You are on page 1of 162

LUKI AN Z SAMOSTATY

DI AL OGI S ATYRYCZNE






EDYCJA KOMPUTEROWA:
WWW.ZRODLA.HISTORYCZNE.PRV.PL


MAIL: HISTORIAN@Z.PL





MMIII

I.
ZGROMADZENIE BOGW


DZEUS: Ju nie pomrukujcie, bogowie, i po ktach si nie
zbierajcie, i niech jeden drugiemu do ucha nie szepce wyrazw
oburzenia o to, e wielu niegodnych z nami zasiada do stou.
Skoro si w tych sprawach zwoao zgromadzenie, to niech kady
mwi otwarcie, co- myli i niech wygasza oskarenie. Ty bd
heroldem, Hermesie obwieszczenie wedug prawa!
HERMES: Suchajcie, cicho tam! Kto chce przemawia spord
bogw rzeczywistych, ktrym przemawia wolno? Sprawa dotyczy
przesiedlecw i obcokrajowcw.
MOMOS: Ja, Momos, jeeliby mi, Dzeusie, gosu udzieli.
DZEUS: Ju samo ogoszenie pozwala mwi; mnie do tego
wcale nie bdzie potrzeba.
MOMOS: Mwi tedy, e niektrzy z nas robi le i to jest
niebezpieczne, bo nie do im, e sami stali si bogami z ludzi,
ale jeszcze, jeli ktry swoich towarzyszw i sucych nie kae
otacza czci rwn naszej, to zdaje mu si, e niczego wielkiego
nie dokaza i nie dowid, e jest mody. Uwaam, Dzeusie, e
powiniene mi pozwoli mwi otwarcie. Ja bym nawet nie potra-
fi inaczej wszyscy wiedz, e mam jzyk nieskrpowany i nie
potrafibym niczego zamilcze, jeeli si dzieje co, co nie jest
w porzdku.
Ja wyledzam wszystko i wypowiadam swoje zdanie publicz-
nie; ani si nie boj kogokolwiek, ani ze wstydu nie ukrywam
swego zdania. Tote nieznony si wydaj niejednemu i niby wy-
gldam na donosiciela z urodzenia oni mnie nazywaj jakby
oskarycielem publicznym. Zreszt, skoro wolno jest i to jest
ogoszone, i ty, Dzeusie, pozwalasz mwi swobodnie, to bd
mwi miao, nie tajc niczego.
Wic powiadam, e wielu jest takich, ktrym nie do tego,
e sami bior udzia w naszych zebraniach i bankietach na rwni
z nami, chocia s w poowie miertelni, to jeszcze swoich su-
cych i uczestnikw proqesyj wprowadzili do nieba i wpisali do
ksig, i oni teraz na rwni z nami uczestnicz w podziaach
i w ofiarach, a nawet nam nie zapacili taksy za pobyt.
DZEUS: adnych zagadek, Momosie, tylko jasno i wyranie
mw i podawaj nazwiska; teraz twoja mowa pada na rodek zgro-
madzenia i niejeden zacznie si domyla tego lub owego i przy-
stosowywa sobie to, co si mwi; jeden tak, drugi inaczej. Kto taki
otwarty jak ty nie powinien si waha mwi niczego.
MOMOS: To doskonale, Dzeusie, e jeszcze mnie pobudzasz
do otwartoci. To jest z twojej strony krok naprawd krlewski
i wspaniaomylny. Zatem bd wymienia i nazwiska. Wic taki
oto najwyej urodzony Dionysos to jest pczowiek i nawet
nie Hellen po kdzieli, tylko Syrofenicjanin, syn crki jakiego
kupca, Kadmosa.
Skoro mu przyznano niemiertelno jaki on tam jest, ju
nie mwi, ani o tej jego mitrze, ani o pijastwie, ani o tym, jak
chodzi myl, e wszyscy widzicie, jaki jest zniewieciay
i kobiecy z natury, pobkany i od rana pachnie mocnym winem.
Ot on tutaj cae bractwo wprowadzi do nas i jest tu razem
z ca procesj, ktr za sob wodzi i bogiem ogosi Pana i Seile-
na i Satyrw, jakich dzikusw i kozopasw bez liku, jakich
skoczkw o niesamowitych ksztatach jeden ma rogi na gowie
i od poowy w d do kozy podobny, a brod dug zapuci, tak
e mao si rni do capa; drugi znowu ysy staruszek, z perkatym
nosem, przewanie na ole jedzi: to Lidyjczyka Satyrowie maj
uszy koczyste i te yse gowy a rogate. Takie im roki rosn jak
nowonarodzonym koltom. To s jacy tam Frygijczycy. A ogony
maj wszyscy te. Widzicie, jakich nam bogw robi ten panicz?
Potem my si dziwimy, jeeli nami ludzie gardz, kiedy patrz
na takich miesznych bogw i cudacznych. Ja ju nie mwi, e
i dwie kobiety tutaj na gr sprowadzi: Jedna bya jego kochan-
k Ariadna i jej wianek te wczy do chru gwiazd, a druga
to crka chopa, Ikariosa. A co ze wszystkiego najmieszniejsze
bogowie to to, e on i psa Erigony, i jego te tu na gr spro-
wadzi, aby si kobietka nie nudzia, jeeli nie bdzie miaa
w niebie swojego pieska, do ktrego si przyzwyczaia i bardzo
go lubi. Czy wam si to nie wydaje krokiem miaym a troch po
pijanemu i na miech? A syszelicie o innych te.
DZEUS: Nic, Momosie, nie mw ani o Asklepiosie, ani o He-
raklesie. Bo ja widz, do czego ty zmierzasz. A oni przecie
jeden kuruje i chorych stawia na nogi, i jest ,,wart tyle, co moc
ludzi innych, a Herakles to mj syn i niemaymi trudami kupi
sobie niemiertelno. Wic nie skar na nich!
MOMOS: Ja zamilcz, Dzeusie, chocia w zwizku z tob
duo mog powiedzie. Ju, jeli nie co innego, to znaki od ognia
oni jeszcze maj. A gdyby wolno byo mwi otwarcie o tobie
samym, to duo miabym do powiedzenia.
DZEUS: O, tak! O mnie samym mona miao. Chyba ty
mnie te nie skarysz o obce pochodzenie?
MOMOS: To, to mona tylko na Krecie usysze tam i co
innego o tobie mwi, i grb twj pokazuj. Ja im nie wierz;
ani tym, ktrzy mwi, e jeste podrzutkiem mwi o miecie
Ajgion i o Achai.
Ale to, co by moim zdaniem najbardziej naleao zbada i zga-
ni, to powiem. Bo pocztek przekroczeniom tego rodzaju i przy-
czyn tego, e si nasze zgromadzenie zaroio od nieuprawnionych,
dae ty, Dzeusie, obcujc z kobietami miertelnymi i schodzc do
nich raz w tej, raz w innej postaci. Tak e my si boimy, eby ci
kto nie zabi na ofiar, jak ci zapie, kiedy bdziesz bykiem, albo
ci opracowa gotw jaki zotnik, kiedy zotem bdziesz, i zamiast
Dzeusa zrobi si nam naszyjnik albo naramiennik, albo kolczyk.
I zapenie niebo tymi pbogami. Ju nie mog inaczej powie-
dzie. To bardzo zabawna rzecz, kiedy kto nagle usyszy, e He-
rakles zosta midzy bogw przyjty, a Eurysteus, ktry mu roz-
kazy dawa, umar i blisko wityni Heraklesa, ktry by sug,
ley grb Eurysteusa, jego pana. Albo znowu w Tebach Dionysos
jest bogiem, a jego kuzyni, Pentheus i Aktaion, i Learchos, to naj-
wiksi biedacy spord wszystkich ludzi.
Odkd ty, Dzeusie, otworzye drzwi dla takich typw i za-
cze si interesowa kobietami miertelnymi, wszyscy ci na-
laduj i to nie tylko mczyni, ale, co najwikszy wstyd, bogi-
nie rwnie. Kt bo nie wie o Anchizesie i o Titonosie, i o Endy-
mionie, i o Jasijonie, i innych? Tak e to ju wol pomin. Bo
dugo by trzeba mwi, eby to przebada cakowicie.
DZEUS: Tylko nic nie mw o Ganymedesie Mj Momo-
sie bo bd si gniewa, jeeli obrazisz chopaka, kiedy mu wy-
jedziesz na famili.
MOMOS: Nieprawda w takim razie o orle te nie mam
mwi, e ten rwnie jest w niebie, na berle krlewskim siada
i omal e ci gniazda na gowie nie zrobi, bo uchodzi za boga?
Czy i temu mamy da pokj ze wzgldu na Ganymedesa? A taki
Attis, Dzeusie, i Korybas, i Sabadzios skd ci weszli w nasze
koo i ten Mitras, Med, w kaftanie z dugimi rkawami i z tiar
na gowie? Nawet mwi po grecku nie umie. Tak e kiedy kto
pije w jego rce on nic nie rozumie. Tote Skytowie i Getowie
widzc, e oni tacy, przestali si w ogle na nas oglda i sami
obdarzaj niemiertelnoci i wybieraj na bogw, kogo chc.
W ten sam sposb, jak to Zamolksis, cho by niewolnikiem, zo-
sta w poczet bogw wpisany sam nie wiem, jak to si mogo
sta tak po cichu.
Chocia, moi bogowie, to jeszcze wszystko p biedy, ale ty
z psi twarz, ty przecieradami poobwijany Egipcjaninie, ty kto
jeste, dobra duszo, i jak t y miesz podawa si za boga szcze-
kajc? A czego chce ten aciaty byk z Memfis, przed ktrym bij
pokony i on udziela wyroczni, i ma swoich prorokw? Ju mi
wstyd wymienia ibisy i mapy, i capy, i inne stwory, jeszcze
bardziej zabawne ja nie wiem, jak si to z Egiptu napchao do
nieba i jak wy, bogowie, moecie na to patrze, kiedy si im ludzie
po rwni z wami a nawet bardziej ni wam kaniaj? Albo ty,
Dzeusie, jak.ty to znosisz, kiedy ci baranie rogi rosn?
DZEUS: To jest rzeczywicie wstyd to, z tym Egiptem. Ale
wiesz, Momosie, tam u nich jest wiele rzeczy zagadkowych i nie
bardzo trzeba to wymiewa, kiedy si nie jest wtajemniczonym.
MOMOS: Bardzo nam tajemnic potrzeba, eby wiedzie, e
bogowie to bogowie, a pawiany to pawiany!
DZEUS: Daj pokj, mwi, zostaw sprawy egipskie. Innym
razem to rozpatrzymy, przy wolnym czasie. A ty wymieniaj
innych.
MOMOS: Wymieniam, Dzeusie, Trofoniosa, a co mnie naj-
wicej gnbi, to: Amfiloch. Przecie to syn czowieka oboo-
nego kltwa, czowiek, ktry matk rodzon zabi, a uda si
i wrb udziela w Kilikii, kamie czsto i szarlataneri si bawi
dla tych dwch obolw. Dlatego ty, Apollonie, ju nie masz daw-
nej sawy, bo dzisiaj kady kamie i kady otarz udziela wy-
roczni, jeeli go tylko obla oliw i powiesi na nim wianek,
a znajdzie si do niego jaki szarlatan, ktrych jest wielu. Ju
i posg Polydamasa, atlety, leczy gorczki w Olympii, a Teage-
nesa w Thasos i Hektorowi skadaj ofiary w Ilionie, a Prote-
silaosowi naprzeciw, na Chersonezie. Odkdemy si tacy zro-
bili, przybyo wiele krzywoprzysistwa i witokradztwa na wie-
cie i w ogle gardz nami ludzie i dobrze robi.
Tyle o tych nieprawego pochodzenia i pniej wpisanych.
Ale ja, oprcz tego, sysz ju wiele obcych nazw, chocia ani
u nas nie ma nikogo takiego, ani w ogle kto taki w ciele i ko-
ciach istnie nie moe i bardzo si, Dzeusie, tym rwnie bawi.
Bo, doprawdy, gdzie jest ta Dzielno, o ktrej si tyle mwi,
i Przyroda, i Dola, i Przeznaczenie? To s nazwy, pod ktre aden
konkretny przedmiot nie podpada, nazwy puste, bez desygnatw,
powymylane przez gupich ludzi, przez filozofw. I chocia to
s postacie zaimprowizowane, to jednak taki maj wpyw na
ludzi bezmylnych, e wam ju nikt nawet ofiar skada nie chce,
bo wie, e choby wam i tysice hekatomb przyprowadzi, to
jednak Los zrobiby to, co przeznaczone i co dla kadego od po-
cztku zostao wyprzedzone. Rad bym ciebie, Dzeusie, zapyta,
czy ju gdzie widzia albo Dzielno, albo Przyrod, albo Prze-
znaczenie? Bo e o nich wci syszysz w dyskusjach filozofw,
to wiem przeciee nie guchy, eby nie sysze, kiedy oni tak
o tym krzycz.
Miabym jeszcze wiele do powiedzenia, ale dam pokj. Ja
widz, e wielu si na mnie gniewa za to, co mwi, i sykaj ci
najwicej, ktrych dotkna otwarto moich sw.
Poza tym, jeeli pozwolisz, Dzeusie, to odczytam uchwa
w tej sprawie mam j ju napisan.
DZEUS: Przeczytaj. Nie wszystkie punkty twojego oskare-
nia byy gupie. Trzeba niejednemu koniec pooy, eby si tak
wicej dzia nie mogo.
UCHWAA
W imi boe! Na zgromadzeniu legalnym, odbytym sidmego
tego miesica pod przewodnictwem Dzeusa, gdy na pierwszym
miejscu siedzia Posejdon, nadzr peni Apollon, a sekretarzem
by Momos, syn Nocy, Sen poda wniosek nastpujcy: Poniewa
wielu obcokrajowcw, nie tylko Hellenw, ale i barbarzycw,
ktrzy adn miar nie zasuguj na to, eby uczestniczyli w na-
szym ustroju, wpisani do gminy pniej nie wiadomo jakim
sposobem i uchodzcy za bogw, napenili niebo tak, e przy
stole roi si tum haaliwy, rnojzyczna jaka zbieranina i za-
brako ambrozji i nektaru, tak e kwaterka ju kosztuje min -
takie mnstwo teraz pije a ci, o sobie tylko mylc, odpychaj
na bok bogw dawnych i prawdziwych, i rozsiadaj si na pier-
wszych miejscach wbrew wszystkim tradycjom ojczystym, i chc
odbiera najwiksz cze na ziemi postanowia Rada i Lud
zwoa zgromadzenie na Olimpie czasu przesilenia zimowego
i wybra na sdziw najwyszego trybunau siedmiu bogw bez
zarzutu trzech z dawnej Rady z czasw Kronosa, a czterech
spord dwunastki pomidzy nimi i Dzeusa. Ci sdziowie bd
zasiadali sami, zoywszy prawem przepisan przysig na Styks,
Hermes bdzie zebranie ogasza i sprowadza wszystkich, ktrzy
si uwaaj za upowanionych do zasiadania w zgromadzeniu, i ci
przyjd, prowadzc z sob zaprzysionych wiadkw i dowody
osobiste dotyczce pochodzenia. Dlatego powinni si zgasza po
jednemu, a sdziowie rozpatrz spraw kadego i bd to ogosz
kogo bogiem, bd te odel go do jego mogiy i do grobowcw
rodzinnych. A gdyby kto z nieukwalifikowanych, kogo trybu-
na raz z listy bogw wykreli, zosta schwytany na tym, e idzie
na gr do nieba, takiego wrzuci do Tartaru.
I kady powinien si zaj swoj robot, a wic ani Atena nie
powinna leczy, ani Asklepios udziela wyroczni, ani Apollon
robi tylu rzeczy na raz, tylko sobie jak jedn rzecz wybra
i by albo wieszczkiem, albo kitarzyst, albo lekarzem.
A filozofom zapowiedzie, eby nie wymylali nazw pustych
i nie pletli o tym, na czym si nie znaj.
A ktrym ju przyznano witynie albo ofiary, tych posgi
usun, a powstawia posgi Dzeusa albo Hery, albo Apollona,
albo kogo innego, a tamtym niech pastwo kademu usypie mo-
gi i postawi na niej sup, zamiast otarza. A gdyby kto puci
to ogoszenie mimo uszu i nie zechcia si stawi przed trybuna-
em, na takiego wyda si wyrok zaocznie. Taki jest nasz wniosek.
DZEUS: Bardzo sprawiedliwy, Momosie. Kto jest za tym,
niech podniesie rk. Albo, lepiej, niech tak bdzie bo ja
wiem, e wielu jest tutaj takich, ktrzy nie podnios rk. Wic
teraz idcie sobie wszyscy, a dopiero, jak Hermes ogosi, przyj-
dzie kady i przyniesie z sob wyrane dokumenty i jasne dowo-
dy osobiste: imi ojca i matki, i skd ktry pochodzi, i jak zosta
bogiem, i plemi, i rd. Jeeli kto takich dokumentw nie do-
starczy, trybuna nie bdzie si oglda na to, czy kto ma wielk
wityni na ziemi i czy go ludzie uwaaj za boga, czy nie.









II.
DZEUS MA TRUDNOCI W DYSKUSJI


PIESEK: A ja, Dzeusie, nie bd ci si naprzykrza modlitwa-
mi o takie rzeczy, jak bogactwo albo zoto, albo wadza krlew-
ska; o to si ludzie najwicej modl, a tobie nie bardzo atwo da-
wa te rzeczy. Bo widz, e czsto puszczasz te modlitwy mimo
uszu. Ja bym pragn od ciebie tylko jednej rzeczy i to bardzo
atwej.
DZEUS: C to takiego, Piesku? Nie zawiedziesz si. Szcze-
glniej, jeeli prosisz o co, jak mwisz, atwego.
PIESEK: Odpowiedz mi na jedno nietrudne pytanie.
DZEUS: To rzeczywicie maa proba i to nic trudnego; wic
pytaj, o co chcesz.
PIESEK: Widzisz, to jest taka rzecz. Czytae z pewnoci
i ty poematy Homera i Hesioda. Wic powiedz mi, czy to jest
prawda, co oni pisz o Przeznaczeniu i o Mojrach, e nie mona
umkn tego, co one kademu wyprzeda przy urodzeniu?
DZEUS: To jest wielka prawda. Nie ma nic, czego by Mojry
nie zrzdziy. Wszystko, cokolwiek si dzieje, krci si za ich
wrzecionem i ju od samego pocztku wszystko ma wynik z gry
wyprzedzony i nic nie ma prawa dzia si inaczej.
PIESEK: Nieprawda zatem, gdy ten sam Homer w innej
czci poematu mwi:
Prdzej Hadesa zobaczysz, nim ci to Mojra wyprzda...
to, oczywicie, powiemy wtedy, e on w takich miejscach
od rzeczy?
DZEUS: I bardzo od rzeczy. Bo w ten sposb nic si dzia nie
moe: poza prawem Mojr, poza ich nici. To, co poeci piewaj
z natchnienia Muz, to jest prawda, ale kiedy ich te boginie
opuszczaj i oni pisz sami od siebie, wtedy bdz i opowiadaj
czasem rzeczy sprzeczne z tym, co przedtem. Trudno, to s ludzie,
wic nie znaj prawdy, kiedy ich odejdzie to, co dotd z nimi byo
i piewao przez nich.
PIESEK: Wic to tak powiemy. A jeszcze i na to mi odpo-
wiedz: czy nie trzy s Mojry: Kloto i Lachesis, mam wraenie,
i Atropos?
DZEUS: Tak jest.
PIESEK: A Dola przeznaczona i Fortuna o nich si te tyle
mwi co one s za jedne i co moe kada z nich? Czy to samo,
co Mojry, czy i troszk wicej ponadto? Bo sysz, jak wszyscy
mwi, e nie ma potgi wikszej ni Fortuna i Dola.
DZEUS: Nie moesz wszystkiego wiedzie, Piesku; nie godzi
si. Ale dlaczego ty si pytasz o te Mojry?
PIESEK: Jeeli mi tylko, Dzeusie, naprzd i to powiesz, czy
i nad wami one panuj i czy wy jestecie koniecznie zawili od
ich nici?
DZEUS: Z koniecznoci, Piesku. Ale czemu si umiechasz?
PIESEK: Przypomniaem sobie te wiersze Homera, w ktrych
on mwi o tobie, o twojej przemowie na zgromadzeniu bogw.
Kiedy ty im grozi, e na jakiej zotej linie powiesisz wszystko.
Mwie, e sam tak lin spucisz z nieba, a bogowie wszyscy,
jeeli chc, niech si na niej uwiesz i niech cign w przeciwn
stron, a nie dadz ci rady przecigniesz wszystkich z atwo-
ci, jeeli zechcesz razem z ziemi i z morzem.
Wtedy mi si wyda podziwu godny. Bo co za sia! Dreszcz
mnie przechodzi przy suchaniu tych sw. A teraz widz, e ty
sam, razem z t lin i z grobami, wisisz, jak sam przyznajesz, na
cienkiej nitce Mojr. Wic mam wraenie, e suszniej mogaby
si Kloto pyszni, e i ciebie samego na swojej nitce nosi jak ry-
bak rybk na wdce.
DZEUS: Ja nie wiem, do czego zmierzaj te twoje pytania.
PIESEK: Do tego, Dzeusie. Ale bagam ci na Mojry i na
Dol, nie dranij si i nie gniewaj, kiedy ja bd prawd mwi
otwarcie. Bo jeeli to tak jest i nad wszystkim Mojry panuj,
i nikt ju nie potpafi niczego zmieni w tym, co one raz posta-
nowi, to po co my, ludzie, wam skadamy ofiary i przyprowadza-
my hekatomby, modlc si o rne dobra od was? Ja nie widz,
na co by si nam mogy przyda te zabiegi, jeeli z pomoc modlitw
nie moemy uzyska od was ani odwrcenia tego, co ze, ani te
dostpi z rki bogw jakiego dobra.
DZEUS: Ja wiem, skd id te twoje figlarne pytania; to od
tych przekltych sofistw, krtaczy, ktrzy twierdz, e my si
nawet nie troszczymy o udzi. Oni takie pytania zadaj przez bez-
bono i odcigaj innych od ofiar i modw, bo to niby rzecz
daremna. e my ani si nie troszczymy o to, co si u was dzieje,
ani w ogle adnego wpywu nie mamy na sprawy ziemskie. Ale
niewesoo bdzie tym, ktrzy takie rzeczy opowiadaj.
PIESEK: Ale, Dzeusie, na wrzeciono, ktre trzyma Kloto,
zapewniam ci, e to nie pod ich wpywem zadawaem ci te pyta-
nia tylko rozmowa ja sam nie wiem, jak jako nam na to
zesza, e ofiary s zbdne. Wic jeeli askaw, to jeszcze ci jedno
krtkie pytanie zadam, a ty nie wahaj si da mi odpowiedzi,
tylko, eby odpowied bya mniej podniecona.
DZEUS: Pytaj, jeeli masz czas na takie brednie.
PIESEK: Ty mwisz, e wszystko, co si dzieje, to pochodzi
od Mojr?
DZEUS: Mwi przecie.
PIESEK: A my, czy moemy zmienia to i odpata nici?
DZEUS: W aden sposb; nigdy.
PIESEK: Jeeli pozwolisz, to wysnuj wniosek; czy te on
jest oczywisty, chociabym go i nie wypowiedzia?
DZEUS: Oczywisty. Ale ci, ktrzy ofiary skadaj, nie ska-
daj ich dla interesu, nie uprawiaj handlu zamiennego, jakby
sobie u nas kupowali aski, tylko po prostu cze oddaj temu, co
lepsze.
PIESEK: Wystarczy i to, jeeli i ty przyznajesz, e z ofiar nie
ma adnego poytku i to s tylko objawy szlachetnego sposobu
mylenia ludzi oddajcych cze temu, co lepsze. Jednake, gdyby
tu by kto z tych sofistw, krtaczy, to moe by ci zapyta, pod
jakim wzgldem nazywasz bogw lepszymi, skoro oni przecie na
rwni z ludmi s w niewoli i podlegaj tym samym paniom: Moj-
rom. Nie wystarczy to, e s niemiertelni, eby si przez to
samo wydawali lepsi. To przecie znacznie gorzej; ludziom przy-
najmniej mier przynosi wolno, a u was ta sprawa nigdy nie
ma kresu; wasza niewola jest wieczna, krci si na nitce bardzo
dugiej.
DZEUS: Ale, Piesku; ta wieczno i bezkres to jest nasze
szczcie; wszelakie dobra wypeniaj nasze ycie.
PIESEK: Nie wszystkim wam, Dzeusie, jest tak dobrze. Rnie
tam i u was bywa; wy te nieraz nie macie spokoju. Ty jeste szcz-
liwy, bo jeste krl i potrafisz pocign ziemi i morze, kiedy
spucisz tutaj lin jak do studni. Ale Hefajstos jest kulawy i robo-
ciarz jaki, i z ogniem wci ma do czynienia w swoim rzemiole.
Prometeusa nawet kiedy do skay przybito. Po c bym mia
przypomina twego ojca, ktry jeszcze w kajdanach siedzi, w Tar-
tarze?
Mwi te o was, e i mio was nawiedza, i rany odnosicie,
a niekiedy idziecie na sub do ludzi, jak to twj brat suy
u Laomedonta, a u Admeta Apollon. To mi si nie wydaje wielkim
szczciem. Mam wraenie, e jedni z was maj szczcie, wypad
im dobry los, a drudzy wprost przeciwnie. Ja ju nie mwi o tym,
e porywaj was bandyci tak samo jak i nas e obrabowuj
was witokradcy i z najwikszych bogaczw stajecie si nagle
najwikszymi biedakami. A niejednego nawet ju i przetopiono;
dlatego, e by zoty albo srebrny. Taki mu ju los by pisany.
DZEUS: Widzisz, Piesku to s blunierstwa, to, co mwisz.
Gotwe tego kiedy aowa.
PIESEK: Oszczd sobie grb, Dzeusiej ty wiesz, e nie
spotka mnie nic, czego by Mojra przed tob nie postanowia. Ja
nawet nie widz, eby i samych witokradcw kara spotykaa.
Oni po wikszej czci unikaj waszych rk. Nie byo im pisane,
tak mi si wydaje, eby mieli by schwytani.
DEUS: Czy nie mwiem, e ty naleysz do tych, ktrzy
myl i sowem wniwecz obracaj Opatrzno?
PIESEK: Bardzo ich si boisz, Dzeusie, ale nie wiem, dlaczego.
Cokolwiek powiem, ty wszdzie podejrzewasz ich wpywy. A ja
od kog innego mgbym si prawdy dowiedzie, jeeli nie od
ciebie? Ja bym si z przyjemnoci ciebie jeszcze i o to zapyta,
co to jest ta wasza Opatrzno. Czy to jest ktra z Mojr, czy te
bogini jeszcze wysza od nich, ktra i nad nimi panuje?
DZEUS: Ja ci ju i przedtem mwiem, e nie masz prawa
wiedzie wszystkiego. To si nie godzi. A ty z pocztku powie-
dzia, e mi zadasz jakie jedno pytanie, a tymczasem mnie tu bez
koca zasypujesz kwestyjkami. Ja widz, jaki jest gwny cel
twoich sw: wykaza, e my si wcale nie troszczymy o sprawy
ludzkie.
PIESEK: To nie jest moja myl, tylko ty przed chwil powie-
dziae, e Mojry wszystkiego dokonuj. Chyba, e ci al tych sw
i odwoujesz to, co powiedzia; moe by, e reklamujecie dla
siebie Opatrzno, a odrzucacie Przeznaczenie.
DZEUS: Wcale nie; tylko Mojra przez nas dokonywa wszy-
stkiego.
PIESEK: Rozumiem; podajecie si za sucych, za jakich
funkcjonariusze w Mojr. Tylko e i w takim razie one by stano-
wiy Opatrzno, a wy jestecie jakby jakimi narzdziami w ich
raku, instrumentami.
DZEUS: Jak to rozumiesz?
PIESEK: Tak samo, mam wraenie, jak siekierka w rku
cieli albo wider. To jako wspdziaa w rzemiole, ale nikt nie
moe powiedzie, e te rzeczy to majster; okrt nie jest dzieem
siekierki i widra, tylko cieli okrtowego. Tak samo wic w ka-
dej sprawie okrty buduje Przeznaczenie, a wy jestecie, jeli
czym, to widrami albo siekierkami w rkach Mojr. Zdaje si, e
udzi powinni Przeznaczeniu skada ofiary i Przeznaczenie
prosi o aski, a tymczasem oni do was id i wam cze oddaj
hymnami i ofiarami. Albo nawet i Przeznaczeniu gdyby oddawali
cze, nie postpowaliby susznie. Bo myl, e nawet i same Mojry
nie mog nic zmieni ani odwrci z tego, co na pocztku posta-
nowiy o kadym czowieku. Przecie Atropos nie zniosaby, eby
kto w przeciwn stron krci wrzeciono i psu robot Kloto.
DZEUS: Ty ju, Piesku, uwaasz, e nawet Mojrom ludzie
nie powinni czci oddawa? Ty, zdaje si, masz dnoci wywroto-
we. A my, jeeli ju nie z innego powodu, to zasugujemy chyba
na cze dlatego, e udzielamy wyroczni i przepowiadamy wszy-
stko, co Mojra zrzdzi.
PIESEK: Dzeusie, w ogle na nic si nie przyda wiedzie
z gry to, co ma przyj, jeeli nie ma adnego sposobu, eby si
tego ustrzec. Chyba e ty powiesz tak: czowiek, ktry si z gry
dowiedzia, e umrze od grotu z elaza, mgby unikn mierci
zamknwszy si w mieszkaniu. Ale to si nie uda. Wyprowadzi
go kiedy Mojra na polowanie i nastawi go na grot z elaza.
I Adrastos cinie wczni w dzika, chybi go, a zabije syna Kre-
zusa, jakby wczni w chopaka rzucio silne rami Mojry.
A z Laijosem jak byo? To ju nawet i zabawne:
Na przekr bogom ty si nie wa syna mie.
Bo jeli spodzisz go, zabije ci twj syn.
Mam wraenie, e to bya zbyteczna rada, skoro miao si tak
sta w kadym razie. Wic te po wyroczni on i spodzi syna,
i syn go zabi rzeczywicie. Ot ja nie widz, na jakiej podsta-
wie domagacie si wdzicznoci za wyrocznie.
Ja ju nie mwi o tym, e zwykle dajecie wyrocznie mtne
i wieloznaczne, i nie mwicie jasno, czy ten, ktry przejdzie rzek
Halys, zburzy wasne pastwo, czy pastwo Kyrosa. Wyrocznia
dopuszcza i jedno rozumienie, i drugie,
DZEUS: Wiesz, Piesku, Apollon mia pewien powd, eby si
gniewa na Kroisosa, bo Kroisos go dowiadcza gotujc w jednym
garnku baranin i wia.
PIESEK: Wypadao nie gniewa si w ogle, bdc bogiem.
Tylko, mam wraenie, e ju i to byo Lidyjczykowi przeznaczone,
to, e go wyrocznia w bd wprowadzi; ju mu to Przeznaczenie
wyprzdo, e nie usyszy jasno tego, co ma przyj. Wic i wasze
wyrocznie s udziaem Przeznaczenia.
DZEUS: Zatem ty nam nie zostawiasz nic; jestemy bogami
na prno; nawet Opatrznoci jakiej nie wnosimy do spraw ziem-
skich ani ofiar godni nie jestemy zupenie jak widry abo
siekierki? Ja mam wraenie, e twoje lekcewaenie dla mnie jest
naturalne, skoro, jak widzisz, trzymam piorun w rku, a znosz,
eby tyle na nas wygadywa.
PIESEK: Cinij go, Dzeusie; jeeli mi jest przeznaczone pa
od pioruna, nie bd ciebie o to uderzenie obwinia, tylko Mojr,
Kloto, ktra mnie przez ciebie trafi. Przecie nie mgbym mojej
rany przypisywa piorunowi samemu, A tylko o. to jeszcze zapy-
tam i ciebie, i Przeznaczenie. A ty mi w jego imieniu odpowiedz.
Bo przypomniaa mi to twoja groba. Dlaczego to zostawiacie
w spokoju witokradcw i bandytw, i takich wielkich zbrodnia-
rzy, i gwacicieli, i krzywoprzysizcw, a trafiacie piorunami nie-
raz w jakie drzewo albo w kamie, albo w maszt okrtu, ktry
nic zego nie zrobi, a czasem w jakiego przyzwoitego i pobo-
nego wdrowca? Dlaczego milczysz, Dzeusie? Czy nawet i tego
nie mam prawa wiedzie?
DZEUS: Nie, Piesku. W ogle gow zawracasz i nie wiadomo,
skd mi to wszystko znosisz.
PIESEK: Wic ju o to was nie bd pyta, ciebie i Przezna-
czenia, czemu to Fokion, taki porzdny czowiek, umar w takim
ubstwie i w ndzy, i Aristeides przed nim, a Kallias i Alkibiades,
chopaki rozpustne, mieli pienidzy wicej ni potrzeba, i Mejdias,
zbrodniarz, i Charops z Ajginy, obrzydliwiec ostatni, ktry matk
godem zamorzyi. I na odwrt: Sokratesa oddano Jedenastce, a Me-
letosa nie; i Sardanapal by krlem, cho by zniewieciay, a Go-
ches, czowiek dzielny, zosta przez niego wbity na pal, bo mu
si stosunki nie podobay. Ja ju nie chc mwi szczegowo
o tym, co si dzisiaj dzieje: zbrodniarze opywaj we wszystko
i chciwcy, a ludzie porzdni musz chodzi i biega, znosi
ubstwo i choroby, i tysiczne inne dolegliwoci, ktre ich gniot.
DZEUS: A ty nie wiesz, Piesku, jakie kary zbrodniarze po
mierci znosz i jakim szczciem ciesz si tam ludzie porzdni?
PIESEK: Ty mi mwisz o Hadesie, o Tityosach i Tantalach,
a ja, jeeli nawet istnieje co takiego, bd to jasno wiedzia, do-
piero jak umr. A tak, na razie, to wolabym t odrobin ycia
tutaj przey w szczciu, a po mierci niech mi i jedenacie
spw wtrob szarpie, a nie: tutaj cierpie pragnienie, jak Tantal,
a dopiero potem na Wyspach Szczliwych pi z bohaterami, lec
na kach elizejskich.
DZEUS: Co mwisz? Ty nie wierzysz, e istniej jakie kary
i nagrody, i sd, na ktrym si bada ycie kadego czowieka?
PIESEK: Ja sysz, e tam jaki Minos, Kreteczyk, sdy
odbywa pod ziemi w takich sprawach. A o nim powiedz mi te.
Mwi przecie, e to twj syn.
DZEUS: A o c ty si jeszcze w zwizku z nim pytasz, Piesku?
PIESEK: Kogo on przede wszystkim karze?
DZEUS: Jasna rzecz, e zbrodniarzy, na przykad mordercw
i witokradcw.
PIESEK: A kogo odsya do bohaterw?
DZEUS: Dobrych i pobonych, i tych, ktrzy dzielni byli za
ycia.
PIESEK: A dlaczego, Dzeusie?
DZEUS: Dlatego, e jedni zasuguj na kar, a drudzy na
nagrod.
PIESEK: A jeeliby kto nie z wasnej inicjatywy co strasz-
nego zrobi, czy i takiego Minos zasdzi na kar?
DZEUS: Nic podobnego.
PIESEK: Ani te, gdyby kto nie sam z siebie co dobrego zrobi, to i temu
zapewne Minos nie przyzna nagrody?
DZEUS: No nie.
PIESEK: W takim razie, Dzeusie, on nie powinien nikogo ani
nagradza, ani kara.
DZEUS: Jak to nikogo?
PIESEK: Bo my, ludzie, niczego nie robimy sami z siebie,
tylko suchamy jakiej nieuniknionej koniecznoci, jeeli prawd
jest tamto, na comy si przedtem zgodzili, e Mojra jest winna
wszystkiemu. I gdyby zabi kto, to ona popenia zabjstwo, i gdy-
by wityni zrabowa, zrobi to tylko, co mu jest nakazr
e jeliby Minos chcia sdzi sprawiedliwie, to Mojr powinien
kara zamiast Sizyfa i Mojr zamiast Tantala. Bo co oni zego
zrobili? Przecie tylko suchali rozkazw.
DZEUS: Nie, niewart jeste nawet, eby ci odpowiada na
takie pytania. Zuchway jeste i krtacz. Ju sobie id precz,
a ciebie zostawiam.
PIESEK: Ja si chciaem jeszcze i o to zapyta, gdzie waci-
wie Mojry mieszkaj albo, jak one daj rady temu, eby wej
w najdrobniejsze szczegy tylu spraw. Przecie ich jest tylko trzy.
Mam wraenie, e pdz ycie pene cikiego trudu i marny ich
los: tyle spraw mie na gowie.
Zdaje si, e i one te nie urodziy si pod szczliw gwiazd.
Ja przynajmniej, gdyby mi by dany wybr, nie zamienibym si
z nimi za moje ycie. Wolabym raczej by do samej mierci
jeszcze biedniejszy ni jestem, ni siedzie i prz wrzeciono
pene tylu spraw, i pilnowa kadego szczegu. Jeeli ci, Dzeusie,
nie atwo odpowiada na te pytania, to zadowolimy si i tymi od-
powiedziami, ktre da. One wystarczaj, eby owietli pojcie
Przeznaczenia i Opatrznoci. A usysze co wicej zapewne
nie byo mi przeznaczone.


























III.
O OFIARACH


Czego to gupi ludzie nie robi przy sposobnoci ofiar
i wit, i procesyj w stosunku do bogw, o co si nie modl
i czego nie lubuj, i co przy tym o bogach myl. Ja nie wiem,
czy jest czowiek taki ponury i smutny, ktry by si nie rozemia
spojrzawszy na naiwno tego, co ci ludzie wyrabiaj.
A myl, e jeszcze, zanim si rozemieje, zastanowi si i roz-
way u siebie, czy wypada tych ludzi nazywa pobonymi, czy
te wprost przeciwnie; czy to nie s nieprzyjaciele bogw i op-
tam zym duchem; ci, ktrzy bstwo uwaaj za co tak biednego
i ndznego, eby potrzebowao ludzi i cieszyo si, gdy mu schle-
biaj, a gniewao si, gdy je zaniedbuj.
Przecie to wszystko, co si stao w Etolii, i nieszczcia Kaly-
doczykw, i te morderstwa, i zmarnowanie si Meleagra to
wszystko, mwi, miaa by robota Artemidy, obraonej o to, e
jej Ojneus nie zaprosi na ofiar. Tak jej do ywego dogryza
rnica w bydle ofiarnym. Mam wraenie, e j widz wtedy
w niebie, jak siedzi sama, bo inni bogowie poszli do Ojneusa, jak
ona si tam awanturuje i piekli, e jej nie wzito na tak uro-
czysto.
Ajtiopw za mgby kto szczliwymi nazwa po trzy-
kro, jeeli im Dzeus pamita t przysug, ktr mu wywiadczyli
podejmujc go ofiarami przez dwanacie dni z rzdu, a on z sob
przyprowadzi innych bogw te.
I tak, zdaje si, e bogowie nic za darmo nie robi, tylko
sprzedaj ludziom aski i mona sobie u nich kupi zdrowie, jak
si uda, to za ciel; bogactwo za cztery woy, a koron krlew-
sk za sto wow. To, eby cao wrci spod Ilionu do Pylos, kosz-
tuje wow dziewi, a eby z Aulidy przepyn do Ilionu, to
kosztuje krlewn. To eby miasto nie zostao wtedy zdobyte,
kupia sobie Hekuba u Ateny za dwanacie wow i paszcz.
Trzeba wnosi, e duo mona sobie u nich kupi nawet za koguta,
za wianek albo za kadzido.
Mam wraenie, e wiedzia o tym i Chryzes to przecie
by kapan i stary czowiek, i zna si na rzeczach boskich, kiedy
z prnymi rkami odszed od Agamemnona on jakby sobie
by z gry zoy u Apollona ask i teraz si o ni prawuje, i da
wzajemnoci, i tylko co nie beszta, kiedy mwi: Apollonie naj-
lepszy, przedtem wiecw na twojej wityni nie byo. Dopiero
ja ci j czsto ozdabiaem wiecami i tyle ci zadw woowych
i kozich popaliem na otarzach, a ty nie dbasz o mnie, kiedy mnie
takie nieszczcie spotyka, i za nic sobie masz dobroczyc". To-
te tak tymi sowami zmikczy serce Apollona, e ten porwa uk,
usiad sobie na wybrzeu koo okrtw i zaraz razi z uku Acha-
jw razem z muami i z psami.
A kiedym ju wspomnia o Apollonie, to powiem i to, co
o nim ludzie mdrzy opowiadaj nie to, e nie mia szczcia
w mioci, ani o zabjstwie Hyakinthosa, ani e Dafne na niego
patrzy nie chciaa, ale jak to, skazany za pomordowanie Kyklo-
pw i wygnany za to z nieba, zosta wysany na ziemi, aby tu
zazna losu ludzkiego. Wic kiedy nawet na subie by w Tessalii
u Admeta i we Frygii u Laomedonta u tego nawet nie sam
jeden, ale razem z Posejdonem wtedy obaj kadli cegy z biedy
i budowali mur. I nawet caej zapaty nie dostali od Frygijczyka
mwi, e zosta im winien wicej ni trzydzieci drachm tro-
jaskich.
Doprawdy, czy nie to opowiadaj z uroczyst min poeci
o bogach i o wiele witsze od tej historie o Hefajstosie i o Pro-
meteuszu, o Kronosie i Rei, i prawie o caym domu Dzeusa? I to
jeszcze pomocy Muz wzywaj na pocztku eposu, aby z nimi pie-
way. A jak w nich boginie wstpi, naturalna rzecz, wtedy pie-
waj, e Kronos, jak tylko wykastrowa ojca, Uranosa, wstpi
na tron na jego miejsce i zacz swoje dzieci zjada, jak to pniej
robi Thyestes z Argos. Dzeusa Rea wykrada, podrzucia kamie,
a Dzeusa, wyrzuconego na Krecie, wychowaa koza, jak Telefosa
ania, a Persa, Kyrosa Starszego, psica. Dzeus potem napdzi ojca
i do wizienia go wtrci, a sarn obj rzdy. on mia wiele r-
nych, a na ostatku rodzon siostr wedug praw perskich i assy-
ryjskich. Kochliwy i przepadajcy za yciem pciowym, atwo
swoimi dziemi niebo napeni; jedne mia z rwnych sobie, a nie-
ktre nieprawego pochodzenia, z kobiet miertelnych mieszkaj-
cych na ziemi. Uda si chopiec raz si w zoto zamienia, to
znowu w byka, to w abdzia, to w ora w ogle: wicej przy-
biera rnych postaci, ni sam Proteus. Jedn tylko Aten uro-
dzi z wasnej gowy po prostu mzg sobie wybra. Bo Diony-
sosa, mwi, e jeszcze nie sformowanego do koca z matki, kiedy
si jeszcze palia, wygra, we wasnym udzie go przechowa,
a potem wyci, jak si ble zaczy.
Podobne do tego rzeczy piewaj i o Herze, jak to: nie obcu-
jc z mem, z wiatru urodzia syna, Hefajstosa. Ten by nie
bardzo szczliwy; rzemielnik, kowal, wci koo ognia, w dymie
siedzi wci, iskry go obsypuj jak to koo komina i nawet
ng nie ma rwnych. Kuleje od tego upadku, kiedy go Dzeus
zrzuci z nieba. Gdyby go Lemnijczycy nie byli jeszcze w powietrzu
zapali a zrobili to bardzo dobrze i nie przyjli do siebie,
byby nam Hefajstos zgin. Tak jak Astyanaks, kiedy spad
z wiey.
Chocia to z Hefajstem to jeszcze p biedy. A z Prometeusem
kt nie wie, co si stao za to, e nad miar kocha ludzi? Tego
te Dzeus kaza do kraju Skytw zaprowadzi i rozkrzyowa
go na Kaukazie. Ora przy nim postawi, aby mu dzie w dzie
szarpa wtrob.
Wic ten odprawia swoj pokut wedug wyroku. Ale taka
Rea bo trzeba moe i to powiedzie czy ta si nie kompro-
mituje i nie prowadzi strasznie, kiedy dzi, bdc ju staruszk
wdziki dawno opady i matk tylu bogw, jeszcze si kocha
w chopcu i wozi z sob Attisa na wozie w lwy zaprzonym
tym bardziej, e on si jej nigdy na nic przyda nie moe? Wobec
tego, jak mona jeszcze mie pretensj do Afrodyty, e rogi mo-
wi przyprawia, albo do Seleny, ktra do Endymiona schodzi nieraz
z poowy drogi?
Ale dajmy ju pokj tym obmowom, a pjdmy do samego
nieba. Polecimy tam na skrzydach poezji t sam drog, co
Homer i Hezjod, i zobaczymy, jak tam jest na grze. e niebo
z wierzchu jest z brzu, to ju przed nami Homer powiedzia; sy-
szelimy. A jak wyj wyej i wynurzy si troch na gr, i znale
si po prostu na szczycie sklepienia niebieskiego, zjawia si
wiato janiejsze i soce czystsze, i gwiazdy wietniejsze,
i w ogle powszdy jest dzie i ziemia pod nogami zota. U wej-
cia zaraz mieszkaj Godziny. Pilnuj bramy. A potem Jutrzenka
i Hermes, bo to sucy i posacy Dzeusa. Z kolei kunia Hefaj-
sta, pena wszelkiego rodzaju dzie sztuki, a potem domy bogw
i paac krlewski Dzeusa. To wszystko bardzo pikne, bo to ro-
bota Hefajstosa. Bogowie za siedz wokoo przy Dzeusie"
skoro ju jestemy na grze, to wypada, sdz, mwi wyszym
stylem spogldajc z gry na ziemi, nachylajc si, czy tam
gdzie nie wida ognia, moe go kto rozpala, a moe si tam
skde zapach ofiar podnosi i kby dymu obwija". I jeeli kto
skada ofiar, ciesz si wszyscy, nachylaj si z otwartymi usta-
mi nad dymem i spijaj krew, ktra si po otarzach leje zupe-
nie jak muchy. A jeeli s na wikcie w domu, to nektar i ambrozja
na obiad. Dawniej ludzie te jadali i pijali razem z nimi taki
Iksion i Tantalos. Ale e byli zuchwali i plotkarze, wic jeszcze
i teraz ponosz za to kar; nie ma wstpu do nieba dla istot mier-
telnych i nie wolno im o nim mwi.
Takie jest ycie bogw. Tote i ludzie odpowiednie do tego
i na tych zaoeniach oparte praktyki przedsibior w subie
boej. Wic naprzd poodgradzali im asy i oddawali im gry
w opiek, i powicali im ptaki i roliny kademu bogu jakie.
A potem sobie narody bogw porozbieraly i kady jakiego czci
i robi go swoim obywatelem. Delfijczyk Apollona, tak samo lud
wyspy Delos, Ateczyk Aten podobiestwem imienia dowodzi
pokrewiestwa, obywatel Argos Her, Mygdoczyk Re, a miesz-
kaniec wyspy Pafos Afrodyt. Kreteczycy znowu mwi nie
tylko to, e Dzeus si u nich urodzi i wychowa; ale nawet poka-
zuj jego grb. Wic mymy si tak dugi czas udzili mylc, e
Dzeus grzmoty i deszcze zsya i wszystkim innym rzdzi, a nie
wiedzielimy, e on dawno umar i jest pochowany na Krecie.
Potem witynie pobudowali, aby u nich bogowie nie byli bez
dachu nad gow i bez ognisk domowych, i robi ich podobizny
w posgach, odwoawszy si do usug Praksytelesa albo Polykle-
ita, albo Fejdiasa. A ci nie wiem, gdzie bogw widzieli ale
robi Dzeusa z brod, Apollona jako modego chopca raz na zaw-
sze, Hermesa z dug brod, Posejdona z wosami w kolorze mor-
skim, a Atenie daj oczy niebieskie. Wszystko jedno ci, co
wchodz do wityni, myl, e ju nie widz ani koci soniowej
z Indii, ani zota wykopanego w grach trackich, tylko samego
syna Kronosa i Rei, ktrego Fejdias na ziemi sprowadzi i kaza
mu z gry patrze na pusty kraj Pizyjczykw, aby by zadowolony,
jeeli mu kto raz na caych pi lat zoy ofiar przy okazji
igrzysk olimpijskich.
Pozakadali otarze i przepowiednie, i skraplanie wicon
wod, i przyprowadzaj ofiary. Chop wou od puga, pasterz
owc, pastuch koz, a kto tam inny kadzido albo buk wico-
n; ubogi czowiek wyprasza sobie ask boga, caujc tylko sie-
bie samego w praw rk. A ci, co ofiary skadaj bo do nich
nawracam wiecem przystrajaj zwierz, a przede wszystkim
przyjrzeli si dokadnie, czy ono jest bez zarzutu, aby przypad-
kiem nie zarn jakiego nieuytka, przyprowadzaj je do ota-
rza i zarzynaj przed oczyma boga. Ono ryczy aonie za-
pewne tak bogosawi boga i ju pgosem zastpuje flet przy
ofierze. Kt by mg przypuszcza, e bogw nie cieszy taki
widok?
Rytua mwi, e poza obrb wiconej wody nie wolno wcho-
dzi nikomu, kto nie ma czystych rk, ale kapan sam stoi tam
okrwawiony, zupenie jak ten Cyklop, rozcina i wybiera wntrz-
noci, i wydziera serce, i krwi polewa otarz, i czego on tam nie
robi z pobonoci! Na kocu rozpala ogie i kadzie tam koz;
niesie j za skr i owc razem z wen; cudowna wo spale-
nizny, tak odpowiednia do witego obrzdu, wznosi si w gr
i rozpywa si pc cichu po samym niebie.
Skyta zarzuci wszelkie ofiary, uwaajc, e s zbyt ubogie,
samych ludzi skada Artemidzie w ofierze i tak czynic podoba
si bogini.
To moe jest w porzdku. I to, co Assyryjczycy robi i Fry-
gowie, i Lydyjczycy. A jak do Egiptu przyjdziesz, dopiero wtedy
zobaczysz wiele rzeczy powanych i naprawd godnych nieba:
Dzeusa z gow barana, poczciwego Hermesa z pyskiem psa, Pana
jako caego koza, a jako ibisa jakiego tam innego i jako kro-
kodyla, i map.
A jeli zechcesz to take zrozumie, aby to wiedzia", to
usyszysz z ust wielu uczonych w pimie i prorokw z golonymi
gowami oni ci powiedz, ale naprzd, jak to si mwi,
zamknij drzwi, kto nie wtajemniczony" e to z powodu wojny
i powstania Gigantw bogowie wystraszeni przybyli do Egiptu,
aby si tam ukry przed nieprzyjacimi. I tam jeden z nich przy-
bra posta koza, drugi barana ze strachu inny jakiego
zwierztka albo ptaszka. Dlatego jeszcze i dzi zachowuj tam
postacie bstw z owych czasw. To, naturalnie, wszystko jest za-
pisane w wityniach, a te napisy pochodz sprzed tysicy lat.
Ofiary i u nich te same. Tyle tylko, e odprawiaj ale nad
zwierzciem ofiarnym i bij si w piersi stojc naokoo ju zabi-
tego. A niektrzy je zakopuj zaraz po zabiciu.
Najwikszym bogiem jest u nich Apis. Ten jeeli zginie, to
gdzie jest kto, kto swoje wosy ceni tak wysoko, eby sobie
gowy nie kaza ogoli i ysin nie okazywa aoby, choby mia
wosy purpurowe jak Nisos? Apis to bg wybrany z trzody po
zejciu poprzedniego, jako o wiele pikniejszy i bardziej powany
od pospolitych wow.
Tak si to dzieje i taka jest wiara szerokich k. Mam wrae-
nie, e tu nie ma co si gniewa i gani tu trzeba jakiego He-
raklita albo Demokryta jeden, eby si mia z ich ciemnoty,
a drugi, eby ich gupot opakiwa.


































IV.
O AOBIE


Warto si przyjrze temu, co ludzie w razie aoby robi
i mwi, i temu te, co mwi znowu ci, ktrzy chc ich niby to
pociesza; jak to ludzie uwaaj, e nie do zniesienia jest taki
cios dla nich samych i dla tych, przed ktrymi si skar. A prze-
cie na Plutona i Persefon nie wiedz zgoa jasno, czy
mier jest czym przykrym i warto si ni gry, czy te na od-
wrt: czym przyjemnym i lepszym dla tych, ktrzy pomarli,
a tylko prawo i zwyczaj nakazuj w takich razach smutek. Wic
kiedy kto umrze, ludzie tak robi ale wol naprzd powiedzie,
jakie mniemania ywi o samej mierci. W ten sposb bdzie rze-
cz jasn, z jakiego powodu podejmuj te zbyteczne zabiegi.
Ot wielki tum tych, ktrych ludzie mdrzy nazywaj idio-
tami, ci ulegaj na tym punkcie Homerowi, Hezjodowi i innym
bajkopisarzom, traktuj ich poezje jak rodzaj prawa i przyjmuj,
e istnieje gboko pod ziemi jakie miejsce, Hades, wielkie, roz-
legle, ciemne i bez soca nawet nie wiem, jak sobie tam wy-
obraaj owietlenie, aby mona byo dojrze to, co tam jest
wszystko. A krluje nad t przepaci brat Dzeusa, ktry si na-
zywa Pluton. Kto, kto si na tych rzeczach zna, powiedzia mi,
e ta nazwa std, e jego bogactwo stanowi umarli (plutos zna-
czy po grecku: bogactwo). Wic ten Pluton ustanowi u siebie
taki ustrj i taki bieg ycia pod ziemi. Przypado mu w udziale
panowanie nad zmarymi. Wic on ich przyjmuje, a wziwszy za-
trzymuje ich wizami, z ktrych nie ma ujcia. Nikomu w ogle
wyj na gr nie pozwala z bardzo maymi wyjtkami
w cigu caej wiecznoci z przyczyn bardzo wanych.
Opywaj jego kraj rzeki wielkie i straszne ju z samego
imienia: Rzeki Paczu i Lamentw, i Rzeki Pomieni itd. Tak si
nazywaj. Najwiksza woda to jezioro Acheruzja. Na ni na-
przd natrafiaj ci, ktrzy tam przychodz. Nie ma sposobu, eby
je przepyn albo przej bez przewonika. Za gbokie na to,
eby je przebrn nogami i zbyt rozlege, eby je przepyn.
W ogle: nawet umare ptaki przelecie go nie potrafi.
U samego zejcia i u bramy, ktra jest ze stali, stoi bratanek
krla, Aijakos. Ma sobie zlecon stra. Obok niego pies trjgo-
wy o bardzo ostrych zbach; na wchodzcych patrzy jako przy-
janie i spokojnie, a na tych, ktrzy prbuj ucieka, szczeka
i straszy ich paszcz.
Tych, ktrzy przepyn jezioro do wntrza tego kraju, przyj-
muje ka dua, porosa asfodelem i rdo, ktre zabija pami.
Dlatego nazywa si rdem Niepamici (Lethe). Takie rzeczy
faktycznie opowiedzieli dawnym ludziom ci, ktrzy stamtd przy-
szli: Alkestis i Protesileos, i homerycki Odysseus, wiadkowie
bardzo powani i wiarogodni mam wraenie, e nie pili z tego
rda. Bo nie byliby pamitali o tych rzeczach.
Zatem Pluton, jak oni mwili, i Persefone maj tam wadz
i wszystkim rzdz absolutnie, a w subie u nich zostaje i ucze-
stniczy w rzdach wielki tum: Erynie i Kery, i Strachy, i Hermes
ten jednak stale tam nie przebywa.
Namiestnikw za i satrapw, i sdziw siedzi tam dwch: Mi-
nos i Radamantys, Kreteczycy, synowie Dzeusa. Ci dobrych lu-
dzi i sprawiedliwych, i tych, co si dzielnoci odznaczali za ycia,
kiedy ich si duo zbierze, odsyaj na dolin Elysion, jakby na
osiedlenie oni tam razem pdz ycie bardzo dobre.
A jak dostan kogo spord zych, oddaj go Eryniom i od-
syaj do szeregu bezbonikw, aby ponosi kar wedug swej
niesprawiedliwoci. Jakich oni tam mk nie znosz tam ich
torturuj i pal, i spy ich zjadaj, i na kole ich krc, i oni ka-
mienie pod gr tocz! Tantalos nad samym jeziorem stoi i usycha
gotw, nieborak, umrze z pragnienia.
A ci, ktrzy mieli ycie przecitne, a tych jest duo, bkaj
si po ce i nie maj cia. Porobiy si z nich cienie; kiedy je
chwyta rk, znikaj tak jak dym. ywi si libacjami od nas
i tym, co my im tu spalamy na grobach. Tak e jeli tu kto na
ziemi nie zostawi przyjaciela albo krewnego, taki nieboszczyk
goduje tam pomidzy nimi.
Te mniemania s tak gboko zakorzenione w szerokich
koach, e kiedy umrze kto w domu, to przede wszystkim bior
obola i kad go umaremu do ust. To ma by opata dla przewo-
nika za przewz. Nie dochodz naprzd, jaka waluta ma kurs tam
pod ziemi i czy tam uznaj obole attyckie, macedoskie, czy egi-
neckie i e lepiej by byo o wiele nie mie przy sobie opaty
za przewz. Bo gdyby ich przewonik nie przyj, mona by ich
moe wydosta znowu do ycia.
Potem ich kpi jakby im nie do byo tej kpieli w je-
ziorze podziemnym i najlepszymi balsamami namaszczaj
ciao, ktre ju musi zacz wydziela wo przykr. Ubieraj ich
w wiece z uroczych kwiatw i wystawiaj ubranych w wietne
stroje, aby, rzecz oczywista, nie marzli po drodze i eby ich Ker-
beros nagimi nie widzia.
Wtedy zaczynaj si gone lamenty i pacz kobiet, i u wszy-
stkich zy i bicie si w piersi, i szarpanie wosw, i zaczerwienione
policzki. Czasem kto i ubranie drze na sobie, i popioem sobie
gow posypuje, i ywi staj si biedniejsi od nieboszczyka. Bo ci
si po ziemi wij, nieraz i gowami bij o podog, a ten wyglda
przyzwoicie, adny i z przesad wiecem ozdobiony, wysoko sobie
ley midzy niebem a ziemi wystrojony jak na procesj.
Potem matka albo, na Dzeusa, ojciec te, z koa rodziny wy-
stpuje naprzd i rzuca si na niego powiedzmy, niech na ka-
tafalku ley kto mody i adny, aby jaskrawiej wyszed ten dra-
mat, ktry si nad nim odprawia wic ojciec wydaje dwiki
niesamowite i bez sensu, na ktre nieboszczyk sam moe by i od-
powiedzia, gdyby mg z siebie gos wydoby. Ojciec bdzie
mwi jkliwym gosem, przecigajc z naciskiem kady wyraz:
Dziecko najmilsze, odchodzisz ode mnie i jue umar, przed
czasem ci ode mnie oderwano, mnie samego w nieszczciu zo-
stawiasz nie oenie si i dzieci nie miae, nie chodzie na
wojn i gruntu nie uprawia, i nie doczekae staroci; ju nie
bdziesz wicej pno do domu wraca ani si kocha nie bdziesz,
dziecko moje, ani z kolegami pi nie bdziesz przy okazjach".
Te i tym podobne rzeczy bdzie mwi, przekonany, e syn
jeszcze potrzebuje takich rzeczy i pragnie ich jeszcze i po mierci,
a tylko udziau w nich bra nie moe. Ale czemu ja tylko o tym
mwi? Ilu to i konie, i dziewczta, i podczaszych na pogrzebie
pozabijao i suknie, i biuterie popalili razem z ciaem albo zako-
pali, jak gdyby zmarli mieli si tym posugiwa albo mie co
z tego tam, pod ziemi?
Wic ten stary czowiek, ktry obchodzi aob w ten sposb,
mwi, jak powiedziaem i jeszcze wicej ponadto, a ca t tra-
gedi robi, zdaje si, nie ze wzgldu na chopca, bo wie, e ten go
nie usyszy, choby krzycza goniej ni sam Stentor. Ani te ze
wzgldu na siebie samego. Bo zrozumie to i wiedzie mona i bez
krzyku. Przecie nikt nie musi krzycze sam do siebie. Wic zo-
staje tylko to, e on to wszystko plecie ze wzgldu na obecnych,
a nie wie ani tego, co si z jego chopcem dzieje, ani gdzie on si
podzia i w ogle nie zastanawia si nad yciem, jakie ono jest;
inaczej nie irytowaby si tak na wyjcie z ycia, jakby to bya
rzecz straszna.
Chopak mgby mu powiedzie przeprosiwszy Aijakosa
i Hadesa, eby mu pozwolili wychyli na moment gow z podzie-
mia i uspokoi ojca aby tych niedorzecznoci nie plt, wic
mglby si do niego odezwa tak: Pan Bg z tob, czowiecze
czemu ty krzyczysz? Czemu mi gow zawracasz? Przesta sobie
wosy wyskubywa i policzkw sobie nie rozdrapuj. Czemu mnie
poniewierasz i nazywasz mnie nieszczsnym i ndznym, kiedy ja
si zrobiem lepszy i szczliwszy od ciebie? Czy ty mylisz, e mi
si dzieje co strasznego? Czy to dlatego, em si nie zestarza jak
ty: z ys gow i z pomarszczon twarz, zgarbiony i z podgitymi
kolanami i w ogle zbem czasu nadgryziony i zmurszay tyle
miesicy i tyle olimpiad za tob i w kocu te niedorzecznoci
pleciesz wobec tylu wiadkw. Niemdry czowieku, c ci si tak
cenne wydaje w yciu, w czym ju nigdy udziau nie wezm? Ty
pewnie powiesz, e napoje rzecz naturalna i przyjcia z ko-
lacj, i suknie, i kobiety, i boisz si, ebym nie zgin z braku tego
wszystkiego, a nie wiesz, e nie mie pragnienia jest o wiele le-
piej ni pi i nie by godnym lepiej ni je i nie marzn
lepiej ni mie wiele ubra?
Wic prosz ci, skoro widocznie nie umiesz, to ja ci naucz
lamentowa, mniej mijajc si z prawd. Zaczynaje na nowo
i krzycz tak: Dziecko nieszczliwe, ju nigdy nie bdziesz cier-
pia pragnienia ani godu, ani mrozu. Odchodzisz ode mnie, nie-
szczsny, i uciekasz od chorb i ju si nie bdziesz ba gorczki
ani wroga, ani dyktatora. Ani mio nie bdzie ci drczya, ani
obcowanie szarpao tu i tam, i nie bdziesz si tym po dwa i po
trzy razy dziennie rujnowa! O, co za nieszczcie! I nie bd tob
pomiatali, jak si postarzejesz, i nie bdziesz swoim widokiem
robi wstrtu modym".
Gdyby to mwi, ojcze, czy nie mylisz, e powiedziaby co
bliszego prawdy i zabawniejszego ni tamto? Ale zobacz, czy nie
to ciebie trapi: ty mylisz o tej ciemnoci u nas i o grubym mroku.
A potem si boisz, ebym ci si nie udusi zamknity w gro-
bowcu? Trzeba wobec tego porachowa sobie to, e jak oczy
zgnij albo, na Dzeusa, spal si za chwil, jeelicie mnie posta-
nowili spali, wtedy ani ciemnoci, ani wiata widzie mi nie
bdzie trzeba. I to moe prosta rzecz.
A na co mi si przyda wasz pacz i to bicie si w piersi przy
dwiku fletu, i te przesadne lamenty kobiet? Na co mi ten ka-
mie na grobie z przewieszonym wiecem? I po co wy to mocne
wino na grb wylewacie? Czy wy mylicie, e ono cieknie a
tutaj do nas i dojdzie a do Hadesu?
A z tych ofiar spalonych na grobach myl, e to widzicie
przecie i sami, e to, co z nich wraca najlepiej, to dym z sob za-
biera i to idzie do nieba, a nam tutaj na dole nic z tego; zostaje
tylko popi, nieuyteczny zgoa chyba e wy wierzycie, i my
si ywimy popioem.
Pastwo Plutona nie cierpi na taki brak nasion i plonw
nam tu nie brak asfodeiw, ebymy a do was mieli po jedzenie
posya. Tak e na Tisifon mnie si ju dawno bardzo
chciao mia z tego, cocie robili i mwili, a tylko mi przeszka-
dzao ptno i weniane tamy, ktrymicie mi szczki zawizali.
Rzek i teraz dopiero mier go nareszcie spowia.
Na Dzeusa, gdyby to powiedzia nieboszczyk, obrciwszy si
i podparszy si na okciu, czy nie uwaamy, e mwiby bardzo
susznie? A jednak ci gupi ludzie krzycz i posyaj po jakiego
specjalist od aobnych pieww ten ma zebranych duo daw-
nych nieszcz i on idzie z nimi w zawody i prowadzi ten chr
bezmylny. On zaczyna pieni, a oni mu wtruj.
A do pieww aobnych u wszystkich panuje jedno i to
samo prawo naiwnoci. Od tego momentu rne narody rozmaicie
urzdzaj pogrzeby. Grek zmarych pali, Pers grzebie, Hindus ich
smaruje ywic, Skyta zjada, a Egipcjanin balsamuje. Ten wysusza
nieboszczyka mwi, bom to widzia i dzieli si z nim jadem
i napojem. A nieraz, jak Egipcjanin nie ma pienidzy, to wybawia
go z kopotu brat albo ojciec, jako zastaw dobry w danej chwili.
A te mogiy i piramidy, i supy nagrobne, i napisy, ktre na
krtki czas wystarczaj, czy to nie zbyteczne i nie podobne do
zabawek?
A przecie i zawody sportowe niektrzy urzdzaj, i mowy
pogrzebowe wygaszaj nad grobami, jakby stawali w roli obro-
cw albo wiadkw razem ze zmarym wobec sdziw pod ziemi.
Po tym wszystkim stypa. Wic przychodz krewni i pocie-
szaj rodzicw zmarego i namawiaj, eby czego skosztowali.
Nie bez przyjemnoci, na Dzeusa, choby ich nawet i nie zmuszano
oni si przecie ju pozsychali z godu od trzech dni. No, po-
kde bdziemy pakali, mj ty? Pozwle, niech si uspokoj
cienie witej pamici,zmarego. A jeeli si uwzi paka wci,
to ju i z tego samego powodu nie mona si zarzeka jedzenia,
aby ci si starczyo, bo aoba jest duga".
W takiej chwili, w takiej wanie, wszyscy piewaj te dwa
wiersze z Homera:
Przecie i Niobe wspomniaa, e czasem zje co potrzeba,
I ten:
odkiem przecie nie mog obchodzi aoby Achaje.
I ci dotykaj jada niby to, ale si wstydz zrazu i boj si,
eby nie byo wida, e oni i po mierci istot najdroszych jednak
ulegaj dalej potrzebom ludzkim.
Takie rzeczy i jeszcze bardziej zabawne od tych mona spot-
ka podczas aoby dlatego, e szerokie koa uwaaj mier za
najwiksze nieszczcie.



























V.
CYNIK


LYKINOS: Czemu ty waciwie taki jeste: brod masz i wosy
dugie, a koszuli nie masz na sobie, goym ciaem wiecisz, bez
butw chodzisz, ycie obrae sobie wczgowskie yjesz nie
jak czowiek, ale jak zwierz wci swoje wasne ciao ponie-
wierasz przeciwnociami nie tak jak ludzie robi; wczysz si
gdzie i pisz raz tu, raz tam na goej ziemi do znudzenia
wci t jedn pelerynk nosisz ona te nie jest cienka ani
mikka, ani w kwiatki.
KYNIKOS: Bo mi i nie potrzeba. Tak mam, jak mona naj-
atwiej dosta, a jak j czowiek dostanie, to najmniej ma z ni
kopotu. Taka mi wystarcza.
A ty sam, na bogw, powiedz mi, czy nie uwaasz, e ze zbyt-
kiem idzie w parze zy charakter?
LYKINOS: Owszem, tak.
KYNIKOS: A z prostot dzielno?
LYKINOS: Owszem, tak.
KYNIKOS: Wic czemu ty, widzc, e ja pdz ycie prostsze
ni ci, ktrych jest wielu, a oni wiod ycie bardziej zbytkowne,
robisz wyrzuty mnie a nie im?
LYKINOS: Bo mnie si wydaje, na Dzeusa, e ty nie yjesz
w wikszej prostocie, tylko w wikszej biedzie, a raczej to jest
skoczona bieda z ndz. Ty si przecie niczym nie rnisz od
ebrakw, ktrzy sobie wypraszaj chleb codzienny.
KYNIKOS: Jeeli chcesz, to zobaczmy, skoro ju rozmowa
na to zesza, co to jest bieda i co to jest dostatek.
LYKINOS: Jeeli chcesz.
KYNIKOS: Wic czy dostatek dla kadego to nie jest to, co
moe wystarczy na czyje potrzeby? Czy te co innego masz na
myli?
LYKINOS: Niech bdzie to.
KYNIKOS: A bieda to co mniej, ni sigaj czyje potrzeby
i to nie wystarcza do zaspokojenia brakw?
LYKINOS: Tak.
KYNIKOS: Wic u mnie wcale nie ma biedy. Bo nie mam
nic, co by nie zaspokajao jakiej mojej potrzeby.
LYKINOS: Jak to rozumiesz?
KYNIKOS: Moe si zastanowisz, do czego jest kada z tych
rzeczy, ktrych potrzebujemy; na przykad dom, czy nie dla po-
krycia?
LYKINOS: Tak.
KYNIKOS: A ubranie do czego? Czy i ono nie dla okrycia?
LYKINOS: tak.
KYNIKOS: A okrycia samego, na bogw, po co potrzebu-
jemy? Czy nie na to, eby si lepiej mia czowiek okryty?
LYKINOS: Zdaje mi si.
KYNIKOS: Wic, jeeli chodzi o nogi, to czy mylisz, e ja
si mam gorzej ni inni?
LYKINOS: Ja nie wiem.
KYNIKOS: A moe si dowiesz tym sposobem: nogi jak
maj robot?
LYKINOS: Chodzenie.
KYNIKOS: Wic czy mylisz, e moje nogi chodz gorzej ni
nogi tych, ktrych jest wielu?
LYKINOS: To moe nie.
KYNIKOS: Wic one si i nie maj gorzej, jeeli nie gorzej
speniaj swoj robot.
LYKINOS: Moe by.
KYNIKOS: Wic, jeeli chodzi o nogi, to pokazuje si, e ze
mn wcale nie jest gorzej; mam si pod tym wzgldem rwnie
dobrze jak ci, ktrych jest wielu.
LYKINOS: Zdaje si, e nie gorzej.
KYNIKOS: No c? A moje ciao poza tym czy jest gorsze?
Jeeli gorsze, to i sabsze. Bo dzielno ciaa to sia. Wic czy moje
jest sabsze?
LYKINOS: Nie wydaje si.
KYNIKOS: Wic wida, e ani moje nogi, ani reszta ciaa
nie potrzebuj okrycia. Bo gdyby potrzeboway, miayby si le.
Potrzeba to zawsze pewne zo i zawsze robi gorszym to, na czym
si pojawi. Wida, e moje ciao nie jest te gorzej odywione
dlatego, e si ywi byle czym,
LYKINOS: To wida.
KYNIKOS: I zdrowe by nie byo, gdyby si odywiao le;
ze odywianie wyniszcza ciao.
LYKINOS: Jest tak.
KYNIKOS: Wic dlaczego, skoro to si tak ma, ty mi robisz
wyrzuty i wyraasz si pogardliwie o moim yciu i mwisz, e
jest ndzne?
LYKINOS: Dlatego, na Dzeusa, e Przyroda, ktr ty czcisz,
i bogowie te pooyli ziemi porodku i wydali z niej wiele
dobrych rzeczy; tak e mamy wszystkiego pod dostatkiem nie
tylko dla uytku, ale i dla przyjemnoci, a dla ciebie to wszystko
albo najwiksza cz tych rzeczy jest niedostpna; nie masz
w nich udziau nie wicej ni zwierzta. Pijesz wod jak zwie-
rzta; jesz, co znajdziesz jak psy i legowisko masz nielepsze ni
pies siano ci wystarcza, tak samo jak im. Oprcz tego i pasz-
czyk nosisz wcale nie przyzwoitszy, ni biedacy nosz. Jeeli
wic ty masz mie racj, kiedy si tym zadowalasz, to bg nie
mia racji, kiedy owce stworzy z mikk wen, grona, ktre daj
dobre wino, i wszelkie inne urzdzenia przedziwnie rnorodne
i oliw, i mid, i inne rzeczy, abymy mieli napj miy i eby-
my mieli pienidze, i mieli pociel mikk, i mieli domy pikne,
i wszelkie inne urzdzenia przedziwne. Przecie dziea sztuki
i rzemios to te dary boe. A y, bdc pozbawionym tego
wszystkiego, to jest ndza, nawet gdyby kto inny czowieka tych
rzeczy pozbawi jak np. yj ludzie w wizieniach. A o wiele
wiksza ndza, jeeliby kto sam siebie pozbawia wszystkiego, co
pikne to ju jest obkanie rzecz jasna.
KYNIKOS: Moe by, e susznie mwisz. Ale to mi powiedz.
Gdyby tak jaki czowiek bogaty, filantrop, z yczliwoci dla
ludzi w najlepszej myli urzdzi przyjcie i podejmowaby rw-
noczenie wielu rnych ludzi: i chorych, i zdrowych, i kazaby
poda wiele rnych potraw, a kto by wszystko porywa dla siebie
i zjada nie tylko to, co przed nim, ale i to, co daleko, i co dla
chorych przygotowane, a on by sam by zdrw i miaby tylko
jeden odek, i potrzebowaby mao, eby si poywi, a tych
wiele potraw mogoby mu tylko zaszkodzi to jak ci si taki
czowiek przedstawia? Czy to kto rozsdny?
LYKINOS: No, nie.
KYNIKOS: A c? Rozwany?
LYKINOS: Ani to.
KYNIKOS: No c? A gdyby kto przy tym samym stole nie
dba o tych wiele potraw rnorodnych, a wybraby sobie jedn
spord tych, co najbliej i miaby tego do na swej uytek, zaja-
daby to przyzwoicie i tej jednej by uywa a nawet nie patrzy
na inne, czy nie mylisz, e to byby czowiek bardziej rozwany
i lepszy ni tamten?
LYKINOS: Ja myl.
KYNIKOS: Wic czy rozumiesz, czy te ja mam to powie-
dzie?
LYKINOS: Co takiego?
KYNIKOS: e bg, podobnie jak tamten miy gospodarz, po-
oy przed ludmi wiele najrozmaitszych rzeczy, aby wszys-
cy mieli to, co kademu odpowiada: jedne rzeczy dla zdro-
wych, inne dla chorych, jedne dla mocnych, drugie dla sabych
nie na to, ebymy wszyscy uywali wszystkich, ale eby kady
mia to, co dla niego, i z tych rzeczy, ktre s dla niego, eby bra
to, czego mu najwicej potrzeba.
A wy jestecie najbardziej podobni do tego, ktry, nigdy nie
syty i niewstrzymay, porywa wszystko, co moe; uwaacie, e
nie wystarczy wam ani ziemia wasna, ani morze; z kracw
wiata sprowadzacie rzeczy przyjemne i zawsze cenicie wyej
zagraniczne ni wasne, i rzeczy drogie wicej ni tanie, i trudne
do zdobycia bardziej ni atwe wogle: wolicie raczej mie ko-
poty i naraa si na nieszczcia, ni y bez kopotw. Przecie
te rzeczy drogie i te urzdzenia niby to do szczcia potrzebne,
ktrymi si popisujecie one do was przychodz za cen wielu
nieszcz i niedoli ludzkiej. Zobacz, jeli askaw, to upragnione
zoto, zobacz srebro, zobacz mieszkania bogate, zobacz suknie,
o ktre tak bardzo chodzi i zastanw si, co za tym idzie, ile to
wszystko kosz uje zachodw, ile trudw i cierpie, ile niebezpie-
czestw nawet krwi i mierci, ilu ludzi przez to si marnuje
nie tylko dlatego, e pync gin po drodze, nieraz i przy wydo-
bywaniu, i przy obrbce straszne rzeczy cierpi ale i dlatego,
e o to si ludzie bij i nastajecie przez to jedni na drugich: przy-
jaciele na przyjaci, dzieci na rodzicw, ony na mw. (Tak
i Erifyle wydaa ma za zoto).
I to wszystko si dzieje, chocia rnobarwne suknie wcale
nie potrafi jako lepiej ogrza czowieka ani mieszkania kapice
od zota jako lepiej go nie osaniaj i srebrne kubki ani zote nie
poprawiaj napoju, i koci soniow obijane ka nie sprowa-
dzaj przyjemniejszych snw nieraz zobaczysz, jak na ku
z koci soniowej i na drogocennej pocieli szczliwi ludzie snu
si doczeka nie mog. A e te rozmaite zachody okoo potraw
nie przyczyniaj si wcale do lepszego odywienia, tylko podko-
puj zdrowie i sprowadzaj choroby po co jeszcze i o tym m-
wi?
A co mwi o tym, jakie przez ycie pciowe ludzie maj ko-
poty i cierpienia? A przecie atwiej zaspokaja t dz, jeeli
kto nie zechce by wybrednym. Jednake ludzie s tak obkani
i zepsuci, e i tym si nie zadowalaj stawiaj na gowie uy-
wanie kadej rzeczy, ze wszystkiego robi jaki uytek przeciwny
naturze. Tak jakby kto zamiast wozu chcia si kiem posu-
giwa tak jak wozem.
LYKINOS: A to kto taki?
KYNIKOS: Wy, ktrzy si ludmi posugujecie jak bydem
pocigowym. Kaecie im kanapy na karkach nosi, jakby to byy
wozy, a sami na wierzchu leycie rozwaleni niedbale i stamtd
powozicie ludmi jak osami; kaecie i w t stron, a nie w tamt.
I ktrzy to najwicej robicie, uchodzicie za najszczliwszych.
A ci, ktrzy cia zwierzcych uywaj nie tylko za poywienie,
ale i farby z nich powymylali jak ci, co purpur robi, czy
ci te nie przeciwko naturze posuguj si tym, co bg da?
LYKINOS: Na Dzeusa! Przecie z maa purpurowego mo-
na robi farb nie tylko go zjada.
KYNIKOS: Ale on nie jest na to stworzony. Przecie i wazy,
gdyby kto gwatem chcia, mgby uywa jako garnka, ale ona
nie na to jest.
Kto by to potrafi przej cae optanie tych ludzi ono jest
takie wielkie! A ty mnie zarzucasz, e nie chc mie z nim nic
wsplnego. Ja yj tak jak tamten czowiek przyzwoity; ja si
ciesz tym, co jest dla mnie i uywam tego, co najtasze, a nie
goni za rnorodnoci uciech.
A potem, jeeli ci si wydaje, e ja yj jak zwierz, dlatego
e mao mi potrzeba i niewielu rzeczy uywam, to bogowie goto-
wi, wedug ciebie, by jeszcze gorsi od zwierzt, bo oni niczego
nie potrzebuj. Aeby janiej zrozumia, co to jest potrzebowa
mao" i co znaczy potrzebowa wiele", to pomyl, e wicej po-
trzebuj dzieci ni ludzie doroli, kobiety wicej ni mczyni,
chorzy wicej ni zdrowi w ogle: wszdzie to co gorsze ma
potrzeby wiksze ni to co lepsze. Dlatego bogowie nie potrzebuj
niczego, a ci ktrzy s bogom najblisi, potrzeb maj najmniej.
Czy ty mylisz, e Herakles, najlepszy ze wszystkich ludzi,
czowiek boski i susznie za boga uwaany, skutkiem jakiego
optania chodzi goy, mia tylko skr na sobie i nie potrzebowa
nic z tego, co wy? On nie by optany, on od drugich nieszczcie
odwraca i nie by ubogi te panowa nad ziemi i morzem.
Do czegokolwiek si zabra, wszdzie zwycia wszystko i pord
wspczesnych nie spotka nikogo podobnego do siebie ani lep-
szego, a odszed spord ludzi. Czy ty mylisz, e on nie mia
pocieli i butw, i dlatego tak chodzi? Tak nie mona powiedzie.
Tylko by wstrzemiliwy i mocny, i panowa chcia, a d si
i wylegiwa w zbytkach nie chcia. A Theseus, jego ucze, czy
nie by krlem caej Attyki a synem Posejdona, jak mwi,
najlepszym z ludzi swego czasu?
A jednak i on chcia chodzi bez obuwia i nago, i podobao
mu si brod mie i wosy dugie. Podobao si nie tylko jemu sa-
memu, ale i wszystkim staroytnym. Bo byli lepsi od was i nie
byby aden znis, eby go strzyc zupenie tak, jakby kto lwa
strzyg. Uwaali, e delikatna i gadka cera przystoi kobietom.
A sami, jak byli naprawd, tak i chcieli wyglda na mczyzn
zarost uwaali za ozdob mczyzny, jak u koni grzyw albo
u lww, ktrym bg da zarost dla wspaniaego wygldu i dla
ozdoby. Tak samo i mczyznom bg da brod.
Wic ja za nimi id z podziwem za staroytnymi i tych
chc naladowa z caym zapaem, a nie id za dzisiejszymi i nie
zazdroszcz im tego ich podziwu godnego szczcia, ktrym si
ciesz przy stoach i znajduj je w sukniach i w goleniu kadej
czci ciaa nawet czci niewymownych nie pozwalaj mie
takimi, jak urosy.
A ja bym chcia, eby si moje stopy niczym nie rniy od
kopyt koskich, jak byy mwi stopy Chejrona, i sam, e-
bym nie potrzebowa pocieli jak lwy i jada ebym nie po-
trzebowa droszego ni psy.
Abym na caej ziemi wszdzie znalaz legowisko, ktre mi
wystarczy; za dom ebym uwaa wiat, a jedzenie lubi takie,
ktre znale najatwiej. A zota i srebra ebym nie potrzebowa
ani ja sam, ani nikt z moich przyjaci. Wszystkie nieszczcia
ludzkie rosn z dzy zota i srebra: i rozterki, i wojny, i zasadzki,
i mordy. To wszystko ma swoje rdo w tej dzy, eby posia-
da wicej. Ode mnie niech si ta dza trzyma z daleka; obym
nigdy nie zapragn mie wicej ni kto drugi, a posiadajc mniej,
ebym wytrzyma potrafi.
Taka jest moja postawa wewntrzna bardzo przecie od-
mienna od stanowiska tych, ktrych jest wielu. Wic nic dziw-
nego, e wygldem rni si od nich, skoro moja postawa ycio-
wa jest tak bardzo odmienna. A tobie dziwi si bardzo, jak te
to jest, e ty uznajesz jaki strj odpowiedni dla kitarzysty i wy-
gld i dla flecisty, na Dzeusa, wygld pewien, i sukni dla akto-
ra tragicznego te, a w aden sposb nie uznajesz wygldu i ubra-
nia czowieka dzielnego wiedzc o tym, e ci, ktrych jest wielu,
nic nie s warci. Jeeli potrzeba jednego swoistego wygldu dla
udzi dzielnych, to ktry mgby by bardziej odpowiedni ni ten,
ktry si dla rozpustnikw wydaje najbardziej bezwstydny i kt-
rego by sobie najmniej yczyli dla siebie?
Wic prosz, mj wygld jest taki wanie: szorstki, wochaty,
peleryna na grzbiecie, dugie wosy i butw nie mam na nogach.
A wasz wygld podobny jest do pederastw niesposb was od
nich odrni ani po kolorze ubra, ani po ich mikkoci, ani
po iloci koszulek, ani po zarzutkach, ni po trzewikach, ni po
fryzurze, ni po zapachu. Pachniecie zupenie tak jak oni ci
najszczliwsi z was najwicej. Co wart taki mczyzna, ktry
pachnie tak samo jak pederasta? Wy te i trudw nie znosicie
lepiej ni oni, a przyjemnoci nie gorzej od nich. I jadacie to samo,
i sypiacie podobnie, i chodzicie, a raczej chodzi nie chcecie,
tylko kaecie si nosi jak pakunki jednych ludzie musz
dwiga, a drugich zwierzta. A mnie moje nogi nosz, dokd
bd mi trzeba. T ja potrafi i mrz wytrzyma, i upa, i nie gnie-
wam si na to, co bogowie robito dlatego, e jestem typ ndzny
a wy jestecie tacy szczliwi, e nie podoba si wam nic z tego,
co si dzieje i narzekacie na wszystko nie chcecie znosi tego,
co jest, a gonicie za tym, czego nie ma w zimie pragniecie
wiosny, a na wiosn mrozu, w upa chodu wam potrzeba,
a w chodny czas upau zupenie jak ludzie chorzy, ktrym si
nic nie podoba i narzekaj na wszystko. U tamtych przyczyn cho-
roba, a u was charakter.
I potem uwaacie, e to my stawia chcemy wasz wiat na
gowie i poprawia go, a sami zajmujemy nieraz faszywe stano-
wisko w swoim postpowaniu, a przecie to wy nie zastanawiacie
si wcale nad wasnym yciem i postpowaniem, i nie robicie nic
wedug wasnego sdu i rozumowania, tylko si kierujecie zwy-
czajem i zachciankami. Wic nie rnicie si niczym od tych, kt-
rych wezbrany potok grski niesie. Tamci pyn tam, gdzie ich
woda ponosi, a wy tam, dokd was podania skieruj. Z wami si
dzieje podobnie, jak to mwi, e musiaoby si dzia z kim, kto
by na konia wsiad szalonego. Ko porwaby go i ponosi. A ten
by ju nie mg zsi z konia w biegu. Kto spotkawszy go, zapy-
taby, dokd jedzie. A ten by odpowiedzia: Dokd si jemu
zechce" i pokazaby konia. I was te, jeeli kto zapyta, dokd
gonicie, to chcc prawd powiedzie, powiecie po prostu: tam,
dokd si dzom podoba, a szczegowo: dokd przyjemno po-
cignie, a czasem opinia, a czasem chciwo. Czasem serce, a cza-
sem strach, a czasem inna taka rzecz potrafi was ruszy i ponie.
Bo wy nie na jednym koniu siedzicie, ale na wielu kady
w inn stron was niesie, a wszystkie szalone. Tote was ponosz
i na przepacie, i na urwiska. A zanim ktry nie wpadnie, aden
nie wie, e upadek blisko.
A ta moja peleryna, z ktrej si miejecie, i te wosy, i wygld
mj tak posiadaj moc, e pozwalaj mi y w spokoju i obcowa,
z kim zechc. Bo z ludzi gupich i niekulturalnych nikt si do mnie
zbliy nie sprbuje ze wzgldu na mj wygld; typy mikkie
i rozwize odwracaj si ode mnie ju z daleka. A podchodz lu-
dzie co najciekawsi i najprzyzwoitsi, i ci, co podaj dzielnoci.
Ci najwicej do mnie przychodz. I ja z takimi lubi obcowa.
A drzwi ludzi, ktrych nazywaj szczliwymi, omijam, zote
wiece i purpur uwaam za oznaki zarozumiaoci i miej si
z tych typw.
A co do mego wygldu, to, eby zrozumia, e on przystoi
nie tylko ludziom dzielnym, ale bogom rwnie, chocia ty si
miejesz z niego, to przypatrz si posgom bogw, czy ci si wy-
daj podobne z wygldu do was, czy do mnie?
Nie tylko posgom helleskim, ale przejd si po obcych kra-
jach i rozejrzyj si po wityniach, czy tam bogowie maj dugie
wosy i brody, tak jak ja, czy te bogw si rzebi i maluje ogolo-
nych tak jak wy. Naturalnie, e i bez koszuli zobaczysz wielu
tak jak mnie. Wic jakeby jeszcze mia mwi o tym wy-
gldzie, e jest podawy, skoro w nim i bogom do twarzy?










VI.
MIONIK NIEPRAWDY
albo
NIEDOWIAREK


TYCHIADES: Czy mgby mi, Filoklesie, powiedzie, co te
to jest takiego, co tak ludzi pociga do nieprawdy e i sami
z przyjemnoci mwi byle co, i z najwiksz uwag suchaj,
kiedy kto inny takie rzeczy opowiada?
FILOKLES: Wiele jest czynnikw, Tychiadesie, ktre ludzi
niektrych zmuszaj do mwienia nieprawdy, np. wzgld na po-
ytek z kamstwa.
TYCHIADES: Nie w tym rzecz, jak to mwi. Ja nie o tych
pytaem, ktrzy kami dla poytku. Tym mona przebaczy
niejedno nawet raczej wypada pochwali jeeli kto np. nie-
przyjaci wywodzi w pole albo si takim lekarstwem ratuje
w niebezpieczestwie. Tak nieraz i Odysseus robi, kiedy wasne
ycie ratowa i dba o powrt przyjaci. Ja, mj drogi, mwi
o tych, ktrzy, bez wzgldu na poytek, ceni fasz wicej ni
prawd, ciesz si nim i zabawiaj si tym bez adnego pozoru
jakiej koniecznoci. Ja bym o tych rad wiedzia, dla jakiego
dobra to robi.
FILOKLES: A czy ty ju gdzie spotka takich ludzi, ktrzy
maj wrodzone to zamiowanie do faszu?
TYCHIADES: Takich jest bardzo wielu.
FILOKLES: C innego powiedzie, jak nie to, e bezmylno
bdzie u nich przyczyn tego, e nie mwi prawdy? Wol to, co
najgorsze, zamiast tego, co najlepsze.
TYCHIADES: Nie, FilokJesie, to te nie. Bo ja bym ci mg
pokaza wielu ludzi, poza tym inteligentnych i bardzo do rzeczy,
a jednak jako nawiedzonych t chorob: lubuj si w niepraw-
dach. Bardzo mi to przykre, e tacy ludzie, w ogle pierwszej kla-
sy, a jednak lubi okamywa i siebie samych, i tych, ktrzy si
z nimi stykaj. Tych dawnych musisz zna i beze mnie, takiego
Herodota albo Ktesiasa z Knidos i przed nimi poetw, i samego
Homera sawnych mw ktrzy mieli zwyczaj spisywa
swoje kamstwa, aby w pole wywodzi nie tylko tych, ktrzy ich
suchali, ale eby to kamstwo, przechowane w bardzo piknych
sowach i rytmach, przeszo z pokolenia na pokolenie a do na-
szych czasw.
Mnie nieraz przychodzi wstydzi si za nich, kiedy opowia-
daj o wykastrowaniu Uranosa, o kajdanach Prometeusza, o pow-
staniu Gigantw i o tym caym teatrze w Hadesie, i jak to z mio-
ci Dzeus stawa si bykiem albo abdziem, i jak si z jednej ko-
biety zrobi ptak, a z drugiej niedwiedzica, a oprcz tego o Pega-
zach i Chimajrach, i Gorgonach, i Kyklopach, i tym podobne nie-
samowite i cudowne bajeczki plot, ktre mog mie czar i urok
dla dusz maych dzieci; one si jeszcze boj Pani Mormo i Lamii.
Chocia, jeeli chodzi o poetw, to moe jeszcze p biedy,
ale kiedy pastwa i narody cae publicznie i urzdowo kami
to jake si z tego nie mia? Jeeli Kreta nie wstydzi si pokazy-
wa grobu Dzeusa, Ateny twierdz, e Erichtoniosa wydaa ziemia
i e pierwsi ludzie wyroli z ziemi attyckiej jak jarzyny. Ju
o wiele powaniej wyglda opowiadanie tebaskie, e z zbw
wa wyroli jacy tam ludzie dawni. A nieche kto teraz tych
miesznych rzeczy nie uwaa za prawd, ale biorc je na rozum,
dojdzie do przekonania, e tylko jaki Korojbos albo Margites
mgby uwierzy, e Triptolemos pdzi przez powietrze na skrzy-
dlatych smokach, albo e Pan przyby z Arkadii, aby pomaga
w bitwie pod Maratonem, albo e Boreasz porwa Oreithyi taki
zaraz im wyglda na bezbonika, na obranego z rozumu, skoro nie
wierzy w zdarzenia takie oczywiste i prawdziwe. Do tego stopnia
dochodzi przewaga faszu.
FILOKLES: Widzisz, Tychiadesie, moe by, e poetom i pa-
stwom mona by to susznie wybaczy. Poeci przyprawiaj swoje
pisma urokiem mitu, bo tego potrzebuj najwicej ze wzgldu na
swoich suchaczy; to pociga i bawi. Ateczycy znowu i Teba-
czycy, i moe jacy tam inni pomnaaj tymi sposobami powag
swoich dziejw. Gdyby kto zabra Helladzie te pierwiastki mi-
tyczne, to przewodnicy, ktrzy je opowiadaj, gotowi by z godu
pogin, bo przyjezdni prawdy nie zechc sucha nawet za dar-
mo. Ale ci, ktrzy bez adnej tego rodzaju przyczyny, jednak znaj-
duj upodobanie w faszach ci mog si susznie wydawa
bardzo mieszni.
TYCHIADES: Dobrze mwisz. Ja na przykad przychodz do
ciebie od takiego Eukratesa to przecie nie byle kto a na-
suchaem si tam mnstwa rzeczy niewiarogodnych i wierutnych
bajek. Waciwie w poowie rozmowy zabraem si i poszedem,
bo ju mi byo tego za duo, ju nie mogem wytrzyma. Wyp-
dzili mnie jak Erynie; takie cudeka i niesamowitoci opowiadali.
FILOKLES: No, wiesz, Tychiadesie przecie Eukrates to
czowiek wiarogodny; nikt by nie uwierzy, e on z t dug brod
i po szedziesitce, i przy tym czsto niedaleki od filozofii, mgby
znie, gdyby nawet kto inny przy nim fasz opowiada, a c
dopiero, eby si sam na co podobnego way.
TYCHIADES: Ty wiesz, przyjacielu, jakie on rzeczy mwi
i jak za to rczy, jak przewanie na to przysiga i dzieci poda-
wa na wiadkw. Kiedym na niego patrzy, to ju mi na myl
przychodzio i to, i owo: raz, ze zwariowa i cierpi na zaburzenie
swojej zwykej rwnowagi umysowej, to znowu, e to jest bla-
gier i szarlatan, i ja przez tak dugi czas nie zauwayem, e on
pod skr lwa ukrywa tak mieszn map. Takie to byo ni
w pi ni w dziewi, to co opowiada.
FILOKLES: Ale co takiego, Tychiadesie, na Hesti! Ja chc
wiedzie, jak on blag kry pod tak dug brod:
TYCHIADES: Ja ju i dawniej, Filoklesie, bywaem u niego,,
kiedym mia duo wolnego czasu. A dzi chciaem si zobaczy
z Leontichosem to mj znajomy wiesz, bo mi jego sucy
powiedzia, e wyszed rano do Eukratesa odwiedzi go, bo ten
jest chory. Wic z obu powodw: i eby si spotka z Leonticho-
sem, i eby tamtemu zoy wizyt, bo nie wiedziaem, e on jest
chory wic przychodz do niego.
I nie zastaj Leontichosa; powiedzieli mi, e wanie przed
chwil ju wyszed, ale za to zastaem wielu innych. Midzy nimi
by Kleodemos, ten od Kruganka, i stoik Deinomachos, i Ijon
ty go znasz on si tak chlubi znajomoci Platona, e niby to on
jeden tylko dobrze rozumie myl tego czowieka i potrafi j innym
wyjani. Widzisz, jakie figury ci wymieniam: ludzi arcymdrych
i arcydzielnych, samych pierwszorzdnych przedstawicieli kadej
szkoy, same czcigodne postacie nie tylko straszne z wygldu.
A by jeszcze i lekarz, Antigonos, zaproszony, przypuszczam,
w zwizku z chorob. Eukratesowi byo ju, widocznie, lepiej
choroba bya chroniczna. Reumatyzm poszed mu znowu w nogi.
Wic Eukrates kaza mi usi koo siebie przy ku i kiedy
mnie zobaczy, zacz mwi z cicha, modulujc gos tak, jak mwi
czowiek chory. Chocia, kiedym wchodzi, syszaem, jak krzy-
cza i mwi co z gwatownym naciskiem. Ja wystrzegaem si
bardzo, eby przypadkiem nie dotkn jego ng i usprawiedliwia-
em si, jak to zwykle, e nic nie wiedziaem o jego chorobie, ale
kiedym si tylko dowiedzia, to przybiegem w tej chwili i tak
siedziaem blisko niego.
A oni, mam wraenie, ju i przed moim wejciem duo mwili
o jego chorobie, i ta rozmowa cigna si teraz dalej. Do tegb
kady proponowa jeszcze jak metod leczenia. Wic Kleode-
mos powiada: Jeeliby wic kto lew rk podj z ziemi zb
szczura zabitego w ten sposb, jak to mwiem przed chwil, i za-
wiza go w skr lwa wieo cignit i potem by ni nogi ob-
win, wtedy cierpienie ustaje natychmiast".
,,Lwa nie, powiada Deinmachos. Ja syszaem, e to musi by
skra ani, jeszcze jawki. W ten sposb to jest bardziej przeko-
nujce, bo ania biega szybko i najwiksz si ma w nogach. Lew
jest mocny, to prawda, i jego sado, i jego prawa apa przednia,
i wosy z brody, te proste, maj wielk moc, jeeli tylko kto umie
si nimi posugiwa i dodaje waciwe zaklcie do kadej z tych
czci. Ale do leczenia ng to si najmniej nadaje".
Ja i sam, powiedzia Kleodemos, tak dawniej mylaem, e
to powinna by skra ani, bo ania ma nogi szybkie, ale nie-
dawno pewien Libijczyk, ktry si doskonale na tych rzeczach
zna, nauczy mnie lepiej. Powiedzia, e lwy s bardziej szybkie
w biegu ni anie. Przecie, powiada, lew dogoni ani, kiedy j
ciga."
Obecni zaczli chwali Libijczyka, e dobrze powiedzia.
A ja mwi: to wam si zdaje, e takie rzeczy ustaj pod wpy-
wem jakich zakl albo jak si co tam z boku przywiesi na ze-
wntrz, mimo e choroba siedzi w rodku?
Rozemiali si na te sowa i wida byo, e maj mnie za
wielkiego ignoranta, skoro nie znaem rzeczy tak prostych i ja-
snych, ktrym aden rozsdny czowiek nie potrafi zaprzeczy.
Zdawao mi si, e tylko lekarz, Antigonos, by zadowolony z mo-
jego pytania, bo mam wraenie, e od dawna nikt nie dba o jego
rady; on chcia Eukratesowi pomc wedug wymaga sztuki: ra-
dzi powstrzyma si od wina i jada jarzyny, i w ogle obniy
napicie.
Ot Kleodemos, umiechajc si, powiada: C ty mwisz,
Tychiadesie? Tobie si to wydaje niewiarygodne, eby takie rze-
czy miay pomaga w chorobach?
Mnie si tak wydaje, powiedziaem. Musiabym przecie
mie nos cakiem zatkany, eby uwierzy, i takie rzeczy ze-
wntrzne i nie majce nic wsplnego z tym, co w rodku chorob
wywouje, miay dziaa przy pomocy swek, jak mwicie, i ja-
kich czarw, i przynosiy uleczenie, jeeli si je gdzie tam przy-
czepi. Przecie to niemoliwe, choby kto nawet w skr lwa ne-
mejskiego zawin i szesnacie caych szczurw. Ja nieraz prze-
cie widziaem, jak i sam lew kula z boleci, a mia na sobie ca
swoj skr.
Bo ty jeste wielki ignorant powiedzia Deinomachos
i nie zaleao ci na tym, eby si nauczy tych rzeczy i dowie-
dzie si, w jaki sposb dziaaj na schorzenia te przedmioty,
ktre si przykada. Ja mam wraenie, e ty by nie uwierzy na-
wet w te najbardziej oczywiste zabiegi, jak odwracanie gor-
czek powrotnych, spdzanie robakw czarami, leczenie puchlin
i inne rzeczy, ktre ju i stare babki praktykuj. Wic, jeeli
dzieje si tamto wszystko, to dlaczego nie mylisz, e i to si
dzieje pod wpywem czynnikw podobnych?
Ty nalewasz z prnego, powiedziaem, Deinomachu,
i gwd, jak to mwi, gwodziem wybijasz. Bo nawet w tych
wypadkach, o ktrych mwisz, nie wiadomo, czy taka sia dziaa.
Chyba e mnie przedtem przekonasz i powiedziesz mi na rozum,
e to s zjawiska naturalne, e gorczka i puchlina boj si albo
imienia witego, albo cudzoziemskich zwrotw i dlatego ucie-
kaj z nabrzmienia inaczej: to co mwisz, zostaje bajeczk
starych babek.
Ja mam wraenie, odpar Deinomachos, e skoro tak m-
wisz, to nawet w bogw nie wierzysz, jeli uwaasz, e takie ule-
czenia nie s moliwe i nie mog wystpowa pod wpywem
imion witych.
Tego, odpowiedziaem, nie mw, mj drogi. Bo, choby
bogowie istnieli, nic nie przeszkadza, eby to jednak byy rzeczy
nieprawdziwe. Ja i bogw czcz, i uzdrowienia ich widz, i widz
ich ask, kiedy chorych na nogi stawiaj przy pomocy sztuki
lekarskiej. Ale Asklepios sam i jego synowie leczyli chorych
przez przykadanie kojcych lekarstw, a nie przez obwijanie sk-
rami lww i szczurami.
Zostaw go, powiedzia Ijon. Ja wam opowiem jedn dziwn,
rzecz. Ja byem wtedy jeszcze maym chopcem, miaem z jakich
czternacie lat jako tak. Ot przybieg kto do mojego ojca
z wiadomoci, e Midasa, robotnika z winnicy, a to by nasz czo-
wiek, poza tym zdrw, silny i pracowity, wic, e go mija uk-
sia, okoo poudnia; on teraz ley i ju mu noga gnije. Bo on
podwizywa gazki winoroli i oplata je o tyki wtedy przy-
czogao si do niego to zwierztko i uksio go w wielki palec.
Ono si zaraz schowao znowu do swojej nory, a on zacz jcze
i gin z boleci.
Wic przysza ta wiadomo i zobaczylimy samego Midasa;
przynieli go inni sucy na stoku. Cay by spuchnity, siny,
zlany potem i ju mao co tchu w nim byo. Ojciec si zgryz, ale
jeden ze znajomych by przy tym i powiada: Nie martw si, ja
ci tu sprowadz jednego takiego z Babilonu takiego Chaldej-
czyka, jak to mwi, zaraz id, on uleczy tego czowieka". Wic
nie chc by rozwlekym przyszed ten Babiloczyk i po-
stawi Midasa na nogi jakim zaklciem wypdzi jad z ciaa
i jeszcze mu do nogi przywiza kamie, ktry wydrapa z na-
grobka jednej dziewczyny.
Wic to moe jest rzecz zwyczajna; chocia Midas wzi ten
stoek, na ktrym go przyniesiono i poszed w pole do roboty.
Taka bya moc tego zaklcia i tego kamienia z nagrobka.
Ten czowiek robi i inne rzeczy te to byy cuda, do-
prawdy. Przyszed rano na pole, odczyta ze starej ksigi jakiche
siedem imion witych, siark i uczywem oczyci to miejsce,
obszed je trzy razy naokoo i wywoa stamtd wszystkie gady
i pazy, jakie byy w obrbie granic. Wic wyszy, jakby je co
cigno, na to zaklcie liczne we i mije, i miiska, i takie
z rogami, i takie jak wcznie, i aby, i ropuchy. Zosta tylko je-
den stary w. Ten, przypuszczam, ze staroci nie mg ju wy-
le albo nie dosysza rozkazu. Wic mag powiada, e nie ma
jeszcze wszystkich. Zatem wybra jednego z najmodszych i po-
sa go do tego wa z poleceniem. Po chwili wylaz i ten. Kiedy
si wszystkie zebray, Babiloczyk tchn na nie i one si zaraz
spaliy wszystkie od tego tchnienia. Mymy si tylko dziwili.
Prosz ci, Ijonie, powiedziaem, ten w posaniec, ten
mody, poda chyba rami wowi ju podstarzaemu, jak mwisz,
czy te tamten si na lasce podpiera?
Ty sobie drwisz, odezwa si Kleodemos. Ja sam te kie-
dy jeszcze mniej ni ty byem skonny wierzy w takie rzeczy,
zdawao mi si, e adn miar co takiego dzia si nie moe.
A jednak, kiedym pierwszy raz zobaczy latajcego czowieka
z obcych stron, nie z Grecji on mwi, e pochodzi z Pnocy
wtedy uwierzyem i daem za wygran, cho opieraem si du-
gi czas. Bo c byo robi, kiedym widzia, jak ten si w powie-
trzu unosi w biay dzie i po wodzie chodzi, i przechodzi przez
ogie powoli i na wasnych nogach?
Ty to widzia? mwi. Czowieka z Pnocy lataj-
cego albo chodzcego po wodzie?
Tak jest powiada. Mia na nogach chopskie buty
z grubej skry, jakie oni przewanie nosz. C tam mwi o dro-
biazgach, jakich on dokazywa. I dze miosne zsya, i duchy
sprowadza, i nieboszczykw odstaych wywoywa, i sam He-
kat wyranie stawia koo siebie, i ksiyc z nieba ciga. Ja
wam opowiem to, com widzia, to si przez niego stao w domu
Glaukiasa, syna Aleksiklesa.
Glaukias zaraz po mierci ojca, jak tylko odziedziczy maj-
tek, zakocha si w Chrysydzie, onie Demeasa. Ja go uczyem
filozofii i gdyby mu ta mio nie bya zaprztna gowy, byby
ju skoczy kurs perypatetyki. Mia ju osiemnacie lat, sko-
czy ju analityk i przeszed do koca pisma przyrodnicze Ari-
stotelesa. Ale sobie rady nie mg da przez t mio. Wyznaje
mi on to wszystko, a ja, jak wypadao byem przecie jego na-
uczycielem sprowadzam tego maga z Pnocy. Cztery miny
daem mu za to z gry, bo trzeba byo co od razu wyda na
ofiary a szesnacie mia dosta, jeeli sprowadzi Chrysyd.
Ten odczeka, a nastaa pierwsza kwadra bo wtedy przewa-
nie najlepiej si udaj takie rzeczy wykopa rw na ktrym
podwrku w domu i o pnocy wywoa nam naprzd Aleksikle-
sa, ojca Glaukiasa; on by umar siedem miesicy temu.
Oburza si staruszek na t mio i gniewa si, ale w kocu
jednak pozwoli mu si kocha. Potem Hekat sprowadzi ta
miaa Kerberosa z sob i ksiyc cign z nieba. To byo
bardzo urozmaicone widowisko, raz to wygldao tak, raz ina-
czej. Zrazu to miao posta kobiety, potem si z tego zrobi w
bardzo pikny, a potem si pokaza szczeniak. W kocu ten czo-
wiek z Pnocy Amorka jakiego wymodelowa z gliny i powia-
da: Id, przyprowad Chrysyd. I ta glina wyleciaa, a po chwili
stana tamta pod drzwiami, zapukaa, wesza i rzucia si Glau-
kiasowi na szyj, jakby szalenie w nim zakochana i bya z nim,
pokdemy nie usyszeli, e koguty piej. Wtedy ksiyc odle-
cia na niebo, Hekate zapada si pod ziemi, poznikay inne wi-
dma, a Chrysyd wyprawilimy do domu prawie e o samym
wicie. Gdyby to by widzia, Tychiadesie, byby uwierzy, e
w zaklciach jest co, co si nieraz moe przyda.
Masz suszno, powiedziaem. Bybym zapewne uwierzy,
gdybym to sam by widzia. Na razie, wybaczcie mi, przypusz-
czam, e nie potrafi patrze tak bystro i dojrze czego takiego,
jak wy. A tylko ja przecie znam t Chrysyd, o ktrej m-
wisz to bardzo kochliwa osoba i przystpna. Jeeli o ni
szo, to nie wiem, dlaczegocie potrzebowali posaca z gliny
i maga z Pnocy, i samego ksiyca, kiedy za dwadziecia
drachm! mona j byo sprowadzi, choby na dalek Pnoc.
Ta osoba bardzo atwo ulega tego rodzaju zaklciom; wprost prze-
ciwnie ni widma. One znikaj, jak tylko posysz dwik brzu
albo elaza wy i to mwicie a ona, jak tylko gdzie zadzwo-
ni srebro, przychodzi zaraz jak do dzwonka. Poza tym dziwi si
temu magowi te on mg by kochankiem najbogatszych ko-
biet i dostawa od nich cae talenty, a on za cztery miny takie
skromne wymagania! pomnaa uroki Glaukiasa.
Ty sobie arty stroisz, powiada Ijon, i w nic nie wierzysz.
A ja bym si ciebie chtnie zapyta, co powiesz o tych, ktrzy
optanych od straszyde uwalniaj oni przecie wyranie wy-
klinaj duchy. C ja mam o tym mwi wszyscy wiedz o tym
Syryjczyku z Palestyny, ktry si na tych rzeczach zna, ilu on
bierze takich, co to padaj na ziemi przy ksiycu, przewracaj
biakami, tocz pian z ust, a on ich na nogi stawia i odsya zdro-
wych na umyle due honoraria bierze za oddalanie tych
strasznych nieszcz. On, jak stanie nad takim lecym na ziemi
i zapyta, skd one weszy w to ciao, wtedy chory sam milczy,
a duch odpowiada po grecku albo obcym jzykiem, skd jest
sam i jakim sposobem, i skd wszed w czowieka. Wtedy ten za-
czyna zaklcia, a jeli nie ma posuchu, to i grozi, i wypdza du-
cha. Ja sam widziaem, jak wychodzi taki czarny i tak mia cer
jakby dym.
To niewielka sztuka, powiedziaem, e ty, Ijonie, takie
rzeczy widzia ty nawet same idee widzisz, ktre wasz ojciec,
Platon, pokazuje ale to jest bardzo niewyrany widok dla nas,
ktrzy mamy saby wzrok.
A czy to tylko jeden Ijon, wtrci Eukrates, widzia takie
rzeczy? Czy i wielu innych ludzi nie spotykao duchw? Jedni
w nocy, drudzy w dzie. Ja to nie jeden raz tylko, ale ju z tysic
razy takie rzeczy ogldaem. Zrazu mnie to denerwowao, a tera-
zem si przyzwyczai i mam wraenie, e nie widz w tym nicze-
go opacznego. Przede wszystkim, odkd mi jeden Arab da pier-
cionek elazny zrobiony z krzyw i nauczy mnie zaklcia,
w ktrym jest wiele imion. Chyba e i mnie nie bdziesz wierzy,
Tychiadesie.
Jakebym mg nie wierzy odpowiedziaem Eukra-
tesowi, synowi Dejnona, czowiekowi mdremu i przede wszyst-
kim niezalenemu, kiedy mwi to, co myli, u siebie w domu i ma
zupen swobod.
To o tym posgu powiedzia Eukrates on si wszyst-
kim w domu co nocy zjawia i dzieciom, i modym ludziom,
i starym; o tym moesz usysze nie tylko ode mnie, ale od nas
wszystkich w domu.
O jakim posgu? zapytaem.
Nie widziae powiada w holu, kiedy wchodzi, tam
stoi bardzo pikny posg roboty Demetriosa, tego rzebiarza por-
trecisty.
Ty chyba nie mwisz o tym z dyskiem odpowiedzia-
em. Nie ten, nachylony, w pozycji takiej, jakby rzuca, odwr-
cony do rki trzymajcej dysk, druga noga lekko pochylona, jak-
by si mia zaraz wyprostowa, jak tylko rzuci?
Nie o tym powiada to jest te jedno z dzie Myrona,
ten Dyskobol, o ktrym mwisz. I nie mwi o tym obok, ktry
sobie gow przewizuje wstk, o tym adnym. To jest praca
Polikleita. Te posgi po prawej rce od wejcia zostaw, tam stoj
te zabjcy tyranw, roboty Kritiasa i Nesiotesa. Ale moe tam
koo fontanny widzia takiego z brzuchem naprzd, ysego, taki
na p rozebrany, wiatr mu niektre wosy w brodzie rozwiewa,
yy wystpuj wyranie, zupenie jak ywy czowiek. Ja o tym
mwi. To, zdaje si, bdzie Pelichos, wdz koryncki.
Na Dzeusa powiadam ja tam widziaem jakiego na
prawo od studzienki, mia wstki i zesche wiece, a na pier-
siach pozacane listki.
To ja mwi Eukrates kazaem je pozoci, kiedy
mnie wyleczy z gorczki, ktra co trzy dni wracaa i juem gi-
n od niej.
A to i lekarzem by rwnie powiedziaem ten zna-
komity Pelichos?
Jest i nie artuj sobie mwi Eukrates jeszcze si i do
ciebie gotw niezadugo zabra ten czowiek. Ja wiem, ile moe
ten posg, z ktrego ty si miejesz. Czy nie zwaasz, e potrafi
take zsya gorczki, na kogo zechce, kto, kto moe je zabiera?
Nieche bdzie dla mnie askawy i agodny ten posg,
skoro jest taki potny.
A co te innego on jeszcze robi i wy wszyscy w domu
widzicie?
Jak tylko powiada noc zapadnie, on schodzi z postu-
mentu, na ktrym stoi, chodzi po domu naokoo i wszyscy go spo-
tykamy. On nieraz i piewa, ale nikomu nigdy nic zego nie zro-
bi. Wystarczy si odwrci. On sobie idzie dalej i nie zaczepia
tych, ktrzy go widz. On si czsto kpie i bawi si przez ca
noc. Tak, e sycha, jak woda pluszcze.
Uwaaj mwi bo moe ten posg to nie jest Peli-
chos, tylko Talos Kreteczyk, syn Minosa. Tamten te by z br-
zu, a chodzi po Krecie. Gdyby on, Eukratesie, nie by z brzu,
tylko z drzewa zrobiony, to nic by mu nie przeszkadzao, eby
by nie robot Demetriosa, tylko jednym z figlw Dajdala. On
przecie te ucieka z postumentu, jak mwisz.
Uwaaj, Tychiadesie, eby ci pniej nie byo al tego
artu. Ja wiem, co si dziao z tym, ktry mu obole ukrad bo
my mu zawsze na pierwszego skadamy obole.
To musiao by straszne, wtrci Ijon, bo przecie to wi-
tokradca! Wic jak on si na nim zemci, Eukratesie? Chciabym
to usysze, chocia ten Tychiades wcale w to nie bdzie wierzy.
Duo powiada obolw leao u jego stp i innych
monet, niektre srebrne byy woskiem przyklejone do jego uda
i listki srebrne, byy to ofiary czyje bagalne albo dzikczynne
wota za uleczenie od tych, ktrzy si przez niego wykurowali
z gorczki. A by u nas jeden sucy, Libijczyk, przeklty jaki
typ, z wosami jak koski wosie. Ten postanowi ukra w nocy
to wszystko i ukrad, odczekawszy, a posg zejdzie z postumen-
tu. Ale jak tylko Pelichos wrci i zauway, e go okradziono,
zobacz, jak si pomci i wyda Libijczyka. Ten nieborak chodzi
przez ca noc po przedsionku naokoo i nie mg stamtd wyj
zupenie jakby wpad do labiryntu; dopiero jak si dzie zro-
bi, znaleziono go tam i te wota przy nim. Wtedy cigi dosta nie-
mae, kiedy go zapano i niedugo y potem. Marny typ i zgin
marnie. Mwi, e co nocy dostaje lanie, tak e i prgi na drugi
dzie byo wida na jego ciele. Wobec tego, Tychiadesie, artuj
sobie z Pelichosa i uwaaj, e ja, niby rwienik Minosa, ju zgu-
piaem na staro.
Ale Eukratesie odpowiedziaem jak dugo brz jest
brzem i autorem tego posgu jest Demetrios z Alopekw, por-
trecista ludzi a nie jaki twrca bogw, nie bd si nigdy ba po-
sgu Pelichosa. Ja bym si go nawet i ywego nie bardzo ba,
gdyby mi przypadkiem grozi.
Na to lekarz, Antigonos, powiedzia: I ja te, Eukratesie, mam
u siebie Hippokratesa z brzu taki bdzie wysoki, na okie.
Ten, jak tylko lampa zganie, chodzi po caym domu naokoo,
robi haasy, przewraca mi puszki, miesza lekarstwa, wywraca
modzierz najbardziej, kiedy zwlekamy z ofiar, ktr mu co
roku skadamy.
To ju i lekarz, Hippokrates powiedziaem ma pre-
tensj do ofiar i zoci si, kiedy go na czas nie uraczy ofiar
bez zarzutu? Powinien by by zadowolony, jeeli mu kto may
traktament na grb przyniesie albo mleko z miodem postawi, albo
zawiesi wieniec na gowie.
Suchaje mwi Eukrates na to ju mam nawet wiad-
kw, co ja widziaem przed piciu laty. To byo wanie jako
w porze winobrania. I ja w poudnie zostawiem robotnikw, kt-
rzy cinali grona w winnicy, a sam poszedem do siebie, do lasu;
po drodze rozmylaem o czym i rozwaaem to z rnych stron.
Kiedym si znalaz W gstwinie, naprzd zaczy psy szczeka.
Ja przypuszczaem, e to z pewnoci mj syn, Mnason, jak to on
zwykle, bawi si i poluje po gszczach z rwienikami. A to tak
nie byo, tylko za chwil ziemia si jako zatrzsa i rwnoczenie
huk jakby od grzmotu! Patrz, a tu nadchodzi kobieta; straszna,
wysoka na jakich trzysta okci. Miaa w lewym rku pochodni,
a w prawym miecz dugi na dwadziecia okci. Doem nogi
miaa jak we, a gr do Gorgony bya podobna. Ja mwi o spoj-
rzeniu i o wygldzie, ktry dreszczem przejmowa. Zamiast wo-
sw, we jej lokami spaday, krciy si okoo szyi i na barkach
byo kilka lunych. Widzicie powiada jak mnie zatrzso,
kiedy to opowiadam. To mwic pokazywa Eukrates wosy,
ktre mu na przedramieniu jeem stany ze strachu.
Wic ci tam: Ijon i Dejnomachos, i Kleodem z otwartymi usta-
mi wpatrywali si w niego z uwag; starzy ludzie, a dawali si
za nos wodzi i w ciszy adorowali taki nieprawdopodobny kolos,
t bab na trzysta okci, jakie gigantyczne straszydo na dzieci.
A ja sobie rwnoczenie mylaem, jacy to ludzie s wychowa-
wcami modziey, wzbudzaj podziw nieledwie e powszechny,
a sami tylko siwym wosem i brod rni si od dzieci. Poza tym
jeszcze atwiej wmawia w nich fasze ni w mae dzieci. Wic
Dejnomachos powiada: Powiedz mi, Eukratesie, a te psy bogini
jakiej byy wielkoci?
Takie jak sonie powiada. Wysze od indyjskich.
Czarne, kudate. Taka sier brudna i nastroszona. Kiedym to zo-
baczy, stanem i przekrciem rwnoczenie piercie, ktry mi
by Arab da, sygnetem na wewntrzn stron palca. Wtedy He-
kate tupna o ziemi swoj wowa nog i zrobia przepa
ogromn tak gbok jak Tartar. Za chwil wskoczya w ni
i znikna. Ja si nie baem, tykom si nachyli uchwyciwszy si
rk jakiego drzewa, ktre roso w pobliu, eby mi si w gowie
nie zakrcio i ebym nie spad na eb do przepaci. Wtedy wi-
dziaem wszystko, co jest w Hadesie: Pyriflegeton, jezioro, Ker-
berosa, nieboszczykw. Tak e rozpoznawaem niektrych spord
nich. Zobaczyem ojca; by ubrany dokadnie w to samo, w czy-
memy go pochowali.
A co te dusze robiy, Eukratesie? zapyta Ijon.
No, c innego powiada nic, tylko podzieleni na
rody i grupy rodowe le sobie na asfodelach i bawi si z przy-
jacimi i krewnymi.
Nieche teraz wtrci Ijon niech Epikurejczycy
jeszcze i teraz oponuj witemu Platonowi i temu, co on mwi
o duszach. A ty i samego Sokratesa, i Platona nie widzia pomi-
dzy zmarymi?
Sokratesa, tom widzia powiada ale i tego te nie-
wyranie, tylkom si domyla, e to on, bo by ysy i brzuch mu
stercza. A Platona nie poznaem. Myl, e midzy przyjacimi
trzeba prawd mwi.
Kiedym si temu wszystkiemu napatrzy do syta, przepa si
stulia i zamkna. Niektrzy sucy szukali mnie; midzy inny-
mi i ten Rudy te. Stanli nade mn, kiedy przepa jeszcze nie
cakiem bya zamknita. Powiedz, Rudy, czy ja prawd mwi?
Na Dzeusa powiada Rudy. I szczekanie syszaem
z jamy, i jaki ogie przewitywa od pochodni, tak mi si zda-
wao.
Ja si umiechnem, kiedy wiadek naoczny dodawa jeszcze
to szczekanie i ogie.
Kleodemos za powiedzia: To, co widzia, to nie s rzeczy
nowe ani takie, ktrych by inni rwnie nie widzieli. Ja sam te
niedawno byem chory i widziaem co podobnego. A odwiedza
mnie i leczy ten tutaj, Antigonos. To by sidmy dzie i gorczka
bya jak upa najstraszniejszy. Wszyscy mnie samego zostawili,
abym spokj mia, wyszli z pokoju i zamknli drzwi. Bo tak by
zaleci, Antigonosie, abym moe mg zasn jako troch. Wte-
dy staje nade mn a ja nie spaem modzieniec bardzo
pikny, ubrany w bia zarzutk, stawia mnie na nogi i prowadzi
przez jak rozpadlin do Hadesu. Zaraz wiedziaem, gdzie jestem,
kiedym zobaczy Tantala i Tityosa, i Sizyfa, i te inne rzeczy
cbym wam to mwi?
A kiedym si znalaz koo sdu tam by i Aijakos, i Cha-
ron, i Mojry, i Erynie kto tam siedzia jakby krl (zdawao
mi si, e to Pluton) i odczytywa imiona tych, ktrzy mieli
umrze, bo ju im by wanie min termin ycia. Wic ten cho-
pak, ktry mnie nis, postawi mnie przy nim. A Pluton si ziry-
towa i powiada do mojego przewodnika: Jemu si jeszcze nie
skoczya nitka, wic niech sobie idzie. A ty przyprowad ko-
wala, Demylosa. Bo ten yje poza kres wrzeciona". Ja z radoci
pobiegem na gr i ju nie miaem gorczki, a doniosem wszyst-
kim, e umrze Demylos. On mieszka w naszym ssiedztwie i te
by troch niezdrw, jak mwiono. Po krtkiej chwili usysze-
limy stamtd pacz i jki to jego tak opakiwano.
C to dziwnego powiedzia Antigonos. Ja znam ko-
go, kto po dwudziestu dniach, jak go pogrzebano, wsta z grobu.
Leczyem tego czowieka i przed mierci, i po zmartwychwsta-
niu.
A jakime sposobem wtrciem w cigu dwudziestu
dni ciao ani nie zaczo gni, ani si nie zepsuo z godu? A mo-
e ty jakiego Epimenidesa leczy?
W chwili, kiedymy to mwili, nadeszli synowie Eukratesa
z zakadu gimnastycznego; jeden ju dorosy, a drugi mia tak
z pitnacie lat; przywitali si z nami i usiedli przy ojcu, na ku.
Dla mnie przyniesiono fotel. A Eukrates, jakby mu widok synw
co przypomina, powiada: ebym si tak z nich pociechy do-
czeka tu obj rk jednego i drugiego tak ja ci prawd
opowiem, Tychiadesie. Ja swoj witej pamici on, matk tych
chopakw, to wszyscy wiedz jak kochaem. Okazaem to wszyst-
kim, com dla niej robi; nie tylko za ycia, ale i po jej mierci.
Wszystkie jej biuterie razem z ni spaliem i suknie, ktre lu-
bia za ycia. Sidmego dnia po jej mierci leaem tutaj na
ku, tak jak teraz, i szukaem pocieszenia w swojej a-
obie. Czytaem sobie rzecz Platona o duszy i to mnie uspokajao.
Wtedy przychodzi do mnie sama nieboszczka, Demajneta; siada
przy mnie tak jak teraz ten Eukratides. Tu wskaza modszego
syna. A ten si w tej chwili wstrzsn bardzo to byo dziecin-
ne a ju od chwili by blady od tego opowiadania. Wic ja
cign Eukrates, kiedym j zobaczy, wziem j w ramiona,
krzyknem z aoci i zaczem paka. Ona mi nie pozwolia
krzycze, ale zrobia mi wyrzut, e, cho w ogle byem dla niej
dobry, to jednak nie spaliem jednego z pary jej zotych trzewi-
kw. Powiedziaa, e on ley pod skrzyni, bo si tam zatrci;
dlatego mymy go nie znaleli i spalilimy tylko jeden. Kiedymy
jeszcze rozmawiali, jaki przeklty piesek, ktry by pod kiem
maltaski zacz szczeka i ona znikna od tego szczeka-
nia. A trzewik znalaz si pod skrzyni i spalilimy go pniej.
Wic czy to si godzi, Tychiadesie, jeszcze wtpi o tych rze-
czach, takich oczywistych, ktre si co dzie pokazuj?
Na Dzeusa powiedziaem. Zotym trzewikiem po
tyku, jak mae dziecko, powinien by dosta kady niedowiarek
i kady tak bezczelny w stosunku do prawdy.
Teraz wszed pitagorejczyk, Arignotos. Z dugimi wosami,
twarz majestatyczna znasz tego sawnego mdrca nazywaj
go witym. Kiedym go zobaczy, odetchnem; mylaem sobie,
e teraz bd mia jakby siekier na te fasze. Ten im gby po-
zamyka, mwiem sobie. Czowiek mdry, a oni takie cudeka
opowiadaj". Miaem wraenie, e, jak to mwi, deus ex machi-
na zjawi si w tym kole dobry los go zesa. A ten, jak usiad,
bo Kleodemos ustpi mu miejsca, przede wszystkim zacz pyta
o chorob, a gdy usysza od Eukjatesa, e ju mu jest lepiej po-
wiada: O czym wy tu tak z sob filozofujecie? Bo co zasyszaem,
kiedym wchodzi; miaem wraenie, e dobrze wam si rozmawia.
No c innego powiada Eukrates nic, tylko tego tu,
twardego jak kamie tu wskaza na mnie przekonywamy,
aby uwierzy, e s jakie duchy i zjawy, i dusze zmarych cho-
dz po ziemi, i pokazuj si, komu chc.
Ja si zaczerwieniem i spuciem oczy, bo mi byo wstyd
Arignotosa. A on mwi: Poczekaj, Eukratesie; moe Tychiades
mwi to, e tylko dusze tych, ktrzy zmarli mierci gwatown,
chodz po mierci. Na przykad, jeeli kogo tam powieszono albo
mu gow obcito, albo go wbito na pal, albo w inny sposb w tym
rodzaju odszed kto z ycia, a dusze tych, co pomarli mierci
naturaln, tego nie robi.
Gdyby on to mwi, to byoby to stanowisko nie cakiem do
odrzucenia.
Na Dzeusa mwi Deinomachos on twierdzi, e w
ogle nie ma takich rzeczy i uwaa, e dusz zgszczonych w o-
gle widzie nie mona.
Jak mwisz? powiada Arignotos spojrzawszy na mnie
ostro. Ty uwaasz, e w ogle nie ma takich faktw, cho-
cia je, mona powiedzie, wszyscy widz?
We na moj obron powiedziaem to: jeeli nie wie-
rz, to dlatego, e ja jeden ich nie widz, a inni: tak. Gdybym zo-
baczy, to uwierzybym, oczywicie; tak samo jak wy.
Wiesz powiada jakby kiedy przyjecha do Koryn-
tu, to zapytaj si, gdzie jest dom Eubatidesa, a jak ci go poka
tam koo zakadu gimnastycznego (Kraneion), to wejd i powiedz
portierowi Tibeiosowi, e chciaby zobaczy, skd to pitagorej-
czyk Arignotos ducha wykopa i wypdzi go, i przez to sprawi,
e dom nadawa si na przyszo do zamieszkiwania.
A c to byo, Arignotosie? zapyta Eukrates.
Tam od dawna nie mona byo mieszka powiada ta-
kie tam byy strachy, a jak si tylko kto sprowadzi, to zaraz
ucieka wystraszony. Wyganiaa ludzi jaka zjawa, straszna i nie-
pokojca. Dom si ju zaczyna wali i dach zacieka, i w ogle
nikt nie mia odwagi tam si sprowadza.
Kiedym o tym usysza, wziem ze sob ksiki ja mam
bardzo duo dzie egipskich o takich rzeczach i poszedem do
tego domu przed pnoc, cho mi mj gospodarz odradza i omal
e mnie gwatem nie zatrzyma, kiedy si dowiedzia, dokd id
na oczywiste nieszczcie, jak mu si zdawao.
A ja bior lamp i sam jeden wchodz. W najwikszym po-
koju pooyem wiato i zaczem sobie najspokojniej czyta,
siedzc na ziemi.
Staje tedy nade mn duch myla, e natrafi na byle kogo
i spodziewa si, e mnie te nastraszy, jak straszy innych. Brud-
ny by i rozczochrany, i czarniejszy od ciemnoci. Wic stan
nade mn i prbowa mnie; ze wszystkich stron atakowa, czyby
mu si nie udao przemc mnie z ktrej strony. Raz si robi psem,
raz bykiem, to znowu lwem. A ja wziem najstraszniejsze zakl-
cie, a mwiem po egipsku, i tak zamawiajc zapdziem go w ja-
ki kt ciemnego pokoju. Zobaczyem, gdzie on si zapad pod
ziemi i przez reszt nocy spaem spokojnie.
Rano wszyscy ju byli zrezygnowali i myleli, e mnie znaj-
d nieywego, jak tylu innych, a tu ja wychodz wbrew oczeki-
waniu wszystkich i prosto id do Eubatidesa; z dobr nowin, e
dom ju jest czysty i strachw nie ma, mona go zamieszkiwa.
Wziem go ze sob i wielu innych te, bo szli za nami takie
to byo niewiarogodne zaprowadziem ich na to miejsce, gdziem
by widzia, e duch si zapad pod ziemi, kazaem wzi motyki
i opaty, i kopa w tym miejscu. Oni to zrobili i na gbokoci
snia znalaz si jaki trup zakopany ju zleay nic, tylko
same koci, zoone jak si naley. Wic odkopalimy go i pogrze-
bali. Od tego czasu zjawy przestay dom nawiedza.
Kiedy to powiedzia Arignotos, m sawny z mdroci nad-
naturalnej i cieszcy si czci powszechn, nie byo ju nikogo
pord obecnych, kto by tego nie bra u mnie za objaw wielkiej
bezmylnoci: nie wierzy w takie rzeczy; zwaszcza gdy mwi
Arignotos. Jednake ja nie baem si ani jego wosw, ani tej o-
pinii, ktra go otaczaa, i powiedziaem: C to jest, Arignocie?
I ty si zrobi taki sam jak inni jedyna nadzieja prawdy a
w tobie te peno dymu i zudnych widziade? Jak to mwi: po-
kazuje si, e to wgle u was, a nie garnek zota.
A on, Arignotos, powiada: Jeeli ty ani mnie nie wierzysz,
ani Deinomachowi, albo Kleodemowi, temu tutaj, ani samemu
Eukratesowi, to prosz ci, powiedz, kogo uwaasz za bardziej
wiarogodnego w tych sprawach, ktry by zajmowa stanowisko
sprzeczne z naszym?
Na Dzeusa mwi czowieka wspaniaego, tego z Ab-
dery, Demokryta. On przecie tak gboko by przekonany, e nic
takiego dzia si nie moe, e kiedy si raz zamkn w jakim gro-
bowcu za bramami, tam siedzia i pisa swoje rzeczy, i ukada je
i po nocy, i za dnia, a jacy chopcy chcieli mu urzdzi kawa
i nastraszy, wic poprzebierali si za nieboszczykw w czarne
suknie, ponakadali sobie maski w formie czaszek i taczyli na-
okoo niego i podskakiwali, on ani si nie przestraszy tej ich ko-
medii, ani w ogle nie patrzy na nich, tylko pisa dalej i piszc
powiada: Dajcie ju pokj tej zabawie". Tak mocno by przeko-
nany, e duchw nie ma tym bardziej: po wyjciu z cia.
Ty nie mwisz nic wicej, tylko to powiada Eukrat.es
e Demokryt to by te jaki gupi czowiek, jeeli by tego zdania.
A ja wam opowiem jeszcze co innego, co mi si samemu
zdarzyo; nikt inny mi tego nie opowiada. Moe by, e i ty, Ty-
chiadesie, jak posuchasz, dasz si porwa prawdziwoci tego opo-
wiadania.
Kiedym y w Egipcie, jeszcze za moich modych lat, ojciec
mnie tam by wysa dla dokoczenia studiw, zachciao mi si
popyn w gr do Koptos i stamtd pj posucha tego dziw-
nego zjawiska, jak to si Memhon odzywa o wschodzie soca.
I usyszaem go, ale to nie byo to, co ludzie zwykle sysz: jaki
gos bez znaczenia; Memnon udzieli mi wyroczni, sam usta otwo-
rzy i wypowiedzia siedem wierszy. Nie chodzi o to, ale mgbym
wem te wiersze przytoczy w oryginale.
Ot kiedymy pynli w gr Nilu, jecha z nami przypadkiem
pewien czowiek z Memfis, jeden z kapanw uczonych, szalenie
mdry, zna ca kultur egipsk. Mwiono o nim, e dwadziecia
trzy lata mieszka w wityniach ,pod ziemi i tam go Izyda uczya
magii.
Ty mwisz o Pankratesie powiedzia Arignotos. To
mj nauczyciel, wity czowiek, ogolony, w biaych przecie-
radach, zawsze zamylony, nie mwi czysto po grecku, wysoki,
z zadartym nosem, wargi naprzd, cienkie nogi.
Ten sam powiada to wanie ten, Pankrates. Ja zra-
zu nie wiedziaem, kto to jest, ale kiedymy gdzie przybijali do
brzegu, widziaem, e robi wiele rzeczy niesamowitych. I na kro-
kodylach jedzi, i pywa z tymi zwierztami, a one go suchay
i kiway do niego ogonami poznaem, e to jaki wity czo-
wiek i niezadugo, kiedym si tak yczliwie do niego odnosi, sam
nie wiem jak i, kiedy zbliyem si do niego i zaprzyjanilimy
si tak, e zacz si ze mn dzieli ca swoj wiedz tajemn.
W kocu on mnie namawia, eby ca sub zostawi
w Memfis, a sam ebym z nim poszed jako towarzysz, bo nie b-
dziemy mieli kopota z posuga. I takemy sobie potem yli.
Kiedymy, bywao, przyszli do jakiej gospody, wtedy ten
czowiek bra albo zasuw od bramy, albo miot, albo i tuczek
od stpy, ubiera to w zarzutki, odmawia nad tym jakie zakl-
cia i tak robi, e to chodzio i poza tym zupenie wygldao jak
czowiek. To wychodzio, szo po wod, i na zakupy do miasta,
i pietrasio co tam, i w ogle suyo nam jak trzeba i w domu,
i przy stole. Potem, jak ju mia tej usugi do, to, bywao, robi
z powrotem z tej mioty miot albo z tuczka tuczek.
Mnie to bardzo interesowao, ale nie byo sposobu, nie mo-
gem si tego od niego nauczy, chociaem si stara. Na tym
punkcie on by zazdrosny, cho w innych rzeczach bardzo mi
szed na rk.
Ot jednego dnia schowaem si w mroku i podsuchaem
to jego zaklcie byo tylko trjzgoskowe. On poszed na mia-
sto, a tukowi powiedzia, co ma tymczasem robi.
Na drugi dzie, kiedy on mia jakie zajcie na miecie, bio-
r ja tuczek, ubieram go podobnie, odmawiam nad nim te trzy
sylaby i kazaem mu wody przynie. Kiedy on napeni wiadro
i przynis, powiadam: Do ju; zostaw, nie no ju wody, bd
znowu tukiem. A ono mnie nie chciao posucha, tylko nosio
wod wci, wylewao na pokj i zalao nam wod cae mieszka-
nie. Ja nie mogem da rady temu, co si dziao, a baem si, e
Pankrates wrci i bdzie si gniewa i tak si te stao na-
prawd wziem siekier i rozrbuj ten tuk na dwie czci.
I te czci, jedna i druga, bior wiadra dwuuszne i zaczynaj da-
lej wod przynosi. Zamiast jednego, zrobio mi si dwch su-
cych. Na to nadchodzi Pankrates, staje nad tym i rozumiejc,
co si dzieje, w tej chwili zrobi z nich kawaki drewna, jak byy
przed zaklciem. A sam zostawi mnie, znikn dyskretnie, zabra
si i poszed nie wiem dokd.
Wic teraz powiedzia Deinomachos umiesz przy-
najmniej to: czowieka zrobi z tuka?
Na Dzeusa odpowiedzia tamten tylko do poowy, bo
w aden sposb nie potrafi sprowadzi go z powrotem do dawne-
go stanu, jeeli si raz stanie nosiwod zalaby nam mieszka-
nie, tyle by jej nanosi.
Dalibycie te pokj powiedziaem tym bajdom o cu-
dach, starzy ludzie! Jeeli nie, to przynajmniej ze wzgldu na tych
chopcw odoylibycie na inny czas te nieprawdopodobne
i straszne opowiadania; inaczej sami nie bdziemy wiedzieli, kie-
dy gowy sobie chopcy ponabijaj strachami i niesamowitymi
bajdami. Trzeba ich oszcz
dza i nie przyzwyczaja do suchania
takich rzeczy; to si potem przez cae ycie narzuca i pozby si
tego nie mona; czowiek si zaczyna ba kadego szmeru i pen
ma gow najrnorodniejszych zabobonw.
Dobrze przypomnia powiada Eukrates mwisz o za-
bobonach. Jakie jest twoje zdanie, Tychiadesie, o takich rze-
czach? Ja mam na myli wyrocznie, glosy boe i to, co ludzie
wielkim gosem woaj, kiedy w kogo bg wstpi, albo jak to si
syszy glosy z gbi wity, albo czasem panna wierszami prze-
powiada przyszo. Oczywista, e ty i w takie rzeczy nie bdziesz
wierzy. Ja ju nic nie powiem o tym, e ja mam jeden powica-
ny piercionek z Apollonem Pytyjskim wyrnitym w sygnecie
i ten Apollon odzywa si do mnie. Nie powiem, aby nie myla,
e mwi rzeczy niewiarygodne przez zarozumiao. Ale com
sysza od Amfilocha w Mallos, kiedy bohater mwi ze mn
w biay dzie i dawa mi rady w moich sprawach, to ju musz
wam opowiedzie, a potem, po kolei, com widzia w Pergamon
i com sysza w Patarach.
Bo kiedym z Egiptu wraca do domu, usyszaem, e ta wy-
rocznia w Maio jest wspaniaa i bardzo prawdziwa. Wry jasno
i odpowiada na kade sowo, jeeli si pytanie napisze na tablicz-
ce i odda prorokowi. Wic pomylaem sobie, e byoby dobrze
po drodze sprbowa tej wyroczni i poradzi si boga w jakiej
sprawie dotyczcej przyszoci.
Kiedy to jeszcze Eukrates mwi, ja, widzc na co si zanosi
i e on zacz tragedi w wiekim stylu na temat wyroczni, nie
uwaaem za waciwe, ebym si sam jeden mia przeciwstawia
wszystkim, wic zostawiem go jeszcze na tej drodze z Egiptu do
Maio. Czuem, e ich gniewa moja obecno byem tyrn, kt-
ry si wymdrza i oponuje przeciwko faszom. Wic powiadam:
Ja ju odchodz, musz poszuka Leontichosa, chc si z nim ko-
niecznie spotka. A wy, jeeli uwaacie, e wam nie do spraw
ludzkich, to wzywajcie jeszcze i samych bogw, eby wam po-
magali ple bajki. To mwic wyszedem. Oni byli zadowoleni,
dorwali si swobody i raczyli si dalej nawzajem, jak naley przy-
puszcza; opychali si faszami.
Widzisz, Filoklesie takich rzeczy nasuchaem si u Eukra-
tesa, wic teraz chodz na Dzeusa Lak jak ci, ktrzy niesfer-
mentowane wino pij: brzuch wzdty i chce si czowiekowi wy-
miotowa. Ja bym chtnie gdzie za drogie pienidze kupi jakie-
go lekarstwa na zapomnienie o tym, com sysza, aby mi jako
nie zaszkodzia pami o tych rzeczach, jak si we mnie za-
gniedzi. Mam teraz wraenie, e widz cudy i duchy, i Hekaty.
FILOKLES: Na mnie te, Tychiadesie, to opowiadanie tak po-
dziaao. Mwi, e nie tylko wtedy czowiek dostaje wcieklizny
i ucieka od wody, kiedy go wcieky pies uksi, ale tak samo,
jeeli kogo uksi czowiek ukszony. Skutek taki sam jak po
ukszeniu psa te same strachy czowieka opadaj. To wyglda
tak, e ciebie w domu Eukratesa poksay liczne fasze i ty mi
udzieli tego ukszenia. Peno duchw nabie mi do gowy.
TYCHIADES: Nic sobie z tego nie rbmy, przyjacielu. Mamy
wielkie antidotum przeciw takim rzeczom: prawd i zdrowy roz-
sdek w kadym wypadku. Trzymajmy si ich zawsze i niech
nam nie zakcaj spokoju takie puste i gupie nieprawdy.


































VII.
WYPRZEDA TYPW YCIA


WSTP


Lukian czyta Platona bardzo pilnie. To wida z jego pism.
Naladowa styl, rozwija porwnania, zapoycza si na kadym
kroku. Nauki o ideach dobrze nie rozumia, ale zalety pisarskie
Platona ceni wysoko i stara si je naladowa. Te nalado-
wania wypaday czsto jak karykatury. Tak np. w Pijatyce
Lukiana syszymy na pocztku Fajdrosa, a pniej jakie echa
z Uczty i z Politei. Wszystko razem bardzo ordynarne, ale zale-
no bije w oczy. Zna te innych filozofw nie wiadomo, czy
z oryginaw, czy z wycigw, chocia Diogenesa Laertiosa jesz-
cze nie byo w jego czasach. Zna i bawi si ich pismami. Odnosi
wraenie, e filozofowie dawni to s typy anormalne, patologiczne,
narwane, co nie byo dalekie od prawdy, a patronuj szarlatanom
i oszustom wspczesnym. Cze, jak byy otoczone ich nazwiska,
pobudzaa go do satyry, do miechu. Jak kada cze; taki ju by
przekorny. I tak jak robi karykatury bogw i ludzi zmarych, tak
te na miech urzdzi Wyprzeda filozofw. Mistrzw ycia zo-
baczy i opisa jako niewolnikw, ktrych sobie kady moe kupi,
cho mona si bez nich obej doskonale. To s dziwada i arty-
kuy zbytku.
Nie znaczy to, eby Lukian w tym obrazie propagowa jaki
pogld na filozofi, eby zajmowa jakie stanowisko, broni
jakiej tezy, twierdzi co powanie albo co zwalcza. Jest na to
za pytki. On si bawi po prostu i chce bawi czytelnika.
Tuwim w znanym wierszu o Sokratesie taczcym te nie
zajmuje adnego stanowiska i niczego nie reprezentuje, tylko si
bawi kim, kogo ludzie czcz. Lukian nie jest filozofem, tylko felie-
tonist, dziennikarzem, wesokiem i nie trzeba go pyta o stano-
wisko. On baznuje i co mu kto zrobi? Syryjczyk humorysta.
Dopiero w nastpnym obrazku pt. Rybak stara si Lukian
dorobi do tej Wyprzeday" jaki szkielet ideowy, udaje, e
czego tutaj broni, co zwalcza, e mu powanie na czym zale-
ao. Ale to s niepotrzebne wykrty; brzmi faszywie i pusto.

DZEUS: Wic ty porozstawiaj awki i przygotuj miejsce dla
przybywajcych, a ty przyprowad i porozstawiaj po kolei typy
ycia, ale przystrj je naprzd, eby si z twarzy wydaway po-
cigajce i zwabiy jak najwicej ludzi. A ty, Hermesie, ogaszaj
i zwouj szczliwie kupujcych, aby si ju zjawiali na targowi-
sku. Bdziemy ogaszali filozoficzne typy ycia wszelkiego rodzaju
i o najrozmaitszych programach. A gdyby kto nie mg zapaci
gotwk, to zapaci za rok; ustanowi porczyciela.
HERMES: Duo ich si schodzi, wic nie trzeba zwleka i nie
trzeba ich powstrzymywa.
DZEUS: No to sprzedawajmy.
HERMES: Kogo kaesz naprzd przyprowadzi?
DZEUS: Tego z dugimi wosami, tego Joczyka. Bo i wyglda
jako powanie.
HERMES: Ty tam, pitagorejczyku, zle no i poka si zebra-
nym, aby ci obejrzeli!
DZEUS: No to ogaszaj!
HERMES: ywot najlepszy sprzedaj, najpowaniejszy! Kto
kupi? Kto chce by nadczowiekiem? Kto chce zna harmoni
wszechwiata i po mierci wrci znowu do ycia?
KUPUJCY: Z wygldu on si przedstawia niele. A co te
on umie?
HERMES: Arytmetyk, astronomi, cuda i dziwy, geometri,
muzyk, czary; wieszczka pierwszorzdnego widzisz.
KUPUJCY: Wolno go przepyta?
HERMES: Przepytuj, z Panem Bogiem.
KUPUJCY; Skd ty jeste?
PITAGOREJCZYK: Z Samos.
KUPUJCY: A gdzie si ksztaci?
PITAGOREJCZYK: W Egipcie. U mdrcw z tamtych itron.
KUPUJCY: Wic prosz ci, jeeli ja ci kupi, to czego ty
mnie nauczysz?
PITAGOREJCZYK: Nie naucz niczego; przypomn tylko .
KUPUJCY: Jak przypomnisz?
PITAGOREJCZYK: Naprzd oczyszcz ci dusz i brud z niej
spucz.
KUPUJCY: No tak; uwaaj, e ja ju jestem oczyszczony
wic jaki to sposb przypominania sobie?
PITAGOREJCZYK: Po pierwsze spokj wielki i gosu adne-
go, i przez caych pi lat nie gada nic!
KUPUJCY: Tobie, mj drogi, pora ksztaci syna Krezusa.
Bo ja jestem gadatliwy i nie chc by posgiem. Ale co po tym
milczeniu, choby i picioletnim?
PITAGOREJCZYK: Bdziesz si wiczy w muzyce i w geo-
metrii.
KUPUJCY: Bardzo mie sowa, jeeli naprzd mam zosta
kitarzyst, a potem mdrcem.
PITAGOREJCZYK: Potem do tego jeszcze rachunki.
KUPUJCY: Umiem i teraz rachowa.
PITAGOREJCZYK: Jak rachujesz?
KUPUJCY: Jeden, dwa, trzy, cztery.
PITAGOREJCZYK: Widzisz. To, co ty uwaasz za cztery, to
jest dziesi i trjkt doskonay , i przedmiot naszej przysigi.
KUPUJCY: Rzeczywicie; przysigam na czwrk to jest
ta najwiksza przysiga nigdym bardziej boskich sw nie sy-
sza ani witszych.
PITAGOREJCZYK: Potem bdziesz, przechodniu, wiedzia
o ziemi i o powietrzu, o wodzie i o ogniu, jakie s ich ruchy i jakie
one s, i jak przez to zmieniaj swj ksztat.
KUPUJCY: To ksztat posiada ogie albo powietrze, albo
woda?
PITAGOREJCZYK: Bardzo widoczny. To co bezksztatne
i bezpostaciowe, porusza, si nie moe. Oprcz tego poznasz, e
bg jest liczb i umysem, i harmoni.
KUPUJCY: Bardzo dziwne to wszystko, co mwisz.
PITAGOREJCZYK: Oprcz tego, com powiedzia, wiedzie
bdziesz i o sobie samym, e ty, ktry si wydajesz kim jednym,
inaczej wygldasz, a inny jeste.
KUPUJCY: Co mwisz? Ja jestem inny, a nie taki, jak teraz
z tob rozmawiam?
PITAGOREJCZYK: Teraz taki, a dawniej w innym ciele zja-
wie si i pod innym imieniem. A z czasem znowu w kogo innego
przejdziesz.
KUPUJCY: Ach, wic to mwisz, e niemiertelny bd,
tylko si bd przemienia w ksztaty liczne. No, to ju tego do.
A jeeli chodzi o wikt, to jaki ty jeste?
PITAGOREJCZYK: Z tego, co dusz ma, nie jadam nic; jem
inne rzeczy oprcz bobu.
KUPUJCY: Dlaczego? Moe nie znosisz bobu?
PITAGOREJCZYK: Nie; ale bb jest wity i przedziwna jest
jego natura. Przede wszystkim to jest w ogle nasienie i jak zdej-
miesz up z bobu jeszcze zielonego, zobaczysz, e on z wygldu
podobny do mskich czci rodnych. A jeli zgotowane ziarna wy-
stawisz na wiato ksiyca na oznaczone noce, to krew zrobisz.
Co wiksza, to w Atenach prawo nakazuje wybiera urzdnikw
przy pomocy ziarn bobu.
KUPUJCY: Piknie to wszystko powiedzia i witobliwie.
Ale rozbierz no si, bo chc ci i goego zobaczy. Heraklesie!
To on ma zote udo! Wyglda jak jaki bg a nie czowiek mierci
podlegy. Wic ja go w kadym razie kupi. Jak cen za niego
wywoujesz?
HERMES: Dziesi min.
KUPUJCY: Mam przy sobie tyle; wziem.
DZEUS: Zapisz imi tego, co kupi i skd jest.
HERMES: Zdaje si, Dzeusie, e to kto z Italii, z tych tam
koo Krotony i Tarentu, i z tamtejszej Hellady. I to nie on jeden,
ale ju ze trzystu kupio go na spk.
DZEUS: Niech si zabieraj. Innego przyprowadzimy.
HERMES: Moe chcesz, eby tego brudasa, tego znad Morza
Czarnego?
DZEUS: Dobrze.
HERMES: Ty, z przewieszon torb i bez rkaww, chod no
tu i przejd si naokoo przed zebranymi. Typ ywota mski sprze-
daj, postaw yciow najlepsz, szlachetn, czowieka wolnego.
Kto kupi?!
KUPUJCY: Panie ogaszajcy, jak powiedziae? sprzeda-
jesz czowieka wolnego?
HERMES: Tak jest.
KUPUJCY: A nie boisz si, eby ci nie zaskary o pozba-
wienie wolnoci albo ci jeszcze przed Areopag pozwie?
HERMES: Jemu nic nie zaley na tym, e bdzie sprzedany.
On uwaa, e wszdzie i zawsze jest wolny.
KUPUJCY: Ale komu by on si mg na co przyda: taki
brudny i ponuro narwany? Chyba eby go wzi do kopania ziemi
albo do noszenia wody.
HERMES: Nie tylko do tego, ale jeeli go przy drzwiach po-
stawisz, bdziesz mia stranika lepszego ni pies. Zreszt on si
nawet i Psem nazywa.
KUPUJCY: A skd on jest i jakie wiczenie gosi i zaleca?
HERMES: Jego samego zapytaj. Lepiej tak zrobisz.
KUPUJCY: Boj si jego ponurego wejrzenia I spuszczo-
nych oczu. Aby na mnie nie naszczeka, jak podejd bliej albo,
na Dzeusa, jeszcze mnie uksi. Nie widzisz, e odpina kij i ciga
brwi, patrzy gronie i z gniewem?
HERMES: Nie bj si. On jest oswojony.
KUPUJCY: Przede wszystkim, mj drogi, skd ty jeste?
DIOGENES: Zewszd.
KUPUJCY: Jak to mylisz?
DIOGENES: Obywatela wiata widzisz.
KUPUJCY: A gorliwie naladujesz kogo?
DIOGENES: Heraklesa.
KUPUJCY: A czemu si nie ubra w lwi skr? Bo z tej
paki podobny do niego.
DIOGENES: To jest moja skra lwia, ta stara peleryna tu.
A id na wojn, tak jak on, przeciw rozkoszom; nie z rozkazu czy-
jego , ale sam, z wasnej inicjatywy. Oczyci ycie to mj
program.
KUPUJCY: Bardzo pikny program. Ale co te ty umiesz,
powiedzmy, albo ktr umiejtno posiadasz?
DIOGENES: Ja jestem ten, ktry ludzi wyzwala i leczy ich
cierpienia. W ogle: chc by gosicielem prawdy i szczeroci.
KUPUJCY: Prosz ci, gosicielu a jeeli ciebie kupi, to
w jaki sposb bdziesz mnie przewicza?
DIOGENES: Naprzd wezm ci i zdejm z ciebie wszelki
zbytek, bied ci otocz i przyodziej w star peleryn. Potem
bdziesz musia ciko pracowa, na ziemi bdziesz spa, wod
pi i jad, co si trafi, a rzeczy, jeeli masz jakie, to posuchasz
mnie, zaniesiesz i wrzucisz je do morza, o maestwie nie bdziesz
myla, ani o dzieciach, ani o ojczynie wszystko to dla ciebie
bd puste dwiki. Ojcowski dom porzucisz, a zamieszkasz
w jakim grobie albo w pustej wiey, albo i w beczce. Torb
bdziesz mia pen ziarn i pisemek, pisanych po drugiej stronie
(makulatury) i w tym stanie bdziesz si podawa za szczliw-
szego ni krl perski. A gdyby ci kto obi albo wzi na tortury,
to powiesz, e to wcale nie jest przykro.
KUPUJCY: Jak to ty mwisz: eby nie cierpie, kiedy
czowieka bij? Ja przecie nie mara na sobie skorupy wia ani
raka.
DIOGENES: Za wzr sobie wemiesz ten wiersz Eurypidesa,
z maymi zmianami.
KUPUJCY: Jaki wiersz?
DIOGENES: Serce napeni bl, a jzyk blu nie zazna , A co
ci najbardziej powinno cechowa, to takie rzeczy: Bezczelnym
trzeba by i zuchwaym. I beszta wszystkich zarwno: i krlw,
i ludzi prywatnych. Wtedy bd ludzie na ciebie patrzyli z szacun-
kiem i bd ci z gry mieli za odwanego. A gos eby by dziki
i ochrypy, i po prostu taki jak u psa. I twarz napita, i chd do
takiej twarzy odpowiedni, i w ogle wszystko eby przypominao
dzikie zwierzta. Wstyd i przyzwoito, i takt precz!
Rumieniec zetrzyj z twarzy raz na zawsze. Szukaj najbardziej
ludnych miejsc i wanie tam staraj si by sam i bez kontaktu
z drugimi. Nie zwracaj si ani do bliskich, ani do obcych. Te rze-
czy to ruina twojego panowania. I w oczach wszystkich rb
miao wszystko, czego by kto nawet na osobnoci nie robi.
W subie Afrodyty wybieraj zabiegi co mieszniejsze, a jeeli
zechcesz skoczy, to polipa na surowo albo sepi zjedz i umieraj.
Takie ci szczcie zalecamy.
KUPUJCY: Ide sobie; to jest okropne, to co mwisz, to
nie jest ludzkie.
DIOGENES: Ale najatwiejsze i kademu atwo i t drog.
Bo nie bdzie ci potrzeba ani wyksztacenia, ani sw, ani pustegp
gadania to jest najkrtsza droga do sawy. Moesz by i gupi,
i moesz by garbarzem albo handlarzem ryb solonych, albo
ciel, albo wekslarzem, nic ci to nie przeszkodzi; moesz wzbu-
dza i tak podziw powszechny, jeeli tylko bdziesz mia do
bezczelnoci i odwagi, a nauczysz si dobrze nabeszta kadego.
KUPUJCY: Do tego celu nie potrzeba mi ciebie. Ty by
moe mg zosta w sam raz marynarzem albo dozorc ogrodu.
I ta, gdyby ci ten tu chcia odda co najwyej za dwa obole.
HERMES: Bierz go sobie i miej. My si go chtnie pozbdzie-
my, tego natrta; on tu krzyczy i wszystkich po prostu obraa
i przeklina.
DZEUS: Innego zawoaj! Tego z Kyreny tego w purpuro-
wym paszczyku i z wiecem na gowie .
HERMES: Hej tam, uwaa! Oto bardzo drogocenny kawaek;
dla kogo bogatego. Ten typ ycia jest przyjemny; typ trzykro
najszczliwszy. Kto poda zbytku? Kto kupi najwikszego piesz-
czocha?
KUPUJCY: Chod no ty i powiedz, co ty umiesz, w sam raz.
Bo ja ci kupi, jeeli si na co przydasz.
HERMES: Nie nud go, mj drogi, i nie wypytuj: on jest pija-
ny. Wic nie potrafi ci odpowiada, widzisz, e mu si jzyk plcze.
KUPUJCY: A kt by rozsdny kupi takiego zepsutego
i rozpustnego chopa? Jak od niego wiej perfumy, jak on chodzi
niepewnie, jak si zatacza. Ale moe przynajmniej ty, Hermesie,
powiedz, jakie ma waciwoci i czym si zajmuje?
HERMES: Na og nadaje si do wspycia i potrafi wypi
w towarzystwie, potrafi si wczy po nocy z flecistk nadaje
si dla pana, ktry si kocha, a jest zepsuty bez ratunku. Poza
tym rozumie si na ciastkach i doskonale gotuje przysmaki i w ogle
jest wielkim specjalist od przyjemnego ycia. Ksztaci si w Ate-
nach, a wysugiwa si i na Sycylii dyktatorom i mia u nich bar-
dzo dobr opini. Gwna tre jego programu, to z niczego sobie
nic nie robi, wszystkiego zay, ze wszystkiego wycisn jak
przyjemno.
KUPUJCY: A, to ju rozejrzyj si za kim innym moe
kto z tych bogaczw, z bardzo zamonych. Ja si do tego nie na-
daj, ebym sobie takie wesoe ycie kupowa.
HERMES: O Dzeusie, zdaje si, e ten u nas zostanie nie
sprzedany.
DZEUS: Odstaw go; innego przyprowad. A lepiej tych dwch.
Tego miejcego si z Abdery i tego paczcego z Efezu. Chc ich
obu razem sprzeda.
HERMES: Zejdcie obaj tu na rodek! Najlepsze typy ycia
sprzedaj! Ogaszamy dwa typy najmdrzejsze ze wszystkich.
KUPUJCY: O Dzeusie! C to za przeciwiestwa! Jeden si
wci mieje, a drugi jakby co cierpia. Wci pacze. C to ta-
kiego, ty tam? Czemu ty si miejesz?
DEMOKRITOS: Ty si pytasz? Dlatego, e mi si mieszne
wydaj wszystkie wasze sprawy i wy sami te.
KUPUJCY: Jak mwisz? miejesz si z nas wszystkich i za
nic sobie masz nasze sprawy?
DEMOKRITOS: Tak jest. Bo powanego w nich nie ma nic.
Pustka to wszystko i atomw ruch, i nieskoczono.
KUPUJCY: To nie; tylko w tobie jest pustka doprawdy
i niedokoczenie. Nie co on sobie myli! Czy nie przesta-
niesz si mia?
A ty czemu paczesz, nieboraku? Myl, e lepiej do ciebie
zagada.
HERAKLEITOS: Sdz, przechodniu, e sprawy ludzkie to
jedna wielka ndza i tylko paka nad nimi i nie ma w nich nic,
tylko marno. Tote zy nad nimi wylewam i bolej, i to, co teraz
nie wydaje mi Si wielkie, a to co bdzie kiedy, to zupenie nie
do zniesienia to si spali wszystko i przepadnie w nieszczciu.
Nad tym pacz, bo tu nic nie pomoe; to wszystko jaki wir po-
rywa i na jedno wychodzi rado i nierado, wiedza i niewiedza,
i to samo due czy mae, do gry czy na d to si wszystko
krci jedno przez drugie w zabawce czasu.
KUPUJCY: A co to czas?
HERAKLIT: To chopak, ktry si bawi, w warcaby gra
i taki, i inny.
KUPUJCY: A co to ludzie?
HERAKLIT: Bogowie miertelni.
KUPUJCY: A bogowie co?
HERAKLIT: Ludzie niemiertelni.
KUPUJCY: Zagadkowo mwisz albo ukadasz zagadki; po
prostu, jak Apollon nic jasnego nie powiesz.
HERAKLIT: Bo nic mi na was nie zaley.
KUPUJCY: Tote ci nie kupi nikt rozsdny.
HERAKLIT: A ja nie dbam o nich wszystkich razem: i o tych
co kupuj i o tych co nie kupuj.
KUPUJCY: To tutaj nieszczcie jest bliskie melancholii. Ja
te adnego z nich dwch nie kupi.
HERMES: I ci zostan nie sprzedam.
DZEUS: Innego ogaszaj!
HERMES: Moe chcesz tam tego Ateczyka tego gadu?
DZEUS: Bardzo dobrze.
HERMES: Chod no tutaj, ty! ywot dobry, inteligentny
ogaszamy! Kto kupi tego witego?
KUPUJCY: Powiedz mi, co te ty umiesz na przykad?
SOKRATES: Ja si kocham w chopcach i rozumiem si na
mioci.
KUPUJCY: Wic jake ja ci kupi? Potrzebowabym zaraz
guwernera, bo mam adnego synka.
SOKRATES: Kt by si lepiej ode mnie nadawa do obco-
wania z adnym chopcem? Przecie ja si nie kocham w ciaach,
ja sdz, e dusza jest pikna. Zreszt, gdyby nawet leeli ze mn
pod jednym paszczem, to oni ci potem sami powiedz e nic
im si zego ode mnie nie stao.
KUPUJCY: To niewiarogodne, co mwisz, e w chopcach
si kochasz, a poza dusz niczym si wicej nie interesujesz i to,
kiedy mona; jak leysz pod tym samym paszczem!
SOKRATES: Ale tak; ja ci przysigam na psa i na jawor, e
to tak jest.
KUPUJCY: Heraklesie! C to za dzikie bstwa!
SOKRATES: A c ty mwisz? Czy nie mylisz, e pies to
bg? To nie widzisz Anubisa w Egipcie, jaki duy? I na niebie
Syriusza i u tych pod ziemi Kerberosa?
KUPUJCY: Masz suszno. To ja si pomyliem. Ale jakim
trybem yjesz?
SOKRATES: Ja mieszkam w pewnego rodzaju pastwie,
ktrem sobie wystawi. Korzystam z ustroju innego ni u was
i prawa uznaj swoje wasne.
KUPUJCY: Jak jedn rad bym usysze zasad.
SOKRATES: To posuchaj najdoniolejszej, ktr ja uznaj
w kwestii kobiecej. adna kobieta nie powinna nalee do nikogo
poszczeglnego. Powinna obcowa z kadym, ktry chce mae-
stwa.
KUPUJCY: Co ty mwisz? Znie prawa dotyczce cudzo-
stwa?
SOKRATES: Na Dzeusa! Po prostu wszystkie te drobiazgowe
i maostkowe brednie w tej dziedzinie.
KUPUJCY: A co mylisz o chopcach w rozkwicie?
SOKRATES: I tych bd mogli najlepsi caowa; w nagrod
za jaki wietny czyn, za odwag.
KUPUJCY: Hoho! Co za hojno. A twojej nauki jaka
gwna tre?
SOKRATES: Idee i pierwowzory wszystkiego, co istnieje. Bo
cokolwiek widzisz, a wic ziemi i to co na ziemi, niebo, morze
wszystkich tych rzeczy obrazy niewidzialne stoj poza wszy-
stkim .
KUPUJCY: A gdzie stoj?
SOKRATES: Nigdzie, bo gdyby byy gdzie nie byyby.
KUPUJCY: Ja nie widz tych pierwowzorw, o ktrych ty
mwisz.
SOKRATES: Naturalnie. Bo lepe jest oko twojej duszy. A ja
widz obrazy wszystkich rzeczy i ciebie niewidzialnego, i siebie
drugiego takiego, i w ogle wszystko podwjnie.
KUPUJCY: Tote warto ciebie kupi, bo mdry i masz
jaki bystry wzrok. Ale poczekaj, zobacz, ile znowu zacenisz mi
za niego ty?
HERMES: Daj dwa talenty.
KUPUJCY: Kupiem za tyle, co mwisz. A pienidze zo
pniej.
HERMES: Jak ci na imi?
KUPUJCY: Dion z Syrakuz .
HERMES: No to we go sobie zdrw, Epikurejczyku, ciebie
ju woam. Kto tego kupi? To jest ucze tego co si mieje, i tego
pijanego, ktregomy przed chwil reklamowali. On umie o jedno
wicej od nich, o tyle e jest jeszcze mniej pobony. A poza tym
sympatyczny i lubi dobrze zje.
KUPUJCY: Jaka cena?
HERMES: Dwie miny.
KUPUJCY: Prosz, bierz. Ale ten ebym wiedzia, co on
chtnie jada.
HERMES: ywi si sodyczami i na miodzie jada, a najlepiej
suszone figi.
KUPUJCY: O to nic trudnego. Kupimy mu marmeladek
z fig karyjskich.
DZEUS: Innego zawoaj. Tego ostrzyonego przy skrze; taki
ponury; ten od portyku .
HERMES: Dobrze mwisz. Zdaje si, e ich wielki tum czeka
na przybywajcych na targ. Dzielno sam sprzedaj, typ ycia
najdoskonalszy! Kto chce sam jeden wiedzie wszystko?
KUPUJCY: Jak to rozumiesz?
HERMES: Bo on jeden tylko jest mdry, on jeden tylko
pikny, jedyny sprawiedliwy, mny, krl, mwca, bogacz, pra-
wodawca i tam dalej, co tylko jest.
KUPUJCY: Wic prawda, mj dobry Panie, e kucharzem
jest tylko on i, na Dzeusa, garbarzem, i ciel, i tam dalej
tylko on?
HERMES: Zdaje si.
KUPUJCY: Przyjd no, dobry czowieku, i powiedz mnie,
kupujcemu, jaki te to ty jeste. A naprzd, czy si nie gnie-
wasz, kiedy ci sprzedaj i niewolnikiem jeste?
CHRYSIPPOS: Nic podobnego. Te rzeczy s przecie od nas
niezalene. A co jest od nas niezalene to jest obojtne.
KUPUJCY: Nie rozumiem, jak to mwisz?
CHRYSIPPOS: Co mwisz? Nie rozumiesz, e z takich rzeczy
jedne s raczej godne, a drugie na odwrt niegodne?
KUPUJCY: Jeszcze i teraz nie rozumiem.
CHRYSIPPOS: Naturalnie. Bo nie jeste obeznany z naszym
sownictwem i nie masz wyobraenia uchwytnego", a czowiek
powany i pilny, ktry si wyuczy logiki, wie nie tylko to, ale
wie te, co to przypadek i przyprzypadek i o ile one si od
siebie rni.
KUPUJCY: Zaklinam ci na mdro, powiedz mi askawie
choby to, co to jest przypadek i przyprzypadek. Bo nie umiem
powiedzie, jak mnie uderzy rytm tych terminw.
CHRYSIPPOS: Och, bardzo chtnie: Jeeli kto kulawy t
wanie kulaw nog uderzy o kamie i zrani si niespodzianie,
to taki czowiek mia przecie ju swj przypadek: to kalectwo,
a do tego dosta jeszcze przyprzypadek: t ran.
KUPUJCY: O, co za wnikliwo subtelna! A co te ty inne-
go jeszcze umiesz, powiadasz?
CHRYSIPPOS: Znam ptle sowne, ktrymi nogi ptam tym,
co ze mn obcuj i usta im zatykam, i do milczenia zmuszani
po prostu kaganiec kademu zakadam. A nazwa tej broni po-
tnej to jest ten przesawny syllogizm.
KUPUJCY: Heraklesie! Ty masz na myli jaki niezwal-
czony i zniewalajcy gwatem.
CHRYSIPPOS: Zobacz tylko. Masz ty dziecko?
KUPUJCY: No i co z tego?
CHRYSIPPOS: To z tego, e gdyby ci je porwa krokodyl
znalazszy je plczce si gdzie nad rzek i potem by ci przy-
rzek odda je, jeeli mu powiesz prawd o tym, co on zamierza
zrobi w sprawie oddania dziecka, to co ty powiesz, e on co
postanowi?
KUPUJCY: Nie podobna odpowiedzie na twoje pytanie.
Bo ja nie wiem, co powiedzie naprzd, ebym dziecko odebra.
Ale, na Dzeusa, odpowiedz ty i wyratuj mi dziecko, eby go kro-
kodyl przedtem nie poar.
CHRYSIPPOS: Bd spokojny. Ja ci i innych rzeczy na-
ucz jeszcze dziwniejszych.
KUPUJCY: Jakich?
CHRYSIPPOS: niwiarza i Panujcego, a przede wszystkim
Elektry i Zasonitego.
KUPUJCY: O jakim ty zasonitym mwisz i o ktrej
Elektrze?
CHRYSIPPOS: O Elektrze, o tej samej, o crce Agamemno-
na, ktra rwnoczenie ma poznanie i nie ma poznania tych sa-
mych rzeczy. Bo kiedy koo niej stoi Orestes jeszcze nie rozpo-
znany, wtedy ona ma to poznanie, e Orestes to jest jej brat,
a tego poznania nie ma, e ten tu to jest Orestes. A Zasonite-
go ten jest bardzo dziwny zaraz usyszysz. Odpowiedz mi:
ty ojca znasz? Swojego wasnego?
KUPUJCY: Tak jest.
CHRYSIPPOS: Wic c? Jeeli ja przy tobie postawi ko-
go zasonitego i zapytam: czy ty tego czowieka znasz? Wtedy
co powiesz?
KUPUJCY: Jasna rzecz, e nie znam.
CHRYSIPPOS: A tymczasem to wanie by ojciec. Twj
wasny. Wic, jeeli ty tego czowieka nie znasz, to jasna rzecz,
e nie znasz wasnego ojca.
KUPUJCY: Ale nie! Przecie odsoni go i bd zna praw-
d. W kadym razie, do czego zmierza twoja mdro? Albo co
bdziesz robi, jak dojdziesz do szczytu dzielnoci?
CHrYSIPPOS: Po pierwsze, bd wtedy zgodny z Natur.
A tu mam na myli majtek, zdrowie i takie rzeczy. Ale przedtem
trzeba wiele trudw ponie, trzeba sobie wzrok wyostrzy z po-
moc bardzo subtelnych rozprawek i zbiera komentarze do auto-
rw, i gow mie pen dzikich zwrotw i wyrazw cudacznych.
A gwna rzecz to, e nie masz prawa zosta mdrym, jeeli si
trzy razy z rzdu ciemierzycy nie napijesz.
KUPUJCY: To bardzo szlachetne u ciebie i strasznie mskie.
A to, eby by skner i procenty zbija bo ten rys te u ciebie
widz to co powiemy: to jest rys czowieka, ktry ju pi cie-
rnierzyc i doszed do szczytu dzielnoci?
CHRYSIPPOS: Tak jest. On jeden tylko moe mie prawo
poycza na procent i moe mu z tym by do twarzy. Bo skoro
Jego specjalnoci jest syllogizm, czyli zrachowywanie, a poy-
czanie na procent i rachowanie procentw wydaje si czym
bliskim zrachowywania, zatem jedno i drugie bdzie rysem jedy-
nie tylko dzielnego czowieka. I to nie chodzi tylko o procent
prosty, jak u innych, chodzi o to, eby bra procenty od procen-
tw. Czy nie wiesz, e z procentw jedne s pierwszego rzdu,
a drugorzdne rodz si z nich jakby ich potomstwo. A widzisz
przecie i to, co mwi syllogizm: Jeeli kto wemie procent
pierwszego rzdu, to wemie i drugorzdny. A e pierwszorzdny
wemie, wic wemie i drugorzdny.
KUPUJCY: Nieprawda, o zapatach to samo powiemy, kt-
re ty bierzesz za nauk od modych ludzi? Wic jasna rzecz, e
jedynie tylko dzielny czowiek bdzie bra pienidze za dzielno?
CHRYSIPPOS: Rozumiesz, widz. Bo przecie ja nie bior ze
wzgldu na siebie, tylko ze wzgldu na tego, ktry paci. Bo sko-
ro jeden kto jest skonny do tego, eby zgarnia, wic ja si sam
wicz w zgarnianiu, a ucznia w rozsypywaniu.
KUPUJCY: A to by powinno by wprost przeciwnie: mody
eby zgarnia, a ty jeden eby by bogaty i rozsypywa.
CHRYSIPPOS: Ty sobie drwisz, ty jeden jaki! Uwaaj, e-
bym ci nie zastrzeli syllogizmem nieoczywistym.
KUPUJCY: A co taka strzaa zrobi?
CHRYSIPPOS: To, e ani w prawo, ani w lewo i zamilkniesz,
i w gowie ci si przewrci.
A najlepsze to, e jak zechc, to w tej chwili ci kamieniem
zrobi.
KUPUJCY: Jak to kamieniem? Ty mi, dobra duszo, nie wy-
gldasz na Perseusza.
CHRYSIPPOS: Tak mniej wicej: Kamie to ciao?
KUPUJCY: Tak.
CHRYSIPPOS: No c? A co ywe to nie ciao?
KUPUJCY: Tak.
CHRYSIPPOS: A ty ywy?
KUPUJCY: Zdaje si.
CHRYSIPPOS: Wic jeste kamie, bo jest ciao.
KUPUJCY: Za nic w wiecie! Wyzwl mnie, na Dzeusa,
i zrb mnie na nowo czowiekiem!
CHRYSIPPOS: To nie trudno. Bd znowu czowiekiem! Bo
powiedz mi. Czy kade ciao jest ywe?
KUPUJCY: Nie.
CHRYSIPPOS: No c? A kamie to ywe?
KUPUJCY: Nie.
CHRYSIPPOS: A ty ciao jeste?
KUPUJCY: Tak.
CHRYSIPPOS: A skoro jeste ciao, to ywy?
KUPUJCY. Tak.
CHRYSIPPOS: Wic nie jeste kamie, skoro przecie ywy.
KUPUJCY: Dobrze zrobi. Bo ju mi nogi byy zziby jak
u Nioby i zesztywniay. Ale ja ci kupi. Ile mam za niego da?
HERMES: Dwanacie min.
KUPUJCY: Prosz, we.
HERMES: A sam jeden go kupujesz?
KUPUJCY: Na Dzeusa! Przecie ci wszyscy, ktrych wi-
dzisz.
HERMES: Duo ich jest i barki maj mocne. Godni niwiarza
DZEUS: Nie zabawiaj si tam. Innego zawoaj. Perypatetyka.
HERMES: Ciebie wzywam. Ciebie piknego, bogatego. Da-
leje! Kupcie sobie najinteligentniejszego, takiego co w ogle
wszystko wie.
KUPUJCY: A jaki on jest?
HERMES: Utrzymany w mierze, przyzwoity, przystosowany
do ycia. A przede wszystkim dwojaki.
KUPUJCY: Jak to mwisz?
HERMES: Inny wydaje si z wierzchu, a inny w rodku. Wic
jeeli go kupisz, to pamitaj, eby jednego nazywa ezoterycz-
nym, a drugiego egzoterycznym.
KUPUJCY: A co te on wie?
HERMES: S trzy rodzaje dbr: w duszy, w ciele i w wie-
cie zewntrznym .
KUPUJCY: To po ludzku myli. A ile on kosztuje?
HERMES: Dwadziecia min.
KUPUJCY: To duo cenisz.
HERMES: Nie, mj drogi. Zdaje si, e on sam ma te troch
pienidzy. Wic kup go czym prdzej. W dodatku zaraz si od
niego dowiesz, jak dugo yje komar i do jakiej gbokoci soce
przewierca morze, i jaka jest dusza ostryg.
KUPUJCY: Heraklesie! Jakie to wnikliwe i dokadne ba-
dania!
HERMES: No c? A gdyby usysza inne rzeczy, jeszcze
znacznie bystrzejsze od tych: o rodzeniu si i pochodzeniu,
i o formowaniu si zarodkw w macicach, i e czowiek potraii
si mia, a osio nie potrafi i domw ani statkw nie buduje.
KUPUJCY: Bardzo powane rzeczy mwisz i to s poy-
teczne wiadomoci wic kupi go za dwadziecia.
HERMES: Niech bdzie.
DZEUS: Kto nam jeszcze zosta?
HERMES: Sceptyk, ten tutaj. Rudy, przyjd no tu i ogaszaj
si prdko. Ju si i ludzie rozchodz, i mao kto bdzie kupo-
wa. A jednak, kto sobie kupi i tego?
KUPUJCY: Ja. Ale naprzd powiedz mi, co ty wiesz?
FILOZOF: Nic.
KUPUJCY: Jake to powiedzia?
FILOZOF: Bo w ogle nie wydaje mi si, eby cokolwiek
istniao.
KUPUJCY: Wic nawet i my nie jestemy czym?
FILOZOF: Nawet i tego nie wiem.
KUPUJCY: Ani, e ty czym jeste na przykad?
FILOZOF: Tego tym bardziej nie wiem.
KUPUJCY: Nie ma z nim rady. A co ma znaczy ta twoja
waga?
FILOZOF: Ja na niej wa sowa i doprowadzam do rw-
noci, a jak zobacz sowa dokadnie jednakie i rwnowane, do-
piero wtedy nie wiem, ktre prawdziwsze.
KUPUJCY: A poza tym co by ty chtnie robi?
FILOZOF: Wszystko, tylko bym nie goni nikogo, kto by
uciek.
KUPUJCY: A tego czemu nie moesz?
FILOZOF: Bo ja, dobry panie, nic nie chwytam.
KUPUJCY: To moe by. Zdaje si, e jeste jaki powolny
i troch tpy. Ale do czego ma prowadzi to twoje zatrzymywa-
nie si nad rzeczami? Jaki cel?
FILOZOF: Niewiedza; ani nie sysze, ani nie widzie.
KUPUJCY: Wic mwisz, e jeste jednoczenie i lepy,
i guchy?
FILOZOF: I do sdu niezdolny, w dodatku i do spostrzega-
nia, i w ogle od ddownicy niczym si nie rni.
KUPUJCY: Dlatego trzeba ci kupi. A ile on ma by wart?
HERMES: Jedn min attyck.
KUPUJCY: Prosz. We. I co ty powiesz kupiem ciebie.
FILOZOF: To nie jest pewne.
KUPUJCY: Ale nigdy w wiecie. Kupiem i zapaciem
pienidzmi.
FILOZOF: Wstrzymuj si od sdu w tej sprawie i rozwaam.
KUPUJCY: Wic chod za mn trzeba, eby mj sucy
chodzi za mn.
FILOZOF: Kt wie, czy to prawda, co mwis?.
KUPUJCY: Wony i mina attycka, i wiadkowie.
FILOZOF: To tu jest kto koo nas?
KUPUJCY: Jak ci zamkn do myna, ju ja ci wtedy prze-
konam, e jestem panem wedug ewentualnoci gorszej.
FILOZOF: Powstrzymaj si od sdu w tej sprawie!
KUPUJCY: Ale, na Dzeusa, ja go ju wydaem.
HERMES: No nie opieraj si i id za tym, ktry ci kupi.
A was na jutro zapraszamy. Mamy zamiar ogasza typy ycia
prywatnego, bez wyszej kultury; zawodowego i pospolitego
na rynku.


































VIII.
RYBAK


WSTP


Jest w V ksidze Politei Platona takie miejsce, w ktrym
Sokrates zaczyna si gono ba, jakie ze wraenie wywr jego
marzenia o normalizacji ycia pciowego pod rzdami filozofw
w idealnym pastwie i humorystycznie t sw obaw wypowiada.
Ju widz, mwi, jaki tum na nas cignie z kijami, z kamieniami,
zarzuc nas po prostu i nie obronimy si, kiedy jaki taki chwyci,
co bdzie mia pod rk i ruszy mci si na nas i kara nas za
nasze blunierstwa. Tak mniej wicej mwi.
Ten art przyda si Lukianowi. Zrobi z niego obraz, ktrym
si ,,Rybak" zaczyna. Tyle tylko, e te kije i kamienie woy
w rce zmarym filozofom i na ich czele postawi samego Sokra-
tesa. Zmarli wyszli z Hadesu, eby si mci na nim za napisanie
Wyprzeday typw ycia" i za Rozmowy umarych". Z czego
ma by wida, jakie to doniose dziea i jaki potny jest Lukian
jako autor, skoro wywoa taki ruch a na tamtym wiecie. On
sam udaje przeladowanego Sokratesa.
e Sokrates jest tu zgoa niepodobny do siebie, ani aden
inny z filozofw atakujcych a wymienionych po nazwisku, to,
wida, nie robio Lukianowi rnicy. Widocznie ten efekt ko-
miczny by obliczony na czytelnikw, ktrzy o Sokratesie mieli
jakie blade pojcie, schematyczne, a nie znali go z dialogw pla-
toskich z bliska. Komizm niewyszukany. Podobnie jak u Tuwi-
ma, w jego Sokratesie taczcym".
W Politei Platona znalaz te Lukian posta Filozofii, do kt-
rej si przystawiaj konkurenci spod ciemnej gwiazdy. Znalaz
i wprowadzi j tutaj do swego dialogu. Nieraz tak przerabia
starzyzn i sprzedawa j jako cakiem nowy kawaek, prosto
z igy". Reklamuje si nawet w cigu dialogu, e sprzedaje star
garderob po samym Platonie i nie szczdzi Platonowi wyrazw
najwikszego uznania.
Po napisaniu Wyprzeday typw ycia" pisze szsty roz-
dzia Rybaka" z min tak niewinn i wypiera si tego, co zrobi,
tak wymownie i tak w ywe oczy, jak to musia, nieraz robi na
sali sdowej w obronie rnych ciemnych figur. Pozwala Plato-
nowi, "eby mu w rozdziale sidmym gono mwi szczere sowa
prawdy. Te sowa brzmi jak gos sumienia. Ale sumienie to zbyt
powany wyraz, kiedy chodzi o ten typ pisarza. On ma piro"
i z pira yje.
I tak od jedenastego rozdziau poczwszy zaczyna Lukian
gra bdnego rycerza Prawdy, nieszczliwego kochanka Filo-
zofii, ktry jej szuka, jak Psyche szukaa Erosa i gorzkie zawody
przeywa w toku swej cikiej wdrwki. Chwali sw niezale-
no, szczero, mio prawdy, robi z siebie Perseusza, ktry wy-
ruszy na pognbienie smoka tym smokiem s wspczeni
szarlatani, uzurpujcy sobie miano filozofw a rwnoczenie
wyprasza si, e jest tylko komikiem zawodowym, wic trzeba
mu pozwoli i darowa to, e szarpie za pity ludzi zupenie po-
wanych, przed ktrymi zawsze gotw schyli gow. I tu si za-
pdzi, bo jedna postawa kci si z drug. Albo rycerz, .albo
mieszek, a nie: jedno i drugie na raz. Lukian nie wybra dla sie-
bie jednego z tych dwch kostiumw i przybiera oba na raz. Po
tym wida, e si bawi. Rycerzem nie jest na pewno.
On jest zawodowym wrogiem blagi, czarw, kamstwa i za-
rozumiaoci", ale nie tylko tych rzeczy. On wyglda raczej na
zawodowego wroga wszystkich przedmiotw czci ludzkiej. Ka-
dy, ywy czy umary, rzeczywisty czy zmylony, historyczny
czy mityczny przedmiot czci jest mu z gry podejrzany o kam-
stwo, blag, szarlataneri, czary i zarozumiao. Demaskowanie
to jego zawd. Zrzucanie z piedestaw wszystko jedno, kogo
i co zrzuci. Oczywicie, e przy tym udaje mu si przewraca
take i bawany, ale nie wszystko byo licha warte, co ludzie sza-
nowali w jego czasach. On twierdzi, e si nazywa Weredyk
Prawdzicki i jest wnukiem Obelgosawa. To s przechwaki. Za-
chowuje si raczej jak miaek Dziennikarski, wnuk Obegiewi-
cza. To przecie jawna nieprawda, e w Sprzeday ywotw"
atakowa tylko epigonw wielkich imion wcale nie. Czarno na
biaym atakowa powyrywane tezy filozofw dawnych oraz ich
osoby, a teraz prbuje wmwi w czytelnika, e suy idei, spe-
nia misj, e sam jeden idzie przeciw wszystkim i tym podobne
wzniosoci. On na pewno i tego nie robi na serio. Sam si bawi
wasn komedi. Bierze w usta wyrazy wyjte z Obrony Sokra-
tesa" w ustpie 29 i gromi w 31 tych, ktrych jedyn pobudk
jest prno zawodowa i umiej tylko przybiera wygld mi-
onikw prawdy. To jest postawa miaa.
W 32 tak ostro habi osw w lwich skrach, e trudno wt-
pi w pierwszej chwili w autentyczno jego wasnej lwiej skry
i jego wielkiej maczugi, ktr wywija. Kiedy go uwanie prze-
czyta po raz drugi, widzi si, e ta maczuga jest papierowa,
a pynne zdania wielkiej perory brzmi pusto i faszywie. Reszta
jest udramatyzowanym figlem o wielkiej plastyce. Wida, e Lu-
kian doskonale pamita Ateny i pooenie Akropolis. Mona na
planie i na fotografii wskaza, gdzie odbywa si scena sdu i sce-
na poowu ryb.


SOKRATES: Wali, wali w tego draba, nie aowa kamieni!
Grudami go zarzuci, skorupami te! Bi patykami tego ajdaka!
Uwaaj, eby nie uciek! I ty bij, Platonie! I ty, Chrysippie, i ty
te Wszyscy razem, rami do ramienia dalej na niego!
Torba niech torbom pomoe, a kij niechaj kije wspomaga!
To przecie wsplna wojna. Wszystkich nas co do jednego
sponiewiera. I ty, Diogenesie, jeeli kiedy, to teraz uywaj patyka.
Nie ustawajcie! Niech dostanie, co mu si naley; ten blunierca.
C to? Zmczylicie si ju Epikurze i Arystyppie? Och, nie
naleao!
Chopy z was mocne a mdre; wasz gniew musi by straszliwy!
Aristotelesie, do roboty, a jeszcze prdzej! Dobrze tak! Ju
si nie wymknie, bestia. Teraz Ci mamy, zbrodniarzu! Zaraz b-
dziesz wiedzia, kogo szarpa. Ale jakby si tu wzi do niego?
Musimy mu jak wyszukan mier obmyle, eby kademu
z nas moga wystarczy jako satysfakcja z jego strony. Kademu
z nas z osobna naley si jego mier.
FILOZOF A: Ja uwaam, e naley go wbi na krzy.
FILOZOF B: Na Dzeusa; ale naprzd go ubiczowa.
FILOZOF C: Oczy mu wydrapa!
FILOZOF D: A jeszcze grubo przedtem wyci mu ten jzyk
SOKRATES: A ty, Empedoklesie, co mylisz?
EMPEDOKLES: Do krateru go wrzuci; niech si nauczy nie
beszta lepszych od siebie .
PLATON: A najlepiej byoby, eby on, jak jaki Penteus
albo Orfeusz:
Na sztuki poszarpany pod skaami pad.
Tak, eby sobie kady wzi jak cz z niego i poszed. I...
LUKIAN: Za nic w wiecie. Na Dzeusa askawego zaklinam,
darujcie mi ycie!
SOKRATES: To ju postanowione. Ju teraz nie ujdziesz. Nie
widzisz te i u Homera, jak on powiada, e
Nie niewarte przysigi pomidzy lwami i ludmi?
LUKIAN: O tak! Ja was te sowami Homera zaklinam. Usza-
nujecie przecie epos i nie bdziecie patrzyli na mnie krzywo, kie-
dy zaczn pie: Nie zabijajcie czowieka i okup wecie godziwy:
Mied i zoto, ktrymi nawet i mdrcy nie gardz.
PLATON: Ale i nam nie zabraknie odpowiedzi z Homera. Posuchaj:
O tym, by uszed i nie myl, i tego mi nie poddawaj,
Choby zota nazbiera; popade w me rce, oszczerco!
LUKIAN: Ach, co za nieszczcie! Homer mi si na nic nie
przyda; moja najwiksza nadzieja! Musz si uciec do Eurypi-
desa. Moe mnie ten uratuje. Gdy kto o ycie baga, zabija ciki grzech!
PLATON: Ach c? A czy to nie jest te z Eurypidesa?
To nie jest straszne, jeli zbrodniarz strasznie cierpi te.
LUKIAN: Wic wedug waszych sw, wy zabijecie mnie?
PLATON: Na Dzeusa! Bo ten sam autor powiada:
Nieokieznane usta, Bezprawie, nierozsdek Prowadz do nieszczcia!
LUKIAN: Wiecie co? Skoro ju w ogle zapad na mnie wy-
rok mierci i nie ma adnego sposobu, ebym si od niego wymi-
ga, to prosz, powiedzcie mi przecie, co w was jest takiego albo
co was tak nieznonego spotkao ode mnie, e si tak gniewacie
bez litoci i zapalicie mnie, aby mnie zabi?
PLATON: Co ty nam zego zrobi, o to siebie samego zapy-
taj, niecnoto, i tych swoich piknych pism, w ktryche filozofi
sam oczernia i poniewierae nas, obwoujc jakby na targo-
wisku, mdrcw, a co najwaniejsza: ludzi wolnych! To nas obu-
rzyo, wic wyszlimy spod ziemi na ciebie, uprosiwszy sobie
krtkie zwolnienie u Hadesa. Chrysippos ten tutaj i Epikuros, i ja,
Platon i Aristoteles, tamten tam, i ten milczcy Pythagoras, i Dio-
genes, i wszyscy, ktrych szarpae w swoich pismach.
LUKIAN: Odetchnem. Wy mnie przecie nie zabijecie,
jeeli si dowiecie, jak si uoy mj stosunek do was. Wic od-
rzucie kamienie! A lepiej zachowajcie je. Uyjecie ich przeciw
tym, ktrzy s ich warci.
PLATON: Pleciesz! Ty musisz dzisiaj zgin i ju
Wdziewaj koszul z kamieni za wszystko ze, co nabroi!
LUKIAN: Doprawdy, wierzcie mi, e czowieka, ktrego przed
wszystkimi trzeba byo chwali za to, e wam jest bliski i ycz-
liwy i podziela wasze zdania, i ktry, cho to niezgrabnie powie-
dzie, dba o wasze interesy wic kogo takiego zabijecie, je-
eli zabijecie mnie, ktrym si tyle nad wami napracowa. Uwa-
ajcie, czy wy nie postpujecie tak samo, jak dzisiejsi filozofo-
wie; okazujecie si niewdziczni i wpadacie w gniew, i nie macie
zrozumienia dla czowieka, ktry dla was duo dobrego zrobi.
PLATON: Ach c za bezczelno! Jeszcze ci si, doprawdy,
zdaje, e z niewolnikami rozmawiasz. I ty wypominasz nam jakie
dobrodziejstwa po takich zuchwaych napaciach i nieprzytom-
nych obelgach, ktre s w twoich pismach?
LUKIAN: Ale gdzie to ja was albo kiedy obraziem? Ja, kt-
rym cae ycie filozofi podziwia i was samych pod niebiosa wy-
nosi, i obcowa z pismami, ktrecie zostawili? Przecie wanie
to, co pisz, skde ind wziem, jeeli nie od was? Jak pszczoa
z kwiatw to zbieram i pokazuj ludziom. A oni chwal i kady
z nich poznaje, skd kady kwiatek pochodzi i od kogo, i jak ja
go zerwaem i gono mi zazdroszcz tego bukietu, a naprawd
chciwym okiem patrz na was i na k t wasz, e tam u was
tyle rnobarwnych kwiatw o tak rnych wygldach ronie,
byle tylko kto umia je zbiera i ukada, i harmonizowa, aby
si nie kcio jedno z drugim. Wic czy to moliwe, eby kto,
kto wam to dobrodziejstwo zawdzicza, chcia oczernia wasnych
dobroczycw, od ktrych i jego sawa pochodzi? Chyba eby to
bya jaka natura taka jak Tamyris albo Eurytos, eby piewa
na przekr Muzom, ktre go piewu uczyy, albo na zo strzela
z uku przeciw Apollonowi, ktremu si uk i strzay zawdzicza.
PLATON: To jest retoryka, mj panie! Zupenie niezgodna
z twoim postpowaniem i to dowodzi tym gorszej zuchwaoci
z twojej strony, jeeli si do niegodziwoci docza jeszcze i nie-
wdziczno. Od nas, jak mwisz, dostae strzay, a strzelae do
nas, ten jeden cel majc na oku, eby nas wszystkich oczerni.
Tomy od ciebie dostali za to, emy przed tob rozcielili t k
i nie broniliniy ci kwiatw zrywa, nabra ich peny podoek
i pj sobie. Wic wanie dlatego zasugujesz ria mier.
LUKIAN: Czy widzicie? Gniew uszy wam zatyka i sprawiedli-
woci przystpu nie daje. Ja bym si nigdy nie by spodziewa,
eby gniew mg mie dostp do Platona albo Chrysippa, albo do
Aristotelesa, albo do innych spord was. Wydawao mi si, e
tylko wy jedni jestecie wysi ponad takie rzeczy. Wic przynaj-
mniej nie zabijajcie mnie bez sdu jacycie wy dziwni nie
przed rozpraw. Przecie i to by wasz rys, eby w yciu obywa-
telskim nie stosowa gwatu i przemocy, ale sprawiedliwie wy-
rwnywa przeciwiestwa, uzasadniajc swoje stanowisko i wy-
suchujc z kolei przeciwnego. Wic wybierzcie sdziego i wno-
cie oskarenie, Albo wszyscy razem, albo wybierzcie kogo, niech
reprezentuje wszystkich. A ja bd si broni przeciw zarzutom.
I jeeli si okae, e nie mam susznoci i sd wyda taki wyrok
na mnie, poddam si, oczywicie, zasuonej karze. A wy nie po-
suniecie si do adnego kroku gwatownego. A jeeli si wam na
rozprawie pokae, e ja jestem niewinny i bez zarzutu, wtedy
sdziowie mnie uwolni, a wy znowu obrcicie swj gniew na
tych, ktrzy was w bd wprowadzili i podjudzali na mnie.
PLATON: To wanie: konia na pastwisko! eby sdziw
przekabaci i poszed wolny. Mwi przecie, e ty jeste adwo-
kat i procesowicz, i do wszystkiego zdolny w sowach. I kogo
by ty chcia mie sdzi, kogo by nie podpaci, jak wy to nieraz
robicie i nie nakoni, eby niesprawiedliwie za tob go-
sowa?
LUKIAN: Bdcie o to spokojni. Ja bym nie chcia na sdzie-
go nikogo takiego podejrzanego i chwiejnego; ktry by za mn
gos odda. Patrzcie wic. Sd pomidzy mn a wami ja ze swojej
strony oddaje w rce Filozofii samej.
PLATON: A kt bdzie mg oskara, jeeli my bdziemy
sadzili?
LUKIAN: Wy sami oskarajcie i sdcie. Ja si wcale i tego
nawet nie boj. Tak bardzo gruje suszno mojej sprawy i wie-
rz, e si obroni a nadto.
PLATON: No, co zrobimy, Pythagorasie i Sokratesie? Bo zdaje
si, e ten jego pozew nie jest bez sensu.
SOKRATES: No c innego? Nic. Tylko pjdziemy na sd.
Wemiemy z sob Filozofi i posuchamy, co on powie na swoj
obron. Bo tak przed rozpraw to nie po naszemu, tylko
strasznie gupio. Tak mog robi jacy pasjonaci, ktrzy spra-
wiedliwo lokuj w pici. I bd mieli o co zaczepi wszyscy
ktrzy nas zechc czerni, emy ukamienowali czowieka nie
dawszy mu wypowiedzie obrony i to my, ktrzy twierdzimy,
e sami cieszymy si sprawiedliwoci. Bo co bymy mogli po-
wiedzie na temat Anytosa i Meletosa, moich oskarycieli, jeeli
ten tu zginie, nawet nie otworzywszy ust.
PLATON: Bardzo susznie radzisz, Sokratesie. Wic chodmy
do Filozofii i niech ona sdzi, a my si zadowolimy tym, jakkol-
wiek ona t spraw rozpozna.
LUKIAN: Dobrze tak najmdrzejsi to lepsze i bardziej
zaszczytne. A kamienie zachowajcie, jak powiedziaem. Bo nie-
zadugo bdzie ich potrzeba w sdzie. Ale gdzieby tu mona byo
znale Filozofi? Ja nie wiem, gdzie ona mieszka. A bkaem si
dugi czas, szukajc jej mieszkania, aby si z ni zetkn bliej.
I natrafiaem na jakich ludzi, poubieranych w peleryny i z dugi-
mi brodami, ktrzy mwili, e od niej samej przychodz. Myla-
em, e wiedz, gdzie ona, wic ich pytaem. Ale oni wiedzieli
o tym jeszcze mniej ni ja, wic albo nie odpowiadali mi wcale,
aby si nie pokazaa ich niewiedza, albo mi wskazywali drzwi to
jedne, to drugie. Tak e ja jeszcze i dzi nie umiem znale |ej
mieszkania.
Nieraz bywao, sam si domylaem albo w czyim towarzy-
stwie przychodziem do jakich drzwi ywic w gbi duszy na-
dziej, e teraz przecie znalazem. Zreszt wiadczyo mi o tym
mnstwo wchodzcych i wychodzcych; wszyscy ponuro patrzyli,
a wygldali marnie twarze mieli zamylone. Wic wcisnwszy
si za nimi, wchodziem i ja. Wtedy widziaem jak kobietk
nieprost, chocia, ile moga, tyle si stylizowaa na prostot
i strj bez ozdb. Od razu widziaem te jej niby to zaniedbane
wosy ona ich nie ukadaa i zarzucaa paszcz niby to od nie-
chcenia. Ale wida byo jasno, e si w to stroi wszystko i eby
si podoba, dla przyzwoitoci udaje zaniedbanie. Przeglday tu
i wdzie lady pudru i szminki, i cay styl mwienia i bycia przy
pomin kobiety przedajne. Cieszya si, kiedy ci, co si w niej
kochali, chwalili j za pikno, a jeli jej kto co da, braa bez
wahania. Przysiadaa si blisko do co bogatszych goci, a na ubo-
gich nawet nie patrzya. Nieraz, bywao, odsonia si przypad-
kiem wtedy widziaem u niej grube obrcze naszyjnikw. Wic
si natychmiast zrywaem na nogi i szedem sobie; al mi byo
tylko oczywicie tych, ktrych ona nie za nos, ale za brod do
siebie cigna, za czym oni, wzorem Iksiona, z widziadem a nie
z Her sam obcowali.
PLATON: To susznie powiedzia. Drzwi Filozofii nie rzu-
caj si w oczy i nie kady je rozpozna. Ale nie bdziemy mu-
sieli chodzi do niej, do domu. Poczekamy na ni tu, na Kera-
mejku. Ona si tu ju gdzie zjawi; moe bdzie wracaa z Aka-
demii pod gr, aby przej take w Portyku Malowanym. Ona
to co dzie robi, ju taki ma zwyczaj. A lepiej oto ona wanie
nadchodzi. Widzisz, jaka przyzwoita, jak si trzyma adnie i ycz-
liwie patrzy, i z zastanowieniem spokojne kroki stawia?
LUKIAN: Ja wiele takich podobnych widz, jeeli chodzi
o wygld i chd, i ubranie. A przecie jedna tylko jest Filozofia
prawdziwa pomidzy nimi.
PLATON: Dobrze mwisz. Ale pokae si, co to za jedna, jak
tylko usta otworzy.
FILOZOFIA: Halo! C to: Platon i Chrysippos tam na grze
i inni wszyscy. To to gwni przedstawiciele moich nauk. Cze-
mu to znowu do ycia? Moe was tam jaka przykro spotkaa
na dole? Bo wygldacie na zagniewanych. I kogoecie tak schwy-
tali i prowadzicie? On moe groby jakie zniewaa albo zabija
ludzi, czy te witynie plami?
PLATON: Na Dzeusa, Filozofio; to najwikszy bezbonik ze
wszystkich witokradcw; on prbowa oczernia Ciebie, naj-
witsza, i nas wszystkich, ktrzymy si czego od ciebie nau-
czyli i zostawili to potomnym.
FILOZOFIA. Wic oburzalicie si, kiedy wam kto zacz
wymyla, a znalicie przecie mnie i wiedzielicie, ilem si ze
strony Komedii nasuchaa w czasie Dionysiw, a jednak uwa-
am j za przyjacik i anim si z ni nie procesowaa, ani nie
skarya; pozwalam jej bawi si to jest. naturalne i zwyczajne
w czasie wita. Ja przecie wiem, e przez arty nic si nie robi
gorsze, ale wprost przeciwnie: co tylko jest pikne, to, jak zoto
pod uderzeniami motkw, byszczy tym wietniej i objawia si
tym wyraniej. A wycie si zrobili, nie wiem jak, do gniewy
skonni i zaraz zo was bierze. Wic czemu go dusicie?
PLATON: Wyprosilimy sobie ten jeden dzie i idziemy na
niego, eby dosta, co mu si naley za to, co zrobi. Doszy nas
wieci, co on tutaj mwi na nas, zwracajc si do tumw.
FILOZOFIA: Wic przed rozpraw go zabijecie i nie wysu-
chawszy obrony? Wida przecie, e ori chce co powiedzie.
PLATON: No nie; my ca spraw oddajemy tobie. Jak ze-
chcesz, tak zakoczysz rozpraw.
FILOZOFIA: A co mwisz ty?
LUKIAN: To samo, Filozofio, pani moja; Ty jedna moe po-
trafiaby znale prawd. Przecie dopiero na moje bagania
z wielkim trudem udao mi si zastrzec sd dla ciebie.
PLATON: Teraz, ty niecnoto, nazywasz j pani, a przedtem
Filozofi ze czci odzierae; przed tak ogromn widowni obwo-
ywae kady rodzaj jej myli po dwa obole od sztuki.
FILOZOFIA: Zobaczcie; moe on nie o Filozofii le mwi,
tylko o tych magikach, ktrzy pod moj firm robi duo zego.
PLATON: Bdziesz zaraz wiedziaa, jeeli tylko zechcesz wy-
sucha jego obrony.
FILOZOFIA: Odejdmy na Ska Aresa, a lepiej na sam
Akropolis. Tam widok rozlegy; bdzie wida wszystko, co si
na miecie dzieje.
A wy, przyjaciki, bdziecie si tymczasem przechadzay
w Portyku Malowanym. Ja powrc do was, jak rozsdz spraw.
LUKIAN: A kto one s, Filozofio? Bo one mi si te wydaj
bardzo przyzwoite.
FILOZOFIA: Ta bardzo mska, to Dzielno. Tamta to Roz-
waga, a ta koo niej to Sprawiedliwo. Przed nimi idzie Kultura,
a ta ktrej dobrze nie wida i kolor ma niewyrany, to jest
Prawda.
LUKIAN: Nie widz, o ktrej to ty mwisz.
FILOZOFIA: Tej bez ozdb tam nie widzisz tej nagiej? Ta,
co tak ucieka wci i wylizguje si?
LUKIAN: Teraz j widz, ale z trudnoci. Ale czemu ich te
nie bierzesz ze sob, eby zebranie byo pene i cakowite? Praw-
d chciabym i dlatego na gr przed sd poprosi, eby za mn
przemawiaa.
FILOZOFIA: Na Dzeusa! Chodcie wic i wy. Nietrudna
rzecz rozsdzi jeden proces: tym bardziej, e bdzie szo o na-
sz spraw.
PRAWDA: Odejdcie wy. Po c mi sucha tego, co od
dawna wiem i znam.
FILOZOFIA: Ale moe by jednak razem z nam' wzia udzia
w rozprawie, eby nam pokazywa kady szczeg.
PRAWDA: W takim razie zabior z sob te dwie moje suki,
ktre mi s najblisze?
FILOZOFIA: Bardzo dobrze; ile tylko zechcesz
PRAWDA: Wic niech id za nami obie: Niezaleno i Szcze-
ro; e te my tego nieszczsnego czowieczka, ktry si w nas
kocha, pod adnym susznym pozorem nie moemy wyratowa
z niebezpieczestwa! A ty, Probierzu, zosta tu i poczekaj!
LUKIAN: Za nic, Pani moja! Niech przyjdzie i on, jeeli
w ogle kto. Przecie ja bd musia walczy nie z byle jak zwie-
rzyn, tylko z ludmi, ktrzy blagowa umiej i przekonywa ich
niesposb zawsze jakie wybiegi znajduj; tak e nie obejdzie
si bez Probierza.
FILOZOFIA: On si bardzo przyda. A najlepiej we z sob
i Dowd.
PRAWDA: Chodcie za nami wszyscy. Z pewnoci przyda-
cie si bardzo na procesie.
ARISTOTELES: Widzisz, Filozofio? On si zaprzyjania
z Prawd przeciw nam.
FILOZOFIA: Wic boicie si, Platonie i Chrysippie, i ty
Aristotelesie, eby ona w jego obronie nie kamaa? Przecie to
jest Prawda!
PLATON: To nie; ale on nie zna skrupuw, a pochlebia po-
trafi, wic j przecignie na swoj stron.
FILOZOFIA: Bdcie spokojni. Nie moe si zdarzy nic nie-
sprawiedliwego, bo przecie Sprawiedliwo jest z nami. Wic
chodmy na gr. Ale powiedz mi ty: jak ci na imi?
LUKIAN: Ja jestem Weredyk Prawdzicki, wnuk Obelgo-
sawa.
FILOZOFIA: A z ktrych stron?
LUKIAN: Syryjczyk jestem, Filozofio, znad Eufratu, ale c
to znaczy? Przecie o tym i o owym z tych moich przeciwnikw
wiem, e nie mniej ode mnie s obcego pochodzenia. Jeeli za
chodzi o mj charakter i kultur, to nie wzorowaem si na mie-
szkacach miasta Soloi ani na obywatelach Cypru, ani Babilonu,
ani Stagiry. Zreszt w stosunku do ciebie nic nie traci na zna-
czeniu kto, kto by nawet z jzyka by obcy, byleby si jego sta-
nowisko wydawao suszne i sprawiedliwe.
FILOZOFIA: Dobrze mwisz. Zreszt wanie o to mi szo.
A twoja specjalno jaka? Bo to przecie trzeba wiedzie.
LUKIAN: Ja jestem zawodowym wrogiem blagi, czarw,
kamstwa i zarozumiaoci. Nienawidz wszelkich tego rodzaju
typw. A wiesz, e tego plugastwa jest bardzo duo midzy
ludmi.
FILOZOFIA: Heraklesie! Uprawiasz umiejtno, ktra nie-
nawici tryska w bardzo wielu kierunkach.
LUKIAN: Dobrze mwisz. Tote widzisz, ile typw mnie nie-
nawidzi i jak si naraam przez ni. Ale umiejtno przeciwn
znam te bardzo dobrze. Ja myl o tej, ktra si od mioci wy-
wodzi. Ja kocham prawd i pikno, i prostot, i co jeszcze ko-
chaniu bliskie. Tylko e mao kto si nadaje na przedmiot tej
umiejtnoci. A tamtych, ktrzy podpadaj pod umiejtno prze-
ciwn i raczej nienawi budz, chodz dziesitki tysicy. Wic
moe by, e juem si w tej jednej umiejtnoci zaniedba i za-
pomniaem, com kiedy umia, a t drug uprawiam bardzo prze-
nikliwie.
FILOZOFIA: Nie naleao. Do jednego naley jak to m-
wi i to, i to. Wic nie rozdzielaj tych dwch umiejtnoci. To
jest jedna i ta sama sztuka, a tylko si wydaje, e to dwie.
LUKIAN: To ty lepiej wiesz, Filozofio. A moja rzecz zych
nienawidzi, a dobrych chwali i kocha.
FILOZOFIA: No prosz. Ju jestemy, gdzie trzeba. Tutaj
gdzie w przedsionku Ateny Polias bdziemy odbywali sd.
Kapanko, porozstawiaj dla nas awki. A my si tymczasem poko-
nimy bogini.
LUKIAN: Poliado! Przybd mi ku pomocy w walce z blagie-
rami! Wspomnij, ile faszywych przysig syszysz z ich ust co-
dziennie. I co oni wyrabiaj, ty jedna widzisz, bo ty patrzysz
z gry na wszystko. Oto pora ich odeprze. A jeeliby widziaa,
e ze mn le, to choby i wicej byo czarnych gaek, ty do
swoj i ocal mnie.
FILOZOFIA: No dobrze. Wic my zasidziemy razem z wa-
mi, eby sucha mw. Wy kogo spord was wszystkich wy-
bierzcie, ktry si wyda najlepszym oskarycielem, ucie sobie
oskarenie i odpierajcie zarzuty. Wszyscy razem mwi nie mog.
A ty, Weredyku, bdziesz mwi swoj obron potem.
CHRYSIPPOS: Kt by si z nas wszystkich lepiej na mwc
tutaj nadawa od ciebie, Platonie! Bo wznioso myli przedziw-
n i pikny dwik sowa rdzennie attycki, i urok, ktry pociga
i bierze, i inteligencj, i ciso, i to wprowadzanie dowodw
gdzie i kiedy potrzeba to wszystko masz w wielkiej obfitoci.
Wic podejmij si by pierwszym mwc i w imieniu wszystkich
powiedz, co potrzeba. Przypomnij sobie to wszystko i zbierz ra-
zem, co powiedzia do Gorgiasza albo do Polosa, do Hippiasza
albo Prodikosa. Ten tutaj jest gorszy. Dosyp te odrobin ironii
i zadawaj te figlarne pytania jedne po drugich, a jeeli chcesz,
to i to gdzie wsad, e wielki na niebie Dzeus, pdzc na wozie
skrzydlatym , oburzaby si, gdyby ten tutaj kary nie ponis.
PLATON: Za nic w wiecie. My wybierzemy kogo gwa-
towniejszego. Tego Diogenesa albo Antisthenesa, albo Kratesa,
albo i ciebie, Chrysippie. W tej chwili nie chodzi o pikno ani
o talent pisarski; tu trzeba jakiego wygi, obytego w sdach.
Przecie ten Weredyk to adwokat.
DIOGENES: Wic ja go bd oskara. Ja myl, e nie bdzie
trzeba traci zbyt wielu sw. Zreszt ja jestem obraony bardziej
ni inni niedawno obwoywa mnie caego za dwa obole.
PLATON: Filozofio! Diogenes powie mow w imieniu wszyst-
kich. A pamitaj, zacny druhu, eby nie tylko wasn spraw
reprezentowa w oskareniu, ale myla o wszystkich. Wic jeeli
my si w czym tam rnimy jeden od drugiego w pismach, ty
tego nie rozwijaj i nie mw teraz, ktry z nas jest bliszy prawdy,
tylko oburzaj si w oglnoci w obronie filozofii samej, ktr on
zuchwale poniewiera w swoich pismach i robi jej z opini,
a programy yciowe, ktrymi si rnimy, zostaw na boku. Walcz
w obronie tego, co nam wszystkim wsplne. Widzisz; ciebie jed-
nego postawilimy na czele i teraz z tob upada i stoi sprawa nas
wszystkich. Albo j uznaj za powan w najwyszym stopniu,
albo uwierz, e jest taka, jak on j odmalowa.
DIOGENES: Bdcie spokojni. Niczego nie pomin. Bd m-
wi w imieniu wszystkich. Choby si Filozofia pod wpywem jego
sw rozczulia ona jest cicha i agodna z natury i chciaa-
by go puci wolno, ja swoje zrobi: ja mu poka, e my nie
darmo kije z sob nosimy.
FILOZOFIA: To w adnym razie! Raczej sowem to jest
najlepsze ni kijem! Wic nie zwlekaj. Ju nalana woda i sd
spoglda na ciebie.
LUKIAN: Filozofio! Niech inni siadaj i gosuj z wami,
a Diogenes sam niech oskara.
FILOZOFIA: A nie boisz si, eby ci nie przegosowali?
LUKIAN: Wcale nie. Chc si utrzyma przeciw wikszoci.
FILOZOFIA: To odwanie z twojej strony. Wic siadajcie!
A ty, Diogenesie, mw!
DIOGENES: Jakimi ludmi bylimy w yciu, to ty, Filozofio,
wiesz bardzo dokadnie i nie trzeba na to sw traci. Bo nie chc
mwi o sobie samym, ale ten tutaj Pythagoras i Platon, i Aristo-
teles, i Chrysippos, i inni kt tego nie wie, ile oni pikna
w ycie wnieli? A jak nas, takich ludzi ten arcyotr zuchwale
skrzywdzi i sponiewiera, to ju powiem. Bo bdc jakim tam
mwc, jak powiada, porzuci sale sdowe i triumfy na tamtym
polu, a cay swj talent i wyrobienie pisarskie przeciwko nam
obrci i bezustannie nas szarpie, nazywa nas szarlatanami
i oszustami i wpywa na szerokie koa w tym kierunku, eby si
z nas miay, gardziy nami i miay nas za nic.
Co wicej, wyrobi ju w nich niech do nas osobist i nie-
ch do ciebie, Filozofio, mwic, e to brednie i bzdury, co od
ciebie pochodzi, i najpowaniejsze zasady, w ktrych nas wycho-
waa, on rozpowiada na kpiny. Za czym widzowie jego oklaskuj
i chwal, a nas poniewieraj. Taka ju jest natura szerokich k:
ciesz si, kiedy kto z kogo szydzi i kogo beszta, a najwicej,
kiedy si kto natrzsa z tego, co si wydaje najpowaniejsze.
Tak zreszt i dawniej, kiedy Aristofanes i Eupolis tego tu Sokra-
tesa na miech wyprowadzali na scen i jakie niesamowite ko-
medie z nim wyprawiali. Ale tamci pozwalali sobie na to w sto-
sunku do jednego czowieka i to w wito Dionysiosa. To byo
dozwolone i te przemiewki uchodziy za skadnik wita. Moe
si bawi tym i bg on przecie lubi si pomia.
Ale ten co najlepszych zwoa od dawna nad tym myla
i przygotowywa si i jakimi tam blunierstwami grub ksik
zapisa i wielkim gosem obgaduje Platona, Pythagorasa, Aristote-
lesa, tamtego Chrysippa, mnie i w ogle wszystkich, cho ani
wito nie zachodzi, ani mymy mu samemu nic zego nie zrobili.
Bo mona by mu to do pewnego stopnia wybaczy, gdyby to zro-
bi w obronie wasnej, a nie zaczyna sam. A najgorsze to, e
postpujc w ten sposb, podszywa si pod twoje imi, Filozofio,
i przyswoiwszy sobie chytrze Dialog, ktry jest przecie nasz,
posuguje si t broni sceniczn przeciw nam. I jeszcze na Me-
nippa
1
wpyn i pozyska go sobie. To nasz przyjaciel, a czsto
razem z nim odgrywa komedie. Jego te jednego tutaj nie ma;
on nie wnosi oskarenia razem z nami; zdradzi wspln spraw.
Za to wszystko godzi si, eby ponis kar. Bo co by jeszcze
mg powiedz e na swoj obron on, ktry najpowaniejsze
rzeczy szarpa i nicowa przed tyloma wiadkami? To si im te
przyda, jeliby zobaczyli, e on ponis kar. Aby ju nikt inny
te nie pogardza filozofi. Bo gdybymy siedzieli cicho i znosili
krzywdy or by to naturalnie uwaa nie za objaw umiarkowa-
nia, ale za oznak tchrzostwa i naiwnoci. A ju to, co na ko-
cu kt by to znie potrafi? On nas, niby niewolnikw, na
targ wyprowadzi, wonego nad nami postawi i odprzedawa, jak
sysz. Jednych za wysok cen, drugich za min attyck, a mnie
ten ajdak ostatni za dwa obole. Obecni mieli si. Za to
przyszlimy tu z podziemia oburzeni i wierzymy, e ty pomcisz
nasz, tak niesychanie haniebn krzywd.
ZMARTWYCHWSTALI: Brawo! Diogenesie. W imieniu
wszystkich powiedziae piknie wszystko, co naleao.
FILOZOFIA: Zaprzestacie pochwa! Nastaw no klepsydr
dla obrony. Weredyku, mw ju ty z kolei. Dla ciebie teraz zegar
nastawiony. Wic nie zwlekaj!
WEREDYK: Filozofio. Nie wszystkie zarzuty podnis prze-
ciwko mnie Diogenes. Wiksz cz i to co ciszych nie
wiem, co mu si stao pomin. A ja tak bardzo jestem daleki
od tego, eby si swoich sw zapiera albo si stara jako je
osania, e jeli albo on niektre z nich przemilcza, albo ja nie
zdyem ich przedtem wypowiedzie, mam zamiar teraz je doo-
y. W ten sposb dowiesz si, kogo ja na targu sprzedawaem
i o ktrych ludziach le mwiem nazywajc ich blagierami i szar-
latanami. A prosz, uwaajcie u mnie tylko na to, czy bd o nich
prawd mwi. I jeeli w moich sowach dojrzycie jakie lady
blunierstwa albo jakie akcenty twarde i szorstkie, to myl, e
sprawiedliwiej bdzie obwinia o to nie mnie, ktry si broni
przed Sdem, ale tych, ktrzy wanie tak postpuj.
Bo ja, skoro tylko zdaem sobie spraw z tego, na ile przy-
kroci musi czowiek naraa si w zawodzie adwokackim, mie
do czynienia z oszustwem i z kamstwem, i z bezczelnoci i su-
cha krzykw, i przepycha si, i znoi tysice innych nieprzy-
jemnoci, uciekem od tego, jak si mona byo spodziewa, i za-
czem si tob zajmowa, Filozofio. Jakbym spord burzy i na-
wanoci morskiej do cichego portu zapyn, chciaem ju reszt
ycia pod twoj ochron spdzi.
Wic skorom tylko nieco gbiej zajrza w wasze pisma
i sprawy, zaczem ciebie nie mogo by inaczej i tych tu
wszystkich podziwia jako prawodawcw ycia najlepszego, kt-
rzy rk podaj kademu, kto si do nich garnie, i daj rady bar-
dzo pikne i poyteczne, jeeliby si ich kto cile trzyma i nie
przelizgiwa si, i nie potyka, ale mia nieustannie przed oczy-
ma wzory, ktrecie stworzyli do naladowania, i wedle nich na-
straja i regulowa swoje ycie; co, Dzeus mi wiadkiem, nawet,
pord was mao kto robi.
I zobaczyem wielu, ktrych nie oywiaa adna mio filo-
zofii, tylko w nich graa prno zawodowa, wic jeeli chodzi
o te rzeczy atwe i popularne, ktre kady moe bez trudnoci
naladowa, oni bardzo ywo przypominali dzielnych ludzi ja
mam na myli twarz i chd, i ubranie. Natomiast ich ycie i post-
powanie sprzeczao si z ich wygldem oni postpowali wprost
przeciwnie ni wy i psuli opini caej profesji. To mnie zaczo
oburza i tak mi si ta sprawa przedstawiaa, jakby jaki aktor
w tragedii sam by wty i zniewieciay, a gra Achillesa albo
Tezeusa, albo nawet Heraklesa, ani kroku, ani gosu nie majc
bohaterskiego, tylko by gdzioli i szczebiota pod t ogromna
mask. Takiego by ani Helena, ani Poliksena nie zniosy, bo by-
by ponad miar do nich podobny, a c dopiero Herakles, Zwy-
cizca! Ten, myl, od razu by takiego pooy, przetrciwszy
maczug i aktora, i mask za to, e mu aktor tak haniebnie nada!
rysy niemskie.
Kiedym widzia, e oni takie rzeczy z wami wyrabiaj, nie
mogem spokojnie patrze na to haniebne aktorstwo: przecie te
mapy omielay si nakada maski bohaterw albo udawa tego
osa w Kumach, ktry si w lwi skr ubra i uwaa, e jest
lwem, wic d si wobec Kumejczykw, ktrzy o tym nie wie-
dzieli, straszy ich i fuka, a w nim kto obcy i lwa, i osa doj-
rza, kijem go obi i przepdzi.
A najstraszniejsze, Filozofio, wydao mi si to: kiedy ludzie
widzieli, e ktry z nich robi le, zachowuje si nieprzyzwoicie,
dopuszcza si wystpkw, wtedy nie byo takiego, ktry by winy
nie zwala na filozofi sam, a wic zaraz na Chrysippa albo na
Platona, albo Pythagorasa, albo kogokolwiek, kogo sobie za patro-
na obra tamten zbrodniarz, ktry jego sowa naladowa. Ludzie
patrzyli na jego ze ycie i std wnioskowali najgorzej o was,
ktrzycie dawno zmarli przecie nie zestawiali go z wami y-
wymi was nie byo dawno a jego widzieli wszyscy i wi-
dzieli jasno, e si prowadzi le i niepowanie, wic razem z nim
brano zaocznie i was i razem z nim was wcigano na t sam
czarn list. Widzc to, nie mogem wytrzyma i zaczem si rzu-
ca na nich wiedzc, e to nie wy. A wy, zamiast mnie za to po-
chwali, cigniecie mnie przed sd. A przecie, gdybym widzia
nawet kogo z wtajemniczonych (w Eleusis), jak rozgaduje ta-
jemnice dwch bogi albo, taczc publicznie, na miech je wy-
stawia, i wtedy bym si oburza i uderzy na niego czy wy mi
to bdziecie brali za ze? A nie za suszne? Przecie i sdziowie
na konkursach dramatycznych zwykli skazywa na chost takie-
go aktora, ktry si przebiera za Aten albo za Posejdona, albo
za Dzeusa i nie odgrywa ich piknie ani tak, jak si to bogom na-
ley. Wtedy si na nich bogowie nie gniewaj, e kazali wonym
obi tego, ktry mask boga nosi i posta jego przybra prze-
ciwnie: bogowie si z pewnoci ciesz tak myl kiedy si
takiego bije. Bo le zagra jakiego tam sucego albo posa-
ca to mae przewinienie, ale Dzeusa albo Heraklesa pokazy-
wa ludziom na widowni w sposb nieprzystojny to jest
wstrtne i haniebne.
A najgupsze ze wszystkiego to, e sowa wasze wielu z nich
umie doskonale, bo oni je tylko na to czytaj i wyuczaj siq ich
na pami, eby postpowa wprost przeciwnie. Tak yj.
Wszystko to, co mwi: e na przykad pienidzmi naley gardzi
i saw, a tylko to, co pikne, uwaa za dobro i nie popada
w gniew, i na wielkich tego wiata patrze z gry, i rozmawia
z nimi jak z rwnymi to wszystko jest pikne, na bogw
i mdre, i podziwu godne nadzwyczaj doprawdy. Oni tego
wanie ucz za pienidze, ale na bogacza patrzy kedy jak na
tcz i na pienidze chciwy pysk rozdziawia do gniewu skon-
ni bardziej nili psy, a tchrze z nich gorsze od zajcy; schlebiaj
sprytniej ni mapy, bardziej rozpustni ni osy i bardziej dra-
pieni ni asice, i ktliwi wicej ni koguty. Tote mia si
z nich trzeba, kiedy si cisn i przepychaj pod drzwiami ludzi
bogatych i zasiadaj w cisku na bankietach, i tam niesmaczne
panegiryki wygaszaj. I objadaj si ponad wszelk przyzwoit
miar, a robi przy tym kwane miny i przy kielichu filozofuj
ponuro i zgrzytliwie, a wina mocnego nie znosz. Ludzie stojcy
z boku, ktrzy z nimi pij, miej si oczywicie i pluj na filo-
zofi, jeli ona takie miecie hoduje.
A najwiksza haba to, e kady z nich mwi, i niczego nie
potrzebuje, i krzyczy, e sam jeden tylko mdrzec jest bogaty,
a niedugo potem przychodzi i napiera si pienidzy, i oburza si,
jeeli mu nie da. To zupenie tak, jakby kto ubrany za krla,
z tiar na gowie i z koron, i z innymi oznakami godnoci kr-
lewskiej, ebra u kogo biedniejszego. Kiedy jeden z nich chce
co dosta, wtedy wiele si mwi o tym, jak to trzeba si dzieli
z drugimi i jak obojtn rzecz jest bogactwo, bo c tam: czyme
si rni zoto i srebro od kamyczkw na brzegu morskim? A jeeli
kto od nich potrzebuje pomocy i przyjdzie jaki stary znajomy
albo przyjaciel i poprosi o drobiazg w stosunku do duego ma-
jtku wtedy milczenie i zakopotanie, i adnego zrozumienia
i zaczynaj piewa wprost przeciwnie ni przedtem.
A te liczne sowa o przyjani i ta dzielno, i to pikno nie
wiadomo, gdzie si to wszystko wtedy podziewa i odlatuje to
s rzeczywicie u nich lotne sowa", ktre w ich rozmowach co
dzie daremnie z cieniami wojuj.
A do tej chwili kady z nich by przyjacielem, pokd si
srebro albo zoto nie znalazo w rodku. A niech no kto tylko
obola pokae, zaraz pokj zerwany i ju nie byo adnych libacyj
i adnych uroczystych zapewnie, wszystko ju wymazane z ksig
i dzielno posza sobie precz. Zupenie jak psy. Kiedy kto po-
midzy nie ko rzuci, zaraz wszystkie skacz i zaczynaj si gry
wzajemnie i szczekaj na tego, ktry pierwszy ko porwa.
Opowiadaj te, e jeden krl egipski wyuczy mapy taca
wojennego i te zwierzta one doskonale naladuj zachowania
si ludzkie wyuczyy si bardzo prdko i taczyy w purpuro-
wych paszczykach i z maskami. I dugi czas dobrze szo to wi-
dowisko, a jaki figlarz spord widzw rzuci im na rodek orze-
chy, ktre mia w zanadrzu. Mapy to zobaczyy, zapomniay
o tacu i stay si tym, czym byy: mapami, zamiast tancerzy.
Pomiy maski i podary stroje na sobie, i zaczy si bi o owoce.
Rozbi si cay zesp taca wojennego na miech dla teatru.
Tak i oni robi. Ja o takich le mwiem i nigdy nie przestan
ich zwalcza i obmiewa. A jeeli o was chodzi i o tych, kt-
rzy z wami blisko, bo s i tacy ludzie, ktrzy filozofi kochaj
gorco i trwaj przy waszych zasadach to przecie nie osza-
lej do tego stopnia, ebym jakie bluniercze sowo na nich po-
wiedzia, albo gupie i niechtne. I co bym takiego mg powie-
dzie? C takiego byo w waszym yciu? A tych blagierw, kt-
rych i bogowie nie znosz, godzi si, uwaam, nienawidzi. Bo
c ty, Pythagorasie, i Platonie, i Chrysippie, i Aristotelesie co
wy macie wsplnego z takimi typami? c powiecie? Jaki
wsplny z wami czy pokrewny rys oni objawiaj w yciu? Na
Dzeusa, jak to mwi, niby to Herakles, a mapa! Czy dlatego, e
brody nosz i mwi, e s filozofami, dlatego trzeba ich do. was
przyrwnywa? Ja bym i to potrafi, gdyby ich gra bya przeko-
nujca niechby grali, byle dobrze. Tymczasem prdzej by sp
sowika uda ni oni filozofw.
Powiedziaem w swojej obronie, com mia do powiedzenia,
a ty, Prawdo, daj wiadectwo wobec nich wszystkich, czy to jest
prawda.
FILOZOFIA: Odstp, Weredyku, jeszcze dalej. A my co zro-
bimy? Jake mylicie, jak mwi ten czowiek?
PRAWDA: Ja, Filozofio, kiedy on mwi, byabym si chcia-.
la zapa pod ziemi. Tak prawdziwe byo kade sowo. Sucha-
jc poznawaam kadego z tych, co tak robi i dopasowywaam
podczas mowy to do tego, a tamto widziaam, e tamten robi.
W ogle: pokaza tych ludzi wyranie jak na rysunku zupenie
podobni; nie tylko zewntrzne podobiestwo uchwyci, ale same
dusze najdokadniej odrysowa.
ROZWAGA: I ja si te bardzo rumieniam, o Prawdo!
FILOZOFIA: A wy co mwicie?
ZMARTWYCHWSTALI: No, c innego? Nic, tylko zwolni
go od zarzutw i zapisa sobie, e to nasz przyjaciel i dobrodziej.
My po prostu tak jak mieszkacy Ilionu: wzbudzilimy sobie
w nim tragika swojego rodzaju, aby opiewa nieszczcia Frygij-
czykw. Wic niech opiewa, a tamtych bezbonikw niech osa-,
wia na scenie tragedii.
DIOGENES: Ja nawet i sam, Filozofio, bardzo chwal tego
czowieka i cofam zarzuty, i bior go sobie za przyjaciela, bo to
jest tgi czowiek.
FILOZOFIA: Brawo! Weredyku. Zwalniamy ci od odpowie-
dzialnoci. Utrzymae si przez te wszystkie postacie tutaj. I na
przyszo wiedz, e jeste nasz.
WEREDYK: Modliem si do pierwszej. Ale myl to zrobi
uroczyciej. Bo to powana sprawa.
Niko czcigodna, Ty ywot mj
W opiece miej
I zawsze wiecz moje czoo!
DZIELNO: Nieprawda, zacznijmy ju drug kolejk i za-
wezwijmy przed sd tamtych, aby kar ponieli za to, e nas obra-
aj. A oskara bdzie Weredyk kadego.
WEREDYK: Susznie mwisz, Cnoto! Wic ty, chopaku,
Syllogizmie, nachyl si w stron miasta i zwoaj filozofw!
SYLLOGIZM: Suchajcie no, cicho tam! Filozofowie, przycho-
dzi na Akropolis, broni si przed oczami Dzielnoci i Filozofii,
i Sprawiedliwoci!
WEREDYK: Widzisz? Mao ich si schodzi zrozumieli
obwieszczenie. Zreszt boj si Sprawiedliwoci. A wielu z nich
nawet nie ma czasu krc si koo ludzi bogatych. Jeeli chcesz,
eby przyszli wszyscy, to tak woaj, Syllogizmie.
FILOZOFIA: Nic podobnego to ty, Weredyku, woaj, jak
uwaasz.
WEREDYK: To nic trudnego. Suchajcie no! Cicho tam I Kto-
kolwiek si podaje za filozofa i ktokolwiek uwaa, e ten tytu do
niego pasuje, niech przyjdzie na Akropolis do podziau. Kady
dostanie dwie miny i placek sezamowy przy tym. A kto si popi-
sze dug brod do tego, to jeszcze i marmelad z suszonych fig
w dodatku. Niech aden nie przyprowadza ani Rozwagi, ani Spra-
wiedliwoci, ani Wstrzemiliwoci. I wszystkiego pi syllo-
gizmw. Bo bez tego nie mona by mdrym.
Le tutaj na rodku dwa zota szczerego talenty.
Wemie je ten, ktry w ktni kadego zami potrafi .
Hoho! Jaki cisk u wejcia! Jak tylko dwie miny posyszeli.
Od Propylejw jedni, od wityni Asklepiosa drudzy, a od Skay
Aresa jeszcze wicej. Niektrzy od grobu Talosa, tamci od wi-
tyni Dioskurw, po drabinach z haasem i gromadami lez jak
roje pszcz. Ju lak i za Homerem powiem; bo i std ich duo,
i stamtd:
Mnstwo ich; tyle, co lici i kwiatw na drzewach na wiosn.
Pena bdzie Akropolis za chwil. Z haasem zasiadaj i gdzie
tylko spojrze, wszdzie torba, broda, pochlebstwo, bezczelno,
laska, akomstwo, syllogizm, chciwo. A garstki tych, ktrzy
przyszli na tamto pierwsze obwieszczenie, gdzie nie wida, nie
zwracaj uwagi. Wmieszali si w tum i gin pord innych figur
tak bardzo podobnych do siebie. I to wanie jest najgorsze, Fi-
lozofio, i to mgby kto w tobie najbardziej gani, e nawet nie
nadajesz im pitna ani jakiej odznaki. Przecie atwiej rozpozna
tych szarlatanw ni zajmujcych si filozofi naprawd.
FILOZOFIA: Bdzie i to niezadugo, ale musimy ich ju
przyj.
PLATONIK: Nas, platonikw, trzeba naprzd przyj!
PYTHAGOREJCZYK: Nie! Tylko nas, pythagorejczykw!
Przecie Pythagoras by pierwej.
STOIK: Brednie! My jestemy lepsi. My, od Portyku.
PERYPATETYK: Ale nie. W rzeczy samej pierwsi jestemy
chyba my od Kruganku.
EPIKUREJCZYK: Nam, epikurejczykom, dawajcie placki
i marmeladki. A na te miny poczekamy, chobymy je mieli
ostatni wzi.
AKADEMIK: Gdzie s te dwa talenty? Wemiemy je my, aka-
demicy, bo lubujemy si w kwestiach spornych bardziej ni inni.
STOIK: Ale nie bardziej ni my, stoicy. My tutaj te jestemy.
FILOZOFIA: No, do tych sporw! A wy, cynicy, nie pchaj-
cie si i nie bijcie kijami. Po co innego was zaproszono. Teraz
ja, Filozofia i ta tutaj Dzielno, i Prawda bdziemy sdziy, ktrzy
z was zajmuj si filozofi jak naley. I co do ktrych si pokae,
e yj wedug naszych zasad, ci bd szczliwi; uzna si ich za
najlepszych A tych szarlatanw, ktrzy wcale do nas nie nale,
tych zych potraktujemy le, aby nie prbowali i w zawody
z tymi, ktrych nie dorastaj, bo to jest baga. C to? Uciekacie?
Na Dzeusa! Nawet po urwiskach wielu skacze. I ju pusta Akro-
polis, oprcz; tych kilku, ktrzy pozostali, bo nie boj si sdu.
Suba, podniecie t torb, ktr cynik odrzuci podczas od-
wrotu! Daj, zobacz, co te w niej jest. Z pewnoci ziarna so-
necznika albo ksika, albo, chleby wasnej roboty?
WEREDYK: Nie? tu jest zoto i perfuma, i lusterko, i koci
do gry.
FILOZOFIA: Brawo, dzielna duszo! Takie mia zapasy na dro-
g wicze duchowych i to majc w rku uwaae za waciwe
beszta wszystkich i wychowywa innych?
WEREDYK: Ju oni tacy s. Ale musimy si zastanowi, w jaki
by te sposb pooy koniec nieporozumieniom i eby kady mg
rozpozna pord nich tych dobrych i tych, ktrzy inne ycie
prowadz. Wic ty, Prawdo, wymyl co przecie to w twoim
interesie aby nie panowao kamstwo i eby przez Niewiedz
nie przeoczaa tych lichych typw, ktre tylko udaj dzielnych
ludzi.
PRAWDA: W tym celu, jeeli tak mylisz, Filozofio, zrobimy
z pomoc Weredyka rzecz tak. On wyglda na porzdnego czo-
wieka i wida, e nam jest yczliwy i ciebie najwicej podziwia.
Wic niech wemie z sob Probierza i niech spotyka tych wszyst-
kich, ktrzy si podaj za filozofw. I teraz, jeeli znajdzie jakie-
go prawdziwego filozofa, niech mu woy wieniec oliwny na
gow i niech go zaprosi do ratusza, a jeeli natrafi na jaki typ
zakazany, ktry udaje filozofa a takich jest wielu to niech
mu peleryn obsunie naokoo i niech mu brod obetnie przy skrze,
takim noem do strzyenia kozw, a potem niech mu na czole
wycinie albo wypali znaki midzy brwiami. Na toku pieczci
niech bdzie lis albo mapa.
FILOZOFIA: Brawo, Prawdo! A probierz Weredyka niechaj
bdzie taki, jak to u orw opowiadaj, e ma istnie. Tylko, na
Dzeusa, nie eby oni te patrzyli w wiato i wedle tego ich oce-
nia. To nie! Po tylko przed kadym zoto, saw i rozkosz. I jak
zobaczysz, e ktry patrzy na to z gry i wcale go ten widok nie
cignie, ten niech dostanie wieniec oliwny na czoo, a ktry bdzie
wci na to patrzy i rce do zota wyciga, takiego odprowadzi
i napitnowa ostrzygszy mu naprzd brod.
WEREDYK: Stanie si zado twojej woli, Filozofio. Bdziesz
zaraz widziaa u wielu z nich map albo lisa na czole, a niewielu
zobaczysz w wiecach te. Jeeli chcecie, to i tutaj wam kilku
sprowadz, na Dzeusa!
FILOZOFIA: Jak mwisz? Sprowadzisz tych, co uciekli?
WEREDYK: O tak! Jeeli tylko kapanka zechce mi tylko na
chwil poyczy tamtego sznurka i haczyka, ktre tu u stp bogini
zoy rybak z Pireusu.
KAPANKA: Prosz ci, we. I trzcin rwnoczenie, aby
wszystko mia.
WEREDYK: Nieprawda, kapanko, jeszcze i fig suszonych
dosta skde i daj mi troszk zota.
KAPANKA: We.
FILOZOFIA: Co ten czowiek zamierza zrobi?
KAPANKA: Przywiza do haczyka fig i zoto na przynt,
siad na szczycie muru i spuci wdk do miasta.
FILOZOFIA: Co ty robisz, Weredyku? Czy ty chcesz kamienie
spod Propylejw owi?
WEREDYK: Cicho, Filozofio! Poczekaj na wynik poowu.
A ty, Pojejdonie owco i ty Amfitryto mia, napd mi duo ryb!
Widz, ju jakiego aracza ogromnego cho to raczej zotook.
PROBIERZ: Nie to rekin. Zblia si do haka z otwart
paszcz. Zwszy zoto. Ju jest blisko. Dotkn. Ju go mamy.
Wycigajmy!
WEREDYK: I ty, Probierzu, chwy ze mn za sznurek. Ju jest
na grze. Daj no, zobacz, co ty za jeden, rybko najlepsza. Och, to
pies. Zapae si, kiedy tam wszy pomidzy skaami. Mylae,
e si tam schowasz i nie bdzie ci wida? Teraz ci wszyscy
bd ogldali, kiedy si ciebie powiesi za skrzela. Wyjmijmy mu
przynt i ten haczyk. Hak ju pusty. Figa jeszcze si trzyma,
a zoto ju w brzuchu.
DIOGENES: Na Dzeusa, niech odda! ebymy i innych mieli
czym zwabia.
WEREDYK: Dobrze tak. Wic co powiesz, Diogenesie? Znasz
go? Wiesz, kto to jest? Czy ten czowiek ma z tob co wsplnego?
DIOGENES: Nic w ogle.
WEREDYK: Wic c? Ile on wart, trzeba powiedzie? Ja go
niedawno oceniem na dwa obole.
DIOGENES: To za duo powiedzia. On przecie jest nieja-
dalny i obrzydliwy, i twardy, i nic niewart. Spu go na eb ze
skay. A ty spu hak i drugiego wycignij. A tylko na to uwaaj,
Weredyku, eby ci si trzcina nie zgia i nie zamaa.
WEREDYK: Bd spokojny, Diogenesie, To lekkie wszystko;
lejsi i zwinniejsi ni sardynki.
DIOGENES: Na Dzeusa, niedorose to zupenie. Ale wycigaj
jednak.
WEREDYK: Patrzajcie no! Co to za jeden, jaki inny i paski.
Jakby ryba na p rozcita; zblia si jakby fldra jaka, pysk roz-
dziawi do haka. Pokn, trzyma si, wycign go!
DIOGENES: Co to za jeden?
PROBIERZ: Mwi, e platonik
1
.
PLATON: I ty te, gaganie, idziesz na zoto?
WEREDYK: No - co powiesz, Platonie? Co mamy z nim
zrobi?
PLATON: Z tej samej skay; i tego te!
DIOGENES: Innego bra.
WEREDYK: Tak jest. Je tu widz, e podchodzi jaki bardzo
pikny okaz. Tak si przynajmniej moe tam w gbi wydawa.
Jakie ma rne kolory. I jakie wstki na grzbiecie pozacane.
Widzisz, Probierzu! To jest ten, co to udaje Aristotelesa. Podszed,
potem znowu odpyn. Rozglda si uwanie. Znowu wrci, roz-
dziawi pysk, chwyta. Dawaj go na gr!
ARISTOTELES: Weredyku, nie pytaj mnie o niego. Ja go nie
znam, nie wiem, kto to jest.
WEREDYK: Nieprawda, Aristotelesie? Wic i tego ze skay!
Ale popatrz no; Ja tam widz duo ryb jednego koloru; cier-
niste to i nastroszone, wida i kolczaste ani do rki wzi.
Gorzej ni jewce. Trzeba by na nich sieci. A tu nie ma. Wystar-
czy, jeeli si uda choby jednego z tego stada wycign na gr.
Najmielszy przyjdzie do haka.
PROBIERZ: Spu hak, jeeli chcesz. Ale naprzd dobrze dru-
tem okr sznurek, aby go zbami nie przegryz, jak poknie zoto.
WEREDYK: Spuciem. A ty, Posejdonie, przypiesz pow.
Hoho! Bij si o przynt. Wszyscy razem obgryzaj t fig
naokoo. Inni przyssali si do zota. Dobrze! Nadzia si jaki
bardzo silny. Daj no, zobacz, do ktrego ty si przyznajesz patro-
na. Chocia ja mieszny jestem, kiedy ryb zmuszam, eby gadaa.
Oni przecie gosu nie maj. Wic ty, Probierzu, powiedz, kogo on
ma za nauczyciela.
PROBIERZ: Chrysippa, tego tu.
WEREDYK: Rozumiem. Dlatego, e zoto byo w imieniu .
Wic ty, Chrysippie, na Aten, powiedz, czy znasz tych ludzi i czy
im zaleca, eby tak robili?
CHRYSIPPOS: Na Dzeusa, to jest obraajce pytanie, Were-
dyku, ty przypuszczasz, e tacy ludzie mog mie ze mn co
wsplnego?
WEREDYK: Brawo, Chrysippie! Jeste zacny m. A tego tu
na eb razem z innymi! Tym bardziej, e taki kolczasty; eby sobie
nim kto garda nie przeku, jak go pokosztuje.
FILOZOFIA: Do tego poowu, Weredyku; jeszcze ci ktry
z nich, a takich jest duo, oberwie to zoto i haczyk i pjdzie sobie
precz. Potem bdziesz musia za to zapaci kapance. Wic
chodmy si przej. A wam te czas odej, skdecie przyszli
abycie nie przekroczyli urlopu. Ty, Weredyku, razem z Probie-
rzem chodcie ldy i owady pord nich wszystkich i rozdawajcie
wiece albo pitnujcie, jak powiedziaam.
WEREDYK: Bdzie tak, Filozofio. Bdcie zdrowi, najlepsi!
Wic chodmy na d, Probierzu, i speniajmy, co nam nakazano.
A dokdby tu naprzd naleao pj? Czy nie do Akademii albo
do Portyku?
PROBIERZ: Zaczniemy od Lykeionu.
WEREDYK: Wszystko jedno. Ja tylko to wiem, e dokdkol-
wiekbymy poszli, mao nam bdzie potrzeba wiecw, a gor-
cych piecztek duo.








IX.
PIJATYKA
ALBO
LAPITOWIE


FILON: Lykinosie, mwi, ecie wczoraj mieli urozmaicone
zebranie dyskusyjne u Aristajneta przy kolacji; poruszao si
jakie zagadnienia filozoficzne i zrobi si z tego spr niemay.
Jeeli nie skama Charinos, to doszo a do ran i w kocu zebranie
zakoczyo si rozlewem krwi.
LYKINOS: Ale skd, Filonie, Charinos to wiedzia? Przecie
nie by z nami na kolacji.
FILON: Powiedzia, e to sysza od Dionikosa, lekarza. Dio-
nikos, mam wraenie, by sam na tej kolacji.
LYKINOS: O tak. Ale nie od pocztku i sam nie by przy
wszystkim. Przyszed pno, mniej wicej ju w poowie bitwy,
niedugo przed pierwszymi ranami. Wic dziwi si i nie wiem,
czy on mg opowiedzie co jasnego, skoro nie ledzi od pocztku
ktni, ktra si krwi zakoczya.
FILON: Dlatego te, Lykinosie, i Charinos sam poradzi nam
przyj do ciebie, gdybymy si chcieli dowiedzie prawdy i usy-
sze szczegowo, co si tam dziao. Dionikos te mwi, e sam nie
by przy wszystkim, ale ty wiesz dokadnie, co zaszo i potrafisz
z pamici powtrzy przemwienia, bo nie suchasz takich rzeczy
jednym uchem, tylko uwanie. Wic prdko urzd nam ten trak-
tament nie wyobraam sobie przyjemniejszego dla mnie
przynajmniej. Tym bardziej, e bdziemy si nim cieszyli na
trzewo, w spokoju i bez rozlewu krwi adnych pociskw
czy to si starzy tam popili przy tej uczcie, czy modzi i e wino
byo za mocne, wic i mwili rzeczy najmniej waciwe i robili?
LYKINOS: To raczej byo niepowane, Filonie, a ty chcesz,
eby takie rzeczy wynosi na rynek i opowiada ze szczegami,
co si dziao przy winie i po pijanemu; o tym trzeba si stara
zapomnie i uwaa, e wszystko to zrobi bg, Dionysos ja nie
wiem, czy on komukolwiek daruje, on kadego moe wcign
kiedy do swoich misteriw i wstpi w czowieka przy sposob-
noci. To, widzisz, nie jest w dobrym tonie: wywleka takie rze-
czy i roztasowywa wypada je zostawi tam na kolacji i pj
sobie. Poeta mwi: Nienawidz czowieka, ktry ze mn pije,
a potem wszystko pamita". Dionikos te niesusznie postpi,
kiedy to wygada Charinosowi i mty wyla na gowy filozofw.
Ja nie daj mi pokj ja niczego takiego nigdy bym nie opo-
wiada.
FILON: To s ceremonie, Lykinosie. W stosunku do mnie
bardzo niewaciwe, ja doskonale wiem, e ty masz wiksz
ochot mwi ni ja sucha. I mam wraenie, e gdyby nie mia
pod rk chtnych suchaczy, toby do jakiej kolumny poszed
albo do posgu i tam by wszystko z przyjemnoci jednym ci-
giem wysypa. I jeeli ja si teraz zechc poegna, to nie dasz mi
odej, tylko bd musia wysucha, bo wyjdziesz, bdziesz cho-
dzi za mn i prosi. Wtedy ja bd z kolei robi ceremonie z tob.
Wic, jeeli pozwolisz, to pjdziemy sobie, dowiedzie si o tym
od kogo innego a ty nie mw nic.
LYKINOS: Nie ma si o co gniewa. Ja opowiem, skoro ci
tak na tym zaley, ale eby o tym nie opowiada szeroko!
FILON: Jeeli ja jeszcze cho odrobin znam Lykinosa, to
ty to sam lepiej zrobisz i pierwszy to opowiesz wszystkim; mnie
zgoa nie bdzie potrzeba.
Ale to mi powiedz przede wszystkim: to syna, Zenona, Ari-
stajnetos eni i z tej okazji urzdzi wam to przyjcie?
LYKINOS: Nie. On crk wydawa, Kleantid, za syna Eukri-
tosa, tego lichwiarza. Ten syn zajmuje si filozofi.
FILON: To bardzo adny chopiec, na Dzeusa, modziusienki
jeszcze chyba nie pora mu si eni?
LYKINOS: Ale nie mia nikogo odpowiedniejszego pod rk,
mara wraenie, A ten si wydawa przyzwoity, garnie si do filo-
zofii, a prcz tego to jedynak, a Eukritos jest bogaty, wic tego
wybra spord wszystkich na zicia.
FILON: To nie jest drobiazg, to, co mwisz, e Eukritos jest
bogaty. Ale prosz ci, Lykinosie, kto tam by na kolacji?
LYKINOS: O innych c ci bd mwi, a jeeli chodzi o tych
od filozofii i od przemwie bo o tych, mam wraenie, chcesz
przede wszystkim usysze, to by Zenothemis, starszy pan, ten
od Portyku, a z nim Difilos z przydomkiem Labirynt. To jest nau-
czyciel syna Aristajneta Zenona. A z tych od Kruganku Kleode-
rtios znasz tego pyskacza city jest uczniowie nazywaj
go mieczem albo dem. A by te i epikurejczyk Hermon. Jak
tylko wszed, zaraz na niego zaczli stoicy patrze spode ba, od-
wracali si i wida byo, e go nienawidz, jakby to by jaki ojco-
bjca albo czowiek obciony kltw.
Tych Aristajnetos zaprosi na przyjcie jako swoich przyja-
ci yje z nimi blisko - a razem z nimi gramatyka Histiaijosa
i mwc Dionysodora.
Ze strony narzeczonego, Chajreasa, by na przyjciu Ijon, pla-
tonik, bo to jego nauczyciel. Bardzo powanie wyglda, co bos-
kiego ma w postawie i co bardzo szlachetnego w twarzy. Nazy-
waj go przewanie Wzorem, z uwagi na trafno jego sdw.
Kiedy wszed, wszyscy si podnieli na jego przywitanie i wyci-
gali do niego rce jak do czowieka lepszej klasy w ogle to
byo wejcie boga, kiedy si zjawi Ijon wspaniaa osobisto.
Wypadao si ju pooy, bo prawie wszyscy ju byli obecni,
wic po prawej stronie od wejcia cay ten szereg kanap zajy
kobiety, a nie byo ich mao. Pomidzy nimi panna moda, zasonami
okryta bardzo troskliwie, po obu jej stronach kobiety. Na-
przeciw drzwi inna grupa - kady wedug godnoci. A naprzeciw
kobiet pierwszy Eukritos, a potem Aristajnetos. I teraz powstao
zagadnienie, czy naprzd ma z kolei przyj Zenolhemis, stoik,
ze wzgldu na podeszy wiek, czy te Hermon, epikurejczyk, jako
kapan Dioskurw, nalecy do rodziny pierwszej w, miecie. Ale
Zenothemis rozci ten wze, bo powiada: Aristajnecie, jeeli
mnie ulokujesz na drugim miejscu po tym, ebym go nie nazwa
jeszcze gorzej, epikurejczyku, to sobie pjd precz i zostawi ci
to cae twoje przyjcie. Rwnoczenie zawoa swojego suce-
go i wygldao na to, e wychodzi. Ale Hermon powiada: Miej
sobie pierwsze miejsce, Zenothemisie. Jednake, jeli ju nie
z innego powodu, to ci wypadao ustpi mi dlatego, e przecie
jestem kapanem, jeeli ju tak gardzisz Epikurem". A Zenothemis
powiada: To mnie bardzo mieszy, ten kapan epikurejczyk".
To mwic pooy si, a po nim jednak Hermon, pniej Kleode-
mos, perypatetyk, dalej Ijon, po nim pan mody pniej ja, koo
mnie Difilos, niej jego ucze Zenon, potem mwca Dionysodoros
i gramatyk Histiaijos.
FILON: Hoho! Lykinosie! to jaka akademia pod opiek Muz,
to zebranie, ktre opisujesz. Przewanie sami uczeni. Bardzo to
chwal Aristajnetowi, e obchodzc swoje najwiksze wito,
uwaa za waciwe sprosi co najmdrzejszych ludzi przed wszy-
stkimi innymi; z kadej szkoy co. najwybitniejszych przedstawi-
cieli wzi jak kwiaty do wianka nie: jednych tak, a drugich
nie, tylko wszystkich bez rnicy.
LYKINOS: Tak, mj drogi to nie jest taki sobie bogacz,
jeden Wielu; on si interesuje kultur i wiksz cz swego y-
cia z tymi ludmi spdza.
Wic jedlimy spokojnie zrazu, a dania byy urozmaicone.
Tylko myl, e tego ju nie trzeba wylicza, tych majonezw,
i ciast, i saatek. Wszystkiego byo pod dostatkiem. Wtedy Kleo-
demos nachyla si do Ijona i powiada: Widzisz tego starszego
pana a mia na myli Zenothemisa ja syszaem - widzisz,
jak ten wcina przystawki, a cay paszcz ma sosem zachlapany
i wci co rk podaje swemu sucemu, ktry za nim stoi: my-
li, e tego drudzy nie widz, zapomina o tych, co poza nim. Poka
to i Lykinosowi, aby mg by wiadkiem". Mnie nie byo trzeba,
eby mi to dopiero on pokazywa. O wiele wczeniej sam to wi-
dziaem rozgldajc si.
W chwili, gdy to Kleodemos powiedzia, wpad do nas kynik
Alkidamas nie zaproszony z tym znanym arcikiem na ustach,
e Menelaos przychodzi sam". Wielu uwaao ten jego krok za
bezczelno i odrzucali mu cytatami, ktre si najatwiej nasu-
way. Wic kto mrukn: Oszalae, Menelaosie", a inny "Wcale
mu tego nie chwali Atreusw syn w gbi duszy", a inni inne
trafne docinki stosownie do okolicznoci podawali jeden drugie-
mu pod nosem. Ale gono odezwa si nikt nie mia odwagi.
Bali si Alkidamasa, ,,krzyk jego niezrwnany" po prostu
i aden pies tak gono nie szczeka jak on przez co imponowa
i wzbudza wielki strach u wszystkich.
Wic Aristajnetos przywita go komplementem i poprosi,
eby sobie wzi jaki fotel i usiad koo Histiaijosa i Dionyso-
dora. A ten: Ide sobie z tak propozycj; to jest babska rzecz
i rozpusta: siada na fotelu albo na taborecie. Tak jak wy na tych
mikkich kanapach, omal e nie do gry, brzuchem ley jeden
z drugim przy jedzeniu, a purpur sobie podcieli. Ja mog je
nawet stojco, mog chodzi po jadalni przez cae zebranie.
A gdybym si zmczy, to na ziemi peleryn sobie podciel
i bd lea oparty na okciu. Tak, jak Heraklesa maluj".
Prosz bardzo, powiada Aristajnetos; jeeli ci to wicej
odpowiada.
Od tej chwili Alkidamas zacz chodzi naokoo i pojada,
jak Skytowie, rzucajc si to tu to tam po co wiksze porcje
i krc razem ze sub, ktra obnosia przystawki. I doprawdy,
nawet i jedzc nie prnowa, tylko rozprawia rwnoczenie
o dzielnoci i o podoci charakteru i natrzsa si ze zotego
i srebrnego serwisu.
Wic zapyta Aristajneta, co maj u niego znaczy takie
i takie wielkie kielichy, skoro gliniane miski potrafi suy tak
samo. Kiedy ju zacz by nieznony, uspokoi go na chwil Ari-
stainetos skinwszy na sucego, eby mu poda ogromny
puchar i nala mocniejszego wina. Zdawao mu si, e mia naj-
lepszy pomys; nie przeczuwa, jak wielkich nieszcz przyczyn
mia si sta ten puchar.
Alkidamas wzi go i zaraz umilk; rozwali si na ziemi i le-
a pgoy tak jak by zagrozi. okie opar na ziemi, a w pra-
wym rku mia puchar. Tak jak malarze pokazuj Heraklesa
w jaskini Kentaura.
Ju i pord innych kielich zacz te kry, wic zaczy si
zdrowia i rozmowy i wniesiono lampy. Wtedy ja patrz na chopca,
ktry wino roznosi, a sta przy Kleodemosie bardzo przystojny
chopczyk i widz, e on si umiecha myl, e trzeba opo-
wiedzie i drobiazgi, jakie si na przyjciu wydarzyy, szczegl-
niej, jeeli zaszo co w lepszym stylu wic uwaaem bardzo
pilnie, czemuby si on tak umiecha. Po chwili on przystpi,
eby odebra czar od Kleodemosa, a ten mu ucisn palec i dat
mu zdaje mi si dwie drachmy razem z czar. Chopak si
na to ciskanie palca znowu umiechn, a nie zauway, zdaje mi
si, pienidzy. Nie wzi ich, wic te dwie drachmy upady z ha-
asem na ziemi, a oni obaj zaczerwienili si bardzo wyranie.
Lecy tu obok nie wiedzieli, czyje by to byy pienidze, chopak
si zapiera, e ich nie zgubi, a Kleodemos, koo ktrego ich
dwik da si sysze, udawa, e ich nie rzuci. Jako nie zainte-
resowano si tym i nie rozpatrywano tego wypadku, bo mao kto
go zauway. Zdawao mi si, e tylko sam Aristajnetos, bo nie-
dugo potem wyprawi po cichu chopca z jadalni, a koo Kleode-
ma kaza stan jakiemu dorosemu poganiaczowi muw czy
koni; to by chop silny i cakiem bez wdziku. Wic to jako tak
uszo, a byby z tego wielki wstyd dla Kleodemcsa, gdyby si tym
wypadkiem byo prdzej zajo cae towarzystwo i gdyby go Ari-
stajnetos nie by zaraz zgasi traktujc rozsdnie t przygod na
tle wina.
Wic kynik Alkidamas bo ju by wypi pyta, jak si
nazywa panna moda. Kae wszystkim milcze- i wielkim gosem,
patrzc na kobiety, powiada: Pij w twoje rce, Kleantido
niech bdzie pochwalony Herakles, nasz wdz!" A kiedy si
wszyscy na to mia zaczli, on mwi: miejcie si, wyrzutki,
em do p,anny modej pi w imi naszego boga, Heraklesa! A po-
winno si wiedzie, tak jest, dobrze wiedzie, e jeli ona nie
wemie ode mnie tego kielicha, to nigdy si jej nie urodzi syn taki
jak ja, taki nieustraszony, tak niezalenych przekona i z taka
si fizyczn". Rwnoczenie obnay si do poowy ciaa. I znowu
zaczo si z tego mia towarzystwo. Wic on, oburzony, wsta
i zacz si strasznymi oczyma dziko rozglda naokoo; wida
byo, e ju si nie uspokoi. I byby z pewnoci kogo cign
kijem, gdyby nie to, e w sam czas wniesiono tort ogromny. On
spojrza na to, zagodnia, przesta si gniewa, a zacz wcina
chodzc za tortem naokoo.
Wiksza cz towarzystwa ju bya pod dobr dat i zebra-
nie zaczo by haaliwe. Bo mwca Dionysodoros zacz wyga-
sza jakie mowy za i przeciw i dostawa oklaski od suby, ktra
za nim staa. A gramatyk Histiajios, ktry zaraz za nim lea, de-
klamowa wiersze, mieszajc w jedno Pindara, Hesioda i Anakre-
onta w ten sposb, e si z tego zrobia jedna pie bardzo zabaw-
na. Przede wszystkim, kiedy, jakby w przeczuciu tego, co miao
nastpi, zacytowa, e
Stary si tarcze nosami
oraz:
Wtedy si jki rozlegy i sowa butnych przechwaek
Zenothemis wzi od swego sucego jaki tekst drobno pi-
sany i czyta go sobie gono.
Kiedy suby roznoszcej potrawy nie byo przez chwil na
sali, jak to zwyczajnie, przewidujcy Aristajnetos pragnc, eby
i ten moment nie by bez radoci i eby nie by pusty, zawoa
wesoka i kaza mu powiedzie albo zrobi co miesznego, aby
si gocie jeszcze lepiej bawili. Wic przyszed jaki poamaniec
z ogolon gow mia tylko par prostych wosw na ciemieniu.
Zacz taczy zginajc si we dwoje i wykrcajc, aby si jeszcze
mieszniejszy wydawa, rba jakie humorystyczne anapesty
z egipskim akcentem i w kocu zacz celowa artami w posz-
czeglnych goci. Wic inni miali si, kiedy ktrego nabiera. Ale
kiedy podobnie i Alkidamasa zaczepi, bo nazwa go pieskiem
maltaskim, ten si oburzy, a wida byo ju od dawna, e z za-
wici patrzy na powodzenie wesoka, ktry zacz by dusz
towarzystwa, wic zrzuci peleryn i kaza tamtemu stan ze sob
do zapasw w boju na kuaki. A jeeli nie, to mwi, e go obije
lask. I tak ten nieborak Satyrion, bo tak si nazywa wesoek
stan do walki i zacz si mocowa. To byo nadzwyczaj mie
widowisko: ten filozof mocujcy si z wesokiem, bijcy i bity
z kolei. Z goci jedni si wstydzili, drudzy si miali, a Alkida-
mas obity usta na siach; pooy go ten czowieczyna i dosta
oklaski. Wic byo z nich duo miechu.
Wtedy przyszed Dionikos, lekarz. Niedugo po tych zapasach.
Spni si, bo mwi, e musia si zaj Polyprepontem, flecist,
ktry dosta ataku obkania. I zabawn rzecz opowiada. Bo mwi,
e przyszed do niego nie wiedzc, e tamten ju ma atak. Wic
tamten wsta szybko, zamkn drzwi na klucz, doby sztyletu, da
mu flety do rki i kaza mu gra. Kiedy ten nie umia, tamten bi
go paskiem po otwartych doniach. Ot ten, w tak wielkim nie-
bezpieczestwie, wpad na taki pomys. Zaproponowa tamtemu
zakad o oznaczon ilo plag, kto lepiej zagra na fletach. I pierw-
szy gra sam le. Potem poda tamtemu flety, a wzi od niego
pasek i sztylet i wyrzuci je w tej chwili przez okno na rodek
podwrza. Teraz, ju bezpieczniejszy, zacz si z nim mocowa
i woa ssiadw. Ci wyamali drzwi i uwolnili go. Pokazywa
znaki od uderze i jakie zadrapania na twarzy. Dionikos mia
z powodu tego opowiadania powodzenie nie mniejsze ni weso-
ek. Wcisn si blisko Histiaijosa i zajada, co jeszcze zostao,
a z pewnoci jaki bg do nas go sprowadzi, bo bardzo si p-
niej przyda.
Teraz przyszed i stan na rodku jadalni jaki sucy i po-
wiedzia, e przychodzi od Hetojmoklesa, stoika, z listem. Pan
kaza mu ten list odczyta gono na zebraniu, tak eby wszyscy
syszeli, i zaraz wraca. Aristajnetos pozwoli, wic ten podszed
do lampy i zacz czyta.
F1LON: To by z pewnoci, Lykinosie, panegiryk dla panny
modej albo epitalarnium, jak to nieraz pisuj?
LYKINOS: Oczywicie mymy te tak myleli. Ale to nie
byo nic podobnego. Tam byo napisane tak:
Filozof Hetojmokles Aristajnetowi.
Jaki jest mj stosunek do proszonych kolacyj, o tym moe
wiadczy cae moje ycie. Codziennie narzucaj mi si z takimi
zaproszeniami ludzie bez porwnania bogatsi od ciebie, a jednak
nigdy na takie rzeczy nie chodziem i nie udzielam si znajc te
haasy i t atmosfer nietrzewoci, jaka na takich przyjciach
panuje. Do ciebie jednego mam suszny, jak sdz, al, bo przez
tak dugi czas byem ci oddany i zawsze do usug gotowy, a ty
nie uwaa za waciwe zaliczy i mnie do grona przyjaci i ja
jeden nie dostpiem twego progu, chocia mieszkam tu obok.
Jest mi to niewymownie przykre najwicej ze wzgldu na
ciebie, e w ten sposb okazujesz swoj niewdziczno. Bo dla
ranie szczcie nie polega na porcji dzikiej wini albo zajca, albo
placka. Ja tych rzeczy mam pod dostatkiem od ludzi, ktrzy
wiedz, co si komu naley. I dzisiaj te mogem by na kolacji
u mego ucznia Pammenesa mwi, e kolacja pierwszej klasy
a jednak nie przyjem zaproszenia, cho mnie baga rezer-
wowaem si, jak gupi, dla ciebie.
Ty jednak pomijasz moj osob, a przyjmujesz innych. Natu-
ralnie. Bo jeszcze nie umiesz wyrni tego, co lepsze, i nie masz
wyobraenia uchwytnego". Ale ja wiem, skd to na mnie spada.
To przez tych twoich znakomitych filozofw: Zenothemisa i La-
birynta, ktrym ja bym potrafi niech Niebo mojej dumy nie
ukarze od razu gby pozamyka jednym syllogizmem. Albo
niech ktry z nich powie, co to jest filozofia, albo co z pierwszych
zasad: czym si rni stan przejciowy od stanu trwaego. ebym
ju nie wymienia rzeczy trudniejszych, jak zagadnienie Rogate-
go, Kupy albo niwiarza. Wic prosz, niech oni ci su, a ja, po-
niewa za dobro uwaam tylko to, co pikne, atwo znios dys-
honor.
Tylko eby si pniej nie prbowa ucieka do tej wymwki
i nie mwi, e zapomnia w tym caym rozgardiaszu i mnstwie
zaj, bo ja dzi dwa razy z tob mwiem; rano koo domu,
a pniej, kiedy skada ofiar Dioskurom. To przytaczam na
swoj obron wobec zebranych goci.
A jeeli ci si zdaje, e mam al i pretensj z powodu samej
kolacji, to przypomnij sobie histori o Ojneusie. Zobaczysz, e Ar-
temida te miaa al i pretensj, e on tylko jej jednej nie wzywa,
kiedy innych bogw ofiar goci. Homer mwi o tym tak jako:
Wyszo mu to z pamici lub z gowy i gupstwo popeni .
A Eurypides:
Kalydonem zwie si ziemia ta; Peloponezem kraj,
Po drugiej stronie za szczliwy biegnie brzeg.
A Sofokles:
Olbrzymi wini na Ojneusa kraj
Zesaa Artemida, sawna ze swych strza.
Tyle ci tylko uwag przesyam spord wielu, aby si dowie-
dzia, jakiego czowieka zaniedbae, a przyjmujesz kolacj Difi-
losa i wychowanie syna mu oddae. Naturalnie, chopak go lubi,
a tamten mu wzajemn sympati odpaca. Gdyby mi nie byo
wstyd mwi o takich rzeczach, to dodabym jeszcze to i owo, co
aigby sprawdzi u Zopyrosa, ktry go na lekcje odprowadza.
Ale nie trzeba robi zamieszania podczas wesela ani le mwi
o drugich szczeglnie, jeeli chodzi o rzeczy tak skandaliczne.
Chocia naley si to Difilosowi, ktry mi ju dwch uczniw
sprztn, ale o tym ju zamilcz suc filozofii samej.
Wydaem polecenie temu sucemu na wypadek, gdyby mu
dawa jak porcj wininy albo sarniny, albo placka sezamowego,
aby mi to zanis i to miaoby by usprawiedliwieniem za to, e
mnie na kolacj nie zaprosi eby tego nie bra. Aby si nie
wydawao, e go po to posaem".
Wiesz, przyjacielu, e podczas czytania tego listu pot mnie
oblewa ze wstydu i bybym si, jak to mwi, rad zapad pod
ziemi, kiedym widzia, jak obecni miej si przy kadym ust-
pie, a najwicej ci, ktrzy szanowali Hetojmoklesa, bo to przecie
czowiek siwy i wyglda bardzo powanie. Podziwiaem, e taki
charakter mg uj ich uwagi; bardzo ich w bd wprowadzia
broda i skupiony wyraz twarzy.
Miaem wraenie, e Aristajnetos nie przez przeoczenie za-
niedba go zaprosi, ale nigdy by si nie by spodziewa, eby
tamten raczy zaproszenie przyj i zechcia przyj na co takiego.
Wic nie chcia nawet prbowa.
Ot, kiedy sucy skoczy czyta, cae towarzystwo skie-
rowao oczy w stron Difilosa i Zenona, ktrzy byli stropieni i bla-
dzi. Widoczne w ich twarzach zakopotanie potwierdzao oskar-
enie zawarte w licie Hetojmoklesa. Aristajnetos by bardzo roz-
trzsiony i zmieszany, ale zaprasza nas jednak, ebymy pili,
i prbowa jako zaagodzi to, co zaszo. Umiecha si przy
tym, a sucego odprawi i powiedzia, e zajmie si t spraw.
Po chwili wsta i Zenon nieznacznie, bo sucy, ktry go odpro-
wadza na lekcje, da mu znak, eby si wynis widocznie
ojciec tak kaza.
Ot Kleodemos ju od dawna szuka jakiej zaczepki, bo
chcia si zetrze ze stoikami i pka z niecierpliwoci, bo nie
mia o co by mg ze sensem zaczepi. Dopiero list dostarczy mu
okazji, wic powiedzia: Oto, do czego prowadzi ten pikny
Chrysippos, i przedziwny Zenon, i KjLeanth.es. Nic, tylko swka
jakie mizerne i zapytania, i zewntrzne pozory filozofw, a poza
tym, to same Hetojmoklesy po wikszej czci. I ten list, widzicie
jaki uroczysty, a na kocu z Aristajneta zrobi si Ojneus,
a z Hetojmoklesa Artemida. Na Heraklesal Jaki smak w tym
wszystkim i jakie to odpowiednie na weselu!"
,,Na Dzeusa", powiedzia Hermon, lecy wyej od Kleode-
mosa, ,,on z pewnoci usysza, e Aristajnetos jak wini spra-
wia na przyjcie, wic uwaa, e nie bdzie od rzeczy wspom-
nie co o dziku kalydoskim. Na Gocinno, bagam ci, Ari-
stajnecie, polij mu czym prdzej co z resztek, aby staruszek
nie usech z godu jak Meleager. Chocia nic by mu si zego
nie stao. Chrysippos uwaa, e to s rzeczy obojtne".
,,To Chrysippa wspominacie wy?!" zawoa Zenothemis zbu-
dziwszy si, a krzycza bardzo gono. To wedug jednego czo-
wieka, ktry nie jest filozofem jak trzeba, wedug takiego Hetoj-
moklesa, szarlatana, wy Kleanthesa mierzycie i Zenona, mdrcw
prawdziwych? I komu to mwi takie rzeczy? Czy ty, Hermonie,
nie podcie lokw Dioskurom dlatego, e byy zote? Jesz-
cze ty za to odpokutujesz, oddadz ci katu! A ty, Kleodemosie,
miae stosunek z on ucznia, Sostratosa, zapali ci na gorcym
uczynku i urzdzili ci szkaradnie. Wic milczelibycie teraz,
kiedy takie rzeczy macie na sumieniu!"
Ale ja nie najmowaem swojej ony odpar Kleode-
mos tak jak ty i nie braem w zastaw pienidzy cudzego
ucznia, a potem nie przysigaem na Aten Polias, em nie wzi
j nie bior za procent czterech drachm od stu i nie dawi
uczniw, jeeli mi ktry na czas nie wypaci honorarium!
Ale tego si nie wyprzesz powiedzia Zenothemis
e da trucizn Kritonowi na ojca. I rwnoczenie, bo wanie
pi w tej chwili, wic, co jeszcze zostao w kielichu, a bya tego
z poowa, wyla na tamtych. Dostao si Ijonwi te dziki
ssiedztwu, na ktre zasugiwa. Wic Hermon zacz sobie cie-
ra z gowy mocne wino pochyliwszy si i bra obecnych na
wiadkw swojej poniewierki. A Kleodemos nie mia kielicha
w rku, wic odwrci si, plun na Zenothemisa, lew rk
chwyci go za brod, a praw chcia go bi po twarzy, i byby
moe starego zabi, gdyby mu Aristajnetos nie powstrzyma rki,
i przelazszy przez Zenothemisa pooy si pomidzy nimi oboma,
aby ich rozdzieli sob niby murem i eby byli cicho.
Kiedy si to dziao, wtedy mi rne rzeczy, Filonie, przy-
chodziy na myl. Na przykad ten komuna, e na nic si nie
przyda zna rne nauki, jeeli kto ycia nie nastroi wedug
tego, co lepsze. Widziaem tych ludzi, ktrzy w sowach umieli
by nadzwyczajni, a postpowanie ich zasugiwao na miech.
A potem przyszo mi na myl, czy moe to i nie prawda, co ludzie
mwi, e wysze wyksztacenie odwodzi od zdrowego rozsdku
tych, ktrzy oczu od ksiek nie odwracaj i od zawartych w nich
myli. Tu byo przecie tylu filozofw, a nawet na lekarstwo
jednego nie mona byo midzy nimi dojrze bez zarzutu. Jedni
zachowywali si haniebnie, a drudzy mwili rzeczy jeszcze gor-
sze. Nie mogem ju nawet ka tego, co si dziao, na karb
wina, biorc pcd uwag to, co napisa Hetojmokles na godno
i na trzewo. Jako wszystko si odwrcio na drug stron:
ludzie bez wyksztacenia bawi si przy kolacji przyzwoicie, nie
upijaj si i nie wyprawiaj scen gorszcych. Zdawao si, tylko
mieliby si i obmawialiby tych tutaj, przypuszczam, bo podzi-
wiali ich przecie dotd i o kadym myleli, e to jest kto, wno-
szc z wygldu, a filozofowie wyprawiali gorszce brewerie
besztali si nawzajem, i opychali, i wrzeszczeli, i brali si do
pici. Przedziwny Alkidamas nawet mocz oddawa na rodku nie
wstydzc si kobiet. I miaem wraenie to byoby moe naj-
lepsze porwnanie e na tej uczcie byo zupenie tak, jak to
poeci o Erydzie mwi: nie zaproszono jej na wesele Peleusa,
wic rzucia pomidzy goci jabko, z ktrego si tak wielka
wojna pod Ilionem zrobia. Tak samo miaem wraenie
i Hetojmokles swj list na zebranie rzuci niby jabko i nie
mniejsze nieszczcia wywoa ni te, o ktrych piewa Iliada.
Bo nie skoczy si spr okoo Zenothemisa i Kleodema,
kiedy si pomidzy nimi znalaz Aristajnetos. Tylko Kleodemos
powiedzia: Na dzi wystarczy, jeeli si wykae, e nic nie umie-
cie jutro ja si z wami porachuj, jak si naley. Ale teraz mi
odpowiedz, Zenothemisie i ty wzorze przyzwoitoci, Difilosie,
czemu to uwaacie, e zdobywanie pienidzy jest rzecz obo-
jtn, a o nic wicej nie dbacie, tylko o to jedno, eby posiada
jak najwicej. I dlatego trzymacie si zawsze klamki ludzi boga-
tych i poyczacie na gruby procent, i zbijacie procenty do pro-
centw, i wychowujecie za pienidze. A znowu przyjemnoci
nienawidzicie i rzucacie kamienie w stron epikurejczykw,
a sami robicie najgorsze rzeczy i znosicie, aby tylko zdoby
przyjemno i oburzacie si, jeeli si ktrego z was nie zaprosi
na kolacj. A jeeli ju was zaprosi, to czemu tyle zjadacie i tyle
swoim sucym dajecie?" To mwic prbowa z rki wyrwa
serwet, ktr trzyma sucy Zenothemisa, a peno w niej byo
rnorodnego misiwa. Chcia j rozwiza i wyrzuci to wszy-
stko na ziemi, ale sucy nie da; trzyma mocno.
Na to Hermon: Doskonale powiada Kleodemosie,
niech powiedz, dlaczego tak napadaj na przyjemno, a sami u-
waaj, e powinni mie przyjemnoci wicej ni ktokolwiek inny.
To nie powiada Zenothemis to ty powiedz, Kleo-
demie, dlaczego uwaasz, e pienidze nie s rzecz obojtn.
Ja nie, tylko ty! I tak to trwao do dugo, a Ijon
wychyli si, tak eby go lepiej byo wida, i powiada: Dajcie
pokj! Jeeli chcecie, to ja wam podam tematy do dyskusji, odpo-
wiednie do dzisiejszej uroczystoci. Przestacie si kci; kady
bdzie mwi i sucha jak si u naszego Platona przewanie
na dyskusjach czas spdzao. Wszyscy obecni pochwalili ten
projekt najwicej Aristajnetos i Eukritos; spodziewali si, e
si w ten sposb przecie pozbd tych przykrych scen. Za czym
Aristajnetos wrci na swoje miejsce spodziewajc si, e ju
pokj nasta. Rwnoczenie wniesiono tak zwane danie cako-
wite. Jeden ptak wypad na kadego i wieprzowina, i porcja
zajca, i ryba smaona, i placki sezamowe, i bakalie. Wolno byo
to i do domu zabra.
Ot nie przed kadym z nas lea osobny pmisek, tylko
przed Aristajnetem i Eukritosem jeden wsplny. Potem z kolei
jeden dla Kleodemosa i dla Ijona, po nich dla pana modego i dla
mnie, a dla Difilosa wypady dwie porcje, bo Zenon by odszed.
Zapamitaj to sobie, Filonie, bo jest w tym co wanego dla
cigu opowiadania.
FILON: Bd sobie pamita, oczywicie.
LYKINOS: Ot Ijon powiada: Ja pierwszy zaczynam,
jeeli pozwolicie. I po krtkiej pauzie mwi: By moe,
wypadaoby w takim towarzystwie powiedzie co o ideach
i o bytach bezcielesnych, i o niemiertelnoci duszy. Ale nie chc
budzi sprzeciwu ze strony tych, ktrzy maj inne pogldy filo-
zoficzne, wic bd mwi o maestwie, jak wypada. Byoby
rzecz najlepsz, gdybymy maestw nie potrzebowali w ogle,
tylko bymy si za przykadem Platona i Sokratesa kochali
w chopcach. Tylko tacy ludzie potrafi wydoskonali si w dziel-
noci. A jeeli ju i maestwo z kobiet jest niezbdne, to,
wedug zdania Platona, kobiety powinny by wasnoci wspln,
abymy si uwolnili od zawici.
Wzbudziy miech te sowa, jako bardzo niestosowne na
weselu. Wic Dionysodoros powiada: Daj pokj, przecie uszy
bol od tego barbarzyskiego jzyka. Kto widzia mwi o zawi-
ci w tym znaczeniu i ktry autor tak mwi?
I ty si tu odzywasz, mieciu? powiedzia Ijon. Diony-
sodoros odda mu piknym za nadobne. Wic gramatyk Histi-
aijos, poczciwa dusza, powiada: Dajcie pokj, ja wam przeczy-
tam epitalamium. I zacz czyta. To by wiersz taki, jeeli
dobrze pamitam:
Kt to ta osoba u Aristajneta
W domu?
To jest boska Kleantida, piknie wychowana.
Przy niej na nice wszystkie inne dziewice.
Przy niej blednie Afrodyta i ganie Helena.
Witaj i ty, panie mody, najlepszy z najlepszych
Modziecw.
Lepszy ni syn Nereusa i Tetydy.
A my znowu wam t weseln pie
Obojgu czsto bdziemy piewali.

Kiedy to, oczywicie, wzbudzio miech, wypadao ju roz-
biera to, co przed nas pooono. Wic Aristajnetos i Eukritos
brali kady swoj porcj, tak samo ja i Chajreas to, co byo dla
niego przygotowane. Podobnie Ijon i Kleodemos. A Difilos uwa-
a za. waciwe zabra i to, co byo przeznaczone dla nieobec-
nego Zenona, wic mwi, e to przecie przed nim samym ley,
i zacz si o to bi ze sub. Cignli wic tego ptaka na obie
strony, jakby walczyli o trupa Patrokla. W kocu Difilos, zwy-
ciony, puci zdobycz z rk na wielki miech caego towa-
rzystwa. Tym bardziej, e zacz si potem oburza, jakby go naj-
wiksza krzywda spotkaa.
Zenothemis i Hermon leeli obok siebie, jak si powiedziao;
Zenothemis wyej, a tfen drugi niej. Przed nimi leay w ogle
rwne porcje, wic je rozbierali w pokoju. Tylko ptak lecy
przed Hermonem by tustszy. Zdaje si, e tak jako wypado
Tizeba byo, eby i ptaka te kady wzi swojego. Wic w tym
momencie Zenothemis uwaaj Pilonie, co mwi, bo ju jeste-
my u szczytu akcji ot Zenothemis, jak mwi, zostawi swoj
porcj, a chwyci ptaka Hermona, bo ten by tustszy, jak mwi.
Tamten chwyci swego ptaka z drugiej strony i nie chcia wyj
gorzej ni ssiad. Zrobi si krzyk z tego powodu, wpadli jeden
na drugiego i zaczli si tymi ptakami bi po twarzach. Jeden
chwyci drugiego za brod i woali na pomoc: Hermon Kleode-
mosa, a Zenothemis Alkidamasa i Difilosa, za czym si starli;
jedni po stronie tego, drudzy tamtego; tylko jeden Ijon zachowy-
wa neutralno. A tamci walczyli pier o pier. Zenothemis pod-
nis kubek ze stolika, ktry sta przed Aristajnetem, i cisn nim
w Hermona.
Jego ten pocisk omin o wos; poszed inn drog. Zdzieli
pana modego w eb przez sam rodek. Rana bya porzdna i g-
boka. Wszcz si wtedy krzyk od strony kobiet, pozeskakiway
z kanap na pole walki. Przede wszystkim matka tego chopaka,,
kiedy krew zobaczya. I panna moda przyskoczya, baa si
o niego. W tym wielkim boju laury zbiera Alkidamas, walczcy
po stronie Zenothemisa. Wyci kijem w eb Kleodemosa i prze-
trci szczk Hermonowi. Niejednego spord suby, spiesz-
cej im na pomoc, pokaleczy. Ale tamci nie zeszli z pola. Kleo-
demos wyprostowanym palcem wybi oko Zenothemisowi i kawa-
ek nosa mu odksi przypadszy blisko. Hermon za Difilosa,
ktry" Zenothemisowi pieszy na pomoc, przewrci na eb
z kanapy. Odnis ran i Histiaijos, gramatyk, kiedy ich rozdzieli
prbowa.
Mam wraenie, e to Kleodemos trafi go pit w zby, bo
myla, e to Difilos. Lea wic na ziemi i, jak jego ulubiony
Homer powiada, krwi wymiotowa" nieborak. Panowao oglne
zamieszanie i zy. Kobiety lamentoway skupiwszy si koo Chaj-
reasa. Najwiksz klsk by Alkidamas, bo skoro si raz po swo-
jemu wzi do kija, wali kadego, kto si nawin. I wierz mi
e wielu byoby pado, gdyby nie to, e kij poama. Ja pod cian
staem wyprostowany, widziaem kady szczeg walki, a nie mie-
szaem si do niej, bo nauczy mnie los Histiaijosa, jak niebez-
piecznie jest wtrca si i rozdziela w takich rzeczach. Powie-
dziaby, e to Lapitowie i Centaury, gdyby widzia stoliki
poprzewracane i krew wylan, i kubki latajce w powietrzu.
W kocu Alkidamas przewrci wiecznik i zrobi grube
ciemnoci. Caa sprawa staa si, oczywicie, o wiele bardziej
przykra i trudna. Nieatwo byo dosta inne wiato, wic wiele
okropnoci dziao si po ciemku. Kiedy si nareszcie kto zjawi/
z lamp w rku, pokazao si, e oto wanie Alkidamas rozbiera
flecistk i usiuje gwatem z ni obcowa, a Dionysodora przy-
chwycono na innym figlu. Bo kiedy si podnis, wypad mu
kubek z fadw paszcza. Na swoj obron mwi, e to Ijon
wzi w zamieszaniu i da mu ten kubek, aby gdzie nie zgin.
Ijon po koleesku przyzna, e to zrobi.
I na tym si rozeszo zebranie, zakoczone po zach nowym
miechem z Alkidamasa, Dionysodora oraz Ijona. Rannych wyno-
szono z sali, a mieli si bardzo le. Najgorzej stary Zenothemis,
ktry si jedn rk trzyma za nos, a drug za oko i krzycza,
e ginie z boleci. Tak e i Hermon, chocia z nim te byo nie-
dobrze, bo wybito mu dwa zby, zwrci na to uwag i powie-
dzia: Wic pamitaj, Zenothemisie, e jednak blu nie uwaasz
za rzecz obojtn".
Panu modemu ran opatrzy Dionikos i odprowadzono go
do domu z obandaowan gow. Wsadzono go na ten wzek, na
ktrym mia odwie pann mod. Gorzkie ten nieborak wesele
obchodzi.
Innymi zaj si Dionikos, ile monoci i odprowadzano ich
do domw na spanie, przy czym wielu wymiotowao po ulicach.
Alkidamas zosta na miejscu. Nie byo siy, eby wyrzuci tego
ma, kiedy si raz na kanap zwali i zasn.
Wic taki by koniec uczty, mj pikny Filonie. Mona by
na zakoczenie powiedzie to, czym si kocz tragedie Euri-
pidesa:
Jest wiele form nadziemskich spraw
I niespodzianki zsya bg.
Nie to, co myla, spenia si.
l to te wypado naprawd nie tak, jak si mona byo
spodziewa. Ale tegom si nauczy ju naprawd, e nie jest bez-
piecznie siada do kolacji z takimi mdrcami, jeeli kto nie ma
praktyki i czynnego udziau w zebraniu bra nie chce.







X.
ROZMOWA
JASKECZKI I ROSICZKI


JASK.: Ju nie chodzi do ciebie, Rosiczko, ten chopak, Klej-
nijas? Nie widz go u was ju dugo.
ROS.: Ju nie, Jaskeczko. Nauczyciel mu nakaza, eby
wicej do mnie nie przychodzi.
JASK.: Co za jeden? Chyba nie mwisz o tym nauczycielu
gimnastyki: Diotimosie? To przecie sympatyczny czowiek.
ROS.: Nie? to Aristajnetos bodaj sczez najgorzej ze wszy-
stkich filozofw!
JASK.: Ty mwisz o tym ponurym; ten kudaty, z dug
brod? Ten, co to zwykle spaceruje z chopakami w Portyku
Malowanym?
ROS.: O tym mwi; ten blagier. Rada bym widziaa jego
cik mier; eby go kat za brod cign!
JASK.: A jemu co si stao, e tak przekabaci Kleinijasa?
ROS.: Ja nie wiem, Jaskeczko. On nigdy z inn nie chodzi,
odkd zacz obcowa z kobiet i pierwszy stosunek mia ze
mn a teraz, od trzech dni, nawet nie zaszed w nasz uliczk.
Mnie strasznie byo przykro sama nie wiem, co si ze mn
dzieje przez niego wic posaam Nebrid, eby si za nim ro-
zejrzaa, moe po rynku chodzi, a moe w Portyku Malowanym.
Ona powiada, e go widziaa, jak spacerowa z Aristajnetem,
wic kiwna mu gow z daleka, a on si zaczerwieni, zacz pa-
trze w d i nawet ju oka nie podnis. Potem oni poszli razem
do miasta. Ona sza za nimi a do Dipylon, a poniewa on si na-
wet nie obejrza, wic wrcia i nic jasnego nie umiaa mi donie.
Jak mylisz, co si ze mn potem dziao; i nie mogam doj, co
si stao mojemu chopczykowi. Moe go co obrazio, ale chyba
nie mwiam sobie i chyba si w jakiej innej nie zakocha,
A mnie by znienawidzi?
A moe mu ojciec nie pozwoli? Duo mi takich myli przy
chodzio. Ju pnym wieczorem przyszed Dromon i przynis
od niego ten licik. We, Jaskeczko, i przeczytaj. Ty z pewno-
ci umiesz czyta.
JASK.: Daje, zobaczymy! Litery nie bardzo wyrane. Nagry-
zmolone. Wida jaki popiech tego, co pisa. A mwi tak: Jak
ja ciebie pokochaem, Rosiczko, na to bogw bior na wiadkw".
ROS.: Oo, biedaczek, nawet nagwka nie napisa.
JASK.: I teraz, to nie z nienawici, ale z koniecznoci opusz-
czam ciebie. Bo ojciec odda mnie Aristajnetowi, abym z nim filo-
zofowa, i ten bo dowiedzia si o wszystkim, co midzy nami
zacz mi robi straszne wyrzuty; mwi, e to nie wypada e-
bym mia stosunki z dziewczyn publiczn, kiedy jestem synem
Architelesa i Erasiklei, i e o wiele pikniej jest oceni dzielno
wicej ni rozkosz".
ROS.: Aby przyszego roku nie doczeka! Ten bazen; on tak wychowuje
chopaka!
JASK.: Wic musz go sucha. Bo chodzi za mn l pilnuje
mnie uwanie; w ogle, nawet spojrze na nikogo innego mi nie
wolno, tylko na niego. Jeeli bd grzeczny i bd mu ulega we
wszystkim, to przyrzeka, e bd bardzo szczliwy i peen wszel-
kiej dzielnoci, jak si wywicz naprzd za pomoc trudw
i przykroci. To ci napisaem z wielk trudnoci, wymknwszy
si na chwil. A ty bd mi zdrowa i pamitaj o Kleinijasie!"
ROS.: Jak ci si ten list wydaje, Jaskeczko?
JASK.: Tak w ogle to jest skytyjskie gadanie, ale to:
,,pamitaj o Kleinijasie" to zostawia jak iskierk nadziei.
ROS.: I mnie si tak wydaje. Ja gin z mioci. A Dromon
mwi, e ten Aristajnetos to jaki pederasta i pod pozorem na-
uczania obcuje z najadniejszymi chopcami, i na wasn rk
gow zawraca Kleinijasowi; obiecuje mu co tam, e go zrobi
rwnym bogom.
A czyta z nim jakie pisma erotyczne dawnych filozofw,
adresowane do uczniw i zabiera si do chopaka ca dusz.
Dromon grozi, e to powie ojcu Kleinijasa.
JASK.: Rosiczko, trzeba byo dobrze brzuch napcha Dro-
monowi.
ROS.: Napchaam, ale on i bez tego jest mj; jemu te mocno pachnie
Nebrida.
JASK.: To bd spokojna. Wszystko bdzie dobrze. A ja
wiem, co jeszcze zrobi: napisz na murze w Keramejku, tam
gdzie zwykle spaceruje Architeles: Aristajnetos psuje Kleini-
jasa". To te pomoe obmowie ze strony Dromona.
ROS.: Ale jak to potrafisz napisa tak, eby ci nikt nie widzia?
JASK.: W nocy, Rosiczko. Wgla skde dostan.
ROS.: Doskonale! Pom tylko w wyprawie przeciw temu blagierowi,
Aristajnetowi!







































XI.
PRZEPRAWA NA DRUG STRON


CHARON: No tak, Kloto! Ta nasza d ju dawno goto-
wa. Bardzo dobrze naszykowana do odjazdu; wod si z dna wy-
lao, maszt stoi prosto, agiel przymocowany do boku, wioso
kade w zatrzasku, nie ma adnej przeszkody przynajmniej
z mojej strony eby kotwic podnie i odpyn. A Hermes
si spnia. Dawno ju powinien tu by. Pusta d, ani jednego
podrnego widzisz przecie a jeszcze dzi mogaby ze trzy
razy obrci. Ju si ma prawie pod wieczr, a mymy jeszcze ani
obola nie zarobili. A potem Pluton ja dobrze wiem bdzie
myla, e to ja si tutaj zaniedbuj, a tu winien kto inny. Nasz
pikny i szlachetny przewodnik zmarych, jakby kto bd inny,
napi si tam na grze wody z Lety i zapomina wrci do nas. Albo
tam sobie zapasy urzdza z modymi ludmi, albo na kitarze gra,
albo jakie odczyty wygasza i popisuje si swoim gadulstwem,
a moe si i w zodzieja bawi, poczciwina, to jest te jedna z jego
umiejtnoci. Do, e wobec nas do adnego si obowizku nie
poczuwa, a przecie po poowie on jest nasz!
KLOTO: No c, Charonie, c ty wiesz; moe mu tam jakie
zajcie wypado, moe Dzeus mu zleci jak nadzwyczajn
sub tam na grze. Dzus przecie take jest pan.
CHARON: Tak jest, Kloto, ale nie powinien zanadto prze-
kracza zakresu swojej wadzy i rzdzi si samowolnie na terenie
wsplnym. Przecie, ile razy Hermes mia std i, mymy go
nigdy nie zatrzymywali. Ale ja wiem, dlaczego to. U nas przecie
nic, tylko te asfodele i zlewki ofiarne, i bueczki ofiarne, i ofiary
za zmarych, a poza tym mrok i mga, i ciemno, a w niebie jasne
wszystko i ambrozji duo, i nektaru pod dostatkiem; wic mam
wraenie, e on si tam u nich chtnie zabawia. A od nas wyla-
tuje na gr, jakby z jakiego kryminau ucieka. A jak trzeba
schodzi na d, to si nie pieszy i lezie noga za nog. Ma czas.
KLOTO: Ju nie gderaj, Charonie. Ju blisko i on sam, wi-
dzisz go, jaki nam tum przyprowadza jakiche tam cho to
raczej, jakby kozy pdzi tak ich kup kijem przepasza. Ale
co to takiego? Kogo skrpowanego midzy nimi widz, a ktry
inny si mieje, a jeden torb ma na sobie i kij ma w rku, bystro
patrzy i popdza drugich.
A czy widzisz, jak i sam Hermes zlany potem, a nogi ma za-
kurzone i a mu tchu brak usta pene ma cikiego tchu. Co to
jest, Hermesie! Co to za popiech? Wygldasz jaki wzburzony.
HERMES: No c by innego, Kloto; nic, tylko ten ajdak
uciek, goniem go i omal em si dzisiaj do was na okrt nie
spni.
KLOTO: A kt to jest? I czego chcia, e ucieka?
HERMES: To jasne jak soce, e wola raczej y. To jest
jaki krl czy dyktator; tak przynajmniej wedug jego lamentw
i tego, co wykrzykuje. Powiada, e go pozbawiono jakiego wiel-
kiego szczcia.
KLOTO: A niechby dure by ucieka jak gdyby mg ty
dalej, kiedy ju zabrako nitki dla. niego wyprzedzonej.
HERMES: Ucieka, mwisz? Przecie, gdyby mi nie by po-
mg ten tu pan dobrodziej ten z patykiem i gdybymy go
nie byli zwizali, byby nam uciek i poszed sobie precz. Przecie
odkd mi go oddaa Atropos, to przez ca drog wci si ociga
i rwa si wstecz, i nogami si zapiera o ziemi, i w ogle nie
atwo go byo prowadzi. A od czasu do czasu baga i zaklina,
eby go puci na krtko, i obiecywa, e bardzo duo da za to.
Ja, oczywicie, nie pozwalaem widzc, e on si domaga rzeczy
niemoliwych.
A kiedymy si znaleli u samego wejcia, ja zaczem, jak
zwykle, zlicza nieboszczykw dla Aijakosa, a on te ich racho
a wedug kwitu, ktry mi przysaa twoja siostra. Wtedy ten
bestia przeklta gdzie sobie po cichu poszed ja sam nie
iem jak do, e zabrako jednego nieboszczyka do rachunku,
Wic Aijakos podnosi brwi do gry i powiada: Prosz ci, Her-
aklesie, nie na kadym terenie stosuj zodziejskie sztuczki. Do
masz tych zabawek w niebie. Sprawy umarych prowadzi si do-
kadnie i tu si nic nie moe ukry. Widzisz, e tu na kwicie jest
zapisanych tysic i czterech nieboszczykw, a ty mi przyprowa-
dzasz o jednego mniej. Przecie chyba nie powiesz, e ci oszukaa
Atropos". Ja si zaczerwieniem na takie sowa i zaraz sobie przy-
pomniaem, co byo na drodze; wic ogldam si, a tego tu ni-
gdzie nie widz. Wic zrozumiaem, e uciek. Tote zaczem go
goni, ilem mia siy w nogach na drodze prowadzcej do wia-
ta. Towarzyszy mi z wasnego popdu ten tu, dobra dusza z ko-
ciami, i gonilimy jak na wycigach. Schwytalimy go ju na Taj-
naron. Tak daleko udao mu si uciec.
KLOTO: A mymy tu ju, Charonie, decydowali, e Hermes
si zaniedbuje.
CHARON: Wic po co jeszcze tracimy czas, jakby nam nie
do byo tej mitrgi?
KLOTO: Dobrze mwisz. Niech wsiadaj. Ja wezm do rki
kwitariusz, sid sobie, jak zwykle, koo mostka i kadego z wsia-
dajcych bd rozpoznawaa: co za jeden i skd, i w jaki sposb
umar. A ty bierz, zaadowuj i ustawiaj. Wic ty, Hermesie, te
noworodki naprzd powrzucaj, bo jakie by mi one potrafiy
dawa odpowiedzi?
HERMES: Zobacz, przewoniku, ile ich masz: trzysta sztuk
razem z porzuconymi.
CHARON: No, no! adny miot; jak po polowaniu. Niedoj-
rzae nieboszczyki poprzyprowadza!
HERMES: Jeeli chcesz, Kioto, to po nich wsadzimy tych, po
ktrych nikt nie pacze?
KLOTO: Ty mylisz: starcw? Zrb tak. Bo co ja si mam
gowi nad tym, co tam byo przed Euklejdesem . Ci ponad sze-
dziesitk teraz ju na was kolej! Co to? Oni mnie nie suchaj,
tak im lata uszy pozatykay. Zdaje si, e trzeba bdzie ich te
poprosi i przeprowadzi.
HERMES: Widzisz tych znowu jest czterystu bez dwch,
pomarszczone to wszystko i mikkie; w sam czas zerwane.
CHARON: Rzeczywicie, jak mi Dzeus miy, to ju nawet
same rodzynki wszyscy.
KLOTO: Tych, ktrzy umarli z ran, po tych przyprowad,
Hermesie. Ot naprzd powiedzcie mi kady, po jakiej mierci tu
przybywacie. Albo lepiej: ja sama was przebadam wedug spisu.
Na wojnie zgin miao wczoraj w Myzji osiemdziesiciu czterech
i syn Oksyartesa pomidzy nimi: Gobares.
HERMES: Jest.
KLOTO: Z mioci popenio samobjstwo siedmiu i filozof
Teagenes przez t dziewczyn, t z Megary.
HERMES: To ten tutaj, blisko.
KLOTO: A gdzie ci, ktrzy si nawzajem pomordowali wal-
czc o rzdy?
HERMES: Stoj tu obok.
KLOTO: A ten, ktrego ona zabia przy pomocy kochanka?
HERMES: Oto tam, koo ciebie.
KLOTO: A przecie przyprowad tych z sdw. Ja myl:
tych zdjtych z tortur i z krzyw. Bo tych, ktrych bandyci po-
zabijali, jest tam gdzie szesnastu, Hermesie, prawda?
HERMES: S tu ci umarli z ran, jak widzisz. A moe i kobiety
rwnoczenie, jeeli chcesz, przyprowadz.
KLOTO: Prosz bardzo; a to ju i tych rwnoczenie z kata-
strof okrtowych; przecie poginli w podobny sposb. I tych, co
od gorczki, i tych te za jednym zachodem. I lekarza razem
z nimi, Agatoklesa.
A gdzie jest filozof Piesek? Ten, co mia zje ofiar dla He-
katy i jajka z ofiary oczyszczajcej, a do tego jeszcze sepi na
surowo i umar?
PIESEK: Ja tu ju od dawna koo ciebie stoj, Kloto, pani
moja najlepsza. Cem ja takiego popeni, e mi tak dugi czas
tam na grze by kazaa? Dla mnie to bodaj e cay kbek k-
dzieli wyprzda i cho ja nieraz prbowaem ni przeci
i przyj, ale tak jako sam nie wiem czemu trudno j byo
rozedrze.
KLOTO: Zostawiaam ci tam, aby si grzechom ludzkim
przypatrywa z gry i eby je leczy. Ale wsiadaj, z bogiem.
PIESEK: Tak jest, na Dzeusa, ale chyba e przedtem tego
zwizanego na d wsadzimy. Boj si, eby ci nie przekabaci,
jak zacznie prosi,
KLOTO: O! Ja zaraz zobacz, kto to jest.
HERMES: Megapenthes, syn Lakydosa, dyktator.
KLOTO: Wsiadaj no, ty tam!
MEGAPENTHES: Za nic w wiecie, Kloto! Pani moja; pozwl
mi na chwil wyj na gr! Ja potem sam do ciebie przyjd, cho-
by mnie nikt nie woa!
KLOTO: A ty po co chcesz tam i?
MEGAPENTHES: Pozwl mi naprzd wykoczy dom! Prze-
cie zostawiem dom do poowy doprowadzony.
KLOTO: Pleciesz! Wsiadaj!
MEGAPENTHES: Ja nie o dugi czas prosz ciebie, pani losu
mojego! Pozwl mi tam zosta ten jeden dzie, a wydam onie
jakie polecenia co do pienidzy. Ja tam miaem wielki skarb za-
kopany.
KLOTO: Z pewnoci. Tego ju nie dostaniesz.
MEGAPENTHES: Wic przepadnie tyle zota?
KLOTO: Nie przepadnie. Jeeli o to chodzi, to pociesz si,
dostanie je Megakles, twj siostrzeniec.
MEGAPENTHES: O zgrozo! Ten wrg? Ja go tylko przez lek-
komylno nie zabiem naprzd.
KLOTO: Ten sam. I bdzie y po tobie przez czterdzieci lat
i jeszcze troszk i odziedziczy po tobie harem i suknie, i wszy-
stko zoto.
MEGAPENTHES: Jeste niesprawiedliwa, Kloto! Moj wa-
sno oddajesz moim najwikszym wrogom!
KLOTO: A ty, arcyszlachetny panie, czy tego nie wzi po
Kidymachu to przecie byo jego ty go zabi i kiedy jeszcze
dysza, pozabijae jego dzieci.
MEGAPENTHES: Ale teraz to naleao do mnie!
KLOTO: No skoczy si twj czas posiadania.
MEGAPENTHES: Posuchaj, Kloto, chciabym ci co powie-
dzie, ale tylko tobie; tak eby nikt nie sysza. Wy odstpcie
troch. Jeeli mi dasz uciec, to ci tysice talentw zota punco-
wanego da przyrzekam dzi.
KLOTO: Ty jeszcze o zocie, ty miechu warty, ty jeszcze
o talentach pamitasz?
MEGAPENTHES: I te dwie wazy, jeeli chcesz, doo; te
ktrem wzi, kiedym zabi Kleokritosa. Kada zaway sto talen-
tw czystego zota.
KLOTO: Pocignijcie go; zdaje si, e on tu nie wsidzie po
dobremu.
MEGAPENTHES: Bior was na wiadkw. Nie dokoczony
zostaje mur i przysta. Ja bym tego by dokoczy, gdybym by
y tylko pi dni duej.
KLOTO: Nie dbaj o to. Domuruje inny.
MEGAPENTHES: Ale ja prosz o co zupenie rozsdnego.
KLOTO: O co?
MEGAPENTHES: O ycia tyle, abym Persw wykierowa,
a na Lydw naoy podatki, a sobie pomnik moliwie najwikszy
wystawi i na nim napis umieci, czego dokonaem w yciu,
Jakich wielkich dzie i czynw wojennych.
KLOTO: Ide, ty; przecie ty nie prosisz o jeden dzie, tylko
mniej wicej o jakich dwadziecia lat ycia.
MEGAPENTHES: Ale ja wam zakadnikw gotw jestem
da i porczycieli, e to bdzie prdko i e tu znowu wrc. A je-
eli chcecie, to osobistego zastpc wam oddam, zamiast siebie
mego ukochanego.
KLOTO: A ty draniu! Tak czsto modlie si, eby go na
ziemi zostawi.
MEGAPENTHES: Dawniej si o to modliem, ale teraz wi-
dz, co lepsze.
KLOTO: Przyjdzie i on po tobie niedugo. Zabije go ten, co
wieo na tron wstpi.
MEGAPENTHES: No tak, ale tego przynajmniej mi nie odmawiaj, pani
losw naszych.
KLOTO: Czego?
MEGAPENTHES: Chciabym wiedzie, co po mnie, jak to si
wszystko potoczy.
KLOTO: Posuchaj. Bo bdzie ci gorzej, jak si dowiesz.
Twoj on wemie Midas, sucy; ju dawno mia z ni sto-
sunki.
MEGAPENTHES: A, bestia przeklta! Przecie to za jej na-
mow ja mu daem wolno.
KLOTO: A crka pjdzie do haremu tego, ktry dzisiaj pa-
nuje. A te portrety i posgi, ktre ci dawniej pastwo wysta-
wiao, powywracaj wszystkie na miech dla patrzcych.
MEGAPENTHES: A powiedz mi: z przyjaci nikt nie oburza
si na to, co si dzieje?
KLOTO: A kt by twoim przyjacielem? I dlaczego miaby kto nim
zosta? To ty nie wiesz, e wszyscy, ktrzy ci si kaniali chwalili kade
twoje sowo i kady czyn robili to albo pod wpywem strachu, albo
nadziei i byli przyjacimi wadzy, a tylko czekali sposobnej chwili?
MEGAPENTHES: A przecie przy winie na bankietach wiel-
kim gosem yczyli mi wszelkiej pomylnoci i kady by go-
tw umrze przede mn, gdyby to byo moliwe i w ogle przy-
sigali na moje imi.
KLOTO: Tote u jednego z nich wczoraj po kolacji zgine.
To, co ci na samym kocu pi podano to ciebie tutaj przy-
sao.
MEGAPENTHES: Moe dlatego zauwayem w tym co gorz-
kiego. Ale po co on to zrobi?
KLOTO: Zbyt dugie przesuchanie mi urzdzasz, a tutaj czas
wsiada.
MEGAPENTHES: Jedno mnie dawi najwicej, moja Kloto.
Dla tego tak pragnem, choby na krtko, wynurzy si znowu
na wiato.
KLOTO: C to takiego? Zdaje si, e to bdzie jaka bar-
dzo wielka rzecz.
MEGAPENTHES: Karijon, mj sucy, jak tylko mnie umar-
ego zobaczy on pno wieczr przyszed do domu, gdziem
lea, a mg robi, co chcia, bo mnie nawet nikt nie pilnowa
wic on t Glykerion, jedn z moich dziewczt ja mam wra-
enie, e oni ju i dawniej mieli z sob stosunki on j teraz
przyprowadzi, drzwi zatrzasn i obcowa z ni, jakby nikogo
w domu przy tym nie byo, i potem, kiedy ju mia do, spojrza
na mnie i powiada: ,,Ty wyrodku ludzki, tye razy mnie bija
niesprawiedliwie". To mwic szarpa mnie za wosy i bi po
twarzy, a w kocu odchrzkn szeroko, splun na mnie i po-
wiada: Id tam, gdzie miejsce dla bezbonych!" Poszed. Mnie
si gorco w rodku zrobio, ale mimo to nie mogem mu nic zro-
bi, bo ju byem suchy i zimny. A ta szelma dziewczyna, jak po-
syszaa, e kto nadchodzi, pomazaa sobie oczy lin, e niby
to pakaa po mnie, zacza gono desperowa i woa mnie po
imieniu, i posza. O, gdybym ja ich dosta w swoje rce!
KLOTO: Do tych grb wsiadaj! Czas ci ju stan
przed sdem.
MEGAPENTHES: A kto sobie pozwoli odda gos przeciw
dyktatorowi?
KLOTO: Przeciw dyktatorowi nikt, ale przeciw nieboszczy-
kowi Radamantys, ktrego zaraz zobaczysz; on jest bardzo spra-
wiedliwy i kademu wyznacza naleyt kar. A tymczasem nie
marud!
MEGAPENTHES: Choby szarym czowiekiem mnie zrb,
pani losw naszych jednym z biedakw, choby niewolnikiem
zamiast dawnego krla pozwl mi tylko wrci do ycia.
KLOTO: Gdzie tu jest ten z patykiem? I ty, Hermesie, te
pocignijcie go do rodka za nog. On przecie nie wsidzie po
dobremu.
HERMES: Chod no ty, uciekinierze; we go ty, przewoniku,
i ten tam drugi, aby ju bezpiecznie...
CHARON: Co tam do masztu si go przywie.
MEGAPENTHES: O tak ja musz siedzie na pierwszym
miejscu!
KLOTO: Bo co?
MEGAPENTHES: Bo, na Dzeusa, dyktatorem byem i gwar-
dzistw miaem tysice.
PIESEK: Wic co? Czy nie susznie ci podskuba Karijon,
kiedy takie ladaco? Gorzk ty bdziesz mia dyktatur, jak po-
kosztujesz patyka.
MEGAPENTHES: To Piesek bdzie mia odwag podnosi kij
na mnie? A czy to nie przedwczoraj za to, e si tak mao kr-
powa i pozwala sobie na niezaleno i sarkazmy, to mao bra-
kowao, a bybym ci kaza przywiza do pala?
PIESEK: Tote i ty zostaniesz przywizany do masztu.
MIKYLLOS: Powiedz mi, Kloto, czy o mnie tu si u was wcale
nie myli? Czy dlatego, e jestem ubogi, to dlatego i wsiada
mam na ostatku?
KLOTO: A ty co za jeden?
MIKYLLOS: Szewc, Mikyllos.
KLOTO: Wic gniewasz si o zwok? Nie widzisz, ile dykta-
tor obiecuje da, byleby go wypuci na krtko? Wic mnie zdzi-
wienie ogarnia, jeeli ci zwoka nie mia.
MIKYLLOS: Posuchaj mnie, najlepsza pani losw moich!
Nie bardzo mnie raduje ten prezent od Cyklopa, ta obietnica, e
ja tego Nikta zjem na kocu". Czy na pocztku, czy na kocu,
zawsze te same zby oczekuj. Nawet podobiestwa nie ma po-
midzy moj spraw a stosunkami bogaczw. ycie moje i ycie
ich jest biegunowo przeciwne, jak to powiadaj. Dyktator wy-
daje si szczliwszy za ycia, wszyscy si go boj i wszystkich
oczy z szacunkiem go ogldaj, zostawia tyle zota i srebra, i su-
knie, i konie, i bankiety, i chopcw adnych, i kobiety zgrabne,
wic to naturalne, e si gryz i gniewa, kiedy go od tych rzeczy
odrywano. Bo nie umiem powiedzie, jak bardzo dusza lgnie do
tych rzeczy jakby na lep jaki i nie chce si z nimi rozstawa
atwo tak dawno bya do nich przyssana. To jest jakby jaki
wze nie do rozdarcia, ktrym oni s do tych rzeczy przywizani.
Tym bardziej, jeeli ich kto od tego gwatem odrywa, to zaczy-
naj krzycze i zaklina poza tym bardzo odwani a tu wi-
da, e ich przeraa ta droga, ktra do Hadesu prowadzi. Wic si
obracaj wstecz i jak nieszczliwi w mioci, pragn choby
z daleka patrze na to, co jest w wietle. Tak i ten gupiec to po
drodze robi, kiedy tam ucieka, a tutaj ciebie probami drczy.
A ja, e nie mam adnego zastawu w yciu, ani gruntu, ani
domu, ani zota, ani ruchomoci, ani sawy, ani obrazw wic
to naturalne, e byem gotw do drogi, i jak tylko na mnie Atro-
pos skina, z najwiksz chci rzuciem w kt n i zaczt
podeszew miaem wanie w rku jaki trzewik wic na-
tychmiast, z wyskokiem i boso, nawet rk z czernida nie umyw-
szy, poszedem za ni. A raczej poprowadzono mnie, ale patrzy-
em przed siebie. Bo nic mnie nie odwracao wstecz i nic nie wo-
ao za mn. I, na Dzeusa, ja widz, e tu u was w ogle jest a-
dnie. To e wszyscy tu s rwni i nikt si od drugiego nie wy-
rnia, to mi si wydaje nadzwyczajnie mie. A powouj si i na
to, e tu nikt si nie domaga zwrotu dugw i podatkw tu nie
cigaj, a co najwaniejsza, czowiek tu nie kostnieje od mrozu
i nie choruje, i nie poniewiera go byle kto mocniejszy. Spokj
zupeny i stosunki odwrcone do gry nogami. My, ubodzy, mie-
jemy si, a pacz i lamentuj bogaci.
KLOTO: Ja ju od jakiego czasu widziaam, Mikyllosie, e
ty si miejesz. Ale co te ci najwicej pobudzao do miechu?
MIKYLLOS: Posuchaj, moja najczcigodniejsza bogini. Ja
tam na grze mieszkaem koo dyktatora, wic bardzo dokadnie
widziaem, co si u niego dzieje, i wtedy mi si on wydawa
rwny bogom. Kiedym widzia, jak na nim kwitnie purpura, na-
zywaem go szczliwym i jak tylu ludzi chodzi za nim, i tyle
zota mia i te puchary kamieniami wysadzane, i kanapy o srebr-
nych nogach. A jeszcze i ten zapach potraw, ktre tam gotowano
na obiad, dojada mi. Wic mi si zdawao, e to jaki nad-
czowiek po trzykro szczliwy nie tylko pikniejszy
i wyszy o cay okie e go tak los wynis, wic on chodzi
uroczycie wyprostowany i zadziera nosa, i poszy byle kogo po
drodze.
A jak umar, to mi si zupenie mieszny wyda, kiedy
z niego spad cay przepych, a sam z siebie miaem si jeszcze
bardziej, e mnie zdumieniem napawao takie miecie i em z za-
pachu potraw wnosi o jego szczciu i szczliwym go nazywa
pod wraeniem krwi limaczkw z morza lakoskiego.
Nie tylko jego, ale kiedym zobaczy tego lichwiarza Gnifona
i usysza, jak on stka, jczy i auje, e nie korzysta ze swoich
skarbw, ale nie skosztowawszy ich umar, a majtek zostawi
temu rozpustnikowi Rodocharesowi bo ten mu by najbliszy
krwi i jego naprzd prawa powoyway do udziau w spadku -
to nie mogem zupenie opanowa miechu. Szczeglnie, kiedym
sobie przypomnia, jaki on by ty zawsze i brudny i czoo mia
zatroskane, a bogaty by samymi tylko palcami, bo palcami liczy
talenty i dziesitki tysicy, ktre pomaleku zbiera, a one si
miay niedugo przesypa do rk szczliwego Rodocharesa. Ale
czemu my ju nie odchodzimy? Przecie i podczas przejazdu b-
dziemy si dalej bawili patrzc, jak oni skwiercz i narzekaj
KLOTO: Wsiadaj, eby ju przewonik podnis kotwic.
CHARON: Ty tam, gdzie si ciniesz? Pena ju d. Tutaj
poczekaj do jutra. Rano ci przewieziemy.
MIKYLLOS: Nie jeste sprawiedliwy, Charonie: zostawiasz
na brzegu ju odstaego nieboszczyka. Dobrze; ja ci zaskar
u Radamantysa o przekroczenie subowe. Nieszczcie! Ju
pyn! A mnie tu samego zostawili! Ale co mi tam? Ja podpyn
do nich. Nie boj si, e mnie siy opuszcz i uton, bom ju
umar. Zreszt nawet nie mam obola, eby opaci przewz.
KLOTO: Co to jest? Zaczekaj, Mikyllosie! Nie wypada, e-
by si w ten sposb przedostawa.
MIKYLLOS: Co tam ja moe prdzej od was bd na dru-
gim brzegu.
KLOTO: Za nic w wiecie! My popieszymy troch i we-
miemy go do odzi. I ty, Hermesie, pom go wcign!
CHARON: Gdzie on teraz bdzie siedzia? Przecie wszystko
pene widzisz sama.
HERMES: Na barkach dyktatora, jeeli aska.
KLOTO: To dobry pomys, Hermesie.
CHARON: No to wa na gr: depc po karku tego ajdaka.
A my pymy szczliwie.
PIESEK: Charonie, wypada ci z tego miejsca prawd powie-
dzie: ja bym ci nie mg da obola przepynwszy na drug
stron. Bo nie mam nic wicej oprcz torby, ktr widzisz, i tego
kija. Ale poza tym, jeeliby chcia wod czerpa, to owszem,
gotw jestem take i wiosowa. Nie bdziesz niezadowolony,
jeeli mi tylko dasz jakie dobrze wstawione i mocne wioso.
CHARON: Wiosuj. Wystarczy i to wzi od ciebie.
PIESEK: A moe trzeba bdzie i przypiewywa do taktu?
CHARON: O, na Dzeusa! Gdyby tylko zna jak przy-
piewk okrtow.
PIESEK; Ja znam; nawet i niejedn, Charonie. Ale, widzisz,
przeszkadzaj ci paczcy. Tak e si nam rytm piosenki po-
miesza.
ZMARLI: O, gdzie mj majtek! O, gdzie mj grunt! Ojojoj,
jaki ja dom zostawiem! Ile to talentw roztrwoni mj spadko-
bierca! Ajaj, moje dzieci malekie! Kto te bdzie obcina wino-
grona, ktrem oskiego roku posadzi?!
HERMES: Mikyllosie! A ty za niczym nie paczesz? Do-
prawdy, nie wypada, eby kto bez ez przepywa na drug
stron.
MTKYLLOS: Daje mi spokj. Nie istnieje nic takiego, za
czym bym paka; ja pyn szczliwy.
HERMES: Ale jednak, choby co troch, dla zwyczaju,
wzdychaj i ty, i narzekaj!
MIKYLLOS: A to bd narzeka, skoro ty tak uwaasz, Her-
mesie. Ach, gdzie moje zaczte podeszwy! O, gdzie moje trze-
wiki, te stare! Ojojoj, gdzie podarte buty! Ju nigdy, o ja nie-
szczsny, nie bd o godzie siedzia od rana do wieczora, ani si
nie bd po mrozie wczy bosy i pgoy i nie bd zbami szcz-
ka z zimna. Kto tam teraz bdzie mia mj n i moje szydo?
HERMES: No, do tych trenw. A juemy te prawie przy
brzegu.
Halo! Naprzd tu, zapaci nam za przewz. I ty dawaj. Od
wszystkich ju mam. Dawaj i ty obola, Mikyllosie!
MIKYLLOS: Ty artujesz, Charonie, albo, jak to mwi, pi-
szesz po wodzie, kiedy si od Mikyllosa spodziewasz jakiego
obola. Ja w ogle tego nawet nie wiem, czy obol jest czworo-
boczny, czy okrgy.
CHARON: To adna jazda dzisiaj i dobry zarobek. Ale wy-
siadajcie jednak. A ja si do koni bior, do wow i psw, i do
innych zwierzt. Ju i one te musz przepywa na drug stron.
KLOTO: Hermesie, we tych z sob i odprowad. A ja sama
przepyn na tamten brzeg i przeprowadz Indopatresa, i Hera-
mitresa. Bo ju poginli; walczyli z sob o granice ziemi.
HERMES: Naprzd, wy tam! A lepiej wszyscy po kolei
za mn!
MIKYLLOS: Heraklesie! C to za ciemnoci! Gdzie teraz
pikny Megillos? Albo po czym by tu kto mg rozpozna, czy
pikniejsza od Fryny Symmicha? Tu przecie wszystko rwne
i jednobarwne, i nic ani adnego, ani adniejszego. Ju nawet i ten
mj paszczyk, ktry mi si dotd wydawa nieksztatny, robi si
tyle samo wart, co purpurowy paszcz krla. Jednego i drugiego
nie wida; ta sama ciemno zatapia jedno i drugie. Piesku, a czy
moe przypadkiem ciebie tu gdzie nie ma?
PIESEK: Ja tu mwi do ciebie, Mikyllosie. A moe bymy
szli razem, jeeli pozwolisz?
MIKYLLOS: Dobrze mwisz. Wsad mi praw rk pod ra-
mi. Powiedz mi; ty przecie odebrae wicenia; tam na miste-
riach w Eleusis, oczywicie czy nie podobne do tego, co tam
to, co tu?
PIESEK: Dobrze mwisz. Popatrz no, nadchodzi jaka kobieta
z pochodni. Oczyma jako straszy i grozi. Moe to jest Erynia?
MIKYLLOS: Zdaje si tak przynajmniej wyglda.
HERMES: We tych z sob, Tisifono. Jest ich tysic
i czterech.
TISIFONA: Tak jest. Ju dawno czeka na was Radamantys
ten oto.
RADAMANTYS: Przyprowad ich, Erynio! A ty, Hermesie,
pe obowizki herolda i przywouj.
PIESEK: Radamantysie, w imi Ojca! Pierwszego mnie we
i przebadaj.
RADAMANTYS: Dlaczego?
PIESEK: Ja chc wnie oskarenie na kogo o zbrodnie,
ktre wiem, e popenia w cigu ycia. Wic moje sowa nie
byyby wiarogodne, gdybym si naprzd nie wykaza, jaki je-
stem i w jaki sposb ycie przepdziem.
RADAMANTYS: A kto ty?
PIESEK: Piesek, panie najlepszy a z przekona filozof.
RADAMANTYS: Chod no tu i pierwszy stawaj przed sdem.
A ty przywoaj oskarycieli.
HERMES: Jeeli kto wnosi skarg na tego oto Pieska, niech
tu przyjdzie!
PIESEK: Nikt nie przychodzi.
RADAMANTYS: To nie wystarcza, Piesku. Rozbierz si, e-
bym si w tobie rozejrza po znakach, jakie masz na sobie.
PIESEK: A gdzie ja si zrobiem taki naznaczony?
RADAMANTYS: Ile ktry z was w yciu zbrodni popeni,
po kadej z nich niewidzialne znaki na duszy obnosi.
PIESEK: Oto goy koo ciebie stoj. Wic szukaj tych zna-
kw, o ktrych mwisz.
RADAMANTYS: Czysty jest na og ten czowiek, oprcz
tych trzech albo czterech bardzo zatartych i niewyranych zna-
kw. Chocia co to jest? lady i oznaki liczne wypala sam
nie wiem, jak si to pozacierao a raczej powycinao wszystko.
Jak to jest, Piesku, i czemu si z pocztku czysty wydawa?
PIESEK: Ja ci powiem. Dawniej byem zy przez brak kul-
tury i wielu znakw si przez to nabawiem. A jak tylko si za-
czem oddawa filozofii, w krtkim czasie wszystkie plamy na
duszy spukaem posugujc si tym, tak dobrym i najbardziej
skutecznym, lekarstwem.
RADAMANTYS: Wic odejd na Wyspy Szczliwych, b-
dziesz tam z ludmi najlepszymi. Ale przedtem wnie oskarenie
na tego, jak mwisz, dyktatora. Innych przywoaj.
MIKYLLOS: A moja sprawa, Radamantysie, drobna jest i wy-
maga jakiego krtkiego badania. Ja ci przecie ju dawno goy
jestem, wic przyjrzyj si.
RADAMANTYS: A ty czym jeste w sam raz?
MIKYLLOS: Szewc, Mikyllos.
RADAMANTYS: No dobrze, Mikyllosie. Czysty cakiem i nie
popisany. Odejd i ty do tego Pieska tu. Dyktatora ju przywoaj.
HERMES; Megapenthes, syn Lakydosa, niech przyjdzie. Do-
kd skrcasz? Tutaj chod! Ja ciebie woam, dyktatora, Tisi-
fono popchnij go naprzd tu na rodek; za kark.
RADAMANTYS: Wic ty, Piesku, wno ju oskarenie i od-
pieraj zarzuty. Blisko stoi ten czowiek.
PIESEK: Caa sprawa nawet nie potrzebuje sw. Bo zaraz
po znakach poznasz, jaki on jest. Jednak i ja sam odsoni ci tego
czowieka i sowami go poka wyraniej. Bo co ten arcyotr ze-
go robi w yciu prywatnym, to ju mam zamiar pomin. Ale
kiedy sobie na przyjaci dobra co najmielszych ryzykantw,
zebra sobie gwardzistw, zbuntowa si i stan na czele pastwa
jako wadca niezaleny, wtedy bez sdu skaza na mier wicej
ni dziesi tysicy ludzi, majtki wszystkim pozabiera, doszed
do bogactwa niesychanego, nie zaniedba adnej postaci swawoli
i rozpusty, objawia w stosunku do nieszczsnych obywateli
wszelkie moliwe barbarzystwo i but, dziewczta psu, chop-
cw habi i na wszelkie sposoby poddanych poniewiera. A za
jego pogardliwe maniery, za dum, za opryskliwo w stosunku
do kadego, za to nie potrafiby nawet ukara go naleycie. Bo
atwiej byby kto mg na soce patrze bez zmruenia oczu,
ni na niego.
A jakie barbarzyskie i jakie przy tym wymylne kary wy-
mierza, kt by to opisa potrafi? On nawet swoich najbliszych
nie oszczdza. e to nie jest zreszt jakie puste, rzucane na
niego oszczerstwo, zaraz si przekonasz, jeeli zawoasz tych,
ktrych on pomordowa. A nawet nie woani widzisz ju tu
s, ju stoj koo niego i dusz go. Ci wszyscy, Radamantysie,
przez tego ajdaka poginli. Jedni dlatego, e mieli zgrabne ony,
padli ofiar zasadzek, drudzy oburzali si o to, e im synw uwo-
dzi na grzech i rozpust, inni majtki potracili, a inni dlatego, e
byli prawi i umiarkowani i wcale im si nie podobay jego po-
stpki.
RADAMANTYS: C ty na to powiesz, ty drabie?
MEGAPENTHES: Te zabjstwa, o ktrych on mwi, pope-
niem, ale te inne rzeczy ta rozpusta i to psucie chopcw
i dziewczt to wszystko na mnie Piesek nakama.
PIESEK: Radamantysie, ja ci i na to postawi wiadkw.
RADAMANTYS: Jakich ty masz na myli?
PIESEK: Przywoaj mi, Hermesie, jego lamp i jego kanap.
One tu przyjd i one same zeznaj, co wiedz o jego postpkach.
HERMES: Kanapa i lampa Megapenthesa niech tu przyjd!
Dobrze zrobiy, e si przysuchiway.
RADAMANTYS: Wic powiedzcie wy, co wiecie o tym Me-
gapenthesie? Pierwsza mw ty, kanapo.
KANAPA: Cae oskarenie Pieska jest prawdziwe. Chocia
ja si wstydz mwi o tym, Radamantysie, panie mj. Ale to
byo wanie to, co on na mnie wyrabia.
RADAMANTYS: Skadasz zeznanie bardzo jasne, chocia
nie miesz o tych rzeczach mwi. A teraz ju, ty, lampo, skadaj
zeznanie.
LAMPA: Ja ju tego, co byo za dnia, nie widziaam; mnie
przy tyrn nie byo. A co on po nocach wyrabia i co si z nim
wyrabiao o tym trudno mi mwi. Ja widziaam duo rzeczy
nie do opisywania to przechodzio wszelkie granice rozpusty.
Ja ju nieraz nie chciaam ssa oliwy, chciaam zgasn. A on
mnie przysuwa do tego, co si tam dziao, i moje wiato plami
na wszelkie sposoby.
RADAMANTYS: Ju do wiadkw. Ale zdejm no ten pur-
purowy paszcz, abymy zobaczyli, ile tam znakw pod nim.
Hohoho! Przecie on cakiem czarny i popisany waciwie a
niebieski od tych znakw. W jaki by te sposb go mona ukara?
Moe by go naleao wrzuci do Pyriflegetontu albo go odda na
er Kerberowi?
PIESEK: Nigdy. Jeeli pozwolisz, to ja ci zaproponuj pewn
now i dla niego odpowiedni kar.
RADAMANTYS; Mw; bd ci za to bardzo wdziczny.
PIESEK: Jest zwyczaj, zdaje mi si, e wszyscy umarli pij
wod z Lety,
RADAMANTYS: Tak jest.
PIESEK: Wic niech on jeden tej wody nie pije.
RADAMANTYS: Dlaczego waciwie?
PIESEK: To bdzie cika dla niego kara, jeeli bdzie pami-
ta, jaki by i ile mg tam na grze i rozpamitywa bdzie
swoje zbytki.
RADAMANTYS: Dobrze mwisz. Niech bdzie skazany
i niech go odprowadz do Tantala. Tam go przywiza i niech pa-
mita wszystko, co nabroi w yciu.































XII.
ROZMOWY
BOGW

1. PROMETHEUSA I DZEUSA


PROM.: Uwolnije mnie, Dzeusie! Juem si strasznie na-
cierpia.
DZEUS: Mam uwolni ciebie mwisz! A tobie trzeba byo
cisze kajdany naoy i cay Kaukaz pooy na gowie, a sze-
snacie spw eby ci nie tylko wtrob szarpao, ale eby ci
jeszcze i oczy wydziobay za to, e nam takie zwierztka wy-
modelowa ludzi i ogie ukrade, i kobiety wymajstro-
wale. A po co mwi o tym, jake mnie oszuka, kiedy przy po-
dziale misiwa dla mnie odoy koci obwinite sadem, a lepsz
cz zachowae dla siebie?
PROM.: A czym ju wystarczajcej kary nie odcierpia, tak
dugi czas na Kaukazie przykuty i tego ora oby zdech naj-
gorzej ze wszystkich ptakw! wasn karmi wtrob?
DZEUS: To nie jest nawet drobna czstka tego, co ty po-
winien wycierpie.
PROM.: A ja ci mwi, Dzeusie, e nie pucisz mnie bez
okupu. Ja ci przepowiem co, co si bardzo przyda,
DZEUS: Nabierasz mnie, Prometheusie; bawisz si w sofist.
PROM.: I co mi z tego przyjdzie? Ty przecie nie zapomnisz
na drugi raz, gdzie jest Kaukaz, i nie zabraknie ci kajdan, jeeli
znowu co zaczn majstrowa i zapi mnie.
DZEUS: Powiedz naprzd, jaki okup chcesz da za swoje
sprawki, ktry by si nam przyda na co?
PROM.: A jeeli ja ci powiem, po co ty idziesz teraz, to dasz
mi wiar, kiedy ci co innego te przepowiem?
DZEUS: Czemuby nie?
PROM.: Do Tetydy idziesz mie z ni stosunek.
DZEUS: To zgad. A co dalej? Bo zdaje si, e powiez jak
prawd.
PROM.: Zgoa si, Dzeusie, nie wdawaj z crk Nereusa. Bo
jeeli ona zajdzie w ci od ciebie to, co na wiat przyj-
dzie, urzdzi ci tak samo, jake ty zrobi.
DZEUS; To znaczy, e zrzuc mnie z tronu?
PROM.: Oby si. tak nie stao, Dzeusie! Tym tylko grozi sto-
sunek z ni.
DZEUS: A, to bierz licho Tetyd! A ciebie niech za to Hefaj-
stos uwolni.
2. EROSA I DZEUSA
EROS: Jeelim nawet jaki grzech popeni, Dzeusie, to prze-
bacz mi. Chopczyk jestem przecie i jeszczem gupi.
DZEUS: Ty chopczyk, Erosie? Ty, o wiele starszy od Ija-
peta! Dlatego e ci broda nie urosa ani siwe wosy, to chcesz
uchodzi za dziecko? A jeste stary i wielka szelma przy tym.
EROS: No cem ci za krzywd zrobi tak wielk, ja, staru-
szek, jak mwisz, za co mnie te w kajdany zaku zamierzasz?
DZEUS: Zobacz, gaganie, czy to nie maa krzywda; takiego
bazna robisz sobie ze mnie, e ju nie ma nic, czego by ty ze
mnie nie zrobi: satyra, byka, zoto, abdzia, ora. A we mnie
nie rozkochae adnej i nawet nie syszaem, ebym si przez
ciebie zrobi miy jakiej kobiecie, tylko musz si do nich czaro-
dziejskimi sztukami dobiera i ukrywa siebie samego. A one
byka albo abdzia kochaj, a mnie gdyby zobaczya ktra, to
ginie ze strachu.
EROS: Naturalnie, Dzeusie przecie one miertelne
wic nie znosz twojego widoku.
DZEUS: Czemu wic Apollona Branchos i Hyakinthos ko-
chaj?
EROS: Ale Dafne i przed nim ucieka, cho ma adne wosy
i brody nie nosi. Jeeli chcesz, eby ci kochay, to nie potrzsaj
ajgid i nie no pioruna ze sob, ale zrb si przyjemny, ile mo-
noci, zrb sobie rozdziaek i loki sobie rozczesz na dwie strony,
wosy zwi diademem, ubierz si w paszczyk rowy, w
pozacane trzewiki, stpaj rytmicznie pod gos fletu i bbenkw,
a zobaczysz, e bdzie ich za tob gonio wicej ni Menad za
Dionysosem.
DZEUS: Ide precz! Nigdy bym si nie zgodzi wzbudza
mioci, gdybym si taki zrobi.
EROS: Wobec tego, Dzeusie, nie myl w ogle o kochaniu.
Przecie to atwiej.
DZEUS: Nie! Kocha si, owszem ale mie z tym mniej
kopotw. Pod tym wanie warunkiem puszczam ci wolno.


3. DZEUSA I HERMESA


DZEUS: Ty crk Inacha, t adn, znasz, Hermesie?
HERMES: Tak. Ty masz na myli Ijon.
DZEUS; To ju nie dziewczyna, tylko jawka.
HERMES: To dziwowisko! A jakime sposobem tak si od-
mienia?
DZEUS: Hera j przemienia przez zazdro. Ale inn
jeszcze, now okropno wymylia dla biedaczki. Postawia
nad ni jakiego pasterza wielookiego; on si nazywa Argos;
pasie t jawk i nie pi.
HERMES: Wic co mamy zrobi?
DZEUS: Le na d do Nemei tam gdzie Argos pasie kro-
wy jego zabij, a Ijon przez morze do Egiptu zaprowad i zrb
z niej Izyd. Odtd niech bdzie bogini tamtych tam, niech wy-
lewy Nilu sprowadz, wiatry niech zsya i niech ratuje podr-
nych na wodzie.


4. DZEUSA I GANYMEDESA


DZEUS: No, Ganymedesie bo ju jestemy, gdzie byo
trzeba. Pocauje mnie ju, aby zobaczy, e ju nie mam dzioba
zakrzywionego ani szponw ostrych, ani skrzyde; tak jak ci si
przedstawiaem, kiedym wyglda na ptaka.
GANYMEDES: Czowiecze! Czy nie bye przed chwil
orem, nie zleciae z gry i nie porwae mnie ze rodka trzody?
Wia jake ci te pira wylazy i ty znowu inaczej wygldasz?
DZEUS: Ale ty ani czowieka nie widzisz, chopczyku, ani
ora. Ja jestem wszystkich bogw krl; przemieniem si tylko,
jak mi byo trzeba.
GANYMEDES: Co ty mwisz? To ty jeste Pan; tamten?
A jake to, nie masz pozytywki ani rogw i nie masz sierci na
nogach?
DZEUS: To tylko jego jednego uwaasz za boga?
GANYMEDES: Tak jest. I my mu dajemy na ofiar capa
z jdrami, prowadzimy go tam do jaskini, gdzie on stoi. A ty mi
wygldasz na jakiego zbja, co ludzi porywa.
DZEUS: A powiedze mi, ty nie sysza imienia Dzeusa ani
jego otarza nie widziae na Gargaron? Tego, co deszcz zsya
i grzmi, i byskawice robi?
GANYMEDES: To ty, zacna duszo, mwisz, e jeste ten, co
to nam niedawno taki wielki grad spuci i mwi, e mieszkasz
wysoko i robisz haasy? Tobie ojciec zabi na ofiar barana.
A cem ja ci zrobi zego, e mnie porwa, krlu bogw? A tam
owce moe wilki porozszarpuj nikt ju nie pilnuje, to si
rzuc.
DZEUS: Jeszcze ci te owce w gowie, kiedy si sta nie-
miertelny i bdziesz tutaj przebywa z nami?
GANYMEDES: Co ty mwisz? To ju mnie nie sprowadzisz
na d, na Id, dzisiaj?
DZEUS: Nigdy w wiecie. Bo daremnie bybym si z boga
zmienia w ora.
GANYMEDES: Ale ojciec bdzie mnie szuka i bdzie si
gniewa, jak nie znajdzie, i potem w skr dostan, em porzuci
trzod.
DZEUS: A gdzie on ciebie zobaczy?
GANYMEDES: Nigdy? Bo mnie ju tskno za nim. Jeeli
mnie kaesz odprowadzi do domu, to przyrzekam ci, e ci jesz-
cze jednego barana od ojca zo na ofiar, jako wykup za mnie,
My mamy takiego trzylatka, duego; on zawsze prowadzi na
pasz.
DZEUS: Ach, jaki to prostaczek ten chopczyna! jaki natu-
ralny i wanie to: dziecko jeszcze. Ale, Ganymedesie, tamto
wszystko zostaw i zapomnij o tym, o tej trzodzie i o tej Idzie.
I ty naleysz przecie ju do grona niebian ty std zrobisz
wiele dobrego dla ojca i dla ojczyzny, a zamiast sera i mleka,
bdziesz jad ambrozj i bdziesz pi nektar. I bdziesz go nam
nalewa. A co najwaniejsze, nie bdziesz ju czowiekiem, tylko
jednym z niemiertelnych, i twoj gwiazd zawiec, bardzo
pikn i w ogle bdziesz szczliwy.
GANYMEDES: A jeeli si bawi zechc, to kto si bdzie
ze mn bawi? Bo na Idzie byo nas duo rwienikw.
DZEUS: Masz i tutaj tego oto Erosa on si bdzie z tob
bawi i kostek do gry jest tu bardzo duo. Bd tylko spokojny
i rozjanij twarz, i nie tsknij za tym, co na dole.
GANYMEDES: Ale na co bym ja si mg wam przyda?
Pewnie trzeba bdzie kozy pa i tutaj?
DZEUS: Nie; bdziesz podczaszym, bdziesz zawiadywa
nektarem i bdziesz usugiwa przy stole.
GANYMEDES: To nie trudna rzecz. Ja wiem, jak trzeba na-
lewa mleko i podawa skopiec.
DZEUS: No popatrz; ten znowu mleko wspomina i myli, e
bdzie ludziom posugiwa. Przecie tutaj jest niebo i my pijamy,
jak powiedziaem, nektar.
GANYMEDES: To lepsze, Dzeusie, od mleka?
DZEUS: Za chwil bdziesz wiedzia. Jak skosztujesz, to ju
nigdy nie bdziesz pragn mleka.
GANYMEDES: A spa gdzie bd w nocy? Czy z moim r-
wienikiem Erosem?
DZEUS: Nie. Przecie na to ci porwaem, ebymy razem
sypiali.
GANYMEDES: A sam by spa nie mg, tylko przyjemniej
ci ze mn?
DZEUS: Tak jest; z takim jak ty, Ganymedesie taki jeste
pikny.
GANYMEDES: A na co ci si do snu przyda pikno?
DZEUS: Ona ma jaki czar rozkoszny i sprowadza cich-
szy sen.
GANYMEDES: A jake! Przecie ojciec gniewa si na mnie,
kiedy z nim spaem i rano opowiada, em mu nie dawa spa,
bom si krci i kopa, i co tam krzyczaem przez sen. Wic cz-
sto mnie do matki odsya na spanie. Naprawd, jeeli mnie, jak
mwisz, na to porwa na gr, to wypadnie ci odesa mnie z po-
wrotem na ziemi albo bdziesz mia kopot, bo nie zaniesz. Ja
ci bd dokucza, jak si zaczn wci krci.
DZEUS: Wanie tym zrobisz mi najwiksz przyjemno, je-
eli nie bd przy tobie spa, tylko ci wci caowa i ciska.
GANYMEDES: Moe by, e sam si przekonasz. Bo ja bd
spa, choby mnie caowa.
DZEUS: Bdziemy wtedy wiedzieli, co robi. A teraz odpro-
wad go, Hermesie, niech si napije niemiertelnoci i bdzie
u nas podczaszym. A naucz go naprzd, jak ma podawa puchar.





5. HERY I DZEUSA


HERA: Odkde tego chopca, Dzeusie, tego Frygijczyka
z Idy porwa i tutaj go sprowadzi, mniej si mn interesujesz.
DZEUS: Ju i o niego, Hero, jeste zazdrosna, kiedy on jest
taki naturalny i przemiy. A ja mylaem, e ty si gniewasz tylko
na kobiety, ktre by si ze mn spotykay.
HERA: A to take nie jest w porzdku i nie odpowiada two-
jej godnoci, e bdc panem wszystkich bogw, zostawiasz
mnie, prawowit maonk, a schodzisz na d, na ziemi, eby
si tam wdawa z kobietami w postaci zota albo satyra, albo
byka. Ale one ci tam przynajmniej na ziemi zostaj, a to chop-
czysko z Idy porwae i przyleciae z nim tu na gr bg
z ciebie pierwszej klasy - i on teraz mieszka z nami, siedzi mi
tutaj na gowie, a mwi si, e to podczaszy. Tak ci ju zabrako
podczaszych! Podawaa nam przecie Hebe i Hefajstos i c
to: si im zabrako?
I ty kielicha inaczej od niego wzi nie potrafisz, tylko na-
przd go musisz pocaowa kiedy wszyscy na to patrz. Poca-
unek milszy ci ni nektar. Tote czsto dasz napoju, chocia
ci si pi nie chce. A nieraz tylko skosztujesz i oddajesz mu kie-
lich on pije, a co zostawi, to ty wypijasz i to od tej strony,
z ktrej pi chopiec i gdzie wargi przytkn, aby mg rwno-
czenie i pi, i caowa. A przedwczoraj ty, krl i ojciec wszyst-
kiego, odoye ajgid i piorun i siade sobie gra z nim w ko-
stki z t swoj dug brod.
Ja na to wszystko patrz niech ci si nie zdaje, e tego
nikt nie widzi!
DZEUS: C takiego strasznego, moja Hero, pocaowa przy
kielichu takiego adnego chopczyka i cieszy si jednym i dru-
gim: i pocaunkiem, i nektarem. Kiedy mu powiem, eby ciebie
cho raz pocaowa, to ju si nie bdziesz na mnie gniewaa, e
pocaunek uwaam za co lepszego od nektaru.
HERA: Tylko pederasta moe tak mwi! A ja musiaabym
zwariowa, ebym wargi przytkna do tego pieszczoszka frygij-
skiego, do takiego niewieciucha!
DZEUS: Prosz ci, najszlachetniejsza, nie wyraaj mi si tak
obelywie o moim ukochanym! Bo ten niewieciuch i przybda,
i pieszczoszek milszy mi jest i bardzej podany ni ja nie
chc mwi, eby ci nie rozdrania jeszcze bardziej.
HERA: A moe by si jeszcze z nim oeni, prosz bardzo,
jeeli o mnie chodzi! A zapamitaj sobie, jak ty mnie traktujesz
przez tego podczaszego!
DZEUS: Nic, tylko Hefajstos powinien by, twj syn, nektar
nam podawa, utykajc, kiedy wraca prosto z kuni i jeszcze
peno iskier ma na sobie; dopiero co obcgi odoy i z tych jego
palcw my mamy przyjmowa kielich; przytula go i caowa
podczas tego, a nawet ty sama, rodzona matka, nie miaaby go
ochoty pocaowa, tak ma twarz sadzami zasmarowan. To jest
przyjemniejsze! Czy nie? I o wiele bardziej tamten podczaszy jest
na miejscu przy stole bogw, a Ganymedesa trzeba z powrotem
odesa na Id. Dlatego e jest czyciutki i ma rane paluszki,
i umiejtnie podaje napj. A co ci obraa najwicej, to to e
jego pocaunki sodsze s od nektaru.
HERA: Teraz, Dzeusie, Hefajstos ju jest i kulawy, i jego
palce nie s godne twojego kielicha, i cay sadz umazany,
i wstrt ci bierze patrze na niego, odkd Id wykarmia tego
przyjemniaczka z adnymi wosami. A dawniej tego nie widziae
i te iskry, i ta kunia jako ci nie przeszkadzay pija z jego rk.
DZEUS: Dranisz si, Hero, sama nic innego. A u mnie
tylko mio wzmagasz przez swoje sceny zazdroci. Ale jeeli
ci to gniewa przyjmowa kielich z rk adnego chopca, to niech
ci twj syn podaje, a ty, Ganymedesie, podawaj kielich tylko
mnie i za kadym razem pocauj mnie dwa razy: i kiedy bdziesz
podawa peny i znowu potem, kiedy go bdziesz ode mnie
odbiera.
Co to jest? Ty paczesz? Nie bj si! Gorzko zapacze kady,
kto by ciebie chcia dotkn.


6. HERY I DZEUSA


HERA: Ten Iksion, Dzeusie, co ty o nim mylisz?
DZEUS: To porzdny czowiek, Hero, i zawsze mona si do
niego napi. Inaczej by nie bywa u nas, gdyby nie zasugiwa na
to, eby go przyjmowa przy kielichu.
HERA: Jednake on na to wcale nie zasuguje. To jest prze-
cie bezbony zuchwalec. Wic nie powinien u nas bywa
w ogle.
DZEUS: A na jakie on sobie zuchwalstwo pozwoli? Trzeba
tak uwaam ebym ja te co o tym wiedzia.
HERA: No c innego chocia wstydz si o tym mwi.
Na co takiego si omieli.
DZEUS: No, wanie dlatego raczej powinna to powiedzie
tym bardziej, im gorsze objawia zamiary. Ale chyba jeszcze
nie prbowa niczego? Ja sobie wyobraam, co to za rodzaj szel-
mostwa, jeeli ty wahasz si o nim mwi.
HERA: To o mnie sam chodzi; nie o kogo innego, Dzeusie!
I to ju od dugiego czasu. Ja zrazu nie wiedziaam, o co idzie;
on si tylko wci we mnie wpatrywa. Wzdycha i popakiwa
i kiedym, bywao, wypia i oddaa kielich Ganymedesowi, on
prosi, eby mu da pi z tego samego, bra kielich i caowa, i do
oczu go sobie przykada, i znowu na mnie patrza. Wtedy ju
zrozumiaam, e tu chodzi o mio. I dugi czas wstydziam si
mwi tobie o tym; mylaam, e temu czowiekowi przejdzie to
obkanie; Ale kiedy sobie pozwoli nawet i mwi do mnie o tej
sprawie zostawiam go jeszcze we zach na kolanach przy-
suwa si do mnie, zatkaam sobie uszy, aby nawet nie sysze
jego blunierczych zakl, i poszam sobie, aby wszystko tobie
opowiedzie. A ty zastanw si sam, jak postpisz z tym czo-
wiekiem.
DZEUS: A to szelma! Na mnie nastaje i na mj zwizek
z Her. Tak si upi nektarem. Ale to moja wina. Kocham ludzi
wicej ni tego warci i dopuciem ich do naszego towarzystwa
przy kielichu. Im trzeba przebaczy, jeeli pij to samo, co my,
i ogldaj piknoci niebiaskie, jakich nigdy nie widzieli na
ziemi, i potem si im zachciewa kosztowa ich, kiedy ich Eros
ogarnie. Eros to jest potga przemona i on nie tylko nad ludmi
panuje, ale nad nami samymi te nieraz.
HERA: Tob nawet i bardzo rzdzi despotycznie i nosi
ci, i wodzi ci za nos, a ty idziesz za nim, dokdkolwiek ci za-
prowadzi, i zamieniasz si atwo, w co ci tylko kae. W ogle, ty
przecie jeste wasnoci i zabawk Erosa. I teraz Iksionowi,
wiem, e udzielisz przebaczenia, bo sam kiedy mia stosunek
z jego on ona ci urodzia Pejrithoosa.
DZEUS: e te ty jeszcze pamitasz o takich rzeczach, jeeli
ja tam kiedy schodziem na ziemi, eby si rozerwa. Ale wiesz,
co zamylam zrobi z Iksionem? Ukara go w adnym razie,
ani nie wyrzuci go z towarzystwa. To byoby niesmaczne. Skoro
on kocha i, jak mwisz, pacze, i cierpi nieznonie.
HERA: Jak to, Dzeusie? Boj si, eby ty te jakiego blu-
nierstwa nie powiedzia.
DZEUS: Nic podobnego. Ja tylko model z chmury zrobi
podobny do ciebie. Jak si kolacja skoczy, a on nie bdzie spa
oczywicie, bo mu mio spa nie da ja zanios i poo
ten model koo niego. W ten sposb on si przestanie mczy,
bdzie mu si zdawao, e osign przedmiot swojej dzy.
HERA: Ide precz. Aby roku nie doczeka, kiedy mu si
zachciewa takich rzeczy nad stan!
DZEUS: Jednake przenie to po sobie, Hero. Bo i c ci si
zego moe sta przez ten model; jeeli Iksion bdzie obcowa
z chmur?
HERA: Ale chmura bdzie wygldaa jak ja i on mnie
zhabi przez podobiestwo.
DZEUS: Mwisz ni to, ni owo; przecie chmura nie moe
nigdy by Her ani ty chmur. Jeden tylko Iksion bdzie
oszukany.
HERA: Ale wszyscy ludzie s ordynarni i bez taktu; on
z pewnoci pjdzie na d i bdzie si chwali; bdzie wszyst-
kim opowiada, e mia stosunek z Her, e dzieli ko z Dze-
usem i gotw jeszcze powiedzie, e ja si w nim kocham,
a oni bd wierzyli nie wiedzc, e z chmur mia do czynienia.
DZEUS: Tak? Jeeliby co takiego powiedzia, to si go strci
do Hadesu, przywie si ndznika do koa i bdzie si w nim
krci na wieki. Nieustajca mka bdzie pokut nie za mio;
bo to samo przecie, to nie jest nic strasznego tylko za prze-
chwaki.


7. HEFAJSTA I APOLLONA


HEFAJSTOS: Apollonie, ty widzia dziecko Maji tego
noworodka? Jakie to adne i jak si umiecha do wszystkich,
i wida, e z niego jakie wielkie dobro wyronie.
APOLLON: To dziecko, Hefajstosie? Rzeczywicie, bdzie
z niego wielkie dobro. Ono starsze od Ijapeta, jeeli chodzi
o szelmostwa.
HEFAJSTOS: A c by ono mogo zego zrobi to dopiero
si urodzio?
APOLLON: Zapytaj o to Posejdona. Jemu ukrado trjzb.
Albo Aresa. Jemu te po cichu wycigno miecz z pochwy. Ja
ju nie chc mwi o sobie ja te zostaem bez broni; cig-
no mi uk i strzay.
HEFAJSTOS: To malekie takie? To, co ledwie stoi, to
w pieluszkach?
APOLLON: Zobaczysz, Hefajstosie, niech si tylko zbliy do
ciebie.
HEFAJSTOS: A oto i ju przyszo.
APOLLON: C wic? Wszystkie masz narzdzia i adne nie
zgino z nich?
HEFAJSTOS: Wszystkie, Apollonie.
APOLLON: W kadym razie rozejrzyj si uwanie.
HEFAJSTOS: Na Dzeusa, nie widz obcgw!
APOLLON: A moe je zobaczysz w pieluszkach dziecitka.
HEFAJSTOS; Takie ma dugie palce, jakby si w ywocie
matki wyuczyo sztuki zodziejskiej?
APOLLON: A nie syszae, jak ono gada jakie pyskate
i prdkie. On ju nawet chce nam usugiwa. Wczoraj wyzwa
Erosa na zapasy i pooy go zaraz sam nie wiem, jak mu nogi
poderwa. Potem, kiedy go zacza chwali Afrodyta, ukrad jej
przepask, jak go przytulia w nagrod za zwycistwo. Dzeus si
jeszcze mia, kiedy i jemu ukrad bero. Gdyby piorun nie by
za ciki i nie mia tyle ognia w sobie, byby ukrad i piorun.
HEFAJSTOS: To jaki straszny chopiec, jak mwisz.
APOLLON: Nie tylko to, ale ju i muzykalny.
HEFAJSTOS: Czym to moesz poprze?
APOLLON: wia gdzie zdechego znalaz i zrobi sobie
instrument z jego skorupy. Wprawi w ni ramiona i spoi, potem
wbi poprzeczk, podoy podstawk, napi siedem strun i za-
cz gra bardzo gadko, Hefajstosie, i harmonijnie. Tak e i mnie
byo zazdro ja si od dawna ucz gra na kitarze.
A Maja mwia, e nawet w nocy nie zostaje w niebie; nie
ma co robi, wic a do Hadesu na d chodzi, eby i tam kra,
rzecz oczywista. Ma skrzydeka u ng i zrobili mu' jaki kijek
o przedziwnej sile; on nim dusze wodzi i ciga nieboszczykw.
HEFAJSTOS: To ja mu to daem; niech si bawi.
APOLLON: Tote ci odda piknym za nadobne te obcgi...
HEFAJSTOS: Dobrze przypomnia. Pjd je odebra
moe gdzie, jak mwisz, znajd si w pieluszkach.
8. HEFAJSTA I DZEUSA
HEFAJSTOS: Co mam zrobi, Dzeusie? Przychodz jak ka-
zae, i mam ze sob siekier bardzo ostr. Choby kamie, trzeba
byo jednym uderzeniem rozci.
DZEUS: Doskonale, Hefajstosie. No, to wal i rozup mi gow
na dwoje,
HEFAJSTOS: Ty prbujesz, czym nie zwariowa? To ka
mi co innego zrobi, moe by czego chcia dla siebie.
DZEUS: Wanie tego, eby mi rozszczepi czaszk. A jak nie
posuchasz, to nie po raz pierwszy dzisiaj poprbujesz mego
gniewu. Trzeba wali z caej duszy i nie zwleka, i nie zastana-
wia si. Ja gin z boleci one mi mzg przewracaj.
HEFAJSTOS: Uwaaj, Dzeusie, ebym czego zego nie zro-
bi. Siekiera jest ostra; to nie bdzie bez krwi i nie po boemu
ten pord.
DZEUS: Wal tylko, Hefajstosie! Bd spokojny. Ju ja wiem,
co potrzeba.
HEFAJSTOS: Chcie nie chc, ale upn, bo co robi,
skoro ty kaesz?! A to co?! Dziewczyna w zbroi! Wielkie ty,
Dzeusie, licho mia w gowie. To naturalne, e si drani, kiedy
tak du dziewczyn pod czaszk wylga i to w zbroi. Dopra-
wdy, e ty chyba obz mia na karku nie gow, a mymy
lego nie widzieli. A ona skacze i taniec wojenny zawodzi, i tar-
cz potrzsa, i wczni wywija, i bg w niej siedzi, a przede
wszystkim pikna jest bardzo i dojrzaa tak prdko. Oczy ma
jasne, ale i te upiksza hem. Tak e, Dzeusie, w nagrod za ro-
bot akuszersk, zarcz j ju ze mn.
DZEUS: dasz rzeczy niemoliwych, Hefajstosie. Ona b-
dzie chciaa zosta zawsze pann. Jeeli o mnie chodzi, ja si nie
sprzeciwiam wcale.
HEFAJSTOS: O to mi szo. Reszta to ju moja rzecz. Ju ja
j porw.
DZEUS: Jeeli ci atwo, to tak zrb. Ale ja wiem, e pra-
gniesz niemoliwoci.




9. POSEJDONA I HERMESA


POSEJDON: Hermesie, czy mona si zaraz widzie z Dzeu-
sem?
HERMES: W aden sposb, Posejdonie!
POSEJDON: Jednak donie mu, e przyszedem.
HERMES: Nie nud, mwi. Przyszede nie w por; nie mo-
esz si z nim zobaczy w tej chwili.
POSEJDON: On tam pewnie jest z Her, czy nie?
HERMES: Nie to co cakiem innego.
POSEJDON: Rozumiem! Ganymedes jest u niego.
HERMES: Ani to. Tylko le si czuje sam.
POSEJDON: Skde to, Hermesie? Przecie to straszne, co
mwisz.
HERMES: Wstydz si powiedzie to jest taka rzecz...
POSEJDON: Ale nie trzeba wobec mnie przecie ja je-
stem wuj.
HERMES: On w tej chwili urodzi, Posejdonie.
POSEJDON: Ide precz! On urodzi? Od kog ma dziecko?
C to, mymy nie wiedzieli, e on jest obojnak? Ale nawet po
figurze nie byo wida jakiej ciy.
HERMES: Dobrze mwisz; bo te i nie w brzuchu by za-
rodek.
POSEJDON:. Ja wiem z gowy urodzi drugi raz. Tak jak
Aten. Jego gowa dobrze rodzi.
HERMES: Nie. On w udzie donosi dziecko Semeli.
POSEJDON: Doskonale! Uda si! Byle gdzie zarodki nosi
po caym ciele. A ta Semele to kto?
HERMES: Tebanka. Jedna z crek Kadmosa. Mia z ni sto-
sunek i zasza w ci.
POSEJDON: Wic to on urodzi, Hermesie, zamiast niej?
HERMES: O tak, chocia ci si to bardzo nieprawdopodobne
wydaje. Bo Semele podesza Hera wiesz, jaka jest zazdrosna
i namawia j, eby zadaa od Dzeusa, aby do niej przyszed
z grzmotami i z byskawicami. On posucha i przyszed z pio-
runem. Wic zapalia si strzecha i Semele zgina od ognia.'On
mnie kaza rozci ywot kobiecie i wydoby dla niego niedo-
rozwinity jeszcze zarodek siedmiomiesiczny. Kiedym to zrobi,
on sobie rozcina udo i wkada to do rodka, aby tam doszo.
Teraz min ju trzeci miesic, wic urodzi i le si czuje, bo
mia ble.
POSEJDON: A teraz gdzie jest dziecko?
HERMES: Zaniosem je do Nysy i oddaem Nimfom, aby je
wychoway. Ono si nazywa Dionysos.
POSEJDON: Wic tego Dionysosa mj brat jest i matk,
i ojcem?
HERMES: Zdaje si. Ja odchodz. Musz mu przynie wody
na ran i inne rzeczy te trzeba zrobi, jak to zwyczajnie po
porodzie.
10. HERMESA I HELIOSA
HERMES: Heliosie, nie wyjedaj dzisiaj mwi Dzeus
ani jutro, ani na trzeci dzie. Zosta w domu, a tymczasem niech
bdzie jaka taka jedna duga noc. Wic niech tam Godziny
znowu wyprzgn konie, a ty zga ogie i odpocznij sobie przez
duszy czas.
HELIOS: To co nowego, Hermesie; niesamowite polecenie
przynosisz. Chyba nie wygldao na to, ebym gdzie skrci po
drodze i przejecha granic i potem on si gniewa na mnie, i po-
stanowi zrobi noc trzy razy dusz od dnia?
HERMES: Nic podobnego i to tak nie ma by na zawsze.
On jako dzisiaj chce mie noc dusz ni zwykle.
HELIOS: A gdzie on jest? I skd ci przysano z tym zle-
ceniem do mnie?
HERMES: Z Beocji, Heliosie, od ony Amfitriona. On z ni,
jest; kocha si w niej.
HELIOS: To nie wystarczy jedna noc?
HERMES: Nigdy w wiecie. Z tego obcowania ma si urodzi
jaki wielki bg, zwyciski w wielu bojach. Takiego w cigu
jednej nocy wykoczy nie podobna.
HELIOS: A no, niech tam koczy szczliwie! Ale takich rze-
czy, Hermesie, nie bywao za czasw Kronosa jestemy tu
tylko sami dwaj tamten nigdy Rei samej w ku nie zosta-
wia i nie opuszcza nieba, eby sypia w Tebach, tylko dzie by
dniem, a noc miaa swoje godziny odmierzone nie byo ad-
nych niezwykoci, adnych odmian i on si nigdy nie wdawa
z adn kobiet mierteln. A teraz przez jak tam ndzn ko-
biecin trzeba wszystko odwraca do gry nogami i konie si
musz narowi, bo daremnie stoj i droga si musi psu, jak
si po niej przez trzy dni z rzdu nie jedzi a biedni ludzie
musz ndznie y po ciemku. Tyle im przyjdzie z tych miostek
Dzeusa; bd siedzieli i czekali, a on tam skoczy tego zapa-
nika, o ktrym mwisz, pod oson grubej ciemnoci.
HERMES: Cicho bd, Heliosie, aby czego nie oberwa za te
sowa. A ja id do Seleny i do Hypnosa donie im te, co
Dzeus poleci: ona eby jechaa powoli, a Sen eby ludzi nie
opuszcza nie bd wiedzieli, e si noc rebia taka duga.


11. AFRODYTY I SELENY


AFR.: Co to takiego, Seleno, opowiadaj o tobie? Mwi, e
jak si znajdziesz za grami Karii, to zatrzymujesz zaprzg i spo-
gldasz na Endymiona on sypia pod goym niebem, bo to my-
liwy i nieraz schodzisz do niego ze rodka drogi?
SEL.: Zapytaj, Afrodyto, swojego synka on temu winien.
AFR.: Ooch! On jest szelma. Przecie co on ze mn sam,
z wasn matk, wyprawia! Niedawno mnie na Id sprowadzi
dla Anchizesa z Ilionu, to znowu za Liban, do tego chopaka
assyryjskiego, a rwnoczenie rozkocha w nim Persefon,
wic po poowie pozbawi mnie ukochanego. Ja mu nieraz gro-
ziam, e jak nie przestanie wyrabia takich rzeczy, to mu po-
ami uk i koczan i obetn mu skrzyda. I nierazem go ju wy-
tuka pantoflem po tyku. A on, sama nie wiem jak, zrazu si
nastraszy i zaczyna si prosi, a za chwil zapomina o wszystkim.
Ale powiedz mi, Endymion jest pikny? Bo jeeli tak, to
byaby jaka pociecha w tym grzechu.
SEL.: Mnie on si, Afrodyto, wydaje nawet bardzo pikny.
Najwicej, kiedy sobie na skale podcieli chlamid i pi; z lewej
rki ju mu si strzay wysypuj, a prawa okoo gowy do gry
zgita tak mu adnie twarz okala, on snem zmorzony oddycha,
a oddech ma boski. Wtedy ja po cichutku schodz na d, a st-
pam na kocach palcw, eby si nie obudzi i nie przestraszy
ty rozumiesz. Wic co ci tam bd opowiadaa, co potem?
Do, e gin z mioci.




12. AFRODYTY I EROSA


AFR.: Moje dziecko, Erosie, zobacz, co ty wyrabiasz. Ja nie
mwi o tym, co na ziemi do czego ty ludzi nakaniasz, eby
robili sobie samym i jedni z drugimi ale i w niebie, jakiego ty
odmieca na pokaz robisz z Dzeusa, przemieniasz go, w co ci si
kiedy podoba, Selen cigasz z nieba, a Heliosa nieraz zmu-
szasz, eby przesiadywa u Klymeny, a zapomina o powoeniu
komi. Na jakie to zuchwalstwa pozwalasz sobie wobec mnie,
matki, i to z dobr min! Ty zuchwalcze ostatni przecie na-
wet Rea ta ju staruszka i matka tylu bogw a ty j na-
koni, eby si w chopcu zakochaa i tsknia za tym chopa-
kiem z Frygii i teraz ona przez ciebie oszalaa. Zaprzga sobie do
wozu dwa lwy i dobraa sobie jeszcze Korybantw bo to te
wariaty jedzi po caej Idzie tam i sam. Ona wyje za Attisem,
a Korybanci jeden sobie rk kaleczy mieczem, drugi wosy
rozpuci i pdzi oszalay po grach, tamten trbi na rogu, inny
mu wtruje na tamburynie, ktry bbni na cymbaach i w ogle
jest haas i obkanie to wszystko, co si dzieje na Idzie.
Wic ja si boj wszystkiego, boj si ja, ktram ciebie, takie
licho, urodzia, eby kiedy Rea w przystpie szau albo tym
bardziej jeszcze, jak przyjdzie do siebie nie kazaa Koryban-
tom, eby ci pochwycili i rozszarpali albo porzucili lwom. Tego
si boje; widz, co ci grozi.
EROS: Uspokj si, mamo; ja si ju znam z tymi lwami
i nieraz im wa na grzbiet, chwytam si grzywy i powo nimi,
a one si do mnie asz, bior moj rk do pyska, oblizuj i od-
daj mi j. i sama Rea gdzieby tam znalaza woln chwil
dla mnie ona caa Attisowi oddana. A waciwie, co ja jestem
winien, e pokazuj to, co pikne, jakie ono jest? Wy si sami
nie garniecie do tego, co pikne. Wic mnie nie bierzcie tego za
ze. Czy moe chcesz, mamo, nigdy ju nie kocha; ani ty Aresa,
ani on ciebie?
AFR.: Jaki ty szelma jeste i wadasz nad wszystkimi! Ale
kiedy wspomnisz moje sowa.




13. DZEUSA, ASKLEPIOSA i HERAKLESA


DZEUS: Dajcie pokj, Asklepiosie i Heraklesie, kcicie si
jeden z drugim jak ludzie. To nie wypada, tak si nie robi na
uczcie bogw.
HERAKLES: Wic ty chcesz, Dzeusie, eby ten pigularz le-
a wyej ode mnie?
ASKLEPIOS: Na Dzeusa! Bo te jestem lepszy od ciebie.
HERAKLES: Pod jakim wzgldem, ty, piorunem raony?
Czy dlatego, e ci Dzeus piorunem trafi za twoje sprawki nie-
godziwe i teraze z litoci dosta na nowo niemiertelno?
ASKLEPIOS: A ty zapominasz, Heraklesie, e si spali na
grze Ojta, a mnie teraz wymylasz od ognia?
HERAKLES: Nieprawda wic moe rwny i jednaki typ
ycia mojego i twojego ja jestem syn Dzeusa i tyem si na-
trudzi, kiedym ycie oczyszcza; dzikie zwierzta zwalczaem
i midzy ludmi najwikszych drabw pokaraem. A ty jeste
utnikorzonek i szarlatan, ludziom chorym moesz si przyda,
eby im plastry przykada, ale jakim mstwem wcale si nie
popisa.
ASKLEPIOS; Dobrze mwisz, bom ci twoje oparzeliny opa-
trzy, kiedy niedawno przyszed tu na gr na p spalony; je-
dno i drugie zniszczyo tobie ciao: i ta koszula, i ten ogie potem.
A ja, jeeli ju nic innego, to nie sugiwalem tak jak ty, ani weny
nie czesaem w Lidii, nie ubieraem si na rowo i nie bia mnie
Omfale pozacanym pantoflem, a take nie zwariowaem i nie po-
mordowaem dzieci i ony.
HERAKLES: Jeeli nie przestaniesz mi wymyla, to zaraz si
przekonasz, e nie na wiele ci si przyda niemiertelno, jak ci
wezm i zrzuc na eb z nieba e ci sam Paijon nie wyleczy,
jak sobie eb roztrzaskasz.
DZEUS: Dajcie tam pokj, mwi nie rbcie nam tu pieka
na zebraniu albo was jednego z drugim wyrzuc z jadalni. Zreszt,
Heraklesie, to ma dobry sens, eby Asklepios lea wyej od cie-
bie; przecie umar prdzej.




14. HERMESA I APOLLONA


HERMES: Czemu taki ponury, Apollonie?
APOLLON: Bo nie mam, Hermesie, szczcia w mioci.
HERMES: To rzeczywicie smutna rzecz. A ciebie co takiego
spotkao? Czy ta sprawa z Dafn gnbi ci jeszcze?
APOLLON: Nic podobnego. Mnie bardzo ciko po mierci
ukochanego syna Ojbalosa z Lakonii.
HERMES: Wic umar Hyakinthos? powiedze mi!
APOLLON: I jak jeszcze.
HERMES: Od czeg Apollonie? Czy by kto taki potworny,
eby zabi takiego adnego chopca?
APOLLON: To moja wasna robota.
HERMES: Oszalae, Apollonie, prawda?
APOLLON: Nie; tylko stao si nieszczcie, niechccy.
HERMES: Jake to? Chc usysze, jak to byo.
APOLLON: On si uczy rzuca dyskiem i ja si z nim ba-
wiem, a ten Zephyros aby sczez najgorzej ze wszystkich
wiatrw kocha si w nim od dawna i chopak nie dba o niego
w ogle, a ten nie mg znie takiego lekcewaenia. Wic ja rzu-
ciem dysk, jak zwyklemy to robili, w gr. A ten wion w d
z Tajgetu, ponis dysk i rzuci go chopcu na gow. Od uderzenia
krwi buchno mnstwo i chopak zaraz umar. Ja si w tej
chwili na Zephyrosie pomciem, strzeliem za nim z uku i on
ucieka goniem go do samej gry, a chopcu usypaem mogi
w Amyklach, tam gdzie go dysk trafi. Z jego krwi kazaem zie-
mi wyda kwiat bardzo uroczy. On kwitnie najpikniej ze wszy-
stkich kwiatw i jeszcze s na nim litery z nich uoony tren
na jego mier. Czy mylisz, e to nie ma sensu, e ja si tak
gryz?
HERMES: Tak jest, Apollonie. Wiedziae przecie, e sobie
wzi kochanka miertelnego. Wic nie gniewaj si, e umar.


15. HERMESA I APOLLONA


HERMES: eby taki kulawy i to kowal z zawodu, Apollonie,
mia najadniejsze ony: Afrodyt i Charis.
APOLLON: To jest jakie szczcie, Hermesie. Ja si tylko
temu dziwi, e one z nim wytrzymuj. Przede wszystkim, jak
widz, e pot z niego cieknie, nad piecem pochylony, twarz sadz
umazana. I to nic takiego wanie ciskaj i cauj, i pi z nim.
HERMES: To i mnie gniewa i zazdroszcz Hefajstosowi. A ty,
Apollonie, czesz swoje pikne wosy i graj na kitarze, i wiele
myl o swojej piknoci; podobnie jak ja o swojej zgrabnej budo-
wie i o lirze a potem, jak przyjdzie spocz, to bdziemy spali
sami.
APOLLON: Ja w ogle w mioci nie mam aski u Afrodyty.
Najwicej kochaem Dafne i Hyakinthosa. A Dafne mnie tak nie
znosia, e wolaa drzewem zosta, ni by ze mn, a Hyakinthosa
przez ten dysk straciem i teraz mam wianuszki zamiast nich
obojga.
HERMES: Ja tam ju raz kiedy z Afrodyt ale nie trzeba
si chwali.
APOLLON: Ja wiem. Ona ci miaa urodzi Hermafrodyta.
A tylko jedno mi powiedz, jeeli co o tym wiesz, jak to jest, e
Afrodyta nie jest zazdrosna o Charis albo Charis o tamt?
HERMES: To dlatego, Apollonie, e tamta jest z nim na Lem-
nos, a Afrodyta w niebie. Zreszt, ona si przewanie interesuje
Aresem i kocha si w nim, tak e mao jej zaley na tym kowalu.
APOLLON: I ty mylisz, e Hefajstos wie o tym?
HERMES: Wie. Ale c moe pocz jak widzi, e to doro-
dny, mody chop i onierz? Wic cicho siedzi. Tylko si odgraa,
e jakie sida na nich zmajstruje i wielk sieci nakryje ich
oboje na kanapie.
APOLLON: Ja nie wiem; ale cieszybym si, gdyby tak mnie
razem z ni nakryto.


16. HERY I LATONY


HERA: adne te dzieci urodzia, Latono, Dzeusowi.
LATONA: My, Hero, nie wszystkie potrafimy rodzi takie
jak Hefajstos.
HERA: No on jest wprawdzie kulawy, a jednak jest poy-
teczny, majster pierwszorzdny, urzdzi nam i ozdobi niebo
i z Afrodyt si oeni, i ona si nim interesuje powanie. A z two-
ich dzieci jedna to jest mski typ ponad wszelk miar i w g-
rach siedzi w kocu wyniosa si do Skytw i wszyscy wiedz,
co jada, kiedy zabija obcych i naladuje Skytw przecie to
sami ludoercy. Apollon znowu udaje, e wszystko umie: i z uku
strzela, i na kitarze gra, i lekarzem by, i przepowiada przysz-
o. Urzdzi sobie fabryki przepowiedni; jedn w Delfach, drug
w Klaros i w Didymach, nabiera ludzi, ktrzy go pytaj o zdanie,
daje odpowiedzi wykrtne i dwuznaczne na wszelki wypadek,
jaki pytanie dopuszcza, eby si zabezpieczy od pomyki. I robi
na tym pienidze, bo jest duo gupcw, ktrzy si pozwalaj ba-
amuci czarami. Ale inteligentniejsi znaj si na jego cudach
i oszustwach. Przecie on sam ten wieszczek nie wiedzia,
e swojego ukochanego zabije dyskiem, i nie przepowiedzia so-
bie, e Dafne przed nim ucieknie, chocia taki jest adny i takie
ma pikne wosy. Tak e ja wcale nie widz, dlaczego mwiono,
e ci si dzieci uday lepiej ni Niobie,
LATONA: Rzeczywicie, te moje dzieci ta co to morduje
obcych i ten wieszczek oszust ja wiem, jak ty ich znosi nie
moesz, kiedy je widzisz midzy bogami. Przede wszystkim, kiedy
j chwal za pikno, a on gra przy kolacji na kitarze i wszyscy
go podziwiaj.
HERA: miech mnie zbiera, Latono! Ten muzyk podziwiany,
ktrego Marsyas byby zwyciy i byby go obdar ze skry, gdy-
by Muzy byy chciay sdzi sprawiedliwie. Tymczasem ten bie-
dak przegra niesusznie, przegosowano go i zgin. A ta twoja
urocza creczka taka jest pikna, e jak si dowiedziaa, i j
Aktajon zobaczy, to psami go zaszczua, bo si baa, eby chopak
nie wygada, jaka jest szpetna. Ja ju nie mwi o tym, e rodz-
cym wcale nie pomaga, bo jest przecie pann.
LATONA: Ty wiele mylisz o sobie, Hero. Dlatego, e z Dze-
usem jeste i dzielisz z nim tron. Dlatego pozwalasz sobie bez
obawy. Ale ja niezadugo znowu zobacz twoje zy, kiedy on
ciebie zostawi, a zejdzie na ziem i zrobi si bykiem albo ab-
dziem.


17. APOLLONA I HERMESA


APOLLON: Czemu ty si miejesz, Hermesie?
HERMES: Bo bardzo mieszne rzeczy widziaem, Apollonie.
APOLLON: To powiedz, co takiego, ebym si te mg mia,
jak usysz.
HERMES: Afrodyta bya z Aresem i schwyci j Hefajstos,
zwiza ich oboje jedno z drugim.
APOLLON: Jake to? Mw, to gotowa by jaka sympatyczna
historia.
HERMES: Ja mam wraenie, e on ju od dawna o tym wie-
dzia i polowa na nich. I naokoo kanapy niewidzialne sida za-
oy, to zmajstrowa i odszed do kuni. Potem Ares wchodzi
i zdawao mu si, e go nikt nie widzia. Ale spostrzega go Helios
i mwi o tym Hefajstowi. Wic kiedy weszli na kanap i gorco
byli sob zajci, znaleli si we wntrzu sieci i oplatay ich sida;
wtedy staje nad nimi Hefajstos i ona wanie bya nie ubrana
nie miaa si jak okry, a wstydzia si. Ares zrazu prbowa
ucieka i spodziewa si, e rozerwie wizy, a potem, jak zobaczy,
e wyjcia nie ma, zacz prosi o lito.
APOLLON: No i c? Puci ich Hefajstos?
HERMES: Ani mowy! Sprasza bogw i pokazuje im akt cu-
dzostwa. A ci, goli oboje, spuszczaj oczy, zwizani i czer-
wieni si. Ten widok wyda mi si bardzo przyjemny; nie tylko
to, co si tam u nich robio.
APOLLON: A ten kowal nie wstydzi si sam pokazywa ha-
by swego maestwa?
HERMES: Na Dzeusa! On si jeszcze mieje i stoi tam nad
nimi. Ja, eby tak prawd powiedzie, zazdrociem Aresowi, e
nie tylko wzi najadniejsz z bogi, ale go jeszcze z ni
zwizali.
APOLLON: Doprawdy? Ty by si zgodzi nawet i na wizy
w tych warunkach?
HERMES: A ty nie, Apollonie? Zobacz tylko, pjd tam. Ja
ci bardzo pochwal, jeeli to zobaczysz, a nie bdziesz sobie
yczy dla siebie czego podobnego.


18. HERY I DZEUSA


HERA: Ja bym si wstydzia, Dzeusie, gdybym miaa takiego
syna; taki niewieciuch z niego i zepsuty, bo pije; wosy ma prze-
wizane opask, przewanie z szalonymi kobietami obcuje,
a jeszcze mikszy od nich samych, pod gos bbenkw i fletu,
i cymbaw taczy i w ogle: do kadego innego raczej podobny
ni do ciebie, do ojca.
DZEUS: O tak ten z kobiec przepask na wosach, ten
pieszczoch mikszy od kobiet on, Hero, nie tylko Lidi podbi
i mieszkacw gr Tmolos i Trakw pokona, ale do Indyj te si
wyprawi i przy pomocy tego kobiecego wojska wzi sonie
i opanowa ziemi i krla, ktry si omieli stawi mu opr na
krtko, do niewoli zabra, i tego wszystkiego dokona taczc
i prowadzc chry, i posugujc si tyrsami z bluszczu. Pijany
jak powiadasz i rozpasany, a jeeli si kto omieli obraa
go i poniewiera jego wicenia, takiego kara; albo go winnymi
latorolami wiza, albo go rodzona matka z jego zrzdzenia roz-
szarpywaa jak jelonka. Widzisz, jakie to dowody mstwa i wi-
dzisz, e nie przynosz ujmy ojcu?
A jeeli oni si tam lubi bawi i baraszkowa, to nie ma im
czego zazdroci. Tym bardziej, jeeli si kto zastanowi i pomyli,
jaki by to by bg po trzewemu, jeeli takich rzeczy dokonywa
po pijanemu.
HERA: Ja mam wraenie, e ty pochwalisz take jego wyna-'
lazek: winne grona i wino, chocia widzisz, co pijani robi, jak
bdz i na co sobie pozwalaj, i w ogle szalej od tego napoju.
Ikariosa przecie on jemu najpierw da sw latorol towa-
rzysze kielicha sami zabili, zakuli go widami.
DZEUS: Mwisz ni to, ni owo. Przecie to nie wino robi ani
Dionysos, tylko naduycie napoju, kiedy kto leje w siebie nie
zmieszane wino ponad przyzwoito. A kto pija w miar, ten bywa
weselszy i przyjemniejszy. Tego, co spotkao Ikariosa, on sam nie
byby zrobi nikomu z tych, ktrzy z nim pili. Tylko u ciebie, Hero,
zdaje si, zazdro jeszcze nie wygasa i jeszcze pamitasz o Se-
meli; dlatego oczerniasz Dionysosa za rzeczy bardzo pikne.


19. AFRODYTY I EROSA


AFRODYTA: Co te to jest, Erosie, e innych bogw zmoge
wszystkich: Dzeusa, Posejdona, Apollona, Re, mnie rodzon
matk, a tylko od jednej Ateny trzymasz si z daleka i jeeli o ni
chodzi, to nie pali si twoja pochodnia i nie ma strza w kocza-
nie, i ty nie masz uku, i nie trafiasz?
EROS: Ja si jej boj, prosz mamy. Ona jest straszna i te
jasne oczy ma, i okropnie mska. Ile razy uk napn i podejd do
niej, ona trzsie kit i poszy mnie, zaczynam si trz i z rk mi
wypada uk i strzay.
AFRODYTA: A czy Ares nie by straszniejszy? A jednak
rozbroie go i zwyciye.
EROS: Ale on chtnie do mnie idzie i woa mnie, a ta Atena
zawsze patrzy spode ba i nieraz bywao, kiedym nadlecia i zbli-
yem si do niej z pochodni, wtedy ona: Jeeli przystpisz
do mnie powiada to, jak mi ojciec miy, pik ci przebij
albo za nog zapi i do Tartaru wrzuc, albo ci sama rozedr
i zabij". Nieraz mi tak grozia. I patrzy ostro, i na piersiach ma
twarz jak straszn z wami zamiast wosw ja si tego boj
najwicej. Straszy mnie tym i uciekam, jak to zobacz.
AFRODYTA: Wic Ateny si boisz, jak sysz, i Gorgony,
a Dzeusowego pioruna nie. A w ktr Muz dlaczego trafi nie
moesz i one s poza twoimi strzaami? Czy one te potrzsaj
kitami i pokazuj Gorgony?
EROS: Wstydz si ich, prosz mamy. One s takie powane
i zawsze nad czym myl i piewem zajte. Ja czsto przy nich
przystaj tak mnie czaruje pie.
AFRODYTA: Daj im te pokj. Bo s powane. Ale Artemidy
dlaczego nie zranisz?
EROS: W ogle jej nawet zapa nie mona; wci ucieka po
grach. A potem, ona ju ma jakiego wasnego Erosa i ten sta-
nowi jej zamiowanie.
AFRODYTA: Do czego, moje dziecko?
EROS: Do polowania, do jeleni i jelonkw; ona je goni, a-
pie i strzela, i ca dusz jest temu oddana, ale jej brata, chocia
on jest ucznik i z daleka trafia...
AFRODYTA: Wiem, dziecko; jego nieraz trafiae.


20.BOGINIE PRZED SDEM

Dzeus, Hermes, Hera, Atena, Afrodyta, Parys albo Aleksander.
DZEUS: Hermesie, we to jabko, id do Frygii, do syna
Priama, do tego pasterza on pasie na Gargaron, na grze Id
i powiedz mu tak: Tobie, Parysie, przykazuje Dzeus, poniewa
sam jeste pikny i rozumiesz si na mioci, aby by sdzi
bogi, ktra z nich jest najpikniejsza. Ktra z nich wygra na
tym konkursie, niech wemie to jabko".
Warn ju te pora pj do sdziego. Ja nie chc by mi-
dzy wami sdzi, bo kocham was jednakowo i gdyby to byo
moliwe, najchtniej bym widzia, ebycie wygray wszystkie.
Zreszt, dajc nagrod za pikno jednej, musiabym si narazi
wikszoci. Dlatego ja sam nie nadaj si na sdziego, a ten
mody Frygijczyk, do ktrego idziecie, to jest syn krla i kuzyn
tego tu Ganymedesa poza tym prostaczek i gral. Nikt nie
moe powiedzie, eby nie by godny takiego widoku.
AFRODYTA: Ja, Dzeusie, gdyby nawet samego Momosa
ustanowi sdzi nad nami, spokojna pjd na pokaz. Bo c by
mg na mnie zgani? Ale trzeba, eby one te byy zadowolone
z tego czowieka.
HERA: My si rwnie, Afrodyto; nie boimy nawet, gdyby
Ares, ten twj, przewodniczy sdowi. Przyjmujemy i tego, jaki
on tam jest, tego Parysa.
DZEUS: Czy ty, creczko, jeste te tego zdania? Co po-
wiesz? Odwracasz si i rumienisz? To naturalne wy, panny,
wstydzicie si takich rzeczy. Ale jednak kiwasz gow. No, to
idcie, ale w kadym razie nie gniewajcie si na sdziego, te
ktre nie wygraj, i nie zrbcie temu chopcu czego zego. Nie
mog wszystkie by jednakowo pikne.
HERMES: No, to chodmy zaraz do Frygii. Ja pjd naprzd,
a wy za mn, a nie za powoli, i bdcie spokojne. Ja znam Parysa
to przystojny mody czowiek i w mioci obyty i najlepiej si
nadaje do sdzenia takich rzeczy. On z pewnoci le tej sprawy
nie rozsdzi,
AFRODYTA: To bardzo dobrze i to wychodzi na moj ko-
rzy to, co mwisz, e nasz sdzia jest sprawiedliwy. A czy on
jest kawaler, czy te ma jak on?
HERMES: Nie cakiem kawaler, Afrodyto.
AFRODYTA: Jak to mylisz?
HERMES: Zdaje si, e tam z nim mieszka jaka kobieta
z Idy nieza, ale pdzika i taka prosto z gr; zdaje si, e on
ni nie bardzo zajty. Ale czemu si o to pytasz?
AFRODYTA: Tak sobie, zapytaam si.
ATENA: Sprzeniewierzasz si swojej misji, ty tani; wci
z ni na osobnoci rozmawiasz.
HERMES: To nic strasznego, Ateno. I to nie przeciwko wam.
Ona mnie tylko zapytaa, czy Parys to kawaler.
ATENA: A co j to tak obchodzi?
HERMES: Ja nie wiem; ona mwi, e tylko tak sobie, na
myl jej to przyszo, a nie pytaa si z jakim zamiarem.
ATENA: Wic co? Kawaler?
HERMES: Zdaje si, e nie.
ATENA: Wic jak? Ma jakie zamiowania wojskowe i am-
bicje, czy te w ogle nic, tylko pastuch?
HERMES: Jak jest naprawd, tego nie mog powiedzie, ale
trzeba przypuszcza, e jako mody czowiek marzy i o tym
i chciaby przede wszystkim by w jakiej bitwie.
AFRODYTA: Widzisz ja si wcale nie gniewam i nie robi
ci wyrzutw, e z ni na osobnoci rozmawiasz. Byaby to zrzd-
no, a to nie jest w stylu Afrodyty.
HERMES: Ona te mniej wicej o to samo mnie zapytaa.
Wic nie gniewaj si i nie myl, e ci si krzywda dzieje, jeeli
jej te odpowiedziaem po prostu. Ale my tu mwimy, a tym-
czasem jestemy ju daleko, zostawilimy gwiazdy za sob i je-
stemy prawie e nad Frygi. Ja ju Id te widz i cae Gar-
garon dokadnie i, jeeli si nie myl, to waszego sdziego, Pa-
rysa, rwnie.
HERA: Gdzie on jest, bo ja go nie widz.
HERMES: Tutaj, Hero, w lewo patrz, nie na szczycie gry,
tylko na stoku, tam gdzie ta jaskinia, tam gdzie i trzod widzisz.
HERA: Ale ja nie widz trzody.
HERMES: Jak mwisz? Nie widzisz tych krwek tam
jak ten mj palec, wychodz spord ska i tam kto zbiega
z urwiska, ma w rku kij z zakrzywionym kocem i zagania,
eby mu si trzoda nie rozbiegaa przed nim.
HERA: Widz teraz, jeeli to tylko on.
HERMES: Ale on. Ale skoromy ju blisko, to, prosz, sta-
cie na ziemi i chodmy piechot, abymy go nie przestraszyli,
jak tak nagle z gry zlecimy.
HERA: Dobrze mwisz. Zrbmy tak. A skoro ju jestemy na
dole, to wypada, Afrodyto, eby ty sza naprzd, bdziesz nam
pokazywaa drog. Ty, zdaje si, znasz t okolic; mwi, e tu
nieraz przychodzia, do Anchizesa.
AFRODYTA: Ja si, Hero, nie bardzo obraam o te docinki.
HERMES: Ju ja was poprowadz. Ja bywaem nieraz na
Idzie, kiedy si Dzeus kocha w tym chopaku z Frygii. Przycho-
dziem czsto; on mnie tu posya, ebym uwaa na chopca.
A jak ju wszed w ora, przyleciaem z nim rzem i pomogem
mu podnie cacusia; jeeli dobrze pamitam, on go porwa z tej
skay tutaj. On wanie gra przy swojej trzodzie na pozytywce,
a Dzeus poza nim spad na skrzydach z gry, bardzo lekko obj
go szponami, dziobem uchwyci za tiar na gowie i podnis
chopca w powietrze; ten nie wiedzia, co si dzieje, zwrci
szyj ku niemu i patrzy przestraszony. Wic ja podniosem po-
zytywk, bo j by zgubi w tym strachu ale oto i sdzia, ten
tu, blisko. Wic przemwmy do niego. Daj boe zdrowie, pa-
sterzu!
PARYS: Daj boe i wam, mody czowieku,. A co ty za je-
den, e tu przychodzisz do nas? I co to za kobiety prowadzisz?
Niedobrze, eby chodziy po grach, kiedy takie adne.
HERMES: To nie s kobiety. Widzisz Her, Parysie, i Aten,
i Afrodyt. A mnie, Hermesa, posa Dzeus ale czemu ty drysz
i bledniesz? Nie bj si. Nie ma nic zego. On kae ci by sdzi
ich piknoci. Skoro, powiada, sam jeste pikny i rozumiesz si
na mioci, to ja sd zdaj na ciebie". A jaka nagroda na tym kon-
kursie, bdziesz wiedzia, jak przeczytasz, co na tym jabku.
PARYS: Daj no, zobacz, co tu pisze. Pikna powiada
niech wemie". No jakebym ja Panie Hermesie czo-
wiek mg zosta sdzi takiego widowiska niewiarogodnego
ono zbyt wielkie, jak na pasterza. Sdzi takie rzeczy powinien
raczej jaki delikacik z miasta. Ja tam prdko i fachowo potrafi
rozsdzi koz od kozy i jawk od innej jawki i powiedzie,
ktra adniejsza. A one tu wszystkie jednakowo adne i nie
wiem, jakby kto potrafi przenie oczy z jednej na drug
i oderwa je od ktrej bd. Oko si nie chce odrywa, ale gdzie
utkwi raz, tam trwa i chwali to, co ma przed sob. A jak na dru-
g przejdzie, to i tej pikno widzi i trwa, i zniewala je ta, co
bliej. W ogle oblewa mnie ich pikno naokoo i caego mnie
porywa, i gniewam si, e nie potrafi tak jak Argos patrze ca-
ym ciaem. Zdaje mi si, e najlepiej bym rozsdzi, gdybym
im wszystkim przyzna jabko.
A znowu inna rzecz: ta jest w sam raz siostr Dzeusa i on,
a te dwie to crki. Wic jake to nie ma by trudne rozstrzy-
gnicie take i z tego wzgldu?
HERMES: Ja nie wiem. Tyle tylko, e wykrci si z tego
nie mona. Tak Dzeus rozkaza.
PARYS: Wobec tego, Hermesie, popro je, eby si na mnie
nie gnieway; te dwie, ktre odpadn, niech to uwaaj tylko za
bd mojego oka.
HERMES: One mwi, e lak zrobi. Ale czas ci ju przyst-
pi do oceny.
PARYS: Sprbujemy. Bo co pocz? Tylko naprzd chcia-
bym jedno wiedzie: czy wystarczy rozpatrywa je tak, jak s,
czy te bd si musiay rozebra, aby ocena bya dokadna?
HERMES: To ju bdzie twoja rzecz, jako sdziego. Wydaj
polecenie, jak chcesz.
PARYS: Jak chc? Nago je widzie chc.
HERMES: Rozbierzcie si, prosz was. A ty rozpatruj. Ja si
odwrciem.
HERA: Bardzo dobrze, Parysie. Ja si pierwsza rozbior, aby
si przekona, e nie tylko mam biae ramiona i jestem dumna
ze swoich wolich oczu, ale jestem caa i wszdzie jednakowo
pikna.
PARYS: Rozbierz si i ty, Afrodyto.
ATENA: Parysie, nie daj jej si rozbiera prdzej, zanim
nie zdejmie przepaski ona jest czarownica aby ci nie za-
czarowaa t przepask; a wypadao te, eby nie przychodzia
taka wystrojona i nie taka obsypana pudrem i kolorami, do-
prawdy, jak jaka dziewczyna z ulicy, tylko nag eby pokazaa
pikno,
PARYS: To suszne, co mwi o tej przepasce zdejm j.
AFRODYTA: A czemu ty te, Ateno, nie zdejmiesz hemu
i nie pokaesz goej gowy, tylko potrzsasz kit i sdziego stra-
szysz? Boisz si, eby nie byo wida twoich jasnych oczu bez tej
grozy gr?
ATENA: Prosz ci, ten hem ju zdjty.
AFRODYTA: I prosz ci przepaska te,
HERA: No, to rozbierajmy si.
PARYS: O Dzeusie cudowny! Co za widowisko, jakie
pikno, jaka rozkosz! Jaka to dziewczyna, a jaki majestat kr-
lewski i powaga bije od tej, a ta patrzy tak jako uroczo i aksa-
mitnie i umiecha si pontnie. Ale ju mam i do tego szczcia.
Wic, jeeli aska, to chciabym jeszcze obejrze kad z oso-
bna, bo w tej chwili jestem w rozterce i nie wiem, na co mam
patrze - oczy mi lataj na wszystkie strony.
AFRODYTA: Zrbmy tak.
PARYS: Wic wy dwie odejdcie, a ty, Hero, zosta.
HERA: Zostan, a jak mi si dokadnie przypatrzysz, to ju
i nad czym innym czas ci si zastanowi: czy ci si podobaj
dary w nagrod za gos dla mnie. Jeeli mnie, Parysie, uznasz
za pikn, bdziesz panem caej Azji.
PARYS: Dary nie mog u mnie rozstrzyga. Odejd. Zrobi si,
co si bdzie uwaao. A ty przyjd, Ateno!
ATENA: Stoj przy tobie i jeeli mnie, Parysie, uznasz za
pikn, nigdy nie przegrasz w bitwie, tylko zawsze bdziesz wy-
grywa. Wojownikiem ci zrobi i zwycizc.
PARYS: Na nic mi si, Ateno, nie zda wojna i bitwa. Pokj
przecie, jak widzisz, zalega dzisiaj Frygi i Lidi; nie ma u nas
wojny pod panowaniem ojca. Ale bd spokojna. Nie przegrasz,
chocia dary nie wpywaj na mj sd. Ubierz si ju i wdziej
hem. Do si napatrzyem. Czas, eby przysza Afrodyta.
AFRODYTA: Ja tu blisko ciebie; przypatruj si wszystkiemu
dokadnie, a nie przeskakuj; moesz si zatrzyma nad kad
czci. A jeeli chcesz, pikny chopcze, to i tego posuchaj, co
ci powiem. Ja ju od dawna widz, e jeste mody i taki pikny,
e nie wiem, czy Frygia ywi drugiego takiego, wic gratuluj
ci piknoci, ale bior ci za ze to, e nie porzucasz tych urwisk
i tych ska i nie yjesz w miecie, tylko marnujesz swoj pikno
w tym pustkowiu. Bo co ci tam po grach? I co po twojej pi-
knoci tym krowom? Ju by ci si te czas byo i oeni, ale nie
z jak dziewczyn z lasu i ze wsi, jak te kobiety tutaj, na Idzie,
ale z kim z Hellady, z Argos, czy z Koryntu albo z jak Spar-
tank, jak na przykad Helena moda jest i pikna i wcale nie
gorsza odemnie, a przede wszystkim: umie kocha. Ta, gdyby
ciebie tylko zobaczya, ja wiem doskonale, e porzuci wszystko,
odda ci si bez zastrzee, pjdzie za tob i z tob zamieszka.
Zreszt i ty co o niej syszae.
PARYS: Nic w ogle, Afrodyto. Ale teraz bym chtnie posu-
cha, gdyby mi o niej wszystko opowiedziaa.
AFRODYTA: Ona jest crk Ledy, tej piknej, na ktr
Dzeus spyn na skrzydach abdzich.
PARYS: A jak wyglda?
AFRODYTA: Biaa oczywicie, skoro jest crk abdzia,
i delikatn ma karnacj, bo si w jaju wylga; przewanie nago
chodzi i gimnastykuje si. A tak si o ni staraj wszyscy, e ju
si i wojna o ni rozegraa. Bo Thezeus j porwa, zanim jeszcze
dojrzaa. No tak, ale skoro dosza swoich lat, to zjechali si wszy-
scy najznakomitsi spord Achajw, eby si stara o jej rk.
Pierwszestwo przypado Menelaosowi z rodu Pelopidw. Jee-
liby chcia, to ja ci urzdz to maestwo.
PARYS: Jak mwisz? Maestwo z matk?
AFRODYTA: Ach ty mody jeste i nieobyty, a ja wiem,
jak si takie rzeczy robi.
PARYS: Jak? Ja bym te chcia wiedzie.
AFRODYTA: Ty si pucisz w podr. Niby to zwiedza
Hellad. Jak przybdziesz do Sparty, zobaczy ci Helena. Od tej
chwili to ju moja robota, eby si w tobie zakochaa i posza
za tob.
PARYS: Wanie to wydaje mi si niewiarygodne, eby ona
porzucia ma i chciaa wyjecha razem z cudzoziemcem, z czo-
wiekiem obcym.
AFRODYTA: Bd o to spokojny. Ja mam dwch synkw
adnych: jeden Eros, a drugi Urok. Przydam ci ich obu, eby ci
prowadzili w drodze. Eros padnie na ni i rozkocha kobiet
w tobie, a Urok obleci ciebie i tak, jak to on jest, zrobi ci uro-
czym i podanym. Ja bd sama przy tym, a poprosz i Charyty,
eby za nami poszy. I w ten sposb wszyscy razem j nako-
nimy skutecznie.
PARYS: Jak to pjdzie, to nic nie wiadomo jeszcze, Afro-
dyto. Tyle tylko, e ja ju kocham Helen i to dziwne, mam wra-
enie, e ju j widz i ju jad do Hellady, przybywam do Sparty
i wracam do domu z kobiet i zoci mnie to, ze ju w tej
chwili tego wszystkiego nie robi.
AFRODYTA: Nie zakochuj si, Parysie, prdzej, zanim mnie,
swatki i druki, nie skwitujesz swoim wyrokiem. Wypadaoby,
ebym i ja z konkursow nagrod w rku bya z wami i ebymy
razem obchodzili wito: wy waszego wesela, a ja swojego zwy-
cistwa. Bo wszystko moesz sobie kupi za to jabko: mio,
pikno, maestwo.
PARYS: Ja si boj, eby o mnie nie przestaa dba po wy-
roku.
AFRODYTA: Jeeli chcesz, to ci przysign.
PARYS: Za nic tylko przyrzeknij jeszcze raz.
AFRODYTA: Wic przyrzekam ci, e ci dam za on Helen,
e ona pjdzie za tob i przybdzie do was, do Ilionu. Ja sama
bd przy tym i bd wspdziaaa we wszystkim.
PARYS: I Erosa przyprowadzisz, i Urok, i Charyty?
AFRODYTA: Bd spokojny. I Tsknot, i Hymenajosa w do-
datku wezm ze sob.
PARYS: Wic pod tymi warunkami daj ci jabko. Pod tymi
warunkami bierz!


21. ARESA I HERMESA


ARES: Syszae, Hermesie, czym grozi nam Dzeus, jakie to
zarozumiae i niewiarygodne? ,,Jeeli zechc powiada to ja
z nieba acuch spuszcz, a wy si na nim uwiesicie i bdziecie
prbowali gwatem mnie w d cign i daremnie si bdziecie
trudzili. Nie cigniecie mnie w d. A gdybym ja zechcia po-
derwa go w gr, to nie tylko was, ale razem z wami ziemi
i morze podcign i zawiesz w powietrzu". I inne takie rzeczy,
ktre i ty sysza. A ja nie zaprzeczam, e on jest lepszy i mo-
cniejszy od kadego z nas z osobna, ale eby nas tylu przemaga
i ebymy go nie zmogli, gdybymy w dodatku jeszcze ziemi
i morze wzili do pomocy, ja w to nigdy nie uwierz.
HERMES: Bj si boga, Aresie! Niebezpiecznie mwi takie
rzeczy; abymy czego nie oberwali za takie gadanie.
ARES: A c ty mylisz, e ja bym to przed kadym mwi,
a nie tylko przed tob jednym ja wiem, e umiesz trzyma
jzyk za zbami. A co mi si najzabawniejsze wydawao, kiedym
lej groby sucha, tego bym nie potrafi, zamilcze przed tob.
Przecie ja pamitani niedawno, jak si Posejdon, Hera i Alena
zbuntowali i chcieli go schwytanego zwiza, jak on si mieni
ze strachu, a byo ich tylko troje, i gdyby si nad nim nie bya
zlitowaa Tetis i nie zawoaa mu na pomoc Briareosa, ktry ma
sto rk, to byliby go zwizali razem z piorunem i grzmotem. Kie-
dym sobie to zestawia, to chciao mi si mia z jego prze-
chwaek.
HERMES: Cicho bd, mwi. Nie jest bezpiecznie ani tobie
mwi, ani mnie sucha takich rzeczy.


22. PANA I HERMESA


PAN: Jak si masz, ojcze Hermesie.
HERMES: Jak si masz. Ale jakim sposobem: ja twoim
ojcem?
PAN: Czy ty nie jeste czasem Hermes z Kylleny?
HERMES: No tak. Ale jak ty jeste moim synem?
PAN: Syn naturalny, wybrany twj syn.
HERMES: Na Dzeusa moe jakiego koza, ktry mia
stosunek z koz. Bo mj jakim sposobem? Z rogami, z takim
nosem, z dug brod, nogi porozszczepiane jak u koza, ogon
na tyku?
PAN: Jakkolwiekby mnie wymiewa, ojcze, wasnemu sy-
nowi atki przypinasz, a waciwie sobie, e takie dzieci na wiat
wysyasz; ja nie jestem winien.
HERMES: A kt mia by twoj matk? Moem gdzie jak
koz zgwaci sam nie wiem, kiedy?
PAN: Kozy nie zgwacie, ale przypomnij sobie, czy kiedy
w Arkadii nie zgwaci dziewczyny wolnej. Czemu obgryzasz pa-
lec i szukasz, i tak ci trudno znale. Ja mwi o Penelopie,
crce Ikariosa.
HERMES: A jej si co stao, e urodzia ci podobnym do
koza, a nie do mnie?
PAN: Ja ci powiem, co ona sama mwia. Kiedy mnie wypra-
wiaa do Arkadii, powiedziaa mi: Moje dziecko, matk twoj je-
stem ja, Penelopa, Spartanka, a wiedz, e ojcem twoim jest bg
Hermes, syn Maji i Dzeusa. Jeeli masz rogi i nogi kole, niech
ci to nie martwi. Bo kiedy bywa ze mn twj ojciec, upodo-
bnia si do koza, aby si ukry, i dlatego wyszede podobny
do koza.
HERMES: Na Dzeusa, pamitam, em co takiego robi.
Wic ja taki pewny swojej piknoci i to jeszcze bez zarostu
sam, bd si nazywa twoim ojcem i bd si wszyscy ze mnie
miali, e mi si tak dzieci udaj?
PAN: O, ja ci wstydu nie zrobi, ojcze. Ja przecie jestem
muzykalny i gram na pozytywce bardzo gadko, i Dionysos nie
moe si ruszy beze mnie ma we mnie przyjaciela i kompana
w pochodzie, prowadz mu chr, a gdyby moje trzody zobaczy,
ktre mam koo Tegei i na Partenionie, bardzo si bdziesz cie-
szy. I ja panuj nad .ca Arkadi. Niedawno te Ateczykom
pomagaem na wojnie i takie zwycistwo odniosem pod Mara-
tonem, e mi w nagrod dano jaskini u stp Akropoli. Jak b-
dziesz w Atenach, dowiesz si, jakie tam sawne jest imi Pana.
HERMES: A powiedz mi, Panie, bo tak ci nazywaj podobno,
jue si oeni?
PAN: Nic podobnego, ojcze. Ja kochliwy jestem i nie czu-
bym si dobrze, obcujc z jedn.
HERMES: Wic ty kozy zaczepiasz, oczywicie.
PAN: Ty sobie artujesz. A ja z nimf Echo i z Sosn obcuj,
i z wszystkimi Majnadami Dionysosa, one mnie traktuj bardzo
powanie.
HERMES: Wiesz, moje dziecko, jak mgby mi zrobi przy-
jemno, gdybym si do ciebie zwrci z moj pierwsz prob?
PAN: Rozkazuj, prosz ci, ojcze, a ja zobacz.
HERMES: I przychod do mnie, i odno si do mnie przy-
janie, ale uwaaj, eby mnie nie nazywa ojcem, kiedy kto
syszy.


23. APOLLONA I DIONYSOSA


APOLLON: Co tu mwi, Dionysosie. Przecie to s bracia,
synowie jednej matki, ten Eros, Hermafrodyt i Priap, a zupenie-
do siebie niepodobni z ksztatw i z zaj. Jeden bardzo pikny
i z uku strzela, i si niema posiada, i nad wszystkimi panuje,
drugi kobiecy i pmski, i dwuznacznie wyglda: nie rozpoznasz,
czy to chopiec, czy dziewczyna. A Priap mski ponad przy-
zwoito.
DIONYSOS: Nie dziw si, Apollonie. Temu nie winna Afro-
dyta, tylko ojcowie byli rni. A przecie nieraz z dzieci jednego
ojca i jednej matki jedno bywa mskie, a drugie kobiece tak
jak wy dwoje.
APOLLON: Tak. Ale my oboje jestemy podobni do siebie
i zajmujemy si tym samym. Przecie oboje strzelamy z uku.
DIONYSOS: A po ten uk to samo, Apollonie, ale tamto
niepodobne, e Artemida morduje obcych pomidzy Skytami,
a ty dajesz wyrocznie i leczysz chorych.
APOLLON: Czy ty mylisz, e mojej siostrze tam dobrze po-
midzy Skytami? Ona jest gotowa, gdyby jaki Hellen przyby
kiedy do Krymu, wyjecha z nim razem. Ju jej obrzydy te
mordy tam.
DIONYSOS: Dobrze by zrobia. A ten Priap opowiem ci
co zabawnego niedawno byem w Lampsaku i chodziem sobie
po miecie, wic on mnie zaprosi i przyjmowa u siebie. Kie-
dymy spali, a kropnlimy sobie dobrze przy kolacji, gdzie
okoo samej pnocy ten wstaje a uda si chopiec ale
wstydz si mwi.
APOLLON: Zabiera si do ciebie, Dionysosie?
DIONYSOS: No, tak jest.
APOLLON: A ty co na to?
DIONYSOS: No c innego? miaem si.
APOLLON: To dobrze, e bez przykroci i bez grubiastwa.
Trzeba mu przebaczy, jeeli ci zaczepia ty jeste taki pikny.
DIONYSOS: Z tego powodu on gotw si zacz i do ciebie
umizga, Apollonie. Ty jeste pikny i masz adne wosy. Priap
gotw ci i po trzewemu zaczepi.
APOLLON: Nie zaczepi, Dionysosie. Oprcz wosw mam
i uk.


24. HERMESA I MAJI


HERMES: Czy jest w niebie, prosz mamy, jaki bg nie-
szczliwszy ode mnie?
MAJA: Nie mw, Hermesie, takich rzeczy.
HERMES: Co nie mam mwi, kiedy tyle mam kopotw; sam
jeden haruj i ka mi si rozdziera na tyle sub? Rano, jak
tylko wstan, trzeba posprzta po kolacji, zacieli ko, poroz-
stawia wszystko jak trzeba, asystowa Dzeusowi, roznosi od
niego polecenia do nieba i do pieka, goni z tym czym prdzej,
a jak wracam na gr, jeszcze cay zakurzony, musz podawa
ambrozj. A zanim przyszed ten nowy podczaszy, to ja i nektar
nalewaem. Najgorsze to, e nawet i w nocy ja jeden tylko nie
pi spord wszystkich. Musz jeszcze i wtedy Plutonowi
przyprowadza dusze, wodzi nieboszczykw i asystowa przy
sdzie. Nie do dla mnie tej roboty za dnia: by w zakadach
gimnastycznych i by heroldem na zgromadzeniach, i mwcw
wyucza, ale jeszcze si i sprawami umarych zajmowa po swo-
jej czci.
Przecie synowie Ledy zmieniaj si co dnia to jeden, to
drugi jest raz w niebie, raz w Hadesie, a ja musz co dnia robi
i to, i tamto. Synowie Alkmeny i Semeli, jakich tam mizernych
kobiet, uywaj sobie bez troski, a ja syn Maji, crki Atlasa,
musz im usugiwa. Dopiero co wrciem z Sydonu, od crki
Kadmosa posa mnie do niej, ebym zobaczy, co dziewczynka
robi i jeszczem nie odetchn, zaraz mnie posya znowu do
Argos, ebym zajrza do Danai, a potem, stamtd, do Beocji; po-
wiada: zajd po drodze i zobacz Antiop. Ja w ogle ju si nie
mam wicej. Gdyby to byo moliwe, to bybym zadowolony,
eby mnie gdzie sprzeda, jak na ziemi sprzedaj zych su-
cych.
MAJA: Zostaw takie myli, moje dziecko. Trzeba we wszyst-
kim usuy ojcu. Mody jeste. I teraz, jak ci posano, tak su
do Argos, a potem do Beocji, aby po skrze nie oberwa, jak si
spnisz. U zakochanych atwo si burzy.


25. DZEUSA I HELIOSA


DZEUS: Co ty zrobi ty, najgorszy z Tytanw? Popalie
na ziemi wszystko; chopakowi gupiemu powierzye wz; on
jedno spali, bo zjecha za nisko do ziemi, a drugie zmarnowa
przez mrz, bo za daleko ogie odcign w ogle: wszystko
poprzewraca i pomiesza i gdybym ja nie by zauway, co si
dzieje, i nie strci go piorunem, toby z ludzi i resztki nie zostao.
Takiego nam adnego wonic na wozie wyprawi.
HELIOS: Zgrzeszyem, Dzeusie, ale nie gniewaj si, em ust-
pi synowi. On tak o to. baga. Skde si mogem spodziewa, e
bdzie takie nieszczcie?
DZEUS: A ty nie wiedzia, jakiej ta robota wymaga skad -
noci i e jak si na wos zboczy z drogi, to wszystko licho we-
mie? I. nie znae temperamentu koni, e trzeba .im koniecznie
uzd cign? Jak im cugli popuci, to ponosz zaraz; tak jak
i jego porway raz w lewo, za chwil znowu na prawo, a nieraz
i wstecz, do gry i w d w ogle: jak same chciay. A on sobie
nie umia da rady z nimi.
HELIOS: Ja to wszystko wiedziaem i dlatego sprzeciwiaem
si dugi czas i nie powierzaem mu lejcw. Ale jak zacz paka
i zaklina, a jego matka, Klymena, z nim, wsadziem go na wz
i pouczyem, jak ma jecha, na ile popuszcza lejcw, pod gr,
a potem si znowu wstecz pochyla i jak mocno w rku trzyma
lejce, i nie zdawa si na temperament koni. I powiedziaem, jak
wielkie niebezpieczestwo grozi, jeeliby nie jecha prost drog.
A on jeszcze may chopiec by jak wsiad na taki ogie
i zobaczy t niezmiern przepa pod sob, przestraszy si, na-
turalnie. A konie jak poczuy, e to nie ja na wozie, nic sobie nie
robiy z chopaka, zeszy z drogi i zrobiy to nieszczcie. On lejce
puci, z pewnoci ba si, e zleci, i trzyma si porczy. Ale on
ju ma swoj kar, a dla mnie, Dzeusie, zgryzoty dosy.
DZEUS: Dosy mwisz ty, ktry sobie pozwoli na co po-
dobnego? Teraz udzielam ci przebaczenia, a na przyszo, jak
co podobnego zrobisz albo jakiego takiego zastpc wyprawisz,
to zaraz si przekonasz, o ile jest gortszy piorun od twojego
ognia. Wic jego niech siostry pochowaj nad Eridanem, tam
gdzie pad, gdy wylecia z wozu, niech nad nim pacz zami z bur-
sztynu i niech si ze zmartwienia stan czarnymi topolami. A ty
zbij wz na nowo przecie dyszel si zama, i jedno koo
strzaskane wyprowad konie i jed. A pamitaj sobie o tym
wszystkim.


26. APOLLONA I HERMESA


APOLLON: Czy ty by mi mg powiedzie, Hermesie, ktry
to jest Kastor, z tych dwch, a ktry Polydeukes? Bo ja ich nie
rozrniam:
HERMES: Ten, co tu wczoraj by z nami, to Kastor, a ten
tu Polydeukes.
APOLLON: Jak ty ich rozpoznajesz? Podobni s do siebie.
HERMES: Po tym, Apollonie, e ten tu ma na twarzy blizny.
Poranili go w walce na kuaki. Najbardziej pokaleczy go Beb-
ryks, syn Amykosa, kiedy Polydeukes pyn z Jazonem. A ten
drugi nie ma adnych takich znakw, ma czyst twarz, bez
ladw.
APOLLON; Bardzo ci dzikuj, e mnie nauczy tych znakw
rozpoznawczych. Bo zreszt wszystko u nich jednakie: i p jajka,
i gwiazda na niebie, i pika w rku, i ko biay pod jednym i dru-
gim; tak e ja czsto do Polydeukesa mwiem Kastor, a tamtego
nazywaem Polydeukesem. Ale powiedz mi i to, czemu oni obaj
razem nie s z nami, tylko tak, po powce, raz jeden z nich, a raz
drugi jest raz bg, a raz trup.
HERMES: To przez mio bratersk oni tak robi. Bo, jak
trzeba byo, eby z synw Ledy jeden umar, a drugi by niemier-
telny, oni si w ten sposb podzielili niemiertelnoci.
APOLLON: To nieinteligentny podzia, Hermesie. Bo w ten
sposb nawet nigdy jeden drugiego nie zobaczy, a tego, myl,
pragnli najwicej. Bo jake? Jeden jest midzy bogami, a drugi
tam, u zmarych. A poza tym ja, na przykad, daj wyrocznie,
Asklepios leczy, ty uczysz gimnastyki, jeste najlepszym trene-
rem,Artemis pomaga przy porodach i kady z nas ma jak umie-
jtno poyteczn dla bogw albo dla ludzi, a ci co bd u nas
robili? Bd zaywali wczasw i bki zbijali chopy w tym
wieku?
HERMES: Nic podobnego. Maj nakazane suy Posejdo-
nowi, konno jedzi po morzu i jak gdzie zobacz marynarzy
miotanych burz, maj nadjeda na okrt i ratowa pyncych.
APOLLON: To bardzo dobra, Hermesie, i poyteczna spe-
cjalno.

You might also like