You are on page 1of 165

128 Droga

Mam taki obraz drogi. Gdy ktoś przychodzi do mnie z jakąś sprawą, wtedy widzę czasami, że coś zapomniał lub
zostawił w przeszłości. Wtedy wracam z nim do miejsca, gdzie to coś leży. Może potrzebuje on jeszcze
błogosławieństwa ojca lub matki. A może doznał tam traumy, która nie została jeszcze pokonana. Wtedy wracam
z nim do tego miejsca, pomagam mu, żeby to wziął lub rozwiązał, i natychmiast wracam z nim do
teraźniejszości. Nie daj Boże, zatrzymywać się w przeszłości!

Czasami ktoś dochodzi do granicy, ale to nie jest ostateczna granica, to tylko przeszkoda na drodze. Pomagam
mu usunąć przeszkodę z drogi. Wtedy on idzie dalej.
Ja właściwie zawsze pozostaję na tym samym miejscu. Nie idę dalej z pacjentem. Pozostaję w miejscu, gdzie coś
zostało rozwiązane. Dalej idzie on już sam. Swoją drogą.

130 „Jestem właściwa dla ciebie"


Matka bardzo ciężko upośledzonego dziecka
HELLINGER: do Kathariny Co ci jest?
KATHARINA: Mam nerwicę obsesyjną i depresje.
HELLINGER: Co robisz, gdy idziesz za swoimi obsesjami?
KATHARINA: Podejmuję bardzo wiele środków ostrożności w stosunku do siebie. Dla mnie nie jest to takie ważne jak dla mojego upośledzonego syna, który
przebywa w innym mieście. Gdy tam jadę, podejmuję wszelkie środki ostrożności. Myję się i myję przedmioty, które biorę z sobą.
HELLINGER: A więc masz upośledzonego syna.
KATHARINA: Tak.
HELLINGER: Co to za upośledzenie?
KATHARINA: On jest w stu procentach upośledzony umysłowo i fizycznie.
HELLINGER: A co się stało z twoim mężem?
KATHARINA: Umarł trzy lata temu.
HELLINGER: Dlaczego dziecko jest tak ciężko upośledzone?
KATHARINA: Jest upośledzony od urodzenia. Wówczas badano to, ale nic konkretnego nie znaleziono.
HELLINGER: Jak zareagowaliście na to jako rodzice?
KATHARINA: Mój mąż był spokojny, ale ja chodziłam od lekarza do lekarza, i jeździliśmy też z chłopcem do Berlina do Charité i wszędzie.
HELLINGER: Czy ktoś się czuł winny z powodu upośledzenia syna, ty lub mąż?
KATHARINA: Oczywiście zadawałam sobie pytanie, co zrobiłam źle, ale nie doszłam do żadnego rezultatu.
HELLINGER: Ile miałaś lat przy narodzinach dziecka?
KATHARINA: Dwadzieścia osiem.
Hellinger wybiera przedstawiciela upośledzonego syna i staje z matką naprzeciw niego.
Obraz 1
M matka (= Katharina)
S syn, w stu procentach upośledzony umysłowo i fizycznie
H Hellinger
HELLINGER: do Katharine Obejmij mnie. Spójrz na chłopca i powiedz mu: „Biorę cię jako moje dziecko".
KATHARINA: Biorę cię jako moje dziecko.
HELLINGER: „Do mego serca".
KATHARINA: Do mego serca.
HELLINGER: „I w moje ręce".
KATHARINA: I w moje ręce.
HELLINGER: „Będę cię pielęgnować tak dobrze, jak potrafię".
KATHARINA: Będę cię pielęgnować tak dobrze, jak potrafię.
HELLINGER: „I powierzam cię większej sile".
KATHARINA: I powierzam cię większej sile.
HELLINGER: „I podporządkowuję się tej sile".
KATHARINA: I podporządkowuję się tej sile.

1
HELLINGER: „Której cię powierzam".
KATHARINA: Której cię powierzam.
HELLINGER: Teraz podejdź i weź go za ręce.
Hellinger prowadzi ją do syna. Ona bierze go obiema rękoma za ramiona i gładzi.
Obraz 2
HELLINGER: Ujmij go kojąco, obiema rękoma, kojąco obiema rękoma. I zacznij od góry od głowy. Naprawdę mocno, tak żeby poczuł, że go mocno dotykasz.
Katharine głaszcze go mocno obiema rękoma od głowy przez policzki i ramiona w dół.
HELLINGER: I powiedz mu w oczy: „Ja jestem dla ciebie właściwa".
KATHARINA: mocno go dotykając i głaszcząc Ja jestem dla ciebie właściwa.
HELLINGER: „Jestem twoją matką".
KATHARINA: Jestem twoją matką. Ja jestem dla ciebie właściwa, jestem twoją matką.
do Hellingera, puszczając syna Czy mogę coś dodać? Z powodu tych środków ostrożności, które musiałam przedsięwziąć, wstydziłam się częściej tam jeździć. Ale
teraz jeżdżę częściej i robię wszystko tak, jak mi się wydaje, że to jest właściwe. Ale za każdym razem muszę się przezwyciężyć. Ale gdy już tam jestem, wtedy
biorę go w ramiona i mocno przyciskam.
Katharina jest mocno poruszona.
HELLINGER: W łaśnie, rób to tak.
Ona znów bierze syna za ręce.
HELLINGER: Powiedz mu: „Nikt nie jest lepszy dla ciebie niż ja, twoja matka".
KATHARINA: ze łzami Nikt nie jest lepszy dla ciebie niż ja, twoja matka. Nikt nie jest lepszy dla ciebie niż ja, twoja matka.
HELLINGER: Jak się czuje syn?
SYN: Dobrze.
do matki Przede wszystkim wtedy, gdy mnie mocno trzymasz. Nie czułem się bowiem dobrze, gdy znów mnie puściłaś.
HELLINGER: do Kathariny Wł aśnie, ty masz uzdrawiające ręce.
Syn podchodzi do matki, i oboje obejmują się długo i serdecznie.
HELLINGER: do Kathariny, gdy oboje znów się puścili Spójrz na niego.
po chwili Jak się teraz czujesz?
KATHARINA: Dobrze.
HELLINGER: Tutaj to zostawię, zgoda?
KATHARINA: Tak.

135 Drugi raz


Pewien mężczyzna i pewna kobieta, oboje już w związkach małżeńskich, zakochują się, a gdy kobieta zachodzi w
ciążę, postanawiają się rozwieść ze swoimi wcześniejszymi partnerami i zawierają nowy związek małżeński.
Kobieta była przedtem bezdzietna. Mężczyzna zaś miał z pierwszego małżeństwa małą córeczkę, którą zostawił
przy matce. Oboje czuli się wobec pierwszej żony mężczyzny i wobec dziecka winni, i pragnęli, żeby ta kobieta
im wybaczyła. Ona była jednak na nich zła, albowiem płaciła razem ze swoim dzieckiem za ich szczęście.
Gdy rozmawiali o tym z przyjacielem, on poprosił ich, żeby wyobrazili sobie, jakby się czuli, gdyby ta kobieta im
wybaczyła. Wtedy zrozumieli, że dotychczas próbowali uniknąć skutków swojej winy i że ich nadzieja na
wybaczenie zaprzeczała godności i roszczeniom wszystkich. Zobaczyli, że nowe szczęście zbudowali na
nieszczęściu jego pierwszej żony i jego dziecka, i zdecydowali się, spełnić jej sprawiedliwe żądania. Pozostali
jednak przy swoim wyborze.

dr Otto Brink 138


© by Otto Brink 2004
THEA
Pani Thea przychodziła dwa razy w tygodniu sprzątać mój gabinet. Polubiliśmy się od początku. Często
siadaliśmy na parę minut w kuchni, żeby napić się herbaty i pogadać.
Gdy Thea zaczęła pracować u mnie, przyszła nieco sztywna, a jej mimika i gestykulacja były jakby skrępowane.
Zapytałem: »Pani Theo, dlaczego bierze pani psychotropy?«

2
Thea odpowiedziała: »Muszę je zawsze brać, przypisał mi je mój neurolog, mam nerwicę ednogenną.«
Zdziwiłem się: »Musi je pani zawsze brać...? Jest tylko jeden człowiek na całym świecie, który wie, co dla pani
jest dobre, i to jest pani sama.«
W następnym tygodniu Tea wbiegła schodami na górę i z zamachem odłożyła płaszcz. Byłem zaskoczony: »Pani
Teo, co się z panią dzieje, wygrała pani los na loterii?«
Zaśmiała się: »Tak, mniej więcej, odstawiłam wszystkie leki, pan przecież powiedział, że tylko ja wiem, co dla
mnie jest dobre i właściwe. I to się zgadza. Dziękuję panu.«
Jakiś czas potem relacjonowała: »Chciałabym poprosić pana o radę. Mąż za dużo pije od dziesięciu lat. Nie chcę
już w tym uczestniczyć, chcę odejść od niego i mogę w pobliżu wynająć trzypokojowe mieszkanie. Mój
najmłodszy syn chce zostać przy ojcu. Ma 14 lat, obaj się dobrze rozumieją. Co pan o tym sądzi?«
Odpowiedziałem: „W tym wieku dobrze, jeśli syn jest przy ojcu, a może przecież, tak często jak zechce, przyjść
do pani, ma pani dosyć miejsca dla niego.«
Thea wynajęła mieszkanie i zachowały dobry kontakt z mężem i synem. Jakiś czas potem przyszła do gabinetu z
miłym mężczyzną: »To jest mój przyjaciel, pan Lorenz, pomoże mi myć okna.«
Kiedy pan Lorenz odszedł, Tea zapytała mnie: »Jak się panu podoba mój przyjaciel?«
»Bardzo mi się podoba, jest miłym człowiekiem. Ma tylko jedną wadę: pali jednego papierosa za drugim, ma sine
usta i krótki oddech. Jeśli rzuci palenie, może jeszcze długo być z panią szczęśliwy.«
»Wiem, tego nie zrobi.«
Rok później umarł w jej ramionach.
Po pewnym czasie Thea przyszła znów z miłym mężczyzną myć okna, subtelnym starszym panem, z którym żyła
zadowolona. Umarł dwa lata później, a pani Thea poprosiła mnie, żebym poszedł z nią na groby obu jej mężów.
Pojechaliśmy wiosną pewnego słonecznego dnia na stary cmentarz na skraju lasu i staliśmy chwilę przy grobach.
Jakiś czas potem odwiedziłem ją, a ona przedstawiła mi swojego nowego przyjaciela, przystojnego młodego
mężczyznę.
»Jak pani to robi, pani Theo, że ma pani zawsze takich miłych mężczyzn? W moim gabinecie jest wiele m łodych
a także starszych, dojrzałych kobiet, wszystkie one mówią: Nie ma dla mnie żadnego mężczyzny! Jak pani
poznała tego mężczyznę?«
»To jest całkiem proste. Pracuję jako kasjerka na stacji benzynowej. Gdy przyszedł po raz pierwszy, pomyślałam:
Co za miły człowiek, chciałabym go poznać. Gdy przyszedł po raz drugi, powiedziałam mu: >Bardzo pan
sympatyczny, chciałabym pana zaprosić w sobotę po południu do mnie na kawę.< On się ucieszył: >Pani też jest
bardzo sympatyczna, chętnie przyjdę.< I od tego czasu kochamy się.«
Wiele lat później - przeniosłem się z moim gabinetem, i pani Thea nie pracowała już u mnie - zadzwoniła do
mnie i poprosiła o termin wizyty dla siebie i swojego nowego przyjaciela.
Przyszła z elegancjo ubranym panem, który był w niej zakochany po uszy. Pani Thea była bardzo rzeczowa i
zatroskana: »Mój przyjaciel jest alkoholikiem, naraża siebie i swoje interesy na wielkie niebezpieczeństwo.
Potrzebujemy pańskiej rady.« Jej towarzysz był zgorszony jej bezpośredniością: »Ależ Theo, kochanie, jak możesz
mówić coś takiego. Kocham ciebie, jak jeszcze nigdy nie kochałem żadnej kobiety, zrobię dla ciebie wszystko!«
Rozmawialiśmy przez godzinę. Wieczorem Thea zadzwoniła do mnie: »Co pan powie o moim przyjacielu, jego
alkoholizmie i o naszym związku?"
»To, co już powiedziałem w gabinecie: Oboje jesteście uroczą parą, pani przyjaciel jest w pani zakochany i na
pewno jest gotowy, zrobić wiele dla pani. O alkoholizmie nie mogę nic powiedzieć, nie mam prawie żadnego

3
doświadczenia w tej dziedzinie. Pani jest ekspertem, pani żyła przecież wiele lat z mężem, który pił za dużo.« Po
dłużej przerwie pani Thea powiedziała: »Dziękuję panu, rozstanę się z nim.«
U pani Thei droga od poznania tego, co było dla niej dobre i właściwe, do działania to zaledwie mały krok.
Wielu ludzi swoim niedziałaniem pokazuje, że cierpienie jest często łatwiejsze niż działanie. Żyją oni w
fantazjach i marzeniach, chcą pozostać grzecznymi chłopcami lub kochanymi dziewczętami z dawno minionego
dzieciństwa. Nie chcą narazić się tacie lub mamie lub tym, którzy są na ich miejscu, np. mężowi lub żonie.
© by Otto Brink 2004 (*1928) niemiecki neurolog, psychiatra, wykształcenie w zakresie psychoanalizy,
długoletnia praktyka w terapii Gestalt -od roku 1990 pracuje metodą ustawień rodzinnych według Berta
Hellingera. Otto Brink jest od 8 lat wykładowcą terapii systemowej. Po polsku ukazały się już dwie jego książki.
Trzecia, "Witaminy dla duszy" ukaże się w tym roku nakładem Wydawnictwa SurSum w ramach "Biblioteki
Hellingerowskiej".

142 Bulimia - smakuje mi u ciebie


Ataki jedzenia z wymiotami
HELLINGER: do Marion Co ci dolega?
MARION: Mam bulimię (napady jedzenia z wymiotami) i ataki paniki. Bulimię już od siedmiu lat, a stany
lękowe permanentnie.
HELLINGER: Czy byłaś też kiedyś anorektyczką?
MARION: W łaściwie nie.
HELLINGER: Czy jesteś zamężna?
MARION: Tak. Mój mąż też tu jest.
HELLINGER: Może spokojnie usiąść obok ciebie. Ma się pełniejszy obraz osoby, gdy partner siedzi obok. Czy
macie dzieci?
MARION: Nie.
HELLINGER: Co się stało w twojej rodzinie pochodzenia?
MARION: Jestem nieślubnym dzieckiem. Mój ojciec odszedł po moim narodzeniu. Nie znam go. Moja matka
wyszła za mąż za innego, gdy miałam sześć lat. Wyrosłam w przekonaniu, że ten mężczyzna był moim
prawdziwym ojcem. Dowiedziałam się dopiero, gdy miałam siedemnaście lat. Do zamążpójścia matki za ojczyma
wychowywałam się u dziadków. Mój dziadek jest dla mnie bardzo ważną osobą. Zmarł, gdy miałam
siedemnaście lat. Mam jeszcze brata. Jest synem mojej matki i ojczyma.
HELLINGER: Ustawimy tylko jedną osobę. Kogo?
MARION: Mojego ojca?
HELLINGER: Jasne. Wybierz kogoś na twojego ojca.
gdy Marion go wybrała i ustawiła Teraz stań sama w relacji do niego.

Obraz 1

4
O ojciec
1 pierwsze dziecko (= Marion)

HELLINGER: po pewnym czasie do przedstawiciela ojca Poddaj się spokojnie impulsowi, również spojrzeniem, i
zachowaj skupienie. Poddaj się impulsowi tak, jak go czujesz.

Ojciec najpierw robi krok w bok w kierunku córki, po chwili wahania drugi i jeszcze trzeci. Wtedy zatrzymuje się. Nie
ma odwagi odwrócićsię do córki i spojrzećna nią.

HELLINGER: do Marion Powiedz mu: „Tato, proszę".


MARION: Tato, proszę.
HELLINGER: „Proszę".
MARION: bardzo poruszona Proszę.

Ojciec bokiem przysuwa się trochębliżej do niej. Potem odwraca się do niej i obejmuje lewym ramieniem. Marion płacze
i patrzy najpierw w ziemię. Potem podnosi wzrok na niego.

HELLINGER: do Marion Spójrz na niego.

Marion odwraca się trochę, ojciecopuszcza ramię, Marion cofa się o krok, oboje stoją naprzeciw siebie.

Obraz 2

5
HELLINGER: do Marion Powiedz mu: „Tato, proszę".
MARION: łkając Tato, proszę, przyjdź do mnie.

Ojciec zbliża się o krok. Marion zarzuca mu ramiona wokół szyi i obejmuje go serdecznie.

HELLINGER: po pewnym czasie do Marion Oddychaj głęboko.


MARION: płacząc On nie jest przy mnie, widzę to. Nie wziął mnie jako córkę.

Ona oswobadza się z objęcia. Ojcieccofa się o krok.

HELLINGER: do ojca Musisz jej coś powiedzieć.


OJCIEC: Teraz jestem przy tobie.
HELLINGER: do grupy Tu widzicie ból ruchu miłości, który został przerwany. Ojciec musi jej wyjść naprzeciw.
Nie ma innej drogi. Ona tego nie jest w stanie zrobić.
do ojca Powiedz jej: „Przykro mi, a teraz biorę ciebie jako moją córkę".
OJCIEC: Przykro mi, ale teraz biorę ciebie jako moją córkę.
HELLINGER: Musisz ją wziąć jako córkę. Wszystko inne nic nie pomoże. Ojciec musi jej wyjść naprzeciw.

Ojciec teraz wychodzi jej naprzeciw i oboje obejmują sięserdecznie. Hellinger wybiera przedstawicielkęmatki i ustawia
ją w polu widzenia Marion.

Obraz 3

6
M matka

HELLINGER: do Marion Powiedz: „Mamo, teraz biorę go jako mojego ojca". Możesz go spokojnie przy tym
trzymać. Spójrz na nią i powiedz: „Mamo, biorę go teraz jako mojego ojca".
MARION: bardzo poruszona Mamo, to jest mój ojciec. Teraz biorę go.

Marion płacze i śmieje sięjednocześnie i pozostaje w objęciach. Również matka śmieje się.

HELLINGER: Powiedz to jeszcze raz głośno!


MARION: Jestem z niego dumna.

Po pewnym czasie Hellinger podprowadza matkę do ojca. Ona go obejmuje. Potem obejmują się wszyscy troje.

Obraz 4

HELLINGER: po chwili do Marion Teraz powiedz matce: „Biorę ciebie i biorę jego".
MARION: Biorę ciebie i biorę jego.
HELLINGER: do grupy Teraz wyjaśnię wam tajemnicę bulimii. Tu widać to świetnie. Bulimiczka może brać
tylko od matki. Nie wolno jej brać od ojca. Dlatego je i znów wypluwa. Gdy powie matce: „Biorę ciebie i biorę
jego" może zatrzymać to, co zje.
HELLINGER: do Marion Powiedz jej raz jeszcze: „Biorę ciebie i biorę jego".

7
MARION: Biorę ciebie i biorę jego.
HELLINGER: „Zachowam ciebie i zachowam jego".
gdy ona zwleka No powiedz. Tylko na próbę.
MARION: Zachowam ciebie i zachowam jego.
HELLINGER: „Smakuje mi u ciebie i smakuje mi u niego".
MARION: śmieje się Smakuje mi u ciebie i smakuje mi u niego.
HELLINGER: To tyle. To uleczenie bulimii. Zawsze jest tak samo.
Wszyscy sięśmieją.
HELLINGER: do Marion, gdy znów siedzi obok niego Gdy znów będziesz miała napad jedzenia, musisz
wszystko, co chciałabyś zjeść, rozłożyć na stole. Potem możesz zrobić ze swoim mężem taką grę. On weźmie
łyżeczkę do herbaty, a ty powiesz, co chciałabyś zjeść najpierw. On nałoży to na łyżeczkę i będzie cię karmił. Przy
tym powiesz za każdym razem: „Tato, u ciebie smakuje mi naprawdę". Możesz zjeść tyle, ile chcesz. To będzie
piękne ćwiczenie pogłębiające wasz związek.

Marion i jej mąż patrzą na siebie i śmieją się.

HELLINGER: Okej, to by było tyle.

UCZESTNIK Pan ją zapytał, czy miała anoreksję. Jakie rozwiązanie byłoby przy anoreksji?
HELLINGER: Bulimia często następuje po anoreksji. Istnieje sama bulimia, tak jak u Soni, i istnieje jako
kontynuacja anoreksji. Wtedy bulimia ma inne znaczenie. Jedzenie znaczy: „Żyję", a wypluwanie: „Znikam".
Wtedy rozwiązanie polega na tym, że pacjentka chora na ten rodzaj bulimii mówi przy jedzeniu: „Zostaję".

148 Jak żyć i wzrastać w miłości


Chciałbym coś powiedzieć na temat miłości, miłości pomiędzy mężczyzną a kobietą. Bardzo często, kiedy
mężczyzna i kobieta się spotkają i spojrzą sobie w oczy, zakochują się. Mówi się, że to wspaniałe uczucie. To jest
miłość od pierwszego wejrzenia. Co się dzieje w duszy kiedy się zakochujemy? Czy widzimy tę drugą osobę? Nie.
Widzimy pewien obraz i jesteśmy pełni nadziei, że będzie nam wspaniale. Co się dzieje w głębi duszy kiedy się
zakochujemy? Oczekujemy, że nareszcie spełnią się nasze pragnienia z dzieciństwa. Dlatego też, ukrytym
obrazem w duszy kiedy jesteśmy zakochani, jest obraz matki. Zakochujemy się w matce, zarówno mężczyzna jak
i kobieta. Oczywiście, po upływie pewnego czasu, oboje partnerzy muszą rozpoznać, że ich partner nie jest ich
matką, że on lub ona są zupełni inni, i że nie mogą spełnić oczekiwań, które mieliśmy w stosunku do matki.
Oczywiście, kiedy mężczyzna i kobieta się zakochują, oddziałują również zupełnie inne siły, tajemnicze siły, które
nad nami wtedy panują. Używają nas w jakimś celu. Z tego również musimy zdać sobie sprawę.
Kiedy ludzie się zakochują stawiają również w pewnym sensie swojego partnera obok Boga. Oczekują od
partnera, że on czy ona poprowadzi ich od razu do nieba. Oczywiście takie oczekiwania zawiodą. Pewnego ranka
obudzą się, spojrzą na siebie i dojrzą, że każde z nich jest po prostu zwykłym człowiekiem. Wtedy muszą się
dostosować do nowej sytuacji. Muszą zaniechać niektórych ze swoich oczekiwań. Jednocześnie dojrzeć co ta
druga osoba może rzeczywiście dać. Wtedy mogą wypowiedzieć trzy magiczne słowa. Jest to początek miłości od
drugiego wejrzenia. Drugie wejrzenie jest klarowne.

8
Co to za trzy magiczne słowa? Partnerzy wzajemnie się na siebie patrzą i wypowiadają najtrudniejsze do
wypowiedzenia słowa. Patrzą i mówią, „Tak, mówię tak do Ciebie, dokładnie takim jakim jesteś."
Następnie mamy drugie magiczne słowo. Drugie magiczne słowo to „Dziękuję Ci." Wtedy otwiera się serce.
Trzecie magiczne słowo jest dla niektórych bardzo trudne. W pewnym sensie jest ono bardzo proste. Trzecie
słowo to „Proszę". Kiedy mówimy „Proszę", jesteśmy pokorni. Kiedy jesteśmy pokorni, partner chętnie spełnia
nasze oczekiwania. Ale jest to wtedy zupełnie zwykłą rzeczą.
Zwykłe rzeczy mają jedną szczególną cechą. Trwają.
Istnieje również miłość od trzeciego wejrzenia. Oboje partnerzy pochodzą z różnych rodzin. Tak jak mężczyzna i
kobieta są od siebie zupełnie różni, tak ich rodziny są zupełnie różne. To co w jednej rodzinie uważane jest za
dobre, w innej rodzinie jest niedoceniane. Tak jak mężczyzna i kobieta, chociaż zupełnie różni, są równie dobrzy,
tak też ich rodziny, chociaż się od siebie różnią, są równie dobre. Obydwie rodziny zdołały przekazać życie w
dobry sposób. Uznanie rodziny partnera jest dla wielu bardzo trudne.

149 Dopodąd idę


W tym roku skończy pan 80 lat. Gdy Hitler doszedł do w ładzy, miał pan siedem lat. Przypomina pan to sobie?
Oczywiście. Ojciec wrócił wieczorem z pracy i powiedział do matki: »Hitler jest kanclerzem«. Był bardzo
przybity. Przeczuwał, co to znaczy. Wkrótce mieliśmy się przekonać na własnej skórze. Mieszkaliśmy w Kolonii i
chcieliśmy się w niedzielę wybrać na wycieczkę do Bergische Land. Poszliśmy na poranną mszę i wyszedłszy z
kościoła, czekaliśmy na tramwaj. Do ojca podszedł człowiek z SA i zrobił jakąś uwagę. Mój ojciec odpowiedział.
Na co ten z SA zaczął na niego krzyczeć i chciał go aresztować. W tym momencie nadjechał tramwaj, moi
rodzice i my troje dzieci szybko wsiedliśmy. Konduktor zamknął natychmiast drzwi i tramwaj odjechał. Ale ten
człowiek z SA wskoczył na rower i jechał krzycząc za tramwajem. Motorniczy przejechał następny przystanek,
gubiąc tego człowieka z SA. Pasażerowie bili mu brawo. To było w Kolonii wtedy jeszcze możliwe. Później już
nie.
Już w wieku dziesięciu lat wyszedł pan z domu i był w internacie. Dlaczego?
Znajoma matki usłyszała o tym internacie. Wiedziała, że chcę zostać księdzem. To było dla mnie jasne już w
wieku pięciu lat. Dlatego powiedziała matce: „To przecież świetna okazja". Internat był prowadzony przez ojców
misjonarzy z Marianhill. Mieścił się w Lohr nad Menem. Mieszkaliśmy w internacie i chodziliśmy do miejskiego
gimnazjum.
To, że moi rodzice umożliwili mi pobyt w internacie, było wielkim darem. To była znacząca cezura w moim
życiu. Miałam dziesięć lat i nagle znalazłem się w innym świecie. Ale dzięki temu miałem dużo więcej
możliwości i większe swobody. To nie byłoby możliwe w domu.
Czy oboje rodzice byli całkowicie za tym?
Moja matka była całkowicie za tym, mój ojciec był raczej powściągliwy, mówiąc delikatnie. Ale on także się
zgodził i pokrył koszty.
Trafił pan w roku 1936 do tego katolickiego internatu. Jak odnosili sięojcowie do narodowego socjalizmu? Czy w ogóle
zauważył pan co z ich postawy?
Opowiem mały epizod. Po anszlusie Austrii były w Niemczech powszechne wybory. Najwidoczniej kilku ojców z
internatu oraz kilka sióstr, który prowadziły kuchnię, głosowali na nie. Ale to nie były tajne wybory i
przechwycono kartki do głosowania. Wieczorem po wyborach SA zorganizowało marsz z pochodniami.

9
Bezpośrednio po nim grupa członków SA stanęła przed internatem i namazała wielkimi literami na ścianie
domu: „Tutaj mieszkają zdrajcy" oraz „Głosowaliśmy na nie". Potem wybili prawie 200 szyb w oknach. Także do
naszej sypialni, w której już leżeliśmy w łóżkach, leciały kamienie. Nazajutrz aresztowano dwóch ojców, a ma
wysłani zostaliśmy na ferie.
W wieku dziesięciu lat wyszedł pan niejako z domu. Czy miał pan w internacie wzorce, którymi się pan kierował?
Ojcowi kierujący internatem byli po prostu dobrzy. Wszystko nam umożliwiali, sport, wędrówki, lekcje muzyki,
przedstawienia teatralne. Uczyłem się gry na skrzypcach, grałem w orkiestrze i śpiewałem w chórze. Mieliśmy też
wielką bibliotekę.
Nie tęsknił pan za domem? Był pan dosyćdaleko od domu.
Nie. Jeździłem przecież na ferie do domu. Czas w internacie był dla mnie bardzo piękny. Czu łem się pod
każdym względem wspierany. Ojcowie nas lubili i wspierali. Stale byliśmy czymś zajęci. Nie było tam nudy.
Jeśli pomyślę,jakie wielkie znaczenie przypisuje pan w pracy terapeutycznej rodzinie i jak mało nacieszył siępan
rodzinnością- czy nie było kropli goryczy?
W internacie czułem się jak w domu. Ale w roku 1941 internat został zamknięty. Wtedy pojechałem znów do
domu i byłem dwa lata w Kassel u rodziców. Wtedy tam się przeprowadzili z Kolonii. Miałem wtedy 15 lat.
A więc w okresie dojrzewania. Przypominam sobie, gdy po dłuższym pobycie poza domem wróciłam, dostałam ostatni
policzek od ojca, ponieważ nie dawałam sobie nic powiedzieć. Jak to było z panem?
Ach, wie pani, była przecież wojna. Na takie rzeczy właściwie nie mieliśmy czasu. Mój ojciec wspierał wszystko,
gdy czegoś chciałem, koncerty lub teatr. Pod tym względem nie było żadnych ograniczeń. Pracował po dziesięć
dwanaście godzin dziennie jako inżynier w zakładzie zbrojeniowym i wracał późno wieczorem do domu.
A mieliśmy interesujących sąsiadów. Obok mieszkała rodzina Würmeling. Ich ojciec został później za Adenauera
ministrem do spraw rodziny.
Przypominam sobie bardzo dobrze. Było nas sześciorow domu i zniżka na kolej dla wielodzietnych rodziny została
nazwana od jego nazwiska „würmelingiem".
Jego najstarszy syn był moim przyjacielem. W tym domu bywało wielu jezuitów. To, jak tam rozmawiano i
dyskutowano, zrobiło na mnie jako 15-16 letnim chłopcu niesłychane wrażenie. Przyjemnie było się im
przysłuchiwać. Byli otwarci na świat i ludzi. Zupełne przeciwieństwo narodowych socjalistów.
Ci, z którymi się tam zetknąłem, byli bardzo wykształceni, bardzo duchowo nastawieni i zdyscyplinowani. Mieli
aurę, która mi po prostu dobrze robiła.
Fragment z drugiego tomu rozwów z Gabriele Ten Hoevel, który ukazał się w 10 rocznicę pierwszego tomu:
"Uznać to, co jest".

151 Widzenie
Istnieje wewnętrzna walka między obrazami, które sobie tworzymy, lub uczuciami, nadziejami, lękami, które
mamy a widzeniem. Kto widzi, nie boi się. To po pierwsze. Kto tkwi w silnym uczuciu i wtedy popatrzy, ten
zobaczy, że to uczucie zmienia się w kierunku czegoś prostego, czego zwykłego.

Tak pracuje terapeuta: Prowadzi klienta do tego, żeby widział, i to niezależnie od swoich obrazów, swoich lęków,
swoich nadziei itd. Terapeuta jest tym, który widzi, na którym nie robią wrażenia lęki klienta lub uczucia klienta
lub nadzieje klienta. Widzi tylko, co jest w danym momencie, i bierze to poważnie.

10
Gdy koś popada w gwałtowne uczucia, wtedy zamyka często oczy. Te uczucia wiążą się z obrazami, dlatego
zamyka on oczy. Gdy otworzy oczy, wtedy nie może zachować tych obrazów. Wtedy zmienia się uczucie, i osiąga
się grunt, na którym wtedy można iść dalej.

152 Nadgorliwość
HELLINGER: do Martiny O co chodzi?
MARTINA: Trzy lata temu byłam tutaj, w tej klinice, jako pacjentka chora na raka, i wykorzystywałam każą
okazję, żeby słuchać wykładów pana Kurza. Dzięki tym wykładom doszłam do wniosku, że moja choroba
nowotworowa wiąże się z duszą, z moim życiem.
HELLINGER: Jaką sprawę masz do mnie?
MARTINA: Moją sprawę widziałabym tak, przy całej mojej niewiedzy, że wiąże się ona z rodzicami, z moją
matką, którą odrzuciłam. Płacze. Myślę, że...
HELLINGER: Nie, nie, daj spokój! Spójrz mi w oczy. Czy widzisz moje oczy? Jakiego koloru mam oczy?
MARTINA: śmieje się Szare.
HELLINGER: Szare?
MARTINA: śmieje się głośno Tak.
HELLINGER: do grupy Pokazałem wam mały trick, jak się wyprowadza kogoś z uczucia tego typu. Gdy ktoś się
wycofuje, zamyka oczy i wchodzi w uczucie, tak jak ona przed chwilą, wtedy to uczucie nie jest nic warte. Nie ma
w nim siły. Liczą się uczucia, w których jest siła.
do Martiny Zastanawiam się, czy ty w ogóle czegoś potrzebujesz. Jesteś przecież zdrowa.
MARTINA: Teraz tak, ale nie wiem, czy nie ma jeszcze czegoś, co mogłoby mnie jeszcze złapać.
HELLINGER: Najbardziej szkodzi ci nadgorliwość. Śmiech publiczności.
do grupy Tak, nadgorliwość jej szkodzi.
do Maritiny To jest egocentryczne: Ja chcę. Dusza jest inna.
po krótkiej chwili na zastanowienie Dam ci radę. To cała terapia. Powiedz: „Kochana mamo".
Martina kręci głową.
HELLINGER: No właśnie. Będziesz potrzebowała roku, zanim będziesz w stanie. Jednak to jest najlepsze
ćwiczenie. Okej?
MARTINA: Tak.
HELLINGER: do grupy Chciałbym jeszcze powiedzieć coś o raku. Rak u kobiet wiąże się bardzo często z tym,
że wzbraniają się przed wzięciem i uszanowaniem swojej matki. Zarzut w rodzaju, ona mnie odrzuciła lub
jakkolwiek on brzmi, jest środkiem służącym do uzasadnienia tej odmowy. To nie ma nic wspólnego z
rzeczywistą matką. Nie robi to na mnie wrażenia. Mnie to nie interesuje.
Martina kiwa głową.

153 Współczucie
Pewien mężczyzna był u mnie dwa razy na warsztacie, a potem na zajęcia przyszła też jego żona. Nieco później
napisała do mnie list. że mąż udusił swoją osiemdziesięcioletnią matkę i zgłosił się na policję. Był przedsiębiorcą.
Prosiła mnie, żebym mu pomógł. Odpowiedziałem, że jestem gotowy pod warunkiem uszanowania ofiary. A

11
więc, że mu pomogę wziąć jego własną winę.
Zostałem wezwany na policję. Miałem złożyć oświadczenie, że mężczyzna nie był poczytalny. Odmówiłem.
Podczas procesu jego adoptowany syn zginął w wypadku. Mężczyzna został uniewinniony z litości, uznano, że
nie był poczytalny.
Żonie powiedziałem, że musi się koniecznie z nim rozwieść, że nie może z nim pozostać, że nie może żyć z
mordercą.
Pewnego dnia ten mężczyzna stanął pod moimi drzwiami i chciał mi robić zarzuty. Że powinienem był widzieć,
że jest tak agresywny. Powiedziałem mu: „Twoje miejsce jest w więzieniu, to jest godne miejsce dla ciebie. Jeśli
się tam nie znajdziesz, będziesz się musiał zachowywać tak, jak gdybyś był w więzieniu". Rozgniewał się na mnie
i odszedł.
Po pewnym czasie usłyszałem, że założył fundację, bo miał dużo pieniędzy. Był przedsiębiorcą i był całkowicie
poczytalny. Fundację nazwał imieniem zmarłego adoptowanego syna, nie zaś swojej matki. Matka została
całkowicie wykluczona.
Teraz, kilka tygodni temu, dowiedziałem się, że jego żona się zabiła w bardzo dziwnych okolicznościach. To się
bierze ze współczucia.

154 Willigis Jäger


© by Willigis Jäger 2006
Zmartwychwstanie dzisiaj
Jesteśmy w czasie Wielkiej Nocy. Tematem jest umieranie i zmartwychwstanie. „Śmierci, gdzie jest twe
zwycięstwo? Śmierci, gdzie twój oścień?", pyta Paweł w Liście do Koryntian (1 Kor 15,51 nn). Nie wiemy
dokładnie, jak Paweł rozumiał te słowa, ale mamy prawo interpretować święte pisma dla potrzeb naszych czasów
i wedle naszego widzenia świata i życia. Jezus i Paweł mieli zapewne zupełnie inne widzenie i rozumienie. Żyli
prawdopodobnie oczekując końca świata. Z takim wyobrażeniem zupełnie inaczej wykłada się święte pisma,
mówi się i pisze inaczej, niż my dzisiaj z naszym holistycznym rozumieniem kosmosu.
Na początek przytoczę pewną historię. M łody człowiek, który żył z dala od swojej umiłowanej, pisał do niej co
tydzień list i miał nadzieje na rychły powrót, żeby ją poślubić. Pewnego dnia otrzymał od swej przyjaciółki list.
W którym ona mu donosiła, że poślubiła listonosza. - My również jesteśmy niejako zaślubieni z listonoszem, z
naszą mentalną świadomością. Świadomość mentalna jest tylko listonoszem posłań naszego prawdziwego
umiłowanego. Nazywamy to świadomością boską, inne religie mówią o sunjacie, prawdziwej naturze lub o
absolucie.
Poślubić mentalną świadomość oznacza, poślubić ego. Być poślubionym z ego oznacza, lęk przed śmiercią. Tylko
wtedy, gdy człowiek doświadcza siebie z bezczasową i bezprzestrzenną prapodstawą wszelkiego bytu, jest wolny
od ciężaru czasu, trosk i lęku przed śmiercią. Kajdany wyobcowania i braku sensu opadają. Tylko doświadczenie
tej jedni wyzwala naprawdę.
Willigis Jäger (*1925)
jeden z najznamienitszych nauczycieli duchowych naszych czasów, benedyktyn i mistrz zen (Ko-un roshi). Od
lat prowadzi wielu ludzi w Niemczech i w Europie drogą duchową zen (szkoła Sanbo-Kyodan) i kontemplacji.
Troszczy się szczególnie o spragnionych pogłębienia wiary, niewierzących i poszukujących. Posługuje się
współczesnym obrazem świata i językiem nauk przyrodniczych. G łosi jedność doświadczenia wszystkich religii.

12
W roku 2003 w pobenedyktyńskim klasztorze założył Międzynarodowe Centrum Duchowych Dróg -
Benediktushof.
Po polsku ukazały się: "Fala jest morzem" oraz "Tu i teraz. Myśli na każdy dzień". W przygotowaniu są dwie
kolejne książki.
Bert Hellinger i Willigis Jäger studiowali razem filozofię i teologię w latach czterdziestych XX wieku. Pozostają
w przyjaźni do dzisiaj.
www.willigis-jaeger.de

156 Nigdy nie chciałem być nauczycielem


Rodzaj duchowej i intelektualnej dyscypliny, który nie miał nic wspólnego z dyscypliną?
Jezuici nie są w tym sensie posłuszni. Tam każdy jest przecież samodzielny. Pokazują pewien rodzaj duchowej
wolności i możliwości rozwoju, których poza tym się nie spotyka.
Miałem wielki respekt wobec jezuitów. Myślałem nawet o tym, żeby samemu zostać jezuitą. Ale jedno mnie
powstrzymywało: Wielu jezuitów musi zostać nauczycielami. Nigdy nie chciałem zostać nauczycielem. Uczyć w
jakieś szkole przez 20 lat uczniów - do tego nie trzeba być księdzem ani wstępować do zakonu, myślałem.
Dlatego wolałem iść do misjonarzy z Marianhill. Później mimo wszystko zostałem nauczycielem w Republice
Południowej Afryki. Tak to jest: To, czego staramy się uniknąć, i tak kiedyś nas doścignie.
A więc raczej misjonarz niż nauczyciel, nie szkoła, ale szeroki świat?
Tak, coś takiego. Nie miałem oczywiście pojęcia, co to znaczy być misjonarzem w dalekim kraju. Miałem jakiś
idealny obraz, związany z pragnieniem przygody. Przebywałem w tym polu już dzięki internatowi. Już z tego
powodu przynależałem do tego.
A więc po internacie chodziłem do gimnazjum w Kassel i przyłączyłem się do małej grupy katolickiego ruchu
młodzieżowego. Była zabroniona i na pewno byliśmy obserwowani przez gestapo.
Na koniec siódmej klasy gimnazjum zostaliśmy wszyscy wcieleni, najpierw do służby pracy (Arbeitsdienst) a
potem do wermachtu. Na samym początku mojej służby pracy wieczorem wszedł jeden z kierowników służby
pracy, podszedł specjalnie do mnie i wciągnął mnie w rozmowę. Był z gestapo. Ale wtedy jeszcze tego nie
wiedziałem. Rozmawiał ze mną o Nietzschem i Heglu. Ja, jako siedemnastolatek, oczywiście wiedziałem
niewiele, ale coś tam jednak wiedziałem. On powiedział: „Hegel przewidział dzisiejsze państwo". Ja
odpowiedziałem: „Hegel nienawidził państwa". Na co on naprawdę wybuchnął: „Pan nienawidzi państwa".
Nagle stało się dla mnie jasne: To było przesłuchanie.
Po roku - w tym czasie byłem w wermachcie i stacjonowałem w Francji - nasza klasa otrzymała świadectwa
maturalne. Ostatnią klasę nam podarowano, ponieważ byliśmy wszyscy i tak w wermachcie. Ale wymagane było
świadectwo moralności ze służby pracy. W moim świadectwie moralności stało, że jestem „potencjalnym
szkodnikiem narodu". To oznaczało wtedy praktycznie: zezwolenie na odstrzał. Dlatego odmówiono mi
świadectwa maturalnego.
Gdy moja matka o tym usłyszała, poszła do rektora szkoły i zażądała wyjaśnienia od niego: Mój syn jest teraz w
wermachcie. Naraża swoje życie a wy odmawiacie mu świadectwa maturalnego? Rektor się zawstydził i wydał jej
świadectwo maturalne. Moja matka walczyła o mnie jak lwica.
Już wtedy potrafiłem odgraniczyć się od narodowego socjalizmu. Byłem przecież w chrześcijańskim internacie, a
również moja rodzina poruszała się w polu, w którym mogła się odgraniczyć. Moja matka w ogóle nie dawała się
uwieść. Dopiero później uświadomiłem sobie, jak niezwykłe to dokonanie, że potrafiła się od tego trzymać z

13
daleka. Mogła to zrobić też dzięki swojej wierze. Również mój ojciec aż do końca oparł się presji wstąpienia do
partii. Dzięki moim rodzicom byłem pod tym względem zahartowany. Cenię to sobie bardzo wysoko. To nie
była moja zasługa, lecz otrzymałem tę siłę od mojej matki i ojca. Ten sposób zachowania, odgraniczenie się od
powszechnego zachwytu i presji, która z tego się bierze, pod wieloma względami trwał też później. Na przykład
także w Republice Południowej Afryki. Widać to też w moim dzisiejszym życiu. Zachowuję dystans i zwracam
uwagę na moją własną niezależność. Dzięki temu poruszam się w bardziej rozległym polu.
Twierdzi pan, że jest pole, od którego nie można uciec. Teraz mówi pan o sobie, że istnieje osobista wolność- pod
warunkiem zdolności odgraniczenia się, i oparcia się pokusie.
Ja to tylko opisuje. Czy mogę to przypisać jakiejś wolności, to inna kwestia. Przeżywam to jako dar, że często w
moim życiu wiedziałem: Teraz coś się skończyło. To jest wgląd. Wtedy miałem siły do działania. Ale nie
wynikało to z decyzji, nie dlatego że to sobie wymyśliłem i dążyłem do jakiegoś celu. Podążam za wewnętrznym
ruchem. W tych istotnych decyzjach nie ma wolności wyboru. Nie mogłem inaczej. W przeciwnym razie
zrezygnowałbym z siebie samego.
A więc jednak są rozstaje dróg. Roz- strzygnięcia - tak, jak siępan rozstał ze swoim zakonem i został terapeutą?
Oczywiście. Podążamy za przeznaczeniem - nawet jeśli wymaga to odwagi.
Mówi pan z jednej strony, że wszyscy jesteśmy wzięci na służbę. A teraz mówi pan: mogęsię zdecydowaćna powołanie
lub zatrzymać się. To brzmi jak sprzeczność.
To jest sprzeczność. Dobrze. Mnie chodzi o coś istotnego w duszy, o punkt, w którym przeżywamy siebie jako
istotnych, o nasz istotny rdzeń. Tam jest nam dane: Gdzie prowadzi dla nas droga a gdzie nie. Gdy podążamy za
tym ruchem, nie może zboczyć. W tym ruchu zyskuję siłę i pozostaję związany z tym najgłębszym rdzeniem.
To są filozoficzne rozważania, które niczego nie dowodzą.
Nic nie szkodzi. Mają określone działanie w duszy - tylko o to mi chodzi. Przypuszczam, że ten rdzeń jest
nieśmiertelny. Mój istotny rdzeń nie kończy się wraz ze śmiercią. Niektóre doświadczenia z ustawień rodzinnych
nasuwają to przypuszczenie. Na przykład to, jak zmarli oddziałują na teraźniejszość, ponieważ czegoś nie
dopełnili, ponieważ nie odnaleźli jeszcze drogi do swojej istoty.
Jak pan czuje „przeznaczenie"?
Gdy jestem w harmonii, wtedy nic nie może się już nie udać. W tym punkcie porywa nas twórcza siła, która nas
niesie. Nie jestem wolny, a mimo to nie chcę niczego innego, ponieważ odpowiada to mojej najgłębszej naturze.
To jest droga, na której udają się decydujące wglądy.
Czy to nie jest raczej wymiar mistyczny? Jung powiada „stań się, kim jesteś".
To jest ten sam kierunek. We wszystkich czasach mówiono o tej wewnętrznej prawdzie. Małe dzieci, na
przykład, są z nią związane od początku. Odchodzą od niej dopiero później.
A więc można być związanym ze swoją istotną naturą, chociaż jest się uwikłanym systemowo?
Uwikłania zostają dzięki wglądowi do pewnego stopnia rozwiązane. Ale nie uwalniamy się od systemu, gdy
uwolnimy się od uwikłań.
Lecz?
Bierze się osobę, z którą było się uwikłanym, po pewnym czasie do własnego serca. Wtedy jestem z nią związany
zamiast być oddzielonym, ale nie jestem już uwikłany. Dzięki tej więzi rosnę.
Gdy mówi pan o swojej młodości, to mówi pan raczej o swojej matce, mniej o swoim ojcu?
W ostatnim czasie widzę coraz wyraźniej, że wszystko, co decydujące dla nas, zaczyna się u matki. Wtedy
oczywiście jeszcze nie rozumiałem, co rzeczywiście dla mnie znaczy dla mnie matka. To udało mi się wiele lat

14
później w terapii. Wtedy olśniło mnie, że moja matka była zawsze obecna. Wtedy dopiero sobie uświadomiłem,
co to znaczy. Gotowała, prała i szyła, robiła wszystko - bez skargi, w zupełnie oczywisty sposób. I walczyła dla
mnie.
Mój ojciec był bardzo surowy. To było dla mnie jako dziecka niekiedy obciążające. Dopiero później
zrozumiałem, jak ważny on był dla mnie właśnie przez swoją surowość. Miałem kiedyś piękne przeżycie.
Opowiedziałem słynnemu terapeucie, Stanley'owi Telemanowi w Berkeley, że miałem w tym względzie trudną
młodość. On spojrzał na mnie i tylko zaśmiał się. Powiedział mi: „Ale przecież jesteś silny". Nagle zauważyłem,
jaka siła przyszła od mojego ojca i jak ważny był dla mnie dzięki swojej surowości. Jestem z nim głęboko
związany.
A tak zawsze nie było?
Nie, to był rozwój, jak u wszystkich dzieci.

157 Bert Hellinger z JAPONII


Bert Hellinger specjalnie dla hellinger.pl z JAPONII
Dobiega końca mój czas w kraju kwitnącej wiśni, uśmiechu i uprzejmości. Najpierw prowadziłem dwudniowy
warsztat o wymiarach miłości i o mężczyznach i kobietach, jak udaje się miłość. W pierwszym momencie znów
przeżywałem zdziwienie tą wielką hermetyczną kulturą, niedostępną, skrytą za uśmiechem i uprzejmością. Ale
gdy tylko zacząłem pracować wszystko się natychmiast zmieniło: ustawienia otwierają przestrzeń języka, gdzie
znika wszystko, co nieistotne, gdzie możliwe jest spotkanie i wspólne doświadczenie - wielki dar.
Przeprowadziłem również szkolenie: „Uczyć się razem z Bertem Hellingerem". Często czuję, że ustawienia są jak
koany. Największym koanem jest oczywiście nasze życie. W łaśnie ukazała się moja pierwsza książka w języku
japońskim „Uznać to, co jest". Została wydana bardzo ładnie i wszyscy chwalą tłumaczenie. Wczoraj udzieliłem
jeszcze kilku długich wywiadów dla różnych japońskich czasopism. Największe wrażenie zrobiło na mnie pewne
małżeństwo, z których pracowałem pierwszego dnia na warsztacie dla par. Nazajutrz po warsztacie, w przerwie
obiadowej, przyprowadzili swojego pięcioletniego syna, żeby go mi przedstawić. Ch łopiec cały czas był
agresywny i bił swoich rodziców. Widziałem, że chłopiec ten jest bardzo niepewny, prawdopodobnie był kiedyś
przez dłuższy czas oddzielony od swojej matki. Wziąłem go na kolana. Bronił się, ale trzymałem go mocno, tak
jak to się robi w holdingu, żeby nie mógł się poruszyć. Potem przekazałem go jego ojcu, żeby on go trzymał
mocno z miłością. Ch łopiec się bronił i najpierw uderzył ojca w twarz. Ale ten go nie puścił. Również matka
pomagała trzymać syna mocno z miłością. Potem chłopiec się uspokoił i zasnął błogo w ramionach swojej matki.
Piękny obraz.
W Krakowie też chcę pracować przede wszystkim razem z rodzicami i dziećmi - to bardzo pomaga i ułatwia.
Pozdrawiam serdecznie na WIELKANOC!
Wasz Bert Hellinger

159 Rezygnacja z roszczeń


W wielu związkach mąż wyobraża sobie, że ma żonę. A żona wyobraża sobie, że ma męża. Jednak ani mąż nie
ma żony, ani żona nie ma męża. Oboje spotkali się powodowani popędem, miłością, nadzieją. Ten popęd i ta
nadzieja mają ukryty cel. Kobieta i mężczyzna są przez nie wzięci na służbę.

15
Po pewnym czasie mąż zauważa, że nie ma żony, a żona zauważa, że nie ma męża. Teraz oboje coś puszczają;
powstaje między nimi przestrzeń - i trochę wolności zarazem. Gdy kończy się roszczenie: „Ja mam ciebie i muszę
ciebie mieć", wtedy każde z nich ma szansę, żeby zbliżyć się do drugiego w sposób, który poprzednio nie był
możliwy.

160 Miejsce
Rak piersi
HELLINGER: do Marii Czy jesteś gotowa?
MARIA: Tak.
HELLINGER: Co ci jest?
MARIA: Miałam złośliwego guza piersi.
HELLINGER: A jak jest teraz.
MARIA: Został usunięty, i mam nadzieję, że przezwyciężyłam chorobę i przezwyciężę.
HELLINGER: Możesz ją wziąć do siebie do łóżka.
MARIA: Do mnie do łóżka?
HELLINGER: Możesz chorobę położyć do siebie do łóżka. Jak to jest?
gdy Maria siędziwi i sięśmieje Wyobraź to sobie. Zamknij oczy.
Uspokaja się i skupia.
HELLINGER: gdy chcesię do niego odwrócićDaj sobie czas, ja dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz.
Ona znów zamyka oczy i siedzi skupiona. Po chwili Hellinger pochyla delikatnie jej głowę do przodu. Ona schyla głowę
jeszcze niżej, kręci głową i oddycha głęboko.
HELLINGER: po chwili No, co robi choroba, gdy wolno jej spać przy tobie?
MARIA: Dosyć się rozparła.
HELLINGER: Okej, w takim razie potrzebujemy jeszcze trochę więcej czasu. Kontynuuj.
Znów zamyka oczy i pochyla głowę głęboko do przodu.
HELLINGER: Ona może spać przy tobie w łóżku.
Po chwili Maria znów zaczyna oddychaćgłęboko.
HELLINGER: Daj jej całą przestrzeń, której wymaga.
po chwili Ile lat ma, gdy tak leży?
MARIA: niepewnie Trzydzieści pięć. (wiek Marii).
HELLINGER: Okej, kontynuuj.
Znów zamyka oczy i trwa długo w głębokim skupieniu. Raz po raz wzdycha głęboko i prostuje się.
HELLINGER: po dłuższym czasie Co jest teraz?
MARIA: Najpierw leżała jak kołdra na mnie a teraz zwinęła się w nogach łóżka, jak zwinięta kołdra.
HELLINGER: W łaśnie. Tak się dzieje, jeśli da się jej miejsce.
MARIA: Czy teraz będzie tam leżeć? Śmieje się.
HELLINGER: Będzie tam leżeć - chyba, że ją wypędzisz. Wtedy znów się rozwinie.
MARIA: Niesamowitym lękiem napawa mnie, gdy to tak widzę.
HELLINGER: Zapomniałaś, że byłaś na skraju śmierci.

16
MARIA: Tak, to prawda.
HELLINGER: Tego nie zapomnisz. Daj jej teraz przestrzeń. Wtedy twoje życie będzie miało większą głębię.
Jest bardzo poruszona i znów zamyka oczy.
MARIA: po chwili To dobrze robi.
HELLINGER: W łaśnie. Okej. To tyle.

161 Niechęć do nauki


Czternastoletni chłopiec nie chciał się uczyć w szkole. Nauczycielka martwiła się o niego. Skontaktowała się z
rodzicami, żeby omówić z nimi problem. Oni również nie znaleźli rozwiązania i postanowili zrobić ustawienie.
Przyszli z chłopcem na kurs, który prowadziłem dla rodziców i nauczycieli trudnych dzieci.
Ch łopca postawiłem obok nauczycielki, a naprzeciwko oboje rodziców.
Gdy spojrzałem na chłopca, zobaczyłem smutek. Powiedziałem mu: „Jesteś bardzo smutny".
Ch łopiec zaczął płakać. Również jego matka zaczęła płakać. Już z tej krótkiej interwencji było widać, że problem
chłopca wiąże się z jego matką. Ale nie w sensie osobistym - takie odniosłem wrażenie - ale z czymś, co się stało
w jej rodzinie.
Dlatego zapytałem matkę: „Co się stało w twojej rodzinie pochodzenia?"
Ona odpowiedziała: „Miałam siostrę bliźniaczkę, która zmarła przy porodzie".
Dlatego ustawiłem przedstawicielkę jej siostry bliźniaczki. Stała w pewnym oddaleniu i patrzyła na zewnątrz. Od
razu można było zauważyć, że ciągnęło matkę do zmarłej siostry bliźniaczki. Ustawiłem matkę za siostrą i
zapytałem, jak się tam czuje.
Ona odpowiedziała: „Tu czuję się dobrze".
A więc dzięki temu jednemu ruchowi wyszło na jaw, że matka chciała podążyć za siostrą bliźniaczką w śmierć.
Ustawiłem matkę znów obok jej męża, a zamiast niej postawiłem chłopca za siostrą matki. Gdy go zapytałem,
jak się tam czuje, odpowiedział: „Tu czuję się dobrze". Dzięki temu drugiemu ruchowi wyszło na jaw, że chłopiec
chciał zamiast matki pójść do jej siostry bliźniaczki, a więc że był gotowy podążyć za nią w śmierć zamiast matki.
Nic dziwnego, że był smutny i nie chciał się uczyć.

162 Dimitris Stavropoulos


Ustawienia greckich mitów, eposów i tragedii
W „Greckim Instytucie ustawień systemowych metodą Berta Hellingera" prowadzimy od dłuższego czasu
zajmujemy się stosunkiem systemowej metody ustawień do starogreckiej mitologii, do eposów oraz tragedii i
komedii antycznego teatru. Systemowa lektura homeryckich eposów, Iliady i Odysei, jak też ustawienia części
Odysei, na przykład „powrotu Odyseusza do Itaki", pokazały na nowo wielkość epickiego dokonanie Homera. W
obydwu eposach, które się ze sobą ściśle wiążą, chodzi o głęboki uniwersalny proces. Nazywam go „ruchami
miłości".
Homer opiewa w Iliadzie „ruchy sumienia" (osobistego i kolektywnego), traumę wojny oraz przemianę wszystkich
uczestników w sprawców i ofiary pod rządami ślepej, heroicznej miłości. Próbuje potem te ruchy przezwyciężyć
w Odysei przez „ruchy duszy" (wielka dusza) trzeźwej, ugruntowanej, pokornej miłości „woli powrotu" (po grecku
nostos).

17
W jego prezentacji walki dusz dążących do uwolnienia się od sideł i pułapek sumienia, pojawia się uniwersalny
proces, właśnie „ruchy miłości". One łączą duszę z najgłębszą miłością, „miłością w służbie życia". Albowiem
dusza patrzy stale na swego największego dawcę, dawcę własnego życia, i składa mu tę głęboką miłość jako wyraz
czci i podziękowania.
Dopiero ustawienia, która potrafią przekroczyć granice ciągłej walki, wydobywają na wierzch tę ukrytą miłość.
Ona nadaje decydujący kierunek, dzięki pełnemu uczczeniu sumienia, powierza się ruchom duszy, dążąc do
wyrównania i pojednania. To ona wymaga wielkiego wysiłku, albowiem ona prowadzi najpierw do czegoś
nieznanego i mrocznego, dopiero w ustawieniu dąży do tego, co pokazuje się tylko przez chwile i wreszcie poza
to do tajemniczej „niekrytości".
Chciałbym się tu zastanowić nad wskazówkami dla naszego życia oraz wskazówkami dla naszej praktyki. Dzięki
ustawieniom mitów, eposów i tragedii ze starogreckiego cyklu chciałbym poszerzyć i pogłębić systemową lekturę.
Ponieważ jest to zastosowanie systemowych ustawień do wielkich systemów, które pozwalają dojść do daleko
idących wglądów.
Te systemy są wielkie zarówno w wymiarze wertykalno-czasowym, jak też horyzontalno-przestrzennym. Ta
okoliczność wzmaga siłę pola do tego stopnia, że uczestnicy są z łatwością wprawiają się do „wglądu przez
rezygnację". Wiedzące wielkie pole z łatwością usuwa wszelkie „zakłócenia, na przykład „interwencje" i pociąga
wszystkich i wszystko do nakierowania na coś potężniejszego, na dopełnienie ruchów duszy przez „ruchy
miłości", które prowadzą do nieskończonego horyzontu „miłości w służbie życia".
Dimitris Savropoulos, psycholog społeczny, terapeuta systemowy, od 1999 koordynator „Greckiego Instytutu
Berta Hellingera. urodził się w 1942 roku, uciekł z Grecji w czasach dyktatury, studiował w Niemczech, od 1978
roku prowadzi praktykę w Atenach.

163 Myśli w drodze


Tytuł tej książki Myśli w drodze jest wieloznaczny. Z jednej strony mówi tylko, że myśli te przyszły do mnie w
drodze: często w pociągu lub w czasie długich przelotów, w obcych hotelach, gdy w nocy nie mogłem spać , na
warsztatach w czasie przerwy lub w wolne dni przed następnym spotkaniem.
Z drugiej strony tytuł ten podkreśla, że również te myśli są w drodze, jeszcze daleko od celu, niedokończone,
płynne i dlatego otwarte na to, co przyjdzie, co dopiero się zapowiedziało, choć jeszcze nie zostało ujęte w pełni.
Również ja jestem z tymi myślami jeszcze w drodze i jestem ciekawy, co one mi jeszcze chcą powiedzieć.
Ponieważ one się ode mnie odłączyły i idą obok mnie. Jednak lubię je. Będąc obok mnie nie dają mi spokoju, a
jednocześnie uwalniają.
Drodzy Czytelnicy, również Wy możecie wyruszyć w drogę z tymi myślami, we własną drogę, i przy tym
niejedno zostawić za sobą i być może niespodziewanie spotkać coś nowego.
Tego życzy Wam
Wasz
Bert Hellinger

Czasami dziwimy się, co dzieje się w naszej duszy, gdy mówimy: Kocham cię. Czujemy, że uruchamia się coś
wychodzącego daleko poza nas, coś, co nas wynosi i jednocześnie też napawa lękiem.

18
Albo słyszymy słowo skupienie i staramy się poczuć, co też ono znaczy, ile ma znaczeń i co się w nas dzieje, gdy
skupiamy się w ten czy w inny sposób.
Nad takimi tematami myślałem w ten książce i próbuję opisać, co one we mnie sprawiają. Te opisy są
niekompletne. Czasami wchodzą odważnie w obszary, które są mroczne. Jednak pobudzają nas, żeby się nad tym
zastanowić.
Inne opisy mogą być dla niektórych gorszące, na przykład to, co mówię w rozdziale Zabijanie jest postacią naszego
wędrującegosmutku. Chciałem jednak przyjrzeć się także tym stronom naszego życia i dać im przestrzeń w moich
myślach, którą faktycznie zajmują.
Każdy opis jest niezależny, chociaż niektóre się wzajemnie uzupełniają, a inne nawet wydają się sobie przeczyć -
tak jak się dzieje z naszymi doświadczeniami życiowymi. Jednak ułożyłem je w pewien porządek, mniej logicznie,
bardziej na wyczucie, i podzieliłem na rozdziały. Jednak w czytaniu można zacząć i skończyć, gdzie się chce. Te
opisy potrzebują czasu, żeby je zrozumieć. Wymagają przerw pomiędzy.
Chodzi tu przede wszystkim o opisy. Ale takie, które coś wywołują w duszy: może wgląd, przeżycie aha lub coś
pocieszającego.
Stosuję przy tym metodę, w której otwieram się na pełnię tego, co się pokazuje i pozwalam działać bez prze-
sądu, bez zamiaru, a także bez lęku. Po chwili pełnia porządkuje się, a to co istotne dla życia, wyłania się.

Słuchanie ze środka
Uszy nasłuchują na zewnątrz. Dusza nasłuchuje do wewnątrz. Albo, dokładniej powiedziawszy, dusza nasłuchuje
w harmonii z czymś większym i odbiera słuchającego i mówiącego oraz to, co się mówi, jako włączonych w coś
wspólnego i z tym związanych. To jest słuchanie ze środka - zarówno z własnego środka, jak też ze środka
drugiego człowieka tudzież ze środka bytu.
To słuchanie nie zajmuje stanowiska, ponieważ stanowisko leże poza środkiem, gdzieś na powierzchni, i jest
najbardziej oddalone od centrum. Dlatego nie ma w gruncie rzeczy stałości. Jest tylko pomyślane i chciane, ale
nie doświadczone w głębi. Stanowisko dzieli zamiast łączyć. Dlatego ten, kto słucha ze środka, nie zajmuje
stanowiska. Gdy ktoś mu wypowiada swoje stanowisko, wtedy słyszy za tym coś innego, coś, co leży poza tym, co
powiedziane. Jeśli tak słuchając coś powie, umie zostawić stanowisko drugiego tam, gdzie jego miejsce. Potrafi
wrócić do środka i poprowadzić drugiego do środka, który ich ostatecznie wiąże.

Jasność
Jasność jest pojemna. Przenika szerszy kontekst, przyczyny, możliwości i skutki. I jest zawsze dobroczynna. Nie
potrzebuje niczego udowadniać, bo chociaż jest jasna, nie zajmuje stanowiska. Możemy powiedzieć tak: dlatego
że jest jasna, nie ma stanowiska, albowiem tylko to, co ciasne potrzebuje stanowiska, które je wyróżnia. Jasność,
ponieważ jest jasna, jest rozległa.

Jak osiągamy jasność? Najpierw przez wycofanie, żeby umożliwić przestrzeń między nami a sytuacją, co do której
chcemy zdobyć jasność. Tylko tak zdobywamy rozeznanie.
Po drugie, zdobywamy jasność nic nie wprowadzając do danej sytuacji ani nic jej nie narzucając z naszej
dotychczasowej wiedzy i naszych życzeń. Lecz pozwalając bez uprzedzenia działać na siebie całości z jej
wielowarstwowością, także w jej pozornych sprzecznościach, aż przed naszym wewnętrznym okiem wielość ułoży
się w dynamiczny porządek i pokaże się to, co istotne, następny krok, decydujący wgląd.

19
Jasność więc jest nie tyle zdobywana, co zostaje podarowana temu, kto - zwrócony a jednak zdystansowany -
umie czekać. Wyłania się z pozornie chaotycznej pełni, czasami jak błyskawica, i rozświetla na chwilę otoczenie,
w którym się poruszamy i w którym musimy się sprawdzić. Pozostaje dla nas tak długo, jak długo działamy
według niej, a ona zmienia nasze działanie. Dopiero w działaniu staje się w pełni jasna. Dlatego nie można jej
uczyć, ani tym bardziej udowodnić, poza działaniem,. Dla tych, którzy działają, przede wszystkim dla tych,
którzy działają wspólnie, jest ona jasna. Rozwija się i pogłębia przez działanie.

164 Wyrosłem właściwie bez młodości


Od 17 roku życia uchodził pan za potencjalnego szkodnika narodu i trafił do armii. Jak to pan przeżywał? Było to
przecież ogromne ograniczenie pańskiej wolności. Gdy pomyślę,jakie życie prowadzi dzisiejsza młodzież po zrobieniu
matury, z podróżami zagranicznymi, egzotycznymi praktykami lub rocznym woluntariatem w Afryce Południowej.
Nie było czasu do zastanawiania się nad „samorealizacją". Wyrosłem właściwie bez m łodości. Nie było wtedy
czegoś takiego. Ta faza u mnie nie miała miejsca. Gdy w wieku 20 lat wróciłem z wojny, połowa moich kolegów
nie żyła. Również mój brat poległ na wojnie. A miasta leżały w gruzach. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić, co to
znaczy. To daje zupełnie inne poczucie życiowe. Z niego jednak bierze się też szczególna siła.
Zostałem w tym czasie wzięty na służbę. Nie wiem przez jakie siły. Zostałem użyty do czegoś. W każdym
systemie istnieje pewna presja, która chce zamknąć coś nieskończonego. Na przykład system wywiera presję na
jakiegoś potomka, żeby rozwiązał coś dla swoich przodków. System pcha jednych w jednym, jak mówimy,
pozytywnym kierunku, a drugich w negatywnym kierunku, nie dając jednostce wyboru.
Co to jest „pozytywny", a co „negatywny"?
Pozytywne jest to, gdy ktoś może zrobić coś dobrego dla innych, co wspiera zwyczajne życie. Ktoś się żeni, ma
dzieci, wychowuje dzieci a one usamodzielniają się - to jest coś wielkiego. On jest w harmonii z dobrym,
pozytywnym ruchem.
Innych w swojej sytuacji staje się mordercą. I to w sposób nieunikniony, bez wolnego wyboru. Również on został
wzięty na służbę przez coś wyższego.
Pan mówi „pozytywny" i „negatywny". To brzmi jak wartościowanie - co w tym kontekściejest zrozumiałe, gdy mówi
pan o mordercy.
Mówię dlatego tak, bo często tak robimy. Dla mnie to jest jeden i ten sam proces. Obaj nie są wolni. Nie są
wolni w dobrym i w złym. W tym sensie nie ma tu preferencji. Jest po prostu tak, jak jest. To własny system,
który pcha człowieka do tego. Ponadto istnieją potężne ruchy, które ogarniają ludzi i porywają ze sobą albo - jak
narodowy socjalizm czy komunizm - całe narody.
Czy wtedy pan to tak przeżywał?
Na tej wojnie nie było się przecież sobą. Zostałem włączony w coś, od czego nie mogłem uciec. W ciągłym
zagrożeniu życia. Czasami dziwię się jeszcze dzisiaj, jak wyszedłem z tej całej sytuacji.

166 Bert Hellinger z Korei


W Korei Południowej ustawienia rodzinne w krótkim bardzo czasie zdobyły uznanie i popularność dzięki
działalności Yi-Ho Parka, który wiele lat był w Niemczech i tam poznał moją metodę. Teraz z wielkim
osobistym zaangażowaniem krzewi ją w Korei Południowej. Przet łumaczył na koreański cztery moje książki, w
tym też „Myśli o Bogu" a ostatnio, niejako na moje powitanie „Prawda w ruchu". Na mój warsztat tutaj zgłosiło

20
się 250 uczestników. Nowy sposób ustawień „duchowe ustawienia rodzinne" został natychmiast dobrze przyjęty.
Uderzające było to, jak bezpośrednio przedstawiciele wczuwali się i współpracowali. Szczególnie poruszające było
ustawienie pewnej kobiety, której ojciec w czasie wojny koreańskiej przyłączył się do komunistów i walczył w
Korei Po łudniowej jako partyzant na rzecz komunistów. Ona go nigdy nie widziała. Naprzeciwko ojca tej
kobiety ustawiłem przedstawicieli południowokoreańskich żołnierzy, a między nimi 4 przedstawicieli ofiar i ich
matki. Kobieta z płaczem i krzykiem rozrywającym serce zbliżyła się czołgając do swojego ojca. Płacz ogarnął
wszystkich na sali. Przedstawiciele, którzy - zwłaszcza jedna z matek - byli jeszcze pełni agresji, zmiękli. Na
koniec zapytałem: Kto tutaj rzeczywiście płakał? Korea Południowa. Było to pojednanie, które wielu głęboko
poruszyło.
serdeczności
Bert

167 Samobójstwo i próby samobójcze


Po pierwsze samobójstwo bywa nieuniknione i bywa jedyną możliwością. Musimy to uszanować. Wtrącanie się
bierze się z wyobrażenia, że życie jest najwyższą wartością i musimy kogoś powstrzymać od śmierci. Z reguły
człowiek zabija się z miłości. W rodzinie często nie szanuje się tego, że ktoś robi to z miłości.
W książce Porządki miłości opisuję sytuację, w której to wyraźnie widać. W moim warsztacie uczestniczył kiedyś
siedemdziesięcioletni pediatra. Wciąż był pogrążony w żałobie po dwunastoletnim synu, który się powiesił.
Wysłał go po zakupy. Wracając do domu, syn rozsypał całe zakupy na schodach. Ojciec spuścił mu lanie. W
nocy syn się powiesił.
Po roku ten pediatra znów był u mnie na warsztacie. Poszliśmy na spacer, zaczęliśmy rozmawiać samobójstwie
jego syna. Powiedziałem mu, że ma ono coś wspólnego z miłością. Nagle on przypomniał sobie, że kilka dni
przed samobójstwem jego żona powiedziała przy stole, że znów jest w ciąży. Na co ten chłopiec przejęty
wykrzyknął głośno: „Ale my przecież nie mamy miejsca!". Dlatego się zabił. Zrobił miejsce dla nowego dziecka.
Później mężczyzna ten opowiedział mi, że tej nocy leżał z żoną w łóżku i nagle poczuł niesamowitą ulgę. Tak to
czasami bywa...
Na koniec warsztatu powiedział: „Siedzę teraz nad spokojnym jeziorem". Był pogodzony ze swoim synem, w
pokoju i miłości .
UCZESTNIK Czy samobójstwo i próba samobójcza to jest to samo, czy też coś innego?
HELLINGER: Próba samobójcza idzie w tym samym kierunku. Ale bywa też tak, że jeśli kogoś wyratuje się z
próby popełnienia samobójstwa, to on potem czuje wielką ulgę. Czasami czuje się uwolniony, jak gdyby dowiódł
próbą samobójczą swojej miłości. Czasami czuje się uwolniony od tego losu. Czasami, nie zawsze.
Nie powiedziałem, żeby nie powstrzymywać próby samobójczej. Ale są sytuacje, gdy nie wolno temu
przeciwdziałać, na przykład, gdy ktoś chce odpokutować za przestępstwo. To jest inna forma samobójstwa. To
jest jak pokłonienie się przed ofiarą. Można to tak widzieć. Gdy ktoś kogoś zabił lub popełnił inne ciężkie
przestępstwo i potem się zabije, składa pokłon przed ofiarą i kładzie się obok niej. Mówi: „Teraz jestem przy
tobie". Można to tak widzieć. Piękny obraz, głęboki.

168 Poczucie winy

21
IRENA: Mam ogromne poczucie winy i bezradności wobec bliskich mi osób.
HELLINGER: Mam swoją definicję poczucia winy. Jak się czuje ktoś, kto czuje się winny wobec wszystkich.
Czuje się świetnie. Wywyższa się i czuje, że ma władzę. Jak się czują ci, wobec których czujesz się winna? Czują
się mali. Czy to nie cudowne? Cudowna procedura, żeby zdobyć władzę. A co robisz z tą władzą? Nic. To bardzo
uboga i słaba siła.
po chwili Wyobraź sobie, że wszyscy wobec których czujesz się winna, stoją teraz przed tobą. I powiedz bardzo
głośno: „Nienawidzę was"
Irena próbuje, ale jej się to nie udaje.
HELLINGER: Powiedz to głośno. Wstań, tak będzie lepiej!
IRENA: zduszonym głosem Nienawidzę was.
HELLINGER: G łośniej, coraz głośniej.
IRENA: Nienawidzę was.
Irena zaczyna płakać.
HELLINGER: No, nie. Teraz naprawdę krzyknij. krzyczy „Nienawidzę was".
IRENA: Nienawidzę was.
HELLINGER: Dużo lepiej. Dalej i patrz im w oczy.
IRENA: krzyczy Nienawidzę was.
HELLINGER: I rozkoszuj się tym.
IRENA: Nienawidzę was.
HELLINGER: Jest coraz lepiej. Naprawdę.
Płacze.
HELLINGER: Nie, nie. Bądź silna, kiedy to mówisz.
IRENA: Nienawidzę was.
Nienawidzę was.
HELLINGER: Bardzo dobrze. To jest to. Bądź silna. Czuj swoją moc.
IRENA: jasnym głosem Nienawidzę was.
Nienawidzę was.
Nienawidzę was.
HELLINGER: Dalej. Bardzo dobrze.
IRENA: Nienawidzę was.
HELLINGER: To jest to. To jest dobre. Powtórz to.
IRENA: Nienawidzę was.
Nienawidzę!
HELLINGER: Jak się teraz czujesz.
IRENA: Prawdziwa.
HELLINGER: do grupy A wy jak się czujecie? Lubicie ją bardziej czy mniej?
PUBLICZNOŚĆ: Bardziej.
HELLINGER: Oni lubią cię bardziej. Pokazałaś swoją prawdziwą twarz. Zostawię to tutaj. Dobrze ci poszło. I
teraz możesz działać. Wszystkiego dobrego.

22
do grupy Gdy ludzie czują się winni, udają, że są mali albo udają depresję. Bardzo boją się. Czego się boją? Boją
się morderczego impulsu. To najbardziej niebezpieczni ludzie. Ale gdy pokażą swoją agresję, czują się silni, a inni
czują się bezpieczni. Dziwne?
do Ireny Dużo lepiej wyglądasz. Naprawdę dużo lepiej teraz wyglądasz.
IRENA: Spadł ze mnie wielki ciężar.

169 Jestem Rosjanką


Na Kongresie Ustawień Systemowych w Würzburgu w roku 2001 pracowałem z pewną klientką, która
pochodziła z Kazachstaniu, ale mieszkała już od kilku lat w Niemczech. Zapytałem ją: „Co się stało w twojej
rodzinie pochodzenia?” Ona odpowiedziała, że jej przodkowie pochodzili z Niemiec i wyemigrowali do Rosji.
Dziadek zginął w obozie pracy, również inni dziadkowie doznali wielkich cierpień.
Ustawiłem najpierw dziadków a naprzeciwko przedstawicielkę Rosji. Potem ustawiłem trzech przedstawicieli
niemieckich żołnierzy w pewnym oddaleniu od Rosji. Przedstawicielka Rosji była bardzo poruszona i
przeniknięta bólem. Jeden z przedstawicieli niemieckich żołnierzy stał wyprostowany i nie poruszył się wcale.
Jednak powoli ogarnął go ból, i pokłonił się głęboko przed przedstawicielką Rosji. Reprezentantka Rosji wzięła
go w ramiona.
Następie ustawiłem klientkę i kazałem jej wypowiedzieć jedno jedyne zdanie: „Teraz jestem Rosjanką”. Ona
najpierw się broniła, ale potem wypowiedziała to zdanie: „Teraz jestem Rosjankę”. W tym momencie dziadkowie
natychmiast poczuli się lepiej.
Wielu Niemców, którzy dawno temu wyemigrowali do Rosji, wzbraniało się przed uznaniem Rosji jako nowej
ojczyzny, i nie chciało podziękować za to, co otrzymali.
Gdy kobieta wypowiedziała to zdanie, coś się w jej duszy zmieniło. Dzisiaj podeszła do mnie terapeutka tej
klientki i opowiedziała mi, jak to zdanie zmieniło życie tej klientki. Ona była skrzypaczką, od piątego roku życia
grała na skrzypcach i przygotowywała się do kariery solistki. Jednak od czasu gdy wyjechała do Niemiec, nie
mogła grać na skrzypcach. Kilka tygodni po ustawieniu znów zaczęła grać na skrzypcach. Szybko nadrobiła
zaległości i zdała egzamin dyplomowy z gry na skrzypcach. Rosyjska dusza powróciła do niej.

170 Jirina Prekop


Gdy skończyłam sześćdziesiąt lat, myślałam, że nie nauczę się już niczego istotnego dla mojej działalności w
poradnictwie. W obliczu mojego doświadczenia czułam się raczej jak stuletnia psycholożka. Sama załatwiałam
całą robotę, która normalnie wymaga zaangażowania dwóch albo trzech osób. Jeśliby pomnożyć przez dwa albo
trzy lata mojej działalności zawodowej, wtedy łatwo wychodzi mi sto lat pracy zawodowej. Proszę nie myśleć, że
jestem „workaholikiem", który całkowicie pochłonięty jest swoją pracą. Traktuję mój zawód jak etyczne
powołanie, i chcę pomagać ludziom być bardziej ludzkimi. To daje mi szczęście i poczucie wolności, że odkryłam
to zadanie i że je wypełniam. Trudność w całej sprawie polega na mojej skłonności widzenia prawie każdego
problemu psychologicznego jako wyzwania dla moich detektywistycznych dociekań. Nie umiem po prostu
zajmować się symptomami, na przykład stosować autogeniczny trening relaksacyjny na objawy niepokoju. Mnie
interesują przyczyny symptomów. Z pasją muszę dociekać powstania symptomu. Nie zaznam spokoju, dopóki
nie wykryję sprawcy. Tak wpadłam na trop powstawania lęków autystycznych, odkryłam topografię małego
tyrana i niektóre przyczyny rosnącej hiperaktywności u dzieci. W hodkingu odnalazłam instrument, który potrafi

23
leczyć zaburzone więzi między bliskimi ludźmi, i mogłam dzięki temu stać się tak zwaną sztandarową postacią
terapii holdingu.
Jednak niepokoiło mnie jeszcze kilka rzeczy. Dlaczego właśnie to dziecko jest niesterowne, chociaż ma tych
samych rodziców jak jego dobrze wychowane rodzeństwo? Dlaczego matka akurat przy tym dziecku była
niesłychanie niekonsekwentna? Dlaczego niektóre dzieci wydają się być odporne na terapię i odporne na
wychowanie? Jak to się dzieje, że czasami procesy holdingu jak statek osiadają na mieliźnie, a miłość nie może
zacząć płynąć, chociaż oboje, matka i dziecko, a także rodzice między sobą czują wielką tęsknotę do odnowienia
miłości, a terapeuta też bardzo się stara? Pogodziłam się z tym, że niektóre przyczyny widocznie muszą pozostać
w ukryciu. Nie mam narcystycznego pragnienia wszechmocy. Mojej detektywistycznej ambicji wystarczyło
wiedzieć, który ogrodnik był mordercą, nie musiałam znać głębokich powodów tego czynu. Myślałam również,
że istnieją tajemnice, których nie trzeba koniecznie przeniknąć i których nawet nie należy zgłębiać.
Jednak gdy już sobie umyśliłam, żeby teraz w dojrzałym wieku zebrać żniwo zdobytej przez całe życie wiedzy
zarówno w praktyce, jak i teorii, bez konieczności uczenia się czegoś istotnie nowego, musiałam się przekonać o
czymś zupełnie innym. Raz jeszcze potwierdziła się stara i wciąż nowa prawda, że nauka w życiu się nigdy nie
kończy. Pewien mądry człowiek zerwał zasłonę, za którą ukryte były tajemnicze przyczyny, i wydobył je na jaw.
Nieoczekiwanie wiedza tego człowieka wzbogaciła moją pracę o zupełnie nowy wymiar.
Jego nazwisko brzmi Bert Hellinger.
Holding (ang. hold - trzymać): terapeutyczna metoda budowania lub przywracania więzi emocjonalnej pomiędzy
matką a dzieckiem poprzez wymuszanie bliskiego kontaktu fizycznego. Jedną z najbardziej znanych
przedstawicielek tej metody jest Jirina Prekop. Bert Hellinger z Jiriną Prekop opublikował książkę pt. Hättest du
mich festgehalten. Grundlagen und Anwendungen der Festhalte-Therapie, Kösel 1989. Po polsku ukazały się m.in.:
Jirina, Prekop, Mały tyran, tłum. Natasza Szymańska, Wydawnictwo J. Santorski 22004; Jirina Prekop, Christel
Schweizer, Niespokojne dzieci. Poradnik dla zaniepokojonych rodziców, Media Rodzina 1997; Jirina Prekop, Dzieci
są gośćmi, którzy pytają o drogę, Jedność 2001; Jirina Prekop, Wczuwanie się, czyli inteligencja serca, Media Rodzina
2003.

171 Życie, och, życie


Przedmowa do wydania polskiego
W podręcznej bibliotece mam na polskiej półce niemieckie tłumaczenie Myśli nieuczesanych Stanisława Jerzego
Leca. To chyba pierwsza książka ze współczesnej literatury polskiej, którą przeczytałem. Do dziś chętnie po nią
sięgam. Najbardziej lubię myśl: „Jedno słowo wystarczy, reszta jest gadaniem". Dobrze pokazuje ona miejsce, w
którym obecnie jestem w mojej pracy i w moich poszukiwaniach.
Maksym, aforyzmów czy sentencji się nie wymyśla. Przychodzą same. Potrzeba jedynie uważności i dyscypliny w
zapisywaniu. Jeśli nie zostaną od razu utrwalone, natychmiast się je zapomina. Im bardziej zanurzone w
teraźniejszości, w konkretnej sytuacji, tym są lepsze, bardziej ulotne i... nieuczesane. Z każdą wiąże się uczucie
wdzięczności za otrzymany dar. Cud polega na tak głębokim zanurzeniu w języku, że to język zaczyna mówić.
Nagle pojawia się też element gry i zabawy, który pokazuje nieprzeczuwany dotąd wymiar rzeczywistości.
W ustawieniach trzeba niewielu słów. Wraz z rozwojem metody - coraz mniej. Często jedno słowo wystarczy.
Ale występuje ono wtedy w swej pierwotnej funkcji, jak w opisie stworzenia z Księgi Rodzaju: „Rzekł i stało się".

24
Językoznawstwo ma dla takiej funkcji języka specjalny termin: performatywność. Ja na swój użytek nazywam to
słowami mocy.
Polskie wydanie tej książeczki zostało poszerzone o medytacje. W 2004 roku byłem we Wrocławiu, mieście
mistycznym. Medytacje zaczęły same płynąć, jedna po drugiej. Dodam tylko, że tamto doświadczenie
zaowocowało nową książką, Podróże wewnętrzne, i ważnym przełomem w mojej pracy - krokiem w stronę
ustawień duchowych.
Słowo „medytacja" pochodzi od greckiego myo, co znaczy „zamknij oczy" (ale: otwórz serce). Wielu ludziom się
wydaje, że nie potrafią medytować, że medytacja nie jest dla nich albo że wymaga od nich czegoś szczególnego.
Tymczasem medytować potrafi każdy, bo to należy do naszej natury. To nic specjalnego, ale działa. Wszystko,
czego potrzeba - być w pełni obecnym w danej chwili.
Na koniec zapraszam na moją polską stronę internetową www.hellinger.pl, na której co tydzień można znaleźć
nowe medytacje, ustawienia i opowieści, a nowe sentencje codziennie.
Wasz Bert Hellinger
WielkaNoc 2006
Seul, Korea

Książka ukaże się niebawem nakładem Wydawnictwa Jacek Santorski & Co

172 Ucieczka
Jak to się panu udało?
Walczyłem w wermachcie na froncie zachodnim. Wielu moich kolegów poległo albo zostało ciężko rannych. Ja
sam często tylko o włos uniknąłem śmierci. Na przykład, gdy musieliśmy przejść przez pole minowe, ponieważ
nie było innego wyjścia. Potem, w okolicach Akwizgranu, dostałem się do amerykańskiej niewoli i zostałem
internowany w obozie w Charleroi w Belgii. Było 1 600 jeńców i pracowaliśmy codziennie po 10 godzin dziennie
w ogromnych magazynach zaopatrzenia armii amerykańskiej. Na polecenie Eisenhowera otrzymywaliśmy tylko
połowę kalorii, które potrzebował organizm przy tej ciężkiej pracy - za karę.
Wyładowaliśmy i załadowaliśmy milion ton zaopatrzenia w środki żywności dla armii amerykańskiej. Ponieważ
nie dostawaliśmy dosyć do jedzenia, kradliśmy to, co było niezbędne. Kto został złapany, dostawał 30 dni
aresztu. Na noc było się z 50 innymi mężczyznami w małym pomieszczeniu i nie można było ani usiąść, ani się
położyć. W ciągu dnia trzeba było pracować dwanaście godzin i dostawało się rano pięć sucharów, w obiad cztery
a wieczorem pięć. To wszystko.
Gdy zostałem złapany po raz pierwszy, z niezrozumiałych dla mnie względów po pięciu dniach wypuszczono
mnie. W tym areszcie nikt nie wytrzymał 30 dni. Większość załamywała się po dziesięciu lub najwyżej czternastu
dniach.
Pięciu kolegów kiedyś odważyło się podjąć ucieczkę. Próbowali uciekać przez płot. Zostali złapani, postawieni
pod ścianą i rozstrzelani.
Potem znów zostałem złapany przy kradzieży żywności. Tym razem trafiłem do baraku bez okien. Do jedzenia
dostawaliśmy tylko chleb i wodę. Była zima i nie mieliśmy koców.
Gdy się zostało złapanym w tym czasie, trzeba było kopać dół i było się bitym. Potem przychodziło się do baraku
i było strzyżonym na łyso. Ja też musiałem kopać moją dziurę a pewien amerykański żołnierz ciągle kręcił się

25
wokół mnie. Nie byłem bity. Trafiłem do baraku i po siedmiu dniach bez przesłuchania zostałem zwolniony. Nie
ostrzyżono mnie też na łyso. To było dziwne.
Jak pan to sobie tłumaczył?
Wtedy nie umiałem sobie tego wytłumaczyć. Mój przyjaciel, który został w obozie dłużej, po tym jak uciekłem,
wyjaśnił mi później, jak do tego doszło. „Amerykanin", mój strażnik, był niemieckim Żydem. Rozumiał
oczywiście niemiecki, ale tego nie okazywał. Wielu jeńców naśmiewało się z tego strażnika i mówiło na przykład:
„On jest homek" albo coś podobnego. Ja im powiedziałem: „Nie wolno tak mówić" - wszyscy myśleliśmy, że on
nic nie rozumie. Ale on wszystko rozumiał i dlatego mnie później ochraniał.
Gdy wyszedłem z aresztu i nie obcięto mnie na glacę, pomyślałem: To jest teraz znak. Dla mnie niewola się
skończyła. Po pięciu dniach od wyjścia z aresztu, już mnie nie było.
Czy też pan próbował przez płot? Jak siępanu udało uciec?
Da łem się schować w wagonie zaopatrzeniowym, który jechał do Niemiec. Koledzy zrobili mi kryjówkę pod
skrzynkami, żeby mnie tak szybko nie znaleźli. Wagony była załadowane do pełna i oczywiście nie
rozładowywano całego pociągu tylko dlatego, że zniknął jeden jeniec i przypuszczano, że się tam ukrył. Pociąg
stał cały dzień w tym obozie. W nocy amerykańscy strażnicy chodzili i mnie szukali. Słyszałem jak mówili:
„There is a fucking German somewhere in the train." („Tam się gdzieś schował pieprzony Niemiec w tym
pociągu""). Ale mnie nie znaleźli. Pociąg jechał sześć dni z Charleroi do Niemiec. W pobliżu Würzburga
wyszedłem z mojej kryjówki i wyskoczyłem z pociągu. W tym momencie skończyła się dla mnie wojna i niewola.
Byłem rok w niewoli.
Tak jak w tym przypadku działo się częściej w moim życiu. Podążam za wewnętrznym kierownictwem i
podejmuję decyzję, ponieważ wiem: Teraz jest czas na podjęcie tego kroku.
Jak pan to zauważa?
Dzięki absolutnej wewnętrznej pewności. Wiem: Ten odcinek życia minął. Wtedy nie zwlekam ani chwili.

174 Pusty środek


Chciałbym powiedzieć coś o postawie terapeuty w tej pracy. Nie zastanawiam się nad nią zbytnio, polegam na
moim starym przyjacielu, niejakim Laotse, dawno nie żyje. Mówi on o działaniu przez wycofanie się do pustego
środka.
Kto wycofa się do pustego środka, nie ma zamiarów ani lęków. Nagle coś się wokół niego porządkuje, bez
robienia czegokolwiek. To postawa, którą może przyjąć terapeuta: wycofać się do pustego środka. Nie musi przy
tym zamykać oczu. Pusty środek nie jest odizolowany. Terapeuta wycofuje się bez lęku. To bardzo ważne. Kto
się boi tego, co się może zdarzyć, ten już może się pakować. Terapeuta działa bez zamiaru, nawet bez zamiaru
uzdrowienia.
W pustym środku - to oczywiście też tylko obraz - ma się łączność. Nagle pojawiają się obrazy - obrazy
rozwiązania - jeśli się w to wejdzie. Za nimi się wtedy podąża. Zdarzają się też pomyłki, to oczywiste. Jednak
pomyłki koryguje echo, które powstaje. A więc terapeuta nie musi być doskonały. Nie wydaje mu się, że ma
przewagę. Jest cichy w swoim centrum. Wtedy udaje mu się ten rodzaj pracy.
Ważną rolę odgrywa tu pokora - ta bez zamiaru - która zgadza się na chorego takiego, jaki jest, która zgadza się
na chorobę taką, jaka jest, która zgadza się na los chorego takim, jaki jest. Nikt nie ma więcej siły, by udźwignąć

26
swój los, niż ten, komu ten los przypadł w udziale. Terapeuta po prostu tylko jest, i w jego obecności pacjent
rozwija własne siły. Oto działanie przez niedziałanie, tylko przez bycie obecnym.

Tao-te-king, passim; np. 11: „Trzydzieści szprych w jedno się łączy koło; dzięki pustej przestrzeni między nimi
powóz się toczy. Naczynie powstaje z gliny; dzięki pustej przestrzeni wewnątrz ma zastosowanie. Budując dom,
wykuwa się okna i drzwi; dzięki pustej przestrzeni można go używać. Chociaż z Bytu płyną korzyści, to dzięki
Nicości można ich doświadczyć". Wielka Księga Tao, przekład z języka chińskiego Jarek Zawadzki, Szczecin
2004.

175 Nieumiejętność wyrażania uczuć


IWONA: Mam problemy z wyrażaniem uczuć. Wydaje mi się, że jest tak dlatego, ponieważ opuścił mnie ojciec,
a potem dziadek.
HELLINGER: Komu chcesz okazywać uczucia?
IWONA: Wszystkim. Mojej mamie, mojemu mężowi i mojemu dziecku najbardziej.
HELLINGER: Co ci w tym przeszkadza?
IWONA: Cały czas wydaje mi się, że tego nie robię, że to jest za mało, że zablokowałem uczucia, dlatego żeby
więcej nie cierpieć. Oczekiwałam uczucia od ojca. Skoro go nie dostałam, cierpiałam. I teraz po prostu się
blokuję, żeby więcej nie cierpieć.
HELLINGER: To bardzo rozpowszechnione podejście. Mam problem, bo ta osoba zrobiła to, to i to. W
rzeczywistości jednak wcale nie chcę tego, na czego brak się skarżę.
Popatrz na męża i powiedz mu, co naprawdę czujesz: „Nie chcę ciebie". I to samo powiedz dziecku. To jest
prawda.
IWONA: Ja sama czuję się dzieckiem. Chcę być dzieckiem.
HELLINGER: Oczywiście. Nic się nie da zrobić. Nikt nie może nadrobić tego, czego zabrakło ci jako dziecku.
IWONA: Czy muszę teraz skazywać na to samo moje dziecko? Czy historia musi się powtarzać?
HELLINGER: Jeśli chcesz coś zrobić, musisz przejąć inicjatywę. Nieprawdaż? Możesz przecież przejąć
inicjatywę i zrobić coś innego.
Powiedz dziecku: „Teraz jestem twoją matką i możesz na mnie polegać jako swojej matce. I robię to z radością".
Wtedy dzieciństwo się kończy. Zgoda?
Iwona kiwa głową
HELLINGER: Wszystkiego dobrego!

177 Dan van Kampenhout


Kiedy Daan van Kampenhout zaczął pisać do mnie listy o swoich obserwacjach, że ustawienia rodzinne
odzwierciedlają wiele elementów doświadczeń szamańskich, byłem z jednej strony zaskoczony, a z drugiej
zafascynowany. Postawa szacunku i czci wobec sił, których nie znamy, rozróżnienie między siłą i słabością na
płaszczyźnie energetycznej, która pozwala zobaczyć, co pomaga a co szkodzi, dalej znaczenie przestrzeni w
stosunku do czasu w tym sensie, że w przestrzeni ujawnia się to co istotne, pozostaje w niej bezczasowe i tylko
wtedy może rozwinąć uzdrawiające działanie, gdy nie jest zaciemnione przez pytanie co było przed a co po: to
tylko niektóry przykłady tego, jak doświadczenia szamanizmu spotykają się z doświadczeniami płynącymi z

27
ustawień rodzinnych. I dopiero dzięki wskazówkom Daana mogłem lepiej zrozumieć kilka podstawowych
doświadczeń z ustawień rodzinnych. Dzięki temu w wielu obszarach ustawienia rodzinne stały się dla mnie
jaśniejsze i mogłem dzięki temu jeszcze konsekwentniej eliminować zakłócenia, na przykład pytania, które
wysysają energię z samego wydarzenia i z klienta i służą raczej teoretycznej ciekawości a nie rozwiązaniu dla osób,
których dotyczy.
Listy Danna do mnie, pozwoliły mi zetknąć się z widzeniem świata, które wydaje się pod wieloma względami
stać w sprzeczności z naszym widzeniem. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Albowiem zmusza nast. przyjrzeć się
dokładnie obserwacjom, które najczęściej przekazywane są z ust do ust, które my jedna, ponieważ przeczą
naszym potocznym wzorcom myślowym, szybko znów wypieramy. Do tego należą takie obszary, jak
doświadczenie bezpośredniego oddziaływania zmarłych, że na przykład w momencie swej śmierci zgłaszali się u
żyjących, z którymi byli szczególnie związani. Często żywi mieli potem wrażenie, że muszą dla zmarłych coś
jeszcze zrobić, żeby oni mogli zaznać pokoju. To samo dotyczy wielu relacji o zjawianiu się duchów, przy których
chodzi o zmarłych, którzy albo popełnili przestępstwo albo padli ofiarą przestępstwa. A więc wyobrażenie, że
istnieje tamten świat, który oddziałuje na świat żywych, i że odwrotnie również mogą oddziaływać na zmarłych a
nawet muszą.
Jednakże nie możemy bez kłopotu przyjąć wyobrażeń szamanów o dobrych duchach, którzy dają wskazówki
żyjącym, co pomaga a co szkodzi, i o złych duchach, których trzeba zjednać lub odeprzeć. Albowiem wydaje się -
i tutaj odważam się pójść dość daleko - że wiele możliwości, wejścia ze szczególnymi siłami, związane jest z
określonym miejscem, określonym czasem, określonym pejzażem, określoną tradycją. To znaczy, że nie są one
dostępne wszystkim ludziom w takim samym stopniu i że ktoś przede wszystkim umie i wolno mu nawiązać
kontakt z siłami, które pokazują się otwierają w obrębie wyznaczonych mu granic. To nie znaczy, że nie ma więzi
między różnymi podejściami lub że wykluczone jest wzajemne wzbogacenie. Przeciwnie, dopiero gdy to co
szczególne, co jest właściwe każdej tradycji i grupie, zostanie uznane, mogą różne grupy wychodząc ze swojego
miejsca zbliżyć się do siebie, wymieniać a potem wzbogacone wrócić do swoich miejsc.
Jeszcze jedno trzeba tutaj zważyć. Różne tradycje i doświadczenia, które leżą u ich podstaw, należą do wspólnej
wielkiej duszy, która je wydaje i nimi kieruje. Adaptacja istoty żywej do otoczenia zakłada, że wychodzi jej coś
naprzeciw, co umożliwia jej dopasowanie się. To, co wychodzi jej naprzeciw, wymaga czasami dania z siebie
wszystko, ale dopiero wtedy umożliwia szczególny rozwój. Istota żywa i jej otoczenie odnoszą się do siebie
wzajemnie. Nadrzędna wobec nich siła każe im się spotkać i umożliwia im własną formę współżycia i wymiany.
Tę wspólną kierowniczą siłę nazywam wielką duszą. Nie żebym ją pojmował, albo wiedzący ruch nakierowany na
szczególny cel da się najlepiej opisać za pomocą tego obrazu. Rozwój możliwy jest tam, gdzie jest zamierzony
przez ruch nadrzędnej siły i dlatego konieczny. Dlatego to, co było właściwe i konieczne w innym czasie, później
zmienia się przez inne okoliczności i wglądy. To nie znaczy, że nowe wglądy są lepsze niż wcześniejsze, ale one
umożliwiają rozwój, który poprzednio nie był możliwy. Myślę tutaj o Descartesie, który miał wizję świata jako
wielkiej maszyny.
Bert Hellinger

Daan van Kampenhout, Holender, urodzony w roku 1963, studiował w tradycyjnych szamańskich nauczycieli
różnych kultur. Sam jest renomowanym nauczycielem i mentorem szamanizmu. Od roku 1993 prowadzi własną
warsztaty poświęcone szamanizmowi i rytuałom. Van Kampenhout jest autorem trzech książek i wielu artykułów
o tradycyjnych i współczesnych praktykach szamańskich.

28
178 Osamotniony na szczytach serca
Rainer Maria Rilke: Osamotniony na szczytach serca. Wybrazł, przełożył i posłowiem opatrzył Adam Pomorski,
Warszawa 2006 "Świat Książki", s. 414.
W czasie moich licznych podróży towarzyszy mi od lat zawsze mały tomik Rilkego z „Elegiami Duińskimi" i z
„Sonetami do Orfeusza". Czytałem je wielokrotnie - są dla mnie niewyczerpane.
Często po prostu czytałem strona po stronie, wiersz za wierszem. I zawsze po lekturze czułem się mocno
ugruntowany i w harmonii ze światem taki, jaki jest, również z jego strasznymi aspektami, które dla nas stanowią
wielkie wyzwanie.
Ale wspaniałe wizje poetyckie okazały się również pomocne i często wskazywały mi drogę podczas ustawień
rodzinnych w intensywnych spotkaniach z ludzkimi losami. Myślę na przykład o wskazówce, że przez długą
żałobę przeszkadzamy wcześnie zmarłym w łagodnym odzwyczajeniu się od życia i stopniowym przejściu, co
dopełnia ich umieranie; albo że pożegnanie z nimi przygotowuje przemianę, która kontynuowana jest w
przemianie tego co zewnętrzne i tutejsze w to, co niewidzialne.
Wiele odważnych kroków w ustawieniach rodzinnych, które wychodziły poza bezpośrednią sprawę i nasuwające
się rozwiązanie, zawdzięczam obcowaniu z tą poezją. Z drugiej strony ustawienia rodzinne zdają się potwierdzać
wiele odważnych wypowiedzi Rilkego jako ważne doświadczenia i wglądy.
W „Elegiach Duińskich" i w „Sonetach do Orfeusza" przebija potężne doświadczenie egzystencjalne Rilkego i
pozwalają nam, jeśli się na nie otworzymy, zajrzeć w sens tych przeżyć. Albowiem te wielkie pieśni wyrwały się z
niego, po tym jak na wiele lat zamilkł i całkowicie zrezygnował ze swej powierzchownej woli i zaniechał swego
powołania. Dlatego burza, która porwała go ze sobą do skończenia Elegii i zupełnie nieoczekiwanego stworzenia
Sonetów, nie odnosi się bynajmniej tylko do niego. Tu działało coś potężniejszego, co i nas dotyczy i chce nas
prowadzić do podobnych doświadczeń i wglądów i prowadzić potrafi.
„Elegie Duińskie" i „Sonety do Orfeusza" stanowią całość i jedność, albowiem wyrwały się z Rilkego w czasie tej
samej burzy. Dlatego można bez trudu przechodzić od Elegii do Sonetów i odwrotnie. Ponieważ w obu wielkich
cyklach chodzi bardziej o opiewane w nich doświadczenie bycia niż o pojedyncze wiersze. Ich pieśń jest naszym
życiem, włączonym w powstawanie i przemijanie i stąd nakierowanym na to co ostateczne.
W tych poezjach Rilke wędruje zarówno wśród żyjących, jak i wśród zmarłych i bierze obydwie dziedziny w
najgłębszej zgodzie do swojej pieśni. Rezygnuje z wiwatów wychodzących poza to, co ludzkie, na przykład z
wiwatów na cześć aniołów, i jest zatopiony w słuchaniu lekkiego powiewu, jednak bez jakiegokolwiek zamiaru.

179 W zakonie: doświadczenie medytacji


Wtedy był pan bardzo młodym człowiekiem, 19 lat. Czy przy wyborze zawodu miał pan również tę pewność?
To było dla mnie jasne już w wieku pięciu, sześciu lat. Gdy wróciłem z wojny, wstąpiłem do zakonu w przeciągu
sześciu tygodni.
I nie było nikogo, kto by powiedział: Ty będziesz księdzem?
Nie. Żyłem przecież w polu, które było religijne. Patrząc wstecz wiem, że ta decyzja wiązała się również z moimi
uwikłaniami rodzinnymi. Ta decyzja dlatego nie była wolna. Wynikała z systemu mojej rodziny.
Przypuszczam że wielu ludzi patrząc wstecz widzi, że ich życie, tak, jak oni je przeżyli, miało również kierownictwo.
Pan tak mówi w wieku 80 lat. Ale czy w tej sytuacji też pan to tak czuł?

29
Nie, tego się nie czuje. Postrzeganie w ramach systemu rodzinnego jest ograniczone. Jest ustalone przez pole. Ale
gdy patrzę wstecz, nie żałuję tego. Droga ta miała swoje znaczenie. Nie chciałbym zrezygnować z niczego. Te
doświadczenia uczyniły mnie tym, kim jestem.
A więc wstąpił pan do zakonu. Jak to było? Niewielu ma pojęcieo tym, jak się można wyuczyć na mnicha.
Wstąpiłem do zakonu i przez rok byłem w tak zwanym nowicjacie. Ten pierwszy rok jest wprowadzeniem do
życia duchowego. Nie robi się nic prócz medytacji, wspólnej modlitwy, duchowych czytań i słuchania wykładów.
Wtedy zajmowałem się bardzo zachodnioeuropejską mistyką.
Czy się tam medytuje tak, jak my dziś sobie wyobrażamy medytacje? A może to wyglądało inaczej?
Chrześcijańska medytacja polega na rozważaniu miejsc z Biblii - bez mantry i bez modlitwy. Przypowieści,
opowieści lub pasja. To było też dla mnie wprowadzenie do historii oraz do ćwiczeń duchowych.
Chodzi tu o wewnętrzne oczyszczenie. Człowiek wprawia się w skupieniu, w zajmowaniu się całkowicie jedną
rzeczą i wytrwaniu przy tej rzeczy. To była surowa szkoła.
Po pewnym czasie odchodzi się od wielu ćwiczeń. Nie odmawia się na przykład żadnych modlitw. Patrzy się
tylko spokojnie i uważnie w pustkę. To jest skupienie. Pod pewnym względem jest to porównywalne z postawą w
poznaniu fenomenologicznym.
Jak wyglądał wtedy pański dzień?
Rano była półgodzinna wspólna medytacja, potem msza, wielokrotnie w ciągu dnia modlitwa chórowa (brewiarz,
godzinki), a pomiędzy medytacja indywidualna. Miałem cały rok czasu i nie robiłem nic innego. Były to długie
rekolekcje - moje wprowadzenie do duchowości. Po tym roku zdecydowałem się na zakon i złożyłem tak zwane
śluby czasowe na trzy lata. Są to śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Po trzech latach składa się śluby
wieczyste, na całe życie.
Czy zmienia się sposób medytacji?
To przecież jasne, robi się postępy.
Na czym polegają postępy?
Na skupieniu. To się robi jako mnich przez całe życie. Jednocześnie jest to przygotowanie do głębszego
poznania. G łębokie poznanie potrzebuje skupienia. Postępowanie fenomenologiczne, widzenie, wywodzi się ze
skupienia. To znaczy, pozostawać przy samej rzeczy, aż odsłoni się coś ukrytego niejako przed wewnętrznym
okiem i pokaże swoją istotę.

181 Jak odprawić żałobę


Kiedy się patrzy na ustawienia, wtedy można odnieść wrażenie, że zmarli odchodzą od nas powoli, jak gdyby
jeszcze zostawali w pobliżu przez jakiś czas. Szczególnie długo pozostają ci, za których nie odprawiono żałoby,
którzy nie zostali uszanowani lub zostali zapomniani. Równie długo pozostają ci, o których nic nie chcemy
wiedzieć lub których się boimy.
Żałoba udaje się wtedy, jeśli poddamy się bólowi i tym bólem oddamy szacunek i cześć zmarłym. Gdy za
zmarłych odprawimy żałobę i oddamy im cześć, wtedy się wycofują. Ich życie minęło - mogą być umarli.
Jest wiersz Rilkego o Orfeuszu, Eurydyce i Hermesie. Rilke mówi o Eurydyce tak: „Była w sobie. A jej umarłość
wypełniała ją jak pełnia".
Bycie umarłym jest spełnieniem. Gdy mamy taki obraz zmarłych, wtedy nasz stosunek do nich jest inny. To
odnosi się też do zmarłych w bardzo młodym wieku, także do dzieci, które urodziły się martwe. Miewamy

30
niekiedy wyobrażenie, że te dzieci coś straciły. Cóż takiego miałyby stracić? To, co istotne, jest przed i po. Z tego
wynurzamy się dzięki życiu i tam znów się po życiu zanurzamy.
Gdy pozwolimy zmarłym odejść, działają oni na nas dobroczynnie, nie zagrażają nam i nie wymaga to z naszej
strony szczególnego wysiłku. Kto długo trwa w żałobie, zatrzymuje zmarłych, chociaż chcą odejść. To niedobre
zarówno dla żyjących, jak i dla zmarłych. D ługa żałoba często występuje tam, gdzie ktoś jest coś winny
zmarłemu, ale tego nie chce lub nie potrafi uznać.
Kochający nie trwają długo w żałobie. Freud zaobserwował to u prezydenta Wilsona. Gdy ten w rok po śmierci
żony znów się ożenił, Freud napisał: „To znak, że bardzo kochał swoją pierwszą żonę". Gdy się kogoś kochało i
odprawiło po nim żałobę, wtedy życie może się toczyć dalej, a ukochani zmarli wyrażają na to zgodę.

182 Zazdrość
RUDOLF: Moja żona jest zazdrosna.
HELLINGER: Zazdrość oznacza, że osoba zazdrosna chce się pozbyć partnera. Czy tak jest?
ULRIKE: Nie, to nie tak.
HELLINGER: Nie jestem taki pewny. Zazdrosny chce dokładnie czegoś przeciwnego, niż robi. Nie chce
zatrzymać partnera, lecz chce się go pozbyć. Zazdrość jest niezawodnym środkiem, żeby to osiągnąć. Zamiast
samemu odejść, chce się doprowadzić partnera do tego, żeby odszedł. To funkcja zazdrości. Pocieszenie dla
wszystkich, którzy na to cierpią.
ULRIKE: Jestem zdumiona. Dla mnie zazdrość była dotychczas raczej problemem, który się wiąże moim
poczuciem własnej wartości. Z tym, że muszę się stale porównywać z innymi.
HELLINGER: Co kocha mężczyzna w kobiecie poza byciem-kobietą? Co kocha kobieta w mężczyźnie poza
byciem-mężczyzną? Oboje kochają duszę, a ta jest nieporównywalna. Zgoda?
ULRIKE: Tak.
RUDOLF: Tak.
HELLINGER: gdy Rudolf i Ulrike patrzą sobie w oczy Gdzie widać duszę? W oczach. Kto patrzy partnerowi w
oczy, nie widzi niczego innego

183 Syn marnotrawny


Jakiś czas temu pojawił się rękopis, w którym pewne opowieści Jezusa przekazane są trochę inaczej, niż do tego
przywykliśmy, ale dokładne badania wykazały, że nie można wątpić w autentyczność ich treści. Jedną z historii,
która tam została inaczej zachowana, jest opowieść o synu marnotrawnym. W nowej wersji brzmi ona mniej
więcej tak:
Pewien człowiek miał dwóch synów. M łodszy z nich powiedział do ojca: Ojcze, daj mi moją częśćmajątku. Ojciec
się zasmucił, bo widział, co syn zamierza. Jednak dał mu to, o co prosił.
Kilka dni później młodszy syn spakował wszystko, wyjechał do obcego kraju i przehulał swój majątek.
Gdy wszystko przepuścił, głodował. Najął się więc u chłopa na służbę i pasł jego świnie. Zjad łby nawet to, co
żarły świnie, ale nikt mu tego nie dał.
U chłopa spotkał młodego mężczyznę, który zrobił tak samo jak on. Również on wyprosił swoją część majątku,
wyjechał do tego samego obcego kraju, wszystko przehulał i jak on wylądował przy świniach.

31
Teraz obaj się zamyślili, i jeden powiedział: Słudzy mojego ojca mają chleba pod dostatkiem, a ja, jago syn, umieram
tu z głodu. Zbiorę się i pójdędo ojca, powiem mu: „Ojcze, zgrzeszyłem przed niebem i przed tobą. Nie jestem godzien
nazywać się twoim synem. Traktuj mnie jak swojego sługę.
Drugi zaś powiedział: Ja zrobię inaczej. Pójdęrano na rynek, poszukam sobie lepszej pracy, uzbieram mały majątek,
ożenię się z córką tego kraju i żyć będętu jak wszyscy inni .
Wtedy Jezus spojrzał na swoich słuchaczy i zapytał: Który z nich wypełnił wolę mojego ojca?.
Dokładny numer rękopisu wyleciał mi niestety z głowy.

184 Gabriele ten Hoevel


Było to w lutym. Opuściliśmy budynek Radia Bawarskiego i brnęliśmy przez śnieżną maź w kierunku
monachijskiego Dworca G łównego. Zapytałam: „Jak długo będzie pan jeszcze pracował?". „Ach", odpowiedział,
„myślę, że już wkrótce wystarczy". Wtedy miał 70 lat. Istniała jedna jego książka, a my właśnie zrobiliśmy
pierwszą audycję radiową.
„Bert Hellinger? Kto to jest?" zapytał wtedy mój redaktor. Dopiero gdy go zapewniłam, że ktoś właśnie
rewolucjonizuje myślenie terapeutyczne, zaufał mi - ale miał straszne obiekcje. Z wykształcenia jest on
teologiem, po odsłuchaniu gotowej taśmy z audycją powiedział mi: „Musiałem w trakcie słuchania wciąż wstawać
i chodzić w kółko z czystego niepokoju i oburzenia, targany wte i we wte". Moja przyjaciółka, której puściłam
fragmenty z warsztatu Hellingera, powiedziała tylko: „W co się znów wpakowałaś, Gabrielo!". A gdy z inną
przyjaciółką wspólnie chciałam obejrzeć taśmy wideo z zapisem prac Hellingera, ona wstała po chwili: „Nie mogę
tego oglądać, on mówi przecież jak demagog".
Minęło dziesięć lat. Ten człowiek, który rzekomo mówi jak demagog, zdobył światową sławę. Jego książki są
czytane przez miliony ludzi na całym świecie - przetłumaczone na 21 języków od chińskiego przez serbski aż po
arabski. Jego metodę ustawień rodzinnych można znaleźć w ekskluzywnych broszurach, w środowiskach
alternatywnych i w ośrodkach kształcenia dorosłych.
I jest on podejrzany. Już wtedy łamał niejedno tabu i był wyzwaniem dla walecznego, krnąbrnego serca, które
sympatyzowało z libertyńskimi ideami pokolenia roku 68. Autonomia i emancypacja są świętymi słowami, które
wielu przeciwstawiało temu człowiekowi. On zaś mówił o więzi i porządkach miłości. Gdzie tu
samostanowienie, wolność, opór? Ale to był jeszcze stosunkowo niewinny konflikt.
Hellinger kontynuował swoją pracę, niebawem w wielkich grupach, a oczach setek uczestników - to do dziś
pozostaje kamieniem zgorszenia. I coraz częściej pokazywało się w ustawieniach, jaką głęboką cezurą w
rodzinach jest narodowy socjalizm, Hitler i czas Trzeciej Rzeszy. Gdzież bowiem nie odgrywało to roli: ucieczka
i wypędzenie, NSDAP lub ruch oporu, mordowanie niepełnosprawnych, śmierć podczas nalotu na Drezno,
Dortmund lub Hamburg - gdzie nie ma w niemieckich rodzinach sprawców lub ofiar?
Ustawienia rodzinne przyniosły nowe, dla wielu szokujące wglądy. Na przykład, że sprawcy i ofiary należą do
siebie. Zdania takie, jak „Biorę sprawcę do mojego serca" były prowokacją. Niemcy przecież w ostatnich
trzydziestu latach po cudzie gospodarczym i po rewolcie roku 68 dopiero nauczyli się dostrzegać w ogóle ofiary.
Hellinger objechał w tym czasie cały świat - od Izraela przez Chiny, Japonię, Serbię, Koreę, Australię aż po
Amerykę Południową. Nie było prawie kraju, w którym nie miałby do czynienia z wojną i torturami, ruchem
oporu i wypędzeniem. Praca z guerilleros, Indianami, mordercami, faszystami i antyfaszystami, lokajami władzy i
bojownikami ruchu oporu zmieniła go.

32
Nagle stało się zupełnie jasne: Zmiana zaczyna się co prawda w duszy - ale nie tylko w duszy. Pokój jest możliwy
tylko wtedy, gdy zasypie się stare okopy - i nie wyklucza się sprawców. I wtedy Hellinger stał się on ostatecznie
polityczny. Oskarżono go, że obraża ofiary, szydzi z ofiar.
W Niemczech ten człowiek ugodził w piętę achillesową ducha czasu.

Gabriele ten Hovel, ur. 1952, politolog z wykształcenia, wiele lat pracowała jako dziennikarka dla prasy, radia i
telewizji. Obecnie jest trenerem komunikacji, doradcą i niezależnym autorem. Mieszka w Hamburgu. Dziesięć
lat temu opublikowała „Anerkennen, was ist. Gespräche über Verstrickung und Lösung" („Uznać, to co jest.
Rozmowy o uwikłaniach i ich rozwiązywaniu", po polsku ukazała się pod tytułem: „Praca nad rodziną"). Ponadto
m.in.: „New York, 11.September 2001 - ein akustisches Tagebuch der Katastrophe" Hörbuch;
„Gestritten haben wir genug" (gemeinsam mit Laura Doyle); „Liebe Mama, böser Papa" Eltern-Kind-
Entfremdung nach Trennung und Scheidung; „Die etwas intelligentere Art, sich gegen dumme Sprüche zu
wehren", CD nach dem Buch von und mit Barbara Berkhan;

185 Euroregiony
Jai Oni?
z Bertem Hellingerem - światowej sławy psychologiem - rozmawia Grzegorz P łonka
Czy wejściew rolę moralnegoarbitra prowadzi do podziału, do postawienia się ponadinnychludzi?

Każdy moralista, dokonując osądu, występuje przeciwko komuś, sprowadza kogoś do podrzędniejszej roli, tym
samym czyniąc się kimś nadrzędnym i robi to przeważnie z czystym sumieniem. W efekcie wyklucza osoby, nie
przystające do jego poglądów, skazuje je na swego rodzaju niebyt. Podam przykłady, które to zobrazują : Istnieją
rodziny, w których jakieś dziecko jest odmienne, na przykład chłopak odchodzi od wiary religijnej wyznawanej
przez rodzinę czy dziewczyna zachodzi w ciążę i rodzi nieślubnego potomka. Co się wówczas dzieje? Z reguły
członkowie rodu nie chcą mieć z nimi do czynienia i odseparowują ich od siebie. Wtedy osobami wykluczonymi
zajmuje się sumienie rodu, dla którego nie ma ludzi, zasługujących na jakąkolwiek banicję i dlatego dokonuje
aktu zemsty na innych członkach rodziny. Pod presją sumienia jakiś przedstawiciel rodu będzie reprezentować
osobę wykluczoną i zostanie uwikłany w jej los. Ale to nie koniec - często bywa tak że, sprawy posuwają się
jeszcze dalej - jeżeli rodzina jest zła na sprawcę, który dokonał czynu potępianego przez ród, wówczas któreś z
dzieci z następnego pokolenia staje się również sprawcą i dokonuje czynu równie haniebnego w oczach
rodzinnego klanu. Dlatego też, co można zaobserwować, w każdej pobożnej rodzinie jest „czarna owca" czyli
osoba reprezentująca wykluczoną osobę.
Euroregiony. Miesięcznik - samorządność/gospodarka/integracja europejska
nr 51 marzec/kwiecień 2006

196 Jak osiągnąć skupienie?


Bardzo często używa pan w ustawieniach słowa „skupienie". Mówi pan na przykład: „Ustaw, w skupieniu". Jak
człowiek osiąga „skupienie"?
Skupienie osiągamy przez oczyszczenie. Zasadniczo odnosi się to też do buddyjskiej medytacji - właściwie nie ma
tu różnicy. Skupienie możliwe jest poza zamiarem. W tym sensie jest ono dam podarowane. Oczyszczenie

33
zaczyna się od nocy zmysłów. Odwracamy uwagę od zmysłowych, tak iż nie pozwalamy się już rozpraszać przez
zmysły patrzenia, słuchania, wąchania. Potem przychodzi oczyszczenie ducha.
Zamyka się oczy i blokuje sięw ten sposób zmysł patrzenie. Wchodzi w ciszę, żeby niczego nie słyszeć. Co to znaczy
oczyszczenie ducha?
Oczyszczenie ducha oznacza rezygnację z wiedzy, rezygnuję z ciekawości, rezygnuję też z wszelkiego dążenia. To
oczyszczenie umożliwia otwarcie się na sytuację bez obcych wpływów - a więc bez wpływu ze strony zmysłów i
ducha.
Co to znaczy: bez wpływu ze strony ducha?
Bez lęku , teorii, ideologii czy wiary - chodzi o totalne oczyszczenie ducha. To oczyszczenie ducha można do
pewnego stopnia ćwiczyć. Jednak potem za sprawą okoliczności życia przychodzi ciemna noc, noc opuszczenia
przez Boga, gdzie nawet Bóg nie odgrywa już żadnej roli. Gdzie całkowicie jesteśmy wrzuceni w ciemności -
cokolwiek w życiu się stanie. Ciemna noc jest decydującym oczyszczeniem.
To sąćwiczenia przyniesione przez życie, których nie można zaplanować, chcieć,nie można wcześniej ćwiczyć. Czy
ataki, na które się pan w Niemczech wystawia, są czymś takim?
Czasami tak to widzę. W ciemnej nocy rozpada się to, co tymczasowe.
Chciałabym to zrozumieć. Ciemna noc nie ma nic wspólnego z opuszczeniem przez Boga w sensie bycia bezbronnym.
Ależ tak, ma, bycie bezbronnym. Nie ma się już oparcia, nie ma się nadziei w potocznym sensie. Oczyszczamy
się też z obrazów Boga, także z nadziei na Boga. W ten sposób wchodzimy na zupełnie inną drogę, na inną
płaszczyznę. Na tej drodze wielkiego oczyszczenia zmysłów, ducha i woli osiągamy w końcu głęboki wgląd.
To, co tu opisuję, jest praktyką oczywiście nie tylko chrześcijańską. To jest dobro ogólnoludzkie. We wszystkich
religiach istnieją ludzie, którzy decydują się na tę drogę i są na niej prowadzeni.
W buddyzmie mówi się o „staniu się pustym". Jak to się ma do tego, co pan nazywa „skupieniem"?
Skupienie i pustka wiążą się ściśle ze sobą. To co opisałem, jest właściwie stawaniem się pustym. Coś staje się
puste. Ale jak do tego dochodzi? Do pustki dochodzi się przez zgodę na wszystko takim, jakie jest. Ta zgoda jest
ruchem miłości.
Nasza pierwsza książka nosiła tytuł „Uznać to, co jest". Teraz pan mówi: „Zgodzić się na wszystko, co jest". Na czym
polega różnica?
Ta zgoda rezygnuje z rozróżniania na lepszy i gorszy. Jest bez żalu, bez żalu na przykład z powodu winy. Nie
stawia żądań, nadziei czy oskarżeń. Jest zgodą na świat takim, jaki jest. Dopiero wtedy skupienie, pustka i pełnia
tworzą całość. W staniu się pustym znika coś, co przeszkadza mi w wyrażeniu zgody. I odwrotnie: przez zgodę
staję się pusty. W tej postawie totalnej zgody stają się pusty. W tej postawie totalnej zgody i rezygnacji ze
wszystkich własnych życzeń i pragnień otwieram się w pełni na rzeczywistość.
I wtedy rzeczywistość zaczyna mówić sama z siebie. Gdy chcę od niej czegoś własnego, wymyka mi się ona. Gdy
się nad nią nie wynoszę, objawia mi się coś istotnego. Greckie określenie naprawdę aletheia znaczy „nieskrytość".
Prawda leży więc na zewnątrz, nie we mnie, nie w moim wnioskowaniu. Wychodzi mi naprzeciw. Jednak
pokazuje się tylko częściowo, nigdy cała.
To, co pan opisuje, jest już metodą fenomenologiczną. Brzmi to bardzo filozoficznie, mało konkretnie, nie jest
nastawione na działanie.
To, co się pokazuje na tej drodze poznania, pokazuje się zawsze ze względu na ewentualne działanie. Dzięki
wglądowi osiągniętemu na tej drodze możliwe staje się nowe działanie. Bez zastosowania wgląd pozostaje pusty,
znów się zamyka.

34
Co to znaczy w odniesieniu do ustawień rodzinnych?
Ustawienia rodzinne są wglądem stosowanym. Dzięki ustawieniom rodzinnym jako metodzie wyszło na jaw
wiele fundamentalnych wglądów. Na przykład to, co mi się często zarzuca, że muszę sprawcom dać miejsce w
rodzinie, zamiast ich przeklinać, jest wglądem, który wyszedł dzięki ustawieniom rodzinnym. Gdy zgadzam się
na wszystko takim, jakie jest, bez osądu, wtedy moja postawa wobec sprawców jest skutkiem tej drogi poznania.
Miał pan zaledwie 20 lat, gdy wrócił pan z wojny i wszedł na tę drogę. Dziś nie sposób sobie tego wyobrazić. Czy
zawsze się panu to podobało? Ćwiczenia, kontemplacja, cisza. To przecież cośbardzo szczególnego.
Tak, bardzo. Pozostałem przy tym przez moje całe życie. Również w czasie studiowania filozofii i teologii. W
klasztorze medytowałem codziennie rano i razem z innymi się modliłem. Dopiero potem szedłem na wykłady na
uniwersytet.
To, co pan opowiada, przeczy trochętemu obrazowi, który natychmiast mamy, gdy mowa jest o zakonie. Wyobrażamy
sobie, że zakonnicy szkolą się, wkuwają i modlą, jak nawracaćludzi. Są szkoleni, jak gromadzić i paśćowieczki.
Ludzie mają na ten temat spaczone wyobrażenia i dziwne obrazy. Zakony kierują się starą, sprawdzoną duchową
tradycją, która w niektórych zakonach dziś wydaje się nieco zapomniana. Wielu zapomniało korzenie
duchowości chrześcijańskiej. To, co istotne jest wspólne wszystkim wielkim religiom. Dla mnie to życie było
bardzo cenne. Z wdzięcznością wracam w myślach do tych czasów.

188 Brzemię losu


Gdy ktoś ma ciężki los, trudność polega na tym, że taki los napawa lękiem. Istnieje przekonanie, że jeśli się
będzie o tym myśleć lub jeśli uczci się zmarłych, to wtedy niedobry los będzie trwał dalej. Dlatego tacy zmarli
budzą lęk i zostają wykluczeni.
Również w stosunku do zmarłych często mamy obawę, że mogliby być wrodzy lub zazdrośni. Kamień nagrobny
pierwotnie leżał płasko. Miał zatrzymać zmarłego, żeby nie wyszedł z grobu. Tak wyrażał się ów głęboki strach.
W ten sposób prowokujemy to, czego chcemy uniknąć. Zostaje jednocześnie zaprzepaszczona szansa na
błogosławieństwo, które mogłoby od nich przyjść.
W ustawieniach rodzinnych idziemy inną drogą; chcemy zmarłych widzieć i uszanować. Wtedy możemy się
przekonać, jak bardzo są życzliwi, gdy się ich uszanuje.
Również były partner jest często wykluczany ze strachu, że mógłby źle działać na nową rodzinę. Jednak właśnie z
powodu wykluczenia działa negatywnie. Nie dlatego, że jest zły, lecz dlatego, że się go nie szanuje. System nie
toleruje tego, że ktoś, kto do niego należy, nie jest szanowany. Wystarczy, że mąż mówi byłej żonie: „Ja ciebie
naprawdę wcale nie widziałem", i patrzy teraz, wtedy ona jest życzliwa. Ludzie są z gruntu życzliwi, gdy się ich
szanuje. Wtedy drugi związek ma dużo głębsze i bardziej satysfakcjonujące możliwości. To jedyna tajemnica
mojej pracy. Praca ta jest bardzo prosta, ludzka i przepełniona miłością.

189 Polacy i Ukraińcy


HELLINGER: do Olgi O co chodzi?
OLGA: Mam w sobie bardzo dużo agresji i używam czasami przemocy w stosunku do mojej starszej córki.
HELLINGER: Jesteś bardzo odważna, skoro o tym mówisz. Widać, że jesteś gotowa coś z tym zrobić.
Olga kiwa głową.
HELLINGER: Pomogę ci. Okej?

35
Olga kiwa głową.
HELLINGER: Cofnę się trochę w przeszłość. Co się stało w twojej rodzinie pochodzenia?
OLGA: Rodzina mojej matki, razem z moją matką, mieszkała na terenie, który przed wojną należał do Polski, a
teraz należy do Ukrainy. Polacy byli zabijani przez Ukraińców, Rosjan, a potem Niemców.
HELLINGER: Czy ktoś z twojej rodziny też został zabity?
OLGA: Nie, oni zostali ukryci przez Ukrainkę, która została za karę zamordowania.
HELLINGER: do grupy Gdy się otworzycie na to, co ona powiedziała, poczujecie, gdzie jest największa energia.
Co nas najbardziej porusza? Przy której z wymienionych osób jest największa energia? W mojej pracy zaczynam
od osoby, przy której czuję najsilniejszą energię.
do Olgi Czy czujesz, przy kim była największa energia?
OLGA: Przy tej kobiecie.
HELLINGER: W łaśnie tak. Wspaniała kobieta.
Hellinger wybiera i ustawia przedstawicielkęzabitej Ukrainki. Potem wybiera dwóch mężczyzn jako przedstawicieli jej
zabójców i stawia ich naprzeciw niej.
Pierwszy morderca patrzy na ziemię, drugi jest niespokojny. Kobieta kuca, chowa twarz w dłoniach i szlocha. Potem
kładzie sięna ziemi z twarzą zwróconą do dołu.
Hellinger prosi Olgę, żeby stanęło za tą kobietą, naprzeciwko morderców.
HELLINGER: po chwili do Olgi Powiedz im: „Ona nas uratowała".
OLGA: Ona nas uratowała.
Hellinger stawia Olgębezpośrednio przed mordercami. Mordercy patrzą w ziemię, nie mają odwagi spojrzećna nią.
Pierwszy morderca zasłania twarz dłońmi i płacze. Olga również płacze.
HELLINGER: pod chwili do Olgi Weź obu za ręce i zaprowadź do kobiety leżącej na ziemi.
Olga staje między mordercami i prowadzi ich powoli do zamordowanej kobiety. Pierwszy morderca szlocha głośno.
Wszyscy troje klękają przy zamordowanej. Ona tymczasem położyła sięna plecach, wyciągnęła lewą rękęw ich kierunku
i patrzy na nich. Oni dotykają jej ręki.
Olga robi pokłon aż do ziemi. Drugi morderca położył sięobok zabitej kobiety. Pierwszy morderca szlocha głośno. Potem
on i Olga prostują się.
Po chwili Hellinger prosi, żeby Olga wstała. Prowadzi ją na drugą stronęi ustawia tam razem z przedstawicielką
córki.
HELLINGER: do Olgi Powiedz tej kobiecie: „To jest moja córka".
OLGA: To jest moja córka.
Olga mówi to i głośno szlocha. Potem bierze córkęw ramiona. Córka przytula się do niej. Obie obejmują się serdecznie.
Następnie zaczynają się kołysać.
HELLINGER: do Olgi Powiedz też obu mężczyznom: „To jest moja córka".
OLGA: To jest moja córka.
Drugi morderca podniósł się i patrzy na córkę. Hellinger każe wstać mordercom i ustawia ich za Olgą i jej córką.
Matka i córka nadal są przytulone. Olga płacze.
HELLINGER: do zamordowanej kobiety Jak się teraz czujesz?
ZAMORDOWANA KOBIETA: Lepiej.
HELLINGER: do drugiego mordercy A ty?
DRUGI MORDERCA: Dużo lepiej

36
PIERWSZY MORDERCA: Dużo lepiej.
Matka i córka patrzą na Hellingera. Kiwają głowami i uśmiechają się.
HELLINGER: Okej.
do przedstawicieli Dziękuję wam.

190 Koniec miłości


Kobieta i mężczyzna z plecakami wypchanymi prowiantem po brzegi wyruszają w drogęna wspólną wędrówkę.
Przechodzą obok kwitnących ogrodów, bujnych łąk i dojrzewających pól. Powoli droga robi siękamienista i zaczyna
wznosić się pod górę. Sięgają po zapasy. Idą dalej, wyżej, coraz wyżej. Jedno z nich zużyło swój prowiant, zostaje w
tyle. Dalej już nie może. Drugie idzie jeszcze trochędalej i też zużywa swój prowiant. Siada i patrzy wstecz. Na
dolinę. I zaczyna... płakać.

Związki zaczynają z pewnym kapitałem wyjściowym. Zazwyczaj jest to bardzo wysoki kapitał. I można go
pomnożyć, na przykład przez wymianą, przez wzajemne uznanie i dawanie. Dzięki dobrej wymianie kapitał jest
pomnażany. A przez wymianę negatywną kapitał jest pomniejszany.
Dziwne jest to, że gdy kapitał zostaje zużyty, to nie można go odnowić. Wtedy jest po wszystkim. Gdy
przychodzi do mnie jakaś para z problemami, wtedy patrzę na kapitał, jaki ma ona jeszcze do dyspozycji. Ile
można jeszcze zainwestować? Jeśli zauważam, że właściwie nie ma już z czego inwestować, wtedy jest dla mnie
jasne, że taki związek się skończył.

191 Tango argentyńskie


Taneczna ilustracja porządku między kobietą i mężczyzną
Podczas wykładów i warsztatów dla par posługuję się tangiem argentyńskim jako ilustracją słów Berta Hellingera
„Kobieta podąża za mężczyzną, a mężczyzna służy kobiecości".
W sali tanecznej stoliki są ustawione w formie prostokąta, pośrodku jest parkiet. Mężczyzna poszukuje partnerki
do tańca, kobieta poszukuje partnera do tańca. Wodzą wzrokiem, niemal niezauważalnie dla innych, i gdy oboje
wyrażą zgodę spotykają się na parkiecie.
Mężczyzna i kobieta: Jedno z nich znajduje się po jednej stronie rzeki, drugie po przeciwnej. Każde z nich ma swój
własny punkt widzenia, każde z nich z innej strony tej samej rzeki. Nie pomaga to żadnemu z nich być pewnym
własnego punktu widzenia. Przez cały czas między nimi przepływa rzeka. Aby prawdziwie poznać porządek oboje
muszą opuścićswoje miejsca, zejśćdo rzeki i zanurzyć się w kłębiącej się wodzie. W ten sposób odkryją, czym jest życie i
jaki porządek jest dla nich właściwy.
Wraz z decyzją o wspólnym tańcu para wyrusza w nieznaną przygodę. Mężczyzna prowadzi, kobieta mu ulega.
Jednak zarówno prowadzenie, jak i uległość podlegają szczególnemu porządkowi oraz formie wymiany.
Mężczyzna musi uczyć się kobiety zanim będzie mógł ją poprowadzić. Jak ona się porusza? W jak sposób stawia
kroki? Jak odbiera bodźce? Tylko w ten sposób może on znaleźć właściwy kierunek i być dla niej oparciem.
W uległości kobieta poznaje sygnały od prowadzącego i odpowiada na nie. Oddaje mu centralne miejsce, którego
on potrzebuje, aby mógł prowadzić. Ulega mu oraz nadaje znaczenie jego prowadzeniu. Mężczyzna pozostaje
czujny i skupiony na ruchach kobiety. Kobieta pozostaje ufna w swej uległości.
Ulegać nie oznacza pozwolenia na upadanie, a prowadzić nie oznacza narzucania siłą swojej woli.

37
W objęciu ma miejsce wymiana. Gdy uścisk jest otwarty, puls wędruje poprzez ciało do ramion. Gdy uścisk jest
zamknięty następuje wymiana serc. Oboje dają, oboje biorą. Jedno podejmuje bodziec, przetwarza go i powoduje
reakcję partnera, będącąźródłem kolejnego ruchu. Ruch jest wynikiem dawania i brania.
Podstawą związku jest „potrzeba"czegośod płci przeciwnej. Mężczyzna musi pozwolić kobiecie nieśćjej kobiecośći musi
zrzec się każdego kobiecegoruchu. Kobieta musi pozwolić mężczyźnie na męskośći musi zrzec się każdego męskiego
kroku. Wszystko to dokonuje się w pełnym zakresie, również fizycznie.
Kobieta czerpie od mężczyzny to, czego sama nie posiada i przekształca to, co wzmacnia jej kobiecość.
Mężczyzna czerpie od kobiety to, czego sam nie posiada i to wzmacnia jego męskość. Zyskują od siebie
nawzajem. Kobieta podąża za mężczyzną do jego strefy energii, jego sposobu poruszania się, a on umożliwia jej
się rozwinąć.
Zadaniem mężczyzny jest ukazanie piękna kobiety. Jeśli to, co męskie pozostanie męskie, oraz to, co kobiece
pozostanie kobiece, wówczas powstanie piękno.
Gdy te energie się połączą, to, co męskie i kobiece się scali. A ruch przekształci się w byt: życie.. i taniec.
Tiiu Bolzmann

192 Życie, och, życie


Zebrane tutaj sentencje i powiastki powstawały w konkretnych sytuacjach: albo w pracy terapeutycznej, gdy
szukałem rozwiązania jakiegoś problemu, albo w czasie rozmów z przyjaciółmi, gdy nagle dostrzegałem ukryty
dotychczas stan rzeczy. Te szczególne okoliczności tu i tam prześwitują jeszcze przez tekst, dlatego można je
oczywiście brać pod uwagę. Jednak łatwo można by nie docenić tych sentencji i powiastek, gdyby ograniczyć ich
sens tylko do okazji, w których powstały.
Niektóre sentencje i powiastki zrazu budzą zakłopotanie, ponieważ przeczą konsekwencji i logice, do których
przywykliśmy. Gdy jednak pozwalamy, żeby na nas działały, i przekraczamy własne ograniczenia, zaczynamy po
pewnym czasie przeczuwać w nich sens, którego nie może rozjaśnić tłumaczenie ani podważyć sprzeczność.
Dzięki temu przykuwają naszą uwagę.
Niniejsza książeczka zawiera także zbiór słów mocy. Terapeuta podsuwa je klientowi podczas ustawień
rodzinnych, a klient wypowiada je z miłością i w skupieniu do przedstawicieli rodziców lub innych członków
swojej rodziny. W zdaniach tych kondensują się uzdrawiająca mowa i uzdrawiające działanie. Uruchamiają one
proces rozwiązania, gdy ktoś jest uwikłany w cudzy los lub dźwiga osobistą winę. Pozwalają uznać to, co zostało
wzięte od innych ludzi lub co zostało im wyrządzone. Umożliwiają pożegnanie i otwierają drogę do wolności.
Każde zdanie poprzedzono opisem sytuacji wyjściowej, co ułatwia jego zrozumienie.
Jest to książka refleksyjna. Często wystarczy przeczytać tylko kilka zdań. Lekturę można rozpocząć w dowolnym
miejscu.
Życzę Czytelnikom cierpliwości albowiem wgląd pozwalający pogodzić przeciwieństwa pojawia się dopiero po
pewnym czasie. Jednak wraz z wglądem przychodzą w końcu wiedza, mowa i czyn - przynosząc uzdrowienie.

Im dalej coś od siebie odpychasz,


tym większe to się staje.

Kto szuka przyczyn,


szuka usprawiedliwienia.

38
Niektórzy gonią za szczęściem,
ponieważ nie widzą,
że szczęście goni za nimi,
ale nie może ich dogonić, bo tak pędzą.
Szacunek wobec płci przeciwnej polega na tym,
żeby pozwolić obdarować się drugiemu,
jednak zachować swoją tajemnicę.
Nawet jeśli odejdziesz,
miłość pozostanie.
Swój wiek noś jak koronę.
Śmierć prowadzi tego, kto za nią idzie.
Z łapie tego, kto przed nią ucieka.

Bert Hellinger
Ż ycie, och, życie - cudny czas
Sentencje, powiastki, słowa mocy i medytacje

194 W Afryce
Jak to było w Afryce? Czy zachował pan tam ten skupiony, medytacyjny tryb życia?
Tak, to element tej drogi życia.
To znaczy, że żył pan tak 25 lat - aż do wystąpienia z zakonu w 45 roku życia. To jest oczywiście szkoła życia, której
nikt tak szybko nie może powtórzyć.
Tak, też to widzę. I wymaga to wielkiej dyscypliny.
Poszedł pan do misjonarzy z Marianhill a nie do Jezuitów, ponieważ pociągał pana szeroki świat, czy głoszenie nauki
Chrystusa i nawracanie czarnych pogan?
Nie miałem pojęcia, co mnie czeka. W praktyce tak czy inaczej wszystko toczy się inaczej, niż można sobie to
wyobrazić. Dopiero gdy dotarłem do Republiki Po łudniowej Afryki, zobaczyłem, co to naprawdę znaczy być
misjonarzem. Wykonywałem tam przede wszystkim pracę kulturową.
Misjonarze z Marianhill powstali z klasztoru trapistów. Po łudniowoafrykański biskup zaprosił austriackiego
opata do założenia klasztoru w RPA. Opat ów, Franz Josef Pfanner, był trapistą. Marianhill to nazwa klasztoru,
który on założył.
Trapiści modlą się tylko i pracują. Są bardzo surowym zakonem kontemplacyjnym. Praca pastoralna jest im obca.
Każdy klasztor jest samowystarczalny. To znaczy, że wszystko robią sami. Uprawiali wówczas rolnictwo i
rzemiosło. Mieli własną elektrownię, własny system zaopatrzenia w wodę, własne warsztaty, własne
gospodarstwa rolne.
I każdy musiał cośrobić?
Trapiści żyją wedle reguły świętego Benedykta. Zasada benedyktyńska brzmi: Ora et labora, módl się i pracuj. U
trapistów praca odgrywa wielką rolę, zwłaszcza ciężka praca. Stąd klasztor Marianhill stał się bardzo szybko
największym klasztorem trapistów na świecie z około 300 mnichami. Większość z nich to byli bracia zakonni bez
wykształcenia teologicznego. Byli przede wszystkim rzemieślnikami, tylko nieliczni byli kapłanami.

39
Po pewnym czasie zaczęli nawiązywać kontakt z tubylcami. Uczyli ich rolnictwa i zakładali szkoły. W ten sposób
nagle zaczęła się praca misyjna. Wielu tubylców się ochrzciło i powstały wspólnoty chrześcijan. Trapiści na misji
nie byli już w stanie zachowywać swojej surowej reguły. Dlatego ten klasztor trapistów został przekształcony w
kongregację misyjną, której reguła została dostosowana do pracy misyjnej.
Co to znaczy praca misyjna, zobaczyłem dopiero tam: Zakłada się szkoły i pokazuje się ludziom, na przykład, jak
się coś uprawia. Zulusi w RPA byli pierwotnie hodowcami i nomadami. Uprawa była im zasadniczo obca. Praca
misyjna była więc przede wszystkim pracą kulturową. W połączeniu z nią głoszone było chrześcijańskie
przesłanie. W ten sposób rosły wszędzie wspólnoty chrześcijańskie.
I po to potrzebowali księży?
Najpierw zostałem w RPA wysłany na kolejne trzy lata na uniwersytet, żeby przygotować się do nauczania w
szkołach średnich. Potem prowadziłem przez pewien czas szkołę i trafiłem wtedy na placówkę misyjną. Taka
placówka odpowiada naszej parafii. Ta placówka miała jeszcze dziesięć dość odległych filii. Musiałem je
regularnie odwiedzać. Każda filia miała również szkołę.
Nie pracował pan zatem w rolnictwie, lecz jako nauczyciel i ksiądz? Co jest pięknego lub satysfakcjonującegow tej
pracy?
Mogłem czego dokonać. Ludzie byli wdzięczni. Mogli się czegoś nauczyć i rozwijać się. Więź między wiernymi
a księżmi była pełna zaufania, po prostu piękna. Przyjeżdżając od czasu do czasu do Niemiec, różnica była dla
mnie uderzająca. Oprócz liturgii i nabożeństw było niewiele punktów stycznych. Czasami było to dla mnie
przygnębiające, w porównaniu z doświadczeniami, który miałem na misji. Było to praca dająca spełnienie.
Przypominam sobie ludzi, którzy byli w Afryce z ramienia takich organizacji jak „Chleb dla świata" (Brot für die Welt).
Pod koniec lat siedemdziesiątych robiłam z nimi kilka wywiadów dla radia. Opowiadali cośpodobnego. Ich oczy
błyszczały, gdy mówili o swoim życiu tam, i było im trudno odnaleźćsięw trzeźwych niemieckim życiu parafialnym.
W Afryce to życie jest dużo intensywniejsze. Było nas dwóch na mojej pierwszej placówce misyjnej.
Odwiedzaliśmy regularnie filie. Najpierw chodziliśmy po prostu pieszo, czasami jeździliśmy konno. Potem
dostałem motor, wtedy było łatwiej. Tereny były trudno przejezdne.
Gdy przyjeżdżałem na filię, chrześcijanie zbierali się i odprawialiśmy wspólnie nabożeństwo. Dla nich było to
święto. Taka wizyta trwała cały dzień. Następnego dnia udawałem się do kolejnej filii. W niedziele najpierw była
msza na głównej placówce a potem jeszcze na jednej z bliższych filii. Byłem całkowicie pochłonięty tą pracą.
Potem zostałem proboszczem parafii katedralnej. Gdy zacząłem tam pracować, to w ciągu roku odwiedziłem
wszystkie rodziny. Byłem w każdej rodzinie i poznałem wszystkie rodziny osobiście. Było to bardzo piękne i
żywe. Ta parafia liczyło ponad 10 000 chrześcijan.
Jacy byli to chrześcijanie? Czy istniały różnice między chrześcijanami i niechrześcijanami?
Chrześcijan można było łatwo odróżnić od „pogan", jakeśmy ich wówczas nazywali. Chrześcijanie mieli bardziej
otwarte twarze. Wielu niechrześcijan było zlęknionych i zamkniętych. Bali się czarów. Było to przygnębiające.
Chrześcijanie byli swobodniejsi, bardziej samodzielni i często przewodzili. Wspó łpracowali w szkole i w kościele.
Były to bardzo żywe społeczności.
Czy nie wchodzili oni w konflikt ze swoimi rytuałami rodowymi lub pierwotną przynależności klanową?
Na terenach, na których na ja pracowałem, większość była już chrześcijanami - i to nie tylko katolikami. Było też
wielu misjonarzy ewangelickich. Niewiele było już form pierwotnych czy pogańskich. Wielu rozwinęła się dalej,
ponieważ chodzili do szkół.

40
195 Bert Hellinger z Hongkongu
Kilka dni spędzone w Hongkongu zakończyły moją podróż na Daleki Wschód. Było to swoiste apogeum i
podsumowanie mojej wyprawy. Fascynujące miejsce i okazja do przemyśleń, z jednej strony nad starym i
nieprzerwanie trwającym duchem, z drugiej zaś nad niezwykłą nową witalnością, którą tak cudownie - może
dzięki mojemu sędziwemu wiekowi - tutaj czuję, a która tak wielu ludzi w starej Europie i nowej Ameryce
napawa lękiem. To moje chyba dwunaste seminarium w Chinach w ostatnich pięciu latach. Ale też okazja do
zastanowienia się nad moją przygodą z tą myślą, kulturą i duchem, i ludźmi tego kraju.
Był to kurs szkoleniowy dla około 300 uczestników, z czego większość przybyła z Chin. Znów wprowadziłem
uczestników w duchowe ustawienia rodzinne. Jednak nie tylko pokazałem na czym one polegają, ale za pomocą
intensywnych ćwiczeń starałem się pomóc uczestnikom poczuć wewnętrzne procesy, które prowadzą do
niezbędnej dla tej pracy postawy. Słowo „duch", w używanym tutaj przeze mnie znaczeniu, to dla Chińczyków
DAO . Dlatego już dawno byli z nim obeznani i dlatego z łatwością przychodziło im zastosowanie go w praktyce.
Dla nich, paradoksalnie, byłem w tym względzie jak Chińczyk.
Na zakończenie spotkała mnie miła niespodzianka. Każdy uczestnik napisał na sercu wyciętym z papieru w
różnych kolorach życzenia szczęścia dla mnie. Te serca zostały mi wręczone w pudełku w kształcie serca. Było to
szczególnie piękne podziękowanie. I pożegnanie.
Wasz Bert

197 Amor
MI Ł OŚĆ
Mi łość jest przede wszystkim i ostatecznie potrzebą. Ludzka miłość jest najgłębszą potrzebą bliskości, połączenia
i bezpieczeństwa z innymi ludźmi. Jest potrzebą wymiany w braniu i dawaniu, dzięki której rośniemy my i inni.
Dzięki tej wzajemnej potrzebie ludzie się odnajdują i kochają wzajemnie. Mi łość ta jest tym silniejsza, im szerzej
i dłużej kochający ofiarowują sobie wzajemnie spełnienie w tym, czego potrzebują.
W tej wymianie potrzeba ulega zaspokojeniu, a kochający stają się wolni, żeby wychodząc ponad tę potrzebę
otworzyć się na inne zadania i przyczynić się bardziej do dobra wielu, co będzie możliwe tylko przez rezygnację.
Jeśli jednak nie zostanie zagwarantowane podstawowe bezpieczeństwo i prawo do podstawowych potrzeb, wtedy
osłabnie siła do tego innego działania.
A co z tymi, którzy kochają burzliwie? Czy są inni? Rilke mówi o nich: „Ach, na wzajem sobie tylko zasłaniają
swój los". Ta miłość łatwo się ulatnia. Tym większe jest potem otrzeźwienie.
Dzięki wzajemnemu uznaniu, że potrzebujemy się wzajemnie, stajemy się skromni, w harmonii z naszą prawdą.
Z tej harmonii czerpiemy też siłę do czegoś innego, co prowadzi nas poza nas samych, na przykład do dzieci.
Również to jest pewna potrzeba. Jednak ta potrzeba nie umniejsza w niczym miłości. Przeciwnie. Czyni miłość
dopiero możliwą i wielką.

199 Tylko matka


„Nie ma nic większego niż matka"
Bóle nerwu trójdzielnego, migrena, lęki
HELLINGER: Co ci jest?
ANNA: Czuję pola energii, mam bóle nerwu trójdzielnego, migreny, różne reakcje alergiczne i lęki.

41
HELLINGER: Cała wiązanka. Jesteś zamężna?
ANNA: Tak, ale od niedawna w separacji.
HELLINGER: Masz dzieci?
ANNA: Nie.
HELLINGER: Dlaczego rozstałaś się z mężem?
ANNA: Nasze drogi się rozeszły. Gdy nasiliły się moje reakcje na promieniowanie, mój mąż powiedział, że mam
sobie poszukać własnego mieszkania.
HELLINGER: Czy umiesz to zrozumieć? Wyglądasz na szczęśliwą, kiedy o tym mówisz. Gdy patrzę na twoją
twarz, widzę, że rozstanie przyniosło ci ulgę.
ANNA: Częściową.
HELLINGER: „Częściowa" ulga wystarczy.
do grupy Czy zauważyliście, jaka była szczęśliwa, gdy mówiła o rozstaniu? Okej, co się stało w twojej rodzinie
pochodzenia?
ANNA: Jestem wcześniakiem.
HELLINGER: Kiedy się urodziłaś?
ANNA: W ósmym miesiącu.
HELLINGER: Czy byłaś w inkubatorze?
ANNA: płacze Zostałam natychmiast oddzielona od matki i przeniesiona do innego szpitala.
HELLINGER: Do innego szpitala?
ANNA: płacze Matka przez pewien czas mnie nie widziała.
HELLINGER: Jak długo?
ANNA: Nie wiem dokładnie, może miesiąc.
HELLINGER: Czy matka doznała jakiejś szkody przy porodzie?
ANNA: O mało się nie wykrwawiła. Opowiadała mi, że łożysko nie wyszło. Lekarze naciskali jej na brzuch -
wtedy o mało się nie wykrwawiła. Potem w szpitalu wybuchła infekcja i matkę położono zupełnie samą w
ogromnej sali. Czuła się bardzo samotna.
HELLINGER: To jest trauma, nic systemowego. Co mam teraz z tobą zrobić?
ANNA: Nie wiem.
HELLINGER: Czy mam coś zrobić?
ANNA: Tak.
HELLINGER: Zrobię z tobą dziwne ćwiczenie. Czy mam je zrobić?
ANNA: Jakie ćwiczenie?
HELLINGER: Zobaczysz. Nic, co by mogło cię zawstydzić. Tak?
ANNA: Okej.
Hellinger wybiera przedstawicielkęmatki i każe się jej położyćna plecach na podłodze. Potem każe Annie położyćsię
obok niej, z głową na tej samej wysokości.
HELLINGER: do matki Patrz w górę. Poza tym nie musisz nic robić. Wystarczy, że jesteś.
do Anny Odwróć do niej głowę i spójrz na nią z miłością.
po pewnym czasie Jak zwracałaś się do matki jako dziecko?
ANNA: Mamo.
HELLINGER: Spójrz na nią i powiedz: „Mamo".

42
ANNA: Mamo.
HELLINGER: Powiedz to z miłością.
ANNA: Mamo.
HELLINGER: Oddychaj głęboko. Oddychaj do brzucha. I patrz na nią: „Mamo".
ANNA: Mamo.
HELLINGER: „Kochana mamo". Patrz na nią, gdy to mówisz.
ANNA: Kochana mamo.
HELLINGER: po chwili Powiedz: „Biorę to od ciebie".
ANNA: Biorę to od ciebie.
HELLINGER: „Za każą cenę, którą zapłaciłaś".

Anna płacze
HELLINGER: Patrz na nią. Patrz i powiedz to: „Nawet za cenę, którą zapłaciłaś". Musisz na nią patrzeć.
ANNA: Nawet za cenę, którą zapłaciłaś.
HELLINGER: „Kochana mamo".
ANNA: Kochana mamo.
HELLINGER: po chwili Jak się czujesz, mówiąc to?
ANNA: Nie potrafię tego opisać.
HELLINGER: Czy traktujesz to poważnie?
ANNA: Nie wiem.
HELLINGER: Jak się wtedy czuje twoja matka?
ANNA: Moja matka? Mam wciąż uczucie, że ona mnie nie przyjmuje lub że ona nie chce mnie puścić.
HELLINGER: Na razie widziałem tylko, że to ty jej nie wzięłaś. Spójrz na nią! Powiedz: „Kochana mamo".
ANNA: tłumiąc płacz Kochana mamo.
HELLINGER: „Biorę cię jako moją matkę".
ANNA: Biorę cię jako moją matkę.
HELLINGER: „A ty możesz mnie mieć jako swoje dziecko".
ANNA: A ty możesz mnie mieć jako swoje dziecko.
HELLINGER: „Zostanę zawsze przy tobie".
ANNA: Zostanę zawsze przy tobie.
HELLINGER: „Kochana mamo".
ANNA: Kochana mamo.
HELLINGER: Powiedz to całkiem spokojnie, normalnym głosem: „Kochana mamo".
ANNA: Kochana mamo.
HELLINGER: „Biorę cię jako moją matkę".
ANNA: Biorę cię jako moją matkę.
HELLINGER: „A ty możesz mnie mieć jako swoje dziecko".
ANNA: A ty możesz mnie mieć jako swoje dziecko.
HELLINGER: „Zostanę zawsze przy tobie".
ANNA: Zostanę zawsze przy tobie.
HELLINGER: Jak jest teraz?

43
ANNA: Dobrze.
HELLINGER: Okej, to wszystko.
do reprezentantki matki Dziękuję, że wzięłaś w tym udział.
do Anny, gdy znów siedzi obok niego Mam podejrzenie w sprawie tych pól energetycznych, które czujesz. One są
twoją matką.
ANNA: Moją matką?
HELLINGER: W łaśnie tak. Są twoją matką. Czy to nie piękna myśl?
ANNA: Zawsze miałam uczucie, że tracę energię.
HELLINGER: Co powiedziałem?
ANNA: Że pole energii to moja matka.
HELLINGER: W łaśnie.
ANNA: I to, co jest pozytywne.
HELLINGER: Dok ładnie tak.
ANNA: A więc nie mam niczego więcej? Śmieje się.
HELLINGER: Zdradzę ci tajemnicę. Nie ma nic większego niż matka. Zgoda?
Anna śmieje się i kiwa głową.

220 Na własne życzenie


Bogacz po śmierci stanął u wrót raju i zapukał do drzwi. Otworzył mu Piotr i spytał, czego chce.
Bogacz powiedział: „Chciałbym dostać pokój pierwszej kategorii, z pięknym widokiem na Ziemię, a do tego
codziennie moją ulubioną potrawę i najświeższą gazetę".
Piotr się najpierw ocziągał, ale gdy bogacz zaczął się niecierpliwić, zaprowadził go do pokoju pierwszej kategorii,
przyniósł mu jego ulubioną potrawę i najnowszą gazetę, odwrócił się raz jeszcze i powiedział: „Za tysiąc lat znów
przyjdę!", i zamknął za sobą drzwi.
Po tysiącu lat przyszedł i zajrzał przez judasza w drzwiach. „No nareszcie!" - zawołał bogacz. „To niebo jest
okropne!"
Piotr pokręcił głową. „Mylisz się" - powiedział. „Tutaj jest piekło".

201 Austria
W austriackim środowisku terapeutycznym Bert Hellinger był już dawno znany jako TA „osoba" tuż za granicą z
małej górskiej wioski w Niemczech. „Gdy nic i nikt nie może pomóc, idź i zobacz Berta Hellingera!"
Tak się mówiło jeszcze zanim Bert Hellinger zaczął robić ustawienia rodzinne. I ludzie ciągnęli do niego. Oko ło
1990 roku, Bert zaczął jeździć „po prostu przez granicę". Został zaproszony przez doktor Reginę Wintersperger
ze Społeczno-pedagogicznego Instytutu Dziecinnych Wiosek SOS w Insbrucku. Pierwsze seminarium, w
kwietniu 1989 roku, było zatytułowane: Przynależność- podstawowa potrzeba człowieka: rodzina pochodzenia /
rodzina wioski dziecięcej- jako systemy komplementarne.
Między tym pierwszym seminarium a następnym w dziecięcej wiosce SOS środowisko psychoterapeutów w
Austrii zaprosiło go trzy razy. Chcieliśmy wiedzieć czym była ta nowa metoda! I byliśmy mile zaskoczeni, że Bert
Hellinger przyjechał pracować z nami na seminariach we wschodniej Styrii (zamek Johnsdorf w latach 1990 i
1992, oraz St. Kahtrein am Ofenegg w roku 1994).
W czerwcu roku 1990 parlament austriacki przyjął jednogłośnie nową ustawę psychoterapeutyczną. Krótko po

44
tym założona została Austriacka Federacji Psychoterapii, a ja zostałam wybrana pierwszą przewodniczącą w
Styrii. Byłam bardzo szczęśliwa, że mogłam zaprosić Berta Hellingera do wygłoszenia wykładu dla studentów
psychoterapii na Uniwersytecie w Grazu 1. czerwca 1994 roku: Co w rodzinie sprowadza chorobęa co daje
uzdrowienie? W tym samym czasie Johannes Neuhauser zaczął organizować wielkie seminarium w Linzu dla
około 500 uczestników.
Johannes, zawodowy producent filmowy i systemowy psychoterapeuta rodzinny, zaczął produkować wysokiej
jakości dokumentacje wideo, które były publikowane w Wydawnictwie Carl-Auer. On również pomógł mi
zorganizować wielkie seminarium w listopadzie 1996 roku. Nie umiemy policzyć, jak często Bert przyjeżdżał do
Austrii między 1996 a 2000 rokiem, łącznie z wyprawą do Wiednia. Pod koniec roku 2000, Bert zaczął mówić o
Judaizmie w naszych duszach. To było duchowe podsumowanie jego pracy w dziedzinie pojednania w wielu
krajach. Aron Saltiel i ja mieliśmy okazję zaprosić Berta do wygłoszenia innego wykładu na Uniwersytecie w
Grazu w lutym 2001 roku, i na warsztat w nowo zrekonstruowanej Synagodze w Grazu. Warsztat koncentrował
się na pojednaniu między potomkami rodzin nazistowskich a potomkami rodzin żydowskich. Sonja Meron, w
Wiedniu, zoragnizowała podobny warsztat w Wiedniu w Muzeum Żydowskim.
Od roku 2002 Bert wzmógł swoją pracę w wielu innych krajach i zredukował swoją pracę psychoterapeutyczną w
Austrii. W lutym roku 2005 znów przyjechał do Grazu jako filozof i poprowadził na Uniwersytecie Graz
seminarium ciało a dusza.
Traudl Szyszkowitz

202 Praxis der Systemaufstellung


Od roku 2000 ukazuje się (zawsze w czerwcu i grudniu) w Niemczech czasopismo poświęcone ustawieniom:
Praxis der Systemaufstellung. Beiträge zu Lösungen in Familien und Organisationen.
(w objętości 100 stron formatu A4).
Herausgeber: Internationale Arbeitsgemeinschaft Systemische Lösungen nach Bert Hellinger e. V.
W redakcji zasiadają m.in.: Hunter Beaumont, Albrecht Mahr, Wilfried de Philipp, Jakob Robert Schneider,
Berthold Ulsamer i Gunthard Weber.

W pierwszym numerze, w słowie od redakcji czytamy m.in.: Słynny fizyk, David Bohm, w wielu rozmowach i
wykładach opisał bardzo pięknie to, co nazywamy dialogiem. „Logos" znaczy „słowo", i to w znaczeniu „sens
słowa". A „dia" oznacza „przez". Stąd ze słowa „dialog" wyłania się obraz: „wypływanie z sensu, płynięcie
znaczenia". W procesie dialogu wyłania się coś, czego przed tem nie było. Dialog jest procesem twórczym,
opartym na „wspólnym sensie", który integruje człowieka wewnętrznie oraz ludzi w danej grupie lub
społeczeństwie. Takie rozumienie „dialogu" dokładnie oddaje to, co dzieje się w ustawieniach i co Bert
Hellingera ciągle skłania do mówienia o „dialogowej psychoterapii".
W tym sensie rozumiemy również to czasopismo jako środek dialogu dla wszystkich osób, które interesują się
ustawieniami rodzinnymi i oraz doświadczeniami z nimi związanymi. Jako czasopismo jesteśmy oczywiście
zainteresowani także „opiniami", nawet jeśli opinia kieruje się raczej wolnością zarzutu niż wglądu. Cieszymy się
na dyskusje, nawet jeśli dyskusja, jak pokazuje już samo znaczenie słowa, żywi się rozkładaniem rzeczy i
kwestionowaniem tego, co łączy. Chcielibyśmy jednak opinie i dyskusje prezentować tak, żebyśmy wspólnie
mogli mieć udział w rosnącym i nieprzewidywalnym „przepływie sensu".
W ostatnim numerze ukazały się m.in.:

45
My Niemcy w zwierciadle „Hitlera": siedem pytań w spotkaniu z widmem
„Shoah trwa jeszcze"
Przypominanie - zapominanie - pójście do przodu
Grafiki Goyi jako kompendium ustawień systemowych
Ustawienia pod znakiem wielopokoleniowej systemowej psychotraumatologii
Medytacja vipassana - droga uważności w ustawieniach rodzinnych i w życiu
Ustawienia rodzinne, badania nad mózgiem i archaiczność
Zbliżanie się do „my"
Porządki i ruchy losu

203 Jak zostałem heretykiem


To, co pan mówi, brzmi bardzo gładko. Ma pan 80 lat i jest pogodzony z życiem. Czasami warto dowiedzieć się czegoś
od ludzi na temat ich rozterek i błędów, ponieważ można się z tego czegośważnego nauczyć. Dlatego pytam, jakie błędy
i zawirowania spotkały Berta Hellingera jako misjonarza?
Czas w Republice Południowej Afryki był prosty . Byłem pochłonięty pracą. Później miałem wszystkie szkoły w
diecezji pod sobą i kształciłem dalej nauczycieli. Pod koniec pobytu w RPA zostałem pryncypałem elitarnej
szkoły dla tubylców w Mariannhill. Była to jedna z czołowych szkół dla tubylców w RPA. Było to znów dla mnie
szczególne doświadczenie. W tym czasie poznałem też dynamikę grupową. Bardzo mi ona pomogła i przyczyniła
się niesłychanie do mojego rozwoju.
To czemu pan wrócił do Niemiec, skoro panu się tak podobało w Afryce?
Bardzo się interesowałem teologią i byłem właściwie na bieżąco z najnowszą wiedzą teologiczną. I zgodnie z nią
uczyłem na moich lekcjach religii. Zarzucono mi, że nie uczę po myśli Kościoła. Mój biskup dał wiarę tym
zarzutom. Na co powiedziałem: „Jeśli mi nie ufacie, to składam wszystkie moje urzędy".
Nowoczesna teologia, co to wtedy oznaczało?
Moją specjalnością była biblistyka. Dzięki nowoczesnej egzegezie wiele spraw jawi się w nowym świetle. Cała
opowieść bożonarodzeniowa na przykład ma niewiele wspólnego z historyczną prawdą. Podobnie rzecz ma się z
wieloma listami Pawła. Niektóre nie pochodzą od niego. Dziś to powszechna wiedza. Z dzisiejszego punktu
widzenia ta kontrowersje wydają się niewinne i przedawnione. W każdym razie złożyłem wtedy moje urzędy.
A mimo to został pan wtedy rektorem seminarium zakonu Mariannhill w Niemczech?
To była dziwna sprzeczność. W Republice Południowej Afryki byłem niemal heretykiem, a w Niemczech
miałem kształcić przyszłych książy. W ten sposób wróciłem do Niemiec. W tym czasie rozpocząłem studia
psychoanalityczne, niejako w myśl słów: „Trzeba spróbować czegoś nowego". Zresztą i tak już wcześniej
zajmowałem się psychoterapią. Moje życie po prostu rozwijało się w sposób organiczny. Z tym też związane było
później opuszczenie zakonu.
Dla kogo był pan heretykiem w RPA?
Oczywiście tylko dla nielicznych. Ale oni mieli wpływ. Jednocześnie byłem bardzo poważany przez tubylców,
lubili mnie. Miałem jasną pozycję w stosunku do aparthaidu - było widać, że nie jestem dwulicowy. Działałem
tak, jak uważałem za słuszne, nie dopasowywałem się ani nie starałem się przypodobać.

46
Pracowałem przecież wtedy jako misjonarz w innym polu. Nawet jeśli wtedy jeszcze nic nie wiedziałem o
„polach", czułem, że nie mogę próbować wejść w inne pole.
Jako biały w czarne pole. Jak to wyglądało bez nastawienia kolonialnego czy misjonarskiego?
Spotkaliśmy się i wzajemnie siebie szanowaliśmy. Jako biały nigdy nie chciałem być i mówić jak czarny. I to
bardzo wysoko ceniono. Jednocześnie dużo się od nich nauczyłem. Byłem pełen szacunku i wiele rzeczy i spraw
zrobiło na mnie wielkie wrażenie.
Co takiego zrobiło na panu wrażenie?
Przede wszystkim szacunek, który ludzie tam mają wobec rodziców. To zrobiło na mnie wielkie wrażenie.
Również pewność, z jaką matki radzą sobie z dziećmi, robi wrażenie. Trudności z dziećmi, tego tam nie ma. Po
prostu się wie, czego dzieci potrzebują. Matki zawsze są stale zajęte dziećmi. To, co jeszcze wziąłem z sobą, to
szacunek wobec drugich. Tam każdy może zachować twarz. Albo to jak się rozmawia tam na zebraniach gminy.
Oni rzeczywiście tak długo żywo wymieniają się wzajemnie myślami, aż znajdą rozwiązanie. Ten sposób
wzajemnego traktowania się bardzo wpłynął na mnie.
Jest pan człowiekiem, który 55 lat swojego życia spędził na kontemplacji, medytacji, nauczaniu i terapii. Co było dla
pana najważniejsze w życiu?
Zawsze chodzi mi o wewnętrzny rozwój. Moje doświadczenie w Afryce bardzo się do tego przyczyniło.
Jak pan realizował w Afryce swoje zainteresowania teologiczne?
Zawsze mnie interesowało, jak przekazywać posłanie. W tym względzie coś udało mi się zrobić. Przygotowałem
wiele pomocy do nauczania religii i inne pomoce, żeby liturgia była zrozumiała. Wspólnie z tamtejszym
księdzem i nauczycielem skomponowałem nawet nowe pieśni kościelne w języku zulu - śpiewane są tam do
dzisiaj.
Czy był pan wtedy przekonany, że wewnętrzny rozwój jest możliwy tylko dzięki wierze chrześcijańskiej?
Szybko zauważyłem, że inni ludzie też są dobrzy. Że bycie dobrym nie zależy wyłącznie od wiary, lecz przede
wszystkim wypływa z doświadczenia życiowego.
Czy są w pańskim życiu rzeczy, gdzie mówi pan: tam pomyliłem się, to była droga do nikąd, droga na manowce?
Czy zna pani kogoś, kto jest nieomylny?
Moje błędy wiążą się z duchem, nie z moją życiową drogą. Ja raczej pytam: czy w ogóle jest coś takiego jak
błędna droga? W Afryce czułem, że jestem na właściwej drodze i nie żałuję tego. Wtedy myślałem, że na zawsze
zostanę w Afryce, i nie miałem żadnych ambicji, żeby wracać do Niemiec. Zostało mi to niejako narzucone przez
okoliczności.
Czy ciężko było panu pożegnaćsię?
Pożegnania nigdy mi nie przychodzą ciężko. Od razu nastawiłem się na przyszłość i patrzyłem do przodu.
W Afryce w roku 1964 poznał pan dynamikę grupową. To było pierwsze spotkanie ze światem terapeutycznym. Czy był
to punkt zwrotny w pańskim życiu?
Na pewno był to ważny aspekt mojego rozwoju. Duchowni anglikańscy organizowali takie kursy. W tych
grupach spotykali się czarni, biali, hindusi, mieszańcy, katolicy i protestanci, wszyscy uczyli się razem. Była to
grupy ekumeniczne i bez barier rasowych. Wtedy było to coś niesłychanego.
Dlaczego?
Wszystkie rasy i wyznania spotykały się razem - w kraju, gdzie panował aparthaid, to dla mnie niewiarygodne
doświadczenie. Wyobrażenie, że ludzi dzieli się na rasy czy religie, tutaj całkowicie znika.
Byłem katolikiem, nie znałem anglikanów i nie miałem z nimi kontaktu. I nagle idę tam i widzę, jak bardzo są

47
pobożni - naprawdę pobożni. To zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Nagle zauważyłem, że wszyscy znajdujemy
się w jednej łodzi i że zewnętrzne okoliczności jak kolor skóry czy wyznanie są zupełnie nieważne.
Żyłem wtedy przecież w katolickiej, hermetycznie zamkniętej społeczności. Pamiętam jeszcze dokładnie, jak to
było, jak przyjechałem do RPA i zacząłem tam moje drugie studia. Przyjechałem z uniwersytetu w Würzburgu,
gdzie teologowie odgrywali czcigodną rolę i byli bardzo szanowani. Byłem do tego przyzwyczajony. W Afryce
byłem nagle jednym z wielu i byłem traktowany bez żadnego przywileju. Wtedy jeszcze myślałem, że naprawdę
dobrym można być tylko, jeśli się wierzy. Potem zauważyłem, że są profesorowie, którzy w ogóle nie wierzą. A
byli to tacy dobrzy ludzie! To był pierwszy punkt zwrotny, gdy nagle zauważyłem: cóż za wyobrażenie posiadam?
Gdy poznałem dynamikę grupową, kierowałem już dużą szkołą dla czarnoskórych uczniów z całej Afryki
Południowej.

205 Sukces
Sukces jest ograniczony. Cokolwiek osiągamy, uruchamia to natychmiast ruch, który wszystko kwestionuje lub
prowadzi do upadku. Dotyczy to przede wszystkim tych sukcesów, które rozwinęły się z naszych planów i
naszego osobistego zaangażowania. Dlatego trwają często tak krótko.
Czy mamy czego żałować? Dlaczego właściwie? Każdy rozwój potrzebuje oporu. Dzięki oporowi staje się
mocniejszy i trwalszy. Musi też uwzględnić inne ruchy, których poprzednio może nie obserwował i niedoceniał.
Dzięki oporowi jest w harmonii z coraz większą liczbą innych sił i dzięki nim trwa. Rozwój i sukces są dzięki
oporowi w równowadze z wielomy innymi siłami, w równowadze, która przez zbyt szybki lub jednostronny
rozwój zostałaby zakłócona.
Opór przeciwko zbyt szybkiemu sukcesowi zmusza do uznania przeciwnych nam sił i do uczczenia ich. Dzięki
nim jesteśmy gotowi związać się na wyższej płaszczyźnie do wspólnego działania, które dzięki temu zyskuje na
wpływach, sile i sprawności.
Inaczej, gdy ruch nie wychodzi od nas samych, gdy idziemy za jakimś ruchem, który od początku pochodzi z
harmonii. Ponieważ jest w harmonii, przyciąga innych, którzy się doń przyłączają. Nie idą dalej, niż pozwalają na
to czas i okoliczności. Gdy osiągają cel, jego sukces przeżywany jako oczywisty i dobroczynny. Dlatego też może
trwać.

206 Pokora
Mężczyzna nie potrafi objąć swoich dzieci
ANDREAS: Proszę mi pomóc znaleźć drogę do mojego syna i mojej córki. Nie potrafię wziąć swoich dzieci w
ramiona.
HELLINGER: Czy to są dzieci z wcześniejszego, czy z obecnego związku?
ANDREAS: Z tego tutaj.
HELLINGER: Wybierz zatem przedstawicieli dzieci.
Andreas wybiera przedstawicieli. Hellinger ustawia ich obok siebie, a Andreasa naprzeciwko nich.

48
A Andreas
1 pierwsze dziecko, córka
2 drugie dziecko, syn
Po chwili Hellinger wybiera przedstawiciela ojca Andreasa i stawia go w konstelacji.

OA ojciec Andreasa
Andreas patrzy przez chwilę na ojca, potem na dzieci i znów na ojca. Hellinger odwraca go w stronęojca. Obaj patrzą
na siebie. Gdy ojciecchcepodejśćdo Andreasa, Hellinger go zatrzymuje.
HELLINGER: do Andreasa Uklęknij przed nim i pokłoń się aż do ziemi. Pokłoń się aż do ziemi. Ręce do
przodu, wnętrze dłoni skierowane ku górze. G łowę skłoń bardzo głęboko, aż do ziemi.

49
Hellinger pochyla Andreasowi głowę do przodu. Andreas pozostaje długo w pokłonie. Oddycha głęboko, to zaciska dłonie
w pięści, to otwiera, podnosi i opuszcza głowę. Potem trochęsię prostuje i opiera na rękach. Tak pozostaje przez długi
czas. Oddycha głęboko. Po pewnym czasie znów wykonuje pokłon aż do ziemi, zaciska pięści, prostuje sięi walczy ze
sobą. Jegodzieci przyglądają się temu i spontanicznie obejmują.
Andreas ociera łzy, wykonuje głęboki pokłon, zaciskającprzy tym pięści. Potem otwiera dłonie i kładzie je na ziemi.
Znów się prostuje, ociera łzy i opiera na rękach. Oddycha głęboko. W tym czasie jego ojciecstoi z otwartymi rękoma przed
nim. Cały procestrwa ponad pięćminut.
HELLINGER: do ojca Teraz podnieś go z kolan.
Ojciec nachyla się do Andreasa, bierze go za dłonie i podnosi. Patrzą sobie w oczy. Andreas wciąż walczy ze sobą, potem
ojciecprzyciąga go do siebie. Andreas potrzebuje jeszcze chwili, zanim podda sięojcu i położy głowę na jego piersi.
Oddycha głęboko. Dopiero wtedy on również obejmuje ojca ramieniem.
HELLINGER: Teraz stańcie obok siebie.

50
ANDREAS: Nie czuję ramion.
HELLINGER: Mogę ci powiedzieć, co zrobić, żeby czucie wróciło. Chodź ze mną.
Hellinger stawia Andreasa przed synem i obaj obejmują się czule. Cornelia, która się temu przygląda, płacze i jest
bardzo poruszona. Następnie Andreas przyciąga do siebie również córkę. Wszyscy troje obejmują sięserdecznie.

HELLINGER: do Andreasa Jak się teraz czujesz?


ANDREAS: oddycha głęboko Lepiej.
HELLINGER: Córka?
PIERWSZE DZIECKO: Dobrze. Na początku była bariera. Gdy tylko przyszedł jego ojciec, on się zrobił dla
mnie bardzo duży. Gdy się pokłonił i toczył tę walkę, byłam z niego dumna.
HELLINGER: do syna A ty?
DRUGIE DZIECKO: Najpierw czułem kołatanie serca, gdy ojciec stał przede mną. Bardzo mnie poruszyło to,
gdy wykonał gest pokory, ale drżały mi kolana. Zrobi ło się lepiej, gdy przyszedł do nas. Wtedy znów czułem
oparcie.
HELLINGER: do Andreasa Niczego ci nie oszczędziliśmy, dzięki Bogu.
ANDREAS: To nowa sytuacja, muszę ją dopiero przyjąć.
HELLINGER: W łaśnie, teraz możesz rosnąć. Okej, to tyle.
do ojca Andreasa A co ty czułeś?
OJCIEC ANDREASA: Było mi bardzo trudno nie podnieść go wcześniej.
HELLINGER: Tacy są ojcowie. Terapeuci są trochę twardsi. Śmiech publiczności.
Andreas i Cornelia obejmują się. Ona kładzie mu głowę na ramieniu.

207 Cisza
Na kongresie psychoterapeutycznym słynny psycholog wygłosił odczyt o kobiecości i został gwałtownie
zaatakowany w dyskusji przez młode kobiety. Były zdania, że kobietom wciąż jeszcze dzieje się wielka krzywda i
że to straszna arogancja, że on jako mężczyzna ma odwagę w obecności kobiet mówić o kobiecości.
Psycholog, który przemawiał najwyraźniej w najlepszej intencji, czuł się skrzywdzony i zapędzony w kozi róg,
tym bardziej, że się wydawało, że jakby nie umiał zbyt wiele przeciwstawić argumentom tych m łodych kobiet.

51
Po kongresie profesor zastanawiał się, gdzie popełni ł błąd. Omówił rzecz z kolegami i poszedł do mądrego
człowieka z pytaniem o radę.
Mędrzec powiedział: „Młode kobiety mają rację. Chociaż same potrafią sobie poradzić z mężczyzną, jak mogłeś
zauważyć, i prawdopodobnie same też nie doznały krzywdy. Jednak krzywdę, której doznały inne kobiety, biorą
tak do siebie, jak gdyby ją same przeżyły, i stąd czerpią jak jemioła swoją siłę z obcego pnia. Chociaż nie mają
przez to własnej wagi i pozostają w miłości skazane na sobie podobnych, pomagają jednak tym, którzy przyjdą po
nich; albowiem jeden sieje a drugi zbiera".
„Tego wszystkiego nie chcę wiedzieć", odpowiedział psycholog. „Chciałbym wiedzieć, co mam zrobić, gdy znów
znajdę się w takiej sytuacji?"
„Zrób to jak człowiek zaskoczony na otwartym polu przez burzę. Szuka kryjówki i czeka, aż minie. Potem
wychodzi znów na otwartą przestrzeń i cieszy się świeżym powietrzem"
Gdy psycholog był znów w kręgu swoich kolegów, zapytali go oni, co mędrzec mu poradził. „Ach" powiedział
„nie umiem sobie dokładnie przypomnieć, ale sądzę, że był zdania, że nawet przy burzy powinno się częściej
wychodzić na świeże powietrze".

Szczęśliwe dzieci
Co uszczęśliwia dzieci? Jeśli rodzice są szczęśliwi z ich powodu. I to oboje rodzice. A kiedy oboje rodzice są
szczęśliwi z powodu dzieci? Jeśli ojciec kocha w dziecku i szanuje matkę i jeśli matka kocha i szanuje w nim ojca.
Wtedy dziecko jest naprawdę szczęśliwe.
Mówimy dużo o miłości. Ale jak miłość pokazuje się najpiękniej? Gdy cieszę się drugim człowiekiem, i to
dokładnie takim, jaki on jest. I gdy cieszymy się z dziecka, dokładnie takim, jakie ono jest.
Rodzice doświadczają władzy nad dzieckiem - przede wszystkim matki doświadczają tej władzy w sposób
szczególny i bardzo głęboki, żyjąc tak długo w symbiozie z dzieckiem - ale jest też tak, że nagle tę władzę, którą
mają, przeżywają jako zlecenie, zadanie. Już nie jako własną władzę, lecz jako władzę w służbie dziecka na
pewien czas.
Niedawno brałem udział w warsztacie, na którym obok mnie siedziała kobieta z pięciomiesięcznym dzieckiem,
które trzymała przy piersi. Powiedziałem jej: „Popatrz poza dziecko, na coś daleko za nim". I ona spojrzała poza
dziecko. Niemowlę wtedy głęboko odetchnęło i uśmiechnęło się do mnie. Było szczęśliwe.
A więc, w tym odniesieniu do czegoś „poza" oboje mają więcej wolności, zarówno rodzice, jak i dziecko. Wszyscy
mogą bardziej poddać się swojemu przeznaczeniu, cieszyć się swoim przeznaczeniem i zostawić drugiego w ten
sposób na ile to konieczne.
Czym jest ta dal, na którą popatrzyła ta kobieta? Jest to własny za każdym razem los każdego człowieka, jej los i
los dziecka. Jest nawet jeszcze coś poza losem. Jest to coś, co pozostaje dla nas ukryte. W obliczu TEGO stoimy
w pokorze, a jednak czujemy się prowadzeni w szczególny sposób i czujemy szczególną ostoję.

Człowiek czy ideały?


Kluczowym przeżyciem zaraz pierwszego dnia było pytanie trenera: Co jest dla ciebie ważniejsze? »People or
ideals? What do you sacrifice for what? Ideals to people or people to ideals?« A więc, co jest dla ciebie
ważniejsze, ludzie czy twoje ideały? Co poświęcasz czemu? Ludzi swoim ideałom czy ideały ludziom? Wtedy
stało się dla mnie jasne, że w mojej pracy misjonarza często traciłem z oczu ludzi. To odkrycie było dla mnie

52
przełomowe. Od tego momentu to się u mnie odwróciło.
Dynamikę grupową od razu zastosowałem praktycznie w szkole. To było dla mnie przejście do terapii.
Wkroczyłem do przestrzeni doświadczeń psychicznych.
Jak wyglądała pańska praca przedtem? Czy był pan bardziej oddany ideałom?
To jest przecież postawa kościoła: głosi się wiarę i moralność, jak gdyby były obowiązujące dla wszystkich.
Jednostka ma się odpowiednio zachowywać, żeby ją zbawić. Na spotkaniu z anglikańskimi trenerami znów
człowiek znalazł się w centrum mojej uwagi jako najważniejszy. Jestem im bardzo wdzięczny.
Na czym to polegało, że zajmował się pan ideałami? Czy są przykłady?
Mogę pani powiedzieć, co się u mnie dzięki temu zmieniło. Wróciwszy do Niemiec, prowadziłem seminarium
duchowne, które przygotowywało kleryków do zawodu księdza. Poradziłem wszystkim studentom, że obok
teologii powinni zdobyć jeszcze inny zawód, żeby mieć potem swobodę w wyborze zawodu. Nie chciałem już
„robić" ze studentów księży, lecz każdy miał też mieć jakąś alternatywę, żeby móc się rzeczywiście zdecydować.
Podobnie rzecz się zresztą ma z psychoterapią. Gdy ktoś kształci się jako psychoterapeuta, wtedy czasami
zachodzi niebezpieczeństwo, że poświęca się ideałowi. Musi zachowywać się w określony sposób, żeby
odpowiadać ideałowi danej terapeutycznej szkoły. Nie wolno mu od tego odbiegać.
Tak jest przecież we wszystkich zawodach. Również u prawników, lekarzy, nauczycieli itd.
Tam jest często inaczej. U nauczycieli czy prawników lub lekarzy jest to raczej nauczenie się, jak się coś robi, bez
konieczności dokonywania jakiejś zmiany w duszy. W szkołach terapeutycznych zostaje się zobowiązanym do
określonego widzenia i wykluczone zostaje nowe postrzeganie, a nawet zostaje ono zabronione.
Dlatego nie należę do żadnej szkoły. Kiedyś nawet chciałem należeć do tej czy innej szkoły, ale dzięki Bogu nie
udało mi się. Dzięki temu jestem w dużej mierze wolny od zawężenia percepcji do określonej dziedziny czy
obszaru.
Można by też powiedzieć, że założył pan własną. Nie jako szkołę. Ale przez swoją drogęprzyczynił siępan do tego, że
jest taka „szkoła".
Nie są to moje szkoły, nawet jeśli czasami noszą moje imię. Niczego własnego nie zakładałem, podążałem tylko
za moimi wglądami i odkryciami. Nic poza tym! Dzieliłem się tymi wglądami i pokazywałem ich zastosowanie.
Pan szerzył swoje wglądy i poglądy.
To idzie dla mnie za daleko. Ja się nimi dzieliłem.
Na czym polega różnica pańskim zdaniem?
Przy szerzeniu jest misjonarska gorliwość. Natomiast dzielenie się jest tylko komunikowaniem. To wielka
różnica. W tym względzie jestem bardzo dokładny.
Gdy wrócił pan do Niemiec do seminarium duchownego jako rektor, nie był pan już misjonarzem i kapłanem, lecz
dynamikiem grupowym. Co to zmieniło?
Dawałem w Niemczech kursy dynamiki grupowej. Wtedy dynamika grupowa była w Niemczech czymś nowym.
A ja miałem w tej dziedzinie spore doświadczenie, przede wszystkim w praktycznym zastosowaniu. Szybko
stałem się znany w środowisku dynamiki grupowej i miałem powodzenie. Dzięki temu miałem nowy punkt
oparcia. Nagle stałem się niezależny od zakonu i od kościoła. Mog łem, gdyby było to konieczne, sam zarobić
swoje pieniądze. To było dla mnie ważne i nowe.
Jako katolicki misjonarz uczyć sięw grupie terapii i to początkiem lat siedemdziesiątych - to musiało byćprzecież
kulturowym szokiem. Dziś to nic szczególnego, branie udziału w grupie - to jest normalne. Ale wtedy i to jeszcze w
Afryce Południowej, jako misjonarz. Czego się pan nauczył o sobie?

53
Byłem częścią grupy. Byłem od niej zależny i jednocześnie miałem na nią wpływ. Moje wyobrażenia o sobie i
osobista wolność decyzji zostały skorygowane. To był ważny proces rozwoju i wzrostu.
W trakcie przygotowania do kapłaństwa wchodzi się przecież w uprzywilejowaną rolę, przynajmniej jeszcze
wtedy tak było. Łatwo traci się kontakt z innymi, ponieważ zawsze stoi się jakoś z przodu. W dynamice grupowej
jest inaczej. Jest się w środku. Nagle jest się częścią innego pola, w którym wszyscy są tak samo ważni. Otwarcie
się na to i praktykowanie tego na co dzień, było niewiarygodnym rozszerzeniem mojego duchowego i
psychicznego horyzontu.
Czego nauczył się pan tam na temat stosunków z ludźmi?
Dynamika grupowa jest cudowną metodą. Jednak sukces zależy bardzo od wewnętrznej postawy osoby kierującej.
Na ile?
Wszystko zależy od tego, czy osoba kierująca jest zwrócony do ludzi w miłości, czy leży mu na sercu ich rozwój.
Dla mnie była kamieniem milowym. To widać jeszcze dzisiaj w sposobie, w jakie prowadzę warsztaty. Zdobyłem
pewną umiejętność. Nową umiejętność.
Jak to się manifestowało w pańskiej codziennej działalności?
Kiedyś podeszli do mnie klerycy w seminarium i zapytali - trochę dla żartu i żeby mnie przetestować - co ja na to
powiem, jeśli będą przyjmować w pokojach kobiety. To było naturalnie wtedy zakazane - nie tylko dla kleryków,
ale dla nich oczywiście szczególnie. Byłoby to złamanie pewnego tabu. Powiedziałem im: Pozwolę chętnie, pod
warunkiem, że uda się im pozyskać pozostałych mieszkańców seminarium dla ich planu. A więc przerzuciłem
odpowiedzialność na nich, nie biorąc jej na siebie. Od razu zorientowali się, że ich plan nie ma szans. Z drugiej
strony zobaczyli, że nie dałem się im podejść.
Inny przykład: Moi przełożeni w Rzymie dawali mi czasami pewne wskazania, które miałem przekazać
studentom. Powiedziałem im: „Jesteście mile widziani, możecie powiedzieć im sami". Żaden się nie pojawił, żeby
powiedzieć im to samemu. A więc, te próby zrzucenia odpowiedzialności na drugiego, i mechanizmy, za pomocą
których ludzie unikają odpowiedzialności i zrzucają ją na innych, wtedy stały się dla mnie jasne i dzięki temu
mogłem odpowiednio się zachować. To oszczędziło mi dużo pracy.

HellingerZeitschrift
Ukryta miłość dziecka
To, co ujawnia się w zachowaniu dzieci i co często wydaje się dziwne, niezrozumiałe lub przerażające, okazuje się
ostatecznie czymś, co konieczne w systemie, czego jednak inni odmawiają. Dziecko bierze to na siebie za innych.
Patrzy z miłością na wykluczonych.
Za dziwnym zachowaniem działa ukryta miłość. Dlatego w pracy z trudnymi dziećmi, nie patrzy się na dziecko,
lecz tam, dokąd patrzy dziecko. Wtedy rozpoczyna się ruch, uzdrawiający ruch, który uwalnia dziecko, ponieważ
inni teraz tam patrzą, dokąd patrzeć powinni. Wtedy dziecko już nie musi za nich tam patrzeć i swoim
zachowaniem zwracać ich uwagi. W moim sposobie pomagania dzieciom, jest to istotna procedura.
Gdy się zastanowimy, co się dzieje z wieloma takimi dziećmi. Są leczone i otrzymują leki, jak gdyby były w
jakimś sensie nie w porządku. Przy tym one robią coś dla innych, dla dorosłych. Dlatego ten rodzaj pomocy
dzieciom jest przełomowy i otwiera nowe możliwości. Ale tylko, jeśli nie patrzymy na dzieci, lecz z nimi tam,
dokąd je ciągnie i co chcą zrobić dla dorosłych. Rodzice i inne osoby mające w tym udział, muszą się zmienić.

54
Muszą popatrzeć na coś, na co nie patrzyli. W ten sposób rozpoczyna się rozwój, proces wzrostu, przede
wszystkim w rodzicach. Wtedy dopiero dzieci są wolne.

212 Sen
Śnimy w nocy, a niektórzy śnią także za dnia. Mają wtedy sen na jawie. Czasami mamy też sen w tym sensie, że
śnimy o czymś, co leży jeszcze w oddali i wydaje się nam nieosiągalne.
Jednak czasami to sen ma nas. Ogarnia nas i to nie tylko w nocy, lecz również za dnia jako zadanie, powołanie,
cel, któremu nie potrafimy się oprzeć. Również szaleństwo jest takim snem i porywa czasami wielu ze sobą,
którzy go również śnią. Na przykład sen o wiecznym pokoju lub o nadchodzącym zbawcy. Te sny łagodzą
teraźniejszy niedostatek, czynią go łatwiejszym do zniesienia. Wiele pieśni negro spirituals to takie właśnie sny.
Poruszają nas jeszcze dzisiaj. Również wiele religijnych świąt to takie sny, na przykład Boże Narodzenie.
Co robimy z takimi snami? Śnimy je tak długo, jak długo wiemy, że śnimy. Potem budzimy się.

213 Drodzy Polscy Przyjaciele


Ustawienia rodzinne to metoda, która może niektórym wydać się zupełnie prosta. Bierze się kilkoro ludzi,
ustawia i znajduje porządek. Jest to bardzo potężne narzędzie, dlatego trzeba go używać z bojaźnią i drżeniem.
Jak łatwo chybić. Jeśli na przykład się nie odkryje, gdzie tkwi uwikłanie i komuś wmówi się coś, czego nie wolno
mu przypisywać. Można w ten sposób spowodować straszną szkodę.
Żeby stosować ustawienia, potrzeba też rozległego pola doświadczeń, doświadczenia psychoterapeutycznego,
doświadczenia sił, które działają w duszy, i wiedzy, jak sobie z nimi radzić. I trzeba być bardzo ostrożnym,
naprawdę ostrożnym, mając zawsze na względzie tych, którzy potrzebują pomocy.
Gdy robiąc ustawienie odczuwa się samemu respekt, wtedy jest się najlepiej do tego przygotowanym. Ponieważ
respekt czyni ostrożnym. I wprowadza nas w harmonię i współbrzmienie. Gdy robimy ustawienia jak zabawę,
jako odgrywanie ról, wtedy jest to niebezpieczne. Nie szanuje się bowiem głębi sił, które działają. Weźcie to
proszę pod rozwagę.
Nie wolno robić ustawień tylko z ciekawości, ponieważ ktoś chce tylko wiedzieć: Co jest w mojej rodzinie? Tylko
gdy coś jest naprawdę poważnego, gdy są problemy, których nie można rozwiązać, można stosować ustawienia
rodzinne i powinno się to robić.
Ustawienia działają na różnych poziomach. Gdy ktoś zna porządki, wtedy może ustawiać łatwiejsze przypadki.
Gdy jednak chodzi o życie i śmierć, wtedy coś zupełnie innego wchodzi w grę. Istnieje wewnętrzna metoda,
wedle której wówczas się postępuje. Idzie się do wnętrza, do pustego środka. Im głębiej wejdziemy do tego
pustego środka, tym oczywistsze są skutki na zewnątrz, których nie umiemy sobie wyjaśnić. Ponieważ w pustym
środku jesteśmy najbardziej ze wszystkim związani i jesteśmy najbardziej w harmonii.
Kto wykonuje ten rodzaj pracy, wchodzi na pewną drogę. Duchową drogę, można by powiedzieć, gdyby to słowo
nie było zbyt wielkie. Jesteśmy zmuszani do określonych zachowań, wglądów, odwagi, spokoju, łagodności, im
bardziej to robimy. I w ten sposób dojrzewamy wraz z tą pracą. Im bardziej dojrzewamy, tym piękniej możemy
to robić. Poddaję to pod rozwagę przed rozpoczęciem warsztatów w Krakowie!
I zapraszam serdecznie.
Bert Hellinger
30.05.2006

55
215 Mamusiu, trzymam cię mocno
Biegunki
DORA: Od kilku lat po zjedzeniu czegokolwiek od razu biegam do toalety. Pojawia się to nawet pięć minut po
posiłku. Biegam i dziesięć razy. Od roku jest bardzo niedobrze. To mnie bardzo ogranicza.
HELLINGER: Wymiotujesz?
DORA: Nie, mam biegunkę. Od roku jest naprawdę niedobrze. Nie mam odwagi wyjść między ludzi.
HELLINGER: Co z twoją matką?
DORA: Moja matka cztery lata temu straciła pierś. Miała raka piersi. Teraz czuje się dosyć dobrze.
HELLINGER: Jak w dzieciństwie układały się twoje stosunki z matką?
DORA: Przypominam sobie tylko, że rodzice nie mieli dla nas dużo czasu, ponieważ pracowali także w nocy. To
jest właściwie jedyna rzecz, którą sobie przypominam.
HELLINGER: Zrobię z tobą małe ćwiczenie. Dobrze?
DORA: Dobrze.
Hellinger siada naprzeciw Dory.
HELLINGER: Zamknij oczy - usta otwarte - oddychaj głęboko. Oddychaj szybciej.
Hellinger bierze Dorę za ręce. Potem pochyla jej głowę lekko do przodu.
po chwili Jak zwracałaś się do matki jako dziecko?
DORA: Mamusiu.
HELLINGER: Powiedz: „Mamusiu".
DORA: Mamusiu.
HELLINGER: „Trzymam cię mocno".
DORA: Trzymam cię mocno.
HELLINGER: „Bardzo mocno".
DORA: Bardzo mocno.
HELLINGER: Oddychaj głęboko. Oddychaj szybciej. Idź za tym ruchem. Ustąp, puść, tak jak chce ruch.
Dora kładzie Hellingerowi głowę na kolana. On ją obejmuje ramieniem.
HELLINGER: Powiedz jej: „Trzymam cię mocno".
DORA: Trzymam cię mocno.
HELLINGER: I zrób to. Mocno. Tak. Bardzo mocno.
Dora obejmuje ramionami Hellingera i trzyma go mocno.
HELLINGER: „Mamusiu, trzymam cię mocno".
DORA: Mamusiu, trzymam cię mocno.
HELLINGER: „Bardzo mocno".
DORA: Bardzo mocno.
HELLINGER: „Proszę, zostań".
DORA: Proszę, zostań.
HELLINGER: „Trzymam cię mocno".
DORA: Trzymam cię mocno.
HELLINGER: „I proszę, ty trzymaj mnie mocno".
DORA: Proszę, ty trzymaj mnie mocno.

56
Hellinger sięprostuje, oboje się obejmują i trzymają mocno.
HELLINGER: „Trzymam cię mocno. Proszę, ty też trzymaj mnie mocno".
DORA: Trzymam cię mocno. Proszę, ty też trzymaj mnie mocno.
HELLINGER: „Proszę, mamusiu".
DORA: Proszę, mamusiu.
HELLINGER: „Mamusiu, biorę cię i trzymam mocno".
DORA: Mamusiu, biorę cię i trzymam mocno.
HELLINGER: „Bardzo mocno".
DORA: Bardzo mocno.
HELLINGER: Oddychaj głęboko. Dobrze. Tak.
Po chwili Hellinger uwalnia się z objęćDory, ale trzyma jeszcze jej ręce. Dora siedzi vis-à-vis Hellingera i patrzy na
niego.
HELLINGER: Jak to jest?
DORA: Dobrze.
HELLINGER: Tak. W łaśnie. Teraz przybierzesz na wadze. Zgoda?
DORA: Tak.

216 Pluszaki
Pewna terapeutka, która pracuje przede wszystkim z niemowlętami i małymi dziećmi, opowiadała mi o dziecku,
którego rodzice chcieli się rozwieść. Zachowanie dziecko rzucało się bardzo w oczy. Ona pomogła dziecku
ustawić rodzinę za pomocą pluszaków.
Ojciec i matka stali od siebie daleko, a siebie dziecko postawiło jako zajączka w środku. Były tam jeszcze inne
zwierzęta, a terapeutka zapytała, co dziecko chce z nimi zrobić. Dziecko odpowiedziało: „To zwierzątko ustawię
obok mamy, a to postawię teraz koło taty".
I co to znaczy? „Zwierzątko obok mamy, to jej siostra (wcześnie zmarła), a to obok taty to jego ojciec (również
zmarł wcześnie)".
Został jeszcze lew. Terapeutka zapytała: Kim jest lew? „To mój wujek". To był wujek, który przyjął dziecko i
teraz się nim opiekuje.

217 Węgry
Wiem o szczególnej przyjaźni między Polakami i Węgrami. Szczególny też jest czas, pięćdziesiąta rocznica
węgierskiego powstania w 1956 roku. Węgrzy szukają z jednej strony znów łączności, więzi, kontaktu, a z drugiej
zaś boleśnie odczuwają to, że wielu Węgrów żyje dziś poza granicami dzisiejszych Węgier.
W warsztacie, który prowadziłem, chodziło też o dołączenie do rozwoju w dziedzinie ustawień rodzinnych.
Dlatego bardzo obszernie wprowadziłem uczestników w ideę i w praktykę duchowych ustawień rodzinnych.
Jednocześnie był to warsztat szkoleniowy. Był prawdziwą szkołą życia. Tak bardzo, że wydany jako książka,
będzie mógł służyć jako pomoc i w życiu, i w miłości.
Szczególne wrażenie zrobiło na wszystkich obecnych ostatnie ustawienie: po jednej stronie przedstawiciele
Imperium Osmańskiego, Austrii, Niemiec i Rosji - sami mężczyźni, a po drugiej stronie przedstawicielka
Węgier. Do niej dostawiłem jeszcze przedstawicielkę węgierskich Żydów. Pomiędzy obie strony po pewnym

57
czasie położyłem przedstawicieli zmarłych, którzy zginęli w wyniku konfliktów między tymi narodami. Bez słów
przebiegało to niezwykłe ustawienie przez ponad godzinę. Na koniec Niemcy i Austria stały odwrócone, Turcja i
Rosja zwrócone, a przedstawicielka węgierskich Żydów wyraźnie z boku.
W duszach uczestników coś ważnego się odbyło i coś się rozwiązało. Coś zostało uporządkowane. Coś nareszcie
mogło minąć i odejść do przeszłości. I było oczywiste, że węgierscy Żydzi, których tak wielu pod koniec wojny
zostało wydanych Niemcom, muszą znaleźć miejsce w duszach Węgrów, należą im się żal i miłość. W ten sposób
będzie możliwe pożegnanie, a przyszłość, własna przyszłość będzie mogła nadejść. Po tym ustawieniu
opowiedziałem tylko o moim ważnym przeżyciu, jakie miałem na Kazimierzu w Krakowie.
Potem przechadzając się promenadą nad Dunajem z moimi nieodłącznymi kijami do nornic walking po jednym
z najpiękniejszych miast jakie znam, myślami wybiegałem już do spacerów nad Wis łą pod Wawelem. Patrzyłem
na Budę i na Peszt, a w uszach pobrzmiewały mi słowa psalmisty o górach i dolinach.

237 Odchodzę
Interesuje mnie, jak przebiegał dalej pański rozwój jako terapeuty?
Zauważyłem wkrótce, że dynamika grupowa nie wystarcza dla mojego wewnętrznego rozwoju, że muszę zrobić
coś jeszcze.
Rozpocząłem psychoanalizę, najpierw dla siebie a potem jako szkolenie. Nie było żadnego konfliktu z zakonem,
przyznano mi to. Ponieważ miałem jasność i byłem finansowo niezależny. Moi przełożeni zauważyli, że pod tym
względem nie mieli władzy nade mną. Zacząłem uczyć się psychoanalizy w Wiedniu i tam też mieszkałem.
Czy to było w czasach zakonnych?
Tak, dano mi swobodę zrobienia tego.
A kto płacił?
Płaciłem ja sam. Byłem przecież dynamikiem grupowym i byłem finansowo niezależny. Jednak wtedy jeszcze za
zgodą moich przełożonych.
Ważnym następnym krokiem dla mnie było spotkanie z Ruth Cohn. Na zajęciach dla terapeutów opowiadała o
terapii gestalt. Nikt nie wiedział, co to jest. Powiedziała, że chciałaby nam to zademonstrować i zapytała: „Kto
chce usiąść na gorącym krześle?".
Co to jest gorącekrzesło?
Gorące krzesło jest krzesłem dla klienta, z którym pracuje terapeuta. Siedząc na nim może się człowiekowi
naprawdę zrobić gorąco.
A więc usiadłem na „gorącym krześle" a Ruth Cohn wykonała ze mną cudowną pracę. Z jej pomocą popatrzyłem
w moją przyszłość. Na tej sesji stało się dla mnie zupełnie jasne, że opuszczę zakon i kapłaństwo i że się ożenię.
Potem kazała mi podejść do każdego w grupie i powiedzieć: „Odchodzę". To było dla mnie bardzo poruszające.
Wtedy zapadła dla mnie decyzja. Ale czas na realizację jeszcze nie nadszedł.
Przez około cztery miesiące żyłem tak samo, jak dotychczas - chociaż wiedziałem, że kapłaństwo dla mnie się
skończyło. Potem pojechałem do Rzymu na warsztat z dynami grupowej, który miałem prowadzić dla
zakonników. Tam spotkałem pewnego amerykańskiego kapłana. Rozmawialiśmy i wymienialiśmy nasze
doświadczenia. W czasie rozmowy, nagle stało się dla mnie jasne: teraz nadszedł czas działania. Jeszcze w czasie
pobytu w Rzymie, rozpocząłem proces mojego wystąpienia z zakonu, a potem poszło wszystko raz dwa.
Wkrótce potem poznałem moją żonę i postanowiliśmy się pobrać. Kontynuowałem moje wykształcenie

58
psychoanalityczne w Wiedniu i nadal pracowałem jako dynamik grupowy.
Po kolejnym roku ukończyłem psychoanalizę i zdałem wszystkie egzaminy, które należało, i z żoną wróciliśmy
do Niemiec, niedaleko granicy z Austrią w pobliżu Salzburga. W Salzburgu przystąpiłem do Salzburskiej Grupy
Roboczej Psychologii G łębi.
Nieco wcześniej wpadła mi w ręce książka Arthura Janova: The prima scream (Pierwotny krzyk). Byłem
natychmiast zafascynowany i wypróbowałem jego metodę na moich zajęciach z dynami grupowej.

239 Nowe
Nowy przychodzi po starym. Zastępuje stare lub je kontynuuje. Nowe nie zawsze jest lepsze. Nowe znaczy
dlatego często tylko „późniejsze".
Jednak uczuciowo wiążemy z nowym oczekiwanie postępu i rozwój. Często też pragnienie uwolnienia od czegoś
starego, od czegoś przygniatającego, oraz uczucie czegoś więcej i szczęścia.
Nowe utrzymuje nas w ruchu. Łakniemy nowego, chcemy go i chcemy je mieć. Ponieważ prawdziwe życie jest
zawsze nowe, każdego dnia przynosi coś nowego. Dlatego nowe, w porównaniu ze starym, jest żywe. Chyba że
stare też się odnawia i staje się dla nas znów nowe. Stare jest stale kwestionowane przez nowe i musi się dlatego
odnawiać, ponieważ inaczej skostnieje.
W duszy nic się nie powtarza. Kto czeka na powtórzenie, na przykład na powtórzenie szczególnego szczęścia,
przegapia nowe. Ponieważ każde powtórzenie jest stare.
Stare jest czasami wygodne, jednak ogarnia je także znużenie. Tylko nowe utrzymuje nas w świeżości.

241 Przynależność
Chciałbym coś powiedzieć o przynależności, ale równie dobrze mógłbym powiedzieć, że będę mówił o szczęściu.
Co jest naszą najgłębszą tęsknotą? Jaka była nasza najgłębsza tęsknota jako dziecko? Żeby przynależeć. Jaki był
największy lęk, który przeżywaliśmy jako dzieci? Że się zginiemy. Że nie będziemy już przynależeć. Gdy rodzice
znikają, wtedy dziecko nie wie gdzie oni są i ogarnia je lęk śmierci. Przynależność jest najgłąbszą tęsknotą. I jest
warunkiem przeżycia. Bez przynależenia jesteśmy straceni. Przede wszystkim jako dzieci doświadczyliśmy tego,
że bez przynależenia jesteśmy straceni. Kto już nie przynależy, ten wie, że jest stracony. Musi natychmiast się
gdzieś przyłączyć, żeby móc przeżyć. Dlatego dziecko robi wszystko, żeby przynależeć. Jest nawet gotowe
umrzeć, żeby tylko przynależeć. Dziwne, nieprawdaż? Ponieważ przynależność nie jest związana z życiem, w
naszym odczuciu nie jest związana z życiem. Dziecko gotowe jest umrzeć, ponieważ wewnętrznie czuje: gdy
umrę będę przynależeć. Wielu też wyobraża sobie, że jeśli umrą, spotkają kogoś po śmierci, u kogo będą się czuli
jak w domu. Na przykład wcześnie zmarłą matkę. Lub też inna dynamika, którą możemy obserwować w
ustawieniach rodzinnych, dziecko mówi, na przykład do matki: lepiej jeśli ja umrę niż ty. Będzie lepiej, jeśli ty
pozostaniesz przy życiu niż ja. I wtedy dzieci są gotowe, wyobrażając sobie, że ratują matkę, same popaść w
chorobę. Ale jest to jednocześnie uczucie, że wtedy przynależę w szczególny sposób.

242 Gracze
Wygrać przegrać
Przedstawiają się jako przeciwnicy.
Potem siadają naprzeciwko siebie

59
i grają
na tej samej szachownicy
rozmaitymi figurami
wedle skomplikowanych reguł,
ruch za ruchem
w tę samą królewską grę.
Obaj poświęcają w grze
różne figury
i trzymają się z napięciem w szachu,
aż ruch się skończy.
Gdy już nic nie jest możliwe,
partia się kończy.
Wtedy zmieniają strony
i barwę,
i zaczyna się inna partia
tej samej gry.
Ale kto wystarczająco długo gra
często wygrywa
i często przegrywa,
ten stanie się i w jednym, i w drugim
mistrzem.

243 Skrypty
Nieco wcześniej wpadła mi w ręce książka Arthura Janova: The primal scream (Pierwotny krzyk). Byłem
natychmiast zafascynowany i wypróbowałem jego metodę na moich zajęciach z dynami grupowej. Byłem pod
wielkim wrażeniem i pomyślałem: To niewiarygodne, co jest możliwe dzięki temu. Miałem wtedy wygłosić
odczyt na spotkaniu Grupy Roboczej Psychologii G łębi w Salzburgu i opowiedziałem o tej książce - po prostu
zrelacjonowałem ją. Po wykładzie wezwał mnie do siebie przewodniczący Grupy Roboczej, profesor Caruso.
Powiedział mi, że oni nie mogą zatrzymać mnie w swojej Grupie Roboczej Psychologii G łębi i nie mogą
uznawać mnie jako psychoanalityka. Ponieważ - dosłownie: „Ja jako biskup ortodoksyjnego kościoła nie mogę
przyjąć jednego z »Jesus people«." Dlatego mnie wyrzucili.
To był koniec lat sześćdziesiątych, początek siedemdziesiątych? Wówczas „Jesuspeople"byli pierwszym chrześcijańskim
ruchem oddolnym. Oni zrobili na wielu duże wrażenie. A psychoanalizę w pokoleniu 68 wyparł Wilhelm Reich a potem
konkurowały z nią humanistyczne formy terapii. Brzmi to trochętak, jak gdyby pan wpadł z deszczu pod rynnę.
Tak było.
Szukałem dalej. D ługo nie miałem jasności, o co chodzi. Ale każda forma terapii, którą poznałem, stanowiła dla
mnie wzbogacenie. Poleciałem do Ameryki i zameldowałem się u Janova, żeby zrobić szkolenie w zakresie terapii
pierwotnej. Jeszcze przed Ameryką poznałem dzięki Fanicie English analizę transakcyjną. Pokazała nam analizę
skryptów.
Co to jest „analiza skryptów"?

60
Została wprowadzona przez Erica Berne´a w ramach analizy transakcyjnej. Zaobserwował on, że każdy w swoim
życiu ma jakiś ukryty scenariusz, jakiś „skrypt". Treść tego scenariusza można wydobyć na światło i go tym
samym też zmienić. Skrypt ukrywa się opowieściach lub baśniach, które nas bardzo poruszają. Wybiera się na
przykład jedną opowieść z okresu przed piątym rokiem życia, a drugą z ostatnich dwóch lat. Gdy porówna się ze
sobą te opowieści, wtedy znajduje się to co dla nich wspólne. To jest skrypt. Wypróbowałem tę metodę w moich
grupach i miałem zdecydowany sukces. Analizę skryptu opisana jest plastycznie w książce Erica Bernera Dzień
dobry i co dalej po angielsku What do you say after you say hallo?
Jak wygląda konkretnie analiza skryptu? Czy może podaćjakiś przykład?
Pewna pacjentka jako pierwszą historię, która ją poruszyła miała piosenkę „Dobry wieczór, dobranoc, różami
otoczona". Jako drugą nowelę „Czarny pająk", która opowiada o tym, jak narkomani włamują się do fabryki
chemicznej po narkotyki, przewracają pojemnik z odczynnikami, powstaje trująca chmura i niszczy wszelkie życie
wokół.
Ta pacjentka pochodziła z rodziny obciążonej hemofilią. Jej bracia wykrwawili się po kilku tygodniach. „Dobry
wieczór, dobranoc" to była pieść żałobna dla jej braci.
Nie wiedziałam tego. Śpiewałam ją też moim dzieciom. Ale z w łasnym tekstem. Jak brzmi tekst oryginalny"?
Ostatnia zwrotka brzmi następująco: „Dobry wieczór, dobranoc, Przez anioły strzeżona, Którzy pokażą we śnie
Chrystusika drzewo. Śpij szczęśliwie i słodko,
oglądając we śnie raj". To jest rzeczywiście pieśń żałobna dla zmarłego dziecka. W połączeniu z drugą historią,
„Czarnym pająku", wyszedł na jaw skrypt tej kobiety. Nosi w sobie zarodek śmierci i obawia się, że zabije innych.
Boi się tego, bo ma dwóch synów. Wtedy widać całą powagę tego skryptu.
Jak pan sobie wtedy poradził, nie wiedząc nic o ustawieniach rodzinnych?
Zapytałem kobietę, co na to jej mąż, że ona nosi w sobie tę chorobę dziedziczną. Ona odpowiedziała: „Mój mąż
kocha mnie taką, jaka jestem". „A synowie?" - zapytałem. „Również oni kochają mnie taką, jaka jestem".
Ona wewnętrznie podziękowała im, że oni kochają ją, chociaż przekazała dalej ten zarodek śmierci. To był wielki
krok uwolnienia się z tego skryptu. Ten krok pomógł jej nie patrzeć już na truciznę, lecz uznać: Tak to jest,
zgadzam się na los takim, jaki on jest.
Eric Berne zaproponował specjalne uwalniające zdania, które wyprowadzają ze skryptu. Robiłem to też pracując
w grupach. Ale po pewnym czasie było to dla mnie zbyt dziwne. Wtedy przestałem ich używać, chociaż zdania,
które mi przychodziły, były naprawdę dobre. Dużo później, w ustawieniach rodzinnych, znów zacząłem to robić.
Co wydało siępanu wtedy takie dziwne?
Brałem na siebie coś, co było dla mnie zbyt wielkie. Dlatego wycofałem się z tego rodzaju zastosowania.
Uprawiał pan analizę skryptów przez wiele lat. Czego nauczył się pan z niej jeszcze dla ustawień rodzinnych, poza
zdaniami?
Po pewnym czasie zauważyłem, że te skrypty częściowo nie mają charakteru osobistego, że nie wiążą się z
osobistymi doświadczeniami, jak w opowiedzianym przykładzie. Eric Berne wychodził od tego, że skrypty
powstają w dzieciństwie przez negatywne wskazania rodziców, przez tak zwane „injunctions". Widziałem, że to
się nie zgadza. Większość skryptów jest przejmowana od innych członków rodziny. Pochodzą z uwikłania.
Przejmowane od kogośinnego niż od rodziców? Jak pan to zauważył?
Przykład: Miałem uczestnika, która jako skrypt miał Otella. Ale dziecko nie może tego doświadczyć osobiście, co
zawiera Otello. Dlatego zapytałem go: „Kto w twojej rodzinie zabił się z zazdrości?" A on odpowiedział: „Mój
dziadek zabił swojego rywala". Wtedy stało się dla mnie jasne: Wiele skryptów wiąże się z czymś innym, z czymś,

61
co się stało w rodzinie. To był dla mnie pierwszy krok do odkrycia uwikłań. Dlatego analizy skryptów była dla
mnie kamieniem milowym.
Co dała panu psychoanaliza?
Dzięki psychoanalizie mam niejako we krwi właściwe radzenie sobie z oporem i projekcjami. Nie muszę się wcale
zastanawiać. Podczas studiowania psychoanalizy przeczytałem przez rok całego Freuda z dużym pożytkiem. Od
początku do końca. Wspaniałe dzieło. Jednak analiza skryptów była dla mnie czymś dalszym niż psychoanaliza,
tak kolorowym, tak wielorakim i bogatym. Wglądy w losy ludzkie były dzięki temu dla mnie bez porównania
głębsze, niż te które można zyskać dzięki psychoanalizie.

245 Powrót do domu


Czasami się ktoś poświęca dla wspólnoty, a więc bierze coś na siebie, żeby w ten sposób uratować innych.
Niekiedy na przykład strażacy, służby ratownicze lub niosący pomoc w wypadku katastrof i klęsk, i oczywiście
także żołnierze podczas wojny. Jeśli muszą umrzeć, to czują, że robią to dla swojego narodu lub swojej rodziny.
Mówimy wówczas, że umierają śmiercią bohatera. Są też czczeni jako bohaterowie. Bohater znaczy, że ktoś
przynależy w szczególny sposób, ponieważ postawił swoje życie lub nawet je stracił. Dlatego przynależy w
szczególny sposób. Niektórzy myślą, że miłość jest rzeczą najwyższą. Lub że najwyższą rzeczą jest życie. Ale nie
jest. Najwyższą rzeczą dla nas jest przynależność.
Istnieją różne rodzaje przynależności. U dziecka jest to zupełnie jasne. Dziecko należy do rodziny. I
przynależność oznacza: „Należę do moich rodziców. U moich rodziców jestem bezpieczny. Do nich zawsze
przynależę. Przez całe życie.". A więc zazwyczaj - jeśli nic szczególnego się nie stanie - możemy zawsze powrócić
do naszych rodziców. Należymy do nich. Gdy rodzice nie byli do dyspozycji, wtedy inni się nami zajęli. Oni
zagwarantowali nam przynależność, dzięki której mogliśmy przeżyć: np. rodzice adopcyjni lub inni, którzy
troszczyli się o dzieci, które nie miały nikogo.
Chcielibyśmy wrócić do domu. Gdy byliśmy daleko, wracamy do domu. Gdy jako dorośli wracamy do domu do
naszych rodziców, czujemy się naprawdę w domu? Czy też raczej nagle czujemy: „to jednak nie to".

247 Zranione dziecko


Zamknij oczy. Opowiem ci krótką historię.
Pewien człowiek ciężko się napracował i pomyślał: „Ach, potrzebuję trochę wolnego czasu. Dziś przecież jest
niedziela. Zostawię za sobą wszystko, co jeszcze mnie czeka". Wychodzi z domu. Idzie ulicami, wychodzi na
otwartą przestrzeń i przechodzi przez most. Za nim leżą rozległe pola. Zboże dojrzewa, wszystko jest bujne i
zielone. Tak wędruje dalej, dobrej myśli, dochodzi do lasu, ciemnego lasu. Zwleka: „Czy mam tam wejść? Czy
lepiej pozostać na zewnątrz?". Ale coś w jego duszy każe mu wejść do lasu. Przed nim gęste zarośla. Musi się
przedzierać. Udaje mu się, coraz głębiej wchodzi w ten ciemny las. Potem wychodzi na polanę. Patrzy w górę,
widzi błękitne niebo. Wysokie drzewa kołyszą się na wietrze. Odpoczywa, siada, nasłuchuje szumu drzew, słyszy
śpiew ptaków, a w pobliżu szumi potok. Nagle czuje zmęczenie. Zamyka oczy i zaczyna śnić.
We śnie cofa się daleko w przeszłość. Robi się coraz ciemniej wokół niego. Nagle rozbłyska światło. Dziwi się
temu, co teraz widzi. Potem, we śnie, zasypia, i również w tym śnie ma sen. We śnie cofa się jeszcze dalej,
dokonuje coraz nowych odkryć, niespodziewanych, i czuje się dobrze w tym śnie. Nagle krzyczy ptak, a on budzi
się. Przeciera sobie oczy, siada, rozgląda się wokół i widzi w pewnym oddaleniu przed sobą małe dziecko. Gdy

62
przygląda się dokładniej, widzi: to on sam jako małe dziecko. Dziecko się go boi i nie ma odwagi podejść bliżej.
On rozumie dziecko i czeka. Dziecko powoli nabiera zaufania do niego i podchodzi bliżej. Gdy przygląda się
dokładniej, widzi, że dziecko jest zranione. Ma głębokie rany. Powoli podnosi je do góry i delikatnie przytula do
serca. Dziecko kładzie głowę na jego ramieniu i oddycha z ulgą.
Potem przygląda się dziecku bliżej. Delikatnie gładzi je, zanosi nad strumień i przemywa tam jego rany. Znów je
bierze do siebie. Zauważa, że dziecko chciałoby coś powiedzieć, ale nie ma odwagi. Również tutaj rozumie on
dziecko i czeka. Potem dziecko opowiada mu, co ono dla niego zrobiło. Chce mu podarować to, co ono
wycierpiało i to, co je zraniło,. On przysłuchuje się. Potem bierze do serca i do duszy wszystko, co dziecko mu
chce podarować,: wszystko, małe i duże. Czuje, jak robi mu się ciepło wokół serca, i jak nagle czuje się bogato
obdarowany. Wtedy dziecko zamyka oczy. Zauważa, że dziecko jest zmęczone i chce spać. Kładzie je delikatnie
na ziemi i czuje nagle: Teraz dziecko to chce umrzeć. Zostaje przy nim i czeka. Nagle ono robi ostatni oddech i
umiera. Zostaje przy nim jeszcze chwilę, dziękuje za wszystko, co ono dla niego zrobiło i co mu podarowało, i
mówi: „Teraz możesz cieszyć się swoim pokojem. Teraz wszystko może odejść w przeszłość". Wstaje i wycofuje
się, cały czas patrząc na dziecko i zostawia je samo. Odwraca się, szuka powrotnej drogi przez zarośla i wychodzi
po chwili znów na otwartą przestrzeń. Znów świeci słońce, jest wspaniały dzień.
Zastanawia się: Dokąd teraz prowadzi moja droga? Sprawdza swoje uczucia. Nagle wie: Tutaj, przede mną, to
jest moja droga. I z darami małego dziecka w sercu robi następny krok.

248 Rozczarowanie
Dlaczego partner czuje się rozczarowany drugim? Ponieważ oczekuje o niego czegoś, czego on nie może dać. Ma
on oczekiwania pod adresem drugiego, które wykraczają poza zwyczajność. Te oczekiwania pochodzą bardzo
często z dzieciństwa. Często było to oczekiwanie w stosunku do matki. I wtedy nagle jest się rozczarowanym.
Istnieje ćwiczenie, które pozwala się uwolnić od tych oczekiwań. Można na przykład usiąść wieczorem i wziąć
pięć kartek papieru formatu A 4, przynajmniej pięć. Trzeba wyobrazić sobie swojego partnera i spisać wszystko
to, co dostaliśmy od niego w darze. Pięć długich stron, ale one nie wystarczą. Im dłużej się pisze, tym bardziej
zaczynam promienieć. To bardzo piękne ćwiczenie.

249 Mi łość i życie


Jak wspólnie udać się mogą miłość i życie
Ustawienia rodzinne ujawniają nie tylko to, co było dotychczas ukryte, pokazują też drogi rozwiązania.
Decydujące w ustawieniach rodzinnych jest pokazanie drogi z uwikłania do rozwiązania i poprowadzenie
zainteresowanych tą drogą.
Ale tak, jak miłość od pierwszego wejrzenia nie może trwać, jeśli nie idzie za nią miłość od drugiego wejrzenia,
tak również w ustawieniach rodzinnych rozwiązanie z uwikłania może się tylko udać, gdy zainteresowani połączą
się z czymś większym. To znaczy, gdy świadomie zostawią za sobą coś wcześniejszego i otworzą się na nowe,
nawet jeśli budzi to w nich na początku lęk. Sama wiedza i wgląd tutaj niewiele pomogą. Potrzeba do tego też
szczególnej siły.
Źródłem tej siły jest z jednej strony połączenie się z rodzicami i przodkami, a z drugiej strony włączenie się w coś
większego. Poddając się czemuś większemu, wchodzimy w harmonię z tym, co nas ostatecznie prowadzi.
Czasami prowadzi to nas poza granice uwikłania i uwalnia do szczęśliwej i pełnej miłości.

63
Jednak nie zawsze. Jeśli jesteśmy świadkami, czy u siebie czy u innych, że nie można przekroczyć pewnej granicy,
że zatem my lub partner nie możemy uwolnić się z uwikłania, musimy to uznać, bez chęci poruszenia
czegokolwiek lub zmiany. Para doświadcza tego jak umierania. Również wobec tego umierania możemy stanąć z
miłością, gdy powiemy sobie wzajemnie: „Kocham siebie i kocham ciebie ze wszystkim, co ciebie i mnie
prowadzi".

250 Kapiący kran


Rodzice czasami mają problemy, ponieważ dzieci moczą się w nocy. Takim dzieciom można opowiedzieć
historie, w które wpleść trzeba określone sceny, na przykład zostaje zakręcony kran lub naprawiona dachowa
rynna.
Czerwony kapturek na przykład przychodzi do babci, chce już wejść przez drzwi i zauważa, że kapie rynna w
dachu. Wtedy mówi do siebie: „Najpierw to naprawię". Idzie do szopy, szuka smoły, bierze drabinę, wchodzi na
górę, uszczelnia rynnę, żeby ganek był suchy, a potem wchodzi do babci.
Albo do Śnieżki przychodzi rano krasnoludek i skarży się, że w nocy pada na niego deszcz przez dach i rano był
cały mokry. Królewna śnieżka mówi mu: „Od razu to naprawię". Gdy krasnoludki poszły do pracy, wchodzi na
dach, widzi, że to tylko dachówka się trochę przesunęła i od razu ją poprawia. Gdy krasnoludek wieczorem
wrócił do domu, był tak zmęczony, że zapomniał zapytać o dach. Nazajutrz też zapomniał, ponieważ wszystko
było w porządku.
Ojciec, którego córka moczyła się w nocy, opowiedział jej wieczorem taką bajkę. Skutek był natychmiastowy.
Nazajutrz łóżko było suche. Ale najbardziej zdziwiło go coś innego. Poprzednio, gdy opowiadał córce wieczorem
bajki, ona bardzo zwracała na to uwagę, żeby były zawsze opowiadane tak samo, bez dodawania czegokolwiek i
bez opuszczania. Jednakże przy tej zmianie córka nie protestowała, lecz przyjęła to jako oczywistość. Widzimy
tu, że dusza dziecka sprzymierzyła się z opowiadającym. Dusza chce rozwiązania, jednak bez mówienia jej tego
wprost, tak żeby dziecko na podstawie wglądu i zachęty mogło zrobić coś nowego.
Oczywiście że dziecko zauważyło, co ojciec opowiedział, inaczej nie miałoby to przecież żadnego skutku. Ale
ponieważ ojciec nie nazwał problemu po imieniu, uszanował wstyd dziecka. Dziecko poczuło się respektowane,
poczuło, że on ostrożnie obszedł się z nim i mogło zareagować.
Dziecko wie przecież, że się moczy. Tego nie trzeba mu opowiadać. Że nie powinno robić do łóżka, także wie.
Również tego nikt nie musi mu opowiadać. Gdy dajemy mu radę lub natrafiamy na jego problem, czuje się
podległe i słabsze. Gdy posłucha rady, wtedy rodzice zyskują na własnym poczuciu, a dziecko traci. Dziecko
chroni się przeciwko utracie poczucia własnej wartości odrzucając radę. W łaśnie dlatego, że daliśmy mu radę,
musi ono zrobić coś innego, żeby zachować swoją godność. Godność jest dla człowieka czymś najważniejszym,
także dla dziecka. Tylko jeśli dziecko czuje w udzielonej radzie głęboką miłość, może chętnie z niej skorzystać.

255 Pierwotny krzyk


Byłem przez pięć miesięcy u Arthura Janova w Los Angeles i kolejne cztery u jego ucznia w Denver.
Zakosztowałem terapii pierwotnej od początku do samego końca. To było dla mnie niewiarygodnie ważne, a
jednak zauważyłem, że prowadzi łatwo w zaułek. Istnieje niebezpieczeństwo, że utkwi się w regresji i nie będzie
się rosło dalej. Duża część tych uczuć jest co prawda bardzo dramatyczna, ale nie ma siły. Nazywam je dziś
uczuciami wtórnymi. Ale to zrozumiałem dopiero później.

64
Jak to się wtedy konkretnie odbywało? Chodziło się co tydzień na dwie godziny na terapię?
Nie, nie, każdego dnia chodziłem do centrum na wiele godzin. Powraca się do dzieciństwa i do uczuć z
dzieciństwa. Pacjentowi pomaga przy tym terapeuta. Pod jego kierunkiem wyraża się te pierwotne uczucia głośno
i gwałtownie krzycząc. To działa uwalniająco dopóty, dopóki te uczucia są istotne. Ale przy odrobinie wprawy
możne w nie też wpadać. Wtedy ma to przeciwne działanie. Wspiera regresję i utrudnia pożegnanie z
dzieciństwem.
Czy chodził pan tam codziennie przez dziewięćmiesięcyi krzyczał? To niewiarygodnie długo, 180 dni. To
odpowiadałoby przecież kilku latom terapii.
Tak to było. Przeszedłem całą procedurę. Potem jednak zauważyłem: Teraz już to nic nie daje, łatwo może
zmienić się w teatr.
Jak pan to zauważył?
Gdy klient miał urodziny, dostawał tort. I wtedy musiał oczywiście płakać.
Dlaczego?
To było niczym obowiązek. Ponieważ teraz dostał coś, czego nie otrzymał jako dziecko. Kiedyś jakaś kobieta
otrzymała po sesji taki tort. Była terapeutką i płakała łzami rozrywającymi serce. Podszedłem do niej i zapytałem:
„Odegrałaś to?". Ona odpowiedziała: „Tak, to trzeba tutaj tak robić". To było wtedy niczym kodeks zachowania,
który nie miał nic wspólnego z wolnością i wzrostem.
Później sam oferowałem terapię pierwotną. Tradycyjne wyobrażenie i wskazówki były takie, że taka terapia trwa
dziewięć miesięcy. Na początek skróciłem to do czterech miesięcy.
Jak pan pracował? W grupach? Jeden weekend w miesiącu?
Nie, nie, codziennie, oprócz soboty i niedzieli.
Również na tym przykładzie widać jak zmieniły się czasy. Dziś nikt by na to nie poszedł. A co na to sąsiedzi?
Miałem dźwiękoszczelną piwnicę w domu. Tak wybudowałem dom, żeby móc robić terapię pierwotną. Mieliśmy
codziennie trzygodzinne sesje dla dziesięciu uczestników, a moja żona i ja jeszcze po dwie sesje indywidualne.
Uprawialiśmy terapię pierwotną dwa razy przez cztery miesiące. Wtedy sobie pomyślałem: cztery tygodnie też
wystarczą. Wtedy robiliśmy dwa razy do roku po cztery tygodnie. Miało to takie samo działanie. Potem
połączyłem terapię pierwotną z analizą skryptów. Na koniec było tak, że podczas pięciodniowego warsztatu z
skryptów rezerwowałem jeden dzień na terapię pierwotną.
Z biegiem czasu zauważyłem, że decydujący pierwotny ból pochodzi z przerwanego wcześnie ruchu miłości ku
matce lub ojcu - to odgrywało w terapii pierwotnej zawsze wielką rolę. Jak terapeuta pomaga się klientowi raz
jeszcze przejść przez narodziny. Potem pomaga się mu w ruchu miłości ku matce lub ojcu, i to tyle.
Później zobaczyłem, że ważne problemy klientów z jednej strony są natury systemowej a z drugiej wynikają z
osobistej traumy. Na problemy systemowe stosowałem ustawienia rodzinne, na traumy osobiste terapię
pierwotną.

256 Labirynt
Dusza jest niczym labirynt, w którym łatwo się zgubić. W tym labiryncie orientujemy się dzięki czerwonej nici.
Cały czas trzymamy ją w ręku. Wtedy radzimy sobie. Labirynt jest przecież ciemny. Tu nic nie pomoże, jeśli
będziemy mieli oczy otwarte. Trzymamy się czerwonej nitki. Po nitce po omacku idziemy do przodu, centymetr
po centymetrze. Każde uderzenie serca jest kolejnym centymetrem na przód. Idziemy zatem z biciem serca.

65
Idziemy z biciem serca, a każde uderzenie mówi: „Proszę, proszę, proszę, proszę". To proszę sięga daleko wstecz
do naszego dzieciństwa, do matki oczywiście przede wszystkim: „Proszę". W ciemności posuwamy się po omacku
do przodu, z obrazem matki przed oczyma i mówimy: „Proszę, proszę". Każde „Proszę" jest krokiem naprzód.
Potem uderzenia serca stają się nieco szybsze. Krok się trochę wydłuża. Ale wciąż jeszcze ogarniają nas
ciemności. Z każdym krokiem i z każdym uderzeniem serca mówisz: „Dziękuję".
Potem zaczynasz oddychać głębiej, przy każdym „dziękuję". G łęboki wdech i wydech. Ale wciąż jest ciemno
jeszcze w labiryncie.
Teraz z każdym krokiem mówisz: „Tak". Tak do życia i tak do śmierci. Mówisz „tak" do swojego życia i do
śmierci. Śmierć należy do życia. Mówisz tak do śmierci bliskiej osoby. Ta śmierć należy do życia. Tak.
A teraz patrzysz na bliską sobie osobę i mówisz do niej: TAK.

257 Pozostawać w miłości


Chciałbym coś powiedzieć o miłości, ale coś innego, niż się być może spodziewacie. Czasami słyszymy słowa:
„Pozostań w miłości!" Co to znaczy, pozostać w miłości? Znamy miłość wiążącą. Dzięki szczególnej miłości
jesteśmy związani z naszymi rodzicami, z naszym partnerem i z naszymi dziećmi. Ponieważ jesteśmy z nimi w
ten sposób związani, jesteśmy jednocześnie od innych oddzieleni.
Pozostawać w miłości oznacza, że wszystko takim, jakie jest, jest miłowane, że wszystko takim, jakie jest, zostaje
przyjęte do duszy. To znaczy, że zgadzamy się na to takim jakie jest i zgadzamy się dokładnie na to, jakim jest.
To znaczy również, że zgadzamy się na całe życie, taki jakie ono jest, dokładnie takie jakie jest: na własne życie,
takim jakie jest, życie innych, takie jakim jest, stworzenie, takie jakie ono jest.
Elementem tego życia jest też walka. Życie jednostek walczy z życiem innych jednosek o swoje miejsce.Gdy
pozostajemy w miłości, wtedy kochamy także to: przeciwieństwa, walkę, zwycięstwo i upadek, życie i umieranie,
żyjących i zmarłych, przeszłość taką jaka była, przyszłość taką jaka nadejdzie, dokładnie taką. W miłości jesteśmy
rozlegli i w charmonii ze wszystkim i ze wszystkim w zgodzie.
Ta miłość jest oddaniem, oddaniem całości. To jest właściwa religia. W miłości jesteśmy pełni, spokojni,
możemy się przyjrzeć, jak biegnie, jesteśmy oddani swojemu własnemu losowi i szanujemy los innych i świata.
Oddanie całości w ten sposób jest pozostawaniem w miłości.
Ma to konsekwencje także dla naszej codzienności. Kto pozostaje w miłości w ten sposób, może przyglądać się
wszystkiemu takim jakie to jest: szczęściu i nieszczęściu, życiu i śmierci, uwikłaniu i cierpeniu. Ponieważ kocha
całość i całości jest oddany, czasami działa w nurcie życia, nie wynosząc się, zawsze w harmonii i w zgodzie. Kto
tak pomaga, nie zna troski. I jest wolny. Ci, którym pomaga, są również wolni. Wszyscy są tak samo wielcy i tak
samo ważni. W całości nikt nie jest lepszy ani gorszy. Wszyscy po prostu są obecni. Wszyscy pozostają w miłości.

259 Mamo, dziś będę spała sama


Matka samotnie wychowująca dziecko przyszła z problemami, jakie miała ze swoją nad wyraz zalęknioną
dziewięcioletnią córką: „Co noc przychodzi do mnie do łóżka. Muszę odwozić ją do szkoły i punktualnie
odbierać. Nawet gdy wynoszę śmieci, musi ze mną iść".
W ustawieniu wyszło na jaw, że matka ma ukrytą tęsknotę umrzeć. Świadoma była tylko powracającego
pragnienia, żeby wreszcie wszystko rzucić i zostawić za sobą. Z tego ustawienia widać było też, z czym się to

66
pragnienie wiązało. Jej siostra urodziła się martwa. Została całkowicie zapomniana i nie miała nawet imienia.
Teraz kobieta wzięła ją do serca i poczuła dobrą siłę. Pragnienie odejścia i umarcia zniknęło.
Gdy wróciła po warsztacie do domu, córka grała z babcią w chińczyka. Spojrzała krótko na wchodzącą matkę i
powiedziała: „Mamo, dziś będę spała sama". Tak też się stało i już zostało.

260 Krąg
Dwóch wędrowców szło tą samą drogą.
Jeden z nich - zakłopotany - poprosił drugiego:
„Powiedz mi, co się dla nas liczy."
Drugi taką dał mu odpowiedź:
„Po pierwsze liczy się to, że żyjemy przez pewien czas,
tak iż życie ma początek, przed którym już wiele się zdarzyło,
i że, gdy się skończy, tam właśnie powraca.
Albowiem jak w kręgu, gdy się tylko zamknie,
początek i koniec, są jednym i tym samym,
tak potem naszego życia przechodzi płynnie w przedtem,
jak gdyby nie było czasu między nimi:
Czas dlatego mamy tylko teraz.
Dalej liczy się to, że wszystko, co zdziałamy w czasie,
z nim nam się wymyka,
jak gdyby należało do innego czasu,
i jak gdybyśmy tam, gdzie zdaje się nam, że działamy,
narzędziem byli jeno,
używanym do czegoś większego niż my sami,
a potem znów odłożonym.
Odchodzimy spełnieni."
Zakłopotany wędrowiec zapytał:
„Skoro my i to, co robimy, istnieje i kończy się,
co się liczy, gdy czas nasz się zamknie?
Drugi wędrowiec mu odrzekł:
„Przed i po liczy się
tak samo"
Potem ich czas się skończył
a drogi rozeszły,
i obaj przystanęli,
i się zamyślili.

261 Rezygnacja
„Rezygnacja przychodzi ciężko", zwykło się mówić. Jednak rezygnacja rozwiązuje i uwalnia. Przychodzi z
trudem, gdy patrzy się wstecz. Wtedy jawi się jako strata. Przede wszystkim wtedy, gdy jest narzucona.

67
Gdy jednak poświęcamy się jakiemuś zadaniu, które leży nam na sercu, gdy chcemy osiągnąć cel, który jest dla
nas ważny, rezygnujemy z wielu rzeczy, które stoją na drodze spełnienia. Rezygnacja jest wtedy ceną za jakąś
korzyś.
Coś jeszcze: rośniemy dzięki rezygnacji i, choć brzmi to dziwnie, zyskujemy na duchowym ciężarze. Kto nie
zrezygnował, ten może tylko niewiele i pozostaje pod wieloma względami dzieckiem.
Istnieje także rezygnacja szczególnego rodzaju, rezygnacja, która poprzedza wgląd i szczególne działanie. Ta
rezygnacja jest wtajemniczeniem do czegoś pojemniejszego, czegoś głębokiego, czegoś uzdrawiającego. Na to
składają się na przykład rezygnacja z próżnej ciekawości, zostawienie za sobą dotychczasowej wiedzy i
dotychczasowych pragnień, czekanie na ruch, który jest bez zamiaru i który zostawił za sobą wszelki strach i
wszelką kalkulację. W którym jesteśmy kierowani, nie stawiając oporu, w którym wolność staje się oddaniem.
Ta rezygnacja oczyszcza i bierze nas w posiadanie dla czegoś - co choć leży poza naszą wolą i umiejętnością -
tworzy pokój, bez zamiaru a jednak skutecznie, niepozornie a trwale.

262 Do 50 byłem niegotowy


Bardzo długo był pan na różnych terapiach. Psychoanaliza, terapia głębi, terapia pierwotna - do czego potrzebne były
one panu, skoro pańskie życie przebiegało tak gładko? Wyszukał pan przecież sobie takie formy terapii, które wiązały się
z głębokim doświadczeniem siebie.
Robiłem te wszystkie terapie dla siebie. Nie dlatego, że chciałem je przekazywać. Był to dla mnie drugi nowicjat.
I trwało długo, zanim zdobyłem jasność względem siebie. Do 50 roku życia nie czułem się gotowy. Wciąż
poszukiwałem. Dopiero potem miałem jasność.
Jak brzmiały pańskie pytania w tym długim terapeutycznym procesie?
Wszedłem bez specjalnych pytań. Poprostu otworzyłem się na ich działanie. Chciałem się nauczyć, chciałem
doświadczyć siebie, chciałem zobaczyć, co się ze mną dzieje. Gdy coś nie było dla mnie dobre, natychmiast
przerywałem.
Gdy ktoś przychodzi do pana jako terapeuty i mówi: chcętylko cośwypróbować, czy nie zapyta pan wtedy: „Czy on ma
siłę?"Przecież z taką sprawą nie przychodzi się do terapeuty?
Dla mnie było to osobiste szkolenie - bez jasnych pytań. Jasne pytania - tak czy inaczej - nie są właściwymi
problemami. Widziałem od razu, czy coś mnie dotyczy. Najwyraźniejsze było to w analizie skryptów. To mnie
zelektryzowało, poczułem: Tutaj możliwy jest rozwój - wtedy sam jeszcze byłem niegotowy.
W terapii pierwotnej było na początku podobnie. Jednak nagle poczułem: to koniec. Gdy coś staje się szkołą i
trzeba nauczyć się i opanować określony kanon zachowań, gdy jest się kontrolowanym, coś umiera. Wtedy
szedłem dalej.
To znaczy, że wybrał pan sobie z wielkiej oferty nowych form terapii oraz innowacyjnych podejśćte akurat, które panu
wydały się interesujące?
W łaśnie. Następnie wypróbowywałem je i pogłębiałem dla siebie, z innymi i u innych. Stąd bierze się moje
bogactwo doświadczeń - bez certyfikatów i bez członkostwa w stowarzyszeniach. To mnie nigdy nie
interesowało.
A teraz paru „krytycznych psychologów", którzy sami nigdy nie przeszli procesu doświadczania siebie i nie rozumieją nic
z humanistycznych form terapii, poza nazywaniem ich „ezoterycznymi" i krzyczą: „Hellinger nie ma certyfikatu". Czy to
nie komiczne?

68
No właśnie.
Zajmował siępan przecież też hipnoterapią Miltona Ericksona i NLP. Co pana tak fascynowało w Ericksonie?

264 Ubodzy duchem


Ubóstwo duchem oznacza, że wszystko, co do mnie należy, w moim duchu należy także do wszystkich innych.
To, czego nie używam i czego nie potrzebuję, może używać i potrzebować każdy inny. Jednak nie tak, że teraz do
niego należy. Gdy on tego nie używa i nie potrzebuje, wtedy należy to także do wszystkich innych, łącznie ze
mną.
Tak była zorganizowana pierwotna ludzka społeczność. Nikt nie miał niczego dla siebie, jednak wszyscy mieli
wszystko. Dla siebie miał człowiek tylko to, co potrzebował i używał w danym momencie. Gdy to odkładał,
każdy inny mógł to wziąć, by używać i wykorzystywać dla siebie.
Oczywiście nie możemy już wrócić do tych początków, ponieważ własność wraz z rozwojem jednostki stała się
szczególną jakością i nie da się oddzielić od osobistego rozwoju. Również od postępu ludzkości w jej dzisiejszej
wielości i z jej szczególnymi osiągnięciami. Jednakże, wewnętrzne wprawianie się w tej pierwotnej sytuacji, która
przecież jest istotnie ludzka, czyni nas w szczególny sposób ludzkimi.
Ubóstwo ducha czyni nas wewnętrznie wolnymi. Czyni nas spokojnymi, uznaje, że wszyscy inni ludzie są równi
ze mną w swych potrzebach. Czyni nas przyjaznymi, wychodzącymi naprzeciw, pobłażliwymi i wielkimi. Czyni
nas też w szczególny sposób bogatymi.

265 Inność
Inne to ja. Ale dopóty jest inne i jest mi obce, dopóki nie odbieram tego jako części siebie i nie uznaję. Albowiem
cóż w świecie może być naprawdę poza mną, ponieważ wszystko na swój sposób mnie obchodzi, nawet jeśli
czasami jest odlegle, wywiera wpływ, a ja dzięki mojemu istnieniu doń należę - do pełni życia, do pełni istnienia.
Dopóki inne pozostanie mi obce, trzymam się odeń z daleka, być może mu nie ufam, lękam się go, wykluczam, a
nawet chcę się pozbyć, dopóty pozostanę jakoś umniejszony, uszczuplony, ciasny, zamknięty, uboższy.
Zgoda na inność jest zgodą na pełnię. Zmusza do otwarcia, do większej, innej miłości, do przestronności, do
skromności, do wciąż nowego uczenia się. I wiąże. W niej odnajduję drogę do mojej pełni, do pełnego szczęścia,
do oddania, które mi daje oparcie i w którym czuję się chroniony. W niej dopiero jestem w pełni człowiekiem.

266 Słuchanie
Uszy nasłuchują na zewnątrz. Dusza nasłuchuje do wewnątrz. Albo, dokładniej powiedziawszy, dusza nasłuchuje
w harmonii z czymś większym. Odbiera słuchającego i mówiącego oraz to, co się mówi, jako włączone w coś
wspólnego i z tym związane. To jest słuchanie ze środka - zarówno z własnego środka, jak też ze środka drugiego
człowieka tudzież ze środka bytu.
To słuchanie nie zajmuje stanowiska, ponieważ stanowisko leże poza środkiem, gdzieś na powierzchni, i jest
oddalone od środka. Dlatego w gruncie rzeczy nic nie stanowi. Jest tylko pomyślane i chciane, ale nie
doświadczone w głębi. Stanowisko dzieli zamiast łączyć. Dlatego ten, kto słucha ze środka, nie zajmuje
stanowiska. Gdy ktoś mu przedkłada mu swoje stanowisko, wtedy słyszy za tym coś innego, coś, co leży poza
tym, co powiedziane. Jeśli tak słuchając coś powie, umie zostawić stanowisko drugiego tam, gdzie jego miejsce.
Potrafi sam wrócić do środka i poprowadzić drugiego do środka, który ich ostatecznie wiąże.

69
267 Jasność
Jasność jest pojemna. Przenika szerszy kontekst, przyczyny, możliwości i skutki. I jest zawsze dobroczynna. Nie
potrzebuje niczego udowadniać, bo chociaż jest jasna, nie zajmuje stanowiska. Możemy powiedzieć tak: dlatego
że jest jasna, nie ma stanowiska, albowiem tylko to, co ciasne potrzebuje stanowiska, które je wyróżnia. Jasność,
ponieważ jest jasna, jest rozległa.

Jak osiągamy jasność? Najpierw przez wycofanie, żeby umożliwić przestrzeń między nami a sytuacją, co do której
chcemy zdobyć jasność. Tylko tak zdobywamy rozeznanie.
Po drugie, zdobywamy jasność nic nie wprowadzając do danej sytuacji ani nic jej nie narzucając z naszej
dotychczasowej wiedzy i naszych życzeń. Lecz pozwalając bez uprzedzenia działać na siebie całości z jej
wielowarstwowością, także w jej pozornych sprzecznościach, aż przed naszym wewnętrznym okiem wielość ułoży
się w dynamiczny porządek i pokaże się to, co istotne, następny krok, decydujący wgląd.
Jasność jest więc nie tyle zdobywana, co zostaje podarowana temu, kto - zwrócony a jednak zdystansowany -
umie czekać. Wyłania się z pozornie chaotycznej pełni, czasami jak błyskawica, i rozświetla na chwilę otoczenie,
w którym się poruszamy i w którym musimy się sprawdzić. Pozostaje dla nas tak długo, jak długo działamy
według niej, a ona zmienia nasze działanie. Dopiero w działaniu staje się w pełni jasna. Dlatego nie można jej
uczyć, ani tym bardziej udowodnić, poza działaniem,. Dla tych, którzy działają, przede wszystkim dla tych,
którzy działają wspólnie, jest ona jasna. Rozwija się i pogłębia przez działanie.

268 Słowo
Najpierw słowo jest mówione. Zostaje wypowiedziane. Coś w nim komunikujemy, coś nazywamy i opisujemy.
Słowo służy wymianie, jest dawaniem i braniem. Objawia drugiemu coś, co było dla niego ukryte, pozwala mu
brać udział w czymś osobistym i stwarza połączenie oraz zaufanie. Nie chodzi przy tym tylko o to, co się mówi,
lecz także o to, jak, o ton, wyraz, spojrzenie, gest. Dzięki temu słowo jest nie tylko słyszane, ale także widziane.
Niektóre słowa są ważkie. Koncentruje się w nich jakiś proces, zdarzenie, jakaś rzeczywistość rozciągnięta w
czasie. Na przykład w słowie matka lub ojciec lub dziecko. Ważkie słowo uruchamia coś w duszy, porusza,
wprawia w ruch. Na przykład zawołanie pomocy albo proste proszę i dziękuję. Ale również słowa takie jak, życie
lub śmierć, pożegnanie lub ojczyzna poruszają nas i wprawiają coś w ruch.
Niektóre słowa wnikają w nas i dzięki temu, gdy są wypowiadane, włączają nas w proces, który opisują. Na
przykład słowo tchnienie. Albo drzewo¸ przy którym mimowolnie wykonujemy wewnętrznie ruch, który jak gest
opisuje krągłość jego korony.
W słowie mówionym współbrzmi coś, czego brak słowu czytanemu. Słowo mówione potrzebuje dlatego czasu.
Tylko w ten sposób to, co się mówi, także działa. Przy czytanym słowie można się spieszyć, można nawet coś
przeoczyć. Bierze się wtedy tylko informację, ale nie pełną zawartość słowa. Żeby uchwycić słowo, trzeba je przy
czytaniu wypowiedzieć i dać mu taki sam czas jak przy słowie mówionym. Czujemy to od razu, gdy czytamy
wiersz.
Gdy mówimy coś ważkiego, często musimy dać drugiemu czas - żeby słowo zabrzmiało. Tyle czasu, żeby mógł
on je wewnętrznie powtórzyć. Tylko tak dociera ono do jego duszy, jest smakowane i zaczyna działać. W ten

70
sposób możemy mówić tylko wtedy, gdy słowo najpierw zadziałało w nas samych, gdy ono, gdy je wypowiadamy,
jest niczym oddźwiękiem tego, co wcześniej rozbrzmiało w nas samych.
Oczywiście, takie słowa są oszczędne, proste, bezpośrednie, uważne i są darem dla drugiego człowieka.

269 Cisza
Cisza to teraźniejszość. Wydarza się pomiędzy tym, co było, a tym, co przyjdzie. W niej coś się kończy:
odbieranie z zewnątrz, strumień myśli, wewnętrzny dialog, troska o następną rzecz do zrobienia. Pozwalamy
odejść temu z przestrzeni ciszy. Gdy się to wycofa z tej przestrzeni, wtedy otwiera się ona na coś innego i staje się
rozległa. Albowiem cisza wiąże.
Wiąże nas przede wszystkim z nami samymi. Nagle słyszymy szum krwi, bicie serca, prośbę naszych płuc, skargę
naszej wątroby lub naszego jelita, czujemy pragnienie zjednoczenia jako skupione oczekiwanie, słyszymy
współbrzmienie wszystkich komórek jak wielką symfonię i zdziwieni przysłuchujemy się jej z nabożeństwem.
Cóż brzmi głębiej i pełniej niż ta wielka symfonia? Czy kiedykolwiek moglibyśmy nasłuchać się jej do syta?
Jednak wtedy przestrzeń ciszy otwiera się jeszcze bardziej i słyszymy naszą duszę. Prowadzi ona nas daleko poza
granice naszego ciała do wszystkich, z którymi jesteśmy związani przez naszą duszę. W niej są oni jeszcze w
domu, pozostają obecni, mówią nam coś, proszą o coś, ofiarowują nam coś, patrzą na nas i czekają na nas, są nam
bliscy i dalecy zarazem. W ich obecności nasza dusza mówi wieloma głosami, jak wielogłosowy chór.
Jednak niektóre z tych głosów nie są jeszcze w harmonii, nie znajdują jeszcze czystego tonu. Gdy posłuchamy
także tych głosów, wtedy staną się one, być może, po chwili jasne i czyste, ponieważ wielki śpiew spełnia się
dopiero w słyszeniu każdego pojedynczego głosu. Albo dokładniej, dopiero w słuchaniu każdego pojedynczego
głosu, również takiego, który zdaje się odbiegać od normy, spełnia się dla nas cały śpiew i spełniamy się my sami.
Gdy w ciszy otwieramy nasze oczy - żeby siebie widzieć i siebie słyszeć - wtedy mówią do nas także zwierzęta i
drzewa, a także najbardziej niepozorny kwiat. Jednak bezszelestnie - w pełni ciszy.
Tak, wielka cisza jest na swój sposób potężna i głośna. Niekiedy mówimy, że Bóg się wycofał, i mówimy wtedy o
milczeniu Boga. Czy jakieś słowo może brzmieć potężniej niż to milczenie? I czy niekiedy też pośród ludzi
milczenie nie jest jaśniejszą, bardziej wzniosłą, właściwą odpowiedzią?
Ciszę można zagłuszyć, ale tylko na pewien czas. Czeka na nas niekiedy bardzo długo. Uciec od niej na trwale
nie sposób.

270 Niewypowiedziane
Powiedzenie czegoś w sposób właściwy wiąże zawsze bezpośrednio z tym, co zostało poznane i doświadczone
jako rzeczywiste, działające i prawdziwe. Jest to dostęp prowadzący poza słowo do czegoś, co w słowie wprawdzie
zostaje nazwane, ale nie może zostać ujęte i pojęte. Nie da się tego wypowiedzieć, a w wypowiedzianym zostaje
uruchomione, wprawione w ruch, który nie zostaje nazwany. Zostaje doświadczone i odczute jako znaczące i
poruszające nas w samym wnętrzu. W tym, co powiedziane większe jest to, co niewypowiedziane, nienazywalne,
co działa tylko w zgodzie, nie dające się ostatecznie uchwycić i zawładnąć.
Im więcej niewypowiedzianego współbrzmi w wypowiedzianym a jednocześnie pozostaje nietknięte, ukryte, tym
wyrazistsze, intensywniejsze i potężniejsze jest to, co powiedziane. Takie mówienie wymyka się ciekawości,
dopytywaniu, dokładności, sporowi, argumentacji. W przeciwnym razie pozostanie z pełni tego, co

71
niewypowiedziane tylko to, co uchem zasłyszane, oderwane od tego, co przedtem nas poruszało, wzbogacało,
skupiało i pozwoliło działać twórczo.

271 Milczenie
Milczymy w obliczu mowy. Gdy ktoś do nas mówi, musimy milczeć, żeby go usłyszeć i żeby go zrozumieć.
Tylko wtedy, gdy milczymy, docierają do nas jego słowa. Tylko w milczeniu możemy je zrozumieć. I tylko
wtedy, gdy najpierw milczeliśmy, możemy odpowiedzieć na jego słowa.
Słuchać i mówić możemy dlatego tylko wtedy, gdy również milczymy. Milczenie nie jest bynajmniej puste. Jest
pełne słów, które słyszymy, i pełne słów, które powiemy.
Ale milczymy także wtedy, gdy zamykamy się na to, co ktoś mówi, gdy nie pozwalamy, żeby swoimi słowami
nam przeszkadzał, przekonywał, nam coś narzucał lub zyskiwał nad nami władzę. Wtedy milczenie staje się
odpowiedzią i mówi potężniej niż jakiekolwiek słowo.
Milczenie jest wskazane także, gdy nie mamy nic do powiedzenia, kiedy nie znamy odpowiedzi albo gdy
przedmiot jest zbyt wielki, żeby chcieć albo móc coś o nim powiedzieć.
Często mówimy, ponieważ nie wytrzymujemy milczenia, na przykład w obliczu bólu, smutku lub ciężkiej
choroby. Wtedy próbujemy drugiego człowieka pocieszać, często pustymi słowami, albo robiąc mu złudne
nadzieje zamiast w milczeniu być blisko niego i, być może, tylko uścisnąć jego dłoń.
Ale milczymy również wobec czegoś wielkiego, wielkości przyrody na przykład lub sztuki. Milczymy przede
wszystkim przed Bogiem.

272 Skupienie
Skupiamy się, żeby coś osiągnąć. Zbieramy nasze myśli, nasze siły, nasze środki, naszych przyjaciół, naszych
pomocników. To, co było zrazu rozproszone lub wyczerpane, spotyka się znów w skupieniu i zostaje
zgromadzone do działania ku jakiemuś celowi. Skupienie służy celowi. Umożliwia go.
Cel określa, co i ile musi zostać skupione. I to cel utrzymuje razem to, co skupione. Bez ważnego celu nie sposób
wystarczająco się skupić. Gdy skupiamy więcej niż wymaga cel, wtedy to, co skupione traci siły i znów się
rozpada. Tak samo, gdy cel traci na atrakcyjności i znaczeniu.
Skupienie odgrywa szczególną rolę w życiu duchowym, a więc w nauce, filozofii, religii, sztuce, łącznie z
rękodziełem, i w mądrości. A więc wszędzie tam, gdzie chodzi o to, żeby uchwycić szerszy kontekst, który nie
można ująć czystą obserwacją. W skupieniu stajemy się z jednej strony puści. To znaczy, że dotychczasowy obraz
jakiegoś zadania, jakiejś rzeczy i jakiegoś celu schodzi na drugi plan. W ten sposób otwieramy się na, być może,
chaotyczną pełnię, aż skupi się ona wokół czegoś istotnego, wokół jakiegoś centrum. Poznajemy pełnię w jej
porządku i ruchu, i wtedy rysują się następne kroki prowadzący do celu. Przez wewnętrzną pustkę albo,
dokładniej, dzięki wewnętrznej otwartości na coś innego i nowego ta pustka skupia się niejako poza nami i
wypełnia nas z zewnątrz, tak iż na końcu sama jest wewnętrznie skupiona i pełna.
Jednakże również tutaj obowiązuje zasada: bez celu, który jest wart tego, żeby się skupić, i bez woli, żeby po
skupieniu także wedle niej działać, takie skupienie pozostaje ostatecznie tak jak zaczęło się - puste.

273 Zwierciadło

72
W zwierciadle widzę siebie - ale naprzeciwko. Ale czy widzę się rzeczywiście? Kiedy stoję długo przed lustrem,
czy czuję się wtedy lepiej? Czy rzeczywiście jestem tym, który patrzy do lustra?
Niektórzy nadstawiają zwierciadła innym, żeby się w nim przejrzeli. Czy oni widzą siebie rzeczywiście w tym
zwierciadle, a może widzą w nim raczej tego, kto im zwierciadło nadstawia?
Zwierciadło jest tylko odbiciem czegoś poza zwierciadłem. To, co rzeczywiste jest przed zwierciadłem, a czasami
z tyłu za nim.
Odzwierciedlamy się w twarzy drugiego człowieka, na przykład, gdy go spotykamy lub widzimy znów po
dłuższej nieobecności. W jego twarzy widzimy więcej niż w jakimkolwiek innym zwierciadle. Ponieważ w jego
twarzy odzwierciedla się nasza dusza, nasza miłość, nasza życzliwość, ale także nasz smutek i nasz gniew. W jego
twarzy możemy również dostrzec, jak się zmieniamy. Możemy z niej wyczytać, czy docieramy do niego czy też
się od niego oddalamy.
Ale również w naszej twarzy odzwierciedla się nasza dusza - może nawet jeszcze bardziej. Czasami mówimy
przecież, że człowiek jest zwierciadlanym obrazem Boga. Jeśli nim jest, wtedy jego twarz promienieje szczególnie
pięknie.

274 G łębia
G łębokie myśli, głębokie uczucia, głębokie zrozumienie powodują w naszej duszy ruch, który zmierza w dół, w
głąb, do naszego centrum. Doświadczamy tego ruchu jako skupienia. Objawia się on także w twarzy. Jest tak, jak
gdyby coś oderwało się od powierzchni i ciągnęło coś innego z sobą ku skupionej głębi. Im głębiej idzie ten ruch,
tym bardziej można się w nim skupić.
G łębokie myśli tylko wtedy są głębokie, gdy pochodzą z takiej skupionej głębi i u innych wywołują ten ruch w
głąb.
Również głębokie uczucia prowadzą u nas w tę głębię. Ponieważ są głębokie, są też skupione. Gdy inni zostaną
pochwyceni przez taki głębokie uczucie, wtedy zatrzymujemy się i czujemy również w nas ten ruch do skupionej
głębi. Dlatego w obliczu takich uczuć zachowujemy dystans i skupienie.
Również głębokie zrozumienie prowadzi do skupienia i pochodzi ze skupienia. W takim rozumieniu coś zbiera
się w głębi. Dlatego to rozumienie jest nie tylko głębokie. Jest również bogate i pełne.

275 Harmonia
Harmonia to współbrzmienie i współdrganie z własną duszą i z duszą innych. Harmonia oznacza także:
współbrzmienie i współdrganie z naszym otoczeniem, z ziemią, ze światem. Harmonia oznacza: oddanie się
temu, co wprawia i utrzymuje w tych drganiach świat, nas i innych, chociaż samo pozostaje poza wszelkimi
drganiami. Jednak jeśli współdrgamy w głębokim porozumieniu ze wszystkim, co jest, w zgodzie z tym, co jest,
wtedy drgamy w przenośnym sensie także z tym, co ostateczne, jesteśmy z nim w harmonii.
Harmonia jest głęboka. Są to głębokie tony, które potrafią udźwignąć wysokie tony. Dlatego też basso continuo,
które towarzyszy melodiom rozbrzmiewającym nad nim i stworzyć z nich całość, jest głębokie.
Harmonia jest też dlatego głęboka, że bierze się ze skupienia. Skupienie dokonuje się w głębi. W niej zbiega się
wszystko razem, jak rzeki w morzu.
W harmonii jesteśmy spokojni, jesteśmy związani, mamy wszystko, a mimo to drgamy. W harmonii jesteśmy
poruszeni. Drgamy, ponieważ jesteśmy poruszeni. Jednak drgamy spokojnie. Ponieważ drgamy tak spokojnie,

73
wtedy wciągamy to, co niespokojne z naszego otoczenia powoli do tych spokojnych drgań, aż one się w tych
samych drganiach uspokoją.
Jednak to nie jest nasze drganie, które to pociąga i porusza, ponieważ my też drżymy przecież tylko z czymś
innym. Dlatego giniemy, gdy inni w tych głębokim drganiu z nami drżą, i nie można odróżnić od tego drgania.
W harmonii nie ma już różnic. Kto jest w harmonii, ten jest związany ze wszystkim i dlatego ze wszystkim w
pokoju.

277 Spokój
Spokojny jest ten, kto potrafi coś zostawić. Na przykład troskę, wzburzenie serca po zniewadze, upokorzeniu,
zniesławieniu. Spokojny jest także ten, kto zostawia stare sny, dawne pretensje, stare zarzuty i potrafi tym samym
uwolnić od nich serce, tak iż jest spokojny, opanowany i gotowy na to, co teraz możliwe i ofiarowane.
Spokojny jest dlatego też ten, kto przebacza w sensie zgody na przeminięcie, bez dodawania czegokolwiek.
Ten spokój jest siłą bez emocji, skupioną gotowością na to, co nadejdzie i na chwilę obecną.

278 Ciekawość i wgląd


Dzięki ciekawości noworodek podbija swój świat. Im bardziej jest ciekawy, tym jest żywotniejszy i zdrowszy.
Dzięki ciekawości dziecko doświadcza też swoich granic. Stąd dzięki przysłowiowemu „dopóki się nie oparzy"
dziecko wie, że płyta na piecu jest za gorąca, żeby jej dotykać palcami. Jednak dziecko chce się nauczyć, chce
poczynić własne doświadczenia. Broni się, gdy pokazuje mu się zbyt wiele i gdy chce się je pozbawić własnego
doświadczenia. Tylko to, czego doświadczamy dzięki ciekawości staje się rzeczywiście nasze własne, a stając
wobec nowych zadań możemy tym dysponować i nie musimy się nad tym długo zastanawiać.
W ciekawości my sami działamy. Ciekawość kryje się za wszelkimi dociekaniami i krok po kroku czyni sobie
świat poddanym.
Wglądy natomiast są darem. Pojawiają się nagle, często przy okazji. Nie dochodzimy do granic, nie możemy się
na nich sparzyć. Ona biorą nas na służbę. Dlatego nie możemy ich zachować dla siebie. Są też dla innych. Jeśli
my bierzemy je na służbę, tracą swą siłę.
Przede wszystkim wtedy już się nie rozwijają. Ponieważ wglądy są niegotowe, otwarte i idą dalej tylko wtedy, gdy
my sami jesteśmy niegotowi i pozostajemy otwarci. Dlatego wgląd opiera się próbom umieszczenia go w
systemie.
I umyka ciekawości, albowiem wgląd, jako dar, potrzebuje czekania i pokory, która zna swoje granice i je uznaje.

Poznanie 279
To, co poznałem, znam, jestem z tym obeznany. Pozostaje przy mnie, nie mogę tego już stracić. Staje się częścią
mnie.
Poznanie jest inne niż wgląd. Poznanie można zdobyć. Wgląd jest darem. Poznanie i wiedzę zdobywamy także
przez doświadczenie i przez czytanie, przede wszystkim drogą prób i błędów.
Poznanie jest bogate, wgląd jest głęboki. Poznanie wiąże się także z wiedzą. Sprawdza się z reguły w działaniu.
W tym względzie pokrewne jest wglądowi. Jednak działanie na podstawie wglądu jest inne niż działanie oparte
na poznaniu.

74
Działanie na podstawie wglądu pozwala nam rosnąć. Działanie oparte na poznaniu prowadzi przede wszystkim
do zewnętrznego sukcesu. Jednak poznanie i wgląd się nie wykluczają. Przeciwnie. A może są bliźniakami.

Prawda 280
Prawda, tak jak szczęście, jest ulotna. I tak jak szczęście, nie jest nam dana do ręki. Przynajmniej prawda, która
działa. Prawda, jak szczęście, jest darem. Dlatego poszukiwacze prawdy nie znajdują jej tak samo, jak
poszukiwacze szczęścia nie znajdują szczęścia.
Prawda się pokazuje, nie mamy jej. Kto po nią sięga, gdy ona się pokazuje, ten ma ją tylko rzekomo. Tego
rodzaju jest prawda, którą się głosi. Często jest głoszona ze względu na władzę, a nie ze względu na prawdę.
Dlatego ta prawda jest często straszna dla wielu.
Jednak prawda, która się pokazuje, gdy na nią czekamy, jest nam przyjazna. Być może jest poważna, skłania do
zastanowienia, stawia nam wymagania i prowadzi do działania, które jest błogosławieństwem. Ta prawda nigdy
nie jest gorzka. Przeciwnie. Uspokaja nas, pozwala się uśmiechnąć, jest dla wszystkich i jest niedostępna
interwencji władzy.
Ta prawda nie chce pozostać. Przychodzi i odchodzi, jednak za każdym razem w nieco innej szacie. Chętnie się
przebiera. Kto bierze ją zbyt poważnie, tego czasami wyśmiewa.
Tak jak życie pokazuje się w nieogarnionej pełni, wciąż inaczej a przecież pozostaje tym samym życiem, tak też
prawda. Życie i prawda tworzą całość. Naprawdę prawdziwe jest tylko życie.

Przesądy 281
Przesąd oznacza, że coś, czego nie znamy, łączymy z czymś, co znamy, lub, jeszcze gorzej, że łączymy z czymś,
czego też nie znamy.
Są przesądy zarówno pozytywne, jak i negatywne. Z obu budzimy się, gdy poznajemy bliżej to, co było
dotychczas nieznane. Na przykład, gdy po zakochaniu, które jest przecież także przesądem, widzimy drogiego - a
musimy - takim, jakim on jest rzeczywiście i jest inny. To otwiera drogę do szacunku, który z kolei otwiera się na
to, co inne i pozwala nam wyjść z dotychczasowej ciasnoty na otwartą rozległą przestrzeń.
Przesąd wiąże się przecież zawsze z ciasnotą i z sądzeniem wedle znanych, a więc dlatego ograniczonych
wyobrażeń i obrazów. Jak zresztą każdy przesąd, czy to pozytywny czy negatywny, ponieważ oddziela jedno od
drugiego i zamyka się na to, co stoi naprzeciw niego. Dzięki sądom wartościującym różnicujemy i odkrywamy
dzięki temu wielość, ale tylko kognitywnie, nie zaś duszą. Dusza łączy to, co przeciwstawne i przez to właśnie
pokazuje swoją siłę i rozległość.
Najbardziej zacieśniają nas oczywiście negatywne przesądy lub sądy, przede wszystkim dlatego, że towarzyszy im
z reguły uczucie wyższości. Często też uczucie zgorszenia i wiążące się z tym pragnienie zemsty.
Wiele przesądów i sądów wiąże się z tym, że rozpatrujemy innych pod kątem naszego sumienia, które innych
dzieli na takich, którzy mogą przynależeć, i takich, którzy muszą zostać wykluczeni. Te przesądy wiążą się też z
tym, że myślimy, że inni, którzy są inni, są wolni i muszą tylko wykazać się dobrą wolą, żeby stać się tacy, jak my.
Ale ani my, ani oni nie jesteśmy wolni w naszych sądach i przesądach. Oni i my jesteśmy wielorako uwikłani w
losy naszych przodków i w losy naszej grupy.
Gdy to zrozumiemy, będziemy ostrożniejsi i bardziej łagodni, zarówno w odniesieniu do innych, jak też w
odniesieniu do nas i naszych sądów. Być może wtedy uda się nam je zapomnieć.

75
Trzeźwość 282
Trzeźwy jest ten, kogo rozum nie jest zmącony, jak na przykład w przypadku pijanego. Również namiętność
mąci rozum, na przykład u zakochanych. Również wiara w coś, co, chociaż nie daje się doświadczyć, czyni nam
nadzieje i napawa lękiem, mąci rozum, jak na przykład przy zabobonach.
Jednak trzymanie się tylko rozumu przychodzi nam z trudem. Żeby zachować zdrowie, musimy czasami wyjść
poza siebie, jak na przykład każdego dnia we śnie. Gdy potem budzimy się, czujemy się lepiej i możemy znów
trzeźwo stawić czoła życiu.
W gruncie rzeczy także każda rozrywka i tak zwane spędzanie czasu jest odpoczynkiem od trzeźwości. Może
dlatego, patrząc trzeźwo, również rezygnacja z trzeźwości w pewnych czasach jest wskazana i dobra dla naszego
samopoczucia.
Łączymy trzeźwość z rozumem. Jednak rozum ujmuje tylko część rzeczywistości. Popęd, który nas porywa, na
przykład w miłości między mężczyzną i kobietą, słucha innych praw niż trzeźwy rozum i jest w rezultacie nie
tylko większy i bardziej spełniający, jest on też bardziej prawdziwy.
Jednakże, najgorsze zbłądzenia, najokrutniejsze czyny, najdziwaczniejsze eksperymenty są rezultatem szalonych
wyobrażeń przeciwko rozumowi. Przede wszystkim dlatego, że nie umiemy przewidzieć i uwzględnić skutków
takiego zachowania.
Dlatego pytanie: Czy rozumny rozum jest dość rozumny? Albo czy staje się on rzeczywiście rozumny dopiero,
gdy coś jeszcze wchodzi w grę, coś, co postrzega pojemniej niż rozum? Coś, co znajduje drogi, których nie da się
przewidzieć, ale jednak prowadzą one do celu? Tym, co musi wejść do gry, jest dusza, pojemna dusza.
Co to znaczy? Również nasze tak zwane rozumne decyzje są pod wpływem rozróżnienia na dobro i zło, tak jak
nam dyktuje to sumienie. Jednakże poza granicami sumienia, gdy przekroczymy granice sumienia, doświadczamy
innej siły, która na wyższej i pojemniejszej płaszczyźnie łączy to, co stało w opozycji do siebie.
Dopiero ten, kto dostrzega ruchy tej duszy i pozwoli im sobą kierować, osiąga tę trzeźwość, która pozwala tak
postrzegać i uznawać drugiego człowieka, nas samych, nasze popędy i nasze sny, że potrafią znaleźć w całości
należne miejsce i swoją granicę.

284 Urojenia
Urojenia są wymyślone, w dużym stopniu bez odniesienia do doświadczenia i do tego, co staje nam na drodze
jako rzeczywistość. Myślimy wtedy, że możemy wyjść poza rzeczywistość. Urojenia dadzą się snuć dalej w wielkie
sny i wspaniałe systemy myślowe. Można się w nich zgubić i paść po pewnych czasie ich ofiarą.
Dopóki zatrzymujemy nasze urojenia dla siebie, nie powodują wielkiej szkody, przede wszystkim jeśli po pewnym
czasie uwalniamy się od nich pod presją rzeczywistości.
Źle się dzieje, gdy to, co sobie pomyślimy czynimy miarą dla innych, gdy nawet zwiastujemy to jako nowy
porządek świat lub porządek wartości i chcemy innych mu podporządkować. Gdy to, co sobie pomyśleliśmy staje
się punktem widzenia, z którego oceniamy i osądzamy innych.
Pożegnanie z własnymi wymysłami przychodzi czasami ciężko i udaje się tylko dzięki pokorze. Pokora oznacza
tutaj, że podążamy za rzeczywistością i uznajemy, że jest ona potężniejsza i większa niż to, co sobie życzymy. W
porównaniu z nią to, co tylko pomyślane i upragnione okazuje się ostatecznie szaleństwem.

76
286 Sen
Śnimy w nocy, a niektórzy śnią także za dnia. Mają wtedy sen na jawie. Czasami mamy też sen w tym sensie, że
śnimy o czymś, co leży jeszcze w oddali i wydaje się nam nieosiągalne.
Jednak czasami to sen ma nas. Ogarnia nas i to nie tylko w nocy, lecz również za dnia jako zadanie, powołanie,
cel nie do odrzucenia. Również szaleństwo jest takim snem i porywa czasami wielu ze sobą, którzy go również
śnią. Na przykład sen o wiecznym pokoju lub o nadchodzącym zbawcy. Te sny łagodzą teraźniejszy niedostatek,
czynią go łatwiejszym do zniesienia. negro spirituals są często takimi snami. Poruszają nas jeszcze dzisiaj.
Również wiele religijnych świąt to takie sny, na przykład Boże Narodzenie.
Co robimy z takimi snami? Śnimy je tak długo, jak długo wiemy, że śnimy. Potem budzimy się.

288 Przestwór
Rilke opisuje w ósmej Elegii Duińskiej otwartość jako ten obszar, w którym to, co ustalone, wyłożone w języku i
znakach, rozpływa się w nieskończonym, poza czasem i przestrzenią, poza życiem i śmiercią. Jest to nigdzie bez
nie, w którym my i widzialne przemijające rzeczy dzięki przypomnieniu, mowie i pieśni ratujemy się w czymś
niewidzialnym, a trwającym.
W otwartość wchodzi ten, kto wszystko zostawi za sobą i patrzy poza to, co bezpośrednio przed nim, przekracza
to, aż ma przed sobą już tylko przestwór, wkracza weń, bez celu, nie znając i nie lękając się kresu.
Czy jednak człowiek może tak żyć, bez odniesienia? Gdy wchodzimy w otwartość, wchodzimy w czyste
odniesienie. To znaczy, jesteśmy związani ze wszystkim, bez chęci zatrzymania czegokolwiek. To, co
zatrzymujemy, znika. Wszystko, co zostawiamy, pozostaje zachowane na trwałe.
Pytanie brzmi: Jak uczymy się przejścia do czystego odniesienia? Jak doświadczamy tego, jakie ono jest? Uczymy
się go na co dzień, w prostym spełnieniu tego przejścia. Słuchając w postawie czystego odniesienia słyszymy
więcej, niż ktoś mówi. W łaśnie „puszczając mimo uszu", to znaczy, wykraczając w słuchaniu poza to, co mówi,
dostrzegamy to, co było poprzednio ukryte. Ponieważ wchodzimy w odniesienie, wynosi nas ono obu ponad nas
samych ku czemuś otwartemu, w czym się rozwiewamy.
W ten sam sposób możemy nie tylko słuchać skierowani na otwartość, tak możemy też patrzeć, nazywać i
mówić, poruszać się i działać, a, przede wszystkim, możemy kochać inne rzeczy i innych ludzi skierowani na
otwartość.

289 Tęsknota
Tęsknota utrzmuje nas w ruchu. Bierze się z potrzeby, na przykład powietrza, wody, pożywienia, bez których nie
możemy pozostać przy życiu, rozwijać się i rosnąć.
W taki sam sposób tęsknimy za innymi ludźmi, ponieważ ich też potrzebujemy, żeby pozostać przy życiu, rosnąć
i się rozwijać. Tak samo, jak jesteśmy syci i zadowoleni, gdy mamy dosyć powietrza, wody i pożywienia, tak
jesteśmy też zadowoleni i czujemy się dobrze we wspólnocie z ludźmi, którzy nam są przychylni i których
kochamy, z którymi na różnych płaszczyznach jesteśmy w wymianie, na których możemy polegać, gdy ich
potrzebujemy, na przykład naszych rodzicach i rodzeństwie, a później partnerze, z którym dzielimy najbardziej
wewnętrzne sprawy i z którym wyrastamy ponad siebie, na przykład gdy mamy z nim dzieci.
Większość rzeczy, za którymi tęsknimy, zostaje nam podarowana i bliska. Musimy tylko je wziąć, zwrócić się w
ich stronę i otworzyć. Inne, żeby je zdobyć, wymagają działania, wysiłku, wytrwałości i pielęgnacji, na przykład

77
różne umiejętności, ale też przyjaźń, rozmaite relacje i oczywiście wszystko, co dopiero musi zostać posadzone i
rozpoczęte, żeby przyniosło wymarzony owoc i wymarzony rezultat. Ta tęsknota jest gotowa zapłacić
odpowiednią cenę za wymarzony rezultat. Jest też gotowa poddać się okolicznościom i się do nich dopasować,
gdy są korzystne dla końcowego wyniku lub nawet są jego warunkiem. Należy do tego też właściwy czas.
Często to, za czym tęsknimy, nie jest osobiste, nawet nie odnosi się do nas. Wynika z konieczności, z
odpowiedzialności za coś innego wychodzącego poza nas, z pewnego ruchu, który nas porywa i bierze na służbę
dla innych i dla czegoś większego. Ta tęsknota jest w harmonii z czymś, co nas samych przekracza i czemu się
podporządkowuje i poddaje. Ta tęsknota ufa dlatego temu czemuś większemu i czeka spokojnie na właściwy
czas. Dlatego nie wychodzi poza to, co jest możliwe i konieczne.
Jednak czasami porywa nas tęsknota jak burza, nieodparcie i potężnie, przełamując zwyczajne bariery, powodując
wielkie rzeczy. Czasami mamy pokusę biec jeszcze dalej, nawet jeśli burza ustała, tak iż bardziej ufamy naszej sile
niż jej sile. Wtedy tęsknota nie jest już w harmonii i staje się nadzieją, która zwodzi.
Tęsknota dochodzi do kresu, gdy zostaje wypełniona. Wtedy przychodzi też czas, zostawienia jej, czas spokoju,
który jest w harmonii ze wszystkim, co przychodzi i odchodzi.

290 Nadzieja
Nadzieja jest skierowana do przodu, w przyszłość. Wiąże się z życzeniem, żeby coś teraźniejszego minęło i
zmieniło się na lepsze. Zatem nadzieja odwraca się jednocześnie od czegoś.
Gdy teraźniejszość jest przygnębiająca, na przykład z powodu ciężkiej choroby, wtedy nadzieja na poprawę daje
nam odwagę i pozwala lepiej znosić teraźniejszość. Również gdy dążymy do jakiegoś celu, gdy mamy przed sobą
jakieś zadanie, mamy nadzieję osiągnięcia celu i wypełnienia zadania.
Nadzieja uskrzydla nas zatem, pociąga nas, porywa. Dlatego wpływa na drogę do celu, aż zostanie on osiągnięty.
Nadzieja pokazuje nam też, jak daleko zaszliśmy z naszym zadaniem. Kończy się, gdy zadanie zostanie
ukończone, gdy zostanie wypełnione u celu i ustanie.
Ale jak się czujemy, gdy jesteśmy wreszcie u celu i wypełniliśmy nasze zadanie? Często nie wiemy już wtedy, co
mamy robić i dokąd iść. Czekamy na nowy cel, nowe zadanie, nowe wyzwanie - na nową nadzieję. Dlatego,
dopóki żyjemy, nadzieja nie ustaje.

291 Milczenie
Milczymy w obliczu mowy. Gdy ktoś do nas mówi, musimy milczeć, żeby go usłyszeć i żeby go zrozumieć.
Tylko wtedy, gdy milczymy, docierają do nas jego słowa. Tylko w milczeniu możemy je zrozumieć. I tylko
wtedy, gdy najpierw milczeliśmy, możemy odpowiedzieć na jego słowa.
Słuchać i mówić możemy dlatego tylko wtedy, gdy również milczymy. Milczenie nie jest bynajmniej puste. Jest
pełne słów, które słyszymy, i pełne słów, które powiemy.
Ale milczymy także wtedy, gdy zamykamy się na to, co ktoś mówi, gdy nie pozwalamy, żeby swoimi słowami
nam przeszkadzał, przekonywał, nam coś narzucał lub zyskiwał nad nami władzę. Wtedy milczenie staje się
odpowiedzią i mówi potężniej niż jakiekolwiek słowo.
Milczenie jest wskazane także, gdy nie mamy nic do powiedzenia, kiedy nie znamy odpowiedzi albo gdy
przedmiot jest zbyt wielki, żeby chcieć albo móc coś o nim powiedzieć.

78
Często mówimy, ponieważ nie wytrzymujemy milczenia, na przykład w obliczu bólu, smutku lub ciężkiej
choroby. Wtedy próbujemy drugiego człowieka pocieszać, często pustymi słowami, albo robiąc mu złudne
nadzieje zamiast w milczeniu być blisko niego i, być może, tylko uścisnąć jego dłoń.
Ale milczymy również wobec czegoś wielkiego, wielkości przyrody na przykład lub sztuki. Milczymy przede
wszystkim przed Bogiem.

292 Skupienie
Skupiamy się, żeby coś osiągnąć. Zbieramy nasze myśli, nasze siły, nasze środki, naszych przyjaciół, naszych
pomocników. To, co było zrazu rozproszone lub wyczerpane, spotyka się znów w skupieniu i zostaje
zgromadzone do działania ku jakiemuś celowi. Skupienie służy celowi. Umożliwia go.
Cel określa, co i ile musi zostać skupione. I to cel utrzymuje razem to, co skupione. Bez ważnego celu nie sposób
wystarczająco się skupić. Gdy skupiamy więcej niż wymaga cel, wtedy to, co skupione traci siły i znów się
rozpada. Tak samo, gdy cel traci na atrakcyjności i znaczeniu.
Skupienie odgrywa szczególną rolę w życiu duchowym, a więc w nauce, filozofii, religii, sztuce, łącznie z
rękodziełem, i w mądrości. A więc wszędzie tam, gdzie chodzi o to, żeby uchwycić szerszy kontekst, który nie
można ująć czystą obserwacją. W skupieniu stajemy się z jednej strony puści. To znaczy, że dotychczasowy obraz
jakiegoś zadania, jakiejś rzeczy i jakiegoś celu schodzi na drugi plan. W ten sposób otwieramy się na, być może,
chaotyczną pełnię, aż skupi się ona wokół czegoś istotnego, wokół jakiegoś centrum. Poznajemy pełnię w jej
porządku i ruchu, i wtedy rysują się następne kroki prowadzący do celu. Przez wewnętrzną pustkę albo,
dokładniej, dzięki wewnętrznej otwartości na coś innego i nowego ta pustka skupia się niejako poza nami i
wypełnia nas z zewnątrz, tak iż na końcu sama jest wewnętrznie skupiona i pełna.
Jednakże również tutaj obowiązuje zasada: bez celu, który jest wart tego, żeby się skupić, i bez woli, żeby po
skupieniu także wedle niej działać, takie skupienie pozostaje ostatecznie tak jak zaczęło się - puste.

293 Zwierciadło
W zwierciadle widzę siebie - ale naprzeciwko. Ale czy widzę się rzeczywiście? Kiedy stoję długo przed lustrem,
czy czuję się wtedy lepiej? Czy rzeczywiście jestem tym, który patrzy do lustra?
Niektórzy nadstawiają zwierciadła innym, żeby się w nim przejrzeli. Czy oni widzą siebie rzeczywiście w tym
zwierciadle, a może widzą w nim raczej tego, kto im zwierciadło nadstawia?
Zwierciadło jest tylko odbiciem czegoś poza zwierciadłem. To, co rzeczywiste jest przed zwierciadłem, a czasami
z tyłu za nim.
Odzwierciedlamy się w twarzy drugiego człowieka, na przykład, gdy go spotykamy lub widzimy znów po
dłuższej nieobecności. W jego twarzy widzimy więcej niż w jakimkolwiek innym zwierciadle. Ponieważ w jego
twarzy odzwierciedla się nasza dusza, nasza miłość, nasza życzliwość, ale także nasz smutek i nasz gniew. W jego
twarzy możemy również dostrzec, jak się zmieniamy. Możemy z niej wyczytać, czy docieramy do niego czy też
się od niego oddalamy.
Ale również w naszej twarzy odzwierciedla się nasza dusza - może nawet jeszcze bardziej. Czasami mówimy
przecież, że człowiek jest zwierciadlanym obrazem Boga. Jeśli nim jest, wtedy jego twarz promienieje szczególnie
pięknie.

79
294 G łębia
G łębokie myśli, głębokie uczucia, głębokie zrozumienie powodują w naszej duszy ruch, który zmierza w dół, w
głąb, do naszego centrum. Doświadczamy tego ruchu jako skupienia. Objawia się on także w twarzy. Jest tak, jak
gdyby coś oderwało się od powierzchni i ciągnęło coś innego z sobą ku skupionej głębi. Im głębiej idzie ten ruch,
tym bardziej można się w nim skupić.
G łębokie myśli tylko wtedy są głębokie, gdy pochodzą z takiej skupionej głębi i u innych wywołują ten ruch w
głąb.
Również głębokie uczucia prowadzą u nas w tę głębię. Ponieważ są głębokie, są też skupione. Gdy inni zostaną
pochwyceni przez taki głębokie uczucie, wtedy zatrzymujemy się i czujemy również w nas ten ruch do skupionej
głębi. Dlatego w obliczu takich uczuć zachowujemy dystans i skupienie.
Również głębokie zrozumienie prowadzi do skupienia i pochodzi ze skupienia. W takim rozumieniu coś zbiera
się w głębi. Dlatego to rozumienie jest nie tylko głębokie. Jest również bogate i pełne.

295 Harmonia
Harmonia to współbrzmienie i współdrganie z własną duszą i z duszą innych. Harmonia oznacza także:
współbrzmienie i współdrganie z naszym otoczeniem, z ziemią, ze światem. Harmonia oznacza: oddanie się
temu, co wprawia i utrzymuje w tych drganiach świat, nas i innych, chociaż samo pozostaje poza wszelkimi
drganiami. Jednak jeśli współdrgamy w głębokim porozumieniu ze wszystkim, co jest, w zgodzie z tym, co jest,
wtedy drgamy w przenośnym sensie także z tym, co ostateczne, jesteśmy z nim w harmonii.
Harmonia jest głęboka. Są to głębokie tony, które potrafią udźwignąć wysokie tony. Dlatego też basso continuo,
które towarzyszy melodiom rozbrzmiewającym nad nim i stworzyć z nich całość, jest głębokie.
Harmonia jest też dlatego głęboka, że bierze się ze skupienia. Skupienie dokonuje się w głębi. W niej zbiega się
wszystko razem, jak rzeki w morzu.
W harmonii jesteśmy spokojni, jesteśmy związani, mamy wszystko, a mimo to drgamy. W harmonii jesteśmy
poruszeni. Drgamy, ponieważ jesteśmy poruszeni. Jednak drgamy spokojnie. Ponieważ drgamy tak spokojnie,
wtedy wciągamy to, co niespokojne z naszego otoczenia powoli do tych spokojnych drgań, aż one się w tych
samych drganiach uspokoją.
Jednak to nie jest nasze drganie, które to pociąga i porusza, ponieważ my też drżymy przecież tylko z czymś
innym. Dlatego giniemy, gdy inni w tych głębokim drganiu z nami drżą, i nie można odróżnić od tego drgania.
W harmonii nie ma już różnic. Kto jest w harmonii, ten jest związany ze wszystkim i dlatego ze wszystkim w
pokoju.

296 Spokój
Spokojny jest ten, kto potrafi coś zostawić. Na przykład troskę, wzburzenie serca po zniewadze, upokorzeniu,
zniesławieniu. Spokojny jest także ten, kto zostawia stare sny, dawne pretensje, stare zarzuty i potrafi tym samym
uwolnić od nich serce, tak iż jest spokojny, opanowany i gotowy na to, co teraz możliwe i ofiarowane.
Spokojny jest dlatego też ten, kto przebacza w sensie zgody na przeminięcie, bez dodawania czegokolwiek.
Ten spokój jest siłą bez emocji, skupioną gotowością na to, co nadejdzie i na chwilę obecną.

297 Ciekawość i wgląd

80
Dzięki ciekawości noworodek podbija swój świat. Im bardziej jest ciekawy, tym jest żywotniejszy i zdrowszy.
Dzięki ciekawości dziecko doświadcza też swoich granic. Stąd dzięki przysłowiowemu „dopóki się nie oparzy"
dziecko wie, że płyta na piecu jest za gorąca, żeby jej dotykać palcami. Jednak dziecko chce się nauczyć, chce
poczynić własne doświadczenia. Broni się, gdy pokazuje mu się zbyt wiele i gdy chce się je pozbawić własnego
doświadczenia. Tylko to, czego doświadczamy dzięki ciekawości staje się rzeczywiście nasze własne, a stając
wobec nowych zadań możemy tym dysponować i nie musimy się nad tym długo zastanawiać.
W ciekawości my sami działamy. Ciekawość kryje się za wszelkimi dociekaniami i krok po kroku czyni sobie
świat poddanym.
Wglądy natomiast są darem. Pojawiają się nagle, często przy okazji. Nie dochodzimy do granic, nie możemy się
na nich sparzyć. Ona biorą nas na służbę. Dlatego nie możemy ich zachować dla siebie. Są też dla innych. Jeśli
my bierzemy je na służbę, tracą swą siłę.
Przede wszystkim wtedy już się nie rozwijają. Ponieważ wglądy są niegotowe, otwarte i idą dalej tylko wtedy, gdy
my sami jesteśmy niegotowi i pozostajemy otwarci. Dlatego wgląd opiera się próbom umieszczenia go w
systemie.
I umyka ciekawości, albowiem wgląd, jako dar, potrzebuje czekania i pokory, która zna swoje granice i je uznaje.

298 Poznanie
To, co poznałem, znam, jestem z tym obeznany. Pozostaje przy mnie, nie mogę tego już stracić. Staje się częścią
mnie.
Poznanie jest inne niż wgląd. Poznanie można zdobyć. Wgląd jest darem. Poznanie i wiedzę zdobywamy także
przez doświadczenie i przez czytanie, przede wszystkim drogą prób i błędów.
Poznanie jest bogate, wgląd jest głęboki. Poznanie wiąże się także z wiedzą. Sprawdza się z reguły w działaniu.
W tym względzie pokrewne jest wglądowi. Jednak działanie na podstawie wglądu jest inne niż działanie oparte
na poznaniu.
Działanie na podstawie wglądu pozwala nam rosnąć. Działanie oparte na poznaniu prowadzi przede wszystkim
do zewnętrznego sukcesu. Jednak poznanie i wgląd się nie wykluczają. Przeciwnie. A może są bliźniakami.

299 Prawda
Prawda, tak jak szczęście, jest ulotna. I tak jak szczęście, nie jest nam dana do ręki. Przynajmniej prawda, która
działa. Prawda, jak szczęście, jest darem. Dlatego poszukiwacze prawdy nie znajdują jej tak samo, jak
poszukiwacze szczęścia nie znajdują szczęścia.
Prawda się pokazuje, nie mamy jej. Kto po nią sięga, gdy ona się pokazuje, ten ma ją tylko rzekomo. Tego
rodzaju jest prawda, którą się głosi. Często jest głoszona ze względu na władzę, a nie ze względu na prawdę.
Dlatego ta prawda jest często straszna dla wielu.
Jednak prawda, która się pokazuje, gdy na nią czekamy, jest nam przyjazna. Być może jest poważna, skłania do
zastanowienia, stawia nam wymagania i prowadzi do działania, które jest błogosławieństwem. Ta prawda nigdy
nie jest gorzka. Przeciwnie. Uspokaja nas, pozwala się uśmiechnąć, jest dla wszystkich i jest niedostępna
interwencji władzy.
Ta prawda nie chce pozostać. Przychodzi i odchodzi, jednak za każdym razem w nieco innej szacie. Chętnie się
przebiera. Kto bierze ją zbyt poważnie, tego czasami wyśmiewa.

81
Tak jak życie pokazuje się w nieogarnionej pełni, wciąż inaczej a przecież pozostaje tym samym życiem, tak też
prawda. Życie i prawda tworzą całość. Naprawdę prawdziwe jest tylko życie.

300 Przesąd
Przesąd oznacza, że coś, czego nie znamy, łączymy z czymś, co znamy, lub, jeszcze gorzej, że łączymy z czymś,
czego też nie znamy.
Są przesądy zarówno pozytywne, jak i negatywne. Z obu budzimy się, gdy poznajemy bliżej to, co było
dotychczas nieznane. Na przykład, gdy po zakochaniu, które jest przecież także przesądem, widzimy drogiego - a
musimy - takim, jakim on jest rzeczywiście i jest inny. To otwiera drogę do szacunku, który z kolei otwiera się na
to, co inne i pozwala nam wyjść z dotychczasowej ciasnoty na otwartą rozległą przestrzeń.
Przesąd wiąże się przecież zawsze z ciasnotą i z sądzeniem wedle znanych, a więc dlatego ograniczonych
wyobrażeń i obrazów. Jak zresztą każdy przesąd, czy to pozytywny czy negatywny, ponieważ oddziela jedno od
drugiego i zamyka się na to, co stoi naprzeciw niego. Dzięki sądom wartościującym różnicujemy i odkrywamy
dzięki temu wielość, ale tylko kognitywnie, nie zaś duszą. Dusza łączy to, co przeciwstawne i przez to właśnie
pokazuje swoją siłę i rozległość.
Najbardziej zacieśniają nas oczywiście negatywne przesądy lub sądy, przede wszystkim dlatego, że towarzyszy im
z reguły uczucie wyższości. Często też uczucie zgorszenia i wiążące się z tym pragnienie zemsty.
Wiele przesądów i sądów wiąże się z tym, że rozpatrujemy innych pod kątem naszego sumienia, które innych
dzieli na takich, którzy mogą przynależeć, i takich, którzy muszą zostać wykluczeni. Te przesądy wiążą się też z
tym, że myślimy, że inni, którzy są inni, są wolni i muszą tylko wykazać się dobrą wolą, żeby stać się tacy, jak my.
Ale ani my, ani oni nie jesteśmy wolni w naszych sądach i przesądach. Oni i my jesteśmy wielorako uwikłani w
losy naszych przodków i w losy naszej grupy.
Gdy to zrozumiemy, będziemy ostrożniejsi i bardziej łagodni, zarówno w odniesieniu do innych, jak też w
odniesieniu do nas i naszych sądów. Być może wtedy uda się nam je zapomnieć.

301 Urojenia
Urojenia są wymyślone, w dużym stopniu bez odniesienia do doświadczenia i do tego, co staje nam na drodze
jako rzeczywistość. Myślimy wtedy, że możemy wyjść poza rzeczywistość. Urojenia dadzą się snuć dalej w wielkie
sny i wspaniałe systemy myślowe. Można się w nich zgubić i paść po pewnych czasie ich ofiarą.
Dopóki zatrzymujemy nasze urojenia dla siebie, nie powodują wielkiej szkody, przede wszystkim jeśli po pewnym
czasie uwalniamy się od nich pod presją rzeczywistości.
Źle się dzieje, gdy to, co sobie pomyślimy czynimy miarą dla innych, gdy nawet zwiastujemy to jako nowy
porządek świat lub porządek wartości i chcemy innych mu podporządkować. Gdy to, co sobie pomyśleliśmy staje
się punktem widzenia, z którego oceniamy i osądzamy innych.
Pożegnanie z własnymi wymysłami przychodzi czasami ciężko i udaje się tylko dzięki pokorze. Pokora oznacza
tutaj, że podążamy za rzeczywistością i uznajemy, że jest ona potężniejsza i większa niż to, co sobie życzymy. W
porównaniu z nią to, co tylko pomyślane i upragnione okazuje się ostatecznie szaleństwem

302 Trzeźwość

82
Trzeźwy jest ten, kogo rozum nie jest zmącony, jak w przypadku pijanego. Również namiętność mąci rozum, na
przykład u zakochanych. Również wiara w coś, co, chociaż nie daje się doświadczyć, czyni nam nadzieje i napawa
lękiem, mąci rozum, jak na przykład w zabobonach.
Jednak trzymanie się tylko rozumu przychodzi nam z trudem. Żeby zachować zdrowie, musimy czasami wyjść
poza siebie, jak na przykład każdego dnia we śnie. Gdy potem budzimy się, czujemy się lepiej i możemy znów
trzeźwo stawić czoła życiu.
W gruncie rzeczy także każda rozrywka i tak zwane spędzanie czasu jest odpoczynkiem od trzeźwości. Może
dlatego, patrząc trzeźwo, również rezygnacja z trzeźwości w pewnych czasach jest wskazana i dobra dla naszego
samopoczucia.
Łączymy trzeźwość z rozumem. Jednak rozum ujmuje tylko część rzeczywistości. Popęd, który nas porywa, na
przykład w miłości między mężczyzną i kobietą, słucha innych praw niż trzeźwy rozum i jest w rezultacie nie
tylko większy i bardziej spełniający, jest on też bardziej prawdziwy.
Jednakże, najgorsze zbłądzenia, najokrutniejsze czyny, najdziwaczniejsze eksperymenty są rezultatem szalonych
wyobrażeń przeciwko rozumowi. Przede wszystkim dlatego, że nie umiemy przewidzieć i uwzględnić skutków
takiego zachowania.
Dlatego pytanie: Czy rozumny rozum jest dość rozumny? Albo czy staje się on rzeczywiście rozumny dopiero,
gdy coś jeszcze wchodzi w grę, coś, co postrzega pojemniej niż rozum? Coś, co znajduje drogi, których nie da się
przewidzieć, ale jednak prowadzą one do celu? Tym, co musi wejść do gry, jest dusza, pojemna dusza.
Co to znaczy? Również nasze tak zwane rozumne decyzje są pod wpływem rozróżnienia na dobro i zło, tak jak
nam dyktuje to sumienie. Jednakże poza granicami sumienia, gdy przekroczymy granice sumienia, doświadczamy
innej siły, która na wyższej i pojemniejszej płaszczyźnie łączy to, co stało w opozycji do siebie.
Dopiero ten, kto dostrzega ruchy tej duszy i pozwoli im sobą kierować, osiąga tę trzeźwość, która pozwala tak
postrzegać i uznawać drugiego człowieka, nas samych, nasze popędy i nasze sny, że potrafią znaleźć w całości
należne miejsce i swoją granicę.

303 Proste
To co proste jest z jednej strony łatwe. Łatwe do zrozumienia i łatwe do wykonania. Trafia od razu do
przekonania bez długiego zastanawiania.
Z drugiej strony, to co proste wyłoniło się ze skomplikowanego i z wielości jako istotne. Jest to rezultat długiego
trudu i doświadczenia, na przykład prosty język, proste ćwiczenie i działanie z daleko idącymi skutkami.
Tak też jest z prostą prawdą. Jest prawdą podstawową, a domaga się ostatecznego. Na przykład prawda, że
wszyscy ludzie w istocie są tacy sami, czują tak samo i mają takie same pragnienia.
Również dusza jest prosta w swej pełni. Jej ruchy są proste, na przykład w życiu razem. Kto jest w harmonii z nią,
dociera do duszy drugiego dzięki prostym ruchom, prostym słowom, prostym krokom i pozwala je współbrzmieć.
Dlatego też rozwiązania, które znajduje dusza, są proste. Ona łączy, co było rozdzielone. Również mądrość w
przeciwieństwie do wiedzy naukowej jest prosta.
To, co proste okazuje się ostatecznie najbardziej ludzkie i największe. Również najprostsza radość jest
najpiękniejsza.

304 Historie

83
Historie nas przykuwają, ponieważ opowiadają historie innych ludzi. Dzięki tym historiom sami przeżywamy te
historie, oprócz naszej własnej historii mamy jeszcze inną, żyjemy w tych historiach także innym życiem. Gdy
inna historia zostanie opowiedziana do końca lub przeczytana do końca, budzimy się, jak ze snu, i odnajdujemy
się znów w naszej historii.
Często jesteśmy wzbogaceni przez inne historie, uczymy się czegoś dla naszej historii, żyjemy nią z nowym
wglądem i zadowoleniem.
Ale czasami jesteśmy, gdy wracamy do naszej historii, rozczarowani i uciekamy przed nią do nowej, innej historii,
żyjemy znów innym życiem i tracimy przy tym własne.
Wielkie historie prowadzą nas umocnionych z powrotem do naszej historii, ponieważ opowiadają nie tylko
historię jakiegoś innego człowieka. One opowiadają w historii to, co porusza wszystkich ludzi, tak samo ich
dotyczy, tak samo im przynosi cierpienie i szczęście.
To są też nasze historie.

305 Przestwór
Rilke opisuje w ósmej Elegii Duińskiej otwartość jako ten obszar, w którym to, co ustalone, wyłożone w języku i
znakach, rozpływa się w nieskończonym, poza czasem i przestrzenią, poza życiem i śmiercią. Jest to nigdzie bez
nie, w którym my i widzialne przemijające rzeczy dzięki przypomnieniu, mowie i pieśni ratujemy się w czymś
niewidzialnym, a trwającym.
W otwartość wchodzi ten, kto wszystko zostawi za sobą i patrzy poza to, co bezpośrednio przed nim, przekracza
to, aż ma przed sobą już tylko przestwór, wkracza weń, bez celu, nie znając i nie lękając się kresu.
Czy jednak człowiek może tak żyć, bez odniesienia? Gdy wchodzimy w otwartość, wchodzimy w czyste
odniesienie. To znaczy, jesteśmy związani ze wszystkim, bez chęci zatrzymania czegokolwiek. To, co
zatrzymujemy, znika. Wszystko, co zostawiamy, pozostaje zachowane na trwałe.
Pytanie brzmi: Jak uczymy się przejścia do czystego odniesienia? Jak doświadczamy tego, jakie ono jest? Uczymy
się go na co dzień, w prostym spełnieniu tego przejścia. Słuchając w postawie czystego odniesienia słyszymy
więcej, niż ktoś mówi. W łaśnie „puszczając mimo uszu", to znaczy, wykraczając w słuchaniu poza to, co mówi,
dostrzegamy to, co było poprzednio ukryte. Ponieważ wchodzimy w odniesienie, wynosi nas ono obu ponad nas
samych ku czemuś otwartemu, w czym się rozwiewamy.

306 Wielkość
Wielkość jest nie tylko wielka w rozległości, lecz przede wszystkim przez to, co powoduje. A więc przez swój
zasięg i siłę. Przy tym nie ma znaczenia, czy jest w naszych oczach dobra czy zła, czy posługuje się przemocą czy
łagodnością, czy rzuca się w oczy czy jest niepozorna.
Wielkość rzucająca się w oczy, potężna i stosująca przemoc, wkrótce się załamie. Nie może trwać i rozpada się.
Dlatego każdy triumf jest krótkotrwały. Wkrótce przemija.
Jednak to, co niepozorne, dlatego że niepozorne, rozszerza się stale i doprowadza do upadku największych potęg.
Nie dlatego, że tego chce, po prostu przez swoją obecność.
Kto przez widzialną wielkość i jej przedstawicieli jest spychany i uciskany, musi tylko wystarczająco długo czekać.
Czekając, osłabia on wielkość, ponieważ bez oporu nie może ona się utrzymać. To, co niepozorne rozszerza się
bez oporu. Ponieważ pozostaje na dole, nie może też upaść.

84
Prawdziwa wielkość jest ukryta. Gdy wyjdzie jednak na jaw, doświadczamy jej jako dobroczynnej.

307 Bogactwo
Bogactwo jest przede wszystkim władzą na tym, co jest konieczne do życia i do przeżycia. Obok bogactwa stoi
bieda. Jej się tylko z trudem udaje lub w ogóle nie udaje, zdobyć środki i władzę, które zapewniają własne życie i
przeżycie.
Walka o bogactwo w tym sensie jest podstawą życia i przeżycia w przyrodzie. Zwierzęta i rośliny, którym się
udaje zapewnić sobie środki do życia i przeżycia kosztem innych, są, w porównaniu z innymi, bogate. A te, które
są przez nie prześcigane i uciskane, są biedne. Bogactwo i bieda w tym sensie są więc dane z natury i są poza
dobrem i złem.
W odniesieniu do człowieka znaczy to, że nikt, również biedny, nie może stać poza tą walką o życie i przeżycie.
Nawet żebrak walczy o to, żeby coś zdobyć. Na tym tle pochwała ubóstwa, jaką spotykamy w chrześcijaństwie,
jest oderwana i często też obłudna, gdyż w tym samym oddechu oczekują biedni, że Bóg uczyni ich potem
bogatymi, a bogatych biednymi.
Jednakże potrzeba wyrównania próbuje w naszych relacjach zrównoważyć dawanie i branie. Gdy zarabiamy
więcej niż inni, czujemy się wobec nich zobowiązani i w poczuciu winy. Dlatego przychodzi nam z trudem
zachowanie bogactwa dla siebie, bez dania udziału w nim innym. Przede wszystkim też, bez użycia bogactwa dla
dobra wielu innych.
Bogactwo jest też jednocześnie darem, nie tylko własnego trudu i własnej pilności, lecz także szczęśliwych
okoliczności i ostatecznie mocy, której doświadczamy jako nam przychylnej. Przyjęcie takiego bogactwa i
cieszenie się jego możliwościami, przychodzi z trudem. Ostatecznie możemy to zrobić tylko z pokorą i dzięki
pokorze.
Czy ta pokora czyni nas większymi czy mniejszymi? Czyni nas większymi. Czyni nas też w szczególny sposób
ludzkimi.

308 Piękno
Piękno świeci. Jest przede wszystkim blaskiem z wnętrza, czymś, co w tym, co jest widoczne, prześwituje jako coś
ukrytego i tylko jest przeczuwane, ale nie uchwytne. Piękno jest przede wszystkim czymś duchowym. Porusza
naszą duszę. Uśmiech, który płynie z serca, radość dziecka, dobroć w pomarszczonej twarzy rozpromieniają
wszystko, co nam - dopóki nie jesteśmy uduchowieni w ten sposób - wydaje się może niedoskonałe, niepełne lub
chybione.
Piękno ma też historię. Stara twarz, stara katedra, stare, przez stulecie rosnące miasto o długiej historii mają inne
piękno niż młode i nowoczesne, niezależnie od tego jak piękne być może. Ponieważ przeżyte i przecierpiane
prześwituje. Jest, jak gdyby widzialne, przeniknięte pełnią przeszłego, pozwala temu stać się teraźniejszym i w
nim mówi do naszej duszy, pociąga a czasami też przeraża. To piękno wiąże nas z czymś większym, każe nam w
nim stać się małymi i skromnymi i dzięki temu właśnie dobrze robi naszej duszy.
Piękno ma też coś wspólnego z porządkiem, porządkiem w harmonii. W obliczu takiego porządku czujemy, że
także w nas coś się porządkuje. Czujemy się związani z nadrzędnym porządkiem, który nas też cieszy, czy jest to
porządek, który widzimy, na przykład w obrazie malarskim, czy jest to porządek, który nas ogarnia, na przykład
wspaniała przyroda lub przestrzeń, lub jest to porządek, który słyszymy, na przykład w symfonii. Jednak zawsze

85
jest to porządek, który co prawda odbieramy, ale którego nie pojmujemy do końca. On wynosi nas ponad nas
samych i jednocześnie dzięki niemu odnajdujemy siebie samych.

309 Niedoskonałe
To, co niedoskonałe jest ludzkie. Pozostaje w czasie i ma jeszcze czas. Z niego coś jeszcze będzie, coś może się
rozwinąć. Tylko niedoskonałe ma przyszłość. Doń należy przyszłość. Doskonałe nie ma przyszłości. Kostnieje.
Niedoskonałe ma siłę. Chce czegoś jeszcze. Jest w nim napięcie. I przyciąga inne. Potrzebuje jeszcze czegoś, jest
zdane na nowe i dlatego jest warunkiem wymiany i wzajemnych relacji.
W tym, co doskonałe związki należą do przeszłości. Dopóki jesteśmy niedoskonali, jesteśmy doskonale ludzcy i
mamy przyszłość.

310 Cieszenie się życiem


Cóż jest bardziej stosowne wobec życia, niż cieszenie się nim? Kto się zeń cieszy, ten bierze je takim, jakie ono
jest. Cieszy się ze źródła życia, z którego zostało mu ono podarowane. A więc przede wszystkim ze swoich
rodziców i przodków, a ponadto cieszy się z większej całości, od której życie zależy i która życie utrzymuje. I
cieszy się z wszystkiego, co należy do życia, co je wspiera i utrzymuje, co pozwala mu płynąć dalej do innych
obok nas i po nas. Jest dobrze usposobiony do życia.
Kto cieszy się z życia, cieszy się także z życia innych. Jest życzliwy dla ich życia, chce, żeby rosło, rozszerzało się,
wypełniało. Służy swoim życiem ich życiu i bierze od nich bez namysłu to, co oni dają mu ze swego życia. Jego
życie dzięki ich życiu staje się bogatsze, tak jak ichnie dzięki jego.
Jednak życie rośnie też dzięki oporowi. Bez oporu nie ma wzrostu. Należy on do warunków życia. Zamiast go
unikać, pokonuje się go przez rozwój, a potem umocnieni przez opór możemy cieszyć się tym bardziej.
Wszelako życie dobiega końca, albo dokładniej, robimy miejsce dla innego życia. Jeśli jesteśmy życzliwi wobec
nowego życia, chętnie ustępujemy miejsca, wycofujemy się we właściwym czasie, cieszymy się z nowego,
błogosławimy je i jesteśmy pojednani z kresem naszego życia.

311 Inność
Wszystko, co jest inne - to ja. Albowiem tylko tak długo jest inne i jest mi obce, dopóki nie odbieram tego jako
części siebie i nie uznaję. Albowiem cóż w świecie może być naprawdę poza mną, ponieważ wszystko na swój
sposób mnie obchodzi, chociaż czasami jest odlegle, jednak wywiera wpływ, a ja dzięki mojemu istnieniu doń
należę - do pełni życia.
Dopóki inne pozostanie mi obce, dopóki trzymam je od siebie z daleka, być może mu nie ufam, lękam się go,
wykluczam, a nawet chcę się pozbyć, dopóty pozostanę jakoś umniejszony, uszczuplony, ciasny, zamknięty,
uboższy.
Zgoda na inność jest zgodą na pełnię. Zmusza do otwarcia, do większej, innej miłości, do przestronności, do
skromności, do wciąż nowego uczenia się. I wiąże. W niej odnajduję drogę do mojej pełni, do pełnego szczęścia,
do oddania, które mnie utrzymuje i w którym czuję się chroniony. W niej dopiero jestem w pełni człowiekiem.

312 Życie jako całość

86
Życie ma początek i koniec. Jednak tylko dla nas. Życie płynie bez końca, niezależnie od niepoliczonych, którzy
mają je na krótko, których ono porywa i znów zostawia, w których wchodzi i z których znów wychodzi.
Tak może myślimy. Czy jednak w ten sposób czynimy zadość jego tajemnicy? Ponieważ rozwijamy się z czegoś,
co już żyje. My kontynuujemy to życie, lub dokładniej, ono kontynuuje się w nas i przez nas w wielorakiej
postaci. Najdoskonalej we własnych dzieciach, ale też przez wszystko, czego na żywo doświadczamy i co
kształtujemy, przyjmujemy, pomnażamy i przekazujemy dalej. Dlatego życie jest nie tylko stare i działa od
pradawna, rozwija się ono i odnawia stale. Rośnie nawet tam, gdzie przemija. Albowiem to co już było, działa
dalej, nawet wtedy gdy wydaje się minione i martwe.
Życie ogarnia dlatego też wszystko, co określamy jako nieożywione, ponieważ to też przygotowuje to co żywe,
służy za podstawę i warunek i dlatego włączone jest w proces życia.
Trzeba pamiętać o czymś jeszcze. Życie jest we wszystkim takie samo. Wydaje się nam różne, na przykład w
roślinie, zwierzęciu i w nas. Jednak wszystko co żywe nie służy sobie samemu, nie dla siebie istnieje, lecz jest
odniesione do innego żywego, którym się żywi, któremu służy i dla którego służąc całości ustaje, przemija i przez
to robi miejsce nowemu życiu i je żywi.
Rzeczywiście żyje dlatego tylko ten, kto otwiera się na życie jako całość i jemu służy, na przykład chroniąc je i
pielęgnując.
Ale w życiu jest też przemoc. Życie rozwija się w konflikcie, na przykład o miejsce na słońcu, ale też w walce o
pożywienie, które inne żywe traci. Kto rzeczywiście żyje, stawia czoła również tej stronie życia. Nie unika jej.
Rośnie w tym konflikcie i być może ponosi porażkę. Jednak zarówno jego wzrost jak jego porażka służą życiu w
równym stopniu.
Do tego życia należy też śmierć. Stoi ona w służbie życia. Cokolwiek jej ulega, pozostaje zachowane dla życia
jako całości.

313 Ryzyko
Największym ryzykiem jest samo życie. Tylko kto ryzykuje może też nim żyć. Czym jest to ryzyko? Żyć nim w
pełni w obliczu śmierci, mimo nieuniknionego kresu w pełni je wyczerpać i wypełnić. Ponieważ to lęk zacieśnia
życie i zubaża.
Największym ryzykiem w życiu jest nowy związek, związek z ludźmi, których dotychczas unikaliśmy, ponieważ
są inni niż my, napawali nas lękiem. Spotkanie z innymi ludźmi jest największą przygodą. W nim ryzykujemy
najwięcej. Jednak tylko gdy są to spotkania równy z równym, gdy się odważymy, obok nich i naprzeciw nich jako
równi. Tylko wtedy jesteśmy dla nich a oni dla nich zyskiem. Tam, gdzie stawiamy się ponad nich lub poniżej,
unikamy tego spotkania i unikamy ryzyka.
Jednak co jest z tymi, którzy ryzykują swoim życiem? Czy oni są ryzykantami? A może oni unikają przez to
nawet życia? Nie tam, gdzie ryzykują życie w służbie innych. Ponieważ także życie innych jest warte naszego
ryzyka.

314 Gotowość
Gotowość jest czekaniem bez działania. Jednak jest nakierowane na działanie, na spełnienie, jest na to
przygotowane. Dlatego człowiek gotowy jest w pewien sposób poza sobą, skupiony na czymś, co przyjdzie i
czegoś od niego wymaga.

87
W każdej gotowości pobrzmiewa gotowość na śmierć. To jest właściwa, pełna gotowość. W niej zbiera się
wszystko do ostatecznego spełnienia.
Jednak o dziwo gotowość do życia jest często mniejsza niż inna gotowość, która obejmuje gotowość na śmierć.
Inaczej nie byłoby tak wielu nieprzygotowanych, żeby coś zrobić lub czegoś zaniechać, co szkodzi życiu. Nawet
tacy, którzy z pozoru bardzo troszczą się o zdrowie, często niewiele się troszczą o życie, gdy chodzi o to, co
właściwe.
Pełna gotowość obejmuje obie rzeczy: gotowość zaangażowania swojego życia, i gotowość chronienia i
zachowania go. Tylko wtedy sens ma gotowość na śmierć, gdyż ona jest ostatecznie na służbie życia, własnego
życia i życia innych.
Kto jest w harmonii z pełnią życia, jest gotowy na pełnię życia i osiąga w ten sposób, nawet w chwili śmierci,
swoją własną pełnię.

315 Szczególność
Szczególne jest to, co się różni od innego. To, co jest szczególnie piękne lub szczególnie brzydkie, szczególnie
pociągające lub szczególnie odpychające. Ale także to, co szczególnie rzadkie i co szczególnie ważne. Ale przede
wszystkim to, co jedyne w swoim rodzaju, co niepowtarzalne.
Ściśle rzecz biorąc wszystko, co inne, jest również szczególne, dla nas szczególne, gdy wchodzimy z tym relacje.
Ponieważ stanowi dla nas szczególne wyzwanie, ofiarowuje nam coś szczególnego, czyni szczególnie
szczęśliwymi, szczególnie bogatymi i czasami też szczególnie smutnymi.
Każdy z nas jest szczególny, wyjątkowy, inny niż wszyscy inni. Szczególne w nas jest to, co czyni nas
pociągającymi i ważnymi.
Czy jednak kochamy naszą szczególność? Na przykład naszych wyjątkowych rodziców, nasze niepowtarzalne
ciało, nasze szczególne zdolności, nasze szczególne powołanie? A co z naszym wyjątkowym losem? Gdy chcemy
żeby był inny, czy jesteśmy wtedy jeszcze sobą?
Szczególność w nas jest tylko wtedy szczególna, gdy zgodzimy się na nią, gdy ją podchwycimy, dzięki niej
dokonamy czegoś szczególnego. Być może też, coś specjalnego dźwigamy i w ten sposób możemy być dla innych
kimś wyjątkowym.
Szczególnie szczególni jesteśmy dla siebie, gdy się wzajemnie kochamy.

316 Nowe
Nowy przychodzi po starym. Zastępuje stare lub je kontynuuje. Nowe nie zawsze jest lepsze. Nowe znaczy
dlatego często tylko „późniejsze".
Jednak uczuciowo wiążemy z nowym oczekiwanie postępu i rozwoju. Często też pragnienie uwolnienia od czegoś
starego, od czegoś przygniatającego, oraz uczucie czegoś więcej i szczęścia.
Nowe utrzymuje nas w ruchu. Łakniemy nowego, chcemy go i chcemy je mieć. Ponieważ prawdziwe życie jest
zawsze nowe, każdego dnia przynosi coś nowego. Dlatego nowe, w porównaniu ze starym, jest żywe. Chyba że
stare też się odnawia i staje się dla nas znów nowe. Stare jest nieustannie kwestionowane przez nowe i musi się
dlatego odnawiać, ponieważ inaczej skostnieje.
W duszy nic się nie powtarza. Kto czeka na powtórzenie, na przykład na powtórzenie szczególnego szczęścia,
przegapi nowe. Ponieważ każde powtórzenie jest stare.

88
Stare jest czasami wygodne, jednak ogarnia je także znużenie. Tylko nowe daje nam świeżość.

317 Ulotność
Wszystko, co ulotne jest wolne. Przychodzi i odchodzi, nie możemy go zatrzymać. Kto uzna ulotne za ulotne,
zostanie nim obdarzony na pewien czas. Być może sprawdzi go ono na jakiś czas, a potem go puści.
Również to, co wydaje się być trwałe i stałe, okazuje się wkrótce ulotne. Jednak właśnie dlatego jest dla nas przez
pewien czas, w którym jeszcze przebywa, szczególnie wartościowe. Jednocześnie stajemy się odeń wolni, zanim
się ulotni. Wolni nie tylko od tego, wolni też ku następnemu ulotnemu, które spotkamy i które nas na pewien
czas porwie.
Gdzie jest wtedy stałość? Stałe jest to, co pozostaje trochę dłużej, na przykład ktoś, kogo kochamy, z kim
jesteśmy związani dłuższy czas przez to, co nas ze sobą łączy. Mężczyzna i kobieta, na przykład, rodzice i dzieci.
Jeśli jesteśmy otwarci, wtedy wiemy: Po roku z wielu rzeczy, które były poprzednio, pozostanie tylko niewiele.
Ulotni się i zrobi miejsce czemuś nowemu.
Tylko dlatego, że minione ulatnia się, nowe ma miejsce. Dlatego związek właśnie dzięki temu staje się trwały, że
to, co było wcześniej, może odejść.

318 Przeszkoda
Przeszkoda zatrzymuje jakiś ruch. Przeszkoda pokazuje się, gdy za szybko chcemy osiągnąć jakiś cel, ponieważ
ten cel nam nie odpowiada lub ponieważ brakuje nam lub skończyły się siły. Wtedy przeszkoda zmusza nas do
zatrzymania się i daje nam możliwość i czas,
- sprawdzić cel
- zebrać nowe siły
- znaleźć może nowych sprzymierzeńców
- poczekać na dogodny moment
- postępować w harmonii z innymi.
Czasami wystarczy tylko poczekać, aż przeszkoda się sama pokona, ponieważ przez oczekiwanie na właściwy czas
przeszkoda słabnie i traci siły. Czas pracuje przeciwko przeszkodzie i na rzecz właściwego ruchu.
Gdy uznamy przeszkodę, a nawet się jej poddamy, sprzymierza się ona niekiedy z nami i staje się strażnikiem
sukcesu. W obliczu tego faktu możemy niekiedy pragnąć jej już od początku.

319 Szczerość
Szczery jest ten, kto stoi wyprostowany, świadomy swojej godności i siły. Szczery jest ten, kto ufa również innym,
ich godność i ich siłę. Stoi z nimi na ten samej wysokości, ani wyżej ani niżej.
Szczerzy są sobie przychylni, nawet jeśli to, co zostaje szczerze powiedziane lub zrobione, jest brzemienne w
skutki i bolesne. Szczerzy pozostają w swojej szczerości w podwójnym sensie w miłości: w miłości do siebie i swej
godności oraz w miłości i godności do innych. Dlatego szczerzy przez swoją szczerość pozostają zarówno
samodzielni jak też wzajemnie ze sobą związani.
Gdy ktoś odmawia przy swojej szczerości szacunku, wtedy jego szczerość jest tylko pozorna. Zakrywa
przewrotność. Dlatego należy wobec takiej szczerości być czujnym i wstrzemięźliwym. Tutaj czasami wskazana

89
jest nieszczerość jako środek strategiczny. Izoluje nieszczerą szczerość i osłabia jej pozycję. Jednocześnie w ten
sposób wprowadza się do gry jego szacunek do siebie samego i siłę.

320 Drogi
Drogi powstają przez chodzenie w określonym kierunku. Posuwamy się na nich do przodu, zostawiając za sobą tę
część drogi, którą już pokonaliśmy. Jednak droga, którą przeszliśmy, nadal istnieje. Możemy nią także wrócić,
żeby na przykład coś zabrać, co zapomnieliśmy. Albo żeby się dokładniej przyjrzeć czemuś, obok czego
przeszliśmy nieuważnie. Albo żeby kogoś odwiedzić, kogo zostawiliśmy, albo też, żeby kogoś odebrać bądź
zabrać z sobą.
Ale możemy też, wracając, zgubić się na dawnej drodze. Wtedy idziemy na utartej drodze tylko wte i wewte,
urządzamy się niejako na niej. Wtedy droga, zamiast nas dalej prowadzić, staje się pułapką i sama staje się celem.
Niektóre drogi prowadzą nas na manowce, i zauważamy po pewnym czasie, że znaleźliśmy się na bezdrożu albo
wylądowaliśmy w ślepym zaułku. Wtedy, żeby dotrzeć do celu, pozostaje nam tylko droga z powrotem, aż do
rozwidlenia, na którym skręciliśmy w błędnym kierunku.
Dla niektórych droga powrotna wydaje się zbyt mozolna, przede wszystkim gdy byli już zbyt długo na
manowcach. Wtedy się zatrzymują i jakoś się urządzają, chociaż jest bez wyjścia. W ten sposób droga, chociaż
chybiona, staje się dla nich celem.
Obok prostej drogi istnieje też droga okrężna. Często droga wydają się okrężna, a okazuje się potem najlepszą z
możliwych dróg, ponieważ dała ona nam nowe widoki i doświadczenia, które pozostałyby ukryte na prostej
drodze i niedostępne.
Niektórzy zatrzymują się na drogach okrężnych dłużej niż trzeba: utknęli. A ponieważ droga i cel są we
wzajemnej relacji dzięki czasowi, który jest im właściwy i dlatego też ograniczony, chybiają tego, co się udaje
tylko we właściwym czasie.
Często mamy jasny cel przed oczyma, a droga, która tam prowadzi, jest wyznaczona, na przykład cel zawodowy.
Kiedy znamy ten cel, znamy też drogę tam prowadzącą. Co prawda mogą istnieć pewne przeszkody, które trzeba
pokonać. Jednakże droga pozostaje dla nas przejrzysta.
Często jednak idziemy drogą, której cel i koniec są dla nas ukryte. Taką drogą jest nasza droga życia. Dopiero w
retrospektywie możemy poznać, dokąd nas zaprowadziła. Ten cel jest niekiedy dużo większy i rozleglejszy, niż
myśleliśmy na początku lub mieliśmy nadzieję. Często taka droga prowadzi nas do zadania lub wyzwania,
któremu najchętniej zeszlibyśmy z drogi. Ale patrząc wstecz widzimy, że na tej drodze wyrośliśmy ponad siebie
lub, dokładniej mówiąc, że na tej drodze byliśmy prowadzeni przez coś potężniejszego niż my sami, pędzeni i
wzięci na służbę. Ta droga prowadzi nas do naszego właściwego celu.

321 Wycofanie
Wycofanie oznacza po pierwsze, że wycofujemy się przed czymś, co okazało się mocniejsze. Wymykamy się w
ten sposób wpływowi i jego mocy, osłabiamy go tym i wyznaczamy mu jednocześnie granice. To wycofanie jest
dlatego strategiczne i tymczasowe. Służy zachowaniu i zebraniu własnych sił. Jest częścią większego ruchu, który
nie wyklucza późniejsze zwycięstwa.
Ale wycofanie może być konieczne, jeśli niesłusznie wdarliśmy się lub zbytnio wysforowali. Wtedy wycofujemy
się przed czymś, z czym chcieliśmy się mierzyć w sposób wyniosły i co słusznie okazało się większe i mocniejsze.

90
To wycofanie oczyszcza nas. Wycofujemy się w ten sposób do własnych granic i stajemy się skromni w obrębie
tych granic.
Wycofujemy się także, gdy coś jest skończone, jakieś zadanie na przykład lub jakaś praca. Pozostawiamy to wtedy
jego własnemu biegowi i sile, nie trzymamy kurczowo i nie jesteśmy sami przezeń zatrzymywani. Ten rodzaj
wycofania wycofuje do własnego wnętrza to, co było nakierowane na zewnątrz i na coś innego i innych. Tam
odzyskuje spokój, może się zregenerować, uporządkować i skupić się na nowym ruchu lub zadaniu.
Konieczne jest wycofanie także wtedy, gdy coś jest przedawnione, chociaż poprzednio było pomocne, wspierające
i ważne. Na przykład wiedza, doświadczenie, osiągnięcie. Gdy się tego trzymamy, wtedy zagradza nowemu
drogę: innej wiedzy, dalszemu doświadczeniu, nieoczekiwanym wyzwaniom. Wycofanie się z wcześniejszego,
chętne puszczenie wcześniej sprawdzonego, uwalnia nas do ostatniego i możliwego.
Wycofujemy się jednak także, gdy nie jesteśmy już potrzebni, gdy inni wchodzą na nasze miejsce, gdy zbliża się
ostateczne pożegnanie. To pożegnanie jest ostatnim wycofaniem, wycofaniem do centrum, do którego wszystko,
co się rozszerzyło, znów powraca. To wycofanie, gdy się uda, jest wejściem w ostateczność.

322 Związek bez skazy


Związek bez skazy, jak go nazywa Rilke, jest wolny od wszystkiego, co obciąża lub przeszkadza. Jest możliwy
tam, gdzie coś doszło do końca i wypełniło się, na przykład gdy umiłowana osoba rozstała się z nami lub zmarła,
została przesunięta do wspomnień, została wyrugowana, zanegowana lub zapomniana. Pozostaje ona w związku
bez skazy, ba, relacja do niej jeszcze się pogłębia i przechodzi w coś nieuchwytnego. W związku bez skazy
przeszłość jest teraźniejszością, jednak bez celu i kierunku, jak czysty, skupiony, w sobie spoczywający byt.
Jednak w czystym bycie wszystko pozostaje w związku. Jest nie tylko obecne. Możemy wejść w ten związek,
pociąga nas i wtajemnicza w wiele rzeczy, które tam są uporządkowane. Na przykład w inne widzenie, mówienie,
kochanie i istotne działaniu bez oporu przeciw przemianie, który uwalnia nas do tymczasowości. W związku bez
skazy zwracamy się ku wszystkiemu, jakie jest, i bierzemy do tego związku. W nim zachowujemy to, co było
wartościowe, wypełniające i piękne. I uwalniamy się od wszystkiego, co utraciliśmy, czy to z winy czy bez winy, i
odzyskujemy to jednocześnie.
Na koniec związek bez skazy prowadzi nas poza nas samych, w pobliże czegoś, co przeczuwamy, zdziwieni i cisi.
Potem wracamy do naszych codziennych związków, uważniejsi i mądrzejsi, zdolni i bardziej gotowi do pomocy.

323 Pełnia
Pełnia jest chaotyczna. W niej coś powstaje, coś, co szuka formy i porządku, a jednocześnie osiągniętą formę i
porządek znów prowadzi do upadku i do rozbicia, żeby dać miejsce i przestrzeń innej formie i porządkowi.
Ponieważ pełnia niejako się gotuje i wrze, boimy się jej, opieramy się przemianie, która jest jej istotą, i zostajemy
przez nią wyrwani z poczucia bezpieczeństwa, tak iż pozostaje nam tylko przemiana lub upadek.
Jednak upadek jednych jest w obrębie pełni częścią przemiany. Daje on temu, co chce nadejść, jego miejsce i
czas.
Pełnia nie rozróżnia. W niej wszystko zostaje zachowane. Dlatego nasze rozróżnienia sprzeciwiają się jej, przede
wszystkim rozróżnienie na dobro i zło, na prawdę i fałsz. Jeśli ktoś tak zwane dobro i prawdę oraz tak zwane zło i
fałsz ujrzy i uzna jako w równym stopniu przynależne do pełni, wtedy zrozumie, że to właśnie nadaje kształt i
porządek czemuś większemu.

91
Atoli ten porządek jest miękki i płynny. Czerpie swoją odnawiającą siłę i rozmach z przeciwieństw.

324 Ciemność
Ciemność jest czasami niesamowita. Dlatego próbujemy ją rozjaśnić i rozświetlić; próbujemy być czujni, staramy
się ją wypłoszyć i w ten sposób wygonić to, co mogłoby nam zagrozić.
Czasami ciemność ma dla nas jednak też coś przytulnego, przede wszystkim, gdy jest przestrzennie ograniczone i
chroni nas w obrębie pewnych granic. Do tego należy wszystko, co przypomina nam łono matki, na przykład
jaskinia lub ciemny kąt, do którego się chowamy, żeby się skryć, żeby zostawić coś za sobą lub żeby zamknąć
oczy, śnić, spać i, w końcu, żeby umrzeć. Wejście w ciemność jest dlatego też jak powrót do początku, do
prapodstawy, za którą kończy się cała nasza wiedza i nasze przeczucie i pozostaje dla nas niepojęte, nieuchwytne,
niezmierzone i całkowicie niedostępne.
Ciemność jest dlatego wielka, budzi zdziwienie, ale też mroczna, okrutna, nieprzejednana, dewastująca i
niszcząca. Przed nią jesteśmy mali, bezradni, słabi, bezbronni, bez oparcia. Możemy tylko wtedy wytrwać, gdy
spojrzymy śmierci w oczy, która kończy to, co straszne. Wtedy ciemność przyjmuje nas ostatecznie i rozumiemy,
że cała jasność była tylko tymczasowa, antraktem bez trwałości i stałości.
Co z tego wynika dla nas? Jak w jasności oddać sprawiedliwość ciemności? Gdy nasza jasność ma ostoję w
ciemności, gdy w jasnym widzimy obecność ciemności, pamiętamy o niej w jasności, dlatego nasza jasność się nie
rozzuchwala, zatrzymuje się raczej w pomroku, tak samo bliska jasnego, jak i ciemnego. Wtedy jasność nie skusi
nas do pychy. Widzimy jak się wznosi i upada, wzrasta i znika i w obu sytuacjach pozostajemy spokojni.

325 Ochrona
Kto jest narażony na dolegliwości pogody lub niechęć innych ludzi i grup, potrzebuje ochrony. Również kto jest
narażony na niebezpieczeństwa, którym sam nie jest w stanie sprostać, potrzebuje ochrony, żeby ich uniknąć lub
żeby je pokonać.
Kto daje nam taką ochronę? Przede wszystkim własna rodzina. Rodzice ochronę dają swoim dzieciom. Dzieci,
gdy dorosną, dają ochronę swoim rodzicom, gdy oni tego potrzebują. Rodzeństwo daje sobie wzajemnie ochronę
i pomoc, a krewni pomagają, gdy są w niebezpieczeństwie.
Ale również inne większe grupy gwarantują swoim członkom ochronę, na przykład gminy, miasta, państwa a
także związki zawodowe i grupy interesu. Tak więc okazuje się, że ochrona jest gwarantowana wzajemnie tam,
gdzie i jednostka lub też mniejsze grupy potrzebują tej ochrony.
Wszystkie relacje gwarantują tym, którzy w nie wchodzą, obok wymiany dawania i brania na wielu
płaszczyznach, również wzajemną ochronę, jeśli takiej potrzebują. Tak, zapewnienie ochrony jest podstawą
każdego znaczącego trwałego związku.
Gotowość zagwarantowania ochrony, również przy wysokim osobistym zaangażowaniu, stwarza wzajemne
zaufanie i czyni partnerów w tym związku niezawodnymi. Dzięki tej ochronie mogą się otworzyć takimi, jakimi
są, mogą się złączyć i wspólnie podjąć nowe rzeczy.
Ochrony potrzebuje przede wszystkim nasza intymność: ochrony przed ciekawością, przed zawiścią, zazdrością i
niechęcią. Potrzebuje ochrony szacunku i miłości, ponieważ tu szczególnie podatni jesteśmy na zranienie. Tutaj
potrzebujemy ochrony bliskości, oddzielenia na zewnątrz, przestrzeni spokoju, również wycofania, własnych
czterech ścian. I potrzebujemy ręki, która nas trzyma, i serca, które nas kocha.

92
Wtedy udaje się nam lepiej wyjście na zewnątrz do mniej chronionej przestrzeni, żeby się tam sprawdzić i
odważyć się na coś nowego. Z tej otwartej przestrzeni powracamy potem wzmocnieni i bardziej doświadczeni do
chronionej przestrzeni, żeby na nowo z niej wyjść, udać się kawałek dalej do niechronionej i może przerażającej
przestrzeni, by tam po pewnym czasie zrozumieć, że właśnie tam, gdzie czujemy się najmniej chronieni i
narażeni, jesteśmy chronieni przez coś poza naszymi lękami.

326 Przyjaciele
Przyjaciele rozumieją się. Patrzą w tym samym kierunku, jednak bez wspólnego celu. To, co się im pokazuje, jest
daleko. Dlatego poruszają się w tym kierunku, nie spotykając się zbyt często. Każdy na swój szczególny sposób
idzie drogą w tym kierunku. Nie dochodzą do tego samego miejsca. Bo to, na co patrzą i dokąd się poruszają, jest
za duże, za głębokie i niezmierzone.
A jednak są zarówno w drodze, jak też u celu są ze sobą związani, spotykają się niekiedy, czasami idą kawałek
wspólnie, słuchają siebie nawzajem i wymieniają doświadczeniami. Potem ubogaceni i umocnieni przez
doświadczenia drugiego, idą dalej - każdy znów tylko dla siebie. A mimo to pozostają bliscy drugiemu w jego
duszy.

327 Oddawanie czci


Gdy oddaję cześć moim rodzicom, daję im równorzędne miejsce przede mną i przed wszystkimi innymi. Widzę
ich i oni widzę siebie jako równouprawnionych obok wszystkich innych rodziców w służbie życia. Gdy oddaję im
cześć, uznaję ich wielkość. Jednocześnie otwieram serce na wszystko, co zostało mi ofiarowane przez nich i od
nich. To czyni mnie zdolnym i uprawnia do tego, żeby brać od nich w całej pełni.
Dlatego też mogę stanąć obok nich i wszystkich innych ludzi jako ktoś o takiej samej randze, równych prawach i
takiej samej sile, w służbie życia wziąć i dać coś szczególnego. W ten sposób oddaję sobie cześć przed wszystkimi
innymi tę samą cześć, jaką oddałem moim rodzicom, i będę wielki, jak oni, przed wszystkimi innymi.
Oddając cześć sobie i moim rodzicom przed wszystkimi innymi, otwieram również ich serca na to, czym są dla
mnie i czym ja jestem dla nich. Ponieważ ja ich czcze jak siebie i swoich rodziców, są oni gotowi, także mnie
uczcić i podzielić ze mną swoją wyjątkowością.
To samo jest, gdy czczę moją grupę, mój zawód, moją pracę, moje szczególne doświadczenie, ale też mój naród i
moich przodków, i gdy czczę mój los i los innych.
Każdy, kto oddaje cześć sobie i innym, znajduje przyjaciół, uznanie, służy pokojowi i służy przyszłości.

328 Spełnienie
Spełnienie oznacza, że coś zostało doprowadzone do końca, tak iż możemy odetchnąć. Tak wypełnia się sen,
jakieś zadanie, długo żywione życzenie. Wypełnia się czas, gdy czekaliśmy na jego koniec. Również życie się
wypełnia, jeśli osiągnięte zostaje to, co istotne, co przedsięwzięliśmy, co było dla nas sensem życia i powołaniem;
i w gruncie rzeczy pozostaje tylko czekanie na koniec. Wtedy czekanie na śmierć przeciąga się boleśnie. Jednak to
też należy do naszej doli, żeby stawić czoła również temu wyczekiwaniu. Albowiem również rozpad należy do
spełnienia, jak więdnięcie po rozkwitnięciu i wydaniu owocu.
Czasami przeżywamy coś jako przedwcześnie skończone, niejako przed spełnieniem, przed dojrzałością i
wydaniem owocu. Jednak tylko tak długo, gdy patrzymy w jednostkowej perspektywie. Również niedopełnione

93
lub zbyt wcześnie wypełnione jest na swój sposób spełnione, ponieważ zrobiło miejsce dla czegoś innego, co
mogło się spełnić.
Jednak na koniec również to, co się spełniło, popada w zapomnienie w czymś trwałym, które wszystko i
dopełnione, i w naszym odczuciu ofiarowane spełnieniu innych stworzeń, jednakowo w siebie przyjmuje. I jedno
i drugie, bez różnicy, rozwiewa się w czymś, przed czym nasze chęci i nasze spełnienie w zanurza się w niczym.
Rilke mówi o tym w wierszu, w którym całość ludzkiego bytu opisuje jako perski dywan, w którym wplecione są
obrazy róż i dojrzewających fig. Pojedynczy człowiek i jego osobisty los jest tylko jedną z jedwabnych nici w tych
obrazach, i na koniec nie ma bez różnicy, do jakiego obrazu jest on wpleciony, i choćby nawet jeśli w bolesny. W
całym dywanie każda nitka w jednakowym stopniu przyczynia się do jego piękna godnego sławy.

Wielbij, o serce, ogrody, te nie poznane ni razu,


Niedosiężne, za szkłem zamknięte ogrody.
Jasne, przejrzyste jak szkło: Ispahanu, Szirazu
Chwal niezrównane, róże opiewaj i wody.
Okaż im serce, że są zawsze przy tobie.
Że ich figowy owoc tobie dojrzewa.
Że są dla ciebie niby powietrze, śród drzewa
Unaocznione w kwietnej gałązek ozdobie.
To, czego brak, nie zastąpi postanowienia,
Które powzięło się raz, rzekło się:być!
Tyś jak jedwabna w ten splot wsupłało się nić.
W jaki bądź teraz się wzór tkaniny odmienia
(choćby gorzki to był życia moment, by nie rzecz:
bólu), tu chodzi o cały przepyszny kobierzec.
SONETY DO ORFEUSZA II/XXI
T Ł UM. ADAM POMORSKI

329 Wzgląd
Kto ma coś na względzie, zastanawia się dwa razy, co dla drugiego jest dobre i co odpowiada jego godności.
Wzgląd jest dlatego odczuwany przez drugiego często jako szacunek i przygotowuje drogę do bliższego i
zaufanego związku.
Wzgląd oznacza: zważam na to, co jest możliwe dla drugiego, co napełnia go strachem lub jest mu obce.
Wychodzę mu naprzeciw z czymś, co mu jest znane, co pomaga mu w pokazaniu się, jakim jest, ponieważ czuje,
że jest szanowany. Wzgląd wiąże, i jest tolerancyjny.
Mając coś na względzie wycofuję coś własnego, własne wyobrażenie, co jest słuszne, także wyobrażenie o własnej
ważności, naleganie na własną drogę i własne cele. Bo to, co własne, gdy chcę to przeforsować, jest ciasne.
Wzgląd natomiast jest otwarty, jest rozległy, wychodzi naprzeciw, czyni ustępstwa i jest ostatecznie wyrazem
przychylności i miłości.

Strata 330

94
Strata boli, na przykład jeśli tracimy jakiegoś człowieka, nadzieję lub dobro, które było dla nas ważne i cenne.
Czujemy się wtedy często tak, jak gdybyśmy stracili cząstkę siebie, jakby nas było mniej na duszy i ciele.
To prawda, gdy żałujemy straty dłużej niż trwa ból, który jest stosowny i konieczny, żeby przeboleć stratę.
Ponieważ inaczej tracimy wraz ze stratą również coś z nas samych na zawsze.
Jednak w stosownym żalu odzyskujemy to, co straciliśmy, a mianowicie w sposób, który nas wzbogaca, daje
spokój i lekkość. Po stracie mamy nowe wyzwania, nowe zadania, nowe związki, nowe możliwości rozwoju. Jeśli
je dostrzeżemy, wtedy to, co utracone wchodzi do tego jako doświadczenie, jako wspomnienie, jako siła.
W tym sensie strata służy naszej przemianie, czyni nas w końcu bogatszymi, uwalnia nową siłę, działa dalej i staje
się zyskiem.

331 Lęk
Lęk paraliżuje. Zamiast iść do przodu, stajemy w osłupieniu. Lub cofamy się, wymykamy, ustępujemy pola
innym, podporządkowujemy się im i oddajemy im władzę nad nami.
Często boimy się o czymś wiedzieć, ponieważ wiedza wymaga od nas działania. Lub boimy się powiedzieć to, co
widzimy i wiemy, ze strachu, że zostaniemy przez innych zaatakowani i wyzwani do walki. Dlatego strach, jak
powiedział szaman Don Juan swojemu uczniowi Carlosowi Castanedzie, jest pierwszym wrogiem wiedzy.
Czasami strach jest uzasadniony. Jednak zamiast dać się paraliżować, można , stawić mi czoła, na przykład z
wyrachowaniem się wycofać i czekać, aż to co przyprawia nas o strach osłabnie przez swoje sukcesy na tyle,
żebyśmy znów mogli pójść do przodu.
Przezwyciężony strach czyni mocnym. Daje zaufanie i stwarza zaufanie.
Największym lękiem jest lęk przed końcem, lęk przed śmiercią. Kto przezwyciężył lęk przed śmiercią, nie da się
już zastraszyć. Ma największą siłę.

332 Umieranie
Wszystkie żyjące istoty umierają przez to, że żyją. Tylko dlatego że coś umiera, może żyć, i to na różnych
płaszczyznach. Tylko dlatego, że zwierzę zjada rośliny, które przez to umierają, może ono żyć. A inne zwierze
może żyć tylko, gdy to zwierze zabija i zjada.
Również w nas coś musi stale umierać, żeby życie toczyło się dalej. Robi miejsce czemuś nowemu, być może
czemuś większemu.
To samo rozgrywa się z biegiem życia. Wcześniejsze musi ustąpić późniejszemu: dzieciństwo młodości, młodość
trwałemu związkowi, byciu rodzicami i odpowiedzialności, która z tego wynika, a wreszcie nasze życie musi
ustąpić śmierci i temu, co nas potem, być może, czeka.
Jezus streścił to w przypowieści o ziarnie. Tylko jeśli ziarno umrze, przynosi owoc.
Umieranie należy dlatego od początku do życia, jako warunek życia i częśćżycia. Żyć może dlatego tylko, kto
godzi się na umieranie, a w końcu sam umiera.
Kto to pojmie i żyje zgodnie z tym, dla tego śmierć jest tylko kontynuacją umierania i tym samym jednocześnie
kontynuacją życia. Niekoniecznie własnego życia, ale życia, które w umieraniu się odnawia i które, ponieważ
umiera, także trwa.

333 Zmęczenie

95
Zmęczonego życiem nazywamy kogoś, kto nie chce już żyć i chce położyć kres swemu życiu, zanim jego czas
rzeczywiści minie.
Zmęczeni jesteśmy po pracy. Tęsknimy za spokojem, za wypoczynkiem, na fajrantem.
Zmęczone jest to, co dochodzi do kresu, co nie ma już siły, co się zużyło. Dlatego wszystko, co się męczy,
potrzebuje odnowy.
Zmęczenie pokazuje nam, że musimy z czymś skończyć, że coś nie chce iść dalej, być może także dlatego, że się
zapędziliśmy, nie jesteśmy już na właściwej drodze lub ponieważ z czymś przesadziliśmy, zacięliśmy się w czymś,
co nie ma przyszłości.
Istnieje więc nie tylko zmęczenie ciała, lecz także zmęczenie ducha i duszy. Zmęczenie pokazuje nam nasze
granice.
Zmęczenie samo nie jest zmęczone, lecz czujne. Czuwa nad nami jak matka nad dzieckiem. Gdy mu ulegniemy,
wtedy zatrzymamy się, uspokoimy się, prześpimy się, przestawimy się i z nowymi siłami zabierzemy się do pracy i
wyruszymy w drogę.
Starzy ludzie czują zmęczenie swoiste dla zmierzchu życia. Tęsknią za wiecznym spokojem i zamykają oczy na
zawsze, żeby być może obudzić się gdzieś indziej.

334 Spokój
Gdy się coś uspokaja, gdy osiąga spokój, wtedy coś ustaje. Coś zostało zrobione, przetrzymane, również
przecierpiane, zakończone, minęło. Burza przechodzi, hałas milknie, napięcie ustępuje, możemy odetchnąć.
Po dniu pracy kładziemy się na spoczynek, coś za sobą zostawiamy i zasypiamy. Zbieramy nowe siły i stawiamy
czoła, wzmocnieni spoczynkiem, nowemu dniowi i temu, co przyniesie. Tutaj spokój jest przerwą.
Jednak czasami jest to cisza przed burzą, napięte oczekiwanie, w którym jesteśmy zmuszenie do spokoju, chociaż
chcemy działać i być może musimy, ale jeszcze nie możemy lub nam nie wolno. Gdy nie nadszedł jeszcze
właściwy czas, zmuszeni jesteśmy się powstrzymać, choć chcemy przeć do przodu, spokój nas paraliżuje i
powstrzymuje.
Zmuszeni do spokoju, czasami potrafimy się opamiętać, przemyśleć raz jeszcze nasz plan, sprawdzić, czy
dorośliśmy do tego, co nas czeka, gdy będziemy działać. Wtedy napięty spokój ustępuje roztropności i przynosi
uwolnienie.
Jednak na koniec wszystko się uspokaja, kończy w spokoju, ustaje. Wtedy wszystko spoczywa w pokoju.

335 Sen
W sen zapadamy. Mamy uczucie i obraz głębi. Wpadamy w głęboki sen, jak gdybyśmy znikali z powierzchni,
gdzie rozgrywa się życie, i wchodzili pod ziemię, do innego, głębszego świata, który nas miękko ogarnia. W
matczyny świat, w którym jesteśmy bezpieczni.
Przebudzenie jest wtedy jak nowe narodziny. Mówimy wtedy czasami, szczególnie gdy spaliśmy długo i głęboko:
Czujemy się „jak nowo narodzeni", jak gdybyśmy w tym czasie wrócili do łona matki.
We śnie doświadczamy, że nie tylko na tym świecie jesteśmy w domu, że nasze życie zależy również od innych
sił, którym ulegamy i które wkraczają twórczo do naszego życia. Dlatego czasami mówimy: „Pan daje we śnie
tym, których miłuje".
Co daje on nam we śnie? Siłę życiową, a także często wgląd i nową odwagę.

96
Oczywiście sen wiąże się też ze słońcem. Z nim się zanurzamy, z nim też wstajemy. Czuwanie i sen są
kosmicznym rytmem.
Nawet jeśli dziś często z nocy robimy dzień, nie zawsze w służbie życia. Czuwanie i spanie są prafenomenami
życia tak jak - rozpostarte na całe życie - narodziny i śmierć.
Życie kończy się, gdy się już nie budzimy. Jednak do tego momentu zasypiamy i budzimy się każdego dnia do
nowego życia.

336 Grób
Grób przyjmuje coś na zawsze. Otwarty grób zostaje zamknięty. Jest jak łono ziemi, które się otwiera i zamyka.
Dlatego też kapłan sypiąc ziemię na trumnę mówi przy grobie zmarłego,: „Z prochu powstałeś, i w proch się
obrócisz". Koło narodzin i śmierci zamyka się przy grobie.
Ale potem pielęgnujemy grób i wspominamy zmarłych. Przez jakiś czas zatrzymujemy ich w naszym środku, bo
nam ich brakuje. Ciągnie nas do nich i oni ciągną też nas do siebie. Grób jest miejscem, gdzie się z nimi
spotykamy i gdzie oni nas spotykają. Przy grobie czujemy to najsilniej. Ale potem nas też coś od nich odciąga, jak
gdyby tam nie wolno nam było przebywać zbyt długo. W przeciwnym razie ciągnie nas rzeczywiście do
zmarłych.
Musimy zmarłych pogrzebać również w naszej duszy. Również w naszej duszy ich życie może się skończyć. Na
przeszkodzie stoi temu, jeśli zachowujemy coś, co należało do zmarłych. Dawniej wszystko, co należało do
zmarłego, było wkładanie z nim do grobu. Tym samym jego życie rzeczywiście mijało i nic jego nie zostawało, co
mogłoby go ciągnąć do żyjących.
Być może powinniśmy w pewien sposób robić także dzisiaj. To uwalnia żyjących od zmarłych. Ale też odwrotnie.
Być może dopiero to daje zmarłym ich spokój.

337 Błogosławieństwo zmarłym


Często lękamy się śmierci, ponieważ boimy się, że oderwie nas od tego, co kochamy i co nam bliskie, i uprowadzi
nas w obcą, nieznaną dal. A może żyjemy w dali, a śmierć prowadzi nas z powrotem do domu.
Może też być odwrotnie, że wielu zmarłych czuje się w królestwie zmarłych na obczyźnie, przede wszystkim ci,
którzy zmarli nagle i nieoczekiwanie. Ciągnie ich z powrotem do żyjących. Oni chcą jeszcze czegoś od nich,
żywią się nimi i zabierają coś z ichniego.
Rilke mówi o tym w jednym z sonetów do Orfeusza i ostrzega:
Gdy spaćidziecie, na waszych stołach
Niech nie zostanie chleb ani mleko;
Zwabiają zmarłych.
Zmarli przede wszystkim potrzebują błogosławieństwa. Błogosławieństwa w takim sensie: życzymy im
wszystkiego dobrego. W nas nie ma już nic, co ich zatrzymuje, czego od nich jeszcze oczekujemy lub wręcz
żądamy. Pozwalamy im odejść w pokoju i niezależnie od krzywd i win, które tutaj w życiu stały między nami a
nimi lub między nimi a innymi ludźmi, życzymy im z miłością, żeby ich już tu nic nie trzymało, żeby wszystko
mogli zostawić za sobą i teraz patrzyli do przodu na coś wielkiego, coś potężnego, coś wiecznego, co ich na
zawsze weźmie w swoją opiekę, do swojego pokoju, do wiecznego, szczęsnego prazapomnienia.

97
Tylko od nas może wyjść to błogosławieństwo, gdy sami jesteśmy w pokoju z tym czymś wielki i trwałym, gdy
zostawimy za sobą to, co minęło, i jesteśmy na ziemi niczym goście - obecni a przecież w drodze.
Wtedy to błogosławieństwo nie płynie od nas. Płynie tylko przez nas, i przez zmarłych, zamiast patrzeć na nas i
chcieć czegoś od nas, patrzą oni tam, skąd przychodzi to błogosławieństwo, żywią się nim i zostają zabrani przez
nie, z dala od nas, tam, gdzie w końcu wszyscy tak samo wracają do domu.

338 Los
Los jest z jednej strony osobisty. Każdy musi podołać swojemu osobistemu losowi, w swoich możliwościach jest
przez ten los określony. Podo łać losowi nie oznacza jednak, że możemy o nim decydować, jak gdyby to my
moglibyśmy o nim decydować, a nie odwrotnie, że on o nas. Podołać losowi oznacza, że stawimy mu czoła
takim, jaki jest, zgodzimy się nań takim, jaki jest. Wtedy los obdarzy nas szczególną siłę, właśnie dlatego że
jesteśmy z nim w harmonii. Wiąże nas bowiem z czymś większym, w obrębie czego przypada nam szczególne
zadanie, inne, być może, niż życzyliśmy sobie na początku, dzięki któremu na końcu znajdziemy nasze szczęście i
nasze spełnienie.
Nasze możliwości i nasze granice są nam wyznaczone także przez naszą rodzinę. Przez jej historię, jej sukcesy i
porażki, jej szczęście i jej nieszczęście. I są ustalone przez większe grupy, do których należymy: przez nasz naród,
naszą religię, naszą rasę, naszą płeć.
Z tych wszystkich okoliczności wyrasta nasz los. Ale w taki sposób, że przypada nam jeszcze coś własnego, coś
jak osobiste powołanie.
Ale jest też tak, że losy innych z naszej rodziny stają się naszym losem, przede wszystkim los tych, których my
(lub inni z rodziny) odrzucamy, których się być może wstydzimy lub których los napawa nas lękiem. Nie
uświadamiając sobie tego, ich los zostaje w nas ożywiony. Zamiast iść za swoim osobistym losem, ten inny los
może nas wziąć w posiadanie i nami zawładnąć.
Jeśli jednak ci inni członkowie rodziny a także inni znaczący ludzie, którzy współokreślali - często w straszny
sposób - los naszej rodziny, jak na przykład Hitler w Europie lub Mao Tse-tung w Chinach, nie są skazywani na
wygnanie z naszej wspólnoty, lecz zostaną przyjęci do tej wspólnoty jako ludzie tacy jak my z ich losem, wtedy
uwolnimy się od ich losu.

339 Wolność
Wolny jest ten, kto potrafi się zmieniać. Zmieniać umie się tylko ten, kto potrafi coś zostawić i pójść za
większym popędem w nieznane i mu ochoczo ulec. Jednak skąd wiemy, czy ten popęd, gdy za nim pójdziemy,
zaprowadzi nas dalej? Gdy doświadczamy, że to, co nas porusza, kierowane, zamierzone i chronione przez coś
innego, co nas znacznie przewyższa.
Jak możemy tego doświadczyć? Gdy mu się bezwzględnie powierzymy. Bezwzględnie oznacza jednocześnie
czujnie, oznacza wiedzieć, bez wiedzy, oznacza kroczyć do przodu w ciemność bez zabezpieczenie i bez zwłoki.
Co znaczy tu wolność? Wolność od tego, co sprzeciwia się przemianie; wolność od tych, którzy chcą nas
zatrzymać; wolność od lęku, co inni, którzy się zatrzymali, myślą i mówią i chcą nam być może wyrządzić. Ta
wolność jest odważna, bez oglądania się wstecz. W kroczeniu do przodu jest oddanie. Albowiem już nie my, lecz
to, co nas prowadzi, określa, dokąd się idzie. Ale może też to być nie po naszej myśli. Również to oddanie jest
zamierzone przez coś większego i w nim znajduje ostoję.

98
340 Pokój
Pokój uspokaja serce, ponieważ walka, która poprzedza pokój, toczy się najpierw w sercu, we własnej duszy.
Walka powstaje, ponieważ serce chce jednego, a zwalcza drugie; ponieważ pragnie jednego, a boi się czegoś
innego; ponieważ zwraca się ku jednemu, a wyklucza i chce się pozbyć czegoś innego. W ten sposób serce
poświęca się dla jednego, a odrzuca drugie. Z tego powodu jest niespokojne i się jednocześnie zamyka.
Tylko otwarte serce jest spokojne. W nim również to inne i obce ma swoje miejsce i znajduje w nim spokój. Na
przykład własna wina, własna porażka, własny lęk, ba nawet tak zwane zło. To znaczy przede wszystkim, że inni
ludzie, którzy są inni, w tym sercu mogą być inni, również jako tak zwani źli. Tak uspokojone serce jest ostoją
pokoju między ludźmi.
Jednak nie bezpośrednio od człowieka do człowieka, to byłaby nienaturalne. Lecz ponieważ udaje się razem z
drugim do innej przestrzeni, która ich obu w równym stopniu przyjmuje.
Ostatecznie wszystko, co różne, jest na siebie wzajemnie skazane. W swojej różnorodności jest pożądane i
kierowane przez coś, od czego jest zależne i co je ogranicza w jego możliwościach. Kto zgodzi się na wszystko
takim, jakie to jest, ten jest w harmonii z czym większym i wszechogarniającym, a tym samym także ze
wszystkimi ludźmi. Jest w pokoju ze wszystkimi.

341 Zmienia się prędko świat


Przemianie staje na przeszkodzie coś, co chce trwać. Opóźnia przemianę, chociaż nie może na trwałe jej
powstrzymać. Jednakże służy też przemianie, ponieważ dzięki oporowi ruch pragnący przemiany zyskuje na sile i
okazuje się w stosownym czasie nie do zatrzymania. Dlatego też ktoś, kto czuje w sobie siły przygotowujące
przemianę i pozwoli się im nieść i kierować, może czekać. Ponieważ przemiana przebije się, jak każdy wzrost, w
swoim czasie.
Iść z przemianą oznacza także, pożegnanie się z tym, co już osiągnięte i zdobyte. Oznacza, rezygnację z
bezpieczeństwa i zwrócenie się ku przyszłości, w której to, co nowe, może zostać dopiero wypróbowane, a często
dopiero drogą prób i błędów odkryte i zrealizowane.
Wszystko, co żyje, przemienia się. Pozostaje przy życiu, ponieważ się przemienia. Umiera, gdy się już nie może
przemieniać. Jednak nawet koniec i śmierć są częścią przemiany w większym i szerszym sensie. Kto świadomie
stawi czoła tej przemianie, dla tego nawet śmierć jest tylko innym procesem i krokiem przemiany - co prawda
wymagającym całkowitego oddania i gotowości. Przychodzi tym łatwiej, im bardziej poddawaliśmy się w życiu
przemianie i zgadzaliśmy się na przemianę w każdym decydującym przejściu.

342 Koniec i początek


Bez początku nie ma końca, a bez końca nie ma początku. W nieustającym kołowrocie życia następują po sobie i
przechodzą jeden w drugi. Jak u początku tak też na końcu spojrzenie i ruch biegną do przodu. Spojrzenie wstecz
zatrzymuje ruch i zabiera coś końcowi. Gdy koniec przechodzi w początek, zawarty jest w początku i coś zyskuje.
W spojrzeniu wstecz pozostajemy z czymś związani. Nawet sukces, gdy uważamy go za trwałe osiągnięcie, a tym
samym za koniec, przemija, gdy nie stanie się początkiem, który go wyprzedza. Tylko w nowym początku będzie
zawarty.

99
Możemy spojrzeć na to jeszcze inaczej. Każdy krok ruchu jest końcem i początkiem. Zamiast więc patrzyć na cel,
u którego mamy nadzieję wytchnienia, wprawiajmy się już w drodze ku niemu w zostawianiu za sobą, które
prowadzi poza wszelkie cele - a my pozostajemy wędrowcami.

343 Siła
Siła jest skupiona i dąży do działania. Rośnie dzięki powściągliwości i dzięki czekaniu na stosowny czas. Gdy
czas do działania nadejdzie, idzie tylko tak daleko, żeby wystarczyło do sukcesu. Nie eksploatuje się bardziej niż
wymagają tego sprawa i czas. Zawsze więc ma w zanadrzu dość, żeby móc odpowiedzieć na nowe wyzwania.
Skąd bierze się ta siła do działania w stosownym czasie? Bierze się z harmonii z otoczeniem, celem i z harmonii z
innymi, których potrzebujemy do wypełnienia zadania. A więc żywi się czymś, co przychodzi z zewnątrz i czemu
ona służy. W tym sensie jest pokorna. Podporządkowuje się czemuś większemu. Bez harmonii z czymś większym
siłę łatwo zmarnować, wyeksploatować i roztrwonić.
Siła w harmonii jest spokojna. Daje zarówno respekt, jak i zaufanie.

344 Kontrola
Kontrolę odczuwamy czasami jako dobroczynną. Jest instrumentem władzy. Jeśli służy dobru i bezpieczeństwu
grupy, jest przez nią przyjmowana i akceptowana. Kontrola umożliwia uregulowane funkcjonowanie, zapobiega
zakłóceniom i przydziela jednostce miejsce i zadanie we wspólnym przedsięwzięciu.
Inaczej jest, gdy ktoś dąży do kontroli nad innymi z powodów, które nie są uzasadnione przez okoliczności i
wspólną sprawę. Ta kontrola jest odczuwana jako zawężenie. Stoi na przeszkodzie wspólnego przedsięwzięcia,
dlatego spotyka się z odrzuceniem i dzieli, zamiast wiązać. Pod taką kontrolą coś się rozpada, zamiast służyć
wspólnemu dobru, koordynacji i sukcesowi.
Nasuwa się pytanie: Co się dzieje w ludziach, którzy dążą do takiej kontroli, chociaż ostatecznie pomniejsza
uznanie, sukces, wpływu i gotowość do współdziałania? Być może jest to głęboko ukryty lęk dziecka, że coś się
załamie, co dawało poczucie bezpieczeństwa, że na koniec będziemy sami i opuszczeni. Jednak kontrola
powoduje to, czego się obawiamy.
Co może pomóc w przezwyciężeniu tego lęku? Doświadczenie, że, gdy poprosimy innych o coś tak, że będą
mogli wypełnić to z sympatii i ludzkiego przywiązania; doświadczenie, że wtedy dużo więcej osiągniemy i
otrzymamy, niż gdy próbujemy to robić za pomocą kontroli. W tym kontekście kontrola jest namiastką
proszenia. Jest też namiastką zaufania i związanego z tym doświadczenia, że to, czego życzymy sobie najbardziej,
pozostaje poza naszą kontrolą.

345 Zaufanie
Ufam, gdy zaprzestanę kontroli. W zaufaniu oddaję coś z siebie drugiemu. On się tym zajmuje, ale w szczególny
sposób. Nie mogę wkraczać, dopóki ufam. Muszę się mu poddać. Gdy zacznę wątpić, podejmować jakieś kroki,
ażeby coś działo się bardziej wedle moich wyobrażeń, sam przejmuję kontrolę, a zaufanie pryska. Ten (lub to),
komu (czemu) poprzednio zaufałem, po prostu się wycofuje.
Czasami jednak sam muszę coś wziąć w swoje ręce, na przykład gdy ten, któremu zaufałem, bierze coś mojego w
swoje ręce, jak gdyby należało do niego i jak gdyby mógł mnie kontrolować, mnie sobie podporządkować,
zamiast, w zgodzie ze mną, powierzyć czemuś nam obu wspólnemu. Musi on więc, tak jak ja, również zaniechać

100
kontroli i powierzyć się czemuś w stosunku do nas przewyższającemu. Wtedy moje zaufanie okaże się
uzasadnione. Rośnie, pogłębia się i wiąże nas do wspólnych zadać i celów. Takie zaufanie jest nagradzane.
Jednak również ja w tym, co czynię i co staje przede mną jako zadanie, muszę powierzyć się kierownictwu czegoś
ukrytego, co bierze mnie na służbę dla innych i czegoś mnie samego przekraczającego. Dlatego często muszę
najpierw się wyciszyć, wewnętrznie nasłuchiwać, czekać na impuls, który ogarnie mnie niejako z zewnątrz.
Muszę pozwolić się mu prowadzić w kierunku, który może napawa mnie lękiem, ponieważ obawiam się, że
przekracza moje siły, moją wiedzę i moje dotychczasowe doświadczenie.
To jest właściwe, pojemne, prawdziwie pokorne zaufanie. Ono nigdy nie zawodzi.

346 Wola
Wola chce coś osiągnąć. Jest siłą, która jest nakierowana na jakiś cel, na zysk, na sukces.
Ale nie wiemy, skąd się ta siła bierze. Czy sprawia to cel, z którego ta siła płynie, tak iż jest to siła pociągająca
celu, która wolę ogarnia i ciągnie do siebie, tak jak siła grawitacji ciągnie nas do ziemi i do swego centrum? A
może to wola szuka sobie celu i mobilizuje sama z siebie siły, by go wreszcie osiągnąć? A może wola jest ślepa i
jest brana na służbę przez coś innego i przezeń kierowana? A czy to coś innego, które kieruje naszą wolą, nie jest
wcale w nas, lecz poza nami, jak gdyby już wcześniej zostało ustalone i zdecydowane, na co się nasza wola
skieruje? A co z tak zwaną wolną wolą? Czy to tylko złudzenie, żeby nas uczynić jeszcze bardziej uległymi dla
czegoś, co ostatecznie jest nieuniknione? Nie wiemy tego.
Istnieją jednak doświadczenia, które te pytania zbędnymi. Jest to doświadczenie harmonii z życiem takim, jakie
ono jest, z naszym losem takim, jak on się pokazuje, z tym, co okazuje się konieczne, z tym co jest nam darowane
i co okoliczności na nas wymuszają. Zrazu bronimy się przeciwko temu, rezygnujemy potem z naszego oporu,
podporządkowujemy się i czujemy się niesieni i kierowani w sposób, który nam pozwala, wszystko zostawić za
sobą i powierzyć się tej większej, pojemniejszej sile.
Co wtedy ma do roboty jeszcze nasza wola? Zgodę. Ta zgoda uwalnia nas do czegoś istotnego, nawet jeśli tego
nie widzimy przed sobą. Doświadczamy tego tylko jako czegoś dla nas z gruntu stosownego. W tej zgodzie
jesteśmy w ruchu, sami z siebie niczego już nie chcemy. W tej zgodzie wypełniła się nasza wola.

347 Zdecydowanie
Zdecydowanie oznacza, że chcę. Zdecydowanie oznacza również, że chcę tego ze wszystkich sił, które mam, i
wszystkimi środkami, którymi dysponuję. Moje zdecydowanie czerpie swoją siłę z celu, który chce osiągnąć. Ten
cel musi być dla mnie taki ważny, że jestem gotowy nie tylko użyć środków, którymi dysponuję, lecz w razie
konieczności nawet je poświęcić.
Do celów, które są bliższe naszym popędom, dąży się z większym zdecydowaniem niż do celów duchowych czy
cnót. Cele wynikające z popędów mobilizują największe siły, nawet jeśli te cele są czasami bardzo złudne.
Również do szalonych wyobrażeń można dążyć z największym zdecydowaniem, czasami wydaje się, że im
bardziej te cele są oddalone od możliwości realizacji, z tym większym zacięciem dąży się do nich. Zanim się na
coś zdecyduję, muszę sprawdzić, o ile te cele się opłacają lub czy nie okażą się znikome lub żadne przy
olbrzymich nakładach.
Jednak jeśli zdecydowanie dąży się do jasnych celów, które nie cierpią zwłoki, we właściwym czasie i w służbie
wielu innych, wtedy ma to zarówno dla tych, którzy są na ich służbie, jak też dla tych, którzy pozostają widzami,

101
oczyszczające działanie, jak wówczas, gdy porządek zostanie przywrócony a chaos ograniczony, powstrzymany i
na pewien czas trzymany w szachu.
Tam, gdzie zdecydowanie wymaga narażenia wszystkiego, jest ono przede wszystkim męską cnotą.

348 Decyzja
Decyzja oznacza: teraz. To, co ją poprzedzało, było jeszcze zastanawianiem się lub sprawdzaniem i oczekiwaniem
na dogodną okazję i na właściwy czas. Decyzja oznacza: Działanie bez pytania, bez odpowiedzi, bez wahania i ze
wszystkimi konsekwencjami. Decyzja kończy coś starego i uruchamia coś przyszłego. Czasami jest burzą, która
zrywa zwiędłe liście z drzewa, która nagle cichnie, gdy, to, co stało jej na drodze, ustąpi. Wtedy znów może
zaświecić słońce.

349 Prawo
Gdy mówimy: „To moje prawo" lub „Mam prawo", bierzemy coś w posiadanie, jak gdyby należało do nas.
Gdy dzięki pracy lub dzięki pieniądzom coś nabywamy, wówczas uważamy to za naszą własność. To znaczy, w
stosunku do innych rościmy sobie do tego prawo. Mamy do tego prawo. To prawo jest chronione przez porządek
prawny, który reguluje pokojowe współżycie w odniesieniu do stosunków własności.
To prawo jest jednak bardzo kruche. Gdy nadciągnie burza nad nasz dom i zerwie mu dach, doświadczymy, jak
mało on do nas należy. Gdy inni przechodzą obok domu i podziwiają jego piękno, należy on także do nich. Ba,
cieszymy się, gdy oni go podziwiają, ponieważ nie możemy i nie chcemy wyłącznie dla nas go zatrzymać.
Widzimy to również u tych, którzy nabywają kolekcje malarstwa na własność. Rzeczywiście cieszą się oni tylko
wtedy, gdy również inni mogą je widzieć. Dlatego takie kolekcje z reguły wkrótce są udostępniane publiczności.
Jednak wraz ze śmiercią kończą się tak czy inaczej wszelkie roszczenia.
W ludzkim współżyciu wymiana dawania i brania jest regulowana przez potrzebę wyrównania. Gdy zrobiliśmy
coś dla kogoś, coś komuś podarowaliśmy, oczekujemy od niego, że on też nam coś da, nawet jeśli będzie to tylko
uznanie i podziękowanie. Czujemy, że mamy do tego prawo. Gdy to prawo do wyrównania nie jest uznawane,
przeżywamy to jako krzywdę, a także drugi czuje, że naruszył podstawowe prawo współżycia. Żądanie jednego
jest przeżywane jako prawo, odmowa zadośćuczynienia temu żądaniu, jako bezprawie i krzywda.
Dziwne jest, gdy ktoś w odniesieniu do swego odkrycia lub nawet swojej opinii zachowuje się tak, jak gdyby miał
do niego prawo, uważa je za swoją własność i inni powinni je jako jego własność szanować. Nazywamy to wtedy
zarozumiałością.
Można to porównać z dzieckiem, które po raz pierwszy zdziwione widzi morze. Potem bierze swoje wiaderko,
nabiera wody i przynosi do rodziców i mówi: „Teraz należy ono do mnie".
Nawet sto tysięcy wiaderek, każde słusznie nazwane przez kogoś jego własnym, niczego nie jest w stanie wyrwać
morzu. Kto natomiast zdziwiony stanie na brzegu, bez życzenia posiadania czegokolwiek, ma je najbardziej na
własność, chociaż pozostaje ono nietknięte.

350 Przewodnictwo
Kto przewodzi, jest z przodu, na przykład na wyścigach, goniony przez innych, którzy chcą go wyprzedzić i objąć
przodownictwo.

102
Kto przewodzi, ma przewagę, nawet jeśli tylko na krótko. Walka o przewodnictwo, o przewagę, jest istotna dla
rozwoju w wielu dziedzinach. Czyni postęp dopiero możliwym.
Inni podążają wolą podążać za kimś, wspierać go, nie chcąc sami przewodzić. Wygrywają dzięki przewodnictwu
innych lub identyfikują się z nimi, sami nie ingerując w walkę. Na przykład widzowie. Mówią wówczas:
„Prowadzimy" lub „Wygraliśmy", chociaż sami się do tego wcale nie przyczynili.
Przewodzić oznacza też, że stoi się na czele grupy lub ruchu. W ten sposób premier lub prezydent przewodzi
narodowi, generał armii, przedsiębiorca firmie.
Przewodzenie oznacza też, że coś prowadzi nas do celu, na przykład droga lub metoda, lub że prowadzi się
innych do celu.
Przewodnictwo oznacza też wpływanie, na przykład na opinię publiczną. Przewodzenie oznacza też, wyznaczanie
celu, który chce się osiągnąć. Oznacza również wyznaczanie celu, który jest pojemniejszy, na przykład poprzez
religię, filozofię, światopogląd, obraz ładu.
Wielu, którzy przewodzą, czuje się kierowanych, na przykład wielcy założyciele religii. Przewodzą, ponieważ
czują się powołani i wezwani. Ale też inni czują się powołani, na przykład politycy. Wówczas ich przewodnictwo
jest legitymowane poniekąd przez wyższą siłę. Jak niebezpieczne to może bywa, okazywało się wystarczająco
często.
Jednakże istnieje ciche wewnętrzne kierownictwo, za pomocą wglądu na przykład. Jeśli pozostanie się skromnym
i pokornym, prowadzi innych poprzez nas, chociaż nie czują się oni prowadzeni z zewnątrz. To jest
kierownictwo, w którym wszyscy doświadczają siebie w harmonii ze wspólną duszą.

351 Troska
Troska jest często sprawowaniem pieczy nad kimś, kto nie umie sobie pomóc. Rodzice w ten sposób troszczą się
o swoje dzieci, dopóki tego potrzebują. Taka opieka jest udziałem chorych i niepełnosprawnych. Taka troska
wiąże. Płynie z miłości i jest na wskroś ludzka. Opiekujący czuje się związany z drugim człowiekiem i tak długo
zwrócony do niego, jak długo on potrzebuje pomocy i troski.
Ale istnieje też arogancka troska, przede wszystkim wtedy, gdy martwimy się o kogoś, kto sam potrafi się o siebie
troszczyć i sam potrafi - a nawet musi -określać swoją wolę i działanie na własną odpowiedzialność, niezależnie
od skutków dla niego i innych. Tak troska dzieli, i osłabia tego, o kogo się martwimy. Zniewala go. Czasami
musi się martwić o tego, kto martwi się o niego. Taka troska utrudnia drugiemu pójście swoją drogą i stawienie
czoła swojemu losowi. Kto się martwi o drugiego, chce być jego losem, jak gdyby mógł i wolno mu było o tym
decydować.
Rodzice często martwią się o swoje dorosłe dzieci. Terapeuci i inne osoby pomagające czasami martwią się o
swoich klientów. W ten sposób pacjenci zdobywają nad nimi władzę, tak jak dzieci zyskują władzę nad swoimi
rodzicami, gdy oni martwią się o nich. Wtedy decydują, czy oni muszą się martwić czy nie, mogą ich też straszyć
i często też szantażować. W każdym razie, im dłużej trwa taka troska, miłość ich wtedy już chyba nie wiąże. Na
jej miejsce wchodzi gniew, zarówno u tego, kto rzekomo się martwi, jak też u tego, kogo to zmartwienie
poniekąd prześladuje.
Pomoc polega na tym, żeby ten, kto się tak zamartwia, uwolnił drugiego od swej troski.

352 Oddanie

103
Oddanie to miłość. Widzimy to oddanie, gdy rodzice z oddanie karmią swoje dzieci, pielęgnują je i czuwają nad
nimi. Widzimy to oddanie, gdy lekarze i pielęgniarki troszczą się o chorych i gdy inni w służbie ogółu z
oddaniem wykonują swoją pracę. Oddanie wiąże się tu z pomaganiem, pomaganiem pełnym oddania. Takie
oddanie jest dobroczynne i głęboko wiążące.
Gotowość do oddania jest czasami nadużywany i wykorzystywana, przede wszystkim w stosunku do osób
zależnych, na przykład bojących się utraty swej przynależności. Takie osoby gotowe są robić coś, co ich naraża
lub obciąża winą. Cz łowiek tylko wtedy jest w stanie się oprzeć temu oprzeć, gdy znajdzie gdzieś indziej poczucie
bezpieczeństwa.
Oddanie istnieje też w zupełnie innym sensie wychodzącym poza ludzką wspólnotę. Jest zaufaniem w
wewnętrzne kierownictwo. To znaczy: Często ono nie działa, lecz czeka, idzie tylko tak daleko, jak pozwala
wewnętrzne kierownictwo, ale czasami daleko poza to, co wydaje się wskazane lub możliwe, ponieważ z pełnym
oddaniem słucha tego kierownictwa.
To oddanie wykracza poza oddanie niosące pomoc. Jest dokładniejsze i mniej się eksploatuje. Ponieważ
jednocześnie przeniknięte wewnętrznym spokojem.

353 Potęga
Potęga oznacza dla mnie: Jestem zdolny coś osiągnąć. Po pierwsze dlatego, że mam do tego zdolności i siłę. Po
drugie, ponieważ pozyskałem pomocników, którzy wspierają mnie w moim zamiarze. Po trzecie, ponieważ
okoliczności są korzystne i nadszedł właściwy czas.
Mam siłę i zdolności osiągnąć coś szczególnego, jeśli poprzedził to odpowiednio długi czas uczenia się, ćwiczenia
i gromadzenia doświadczeń. Siła zbierała się przez długi czas, a zdolności zostały wypróbowane i rozwinięte na
wielu innych zadaniach.
Pomocników zyskałem, bo wcześniej udowodniłem, że mogą mi zaufać i na mnie polegać, i czują, że moich
zdolności i potęgi nie używam tylko do osobistej sprawy, lecz jednocześnie do czegoś, co wyjdzie na dobre im i
wielu innym. I ponieważ czują, że mam coś do zaoferowania, czego im brakuje.
Dobra potęga, która służy wielu, rozwija się w harmonii z okolicznościami, gdy zmusza do działania i każda
zwłoka stawiała by pod znakiem zapytania sukces. W tym sensie potęga jest czymś nie tylko osobistym, osobistą
własnością. Jest dana z zewnątrz i często z zewnątrz narzucona. Dlatego mam ją tylko tak długo, jak długo
wymagają tego okoliczności i na to pozwalają. Gdy cel zostaje osiągnięty, słabnie i ten, który ją ma, ustępuje, robi
miejsce innym lub czeka, aż nowe, inne okoliczności i nowe wyzwanie znów każe rosnąć jego potędze do nowego
i być może jeszcze większego działania.

354 Surowość
Życie jest surowe, gdy chodzi o istotę, na przykład przy narodzinach. Również śmierć jest surowa, gdy chcemy
się jej wymknąć lub z nią gramy.
Surowość jest poważna w takim sensie, że chodzi o coś ważnego, co nie cierpi zwłoki. Tutaj kończy się śmiech.
Dopiero po sukcesie, po przetrzymanym niebezpieczeństwie, gdy surowość ustępuje, wolno nam odetchnąć,
odpuścić, zrobić przerwę i śmiać się swobodnie.
Surowość ma dlatego swój czas, obowiązuje w obrębie pewnych ram i robi potem miejsce lekkości i zabawie.

104
W obrębie surowości, dopóki jest wskazana, mamy poczucie bezpieczeństwa i wyzwania. W niej rośniemy. W
tym sensie surowy może być tylko ktoś, kto jest mocny, kto potrafi mocno trzymać wodze, ale też je popuścić.
Kierowanie wymaga dlatego surowości. Odpowiedzialność może przejąć tylko ktoś, kto jest również surowy.
Dlatego rodzice są zarówno kochani, jak i surowi. Podobnie nauczyciele. Tylko ktoś kto jest surowy, jest zarazem
kochany i szanowany.

355 Co jest grane?


Jeśli ktoś gra w życie i jest partnerem, to w jego obecności czujemy pewność, spokój, ochronę i opiekę; a przede
wszystkim, wzrost i rozwój, które obejmują wielu innych.
Gry z życiem mają czas, podobnie jak wzrost i rozwój, i mają także i dają przestrzeń.
Gry w śmierć zagrażają życiu, nie tylko własnemu, także życiu innych. Te gry są lekkomyślne. Ci, którzy grają,
mają dziwny uśmiech wówczas, gdy coś jest dla nich lub dla innych niebezpieczne. Takie gry są przygotowywane,
przez ograniczenie możliwości uniku lub nawet jego wykluczenie. Dlatego gracze ci wprowadzają siebie i innych,
których wciągają do swojej gry, w niebezpieczny przymus. Zawężają czas i przestrzeń oraz ich wolność.
Kto przeżyje grę w śmierć, czasami triumfuje, jak gdyby zakpił sobie ze śmierci lub losu. Również tutaj gracze,
gdy opowiadają o tej grze lub groźnych dla życia zdarzeniach, mają ten dziwny uśmiech, uśmiech triumfu. Ten
triumf kusi ich do nowych gier w śmierć, aż rzeczywiście skończą śmiercią. Wtedy dopiero znajdują to, czego już
długo potajemnie szukali.
Jednak ta śmierć nie jest właściwą śmiercią, która w sposób najgłębszy należy do gry w życie, gdy się ono w nim
wypełni. Śmierć zjawia się w duszy często jako kobieta, do której dziecko wreszcie odnajduje drogę. Gra w
śmierć jest dlatego w gruncie rzeczy dziecinną grą i zabawą.
Pytanie brzmi: Jak zakończyć gry w śmierć i odnaleźć na powrót drogę do gier w życie? Gdy dusza odnajdzie
drogę od matki do ojca. To zdanie wydaje się śmiałe. Kto jest uwikłany w gry ze śmiercią, może sprawdzić u
siebie, na ile dzięki temu zdaniu słabnie siła pociągająca tych gier i na ile ten uśmiech go już nie kusi.

356 Gra
Gramy z innymi według pewnych reguł; czasami są zwycięzcy i przegrani, a czasami tylko zwycięzcy, ponieważ
wynik jest dla wszystkich graczy tak samo zadawalający. Na przykład w tańcu lub w korowodzie. Jednak są też
śmiertelne gry, w których wszyscy tak samo przegrywają, jak na przykład na wojnie.
Do gry potrzeba graczy, gotowych do współuczestnictwa, często w różnych rolach, które się wzajemnie
uzupełniają. Gdy ktoś odmawia grania dalej wyznaczonej mu roli, psuje grę. Wtedy także dla innych gra się
kończy. Chyba że znajdą kogoś, kto jest gotowy przejąć brakującą rolę.
Psuj jest mile widziany, gdy chodzi o śmiertelną grę. Jest nienawidzony, gdy psuje piękną grę. Moraliści są często
takimi psujami. Odmawiają innym tego, czego sobie nie przyznają. Jednak czasami gra ich uwodzi i psuje wtedy
ich moralność, często ku ich własnej uldze.
Również tragedie są grami, pasjonującymi grami, zarówno na scenie, jak też w życiu. Przykuwają naszą uwagę
przede wszystkim wtedy, gdy sami trzymamy się z dala i możemy pozostać widzami. Na końcu tragedii czujemy
ulgę. Dlaczego? Ponieważ wygrywa porządek, wyższy porządek, który kładzie kres śmiertelnej grze.
Czasami jakiś mędrzec rozumie ten porządek i uwalnia graczy przez swój wgląd z niebezpiecznej, niosącej śmierć
gry. Gra on w większą, uwalniającą grę - grę życia.

105
Gra w życie jest przede wszystkim grą w miłość. Grą, która to, co było rozdzielone i co było z pozoru sobie
przeciwne, łączy i jest w stanie wzajemnie pojednać.

358 Ach, dokądkże, uśmiechy?


Uśmiech uwalnia. Uwalnia napięcie, na przykład gdy spotykają się obcy sobie ludzie i nie wiedzą, czy spotkanie
jest wrogie, obojętne czy dobroczynne. Uśmiech uwalnia i wiąże. Stoi na początku relacji dawania i brania.
Zaprasza i otwiera.
Uwalnia też wewnętrzne napięcia i pokazuje, że odpadło i ustąpiło coś, co nam ciążyło. Tak jak usta się
rozszerzają przy uśmiechu, tak rozszerza się też coś w duszy, staje się rozległe i miękkie. Pozwala często po
prostu odetchnąć i jest skierowane do przodu i do góry.
Ach, dokądże, uśmiechy? Ostatecznie do drugiego człowieka.

359 Przychylność
W przychylności do drugiego człowieka lub do przedmiotu lub jakiegoś zadania odchodzę od siebie, kieruję się
na kogoś drugiego lub coś drugiego, jestem przezeń przyciągany, patrzę uważnie, podchodzę doń z
zainteresowaniem i miłością, wiążę się z nim wewnętrznie i jednoczę się na chwilę. Przychylność jest
zapomnieniem siebie, jednak bez utraty samego siebie. Jestem niejako poza sobą u siebie.
Jak to możliwe? Przychylność bierze się z duszy, idzie z duszą, osiąga coś istotnego u innych, w przedmiocie, w
zadaniu. Jednak to, co istotne nigdy nie jest zewnętrzne. Jest poza zmysłową percepcją, jest w obrębie czegoś
rozleglejszego, w którym ja i inni lub to inne, do czego się przychylam, wzajemnie się spotykają i dzięki
przychylności są czymś więcej niż poprzednio.
Być może życie i jego spełnianie nie jest niczym innym jak nieprzerwaną przychylności. Tam, gdzie zostaje
przerwana przychylność, czas aż do następnej przychylności jest dla nas czasem straconym. Jednak w
przychylności czas mija niczym mgnienie oka i przeżywamy go jako wypełniony.

360 Mi łość
Mi łość jest przede wszystkim potrzebą. Ludzka miłość jest najgłębszą potrzebą bliskości, połączenia i
bezpieczeństwa z innymi ludźmi. Jest potrzebą wymiany w braniu i dawaniu, dzięki której rośniemy my i inni. Z
tej wzajemnej potrzeby ludzie się odnajdują i kochają wzajemnie. Mi łość ta jest tym silniejsza, im szerzej i dłużej
kochający ofiarowują sobie wzajemnie spełnienie w tym, czego potrzebują.
W tej wymianie potrzeba ulega zaspokojeniu, a kochający stają się wolni, żeby wychodząc ponad tę potrzebę
otworzyć się na inne zadania i przyczynić się bardziej do dobra wielu, co będzie możliwe tylko przez rezygnację.
Jeśli jednak nie zostanie zagwarantowane podstawowe bezpieczeństwo i prawo do podstawowych potrzeb, wtedy
osłabnie siła do tego innego działania.
A co z tymi, którzy kochają burzliwie? Czy są inni? Rilke mówi o nich: „Ach, na wzajem sobie tylko zasłaniają
swój los". Ta miłość łatwo się ulatnia. Tym większe jest potem otrzeźwienie.
Dzięki wzajemnemu uznaniu, że potrzebujemy się wzajemnie, będziemy skromni, w harmonii z naszą prawdą. Z
tej harmonii czerpiemy też siłę do czegoś innego, co prowadzi nas poza nas, na przykład do dzieci. Również to
jest pewna potrzeba. Jednak ta potrzeba nie umniejsza w niczym miłości. Przeciwnie. Czyni miłość dopiero
możliwą i wielką.

106
361 Skupisko
W ładca pewnego pulsującego życiem królestwa, który otworzył swoje granice na wszystkie strony, podejrzewał
książęta, że im bardziej zależy na swoich prowincjach niż na królestwie jako całości. Dlatego zaprosił ich
wszystkich w tym samym czasie do stolicy na swój dwór.
Pierwszy z nich władał wyżyną, rozległą żyzną równiną, ogrodem królestwa. Jego podwładni słynęli z czujności i
dalekowzroczności, zmysłu piękna i lekkiego trybu życia: pracowity i pogodny lud.
Drugi panował nad pogórzem, w którego dolinach słychać było echo w ostatnim zakątku. O jego podwładnych
mówiono, że są dokładni, przestrzegają prawa i porządku. I mają najlepszych urzędników. Kultywują też w
domach muzykę.
Trzeci panował nad niziną. Na wschodzie graniczącą z morzem i jeszcze mało zbadaną. Jego podwładni
zamieszkiwali wąski pasek wybrzeża, budowali ciasno wytyczone ogrody i wiedzieli niewiele o sobie i dalekim
świecie. Jednak niektórzy z nich wyjeżdżali na nieznane morze, i gdy wracali, znali tajemnice głębi, jej
niebezpieczeństwa i piękno. Ale mówili o tym niewiele.
Gdy wszyscy trzej przybyli na dwór, władca przeznaczył na ich przyjęcie swoją najwspanialszą salę. Wędrowni
artyści z wyżyn je przygotowali. Na ścianach świecące freski zacierały granicę pomieszczenia, a jej sufit był
jednym obrazem, tak łudząco namalowanym, że można byłą sądzić, że stoi się na wolnym powietrzu i patrzy w
otwarte niebo. Przez jasne okna spojrzenie padało na kwitnące ogrody, a stół był ozdobiony girlandami z
kwiatów w tak barwnej pełni form i kolorów, że każdemu oczy na wierzch wychodziły wprost z ich wspaniałości.
Z pogórza zaproszono muzykantów - każdy mistrz swojego instrumentu - żeby grali gościom dla rozkoszy uszu.
Pierwszy szarpał lutnię i wyczarowywał tony, jak krople padające na srebrną wazę. A gdy mocniej chwytał za
struny, echo rozbrzmiewało wieloma głosami przez salę, gdy cichł, jak gdyby unosił się w dali, a potem się
wydawało, że cisza brzmi, tak wspaniała była jego gra.
Drugi wodził smykiem na skrzypcach. Jego tony brzmiały miękko i rzewnie, nabrzmiewały i mlaskały cicho,
kląskały, wzdychały czasami, pieściły jak gruchanie gołębi, rzęziło ostro i płynęło znów delikatnie i syto.
Trzeci dął w mosiężną rurę, grzmiał, jak gdyby słońce świeciło, potężnie jak wybuch poranka, tak że szyby w
oknach brzęczały, jak gdyby miały popękać od tego jasnego tonu.
Czwarty dął w bambusową rurę wydobywając tony płynne jak oddech lub gdy kos gwiżdże i jęczy burza. Potem
znów jak ćwierkanie ptaków i umierające tchnienie.
Piąty walił młoteczkami sprytnie w poukładane drewna, tak że brzmiały jak uderzenia szkła lub srebrnych
dzwonów, przez które pędzi podmuch wiatru, aż przez niego uderzone, zaczynają brzmieć.
Szósty uderzał w organy piszczałkowe z ośmioma rejestrami, na których potrafił brzęczeć, mruczeć, brzęczeć,
huczeć, ryczeć, grzmieć. Dawał grze pozostałych rezonans wielotonowej głębi, tak potężny był jego ton, że sala
dudniła, jak gdyby współbrzmiała z nim.
Z niziny dla rozbawienia gości zaproszono tancerzy i kuglarzy. Próbowali sztywnych kroków, skłonów na prawo i
lewo, piruetów i wielkich gestów. Potem robili skłony, żeby porozciągać mięśnie. Jeden z nich nawet żonglował z
zawiązanymi oczyma na chwiejącej się linie. Jednak wtedy przyszli jeszcze kucharze z dymiącymi miskami.
Pachniało wspaniałościami. Podczaszy próbował schłodzone wino, które rozpływało się pod językiem, próbował
bukietu, czuł, jak jego podniebienie powoli się ściągało, wciągał zapach nosem, musiał kichnąć, znów przyjął
postawę, bo w tym momencie zaczęli wchodzić goście.

107
Było to oszałamiające święto. Co prawda trwało chwilę, zanim goście mogli się porozumieć. Potem jednak
spodobali się sobie wzajemnie, pokazywali nawzajem swoje sztuki i swoich artystów, pili bruderszafta i nie chcieli
się wcale rozejść. Tylko władca trzymał się dziwnie z boku; bo zobaczył, jak obcy byli mu jego goście, i że on,
żeby ich rzeczywiście poznać, będzie musiał udać się w drogę do nich tak jak oni do niego.
Nazajutrz trzej książęta pokazali się wspólnie publicznie. Jednak w południe byli już w drodze powrotnej, każdy z
powrotem do swojej prowincji.
O władcy zaś mówiono, że wyruszył o świcie w drogę na dawno planowaną podróż do swoich prowincji i do
granic przez swój własny kraj.

362 Sukces
Pewien m łody mężczyzna, biznesman i wyłączny przedstawiciel znanego produktu w całym kraju, zajeżdża
porsche i opowiada o swoich sukcesach. Jest oczywiste, że coś potrafi i że ma nieodparty wdzięk.
Ale pije, a jego księgowy zwraca mu uwagę, że bierze za dużo pieniędzy na cele prywatne i zagraża w ten sposób
firmie. Mimo swych dotychczasowych sukcesów mężczyzna ten realizuje skrycie dąży do tego, żeby wszystko
stracić.
Okazuje się, że jego matka wyrzuciła swojego pierwszego męża, ponieważ uważała go za mięczaka. Potem
poślubiła ojca tego młodego człowieka i wniosła do nowego związku syna z pierwszego małżeństwa. Temu
synowi nie wolno było spotykać się ze swym ojcem, nie miał z nim też od tej pory żadnego kontaktu i nawet nie
wiedział, czy jeszcze żyje.
M łody przedsiębiorca zrozumiał, że nie miał odwagi osiągnąć długotrwałego sukcesu, ponieważ zawdzięczał
życie nieszczęściu swojego brata. Znalazł w tej sytuacji następujące rozwiązanie.
Po pierwsze, uznał, że istnieje związek między małżeństwem jego rodziców i jego własnym życiem, a stratą
doznaną przez przyrodniego brat i jego ojca.
Po drugie, był mimo to gotów przyjąć swoje szczęście i powiedzieć innym, że czuje się równouprawniony i
równorzędny.
Po trzecie, był gotowy wyświadczyć swojemu bratu szczególną przysługę, jako gotowość wyrównania w braniu i
dawaniu. Postanowił odnaleźć zaginionego ojca swego brata i pośredniczyć w spotkaniu obu mężczyzn.

363 Pokój
Dopiero więź z Wielką Duszą umożliwia nam, bezstronnie spojrzeć na uwikłania i przezwyciężyć przez
zwrócenie się do czegoś większego. Często obserwuje się, że pacjenci, którym udało się zrobić pierwszy krok,
żeby wyjść ze swojego uwikłania, po pewnym czasie znów w nie wpadają. Ponieważ uwikłanie, jakkolwiek może
wydawać się ono postronnym niedobre, daje zainteresowanym uczucie przynależności, miłości i władzy. Wiąże
się to z tym, że nawet tam, gdzie sumienie ogarnia nas na ślepo i popędowo, przekazuje nam najbardziej
dziecinne uczucie spełnienia i szczęścia, pokoju i przynależności.
Dopiero gdy rozszerzymy proces uświadamiania także na sumienie, a przez pójście w dziedzinę Wielkiej Duszy
od niego się uwolnimy, wtedy popędowe potrzeby przynależności, uznania i wyrównania zostaną pozbawione
swojego działania chorobotwórczego i wrogiego życiu. Dopiero na tej wyższej płaszczyźnie miłość, która oślepia,
zaczyna widzieć: wyrównanie, które tylko kontynuuje zło, staje się wyrównaniem, które kładzie kres złu; a
arogancja, która sądzi, że może odwrócić losy innych, ustępuje pokorze, która zna granice swoje miłości. Ta

108
pokora dopiero pozwala nam zgodzić się na zdrowie i chorobę, dobro i zło, życie i śmierć. Ostatecznie jest to akt
religijny. W nim ego i Wielka Dusza stają się jednią.

364 Pokora
Moja własna niewinność sprawia, że tak trudno mi udźwignąć poczucie winy wnikające z woli losu. Gdybym był
winny i został ukarany lub gdybym był niewinny i został uratowany, wtedy mógłbym przyjąć, że los podlega
moralnemu porządkowi i regułom, i mógłbym przez winę lub niewinność wpływać na los i nim kierować. Gdy
jednak ratowany jestem niezależnie od mojej winy czy niewinności, a inni giną, wszystko jedno czy winni czy
niewinni, wtedy pod każdym względem jestem wydany na pastwę tym mocom i staję wobec bezsilności mojej
winy i niewinności.
Pozostaje mi wtedy tylko jedno wyjście: podporządkowanie się i powierzenie się większej sile, czy to na moje
szczęście czy też na moje nieszczęście. Postawę leżącą u podstaw takiego działania nazywam pokorą. Pozwala mi
wziąćżycie i szczęście, dopóki trwa, niezależnie od ceny, jaką inni za to płacą. Pozwala mi także zgodzić się na
własną śmierć i ciężki los, gdy przyjdzie na mnie kolej, niezależnie od mojej winy i niewinności.
Ta pokora traktuje poważnie doświadczenie, że to nie ja określam los, lecz los mnie. Los porywa mnie, niesie i
porzuca według praw, których tajemnicy nie potrafię i nie wolno mi przejrzeć. Ta pokora jest właściwą
odpowiedzią na winę i niewinności wynikające z losu. Zrównuje mnie z ofiarami. Pozwala mi je uczcić, nie przez
ograniczenie i odrzucenie tego, co mam ich kosztem, lecz właśnie przez to, że ja mimo wysokiej ceny biorę to z
wdzięcznością, wtedy jednak też innym coś z tego dalej dając.

365 Czar
Kto chce rozwiązać zagadkę sumienia, ryzykuje wejściem do labiryntu, i potrzebuje dla orientacji wielu nitek,
ażeby w gmatwaninie ścieżek odgraniczyć drogi, które prowadzą na zewnątrz od dróg, które kończą się na
manowcach.
I musi, idąc po omacku, stawiać na każdym kroku czoła mitom i opowieściom, które wiją się wokół winy i
niewinności, omamiają nasze zmysł i paraliżują kroki, gdy odważymy się zbadać, co dzieje się potajemnie. Tak się
czują dzieci, gdy opowiadamy im o bocianie przynoszącym niemowlęta. Coś podobnego spotkało więźniów,
którzy czytali na bramie obozu śmierci: „Praca czyni wolnym".
Jednak czasami przychodzi ktoś, kto ma odwagę spojrzeć na rzeczywistość i złamać czar. Na przykład dziecko,
które w wiwatującym tłumie pokazuje na dyktatora, mówiąc głośno i wyraźnie to, co wszyscy wiedzą, czego
jednak nikt nie ma odwagi wypowiedzieć: „On jest przecież nagi!".
Albo też grajek stojący na skraju ulicy, gdy przechodzi nią szczurołap z gromadą dzieci. Gra swoją melodię, która
wybija dzieci z równego kroku.

366 Baczenie
Rodzice zapytali nauczyciela, co mają zrobić ze swoją córką. Ponieważ matka musiała jej teraz częściej wyznaczać
granice i nie czuła przy tym wsparcia ze strony męża.
Nauczyciel wyjaśnił im w trzech zdaniach reguły właściwego wychowania:
1. W wychowaniu swoich dzieci ojciec i matka uważają za słuszne to, co w ich własnych rodzinach albo było
ważne, albo czego brakowało.

109
2. Dziecko słucha i uznaje za słuszne to, co oboje rodzice w ich własnej rodzinie uważają za ważne albo to czego
brakuje.
3. Jeśli w wychowaniu jedno z rodziców wbrew drugiemu wygrywa, dziecko wiąże się potajemnie z tym, które
przegrało.
Następnie nauczyciel zaproponował im, że zobaczyli, gdzie i kiedy ich dziecko kocha ich. Wtedy spojrzeli sobie
w oczy, i promień przeszedł przez twarze obojga.
Na koniec nauczyciel poradził jeszcze ojcu, żeby czasami dał odczuć córce, jak bardzo się cieszy, gdy córka jest
dobra dla matki.

367 Wierność
Sumienie wiąże nas najmocniej, gdy stoimy w grupie na dole i jesteśmy od niej zależni. Skoro tylko zdobędziemy
władzę w grupie lub się od niej uniezależnimy, rozluźnia się więź, a wraz z nią także sumienie.
Ale słabi są sumienni i pozostają wierni, ponieważ są związani. W rodzinie są to dzieci, w fabryce zwykli
pracownicy, w armii prości żołnierze, a w kościele wierni. Dla dobra silnych ryzykują sumiennie zdrowie,
niewinność, szczęście i życie, nawet wtedy, gdy mocni - w imię celów, które nazywają wyższymi - wykorzystują
ich bez sumienia.
To są wtedy maluczcy nadstawiający głowy za wielkich, kaci wykonujący brudną robotę, bohaterowi na
straconych pozycjach, owce za swoim pasterzem, prowadzone na rzeź, i ofiary płacące rachunki. I dzieci
zastępujące swoich rodziców lub przodków, robiące to, czego nie zamierzały, pokutujące to, czego nie zrobiły, i
dźwigające to, czego nie zawiniły.

368 Sumienie
Sumienie tak dogłębnie wiąże nas z grupą, że identyfikujemy się - nawet jeśli często nieświadomie - z tym, co
inni w niej wycierpieli i zawinili. W ten sposób zostajemy ślepo uwikłani przez sumienie w obcą winę i obcą
niewinność, w obce myślenie, troski, odczucia, w obce spory i obce skutki, w obce cele i obcy koniec.
Jeśli na przykład córka pielęgnująca starych rodziców, rezygnuje ze szczęścia własnej rodziny i jest dlatego
lekceważona, wtedy później bratanica lub siostrzenica naśladuje życie tej ciotki, cierpi taki sam los, nie zdając
sobie sprawy z tej zależności i nie mogąc się przeciwko temu bronić.
Tutaj działa jeszcze inne, pojemniejsze sumienie, działa w ukryciu i jest nadrzędne wobec odczuwanego sumienia
osobistego. Pierwszoplanowe, osobiste sumienie czyni nas ślepymi na ukryte, pojemniejsze sumienie, i często
wykraczamy przeciwko temu pojemniejszemu sumieniu właśnie przez to, że idziemy za sumieniem osobistym.
Osobiste sumienie służy porządkowi, który ujawnia się przez popęd, potrzebę i odruch. Pojemniejsze sumienie
zaś działające w ukryciu, pozostaje nieświadome, tak jak nieświadomy pozostaje dla nas też porządek, któremu
ono służy. Tego porządku nie potrafimy dlatego odczuć. Poznajemy go tylko po działaniu, najprędzej po
cierpieniu, które sprowadza jego nieprzestrzeganie, przede wszystkim na dzieci.
Powierzchowne, osobiste sumienie odnosi się do osób, z którymi czujemy się związani: a więc do rodziców i
rodzeństwa i do krewnych, przyjaciół, partnerów, dzieci. Im to sumienie daje w duszy miejsce i głos.
Ukryte sumienie zaś troszczy się o tych ludzi, których wykluczyliśmy z naszej duszy i z naszej świadomości. Czy
dlatego, że się ich boimy lub przeklinamy, czy dlatego że chcemy sprzeciwić się ich losowi, czy dlatego, że inni w
rodzinie wobec nich zawinili, nie wyznając winy, nie mówiąc o jej odpokutowaniu. Czy dlatego, że musieli

110
zapłacić za to, co wzięliśmy i otrzymaliśmy, nie dziękując im i nie uszanowawszy tego. To sumienie troszczy się
wykluczonych i zlekceważonych, zapomnianych i zmarłych, i nie daje spokoju tym, którzy pewni są swojej
przynależności, tak długo, aż dadzą oni wykluczonym miejsce i głos w swoim sercu.

369 Sumienie grupowe


Sumienie tak dogłębnie wiąże nas z grupą, że identyfikujemy się - nawet jeśli często nieświadomie - z tym, co
inni w niej wycierpieli i zawinili. W ten sposób zostajemy ślepo uwikłani przez sumienie w obcą winę i obcą
niewinność, w obce myślenie, troski, odczucia, w obce spory i obce skutki, w obce cele i obcy koniec.
Jeśli na przykład córka pielęgnująca starych rodziców, rezygnuje ze szczęścia własnej rodziny i jest dlatego
lekceważona, wtedy później bratanica lub siostrzenica naśladuje życie tej ciotki, cierpi taki sam los, nie zdając
sobie sprawy z tej zależności i nie mogąc się przeciwko temu bronić.
Tutaj działa jeszcze inne, pojemniejsze sumienie, działa w ukryciu i jest nadrzędne wobec odczuwanego sumienia
osobistego. Pierwszoplanowe, osobiste sumienie czyni nas ślepymi na ukryte, pojemniejsze sumienie, i często
wykraczamy przeciwko temu pojemniejszemu sumieniu właśnie przez to, że idziemy za sumieniem osobistym.
Osobiste sumienie służy porządkowi, który ujawnia się przez popęd, potrzebę i odruch. Pojemniejsze sumienie
zaś działające w ukryciu, pozostaje nieświadome, tak jak nieświadomy pozostaje dla nas też porządek, któremu
ono służy. Tego porządku nie potrafimy dlatego odczuć. Poznajemy go tylko po działaniu, najprędzej po
cierpieniu, które sprowadza jego nieprzestrzeganie, przede wszystkim na dzieci.
Powierzchowne, osobiste sumienie odnosi się do osób, z którymi czujemy się związani: a więc do rodziców i
rodzeństwa i do krewnych, przyjaciół, partnerów, dzieci. Im to sumienie daje w duszy miejsce i głos.
Ukryte sumienie zaś troszczy się o tych ludzi, których wykluczyliśmy z naszej duszy i z naszej świadomości. Czy
dlatego, że się ich boimy lub przeklinamy, czy dlatego że chcemy sprzeciwić się ich losowi, czy dlatego, że inni w
rodzinie wobec nich zawinili, nie wyznając winy, nie mówiąc o jej odpokutowaniu. Czy dlatego, że musieli
zapłacić za to, co wzięliśmy i otrzymaliśmy, nie dziękując im i nie uszanowawszy tego. To sumienie troszczy się
wykluczonych i zlekceważonych, zapomnianych i zmarłych, i nie daje spokoju tym, którzy pewni są swojej
przynależności, tak długo, aż dadzą oni wykluczonym miejsce i głos w swoim sercu.

370 Podążam za tobą


Gdy w rodzinie ginie jakiś członek, na przykład gdy ojciec lub matka wcześnie umierają, wtedy dziecko mówi im
czasami wewnętrznie: „Podążam za tobą". Dziecko często chce umrzeć: chorując, ulegając wypadkowi,
popełniając samobójstwo. Nawet jeśli tego nie zrobi, to często czuje w duszy szczególną bliskośćśmierci i tęskni
za nią. Gdy dziecko straci rodzeństwo, na przykład urodzone martwo lub wcześnie zmarłe, wtedy też mówi mu:
„Podążam za tobą".
Słynny kierowca łodzi motorowych miał wypadek w czasie wyścigu i zmarł w wyniku odniesionych obrażeń.
Wtedy zaczęła ścigać się jego córka. Również ona uległa wypadkowi, jednak przeżyła. Gdy ją zapytano, co
myślała w tym momencie, powiedziała: „Tylko jedno - tato, idę do ciebie".
Za zdaniem „Podążam za tobą" kryje się głęboka miłość, za pomocą której dusza wiąże dziecko z jego rodziną.
Ta miłość jest silniejsza niż śmierć i jest ślepa. Wierzy ona, że przez śmierć można cofnąć rozstanie i że własnym
cierpieniem i śmiercią można wybawić innych w rodzinie. Ustawienia rodzinne ujawniają daremność i ślepotę tej
miłości. Dzięki wypowiedziom i odczuciom reprezentantów w ustawieniu dziecko widzi: Umarli kochają

111
żyjących taką samą miłością, jak żyjący umarłych, a życzenie żyjących, by pójść za umarłymi, sprawia umarłym
ból i wcale ich nie cieszy. Dziecko rozumie, że umarli nie chcą, żeby ich śmierć sprowadziła śmierć na innych;
czują ulgę, gdy żyjącym dobrze się wiedzie, i błogosławią żyjących, żeby pozostali.

371 Pokój
Dopiero więź z Wielką Duszą umożliwia nam bezstronne spojrzenie na uwikłania i przezwyciężenie ich. Często
obserwujemy, że pacjenci, którym udało się zrobić pierwszy krok, żeby wyjść z uwikłania, po pewnym czasie
znów w nie wpadają. Uwikłanie, chociaż osobom postronnym może wydawać się niedobre, zapewnia
zainteresowanym uczucie przynależności, miłości i władzy. Ponieważ nawet wtedy, gdy sumienie działa na oślep
- jak popęd - daje najbardziej dziecinne uczucie spełnienia i szczęścia, pokoju i komfortu.
Dopiero gdy zrozumiemy istotę sumienia, a dzięki wejściu na płaszczyznę Wielkiej Duszy uwolnimy się od
niego, popędowe potrzeby przynależności, uznania i wyrównania zostaną pozbawione chorobotwórczego i
wrogiego życiu wpływu. Na tej wyższej płaszczyźnie ślepa miłość zaczyna widzieć: Wyrównanie, które
kontynuuje zło, staje się wyrównaniem, kładącym kres złu; a arogancja, która sądzi, że może odwrócić losy
innych, ustępuje miejsca pokorze, która zna granice swoich możliwości. Dopiero taka pokora pozwala nam
zgodzić się na zdrowie i chorobę, dobro i zło, życie i śmierć. Ostatecznie jest to akt religijny. W nim ego i
Wielka Dusza stają się jednią.

372 Tęsknota
M łoda kobieta czuje niezaspokojoną tęsknotę, której nie potrafi sobie wyjaśnić. Nagle staje się jednak dla niej
jasne, że nie czuje własnej tęsknoty, lecz tęsknotę swojej przyrodniej siostry z pierwszego małżeństwa swojego
ojca. Gdy ojciec zawarł drugie małżeństwo, dziewczynka nie mogła go już więcej widywać ani odwiedzać swojej
przyrodniej siostry. Starsza siostra wywędrowała do Australii i wszelkie kontakty zostały zerwane. M łoda kobieta
odnalazła ją jednak, zaprosiła do siebie do Niemiec, kupiła jej nawet bilet. Jednak los nie dał się już odwrócić.
Odnaleziona siostra w drodze na lotnisko zniknęła bez śladu.

373 Bojaźń i drżenie


Na zajęciach pewna kobieta zaczęła drżeć na całym ciele. Terapeuta po chwili zrozumiał, że drżenie na pewno
należy do innej osoby.
Zapytał ją: „Czyje to drżenie?". Ona odpowiedziała: „Nie wiem".
Pytał dalej: „Czy to może Żyd?". Odparła: „To Żydówka".
Gdy ta kobieta się urodziła, przyszedł członek SA, żeby pogratulować jej matce w imieniu partii. A za drzwiami
stała Żydówka, która ukrywała się w tym domu. Drżała.

374 Lęk
Pewna para, chociaż dawno po ślubie, wciąż nie mieszkała razem, bo mąż twierdził, że dobrą pracę może znaleźć
tylko w odległym mieście. Gdy uczestnicy warsztatu udowadniali mu, że w miejscu zamieszkania żony może
mieć taką samą pracę, miał na wszystko odpowiedź. Wtedy stało się oczywiste, że istnieje jeszcze inny, ukryty
powód jego zachowania.

112
Ojciec tego mężczyzny spędził wiele lat w odległym od domu sanatorium, bo był ciężko chory na gruźlicę. Gdy
czasami przyjeżdżał w odwiedziny, swoją obecnością stanowił zagrożenie dla żony i dziecka. Niebezpieczeństwo
dawno minęło. Jednak teraz jego syn przejął ten sam lęk, ten sam los. Trzymał się z dala od swojej żony, jak
gdyby też był niebezpieczny

375 Pomyłka
M łody mężczyzna, zagrożony samobójstwem, opowiadał w grupie, że kiedy był jeszcze dzieckiem, zapytał
swojego dziadka ze strony matki: „Kiedy wreszcie umrzesz i zrobisz miejsce?". Dziadek zaśmiał się głośno,
jednak jemu to zdanie przez całe życie nie chciało wyjść z głowy.
Terapeuta uważał, że dziecko wypowiedziało zdanie, które w jakiejś innej sytuacji zostało przemilczane. I co się
okazało?
Inny dziadek, ze strony ojca, przed laty nawiązał romans ze swoją sekretarką, a jego żona zachorowała wtedy na
gruźlicę. To było właściwe miejsce tych słów, nawet jeśli dziadek nie uświadamiał sobie tego: „Kiedy wreszcie
umrzesz i zrobisz miejsce?". Życzenie się spełniło: żona umarła.
Jednak teraz nieświadomi niczego potomkowie wzięli winę i pokutę niewinnie-winnie w swoje ręce.
Po pierwsze syn uniemożliwił ojcu skorzystanie ze śmierci matki: sam uciekł z tą sekretarką.
Po drugie wnuk wziął na siebie to nieszczęsne zdanie i chciał odpokutować winę. Był zagrożony samobójstwem.

376 Droga
Do starego ojca przyszedł syn i prosił:
„Ojcze, pobłogosław mnie, zanim odejdziesz!".
Ojciec powiedział: „Oto moje błogosławieństwo.
Będę ci na początek towarzyszyć kawałek
na drodze wiedzy".
Nazajutrz wyszli na otwartą przestrzeń
i z wąskiej doliny
wspięli się na górę.
Gdy dochodzili do szczytu, dzień miał się już ku końcowi,
teraz kraina rozciągała się we wszystkie strony
aż po horyzont
w świetle.
Słońce zaszło
i z nim zniknął cały przepych:
nastała noc.
Jednak gdy zrobiło się ciemno,
zaświeciły gwiazdy.

377 Wyłączność

113
Rodzice oprócz tego, czym są i co dają, mają też coś, co nabyli jako zasługę lub czego doznali jako straty. To
należy wyłącznie do nich. Dzieci mają w tym tylko pośredni udział; rodzice nie mogą im tego dać, a one nie
mogą tego od nich wziąć. Tutaj każdy jest kowalem swojego losu: swojego szczęścia i swojego nieszczęścia.
Jeśli dziecko bez własnego wysiłku, nie stawiwszy czoła losowi i cierpieniu, bierze osobiste dobro, zasługi lub
zobowiązania rodziców jako własne, wtedy wysuwa roszczenia bezprzedmiotowe i bezpodstawne.
Gdy ktoś późniejszy przejmuje za kogoś wcześniejszego coś złego, wtedy branie i dawanie w rodzinie, które
winny służyć życiu, stają się swoim przeciwieństwem. Na przykład dziecko bierze na siebie od swoich rodziców
winę, chorobę, los, zobowiązanie lub doznaną krzywdę. Ale taka wina, choroba, los, zobowiązanie czy doznana
krzywda należą do kogoś wcześniejszego, są częścią jego losu i on ponosi za nie odpowiedzialność. Są częścią jego
życia i godności. Jeśli będzie umiał to wziąć, a inni mu na to pozwolą, ma to szczególną siłę i szczególne dobro.
Takie szczególne dobro może dać wówczas komuś późniejszemu, jednak bez ceny, którą sam za nie zapłacił.
Jeśli więc potomek przejmuje coś złego za przodka, nawet jeśli robi to z miłości, oznacza to, że ktoś
podporządkowany miesza się w sprawy osobiste kogoś nadrzędnego; tym samym odbiera przodkowi i temu, co
złe, godność i wielkość. Wtedy jednemu i drugiemu pozostaje tylko cena, którą muszą zapłacić. W zamian nie
dostają nic, nawet tego, co dobre w złu.

379 Wzmacnia czy osłabia?


Wychodząc od relacji w systemach chciałaby się teraz skupić na związku dwojga ludzi, kobiety i mężczyzny. W
naszych czasach związek pary z reguły zaczyna się od miłości, albo ściślej mówiąc od zakochania. O niczym nie
mówi się tyle, nie śni i nie fantazjuje jak o miłości między partnerami. Chociaż słowo miłość jest stale używane w
życiu codziennym, istnieją ogromne, najczęściej nieuświadomione różnice w jego rozumieniu. Dlatego musimy
zdefiniować pojęcie „miłości" tak, jak je rozumiem. Tutaj różnica między zakochaniem a miłością odgrywa dużą
rolę.
Zakochanie dzieje się nagle, odczuwamy ją jako spontaniczną reakcję na drugiego człowieka, i towarzyszą mu
procesy fizjologiczne, hormonalne, które my przeżywamy jako bardzo podniecające. Intensywność bycia
zakochanym między partnerami ma wiele wspólnego z bezwarunkową miłością dziecka do matki. W pewnym
sensie dziecko jest odnośnie swojej matki tak samo ślepe jak zakochany wobec partnera. Takie same paralele z
relacją-matka-dziecko wykazuje zależność w stanie zakochania. Dziecko jest zdane egzystencjalnie na spełnienie
swoich potrzeb przez matkę. Jeśli nie zostanie opatrzone, musi umrzeć. Nieświadomie ta tęsknota za
bezpieczeństwem, troską i opieką odgrywa się między partnerami. Dlatego bywają ludzie, którzy rozstanie z
partnerem przeżywają jako egzystencjalne zagrożenie: „Jeśli mnie opuścisz, muszę umrzeć".
„Zakochanie jest ślepe - miłość widzi..." mówi Bert Hellinger, który tę różnicę lapidarnie wyraził. Świadoma
miłość widzi partnera takim, jaki on jest, i kocha go w jego niepowtarzalności. Mi łość otwiera na istotę i los
partnera, jednocześnie wzmacnia kochającego. Pytam zawsze moich klientów: „Czy miłość cię wzmacnia czy
osłabia?". Jeśli pytanie zostanie poważnie potraktowane i zrozumiane, wtedy odpowiedzi są spontaniczne i
pokazują istotę danej miłości.
Fragment książki Ilse Kutschery, która ukaże się w wydawnictwie Sursum

382 Jacob Schneidr

114
Ustawienia rodzinne są jawną prowokacją dla naszego myślenia o procesach psychicznych i duchowych. Nawet
doświadczeni terapeuci stają wciąż zadziwieni przed tym, co widzą i czego doświadczają. Jak to możliwe, że
przedstawiciele czują tak, jak członkowie nieznanej rodziny, mówią i mają ich symptomy, chociaż ich nie znają
lub mają tylko znikome informacje o nich? Nie mamy dotychczas na to żadnego wyjaśnienia, a tym bardziej
naukowego wytłumaczenia. Stąd dziwimy się, opisujemy procesy i szukamy obrazów lub modeli, które
pozwoliłyby nam zrozumieć i przekazywać fenomen ustawień bez podawania pochopnych wyjaśnień.
Najprostszym modelem byłoby powiedzenie, że klient ustawia na zewnątrz siebie wewnętrzny obraz, a dzięki
pozycji reprezentantów odzwierciedlona zostaje zgromadzona w naszym aparacie poznawczym struktura
stosunków z odpowiednią dynamiką. Ale dlaczego w podobnych lub identycznych ustawieniach przedstawiciele
czują jednak zupełnie różnie? Dlaczego w ustawieniach uruchamiają się procesy, które poruszają klienta
emocjonalnie i przekazują mu pewien sens, nawet jeśli czasami to terapeuta wybiera reprezentantów i ich ustawia
lub jeśli ustawia się tylko jedną osobą? W kręgach ustawieniowych chętnie przywołuje się teorię Ruperta
Sheldrake'a z „polami morfogenetycznymi". Jednak teoria ta daje nam do ręki tylko metaforę. Brak naukowego
wyjaśnienia obserwowanego zjawiska nie jest dowodem, że zjawisko nie istnieje. Obserwacje „duchowego
udziału" przebiegającego poza świadomie przekazywaną informacją są tak liczne i tak niezależne od
doświadczenia poszczególnych ustawiaczy, że warto, ażeby dokładniej przyjrzały się temu osoby spoza
środowiska.
Co się rzeczywiście dzieje, gdy reprezentant nagle trzyma się za uszy i mówi: „Nic nie słyszę", a klient, który
ustawiał, zupełnie zaskoczony mówi: „Mój brat jako dziecko został przysypany w czasie wojny i jest od tego czasu
głuchy"? Co się dzieje, że reprezentantka klientki mówi, gdy do ustawienia został włączony przedstawiciel jej
brata: „Teraz nie mam przedramienia", a klientka woła nieomal przerażona: „Mojemu bratu amputowano
przedramię po wypadku w wieku dwudziestu lat"? Co się dzieje, gdy przedstawiciel dziadka nagle obiema rękami
zasłania twarz, a na pytanie, co się stało, mówi: „Coś leci mi do oczu i urywa mi głowę"? Dziadek t łumacząc
rekrutom jak odbezpiecza się granat nieumyślnie sam go zdetonował i urwało mu przez to głowę. A to wszystko
bez jakiejkolwiek wcześniejszej informacji! Takie przykłady można mnożyć w nieskończoność. Oczywiście takie
dramatyczne obserwacje nie są regułą w ustawieniach, jednak są na tyle częste, żeby powstało zaufanie do tego,
co się może pokazać w ustawieniach.
Pewien nauczyciel akademicki, przyszedł raczej sceptyczny na grupę terapeutyczną, potem napisał mi w liście: „...
Nawet jeśli dużo prawdy jest w widzeniu świata jako połączonych dusz i konieczności działania na rzecz
pojednania, zagwarantowania każdej istocie godnego miejsca, to jednak wydaje mi się tajemnicze to, że obcy
ludzie na zawołanie mogą wchodzić w orbitę innych zupełnie nieznanych osób i działać jak one. Moje ustawienie
było potwierdzeniem tego zjawiska, ponieważ reprezentanci nawet w najdrobniejszych szczegółach działali
zdumiewająco „prawdziwie", mimo że nie było o tym mowy w naszej rozmowie wstępnej, na przykład o
reakcjach mojej córki..." Wszyscy ustawiacze znają takie wypowiedzi i zaskakującą zgodność, ale te
doświadczenia nie stanowią dowodu. Nie można przechodzić obojętnie obok zjawisk, które kwestionują nasze
dotychczasowe rozumienie procesów informacyjnych. Wyjaśnianie zjawiska ustawień jako sugestii wywołanej
przez kierującego ustawieniem lub jako rodzaju grupowej magii lub wręcz kuglarstwa samo domaga się
wyjaśnienia. Naukowcy zapewne w niedługim czasie sprawdzą, na ile ustawienia są przydatne do badań
psychologicznych i procesów terapeutycznych, i, być może, rozwiną nowe, lepiej uzasadnione teorie takiego
sposobu przekazywania informacji w kontekście psychicznym i komunikacyjnym. Również w wielu obszarach
nauk przyrodniczych często teoria przychodzi po obserwacjach. Brak teorii nie oznacza, że poruszamy się w

115
kręgach ezoterycznych. Ponadto wiele dotychczas nieudowodnionych teorii współczesnej fizyki, na przykład
teoria o równoległych wszechświatach, sprawia wrażenie dużo bardziej spektakularnych i „ezoterycznych" niż to,
co widzimy w ustawieniach.

383 Studnia
W ustawieniach daję się czemuś prowadzić; w ogóle nie wiem, co wyjdzie, jestem całkowicie w ciemności i czuję
się jak ktoś, przez kogo płynie woda, która przychodzi z daleka i płynie w dal. Ja tylko staram się być
przepuszczalny. Dlatego sam nie biorę w tym udziału. Studnia nie ma udziału w wodzie. Woda przez nią tylko
przepływa.
Jak się dochodzi do takiej postawy? Nie ma się żadnego zamiaru. Woda, która płynie przez studnię, nie ma
żadnego zamiaru. Nie ma żadnego celu. A mimo to nawadnia pola, przynosi owoce i wpada w końcu do morza.
A więc, brak zamiarów jest warunkiem takiej pracy.
Bez zamiaru może być tylko ktoś, kto zrezygnował z wyobrażeń na temat dobra i zła. Nie walczy o dobro czy zło,
nie walczy ani o jedno ani o drugie. Odpowiada mu wszystko takim, jakie jest. Odpowiada mu życie. Odpowiada
mu śmierć. Szczęście mu odpowiada. Cierpienie też mu odpowiada. Odpowiada mu pokój i wojna. A ponieważ
jest taki przepuszczalny, układa się tak, że bez jego udziału wychodzi coś dobrego.
Ta postawa jest opisywana już od dawien dawna. Laotse pokazuje ją, na przykład. Konfucjusz też ją ma. I wielu
wielkich filozofów. O dziwo nie mają jej wielcy założyciele religii. Religie prowadzą do wojny.
Brak zamiaru szuka harmonii z zasadą świata, z głębokimi porządkami; ufa ruchom głębokiej duszy, wielkiej
duszy; służy pokojowi i życiu.

384 Astma
Heinz ma 17 lat i jest drugi w kolejności urodzenia z czwórki rodzeństwa. Oboje rodzice są obecni na ustawieniu.

Matka zgłasza potrzebę pracy. Wybiera reprezentantów za swojego męża. Heinza i za siebie. Syn parzy na
zewnątrz, ojciec i matka stoją za nim i patrzą w jego kierunku. Syn czuje się bardzo źle. Matka chciałaby podążyć
za nim. Ojciec mówi: „Niewiele czuję."
Teraz wybieram reprezentanta za objaw „astma" i stawiam go naprzeciw reprezentanta Heinza. Od razu Heinz i
matka czują się dużo lepiej. Następnie stawiam objaw za matką i odwracam Heinza przodem do niej. Objaw
mówi: „To miejsce jest w porządku". Potwierdzająca wypowiedź reprezentanta objawu dowodzi, że ma on coś
wspólnego z matką. Pytam matkę o szczególne losy u członków jej rodziny.
Opowiada ona, że jej starszy brat zmarł niedługo po urodzeniu. To wydarzyło się cztery lata przed jej
urodzeniem. Wybieram reprezentanta za tego brata i stawiam go obok matki.
Objaw mówi: „Czuję się niepotrzebny". Wycofuje się wychodząc poza pole. Matka i jej brat stoją teraz obok
siebie. Oboje czują wielki smutek. Heinz, który stoi naprzeciwko też staje się bardzo smutny, ale mówi: „Mogę
teraz swobodnie oddychać".
Proszę matkę, żeby wzięła za rękę Heinza , stanęła przed bratem i powiedziała do syna: „To jest mój zmarły brat,
on należy do nas. Jego śmierć nie ma z tobą nic wspólnego". Następnie proszę matkę i Heinza, aby oboje
pokłonili się przed jej zmarłym bratem. On przyjaźnie patrzy na nich oboje.

116
Dwa fenomeny w tym ustawieniu wskazywały drogę do możliwego rozwiązania. Matka opowiedziała o swoim
zmarłym bracie. Ustawienie zmarłego wuja klienta spowodowało, że objaw stał się zbędny. Natychmiastowa ulga
w oddychaniu, jaką poczuł reprezentant Heinza potwierdziła moje przypuszczenie, że astma była wyrównaniem
za brak godnego miejsca dla zmarłego wuja.

385 Nerwica serca


Johann ma 50 lat, jest rozwiedziony, nie ma dzieci.
Ustawieni zastają Johann, jego matka, jego ojciec i reprezentant dla jego objawu. Matka jest odwrócona od
wszystkich i patrzy na zewnątrz. Jej spojrzenie jest nieobecne. Pytam Johanna, który siedzi w kręgu nie
uczestnicząc w ustawieniu o szczególne wydarzenia w rodzinie jego matki. Opowiada on, że ojciec matki zmarł
wcześnie. Dlatego wybieram reprezentanta tego dziadka i stawiam go naprzeciw matki. Nie widać po niej żadnej
reakcji i nadal patrzy w pustkę.
Kiedy dopytuję o matkę, klient opowiada, że matka opowiadała coś o jakimś Rosjaninie. On nie zna jednak
żadnych szczegółów. Na podstawie tej informacji wybieram reprezentanta Rosjanina i ustawiam go naprzeciwko
matki. Objaw spontanicznie ustawia się za Rosjaninem. Matka krótko spogląda na to i od razu odwraca wzrok,
jakby patrzenie w tym kierunku było zabronione. Dopiero kiedy kładę Rosjanina przed nią na ziemi, powoli
odwraca się w jego kierunku, podchodzi, kładzie się obok niego i obejmuje go czule jak ukochanego. Objaw
nadal stoi za leżącym Rosjaninem.
Po dłuższej chwili trwania w objęciach matka mówi: „Czuję się jak przywrócona do życia". Objaw cofa się kilka
kroków w tył.
Matka wraz z Rosjaninem podnoszą się powoli i stają obok siebie. Proszę Johanna, żeby pokłonił się przed
Rosjaninem, a potem żeby spojrzał na matkę i powiedział: „Szanuję twoją miłość do wroga". To bardzo trudne
dla Johanna. Objaw pozostaje jeszcze w pobliżu Rosjanina. Dopiero kiedy również ojciec Johanna pokłonił się
przed rosyjskim ukochanym matki, objaw może się oddalić.
Ból serca jest tutaj wyrazem miłości i to na kilka sposobów. Po pierwsze jest wyrazem miłości matki do jej
pierwszego ukochanego i jego miłości do niej. Pierwszym decydującym krokiem w tym ustawieniu było to, że
miłość do wroga została ujawniona. Johann na pewno reprezentował dla matki jej pierwszego ukochanego. Z
tego powodu nie był w stanie żyć w spełnionym związku. Klient zawsze zdawał sobie sprawę ze swojej bliskości
wobec matki. Oczywiście nic nie wiedział o rosyjskim kochanku.
Z drugiej strony objaw był wyrazem lojalności wobec ojca. Wycofał się on dopiero wówczas, kiedy ojciec
pokłonił się przed rosyjskim ukochanym. Ból serca Johanna znacznie osłabł w ciągu kilku następnych dni.
Z powodu swojego nieudanego małżeństwa Johann korzystał już wielokrotnie z pomocy psychoterapeutycznej.
Nie przyniosło to nigdy prawdziwego sukcesu. Wręcz przeciwnie - jego psychiczne problemy skończyły się
bólem serca. Poprzednie ustawienia pokazały, że matka jest związana jakąś tajemnicą. W tym wypadku było
najważniejsze, żeby tajemnica ta ujrzała światło dzienne. Pierwszą miłością matki był nieprzyjaciel i dlatego
musiała być ona szczególnie chroniona.

386 Nudności
Ewa ma 40 lat i jest mężatką. Ma rocznego syna. Ustawieni zostają reprezentanci dla objawu i Ewy. Objaw
mówi: „Boje się" i chce uciec w kierunku drzwi. Wówczas stawiam objaw naprzeciwko Ewy. Patrzą na siebie.

117
Objaw czuje lęk i nie chce patrzeć na Ewę.
Bez żadnego pytania Ewa, która siedzi w kręgu poza ustawianiem mówi: „Usunęłam ciążę". Objaw odczuwa ulgę
i spogląda teraz na Ewę z miłością. Ona bierze objaw w ramiona i mówi: „Przykro mi!" P łacze jakiś czas, a kiedy
dała już swojemu bólowi dość przestrzeni, patrzy na objaw i mówi: „Teraz masz miejsce w moim sercu".
W tym ustawieniu objaw reprezentował usunięte dziecko. Objaw wyraźnie zareagował na wypowiedź Ewy, że
usunęła ciążę. Nie musiałam dostawiać reprezentanta za usunięte dziecko. Rozwiązanie polegało na
dopuszczeniu bólu i przyjęciu usuniętego dziecka, jako swojego dziecka.
Aborcja zawsze ma wpływ na system rodzinny. Najlepsze usprawiedliwienia, którymi t łumaczy się jej
konieczność, nie zmieniają nic w jej oddziaływaniu. Dziecku nie jest dane przyjść na świat, ale mimo to należy do
rodziny. Zajmuje zgodnie z kolejnością swoje, choć niewidzialne miejsce wśród rodzeństwa. Matka bierze przez
aborcję winę na siebie. Ta wina może stać się świadoma, jeżeli matka, tak jak stało się to w tym ustawieniu,
powie ze szczerego serca: „przykro mi". Dzięki temu dziecko odzyskuje godność i otrzymuje miejsce w sercu
matki. Jeżeli ten proces się nie powiedzie, aborcja zostaje tak szybko jak to możliwe zapomniana i wyparta ze
świadomości i ma swoje negatywne oddziaływanie na wszystkich, których dotyczy. Te rozważania dotyczą Ewy i
tego konkretnego ustawienia. Sprawa może wyglądać inaczej, jeżeli w decyzję o aborcji zaangażowani byli oboje
rodzice.

387 Brak siły


Chrystian urodził się w 1941 we Wrocławiu. Ojciec był pilotem i zaginął pod Stalingradem. Matka nie wyszła
ponownie za mąż i zmarła w 1990 roku. Chrystian zawsze wątpił w prawdziwość informacji o swoim
domniemanym ojcu i jego ojcostwie.
Podczas transu jako symbol objawu pojawiła się postać żebraka.
Ustawieni zostają Chrystian i żebrak. Żebrak stoi za Chrystianem. Kładzie on dobrodusznie ręce na ramionach
Chrystiana, który odczuwa to jako ciężar. Odwraca się on do żebraka i upada na podłogę. Żebrak mówi: „Teraz
nie mam już z tobą żadnego kontaktu".
Wybieram reprezentanta za ojca i ustawiam go obok żebraka. To nie zmienia nic dla żadnego z reprezentantów.
Wówczas wybieram reprezentantkę matki i stawiam ją obok żebraka.
Chrystian wstaje i krzyczy do matki : „Jesteś mi coś winna". Matka chwieje się. Wówczas stawiam żebraka za
matką. Powoduje to, że stoi ona teraz pewniej. Ponieważ Chrystian zawsze wątpił w ojcostwo podawane przez
swoją matkę, wybieram reprezentanta za domniemanego kochanka matki i stawiam go po jej prawej stronie.
Ojciec nadal stoi po lewej stronie matki a żebrak pozostaje za nią.
Żebrak mówi: „Teraz jestem niepotrzebny" i odchodzi. Między Chrystianem i ukochanym matki uwidacznia się
wielkie przyciąganie. Bierze on płaczącego Chrystiana w ramiona. Proszę matkę, żeby razem z ukochanym objęła
Chrystiana. On powoli się uspakaja. Wtedy matka cofa się nieco i mówi: „Jestem bezradna, bardzo mi przykro".
Chrystian reaguje złością: „Oszukałaś mnie". Matka odwraca się. Chrystian i jego prawdziwy ojciec obejmują się.
Chrystian mówi: „Należę do Ciebie. Zawsze to wiedziałem. To jest męska sprawa." Matka ponownie odwraca
się do niego i mówi: „Wstyd mi. Przykro mi." Chrystian i jego ojciec stoją obok siebie. Matka stoi nieco z boku i
przyjaźnie patrzy na nich obu: „Tak jest dobrze."
Żebrak był symbolem biologicznego ojca. Było to widoczne, ponieważ odsunął się kiedy dostawiony zastał
prawdziwy ojciec. Objaw Chrystiana „psycho-wegetatywne osłabienie" był wyrazem jego lojalności wobec

118
ukrywanego w tajemnicy przez matkę biologicznego ojca. Również matka poczuła się w ustawieniu lepiej, kiedy
jej tajemnica została wyjawiona. Przyjęcie biologicznego ojca zawsze powoduje wzmocnienie męskiej siły. Z
mojego doświadczenia wynika, że mężczyzna może korzystać w pełni ze swojej męskiej siły tylko wtedy, kiedy
przyjmie on swojego ojca.
Tak jak w każdym ustawieniu dynamika rozwiązania działa nie tylko między osobami, które były zogniskowane,
ale działa na cały system. W tym wypadku matka tak długo źle się czuła, dopóki jej tajemnica nie została odkryta.
Kiedy wszystko wyszło na jaw, również ona poczuła dużą ulgę. Teraz spoglądała dobrotliwie na syna i ojca.

388 Zawał
Erwin ma 52 lata i ma drugą żonę. Z pierwszego małżeństwa ma dwoje dorosłych dzieci. Drugie małżeństwo jest
bezdzietne.
Rodzina pochodzenia
Oboje rodzice zmarli niedawno. Ojciec miał sześciu braci. Na sekretarzyku matki zawsze stało zdjęcie jednego z
jej braci.
Przebieg pracy
W terapii indywidualnej zdarza się, że klient ustawia swój system używając krzeseł. Zamiast reprezentantów
ustawia się dla poszczególnych członków rodziny - ojca, matki, rodzeństwa itd. krzesła. Następnie klient siada na
poszczególnych krzesłach i doświadcza emocji osób, które reprezentowane są przez owe krzesła. Zaletą tego
sposobu pracy jest to, że klient sam wciela się w role poszczególnych członków rodziny.
Analogicznie do klasycznego ustawienia Erwin wybrał krzesła dla swojego ojca, swojej matki, wuja i siebie
samego. Siedząc na krześle swojego wuja Erwin doświadczył takiego uczucia paniki, jakie odczuwa od czasu
zawału serca. W tym miejscu przerwałam ustawienie i poprosiłam Erwina, aby zdobył informacje na temat
swojego wuja. Żył jeszcze najmłodszy z braci ojca. Od niego Erwin dowiedział się, że wuj był krytyczny wobec
reżimu hitlerowskiego i został przez nazistów zmuszony do samobójstwa. Przeżył on jeszcze trzy dni po
targnięciu się na swoje życie i zmarł w wielkim cierpieniu.
Jako kolejną formę terapii systemowej zaproponowałam Erwinowi ustawienia wizualizacyjne, które odbywały się
jedynie w jego wyobraźni. W ten sposób Erwin mógł oddać cześć swojemu wujowi. Dodatkowo
zaproponowałam mu pewien rytuał: miał on urządzić miejsce szczególnej pamięci dla wuja: fotografie,
pamiątkowe przedmioty, kwiaty, świece i wszystko co jeszcze wydawało mu się właściwe. Erwin zgodził się na to.
Poradziłam mu aby zawsze kiedy czuć będzie taką potrzebę, udawał się do tego miejsca, aby się pokłonić. W ten
sposób mógł oddać cześć ciężkiemu losowi wuja i owa terapeutyczna interwencja mogła rozwijać swoje
oddziaływanie.
Zawał serca Erwina interpretuję w tym wypadku jako próbę wyrównania za ciężki los jego wuja. W ostateczności
zawał serca, gdyby był ze skutkiem śmiertelnym, zbliżyłby Erwina do wuja. Ponieważ Erwin przeżył swój zawał,
pozostało jeszcze uczucie paniki, jako wyrównanie za ciężki los wuja i jego lęk przed śmiercią.
Również ten przypadek w jakiś sposób zajmuje się tajemnica rodzinną. Fotografia wuja stała na biurku matki.
Jednak nigdy się o nim nie mówiło i sam klient nie dopytywał się o nic. „Ujawnienie" tajemnicy dało Erwinowi
możliwość oddania czci ciężkiemu losowi wuja i uleczenia jego objawu. Trzy lata później otrzymałam pocztówkę.
Erwin napisał mi, że lęk już nigdy więcej się nie pojawił.

119
389 Panika
Irena ma 35 lat, jest rozwiedziona i nie ma dzieci.
Rodzina pochodzenia
Matka Ireny zmarła w 1990 roku, jej ojciec ma 75 lat i mieszka sam. Irena jest najmłodszą z czwórki rodzeństwa.
Trójka starszego rodzeństwa jest zamężna i ma dzieci.
Historia pacjentki
Terapia pacjentki trwa już od dwóch i pół lat. W pierwszym ustawieniu, w którym ustawiłam tylko ojca, matkę i
Irenę, wyglądało na to, że Irena ma innego ojca. W związku z tym poleciłam jej wykonać test genetyczny
potwierdzający ojcostwo. Ku mojemu i Ireny zdziwieniu ojciec zareagował bardzo pozytywnie i prawie cieszył się
z powodu prośby Ireny. Również on wątpił w swoje ojcostwo, ponieważ matka w tym czasie kiedy urodziła się
Irena miała przyjaciela z W łoch. Irena w przeciwieństwie do reszty rodzeństwa miała czarne włosy i ciemniejszą
karnację skóry.
Test genetyczny potwierdził jednak ojcostwo jej ojca. Tym bardziej zaskoczona byłam obojętną reakcją Ireny.
Przeczytała mi ona bardzo serdeczny list od swojego ojca i sprawiała przy tym wrażenie, jakby wynik testu nie był
jej na rękę.
Ustawiłyśmy ponownie, próbując uwzględnić wszystkie detale, jednakże bez pozytywnego rezultatu, jeżeli chodzi
o objaw. Panika nie ustąpiła. Wręcz przeciwnie stopniowo się nasilała. To prowadziło do wątpliwości co do
skuteczności tej terapii.
Irena zaufała mi jednak i kontynuowała terapię. Wyjaśniłam jej, jak trudno czasem jest odkryć to znaczące
uwikłanie, szczególnie jeżeli lojalność jest silna. Na ponowne zapytanie o ciężki los ojca, Irena opowiedziała, że
jako młody żołnierz z powodu zapalenia wyrostka robaczkowego został odesłany samolotem spod Stalingradu.
Wszyscy jego towarzysze broni, którzy tam pozostali, zginęli. To była ta znacząca informacja.
Ustawienie
Ustawieni zostali Irena, ojciec i objaw. Objaw natychmiast podszedł do ojca mówiąc: „Ja tutaj należę." Wówczas
wybrałam pięciu reprezentantów za poległych kamratów ojca i postawiłam ich w jednym rzędzie przed ojcem i
Ireną. Potem poleciłam ojcu, żeby wziął Irenę za rękę, pokazał jej swoich towarzyszy i powiedział: „To są moi
kamraci. Oni wszyscy musieli zginąć."
Poleciłam im obojgu pokłonić się razem przed poległymi towarzyszami broni ojca. Teraz objaw poczuł się
zbędny i wycofał się. Na zakończenie poleciłam Irenie, żeby podziękowała ojcu za otrzymane życie. Kamraci ojca
stali w tym czasie za nim i przyjaźnie spoglądali na Irenę. Od tego czasu Irena nie czuje paniki.
Na początku terapii Irena była bardzo związana ze swoją matką. W swoim pierwszym ustawieniu Irena
identyfikowała się z potajemnym pragnieniem matki, aby mieć innego męża. Dlatego sprawdzenie rzeczywistych
faktów za pomocą testu genetycznego było właściwą interwencją terapeutyczną. To poprowadziło mnie na
właściwy trop nieświadomej lojalności wobec świadomie odrzucanego ojca. Ta sprzeczność brzmi paradoksalnie,
jednak jest bardzo częsta. Polega ona na tym, że dusza dziecka wiąże się nieświadomie ze świadomie odrzucanym
rodzicem. Test genetyczny dostarczył jasności, ale nie przyniósł rozwiązania. Stało się ono możliwe dopiero
wówczas, kiedy śmierć kamratów została przez Irenę i jej ojca uczczona i dzięki temu dar życia mógł zostać
przyjęty. To ‘przyjęcie' dotyczyło zarówno Ireny jak i jej ojca. Objaw paniki odszedł, kiedy przez uczczenie w
świadomy sposób dokonało się wyrównanie.

120
390 Zazdrość
Sabina ma 40 lat, jest niezamężna i nie ma dzieci. Od 6 miesięcy jest w związku z mężczyzną. Jej partner 6 lat
wcześniej rozwiódł się z żoną.
Rodzina pochodzenia
Matka Sabiny była maltretowana przez swojego męża, ojca Sabiny. Kilkakrotnie ciężko chorowała, ale mimo to
pozostała ze swoim mężem.
Ustawienie
Ustawieni zostali Sabina, jej przyjaciel i jego była żona. Szybko się okazało, że wcześniejsza partnerka przyjaciela
Sabiny nie odgrywa żadnej roli. Reprezentanci Sabiny i jej przyjaciela twierdzili, że są zbyt blisko siebie. Kiedy
dostawiłam reprezentanta objawu zazdrości, przyjaciel patrzył już tylko na objaw. Na pytanie do Sabiny, kim
mógłby być objaw nie otrzymałam odpowiedzi.
Ustawiłam objaw za Sabiną. Tam czuł się on dobrze. Poleciłam Sabinie odwrócić się i spojrzeć na objaw. Sabina
nie chciał na niego patrzeć. Wówczas poleciłam Sabinie powiedzieć: „Zgadzam się" i pokłonić się przed
objawem. Sabina wypowiedziała to zdanie, ukłoniła się i ponownie odwróciła. Objaw pozostał za Sabiną i oboje
powiedzieli: „Tak jest dobrze!"
Przyjaciel Sabiny podczas trwania tej sceny trzymał się z dala, teraz jednak podszedł bliżej do Sabiny. Stanęli w
takiej odległości od siebie, jaką oboje uważali za dobrą. Sabina powiedziała: „Teraz przyjmuję Cię jako męża."
Oboje promienieli radością.
Zazdrość Sabiny spełniała funkcję przeszkody w związku z jej przyjacielem. Można przypuszczać, że Sabina nie
„pozwalając sobie" na dobrze funkcjonujący związek, pozostawała wierna swojej matce i jej ciężkiemu losowi.
Szczęśliwy związek odbierałaby prawdopodobnie nieświadomie jako zdradę. Sabina zgadzając się na objaw,
kłaniając się przed nim mogła zwrócić się w stronę przyjaciela.
W tym ustawieniu świadomie pozostawiam otwarte kim lub czym był objaw. Działanie ustawienia pokazuje, że
dusza Sabiny zrozumiała o co chodzi. W tym wypadku byłoby błędem dążyć do dalszych interpretacji.

391 Niedowaga
Liliana ma 45 lat, jest niezamężna i nie ma dzieci.
Rodzina pochodzenia
Oboje rodzice żyją i są małżeństwem od 45 lat. Liliana przyszła na świat, kiedy jej matka miała 19 lat. Ma jedną
młodszą siostrę.
Symbol
Podczas transu z objawem, jako wyobrażenie symptomu pojawia się grobowiec.
Przebieg pracy
Podczas pracy w kręgu na początku seminarium klientka w następujący sposób sformułowała swój problem:
„Chcę mieć odwagę się pokazać." Liliana opowiedziała, że jej ojciec był nieślubnym dzieckiem. Jego ojciec był już
żonaty i dlatego nie mógł poślubić jego matki. Matka ojca, babcia Liliany odebrała sobie życie.
Po tej opowieści poprosiłam klientkę, aby wyobraziła sobie swoją babcię i powiedziała do niej: „Z miłości do
Ciebie, robię to tak jak ty." Klientka roześmiała się i powiedziała: „To mnie cieszy." Uznałam, że to wystarczy na
pierwszy dzień.

121
Ustawienie
Następnego dnia ustawieni zostają Liliana, jej ojciec i jej matka. Liliana nie patrzy na rodziców, lecz w inną
stronę. Jej wzrok skierowany jest w pustkę. Dostawiam babcię (matkę ojca), która odebrała sobie życie przed
Lilianą. Obie patrzą na siebie. Reprezentantka klientki promienieje radością. Ojciec mówi: „Od kiedy jest babcia,
czuję się dobrze." Babcia mówi: „Chwieję się. Jestem niestabilna."
Następnie stawiam matkę i ojca obok siebie. Babcia jest z tego zadowolona. Wówczas proszę klientkę, żeby
powiedziała do babci: „Kocham cię. Rozumie cię. Jestem niestabilna jak ty." Po tym kiedy Liliana to powiedziała,
obie obejmują się i przytulają. Babcia mówi: „Teraz stoję pewnie." Rodzice Liliany są wzruszeni i czują się
dobrze.
Końcowa praca w kręgu
Ostatniego dnia seminarium Liliana powiedziała: „Czuję się stabilniejsza, ale babcia ciągle jeszcze we mnie
krąży." Zaproponowałam jej w związku z tym, aby ustawiła sobie w mieszkaniu zdjęcia babci i os czasu do czasu
z miłością na nią spoglądała.
Liliana identyfikowała się z matką swojego ojca, która odebrała sobie życie. Babcia nie mogła się pokazać, bo
dziadek już był żonaty. To wyrażało się w uczuciu niestabilności, którą Liliana i jej babcia odczuwały podczas
ustawienia. Z miłości do swojej babci Liliana nie miała odwagi żyć pełnią swojego życia. Wyrazem tego była jej
niedowaga. Identyfikacja z babcią została ujawniona.
Dając przestrzeń miłości do babci, Liliana uwalnia się z tej identyfikacji. W przypadku Liliany praca w kręgu
posłużyła jako przygotowanie do ustawienia. Proces, który rozpoczął się w ustawieniu został wsparty propozycją
zbliżenia się do babci przez otoczenie się jej zdjęciami. Początkowe zlecenie Liliany „chcę móc się pokazać",
zostało zapoczątkowane przez uwolnienie się z identyfikacji z babcią.

392 Rak piersi


Rodzina aktualna
Elfrida ma 58 lat. Jest mężatką i ma troje dorosłych dzieci.
Rodzina pochodzenia
Rodzice żyli ze sobą w pierwszym i jedynym związku małżeńskim. Nie żyją już od dawna. Klientka urodziła się
w 1943 roku. Miała dwóch starszych braci, z których jeden podobno był upośledzony. Obaj zmarli we wczesnym
dzieciństwie. Szczegóły na temat wieku i przyczyny śmierci braci nie są znane.
Ustawienie
Ustawieni zostają objaw (rak), Elfrida i jej rodzice. Elfrida stoi między swoimi rodzicami i wszyscy troje patrzą
na objaw, który odwrócił się do nich plecami. Elfrida mówi, że nie ma związku z objawem, matka czuje się przez
objaw zagrożona. Obracam objaw tak, że patrzy na matkę i ojca. Elfridę ustawiam obok objawu.
Jednocześnie wybieram dwóch reprezentantów za obu zmarłych braci i ustawiam ich obok matki. Obu braci
ciągnie do objawu. Elfrida opiera się o objaw i czuje się wzmocniona. Teraz stawiam objaw za zmarłymi braćmi.
Elfrida ledwo może ustać, a na moje polecenie, aby spojrzała na braci, kładzie sobie rękę na szyi, jakby sama
siebie chciała udusić. Również matka nie chce na nich patrzeć. Nie okazuje żadnego poruszenia.
Kiedy na moje polecenie reprezentantka Elfridy mówi do swojego brata: „Kochany bracie, kocham Cię, należysz
da nas", wówczas odczuwa on ulgę. Objaw trochę się wycofuje. Następnie proszę Elfridę, aby ukłoni ła się przed
bratem. Kiedy to się dzieje, objaw mówi: „Jestem słabszy" i sam odchodzi kilka kroków wstecz.

122
Klientka, która przygląda się ustawieniu siedząc w kręgu, nie okazuje żadnego poruszenia. Odrzuca moją
propozycję, aby stanąć na miejscu swojej reprezentantki i pokłonić się bratu. Objaw mówi: „Teraz znów jestem
silny" i podchodzi bliżej do braci. Na tym kończę ustawienie.
Elfrida z miłości do matki, przejęła jej strategię „nie patrzenia" na to, co się wydarzyło. Jej choroba byłaby
możliwością podążenia za braćmi w śmierć.
Ponieważ klientka przez cały czas trwania ustawienia nie dała po sobie poznać żadnego poruszenia i również
odmówiła zdecydowanie, żeby z miejsca swojej reprezentantki pokłonić się braciom, można przypuszczać, że jest
gotowa przyjąćśmierć, jako wyrównanie za ciężki los swoich braci.
Tak jak choroby są czasem nieuleczalne i prowadzą do śmierci, tak lojalność wobec systemu rodzinnego czasem
jest nie do przełamania. Wówczas jest ważne, aby dostrzec tą wierność i zgodzić się na nią. Dostrzeżenie i
poczucie miłości, która stoi za ową wiernością, ułatwia zgodzenie się na nią. W ustawieniu Elfrida stała przed
swoimi braćmi i nie chciała się im pokłonić. Wówczas choroba stała się znów potężniejsza. Dzięki temu, że w
tym miejscu przerwałam ustawienie, proces, który ujawnił się w ustawieniu, może dalej oddziaływać.

393 Język i wygląd


Sieglinde Schneider: Na szkoleniach wskazuje na jeszcze inny - dla mnie bardzo ważny - środek, który pomaga
w pracy indywidualnej. Obecnie jestem bardzo wyczulona na słowa, których ktoś używa. Ponieważ klienci często
już w pierwszym zdaniu poruszają właściwy temat. Albo używają słów, które w kontekście opowiadania
właściwie nie mają sensu. Na przykład pewien mężczyzna powiedział mi, że pracuje na chłopskim gospodarstwie
i że jest absolutnym workoholikiem, i że to rujnuje jego życie rodzinne. Gdy go zapytałam: „Jak pan trafił na to
gospodarstwo, czy pan je odziedziczył?" On odpowiedział: „Widzi pani, ja po prostu przeżyłem". Zapytałam: „A
kto umarł?". „Czemu pani pyta ‘umarł'?". „Pan przecież powiedział, że pan przeżył". „Chciałem właściwie
powiedzieć, że ja pozostałem". Na to powiadam ja: „Serio biorę to, że pan przeżył. Dlaczego ma pan to
gospodarstwo?" Wtedy on opowiada: „Moja najstarsza siostra wyszła za mąż, drugi brat chciał studiować, a ja
wtedy po prostu przejąłem gospodarstwo". „A jak było u pańskiego ojca?" On mówi, najstarszy brat ojca poległ
na wojnie, drugi brat utopił się wieku dziesięciu lat. Dlatego mówię: „Tak, pański ojciec jest tym, który przeżył".
I w ten sposób byliśmy w temacie. Okazało się później, że jego dziadek, do którego należało gospodarstwo,
odziedziczył gospodarstwo, ponieważ całe jego rodzeństwo zmarło na epidemię grypy. Jego dziadek był jedynym,
który przeżył.
To uważne obchodzenie się z językiem jest dla mnie ważnym środkiem pomocniczym. Tej uważności w
słuchaniu można się zresztą nauczyć. Gdy klient staje w drzwiach, ufam mojemu pierwszemu wrażeniu, którego
jednak nie trzymam się kurczowo, które muszę ciągle rewidować, gdy przemawiają przeciwko temu fakty. Gdy
na przykład pewna pięćdziesięcioletnia kobieta wchodzi przez drzwi i siada naprzeciwko mnie i robi na mnie
wrażenie osiemnastoletniej dziewczyna, wtedy dostrzegam tę sprzeczność i niekiedy o to pytam. Chcę
opowiedzieć znamienny przykład.
Kiedyś przyszedł do mnie młody mężczyzna po poradę, ponieważ groziło mu oblanie matury po raz trzeci.
Wszedł i zobaczyłam, że miał wąsy w stylu cesarza Wilhelma - podkręsone do góry. Gdy zobaczyłam tego
osiemnastolatka, miałam natychmiast uczucie, że naprzeciwko mnie siedzi stary człowiek. Odnotowałam to i
zaczełam się dopytywać. Decydujący okazał się jego dziadek, który dwa razy stracił cały swój majątek i który był
w rodzinie wspominany tylko z lekceważeniem.

123
Oczywiście nie można się tu zafiksowywać. Jednak wygląd, to jakie wrażenie ktoś sprawia może być ważnym
środkiem pomocniczym.
Inny klient przechodzi natychmiast do opisywania problemu i ciągle padają słowa „nigdy" i „zawsze". Dla mnie
jest to prawie nieomylny znak, że chodzi tu o uczucia dziecka.
Wielfried De Philipp: Pokrywa to sięz moimi obserwacjami. Odbieranie takich wrażeń i użycie ich w odpowiednim
momencie jest częściąfenomenologicznego postrzegania i działania. Ale potrzeba czasu i doświadczenia, żeby posługiwać
się takimi rzeczami z konieczną ostrożnościi powściągliwością.
Sieglinde Schneider: Sądzę, że praca indywidualna żywi się długim doświadczneim i z tego doświadczenia
wynikają dwie rzeczy, po pierwsze pewność, ale też powściągliwość, zaufanie w to, co przyjdzie. Szczególnie w
pracy indywidualnej można sobie dać czas. Gdy zaczyna się pracę, można zrazu robić małe kroki, tylko za
pomocą figurek albo innych środków pomocniczych ustawić i poszukać głównej dynamiki. Nie trzeba od razu
wchodzić głębiej. Na początku, i to jest moim zdaniem zupełnie normalne, czegoś w pracy się „chce". To
oczywiście straszne kłamstwo, jeśli mówimy, że niczego nie chcem. Gdy zaczynam, chciałabym oczywiście, żeby
klienci byli zadowoleni. I z tego powodu na początku będziemy się wysilać, być może, pracować ponad miarę.
Albo będziemy się bali przerwać lub coś w tym rodzaju. To są wszystko rzeczy, które są częścią tej pracy. A wraz
z doświadczeniem po prostu otwieramy się na to, co widać i co prowadzi nas w pracy. I wtedy ufamy, że
podążamy za obrazami i ufamy swojemu głębszemu postrzeganiu.

394 Nowa książka


Nakładem Carl-Auer-Verlag ukazała się właśnie w książka J. R. Schneidera: Ustawienia rodzinne. Podstawy i
metody postępowania.
Autora nurtują dwa podstawowe pytania: Co wikła nas w losy innych ludzi i co uwalnia nas z tych uwikłań.
Oraz: Jak może udać się miłość?
Na te pytania odpowiadają ustawienia rodzinne, proponując ludziom pomoc w ich potrzebach i problemach. W
wiele poważnych i trwałych problemów popadamy wtedy, gdy nierozwiązane konflikty i niezagojone rany
członków naszej rodziny próbujemy podjąć w naszym własnym życiu. Czynimy to ze ślepej miłości, mimowolnie
i bezwiednie.
Obok wprowadzenia do fenomenu ustawień rodzinnych oraz przedstawiania metody książka zajmuje się przede
wszystkim procesami uwikłania i uwolnienia w systemie rodzinnym. Pokazuje porządki w naszej duszy, które
przyczyniają się do udanych związków między mężczyzną i kobietą, rodzicami i dziećmi, potomkami i
przodkami. Pokazuje, jak przez sumienie jesteśmy włączeni w losy innych ludzi i jak możemy się uwolnić z tych
uwikłań, żeby nasza miłość i nasze życie mogły się lepiej udać.
Przewodnik dla wszystkich „ustawiaczy", którzy chcą się nauczyć ustawień rodzinnych lub pogłębić; podstawa do
fachowej dyskusji na temat tej metody; wprowadzenie dla laików, którzy interesują się rozwiązywaniem
problemów za pomocą ustawień rodzinnych i szukają odpowiedzi na pytanie: co się rzeczywiście dzieje w
ustawieniach rodzinnych? jakie rozumienie rzeczywistości i jej poznawalności wiąże się z tą metodą?
Jacob Robert Schneider
studiował pedagogikę, filozofię, teologię i wychowanie fizyczne. Od wielu lat zajmuje się ustawieniami
systemowymi. Aktywnie uczestniczy w pracach organizacji „Systemowe rozwiązania według Berta hellinger", jest
współredaktorem czasopisma "Praktyka Ustawień Systemowych" i autorem książki „Ach, jak to dobrze, że to

124
wiem", nt. bajek i opowieści w terapii systemowej. Prowadzi własną praktykę terapeutyczną, działalność
superwizyjną i szkoleniową w zakresie ustawień systemowych w Niemczech i za granicą (USA, Meksyk, Brazylia,
Anglia, Francja, Holandia, W łochy, Rosja, Hiszpania, Portugalia i Polska)
www.j-r-schneider.de

396 Historie rodzinne


Historie rodzinne i uwikłania, które się w nich zdarzają, można podzielić na dwa duże obszary tematyczne:
historie mówiące o relacjach międzyludzkich oraz historie opowiadające o wydarzeniach. W historiach relacji
międzyludzkich chodzi o wzajemne relacje między mężczyzną a kobietą, rodzicami a dziećmi, rodzeństwem i
członkami rodziny. W historiach mówiących o wydarzeniach na pierwszym planie znajdują się zdarzenia losu,
które dotykają rodzinę, jak na przykład wczesna śmierć, nieszczęśliwe wypadki, utrata majątku, krzywda,
szaleństwo i tym podobne. Wydarzenia oczywiście mają zawsze wpływ na relacje. Ale nie wszystkie wydarzenia
są skutkiem określonych relacji, lecz też zdarzeń, które jak gdyby z zewnątrz wdzierają się do rodziny w niedobry
sposób.
W poszukiwaniu tego, do czego w rodzinach odnoszą się historie literackie, trzeba raz szukać raczej osób i ich
wzajemnych stosunków, a innym razem raczej wydarzeń. Na przykład w Pippi Pończoszance nie pyta się o to, co
się jej przydarzyło podczas licznych przygód, lecz o to, kogo brakuje: a mianowicie matki, lub patrzy się na
relację, jaką Pippi ma ze swoim ojcem. Musi ona bowiem pomagać ojcu wyjść z tarapatów, choć przecież to
ojciec powinien pomagać dziecku. W innych historiach bardzo wyraźnie na pierwszym planie znajduje się jakieś
wydarzenie, na przykład gdy bohater w Szczęśliwym Jasiu oddaje wszystko i traci to, co posiada. Albo gdy Max i
Moritz zostają przepuszczani przez młyn, zapytamy: jakie dziecko lub jakie dzieci spotkało coś złego.

397 Historie rodzinne a baśnie


W wielu historiach wydarzenia i stosunki rodzinne są ściśle ze sobą powiązane. W Jasiu i Małgosi punktem
wyjścia historii jest wielka bieda. Ponieważ ojciec nie przynosi do domu dość jedzenia, matka wysyła dzieci, żeby
przynajmniej rodzice przeżyli. Gdy ktoś wymienia tę historię, wtedy można zapytać zarówno o to: „Jakie dzieci
musiały wcześnie odejść z domu?", jak też: „W której rodzinie była taka wielka bieda, że dzieci musiały wcześnie
odejść z domu?".
Chcielibyśmy przytoczyć przypadki wzięte z kontekstu terapeutycznego, w których widać wyraźnie
odpowiedniość między historiami rodzinnymi a baśniami. Trzymaliśmy się przede wszystkim popularnych baśni,
które często są wymieniane w odpowiedzi na pytanie o skrypt. Oddają one też spektrum losów, o które chodzi
najczęściej w psychoterapii i w poradnictwie: o relacje między mężczyzną a kobietą, rodzicami a dziećmi i
skutkami nieszczęścia i winy. Podstawowe okoliczności, które działają w losach, są nieliczne. Historie żywotów,
które z tego wynikają i ich literackie odpowiedniki, są niewyczerpane. Mimo zdolnościach naszego ducha
odkrywania w wydarzeniach i interpretacjach naszego życia powtarzających się wzorców i struktur, psychoterapia
pozostaje metodą odnoszącą się zawsze do jednostki i jej rodziny. Dlatego pomoc, której można udzielić w
potrzebie - zarówno psychicznej, jak też duchowej - zawsze będzie niepowtarzalna i nowa. Jednocześnie
nieskończona wielość porządkuje się w duszy - jako polu działania czegoś większego i nas ogarniającego - w
dającą się przeżyć i poznać pełnię.

125
Tekst pochodzi z książki Jakoba Schneidera i Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieściw
.
terapii systemowo-fenomenologicznej

398 Gdy mnie pocałujesz


Związek pary żyje dzięki wzajemnemu dawaniu i braniu z miłością. To dawanie i branie odnosi się do bycia
mężczyzną i bycia kobietą, a więc przede wszystkim do wymiany seksualnej. Ale rozciąga się ono także na
wymianę w rzeczach materialnych i na wspólną troskę o dzieci. A chodzi w tej wymianie i w tym byciu razem o
to, żeby wziąć siebie i partnera takim, jaki on jest, z jego określonym losem i z określoną rodziną pochodzenia.
Mężczyzna i kobieta patrząc sobie w oczy, patrzą sobie wzajemnie w duszę, świadomi są swych różnic i tego, co
wspólne. I czują, że ciągnie ich do siebie wzajemnie i pragną się wspólnie rozwijać.
W wielu rodzinach związek pary został zakłócony. Czasami od samego początku nie płynie miłość, czasami
wygasa z biegiem czasu. Często więź jednego lub obu partnerów z rodziną pochodzenia pozostaje tak silna, że
lojalność w związku z partnerem zostaje postawiona na dalszym miejscu. Czasami partner bierze tylko, a nie daje,
lub daje z obowiązku, ale nie bierze nic od drugiego. Oczywiście powstają zranienia w związku wynikające na
przykład z niewierności lub zazdrości. A poza tym często przychodzą zrządzenia losu, które przerastają wolę lub
siły pary do wspólnego ich dźwigania, jak wczesna śmierć dziecka lub nieszczęśliwe wypadki i ciężkie choroby,
uzależnienia i szaleństwo. Albo jeden lub oboje partnerzy dźwigają - osobistą lub wynikającą z losu - aborcje lub
naruszenie obowiązku opieki, spowodowanie ciężkiego wypadku lub wręcz przestępstwo.
Bajki nie zaprzątają sobie głowy terapią. Przedstawiają w baśniowym przebraniu istotne losy ludzi, przede
wszystkim w odniesieniu do międzyludzkich relacji. Nie starają się o wyważone widzenia ludzkich spraw.
Zajmują jasne stanowisko. Dlatego wskazują wyraźnie na kobiety, którym mężczyzna wyrządził krzywdę jak w
Czerwonym kapturku i Królu drozdobrodym, oraz na mężczyzn, którzy nie potrafili dogodzić kobiecie jak w
Stoliczku nakryj się i w O rybaku i jego żonie lub którzy u kobiety w łóżku uczą się strachu jak ten, który
„wyruszył w świat, żeby strach poznać" lub Żabi król. W łaśnie dlatego baśnie tak się nadają, żeby wydobyć na jaw
dynamikę panującą w relacjach, nawet jeśli terapia opuszcza baśniowość w poszukiwaniu rozwiązania i
przechodzi do uznania rzeczywistości, patrzy na miłość w dziwnych zachowaniach i znajduje wtedy to, co działa.
Fragment książki Jakoba Schneider & Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem.

399 Żabi król


Oto historia Żabi król albo Żelazny Henryk.
W dawnych, dawnych czasach, gdy życzenia spełniały się jeszcze, żył król, którego najmłodsza córka była
najpiękniejsza ze wszystkich. Gdy się nudziła, wychodziła do lasu, i bawiła się na brzegu chłodnej studni złotą
kulą, która była jej najulubieńszą zabawką.
I oto zdarzyło się razu pewnego, że złota kula wymsknęła się królewnie i wpadła do studni. Królewna zaczęła tak
strasznie płakać, że żabol wytknął swoją brzydką głowę z wody.
„Uspokój się i przestań płakać, ja ci pomogę. Ale co mi dasz, jeśli wydobędę twoją zabawkę".
„Wszystko, czego zechcesz, moje suknie, perły i klejnoty, i złotą koronę".
Żabol odpowiedział: „Nie trzeba mi sukien twoich ani pereł, ani klejnotów, ale jeśli mnie polubisz, jeżeli
zgodzisz się, abym siedział obok ciebie przy stole, jadł z twego złotego talerzyka i pić z twego złotego kubeczka i
spał w twoim łóżeczku; jeżeli mi to przyrzekniesz, zaraz przyniosę ci złotą kulę".

126
„Ach, tak, przyrzekam ci wszystko, czego zapragniesz, tylko przynieś mi z powrotem złotą kulę!", powiedziała
księżniczka. Ale gdy tylko znów miała swoją kulę, natychmiast się zerwała i uciekła zapominając o biednym
żabolu.
Nazajutrz, gdy zasiadła z królem do stołu, przyszedł żabol, zastukał do drzwi i zażądał spełnienia obietnicy. Ale
królewna nie chciała go wpuścić. Wtedy ojciec powiedział: „Co obiecałaś, musisz spełnić. Idź więc i otwórz mu!".
Królewna niechętnie otworzyła mu drzwi, i musiała go posadzić na stole, a on jadł z jej złotego talerzyka.
Wreszcie powiedział do niej: „Najadłem się, pościel swoje jedwabne łóżeczka, połóż się ze mną spać".
Królewna rozpłakała się, bo brzydziła się zimnego żabola. Ale król się rozgniewał i rozkazał: „Nie wolno ci
gardzić tym, kto ci dopomógł w nieszczęściu!".
Ujęła więc królewna żabola w dwa palce i posadziła w kącie swojej komnaty.
Ale żabol chciał do łóżka: „Weź mnie do swego łóżeczka, bo powiem twojemu ojcu!". Wtedy królewna się
rozgniewała i z całej siły rzuciła nim o ścianę.
Ale gdy upadł, nie był już żabolem, lecz pięknym królewiczem. Z ła czarownica zaklęła go w żabola, a księżniczka
teraz go wybawiła. Zasnęli razem, i było wolą ojca, żeby królewicz został mężem jego córki.
Sługa księcia, wierny Henryk, przybył następnego dnia ślubną karetą. Gdy królewicz został przemieniony w
żabola, wiernego Henryka ogarnęła taka rozpacz, że kazał sobie serce opasać trzema żelaznymi obręczami, aby
nie pękło z żalu.
Gdy ujechali spory kawałek drogi, usłyszał królewicz za sobą trzask, jakby coś pękło w powozie. Jedna były to
tylko żelazne obręcze, które spadały z serca wiernego Henryka, gdyś jego pan był wolny i szczęśliwy.

400 Niekochany mąż


Żabol w tej historii robi coś dobrego, ale też chce coś za to. Chce być kochany. Zostaje mu to obiecane, ale nie
dotrzymane. Dziewczynka uważa go za zimnego i wstrętnego. Żabol domaga się jednak wypełniania obietnicy i
nie daje się odprawić. W odniesieniu do spraw rodzinnych baśń ta wskazuje na mężczyznę, który nie jest kochany
przez swoją żonę. Wzięła go tylko z konieczności, ponieważ był dla niej dobry w momencie potrzeby, a teraz już
nie może się wycofać. Ale brzydzi się swoim mężem. Zamiast go pocałować, żeby stał się „księciem", jest zła na
niego i najchętniej odmówiłaby mu wspólnego łoża.
Christoph opuściła przyjaciółka po czterech latach z powodu innego mężczyzny. Ponieważ to był jego trzeci
związek, który tak się kończył, czuł się on zrezygnowany i nieakceptowany jako mężczyzna. W pierwszym
ustawieniu nie pojawiło się nic takiego, co wskazywałoby na uwikłania lub identyfikację. Również telefon do
domu nie przyniósł nowych informacji. Jednak pytanie syna nie dawało spokoju matce i Christoph dowiedział się
rodzinnej tajemnicy, która dotąd była pilnie strzeżona.
Dziadek ze strony ojca miał romans z prostytutką, który trwał wiele lat. Ta kobieta czyniła sobie nadzieje na
małżeństwo. Gdy to życzenie się nie wypełniło, zaczęła w całym mieście opowiadać, jak długo dziadek był jej
klientem i że zawsze musiała się przełamać do uprawiania miłości z takim „seksualnym zerem". Ale w tej pracy
nie ma się przecież wyboru.
Ma łżeństwo dziadków się runęło w gruzach. Na zewnątrz z powodów społecznych babka udawała związek z
mężem, w domu jednak robiła mu piekło, a seksualnie całkowicie się od niego odsunęła. Od tego momentu mieli
oddzielne sypialnie.

127
Christoph zawsze bardzo kochał tego dziadka, miał w serdecznej pamięci wiele godzin wspólnego
majsterkowania, a przy opowiadaniu tej historii łzy płynęły mu po policzkach. Stopniowo pojawiły się minione
obrazy, które pokazywały dziadków jako parę przy rodzinnych okazjach i na publicznych imprezach, ale u nich w
domu Christoph zapamiętał sobie dziadka zawsze jako samotnego człowieka o smutnych oczach.
W ustawieniu Christoph odczuwał głęboką więź z dziadkiem. Płakał pełen współczucia, a potem po długim
pokłonie mógł zostawić dziadkowi jego los ze wszystkimi uczuciami, które się z tym wiążą. Pobłogosławiony
przez niego poczuł się dobrze, ugruntowany i silny. Kilka lat później napisał w liście o czymś, czego nie był w
stanie powiedzieć sam na warsztacie: że wcześniej odczuwał zawsze nieodpartą potrzebę chodzenia do burdeli, i
jak źle się czuł zawsze, gdy czasami ulegał temu przymusowi. Po tym jak zrozumiał te zależności ta potrzeba
zniknęła całkowicie. Do listu było załączone powiadomienie o ślubie.

401 Zawiedziona
Gdy kobieta wymieniają baśń Żabi król, wtedy nosi w sobie często ukrytą nadzieję, że zrobi z żabola mimo
wszystko księcia. Im częściej wali żabolem w ścianę, a więc odrzuca mężczyznę, tym bardziej życzy sobie, żeby
stał się godny pożądania jak książę z bajki. Jednak na każdą nową próbę z jego strony zostanie odpowie
odrzuceniem czy wręcz obrzydzeniem.
Beata jest po raz trzeci zamężna i stoi znów przed tym samym problemem, który miała już w swoim pierwszym i
drugim małżeństwie. Seksualna atrakcyjność jej męża, jak sama mówi, słabnie. Odczuwa coraz mniej ochoty na
intymność i właściwie go już odrzuca. Ponieważ zdarzyło się to już po raz trzeci, nasuwa się przypuszczenie, że ta
sprawa ma związek z nią. Chociaż jej słowa brzmią twardo, robi wrażenie życzliwej i miłej. Nie posiada żadnych
informacji o rodzinie i rodzie, ponieważ wyprowadziła się z domu w wieku osiemnastu lat ze swoim pierwszym
mężem i zerwała kontakt z rodzicami. Rodzice bowiem nie pochwalali jej wczesnego, ostatecznego związania się
z mężczyzną, na co Beata odpowiedziała radykalnie.
Za pomocą NLP- techniki poszerzonego history-change - metody powrotu do dawnych przeżyć - Beata została
poprowadzone przez uczucie seksualnego odrzucenia w trzech sytuacjach, których w ogóle sobie świadomie nie
przypominała. Jako cztero- i pięciolatka była przy tym, jak jej matka z oburzeniem odrzuciła czułe
zainteresowanie ze strony ojca. Za pierwszym razem ojciec upił się totalnie i demolował w nocy mieszkanie.
Drugi raz pobił dotkliwie matkę. A jako mniej więcej jedenastolatka matka wtajemniczyła ją w swoje tajemnice,
że ojciec ma przyjaciółkę, jej jednak jest to na rękę, ponieważ dzięki temu nie molestuje jej seksualnie. Poza tym
jest przecież z niego zadowolona. Atrakcyjny kochanek dla niej już sam się znajdzie.
Chociaż można wyjść z założenia, że rodzice musieli być uwikłani, żeby tak działać, okazało się dla Beate
wystarczy, jeśli uświadomi sobie te doświadczenia zepchnięte do nieświadomości, i zostawi u rodziców to, co do
nich należy. Z pomocą innej techniki NLP w jej uczuciu zostały zakotwiczone miłe sytuacje z jej mężem. Dzięki
temu mogła nawiązać do uczuć, w których pożądała swego męża i poczuć ponowną skłonność. Beata jednak
przeżywała też głęboki smutek z powodu swych wcześniejszych nieudanych związków. Jednak wola patrzenia w
życiu do przodu, pozwoliła jej konstruktywnie radzić sobie ze smutkiem i żalem nad przeszłością. Wyglądała z
życzliwym oczekiwaniem wspólnej przyszłości ze swym mężem.

402 Wierny Henryk

128
Na warsztatach i na sesjach indywidualnych raz po raz zarówno mężczyźni, jak i kobiety wymieniają wiernego
Henryka jako bajkę. Sługa ten pojawia się w ostatniej części Żabiego króla.
Takie córki i synowi identyfikują się wtedy z reguły ze swoim ojcem, który miał ciężki los jako dziecko,
młodzieniec lub dorosły, a od matki otrzymał mało miłości i czułości. Na warsztacie pewien mężczyzna, który
miał zupełnie sztywną i napiętą klatkę piersiową, ustawiał swoją rodzinę. Reprezentantka matki był w stosunku
do swego męża całkowicie zimna, a przedstawiciel ojca sprawiał wrażenie całkowicie pozbawionego uczuć. Gdy
czworo starszego rodzeństwa ojca, które zmarło w wieku dziecięcym, zostało postawione obok ojca, wstrząsnął
nim najpierw silny wybuch płaczu. Potem jego ciało dosłownie trzęsło się w miłości do ojca. Rzeczywiście
wydawało się, że widać, jak „obręcze" pękają i spadają mu z klatki piersiowej.
Wewnętrzna lojalność jest często nieuświadomiona, ponieważ jest zasłonięta przez bunt lub gniew wobec ojca.
Jednak jeśli syn spojrzy ojcu w oczy i uczci jego los, wtedy z serca wypłynie przejęty i ukryty ból oraz głęboka
miłość, która się pod tym ukrywa.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

404 Czy to miał być Kopciuszek?


Mamy taką skłonność, że zarówno w baśniach, jak i w naszym życiu, lubimy patrzeć na „dobrych", którym „źli"
wyrządzili krzywdę. „Źli" otrzymują sprawiedliwą karę, a „pobożni" sutą nagrodę. Nawet jeśli bohater baśni
używa do osiągnięcia swojego celu niedozwolonych środków, jak na przykład kot w butach czy mały Klaus,
utożsamiamy się z nim, jak gdy reprezentował dobrą sprawę lub działał na rzecz sprawiedliwego wyrównania.
Jednak w głębi naszej duszy działa inny proces. Tam wygrywający patrzą na przegranych i nie mają odwagi wziąć
dobrych rzeczy w swoim życiu, gdy inni zapłacili za to wysoką cenę. Dusza nie patrzy na dobro i zło, lecz na zysk
i stratę.
W Kopciuszku patrzymy na dziewczynkę, która straciła swoją matkę i która jest wykorzystywana i upokarzana
przez macochę i przyrodnie siostry, ale ostatecznie dostanie księcia. Ona co prawda, w cudowny sposób
wystrojona przez swoją rodzoną matkę, wciąż wymyka się księciu, ale on od momentu jej pojawienia się widzi
tylko ją. Jednak kim jest ta przepiękna kobieta? Czy to miał być Kopciuszek? Cieszymy się, że książę bierze
Kopciuszka za żonę. Jednak nie mamy współczucia dla jej przyrodnich sióstr, chociaż poszukiwanie tej właściwej
kosztowało jedną duży palec, drugą piętę, a obie wzrok. Tylko jedna osoba im współczuje, ale nie występuje w
baśni: Jest to córka Kapciuszka.

Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

129
406 Walka o mężczyznę
Pewna kobieta, imieniem Gerlinde, rozstała się z mężem, który miał romans z jej przyjaciółką, a później ją
poślubił. Dzieci, dwaj synowie, pozostali przy matce, a ona żyła teraz sama. W ustawieniu z pomocą figurek w
ramach terapii indywidualnej Gerlinde ustawiła swoją rodzinę pochodzenia. Obraz rodziny pokazał
wielowarstwową dynamikę. Siebie samą jako drugie dziecko oraz starszą siostrę z trójki rodzeństwa ustawiła tak,
jak gdy obie patrzyły na kogoś, kto został wykluczony. Na pytanie, kto to jest, wymieniła ona narzeczoną swego
ojca, której on nie mógł ponoć poślubić, bo nie miał jeszcze wystarczającej pozycji zawodowej i dlatego nie został
uznany przez rodzinę narzeczonej. O jej dalszych losach Gerlinde nic nie wiedziała. Podobno poślubiła innego
mężczyznę. W łączenie byłej narzeczonej wydało się Gerlindzie sensowne, ale jakoś nie bardzo ją poruszyło.
Dużo później przy okazji przypadkowego spotkania opowiedziała, że zmarł jej ojciec, i wydarzyło się coś
dziwnego. Syn byłej narzeczonej ojca zadzwonił do niej, spotkał się z nią i opowiadał, że jego matka nigdy nie
zapomniała jej ojca i często o nim mówiła. Przy tej okazji Gerlinde dowiedziała się także, dlaczego naprawdę
rozpadł się związek jej ojca z narzeczoną: Jej ojciec poznał jej matkę, natychmiast się w niej zakochał i zostawił
narzeczoną.
Temat Kopciuszka można by streścić tak: „Walka między kobietami - kto dostanie księcia?" Gdy ktoś wymienia
tę bajkę jako swój życiowy skrypt, wówczas najczęściej jest związany z byłą żoną (partnerką) ojca, którą on
opuścił na rzecz matki. Ojciec bierze matkę z miłości. Matka nie ma odwagi naprawdę wziąć swego męża za
cenę, którą zapłaciła inna kobieta. Czuje się jak Kopciuszek lepszą kobietą, która musi wykonywać całą pracę. Na
cierpienie kobiety, która musiała zrobić miejsce, nie patrzy. Czyni to jej córka. Upodabnia się do opuszczonej
kobiety, traci często jak ona swego męża na rzecz innej i trzyma w kieszeni zaciśniętą pięść.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

407 Opuszczone, porzucone i utracone


W pracy terapeutycznej spotyka się wiele takich historii Kopciuszka. Ojciec pewnej kobiety na przykład zataił
przed matką miłość do byłej przyjaciółki. Jeszcze w czasie trwania małżeństwa utrzymywał kontakt z tą
kochanką, aż matka odkryła i położyła kres temu związkowi swojego męża. Ta kochanka ojca nigdy nie wyszła za
mąż, a m łoda kobieta miała dla niej pełne współczucie. Również ona ciągle traciła mężczyzn, których kochała, na
rzecz innych kobiet.
Pewien mężczyzna o skłonnościach homoseksualnych, rozwiedziony i ze słabym kontaktem ze swoimi dziećmi,
opowiadał o swojej ciotce, siostrze swojej matki. Również ona kochała ojca. Ojciec nie mógł długo zdecydować
się między obiema siostrami, aż matka przyłożyła mu nóż do piersi i wymusiła ślub. Również ta ciotka pozostała
sama i żyła zapomniana, bez kontaktu z siostrą i resztą rodziny. Tylko siostrzeniec odwiedzał ją czasami
potajemnie bez wiedzy swojej matki.

Wiele baśni ma za temat opuszczone, porzucone lub utracone kobiety, oprócz Kopciuszka także Śpiąca królewna
lub Gęsiareczka. Również w Jorinda i Joringel zakochana para traci się z oczu. W Białośnieżcei Różyczce tylko
jedna siostra może wziąć królewicza, druga musi zadowolić się jego bratem. Gdy w poradnictwie dla małżeństw i
par pada pytanie o ulubioną historię, wtedy często wymieniane są powyższe lub podobne opowieści. W życiu par

130
dawne więzi zdają się wywoływać w taki sposób uczucia nieśmiałości, wstydu, lęku, odrzucenia, konieczności
obrony, a czasami tęsknoty, że chciałoby się je wyłączyć i wypędzić z serca. Ale dusza nie podąża tą drogą naszej
woli. Oddaje cześć opuszczonym partnerom, zmuszając dzieci do reprezentowania byłych partnerów rodziców i
często też naśladowania ich losu.
Rozwiązanie jest we wszystkich historiach podobne: Para oddaje cześć opuszczonej czy utraconej byłej ukochanej
lub byłemu partnerowi.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii systemowo-
fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

408 Losy kobiet


Rozwiązanie jest we wszystkich historiach podobne: Para oddaje cześć opuszczonej czy utraconej byłej ukochanej
lub byłemu partnerowi. Patrzy się na nich i na ból, który został spowodowany stratą lub z powodu zranienia, ale
patrzy się też na dobro, więź i miłość, które były. Nowa para może w ten sposób łatwiej wziąć własną miłość i
więź. Obstają przy nowej miłości i więzi, ale szanują cenę, którą zapłacili inni. Dzieci muszą wiedzieć o tych
wcześniejszych więziach, naturalnie bez szczegółów dotyczących samych związków. W perspektywie uwolnienia
z obcego losu przestają patrzeć w swojej duszy na byłych partnerów rodziców, cierpieć z nimi i naśladować ich.
Patrzą na rodziców, pozostawiają im nierozwiązane sprawy z ich byłych związków i biorą ich jako tych
„właściwych", jako swoich rodziców. Muszą wtedy zrezygnować z wyrównania, które ciągnie ich w cudzą sferę, i
wziąć rodziców, niezależnie od tego, ile kosztowało to byłych partnerów i samych rodziców.
Nie zawsze jednak historia Kopciuszka odnosi się do kobiety opuszczonej przez ojca na rzecz matki. Czasami
wskazuje po prostu na losy kobiet w rodzinie ze strony matki. Córka patrzy ze współczuciem na matkę i babkę
oraz ich życie naznaczone ciężką pracą. Gdy inni cieszą się życiem, matka i babka czują się uwiązane do domu w
swej mozolnej trosce o codzienną egzystencję. Śnią co prawda o hucznych świętach i tańcu w ramionach księcia,
jednak żyją w rzeczywistości Kopciuszka. Bert Hellinger tak opisał kiedyś temat tej baśni: tęsknota za księciem,
od co najmniej trzech pokoleń.
Elke przyszła na grupę ustawieniową za radą lekarza rodzinnego z diagnozą wypalenie. Była zamężna, miała
dwoje dzieci i pracowała jako kierowniczka w biurze podróży. Córki była nastolatkami i bardzo ją angażowały
swoimi trudnościami w szkole oraz problemami okresu dojrzewania. Miejsce pracy wymagało od niej
nieustannego zaangażowania. Często musiała brać do domu niezałatwione sprawy. Chociaż powodziło się jej
finansowo - nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby wziąć pomoc domową.
W ustawieniu rodziny pochodzenia cztery córki zgromadziły się wokół matki, a reprezentantka Elke patrzyła ze
łzami w oczach na nią i powiedziała: „Mamusiu, tak mi ciebie żal". Ojciec, który pracował ciężko w kopalni, w
ogóle nie został zauważony.
Elke zrozumiała, że w swoim własnym życiu robi dokładnie tak jak matka. Pracowała ponad miarę, wciągnęła
swoim zarobieniem córki w swoją sferę i straciła z oczu męża, który się coraz bardziej wycofywał. W ustawieniu
jej matka zareagowała zupełnie nieoczekiwanie. Spojrzała z miłością na współczującą córkę i powiedziała: „Ale
mnie wcale nie wiedzie się tak źle. Potrafię udźwignąć swój ciężar. A z waszym ojcem, poradzę sobie sama".
Dwa miesiące po ustawieniu Elke wybrała się z mężem na wycieczkę do Wenecji. Córki były na wakacjach
językowych w Londynie.

131
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii systemowo-
fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000
Fragment książkiJakob Robert Schneider / Brigitte Gross, .© by Jakob Robert Schneider 2000

409 Bert Hellinger w Polsce


Dzisiaj Bert Hellinger rozpoczyna KlasęMistrzowską w Krakowie. Mija 10 lat od pierwszej wizyty Berta
Hellingera w Polsce. Na zdjęciu obok Berta Hellingera siedzą Gunthard Weber oraz Barbara Romero.
Punktualnie z tej okazji ukazał się 10 tom Biblioteki Hellingerowskiej „Sumienie miał czyste..." dostępny już w
księgarni internetowej Wydawnictwa http://www.jsantorski.pl/sklep.php . Obok Porządków miłości to najważniejsza
książka. Porządki będące zapisem warsztatów, stanowią praktyczne wprowadzenie do ustawień rodzinnych.
Sumienie, zbierające moje odczyty wygłaszane przy różnej okazji oraz opowieści, jest natomiast próbą namysłu,
próbą refleksji.

We wprowadzeniu czytamy m.in.:


Na początek chciałbym wyjaśnić, w jaki sposób opublikowane tutaj wykłady i opowieści wiążą się ze sobą,
tworząc zwartą całość. Są wynikiem długiego rozwoju, pokazują istotę mojego dotychczasowego myślenia i
działania.
We wczesnych latach osiemdziesiątych zacząłem się przyglądać temu, co się tak naprawdę dzieje, gdy ludzie
mówią, że idą za głosem swojego sumienia. Uderzyło mnie przy tym, że wielu powołujących się na sumienie
mówi lub czyni coś, co poniża innych i im szkodzi. Zobaczyłem więc, że sumienie służy nie tylko dobru, lecz
także złu. Dlatego podejrzany wydał mi się szacunek, którym w naszej kulturze obdarza się sumienie. Podejrzane
wydało mi się również to, że zachodnioeuropejskie oświecenie zatrzymało się przed kwestią sumienia, a wiele
wyobrażeń religijnych, siejących wcześniej lęk i przerażenie, przesunięto do sfery sumienia i trwają tam wciąż
nienaruszalne jako tabu.
Z biegiem czasu pojąłem, że sumienie jest czymś zwyczajnym, czymś popędowym. Podobnie jak inne popędy
konstytuuje i umacnia - w określonych granicach - relacje międzyludzkie, a poza tymi granicami zawodzi.
Albowiem poza granicami stosunkowo małej grupy sumienie usprawiedliwia wszelkie czyny, nawet najgorsze, i
działa strasznie, na przykład w czasie wojen.
Dlatego wzniosłe cele przypisywane sumieniu jako instancji moralnej, okazały się celami określonej grupy, która
za pomocą sumienia stara się uzasadnić wyższość własnej grupy nad innymi grupami, ze wszystkimi złymi
konsekwencjami, które wynikają z tego dla relacji między tymi grupami. Istniały więc wystarczające powody po
temu, aby przyjrzeć się dokładniej, jak działa sumienie w grupie i między grupami.
Z sumieniem wiąże się ściśle poczucie winy i niewinności. Także tutaj, o dziwo, wielu złym czynom często
towarzyszy poczucie niewinności, a dobrym -poczucie winy. Stało się dla mnie jasne, że poczucie niewinności i
winy jest pomocne tylko w określonych granicach, a niewinność i wina nie są tym samym, co dobro i zło.
Uderzyło mnie, że istnieje wiele sposobów przeżywania winy i niewinności i że służą one różnym celom, na
przykład umacnianiu więzi i wyrównaniu. Te cele uzupełniają się, a także przeczą sobie tak, jak na przykład cele
sprawiedliwości i miłości. Stąd niewinność z punktu widzenia sprawiedliwości staje się często winą z punktu
widzenia miłości, i na odwrót.

132
Gdy zacząłem śledzić te związki, wtedy powoli zaczął powstawać wykład Wina i niewinność w relacjach
międzyludzkich. Pracowałem nad nim mniej więcej rok i wciąż przerywałem pracę, by zebrać dalsze
doświadczenia i je sprawdzić. Na ich podstawie w rok później opracowałem wykład Granice sumienia. Gdy
wygłaszałem go po raz pierwszy, nie był całkiem gotowy, ponieważ nie uchwyciłem jeszcze pewnych istotnych
zależności. Przełomowy okazał się moment, gdy zajmując się uwikłaniami ponadpokoleniowymi, dostrzegłem, że
oprócz sumienia, które znamy, istnieje jeszcze inne sumienie, nieświadome, dostępne nam tylko poprzez swoje
skutki. To nieświadome sumienie służy innym porządkom niż sumienie świadome. Często naruszamy porządki
rządzące sumieniem nieświadomym właśnie z tego powodu, że ulegamy sumieniu świadomemu. Tragiczne
uwikłania w rodzinie, wiele ciężkich chorób, psychoz, wypadków, samobójstw i przestępstw, a także wyrzeczenia
i niezrozumiała pokuta oraz lęki wiążą się z napięciem między sumieniem świadomym a nieświadomym i z
napięciem między porządkami, którym one służą.
Później wykład ten jeszcze uzupełniłem i rozbudowałem. W pierwszej części opisuję porządki miłości między
rodzicami a dziećmi oraz porządki panujące w rodzie, a w drugiej porządki miłości między kobietą a mężczyzną
oraz między nami a życiem jako całością. Pokazuję, jak porządki miłości osiągają swoje granice i nie dają się
przenieść na religię.
Tym samym staram się powiedzieć coś, co wykracza poza różne sumienia, a co z powodu powszechnego
szacunku dla sumienia trudno usłyszeć. Kto pozostaje w harmonii ze światem i zgadza się nań takim, jaki on jest,
ten wie, co pomaga, a co szkodzi i co jest dobre, a co złe. Kieruje się tą wiedzą niezależnie od tego, co mówią
inni, czy są za czy przeciw, ponieważ pozostaje w harmonii. Trwa w swoim centrum, w równowadze:
jednocześnie skupiony i uważny. Centrum to daje poczucie lekkości i łatwości.
Wszystkie wykłady krążą wokół tego centrum i do niego prowadzą. W centrum osiągamy bowiem spokój oraz
poczucie całości i pełni.
Duszy doświadczamy jako należącej do nas, na przykład w sumieniu osobistym, albo jako siły stojącej na
zewnątrz nas, na przykład w sumieniu rodowym. Ale doświadczamy jej ponadto jako wielkiej duszy, niezwiązanej
ani z przestrzenią, ani z czasem, jako siły, która bierze nas na swoją służbę dla czegoś większego. Już w
pierwszych moich wykładach mówię o działaniu Wielkiej Duszy. Jednak od czasu ich napisania - zarówno w
życiu, jak i w psychoterapii - nadal się tym problemem zajmowałem i zastanawiałem nad nim. Tak powstały
kolejne wykłady Ciało i dusza, życie i śmierć oraz Psychoterapia i religia. Uzupełniają one pozostałe wykłady i
prowadzą do granic, poza które nie mogę wychodzić. Jednak zapraszam, aby pójść ze mną aż do końca.
Również moje opowieści krążą wokół tego centrum i wokół ukrytego porządku, który poza granicami sumienia i
winy jednoczy to, co rozdzielone.
Opowieści mają cel terapeutyczny. Niektóre są parodiami. Łamią tabu, bo patrzą głębiej, i odkrywają złudne lub
ciemne strony baśni i bajek, na przykład: Ułuda, Mi łość, Wiara, Koniec i Dwojakie szczęście.
Inne już podczas czytania powodują to, o czym nam opowiadają. W trakcie lektury zostawiamy za sobą minione
sprawy, a skupiamy się na następnym kroku. Do takich opowieści należą Zajazd, Przełom, Wgląd, Pożegnanie,
Święto.
Niektóre opowieści rosły ze mną, a ja z nimi. Dotykają one rzeczy ostatecznych. Zapraszają do wyruszenia w
drogę poznania, aż po jej kres, bez lęku i bez oglądania się wstecz. Są to: Dwojaka wiedza, Pełnia, Pustka, To
samo, Odpowiedź, Gracze, Nie-byt.
Opowieści, podobnie jak wykłady, powstawały latami. Opowiadając je wielokrotnie, sprawdzałem ich działanie,
modyfikowałem je i rozwijałem. Dla potrzeb tej książki uzupełniłem je i uporządkowałem. Tak powstały trzy

133
zbiory: Opowieści, które dają do myślenia; Opowieści brzemienne w skutki oraz Opowieści o szczęściu. To, co
zostało powiedziane w wykładach, staram się tutaj jeszcze bardziej skondensować i pogłębić na innej
płaszczyźnie. Dlatego też wykłady i opowieści przeplatają się.

412 Zdrowie i choroba


Odwaga patrzenia
Często słyszę od moich pacjentów: „Dawno już chciałam zrobić ustawienie rodzinne, ale nie miałem odwagi".
Powody tych trudności łatwo wytłumaczyć lękiem przed utratą przynależności do systemu rodzinnego.
Szczególnie gdy ustawienia rodzinne odbywają się w grupie, wielu klientów ma opory i wyrażają je najczęściej na
początku seminarium.
Na początku każdego seminarium przeprowadzam trans, w którym daję przestrzeń tym lękom. W wyobraźni lub
w transie klienci proszą o „pozwolenie" jakiegoś członka rodziny na zrobienie ustawienia. W ten sposób traktuję
poważnie te opory, a lękom daję przestrzeń. Jednakże klienci muszą też rozwinąć w sobie pewną dozę odwagi,
żeby wziąć udział w ustawieniu rodzinnym. Muszą pokonać lęk przed okryciem tajemnic rodzinnych, które
dotychczas były swoistym tabu. Patrzenie na uwikłania we własnej rodzinie jest często nieprzyjemne, a czasami
wręcz bolesne i szokujące.
W wielu przypadkach indywidualne cierpienie jest najistotniejszym powodem decyzji o wzięciu udziału w
ustawieniu. Czy rzeczywiście cierpienie musi być aż takie duże, pytam się często, ponieważ klienci często bardzo
późno przychodzą na ustawienie.
Nawet jeśli wiele przykładów i przypadków robi przy czytaniu wrażenie bardzo dramatycznych, „ciężkie losy" w
historii rodziny nie są bynajmniej warunkiem ustawienia przynoszącego dobre rozwiązanie. Raczej tak zwane
normalne problemy i codzienne kryzysy wskazują na nierozwiązane sprawy w rodzinie. Tu również natrafiamy na
bariery, które wzniesione przez lojalność dla ochrony przynależności do rodziny.
Znamienne jest to, że dużo więcej kobiet niż mężczyzn przychodzi na ustawienie. Ten nierówny podział
pokrywa się z doświadczeniami w innych psychoterapiach. Również tutaj wyjaśnienia są wielorakie. Po pierwsze
kobietom wolno łatwiej niż mężczyznom się przyznać, że cierpią. Po drugie kobiety czują się - w porównaniu z
mężczyznami - z reguły bardziej odpowiedzialne za dobry stan związków. To one są „menedżerami" rodziny i
związku także na płaszczyźnie psychohigienicznej. Trzeci powód leży, być może, w strukturze naszego
społeczeństwa, które wciąż jeszcze jest zdominowane przez mężczyzn. Mężczyźni mają dużo więcej możliwości
kompensowania swoich problemów. Konflikty w rodzinie często nie rozgrywają się bezpośrednio, lecz
przesuwane są na inne areny - sport czy pracę zawodową.
Mogliśmy wielokrotnie obserwować te dynamiki. Moim celem terapeutycznym jest to, żeby mężczyznom i
kobietom umożliwić więcej odpowiedzialności i świadomości w stosunku do relacji rodzinnych.

Odwaga holistycznej psychosomatyki


Również u lekarzy i terapeutów odwaga jest warunkiem opuszczenia utartych dróg i szukania nowych metod w
terapii. Z jednej strony psychosomatyka jest coraz bardziej akceptowana przez kolegów, z drugiej najczęściej
ogranicza się do dolegliwości bez uchwytnych przyczyn organicznych, do tak zwanych zaburzeń funkcjonalnych.
Dopiero gdy zawodzą wszelkie inne metody diagnozowania i leczenia, lekarz wysyła na psychoterapię, i dopiero
wtedy pacjenci przychodzą na ustawienia.

134
Ażeby zmienić utartą praktykę „Jeśli nic już nie pomaga, to można też spróbować psychoterapii", musi się
zmienić przede wszystkim postawa pacjentów i lekarzy. Dla pacjenta diagnoza organicznej choroby oznacza
często ulgę. Zgodnie z „porządkami miłości" pozostają oni nieświadomie wierni systemowi rodzinnemu,
świadomie oddają odpowiedzialność za swoje zdrowie lekarzowi prowadzącemu.
Wedle mojego doświadczenia uwikłania przy chorobach manifestujących się organicznie są często duże głębsze i
cięższe i dlatego tym pilniej trzeba się nimi zająć. W łaśnie dlatego, że znam i cenię osiągnięcia medycyny
akademickiej, praca z ustawieniami rodzinnymi jest dla mnie cudownym uzupełnieniem. W tym sensie
chciałabym powtórzyć: „Ciało i psychika są jednią". Jednym z powodów napisania tej książki było pragnienie,
żeby to podejście znalazło większe rozpowszechnienie i akceptację w świecie medycznym.

Odwaga miłości
Dzięki miłości powstaje nasze życie. Miłość jest motorem naszych tęsknot i życzeń, a tym samym bazą wszelkich
uwikłań. Doszłam do tego przekonania stopniowo podczas moich 20 lat pracy z ustawieniami według Berta
Hellingera.
Idę nawet tak daleko, żeby symptomy i choroby widzieć jako wyraz tej wiążącej miłości, a więc miłości do
wszystkich członków „rodu". Mi łość wiążąca dąży zawsze do wyrównania za złe losy. Funkcjonuje na bazie więzi,
porządku i wyrównania. Gdy wyrównanie widzi się jako pojednanie w systemie, wtedy choroby i symptomy są
„drogą pojednania". Wiele ustawień rodzinnych pokazuje tę dynamikę. Jest ona zawsze nieświadoma i da się
opisać jako pewien proces:
Dzięki ustawieniu można w pierwszym kroku to, co nieświadome przenieść do świadomości.
Drugim krokiem jest zajęcie się tym, co jest widoczne, i wgląd, że choroba lub symptom są wyrazem miłości
wiążącej.
Trzeci krok sprawia, że ten wgląd możemy przeżyć. Że nawet straszne i smutne wydarzenia w systemie
rodzinnym widziane są z perspektywy miłości. Danie przestrzeni związanym z tym uczuciom, prowadzi do
pojednania ze wszystkim ciężkim, na co klient dotychczas cierpiał, do czego należą też choroba i objawy.
Ustawienie rodzinne przygotowuje tutaj drogę. Jeśli się to uda, wtedy mogę przyjąć z wdzięcznością to, co
otrzymałem, zgodzić się na mój los i żyć pełnym życiem. Gdy otworzę się na tę formę miłości, to uruchamiam
proces, który będzie mi towarzyszył przez całe życie.

413 Rytuały szamańskie


Dziś Bert Hellinger prowadzi otwarty warsztat w Krakowie. Z tej okazji odbędzie się premiera książki „Rytuały
szamańskie a ustawienia rodzinne"
Byłem pod wielkim wrażeniem możliwości uzdrawiających tej metody. Zaintrygowany i poruszony efektami
pracy systemowej, wkrótce zacząłem regularnie brać udział w seminariach prowadzonych przez Gabrielle, a także
przez innych trenerów. Prawie natychmiast zwróciłem uwagę na coś dziwnego: większość terapeutów na wstępie
wypowiadała pewne szczególne zdanie. Wcześniej czy później padały słowa w rodzaju: „Nie rozumiemy procesu,
uczestnicy reprezentujący członków rodziny klienta doświadczą uczuć rzeczywistych ludzi, których reprezentują."

Dziwiło mnie, że wszyscy mówili coś podobnego. Dlaczego prowadzący ustawienia rodzinne nie potrafili
zrozumieć podstawowych aspektów procesu zachodzącego w obrębie konstelacji? Ja, mając za sobą wiele lat
doświadczeń w praktykach szamańskich, nie widziałem w tym, co się działo podczas ustawienia, aż tyle

135
tajemniczości. W ramach eksperymentu, zacząłem jak najuważniej obserwować dynamiki pojawiające się podczas
procesu ustawienia, próbując opisać je jako zjawisko szamańskie. Pomyślałem sobie, że być może uda mi się po
jakimś czasie znaleźć odpowiedzi przydatne dla tych, którzy chcą lepiej zrozumieć zjawiska pojawiające się w
procesie pracy systemowej.
Po pewnym czasie przyśnił mi się taki sen. Samotnie wędrowałem otoczony panoramą wzgórz skał i drzew.
Elementy krajobrazu nie były zbudowane z materii rzeczywistej, rozumiałem, że znajdowałem się w niezwykłej
strefie świata energii, która nabrała kształtów dzięki teoretycznym strukturom w myślach ludzkości.
Poszukiwałem teoretycznych podstaw i duchowych aspektów pracy systemowej Berta Hellingera. Wiedziałem,
że ta teoria będzie gdzieś odciśnięta w tym krajobrazie, a dokładniej mówiąc będzie częścią krajobrazu w formie
naturalnej struktury. Po chwili dotarłem do przestrzennej jaskini. Przez szczeliny w sklepieniu przebijały się
promienie słońca. Na szerokim podłożu zobaczyłem wiele płaskich kawałków skał; większość z nich miała
pomiędzy piętnaście, a trzydzieści centymetrów szerokości i długości. Wszystkie kawałki miały nieregularne
brzegi i były w różnych kolorach i kształtach. Były tam rozmaite rodzaje kamieni. Wiedziałem, że ta szczególna
kolekcja materiału skalnego reprezentuje teorie o pracy systemowej w tym konkretnym momencie, kiedy śniłem.
Zauważyłem, że kamienie na ziemi były fragmentami innych, większych kamieni. Gdy próbowałem po nich
przejść, nie byłem pewny jak i gdzie stawiać stopy, gdyż kamienie nie były ze sobą dobrze zespolone. Nie
pasowały do siebie ściśle i gdy tak po nich szedłem, niektóre ześlizgiwały się lub odskakiwały, inne łamały się lub
chwiały.
W moim śnie zrozumiałem, że miejsce to potrzebowało udoskonalenia. Ludzie, którzy w myślach, bądź snach
dotarliby tu w swoich poszukiwaniach, nie znaleźliby spójnej struktury. Było jasne, że teoria na temat pracy
systemowej potrzebowała dopracowania. Udoskonalenie teorii automatycznie spowodowałoby polepszenie
kamiennej struktury w podłodze tej jaskini w świecie ducha. Najważniejszą rzeczą, jaką zrozumiałem na temat tej
nowej struktury było to, że ma ona być z jednego materiału, nie z fragmentów. Widziałem ją w mym umyśle,
jako dużą jednolitą kamienną sztabę, gładką i przezroczystą, różnokolorową, ale będącą spójną całością. Wtedy
się obudziłem.
Gdy przyśnił mi się ten sen, byłem w trakcie wymiany korespondencji z Bertem Hellingerem, który rozwinął
metodę ustawień rodzinnych. Brałem udział w serii prowadzonych przez niego seminariów i podczas jednego z
nich Bert zaproponował mi pewne ćwiczenie. Kilka miesięcy później, doznałem transformującego duchowego
doświadczenia, związanego bezpośrednio z interwencją Berta. Poczułem, że powinienem mu o tym napisać.
Przemianę, jakiej doznałem, opisałem w rozdziale piątym p.t. Doświadczanie bezczasowości. Po pierwszym liście
popłynęły następne, zacząłem zapisywać niektóre moje przemyślenia na temat pewnych duchowych zasad, na
których opierają się zarówno ustawienia rodzinne, jak i praktyki szamańskie. Mój sen uzmysłowił mi, że ta
korespondencja prowadzi do napisania książki.
Wiele aspektów ustawień rodzinnych zostało już opisanych w ‘językach' psychoterapii, psychologii i genealogii.
Każdy z tych naukowych języków opiera się na pewnych założeniach odnośnie rzeczywistości: kieruje uwagę na
jedne rzeczy, a odwozi od innych. Każdy język nieuchronnie posiada swoje białe plamy. To, że istotne fragmenty
procesu ustawienia rodzinnego pozostają dla wielu ludzi tajemnicą, nie oznacza koniecznie, że dzieje się tam coś
niewytłumaczalnego. Całkiem możliwe, że języki używane do dokładnego opisu ukrytych w rodzinach dynamik
ujawniających się podczas ustawienia, po prostu nie są odpowiednie i nie mogą sprostać zadaniu opisania
energetycznych warunków umożliwiających jednej osobie reprezentowanie innej. Mój sen zainspirował mnie, by
przedstawić spójną teorię dynamik energetycznych zachodzących podczas ustawienia w języku szamanizmu,

136
który do tej pory nie był używany do opisu pracy systemowej. Język ten, jak każdy inny, także posiada swoje
ograniczenia, ale gdy chodzi o naturę i podróże duszy jest szczególnie pomocny, podczas gdy inne języki okazały
się być w tej materii niewystarczającym narzędziem opisu.
Języki naukowe Zachodu umożliwiają wyjaśnienia analityczne. Język szamański zazwyczaj niczego nie wyjaśnia, a
tylko opisuje, co stanowi istotną różnicę. Język szamański jest używany nie tylko do opisu wrażeń odbieranych
przez zmysły i ciało fizyczne, ale także do opisu duszy. W tradycyjnych praktykach szamańskich sam precyzyjny
opis doświadczenia duchowego uważany jest za przekonywujące wyjaśnienie. Szaman lub uzdrowiciel opisuje
przeróżne duchowe i praktyczne doświadczenia, a słuchaczom pozostawia odnalezienie powiązań i struktur
między nimi. Słuchanie tradycyjnych szamanów - ale bez dyskutowania, kwestionowania czy analizowania -
sprawia, iż niektóre wzorce stają się dla słuchacza powoli jasne i widoczne, a głębsze struktury rzeczywistości
zaczynają być odczuwalne. Pobieranie nauki od szamana lub uzdrowiciela różni się od przyswojenia kolejnego
wzoru czy pewnej procedury w szkole. Uczeń szamana ma okazję posłuchać szczegółowych opisów
rzeczywistości, wnioski zaś musi wyciągnąć sam.
Po raz pierwszy zetknąłem się z szamanizmem w roku 1979, gdy odwiedził mnie we śnie indiański uzdrowiciel.
W żaden sposób nie przypominał popularnego romantycznego wizerunku Indianina - miał krótkie siwe włosy,
niebieskie jeansy i płaszcz przeciwdeszczowy. Nie przybył z bębnem, ani pióropuszem ani insygniami władzy.
Spotkałem go w jakimś ciemnym miejscu, po prostu usiadł koło mnie na ziemi i zaczął śpiewać jakieś pieśni
uzdrawiające. Po pewnym czasie zaprosił i mnie do śpiewania razem z nim. Byłem zbyt nieśmiały i zbyt
poruszony pieśniami, by móc wydać z siebie jakiś głos, widząc to, mój gość położył mi dłonie na plecy. Po chwili
powiedział, że musi już iść, pożegnaliśmy się, a ja się przebudziłem.
Sen ten przyśnił mi się, gdy miałem szesnaście lat, był to dla mnie czas wielkiego smutku i niepokoju.
Wiedziałem, że był to dar od nieznanej rzeczywistości i nikomu nie powiedziałem o tym, co przeżyłem. Da ło mi
to ufność i siłę potrzebną do stawiania czoła wyzwaniom i nawet dzisiaj wciąż czuję ciepło dotyku owego
uzdrowiciela na plecach i czerpię z tego moc. Dwa lata po tym śnie, gdy dopiero co wylizałem się z ciężkiej
malarii, miałem jeszcze jedno doświadczenie z szamanem.
Spałem i obudziłem się we śnie. Obok mnie stał szaman z Arktyki odziany w brązową skórzaną kurtkę z
futrzanym kapturem. Ku mojemu zdumieniu przedstawił mi się jako mój nauczyciel. Zachęcał mnie, bym
wyszedł ze swego ciała i z łóżka, co udało mi się jakoś dokonać i zostałem poddany serii testów. Nauczyciel ten
chciał sprawdzić moją siłę. Nie sądzę, bym zrobił na nim duże wrażenie, jednakże po tamtym śnie przychodziły
kolejne, w których odwiedzali mnie i uczyli różni nauczyciele i duchy.
W ten sposób szamanizm stopniowo i naturalnie wkraczał do mojego życia. Przez kilka lat duchy uczyły mnie w
snach, pewnego dnia przez przypadek spotkałem tradycyjnego Indianina, który rozumiał naturę duszy ludzkiej i
znał sposoby leczenia jej z chorób i on to zaprosił mnie do wspólnej podróży. Miałem zaszczyt gościć w domach
tradycyjnych szamanów. Byłem obecny przy odprawianiu ceremonii i dokonywaniu uzdrowień. Niektórzy
szamani pomagali mi rozmawiać z duchami i interpretować przekazy potrzebującym, pracę tę wykonuję
systematycznie od 1992 roku. Jednak nie postrzegam siebie jako szamana lub uzdrowiciela. Bardziej odpowiada
mi definiować moją rolę jako kogoś, kto jest oddany studiom nad szamanizmem. Robię to już od dwudziestu lat.
Zdaję sobie sprawę, że moje studia nigdy nie będą kompletne. Jest jeszcze wiele rzeczy w szamanizmie, których
wciąż nie rozumiem lub muszę się nauczyć.
W tej książce zastanawiam się nad paroma pytaniami, które zostały sformułowane w czasie trwania prac Berta
Hellingera nad rozwiązaniami systemowymi, a nie doczekały się odpowiedzi. Na przykład: Jak to jest możliwe,

137
że reprezentanci stojący w ustawieniu, nie wiedząc prawie nic o danej rodzinie, są w stanie odczuwać i wyrażać
istotę związków istniejących pomiędzy jej członkami? Co naprawdę dzieje się w tym momencie? Te pytania
związane są z ‘procesem, którego nie rozumiemy', wspominanym przez większość terapeutów prowadzących
ustawienia. Są jeszcze inne pytania wymagające wyjaśnień. W ustawieniach są reprezentowani nie tylko żyjący
członkowie rodziny, ale także zmarli. To, że ustawienie może mieć uzdrawiający wpływ na klienta, a także na
reprezentowanych członków jego rodziny jest faktem, ale czy ustawienia mogą także uzdrawiać zmarłych? Takie i
inne pytania zasługują na próbę odpowiedzi.
Czytelnicy powinni mieć na uwadze, że moje użycie języka szamańskiego jest zawsze wysoce subiektywne, gdyż
wyrosło z mego osobistego doświadczenia i zrozumienia. Nie reprezentuję tutaj poglądów jakiegoś nauczyciela-
szamana, konkretnej tradycji, czy kultury. Co więcej, niektórzy czytelnicy zaznajomieni ze współczesnym
zachodnim szamanizmem mogą być zaskoczeni wieloma moimi opisami praktyk szamańskich (jak i opisami
procesów zachodzącym podczas ustawienia), że są one czysto techniczne. Wielki wpływ mieli na mnie tradycyjni
nauczyciele szamanizmu, u których się uczyłem, a wszyscy tradycjonaliści, jakich spotkałem okazali się być
bardzo techniczni. Z tradycyjnej perspektywy szamanizm to nauka, mimo iż jest to nauka, która bada prawa
przyrody niemierzalne przez naukę zachodnią zajmującą się wyłącznie materią fizyczną.
Od początku roku 2000 Bert Hellinger zaczął dostrzegać możliwości dalszego rozwoju procesów w ustawieniu i
wprowadził zmiany w rolach zarówno terapeuty jak i reprezentantów. Poszukiwania te nazywa się
‘przemieszczeniem duszy', rozwijają się one obok ustawień rodzinnych jako osobny kierunek w obrębie pracy
systemowo-fenomenologicznej. Z perspektywy szamańskiej jest kilka znaczących różnic pomiędzy ustawieniami
rodzinnymi, a przemieszczeniem duszy, książka ta została napisana tylko z myślą o ustawieniach. Obecnie
badanie zjawiska przemieszczenia duszy jest wciąż dynamicznym procesem i według mnie jest jeszcze za
wcześnie włączać obserwacje i wnioski na ten temat do tej książki.
W niniejszej pracy koncentruję się na zrozumieniu przemieszczeń duszy w czasie procesu reprezentowania, zaś
opis dynamik uwikłań w rodzinach pozostawiam Bertowi Hellingerowi i innym autorom, jak Gunthard Weber i
Hunter Beaumont. Czytelnicy zainteresowani uwikłaniami rodzinnymi powinni sięgnąć po publikacje tych
autorów.
Poruszam temat uwikłań tylko okazjonalnie, gdy pozwalają mi na to moje własne doświadczenia i język
szamanizmu. Nie napisałem tej książki po to, by dostarczyć czytelnikowi kompletny opis procesu ustawień oraz
praktyk szamańskich. Cel mój był nieco skromniejszy, pragnąłem wykorzystać moje zrozumienie szamanizmu
dla zbadania i rozjaśnienia niektórych aspektów duchowych i energetycznych, które nie doczekały się do tej pory
wytłumaczenia.
Moim pragnieniem jest pomóc w poszerzaniu zrozumienia dynamik, które działają w ustawieniach, a
przedstawiane przeze mnie obrazy duszy poruszyły czytelnika na tyle, by jego własna dusza znalazła tu dla siebie
coś wartościowego.
Pragnę podziękować ludziom, którzy mieli bezpośredni wpływ na powstanie tej książki. Przede wszystkim
Bertowi Hellingerowi, którego odpowiedzi na moje listy stymulowały mnie do kontynuowania i badania
połączeń pomiędzy praktyką szamańską, a ustawieniami rodzinnymi, co zaowocowało nową książką. Następnie
dziękuję moim nauczycielom szamanizmu, zarówno z fizycznego jak niefizycznego świata, którzy dostarczyli mi
wiele okazji do nauki, a mojej duszy do rozwoju. Chciałbym także podziękować wszystkim terapeutom, którzy
prowadzili seminaria na temat ustawień rodzinnych, w których uczestniczyłem, a spośród nich najbardziej
wdzięczny jestem Gabrielle Borkan. Dziękuję również takim osobom, jak: Jan Jacob Steam, Peter von Zuilekom

138
i Otteline Lamet, na których seminaria uczęszczałem w czasie moich badań. Dziękuję Oscarowi Davidowi za
dopingowanie mnie do pisania i nieustanne wspieranie w pracy. Z wielu powodów nie napisałbym tej książki bez
niego.

414 Gość
Gdzieś daleko stąd, tam gdzie kiedyś był Dziki Zachód, ktoś z plecakiem wędruje przez rozległą, bezludną
krainę. Po wielogodzinnym marszu - słońce stoi już wysoko, a pragnienie zaczyna mu dokuczać - widzi na
horyzoncie farmę. „Dzięki Bogu! - myśli - Nareszcie jakiś człowiek na tym pustkowiu. Zajdę do niego, poproszę
o coś do picia, a może usiądziemy jeszcze na werandzie i porozmawiamy, zanim znów pójdę dalej". I wyobraża
sobie, jak to będzie pięknie.
Ale kiedy podchodzi bliżej i widzi, że farmer krząta się w ogrodzie przed domem, ogarniają go wątpliwości.
„Prawdopodobnie ma dużo pracy. Gdy mu powiem, czego bym chciał, będę mu się naprzykrzał; a on mógłby
pomyśleć, że jestem bezczelny". Dochodzi do bramy ogrodu, tylko macha farmerowi i przechodzi mimo.
Farmer z kolei widział wędrowca już z daleka i cieszył się. „Dzięki Bogu! Nareszcie jakiś człowiek na tym
pustkowiu. Mam nadzieję, że przyjdzie do mnie. Wtedy wypijemy coś razem, a może usiądziemy jeszcze na
werandzie i porozmawiamy, zanim znów pójdzie dalej". I wszedł do domu, żeby schłodzić napoje.
Jednak gdy zobaczył, że obcy się zbliża, również i jego zaczęły nachodzić wątpliwości. „Na pewno się spieszy. A
jak mu powiem, czego bym chciał, będę mu się naprzykrzał; i mógłby pomyśleć, że mu się narzucam. Ale może
chce mu się pić i sam do mnie przyjdzie. Najlepiej wyjdę do ogrodu przed domem i będę udawał, że się krzątam.
Tam mnie na pewno zobaczy i jeśli rzeczywiście chce do mnie przyjść, to mi powie". Kiedy obcy tylko pomachał
i poszedł dalej swoją drogą, farmer powiedział: „Jaka szkoda!".
Obcy zaś wędruje dalej. Słońce wspina się jeszcze wyżej, a pragnienie dokucza mu coraz bardziej. Dopiero po
wielu godzinach widzi na horyzoncie kolejną farmę. Mówi sobie: „Tym razem zajdę do farmera, czy będę się
naprzykrzał czy nie. Mam takie straszne pragnienie, że muszę się czegoś napić".
Farmer także zobaczył go już z daleka i pomyślał: „Mam nadzieję, że do mnie nie przyjdzie. Jeszcze tego mi
brakowało! Mam dużo pracy i nie mogę się martwić o innych ludzi". I pracował dalej, nie podnosząc wzroku.
Ale obcy zobaczył go na polu, podszedł do niego i powiedział: „Mam ogromne pragnienie. Proszę, daj mi pić".
Farmer pomyślał: „Nie mogę mu teraz odmówić; w końcu też jestem człowiekiem". Wprowadził go do domu i
dał mu pić.
Obcy powiedział: „Oglądałem twój ogród. Od razu widać, że pracował tu znawca, który kocha rośliny i wie,
czego im trzeba". Farmer się ucieszył i powiedział: „Widzę, że też się na tym rozumiesz". Usiadł i długo
rozmawiali.
Potem obcy wstał i rzekł: „Już czas na mnie". Ale farmer odparł: „Spójrz, słońce już nisko. Zostań u mnie na noc.
Usiądziemy na werandzie i porozmawiamy, zanim jutro ruszysz dalej". I obcy się zgodził.
Wieczorem siedzieli na werandzie, a rozległa kraina rozciągała się opromieniona światłem zachodzącego słońca.
Kiedy zrobiło się ciemno, obcy zaczął opowiadać, jak zmienił się dla niego świat, od kiedy zdał sobie sprawę z
tego, że na każdym kroku ktoś mu towarzyszy. Zrazu nie wierzył, że ktoś stale z nim szedł. Że kiedy on się
zatrzymywał, ten drugi też stawał, a gdy zbierał się do drogi, ten drugi również się podnosił. Potrzebował czasu,
aż wreszcie pojął, kim jest jego towarzysz.

139
„Mój stały towarzysz - powiedział - to moja śmierć. Przyzwyczaiłem się do niej tak bardzo, że nie mogę się już
bez niej obejść. Jest moim najlepszym, najwierniejszym przyjacielem. Gdy nie wiem, co jest właściwe i jak ma być
dalej, wtedy przystaję na chwilę i proszę ją o odpowiedź. Otwieram się na nią bez reszty, niejako całym sobą;
wiem, że ona jest tam, a ja jestem tutaj. I nie przywiązując się do moich życzeń, czekam na wskazówkę od niej.
Jeśli jestem skupiony i odważnie stawiam jej czoła, po pewnym czasie przychodzi do mnie od niej słowo, które
niczym błyskawica rozświetla to, co było ciemne - i mam jasność".
Farmerowi obca była ta mowa i milcząc, długo patrzył w noc. Potem on również zobaczył, kto mu towarzyszy -
swoją śmierć - i pokłoni ł się przed nią. Zdawało mu się, że to, co mu z życia pozostało, uległo przemianie. Cenne
jak miłość, która wie o rozstaniu, i jak miłość pełne aż po brzegi.
Nazajutrz zjedli razem, a farmer powiedział: „Nawet gdy odejdziesz, zostanie mi przyjaciel". Potem wyszli przed
dom i podali sobie ręce. Obcy poszedł swoją drogą, a farmer na swoje pole.

415 Jesteś przecież moją...


„Ach wróżko, jesteś przecież moją pierwszą żoną!"
To naprawdę zdumiewające, jakie znaczenie mają byli partnerzy w późniejszych związkach i rodzinach, przede
wszystkim wtedy, gdy nie szanuje się ich miłości, bólu rozstania i losu, który im przypadł. Jeśli rozstanie z
partnerem jest bardzo bolesne, a także niepozbawione poczucia winy, to później często nie chce się dostrzec tej
więzi, umniejsza jej znaczenie i zrzuca winę za rozstanie na opuszczonego partnera. Następnemu partnerowi i
własnym dzieciom zataja się tę miłość lub wymienia z nastawieniem, które sięga od braku znaczenia i
zapomnienia aż po lekceważenie i zniewagę.
Jeśli jednak nie szanuje się byłych partnerów i nie uzna tego, że przez rozstanie z nimi zrobiło się miejsce dla
późniejszego związków i dla dzieci, wtedy często późniejsi partnerzy solidaryzują się z opuszczoną kobietą lub
opuszczonym mężczyzną - nawet jeśli nie wiedzą o ich istnieniu - i opuszczają związek tak samo, jak gdyby w
swoim wnętrzu mówili poprzednikom: „Skoro ty zostałeś opuszczony tak boleśnie, ja również nie mogę wziąć
tego związku". Albo dziecko czuje jak wcześniejszy opuszczony partner matki lub ojca i reprezentuje go z jego
uczuciami i z jego zachowaniem w tej rodzinie. Jeśli opuszczony partner w wyniku rozstania pozostaje przez całe
życie sam lub wszystkie jego późniejsze związki się nie udają, wtedy dziecko z późniejszego małżeństwa tego, kto
odszedł, naśladuje byłego partnera w swoim losie: Również pozostaje samotne lub wszystkie jego związki
damsko-męskie nie udają się, bez wyraźnego powodu.
Wiele baśnie odzwierciedla nieudane związki między kobietą a mężczyzną. Dlatego baśnie stanowią dla dzieci
płaszczyznę projektowania wykluczonych partnerów z wcześniejszych ważnych związków rodziców. Uderzające
jest to, że opuszczone kobiety odgrywają w baśniach dużo większą rolę niż opuszczeni mężczyźni. Dobitnym
przykładem tematu „opuszczonej kobiety" jest baśń Śpiąca królewna.

Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000
Fragment książkiJakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii systemowo-fenomenologicznej.© by
Jakob Robert Schneider 2000

140
416 Trzy gracje
Pewna kobieta imieniem Brigitte uczestnicząca w zajęciach chciała wiedzieć, dlaczego mężczyźni nie zostają z
nią. Albo oni odchodzą od niej, albo ona opuszcza mężczyzn. Nie sprawiała wrażenia nieszczęśliwej z tego
powodu, a gdy terapeuta to powiedział, poczuła się dotknięta, ponieważ uważała, że nie jest traktowana
poważnie. Jednak potem przyszły łzy bólu i samotności. Była najstarszą córką swoich rodziców. Na pytanie o
partnerów rodziców przed małżeństwem powiedziała: „Nic nie wiem o byłych partnerach". Na ponowne pytanie,
czy nie było takowych, czy też ona tylko nic o nich nie wie, odpowiedziała: „Ja nic nie wiem".
Ustawienie rodziny pochodzenia nie pokazało na pierwszy rzut oka wyraźnej dynamiki rodzinnej. Wszyscy
przedstawiciele byli weseli i śmiali się. Tylko przedstawicielka matki była zła i powiedziała nagle: „Brakuje kogoś
obok mojego męża!". Ponieważ Brigitte na początku warsztatu wymieniła Śpiącąkrólewnę jako swoją ulubioną
bajkę, terapeuta ustawił na próbę kobietę obok ojca. Wtedy przedstawiciel ojca powiedział nagle: „Brakuje
jeszcze jednej!". Dlatego postawiona została druga kobieta. Po krótkiej przerwie przedstawiciel ten uważał, że:
„Muszą być trzy!". Dlatego dostawiona została jeszcze trzecia kobieta. W tym momencie przedstawicielka
Brigitte zrobiła duże oczy. Odwróciła się do nieznajomych kobiet i zawołała: „Nie wiem w ogóle, co ja z tego
będę miała!". Sama Brigitte natomiast śmiała się. Terapeuta przerwał w tym momencie ustawienie, a Brigitte
opowiedziała, że jako dziecko zawsze dostawała w sklepie cukierki od ładnej sprzedawczyni, a kiedyś ta kobieta
powiedziała jej: „Chciałabym, żebyś była moim dzieckiem".
Następnego dnia Brigitte zgłosiła się zaraz na początku zajęć i powiedziała, że wypytywała swego ojca o
wcześniejsze związki. Wtedy on śmiejąc się odpowiedział: „Miałem trzy narzeczone przed twoją matką. Drugą i
trzecią bardzo lubiłem. Z nimi zawsze było wesoło. Jedną z nich znasz. Była sprzedawczynią w sklepie, do
którego matka cię zawsze wysyłała na zakupy. Pierwsza była bardzo zaborcza. Gdy ją opuściłem, była na mnie
strasznie zła". Gdy Brigitte to opowiadała, nie było jej wcale do śmiechu. Miała łzy w oczach. Terapeuta
natychmiast kazał po raz drugi ustawić rodzinę i trzy narzeczone ojca, a więź przedstawicielki Brigitty z pierwszą
„złą" narzeczoną stał się wyraźnie widoczny. Wtedy terapeuta wziął Brigitte do ustawienia. Ciągnęło ją w
magiczny sposób do pierwszej narzeczonej, a gdy terapeuta ustawił ją przed nią, przedstawicielka ta odwróciła
się, zakryła twarz dłońmi i gorzko płakała. Wtedy Brigitte podeszła do niej, dotknęła ją delikatnie i powiedziała:
„Nie odwracaj się, proszę. Chciałabym cię zobaczyć".

Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii systemowo-
fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

417 Porzucona
Wstrząsającą historię śpiącej królewny z perspektywy opuszczonej ukochanej opowiedziała kiedyś pewna
pięćdziesięcioletnia kobieta podczas ustawień klinice uzdrowiskowej. Kobieta ta sprawiała wrażenie młodej
dziewczyny, z długimi włosami i filigranową figurą. Jej oczy błyszczały w rozmarzeniu. Jednak twarzy była
naznaczona zgorzknieniem i ciężkim losem. W rozmowie wstępnej opowiadała swoją historię z uśmiechem i
głosem, który przychodził z daleka. „Moja prababka była służącą w arystokratycznym domu. Zaszła w ciążę z

141
›władcą zamku‹ , który ją wygnał wraz z dzieckiem. Tym dzieckiem była moja babka. W wieku osiemnastu lat
zakochała ona się na balu w dojrzałym już panu i spędziła z nim noc. Pan ten zniknął następnego dnia bez śladu.
Moja babka była zaś w ciąży z moją matką. Moja matka zakochała się w wieku osiemnastu lat w austriackim
baronie. Była z nim tylko jedną noc, i zaszła w ciążę. Ale baron zniknął. I wtedy powiedziałam sobie, że to mi się
nie zdarzy i po osiągnięciu pełnoletniości od razu wyjechałam do Paryża. Tam poznałam pewnego Algierczyka.
D ługo się wahałam, czy mam się z nim zadawać. Jednak pewnej nocy uległam. Algierczyk następnego dnia
zniknął na zawsze, a ja byłam w ciąży z moją córką. Tej córce oddałam całą moją miłość. Ażeby być tylko dla
niej, nie spojrzałam już na żadnego mężczyznę. Ale ponieważ chciałam ją odżywiać szczególnie zdrowo, ono
bardzo schudła, i urząd do spraw dzieci i młodzieży chciał mi ją odebrać. Zanim to jednak się stało, moje dziecko
w drodze do szkoły wpadło pod samochód i zginęło".

Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

418 Śpiąca królewna budzi się


Baśń Śpiącakrólewna opowiada o tym, że król zaprosił na chrzest swojej pięknej i umiłowanej córki wszystkie
wcześniejsze kobiety - w języku baśni: wróżki - z wyjątkiem trzynastej. Ona jest na niego zła i pogrąża królewnę
wraz z całym zamkiem w stuletni sen. Kobiety, które wymieniają Śpiącą królewnę jako swoją historię, sprawiają
podobne wrażenie: często są nieco zaspane i nużą innych, gdy mówią. Bardzo często wyglądają dużo młodziej,
jak gdyby wciąż miały „piętnaście lat". W związkach z mężczyznami są „mścicielkami" i jeśli tracą mężczyznę,
stają się twarde i złe. Nierzadko kobiety ty cierpiały w dzieciństwie lub też później na atopowe zapalenie skóry
lub miały inne problemy ze skórą, co niekiedy wskazuje na dawne, nieuczczony związek ojca lub matki.
Aby znaleźć rozwiązanie, trzeba pozbawić baśń uwodzicielskiej iluzji, że wszystko kończy się przecież dobrze, a
królewicz odnajdzie kiedyś piękną dziewczynę i weźmie ją w ramiona: Gdy dziewczyna otworzy po stu latach
oczy, to nie będzie już miała piętnastu lat, lecz sto piętnaście. Można sobie wyobrazić, jakie oczy zrobi wtedy
królewicz. Baśnie tego co prawda nie mówią. Ale takie uwagi mogą pozbawić wewnętrzne obrazy ich czaru.
Albo można baśń opowiedzieć inaczej: Że król powraca do domu. Widzi, co się stało. Przypomina sobie klątwę
rzuconą przez trzynastą wróżkę, każe ją przyprowadzić - i rozpoznaje w niej swoją pierwszą żonę. Patrzy jej w
oczy i mówi jej: „Przykro mi, że cię tak zraniłem. Teraz widzę twoją miłość. Również ja ciebie kiedyś kochałem".
Potem zaprasza ją do odwiedzenia zamku. Po chwili wróżka zostawia gniew, a potem swoje łzy i zgadza się. Ale
zostaje tylko krótko. Życzliwie patrzy na królewnę, gładzi jej rękę i piękne włosy i mówi jej: „Uwalniam cię".
Wtedy dziewczynka budzi się z głębokiego snu, przeciera oczy, widzi ojca i obcą kobietę i pyta: „Kim ona jest?" -
„Bardzo ją kiedyś lubiłem, jeszcze przed twoją matką", odpowiada ojciec, „to moja pierwsza żona". Wróżka
wręcza królewnie piękny podarek i idzie swoją drogą. A królewna biegnie do matki i tuli się w jej ramionach.

419 Bezkresna miłość

142
Daleko w morzu woda jest tak niebieska jak płatki najpiękniejszych chabrów. Ca łymi dniami morskie księżniczki
bawiły się w zamku króla mórz. „Każda z was, gdy skończy piętnaście lat - powiedziała babka - będzie mogła
wynurzyć się z morza". Żadna nie czekała na to tak jak najmłodsza...
Mała syrenka Hansa Andersena to długa baśń, pełna poezji, melancholijna i tragiczna.
Najm łodsza, szósta księżniczka tęskniła najbardziej ze wszystkich sióstr, żeby poznać świat ludzi. W łaśnie ona,
która musiała czekać najdłużej. Uprawiała swój ogródek na dnie morza i pocieszała się marmurowym posągiem
pięknego chłopca, który dostał się na dno morza z zatopionego statku. Wreszcie przyszedł ten moment. Cicha i
zamyślona dziewczynka skończyła piętnaście lat i mogła po raz pierwszy wypłynąć na powierzchnię. I tak zaczęła
się tragedia...
Maria, trzydziestoletnia kobieta, od kilku lat zamężna, skarżyła się na to, że często męczą ją silne ataki tęsknoty,
które nie odnoszą się jednak do jej męża, lecz raczej do ukochanego, którego sobie wymarzyły, lub do jakiegoś
mężczyzny w jej otoczeniu, z którym nawet ani razu nie rozmawiała, a który jednak opanowuje jej myśli i
uczucia.
W ustawieniu rodzinnym siostra ojca, która w okresie dzieciństwa Marii mieszkała w tym samym domu,
odczuwała silną tęsknotę, która ją ciągnęła w dal. Wtedy Maria przypomniała sobie, że to właśnie ta ciotka
opowiadała jej stale baśń o małej syrence i inne historie, w których chodzi o długie oczekiwanie na upragnionego
księcia. W ustawieniu przedstawicielka Marii czuła się bardzo związana z tą ciotką i także odczuwała tę tęsknotę.
Okazało się, że ta ciotka, zanim skończyła piętnaście lat, spędziła lato u szwedzkiej rodziny, gdzie zakochała się
bezkresną miłością w najstarszym synu, który przyjechał na trzy dni w odwiedziny i chodził z nią na romantyczne
spacery po parku. Sporadycznie pisywali do siebie, a ciotka w młodzieńczej naiwności przypisywała tym listom
zbyt wielkie znaczenie. Idealizowała i ubóstwiała tego mężczyznę przez długie lata w swoim sercu, a on pozostał
umiłowanym w jej marzeniach.
Gdy w ustawieniu ten wymarzony mężczyzna został postawiony obok przedstawicielki ciotki, ona rozpromieniła
się i wzięła w ramiona mężczyznę swoich snów. Po chwili jednak powróciło otrzeźwienie, i z lekkim uśmiechem
pozwoliła odejść swej „spersonifikowanej tęsknocie". Maria, które śledziła ten proces ze łzami w oczach,
powiedziała później, że również przeżyła w tym momencie pożegnanie z tą tęsknotą.

Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

420 Niespełniona miłość


Baśń o małej syrence odnosi się do niespełnionej miłości. Kobieta nie może powiedzieć o swojej miłości
ukochanemu i dlatego on bierze inną. Ale tęsknota pozostaje w sercu i odbiera szanse innym, późniejszym
związkom. Kobieta pogrąża się w bólu, nierzadko mającemu konsekwencje somatyczne, i milknie w relacjach z
mężczyznami. Czasami nawet popełnia samobójstwo.
Birgit, trzydzieści pięć lat, jest zrozpaczona: „Cóż za mężczyzn sobie wyszukuję?". Wszystkie jej związki rozpadły
się albo nie doszły do skutku. Okoliczności były różne. Pierwszego przyjaciela miała w wieku piętnastu lat, ale
rodzice byli przeciwni. W wieku dwudziestu lat obdarzyła wielką miłością mężczyznę, który wyjechał na studia
do Ameryki i nigdy nie wrócił. Ukochany, którego poznała mając dwadzieścia sześć lat, po trzyletnim związku

143
nie był gotowy wyprowadzić się od swojej matki. Ostatni przyjaciel był arabem, jednak różnice kulturowe okazały
się zbyt duże.
Na pytanie, kto w jej rodzinie pochodzenia nie może się połączyć jako para, odparła: „Moi rodzice". Birgit była
ich jedynym dzieckiem. Od trzeciego roku życia całymi dniami była u babci ze strony matki, bo oboje rodzice
pracowali. Ojciec i matka często się kłócili i rozwiedli się, gdy Birgit miała dwanaście lat.
W ustawieniu ojciec stał daleko od matki, a reprezentantka matki powiedziała: „Mój mąż odszedł, pogodziłam
się z tym. Czuję się sama". Reprezentant ojca czuł to tak, że nikt w rodzinie nim się nie interesuje i że równie
dobrze mógłby odejść. Reprezentantce Bigit brakło ojca. Czu ła się sprzymierzona z kobietami, przede wszystkim
ze swoją babką, która miała kołatanie serca. Babka była zadowolona ze wspólnoty trzech kobiet. „Nie
potrzebujemy mężczyzny" powiedziała, chociaż miała wrażenie, że brakuje czegoś po prawej stronie. Gdy
dostawiony został dziadek, nic to nie zmieniło dla babki. Jednak ojca Birgit ciągnęło nadal na zewnątrz.
Ojciec Birgit wydawał się być związany ściśle ze swoim biologicznym ojcem, którego babka Birgit ze strony ojca
nie mogła poślubić, ponieważ jej rodzice byli temu przeciwni. Miał zakaz wstępu do domu jeszcze w ciąży, a
odwiedziny u nieślubnego syna wyglądały tak strasznie, że z nich zrezygnował. Babka ta ze strony ojca poślubiła
co prawda innego mężczyznę, ale czuła się związana ze swoim pierwszym ukochanym, ojcem ojca.
W ustawieniu przedstawiciel ojca był bardzo poruszony widząc trwałą miłość swej matki do ojca, i czuł się dzięki
temu dużo większą bliskość ze swoją aktualną rodziną, Birgit i jej matką.
Chociaż Birgit była bardzo poruszona losami, które zobaczyła w ustawieniu, czuło się, że jeszcze czegoś brakuje.
Następnego dnia opowiadała, że w nocy jeszcze długo myślała o babce ze strony matki i że myślała o swoim
dziadku, którego babcia zawsze traktowała bardzo wyniośle. Przypomniała sobie scenę, w której oboje się
gwałtownie kłócili. Dziadek zdjął ze ściany oprawione w ramkę zdjęcie i rozbił. Birgit nie potrafiła sobie
przypomnieć, kim była osoba na tym zdjęciu.
Birgit zadzwoniła do bardzo już sędziwej babki, a ta bez ogródek powiedziała: „To była moja wielka miłość, jak
miałam szesnaście lat. On miał osiemnaście, i byliśmy w sobie zakochani do szaleństwa, ale mogliśmy się
widywać tylko rzadko. Zaręczyliśmy się po kryjomu, gdy skończyłam osiemnaście lat, i wkrótce on zginął na
wojnie". Babka Birgit nigdy nie przestała kochać tego narzeczonego, i dopiero gdy on został dostawiony w
kolejnym ustawieniu, mogła spojrzeć na dziadka i stanąć przy nim.
Łzy radości popłynęły z oczu Birgit, gdy zobaczyła wszystkie pary w jej rodzinie, które tęskniły do siebie i nie
mogły się połączyć. „Byłam osaczona przez kobiety i mężczyzn, którzy nie mogli się połączyć, chociaż się
kochali!". Birgit miała jako drugą baśń historię o dwojgu królewiątek, które nie mogły się połączyć.

Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

421 Mi łość i śmierć


Ujawnienie takiej działającej od pokoleń dynamiki porusza serca osób zainteresowanych. Cieszy i nastraja też
smutkiem. Boli przeżywanie cierpień i trosk naszych najbliższych oraz boli zgoda na minione uwikłania i ich
skutki. Jednocześnie daje ulgę i wzmacnia doświadczanie ukrytej pod tym miłości i więzi. Rozwiązanie udaje się,
gdy miłość przetrzyma ból, zostawi wszystko i gdy znajdzie nowy „widoczny" wyraz dla tej więzi.

144
Niespełniona miłość czasami prowadzi nawet do śmierci.
Karl cierpiał na chroniczne zapalenie trzustki. Do ustawienia aktualnej rodziny wybrał również przedstawiciela
swojej choroby i ustawił go bardzo blisko siebie, między sobą a żoną, a naprzeciwko dwójki dzieci. Przedstawiciel
symptomu zachowywał się bardzo czule wobec niego, ale wprowadzał podział pary i bardzo obciążał dzieci.
System jednak wydawał się bardzo stabilny, i nie było widać rozwiązania. Na pytanie o ważne wydarzenia w
rodzinie pochodzenia Karl wymienił mimochodem byłą przyjaciółkę swego ojca, która go zawsze ubóstwiała.
Ojciec ją lubił, ale nigdy nie dawał nadziei na małżeństwo. Gdy poślubił matkę Karla, ta kobieta popełniła
samobójstwo.
Ojciec i ta przyjaciółka zostali włączeni do ustawienia, i rozwinął się między nimi wstrząsający proces, aż do
chwili, gdy po długim uścisku, spleceni ciasno się uspokoili. Wtedy przedstawiciel symptomu wycofał się do kąta
i powiedział: „Teraz mnie nie potrzebujecie. Byłem bólem tej kobiety". Ca łe zdarzenie głęboko poruszyło
wszystkich przedstawicieli, terapeutów i całą grupę. Karl śledził je jak w transie. Chociaż wszystko wydawało się
takie jasne, powiedział, że nic nie rozumie. Kilka miesięcy później stwierdzono u niego raka.
Czy ustawienie minęło się z wydarzeniami w jego rodzinie i w pewnym sensie z nim? Nie wiemy tego. Zarówno
praca z pomocą historii, jak też ustawienia rodzinne nie wyjaśniają wszystkiego i nie sprawiają cudów. Działają
nie tyle przez poznanie przyczyn, lecz raczej przez wgląd w rozwiązanie. Jest tak, jak gdyby coś mogło wyjść na
jaw, co dotychczas było ukryte dla świadomości. To przynosi ulgę, daje siłę, a czasami też leczy. Jednak zdarzenie
w duszy pozostaje czymś większym, czego nie da się ogarnąć, i to ogarnia i działa wedle praw, których często
tylko możemy się domyśleć i które zawsze trzeba respektować.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

422 Dwie kobiety i jeden mężczyzna


Uboga wdowa żyła samotnie w małej chatce, a przed chatką był ogródek, w którym stały dwa krzewy różane:
jeden z nich miał kwiaty białe, a drugi czerwone. Wdowa miała dwie córeczki, podobne do tych krzewów, jedną
zwano Białośnieżką, a drugą Różyczką. Były one tak pobożne i dobre, tak pilne i pracowite, jak rzadko które
dzieci na świecie. Dziewczynki tak się kochały wzajemnie, że wychodząc razem brały się zawsze za rączki i
postanowiły się nigdy nie rozstawać. A matka umacniała je w tym: „Co jedna ma, tym niech się z drugą dzieli":
Pewnego zimowego wieczoru do drzwi zapukał ogromny niedźwiedź, który przemarzł i chciał się trochę ogrzać
przy ogniu. Został wpuszczony, i wkrótce siostry się oswoiły się z nim zupełnie i poczęły nawet stroić figle.
Niedźwiedź na to pozwalał, a gdy przesadzały, wołał: „Dajcież mi spokój, miłe narzeczone, bo wasz zalotnik
ducha wyzionie!".
Więcej w gruncie rzeczy nie trzeba wiedzieć o Białośnieżcei Różyczce , żeby zobaczyć, że baśń ta wskazuje na
dynamikę występującą w związku „dwie kobiety - jeden mężczyzna". Zakończenie jest również ważne.
Niedźwiedź okazuje się oczywiście księciem, który został zaklęty przez karła z powodu jego skarbów. Królewicz
znalazłszy się znów w swojej normalnej skórze, musi się zdecydować: „Którą z obu kobiet wybiorę?" Bierze
Białośnieżkę za żonę, a Różyczka otrzymuje na pocieszenie jego brata.

145
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

424 Bigamista
Bettina przyszła z następującym problemem po poradę: „Wchodzę wciąż w związki z mężczyznami, w których
muszę walczyć o partnera. Czasami wygrywam, czasami przegrywam". Jeśli partner pozostawał, to opuszczała go
najpóźniej po dwóch latach; jeśli zdecydował się na inną kobietę, nie potrafiła tego pojąć i długo trwała w żalu.
Miała czterdzieści cztery lata i była zmęczona ciągłą frustracją w związkach.
Większość jej krewnych już zmarła, dlatego rodzinne poszukiwania okazały się żmudne. Dopiero po dwóch
latach odkryła, że babka jej ojca, a więc jej prababka, była zamężna z bigamistą, który przez dwadzieścia lat na
zmianę żył to z jedną, to z drugą żoną. Z każdą miał po dwoje dzieci, a jego obie żony nienawidziły się przez całe
życie.
Bettina dowiedziała się tej historii od bardzo już starej ciotki, która jednak miała jasny umysł i była żwawa. Ona i
jej siostra, babka Bettiny, bardzo cierpiały wtedy z powodu częstych, dosyć wynaturzonych scen zazdrości, które
rozgrywały się między rodzicami, i poprzysięgły sobie, że nigdy nie będą żyły jak oni. Bettina słuchając tej historii
poczuła natychmiast silną więź z prababką - a jeszcze bardziej, gdy ciotka pokazała olejny portret prababki.
W czasie sesji terapeutycznej wyobraziła sobie, że staje obok prababki, czuje ją obok siebie, patrzy jej w oczy;
zrozumiała, jak bliska była prababce w walce o mężczyznę, którą podobnie jak ona wciąż prowadziła. Objęła
serdecznie prababkę, a radość i ból jednocześnie pokazały się w jej twarzy. „Czuję, że ona jest kluczem do
zamkniętych dotąd drzwi", powiedziała z ulgą.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

425 2 + 1
Matylda jest w trzecim dłuższym związku, znów doszła do punktu, w którym stawia sobie pytanie, czy nie
powinna się rozstać ze swoim przyjacielem, ponieważ zawsze czuła się przy nim drugorzędna, i to powodowało,
że była smutna, niezadowolona i uparta. Ale ponieważ obydwa pierwsze związki skończyła z tego samego
powodu, zaczęła zastanawiać się nad swoim zachowaniem, i dlatego przyszła po poradę.
Partner Matyldy okazał się bardzo czuły dla niej, zainteresowany związkiem z nią i tylko przy zarzucie, że
traktuje ją drugorzędnie, złościł się i nie ukrywał zniecierpliwienia. To jedyny, jednak stale powracający punkt
sporny w ich związku. Matylda często dopytywała się o jego byłą, zmarłą partnerkę. Gdy on wypowiadal się o
niej pozytywnie, wtedy Matylda kończyła rozmowę uwagą, że wobec takiej cudownej kobiety ona może być tylko
drugorzędną namiastką.
W czasie ustawienia za pomocą figurek Matylda ustawiła jego pierwszą partnerkę z boku, a siebie w pewnym
oddaleniu, patrzącą w pustkę. On natomiast ustawił swoją pierwszą żonę, w pewnym oddaleniu zwróconą do
niego, a Matyldę obok siebie. Gdy to zobaczyła, czuła się zaskoczona, po chwili jednak powiedziała: „Nie wierzę
mu". Terapeutka zapytała ją o wydarzenia w rodzinie pochodzenia. Matka Matyldy była drugą żoną ojca. On
najpierw ożenił się z jej siostrą. Jednak ta pierwsza kobieta, ciotka Matyldy, zginęła w wypadku.

146
Matylda nagle uświadomiła sobie, że przeżywa uczucia swojej matki. Kiedyś matka jej się zwierzyła, że ona
poznała ojca przed swoją siostrą na balu i bardzo się w nim zakochała. Po pierwszej wizycie u nich w domu on
widział tylko jej siostrę i wkrótce ją poślubił. Wraz z tragiczną śmiercią ciotki Matyldy zrobiło się miejsce u boku
ojca dla matki.
Baśń Białośnieżka i Różyczka pokazuje złudzenie, które wyrasta z takich uwikłań: Gdy mężczyzna może mieć
obie kobiety, a kobiety mogą dzielić życie z mężczyzną, wtedy wszystko jest dobrze. W duszy stanowi to często
podłoże trójkąta. Chociaż wszyscy cierpią, często bardzo trudno to rozwiązać. Trzeba odkryć miłość w złudnym
związku, żeby mogło się coś zmienić. Jest to ślepa, zwrócona wstecz miłość, która tym mocniej wiąże, im cięższy
los działa w uwikłaniu, jak na przykład wczesna śmierć ciotki Matyldy. W ustawieniach rodzinnych często
pokazuje się rozwiązanie z pozoru paradoksalne. Jeśli, w odniesieniu do przykładu Matyldy, ojciec weźmie w
ramiona obie kobiety z miłością, najpierw pierwszą żonę a potem drugą, wtedy dzieci będą wolne od pędu do
trójkąta w związkach.
Roszpunko, skocz w moje ramiona!
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

426 Roszpunka
W wielu parach dochodzi do konfliktów, ponieważ partnerzy odreagowują na sobie coś, co z ich związkiem nie
ma nic wspólnego. Występują przy tym określone wzorce zachowania, które zaszyfrowane znajdujemy w
opowieściach. Weźmy dla przykładu Roszpunkę.
Ojciec oddaje w niej córkę. Wyrasta ona u czarownicy, może nią być matka, babka, ciotka lub jakaś osoba w
domu opieki. Gdy osiąga dojrzałość płciową, czarownica zamyka Roszpunkę w wieży, do której jedyny dostęp
jest przez wysoko położone okienko. Żeby dostać się do dziewczynki, czarownica musi zawołać: „Roszpunko,
dziewczę moje, spuść że mi włosy swoje!". Roszpunka ma bowiem piękne, długie włosy, wystarczająco mocne,
żeby się po nich wspiąć. Ale ma też piękny głos, którym umila sobie samotność. I tak jak musiało się stać:
Królewicz słyszy ten głos, zostaje poruszony w sercu, wciąż powraca, żeby się jej przysłuchiwać, aż pewnego razu
widzi wołającą czarownicę. Też próbuje szczęścia, próbuje zaklęcia, włosy Roszpunki spadają, a on wspina się do
niej. M łoda, piękna dziewczyna najpierw bardzo się zlękła mężczyzny, który stanął nagle przed nią. Ale on jest
miły dla niej, stąd pozbywa się lęku, biorą się za ręce i snują plany na przyszłość.
Roszpunka ma swój sposób bycia. Jest rozmowna i dlatego się wygaduje: zdradza ukochanego. Kosztuje to ją
piękne włosy i wygnanie na pustynię. Ale to nie wszystko. Czarownica wykorzystuje obcięte włosy, żeby zwabić
królewicza. Wszedłszy do Roszpunki, znajduje zamiast ukochanej czarownicę, skacze z rozpaczy z wieży. Zostaje
przy życiu, ale traci wzrok w kolczastych krzakach. To jest kres miłości. Mężczyzna ślepnie, kobieta musi
wychowywać bliźniaki w biedzie i w samotności. W rzeczywistości to koniec historii. Tylko w baśni kończy się
ona dobrze.
Gdy ojciec oddaje dziecko, może dlatego że nie ma odwagi wziąć odpowiedzialności za nie, wtedy córka z
późniejszego małżeństwa identyfikuje się z tym oddanym dzieckiem i czuje się jak ono. Córka jest zła na ojca.

147
Ale ponieważ jak wszystkie dzieci kocha swego ojca, jej gniew spada na ukochanego. Na nim mści się za swoją
oddaną siostrę. Ten mężczyzna płaci za to zamętem i lękiem. Kobieta płaci samotnością.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

427 Z łap mnie - skaczę!


Pewna kobieta, Astrid, przyszła na grupę ustawieniową. Trudno jej było poradzić sobie z tym, że jej mąż z obawy
przed popadnięciem w szaleństwo popełni ł samobójstwo. Ta kobieta robiła wrażenie bardzo speszonej. Dopiero
gdy opowiadała o swojej siostrze przyrodniej, o której istnieniu dowiedziała się niedawno, mówiła bardzo jasno.
Jej ojciec miał narzeczoną, ale zakochał się w jej matce. Wtedy dowiedział się, że narzeczona zaszła z nim w
ciążę. Mimo tego opuścił ją. Ona urodziła to dziecko i oddała do przytułku. Kilka tygodni po seminarium Astrid
odszukała ten przytułek i dowiedziała się, że jej siostra - „takie kochane dziecko", jak przypomniała sobie stara
opiekunka - zmarła w wieku sześciu lat na dziecięcą chorobę, przypadkowo dokładnie w dniu trzecich urodzin
Astrid. Los jej siostry bardzo poruszył Astrid, i postanowiła część swojego majątku zapisać na rzeczy przytułku.
W ustawieniu systemu aktualnego było widać wyraźnie, że właściwie to ona chciała odejść z rodziny w śmierć, a
jej mąż zrobił to dla niej. Również terapia małżeńska nie mogła uratować miłości tej pary i życia jej męża. Siła
uwikłania była zbyt wielka. Nie wiemy, czy wiedza o istnieniu i losie siostry Astrid zmieniłaby losy tego
małżeństwa. Jednak dzięki zdobytej jasności i zgodzie Astrid mogła się pozbyć stanów depresyjnych, odnalazła
pokój w stosunku do swego zmarłego męża i potrafiła z całych sił troszczyć się o swoich dwóch synów. Dwa lata
po seminarium znów zgłosiła się z pytaniem w sprawie swojego nowego związku, w który z wielką ostrożnością
weszła. Terapeuta powiedział do niej: skoro Roszpunka jest zamknięta w wieży, to w każdym razie lepiej będzie,
jeśli z góry zawoła do ukochanego: „Rozłóż proszę ramiona i złap mnie. Skaczę".
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

428 Śnieżka
Kto czeka w trumnie ze szkła na księcia? Biała jak śnieg, rumiana jak krew i czarny jak heban! Śnieżka! Walkę
między nią a macochą o to, kto jest najpiękniejszy, rozstrzyga cudowne lustereczko na niekorzyść królowej.
Chodzi o miejsce przy ojcu. Dla Śnieżki walka ta w baśni jest beznadziejna i nieomal śmiertelna. Również w
realiach rodziny jeśli dochodzi do zazdrości między matką a córką w walce o ojca, odejść musi najczęściej
dziecko.
Eva jako dziecko zawsze bała się, że jej matka chce się zabić. Opowiadała, że ojciec kochał ją jako dziecko gorąco
i serdecznie. Aż do okresu dojrzewania baraszkowała często w łóżku z ojcem, aż matka zabroniła jej wstępu do
małżeńskiego łoża. Ojciec dla świętego spokoju wycofał się i żył tylko swoją pracą. W ustawieniu jasna stała się
dynamika w rodzinie. Matka miała narzeczonego, który zginął w nieszczęśliwym wypadku na krótko przed
planowanym małżeństwem. Do tego ukochanego mężczyzny ciągnęło matkę. Ojciec nie chciał wiedzieć o tym

148
ukrytym dążeniu swojej żony do zmarłego narzeczonego. Widział tylko swoją jedyną córkę. Gdy
przedstawicielka matki Ewy postawiona została obok narzeczonego, wtedy przedstawicielka Ewy natychmiast
stanęła przy ojcu i objęła go. Wtedy matka zezłościła się i powiedziała: „Nie chcę tego".
Rozwiązanie w ustawieniu miało dwa elementy. Rodzice zostali postawieni obok siebie, i nastąpił dialog między
małżonkami, w którym ojciec uszanował i uznał miłość żony do zmarłego narzeczonego. A matka powiedziała
do męża, że teraz on jest jej mężem i że cieszy się, gdy on ją teraz będzie miał w swoim sercu. Przedstawiciel ojca
odpowiedział na to: „Teraz dopiero widzę moją żonę po raz pierwszy". Ewa natomiast się zezłościła i
powiedziała: „To jest teatr. Nie wierzę w to". Terapeuta odpowiedział jej: „Jeśli jesteś gotowa, to zrób teraz
bardzo trudne ćwiczenie". Ewa była gotowa, pokłoni ła się długo i głęboko przed swoją matką. Stojąc przed
matką w głębokim pokłonie, zaczęła dygotać i bardzo płakać. Przedstawicielka matki podeszła do niej i wzięła ją
w ramiona. Ewa długo pozostała w ramionach matki, aż płacz ustał, a oddech się uspokoił. Wtedy spojrzała
matce w oczy i powiedziała po prostu: „Mamo".
Wtedy terapeuta ustawił ją przed ojcem i kazał powiedzieć: „Tato, miejsce przy tobie należy do mamy. Wycofuję
się teraz z miłością".
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

429 Macocha i pasierbica


Czasami baśń Śnieżka pasuje jeszcze dokładniej. Chodzi przecież właściwie o zazdrość między macochą a
pasierbicą. Christa przyszła na grupę, ponieważ miała trudności z mężem i z dziećmi. Pierwsza żona męża
zmarła, tak iż wniósł do drugiego małżeństwa dwoje dzieci. Również pierwszy mąż Christy zmarł i również ona
miała dwoje dzieci z tego małżeństwa. W momencie udziału w seminarium dzieci te miały między szesnaście a
osiemnaście lat. W tej rodzinie oczywiście wiele się działo. Christa bardzo angażowała się na rzecz wszystkich
czworga dzieci i chciała przede wszystkim, żeby dzieci nie czuły się nierówno traktowane nawet w
najdrobniejszych sprawa. Na grupie powiedziała, że jej mąż nie pomaga jej w wychowaniu, i długo już tego nie
wytrzyma. W trakcie ustawienia innego uczestnika kursu, który się bał, że jego matka go opuści, ona nie
wytrzymała i rzuciła uwagę: „Ale matka przecież nigdy nie opuści dzieci!".
Na pytanie o ulubioną historię z dzieciństwa wymieniła Śnieżkę. Gdy przyszła kolej, żeby podać informacje ze
swej rodziny pochodzenia, stało się jasne, że była bardzo mocno związana z matką, i że los Śnieżki przypadł jej
matce. Matka matki zmarła, gdy matka Christy miała pięć lat. Dziadek wkrótce potem się ponownie ożenił.
Matka Christy nie potrafiła w ogóle porozumieć się z macochą, tak iż w wieku ośmiu lat trafiła do rodziny ciotki.
Jako dziecko kochała swego ojca bardzo gorąco i serdecznie, ale była zła na niego, gdy ojciec znów się ożenił, a
potem się zgodził, żeby poszło do ciotki. Teraz stało się też jasne, gdzie było miejsce spontanicznego zdania w
cudzym ustawieniu „Matka nigdy nie opuszcza swoich dzieci!". W łaściwie odnosiło się ono do babki, która
opuściła matkę Christy z powodu swojej śmierci. W ustawieniu powiedziała potem też z pełnym przekonaniem
do swej babki: „Będę troszczyć się za ciebie o moją mamę". Jednocześnie jest zła wraz z matką na macochę i
nigdy nie zgodzi się na zaniedbywanie dziecka wniesionego do małżeństwa przez ojca. O dziadku mówiła z
lekceważeniem, ponieważ zgodził się, żeby jej matka od niego odeszła.

149
Christa w stosunku do swojej matki wchodzi w lukę, którą pozostawiła babka przez swoją wczesną śmierć.
Martwi się o swoją matkę i czuje wraz z matką. Z jej matką jest zła na macochę, ponieważ ona wyparła matkę
jako dziecko z jej miejsca przy dziadku, i jest zła z matkę na dziadka, że swojej córce nie dał pierwszeństwa i nie
ochronił jej.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

430 Wieloskórka
W baśni o Śnieżce pokazuje się najczęściej zdarzenie rodzinne, które często pojawia się w psychoterapii:
uwikłanie dziecka w system rodziców jako pary. Jeśli potrzeby rodziców jako mężczyzny i kobiety nie zostają
zaspokojone w związku, to córkę ciągnie do ojca lub syna do matki, jak gdyby dzieci mogły dać jednemu z
rodziców to, czego nie dostaje od partnera. Uwikłanie córki w niespełnione potrzeby ojca jako mężczyzny widać
często w baśni Wieloskórka:
Królowa na łożu śmierci poprosiła króla: „Przyrzeknij mi, że jeśli ożenisz się powtórnie po mej śmierci, to tylko z
kobietą tak piękną jak ja i o takich złotych włosach jak moje". Król po śmierci żony był niepocieszony. Pod
naciskiem radców, żeby znów wziął sobie żonę i żeby poddani mieli królową, kazał rozesłać gońców po całym
kraju, aby wyszukali dziewicę tak piękną jak zmarła królowa. Jednak takiej piękności nigdzie nie znaleziono.
Wtedy spojrzenie króla padło na dorastającą córkę i spostrzegł, że jest zupełnie podobna do matki, i poczuł ku
niej nagle gwałtowną miłość. Rzekł więc do radców: „Poślubię moją córkę". Radcowie się zlękli, a córka jeszcze
bardziej. I gdy nic już nie mogło pomóc, i spełnione zostały przez ojca nawet życzenia, które wydawały się nie do
spełnienia, wtedy dziewczynka uciekła, otulona płaszczem ze skór wszystkich zwierząt żyjących w królestwie,
którego zażądała od ojca, i uczerniła sobie twarz i ręce sadzami. Tak stała się Wieloskórką. Oczywiście w baśni
wszystko kończy się dobrze, i zostaje królową w innym królestwie. Ale w życiu zachodzi niebezpieczeństwo, że
historia nie skończy się tak radośnie. W życiu najczęściej poprzestaje się na nierozwiązanej części historii;
wówczas młoda kobieta ukrywa swoje piękno i, uważana za „wieloskórką", musi wykonywać najgorszą pracę w
kuchni.

Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

431 Wykorzystanie
Gdy ktoś wymienia Wieloskórkę jako ważną baśń okresu dzieciństwa, wtedy odnosi się ona najczęściej do kogoś
innego w rodzinie. Pewna kobieta imieniem Waltraud, która żyła sama i miała za sobą wiele godzin terapii,
chciała na grupie ustawieniowej wyjaśnić, czy jako dziecko została wykorzystana przez ojca seksualnie. W terapii
na podstawie snów pojawiło się takie podejrzenie. Waltraud przypomniała sobie, że jej matka kiedyś opowiadała
o siostrze ojca, którą dziadek wykorzystał seksualnie i która odeszła jako młoda kobieta i zniknęła bez śladu. Gdy

150
ta ciotka została włączona do ustawienia, pokazała się wyraźnie uspokajające i uwalniające więź między nią a
Waltraud.
Renata żyła od lat bez seksu ze swym mężem. Po urodzenia córki odsunęła się od niego. On radził sobie w ten
sposób, że utrzymywał przypadkowe związki z innymi kobietami. Na pytanie, która kobieta wcześnie straciła
swoją matkę i potem pozostała w kręgu swego ojca, odpowiedziała: „Moja babka!".
Gdy miała trzynaście lat, zmarła jej matka. Musiała zostać przy ojcu i współżyła z nim. Dopiero w wieku
dwudziestu pięciu lat w ciągu jednej nocy wyprowadziła się od ojca. Późniejsze małżeństwo babki z dziadkiem
było trudne. Dziadek ciągle miał inne kobiety. Podczas wojny babka zaszła w ciążę z nieznajomym,
przypuszczalnie wskutek gwałtu. Urodziła dziecko i oddała do adopcji. Po kilku miesiącach to dziecko umarło.
W ustawieniu Renata padła babce w ramiona i ze łzami i z głęboką miłością powiedziała: „Nie zbliżę się już
nigdy do mężczyzny!" - i wtedy wystraszyła się, gdy dotarło do niej, co właściwie powiedziała.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

432 Dobre kobiety i źli mężczyźni


W baśni O wilku i siedmiu koźlątkach już w drugim zdaniu mówi się o tym, o co w tej historii chodzi. A
mianowicie matka mówi do swoich dzieci: „Drogie dziatki, strzeżcie się wilka". Wilkiem jest ojciec. Biega stale
po lesie, lubi się włóczyć i sam załatwiać swoje interesy. Jednak gdy przychodzi do domu, zamyka mu się drzwi, i
wszystkie jego sztuczki, zmiany głosu i wyglądu, na nic się zdają. Ponieważ matka ostrzegła dzieci: „Nie
wpuszczajcie ojca!". Jeśli nawet uda mu się znaleźć dostęp do dzieci, jedno z nich zdradzi go matce. Matka jest
kochana, ojciec jest łobuzem, przed którym dzieci muszą się pilnować, żeby im nie zrobił krzywdy. Ale dla kogo
cała historia kończy się naprawdę źle? Wilk ostatecznie płaci cenę.
Baśń ta pokazuje w rodzinach wzorzec, który ciągnie się często przez wiele pokoleń: Kobiety są dobre, a
mężczyźni źli. Dziadek był „wilkiem", ojciec jest „wilkiem" i syn też zostanie wilkiem. W rodzinach działa często
„zaklęty kręg" w relacjach: Mąż robi coś lub zachowuje się tak, że żona i dzieci go nie szanują. Im bardziej jednak
ojciec zostaje wykluczony, tym bardziej zachowuje się jak „wilk". Dla matki służy to jako pretekst, żeby ojca
trzymać z dala od dzieci i od siebie.
G łęboko w duszy jednak niektóre lub wszystkie dzieci trzymają z ojcem. Jeśli w związku jeden z partnerów
oczernia drugiego, lekceważy go lub ma poczucie racji w stosunku do niego, wtedy może zewnętrznie
przyciągnąć do siebie dzieci. Dusza jednak szuka wtedy wyrównania i pewnego rodzaju usprawiedliwienia dla
wykluczonego partnera.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

433 Męskie tragedie

151
Alfred był rosłym i korpulentnym mężczyzną. Ciemna gęsta broda ukrywała jego rysy twarzy. Był rozwiedziony,
a jego żona odmawiała mu kontaktu z dziećmi, z uzasadnieniem, że wywiera na nie zły wpływ. Czu ł się bardzo
samotny i szukał drogi, żeby kobiety po chwili bardzo szczęśliwego współżycia „nie wystawiały go ciągle za
drzwi". W ustawieniu rodziny pochodzenia jego ojciec znalazł się w narożniku zwrócony na zewnątrz, natomiast
matka stała przed piątką dzieci i w pierwszej reakcji wzięła dzieci i utworzyły z nimi krąg. Gdy ojciec został
odwrócony i musiał popatrzeć na żonę i dzieci w kręgu, najpierw się zezłościł, a potem znów się odwrócił jakby
na przekór i otarł ukradkiem sobie kilka łez.
Dalsze informacje pokazały dynamikę i tragedię mężczyzn w tej rodzinie. Rodzice ojca Alfreda stracili
najmłodszego ukochanego syna w wypadku, gdy miał piętnaście lat. Chociaż nie byli najmłodsi, zdecydowali się
na jeszcze jedno dziecko jako zastępstwo ukochanego syna. To był ojciec Alfreda. Dziadek jednak zaczął pić i
ponoć więcej był w gospodzie niż w domu. Babcia poszła wtedy z piątką dzieci na gospodarstwo owdowiałej
siostry. Dziadek sam oporządzał swoje gospodarstwo i wkrótce zmarł. Zapił się na śmierć. Ojciec Alfreda
odszedł wcześnie od matki, żeby uczyć się zawodu z dala od rodzinnego miasta. Wcześnie się ożenił, a
małżeństwo było na początku bardzo szczęśliwe. Jednak z każdym nowonarodzonym dzieckiem relacja rodziców
stawała się coraz chłodniejsza. Ojciec był często w drodze w sprawach zawodowych i miał ponoć przy tej okazji
kilka związków z kobietami. Alfred, najstarszy z rodzeństwa, bardzo kochał ojca. Co prawda bardzo cierpiał ze
względu na częstą nieobecność ojca, z drugiej strony jednak cieszył się, gdy ojciec znów wyjeżdżał: „Wtedy
przynajmniej panował w domu pokój". W wieku czternastu lat Alfred stracił ojca w wypadku samochodowym.
W czasie podróży służbowej wjechał on na drzewo i zginął na miejscu.
W ustawieniu rodzinnym dziadek i brak, który zginął, zostali postawieni obok ojca i naprzeciwko Alfreda.
Mężczyźni spojrzeli na siebie bardzo poruszeni i spontanicznie padli sobie w ramiona. Po chwili uwolnili się z
objęć, a terapeuta uporządkował rodzinę tak, jak gdyby rodzice się rozwiedli. Alfred stanął obok ojca i cieszył się,
że może stać blisko niego.

Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

434 Obrazy
Mężczyzna, którego wszystkie dotychczasowe związki się nie udały, przypominał sobie pełen gniewu, że musiał
jako nastolatek wysłuchiwać godzinami żalów swojej matki z powodu ojca. Ojciec miał dla syna dużo miłości i
zainteresowania, jednak był w tej sytuacji bez szans. Zarzuty matki, mimo że były nieprzyjemne dla nastolatka,
pozostawiły głębokie ślady w jego obrazie ojca. Lubił ojca, ale osądzał go jako słabeusza. Dopiero gdy zrozumiał,
że dokładnie ten osąd osłabia go samego i czyni podobnym do jego ojca, przeraził się, a jednocześnie poczuł się
uwolniony. Możliwość zobaczenia ojca własnymi oczyma niezależnie od sposobu widzenia matki, otworzyła mu
serce i mogła wreszcie popłynąć miłość do ojca.
Jeśli matka wyklucza ojca, zostaje zakłócone nie tylko stosunek dziecka do ojca, lecz także do matki, ponieważ
utrudnia ona dostęp do ojca. W ten sposób rozwijają się nieświadomie negatywne przekonania dotyczące bycia
mężczyzną i kobietą oraz relacji między mężczyzną a kobietą, które oddziałują później na przyszłe związki, w
jakie wchodzi dziecko.

152
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

435 Nieobecni
Często mężczyźnie pozostają za drzwiami, gdy z różnych powodów byli długo oddzielenie od rodziny, ze
względu na sprawy zawodowe, długi pobyt w szpitalu, a przede wszystkim na wojnie i w niewoli.
Pewna kobieta opowiadała na przykład, że jej ojciec wrócił z wojny nerwowo chory i nie odnalazł się już w
rodzinie. Większość czasu spędzał w komórce i był tam zupełnie odizolowany, „żeby dzieci nie uległy wpływowi
jego choroby". Jej matka zawsze z żalem podkreślała, że sama musi wykonywać całą pracę. Ta kobieta cierpiała z
powodu swojej relacji ze swoim mężem. Zarzucała mu, że nie troszczy się o dzieci. Ale bardzo szybko okazało
się, że to ona nie chciała mu powierzyć troski o dzieci. Była głęboko przekonana, że tylko kobiety mogą utrzymać
rodzinę.
Pewien mężczyzna, Piotr, nie umiał się zdecydować, żeby zamieszkać razem ze swoją długoletnią przyjaciółką,
chociaż ją bardzo kochał. Nie umiał sobie po prostu wyobrazić wspólnego życia w jednym mieszkaniu. Powód
bardzo szybko wyszedł na jaw. Gdy Piotr miał pięć lat, jego ojciec wrócił do domu po długiej niewoli. Ch łopiec
przyzwyczaił się do bezpiecznego życia u matki i babki. A tu nagle przybył ten „obcy" mężczyzna, wychudzony,
mroczny i wyczerpany. Piotr przypominał sobie, jak bardzo się wystraszył i że uciekł ze łzami. Wbrew swojej
woli został przeniesiony z sypialni matki do swojego pokoju. Ojciec też nie pozostał długo w małżeńskiej
sypialni. Wyprowadził się do pokoju na poddasze i poświęcił się, bezrobotny, przede wszystkim zbieraniu
znaczków. Pojawiał się w kręgu rodziny na posiłki. Niekiedy pokazywał synowi z dumą swoją kolekcję znaczków.
Jednak uczucia przynależności do ojca Piotr nigdy nie przeżył.
Historia pewnej kobiety imieniem Clara jest bardzo podobna. Jej rodzice znali się bardzo krótko. Ojciec musiał
pójść na wojnę. Na pierwszym urlopie rodzice się pobrali. Dziewięć miesięcy później urodziła się Clara, rosła u
matki i dziadków. Ojciec był jednym z ostatnich, którzy wracali z niewoli. Clara miała jeszcze dokładnie przed
oczyma dworzec, na którym miesiącami - zawsze w określone dni - czekała długo na próżno na wytęsknionego
tatę. Tuż przed jej piątymi urodzinami, ojciec przyjechał w końcu pociągiem. Clara sobie wyobrażała, jak to
będzie cudownie, gdy „on" wreszcie będzie obecny. Jednak wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Ojciec był
chory. Potrzebował spokoju, mówił niewiele i nie umiał odpowiedzieć właściwie na wylewną miłość swojej
córeczki. Matka też zdawała się walczyć z wielkim rozczarowaniem. Dużo płakała, chociaż bardzo troszczyła się
o ojca. Zamiast wymarzonego szczęścia zapanowały w domu milczenie, łzy, ostrożność i troski. Gdy półtora roku
później ojciec wyjechał do sanatorium, Clara nie była smutna, lecz doznała ulgi. Z powodu tej ulgi miała
poczucie winy jeszcze jako osoba dorosła. Zgodnie też z tymi przeżyciami z dzieciństwa Clara kształtowała swoje
stosunki z mężczyznami: Marzyła o związku z mężczyzną. Na początku związki przebiegały zawsze cudownie.
Jednak wkrótce mężczyźni okazywali się „rozczarowujący", tak iż odchodziła od nich z poczuciem winy.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

153
436 Czego chcą mężczyźni
Mężczyźni chcą zawszy tylko jednego. Ale czego mieliby chcieć poza tym? Seksualność między mężczyzną i
kobietą jest najintymniejszym, najgłębszym i najdalej sięgającym zdarzeniem ludzkim w ogóle. Niezależnie o
tego, jak o tym myślimy, ulegamy wszyscy w jakiejś formie tej wielkiej sile - najczęściej robimy to z
przyjemnością i miłością. Nic więc dziwnego, że historie, które opowiadamy, mówią przede wszystkim o miłości
i jej skutkach. Jednak w miłości i seksualności przeczuwamy też lęk i śmierć. Wiemy, że połączenie się
mężczyzny i kobiety doprowadza ich do kresu, do wiedzy o wypędzeniu z raju i do poznania nagości, do bólu
rodzenia i potu chronienia życia, do zmagania o miejsce w życiu i do walki, cierpienia i śmierci. Za wszelką
wiedzą o naszej ograniczoności i zagrożeniu czujemy seksualność i miłość jako nieuniknioną, napędową siłę
ludzkiej egzystencji.
Jest to nieuniknioność połączenia się mężczyzny i kobiety, która nas napawa również lękiem. Stąd niektórzy
mężczyźni i niektóre kobiety wzbraniają się wejść w związek. Król Drozdobrody jest taką historią:
Pewien król miał córkę, piękną nad miarę, ale tak dumną i pyszną, że nie chciała przyjąćżadnego z zalotników.
Jednego po drugim odtrącała, drwiąc z nich przy tym bez litości. Ale szczególnie wyśmiała pewnego dobrego
króla: „Zupełnie jak dziób drozda!" powiedziała i nazwała go królem Drozdobrodym.
Ojciec rozgniewał się i poprzysiągł, że odda córkę pierwszemu żebrakowi, który przyjdzie do zamku.
W ten sposób królewna musiała poślubić wędrownego grajka. Z nim musiała udać się do ubogiej chatki, musiała
nauczyć się rozniecać ogień i gotować, a także wykonywać inne prace i zarabiać na utrzymanie. Jej żal przyszedł
za późno: „O, ja nieszczęśliwa, czemum go nie chciała".
W baśni żebrak okazuje się wspaniałomyślnym królem Drozdobrodym. Chociaż królewna nie czuje się go godna,
on zatrzymuje ją jako swoją żonę i otacza bogactwem i zaszczytami. Przebrał się, żeby złamać jej dumę i ukarać
pychę.
Jednak jakie z tego musiało wyniknąć małżeństwo? Kobieta została zmuszona wziąć mężczyznę, którego wybrał
jej ojciec. Mi łość tu nie płynęła. A co ma zrobić żona ze wspaniałomyślnością swojego męża, która okazała się
zwykłym środkiem wychowawczym?
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

437 Małżeństwo bez miłości


Ulrike była niezamężna. Wielu mężczyzn starało się o nią, ale ona nie wyszła za żadnego. Cierpiała co prawda z
powodu samotności, ale gdy mówiła o mężczyznach, wykrzywiała boleśnie i lekceważąco swoje piękne usta.
Zapytana o ulubioną baśń z dzieciństwa odpowiedziała z uśmiechem Król Drozdobrody. Na uwagę, że ta historia
oznacza „małżeństwo pod przymusem", które źle się kończy dla kobiety, Ulrike natychmiast spoważniała i
opowiedziała zgorzkniałym głosem historię swojej matki:
Matka wychowywała się jako najmłodsza córka na chłopskim gospodarstwie rodziców. Dwóch braci zmarło jako
małe dzieci. Ponieważ nie było męskich potomków, ona musiała przejąć gospodarstwo. Żeby ściągnąć mężczyznę
na gospodarstwo, poślubiła ulegając naleganiom ojca mężczyznę, który dopiero sprowadził się do wsi, którego

154
prawie nie znała i nie kochała. Ten mężczyzna, ojciec Ulriki, wkrótce ciężko zachorował i był zdaniem lekarzy
bliski śmierci. Dlatego nie pracował, jednak nie umarł. Zamiast tego chodził często do gospody i miał wiele
przyjaciółek. Matka sama musiała wykonywać całą robotę w domu i na gospodarstwie, milcząca i zgorzkniała.
Dla dzieci była tą dobrą. Ojciec zaś został przez dzieci osądzany i obciążony odpowiedzialnością za stosunkowo
wczesną śmierć matki.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

438 Przedwczesna miłość


W zupełnie inny sposób dochodzi do więzi między mężczyzną i kobietą w baśni Braciszek i siostrzyczka. Tutaj
dwoje dzieci bierze się za ręce i wyrusza w daleki świat. Kochają się i są przywiązani do siebie. Jednak „braciszek"
dąży do seksualności. Może opanować się tylko przez chwilę i nie pić z zaczarowanego źródła, żeby nie stać się
dla „siostrzyczki" dzikim zwierzęciem i jej nie rozszarpać. Z trzeciego źródła chłopiec pije i staje się jelonkiem.
Żeby nie uciekł, dziewczynka zawiązuje mu złotą podwiązkę wokół szyi i prowadzi go na sznurze z sitowia.
Jednak wie, że straci jelonka.
Nie tak to kończy się w baśni, ale często w życiu. Temat Braciszka i siostrzyczki, w odniesieniu do dynamiki
rodzinnej, oznacza: „Przedwczesną miłość". Chodzi o bardzo m łodego mężczyznę i bardzo młodą kobietę, którzy
mają piętnaście czy siedemnaście lat, którzy cierpiąc w swoich rodzinach odnajdują się i głęboko kochają.
Kochająca dziewczyna broni się, jednak chłopiec nalega. W ten sposób dochodzi do powstania wczesnej więzi.
Kto wymienia tę baśń, wiąże się sam często bardzo wcześnie. Pewna kobieta rozpromieniła się, gdy opowiadała,
że w wieku czternastu lat poznała swego pierwszego przyjaciela i nigdy już tak nie kochała jak wtedy. Sam
związek jednak odnosi się do wczesnej miłości matki. Często ojciec jest tym, z którym matka wcześnie się
związała, najczęściej, ponieważ przyszło dziecko, i matka chce przejąć za to odpowiedzialność razem z ojcem.
Gdy pojawią się pierwsze trudności w związku, wtedy matka robi się zła na ojca i zarzuca mu jego wczesne
seksualne nalegania. Dziecko, chociaż samo jest owocem, wiąże się z matką. Ale wciąż kocha też ojca, i
usprawiedliwia go zachowując się później dokładnie tak samo jak on.

439 Pierwsza miłość


Przedwczesna miłość może się też dotyczyć matki i jej wczesnego ukochanego, a czasami też do wczesnej miłości
ojca.
Pewna kobieta została wcześnie oddana do babki. Z matką rzadko miała kontakt. Matka opuściła ojca zaraz po
ślubie, jeszcze dwa razy wychodziła za mąż, miała wiele innych związków z mężczyznami i zginęła w wypadku w
wieku czterdziestu lat. Dopiero podczas rodzinnej uroczystości po pogrzebie matki kobieta dowiedziała się o
namiętnej młodzieńczej miłości matki. Ona i jej ukochany nie mieli jeszcze osiemnastu lat. Otrzymali specjalne
zezwolenie na ślub, wtedy jednak młody mężczyzna zginął w górach.
Pewien mężczyzna ustawiał swoją rodzinę aktualną. Był trzykrotnie żonaty, miał dzieci ze wszystkich związków i
żył teraz z czwartą kobietą. Chciałby się z nią ożenić, ale ona nie chciała. Relacje w ustawieniu były niezwykle
chaotyczne, i wszystkie kobiety były złe na tego mężczyznę. System został uporządkowany, najpierw pierwsza

155
żona z dziećmi a potem druga żona z dziećmi i tak dalej. Teraz system wydawał się co prawda bardzo porządny,
ale kobiety wciąż były bardzo złe na mężczyznę. Terapeuta zapytał o związek przed pierwszą żoną. Mężczyzna
zaprzeczał mimo wielokrotnych pytań, aż z lekceważącym ruchem ręki powiedział, że miał młodzieńczą miłość,
między piętnastym i siedemnastym rokiem życia. Był to intensywny seksualny związek. On opuścił swoją
przyjaciółkę, żeby studiować za granicą. Potem dowiedział się, że przyjaciółka była w ciąży i w tajemnicy
dokonała aborcji. Potem wyszła za mąż, ale wkrótce trafiła na psychiatrię.
Ten mężczyzna wymienił Braciszka i siostrzyczkę jako swoją ulubioną baśń z czasów dzieciństwa, i w swoim
pierwszym związku żył jakość wedle tej historii. Z kim był związany w swoim losie, nie było jasne. Jego rodzice
pobrali się bardzo późno. O ich ewentualnych wcześniejszych związkach nic nie wiedział.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

440 Czerwony kapturek


Na rodzinach ciążą niekiedy wstydliwe i skrzętnie ukrywane wydarzenia, w których mężczyzna uwodzi córkę,
wnuczkę lub inne dziewczynki, żeby dostać to, czego jako mężczyzna zdaje się nie otrzymywać u swojej żony. Ta
dynamika wychodzi niekiedy na jaw poprzez baśń o Czerwonym Kapturku.
Matka wysyła Czerwony Kapturek przez las do chorej babci, ma zanieść jej coś do jedzenia. O dziwo matka
ostrzega córkę, żeby zachowywała się właściwie i nie opuszczała drogi, ale pozwala jej jednak iść niebezpieczną
chyba drogę. Dziewczynka spotyka wilka, który z nią rozmawia i namawia do zrywania kwiatków, tak iż ma on
czas, żeby przybyć do babci i ją pożreć. Przebrany jako babcia kładzie się w jej łóżku, czeka na dziewczynkę i
cieszy się na młode, delikatne stworzenie, smakowity kąsek, który będzie mu lepiej smakować niż babka.
Wszyscy znamy tę historię. I chociaż się to nasuwa, że to dziadek leży w łóżku babci, chętnie przymykamy na to
oko. Czerwony Kapturek jest historią uwiedzenia. Najczęściej odnosi się do dziadka ze strony ojca, czasami też do
dziadka ze strony matki lub innego dorosłego mężczyzny w rodzinie, na przykład do wujka.
Bettina była w terapii z powodu lęków seksualnych. Na podstawie snów terapeutka wysunęła podejrzenie, że
mogła zostać jako dziecko nadużyta seksualnie. Zapytała o to matkę, która potwierdziła to podejrzenie. Rodzice
wyjeżdżając na urlop oddali ją do dziadków ze strony ojca. Gdy po powrocie odebrali dziecko, Bettina
wykazywała przez jakiś czas poważne zaburzenia w zachowaniu i skarżyła się na koszmary senne. Rodzice unikali
potem kontaktu z dziadkami. W tym przypadku baśń o Czerwonym Kapturku odnosiła się do samej Bittiny.
Często jednak odnosi się do innych osób.
cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

442 Wykorzystanie

156
Rosa po wymienieniu Czerwonego Kapturka jako swojej ulubionej baśni z czasów dzieciństwa wyraziła
podejrzenie, że jako dziecko była wykorzystywana seksualnie przez swego ojca. Ustawienie jej rodziny jednak nie
potwierdziło tego podejrzenia. Badając sprawę dowiedziała się, że ciotka, najstarsza siostra ojca, była
wykorzystywana seksualnie przez dziadka. Trafiła potem do środowiska przestępczego, i rodzina zerwała z nią
kontakt. Do tej ciotki należało więc domniemane nadużycie.
Pewna kobieta w podeszłym wieku wymieniła Czerwony Kapturek jako swoją ulubioną baśń. Ale nie pojawił się
żaden trop. Po skończonym warsztacie opowiedziała terapeucie coś, czego nie chciała powiedzieć wobec grupy.
Wciąż jeszcze cierpiała z tego powodu, że jej ojciec całował z języczkiem ją, gdy miała trzynaście lat, i jej
koleżanki. Terapeuta zapytał, czy jej ojciec miał może siostrę, o której długo nic nie wiedział. Zdziwiona, Rosa
potwierdziła, że rodzina dopiero niedawno się o tym dowiedziała. Dziadek miał przez swoim małżeństwem
związek z pewną kobietą, z którą miał córkę. Najpierw dziadek żył u tej kobiety i dziecka, potem związek z
powodu jakiegoś wydarzenia się rozpadł. Ta przyrodnia siostra zmarła w wieku trzynastu lat. Wtedy terapeuta
powiedział: „Ją całował twój ojciec". Ta uwaga wydał się kobiecie przekonująca, i przyniosła jej wielką ulgę.
Nie zawsze nadużycie seksualne musi rozegrać się w rodzinie. Pewien mężczyzna imieniem Herbert - zdziwiony
bardzo tematem swojej ulubionej baśni - opowiedział historię, o której dowiedział się dopiero podczas warsztatu
ustawień: Jego dziadek prowadzi spory zakład, w którym zatrudnionych było wiele praktykantek. Kilka z nich
uwiódł. Został oskarżony i skazany z powodu uwiedzenia niepełnoletnich na wieloletnie więzienie. Dlatego
ojciec w wieku szesnastu lat musiał wspólnie z babką prowadzić zakład. Herbert przyszedł na warsztat, ponieważ
bardzo interesował się filmami i wydawnictwami pornograficznymi, wstydząc się tego przed swoją przyjaciółką i
obawiając się o swój związek.
cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii systemowo-
fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

443 Ludzką miarą


Gerda przyszła do poradni małżeńskiej. Jej mąż i ona mieli problemy seksualne. Ona odmawiała mężowi.
Nieliczne okazje, gdy spała z nim, prowadziły u niej do niemal panicznego poczucia winy. Szybko stało się jasne,
że jakiś los z jej rodziny pochodzenia wtrąca się do jej małżeństwa. Zapytana o znaczące historie, wymieniła
Czerwony Kapturek jako baśń dzieciństwa oraz film według Dürrenmatta W biały dzień jako historię
współczesną. Jej matka wyprowadziła się nagle z domu zabierając ją i brata, a potem rozwiodła się z ojcem.
Dopiero na krótko przed ślubem Gerdy matka opowiedziała jej, że ojciec, policjant, został oskarżony o gwałt na
pewnej dziewczynie. Z braku dowodów został uniewinniony.
Gdy w poradnictwie, a przede wszystkim na grupie ustawieniowej opowiadane są takie rzeczy, ogarnia
wszystkich uczestników najczęściej dziwne uczucie. Czuje się, jakie procesy i zdarzenia drzemią pod
powierzchnią normalnego życia. I można zrozumieć, że istnieją wydarzenia, które chciałoby się przemilczeć. Jest
tak, jak gdyby w akcie woli chciaö się oderwać od takich obciążających wydarzeń, po prostu zapomnieć i patrzeć
do przodu. Dusza jednak idzie inną drogą. Pamięta niejako o wydarzeniach w systemie poprzez ich działanie, aż
ofiara i sprawca spojrzą na siebie, aż w złym i w winie zostaną oni uczczeni i uszanowani jako przynależący do

157
systemu. Nie możemy bez szkody odmówić zgody nawet na rzeczy niedobre. Zgoda nie oznacza pochwalania.
Oznacza wolną od wszelkich osądów zgodę z mroczną stroną rzeczywistości. Następnym krokiem jest wtedy
zostawienie wszystkiego bez chęci wstecznej interwencji oraz ludzka zgoda na przemijanie. Każdy zły los i
wszelka wina musi po stosownym czasie móc przeminąć.
cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

444 Nieustraszeni
Nieustraszeni
Są mężczyźni, na których z pozoru nic nie robi wrażenia. W zaufaniu do siebie są niewzruszeni, przynajmniej na
zewnątrz. Mają jakieś dokonania, a w swoich środkach nie zawsze są wybredni. Zdobywają królowe, jak kot w
butach, nawet jeśli za pomocą nie całkiem czystych metod. Zwyciężają olbrzymów, jak dzielny krawczyk. Nie
boją się ani śmierci, ani diabła, jak ten, który wyruszył w świat, żeby poznać strach. Albo wędrują ze stoliczkiem
nakryj się, złotodajnym lub kijem samobijem w worku. Tylko w stosunku do kobiet ciężko im stawić czoła.
Dzielnemu krawczykowi brakuje ojca. Matuli co prawda obiecuje, że weźmie od niej powideł, jeśli wejdzie ona
po wąskich schodach na górę. Ale gdy wdrapała się do jego izdebki, bierze on tylko tyle powideł, ile potrzeba na
jedną kromkę. Dlatego się jest na niego zagniewana. Ale dzielny krawczyk przeżywa olśnienie. Za jednym
zamachem zabija siedem much na chlebie posmarowanym powidłami. To wystarczy, żeby czuł się jak bohater i
wyruszył w świat szukać szczęścia. Nie jest silny, ale przebiegły. Dlatego przy odrobinie szczęścia i rozumu
zwycięża olbrzymów i rozwiązuje zadania, które stawia mu król, a które wydają się wystarczająco trudne, żeby nie
musieć dać mu obiecanej królewny. Ale na koniec królowi nie pozostaje nic innego. W ten sposób dzielny
krawczyk osiąga cel swoich pragnień. Sprawa ma tylko jeden słaby punkt, bohater żyje w ciągłym strachu, że
żona mogłaby odkryć, iż nie jest królewskim synem, lecz tylko biednym krawcem. Tak czują się hochsztaplerzy.
cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

445 Kłamca
Marc przyszedł na warsztat ustawieniowy ze swoją towarzyszką życia, Eriką. Określili się jako para w kryzysie.
Marc cierpiał z tego powodu, że Erika często mówiła o rozstaniu, a on nie wiedział dlaczego. Erika była zdania,
że właśnie to jest powodem: on nie chce lub nie umie jej zrozumieć. Ona przyłapywała go ciągle na kłamstwach,
krętactwach i małych oszustwach. Stale się wypierał, a gdy nie mógł już czemuś zaprzeczyć, zbywał sprawę jako
żart.
Marc cały czas się uśmiechał rozbawiony, gdy jego przyjaciółka o tym mówiła. Wydawało się naprawdę, że
zupełnie nie rozumie, o czym ona mówi i chociaż była dla niego ważna, nie widział tego, co uważała za

158
odpychające w nim. Przy pytaniu o literackie historie wymienił bardzo spontanicznie i z uśmiechem Dzielnego
krawczyka.
Matka Marca była Argentynką, ojciec Niemcem, wychowywał się w Buenos Aires. Gdy miał pięć lat, okazało
się, że jego ojciec, który pracował jako lekarz w klinice, wcale nie ukończył studiów medycznych w Niemczech.
Został natychmiast zwolniony, i zanim doszło do procesu, uciekł z rodziną do Niemiec, gdzie raz jeszcze poślubił
swoją żonę i przyjął jej nazwisko. A więc to ojciec był dzielnym krawczykiem z baśni. Gdy terapeuta w czasie
ustawienia kazała przedstawicielowi ojca głęboko pokłonić się przed innymi lekarzami z kliniki w Buenos Aires,
Marc spoważniał i robił wrażenie bardzo głęboko poruszonego.

cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii systemowo-
fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

446 Hochsztapler
Pewna kobieta imieniem Petra szukała porady. Czuła się do tego zmuszona z powodu „nieodpartej potrzeby
wyolbrzymiania wszystkiego". „Jest to jak przymus", mówiła. „Zanim potrafię coś rzeczywiście pomyśleć na jakiś
temat, ozdabiam to i czynię wszystko większym i bardziej znaczącym, niż jest. Gdy ludzie w moim otoczeniu
poznając później prawdę, zaczynają mnie unikać".
Na podstawie informacji z historii rodziny jasne stały się powody jej zachowania. Miała przyrodniego brata z
pierwszego małżeństwa ojca. Matka tego chłopca zmarła, gdy miał cztery lata. Najpierw trafił do matki swego
ojca. Potem ojciec poślubił matkę Petry, ona jedna nie radziła sobie z dorastającym chłopcem. Gdy skończył
piętnaście lat, ojciec musiał oddać go do ośrodka dla trudnej młodzieży. W wieku osiemnastu lat przyrodni brat
trafił do więzienia jako młodociany hochsztapler. Powtarzało się to wielokrotnie, a w wieku trzydziestu lat zmarł
na przedawkowanie heroiny.
Los brata zawsze bardzo poruszał Petrę. Z lojalności do swej matki zrezygnowała ona jednak z kontaktów z nim.
Gdy Petra zobaczyła swoje zachowanie w perspektywie historii swego brata, odkryła natychmiast jego bolesny
sens i jednocześnie doznała wielkiej ulgi.
Nie wszyscy, którzy podają Dzielnego krawczyka jako swoją historię, są związani wewnętrznie z hochsztaplerem.
Niektórzy odnajdują w tej historii po prostu uczucie, które zbudowali w relacji do matki. Być może ojciec nie
żyje, a chłopiec obiecuje matce: „Nie bądź smutna, pomogę ci zamiast ojca, jak potrafię". Jednak czuje, że tego
nie potrafi i nie chce. Stąd zachowuje pozór bojąc się, że inni, przede wszystkim jego późniejsza żona, mogą
odkryć, że on nie umie dotrzymać tego, co obiecał.

cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

159
447 Poznać strach dzięki kobiecie
Baśń o Kocie w butach stanowi swoisty ekran, na którym pokazuje się to, że w rodzinie ktoś przez oszustwo
doszedł do dobrobytu. Pewien m łody człowiek trafił z powodu psychozy na psychiatrię, po żmudnych
poszukiwaniach dowiedział się, że jego dziadek jako administrator kliniki sprzeniewierzył pieniądze i za to
siedział dwa lata w więzieniu. Inny mężczyzna, który odziedziczył po ojcu sieć piekarń, prowadził je przez jakiś
czas, a potem z powodu częstych depresji i dotkliwych bólów głowy sprzedał je, dowiedział się później, że jego
ojciec nabył wszystkie te piekarnie podczas wojny za bezcen od pewnego maklera. Były to piekarnie należące do
Żydów, którzy trafili do obozów koncentracyjnych lub które zmuszeni byli sprzedać, żeby zdobyć pieniądze na
ucieczkę. Gdy opowiedział o tym swojej żonie, ona nie chciała o tym nic wiedzieć i zażądała od niego, żeby on
nigdy o tym nie opowiadał ich córce.

Bajka o jednym takim, co wyruszył w świat, żeby strach poznać prowadzi do innego męskiego tematu. Mowa jest w
niej o kimś, kto nie umie porozumieć się z ojcem. W przeciwieństwie do swoich zaradnych i pilnych braci jest on
głupi i nic nie rozumie, ponieważ nie chce się niczego uczyć. Dlatego ojciec ma z nim problem. Tylko jednego
chce się w końcu nauczyć, strachu. Może przy tej okazji dojdzie do czegoś. Ale nie udaje mu się. Nie ważne jak
się stara, wystawia na największe i najstraszniejsze niebezpieczeństwa, nie czuje strachu i przerażenia. W końcu
dzięki swej nieustraszoności wyzwala zamek, a król daje mu swoją córkę za żonę. „Rad jestem ogromnie"
odpowiada królowi, „ale wciąż jeszcze nie wiem, co to strach".
Tak często powtarza swoje powiedzenie, że znudził swoją małżonkę. Nocą, kiedy młody król spał, jego małżonka
ściągnęła z niego kołdrę i chlusnęła całym wiadrem zimnej wody z kiełbiami, które zaczęły się trzepotać wokół
po łóżku. A wtedy młody król jak się nie zerwie, jak nie wrzaśnie: „O rety, jak mi straszno, miła żonko! Teraz
wreszcie wiem, co to strach!".
Mężczyźni, którzy kochają tę baśń, są zazwyczaj w życiu nieustraszeni i mają znaczące osiągnięcia. Ale z
kobietami mają trudności. U nich uczą się strachu. Muszą się w swoim życiu nauczyć, żeby wziąć kobietę. Często
mają serdeczną relacje z swoją matką, ale chłodną z ojcem.

cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii systemowo-
fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

448 Tu łając się po świecie


Mężczyźni, którzy kochają Bajka o jednym takim, co wyruszył w świat, żeby strach poznać są zazwyczaj w życiu
nieustraszeni i mają znaczące osiągnięcia. Ale z kobietami mają trudności. U nich uczą się strachu. Muszą się w
swoim życiu nauczyć, żeby wziąć kobietę. Często mają serdeczną relacje z swoją matką, ale chłodną z ojcem.
Ojciec Herberta stracił swoją matkę w wieku szesnastu lat. Dziadek ponownie się ożenił. Macocha była życzliwa
do syna obcej kobiety, ale ojciec nie wiedział, co ma zrobić z synem. Dlatego ojciec Herberta wyszedł z domu i
długo włóczył się po świecie. W końcu poznał matkę Heribeta, córkę fabrykanta, i przejął fabrykę. Jego dawna
pogodność i lekkość zniknęły wraz z małżeństwem. Herbert czuł się jak jego ojciec. Również on po studiach
przez wiele lat zjeździł świat. Teraz bał się oczekiwania ze strony swojej przyjaciółki, żeby się ożenić.

160
Inny mężczyzna, Klaus, opowiadał, że jego ojciec jako jeden z nielicznych wrócił spod Stalingradu. Zawsze ze
śmiechem opowiadał najstraszniejsze rzeczy z wojny. Gdy niespodziewanie wrócił do domu - Klaus był wtedy
pięcioletnim chłopcem - ojciec zastał matkę z innym mężczyzną, z „wujkiem". Wyrzucił tego mężczyznę z
mieszkania. Jednak związek z matką tym samym skończył się. Rodzice co prawda pozostali ze sobą, ale ojciec
opowiadał Klausowi na starość, że matka nigdy się już z nim nie położyła do łóżka. Klaus miał jako drugą
historię dzieje Odyseusza. Ponieważ Odyseusz był jako wódz na wojnie trojańskiej i z powodu pełnego przygód
powrotu był długo nieobecny w domu. Gdy wrócił do swego pałacu, musiał najpierw wypędzić zalotników,
którzy oblegali jego żonę. Klaus cierpiał z tego powodu, że nie był obecny przy śmierci swego ojca. Syn trzymał
się od niego zawsze z daleka i czuł się obcy i zawsze pragnął, żeby się do niego zbliżyć. W ustawieniu jego
rodziny było widać, że Klaus reprezentował ówczesnego kochanka swojej matki. To wyobcowało go od ojca.
Jednocześnie spotkało go coś podobnego w jego związku jak ojca. Również jego żona unikała kontaktów
seksualnych z nim. W tym był mu bliski.

cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

449 Jak dogodzić kobiecie?


W baśni o Stoliczku nakryj się, z łotodajnym oślei kiju samobiju mężczyźni w inny sposób uczą się u kobiety strachu:
zostają wygnani. Ponieważ koza twierdzi, że nie była przez synów krawca należycie pasiona. Po rowach
skakałam, i trawki szukałam, lecz nie było ni ździebełka. I nie najadła się. Dlatego synowi opuszczają dom,
chociaż koza kłamie. Ale jak na dobrych synów przystało: Gdy wracają do domu, przynoszą coś, co pozwoli
zapomnieć biedę: stół, który nie przestaje nakrywać się potrawami, osła, który pluje złotymi talarami i kij, który
wypędza złodziei. Koza zaś, która była winna, że krawiec wygnał swoich synów, bardzo się zawstydziła i ukryła.
Mężczyźni pamiętający tę historię jako skrypt, bardzo się starają, żeby kobietom dogodzić. Ale to nie jest
honorowane. Jeśli mają córkę, to jest ona zagrożona bulimią. Ponieważ w takiej rodzinie matka mówi dzieciom:
„Od ojca nie pochodzi nic dobrego".
Leonard przyszedł na terapeutyczną grupę ustawieniową, żeby „pracować nad sobą". Jego żona zmusiła go do
udziału w kursie, żeby w końcu nauczył się wyrażać swoje uczucia i bardziej troszczył się o rodzinę. Leonard jako
fizyk miał dobrą posadę w instytucie badawczym. Żeby dorobić, przyjmował prace zlecone. Chociaż się bardzo
starał, nie mógł dogodzić swojej żonie i swoim trzem córkom. Chętnie szukał winy u siebie. Wszystkie trzy córki
cierpiały na bulimię. Zapytany, co wydarzyło się w jego rodzinie pochodzenia, opowiadał ze łzami w oczach, jak
jego matka ciągle czyniła zarzuty jego ojcu, że tak mało przynosił pieniędzy do domu i tylko z największym
trudem potrafiła wyżywić rodzinę. Co prawda zawsze jakoś starczyło, ale matka nie była nigdy zadowolona.
Dopiero po swoim ustawieniu rodzinnym powiedział, że bez wiedzy swojej żony wciąż wysyła znaczne sumy
pieniędzy swojej starej matce, ponieważ jej renta jest podobno bardzo mała.
cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii systemowo-

161
fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

450 Kruki
Cały szereg baśni odnosi się do rodzeństwa, które utraciło w rodzinie swoje miejsce, albo mówi o młodszym
rodzeństwie przekonanym, że musi uratować swoich braci lub swoje siostry. W historii O siedmiu krukach ojciec
przeklął siedmiu synów. Mieli przynieść wody ze studni do ochrzczenia małej siostrzyczki, dawno wytęsknionej i
wreszcie urodzonej, ale tak słabej, że trzeba było ją natychmiast ochrzcić, żeby nie umarła bez chrztu. Jednak
bracia się pokłócili, dzbanek wpadł do wody i zatonął. Stali nad źródłem nie wiedząc, co robić, i żaden nie miał
odwagi pójść do domu. Przekleństwo ojca zmieniło braci w siedem kruków. Dla rodziców w ich wielkiej
rozpaczy po utracie synów pociechą była malutka córeczka, która od tego dnia stała się silna i zdrowa i z każdym
dniem piękniała. Jednak los jej braci został przed nią zatajony. Tylko przez przypadek usłyszała od ludzi, że
właściwie jest winna nieszczęścia braci. Wtedy dziewczynka wyruszyła w drogę, żeby ich wybawić.
W realiach rodzinnych historia ta odnosi się często do starszego rodzeństwa, które wcześnie zmarło lub musiało
odejść z rodziny i czasami nie było nawet wymieniane. Pewna kobieta opowiadała na przykład, że długo nic nie
wiedziała o dwóch braciach z pierwszego małżeństwa swojego ojca. Wraz z jej narodzeniem ojciec zerwał
kontakt z tymi synami. Dowiedziała się o tym w wieku dwudziestu lat, ponieważ potrzebowała metryki
urodzenia do ślubu i trafiła na ślad braci, natychmiast ich odszukała. Inna kobieta opowiadała, że jej matka miała
dwanaście poronień, zanim ona przyszła na świat.
cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

451 Łabędzie
W baśni O sześciu łabędziach król chce ukryć siedmioro dzieci z pierwszego małżeństwa przed swoją złą, drugą
żoną. Ona jednak wpada na jego trop i zamienia sześcioro z nich w łabędzie. Tylko córeczce nic się nie stało.
Dlatego wyrusza na poszukiwanie i po groźnej dla niej historii wybawia swoich sześciu braci. W większości
przypadków ta historia odnosi się do rodzeństwa, które po śmierci matki i ponownym ożenku musiało odejść z
domu lub które pochodzi z wcześniejszego małżeństwa ojca, ale matka dziecka z drugiego małżeństwa nie chce,
żeby jej mąż miał kontakt z wcześniejszymi dziećmi. Czasami ta baśń odnosi się do niepełnosprawnego brata.
Ponieważ w baśni siostra wybawia braci przez to, że nie mówi ani nie śmieje się przez sześć lat i dla braci musi
robić koszule z astrów. Gdy zarzuca zmienionym w łabędzie braciom koszulki, nie całkiem udaje się to przy
szóstym bracie, i dlatego pozostało mu łabędzie skrzydło.
cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii systemowo-
fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

162
452 Niechciane dzieci
Temat „oddanych dzieci" widać wyraźnie w baśniach Roszpunka i Titelitury. Historie takie jak Diabeł z trzema
złotymi włosami, Księga dżungli i Kuba Guzik mówią o znalezionym dziecku względnie o dziecku oddanym do
adopcji lub pod opiekę. Brzydkie kaczątko opowiada o podrzutku. Jaśi Małgosia opowiada o jednym dziecku lub
wielu dzieciach, które wcześnie muszą opuścić rodzinny dom, żeby rodzice mogli przeżyć. Na pierwszy rzut oka
ten problem nie jest tak wyraźny w baśni Pani Zima:
Pewna wdowa miała dwie córki, jedna jest ładna i pracowita, druga zaś leniwa i brzydka. Matka jednak kocha
bardziej brzydką i leniwą, ponieważ ona jest jej „rodzoną" córką. Tak zaczyna się ta historia. Piękna i pracowita
córka zostaje odrzucona z powodu niemożliwego do rozwiązania zadania i staje się przy tym „złotą panienką",
cała jest okryta złotem. Brzydka i leniwa córka chce też osiągnąć złoto i szczęście i pójść drogę złotej panienki.
Ale staje się przy tym „osmoloną panienką", cała jest oblana smołą.
Gdy ktoś wymienia tę historię jako swoją ulubioną baśń, można po prostu zapytać, jaka kobieta w rodzinie miała
wielkiego pecha. Ponieważ ta historia jest najczęściej umiejscowiona w życiu po stronie nieszczęścia lub tam,
gdzie stało się coś niedobrego.
Jednak Pani Zima odnosi się w realnym życiu najczęściej dużo precyzyjniej. Trzeba patrzeć na córkę, która nie
jest „rodzona". Istnieje bowiem dziecko, które ojciec wniósł z wcześniejszego związku i którego druga kobieta
chce się pozbyć. W obliczu tego losu swej siostry faworyzowane dziecko nie ma śmiałości wziąć swego szczęścia.
Staje się pechowcem. Odczarowujące rozwiązanie polegałoby na tym, że obie siostry ręka w rękę żyją swoim
życiem, poza złotem i smołą.
cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii systemowo-
fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

453 Poniżej fragment z książki "Myśli w drodze":


Wielkość
Wielkość jest nie tylko wielka w rozległości, lecz przede wszystkim przez to, co powoduje. A więc przez swój
zasięg i siłę. Przy tym nie ma znaczenia, czy jest w naszych oczach dobra czy zła, czy posługuje się przemocą czy
łagodnością, czy rzuca się w oczy czy jest niepozorna.
Wielkość rzucająca się w oczy, potężna i stosująca przemoc, wkrótce się załamie. Nie może trwać i rozpada się.
Dlatego każdy triumf jest krótkotrwały. Wkrótce przemija.
Jednak to, co niepozorne, dlatego że niepozorne, rozszerza się stale i doprowadza do upadku największych potęg.
Nie dlatego, że tego chce, po prostu przez swoją obecność.
Kto przez widzialną wielkość i jej przedstawicieli jest spychany i uciskany, musi tylko wystarczająco długo czekać.
Czekając, osłabia on wielkość, ponieważ bez oporu nie może ona się utrzymać. To, co niepozorne rozszerza się
bez oporu. Ponieważ pozostaje na dole, nie może też upaść.
Prawdziwa wielkość jest ukryta. Gdy wyjdzie jednak na jaw, doświadczamy jej jako dobroczynnej.

163
454 Pech
Na grupie terapeutycznej pewna kobieta wymieniła „złotą panienkę i osmoloną panienkę" jako swoją ulubioną
baśń, wtedy terapeuta zapytał, kto jest „rodzoną" córką. Kobieta ta, imieniem Berta, opowiedziała następującą
historię:
„Miałam w moim życiu wielkiego pecha, w moich związkach i w pracy zawodowej. Z matką miałam zawsze
bardzo złe stosunku. Ona co prawda zawsze chciała dla mnie jak najlepiej, ale stale zmuszała mnie do robienia
rzeczy, których nie chciałam. Gdy miałam dziewięć lat, zadzwoniła kiedyś do drzwi jakaś starsza ode mnie
dziewczynka. Chciałam wybiec z mojego pokoju, żeby zobaczyć, kto to przyszedł. Ale moja matka odesłała mnie
natychmiast do pokoju dziecinnego i zabroniła mi z niego wychodzić. Potem słyszałam w salonie przez dłuższą
chwilę podniesione głosy. Nie rozumiałam, o czym rozmawiano, oprócz ostatniego zdania mojej matki, które
musiała pewnie głośno wykrzyczeć: „Znikaj i więcej się tutaj nie pokazuj". Dziewczynka wyszła z naszego domu,
a z okna mojego pokoju widziałam ją jak odchodzi. Gdy wieczorem odważyłam się zapytać matkę, kto to był,
odpowiedziała krótko, że była to daleka krewna, i więcej nie muszę wiedzieć. Dopiero jak miałam trzydzieści lat,
dowiedziałam się przypadkowo, że mój ojciec był żonaty przed moją mamą i że miał w tym małżeństwie dwie
córki. Jedna z nich była najwidoczniej wtedy u moich rodziców i prosiła mojego ojca o pieniądze. Mój ojciec nie
żyje, a ja nie wiem, czy i gdzie są moje siostry".
cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii
systemowo-fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

455 Przyrodnia siostra


Inna kobieta, która z błyskiem w oku wymieniła Panią Zimę jako swoją ulubioną historię z czasów dzieciństwa,
też bardzo szybko odkryła, z kim była związana poprzez tę baśń. Christine pochodziła z trzeciego małżeństwa
swego ojca. Pierwsze małżeństwo było bezdzietne. Z drugiego Christine miała przyrodnią siostrę. Siostra ta,
który była dużo starsza, niż ona, mieszkała na początku z nimi. Christine nie umiała jej sobie jednak
przypomnieć. Była jeszcze bardzo mała, gdy siostra musiała odejść, ponieważ nie rozumiała się z matką
Christiny. Christine nie miała żadnego kontaktu ze swoją siostrą. Po warsztatach ustawieniowych odszukała
swoją siostrę i spotkała się z nią kilka razy. Od tej pory zniknęło u niej przekonanie, że nigdzie i z nikim nie
może pozostać na stałe.
Wykluczone rodzeństwo jest częstym tematem ustawień rodzinnych. A niektóre ustawienia działają jak ponowne
połączenie rodziny. Dusza nie spocznie, aż wszyscy, którzy należą do rodziny, nie będę razem. W wielu listach
po warsztatach ustawieniowych uczestnicy piszą o odnalezionym rodzeństwie. I najczęściej to odnalezienie
przebiega bardzo serdecznie i wyzwalająco. Trzymanie się razem rodzeństwa, jeśli się udaje, ma w sobie coś
bardzo uzdrawiającego, integrującego i lekkiego, zwłaszcza gdy relacja z rodzicami jest obciążona przez ich los.
cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii systemowo-

164
fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

456 Zmar łe rodzeństwo


Wykluczone rodzeństwo jest częstym tematem ustawień rodzinnych. A niektóre ustawienia działają jak ponowne
połączenie rodziny. Dusza nie spocznie, aż wszyscy, którzy należą do rodziny, nie będę razem. W wielu listach
po warsztatach ustawieniowych uczestnicy piszą o odnalezionym rodzeństwie. I najczęściej to odnalezienie
przebiega bardzo serdecznie i wyzwalająco. Trzymanie się razem rodzeństwa, jeśli się udaje, ma w sobie coś
bardzo uzdrawiającego, integrującego i lekkiego, zwłaszcza gdy relacja z rodzicami jest obciążona przez ich los.
Do wykluczonego rodzeństwa należą często dzieci wcześnie zmarłe. Ból, gdy dzieci, które przecież stoją dopiero
na początku swojego życia, muszą już odejść w śmierć, jest dla rodziców często prawie nie do zniesienia. Dlatego
chcą zapomnieć ten los i czasami też przemilczeć. Jednak w historiach i pieśniach, które opowiadają żyjącym
dzieciom, mówią o tym, co ukryte i pozwalają swoim dzieciom, nawet jeśli nie całkiem świadomie, to jednak w
sercu mieć udział w ich bólu i ich tęsknocie. Na ustawieniach jest to zawsze bardzo poruszający moment, gdy
wcześnie zmarłe dzieci zostają wzięte w ramiona przez rodziców i rodzeństwo i gdy zostaje wyrażona żałoba i
dostają swoje miejsce w szeregu rodzeństwa. Przede wszystkim dziecko, które przyszło na świat po wcześnie
zmarłym rodzeństwie, czuje wtedy ulgę. Ponieważ musi najczęściej reprezentować zmarłe dziecko, dopóki ono
nie zostanie zobaczone i nie zostanie uczczone w śmierci przez miłość.
Pewną kobietę pociągała szczególnie Calineczka. Nie mogła sobie przypomnieć tej historii, ale pamiętała obraz,
który znajdował się na okładce: maleńka śliczna dziewczynka, śpiąca na pływającym liściu lilii wodnej.
Jej matka urodziła w pierwszym małżeństwie syna, który zmarł bezpośrednio po porodzie. Wtedy wcale nie
chciała mieć dziecka i dopiero na krótko przed urodzeniem zauważyła, że była w ciąży. Z tym przyrodnim
bratem była związana ta kobieta. „Dla ciebie wyruszyłam w podróż mojego życia!". W tym zdaniu odnalazła
bliskość ze swoim bratem i jednocześnie uwolnienie. W ustawieniu jej rodziny aktualnej było widać, że w
zastępstwie swojego wcześnie zmarłego bra ta ciągnie swojego najstarszego syna do siebie i w krąg swoich
wpływów. Teraz mogła wziąć brata do serca i uwolnić syna.
W kołysance Czy wiesz, ile gwiazdek świeci Pan Bóg liczy wszystkie istoty, żeby mu żadnej nie brakowało. Ale
jednej brakuje. Muszka nie przebudziła się do życia, a dziecko nie wstało rano z łóżeczka. To jest właściwy sens
tej bardzo melancholijnej kołysanki. A w piosence Dobry wieczór, dobranoc słychać ukryte przeświadczenie, że
były dzieci, których Bóg rano nie zbudził. Izabella przypomniała sobie, że w wieku przedszkolnym nigdy nie
mogła zasnąć, zanim matka nie usiadła przy jej łóżeczku i nie zaśpiewała tej piosenki. Miała starszego brata,
który zmarł w wieku dwóch lat. A jak ona miała cztery lata, zmarła jej młodsza siostra zaraz po urodzeniu.
cdn.
Fragment książki
Jakob Robert Schneider / Brigitte Gross, Ach jak dobrze, że to wiem. Baśnie i inne opowieści w terapii systemowo-
fenomenologicznej.
© by Jakob Robert Schneider 2000

165

You might also like