, tej na klucz nie zamyka,
tote i nikt do niej nie zaglda. I tak to si zaczo. Potem drug, trzeci.
Potem powiedzia, e ju nie ma dla mnie, bo te, ktre ma, byyby za trudne. I
zaprowadzi mnie do biblioteki. Bya na budowie biblioteka, niewielka, kilka
pek. Szuka, szuka, a co mi wybra. Przeczytaem, znowu poszed ze mn i
wybra. I tak do koca chodzi ze mn i wybiera mi. Powiem panu, e przez
pami dla niego zaczem w kocu z wasnej woli czyta. I tak jak on, przed
zaniciem musiaem cho te par stron przeczyta.
Dziwne, e pan go nie zna. Wszyscy na budowie go znali, ubiany by. W
kadej sprawie bezstronny, sprawiedliwy. yczliwy dla kadego. Z kadym
przystan, porozmawia. Spieszyo mu si, to przynajmniej zapyta o to czy o
tamto. I zawsze pamita, jeli kogo przy poprzednim spotkaniu co trapio.
Mona byo i par zotych w potrzebie u niego poyczy. I zaplta si pies czy
kot na budowie, nakarmi go. A jaki by spawacz, to najlepszy dowd, e na
najwyszych wysokociach pracowa. Montowao si konstrukcj, to on zawsze
najwyej. Niczym nie przypity. Niczego si nie trzyma. Nawet palnika nie
gasi, gdy przechodzi od spawu do spawu. Jak cyrkowiec chodzi po
konstrukcji. A musi pan wiedzie, e im wyej, tym taki spawacz musia by
lepszy fachowiec.
Czasem zobaczy mnie ze szczytu tej konstrukcji, e przez plac id, woa,
ebym do niego wyszed na chwil, bo mi chce co powiedzie. Wychodziem,
jeli nie miaem nic pilnego. Lubi mnie, nie wiem dlaczego. Przecie smarkacz
wobec niego byem. Mwi, e odpocznie chwil, dziki temu, e przyszedem.
Nie, o niczym znw takim nie rozmawialimy. Pyta, czy przeczytaem t
ksik, ktr mi ostatnio wybra w bibliotece, czy mi si podobaa, co o niej
sdz. Nie o to mu chodzio, eby sprawdzi, czy przeczytaem, tylko czy
rozumiem. Naprowadza mnie, jak powinienem rozumie. Odnosi do takich,
innych spraw, do ycia, wiata, ludzi w ogle. A zawsze przy tym co takiego
powiedzia, e dugo potem o tym mylaem.
Nie tylko o ksikach rozmawialimy. Mwi, e jeszcze tylko tu, na
wysokociach, moemy czu si jak ludzie. I to bya prawda, ktr dopiero
dugo, dugo potem zrozumiaem. Zwaszcza e na dole przewanie si nie
rozmawiao, bo od rana do nocy robota gonia albo szlag czowieka trafa, e
czego nie przywieli, czego nie dowieli i stoi si z robot. Chyba e przy
wdce, ale to te trzeba byo uwaa, z kim si pije, bo nieraz donosili. Donosili
zreszt i gdy si nie rozmawiao. I nawet gdy pan tylko westchn.
Na wszystkich budowach, jak mwi, pracowa zawsze, gdzie najwyej. A
na wielu budowach ju pracowa, to wysoko jakby bya jego ziemi, tote nic
dziwnego, e tam mu si najlepiej rozmawiao. A na dole, gdy zszed po robocie,
czyta, psy, koty karmi i z nikim si nie przyjani. Mimo to, jak mwiem,
wszyscy go lubili. Naturalnie duo wicej tam zarabia. Ale nie o pienidze mu
chodzio.
No, i wyobraa pan sobie, ktrego dnia w porze obiadu buchna wie,
e Ksidz spad i zabi si. Jedni mwili, e spad, inni, e musia mu kto
pomc, a jeszcze inni, e chcia spa i spad. Inaczej spadby ze spawark, w
szkach. A on spawark odoy, szka zdj. Prawdy jednak nigdy si nie
dowiedzielimy. By moe przyczyna krya si w tej wysokoci. Konstrukcja ju
czwartego pitra sigaa. I kade pitro wysokie, bo to byy hale. A gdy si
czowiek tak do wysokoci przyzwyczai, moe si ju nie umie odzwyczai, e
yje na dole. O, z wysokoci nie ma artw. Ile razy do niego tam wyszedem,
te jakby co mnie albo w d cigno, albo jeszcze wyej.
Wedug mnie prawda jednak krya si gdzie indziej. Bya taka jedna
dziewczyna. W stowce pracowaa. Nie, skde. Mwiem panu, e stroni od
dziewczyn. Lubi j i z wzajemnoci. Delikatny by, grzeczny, nie jak my,
reszta. Najwyej gdy mu zup czy drugie przyniosa, zachwyca si jej
warkoczem, e taki pikny, jak ju si prawie nie spotyka. Rzeczywicie miaa
ten warkocz gruby, o, jak tu u mnie w przegubie. Gdzie tam za pas jej siga na
plecach. Kiedy roznosia talerze, wszyscy j za ten warkocz na stowce apali.
Ja nie. Ja jako nie miaem miaoci. Zreszt dopiero niedawno
przyszedem na t budow pracowa. Postawia mi zup czy drugie, to nawet
nie spojrzaem na ni, tyle co z daleka. A oni wszyscy ju byli z ni zyci. Ona
te przyzwyczajona, e j za warkocz api. Nie bd jednak ukrywa, e mi si
od razu spodobaa. I ona te od razu si tego domylia. Raz nachylia mi si do
ucha i szepna, i ty zap, i poczuj. Ale nie zapaem. Postanowiem sobie tylko,
e i tak bdzie moja. Niech si traf kiedy okazja, powiem jej to. A na razie nie
dawaem nic po sobie pozna. Nawet nigdy jej nie powiedziaem, adnie dzi
panna Basia czy Basieka wyglda, bo Barbara jej byo. A wszyscy jej to co
dzie mwili. Postawia mi talerz, powiedziaem, dzikuj. To wszystko. A inni
by nie zjedli, gdyby jej za warkocz nie zapali czy przynajmniej nie powiedzieli,
adnie dzi panna Basia czy Basieka wyglda.
Nieraz zup wylaa, bo nie zdya jeszcze postawi talerza na stoliku, a
ju j ktry za warkocz. Do tego mieli niektrzy rce jak dwie paskie czy
moje, skate, mocne. To i talerz stuka, gdy prbowaa si wyrwa z takiej
rki. O, nie raz, nie dwa tuky si talerze z zup, z drugim przez ten jej
warkocz. Take gdy puste zbieraa ze stolikw.
Raz zdarzyo si, drugie dania niosa na tacy, o ile pamitam sze
talerzy, a tu j ktry za warkocz, mimo e nie sza do jego stolika, obok
przechodzia. Taca zatrzsa si jej w rkach i wszystkie talerze poleciay na
podog. Chcieli j od razu zwolni. Na szczcie ten honorowo zapaci za
wszystkie talerze i za wszystkie drugie dania. Potem uwaali i dopiero gdy ju
postawia talerze na stoliku, apali j za warkocz, boby pewnie do ostatniego
wytuka i nie ze swojej winy. Chyba e win moe by i warkocz. Wedug mnie,
na stowkach, jeszcze na takich budowach, powinny pracowa nie za adne
dziewczyny czy kobiety. Owszem, uprzejme, mie, ale nie za adne.
Czasem ukadaa go sobie na gowie w koron. Moe w ten sposb
prbowaa si broni, bo jak inaczej mona si broni, gdy ma si taki
warkocz, ktry a si prosi, eby go zapa i cho chwilk potrzyma. A moe
chciaa by adniejsza, kt to moe wiedzie. Chocia adniejsza, wedug mnie,
nie musiaa by. Bez tego warkocza jednak robia si zupenie nie ta sama,
jakby niedostpna, wyniosa. Gdy stawiaa przed panem zup czy drugie,
wydawao si, e z aski stawia. Nie lubiem tej jej korony. Mylaem sobie,
kiedy zostanie moj on, powiem jej, e wol warkocz. W warkoczu, gdy si
tak jej majta za plecami, wygldaa, no, nie wiem, jakby to powiedzie, ale
jakby dopiero wschodzia na wiat.
Umiecha si pan? Rozumiem. Niedzisiejsze mam wyobraenia, tak? Ale
wtedy tak mylaem. Jakkolwiek gdy si tak zastanowi, to czy nie sdzi pan,
e nosimy w sobie niezmiennie te same wyobraenia, jakie ludzie od zawsze w
sobie nosili? Mimo e wiat si zmienia. Mimo e my jestemy wci inni. Czy
moe tylko udajemy innych, eby sprosta wiatu. Ale w naszych najskrytszych
tsknotach wszyscy jestemy wci tacy sami, a tylko ukrywamy to przed sob,
przed wiatem.
Zreszt niech pan sam powie, czy mona sobie wyobrazi adniejsze wosy
dla dziewczyny ni warkocz? Ma si rozumie na taki warkocz trzeba mie
wosw gmach i nie z pajczyny. Trzeba mie wosw dar, jak w moim
dziecistwie mwiono. Tu, nad zalewem, w sezonie zjad si na soboty,
niedziele czy na urlopy, te si widzi nieraz adne wosy. Ale lepiej im si nie
przyglda. Wszystkie ufarbowane, i to nieraz na takie kolory, e prawdziwych
wosw w takich kolorach nie ma. Prawdziwe wosy maj u kadego osobny
kolor, zauway pan? Jeszcze jakby nadmuchane przez fryzjerw, przez te
rne odywki, szampony, lakiery. Gowa wydaje si nieraz bukiet. A ten cay
bukiet daoby si w garstce zmieci, gdyby go tak zebra z gowy.
W ogle co niedobrego dzieje si z ludzkimi wosami. Czy to nie znak, e i
ze wiatem co si dzia zaczyna? Wbrew temu, co mona by sdzi, pocztek
najczciej bywa trudny do zauwaenia. Mao kiedy co si od wielkich rzeczy
czy zdarze zaczyna. Przewanie od mao wanych, niewartych czsto uwagi,
jak choby ludzkie wosy. Albo czy spostrzeg pan, e coraz wicej modych
mczyzn jest ysych? I to coraz modszych. W mojej modoci kady mody
mia czupryn.
Kiedy tak si patrzy na ludzi po samych wosach, czy, dajmy na to, po
samych bosych stopach, na przykad tutaj nad zalewem, po samych rkach,
oczach, ustach, brwiach, o, to zupenie inaczej si ludzi widzi, ni si w
oglnoci widzi. Jest czego si domyla. Jest nad czym si zastanowi.
I to ten jej warkocz by pocztkiem tego, co si miao sta. Tylko e nikt
nie przypuszcza, eby warkocz. Warkocz to warkocz. Kusi jedynie, eby go
zapa i poczu. Chocia powiem panu, e gdy nieraz przypadkiem otara si
nim o moj twarz, jak zabieraa ze stolika talerze, a mnie dreszcz przeszywa,
jakby to mier si o mnie otara. A przecie nie wyobraaem sobie innych
wosw u niej.
Zreszt w ogle byo w niej co dziwnego. Bo gdy j tak za ten warkocz
apali, zawsze si rumienia, a powinna by ju przyzwyczajona. Tyle da, co
si naroznosia i przez tyle obiadw, odkd budowa ruszya, powinna by
przyzwyczajona. A nawet w oczy jej kto zajrza, gdy stawiaa talerze, te si
rumienia. Powiedzia, adnie dzi panna Basia czy Basieka wyglda,
rumienia si. Zawsze adnie wygldaa, ale tak jej mwili. Nie ma znw tak
wiele sw, gdy chce si co miego powiedzie dziewczynie, tym bardziej w
stowce, kiedy podaje panu talerz z zup czy drugim albo zbiera talerze.
Inna sprawa, e jeli chodzi o sowa, midzy mczyzn a kobiet co si
stao, nie sdzi pan? Jeden tu powiedzia mi kiedy, e s niepotrzebne i
wymieraj. Wiadomo, co mczyzna, wiadomo, co kobieta, po co jeszcze sowa.
Prawdziwe, nieprawdziwe, mdre, niemdre, zrczne, niezrczne, wszystkie bez
wyjtku i tak do tego samego prowadz. Wic po co?
Co prawda, na budowach te ze sowami nie byo najlepiej. Uywao si
tyle, ile wymagaa budowa. A domyla si pan, jakie to przewanie sowa.
Robota gonia robot, e na ten obiad w stowce czowiek wpada, aby szybko
zje, i znowu do roboty. Wybrudzony, przepocony, rk si nieraz nie umyo. Do
tego tu pan jad, a tu ju nastpni czekali, eby pan im zwolni stolik. To gdzie
pan mg si nauczy jakich innych sw. adnie dzi panna Basia czy
Basieka wyglda, to wszystko, co niektrzy umieli. A i tak si ich uwaao za
wygadanych. Duo prociej byo j za warkocz zapa.
Czy si w niej ktry kocha? Trudno mi za innych mwi. Do ka j
zacign pewnie gotowi byliby wszyscy. Ale czy si w niej ktry kocha? Jeli
to bya prawdziwa mio, to prawdziwa mio mao umie, jak pan wie. Trudno
j zauway, tym bardziej na takiej budowie.
Budowa nie bya jeszcze skoczona, w trzech czwartych najwyej , a tu
zaczy przychodzi, zgodnie z planem, urzdzenia z zagranicy. Wkrtce te
zjawia si ekipa do instalowania tych urzdze. W tym dwch czy trzech z tej
zagranicznej frmy, ktra przysyaa te urzdzenia. Wydawao si, e niewiele
bd mieli na razie do roboty, a oni niespodziewanie zabrali si ostro. Kazali
nam szybko wykoczy jedn z hal i zaczli niektre z tych urzdze insta-
lowa. Na szczcie dla nas musieli od nowa robi pomiary, bo co im si nie
zgadzao, nawet zmienia plany, a to i nam pozwolio podgoni nasze plany.
Cigle przy tym siedzieli w dyrekcji, cigle co tam uzgadniali, kcili si, e nie
tak, a tak miao by, grozili.
O, panowie byli. Co drugi inynier. Przyszykowano im na mieszkania cay
barak. I nie mwio si ju barak, tylko pawilon. Z zewntrz otynkowali,
wewntrz pomalowali, pouszczelniali, wymienili drzwi, okna. Kady mia
osobny pokj. Nas, ktrzymy przedtem w tym baraku mieszkali, przerzucili
na prywatne kwatery, cieniajc po siedmiu, omiu na jednej. Zakupili im
nowe meble na wysoki poysk, ka szerokie, prcz ek wersalki, fotele, szafy
na ubrania, stoy, krzeseka, pki, nocne szafi, nocne lampki, franki w
oknach, zasony. U siebie w domu mao kto tak mia, jak oni w tych pokojach.
Do tego jeszcze w kadym radio, dywanik na pododze, lustro na cianie.
Kiedy mymy w tym baraku mieszkali, ka byy elazne, pitrowe, szafa
jedna na szeciu. Kady mg w niej najwyej garnitur powiesi, jeli mia.
Pozostae rzeczy trzymao si w walizkach pod kiem czy w kartonach po
papierosach, herbatnikach. A eby komu przyszo do gowy zawiesi nam
zasonki w oknach, nie mwic ju o frankach. Myda czy rcznika na zmian
trudno byo si nieraz doprosi. Kupilimy kawaek jakiego perkaliku i
wieczorami zawieszalimy w oknie na gwodziach. Czy lustro. Lustra
znajdoway si jedynie w oglnej umywalni i mao ktre nie byo potrzaskane.
Musia si czowiek najczciej w takim potrzaskanym goli, czesa, czy
pryszcza na przykad sobie wycisn, krawat zawiza, gdy przysza niedziela.
Albo niechby si pan chcia tylko przejrze, to wyglda pan, jakby si pan
skada z takich samych potrzaskanych kawakw, jak to lustro. W stowce
wydzielili im cz od strony okien i mieli tam swoje stoliki. A eby nie wiem,
jak si spniali, te stoliki zawsze czekay na nich wolne. Nikt nie mia tam
si. Nieraz wszystkie stoliki zajte, a choby spieszyo si panu, bo akurat
oderwa si pan od pilnej roboty, musia pan czeka, dopki kto nie zje, a
tamte stoliki wolne. I to nieraz nie jeden czy dwch, ale kilku, kilkunastu stao
nas czekajcych nad gowami tych, co jedli. Popdzalimy ich nawet, eby
szybciej jedli, to niektrzy jakby na zo jeszcze wolniej jedli. Krew czowieka
zalewaa, bo tu gd ciska, tu robota woaa, a na tamtych, jakby drwic z
nas, stoliki czekay wolne. Do tego czsto przychodzili, gdy w stowce ostatni
ju jedli, to ilu by do tej pory zjado przy ich stolikach. Zdarzao si, e kto nie
wytrzyma i godny wraca do roboty. Najwyej zjad ledzia czy jajko w bufecie,
kawaek kiebasy, cho mao kiedy bya kiebasa, i wraca przynajmniej
pgodny.
I w jednym od tych stolikw zakochaa si, wyobraa pan sobie. I to na
oczach wszystkich, ju pierwszego dnia. Pojawi si, usiad, a ona podaa mu
zup. Spojrza na ni, a nie zarumienia si, tylko spojrzaa i ona na niego.
Chwil tak patrzyli na siebie, a caa stowka a wstrzymaa si z jedzeniem.
Gdy nawet kto nis ju yk z zup do ust czy miso, kartofe na widelcu,
zastyg i patrzy. Cigle apali j za warkocz, mwili, adnie dzi panna Basia
czy Basieka wyglda, a tu zjawia si nie wiadomo kto, a ona nawet si nie
zarumieni.
On te ju trzyma yk w rku, ale nie zanurzy jej jeszcze w zupie,
jakby nie mg oderwa oczu od niej, stojcej nad nim, a moe i gd go
odszed. I ona te nie moga oderwa od niego oczu. Mimo e postawia przed
nim talerz z zup, wic powinna odej, jak od kadego z nas odchodzia, gdy
postawia ju talerz. Oprzytomniaa dopiero, gdy kucharka wychylia si przez
okienko z kuchni i zawoaa:
Baka, nie stj tam! Bierz talerze!
Powiedziaa mu:
Smacznego.
adnemu z nas nigdy nie powiedziaa smacznego.
On powiedzia:
Dzikuj. Na pewno bdzie smaczne.
I patrzy za ni, gdy odchodzia, a do samego okienka. Jad t zup, a
jakby nie jad. By krupnik, pamitam. Pan lubi krupnik? Ja nie znosz. Od
dziecistwa nie znosiem. Zje talerz krupniku to bya dla mnie mka. Potem
przyniosa mu drugie, a on nawet w talerz nie spojrza. Wzi w rk ten jej
warkocz, ale nie tak jak inni brali, tylko podebra go ca rozpostart doni
zza jej plecw i trzyma na tej rozpostartej doni, jakby way, czy nie jest ze
zota. A nie wyrwaa mu, jak kademu wyrywaa.
Gdzie to rosn takie warkocze? powiedzia.
Kt by tak umia z nas powiedzie, gdzie rosn takie warkocze? A ona
nie zarumienia si. Patrzya na niego, jakby byo jej wszystko jedno, co zrobi z
tym jej warkoczem, jakby nawet mu przyzwalaa, e moe zrobi wszystko.
Mgby obwin si nim wok szyi, mgby uci sobie kawaek, mgby
rozple, nie wyrwaaby mu. Powiedziaa tylko:
Prosz je. Wystygnie panu.
Powiedzia:
Lubi wystyge.
I tym si od nas wszystkich rni, bo aden z nas by nie powiedzia, e
lubi wystyge. Dla nas, jak co byo za mao gorce, od razu robilimy
awantur:
Co ta zupa taka zimna?! Co te kartofe jakby wczorajsze?! Co to miso,
nie do e zuzek?!... Panno Basiu, powie im tam pani w kuchni! Zabierze pani
ten talerz, niech podgrzej!
A on mwi, e lubi wystyge. Na budowie, w stowce i lubi wystyge. Nie
wiem, czy kto jad z chci w tym dniu. Nie powiem nawet panu, co na drugie
byo. Pewnie kotlet mielony, bo przewanie dawali nam kotlety. Wicej buki ni
misa, ale nazywao si kotlety.
Pomyli pan, e mi wbia sztylet w serce, jak to si mwi. C, zabolao
mnie. Nie zjadem ju do koca tego swojego drugiego. Wrciem do roboty.
Chocia i robota nie palia mi si w rkach. W kocu jednak pocieszyem si
tym, e przeczekam go. Zainstaluj wszystkie urzdzenia w chodni i on
wyjedzie, a ja zostan. Musz tylko by cierpliwy. Zreszt nie bardzo mi si
chciao wierzy, eby tak od pierwszego dnia. Podaa mu zup, drugie i ju.
Od tego dnia zmienia si jednak nie do poznania. Patrzya, a nie
widziaa. Nawet gdy jej pan dzie dobry mwi, panno Basiu czy Basieko,
nieraz nie odpowiadaa. A gdy stawiaa przed nami talerze, to jakby wszystko
jedno jej byo, ktry z nas jest ktry. Znaa na pami stowk, mogaby po
ciemku midzy stolikami chodzi, a zacza si gubi. Przy tamtym stoliku
duej od nas czekali, a najpierw nam podaa. Przedtem nigdy si nie pomylia,
komu pierwszemu si naley. Wiedziaa niemal co do chwili, kto pierwszy
przyszed, kto pierwszy gdzie usiad. Zdarzao si i odwrotnie. Woalimy tu,
tu, panno Basiu, Basieko, pierwsi przyszlimy. Obrzucaa nas zamylonym
spojrzeniem i zanosia tam, gdzie pniej przyszli. Czy przyniosa do ktrego
stolika ju drugie, a tam jeszcze zupy nie jedli, a na to drugie czekali przy
innym stoliku, i to bliszym.
Mona si zakocha od pierwszego wejrzenia, ale eby a tak?
Wystarczyo wiedzie, kiedy on przyszed do stowki. Jeli niosa do jakiego
stolika zup, drugie, taca w rkach jej draa, talerze podzwaniay, a gdy je
stawiaa, to jakby chciaa wszystkie naraz zrzuci. I od razu biega do okienka
po zup dla niego. Nie zjad jeszcze zupy, ju mu drugie niosa. To my, gdymy
zjedli zup, musielimy czeka na drugie, zanim wszystkim zup poroznosia.
Nieraz podzwanialimy widelcami o talerze, e za dugo na to drugie czekamy.
On nie musia czeka.
A przyjrzaby si pan jej, kiedy on co dugo nie przychodzi. Miao si
wraenie, e nie ona stawia na stoliku talerze, tylko same jej rce. Ona nawet
nie widzi, co te rce przynosz. Ona jest jedn wyczekujc udrk. Tu te
talerze stawiaa, a oczy wci w drzwi wpatrzone. Powiem panu, jado si, a t
jej udrk niemal czuo si w ykach, widelcach, noach.
Nagle on si pojawia. My zanurzeni w talerzach, nikt nie patrzy na drzwi,
a wszyscy po niej widz, e on przyszed. Od razu wawa, umiechnita. Jakby
ycie w ni wstpio. Warkocz rozhutany. Oczy rzucaj byski, kolory. Niemal
taczy midzy stolikami. Wydawao si, e zerwie sobie z gowy ten warkocz,
woy we fakonik i postawi przed nim na stoliku, eby przyjemniej mu si
jado.
A to przecie tylko to, co si na stowce widziao. Spotykao si ich
nieraz, szli, za paluszki si trzymali. Czy on j rk obejmowa, a ona w jego
bok wtulona. Kto im si ukoni, to on za ni i za siebie si odkania, bo ona
nie widziaa. Trzeba przyzna, e by grzeczny. Nie wynosi si. Potrzebowa
pomocy czy ode mnie jako elektryka, czy od kogo innego, zawsze poprosi, po-
czeka, a si co tam skoczy. Wiedzia, jak y z ludmi, eby go lubili. I
powiem panu, nawet go lubilimy.
W niej natomiast jakby niecierpliwo wzrastaa. Posprztaa w stowce,
ale w kuchni na przykad ju nie chciaa pomc naczy pozmywa, bo jej si
spieszy. A potem widziao si j, jak gdzie tam czeka na niego, a z roboty
wyjdzie. Przewanie po drugiej stronie drogi, naprzeciw budowy spacerowaa.
Czy nawet wok ogrodzenia, tu przy samej siatce. Mimo e nie byo tam
adnej cieki, tylko zway wywalonej pod budow ziemi. I tak po tych zwaach,
trzymajc si czasem siatki, chodzia. A zobaczya, e wychodzi, biega, a ten
warkocz jakby rozrzucaa. Nieraz zdejmowaa pantofe i boso biega, eby jej nie
odszed. Za daleko byoby przez bram, to przez najblisz dziur w ogrodzeniu
przechodzia. Peno byo dziur, bo kradli przez te dziury.
A eby nie wiem, jak dugo nie wychodzi, czekaa. Wiadomo, nie zawsze
da si zej z roboty o przeznaczonej godzinie. Tym bardziej na takiej budowie,
jeszcze gdy z planem do tyu. W dodatku oni byli na kontrakcie zagranicznym.
Mymy nie byli na kontrakcie zagranicznym, a mao kiedy schodzio si o na-
lenym czasie. Gdy zdarzay si wiksze opnienia, nie liczyo si w ogle
godzin.
Niechby padao, czekaa. Kupia sobie parasolk czy on jej moe kupi. I
nawet gdy lao jak z cebra, czekaa pod t parasolk. Czy gdzie przy cianie
pod okapem, czy w budce stranikw przy bramie, gdy ju bardzo lao.
Spotykao si j i w bibliotece. Poszedem wypoyczy jak ksik, a tu widz
ona przy stoliku pod oknem nad ksik, a okno wychodzi akurat na budow.
Nie uniosa jednak nigdy oczu, eby spojrze, kto przyszed.
A mao kto do biblioteki przychodzi. Tote kady, kto wszed, budzi
niemal rado u bibliotekarki. A ona nie spojrzaa. Nawet jakby gbiej
zapadaa si w czytanie, eby jej nie zauway.
I nie zauwaaem jej. Czy, bro Boe, ebym j kiedy spyta, co czyta.
Mogoby j to sposzy, nastawi le do mnie, moe nawet zrani. Zreszt po
co? Wiedziaem, e na niego czeka. A co czyta, czy to takie wane. I lepiej e w
bibliotece, niby miaa gdzie tam sta czy spacerowa w deszczu. Powiem
panu, nieraz siebie al mi mniej byo ni jej.
Ma si rozumie, e opowiadali o niej rne rzeczy. Nawet nie chce mi si
powtarza. Chodziy na przykad suchy, e pokj mu sprzta, brudy jego
pierze, koszule mu prasuje, skarpetki ceruje. Na noc u niego zostaje. O,
patrzcie, jaka dzisiaj w oczach podpuchnita, to od czego? Nikomu nie przyszo
do gowy, e moe od ez. Jakby ta mio jej do wszystkich naleaa. Jakby
kady mia prawo po tej mioci niczym po budowie chodzi, depta, nawet
niedopaka splun. Tylko dlatego e na stowce podawaa.
Nikt jej ju wicej nie powiedzia, o, adnie dzi panna Basia czy Basieka
wyglda, bo skoro podpuchnita w oczach, nie moga adnie wyglda.
Mwiono, e zbrzyda, e sponiewierana wyglda i ani warkocz ju nie ten, ani
nie te oczy. Moe w ciy jest, bo powolna si zrobia, nie przynosi ju tak
rano talerzy. Rne rzeczy opowiadali. Kto podobno nawet podsucha, jak
powiedziaa do niego, obiecywae. Na to on, wemiemy. Tylko zrozum. Ona, co
mam zrozumie? Nie jestem taka gupia, jak mylisz. e na stowce pracuj? I
rozpakaa si.
Wyrozumiaoci natomiast darzya j bibliotekarka, starsza ju kobieta,
pewnie niejedno przeya. I gdy nawet godzina zamknicia biblioteki mina,
nie zamykaa, jeli deszcz pada, a ona nad ksik siedziaa. Porzdkowaa
ksiki na pkach, zniszczone okadziny z nich zdejmowaa, zakadaa nowe,
numerowaa, spisywaa.
Czasem jednak, mimo deszczu, nagle oddawaa bibliotekarce ksik i
wychodzia, jakby j niepokj jaki zrywa, a bibliotekarka najwyej
powiedziaa:
Dobrze, e ma pani parasolk, panno Basiu.
Przepraszaa bibliotekark, tumaczya si, e wanie sobie przypom-
niaa, co pilnego ma do zaatwienia.
Nie szkodzi, nie szkodzi, panno Basiu. Rozumiem, zdarza si. Zao
tylko, gdzie pani czytaa. O, tu ksik poo, bdzie na pani czekaa.
Tak, prosz zaoy. Dzikuj. I prawie pdem wybiega, jakby
rzeczywicie co pilnego sobie przypomniaa.
A za chwil widziao si j, jak gdzie tam przy ogrodzeniu na niego
czeka. I bibliotekarka przez okno te widziaa. Czy uprosia stranikw, eby j
na budow wpucili, i na budowie czekaa. Snua si nieraz po budowie do
wieczora, do nocy, gdy on nie wychodzi. A gdy kto szed, krya si za
dwigiem, kopark, za stosem cegie, za szpulami przewodw, za skrzynkami,
beczkami, zuytymi oponami, gry tego zawalay plac. I gdzie tylko dao si
skry.
Pyta pan, czemu si krya, skoro wszyscy i tak wiedzieli? No, wanie.
Sam si nad tym zastanawiaem. Zwaszcza e j nieraz spotykaem wieczorem
na budowie. Ale i przede mn si krya. Moe taka bya ta jej mio, jakby
niezgodna z tym wiatem. Czy moe chciaa, eby taka bya.
W kocu wzili lub. Dziwny to by lub. Nie cywilny, ale i nie w kociele.
Tak j podobno zbaamuci, e zgodzia! si, aby im ten Ksidz da lub. Tak,
ten spawacz. Ona chciaa w kociele. On w kociele, e nie, bo, jak j
przekonywa, mgby straci prac. Wie przecie, e jest na kontrakcie
zagranicznym, to musia za niego nie byle kto porczy. Nie moe jej nawet po-
wiedzie kto, bo to tajemnica subowa. I zreszt co za rnica w kociele czy
nie w kociele. Najwaniejsze, eby da im ksidz. Tam koci, gdzie ksidz. I
zna go przecie. A e spawacz? Co z tego? Ale ksidz. Rnie si i losy ksiy
teraz ukadaj. Ma kom, stu, Ewangeli, wozi z sob w walizce, to po co?
Do posug. Na pewno si zgodzi. Rozumie przecie, jakie teraz czasy. I na
pewno dochowa tajemnicy. Bo na razie musi to by tajemnica. On zaprosi
najwyej trzech, czterech najbliszych przyjaci. Te nie pisn ani sowa,
gwarantuje za nich. Ona ze swej strony nikogo, ani ojca, matki, nikogo.
Ustalili na sobot wieczorem, gdy budowa si wyludni, eby nikt nie
widzia. Wielu z budowy wyjedao w soboty po robocie do rodzin. Stranikom
na portierni da si wdki, eby te nic nie widzieli, nie syszeli. Na wszelki
wypadek powie im jeszcze, e obchodzi urodziny. Zasoni si okno, st bdzie
za otarz, nakryje si czym biaym. Kupi wiece. Krucyfks by si przyda, a
nie wie, czy Ksidz ma. Moe u niej w domu jest, niech wyniesie. Tylko te tak,
eby nikt nie widzia. I wyniosa. Myli pan, e bya a taka atwowierna? Nie
sdz. Pragnienia s silniejsze od podejrze.
Chciaa mie sukni lubn, bia, bo zawsze marzya, eby bra lub w
biaej sukni z trenem. Pomyla. Nie ma sprawy, bdzie miaa, kupi jej. Pojedzie
do miasta i kupi. Nie musi z nim jecha. Najpikniejsz, najdrosz kupi jej.
Mgby kto si domyle, gdyby pojechaa z nim. Moe by spokojna, bdzie
pasowaa. Jak ulana bdzie na niej leaa. Ile ma wzrostu dokadnie? Tak
myla. Ile w biodrach, w pasie, tu? Tak myla. No, wic po co ma jecha? A
niechby tak kto w sklepie ich zobaczy razem, jeszcze e ona przymierza
lubn sukni, dopiero by byo. Nie ich wina, e w takich czasach przyszo im
y. auje, e si w innych nie spotkali. To sama widzi, e lepiej, gdy on sam
pojedzie. Biae pantofe? Kupi jej biae pantofe. Jaki numer nosi? Tak myla.
Na wszelki wypadek niech mu jednak stop na kartce papieru obrysuje.
Pewniejszy bdzie. Zwaszcza e z pantofami zdarza si, numer dobry, a potem
okazuj si za ciasne czy za due. A nie chciaaby biaych rkawiczek, bo przy
okazji te by jej kupi biae rkawiczki? Co by jeszcze chciaa?
Skd o tym wszystkim wiedziaem? Pan nigdy nie pracowa na adnej
budowie? To mao zna pan ycia. Na takiej budowie, prosz pana, wszyscy o
wszystkim wiedz. Nikt nie musi nawet podsuchiwa. Nie musi widzie, nie
musi si domyla. Mona by powiedzie, e to, co si zdarza, co si mwi, co
kto czuje, o czym kto myli, to najpierw wszyscy o tym wiedz. A wszystko, co
potem, tylko to potwierdza.
W kadym razie ju tych biaych rkawiczek nie chciaa, bo po co jeszcze
bdzie na rkawiczki wydawa. Nie, nie, rkawiczek nie chce. I tak ile to
wszystko bdzie kosztowao. Sama suknia i mwisz, najpikniejsza,
najdrosza. A pantofe ile? Nie widziaa zreszt, eby w rkawiczkach ktra
kiedy braa lub. A prawie na wszystkie luby do kocioa chodzia. Kady
lub to jakby i jej ycie na chwil odmienia. Od dziewczcych lat chodzia.
Nawet cakiem obcy, kiedy brali lub, chodzia. Starzy brali, mao kto
przychodzi, ona przychodzia. Bo i co, e starzy. Taki sam lub. A gdy sobie
przysigali, e si nie opuszcz, czua, jak jej serce w piersiach wali, a do oczu
Izy napieraj. Nigdy jednak nie widziaa, eby ktra w rkawiczkach. Przecie
musz obrczki na palce zaoy i co, ciga wtedy rkawiczk?
Nagle zdaa sobie spraw, e zapomnia o obrczkach. Obrczki musi
kupi. Nie musi, bo ma. Zawczasu pomyla. I wycign, odwin, niech
przymierzy. A skd wiedzia, e bdzie pasowaa na jej palec? Nie na ten, to na
ten, bdzie pasowaa. Niech przymierzy. Za dua? Da si potem do zotnika,
zmniejszy. Za maa? Na razie na ten mniejszy zaoy. Da si potem do zotnika,
powikszy. Kupi ju dawno, jeszcze na tym kontrakcie nie pracowa. Zdarzya
si okazja, e kto w karty przegra i nie mia czym zapaci. Nie, nie on, on nie
gra w karty. Kupi od tego, ktry przegra. Przewidzia, e mog mu si kiedy
przyda. I przyday si. Ju zapomnia o nich, dopiero kiedy j zobaczy w
stowce, przypomniay mu si, e je ma. To jakby te obrczki wybray j na
jego on. Tylko nie bd ich mogli na razie nosi. Po lubie zdejm i on
schowa. Skoczy mu si ten kontrakt i wtedy znw zao. Moe gdzie wyjad.
Moe za granic. Sprbuje co sobie zaatwi w tej frmie, ktrej urzdzenia
instaluj.
I kto by nie uwierzy, niech pan sam powie? Na zdrowy rozum moe nie.
Tylko e zdrowy rozum przegrywa z yciem. Podawaa w stowce, a tu nagle.
Zup, drugie, a tu nagle. Kto chcia, apa j za warkocz, a on podebra ten
warkocz na rozpostartej doni i way, czy nie jest ze zota. Na zdrowy rozum
kadej mioci trzeba by si strzec, bo nie wiadomo, gdzie czowieka
zaprowadzi. Na zdrowy rozum siebie samego trzeba by si strzec. Nie czowiek
ustanawia sobie zdrowy rozum. A w ogle co to jest zdrowy rozum, niech pan
mi powie? To ja panu powiem, o zdrowym rozumie nie daoby si przey ycia.
Zdrowy rozum owszem... Ale to si tylko tak mwi, gdy nie wiadomo, co
powiedzie.
Szkoda, e pan go nie zna, mgby pan j ostrzec. Nie zna go pan?
Chocia jestem pewny, e i panu by nie uwierzya. Od mioci nie da si nikogo
odwie. I, wedug mnie, nie naley. Nigdy nie wiadomo, gdzie si kogo
odwodzi.
Mylaem, e moe Ksidz si nie zgodzi. Ale zmusili go. A czy to tak
trudno zmusi czowieka, eby sobie zaprzeczy. Ile to razy zaprzeczamy sobie
dla witego spokoju. Zmusili go, e rozgosz. Mwiem przecie panu, e
stroni od dziewczyn. Nie, tego nikt nie wiedzia. Czego musi si nie wiedzie,
gdyby si nawet wszystko wiedziao. Wystpi z seminarium, to si wiedziao.
Wozi w walizce kom, stu, Ewangeli, to si wiedziao. Przed obiadem w
stowce si egna, co wieczr przed spaniem si modli, nie opuci mszy w
niedziel, to kady myla, e nie rozsta si z powoaniem. Nawet ja nie
wiedziaem, a prowadzilimy nieraz dugie rozmowy, gdy wyszedem tam do
niego, wysoko, na konstrukcj. Skd tamten wiedzia? Nie powiem panu. Nie
chc bez dowodw rzuca oskarenia. W kadym razie gdyby si roznioso, nie
miaby ycia na budowie. Nie pomogoby mu nawet to, e by jednym z
najlepszych, a waciwie najlepszym spawaczem. Cignoby si to za nim i na
inne budowy. Nigdzie by ju nie mia ycia.
Okno, tak jak zapowiedzia, zasonili. A jak tam w rodku byo, to tyle
wiadomo, co opowiada jeden ze stranikw. Wysali go z wartowni jeszcze po
p litra, bo wszystko ju wypili, co dostali. Ledwo jednak prg przekroczy,
wcisnli mu te p litra i wypchnli go za drzwi. Tak e nie widzia, czy st by
czym biaym nakryty, czy wiece si paliy, czy sta krucyfks. Widzia tylko, e
wszyscy byli pijani, a najbardziej ona. Czy Ksidz by, te nie widzia. Mg
wyj zaraz po tym lubie. Chocia dziwne byoby, gdyby i on si nie upi.
Poza tym tak naprawd, co mg taki stranik widzie, gdy sam by
pijany, a kademu pijanemu wydaje si, e to inni s pijani, nie on. Dostali
podobno skrzynk wdki i wszystko wypili, gdy poszed jeszcze po te p litra.
To wyobraa pan sobie, jak musia by pijany. Tacy to byli stranicy. Mundury,
karabiny, a wci zdarzay si zodziejstwa na budowie. Raz nawet kto traktor
wyprowadzi. I nie widzieli. To jak mona byo mu wierzy? Ale mwi, co
mwi, a po nim powtarzali inni.
W kadym razie po tym lubie co si zaczo niedobrego dzia midzy
nimi. On nawet nie podnis na ni oczu, gdy mu podawaa zup czy drugie w
stowce. A ona, stawiajc przed nim talerz z zup czy drugim, nie robia ju
rnicy, ,czy przed nim stawia, czy przed ktrym z nas. I oczy z dnia na dzie
jakby jej gasy. Nie wypadao jej ju powiedzie, e adnie dzi panna Basia czy
Basieka wyglda, bo nie wiadomo, czyby si nie rozpakaa. Warkocz
rozpucia, aby wstk wosy z tyu zwizywaa. Te jej adnie byo, ale to nie
to, gdy miaa warkocz. Nikt jednake nie mia jej zapyta, dlaczego to zrobia.
Ksidz przesta przychodzi do stowki i to te dawao wiele do mylenia.
Chodzi podobno do gospody je. I ktrego dnia przyniosa akurat drugie do
stolika, gdzie siedziaem, gdy kto przybieg z wieci, e Ksidz spad z
rusztowania. Spad czy nie spad, w kadym razie krzykn na ca stowk,
e spad. A ona miaa ostatni talerz postawi na stoliku, i to wanie przede
mn, gdy ten talerz nagle wypad jej z rki na podog. Wybuchna paczem,
zakrya twarz domi i z tym paczem pobiega do kuchni. Co si tam w kuchni
dziao, tego panu nie powiem. Ale w stowce mogli niektrzy pomyle, e z
powodu talerza.
Rzucilimy si wszyscy do drzwi, wybiegli z biur, z dyrekcji, z caej
budowy ludzie biegli, tum si zrobi, e trudno si byo przedrze do miejsca,
gdzie spad. Kto ram mu bada ttno, serce, ale trup by. Wkrtce przyjechaa
karetka, milicja, zaczy si przesuchania, szukali wiadkw. Nie bez powodw
to si jednak stao w porze obiadowej, wedug mnie.
Jej tego dnia ju nie widziaem. A on jeszcze tego samego dnia wieczorem
wyjecha. Przez kilka nastpnych dni nie podawaa w stowce. Zastpowaa j
jedna z kucharek. Mwiono, e jest na zwolnieniu lekarskim, ale przyjdzie
niedugo. I przysza. Tylko e nie poznaby jej pan. Przyniosa tamtym z tego
kontraktu zagranicznego zup i od razu si ich spytaa, kiedy on przyjdzie. Nic
nie powiedzieli. Przyniosa im drugie i znw spytaa, kiedy on przyjdzie. A gdy
znw nic nie powiedzieli, zrobia im tak awantur, e wstali i wyszli. Pakaa,
krzyczaa, e sami przychodz je, a jemu ka pracowa. Zamczy si w tej
pracy. Ju i tak le wyglda. Blady, wymizerowany. Na drugi dzie j
zwolniono.
Przychodzia potem od czasu do czasu do stowki, stawaa przy okienku
do kuchni i prosia kucharki, e chce tylko jemu poda, gdy przyjdzie. A
kucharki, jak to kucharki, chod tu do nas, sid sobie, powiemy ci, jak
przyjdzie, to mu podasz, std wida drzwi, bdzie wchodzi, powiemy ci.
Mona byo te j spotka, jak przed bram stoi i czeka na niego, kiedy
wyjdzie z roboty. Wszyscy wyszli ju, a ona czekaa nieraz do zmierzchu, do
nocy. Deszcz pada, lao nieraz jak z cebra, czekaa. Nie miaa nawet parasolki,
nie wiadomo, co si z parasolk stao. Z litoci stranicy zabierali j czasem na
wartowni, eby dalej nie moka. Albo j odganiali, e nie ma na co czeka.
M tu mj pracuje odpowiadaa.
Pracowa, ale ju nie pracuje. I jaki on tam twj m.
M, przysiga. Byam w lubnej sukni, ksidz nam dawa lub.
A jaki on tam by ksidz. Spawacz. Zreszt ju nie yje.
Bagaa ich nieraz, eby wpucili j na budow:
Wpucie mnie.
Zrozum, dziewczyno.
Powiem mu tylko, e na niego czekam.
I czasem j wpucili. A nie, to przez dziur w ogrodzeniu przechodzia.
Znaa przecie wszystkie dziury. Nawet gdy j widzieli, e gdzie tam snuje si
po budowie, nie przepdzali jej. Przymykali oczy. Gdyby nawet kto z dyrekcji,
to mieli wymwk, e nie wpucili jej przez bram. Zreszt spokojna, chodzia
sobie tylko po placu. Nikogo nie zaczepiaa, nikogo o nic nie pytaa. Szed kto,
to ju si nie krya. A jej te nikt o nic nie pyta, kady wiedzia. Czasem siada
sobie gdzie i siedziaa zamylona, jakby nawet nie widziaa, gdzie jest.
Spotykaem j nieraz, gdy mi przyszo duej na budowie zosta. Raz ju
wieczr prawie zapad, siedziaa na jakiej skrzynce.
O, panna Basia powiedziaem.
Nie jestem ju panna powiedziaa. Matka jestem. A ty kto jeste?
Elektryk, panno Basiu.
Ach, tak. Pamitam ci ze stowki. Podobae mi si. Bye taki
niemiay, pamitam. Chciae, ebym zostaa twoj on, wiem. Wielu chciao.
Zaskoczya mnie, nigdy jej tego nie powiedziaem. I miaem zamiar
powiedzie, e nie tylko chciaem, i teraz chc, eby zostaa. Moe pan nie
uwierzy, ale poczuem nagle co takiego, jakbym zapragn znale si z ni
razem w tym jej nieszczciu. Prawdziwa mio jest ran. I tylko tak j mona
odnale w sobie, gdy czyj bl boli czowieka jako jego bl.
Uprzedzia jednak moje sowa:
Tylko e wy na budowach, gdzie budowa, tam ona. Co wy wiecie o
mioci.
I opucia mnie odwaga.
Pom mi std wyj powiedziaa.
Tam jest brama powiedziaem. Odprowadz pann Basi.
Nie chc przez bram. I spojrzaa na mnie jakby tymi dawnymi oczami
ze stowki. Wci mi si podobasz, wiesz? Ale mam ju ma.
8
Powiem panu, zmieni moje ycie. No, ten magazynier. Mwiem panu.
Magazynier, a okaza si saksofonist. Nie wiem, czemu si pan dziwi. Prosz
pana, wtedy mao kto by tym, kim by. Ksidz, a spawacz. I wielu takich
pracowao na budowach, poukrywani za rnymi zawodami. Ale to si czowiek
dowiadywa czsto dopiero przy wdce. I nie od pierwszego razu. Ktry nie pi,
czy tylko od czasu do czasu, nie by darzony zaufaniem. Przez to si rozpiem.
Przewietlali, ale z grubsza. Potem dopiero zaczli gbiej zaglda w yciorysy.
Czy nieraz dobiera si i do sumie. Tym bardziej e sumienie okazao si
czym innym ni dotd. Pan sdzi, e sumienie jest czym staym? To szkoda,
e pan nie pracowa na jakiej budowie wtedy. Pewnie i gdzie indziej. Ale
pracowaem na budowach i mog tylko mwi o budowach. Prosz pana, kada
zmiana wiata jest zamachem na sumienia. A ju zwaszcza gdy chodzi o to,
eby zmieni wiat na nowy, lepszy, przede wszystkim na sumienia.
W kadym razie tylu rnych ludzi nigdzie by pan nie spotka. Murarze,
betoniarze, tynkarze, spawacze, elektrycy, dwigowi, kierowcy, zaopatrze-
niowcy i rni, podobnie w biurach, a okazywao si, e ten by tym, tamten
tamtym, ten std, inny stamtd, po obozach, wizieniach, z wojska takiego,
innego, z powstania, z lasu, z poodbijanymi nerkami, bez zbw, paznokci, bez
lat czy cakiem jeszcze modzi, a ju posiwiali. Kada taka budowa to bya istna
wiea Babel, tylko e nie jzykw, a ludzkich losw. Chocia byli i tacy, i wcale
niemao, ktrzy sami z siebie zmieniali zawody, eby wczy si w budowanie
tego nowego lepszego wiata, bo w stary przestali wierzy.
Nie pamitam ju, na ktrej budowie pracowa taki jeden w planowaniu.
Mwio si, ten z planowania i kady wiedzia, o kogo chodzi. I raz przywdc
zdradzi si, e by nauczycielem historii. Nie mia gowy do wdki, upi si i
zacz wygadywa, e go historia oszukaa. Wyobraa pan sobie, historia go
oszukaa. Jakby historia moga kogokolwiek oszuka. To my oszukujemy wci
histori, w zalenoci czego od niej chcemy.
Zreszt, wedug mnie, kady yje za siebie i kade ycie jest osobn
histori. e prbujemy to wszystko wla w jedno naczynie, w jeden bezmiar, z
tego nie wynika jeszcze prawda o czowieku. Mona przecie sobie wyobrazi
tak histori pojedynczych ludzi, jacy kiedykolwiek yli. Mwi pan, to
niemoliwe? Wiem, e niemoliwe. Ale wyobrazi sobie mona. Nic nie istnieje
przecie w oglnoci, a tym bardziej czowiek. Nie wiem, skd pan na ten wiat
patrzy. Ja patrz, tak jak panu opowiadam, z tej czy innej budowy. Byli to
zawsze pojedynczy ludzie, jeden do drugiego niepodobny. Mwio si zaoga,
tak jak mwi si historia, ale to tylko na zebraniach.
Na jednej budowie na przykad pracowa student flozofi. Waciwie
skoczy studia, zosta mu tylko jeden egzamin, gdy wybucha wojna. A po
wojnie przyuczy si ka posadzki. Brygadzist nawet by, przyjaniem si
troch z nim. O, tgo pi. Mia gow nie tylko do flozofi. I razu jednego, gdy
pilimy, zacz opowiada o tych swoich nieskoczonych studiach, a ktry gp
spyta:
I czemu nie skoczy? Moge po wojnie. Co to jeden egzamin.
Oczy mu krwi nabiegy, a nie wypilimy jeszcze tak duo.
A po choler?! Na co mi flozofa po tym wszystkim?! aden rozum by
tego nie poj?! aden Platon, Sokrates, Kartezjusz, Spinoza, Kant! Niech ich
wszystkich szlag! I a hukn musztardwk w st.
Popatrzylimy po sobie, bo nikt z nas nie wiedzia, co to za jedni, e a
tak mu dopiekli. Zapyta te nikt nie mia, bo moe wypadao wiedzie.
Ktry tylko powiedzia:
Wida wszdzie mona spotka takich samych skurwysynw. Nie tylko
na budowach. I nala mu pen musztardwk. Masz, wypij.
Niech pan mi wierzy, gdybym nie pracowa na budowach, no, i gdybym
nie pi... W kadym razie, jak y, nauczyem si na budowach. I to dziki
takim rnym, ktrych si spotykao, a ktrych gdzie indziej bym nie spotka.
O, duo im zawdziczam. Powiem nawet tak, kademu z nich mogoby si nie
chcie y. Mieli takie czy inne powody. A jednak yli. Przede wszystkim za-
wdziczam im, e choby si nieraz wydawao, e takiej ceny nie jest czowiek
w stanie zapaci, a poyczy nie ma skd, powinno si y. I co najwaniejsze,
przekonaem si, e nie byem wyjtkiem. A jeli, to widocznie wyjtki
zaludniaj wiat. Ale to dopiero przy wdce wychodzio. Jak wic byo nie pi?
Kto na przykad w dziale socjalnym pracowa, mydeka, rczniki,
gumiaki, rkawice wydawa, to mg przecie byle kto, a przy wdce okazywa
si tym czy tamtym. Inny na koparce, wydawao si, e poza t kopark tylko
wdk pi potraf, a po jednym, drugim plitra wiersze nam z pamici
recytowa, inny Cycerona po acinie. I dziki wdce nawet si suchao.
Na innej budowie pracowa przedwojenny policjant. A nie wiem, czy pan
zgodzi si ze mn, e kad zmian wiata zaczyna si od policji. Musia si
ukrywa, bo w czasie wojny te by policjantem, organizacja mu kazaa. Nie
mia naturalnie zawiadczenia, eby mg po wojnie okaza. Kto miaby mu
wystawi? Moe jeszcze z piecztk? Ci, ktrzy mogliby potwierdzi, podobno
zginli. Ilu ich zreszt mogo by? Dwch, trzech najwyej. Tote po wojnie
wci przenosi si z miejsca na miejsce, eby zmyli za sob tropy. Mia ju
par fachw, ktrych si przez ten czas nauczy. Na naszej budowie by
tynkarzem. Za duo jednak pi, wedug mnie. A gdy si upi, rozdziera koszul
na piersiach i wali si, a dudnio, e organizacja mu kazaa. Przy wdce te
obowizywaa granica szczeroci. Ja tam nigdy nie mwiem za duo, najwyej
jak byo na poprzednich budowach. On tymczasem, gdy rozczuli si nad sob,
e organizacja mu kazaa, przysiga na Matk Bosk Ostrobramsk, co tym
bardziej mogo budzi podejrzenie, bo Matka Boska Ostrobramska ju nie bya
nasza. Policjant, a nie umia na zimno pi.
Byli tacy, co choby pili na umr, zapijajc moe wiksze rozpacze, e
serca omal pkay im ze szczeroci, a nie powiedzieli sowa ponad to, co chcieli
powiedzie. O, kto pije z powoania, a nie od przypadku do przypadku, zna
sposoby, jak duo powiedzie, a nic nie powiedzie, jak si mia, gdy w
rodku nie do miechu, jak w co wierzy, gdy w nic si nie wierzy, nawet w
aden nowy, lepszy wiat.
Z tym policjantem nie wiem, co si stao, bo wkrtce przeszedem na inn
budow. Nie byo szczeglnej przyczyny. Moe wydawao mi si, e na innej
budowie bd mniej pi czy w ogle przestan. Zreszt kiedy na ktrej za
dugo pracowaem, czuem co takiego, jakby mnie ta budowa zaczynaa
opltywa, wsysa.
Nie wytrzymywaem i przechodziem na inn. Pomyli pan, e jak kady
mody byem niecierpliwy. Ot nie. Nie byem tylko w stanie do adnego
miejsca si przywiza. A nawet baem si, e mog si przywiza.
Nie, z tym nie miaem kopotu. Byem dobrym elektrykiem. Do
najtrudniejszych instalacji zawsze mnie wyznaczali. Nowe maszyny, urzdzenia
podczy, zawsze mnie. Nie byo awarii, z ktr bym sobie nie poradzi.
Pochwa si nasuchaem, dyplomw nadostawaem. adna premia mnie nie
omina. Czy nawet gdy u ktrego dyrektora co si w mieszkaniu zepsuo,
zawsze mnie wysyali na yczenie dyrektora czy dyrektorowej. Mg byle kto
pj, bo elazko czy prodi, czy tylko arwka si przepalia, ale mnie.
A pan czsto zmienia prac? Nigdy? Jak to jest moliwe? Tak panu byo
dobrze w jednym miejscu? I na jakim stanowisku pan pracowa, jeli wolno
spyta? Nie pi si pan wyej i wyej? Tego nie rozumiem. Kady przecie
chciaby wspi si choby o ten szczebel wyej. Dla wikszoci to cel ycia. A
panu tak zwyczajnie byo obojtne? To ju nic nie rozumiem. I co to za
instytucja czy przedsibiorstwo? Nie moe pan powiedzie? Rozumiem. W ta-
kim razie przepraszam, e pana spytaem.
Mnie nigdzie nie byo lepiej. Nie w tym znaczeniu, bo coraz lepiej
zarabiaem. Moe pchao mnie troch i to, e tam, gdzie przejd, bdzie
przynajmniej inaczej. Ale wszdzie byo tak samo. Pio si jak na poprzedniej
budowie. A si cakiem rozpiem.
I dopiero na tej budowie, gdzie graem w orkiestrze, no, i spotkaem tego
magazyniera, pracowaem ju do koca budowy. Mimo e budowa cigna si
jak adna.
Zaraz, na ktrej budowie to byo? Zreszt wszystko jedno. Pracowa taki
jeden, trudno powiedzie pracowa, spisywa godziny nadliczbowe. Nie
wiedzielimy o nim nic. Nie wzbudza nawet ciekawoci, kto on jest. Bo te co
to za praca spisywa godziny nadliczbowe. Wdki prawie nie pi, chyba e go
zaprosilimy, gdy si okazao, e nam te godziny nadliczbowe solidnie podliczy.
I ktrego dnia przyjechao samochodem dwch cywilw i jeden wojskowy,
spytali go, czy to on. On. wykrcili mu rce, zakuli w kajdanki. Po czym
wepchnli go do samochodu i na penym gazie odjechali. I nigdy ju nie wrci.
A mymy si nigdy nie dowiedzieli, kim by. Spisywa godziny nadliczbowe, to
wszystko.
Co prawda, mogo nam da troch do mylenia, poniewa chodzi zawsze
przyzwoicie ubrany, marynarka, krawat, spodnie w kant, zawsze wygolony,
pachnia wod kolosk. Z kobietami, bez rnicy, sprztaczka czy gwna
ksigowa, gdy si wita, zawsze w rk pocaowa. I nigdy o kobietach nie
powiedzia inaczej, tylko pe pikna. Pe pikna, moi panowie. Z pci pikn,
moi panowie. Nigdy z nikim nie przeszed na ty. Moe gdyby czciej z nami pi.
Ale zapraszalimy go tylko, gdymy chcieli mu podzikowa za te godziny
nadliczbowe. Honorowy jednak by. Zaproszony, mimo to przynosi zawsze z
sob przynajmniej p litra.
Aha, przypomnia mi si o nim jeszcze taki drobiazg. Nigdy nie wzi z
talerza rk, jak my wszyscy, kiebasy czy ogrka. Zawsze widelcem.
Przychodzi z widelcem, gdymy go zaprosili, a widelec owinity mia w
serwetk. Pozwolicie, panowie, e ja widelcem, ju tak si przyzwyczaiem. A
kiebasy nie zjad nigdy ze skrk. Zawsze ciga. I tak sobie nieraz myl,
moe gdyby nie ten widelec. Moe gdyby bra rkami jak my wszyscy i nie
ciga z kiebasy skrki. Nieraz drobiazg, a lady jak w niegu.
Tak i ten magazynier. Wspominaem chyba panu, e hut szka
budowalimy. I to w szczerym polu. Zboa ju prawie dojrzay, ale nie pozwolili
ludziom skosi. Zgosilimy si nawet, e pomoemy i skosimy, szkoda tyle
zboa, ile to chleba si zmarnuje, a chleba te nieraz brakowao. To nie, bo
plan zawalony. Miao si jeszcze w zeszym roku zacz, miao si na wiosn
zacz.
I wci nas poganiali, szybciej i szybciej, witek, pitek, akordy, godziny
nadliczbowe, zarwane noce. Miasta czekaj na szyby, wsie czekaj, czekaj
fabryki, szkoy, szpitale, urzdy, jakby wszystko miao by ze szka budowane.
A tu wci tego nie przywieli, tamtego nie dowieli, czego zabrako i budowa
co troch stawaa.
No, i na tej budowie by magazynierem. Nie wyglda na magazyniera,
powiem panu. Gdyby pan go zobaczy, nie uwierzyby pan, e to magazynier.
Przygarbiony, gow z trudem w karku skrca. Chodzi, to jakby wicej suwa
stopami, ni dawa kroki. Mwiono, e to z czasw wojny, z przesucha.
Nikogo jednak podobno nie wyda, do niczego si nie przyzna. Nie wiem, praw-
da, nieprawda. Nigdy go o to nie spytaem, a sam te nic nie mwi. Ludzie nie
lubili si tak kiedy zwierza. A jeszcze lew rk mia troch niewadn, przy
deszczowej pogodzie czsto j sobie pociera. I te nigdy nie powiedzia
dlaczego, chocia wygldao to na reumatyzm. A gdy go si pan spyta,
najczciej mwi, e nie ma o czym mwi. Prawa te nie bya tak cakiem w
porzdku. Kwit panu na jak cz wypisywa, to ca si tej rki przyciska
kopiowy owek do kwitu, eby mu nie draa. A owek mia zawsze
krciuteki, ledwo z palcw mu wystawa.
Kady nowy owek kroi sobie na cztery i takimi krciutkimi si
posugiwa. Nie dla oszczdnoci. Tylko niech panu tak cay owek z rki
wystaje, eby nie wiem jak pan go do kwitu przyciska, bdzie pana zdradza.
To drenie i tak byo na kwicie wida, choby panu, dajmy na to, wypisa tylko:
wkrt jedna sztuka.
Aha, jeszcze na jedno oko mao co widzia. Dla zmylenia patrzy na pana
tym mao co widzcym, a to widzce przymyka. Czy na przemian, troch tym,
troch tym, co jeszcze bardziej mylio. I maruda by, o, straszna maruda.
Poszo si po jak cz do magazynu, to niemal ledztwo przeprowadza, po
co, na co, gdzie, do czego, zanim kwit panu wypisa i wyda. A co si nawy-
gadywa przy tym, e psujemy tych czci, drug tak budow by wybudowa,
a pewnie i kradniemy. Wie, wie. Ty moe nie. Ale wszyscy kradn. Uwaaj, e
nie swoje kradn.
Such mia za to, mwi panu. Moe dla tego suchu zrobili go
magazynierem. Sta pan przy nim, kwit panu wypisywa i znad tego kwitu
nagle pyta:
Co tak skrzypisz?
Jak to skrzypi? Stoj.
Skrzypisz, sysz.
Albo:
Co, astm masz? A zdrowy czowiek jak ko. Pijcie, palcie, to wam
zbraknie oddechu, nim poumieracie.
Czy wydawa panu jak cz, musia zawsze przyoy j do ucha. Jeli
cisza, pochyla si nad ni. I mwi, w porzdku albo dam ci inn.
O, such w takim magazynie duo znaczy, kto wie, czy nie wicej ni
wzrok. Magazyn zajmowa cay barak, musiaby cigle po nim chodzi,
rozglda si. A tak siedzia przy biurku i sysza od koca do koca. Mysz by
si nie przelizgna, to tym bardziej gdyby kto tam w drugim kocu szyb
wyj.
Nikt nie wiedzia na budowie, e saksofonista. Nie przyznawa si. Gra,
ju dawno nie gra. Ale czasem, gdy si z naga do magazynu weszo, mona
byo odnie wraenie, jakby z zasuchania si go wyrwao. By moe
magazynu sucha. Bo muzyk, jak mwi, sycha nawet w kamieniu.
I dalej nikt by nie wiedzia. Tylko postanowiono na budowie zaoy
orkiestr. Z gry przyszo takie zalecenie, e jeli stan zaogi wynosi ponad ile
tam osb, a budowa dugoplanowa, powinien by zesp muzyczny, taneczny
czy chr, czy kko teatralne, jako e naley zadba o rozrywk dla ludzi pracy.
Zaczli wic szuka na budowie, kto na czym gra. Zgosiem si, e gram na
saksofonie. Co prawda, od czasw szkoy nie graem, a mino kilka lat. I
mylaem, e ju nigdy nie bd gra. Cigno mnie, nie powiem. Nieraz, gdy
nie mogem zasn, wyobraaem sobie, e gram. Syszaem si, jak gram.
Czuem w ustach smak ustnika. A tak, kady ustnik ma swj smak, waciwie
to stroik. Nawet czuem w rkach, e palcuj, opuszkami najwyraniej
dotykaem klap. A na pasku u szyi saksofon mi way i moe wicej niby way
prawdziwy. Czasem nawet pen remiz ludzi widziaem, jak tacz, ja im
gram, bo przecie nie znaem innych sal, prcz straackich remiz.
Ale to przewanie gdy nie mogem zasn. W dzie nie byo nigdy czasu,
eby sobie cokolwiek wyobraa. Czy by czowiek tak robot umachany, e
tylko wdka, jedna wdka bya zdolna przywrci mu ch do ycia. Gonio si,
gonio, nieraz w nocy schodzio si z roboty, bo, jak panu mwiem, z planem
byo wci do tyu, to jeszcze tylko wdka.
Nie liczyem, e mnie przyjm. Ale pomylaem, sprbuj. Bo wszystkiego
prbowaem. Prbowaem czyta, prbowaem nie pi, prbowaem wierzy w
nowy, lepszy wiat, prbowaem si zakocha. Moe to byoby najlepsze. Tylko
eby si zakocha, nie mona od rana do nocy pracowa, bo potem ju tylko
spa si chce. Trzeba raz, drugi pj na zabaw. A pj na zabaw, to trzeba
umie taczy. A ja nawet taczy nie umiaem. Nie, w szkole nie urzdzano
nam zabaw i nie wolno byo nigdzie chodzi na zabawy. Starsi raz gdzie si
wybrali po kryjomu, pobili si z miejscowymi chopakami, byo ledztwo, to
potem sprawdzano nawet w nocy, czy wszyscy pi.
Czasem urzdzalimy sobie takie niby zabawy wieczorami w niedziel, w
wietlicy. Jesieni, zim wieczory dugie, nie byo lekcji, zaj, w niedziel nie
chodzio si do roboty. Stroilimy wietlic, wywieszalimy ogoszenie, e
zabawa. Wybierano kilku do orkiestry, co modszych wyznaczano za
dziewczyny, starsi byli za kawalerw. Tylko jaka to moga by zabawa, kiedy nie
umielimy taczy, bo skd? Moe jeden, drugi co tam umia, ale w
wikszoci deptalimy sobie po nogach. Wci si rozlegay przeklestwa,
wyzwiska. Taki owaki, wlaze mi na duy palec, wlaze mi tu, wlaze mi tam.
Caym buciorem wlaze, niech ci szlag! Gdzie mam tak dziewczyn!
Najgorsze sowa leciay. Na palcach, skurwy... i tak dalej, tacz. Przepraszam
pana, powtarzam.
Tylko jak mona byo na palcach, kiedy chodzilimy w butach podkutych
gwodziami i w tych butach taczylimy. Nie mielimy innych na zmian. Lato,
zima w tych samych. Najwyej mona byo boso. Sprbowao si boso, to
drzazg w stopy na wchodzio, bo podoga bya szczerbata, dziobata,
pozdzierana tymi gwodziami od butw. A kopn jeden drugiego takim butem
niechccy w kostk, to a tamten zawy. I nawet spra nieraz, jeli to
dziewczyna kopna, czyli ktry z nas, modszych, starszego.
A niech orkiestra zagraa co szybszego, to ju nie tylko deptali si ci, co z
sob taczyli, ale caa wietlica si deptaa, jakby naumylnie jedni o drugich
si obijali, jedni drugich zwalali na podog. O, wtedy buchay ju wulkany
wyzwisk, przeklestw, dochodzio do bjek, czasem nawet kto n wycign. I
czy moe by zabawa, gdy nikt si do nikogo nie przytula, nikt nikomu nie
szepcze do ucha czuych swek. Najwyej ktry z kawalerw przykazywa
dziewczynie, co z ni taczy, przytul si, ty gnoju.
Starsi, to znaczy kawalerowie, przewanie wyywali si w tych tacach na
nas, czyli dziewczynach. Wyywali si i na co dzie, ale na zabawach nie mieli
ju adnych hamulcw. E, tam, nauczyciele. Przyszed ktry, popatrzy i
poszed. Wtedy akurat wszyscy grzecznie taczyli. Nie usysza pan, eby kto
komu na palce nadepn czy eby ktry zakl. Ledwo jednak nauczyciel
poszed, wyobraa pan sobie, co si dziao. Zabawa tracia umiar, czsto gasili
nawet wiato. No, a przy zgaszonym wietle, lepiej ju nie mwi.
By wodzirej, a jake. Taki jeden z najstarszych chopakw. I zawsze on,
na kadej zabawie. Przypina sobie pk wstek u ramienia. Umia nawet
troch taczy. Wygadany by, pyskaty. Trzyma jednak zawsze stron
starszych. A nawet nie wiem, czy nie by z nich najgorszy. Miy by, nigdy nie
kl, nie wyzywa, gdy mu si na palec nadepno, kaza tylko przeprosi. Ale
nim si taniec skoczy, wyprowadza tak dziewczyn na dwr, e niby przej
si pjd, i tam robi z ni, co chcia. Nieraz do krwi pobi. Komu by si pan
poskary? O, to by pan odpokutowa potem.
Zarzdza kka, koszyczki, para za par i odbijanego, i biae tango. Jako
dziewczyny musielimy prosi starszych, to znaczy kawalerw, do tego biaego
tanga. Jako wodzirej pilnowa, wskazywa, ty tego, ty tamtego. A niechby
ktry' prbowa si opiera, bra go za kark i podprowadza, pro go, sko
si, no, ju, bo skopi. I czu pan w karku, jak si do jego zaciska.
Powiem panu, dugo potem baem si taczy. Taniec mnie odpycha,
jakby wbrew swojej naturze, bo przecie taniec ma przyciga ludzi. Moe
dlatego e przez ca szko byem za dziewczyn, a to zupenie inaczej si na
wszystko patrzy, inaczej si czuje i nawet w taniec nieatwo uwierzy. Dopiero
gdy zaczem w tej zakadowej orkiestrze gra, przeamaem si i do taca.
Orkiestra musi umie taczy, nie tylko gra do taca. Tym bardziej
saksofonista.
Wybrali nas siedmiu z tych, co si zgosili. Przyjecha instruktor,
przywiz instrumenty, przesucha nas. No, i powiedzia, powiczymy, zgramy
si i jaka tam orkiestra z nas bdzie. Nie, saksofon przywiz dopiero za
nastpnym razem i osobno mnie przesucha. Spyta si nawet, gdzie si
nauczyem tak gra, mody przecie jestem. Czy graem ju w jakiej
orkiestrze? W szkolnej, powiedziaem mu. O, to musiaa by na wysokim pozio-
mie szkoa. Musiae mie wspaniaych nauczycieli. Powiedziaem, tak,
zwaszcza jeden by taki.
Na kadym instrumencie wymalowali co amane przez co, e to
zakadowe. Jak na biurkach, maszynach, telefonach, narzdziach, rcznikach i
wszystkim, co zakadowe. Kady musia si na licie podpisa, e otrzyma taki
to a taki instrument w uytkowanie i odpowiada za niego. Pokupowali nam te
zakadowe stroje, ebymy jednakowo wygldali, szare garnitury, biae nylono-
we koszule, krawaty w jednym kolorze i w jednym wzorze. Wisiay w szafe w
dziale socjalnym i za pokwitowaniem wydawali nam dopiero na wystp. Tylko
skarpetki i buty kady mia swoje.
Ten instruktor przyjeda potem przez kilka miesicy i mielimy z nim
prby dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Ma si rozumie, e po pracy, zwolnili
nas tylko z godzin nadliczbowych. A ebymy nie stracili na tym, dopisywali
nam do kadego dnia po dwie godziny za to, e wiczymy. Prawd mwic,
instruktor ju po paru prbach by nam niepotrzebny, bo kady duo wicej
umia od niego. Jeden betoniarz, drugi spawacz, posadzkarz, dwigowy,
urzdnik czy jak ja, elektryk, a poza mn wszyscy ju kiedy grali w jakich
orkiestrach. Ten w wojskowej, inny w zdrojowej, ten w ulicznej w czasie wojny,
przed wojn. Jeden mia nieukoczon wysz szko muzyczn, jeden by
organist, a jednego ojciec skrzypkiem w operze i przy ojcu nauczy si gra
lepiej ni ojciec, jak mwi.
Mnie wybrali dlatego, e jako jedyny zgosiem si na saksofon. O,
saksofon to nie by wtedy taki zwyky instrument. Rzadko wystpowa w
orkiestrach. W wiecie tak, ale nie u nas, w zakadowych, jeszcze na
budowach. Ale to wanie saksofon przyczyni si do naszego powodzenia. O,
maj w zespole saksofon, to dawao nam przewag nad innymi orkiestrami.
Tak e wkrtce zaczli nas zaprasza tu, tam, na inne budowy, do rnych za-
kadw, fabryk, do jednostek wojskowych. Nie tylko na zabawy, take z okazji
takich, innych wit, rocznic, na akademie, ebymy w czci artystycznej
wystpili.
Powiem panu, dla budowy wikszy nieraz poytek by z naszego grania
ni ze stara dyrekcji. eby nie by goosownym, gralimy raz na akademii w
cementowni. A wie pan moe, jak z cementem wtedy byo. Ze wszystkim, co
prawda. Tylko e bez cementu na budowie ani rusz. Trzeba byo nieraz
wyebrywa kad ton, urzdza przyjcia dla dyrekcji cementowni, rady
zakadowej, pamita o imieninach tego, tamtego, kto cokolwiek znaczy i od
kogo cokolwiek zaleao, zawozi prezenty. Czy sa telegramy, dzwoni. A gdy
nic nie pomagao, skargi do wadz wyszych, tylko e to najmniej pomagao.
Budowa jak stana, tak staa.
Poprosili mnie, ebym wystpi solo na saksofonie specjalnie dla ony
dyrektora cementowni, bo miaa akurat tego dnia imieniny czy moe urodziny.
I tak zapowiedzieli, e zagram dla niej solo, orkiestra miaa gra tylko w tle.
Broniem si, e jeszcze nigdy solo nie wystpowaem. Ale pomylaem,
ostatecznie to i dla mnie bdzie sprawdzian. Siedziaa w pierwszym rzdzie,
obok dyrektora, dosy przystojna kobieta, brunetka, pamitam. Gram, widz,
e rozpromieniona, to poszedem na caego. Skoczyem to swoje solo, a sala
martwa, najcichsze oklaski si nie odezway. Dopiero ona zerwaa si w tym
pierwszym rzdzie i nie ogldajc si na nikogo, zacza bi brawo. I za ni caa
sala zacza bi brawo, nawet niektrzy gorcej ni ona. I nie byo ju kopotu z
cementem. W najgorszym razie dzie, dwa opnili dostaw. A caa orkiestra
dostaa premi.
To byo ju potem, jak si z nim rozstaem. No, z tym magazynierem. A
rozstaem si, bo mielimy wystp u nas, na budowie, te byo jakie wito,
kilka osb dostao medale, kilkanacie dyplomy. Na drugi dzie poszedem do
magazynu do niego po jak cz, wypisuje mi kwit i jakby obraony mwi:
Byle jak gralicie. Nie bdzie z was adnej orkiestry. le zoona i
niewiele umiecie.
Zatargao mn, bo co mi tu jaki magazynier. Sala a huczaa od braw,
gdzie tam mocniej bili ni po przemwieniu dyrektora, wszyscy nam
winszowali, rki nie nadyem podawa, a tu magazynier. Pomylaem sobie,
niech mi tylko t cz wyda, to mu na odchodne powiem. Raptem zagodnia:
Ty masz troch iskry Boej. Ale saksofon, o, to nie myl sobie.
Zmarnujesz si w tej orkiestrze. Bd wam bili brawo, a jake, bo kto tu kiedy
sysza saksofon, na tym ugorze.
achnem si, a gdzie on sysza? I wtedy si przyzna, e by
saksofonist, przed wojn wiele lat gra, i to w wielu orkiestrach. Zdumiony
suchaem go, bo z wierzchu, jak to si mwi, pi groszy by pan nie da.
Zapomniaem, e po jak cz przyszedem, i powiem panu, do dzi nie mog
sobie przypomnie, po jak. Tylko biem si z mylami, uwierzy mu czy nie
uwierzy, uwierzy, nie uwierzy.
Sowa nie pyny mu atwo, wida byo, e wymusza je na sobie. Dwa,
trzy i przerwa, dwa, trzy i przerwa, a odlege od siebie, jakby nie mg ich
zczy. Czy takie byo tylko moje wraenie, bo wci nie mogem uwierzy, e
ten kwit mi wypisuje nie jaki magazynier, lecz saksofonista. Z tego, co mwi,
gra na wszystkich saksofonach, ale najczciej na altowym. No, a gdy zacz
wylicza, gdzie to nie gra, powiem panu, suchaem, a jakby mi si nio. W
Wiedniu, w Berlinie, w Pradze, Budapeszcie, jeli chodzi o stolice, i w wielu
innych miastach. A ile krajw objecha. Zacz wymienia lokale, w ktrych
gra, to nawet pomylaem, czy nie zmyla. Paradise, Eldorado, Szeherezada,
Arkadia, Eden, Hades, Imperial. Miaem zamiar si go spyta, co te nazwy
znacz, ale zabrako mi odwagi. Bo a nu pomyli, i jak ty chcesz by
saksofonist. Aha, i na statku pasaerskim gra, ktry pyn do Ameryki.
Prawd czy nieprawd mwi, ju si nie zastanawiaem, bo samo to, e
saksofon moe tak czowieka po wiecie prowadzi, kazao mi inaczej myle i
o saksofonie.
Wrcia do mnie myl, czyby znw nie zacz skada, z kadej pensji na
pierwszego, a przynajmniej cz z tego, co wydawaem na wdk. Nie bd
przecie cae ycie gra na zakadowym saksofonie. A niech tak przejd na inn
budow i tam nie bdzie orkiestry? Ktrego dnia znw jestem po co u niego
w magazynie, a on mnie znad kwitu pyta:
Saksofon swj masz?
Nie, ten zakadowy tylko. Skadaem kiedy, ale przysza wymiana
pienidzy. Myl, czyby znw nie zacz skada.
To nie skadaj powiedzia, wypisa mi kwit i wicej ani sowa.
Pomylaem, pewnie uwaa, e nie warto, bo moe znw przyj wymiana
pienidzy. A przed wymian pienidzy, jak przed mierci, nigdy si nie zdy.
Musia zna ycie.
Mino odtamtd kilka tygodni, przechodziem obok magazynu, a ten
wyczapuje i woa:
Zajd do mnie!
Nie mam teraz czasu. Pniej przyjd. Rzeczywicie spieszyo mi si.
Nie, teraz. Pniej bywa zwykle za pno.
A co, ma pan jak piln spraw? Widz na jego biurku ley futera.
Otwrz mwi.
Z dreniem serca otwieram i oczom nie wierz.
Saksofon mwi, ale jakbym wci nie wierzy.
Saksofon mwi. Byem w niedziel u rodziny i przywiozem. Ma lee
daremno?
Zoty mwi i czuj, e dr.
Zoty mwi. Altowy. O, kawa wiata ze mn objecha.
Ile by pan chcia za niego? zdobyem si wreszcie na odwag, a w
mylach ju zaczem si zapoycza u wszystkich znajomych na budowie, w
biurach, w kasie zapomogowo-poyczko wej. I gdzie by jeszcze, gdzie by
jeszcze, goniem niczym wye po swoich mylach, bo byem pewny, e to
wszystko, co mgbym gdzie poyczy, nie wystarczy. On te jakby si zacz
zastanawia, jak cen mi poda:
Ile? Ile? A skd wiesz, e chc go sprzeda? Takie rzeczy nie s na
sprzeda. Nieraz tylko to z caego ycia zostaje, czego si nie sprzeda.
I powiada mi, e gdybym chcia, mgbym po robocie czy w niedziele
przychodzi do niego, do magazynu, bymy sobie grali. To znaczy ja bym gra,
on by sucha. Lepiej ni miabym wdk pi czy w karty gra. Zwaszcza e
niewiele jeszcze umiem, a saksofon ma tyle tajemnic co czowiek. Niektre mi
odkryje, inne bd musia sam, nie eby chcia co przede mn zatai, tylko e
i jemu nie udao si odkry.
A co by miesicznie to kosztowao? pytam.
Nic nie bdzie kosztowao. Bdziesz gra, ja bd sucha. Sam nie mog,
widzisz, gra. Z trudem na tego magazyniera si nadaj. Dziki dobrym
ludziom tylko, s jeszcze tacy. Schorowany jestem, niedugo mi ju.
I tak to si zaczo. Najpierw nabija mi gow, e saksofon to nie tylko
narzdzie do grania. Zoci, gniewem czy obraz nic u niego nie wskrasz.
Cierpliwoci i prac. Prac i sumiennoci. Jeli bdziesz chcia, eby
saksofon si z tob zbrata niczym dusza z ciaem, musisz si i ty otworzy
przed nim. Nie bdziesz przed nim nic ukrywa, to i on nie bdzie przed tob. A
na kady twj fasz zatnie si i nie popuci. Ani wyej, ani niej, choby puca
wydmucha. Nie wystarczy zreszt pucami, bdzie gra, a bdzie martwy.
Musisz caym sob gra, take swoim blem, swoim paczem, swoim
miechem, nadziejami, snami, wszystkim, co jest w tobie, caym swoim yciem.
Bo to wszystko muzyka. Ty jeste muzyk, nie saksofon. Ale musz si
przyoy, porzdnie przyoy, powtarza mi w kko, jeli chc usysze siebie
w saksofonie. Bo tylko wtedy bdzie to muzyka.
Powiem panu, a si baem tego saksofonu. A c to za saksofon,
mylaem? Gram na zakadowym, te saksofon, a nic takiego nie czuj, o czym
on mwi. I z pocztku grao mi si na tym jego duo gorzej ni na zakadowym.
Trudno zreszt powiedzie, grao mi si, bo wiczylimy przewanie gamy. To
znaczy on mi kaza, ja wiczyem. I tak w kko, gamy i gamy w caej skali sak-
sofonu. Zocio mnie to, ale co miaem robi. Potem przywiz kilka stron z
nutami i przeszlimy na jakie wprawki, fragmenty, a nie da mi w caoci
zagra adnego utworu, tylko osobne kawaki wiczyem bez koca i dopiero po
jakim czasie pozwala, ebym te kawaki zestawi. Do tego jeden dwik czsto
kaza mi gra a do wyczerpania oddechu, a jeszcze powtarza i powtarza,
pki nie powiedzia, moe by.
Przychodziem do niego po robocie, a wychodziem, gdy ju noc na
budowie zalegaa. Spa potem nie mogem, przegrywaem sobie to i tamto w
mylach, potem jeszcze mi si nieraz nio. Kiedy mi powiedzia, e le
trzymam ustnik i dlatego niepotrzebnie tyle dmucham. Mam zy ukad warg, za
mocno przyciskam je do ustnika i powietrze wymyka mi si kcikami. Musimy
to zmieni. To znw innym razem, e za ciko palcuj, palce mam za sztywne,
a powinny by swobodne, powinienem dotyka klap aby samymi opuszkami. I
opuszki musz by czue, e gdybym dotkn promienia, powinienem czu. Bo
nie klap mam dotyka, kiedy gram, muzyki mam dotyka. wie masz te rce,
nieporadne w stawach. wicz. O, tu w kocach musz si pod ktem prostym
zgina. I w robocie wicz. A to przecie od roboty miaem takie, bo nie tak
znowu duo ruchw wymagaj od elektryka.
Nieraz nachodziy mnie wtpliwoci, czy on rzeczywicie jest saksofonist,
czy tylko tak w tym magazynie siedzi i z nudw wyobraa sobie, e jest
saksofonist, jak mgby sobie wyobrazi, e jest kadym innym, tylko nie
magazynierem. Mg si nawet kiedy uczy troch gra, std i ten saksofon,
ale caa reszta to jedynie niespenienie. A tacy bywaj nieraz piekem dla siebie
i w to pieko prbuj wcign innych.
Nigdy nie wzi do rk saksofonu, eby mi pokaza, jak powinno si to czy
tamto zagra, skoro ja zagraem le.
Pokazabym ci, ale jak? mwi. T jedn rk? I tak ledwo kwity
wypisuj. Widziae.
Ale w takim razie, skd by wiedzia, e co jest le? le, jeszcze raz,
powtrz. O, wiedzia, wiedzia, po latach dopiero zrozumiaem.
Chodziem chyba osiem miesicy do niego, w kocu zniechciem si.
Zaczem w kratk przychodzi, a on dzie w dzie siedzia do wieczora w
magazynie i czeka na mnie. Czemu wczoraj nie by, czemu przedwczoraj nie
przyszed. Cztery dni ju ci nie byo. W zeszym tygodniu ostatni raz bye, a
ja tu wci czekam.
Tumaczyem si, e awaria, z napraw nie moglimy sobie poradzi, par
dni nam jeszcze zejdzie. To znw, e nas duej na budowie zatrzymali, bo co
tam. e na akord w zeszym tygodniu robilimy, bo plan musimy goni.
Wymylaem przyczyny, a on to przyjmowa jak gdyby z wyrozumiaoci:
Ano, tak to jest na budowie. Ano, tak to jest na budowie.
I tylko po jakim czasie spyta mi si: Jak tam, dogonilicie plan?
Eee bknem.
Plan moe i dogonisz, ale siebie bdzie ci trudniej jakby odcie
wyrzutu zabrzmia w jego gosie.
A tu kiedy, a nie byem tylko jeden dzie u niego, mwi:
Widocznie pomyliem si.
Ubodo mnie to i ju mu chciaem powiedzie, e nie bd wicej do niego
przychodzi, gdy znw si odezwa:
Nie dasz tak rady dugo i gra, i na budowie pracowa. Jeszcze nie
teraz. Ale kiedy bdziesz musia wybra. Teraz tylko wypiszesz si z tej
orkiestry. Przynajmniej niech ci nie psuj.
Jak to mam si wypisa? A mn targno.
Zerwa si, zacz czapa po magazynie, nigdy go takiego zego nie
widziaem.
A to graj, graj. Tak si czowiek stacza, jak nie widzi dalej ni po czubek
nosa. Graj, graj. Lubicie brawa, o, lubicie brawa, niezalenie kto wam bije i za
co. A jeszcze wam do tego godziny nadliczbowe dopisuj.
I tym mnie ubd do ywego. Mwiem panu, e dopisywali nam co dzie
dwie godziny nadliczbowe. Ale nie dlatego przecie graem w tej orkiestrze. Nie
dlatego przykadaem si w szkole jak mao ktry z chopakw. Nie dlatego
skadaem na saksofon, odejmujc sobie od ust. O, ubd mnie w najczulsze
miejsce.
I przestaem w ogle do niego przychodzi. Pomylaem sobie, dokd tak
bd wysuchiwa, e nie tak i nie tak. le i le. Powtrz i powtrz. A eby
chocia raz mnie pochwali. Jeszcze kae mi si z orkiestry wypisa.
Wyszedem bez sowa od niego, ale powiem panu, pici a do krwi
zaciskaem. I nic mi w robocie przez kilka dni nie szo. Spaliem transformator,
ja, elektryk. Wypisa si z orkiestry mi kae, wci mi si to tuko po gowie.
Wypisa z orkiestry. Kiedy ta orkiestra bya moj jedyn nadziej. Nie mwic,
e odnosilimy coraz wiksze sukcesy. Przenieli nas niedawno na petaty do
orkiestry i tylko petaty mielimy na budowie. Do tego za kilka tygodni
mielimy gra na balu maskowym dla jakiej wity. Z ilu orkiestr nas wybrali.
Wszyscy uwaali to za wielkie wyrnienie. Nie tylko nas jako orkiestry, caej
budowy, kierownictwa i tak dalej.
Z tej okazji dyrekcja kupia nam nowe garnitury, ciemne, w prki, nowe
koszule, krawaty, nawet zastanawiali si, czy nie lepiej muszki, zdania byy
podzielone. Tym razem kady otrzyma i pantofe, czarne, i skarpetki czarne,
po chusteczce do nosa. Chcieli nam podobno take paszcze kupi, wszystkim
jednakowe, poniewa to bya jesie, ale wyczerpali ju limity. Nie ma pan
pojcia, jak emy przeywali ten bal. Liczylimy kady dzie, ktry nas do
niego zblia. A ostatni noc przedtem, jak mieli po nas przyjecha, prawie nie
spaem.
Sobota to bya. Przyjecha ciarowy samochd z plandek, tyle e awki
wstawili po bokach. A gdymy powsiadali, zakazali nam si wychyla spod
plandeki. Co prawda, byy dziury w plandece, ale skoro zakazali, to i przez
dziury nikt nie mia. Zreszt dwch wojskowych siedziao w tyle i oczy mieli
cay czas na nas zwrcone. Jak tylko ruszylimy, plandek opucili i
jechalimy jakby w ciemnym pudle.
Powiedzieli nam, e to jakie dwie godziny jazdy. Nie musiao to by wcale
tak daleko, tylko e droga gry, doy, wci nas podrzucao, trzso nami, awki
znosio z bokw na rodek, musielimy instrumenty dobrze w rkach trzyma.
Tak e gdy zajechalimy na miejsce, byo ju dobrze ciemno. Nie wiem, co to
by za budynek. Duy, rozlegy i sta w lesie, a moe w parku. Nic wicej nie
dao si zobaczy. Zreszt nie pozwolili nam si rozglda po wyjciu z
samochodu. Zaraz nas wprowadzili do jakiego korytarza w lewym skrzydle, a
z tego korytarza do niewielkiej sali. Tu jeden z tych wojskowych, ktrzy nas
przywieli, zameldowa innemu wojskowemu, z dwoma gwiazdkami na
pagonach, e orkiestra przywieziona i zgasza jej gotowo do grania. Tamten
kaza nam pozdejmowa okrycia, kapelusze, powiesi na wieszakach. Ja nie
miaem kapelusza, tylko beret. Zamierzaem kupi, to prawda. I kupiem. Za t
pierwsz pensj, jak mwiem, na tej pierwszej budowie, na ktr przeszedem
z elektryfkacji wsi. Tylko e teraz bya to ju chyba moja czwarta budowa i
chodziem w berecie.
Pozdejmowalimy, jak nam kaza. Wyszo zaraz dwch cywilw z
ssiedniego pokoju, jeden z list w rku. Posprawdza nam dowody,
poodznacza na tej licie. Drugi podszed do tych naszych okry, kapeluszy,
mojego beretu, obmaca, zajrza w kady kapelusz, cisn w garci mj beret.
Potem zaczli nas obmacywa, czy czego nie mamy. Nie wiem czego, nie
mwili. Ale klarnecista mia scyzoryk, zwyczajny scyzoryk Wie pan przecie,
jak wyglda scyzoryk. aden n, w doni by si zmieci. Dwa skadane
ostrza, jedno wiksze, drugie mniejsze, korkocig te skadany, otwieracz do
konserw, moe pilniczek do paznokci, jakkolwiek nie pamitam, czy ju byy
wtedy z pilniczkami scyzoryki. I ten scyzoryk kaza zostawi, e oddadz mu
po balu.
Serce mi stano, bo jeden z tych cywilw spyta nagle drugiego:
Czy saksofon mia by?
A ten drugi od razu wyszed do ssiedniego pokoju. Siedzia tam i
siedzia, tak mi si przynajmniej wydawao. Co prawda, gdy strach, a nie zegar
czas odmierza, nawet chwilka moe si cign w nieskoczono. Wrci,
kiwn gow, ale nie odczuem wcale ulgi, pot mnie tylko obla. Obejrzeli
dokadnie wszystkie instrumenty. Poruszali skrzypcami, czy co w nich nie
gruchocze, postukali w bben, czy co nie zakca w nim echa, mnie zajrzeli w
czar saksofonu. Potem spytali, czy przywielimy spis melodii, ktre mamy
zamiar gra. Jak moglibymy nie przywie, skoro przedtem zadali, abymy
taki spis przywieli. Dalimy im ten spis. A czy przywielimy do tych melodii
nuty? Czy do ktrej melodii s sowa? Nie uprzedzono nas, e bdzie kto
piewa, tote zdziwilimy si. Wyjanili nam, e nie o to im chodzi. Naturalnie
przywielimy, chocia znalimy na pami to, comy mieli zwykle gra. Mimo
to bralimy nuty, poniewa wygldao to powaniej, gdy orkiestra z nut graa.
Najduej nas z tymi nutami trzymali. Przejrza jeden, da drugiemu. Ten
drugi, wygldao, jakby zna si na nutach, bo przeglda dokadnie kartka po
kartce i po jego oczach mona byo pozna, e kad od gry do dou. Dwie,
trzy kartki nawet sobie midzy palcami odoy, po czym wyszed znw do
ssiedniego pokoju i dugo nie wraca. Teraz to ju rzeczywicie byo dugo.
Mylelimy, moe im si co nie podoba, mimo e dobralimy tylko takie
melodie, ktre ju na wielu zabawach, akademiach gralimy.
Wreszcie wyszed. Odda nam te nuty. Powiedzia, w porzdku. adnej,
jak si okazao, melodii nie zatrzyma. Z tym e gdymy potem przejrzeli, czy
nam kolejnoci nie pomiesza, na kadej kartce u gry byo odrcznie
napisane, zatwierdza si i czyj nieczytelny podpis.
Ten wojskowy z gwiazdkami powiedzia, idziemy. I poprowadzi nas przez
jeden, drugi korytarz do sali balowej. Przed drzwiami kaza nam si zatrzyma
i sam najpierw wszed. Nie wiem czemu. Moe eby tam komu zameldowa, e
orkiestra jest ju pod drzwiami. Na kadym kroku jedni drugim meldowali.
Ruszy si pan nie mg, jeli jeden drugiemu nie zameldowa, e pan jest.
Mielimy do samochodu wsiada, gdy po nas przyjechali, to jeden z tych
wojskowych, ktrzy potem w tyle siedzieli i nas pilnowali, najpierw ustawi nas
w szeregu, po czym innemu wojskowemu, ktry siedzia przy kierowcy w
szoferce, zameldowa gotowo orkiestry do wyjazdu. I dopiero opuci z tyu
klap i kaza nam wsiada.
Wyszed po chwili z tej balowej sali, ustawi nas w rzdzie, wedug
instrumentw, skrzypce, altwka, klarnet, trbka, puzon, perkusja i ja,
saksofon. Nie wiedziaem, czy dlatego e najmodszy byem, czy przez ten
saksofon.
Na wejcie mielimy co zagra, dopiero potem przej na miejsce dla
orkiestry. I teraz niech pan sobie wyobrazi, wchodzi pan do wielkiej rozjarzonej
wiatami sali, serpentyny, baloniki, a nie widzi pan ludzi, tylko same maski.
Kto zawoa:
Brawo, jest orkiestra!
Zerwao si kilka braw, a kto do tych braw dorzuci dwa razy:
Brawo! Brawo!
Okazao si, e jestemy spnieni. Ale to przecie nie z naszej winy.
Powiem panu, nie wiedziaem, jak to rozumie. Tu na nas czekaj ci, co maj
si bawi, a tamci nas sprawdzaj, jakby za nic tych mieli. Pomylaem sobie,
czyby waniejsi tamci od tych byli? Bo to przez tamtych spnilimy si, oni
nas tak dugo trzymali. Moe dlatego nie mieli masek, a ci tutaj w maskach.
Bal jak bal. Niczym by si nie rni od zwyczajnej zabawy, gdyby nie te
maski. Jedni taczyli, inni wychodzili do ssiedniej sali, gdzie, jak si mona
byo domyle, pili, jedli. Widzie nie widzielimy, przy drzwiach sta jaki cywil
i po kadym od razu drzwi zamyka. Ale gdy wracali, mao kto si nie chwia na
nogach. I tak na zmian taczyli, wychodzili. Czy jedli, pili te w maskach, tego
panu nie powiem. Nawet na kolacj nas tam nie wpuszczono. Zaprowadzono
nas do innej sali, gdzie te nas zameldowano, e przyszlimy na kolacj, w
liczbie siedmiu. I siedem porcji przyniesiono.
Pierwszy raz widziaem, eby ludzie bawili si w maskach. Nie mogem si
temu nadziwi. Jeszcze wszyscy mieli te maski jednakowe, jakby z nadziau,
mczyni, kobiety. Zakryway im twarze od brd do czoa, ze szparami jedynie
na usta, nosy, oczy, jakby zamiast twarzy mieli tylko szpary.
Za granic potem graem na niejednym balu maskowym, ale kady mia
inn mask. Nawet w masce kady chcia si odrni. Nie mwic, e
wszystkie maski skrzyy si od kolorw, od zota, srebra. I w ksztatach
rnych, gwiazd, ksiycw, serc. Czy wziutekie aby na same oczy, czy oczy,
nos, usta odsonite, a caa reszta twarzy zakryta. Do tego stroje rne. Tu i
stroje mieli wszyscy jednakowe, w kadym razie niewiele si rnice. I maski
w jednym, czarnym, kolorze.
Zastanawiaem si, jak mona taczy w takich maskach. Ani jak si
umiechn do siebie, ni zdziwi, ni zrobi jaki grymas przez te szpary. Mwi
moe mogli, ale to i gos przez tak szpar nigdy nie wiadomo, czyim moe by
gosem. I w tacu przecie twarz do twarzy lgnie.
Moe dlatego coraz czciej wychodzili do tej sali, gdzie jedli, pili. I coraz
bardziej chwiali si na nogach, gdy wracali. Niektrzy ju troch si taczali.
Czasem na parkiecie ledwo zostaway dwie, trzy pary, a wikszo tam jada,
pia. Tam robio si coraz goniej, a my tu gralimy tym dwom, trzem parom.
Bywao, e nie zostawaa ani jedna para, ale gralimy.
W czasie chyba jednej ju z ostatnich przerw poszedem do ubikacji.
Usyszaem, e kto jest w kabinie obok. Nie byoby w tym nic nadzwyczajnego,
tylko usyszaem, e co mwi jakby do kogo drugiego. Nadstawiem uszu,
niewyranie mwi, mamrota, widocznie ju jest dobrze pijany, pomylaem.
Zdziwio mnie tylko, e ten drugi nic nie mwi. cianki kabin nie dochodziy do
samej posadzki, wic si pochyliem i jeszcze bardziej mnie zdziwio, bo
zobaczyem tylko jedn par butw. Nie lakierki, zwyczajne trzewiki
sznurowane.
I co, zbudujemy nowy, lepszy wiat, jak mylisz?
Ale do kogo to si zwraca? Co prawda, mona czasem i do siebie
powiedzie, jak mylisz. Ma pan racj, czowiek najchtniej rozmawia z samym
sob. Wedug mnie, nawet kiedy z kim rozmawia, w gruncie rzeczy rozmawia z
samym sob.
W kadym razie ciekawo a mi dech zapara. Zwaszcza e mwi co o
tym nowym, lepszym wiecie, w ktry i ja wierzyem. Nagle podnis gos i
omal krzykn:
Bzdury! Ani my, ani oni! Wszystko to bzdury, mj drogi.
Wyszedem na sedes, zapaem si rkami za szczyt cianki,
podcignem ostronie, tak e gdzie do brody wcignem si ponad ciank i
co widz. Stoi kto nad sedesem, ale sam. Mask mia cignit z twarzy a
na czubek gowy, tak e z gry tylko t mask widziaem. Tym bardziej e sta
pochylony i koysa si, a jeszcze rk trzyma przy rozporku i tam pod siebie
patrzy, i jakby pod siebie mamrota:
Socjalizm, kapitalizm, wszystko to diaba warte. Ty jeste potg. Na
tobie wiat stoi. Chocia co ty jeste? No, co ty jeste? Siedzisz sobie w
spodniach. Miejsce ciche, przytulne. Mona by powiedzie, przysta. Nieraz by
si czowiek sam tam schowa, gdyby mg. A jest przed czym. O, jest przed
czym. No, pofolguj, bo nie mog si wyszcza.
Przepraszam pana, ale midzy nami, mczyznami, to mwi. Przy
kobiecie nigdy bym tego nie powiedzia. Chciaem zobaczy jego twarz, nie
spojrza jednak ani razu w gr. Nawet jakby bardziej si pochyli. To prawda,
e i po twarzy bym nie pozna, kto to by. Nie wiedziaem przecie nawet, gdzie
jestemy, gdzie gramy, dla kogo, kto ci wszyscy s, ktrzy si bawi, bo wszyscy
w maskach. Jeszcze przywieli nas pod plandek i nie pozwolili si wychyla.
Donie, ktrymi trzymaem si za szczyt cianki, zaczy mnie piec, rce
mi osaby. Opuciem si wic, tak samo ostronie, najpierw na sedes, a z
sedesu zszedem cichuteko na posadzk. Zastanawiaem si, czy nie spuci
wody, niechby wiedzia, e kto obok jest. Powstrzymaa mnie jednak
ciekawo. Sam pan widzi, e trudno nawet o sobie powiedzie, jak si czowiek
w takiej czy w takiej sytuacji zachowa. I postanowiem, e tylko odkaszln.
Odkaszlnem, lecz nic to nie dao. Nawet jakby podnis o ton gos:
Eh, ty masz ycie. Caa twoja dolegliwo to najwyej z nogawki do
nogawki. A zniedoniejesz, te ci nikt std nie wyrzuci. Daj nam kademu,
ju nie powiem kto, takie doywocie. A ja, widzisz, nawet jutra nie mog by
pewny. Nie mog sw niczyich by pewny. Wszyscy pod maskami, jak
zgadniesz, ktre sowa s czyje. Ktre znacz to czy tamto. Ktre s wyrokiem,
a ktre yczeniem. Strzec si trzeba kadej maski. Co, patrzysz gdzie? W
przyszo moe? Nie masz przecie oczu. Mnie chciaby zobaczy? Nie warto.
O, stoj nad sedesem i nie mog si przez ciebie wyszcza. Powiem ci, za duo
czowiek musi myle. Nie o wszystkim wiesz. Bo gdyby wiedzia. Czasem y
si nie chce. Ale co tam to ciebie obchodzi. Tobie tylko jedno w gowie. Chocia
to niby moja gowa. Ale, prawd powiedziawszy, jaka ona moja? Jaka? Ze na
swoim karku j nosz? O, to jeszcze nie dowd, e moja. Ciebie te nosz w
swoich spodniach, a czy jeste mj? Jako tego nie odczuem. Prdzej ja twj.
Uwieszony u ciebie, eby mia ci kto nosi, przekada, wyjmowa, pod-
trzymywa, chowa i tak dalej. To moe lepiej by byo, gdybymy byli osobno.
Jak mylisz? A tylko od czasu do czasu razem. Moe wtedy chciaoby mi si
co jeszcze poza tym. Bo nie taka to przyjemno by od rana do wieczora
mczyzn, jak ci si wydaje. Moe dla ciebie. Ale co tam tobie. Tryniesz sobie
i szczliwy jeste, a reszt ja musz, potem wszystko na mnie. Nie mwic, e
mam i inne obowizki. Konferencje, posiedzenia, zebrania, narady. I wci z
jednego na drugie, z drugiego na trzecie, czwarte, jak dzie dugi, a bywa, i
noc. Ze nieraz i o tobie nie pamitam, takie jest to moje ycie. Sprzeczno
sama w sobie, powiedziaoby si. Wiesz, co to sprzeczno sama w sobie? Ze
niby ty i ja to jedno. A to bujda na resorach. Gdyby i ten nowy, lepszy wiat
mia tak wyglda, to mnie na nim nie ma. A moe ju mnie na nim nie ma,
jak mylisz? C z tego, e szcz? To nie dowd na istnienie. I jak widzisz, bez
twojego przyzwolenia nawet tego nie mog. No, pofolguj. Eh, ty, ty... Wiem,
czego ci si zachciao. I nawet ci rozumiem. Ale opamitaj si. Z jak mask?
A wiesz, kto moe by pod t mask? Nie wiesz. I ja nie wiem. Wstrzymaj si.
Musimy ten bal jako przey.
Spuciem w kocu wod i wyszedem z kabiny. Wyszed zaraz za mn,
ale ju z mask na twarzy.
9
Pan pierwszy raz jest na tym wiecie? Bo tak wszystkiemu si pan dziwi.
Dziwi si pan, dziwi. Nic panu nie przypisuj. Sucham tylko, co pan mwi. O,
nawet paskie rce, widz, dziwi si fasoli. Brzytw nie mgby si pan goli.
Brzytwa wymaga rki zimnej, obojtnej na to, co si w panu dzieje. Czy kto by
co powiedzia, czego pan si nie spodziewa, i ju by si pan zaci. Goli si
pan kiedy brzytw? Nigdy? Pewnie maszynk elektryczn si pan goli. W
ogle pan si nie goli? Jak to jest moliwe? Teraz, widzi pan, ja si dziwi. Ale
to jest wanie to, czemu mona si jeszcze na tym wiecie dziwi. Prawda, nie
jest pan zaronity. Twarz ma pan, widz, gadk. Chyba e jest teraz jaki
inny sposb na brod. W takim razie nie wie pan pewnie, co. to brzytwa. Mam
tu, w szufadzie. Mam gdzie i pdzelek, i krem do golenia, i po goleniu jaki
pyn. Mgbym pana ogoli. Nie szkodzi, e nie ma pan brody, ale przekonaby
si pan, jak si przyjemnie brzytw goli. Jedynie na swojej twarzy mona si
przekona. Boi si pan? Czego? Nie rozumiem.
Nie, ja nie gol si ju brzytw. Ju bym tymi rkami nie potraf. Ale
goliem si przez wiele lat, dopki reumatyzm mnie nie dopad. Nie taka to
znw sztuka. Sam si nauczyem. Napatrzyem si w dziecistwie, jak si goli
ojciec, dziadek, stryj Jan. Stryj Jan najdokadniej si goli. Zawsze dwa razy.
Ogoli si, znw si namydli i znw si ogoli. Kanciast, jak mwi, mia
twarz, to eby wszystkie zagbienia, wzgrki dobrze wygoli, musia dwa razy.
Rce mu ju dray, ale zawsze brzytw. Pozacina si nieraz, krew mu po
twarzy spywaa, najwicej pod grdyk, ale dwa razy. I co dzie z rana si goli.
Ale gdy si mia nazajutrz powiesi, to pamitam jakby dzisiaj, wieczorem si
ogoli. Nikt nie zwrci na to uwagi, chocia nigdy wieczorem si nie goli. Te
si wtedy pozacina, a musia aunem krew tamowa.
Nie dlatego e brzytwa bya tpa, przed kadym goleniem ostrzy. I na
gadziku, i potem na pasku. I po naostrzeniu sprawdza, czy dobrze
naostrzona. Nie za dobrze, to dalej ostrzy. A wie pan, jak najlepiej brzytw
sprawdzi, czy naostrzona? Wyrwa sobie wos z gowy, o, i trzymajc go w
tych dwch palcach, pocign po nim brzytw.
Zaraz. Wezm brzytw, poka panu. Dobra brzytwa, ze szwedzkiej stali.
Najlepsze zawsze byy ze szwedzkiej stali. Przywiozem j sobie z zagranicy.
Trzymam na pamitk, e kiedy brzytw si goliem, takie miaem sprawne
rce. Od czasu do czasu wyjm, pocign na pasku, tak e naostrzona.
Brzytw naley dobra do swojej brody, wtedy najlepiej si goli. Twarda broda
lubi mikk stal, mikka tward. No, i twarz pan musi swoj zna. Wtedy nie
pozacina si pan. Twarz najlepiej przy goleniu brzytw si poznaje. Nigdy pan
nie jest bliszy swojej twarzy, ni gdy si pan brzytw goli. Niech pan mi wierzy.
Maszynk to tu si pan goli, a o czym innym pan myli. Brzytw nie da si tak.
Nawet gdy si czowiek nazacina, krwi napuszcza, wie, e to jego twarz.
Dotkliwiej ni widzi to w lusterku.
Niech pan teraz popatrzy. Wyrywam sobie wos z gowy. I w powietrzu,
najlepiej pod wiato, brzytw po nim tn. Nie nagle. Lekko. Za nagle, to i tpa
brzytwa zerwie wos. Zerwie, lecz nie utnie. Tak si zawsze sprawdzao. Teraz
niech pan sobie wyrwie z gowy wos. Sprbujemy na paskim, przekona si
pan. Co, szkoda panu wosa? Jeden wos. Ile to rano przy czesaniu si wyrwie.
Ile przy myciu wypadnie. Jeden wos nawet nie zaboli pana. To pozwoli pan, ja
panu wyrw. Boi si pan, nawet wosa ebym panu wyrwa z gowy? To ju nic
nie rozumiem. Nie ma pan do mnie zaufania? No, a przyszed pan do mnie po
fasol!
Ja zaczem si goli jeszcze w szkole. Ale to raz na jaki czas. Mech
dopiero mi si ku na brodzie. Ale poniewa starsi ju si golili, to i my, modzi,
chcielimy im dorwna. Jeden drugiego goli, a brzytw poyczalimy od
wonego. Nie za darmo, ma si rozumie. Musielimy co sobot podwrko mu
zamiata i ulic przed domem, a zim nieg odwala. Brzytw to sobie dopiero
kupiem, kiedy przeszedem na budow pracowa. Przy elektryfkacji wsi te
jeszcze poyczaem od tych, z ktrymi na kwaterach mieszkaem. Skadaem
na saksofon, szkoda mi byo wydawa na brzytw.
Tak si nawet zoyo, e robi taki jeden kowal, w ssiedniej wsi, brzytwy
z oysk od czogw. Nie ma pan pojcia, co to byy za brzytwy. Tylko ze
szwedzkiej stali mogy si z nimi rwna, a i to nie wiem. Stay jeszcze na
polach rozbite czogi od wojny, wyjmowa z nich oyska i robi brzytwy.
Toporne byy, co prawda, okadki nieporczne, grube, z wizu czy akacji, ale
ostrze samo panu brod zbierao. Kupiem dwie, jedn si goliem, a drug
trzymaem w zapasie i daem potem w prezencie temu magazynierowi, ktry
mnie na saksofonie uczy. Nie chcia pienidzy za nauk, jak panu mwiem, to
pomylaem, dam mu chocia brzytw. Chcia mi j zwrci, kiedy przestaem
chodzi do niego.
Nie, odtamtd to nawet po jak cz prosiem kogo z elektrykw, eby
poszed i mi przynis. Nie pamitam, jak dugo to trwao. A ktrego dnia
przechodziem obok magazynu, zobaczy mnie chyba przez okno, zacz w
szyb wali, udaem jednak, e nie sysz. Pomylaem, pewnie chce mi znw
powiedzie, e le gralimy. Tydzie wczeniej by Dzie Kobiet. Akademia,
gralimy w czci artystycznej. Przyszed, widziaem go, siedzia w samym
kocu. Byy przemwienia, kwiatki, czekoladki, poczochy dla kobiet. Budowa
wci si cigna, plany w eb bray, ale zawsze w roku byo kilka akademii. Z
tym e Dzie Kobiet by najprzyjemniejszy.
Minem ju magazyn, a ten woa za mn. Stoi w drzwiach i woa:
Co udajesz, e nie syszysz?! To jak ty chcesz by saksofonist?! Chod
no tutaj!
Zawrciem, podchodz.
Czego pan chce?
Odkupi od ciebie ten saksofon mwi.
Jaki saksofon? nie zrozumiaem, bo nie miaem adnego saksofonu.
Nie kaza mi skada, to nie skadaem. Ten, na ktrym graem w orkiestrze,
by wasnoci zakadu. A ten jego, na ktrym wieczorami mnie uczy,
znajdowa si u niego.
Ten, co by przedtem mj powiada.
To dalej jest paski mwi. I ma pan go przecie u siebie.
Mam, ale twj jest powiada.
Jak mj? wci nie wiedziaem, o co mu chodzi.
Twj. Daem ci go. Miaem ci ju dawno powiedzie, ale jako tak
schodzio. A teraz chciabym go od ciebie odkupi. We to na zaliczk. I
wciska mi w rk zwitek banknotw. Cofnem t rk, ale zapa j, woy,
jeszcze mi zacisn palce na tych banknotach. We.
Powiem panu, jakby wola z tej mojej rki odesza, krew odesza. Staem i
nie wiedziaem, co mam zrobi, co powiedzie. Jeden banknot mi wylecia,
schyli si, podnis go.
Zgubiby. Policz, czy si zgadza. Powinno by tyle a tyle.
Nie dosyszaem nawet ile. Syszaem tylko, jak mi serce wali.
W gardle mnie co cisno.
Reszt bd ci po trochu spaca. Kadego miesica po wypacie. Nie bj
si, spac ci co do grosza. Tyle, ile wart. Nie chc nic taniej. Nie oszukam ci.
Nikogo w yciu nie oszukaem. Tyle, ile wart. A niemao wart. Kadego
miesica po wypacie. Nie wierzysz mi, to stawaj sobie kadego miesica w
kolejce do kasy za mn. I od razu przy kasie, jak wezm. Kadego miesica.
Nie mog za duo naraz, pensji nie mam wielkiej, jak wiesz, i musz na ycie
co sobie zostawi. Ale miesic w miesic. Budowa jeszcze bdzie si cigna,
przy takiej robocie bdzie si jeszcze, o, cigna, zd ci wszystko spaci. A
skoczyliby wczeniej, to magazyn dalej bdzie. Jak bez magazynu? Obiecali,
e zostawi mnie do emerytury. Czy nie zdybym przed emerytur, te si nie
bj. Przemylaem wszystko. Napisaby mi, gdzie jeste, i odsyabym ci
miesic w miesic. Nawet za przekaz bym paci, eby nie z twojego. Mylaem,
czyby nie wzi w kasie poyczki, ale wolabym co miesic, jakby zgodzi si.
Jednego dugu drugim dugiem nie lubi spaca. Masz wtedy dwa dugi na
gowie. A nie ma gorszej rzeczy, ni w dugi si zaplta. ycie i tak jest
dugiem, choby nikomu nie by nic winien, od nikogo nic nie poycza.
Naturalnie, e nie wziem tych pienidzy. Jake? Swj saksofon chcia
odkupi ode mnie? Umar w jakie ptora roku od tego zdarzenia. Budowa nie
bya jeszcze skoczona. Poszed kto po co do magazynu, wypisywa mu kwit,
mia tylko na tym kwicie si podpisa, nagle gowa mu opada. I to by koniec.
Ale owka z rki nie wypuci, wyobraa pan sobie. Jakby chcia si pod swoj
mierci podpisa, e zgadza si.
O, podpis wana rzecz. Zwaszcza pod wasn mierci. Dlaczego miaby
si czowiek pod mierci nie podpisywa. Przez cae ycie pod byle gupstwami
si podpisuje. Potrzeba, nie potrzeba. Przewanie nie potrzeba. By tak zliczy,
ile to si kady w swoim yciu podpisa. Jakby musia wci potwierdza, e to
on, nie kto inny za niego. Jakby w ogle mg kto inny by, powiedzmy, za
pana czy za mnie. To dlaczego miaby si pod mierci nie podpisywa. W
kocu to jego mier. Wedug mnie nie powinna mu ju tej rki zatrzymywa.
Powinno i mierci zalee, eby si podpisa.
Mwi pan, rodzi si czowiek i nie podpisuje, e chce si urodzi. O, to
zrozumiae. Mao kto by wtedy chcia, gdyby to od jego podpisu zaleao. Co
innego mier. Wobec mierci przynajmniej powinien by czowiek wolny. W
kadym razie co by jej szkodzio t chwil zaczeka. C to chwila dla mierci.
Pan tak mwi, jakbym mia na myli jedynie pozory. To powiem panu, jeli
nawet, nie naley gardzi i pozorami. Gdy prawda nam nie sprzyja, zostaj, na
szczcie, pozory. Nieraz po caym yciu zostaj jedynie pozory, e si yo.
Chodziem jeszcze przez te ptora roku do niego. Nawet tak jakbymy
dzisiaj jeszcze wiczyli, a jutro umar. I duo pilniej si przykadaem ni
przedtem. Kadego niemal dnia, jeli nas duej nie zatrzymali na budowie,
zaraz po robocie, aby si umyem, przebraem, co zjadem albo i nie zjadem, i
szedem do niego. Czeka zawsze na mnie, niekiedy podsypiajc z gow
zoon na biurku. Ledwo jednak wszedem, od razu t gow podrywa.
A, to ty. Ju mylaem, e nie przyjdziesz, a kadego dnia szkoda.
Narysowa mi kred na posadzce kko, w ktrym miaem sta. Drugie
takie samo dla siebie, w odpowiedniej odlegoci, w ktrym on siada na
krzeseku.
Wymierzyem, e std dotd bdzie najlepsze brzmienie. Bd ci
najlepiej sysza. Magazyn to nie sala koncertowa. Nawet nie lokal. Nazwo
rur, blach, przewodw, opon i Bg wie czego. I kady dwik od razu si
zmienia.
Przynis ju wicej nut. Zrobi mi te pulpit na te nuty. Przychodziem, to
pulpit ju sta w tym moim kku, na nim rozoone nuty.
Od tego, co tam masz rozoone, zaczniemy uprzedza mnie, abym
czasem tych nut nie chcia przewraca. Po czym wstawia krzeseko w swoje
kko, a mnie kaza w moim stan.
Tylko prosto si trzymaj. Nie tak jak w tej waszej orkiestrze, wszyscycie
pokrzywieni.
Zawsze musia przyci naszej orkiestrze. Podejrzewaem, e to jego nowy
sposb odzwyczajania mnie od niej. Jakby mimowolny, agodniejszy, bo nigdy
ju ode mnie nie da, ebym si wypisa.
Nogi nieraz pode mn dygotay ze zmczenia, bo przecie przez cay dzie
na budowie robio si na stojco, a nigdy nie da mi cho na chwil usi.
Byo drugie krzeseko w magazynie, wypisywa kwit, to zaprasza, eby usi.
Ale kiedy przychodziem do niego na nauk, to krzeseko byo zawsze
odstawione w drugi koniec magazynu.
Stj, stj powtarza. Na stojco przepona lepiej dziaa, powietrza
wicej bierzesz w puca. Oddychanie, o, to wana rzecz przy saksofonie, a ty za
pytko oddychasz, std i wydech do saksofonu masz niedobry. Nie mwic, e
saksofonista musi by i w nogach silny, w karku silny, w caym krgosupie,
wtedy i swobodniej gra. Przyjdzie ci do rana gra, gdy bd si chcieli bawi, to
nie powiesz, e ci nogi bol.
Tote powiem panu, w nogach nigdy nie czuj zmczenia. A nieraz trzeba
si tu nachodzi. Jeszcze tak jak teraz, po sezonie. W dzie, mwiem panu,
obowizkowo trzy razy musz obej wszystkie domki, z tej, z tamtej strony
zalewu. I przynajmniej raz w nocy. Kiedy chodz, wiem, e pilnuj.
Przepraszam pana, musz si wody napi, w gardle mi zascho. Gdy si
uska fasol, troch si kurzy i std. Pan moe by si napi? Mam dobr wod,
ze swojej studni. Nie, bya. Kazaem tylko pogbi, wyczyci. Zainstalowaem
pomp. Przecignem rury do domu. O, i widzi pan, wystarczy kran odkrci.
Moe pan jednak sprbuje? Prosz. No, co, dobra? rdlana. Dobili si do
rda. Nic tak, powiem panu, nie gasi pragnienia. Nawet gdy si kawy czy
herbaty napij, musz si napi szklank wody dla smaku.
Kiedy bili t studni, ojciec sprowadzi rdkarza. Nie wiem skd,
przywiz go furmank. Szuka, szuka, wci mu t rdk przycigao do
ziemi, a on wci by niezadowolony. Wreszcie powiedzia, e mu zimno si
zrobio i tu bi.
Wiele osb z domkw przychodzi do mnie po t wod. Nie mog si
nachwali, co za woda, co za woda. Kto kiedy chwali wod, niech pan sam
powie. Mwio si najwyej, twarda, mikka. rdlana zawsze jest twarda. Na
wosy czy kpanie apao si deszczwk. Zwierzta poio si w Rutce. W Rutce
si prao. Woda rzeczna jest te mikka. Kiedy wyjedaj, to z baniakami
przychodz, eby przynajmniej na kaw czy herbat nabra sobie tej wody. Po
kilka baniakw. Ustawi si kolejka do studni, to musz wyj i porzdku
pilnowa, eby jeden przed drugiego si nie wpycha i eby po rwno wszyscy.
Bo niektrzy i dla ssiadw w miecie bior w prezencie. Do czego to doszo,
woda w prezencie. Zwyczajna woda. Pomylaby pan, e si kiedy z wod co
takiego stanie? Powiem panu, to najdokadniejsza miara, co si stao ze
wiatem. Musz nieraz wyznacza po dwa, trzy baniaki najwyej, bo rdo nie
jest bez dna. Zacznie pompa piasek ssa i trzeba j potem czyci. A nim
rdo znw nabije, musi min co najmniej doba.
O, dobra woda, przyzna pan. Moe jeszcze jedn szklank? A ja si napij.
Tu, gdzie stoj, stay zawsze wiadra z wod, nad nimi wisiaa makatka Dobra
woda zdrowia doda. Tak mniej wicej, gdzie pan siedzi, jakby on tam siedzia
w swoim kku, a tu gdzie stoj, ja staem w swoim. Powiem panu, nie bardzo
mnie te kka przekonyway, wydawao mi si, e to jakie jego fanaberie, i
kiedy mu powiedziaem.
Moglibymy bez kek. miej si na budowie ze mnie. I co ma kko do
grania?
Ma, ma. Kiedy dowiesz si, co ma powiedzia. Stj. Przyzwyczajaj
si. Mylisz, e bdziesz mia wicej miejsca? Nie wszerz si yje, w gb. Tak
samo nie wszerz si gra powinno, w gb.
Na akordeonie, mwi, gdybym gra, mgbym siedzie, na wiolonczeli,
mgbym siedzie, i na paru jeszcze instrumentach. Ale nie na saksofonie. Na
saksofonie gra si od ng i wyej ni gowa. Powietrze wtedy samo przepywa
do saksofonu, nie musi si wiele dmucha. Nie musi si policzkw nadyma,
uchw napina. A ty wci jeszcze napinasz. Wargami aby dwiki ukadaj,
jzykiem po nich przebieraj. A saksofon stanie si czuy jak bl. Midzy nim a
tob powinien by bl. Inaczej bdziecie sobie zawsze obcy. On saksofon, a ty
kto?
I powiem panu, duo zagodnia. Ju mnie tak czsto nie poprawia,
wicej sucha. Bywao, skoczyem, a on dalej jakby sucha. Dopiero kiedy
wychodziem od niego, powiedzia czasem, e musz to czy tamto poprawi, na
to czy na tamto zwrci uwag.
Co prawda, przykadaem si jak nigdy przedtem. Jaka zawzito we
mnie wstpia, zachanno na to granie. On mwi, koniec na dzisiaj, a ja
prosiem, eby jeszcze posucha tego czy tamtego, zagram to tak teraz, niech
posucha. Przymyka to jedno widzce oko, mg pan pomyle, pi. A tu
raptem wytrzeszcza je:
Zagraj to jeszcze raz, bo co mi tu umkno.
Nieraz stranicy przychodzili i kazali nam koczy, bo nie moe by
magazyn dotd niezamknity. Musz go opiecztowa.
I tak patrz przez palce. Wychodziem od niego, noc, cisza na budowie, a
nie chciao mi si nieraz wierzy, e to ta sama budowa, co za dnia.
Na kad niedziel dawa mi saksofon, ebym powiczy sobie, kiedy ze
mszy wrc. Nie, nigdy mnie nie pyta, czy byem. Pyta mnie tylko, jak tam,
udao ci si powiczy? Na kwaterze nie udao si nigdy. Od rana grali w karty,
pili wdk. Nawet jak na msz czy sum ktry poszed, to wraca i od razu
siada do tej wdki, kart.
Jeli bya pogoda, chodziem w pola czy na ki. W niedziel w polach
pusto, na kach najwyej krowy. W pustych polach niedobrze si gra. Gra
pan, a jakby si to paskie granie rozpywao. Ju lepiej na kach. Na kach
wchodziem midzy krowy. I powiem panu, saksofon nabiera takiego
brzmienia, jak nigdzie ju potem, nie mwic, w magazynie, ale w adnym
lokalu, nawet w sali koncertowej. Nie uwierzy pan, krowy przestaway drze
traw, unosiy by, zastygay i suchay.
Prbowaem w rnych miejscach gra, eby si przekona, jak si
zmienia brzmienie w zalenoci od miejsca. Nie wiem, jak by tu brzmiao, nad
zalewem, w lesie czy kiedy jeszcze Rutka pyna, nad Rutk, we wsi, gdy i
wie jeszcze bya. O, duo mi to dao. Ten sam saksofon, ten sam ustnik,
stroik, no, i ja ten sam, a tu i tu inaczej. Na przykad stawaem nad rzek, to
gdzie szybszy by nurt, inaczej, a gdzie leniwie pyna, inaczej.
Gorzej byo, kiedy deszcz pada czy w zimie. Co wtedy? Chodziem na
budow, stawaem pod wiat. Stranicy mnie wpuszczali. Co si temu czy
tamtemu nieraz naprawio. Kiedy budowa zostaa zadaszona, lej ju byo.
Szedem do ktrej z hal. Z tym e w zimie, zwaszcza przy wikszym mrozie,
nie dao si dugo wiczy. Miaem takie rkawiczki, poobcinaem koce
palcw, gdzie tak dotd, eby opuszki tylko wystaway. Musiaem jednak co
troch chucha, bo mi grabiay.
Nie wiem, skd si braa ta moja zawzito. Nie bd twierdzi, jakobym
przeczuwa, e on niedugo umrze. Moe ten saksofon tak we mnie co
pobudzi, e jest mj. I bez ciuania, bez wieszania si. Powiedzia mi ktrego
dnia:
Tak sobie nieraz mylaem, po co ja trzymam ten saksofon. Nie gram,
ley w futerale. Mam wnuczka, ale w kryminale siedzi. Wyjdzie, to za bezcen
sprzeda, kiedy umr. W twoim wieku jest. No, sta w tym swoim kku.
Stanem, jak mi kaza. On w tym swoim siedzia. Mia przymknite oczy,
sucha, ja graem. Wtem otwaro mu si jedno oko, to niewidzce. Dabym
rk sobie uci, e zobaczy mnie tym okiem. Nawet co w nim bysno, a
przestaem gra.
Pjdziesz na msz w niedziel, popytaj ksidza. Koci wikszo dnia
stoi pusty, moe by ci pozwoli w kociele. W magazynie, prawd mwic, adne
granie. Przydaaby si jaka prawdziwa sala. A co tu masz? Remiz? No, to
jeszcze gorsza.
Umar, skoczya si budowa, przeniosem si na inn, potem znw na
inn. Fabryk kabli, pamitam, budowalimy. I razu jednego poszedem po
chleb do sklepu, i usyszaem, e w okolicy jest zburzony koci, jeszcze od
wojny, a naboestwa odbywaj si w baraku. Przywoono po wojnie barakowe
pyty z rozbieranych obozw, koszar, stawiano z nich domy, stodoy, chlewy,
urzdy, wietlice, szkoy na zniszczonych przez wojn terenach. Tak i ten
koci postawiono z takich pyt. Sta w kocu wsi, a ten zburzony w drugim
kocu.
Ktrej niedzieli wybraem si, wziem na wszelki wypadek futera z
saksofonem. Nie cakiem by zburzony, to znaczy nie do fundamentw. Wojn
jednak byo po nim wida. Nie mia wiey. Na poowie dach zerwany. Druga
poowa te podziurawiona przez pociski. W murach wyrwy na przestrza. W
oknach ani jednej szyby, a kiedy musiay by witrae, bo po brzegach jeszcze
mona byo dostrzec kolorowe resztki. Gwne drzwi wyrwane. A chr zawalony
jak gdyby od bomby. Wchodzio si przez gruzy. Z tych gruzw wystaway
fragmenty przywalonych organw. Nieopatrznie stpnem i dolecia mnie jk,
a si przestraszyem. Nie byo jednak ktrdy wej, jedynie przez te gruzy.
Ani jednej awki, ladu po konfesjonaach, gdzie otarze, gwny, boczne, puste
miejsca. Na posadzkach lady palenisk. Widocznie onierze palili tymi
awkami, konfesjonaami, otarzami, eby sobie co ugotowa czy si ogrza.
Wszystkie ciany poobstrzeliwane jakby z karabinw maszynowych, a fgury
witych w kawakach. Tu cz gowy, tam okie, stopa obuta w jaki dziwny
sanda. Podniosem jak do, o, nie miaa tego kciuka. Zaczem si
rozglda, czy go gdzie nie znajd. Znalazem drug do, miaa wszystkie
palce z kawakiem zacinitego w nich raca. Okazao si jednak, e z tamt
doni nie s od pary, mimo e ta lewa, a ta prawa bya. O innych ladach nie
bd ju mwi, domyla si pan chyba. Trzeba byo uwaa, gdzie si stop
stawia. Sowem, gruzy i ruina wszdzie. Jeszcze si na to deszcze lay przez te
wszystkie lata, jakie miny od wojny, nieg zawiewa, mrz cina, a nie wida
byo, eby kto prbowa zabezpieczy przed dalsz ruin.
Jedne stacje Mki Paskiej byy w jakim takim stanie. Postrzelane,
poczerniae, z niektrych prawie farba zesza, e nie zgadby pan, czy to
Chrystus krzy niesie, czy krzy sam idzie. No, i ambona. Dziwne a, powiem
panu, e ocalaa. Te podziurawiona od kul. Ale nawet jednego schodka w niej
nie brakowao. Tak, drewniana. Moe przemwienia z niej wygaszali, eby du-
cha w onierzach podtrzyma. Czy moga by jaka rocznica. wita i na
wojnie si czci.
Wszedem na t ambon. Nie miaem zamiaru gra, tak mnie te ruiny
przywaliy. Chciaem jedynie popatrzy z gry na to wszystko. Nigdy nie byem
jeszcze na ambonie. W dziecistwie zawsze mi si wydawao, e ksidz z
ambony widzi wszystko w ludzkich gowach. Nawet jeli kto mia bujne wosy,
a kobiety zimowymi chustkami owinite gowy, widzi wszystko poprzez wosy,
poprzez chustki. I podczas kazania kryem si za ojca, matk, eby nie
wypomnia mnie na cay koci, e, o tam, w tej maej, powej gwce, ju si
zo czai, a zo wraz z czowiekiem ronie, pamitajcie, bracia i siostry. Bo we
wszystkich kazaniach byo zo i zo. Nieraz wykrzykiwa z imienia i nazwiska na
tego lub tamtego czy tamt.
Stoj teraz ja na ambonie i patrz na te ruiny z wysokoci. I po chwili
jakby co mi podszepno, eby zagra. Moe to nawet te ruiny. Otworzyem
futera, wyjem saksofon, woyem ustnik w usta, ale wci mam wtpliwoci.
I nagle ten mj saksofon jakby sam zaczyna gra. Gra, gra, a ja tylko jakbym
nasuchiwa, jak to moje granie brzmi w tych ruinach. Wtem widz, kto
przeciska si ode drzwi przez gruzy. Wos siwy, rozwiany, uniesion lask po-
trzsa w moj stron, co krzyczy. Szarpie si, jakby chcia podfrun. Prawa
noga mu jednak nie daje, co krok spada na ni, i to tak gboko, e wydawao
si, nim dojdzie, padnie. Miaem wraenie, e to kto z tych gruzw si wyoni.
Zziajany, spocony, dokutyka wreszcie do ambony i jakby ostatnim tchnieniem
krzykn:
Za! Nie haasuj! Za! Syszae?! Wlaz pod ambon i zacz lask
stuka od spodu. Za! Za!
Nie przestawaem gra. Wyszed spod ambony, stan, zadar gow ku
mnie i jakby zacz sucha. Nie mg widocznie dugo tak utrzyma gowy w
zadarciu, bo wspar si obiema rkami na lasce i opuci na te rce gow. I
sta nieruchomo, sucha. W pewnej chwili znw spojrza do gry.
Go to masz za rur? spyta. No, na ktrej grasz?
Saksofon.
Nie syszaem o takim instrumencie. Mylisz, e podobaoby si Bogu?
Sucha zawsze organw. Ale organy, widzisz, w gruzach. Pomgby mi,
wycignlibymy. Sam nie daj rady. Stary jestem. I jak odo lask, nie mog
utrzyma si na nogach. Organist tu przez cae ycie byem. Co to byy za
organy! Tam, w baraku, niepotrzebny im jestem. Nawet fsharmonii nie maj,
to zostaem tu. Bg te tu ze mn zosta. Nie przenisby si tam, gdzie nie ma
muzyki.
Podszed do gruzw, zacz stuka po nich lask.
O, syszysz? Zejd, odwaliby mi ten kawaek muru, bdzie lepiej
sycha.
Co bdzie lepiej sycha?
E, nic nie rozumiesz. Przychodz tu czasem, sid na tych gruzach i
sucham. O, syszysz? Gdyby mi tak jeszcze ten kawaek muru. Zejd. Mody
jeste, dasz rad.
Przychodziem prawie w kad niedziel i pomagaem mu odwala te
organy. To znaczy on siedzia przy mnie, a ja odwalaem. Czasem wstawa,
prbowa podnie jaki kawaeczek, ale co si schyli, od razu traci
rwnowag. Tak e w kocu kazaem mu siedzie, e sam odwal. Prawie nic
nie mwi, o nic mnie nie pyta, moe sucha. Bo gdy odwaliem jaki wikszy
kawa gruzu, za kadym razem powtarza:
O, ju lepiej sycha. Odwal teraz tu.
Raz tak odwalaem, odwalaem, a dostaem si do klawiatury, zmczony
siadem, a on mwi:
O, teraz ju blisko. Posuchaj.
Nic nie syszaem, daj panu sowo, i pytam:
Co jest blisko?
Bg powiedzia blisko. Bg jest muzyk, a dopiero potem
wszechmoc.
Ktrej niedzieli przyszedem jak zwykle, rozgldam si, nie widz go. A
zawsze przychodzi przede mn, siedzia ju na tych gruzach i czeka.
Nastpnej niedzieli te go nie zastaem. Podobnie nastpnej. Odwaliem cae te
organy. Byo to, jak si pan domyla, rumowisko. Wyzbieraem najdrobniejsze
kawaki. Ale ju nie zjawi si. Moe szczliwie umar, nim te organy
odwaliem. Bo gdyby zobaczy...
10
Co potem? Potem spad nieg. To pan przecie wie. No, a skd pan
wiedzia, e ukryem si w dole na kartofe? Nie ukryem si, wysaa mnie
matka rano z opak, ebym przynis kartofi. ur ju si gotowa, kartofe
wstawia i na pewno by wystarczyo tych, co w garnku byy. Nagle wydao jej
si, e bdzie za mao. Pjd, synku, we opak, przynie jeszcze, to
dostrugam. Lubia pene garnki wszystkiego gotowa, bo a nu kto godny a
niespodziewany przyjdzie. A nie, to i tak si zje.
Zanim nabraem t opak, zanim wygramoliem si z ni pod drzwiczki,
d by gboki, a nie miaem jeszcze tyle siy, musiaem schodek po schodku,
najpierw opak wydwign na wyszy schodek i dopiero ja za ni. Byem ju
prawie pod drzwiczkami, zosta mi ostatni schodek, gdy nagle usyszaem
strzay. Przywarem okiem do szpary w drzwiczkach i zobaczyem onierzy,
biegali, krzyczeli, oblewali z kanistrw dom, stodo, chlewy. Wypuciem z rk
opak, poleciaa na dno z hurgotem. A ja zamiast wyskoczy i pobiec do domu,
przykuliem si a do kolan, przymknem oczy, przycisnem domi uszy i
tak siedziaem, nie syszc, nie widzc.
Powiem panu, do dzi nie mog swojego zachowania zrozumie. Nie mog
sobie darowa. Nie, to nie strach, jak pan myli. Strach wypchnby mnie z
dou. Ze strachu syszabym swoje serce, a mnie serce stano. Nie czuem,
eby mi nawet w tych zatkanych domi uszach szemrao. Zdrtwiaem cay.
Nie wiem, jak dugo tak siedziaem, jakby zastygy ju na zawsze w tej
pozycji, przykulony do kolan, z zamknitymi oczami, z domi przycinitymi
do uszu. I nie wiem nawet, kiedy zasnem. Wyobraa pan sobie, zasnem.
Czy to normalne? Co prawda, nigdy nie lubiem wczesnego wstawania, z
trudem si budziem. Nawet gdy syszaem, jak matka, nachylona nade mn,
prosi, wsta, synku, wsta, bo ju pora, nie mogem si obudzi. Tote czciej
ojciec przychodzi mnie budzi. ciga ze mnie pierzyn i woa, wsta, no,
ju, bo ci zimn wod polej! Chodziem potem dugo senny. Myem si,
ubieraem senny. Jedlimy niadanie, a wci czuem si senny. Musieli mnie
napomina, ebym jad, nie spa. Do szkoy szedem jeszcze senny. Na
pierwszej lekcji nieraz nauczycielka mnie dopiero budzia. Czy gdy w wakacje
krowy na pastwisko wyganiaem, to waciwie one mnie prowadziy, a ja senny
si za nimi wlokem.
No, a gdy si potem zbudziem, nieg ju wszystko przysypa. Takiego
niegu nigdy dotd nie widziaem. Nie wyobraa pan sobie. Drzewa gdzie tak
do jednej trzeciej stay w niegu. By niedaleko w sadzie stary ul, pszczoy si z
niego wyniosy, mia ojciec od nowa pasiek zaoy, cigle obiecywa sobie,
cakiem zasypany. Wielkimi patami, gsty, e mao co byo wida. I wci pa-
da. Musia si pan wzrokiem przez ten nieg przedziera jak przez mg. Ca
zim nie byo niegu. Mrz, ale niegu na lekarstwo. Kiedy zacz pada, tego
panu nie powiem. Ale dopiero gdy przesta, mona byo zobaczy, jak grubo
pokry ziemi. Drzwiczki od dou duo powyej poowy zasypao. Na szczcie
ta szpara, przez ktr by widok, u samej gry si znajdowaa. A trudno byo
patrze, gdy si oko do niej przystawio, tak ten nieg razi.
Taki nieg zmienia wiat. W lesie na przykad idzie pan midzy drzewami
obwieszonymi niegiem, to a chce si panu pod ktrym z tych drzew nieraz
pooy. A jeszcze gdy tak wielkimi patami pada, to niechby pana nawet
zasypao, pooyby si pan. A dlaczego nie? Czy tak trudno sobie wyobrazi, e
si ley w ku, w pocieli, pod puchat pierzyn, w dodatku nikt pana nie
budzi, a tu jeszcze nad panem, dajmy na to, joda szczliwa. O, drzewa te
potraf by szczliwe czy nieszczliwe, bo i tak bywa. Podobnie jak czowiek,
nie ma znw tak wielkiej rnicy. Widz, nie wierzy pan. To powiem panu, w
dziecistwie na pierwszy rzut oka rozpoznawaem, ktre drzewo jest szczliwe,
ktre nie. Poszedem z matk na jagody czy grzyby, ona wypatrywaa jagd czy
grzybw, a ja drzew, ktre szczliwe, nieszczliwe. Nieraz woaem j, eby
przysza zobaczy, niech koniecznie przyjdzie zobaczy. Odrywaa si od jagd
czy grzybw, mylc, e co si stao. Ale nigdy mi nie powiedziaa, e gupstwa
mi po gowie chodz, e daremnie j od tych jagd czy grzybw odrywam.
Niech pan sobie sprbuje wyobrazi, dwa dby obok siebie, jeden db i drugi
db, a jeden szczliwy, drugi jakby w zmartwieniu zastygy, na jednym a
licie dr z radoci, e yj, a na drugim jakby chciay oblecie.
Dzisiaj nie potraf ju odrni, ktre jest jakie. Zejd nieraz kawa lasu,
a nie udaje mi si. Wszystkie wydaj mi si takie same, ale czy szczliwe,
nieszczliwe, nie wiem. Z psami nieraz si wybior, ledz, czy moe im si
uda. Ale eby ktry kiedy przynajmniej obwcha jakie drzewo. A jak mam
ich zachci, co maj obwchiwa? Ktre drzewo jest szczliwe, nieszczliwe,
maj obwchiwa? To trzeba by im wytumaczy, co to znaczy. A tego przecie
nikt nie wie. Zreszt las dla psw te moe co innego znaczy. Dla mnie w
kadym razie to ju nie ten las.
Kiedy zmarzem przy tej szparze, schodziem na dno dou. Na dnie byo
duo cieplej. Tam spaem, tam jadem. O, byo co je. Nie tylko kartofe.
Marchew, buraki, kapusta, rzepa. Pi, nieg piem. Udao mi si ciut
odepchn drzwiczki, tyle e mogem wycign rk i nabra niegu w
garstk.
Nie liczyem, e kto mnie tu znajdzie. A nawet, powiem panu, nie
chciaem, eby mnie znalaz. Zreszt kto? Pusto, gucho, tylko ten nieg. Poza
tym, moe pan nie uwierzy, zaczo mi by dobrze. Czuem si podobnie, jak
gdy w dce leaem w szuwarach, tam mnie gdzie woali, ojciec, matka,
siostry, a ja udawaem, e nie sysz. I wyobraaem sobie, jak mnie pniej
bd karci, a gdzie ty by chopak? Skaranie boskie z tob. Woamy i woamy.
adna zwierzyna si nie pojawia, aden ptak nie przelecia, nie siad
gdzie na drzewie. Dopiero za jaki czas zobaczyem zajca, ale tylko mign mi
jakby ponad tym niegiem. Znw za jaki czas, nie wiem, ile mogo od tego
zajca min, nie liczyem dni. Naturalnie mgbym chociaby jednego kartofa
za dzie odkada, ale po co? Kiedy czowiek liczy, to znaczy, e na co liczy. A
ja na nic nie liczyem, jak ju panu powiedziaem. Za jaki czas pojawia si
sarna. Nie wierzyem, e prawdziwa. Patrzyem i nie wierzyem. Pomylaem,
moe mi si ni, bo gdzie tak w tym miejscu, jak kuchnia bya. W dodatku
spokojna, ufna, rzadko takie spokojne, ufne sarny si widzi. Staa, jakby nic jej
nie byo w stanie sposzy. Musiaa by godna, zacza pyskiem w niegu
grzeba. Mylaem, czyby jej kartofi nie wyrzuci, moe by przysza bliej do
mnie. Ale nie daem rady odepchn wicej drzwiczek. I nagle, nic jej nie
sposzyo, po prostu znikna. Wie pan, gdy czowiek patrzy tak tylko na nieg,
jeszcze przez szpar, inaczej si wszystko dzieje. A nawet co innego si zazwy-
czaj dzieje, ni gdy niegu nie ma.
Miaem oko wetknite w t szpar i niczym w fotoplastikonie pokazyway
mi si jak gdyby boonarodzeniowe pocztwki. Na przykad tam, gdzie by
pokj, pokazaa mi si raz choinka, obwieszona wieczkami. A tak jasno si
paliy, e a dookoa noc si robia, mimo e by dzie. Albo nagle gwiazda
gdzie za las zacza spada z nieba, wielka, rozjarzona, ze wietlistym
ogonem. Musiaem oko wyj ze szpary, bo nie dao si dugo na ni patrze.
To znw ktrego dnia, widz, id trzej krlowie. Jak poznaem, e krlowie?
Mieli korony na gowach. Wygldao, e zabdzili, bo co uszli kawaek,
zawracali i szli w inn stron.
Raz z ojcem pojechaem na jarmark i weszlimy do sklepu po zeszyty.
Leay pod szkem takie pocztwki, midzy innymi trzej krlowie, jak przez
nieg id, a kto ich kieruje, e nie tam, ale tam. Nie mogem oczu oderwa.
Pierwszy raz widziaem, e s takie pocztwki. Odwayem si nawet spyta
sprzedawcy, co si z nimi robi.
Wysya si powiedzia.
Zaczem mczy ojca:
Tata, kupmy jedn, wylemy.
A do kogo? Pocign mnie ze zoci za rk. Nie mamy do kogo.
Wszyscy s na miejscu.
Kiedy dzwonek u sa zadwicza, przywarem okiem do szpary. Coraz
goniejszy, goniejszy, najwyraniej zblia si w moj stron. Nagle zacz si
oddala, a cakiem ucich. I nie zobaczyem ani sa, ani kto na saniach
jecha. Raz znw pojawili si koldnicy. Szli gsiego, jeden za drugim, ledwo
nogi wycigali z tego niegu. Na przedzie sza gwiazda, za ni krl Herod,
marszaek, yd, stra, na kocu diabe. Zdziwio mnie, e mierci nie ma.
Pomylaem, kto bdzie cina Herodowi gow? Ale moe bya, tylko ona biaa,
nieg biay i nie odrniaa si. Jak nie odrnia si nieraz snu od jawy.
Pan Robert, odkd poznalimy si, przysya mi na kade Boe
Narodzenie jedn z takich pocztwek, a ja jemu. Wybieralimy takie wanie, z
choinkami, koldnikami, trzema krlami i tym podobne. On mi wybiera nieraz
takie, e w yczeniach jednoczenie podkpiwa sobie z nich. Przesyam panu,
co jeszcze zostao z naszej naiwnoci, jak pan zobaczy na odwrocie.
Na ktre Boe Narodzenie wybieraem dla niego pocztwk, nagle
zobaczyem tak sam, jak wtedy, przez t szpar w drzwiczkach. Dosownie
tak sam. Gwiazda za las spadaa i wiat przykryty by niegiem. Kupiem,
kupiem od razu znaczek, niemal w odruchu zaadresowaem i wysaem. Nie do
pana Roberta. Tutaj. Bez ycze. Jakie mgbym posya yczenia? Odtamtd
na kade Boe Narodzenie wysyaem. Bez ycze. Raz tylko si zawahaem,
czyby nie podpisa: Wasz. Ale to znaczy czyj? Nie wracay. Jak mogyby
wraca, skoro nie podawaem swojego adresu. Bez sensu, uwaa pan? Te tak
uwaaem. Ale nadchodzio kolejne Boe Narodzenie i znw wysyaem. Moe
si pan ze mn nie zgodzi, ale, wedug mnie, jeszcze tylko na pocztwkach
wiat jest taki, jaki by si chciao, eby by. Dlatego wysyamy je sobie.
Nie, nie mylaem, co bdzie, kiedy nieg stopnieje. Jadem, spaem,
patrzyem przez t szpar w drzwiczkach i na dobr spraw nie byem pewny,
czy yj. I moe ju tylko czekaem, e razem z nim stopniej. A dlaczego
miabym nie stopnie wraz ze niegiem? Gdy czowiek nie ma poczucia, czy
yje, chciaby i ze niegiem stopnie.
A tu nieoczekiwanie ktrego dnia pojawili si partyzanci. Soce
wiecio tego ranka ostro, las zrobi si przezroczysty, drzewa jakby si
porozstpoway, tak e ju z daleka widziaem ich, e id. Moe pan nie
uwierzy, ale zapragnem, eby mnie minli. Krzycze, e tu jestem? O, nie.
Powiem panu wicej, dopiero wtedy ogarn mnie strach. Zszedem na samo
dno dou, a tam jeszcze wdrapaem si na grb kartofi usypan pod bokiem.
Pod jednym bokiem byy kartofe, pod drugim marchew, buraki, kapusta,
rzepa. W rodku wolne miejsce, eby mona byo gdzie stan, postawi
opak, nabra.
Nie o to mi chodzio, e przez nich si to wszystko stao. Ktokolwiek by to
by, nie chciaem, eby mnie znalaz. Czsto przychodzili do wsi. Latem, zim i
o kadej porze. Zim zwykle najduej siedzieli. Nie byo domu, gdzie by si nie
rozgocili. Nieraz wicej ich u kogo byo ni domownikw. Spali na strychach,
w stodoach, w izbach te, jeli kto mia wicej ni jedn. Ofcerowie to zawsze
w izbach. Musiao si ich ywi, leczyli si z ran. Nieraz trzeba byo lekarza im
przywozi, chocia nie pamitam, eby kto ze wsi przywozi do siebie
kiedykolwiek lekarza. Ludzie sami si leczyli, zioami, maciami, pili wywary,
nacierali si, stawiali baki, a gdy nie pomagao, umierali. Rne byy sposoby
na choroby. Na przykad wie pan, co to skro zajcza? Nie, tuszcz. Najlepszy
na ropiejce rany. Na oparzenia aloes. Na reumatyzm pokrzywami bolce
miejsca si parzyo. Te czasem pjd i wo sobie rce w pokrzywy. Czy
pszczoami si okadao. Nawet najgorsze zamania, byli tacy, co umieli
skada. Bez gipsu, w upki. Albo czy wie pan, co to schnite dziecko? Ze
zwichnitym biodrem kiedy si urodzi. Wszystkie takie biodra babka
naprawiaa. Przynosili jej dziecko, e pacze i plcze. To najpierw przystawiaa
mu nki jedn do drugiej, czy si fadki zgadzaj. Nie zgadzay si, to znaczy
byo schnite. Wtedy trzeba byo z domu ucieka, tak daro si w jej rkach.
Ale nikt we wsi nie kula. Nie na wszystkie choroby bya rada. Przecie nie na
tym leczenie polega, eby zawsze bya rada. Wystarczy, eby czowiek wiedzia,
e ju nie ma rady i dlatego musi umrze.
O, przywie wtedy lekarza nie bya prosta sprawa. Poniewa i daleko, i
nie kady lekarz chcia si naraa. Kiedy ojcu kazali pojecha, to modlilimy
si wszyscy, dopki nie wrci. Pniej musia go odwie i znw modlilimy
si, eby wrci. Tak e czasem ludzie mieli ich ju do. Zwaszcza e do tego
wszystkiego jeszcze pili i musiao si im bimber szykowa. Nawet potacwki
sobie urzdzali. Kilku umiao na organkach gra, mieli organki, zbierali
wszystkie panny, a panny a si rway. Potem jedna czy druga ci od tej
potacwki liczya.
Za kadym razem, kiedy do wsi przychodzili, znowu kilku z nich nie yo.
Nie przeszkadzao im to pi, bawi si. Popili, to nieraz strzelali na wiwat. Wie
w lesie, z dala od traktw, kolei, wydawao im si, e kto tam usyszy. Ale
powiem panu, e i wesoo si robio, kiedy przyszli. Wie jakby si odmieniaa.
Nie od razu. Przychodzili, to twarze zapade, wychude, poczerniae. Oczy
niedospane, krwi nabiege, wydawao si, e nie tyle patrz, co nie ufaj.
Umiechn si ktry, to nie przypominao to ludzkiego umiechu. Zaronici,
jakby si od ostatniego pobytu nie golili. Niektrzy mieli pobandaowane gowy,
nieraz krew przez te bandae jeszcze przeciekaa. Niektrzy rce na
temblakach. Ten czy tamten kula. Ktry szed w jednym bucie tylko, drug
nog mia poobwizywan w jakie krwawe szmaty. Niektrych nieli. Do tych
przewanie przywozio si lekarza. A mierdzieli, mwi panu.
Pierwsze, od czego zaczynali, to skali si. Moe dlatego e brud tak nie
swdzi jak wszy. Rany tak nie dokuczaj, jak wszy, kiedy gryz. Nie byo u nas
wszy, matka o to dbaa. Pojawia si choby jedna, zaraz wszystko praa. A
prasowaa takim gorcym elazkiem, e a syczao. Zwaszcza w szwach. W
szwach najchtniej si wszy gnied. Wszyscymy musieli si kpa, my
wosy, czesa najgstszym grzebieniem. Byy takie grzebienie tylko do wszy.
Gste, e powietrze przez zby ledwo przechodzio. No, i zlewaa nas
sabadylem. Nie wie pan, co to sabadyl? Wtedy by to najskuteczniejszy rodek
na wszy. Chodzili tacy po wsiach z guzikami, agrafami, zatrzaskami, igami,
szpilkami, nimi. Mieli i klamry do wosw, tasiemki do podszycia, wstki na
kokardy dla dziewczyn. Co jeszcze mieli? Rne rzeczy mieli. Sznurowada,
past do butw, ma na odciski, kogutki od blu gowy. Tak si mwio na
proszki, ale tylko od blu gowy. Kogutki. Prawie wszystko mieli, co si mogo w
domu przyda. Gospodynie ich wyczekiway. Do miasta na jarmarki rzadko si
jedzio, tylko wtedy, gdy wicej si uszykowao do sprzedania. A taki sabadyl
by zawsze potrzebny. Niemal jak wicona woda.
Wraz z partyzantami to ju zawsze si pojawiay, kiedy tylko przyszli.
Jeszcze nie umieli si iska. Nie wszyscy, niektrym matka, babka musiay
pokazywa, jak si iska. Bo apali i wyrzucali. Nie mia pan nigdy wszy? To
powiem panu, kto nie mia wszy, nie moe by z tego wiata. Wojna za wojn, a
pan nie mia wszy, dziwne. Tak w ogle mwi, nie do pana. Na tym wiecie
musi si mie cho raz wszy i musi si umie iska. Dziadek to nawet si
dziwi, jak oni walcz, skoro wszw iska nie umiej. Pierwsza powinno
onierza, mwi, to radzi sobie z wszami, potem z godem, potem z domem,
ktry si zostawio, wtedy dopiero onierz nadaje si do zabijania czy onierzy,
czy cywilw. Nie przeszkadzao to jednak dziadkowi siedzie z nimi i patrze,
jak si iskaj. Jeszcze im podpowiada, o, tam wsza, tam druga. Nic dziwnego,
e potem przynosi te wszy do domu.
Potem si kpali, golili, strzygli, myli gowy, przepierali, opatrywali, a
stawali si zupenie niepodobni do tych, ktrzy przyszli. Przychodzili starzy, i
stawali si modzi. Niektrzy nieomal jeszcze dzieci. Trudno byo nieraz
uwierzy, e ten czy tamten to ten sam. Przychodzili, to ledwo nogami
powczyli, a potem taczy si im chciao.
Nagle nieg u gry zachrzci, zaskrzypiay drzwiczki i smuga wiata
wpada a na dno. Nie byo mnie w niej wida, bo, jak powiedziaem,
siedziaem pod bokiem na grbie kartofi. Usyszaem tylko gos dziewczcy,
piskliwy:
Hej! Jest tam kto?!
W pierwszej chwili pomylaem, czyby Jagoda, Leonka? Te miay
dziewczce gosy.
Hej! Jest tam kto?!
I dopiero poznaem, e to adna z nich. Pewnie po tym niegu, ktry
wybieraem do picia sprzed drzwiczek, domylili si, e kto jest w dole. Zesza
chyba jeden schodek niej, ten gos jej sta si dononiejszy, chocia dalej
dziewczcy, z lekka nawet jakby zatrwoony:
Jest tam kto?! Niech si odezwie!
Nie wyszedem, sowo panu daj. Wtem stao si co, co trudno byoby
przewidzie. Ta grba kartofi, na ktrej siedziaem, z hurgotem osuna si, a
ja wraz z ni. Jakie tam przeznaczenie. Po prostu podbierao si i podbierao, i
kiedy musiaa si osun. Wystarczyo, e by jeden kartofel za duo
podebrany. I nie wytrzymaa. Daje jedynie do mylenia to, dlaczego w tej, nie w
innej chwili. Konar sam z siebie si oberwie, gdy kto akurat przechodzi, i co,
przeznaczenie? Usyszaem w grze jej krzyk:
O, Boe! Wyskoczya na zewntrz i zacza woa: Tu kto ywy jest!
Tu kto ywy jest!
I nie byo rady, musiaem okaza si ywy. Usysze nad sob nieomal
anielski gos, gdy wydaje si, e ju nie ma wiata, nie ma pana na nim, to
jakby ten gos powoywa i wiat, i pana do ycia. Co miaem wic robi,
odkrzykn, e mnie nie ma? Zaczem si gramoli w gr ku niej, wiato mi
oczy zalewao, tak e najpierw zobaczyem opask z czerwonym krzyem na jej
rkawie, zanim j ca po chwili zobaczyem. Nagle si zdziwia:
Boe, to ty dziecko jeszcze jeste?
Powiem panu, dotkna mnie tym dzieckiem do ywego. Pomylaem,
gwniara. I okazao si, e miaem racj. Modziutka bya, janiuteka, chocia
w wojskowym paszczu, w furaerce moga wydawa si duo starsza, ni bya.
Tym bardziej e paszcz by duo za duy na ni, a rkawy miaa, o, z tyle
podwinite, furaerka te pewnie byaby za dua, gdyby nie wosy. Gos jedynie
wskazywa, ile moe mie lat. Jak pan wie, wygld moe myli, gos nigdy. Tym
bardziej w mundurze. W mundurze najmodszy onierz wydaje si zawsze
duo starszy, ni jest. Nawet dzieci w mundurach wygldaj jakby adn
spraw byo dla nich zabija, mordowa, pali. Niezalenie zreszt od
munduru, kiedy ma si tyle lat, co ja wtedy miaem, nawet o te kilka lat kto
starszy wydaje si omal stary. Potem to si zmienia, lata do lat si zbliaj, a
im bliej mierci, wszystko si wyrwnuje. Zwaszcza e nie wedug lat mier
nas sobie wybiera. Nie powiedziabym, na chybi traf. Jest w tym mdro
mierci.
Sanitariuszk bya, jak wskazywaa ta opaska na jej rkawie, z
czerwonym krzyem. A gdy wyszedem ju z tego dou, zobaczyem, e ma
jeszcze torb przewieszon przez rami, te ze znaczkiem czerwonego krzya.
Za cika ta torba dla niej bya, bo a si jej rami uginao. Ca aptek w niej
nosia. Zreszt nie tylko z torb byo jej za ciko. Sama jedna na cay oddzia,
wyobraa pan sobie. Nigdy si nie skarya, ale nietrudno byo si domyle, e
to wszystko jest ponad jej siy. Wci praa bandae, opatrywaa rany, wci
jakie piguki podawaa na ble, na gorczki, ocieraa poty, obmywaa z krwi, z
brudu, nieraz od stp do gw, gdy ktry nie mia siy sam wsta, i wci j tu
woali, tam woali w dzie, w nocy.
Nawet dzisiaj gdy o niej myl, nie chce mi si wierzy, e mona mie tak
niewiele lat i bez adnej ulgi, ktra przecie kademu si naley, gdy ma si
tyle lat, co ona miaa. Nie powiem panu, ile miaa, nigdy o swoich latach nie
wspomniaa, moe si wstydzia, ale znosia to wszystko, jakby bya duo, duo
starsza.
W skrytoci ducha nawet pragnem, aby bya duo, duo starsza. Nie
dlatego, jak pan myli. Tylko do pewnego wieku tak si pragnie, potem to
pragnienie zaczyna si odwraca. Sdzi pan, e odtd stajemy si gorsi? Nie
zgodzibym si z panem. Gorsi ju jestemy w piaskownicach.
Bawi si pan jako dziecko w piaskownicy? Ja te nie. Po co na wsi by
kto robi dla dzieci piaskownic? Piasku byo wszdzie peno. Gdzie tylko
Rutka wpadaa w zakola, tam jeden brzeg by piaszczysty. Mg si pan tarza
w piasku, obsypywa piaskiem, budowa z piasku, co tylko pan chcia. I nie
tylko nad Rutk. Na wsi zreszt nie cignie tak do piasku jak w miecie. Pola,
ki, las, ze wszystkich stron otwarte, otwarte nad panem, otwarte w gb, kto
by si tam bawi w piasku. Wszdzie mona si byo bawi. Tak jak i mieszka,
mieszkao si wszdzie. Niepotrzebne byy due domy, nikt nie musia si
rozdziela. Mieszkao si i na podwrzach, i w stodoach, w chlewach, w
sadach, w polach, na kach, pod niebem, nad Rutk. Cay wiat by domem, a
dom suy jedynie, eby si mogli wszyscy po caym dniu znw razem znale.
To kady chcia jak najbliej drugiego. W niektrych domach nie byo nawet
pokoju, tylko jedna izba, wtedy byo ju najbliej. Dopiero w ciasnocie mona
tak naprawd poczu, e si jest razem. Kto by wic robi dla dzieci
piaskownice, kiedy i dzieci chciay si czu razem ze wszystkimi. Gdyby
przyszo komu do gowy wybudowa tak piaskownic, jak w miastach si
widzi, myli pan, eby jakie dziecko chciao si w niej bawi? Choby je
przywizali na acuchu, zerwaoby si. A w piaskownicy zagniedziyby si
kury, gsi, kaczki, te si lubi w piasku tarza, napaprayby, o, i byoby po
piaskownicy.
Za granic napatrzyem si na piaskownice. Gdziekolwiek mieszkaem,
wszdzie znajdoway si wrd domw piaskownice dla dzieci. Lubi dzieci,
mwiem panu, to gdy miaem troch czasu, siadaem sobie na aweczce w
pobliu takiej piaskownicy, midzy nianiami, mamami, babciami. I powiem
panu, gdy tak patrzyem na te bawice si w piaskownicy dzieci, nawiedzao
mnie czasem wzruszenie, ale czasem i lk.
O, piaskownica to ju wiat, niech pan mi wierzy. Par metrw na par, a
wiat, ludzko, przysze wojny. Buzie mie, rumiane, wydawaoby si,
niewinne, a ju mgby pan wskaza, ktre by ktre w piasku zagrzebao, a
ktre by si przed ktrym w tym piasku schowao. Ktremu tej piaskownicy
bdzie kiedy za mao, a ktre si w niej kiedy zgubi. Czyby winna bya
piaskownica? Niektrzy tak myl. Ale gdy si nad tym zastanawiam, czasem
mi si wydaje, jakbymy wszyscy byli wygnacami z piaskownicy, niezalenie
od wieku. Ja rwnie, jakkolwiek nigdy nie bawiem si w piaskownicy.
A wie pan, naturalnie spotykaem za granic piaskownice z kolorowym
piaskiem. Zielonkawym, niebieskawym, rowym. Myl, e farbowany.
Gdzieby piasek by w takich kolorach. Tylko czy od kolorowego piasku
moemy sta si inni? To prawda,
e zaleymy od kolorw take. Ale przecie nie wszyscy w rwnym stopniu
od tych samych. A kto od ktrego bardziej, nie wiemy. Jaki kolor w kim
powieje, a jaki w kim jaskrawszy si robi, nie wiemy. I czy te kolory, ktre
widzimy, s te same w nas? A zreszt czy mona mdrzejszy kolor dla piasku
wymyli ni kolor soca, niech pan powie. Dla lici mdrzejszy ni zielony?
Dla nieba ni niebieski? Dla niegu ni biay? Oczywicie, e kolory s mdre.
Nie wiedzia pan? Gdyby nie ten biay nieg wtedy, to przecie...
Jaki kolor najbardziej lubi? Pyta mnie pan, jakby pan by
dziennikarzem. A przecie nie jest pan. To jedno na pewno wiem. Nawet nie
wyglda pan na dziennikarza. Jaki kolor? No, nie wiem. Zaskoczy mnie pan.
Nie mam ulubionego kolom. I czyby to cokolwiek znaczyo, gdybym powiedzia
na przykad zielony? Bo jaki to jest zielony? Kade drzewo w lesie, kady
krzak, kady listek, nawet mech s inaczej zielone. I to wszystko przemienia si
i w panu w jeszcze inn zielono. Czy mona wic powiedzie, e co jest
zielone? Zielone to nieskoczono. Kady kolor nieskoczono.
Gdy patrzyem przez t szpar w drzwiczkach, zdumiewao mnie, jak
jedna biao przemienia si w inn biao, po chwili w inn i nigdy ju do
poprzedniej nie wraca. Jakby fale biaoci napyway na ten biay nieg. To
jaki, wedug pana, byby kolor biay? Bawi si pan ze mn. Chciaby mnie pan
cae ycie widzie w piaskownicy. Te bym wola. Tylko e aden kolor nie jest
raz na zawsze. Kolor to ruch, jak wszystko.
Za granic odwiedzaem czasem galerie, muzea. Te pan odwiedza? To
musia pan zauway, e u kadego malarza najtrudniejszym kolorem jest
ciao kobiety. Nawet u tego samego na tym i na tym obrazie. Nie chodzi mi o to,
e kolor si zmienia, tyj-
ko jakby bezradno wobec tego koloru si ujawniaa. Czy mona zatem
powiedzie, e ciao kobiety ma taki czy taki kolor? Skoro ten kolor moe
zalee, dajmy na to, od zwtpienia malarza w siebie? Czy od jego lku,
cierpienia, rozpaczy. Tak, take podania. Patrzc na te obrazy, miaem nieraz
wraenie, jakby wszystkie te kolory nie byy w stanie czemu sprosta. Nie, nie
modelowi, jak pan myli. Czemu? To musi pan ju sam sobie dopowiedzie,
jeli mia pan kobiety.
Siostra wcale si mnie nie wstydzia, kpaa si przy mnie nago. Siostra,
tak wszyscy na ni mwili i ja mwiem. To byo zreszt pierwsze sowo, ktre
wymwiem. Siostra. Bo dugo, dugo nie mwiem. Zwyczajnie nie mwiem.
Jakbym nie umia. Jakbym nie zna sw. Po prostu byem niemow. Ona mnie
zreszt nauczya tego pierwszego sowa. Mw do mnie siostra, powiedziaa. Tak
wszyscy na mnie mwi. No, powiedz siostra. Powiedz, siostra. Sio-stra.
Stawiaa mnie zawsze na stray, kiedy si kpaa.
Ty moesz na mnie patrze mwia. Pilnuj, eby oni mnie nie
podgldali.
Gdziekolwiek by jaki strumyk, ruczaj, rdeko, zawsze si kpaa.
Zatrzymywalimy si zreszt tylko tam, gdzie bya woda. Trzeba byo przecie
co pi, w czym si umy i do przeprania byo zawsze sporo. Chociaby
bandae. Pomagaem jej we wszystkim. Co miaa do uprania, zanosiem do
wody, potem na gaziach rozwieszaem. Nie mwiem, ale rozumiaem, co do
mnie mwia, ona, inni. Czy opatrywaa ktrego rannego, zawsze co
potrzymaem, z torby wyjem, uciem, pomogem jej zawiza. Musiaa
ktrego obmy, bo lea jak zewok, to mu gow podtrzymaem czy na bok
trzeba byo go przekrci, to bok. Buty mu zdejmowaem, bo i nogi mu zawsze
obmya, mimo e nie by ranny w nogi, ale mwia, e z czystymi nogami lej
mu bdzie. Nie ma pan pojcia, jak mieli nogi schodzone, cae w bblach,
obtarciach, strupach, do krwi nieraz starte, zaropiae.
Razu jednego traflimy w lesie na jeziorko, nawet spore. Wtedy ju na
duej zatrzymalimy si. Mwili, e tu jeszcze stopa ludzka nie stana, to nas
nikt nie znajdzie. Rzeczywicie nawet po drzewach byo wida, ze staroci same
si waliy. A grzybw, jeyn, poziomek, jagd, tylko zbiera. Ptakw, mwi
panu, zatrzsienie. I jakie pan chcia. Od witu las rozbrzmiewa piewem. Po
jeziorku pyway kurki wodne, kaczki, abdzie. Miejsce wymarzone, eby
wypocz po tym cigym chodzeniu, wyspa si nareszcie, wyliza z ran, a
nawet na ten czas o wojnie zapomnie. Prawd mwic, nie wiedziaem, czy
dalej trwa, czy moe ju si skoczya. Nikt nic nie mwi. Wci krylimy po
lasach, wsie omijalimy. Raz, pamitam, przez tory kolejowe przechodzilimy,
raz przez jaki most, a raz we mynie bylimy, noc. Widziaem tylko, e pene
worki czego wynosz i kad na furmank. Kazali mi usi na tych workach.
I oni szli, a ja jechaem. W kocu usnem i kiedy kto mnie zdj z tych
workw, to ju bylimy w lesie. Raz znw w jakim dworze bylimy, ale tylko w
parku. Wynieli nam co do jedzenia, zjedlimy i ruszylimy dalej.
Mnie zawsze siostra za rk prowadzia. I pytaa si co troch, czy nie
jestem zmczony. Czasem ktry mnie wzi na barana i ponis troch. Zim
wykopywali ziemianki, w tych ziemiankach mieszkalimy, tak e wojna moga
si ju skoczy. W domu wci si mwio, e na Boe Narodzenie si skoczy
albo na Wielkanoc. Tu nikt nic nie mwi. W kadym razie przy mnie. Gdy o
czym rozmawiali, a zbliaem si, milkli. Kiedy mnie nie zauwayli, wieczr
by, siedziao ich kilku przy ognisku i udao mi si jedynie usysze, a do
zwyciskiego koca. Bybym moe wicej usysza, tylko e nadepnem na
such gazk i umilkli.
Prawd mwic, nie zaleao mi na tym, eby si skoczya. Dobrze mi z
nimi byo. Siostra bya dla mnie jak prawdziwa siostra, przywizaem si do
niej, nie wyobraaem sobie, e moglibymy si rozsta. Mogem si tego czy
owego domyle, ale nie chciaem si domyla. Zdarzao si na przykad, e
kilku czy kilkunastu zrywao si nagle, brali bro i gdzie szli. Wracali nad
ranem czy na drug noc, kiedy jeszcze spaem. Gdzie byli, nie wiem. Jak
miaem si zapyta, kiedy nie mwiem? Zawsze si lepiej jado po takiej ich
wyprawie. By chleb i sonina, czasem kawaek misa w zupie. I zupa nie cigle
ta sama, jakby ze wszystkiego, tylko na przykad grochwka. Grochwka, to a
wszyscy rce zacierali. Lepiej si te jado, gdy we wnyki czy sida udao im si
co zapa. Strzela byo zakazane. A tak, to si przewanie kasz jaglan
jado. Wie pan, co to kasza jaglana? Z prosa. Nie wie pan, co to proso? To nie
bd ju panu tumaczy, bo odtamtd nie znosz kaszy jaglanej. Skd mieli t
kasz, nie wiem. Tak jak nie wiem, gdzie si wyprawiali, gdy brali z sob bro.
Raz mi z takiej wyprawy przynieli pudo landrynek, raz pik, to znw
kiedy warcaby i jeden z nich nauczy mnie gra. Potem zawsze z nim graem.
A kiedy ksik. Banie Andersena. Zna pan? Powiedzieli, e jeli zaczn
czyta, to moe zaczn i mwi. Ale przecie nie po te landrynki, pik, warcaby
czy Banie zabierali z sob bro. Prbowaem w mylach czyta, bo ustami nic
mi nie szo. Przebrnem ledwo stron, a namozoliem si, e wolabym ju
fasol uska. Chocia, jak panu wspominaem, nie znosiem uskania fasoli.
Po prostu nie umiaem czyta, jakkolwiek w szkole najlepiej ze wszystkich
czytaem. Prawie pynnie czytaem. Lubiem czyta. W domu wieczorami nieraz
na gos wszystkim czytaem. Jagoda, Leonka starsze ode mnie, jedna dwie
klasy wyej, druga trzy, a gorzej ode mnie czytay. Siostra raz zauwaya, e si
mcz.
Daj, ja ci bd czyta powiedziaa.
I odtamtd, nie co dzie, bo nie co dzie miaa za dnia czas, a wieczorami
nie wiecio si, czytaa mi. Przynajmniej t stron, dwie. Chocia nieraz oczy
kleiy jej si ze zmczenia. Czasem ten czy tamten si do nas przyczy,
czasem kilku. Stare konie, a suchali bani, wyobraa pan sobie. I to byli
partyzanci.
Zawsze zakadaa zasuszonym liciem w miejscu, gdzie przerwaa. Potem
tego licia ju nie wyrzucaa, bo mwia, e al jej takiego piknego licia
wyrzuci. I zakadaa nowym w miejscu, gdzie znw przerwaa. Zbieraem te
licie, wyszukujc najadniejsze. Nieraz kawaek lasu zszedem. A potem oboje
z tych najadniejszych przeze mnie zebranych wybieralimy najadniejszy.
Tym zaoymy, chcesz?
I ja zawsze tym chciaem.
Gdzie ty takie pikne licie znajdujesz? dziwia si za kadym razem.
Powiem panu, dla tego jej zdziwienia gotw bybym na drzewa si
wspina, nie tylko pod drzewami wrd opadych szuka. Dby, buki, klony,
wizy, jawory, rne drzewa rosy. Ca prawie ksik tymi limi zaoya.
Zostao nam jeszcze kilka bani do przeczytania, ale ju nie zdya. Przynios
potem ksik, poka panu ktrych. W pokoju mam. Niech si pan nie
obawia, nie bd panu czyta. Ktre nieprzeczytane, niech ju tak zostan. Nie,
tamta limi zaoona zgina. T sam kupiem.
Zaszedem raz po nuty do sklepu, mieli te ksiki. Kupiem ju nuty i
tak od niechcenia rozgldam si po pkach z ksikami. Nagle widz
Andersen, Banie. Serce mi mocniej zabio. Kupiem, przyniosem do domu,
pooyem na nocnej szafce przy ku. Mieszkaem sam, ona mnie niedawno
odesza. Zawsze przed zaniciem czytaem. Zmczony, niezmczony, zawsze
musiaem cho t stron, dwie przeczyta. Ju po tej jednej stronie czuem, jak
spokj na mnie spywa i wszystko wraca na swoje miejsce, a po kilku,
kilkunastu oczy zaczynay dawa zna, e wkrtce si zamkn. Nie musiaem
proszku bra. Ale reszty tych bani, ktrych mi nie przeczytaa, nie mogem
jako przeczyta.
Teraz niby czasu mam duo wicej, jak to po sezonie. Spa nie musz, bo
i wstawa rano wyspany nie musz, a te nigdy po te banie nie signem.
Czytam, owszem, ale ju nie tyle. Ju mnie nawet ksiki nie s w stanie
zmusi do spania. Poza tym wydaje mi si, e ju mi ksiki nie pomog
zrozumie tego, co chciabym jeszcze na koniec zrozumie.
Przy elektryfkacji wsi kiedy pracowaem, w jednym domu, gdzie
zakadalimy instalacj, patrz kiedy, le na oknie Banie Andersena. Pytam
si gospodarza, czy mgbym poyczy. A on:
Wecie sobie. Nam niepotrzebna. To chopaka naszego. Zabio go. Wlaz
na min.
Przyniosem na kwater, w czterech mieszkalimy, i wieczorem w ku
miaem zamiar poczyta. Zobaczy to jeden, z ssiedniego ka, i zacz si
mia:
Co ty, banie czytasz?
A drugi z drugiego ka:
Tobie to by si dziewucha przydaa. I to taka, co i tu, i tu, i wag ma.
I zawstydziem si, wycignem walizk spod ka i schowaem pod
koszul, skarpetki, inne rzeczy, na samo dno. Potem na budow przeszedem,
ale ju nigdy nie signem do walizki, eby wyj i przeczyta. W kocu daem
jednemu dla dziecka w prezencie. Jecha na niedziel do domu i martwi si, e
nic swojemu chopakowi nie kupi. Spytaem:
A ile ma lat? I wycignem te Banie. We mu. W sam raz na jego
wiek. Tyle samo miaem.
Ale dlaczego siostra si mnie nie wstydzia, nie wiem? Czy e nie
mwiem? Czy z innego powodu?
Raz tak pilnowaem, eby jej nie podgldali, i staem tyem do jeziorka, a
ona nad brzegiem si rozbieraa. Nagle woa:
Odwr si! Wstydzisz si mnie?! Chod no tutaj! Kiedy si ostatni raz
kpa? Nie wiedziaem, jak jej powiedzie, e niedawno si kpaem. Pewnie
dawno powiedziaa. Wszyscy tu brud lubicie. Rozbieraj si. Wykpiesz si
razem ze mn. Staem jak zamurowany. Co tak na mnie patrzysz? Nie
napatrzye si jeszcze? Uciekem oczami w bok. Nie stj. Rozbieraj si. Daj,
pomog ci. Sam bym chyba guzika nie da rady odpi przy koszuli.
Wyprostuj gow. Daj tu rk. Unie nog. Patrz sobie, patrz. W twoim wieku
co ty wiesz. O, woskw nawet jeszcze nie masz. Co, pry ci si ju? Ale to
jeszcze, to jeszcze. Moe nie bdziemy ju yli. W kadym razie ja na pewno.
No, skacz za mn.
I skoczya do wody. Jakby jaka kolorowa smuga, tak j zapamitaem.
Wszystkie kolory w niej byy. Na adnym obrazie ju nigdy jej nie odnalazem.
Twarz mi si jej zamazaa, a t smug jej ciaa wci widz.
No, skacz! krzykna, wynurzajc si z wody. Popyniemy na tamten
brzeg! Nie bj si, bd pyna przy tobie!
Nie baem si, umiaem nie najgorzej pywa. Rutk nieraz pynem i
pynem, z biegiem, pod prd. Tu przy mnie pyna, a gdy podpynlimy
pod tamten brzeg, spytaa:
Zmczye si? Wyjdmy, sidziemy na troch.
Wyszlimy, siedlimy na brzegu i patrzylimy na to jeziorko z tamtej
strony.
To jeziorko jest jeszcze pikniejsze z tego brzegu powiedziaa. Pikna
byaby i mier w nim. Zamylia si, a po chwili znw powiedziaa: Spjrz
na mnie. Nie uciekaj wzrokiem. Chc, eby mnie zapamita. Zapamitasz
mnie? Powiedz, e mnie zapamitasz. Ty na pewno przeyjesz. Bo my...
urwaa. Spojrzaem na ni. Mylaem, e mi si wydaje, ale nie, po jej po-
liczkach pyny zy. Nie pacz zaprzeczya, chocia nic nie powiedziaem.
Wyszlimy tylko z wody i mamy mokre twarze. Ty te, mogabym powiedzie, e
paczesz.
Ale ja wanie pakaem. Nie po wierzchu. Czuem co takiego, jakby z
drugiej strony moich oczu zy do wewntrz mnie spyway. Dowiadczy pan
moe takiego paczu? Ja tylko ten jeden raz, wtedy. I po raz pierwszy, odkd
mnie w tym dole znalaza, poczuem w ustach sowa.
Ja... powiedziaem. Zaciem si. Potem: zawsze... potem: siostr...
Nie daa mi dokoczy. Wybuchna radoci:
Ty mwisz! Ty mwisz! Otara zy z policzkw. Pyniemy z powrotem!
Powiemy wszystkim, e mwisz!
Co chciaem wtedy powiedzie? Nie pamitam. Moe nic wanego. Ale dla
mnie to byy najwaniejsze sowa w moim yciu, jakie chciaem powiedzie, a
ktrych nie powiedziaem. Tak zastanowi si, to ile takich niewypowiedzia-
nych sw przepado na zawsze. A moe waniejsze byy od tych wszystkich
wypowiedzianych. Nie sdzi pan?
Nie mogem zrozumie tylko jednego, dlaczego nie chciaa si przyzna, e
pacze. A pakaa, mgbym przysic, e pakaa. W tym wieku moe si i wielu
rzeczy nie rozumie, za to czuje si gbiej, niby si rozumiao. Nie mwic, e
widzi si wszystko, widzi na przestrza. ycia nie da si przed nikim zasoni, a
tym bardziej przed dzieckiem. Nie ma takiej kurtyny, eby mona zasoni.
Dziecko nawet przez kurtyn widzi. Czasem sobie myl, czy to nie dzieci s
naszym sumieniem. Potem coraz mniej si widzi. wiat ju nie chce si tak w
oczach odbija. A dziecko nie musi nawet patrze. wiat mu sam si pod
powieki wciska. wiat jest jeszcze wtedy przezroczysty. Niestety, wyrasta si z
tego. Dzisiaj trudno mi uwierzy, e byem kiedy i ja dzieckiem. Pasem krowy,
ale jaki to dowd. Przedtem pasem gsi. Potem gsi przej po mnie dziadek,
a ja po dziadku krowy. I wyobraaem sobie, e ju tak bdziemy si z
dziadkiem cigle zmienia. Dziadek znw przejmie po mnie krowy, a ja znw po
dziadku gsi. Potem znw dziadek gsi, ja krowy. I tak od krw do gsi, od gsi
do krw bdzie zawsze. Byem wicie przekonany, e dziadek by od pocztku
zawsze dziadkiem, to i ja bd zawsze dzieckiem.
Jakkolwiek wedug mnie, gsi trudniej pa, powiem panu. Zmieszaj si
paskie z czyimi, wszystko to biae, i rozpoznaj potem ktre twoje, nie twoje.
Nie mwic, e i pobij si nieraz, pokrwawi, wczepi si jedna w drug, e nie
mona ich rozerwa, zwaszcza gsiory.
U nas chowao si duo gsi, z przeznaczeniem na pierzyny, poduszki dla
Jagody, Leonki, kiedy bd za m wychodziy. Do tego matka chciaa, eby
miay puchowe, a na to trzeba gsi a gsi. I nie jeden rok skuba, nie dwa. Na
tak pierzyn puchu duo idzie, a na gsi nie ma tak duo.
Tak e wolaem ju krowy pa. Tylko nie wiem, czy pan wie, co to jest
pastwisko? Tak, ki przeznaczone do pasienia krw. Tylko e to nie wszystko.
eby dugo nie mwi, powiem panu jedno. Matka nieraz rce nade mn
zaamywaa:
Takie bye dobre dziecko, kiedy gsi pas.
Przez pastwisko wchodzio si od razu w doroso. Kto skoczy
pastwisko, choby mu mwili, e jest jeszcze dzieckiem, nie by dzieckiem. A
siostra traktowaa mnie cay czas jak dziecko. Od pierwszego zdziwienia wtedy,
gdy z dou wyszedem. Boe, to ty dziecko jeszcze jeste?! I tak ju do koca.
Moe dlatego pozwalaa mi na siebie patrze, kiedy si kpaa, a wszystkich
innych baa si? Nie wiem, tego wanie nie mog zrozumie, zwaszcza po tym,
co si ktrej nocy stao. No, wic staem i pilnowaem, eby jej nie podgldali.
O, tak, prawie wszyscy. Zauway ktry, e idzie do jeziora, od razu
gdzie tam bokiem podkrada si za ni, przyczaja za krzakiem, za drzewem
czy nawet na drzewo wychodzi, jeli stao tu nad brzegiem. Czasem i ranni
zwlekali si i czogali nad jeziorko. Niektrzy si poszyli, gdy zobaczyli, e stoj
na stray. Ale nie wszyscy. Niejeden za nic sobie mia, e stoj. Niejeden mnie
zwymyla. Czy kaza mi gb na kdk i siedzie cicho. A by taki jeden, mia
lornetk, to kad si nawet tu przy mnie, przy krzaku czy przy drzewie, a ja
byem dla niego powietrzem. Poruszyem si, to mwi, cicho, bo zastrzel.
Wielkie byo chopisko, a zy w oczach, jakby nawet siebie nie lubi. To dla
takiego zastrzeli kogo, kromk chleba zje. Strasznie si go baem. Staem
wic jak sup, gdy on przychodzi podglda.
Raz tak kaza mi sta i ani mru-mru, a ona tam, na brzegu rozebrana,
jakby nie miaa zamiaru wchodzi do wody, tylko wystawia si ku socu.
Pooy si, przystawi lornetk do oczu i patrzy, patrzy, serce mi tak bio, jak
mi jeszcze nigdy nie bito, wtem waln pici w ziemi, przytuli gow do tej
ziemi i jkn:
Chryste Panie. Chryste Panie. Odwrci si twarz ku grze. Znale
si tak midzy jej nogami. Wiedziaby czowiek, za co walczy. Przetar oczy po
tej lornetce. I tak nas wszystkich wybij, co by jej szkodzio. Wycign ku
mnie t lornetk. Chcesz popatrzy? Wzruszyem ramionami. A to moe i
lepiej.
I tak si zoyo, e w kilka dni potem, w rodku nocy zbirka w
dwuszeregu, odlicz, wszyscy pod broni i gdzie pomaszerowali. Z nimi siostra.
Zostali ranni, warty i ja. Tamci wrcili a dopiero na trzeci dzie nad ranem.
Wygldali jak zgonione wilki. Kilku rannych, dwch nieli na noszach
uplecionych z gazi. A ten, ktrego si tak baem, nis siostr na rkach. Nie
ya. Sam by ranny w gow, wosy mia krwi pozlepiane, krew spywaa mu
za konierz. Nie chcia jej przez drog nikomu odda. Chcieli zrobi nosze i
nie siostr na noszach, nie odda. Zgino jeszcze czterech, ale tamci zostali.
On tylko rzuci si pod kule i zabra siostr. Wtedy zosta ranny. Siostra
zgina, gdy opatrywaa ktrego z tych zabitych. Niepotrzebnie. Bo tamten
zdy tylko oczy otworzy i powiedzia, niepotrzebnie, siostro. I nie y. Kto
sysza? Pyta pan, jakby pan nie wiedzia, e zawsze kto usyszy. Nie ma
sytuacji, eby nie znalaz si kto, kto usyszy.
Powiem panu, przeczuwaa, e zginie. Czy moe tylko nie chciaa y?
Kiedy pomogem jej zanie pranie do jeziorka. Duo tego byo. Co upraa,
wypukaa, rozwieszaem na gaziach. Dzie by, jakich mao. Niebo
niebieciuckie, bez najmniejszej chmurki. Kwity lipy, mid byo czu w
powietrzu, brzczay pszczoy, gorco tao, pogoda wymarzona do prania,
suszenia. Nagle zostawia szmaty, siada sobie przy brzegu, podkulia nogi pod
brod, obja si rkami, patrzya, patrzya w to jeziorko.
Tak mi si nie chce dzisiaj pra powiedziaa. Najchtniej bym si na
tym jeziorku pooya, wiesz. I leaabym tak. Jak mylisz, utonabym?
Zerwaa si, zacza si rozbiera.
Pjd, si wykpi. A ty popilnuj. O, tam sta.
I skoczya do wody. Patrzyem, jak pynie, a strach mnie a w gardle
zacz dusi, e za chwil pooy si na wodzie i nie zrobi ju adnego ruchu.
Na szczcie popywaa troch i wrcia. Ubraa si.
No, a teraz bierz si, siostro, za pranie skarcia si. I midzy jedn
szmat a drug, gdy mi podawaa, ebym rozwiesi, powiedziaa: Wiesz co,
przeniesiesz si do mnie mieszka, chcesz? Boe, czy tu si mieszka, w tych
szaasach, norach? A gdy nastpn szmat braem od niej, eby rozwiesi:
A nie dobiera si ju ktry do ciebie? Nie zrozumiaem, o co jej chodzi. No,
co tak patrzysz? Dlatego bdziesz ze mn mieszka. Szkoda, e wczeniej o tym
nie pomylaam. Moe i ja si bd moga wyspa. Tak samo nie
zrozumiaem, dlaczego nie moe si wyspa.
Naznosia ciki, zrobia mi posanie naprzeciwko swojego. Swoje
musiaa troch cieni, eby i moje si zmiecio. Z tej ciki wybraa
wszystkie szyszki, odzie, patyki, nakada na to suchej trawy, eby mikko
mia, powiedziaa, a na to pooya jakie achy. Czasem, gdy noc bya
chodniejsza, pytaa si, czy nie zimno mi, i na koc, ktrym si nakrywaem,
kada jeszcze swj paszcz. Nie spao mi si jednak lepiej u niej. Mimo e nikt
nie chrapa, nie pali papierosw, nie kl, nie krzycza przez sen. Spaa
cichutko, e nieraz jej w ogle nie syszaem. Tylko e ta cisza bya trudna dla
mnie do zniesienia. Wanie ta cisza mnie nieraz po kilka razy w nocy budzia.
Zrywaem si, nasuchujc z lkiem, czy pi. Gdy nie usyszaem jej oddechu,
podnosiem si z posania i nadstawiaem ucho na ni. I chocia uspokojony,
e pi, nie mogem czsto potem zasn.
Ktrej nocy, nie wiem czemu, zbudziem si przeraony, podniosem si i
dotknem delikatnie jej czoa, czy ciepe. Zerwaa si rwnie przeraona:
Ach, to ty. Boe, jak si zlkam. Nie dotykaj mnie nigdy, kiedy pi.
Pamitaj, nie dotykaj.
Chciaem tylko...
Wiem powiedziaa. Po si, pij.
Bywao, e i ona podnosia si z posania i wstrzymujc oddech,
nasuchiwaa, czy ja pi. A przekonana, e pi, chocia udawaem, braa
paszcz, jeli mnie nim nie nakrya, i gdzie wychodzia. Najprzerniejsze
myli tuky mi si wtedy po gowie i czekaem na ni, dopki nie wrci. A gdy
wrcia, czasem udawaem, e si dopiero zbudziem.
Zbudziam ci? Przepraszam. Poszam si wykpa. W nocy
przynajmniej nikt nie podglda usprawiedliwiaa si. Woda taka ciepa.
Ksiyc w peni. Jeszcze pikniejsze to jeziorko ni za dnia.
I tak za kadym razem byo. Tote postanowiem sobie, e ju nie bd si
wicej budzi, gdy wrci. Ale kiedy wrcia, udaem, e pi, pooya si,
nagle sysz, e pacze.
Wiem, e nie pisz powiedziaa. Ju nie wytrzymuj. Tacy biedni s.
Ale ju nie wytrzymuj.
11
Zamyli si pan, tak? I nad czym, jeli wolno spyta? Prawda, jest si
nad czym zamyli. I nie musi by zaraz powd. Tak w ogle jest nad czym. Za
granic widziaem kiedy rzeb. Zamylony. Widzia pan? No, wanie.
Stanem przed ni i zaczem si zastanawia. Bybym j najchtniej spyta,
nad czym si tak zamylia. Ale jak spyta rzeb? Gdyby czowiek chcia si
tak nad sob zamyli, te staby si pewnie rzeb. Tylko w takim razie niech
pan powie, czyby tylko rzeby, obrazy, ksiki, muzyka byy w stanie nad
nami si zamyli, a my sami ju nie?
O nic mi nie chodzi. Tak si pana spytaem, jakbym tej rzeby pyta.
Wiem przecie, e jak ona, i pan mi nie odpowie. Czowiek tak czasem o co
spyta, ale nie oczekuje odpowiedzi. S przecie pytania, zgodzi si pan, ktre
same sobie wystarcz. Zwaszcza e adna odpowied i tak by ich nie
zadowolia. I, wedug mnie, wcale to nie zaley od tego, o co si pytamy. Tylko
kto kogo. Nawet gdy sami siebie pytamy, zawsze jest, kto kogo. To moe jedynie
tak si wydawa, e ten, kto pyta, ten sobie i odpowiada. Jeli si jednak nad
tym zastanowi, zawsze kto inny pyta, a kto inny odpowiada. Czy nie
odpowiada, bo moe si, dajmy na to, zamyli. Kade pytanie wybiera sobie w
nas kogo odpowiedniego. I nawet najbahsze pytanie kogo innego. A nie tylko
tego, ktry ma na nie odpowiedzie, take tego, ktry ma je zada. I za kadym
pytaniem i ten, i ten bdzie to kto inny. Jest w nas przecie i dziecko, i starzec,
i modzieniec, i kto, kto umrze, i kto wtpi, i kto ma nadziej, i kto nie ma ju
adnej. I tak dalej, i tak dalej.
Gdyby byo inaczej, nikt nie musiaby siebie o nic pyta, nie musiaby
sobie na nic odpowiada. Tymczasem nikt nie moe o sobie powiedzie, e to
on, jak by on i bdzie on. Nikt nie moe sam sobie zakreli granic ani
ustanowi siebie jako siebie. Dlatego wci musimy zadawa sobie pytania, raz
przez tego, raz przez tamtego, to znw przez kogo innego, zadawane raz temu,
raz tamtemu, raz komu innemu, mimo e i tak wszystkie pozostan bez
odpowiedzi.
O, uskamy fasol, mona by powiedzie, pan jest, ja jestem, a przecie
czujemy w rkach kadego strka, kade ziarnko, ktre z tego strka
wyuskamy. Mimo to waniejsze jest, jak pan mnie, a ja pana wyobraamy
sobie, jak ja siebie wobec pana sobie wyobraam, a pan siebie wobec mnie. To,
e si widzimy, e uskamy, nie jest niczego dowodem. Za mao byoby,
gdybymy tylko uskali, abymy mogli doznawa tego, e uskamy. Nasze
wzajemne wyobraenia siebie nadaj dopiero wymiar temu, e uskamy. Jak
nadaj wszystkiemu. Nawet powiem panu, wedug mnie, dopiero to, co
wyobraone, jest prawdziwe.
Dlaczego si pan dziwi? W takim razie nie rozumiem, e to do mnie pan
przyszed po fasol. Nie mg pan przecie wiedzie, e sadz fasol. Niewiele,
tyle, co dla siebie, jak mwiem. Wic tym bardziej nie mg si pan
spodziewa, e mam na sprzeda. I o tej porze kto tu mgby do mnie przyj?
Najwyej kto z umarych. Tote i ja nie mogem si pana spodziewa. Zreszt
miaem niedugo ju i spa. Domki bym tylko jeszcze obszed. Tak mniej
wicej si kad. Wczenie, bo i noc robi si teraz wczenie. Z tym e w ku
jeszcze czytam, sucham muzyki, zanim
zasn czy nie zasn, rnie bywa. Zasn, to po godzinie, dwch si budz,
znowu czytam, sucham muzyki, dopki znw nie zasn. A znw si zbudz,
wstaj i obchodz domki. Czasem jednak przyjdzie noc jak dzie, poo si, a
wiem, e nie zasn. Wtedy wstaj i odmalowuj te tabliczki. Wolno mi to idzie,
widzia pan, ale mam nadziej, e zd. Gdybym mia dawniejsze rce, kiedy
jeszcze graem...
Puk, puk do drzwi, a kog to niesie, pomylaem. Do mnie? A to pan i o
fasol pan pyta. Rozumiem, gdyby pan o drog pyta, jak wyjecha std i w
ktrym kierunku. Czy ktry to domek pana Roberta, bo chciaby si pan tam
zatrzyma, no, tobym panu powiedzia, ten tam i gdzie klucz jest. Ale e fasoli
chce pan kupi, przyzna pan, mogo to wzbudzi we mnie podejrzenie. No, a
gdybym tak nie mia? By pan zreszt przekonany, e nie mam. Sdzi pan, e
niedugo zabawi. Niech pan nie zaprzecza. Nawet si zastanawiaem, mam, nie
mam, bo moe wystarczyoby ju tego ycia. Tylko zwrcio moj uwag, e
kogo mi pan przypomina. Jeszcze w tym paszczu, kapeluszu, gdzie musieli-
my si ju spotka, chociaby przypadkiem. Mam, nie mam, mam, nie mam,
grzebaem naprdce w pamici, gdzie, kiedy? Lecz pami jest jak studnia, im
gbiej, tym ciemniej.
A przepraszam, e zapytam, jakby pan okreli, co to jest przypadek?
Dlaczego pytam? Bo kiedy za granic szedem przed poudniem na prb, a z
naprzeciwka, widz, idzie kto troch podobny do pana, gdy tak na pana teraz
patrz. Nie zrwnalimy si jeszcze, brakowao nam kilkunastu krokw do
siebie. Moe nie zwrcibym na niego uwagi, gdy wtem, uchylajc kapelusza,
ukoni mi si. Czy moe ja mu si pierwszy ukoniem, chcc uprzedzi go, bo
dostrzegem, e umiechajc si do mnie, unis rk nad kapelusz, aby go
uchyli. On czy ja, nie ma to zreszt
znaczenia. I tak trzymajc, on swj kapelusz nad swoj gow, ja swj
nad swoj, i umiechajc si do siebie w przekonaniu, e si znamy, minlimy
si.
Zaraz jednak, jak tylko si minlimy, obejrzaem si za nim i zobaczyem,
e i on si za mn oglda. Gdzie mymy si spotkali i kiedy, nie mogem sobie
przypomnie. I on widocznie nie mg sobie przypomnie, bo dlaczego miaby
si oglda za mn, jeliby pamita, gdzie, kiedy. Uszedem kilkanacie
krokw i znw si obejrzaem. Moe pan nie wierzy, ale on rwnie obejrza si
za mn. Pomylaem, podejd, spytam go, skd si znamy. I w tej samej chwili
on podobnie ruszy w moj stron, jak si okazao, z tym samym zamiarem.
Podchodzimy, unosimy znw przed sob kapelusze, lecz, widz, on lekko
zmieszany, a ja zawiedziony, bo obaj widzimy, e si nie znamy.
Przepraszam pana najmocniej powiedziaem. My si chyba nie
znamy?
Rzeczywicie on powiada. Nie przypominam sobie i ja pana.
C, niefortunny przypadek. Zdarza si. Jeszcze raz pana najmocniej
przepraszam. I uchylajc kapelusza, chciaem odej. Lecz zatrzyma mnie.
O, to nie przypadek, drogi panie powiedzia. Nie ma czego takiego
jak przypadek. C to bowiem jest przypadek? To tylko usprawiedliwienie tego,
czego nie jestemy w stanie zrozumie. Nie powinnimy si wic tak rozstawa.
Chodmy przynajmniej na kaw. Zapraszam. Prosz spojrze, nawet stoimy
przed kawiarni. Dobr kaw tu daj. Zachodz tu czasem.
Rzeczywicie kawa bya dobra. Rozmowa nam si jednak nie kleia.
Zwaszcza na pocztku. Ja prawie nie mwiem, bo te o czym miaem mwi z
kim, kogo pomyliem. Tote rozgldaem si po kawiarni, chocia nie byo tak
znw na co patrze. Kawiarnia jak kawiarnia. Nie za dua, ledwie kilkanacie
stolikw, dosy ciemna. Nie lubiem ciemnych kawiarni. Ciemn boazeri do
poowy cian obita, od poowy w gr ciemnozocistymi tapetami wyoona.
Stoliki jak na kawiarni wydaway mi si zbyt masywne. Oparcia u krzese pod
gow prawie sigay, a w ogle krzesa nie byy za wygodne. Podobay mi si je-
dynie kinkiety na cianach i wiecznik u suftu. Kady kinkiet skada si z
dwch postaci kobiet, ktre w wycignitych rkach trzymay lichtarze, a w
nich, jakby nie byo jeszcze elektrycznoci, wiece. I w kadym kinkiecie te
kobiety pochodziy z innych epok. Podobnie wiecznik nie by zelektryfkowany,
tylko wysadzony wiecami i obwieszony bogato rnych ksztatw
krysztakami.
Spostrzeg, e rozgldam si po kawiarni, i zacz mi o niej opowiada.
Prawie nic si tu od jej zaoenia nie zmienio, jak mwi. Wymieni rok, nie
pamitam dokadnie, ale ponad dwa wieki sobie liczya. Te same stoliki,
krzesa, kinkiety, wiecznik, boazeria, take tapety w tych samych kolorach i
wzorach jak ponad dwa wieki temu. No, i podobnie o zmierzchu zapala si
wiece. Nie tylko z opisw to wynika, mwi, s i fotografe, i kilka obrazw jej
wntrza powstao. Jeden z malarzy zgromadzi wszystkie najsawniejsze
postacie, ktre przez ponad dwa wieki tutaj przychodziy, jakby naraz, jednego
dnia i o jednej porze wszyscy zjawili si i zasiedli przy stolikach. Niektre z
nich wymieni z imienia, nazwiska, nie objaniajc mi jednak, kto kim by.
Widocznie uzna, e powinienem wiedzie. Ale nic mi adne wtedy nie mwio.
Przy niektrych si zapala, jakby si sam z nimi tu spotyka, chocia yli
p wieku czy wiek temu, czy wczeniej. I duo o nich wiedzia. Wiedzia czsto,
ktry przy ktrym stoliku zwyk siadywa. I czy sam, czy z kim. Czy pi kaw,
herbat, czy w winie si lubowa, jakim. Jakie ciastka najbardziej lubi czy w
ogle nie jada ciastek.
I take przy naszym stoliku kto siadywa, przy ktrym mymy wanie
siedzieli. Pierwszy raz usyszaem to nazwisko. Pan go zna? To wie pan, czym
si zajmowa. To jedno nazwisko utkwio wtedy mi w pamici z tych wszystkich,
jakie wymieni. I moe wanie dlatego, e jak pan przed chwil powiedzia,
zajmowa si rwnie snami.
Kupiem sobie potem ksik z tymi jego snami. Moglibymy si i my w
nich odnale. Pan, ja. I kady. Niby to jego sny, ale tak naprawd to sny o
czowieku. Podobno przychodzi co dzie do tej kawiarni. I zawsze o tej samej
godzinie. Minut wczeniej, minut pniej. Mona byo zegarki regulowa, gdy
wchodzi. Wyciga i on zawsze zegarek z kieszonki i sprawdza, czy przyszed
punktualnie. I wszyscy w kawiarni wycigali swoje zegarki, i sprawdzali, czy
punktualnie id. Czasem pi kaw za kaw, zwaszcza kiedy co pisa na
serwetce. Czasem tylko o szklank wody poprosi, gdy zamyli si, i tak
siedzia.
Czeka moe na kogo? spytaem, chcc da dowd, e sucham.
Bo zgodzi si pan chyba, e gdy kto si z kim nie umwi, a chciaby si
z nim spotka, bdzie przychodzi kadego dnia, o tej samej godzinie, w
miejsce, w ktrym si kiedy spotykali. Jakby samo miejsce byo w stanie
sprawi, e ten kto przyjdzie. To jest zudna wiara, e miejsca s trwalsze od
czasu i mierci.
Tego nie wiem powiedzia. Czekanie jest w nas czym staym. Czsto,
wie pan, nie uwiadamiamy sobie tego, e od urodzenia do mierci yjemy w
stanie oczekiwania. A on prawdopodobnie przywiza si do tej kawiarni, do
tego stolika. To s nieraz silniejsze przywizania ni do drugiej osoby.
Nic nie powiedziaem. Po prostu nie rozumiaem, e mona si przywiza
do kawiarni, nie mwic ju do stolika.
Tote niechby zobaczy, kiedy wszed, e ten stolik jego jest zajty, od razu
wychodzi, choby inne stoliki byy wolne. Musia waciciel kawiarni
przeprosiny sa do niego z zapewnieniem, e nigdy ju si to nie powtrzy.
Zdarzao si nawet, e potraf awantur zrobi temu, kto zaj jego stolik. Raz
a lask o ten stolik potrzaska. Siedziao przy nim jakich dwoje modych,
ktrzy nie wiedzieli, e to jego stolik, moe pierwszy raz byli w tej kawiarni. A
poza tym jak to modzi, wiat jeszcze do nich naley, to tym bardziej jaki
stolik w tej czy innej kawiarni. I nie zgodzili si przesi do innego, bo niby
dlaczego. Kawiarnia, wiadomo, jest dla wszystkich i wszystkie stoliki s dla
wszystkich. Kto pierwszy sidzie, tego stolik. A tu przychodzi kto i mwi, e
zajli jego stolik. Te bym si nie przesiad. Moe gdyby grzecznie poprosi,
powiedzia, e nie moe przy innym stoliku, bo nawet kawa czy herbata bd
miay ju inny smak. Tak, to bym zrozumia. Ale on ich, jak z wasnego
mieszkania, wyprosi.
Raz podobno w twarz kogo uderzy rkawiczk, e kto mia zaj jego
stolik Skoczyoby si niechybnie pojedynkiem, bo tamten w odpowiedzi rzuci
mu swoj rkawiczk, co znaczyo, e da krwawej satysfakcji. Na szczcie
waciciel kawiarni podnis t rkawiczk i jako to zaagodzi.
Po tym zdarzeniu wstawiono w podstawk na serwetki kartk, e stolik
zarezerwowany. Ale nigdy ju nie przyszed.
I nagle powiedzia co, co mnie zastanowio:
Umar waciciel kawiarni. Po nim kawiarni przej jego syn. Potem
syna syn. A na tym stoliku, w podstawce na serwetki, wci widniaa
karteczka, e zarezerwowany. Moe gdyby wiedzia, e zarezerwowany, e czeka
na niego... Potem wybucha wojna, a jeszcze wojna si nie skoczya, jak
kawiarni zawadnli onierze. A dla nich nie byo, czyj stolik jest czyj,
zarezerwowany, niezarezerwowany, bo wszystkie stoliki byy ich. Siadali, gdzie
ktry si zwali, jeszcze na tych stolikach wycigali nogi.
Nieoczekiwanie spyta mnie, czy zjem moe ciastko.
Chtnie powiedziaem, chocia unikaem ciastek, podobnie kawy nie
powinienem pi. Chory byem wtedy na owrzodzenie dwunastnicy. Skin na
kelnerk. Podesza do nas z tac rnych ciastek, umiechna si do niego,
widocznie znaa go, bo nie by to kelnerski umiech. Rozejrza si po tej tacy i
powiedzia:
Prosz wzi to. Jedynie tutaj maj takie ciastka.
Kiwnem gow, e niech bdzie. I on o to samo poprosi. A gdy kelnerka
uja szczypcami ciastko i zamierzaa najpierw na jego talerzyk naoy,
skierowa jej rk na mj i dopiero na swj pozwoli.
Prawda, e wymienite?
Rzeczywicie potwierdziem, chocia nie bardzo mi smakowao, za
duo byo kremu.
C jednak mona wicej o ciastku. Tak e zapadlimy w milczenie.
Wypadao teraz, ebym ja co powiedzia. On mi tyle o tej kawiarni, a ja nic.
Nie wiedziaem jednak co. Nie byem zbyt usposobiony do rozmowy. Moe to
mnie obezwadnio, e kaniajc si sobie przez pomyk na ulicy, siedzielimy
oto teraz niczym dobrzy znajomi, a nie znalimy si. Poza tym zaczo mnie z
lekka pobolewa z prawej strony, niej eber, wyrany skutek wypitej kawy, a
moe ju i tego ciastka. Baem si, eby ten bl na dobre si nie rozogni, bo
wtedy nie bybym nawet zdolny pomyle, co by tu powiedzie. Zwykle kiedy
bl robi si coraz nieznoniejszy, zdolny byem jedynie milcze. Jakkolwiek
wtedy i to milczenie wiele mnie kosztowao. Co prawda, miaem przy sobie
pastylki, ale nie bd przecie przy nieznajomym zaywa pastylek. Mgby si
spyta, co mi dolega. I rozmowa mogaby si przenie na to owrzodzenie
dwunastnicy. A jeli i jemu co dolegao, moglibymy ju do koca rozmawia o
chorobach. Choroby, jak pan wie, wyrcz kad rozmow. Tylko czy po to
ukonilimy si jeden drugiemu przez pomyk na ulicy, eby rozmawia o
chorobach? Jeszcze on uzna, e to nie by przypadek. Wolaem ju nic nie
mwi. Od czasu do czasu wtrciem jakie sowo, ale to raczej dla
potwierdzenia jego sw, jak przy tym ciastku, gdy powiedzia, e wymienite, a
ja powiedziaem, rzeczywicie.
A wie pan powiedzia, przerywajc w kocu milczenie e ciastka
robi tutaj wedug rwnie starych receptur, jak stara jest ta kawiarnia?
Podobnie kaw parz. Nie czuje pan, e kawa ma tutaj inny smak ni gdzie
indziej?
Rzeczywicie potwierdziem.
O, dawny smak kawy jakby da upust jakiej tsknocie.
Nie wiedziaem, co to znaczy dawny smak kawy, bo z dziecistwa
pamitaem tylko kaw zboow z mlekiem. No, i potem z tej szkoy po wojnie,
bez mleka, bez cukru, miaa smak gorzkiej wody.
Dlatego czasem tu zachodz powiedzia. Ciekawe, jak oni j parz?
Spytaem kiedy waciciela, odpowiedzia mi jedynie, e cieszy si, e mi
smakuje. Pomyle, e i kawiarnie maj swoje tajemnice. Dawny smak kawy...
Zamyli si. I naraz wyrywajc si z tego zamylenia: Czy zastanawia si
pan kiedy, jak silnie zwizani jestemy z przeszoci? Niekoniecznie nasz.
Zreszt c to jest nasza przeszo? Gdzie s jej granice? To jest co w rodzaju
bliej nieokrelonej tsknoty, tylko za czym? Czy nie za tym, czego nigdy nie
byo, a co jednak mino? Przeszo to tylko nasza wyobrania, a wyobrania
potrzebuje tsknoty, wrcz karmi si tsknot. Przeszo, drogi panie, nie ma
nic wsplnego z czasem, jak si sdzi. Zreszt c to jest czas? Czy w ogle co
takiego jak czas istnieje, wykluczajc kalendarze i zegary? Zuywamy si tylko,
ot, i wszystko. Jak wszystko wok nas. ycie jest energi, nie trwaniem, a
energia wyczerpuje si. A wracajc do przeszoci, ona nigdy nie odchodzi, jako
e wci j od nowa tworzymy. Tworzy j nasza wyobrania, ona ustanawia
nasz pami, nadaje jej znamiona, dyktuje jej wybory, nie odwrotnie.
Wyobrania jest ziemi naszego istnienia. Pami jest tylko funkcj wyobrani.
Wyobrania jest tym jedynym miejscem, z ktrym czujemy si zwizani,
ktrego moemy by pewni, e tu wanie yjemy. I take umierajc, w niej
umieramy. Razem ze wszystkimi, ktrzy kiedykolwiek umarli, a ktrzy
pomagaj i nam umrze.
Sign raptownie do wewntrznej kieszeni marynarki i wycign portfel.
Moe pozwoli pan, e ja ureguluj? uprzedziem go, sdzc, e
zamierza zapaci rachunek, a tym samym daje znak, e nasze spotkanie
dobiego koca.
W adnym razie sprzeciwi si. To ja pana zaprosiem. Jest pan
moim gociem. Prosz nie zapomina. Teraz jednake chciabym panu co
pokaza.
Zacz szpera po przegrdkach portfela, wycigajc jakie fotografe,
wizytwki, dokumenty, w p zoone kartki, bilety. Wyrzuca to wszystko na
stolik, co wypado mu na podog, lecz nim si zdyem schyli, jak jastrzb
na ofar rzuci si, uprzedzajc mnie.
Czybym nie mia? Jak to si mogo sta? Zawsze nosz przy sobie. Z
lekka zaniepokojony robi sobie wyrzuty. Nie mam. Jednake nie mam. Nie
rozumiem. Przepraszam pana najmocniej. Po czym woy portfel z powrotem
do tej tu, na piersiach, kieszeni. A moe napiby si pan likieru? z naga
spyta, jakby zapominajc, co mi chcia pokaza. Maj tu znakomity mig-
daowy likier. To moe wina? auj. Sam nie. Gdybym sam by, co innego.
Chocia nie wiem, czy wwczas miabym ch czegokolwiek si napi. Zawsze
musi by jaki cel, eby odczuwao si i ch. Dotyczy to w rwnym stopniu
chci do ycia. Pan skd jest? nieoczekiwanie mnie spyta.
Zaskoczy mnie, sdziem bowiem, e ju mnie o to nie spyta, skoro dotd
nie spyta. Siedzielimy ju do dugo, w fliankach nie mielimy ju kawy, a
na talerzykach jedynie okruszyny po ciastkach. W podobnych sytuacjach
zwykle zaraz na pocztku byem pytany, skd jestem. I to byo zrozumiae, bo
po mojej mowie mona si byo od razu domyle. Narzucao si od pierwszych
moich sw, eby mnie spyta, a skd pan jest?
Tak mylaem powiedzia, Nawet byem pewny. Ju tam, na ulicy, gdy
pan mnie przeprasza. Ale to ja panu si pierwszy ukoniem. Kto wie, czy nie
byem ju tego pewny, gdy pana ujrzaem, jak siga pan do kapelusza. Moja
twarz nie moga si wyda panu znajoma, paska mnie tak. Jakby w jakim
bysku przebia si ku mnie. Zaczem sobie gwatownie przypomina, gdzie,
kiedy. I nage olnienie, ale tak!
By pan kiedy? spytaem, chocia moe niegrzeczne to byo z mojej
strony, e mu przerwaem. Wydao mi si jednak, e wypada go spyta, moe
nawet zmierza do tego, eby go o to spyta.
Nie, nigdy zaprzeczy gwatownie, nieomal zrzucajc z siebie moje
pytanie. Szkoda, e tu nie mona pali powiedzia. Nie pal, ale s chwile,
e chce mi si zapali. Pan pali?
Nie powiedziaem. Rzuciem. Kiedy paliem.
To dobrze. To bardzo dobrze. Szkoda zdrowia. I zapatrzy si gdzie
tam utkwionym nieruchomo wzrokiem.
Przyszo mi do gowy, e moe zobaczy kogo z tych, ktrzy przez te
ponad dwa wieki tutaj przychodzili. Moe nawet ujrza w drzwiach tego, ktry
siadywa przy naszym stoliku. I czekaem, e za chwil zerwie si i powie,
przepraszamy pana. Ju wychodzimy. Wtem cichym, bezbarwnym gosem
powiedzia:
By mj ojciec.
O, to mgby pan kiedy z ojcem nieomal rzuciem si z zacht,
ucieszony, e nadarzya si i mnie moliwo, abym co wicej powiedzia.
W czasie wojny przerwa mi.
Dziwnie spyno to po mnie. Moe dlatego, e byem ju zanurzony w
tym, co chciaem mu jeszcze powiedzie, skoro nadarzya mi si okazja, i jakby
ponad jego sowami powiedziaem:
Zawsze to przyjemniej z kim, kto ju by. Jeszcze z wasnym ojcem.
Ojciec nie yje uci moje zachty.
O, przepraszam. Nie wiedziaem. Prosz przyj wyrazy wspczucia.
Nie zna pan przecie mojego ojca niemal achn si. Niemniej
jednak dzikuj.
Zrobio mi si nieswojo. Pod ebrami z prawej strony poczuem lekki
ucisk, bl mojej dwunastnicy znw dawa znak, e si zaczyna. Tak si zwykle
zaczyna, z pocztku tylko lekki ucisk pod ebrami z prawej strony. Czajami si
cofa, jak ten przed chwil po kawie i ciastku. Lecz teraz wyda mi si
rozleglejszy, zaczyna promieniowa wok boku do krzya. Ogarn mnie nie-
pokj, e jeli bdzie w dalszym cigu narasta, to wkrtce stanie si nie do
zniesienia. Zbledn, pot mi wystpi na czoo, a trudno, eby on tego nie
zauway.
le si pan czuje? spyta. C mu wtedy odpowiem? e to po kawie i
ciastku? Kawa znakomita, ciastko wymienite, sam to potwierdziem. Nie, nie,
prosz mwi dalej, te nie wypadao powiedzie, bo w ogle nie wypadao si
przyzna, e na co cierpi. Tym bardziej w takiej chwili, gdy on mi, e jego
ojciec, a ja, e co, e na owrzodzenie dwunastnicy? Przyzna pan, byaby to co
najmniej niezrczno. Blu z blem nie powinno si nigdy przeciw sobie
stawia. Kady bl jest sam w sobie, jedyny.
Mylaem, jak tu woy niezauwaalnie rk pod marynark i weprze si
w ten narastajcy bl, czasem to przynosio ulg. Tak czsto w towarzystwie si
ratowaem. Czy na przykad w nocy. Najgorszy bl nadchodzi zwykle w nocy.
Gdy nie mogem ju wytrzyma, wstawaem z ka i kucnwszy wpieraem
jakby w siebie ten bl rk, a jeszcze zaciskaem go caym sob, przykulajc
brod a do kolan. I czasem tak ca noc do rana, bo tylko tak dawa si
znie. I tak z tym yem. Od kiedy? Na ktrej budowie si zaczo. Najpierw
jedynie wiosn, jesieni. Nieraz miaem zamiar wybra si do lekarza. Ale
latem, potem zim przechodzio i zapominaem. Wychudem na szczap. Kady
mi si pyta, co si z tob dzieje, e tak le wygldasz? Czy chorujesz na co?
Na nic nie choruj, po prostu tak wygldam.
Nie mogem ju znie niczyjego wspczucia. Nie bolao mnie akurat, a
wspczu mi kto, od razu zaczynao mnie bole. Piem lniane siemi, a jake.
Tak wanie robiem, jak pan mwi. Stoow yk zalewaem na noc letni
wod, a rano na czczo wypijaem. Troch pomagao. Wdki ju prawie nie
piem. Je te staraem si tylko gotowane, nietuste. Potem przeszedem ju
na cis diet. Tak mi kolega, pianista z orkiestry, doradzi. On na to samo
chorowa. Tylko e on chodzi do lekarza.
Nie uwierzy pan, gdy graem, nigdy mnie nie bolao. Do pna w nocy si
grao, do rana nieraz si grao i nie bolao. Moe pan sobie wyobrazi, przy
moim wzrocie wayem dwadziecia kilo mniej ni powinienem. O, uchwy
wystaway mi z twarzy, jakby byy z ciaa obrane, a zamiast policzkw miaem
doy, nos mi si wyduy. Ju pniej, duo pniej, gdy wyszedem z tego i
nabraem troch ciaa, ona mi si kiedy przyznaa, e patrzc na mnie,
mylaa, czy przyjdzie taki czas, e uchwy i policzki zrwnaj mi si.
Szyem sobie smoking na nasz lub, krawiec mierzy mnie, obmierza i w
pewnej chwili mwi:
Ale pan, przepraszam, szczupy. Nic, pozostawiam panu wiksze
zakadki w szwach, gdyby pan chcia kiedy go poszerzy. Smoking si szyje
nie na jeden raz.
Czuem, e mia na kocu jzyka chudy, ale powiedzia, szczupy przez
zawodow grzeczno. Jak miaem by zreszt nie chudy, skoro mao co
jadem. Cokolwiek bym zjad, zaraz bolao. Wina czy piwa ju nawet nie piem.
Na przyjciu na przykad wszyscy jedli, pili, a ja prosiem o szklank mleka.
Jedynie jeszcze mleko. Nikt nie mg zrozumie, Niechory, na nic nie cierpi, a
mleko. Namawiali mnie, radzili, dowcipkowali, przepijali do mnie, a ja do nich
tym mlekiem. I pragnem jednego, eby zostawili mnie w spokoju, zapomnieli,
e jestem.
Przez t szklank mleka poznaem swoj przysz on. Obchodzi
urodziny kontrabasista z orkiestry, w ktrej graem, i poprosiem jak zwykle o
szklank mleka. I ta szklanka mleka zwrcia jej uwag na mnie. Nie
zauwayem jej dotd. Zreszt gdy co boli, nawet na urod kobiet czowiek nie
jest czuy. Inna sprawa, e goci tum by na tych urodzinach. Staem sobie z
boku, a ona, wyaniajc si z tumu, podesza do mnie.
Lubi pan mleko? Ja te lubi.
To moe poprosi o jeszcze jedn szklank powiedziaem.
Nie powiedziaa. Z paskiej si napij. Czy mog? A potem
zataczylimy.
Potem ju chodziem do lekarzy, w szpitalu sze tygodni leaem, badali
mnie i w kocu orzekli, e tylko operacja. Nie zgodziem si. No, to dawali mi
zastrzyki, pastylki. Do dzi pamitam, robuden. Przez rok czuem si lepiej.
Po roku jednak przyszed nawrt, to gorzej si czuem ni przedtem. Mylaem,
e ju koniec ze mn. ona popakiwaa po kryjomu, ale po jej oczach od razu
mona byo pozna, e pakaa. S takie oczy, nie pozna pan po nich, e
pakay. Wystarczy je otrze. A s takie, e pacz dugo w nich stoi, nawet gdy
dawno pakay. I ona takie miaa.
Udawaem, e niczego nie dostrzegam. Ale raz wracam ju pno z lokalu,
ona jeszcze nie pi. Spojrzaa na mnie i co mnie tkno!
Pakaa mwi.
Nie. Dlaczego? Nie mam przecie powodu.
Ze mn zawsze bdziesz miaa powd mwi. le wybraa. Zwioda
ci ta szklanka mleka.
Nie kpij sobie. I wybuchna paczem.
A za jaki czas zaprowadzia mnie do zielarza. Lekarz, tylko e zioami
leczy. Wtedy jeszcze lekarze nie wierzyli w zioa. Nie wiem, jak go znalaza.
Zamwia mi wizyt, posza ze mn. Staruszek by, pomrucza, pomrucza, gdy
opowiedziaem mu, jakie mam objawy i od jak dawna. I da mi wielk torb
zi. ona mi parzya, pilnowaa, ebym regularnie pi, trzy razy dziennie o tej
samej porze, rano i w poudnie dwadziecia minut przed jedzeniem, wieczorem
dwadziecia minut po jedzeniu. Z tym e wieczorem nalewaa mi w termos,
kiedy szedem gra.
I co pan powie, po pierwszym miesicu ju si lepiej poczuem, duo
mniej mnie bolao, mogem wicej ju zje, zaczem przybywa na wadze. A
po czterech wrciem cakiem do wagi. I wszystko jadem, nawet kieliszek
alkoholu od czasu do czasu wypiem i nic. Przez cay rok te zioa piem, a
potem ju tylko wiosn i jesieni. I do tej pory nic.
Chciaby pan moe spisa je sobie? Tylko e musiabym znale kartk
papieru i co do pisania. A to moe pniej. Pamitam, nie zapomniaem.
Gdybym tak wszystko pamita. Tylko czy wtedy daoby si y? I czy taka
pami byaby prawdziwsza, wtpi.
Nie, z on rozeszlimy si z innego powodu. Nie chciaem mie dzieci, jak
panu mwiem, a ona bardzo chciaa. Lubiem i lubi dzieci, te panu
mwiem. Ale nie chciaem mie swoich. Dlaczego? To ju zostawiam paskiej
domylnoci. Sam mgbym nie powiedzie prawdy. Czy dzisiaj auj? Moe
tak, moe nie. Rozeszlimy si, kiedy ju si dobrze czuem, zapomniaem
prawie, e byem chory. ony nie opuszczaj w chorobie. Tym bardziej ona,
nigdy by mnie nie opucia z takiego powodu. Co prawda, dugo jej si nie
przyznawaem, e jestem chory. Kiedy to odkrya, nawet mi kiedy powiedziaa:
Odejd od ciebie, jeli nie bdziesz si leczy.
Nie chciaem jej drczy wasn chorob. Nikogo nie miabym drczy
wasn chorob, a ju zwaszcza ony. Bolao, to bolao. Czowiek si do
kadego blu przyzwyczai, jeli ju na stae boli. Tak jak wtedy w tej kawiarni,
bolao mnie, a suchaem go. I moe pod wpywem tego narastajcego z prawej
strony, pod ebrami, blu spytaem:
Czy na co by chory?
Nie powinno si pod wpywem wasnego blu zadawa nikomu pyta.
Zaraz si o tym przekonaem.
Nie powiedzia. Popeni samobjstwo. Powiedzia, mogoby si
wydawa, spokojnie, lecz jednoczenie podnis fliank do ust, mimo e nie
byo w niej kawy. I doda: Tyle lat ju mino, a to dla mnie wci bolesna
sprawa. I coraz bardziej bolesna. Dlatego dzikuj panu, e da si pan
zaprosi na kaw.
Tego, powiem panu, nie zrozumiaem. Przez pomyk ukonilimy si
sobie, a on mi dzikuje. I nieoczekiwanie spyta:
Pan z ktrego jest roku? Tak przypuszczaem. Miaem wwczas mniej
wicej tyle lat, co pan, gdy ojciec z wojny wrci. Na szczcie czy nieszczcie
nie dosta si do niewoli. Ukrywa si przez jaki czas, tak e nie od razu
wrci. Nie spodziewalimy si go ju. A tu nieoczekiwanie, przebrany w
cywilne ubranie, zaronity, wymizerowany, wrci. Tym bardziej mona by
wic sdzi, e nic bardziej radosnego nie mogo si zdarzy. Tak na og si
sdzi, gdy kto z wojny wraca... I susznie. Kady powrt z wojny ma t rado
wpisan niejako w swoj natur. Chyba e kto wraca do pustego domu, do
ruin. Niech pan zauway, co znaczy zawsze powrt z wojny. Kto wrci, kto
nie wrci, ju to samo wyznacza skal naszemu dowiadczeniu. Kto wrci,
kto nie wrci, urasta do rangi naszego rozdarcia. Jakby los ludzki
nieustannie si huta midzy radoci a blem. Jeli spojrze na wojny z tej
perspektywy, mogoby si wydawa, e jedynie dla takich powrotw toczone s
wojny. Jakby nie byo wyszej miary dla radoci czowieka. Czy dla wikszego
blu, jeli kto nie wrci. Powrt z wojny mgby zatem stanowi
najdobitniejszy dowd, e moliwy jest triumf ycia nad mierci. Jednake to
triumf, ktry musimy sobie nieustannie udowadnia. Bo to jakby powrt z
tamtego wiata. Tote gdy kto wrci nawet kalek, bez rk, ng, oczu, z samej
natury powrotu wynika, e powinien by witany z radoci. On wnosi t rado
w prg domu, wnoszc swoje ocalae ycie.
Niestety, nasza rado z powrotu ojca nie miaa si nawet kiedy
uzewntrzni. Gdy wszed, popatrzy na nas zimnymi oczyma. A gdy matka,
wybuchajc paczem, chciaa mu si rzuci w objcia, powstrzyma j. Tak
samo mnie i mojego modszego brata, gdymy przylgnli do niego, odsun od
siebie. A przynajmniej brata powinien unie w rkach i powiedzie, ale urs,
synku.
To przecie naley do pierwszej zasady powrotu. Zwaszcza e gdy szed
na wojn, brat dopiero uczy si chodzi. Poprosi matk o szklank wody.
Patrzylimy obaj z bratem nieomal zachannie, jakbymy to my byli tak
spragnieni, gdy t wod pi. Grdyka mu tak miesznie chodzia. I eby da
upust naszej zgaszonej przez niego radoci, rozemialimy si z tej jego grdyki.
Matka wykorzystaa ten nasz miech, widocznie co ju przeczuwajc, i
powiedziaa:
Widzisz, jak si chopcy ciesz.
Nie powiedzia nic. Spojrza tylko na nas tymi zimnymi oczyma i miech w
nas zamar. Odda matce szklank i bez sowa przeszed do salonu. Zapad si
ciko w fotelu. Matka zacza go pyta, czy nie jest zmczony, moe si pooy,
a moe wykpie si, przebierze. Wszystko ma przyszykowane. Wszystkie ko-
szule, piamy ma poprasowane, garnitury wyczyszczone. Nawet brzytw
poprosia i ssiad naostrzy, mgby si ogoli. Mydeko do golenia nawet udao
jej si zdoby. A moe najpierw chciaby co zje. Jest par jajek, cudem
zdobya. Wolaby smaone czy gotowane by wola?
Nie bya jednak w stanie niczym tych jego zimnych oczu naruszy.
Siedzia bez sowa, gdzie w gb siebie zapadnity. A moe nie wierzy, e jest
w domu, wrci. Matka, bezradna, nie wiedziaa ju, co robi, co mwi. Na
przemian cieszya si, pakaa. Gdzie po co biega, jakby sobie przypomniaa,
po czym bez niczego wracaa. al mi jej si zrobio. Pomylaem, sid do forte-
pianu, zagram mu, moe to go przekona, e jest w domu, wrci.
Zawsze kiedy usysza, e gram, chociaby nie wiem, jak by zajty,
przychodzi do salonu, siada i sucha. Nigdy mnie nie prosi, ebym mu to czy
tamto zagra, sucha. Wiedziaem, e pragnie, abym speni jego niespenione
pragnienie. Te chcia zosta pianist, by podobno utalentowany, lecz
wszystko si zawalio, gdy jego ojciec a mj dziadek zgin na poprzedniej woj-
nie. Kade pokolenie musi mie swoj wojn, jak pan widzi.
Nie wiedziaem, czy oczekuje ode mnie potwierdzenia, czy innego zdania,
bo urwa, zamyli si, zapatrzy gdzie. Mimo e przecie niczym nie
przyczyniem si do tych jego wynurze, czuem si, jakbym podstpnie wkrad
si w jego ycie. I coraz gorzej mi z tym byo. Tote uznaem, e nadarzya si
okazja, eby spojrze na zegarek i powiedzie, przepraszam pana najmocniej,
ale ju powinienem by na prbie, co byoby zreszt prawd, moe nastpnym
razem, jeli bdzie pan mia ch. Do mnie bdzie teraz naleao zaproszenie
pana na kaw. Moemy nawet tu, w tej kawiarni, jutro, pojutrze? O tej samej
godzinie? Prosz, oto moja wizytwka.
Nieoczekiwanie uprzedzi mnie:
A pan na czym gra?
Zdumiao mnie, bo przecie nie zdyem mu jeszcze powiedzie, e
powinienem by ju na prbie.
Na saksofonie powiedziaem. I korzystajc, e mnie o to zapyta,
miaem ju zamiar powiedzie, e musz i na prb, bo i tak spniony ju
jestem. Przepraszam go najmocniej.
Gdy z odcieniem lekcewaenia, tak mi si wydawao, powtrzy:
Na saksofonie. I znw powtrzy: Na saksofonie. Zamyli si. To
obojtne, na czym si gra. Co niespenione, pozostaje niespenione. Tote
miaem prawo sdzi, e gdy mu zagram... Take nam. Bo i nam nieatwo byo
uwierzy, e jest z nami, wrci. Przez ca wojn matka oczy wypakiwaa.
Przez ca wojn modlilimy si za niego. A nadzieja saba, w miar jak si
wojna przecigaa. Listy coraz rzadziej od niego przychodziy, w kocu
przestay przychodzi. Matka pisaa, a od niego nic. Zacza wic nas
przyzwyczaja, e bdziemy musieli y bez ojca. Wojna si skoczya, a on
wci nie wraca, wic i w nas nadzieja ledwo ju si tlia. I oto prawie
nieoczekiwany jest, wrci. Przyzna pan, w takich sytuacjach atwiej si ju
pogodzi, e kto nigdy nie wrci, ni uwierzy, e oto jest, wrci. Pacz moe
jest wtedy bardziej na miejscu ni rado. Pacz jakby bardziej odpowiada
sytuacji, kiedy nie wiadomo, co ze sob zrobi. Powstrzymywalimy si jednak
od paczu, a w jego zimnych oczach trudno byoby sobie wyobrazi, e mogyby
pojawi si zy. A jeli nie zy, jedynie muzyka. Gdy serca pkaj, jedynie
muzyka.
Miaem ju opuci rce na klawisze, gdy on, dwigajc si z fotela,
powiedzia:
Pjd si przespa.
Matka prbowaa go zatrzyma, e niech poczeka, rozcieli mu ko, a on
by przez ten czas zjad co, wykpa si. Jakby jej nie sysza. Cikim
krokiem, omal z wysikiem siebie dwigajc, powlk si do swojego gabinetu,
nie do sypialni. Matka wycigna pled, poduszk i zaraz posza za nim. Dugo
nie wracaa. Czekalimy na ni z bratem tu pod drzwiami jego gabinetu.
Wychodzc, zabraa nas stamtd, po czym przykazaa nam, abymy, bro
Boe, nie wchodzili do ojca. Nawet nie zbliali si tu, pod te drzwi. I w ogle
zachowywali si cicho. Mnie, abym w adnym razie nie prbowa gra.
Spa odtd ju w tym gabinecie, na kanapie. Wychodzi tylko do azienki
czy do toalety. I to najpierw uchylajc drzwi, a gdy spostrzeg, e ja czy brat
jestemy gdzie w pobliu, natychmiast je zamyka. Zreszt matka nas
pilnowaa, abymy bez potrzeby nie przebywali w przedpokoju. Spytaem
kiedy matki, dlaczego ojciec nie chce nas widzie.
Na razie nie, synku odpowiedziaa. Niech odpocznie. Zdajesz sobie
spraw, jak musi by zmczony.
Nie jad te z nami. Zanosia mu matka jedzenie do gabinetu. Trzy razy na
dzie. I zawsze na srebrnej tacy. Tej samej, na ktrej kiedy suca podawaa
nam posiki. My przez wojn nauczylimy si byle jak ju je, tak e nawet
zapomnielimy o tej srebrnej tacy. Od dawna nie mielimy te sucej. I to, co
jedlimy, nie zasugiwao ani na srebrn tac, ani na suc. Czsto w ogle
nie byo co je. Wymieniaa matka rne cenne rzeczy na jedzenie. Wahaa si
nawet, czy nie wymieni tej srebrnej tacy, bo jeli ojciec nie wrci, nie bdzie
nam ju potrzebna. Wycigna raz t tac z kredensu z zamiarem, e j
jednak wymieni, i nagle jakby w jakim przeczuciu powiedziaa;
A jeli wrci, na czym mu podam?
I wymienia zamiast tacy ich lubne obrczki.
Gdy sza do niego z jedzeniem, a przecie niosa t tac oburcz, nigdy nie
pozwolia, eby ktry z nas, ja czy brat, otworzy jej drzwi. Niosa mu obiad,
taca wypeniona po brzegi, bo i waza z zup, pmisek z drugim daniem, talerz
pytki, gboki, czajniczek z herbat, flianka ze spodkiem, cukiernica, sztu-
ce. Kada wwczas tac na pododze, rozgldaa si, czy ktrego z nas w
pobliu nie ma, i dopiero pukaa do jego drzwi. Niosc mu je, pukaa. Do
swojego ma. Trudno sobie wyobrazi dziwniejsz sytuacj. I tak nigdy nie
podszed, eby jej otworzy. Sama sobie otwieraa. Podnosia t tac z podogi i
dopiero wchodzia.
Zwykle siedziaa u niego, dopki nie zjad. Czasem trwao to jednak
znacznie duej. Kusio mnie nieraz, eby podkra si pod drzwi i podsucha,
o czym rozmawiaj i w ogle, czy rozmawiaj, czy tak dugo milcz. Jakkolwiek
nauczeni bylimy, e nie wolno podsuchiwa. Ale jak pan wie, wojna oduczya
nas wielu rzeczy, ktrych nas uczono. I nie to mnie powstrzymywao, raczej lk
przed tym, co mgbym usysze. Tym bardziej e gdy nie chcia je, bo i tak
si zdarzao, matka, wychodzc od niego, miaa zwykle oczy pene ez. I tak
zacza si rodzi we mnie nienawi do ojca. Och, jak go czasem
nienawidziem za te zy matki. Dzisiaj tak, dzisiaj si domylam, co si midzy
nimi dziao.
Z kadym zaniesionym mu przez ni posikiem najwaniejsze byo dla
mnie to, czy matka wyjdzie od niego znw z oczami penymi ez, czy moe za
ktrym razem bdzie miaa twarz wypogodzon. Kiedy nawet siedziaem w
najdalszym pokoju, nasuchiwaem, czy matka wychodzi ju od niego, i
biegem jej naprzeciw, czy oczy ma w zach, czy moe umiech, choby ledwo
widoczny, zakwit na jej twarzy. Prbowaem nawet zgadywa, czy stanie si to,
gdy mu zaniesie niadanie, czy moe obiad albo kolacj. Po raz pierwszy
uwiadomiem sobie wwczas, jak bardzo kocham matk. A ojca z kadym jej
paczem, gdy od niego wychodzia, z kadym jej przygnbieniem coraz mocniej
nienawidziem, mimo e wrci. Odczuwaem wrcz co takiego, jakby spocz
na mnie obowizek bronienia matki przed nim. Wydawao mi si, e za kadym
razem, gdy mu matka zanosia jedzenie, zabiera mi j. Ta moja mio do
matki i mnie zreszt przed nim bronia. Do dzisiaj mnie broni, wyznam panu,
jakkolwiek matka te ju nie yje. Gdyby nie to, nie wiem, czyby mnie nie
pocign za sob. Dziedzicz bowiem po nim jego wyrzuty sumienia. Nieomal
odczuwam podobn udrk, jak zapewne on. Dziwi si pan, e wyrzuty
sumienia mona dziedziczy. Jak wszystko, jak wszystko, drogi panie. Musimy
dziedziczy, w przeciwnym razie to, co si stao, bdzie si wci powtarza. Nie
moemy z dziedzictwa wybiera sobie jedynie tego, co nas nie obcia.
Zakamalibymy si doszcztnie. I tak grzniemy ju w kamstwie. Czy nie
zauway pan, e kamstwo przybrao oblicze prawdy? Stao si chlebem
powszednim. Sposobem ycia. Bez maa wiar. Kamstwem si rozgrzeszamy,
kamstwem przekonujemy, kamstwem uzasadniamy rzekome prawdy. Niech
pan przypatrzy si wiatu. Ja w kadym razie dziedzicz po nim. I chc
dziedziczy. Inaczej, by moe, nie bybym zdolny rwnie odczuwa tej mojej
niegasncej mioci do matki.
Ktrego dnia matka wychodzc od niego i niosc na tacy znw
niezjedzony obiad, z oczami penymi ez rzucia w moj stron:
Ojciec ci prosi do siebie.
Nie odczuem radoci, prosz mi wierzy. Nawet ulgi. Z bijcym sercem
zapukaem do drzwi. Siedzia na kanapie, w piamie, w rozcielonej pocieli, w
kapciach, przygarbiony, jakby samo siedzenie byo dla niego mk.
Podejd tu powiedzia.
Gos jego wyda mi si obcy. Nie poznabym go po gosie.
Bliej powiedzia. Zobaczyem wwczas, e twarz mu jeszcze bardziej
wychuda, poka od dnia powrotu. Jego zimne oczy wyday mi si niemal
martwe. Patrzy nimi na mnie, ale nie byem pewny, czy mnie widzi. Serce
coraz mocniej walio mi w piersiach, mimo e staem przed wasnym ojcem. By
dobrym ojcem, prosz mi wierzy. By nad wyraz agodny, nigdy nie unosi si.
Nigdy mnie choby klapsem nie uderzy, w przeciwiestwie do matki. Zbroiem
co nieraz, przyjmowa to z wyrozumiaoci. A wtedy po raz pierwszy
odczuem przed nim strach.
Chciaem si, synu, wyspowiada przed tob powiedzia. Przed tob,
nie przed Bogiem. Dreszcz mnie przeszed, chocia z tych pierwszych jego
sw niewiele zrozumiaem. Bg za atwo przebacza. Sowa niemal wydziera
z siebie. Miaem wraenie, e mwi nie ustami, mwi caym swoim zmczonym
wojn ciaem, ciaem tak chudym, e a koci przebijay przez piam.
Wydawao mi si, e sysz, jak si ocieraj w nim przy kadym sowie.
Ojcowie powinni si przed synami spowiada, jeli pami ma trwa. Nie chc,
eby mi przebaczy. Chc, eby pamita. Niech twoja pami bdzie moj
pokut. Zmczy si, spuci gow i dusz chwil tak trwalimy, ja stojc
przed nim, zesztywniay, niczym od rozkazu na baczno, on na tej kanapie,
jakby mia za chwil polecie gow w d. Z wysikiem podnis na mnie oczy.
Ju nie byy zimne, martwe, bardziej jakby nie wierzyy, e to ja przed nim
stoj. Patrzy na mnie dugo. Patrzy i jakby wci nie wierzy, e to ja.
Dostaem rozkaz, eby sprawdzi, czy kto si tam gdzie jeszcze nie skry. W
sadzie midzy domem a stodo by d na kartofe. Kopi tam takie doy, co w
rodzaju piwnicy. Podbiegem, szarpnem za drzwiczki i zobaczyem ciebie. Gdy
stoisz tu teraz przede mn, tym bardziej jestem pewny, e to ty bye.
Zobaczyem twoje przeraone oczy. Podejd bliej. Patrzy, dugo patrzy w
moje oczy, a z tak bliska, e omal czuem, jakby si te nasze oczy dotykay.
Tak, to s te same oczy. Nie wierzyy, e ten onierz z dymic jeszcze luf,
ktry nie wiadomo, czy za chwil nie nacinie spustu, to twj ojciec.
Zawahaem si przez moment. Ten moment uwiadomi mi, e nie mam prawa
y. Ja, twj ojciec, poczuem zawd, e to ty. Z wciekoci zatrzasnem
drzwiczki i odkrzyknem, e nikogo nie ma. Zmczy si, najwyraniej
brakowao mu powietrza, lecz po chwili uj moj gow w obie rce i pooy j
na swoim ramieniu. Ciao jego dygotao. Byoby dla nas wszystkich lepiej,
gdybym zgin usyszaem przy uchu jego szept. Tak bardzo chciaem was
jednak przed mierci zobaczy. Tak bardzo. Kocham ci, synu. Lecz to za
mao, eby y. A teraz id ju. I odsun mnie od siebie.
Siedzielimy obaj pogreni w milczeniu od tych ostatnich sw jego ojca,
bo c po tym wszystkim powiedzie, zdaje pan sobie spraw. Kawiarnia powoli
napeniaa si ludmi, robio si coraz toczniej, coraz goniej. W pewnej chwili
komu si ukoni czy odkoni. Nie spojrzaem, uznajc, e nie wypada w
takiej chwili nawet ciekawoci objawia. I znw si komu kaniajc czy
odkaniajc, powiedzia;
Nic jednake nie zapowiadao tego, co si stao wkrtce. I to przy
goleniu, brzytw.
Po tych sowach jakby zgas. Czy moe uzna, e to nasze spotkanie po
tym, co powiedzia, moe ju wrci do wymiaru przypadku. I nie chciao mu
si ju mwi. A mnie nic takiego nie przychodzio do gowy, co by mogo
podtrzyma rozmow. Stwierdziem jedynie ku swojemu zdumieniu, e
przestao mnie bole z prawej strony pod ebrami. Nie zauwayem nawet, kie-
dy ten bl znik. Jakby rk odj. Tak e chtnie zjadbym jeszcze jedno
ciastko i wypi drug kaw. Chciaem go wanie zapyta, czy zjadby moe
jeszcze jedno ciastko, wypi drug kaw, gdy w tej samej chwili spojrza na
zegarek i powiedzia:
O, nie sdziem, e to ju ta godzina. Niezmiernie wdziczny panu
jestem. Niestety, na mnie czas.
Sign po portfel, odliczy pienidze i podoy je pod cukiernic. A
chowajc z powrotem portfel do kieszeni, nagle si zawaha, znw go wyj.
Zaraz, moe tu gdzie jest.
Znw zacz szuka w przegrdkach, jak poprzednio. Mylaem, e tym
razem moe chce mi wrczy swoj wizytwk. I te signem rk pod
marynark, eby wyj portfel i wrczy mu swoj.
Nie, prosz nie szuka, u siebie pan nie znajdzie. Gdzie tu powinienem
mie. Na pewno mam. Coraz bardziej nerwowo przebiera w przegrdkach
portfela. Chciaem panu pokaza niezwykle interesujce zdjcie. Doprawdy
niezwyke. Kto, kto robi to zdjcie, uchwyci wanie w moment, gdy ojciec
stoi naprzeciw mnie. Gdzie ono jest? Niemoliwe, ebym nie mia. Niezwyke
na nim jest zwaszcza to, e patrzymy oczy w oczy na siebie. Moje przeraone
oczy, ktrymi patrz na ojca, i twarz ojca cita grymasem, a jego oczy
wpatrzone we mnie. I zarazem obie nasze twarze s widoczne en face. Trudno
to sobie wyobrazi, lecz prosz mi wierzy, obie nasze twarze naprzeciwko
siebie i obie zarazem en face. w punkt, z ktrego zrobiono to zdjcie, wydaje
si fzycznie niemoliwy, eby obie twarze zwrcone ku sobie i obie en face.
Prbuj, na razie daremnie, dociec, gdzie w punkt mg si znajdowa. Bo
gdzie si znajduje, najlepszym dowodem to zdjcie. Gdyby mi si powiodo,
byoby to odkrycie. Kto wie, czy nie nowy wymiar przestrzeni, niedostpny na
razie naszym zmysom, naszym wyobraeniom, naszym sumieniom.
Rce mu si trzsy, zacz znw wyrzuca z portfela zawarto
przegrdek, oprni je do najmniejszego wistka.
Prosz spojrze. Wrczy mi jakie zdjcie. Mylaem, e moe to,
ktrego szuka. Moja matka.
Pikna kobieta powiedziaem. Rzeczywicie bya pikna. Nie by jednak
do niej podobny. Moe troch z oczu, z ust.
Tak wygldaa, zanim ojciec wrci z wojny powiedzia jakby mimo
woli, zajty poszukiwaniem tamtego zdjcia. Szuka go teraz wrd tego
wszystkiego, co wyrzuci z portfela na stolik.
By moe niemoliwe jest odnale w punkt w naszej codziennej
przestrzeni. Zwaszcza e zanadto do niej przywyklimy, stalimy si jednym z
jej wymiarw. A to przecie przestrze decyduje o nas, kim jestemy w istocie.
Tak jak o wszystkim decyduje. Nie tylko w fzycznym znaczeniu tego sowa.
Sdzc po tym zdjciu, nie jest to, by moe, fzyczna przestrze. Tego wanie
prbuj dociec. Czasem znakw owej przestrzeni mona domniemywa u
najwikszych mistrzw, w ich najdoskonalszych ptnach. Zwyke prawa fzyki
nie zgodziyby si na tak przestrze. Lecz na tym wanie polega wielka
sztuka. Mam na myli sztuk jako wiat, niestety wraz z czowiekiem. Och,
gdybym odnalaz w punkt. Niestety, nie mam tego zdjcia powiedzia z rezyg-
nacj, jakby sam sob zawiedziony. Przepraszam pana. Zacz zbiera i
wkada z powrotem do portfela to wszystko, co wyrzuci, machinalnie, bez
zastanawiania si, co w ktrej przegrdce byo przedtem. Najmocniej
przepraszam powtrzy. Byem pewny.
Niech pan si nie przejmuje powiedziaem. Pokae mi pan
nastpnym razem.
Chciaby si pan ze mn jeszcze spotka? zdziwi si.
Naturalnie. Moglibymy rwnie tutaj, w tej kawiarni. A gdyby i ten
stolik by wolny... pospieszyem z zapewnieniem, aby nie pomyla, e mwi
z uprzejmoci.
Tylko widzi pan powiedzia, chowajc portfel do kieszeni nie wiem,
czy byoby to moliwe. Raczej niemoliwe powtrzy z naciskiem.
Musielibymy znw si nie zna i znw ukoni si sobie przez pomyk na
ulicy, w przekonaniu, e si ju gdzie, kiedy spotkalimy. Tylko gdzie, kiedy?
W przeciwnym razie miaby pan racj, e to tylko niefortunny przypadek.
12
A wie pan, zastanawiam si, czy on mi tego nie powiedzia, czy ojciec
jemu tego nie powiedzia, e gdy podbieg do tych drzwiczek, staa ju przed
nimi winia. Wytoczya si z chlewa, jak tylko chlewy zaczy si pali. Chlewy
stay troch z boku, ale mieciy si czciowo w tej szparze, przez ktr
patrzyem. Sza wolno, stara bya. Takich starych wi ju si nie trzyma, tylko
e to bya niezwyczajna winia. Opasa, ledwo niosa si na kusych nogach.
Mao co byo wida jej ng spod obwisych bokw. Miao si wraenie, e
bokami toczy si po ziemi. Skierowaa si prosto na ten d, gdzie siedziaem.
Zacza pochrzkiwa, wodzi ryjem po drzwiczkach. Prawdopodobnie mnie
wyczua. Do mnie zreszt bya najbardziej przywizana. Sapaa, chrzkaa, a
potem si przy tych drzwiczkach uwalia. Kopn j, z trudem si dwigna. A
gdy zatrzasn ju drzwiczki i gdzie tam odkrzykn, e nikogo tu nie ma, z
wciekoci wpakowa ca seri w ni. Pru, chocia leaa ju nieywa. Do
ostatniego naboju, a miso bryzgao. Skd wiem, e do ostatniego naboju?
Wymieni magazynek.
Nie ma pan pojcia, co to bya za winia. Od maleka Zuzia na ni
woalimy. I od maleka bya jak niewinia. Nie wiem, czy pan wie, e winie to
najinteligentniejsze stworzenia. Macior jeszcze ssaa, a ju si ze wszystkich
prosit wyrniaa. Przyszo si do chlewa, od razu si zrywaa, z zadartym
ryjkiem stawaa przed panem, eby wzi j na rce. Najlepiej si wrd ludzi
czua. Przynosio si j nieraz do domu, eby troch z nami pobya. Potrafa
odrni, to ojciec, to matka, dziadek, babka, stryj Jan, y jeszcze, kiedy bya
prosiciem, to Jagoda, Leonka, a to ja. Mnie zawsze ryjkiem w nog trcaa.
Nigdy mnie z nikim nie pomylia. Nietrudno byo pozna, e mnie najbardziej
lubi. Wszdzie chodzia za mn. Nieraz nie wiedziaem, jak si jej pozby.
Gnaem krowy na pastwisko, ta za mn. Do szkoy szedem, ogldam si, idzie
za mn. Musiaem wraca i w chlewie j zamyka. Nieraz przez ni si
spniem na pierwsz lekcj. Nauczyciel pyta, dlaczego si spniem, ale
przecie nie powiem, e przez wini. I od razu wpisywa mi dwj z
zachowania do dziennika. Nadostawaem tych dwj przez ni, e na koniec
roku miaem najniszy stopie z zachowania w klasie.
Wysaa mnie na przykad matka po co do sklepu. Wchodz, prbuj
drzwi za sob zamkn, a w drzwiach Zuzia. Sklepowa z wrzaskiem na mnie,
co jej tu wini do sklepu wprowadzam. Wyno si! Widzielicie go! C to za
chopak! Ludzie w miech, mnie wstyd. I nieraz nic nie kupiem. Nie pomagay
adne proby, groby. Wracaj, Zuzia, wracaj, no, ju. Wracaj, bo to czy tamto. A
ta uniesiony ryjek i patrzy na pana jak gdyby z wyrzutem. Czy na grzyby si
szo, nie wytumaczy jej pan w aden sposb, e przecie nie bdzie zbieraa.
Nie zna si na grzybach, a jeszcze, nie daj Boe, zgubi si w lesie, co wtedy?
Trzeba byo j bra na rce i zanosi z powrotem do chlewa.
To byo jednak moliwe, dopki za cika si nie zrobia. Podrosa, to nie
sposb ju byo bra na rce. Pidziesiciokilowej, dajmy na to, wini nie
wemie pan przecie na rce, a coraz cisza z kadym tygodniem si robia.
Zamkn pan j w chlewie, potrafa si jako wydosta. Je si zanioso, to
obok ng i ju jest na dworze. Zreszt od wiosny do jesieni chlewy w dzie
stay otwarte, eby wiee powietrze i stworzenia miay, a tym bardziej gdy
nadeszy upay. Caymi dniami na dworze buszowaa.
Zamkn pan za sob furtk, kiedy gdzie pan szed, a i tak zaraz za
panem sza. Nie musiaa przez furtk, zawsze gdzie w pocie bya dziura.
Sama te dziury robia. Zatka ojciec jedn, zrobia zaraz drug. Nie mwic, e
widzia pan kiedy pot, eby dziur w nim nie byo? Taka ju natura potu.
Matce raz tak wydawao si, e ojciec pozatyka wszystkie dziury. Sza na
majowe naboestwo, furtk za sob zapara, zaoya haczyk. Majowe
naboestwa odbyway si przewanie pod kapliczk, ktra miecia si w
wyprchniaym dbie, a db sta ju prawie w lesie. Mwiono, e to najstarszy
db, wszystkich ludzi pamita, jacy kiedykolwiek tu yli. Nie umiera, bo jest w
nim ta kapliczka, kady db w jego wieku ju by si dawno zwali. Tum kobiet
przy dbie, przewanie kobiety chodziy u nas na majowe. piewaj, piewaj.
Wtem matka czuje, co jej przy spdnicy si plcze, spoglda, Zuzia. Musiaa
wzi j na rce i cae naboestwo na rkach z ni przepiewaa. Maa jeszcze
wtedy bya.
Zaleca si jaki z miasta do crki ssiadw. O, niedawno tabliczk jej
odmalowaem. Przyjeda zawsze w niedziel i chodzili sobie po poudniu na
spacer. Mia aparat fotografczny i kiedy szli na spacer, ten aparat zawsze mu
na piersiach wisia. O, wtedy aparat fotografczny nie by tak powszechny jak
dzisiaj. Kawaler z aparatem fotografcznym, to aden kawaler z hektarami nie
mg si z nim rwna.
W ktr niedziel niosem Zuzi na rkach, bo gdzie za mn sza i
wracaem, eby zanie j do chlewa, a oni oboje akurat przechodzili. Crka
ssiadw wybuchna miechem, a on kaza mi stan. Powychodzili od nas
wszyscy z domu, bo crka ssiadw a si zanosia od miechu, to wszystkich
nas ustawi przed domem, matce kaza wzi Zuzi na rce i tak nas ca
rodzin sfotografowa. W jak nastpn niedziel przywiz nam to zdjcie.
Stoimy na nim, ojciec, dziadek, babka, Jagoda, Leonka, ja, stryj Jan, jeszcze
y, a na przedzie matka z Zuzi na rkach jak z dzieckiem.
Moliwe, e chcia zrobi mieszne zdjcie. Ale to jedyne zdjcie, na
ktrym wszyscy jestemy. Nie, nie mam, ale dobrze pamitam. Chocia powiem
panu, ile razy sobie przypomn, wcale mnie nie mieszy, e ze wini. Nawet
jaki rodzaj wdzicznoci czuj wobec Zuzi. Bo to dziki niej mamy to jedyne
rodzinne zdjcie. I co z tego, e tylko w mojej pamici? Wszystkim si wydaje,
e taka winia to aby na rze. A czym my si tak znw od niej rnimy.
Mdrzejsi jestemy? Lepsi? Nie mwic, e zwierzta maj takie samo prawo do
wiata, skoro na nim s. wiat i do nich naley. Noe na swoj ark wzi nie
samych ludzi. A na przykad nie zauway pan, e zwierzta na staro staj
si podobne starym ludziom? Pki mode i czowiek mody, by moe, nie wida
tak podobiestw. Jednake na staro staj si rwnie niedone jak starzy
ludzie. Tak samo choruj i na te same choroby. A e nie mwi, nie skar si,
to moe dlatego, e sowa i tak by im nic nie ulyy, jak nie s w stanie uly
ludziom, mimo e mwi, skar si. I, wedug mnie, tak samo jak ludzie boj
si mierci. Skd wiem?
Przepraszam, ile pan sobie liczy lat? Ile bym panu da? Trudno tak po
samym wygldzie. Nie wiem, no, nie wiem. Kiedy pan wszed, wyda mi si pan
gdzie tak w moim wieku. Moe dlatego e w paszczu, w kapeluszu. Teraz
natomiast jakby pan by duo modszy. Czy moe starszy? Sam nie wiem.
Czasem kto tak wyglda, jakby nie mia lat. To moe i pana czas zostawi w
spokoju. Mam racj? To znaczy nie pomyliem si. Mwi si trudno, wszystkich
nas to czeka. Mogem si zreszt spodziewa. Jak pan tylko powiedzia, e
przyszed pan kupi fasoli, mogem si spodziewa.
Chocia powiem panu, lata te niewiele znacz. Wie pan, ile taka winia
moe y lat? Osiem, dziesi to gra jej wieku, naturalnie, gdyby czowiek da
jej doy. Ale nie da. Musiao wic j to wiele kosztowa, takie przejcie od
chlewa pod ten d. Nie byo daleko, ale w tym wieku. ..Nie wstawaa ju
prawie, mao co jada. Zanosiem jej przegotowane mleko z osp, bo ode mnie
jeszcze jako tako jada. Chocia te musiaem zawsze si jej naprosi,
nagaska. No, zjedz, Zuzia, zjedz, nie bdziesz jada, to umrzesz. I dopiero
raczya ryj zanurzy w korytku i troch pocheptaa.
Trudno byo patrze na jej staro. Wierzy si nie chciao, e si j kiedy
na rkach nosio, do domu zabierao. Wszyscy, Zuzia, Zuzia, Zuzunia. Dzie
nieomal od Zuzi si zaczyna. Jak tam Zuzia, Zuzia to, Zuzia tamto. A Zuzia do
wszystkich lgna, nie mwic, e za wszystkimi chodzia. Uciliwa czasem
bya, ale mielimy nadziej, e zmieni si, kiedy podronie. Ale podras taa i
nie zmieniaa si. Coraz wiksze tylko dziury w pocie robia. I dalej, gdy kto z
domownikw gdzie szed, sza za nim. Nie tylko z domownikw, bo nabraa
takiego zaufania do ludzi, e ktokolwiek obok naszego domu przechodzi,
wydostawaa si na drog i sza za nim. Przybiega czasem kto zdenerwowany,
zabierzcie sobie t Zuzuch, tak j w zoci nazywali, bo gdzie idzie, a ta idzie
za nim. Kto to widzia, eby wini tak rozpuci. Zabijcie j, najwysza pora, i
tak ma pewnie ju sonin przeronit.
W domu jednak nikt nigdy nie wspomnia o zabiciu Zuzi. Chocia nie
dao si nie widzie, e dorosa do swojego przeznaczenia. Potem to
przeznaczenie ju nawet przerosa. A wiadomo, jakie przeznaczenie wini. Raz
ojciec napomkn, zbliao si Boe Narodzenie, e moe by j zabi. Wszyscy
na to pospuszczali gowy, ojcu nieswojo si zrobio i powiedzia:
Tak tylko wspomniaem.
Na co dziadek:
Moe wojna bdzie, to lepiej zostawi.
I Zuzia dalej rosa, przybywaa i za wszystkimi chodzia. A coraz ciej. Do
domu ju si jej nie wpuszczao, to kada si pod drzwiami i tak leaa.
Wyszed kto, eby j odgoni, to z trudem wstawaa. A zezoci si raz ojciec
i powiedzia:
Mamy jej nie zabija, to sprzedajmy.
Pojecha do miasta, przywiz faktora. Przewanie ydzi faktorowaniem
si zajmowali. Mia pan wini, krow, ciel, gsi czy tylko samo pierze,
wystarczyo do faktora, a on znajdowa kupca. Zdy wej w obejcie, a Zuzia
wanie leaa pod domem, dwigna si, podesza do niego, ryj uniosa i tak
przez chwil patrzyli na siebie. Po czym u ng mu si pooya. I co pan powie,
faktor, c go moe prcz misa, soniny w wini obchodzi, a podrapa si w
gow i powiedzia:
Wy mnie tu do wini, a czy ona winia, to ja nie wiem. Co ona jest, ja
tak samo nie wiem. Z wygldu moe ona i winia, ale ja nie wiem. Oj, nie
wiem.
I nawet nie chcia pomaca, jak ma sonin, szynki. A musi pan
wiedzie, kady faktor od tego zaczyna. Zanim cen poda, maca i maca, i
zawsze narzeka:
Sonin to ona ma, o, na ten mj palec najwyej. A szynki, o, sami
popatrzcie, ten mj palec wchodzi, nie powiem, jak w co. Rzedzizna. Czym
wycie j karmili? Wycie j godzili, nie karmili. A za tak wygodzon wini
jaki masarz da cen? On grosza wicej nie da. A on nie da, to ja nie zarobi. I
co ja chc zarobi, ja chc tylko wyj na swoje.
A ten nawet nie chcia jej pomaca.
Ona nie na sonin, ona nie na szynki. Ona u ng mi ley i co? Ona
moe le o mnie myli i co?
Wydawao si, e to taki jego sposb, aby zacz targowanie od najniszej
ceny. Naprosi si go ojciec, nazaklina, e to taka sama winia jak kada, je,
co kada, a dokd tak bdzie za kadym chodzia, za dua ju na to. W kocu
nierad, ale zacz j maca. Caa sztuka polega na tym, eby domaca si
gruboci soniny. O, niech pan spojrzy tu, na moje udo. Trzeba do rozoy i
raz koo razu kadym palcem osobno, potem dla pewnoci jeszcze kciukiem.
Dobry faktor dokadnie panu powie, czy winia ma sonin na dwa, dwa i p,
trzy palce. I tak samo czy ma gste szynki.
Ona ma sonin, ona ma szynki. Tak jest wszystko w porzdku
powiedzia. Ale ona chce y. I wy mdlcie si, eby ona chciaa jak najduej.
Moe to jest jaki znak, ale to musiaby rebe. Ja faktor.
Powiem panu, do dzi nie mog zrozumie. Co mu Zuzia bya winna? Cay
magazynek w ni wpakowa. Myli pan, e mu ojciec o tym nie powiedzia? A
dlaczego? Te nie wiem, mog najwyej si domyla. Ale nie miaem go
zamiaru pyta przy nastpnym spotkaniu. Nie spotkalimy si jednak. Nigdy
ju. Zachodziem czsto do tej kawiarni i nawet o tej samej porze, o ktrej
wtedy spotkalimy si. Przynajmniej zajrzaem, gdy szedem przed poudniem
na prb. Niekiedy posiedziaem, wypiem kaw, zjadem ciastko. Spytaem si
kelnerki, jeli to ta sama bya, ktra nam wwczas podawaa. Znaa go,
pamita pan, umiechna si wtedy do niego i nie kelnerskim umiechem.
Przypomniaa sobie to nasze spotkanie, mnie jakby przez mg pamitaa, ale
jego dobrze. Mwia, e nie pomyliaby go z nikim, ale nigdy odtamtd si nie
zjawi.
Drczyo mnie to zdjcie i o to zdjcie bym go spyta. Nie dawao mi
spokoju, gdzie mg si znajdowa w punkt, z ktrego kto to zdjcie zrobi.
Nieraz i dzisiaj si nad tym zastanawiam. Zdjcia nie widziaem, prawda. Ale
czy bez zdjcia nie mona si zastanawia? Dajmy na to, kto nam tu zrobiby
takie zdjcie, jak uskamy fasol. Siedzimy na tym zdjciu jak teraz
naprzeciwko siebie, a wyszlibymy en face. Pana twarz jakby pan na fotografa
patrzy i moja jakbym na niego patrzy, a jednoczenie siedzimy twarzami do
siebie. Odlego midzy mn a nim nie wiksza bya ni midzy nami teraz.
Wylot lufy, o, jak paskie oczy widziaem. Gdzie mgby si zatem znajdowa
w punkt? Tak, tutaj, jak pan myli, gdzie? Gdzie mgby tu sta fotograf? I
przestrze niewielka, zaledwie ta izba. I nie ma wojny, psy pi, a my uskamy
fasol, rozmawiamy. Powinno by duo atwiej, nie sdzi pan?
A moe bymy na dwr wyszli? Noc, ale zapalibym lamp przed domem.
Pokazabym panu, w ktrym to miejscu. D si zawali, pokrzywy, krzaki go
porosy, drzwiczek ju nie ma, sprchniay, ale futryna jeszcze stoi, dbowa,
db dugo si trzyma. Moe bym si jako wcisn, a nie, to moglibymy sobie
wyobrazi. Ja bym uklkn, pan by stan naprzeciw mnie. Musiaby pan
tylko wzi sobie jaki kawaek kija. No, a czym by pan celowa we mnie?
Dzieci tak si bawi i strzelaj. Mwi pan, e to nie na nasz wyobrani,
gdybymy nawet dziemi byli. A czyj? Nikt nas przecie nie wyrczy. Nikt za
nikogo nie yje, to i wyobrazi sobie nikt za nikogo nie jest w stanie. Nie trzeba
odrzuca adnego sposobu, jeli miaby nas prowadzi do siebie. Moe w tym
miejscu, gdzie to si dziao, atwiej byoby nam znale ten punkt, z ktrego
byoby nam najbliej. Nie musiaby mnie pan szuka po wiecie. Nie musiaby
pan po fasol do mnie przychodzi. Nie musielibymy si zastanawia gdzie,
kiedy. Tym bardziej e, o, fasola nam si powoli ju koczy. Przy nodze ma pan
jeszcze strka. I tam jeszcze jeden, o, tam drugi. I tu, prosz. Niech pan
przetrznie, na pewno jeszcze si troch znajdzie.
A moe chciaby pan wicej tej fasoli? Zostawiem troch dla siebie, ale
przynisbym jeszcze dwie, trzy wizki. Jest pan przecie samochodem, dla
samochodu nie zrobi rnicy, gdy bdzie troch wicej. I chyba nie odjeda
pan jeszcze. Zreszt gdzie pan po nocy bdzie jecha? Radzibym ju do rana
zosta. Napijemy si potem herbaty czy kawy. Spieszy si tak panu? Nastp-
nym razem moe mnie pan ju nie zasta. Gdyby nie po fasol, nie wiem, czy i
teraz pan by mnie zasta. Dlaczego? A czy czowiek moe by pewny, gdzie i
kiedy jest na tym wiecie? Mwi pan, zawsze teraz i tu. Tylko e to nic nie
znaczy. Mona by powiedzie, teraz nie ma granic, podobnie jak tu jest
gdziekolwiek. Wedug mnie kady wiat jest przeszy, kady czowiek przeszy,
bo czas jest tylko przeszy. Teraz, tu to tylko sowa, jedno, drugie bezcielesne,
jak te wszystkie, o ktrych mwilimy. Teraz to nie umiabym panu nawet
powiedzie, jaki ten wiat jest. I czy w ogle jest. Czy moe tylko wyobraamy
sobie, e jest. Dla pana to pewnie nie ma znaczenia, bo skoro pan przyszed do
mnie po fasol...
A moe by pan kupi tu sobie jaki domek? Po co? No, nie wiem.
Pomylaem tylko, e moe te pan szuka jakiego miejsca. Nie musiaby pan
na kad sobot, niedziel przyjeda. Nawet bym panu nie radzi. Tym
bardziej spdza tu urlopw. Raz, dwa razy do roku najwyej. I to tak jak teraz,
po sezonie, najlepiej. Pilnowabym panu jak tu wszystkim. Nie musiaby si
pan o nic martwi.
Jest kilka domkw do sprzedania. Dwadziecia dwa, trzydzieci jeden i
chyba czterdzieci sze czy siedem, ju nie pamitam. S pewnie i inne,
musiabym si upewni. O, sporo osb ju sprzedao swoje domki, odkd
jestem. Ostatnio nie ma tak wielu chtnych do kupowania. Raz na jaki czas
kto si zjawi, pooglda, pooglda i nie wie, czy chce kupi, czy tylko
pooglda przyjecha. Na pocztku czsto do mnie przychodzili, zostawiali mi
adresy, telefony na wypadek, gdyby kto mia zamiar sprzeda domek. Nowych
te ju nikt nie stawia. Chocia miejsce, jak pan widzia, zalew, las, powietrze.
Zwierzyna ju si tak tu do ludzi przyzwyczaia, e sarny czasem pod
domki podchodz. Nie po jedzenie. Jedzenia maj w lesie w brd. A wiewirki
to po tarasach skacz, do domkw zagldaj. Inna sprawa, e ludzie je
rozpaskudzaj. Cae torby orzechw im przywo. Wicej ni te przeje mog
czy zakopa w ziemi. Idzie pan, to orzechy panu pod stopami trzeszcz. Myl
nawet, czyby nie dopisa na tablicach, zabrania si karmi wiewirek. Bo co z
tego, e w sezonie ludziom z rk jedz? Sezon nie trwa wiecznie. Czasem i dzik
si tu zapuci. Czasem zajc midzy domkami przeleci. Moe pan asic, kun
spotka. W lesie nieraz trudniej spotka.
A raz pojawi si o. I nie eby gdzie nad brzegiem zbocza stan.
Przeszed si midzy domkami. Tu troch posta, tam troch posta. Podnis
si wrzask, wszcz si popoch. Jedni do domkw uciekali, inni wskakiwali na
dki, kajaki, rzucali si do wody, kto si o mao nie utopi, bo nie umia
pywa, kto zasab, na szczcie maj tu domki i lekarze. Podszed do zalewu,
napi si wody, zarycza i spokojnie odszed. Czasem i o zatskni za ludmi.
Albo gdyby pan tak wsta przed sonkiem, kiedy ptaki si budz. Czy
zacignby si pan tak rankiem tutejszym powietrzem. Poczuby pan, jak si
w panu puca otwieraj i co to jest powietrze. Gdzie indziej czsto nie wie si,
e si oddycha i czym. Gdyby si tak nad tym zastanowi, moe w ogle nie
chciaoby si oddycha. O grzybach, jagodach, poziomkach, urawinach ju
panu mwiem. Ale najlepiej tak w las pj i niczego nie zbiera, o niczym nie
myle. Pan i las.
Ja to nawet z psami nie za bardzo lubi chodzi. Zwabi ich byle szelest i
od razu lec. Potem woaj ich, Reks! aps! Raz tak za sarn poleciay.
Nawoaem ich si, naszukaem. W lesie gos drzewa tumi. W kocu
zezociem si i wrciem sam, bez nich. Pod wieczr dopiero si zjawiy. Pyski
w krwi unurzane. O, i mam sarn na sumieniu. Pan widzia sarnie oczy, kiedy
umieraj? No, na przykad we wnyku, w potrzasku. Takiego przeraenia w ad-
nych oczach pan nie zobaczy.
Powiem panu, e gdy si tak nazjeda tu ludzi w sezonie, czasem mam
wraenie, e nie na tym samym wiecie yj, co oni. Nie powiem, przyjemny,
wesoy ten ich wiat, moe i szczliwy, tego nie wiem, ale y bym na nim
chyba nie potraf. Jest pan przekonany, e na nim yj? Tylko jak si ja mam
przekona? Przecie nawet takie soce kady musi mie swoje, swoje wschody,
zachody. Byem tyle lat za granic, a gdziekolwiek mieszkaem, kiedy chciaem
wschd, zachd odnale, musiaem wedug tutejszych wschodw, zachodw
odnajdywa. I zawsze bya to miara wszystkich wschodw, zachodw. Wszdzie
bya to jedyna miara.
Inna sprawa, tym bardziej w wielkich miastach, e mona cae ycie
przey i nie zobaczy ani wschodu, ani zachodu. Jak dzie nastaje? Widno po
prostu si robi. A noc zapada, zapala j si miliony lamp. To c to za noc?
Mwi si tylko noc. Teraz, co prawda, to i tu nie wiem, gdzie soce wschodzio,
gdzie zachodzio. Ani nie wschodzi ju w tym samym miejscu, ani nie zachodzi.
Wstan wraz z nim, a nie mam pewnoci, nie tu przecie wschodzio. Dlatego
nie wiem, jak pan mnie tu znalaz, skoro ja sam siebie nie potraf. To prawda,
e znale siebie to nieprosta sprawa. Kto wie, czy nie najtrudniejsza ze
wszystkich spraw, jakie czowiek ma do zaatwienia na tym wiecie.
Nie, domek pana Roberta nie jest do sprzedania, ju panu mwiem. W
kadym razie dopki pan Robert nie da mi zna. Radzibym panu trzydzieci
jeden. Mao ktry domek mgby si z tym trzydzieci jeden rwna. Kominek,
elektryczne ogrzewanie, podwjne szyby w oknach, ciany ocieplane, mona i
w zimie mieszka. Dwie azienki, na grze, na dole, w azienkach bojlery,
kafelki. Poza tym wszystko w dbie. Na podogach dywany. Byy jeszcze poroa,
ale zabra, na szczcie.
Z poroami bym panu nie radzi. Nie mgby pan mieszka. Wszystkie
ciany byy obwieszone tymi poroami. Gdzie pan si obrci, wszdzie poroa.
W pokojach, w kuchni, w azienkach. Nad wejciem wisiaa gowa dzika, o, z
takimi kami. Nie byo jednej wolnej ciany. Wchodziem sprawdzi, czy
wszystko w porzdku, to musiaem uwaa, eby na jaki rg si nie nadzia,
bo co bardziej rozronite a na rodek wystaway. Nieraz, powiem panu,
siadem sobie w fotelu, bo lubi tak czasem w tym czy w innym domku cho
chwil posiedzie, mia wielkie skrzane fotele, ale co mnie zaraz wypdzao.
Dla tych poroy wybudowa ten domek. ona go podobno z mieszkania
przepdzia, bo nie byo ju gdzie co powiesi. Nie, ona nigdy tu nie
przyjechaa. On za to na kad sobot, niedziel. Nie opala si, nie pywa,
nawet rzadko na spacer wychodzi, siedzia caymi dniami w domku. Czsto i
zim przyjeda. A najdziwniejsze, moe pan sobie wyobrazi, e w ogle nie
polowa. I to nie byy trofea jego myliwskich sukcesw. Mia natomiast fuzj.
Do czego bya mu potrzebna, nie wiem. A jak traf przez poroa do czyjej
duszy?
I nagle, trudno mi powiedzie, co si stao, ktrego dnia przyjecha
ciarowym samochodem z dwoma robotnikami i zabra te poroa, a domek
wystawi do sprzedania. Niektrzy mwili, e jakiego dobrego kupca na te
poroa znalaz, a inni, e wywiz na mieci. Ale prawda moga by jeszcze
inna, chocia nie domylam si.
Namawiabym pana. Nie chce duo. Jak za taki domek, to prawie p
ceny. Co by pan tu robi? No, a co ja robi? Jeszcze jakby pan przyjeda raz
czy dwa razy do roku, i to po sezonie. Mgbym nawet wicej sadzi fasoli. A
nie chciaoby nam si uska, moglibymy pj na spacer do lasu.
Moglibymy posucha muzyki, przywiozem sporo pyt. Nie, w szachy nie
gram. A chciaby pan zagra? Jako si nie nauczyem. Nie miaem
cierpliwoci do szachw. Za granic grywaem czasem w bryda, tylko e do
bryda trzeba by czterech. Na budowach, kiedy pracowaem, jeli nie pio si
wdki, zdarzao si, ale to rzadko, e grywalimy w karty. W tysica, w durnia,
w szedziesit sze, take w oczko czy w pokera.
A wczeniej w szkole w pudeka zapaek. Nigdy nie gra pan? Nawet pan
nie sysza o takiej grze? Prosta gra. Kadzie si pudeko zapaek, musi by
tylko pene, na brzegu stou, na pask i eby nie ca poow poza brzeg
wystawao, bo spadnie. I podbija si, o, tym wskazujcym palcem. W
zalenoci jak upadnie na st, tyle punktw si otrzymuje. Na sztorc, czyli na
najkrtszy bok, gdzie zapaki si wyjmuje, najwicej. Mymy si umawiali na
dziesi punktw. Ale mona si inaczej umwi. Na drask jedn czy drug
stron, wie pan, co to draska? Gdzie si zapaki pociera, pi. Na pask, zero.
O, to nie bya taka niewinna gra, jak pan myli. Nie ma gier niewinnych.
Wszystko zaley nie w co si gra, lecz o co. Niewinnie gralimy, kiedy
przychodzi wychowawca. Wtedy i punktw nie zapisywalimy. Zbiera pudeka
od zapaek i prawie kadego wieczora przychodzi, czymy wypalili ju zapaki z
wczorajszego pudeka. Potem panu powiem, po co zbiera. Siedzia nieraz i sie-
dzia. Tak e bywao, musielimy udawa, e niby do spania si szykujemy,
inaczej by nie wyszed. Ten odpina guziki u koszuli, ten rozsznurowywa buty,
ten rozciela ko. A gdy wreszcie wyszed, przekonany pewnie, e zaraz
bdziemy w kach lee, sprawdzio si jeszcze na korytarzu, czy i z baraku
wyszed, wtedy dopiero zaczynalimy naprawd gra.
Nie na pienidze. Nie mielimy pienidzy. Czasami mieli ci, co potrafli
portfele z kieszeni wyciga. Nie na papierosy. Palilimy winiowe licie,
koniczyn, inne wistwa. Bya to gra o to, eby nie znale si na kocu.
Dziwi si pan, e tylko o to. To powiem panu, a o to. Kto przegrywa, a
niezalenie ilu nas grao, przegrywa tylko jeden, ktry zdoby najmniej
punktw. I on stawa si wszystkich grajcych ofar. Moglimy z nim robi, co
nam si podobao, i on musia robi, comy mu kazali. Czyli gra sza nie o to,
eby wygra, jak we wszystkich innych grach i co stanowi kadej gry zasad.
Gra sza o to, eby, jak ju powiedziaem, nie znale si na kocu. A co
znaczyo znale si na kocu, to najlepszy dowd, e niektrzy od razu w
pacz. Niektrzy prbowali ucieka, ale jak ucieknie, gdy tylu wygranych. Nie-
ktrzy prbowali przekupywa pozostaych rnymi obietnicami. Nie dao si
jednak nikogo przekupi. Niektrzy sigali nawet po noe. Ale i to nie na wiele
si zdao. Gdy za duo wygranych, ani pacz, ani n nie pomog. Raz tylko
jednemu udao si uciec. Ale te nigdy ju do szkoy nie wrci. Spodziewa si,
e bdzie na kocu, i nim si jeszcze gra skoczya, rzuci si do okna, okno
byo zamknite, skoczy jakby do wody, gow wybijajc szyb.
Musz jednak powiedzie, e wszystko odbywao si sprawiedliwie. Nawet
punktw nie zapisywa nikt z grajcych. Wyznaczao si jednego z chopakw,
dostawa kartk, owek i nikt mu nie mg w t kartk zagldn. Tote moe
pan sobie wyobrazi, jakie panowao podniecenie, gdy si gra skoczya. Nie
kto wygra, tylko kto jest na kocu.
A raz ktry wypad na kocu, przyj to spokojnie, tylko e musi
przedtem do latryny i. Jeli mu nie wierzymy, moemy z nim i. Poszlimy.
Latryna znajdowaa si w rogu placu, kawaek ju za barakami. Nie wiem, czy
pan wie, jak taka latryna wygldaa. D gboki na czowieka, moe gbszy.
Nie pamitam, eby z niego kiedy wybierali, to mg by i gbszy. Szeroki, o,
jak gdzie od pana do ciany, a dugi, e mogo kilkunastu naraz si. Dwa
drki wzdu, na niszym siadao si, o wyszy plecami opierao. Grube, na
podprkach, eby si nie zaamay. Dookoa latryny ogrodzenie z desek
szczelne, wysokie. Na palcach stanem, wycignem rk, to nie dostawaem
do szczytu. Naturalnie, byem sporo niszy wtedy. Gdzie tak z p metra
ponad ogrodzeniem dach, eby przewiew by. Z tym e kiedy deszcz pada,
trudno byo znale na drku miejsce, gdzie by nie przeciekao. A porzdnie
lao, to niechby, jak to mwi si, w biegu si czowiek zaatwia, i tak zmk.
Ta sama latryna bya jedynym miejscem, gdzie mona byo przyj
porozmawia, ponarzeka, nazorzeczy, zwierzy si jeden drugiemu, wyali,
a nieraz i popaka. Wszdzie indziej gdy si kilku zeszo, a niechby jeszcze
mwili ciszonymi glosami czy, bro Boe, szeptali, od razu donieli. Szepty
byy najbardziej podejrzane. I zaraz wzywali.
No, co za sekrety macie? Tu nie wolno mie sekretw. Sekret to
egoistyczny przeytek A szkoa ma was nie tylko nauczy zawodu, ale i
wychowa. Mwcie.
I trzeba byo naprdce co zmyla. Naturalnie, e to midzy nami
znajdowali si tacy, co donosili. Tylko e jak ich byo rozpozna? Nie mieli
przecie na czoach wypisane, e donosz. Jeli nawet tego czy tamtego si
podejrzewao, mg by akurat niewinny. Natomiast w najmielszych
przypuszczeniach nie przyszoby panu do gowy, e to ten, ktry nad panem
czy pod panem pi. A jeszcze gdy si egna, kocem z gow si nakrywa.
Naturalnie, trzeba byo si pilnowa i w latrynie. Kady spuszcza
spodnie, chciao mu si, nie chciao, siadalimy wszyscy na drku, a jeden
stawa przed latryn na stray z niezapitym rozporkiem, jakby co dopiero
zszed z drka. Rozporki, musia pan wiedzie, byy wtedy na guziki, a zapi
trzy, cztery guziki nie szo tak szybko, jak dzisiaj suwak. Nadchodzi kto
niepodany, a ten wtedy dawa nam zna podgwizdywaniem czy kasaniem i
zaczyna si dopiero zapina. Tak e gdy kto taki wszed do latryny, nic nie
pozna, bo wszyscy siedzieli na drku i stkali, czsto ponad potrzeb.
No, i ten, e chce do latryny. Poszlimy z nim. Rozpi spodnie, siad na
drku, to kto mg si spodziewa, e to tylko wybieg. Raptem zsun si z
drka i zacz si zapada. Nie krzycza, eby go ratowa, bo nie mia zamiaru
si utopi. Chcia si tylko unurza, eby mierdzie. Susznie liczy, e od
takiego mierdzcego wszyscy bd si odsuwa i nikt z wygranych nic mu ju
nie kae. Nawet gdy si wykpie. Nie tak atwo po czym takim nie mierdzie,
choby co dzie si kpa. Do tego by w ubraniu, w butach. O, musi dugi
czas zej.
Tylko nie przypuszcza, e d jest a tak gboki. Ju mu do piersi
dostawao, a nogami jeszcze dna nie dosign. Wtedy zacz prosi, baga,
ebymy go ratowali, a zgodzi si na wszystko, co mu kaemy. Co mu moglimy
kaza? Co tylko mona sobie w tym wieku i w takiej szkole wyobrazi. Nie bd
panu nawet mwi co. Ja z koleg wyamalimy drek z oparcia i chcielimy
mu poda. Starsi nam nie pozwolili. Hola! Sta! Niech do szyi mu dojdzie!
Potem do brody niech mu dojdzie. Niech si nare taki owaki. Jeszcze si
naigrawali. Mylae, e si w gwnie uratujesz. W kocu pogry si a do
czoa i trzeba byo go za wosy wyciga. Taka to bya gra.
Niby podbijao si pudeko z zapakami, na sztorc, na drask, na pask. A
kto znalaz si na kocu, mona by powiedzie, przegrywa siebie. Te
znalazem si nieraz na kocu. Nie byo takiego, ktry by przez ten koniec nie
przeszed. Dlatego moe zatracio si miar, gdzie jest granica przegranej.
Przegra ktry ze starszych, to i my najmodsi nie bylimy lepsi. Kazalimy mu
robi takie rzeczy, e nie chc pamita.
Dlaczegomy wic grali? A kto zaczyna gr z myl, e przegra? Jeszcze w
tej przegrywa tylko jeden, ten, co znalaz si na kocu. W kadej innej na og
wszyscy przegrywaj do jednego. W tej wszyscy wygrywali prcz tego jednego.
Niech pan sam powie, czy zna pan askawsz gr? I prostsz? No, wanie.
Pudeko na sztorc, na drask, na pask.
A moe bymy odpoczli troch od tego uskania, pokazabym panu?
Gdzie tu powinny by zapaki. O, s, nawet pena paczka. Powiem panu,
zdarza mi si, e sam z sob czasem gram. Bior pudeko zapaek, musi by
tylko pena paczka, czterdzieci osiem, tak przynajmniej wtedy byo w paczce,
siadam, o, tu, przy stole, i podbijam sobie. Na sztorc, na drask, na pask.
Punktw nie zapisuj, bo po co? O nic nie gram. O co mgbym jeszcze gra, i
sam z sob? Chyba e pan chciaby o co. To prosz, niech pan powie. W
naszym wieku trudno gra o to, o co si w szkole grao. No, nie wiem, nie
wiem. Pan tu jest gociem, do pana naley wybr. Ja si dostosuj.
Tak, pudeko jest pene. Nie uywam zapaek. Kupuj czasem jedynie,
eby sobie pogra. Mam zapalniczki. Poza tym wszystko u mnie na prd.
Jestem przecie elektrykiem. Kuchnia te jest elektryczna. To sidmy przy
stole. Pan moe z tamtej strony, ja z tej. Czy woli pan odwrotnie? O, tak si
pudeko ustawia, nie wicej poza brzeg stou, bo panu spadnie. I tak si
podbija, tym palcem, tylko troch zgitym.
Prosz, pan pierwszy. No, i widzi pan, ju za pierwszym razem od razu na
sztorc. Byoby dziesi punktw wedug tego, jak umawialimy si w szkole.
Teraz ja. A mnie, niech pan spojrzy, na pask. Nie mam ju tej wprawy w
palcach. Reumatyzm, gdy raz czowieka dopadnie, ju go nie opuci. Teraz i
tak jest duo lepiej, jak panu mwiem. Przy uskaniu fasoli mao co ju czuj.
Ten palec, ktrym akurat si podbija, widzi pan, jak mi wykrzywio. Nie, nie
wrci ju do dawnego wygldu. Trzeba by robi operacj. A to ju si nie opaci.
Teraz pan. Znw na sztorc. No, no. I co, widz, e pana wcigno. A dziwi si
pan, dlaczegomy grali. Kada gra ma to do siebie, e wciga, inaczej by si nie
grao. A mnie znw na pask, widzi pan. Moe jednak chciaby pan, ebymy
zapisywali. Nawet gdy si o nic nie gra, moe si okaza, e si jednak o co
grao, tylko si nie wiedziao o tym. Zwaszcza kiedy si wygrao. Bdzie pan
pamita? W porzdku. Nie chciabym, eby pan mia potem do mnie pretensj,
e wygra pan, a gralimy o nic. I panu znw pado na sztorc. Musia pan ju
kiedy gra. Nie wierz. Wida choby po tym, jak pan pudeko podbija. Robi
aby p obrotu w powietrzu, a tak zawsze padnie na sztorc. Nie chce si pan
tylko przyzna.
By taki jeden w szkole, pamitam, za kadym prawie podbiciem pudeko
padao mu na sztorc. Nikt nie chcia z nim gra. Z gry byo wiadomo, e nie
znajdzie si nigdy na kocu. To jak z takim gra, przyzna pan. Czowiek musi
mie tyle obawy, co nadziei, gdy nawet do takiej gry, jak ta w pudeka zapaek,
przystpuje.
Pan nie chciaby by w takiej szkole. Rozumiem. Tylko e to nie zaleao
od tego, czy kto chcia. Teraz pan. I znw na sztorc. Teraz ja. I znw, widzi pan.
A w szkole nie zaliczaem si wcale do najgorszych. Przeciwnie. Inna sprawa, e
wiczyem to podbijanie prawie kadego wieczora, gdy zostawaem duej w
wietlicy. Przerywaem czsto wiczenie na saksofonie czy innym instrumencie
i przynajmniej te par podbi wykonaem. Tak, prawie wieczr w wieczr
chodziem do wietlicy. I to pno przewanie, gdy nikogo ju nie byo. Czasem
tylko przyszed nauczyciel od muzyki. Nie przeszkadzao mi, e pijany. Siad
sobie, to wiedziaem, e mnie sucha. Pan znw, widz, na sztorc. Powinien pan
tylko w te pudeka gra. Gdyby tak na pienidze, zrobiby pan majtek.
Jak trafem do tej szkoy? Pamita pan, e siostra zgina, mwiem.
Niedugo potem rozchorowaem si. Dostaem wysokiej gorczki, dawali mi
jakie proszki, pociem si, ale co gorczka spada, znw sza w gr.
Zmizerniaem przy tym, schudem. Nawet wstaem, ale nie byem w stanie na
wasnych nogach i. A oni musieli ucieka znad tego jeziorka, bo zaczli ich
okra. Nieli mnie raz jeden, raz drugi na zmian, oddawali mnie sobie co
troch. Ca noc i cay dzie szlimy, z przerwami na krtkie odpoczynki, to
znaczy mnie nieli. I ju pod wieczr wyszli z lasu, mieli w nastpny las wej,
nagle zobaczyli leniczwk. Poczekali, a si cakiem ciemni. W jednym oknie
zapalio si wiato. Wtedy dwch poszo na zwiady. Okazao si, e w leni-
czwce jest tylko sama leniczyna. Zanieli mnie i pod jej opiek zostawili.
Zaamaa nade mn rce. Zacza lamentowa:
Matko wita, gdybym wiedziaa, e ty taki chory. O, jakie czoo masz
gorce, cay jeste rozpalony. Matko wita, nie umieraj mi tylko, bo dopiero co
swojego pochowaam.
I takiego w gorczce wykpaa mnie w balii. A ile znw si przy tym
nalamentowaa:
Ale ty chudy, Matko wita. Skra i koci, Matko wita. Nic,
odkarmi ci, tylko wyjd z tego.
Potem mi baki postawia. Po bakach czym jeszcze natara od stp do
gw, e cay w ogniu byem.
Ale masz czarne te baki. Ale masz czarne nacierajc mnie,
powtarzaa. Jeszcze em takich czarnych nie widziaa. Pijawki by ci
przystawi, ale nie mam pijawek. Daa mi co do wypicia. Pamitam, e
strasznie gorzkie byo. Pij, pij, to na zdrowie.
Potem owina mnie w pierzyn.
Spaem podobno dwa dni i trzy noce. Budzia mnie tylko, ebym znw to
gorzkie wypi. I dalej spaem. Zbudziem si zupenie bez siy, nie dawaem
rady rki spod pierzyny wydosta, ale i bez gorczki.
Kur ci zabiam powiedziaa, jakby mnie witajc na tym wiecie
eby ros mia. Po takiej chorobie najlepszy ros. Nie daa mi jednak
wsta. Le, le, musisz troch polee. Nie dam ci tak od razu. I karmia
mnie w ku, yk za yk do ust mi wlewajc. Troch rosou, par klusek,
dziebko misa. No, zjedz jeszcze troch, zjedz. Chocia t yk. Musisz
nabra ciaa, inaczej i siy ci nie wrc. Ale ty chudy, Matko wita, ale ty
chudy.
Odsaniaa pierzyn i patrzya na mnie. Nie miaem siy nawet si
wstydzi. Moda jeszcze bya, jak dzisiaj j sobie przypominam. Wydawaa mi
si tylko gruba. Moe i adna, tego ju nie jestem pewny. Twarz miaa jakby
troch md, oczy smutne, ale dobre. Wosy czarne, rozpucia je przy
czesaniu, to caa si w nich krya. Piersi obfte, e a nieraz jej si na wierzch
wyleway spod nocnej koszuli, gdy wstawaa z ka.
Dzieci nie miaa, a leniczy niedawno zgin. Bya na partyzantw obawa,
wit si zaczyna, a on wypad z domu, eby dziki przepdzi, bo w kartofach
ryy. No, i myleli, e kto z leniczwki ucieka, posypay si strzay. Wybiega i
ona, martwy lea tu przy leniczwce, na brzegu pola. Czsto popakiwaa za
nim. Strugaa kartofe, gniota ciasto na kluski i nagle zaczynaa paka.
Pocieszaem j, jak umiaem:
Leniczyna nie pacze. A moe leniczy jest teraz w niebie i widzi, e
leniczyna pacze.
A skd ty taki mdry? I przestawaa. Zjesz co? Popatrz, czy kury
nie zniosy, bym ci jajecznicy usmaya. Musisz je. A do obiadu jeszcze
daleko. Dogadzaa mi, e w oczach przybieraem. O, ju lepiej wygldasz.
Chwaa Bogu, lepiej. Zjesz co? I tak cigle byo: Chocia kromk z masem
zjedz. Z serem by moe zjad? Zrobiam maso, zrobiam ser.
Dwie krowy miaa. Czuem si ju na siach i wyganiaem te krowy na
pastwisko pod lasem. Soce nieraz nie wzeszo na poudnie, a przychodzia do
mnie, przynoszc mi to chleba z masem, z serem, to dwa, trzy jajka gotowane.
Do obiadu jeszcze troch. Pewnie godny jeste. Jedz. Czasem
posiedziaa chwil ze mn. I patrzc, jak jem, powtarzaa: Jedz, jedz. O, ju
nawet dzisiaj wygldasz peniejszy ni wczoraj.
I razu jednego leymy wieczorem ju w kach, ona w swoim, ja w swoim,
wtedy sysz, pacze. Cichutko, ale such miaem od dziecistwa dobry. Moe
ni jej si co niedobrego, pomylaem. Podniosem gow, nadstawiaem uszu,
sysz, pacze.
Pacze leniczyna? pytam si. Czemu?
E, nic. Co ci bd mwia. Gdyby starszy by, gdyby starszy by. pij.
Nadesza zima. Wci mi w jedzeniu dogadzaa, a ja we wszystkim ju jej
pomagaem, czy mnie o co poprosia, czy nie poprosia. Nieraz mwia, e Bg
jej mnie zesa, bo jak by sobie daa sama rad, gdy jego ju nie ma. Miaa na
myli leniczego. A na szafe w pokoju lea kapelusz leniczego. Zielonkawy,
wskie rondo, opasany nad rondem brzowym sznurem, zawizanym z boku w
semk. Moe bym nie zwrci na ten kapelusz uwagi, ale kiedy zdja go z
szafy, wyczycia szczotk i powiesia na gwodziu nad ich lubnym portretem.
Niech tu wisi powiedziaa. I eby nigdy nie rusza. To wito.
W witoci jednak, jak pan wie, tkwi wiksza pokusa ni w grzechu. I
posza kiedy do wsi, do sklepu. Zdjem ten kapelusz, popatrzyem na ten ich
lubny portret. Nie bya duo starsza ni na tym lubnym portrecie, a leniczy
jak leniczy. Pomylaem, nie yje, ona w sklepie, kto mnie zobaczy, jeli
przymierz kapelusz. I przymierzyem.
By jeszcze jeden pokj, ktry zamykaa na klucz. Klucz chowaa za
obrazem Matki Boskiej z Dziecitkiem. Ale skoro zamykaa, to znaczy nie
chciaa, ebym tam wchodzi. I nie wchodziem. Ale kiedy zostawia ten klucz
w drzwiach i nie przekrcia. Co mnie podkusio, zajrzaem na chwil.
Zdyem zobaczy kopiate ko, nakryte wzorzyst kap, obok ka koysk i
wielkie lustro na cianie. To, e lustro tam jest, wiedziaem. Umya gow, to
zawsze kazaa mi co zrobi, czego popilnowa, a ona pjdzie, przed lustrem
uczesze si. I sza do tamtego pokoju, zamykaa si na klucz i dugo si
czesaa.
Przejrzaem si w lustrze i powiem panu, w pierwszej chwili przelkem
si, e to ja. Jakbym pierwszy raz siebie zobaczy. Jakby przyszo mi dopiero
zobaczy, e w ogle jestem. W domu nigdy si w lustrze nie przegldaem, bo
kto w tym wieku si przeglda. Szedem rano do szkoy, to matka zawsze
pilnowaa, daj no, uczesz ci, bobym si nawet nie czesa. Staem i staem
przed tym lustrem, i nie mogem uwierzy, e to ja. Moe dlatego, e w
kapeluszu leniczego, ktry opada mi na uszy. Czy moe, e wydawao mi si,
e duo starszy jestem, ni w lustrze ku swojemu zdumieniu zobaczyem.
Buzia rumiana, pucoowata, odkarmiona. Pocignem si doni po policzku,
a choby meszku nie poczuem, eby mi si ku. I ten w lustrze te si
pocign, ale on, miaem wraenie, jakby poczu ju meszek. Staem i staem,
i wahaem si, czy uwierzy, e to ja. Tym bardziej e nie podobaem si sobie.
Podoba mi si tylko kapelusz leniczego. I nawet przyszo mi do gowy, a
gdybym tak by leniczym?
Nie zauwayem, e tymczasem leniczyna wrcia. Za, rozsierdzona
wpada, i jak znalazem klucz?! Po co tu wszedem, po co tu wszedem, mao
mam miejsca w tamtym pokoju, w kuchni, na dworze?! Zerwaa mi kapelusz z
gowy. Zacza wygadywa, e karmi mnie, dogadza, jak moe, a ja taki
niewdzicznik, taki niewdzicznik i jaki jeszcze, i w ogle, a si zasapaa.
Nigdy jej takiej nie widziaem. Piersi jej faloway, z trudem apaa powietrze. W
kocu siada zmczona i troch si uspokoia.
Widzisz, widzisz, co narobi. Mylaam, e jak wojna si skoczya, to
teraz...
Nie rozumiaem, o co jej chodzi, ale przynajmniej dowiedziaem si, e
wojna ju si skoczya.
Nieraz dawao si sysze, zwaszcza gdy na deszcz si miao, jak gdzie
daleko, daleko pocig dudni, gwide. Albo gdy przyoyo si ucho do ziemi,
te dudnienie jak prd czasem przechodzio. Spytaem jej si kiedy:
Gdzie tak pocig sycha?
Tam. Wskazaa mi rk.
A gdzie stacja?
Tam. Ale to daleko std.
Mina zima, wiosna, przyszo lato. I kiedy powiedziaem, e id do lasu
na poziomki, a wybraem si na t stacj. Tak poszedem, bez adnego
zamiaru, po prostu zobaczy, a moe pocig przyjedzie. Jak dzisiaj sobie
przypominam, musiao by par kilometrw. Stacja niedua, ale nawet sporo
ludzi czekao. Spytaem si kolejarza, kiedy pocig przyjedzie.
A w ktrym kierunku? spyta.
Wszystko jedno.
Jak to wszystko jedno? Nie wiesz, w ktrym kierunku jedziesz? Ale jak
nie wiesz, to zaraz przyleci.
I rzeczywicie za niedugo przyjecha. Peny ludzi, obwieszony ludmi,
nawet na dachach ludzie siedzieli. Ci, ktrzy czekali, wydawao si, e ju si
nie zmieszcz. Tym bardziej e mieli z sob walizki, kuferki, koszyki, rne
toboy, paczki. Z wagonw ich wcigali, z peronu wpychali. Zapomniaem
jeszcze powiedzie, e gdy pocig tylko stan, z pocztku i z koca wyskoczyo
jakich dwch chopakw, mniej wicej w moim wieku, mieli w rkach koszyki
i biegnc wzdu pocigu, jeden krzycza:
Gruszki! Jabka! Renklody! A drugi: Pomidory! Ogrki! Kalarepka!
Z okien wycigay si do nich rce, ludzie kupowali. Pocig ju ruszy, a
oni jeszcze, biegnc, sprzedawali. Powskakiwali w ostatniej chwili na stopnie,
ledwo, ledwo sigajc porczy. Pocig nabra rozpdu, odjecha, a mnie jako
dziwnie si zrobio, e zostaem. Poczuem si tak, jakby mnie ten pocig wraz
z wszystkimi w nim ludmi opuci. Kolejarz, ktrego pytaem, kiedy przyjedzie
pocig, niby zdziwi si:
Czemu nie pojecha, skoro wszystko ci jedno, w ktrym kierunku? I
zamia si.
Wszed do budynku stacji, a ja powlokem si z powrotem. Szedem
wolno, rne myli mnie drczyy, a gdy byem blisko leniczwki,
postanowiem, e uciekn od leniczyny. Jeszcze zacza mi wyrzuca, gdzie
tak dugo byem, o, i poziomek nie uzbieraem. I w ogle, e byem przedtem
chtniejszy do wszystkiego, chocia chudszy byem i si tyle nie miaem co
teraz.
Zabraem jej koszyk i blaszany, pkwartowy kubek, eby mie czym
mierzy, gdy bd sprzedawa poziomki, jagody, jeyny czy inn drobnic. I
zanim si rano zbudzia, wydostaem si cichutko spod pierzyny i uciekem.
Zaczem, jak te chopaki, jedzi po pocigach. A sprzedawaem, co si w
lesie uzbierao czy u ludzi w sadach, na polach ukrado. Z pocztku, bo
pniej, gdy uskadaem ju troch pienidzy, kupowaem u gospodarzy. Nieraz
litowali si nade mn i za bezcen mi sprzedawali, czasem nawet dawali za
darmo. A ja sprzedawaem na sztuki czy na kubki. Na kubki, no, to musia
kto mie torebk czy przynajmniej kawaek gazety. Sypiaem na stacjach. Ale
przewanie jedziem. Przesiadaem si z pocigu na pocig, gdzie bya
mijanka, i w drog, i dalej, i tak cay czas. Zapoznaem si z innymi
chopakami, ktrzy te jak ja jedzili z tym, z tamtym. Sporo mnie nauczyli, co
bardziej si opaca, co mniej, kiedy na co jest najwikszy popyt. Co w jakich
pocigach lepiej si sprzedaje, rannych, wieczornych, o, to dua rnica. W
osobowych, w pospiesznych. W pospiesznych najmarniejszy by utarg. I
pospieszny szed tylko jeden na dob. Czy na przykad co ludzie bardziej wol
w zatoczonych, w mniej zatoczonych, w drugiej, w trzeciej klasie. Wtedy druga
klasa bya jakby dzisiaj pierwsza, a trzecia jak druga. Kiedy mona wysz
cen bra, kiedy tyle nie zapac. Najlepiej si sprzedawao, gdy pocig
zatoczony, upa, a ludzie spragnieni. Tyle e przecisn si przez taki pocig
nie byo atwo. Nawet konduktorzy czsto nie sprawdzali biletw. Ale w tym
wieku byo si jeszcze jak p siebie i czowiek by liski. Gdy si ju
wprawiem, sprzedawaem i lemoniad. Na lemoniadzie najlepiej wychodziem.
Nie mwic, e nie psua si.
Przechodz kiedy przez drug klas, druga klasa bya zwykle mao
zatoczona, i woam:
Lemoniada! Lemoniada! Gruszki! Gruszki! Jabka! Jabka!
Przywouje mnie jaki starszy mczyzna:
Daj mi jedn gruszk. Tylko dobrze dojrza. Ile sobie liczysz za t
gruszk?
I za t gruszk zapaci mi jak za trzy. Nie chcia reszty. I ebym siad
sobie na chwil obok niego. Zacz mnie wypytywa, skd jestem, gdzie
mieszkam, czy rodzice yj. A ja nic, bo co miaem mu powiedzie? Jeszcze
baem si, e kar mi wlepi, jedziem przecie bez biletu.
A czy chciaby do szkoy chodzi? pyta mnie.
Te nic nie powiedziaem, bo nie wiedziaem, czy chciabym.
Wyuczyby si jakiego zawodu mwi. Nie bdziesz przecie cigle
po pocigach jedzi. Co bdziesz na przykad zim sprzedawa? Owocw nie
ma. Lemoniad? Pocigi najczciej nieogrzewane, komu bdzie chciao si pi
twoj lemoniad?
T zim, powiem panu, mnie przestraszy. Nie wiedziaem, e zim w
pocigach ludziom nie chce si pi. A jeszcze bardziej zdumia mnie, gdy
powiedzia, e duo jest teraz takich jak ja, po wojnie. Pocig zatrzyma si na
jakiej stacji i nie pytajc mnie wicej, chc, nie chc, rzuci:
Wysiadamy.
I wysiadem z nim. Przed stacj stay doroki. Podeszlimy do jednej.
Dorokarz widocznie zna go, bo ucieszy si:
O, pan mecenas. Powita, powita. Dawno ju pana mecenasa nie
wiozem. I spyta: Gdzie zawsze?
Jechalimy do dugo, a zatrzymalimy si pod jakim budynkiem z
zakratowanymi na parterze oknami. Tam mnie komu odda. Wzili mnie i
najpierw ostrzygli po goej skrze. Potem dali rcznik, mydo i zaprowadzili pod
prysznic, kazali mi si dobrze wyszorowa. Dali mi jakie ubranie, buty. Buty,
pamitam, byy duo za due. Swoje zostawiem u leniczyny, nie chciaem jej
budzi, kiedy uciekaem. Chodziem boso, a ju lato miao si ku kocowi.
Sfotografowali mnie, z przodu, z boku, z jednego, drugiego. Potem zaprowadzili
do stowki. Jado ju tam kilku chopakw. Chleb z marmolad i czarna kawa
zboowa nie smakoway mi, pamitam, mimo e byem godny. A potem
stranik w mundurze zaprowadzi nas wszystkich do celi. Zakratowane okno,
w rogu kube i kilka elaznych pitrowych ek. Powiedzia:
Lepiej wam tu ni u matki bdzie. Spa. I zaryglowa z tamtej strony
drzwi.
Nikt jednake nie spa. Ledwo zgasilimy wiato, zaczy nas gry
pluskwy. Pana pogryzy kiedy pluskwy? To nie ycz panu. Ca noc nas
gryzy. Roio si a od nich. Bilimy, a te wci skd wyaziy. Pierwszy raz
zetknem si wtedy z pluskwami. I powiem panu, wszy, pchy to nic w
porwnaniu z pluskwami. Mielimy cae ciaa w bblach, do tego swdziao,
eby skr czowiek z siebie zdar. Do krwi si drapalimy. A im mocniej si
drapao, tym gorzej swdziao. I tak noc w noc. Poskarylimy si temu
stranikowi, ktry nas na noc zamyka, to powiedzia:
Trzeba mocniej spa.
Dopiero po paru dniach przyjecha po nas samochd. Nie taki zwyky
ciarowy. Blaszana buda, z zakratowanymi okienkami, i te jaki w mundurze
zaryglowa za nami drzwi. Jecha przy szoferze i w czasie drogi wci spoglda
przez okienko z szoferki, a to okienko te byo zakratowane, co robimy. A co
moglimy robi? Trzso nami, to wszystko. Droga bya gry, doy, tak e wicej
jechalimy zygzakami ni prosto i jeszcze rzucao nami po cianach. Mylaem
sobie przez ca drog, co ja waciwie takiego zrobiem. Czy to, e uciekem od
leniczyny? Czy to, e sprzedawaem po pocigach? Czy e jedziem bez
biletu? O, i tak znalazem si w tej szkole.
Aha, nie umwilimy si, do ilu podbi gramy. Jak pan sobie yczy. W
szkole zawszemy si umawiali do tylu a do tylu. Zaleao od tego, ilu nas
grao. Poza tym czy wczeniej, czy pniej zaczynalimy. To z kolei zaleao,
kiedy ten wychowawca od nas wyszed. Ale miaem panu powiedzie, po co
zbiera te pudeka po zapakach. Nie zgadby pan. Ot niech pan spojrzy na to
pudeko, ktrym gramy. Co pan widzi? Tak, tu draski, tdy si zapaki
wyjmuje, z jednej czy drugiej strony, a tu etykietka. Na tej jest akurat
dokarmiajmy godne dzieci. Jaki fundusz. Wtedy byy inne. I co troch si
zmieniay. Wypalio si zapaki, poszed ktry nowe kupi czy komu z
kieszeni wycign, a na pudeku ju nowa etykietka. Byo na poprzedniej myj
zby, a tu ju jest niech yje pierwszy maja albo naprzd modziey wiata czy
cay nard odbudowuje swoj stolic. Gdyby pan nie wiedzia, w jakich czasach
pan yje, to z tych etykietek mg si pan dowiedzie. Nie wiem, z jakich na
jakie teraz si zmienia. Mwiem panu, prawie nie uywam zapaek, wszystko
mam na elektryczno. Papierosw te nie pal. Ale, wedug mnie, kade czasy
daoby si z takich etykietek uoy. I ukada si, odkd s zapaki.
I ten nasz wychowawca wanie tak uwaa. Kaza zrobi w stolarni z
dykty tablic. Jak du? No, eby nie przesadzi, nieduo mniejsz ni szkolna
tablica. I na niej przypina w rzdkach pudeka. Byo jeszcze sporo wolnego
miejsca, dlatego kadego wieczora przychodzi do nas i przypomina nam o
tych pudekach, gdy wypalimy zapaki. Na kad lekcj wychowania przynosi-
limy t tablic do klasy. Szo dwch, trzech chopakw, dosy cika bya, on
szed za nimi i woa:
Ostronie! Ostronie!
Sabo byy widocznie poprzypinane, bo nieraz jakie pudeko odpado po
drodze. O, wtedy zoci si, chopakw, ktrzy nieli tablic, nawyzywa od
osw, durniw, gamoniw. I wedug tej tablicy wychowywa nas, pudeko po
pudeku. Pewnie uzna, e skoro cigle gramy w te pudeka, bdzie nam i do
gw atwiej wychowanie wchodzio.
Woa pana do tej tablicy, wskazywa kijkiem to czy tamto pudeko i co na
nim widzisz, pyta. Ale to nie wszystko, co si widziao, bo potem jeszcze,
rozwi to. Z rozwijaniem byo duo gorzej. Nawet gdy ktremu udao si co
tam rozwin, dalej go mczy. No, a moe troch gbiej, pomyl, jakby to
naleao prawidowo rozumie. A niechby tak komu przyszo do gowy ro-
zumie nieprawidowo, to a pieni si, wrzeszcza, e gramy caymi wieczorami
w pudeka, nawet gdy ju od nas wyjdzie, mylimy, e nie wie, wszystko wie.
Wie, co to za gra. I o co gramy.
Powiem panu, wedug mnie, nie byo to wcale takie gupie, gdy tak si
zastanowi. Bo niech pan sam powie, jak wychowa czowieka, eby nie mia
wtpliwoci, w jakich czasach yje. Czowieka jedynie obchodzi, e yje od
urodzenia do mierci. A komu potrzebny taki czowiek, co aby yje od
urodzenia do mierci. I nieraz jeszcze mu si wydaje, e to i tak za duo. Przy
tym jeli mgby sam decydowa, w jakich czasach chciaby y, pewnie mao
kto by chcia w swoich. W swoich czasach y najtrudniej, przyzna pan. Duo
atwiej dawniej, pniej, aby nie w swoich. O, wychowa czowieka to nieprosta
sprawa. I nigdy nie wiadomo, jaki sposb moe okaza si lepszy. To dlaczego
pudeka od zapaek miayby by gorsze?
No, teraz pan.
13
Nie opowiadaem panu? Wydawao mi si, e opowiadaem. Pojechaem i
kupiem. Nie do najbliszego. Najblisze miasta to byy dziury i mogoby nie
by takiego. Chciaem brzowy, pilniowy. Nachodziem si, zanim znalazem
sklep z kapeluszami. Moe bym nawet przeoczy, bo okno wystawowe nie
wiksze byo ni to moje, a na nim same czapki, berety i jaki jeden szarobury
kapelusz. Na szczcie troch w tyle, za tymi czapkami, beretami, jakby
schowany, zobaczyem i brzowy, pilniowy. Ucieszyem si, wszedem. Sklep
ciemny, dugi niczym korytarz, wiata tyle, co od tej wystawy, a w samym
kocu, za lad, sprzedawca. Chyba drzema, bo kiedy wszedem, podnis
gow z lady i ziewajc, rzuci:
Sucham.
Chciaem kapelusz powiedziaem jakby przepraszajcym tonem, e go
zbudziem.
Jaki?
Brzowy, pilniowy.
Nie ma brzowych, pilniowych. Nie ma adnych w brzowych
odcieniach. W ogle to wszystko, co pan widzi, mody czowieku. I wskaza na
pki za swoimi plecami. Leay tam kaszkiety, berety, jakie inne czapki, a
kapeluszy zaledwie kilka i w wikszoci w takich samych szaroburych
kolorach, jak ten na wystawie, i jakie dwa, trzy zielonkawe, na ile mona byo
dojrze w pmroku, ktry w tym kocu zalega. Panu si wydaje, e pan
przyszed do sklepu, mody czowieku, tak?! I a go unioso z krzesa. By
nieduego wzrostu, a wyda mi si nagle duo wikszy. Tylko e to nie jest
sklep. A ju na pewno nie z kapeluszami. Przed wojn miaem sklep z
kapeluszami. O, gdyby pan tak przyszed do mnie przed wojn...
Przerwaem mu:
A ten na wystawie?
Z wystawy nie mog zdj.
Dlaczego?
Z wystawy wolno mi zdj dopiero, kiedy bdzie zmiana wystawy.
A kiedy bdzie?
A kt to moe wiedzie. Kt to moe wiedzie, mody czowieku. Musi
towar przyj, eby byo co zmienia. I jakby nie mg mi widocznie darowa,
e mu przerwaem drzemk: Zreszt ten na wystawie na pana za duy. Na
pana trzeba numer mniejszy, widz przecie. Albo i dwa, gdyby pan si
ostrzyg. Skd ta moda na takie czupryny? Wszystko, wida, nie tak. Wszystko
na przekr.
Pomylaem, e widocznie moja czupryna tak go niechtnie do mnie
nastawiaa, bo sam by ysy. A nosiem wtedy strzech na gowie i a gupio mi
si zrobio wobec tej jego ysiny.
Zreszt eby pana przekona nieoczekiwanie powiedzia agodniejszym
tonem. Wzi centymetr, wyszed zza lady, kaza mi przyklkn i obmierzy mi
gow. Jak powiedziaem, za duy. Tyle lat w zawodzie, nie musz nawet
mierzy. Spojrz na klienta i od razu wiem. Rozmiar taki a taki bdzie
odpowiedni. Take jaki fason bdzie odpowiedni. Jaki kolor odpowiedni. Zanim
klient przymierzy, wszystko wiem. eby mc doradzi, trzeba wszystko
wiedzie. Nieraz fason czy kolor mgby by inny odpowiedni, ale spojrz i
wiem, w jakim klient bdzie si sobie najbardziej podoba, i doradzam
odpowiedni. A w jakim kto si bdzie sobie podoba, o, to trzeba duo wicej
wiedzie ni rozmiar, fason czy kolor. Kady klient, eby tak porwna, to gra,
a na szczycie tej gry trzeba umie dojrze odpowiedni kapelusz. Po co ja to
zreszt panu mwi. Kapeluszy, o, jest, co jest, a klientw te ju nie ma.
Wszyscymy lud pracujcy miast i wsi. A ju brzowe, pilniowe, nie
pamitam, kiedy byy.
A bd, spodziewa si pan?
A czy to wiadomo, panie. Co dzisiaj wiadomo? Ze soce jutro wstanie,
to jeszcze wiadomo. Zoyem zamwienie. I kiedy tam. Na brzowe, pilniowe
rwnie. Sam lubi najbardziej brzowe, pilniowe. Mam jeszcze przedwojenny,
to jako dochodz. Zamwienie dzisiaj tyle znaczy, e wyle pan i czeka jak na
zmiowanie. A jak nawet w kocu przywioz, to nie te fasony, nie te kolory, nie
te rozmiary. Dobrze, jeli sztuki si zgadzaj. Sztuki si jeszcze troch licz.
Sztuki, eby tak powiedzie, plan wyrabiaj, nie fasony, kolory, rozmiary. Inna
sprawa, e kapelusze tak dzisiaj nie id. Czasy nie za dobre s dla kapeluszy.
Jakby ludzie bali si by za wysocy. Bo kapelusz podwysza. Te pi, dziesi
centymetrw, zaley od fasonu, dodaje do wzrostu. Kiedy kady chcia by
wyszy. Byy nawet specjalne fasony dla niszych klientw. Cae ycie
przepracowaem w kapeluszach i na staro nic z tego nie rozumiem. A
wydawaoby si, e kto taki jak ja, kto mia sklep przed wojn, i to jaki sklep,
sprowadzaem kapelusze nawet z zagranicy, powinien umie czyta z kapeluszy
jak z ksigi mdroci. Widocznie jednak ta ksiga nie obejmuje ju dzisiejszych
czasw. O, przed wojn gdyby pan do mnie przyszed, miabym w odpowiednim
fasonie, kolorze, gatunku i na pask miar. Przepraszam, pan jaki sobie
yczy?
Brzowy, pilniowy.
Miabym brzowy, pilniowy, a jake. Ciemniejszy, janiejszy by pan
sobie yczy? Z wszym, szerszym rondem? Prosz bardzo. Wyszy, niszy?
Pan jest do wysoki, radzibym troch niszy. Prosz bardzo. Klient to by
klient. A kapelusz, o, prosz pana. Czowieka poznawao si po kapeluszu. A
dzisiaj przemys ciki jest na pierwszym miejscu, kapelusze produkcja
uboczna. O, we pan moe ten. Paski rozmiar. I wydosta z pki za swoimi
plecami jeden z tych szaroburych kapeluszy. I Niech pan zaoy i podejdzie,
przymierzy, do lustra.
Nie, dzikuj powiedziaem.
To moe ten zielonkawy. I wydosta jeden z tych zielonkawych. Do
modej twarzy nawet bardziej odpowiedni. I te paski rozmiar. Odradzabym
brzowy. Brzowy postarza. Tym bardziej pilniowy. A nie ma si co tak do
staroci spieszy, nawet w takich czasach. Sama przyjdzie. Ho, ho, na
skrzydach przyleci. Spodziewa si jej czowiek, a mimo to czuje si zaskoczony.
Nie ma w czowieku zgody na staro. Pan mody, nie musi pan jeszcze
rozumie, jak staro uwiera. Jakkolwiek i modo czasem uwiera. Takie ju
jest ycie, e w kadym wieku co uwiera. Sam siebie czowiek najbardziej
uwiera. Taki jeden klient, sprowadzaem mu przed wojn w najwyszym
gatunku kapelusze... O, takiego klienta ju nie bd mia. I nagle jakby sobie
co przypomnia. Zaraz, mam tu co w sam raz dla pana. Z pewnoci bdzie
odpowiedni. Zacz przerzuca na pce te wszystkie czapki, berety,
kapelusze i wycign, jakby skd z dna, kapelusz w kolorze kremowym.
Przywrci mu fason i z dum w gosie rzek: Z mojego sklepu jeszcze. Niech
pan przymierzy. A gdy mu podzikowaem, e nie, nie taki chc, zacz mnie
wrcz prosi: Co panu szkodzi. Prosz przymierzy. By moe na pana
wanie czeka. Bywa tak nieraz, e kapelusz na klienta czeka. A gdy si klient
w kocu zdarzy, spenia si, eby tak powiedzie, przeznaczenie. I nie tylko
kapelusza. Niestety, tamtego klienta ju si prawdopodobnie nie doczeka. Ach,
c to by za klient. ycie wprost tryskao z niego. Zmienia kapelusze podobnie
jak kobiety, eby tak powiedzie. Zawsze wiedziaem, e zmieni kobiet, gdy
przychodzi po nowy kapelusz. I wanie zayczy sobie ostatnim razem jaki
modzieczy, kremowy. W kolorze piasku na pustyni w penym socu,
powiedzia. A szeptem doda, wojna bdzie. Trzeba korzysta z ycia, nim
wybuchnie, nawet w ostatniej chwili, bo moe to ostatni ju raz. Obiecaem mu
za miesic, zapraszam, niech przyjdzie. Nigdy jednak ju nie przyszed. I to jest
wanie ten kapelusz. W kolorze piasku na pustyni w penym socu. Prosz,
niech pan przymierzy. Nie musiabym ju duej... Zwaszcza e pod innymi
nakryciami go chowam. Sklep pastwowy, a ja wasny towar sprzedaj. I to
przedwojenny. Niechby tak odkrya to kontrola. Na szczcie nie maj tu co
kontrolowa. Zwykle ka tylko protok podpisa, e kontrola si odbya, stan
taki a taki, uchybie nie stwierdzono. Niekiedy aby wytkn mi, e widocznie za
mae zamwienia skadam i nie na wszystkie rodzaje nakry, bo plany s we
wszystkich rodzajach, i wicej towaru powinienem mie. Czasem zapytaj,
jakie miabym yczenia. A jakie czowiek moe mie w pastwowym sklepie
yczenia, na pastwowej posadzie i w ogle, eby tak powiedzie, gdy rwnie i
yczenia s upastwowione. Wspomniaem im, e przydaoby si wicej
kapeluszy. A jake, zapisali. eby poda im, jakich wicej fasonw, kolorw,
rozmiarw, zapisali. I teraz czekam, eby si te moje yczenia ziciy. O, miaem
yczenie, aby mi wiato naprawili. Od miesica zmierzch nadejdzie, musz
wieczk wieci, bo nie mog przecie wczeniej zamkn sklepu. Do tej a do
tej godziny napisane na drzwiach, e otwarte, i musi by otwarte. Wejdzie
klient, to musz ze wieczk do niego podchodzi, czego sobie yczy, bo nie
wiem, czy mnie widzi tu, za lad.
A co si stao ze wiatem? spytaem, zmierzajc ju do wyjcia.
Zwaszcza e nie dawa mi nadziei, e zdejmie ten kapelusz z wystawy, abym
przynajmniej przymierzy, czy rzeczywicie jest za duy.
A c si mogo sta? Zgaso i nie wieci. Sprawdziem arwk, korki.
W porzdku. Wicej nie umiem.
U pana tylko?
Jak na zo w ssiednich sklepach jest. Nade mn jest. Na wyszych
pitrach jest. W caej kamienicy jest. Tylko u mnie.
A ma pan jakie narzdzia? Przynajmniej rubokrt, klapcki?
Popatrzybym. Moe daoby si co zrobi.
Pan? zdumia si.
Elektrykiem jestem.
Elektrykiem? jeszcze bardziej zdumia si. I kto by przypuszcza? Kto
by przypuszcza? A byem przekonany, e kadego klienta potraf i z zawodu
rozpozna. Kady zawd to charakter, a charakter kady ma na twarzy
wypisany. W ruchach wypisany, w chodzie, w postawie, w obejciu. Byem
przekonany... Widzi pan, co si robi z czowiekiem, gdy w pastwowym sklepie
pracuje. O, coraz trudniej dzisiaj kogo rozpozna.
Ma pan przynajmniej klapcki? przypomniaem mu. Mog by i
zwyke obcgi od biedy.
Niestety. Rozoy bezradnie rce, jakby si do jakiej winy przyznawa.
Ale zaraz, jest tu niedaleko sklep z rnymi narzdziami.
Wybieg pdem nieomal. A nim si po sklepie rozejrzaem, chocia nie
bardzo byo po czym, no, moe lustro tylko narzucao si uwadze, od ponad
poowy ciany do samej podogi sigao, wrci, niosc pene rce rnych
narzdzi. rubokrty, gwiazdkowy, paski, obcgi mniejsze, wiksze, klapcki,
noyce do drutu, pilnik, motek, jaki klucz, krek tamy izolacyjnej, nawet
rkawice gumowe.
Po co pan tyle tego przynis? rozemiaem si. Nie bdzie potrzebne.
Najpierw musz sprawdzi.
Na wszelki wypadek powiedzia, wyranie podniecony. W sklepie
mwili, e z prdem nie ma artw.
To na szczcie wiem powiedziaem.
Pooy to wszystko na ladzie, zabierajc kapelusze, na ktre mnie
namawia, i a zatar rce.
No, i kto by przypuszcza. Jak nie wierzy w ukad przypadkw. A ukad
przypadkw to wanie przeznaczenie. Nawet w sklepie pastwowym. No, bo
gdybym mia brzowy, pilniowy kapelusz i w paskim rozmiarze, to nie
miabym dalej wiata.
To si jeszcze okae prbowaem go ostudzi. Ale nie bra tego pod
uwag.
Pan by przymierzy, kupi, a ja siedziabym dalej przy wieczce.
Ten kontakt w porzdku powiedziaem, przykrcajc apki, ktre go
trzymay w cianie. Ale dobrze byoby go ju wymieni. Jeszcze przedwojenny.
Puszka ju sparciaa. Sprawdz teraz lamp. Musimy tylko lad na rodek
przesun, z krzeseka nie dostan.
Oczywicie, oczywicie. Prosz rozporzdza, jak pan uwaa.
Wyszedem na t lad, zdjem klosz, wykrciem arwk.
arwka nie bya przepalona, za to oprawka ledwo si trzymaa, nie
mwic, e wisiaa na jednym tylko drucie, drugi a gdzie gboko w
przewodzie by ukruszony. Oprawk okrciem tam izolacyjn, eby si
cakiem nie rozpada, kawaek przewodu uciem. Tak samo musiaem uci
kawaek przy rozecie pod suftem, bo tu izolacja przewodu za dotkniciem
odpada. Dubanina to bya i wolno mi szo. On tymczasem jakby miejsca nie
mg sobie znale. Siad na krzeseku, lecz chwili nie posiedzia, zerwa si
zaraz. Zadar gow, patrzy, jak naprawiam. Nagle wtpliwoci go naszy:
Moe za wczenie si ciesz?
No, nie, co poradzimy powiedziaem jeli tylko przewody w cianach
oka si dobre. Ale to wszystko jest do wymiany. I nie naley zwleka.
Znw siad, znw si zerwa, wyszed na zaplecze, wrci. Zacz
przekada na pkach te wszystkie czapki, berety, kapelusze.
Szukam miejsca, gdzie by ten kapelusz schowa, skoro pan nie
refektuje. A eby tak powiedzie, ju pana w nim widziaem. Na ulicy, w
parku, szed pan z dam serca. Kania si pan, umiecha. Wszyscy si za
panem ogldali, skd ma pan taki kapelusz. W kolorze piasku na pustyni w
penym socu. A to z mojego przedwojennego sklepu. Czy mona gbiej
okreli kolor kapelusza? W kolorze piasku na pustyni. I w sam raz paski
rozmiar. Miara, eby tak powiedzie, zdjta z paskiej gowy. I trzymaby si
gowy, gwarantuj. Bo kapelusz powinien trzyma si gowy niczym dusza
ciaa. Ani nie przylega za bardzo, po zdjciu zostaje na czole wtedy odcinita
prga. Ani nie odstawa, bo to jeszcze gorzej, kapelusz sobie i gowa wwczas
sobie. Kapelusz powinien by posuszny gowie, e kiedy j pan skrci w lewo,
w prawo, kapelusz wraz z ni w lewo, prawo. Uniesie pan ku socu, nie
obsunie si panu, pochyli si pan, nie spadnie. I w ogle nie powinien pan
czu, e pan ma co na gowie. Oto co znaczy waciwy rozmiar. Na
kapeluszach, eby tak powiedzie, zby zjadem. Na kapeluszach zeszo mi
ycie. Niech pan uwierzy staremu kapelusznikowi. Komu pan bdzie mg
uwierzy, kapeluszy, o, jest, co jest, a moe niedugo cakiem znikn. I nikt ju
panu nie powie, czym by kiedy kapelusz. A to wielka wiedza. W innych
nakryciach gowy czowiek maleje, chowa si, zatraca swoj niepowtarzalno.
Wyszedem, eby tak powiedzie, w niedziel na miasto, to gdzie nie
spojrzaem, z mojego sklepu kapelusze. Miaem naturalnie do kapeluszy
odpowiednie dodatki, szaliki, krawaty, muszki, rkawiczki, nawet parasole. A
jak doradziem klientowi, tak wybiera. Ma si rozumie, delikatnie, taktownie,
aby nie mia wtpliwoci, e to jego gust zadecydowa. Nie kady ma przecie
najlepszy gust, wiadomo. A gust wana rzecz. Gust, eby tak powiedzie, to co
wicej ni gust. Jaki kto ma gust, tak myli, czuje, tak sobie wyobraa,
postpuje.
Pomylaem, e musz go jednak czym zaj, bo mi rce zaczy si ju
trz. Nawet z tej lady ledwo dostawaem do rozety u suftu, kamienica
przedwojenna, suft wysoko i na wycignitych bez przerwy rkach robota nie
sza mi, jakbym chcia. Jeszcze to jego w dole gadanie. Widocznie nadzieja tak
go niosa, e bdzie mia wiato, i moe z wdzicznoci dla mnie prawie nie
przerywa sobie.
A czy ycie, eby tak powiedzie, to nie rzecz gustu? Mylaem, e si do
mnie zwraca, i powiedziaem: i Niech pan mi poda tamten paski rubokrt.
Machinalnie mi poda, nawet na oddech nie zrobi przerwy.
Jednym si podoba i chtnie yj, a drudzy musz. Nigdy bym tak nie
zna ludzi, gdyby nie byli moimi klientami. Po prawdzie to kady z nas ma
dusz klienta. W tym s wszystkie dusze do siebie podobne. I nie ma
znaczenia, kto kupuje, nie kupuje. Czy jest, co by sobie yczy kupi, czy nie
ma. Nadmiar czy niedostatek w taki sam sposb klienta w czowieku
odsaniaj. Niestety, niewiele poza tym.
Kazaem mu wzi klosz i eby poszed go umy, bo chyba od przedwojny
niemyty, wiato zatrzymuje. Wzi, ale nie zaraz poszed. Obraca ten klosz w
rkach niczym kapelusz. Musiaem mu przypomnie, e to nie kapelusz,
stucze. Wtedy dopiero ruszy na zaplecze. A gdy wrci, pochwaliem go:
No, i widzi pan, nie ten sam klosz. I zaczem mwi o kloszach, e
dzisiaj ju takich kloszy, jak ten u niego w sklepie, nie ma i jakie si teraz
zakada. Ale skorzysta, e musiaem sobie rubk w wargach potrzyma, i
zacz swoje cign:
W oglnoci, eby tak powiedzie, kapelusz nakrycie gowy. Ale co
innego na gowie konkretnego klienta. I niech ten klient stanie w nim przed
lustrem, o, to zupenie co innego. Bo kto tak naprawd widzi wtedy siebie w
tym kapeluszu. Nikt, powiadam panu, nikt. A kogo widzi, pan spyta? Wanie,
kogo widzi? Moe on sam nie wie, kogo widzi, jakkolwiek stoi naprzeciw siebie.
I to jest, eby tak powiedzie, ta fascynujca tajemnica, dla ktrej warto przez
cae ycie sprzedawa kapelusze, eby mie to szczcie z ni obcowa.
Niech pan mi poda pilnik powiedziaem. Nie mog si schyli, musz
tu trzyma.
Zacz szuka po ladzie, przebiera midzy narzdziami.
No, ma pan go przecie w rku powiedziaem.
Poda mi bezwiednie.
Niech pan mi poda teraz te klapcki. Wziem si na sposb, e go
zatrudni, aby mi poda to czy tamto, a moe przestanie mwi. Niech pan
wemie ode mnie ten rubokrt. Niech pan mi poda teraz. Niech pan wemie.
Poda, wemie. Wemie, poda. Ale i ja zamiast naprawia, jakbym mu uleg, i
powtarzaem w kko: Wemie, poda, poda, wemie.
W kocu kazaem mu, eby wyszed na lad, stan przy mnie i podawa
mi narzdzia czy bra ode mnie, bo z trudem dostawaem do jego wycignitej
rki, gdy sta na pododze, a nie zawsze mogem si schyli. Podstawi sobie
krzeseko, wszed, stan przy mnie, ale i to go nie powstrzymao od dalszego
mwienia.
Nieraz od pierwszego wejrzenia byo oczywiste, e kapelusz rozmija si z
twarz, lecz klient stwierdza, w tym mi jest chyba najlepiej. Zachodzi wic pan
w gow, kogo on zobaczy, e wanie ten. A niestety, nie powie pan mu,
przeciwnie, w tym panu nie do twarzy, bo to mogoby zabrzmie, jakby pan nie
kapelusz, lecz twarz zakwestionowa. Co ja mwi, twarz, jakby pan za-
kwestionowa jego wasny obraz w nim. A przecie kady ma do tego wite
prawo, kady nosi wasny obraz w sobie...
O, rubka mi wypada. Niech pan zejdzie i poszuka prbowaem mu
ju po raz ktry przerwa.
Niemal jak spryna zszed, zwinny by mimo swoich lat. I nie uwierzy
pan, od razu j znalaz. Ja czy pan musielibymy szuka po pododze. A on
tylko zszed z krzeseka, pochyli si i mia rubk w palcach. I tak samo
szybko wyszed na lad.
Jakby pan zakwestionowa w nim, by moe, jego niedosyt siebie, jego
pragnienie siebie, jego tsknot za sob, bo kady czym takim siebie darzy, to
nam pomaga y. A ju w kliencie nie moe pan tego nie uszanowa. Nie zysk
jest najwaniejszy, kiedy czowiek zajmuje si kapeluszami, i to tak dugo jak
ja. Z namitnoci zysku zreszt si wyrasta, zwaszcza gdy ma si bliej ni
dalej do tej nieskoczonoci, gdzie aden zysk ju si nie liczy. Gdy zaczyna
czowiek mierzy swoje ycie tymi wszystkimi kapeluszami, ktre sprzeda. Gdy
coraz czciej nawiedza go wtpliwo, czy aby wszyscy z tych kapeluszy byli
zadowoleni. Jeli bybym tego pewny, powiedziabym, chwaa kapeluszowi.
Niestety, nie jestem. Mimo e jeszcze przed tamt wojn, bdc mniej wicej w
paskim wieku, pracowaem jako subiekt w sklepie z kapeluszami. Od kape-
luszy, eby tak powiedzie, zaczynaem ycie i na kapeluszach kocz. W tym
dwie wojny wiatowe. Wydawa by si wic modo, e co do kapeluszy, wiem
wszystko. Ot okazao si, e nie wiem. I niech pan mi uwierzy, mody
czowieku, t mdr lekcj niewiedzy zaczem pobiera dopiero, kiedy mi
sklep upastwowili. Jakkolwiek jest, o, co jest, jak pan widzi. Zostaem w ten
sposb ukarany, i miaem uwierzy, e wiem. A zaprawd c ja wiem, jak si
okazao. Tym bardziej jeli przyjmie si t najwysz miar wiedzy, e nie wie
si nawet tego, e si nie wie, jakoby si nie wiedziao.
Tym razem oszukaem go, e mi znw rubka wypada. I co pan powie,
zszed, podnis, wyszed i poda mi. I daem sobie spokj.
Niech pan poda mi arwk, klosz i niech pan zejdzie ju.
Zaoyem klosz, wkrciem arwk.
Nic si tu ju wicej nie da zrobi powiedziaem. Wszystko teraz
zaley od przewodw w cianach. Niech pan przekrci kontakt.
Przekrci, zawiecio si. Nie, nie wybuch radoci. Powiedzia tylko:
O, jest wiato. I przekrci jeszcze raz, gaszc. Znw zawieci, zgasi,
zawieci, zgasi. I jakby niepokj go jaki ogarn:
A czy gdy pan pjdzie, te bdzie?
Bdzie, bdzie zapewniem go. Ale to wszystko jest na tymczasem.
Trzeba ca instalacj wymieni, przewody w cianach, wszystko. I nie
odkada.
Ile jestem panu winien? I spyta, zatrzymujc mnie, bo zbieraem si ju
do wyjcia.
Nic.
Ale przecie musz si panu jako odwdziczy? Zaraz, zaraz zacz
si zastanawia. Nagle podszed do wystawy i zdj ten brzowy, pilniowy
kapelusz. Sprzeda z wystawy panu nie mog. Ale niech pan przynajmniej
przymierzy. Niech pan sam si przekona, e jest na pana za duy. Nie
chciabym, aby pan wyszed nieprzekonany.
Woyem, stanem przed lustrem, a on pooy na wystaw jeden z tych
szaroburych.
I co? Za duy, mwiem. Jeszcze brzowy, pilniowy, tym bardziej
wyglda za duy przy paskiej modej twarzy.
Kapelusz opada mi a na uszy. Poza tym patrzc na swoje odbicie w
lustrze, zaczem mie wtpliwoci, czy to ja w tym kapeluszu na gowie tam.
Pana moe nawiedza czasem taka niepewno, czy pan to pan? Mnie przez cae
ycie nawiedzaa. Miaem poczucie, jakbym si rozdwaja w sobie na tego, ktry
wie, e to on, i tego, ktry nie doznaje adnej z sob bliskoci. Na tego, dajmy
na to, ktry wie, e umrze, i tego, ktry nie dopuszcza myli, e to on, tylko
jakby kto drugi mia umrze za niego. I nigdy nie udaje mi si choby na tyle
by razem, aby przynajmniej w jednoci sobie wspczu. Powiem panu,
czowiek nie powinien nad sob rozmyla, a tym bardziej w sobie dry. Jest,
jaki jest, i powinno mu wystarczy. A czy on, nie on, niech si samo rozstrzyga.
I wanie wtedy przed lustrem, w tym za duym kapeluszu na gowie,
kiedy patrzyem na swoje odbicie, doznaem a bolenie tego rozdwojenia w
sobie.
Pan si goli ju? nieoczekiwanie rzuci. A mnie cio, a tam, w
lustrze, zrobiem si jak burak czerwony.
Oczywicie powiedziaem, ale chyba nie wypado to zbyt pewnie.
Ile razy w tygodniu? nie dawa za wygran, jakby mia w tym jaki cel.
To zaley.
Niech pan si nie obraa, mody czowieku. Moim zdaniem, najwyej
raz, na niedziel. Pytam dlatego, e do twarzy, ktra si dopiero raz na tydzie
goli, brzowy, pilniowy nie jest odpowiedni. Powiem nawet, jest najmniej
odpowiedni. Pomijam ju, e ten jest ponadto za duy.
Jakby mnie tym sposzy i nasunem kapelusz bardziej na czoo, e moe
tak nie bdzie wyglda a tak za duy.
Tak nie. Po co zasania pan twarz. Podszed i odchyli mi kapelusz do
tyu. Pki twarz moda, naley j odsania, niech janieje modoci. Kiedy
bdzie janie, gdy j bruzdy pooraj? Przed wojn brzowe, pilniowe
kupowali u mnie najczciej urzdnicy. Pod tym wzgldem i dzisiaj si nie
zmienio. Ilekro przyjd robi mi remanent, zawsze mnie ten czy w nie
omieszka zapyta, czy nie mam brzowego, pilniowego kapelusza. Nie mam,
bo skd? Nie szkodzi, wybierze sobie inny czy jak czapk, zapominajc
zazwyczaj zapaci. I na tym polega rnica. Nie upomn si przecie. Musz z
wasnej kieszeni. A z czego, jeli za miesic pracy na miesic ycia nie starcza.
I nie zwaa taki jeden z drugim, e to pastwowe, a ja nie mam nic na
sumieniu. Co tu zreszt mona mie na sumieniu, sam pan widzi. O, jest, co
jest. Tylko e, niestety, to od nich zaley, czy ma pan co na sumieniu.
Sumienie te upastwowili. Nie musi nam ju Bg przypomina o sumieniu.
Chwileczk, moe jeszcze bardziej do tyu, eby wosy z przodu troch
wystaway.
Przesun mi ten kapelusz, e a rondo w gr poszo. A chocia nie
wydao mi si, abym tak mg nosi, powiedzia:
O, tak. Tak jest lepiej. Znacznie lepiej. Niech pan bliej podejdzie do
lustra. Nasun z powrotem troszeczk do przodu. Jednak za duy. Za duy.
Nie da si go w aden sposb uoy, aby nie byo to widoczne. I odstpujc
ode mnie, nawet jakby zawiedziony: A w ogle, co si panu tak spieszy do
kapelusza. Jeszcze pan si nachodzi w kapeluszach. Mody pan, moe pan
doczeka, e bd kiedy w rnych rozmiarach, fasonach, kolorach. Kto musi
mie nadziej, eby kto doczeka. A kt j moe mie, jeli nie wy, modzi. Ja
ju za stary jestem na nadziej, za stary na ten nowy wiat. Tak mi powiedzieli
w urzdzie, e to nowy wiat i e ja nic nie rozumiem, bo za stary jestem.
Poszedem, dlaczego chc mi upastwowi sklep, niech odkupi ode mnie.
Niechtnie, ale sprzedam. To mi taki jeden powiedzia, e nic nie rozumiem.
Rewolucja, obywatelu. Spytaem go, a co to takiego? Rewolucja to rewolucja,
polega na tym, e trzeba mie do niej zaufanie. I niech obywatel wicej nie
pyta. Niech obywatel tu podpisze. Nie musicie czyta. Naturalnie, podpisaem.
I nawet mu podzikowaem, e by askaw mi uwiadomi, e nie rozumiem. A
moe kaszkiet by pan sobie kupi? Wszed za lad, zacz wyjmowa z pek
kaszkiety, jeden, drugi, trzeci. O, moe ten. Paski rozmiar nawet. Czy ten.
Albo ten. Ten nawet bardziej odpowiedni do paskiej twarzy. Kaszkiet ze
wszystkich nakry gowy najbardziej uwypukla modo. A moe pan nie chce
by mody? W takim razie kiedy pan bdzie? W paskim wieku to jedyna
szansa, eby by modym. Duo tej modoci tak znw nie ma jak na ludzkie
ycie. Zwaszcza gdy si to ycie cignie i cignie. Odoy te si nie da jej na
potem. Inna sprawa, e obecny czas nie jest za dobry na modo. Nawet
modzi nie wiedz dzisiaj, e s modzi.
E, tak le nie jest omieliem si zaprzeczy, bo przecie stojc przed
tym lustrem, nie miaem wtpliwoci, e przynajmniej na zewntrz jestem
mody.
Pozory, pozory, mody czowieku. Nie powinien pan tak atwo ufa sobie,
zwaszcza gdy pan si widzi tylko w lustrze. Ten brzowy, pilniowy kapelusz
powinien pana zastanowi, tym bardziej e jest za duy. Jak pan tylko wszed,
od razu co mnie w paskiej twarzy zaniepokoio. Znam si przecie na
twarzach. Cae ycie dobieraem do tych twarzy kapelusze. A to wymaga tyle
dowiadczenia, co nieufnoci. Kad twarz, nie baczc na jej bezbronno,
trzeba najpierw odsoni w osobnoci jej oczu, czoa, brwi, nosa, ust,
policzkw i w ogle, eby tak powiedzie, w najmniejszym drobiazgu. Po czym
znw j scali w caym jej niedookreleniu czy przerysowaniu, sprowadzi
wrcz do nijakoci, aby nic nie przeszkadzao dojrze to jej ukryte znami, to
najgbiej ukryte znami, jako e w kadej twarzy co takiego jest. O, twarz
siga gboko w czowieka. A kada pod inny kapelusz si nadaje. I wtedy duo
atwiej dobra kapelusz. Nie naley jednake przy tym zapomina, e mamy w
tym doborze i z drug stron do czynienia, poniewa kapelusze take bywaj
kapryne, niektre wrcz krnbrne. Nieraz potraf tak zwie, e traci si
poczucie, co do czego si dobiera, kapelusz do twarzy czy twarz do kapelusza.
Powiem panu, przeywaem to, jeli kapelusz odrzuca jak twarz, a klient si
w tym kapeluszu akurat sobie podoba. al mi byo kadej odrzuconej twarzy,
jakkolwiek powinienem by za kapeluszem. Nie tylko dlatego e cae moje ycie
z kapeluszy, e wszystko kryo wok nich. Kady mj dzie, eby tak
powiedzie, wstawa zza kapeluszy i za kapelusze zachodzi. Kapelusze kbiy
si w moich mylach, pragnieniach, tsknotach, wyobraeniach. Tak e gdy
prbowaem sobie wyobrazi ludzko, to jako nieskoczono kapeluszy.
Czasem wrcz traciem pewno, czy aby sam nie jestem kapeluszem. Tylko na
czyjej gowie? Na czyjej gowie? Tote wyznam panu, mody czowieku, e kiedy
mi upastwowili sklep, poczuem ulg. Jakby kto mnie z jakiej koniecznoci
zwolni. Ba, wyzwoli. Nie przecz, take al, moe i rozpacz, nade wszystko
jednak ulg. Niech pan zdejmie na chwil ten kapelusz.
Zdjem, wzi go z moich rk i poszed z nim za lad. Schyli si, znik,
jakby czego tam gboko szuka. Usyszaem tylko spod lady jego gos:
Gdzie tu powinna by gazeta. Kiedy klient zostawi. Ja nie czytam
gazet. O, jest. Wychyn spod lady. Prosz tu podej. Niech pan uwanie
popatrzy. Skadamy gazet, mniej wicej na tak szeroko jak tu ta wycika
wewntrz. Nie za grubo, bo wtedy byby za may na pana. Woy t gazet za
wycik wok kapelusza, pougniata raz koo razu na caym obwodzie.
Prosz, niech pan teraz zaoy. Nie bdzie si panu przynajmniej chybota na
gowie. No, i nie opadnie panu na uszy. Tylko jeliby pan go zdejmowa, prosz
go nigdy nie ka dnem do gry. Podobnie na wieszaku, prosz tak wiesza,
aby nie byo wida wntrza kapelusza. A najwaniejsze, kiedy pan si bdzie
kania. Prosz nigdy nie kania si zbyt z daleka. Gazeta moe wypa panu,
zanim pan tego kogo minie. A ju, bro Boe, prosz nie unosi kapelusza
zbyt wysoko. Wystarczy tu nad gow lub nieznacznie uchyli. Gest moe by
szeroki, lecz kapelusz aby, aby uchylony. Sprbujmy. Dam panu jaki
kapelusz, a ja w tym, poka panu.
Da mi jeden z tych szaroburych i kaza si cofn pod wystaw. Sam
zaoy brzowy, pilniowy i cofn si do lady.
Aha, zapalimy wiato, skoro mamy ju wiato. Bdzie widniej. Prosz,
teraz idziemy ku sobie. Wolniutko, jak gdyby na zwolnionym flmie. Nie
musimy si spieszy. Pan ku mnie, ja ku panu. Pan jest tym, ktremu mam si
pierwszy ukoni, pan mi si natomiast odkania. To znaczy nie jest pan sob,
ja jestem panem, poniewa mam ten kapelusz gazet wyoony. Dlatego prosz
uwanie na mnie patrze. Idziemy. Jeszcze si panu nie kaniam, jeszcze za
daleko. Dopiero teraz, gdy si, o, prawie mijamy. Nie pan mnie, lecz ja panu.
Pan mi si ma odkoni. Niech pan nie zrywa tak gwatownie kapelusza, gazeta
moe wypa. Nie szkodzi, e mam j na swojej gowie w tym brzowym,
pilniowym, lecz pan si uczy. Unosi pan rk nad kapelusz, o, tak. Spokojnie.
Czy tak, w szerokim, zamaszystym gecie, w zalenoci komu si pan kania.
Jakby pan chcia go nieomal unie na wysoko wycignitej rki, a w tym
czasie mijacie si i w ogle pan nie zdejmuje lub najwyej nieznacznie uchyla.
Sam gest wystarcza niekiedy za ukon. Niech pan nie zapomni jednak na
wszelki wypadek si obejrze, gdy ju si miniecie. Bo gdyby si okazao, e i
ten kto si obejrza, mona jeszcze zrobi ruch rk, jakby si wanie
kapelusz wkadao po ukonie. Sprbujmy jeszcze raz. Pan teraz wemie ten z
gazet, a ja paski. I zmieniamy si rolami. Zobaczymy, jak pan bdzie sobie
radzi w swojej roli. I prosz przej tu, na moje miejsce, a ja pjd pod
wystaw.
Przeszlimy tak kilka razy i za kadym razem co poprawia w moim
ukonie. A przy ktrym razie, nim si sobie ukonilimy, nagle jakby ockn
si, zatrzyma w p drogi, popatrzy na mnie nieomal zawstydzony i
powiedzia:
Niech pan da ten kapelusz. Wyrzuci ze rodka gazet. Boe, czego to
ja pana ucz! I wstawi go z powrotem na wystaw, zabierajc tamten
szarobury, ktry pooy w zastpstwie.
Na psy zszedem. Nie poznaj siebie. Wstyd mi nawet powiedzie, czego
to ja pana ucz. Kapelusz gazet wyoony. Nie do pomylenia kiedy. Ukon to
by ukon, eby tak powiedzie, ceremonia. Jakbym chcia pana pozbawi caej
przyjemnoci noszenia kapelusza. A ju trudno mi sobie wyobrazi, e mgby
si pan damie ukoni kapeluszem wyoonym gazet. Inna sprawa, e i dam
ju nie ma. Odleciay czy powymieray. eby tak powiedzie, niedobry czas i na
damy. Idzie pan ulic, to pan widzi, co si i z ulic stao. Boki panu obijaj,
depcz niemal po panu, a nikt nawet nie przeprosi. Ja prawie nie wychodz.
Tyle co do sklepu, ze sklepu. Nie mwic ju, co na gowach. Staram si nie
patrze. Czy pan zauway, jak wiat zbrzyd? C z tego, e jest? Zawsze mnie
pocigaa uroda, nie samo istnienie wiata. Za duy na pana, za duy. Nie
mwic, e odrzuca pask twarz.
Otworzy znajdujc si pod lad szufad, wycign jaki sporej
gruboci brulion i niemal rzuci ku mnie na koniec lady.
Prosz, moe pan wpisa, e yczy pan sobie brzowy, pilniowy i w
paskim rozmiarze.
Co to jest?
Ksika ycze i zaale. Radzibym tylko nie podpisywa wasnym
nazwiskiem. Niech pan podpisze: klient. Wszystkim tak radz. Wzi znw
ten brulion, zacz nerwowo przerzuca kartki. Prawie caa zapisana. Czego
tu nie nawpisywano. O, jaki wiersz. A tu rysunek, lecz bardzo brzydki, bardzo
brzydki, prosz na t stron nie zaglda. O, tu jest jeszcze czysta strona.
Prosz. Prosz. Nawet koniecznie.
Co miabym wpisa?
Co pan sobie yczy. Jeli pan nie yczy sobie kapelusza, to cokolwiek
pan sobie yczy. Klienci o wszystkim tu pisz. Nie tylko o kapeluszach. Ja
nikomu nie mwi, co kto ma wpisa. I tak nie poka tego kontroli. Dla
kontroli mam inn. O, t. I wycign z drugiej szufady inny brulion.
Przekartkowa, podsun mi pod oczy. Ten jest czysty, jak pan widzi. Aby
jedynie piecztki i podpisy, e sprawdzono. W tej natomiast kady moe napi-
sa, co tylko chce. Bo gdzie maj klienci pisa? Do Boga? A jeli Bg nie zna
naszego jzyka? Bo gdyby zna, gdyby zna... Wycign z kieszeni
chusteczk, przetar oczy, przetar nos, czoo. I Przepraszam najmocniej.
Zapomniaem z tego wszystkiego, e to panu zawdziczam wiato. Wrzuci
jeden brulion do jednej, drugi do drugiej szufady. Tak myl... Lecz nie, nie.
Za duy, stanowczo za duy. Od razu wiedziaem, jak pan tylko wszed, e nie
paski rozmiar. I nawet si zmartwiem, bo nie do, e na wystawie, to pan
wanie ten sobie zayczy, brzowy, pilniowy, od razu wiedziaem. eby tak
powiedzie, od pierwszego wejrzenia. Od pierwszego wejrzenia zwykle
dowiadujemy si o kim najwicej. Kiedy tego kogo twarz uderzona znienacka
przez to nasze pierwsze wejrzenie staje si przez uamek chwili jakby ole-
piona, otwarta na ca szeroko, eby tak powiedzie. Tak e gdy pan tylko
wszed, to moje pierwsze wejrzenie powiedziao mi wszystko o panu. C mi
takiego powiedziao, spyta pan? Ot powiedziao mi, e paskie przyjcie to
taki przypadek, ktry niekiedy zoliwieje, przeistaczajc si w przeznaczenie.
Tak, tak, mody czowieku, przeznaczenie to nic innego jak wanie wyjtkowo
zoliwy przypadek, od ktrego nie ma ju odwrotu. Pan przyszed, mimo e nie
mam brzowego, pilniowego kapelusza w paskim rozmiarze. Pan mg nie
wiedzie, to prawda, e nie mam. Tylko e pan nie zdaje sobie sprawy, dlaczego
chce pan koniecznie brzowy, pilniowy. I nie o to chodzi, e pan chce, czego
nie ma. Modo ma prawo chcie, czego nie ma, a nawet, co jest niemoliwe. I
nie ma te znaczenia, e do paskiej modej twarzy brzowy, pilniowy nie jest
odpowiedni. Rzecz nie w tym. Rzecz w tym, e pan si mija z sob, eby tak
powiedzie. Pan przechodzi obok siebie i nie poznaje si pan, e to pan. Miaem
jeszcze nadziej, e moe chocia ten kremowy. Pan jednake wzgardzi. Na
przekr sobie. W niezgodzie z sob. Kim pan zatem jest? Powiada pan,
elektryk. Pracuje pan na budowie. Naprawi mi pan zreszt wiato, co by
potwierdzao. I niech tak zostanie. Widz, ma pan mod twarz, eby tak
powiedzie, nawet nie cakiem wyklut. I niech tak zostanie. Co prawda, z
modymi twarzami najtrudniej zazwyczaj. Jako e moda twarz niejako z
natury jest jeszcze nieustana. Co w niej cigle przypywa, odpywa, janieje,
przygasa. Ju si czowiekowi wydaje, e zdoa w niej co trwaego uchwyci, a
tu nagle umyka mu, ginie, zapada si, widzi pan przed sob wci inn twarz.
Lecz w paskiej twarzy, jestem o tym gboko przekonany, udao mi si to co
uchwyci. Mianowicie, e w panu wszystko jest nie na miar, eby tak
powiedzie. e sam dla siebie, ba, sam w sobie jest pan nie na miar. I nie na
miar jest pan wobec tego jedynego brzowego, pilniowego kapelusza w tym
sklepie, bo nie odwrotnie. Nie na miar jest paskim powoaniem, eby tak
powiedzie, znamieniem paskiego istnienia, co si ujawnio w tym jake
zoliwym przypadku, e jest tylko ten jeden brzowy, pilniowy kapelusz, i to
na wystawie, a z wystawy nie mog go zdj. W dodatku za duy na pana.
Wszystko, wszystko jest w panu nie na miar, co tylko moe by nie na miar
w czowieku. Czyli za due. Pan si po prostu obco w sobie czuje, pan si w
sobie obija o siebie, eby tak powiedzie, nie przystaje do siebie. Tylko e
siebie, mody czowieku, nie da si wyoy gazet. Jakkolwiek kto wie, kto wie,
dzisiaj niemoliwe staje si moliwe. Mwic najkrcej, pan si podobnie w
sobie czuje jak ten kapelusz na paskiej gowie, tylko e odwrotnie. Pana jakby
co nioso i nadawao panu wci inny ksztat, a czasem jakby cakiem pana
rozwiewao. Nie wiem, dlaczego ja to panu mwi. Zawsze wzruszali mnie
modzi klienci. A zwaszcza odkd mi upastwowili sklep i mam duo wicej
czasu na rozmylania. Niech pan mi wierzy, w mod twarz potraf wpatrywa
si jak w obraz. I nawet gdy nikt tu mody przez tygodnie nie przyjdzie, bo te
po co, potraf j sobie wyobrazi. Te ledwo zaznaczone rysy, ktre nie chc
chociaby na tyle zakrzepn, aby dao si w nich uchwyci ten daleki, daleki
jeszcze cie mierci. Bo wanie mier jest najdokadniejsz modoci miar,
staro nie potrzebuje ju adnej miary. Modo, eby tak powiedzie, to stan
niewakoci, jedyny w caym yciu. Czym wic mona by go mierzy, jeli nie
mierci. Nie ma innej miary, jako e czowiek nie musi by nawet wiadom, e
jest mody. wiadomo, co prawda, zawsze przychodzi poniewczasie, nieza-
lenie od wieku. Na tym polega nasz ludzki los, e zawsze poniewczasie.
Zawsze ju po wszystkim. Bo te wiadomo jest naszym losem, nie ycie. Czy
ycie nasze byo warte ycia, czy niekoniecznie, niekoniecznie, rozstrzyga
dopiero los. Zycie jest tym, co toczy si bez zwizku, bez celu, dzie za dniem,
najczciej z woli przypadku, jako e skoro jestemy, musimy by. Los nato-
miast ustanowi czowiek jako rodzaj uznania dla ycia. I jedynie ten krtki
czas modoci uzmysawia nam, jak mogaby wyglda szczliwa wieczno.
Tyle lat, tyle lat w tych kapeluszach, a modo wci mnie oniemiela, mnie,
starego kapelusznika. Zwaszcza gdy kto mody kupuje swj pierwszy w yciu
kapelusz. Pana te pierwszy, nieprawda? Tak mylaem. Od razu tak pomyla-
em, gdy pan tylko wszed. A przepraszam, e spytam, dugo pan ju jest
elektrykiem?
Zaraz po szkole, jak skoczyem. Najpierw przy elektryfkacji wsi.
Zbieraem si ju do wyjcia, pooyem ju nawet rk na klamce, lecz
powstrzymao mnie to jego pytanie.
Tak, rozumiem powiedzia.
Nie miaem go spyta, co rozumie, bo, wedug mnie, nic tu nie byo do
rozumienia.
A dlaczego pan odszed? znw spyta.
Sabo pacili powiedziaem. Ale w tym jego pytaniu co si kryo.
Jakby wiedzia, e odszedem przez ten saksofon. I eby go zmyli, zaczem
dalej mwi: Deszcz, nie deszcz, mrz, nie mrz, trzeba byo siedzie na
supach...
Nie da mi jednak dokoczy:
A dugo pan ju na tej budowie?
Wziem pierwsz pensj.
Tak, teraz wszystko rozumiem gos jego zabrzmia wyranie
przygnbieniem. W tak modym wieku, w tak modym wieku brzowy,
pilniowy.., Podszed do wystawy, zdj kapelusz i podajc mi go, powiedzia:
Niech pan jeszcze przymierzy, i Po czym wszed za lad, siad sobie, wspar
gow na doniach i nie powiedzia ju ani sowa.
Kapelusz by wyranie za duy. Nawet teraz jakby jeszcze bardziej opada
mi na uszy, ni gdy przedtem przymierzaem. Poruszyem gow, koleba si.
Przysunem si bliej lustra, za duy. Oddaliem si, za duy. Mimo to staem
przed lustrem i czekaem, a on na potwierdzenie powie: No, i widzi pan, za
duy. Za duy. Chyba przekona si pan ostatecznie.
Nie mogc si jednak ani sowa z jego strony doczeka, zdjem i
pooyem kapelusz tu przed nim na ladzie. Wtedy nieoczekiwanie spyta:
Woy pan czy zapakowa?
Nie, nie ucieszyem si, jak pan moe myli. Zrozumiaem, e nie mam
wyboru. I powiedziaem:
Prosz zapakowa.
14
Powiem panu, to bya najdusza moja podr. No, po ten kapelusz.
Biorc cznie w t i z powrotem. Nieraz mam wraenie, jakby dotd trwaa.
Podrowaem potem samolotami, statkami, ekspresami, raz helikopterem
leciaem, a wydaje mi si, e nigdy tak dugo nie jechaem. Co prawda,
zwykym osobowym pocigiem, a nie wiem, czy pan wie, jak si takim
pocigiem w tamtych czasach jechao. Nie do, e przystawa na kadej stacji,
na kadym przystanku, gdzie nawet budki nie byo, e to stacja, ale czsto i
przed semaforami, i w szczerym polu nie wiadomo czemu nagle przystan.
Nieraz si dobrze jeszcze nie rozpdzi, a ju przystawa.
Ile to mogo by kilometrw? Nie tak duo pewnie. Wszystko zreszt
zaley, czym si mierzy. Ja mierzyem tym kapeluszem, po ktry jechaem.
Wyjechaem o wicie, a jeszcze poprzedniego dnia pilimy do pna, bo
musiaem si wkupi w now prac, w nowych kolegw, zwaszcza majstrw,
brygadzistw. Tak e niewyspany byem i miaem nadziej, e w pocigu si
przepi. Jednake myl o tym kapeluszu, czy uda mi si kupi taki, jaki
chciaem, nie daa mi oka zmruy. Liczyem wic, e w powrotnej drodze uda
mi si przespa.
Doradzi mi on w sklepie, ebym poszed na podstacj, gdzie pocig
podstawiano, a na pewno znajd wolne miejsce. Udao mi si znale cay
pusty przedzia. Umociem si w rogu przy oknie, kapelusz pooyem nad
sob na pce. I od razu sen mnie zacz morzy. Nie wiem, czy spaem.
Czuem si jakby przywalony tym wszystkim, co usyszaem w sklepie od niego.
Najbardziej mnie zastanowio, dlaczego gdy mi poda t rubk, ktra mi wcale
nie wypada, jak panu mwiem, nieoczekiwanie mnie spyta:
Pan gra na czym?
Nie powiedziaem.
To nie jest pan w stanie tego wszystkiego zrozumie. Ja uczyem si
troch za modu na wiolonczeli. Pniej zaoyem swj sklep i kapelusze mnie
pochony. Dopiero gdy umara mi ona, wrciem do grania. Dzisiaj bym nie
umia przey dnia, gdybym nie mia nadziei, e wieczorem przyjd do domu,
wezm t moj wiolonczel. Trudno powiedzie, e gram, pogrywam sobie. O,
wiolonczela westchn. Potraf si dobra do najczulszych strun w
czowieku. Jakby to, co najgbsze, nieodgadnione, kryo si w dwikach.
Kadego wieczora, jeli, ma si rozumie, co mi nie przeszkodzi. Chocia, eby
tak powiedzie, nie ma mi ju co przeszkadza. yj jedynie jakby dla tych
wieczorw. Przychodz tutaj, siedz, niby sprzedaj, a co troch wycigam
zegarek i odliczam, ile jeszcze godzin do wieczora. I nawet wycign z
kieszonki kamizelki wielk cebul na dewizce. Pamita pan, tak si mwio
na kieszonkowe zegarki, cebula. O, sporo jeszcze, sporo powiedzia
zawiedziony. Najgorzej jest zim. Za kadym oddechem kb pary pan
wychuchuje. Bo te jakie s te przydziay wgla. Nie narzekam jednak.
Zakadam weniane rkawiczki, koce palcw w nich poobcinaem, nogi w koc
owijam, na gow wenian pilotk, chocia nie wypada w mieszkaniu w
nakryciu gowy, na to kapelusz i gram. adnego wieczora staram si nie
przepuci. Nie darowabym sobie. Gdy sowa ju daremne, myli daremne, a
wyobrani nie chce si ju wyobraa, jeszcze tylko muzyka. Jeszcze tylko
muzyka na ten wiat, na to ycie.
I tak spaem, i nie spaem midzy tym niewyspaniem po pijackiej nocy a
tym jego pytaniem, czy na czym gram. A to adne spanie, jak pan si
domyla. Ledwie oczy panu gbiej wpadn, ju si pan budzi.
Po kilkunastu minutach tego spania, niespania pocig dotoczy si do
gwnej stacji, skd zaczyna dopiero swj bieg. Tum ludzi rzuci si do
wsiadania, a wie pan chyba, e wtedy do kadego przedziau prowadziy drzwi z
jednej i drugiej strony wagonu. Nie byo mowy ju o spaniu. Nie tylko o spaniu.
Nawet myle o czymkolwiek ju si nie dao. W dodatku musiaem teraz
pilnowa kapelusza. Poza tym wie pan, jak to jest z mylami w pocigu. Rw
si od stukotu k. A gdy pocig wlatuje na rozjazdy, kad myl na strzpy w
panu porozrywa. Rw si i na stacjach, bo czy spojrzy pan w okno, czy kto si
spyta, jaka to stacja. Nie mwic, e mao kiedy tak jest, aby ludzie w pocigu
nie gadali.
Ludzi tymczasem przybywao i przybywao, mao kto wysiada. Na kadej
stacji jakby tylko wsiadali. Wsiadali, to mona by dzisiaj tak powiedzie. Pchali
si, toczyli jeden przez drugiego i wszyscy naraz. Do tego z toboami,
tobokami, walizkami, koszykami, paczkami, torbami, e o mao przedziau nie
rozsadzili. Musieli konduktorzy drzwiami ludzi dopycha, eby day si
zamkn. I tak na kadej stacji. Wydawao si, e pocig nie ma siy na taki
tum i dlatego si tak wlecze, przystaje, nieraz w szczerym polu. A na stacjach
to ju sta i sta, tote coraz bardziej by spniony. Nieraz musia czeka,
dopki z naprzeciwka nie nadjedzie inny pocig i nie zwolni mu toru. Powiem
panu, czuem nawet co w rodzaju wspczucia dla tego pocigu, e musi takie
ciary wie, jakby ponad swoje siy.
Tylko w tamt stron, gdy jechaem po ten kapelusz i drczya mnie
niepewno, czy uda mi si kupi taki, jaki chciaem, brzowy, pilniowy, zo
mnie braa, nawet gdy si na stacjach zatrzymywa. Teraz kapelusz lea nade
mn na pce, to czy wolniej, czy szybciej, byo mi wszystko jedno. Czuem si
troch, jakbym nigdzie nie jecha i nigdzie nie musia dojecha. Chwilami
nawet traciem poczucie, e jad pocigiem. Patrzyem przez okno, a mijane
pola, lasy, rzeki, wzgrza, doliny, zabudowania, furmanki, konie, krowy, ludzie,
wszystko to zlewao mi si w jednostajn szaro i jedynie wznoszce si i
opadajce, wznoszce i opadajce druty, rozwieszone na supach wzdu biegu
pocigu, nadaway tej szaroci rytm, powiadczajc, e to yjcy wiat. Byem
w ogle jakby poza sob. Mwi pan, to niemoliwe by poza sob. A czy
przynajmniej nie na dugo czowiek nie moe opuci siebie? Dlaczego? Gdzie
by wtedy przebywa? No, nie wiem. Ale moe ma pan racj. Zwaszcza e jak
opuci siebie, gdy kapelusz na pce nad panem.
Na ktrej stacji przeniosem kapelusz na przeciwleg pk, eby mie
go na widoku. I dobrze zrobiem. Za niedugo napchao si do przedziau ludzi,
e i stali ju ciasno jeden przy drugim midzy awkami. Powietrze prawie nie
dochodzio, gdy tak siedziaem w kcie. Przy mnie tu staa ogromna kobieta, a
waciwie nade mn, e musiaem si w awk wcisn, tak mnie dogniota. W
aden sposb nie bybym w stanie unie spod niej gowy, gdybym chcia
sprawdzi, czy kapelusz jest nade mn. A naprzeciwko jako si przez szpary
midzy ciaami widziao, e jest.
Pocig ju tak by zapchany, wydawao si, e nikt si wicej nie zmieci.
A tu na kolejnej stacji nowe toboy, toboki, walizki, koszyki i tak dalej. No, i
ludzie z nimi. Panu moe trudno to zrozumie, jeli nie jecha pan nigdy takim
pocigiem. Czy to pocigi tak si rozcigay, czy ludzie tak maleli. O, czowiek
potraf by i Bg wie czym, i okruszkiem, jeli musi. Musiaem si rkami
broni przed tymi, ktrzy wsiadali. W awk ju nie dao mi si gbiej wcisn.
Po nogach, mimo e jak najgbiej je podkulaem, deptali mi, e a nieraz
syknem. A jeszcze wszystkie zorzeczenia, ktre wraz z ludmi wdzieray si
do pocigu, jakby na mnie spaday, poniewa siedziaem przy drzwiach. Do te-
go pocig, jakby na zo, najczciej t moj stron stawa przy peronach.
A niechby w to wszystko wreszcie jaki piorun trzs! ju pierwszy,
ktry drzwi otworzy, rzuci w moj stron.
Za nim nastpni bez wyjtku, kobiety, mczyni, od razu od drzwi w
moj stron:
Chryste Miosierny, eby tak ludzi umczy! Nie do, e nas wojna
umczya, to teraz pocigi!
Ale to nam si kaza na siebie naczeka! Ale to nam!...
Na wszystko czekamy, na wszystko, dlaczeg by nie na pocigi!?
I czemu, zaraz, a tyle spniony?!
Bo przyjecha kiedy o czasie? Co dzie prawie jed i ani razu, ani
razu. Kurewska ma!
Nie kl, Bg wszystko syszy. Jakby on nas jeszcze opuci.
A co tu Bg ma do rzeczy? Bg nie zawiadowca ani dyurny ruchu. To te
skurwysyny w czerwonych czapeczkach, z opatkami!
I to wszystko odbieraem, jakby do mnie skierowane, bo ja nie miaem
pretensji do pocigu. Kapelusz na pce, nie spieszyo mi si, o co mgbym
mie pretensj? Nie tylko zreszt zorzeczyli ci, ktrzy dopiero co wsiedli, take
zachcali do zorzecze tych, ktrzy wsiedli na poprzednich stacjach i zdawali
si pogodzeni ju z pocigiem.
Na ktrej stacji nieduego wzrostu mczyzna i z niedu walizeczk,
pomogem mu wsi, bo wgniata si i wgniata w nabity ju przedzia, nagle
mnie zapyta:
Pan nie wie, czy stao si co? Wzruszyem ramionami. A pastwo
nie wiecie? Lecz nikt mu nie odpowiedzia, wtedy znw zwrci si do mnie:
Pan najmodszy tu, nieprawda?
Zostaw pan skarcia go ta ogromna kobieta nade mn. Co pan mi tu
gow wsadzasz?
Nie, nic, ja przepraszam. Chodzi mi tylko o to, czy gdzie nie naprawiali
torw zacz si tumaczy. Lub moe mostu.
Nic nie naprawiali, cay czas jedzie.
Jedzie i taki spniony? nie chcia da wiary. To nawet w czasie
wojny pocigi...
Trzeba by spyta tego, kto tu od pocztku jedzie kto mu przerwa.
Podchwyci to:
Kto z szanownych pastwa od pocztku jedzie?
Ludzie zaczli spoglda po sobie, jakby szukajc winnego. Nie
przyznawaem si. Prbowali wic sobie przypomina, kto na ktrej stacji
wsiad i kto ju by w przedziale. Pan? Pani? Gow bym da, e ten pan. Chyba
ta pani. Jak to nie pan? Zapamitaam pana. A pani, o, tu siedziaa, gdzie pani
siedzi. Nie, ten pan ju tu sta. Weszam, to sta. O, tamta pani te bya. Ja?
Bezczelny. To pan ju by. Zastanawiaem si nawet, czy pan mi ustpi miejsca.
Lecz kto dzisiaj ustpi komu miejsca, nawet kobiecie. Boe, co si zrobio z
ludmi po tej wojnie. Boe, co si zrobio.
Zanosio si na awantur.
Na szczcie pocig zatrzyma si na kolejnej stacji i do przedziau wtoczy
si, co prawda, tylko jeden pasaer, za to objuczony toboami za kilku. Wrzuci
najpierw te toboy wprost na ludzi i dopiero za tymi toboami wsiad. Waciwie
przepchn wszystkich stojcych na drug stron przedziau, boby si ju nie
zmieci. Nie kl, nie zorzeczy, obrzuci tylko przedzia zym wzrokiem, jakby
wszystkich jadcych obcia win, e pocig si spni. Mimo e pki byy
zawalone pod dach bagaami, nie przejmujc si, zacz ka na nich swoje
bagae, tamte cieniajc, przesuwajc, zarzucajc jedne na drugie. Przy tym
a targa przedziaem. Nikt mu jednak nie zwrci uwagi, nikt choby nie
powiedzia, e tego na tym ka nie mona. Wszyscy spokornieli i, ma si
rozumie, przestali si podejrzewa, kto przed kim wsiad, i nikt do nikogo nie
powiedzia choby szeptem sowa. Moe znali go z tej trasy. Trudno mi
powiedzie. Nie wiem, w jaki sposb si domyli, e zawinity w papier i
obwizany sznurkiem pakunek to kapelusz.
Czyj to kapelusz? spyta gronie.
Mj przyznaem si po chwili.
To czemu tu ley? Przeoy na swoj stron. Gdzie siedzi, tam i miejsce
ma na baga przypisane.
Przeoy ten kapelusz na moj stron, kadc go tu pod dachem na
czyjej walizce. Pozarzuca wreszcie te swoje toboy, kaza si ludziom na awce
cieni, bo nie ma zamiaru ca drog sta. I z trudem, bo z trudem, ludzie
si cienili bez jednego sowa. A gdy siad ju, bokami jeszcze poszerzy sobie
miejsce. Wgnit ssiadk z prawej, wgnit ssiada z lewej, oni powgniatali
swoich ssiadw, a w dalszym cigu nikt nie powiedzia sowa. W tej samej
chwili pocig ruszy.
To jedziemy i powiedzia. A jak jedziemy, to i zajedziemy. Po czym
wpar si mocniej w awk i jakby sam do siebie znw powiedzia: Miaem i ja
przed wojn kapelusz. Brzowy, pilniowy. O, kosztowa. Poszedem w
partyzantk i zdmuchn mi go cekaem. My do nich, oni do nas i po
kapeluszu. I powid nieco agodniejszym wzrokiem po przedziale, jakby
wszystkich zwalnia z winy za ten spniony pocig.
Pooy gow na oparciu awki, przymkn oczy i po chwili oddech tylko
zrobi mu si troch gbszy. Pocig trzs, trzeszcza, postukiwa na zczach
szyn niczym na wybojach, wpada z hurgotem na rozjazdy, tak e mona byo
tego jego oddechu jeszcze nie zauway. Jeszcze wargi mu si nie rozeszy, a
jedynie napierane przez wydychane powietrze, jakby mu si tylko z kadym
oddechem pruy. Ja jednak wiedziaem, na co si zanosi. Kade wielkie
chrapanie tak si wanie niewinnie zaczyna. I a skuliem si w sobie.
Chrapania, wspominaem panu, od dziecistwa nie znosiem. Prawda,
kady nie znosi. Tylko nie znosi a nie znosi, o, to rnica. Mona nie znosi,
poniewa nie udaje si panu zasn, gdy kto chrapie. Czy, dajmy na to, zanie
pan, a niech w rodku nocy czyje chrapanie wybije pana ze snu, do rana
mona ju nie zasn. To s normalne dolegliwoci spania z kim razem w
jednym pomieszczeniu. Mowie, ony cae ycie to znosz, ma si rozumie,
jeli cae ycie z sob wytrwaj. Zreszt zmiana ma czy ony te nie jest
rozwizaniem, jeli o to chodzi. Nie wiadomo przecie, na kogo znw si traf.
Ale dla mnie to nie byo tylko to, e nie mogem zasn, gdy kto chrapa. Czy
gdy zbudziem si, ju do rana oka nie zmruyem. Kiedy kto chrapa, odczu-
waem to tak, jakby bl z caego ycia podchodzi mu do garda, a on nie mg
wykrzycze, co go boli. Moe pan si nie zgodzi, ale wedug mnie s ble, co si
jedynie w chrapaniu ujawniaj. O, blw w czowieku jest co niemiara i
rnych rodzajw. Ja w kadym razie odczuwaem t jego niemoc jako wasn
niemoc. I wraz z nim jakbym si dawi t niemoc, e nie mog z siebie tego
blu wykrzycze. Jakbym si nie mg wyrwa z jego snu, a zarazem broni si
przed wasn jaw. Wasnego chrapania si przecie nie syszy, tote z
wasnym chrapaniem nie ma sprawy. Nieraz od tego czyjego chrapania a si
dusiem, tak e musiaem wsta i wyj na dwr zapa powietrza.
Ju w szkole, jakkolwiek w szkole dopiero niektrzy, i to z lekka, zaczynali
pochrapywa. I nawet jak ktrego ycie ju bolao, to bl jeszcze rozchodzi si
po nie, nie pcha si tak do garde. I sen miao si duo twardszy,
powstrzymywa jeszcze kady bl. Chocia te si nieraz budziem, nawet gdy
kto lekko pochrapywa.
Potem, gdy ju zaczem pracowa i mieszkaem przewanie z duo
starszymi, o, to chrapanie stao si moj conocn udrk. Niech pan mi wierzy,
baem si kadej nadchodzcej nocy. Szykowalimy si do spania, a mnie
zamiast sen morzy, strach ogarnia. Naturalnie, mogem tego czy tamtego
zbudzi, gdy chrapa ju nie do wytrzymania. Ale to przewrci si ze wznaku
na bok czy z jednego boku na drugi i po niedugim czasie znw chrapa.
Prbowaem o czym myle, e moe nie bd tak sysza, lecz wszystkie myli
uciekay. I leaem niczym na torturach. Pieko mogoby tak wyglda, adnych
tam takich, czym ksia strasz, tylko pan ley, a nad panem pastwi si czyje
chrapanie. W paskich uszach, pucach, w paskim gardle, w tej paskiej
niemocy, ktra nie daje panu sowa z siebie wykrzycze. W dodatku jakby to
pan sam chrapa, chocia nie pan chrapie. Tak to jest, e bl innych nieraz
gorzej boli ni wasny.
Jeszcze, mona by powiedzie, mieszkaem nieraz z prawdziwymi
mocarzami w chrapaniu. Na jawie czowieczek jak wyschnita gruszka, co
cisze trzeba byo podnie, przynie za niego. ruba si zapieka, trzeba
byo odkrca za niego, bo nie dawa rady, a w chrapaniu mocarz. Wydawao
si, e suft podnosi, ciany rozwala, e za chwil wszystko to runie na nas,
picych. Znw w innych jakby si kipiel gotowaa, a w tej kipieli gotowaem si
i ja. Rnie zreszt chrapali. Zawodzili, piali, gulgotali, dudnili, a czasem
ktry raz po raz wybucha jak pocisk. Zrywa si pan ze snu, e moe znowu
wojna.
Na wszystkich kwaterach, jak mwiem, zawsze starsi ode mnie. Nieraz
duo starsi, niedospani przez wojn, przepenieni jeszcze wojn, to nie ma si
co dziwi. Nieraz ktry opowiada co przy wdce, to od tego samego nie
dawao si zasn, a tu jeszcze chrapali. Prbowaem zatyka sobie uszy wat,
plastelin czy zamiast gow na poduszk, poduszk kadem na gow. Nie na
wiele to si zdao, jakby nie przez uszy przepywao do mnie to chrapanie, lecz
z czyjego snu w mj sen bezporednio. Jakby rytm czyjego snu zmienia
rytm mojego na swj. To nie wiedzia pan o tym, e sny maj swj rytm? U
kadego inny. Wszyscy jednak pimy w rytmie, jak yjemy w rytmie. Nie da si
oddzieli snu od ycia. O, byoby duo lej, gdyby tak si dao, tu ycie, tu sen.
Tu ycie, tu sen.
Pan, przepraszam, chrapie? Nie wie pan? Nigdy pan z nikim nie spa,
eby panu powiedzia. Niech pan mi wybaczy, e o takie rzeczy pytam, ale to
normalne, ludzkie. Najszczerzej powiedziaaby panu kobieta. Kobiety pi
inaczej, inne maj sny. Nie mwic, e i przez sen sysz.
Raz z takimi czterema starszymi mieszkaem u jednej wdowy, mnie na
pitego dokwaterowali do nich. Najstarszy mg mie wicej ni trzy razy tyle
lat co ja, tak mi si przynajmniej wtedy wydawao. Siwy niczym gob. Co
prawda, duo modsi wychodzili z wojny siwi, posiwiali. Nieraz na zebraniu
zaogi popatrzyem tak po ludzkich gowach, to jakbym widzia pole zwarzonej
przez przymrozki kapusty. Niech pan mi powie, dlaczego wosy najczciej daj
zna, co kto przeszed. Patrz tak na pana, ale nie widz u pana choby
jednego siwego wosa. Ciekawe, jak pan to swoje ycie przey. Niech pan
zobaczy, co u mnie. Teraz za to ysiej. I te nie wiadomo dlaczego. I to cakiem
modzi. Tu, w domkach, nie ma pan pojcia, ilu modych, a ju ysych czy
podysiaych. I wojny od dawna nie ma, a o tamtej mao kto pamita.
U tej wdowy wszyscy czterej mieli wosy, ale wszyscy byli posiwiali,
najstarszy cakiem siwy. I wszyscy czterej chrapali na potg, a gdy zgrali si,
e wszyscy naraz, to a wdowa walia pici w cian ze swojego pokoju.
Zwaszcza gdy popili.
Raz to a tak mnie roztrzso, e pomylaem, nic, tylko wydusi. Ale
wstaem i wyszedem na dwr. Siadem na progu, zapaliem papierosa. Lato,
ciepo, wit zaczyna si przeciera. Miaem zamiar ju tak posiedzie, pki nie
bdzie czas do pracy si zbiera. Wysza za mn wdowa. Te nie moga spa,
mimo e ciana midzy jej pokojem a naszym bya gruba, nie dziaowa, i
otynkowana z obu stron.
Co, chrapi? spytaa. Tak samo, widzisz, i mnie zbudzili. I kilim
mam na tej cianie od was. W wojn bomby leciay, a spaam. Ale na chrapanie
wraliwa jestem. Ty chrapiesz?
Nie wiem powiedziaem. Nikt mi jeszcze nie mwi.
E, modziak jeste, to tam moe z lekka, jak ci si co przyni. Poczstuj
mnie papierosem. Nie pal, ale jako tak mnie naszo.
Zostawiem papierosy.
Szkoda. Jaka taka ta noc parna, e naszo mnie. I za wachlowaa si
koszul, bo w nocnej koszuli bya i w jakiej narzutce.
To moe mojego pani dopali? powiedziaem. Powinno by ze trzy
sztachy. Jeli si pani nie brzydzi.
A czemu miaabym si brzydzi? obruszya si. Cauje si czowiek z
mczyzn i nie brzydzi si. Pocigna, zakasaa si, a jej omal piersi zza
koszuli nie powypaday. E, wstrtne te papierosiska. Jak ty moesz to pali?
Nie szkoda ci zdrowia? Nie taki znw chop jeszcze jeste. I za duo pracujesz.
Widz przecie, kiedy do roboty idziesz, kiedy wracasz. Jeszcze nigdy si nie
wypisz, jak naley, przez to ich chrapanie. W twoich latach potrzeba wicej
snu. Pniej ju nie tyle. Dzisiaj, widz, tak samo pjdziesz do roboty
niewyspany. A przy prdzie robisz. Uwaaj chocia, eby ci nie zapao. Nie
powiem, wygoda jest z tym prdem, ale wczam, to si zawsze boj.
Nie trzeba si ba powiedziaem.
Pewnie tak powiedziaa.
Przydeptaem niedopaka i miaem zamiar wsta, gdy z wysokoci, jak
nade mn staa, pogaskaa mnie po wosach.
Chod, przepisz si u mnie. Gdzie bdziesz szed do nich. Ja nie
chrapi. I tak musisz niedugo wstawa do roboty, ale dobrze i t godzin, dwie.
ko mam szerokie. Z mami si mieciam, a nie chcielimy, tomy si
nawet nie otarli. Nie bdziesz tu do rana stercza. Nie bj si, nie spnisz si.
Zbudz ci.
Wzia mnie za rk, pomoga wsta z progu. Moe te wszystkie
niedospane noce tak mnie obezwadniy nagle, e nie opieraem si. Pki
paliem tego papierosa, jako si trzymaem, ale gdy skoczyem, oczy mi si
same zaczy zamyka. Moe gdybym mia jeszcze jednego, zapali
O, widz, oczy ci si klej powiedziaa. Niedospany jeste, niedospany.
Tak e dobrze t godzin, dwie, jak si przepisz.
Bya sporo starsza ode mnie, ale dzisiaj bym powiedzia, jeszcze cakiem
moda. Wie pan, jak to jest. W miar jak si czowiek starzeje, wszystko wok
modnieje. Tym bardziej w pamici. apie si pan nieraz na tym, e kto kiedy
wydawa si panu stary, a on by wtedy duo modszy ni pan teraz. Czy moe
dlatego wydawaa mi si wtedy duo starsza, e dwch mw ju miaa.
Jednego w niedugi czas po lubie wypdzia, bo pi, a drugi, bo pi, umar. I
zastanawiaa si wanie, czy nie wyj za trzeciego. Te pi, lecz wdowiec by
jak ona, dwoje maych dzieci mia, to przynajmniej miaaby dzieci, mwia. Bo
martwiaby si, gdyby tak z pijanym, nie daj Boe, w ci zasza. Z pijanym
nigdy, postanowia sobie. Nie zniosaby tego, gdyby rodziy si na swoje
nieszczcie. Widziaa ju takie. Miaaby cel w yciu, bo trudno y z mylami,
e na czowieku si ycie koczy. A swoje, obce, ani z tego, ani z tego i tak nie
wiadomo, co wyronie. Obce moe by nawet troskliwsze potem, e mu si
serce okazao, kiedy go serce wasnej matki odumaro. Kto wie, moe byby
dobry m? Rozpi si dopiero, gdy go ona z tym dwojgiem dzieci zostawia. I
nie wiedzia, co robi. Mczyzn zawsze wtedy pcha do wdki. Ale upije si, to
nieraz pacze przed ni, e si upi. I prosi, pom mi, pom. Tak e, bywa,
popacze si razem z nim.
Cakiem niepodobny w tym pijastwie do tamtych dwch. Pierwszy upi
si, to spa jak kamie. A co dzie prawie pi, to co dzie miaa kamie w
ku, a waciwie co noc. Drugi, kiedy przychodzi pijany, najpierw bi j.
Dopiero gdy j pobi, zabiera si do niej. Lubi si z ni tak pobit, paczc
kocha. A ten trzeci... wyj, nie wyj.
Jak mylisz? zastanawiaa si, kiedymy w ku ju leeli. Zreszt,
pij. Ja ju spa nie bd. Nie chc, eby si przeze mnie do roboty spni.
Sama nie wiem i tak bij si co noc z mylami. Dla czwartego mogabym by
ju za stara, gdyby i ten trzeci. A im kobieta starsza, coraz gorsi si
nastrczaj. I moe tego czwartego musiaabym na odwyk ju odda. Albobym
zabia. A co ty mylisz, czasem nie ma innej rady. Nie powiem, zdarzy si i w
starszym wieku kto zacny, niepijcy. Ale to mgby si po lubie rozpi czy
jakby mu do umierania byo coraz bliej, a mnie z nim. I umieraj z pijakiem.
Cierp potem za to jego pijastwo. A za pno ju o nowym mu wtedy myle.
O, i widzisz tak to jest, za kogo innego wychodzisz, a z kim innym musisz po-
tem y. Westchna, a fala gorca buchna z niej na mnie. Ale pij, pij.
Musisz do roboty wsta niedugo.
Spa mi si chciao, tak e nie wiem, czy w poowie ju nie spaem. Mimo
to suchaem jej, zwaszcza e jakby czekaa, co na te jej strapienia powiem. Ale
c mogem powiedzie, przeraaa mnie t swoj chci ycia. Tymi swoimi
mami, z ktrych dwch miaa ju za sob, a sigaa wyobrani nie tylko po
czwartego, gdyby i ten trzeci okaza si po lubie pijak, lecz po ilu tam jeszcze
a do mierci i moe poza mier. Nie wiedziaem przecie, bo skd, jak to jest
by trzecim mem ani jak kobiecie z takim trzecim.
Nie wiem, co pani powiedzie powiedziaem.
Co mi mwisz pani? achna si, a fala gorca znw buchna z niej
na mnie. W ku ze mn leysz i pani. Przy nich tylko mw mi pani. I o nic
ci nie pytaam. Sama musz. Co ty moesz wiedzie. ~ I podsuna mi rk
pod gow, przytulajc do siebie. Ty pierwszy raz z kobiet? Tak mylaam, bo
leysz jak trusia, a spity jeste. Ale pij, pij. Dzisiaj i tak by nic z tego nie
byo. Musisz si cho troch przespa, zanim do roboty pjdziesz. O, wita
zaczyna. Daleko do rana? pij. Mj Boe, eby tak noc w noc nie spa. I tak
zawsze bye na chrapanie wraliwy? Tak jak ja. Mj Boe. Zechcesz, to ci
rozo siennik w kuchni i bdziesz na noc wynosi si od nich, e nie moesz
spa, bo chrapi. A czasem bdziesz mg przyj do mnie. Jeszczem takiego
modziutkiego nie miaa. Eh, ty gobeczku. Potrzsna mn, a ju
zasypiaem. Nagle zaniepokojona uniosa gow, nachylajc si nade mn.
Prawd mwisz, e pierwszy raz? I opada z ulg na poduszk. O, to mi si
trafo. Wida za tych moich pijakw Bg mi wynagrodzi. I gwatownie
docisna moj gow do piersi. Nie wiem nawet, jak to z takim, co pierwszy
raz. Z sob wiem, przeywaam. Ale niedobrze wspominam. Nic pewnie nie
umiesz. Ale nie martw si, wszystkiego ci naucz. Tylko nie daj im si, bro
Boe, do picia namawia. Tam jednego, dwa moesz. Jeden, dwa ci nie
zaszkodzi. Ale nie wicej. Za duo nie suy mczynie. Nie suy i kobiecie.
Chocia kobiecie nie tak. Miaam tych swoich pijakw, to wiem. Gdzie ci ten
siennik pooy, tak myl. St chyba przesun pod cian. Nareszcie si
wypisz. Nie musisz co noc tu do mnie. Jak nie bdziesz spracowany. Mnie te
nie co noc kusi. Ale teraz pij. Dzisiaj jak w rodzinie. Brat z siostr. Mogabym
by twoj starsz siostr. Czemu nie? Nie takie rnice si zdarzaj. Chocia
nieraz syszy si, e i brat z siostr. Nic ju nie ma witego na tym wiecie.
Pogaskaa mnie, pocaowaa w czoo, przycisna do siebie, a mi si nos
wgnit w jej puchat pier. Eh ty, ty.
Powiem panu, zaczem si jej ba. Moe dlatego, e c ja wiedziaem
wtedy o kobietach. I gdybym nie by taki picy, moe wstabym, e zachciao
mi si zapali, pjd, przynios papierosy. Tylko e nie miaem odwagi i wsta.
pij, pij. Znw mnie do siebie przycisna. H Nie ta jedna noc przed
nami. Bdziemy mieli jeszcze nocy! Pytaam si waszego kierownika, mwi, e
dugo wam tu jeszcze zejdzie. To si nawierzymy sobie. Drzwi z kuchni tu do
mnie bd aby przypiera, eby nie musia rusza klamk. I powiem jutro,
niech zawiasy w nich nasmaruj. A teraz pij. Nie bd si odwraca, posu-
cham, jak pisz. Jak kto pi, mona nieraz pozna, co jest. Jeden jak dziecko,
a drugi nie daj Boe. W snach ju wychodzi z niego. Czy przewraca si z boku
na bok, czy na jednym ca noc pi, czy na tym do ciebie, mona pozna. Czy
w kbek zwinity, jakby do mamusi lgn. Najgorsi s na wznak, jak te moje
pijaki. I jeden, i drugi na wznak. Musiaam ich przewala na boki, eby mi tak
nie chrapali. Pomyl sobie o nich, to mi si od razu odechciewa spa, ebym
nie wiem jak pica bya. Powinno si o czym miym myle, kiedy chce si
zasn. Tylko skd bra tyle miego, eby na kade zasypianie starczyo.
Przewanie niemie do gowy si cinie, bo tego nigdy nie brak. O, sonko chyba
wstaje. Zasonka w oknie pojaniaa. I Pana Jezusa zaczyna by wida. Zawsze
go pierwszego wida, kiedy sonko wstaje. Ale zdysz si cho troch
przespa. Zbudz ci tak, eby tu przed nimi wsta. Pjdziesz si ubra, to
jakby za potrzeb tylko wyszed i wrci. Spij. Dugo i tak si ju nie napisz,
ale nie bdziesz tak zmarnowany, jakby w ogle nie spa. Jeszcze przy tym
prdzie robisz. Matko wita, jakby ci tak zapao. Matko wita. Mnie tak
elazko kiedy zapao. Dotknam aby, czy gorce. A tu ciarki a do ramienia.
Co si strachu najadam. Poszw przypaliam. Syszy si, e choroby z tego
prdu bd. Prawda to?
Nie wiem jednak, czy zaprzeczyem, e nieprawda, czy mi si ju nio, e
zaprzeczyem.
Nie powiem, jest z takim elazkiem wygoda. Ile to si czowiek przedtem
namacha, eby wgle rozpali, a nachucha. Kiedy brwi sobie przypaliam,
musiaam potem czerni. Odtd ju czerni. Na dusz te nie byy lepsze.
Cikie i dusza co troch
styga. Wci j trzeba byo w ogie wkada, wyjmowa. Wci palio si
pod kuchni. Raz mi na nog rozarzona spada. Szczcie, e byam w
trzewikach. Teraz aby si wczy. O, jest wygoda. Tylko jakby tak choroby... Nie
daj, Panie. Ale co myle zawczasu o chorobach. Przyjd, to si bdzie znosio,
lepiej, gorzej czy od razu si umrze. Dobrze byoby od razu. Bez prdu te przy-
chodzi czas na choroby. Tak ju to ycie uoone. Pki co, wol sobie myle,
jak mi z tob bdzie. Pierwszy raz. Matko wita. A si boj. Czy to ko by
si kiedy spodziewao. Musz tylko pociel oblec. W haftowane nam oblek. I
pierzyn, i poduszki. Sama haftowaam. Czekaam wieczorami na tych moich
pijakw, to co miaam robi? Haftowaam. Ale przecie nie dla nich. Jeszcze
czego. W haftowane bym takich wpucia. I przecierado nam kupi nowe.
Wykp si tylko. Mwi mi wasz kierownik, e macie tam prysznic. Nie mwi
do ciebie, ale wiem, jak si chopy myj. Trzeba was pilnowa. Te si caa
wykpi. Wyle si w balii. Piany sobie narobi, moe perfum wiej. Zrobisz
mi tu gniazdko przy ku? Chciaabym sobie nocn lampk kupi.
Moglibymy sobie czasem zapali. Zawsze tylko po ciemku i po ciemku.
Chciaabym z raz, eby widno byo. Czytaam gdzie, e duo przyjemniej.
Lubi czasem poczyta. Jak ci ju nie bdzie, bd moga sobie w ku
C2yta. Czy pomyle przy lampce, pewnie milsze myli. A ty nie myl, pij.
Wiem, o czym mylisz, ale niewiele ju czasu zostao. Nie starczyoby go. To
lepiej nie zaczyna. Wstaby gorzej zmarnowany ni od niewyspania. Nieraz
nogi ledwo chc nie, a w gowie mtlik. Tu dzie, a z ciebie jakby noc nie
chciaa ustpi. Gotujesz, pierzesz, a noc. Wszystko robisz jakby po omacku. I
byby na mnie zy. A nie chc, eby by zy. Zy, to kto musi by winny. A tak
to ju jest, e zawsze winna jest kobieta. Czy nie zdyby i te bym bya
winna ja. Ale nie martw si, naucz ci, przekonasz si. Zawsze kiedy jest ten
pierwszy raz. Nic nie umiesz, to by byo aby raz, dwa, a nie chc tak raz, dwa.
Do miaam takich raz, dwa. Gwacili mnie onierze, to wiem, co to raz, dwa.
Tylko medale nade mn fruway, a piciu ich byo. Nawet mi si paka nie
chciao. Co ci zreszt bd mwi. Nie musisz wiedzie, jaki wiat by jeszcze
wczoraj. Moe ty na lepszy przyszede. Chciej by na lepszym. Jak chc
chopy, niechby si i bili, ale eby kobiety z dziemi za ich wojny nie paciy.
Chocia te moje pijaki nieonierze, a te nie byy lepsze. Przychodzio to
pijane, bez czucia, to tak samo aby raz, dwa i ju spao. A raz, dwa, to jakby
si na tobie taki mci. Czy onierz, czy m. I za co? Ze wiat tak stworzony,
e musi by dwoje? A przecie do kochania stworzony. Bez kochania nie byoby
po co y. Samo spanie, jedzenie po co? Robi, po co? Komu by si chciao
wtedy robi? Czytaam kiedy tak ksik, e kto przy kochaniu na kobiecie
umar. Serce mu nie wytrzymao. Uwierzyby, serce. Wszystko w sercu si
zbiera. Za duo si nazbiera i nie wytrzymuje. Nie pisz?
Ju spaem, zbudzia mnie. Widocznie spaem nie za gboko, jak to mwi
si, niczym zajc pod miedz. Bo wcale nie byem taki pewny, czy mnie zbudzi
w por do pracy. Moe kiedy trzeba bdzie wstawa, to ona zanie. I niby
spaem, ale czuwaem.
Daj, zobacz, jak ci serce bije. I pooya mi rk na sercu, to kto by
si nie zbudzi. Troch niecierpliwe, jakby si spieszyo. A teraz ty po na
moim. I wzia mi rk, pooya na swojej piersi, to kamie by si tylko nie
zbudzi. Czujesz, ile si nazbierao? Ale czy kobieta te tak moe umrze, nie
wiesz? Skd ty zreszt moesz wiedzie. wiat nie jest sprawiedliwy dla kobiet.
We ze mnie t rk. I sama mi t rk odoya. Powiedziaam, dzisiaj nie.
Za pno i musisz si cho troch przespa. Powinno si zaczyna, kiedy noc
si zaczyna, i nawet nie myle, e jutro trzeba wsta. Jakby noc miaa si
cign i cign, a dzie nigdy nie nadej. I ciaa musz duej polee przy
sobie, zanim... Musz poczu jedno drugie jakby swoje, zanim... Przyzwyczai
si, oswoi. Bo i strachu peno w nich. Mylisz, e w moim nie? O, moe wicej
ni w twoim. Po tych onierzach, tych moich pijakach za kadym razem si
boj. Mylaam, e ju nie bd nigdy kobiet. Nawet chciaam nie by.
Mylaam, bd haftowa, czyta, piewa, czasem sobie zapacz. Radio chc
kupi, mwiam ci? Zapisaam si w sklepie. Maj da mi zna, jak przyjd.
Bym sobie suchaa. Ale czowiek tylko czowiek. aoba jeszcze nie mina po
tym moim drugim. W czarnym jeszcze chodziam, a tu czuj, serce znw
zaczyna mi wzbiera. Poszam do kocioa, widz, mczyni ogldaj si na
mnie, nie sami starsi, i modsi ode mnie. Tu si modl, a tu czuj, jak mnie
oczami rozbieraj. Wstyd mi, bo gdzie to w kociele, Bg patrzy, ale mio mi.
Jeden piekarz, chleb co dzie u niego kupuj, ale w piekarni jako nie
zauwayam nigdy, a tu, widz, piewa i co rusz na mnie popatruje, a po mnie
ciarki. I serce buch, buch, czuj. Daruj, Panie Boe, ale to ty mi dae ciao.
adnie mi zreszt w czarnym byo. Wszyscy mi mwili, e powinnam w aobie
tylko chodzi. A na msz daam za tego mojego pijaka. Niech mu bdzie. Co
mi tam zostawi i ten dom. Nie wszystko przepi. Moe nie powinnam ksiek
czyta, jak mylisz? Tak si nieraz naczytam, a potem myl sobie, eby i moje
ycie... Bo nawet gdy smutniejsze od twojego, nieraz by si czowiek zamieni.
O, jak mi to bije. Jakby te chciao nie wytrzyma. Nie pisz? Boby moe
zobaczy, czy mi si tylko zdaje. O, jakby chciao przeskoczy do nastpnej
nocy czy moe do ciebie ju teraz. Ale dzisiaj nie, nie. Noc si prawie koczy.
Musisz si troch przespa Tak raz, dwa, mogabym ci jeszcze zbrzydn.
Mylaam sobie nieraz, tak strasznie chrapi, pewnie nie pisz. Ale jako nie
miaam ci spyta, czy w kuchni nie wolaby spa. I mczyam si razem z
tob, bo te mnie budzili. Jako teraz ich nie sycha, syszysz? Jak si tylko
wprowadzie, od razu poznaam, e nie bye jeszcze z kobiet. W rk mnie
pocaowae, pamitasz? A mi mikko si w sercu zrobio. e te takie
niewinne gdzie si uchowao, pomylaam. To ten pierwszy raz nie moe by
tak raz, dwa. Pierwszy raz, to potem wszystko jest jak ten pierwszy raz. Prcz
mierci. Bo po niej nie ma ju wspomnie. Ale pki ycia, mgby mnie le
wspomina. I wszystkie inne ju by le wspomina. Bo ze wszystkimi byoby ci
le. Zaczby moe pi i dalej byoby ci le. Z samym sob byoby ci le. Przez
cae ycie byoby ci le. Ostygby, a byoby ci le. I ja byabym winna. To dla
caego ycia warto t jedn noc si wstrzyma. Nie poaujesz. Wynagrodz ci.
O, ju dnieje. pij, pij.
I chyba w kocu na dobre zasnem, bo nagle poczuem, e mnie szarpie.
Wstawaj. Do roboty si spnisz. Wstawaj. Ale pioch.
Najbardziej mnie zdziwio, gdy powiedziaa:
Tak samo chrapiesz. Ale mio ci posucha. Nazbierao si wida i w
tobie. I kiedy? Matko wita, kiedy?
A wracajc do tej podry, bo nie dokoczyem panu. Pocig jecha, ja w
pocigu, a kapelusz lea na przeciwlegej pce, tak e miaem go na widoku.
Ju nie lea tam, mwi pan? Rzeczywicie, przenis go na moj stron na
pk. Na jakiej stacji pocig znw zatrzyma si, nikt nie wsiad, zajrza tylko
kto do przedziau, zobaczy, e nabity, i trzasn drzwiami, a tamtemu
otworzyy si oczy. Zdj gow z oparcia, rozejrza si po ludziach, czy ci sami,
po bagaach, czy s, wycign gow ku oknu i powiedzia:
O, to ju tu jestemy.
Wydawa by si wic mogo, e senno mu przesza. Pocig jednak ledwo
ruszy, a oczy znw zaczy mu mikn, ale jeszcze jakby by niezdecydowany,
spa, nie spa. I dopiero kiedy pocig, nabrawszy prdkoci, rozkoysa si, i
jemu gowa jakby sama opada na oparcie, usta mu si otwary, a z tych ust
zacz wydobywa si ni mniej, ni wicej, tylko pogos toczcego si gdzie
daleko jeszcze wozu na elaznych obrczach po grudzie.
W pewnej chwili gowa mu si obsuna z oparcia na rami ssiada z
lewej strony. Mimo e ssiad bez sprzeciwu podtrzymywa jego gow na swoim
ramieniu, to gdy pocig wpad na rozjazd i zatrzs przedziaem, sam gow
przeoy z ramienia ssiada na rami ssiadki z prawej strony, nie przerywajc
sobie spania. Ssiadka rwnie potulnie przyja j na swoje rami. Koyszcy
si niczym kolebka pocig tak go jednak gboko musia upi, e gowa
obsuna mu si z ramienia na jej piersi. Miaa te piersi bez maa jak dwie jego
gowy. Nie tylko e wielkie, lecz jakby samodzielne, niezalene od caej reszty.
Zdarzaj si takie kobiety, ktre jakby stworzone zostay jedynie do noszenia
swoich piersi. Mogo si nawet wydawa, e to jej piersi koysz pocigiem, a
ju zwaszcza gdy pocig wpada na rozjazdy. C by si wic stao, gdyby si
na tych piersiach przespa? Kobieta nabraa jednak w siebie powietrza, ile tylko
moga, i wytchna, znw nabraa, wytchna, mylc pewnie, e od samego
wznoszenia si i opadania jej piersi i jego gowa si obudzi. Ale, wida, mocno
spa, tote jakby sposzona, wyrzucia nagle z siebie:
Panie, co pan?
Chyba usysza. Co prawda nie odemkn oczu i usta mia dalej otwarte,
lecz sam si snu przeoy gow z jej piersi na oparcie awki. I wtedy si
zaczo. Nie od razu. Najpierw jakby straci oddech. Oczy mia dalej zamknite,
za to usta jeszcze szerzej rozwar, lecz z tych ust ani szmerek. Nic innego,
umar, pomylaby pan. Ludzie w przedziale zaczli popatrywa na niego, na
siebie, lecz kady ba si cokolwiek powiedzie. W kocu pszeptem kto si
jednak odway, moe chcc zaegna wasny niepokj:
O, kto tak pi, ma niejedn noc do odespania.
Wic i kto drugi si odway:
W partyzantce by, sysza pan. Nie po to, wiadomo, eby si wyspa.
A kto inny za sowami tamtego ju duo odwaniej:
Cekaem kapelusz mu przestrzeli. O, dzielny musia by.
Na swoje nieszczcie odezwaa si i ta kobieta, na ktrej piersiach
prbowa si przespa:
Mj jak si upije, te tak pi.
Kto na to si oburzy:
A tu czowiek trzewy, widzi pani. Tylko picy, picy, po wielu nocach,
a moe i latach nieprzespanych.
Przedzia zamilk. Wszystkich jakby zamurowao. Przez duszy czas tylko
pocig byo sycha i coraz goniejsze chrapanie tamtego. Mina jedna stacja,
druga i dopiero kto, widocznie chcc zatrze lad po tamtej rozmowie,
powiedzia:
Moe tak natyrany, to nie dziwota, e gdzie gow przyoy, pi, jakby
umar.
Kto dzisiaj nienatyrany, panie? Kim a rzucio. Kto nie natyrany?!
Niczyje ycie nie chce by za darmo. O, te trzy worki to moje, a nie mam ju
tych si co dawniej.
Kto zakl:
Natyrany, ma jego!
I zaczli si sprzecza, kto bardziej natyrany.
Posu si pastwu wasnym przykadem... kto ju w sowach si
moci do duszej opowieci, gdy raptem w gardle tamtego zagulgotao. Na
szczcie pocig rozdygota si, wpadajc na rozjazd, i przerwa mu to
gulgotanie. Nie na dugo. Gdy znw odzyska swj koyszcy rytm, z ust
tamtego, jakby z gbi duszy, wydobyo si wielkie westchnienie. Po czym przez
sen osadzi mocniej gow na oparciu i zacz ni to pogwizdywa, ni
posapywa, ale ju dao si w tym usysze jaki daleki poszum, ktry niemal z
kadym jego oddechem narasta, i coraz szybszy, coraz bliszy, coraz
goniejszy. Tak e i ten wlokcy si dotd pocig jakby nabiera prdkoci z
kadym jego oddechem. A po kilkunastu takich oddechach wydawao si, e
goni ju, pdzi, e przesta nawet stuka na zczach szyn, a ponad rozjazdami
omale przeskakuje, jakbymy zmierzali wprost na jaki wodospad, z ktrego
za chwil runiemy w przepa.
Strach mnie cisn, w piersiach a bl poczuem. Niech pan mi wierzy,
nigdy przedtem ani nigdy potem nie syszaem takiego chrapania.
Ten hurgoczcy wodospad, do ktrego zblialimy si, rozsadza mi gow,
uciska w piersiach, nogi zaczy mi skaka, a nie byem w stanie ich
opanowa. Czuem, jak z tym jego chrapaniem i ze mnie si wydobywa co
jakby z gbokoci istnienia. I moe wszyscy w przedziale to czuli, bo nikt nie
mia go chociaby trci ani przynajmniej powiedzie, panie, nie chrap pan.
Przypiem si do okna, e moe stamtd jaki ratunek dla mnie
nadejdzie. I na szczcie po niedugim czasie tej mki pocig wjecha na moj
stacj. Nie czekajc, a si zatrzyma, pchnem drzwi i jeszcze w biegu
wyskoczyem.
Hej! Co taki niecierpliwy?! obruga mnie dyurny ruchu, stojcy
niedaleko na peronie. Poamie rce, nogi i kolej bdzie odpowiada! A moe
jeszcze bez biletu?! Przyjdzie tu, pokae bilet!
Podszedem, wci roztrzsiony od chrapania tamtego, signem do
kieszeni, a biletu nie mam.
No, nie mwiem dyurny ruchu niemal zatriumfowa. Bez biletu i
przed stacj wyskakuje.
Zaczem szuka po innych kieszeniach, a tymczasem da znak do
odjazdu pocigu, tak e gdy znalazem wreszcie bilet, pocig nabiera ju
rozpdu.
Mam powiedziaem. O, prosz.
Zaraz sprawdzimy, czy wany. I komu tam w odjedajcym pocigu
zacz kiwa rk.
Mimo woli spojrzaem za t jego kiwajc rk, z okna w pocigu te mu
kto kiwn i nagle serce mi stano. W pocigu odjeda mj kapelusz.
Chryste Panie! A wanie mija nas ostatni wagon. Rzuciem si za nim, ile si
w nogach. Ju, ju dosigaem porczy przy ostatnich drzwiach, gdy ta porcz
szarpnita przez przyspieszajcy pocig, wyrwaa mi si z rki. Biegem jednak
dalej, niesiony ju nie tyle nogami, co rozpacz, e tam mj kapelusz. Udao mi
si znw dopa ostatniego wagonu i znw wycigajc rk, prbowaem
uchwyci si porczy i ju, ju, wydawao mi si, e si jej trzymam, tylko odbi
si od peronu i wskoczy na stopie, lecz pocig szarpn mocno, a mnie na
peron odrzucio. Biegem jednak dalej, dopki si ostami wagon nie oddali,
coraz dalszy i dalszy.
Tchu mi brakowao, nogi giy si pode mn, ale tak samo biegiem
rzuciem si ku dyurnemu ruchu. Sta jeszcze na peronie. By moe
zatrzymaa go ciekawo, czy uda mi si wskoczy do pocigu. Chyba jednak
przewidywa, e nie, bo przywita mnie gronie:
Co, bilet mia pewnie dotd, a dalej chcia na gap, tak?
Nie, tam mj kapelusz wyrzuciem zadyszany.
Jaki kapelusz?
Brzowy, pilniowy. Niech pan zatrzyma pocig.
Zatrzyma pocig? Zwariowa! I odwrci si, kierujc kroki w stron
budynku stacji.
Zastawiem mu drog.
Niech pan zatrzyma.
Poszed! Nacisn sobie gbiej czapk na gowie i prbowa mnie
odepchn.
Wczepiem si w jego mundur i zaczem nim trz, a mu si od tej
czerwonej subowej czapki twarz zrobia czerwona.
Niech pan zatrzyma! Niech pan zatrzyma! krzyczaem mu w t twarz.
Puci! rykn, prbujc mi si wyrwa. Wczepiony jednak byem jak
szponami w ten jego mundur i znw nim zatrzsem, a mu si czapka na
gowie przekrzywia. Puci, do jasnej cholery! Co to, napad? Hej! krzykn w
stron kolejarza, ktry idc z dugim motkiem, obstukiwa szyny. Zawoaj no
naszych! Jaki wariat si przyczepi!
Zanim jednak tamten wdrapa si na peron, z budynku stacji wybiego
kilku kolejarzy.
Nie puszczaj! Trzymaj go! krzyczeli.
To on mnie trzyma! odkrzykn wcieky dyurny ruchu.
O, jak mnie to naga krew trzyma! rzuci do nadbiegajcych, jakby z
uraon dum. O, jak mnie to trzyma!
Jeden z kolejarzy zapa mnie za rce, prbujc mi je oderwa od
munduru dyurnego ruchu. Daremnie, jakbym go szponami trzyma, nie
rkami.
Jaka to cholera silna, no. I taki gwniarz.
Na co ten z tym dugim motkiem do obstukiwania szyn:
Waln i od razu puci. Waln? Ju unis motek.
Czekaj warkn wci wcieky dyurny ruchu. Sam puci.
Oprzytomnieje i puci. Kapelusz zostawi.
Gdzie zostawi? spyta ktry z kolejarzy.
W pocigu powiedzia dyurny ruchu. Chcia, eby mu I pocig
zatrzyma.
Wszyscy parsknli miechem, a mnie rce same opady z je I go
munduru.
Zatrzyma pocig to jakby ziemi zatrzyma powiedzia ktry,
przestajc si mia.
O, ju by nie zatrzyma doda ten kolejarz z motkiem i nawet
wycign gow, spogldajc za znikajcym pocigiem.
Przejecha ju budk drnika.
I znw wszyscy wybuchnli miechem. Ten miech roznis si po caym
peronie, a nawet miaem wraenie, e gdzie wysoko ponade mn si
przetoczy.
I gdzie taki ma gow?
Moe i gow zostawi?
I miali si, jakby jeszcze nigdy nic zabawnego nie zdarzyo si na kolei,
prcz katastrof.
Chyba jednak ktremu z nich zrobio si al mnie i powiedzia:
Moe zadzwoni? Niechby powiedzieli konduktorowi, eby przeszed po
wagonach.
Na co dyurny ruchu, obcigajc na sobie potargany mundur:
A jak ci si przecinie? Nawet biletw nie sprawdzaj.
15
Zaczo si od snu czy od miechu? E, nic, tak si tylko czasem
zastanawiam. Dziwi to pana, widz. I nie dziwi si, e pana dziwi, bo mnie
samego dziwi, po co? Tym bardziej e nawet nie wiem, co miaoby si zacz.
Nie szukam adnego pocztku. Zreszt czy co takiego jak pocztek w ogle
istnieje? Nawet to, e czowiek urodzi si, nie znaczy, e to jego pocztek Gdy-
by cokolwiek miao pocztek, szoby ju dalej po kolei. A nic nie chce po kolei.
Dzie za dniem nie chc po kolei, tylko ten si przed ten wpycha. Tak samo
tygodnie, miesice, lata nie drepcz za sob gsiego, tylko mwic po
wojskowemu, wal tyralier.
Nie, nie jestem wojskowym. Kiedy byem w odpowiednim wieku, zakad
mnie wybroni. To, e elektryk, byoby za sabym powodem. Graem wtedy w
zakadowej orkiestrze, wspominaem panu. I na saksofonie. A aden drugi
saksofonista, prcz mnie, si nie zgosi. Chcieliby przenie kogo z innej
budowy, te nie syszao si, eby gdzie by saksofonista.
Tylko, widzi pan, gdy czasem prbuj ogarn swoje ycie, a kt tego nie
prbuje... ? Ma si rozumie, nie cae, ot, to, tamto czy owo, nikt przecie nie
jest w stanie ogarn w caoci swojego ycia, choby najmarniejszego. Nie
mwic, e nasuwa si wtpliwo, czy jakiekolwiek ycie jest caoci. Kade
jest mniej czy wicej potrzaskane, czsto i rozrzucone. A takiego ycia nie da
si ju pozbiera, a gdyby nawet, to w jak cao zoy? To nie flianka, czy
niechby i jakie wiksze naczynie. By moe po mierci mona by sobie jako
cao wyobrazi. Tylko kto miaby to zrobi? Jedynie czowiek sam siebie moe
sobie wyobrazi. Nie ze wszystkim, ma pan racj. Ale przynajmniej na tyle, na
ile. Nie ma innej prawdy.
Zreszt czy ja si rzeczywicie nad tym moim yciem zastanawiam? Po co
miabym to robi? Nic mi to przecie nie pomoe, niczego nie odwrci, nie
zmieni. Jeli, to ono si nade mn zastanawia, ja nie odczuwam takiej
potrzeby. A dlaczego ycie miaoby si nie zastanawia nad czowiekiem? I nie
musi mie wcale naszego przyzwolenia. To jest tak samo jak ze snem. ni si
pan sobie, mimo e nie chciaby si pan ni. I nieraz ni si pan, jakby pan
nie chcia, chocia to paski sen. I nie ma pan take wpywu na to, jak si pan
komu ni. A czyme innym jest ycie?
Co to by za sen? Jakby to panu powiedzie najkrcej? No, nie wiem.
Niewane. A mimo e przyni mi si duo, duo pniej, to jakby otwiera
pami i tamtego miechu, wyuskujc go z acucha najprzerniejszych
zdarze, inne, czsto waniejsze, spychajc w zapomnienie. To byoby jeszcze
zrozumiae. Tylko e zarazem jakby to ten miech stanowi przyczyn tego o
kilkadziesit lat pniejszego snu. Nie tylko, ale take tego snu. Dlaczego pan
sdzi, e taka wzajemno jest niemoliwa? Przecie mwi panu, nie ja si
nad tym moim yciem zastanawiam, wic nie ja ukadam wzajemnoci tego z
tamtym czy tamtego z tym. By moe, samo si ukada. Tym bardziej e czsto
w najmniej odpowiedniej chwili, gdy na przykad id przez las i wypatruj
poziomek pod nogami czy wynosz misk z arciem dla psw. Albo sid sobie
w oknie i patrz na zalew. Rj ludzi na tym, na tamtym brzegu, dki, kajaki,
dmuchane materace, gw na wodzie, jak niegdy greli, nenufarw w
zakolu... Rzeczywicie, mwiem ju panu. Krzyki, piski, miechy. Tak e ca
uwag mam skierowan na te poziomki, na te psy albo czy kto si tam nie to-
pi, nie woa ratunku. Przyzna pan, e nie s to najodpowiedniejsze chwile, aby
czowiek mg si jeszcze nad czymkolwiek zastanawia. A jednak...
Ale przepraszam, przerwaem panu. Sucham ju, sucham. Tak pan
sdzi? Nie, nie wraca si ju nigdy w to samo miejsce. Tak naprawd tego
miejsca ju nie ma i nawet takiej moliwoci nie ma, aby byo gdzie wrci.
Dlaczego? Bo, wedug mnie, opuszczone miejsca umieraj.
To si tylko tak wydaje, e za nami tskni. Nie trzeba w to wierzy. Za
granic, gdy si w las wybraem, obcy las, obce drzewa, obce krzaki, cieki,
ptaki obce, a te mi si wydawao, e tutaj po lesie chodz, tutejszymi
ciekami, tutejsze drzewa mijam, tutejsze ptaki sysz. Tak e przestaem i do
lasu chodzi. Wszystkie miejsca poza czowiekiem to ju nie s te miejsca.
Jedyne miejsce czowieka jest tylko w nim. Niezalenie, czy jestemy tu, gdzie
indziej czy gdziekolwiek. Teraz czy kiedykolwiek. Wszystko, co na zewntrz, to
jedynie zudzenia, okolicznoci, przypadki, pomyki. Czowiek jest sam dla
siebie zwaszcza tym ostatnim miejscem.
le pana zrozumiaem? To widocznie nie o tym samym mwimy. O tym
samym? W takim razie dlaczego dopiero teraz pan si zjawia? Dlaczego nie
wtedy? Byy i inne okazje. Nie musiabym a dotd udawa. To prawda, e cae
ycie musimy udawa, aby y. Nie ma chwili, ebymy nie udawali. I nawet
sami przed sob udajemy. W kocu jednak przychodzi taka chwila, e nie chce
nam si duej udawa. Stajemy si sami sob zmczeni. Nie wiatem, nie
ludmi, sami sob. Tylko nie sdziem, e to ju.
Za kogo innego pana wziem? Nie wydaje mi si. Z pocztku moe tak.
No, bo skoro pan przyszed po fasol, to po fasol mgby przyj ten i tamten,
i nie wiadomo kto. Tak e miaem prawo przypuszcza, e gdzie si ju
spotkalimy. A dlaczego nie miaby pan przyj w paszczu, w kapeluszu?
Jesie, chodno ju. Tylko patrze, zaczn si przymrozki. I o tej porze, po
sezonie, kt by tu inny mg przyj do mnie, a tym bardziej tak zwyczajnie,
jakby w odwiedziny. Raz na jaki czas zajrzy leniczy. Czy kto z zapory
przyjedzie skontrolowa, to zajrzy albo i nie zajrzy. Albo listonosz przywiezie mi
list z pienidzmi od pana Roberta na pierwszego, to wpadnie i ju go nie ma.
Jeszcze ostatnio mi powiedzia, e chyba nie bdzie mi przywozi, bo mu si ro-
wer zepsu, bd musia sam na poczt przyjeda. A tak to chyba ju nikt.
Z domkw? Przyjedaj, owszem. Ale do mnie te nie kady zajrzy.
Rzadko zreszt przyjedaj, wiedz, e wszystko w porzdku. Nie mwi o
tych, ktrzy tu czasem przywo sobie jakie. To z tych, wiadomo, nikt nigdy
nie wpadnie. Przeciwnie. Staraj si, ebym nic nie widzia, nie sysza, kiedy
jeden czy drugi przyjedzie. Pnymi wieczorami zwykle przyjedaj. To taki
jeden czy drugi myli, e ju pi, bo wiato mam zgaszone. A ja wszystko
widz, sysz, tylko, jak panu mwiem, w te sprawy si nie wtrcam. Ale
przecie sysz odgos samochodu. W takiej ciszy jak teraz najmniejszy szmer
si po zalewie niesie. Sowa huka, to przy bezwietrznej pogodzie, jakby kto
gdzie w lesie strzela. Dziki z lasu wychodz, to ziemi sycha. Zreszt psy
zaraz skacz do drzwi, no, i musz wyj zobaczy, kto przyjecha. Nie
podchodz za blisko, tyle eby mc si upewni, kto i do ktrego domku, a
mnie eby nie zauwayli. Psw, ma si rozumie, nie bior. A wejd do domku,
odchodz. Kady musi przej ten kawaek od parkingu do domku, to
wystarczy mi, eby zobaczy, co musz. Pod domki zabroniem podjeda. Pan
wie, co by tu byo? Same drogi. A widzia pan, wikszo domkw stoi na
zboczach. Niechby tak samochody zaczy si do zalewu zsuwa. Kto by
odpowiada? Ja, bo pilnuj.
Tylko taki jeden wdkarz przyjeda tu na kilka, kilkanacie dni o tej
porze. Co go nie byo dotd, ale moe jeszcze przyjedzie. eby tylko zima nie
za wczenie nastaa, boby si nie nawdkowa. Ale te mnie unika. Nie wiem
czemu. Kupi tu od jednego domek, ju przy kocu, na tamtym brzegu. Kluczy
mi nie zostawia, to nie wchodz. W sezonie go pan tu nie zobaczy, domek stoi
zamknity, a tylko gdzie tak o tej porze na ryby przyjeda. Ale czy owi, gowy
bym nie da. Z rana wsiada na dk i wypywa na zalew, raz w ten koniec, raz
w tamten. W tamtym kocu brzegi prawie niedostpne, zaronite szuwarami,
olchami, tarninami. Zaszyje si w tych szuwarach i tak od rana do wieczora na
tej dce. Wieczorami nie zapala wiata, czy spa zaraz idzie, nie wiem. Nawet
nie wiem, czy ju wrci z tych ryb. A nie bd przecie chodzi, pyta go si,
czy co zowi. Jeeli nie zowi, tym bardziej nie wypada chodzi, pyta si.
Mog tyle powiedzie, e nie widziaem, eby kiedy co zowi.
Moe nie owi? Tylko w takim razie po co by siedzia cay dzie w dce? W
deszcz nawet nie zejdzie. Owinie si w peleryn, na gow nacignie kaptur i
tak siedzi na tej dce, w tym deszczu. Wdk ma. Czasem owi na rodku
zalewu, to widz. Sterczy z dki jak normalna wdka. Czasem z wody j
wycignie, co tam poprawi na haczyku, zarzuci, to chyba wdka. Ale nie
widziaem, eby si kiedykolwiek jaka ryba trzepotaa, gdy wycignie.
Naturalnie, e s ryby w zalewie. Byy w Rutce, dlaczego miayby nie by w
zalewie. Nie takie, ale s.
Gdyby z brzegu owi, poszedbym, przynajmniej zapyta, bior czy nie
bior. Popatrzy, czy mu spawik kiedy drgnie. Co prawda, wdkarze nie lubi,
jak im si w spawik zaglda. Podobnie jak karciarze w karty. Tylko e zawsze
na tej dce. Czasem, gdy naprzeciwko moich okien owi, to przynajmniej pjd
i posiedz na brzegu. Porozmawia z brzegu si nie da. Nawet zapyta, bior
czy nie bior, trzeba by krzycze, a nie chc mu ryb poszy.
Nie wiem. Wiem tylko, e wdkarz. Nawet nie wiem, gdy tak siedz na
brzegu, a on na rodku na dce, czy mnie widzi. Chocia ja go widz. C, nie
ma takiej wzajemnoci, e skoro pan innych, to i inni pana. Tak jest ze
wszystkim. Inna sprawa, e wdkarz musi by cay czas zapatrzony w spawik,
bo niech tak ryba zacznie bra...
Bywa, mga wzejdzie nad zalewem, jeszcze tak jak teraz, jesieni, stoi
nieraz cay dzie, i gdzie mi zniknie w tej mgle, to nieraz zawoam:
Hej, jest pan tam?! Przejd si nawet wzdu brzegu, woajc: I Czy
jest pan tam?! Jest pan?!
Nigdy jeszcze mi nie odpowiedzia. Raz, eby gos jego usysze, wybraem
si nawet przed witem, zanim zdy odpyn, i zrobiem mu omal awantur,
dlaczego dki nie wcign na brzeg, powstaa w nocy fala na zalewie i dka
szamotaa si na acuchu, e oka nie zmruyem. Spa, to pewnie nie sysza.
Powiedzia mi na to:
Przepraszam.
To wszystko.
A wie pan, gdy tak pana sucham, to gos ma pan jakby do niego
podobny. O, ucho mam jeszcze czue. Chocia tyle mi pozostao po graniu. Nie
bd si spiera. Jednak musiaem paski gos ju kiedy sysze. No, niech
pan jeszcze co powie. Wszystko jedno co. Ciekawe, siedzimy, uskamy fasol,
sucham pana, sucham, a dopiero teraz to zauwayem.
Zawsze mi si wydawao, e po gosie kadego bym pozna. Po twarzy nie,
twarz si zmienia. Twarz najczciej sama do siebie staje si niepodobna. Nigdy
nie ma si pewnoci, czy kto to ten sam, gdy si na twarz patrzy. Ale gos gdy
si syszy, nawet z zapomnianej pamici ten kto si przypomina. I twarz
mona przyobleka w rne miny, maski, grymasy, gosu nie da si. Jakby
jeden gos nie zalea w czowieku od niego. A ju przez telefon, powiem panu,
jakbym wszystkie pitra gosu sysza, od tego najwyszego po oddech, po
milczenie. A jake. Milczenie te gos. I take sowa. Tylko, eby tak powiedzie,
sowa, ktre straciy wiar w siebie. Przez telefon czowiek caym sob mwi.
Moe gdybym usysza paski gos przez telefon, atwiej bym sobie
przypomnia.
Tak, mam telefon, tam, w pokoju, tylko e zepsuty. Nie zgaszaem do
naprawy, bo waciwie to mi niepotrzebny. Do kogo miabym dzwoni? Nie
mam do kogo. A do mnie, jeli ma kto spraw, moe przyjecha. Mwi pan,
komrk powinienem mie. Po co? O, widz tu, w sezonie, do czego su
komrki. Wszyscy z komrkami przy uszach. Mao kto ju do kogo, jak my tu
do siebie, wszyscy przez komrki. Czy to bliej, myli pan? Czowiek coraz
bardziej odstaje od czowieka. Gdyby nie to, e na te kilka jesiennych,
zimowych miesicy znw wraca tu cisza, nie wiem, czy daoby si wytrzyma.
Zastanawiam si nawet, czyby w przyszym sezonie nie dopisa na
tablicach: komrki zostawia lub wycza, gdy si z dom ku wychodzi. Jak w
kociele, w teatrze, w flharmonii. A co tu jest? Cisza tak samo moe by
kocioem, teatrem, flharmoni.
Tylko cisza, bo nie wiem, co by jeszcze. O, nie ma pan pojcia, jaka to
potga cisza. Tak wsucha si, naturalnie po sezonie, w to niebo, w ten zalew,
w poranki, zachody, w noc, gdy ksiyc w peni, pj w las, w te wszystkie
drzewa, krzaki, zioa, w mchu si pooy. Czy gdyby pan tak mrwek
posucha. Pochyli si nad mrowiskiem, ma si rozumie, ostronie, eby pana
nie oblazy, to jakby pan si w midzygwiezdnej przestrzeni znalaz i
wszechwiata pan sucha. Po co czowiek gdzie tam jeszcze chce lecie?
Czasem sobie myl, gdyby tak komu udao si zagra t cisz, moe to
byaby dopiero muzyka. Mnie? Co te pan mwi. Na saksofonie? Taka muzyka
to nie saksofon. Nieraz auj, e si innemu instrumentowi nie powiciem.
Na przykad skrzypcom, jak mnie namawia ten nauczyciel w szkole. Ale
wybraem saksofon. Tak si zaczo i tak ju zostao. Poza tym graem do
taca, jak pan wie. Nie mwic, e nie ma o czym mwi, bo ju nie gram.
Chocia powiem panu, zastanawiam si, czy gdybym nie traf do tej
zakadowej orkiestry, w ogle bym gra. Moe na tym bym skoczy, co w
szkole. Nie wiem, czy byoby mi lepiej, gorzej, ale nie musiabym przynajmniej
dowiadcza, jak to jest, gdy si nie moe ju gra.
C, mody czowiek by. A gdy si modym jest, skd ma si wiedzie, co
bdzie lepsze, gorsze? I to nie zaraz, ale kiedy tam, kiedy. Nawet si nad tym
nikt nie zastanawia, bo nie ma si jeszcze nad czym zastanawia. Nie mwic,
e bya moda wtedy na modych. Mwi pan, zawsze jest. Moliwe, tylko nigdy
nie taka sama. Wtedy bez modych nic si nie mogo oby. Na kadym ze-
braniu, naradzie, akademii musia by w prezydium zawsze kto mody. Tak
samo w kadej delegacji przynajmniej jeden mody. No, i jedna kobieta. O
modych mwio si, e przed nimi przyszo, e to oni zbuduj ten nowy,
lepszy wiat, e wszystko w ich rkach. Co prawda, zawsze si tak mwi, po
czym modzi si starzej i zostawiaj nastpnym modym ten sam wiat, ktry
oni zastali. O, wiat nie da si tak atwo ruszy z miejsca, jak nam si wydaje.
Myl nawet, czy to nie z tych wanie powodw uznano, e dobrze bdzie,
jak kto mody znajdzie si w orkiestrze. Bo prawd mwic, niewiele jeszcze
umiaem. Do tego nie czuem si wcale mody. W nowy, lepszy wiat wierzyem,
bo stary, przyzna pan, to byy same gruzy po wojnie. A wanie dopiero po woj-
nie okazao si, czym bya ta wojna, jak wielk przegran nie tylko czowieka,
take Boga. Wydawao si, e czowiek ju si nie podniesie, e przekroczy
swoj miar, a Bg nie potwierdzi swojego istnienia. Nie musiaem niczego
rozumie. Sam byem tego przykadem.
Z czym si, widz, pan nie zgadza. To dlaczego pan nic nie mwi? Niech
pan powie, co chciaby pan powiedzie. Prosz, sucham. O, nie. Nie tylko mnie
si wydawao, e czas Boga min. Moe nawet tak nie mylaem, ale nie
mogem si ju modli. Czasem jedynie, gdy mnie nikt nie widzia, ni std, ni
zowd rozpakaem si. Tote byem gotw w cokolwiek uwierzy, abym mg
tylko uwierzy. A c si bardziej do uwierzenia nadaje ni nowy, lepszy wiat?
Zwaszcza e gdy potem na budowach pracowaem, kada taka budowa bya
jakby czstk tej wiary. Budowao si przecie, nie zaprzeczy pan. Z
przestojami, dugo, czsto byle jak, materiaw brakowao, tego brakowao,
tamtego brakowao, rozkradali, ale budowao si.
Nie bd si zreszt z panem sprzecza. Jest pan moim gociem, niech
racja zostanie przy panu. Mnie i tak ju mao co to obchodzi. Zaraz, a czy ja
pana nie widziaem ju kiedy na zdjciu? I to wanie w tamtych czasach, gdy
bylimy modzi. Nie wychodzi pan na zdjciach? Jak to jest moliwe? Nawet
jako cie? A choby przewietlenia w tym miejscu, gdzie pan stoi czy siedzi?
Te nie ma? Tak nic w ogle? To tym bardziej nie rozumiem. Ale to by psy... A
one pi spokojnie. Widzi pan. O, zbudziy si. I co, Reks? Co, aps? nio
wam si co? A my tu z panem uskamy fasol. Spijcie, pijcie. Zbudz was,
gdy przyjdzie pora.
Mam takie jedno zdjcie. Ale nie pamitam, czy pan na nim jest. Poka
panu potem. Co to za zdjcie? Wspominaem panu o tym nie. Wspominaem,
wspominaem. Dziwi si pan nawet, e nie mam si ju nad czym zastanawia.
To byo jeszcze za granic. Mao kiedy mi si co nio. Jak i teraz zreszt.
Graem, to wracaem nieraz w rodku nocy, zmczony, nie miaem ju siy na
sen. A gdy nawet mi si co przynio, zbudziem si rano i nie pamitaem. A
tu ktrej nocy ni mi si i ten sen mj wywietla si jakby na ekranie. Nie
pamitam, ale chyba jeszcze si nie skoczy, gdy zerwaem si, siadem na
brzegu ka. Przyznam si, nie spaem sam, i ona te si zbudzia.
Zaniepokojona pyta, co si stao.
Miaem sen mwi.
To opowiedz mwi.
Ale co jej miaem opowiedzie, gdy nie byem jeszcze pewny, czy ni mi si
to, e na brzegu ka siedz, a ten sen jest jaw, czy odwrotnie.
Ciebie w kadym razie tam nie byo mwi, eby j uspokoi. pij,
noc jeszcze.
A jakie kobiety byy?
Byy.
Wam si zawsze ni inne kobiety. I zaraz zasna.
A ja dalej siedziaem na brzegu ka i biem si z mylami, czy to mj
sen. I czy mgbym uwierzy, e nie mj.
Bya tak jak teraz jesie, szedem przez ki i miaem na gowie kapelusz.
Nie uwierzyby pan, ten sam brzowy, pilniowy, ktry zostawiem wtedy w
pocigu. Tyle lat mino, mgbym powiedzie, e ju zapomniaem o nim. Nie,
przeciwnie, chodziem potem w kapeluszach. Cae ycie chodziem w kapelu-
szach. Nie wyobraaem sobie innego nakrycia gowy. ywiem nawet jaki
rodzaj szacunku dla kapelusza. Kto w kapeluszu budzi zwykle we mnie
ciekawo, w kadym razie wiksz ni w innym nakryciu gowy. Nie mwic
ju o kobietach. Kobiety w kapeluszach najtrwalej zapaday mi w pami. I
sam w kapeluszu czuem si najlepiej. Jakbym by kim innym, kim ponad
sob, kim, dla kogo wszystko stawao si tem. Nie znaczy to, e tak si
ceniem. Przeciwnie. Baem si y. Miaem poczucie, jakbym si co dopiero ze
skorupki wyklu i wszystko mnie jeszcze bolao. O, dugo baem si y. I nie
uwierzy pan, ale wanie kapelusz duo mi pomg. Zaczem i ludziom patrze
w oczy, i prawdom adnym nie ufa. I pami moja pod kapeluszem stawaa si
nie tak drczca.
A co panu jeszcze powiem, lubiem si kania kapeluszem. Sprawiao mi
to prawdziw przyjemno. Nie ma zreszt peniejszego ukonu ni
kapeluszem. A ju nie wyobraa pan sobie, jak lubiem, kiedy podmuch wiatru
prbowa mi zerwa kapelusz z gowy. Przytrzymujc go za brzeg ronda,
czuem niemal jedno z nim. Co wicej, czuem co takiego, jakbym to ja si
trzyma tego kapelusza, a nieraz obiema rkami. Niechby nawet wichura
szalaa, wiedziaem, e nie mog dopuci, aby mi go zerwaa.
O, miaem wiele kapeluszy w yciu, w rnych kolorach, fasonach,
rnych gatunkw, marek. Na kapelusze nie aowaem pienidzy. Pienidzy,
czasu. Potrafem naodwiedza si sklepw, magazynw, naprzymierza si,
pki nie trafem na taki, ktry wyda mi si odpowiedni. W adnym jednak nie
chodziem dugo. Zmieniaem nie tylko, gdy si moda zmieniaa. Nie wyrzu-
caem jednak. ycie mnie nauczyo, e wszystko krci si w kko, jak krci si
wiat. Moda rwnie. I niemodny stawa si potem najbardziej modny.
Tak, to prawda. Ale to mnie nie obchodzio, czy jest moda na kapelusze,
czy inne nakrycia gowy s w modzie. Zreszt nigdy nie byo tak, eby kapelusz
cakiem wyszed z mody. Dzisiaj te spotyka si kobiety, mczyzn w
kapeluszach. Tak e moe jeszcze tylko kapelusz wiadczy o staoci wiata.
Nie sdzi pan? Ile rzeczy zniko, ile przybyo, a kapelusz nie daje si jednak
wyprze.
Cae mieszkanie miaem zawalone kapeluszami. Nie mieciy si ju w
szafe. Leay na pkach z ksikami, na ksikach, na komodzie, na
parapetach przy oknach, w ogle wszdzie. Miaem taki stojcy zabytkowy
wieszak w przedpokoju, u gry rozkraczony niczym kilka poroy zestawionych
razem, eliwny, z mosinymi gakami na kocach, cay by kapeluszami
obwieszony.
Tak, dobrze zarabiaem. Nie od razu, ma si rozumie. W orkiestrach
tanecznych na og dobrze si zarabia. Naturalnie w zalenoci od lokalu. Jak
pan wie, muzyki powanej mao ludzi sucha, a taczy tacz wszyscy. I
powiem panu, wedug mnie taniec to nie tylko taniec, jakby mogo si
wydawa. Dopiero w tacu najlepiej wida, kto jest kim. Nie w czasie rozmowy,
w tacu. Nie przy stole, w tacu. Nie na ulicy. Nie na wojnie nawet. W tacu.
Gdybym nie gra do taca, nie znabym tak ludzi.
Czsto nawet w tej czy w innej orkiestrze grywaem w kapeluszu.
Saksofonicie to wypada. Nawet jest w tym jaki styl. Reszta orkiestry z goymi
gowami, a ja jeden w kapeluszu. Chocia nie raz i ca orkiestr grywalimy w
kapeluszach. Nie pamitam ju, w ktrej to orkiestrze, ale mielimy afsz, caa
orkiestra w kapeluszach. No, a wtedy przyni mi si ten brzowy, pilniowy,
ktry miaem tyle na gowie, co w tym sklepie, kiedy przymierzaem. Jakby pan
to wytumaczy? Nie, na pewno ten, brzowy, pilniowy i opada mi tak samo
na uszy.
Z daleka byo wida, e jest za duy. Bo zarazem i szedem, i jakbym
patrzy na siebie, idcego, z jakiego nieokrelonego punktu. To si w snach
zdarza. I nie tylko w snach. Najwyraniej koleba mi si na gowie na
nierwnociach ki za kadym krokiem. Gdy si tak patrzy na siebie, a w
dodatku wie si o tym, to nawet dokadniej to wida, ni si czuje na swojej
gowie. Miaem na sobie paszcz podobny do paskiego. Pod paszczem
garnitur, chyba take krawat, koloru, wzoru jednak nie pamitam. Zasania
mi go zreszt szalik, te jakby podobny do paskiego. Natomiast buty,
zwizane sznurwkami, niosem przerzucone przez rami i szedem boso.
Dlaczego boso? Tego wanie nie umiem sobie wytumaczy. Powodzio mi si
przecie dobrze. Nogawki u spodni miaem podwinite powyej kostek, chyba
jednak za mao, spojrzaem, to a po kolana miaem uroszone. Trawy zalegay
wysokie, jakby dawno nikt nie kosi. Do tego mga, a tak gsta, e raz si
widziaem, raz znikaem w niej, a nawet traciem poczucie, czy to ja id przez te
ki, przez t mg. Jedynie kapelusz upewnia mnie, e to nie mg by kto
inny. Zwaszcza e czuem ostry chd w bosych stopach, jakby trawy co
dopiero odtajay po nocnym przymrozku.
Szedem do rano, jakkolwiek nigdzie mi si nie spieszyo. Mga mnie
wci rozmazywaa, wci nie mogem osign tego dotkliwego poczucia, e to
ja. Jeli takie poczucie jest w ogle moliwe. Wydawaem si raczej
domylnoci siebie, patrzc z tego bliej nieokrelonego punktu, jak id przez
t mg, przez te ki. I jedynie kapelusz, moe dlatego e brzowy, pilniowy i
za duy, przebija si w takich momentach do mojego widzenia. Czuem w
ustach wilgotny, chodny smak mgy, czuem si cay t mg przesiknity.
W pewnej chwili przystanem, otarem chusteczk t mg z czoa, po
czym pochyliem si, eby podwin wyej nogawki spodni, a wtedy kapelusz
spad mi z gowy. Zaczem go szuka w trawie i w tym momencie moe bym
si zbudzi, bo bez kapelusza poczuem si jakby jedn nog na jawie. Byoby
to najlepsze dla mnie, nie musiabym dalej i przez t mg, przez te ki, nie
musiabym tego snu po przebudzeniu pamita. Sen jak sen, ki jak ki,
mga jak mga, niewarte byyby przenoszenia na jaw.
Wtem soce przetaro si nieco, bo dotd i soce byo mg zasonite.
Mga si rozpocieraa szeroko, ale i wysoko. Bywaj takie mgy. I wtedy
zobaczyem mj kapelusz, krok ode mnie, w trawie. A przy kapeluszu pysk
krowy, jakby go wchaa. Schyliem si, delikatnie podebraem spod jej pyska,
a wtedy wyonia si caa z mgy. I w tej samej chwili i z tej, i z tej strony, jakby
ze cian mgy, zaczy wychodzi inne krowy. Soce nieomal w oczach
rozrzedzao mg, ki si rozprzestrzeniay i coraz wicej krw si pojawiao,
jakby kto je z tej mgy wygania na mnie. Niektre unosiy by i patrzyy,
najwyraniej zdziwione moj obecnoci. Niektre podchodziy bliej, tak e
widziaem ich nieme, wielkie oczy.
Strach mnie przed nimi ogarn. Ruszyem przyspieszonym krokiem, co
chwila ogldajc si, czy nie id za mn. A przecie krowy to najagodniejsze
stworzenia pod socem. Ze wszystkich stworze, nie wyczajc czowieka.
Pasem, to wiem. Nie szy, stay i patrzyy, jakby nie rozumiejc, czemu od nich
uciekam.
O mao si nie przewrciem na krecim kopczyku. Mylaem, e moe
dziadek czatuje z opat na kreta. Ale nie. To dlatego, e si znw obejrzaem,
czy te krowy id za mn.
I tak raz po raz ogldajc si za siebie, wpadem na gromadk kobiet
stojcych nad kupk chrustu. Wie pan, co to chrust? ty kartofane,
podeschnite, gdy si kopie kartofe. Ogniska si wtedy takim chrustem pali,
piecze si kartofe, dymy si snuj. Gdy si jedzie jesieni samochodem, tylko
wczeniej ni teraz, widzi si takie snujce si dymy po polach.
Tych kupek chrustu przybywao, w miar jak mga ustpowaa. I przy
kadej stay takie same gromadki kobiet, wszystkie ubrane na czarno.
Chciaem ju uchyli kapelusza i przeprosi za najcie, gdy jedna z tych kobiet
odwrcia si ku mnie z palcem na ustach, nakazujc milczenie. Trwao to
uamek, lecz zdyem wychwyci w jej twarzy bezbrzeny smutek. Miaa na
gowie czarny kapelusz z ogromnym rondem i oczy wielkie, czarne, tak e ten
smutek jej a mnie przeszy.
Rozsuny si troch, a inna, te w czarnym kapeluszu z troch
mniejszym rondem, zapraszajcym gestem kazaa mi stan midzy nimi.
Pomylaem, e widocznie chc rozpali ognisko, lecz nie maj zapaek. Chrust,
jesie, ki, krowy, mga, wszystko na to wskazywao. Moe maj nawet zamiar
piec kartofe? I signem do kieszeni po zapaki, gdy najblisza, tu przy mnie
stojca, zatrzymaa moj rk i spojrzaa z wyrzutem.
Nie wiem, ile ich stao przy tej kupce. Nie liczyem. Poza tym wie pan, jak
to w nie. Sny nie lubi liczb. W wikszoci byy bogato ubrane, w czarnych
paszczach, w czarnych futrach, w czarnych kapeluszach, szalach,
rkawiczkach. A czer stroju kadej bya inna od innych czerni.
Jedna miaa okrcony wok kapelusza czarny welon z tiulu. Inna
ogromny kapelusz ozdobiony czarnymi rami, chyba ta, ktra odwrcia si
do mnie z palcem na ustach, milczenie mi nakazujc. Tylko wtedy nie
zauwayem tych r. Inna nieduziutki kapelusik, za to z wetknit nad czoem
szpil z czarn per wielkoci makwki. Wiem, e nie ma takich pere, ale w
snach, jak pan widzi, s. Jedna nie miaa kapelusza, tylko czarny szal na
gowie, czarne okulary w zoconych oprawkach i czarne, byszczce od mgy
futro. A innej z kapelusza spywaa na twarz woalka, a tak gsta, e nie dao
si rbka twarzy dojrze. I tej smutek wyda mi si najboleniejszy.
Midzy nimi stao kilka wiejskich kobiet. Zakutane w chusty, w
serdakach, w znoszonych paletkach, w powykolawianych trzewikach,
przygarbione, czy od smutku, czy od znoju ycia. Musiao by zimniej, ni to
czuem, bo pochuchiway w zgrabiae, sine rce. Przyszo mi do gowy, e moe
te w bogatych strojach to ich crki, synowe, kuzynki, ktre przyjechay ze
wiata na pieczenie kartofi. C by takim damom mogo brakowa oprcz
smaku pieczonych w ognisku kartofi.
S ju kartofe w chrucie? spytaem pszeptem.
Jakie kartofe? obruszya si ta z per wielkoci makwki.
A co?
Umieraj powiedziaa penym alu gosem ktra z tych wiejskich
kobiet, chuchajc sobie w rce.
Kto? Gdzie? nie rozumiaem.
Starzy chopi tu, w tych kupkach chrustu, umieraj szepna mi do
ucha ta w tym kapeluszu z czarnymi rami.
Panie Miosierny westchna ktra z wiejskich kobiet i pacz nie da
jej dalej mwi.
Jak to umieraj? wci nie rozumiaem.
Wtedy ta w ciemnych okularach skarcia mnie:
Prosz nic nie mwi. Prosz zachowa dyskrecj.
Mimo to pochyliem si nad t kupk, e moe poznam kogo z naszej
wsi. Przez niewielk szpark, zrobion jakby na ostatnie westchnienie, nie
udao mi si jednak nic zobaczy. Chciaem t szpark troch poszerzy, lecz
usyszaem nad sob czyj pszept:
Prosz tego nie robi.
Spojrzaem, ktra to, i stwierdziem, e adnej nie znam, ani z tych dam,
ani z wiejskich kobiet. No, moe jedynie t w woalce jakbym przelotnie kiedy
ju widzia. Tylko jak przedrze si przez t jej woalk, eby si upewni.
Woalka jak noc, jeszcze gsto na niej supekw niczym muszek. Pomylaem,
bd patrzy cay czas na ni, moe zechce otrze zy, wtedy musi unie woal-
k. Wtem doszed mnie spod tej woalki gos:
Prosz tak na mnie nie patrze. Zwaszcza e to nie ja, jak pan sdzi.
O, ksidz wreszcie do nas idzie powiedziaa ktra z wiejskich kobiet.
I rzeczywicie zobaczyem ksidza. Wsta z kolan przy niedalekiej kupce i
zmierza w nasz stron. W komy, z przewieszon stu, z Ewangeli w rku.
Miaem ju krzykn:
Hej, Ksidz! Poznajesz mnie?!
Ja go od razu poznaem. Tylko e kiedy zbliy si do nas, okazao si, e
to nie ten spawacz z budowy, lecz fotograf. Nie pytajc nawet, zrobi nam od
razu zdjcie. Stoj wrd tych kobiet nad kupk chrustu, w brzowym,
pilniowym kapeluszu. Wyobraa pan sobie, tyle miaem w yciu kapeluszy, a
na zdjciu jestem w tym brzowym, pilniowym.
Pstrykn i zaraz wyj z aparatu gotowe ju zdjcie. Kolorowe, naturalnie.
Mj kapelusz jest brzowy, ka jest zielona, kupka chrustu, nad ktr stoimy,
szarawa, a czer strojw tych dam kada inna. Chyba powiedzia, z jakiego jest
pisma, ale nie zapamitaem. I wanie dowiedzia si, e tu, na kach, w
kupkach chrustu umieraj starzy chopi, i przyjecha.
Numer pjdzie jak woda a zapia z zachwytu. Musi si tylko dosta do
rodka tej kupki.
Zmieni obiektyw na dug rur. Przyklkn przy kupce. Obiektyw
wsadzi w szpar, rozchylon jakby na ostatnie westchnienie. Pstryka,
pstryka podniecony, o, wietne, o, znakomite, o, jeszcze lepsze. Tylko kiedy ju
skoczy, kto jakby go w t kupk chrustu zacz wciga. Szarpa si,
szarpa, woa, pomcie, pastwo, a w kocu musia puci aparat. O, i tak
go straci.
Powiem panu, e gdy patrz nieraz na to zdjcie, te mnie kusi, eby
zajrze do rodka tej kupki chrustu, kto tam umiera. I kiedy zajrz. Bd
musia. Powstrzymuj mnie tylko te stojce obok kobiety, mimo e adnej z
nich nie znam. Zwaszcza ta w kapeluszu z czarnymi rami. Nie wie pan, co
znacz czarne re? Bo moe daoby si wytumaczy, co znaczy i ten sen. A
nie powiedziaem panu, e kiedy zatrzymaa moj rk, jak chciaem wycign
z kieszeni zapaki, i spojrzaa na mnie z wyrzutem, jedna z tych r oderwaa
si jej od kapelusza i spada mi pod nogi. Ju si miaem schyli i podnie j,
lecz mj kapelusz ostrzeg mnie, e te spadnie, gdy si schyl.
Czarne re musz co znaczy, nie spotyka si takich r w ogrodach.
Kiedy za granic zwiedzaem wystaw r, mwi panu, od ksztatw, kolorw
a si w oczach mienio. Chyba wszystkie re wiata byy, lecz czarnych nie
byo.
Pan wierzy w sny? A ja nie wierzyem, dopki mi si ten sen nie przyni.
Nie przywizywaem adnej wagi do snw. Natomiast teraz gdy patrz czasem
na to zdjcie, mam wraenie, jakbym si jedynie przeni z tego snu na ten
wiat, tu, i jak to na tym wiecie, musz y. Ciekawe, czy mnie pan rozpozna.
Troch modszy jestem, ale nie tak duo. A moe i ktr z tych kobiet pan
rozpozna. Ktra moe si okae pana dobr znajom.
To co, napijemy si teraz herbaty? Czy kawy by pan wola. A herbat woli
pan zielon czy zwyk? Bo ja tylko zielon. Sodzi pan? Zaraz, gdzie tu
powinna by cukiernica. Bo ja bez cukru. Zielon zawsze bez cukru. W ogle
cukru prawie nie uywam. O, jest. Wstawi tu midzy nami taboret, jeli nie
ma pan nic przeciwko, tu sobie wypijemy. Tak, srebrna. Kupiem cukiernic w
tym samym sklepie co lichtarze. Wtedy mi si najlepiej powodzio, to by zoty
mj okres. Graem w piciogwiazdkowym hotelu. Gralimy, pamitam, w
biaych smokingach z zielonymi wyogami. No, nie co wieczr. Zmieniao si
stroje. Zmieniao si take instrumenty w zalenoci od wieczoru, goci. Nieraz
tego samego wieczora si zmieniao, w zalenoci co si grao. Saksofon tylko
by zawsze, najwyej zmieniaem z altu na tenorowy czy sopranowy.
Prosz, jest herbata. W fliankach si napijemy. Podobaj si panu?
Ciesz si. Dostaem w prezencie na urodziny od orkiestry. Dwie tylko zostay z
caego kompletu. Jakby spodzieway si, e pan kiedy przyjedzie i napijemy
si z nich herbaty. Sam nigdy w nich nie pij. Herbat, kaw, tak jak mleko, w
kubku. A poczstowa kogo herbat jako nie miaem tu okazji dotd. Mam
te takie same dwie, mniejsze, do kawy. Gdyby pan yczy sobie kawy, dabym
panu zamiast cukru miodu. Skosztowaby pan z miodem. Pi pan kiedy kaw
z miodem? To pniej zaparz, eby pan sprbowa. Ja kaw tylko z miodem.
Kawa z miodem ma zupenie inny smak ni z cukrem. Nie traci smaku kawy, a
agodniejsza nawet ni ze mietank. mietanki, niestety, nie mam, gdyby pan
yczy sobie ze mietank. Za pno, bo pojechabym do sklepu, kupi. Sklep
jest par kilometrw std, ale samochodem raz dwa by byo. Jak przej z tej
strony zalewu na tamten, nie duej.
Gdybym wiedzia, e pan przyjdzie, miabym i mietank. Przygotowabym
si. Szkoda, e mnie pan nie uprzedzi. Dzwoni pan? I co, nie byo sygnau?
Niech si pan nie obrazi, ale powiem szczerze, dobrze, e si pan do mnie nie
dodzwoni, bo przez telefon powiedziabym panu, e nie mam fasoli. Pomyla-
bym, kto arty sobie stroi. Czy e mi telefon naprawiaj i sprawdzaj, jak
dziaa. Nawet gdyby mi si pan przedstawi, to przez telefon nie uwierzybym
panu. Pomylabym, e za kogo innego pan si podaje. A tak przynajmniej, gdy
pana widz, jednego jestem pewny, e musielimy si ju kiedy spotka, tylko
gdzie, kiedy? Nie moglimy, ot, tak przej przez ycie i nigdy si nie spotka.
16
Moe jednak zapali wiece? Przynisbym lichtarze. uskamy, uskamy
t fasol, to moglibymy ju by dobrymi znajomymi. Tym bardziej e jestem
prawie pewny, e ju kiedy... No, a gdy si po dugim niewidzeniu czowiek z
czowiekiem znw spotka, powinno by uroczycie, nie sdzi pan?
Zgodzi si pan ze mn, e gdzie tak mniej wicej do poowy ycia
znajomych nam przybywa i przybywa, trudno nawet wszystkich zapamita, a
od poowy zaczynaj ubywa, tak e przy kocu czowiek jest ju sam dla
siebie jedynym znajomym. Nie tylko e odumieraj nas. ycie po prostu daje
nam w ten sposb zna, ile go mamy za sob, ile przed sob. Za sob prawie
cae, przed sob resztk. Tak e gdy kto, jak pan, przyjdzie choby kupi
fasoli, a wydaje si przy tym jeszcze znajomym, naleaoby przynajmniej
zapali wiec. Kady znajomy jest wwczas jakby za wszystkich znajomych.
Gdybym gra, zagrabym z tej okazji. Ale c. Ma si rozumie, e mnie
kusi. O, nieraz mnie kusi. Zdarza si nawet, wyjm saksofon z futerau,
zawiesz sobie u szyi, wsadz ustnik w usta, obejm rkami korpus, ale
przejecha po klapach ju nie mam odwagi. Do uskania fasoli, jak pan widzi,
te moje rce jeszcze jako tako si nadaj. I do innych robt. Chocia
odmalowywanie tych tabliczek to mka. A c mwi o saksofonie. Od razu
palce mi sztywniej. I nawet w ustnik wtedy dmuchn si boj. Ale sysz si.
Moe pan nie uwierzy, nie gram, ale sysz si. I te psy moje mnie sysz.
Widz, le wtedy jakby w such zamienione. Sier na nich spokojna, ani
drenie adnego po skrze nie przejdzie, pyski wycignite, a uszy w sztorc,
jakby nie chciay niczego uroni. Nie wydaje mi si, gram. One sysz, ja
sysz. Moimi ustami, moim wydechem, tymi rkami, ktre boj si dotkn
klap, caym sob gram. Swojego grania bym nie pozna? Nasuchany siebie
jestem, nasuchana moja dusza, jakbym mg nie pozna, e to ja?
I co panu powiem, dopiero teraz, gdy ju od lat nie gram, zrozumiaem, co
to za instrument saksofon. W takim graniu, e tylko sam siebie pan syszy, co
wicej pan syszy ni tylko muzyk. Jakby pan przekroczy jak granic w
sobie. Moe ze wszystkimi instrumentami jest podobnie, ale graem na
saksofonie, mog wic o saksofonie tylko mwi. Niby wie si, co potraf, do
czego si nadaje, do czego nie, zna si wszystkie jego czci, o, jak te swoje
rce, oczy, usta, nos, wie si, co od ktrej zaley, a okazuje si, e niewiele si
wiedziao. Dopiero kiedy si ju nie gra...
Nowy ustnik dobieraem, to wyprbowywaem i wyprbowywaem,
sprzedawca mi podawa i podawa, zanim ktry mnie zadowoli. To mogoby
si wydawa, e wie si ju wszystko. Raz w jednym sklepie nawet usyszaem,
przychodz tu do nas z rnych orkiestr, ale eby kto tak grymasi. Tylko e
nawet takie same dwa ustniki, dajmy na to, z ebonitu, a kady bdzie mia
inne brzmienie. Nie dlatego e z ebonitu. Mog by mosine, srebrne czy
pozacane. Takie same dwa, a nie takie samo brzmienie. I nie wiadomo, co ma
na to wpyw. Podobnie ze stroikiem, musi by z odpowiedniego bambusa
zrobiony. Tylko jak okreli odpowiedni bambus? Co znaczy odpowiedni
bambus? Ot wszystko moe znaczy. Na jakiej ziemi rs, jaki rok by, tam
gdzie rs, czy soca mia nie za mao, deszczw nie za duo lub odwrotnie.
Czy dobrze by cinany, suszony na obie strony rwnomiernie. A przede
wszystkim mikki, twardy. Wszystko to potem w brzmieniu si odbija. Nawet
ludzkie rce, ktre ten stroik przygotowyway, odbijaj si pewnie w jego
brzmieniu. Tote kady stroik jeszcze potem sam docieraem, a zabrzmia mi,
e peniej ju nie mg. Bo musi pan wiedzie, ustnik i stroik s najwaniejsze
w saksofonie. Ma si rozumie, kada cz jest wana, szyjka, klapy,
zwaszcza szczelno poduszek, czara gosowa, od kadej co zaley, duo
zaley i od korka przy ustniku, od tak zwanej maszynki, ktra utrzymuje
stroik, eby drga na caej dugoci.
Ale ustnik i stroik najwaniejsze. Nie tylko dlatego e paski oddech
zamieniaj w muzyk. Ale jakby cae ycie otwieray w czowieku, wszystk
pami, choby i niepamitan, wszystkie nadzieje, jakie w panu tylko s, al
do ludzi, do wiata czy nawet do Boga.
Myli pan, e miabym szans? Tylko e saksofon rzadko w takich
orkiestrach, o jakich pan mwi. Gdybym moe nie tylko do taca... Albo jak
wysz szko skoczy, mia papier, co umiem. Wie pan, jak to jest. Czowiek
musi mie nawet papier, e urodzi si. Bez tego by si nie urodzi. Musi mie,
e umar, boby nie umar. Tak ten wiat uoony, co mam panu tumaczy.
Obaj na nim jestemy. Chyba nie ma pan wtpliwoci? O, uskamy fasol, wic
jestemy. Kto ju co takiego powiedzia, co prawda. Tylko e to nie wystarczy.
Kadego musi jeszcze co potwierdza. Albo kto. Ale dopki uskamy fasol,
nie musimy si potwierdza.
Nie to chciaem powiedzie. Chciaem powiedzie, e samo istnienie nie
jest adnym dowodem. Istnienie obdarza nas samymi zwtpieniami. Prosz
mnie le nie zrozumie. Chodzi mi w ogle, nie o pana czy o mnie. Nie znam
przecie pana. Mog si tego czy owego domyla, lecz nie znam. O, uskamy
fasol, to wszystko. Ale kiedy skoczymy, pan odjedzie i co wtedy? Ja sobie
pana nie przypomn, a pan tym bardziej mnie. C, nie byem kim takim, kto
wart byby pamitania. Elektryk i graem do taca. To gdyby nawet pan kiedy
taczy w ktrym z lokali, gdzie graem, nie zwrciby pewnie uwagi na
jakiego saksofonist z orkiestry.
Niech pan sobie daruje, nie chciabym na panu niczego wymusza. Z
uprzejmoci moe musiaby pan udawa, e, o, tak, ma si rozumie, jake
mg pan zapomnie, nie ma pan ju wtpliwoci, czy nie tu albo tam,
naturalnie tu, tam, ale oczywicie tak, wtedy a wtedy. Tu, tam, wtedy a wtedy
i po co?
Co prawda, nieraz musi si udawa, gdy spotka si po latach kogo, a
najmniejszy lad nie wstawia si za nim, e to on, co niegdy. Czy niech nawet
jaki lad jest, tylko co z tego, kiedy bij, zabij, nie pamita si, czy kto taki w
ogle by. Tak, wtedy musi si udawa, e pamita si, by. Zastanawiam si
nawet, czy bez udawania ktokolwiek by by. Czy w ogle moliwe byoby by.
Zreszt czyme jest pami, jeli nie udawaniem, e pamita si. A to przecie
jedyny nasz wiadek, e bylimy. Zaleymy od pamici jak las od drzew, a rzeka
od brzegw. Powiem wicej, wedug mnie, stworzeni jestemy przez pami. Nie
tylko my, wiat w ogle.
Tote tak dugo powinnimy y, na ile pami nam pozwala. Nie duej.
Czowiek za dugo yje, powiem panu, jakkolwiek wszyscy uwaaj, e za
krtko. Tak pan sdzi? To w takim razie co maj powiedzie te moje psy czy
inne stworzenia? Za dugo. Jak pomyl, e one mog przede mn umrze, to
choby o tyle za dugo. Czowiek pami ma na krtsze ycie. Niczyja pami
nie jest w stanie a tak dugiego ogarn. Cae szczcie, mwi pan? Dlaczego?
e czowiek by nie znis a takiej pamici, mwi pan? e wiat by si rozpad
od takiej pamici? Moliwe. Chocia czego pami nie ogarnie, to i tak czyha
na nas. Dlatego, wedug mnie, za dugo. Jak mwi, powinno si y tyle, na
ile pami nam pozwala i jakie wyznacza nam granice. A zna pan inn miar
ycia?
Przepraszam, e spytam, pan nigdy nie mia takiego poczucia, e za dugo
pan yje? wiadczyoby to, e lubi pan y, jak wikszo ludzi. I mog to
zrozumie, zwaszcza jeli kto uwaa, e yje w porzdku przeznaczenia. O,
tak, w porzdku przeznaczenia duo atwiej y. Tylko e ja nie wierz w
przeznaczenie. Ot, przypadki, same przypadki, wszystko przypadki. I tak ten
wiat wyglda, tak ycie wyglda, jeli chcia si pan przekona, jak to
wszystko tutaj wyglda. I co, warto byo przychodzi? Tym bardziej e ja pana
od razu do uskania fasoli. Ale chcia pan kupi fasoli, pamita pan? A miaem
nieuskan. No, i widzi pan, mwiem za dugo. Na tyle, na ile pami,
mwiem. Chyba e si w sny wierzy. O, sny to te pami.
Moe bym sobie nigdy tego kapelusza nie przypomnia, gdyby mi si nie
przyni. Kiedy tak staem wrd tych kobiet nad kupk chrustu, powinienem
ju wtedy si domyli, co ten kapelusz znaczy. Tylko, jak panu mwiem, nie
wierzyem dotd w sny. No, i dopiero gdy mnie w niedugi czas potem dopad
reumatyzm. Sam reumatyzm nie byby jeszcze taki straszny, wiadomo, choroby
s dla ludzi i trzeba je jako znosi. Ale do tego okazao si, e nie bd mg
ju gra. A granie byo dla mnie wszystkim. Mgbym powiedzie, sam siebie
mao obchodziem, jedynie to granie. Poza graniem jakbym nie istnia. Kto wie,
moe nawet nie istniaem i dopiero to granie, jakby wydobywajc mnie z
nieistnienia, kazao mi y.
Dla tego grania zreszt wyjechaem. Nie byo wtedy atwo, jak pan wie. Ale
przedsibiorstwo, w ktrym pracowaem, otrzymao zagraniczny kontrakt na
budow cementowni. I ju nie wrciem. Nie miaem innego powodu. Mogem
dalej gra w tej czy innej zakadowej orkiestrze. Tylko wci miaem w pamici,
co mi opowiada ten magazynier, jak jego saksofon prowadzi przez wiat. Nie
mwic ju, e chciaem si oderwa od swojej pamici, ktra, tak to czuem,
jakby mnie wci gdzie zawracaa. Mylaem, ta pami tu zostanie, a ja tam
bd gra.
I nieoczekiwanie ten reumatyzm. Wszystko wrcio jakby ze zdwojon si.
Cae moje ycie nagle si upomniao. Nie wiedziaem nawet, e je w sobie
nosz. Gdyby nie to granie, mao by mnie obchodzio, yj czy nie yj i od
kiedy. Bo waciwie dlaczego miabym y? e jaki askawy przypadek? Tylko
czy askawy? Moe zadrwi tylko ze mnie? Albo wystawi mnie na prb? Jak?
Nie wiem.
I tak jest teraz z tymi moimi rkami lepiej. Wszed pan, to pan widzia,
odmalowywaem te tabliczki. A to nie takie proste. Rka panu zadry, to i
zadry pdzelek. A farby teraz duo lepsze, nie daj si tak atwo zmywa. I
trzeba po tych samych ladach cign, a lady czsto ju poschodziy,
zardzewiay, mao widoczne. I mona kogo z kim pomyli. O, i fasol mog
uska, jak pan widzi. Na saksofonie ju tylko nie. Do saksofonu palce musz
by jak motyle. Musz czu nie tylko, e takiego czy takiego dwiku dotykaj,
ale jak gboko. O, ten palec, widzi pan, mam troch podpuchnity, a w lewej
rce tych dwch nie mog zgina. I na sot rw mnie. Ale jest duo lepiej.
Prawie wszystko mog robi. Naprawi, co trzeba, drzewa narbi,
samochodem, gdy trzeba co zaatwi czy do mechanika, pojad.
By jednak okres, e nie mogem flianki z kaw czy herbat unie,
wyobraa pan sobie. Wszystkie prawie palce miaem zesztywniae. No, a gdy si
palce nie zginaj, jak na saksofonie? Tu w ustnik pan dmucha, a tu palce klap
si boj. Koniec grania. Nie ma mowy o graniu. Gra pan, a tu rozpacz. Cae
paskie ycie, a zostaa rozpacz. Baga pan te palce, ciska, si prbuje zgi-
na, a one jakby martwe. Niechby najgorzej bolay, niechby nie do wytrzymania
bolay, niechby rway, pieky, kuy, ale niechby si zginay. Nie jest pan w
stanie tego sobie wyobrazi. Wszystkie nadzieje, pragnienia, udrki bez
znaczenia ju. I jak si z tym pogodzi?
Zaraz, tego bym si po panu nie spodziewa, co pan teraz powiedzia. O,
to chyba z kim pana pomyliem. Bd musia jednak przypomnie sobie,
gdziemy si spotkali i kiedy. Co mi si tu nie zgadza. Nie przypuszczabym.
Gdyby to kto inny... Nie, nie, dobrze pana zrozumiaem. Zastanawiam si
nawet, e kto wie, czy nie ma pan racji. Jest to w kocu jakie wyjcie. Bo naj-
gorzej, gdy nie ma adnego. Tak, jest to wyjcie. Jakkolwiek nie ma ju teraz
znaczenia. Gdyby moe wtedy.
Tylko widzi pan, gdy co si nie dzieje nagle, najpierw si nie zauwaa
tego. Potem si lekceway, potem si czowiek pociesza, e moe nie jest jeszcze
tak le. Zwaszcza e i inni go pocieszaj, e kto tam, e ten i w tak samo czy
nawet gorzej, a wszystko si dobrze skoczyo.
Wrciem ktrej zimy z gr, z nart, po urlopie i poczuem, e rce mam
jakie dziwnie zmczone. I troch, o, ten palec zacz mnie bole. Inne palce
nie, zrobiy si tylko jakby niemrawe. Sdziem, e to po nartach. Rce
naszarpane, ponadwyrane od kijkw, wycigw, podchodze, upadkw. Nie
najgorzej jedziem. Lecz dwa, trzy tygodnie i nie kadej zimy, to ma si wszyst-
ko zastane. Nic dziwnego, e musi si potem troch czu. Lecz za jaki czas i
inne palce zaczynaj mnie bole, i sztywniej. Gram, a zdarzy mi si nie zdy
z naciniciem klapy czy nacisn nie tak. O, niedobrze, myl sobie.
Wybraem si do lekarza. Oglda jedn rk, oglda drug, prbuje zgina mi i
tak, i tak palce, uwiera tu, tam, pyta, czy boli.
Boli.
Niestety powiada reumatyzm. I to ostry. Musi pan zrobi badania.
Zobaczymy, a wwczas pomylimy o kuracji. Jednake konieczne bdzie
sanatorium. Byoby wskazane nawet dwa razy do roku.
A czy bd mg gra pytam panie doktorze?
A na czym pan gra?
Na saksofonie.
Spojrza na mnie jakby ze wspczuciem.
Niech pan pomyli na razie o rkach. Zwaszcza e na rkach moe si
nie skoczy. Z reumatyzmem nigdy nie wiadomo. Reumatyzm to taka
choroba...
Ale ju go nie suchaem, co to za choroba, tylko mylaem, jak ja bd
teraz y bez grania. Na koniec wizyty troch mnie pocieszy, e trudno mu
cokolwiek bez bada wyrokowa, wic moe bd jeszcze mg gra.
Naturalnie, jeli zastosuj si do jego wskaza.
Badania nie wypady zbyt pomylnie, zastosowaem si wic do jego
wskaza, zwaszcza e nie pozbawia mnie do koca nadziei. Zaleca, prcz
lekw, cierpliwo, nieupadanie na duchu, no, i sanatorium. Zaczem wic
jedzi do sanatorium. Poddaem si rnym zabiegom, masaom, braem
kpiele. Staraem si jak najsumienniej wszystko wykonywa. Ale jaki mg
by skutek, gdy czowiek wci myli, e ju nie gra i moe w ogle nie bdzie
gra. Gdy pan myli osobno i leczy si osobno, nie czuje pan tak skutkw.
Strzegem si nawet zawierania jakichkolwiek znajomoci, dzie dobry, dzie
dobry, to wszystko. Nigdzie nie chodziem, prcz spacerw. Czasem jedynie
przed czy po spacerze wstpowaem na fliank kawy czy herbaty do kawiarni.
A tak nigdzie. Na adne koncerty, jakkolwiek przyjeday nieraz nieze
orkiestry, piewacy, piosenkarze i te czsto dobre gosy. Park zdrojowy by
rozlegy, tak e byo gdzie spacerowa. Aleje, alejki, byo gdzie i zboczy, jeli
kto szed naprzeciw, a chcia go pan omin. Wszdzie aweczki, czasami
przysiadem, lecz gdy kto choby na drugim kocu usiad, zaraz odchodziem.
le si czuem z ludmi. Sam z sob le si czuem, powiem panu.
Jedynie gdy wiewirki podbiegay do mnie po orzeszki, zapominaem na
chwil o sobie. Zawsze nosiem torebk laskowych orzeszkw. I jakby ju
wiedziay o tym. Wystarczyo, e siadem na chwil, a zaraz podbiegay.
Wyobraa pan sobie? I skd takie zaufanie wiewirek do ludzi? Sdzi pan, e
ludzie w sanatorium s inni? To by znaczyo, e wszystkich naleaoby do
sanatoriw. Tylko e i tam si zdarzao, kto psa na przykad zostawi. Bka
si niejeden taki pies, szukajc swojego pana.
Nie w tym, lecz w innym sanatorium, bo nie wiem, czy panu mwiem,
jakie byy moje pocztki za granic? Ot w jednym takim sanatorium
stawaem sobie przy gwnej alei, na ziemi obok kadem koszyczek i graem. A
ludzie przechodzc, rzucali w ten koszyczek pienidze. Czasem siadali wok
na aweczkach, eby posucha. Czasem kto zayczy sobie jak melodi,
kto taki wicej zwykle rzuca. Nie byo atwo tak od razu, o, nie. Miaem
jednak szczcie.
Raz siad sobie obok na aweczce jaki kuracjusz, chodzi o kulach.
Sucha, sucha, podnis si i rzuci do koszyczka banknot. Potem poprosi
mnie, ebym mu jeszcze co zagra, potem jeszcze co, a potem ebym mu
podstawi ten koszyczek, bo ma trudnoci ze schylaniem si, i rzuci grubszy.
Przychodzi odtamtd prawie co dzie, siada, sucha, prosi, abym to czy
tamto zagra, potem ebym mu poda ten koszyczek, i rzuca banknoty.
Kiedy kaza mi si koo siebie, zacz mnie wypytywa, gdzie si
uczyem gra, czy mam jakie wiadectwa. Nie, nie oszukiwaem go.
Powiedziaem wszystko zgodnie z prawd, e do takiej szkoy chodziem, potem
e mnie uczy ten magazynier na budowie, no, i e graem w zakadowej
orkiestrze. Kiwa gow, ale wydawao mi si, jakby nie wierzy. Mao jeszcze
umiaem mwi, tak e tylko pite przez dziesite, ale jakby wszystko rozumia.
Za ktrym razem znw mi kaza si koo siebie. Ju mnie o nic nie
wypytywa, tylko zacz si skary, e niewiele mu sanatoria pomagaj i grozi
mu wzek. A by kiedy tancerzem, kocha taniec. Teraz ma swj lokal,
wymieni nazw, wymieni gdzie i czybym nie chcia w jego lokalu gra w
orkiestrze. Wyjeda, przyszed si poegna, poda mi dokadny adres, da mi
na podr pienidze, umwilimy si, kiedy mam przyjecha. I tak to si
zaczo.
No, wic moe pan sobie wyobrazi. Kiedy do koszyczka, ale graem. A
teraz rzucaem innym do koszyczka, a sam nie miaem ju nadziei. Jeszcze on
mi sta w oczach, jak posuwa si krok za krokiem o kulach i grozi mu wzek.
Tak, jedzi ju na wzku, kiedy graem w lokalu u niego. Powiem panu,
czekaem jak na wyrok, zwaszcza e dugo nie byo adnej poprawy. Nawet jak-
bym czu si coraz gorzej. Tote zdaje pan sobie spraw, e o saksofonie
musiaem zapomnie. Ma si rozumie, do sanatorium jedziem, jak mi lekarz
kaza, ale baem si ju prowadzi samochd i jedziem pocigiem.
Ktrego roku jad wanie pocigiem, pocig zatrzymuje si na jakiej
stacji i po chwili w drzwiach staje kobieta. Jak mnie nie obchodzio, kto siedzi
w przedziale, tak ona od razu przykua moj uwag. Zerwaem si, eby pomc
jej woy walizk na pk, chocia tymi swoimi bezsilnymi wtedy rkami moe
i nie dabym rady. Sam braem bagaowego. Na szczcie kto bliej drzwi
uprzedzi mnie. Bya mniej wicej w rednim wieku, chocia, jak pan wie,
redni wiek najtrudniej okreli. Ubrana z gustem, zadbana. Promieniowaa
dojrza, lecz z lekka zachodzc ju urod. Czy moe jakby przebijajca przez
t urod dotkliwo istnienia sprawiaa takie wraenie, zarazem wydobywajc
gboko tej urody. Twarze niechby mode, a tylko urodziwe, s jakby po
wierzchu jedynie urodziwe, dopki dotkliwo istnienia nie wydobdzie tego
czego z nich. Nie to jednak zawadno moimi mylami, chocia nie byoby w
tym nic dziwnego, gdyby tylko to. Ot im duej jej si przypatrywaem, ma si
rozumie, ukradkiem, tym bardziej byem pewny, e ju gdzie si spotkalimy.
Tylko gdzie, kiedy, zaczem si zastanawia. Nawet przyszo mi do gowy, czy
to nie ona bya w tej czarnej woalce, pokrytej gsto supekami niczym
muszkami, gdy stalimy nad kupk chrustu w tym nie. Na tym
zastanawianiu si zesza mi caa dalsza podr.
Wysiada na tej samej stacji co ja. Ukoniem jej si na peronie na
poegnanie, wkadajc w ten ukon cay mj al, e si ju nigdy pewnie nie
spotkamy. Nie przypuszczam, aby mj ukon tak odczytaa. Odkiwna mi
bowiem gow bez adnego umiechu. Wic tym bardziej byem przekonany, e
si ju nie spotkamy.
I ot ktrego dnia, nie uwierzyby pan, siedz na aweczce w parku, pal
papierosa, nagle widz, idzie ona. Bya inaczej ubrana, bardziej ju
sanatoryjnie, swobodnie, ale rwnie z gustem. Z daleka j poznaem. Miaem
j cay czas w mylach od tej wsplnej podry w jednym przedziale. Czsto
nawet midzy zabiegami zastanawiaem si, gdzie moglimy si spotka i kiedy,
e tak j od razu poznaem. Podesza do aweczki, na ktrej siedziaem. Nie
umiechna si jednak, chociaby na znak, e przypomina mnie sobie.
Spytaa tylko, czy moe si przysi, bo chciaaby zapali papierosa, a widzi,
e ja pal.
Na wszystkich aweczkach sami niepalcy powiedziaa. I gdy ju
odchodzia po wypaleniu papierosa, powiedziaa: Dzikuj panu.
To wszystko. Zaczem znw si zastanawia, skd j znam. Bo teraz nie
miaem ju najmniejszych wtpliwoci, e duo, duo wczeniej ni w pocigu.
W parku, w socu wyraniej si widzi, widzi si jakby z najdalszego czasu. Ale
jak to dawno by mogo, prbuj sobie przypomnie. Wypaliem pod rzd kilka
papierosw. Przegldnem jak gdyby w albumie prawie wszystkie kobiety,
ktre znaem, lecz nigdzie jej nie znalazem. Moe bya duo modsza wtedy,
moe tak si zmienia. Jednak ta dotkliwo istnienia musiaa si ju w
modoci zaznaczy w jej urodzie, std zapewne j zapamitaem.
Za kilka dni zaszedem po spacerze do kawiarni, siedz, pij kaw,
przegldam gazet, gdy wtem co mnie tkno, eby podnie znad gazety
wzrok. Kawiarnia zapeniona, wszystkie stoliki zajte, a tu widz, jak wtedy do
przedziau, tak teraz do kawiarni wchodzi ona. Przesza kilka krokw,
rozgldajc si, czy gdzie nie ma wolnego stolika. Poszedem mimo woli za jej
wzrokiem, ale nie zauwayem, eby kto mia zamiar zwolni jaki stolik. Na
myl mi nie przyszo, e przecie mgbym j do swojego zaprosi.
Prawdopodobnie obawiaem si, e a nu mi odmwi, skoro na aweczce w
parku nie uznaa za stosowne ani si umiechn, nie mwic ju, zapyta, czy
mymy nie jechali w tym samym przedziale? Ach, tak, przypominam sobie pa-
na. I zanurzyem ponownie wzrok w gazecie. Nagle sysz nad sob jej gos:
Czy pozwoli mi pan usi przy swoim stoliku? Wszystkie miejsca s
zajte. Moe wkrtce si gdzie zwolni, wic nie na dugo.
Prosz powiedziaem, moe zbyt oschle. Lecz czuem jaki al do niej,
e wtedy, na aweczce w parku, nie poznaa mnie, e jechalimy razem w tym
samym przedziale. atwiej byoby nam teraz nawiza rozmow. A tu zupenie
nie wiedziaem, o czym z ni mwi, a gazety nie wypadao mi ju czyta.
Kobiety jednak, jak pan wie, maj t nadprzyrodzon zdolno, e gdy si
nawet gboko co skrywa, przenikn. Tote nim usiada, zawahaa si i
spytaa:
A moe pan na kogo czeka? W takim razie
Prosz, prosz ponowiem znacznie cieplej zaproszenie.
I dla tych kilku sw koniecznych w takich sytuacjach, ktre zreszt sama
mi podpowiedziaa, dodaem p artem, kiedy ju usiada: Co prawda nie
wiadomo, czy zawsze na kogo nie czekamy, jakkolwiek nie zawsze to sobie
uwiadamiamy.
Najwyraniej si sposzya.
Ach, to przepraszam. I ju zamierzaa poderwa si z krzeseka.
Prosz siedzie powstrzymaem j. Tak w ogle powiedziaem.
W takim razie zjem tylko ciastko i sobie pjd powiedziaa. Czasami
nie mog sobie odmwi, chocia nie powinnam zacza si usprawiedliwia.
Wic eby j cakiem uspokoi, powiedziaem:
W kadym razie prosz nie bra do siebie tego, co powiedziaem, bo
moe ciastko pani nie smakowa. A nie chciabym by temu winny.
Powiedziaem, ot, tak, dla samych sw.
Tak te zrozumiaam powiedziaa.
Wci jednak wydawaa si sposzona, co si ujawniao take w jakim
niespokojnym wypatrywaniu kelnerki, ktra przed chwil znikna na
zapleczu.
Prosz si nie niepokoi, kelnerka zaraz przyjdzie.
Nie niepokoj si gwatownie zaprzeczya. Dlaczego miaabym si...
Odniosem wraenie, jakbym czego w niej dotkn, chocia chodzio mi
tylko o kelnerk. I moe chciaem naprawi swoj niezrczno czy co innego
mn powodowao, e powiedziaem:
Jakkolwiek w adnej sytuacji nie moemy by pewni, czy jaki
przypadek nie posuy si nami.
Jaki przypadek? achna si.
Na przykad, e gdy pani przysza, nie byo wolnych miejsc. Dziki temu
siedzimy razem przy stoliku.
Przypadek? jakby si zastanowia.
Przed laty ukonilimy si z kim sobie przez pomyk na ulicy, on mnie
wzi za znajomego i ja jego za znajomego, a okazao si, e si nie znamy.
Przeprosiem go, e to tylko przypadek. Ale on si z tym nie zgodzi i zaprosi
mnie do kawiarni.
Czyby kawiarnie zamieniay przypadki w przeznaczenia? To chcia pan
powiedzie? drwina zabrzmiaa w jej gosie.
Niewykluczone powiedziaem, rwnie nadajc gosowi odcie drwiny,
chocia nie miaem zamiaru drwi. Wszystko zaley, co za co uznamy.
Dlaczego wic nie moglibymy uzna, e przysza pani, poniewa czekaem na
ni.
Doprawdy? udaa zdziwienie, lecz zarazem nieufno pojawia si w jej
oczach.
Czy to byoby niemoliwe? Sprzeczne ze zdrowym rozsdkiem? Tym
bardziej e my si przecie znamy.
Doprawdy? Zrobia wielkie oczy. Mylaem, e si rozemieje. Przygasa
jednak, jakby si nad czym zastanawiajc. Pan mnie chyba z kim pomyli
powiedziaa po chwili. Zupenie pana sobie nie przypominam.
Jake? Jechalimy tym samym pocigiem, w jednym przedziale.
Wsiada pani, zaraz, jaka to bya stacja...
To niemoliwe. Przyjechaam samochodem.
Samochodem? waciwie nie tyle zdziwiem si, co zaniepokoiem.
Przecie siedziaa pani po przeciwnej stronie, tu przy drzwiach. Miaa pani
du, czarn walizk. Chciaem pani pomc pooy j na pk, lecz kto mnie
uprzedzi.
Przykro mi. W ogle nie jed pocigami. Nie znosz pocigw. Nie
wytrzymaabym w pocigu. Ta uciekajca za oknami beznadziejna przestrze.
Mam zreszt nie najmilsze wspomnienia z pocigu.
Zachwiaa cokolwiek moj pewnoci. Nie wierzyem jej jednak. Czuem,
e mnie poznaje, e nie ma wtpliwoci, e to ja. Moe tylko prowadzi jak gr,
ktrej regu nie znam. Albo przed czym si broni. Tylko przed czym?
A pamita pani, przed kilkoma dniami siedziaem na aweczce w parku i
paliem papierosa. Podesza pani, pytajc, czy moe si przysi, bo te
chciaa pani zapali.
Rozemiaa si:
Nie pal papierosw! Nigdy nie paliam. Pan naprawd mnie z kim
pomyli.
Jak to? Nie pamita pani? nie dawaem za wygran. Powiedziaa
pani, na wszystkich aweczkach sami niepalcy. A odchodzc, podzikowaa mi
pani.
Moe jednak byby pan askaw poprosi kelnerk powiedziaa z lekka
zniecierpliwiona. Zjadabym to ciastko, eby si pan ze mn ju nie mczy.
Nie dawaa mi adnej nadziei. Tote pomylaem, czy nie obrci jednak
tego w art, powiedzie, przepraszam pani, artowaem. Lubi niekiedy
sprawdza, jak kto si zachowa w narzuconej mu sytuacji. Nie miaem jednak
wtpliwoci, e to ona. Skinem na kelnerk, ktra wanie wyonia si z
zaplecza. Podesza.
Prosz nam zaproponowa jakie ciastko.
Wrcia po chwili z tac pen ciastek, a gdy nam podstawia t tac pod
oczy, spytaem:
Ktre pani wybiera?
Jej oczy napeniy si niemal dziecinnym zachwytem na widok ciastek.
A ktre pan by mi radzi?
Poradziem wic to, ktre sam zwykle wybieraem.
A nie bdzie pan mia nic przeciwko temu, jeli wybior sobie inne?
I wybraa inne. Poprosiem wic o to samo, co ona. I chyba zrozumiaa,
jakby bysk zastanowienia pojawi si w jej oczach. Umiechna si, lecz jej
umiech wyda mi si sztuczny. Tak jak z rwnie sztuczn beztrosk wyrzucia,
jedzc, a waciwie rozkoszujc si ciastkiem:
Ach, jak jestem panu wdziczna, e pozwoli mi pan usi przy swoim
stoliku. Miaam dzisiaj tak ochot na ciastko.
I wanie to dorzuciem.
A skd pan wie? Nie mg pan wiedzie, skoro zaproponowa mi pan
inne.
Z przekory powiedziaem. Tak jak pani z przekory nie chce sobie
przypomnie, e jechalimy w tym samym przedziale, e dosiada si pani do
mnie na aweczce w parku, eby zapali. I gdziekolwiek bymy si spotkali,
zaprzeczyaby pani, wiem. Nawet gdybym powiedzia, e mi si pani nia,
zaprzeczyaby pani, e to niemoliwe.
A wanie to moliwe, jakkolwiek banalne.
Tylko w jaki sposb, skoro twierdzi pani, e nigdymy si dotd nie
spotkali?
Ale moe to jedyny sposb, abym i ja sobie pana przypomniaa. I
spojrzaa na mnie nieruchomymi oczyma, jakby nagle ycie z nich odpyno.
Chwil tak patrzylimy na siebie, a znw zacz napywa do tych jej oczu
umiech.
Chyba wyjtkowo nie odmwi sobie dzisiaj i zjem drugie ciastko. I
skina na kelnerk. A gdy ta podesza do nas znw z tac pen ciastek,
kazaa mnie najpierw sobie wybra. Po czym wybraa to samo, co ja. Widzi
pan, jaka ze mnie akomczucha? Nie powinnam, naprawd. Nigdy sobie na
wicej ni jedno... To przez pana. Okropny pan jest. Gdybym wiedziaa... I
niby si dsajc, spojrzaa mi w oczy i dojrzaem w tym jej spojrzeniu jakby
cie lku. Zaraz jednak powiedziaa: Zawsze potem auj, ilekro nie umiem
sobie czego odmwi. Bd musiaa si ukara za to drugie ciastko.
Ukara? I jakie to kary pani sobie zada?
Jeszcze nie wiem. Co wymyl. O, ju wiem. Jeli przyjd tu
nastpnym razem, napij si jedynie kawy lub herbaty, ciastka nie zjem. Dam
sobie nauczk, abym na przyszo pamitaa. I zacza si t kar, ktr
sobie zada, niemal rozkoszowa. Albo nie, kawy czy herbaty te si nie napij.
Ka sobie poda szklank wody. Czy jeszcze surowsza bd. Ka sobie jednak
poda ciastko, lecz go nie zjem. Zostawi. Albo dwa ciastka, o, tak, dwa
ciastka, jakbym na kogo czekaa. A poniewa ten kto nie przyjdzie, oba
zostawi. I zacza si mia, jakby tak rozweselona kar, ktr bdzie sobie
zadawa. Sam pan przecie przed chwil powiedzia, e zawsze na kogo
czekamy, tylko nie zawsze to sobie uwiadamiamy. Wic moe w ten sposb
przynajmniej sobie uwiadomi. Dwa ciastka i oba zostawi.
A miaem wanie jej powiedzie, eby nie zadawaa sobie adnej kary, c
to jedno ciastko wicej, zwaszcza e nic jej nie grozi. Szczupa jest. Gdy wesza
do kawiarni i zacza si rozglda za wolnym stolikiem, nasuno mi si nawet
porwnanie, e wyglda jak palma wielkanocna. Pomylaem jednak, e moe
nie wie, co to palma wielkanocna, i spytaem, czy nie napiaby si kawy lub
herbaty, przepraszajc, e mi to wczeniej nie przyszo do gowy.
Ach, nie, dzikuj rzucia, wci si miejc. Zepsuoby mi to smak
ciastka. Nigdy nie popijam ciastka kaw czy herbat, niczym. I nie przestajc
si mia, signa po serwetk, a wwczas rkaw bluzki podcign si jej i
spod brzegu mankietu, powyej przegubu, o, gdzie tu, moe wyej, wyonio
si kilka cyfr, napisanych na skrze jakby atramentem czy kopiowym
owkiem. Trwao to mgnienie. Gwatownie wyrwaa serwetk z podstawki i
obcignwszy najpierw rkaw, przyoya dopiero serwetk do ust.
Powinienem tego nie zauway, bo nie wszystko powinno si zauwaa,
zwaszcza mczyzna u kobiety. Nie wszystko czowiekowi take w nim samym
jest mie. Nie ze wszystkim i u siebie si godzimy. Niejedno chcielibymy take
u siebie poprawi. Ale poniewa jest to niemoliwe, to przyzna pan, e
przynajmniej o tyle jest mniej dotkliwe, o ile tego nie zauwaamy. Widocznie
jednak spostrzega, e zauwayem, i jakby poczua si w obowizku
powiedzie:
Ach, to z dziecistwa jeszcze. I zawstydzia si, czy moe sposzya, bo
ucieka na kawiarni oczami. I dopiero po chwili powrcia do tego ciastka,
nieledwie kocem yeczki je skubic. A wie pan powiedziaa, zatrzymujc
yeczk przy ustach o czym w dziecistwie najczciej marzyam? eby
naje si kiedy ciastek.
Zamiaem si. Wypado to chyba nieszczerze, bo na jej twarzy nie pojawi
si choby cie umiechu.
Nie przypuszczaabym, e kiedy bdzie si mogo speni to moje
marzenie, bd musiaa sobie odmawia. I jej oczy znw powdroway na
kawiarni, gdzie si tam zapatrzya, a gdy znw zacza je ciastko, a
waciwie skuba, te oczy jakby si zapady w tym ciastku. Nagle oywia si i z
wyran przekor powiedziaa: To pierwsze ciastko, ktre ja wybraam, byo
jednak lepsze.
I zaczlimy si spiera, ktre byo lepsze, czy to, ktre ona wybraa, czy
ktre ja. A wie pan, co znaczy spiera si o ciastko. Jakbymy si o co
najwaniejszego spierali, chocia tylko o ciastko. Jakbymy si jakiej prbie
poddawali, chocia poddajemy tylko ciastko. I tak doszlimy do wspomnie,
kto z nas jakie ciastko jad w yciu najlepsze. Przewanie ona wspominaa,
gdzie, kiedy, jakie, a kade byo najlepsze. Mimo e poprzednie byo rwnie
najlepsze, to nastpne byo jeszcze lepsze, a nastpne swoj najlepszoci jak
gdyby uniewaniao wszystkie dotychczas najlepsze. Prbowaem j sobie
nawet wyobrazi jako dziecko, ktremu oto spenia si marzenie, bo niemal z
zachannoci wszystkie te najlepsze ciastka wspominaa.
Ja raczej niewiele miaem do wspominania, jeli chodzi o ciastka. W
kadym razie nie mgbym powiedzie, jakie jadem najlepsze. I powiedziaem
na te wszystkie jej najlepsze ciastka, e moja babka pieka na Wielkanoc
babki, ktrych smak do tej pory w ustach czuj. Jakkolwiek nie wiem, czy
rzeczywicie byy najlepsze. Nie ma to jednak znaczenia. Czasem kupuj sobie
na Wielkanoc babk raz w tej, raz w innej cukierni i porwnuj, lecz jak dotd
nie trafem na tak, eby miaa ten sam smak. Nie mwic, e babki z
cukierni po dwch, trzech dniach wysychaj. Natomiast babki, ktre pieka
moja babka, mogy miesicami lee, a gdy si tak babk krajao, n masem
ocieka. Byy przy tym wyronite. Jad pan kiedy tak babk? To nie jad pan
czego najlepszego. Trzeba byo przyj kiedy w okolicy Wielkanocy. Czy zaraz
po, czy troch pniej. Wynosio si na strych i tam leay. Jado si nie wicej
ni po kawaku na dzie. Skosztowaby pan.
Kiedy byem onaty, ona postanowia znale przepis na tak babk, bo
nie moga ju sucha, kiedy przychodzia Wielkanoc, e moja babka i tak
dalej. Napisaa nawet do znanego cukiernika. Owszem przysa jej przepis,
upieka, lecz to nie byo to. Babka zwykle pieka kilkanacie takich babek.
Ciasta miesia pen dzie. Gdzie tak do poowy w kamionki potem
nakadaa, a wyrosy, to a kipiay. Wyglday jak grzyby. Na przedwieczerz si
zwykle po kawaku jado. A jeszcze babka tak dzielia, eby na jak najduej
starczyo. Miao si dziki temu wraenie, e Wielkanoc trwa i trwa.
Nie, nie jada wielkanocnej babki. Prosia, ebym jej opowiedzia. No, ale
jak opowiedzie babk. Mona opowiedzie ksztat, e karbowana, bo w takich
kamionkach si pieko, u gry szersza, u dou wsza, tylko e nic z tego nie
wynika. Najwaniejszy jest smak, nie ksztat. A jak opowiedzie smak? Niech
pan sam powie. Jakikolwiek smak. Dajmy na to, sodko. Co to znaczy sodko?
Mog by miliony sodkoci. Tyle, ilu ludzi, moe by sodkoci. Jeden sypie
yeczk cukru do kawy i ju mu sodko, a inny potrzebuje dwch, trzech, eby
byo mu sodko. W wojn na przykad nie byo cukru, gotowao si syrop z
burakw cukrowych, obrzydliwy, gdyby pan sprbowa, ale wszystkim byo
sodko jak przed wojn. O, sodko a sodko nigdy nie jest to samo. Sodko
dzisiaj, sodko kiedy, sodko tu czy tam, wszystko to inna sodko.
Opowiedziaem jej wic, e z mki, jajek, masa, mietany, bo tyle
wiedziaem, a reszt zabraa babka do grobu. Moe ca tajemnic tych babek
zabraa. Zostao jedynie to, e w ustach si rozpyway.
Posmutniaa, kiedy jej to opowiedziaem. Tote eby j pocieszy,
powiedziaem, e i tak te wszystkie ciastka, o ktrych ona mi opowiedziaa,
byy z pewnoci najlepsze. I spytaem, czy moe zjadaby jeszcze jedno. Daj
jej rozgrzeszenie. Umiechna si przez ten smutek i powiedziaa, e daaby
si jedynie namwi na kawaek tej wielkanocnej babki. W takim razie moe
wina by si napia, spytaem. Chtnie si zgodzia. I kiedy pilimy ju to wino,
przechylajc raz, drugi kielich do ust, jako tak na mnie spojrzaa, jakby
wreszcie przypomniaa mnie sobie. I ja te ju nie miaem najmniejszych
wtpliwoci, e to ona. Nie o to mi chodzi, e tu czy tam, w pocigu, w parku
na awce czy gdziekolwiek. Nie miao to w tej chwili adnego znaczenia.
Pan pewnie myli, e czowiek musi najpierw tego kogo spotka, eby
mg go sobie potem przypomnie. A nie zastanawia si pan, e niekiedy bywa
odwrotnie? Czyli, wedug pana, wszystko zaleaoby od pamici, tak? Czyli
najpierw co si musi zdarzy, aby potem, choby i po wielu latach, pami
moga to przywoa? Wedug mnie, s jednak rzeczy, w ktre lepiej, eby si
pami nie wtrcaa. Zgadzam si z panem, w takich przypadkach, o jakich
pan mwi, tak. Nie zawsze jednak potrzebujemy pomocy od pamici. Bywa, e
bardziej potrzebujemy zapomnienia. Ciko byoby y tak bezustannie w
niewoli pamici. Tote musimy j nieraz zwodzi, myli, ucieka przed ni.
Przecie na dobr spraw nie musimy nawet tego pamita, e jestemy na tym
wiecie. Nie wszystko, jak pan sdzi, musi si toczy wedug porzdku pamici.
Dlatego kiedy wesza do kawiarni, rozgldajc si za wolnym stolikiem,
byem pewny, e gdyby kto zwolni wanie stolik, i tak do mojego by podesza
i spytaa:
Czy pozwoli mi pan usi przy swoim stoliku? Wszystkie miejsca s
zajte.
Prosz powiedziabym, jak powiedziaem.
A dalej ju pan wie. Nic nie ukrywam. Co miabym ukrywa? Nie
przynosiem szczcia kobietom. Niewiele wicej wiem. Zreszt moe pan
przeczyta jak ksik, obejrze jaki flm i to samo bdzie. Zawsze jest to
samo. Nie ma na to sw, eby nie byo to samo. Wedug mnie tak, wszystko od
sw zaley. Jakie sowa, takie rzeczy, zdarzenia, myli, wyobraenia, sny i
wszystko, nawet co na samym dnie czowieka. Byle jakie sowa, to byle jaki
czowiek, byle jaki wiat, byle jaki nawet Bg.
Jeli panu powiem, e kochaem j, to i tak to panu nic nie powie, bo
mnie samemu nic nie mwi. Dzisiaj take tyle wiem, co wiedziaem wtedy. Czy
lepiej byoby powiedzie, tyle samo nie wiem, co nie wiedziaem wtedy. Bo co to
znaczy kocha? Prosz, niech pan mi powie, jeli pan wie. I dlaczego, skoro
kochaem j jak nikogo na wiecie, nie umielimy z sob by? Kochaem, to
zreszt jakby nic nie powiedzie. Nieraz czuem, jakby to ona dopiero daa mi
moje ycie, jakby to nie ona z mojego ebra, lecz ja z jej ebra, odwrotnie ni w
Pimie. Bd umiera, a bd j widzia, jak wchodzi do tej kawiarni, rozglda
si za jakim wolnym stolikiem, po czym podchodzi do mojego i pyta:
Czy pozwoli pan?...
Prosz.
Siada, lecz nie chce nam si ju rozmawia. Nie chce nam si ju nawet o
tych ciastkach. Nie dlatego, e wszystko powiedzielimy sobie, bo nie
powiedzielimy prawie nic. To trzeba by wiecznoci, eby wszystko sobie
powiedzie, a nie tej krtkiej chwili, w ktrej ylimy. Nie wiem, moe boimy si
ju sw, nawet tych o ciastkach. Moe nie ma ju dla nas sw. A bez sw, to i
ciastko nie wiadomo ktre, jakie, a tym bardziej ktre najlepsze.
Nie byo nam z sob dobrze, jakby mg pan sdzi. Lecz jeszcze gorzej
byo nam bez siebie. Rozstawalimy si, wracalimy, znw si rozstawalimy,
znw wracalimy. I za kadym razem przyrzekalimy sobie, e ju si nie
rozstaniemy. Po czym znw to samo. A kiedy znw wracalimy, za kadym
razem jakbymy si odnajdywali niczym w tej kawiarni wtedy.
Nie wiem, czy mwiem panu, kiedy si zdarzyo, pojechaem znw do
sanatorium i zaszedem po spacerze do tej kawiarni. Siedz, pij kaw,
przegldam gazet. W pewnej chwili unosz znad gazety wzrok i widz, wchodzi
ona. A ju na zawsze rozeszlimy si. Byy wolne stoliki, lecz podesza do mnie
i spytaa:
Czy pozwoli pan?...
Prosz.
O, le wygldaj te twoje rce.
A jak twoje serce?
I znw postanowilimy ju nigdy si nie rozstawa. Lecz wkrtce
rozstalimy si. No, i niech pan mi powie, czy to bya mio? Wedug mnie
mio to niedosyt istnienia. A my bylimy obolali istnieniem. Nie bylimy oboje
ju modzi. Ona, co prawda, bya kilka lat ode mnie modsza, ale upyno ju
sporo, odkd przestaa by moda. Musiaem j nieraz prosi, eby nie
wstydzia si swojego ciaa. Zawsze z lkiem spogldaa, czy na ni patrz,
kiedy si rozbieraa. Zawsze byo:
Zga wiato.
Dlaczego?
Zga, prosz ci.
Ale dlaczego?
Nie rozumiesz?
Nie rozumiaem. Nie podejrzewaa zapewne, e gdy patrzyem na ni, jak
si rozbieraa, czuem co takiego, jakbym stawa si bogatszy o wszystkie jej
obolaoci, o jej cierpienia, o jej przemijanie. Te wiele przeyem, lecz nie byo
to dla mnie takie wane jak to, czym ona bya naznaczona. Nie, nie o to chodzi,
e wspcierpiaem z ni. Czy zreszt mio potrzebuje wspcierpienia?
Chodzi mi o to, e odczuwaem jej istnienie jako moje istnienie. Pyta pan, co to
znaczy? To, e jakby pan cae brzemi czyjego istnienia pragn wzi na
siebie. Jakby pan pragn tego kogo w ogle zwolni z koniecznoci istnienia.
Jakby pan pragn za tego kogo take umrze, eby on nie musia
dowiadcza swojego umierania. A to co innego ni wspcierpienie, jak si je
na og rozumie. Na sam tak, choby wyobraon, moliwo czuem, e
chce mi si znowu y. Mwi pan, e to niemoliwe. Moliwe, e niemoliwe.
Tylko wobec tego co powinno by miar mioci? Jeli pod tym nic nie
znaczcym sowem pan i ja to samo bymy rozumieli? Wedug czego
mielibymy j odczuwa? Wedug podania ciaa? Ciao ma swj kres i duo,
duo wczeniej, nim mier przyjdzie.
Nie wie pan, czy ona yje? Zaskoczyem pana? A kt by inny, oprcz
pana, mg mi to powiedzie? Mylaem, e przynajmniej to jedno od pana
usysz. Bo gdybym wiedzia, e nie yje, te bym nie chcia y.
Czasem sobie myl, e gdybym moe gra. A moe baem si j wciga w
swoje ycie. Albo nie miaem ju siy, eby znie jeszcze t mio. Pan nie
zdaje sobie sprawy, co znaczy mio, gdy si nie jest modym. To
najtrudniejsze wyzwanie. W modoci nieistnienie nie wydaje si jeszcze tak
przeraajce. A ja, widzi pan, zawsze yem na granicy istnienia, nieistnienia. I
nawet gdy mi si wydawao, e jestem, to jakbym by jedynie w przelocie, na
tymczasem, w odwiedzinach u kogo, chocia nie wiem u kogo, bo nie mam
nikogo.
Pan sdzi, e dlatego tu wrciem? Ale tu te nie jest moje miejsce. I co z
tego, e pan tu przyszed po fasol? Mg pan gdziekolwiek przyj, a
niekoniecznie po fasol. Nie mnie, to kogo zawsze by pan zasta. C to za
rnica? Dla pana chyba adna. Nie pomyliem pana z nikim. Jakkolwiek
dugo si zastanawiaem gdzie, kiedy. Pomylaem nawet w pewnej chwili,
jeszcze na pocztku, czy pan to nie on. E, nikt. Tak sobie tylko pomylaem.
Jednak nie. Gdyby pan by on, nie przyszedby pan przecie do mnie po fasol.
Skd by pan wiedzia, e kto taki jest na wiecie.
Ktra to godzina? O, to ju na mnie czas. Musz obej domki. Mwiem
panu, e przynajmniej raz w nocy obchodz, czsto dwa, gdy nie mog spa. O,
i psy si zbudziy. No, co jest, Reks? Co, aps? Siad! Pan ju obwchany. Nie,
nie s godne. Najady si z wieczora. Moe im si co nio. Zostawi je panu.
Niech si pan ich nie boi. Niech pan tylko uska fasol.

You might also like