You are on page 1of 333

CASSANDRA CLARE

MIASTO KOCI
Tom I trylogii Dary Anioa

PODZIKOWANIA
Chciaabym podzikowa mojej grupie pisarskiej, Massachusetts All - Stars: Ellen
Kushner, Delii Sherman, Kelly Link, Gavinowi Grantowi, Holly Black i Sarah Smith. A take
Tomowi Holtowi i Peg Kerr za dodawanie otuchy, zanim jeszcze powstaa ksika, i
Justinowi Larbalestierowi i Eve Sinaiko za dzielenie si przemyleniami, kiedy ju powstaa.
Mojej matce i ojcu za oddanie, uczucie i niezachwian wiar, e w kocu stworz cos'
nadajcego si do publikacji. Jimowi Hillowi i Kate Connor za zacht i wsparcie. Ericowi za
motocykle wampirw jedce na demonicznej energii i Elce za to, e w czerni wyglda
lepiej ni wdowy jej wrogw. Theo i Valowi za stworzenie piknych obrazw do mojej
prozy. Mojemu wytwornemu agentowi Barryemu Goldblattowi i utalentowanemu wydawcy
Karen Wojtyle. Holly za to, e przeya razem ze mn t ksik, i Joshowi, dziki ktremu
byo warto.

1
PANDEMONIUM
- Chyba jaja sobie ze mnie robisz - rzuci bramkarz, zaplatajc rce na potnej piersi.
Spojrza z gry na chopca w czerwonej kurtce zapinanej na suwak i pokrci ogolon gow.
- Nie moesz tego wnie.
Mniej wicej pidziesitka nastolatkw stojcych przed Pandemonium pochylia si i
nadstawia uszu. Na wejcie do klubu, zwaszcza w niedziel, dugo si czekao, a w kolejce
zwykle dziao si niewiele. Bramkarze byli ostrzy i od razu wyapywali kadego, kto
wyglda tak, jakby mia spowodowa kopoty.
Pitnastoletnia Clary Fray czekajca w kolejce ze swoim najlepszym przyjacielem
Simonem przesuna si odrobin do przodu razem ze wszystkimi, w nadziei na rozrywk.
- Daj spokj, czowieku. - Chopak podnis nad gow jaki przedmiot. Byo to co w
rodzaju drewnianej paki zaostrzonej na jednym kocu. - To cz mojego kostiumu.
Wykidajo unis brew.
- Co to jest?
Chopak umiechn si szeroko. Zdaniem Clary wyglda cakiem normalnie jak na
bywalca Pandemonium. Wosy ufarbowane na odblaskowy niebieski kolor sterczay mu
wok gowy jak macki wystraszonej omiornicy, ale nie mia adnych wymylnych tatuay,
wielkich metalowych sztabek w uszach ani wiekw w wargach.
- Jestem pogromc wampirw. - Zgi pak z tak atwoci, jakby to byo dbo
trawy. - Widzisz? To atrapa. Z gumy piankowej.
Jego due oczy wydaway si troch za bardzo zielone, byy koloru pynu przeciw
zamarzaniu albo wiosennej trawy. Bramkarz wzruszy ramionami, nagle znudzony.
- Dobra, wchod.
Chopak przelizn si obok niego szybko i zwinnie jak wgorz. Clary podoba si
jego sposb chodzenia, lekkie koysanie ramion, potrzsanie wosami. Na takich jak on jej
matka miaa okrelenie: niefrasobliwy.
- Pomylaa, e jest niezy? - zapyta z rezygnacj w gosie Simon. - Tak? Clary
dgna go okciem w ebra, ale nic nie odpowiedziaa.
***
W rodku byo peno dymu z suchego lodu. Kolorowe wiata taczyy po parkiecie,

zmieniajc klub w wielobarwn bajkow krain bkitw, jadowitych zieleni, gorcych rw


i zota.
Chopak w czerwonej kurtce, z leniwym umiechem bkajcym si po wargach,
pogaska dugi miecz o klindze ostrej jak brzytwa. To byo takie atwe - troch czaru
rzuconego na ostrze, eby wygldao nieszkodliwie. Kolejny czar na oczy i w chwili, kiedy
bramkarz na niego spojrza, wejcie mia pewne. Oczywicie poradziby sobie bez tych
sztuczek, ale one te byy elementem zabawy: zwodzenie Przyziemnych, robienie
wszystkiego otwarcie na ich oczach, rajcowanie si pustym wyrazem ich twarzy.
Chopak przesun wzrokiem po parkiecie, na ktrym w wirujcych supach dymu to
znikay, to pojawiy si szczupe nogi odziane w jedwabie albo czarne skry. Dziewczyny
potrzsay w tacu dugimi wosami, chopcy krcili biodrami, naga skra lnia od potu. A
bia od nich witalno, fale energii przyprawiajce go o zawrt gowy. Pogardliwie skrzywi
usta. Oni nawet nie wiedzieli, jakimi s szczciarzami. Nie mieli pojcia, jak to jest
wegetowa w martwym wiecie, gdzie soce wisi na niebie jak wypalony wgielek. Ich ycie
pono jasno jak pomie wiecy... i rwnie atwo byo je zgasi.
Zacisn do na rkojeci miecza i wszed na parkiet. W tym momencie od tumu
taczcych odczya si dziewczyna i ruszya w jego stron. Zmierzy j wzrokiem. Bya
pikna jak na czowieka - miaa dugie wosy koloru czarnego atramentu i oczy jak dwa
wgle. Bya ubrana w sigajc do ziemi bia sukni z koronkowymi rkawami, z rodzaju
tych, ktre kobiety nosiy, kiedy wiat by modszy. Na szyi miaa cienki srebrny acuszek, a
na nim ciemnoczerwony wisiorek wielkoci dziecicej pici. Wystarczyo, e zmruy oczy,
by stwierdzi, e jest cenny. Kiedy dziewczyna si do niego zbliya, napyna mu do ust
linka. Energia yciowa pulsowaa w niej jak krew tryskajca z otwartej rany. Mijajc go,
umiechna si i rzucia mu prowokujce spojrzenie. Odwrci si i ruszy za ni, czujc na
wargach przedsmak jej mierci.
To zawsze byo atwe. Ju czu moc jej ycia krc mu w yach. Ludzie to gupcy.
Mieli co tak cennego, a w ogle tego nie strzegli. Oddawali swj skarb za pienidze, za
paczuszki z proszkiem, za czarujcy umiech obcego. Dziewczyna wygldaa jak blady duch
suncy przez kolorowy dym. Gdy dotara do ciany, odwrcia si do niego z umiechem i
uniosa sukni. Miaa pod ni botki sigajce do poowy ud.
Podszed do niej powoli. Blisko dziewczyny wywoaa mrowienie na jego skrze. Z
odlegoci kilku krokw ju nie bya taka doskonaa. Zobaczy rozmazany tusz pod oczami,
pot sklejajcy woski na karku. Poczu jej miertelno, sodki odr zgnilizny. Mam ci,
pomyla.

Jej usta wykrzywi chodny umiech. Przesuna si w bok, a on zobaczy za ni


zamknite drzwi z napisem wykonanym czerwon farb: Wstp wzbroniony - Magazyn.
Dziewczyna signa za siebie, przekrcia gak i wlizna si do rodka. Chopak dostrzeg
stosy pude, spltane kable. Rzeczywicie skadzik. Obejrza si za siebie; nikt na niego nie
patrzy. Tym lepiej, skoro zaleao jej na prywatnoci.
Wsun si za ni do pomieszczenia, niewiadomy tego, e jest obserwowany.
***
- Nieza muzyka, co? - rzuci Simon.
Clary nie odpowiedziaa. Taczyli czy te raczej robili co, co mogo uchodzi za
taniec - duo kiwania si w przd i w ty, od czasu do czasu gwatowny skon, jakby ktre z
nich - zgubio szka kontaktowe - na niewielkiej przestrzeni midzy grup nastolatkw w
metalicznych gorsetach a mod azjatyck par, ktra obciskiwaa si tak zapamitale, e
kocwki kolorowych wosw obojga splatay si ze sob jak winorol. Chopak z przekut
warg i plecakiem w ksztacie misia rozdawa darmowe tabletki zioowej ekstazy, a jego
workowate spodnie opotay na wietrze wytwarzanym przez wiatrownic. Clary nie zwracaa
uwagi na najblisze otoczenie; obserwowaa niebieskowosego chopaka, ktry przebojem
wcisn si do klubu. Teraz kry w tumie, jakby czego szuka. Co w sposobie jego
poruszania si przywodzio jej na myl...
- Jeli chodzi o mnie, wietnie si bawi - cign Simon.
Wydawao si to mao prawdopodobne. W dinsach i starej bawenianej koszulce z
napisem Wyprodukowane w Brooklynie Simon pasowa do Pandemonium jak pi do
nosa. Jego wieo umyte wosy byy ciemnobrzowe zamiast zielone albo rowe,
przekrzywione okulary zsuny mu si na czubek nosa. Nie wyglda na ponurego osobnika,
kontemplujcego moce ciemnoci, tylko na grzecznego chopca, ktry wybiera si do klubu
szachowego.
- Uhm - mrukna Clary.
Doskonale wiedziaa, e przyszed do Pandemonium tylko dlatego, e ona lubia ten
klub. On sam uwaa go za nudny. Waciwie ona te nie miaa pewnoci, dlaczego to miejsce
jej si podoba. Moe dlatego e wszystko tutaj - ubrania, muzyka - byo jak ze snu, jak z
innego ycia, nie tak zwyczajnego i nudnego jak prawdziwe. Poza tym, z powodu
niemiaoci najlepiej czua si w towarzystwie Simona.
Niebieskowosy chopak wanie schodzi z parkietu. Wyglda na troch

zagubionego, jakby nie znalaz osoby, ktrej szuka. Clary przemkna przez gow myl, co
by si stao, gdyby do niego podesza, przedstawia si i zaproponowaa, e oprowadzi go po
klubie. Moe tylko wytrzeszczyby oczy, jeli te by niemiay. A moe byby wdziczny i
zadowolony, lecz staraby si tego nie okaza, jak to chopcy... Ona jednak wiedziaaby
swoje. Moe...
Niebieskowosy nagle si wyprostowa i wyranie oywi, niczym pies myliwski,
ktry zapa trop. Clary podya za jego wzrokiem i zobaczya dziewczyn w biaej sukni.
No tak, pomylaa, zdaje si, e o to chodzio. Powietrze zeszo z Claire, jak z
przekutego balonu. Tamta dziewczyna bya wspaniaa, z rodzaju tych, ktre Clary lubia
rysowa - wysoka i smuka, z dugimi czarnymi wosami opadajcymi kaskad na plecy. Na
szyi miaa czerwony wisiorek, widoczny nawet z tej odlegoci; pulsowa w wiatach
parkietu jak serce oddzielone od ciaa.
- Uwaam, e dzisiaj wieczorem DJ Nietoperz wykonuje wietn robot. Zgadasz si
ze mn?
Clary przewrcia oczami. Simon nienawidzi transowej muzyki. Nic nie
odpowiedziaa, poniewa ca uwag skupia na dziewczynie w biaej sukni. W pmroku, w
kbach dymu i sztucznej mgy jej jasna suknia wiecia jak latarnia morska. Nic dziwnego, e
niebieskowosy szed za ni jak zaczarowany i niczego wicej nie dostrzega... nawet dwch
ciemnych postaci depczcych mu po pitach, kiedy lawirowa przez tum.
Clary przestaa taczy. Zauwaya, e tamci dwaj to wysocy chopcy w czarnych
ubraniach. Nie umiaaby powiedzie, skd wie, e ledz niebieskowosego, ale bya tego
pewna. Widziaa, jak za nim id, ostronie, czujnie, z gracj. W jej piersi zacz pczkowa
nieokrelony lk.
- I chciabym jeszcze doda, e ostatnio bawi si w transwestytyzm i sypiam z twoj
matk. Uznaem, e powinna o tym wiedzie.
Dziewczyna dotara do drzwi z napisem Wstp wzbroniony i skina na
niebieskowosego. Oboje wliznli si do rodka. Clary ju to widywaa, pary wymykajce si
w ciemne zakamarki klubu, eby si obciskiwa, ale teraz sytuacja bya o tyle dziwna, e t
dwjk ledzono.
Stana na palcach, prbujc co dojrze ponad tumem. Dwaj ubrani na czarno
chopcy stali przed zamknitymi drzwiami i najwyraniej si ze sob naradzali. Jeden z nich
mia jasne wosy, drugi ciemne. Blondyn sign pod kurtk i wyj co dugiego i ostrego.
Przedmiot zalni w stroboskopowych wiatach. N.
- Simon! - krzykna Clary, chwytajc przyjaciela za rami.

- Co? - Simon zrobi przestraszon min. - Wcale nie sypiam z twoj mam. Ja tylko
prbowaem zwrci twoj uwag. Co prawda, Jocelyn jest atrakcyjn kobiet, jak na swoje
lata...
- Widzisz tamtych typkw? - Pokazujc rk, Clary omal nie uderzya niechccy
czarnej dziewczyny, ktra taczya obok nich. Widzc jej wcieke spojrzenie, rzucia
pospiesznie: - Przepraszam! Przepraszam! - Odwrcia si z powrotem do Simona. - Widzisz
tamtych dwch facetw przy drzwiach? Simon zmruy oczy i wzruszy ramionami.
- Nic nie widz.
- Jest ich dwch. ledz chopaka z niebieskimi wosami...
- Tego, ktry wpad ci w oko?
- Tak, ale nie o to chodzi. Blondyn wyj n.
- Jeste pewna? - Simon wyty wzrok, ale po chwili pokrci gow. - Nadal nikogo
nie widz.
- Jestem pewna.
Simon wyprostowa si i rzuci zdecydowanym tonem:
- Sprowadz kogo z ochrony. Ty tutaj zosta.
I ruszy do wyjcia, przepychajc si przez tum.
Clary odwrcia si w sam por, by zobaczy, e blondyn wchodzi do pomieszczenia
z drzwiami opatrzonymi napisem Wstp wzbroniony, a jego towarzysz idzie za nim.
Rozejrzaa si. Simon nadal torowa sobie drog przez parkiet, ale nie posun si zbyt daleko
do przodu. Nawet gdyby teraz krzykna, nikt by jej nie usysza, a zanim przybdzie ochrona,
moe sta si co strasznego. Clary przygryza warg i zacza przeciska si przez mrowie
taczcych.
***
- Jak masz na imi?
Dziewczyna odwrcia si i umiechna. Sabe wiato przesczao si do magazynu
przez szare od brudu zakratowane okienka. Na pododze walay si zwoje kabli
elektrycznych, czci dyskotekowych lustrzanych kul i pojemniki po farbie.
- Isabelle.
- adnie. - Podszed do niej, stpajc ostronie wrd drutw, w obawie, e ktry z
nich oyje. W nikym owietleniu dziewczyna, odziana w biel niczym anio, wygldaa na
pprzezroczyst, jakby wyblak. Przyjemnie byoby j zniewoli. - Nie widziaem ci tu

wczeniej.
- Pytasz, czy czsto tu przychodz? - Zachichotaa, zasaniajc usta rk.
Na nadgarstku, tu pod mankietem sukni, nosia bransoletk. Ale kiedy si do niej
zbliy, zobaczy, e to nie bransoletka, tylko wytatuowany na skrze wzr z zawijasw.
Zamar w p kroku.
- Ty...
Dziewczyna poruszaa si z szybkoci byskawicy. Zaatakowaa go otwart doni.
Cios w pier pozbawi go tchu, jakby by ludzk istot. Zatoczy si do tyu. Raptem w jej
rce pojawi si bat; zalni zoto, kiedy nim strzelia, i owin si wok jego kostek. Gdy
poderwaa go w gr gwatownym szarpniciem, z impetem run na ziemi. Zacz si wi,
kiedy znienawidzony metal wgryz si mu gboko w skr. Dziewczyna si zamiaa, stojc
nad nim, a on pomyla oszoomiony, e powinien by to przewidzie. adna miertelniczka
nie woyaby takiej sukni. Isabelle ubieraa si w ten sposb, eby zasoni ciao... cae ciao.
Mocno szarpna bicz, zaciskajc ptl. Umiechna si jadowicie.
- Jest wasz, chopcy.
Z tyu rozbrzmia cichy miech. Kto dwign go z podogi i cisn na jeden z
betonowych supw. Wykrcono mu rce do tyu i zwizano je drutem. Za plecami czu
wilgotny kamie. Podczas gdy prbowa si uwolni, kto obszed kolumn i stan przed
nim: chopak, mody jak Isabelle i rwnie adny. Jego oczy jarzyy si jak kawaki bursztynu.
- Jest was wicej? - zapyta.
Niebieskowosy poczu, e pod mocno zacinitymi ptami zbiera si krew. Jego
nadgarstki byy od niej liskie.
- Wicej?
- Daj spokj. - Kiedy jasnooki chopak unis rce, czarne rkawy zsuny si,
ukazujc runy namalowane atramentem na nadgarstkach, na grzbietach doni i w ich wntrzu.
- Wiesz, kim jestem.
- Nocnym owc! - wysycza.
Twarz jego przeladowcy rozjania si w szerokim umiechu.
- Mamy ci.
Clary pchna drzwi prowadzce do magazynu i wesza do rodka. Przez chwil
mylaa, e pomieszczenie jest puste. Jedyne okna znajdoway si wysoko i byy
zakratowane; sczy si przez nie stumiony uliczny haas, klaksony samochodw, pisk
hamulcw. Wewntrz cuchno star farb, na grubej warstwie kurzu pokrywajcej podog
odznaczay si rozmazane lady butw. Nikogo tu nie ma, stwierdzia, rozgldajc si ze

zdziwieniem. W skadziku byo zimno, mimo sierpniowego upau panujcego na zewntrz.


Clary poczua, e pot na jej plecach zamienia si w ld. Zrobia krok do przodu i zapltaa si
w kable elektryczne. Schylia si, eby uwolni teniswk z wnykw... i nagle usyszaa
gosy: dziewczcy miech, ostr odpowied chopaka.
Kiedy si wyprostowaa, zobaczya ich, jakby raptem zmaterializowali si midzy
jednym a drugim mrugniciem powieki. Bya tam dziewczyna w dugiej biaej sukni, z
czarnymi wosami opadajcymi na plecy, niczym wilgotne wodorosty, i dwaj chopcy: wysoki
i ciemnowosy jak ona oraz drugi, niszy od niego, ktrego wosy lniy jak zoto w nikym
wietle wpadajcym przez zakratowane okna. Blondyn sta z rkami w kieszeniach
naprzeciwko niebieskowosego punka przywizanego do betonowej kolumny czym, co
wygldao na strun od fortepianu. Uwiziony chopak mia twarz cignit blem i
strachem.
Z sercem dudnicym w piersi Clary schowaa si za najbliszy sup i wyjrzaa zza
niego ostronie. Jasnowosy chodzi w t i z powrotem przed jecem, z rkami
skrzyowanymi na piersi.
- No wic? Nadal mi nie powiedziae, czy s tu jacy inni z twojego rodzaju.
Twojego rodzaju? O czym on mwi, zdziwia si Clary. Moe trafiam w sam rodek wojny
gangw.
- Nie wiem, o co ci chodzi. - Gos jeca by zbolay, ale ton opryskliwy.
- On ma na myli inne demony - po raz pierwszy odezwa si czarnowosy. - Wiesz, co
to s demony, prawda?
Chopak przywizany do kolumny poruszy ustami i odwrci gow.
- Demony - powiedzia blondyn, przecigajc samogoski i krelc to sowo palcem w
powietrzu. - Wedug religijnej definicji s to mieszkacy pieka, sudzy szatana, ale w
rozumieniu Clave to kady zy duch, ktry pochodzi spoza naszego wymiaru...
- Wystarczy, Jace - przerwaa mu dziewczyna.
- Isabelle ma racj - popar j wyszy chopak. - Nikt tutaj nie potrzebuje lekcji
semantyki... czy demonologii.
To wariaci, pomylaa Clary.
Blondyn unis z umiechem gow. W tym gecie byo co gwatownego i dzikiego,
co przypomniao Clary filmy dokumentalne o lwach, ktre ogldaa na Discovery Channel.
Te wielkie koty w taki sam sposb unosiy by i wszyy w powietrzu, szukajc zdobyczy.
- Isabelle i Alec twierdz, e za duo mwi - stwierdzi chopak o imieniu Jace. - Ty
te tak uwaasz?

Niebieskowosy nie odpowiedzia, ale nadal porusza ustami.


- Mgbym podzieli si z wami pewn informacj - przemwi w kocu. - Wiem,
gdzie jest Valentine.
Jasnowosy spojrza na koleg. Alec wzruszy ramionami.
- Valentine gryzie ziemi, a ty prbujesz z nami pogrywa - stwierdzi Jace.
- Zabij go, Jace - powiedziaa Isabelle, potrzsajc wosami. - On nic nam nie powie.
Blondyn unis rk, a Clary zobaczya bysk noa. Bro bya niezwyka - miaa
kling przezroczyst jak kryszta i ostr jak odamek szka, a rkoje wysadzan czerwonymi
kamieniami.
Jeniec gwatownie zaczerpn tchu.
- Valentine wrci! - krzykn, szarpic si w wizach. - Wiedz o tym wszystkie
Piekielne wiaty, ja to wiem i mog wam powiedzie, gdzie on jest...
W lodowatych oczach Jace'a nagle zabysa wcieko.
- Na Anioa, kiedy tylko apiemy ktrego z was, dranie, kady twierdzi, e wie, gdzie
jest Valentine. My rwnie wiemy, gdzie on jest. W piekle. A ty... - gdy Jace obrci n w
rce, jego brzeg zamigota jak pomie - zaraz do niego doczysz.
Tego byo ju za wiele dla Clary. Wysza zza kolumny i krzykna:
- Przesta! Nie moesz tego zrobi.
Chopak odwrci si gwatownie, tak zaskoczony, e n wypad mu z rki i z
brzkiem uderzy o betonow posadzk. Isabelle i Alec te si obejrzeli, z identycznym
wyrazem - osupienia na twarzach. Niebieskowosy zawis w ptach, kompletnie
zdezorientowany.
Pierwszy doszed do siebie Alec.
- Co to jest? - zapyta, patrzc na swoich towarzyszy, jakby oni mogli wiedzie, skd
si wzi intruz.
- Dziewczyna - odpar Jace, ktry ju zdy odzyska panowanie nad sob. - Na
pewno widywae je wczeniej. Twoja siostra te ni jest. - Zrobi krok w stron Clary,
marszczc brwi, jakby nie mg uwierzy wasnym oczom. - Ziemska dziewczyna - stwierdzi
tonem odkrywcy. - I widzi nas.
- Oczywicie, e was widz - obruszya si Clary. - Nie jestem lepa.
- Owszem, jeste, tylko o tym nie wiesz. - Blondyn schyli si po n, a potem rzuci
szorstko: - Lepiej si std wyno, jeli masz do oleju w gowie.
- Nigdzie nie id - owiadczya Clary. - Jeli to zrobi, zabijecie go. - Wskazaa na
jeca.

- To prawda - przyzna Jace, obracajc n midzy palcami. - A co ci obchodzi, czy


go zabijemy, czy nie? - Bo... bo... - zacza si jka Clary. - Nie mona sobie tak po prostu
chodzi i zabija ludzi.
- Masz racj. Nie mona zabija ludzi. - Spojrza na jeca, ktry mia zamknite oczy,
jakby zemdla. - Ale to nie jest ludzka istota, dziewczyno. Moe wyglda i mwi jak
czowiek, moe nawet krwawi jak czowiek, ale jest potworem.
- Jace, wystarczy - rzucia ostrzegawczo Isabelle.
- Zwariowalicie - stwierdzia Clary. - Ju wezwaam policj. Bdzie tu lada chwila.
- Ona kamie - odezwa si Alec, ale na jego twarzy malowao si powtpiewanie. Jace...
Nie dokoczy, bo w tym momencie jeniec wyda z siebie przenikliwy, zawodzcy
okrzyk, zerwa pta, ktrymi by przywizany do kolumny, i rzuci si na blondyna.
Upadli razem i potoczyli si po pododze. Niebieskowosy zacz szarpa swojego
przeladowc rkami, ktre lniy, jakby byy zakoczone metalem. Clary rzucia si do
ucieczki, ale jej stopy zapltay si w zwoje kabli. Runa na ziemi z takim impetem, e
zaparo jej dech. Usyszaa krzyk dziewczyny, a kiedy si podniosa, zobaczya, e jeniec
siedzi na piersi Jace'a. Krew lnia na jego ostrych jak brzytwy pazurach.
Isabelle z batem w rce i Alec ju biegli w ich stron. Niebieskowosy ci
przeciwnika szponami, a kiedy ten unis rk, eby si zasoni, pazury rozoray j do krwi.
Punk zaatakowa ponownie... i wtedy jego plecy smagn bicz. Chopak krzykn i upad na
bok.
Jace, szybki jak bat Isabelle, wykona obrt i wbi n w pier jeca. Spod rkojeci
trysna ciemna ciecz. Chopak wygi si w uk, zacz si pry i charcze. Jace wsta z
podogi; jego czarna koszula bya teraz miejscami jeszcze czarniejsza, mokra od krwi.
Spojrza z odraz na drgajce ciao, schyli si i wyrwa n z rany, liski od czarnej posoki.
Ranny otworzy oczy, wbi poncy wzrok w swojego pogromc i wysycza:
- Niech wic tak bdzie. Wyklci dopadn was wszystkich.
Wydawao si, e Jace zawarcza w odpowiedzi. Demon przewrci oczami i wpad w
konwulsje. Jego ciao zaczo si kurczy, zapada w sobie, stawao si coraz mniejsze, a w
kocu znikno.
Clary uwolnia si od kabli, wstaa z podogi i ruszya tyem do wyjcia. Nikt nie
zwraca na ni uwagi. Alec podszed do Jace'a, wzi go za rami i podcign mu rkaw,
eby przyjrze si ranie. Clary odwrcia si powoli... i zobaczya, e na jej drodze stoi
Isabelle ze zotym batem w rce; widniay na nim ciemne plamy. Dziewczyna wykonaa

szeroki zamach i szarpna mocno, kiedy koniec bicza owin si wok nadgarstka
uciekinierki. Clary sykna z blu.
- Gupia maa Przyziemna - wycedzia Isabelle. - Przez ciebie Jace mg zgin.
- On jest wariatem - odparowaa Clary, prbujc si uwolni. Bat gbiej wpi si w jej
skr. - Wszyscy jestecie szaleni. Za kogo si uwaacie? Za samozwaczych zabjcw?
Policja...
- Policja zwykle nie wykazuje zainteresowania, jeli nie ma ciaa - zauway Jace.
Trzymajc si za rk, szed w ich stron, lawirujc midzy kablami. Alec poda za
nim z pospn min.
Clary spojrzaa tam, gdzie niedawno lea niebieskowosy. Na pododze nie byo
nawet plamki krwi, adnego ladu, e chopak w ogle istnia.
- Jeli ci to ciekawi, po mierci wracaj do swojego wymiaru - wyjani zabjca.
- Uwaaj, Jace! - sykn jego towarzysz.
Blondyn rozoy rce. Jego twarz znaczy upiorny wzr z plamek krwi. Z szeroko
rozstawionymi jasnymi oczami i powymi wosami nadal przypomina Clary lwa.
- Ona nas widzi, Alec - powiedzia. - Ju i tak za duo wie.
- Co mam z ni zrobi? - zapytaa Isabelle.
- Pu j - odpar cicho Jace.
Dziewczyna posaa mu zaskoczone, niemal gniewne spojrzenie, ale nawet nie
prbowaa si spiera. Bez sowa zwina bat. Clary rozmasowaa obolay nadgarstek,
zastanawiajc si, jak, do licha, ma si std wydosta.
- Moe powinnimy zabra j ze sob? - zaproponowa Alec. - Zao si, e Hodge
chtnie by z ni porozmawia.
- Nie ma mowy, ebymy zabrali j do Instytutu - owiadczya Isabelle. - To
Przyziemna.
- Naprawd? - Cichy, spokojny gos Jace'a by jeszcze gorszy ni warczenie Isabelle
czy gniewny ton Aleca. - Miaa kiedy do czynienia z demonami, maa? Spotykaa si z
czarownikami, rozmawiaa z Nocnymi Dziemi? Czy...
- Nie nazywam si maa - przerwaa mu Clary. - I nie mam pojcia, o czym mwisz.
Naprawd? - odezwa si gos w jej gowie. Widziaa, jak tamten chopak rozpywa si w
powietrzu. Jace nie jest szalony... Tylko chciaaby, eby by.
- Nie wierz w... demony czy kimkolwiek jestecie...
- Clary? - W drzwiach magazynu sta Simon, a obok niego potny bramkarz, ktry
przy wejciu stemplowa gociom rce. - Wszystko w porzdku? Dlaczego jeste sama? Co

si stao z tamtymi facetami. No wiesz, tymi z noami?


Clary obejrzaa si przez rami na trjk zabjcw. Jace mia na sobie zakrwawion
koszul i nadal ciska sztylet w rce. Umiechn si do niej szeroko i wzruszy ramionami w
na p drwicym, p przepraszajcym gecie. Najwyraniej nie by zaskoczony, e nowo
przybyli ich nie widz.
Clary rwnie. Powoli odwrcia si do Simona. Wiedziaa, jak musi wyglda w jego
oczach, kiedy tak stoi sama w magazynku, ze stopami zapltanymi w plastikowe kable.
- Wydawao mi si, e weszli tutaj, ale chyba jednak nie - powiedziaa
nieprzekonujco. - Przepraszam. - Zobaczya, e mina Simona nagle zmienia si ze
zmartwionej w zakopotan, i przeniosa wzrok na bramkarza, ktry wyglda na
zirytowanego. - To bya pomyka.
Stojca za ni Isabelle zachichotaa.
- Nie wierz - owiadczy Simon z uporem, podczas gdy Clary, stojc na chodniku
przed Pandemonium, rozpaczliwie prbowaa zapa takswk.
Zamiatacze ju przeszli ulic, kiedy oni byli w klubie, i teraz caa Orchard lnia od
oleistej wody.
- Wanie. Mona by przypuszcza, e powinny tu by jakie takswki. Dokd
wszyscy jed w niedziel o pnocy? - Clary wzruszya ramionami i odwrcia si do
przyjaciela. - Mylisz, e bdziemy mieli wicej szczcia na Houston?
- Nie mwi o takswkach. Tobie nie wierz. Nie wierz, e ci gocie z noami tak po
prostu zniknli.
Clary westchna.
- Moe nie byo adnych facetw z noami? Moe wszystko sobie tylko wyobraziam?
- Wykluczone. - Simon unis rk wysoko nad gow, ale takswki tylko migay
obok nich, rozbryzgujc brudn wod. - Widziaem twoj min, kiedy wszedem do tego
magazynku. Wygldaa na powanie wystraszon, jakby zobaczya ducha.
Clary pomylaa o chopcu o kocich oczach. Spojrzaa na nadgarstek i zobaczya
cienk czerwon prg w miejscu, gdzie owin si bat Isabelle.
Nie, nie zobaczyam ducha, pomylaa. To byo co dziwniejszego.
- To bya po prostu pomyka - powiedziaa ze znueniem.
Sama nie bardzo wiedziaa, dlaczego nie mwi mu prawdy. Oczywicie, nie liczc
tego, e uznaby j za wariatk. To, co si wydarzyo, czarna krew pienica si na nou Jace'a,
ton jego gosu, kiedy zapyta: Rozmawiaa z Nocnymi Dziemi?... C, wolaa zatrzyma
to dla siebie.

- Bardzo kopotliwa pomyka - zgodzi si Simon. Obejrza si na klub, pod ktrym


nadal staa kolejka cignca si przez p kwartau. - Wtpi, czy jeszcze kiedy wpuszcz
nas do Pandemonium.
- A co si przejmujesz? Przecie nienawidzisz Pandemonium.
Clary znowu pomachaa rk, kiedy z mgy wyoni si ty samochd. Tym razem
takswka zatrzymaa si z piskiem na rogu, a kierowca zatrbi.
- Nareszcie! Mielimy szczcie. - Simon otworzy drzwi samochodu i wlizn si na
tylne siedzenie pokryte skajem.
Clary usiada obok niego i wcigna znajomy zapach nowojorskiej takswki
cuchncej starym dymem papierosowym, skr i lakierem do wosw.
- Jedziemy do Brooklynu - rzuci Simon do takswkarza, a potem odwrci si do niej.
- Wiesz, e moesz wszystko mi powiedzie, tak?
Clary zawahaa si, a potem skina gow.
- Jasne, Simon. Wiem, e mog.
Zatrzasna za sob drzwi. Takswka ruszya w noc.

2
SEKRETY I KAMSTWA
Ciemny ksi siedzia na czarnym rumaku, za nim powiewaa sobolowa peleryna.
Zoty diadem spina jego zote loki, przystojna twarz bya ogarnita szaem bitwy, a
- A jego rka wyglda jak bakaan - mrukna ze zoci Clary.
Rysunek po prostu jej nie wychodzi. Z westchnieniem wydara kolejn kartk ze
szkicownika, zmia j i cisna w pomaraczow cian sypialni. Podoga ju bya zasana
kulkami papieru - wyrany znak e twrcze soki nie pyn w niej tak, jak by sobie yczya. Po
raz tysiczny aowaa, e nie jest taka jak matka. Wszystko co Jocelyn rysowaa, malowaa
albo szkicowaa, zawsze byo pikne i najwyraniej osignite bez wysiku.
Clary zdja suchawki, przerywajc w poowie piosenk Stepping Razor, i
pomasowaa bolce skronie. Dopiero wtedy usyszaa gony, przenikliwy dwik telefony
rozbrzmiewajcy w caym mieszkaniu. Rzucia szkicownik na ko i pobiega do salonu,
gdzie na stoliku przy drzwiach sta czerwony aparat w stylu retro.
- Czy to Clarissa Fray? - Gos po drugiej stronie linii brzmia znajomo, ale nie odrazy
go rozpoznaa.
Clary nerwowo zacza nawija kabel na palec.
- Taaak?
- Cze, jestem jednym z tych chuliganw z noami, ktrych spotkaa zeszej nocy w
Pandemonium. Obawiam si, e zrobiem na tobie ze wraenie, i mam nadziej, e dasz mi
szans, eby to naprawi
- Simon! - Clary odsuna suchawk od ucha, kiedy przyjaciel wybuchn miechem.
- To wcale nie jest zabawne!
- Oczywicie, e jest. Po prostu tego nie dostrzegasz.
- Gupek. - Clary z westchnieniem opara si o cian. - Nie miaby si, gdyby tu
by, kiedy wczoraj wrciam.
- Dlaczego?
- Moja mama. Niebya zadowolona, e wrcilimy tak pno. Wkurzya si. Byo
nieprzyjemnie.
- A czy to nasza wina, e by taki ruch! - Zaprotestowa Simon. Jako najmodszy z
trjki dzieci czujnie reagowa na wszelk rodzinn niesprawiedliwo.
- Tak jasne, ale ona nie widzi tego w taki sposb. Rozczarowaam j, zawiodam,

sprawiam, e si niepokoia, bla, bla, bla. Jestem zmor jej ycia. - Z lekkimi wyrzutami
sumienia Clary naladowaa sposb mwienia matki.
- Wic masz szlaban? - domyli si Simon.
Mwi do gono. Clary syszaa w tle gwar gosw, kilka przekrzykujcych si
osb. Skrzywia si, syszc donony brzk talerzy.
- Jeszcze nie wiem. Mama i Luke wyszki rano. Jeszcze nie wrcia. A tak przy okazji,
gdzie jeste? U Erica?
- Tak. Wanie skoczylimy wiczy. Eric czyta dzisiaj swoj poezj w Java Jones. Simon mwi o kawiarni niedaleko mieszkania Clary, w ktrej nieraz wieczorami grano yw
muzyk. - Cay zesp idzie, eby da mu wsparcie. Przyjdziesz?
- Jasne. - Clary si zawahaa, szarpic nerwowo kabel telefonu. - Zaczekaj. Jednaj nie.
- Zamknijcie si, chopaki, dobra?! - wrzasn Simon. Sdzc po tym jak sabo go
syszaa, Clary domylia si, e trzyma suchawk z dala od ust. Chwil pniej spyta
zaniepokojonym tonem: - To miao znaczy: tak czy nie ?
- Nie wiem. - Clary przygryza warg. - Mama nadal jest na mnie za za wczorajsz
noc. Wolaabym nie wkurza jej jeszcze bardziej, nawet proszc o co. Jeli ma wpakowa si
w kopoty, nie chc, eby to si stao z powodu gwnianych wierszy Erica.
- Daj spokj, nie s takie ze. - Eric by najbliszym ssiadem Simona, znali si od
dziecka. Nie przyjanili si tak ze sob jak Simon i Clary, ale w pierwszej klasie liceum
stworzyli zesp rockowy z jeszcze dwoma kolegami, Mattem i Kirkiem, i co tydzie wiczyli
w garau rodzicw Erica. - Poza tym, to nie jest znw taka wielka proba. Chodzi o wieczr
poetycki w kawiarni tuz za rogiem. Nie zapraszam ci przecie na adn orgi w Hoboken.
Twoja mama te moe przyj, jeli chce.
- Orgia w Hoboken!
Po tym okrzyku, prawdopodobnie Erica, oguszajco zabrzczay talerze. Clary
wyobrazia sobie matk suchajc jego poezji i zadraa w duchu.
- Nie wiem. Jeli wszyscy si tu zjawicie, nie bdzie zachwycona.
- Wic przyjd po ciebie sam i z reszt spotkamy si ju na miejscu. Twoja mama nie
bdzie miaa nic przeciwko temu. Ona mnie kocha.
Clary musiaa si rozemia.
- To wiadectwo jej wtpliwego gustu, jeli pytasz mnie o zdanie.
- Nikt ci nie pyta. - Simon rozczy si wrd wrzaskw swoich kumpli. Clary
odwiesia suchawk i rozejrzaa si po salonie. Byo w nim peno dowodw artystycznych
cigot matki : od rcznie robionych aksamitnych poduszek rozrzuconych po ciemnoczerwonej

sofie po ciany obwieszone obrazami w ramach, gwnie pejzaami, ktre przedstawiay krte
ulice rdmiecia Manhattanu owietlone zotym wiatem, zimowe sceny z Prospect Park,
szare sadzawki pokryte koronkow warstw biaego lodu.
Na pce nad kominkiem stao zdjcie ojca Clary oprawione w ramki. Zamylonego
jasnowosego mczyzny w wojskowym mundurze, z widocznymi ladami zmarszczek
mimicznych w kcikach oczu. By onierzem sucym za granic. Jocelyn trzymaa kilka
jego medali w maej szkatuce stojcej przy ku. To tym, jak Jonathan Clark wpad
samochodem na drzewo niedaleko Albany i zmar jeszcze przed narodzinami crki, by dla
Clary jedyn pamitk po ojcu.
Po jego mierci Jocelyn wrcia do panieskiego nazwiska. Nigdy nie mwia o mu,
ale na nocnej szafce trzyma szkatuk z wygrawerowanymi inicjaami J.C. Oprcz medali
byo w niej par fotografii, obrczka lubna i pojedynczy pukiel jasnych wosw. Czasami
Jocelyn otwieraa pudeko, bardzo delikatnie braa w rk lok, trzymaa go przez chwil i
chowaa z powrotem.
Chrobot klucza obracajcego si w zamku drzwi wejciowych wyrwa Clary z
zamylenia. Popiesznie rzucia si na sof i udawaa, e jest pogrona w lekturze jednej z
ksiek w mikkich, ktrych stos matka zostawia na stole.
Jocelyn uwaaa czytanie za uwicony sposb spdzania czasu i zwykle nie
przerywaa crce nawet po to, eby na ni nakrzycze.
Drzwi otworzy si z impetem i do mieszkania wszed tyczkowaty mczyzna
obadowany wielkimi prostoktami tektury. Kiedy je rzuci na podog, Clary zobaczya, e s
to kartonowe puda zoone na pasko. Luke wyprostowa si i odwrci do niej z umiechem.
- Cze, wuj cze, Luke - powiedziaa Clary.
Jaki rok temu poprosi j, eby przestaa mwi do niego wujku, bo czuje si przez to
staro albo jak bohater Chaty wuja Toma. Poza tym przypomnia jej delikatnie, e nie jest jej
krewnym, tylko bliskim przyjacielem matki, ktry zna j od chwili narodzin.
- Gdzie mama?
- Parkuje samochd - odpar Luke, przecigajc si z westchnieniem. By w swoim
zwykym stroju: starych dinsach i flanelowej koszuli. Na nosie mia przekrzywione okulary
w zotych oprawkach. - Przypomnij mi jeszcze raz, dlaczego w tym budynku nie ma windy?
- Bo jest stary, ale ma dusz - odpara natychmiast Clary, na co Luke zareagowa
szeroki umiechem. - Po co te puda?
Umiech znik z twarzy Luke'a.
- Twoja matka chc zapakowa par rzeczy - wyjani unikajc jej wzroku. - Jakich

rzeczy? - zainteresowaa si Clary.


Luke machn rk.
- Tych, ktre walaj si po caym domu. Zawadzaj. Wiesz, e ona nigdy niczego nie
wyrzuca. Co robisz? Uczysz si? - Wyj ksik z jej rki i przeczyta na gos: - wiat
nadal zaludniaj owe pstre istoty, z ktrych zrezygnowaa bardziej trzew filozofia. We nie i
na jawie nadal okraj go wrki i chochliki, duchy i demony . - Opuci ksik i
spojrza na Clary znad okularw. - To do szkoy?
- Zota ga? Nie. Przecie jeszcze s wakacje. - Clary odebraa mu ksik. - To
mojej mamy.
- Tak czuem. Clary odoya ksik na st.
- Luke?
- Hm? - Ju zapomnia o ksice i teraz grzeba w torbie z narzdziami stojcej przy
kominku. - A, jest. - Wyj rolk pomaraczowej tamy i spojrza na ni z wielk satysfakcj.
- Co by zrobi, gdyby zobaczy co, czego nikt inny nie widzia?
Tama wypada mu z rki i uderzya o kaflowy kominek. Luke uklkn, eby j
podnie. Nie patrzy na Clary.
- Chodzi ci o to, e gdybym by jedynym wiadkiem zbrodni, czy cos takiego?
- Nie. Mam na myli sytuacj, kiedy wok byo peno ludzi, a tylko ty co zobaczye.
Jakby to byo niewidzialne dla wszystkich oprcz ciebie.
Luke si zawaha, nadal klcza z rolk tamy w rce.
- Wiem, e to brzmi wariacko, ale - cigna Clary nerwowym tonem. Luke spojrza
na ni. Jego oczy byy bardzo niebieskie za szkami okularw.
- Clary, jeste artystk jak twoja matka, co oznacza, e widzisz wiat inaczej ni
przecitni ludzie. To twj dar, dostrzega pikno i groz w zwyczajnych rzeczach. On nie
czyni cie wariatk... Po prostu jeste inna i nie ma w tym nic zego.
Clary podcigna gow i opara brod na kolanach. Oczami wyobrani ujrzaa
magazyn, zoty bat Isabell, niebieskowosego chopca miotajcego si w miertelnych
drgawkach i powe oczy Jace'a. Pikno i groza.
- Mylisz, e gdyby y mj tata, te byby artyst?
Luke wyglda na zaskoczonego, ale zanim zdy odpowiedzie, drzwi si otworzyy
i do pokoju wesza matka Clary, stukajc obcasami na wypolerowanej drewnianej pododze.
Wrczya przyjacielowi kluczyki do auta i spojrzaa na crk.
Jocelyn Fray bya szczup, drobn kobiet o rudych wosach, ciemniejszych o kilka
odcienie od wosw Clary i dwa razy duszych. Teraz miaa je zebrane w kok, przebity

grafitow szpilk. Na lawendow baweniana koszul woya kombinezon poplamiony farb,


a do tego brzowe buty turystyczne o podeszwach umazanych farb olejn.
Ludzie zawsze mwili Clary, e wyglda zupenie jak matka, ale one nie dostrzegaa
podobiestw. Tylko figury miay identyczne: obie szczupe, o maych piersiach i wskich
biodrach. Clary wiedziaa, e nie jest taka pikna jak Jocelyn. eby uchodzi za pikno,
trzeba by smuk i wysok. Dziewczyna niska, mierzca niewiele ponad pi stp wzrostu,
moe co najwyej liczy na okrelenie adna. Nie liczna czy pikna, tylko adna. A jeli
dorzuci do tego marchewkowe wosy i piegowat twarz, jest jak Reggedy Ann przy lalce
Barbie.
Jocelyn miaa wdziczny nawet sposb chodzenia i na ulicy wikszo osb
odwracao si, eby na ni popatrze. Clary natomiast potykaa si o wasne stopy. Ludzie
odwrcili si za ni tylko raz, kiedy przeleciaa obok nich, spadajc ze schodw.
- Dzikuje, e wniose puda - powiedziaa Jocelyn, umiechajc si do przyjaciela.
Kiedy Luke nie odwzajemni umiechu odek Clary wykona lekki podskok;
najwyraniej co si dziao. - Przepraszam, e tyle czasu zabrao mi znalezienie miejsca
parkingowego. W parku jest chyba z milion ludzi
- Mamo? - przerwaa jej crka. - Po co s te puda?
Jocelyn przygryza warg. Luke ponagli j, wskazujc wzrokiem na Clary. Matka
nerwowym ruchem odgarna pasmo wosw za ucho i usiada obok niej na sofie.
Z bliska Clary zobaczya, jak bardzo matka jest zmczona. Pod oczami miaa wielkie
sice, wargi blade z niewyspania.
- Chodzi o zesz noc? - zapytaa Clary.
- Nie - rzucia Jocelyn popiesznie, ale po chwili wahania przyznaa: - Moe troch.
Nie powinna postpowa tak jak wczoraj, sama wiesz.
- Ju przeprosiam. O co chodzi? Mam szlaban?
- Nie masz szlabanu. - W gosie matki brzmiao wyrane napicie. Spojrzaa na
Luke'a, ale on pokrci gow.
- Powiedz jej, Jocelyn.
- Moecie nie rozmawia ze sob tak, jakby mnie tu nie byo? - rozgniewaa si Clary.
- Dowiem si wreszcie, o co chodzi? Co masz mi powiedzie?
Jocelyn westchna ciko.
- Jedziemy na wakacje. Twarz Luke'a bya bez wyrazu, jak odbarwione ptno.
- Wic w czym rzecz? - Clary pokrcia gow i opara si o poduszk. - Jedziecie na
wakacje? Nie rozumiem, o co tyle zamieszania?

- Rzeczywicie nie rozumiesz, miaam na myli, e jedziemy na wakacje wszyscy


troje: ty, ja i Luke. Na farm.
- Aha. - Clary spojrzaa na Luke'a, ale on wyglda przez okno, z zacinitymi ustami i
rkoma skrzyowanymi na piersi. Ciekawe, co go tak zdenerwowao. Przecie uwielbia star
farm pnocnej czci stanu Nowy Jork. Sam j kupi, odremontowa przed dziesiciu laty i
jedzi tak kiedy tylko mg. - Na jak dugo?
- Do koca lata - odpara Jocelyn. - Przyniosam puda na wypadek, gdyby chciaa
spakowa jakie ksiki, przybory do malowania
- Do koca lata? - Wzburzona Clary usiada prosto. - Nie mog mamo. Mam swoje
plany. Ja i Simon postanowilimy wyda przyjcie na powitanie szkoy, umwiam si na
spotkania ze swoj grup artystyczn i zostao mi jeszcze dziesi lekcji u Tisch
- Przykro mi z powodu Tisch. A pozostae rzeczy mona odwoa. Simon zrozumie,
twoja grupa te.
Clary usyszaa ton nieustpliwy w gosie matki i zrozumiaa, e mwi powanie.
- Ale ja zapaciam za te lekcje. Oszczdzaam przez cay rok! Sama obiecaa. Odwrcia si do Luke'a. - Powiedz jej! Powiedz jej, e to jest niesprawiedliwe!
Luke nie odwrci si od okna, ale misie na jego policzku drgn.
- Ona jest twoj matk. To jej decyzja.
- Nie przyjmuj takiego tumaczenia. - Clary zwrcia si do matki: - Dlaczego?
- Musz si std wyrwa . - Kciki ust Jocelyn dray. - potrzebuje spokoju i ciszy,
eby malowa. I z pienidzmi ostatnio jest krucho
- Wic sprzedajmy troch akcji taty - podsuna gniewnym gosem Clary. - Zwykle tak
robisz, prawda ?
- To nie fair - achna si matka.
- Posuchaj, jeli chcesz jecha, jed. Ja tu zostan. Mog pracowa w Starbucksie
albo gdzie indziej. Simon mwi, e tam zawsze przyjmuj. Jestem wystarczajco dorosa,
eby zadba o siebie
- Nie! - Ostry ton Jocelyn sprawi, e Clary a podskoczya. - Oddam ci pienidze za
lekcje rysunku, ale jedzisz z nami. Nie masz wyboru. Jeste za moda, eby zosta sama.
Mogo by ci si co sta.
- Na przykad co? Co mogoby mi si sta ?
W tym Momocie rozleg si trzask. Clary odwrcia si zaskoczona i zobaczya, e
Luke przewrci jedno ze zdj oprawionych w ramki i opartych o cian. Wyranie
zdenerwowany, odstawi je z powrotem na miejsce. Kiedy si wyprostowa, usta mia

zacinite w wsk kresk.


- Wychodz - rzuci krtko. Jocelyn przygryza warg.
- Zaczekaj. - Dogonia go w przedpokoju, kiedy siga do klamki. Clary obrcia si
na sofie i zacza podsuchiwa:
- Bane. Dzwoniam do niego wiele razy przez ostatnie trzy tygodnie. Wci
odzywa si automatyczna sekretarka. Podobno jest w Tanzanii. Co mam zrobi?
Luke pokrci gow.
- Jocelyn, nie moesz wiecznie si do niego zwraca.
- Ale Clary
- To nie Jonathan - sykn Luke. - Nie jeste sob, odkd to si stao, ale Clary to nie
Jonathan.
Co ma z tym wsplnego mj ojciec? - pomylaa ze zdziwieniem Clary.
- Przecie nie mog trzyma jej w domu i nigdzie nie wypuszcza. Ona si z tym
nigdy nie pogodzi.
- Oczywicie, e nie! - Luke by naprawd rozgniewany. - Nie jest domowym
zwierztkiem, tylko nastolatk. Prawie doros.
- Gdybymy wyjechay z miasta
- Powiedz jej, Jocelyn - Ton Luke'a by twardy. - Mwi powanie. - Sign do
klamki. W tym momencie drzwi si otworzyy, Jocelyn wydaa cichy okrzyk.
- Jezu! - krzykn Luke.
- To tylko ja - odezwa si Simon. - Cho ju mi mwiono, e podobiestwo jest
uderzajce. - Pomacha Clary od progu. - Jeste gotowa?
Jocelyn odja rk od ust i rzucia oskarycielsko:
- Simon, podsuchiwae ? Chopak zamruga.
- Nie, po prostu akurat przyszedem. - Przenis wzrok z pobladej twarzy pani Fray na
ponur jej przyjaciela. - Co si stao? Mam sobie i?
- Nie przejmuje si - uspokoi go Luke. - Ju skoczylimy. - Przepchn si koo
gocia i z oskotem zbieg po schodach. Na dole zamkn z trzaskiem drzwi.
Simon sta w progu z niepewn min.
- Mog przyj pniej - zaproponowa. - Naprawd. Nie ma sprawy.
- To mogoby - zacza Jocelyn, ale Clary ju zerwaa si z kanapy.
- Daj spokj, Simon. Wychodzimy. - Zdja torb z wieszaka przy drzwiach,
przewiesia j przez rami i rzucia matce gniewne spojrzenie . - Do zobaczenia mamo.
Jocelyn przygryza warg.

- Clary, nie sdzisz, e powinnymy porozmawia?


- Bdziemy miay mnstwo czasu na rozmow na wakacjach - rzucia Clary
zgryliwie zauwaya z satysfakcj, e matka si wzdrygna. - Nie czekaj na mnie. - Wzia
Simona za rami i pocigna go w stron drzwi.
Przyjaciel zatrzyma si i obejrza z przepraszajc min na matk Clary, ktra staa w
przedpokoju z ciasno splecionymi domi, drobna i osamotniona.
- Do widzenia pani Fray! - zawoa przez rami. - Miego wieczoru.
- Och, zamknij si, Simon - warkna Clary i trzasna drzwiami, zaguszajc
odpowiedz Jocelyn.
***
- Jezu, kobieto, nie wyrywaj mi rki - zaprotestowa Simon, kiedy Clary pocigna go
w d po schodach.
Przy kadym gniewnym kroku tupaa zielonymi teniswkami na drewnianych
stopniach; torba obijaa si jej o biodro. Spojrzaa w gr, eby sprawdzi, czy matka nie
patrzy na ni gronie z podest, ale drzwi mieszkania by zamknite.
- Przepraszam - bkna, puszczajc nadgarstek przyjaciela.
Zatrzymaa si u stp schodw.
Kamienica z elewacj z piaskowca, jak wikszo na Park Slope, bya kiedy
rezydencj bogatej rodziny. O dawnej wietnoci wiadczyy spiralne schody, wyszczerbiona
marmurowa posadzka w holu i duy wietlik w dachu. Teraz trzypitrowy budynek Clary i jej
matka dzieliy z lokatork z dou, starsz kobiet, ktra w swoim mieszkaniu wiadczya
usugi parapsychologiczne. Prawie w ogle nie wychodzia z domu, klienci te rzadko si
pojawiali. Zota tabliczka na jej drzwiach gosia: Madame Dorothea, jasnowidz i prorokini.
Za uchylonych drzwi mieszkania ssiadki napywa do holu intensywny zapach
kadzida. Ze rodka dobiega cichy szmer gosw.
- Mio wiedzie, e interes kwitnie - rzuci Simon - Trudno w dzisiejszych czasach o
dobrego proroka.
- Musisz zawsze by sarkastyczny? - ofukna go Clary. Przyjaciel zamruga,
wyranie zaskoczony.
- Mylaem, e lubisz, kiedy jestem dowcipny i ironiczny.
Clary ju miaa co powiedzie, kiedy drzwi madame Dorothei otworzyy si szerzej i
wyszed przez nie wysoki mczyzna o skrze barwy syropu klonowego, zotych oczach jak u

kota i krconych ciemnych wosach. Kiedy si umiechn, bysny olepiajco biae ostre
zby.
Clary zakrcio si w gowie. Przez chwil miaa wraenie, e zaraz zemdleje.
Simon zmierzy j zaniepokojonym wzrokiem.
- Dobrze si czujesz? Wygldasz, jakby miaa zasabn.
- Co? - Clary popatrzya na niego oszoomiona. - Nie. Nic mi nie jest. Ale przyjaciel
nie pozwoli si zby.
- Wygldasz, jakby zobaczya ducha.
Clary pokrcia gow. Nie dawao jej spokoju jakie niejasne wspomnienie, jednak
kiedy prbowaa si skupi, rozpyno si jak pasmo mgy.
- Nic. Wydawao mi si, e widziaam kota Dorothei, ale to chyba byo tylko
zudzenie.
- Dostrzegszy zdziwione spojrzenie Simona, dodaa obronnym tonem: - Od wczoraj
nic nie jadam. Troch krci mi si w gowie.
Simon obj j.
- Cho, zjemy co.
***
- Po prostu nie mog uwierzy, e ona jest taka - powiedziaa Clary po raz czwarty,
kocem nacho zagarniajc z talerza resztk guacamole. Siedzieli w meksykaskiej knajpce,
waciwie dziurze w cianie nazywanej Nacho Mama. - Jakby szlaban co drugi tydzie nie
wystarczy, to teraz jeszcze reszt lata spdz na wygnaniu.
- Wiesz, e twoja mama czasami taka si staje - pocieszy j Simon. - Zaley, czy robi
wdech, czy wydech. - Umiechn si nad wegaskim burrito.
- Jasne, moesz sobie artowa, bo to nie siebie cign Bg wie gdzie na Bg wie jak
dugo
- Clary! - Simon przerwa jej tyrad. - To nie na mnie jeste wcieka. A z reszt nie
wyjedasz na wieki.
- Skd wiesz?
- Bo znam twoj mam. Jestemy przyjacimi od ilu? od dziesiciu lat? Wiem,
e ona czasami dziwnie si zachowuje, ale na pewno jej przejdzie.
Clary wzia ostr papryczk z talerza i w zamyleniu ugryza kawaek.
- Naprawd? To znaczy, mylisz, e naprawd ja znasz? Czasami si zastanawiam, czy

ktokolwiek j zna.
- Nie bardzo rozumiem. Clary wcigna z sykiem powietrze, eby ostudzi ar w
ustach.
- Ona nigdy nie mwi o sobie. Nic nie wiem o jej wczeniejszym yciu, o rodzinie ani
o tym, jak poznaa mojego tat. Nie ma nawet zdj lubnych. Zupenie, jakby jej ycie
zaczo si, kiedy mnie urodzia. I zawsze tak odpowiada, gdy ja pytam.
- Och jakie to sodkie. - Simon skrzywi si.
- Wcale nie. Raczej dziwne. Dziwne jest, e nic nie wiem o moich dziadkach. To
znaczy, wiem, e rodzice mojego taty nie byli dla niej zbyt mili, ale czy rzeczywicie mogli
by tak li? Co to za ludzie, ktrzy nie chc pozna nawet wasnej wnuczki?
- Moe ona ich nienawidzi? - Podsun Simon. - Moe byli agresywni albo co w tym
rodzaju? Skd ma te blizny.
Clary wytrzeszczya oczy.
- Co ma?
Simon przekn wielki ks burrito.
- Takie mae cienkie blizny. Na plecach i ramionach. Jak wiesz, widziaem twoj
mam w kostiumie kpielowy.
- Nigdy nie zauwayam adnych blizn - owiadczya Clary stanowczym tonem. Chyba co ci si przywidziao.
Simon popatrzy na ni i ju mia cos powiedzie, ale zabrzczaa jej komrka. Clary
wyowia j z torby, spojrzaa na numer wywietlony na ekranie i spochmurniaa.
- To mama.
- Widz po twojej minie. Porozmawiasz z ni?
- Nie teraz - odpara Clary. Kiedy telefon przesta dzwoni i wczya si poczta
gosowa, poczua znajome wyrzuty sumienia. - Nie chc si z ni kci.
- Zawsze moesz zosta u mnie - zaproponowa Simon. - Jak dugo chcesz.
- Najpierw zobaczymy czy ju si troch uspokoia.
Cho Jocelyn silia si na lekki ton, w jej gosie sycha byo napicie: Kochanie,
przepraszam, e tak nagle wyskoczyam z planami wakacyjnymi. Przyjd do domu to
porozmawiamy.
Clary nie odsuchaa wiadomoci do koca, tylko wyczya telefon. Czua si jeszcze
bardziej winna, ale jednoczenie nadal bya za na matk.
- Chce pogada.
- A ty chcesz z ni rozmawia?

- Sama nie wiem. - Clary przesuna doni po powiekach. - Naprawd wybierasz si


na ten wieczr poetycki?
- Obiecaem, e przyjd. Clary wstaa od stolika.
- Wic pjd z tob. Zadzwoni do niej, jak si skoczy.
Pasek torby zsun jej si z ramienia. Simon poprawi go jej z roztargnieniem,
przypadkiem muskajc palcami jej nag skr.
Powietrze na dworze byo tak przesiknite wilgoci, e Clary od razu pokrciy si
wosy, a Simonowi baweniana koszulka przykleia si do plecw.
- Co nowego z zespoem? - spytaa Clary. - Kiedy rozmawialimy przez telefon, w tle
sycha byo spory gwar.
Twarz przyjaciela pojaniaa.
- Wszystko wietnie. Matt mwi, e zna kogo, kto zaatwi nam wystp w Scarp Bar.
Cay czas wybieramy nazw.
- Tak? - Clary ukrya umiech. Zesp nie tworzy adnej muzyki. Jego czonkowie
gwnie siedzieli w salonie Simona i kcili si o nazw i logo zespou. Clary si
zastanawiaa, czy ktry z nich w ogle gra na jakim instrumencie. - Jakie propozycje?
- Wahamy si midzy Spiskiem Morskich Warzyw a Pand Tward Jak Skaa. Clary
potrzsna gow.
- Obie s okropne.
- Eric zaproponowa Kryzys Krzesa Ogrodniczego.
- Moe Eric powinien zosta przy grach komputerowych.
- Ale wtedy musielibymy poszuka nowego perkusisty.
- Acha, wic Eric jest perkusist? Mylaam, e po prostu wyciga od ciebie pienidze,
a potem opowiada dziewczyn w szkole, ze jest w zespole, eby zrobi na nich wraenie.
- Wcale nie. Wanie rozpoczyna nowy rozdzia w yciu. Ma dziewczyn. Chodzi z
ni od trzech miesicy.
- Czyli praktycznie s maestwem - skwitowaa Clary, obchodzc par z wzkiem.
W ktrym siedziaa maa dziewczynka z tymi plastikowymi spinkami we wosach i tulia
do siebie lalk ze zoto - szafirowymi skrzydami wrki . Clary ktem oka zauwaya lekki
ruch, jakby te skrzyda trzepotay. Popiesznie odwrcia gow.
- Co oznacza, e jestem ostatnim czonkiem zespou, ktry nie ma dziewczyny cign Simon. - A przecie o to w tym wszystkim chodzi. O zdobywanie dziewczyn.
- Mylaam, e chodzi o muzyk. - Na Berkeley Street jaki mczyzna z lask stan
jej na drodze. Clary czym prdzej ucieka od niego wzrokiem. Baa si, e jeli bdzie na

kogo patrze zbyt dugo, nagle wyrosn mu skrzyda, dodatkowe rce albo dugi rozdwojony
jzyk jak u wa. - Poza tym, kogo interesuje, czy masz dziewczyn?
- Mnie. - odpar Simon ponuro. - Wkrtce w caej naszej szkole zostan tylko dwaj
samotni mczynie: ja i nasz wony Wendell. A on cuchnie rodkiem do mycia szyb.
- Przynajmniej wiesz, e nadal jest wolny. Simon spiorunowa j wzrokiem.
- To nie jest zabawne, Fray.
- Zawsze zostaje ci Sheila Barbarino - podsuna mu przyjacika.
Siedziaa za Sheil na lekcjach matematyki w dziewitej klasie. Za Kadym razem,
kiedy koleanka upuszczaa owek, co zdarzao si czsto, Clary miaa okazj oglda jej
bielizn wysuwajc si zza paska wyjtkowo nisko skrojonych dinsw.
- To wanie z ni Eric chodzi od trzech miesicy - oznajmi Simon - Poradzi mi,
ebym po prostu oceni, ktra dziewczyna w szkole ma najbardziej rozkoysane ciao, i
umwi si z ni od razu w pierwszy dzie szkoy.
- Eric jest seksistowsk wini - owiadczya Clary. Nagle stwierdzia, e wcale nie
chce wiedzie, ktra dziewczyna w szkole ma, zdaniem Simona, najbardziej rozkoysane
ciao. - Moe powinnicie nazwa zesp Seksistowskie winie?
- Brzmi niele - przyzna Simon.
Clary pokazaa mu jzyk i signa do torby bo znowu zabrzcza jej telefon. Wyja
go z kieszonki zapinanej na zamek byskawiczny.
- Twoja Mama?
Clary kiwna gow. Ujrzaa matk w mylach, kruch i samotn w przedpokoju ich
mieszkania, i ogarny j wyrzuty sumienia.
Spojrzaa na Simona i zobaczya trosk w jego oczach. Twarz przyjaciela bya jej tak
dobrze znana, e moga by narysowa j we nie. Pomylaa o pustych tygodniach, ktre j
bez niego czekaj, i schowaa telefon powrotem do torby.
- Chodmy, bo spnimy si na wystp - powiedziaa.

3
NOCNY OWCA
Kiedy dotarli ju do Java Jones, Eric ju sta na scenie. Z mocno zacinitymi
powiekami koyszc si w przd i ty przed mikrofonem. Na t okazj ufarbowa kocwki
wosw na rowo. Siedzcy za nim Matt nierytmicznie bbni na djembe i wyglda na
napanego.
- To bdzie koszmar - szepna Clary, chwycia Simona za rk i pocigna do drzwi
. - Jeszcze moemy uciec.
Simon zdecydowanie pokrci gow.
- Jestem czowiekiem honoru i dotrzymuje sowa. - Wyprostowa si. - Przynios ci
kaw, jeli znajdziesz dla nas miejsce. Jeszcze co chcesz?
- Tylko kaw. Czarn jak moja dusza. Simon ruszy w stron baru, mamroczc pod
nosem, e jest duo, duo lepiej ni si spodziewa. Clary posza szuka wolnych miejsc.
Jak na poniedziaek, w barze kawowym panowa tok. Wikszo sfatygowanych
kanap i foteli bya zajta przez nastolatkw cieszcych si wolnym wieczorem. W kocu
Clary znalaza niezajt dwuosobow kanap w ciemnym kcie w gbi Sali. Obok siedziaa
tylko jasnowosa dziewczyna w pomaraczowym topie, zajta swoim iPodem .
Dobrze, pomylaa Clary. Eric nas tutaj nie znajdzie, eby si zapyta jak nam si
podobaa jego poezja.
Blondynka pochylia si i dotkna jej ramienia.
- Przepraszam. Clary spojrzaa na ni zaskoczona.
- To twj chopak? - zapytaa dziewczyna. Clary podya za jej wzrokiem, gotowa
odpowiedzie : Nie, nie znam go, ale zorientowaa si, e nieznajoma pyta o Simona, ktry
wanie szed w ich stron. Mia bardzo skupion min, bo stara si nie rozla ani kropli z
dwch styropianowych kubkw.
- Eee, nie, to mj przyjaciel.
Dziewczyna si rozpromienia.
- Milutki. Ma dziewczyn ?
Clary wahaa si o sekund za dugo.
- Nie.
Blondynka spojrzaa na ni podejrzliwie. - Jest gejem? Przed odpowiedzi uratowao
j przybycie Simona. Dziewczyna usiada prosto, kiedy postawi kaw na stoliku i opad na

kanap obok Clary.


- Nienawidz, kiedy brakuje im normalnych kubkw. Te parz. Nachmurzony,
podmucha w palce. Obserwujc go, Clary staraa si ukry umiech.
Normalnie nie zastanawiaa si nad tym, czy Simon jest przystojny, czy nie. Mia
adne ciemne oczy i przed ostatni rok nabra ciaa. Gdyby zadba o waciw fryzur
- Gapisz si na mnie - stwierdzi Simon. - Dlaczego? Mam co na twarzy? Powinnam
mu powiedzie. O dziwo, jako nie miaam na to ochoty. Byabym z przyjacik, gdybym
tego nie zrobia.
- Nie patrz teraz, ale tamta blondynka uwaa, e jeste milutki - wyszeptaa. Wzrok
Simona pomkn ku dziewczynie, ktra z wielkim zainteresowaniem przegldaa egzemplarz
Shonen Jump.
- Ta w pomaraczowym topie? - Kiedy Clary skina gow, Simon zrobi
powtpiewajc min. - Dlaczego tak uwaasz ?
Powiedz mu. No dalej, powiedz.
Clary otworzya usta, ale przerwa jej przeraliwy wizg sprzenia. Skrzywia si i
zasonia uszy, podczas gdy Eric mocowa si na scenie z mikrofonem.
- Przepraszam was! - krzykn. - Cze, jestem Eric, a przy bbnach siedzi mj
przyjaciel Matt. Pierwszy wiersz nosi tytu bez tytuu. - Wykrzywi twarz w wielkiej boleci
i zarycza do mikrofonu: - Chodcie, moja niszczycielka sio, moje nikczemne ldwie!
Ob kad wypuko suchym arem!
Simon zsun si niej na kanapie.
- Prosz, nie mw nikomu, e go znam. Clary zachichotaa .
- Kto uywa sowa ldwie ?
- Eric - powiedzia ponuro Simon. - we wszystkich jego wierszach wystpuj ldwie.
- Nabrzmiaa jest moja udrka! - wy Eric - Agonia narasta w rodku. - Zao si mrukna Clary i zsuna si na siedzeniu obok Simona - No wic ta dziewczyna, ktra
uwaa, e jeste milutki
- Mniejsza o to - przerwa jej Simon. - Chciaem o czym z tob porozmawia. Clary
zamrugaa zaskoczona i rzucia popiesznie: - Wcieky Kret to nie jest dobra nazwa dla
zespou.
- Nie chodzi o zesp, tylko o to, o czym mwilimy wczeniej. e nie mam
dziewczyny.
- Aha. - Clary wzruszya ramionami. - Sama nie wiem . Zapro Jaid Jones. Wymienia jedn z dziewczyn z St. Xavier, ktr naprawd lubia. - Jest mia i ci lubi.

- Nie chc zaprasza Jaidy Jones.


- Dlaczego? - Clary nagle poczua zo. - Nie lubisz bystrych dziewczyn? Nadal
szukasz rozkoysanego ciaa?
- Nie - odpar Simon, wyranie oywiony. - Nie chce jej zaprasza, bo to byoby
nieuczciwe
Urwa w poowie zdania. Clary nachylia si do niego i ktem oka dostrzega, e
blondynka te si pochylia. Najwyraniej podsuchiwaa. - Dlaczego ?
- Bo lubi kogo innego - odpar jej przyjaciel.
- w porzdku. Simon mia zielonkaw twarz, jak wtedy, gdy zama kostk, grajc w
pik non w parku, a potem musia sam dokutyka do domu. Clary zastanawiaa si, jakim
cudem sympatia do jakiej dziewczyny moga teraz doprowadzi go do takiego stanu.
- Chyba nie jeste gejem, co? Simon jeszcze bardziej zzielenia.
- Gdybym nim by, to bym si lepiej ubra. - Wic kto to jest? - zapytaa Clary. Ju
miaa doda, e jeli jest zakochany w Sheili Barbario, Eric skopie mu tyek, ale nagle
usyszaa, e kto za ni gono kaszle. Czy te raczej krztusi si, eby nie wybuchn
miechem.
Odwrcia gow. Kilka stp od niej na wyblakej zielonkawej kanapie siedzia Jace.
By w tym samym ciemnym ubraniu, ktre nosi poprzedniej nocy w klubie . Jego goe rce
pokryte byy sabymi, biaymi kreskami przypominajcymi stare blizny, na nadgarstkach mia
grube metalowe bransolety; spod lewej wystawaa rkoje noa. Patrzy prosto na ni, kcik
jego wskich ust wykrzywia grymas rozbawienia. Gorsze ni wraenie, e si z niej
namiewa, okazao si dla niej przekonanie, e nie byo go tutaj jeszcze pi minut temu.
- Co si stao? - Simon pody za jej wzrokiem, ale sdzc po pustym wyrazie
twarzy, nikogo nie zobaczy.
On nie, ale ja Ci widz, pomylaa Clary. Jace pomacha jej rk, a potem wsta i bez
popiechu ruszy w stron drzwi. Clary rozchylia usta ze zdziwienia. Tak po prostu sobie
odchodzi.
Poczua do Simona na ramieniu. Pyta, czy co si stao, ale ona ledwo go syszaa.
- Zaraz wracam - rzucia i zerwaa si z kanapy, omal nie zapominajc odstawi kubka
z kaw. Popdzia do wyjcia.
Simon odprowadzi j zdziwionym wzrokiem.
***

Clary wypada na ulic, przeraona, e Jace zniknie w mroku jak duch. Ale on sta
oparty niedbale o cian. Wanie wyj co z kieszeni i teraz przy tym majstrowa. Gdy
trzasna drzwiami baru, spojrza na ni zaskoczony. W szybko zapadajcym zmierzchu jego
wosy wyglday na miedzianozote.
- Poezja twojego przyjaciela jest okropna - stwierdzi. Clary wytrzeszczya oczy,
zaskoczona.
- Co?
- Powiedziaem, e jego poezja jest okropna. Zupenie, jakby pokn sownik i zacz
wymiotowa sowami jak leci.
- Niw obchodzi mnie poezja Erica. - Clary bya wcieka. - Chc wiedzie, dlaczego
mnie ledzisz?
- A kto powiedzia, e ci ledz ?
- Ja. I w dodatku podsuchiwae. Wyjanisz mi, o co chodzi, czy mam zadzwoni po
policj?
- I co im powiesz? - rzuci Jace ze zoliw ironi. - e przeladuj ci niewidzialni
ludzie? Uwierz mi maa, e policja nie zaaresztuje kogo, kogo nie widzi.
- Ju ci mwiam, e nie nazywam si maa. Mam na imi Clary.
- Wiem. adne imi. Clary, Clarissa, jak to zioo, clary sage, czyli Szawia. W
dawnych czasach ludzie sdzili, e jedzenie jej nasion pozwala zobaczy baniowy ludek.
Wiedziaa o tym?
- Nie mam pojcia, o czym mwisz.
- nie wiele wiesz, co ? - Zotych oczach Jace'a malowaa si pogarda. - Wydaje si, e
jeste przyziemn, ale jednak mnie widzisz. To zagadka.
- Co to jest Przyziemna?
- To osoba ze wiata ludzi. Kto taki jak ty.
- Ale przecie ty jeste czowiekiem - powiedziaa Clary.
- Owszem, ale nie takim jak ty. - Mwi niedbaym tonem, jakby go nie obchodzio,
czy ona mu uwierzy, czy nie.
- Uwaasz si za lepszego. To dlatego si z nas miae.
- miaem

si,

bo

bawi

mnie

wasze

deklaracje

mioci,

zwaszcza

nieodwzajemnionej. I dlatego, e Simon jest najbardziej przyziemnym z Przyziemnych,


jakiego w yciu spotkaem. W dodatku Hodge uzna, e moesz by niebezpieczna, ale jeli
nawet tak jest, pewnoci o tym nie wiesz.
- Ja jestem niebezpieczna? - powiedziaa Clary ze zdumieniem . - Wczoraj widziaam,

jak zabijasz . Widziaam, jak wsadzasz tamtemu chopakowi n pod ebra i


Widziaam, jak on ciebie tnie pazurami ostrymi jak brzytwy. Widziaam, jak
krwawisz, a teraz wygldasz, jakby nic si nie stao, dokoczya w mylach.
- Moe i jestem zabjc, ale przynajmniej o tym wiem - odpar Jace. - czy ty moesz
powiedzie to samo o sobie?
- Jestem zwyk, ludzk istot, jak sam stwierdzie. Kto to jest Hodge?
- Mj nauczyciel. Na twoim miejscu nie nazywabym si tak pochopnie kim
zwyczajnym. - nachyli si do niej. - Poka mi praw do.
- Praw do? Jace skin gow.
- Jeli to zrobi, zostawisz mnie w spokoju?
- Oczywicie. - W jego gosie brzmiao rozbawienie. Clary niechtnie wycigna
rk. W nikym wietle sczcym si przez okna jej rka bya wyjtkowo blada i w dodatku
piegowata. Clary poczua si naga, jakby zdja koszulk i pokazaa mu piersi. Jace uj jej
do i obejrza uwanie.
- Nic. - W jego gosie niemal byo sycha rozczarowanie. - Jeste leworczna? - Nie.
Dlaczego? Puci jej rk i wzruszy ramionami.
- Wikszo dzieci Nocnych owcw dostaje w bardzo modym wieku Znak na
prawej doni. Albo na lewej, jeli s leworczni jak ja. To trway Znak, ktry zapewnia im
szczeglny talent do posugiwania si broni.
Pokaza jej grzbiet swojej lewej doni. Zdaniem Clary, wygldaa cakiem normalnie.
- Nic nie widz.
- Odpr umys - powiedzia Jace. - Zaczekaj, a obraz do ciebie dotrze. To tak, jakby
czekaa, jak co wynurzy si na powierzchni wody.
- Jeste stuknity - stwierdzia Clary, ale odprya si i zacza wpatrywa si w rk
Jace'a.
Widziaa cienkie kreski na kostkach, dugie paliczki palcw I nagle, jak sowa na
sygnalizacji ulicznej Nie przechodzi , na wierzchu doni pojawi si czarny wzr podobny
do oka. Clary mrugna i rysunek znikn.
- Tatua? Jace umiechn si z zadowoleniem i cofn rk.
- Czuem, e dasz rad. To nie tatua, tylko Znak. Runy wypalone na skrze.
- Dziki nim lepiej wadacie broni? - Clary trudno byo w to uwierzy, chocia moe
nie trudniej ni w istnienie zombie.
- Rne znaki pen rne funkcj. Niektre s trwae, ale wikszo znika w trakcie
uywania.

- Wic dlatego twoje ramiona nie s dzisiaj cae pokryte atramentem? - zapytaa Clary.
- Nawet kiedy si skupi?
- Tak. - Jace wyglda na zadowolonego. - Wiedziaem, e masz Wzrok. Co najmniej.
- Spojrza w niebo. - Ju prawie ciemno. Powinnimy i.
- My? Sdziam, e zostawisz mnie w spokoju.
- Skamaem - wyzna Jace bez cienia zakopotania. - Hodge powiedzia, e musz
przyprowadzi ci do instytutu. Chce z tob porozmawia.
- Po co chce ze mn rozmawia?
- Bo teraz znasz prawd - wyjani Jace. - Co najmniej os stu lat nie byo
Przyziemnego, ktry by o nas wiedzia.
- O nas? Masz na myli ludzi takich jak ty? Ludzi, ktrzy wierz w demony?
- Ludzi, ktrzy je zabijaj - rzek Jace. - Jestemy Nocnymi owcami. A przynajmniej
sami si tak nazywamy. Podziemni maj na nas mniej pochlebne okrelenia.
- Podziemnie?
- Nocne dzieci. Czarownicy. Skrzaty. Magiczny lud zamieszkujcy ten wymiar. Clary
potrzsna gow.
- Mw dalej. Przypuszczam, e s rwnie wampiry, wilkoaki i zombie?
- Oczywicie, e s. Cho zombie wystpuj dalej na poudnie, tam gdzie kapani
wudu.
- A co z mumiami? One wcz si tylko po Egipcie?
- Nie bd mieszna. Nikt nie wiey w mumie.
- Naprawd?
- Oczywicie - zapewni Jace. - Posuchaj, Hodge wszystko ci wyjani, kiedy si z nim
spotkasz.
Clary skrzyowaa rce na piersi.
- A jeli nie chc si z nim spotka?
- To twj problem. Moesz pj z wasnej woli albo pod przymusem. Clary nie
moga uwierzy wasnym uszom.
- Grozisz, e mnie porwiesz?
- Jeli tak to widzisz, to owszem. Clary ju miaa zaprotestowa, kiedy z jej torby
dobiego brzczenie. Znowu odezwaa si komrka.
- Odbierz, jeli chcesz. - powiedzia askawie Jace. Telefon przesta dzwoni, potem
znowu zacz, gono i natarczywie. Clary zmarszczya brwi. Mama naprawd musiaa by
wkurzona. Odwrcia si i zacza grzeba w torbie. Zanim wyonia aparat, ten rozdzwoni

si po raz trzeci. Przyoya go do ucha. - Mamo?


- Och, Clary, dziki Bogu. - Po plecach Clary przebieg dreszcz strachu. W gosie
matki brzmiaa panika. - Posuchaj mnie
- Wszystko w porzdku mamo. Jestem w drodze do domu
- Nie! - Gos Jocelyn by zdawiony z przeraenia. Nie przychod do domu!
Rozumiesz, Clary? Nie wa si przychodzi do domu. Id do Simona. Id prosto do niego i
zosta tam, a bd moga - Przerwa jej haas w tle; odgos, jakby co upado i si
roztrzaskao, a potem co cikiego runo na podog
- Mamo! - krzykna Clary do suchawki. - Mamo, wszystko w porzdku? Z komrki
dobiego gone buczenie i szumy. Po chwili przebi si przez nie gos matki.
- Obiecaj mi, e nie przyjdziesz do domu. Id do Simona. Zadzwo do Luke'a i
powiedz mu, e mnie znalaz - Jej sowa zaguszy trzask rozupywanego drewna.
- Kto ci znalaz?! Mamo, dzwonia na policj? Zamiast odpowiedzi usyszaa
dwik, ktrego miaa nigdy nie zapomnie: gone szuranie, a po nim guchy huk. Chwil
pniej matka gwatownie zaczerpna tchu i powiedziaa niesamowicie spokojnym gosem:
- Kocham ci, Clary. Komrka umilka.
- Mamo! - krzykna Clary do telefonu. - Mamo, jeste tam? Poczenie
zakoczone, wywietli si na ekranie. Tylko dlaczego Jocelyn miaaby tak szybko si
rozczy?
- Clary. - Jace po raz pierwszy wymwi jej imi. - Co si dzieje? Zignorowaa go,
gorczkowo wybierajc numer domowego telefonu. Nikt nie odbiera.
Usyszaa jedynie sygna, e linia jest zajta.
Clary zaczy si trz rce. Gdy ponownie prbowaa zadzwoni do domu, komrka
wylizgna si jej z rki i upada na chodnik. Clary uklka, podniosa telefon i stwierdzia,
e ju nie zadziaa. Z przodu widniao dugie pknicie.
- Cholera! - prawie we zach cisna aparat na ziemi.
- Przesta. - Jace wzi j za nadgarstek i pomg jej wsta. - Co si stao?
- Daj mi swoj komrk - zadaa Clary, bezceremonialnie wyrywajc z kieszeni
jego koszuli czarne metalowe urzdzenie. - Musz
- To nie jest komrka - powiedzia Jace spokojnie, nawet nie prbujc odzyska
swojej wasnoci. - To sensor. Nie bdziesz moga go uy.
- Ale ja musz zadzwoni na policj!
- Najpierw powiedz mi co si stao. Clary prbowaa uwolni rk z jego ucisku, ale
trzyma j mocno.

- Mog ci pomc. Wcieko zalaa j gorc fal. Bez zastanowienia uderzya go w


twarz. Jej paznokcie rozoray mu policzek. Zaskoczony Jace odsun si gwatownie.
Uwolniona Clary popdzia ku wiatom Sidmej Alei.
Kiedy dotara do gwnej ulicy, obejrzaa si, eby sprawdzi, jak daleko za ni jest
Jace. Ale on wcale jej nie ciga; zauek by pusty. Przez chwil niepewnie wpatrywaa si w
mrok. adnego ruchu. W kocu okrcia si na picie i pobiega do domu.

4
POERACZ
Noc bya upalna, bieg do domu przypomina pywanie w gorcej zupie. Na rogu
swojego kwartau Clary trafia na czerwone wiata. Podskakiwaa niecierpliwie na chodniku,
podczas gdy samochody migay przez skrzyowanie. Prbowaa znowu zadzwoni do domu,
ale Jace nie kama. Okazao si, e to naprawd nie jest komrka. Przynajmniej nie
wygldaa jak telefony, ktre Clary widziaa do tej pory. Na przyciskach sensora widniay nie
cyfry, ale jakie dziwne symbole. I nie byo adnego ekranu.
Zbliajc si do domu, Clary zobaczya, e okna na drugim pitrze s owietlone.
Mama jest na grze, pomylaa. Wszystko w porzdku. Ale odek si jej cisn, kiedy
wesza do holu. Panoway w nim ciemnoci ; do tej pory nikt nie wymieni przepalonej
arwki. Wydawao si, e w mroku przemykaj jakie cienie. Z dusz na ramieniu Clary
ruszya do schodw.
- Dokd si wybierasz? Odwrcia si gwatownie.
- Co Jej oczy jeszcze nie zdyy przyzwyczai si do ciemnoci, ale dostrzega
zarys duego fotela pod zamknitymi drzwiami mieszkania Madame Dorothei. Siedzca w
nim starsza kobieta wygldaa jak wielka poducha. Clary widziaa tylko okrgy zarys
upudrowanej twarzy, biay koronkowy wachlarz w rce, ziejc dziur ust, kiedy si
odzywaa.
- Twoja matka narobia strasznego haasu - poskarya si Dorothei - Co ona
wyprawia? Przesuwa meble?
- Nie sdz
- I lampa na klatce si przepalia, zauwaya? - Ssiadka postukaa wachlarzem w
porcz fotela. - Twoja matka nie moe powiedzie swojemu chopakowi, eby wymieni
arwk?
- Luke nie jest
- wietlik te trzeba by umy. Jest brudny. Nic dziwnego, e w holu jest ciemno jak w
piwnicy.
Luke nie jest gospodarzem domu, chciaa powiedzie Clary, ale ugryza si w jzyk.
To byo typowe dla ich starszej ssiadki. Gdy raz zmusia Luke'a, eby przyszed i wymieni
arwk, potem zacza go prosi o setki innych rzeczy - zrobienie zakupw, przepchanie
rury. Kiedy kazaa mu porba siekier star kanap, eby byo j mona wynie z

mieszkania, nie wyrywajc drzwi z zawiasw.


Clary westchna.
- Poprosz go.
- Lepiej to zrb. - Dorothea zamkna wachlarz szybkim ruchem nadgarstka.
Przeczucie, e stao si co zego, przerodzio si niemal w pewno, kiedy Clary
dotara pod drzwi swojego mieszkania. Byy lekko uchylone, na podest wylewa si snop
wiata. Z narastajcym strachem Clary otworzya je szerzej.
W rodku jarzyy si wszystkie lampy. Blask a zaku j w oczy.
Klucze i torba matki leay w przedpokoju na maej pce z kutego elaza, tam gdzie
zawsze je zostawia.
- Mamo?! - Zawoaa Clary. - Mamo, wrciam. adnej odpowiedzi. W salonie oba
okna byy otwarte, lekkie biae zasony powieway w przecigu jak niespokojne duchy.
Dopiero kiedy wiatr usta i firanki znieruchomiay, Clary zobaczya, e poduszki z kanapy s
porozrzucane po caym pokoju. Niektre byy rozerwane, ze rodka wylewao si ich
baweniane wntrznoci. Pki przewrcono, ksiki walay si po caej pododze. aweczka
od fortepianu leaa na boku a wok niej rozsypane nuty Jocelyn.
Najbardziej zniszczone byy obrazy. Kady zosta wycity z ramy i porwany na
strzpy. Sprawca musia to zrobi noem; ptna nie da si podrze goymi rkami. Puste
ramy wyglday jak obrane do czysta koci.
- Mamo! - krzykna Clary, bliska histerii - Gdzie jeste?! Mamusiu! Nie nazywaa tak
Jocelyn, odkd skoczya osiem lat. Z omoczcym sercem pobiega do kuchni. Drzwiczki
wszystkich szafek byy otwarte.
Pod Clary ugiy si kolana. Wiedziaa, e powinna wybiec z mieszkania, poszuka
telefonu i zadzwoni na policj. Ale najpierw musiaa znale matk, upewni si, e nic jej
nie jest. A prbowaa ona walczy z wamywaczami
Tylko jacy wamywacze nie wziliby ze sob portfela, telewizora, odtwarzacza DVD
czy drogich laptopw?
Clary zajrzaa do sypialni matki. Przez chwil wydawao si, e przynajmniej ten
pokuj jest nietknity. Wasnorcznie przez Jocelyn zrobiona narzuta w kwiaty leaa na
kodrze starannie wygadzona. Znad stolika nocnego umiechaa si do Clary jej wasna
twarz, picioletnia, szczerbata w koronie marchewkowych wosw. Z piersi dziewczyny
wyrwa si szloch. Mamo, co si z tob stao?
Odpowiedziaa jej cisza. Nie, nie cisza. Z gbi mieszkania dobieg dwik, od ktrego
Clary zjeyy si woski na karku. Co zostao przewrcone, ciki przedmiot uderzy o

podog guchym oskotem. Nastpnie rozleg si odgos cignicia Zblia si do sypialni.


Z odkiem cinitym ze strachu odwrcia si powoli.
Gdy zobaczya, e w drzwiach nikogo nie ma poczua ulg. Potem spojrzaa w du.
Na pododze siedziaa przycupnita duga uskowata istota ze skupiskiem czarnych
oczu osadzonych z przodu sklepionej czaszki. Wygldaa jak skrzyowanie aligatora ze
stonog, miaa gruby spaszczony pysk i kolczasty ogon, ktry gronie uderza w boki. Liczne
nogi byy ugite, jakby stwr szykowa si do skoku.
Z garda Clary wyrwa si krzyk. Zachwiaa si do tyu, potkna i upada w chwili
gdy potwr zaatakowa. Przetoczya si na bok i napastnik chybi o cal. Z rozpdu przejecha
po liskiej drewnianej pododze, obic w niej pazurami gbokie bruzdy. Z jego krtani
wydaro si ciche warczenie.
Clary zerwaa si i wybiega na korytarz, ale gad okaza si szybszy. Skoczy znowu i
wyldowa nad drzwiami. Zawis tam jak gigantyczny, zoliwy pajk i ypa na ni licznymi
oczami. Gdy rozwar szczki, ukaza si rzd kw ociekajcych zielonkaw lin. Zacz
charcze i sycze, wysuwajc dugi czarny jzor. Ku swojemu przeraeniu Clary uwiadomia
sobie, e stwr co do niej mwi.
- Dziewczyna. Ciao. Krew. Je, och, je. Gdy powoli ruszy w du po cianie,
zamiast przeraenia Clary poczua co w rodzaju lodowatego spokoju. Istota staa teraz na
pododze i peza w jej stron. Cofajc si, Clary chwycia stojce na biurku cikie zdjcie w
ramach - ona, matka i Luke wsiadali do samochodzikw na Money Island - i cisna nim w
potwora.
Pocisk trafi gada w rodek tuowia, odbi si i spad na podog pord dwikw
roztrzaskiwanego szka. Potwr chyba nawet tego nie zauway, bo zblia si do niej,
miadc nogami szklane odamki.
- Koci, kruszy, wysysa szpik, wypija yy - sycza. Clary dotkna plecami
ciany. Nie moga ju dalej si cofn. Gdy poczua wstrzsy na biodrze, omal nie
wyskoczya ze skry. Wsadzia rk do kieszeni i wycigna z niej tajemniczy przedmiot,
ktry zabraa Jace'owi. Sensor dra jak wibrujca komrka. Twardy plastik niemal parzy j
w rk. Clary zamkna urzdzenie w rku i w tym momencie stwr skoczy.
Rzuci si na ni i zbi ja z ng, tak e gowa i ramiona uderzyy o podog. Prbowaa
przekrci si na bok, ale napastnik by zbyt ciki. Siedzia na niej, przygwadajc
olizgym cielskiem, od ktrego robio si jej niedobrze.
- Je, je - zawoa. - Ale nie wolno. Poyka, re.
Gorcy oddech, ktry owiewa jej twarz, cuchn krwi. Clary nie moga zaczerpn

tchu. Miaa wraenie, e zaraz popkaj jej ebra. Rami miaa unieruchomione midzy sob
a stworem. W doni ciskaa sensor. Zacza si wierci, prbujc uwolni rk.
- Valentine si nie dowie. Nic nie mwi o dziewczynie. Valentine nie bdzie zy. Bezwargie usta zadray, paszcza si otworzya powoli, fala cuchncego gorcego oddechu
buchna jej prosto w twarz.
Clary w kocu udao si oswobodzi rk. Z dzikim wrzaskiem uderzya potwora.
Chciaa roznie go na strzpy, olepi. Niemal zapomniaa o sensorze. Kiedy gad rzuci si
na ni z rozdziawion paszcz, wbia mu sensor midzy zby i poczua gorc lin na
nadgarstku. rce krople rozlay si po nagiej skrze jej twarzy i szyi. Jakby z oddali
usyszaa wasny krzyk.
Napastnik wyglda na zaskoczonego. Szarpa si gwatownie z sensorem midzy
zbami. Zawarcza gniewnie i odrzuci gow do tyu. Clary zobaczya ruch jego przeyku.
Bd nastpna pomylaa w panice. Bd
Nagle stwr wpad w drgawki, stoczy si z niej na plecy i zacz wierzga w
powietrzu licznymi nogami. Clary prawie dotara do drzwi, kiedy usyszaa wist powietrza
koo jej ucha. Prbowaa si uchyli, ale by za pno. Jaki przedmiot trafi j w ty czaszki.
Upada do przodu. W ciemno.
***
wiato kuo j przez powieki, niebieskie, biae, czerwone. Wysoki zawodzcy
dwik przypomina krzyk przeraonego dziecka. Clary zakrztusia si i otworzya oczy.
Leaa na zimnej, wilgotnej trawie. Nad sob miaa nocne niebo, cynowy blask
gwiazd przymiewa wiata miasta. Obok niej klcza Jace. Srebrne bransolety na jego
nadgarstkach rzucay iskry, kiedy rwa na paski kawaek ptna.
- Nie ruszaj si. Clary miaa wraenie, e od tego zawodzenia zaraz pkn jej bbenki
w uszach.
Obrcia gow w bok i za kar jej plecy przeszy silny bl. Leaa na trawie za
wypielgnowanymi rami Jocelyn. Listowie czciowo zasaniao jej ulic, gdzie przy
chodniku sta radiowz z wczonym kogutem, byskajcym niebiesko - biaym wiatem.
Wok niego ju zebra si may tumek ssiadw. Drzwi samochodu otworzyy si i wysiedli
z niego dwaj policjanci w niebieskich mundurach.
Policja, pomylaa Clary. Sprbowaa usi i znowu si zakrztusia. Zacza
konwulsyjnie ora palcami w wilgotnej trawie.

- Mwiem ci eby si nie ruszaa - sykn Jace. - Poeracz ugryz ci w kark. By


pmartwy wic nie mia duo jadu, ale musimy zabra ci do Instytutu. Le nieruchomo.
- Ten stwr, potwr mwi. - Clary zadraa.
- Ju raz syszaa mwicego demona. - Jace delikatnie wsun jej pod szyj pasek
zrolowanego materiau i zwiza go. Opatrunek posmarowany by czym woskowatym, jak
balsa, ktrego matka uywaa do pielgnowania doni wysuszonych przez farb i terpentyn.
- Tamten demon w Pandemonium wyglda jak czowiek.
- To by eidolon. Zmiennoksztatny. Poeracze wygldaj, jak wygldaj. S niezbyt
atrakcyjne, ale za gupie, eby si tym przejmowa.
- Mwi, e mnie zje.
- Ale nie zjad. Zabia go. Jace skoczy wiza opatrunek i wyprostowa si. Ku
uldze Clary bl usta. Usiada z trudem.
- Przyjechaa policja. - jej gos brzmia jak skrzeczenie aby. - Powinnimy
- Nic nie mog zrobi. Kto pewnie usysza jak krzyczysz, i zadzwoni na komisariat.
Dziesi do jednego, e to nie s prawdziwi policjanci. Demony maj swoje sposoby na
zacieranie ladw.
- Moja mama - wykrztusia Clary. Miaa spuchnite gardo.
- W twoich yach kry trucizna Poeracza, jeli nie pjdziesz zemn, za godzin
bdziesz martwa. - wsta z ziemi i wycign do niej rk . - chodmy.
Gdy Clary stana z jego pomoc na nogach, cay wiat si przekrzywi. Jace pooy
do na jej plecach i nie pozwoli upa. Pachnia ziemi, krwi i metalem.
- Moesz chodzi? - Zapyta.
- Chyba tak. - Przez gste krzewy oblepione kwiatami Clery ujrzaa nadchodzcych
ciek policjantw. Wysoka smuka kobieta trzymaa w rku latark. Kiedy ja uniosa, Clary
zobaczya, e jest to szkieletowa do pozbawiona ciaa, z ostro zakoczonymi komi
zamiast palcw.
- Jej rka
- Mwiem ci, e to mog by demony. - Jace spojrza na ty domu. - Musimy si std
wynosi. Da si przej zaukiem?
Clary potrzsna gow.
- Jest lepy Urwaa raptownie, gdy chwyci j atak kaszlu. Zasonia usta, a kiedy
odsuna rk, zobaczya, e jest caa czerwona. Jkna.
Jace chwyci Clary za nadgarstek i odwrci jej rk tak, e na bia wewntrzn cz
przedramienia pad blask ksiyca. Na jasnej skrze wyranie rysowaa si siateczka

niebieskich y, nioscych zatrut krew do serca, do mzgu. W palcach Jace'a pojawio si


co srebrnego i ostrego. Pod Clary ugiy si kolana. Prbowaa zabra rk, ale trzyma j
mocno. Poczua piekcy dotyk na skrze, a kiedy j puci ujrzaa atramentowy, czarny
symbol tu pod zagbieniem nadgarstka, taki sam jak te, ktre pokryway jego ciao. Wzr
by utworzony z nakadajcych si na siebie krgw.
- Co to ma by?
- To ci na chwil ukryje - powiedzia Jace i wsun za pasek przedmiot, ktry Clary z
pocztku wzia za n. Bya to duga, fosforyzujca rurka gruboci palca wskazujcego,
zwajca si ku czubkowi. - Moja stela.
Clary nie pytaa co to jest. Bya skupiona na tym, eby nie upa. Ziemia unosia si i
opadaa pod jej nogami.
- Jace - wyszeptaa i osuna si na niego. Zapa ja z tak atwoci, jakby codziennie
ratowa mdlejce dziewczyny. Moe i tak byo. Wzi j na rce i powiedzia jej co do ucha,
co brzmiao jak przymierze. Clary odchylia gow i spojrzaa na niego, ale zobaczya tylko
gwiazdy wirujce na ciemnym niebie. A potem wszystko ogarna ciemno i nawet ramiona
Jace'a nie mogy uchroni jej przed upadkiem.

5
CLAVE I PRZYMIERZE
- Mylisz, e si obudzi? To ju trzy dni.
- Trzeba da jej czas. Trucizna demona to mocna rzecz, a ona jest przyziemn. Nie ma
runw, eby doday jej siy tak jak nam.
- Przyziemni strasznie atwo umieraj, nie uwaasz?
- Isabelle, wiesz e mwienie o mierci w pokoju chorego przynosi pecha.
Trzy dni. Myli Clary biegy powoli jak gsta krew albo mid. Musz si obudzi.
Ale nie mog.
Sny nawiedzaj j jeden po drugim, rzeka obrazw niosa j jak li miotany przez
prd. Widziaa matk w szpitalnym ku, jej oczy wygldajce jak sice na biaej twarzy.
Widziaa Luke'a na grze koci. Jace'a z biaymi skrzydami wyrastajcymi z plecw,
Isabelle, nag i oplecion batem niczym spiral ze zotych piercieni, Simona z krzyami
wypalonymi na doniach. Anioy spadajce z nieba. Ponce w locie.
- Mwiam ci, e to ta dziewczyna.
- Wiem. Kruszyna z niej, prawda? Jace mwi, e zapia Poeracza.
- Tak. Mylaem, e jest wrk, kiedy zobaczyem j pierwszy raz. Ale nie jest
wystarczajco adna, eby ni by.
- C, nikt nie wyglda dobrze, gdy ma w yach trucizn demona. Hodge zamierza
wezwa Braci?
- Mam nadzieje, e nie, Alec. Przyprawiaj mnie o dreszcze. Kady, kto si tak
okalecza
- My te si okaleczamy.
- Tak, ale nie na stae i nie zawsz to boli
- Jeli jeste w odpowiednim wieku. A jeli ju o tym mowa, to gdzie jest Jace?
Uratowa j, prawda? Mona by pomyle, e bdzie zainteresowany jej zdrowiem.
- Hodge mwi, e nie odwiedzi jej odk j tu przynis. Chyba rzeczywicie nie
obchodzi go jej stan.
- Czasami zastanawiam si, czy Patrz! Poruszya si!
- Chyba jednak bdzie ya. Powiem Hodge'owi.
Clary czua si tak, jakby kto zaszy jej powieki. Kiedy je rozchylia i zamrugaa po
raz pierwszy od trzech dni, wydawao si jej, e si rozrywaj.

Nad sob ujrzaa czyste niebieskie niebo, biae pierzaste chmury i pulchne anioki ze
zotymi wstkami na nadgarstkach. Umaram? Czy rzeczywicie tak wyglda niebo?
Zamkna oczy i po chwili otworzya je znowu. Tym razem zrozumiaa, e patrzy na
sklepiony drewniany sufit, pomalowany w rokokowe motywy obokw i cherubinw.
Z trudem dwigna si na okciach. Bolao j wszystko, zwaszcza kark. Rozejrzaa
si, stwierdzia, e ley na jednym z wielu ek, ustawionych w dugim rzdzie. Wszystkie
miay metalowe wezgowia i pcienn pociel. Obok niej na maym stoliku sta biay
dzbanek i kubek. Koronkowe zasonki w oknach odcinay wiato, ale z zewntrz dobiega
saby, wszechobecny szum nowojorskiej ulicy.
- A wic narocie si obudzia. Hodge bdzie zadowolony. Wszyscy mylelimy, e
umrzesz we nie.
Clary si odwrcia. Na ssiednim ku przysiada Isabelle. Kruczoczarne wosy
miaa zaplecione w dwa grube warkocze sigajce poniej pasa. Bia sukienk zastpiy
dinsy i niebieski obcisy top, ale na szyi nadal jarzy si czerwony wisiorek. Ciemne spiralne
tatuae znikny. Jej skra bya teraz nieskazitelna i kremowa jak mietana.
- Przykro mi, e was rozczarowaam. - Gos Clary zgrzyta jak papier cierny. - Czy to
jest Instytut?
Isabelle przewrcia oczami.
- Jest co, czego Jace ci nie powiedzia? Clary zakaszlaa.
- To Instytut, prawda?
- Tak. Jeste w izbie chorych, jeli si jeszcze tego nie domylia. Nagy kujcy bl
sprawi, e Clary chwycia si za brzuch i wcigna z sykiem powietrze.
Isabelle spojrzaa na ni przestraszona.
- Dobrze si czujesz? Bl osab, ale Clary poczua pieczenie w gardle i dziwne
zawroty gowy.
- Mj odek.
- A, racja. Prawie zapomniaam. Hodge mwi, eby ci to da jak si obudzisz. Isabelle signa po ceramiczny dzbanek, nalaa troch jego zawartoci do kubka podaa go
Clary. By wypeniony mtnym pynem, ktry lekko parowa. Pachnia intensywnie zioami i
czym jeszcze. - Nie jada nic od trzech dni. To pewnie dlatego jest ci niedobrze.
Clary ostronie pociga yk. Napj by pyszny, gsty, z przyjemnym malanym
posmakiem.
- Co to jest?
Isabelle wzruszya ramionami. Jedna z herbatek zioowych Hodge'a. Zawsze dziaaj.

- Wstaa z ka i przecigna si jak kot. - a tak przy okazji jestem Isabelle Lightwood.
Mieszkam tutaj.
- Znam twoje imi, Ja nazywam si Clary Fray. Jace mnie tu przynis? Isabelle
pokiwaa gow. Hodge by wcieky. Zabrudzia krwi cay dywan w holu. Gdyby moi
rodzice tu byli.
Jace na pewno dostaby szlaban. - Zmierzya j uwanym spojrzeniem. - Twierdzi, e
sama zabia demona Poeracza.
W umyle Clary pojawi si obraz monstrum z paskudn paszcz. Zadraa i mocniej
cisna kubek.
- Chyba tak.
- Ale przecie jeste Przyziemn.
- Zadziwiajce, co? - Clary przez chwil rozkoszowaa si wyranie le maskowanym
zdumieniem na twarzy dziewczyny. - Gdzie Jace?
Isabelle wzruszya ramionami.
- Gdzie. Powinnam komu powiedzie, e si obudzia. Hodge bdzie chcia z tob
porozmawia.
- Hodge to nauczyciel Jace'a, tak?
- Hodge uczy nas wszystkich. Tam jest azienka. - Isabella pokazaa rk. - Na
wieszaku do rcznikw zostawiam kilka swoich starych ciuchw, gdyby chciaa si
przebra.
Clary pocigna kolejny yk z kubka i stwierdzia, e jest pusty. Ju nie bya godna i
nie miaa zawrotw gowy. Czua ulg. Odstawia naczynie na stolik i otulia si kodr.
- Co si stao z moimi ubraniami?
- Byy cae we krwi i trucinie. Jace je spali.
- Naprawd? Powiedz mi, czy on zawsze jest taki nieuprzejmy, czy zachowuje si tak
tylko wobec zwykych ludzi?
- Jest niegrzeczny wobec wszystkich - odpara Isabelle nonszalanckim tonem. - I
wanie dlatego jest taki diabelnie sexy. Nie mwic, e zabi wicej demonw ni
ktokolwiek inny w jego wieku.
- Nie jest twoim bratem?
Isabelle wybucha gonym miechem.
- Jace? Moim bratem? Nie. Skd ci to przyszo do gowy?
- Przecie mieszka tu z tob. Zgadza si?
- Tak, ale

- Dlaczego nie ze swoimi rodzicami? Przez krtk chwil Isabelle miaa niepewn
min.
- Bo nie yj. Clary otworzya usta ze zdumienia.
- Zginli w wypadku? - Nie. - Isabelle odgarna za ucho ciemny kosmyk. - Matka
umara przy jego narodzinach. Ojciec zosta zamordowany, kiedy Jace mia dziesi lat. On
wszystko widzia.
- Och! - zawoaa Clary. Isabelle ruszya do drzwi.
- Posuchaj, lepiej powiadomi wszystkich, e si obudzia. Od trzech dni czekaj, a
otworzysz oczy. A, w azience jest mydo. Moe chcesz si troch obmy? Cuchniesz.
Clary spiorunowaa j wzrokiem.
- Dziki.
- Bardzo prosz.
Ubranie Isabelle wygldao na niej miesznie. Clary musiaa kilka razy podwija
nogawki dinsw, zanim przestaa si o nie potyka. Gboki wycity dekolt topu tylko
podkrela brak tego, co Eric nazywa zderzakami.
Clary umya si w maej azience, korzystajc z twardego lawendowego myda.
Wytara si biaym rcznikiem do rk. Wilgotne wosy okalay jej twarz pachncymi
splotami. Zerkna na swoje odbicie w lustrze. Wysoko na lewym policzku miaa siniaka,
wargi byy suche i spuchnite.
Musz zadzwoni do Luke'a, pomylaa. Na pewno jest gdzie tutaj telefon. Moe
pozwol jej z niego skorzysta, kiedy ju porozmawia z Hodge'em.
Swoje teniswki znalaza ustawione rwno w nogach szpitalnego ka. Do
sznurowade byy przyczepione klucze. Clary woya buty, wzia gboki wdech i posza
szuka Isabelle.
Po wyjciu z Sali rozejrzaa si zaskoczona. Pusty korytarz wyglda jak te, ktrymi
czasem uciekaa w snach - by mroczny i nie widziaa jego koca. Na cianach w rnych
odlegociach wisiay szklane kinkiety w ksztacie r, powietrze pachniao kurzem i
woskiem ze wiec.
W oddali usyszaa saby, delikatny dwik, jakby dzwoneczkw poruszajcych si na
wietrze. Ruszya wolno przed siebie, sunc rk po cianie. Burgundowi i jasnoszara
wiktoriaska tapeta wyblaka ze staroci. Po obu stronach cigny si zamknite drzwi.
Dwik, za ktrym sza stawa si coraz goniejszy. Wkrtce zorientowaa si, e to
kto gra na fortepianie - po amatorsku, ale z niezaprzeczalnym talentem. Nie potrafia jednak
rozpozna melodii.

Za rogiem trafia na szeroko otwarte drzwi. Zajrzaa do rodka i zobaczya co, co


wygldao na pokj muzyczny. W kcie sta fortepian, pod przeciwleg cian rzd krzese,
na rodku obleczona w pokrowiec harfa.
Przy instrumencie siedzia Jace. Jego smuke rce z wpraw wciskay klawisze. By
boso, w dinsach i szarej bawenianej koszulce, powe wosy mia zmierzwione, jakby
dopiero wsta z ka. Patrzc na pewne, szybkie ruchy jego doni, Clary przypomniaa sobie,
jak si czua, kiedy nis j w objciach, a gwiazdy wiroway nad jej gow niczym deszcz
srebrnej lamety.
Jace musia usysze jej kroki, bo odwrci si na stoku i zapyta:
- Alec? To ty?
- To nie Alec, tylko ja. - Wesza do pokoju. - Clary. Klawisze brzkny w ostatnim
akordzie. Jace wsta.
- Nasza pica Krlewna? Kto obudzi ci pocaunkiem?
- Nikt. Sama si obudziam.
- By kto przy tobie?
- Isabelle. Potem posza chyba po Hodge'a. Kazaa mi czeka, ale
- Powinna bya j ostrzec, e masz zwyczaj nie robi tego co ci ka. - Jace zmierzy
j wzrokiem. - To ubrania Isabelle? miesznie w nich wygldasz
- Chciaabym zauway, e moje spalie.
- To by zwyky rodek ostronoci - Jace zamkn czarn pokryw fortepianu. Chod, zaprowadz ci do Hodge'a.
***
Instytut by ogromn, rozleg budowl, ktra wygldaa jak nie wzniesiona wedug
planu architektonicznego, tylko jakby zostaa naturalnie wyduona w skali przez wod i czas.
Przez uchylone drzwi Clary widziaa niezliczone identyczne mae pokoiki, kady z kiem,
szafk nocn i du drewnian szaf. Wysokie sufity byy podtrzymywane przez jasne
kamienne uki, pokryte misternie rzebionymi obrazami. Clary zauwaya pewne
powtarzajce si motywy: anioy, miecze, soca i re.
- Dlaczego tutaj jest tyle sypialni? - Zapytaa. - Mylaam, e to instytut badawczy.
- To cz mieszkalna. Naszym obowizkiem jest zapewni schronienie kademu
Nocnemu owcy, ktry o to poprosi. Moemy pomieci tu dwiecie osb.
- Ale wikszo pokoi jest pusta.

- Ludzie przychodz i odchodz. Nikt nie zostaje dugo. Zwykle jestemy tylko my:
Alec, Isabelle, Max, ich rodzice, ja i Hodge.
- Max?
- Poznaa pikn Isabelle? Alec to jej starszy brat. Najmodszy, Max, jest teraz z
rodzicami za granic.
- Na wakacjach?
- Niezupenie. - Jace si zawaha. - Mona ich uzna za dyplomatw, a Instytut za co
w rodzaju ambasady. Teraz przebywaj w rodzinnym kraju Nocnych owcw. Bior udzia w
bardzo delikatnych negocjacjach pokojowych. Wzili ze sob Maksa, bo jest jeszcze may.
- Rodzinny kraj Nocnych owcw? - Clary wirowao w gowie. - Jak si nazywa?
- Idris.
- Nigdy o nim nie syszaam.
- Nic dziwnego. - W jego gosie znowu zabrzmiao irytujce poczucie wyszoci. Przyziemnie nic o nim nie wiedz. Jego granic strzeg czary ochronne. Gdyby prbowaa je
przekroczy i wej do Idris, po prostu zostaa by w mgnieniu oka przeniesiona od jednej
granicy do drugiej. Nawet nie wiedziaaby, co si stao.
- Wic nie ma go na mapach?
- Nie na mapach Przyziemnych. Na swj uytek moesz uwaa go za may kraj
midzy Niemcami a Francj.
- Ale midzy Niemcami a Francj nie ma nic, no moe z wyjtkiem kawaka
Szwajcarii.
- Wanie.
- Domylam si, e tam bye. To znaczy w Idrisie.
- Dorastaem tam. - Gos Jace'a by neutralny, ale ton sugerowa, e kolejne pytanie na
ten temat bdzie niemile widziane. - Wikszo z nas si tam wychowaa. Oczywicie Nocni
owcy s na caym wiecie. Musimy by wszdzie, bo wszdzie grasuj demony. Ale dla
Nocnych owcw domem zawsze bdzie Idris.
- Jak Mekka albo Jerozolima - powiedziaa w zadumie Clary. - Wic wychowujecie
si w Idris a potem, kiedy dorastacie
- Wysyaj nas tam, gdzie jestemy potrzebni. - odpar krtko Jace. - Niektrzy jak
Isabelle czy Alec, dorastaj z daleka od kraju rodzinnego, tam gdzie mieszkaj ich rodzice.
Poniewa tutaj s wszystkie zasoby i kadry Instytutu i Hodge - Urwa. Oto biblioteka.
Pod drzwiami w ksztacie uku lea zwinity w kbek bkitny pers o tych oczach.
Kiedy si zbliyli, unis gow i zamiaucza.

- Cze, Church. - Jace pogaska jego grzbiet bos stop. Kot zmruy oczy.
- Zaczekaj - powiedziaa Clary. - Alec, Isabelle i Max to jedyni Nocni owcy w twoim
wieku, ktrych znasz?
Jace przesta gaska Churcha.
- Tak.
- Musisz si czu troch samotny.
- Mam wszystko, czego mi trzeba. - Jace pchn drzwi i wszed do rodka. Po chwili
wahania Clary podya za nim.
Biblioteka bya kolistym pomieszczeniem o suficie zwajcym si ku grze, jakby
miecia si w wierzy z iglic. Wzdu cian cigny si puki pene ksiek, tak wysokie, e
midzy nimi w rnych odstpach rozmieszczono drabiny na kkach. Ksigozbir te nie by
zwyczajny; skada si z woluminw oprawionych w skr i aksamit, zaopatrzonych w
solidne zamki i zawiasy z mosidzu i srebra, o grzbietach ze zotymi literami, wysadzanych
klejnotami. Wyglday na zniszczone nie tylko ze staroci, ale przede wszystkim od czstego
uywania.
Podoga z wypolerowanego drewna bya inkrustowana kawakami szka i marmuru
oraz pszlachetnymi kamieniami. Razem tworzyy wzr, ktrego Clary nie potrafia
rozszyfrowa. Moga to by konstelacja albo nawet mapa wiata. Musiaaby pewnie wspi
si na wie i spojrze na inkrustacj z gry, eby si zorientowa, co przedstawia.
rodek pokoju zajmowao imponujce dbowe biurko. Wielki, ciki blat, z wiekiem
mocno zmatowiaym, spoczywa na plecach dwch aniow wyrzebionych z tego samego
drewna, o zoconych skrzydach i twarzach wykrzywionych grymasem cierpienia, jakby pod
ogromnym brzmieniem pkay im krgosupy. Za biurkiem siedzia chudy mczyzna o
szpakowatych wosach, z dugim, ptasim nosem.
- Mioniczka ksiek, jak widz - rzuci na powitanie, umiechajc si do Clary. - O
tym mi nie wspominae, Jace.
Jace zachichota . Sta za ni, z rkoma w kieszeniach i irytujcym umieszkiem na
twarzy.
- Niewiele rozmawialimy w czasie naszej krtkiej znajomoci - powiedzia. - I jako
nie wypyn temat naszych upodoba czytelniczych.
Clary spiorunowaa go wzrokiem i odwrcia si z powrotem do chudzielca.
- Skd pan wie, e lubi ksiki? - zapytaa.
- Z wyrazu twojej twarzy, kiedy tu wesza - odpar, wstajc z krzesa. - Nie
przypuszczam, ebym to ja zrobi na tobie takie wraenie.

Clary omal nie krzykna cicho, gdy odszed od biurka. Przez moment wydawao jej
si, e jest dziwnie zdeformowany. Lewe ramie byo umieszczone znacznie niej ni prawe.
Ale kiedy si zbliy zauwaya, e co, co wygldao jak garb, jest tak naprawd siedzcym
mu na ramieniu ptakiem o lnicych pirach i byszczcych czarnych oczach.
- To jest Hugo - przedstawi go waciciel. - Jako kruk wie doo rzeczy. Ja nazywam
si Hodge Starkweather, jestem profesorem historii i nie wiem nawet w przyblieniu tyle, co
on.
Clary zamiaa si mimo woli i ucisna jego wycignit rk.
- Clary Fray.
- Mio ci pozna - powiedzia Hodge - Znajomo z osob, ktra potrafi zabi
Poeracza goymi rkami to dla mnie prawdziwy zaszczyt.
- Nie goymi rkoma, tylko nie pamitam, jak to si nazywao, ale - Clary czua
si dziwnie, przyjmujc gratulacj z takiego powodu.
- Ona ma na myli mj Sensor - wtrci Jace. - Wepchna go Poeraczowi do garda.
Pewnie udusiy go runy. Powinienem by wspomnie wczeniej, e bd potrzebowa
nowego.
- Jest kilka zapasowych w magazynie z broni - powiedzia Hodge . Kiedy si
umiechn do Clary, wok jego oczu pojawio si tysice maych zmarszczek, niczym rysy
na starym obrazie. - Niezy refleks. Jak wpada na to, eby uy Sensora jako broni?
Zanim Clary zdya odpowiedzie, usyszaa czyj miech. Bya tak oszoomiona
widokiem ksiek i samym Hodge'em, e nie zauwaya Aleca siedzcego w wielkim
czerwonym fotelu stojcym przy pustym kominku.
- Nie mog uwierzy, e kupie t historyjk, Hodge - powiedzia. Z pocztku Clary
nie zarejestrowaa jego sw, poniewa ca uwag skupia na jego wygldzie. Jako
jedynaczk fascynowao j rodzinne podobiestwo, a teraz, w penym wietle, dostrzega, jak
bardzo Alec przypomina siostr. Mieli takie same kruczoczarne wosy, identyczne wskie
brwi wygite przy kocach ku grze, tak sam blad cer z lekkimi rumiecami. Ale, o ile
Isabelle bya pewna siebie, wrcz arogancka, jej brat kuli si w fotelu, jakby chcia ukry si
przed caym wiatem. Mia rzsy dugie i ciemne jak Isabelle, ale, podczas gdy jej oczy byy
czarne, jego przypominay barw granatowe butelkowe szko. Spoglday na ni z wrogoci,
czyst i skoncentrowan jak kwas.
- Nie jestem pewny, co masz na myli, Alec. - Hodge unis brew. Clary nie umiaa
okreli jego wieku . Mia siwizn we wosach i nosi szary, starannie wyprasowany
tweedowy garnitur. Wyglda jak dobrotliwy profesor college'u, gdyby nie broda i blizna,

ktra przecinaa prawy bok jego twarzy. Ciekawe skd j mia. - Sugerujesz, e Clary nie
zabia demona?
- Oczywicie, e nie zabia. Spjrz na ni, Hodge, to Przyziemna i w dodatku jeszcze
dzieciak. Wykluczone, eby poradzia sobie z Poeraczem.
- Nie jestem adnym dzieciakiem - zaprotestowaa Clary. - Mam szesnacie lat
skocz w t niedziel.
- Jest w wieku Isabelle - zauway Hodge. - Nazwa by swoj siostr dzieciakiem?
- Isabelle pochodzi z jednej z najwikszych w historii rodw Nocnych owcw odpar sucho Alec. - A to jest dziewczyna z New Jersey.
- Z Brooklynu! - sprostowaa z oburzeniem Clary - I co z tego? Wanie zabiam
demona w moim domu, a ty si zachowujesz jak dupek, bo nie jestem bogatym,
rozpuszczonym bachorem jak ty i twoja siostra.
- Jak mnie nazwaa? - Alec by wyranie zaskoczony. Jace si rozemia.
- Ona ma racj, Alec - powiedzia. - Musisz raczej uwaa na demony z mostw i
tuneli.
- To nie jest zabawne, Jace - przerwa mu Alec, wstajc z fotela. - Zamierzasz
pozwoli na to, eby tu staa i mnie wyzywaa?
- Owszem - odpar Jace. - Dobrze ci to zrobi. Potraktuj to jak trening
wytrzymaociowy.
- Moe i jestemy parabatai, ale twoja niefrasobliwo wystawia moj cierpliwo na
prb - owiadczy Alec.
- A twj upr moj. Kiedy j znalazem, leaa w kauy krwi umierajcego demona,
ktry j przygniata. Widziaem, jak Poeracz znika. Jeli nie ona go zabia, to kto?
- Poeracze s gupie. Moe sam trafi si dem w szyj. Takie rzeczy ju si
zdarzay
- Teraz sugerujesz, e popeni samobjstwo? Alec zacisn szczki.
- Tak, czy inaczej, nie powinno jej tutaj by . Nie bez powodu Przyziemni nie s
wpuszczani do Instytutu. Gdyby kto si o niej dowiedzia odpowiedzieli bymy przed Clave.
- To nie do koca prawda - wtrci Hodge. - Prawo pozwala nam w pewnych
sytuacjach oferowa schronienie Przyziemnym. Poeracz zaatakowa wczeniej matk Clary,
a ona moga by nastpna.
Zaatakowa. Czyby to by eufemistyczny odpowiednik sowa zabi ? Kruk siedzcy
na ramieniu Hodge'a zakraka cicho.
- Poeracz to maszyna typu szukaj i zniszcz - stwierdzi Alec. - Dziaaj na rozkaz

czarownikw albo potnych demonw. Po co ktry z nich miaby si interesowa domem


zwykych przyziemnych. - Kiedy spojrza na Clary, dziewczyna ujrzaa w jego oczach
wyran niech. - Jakie pomysy?
- To musiaa by pomyka - podsuna Clary.
- Demony nie popeniaj tego rodzaju pomyek. Jeli cigay twoj matk, musia
istnie jaki powd. Gdyby bya niewinna
- Co to znaczy niewinna? - Clary na razie zachowywaa spokj. Alec si zmiesza.
- Ja
- On ma na myli, e to bardzo niezwyke, eby potny demon, z rodzaju tych, ktre
mog rozkazywa pomniejszym duchom, interesowa si sprawami ludzi - odezwa si
Hodge. - aden przyziemny nie moe wezwa demona, poniewa brakuje wam mocy, ale
byo paru, zdesperowanych i gupich, ktrzy znaleli wiedm albo czarownika, eby to za
nich zrobi.
- Moja matka nic nie wie o adnych czarownikach. Ona nie wierzy w magi. - Nagle
Clary przysza do gowy pewna myl - Madame Dorothei mieszka na dole i jest
czarownic. Moe demony wanie jej szukay i przez pomyk dorway moj mam.
Hodge unis brwi.
- Pod wami mieszka wiedma?
- To zwyka oszustka - powiedzia Jace. - Ju si jej przyjrzaem. Nie ma powodu,
eby interesowa si ni jaki czarownik, chyba, e zaleao mu na opanowaniu rynku
niedziaajcych szklanych kul.
- A zatem wracamy do punktu wyjcia. - Hodge pogaska kruka. - Chyba pora
zawiadomi Clave.
- Nie! - wykrztusi Jace - Nie moemy
- Zachowanie obecnoci Clary w tajemnicy miao sens, dopki nie bylimy pewni, czy
dojdzie do siebie - zauway Hodge. - Ale teraz, kiedy si obudzia, jest od ponad stu lat
pierwsz Przyziemn, ktra przekroczya prg Instytutu. Znacie zasady dotyczce
Przyziemnych i ich wiedzy na temat Nocnych owcw. Clave musi zosta poinformowane,
Jace.
- Oczywicie - popar go Alec - Mog przekaza wiadomo mojemu ojcu
- Ona nie jest Przyziemn - rzek spokojnie Jace. Brwi Hodge'a signy prawie linii
wosw. Alec zaniemwi, kompletnie zaskoczony.
W ciszy, ktra nagle zapada, Clary usyszaa szelest skrzyde Hugo.
- Ale przecie ni jestem - powiedziaa.

- Nie, nie jeste - Jace odwrci si do Hodge'a i przekn lin jakby by troch
zdenerwowany. - tamtej nocy zjawi si Du'sien przebrani za policjantw. Musielimy ich
omin. Clary nie miaa siy ucieka, a nie byo czasu, eby si ukry . Moga umrze wic
uyem steli. Zrobiem znak Wendelin na jej rku. Pomylaem
- Zwariowae? - Hodge uderzy rk o biurko tak mocno, jakby chcia rozupa blat. Wiesz co mwi prawo na temat umieszczenia Znakw na Przyziemnych. Ty wanie ty
powiniene wiedzie o tym najlepiej!
- Ale podziaao - zauway Jace. - Clary, poka mi rk. Clary popatrzya na niego
zdumiona, ale zrobia to, o co prosi. Pamitaa, e tamtej nocy, w zauku, rka wydawaa si
jej bardzo podatna na zranienia. Teraz, tu pod zagiciem nadgarstka, dostrzega trzy
nakadajce si krgi, ledwo widoczne, jak wspomnienia blizny, ktra z czasem zblada.
- Widzicie, znak prawie znikn - powiedzia Jace. - A jej nic si nie stao.
- Nie w tym rzecz. - Hodge ledwo panowa nad gniewem. - Moge zmieni j w
Wyklt.
Wysoko na policzkach Aleca wykwity dwie jaskrawe plamy.
- Nie mog uwierzy, e to zrobie, Jace. Tylko Nocni owcy mog nosi Znaki
Przymierza Przyziemnych one zabijaj
- Nie suchalicie mnie? Ona nie jest Przyziemn. To wyjania dlaczego nas widzi.
Musi mie w sobie krew Clave.
Clary opucia rk. Nagl ogarn j chd.
- Ale ja nie jestem to niemoliwe.
- To pewne - stwierdzi Jace, nie patrzc na ni. - W przeciwnym razie Znak, ktry
zrobiem na twojej rce
- Wystarczy, Jace - przerwa mu Hodge z niezadowoleniem w gosie. - Nie ma
potrzeby dalej jej straszy.
- Ale mam racj, prawda? To wyjania rwnie, co si stao z jej matk. Jeli bya
Nocnym owc na wygnaniu, moga mie wrogw w podziemnym wiecie.
- Moja matka nie bya Nocnym owc!
- W takim razie twj ojciec - powiedzia Jace. - Co z nim? Clary twardo odwzajemnia
jego spojrzenie.
- Umar. Zanim si urodziam. Jace drgn.
- Jeli jej ojciec by Nocnym owc, a matka Przyziemn - zacz Alec - c.,
wszyscy wiemy, e takie maestwa s niezgodne z Prawem, wic moe si ukrywali.
- Mama by mi powiedziaa - zapewnia Clary, ale pomylaa o braku innych zdj ojca

oprcz tego jednego w ramce i o tym, e matka nigdy o nim nie mwia.
- Niekoniecznie, wszyscy mamy sekrety - stwierdzi Jace.
- Luke, przyjaciel domu - powiedziaa Clary. - On by wiedzia. - Na myl o nim
ogarny j wyrzuty sumienia i przeraenie. - Pewnie szaleje z niepokoju, miny ju trzy dni.
Jest tutaj telefon? Mog do niego zadzwoni?
Jace si zawaha. Spojrza na Hodge'a. Nauczyciel skin gow i odsun si od
biurka. Za nim sta globus z mosidzu, zupenie niepodobny do tych, ktre do tej pory
widziaa. Obok niego zobaczya staromodny czarny telefon ze srebrn tarcz. Gdy sigaa po
suchawk i przyoya j do ucha, znajomy sygna podziaa na ni kojco. Luke odebra po
trzecim sygnale.
- Halo?
- Luke! To ja, Clary.
- Clary. - Usyszaa ulg w jego gosie. I jeszcze co, czego nie potrafia
zidentyfikowa. - Nic ci nie jest?
- Wszystko w porzdku. Przepraszam, e wczeniej nie zadzwoniam. Moja mama
- wiem. Bya tu policja.
- Wic nie miae od niej wiadomoci. - Rozwiaa si resztka nadziei, e matka ucieka
z domu i gdzie si ukrya. Byo wykluczony, eby nie skontaktowaa si z Lukiem. - Co
powiedziaa policja? - Na wspomnienie funkcjonariuszki ze szkieletow doni Clary
zadraa.
- Tylko to, e Jocelyn zagina. Gdzie jeste?
- W miecie. Nie wiem gdzie dokadnie. Z przyjacimi. Ale zgubiam portfel. Jeli
masz troch gotwki, mogabym wzi takswk i przyjecha do ciebie
- Nie - uci krtko Luke. Clary w ostatniej chwili przytrzymaa suchawk, ktra
zacza si wylizgiwa z jej spoconej doni.
- Co?
- Nie - powtrzy Luke. - To zbyt niebezpieczne. Nie moesz tu przyjecha.
- Moglibymy
- Posuchaj. - Ton gosu Luke'a by ostry. - Nie wiem, w co wpltaa si twoja matka,
ale nie ma z tym nic wsplnego. Lepiej zosta tam, gdzie jeste.
- Ale ja nie chc tu zosta. - Zorientowaa si, e mwi paczliwym gosem dziecka. Nie znasz tych ludzi. Ty
- Nie jestem twoim ojcem, Clary. Ju ci to mwiem. zy zapieky j w oczy.
- Przepraszam. Ja tylko

- Nie pro mnie wicej o adne przysugi - zapowiedzia Luke. - Mam wasne kopoty.
Nie chc zajmowa si jeszcze twoimi. - Rozczy si bez poegnania.
Clary staa oszoomiona i gapia si na telefon. Jednostajny sygna brzcza jej w uchu
jak natrtna osa. Wykrcia ponownie numer Luke'a, ale nie odebra. W kocu wczya si
poczta gosowa. Clary rzucia suchawk. Rce jej si trzsy.
Jace obserwowa j, oparty o porcz fotela Aleca.
- Domylam si, e nie by szczliwy, kiedy ci usysza? Clary miaa wraenie, e jej
serce skurczyo si do rozmiarw orzecha. Czua may twardy kamyk w piersi.
Nie bd paka, pomylaa. Nie przed tymi ludmi.
- Chciabym porozmawia z Clary - oznajmi Hodge. - Sam na sam - doda widzc
min Jace'a.
- Dobrze - rzuci Alec wstajc z fotela.
- To niesprawiedliwe - sprzeciwi si Jace. - Ja j znalazem. Ja j uratowaem jej
ycie! Chcesz, ebym zosta, prawda? - zwrci si do Clary.
Ucieka wzrokiem i nic nie odpowiedziaa, ze strachu, e si zaraz rozpacze. Jakby z
oddali usyszaa miech Aleca.
- Kto by z tob wytrzyma tyle czasu?
- Nie bd mieszna. - W gosie Jace'a zabrzmiao rozczarowanie. - Zreszt jak chcesz.
Bdziemy w magazynie broni.
Wychodzc z biblioteki, z trzaskiem zamkn drzwi. Clary pieky oczy, jak zawsze,
kiedy zbyt dugo prbowaa si pohamowa pacz. Hodge wyglda jak szara rozmazana
plama.
- Usid - powiedzia. - Tutaj, na kanapie. Clary opada z wdzicznoci na mikkie
poduszki. Policzki miaa mokre. Wytara je rk.
- Zwykle nie pacz. Zaraz mi przejdzie.
- Ludzie zwykle pacz nie wtedy, kiedy s przestraszeni albo zdenerwowani, tylko
wtedy, gdy s sfrustrowani. Twoja frustracja jest zrozumiaa. Przeywasz cikie chwile.
- Cikie? - Clary wytara oczy rbkiem koszulki Isabelle. - A eby pan wiedzia.
Hodge przycign sobie krzeso zza biurka i usiad naprzeciwko niej. Oczy mia szare
jak wosy i tweedowa marynarka, ale bia z nich dobro.
- Przynie ci co do picia? - zapyta - Herbaty?
- Nie chc herbaty - odpara Clary. - Chc odnale mam. A potem dowiedzie si,
kto j porwa, i go zabi.
- Niestety, na razie nie ma mowy o srogiej zemcie, wic moe by herbata albo nic.

Clary opucia mokr koszulk i zapytaa:


- Wic co mam zrobi?
- Mogaby na pocztek opowiedzie mi, co si stao. - Hodge pogrzeba w kieszeni
marynarki, wyj z niej starannie zoon chusteczk i poda Clary, a ona przyja j z
nieskrywanym zdumieniem. Nie znaa nikogo kto nosi by przy sobie pcienne chusteczki. Demon, na ktrego si natkna w swoim mieszkaniu, by pierwszym, jakiego w yciu
widziaa? Nie miaa pojcia, e takie stworzenia istniej?
Clary si zawahaa.
- Widziaam wczeniej jednego, ale nie zdawaam sobie sprawy, e to jest demon.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyam Jace'a
- Racja, oczywicie, cakowicie zapomniaem. - Hodge pokiwa gow. - W
Pandemonium. To by pierwszy raz?
- Tak.
- I twoja matka nigdy o nich nie wspominaa, nie opowiadaa o innym wiecie, ktrego
wikszo ludzi nie widzi? Nie przejawiaa szczeglnego zainteresowania mitami, bajkami,
legendami o fantastycznych
- Nienawidzia tego wszystkiego. Nawet filmw Disneya. Nie lubia, kiedy czytaam
mang. Mwia, e to dziecinne.
Hodge podrapa si po gowie.
- Bardzo dziwne. - mrukn.
- Wcale nie - zaprotestowaa Clary. - Moja matka nie bya dziwna. Bya
najnormalniejsz osob na wiecie.
- Normalni ludzie nie zastaj swoich mieszka spldrowanych przez demony zauway Hodge yczliwym tonem.
- A czy to nie moga by pomyka?
- Gdyby to bya pomyka, a ty byaby zwyczajn, demon by ci nie zaatakowa. A
gdyby nawet, twj umys wziby go za co zupenie innego: wciekego psa albo nawet inn
ludzk istot. To, e go widziaa, e do ciebie mwi
- Skd pan wie, e do mnie mwi?
- Jace mi powiedzia.
- Sycza. - Clary zadraa na to wspomnienie. - Mwi, e chce mnie zje, ale chyba
si ba.
- Poeracze zwykle pozostaj pod wadz silniejszego demona - wyjani Hodge. - Nie
s bystre ani samodzielne. Powiedzia, czego szuka jego pan? Clary zawahaa si przez

chwil.
- Mwi co o Valentinie, ale Hodge wyprostowa si tak gwatownie, e Hugo,
ktry siedzia na jego ramieniu, poderwa si w powietrze z gniewnym krakaniem.
- O Valentinie?
- Tak - powiedziaa Clary. - To samo imi syszaam w Pandemonium od chopaka
to znaczy, demona
- Wszyscy je znamy - przerwa jej Hodge. Mwi spokojnym gosem, ale lekko dray
mu rce. Hugo, ktry ju wrci na swoje miejsce, niespokojnie zatrzepota skrzydami.
- To demon?
- Nie, Valentine jest by Nocnym owc.
- Nocnym owc? Dlaczego pan mwi, e by?
- Bo nie yje - odpar krtko Hodge. - Od pitnastu lat. Clary zapada si w poduszki
sofy. W gowie jej dudnio. Moe jednak powinna poprosi o t herbatk.
- A nie moe chodzi o kogo innego o takim imieniu? - zapytaa? miech Hodge'a
bardziej przypomina warknicie.
- Nie. Ale to mgby by kto, kto uy jego imienia, eby przesa wiadomo. Wsta z krzesa i z rkoma splecionymi na plecach podszed do biurka. - Wybraby
odpowiedni moment.
- Dlaczego?
- Ze wzgldu na porozumienia.
- Negocjacje pokojowe? Jace mi o nich wspomina. Z kim ma by zawarty pokuj?
- Z mieszkacami Podziemnego wiata - odpar cicho Hodge, spogldajc na ni z
gry. Jego usta tworzyy cienk kresk. - Wybacz, to musi by dla ciebie zagmatwane.
- Tak pan myli? Hodge opar si o biurko, z roztargnieniem gaszczc pira Hugo.
- Mieszkacy Podziemnego wiata dziel z nami wiat Cienia. Panujcy midzy nami
pokj zawsze by niepewny.
- Chodzi o wampiry, wilkoaki i
- Wrki i skrzaty - dokoczy Hodge. - Natomiast dzieci Lilith, jako pdemony, s
czarownikami.
- A kim s Nocni owcy?
- Czasem nazywam siebie Nefilim - wyjani Hodge. - W Biblii byo to potomstwo
ludzi i aniow. Legenda o pochodzeniu Nocnych owcw gosi, e zostali stworzeni ponad
tysic lat temu, kiedy demony z innych wiatw dokonay inwazji na ludzko. Pewien
czarownik wezwa anioa Rezjela, a ten zmiesza w kielichu troch swojej krwi z krwi ludzi i

da im do wypicia. Ci, ktrzy wypili krew anioa stali si Nocnymi owcami, podobnie jak
ich dzieci i wnuki. Naczynie to pniej nazwano Kielichem Anioa. Oczywicie legenda to
nie przekaz historyczny, ale faktem pozostaje, e kiedy szeregi Nocnych owcw si
przerzedzay zawsze mona byo stworzy nowych, korzystajc z Kielicha.
- Mona byo?
- Tak, gdy Kielich przepad. Valentine zniszczy go tu przed mierci. Spowodowa
wielki poar i spon w nim razem ze swoj rodzin, on i dzieckiem. Z posiadoci zostay
same zgliszcza. Od tamtej pory nic nie zbudowano na jej miejscu. Mwi si, e ta ziemia jest
przeklta.
- A jest?
- Moliwe. Clave czasem nakada kltw jako kar za amanie Prawa. Valentine
zama najwaniejsze. Podnis rk na innych Nocnych owcw. W czasie ostatnich
Porozumie on i jego krg oprcz setek Podziemnych zabi dziesitki swoich wspbraci. Z
trudem ich pokonano.
- Dlaczego Valentine wystpi przeciw Nocnym owc?
- Nie pochwala Porozumie. Gardzi Podziemnymi i gosi, e naley ich wszystkich
wymordowa, eby oczyci ten wiat dla ludzi. Cho mieszkacy Podziemnego wiata nie
s demonami ani najedcami, uwaa, e s demoniczni z natury i to wystarczy. Clave si z
nim nie zgadzao. Jego zdaniem pomoc Podziemnych jest konieczna, jeli mamy na dobre
przepdzi demony. I rzeczywicie, jak mona twierdzi, e czarodziejski ludek nie naley do
tego wiata, skoro jest tutaj duej ni my?
- Podpisano Porozumienia?
- Tak, podpisano. Kiedy mieszkacy Podziemnego wiata zobaczyli, e Clave staje w
ich obronie przeciwko Valentinowi i jego Krgowi, zrozumieli, e Nocni owcy nie s ich
wrogami. O ironio, swoim powstaniem Valentine doprowadzi do rozejmu. - Hodge usiad na
krzele. - Wybacz mi ten nudny wykad, ale taki wanie by Valentine. Podegacz, wizjoner,
czowiek pewien siebie, o wielkim uroku osobistym. I zabjca. A teraz kto wystpuje w jego
imieniu
- Ale kto? I co ma z tym wszystkim wsplnego moja matka? Hodge wsta.
- Nie wiem. Ale zrobi wszystko, eby si dowiedzie. Wyl wiadomo do Clave i
do Cichych braci. Moe bd chcieli z tob porozmawia.
Clary nie spytaa, kim s Cisi Bracia. Miaa do pyta i odpowiedzi, ktre jeszcze
bardziej mc jej w gowie. Podniosa si z kanapy.
- Jest szansa, e bd moga pj do domu? Hodge zrobi zmartwion min.

- Niestety, nie. I tak bdzie najrozsdniej.


- Potrzebuj paru rzeczy jeli mam tu zosta. Ubra
- Damy ci pienidze, eby kupia sobie nowe.
- Prosz. Musz zobaczy, czy Musz sprawdzi, co w domu. Hodge si zawaha, a
potem skin gow.
- Jeli Jace si zgodzi, moecie pj razem. - Odwrci si do biurka i zacz
przekada jakie papiery. Po chwili zerkn przez rami, a kiedy zobaczy, e Clary stoi
bezradnie, doda: - Znajdziesz go w magazynie broni.
- Nie wiem gdzie to jest. Hodge umiechn si krzywo.
- Church ci zaprowadzi. Clary spojrzaa na tustego persa, ktry lea zwinity przy
drzwiach i wyglda jak miniaturowa otomana. Kiedy si zbliya do wyjcia, wsta leniwie.
Jego futerko zafalowao jak woda. Z krlewskim miaukniciem wyszed na korytarz. Kiedy
Clary obejrzaa si przez rami, zobaczya, e Hodge co pisze na kawaku papieru. Wysya
wiadomo do tajemniczego Clave, domylia si. Miaa przeczucie, e nie s to mili ludzie.
Zastanawiaa si jaka bdzie ich odpowiedz.
Czerwony atrament wyglda na biaym papierze jak krew. Marszczc Brwi, Hodge
Starkweather starannie zrolowa list i zagwizda na Hugona. Ptak zakraka cicho i usiad mu
na nadgarstku. Hodge si skrzywi. Lata temu w czasie powstania, odnis powan ran i
nawet tak niewielki ciar - podobnie jak zmiana pr roku, temperatury czy wilgoci albo zbyt
gwatowny ruch rk - sprawia, e w ramieniu odzywa si stary bl, a wraz z nim przykre
wspomnienia, ktre wola by pogrzeba.
Byy jednak wspomnienia, ktre nie blady. Kiedy zamkn oczy, obrazy zabysy pod
jego powiekami jak arwki. Krew i ciaa, stratowana ziemia, biae podium zbryzgane krwi.
Krzyki umierajcych. Zielone, falujce pola Idrisu i bezkresne bkitne niebo, przeszyte
wieami Szklanego Miasta. Bl straty wezbra w nim jak fala. Hodge zacisn pi, a Hugo,
trzepoczc gniewnie skrzydami dziobn go w palec. Pokazaa si krew. Hodge otworzy
do i wypuci ptaka. Kruk okry jego gow i polecia w gr do wietlika.
Hodge otrzsn si z przykrych wspomnie i sign po nastpn kartk. Piszc nie
zauway, e szkaratne krople zaplamiy papier.

6
WYKLTY
Magazyn broni wyglda tak, jak powinien wyglda, sdzc po nazwie. Na cianach
wyoonych metalem wisiay wszelkiego rodzaju miecze, sztylety, piki, bagnety, paki, bicze,
maczugi, haki i uki. Na hakach wisiay mikkie skrzane koczany pene strza, a take worki
z butami, ochraniaczami na nogi, nadgarstki i ramiona. Pomieszczenie pachniao metale,
skr i past do polerowania stali. Alec i Jace, ju nie boso, siedzieli przy dugim stole
porodku Sali i pochylali gowy nad jakimi przedmiotem, ktry lea midzy nimi. Kiedy
Clary zamkna za sob drzwi, Jace podnis wzrok.
- Gdzie Hodge? - zapyta.
- Pisze do Cichych Braci.
- Brr! - Alec si wzdrygn. Clary wolno zbliya si do stou, czujc na sobie jego
wzrok.
- Co robicie?
- Wykaczamy bro. - Jace odsun si na bok, eby moga zobaczy, co ley na
blacie: trzy cienkie prty ze zmatowiaego srebra. Nie wyglday na ostre ani szczeglnie
niebezpieczne. - Sanvi, Sansanvi i Semangelaf. Serafickie noe.
- Nie wygldaj na noe. Jak je zrobilicie? Sztuczkami magicznymi? Na twarzy
Aleca pojawi si wyraz zgrozy, jakby poprosia go, eby woy tutu i wykona piruet.
- Zabawna rzecz, e wszyscy Przyziemni maj obsesj na punkcie magii - zauway
Jace. - Szczeglnie e nie wiedz, co to sowo nawet oznacza.
- Ja wiem - burkna Clary.
- Tylko tak ci si wydaje. Magia to mroczna, elementarna sia, a nie rdki sypice
iskry, krysztaowe kule i zote rybki.
- Nie mwiam o zotych rybkach, ty Jace przerwa jej, machajc rk.
- To, e nazywasz elektrycznego wgorza gumow kaczk, nie oznacza, e zrobisz z
niego maskotk, prawda? I niech Bg pomoe nieszcznikowi, ktry zechce si wykpa z
kaczuszk.
- Pleciesz bzdury - stwierdzia Clary.
- Wcale nie - odpar z godnoci Jace.
- Owszem - do nieoczekiwanie popar go Alec. - Posuchaj, my nie uprawiamy
magii, jasne? Tylko tyle musisz wiedzie na ten temat.

Clary chciaa na niego warkn, ale si powstrzymaa. Alec wyranie jej nie lubi - nie
byo sensu robi sobie z niego wroga. Zwrcia si do Jace'a.
- Hodge powiedzia, e mog i do domu. Jace omal nie upuci serafickiego miecza,
ktry trzyma w rce.
- Co takiego?
- eby przejrze rzeczy mojej matki - dodaa szybko Clary. - Jeli ze mn pjdziesz.
- Jace - zacz Alec, ale przyjaciel go zignorowa.
- Jeli naprawd chcecie udowodni, e moja mama albo tata byli Nocnymi owcami,
trzeba przeszuka jej rzeczy. A raczej to, co z nich zostao.
- W krliczej norze. - Jace umiechn si krzywo. - Dobry pomys. Jeli zbierzemy
si teraz, bdziemy mieli jeszcze trzy, cztery godziny dziennego wiata.
- Chcecie, ebym poszed z wami? - zapyta Alec, kiedy Jace i Clary ruszyli do drzwi.
Ju podnosi si z krzesa z wyczekiwaniem w oczach.
- Nie. - Jace nawet si nie odwrci. - Wszystko w porzdku, poradzimy sobie.
Spojrzenie, ktre Alec posa Clary, byo jadowite jak trucizna. Z ulg zamkna za sob
drzwi.
Musiaa prawie truchta, eby nady za dugimi krokami Jace'a prowadzcego j
korytarzem.
- Masz klucz do domu?
Clary spojrzaa na swoje sznurwki.
- Tak.
- To dobrze. Co prawda, moglibymy si wama, ale lepiej nie alarmowa
stranikw, jeli jacy tam s.
- Skoro tak twierdzisz. Korytarz rozszerzy si w wyoone marmurem Foyer z czarn
metalow bram osadzon w jednej ze cian. Dopiero kiedy Jace wcisn guzik, Clary
zorientowaa si, e to winda. Jadc im na spotkanie, trzeszczaa i jczaa.
- Jace?
- Tak?
- Skd wiedziae, e mam w sobie krew Nocnych owcw? Po czym poznae?
Winda zatrzymaa si z przeraliwym zgrzytem. Gdy Jace odsun drzwi, Clary ujrzaa
wntrze wygldajce jak klatka dla ptakw, cae z czarnego metalu i zoconych ozdobnych
detali.
- Zgadywaem - odpar Jace, zamykajc za nimi drzwi. - Uznaem, e to najbardziej
prawdopodobne wyjanienie.

- Zgadywae? Musiae by do pewien, zwaywszy na to, e moge mnie zabi. Po


wciniciu guzika w cianie winda ruszya z szarpniciem i wibrujcym jkiem, ktry Clary
poczua a w kociach.
- Byem pewny na dziewidziesit procent.
- Rozumiem. Ton jej gosu sprawi, e Jace obrci si i na ni spojrza.
Spoliczkowany, a si zachwia. Zapa si za twarz, bardziej z zaskoczenia ni z blu.
- Za co to byo, do diaba?
- Za pozostae dziesi procent - powiedziaa Clary. Reszt jazdy na d odbyli w
ciszy.
Przez ca podr metrem na Brooklyn Jace milcza. Mimo to Clary trzymaa si
blisko niego i czua lekkie wyrzuty sumienia, zwaszcza kiedy zobaczya czerwony lad na
jego policzku.
Milczenie jej nie przeszkadzao; dziki niemu moga pomyle. Wci odtwarzaa w
pamici rozmow z Lukiem. Sprawiao jej to przykro, jak dotykanie bolcego zba, ale nie
moga si powstrzyma.
Na pomaraczowej awce w gbi wagonu siedziay dwie nastolatki i chichotay. Tego
rodzaju dziewczyn Clary nigdy nie lubia w St. Xavier: rowe klapki i sztuczna opalenizna.
Zastanawiaa si przez chwil, czy nie miej si z niej, ale z zaskoczeniem stwierdzia, ze
patrz na Jace'a.
Przypomniaa sobie dziewczyn z kawiarni, ktra gapia si na Simona. Wszystkie
miay zawsze taki wyraz twarzy, kiedy uwaay kogo za milutkiego. Po tym, co si
wydarzyo, prawie zapomniaa, e Jace jest przystojny. Nie mia delikatnego wygldu kamei
jak Alec, jego twarz bya bardziej interesujca. W dziennym wietle jego oczy przypominay
barw zoty syrop i patrzyy prosto na ni.
- Wszystko w porzdku? - spyta Jace, unoszc brew. Clary natychmiast zmienia si
w zdrajczynie wasnej pci.
- Tamte dziewczyny po drugiej stronie wagonu gapi si na ciebie. Jace przybra do
zadowolon min.
- Oczywicie, e tak. Jestem oszaamiajco atrakcyjny.
- Nie syszae, e skromno to atrakcyjna cecha?
- Tylko u brzydkich ludzi. Potulni moe kiedy odziedzicz Ziemi, ale w tej chwili
naley ona do zarozumiaych, takich jak ja. - Mrugn do dziewczyn, o one chichotay,
chowajc twarze za wosami.
Clary westchna.

- Jak to moliwe, e ci widz?


- Stosowanie czarw jest upierdliwe. Czasami po prostu si nie przejmujemy. Incydent
z dziewczynami z metra najwyraniej poprawi mu nastrj. Kiedy wyszli ze stacji i ruszyli w
stron domu Clary, wyj z kieszeni seraficki n i zacz go obraca midzy palcami, nucc
co pod nosem.
- Musisz to robi? - zapytaa Clary - To irytujce. Jace zamrucza goniej,
niemiosiernie faszujc, Sto lat albo Hymn Bojowy Republiki
- Przepraszam, e ci uderzyam - bkna Clary. Jace przesta nuci.
- Ciesz si, e uderzya mnie, a nie Aleca. On by ci odda.
- Zdaje si, e tylko czeka na okazj - stwierdzia Clary, kopic pust puszk po
napoju gazowanym. - Jak on was nazwa? Para co tam?
- Parabatai, czyli dwaj wojownicy, ktrzy walcz razem i s sobie blisi ni bracia.
Alec jest kim wicej ni moim najlepszym przyjacielem. Nasi ojcowie te byli parabatai w
modoci. Jego ojciec jest moim chrzestnym. Dlatego z nimi mieszkam. To moja adoptowana
rodzina.
- Ale nie nazywasz si Lightwood.
- Nie. Clary chciaa zapyta, jak brzmi jego nazwisko, ale wanie dotarli pod dom.
Serce zaczo jej omota tak mocno, e na pewno byo je sycha na mile std. W uszach jej
szumiao, donie zrobiy si wilgotne od potu. Stojc pod bukszpanowym ywopotem,
powoli uniosa wzrok. Spodziewaa si, e zobaczy t policyjn tam na drzwiach
frontowych, rozbite szko na trawniku, wok same gruzy.
Ale

nie

dostrzega

adnych

ladw

zniszcze.

Skpana

przyjemnym

popoudniowym blasku kamienica jakby janiaa. Przy krzewach r pod oknami Madame
Dorothei leniwie bzyczay pszczoy.
- Wyglda tak samo jak zawsze - stwierdzia Clary.
- Na zewntrz. - Jace sign do kieszeni i wyj z niej metalowo - plastikowe
urzdzenie, ktre wczeniej Clary mylnie wzia za komrk.
- Wic to jest Sensor? Jak dziaa?
- Jak radio. Wyapuje czstotliwo, ale pochodzc z cakiem innego rda.
- Demoniczne fale ultrakrtkie?
- Co w tym rodzaju. - Jace ruszy w stron domu, trzymajc Sensor w wycignitej
doni. Zmarszczy brwi, kiedy urzdzenie zabrzczao na szczycie schodw. - Odbiera
ladow aktywno, ale moe to pozostao po tamtej nocy? Nic nie wskazuje na obecno
demonw. Sygna jest zbyt saby.

Clary wypucia powietrze z puc. Nawet nie zdawaa sobie sprawy, e wstrzymuje
oddech.
- To dobrze. Schylia si po klucze. Kiedy si wyprostowaa, zobaczya zadrapania na
drzwiach wejciowych. Ostatnim razem byo chyba zbyt ciemno, eby moga je zobaczy.
Dugie i rwnolege, wyglday jak lady pazurw, ktre gboko rozoray drewno. Jace
dotkn jej ramienia.
- Ja wejd pierwszy - powiedzia. Clary zamierzaa owiadczy, e nie musi si za nim
ukrywa, ale sowa nie chciay wyj z jej ust. Czua na jzyku smak strachu, jak wtedy gdy
pierwszy raz zobaczya poeracza. Ostry i metaliczny, jakby polizaa star monet.
Jace pchn drzwi jedn rk, a drug, w ktrej trzyma sensor, pokaza, eby sza za
nim. W holu Clary zamrugaa, eby przyzwyczai oczy do pmroku. arwka nadal si nie
palia, wietlik by tak brudny, e cakowicie odcina wiato, na wyszczerbionej posadzce
kady si gste cienie. Przez szczelin pod zamknitymi drzwiami mieszania Madame
Dorothei nie przescza si aden blask. Przez chwil Clary zastanawiaa si czy ssiadce nic
si nie stao.
Jace przesun doni po balustradzie. Gdy zabra rk, okazao si, e jest mokra,
poplamiona czym co w nikym wietle wygldao na ciemnoczerwony pyn.
- Krew.
- Moe moja. - Gos Clary zabrzmia piskliwie. - Z tamtej nocy.
- Do tej pory dawno by skrzepa - orzek Jace. - Chodmy. Ruszy w gr po
schodach. Clary trzymaa si blisko niego. Na podecie byo ciemno, tak e wyprbowaa trzy
klucze, zanim w kocu wsuna do zamka waciwy. Pochylony nad ni Jace obserwowa j
ze zniecierpliwieniem.
- Nie chuchaj mi w kark - sykna. Rce jej dray. W kocu drzwi otworzyy si z
cichym szczkiem.
Jace odcign j do tyu.
- Ja wejd pierwszy. Po krtkiej chwili wahania Clary odsuna si, eby go
przepuci. Z mieszkania wiao chodem. W pokoju byo wrcz zimno i Clary dostaa gsiej
skrki, idc za Jace'em krtkim korytarzem.
Pokj dzienny okaza si pusty. Zupenie pusty - tak jak wtedy gdy si wprowadziy.
ciany i podoga byy nagie, meble znikny, cignito nawet zasony z okien. Tylko ledwo
widoczne janiejsze kwadraty wskazyway miejsce gdzie wczeniej wisiay obrazy Jocelyn.
Clary odwrcia si - jak we nie - i posza do kuchni. Jace ruszy za ni marszczc brwi.
Z kuchni te wszystko zabrano: lodwk, krzesa, st. Szafki kuchenne stay otwarte

wiecc nagimi pkami.


- Po co demonom mikrofalwka? - zapytaa Clary. Jace pokrci gow i skrzywi si.
- Nie wiem, ale nie wyczuwam adnej demonicznej obecnoci. Myl, e nieproszeni
gocie ju dawno sobie poszli.
Clary rozejrzaa si jeszcze raz. Z roztargnieniem zauwaya, e kto wyczyci
rozlany sos tabasco.
- Zadowolona? - rzuci Jace. - Nic tu nie ma. Clary pokrcia gow.
- Chc obejrze mj pokuj. Spojrza na ni, jakby chciaa co powiedzie, ale si
rozmyli.
- Skoro musisz. - Schowa seraficki n do kieszeni. Lampa w korytarzu bya
zgaszona, ale Clary nie potrzebowaa wiata, eby si porusza po wasnym domu. Dotara
do drzwi sypialni i signa po klamk. Bya zimna, tak zimna, e prawie parzya, zupenie
jakby dotykao si sopla go rk. Zobaczya czujne spojrzenie stojcego za ni Jace'a, ale
ju obracaa gak, albo raczej prbowaa, bo napotkaa opr, jakby z drugiej strony oblepio
j co gstego i lepkiego
Drzwi otworzyy si gwatownie, zbijajc j z ng, tak e poleciaa przez cay
korytarz, rbna w cian i przewrcia si na brzuch. W uszach jej dudnio kiedy dwigna
si na kolana.
Jace, przyklejony do ciany, grzeba w kieszeni. Twarz mia zastyg w wyrazie
zaskoczenia. Nad nim majaczy mczyzna - ogromny niczym gigant z bajki, potny jak pie
dbu. W ogromnej trupiobladej apie trzyma wielk siekier. Z brudnego cielska zwisay
podarte, niechlujne szmaty, posklejane wosy tworzy jeden zmierzwiony kotun. Stwr
mierdzia potem i gnijcym misem. Dobrze, e Clary nie widziaa jego demonicznego
oblicza. Ty by wystarczajco obrzydliwy.
Tymczasem Jace zdy wyj seraficki n. Unis go z okrzykiem:
- Sansanvi! Z prta wysuno si ostrze. Na ten widok Clary przypomnia si stary
film: bagnety ukryte w laskach i zwalniane po naciniciu guzika. Ale nigdy wczeniej nie
widziaa takiej broni: dugo przedramienia, o klindze ostrej i przezroczystej jak szko, ze
wiecc rkojeci. Jace zamachn si ni i ci napastnika. Gigant z rykiem cofn si.
Jace rzuci si w stron Clary, zapa j za rami, podnis z podogi i pchn przed
siebie korytarzem. Usyszaa, e stwr biegnie za nimi. Jego kroki brzmiay tak, jakby na
podog spaday oowiowe odwaniki.
Wypadli z mieszkania na podest. Jace zatrzasn drzwi wejciowe. Clary usyszaam
kliknicie automatycznego zamka i wstrzymaa oddech. Od potnego uderzenia a zatrzsa

si futryna. Clary cofna si do schodw.


- Biegnij na d! - Oczy Jace'a jarzyy si szaleczym podnieceniem. - Uciekaj
Rozleg si kolejny oskot i tym razem nawiasy ustpiy. Drzwi wyleciay na zewntrz i
zmioty by Jace'a, gdyby nie uskoczy. Nagle znalaz si na szczycie schodw, wywijajc
mieczem. Spojrza na Clary i krzykn, ale ona go nie usyszaa, bo olbrzym wyskoczy z
rykiem przez roztrzaskane drzwi i popdzi prosto na niego. Clary rozpaszczya si na
cianie, kiedy j mija, zostawiajc za sob fale gorca i smrodu. Siekiera ze wistem
przecia powietrze. Jace w ostatniej chwili uchyli si przed ciosem w gow i ostrze trafio
w balustrad. Wbio si w ni gboko.
Jace si rozemia, co chyba rozwcieczyo stwora, bo zostawi siekier i zaatakowa
go goymi piciami. Chopak zatoczy nad gow koo serafickim noem i wbi go po
rkoje w rami napastnika. Wielkolud przez chwil chwia si, a nastpnie ruszy do przodu
z wycignitymi rkami. Jace uskoczy w bok, nie do szybko. Gigant zapa go w potne
apska, po czym zatoczy si i run w d, cignc go za sob. Rozleg si krzyk Jace'a a
potem seria guchych oskotw. W kocu zapada cisza.
Clary zerwaa si i zbiega na d. Jace lea u stp schodw, z ramieniem podgitym
pod siebie pod nienaturalnym ktem. Jego nogi przygniata olbrzym z rkojeci noa
sterczc z ramienia. Nie by martwy, rusza si, a na wargach mia krwaw pian. Twarz,
ktra Clary dopiero teraz zobaczya, mia trupio blad, pergaminow, poznaczon czarn
sieci straszliwych blizn, ktre znieksztacay jego rysy. Oczodoy wyglday jak czerwone
ropiejce jamy. Walczc z mdociami, Clary pokonaa chwiejnie kilka ostatnich stopni,
przekroczya drgajcego giganta i uklkna obok Jace'a.
By nieruchomy. Pooya mu do na ramieniu i poczua, e koszulka chopaka lepi
si od krwi, jego albo giganta, nie potrafia tego stwierdzi.
- Jace? Otworzy oczy.
- Nie yje? - zapyta.
- Prawie - odpara ponuro Clary.
- Do diaba - skrzywi si. - Moje nogi
- Nie ruszaj si. Clary przesuna si za jego gow, chwycia go pod pachy i
pocigna. Jace jkn z blu, kiedy jego nogi wysuny si z pod dogorywajcego potwora.
Dwign si z podogi, przyciskajc lew rk do piersi. Clary te wstaa.
- Co z twoj rk? - spytaa.
- Nic, zamana - odpar spokojnie Jace. - Moesz sign do mojej kieszeni? Clary
skina gow.

- Ktrej?
- W kurtce po prawej. Wyjmij seraficki miecz i podaj mi go. Sta nieruchomo, a Clary
nerwowo wsuna do do jego kieszeni. Bya tak blisko, e czua jego zapach: potu, myda i
krwi. Ciepy oddech askota j w kark. Nie patrzc na niego, szybko wycigna bro.
- Dziki. - Jace przesun szybko palcami po rkojeci, wypowiadajc nazw: - Sanvi.
- Tak jak poprzednio, srebrna rurka zmienia si w gronie wygldajcy sztylet, ktry wieci
wasnym blaskiem. - Nie patrz.
Stan nad gigantem, unis bro nad gow i opuci gwatownie. Z garda giganta
trysna krew, obryzgaa buty Jace'a.
Clary spodziewaa si, e olbrzym skurczy si i zniknie jak chopak w Pandemonium,
ale tak si nie stao. Powietrze przesyca zapach krwi: ciki, metaliczny. Jace wyda z siebie
taki odgos, jakby si zakrztusi. By biay jak ptno. Clary nie potrafia stwierdzi, czy z
blu, czy obrzydzenia.
- Mwiem ci, eby nie patrzya.
- Mylaam, e on zniknie. Wrci do swojego wymiaru Sam tak mwie.
- Powiedziaem, e tak si dzieje z demonami, kiedy umieraj. - Krzywic si, Jace
cign kurtk, obnaajc lew rami. - To nie by demon.
Praw rk wyj zza paska gadki przedmiot w ksztacie rdki, ktrego par dni
wczeniej uy do zrobienia krgw na jej nadgarstku. Na ten widok Clary poczua pieczenie
na przedramieniu. Dostrzegszy jej min, Jace umiechn si blado.
- To jest stela. - Dotkn ni znajdujcego si na obojczyku atramentowego wzoru w
ksztacie osobliwej gwiazdy, ktrej dwa ramiona wystaway poza reszt znaku i nie byy z
nim poczone. - A oto, co si dzieje, kiedy Nocni owcy zostan ranni.
Kocem steli nakreli linie czc dwa ramiona gwiazdy. Kiedy opuci rk znak
zawieci, jakby zosta pokryty fosforujcym atramentem. Na oczach Clary zagbi si w
ciele niczym ciki przedmiot tonie w wodzie. Zosta po nim niky lad: blada, cienka, ledwo
widoczna blizna.
W umyle Clary pojawi si niewyrany obraz jak ze snu: Jocelyn w kostiumie
kpielowym, jej opatki i krgosup pokryte wskimi bliznami. Wiedziaa, e plecy matki tak
nie wygldaj. Mimo to wizja nie dawaa jej spokoju.
Jace westchn gboko; wyraz blu i napicia znik z jego twarzy. Porusza rk w
gr i w d, najpierw wolno i ostronie, potem energicznie. Zacisn pi. Najwyraniej ze
zaman rk byo ju wszystko w porzdku.
- Zdumiewajce - powiedziaa Clary - Jakim cudem ?

- To by iratze, leczcy Znak - wyjani Jace. - Aktywuje go dokoczenie stel. Wsun rdk z powrotem za pasek i woy kurtk. Czubkiem buta trci trupa. - Bdziemy
musieli zda relacj Hodge'owi. Chyba si wkurzy - doda, jakby myl o reakcji nauczyciela
sprawiaa mu satysfakcj.
Clary pomylaa, e Jace po prostu naley do osb, ktre lubi, kiedy co si dzieje.
- Dlaczego miaby si wkurzy? - spytaa. - Ten stwr to nie demon i dlatego Sensor
go nie wykry, zgadza si?
Jace kiwn gow.
- Widzisz blizny na jego twarzy?
- Tak.
- Zostay zrobione stel. Tak jak ta. - Poklepa rdk wetknit za pasek. - Pytaa,
co si dzieje, kiedy wycina si Znaki na kim, kto nie ma wrd przodkw Nocnego owcy.
Jeden Znak wystarczy, eby spali delikwenta, a wiele, w dodatku potnych? Wyrytych na
skrze cakiem zwyczajnej osoby bez kropli krwi Nocnych owcw w yach? Sama widzisz.
- Wskaza brod na trupa. - Runy s piekielnie bolesne. Naznaczeni wariuj, cierpienie
pozbawia ich rozumu. Staj si gwatownymi, bezmylnymi zabjcami. Nie pi, nie jedz,
jeli si ich do tego nie zmusi, i zwykle szybko umieraj. Runy daj wielk si i mog by
wykorzystane w dobrym celu, ale mona uy ich te do czego zego. Wyklci s li.
Clary popatrzaa na niego z przeraeniem.
- Ale dlaczego kto miaby sobie co takiego robi?
- Nikt sam sobie tego nie robi. Inni mu to robi. Czarownik albo jaki Podziemny,
ktry zszed na z drog. Wyklci s lojalni wobec tego, ktry ich naznaczy i bezwzgldni,
jako zabjcy. Potrafi te wykonywa proste rozkazy. To tak, jakby mie armi niewolnikw.
- Przekroczy martwego olbrzyma i obejrza si na Clary przez rami. - Wracamy na gr.
- Ale tam nic nie ma.
- Moe by ich wicej - powiedzia Jace takim tonem, jakby mia nadzieje, e tak
wanie jest. - Ty zaczekaj tutaj. - Ruszy po schodach.
- Nie robiabym tego na twoim miejscu - rozleg si w holu znajomy gos. - Tam, skd
przyszed pierwszy, jest ich wicej.
Jace, ktry by ju prawie na szczycie schodw, odwrci si zaskoczony. Clary
zrobia to samo, cho od razu wiedziaa, kto to mwi. Ten akcent by nie do podrobienia.
- Madame Dorothie?
Stara kobieta skina gow. Staa w drzwiach swojego mieszkania, ubrana w co, co
wygldao jak namiot z fioletowego jedwabiu. Na jej nadgarstkach o szyi lniy zote acuch.

Dugie wosy z borsuczymi pasemkami wymykay si z koka upitego na czubku gowy.


Jace wytrzeszczy oczy.
- Ale
- Kogo jest wicej? - zapytaa Clary.
- Wykltych - odpara Dorothea wesoym tonem, ktry zupenie nie pasowa do
okolicznoci. Rozejrzaa si po holu. - Ale narobilicie baaganu. I na pewno nie zamierzacie
posprzta. Typowe.
- Przecie pani jest Przyziemn - wykrztusi w kocu Jace.
- Jaki spostrzegawczy - skomentowaa z rozbawieniem Dorothea. - w twojej osobie
rzeczywicie Clave wyamuje si z szablonu.
Wyraz zaskoczenia znikn z twarzy Jace'a, zastpiony przez rodzcy si gniew.
- Wie pani o Clave? Wiedziaa pani, e w tym domu s wyklci, nie zawiadomia
Clave? Samo istnienie Wykltych jest zbrodni przeciwko Przymierzu
- Ani Clave, ani Przymierze nic dla mnie nie zrobio - owiadczya Madame Dorothea
z gniewnym byskiem w oku. - Nic nie jestem im winna. - Na chwil jej nowojorski akcent
zmieni si w inny, bardziej chrapowy, ktrego Clary nie rozpoznaa.
- Przesta, Jace! - krzykna i zwrcia si do ssiadki: - Jeli wie pani o Clave i o
Wykltych, moe rwnie ma pani pojcie, co si stao z moja matk?
Dorothea pokrcia gow. Jej kolczyki si zakoysay, a na twarzy pojawi si wyraz
litoci.
- Radze ci zapomnie o matce. Ona odesza. Podoga pod Clary uniosa si i opada.
- Ma pani na myli, e nie yje?
- Nie. - Dorothea wypowiedziaa to sowo prawie z niechci. - Jestem pewna, e yje.
Na razie.
- Wic musz j znale - owiadczya Clary. wiat znieruchomia. Za ni sta Jace i
dotkn jej okcia, jakby chcia j podtrzyma, ale ona ledwo go zauwaya. - Rozumie pani.
Musz j znale, zanim
Madame Dorothea uniosa rk.
- Nie chc si miesza w sprawy Nocnych owcw.
- Ale zna pani moj matk. Bya pani ssiadk
- Clave prowadzi oficjalne ledztwo - przerwa jej Jace. - Zawsze moemy tu wrci z
Cichymi Brami.
- Och, na - Dorothea zerkna na swoje drzwi a potem na Clary i Jace'a. - Myl, e
moecie wej - ustpia w kocu. - Powiem wam, co wiem. - W progu przystana i

zmierzya ich gronym wzrokiem. - Ale jeli wygadasz si Nocny owco, e ci pomogam,
obudzisz si jutro rano z wami zamiast wosw i dodatkow par rk.
- To mogoby by nieze. Ta dodatkowa para rk - stwierdzi Jace. - przydatna w
walce.
- Nie jeli bdzie wyrastaa z twojego - Dorothea umiechna si do niego - karku.
- O, rany! - mrukn Jace.
- Wanie, o, rany, mody Waylandzie. - Madame Dorothea wmaszerowaa do
mieszkania. Fioletowa szata powiewaa za ni jak kolorowa flaga.
Clary spojrzaa na Jace'a.
- Wayland?
- Tak mam na nazwisko. - Jace wyglda na poruszonego. - Nie powiem, eby mi si
podobao to, e ona je zna.
Clary popatrzya za ssiadk. wiata w mieszkaniu byy wyczone. Ju od wejcia
bucha ze rodka ciki zapach kadzida, mieszajcy si nieprzyjemnie z odorem krwi.
- Mimo wszystko uwaam, e moemy z ni porozmawia. Co mamy do stracenia.
- Gdy spdzisz troch wicej czasu w naszym wiecie, drugi raz mnie nie zapytasz odpar Jace.

7
DRZWI DO PITEGO WYMIARU
Mieszkanie Madame Dorothei mio podobny rozkad co mieszkanie Clary, ale
gospodyni inaczej wykorzystaa przestrze. Pokj cuchncy kadzidem by cay obwieszony
koralikowymi zasonami i astrologicznymi plakatami. Jeden przedstawiajcy znaki zodiaku,
inny przewodnik po magicznych chiskich symbolach, jeszcze inny do z rozprostowanymi
palcami z dokadnie opisan kad lini. aciski napis umieszczony nad rk gosi: In
Minibus Fortuna. Wzdu ciany najbliej drzwi biegy wskie pki z ksikami.
Jedna z koralikowych zason zagrzechotaa, kiedy Madame Dorothei wsadzia przez
ni gow do przedpokoju.
- Interesuje was chiromancja? - zapytaa widzc spojrzenie Clary. - Czy tylko
wszysz?
- Ani jedno, ani drugie. Naprawd potrafi pani przepowiada przyszo?
- Moja matka miaa wielki talent. Widziaa przyszo czowieka w jego doni albo w
liciach na dnie filianki herbaty. Nauczya mnie paru sztuczek. - Gospodyni przeniosa
wzrok na Nocnego owc. - A skoro ju mowa o herbacie, chciaby si napi, mody
czowieku?
- Czego? - burkn wyranie podenerwowany Jace.
- Herbaty. Uspokaja odek i pomaga si skupi. To cudowny napj.
- Ja poprosz - powiedziaa Clary. Wanie sobie uwiadomia, e mino duo czasu
odkd co jada lub pi. Czua si tak, jakby od chwili przebudzenia funkcjonowaa na
czystej adrenalinie.
Jace te si ugi.
- Dobrze pod warunkiem, e to nie bdzie earl grey - powiedzia marszczc nos. Nienawidz bergamotki.
Madame Dorothea zachichotaa i znikna za koralikow zasonk. Clary uniosa
brew.
- Nienawidzisz bergamotki? Jace podszed do puki i zacz odczytywa tytuy
ksiek.
- Przeszkadza ci to ?
- Chyba jeste jedynym facetem w moim wieku, ktry nie tylko wie co to jest
bergamotka, ale wie rwnie, e mona j odnale w earl grayu.

- C, nie jestem taki jak inni faceci - stwierdzi z wynios min Jace. - Poza tym doda, zdejmujc ksik z pki - W Instytucie mamy obowizkowe lekcje na temat
podstawowych medycznych zastosowa rolin.
- Domylam si, e twoje lekcje to co w stylu rzeni nr 101 albo cinanie gw
dla pocztkujcych.
Jace przerzuci stronnic.
- Bardzo zabawne, Fray. Clary oderwaa wzrok od plakatu z doni.
- Nie nazywaj mnie tak. Spojrza na ni zaskoczony.
- Dlaczego? Przecie to twoje nazwisko, prawda? Przed oczami Clary pojawi si
obraz Simona, ktry patrzy za ni, kiedy wybiega z Java Jones. Wtedy ostatni raz si
widzieli. Wrcia spojrzeniem do plakatu, mrugajc.
- Niewane.
- Rozumiem - powiedzia Jace. Clary poznaa po tonie, e rzeczywicie rozumie,
bardziej, niby sobie tego yczya. Usyszaa, e odstawia ksik z powrotem na pk. - Tu
s same mieci. Trzyma je na widoku, eby zrobi wraenie na Przyziemnych. - W jego
gosie brzmia niesmak. - Ani jednego porzdnego tekstu.
- Sam fakt, e to nie jest magia, ktr ty - zacza Clary z rozdranieniem. Jace
ypn na ni wciekle.
- Ja nie uprawiam adnej magii - owiadczy. - Zapamitaj sobie, e ludzkie istoty nie
maj nic wsplnego z magi. Midzy innymi to czyni ich ludmi. Czarownice i czarownicy
mog si ni zajmowa, bo maj w sobie demoniczn krew.
Clary przez chwil rozmylaa nad jego sowami.
- Ale przecie widziaam jak stosujesz magi. Korzystae z czarodziejskiej broni
- Uywam narzdzi, ktre s magiczne. I eby to robi musz przej rygorystyczny
trening. Chroni mnie rwnie tatuae runiczne. Gdyby, na przykad, prbowaa posuy si
jednym z serafickich noy, pewnie wypali by ci skr albo by ci zabi.
- A gdybym miaa tatuae? - zapytaa Clary. - Mogabym wtedy uywa twojej broni?
- Nie - odpar z irytacj Jace. - Znaki to nie wszystko. S jeszcze testy, prby, poziomy
szkolenia. Posuchaj po prostu o tym zapomnij, dobra? Trzymaj si z daleka od mojej broni.
Nie dotykaj adnej bez mojego pozwolenia.
- C, wanie pokrzyowae moje plany sprzedania jej na eBayu - rzucia Clary.
- Sprzedania na czym? Clary si umiechna.
- Mitycznym

miejscu

wielkiej

zdezorientowanego. Wzruszy ramionami.

mocy

magicznej.

Jace

wyglda

na

- Wikszo mitw to prawda, przynajmniej w czci - stwierdzi.


- Zaczynam w to wierzy. W tym momencie zagrzechotaa koralikowa zasonka i
pojawia si w niej gowa Madame Dorothei.
- Herbata na stole. Nie stjcie tu jak osy. Wejdcie do salonu.
- Jest tutaj salon? - zdziwia si Clary.
- Oczywicie, e jest - obruszya si Dorothea. - Gdzie indziej miaa bym przyjmowa
goci?
- Tylko zostawi kapelusz lokajowi - powiedzia Jace.
- Gdyby by w poowie tak zabawny, za jakiego si uwaasz, mj chopcze, by by
dwa razy bardziej zabawny, ni jeste. - Znikna z powrotem za zason, a jej gone Hm!
omal nie zaguszyo grzechotu koralikw.
Jace zmarszczy brwi.
- Nie jestem pewien, co miaa na myli.
- Naprawd? A ja doskonale j zrozumiaam - owiadczya Clary. Wesza za zason,
nim zdy odpowiedzie. W salonie byo tak ciemno, e Clary musiaa kilka razy zamruga,
eby jej oczy przyzwyczaiy si do pmroku. Ca lew cian zasaniay czarne, aksamitne
kotary. Z sufitu na cienkich sznurkach zwisay wypchane ptaki i nietoperze, z lnicymi
czarnymi koralikami zamiast oczu. Na pododze leay perskie dywany z frdzlami. Przy
kadym kroku wzbijay si z nich kpy kurzu. Niski stolik otaczay wycielone rowe fotele.
Na jednym kocu leaa talia kart tarota zwizana jedwabn wstk, na drugim staa
krysztaowa kula umieszczona na zotej podstawce. rodek zajmowa srebrny serwis do
herbaty: talerz z gr kanapek, niebieski dzbanek, z ktrego snua si cienka struka biaej
pary, i dwie filianki na spodkach.
- Jejku! - zawoaa Clary - wyglda wspaniale. - Opada na jeden z foteli; okaza si
bardzo wygodny.
Dorothea umiechna si z chytrym byskiem w oku.
- Poczstujcie si herbat. - powiedziaa biorc do rki dzbanek - Mleko? Cukier?
Clary zerkna z ukosa na Jace'a, ktry usiad obok niej i ju zdy sign po talerz z
kanapkami. Teraz oglda je uwanie.
- Cukier - poprosia Clary. Jace wzruszy ramionami, wzi kanapk i odstawi talerz.
Clary obserwowaa go czujnie, kiedy ugryz pierwszy ks. Znowu wzruszy ramionami.
- Ogrek - stwierdzi, odpowiadajc na jej spojrzenie.
- Moim zdaniem tartinki z ogrkiem to przekska w sam raz do herbaty, a wy jak
sdzicie? - zapytaa Madame Dorothea.

- Nienawidz ogrkw i odda reszt kanapki Clary. Okazao si, e sandwicz jest
doprawiony odpowiedni iloci majonezu i pieprzu. By to jej pierwszy posiek od nachos,
ktre zjada z Simonem. W brzuchu burczao jej z godu.
- Ogrek i bergamotka - powiedziaa. - Jest jeszcze co, czego nienawidzisz, o czym
powinnam wiedzie?
Jace spojrza nad brzegiem filianki na Dorothe.
- Kamcw - rzuci krtko.
Gospodyni spokojnie odstawia dzbanek.
- Moesz nazywa mnie kamc, jeli chcesz. To prawda, e nie jestem wiedm. Ale
moja matka ni bya.
Jace zakrztusi si herbat.
- To niemoliwe.
- Dlaczego niemoliwe? - zapytaa Clary? Sprbowaa herbaty. Bya gorzka z
mocnym dymnym posmakiem.
Jace westchn gono.
- Bo s p ludmi, p demonami. Wszystkie wiedzmy i czarownicy to mieszacy. A
jako mieszacy nie mog mie dzieci. S bezpodni.
- Jak muy - powiedziaa w zamyle Clary, przypominajc sobie lekcj biologii. Muy s bezpodnymi krzywkami.
- Twoja wiedza na temat inwentarza ywego jest zdumiewajca - stwierdzi Jace Wszyscy mieszkacy Podziemnego wiata s po czci demonami, ale czarownicy s dziemi
obojga demonicznych rodzicw. To dlatego maj najwiksz moc.
- Wampiry i wilkoaki te s po czci demonami? A wrki?
- Wampiry i wilkoaki to efekt chorb przenoszonych przez demony z ich rodzimych
wymiarw. Wikszo demonicznych chorb jest miertelna dla czowieka, ale w tych
wypadkach powodoway jedynie dziwne zmiany zainfekowanych, nie zabijaj ich. Jeli
chodzi o wrki
- Wrki to upade anioy - wtrcia Dorothea - wyrzucone z nieba za swoj dum.
- To legenda - stwierdzi Jace. - Mwi si rwnie, e s potomstwem aniow i
demonw, co zawsze wydawao si bardziej prawdopodobne. Dobro i zo, zmieszane. Wrki
s pikne jak, podobno, anioy, ale maj w sobie duo zoliwoci i okruciestwa. Zauwaysz
rwnie, e wikszo z nich unika wiata sonecznego w poudnie
- Bo diabe nie ma mocy jak tylko w ciemnoci - powiedziaa Dorothea cytujc stare
porzekado.

Jace ypn na ni spode ba.


- Podobno? - powtrzya Clary - Masz na myli to, e anioy nie
- Do o anioach - przerwaa jej Dorothea - to prawda, e czarownicy nie maj dzieci.
Moja matka adoptowaa mnie, bo chciaa mie pewno, e kto zadba o to miejsce, kiedy
ona odejdzie. Nie musz sama uprawia magii. Wystarczy, e bd go doglda i strzec.
- Czego strzec? - zapytaa Clary.
- Czego? - Ssiadka mrugna i signa po kanapk, ale talerz by pusty. Dorothea
zachichotaa. - Dobrze widzie mod kobiet, ktra je do syta. W moich czasach dziewczyny
byy due i silne, a nie takie gazki jak dzisiaj.
- Dzikuj - mrukna Clary. Pomylaa o wskiej tali Isabelle i nagle poczua si jak
wieloryb. Z trzaskiem odstawia pust filiank.
Madame natychmiast porwaa filiank i spojrzaa w ni ze skupieniem. Midzy jej
wyskubanymi brwiami pojawia si zmarszczka.
- Co? - spytaa Clary. - Potukam porcelan czy co?
- Ona czyta z fusw - wyjani Jace znudzonym tonem, ale pochyli si razem z Clary,
podczas gdy Dorothea z pospn min obracaa naczynie w rkach.
- Jak le? - spytaa Clary.
- Ani le, ani dobrze. Raczej niejasno. - Dorothea spojrzaa na Jaca'a i zadaa: - Daj
mi swoj filiank.
- Ale ja jeszcze nie skoczyem - zaprotestowa. Stara kobieta wyrwaa mu naczynie
z rki i wlaa resztk herbaty z powrotem do dzbanka. Marszczc brwi, spojrzaa na to, co
zostao na dnie.
- Widz przemoc w twojej przyszoci, duo krwi rozlanej przez ciebie i przez innych.
Zakochasz si w niewaciwej osobie. I bdziesz mia wroga.
- Tylko jednego ? to dobra wiadomo. Gospodyni odstawia filiank i signa
znowu po naczynie Clary. Pokrcia gow.
- Nic tutaj nie da si odczyta. Obrazy s pogmatwane, niezrozumiae. - Spojrzaa na
Clary. - Masz blokad w gowie?
- Co? - Zdziwia si Clary.
- Co w rodzaju czaru, ktry moe wymaza ci pami albo zami Wzrok. Clary
potrzsna gow.
- Nie, oczywicie, e nie. Jace si pochyli.
- Chwileczk. Wprawdzie ona twierdzi, e nie pamita, eby miaa Wzrok przed tym
tygodniem, ale moe

- Moe po prostu rozwinam si z opnieniem - warkna Clary. - I nie yp na mnie


tylko dlatego, e tak powiedziaam.
Jace zrobi uraon min.
- Nie zamierzam.
- Ju si szykowae, dobrze wiem.
- Moe - przyzna Jace. - Ale to nie oznacza, e nie mam racji. Co blokuje twoj
pami. Jestem tego prawie pewien.
- Dobrze, sprbujmy czego innego. - Dorothea odstawia filiank i signa po karty
tarota owizane wstk. Uoya je w wachlarz i podsuna Clary. - Munij rk, a trafisz na
tak, ktra wyda ci si zimna lub gorca, albo bdzie si lepi do twojej rki. Wtedy j
wycignij i podaj mi.
Clary posusznie dotkna kart. Byy chodne i liskie, ale adna nie wydawaa si
szczeglnie zimna, ciepa czy klejca. W kocu wybraa jedn na chybi trafi.
- As kielichw. - Dorothea wygldaa na zdeprymowan. - Karta mioci. Clary
obrcia kart wydawaa si jej cika. Obrazek z przodu, gruby od prawdziwej farby,
przedstawiaa rk trzymajc kielich przed promienistym socem pomalowanym na zoto.
Na samym kielichu, zrobionym ze zota i wysadzanym rubinami, by wygrawerowany wzr z
mniejszych soc. Clary znaa ten styl jak wasny oddech.
- To dobra karta?
- Niekoniecznie. Ludzie robi najgorsze rzeczy w imi mioci - powiedziaa Madame
Dorothea z byszczcymi oczami. - Ale to potna karta. Co oznacza dla ciebie?
- To, e namalowaa j moja matka - odpara Clary rzucajc kart na st. - Mam
racj? Dorothea pokiwaa gow z wyrazem satysfakcji na twarzy.
- Namalowaa ca tali. W prezencie dla mnie.
- To pani tak twierdzi. - Jace wsta. - Jak dobrze znaa pani swoj ssiadk?
- Jace, nie musisz - zacza Clary.
- Jocely wiedziaa, kim ja jestem, a ja wiedziaam, kim jest ona. Nie rozmawiaymy o
tym zbyt duo. Czasami wywiadczaa mi przysugi, jak namalowanie talii kart, a ja w zamian
przekazywaam jej plotki z Podziemnego wiata. Poprosia mnie, ebym zwracaa uwag na
pewne imi. I robiam to.
- Co to za imi? - Wyraz twarzy Jace'a by nieprzenikniony.
- Valentine. Clary wyprostowaa si gwatownie.
- Ale to
- Co pani miaa na myli, mwic, e wie, kim jest Jocelyn? - zapyta Jace.

- Jocelyn jest, kim jest - odpara Dorothea. - W przeszoci bya Nocnym owc, tak
jak ty. Jedn z Clave.
- Nie - wyszeptaa Clary.
Ssiadka spojrzaa na ni niemal dobrotliwie.
- To prawda. Postanowia mieszka w tym domu, bo
- Bo to jest Sanktuarium - dokoczy Jace. - Prawda? Pani matka stworzya t
kryjwk i si ni opiekowaa. Doskonae miejsce, w ktrym mogli si schowa zbiegli
Podziemni. Tym wanie si pani zajmuj, tak? Ukrywa pani tutaj przestpcw.
- To wy tak nazywacie - zauwaya Dorothea. - Znasz motto Przymierza?
- Sed lex deura lex - odpowiedzia Jace automatycznie. - Twarde prawo, ale prawo.
- Czasami Prawo jest zbyt surowe. Wiem, e Clave zabraoby mnie od matki, gdyby
mogo. Mam pozwala, eby to samo robili innym?
- Wic jest pani filantropk - Jace si skrzywi. - I pewnie mam jeszcze uwierzy, e
Podziemni nie pac pani za schronienie?
Dorothea umiechna si szeroko, pokazujc zote trzonowce.
- Nie wszyscy mog stawia na wygld, tak jak ty. Jace puci to pochlebstwo mimo
uszu.
- Powinienem donie Clave o pani
- Nie moesz! - Clary zerwaa si z fotela. - Obiecae.
- Nigdy niczego nie obiecywaem - owiadczy Jace buntowniczo. Podszed do ciany
i odsun jedn z aksamitnych stor. - Zachce mi pani powiedzie co to jest?
- Przecie to s drzwi - znowu wtrcia si Clary.
Rzeczywicie to byy drzwi, dziwnie osadzone w cianie pomidzy dwoma oknami.
Widoczne z zewntrz, nie mogyby prowadzi do adnej kryjwki. Wyglday jak zrobione z
lekko byszczcego metalu, bardziej tego i plastycznego ni mosidz, ale cikiego jak
elazo. Gaka miaa ksztat oka.
- Zamknij si! - rzuci gniewnie Jace. - To brama, tak?
- Drzwi do pitego wymiaru - odpara spokojnie Dorothea, kadc karty na stole. Wymiary to nie tylko linie proste - dodaa, widzc puste spojrzenie Clary. - S rwnie nisze,
zakamarki, fady, ukryte kty. Troch trudno wyjani to komu, kto nigdy nie studiowa
teorii wymiarw, ale, krtko mwic, te drzwi mog ci przenie w dowolne miejsce w tym
wymiarze. To
- Luk ratunkowy - dopowiedzia Jace. Wanie dlatego twoja matka tu zamieszkaa.
Bo moga uciec w kadej chwili.

- Wic dlaczego nie.. - Clary urwaa przeraona. - Z mojego powodu. Nie chciaa mnie
zostawi samej tamtej nocy i dlatego nie ucieka.
Jace pokrci gow.
- Nie moesz si obwinia.
Czujc zy zbierajce si pod powiekami, Clary przepchna si obok Jace'a do drzwi.
- Chc zobaczy dokd zamierzaa pj - owiadczya. - Musz, zobaczy
- Clary, nie!
Jace prbowa j zatrzyma, ale ona ju signa do klamki. Gaka obrcia si szybko
w jej rce, drzwi stany otworem, jakby je pchna. Dorothea z okrzykiem zerwaa si z
fotela., ale byo ju za pno. Zanim Clary dokoczya zdanie, poleciaa w pustk na eb na
szyj.

8
WYBRANA BRO
Bya zbyt zaskoczona, eby krzycze. Najgorsze okazao si uczucie spadania; serce i
odek podeszy jej do garda. Rozoya rce, prbujc czego si zapa, eby tylko
spowolni pd.
Jej donie zamkny si na konarach . Zerwaa z nich licie i z impetem gruchna na
ziemi, uderzajc biodrem i ramieniem w tward gleb .Przekrcia si na plecy i zaczerpna
tchu . Ju zaczynaa siada, kiedy kto na niej wyldowa .
Przygnieciona, upada na wznak. Czyje czoo zderzyo si z jej czoem, kolana z
kolanami . Wyplua z ust nieswoje wosy i prbowaa wydosta si z pltaniny rk i ng,
uwolni si spod ciaru, ktry grozi jej zmiadeniem .
- Au! - z oburzeniem sykn jej do ucha Jace. - Uderzya mnie okciem. - Ty na mnie
spade. Jace podpar si rkoma i spojrza na ni agodnie. Clary widziaa nad jego gow
bkitne niebo, par gazi, naroniki domu wyoone szarymi deskami.
- Nie zostawia mi duo wyboru, nie sdzisz? Po tym, jak postanowia radonie
skoczy prze z Bram, jakby w biegu wsiadaa do pocigu .Masz szczcie, e nie wyrzucio
nas do East River .
- Nie musiae skaka za mn .
- Owszem, musiaem. Jeste zbyt niedowiadczona, eby beze mnie poradzi sobie w
niebezpieczestwie .
- To sodkie. Moe ci wybacz.
- Wybaczysz mi ? Co?
- To, e kazae mi si zamkn.
Jace zmruy oczy.
- Ja nie no dobrze, wyrwa ni si, alt ty
- Mniejsza o to. - Zacza jej drtwie rka przygnieciona ciaem. Przekrcia si na
bok, eby j uwolni, i zobaczya ogrodzenie z siatki drucianej i wikszy fragment szarego
domu, zadziwiajco znajomego.
Zamara.
- Wiem, gdzie jestemy.
- Co?
- To dom Luke'a. - Clary usiada odpychajc Jace'a. Jace wsta z gracj i poda jej

rk. Zignorowaa go i sama podniosa si z ziemi.


Potrzsna zdrtwia rk.
Stali przed jednym z szeregowych domw cigncych si wzdu wybrzea
Williamsburga. Od East River wia wiatr, poruszajcy szyldem wiszcym nad kamiennymi
frontowymi schodkami. Jace odczyta go nagos: Ksigarnia Garrowaya. Uywane, nowe,
wyczerpane nakady. W soboty zamknite. Ciemne drzwi wejciowe byy zamknite na
kdk. Na somiance leaa nietknita poczta z kilku dni.
- On mieszka w ksigarni? - spyta Jace, patrzc na Clary.
- Na jej tyach. - Clary rozejrzaa si po pustej ulicy, ktra z jednej strony graniczya z
mostem, a z drugiej z opuszczon cukierni. Na przeciwlegym brzegu leniwie pyncej rzeki
za drapaczami chmur dolnego Manhattanu zachodzio soce, obrysowujc je zotem. - Jak si
tutaj dostalimy?
- Przez bram - odpar Jace, przygldajc si kdce. - ona moe ci przenie do
kadego miejsca, o ktrym pomylisz.
- Ale ja wcale nie mylaam o tym miejscu - zaprotestowaa Clary. - W ogle o
adnym nie mylaam.
- Musiaa - rzuci krtko Jace, nie bawic si w adne wyjanienia. - A skoro ju tu
jestemy
- Tak?
- Co zamierzasz zrobi?
- Chyba pj sobie - powiedziaa z gorycz Clary. - Luke zabroni mi tu przychodzi.
Jace pokrci gow.
- Posuchasz go? Clary obja si rk. Mimo upau zrobio si jej zimno.
- A mam wybr?
- Zawsze jest wybr - stwierdzi Jace - Na twoim miejscu bybym ciekaw co u Luke'a.
Masz klucze do jego domu.
- Nie, ale czasem Luke zostawia tylne drzwi nie zamknite. Wskazaa na wsk
uliczk midzy dwoma rzdami domw. Obok rwno ustawionych plastikowych pojemnikw
na mieci leay stosy gazet i worek ze zgniecionymi butelkami po wodzie. Luke
przynajmniej dba o rodowisko.
- Jeste pewna, e nie ma go w domu? - zapyta Jace.
- Samochodu nigdzie nie wida, ksigarnia jest zamknita, wiata zgaszone.
- Wic prowad. Wskie przejcie midzy szeregowcami koczy si wysokim potem
z siatki otaczajcym may ogrdek Luke'a, w ktrym jedynymi rolinami byy chwast

wyrastajce spomidzy popkanych kamiennych pyt.


- Przeazimy - powiedzia Jace, wpychajc czubek buta w otwr w siatce. Zacz si
wspina. Ogoszenie grzechotao tak gono, e Clary rozejrzaa si z niepokojem. Na
szczcie, w ssiednim domu nie palio si wiato. Jace przeszed przez siatk i zeskoczy na
drug stron. W tym Momocie rozleg si przeraliwy wrzask.
Przez chwil Clary mylaa, e Jace wyldowa na bezdomnym kocie. Tymczasem z
krzakw wyskoczy ciemny ksztat - za duy na kota - i popdzi przez podwrko, trzymajc
si nisko przy ziemi. Jace zerwa si i pobieg za nim z morderczym wyrazem twarzy.
Clary zacza si wspina na ogrodzenie. Kiedy przerzucia nogi przez siatk, dinsy
Isabelle zahaczyy o skrcony drut i rozerway si na boku. Clary spada na drug stron i
zarya butami w mikk ziemi. Jednoczenie Jace rykn triumfalnie:
- Mam go! - Siedzia okrakiem na lecym na wznak osobniku, ktry zasoni sobie
gow rkami. Jace chwyci go za nadgarstki. - No dalej, zobaczmy twoj twarz
- Za ze mnie, pretensjonalny dupku - warkn intruz, odepchn swojego
przeladowcze i usiad. Rozbite okulary zsuny mu si na czubek nosa.
Clary zatrzymaa si w p kroku.
- Simon?
- O, Boe! - jkn Jace z rezygnacj. - A ja mylaem, e zapaem co interesujcego.
- Ale dlaczego ukrywae si w krzakach? - spytaa Clary, strzepujc licie z wosw
Simona, ktry z naburmuszon min znosi jej troskliwo. - Zupenie tego nie rozumiem.
- W porzdku, wystarczy, sam sobie poradz, Fray - rzuci Simon, odsuwajc si od
Clary.
Siedzieli na stopniach kuchennego ganku Luke'a. Jace opiera si o porcz i twardo
udawa, e ich ignoruje. Czyci sobie paznokcie stel. Clary korcio, eby go zapyta, czy
Clave popiera takie zachowanie.
- Like wiedzia, e tu jeste?
- Oczywicie, e nie wiedzia - odpar z irytacj Simon - Nie pytaem go, ale jestem
pewien, e ma do rygorystyczne zasady, jeli chodzi o przypadkowych nastolatkw
czajcych si w krzakach na jego podwrku.
- Nie jeste przypadkowy, on ci zna. - Clary chciaa dotkn jego policzka, nadal
lekko krwawicego od zadrapania gazi. - Najwaniejsze, e jeste cay i zdrowy.
- Cay i zdrowy? - Simon parskn miechem. - Masz pojcie, co przeszedem przez te
kilka dni? Kiedy ci widziaem ostatnio, wybiega z Javy jak nietoperz z pieka, a potem po
prostu znikna. Nie odbieraa komrki, telefon domowy by wyczony, pniej Luke

powiedzia mi, e jeste u jakich krewnych, a przecie wiem, e nie masz rodziny.
Pomylaem, e czym ci wkurzyem.
- A co niby takiego zrobie? - Clary signa po jego rk, ale j zabra.
- Nie wiem - powiedzia. - Co. Jace, nadal ogldajc paznokcie, zamia si pod
nosem.
- Jeste moim najlepszym przyjacielem - zapewnia Clary. - Nie byam na ciebie
wcieka.
- Jasne - rzuci Simon kwanym tonem. - I nawet nie raczya do mnie zadzwoni i
oznajmi, e zamieszkaa z farbowanym, podrabianym fanem gotyku, ktrego poznaa w
Pandemonium. A ja przez ostatnie trzy dni zastanawiaem si, czy jeszcze yjesz.
- Z nikim nie zamieszkaam - owiadczya Clary, zadowolona, e jest ciemno, co
poczerwieniaa na twarzy.
- Tak na marginesie, moje wosy to naturalny blond - wtrci Jace.
- Wic co robia przez ostatnie trzy dni? - zapyta Simon z podejrzliwoci w oczach.
- Naprawd masz cioteczn babk Matyld, ktra ma ptasi gryp, a ty musiaa si ni
opiekowa?
- Tak powiedzia Luke?
- Nie. Powiedzia, e pojechaa z wizyt do chorej krewnej i na wsi twoja komrka
pewnie nie ma zasigu. I tak mu nie uwierzyem. Kiedy przegoni mnie z frontowego ganku,
obszedem dom i zajrzaem przez kuchenne okno. Zobaczyem, e pakuje swj worek
marynarski, jakby wybiera si na weekend. Wanie wtedy postanowiem si tu pokrci i
mie oko na wszystko.
- Dlaczego? Bo si pakowa?
- Zaadowa do niej mnstwo broni. - Simon star krew z policzka rkawem
bawenianej koszuli. - Noe, par sztyletw, a nawet miecz. Zabawne, e niektre klingi
wyglday, jakby wieciy. - Przenis wzrok z Clary na Jace'a i z powrotem. Ton jego gosu
by ostry jak brzytwa. - Teraz powiesz, e mi si przywidziao?
- Nic podobnego. - Clary spojrzaa na Jace'a. Ostatnie promienie zachodzcego soca
odbijay si w jego oczach, wydobywajc z nich zote iskry. - Zamierzam powiedzie mu
prawd.
- Wiem.
- Powstrzymasz mnie? Jace spojrza na stel, ktr trzyma w rce.
- Ja zoyem przysig Przymierzu. Ciebie nic nie wie. Clary obrcia si do
Simona i wzia gboki wdech.

- Zatem suchaj.
Soce cakiem schowao si za horyzontem i ganek pogry si w ciemnoci, zanim
Clary skoczya mwi. Simon sucha jej dugich wyjanie niemal z beznamitnym
wyrazem twarzy. Skrzywi si jedynie raz kiedy dosza do incydentu z poeraczem. Gdy
wreszcie umilka w gardle miaa zupenie sucho. Nagle zamarzya o szklance wody.
- Jakie pytania? Simon unis rk.
- Nawet kilka. Clary westchna ze znueniem.
- Dobra, zaczynaj.
- On jest Powtrz, prosz, jak oni si nazywaj. - Simon wskaza na Jace'a.
- Nocnym owc. - przypomniaa Clary.
- Pogromc demonw - wyjani Jace. - Zabijamy je. To wcale nie jest takie
skomplikowane.
Simon wrci spojrzeniem do Clary.
- Naprawd? - Zmruy oczy, jakby si spodziewa usysze, e nic z tego nie jest
prawd i w rzeczywistoci Jace jest zbiegym niebezpiecznym szalecem, z ktrym Clary
postanowia si zaprzyjani ze wzgldw humanitarnych.
- Naprawd. Na twarzy Simona pojawi si wyraz napicia.
- I wampiry istniej? Wilkoaki, czarownicy i tak dalej? Clary przygryza warg.
- Tak syszaam.
- Tych rwnie zabijasz? - spyta Simon, zwracajc si do Jace'a, ktry ju schowa
stel do kieszeni i teraz przyglda si nienagannie wypielgnowanym paznokciom, szukajc
jakiego defektu.
- Tylko kiedy s niegrzeczni. Przez chwil Simon siedzia i patrzy na swoje stopy.
Clary zacza si zastanawia, czy obcienie go tego rodzaju rewelacjami nie byo zym
pomysem. Jej przyjaciel mia duo bardziej racjonalny umys ni inni ludzie, ktrych znaa.
Mg nie znie takiej wiedzy, wiadomoci, e istnieje co, na co nie ma logicznego
wyjanienia. Nachylia si do niego z niepokojem. W tym momencie Simon unis gow i
powiedzia:
- To wszystko jest super. Jace wyglda na rwnie zaskoczonego co Clary.
- Super? Simon entuzjastycznie pokiwa gow, a podskoczyy ciemne loki na jego
czole.
- Zdecydowanie. To zupenie jak Dungeons & Dragons, tyle e w realu. Jace
popatrza na niego, jakby mia przed sob dziwaczny rodzaj owada.
- Co takiego?

- To gra komputerowa - wyjania Clary z lekkim zakopotaniem. - Ludzie udaj, e s


czarnoksinikami albo elfami, e zabijaj potwory i inne takie.
Jace osupia, a Simon umiechn si szeroko.
- Nigdy nie syszae o D&D? No wiesz, lochy, smoki?
- Syszaem o lochach - odpar Jace. - O smokach te, cho one prawie wyginy.
Simon zrobi rozczarowan min.
- Nigdy nie zabie smoka?
- Pewnie nigdy nie spotka rwnie mierzcej sze stp gorcej kobiety - elfa w
futrzanym bikini. - rzucia z irytacj Clary. - Daj spokj Simon.
- Prawdzie elfy maj jakie sze cali wzrostu - zauway Jace. - I gryz.
- Ale wampirzyce s gorce, prawda? - zainteresowa si Simon. - To znaczy, niektre
z nich to nieze towary, co?
Clary obawiaa si przez chwil, e Jace skoczy przez ganek i udusi Simona, ale on na
serio zastanowi si nad pytaniem.
- Niektre z nich moe.
- Super - powtrzy Simon. Clary uznaa, e woli kiedy si kc.
- Przeszukamy wreszcie ten dom czy nie? - Jace zsun si z porczy ganku. Simon
wsta ze schodw.
- Jestem gotowy. Czego szukamy?
- My? Nie pamitam, ebym ci zaprasza.
- Jace! - sykna gniewnie Clary.
- Tylko artowaem. - Jace wykrzywi kcik ust w ledwie dostrzegalnym umieszku.
Usun si na bok, przepuszczajc ja pierwsz. - Idziemy?
Gdy Clary signa w ciemnoci do klamki, zapalio si wiato na ganku, owietlajce
wejcie. Sprbowaa przekrci gak.
- Zamknite na klucz - stwierdzia.
- Pozwlcie, Przyziemni. - Jace odsun j delikatnie, wyj z kieszeni stel i przyoy
do drzwi.
Simon obserwowa go z niechci. Clary podejrzewaa, e adna liczba gorcych
wampirzyc nie bya by w stanie sprawi, eby polubi kiedy Jace'a.
- Niezy z niego numer, co? - mrukn Simon. - Jak go znosisz?
- Uratowa mi ycie. Simon zerkn na ni z ukosa.
- Jak Drzwi otworzy si ze szczkniciem.
- Idziemy - rzuci Jace, chowajc stel do kieszeni. Na drewnie, tu nad jego gow,

Clary zobaczya Znak na drzwiach. Gdy wchodzili do rodka, ju zdy zblakn. Znaleli
si w maym magazynie o nagich cianach obacych z farby. Wszdzie stay kartonowe
puda z napisami zrobionymi markerem: Beletrystyka, Poezja, Kuchnia, Podre, Romans.
- Mieszkanie jest tam. - Clary ruszya w gb pomieszczenia.
- Zaczekaj. - Jace chwyci j za rami. Spojrzaa na niego z niepokojem.
- Co nie w porzdku?
- Nie wiem. - Ruszy midzy dwoma wysokimi stosami pude i po chwili zagwizda. Moesz tu podej i na co spojrze.
Clary rozejrzaa si niepewnie. Mrok rozpraszaa jedynie wpadajca przez okno
powiata lampy zapalonej na ganku.
- Ale ciemno W tym momencie pomieszczenie zalao jasne wiato. Simon
zamruga i odwrci gow.
- Au! Jace zachichota. Sta z uniesion rk na zapiecztowanym pudle. Blask
przescza si przez palce jego zamknitej rki.
- Czarodziejskie wiato - powiedzia. Simon mrukn co pod nosem. Tymczasem
Clary ju sza midzy pudami w stron Jace'a. Czarodziejskie wiato rzucao niesamowit
powiat na jego twarz.
- Spjrz na to - powiedzia, wskazujc na cian. Z pocztku Clary mylaa, e chodzi
mu o co, co wygldao jak para ozdobnych kinkietw. Dopiero po chwili stwierdzia, e s to
metalowe obrcze przymocowane do krtkich acuchw, osadzonych na cianie.
- To s - Kajdanki - powiedzia Simon zatrzymujc si obok niej. - To jest
- Tylko nie mw pokrcone. - Clary rzucia mu ostrzegawcze spojrzenie. Rozmawiamy o Luke'u.
Jace przesun palcem po wntrzu jednej z metalowych ptli. Kiedy j cofn, palec
mia pokryty czerwonobrzowym pynem.
- Krew. I zobaczcie. - Wskaza na cian, w ktrej osadzone byy acuchy. Wok
nich tynk wyranie odchodzi od muru. - Kto prbowa je wyrwa. Sdzc po ladach,
bardzo si stara.
Serce Clary zaczo bi mocniej.
- Mylisz, e Luke'owi co si stao? Jace opuci czarodziejskie wiato.
- Lepiej to sprawdmy. Drzwi od mieszkania nie byy zamknite na klucz.
Zaprowadzi ich do salonu Luke'a, wypenionego ksikami, mimo setek ich zgromadzonych
w magazynie. Na sigajcych do sufitu pkach byy poustawiane w dwch rzdach. Gwnie
poezja i beletrystyka, ale rwnie mnstwo fantastyki.

- Myl, e on jest gdzie niedaleko - stwierdzi Simon stojc w progu maej kuchni. Ekspres wczony, kawa jeszcze gorca.
Clary rozejrzaa si po mieszkaniu. W zlewie stay naczynia. Kurtki Luke'a wisiay w
szafie. Posza dalej korytarzem i otworzya drzwi maej sypialni. Wygldaa tak samo jak
zwykle : ko z szar narzut, paskie poduszki, biurko zasane drobniakami. Kiedy tu
wchodzili, bya pewna, ze zastan to miejsce wywrcone do gry nogami, Luke'a zwizanego
i rannego albo jeszcze gorzej. Teraz nie wiedziaa, co ma myle.
Przecia korytarz i zajrzaa do maego pokoju gocinnego, w ktrym czsto zostawaa
na noc, kiedy mama wyjedaa z miasta w interesach. Siedzieli wtedy do pna i ogldali
stare horrory w czarno - biaym niecym telewizorze. Trzymaa nawet tutaj zapakowany
plecak z zapasowymi rzeczami, eby nie nosi ich cigle tam i z powrotem.
Uklka i wycigna go teraz z pod ka za oliwkowozielone paski. By pokryty
znaczkami, z ktrych wikszo dostaa od Simona. W rodku byo troch zoonych ubra,
bielizna, szczotka do wosw, a nawet szampon. Dziki Bogu, pomylaa. Za due, a teraz w
dodatku poplamione traw i przepocone ciuchy Isabelle zmienia na wasne sprane sztruksy,
mikkie i wygodne oraz niebieski top z nadrukiem w postaci chiskich znakw. Ubrania
Isabelle wcisna do plecaka zarzucia go na rami i wysza z sypialni. Mio by mie znowu
co wasnego.
Jace'a i Simona znalaza w gabinecie, rwnie penym ksiek. Akurat przegldali
zawarto worka marynarskiego, ktry lea na biurku. Rzeczywicie okaza si peen broni.
Oprcz noy w pochwach by tam zwinity bat i co, co wygldao jak metalowy piercie o
brzegach ostrych jak brzytwa.
- To chakram - wyjani Jace, podnoszc wzrok kiedy Clary wesza do pokoju. - Bro
Sikhw. Obracasz nim na palcu wskazujcym i puszczasz. S rzadkie i trudne w uyciu.
Dziwne, e Luke co takiego ma. Kiedy bya to ulubiona bro Hodge'a. A przynajmniej on
tak twierdzi.
- Luke zbiera rne rzeczy, no wiesz, dziea sztuki - powiedziaa Clary, wskazujc na
pk za biurkiem, zastawion figurkami z brzu i rosyjskimi ikonami. Najbardziej podoba
si jej posek hinduskiej bogini zniszczenia Kali, ktra z mieczem i odcit gow w rku
taczya z zamknitymi oczami. Obok biurka sta antyczny chiski parawan z rowego
palisandru. - adne rzeczy.
Jace ostronie odoy chakram na bok. Z worka wysypao si troch odziey.
- A tak przy okazji to chyba twoje. Spord ubra wycign fotografi w
drewnianych ramkach, z dugim pionowym pkniciem na szkle. Odchodzia od niego caa

sie maych rys przecinajcych umiechnite twarze Clary, Jocelyn i Luke'a.


- Owszem. - Clary wyja zdjcie z jego rki.
- Jest uszkodzone. - zauway Jace.
- Wiem. Ja je rozbiam, kiedy rzuciam nim w poeracza. - Po minie Jace'a poznaa, e
wita mu w gowie ta sama myl. - A to oznacza, e Luke by w moim mieszkaniu ju po
ataku. Moe nawet dzisiaj
- Musia by ostatni osob, ktra przed nami przesza przez bram - stwierdzi Jace. Dlatego tutaj trafilimy. Nie mylaa o adnym konkretnym miejscu wic brama wysaa nas
w to samo, co naszego poprzednika.
- Mio, e Dorothea wspomniaa nam o jego wizycie - zauwaya Clary z przeksem.
- Pewnie jej zapaci, eby milczaa. Albo ona ufa mu bardziej ni nam. Co oznacza,
e Luke moe nie by
- Hej! - Simon wpad do gabinetu, wyranie przestraszony. - Kto idzie. Clary
chwycia zdjcie.
- Luke? Simon pokiwa gow.
- Tak. Ale nie jest sam. Jest z nim dwch innych ludzi.
- Ludzi? - Jace pokona gabinet w dwch susach, wyjrza na korytarz i zakl pod
nosem. - To czarownicy.
Clary wytrzeszczya oczy.
- Czarownicy? Ale Jace cofn si do pokoju.
- Jest std jakie inne wyjcie?
Clary potrzsna gow. Ogarn j strach. Kroki w korytarzu byy coraz
wyraniejsze. Jace rozejrza si gorczkowo. Jego wzrok spocz na chiskim parawanie.
- Tam - powiedzia. - Szybko. Clary rzucia fotografi w ramce na biurko i skoczya za
parawan, cignc za sob Simona. Jace ledwo zdy si ukry, ze stel w rce, kiedy drzwi
si otworzyy i do pokoju weszli ludzie. Clary usyszaa trzy mskie gosy. Spojrzaa
nerwowo na Simona, ktry by bardzo blady, a pniej na Jace'a rysujcego czubkiem steli na
wewntrznej czci parawanu co w rodzaju kwadratu. Zakrelony fragment zrobi si
przeroczysty jak szyba. Simon z cichym sykiem wcign powietrze przez zby. Jace
potrzsn gow i bezgonie powiedzia: My ich widzimy, ale oni nie mog nas zobaczy.
Clary przygryza warg i spojrzaa przez kwadratowe okienko. Zobaczya cay pokj
jak na doni: pki z ksikami, worek marynarski na biurku i Luke'a. Sta przy drzwiach lekko przygarbiony, zaniedbany, w okularach podsunitych na sam czubek gowy. Miaa
dusz na ramieniu, cho wiedziaa, e okno, ktre wyczarowa Jace, jest jak lustro weneckie

w policyjnej Sali przesucha. Na karku czua oddech Simona.


Luke odwrci si w stron drzwi.
- Nie krpujcie si - rzuci Luke tonem penym sarkazmu. - obejrzyjcie wszystko
dokadnie. Mio, e okazujecie takie zainteresowanie moim zbiorem.
Z kta gabinetu dobieg cichy miech. Jace niecierpliwym gestem postuka w framug
okna i otworzy je szerzej, tak e ujrzeli cay pokj. Oprcz gospodarza znajdowali si w
nim dwaj mczyni, obaj w dugich czerwonych szatach z odrzuconymi kapturami. Jeden
by chudy, z eleganckim siwym wsem i kozi brdk. Kiedy si umiechn, bysny
olepiajco biae zby. Drugi, przysadzisty i zbudowany jak zapanik, mia krtko obcite
rude wosy i zaczerwienion skr.
- To s czarownicy? - spytaa szeptem Clary. Jace nie odpowiedzia. Sta bez ruchu,
sztywny i napity jak spryna. Boi si, e pobiegn do Luke'a . pomylaa Clary. aowaa,
e nie moe go uspokoi. W tych dwch mczyznach odzianych w grube szaty koloru krwi
ttniczej byo co przeraajcego.
- Uznaj to za przyjacielsk wizyt, Graymark - powiedzia mczyzna z siwym
wsem. W umiechu pokaza zby tak ostre, e wyglday jak spiowane.
- Nie ma w tobie nic przyjacielskiego, Pangborn. - Luke siedzia na brzegu biurka w
taki sposb, e zasania worek marynarski i jego zawarto.
Clary zauwaya, e twarz i rce ma mocno posiniaczone, palce obdarte i
zakrwawione, na szyi dugie cicie znikajce pod konierzem. Co, u licha, mu si stao?
- Nie dotykaj cennych rzeczy, Blackwell - ostrzeg Luke surowym tonem. Potny
rudzielec zdj z pki posek Kali i przesun po nim serdelkowatym palcem.
- adne.
- Stworzona, eby walczy z demonami, ktrych nie moe zabi aden bg ani
czowiek - rzek Pangborn, odbierajc mu figurk. - O Kali, matko pena szczcia!
Uwodzicielko potnego Siwy, taczysz w delirycznej radoci, klaszczc w donie. Twoja
sztuka porusza wszystko, co yje, a my jestemy tylko twoimi bezradnymi zabawkami.
- Bardzo adnie - skomentowa Luke. - Nie wiedziaem, e studiowae hinduskie
mity.
- Wszystkie mity s prawd - stwierdzi Pangborn. - Nawet to zapomniae? Po
plecach Clary przebieg dreszcz.
- Niczego nie zapomniaem - owiadczy Luke. Cho wyglda na odpronego Clary
widziaa napicie w uoeniu jego ramion. - Zapewne przysa was Valentine?
- Tak - przyzna Pangborn. - Pomyla, e moe zmienie zdanie.

- Nie mam w czym zmienia zdania. Ju wam mwiem, e nic nie wiem. A tak przy
okazji, adne pelerynki.
- Dziki - odpar Blackwell z chytrym umiechem. - Zdarem je z dwch martwych
czarownikw.
- To oficjalne szaty Porozumienia, tak? - zapyta Luke. - Zostay z Powstania?
Pangborn zamia si cicho.
- upy wojenne.
- Nie boicie si, e kto moe omykowo wzi was za prawdziwe istoty?
- Nie, kiedy podejdzie bliej - odpar Blackwell. Pangborn pogadzi brzeg szato szaty.
- Pamitasz Powstanie, Lucian? - spyta cicho. - To by wielki i straszny dzie.
Pamitasz jak razem wiczylimy przed bitw?
Luke si skrzywi.
- Przeszo to przeszo. Nie wiem co powiedzie, panowie. Nie mog wam pomc
nic nie wiem.
- Nic to takie oglnikowe sowo, takie niekonkretne - zauway z melancholi w
gosie Pangborn. - Z pewnoci kto, kto ma tyle ksiek, musi mie co wiedzie.
- Jeli chcecie wiedzie, gdzie znale wiosn jaskk dymwk,

mog

podpowiedzie wam stosowny tytu. Ale jeli chcecie wiedzie, gdzie si podzia Kielich
Anioa
- Podzia si to chyba niewaciwe okrelenie - stwierdzi Pangborn. - Lepszym
byoby zosta ukryty. Ukryty przez Jocelyn.
- Chyba tak - zgodzi si Luke. - Wic jeszcze wam nie powiedziaa, gdzie jest
Kielich?
- Jeszcze nie odzyskaa przytomnoci - odpar Pangborn, rozkadajc rce. - Valentine
jest rozczarowany. Nie mg si doczeka spotkania z ni.
- Jocelyn raczej nie podzielaa jego sentymentw - mrukn Luke. Pangborn
zarechota.
- Zazdrosny? Nadal co do niej czujesz, Graymark? Palce Clary zaczy tak mocno
dre, e musiaa sple donie. Jocelyn? Czy to moliwe, e mwi o mojej matce?
- Nigdy nie ywiem wobec niej adnych szczeglnych uczu - owiadczy Luke. Dwoje Nocnych owcw na wygnaniu. atwo zrozumie, e poczy nas wsplny los. Ale
nie zamierzam krzyowa planw Valentine'a wobec niej, jeli on si o to martwi.
- Nie powiedziabym, e si martwi - rzek Pangborn. - Raczej jest ciekawy. Wszyscy
zastanawialimy si, czy jeszcze yjesz. W ludzkiej postaci.

Luke unis brew.


- I?
- Wygldasz cakiem dobrze - przyzna Pangborn z niechci. Odstawi posek Kali
na pk. - Byo te dziecko, prawda? Dziewczynka?
Luke zrobi zaskoczon min.
- Co?
- Nie udawaj gupiego - warkn Pangborn. - Wiemy, e ta suka ma crk.
Znalelimy jej zdjcia w mieszkaniu, sypialni
- Mylaem, e pytacie o moje dziecko - przerwa mu gadko Luke. - Tak Jocelyn
miaa crk. Clariss. Przypuszczam, e dziewczyna ucieka. Valentine was przysa ebycie
j znaleli?
- Nie nas - odpar Pangborn - Ale szuka jej.
- Moglibymy przetrzsn ten dom - wtrci Blackwell.
- Nie radzibym - ostrzeg Luke, wstajc z biurka. W jego spojrzeniu bya zimna
groba, ale wyraz twarzy si nie zmieni. - Dlaczego sdzicie, e ona nadal yje? Mylaem,
e Valentine wysa Poeracza do ich mieszkania. Wystarczy odrobina jego trucizny i po
wikszoci ludzi nie zostaje nawet lad.
- Znalelimy tam tylko martwego Poeracza - zdradzi Pangborn - To wzbudzio
podejrzenia Valentine'a.
- Wszystko wzbudza jego podejrzenia - zauway Luke. - Moe Jocelyn zabia
Poeracza? Z pewnoci jest do tego zdolna.
Blackwell odchrzkn.
- Moe. Luke wzruszy ramionami.
- Posuchajcie, nie mam pojcia gdzie jest dziewczyna, ale przypuszczam, e nie yje.
W przeciwnym razie ju dawno by si pojawia. Tak czy inaczej, nie stanowi wielkiego
zagroenia. Ma pitnacie lat, nigdy nie syszaa o Valentinie i nie wierzy w demony.
Pangborn si zamia.
- Szczciara.
- Ju nie - powiedzia Luke. Blackwell unis brwi.
- Jeste zy, Lucjan.
- Nie zy, tylko poirytowany. Nie zamierzam krzyowa planw Valentine'owi,
rozumiecie? Nie jestem gupcem.
- Naprawd. Dobrze, e w kocu zacze ceni wasn skr, Lucian. Nie zawsze
bye taki pragmatyczny.

- Wiesz, e wymienilibymy Jocelyn na Kielich? - zagadn Pangborn. - Bezpiecznie


dostarczon pod same drzwi. To obietnica samego Valentine'a.
- Nie jestem zainteresowany - oznajmi Luke. - Nie mam pojcia, gdzie jest wasz
cenny kielich i nie chc si miesza w wasz polityk. Nienawidz Valentine'a, ale go
szanuj. Wiem, e skosi wszystkich na swojej drodze i zamierzam trzyma si z dala od
niego, kiedy to si stanie. Jest potworem maszyn do zabijania.
- Patrzcie, kto to mwi - skomentowa ironicznie Blackwell.
- Domylam si, e to s przygotowania do zejcia Vlaentine'owi z drogi? - Pangborn
wskaza palcem na worek marynarski lecy na biurku. - Wynosisz si z miasta, Lucianie?
Luke wolno pokiwa gow.
- Jad na wie. Chc na jaki czas si przyczai.
- Moglibymy ci powstrzyma - rzuci Blackwell od niechcenia. Kiedy Luke si
umiechn, jego twarz cakiem si zmienia. Ju nie by miym, spokojnym czowiekiem o
wygldzie naukowca, ktry w parku popycha hutawk i uczy Clary jedzi na rowerze. W
jego oczach pojawi si nagle nowy wyraz: dziki, grony, zimny.
- Moecie sprbowa.
Pangborn zerkn na swojego towarzysza, kiedy Balackwell wolno pokrci gow,
wrci spojrzeniem do gospodarza.
- Zawiadomisz nas, jeli nagl odzyskasz pami? Luke nadal si umiecha.
- Bdziesz pierwszy na licie moich telefonw do wykonania. Pangborn krtko skin
gow.
- Chyba ju pjdziemy. Niech ci Anio strzee, Lucian.
- Anio nie strzee takich jak ja. - Luke sign po worek marynarski i go zawiza. Idziemy, panowie?
Dwaj mczyni naoyli kaptury i wyszli z pokoju. Luke pody za nimi. W progu
na chwil zatrzyma si i rozejrza, jakby sprawdza czy niczego nie zapomnia. Potem
starannie zamkn za sob drzwi.
Clary staa jak wronita i suchaa jak zamykaj si frontowe drzwi. Wci miaa
przed oczami jego twarz, jak powiedzia, e nie interesuje go, co si stao z jej matk.
Poczua do na ramieniu.
- Clary? - Simon mwi z wahaniem, niemal agodnie. - Dobrze si czujesz? Bez
sowa pokrcia gow. Wcale nie czua si dobrze. Waciwie odnosia wraenie, e moe
by ju tylko gorzej.
- Oczywicie, e nie. - Jace gos mia zimny i ostry jak lodowe odamki. Gwatownym

ruchem odsun parawan. - Przynajmniej wiemy, kto wysa demony do twojej matki. Ci
ludzie uwaaj, e ona ma Kielich Anioa.
- To niedorzeczne i wykluczone! - oburzya si Clary.
- Moe - powiedzia Jace, opierajc si o biurko Luke'a. Mia zmatowiae oczy, jak
przydymione szko. - Widziaa wczeniej tych ludzi?
- Nie. - Clary potrzsna gow. - Nigdy.
- Zdaje si, e Luke ich zna. By z nimi zaprzyjaniony.
- Nie powiedziabym, e zaprzyjaniony - sprzeciwi si Simon. - Wydawao mi si, e
tamci dwaj hamuj wrogo.
- Nie zabili go - powiedzia Jace. - Uwaaj, e co wie.
- Moe - zgodzia si Clary. - Albo po prostu nie chcieli zabija Nocnego owcy. Jace
parskn krtkim miechem. Clary a przeszyy ciarki.
- Wtpi.
- Skd ta pewno? - Clary zmierzya go wzrokiem. - Znasz ich?
- Czy ich znam? - Rozbawienie zniko z gosu Jace'a. - Mona tak powiedzie. To oni
zamordowali mojego ojca.

9
KRG I BRACTWO
Clary zbliya si do Jace'a, eby dotkn jego ramienia i jako go pocieszy. Co
powiedzie. Cokolwiek. Co si mwi komu, kto wanie ujrza zabjcw wasnego ojca? Te
rozterki okazay si bezsensowne. Jace odtrci jej rk, jakby go oparzya.
- Powinnimy i - stwierdzi, ruszajc do wyjcia. Clary i Simon popieszyli za nim. Nie wiadomo, kiedy moe wrci Luke.
Wydostali si tylnymi drzwiami, a potem Jace zamkn je za nimi, uywajc steli.
Ruszyli cich ulic. Ksiyc wisia nad miastem jak medalion, rzucajc perowe refleksy na
wod East River . Daleki szum samochodw jadcych mostem Williamsburg przypomina
przytumiony opot skrzyde.
- Czy kto raczy mnie poinformowa, dokd idziemy? - zapyta Simon.
- Do metra - odpar spokojnie Jace.
- Chyba artujesz? Zabjcy demonw jed metrem?
- Tak jest szybciej ni samochodem.
- Spodziewaem si czego bardziej odlotowego. Na przykad furgonetki z napisem
mier demonom na boku albo
Jace nawet nie zada sobie trudu, eby mu przerwa. Clary zerkna na niego z ukosa.
Kiedy Jocelyn bya naprawd na ni za albo w jednym z tych swoich nastrojw, kiedy czym
si zamartwiaa, przybieraa mask przeraajcego spokoju, jak nazywaa go Clary;
kojarzy si jej ze zwodniczo grub warstw lodu tu przed pkniciem pod jej ciarem. Jace
by tak przeraajco spokojny. Mia twarz bez wyrazu, ale w bursztynowych oczach pon
ar.
- Simon, wystarczy - powiedziaa. Przyjaciel rzuci jej spojrzenie, jakby pyta: Po
czyjej ty jeste stronie?. Clary do zignorowaa. Nadal obserwowaa Jace'a, kiedy skrcili w
Kent Avenue. W blasku latarni jego wosy tworzyy wok jego gowy niesamowit aureol.
Clary mylaa o porywaczach matki. W pewnym sensie bya zadowolona, e to ci sami ludzie,
ktrzy przed laty zabili ojca Jace'a, bo teraz musia jej pomc odnale Jocelyn, chcia tego
czy nie. Nie mg zostawi jej samej.
- Mieszkasz tutaj? - Simon gapi si na star katedr z wybitymi szybami i tymi
policyjnymi tamami na drzwiach. - Przecie to koci.
Jace sign pod koszul i cign z szyi acuszek. Wisia na nim mosiny klucz,

ktry wyglda tak, jakby pasowa do starego kufra odkrytego na strychu. Kiedy wczeniej
wychodzili z Instytutu, Jace nie zamyka drzwi, tylko je zatrzasn.
- Uwaamy, e dobrze jest mieszka na powiconej ziemi.
- Rozumiem, ale, bez obrazy, to straszna rudera - zauway Simon, patrzc z
powtpiewaniem na pot z kutego elaza otaczajcy budynek, na mieci walajce si wok
schodw.
Clary wyobrazia sobie, e bierze jedn z nasyconych terpentyn szmat Jocelyn i
wyciera obraz, ktry miaa przed oczami, zmywajc czar jak star farb.
I udao si. Spod faszywej fasady zacz przewitywa prawdziwy, niczym wiato
przez ciemne szko. Clary zobaczya wysokie iglice katedry, lnice okna z szybami w
oowiowych ramach, mosin tablic z nazw instytutu przymocowan do kamiennej ciany
przy drzwiach wejciowych. Dopiero po duszej chwili, niemal z alem pozwolia tej wizji
znikn.
- To czar, Simon - powiedziaa. - W rzeczywistoci wszystko wyglda inaczej.
- Jeli takie jest twoje pojcie o czarze, to chyba jeszcze si zastanowi czy pozwol
siebie zmieni.
Jace woy klucz do zamka i obejrza si przez rami na Simona.
- Nie jestem pewien, czy zdajesz sobie spraw z zaszczytu, jakiego zaraz dostpisz.
Bdziesz pierwszym Przyziemnym, ktry wejdzie do Instytutu.
- Prawdopodobnie wszystkich innych odstrasza zapach.
- Nie zwracaj na niego uwagi - powiedziaa Clary i szturchna przyjaciela okciem. On zawsze mwi to, co mu przyjdzie do gowy. Bez adnych filtrw.
- Filtry s do papierosw i kawy - mrukn Simon pod nosem, przekraczajc prg. Przydaoby mi si teraz jedno i drugie.
Clary te nagle zatsknia za kaw, kiedy szli w gr kamiennymi schodami. Na
kadym stopniu by wyryty Hieroglif, a ona zaczynaa niektre z nich rozpoznawa. Mczy
j niczym zasyszane gdzie sowa w obcym jzyku. Miaa wraenie, e gdyby bardziej si
skupia, mogaby doszuka si w nich sensu.
Wsiedli w wind i w milczeniu pojechali na gr. Clary nadal mylaa o kawie, o
wielkich kubkach z du iloci mleka, jakie codziennie rano szykowaa matka. Czasem Luke
przynosi torb sodkich rogalikw z piekarni. Na myl o nim Clary poczua ciskanie w
odku. Stracia apetyt.
Winda zatrzymaa si z sykiem i po chwili znaleli si w znajomym przedpokoju. Jace
zdj kurtk, rzuci j na krzeso i zagwizda cicho. Po chwili bezszelestnie zjawi si pers.

Jego te oczy jarzyy si w pmroku .


- Church - powiedzia Jace, gaszczc ulubieca. - Gdzie Alec? Gdzie Hodge? Kot
wygi grzbiet i zamiaucza. Jac zmarszczy nos, co Clary w innych okolicznociach wzia
by za uraz.
- S w bibliotece? - Jace si wyprostowa, a Church pomaszerowa korytarzem,
zerkajc za siebie.
Jace ruszy za nim, jakby to bya najbardziej naturalna rzecz na wiecie. Gestem rki
pokaza gociom, eby szli za nim.
- Nie lubi kotw - oznajmi Simon. Idc wskim przejciem, potrca Clary
ramieniem.
- Ja znam Churcha, jest mao prawdopodobne, eby on polubi ciebie - rzuci Jace
przez rami.
Na widok licznych drzwi po obu stronach kolejnego korytarza, Simon unis brwi.
- Ilu ludzi tu mieszka?
- To jest miejsce, gdzie Nocni owcy mog si zatrzyma kiedy s w miecie wyjania Clary. - Co w rodzaju schroniska w poczeniu z instytutem badawczym.
- Mylaem, e to koci.
- Na zewntrz tak.
- Dziwne. Clary usyszaa zdenerwowanie w nonszalanckim tonie Simona. Wzia go
za rk i splota jego palce ze swoimi. Do mia wilgotn, ale jej gest przyj z
wdzicznoci.
- Wiem, e to dziwne - powiedziaa cicho. - Ale po prostu musisz si do tego
wszystkiego przyzwyczai. Zaufaj mi.
- Tobie ufam. - Ciemne oczy Simona byy powane. - Nie ufam jemu. Zerkna na
Jace'a, ktry szed kilka krokw przed nimi i najwyraniej rozmawia z kotem.
Clary zastanawiaa si o czym dyskutuj. O polityce? Operze? Wysokich cenach
tuczyka?
- Postaraj si - szepna. - Teraz on jest moj jedyn nadziej na odnalezienie matki.
Po ciele Simona przebieg lekki dreszcz.
- Nie podoba mi si tutaj - wyzna cicho. Clary sama czua si dzi rano po
przebudzeniu tak, jakby wszystko w Instytucie byo obce a zarazem znajome. Najwyraniej
Simon odbiera to miejsce jedynie jako obce, dziwne i nieprzyjazne.
- Nie musisz ze mn zostawa - Powiedziaa cho w metrze kcia si z Jace'em, e
chce zatrzyma przy sobie Simona. Twierdzia, e po trzech dniach obserwowania Luke'a jej

przyjaciel zapewne zna szczegy, ktre mog si przyda.


- Ale zostan - odpar Simon. Puci jej rk, bo akurat weszli do ogromnego
pomieszczenia. Okazao si, e jest to kuchnia, w przeciwiestwie do reszty Instytutu bardzo
nowoczesna, ze stalowymi blatami i przeszklonymi szafkami na naczynia. Obok czerwonego
eliwnego pieca staa Isabelle z okrg yk w doni. Ciemne wosy miaa upite na czubku
gowy. Z garnka unosia si para, obok leay przygotowane skadniki: pomidor, siekany
czosnek, cebula, paski ciemnych zi, tarty ser, jakie orzechy w upinach, gar oliwek i caa
ryba ze szklistymi oczami.
- Gotuj zup - oznajmia Isabelle, celujc yk w Jace'a - Jeste godny? - W tym
momencie zobaczya Simona i Clary. - O, Boe! - jkna z rezygnacj. - Przyprowadzie
kolejnego Przyziemnego? Hodge ci zabije.
Simon odchrzkn.
- Jestem Simon - przedstawi si z godnoci. Isabelle go zignorowaa.
- Wytumacz si, Wayland! - zadaa. Jace ypn gniewnie na kota.
- Mwiem ci, eby zaprowadzi mnie do Aleca, podstpny Judaszu! Church wygi
grzbiet, mruczc z zadowoleniem.
- Nie obwiniaj Churcha - zbesztaa go Isabelle - To nie jego wina, e Hodge ci zabije.
- Zanurzya yk w garnku.
- Musiaem go przyprowadzi Isabelle - zacz si tumaczy Jace. - Dzi widziaem
tych dwch ludzi, ktrzy zabili mojego ojca.
Dziewczyna na chwil znieruchomiaa, ale kiedy si odwrcia, wygldaa bardziej na
zdenerwowan ni zaskoczon.
- Nie sdz, eby on by jednym z nich. - Wskazaa yk na Simona. Ku zdumieniu
Clary przyjaciel nic nie powiedzia. Sta jak urzeczony i z rozdziawionymi ustami wpatrywa
si w Isabelle. Oczywicie, pomylaa z irytacj. Dziewczyna bya dokadnie w jego typie:
Wysoka, efektowna i pikna. Waciwie, jeli si nad tym zastanowi, wszystkim moga si
podoba. Clary przez gow przesza myl, co by si stao, gdyby zawarto garnka wylaa na
gow Isabelle.
- Oczywicie, e nie - powiedzia Jace. - Mylisz, e jeszcze by y, gdyby to by on?
Isabelle obrzucia obojtnym spojrzeniem Simona.
- Pewnie nie - i nigdy niechccy upucia kawaek ryby na podog. Church rzuci si
na niego arocznie.
- Nic dziwnego, e nas tutaj przyprowadzi - skomentowa z niesmakiem Jace. - Nie
mog uwierzy, e znowu karmisz go rybami. Ju jest pkaty.

- Wcale nie. Poza tym wy nigdy nie jecie tego, co ugotuj. Przepis na zup dostaam
od rusaki z Chelsea Market. Zapewniaa, e jest pyszna
- Gdyby umiaa gotowa, moe bym jad - wymamrota Jace. Isabelle zamara z
uniesion yk.
- Co powiedziae? Jace ruszy do lodwki.
- e zamierzam poszuka czego do przekszenia.
- Wanie tak mi si wydawao. - Isabelle znowu zaja si mieszaniem zupy. Simon
nadal si na ni gapi. Clary, z niewiadomych powodw wcieka, rzucia plecak na podog i
posza za Jace'em do lodwki.
- Nie mog uwierzy, e jesz - sykna.
- A co powinienem robi? - zapyta z irytujcym spokojem. W lodwce byo peno
kartonw mleka, ktrych data wanoci mina kilka tygodni temu i plastikowych
pojemnikw z napisami zrobionymi czerwonym atramentem: Hodge. Nie rusza.
- O rany zupenie jak stuknity wsplokator - zauwaya Clary z rozbawieniem.
- Hodge? On po prostu lubi porzdek. - Jace wyj i otworzy jeden z pojemnikw. Mmm. Spaghetti.
- Nie psuj sobie apetytu! - krzykna Isabelle.
- Wanie nie zamierzam - odpar Jace. Kopniakiem zamykajc lodwk i wyjmujc z
szuflady widelec. - Chcesz troch?
Clary potrzsna gow.
- Oczywicie, e nie, skoro zjada wszystkie kanapki - powiedzia z penymi ustami.
- Nie byo ich wcale duo - Clary zerkna na Simona, ktremu najwyraniej udao si
wcign Isabelle w rozmow. - Moemy teraz poszuka Hodge'a?
- Zdaje si, e masz ochot std uciec? - zauway Jace.
- Nie chcesz mu opowiedzie, co widzielimy?
- Jeszcze si nie zdecydowaem. - Jace odstawi pojemnik i w zamyleniu zlizywa sos
z palcw. - Ale skoro tak bardzo chcesz i
- Chc.
- Dobrze. Wydawa si niesamowicie spokojny, nie przeraajco spokojny jak w
drodze do Instytutu, ale duo bardziej opanowany, ni powinien by. Clary zastanawiaa si,
jak czsto pozwala dostrzec prawdziwe ja za t fasad, tward i lnic jak lakier na
japoskich szkatukach jej matki.
- Gdzie idziecie? - Simon popatrzy na nich, kiedy ju byli przy drzwiach. Ciemne
kosmyki opady mu na oczy.

Wyglda na gupio oszoomionego, pomylaa Clary nieyczliwie. Zupenie, jakby


kto zdzieli go pak po gowie.
- Poszuka Hodge'a - odpara. - Musz mu powiedzie, co si stao u Luke'a.
- Powiesz mu, e widziae tych ludzi, Jace? - spytaa Isabelle - Tych, ktrzy
- Nie wiem. Na razie zachowaj to dla siebie. Dziewczyna wzruszya ramionami.
- Dobrze. Zamierzasz wrci na zup?
- Nie.
- Mylisz, e Hodge bdzie mia ochot troch zje?
- Nikt nie chce adnej zupy.
- Ja chc - wyrwa si Simon.
- Na pewno nie - stwierdzi Jace. - Po prostu chcesz si przespa z Isabelle.
- To nieprawda - Simon by wyranie przeraony.
- Jakie to pochlebne - mrukna Isabelle nad garnkiem, ale umiechna si
zadowolona.
- Ale tak. Zapytaj j. Ona ci odtrci, podczas gdy ty bdziesz rozpamitywa swoje
upokorzenie. - Pstrykn palcami. - Popiesz si, Przyziemny, mamy zadanie do wykonania.
Simon uciek wzrokiem, czerwony z zakopotania. Clary, ktra jeszcze chwil
wczeniej czua zoliw satysfakcj, rozgniewaa si na Jace'a.
- Zostaw go w spokoju! - warkna. - Nie musisz by sadyst tylko dlatego, e on nie
jest jednym z was.
- Jednym z nas - poprawi j, Jace, ale wyraz jego oczu zagodnia. - Id poszuka
Hodge'a, a ty jak chcesz.
Gdy drzwi kuchni zamkny si za nimi, Isabelle nalaa troch zupy do miski i
przesuna j po blacie w stron Simona. Nie patrzya na niego, ale nadal umiechaa si z
wyszoci. Zupa bya ciemnozielona, pywao w niej co brzowego.
- Id z Jace'em - oznajmia Clary. - Simon?
- Chybtuzostne - wymamrota cicho, wbijajc wzrok w podog.
- Co?
- Ja zostaj. - Simon rozsiad si na stoku. - Jestem godny.
- wietnie. Clary wysza z kuchni ze cinitym gardem, jakby pokna co gorcego
albo bardzo zimnego. Church ociera si o jej nogi.
Na korytarzu sta Jace i obraca jeden z serafickich noy. Schowa go, kiedy j
zobaczy.
- Mio z twojej strony, e zostawia papuki same. Clary spiorunowaa go wzrokiem.

- Dlaczego zawsze jeste takim dupkiem?


- Dupkiem? - Jace mia tak min, jakby zamierza si rozemia.
- To, co powiedziae Simonowi
- Prbowaem oszczdzi mu blu. Isabelle wytnie mu serce i podepcze butami na
szpilkach. Wanie tak postpuje z chopakami.
- Tobie to zrobia? - rzucia Clary. Jace tylko potrzsn gow i zwrci si do
Churcha:
- Hodge. Tym razem naprawd Hodge. Zaprowadzisz nas gdzie indziej, to przerobi
ci na rakiet tenisow.
Pers prychn i dumnie ruszy korytarzem. Clary, ktra sza za Jace'em, widziaa
zmczenie i napicie w miniach jego plecw. Zastanawiaa si, czy kiedykolwiek bywa
odprony.
- Jace Obejrza si przez rami.
- Co?
- Przepraszam. Za to, e na ciebie warknam. Jace zachichota.
- O ktry raz ci chodzi?
- Te na mnie warczysz.
- Wiem - powiedzia ku jej zaskoczeniu. - Jest w tobie co
- Irytujcego?
- Niepokojcego. Chciaa zapyta, czy to dobrze, czy le, ale ugryza si w jzyk. Za
bardzo si baa, e Jace rzuci w odpowiedzi jaki art. Prbowaa znale inny temat do
rozmowy.
- Isabelle zawsze robi wam obiady? - spytaa w kocu.
- Dziki Bogu, nie. Kiedy Lightwoodowie s na miejscu, gotuje nam Maryse, jej
matka. Jest wietn kuchark. - Mia rozmarzony wzrok, zupenie jak Simon, kiedy patrzy na
Isabelle.
- Wic dlaczego nie nauczya crki gotowa? Mijali wanie pokj muzyczny, gdzie
rano zastaa Jace'a grajcego na fortepianie. W ktach ju zbieray si gste cienie.
- Bo dopiero od niedawna kobiety s Nocnymi owcami na rwni z mczyznami odpar wolno Jace. - To znaczy w Clave od zawsze s kobiety. Znay runy, wiczy z bron i
uczyy sztuki zabijania, ale tylko najzdolniejsze zostaway wojowniczkami. Musiay walczy
o prawo do szkolenia. Maryse naleaa do pierwszego pokolenia kobiet Clave, ktre od
pocztku do koca przeszy normalny trening. Myl, e nie nauczya Isabelle gotowa, bo
baa si, e wtedy jej crka bdzie ju na zawsze skazana na siedzenie w kuchni.

- A tak by si stao? - zaciekawia si Clary. Przypomniaa sobie, z jak pewnoci


siebie i wpraw Isabelle uywaa bata w Pandemonium.
Jace zamia si cicho.
- Na pewno nie. Isabelle jest jednym z najlepszych Nocnych owcw, jakich znam.
- Lepsza ni Alec? W tym momencie Church, ktry szed przed nimi korytarzem,
zatrzyma si nagle i miaukn. Nastpnie usiad przy krtych metalowych schodw
prowadzcych w gr ku mglistej powiacie.
- A wic jest w oranerii. adna niespodzianka. Mina chwila, zanim Clary
zorientowaa si, e Jace mwi do kota.
- W oranerii? Jace wszed na pierwszy stopie.
- Hodge lubi tam przesiadywa . Hoduje rolinki lecznicze na nasz uytek. Wikszo
z nich ronie tylko w Idrisie. Myl, e przypominaj mu rodzinny dom.
Clary ruszya za nim po schodach. Jej kroki dwiczay na metalowych stopniach.
Jace szed cicho jak duch.
- Jest lepszy od Isabelle? - zapytaa ponownie. - To znaczy, Alec. Jace zatrzyma si i
spojrza na ni z gry, wychylajc si przez porcz. Clary przypomnia sobie niedawny sen:
spadajce ponce anioy.
- Lepszy w zabijaniu demonw? Niezupenie. Jeszcze adnego nie zabi.
- Naprawd?
- Nie wiem dlaczego. Moe dlatego, e zawsze ochrania Izzy i mnie. Dotarli na szczyt
schodw i stanli przed podwjnymi drzwiami, ktre zdobiy motywy z lici i winoroli. Jace
pchn je ramieniem.
Ju od progu uderzya Clary intensywna wo rolin i ziemi. Spodziewaa si czego
mniejszego, takiego jak niedua szklarnia na tyach St. Xavier, w ktrej przyszli studenci
biologii klonowali groszek. Tutaj zobaczya ogromne pomieszczenie o szklanych cianach i
rzdy drzewek z gstymi limi. Byy tam rwnie krzewy oblepione czerwonymi,
fioletowymi i czarnymi jagodami oraz mae drzewka z owocami o dziwnych ksztatach.
Clary wzia gboki wdech.
- Pachnie Wiosn, zanim upa spali licie i zwarzy patki kwiatw, dodaa w
mylach.
- Domem - dokoczy Jace. - Przynajmniej jeli o mnie chodzi. Unis ga i
przeszed pod ni. Clary zrobia to samo. W sposobie rozplanowania oranerii niewprawne
oko Clary nie potrafio dostrzec adnego wzorca, natomiast wszdzie gdzie spojrzaa widziaa
orgi kolorw. Po lnicym zielonym ywopocie spyway kaskad niebiesko - fioletowe

kwiaty, wijce si pncze byo obsypane pomaraczowymi pczkami niczym klejnotami. Na


otwartej przestrzeni, pod pniem drzewa o zwisajcych gaziach i srebrzystych liciach, obok
skalnej sadzawki wyoonej kamieniami, staa niska granatowa awka. Siedzia na niej Hodge
z czarnym ptakiem na ramieniu i w zadumie patrzy na wod, ale gdy si zbliyli, podnis
gow i spojrza w gr. Clary podya za jego wzrokiem i zobaczya szklany dach oranerii
lnicy jak powierzchnia odwrconego jeziora.
- Wygldasz, jakby na co czeka - stwierdzi Jace, zrywajc li z najbliszej gazi i
obracajc go w palcach. Jak na kogo, kto sprawia wraenie opanowanego mia duo
nerwowych nawykw. A moe po prostu lubi by cigle w ruchu.
- Zamyliem si - Hodge wsta z awki. Kiedy uwaniej si im przyjrza umiech
znikn z jego twarzy. - Co wam si stao? Wygldacie jakbycie
- Zostalimy zaatakowani - odpar krtko Jace. - Przez wykltego.
- Wyklci wojownicy tutaj?
- Widzielimy tylko jednego - powiedzia Jace.
- Ale Dorothea mwia, e jest ich wicej - dodaa Clary.
- Dorothea? - Hodge unis rk. - Byoby atwiej, gdybycie opowiedzieli mi
wszystko po kolei.
- Racja. - Jace rzuci Clary ostrzegawcze spojrzenie zanim si odezwa, a nastpnie
zrelacjonowa popoudniowe wydarzenia, pomijajc tylko jeden szczeg: e ludzie w
mieszkaniu Luke'a byli tymi samymi, ktrzy zabili jego ojca. - Przyjaciel matki Clary, czy
kimkolwiek on jest naprawd, uywa nazwiska Luke Garroway. Ale dwaj mczyni, ktrzy
twierdzili, e s wysannikami Valentine'a, zwracali si do niego per Lucjan Graymark.
- A on nazywaj si
- Pangborn i Blackwell. Hodge zblad. Na zszarzaej twarzy jego blizna wygldaa jak
skrcona z czerwonego drutu.
- Jest tak, jak si obawiaem - powiedzia. - Krg si odradza.
Clary spojrzaa pytajco na Jace'a, ale on te najwyraniej nie mia pojcia o czym
mwi Hodge.
- Krg? Hodge potrzsn gow, jakby chciaa si uwolni od pajczyn opltujcych
jego mzg.
- Chodcie zemn. Czas, ebym wam co pokaza.
W blasku lamp gazowych palcych si w bibliotece wypolerowane powierzchnie
dbowych mebli lnia jak klejnot. Czciowo ukryte w cieniu surowe twarze aniow
podtrzymujcych ciar biurka wyglday na jeszcze bardziej zbolae. Clary usiada na

czerwonej kanapie i podkulia nogi, Jace przycupn obok niej na porczy.


- Hodge jeli potrzebujesz pomocy
- Nie. - Nauczyciel wyoni si zza biurka, otrzepujc kurz ze spodni. - Znalazem. W
rku trzyma grub ksig oprawion w brzow skr. Przekartkowa j, mrugajc jak sowa i
mruczc pod nosem:
- Gdzie gdzie a, jest! - Odchrzkn i zacz czyta na gos: - Niniejszym
przysigam bezwarunkowe posuszestwo Krgowi i jego zasobom Bd w kadej chwili
powici ycie, eby zachowa czysto rodw Idrisu i broni wiata miertelnikw, ktrego
bezpieczestwo nam powierzono.
Jace si skrzywi.
- Co to jest?
- Przysiga wiernoci skadana Krgowi Rezjela dwadziecia lat temu - wyjani
Hodge dziwnie znuonym tonem.
- Przyprawia o dreszcze - stwierdzia Clary. - kojarzy si z faszystowsk organizacj
albo czym takim.
Hodge odoy ksik na biurko. Mia powan i rwnie udrczon min jak anioy
podtrzymujce biurko.
- Krg by kierowan przez Valentine'a grup Nocnych owcw, ktrzy postanowili
wybi mieszkacw Podziemnego wiata i przywrci wiat do poprzedniego czystego
stanu. Mieli zaczeka, a Podziemni przybd do Idrisu na podpisanie Porozumie, ktre
trzeba odnawia, co pitnacie lat, eby zachoway magiczn moc. Wtedy zamierzali
wymordowa wszystkich delegatw, bezbronnych i zaskoczonych. Sdzili, e ten czyn
doprowadzi do wojny pomidzy ludmi a mieszkacami Podziemnego wiata. A oni
zamierzali j wygra.
- To byo Powstanie - doda Jace, przypominajc sobie lekcj historii. - Nie
wiedziaem, e organizacja Valentine'a i jego zwolennicy mieli nazw.
- Ta nazwa rzadko jest dzisiaj wymawiana - powiedzia Hodge. - Istnienie Krgu
pozostaje hab dla Clave. Wikszo dokumentw, ktra go dotyczya, zostaa zniszczona.
- Wic skd masz egzemplarz ich przysigi? - zapyta Jace. Hodge waha si przez
krtk chwile. Clary to zauwaya i poczua, e dreszcz przebieg jej po plecach.
- Bo pomogem j napisa - wyzna w kocu nauczyciel.
- Naleae do Krgu. - stwierdzi Jace.
- Tak. Wielu z nas naleao. - Hodge patrzy prosto przed siebie. - Matka Clary te
naleaa.

Clary drgna gwatownie, jakby j spoliczkowano.


- Co?
- Powiedziaem
- Syszaam, pan powiedzia! Moja matka nigdy nie naleaa do czego takiego. Do
organizacji siejcej nienawi.
- To nie bya - zacz Jace, ale Hodge mu przerwa.
- Wtpi, eby miaa duy wybr - rzek wolno, jakby te sowa sprawiay mu bl.
- O czym pan mwi? Dlaczego miaaby nie mie wyboru?
- Bo bya on Valentine'a - odpar Hodge.

CZ DRUGA
ATWE JEST ZEJCIE DO PIEKIE
Facilis descensus Averno;
Noctes atque dies patet atri ianua Ditis;
Sed revocare gradum superasaue evader ad auras,
Hoc opus, hic labor est.
- Wergiliusz, Eneida

10
MIASTO KOCI
Zapada pena zaskoczenia cisza, a potem Clary i Jace zaczli mwi jednoczenie.
- Valentine mia on? By onaty? Mylaem
- To niemoliwe! Moja matka nigdy by Ona miaa tylko jednego ma! Mojego
ojca! Hodge ze znueniem unis rce.
- Dzieci
- Nie jestem dzieckiem - obruszya si Clary. - I nie chc tego wicej sucha.
- Clary. agodno w gosie Hodge'a a zabolaa Clary. Dziewczyna odwrcia si
powoli i spojrzaa na niego. Pomylaa, e to dziwne, e z tymi siwymi wosami i bliznami na
twarzy wyglda duo starzej ni jej matka. A jednak kiedy oboje byli modymi ludmi,
razem wstpili do Krgu, znali Valentine'a.
- Moja matka by nie - Ju nie bya pewna, czy dobrze zna Jocelyn. Matka staa si
dla niej obc osob, kamczuch ukrywajc sekrety. Czego by nie zrobia?
- Twoja matka opucia Krg - powiedzia Hodge. Nie ruszy w jej stron, tylko
patrzy na ni ptasim nieruchomym wzrokiem. - Gdy si zorientowaa, jak ekstremalne stay
si pogldy Valentine'a, gdy ju wiedzielimy do czego si szykuje, wielu z nas odeszo.
Lucian pierwszy. To by cios dla Valentine'a. Przyjanili si. - Hodge pokrci gow. - Potem
Michael Wayland. Twj ojciec, Jace.
Jace unis brew, ale si nie odezwa.
- Inni pozostali lojalni. Pangborn, Blackwell, Lightwoodowie
- Lightwoodowie? Masz na myli Roberta i Maryse? - Jace wyglda na
wstrznitego. - A ty? Kiedy ty odesze?
- Nie odeszam - odpar cicho Hodge. - Oni te nie. Za bardzo balimy si tego, co on
moe zrobi. Po Powstaniu lojalici tacy jak Pangborn i Blackwell uciekli. My zostalimy i
wsppracowalimy z Clave. Podalimy im nazwiska. Pomoglimy wytropi zbiegw. Dziki
temu moglimy liczy na agodniejsz kar.
- agodniejsz? Hodge dostrzeg szybkie spojrzenie Jace'a.
- Mylisz o przeklestwie, ktre mnie tutaj trzyma, prawda? Zawsze zakadae, e to
czar zemsty rzucony przez gniewnego demona albo czarownika. Pozwalaem ci tak myle.
Ale to nie jest prawda. Kltwa zostaa rzucona przez Clave.
- Za przynaleno do krgu? - zapyta Jace z wyrazem zdumienia na twarzy.

- Za to, e nie opuciem go przed Powstaniem.


- Ale Lightwoodowie nie zostali ukarani - zauwaya Clary. - Dlaczego? Zrobili to
samo co pan.
- W ich wypadku wzito pod uwag okolicznoci agodzce. Byli maestwem, mieli
dziecko. Cho nie jest tak, e mieszkaj na tej wysunitej placwce, daleko od domu, z
wasnej woli. Zostalimy tutaj wypdzeni, my troje. A raczej nas czworo. Alec by
niemowlciem, kiedy opuszczalimy Szklane Miasto. Mog jedzi do Idrisu wycznie w
sprawach subowych i tylko na krtko. Ja nie mog wraca nigdy. Nigdy wicej nie zobacz
Szklanego Miasta.
Jac wytrzeszczy oczy. Zupenie, jakby patrzy na swojego nauczyciela nowymi
oczami, pomylaa Clary, cho to nie on si zmieni.
- Twarde prawo, ale prawo - zacytowa.
- Ja ci tego nauczyem. - W suchym gosie Hodge'a brzmiaa nuta rozbawienia. - A
teraz z kolei uczniowie przypominaj mi wasne lekcje. I susznie. - Wyglda, jakby chcia
opa na najblisze krzeso, ale sta prosto. W jego sztywnej postawie zostao co z onierza,
ktrym kiedy by.
- Dlaczego wczeniej nie powiedzia mi pan, e moja matka bya on Valentine'a zapytaa Clary. - zna pan jej nazwisko
- Znaem j jako Jocelyn Farichild, a nie Jocelyn Fray - wyjani Hodge. - A ty tak si
upieraa, e nie wiesz nic o wiecie Cieni. W kocu przekonaa mnie, e nie o Jocelyn,
ktr znaem. A moe nie chciaem w to uwierzy? Nikt nie chcia powrotu Vlaentine'a. Znowu pokrci gow. - Gdy posaem dzi rano po Braci z Miasta Koci, nie spodziewaem
si, jakie bdziemy mieli dla nich wieci. Kiedy Clave si dowie, e Valentine wrci i szuka
Kielicha, zrobi si wielkie poruszenie. Mam tylko nadzieje, e nie dojdzie do naruszenia
Porozumie.
- Zaorze si, e Valentine'owi by si to spodobao - wtrci Jace. - Ale dlaczego tak
bardzo zaley mu na kielichu?
Twarz Hodge'a poszarzaa.
- Czy to nie oczywiste? Chce utworzy armi.
- Kolacja! - W drzwiach biblioteki staa Isabelle z yk w rce. - Przepraszam, jeli
przeszkadzam.
- Dobry Boe, nadesza chwila grozy - mrukn Jace. Hodge te wyglda na
przeraonego.
- Ja ja ja zjadem bardzo obfite niadanie - wymamrota. - To znaczy lunch. Nie

dam rady nic w siebie wcisn


- Wylaam zup - oznajmia Isabelle. - Zamwiam chiszczyzn na miecie. Jace
zeskoczy z ka i si przecign.
- wietnie. Umieram z godu.
- Moe jednak uda mi si zje odrobin - wykrztusi Hodge.
- Oboje jestecie beznadziejnymi kamcami - stwierdzia ponuro Isabelle. - Wiem, e
nie lubicie, jak gotuje
- Wic przesta gotowa - poradzi jej rozsdnie Jace. - Zamwia woowin mu shu.
Wiesz, e j uwielbiam.
Isabelle wywrcia oczami.
- Tak, jest w kuchni.
- Super. - Mijajc Isabelle zmierzwi jej wosy. Hodge te si zatrzyma i poklepa j
po ramieniu. Potem zabawnie skoni gow w przepraszajcym gecie i wyszed na korytarz.
Czy na pewno kilka minut temu Clary dostrzega w nim ducha dawnego wojownika?
Isabelle odprowadzia ich obu wzrokiem, obracajc yk w palcach poznaczonych
bliznami.
- Naprawd jest? - spytaa Clary.
- Kto kim? - zapytaa Isabelle.
- Jace. Naprawd jest strasznym kamc? Dopiero teraz Isabelle spojrzaa na Clary.
- Wcale nie jest kamc. Nie w wanych sprawach. Powie ci najstraszniejsz prawd,
ale nie bdzie kama. - Po chwili dodaa cicho: - Dlatego na og lepiej o nic go nie pyta,
jeli nie jeste pewna, czy chcesz usysze odpowied.
Kuchnia bya ciepa, pena wiata i sodko - sonego aromatu chiszczyzny. Zapach
przypomina Clary dom. Patrzya na swj talerz, bawia si widelcem i unikaa zerkania na
Simona, ktry gapi si na Isabelle oczami bardziej szklanymi ni u kaczki po pekiskim.
- Myl, e to nawet romantyczne - stwierdzia Isabelle.
- Co? - Zapyta Simon, natychmiast czujny.
- Ta historia z matk Clary. - Jace i Hodge ju j o wszystkim poinformowali.
Pominli jedynie szczeg, e Lightwoodowie te naleeli do Krgu i Clave na wszystkich
naoyo kltw. - Bya on Valentine'a, a teraz on zmartwychwsta i jej szuka. Moe chce,
eby znowu byli Razem?
- Wtpi, eby w tym celu wysya Poeracza do jej domu. - odezwa si Alec. Zjawi
si w kuchni kiedy podano jedzenie. Nikt nie pyta, gdzie by, a on sam te nie prbowa si
tumaczy. Siedzia obok Jace'a, naprzeciwko Clary, i starannie omija j wzrokiem.

- Fakt, e nie taki byby mj pierwszy krok - zgodzi si Jace. - Najpierw sodycze i
kwiaty, potem list z przeprosinami, a dopiero pniej hordy arocznych demonw. W takiej
wanie kolejnoci.
- Moe wczeniej posa jej sodycze i kwiaty - powiedziaa Isabelle. - Nie wiemy.
- Isabelle, ten czowiek cign na Idris lawin zniszczenia, jakiej ten kraj nigdy nie
widzia, wysa Nocnych owcw przeciwko Podziemnym i sprawi, e ulice Szklanego
Miasta spyny krwi - cierpliwie wyjani Hodge.
- Zo jest ekscytujce - rzucia Isabelle Simon przybra gron min, ale speszy si,
kiedy zobaczy, e Clary na niego patrzy.
- Wic dlaczego Valentine tak bardzo pragnie tego Kielicha i dlaczego sdzi, e mama
Clary go ma? - zapyta.
- Mwi pan, e Valentine chce stworzy armi Nocnych owcw - zwrcia si Clary
do Hodge'a. - Mona w tym celu uy Kielicha?
- Tak.
- Valentine po prostu podejdzie do jakiego gocia na ulicy i zmieni go w Nocnego
owc, korzystajc z Kielicha? - Simon pochyli si. - Na mnie tez by podziaao?
Hodge zmierzy go dugim spojrzeniem.
- Moliwe - odpar w kocu. - Ale najprawdopodobniej jeste ju za stary. Kielich
dziaa na dzieci. Na dorosych nie bdzie mia adnego wpywu albo od razu go zabije.
- Armia dzieci.
- Dzieci szybko rosn - zauway Jace. - Za kilka lat stayby si si, ktrej trzeba by
stawi czoo.
- Zmieni band dzieciakw w wojownikw - Simon si zamyli. - Sam nie wiem
syszaem o gorszych rzeczach. Nie rozumiem, po co tyle zachodu, eby ukry przed nim
Kielich.
- Pomijajc taki drobiazg, e Valentine bez wtpienia wykorzystaby swoj armi,
eby zaatakowa Clave. Problem polega na tym, e nielicznych da si zmieni w Nefilim wyjani Hodge. - Wikszo ludzi nie przeya by transformacji. Kandydatw trzeba
najpierw dokadnie sprawdzi, wybra obdarzonych najwiksz si i wytrzymaoci. Ale
Valentine nie zawracaby sobie tym gowy. Uyby Kielicha wobec kadego dziecka, ktre
wpado by mu w rce, i sformuowa armi z dwudziestu procent ocalaych.
Alec patrzy na nauczyciela z takim samym przeraeniem, jak Clary.
- Skd wiesz, e by to zrobi? - spyta.
- Bo taki mia plan, kiedy by w Krgu. Twierdzi, e to jedyny sposb, eby stworzy

si potrzebn do obrony naszego wita.


- Ale to byoby morderstwo. - Isabelle bya zielona na twarzy. - On planowa zabijanie
dzieci.
- Mwi, e przez tysice lat dbalimy o bezpieczestwo tego wiata, wic nadesza
pora, eby teraz ludzie spacili dug - powiedzia Hodge.
- Wasnymi dziemi? - zapyta z ponc twarz Jace. - To wbrew wszelkim naszym
zasad i przysigom. Mamy przecie broni bezbronnych, strzec ludzko
Hodge odsun talerz.
- Valentine jest szalony. Byskotliwy, ale szalony. Nie obchodzi go nic oprcz
zabijania demonw i Podziemnych. Nic oprcz oczyszczenia wiata. Powiciby dla sprawy
wasnego syna i rozumiaby, e kto inny za nic tego nie zrobi.
- Mia syna? - zainteresowa si Alec.
- Mwiem w przenoni - odpar Hodge, sigajc po chusteczk. Wytar czoo i
schowa j do kieszeni. Rka lekko mu draa. - Kiedy spona jego posiado, sdzona, e
sam podoy ogie, eby nie przesza wraz z kielichem w rce Clave. W zgliszczach
znaleziono koci Valentine'a i jego ony.
- Ale moja matka przeya - odezwaa si Clary. - Nie zgina w tamtym poarze.
- I zadaje si, e Valentine rwnie ocala - stwierdzi Hodge. - Clave nie bdzie
zadowolone, e zostao oszukane. Co waniejsze bdzie chciao odzyska Kielich. Ale przede
wszystkim musi si postara, eby Valentine go nie zdoby.
- A ja uwaam, e najpierw musimy odszuka matk Clary - owiadczy Jace. - I
znale Kielich, zanim dostanie go Valentine.
Plan spodoba si Clary, ale Hodge mia tak min jakby Jace zaproponowa
dowiadczenie z nitrogliceryn.
- Wykluczone.
- Wic co mamy robi?
- Nic. Najlepiej zostawi wszystko wyszkolonym i dowiadczonym Nocnym owc.
- Ja jestem wyszkolony. - Przypomnia Jace. - I dowiadczony.
- Wiem, e nadal jeste dzieckiem albo prawie. - Ton Hodge'a by twardy, niemal
ojcowski.
Jace spojrza na niego spod przymruonych powiek. Dugie rzsy rzuciy cie na
wydatne koci policzkowe. U kogo innego byaby to niemiaa, wrcz przepraszajca mina,
ale jego twarzy nadaa grony wyraz.
- Nie jestem dzieckiem.

- Hodge ma racj - odezwa si Alec. Patrzc na Jace'a z trosk, a nie, jak wikszo
ludzi, ze strachem. - Valentine jest niebezpieczny. Wiem, e jeste dobrym Nocnym owc,
pewnie najlepszym w naszym wieku, ale on jest najlepszy ze wszystkich, jacy kiedykolwiek
istnieli. Pokonanie go wymagao cikiej walki.
- Waciwie nie zosta pokonany - wtrcia Isabelle. - Przynajmniej na to wyglda.
- Ale ze wzgldu na Porozumienia nie ma tu nikogo oprcz nas - zauway Jace. - Jeli
czego nie zrobimy
- Zrobimy - zapewni Hodge. - Jeszcze dzi wyl wiadomo do Clave. Jeli tak
zdecyduj, moe nawet jutro pojawi si tu oddzia Nefilim. Ty ju swoje zrobie. Oni zajm
si reszt.
- Nie podoba mi si to - owiadczy Jace. Jego oczy nadal si jarzyy.
- Nie musi ci si podoba - powiedzia Alec. - Wystarczy, e si zamkniesz i nie
zrobisz nic gupiego.
- A co z moj matk? - zapytaa Clary. - Ona nie moe czeka, a zjawi si jaki
przedstawiciel Clave. Valentine j przetrzymuje tak powiedzia Pangborn i Blackwell, i moe
j - Nie potrafia wykrztusi sowa torturowa, ale wiedziaa, e nie tylko ona o tym
myli. Nagle wszyscy przy stole zaczli unika jej spojrzenia.
Z wyjtkiem Simona.
- Skrzywdzi - dokoczy za ni. - Ale tamci wspomnieli rwnie, e jest
nieprzytomna i e Valentine nie jest zadowolony z tego powodu. Zdaje si, e czeka, a ona
si obudzi.
- Na jej miejscu pozostaabym nieprzytomna - wymamrotaa cicho Isabelle.
- Ale to moe sta si w kadej chwili. - Clary podniosa gos. - Sdziam, e Clave
przysigo broni ludzi. Czy ju dawno nie powinni przyby tutaj Nocni owcy? Nie powinni
jej szuka?
- Byoby atwiej, gdyby mieli cho najmniejsze pojcie, gdzie szuka - warkn Alec.
- Ale my mamy - rzek Jace.
- Tak? - Clary spojrzaa na niego zaskoczona. - Gdzie?
- Tutaj. - Jace pochyli si i dotkn palcami jej skroni, tak delikatnie, e na twarz
Clary wypez rumieniec. - Wszystko, co potrzebujemy wiedzie, jest w twojej gowie, pod
tymi adnymi rudymi lokami.
Clary odruchowo dotkna wosw.
- Nie sdz
- Wic co zamierzasz zrobi? - spyta Simon ostrym tonem. - Otworzy jej gow,

eby zajrze do rodka?


Oczy Jace'a zabysy, ale gos brzmia spokojnie.
- Nie. Cisi Bracia mog wydoby z niej wspomnienia.
- Nienawidz Cichych Braci. - Isabelle a si wzdrygna.
- A ja si ich boj - wyzna szczerze Jace. - To nie to samo.
- Mwie, zdaje si, e to bibliotekarze - przypomniaa sobie Clary.
- Bo s bibliotekarzami. Simon zagwizda.
- Cisi Bracia to archiwici, ale nie tylko - wtrci Hodge. Mwi takim tonem, jakby
zaczyna traci cierpliwo. - eby wzmocni umys, postanowili przyj na siebie
najsilniejsze runy, jakie kiedykolwiek stworzono. Ich moc jest tak wielka, e - Urwa, a
Clary usyszaa w gowie gos Aleca Okaleczaj si. - Znieksztaca ich ciaa. Oni nie s
wojownikami w tym sensie, jak Nocni owcy. Wykorzystuj potg umysu, a nie si
fizyczn.
- Potrafi czyta w mylach? - spytaa cicho Clary.
- Midzy innymi. Nale do pogromcw demonw budzcych najwikszy strach.
- Sam nie wiem - odezwa si Simon. - Nie wydaje si to takie straszne. Wolabym,
eby kto pogrzeba mi w gowi, ni j uci.
- Wic jeste wikszym idiot, ni wygldasz - stwierdzi Jace, patrzc na niego z
pogard.
- Jace ma racj - popara Isabelle. - Cisi Bracia przyprawiaj mnie o gsi skrk.
Hodge zacisn w pi lec na stole rk.
- S bardzo potni - powiedzia. - Chodz po omacku i nie mwi, ale potrafi
otworzy umys czowieka tak, jak rozbija si orzech. I zostawi go samego, krzyczcego w
ciemnoci, jeli uznaj, e tak trzeba.
Clary spojrzaa przeraona na Jace'a.
- Chcesz mnie odda w ich rce?
- Chc, eby ci pomogli. - Jace nachyli si nad stoem, tak e widziaa ciemniejsze
bursztynowe plamki w jego jasnych oczach. - Moe nie bdziemy szuka Kielicha. Zajmie si
tym Clave. Ale to, co jest w twojej gowie, naley do ciebie. Kto ukry tam sekrety, ktrych
sama nie potrafisz wydoby. Nie chcesz pozna prawdy o wasnym yciu?
- Nie chc nikogo w mojej gowie - odpara sono Clary. Widziaam, e Jace ma racj,
ale myl o zdaniu si na ask istot, ktre nawet Nocni owcy uwaali za straszne, mrozia jej
krew w yach.
- Pjd z tob - obieca Jace. - I bd przy tobie przez cay czas.

- Wystarczy. - Simon zerwa si od stou, czerwony z gniewu. - Zostaw j w spokoju.


Alec zamruga, jakby dopiero teraz go zauway. Odgarn z oczu wosy i spyta ze
zdziwieniem:
- Co ty tutaj jeszcze robisz, Przyziemny? Simon go zignorowa.
- Powiedziaem: zostaw j w spokoju. Jace zmierzy go dugim, agodnym, ale
zarazem jadowitym spojrzeniem.
- Alec ma racj - przemwi w kocu. - Instytut ma obowizek udziela schronienia
Nocnym owc, a nie ich ziemskim przyjacioom. Zwaszcza jeli naduywaj gocinnoci.
Isabelle wstaa i wzia Simona za rami.
- Odprowadz go. Przez chwil wydawao si, e Simon stawi opr, ale on zauway,
e Clary patrzy na niego i lekko krci gow. Podda si wic i, zachowujc dumn min, da
si wyprowadzi z kuchni.
Clary wstaa od stou i oznajmia:
- Jestem zmczona. Id spa.
- Prawie nic nie zjada - zaprotestowa Jace.
- Nie jestem godna. W holu byo chodniej ni w kuchni. Clary opara si o cian i
odcigna koszulk przyklejon do ciaa. W gbi korytarza widziaa oddalajce si sylwetki
Isabelle i Simona. Wkrtce wchon je cie. Gdy w milczeniu obserwowaa tych dwoje,
czua dziwne ciskanie w odku. Jak to si stao, e Simon trafi pod skrzyda Isabelle? Na
razie ostatnie wydarzenia nauczyy Clary tego, e bardzo atwo jest straci co, co uwaao si
za dane na zawsze.
Pokj by cay w zocie i bieli, ciany lniy jak polakierowane, sklepienie znajdujce
si wysoko w grze jarzyo si jak diament. Clary miaa na sobie zielon aksamitn sukienk,
a w rku trzymaa zoty wachlarz. Kiedy spogldaa za siebie, jej gowa wydawaa si dziwnie
cika z powodu upitego na czubku gowy koka, z ktrego wymykay si niesforne loki.
- Widzisz kogo bardziej interesujcego ode mnie? - zapyta Simon. W jej nie okaza
si znakomitym tancerzem. Gdy prowadzi j w tumie, czua si, jak li niesiony przez nurt
rzeki. By cay ubrany na czarno, jak Nocny owca, i ten kolor pasowa do jego ciemnych
wosw, ciemnej karnacji i biaych zbw. Jest przystojny, pomylaa Clary ze zdziwieniem.
- Nie ma tu nikogo bardziej interesujcego od ciebie - zapewnia go Clary. - Chodzi o
samo miejsce. Jeszcze nigdy takiego nie widziaam.
Obejrzaa si znowu, kiedy mijali fontann ustawion porodku stou: ogromn
srebrn czar z posgiem syreny trzymajcej w rku naczynie, z ktrego tryska szampan i
spywa po jej nagich plecach. Ludzie napeniali kieliszki miejc si i rozmawiajc. Syrena

spojrzaa na Clary i umiechna si do niej, pokazujc biae zby, ostre jak u wampira.
- Witajcie w szklanym miecie - rozleg si gos, ktry nie nalea do Simona.
Clary zobaczya, e jej przyjaciel znikn, a ona teraz taczya z Jace'em, ubranym w
czarn koszul z tak cienkiej baweny, e przewityway przez ni ciemne Znaki. Na szyi mia
brzowy acuch, a jego oczy i wosy wyglday na bardziej zote ni zwykle. Przyszo jej do
gowy, eby namalowa jego portret lekko zmatowion zot farb, tak jak na rosyjskich
ikonach.
- Gdzie Simon? - zapytaa, kiedy okryli fontanny szampana. Dostrzega Isabelle i
Aleca, oboje w krlewskich bkitach. Trzymali si za rce jak Hansel i Goetel w ciemnym
lesie.
- To miejsce dla ywych - odpar Jace. Jego donie byy zimne. Czua je wyraniej ni
rce Simona.
Zmruya oczy.
- Co masz na myli? Jace nachyli si, muskajc wargami jej ucho. Jego usta wcale nie
byy zimne.
- Obud si, Clary - wyszepta. - Obud si, obud si.
Zerwaa si i usiada na ku, dyszc. Wosy miaa przyklejone do karku, mokrego od
zimnego potu. Nadgarstki byy uwiezione w mocnym ucisku. Prbowaa je wyrwa, ale
wtedy zobaczya, kto je trzyma. - Jace?
- Tak. - Siedzia na brzegu ka rozchestany i zaspany, z zapuchnitymi oczami i
potarganymi wosami.
- Pu mnie.
- Przepraszam. - Uwolni jej rce. - Prbowaa mnie uderzy, kiedy wymwiem
twoje imi.
- Chyba jestem podenerwowana. - Rozejrzaa si po malej sypialni z ciemnymi
meblami. Po sabym wietle wpadajcym przez uchylone okno poznaa, e wanie wita. Jej
plecak stal oparty o cian. - Jak si tutaj znalazam? Nie pamitam...
- Znalazem ci pic na pododze w holu. - Jace mwi z rozbawieniem w gosie. Hodge pomg mi ci zanie do ka. Pomylaem, e bdzie ci wygodniej w pokoju
gocinnym ni w izbie chorych.
- O rany, nic nie pamitam. - Przeczesaa rkami skotunione wosy, odgarniajc je z
oczu. - A tak przy okazji, ktra godzina?
- Koo pitej.
- Rano? - Clary wytrzeszczya oczy. - Lepiej podaj dobry powd, dla ktrego mnie

obudzie.
- A co miaa dobry sen?
Clary nadal syszaa muzyk w uszach, czua cikie klejnoty muskajce jej policzki.
- Nie pamitam. Jace wsta.
- Przyby jeden z Cichych Braci, eby si z tob zobaczy, Hodge przysa mnie,
ebym ci obudzi. Waciwie zaproponowa, e sam to zrobi, ale poniewa jest pita rano,
uznaem, e bdziesz mniej zrzdliwa, jeli zobaczysz po przebudzeniu kogo miego.
- To znaczy ciebie?
- A kog by innego?
- Przecie nie zgodziam si na spotkanie z Cichym Bratem - przypomniaa burkliwie
Clary.
- Chcesz odnale matk czy nie? Clary spiorunowaa go wzrokiem.
- Musisz tylko zobaczy si z bratem Jeremiaszem. To wszystko. Moe nawet go
polubisz. Ma wietne poczucie humoru jak na faceta, ktry nigdy nic nie mwi.
Clary opara gow na rkach.
- Wyjd - warkna. - Musz si ubra. Gdy tylko zamkn za sob, drzwi, wstaa z
ka. Cho dopiero witao, w pokoju ju czuo si wilgotny upa. Clary przymkna okno i
posza do azienki. W ustach miaa smak tektury. Pi minut pniej wsuna stopy w zielone
teniswki, woya obcite dinsy i czarny T - shirt. Ach, gdyby tak moga zamieni swoje
chude, piegowate nogi na smuke i gadkie Isabelle Niestety moga sobie tylko pomarzy.
Zebraa wosy w koski ogon i wysza na korytarz. Jace czeka na ni, pod drzwiami. Przy
jego nogach krci si niespokojnie i pomrukiwa Chuch.
- Co mu jest? - zapytaa Clary.
- Cisi bracia przyprawiaj, go o niepokj.
- Zdaje si, ze nie tylko jego.
Jace umiechn si sabo. Gdy ruszyli ciemnym korytarzem, kot miaukn, ale nie
poszed za nimi. Dobrze chocia, e grube kamienne mury katedry zachoway troch nocnego
chodu. Kiedy dotarli pod drzwi biblioteki, Clary ze zdziwieniem, e wszystkie lampy s,
wyczone. Pokj rozjaniaa jedynie Mleczna powiata, ktra wpadaa przez wysokie okna
osadzone w sklepieniu. Hodge siedzia za ogromnym biurkiem. Mia na sobie garnitur, a jego
wosy wyglday na srebrne w nikym blasku wczesnego poranka. Przez chwil Clary
mylaa, e Jace zrobi jej kawa i e nauczyciel jest sam. Potem zobaczya, e z pmroku
wyania si jaka posta, i uwiadomia sobie, e to, co z pocztku wzia za cie, jest
wysokim mczyzn w cikiej szacie, drugiej do ziemi. Twarz nieznajomego zasania

obszerny kaptur. Samo okrycie byo koloru pergaminu, z biegncymi wzdu rbka i rkaww
misternymi runicznymi wzorami, ktre wyglday jak namalowane zakrzep krwi.
Clary zjeyy si woski na przedramionach i karku, powodujc niemal bolesne
mrowienie.
- To jest brat Jeremiasz z Cichego Miasta - przemwi Hodge.
Gdy mczyzna ruszy w jej stron, szata zafalowaa wok jego chudej postaci. Clary
dopiero po chwili zrozumiaa, co jest dziwnego w jego sposobie poruszania si. Idc, nie robi
najmniejszego haasu. Nie byo sycha adnych krokw, cikie okrycie gowy nie
wydawao nawet lekkiego haasu. Clary przyszo do gowy, ze ma do czynienia z duchem, ale
kiedy zatrzyma si przed ni, poczua dziwn sodk wo kadzida i krwi, zapach ywej
istoty.
- A to, Jeremiaszu, jest dziewczyna, o ktrej ci pisaem. - Hodge wsta zza biurka. Clarissa Fray.
Zakapturzona gowa odwrcia si wolno w jej stron. Clary poczua zimno w
koniuszkach palcw.
- Cze - bkna cicho.
Nie usyszaa adnej odpowiedzi.
- Doszedem do wniosku, e miae racj, Jace - rzek Hodge.
- Bo miaem. Jak zwykle.
Nauczyciel zignorowa zaczepk i mwi dalej:
- W nocy wysaem list do Clave, ale wspomnienia Clary nale do niej i tylko ona
moe postanowi, co z nimi zrobi. Jeli chce pomocy Cichych Braci, niech sama o tym
zadecyduje.
Clary milczaa. Dorothea stwierdzia, e w jej umyle jest blokada, za ktr co si
kryje. Oczywicie chciaa wiedzie, co to jest. Ale stojca przed ni mroczna posta bya
taka... milczca. Cisza pyna od niej niczym fala, czarna i gsta jak atrament. Mrozia j do
szpiku koci.
Brat Jeremiasz nadal mia twarz zwrcon w jej stron, ale pod kapturem byo wida
tylko ciemno. To jest crka Jocelyn?
Clary a si cofna i gono zaczerpna tchu. Sowa rozbrzmiay w jej gowie, jakby
sama je pomylaa... Ale przecie tego nie zrobia.
- Tak - odpar Hodge i doda szybko: - Ale jej ojciec by Przyziemnym. To nie ma
znaczenia, rzek Jeremiasz. Krew Clave jest dominujca.
- Wymieni pan imi mojej matki. - Clary na prno usiowaa dostrzec co pod

kapturem. - Zna j pan?


- Bracia prowadz archiwa i przechowuj akta wszystkich czonkw Clave - wyjani
Hodge. - Szczegowe akta...
- Nie takie szczegowe, skoro nie wiedzieli, e ona nadal yje - zauway Jace.
Prawdopodobnie jaki czarownik pomg Jocelyn znikn. Zwykym Nocnym
owcom nie jest atwo uciec przed Clave.
W gosie Jeremiasza nie byo adnych emocji - ani aprobaty, ani nagany. - Czego nie
rozumiem - powiedziaa Clary. - Dlaczego Valentine uwaa, e moja mama ma Kielich
Anioa? Skoro, jak pan twierdzi, zadaa sobie tyle trudu, eby znikn, po co miaaby zabiera
go ze sob?
- eby nie wpad w rce jej byego ma - odpar Hodge. - Ona najlepiej wie, co si
stanie, jeli Valentine zdobdzie Kielich. I przypuszczam, e Clave te nie ufaa mu po tym,
jak ju raz im si wymkn.
- Domylam si. - W gosie Clary wyranie pobrzmiewa ton wtpliwoci. Caa
historia wydawaa si nieprawdopodobna. Clary prbowaa wyobrazi sobie matk uciekajca
pod osona ciemnoci z duym zotym pucharem ukrytym w kieszeni kombinezonu. Niestety
nie udao jej si przywoa takiego obrazu.
- Jocelyn zwrcia si przeciwko mowi, kiedy odkrya, co on za mirza zrobi z
Kielichem - cign Hodge. - Cakiem uzasadnione jest zaoenie, ze zrobiaby wszystko, co
w jej mocy, eby Kielich nie dosta si w jego rce. Clave szukaoby najpierw jej, gdyby
wiedziao, e ona nadal yje.
- Wydaje si, e ludzie uznani przez Clave za martwych, wcale martwi nie s zauwaya z przeksem Clary. - Moe powinni zainwestowa w dokumentacj dentystyczn.
- Mj ojciec nie yje - wtrci Jace z napiciem w gosie. - Nie potrzebuje
dokumentacji, dentystycznej, eby o tym wiedzie.
Clary spojrzaa na niego z rozdranieniem.
- Posuchaj, nie miaam na myli...
Wystarczy, przerwa jej brat Jeremiasz. Jest prawda do wyjawienia, jeli bdziesz
dostatecznie cierpliwa, eby jej wysucha.
Unis rce i szybkim ruchem zdj kaptur z gowy. Clary t trudem stumia okrzyk.
Gowa archiwisty bya ysa, gadka i biaa jak jajo, z ciemnymi wgbieniami zamiast oczu.
Wargi przecina wzr z ciemnych linii, ktre przypominay szwy chirurgiczne. Dopiero teraz
Clary zrozumiaa, co Isabelle miaa na myli, mwic o okaleczeniu.
Bracia z Cichego Miasta nie kami, owiadczy Jeremiasz. Jeli chcesz ode mnie

prawdy, dostaniesz j, ale w zamian poprosz ci oto sam.


Clary dumnie uniosa brod.
- Ja te nie kami.
Umys nie potrafi kama. Chc twoich wspomnie.
Gdy Jeremiasz zbliy si do niej, poczua duszcy zapach krwi i atramentu.
Ogarna j panika.
- Zaczekaj...
- Clary - przemwi Hodge agodnym tonem - jest cakiem moliwe, e twoje
wspomnienia, ktre powstay bez udziau wiadomoci, bo bya wtedy zbyt maa, s
pogrzebane albo stumione, ale brat Jeremiasz potrafi do nich sign. Bardzo by nam to
pomogo.
Clary nie odpowiedziaa, tylko przygryza warg. Nie moga znie myli, e kto
signie do jej wspomnie, tak osobistych i ukrytych, e nawet ona sama nie potrafia do nich
dotrze.
- Ona nie musi robi niczego, na co nie ma ochoty - powiedzia nagle Jace. - Prawda?
Clary uprzedzia Hodge'a, zanim zdy si odezwa.
- Wszystko w porzdku. Zgadzam si.
Brat Jeremiasz krtko skin gowa i przysun si do niej bezszelestnie. Po plecach
Clary przebieg dreszcz.
- Czy to bdzie bolao? - zapytaa szeptem.
Archiwista nic nie odpowiedzia, tylko dotkn jej twarzy wskimi, biaymi rkami.
Skr na palcach mia cienka jak pergamin, ca pokryt runami. Clary czua w nich moc, w
postaci silnego mrowienia, jakby przeszy j prd. Zamkna oczy, ale dopiero, kiedy
dostrzega wyraz niepokoju w oczach Hodge'a.
Pod jej powiekami zawiroway kolory. Poczua ucisk w gowie, rkach i stopach.
Zacisna donie, stawiajc opr temu przyciganiu, tej ciemnoci. Miaa wraenie, jakby
przygniatao j co twardego, jakby powoli miady j wielki ciar.
Usyszaa wasny cichy okrzyk i nagle zrobio si jej zimno. Przez uamek sekundy
widziaa skut lodem ulice, szare budynki majaczce w grze, eksplozj bieli i zamarzajce
drobinki ostre jak igy.
- Wystarczy.
Gos Jace'a przebi przez zimowy chd. Sypicy nieg znikn jak fajerwerk z biaych
iskier. Clary otworzya oczy.
Zobaczya bibliotek, ciany pene ksiek, zaniepokojone miny Hodge a i Jace'a. Brat

Jeremiasz stal bez ruchu, jak posg z koci soniowej ozdobiony czerwonym atramentem.
Clary poczua szczypanie na wntrzach doni. Spojrzaa w d i zobaczya czerwone
pksiyce w miejscach, gdzie paznokcie wbiy si w skr.
- Jace! - sykn Hodge z nagan. Spjrz na jej rce - odparowa chopak.
Hodge pooy szerok do na jej ramieniu.
- Dobrze si czujesz?
Clary wolno pokiwaa gow. Przygniatajcy ciar znikn, ale czua pot we wosach
i bluzk przyklejon do plecw jak tama klejca. Masz blokad w umyle, powiedzia brat
Jeremiasz. Nie mona dotrze do twoich wspomnie.
- Blokad? - zapyta Jace. - Czy to znaczy, e stumia swoje upomnienia? Nie, to
znaczy, e zostay oddzielone od jej wiadomoci przez czar. Tutaj nie mog nic zrobi.
Dziewczyna musi przyby do Miau Koci i stan przed Bractwem.
- Czar? - powtrzya Clary z niedowierzaniem. - Kto i po co miaby rzuca na mnie
czar?
Nikt nie odpowiedzia na jej pytanie. Jace spojrza na nauczyciela. Hodge by dziwnie
blady jak na czowieka, ktry sam wpad na pomys, eby zwrci si do Cichych Braci.
- Ona nie musi tam i, jeli nie chce... - zacz Jace.
- W porzdku. - Clary wzia gboki wdech. Pieky j donie. Miaa wielk ochot
pooy si w jakim ciemnym miejscu i odpocz. - Pjd tam. Chc pozna prawd. Musz
wiedzie, co siedzi w mojej gowie. Jace skin gow.
- Dobrze. W takim razie id z tob.
Byo tak, jakby po wyjciu z Instytutu trafili prosto do rozgrzanego namiotu. Wilgotne
powietrze duszce miasto przypominao gst zup.
- Nie rozumiem dlaczego musimy jecha osobno, a nie z bratem Jeremiaszem narzekaa Clary. Stali na rogu przed Instytutem. Ulice byy opustoszae, nie liczc mieciarki
toczcej si z oskotem jezdni. - Wstydzi si pokaza z Nocnymi owcami czy co w tym
rodzaju?
- Bracia to Nocni owcy - powiedzia Jace. Jako udawao mu si wyglda wieo
mimo upau.
- Pewnie poszed po swj samochd? - rzucia sarkastycznie Clary. Jace umiechn
si szeroko.
- Co w tym rodzaju. Clary potrzsna gow.
- Wiesz, czuabym si duo lepiej, gdyby jecha z nami Hodge.
- A ja nie jestem dla ciebie dostateczn ochron?

- Nie ochrony teraz potrzebuj, tylko kogo, kto pomoe mi myle. - Nagle co sobie
przypomniaa i zakrya doni usta. - Simon!
- Nie, ja jestem Jace. Simon to podstpna maa asica z kiepsk fryzur i dziwacznym
pojciem o modzie.
- och, zamknij si - burkna Clary, bardziej automatycznie ni z rzeczywist uraz.
Chciaam do niego zadzwoni, zanim pjd spa. Sprawdzi czy bezpiecznie dotar do domu.
Jace pokrci gow i spojrza w niebo, jakby zaraz miao si otworzy i wyjawi mu
tajemnice wiata.
- Tyle si dzieje, a ty si martwisz o asic?
- Nie nazywaj go tak. Wcale nie wyglda jak asica.
- Moe masz racj. Spotkaem w yciu par atrakcyjnych asic. On raczej przypomina
szczura.
- Wcale nie...
- Pewnie ley w domu w kauy wasnej liny. Poczekaj, a Isabelle si nim znudzi.
Bdziesz musiaa zbiera go do kupy.
- A jest prawdopodobne, e Isabelle si nim znudzi? - zainteresowaa si Clary.
Jace zastanawia si przez chwil.
- Tak - zawyrokowa w kocu.
Clary przyszo do gowy, e Isabelle jest bystrzejsza, ni sdzi Jace. Moe sobie
uwiadomi, jakim wietnym facetem jest Simon: zabawnym, bystrym, fajnym. I zaczn si
umawia. Ta myl napenia j irracjonalnym przeraeniem.
Pogrona w zadumie, dopiero po duszej chwili zdaa sobie spraw, e Jace co do
niej mwi. Kiedy na spojrzaa, zobaczya krzywy umiech na jego twarzy.
- Czego? - rzucia nieuprzejmie.
- Chciabym, eby przestaa tak rozpaczliwie prbowa zwrci na siebie moj
uwag - powiedzia. - To staje si krpujce.
- Sarkazm to ostatnia deska ratunku dla osb o upoledzonej wyobrani - owiadczya
Clary.
- Nic na to nie poradz. Uywam swojego citego dowcipu, eby ukry wewntrzny
bl.
- Twj bl wkrtce zrobi si zewntrzny, jeli nie zejdziesz z jezdni. Chcesz, eby
przejechaa ci takswka?
- Nie bd mieszna. W tej okolicy nie da si zapa takswki. Jakby na znak, w tym
samym momencie do krawnika podjecha czarny samochd z przyciemnionymi szybami i z

cichym pomrukiem silnika zatrzyma si obok Jace'a. By dugi, smuky i niski jak limuzyna.
Jace zerkn na niego z ukosa. W jego spojrzeniu byo rozbawienie, ale rwnie pewien
niepokj. Clary te przyjrzaa si pojazdowi, starajc si dojrze, jak wyglda naprawd pod
oson czaru. Zobaczya powz Kopciuszka, ale nie rowy, zoty i niebieski jak wielkanocne
jajko tylko czarny jak aksamit, o ciemno zabarwionych oknach. Koa i skrzane wykoczenia
rwnie byy czarne.
Na metalowej awce wonicy siedzia brat Jeremiasz, trzymajc wodze domi
odzianymi w rkawiczki. Jego twarz pozostawaa ukryta pod kapturem pergaminowej szaty.
Dwa konie zaprzone do powozu, czarne jak smoa, parskay i niecierpliwie grzebay
kopytami.
- Wsiadaj - ponagli Jace.
Clary nadal staa na chodniku z rozdziawionymi ustami, wic chwyci j za rami i
niemal wepchn do rodka. Sam wskoczy tu za ni i nim zdy zamkn drzwi, pojazd
ruszy. Jace opad na siedzenie wycieane byszczcym pluszem, zmierzy i mrokiem i
powiedzia:
- Osobista eskorta do Miasta Koci nie jest powodem do krcenia nosem.
- Wcale nie krciam nosem. Po prostu byam zaskoczona Nie spodziewaam si... to
znaczy, mylaam, e to samochd.
- Wyluzuj i ciesz si jazd nowiutkim powozem - poradzi Jace.
Clary wywrcia oczami i bez sowa zacza wyglda przez okno. Mona by sdzi,
e powz konny nie bdzie mia szans na ulicach Manhattanu, ale, o dziwo, poruszali sic po
rdmieciu atwo i bezszelestnie wrd haaliwych autobusw, takswek i SUV - w
tarasujcych alej. Gdy ta takswka nagle zmienia przed nimi pas zajedajc im drog,
Clary stumia okrzyk i napia minie... ale konie skoczyy w gr. Powz unis si nad
ziemi, cicho poeglowa tu nad przeszkod, koyszc si lekko, i spyn na druga stron.
Gdy dotkn koami jezdni, Clary obejrzaa si i zobaczya, e kierowca spokojnie pali
papierosa i gapi si przed siebie, niczego niewiadomy.
- Zawsze uwaaam, e takswkarze nie zwracaj, uwagi na ruch uliczny, ale to jest
zupenie niedorzeczne - stwierdzia sabym gosem.
- Po prostu teraz potrafisz przejrze czar... - odpar Jace. - Tylko wtedy, kiedy si
skupi - powiedziaa Clary. - Troch boli mnie od tego gowa.
- Zao si, e to z powodu blokady mzgu. Bracia si tym zajm, .
- I co wtedy?
- Wtedy bdziesz widzie wiat taki, jaki jest... nieskoczony - odpar Jace z

ironicznym umiechem.
- Nie cytuj Blake'a. Umiech sta si mniej ironiczny.
- Nie sdziem, e rozpoznasz tekst. Nie wygldasz mi kogo, kto czyta duo poezji.
- Wszyscy znaj, ten cytat dziki Doorsom. Jace spojrza na ni, pustym wzrokiem.
- The Doors. Zesp.
- Skoro tak twierdzisz.
- Pewnie nie masz za duo czasu na suchanie muzyki ze wzgldu na charakter...
swojej pracy - orzeka Clary, jednoczenie mylc o Simonie, dla ktrego muzyka bya caym
yciem.
Jace wzruszy ramionami.
- Czasami sysz zawodzcy chr potpiecw.
Clary zerkna na niego z ukosa, eby sprawdzi czy nie artuje, ale twarz mia
zupenie bez wyrazu.
- Wczoraj w Instytucie grae na fortepianie, wic musisz...
Powz znowu si unis. Clary chwycia kurczowo za brzeg siedzenia i wytrzeszczya
oczy, gdy zaczli si toczy po dachu autobusu Ml. Z tego punktu obserwacyjnego widziaa
grne pitra starych kamienic stojcych wzdu alei, ozdobionych gargulcami i misternymi
gzymsami.
- Tylko si wygupiaem - powiedzia Jace, nie patrzc na ni. - Mj ojciec upar si,
ebym gra na jakim instrumencie.
- Zdaje si, e by surowy ten twj ojciec.
- Wcale nie - zaprzeczy Jace ostrym tonem. - Rozpieszcza mnie. Nauczy
wszystkiego: posugiwania si bron, demonologii, wiedzy tajemnej, staroytnych jzykw.
Dawa wszystko, o co poprosiem. Konie, bro, ksiki, nawet sokoa do polowa.
Bro i ksiki to nie s rzeczy, o ktrych wikszo dzieciakw marzy jako o
prezencie pod choink, pomylaa Clary, kiedy powz mikko opad na jezdni.
- Dlaczego nic powiedziae Hodge'owi, e znasz ludzi, ktrzy rozmawiali z Lukiem?
e to oni zabili twojego tat?
Jace spuci wzrok na swoje donie. Byy smuke wypielgnowane, rce artysty, a nie
wojownika. Na palcu lni piercie, ktry ju wczeniej zauwaya. Mona by sdzi, e w
chopaku noszcym biuteri jest co babskiego, ale wcale tak nie byo. Solidny i ciki
sygnet z ciemnego srebra, ktre wygldao jak osmalone, mia wygrawerowan liter W.
- Bo domyliby si, e chc zabi Valentine'a w pojedynk. I nigdy nie pozwoliby mi
sprbowa.

- Chcesz zabi go z zemsty?


- Chc wymierzy sprawiedliwo - odpar Jace. - Nie wiedziaem, kto zabi mojego
ojca. Teraz wiem i mam szans zrobi to co do mnie naley i wszystko naprawi.
Clary nie rozumiaa, w jaki sposb zamordowanie czowieka moe cokolwiek
naprawi, ale wyczua, e nie ma sensu dzieli si tym spostrzeeniem.
- Ale przecie wiedziae, kto go zabi - przypomniaa. - Sam mwie, e to tamci
dwaj...
Jace nawet na ni nie spojrza, wic umilka. Jechali teraz przez Astor Place. Piesi
poruszali si jak muchy w smole, wrcz przytoczeni cikim powietrzem. Kilka grup
bezdomnych dzieciakw ebrao pod du rzeb z brzu, trzymajc przed sob kartonowe
tablice z prob o pienidze. Clary zauwaya dziewczyn w jej wieku, z gadko wygolon
gow, opart o brzowoskrego chopca z dredami i twarz ozdobion kilkunastoma
kkami. Kiedy powz toczy si obok nich, chopak odwrci gow, a w jego oczach Clary
dostrzega bysk. Jedno z nich wygldao, jakby byo pozbawione renicy.
- Miaem dziesi lat - odezwa si nagle Jace. Twarz mia bez wyrazu, jak zwykle,
kiedy rozmawiali o jego ojcu. - Mieszkalimy w wiejskiej rezydencji. Ojciec zawsze
twierdzi, e z dala od ludzi jest najbezpieczniej. Usyszaem, jak zbliaj si podjazdem, i
popdziem do niego, eby go o tym uprzedzi. Kaza mi si ukry, wic to zrobiem. Pod
schodami. Potem zobaczyem mczyzn. Byli z nimi inni, ale nie ludzie, tylko Wyklci.
Zapali mojego ojca i podernli mu gardo. Krew dopyna a do moich butw. Nie
poruszyem si.
Mina chwila, zanim Clary zrozumiaa, o czym mwi Jace, i kolejna, zanim
odzyskaa gos.
- Tak mi przykro, Jace.
Jego oczy byszczay w ciemnoci.
- Nie rozumiem, dlaczego Przyziemni zawsze przepraszaj za to, czemu nie s winni.
- Ja nie przepraszam. To wyraz... wspczucia. Przykro mi, e jeste nieszczliwy.
- Nie jestem nieszczliwy. Tylko ludzie pozbawieni celu s, nieszczliwi. Ja mam
cel.
- Masz na myli zabijanie demonw czy zemst za mier ojca?
- Jedno i drugie.
- Czy twj ojciec naprawd by chcia, eby zamordowa tych ludzi? Tylko z zemsty?
- Nocny owca, ktry zabija swojego brata, jest gorszy ej demona i wanie tak trzeba
go potraktowa - owiadczy Jace, jakby recytowa tekst z podrcznika.

- Ale czy wszystkie demony s, ze? - zapytaa Clary. - Bo jeli nie wszystkie wampiry
i nie wszystkie wilkoaki s, ze, moe...
Jace odwrci si do niej z irytacj, .
- To nie to samo. Wampiry, wilkoaki, a nawet czarownicy, s, po czci ludmi.
Nale, do tego wiata, urodzili si tutaj. Natomiast demony pochodz, z innych wiatw, z
innych wymiarw. S, intruzami i pasoytami, ktre wykorzystuj, nasz wiat. Nie potrafi,
budowa, tylko niszczy. Nie tworz, tylko drenuj, jakie miejsce, zostawiaj, po sobie
zgliszcza, a kiedy ju jest martwe, przenosz, si do nastpnego. Pragn, ycia nie tylko
twojego czy mojego, ale wszelkiego ycia i caego wiata, jego rzek, miast, oceanw,
wszystkiego. A jedyne, co stoi im na przeszkodzie i nie pozwala zniszczy wszystkiego... wskaza za okno powozu, jakby mia na myli ruch uliczny, wieowce w rdmieciu, korki
na Houston Street - ... to Nefilim.
- Aha - mrukna Clary, bo nic innego nie przyszo jej do gowy. - Ile jest tych innych
wiatw?
- Nikt tego nie wie. Setki? Moe miliony.
- I to s, ... martwe wiaty? Wykorzystane? - Clary odek podszed do garda, ale
moe powodem byo jedynie gwatowne szarpniecie, kiedy przeskoczyli nad fioletowym
mini. - To takie smutne.
- Tego nie powiedziaem. - Wpadajce do wntrza pojazdu ciemnopomaraczowe
wiato prze filtrowane przez miejski smog podkrelao ostry profil Jace a. - S pewnie inne
ywe kwiaty, takie jak nasz. Niestety, tylko demony mog si midzy nimi przemieszcza, bo
w wikszoci s bezcielesne, cho tak naprawd nikt dokadnie nie wie dlaczego. Wielu
czarownikw prbowao i adnemu si nie udao. Nic pochodzcego z Ziemi nie moe
przedosta si przez bariery, ktre oddzielaj wiaty. Gdybymy umieli je pokona,
moglibymy uniemoliwi intruzom przechodzenie tutaj, ale nikt nie ma pojcia, jak to
zrobi. Prawd mwic, przybywa ich tu coraz wicej. Kiedy zdarzay si jedynie mae
inwazje demonw i zawsze z atwoci je odpierano. Ale ostatnio jest coraz gorzej. Clave
wci musi wysya Nocnych owcw, a oni czsto nie wracaj.
- Gdybycie mieli Kielich, moglibycie powikszy szeregi pogromcw demonw? zapytaa ostronie Clary.
- Jasne. Ale od lat nie mamy Kielicha, a poniewa wielu z nas ginie modo, nasze
szeregi si kurcz, .
- Czy wy nie... eee... - Clary szukaa odpowiedniego sowa. - Nie rozmnaacie si?
Jace parskn miechem. W tym samym momencie powz tak gwatownie skrci w

lewo, e Clary a zarzucio na drzwi. Jace zapa j, i przytrzyma mocno. Poczua chodny
dotyk na spoconej skrze. To by jego sygnet.
- Oczywicie, e si rozmnaamy - powiedzia spokojnie. - To jedno z naszych
ulubionych zaj.
Clary odsuna si od niego pospiesznie i z ponc, twarz, wyjrzaa przez okno.
Zobaczya, e zbliaj, sic do duej bramy z kutego elaza, z trelikami po bokach.
- Jestemy na miejscu - oznajmi Jace, gdy koa dotd gadko toczce si po asfalcie
zaturkotay na bruku.
Kiedy przejedali pod ukiem, Clary dostrzeg na nim napis: New York Marble
Cemetery.
- Wydawao mi si, e przestali grzeba ludzi na Manhattanie wiek temu, bo zabrako
miejsca - zauwaya.
Jechali wska alejk z wysokimi kamiennymi murami po obu stronach.
- Miasto Koci istnieje duej.
Powz zatrzyma si z gwatownym szarpniciem. Clary a podskoczya, kiedy Jace
wycign rk, ale on jedynie otworzy okno po jej stronie. Rami mia uminione, pokryte
zotym woskami delikatnymi jak puch.
- Nic macie wyboru, tak? - zapytaa. - Musicie by Nocnymi owcami. Nic moecie
po prostu si wycofa.
- Nie. - Powz zatrzyma si na rozlegym placu poronitym traw i otoczonym przez
omszae mury. Przez otwarte okno do rodka napyno parne, lepkie powietrze. - Ale nawet
gdybym mia wybr, nadal robibym to, co robi.
- Dlaczego? Jace unis brew.
- Bo jestem w tym dobry.
Wysiad z powozu. Clary zsuna si na brzeg siedzenia i zwiesia nogi nad ziemi. Do
bruku byo do daleko, ale skoczya.
Od uderzenia zabolay j stopy, ale na szczcie nie upada. Odwrcia si z triumfaln
min i zobaczya, e Jace patrzy na ni z wyrzutem.
- Pomgbym ci wysi. Clary zamrugaa.
- W porzdku. Nie musiae.
Obejrzaa si i zobaczya, e brat Jeremiasz zsiada z koza cicho jak duch. Nie rzuca
cienia na traw wypalon, przez soce.
Chodcie, powiedzia. Ruszy przed siebie w gb mrocznego ogrodu, oddalajc si od
powozu i dodajcych otuchy wiate Drugiej Alei. Najwyraniej oczekiwa, e pod, za

nim.
Sucha trawa chrzcia pod nogami, marmurowe ciany po obu stronach byy gadkie,
z wyrytymi nazwiskami i datami.
Dopiero po chwili Clary zorientowaa si, e to s, nagrobki. Po jej plecach przebieg
zimny dreszcz. A gdzie ciaa? W murach, pogrzebane na stojco, jakby ludzi zamurowano
ywcem?
Z wraenia zapomniaa ledzi drog. Kiedy zderzya si z czym bez wtpienia
ywym, krzykna gono. To by Jace.
- Nie wrzeszcz tak. Obudzisz umarych. Clary spojrzaa na niego, marszczc brwi.
- Dlaczego si zatrzymalimy?
Jace wskaza na brata Jeremiasza, ktry sta przed posgiem troch wyszym od niego,
umieszczonym na omszaej podstawie. By to anio wyrzebiony z marmuru tak gadkiego, e
niemal przezroczystego. Twarz mia gniewn, pikn, i smutn, . W dugich biaych doniach
trzyma kielich o krawdzi wysadzanej marmurkowanymi klejnotami. Na widok rzeby
odyo w pamici Clary jakie niemie wspomnienie. Na postumencie wyryta bya data
1234, a wok niej sowa Nephilim: Facilis Averni
- To ma by Kielich Aniow? - zapytaa Clary. Jace skin gow.
- I motto Nefilim, Nocnych owcw.
- Co ono oznacza?
Zby Jace'a zabysy w mroku.
- Nocni owcy, W Czerni Wygldacie Lepiej Ni Wdowy Naszych Wrogw od
1234.
- Jace... To znaczy atwe jest zejcie do piekie, powiedzia Jeremiasz.
- Mile i radosne - skomentowaa Clary, ale mimo upau po jej skrze przebieg
dreszcz.
- To taki may art Braci - doda Jace. - Sama zobaczysz. Tymczasem brat Jeremiasz
wycign lekko wiecc stel z wewntrznej kieszeni szary i przesun jej kocem po
runicznym wzorze wyrytym na postumencie rzeby. Usta kamiennego anioa otworzyy si
nagle w niemym krzyku, a w trawie u stp Cichego Brata pojawia si dziura. Wygldaa jak
wieo wykopany grb.
Clary powoli zbliya si do krawdzi otworu i zajrzaa w gb. Zobaczya granitowe
stopnie o brzegach wygadzonych przez lata uywania. Owietlay je pochodnie, ponce
gorc zieleni i lodowatym bkitem, osadzone w rwnych odstpach. Sam d gin w
ciemnociach.

Jace ruszy po schodach pewnym krokiem, jakby znalaz si w, co prawda niezbyt


komfortowej, ale znajomej sytuacji. Przy pierwszej pochodni zatrzyma si i obejrza na
Clary.
- Chod - ponagli j niecierpliwym tonem.
Ledwo Clary postawia stop na pierwszym schodku, poczua lodowaty ucisk na rce.
Zdziwiona spojrzaa w gr. Lodowate biae palce brata Jeremiasza wpijay si w jej
nadgarstek. Pod kapturem dostrzega janiejsz plam jego twarzy pokrytej bliznami.
Nie bj si, przemwi gos w jej gowie. Trzeba czego wicej ni ludzki krzyk, eby
obudzi umarych.
Kiedy j puci, Clary popdzia w d z sercem dudnicym w piersi. Jace czeka na
ni u stp schodw. Wyj jedn z zielonych pochodni z uchwytu i trzyma j na wysokoci
oczu. W jej blasku jego skra nabraa zielonkawego odcienia.
- Wszystko w porzdku? - zapyta.
Clary skina gow, nie ufajc wasnemu gosowi. Schody koczyy si wskim
podestem, a dalej zaczyna si dugi, czarny tunel, pofadowany od skrconych korzeni drzew.
Na jego kocu byo wida niebieskaw powiat. - Jest tak... ciemno - wyszeptaa Clary.
- Chcesz wzi mnie za rk?
Clary schowaa donie za plecami jak mae dziecko.
- Nie traktuj mnie z gry.
- Trudno byoby mi traktowa ciebie z dou. Jeste za niska. - Jace zmierzy j
wzrokiem. Pochodnia sypna iskrami, kiedy si poruszy. - Nie rbmy ceregieli, bracie
Jeremiaszu. Prosz prowadzi. My pjdziemy za panem. Clary drgna. Archiwista wci j
zaskakiwa, pojawiajc si znienacka. Wymin j bezszelestnie i ruszy w gb tunelu. Po
chwili Clary podya za nim, odpychajc rk Jace'a.
Ciche miasto ukazao si Clary w postaci kamiennych ukw wznoszcych si wysoko
nad jej gow i znikajcych w oddali niczym rwne rzdy drzew w sadzie. Sam marmur by
czysty, barwy lekko poszarzaej koci soniowej, twardy i wypolerowany. Gdy zagbili si w
las ukw, zobaczya, e posadzka jest pokryta takimi samymi runami, jakie czasami
widywaa na skrze Jace'a: liniami prostymi, spiralami i krgami.
Kiedy we trjk przeszli pod pierwszym ukiem, po jej lewej stronie zamajaczyo co
duego i biaego jak lodowa gra nad dziobem Titanica. By to szecian z biaego gadkiego
kamienia z czym w rodzaju drzwi osadzonych porodku. Przypomina jej dziecicy domek,
na tyle duy, e mogaby sta w rodku wyprostowana. Albo prawie.
- To mauzoleum - powiedzia Jace, kierujc wiato pochodni na budowl. Clary

zobaczya Znak wyryty na drzwiach zaryglowanych elaznymi sztabami.


- Grobowiec. Tutaj chowamy naszych zmarych.
- Wszystkich? - Chciaa zapyta, czy jego ojciec te jest tutaj pochowany, ale Jace ju
ruszy dalej. Pospieszya za nim. Nie chciaa zostawa sama z bratem Jeremiaszem w tym
strasznym pokoju. - A mwie, zdaje si, e to biblioteka.
Ciche Miasto skada si z wielu poziomw, wtrci Jeremiasz. I nie wszyscy zmarli s
tutaj pochowani. Jest jeszcze inny cmentarz, w Idrisie, duo wikszy. Na tym poziomie s
mauzolea i stosy pogrzebowe.
- Stosy pogrzebowe?
Ci, ktrzy gin w bitwie, zostaj spaleni, a ich prochy wykorzystuje si do budowy
marmurowych lukw, ktre tu widzisz.
Krew i koci zabjcw demonw s same w sobie potn ochron przeciwko zu.
Nawet po mierci Clave suy swojej sprawie.
Jakie to meczce, pomylaa Clary, walczy przez cae ycie i nawet po mierci nie
mc odpocz od wojowania. Po obu stronach, jak okiem sign, widziaa rwne rzdy
kwadratowych biaych krypt z drzwiami zamknitymi od zewntrz. Zrozumiaa teraz,
dlaczego nazywaj to Cichym Miastem. Jego jedynymi mieszkacami byli niemi Bracia i
gorliwie strzeeni zmarli.
Dotarli do nastpnych schodw prowadzcych w d, w jeszcze wikszy mrok. Jace
wysun pochodni przed siebie. Na cianach zataczyy cienie.
- Schodzimy na drugi poziom, gdzie mieszcz si archiwa i sale narad - powiedzia,
jakby chcia doda jej otuchy.
- A gdzie s kwatery dla ywych? - spytaa Clary, nie tylko z uprzejmoci. Naprawd
bya ciekawa. - Gdzie pi Bracia?
Ciche sowo zawiso midzy nimi w ciemnoci. Jace si rozemia. Pomie pochodni
zamigota.
- Oczywicie musiaa zapyta.
U stp schodw zagbili si w kolejny tunel i dotarli nim do kwadratowego pawilonu.
W kadym z jego czterech rogw wznosia si iglica wyciosana z koci. W dugich
onyksowych uchwytach zamocowanych wzdu bokw kwadratu pony pochodnie.
Powietrze pachniao dymem i popioem. Na rodku pomieszczenia sta dugi st z czarnego
bazaltu pocitego biaymi yami. Za nim, na ciemnej cianie wisia czubkiem w d ogromny
srebrny miecz o rkojeci w ksztacie rozpostartych skrzyde. Za stoem siedzieli rzdem Cisi
Bracia, wszyscy w takich samych szatach z kapturami koloru pergaminu.

Przybylimy, powiedzia archiwista, nie tracc czasu. Clarisso, sta przed Rad.
Clary zerkna na Jace'a, ale ujrzawszy jego skonfundowan min, zrozumiaa, e
raczej nie moe liczy na jego pomoc; brat Jeremiasz najwyraniej przemwi tylko w jej
gowie. Spojrzaa na dugi rzd milczcych postaci zakutanych w cikie szaty.
Podoga pawilonu bya wyoona kwadratowymi pytami w kolorach zotego brzu i
ciemnej czerwieni. Tuz przed stoem znajdowa si wikszy kwadrat z czarnego marmuru
ozdobiony wypukym parabolicznym wzorem ze srebrnych gwiazd.
Clary wesza na rodek czarnego kwadratu, jakby stawaa plutonem egzekucyjnym.
Uniosa gow.
- No dobrze, co teraz? - zapytaa.
Brada wydali z siebie odgos, ktry sprawi, e Clary zjeyy si woski na rkach i
karku. Dwik przypomina westchnienie albo jk. Potem jednoczenie odrzucili kaptury,
odsaniajc twarze pokryte bliznami i puste oczodoy.
Cho Clary ju widziaa oblicze brata Jeremiasza, jej odek cisn si w supe.
Miaa wraenie, jakby patrzya na rzd szkieletw ze redniowiecznych drzeworytw, na
ktrych martwi chodzili, rozmawiali i taczyli na stosach ywych cia. Zaszyte usta
umiechay si do niej upiornie.
Rada ci pozdrawia, Clarisso Fray. W jej gowie nie odezwa si jeden cichy gos,
tylko dwanacie. Niektre byy ciche i ochrype, inne gbokie, ale wszystkie natarczywe i
ponaglajce. Napieray na kruche bariery otaczajce jej umys.
- Przestacie! - Zaskoczya j sia i zdecydowanie wasnego gosu. Zgiek w jej
umyle umilk nagle jak pyta, ktra przestaa si obraca.
- Moecie wej do mojej gowy, ale dopiero wtedy, kiedy bd gotowa. Jeli nie
chcesz naszej pomocy, nie musimy tego robi. To ty o ni poprosia.
- Wy te jestecie ciekawi, co siedzi w moim umyle - stwierdzia Clary. - Ale to nie
oznacza, e moecie by niedelikatni.
Brat siedzcy porodku splt cienkie biae palce i podpar nimi brod.
Intrygujca zagadka. Jego gos by oschy i spokojny. Jeli nie bdziesz si opiera,
uycie siy okae si niepotrzebne.
Clary zgrzytna zbami. Chciaa stawi im opr, przepdzi tych intruzw z gowy.
Jak ma wytrzyma naruszenie jej najbardziej intymnej, osobistej sfery...?
Cakiem moliwe, e to ju si stao, przypomniaa sobie. A teraz oni jedynie prbuj
dokopa si do tej dawnej zbrodni, kradziey pamici. Gdyby im si udao, odzyskaaby to,
co jej zabrano. Zamkna oczy.

- Zaczynajcie - powiedziaa.
Pierwszy kontakt by cichy jak szept, delikatny jak municie spadajcego licia.
Podaj Radzie swoje nazwisko. Clarissa Fray.
Do pierwszego doczyy inne. Kim jeste?
Jestem Clary. Moja matka to Jocelyn Fray. Mieszkam przy 807 Berkeley Place na
Brooklynie. Mam pitnacie lat. Nazwisko mojego ojca to... I nagle, jakby pstrykn
przecznik w jej mzgu, na wewntrznej stronie zacinitych powiek zaczy si przesuwa
obrazy. Matka cignie j za rk, biegnc ciemn ulic midzy stertami brudnego niegu.
Grone, oowiane niebo, rzdy czarnych drzew o nagich gaziach. Pusty prostokt wykopany
w ziemi, prosta trumna opuszczana do dou. Z prochu powstae, w proch si obrcisz.
Jocelyn otulona patchworkowi kodr, ze zami spywajcymi po policzkach, szybko
zamyka szkatuk i chowa j pod poduszk, kiedy Clary wchodzi do pokoju. Na wieczku s
wyryte inicjay: J.C.
Obrazy napyway coraz szybciej, jak w ksieczce z rysunkami, ktre wygldaj,
jakby si poruszay, kiedy przewraca si stronice. Clary kuca na szczycie schodw, patrzy w
d na wski korytarz. Luke z zielonym workiem marynarskim przy nogach, Jocelyn stoi
przed nim i krci gow. Dlaczego teraz, Lucian? Mylaam, ze nie yjesz.... Clary
zamrugaa. Luke wyglda inaczej, prawie jak obcy czowiek, z brod, z dugimi spltanymi
wosami. Potem widok zasoniy jej gazie. Bawia si w parku, wrd czerwonych kwiatw
migay zielone wrki, cienkie jak zapaki. Zachwycona signa po jedn z nich, a wtedy
matka porwaa j na rce z okrzykiem przeraenia. Pniej znowu bya zima i czarna ulica.
Biegy skulone pod parasolem, Jocelyn cigna j midzy wielkimi zaspami niegu. Pord
bieli zamajaczyy granitowe drzwi. Nad nimi widniao wyryte sowo: WSPANIAY.
Przedsionek pachncy elazem i topniejcym niegiem. Palce miaa zdrtwiae z zimna. Kto
uj j pod brod i unis jej twarz.
Zobaczya napis na cianie. W oczy rzuciy si jej dwa wyrazy: MAGNUS BANE.
Nagy bl przeszy jej prawe rami. Krzykna, obrazy znikny, a ona pomkna w
gr i wystrzelia na powierzchni wiadomoci jak po skoku do wody. Policzek miaa
przycinity do czego zimnego. Otworzya oczy i zobaczya srebrne gwiazdy. Zamrugaa
kilka razy, zanim sobie uwiadomia, e ley na marmurowej pododze, z kolanami
podcignitymi do piersi. Kiedy si poruszya, znowu poczua silny bl w rce. Usiada
ostronie. Miaa zdart do krwi skr na lewym okciu; musiaa na niego upa. Rozejrzaa
si zdezorientowana i zobaczya, e Jace na ni patrzy nieporuszony, ale wok jego ust wida
napicie.

Magnus Bane. Te sowa co oznaczay, ale co? Zanim zdya zada to pytanie na
gos, odezwa si brat Jeremiasz.
Blokada w twoim umyle jest silniejsza, ni przypuszczalimy.
Bezpiecznie moe j usun tylko ten, kto j zaoy. Gdybymy my tego sprbowali,
zabilibymy ci.
Clary wstaa z podogi, trzymajc si za zranione rami.
- Ale ja nie wiem, kto j zaoy. Gdybym wiedziaa, nie pochodziabym tutaj.
Odpowied na to pytanie jest wpleciona w wtek twoich myli, powiedzia brat Jeremiasz.
Widziaa j w swoim nie na jawie.
- Magnus Bane? Nie rozumiem tego!
Wystarczy. Brat Jeremiasz wsta zza stou. Jakby to by sygna, pozostali Bracia te
podnieli si z krzese. Ukonili si Jace'owi w niemym gecie poegnania i ruszyli midzy
kolumnami. Zosta tylko Jeremiasz.
- Wszystko w porzdku z twoj rk? - Jace podbieg do Clary i chwyci j za
nadgarstek. - Poka.
- Au! Nic mi nie jest. Uwaaj, bo tylko pogarszasz spraw. - Clary prbowaa zabra
rk.
- Zakrwawia Mwice Gwiazdy - stwierdzi Jace. Rzeczywicie na biao - srebrnym
marmurze widniaa dua czerwona plama. - Zao si, e jest na to jakie prawo. - Odwrci
jej rk delikatniej, ni si spodziewaa. Przygryz doln warg i zagwizda.
Clary spojrzaa w d i zobaczya, e cae przedrami od okcia do nadgarstka miaa
umazane krwi. Czua w sztywnoci i bolesne pulsowanie.
- Teraz zaczniesz rwa koszul na pasy, eby obandaowa mi rk? - zaartowaa.
Nienawidzia widoku krwi, szczeglnie wasnej.
- Jeli chciaa, ebym podar na sobie ubranie, wystarczyo poprosi. - Jace sign do
kieszeni i wyj z niej stel. - To byby o wiele mniej bolesny sposb.
Majc w pamici poprzedni raz, Clary przygotowaa si na silne pieczenie, ale
poczua, e wieccy instrument tylko muska ran i lekko j rozgrzewa. - Ju - powiedzia
Jace, prostujc si. - Nastpnym razem, kiedy postanowisz si zrani, eby przycign moj
uwag, pomyl, e czue swka dziaaj cuda.
Usta Clary drgny w mimowolnym umiechu. Poruszya rk. Cho nadal pokrywaa
j krew, rana znikna, podobnie jak bl i sztywno.
- Zapamitam to - powiedziaa, a kiedy Jace si odwrci, dodaa: - I dziki. Nie
patrzc na ni, schowa stel z powrotem do kieszeni, ale Clary wydawao si, e si

rozluni. Zacierajc rce zwrci si do archiwisty:


- Bracie Jeremiaszu, bye bardzo milczcy przez cay czas. Z pewnoci, masz jakie
przemylenia, ktrymi chciaby si z nami podzieli? Polecono mi wyprowadzi was z
Cichego Miasta, i to wszystko, odrzek archiwista.
Clary nie bya pewna, czy jej si nie zdawao, ale w jego gosie usyszaa lekko
uraony ton.
- Zawsze moglibymy sami si odprowadzi - podsun z nadziej, Jace. - Sdz, e
pamitam drog...
Cuda Cichego Miasta nie s dla oczu niewtajemniczonych, rzek Jeremiasz i odwrci
si do nich plecami, bezszelestnie zamiatajc szat, .
Tdy.
Kiedy wyszli na powierzchni, Clary gboko zaczerpna gstego powietrza,
rozkoszujc si odorem miejskiego smogu, brudu i ludzkoci. Jace rozejrza si w zamyleniu.
- Bdzie pada - stwierdzi.
Clary spojrzaa na szare niebo. Mia racj.
- Wracamy do Instytutu powozem?
Jace przenis wzrok z nieruchomego jak posg brata Jeremiasza na pojazd majaczcy
jak czarny cie pod ukiem prowadzcym na ulic. Potem umiechn si szeroko.
- Nie ma mowy. Nienawidz karet. Wemy takswk.

11
MAGNUS BANE
Jace pochyli si i zabbni w szyb oddzielajc ich od kierowcy.
- W lewo! Skrcaj w lewo! Mwiem, eby jecha Broadwayem, zakuy bie!
Takswkarz tak gwatownie szarpn kierownic, ze Clary wpada na Jace'a i krzykna
zaskoczona.
- A dlaczego mamy jecha Broadwayem? - spytaa.
- Umieram z godu - owiadczy Jace. - A w domu nie ma nic oprcz resztek
chiszczyzny. - Wyj telefon z kieszeni i zacz wybiera numer. - Alec! Pobudka! - Przez
chwil sucha zirytowanego mamrotania rozmwcy. - Spotkajmy si w Taki na niadaniu.
Tak, syszae. Na niadaniu. Co? To tylko kilka przecznic. Zbieraj si.
Rozczy si i schowa komrk do jednej z licznych kieszeni, akurat kiedy
zatrzymali si przy krawniku. Da kierowcy zwitek banknotw i wypchn Clary z
takswki. Stanwszy na chodniku, przecign si jak kot i szeroko rozoy rce.
- Witaj w najlepszej restauracji w Nowym Jorku.
Trudno byo w to uwierzy, patrzc na niski ceglany budynek, zapadnity porodku
jak nieudany suflet. Sfatygowany neon z nazw restauracji wisia krzywo i migota. Fasada
nie miaa okien. Przed wskimi drzwiami stali dwaj mczyni w dugich paszczach i
nasunitych na czoo filcowych kapeluszach.
- Wyglda mi to na wiezienie - stwierdzia Clary.
- W wiezieniu nie mona zamwi spaghetti fra diavolo, i to takiego, e palce liza.
Przynajmniej tak sdz.
- Nie chc spaghetti. Chc wiedzie, co to jest Magnus Bane.
- Nie co, tylko kto. To nazwisko.
- Znasz go?
- To czarownik - wyjani Jace. - Jedyny czarownik, ktry potrafiby zaoy na twj
umys tak blokad. No, moe jeszcze ktry z Cichych Braci, ale najwyraniej nie zrobi
tego aden i nich.
- Znasz go czy o nim syszae? - zapytaa Clary, ktr szybko zmczy rzeczowy ton
Jace'a.
- Nazwisko wydaje si znajome...
- Hej! - To by Alec. Wyglda, jakby dopiero zwlk si z ka i wcign dinsy na

piam. Nieuczesane wosy sterczay mu na wszystkie strony. Podszed do nich dugim


krokiem, patrzc na Jace a i jak zwyke ignorujc Clary. - Izzy jest w drodze. Przyprowadzi
Przyziemnego.
- Simona? - zdziwi si Jace. - A skd on si wzi?
- Zjawi si z samego rana. Pewnie nie mg wytrzyma bez Izzy. aosne. - Alec
mwi z takim rozbawieniem, e Clary miaa ochot go kopn. - To wchodzimy czy nie?
Umieram z godu.
- Ja te - powiedzia Jace. - Chtnie wrbie smaone mysie ogony.
- Co? - Clary osupiaa. Jace wyszczerzy zby.
- Spokojnie. To tylko tania jadodajnia.
Gdy stanli pod frontowymi drzwiami, jeden z mczyzn si wyprostowaa Clary
dostrzega jego twarz pod kapeluszem.
Skr mia ciemnoczerwon, paznokcie u rk niebiesko - czarne. Clary zesztywniaa
na ten widok, ale Jace i Alec nie wygldali na zaniepokojonych. Powiedzieli co do
mczyzny, a on przepuci ich odsuwajc si na bok.
- Kto to by, Jace? - wyszeptaa Clary, kiedy drzwi zamkny si za nimi.
- Masz na myli Clancy'ego? Odstrasza niepodanych goci.
Jace rozejrza si po jasno owietlonej sali i ruszy w stron upatrzonego miejsca.
Mimo braku okien w rodku byo przyjemnie. Przytulne drewniane boksy miay
mikkie siedziska i oparcia z kolorowych poduszek. Blondynka w rowo - biaym fartuszku
kelnerki odliczaa reszt krpemu mczynie we flanelowej koszuli. Gdy zobaczya Jace'a,
pomachaa mu i pokazaa gestem, e mog, usi, gdzie chc.
- On jest demonem! - sykna Clary.
Kilku klientw obejrzao si na ni. Chopak ze sterczcymi niebieskim dredami,
siedzcy obok piknej hinduskiej dziewczyny o dugich czarnych wosach i zotych
skrzydach, ktre wyrastay jej z plecw i wyglday jak gazy, ypn na ni ponuro,
marszczc brwi. Clary bya zadowolona, e restauracja jest prawie pusta.
- Nie - powiedzia Jace, wlizgujc si na siedzenie.
Clary chciaa usi obok niego, ale uprzedzi j Alec, wic usadowia ostronie
naprzeciwko nich; ramie nadal miaa sztywne mimo zabiegw Jace'a. Czua si pusta w
rodku i lekka, jakby Cisi Bracia wygarnli z niej wntrznoci. Troch krcio si jej w
gowie.
- Clancy jest ifrytem - wyjani Jace. - To czarownicy pozbawieni magicznej mocy.
Pdemony, ktre nie potrafi rzuca czarw.

- Biedaczyska - mrukn Alec, sigajc po menu.


Clary te wzia kart i wytrzeszczya oczy na widok wymienionych w niej specjaw:
szaraczy w miodzie, da z surowego misa, surowych ryb i kanapki z zapiekanym
nietoperzem. Na stronie z napojami polecano krew z beczki. Ku uldze Clary okazao si, e
jest to krew zwierzca, a nie ludzkie grupy A, B czy 0 Rh ujemne.
- Kto jada cae surowe ryby? - zapytaa.
- Kelpie - odpar Alec. - Selkie. Moe czasami nimfy.
- Nie zamawiaj adnego czarodziejskiego jedzenia - ostrzeg Jace, patrzc na ni znad
swojego menu. - Od niego ludzie czasami wariuj. W jednej chwili wcinasz zaczarowan
liwk, a w nastpnej biegasz goa po Madison Avenue z rogami na gowie. - Po chwili doda
pospiesznie: - Tylko nie pomyl, e ja to robiem.
Alec si rozemia.
- Pamitasz...
W historii, ktr zacz snu, byo tyle tajemniczych nazw i nieznanych imion, e
Clary nawet nie prbowaa jej ledzi. Obserwujc Aleca, zwrcia uwag na jego oywienie,
na niemal gorczkow energi, ktrej wczeniej w nim nie widziaa. W obecnoci przyjaciela
wyranie si zmieni. Gdyby miaa narysowa ich razem, Jace byby lekko zamazany,
natomiast Alec wyrany i ostry, same kty i czyste paszczyzny.
Jace patrzy na Aleca, umiecha si lekko i stuka paznokciem w szklank wody.
Clary wyczu, e myli o czym innym. Nagle ogarno j wspczucie dla Aleca. Nie atwo
byo lubi Jace'a. miaem si z was, bo bawi mnie wasze deklaracje mioci, zwaszcza
nieodwzajemnionej.
Jace spojrza na nadchodzc, kelnerk i zapyta, przerywajc Alecowi w p zdania:
- Dostaniemy wreszcie kaw?
Przyjaciel umilk. Raptem opuci go cay entuzjazm.
- Dla kogo to cae surowe miso? - wtrcia si pospiesznie Clary, pokazujc na
trzeci stron karty.
- Dla wilkoakw - odpar Jace. - Cho sam te nic mini nic przeciwko krwistemu
stekowi od czasu do czasu. - Sign przez st i Przekartkowa menu Clary. - Ludzkie
jedzenie jest na kocu.
Clary z rosncym zdumieniem przejrzaa cakiem zwyczajny wybr da.
- Maj tu koktajle owocowe?
- Morelowo - liwkowy z miodem z dzikich kwiatw jest po prostu boski podpowiedziaa Isabelle, ktra wanie si zjawia z Simonem u boku. - Posu si.

Clary usiada pod sam cian, tak e czua zimne cegy przycinite do ramienia.
Simon zaj miejsce obok Isabelle i posa przyjacice lekko zakopotany umiech. Clary go
nie odwzajemnia.
- Musisz go koniecznie sprbowa.
Clary nie bya pewna, czy Isabelle mwi do niej, czy do Simona, wic nie
odpowiedziaa. W twarz askotay j wosy Isabelle o zapachu wanilii. Clary zebrao si na
kichanie.
Nienawidzia waniliowych perfum. Nigdy nie rozumiaa, dlaczego niektre
dziewczyny chc pachnie jak deser.
- Jak poszo w Miecie Koci? - zapytaa Isabelle, otwierajc menu. - Dowiedzielicie
si, co siedzi w gowie Clary?
- Mamy nazwisko - zacz Jace. - Magnus...
- Zamknij si - sykn Alec i uderzy go kart da po ramieniu.
- Jezu! - Jace z uraon min pomasowa rami. - W czym problem?
- Wiesz, e tu a si roi od Podziemnych, wic postaraj si zachowa szczegy
naszego ledztwa w sekrecie.
- ledztwa? - Isabelle si rozemiaa. - Zostalimy detektywami? Moe powinnimy
wszyscy wybra sobie pseudonimy.
- Dobry pomys - uzna Jace. - Ja bd baronem Hotschaft von Hugenstein. Alec
wyplu wod z powrotem do szklanki. W tym momencie zjawia si kelnerka, eby przyj
zamwienie. Z bliska okazaa si adn blondynk o niepokojcych oczach: jednolicie
niebieskich, bez biaek i renic.
- Ju wybralicie?
Jace umiechn si szeroko.
- To co zwykle.
Kelnerka odwzajemnia umiech, pokazujc ostre, mae zby.
- Ja te - powiedzia Alec, ale na niego dziewczyna nawet nie spojrzaa. Isabelle
zamwia koktajl owocowy, Simon kaw, a Clary, po chwili wahania, zdecydowaa si na
du, kaw i naleniki kokosowe. Kelnerka mrugna do niej niebieskim okiem i pobiega do
kuchni.
- Ona te jest ifrytem? zapytaa Clary, odprowadzajc j, wzrokiem.
- Kaelie? - upewni si Jace. - Nie. Chyba pelfem.
- Ma oczy nimfy - zauwaya Isabelle.
- Naprawd nie wiecie, kim ona jest? - zdziwi si Simon. Jace pokrci gow, .

- Szanuje jej prywatno. - Trci okciem Aleca. - hej wypu mnie na chwil.
Przyjaciel odsun si z ponur, min, . Jace podszed do Kaelie, ktra staa oparta o
bar i przez drzwi rozmawiaa z kucharzem. Clary widziaa tylko jego gow w wysokim
biaym czepku. Przez otwory wycite z bokw wystaway dugie, kosmate uszy.
Kiedy Jace obj Kaelie, przytulia sic do niego i umiechna. Ciekawe, co mia na
myli, mwic o poszanowaniu jej prywatnoci.
Isabelle wywrcia oczami.
- Naprawd nie powinien spoufala si z kelnerkami. Alec spojrza na siostr.
- Chyba nie mylisz, e on tak na serio? To znaczy, e j lubi. Isabelle wzruszya
ramionami.
- To Podziemna - powiedziaa krtko, jakby ten fakt wszystko wyjania.
- Nie rozumiem - odezwaa si Clary. Dziewczyna spojrzaa na ni bez
zainteresowania.
- Czego nie rozumiesz?
- Tej caej historii z Podziemnymi. Nie polujecie na nich, bo nie s demonami, ale nie
s rwnie ludmi. Wampiry zabijaj, pij krew...
- Tylko ze wampiry wysysaj krew z ywych ludzi - wtrci Alec. - A te moemy
zabija.
- A czym s wilkoaki? Przeronitymi szczeniakami?
- One zabijaj demony - wyjania Isabelle. - Wiec jeli nie sprawiaj nam kopotw,
my te zostawiamy je w spokoju.
To tak, jak pozwala y pajkom, bo zjadaj komary, pomylaa Clary.
- Wic Podziemni s dostatecznie dobrzy, eby y, dostatecznie dobrzy, eby
przygotowywa wam jedzenie, dostatecznie dobrzy, eby z nimi flirtowa... ale tak naprawd
niewystarczajco dobrzy? To znaczy, nie tak dobrzy jak ludzie.
Isabelle i Alec spojrzeli na ni z takimi minami, jakby mwia w urdu.
- S inni ni ludzie - podsumowa Alec.
- Lepsi od Przyziemnych? - zapyta Simon.
- Nie - odpara Isabelle zdecydowanym tonem. - Mona zmieni Przyziemnego w
Nocnego owc. My te od nich pochodzimy. Ale nie da si przyj Podziemnego do Clave.
Nie wytrzymuj, mocy runw.
- Wic s, sabi? - spytaa Clary.
- Tego bym nie powiedzia. - Jace wsun si z powrotem na swoje miejsce obok
Aleca. Wosy mia zmierzwione, na jego policzku zosta lad szminki. - Przynajmniej, jeli

chodzi o peri, diny, ifryty i Bg wie co jeszcze. - Umiechn si promiennie, bo zjawia si


Kaelie z zamwionym jedzeniem. Clary uwanie przyjrzaa si swoim nalenikom.
Wyglday fantastycznie: zotobrzowe, polane miodem. Sprbowaa kawaek patrzc w lad
za Kaelie, ktra oddalaa si, koyszc si na wysokich obcasach.
Ks rozpyn si w ustach.
- Mwiem, e to najlepsza restauracja na Manhattanie - powiedzia Jace, sigajc
palcami po frytki.
Clary zerkna na Simona, ktry z opuszczon gow miesza kaw.
- Mmm - zamrucza Alec z penymi ustami.
- Wanie - popar go Jace i spojrza na Clary. - Nasza niech nie jest jednostronna.
Moe nie zawsze lubimy Podziemnych, ale oni nas te nie lubi. Kilkaset lat Porozumie nie
jest w stanie wymaza tysicy lat wrogoci.
- Ona na pewno nie wie, co to s Porozumienia - odezwaa si Isabelle znad szklanki.
- Wiem - owiadczya Clary.
- A ja nie - wtrci Simon.
- Owszem, ale nikogo to nie obchodzi. - Jace obejrza frytk zanim wsadzi j do ust. Lubi towarzystwo niektrych Podziemnych, ale tylko czasami i w okrelonych sytuacjach.
Nie jestemy zapraszani na te same przyjcia.
- Zaczekaj. - Isabelle nagle usiada prosto. - Jak brzmiao to nazwisko? To w gowie
Clary.
- Ja go nie wymieniem - odpar Jace. - A przynajmniej nie dokoczyem. Magnus
Bane.
- To chyba niemoliwe... Ale waciwie jestem prawie pewna... - Isabelle signa do
portmonetki i wyja z niej zoony kawaek niebieskiego papieru. Rozwina go. - Spjrzcie.
Alec wycign rk po kartk, przebieg j wzrokiem i poda Jace'owi, wzruszajc
ramionami.
- To zaproszenie na przyjcie. Gdzie w Brooklynie. Nienawidz Brooklynu.
- Nie bd takim snobem - skarci go przyjaciel. Potem, tak samo jak Isabelle, usiad
prosto i popatrzy uwanie na Isabelle. - Skd to masz, Izzy? Dziewczyna niedbale machna
rk.
- Od tamtego kelpie z Pandemonium. Mia ich cay plik. Mwi, e bdzie wietnie.
- Co to jest? - zapytaa Clary niecierpliwym tonem. - Pokaecie nam wreszcie czy nie?
Jace obrci kartk tak, eby mogli j przeczyta. Zaproszenie wydrukowane na
cienkim papierze podobnym do pergaminu, pokryte drobnym, eleganckim, pajczym pismem.

Czarownik Magnus Wielki wydawa przyjcie w swoim skromnym domu i obiecywa


gociom cudowny wieczr nieziemskich rozkoszy
- Magnus - przeczyta Simon. - Jak Magnus Bane?
- Wtpi, czy na tym obszarze metropolitalnym jest wielu czarownikw o imieniu
Magnus - odpar Jace.
- Czy to znaczy, e musimy i na to przyjcie? - spyta Alec.
- Niczego nie musimy - powiedzia Jace, czytajc drobny druk na zaproszeniu. - Ale z
tego, co tu jest napisane, wynika, e Magnus Bane to Wysoki Czarownik Brooklynu. Spojrza u Clary. - Jeli chodzi o mnie, ciekaw jestem, co nazwisko Wysokiego Czarownika
Brooklynu robi w twojej gowie.
Przyjcie rozpoczynao si dopiero po pnocy, wic musieli co zrobi z caym
dniem. Jace i Alec zniknli w sali z broni, a Isabelle oznajmia, e wybiera si z Simonem na
spacer do Central Parku, eby pokaza mu baniowe krgi. Przyjaciel zapyta Clary, czy chce
i z nimi, a ona, tumic mordercz wcieko, odmwia pod pozorem zmczenia.
Waciwie nie skamaa. Naprawd bya wyczerpana po zbyt wczesnej pobudce, a poza tym
jeszcze nie cakiem dosza do siebie po zatruciu demonicznym jadem. Leaa bez butw na
ku w swoim pokoju w Instytucie i prbowaa zasn. Niestety sen nie przychodzi. Kofeina
buzowaa jej w yach jak woda sodowa, przez gow przelatyway pomieszane obrazy.
Widziaa twarz matki patrzcej na ni z wyrazem paniki w oczach. Widziaa Mwice
Gwiazdy, syszaa gosy Cichych braci. Skd si wzia blokada w jej umyle? Dlaczego
zaoy j tam potny czarownik? Jakie wspomnienia utracia, jakich przey nie moga
sobie przypomnie. A moe wszystko, co pamitaa byo kamstwem...?
Nie mogc duej znie natoku myli, wstaa z ka i na bosaka poczapaa do
biblioteki. Moe Hodge jej pomoe.
Ale w bibliotece byo pusto. Przez rozsunite zasony wpaday ukone promienie
popoudniowego soca i kady si na pododze zotymi smugami. Na biurku leaa ksika,
ktrej fragmenty czyta im Hodge. Jej zniszczona skrzana oprawa lnia. Obok na swojej
grzdzie spa Hugo z dziobem schowanym pod skrzydem.
Mama znaa t ksik, pomylaa Clary. Dotykaa jej, czytaa. Na widok rzeczy, ktra
bya czci ycia jej matki, poczua ciskanie w doku.
Pospiesznie przesza przez pokj i pooya donie na ksice. Skra bya ciepa,
nagrzana od soca. Clary przewrcia okadk.
Spomidzy stronic co si wysuno i sfruno na pododze u jej stp. Clary schylia
si i zobaczya, e to zoona fotografia. Podniosa j i wygadzia w zamyleniu.

Zdjcie przedstawiao grup modych ludzi, niewiele starszych od niej. Clary


zorientowaa si, e zrobiono je dwadziecia lat temu, ale nie z powodu ubra - ktre, jak u
wikszoci Nocnych owcw, byy czarne i nie rzucajce si w oczy - tylko dlatego, e od
razu rozpoznaa matk. Jocelyn, siedemnastoletnia miaa wosy dugie do poowy plecw i
troch okrglejsz twarz, z mniej wyranie zarysowanym podbrdkiem i ustami. Wyglda
zupenie jak ja, pomylaa oszoomiona Clary.
Jocelyn obejmowaa ramieniem jakiego chopca. Ten widok strzsn Clary do gbi.
Nigdy nie przyszo jej do gowy, e matka moga chodzi z kim innym ni jej ojciec, bo
Jocelyn nie umawiaa si z mczyznami ani nie wydawaa si zainteresowana romansami.
Pod tym wzgldem rnia si od innych samotnych kobiet, ktre na rne sposoby
szukay tatusiw dla swoich dorastajcych dzieci. Na przykad, matka Simona umiecia swj
profil na JDate.
Chopak by przystojny, o wosach tak jasnych, e prawie biaych, i czarnych oczach.
- To Valentine, kiedy mia siedemnacie lat.
Clary a podskoczya, omal nie upuszczajc fotografii. Hugo obudzi si i zakraka
gniewnie, stroszc pira.
W drzwiach sta Hodge i patrzy na ni z zaciekawieniem.
- Przepraszam - bkna Clary, odkadajc zdjcie na biurko i cofajc si pospiesznie.
- Nie zamierzaam myszkowa w paskich rzeczach.
- Nic si nie stao. - Hodge przeszed przez pokj i dotkn fotografii pomarszczon,
pokryt bliznami rk, dziwnie kontrastujc z nienagannymi mankietami tweedowej
marynarki. - To Przecie cz twojej przeszoci. Clary zbliya si do biurka, jakby zdjcie
przycigao j z si magnesu. Biaowosy chopak umiecha si do Jocelyn, mruc oczy w
sposb, ktry wiadczy o tym, e naprawd j lubi. Na Clary nikt tak nigdy nie patrzy.
Valentine ze swoj twarz o delikatnych rysach zupenie nie przypomina jej rozemianego
ojca o pomiennych wosach, ktre po nim odziedziczya.
- Valentine wyglda... cakiem mio.
- Ni by miy - powiedzia Hodge z krzywym umiechem. - Ale by czarujcy, bystry i
bardzo elokwentny. Rozpoznajesz kogo jeszcze?
Clary jeszcze raz przyjrzaa si fotografii. Na lewo od Valentine'a sta chudy chopak z
szop, jasnobrzowych wosw. Mia dugie rce i niezgrabn sylwetk, wiadczce o tym, e
jeszcze ronie. - To pan? Hodge pokiwa gow.
- I...?
Clary musiaa wpatrywa si w zdjcie przez dusz chwil, zanim dostrzega co

znajomego w chopcu tak modym, e prawie nierozpoznawalnym. W kocu zdradziy go


okulary i oczy jasnoniebieskie jak morska woda.
- Luke.
- Lucian. Ci tutaj... - Hodge nachyli si nad zdjciem i pokaza par eleganckich,
ciemnowosych nastolatkw. Dziewczyna, o p gowy przerastajca chopaka, miaa rysy
ostre i drapiene, niemal okrutne. - To Lightwoodowie. A tu... - Zwrci uwag na
przystojnego modzieca o krconych ciemnych wosach, kwadratowej szczce i rumiecach
na twarzy. - Michael Wayland.
- W niczym nie przypomina Jace'a - stwierdzia Clary.
- Jace odziedziczy wygld po matce.
- To fotografia szkolna?
- Nie. To zdjcie Krgu zrobione w chwili jego powstania. Dlatego Valentine, jako
przywdca stoi z przodu, a Luke, zastpca, po jego prawej stronie. Clary odwrcia wzrok.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego moja matka wstpia do takiej organizacji.
- Musisz zrozumie...
- Wci pan to powtarza - przerwaa mu Clary rozgniewanym tonem. - Nie rozumiem,
dlaczego musz wszystko zrozumie. Niech pan powie mi prawd, a ja albo zrozumiem, albo
nie.
Kcik ust Hodge'a drgn.
- Jak chcesz. - Nauczyciel wycign rk i pogaska Hugo, ktry spacerowa po
brzegu biurka. - Porozumienia nigdy nie miay poparcia caego Clave. Zwaszcza najstarsze
rody byy przywizane do dawnych czasw, kiedy Podziemnych po prostu si zabijao. Nie
tyle z nienawici, ile dla poczucia bezpieczestwa. atwiej walczy z zagroeniem w postaci
bezimiennej masy anonimowej grupy, ni z jednostkami, ktre trzeba oceni kad z osobna.
Poza tym wikszo nas znaa kogo, kto zosta ranny albo zabity przez Podziemnych. Nie ma
to jak moralny radykalizm modych. Dziecku atwo jest wierzy w dobro i zo, jasno i
mrok. Valentine nigdy nie utraci swojego destrukcyjnego idealizmu ani zaartej nienawici
do wszystkiego, co uwaa za nieludzkie.
- Ale kocha moj, matk - zauwaya Clary.
- Tak. Kocha twoj, matk. I kocha Idris...
- Co takiego wspaniaego byo w Idrisie? - Clary usyszaa burkliwy ton w swoim
pytaniu.
- To by... jest dom Nefilim, gdzie mog, by naprawd sob, miejsce, gdzie nie
musz, si ukrywa ani rzuca czarw. Miejsce pobogosawione przez Anioa. Nie moesz

powiedzie, e widziaa prawdziwe miasto, dopki nie zobaczysz szklanych wie Alicante.
Jest pikniejsze, ni potrafisz sobie wyobrazi. - Jego gosie pobrzmieway tsknota i bl.
Clary nagle przypomniaa sobie swj niedawny sen.
- Czy w Szklanym Miecie odbyway si kiedy... tace? Hodge zamruga, jakby
obudzi si ze snu.
- Co tydzie. Ja nigdy tam nie chodziem, ale twoja matka tak. I Valentine.
- Zamia si cicho. - Byem raczej typem naukowca. Cae dnie spdzaem w
bibliotece w Alicante. Ksiki, ktre tu widzisz, to tylko niewielka cz skarbw, jakie si w
niej znajduj, . Mylaem, e wstpi do Bractwa, ale po tym, co zrobiem, oczywicie mnie
nie chcieli.
- Przykro mi - bkna Clary. Jej umys nadal wypeniay obrazy ze snu. Czy tam,
gdzie taczyli, staa fontanna z syren, ? Czy Valentine by ubrany na biao, tak e moja
matka nawet przez koszul widziaa Znaki na jego skrze?
- Mog je zatrzyma? - spytaa, wskazujc na zdjcie. Po twarzy Hodge'a przemkn
cie wahania.
- Wolabym, eby nie pokazywaa go Jace'owi - powiedzia. - I bez fotografii
zmarego ojca ma wystarczajco duo problemw.
- Oczywicie. - Clary przycisna zdjcie do piersi. - Dzikuj.
- Nie ma za co. - Hodge spojrza na ni pytajco. - Przysza do biblioteki, eby si ze
mn zobaczy czy w jakim innym celu?
- Zastanawiaam si, czy nie mia pan wiadomoci od Clave. O Kielichu. I... mojej
mamie.
- Dostaem dzi rano krtk odpowied.
- Przysyaj ludzi? Nocnych owcw? - Clary syszaa niecierpliwo we wasnym
gosie.
- Tak.
- Wic dlaczego jeszcze ich tu nie ma?
- Istnieje obawa, e Instytut jest obserwowany przez Valentine'a. Im mniej on wie tym
lepiej. - Na widok jej aosnej miny Hodge westchn. - Przykro mi, e nie mog powiedzie
nic wicej, Clarisso. Nie ciesz si zaufaniem Clave, nawet teraz. Niewiele mi mwi.
Szkoda, e nie mog ci pomc. Bl w jego gosie powstrzyma j przed naciskaniem o wicej
informacji.
- Moe pan - powiedziaa. - Mam kopoty z zasypianiem. Wci za duo myl.
Gdyby pan...

- Ach, ten niespokojny umys. - Jego gos by peen wspczucia. - Mog co ci da.
Zaczekaj tutaj.
***
Mikstura, ktr, przynis jej Hodge, pachniaa przyjemnie jaowcem i limi. Clary
wchaa j, idc korytarzem. Niestety, buteleczka nadal bya otwarta, kiedy Clary wesza do
sypialni i zobaczya Jace'a rozcignitego na ku i przegldajcego jej szkicownik. Z
okrzykiem zdumienia wypucia fiolk z rki. Jasnozielona zawarto rozlaa si po
drewnianej pododze.
- O, rany - mrukn Jace, siadajc. - Mam nadziej, e to nie byo nic wanego.
- Tylko wywar nasenny - odpara gniewnie Clary, dotykajc buteleczki czubkiem
teniswki. - A teraz ju go nie ma.
- Gdyby by tutaj Simon, ululaby ci do snu.
Clary nie bya w nastroju eby broni przyjaciela. Opada na ko i wzia do reki
szkicownik.
- Zwykle nie pozwalam ludziom go oglda.
- Dlaczego? - Jace by rozchestany, jakby przed chwil spa. - Jeste cakiem niez
artystk. Momentami doskona.
- Moe dlatego, e to jest jak... pamitnik. Z t rnic, e nie wyraam myli
sowami, tylko obrazami, wic s tu same rysunki. Ale nadal to prywatna wasno.
Jace zrobi uraon min.
- Dziennik bez adnego rysunku mojej podobizny? A gdzie gorce fantazje? Okadki
romansw? Gdzie...
- wszystkie dziewczyny, ktre poznajesz, zakochuj si w tobie? - zapytaa cicho
Clary.
Pytanie spucio z niego powietrze jak szpilka przekuwaj balon.
- To nie jest mio - odpar Jace po chwili. - Przynajmniej...
- Sprbuj nie by czarujcy przez cay czas - poradzia mu Clary. - To moe przynie
wszystkim ulg.
Jace spojrza na swoje rce. Cho mode i niepomarszczone, byy, podobnie jak donie
Hodge'a, usiane drobnymi biaymi bliznami.
- Opowiedzie ci bajk na dobranoc? Clary zmierzya go wzrokiem.
- Mwisz powanie?

- Zawsze jestem powany.


Przyszo jej do gowy, e by moe z powodu wyczerpania oboje zachowuj si troch
nienormalnie. Ale Jace nie wyglda na zmczonego. Raczej na smutnego. Clary odoya
szkicownik na szark nocn, i wycigna si na boku, kadc gow na poduszk.
- Dobrze.
- Zamknij oczy.
Posuchaa go bez protestu. Blask lampki nocnej zataczy na jej powiekach jak mae
gwiezdne rozbyski.
- By sobie kiedy chopiec ... - zacz Jace. Clary natychmiast mu przerwaa:
- Nocny owca?
- Oczywicie. - W jego gosie pojawi si ton rozbawienia, ale zaraz znikn. - Kiedy
chopiec mia sze lat, ojciec da mu sokoa do polowa. Sokoy to drapieniki, zabijaj
inne ptaki, powiedzia. Nocni owcy nieba. Sok nie lubi chopca, chopiec nie lubi
sokoa. Jego ostry dzib przyprawia go o niepokj, a jasne oczy wci go obserwoway. Gdy
tylko chopiec si do zblia, ptak atakowa go dziobem i pazurami. Przez wiele tygodni jego
nadgarstki i rce wci krwawiy. Nie wiedzia, e ojciec wybra sokoa, ktry przez ponad
rok y na wolnoci, i dlatego oswojenie go byo prawie niemoliwe. Ale chopiec prbowa,
bo ojciec kaza mu wytrenowa sokoa, a on chcia zadowoli ojca. Przebywa z sokoem cay
czas, nie dawa mu spa, wci do niego mwic albo nawet grajc muzyk, bo zmczonego
ptaka atwiej oswoi. Nauczy si uywa sprztu: rkawicy, pt, kaptura, rzemienia, ktrym
przywizywa sobie sokoa do nadgarstka. Powinien trzyma go w ciemnoci, ale nie potrafi
si do tego zmusi. Zamiast tego siada tam, gdzie ptak mg go widzie, dotyka go i gaska
po skrzydach, eby zdoby jego zaufanie. Karmi go z reki, ale z pocztku ptak nie chcia
je. Pniej jad tak apczywie, e kaleczy mu dziobem donie. Ale chopiec by
zadowolony, bo zrobili postpy. Chodzio mu o to, eby ptak dobrze go pozna, nawet jeli
rani go do krwi. Chopiec zacz dostrzega, e sok jest pikny, e jego smuke skrzyda s
stworzone do szybkiego lotu, e jest silny i szybki, dziki i agodny. Kiedy nurkowa ku ziemi,
porusza si jak wiato. Gdy nauczy si kry i wraca na jego nadgarstek, chopiec omal
nie krzycza z radoci. Czasami ptak wskakiwa mu na rami i wsadza dzib w jego wosy.
Chopiec wiedzia, ze nie jest tylko oswojony, ale i doskonale wytrenowany, poszed do ojca i
pokaza mu, czego dokona. Spodziewa si pochway, ale ojciec wzi ptaka, teraz
oswojonego i ufnego, i skrci mu kark.
Mwiem ci, e masz uczyni go posusznym, powiedzia i rzuci bezwadne ciao
na ziemi. A ty nauczye go kocha. Sokoy nie maj by kochanymi, domowymi pupilami.

S dzikie, gwatowne i okrutne. Ten ptak nie zosta wytresowany, tylko zamany. Pniej,
kiedy chopiec zosta sam, paka nad przyjacielem, a w kocu ojciec przysa sug po
martwego ptaka i kaza go pogrzeba. Chopiec juz nigdy wicej nie paka i nigdy nie
zapomnia tego, czego si nauczy: e kocha to niszczy i e by kochanym to znaczy zosta
zniszczonym.
Clary, ktra leaa nieruchomo i prawie nie oddychaa, przekrcia si na plecy i
otworzya oczy.
- To okropna historia - powiedziaa z oburzeniem. Jace podcign kolana pod brod.
- Naprawd? - spyta w zadumie.
- To historia o drczeniu dziecka. Ojciec chopca to potwr. Powinnam si domyli,
e wanie co takiego Nocni owcy uwaaj, za bajk do poduszki. Wszystko, co powoduje
nocne koszmary...
- Czasami Znaki przyprawiaj, o nocne koszmary - powiedzia Jace. - Jeli si je zrobi
w zbyt modym wieku. - Spojrza na ni, w zamyleniu. Blask pnego popoudnia sczy si
przez zasony, zmieniajc jego twarz w studium kontrastw.
Chiaroscuro, pomylaa Clary, wiatocie.
- To dobra historia, jeli si nad tym zastanowi. Ojciec po prostu stara si uczyni
chopca silniejszym. Nieugitym - doda Jace.
- Ale musisz nauczy si troch nagina - stwierdzia Clary i ziewna. Mimo e
historia j, poruszya, melodia gosu Jace'a sprawia, e ogarna j, senno.
- Bo inaczej si zamiesz.
- Nie, jeli jeste dostatecznie silna - odpar z przekonaniem Jace. Wycign rk i
musn wierzchem doni jej policzek. Clary poczua, e jej oczy same si zamykaj, . Miaa
wraenie, e jej koci zrobiy si mikkie, a ona sama zaraz si rozpynie i zniknie. Zapadajc
w sen, usyszaa w gowie echo sw: Dawa mi wszystko, co chciaem. Konie, bro, ksiki
nawet sokoa do polowa.
Prbowaa co powiedzie, ale sen chwycij w sida i pocign w otcha.
***
Obudzi j natarczywy gos.
- Wstawaj!
Clary powoli rozwara sklejone powieki. Poczua askotanie na twarzy. Czyje wosy.
Usiada gwatownie i uderzya w co twardego.

- Au! Uderzya mnie!


To bya Isabelle. Zapali lamp stojc przy ku i z uraz popatrzya na Clary,
masujc czoo. Jej sylwetka wygldaa jakby lnia. Isabelle miaa na sobie dug srebrn
spdnic i cekinowy top, jej paznokcie byy pomalowane byszczcym lakierem, pasma
srebrnych koralikw wplecione we wosy. Wygldaa jak bogini ksiyca. Clary natychmiast
j znienawidzia.
- Nikt ci nie kaza tak si nade mn, pochyla. Wystraszya mnie miertelnie.
- Clary te rozmasowaa obolae miejsce tu nad brwi, . - Czego chcesz? Isabelle
pokazaa na ciemne nocne niebo.
- Dochodzi Pnoc. Musimy i na przyjcie, a ty jeszcze nie jeste gotowa.
- Zamierzaam ubra si w te rzeczy. - Clary wskazaa na dinsy i T - shirt. - Czy to
jaki problem?
- Czy to jest problem? - Isabelle wyglda jak miaa zemdle. - Oczywicie, e to jest
problem! aden Podziemny nie woyby takich ciuchw. Poza tym idziemy na przyjcie.
Bdziesz si wyrnia z tumu w takim... swobodnym stroju. - Najwyraniej chciaa uy
duo gorszego okrelenia.
- Nie wiedziaam, e mamy si wystroi - powiedziaa kwano Clary. - Nie wziam za
sob adnych wyjciowych ubra.
- Bdziesz musiaa poyczy moje.
- O, nie - Clary pomylaa o za duej koszulce i spodniach, ktre musiaa kilka razy
podwin. - To znaczy, nie mog, naprawd.
Umiech Isabelle by rwnie lnicy jak jej paznokcie.
- nalegam.
***
- Naprawd wolaabym woy swoje rzeczy - stwierdzia Clary, wiercc si, kiedy
Isabelle ustawia j przed duym lustrem w swojej sypialni.
- Nie moesz. Wygldasz w nich na osiem lat, a co gorsza zupenie jak Przyziemna.
Clary buntowniczo zacisna szczk.
- Nic z twoich ciuchw nie bdzie na mnie pasowa.
- Zobaczymy.
Clary obserwowaa w lustrze Isabelle buszujc w garderobie. Jej pokj wyglda tak,
jakby w rodku eksplodowaa kula dyskotekowa. Na czarnych cianach byy namalowane

odblaskowe zote krgi. Wszdzie walay si ubrania: na pododze, na rozbebeszonym ku,


na porczach krzese. Wyleway si z duej szafy stojcej pod jedna ze cian. Toaletka z
lustrem obwiedzionym rowym futerkiem bya zamiecona cekinami, byszczykami,
soiczkami z rem i pudrem.
- adny pokj - powiedziaa Clary, mylc z tsknot o swoich pomaraczowych
cianach.
- Dziki. Sama go pomalowaam. - Isabelle wysza z garderoby i rzucia jej co
czarnego i liskiego.
Clary zapaa t rzecz w powietrzu. - Wyglda na strasznie ma - stwierdzia.
- Rozciga si. Przymierz.
Clary pospiesznie wesza do maej azienki urzdzonej na jasnoniebiesko. Wcigna
sukienk przez gow; bya ciasna, i ramiczkami wskimi jak spaghetti. Starajc si nie
oddycha zbyt gboko, wrcia do sypialni. Isabelle siedziaa na ku, majtajc
zawieszonym na duym palcu sandakiem ozdobionym sztrasami.
- Dobrze, e jeste taka paska - zauwaya. - Ja nie mogabym jej nosi bez stanika.
Clary ypna na ni spode ba.
- Jest za krtka.
- Ni za krtka, tylko w sam raz. - Isabelle zacza czego szuka nog pod kiem. Po
chwili wykopna spod niego par wysokich butw i czarne kabaretki. - Bdziesz w nich
wyglda na wysz.
- Racja, bo jestem maa i paska jak deska. - Clary obcigna sukienk, ale i tak
zakrya ledwo grn cz ud.
Rzadko nosia spdnice, zwaszcza mini, wiec czua si nieswojo, pokazujc nogi w
caej okazaoci. - Jeli jest za krtka dla mnie, jak musi wyglda na tobie?
Isabelle umiechna si szeroko. - Ja nosz j jako spdnic.
Clary usiada na ku i woya rajstopy. Buty okazay si troch lune w ydkach, ale
nie zsuway si jej z ng. Zasznurowaa je i wstaa. Spojrzaa na siebie w lustrze i stwierdzia,
e poczenie czarnej sukienki, kabaretek, wysokich butw jest cakiem, cakiem. Jedyne, co
psuo efekt...
- Wosy - powiedziaa Isabelle. - Trzeba co z nimi zrobi. Koniecznie. Siadaj. Rozkazujcym gestem wskazaa na toaletk.
Clary usiada posusznie i zacisna powieki, a Isabelle zacza rozplata jej warkocze
- niezbyt delikatnie - czesa wosy i wsuwa w nie spinki. Otworzya oczy, gdy poczua na
twarzy puszek, a potem gst chmur duszcego pudru. Zakaszlaa i z wyrzutem ypna na

swoj drczycielk. Isabelle si rozemiaa.


- Nie patrz tak na mnie. Spjrz na siebie.
Clary zobaczya w lustrze, e Isabelle upia jej wosy czubku gowy i umocowaa je
byszczcymi spinkami. Przypomniaa sobie sen: cik fryzur cignc w d jej gow,
taniec z Simonem... Poruszya si niespokojnie.
- Nie wstawaj - skarcia j Isabelle. - Jeszcze nie skoczyymy. - Signa po kredk.
- Otwrz oczy.
Clary spenia polecenie.
- Mog ci o co zapyta?
- Jasne. - Isabelle z wpraw operowaa kredk.
- Alec jest gejem?
Isabelle drgna, kredka zsuna si po czole Clary, rysujc dug, czarn, kresk od
kcika oka do linii wosw.
- Cholera!
- Nic si nie stao...
- Owszem. - Isabelle mwia tak, jakby bya bliska paczu. Zacza grzeba wrd
kosmetykw walajcych si po blacie toaletki. W kocu znalaza wacik i podaa go Clary. Masz, wytrzyj si. - Usiada na brzegu ka, pobrzkujc bransoletkami na kostkach, i
spojrzaa na ni, przez zason wosw. - Jak si domylia?
- Absolutnie nie moesz nikomu powiedzie.
- Nawet Jace'owi?
- Zwaszcza Jace'owi!
- Dobrze - powiedziaa oschym gosem Clary. - Nie zdawaam sobie sprawy, e to
taka straszna rzecz.
- Byaby straszna dla moich rodzicw. Wydziedziczyliby go i wyrzucili z Clave...
- Nie mona by gejem i Nocnym owc, ?
- Nie ma adnej obowizujcej reguy. Ale ludzie tego nie lubi, . No, moe ci w
naszym wieku w troch mniejszym stopniu... Chyba - dodaa niepewnie, a Clary uwiadomia
sobie, jak niewielu rwienikw tak naprawd zna Isabelle.
- Inaczej jest ze starszym pokoleniem. Normalnie si o tym nie mwi.
- Aha - bkna Clary, aujc, e w ogle poruszya ten temat.
- Kocham mojego brata - powiedziaa cicho Isabelle. - Zrobiabym dla niego
wszystko. Ale w tej kwestii nic nie mog zrobi...
- Dobrze, e przynajmniej ma ciebie - niezrcznie pocieszya j, Clary i pomylaa o

tym, e Jace uwaa mio za niszczycielsk, si. - Naprawd mylisz, e Jace'owi by si to


nie spodobao?
- Nie wiem. - Isabelle najwyraniej miaa do tej rozmowy. - Ale to nie moja decyzja.
- Chyba nie - przyznaa Clary.
Nachylia si do lustra, eby wacikiem zebra nadmiar tuszu i omal nie upucia go ze
zdziwienia. Co Isabelle z ni, zrobia? Jej koci policzkowe byy wyranie zarysowane, oczy
gbokie, tajemnicze i wietlicie zielone.
- Wygldam jak moja mama - stwierdzia oszoomiona. Isabelle uniosa brwi.
- Co? Za staro? Moe jeszcze troch brokatu.
- Nie, adnego brokatu - zaprotestowaa Clary pospiesznie. - Jest dobrze. Podoba mi
si.
- wietnie. - Isabelle zerwaa si z ka. - Chodmy.
- Musz jeszcze po co pj do mojego pokoju - oznajmia Clary, ruszajc do drzwi. I... Bd potrzebowaa broni? Ary!
- Mam jej duo. - Isabelle z umiechem podniosa najpierw jedn, potem drug, nog,
tak e jej bransoletki zabrzczay jak witeczne dzwoneczki. - Na przykad to. Lewa jest ze
zota, ktre jest trujce dla demonw, a prawa z pobogosawionego elaza na wypadek,
gdybym trafia na nieprzyjazne wampiry albo ze skrzaty. Na obu s, wyryte runy, wic mog
zada niezego kopniaka.
- Polowanie na demony i moda - skomentowaa Clary. - Nigdy bym nie pomylaa, e
mog, i ze sob, w parze.
Isabelle wybuchna gonym miechem.
- Zdziwiaby si.
***
Chopcy ju czekali w holu. Byli ubrani na czarno. Nawet Simon mia na sobie troch
za due czarne spodnie i wasn, koszulk odwrcon, na drug, stron, eby ukry logo
zespou. Jace i Alec opierali si niedbale o cian i wygldali na znudzonych, natomiast on
trzyma si z boku. Podnis wzrok, kiedy zjawia si Isabelle ze zotym biczem owinitym
wok nadgarstka i z metalowymi bransoletami podzwaniajcymi na kostkach. Mona byo
si spodziewa, e Simon osupieje - Isabelle rzeczywicie przycigaa wzrok - ale on tylko
przelizn si po niej spojrzeniem i wytrzeszczy oczy na widok Clary.
- Co to jest? - wykrztusi. - To, co masz na sobie.

Clary spojrzaa na siebie. Narzucia lekk kurtk, eby czu si mniej naga, i wzia
plecak ze swojego pokoju. Ale Simon nie patrzy na plecak, tylko na jej nogi, jakby nigdy
wczeniej ich nie widzia.
- Sukienka - powiedziaa sucho Clary. - Wiem, e nie nosz ich zbyt czsto, ale
doprawdy...
- Jest strasznie krtka - zauway wyranie zmieszany.
Nawet w stroju pogromcy demonw wyglda jak chopiec, ktry przychodzi do domu
dziewczyny, eby umwi si na randk, jest uprzejmy dla jej rodzicw i dobry dla zwierzt
domowych.
Jace natomiast wyglda jak chopak, ktry przychodzi do czyjego domu, eby go
spali dla zabawy.
- Podoba mi si twoja sukienka - powiedzia, odsuwajc si od ciany. Jego spojrzenie
przesuno si po niej leniwie. - Ale wymaga czego ekstra.
- Nagle stae si ekspertem od mody? - odparowaa Clary, ale jej gos zabrzmia
niepewnie. Jace sta tak blisko niej, e czua jego ciepo i saby zapach spalenizny po wieo
zrobionych Znakach.
Wyj co z kieszeni kurtki i jej poda. By to dugi, cienki sztylet w skrzanej
pochwie, o rkojeci wysadzanej pojedynczym czerwonym kamieniem w ksztacie ry.
Clary potrzsna gow.
- Nawet nie wiedziaabym, jak tego uy...
Jace wcisn jej sztylet do rki i zamkn wok niego jej palce.
- Nauczysz si. Masz to we krwi. Clary powoli opucia rk.
- Dobrze.
- Mogabym da ci futera zapinany na udzie - zaproponowaa Isabelle. - Mam ich
mnstwo.
- Oczywicie, e nie - odezwa si Simon. Clary posaa mu zirytowane spojrzenie.
- Dziki, ale to nie w moim stylu. - Wsuna n do zewntrznej kieszeni plecaka. Gdy
zapia zamek i podniosa wzrok zobaczya, e Jace patrzy na ni spod przymruonych
powiek.
- I jeszcze ostatnia rzecz - powiedzia.
Wycign spink z jej wosw, tak e opady ciep, cik fal na jej szyje. Uczucie
askotania na nagiej skrze byo nowe, ale dziwnie przyjemne. - Tak jest duo lepiej stwierdzi, a Clary pomylaa, e jego gos rwnie brzmi troch niepewnie.

12
PRZYJCIE
Kierujc si wskazwkami umieszczonymi na zaproszeniu, dotarli do przemysowej
okolicy Brooklynu, gdzie wzdu ulic stay fabryki i magazyny. Niektre, jak zauwaya
Clary, przerobiono na lofty i galerie, ale mimo to ponure, przysadziste budynki z zaledwie
kilkoma zakratowanymi oknami wyglday zowrogo i niegocinnie.
Od metra szli na piechot. Prowadzia ich Isabelle za pomoc Sensora, ktry
najwyraniej mia wbudowane co w rodzaju systemu nawigacyjnego. Simon, ktry uwielbia
gadety, by nim zafascynowany. Clary celowo wloka si za nimi, kiedy przecinali
zapuszczony park o niestrzyonej trawie, pokej od letniego upau. Po prawej stronie na tle
nocnego, bezgwiezdnego nieba rysoway si czarne iglice kocioa.
- Pospiesz si - sykn jej do ucha poirytowany Jace, ktry specjalnie zwolni, eby i
obok niej. - Nie chc wci oglda si za siebie i sprawdza, czy nic ci si nie stao.
- Wic si nie ogldaj.
- Ostatnim razem, kiedy zostawiem ci sam, napad ci demon - przypomnia Jace.
- Z pewnoci nie chciaabym zepsu tak miego nocnego spaceru swoj nag
mierci.
- Jest cienka granica midzy sarkazmem a otwart wrogoci, a ty zdaje si, j
przekroczya kroczya - stwierdzi Jace. - O co chodzi? Clary przygryza warg.
- Dzi rano grzebali mi w mzgu dziwni, odpychajcy faceci. Teraz id na spotkanie z
dziwnym, odpychajcym gociem, ktry pierwszy grzeba w moim mzgu. A jeli nie
spodoba mi si to, co znajdzie?
- Dlaczego sadzisz, e ci si nie spodoba? Clary odgarna wosy ze spoconej skory.
- Nienawidz, kiedy odpowiadasz pytaniem na pytanie.
- Wcale nie. Uwaasz, e to czarujce. Tak czy inaczej, nie wolaaby zna prawdy?
- Nie. To znaczy, moe. Nie wiem. - Westchna. - A ty?
- To jest ta ulica! - zawoaa Isabelle, ktra wyprzedzia ich o wier kwartau. Szli
wsk alej ze starymi magazynami po obu stronach. Wiele szczegw wskazywao na to, e
teraz urzdzono w nich zwyke mieszkania - skrzynki na kwiaty w oknach, firanki
powiewajce na wilgotnym nocnym wietrze, plastikowe mietniki na podjazdach. Clary
rozgldaa si w skupieniu, ale nie potrafia stwierdzi, czy wanie t ulice widziaa podczas
seansu w Miecie Koci. W jej wizji bya prawie zasypana niegiem.

Poczua, e Jace muska palcami jej rami.


- Oczywicie. Zawsze.
Zerkna na niego z ukosa, marszczc brwi. - Co?
- Prawda. Oczywicie, e chciabym j...
- Jace! - Alec sta na chodniku niedaleko nich.
Clary zastanawiaa si, dlaczego jego gos brzmi tak dononie. Jace zabra do z jej
ramienia i odwrci do przyjaciela. - Tak?
- Zdaje si, e dotarlimy na miejsce. - Alec pokazywa co, czego nie moga dojrze,
bo byo zasonite przez duy samochd.
- Co tam masz?
Jace podszed do Aleca. Clary usyszaa jego miech, a kiedy si do nich zbliya,
zobaczya, na co patrz: kilka motocykli, smukych i srebrnych, o niskim czarnym
zawieszeniu. Naoliwione cylindry i rury wyglday jak yy. Byo w tych pojazdach co
organicznego, jak w biomechanoidach z obrazw Gigera.
- Wampiry - powiedzia Jace.
- Wygldaj, cakiem jak motocykle - stwierdzi Simon, podchodzc do nich z Isabelle
u boku. Dziewczyna zmarszczya brwi na widok motorw.
- Bo to s motocykle, ale zmienione tak, e mog jedzi na demonicznej energii wyjania. - Korzystaj z nich wampiry, eby w nocy szybko si przemieszcza. Nie jest to
zgodne z Przymierzem, ale...
- Syszaem, e niektre mog lata. - Alec mwi z takim entuzjazmem jak Simon o
nowej grze wideo. - Albo staj si niewidzialne po pstrykniciu przecznika. Albo dziaaj
pod wod.
Jace zszed z krawnika i zacz obchodzi pojazdy, przyglda si im uwanie.
Przesun doni po jednym ze smukych podwozi, na ktrym widniay sowa namalowane
srebrn farb: Nox Invictus.
- Zwyciska noc - przetumaczy. Alec popatrzy na niego dziwnie.
- Co robisz?
Clary zobaczya, e Jace wsuwa rk pod kurtk. - Nic.
- Pospieszmy si - ponaglia ich Isabelle. - Nie stroiam si po to, eby podziwia, jak
azicie po rynsztoku i ogldacie motory.
- S adne i mio na nie popatrze - stwierdzi Jace, wracajc na chodnik. - Sama
musisz przyzna.
- Na mnie te - odparowaa Isabelle, ktra nie zamierzaa niczego przyznawa. -

Ruszmy si wreszcie.
Jace spojrza na Clary.
- To ten budynek? - zapyta, wskazujc na czerwony ceglany magazyn. Clary
odetchna gboko.
- Chyba tak - powiedziaa niepewnie. - Wszystkie wyglda, j tak samo. - Jest tylko
jeden sposb, eby si dowiedzie - owiadczya Isabelle i zdecydowanym krokiem zacza
wchodzi po schodach.
Reszta podya za ni i stoczya si w ciasnym, cuchncym przedsionku. Goa
arwka wiszca na sznurku owietlaa due drzwi obite metalem i domofon z rzdem
dzwonkw od mieszka. Tylko na jednym widniao nazwisko: Bane.
Isabelle wcisna guzik. Nie doczekawszy si adnej reakcji, nacisna go znowu. Ju
miaa sprbowa trzeci raz, kiedy Alec j za nadgarstek.
- Nie bd niegrzeczna.
Siostra spiorunowaa go wzrokiem. - Alec...
W tym momencie drzwi si otworzyy i w progu stan szczupy mczyzna. Zmierzy
ich zaciekawionym wzrokiem. Isabelle pierwsza odzyskaa rezon i posaa mu promienny
umiech.
- Magnus? Magnus Bane?
- To ja.
Mczyzna stojcy w drzwiach by wysoki i chudy jak tyczka, mia gste czarne wosy
skrcone w szpikulce tworzce koron wok gowy. Ksztat przymruonych oczu i zoty
odcie opalonej skry wiadczyy o sporej domieszce azjatyckiej krwi Ubrany w dinsy i
czarn, koszul ozdobion, dziesitkami metalowych klamerek, mia usta pomalowane na
granatowo, a oczy obwiedzione grafitowym brokatem, tak e wyglda jak w masce szopa
pracza. Przeczesa najeone wosy upiercienion, rk, i w zadumie przyjrza si
przybyszom.
- Dzieci Nefilim - rzek w kocu. - No, no. Nie pamitam, ebym was zaprasza.
Isabelle wyja niebiesk, kartk i pomachaa ni, jak bia.
- Mam zaproszenie, a to s, moi przyjaciele. - Krlewskim gestem wskazaa reszt
grupy.
Magnus wyj jej papier z rki i spojrza na niego, krzywic usta.
- Musiaem by pijany - stwierdzi z niesmakiem i szerzej otworzy drzwi. Wchodcie. Tylko nie prbujcie mordowa moich goci.
Jace zmierzy go wzrokiem.

- Nawet, jeli ktry z nich rozleje drinka na moje nowe buty?


- Nawet wtedy. - Byskawicznym ruchem Bane wyrwa z jego reki stel i unis j. - A
to lepiej schowaj, Nocny owco.
Rwnie szybko wsun narzdzie do kieszeni jego dinsw, umiechn si szeroko i
ruszy w gr po schodach, zostawiajc zdeprymowanego Jace'a, eby przytrzyma drzwi
pozostaym.
- Chodcie zanim kto pomyli, e to moje przyjcie - powiedzia Jace, przywoujc
ich gestem.
Wszyscy zamiali si nerwowo i weszli do rodka, przepychajc si obok niego. Tylko
Isabelle zatrzymaa si w progu i pokrcia gow.
- Postaraj si go nie wkurzy, prosz, bo wtedy nam nie pomoe. Jace zrobi znudzon
min.
- Wiem, co robi.
- Mam nadziej. - Isabelle wymina go, szeleszczc spdnic. Mieszkanie Magnusa
znajdowao si na szczycie dugich chwiejnych schodw. Clary szybko poaowaa, e
dotkna balustrady, eby si przytrzyma. Porcz lepia si od czego zielonkawego i
lnicego.
- Be. - Simon a si otrzsn, ale zaoferowa jej rg swojej koszulki, eby wytara
sobie rk. Clary z wdzicznoci przyja pomoc. - Wszystko w porzdku? Wydajesz si...
nieobecna.
- Po prostu on wyglda tak znajomo. To znaczy, Magnus.
- Mylisz, e chodzi do St. Xaviera?
- Bardzo zabawne.
- Masz racj. Jest za stary na ucznia. Zdaje si, ze w zeszym roku uczy mnie chemii.
Clary si rozemiaa. Natychmiast obok niej pojawia si Isabelle.
- Omino mnie co miesznego?
Simon mia do przyzwoitoci, eby zrobi zakopotana min, ale nic nie powiedzia.
- Niczego nie przegapia - odburkna Clary.
I zostaa z tyu. Poyczone od Isabelle buty na grubej gumowej podeszwie zaczynay
uwiera j w stopy. Kiedy dotara na szczyt schodw, kulaa, ale gdy tylko wesza do
mieszkania Magnusa, zapomniaa o blu. Loft by ogromny i prawie cakowicie pozbawiony
mebli. Okna sigajce od podg, do sufitu pokrywaa gruba warstwa brudu i farby, ktra
odcinaa wikszo wiata wpadajcego z ulicy. ukowate, osmalone sadz sklepienie
podtrzymyway wielkie metalowe supy oplecione kolorowymi lampkami. Drzwi, wyjte z

zawiasw i uoone w jednym kocu pomieszczenia na powgniatanych koszach na mieci,


suyy za prowizoryczny bar. Kobieta o liliowej skrze, ubrana w metaliczny gorset, stawiaa
na ladzie drinki w wysokich kieliszkach z barwionego szka; znajdujcy si w rodku pyn
przybiera odcie krwistej czerwieni, jaskrawego bkitu albo jadowitej zieleni. Nawet jak na
nowojorsk barmank pracowaa z zadziwiajc szybkoci; zapewne pomaga jej fakt, e
miaa drug par dugich, wdzicznych ramion. Na jej widok Clary przypomnia si posek
hinduskiej bogini z kolekcji Luke'a.
Reszta goci bya rwnie dziwna. Przystojny chopak z mokrymi zielono - czarnymi
wosami umiechn si do niej znad talerza z surow ryb. Zby mia ostre jak rekin. Obok
niego dziewczyna z kwiatami w plecionymi w dugie wosy o kolorze ciemnoblond. Spod
krtkiej zielonej sukienki wystaway abie stopy z bon pawn.
Grupa modych kobiet, tak bladych, e Clary zastanawiaa si, czy nie maj
scenicznego biaego makijau, sczya wino z krysztaowych kieliszkw szkaratny pyn zbyt
gsty na wino.
rodek pokoju by zajty przez taczcych. Dudnica muzyka odbijaa si od cian,
cho Clary nigdzie nie widziaa zespou.
- Podoba ci si przyjcie?
Odwrcia si i zobaczya Magnusa opartego o jedn z kolumn. Jego oczy lniy w
pmroku. Clary rozejrzaa si i stwierdzia, ze Jace i reszta zniknli, wchonici przez tum.
Prbowaa si umiechn.
- Z jakiej to okazji? - spytaa.
- Urodzin mojego kota.
- O! A gdzie jubilat?
- Nie wiem - z powag odpar Bane. - Pewnie uciek.
Od wymylenia dowcipnej odpowiedzi wybawio Clary pojawienie si zaginionych
towarzyszy. Alec jak zwykle mia ponur twarz, a Jace, z wiecem z maych wieccych
kwiatw na szyi, wyglda na zadowolonego z siebie.
- Gdzie Simon i Isabelle? - zapytaa Clary.
- Na parkiecie. - Jace machn rk.
Clary wypatrzya ich na zatoczonym kawaku podogi. Simon robi to co zwykle
zamiast taczenia, to znaczy z nieszczliw min podskakiwa jak pika. Isabelle zataczaa
wok niego krgi, wijc si jak w i muskajc palcami jego pier. Patrzya na niego w taki
sposb, jakby planowaa zacign go w ciemny kt. Clary obja si rkoma. Jeli zaczn
taczy jeszcze troch bliej siebie, nie bd musieli szuka ustronnego miejsca.

- Suchaj, naprawd musimy porozmawia... - zwrci si Jace do gospodarza.


- Magnusie Bane! - Grzmicy gos nalea do niskiego mczyzny, ktry wyglda na
trzydzieci par lat. Mia gadko ogolon gow i kozi brdk. Unis drcy palec i
wycelowa go w czarownika. - Kto wanie wla wiecon wod do zbiornika mojego
motocykla. Jest kompletnie zniszczony! Wszystkie przewody si stopiy.
- Stopiy? - mrukn Magnus. - Po potworne.
- Chce wiedzie, kto to zrobi. - Mczyzna obnay dugie, zaostrzone wilcze zby.
Clary patrzya na niego z fascynacja. Nie tak wyobraaa sobie wampirze ky. Te byy cienkie
i ostre jak igy. - O ile pamitam, zarzekae si, e nie bdzie tu dzisiaj adnych wilkoakw,
Bane.
- Nie zaprosiem adnego Dziecka Ksiyca - owiadczy Magnus, ogldajc swoje
byszczce paznokcie. - I to wycznie z powodu waszej gupiej wani. Jeli kto dopuci si
sabotau na twoim motorze, nie by to mj go i dlatego... - umiechn si czarujco - ...nie
bior na siebie odpowiedzialnoci za to, co si stao.
Wampir z wciekoci dgn palcem w stron Bane'a.
- Prbujesz mi wmwi, e...
Wskazujcy palec Magnusa drgn ledwo dostrzegalnie. Wampir zakrztusi si i
chwyci za gardo. Nadal porusza ustami, ale nie wydobywa si z nich aden dwik.
- Juz nie jeste tutaj mile widziany - oznajmi spokojnie czarownik. - Wyjd.
Rozpostar palce doni. Wampir odwrci si gwatownie, jakby kto chwyci go za ramiona i
okrci. Pomaszerowa przez tum, kierujc si do drzwi. Jace zagwizda cicho.
- To byo imponujce.
- Masz na myli ten may napad zego humoru? - Magnus spojrza w sufit. Dopiero
teraz Clary ze zdziwieniem zauwaya, e jego renice s pionowe i wskie jak u kota. Wiem. Jaki jest problem z dziewczyn?
W tym momencie Alec wyda z siebie zdawiony dwik. Clary z pewnym
opnieniem zorientowaa si, e to miech. Powinien czciej wiczy, pomylaa.
- To my wlalimy wicon wod do zbiornika paliwa - wyzna.
- Domyliem si - powiedzia Magnus z rozbawieniem. - Mae i mciwe z was dranie,
co? Wiecie, e ich motory jed na demonicznej energii. Wtpi, czy biedak bdzie w stanie
go naprawi.
- Mniej o jedn pijawk na wymylnej machinie - skwitowa Jace. - Moje serce
krwawi.
- Syszaem, e niektrzy potrafi na nich lata - wtrci z oywieniem Alec. Prawie

si umiecha.
- To tylko bajki opowiadane przez stare wiedmy - rzuci lekcewaco Bane. Jego
kocie oczy byszczay. - I wanie z powodu chcielicie zepsu mi przyjcie? eby zniszczy
par motorw?
- Nie. - Jace przybra rzeczowy ton. - Musimy z tob porozmawia. Najlepiej gdzie
na osobnoci.
Magnus unis brew.
Cholera, pomylaa Clary, kolejny.
- Mam kopoty z Clave?
- Nie - uspokoi go Jace.
- Prawdopodobnie nie - dorzuci Alec. - Au! - Spiorunowa wzrokiem przyjaciela,
ktry kopn go w kostk.
- Nie - powtrzy Jace - Moemy rozmawia pod pieczci Przymierza. Jeli nam
pomoesz, wszystko, co powiesz, stanie si poufne.
- A jeli nie pomog? Jace szeroko rozoy rce. Runy wytatuowane na jego doniach
byy czarne i wyrane.
- Moe nic. A moe wizyta z Cichego Miasta.
- Niezy wybr mi oferujesz, may Nocny owco. - Gos czarownika by sodki jak
mid wylany na kawaki lodu.
- To nie jest aden wybr - przyzna Jace.
- Wanie to miaem na myli.
***
W sypialni Magnusa panowaa orgia kolorw: kanarkowo - ta pociel i kapa na
materacu rozoonym na pododze, jaskrawo niebieska toaletka zastawiona wiksz liczb
soiczkw z cieniami i podkadami ni u Isabelle. Tczowe aksamitne zasony na oknach
sigajcych od podogi do sufitu, dywan z poskrcanej weny.
- adne mieszkanie - pochwali Jace, odsuwajc cik zason. - Chyba si opaca
by Wysokim Czarownikiem Brooklynu?
- Opaca - przyzna Magnus. - Ale kiepsko z pakietem socjalnym. Nie obejmuje opieki
dentystycznej. - Zamkn za sob drzwi i opar si o nie, krzyujc rce na piersi. T - shirt
podjecha w gr, odsaniajc pasek paskiego, zotego brzucha bez ppka. - No, wic, co tam
knujecie w swoich maych podstpnych ebkach?

- Waciwie to nie oni, tylko ja chciaam z panem porozmawia - odezwaa si Clary,


uprzedzajc Jace'a.
Bane skierowa na ni swoje nieludzkie oczy.
- Nie jeste jedn z nich - stwierdzi. - Nie naleysz do Clave, ale widzisz
Niewidzialny wiat.
- Moja matka bya jedn z Clave - wyjania Clary. Po raz pierwszy powiedziaa to
gono i z przekonaniem. Ale trzymaa to w tajemnicy. Nie wiem dlaczego.
- Zapytaj j.
- Nie mog. Ona... - Clary si zawahaa - znikna.
- A twj ojciec?
- Umar, zanim si urodziam. Magnus sapn z irytacj.
- Jak powiedzia kiedy Oscar Wilde: Strat jednego z rodzicw mona uwaa za
nieszczcie. Utrata obojga wyglda na niedbalstwo. Clary usyszaa, e Jace wciga
powietrze przez zby.
- Nie straciam matki. Porwa j Valentine.
- Nie znam adnego Valentine'a - owiadczy Magnus, ale jego oczy rozbysy jak
migoczce pomienie wiec. Kama. - Przykro mi z powodu twojej tragicznej sytuacji, ale nie
rozumiem, co to wszystko ma wsplnego ze mn. Gdyby moga mi powiedzie...
- Ona nie moe nic powiedzie, bo nie pamita - wtrci Jace ostrym tonem. - Kto
wykasowa jej wspomnienia. Poszlimy do Cichego Miasta, eby Bracia sprbowali wydoby
je z jej gowy. Dostalimy dwa sowa. Chyba si domylasz, jakie.
Zapada krtka cisza. W kocu Magnus wykrzywi kcik ust w gorzkim umiechu.
- Mj podpis. Kiedy go zostawiaem, wiedziaem, ze to szalestwo i gupota. Akt
nieposkromionej pychy...
- Podpisa pan mj umys? - W gosie Clary brzmiao niedowierzanie.
Magnus byskawicznym ruchem nakreli w powietrzu jakie litery. Kiedy opuci
rk, wisiay przed ich oczami, jarzce si zotem, a jego pomalowane oczy i usta zalniy w
ich odbitym blasku. MAGNUS BANE.
- Byem taki dumny ze swojego dziea - rzek wolno, patrzc na Clary. - Taka czysta,
taka doskonaa. Miaa wszystko zapomina w chwili, kiedy co zobaczysz. aden obraz
skrzata, wrki czy dugonogiego potwora nie mg ci przeladowa w twoim niewinnym
nie miertelniczki. Ona tego chciaa.
- Kto tego chcia? - spytaa Clary gosem piskliwym z napicia. Magnus westchn i
pod jego oddechem ogniste litery rozsypay si w wietlisty popi. I cho Clary dokadnie

wiedziaa, co Bane teraz powie, odczua jego sowa jak cios w serce.
- Twoja matka.

13
WSPOMNIENIE BIELI
- Moja matka mi to zrobia? - Zaskoczenie i oburzenie nie zabrzmiay przekonujco
nawet w jej wasnych uszach. Rozejrzawszy si, dostrzega wspczucie w oczach Jace'a. I
Aleca. Nawet on si domyli i byo mu jej al. - Dlaczego?
- Nie wiem. - Magnus rozoy dugie biae rce. - Moja praca nie polega na
zadawaniu pyta. Robi to, za co mi pac.
- W ramach Przymierza - doda Jace gosem mikkim jak kocie futro. Bane skoni
gow.
- Oczywicie.
- Wiec dla Przymierza gwat na umyle jest w porzdku? - zapytaa z gorycz Clary.
Kiedy nikt nie odpowiedzia, opada na ko Magnusa. - To si stao tylko raz? Miaam
zapomnie co szczeglnego? Co to byo?
Magnus podszed do okna nerwowym krokiem.
- Chyba nie rozumiesz. Kiedy pierwszy raz ci zobaczyem, miaa jakie dwa latka.
Wygldaem przez okno - gdy stukn palcem w szyb, posypa si z niej kurz i patki farby i zobaczyem jak biegnie ulic, trzymajc co zawinitego w koc.
Zdziwiem si, kiedy stana pod moimi drzwiami. Wygldaa tak zwyczajnie, tak
modo. - Blask ksiyca obrysowa jego jastrzbi profil srebrem. - Odwina koc. W rodku
bya ty. Postawia ci na pododze, a ty zacza biega, bra do rczek rne rzeczy, szarpa
mojego kota za ogon, a kiedy ci podrapa, rozwrzeszczaa si jak upir, wic zapytaem
twoj matk, czy nie jeste pkrwi banshee. Nie rozemiaa si. - Magnus umilk. Wszyscy
suchali go z uwag, nawet Alec. - Powiedziaa, e jest Nocnym owc, . Nie byo sensu
kama w tej sprawie. Widziaem Znaki Przymierza, cho zblaky z czasem i wyglday jak
srebrne blizny na jej skrze. - Potar brokatowy makija wok oczu. - Miaa nadziej, e
urodzia si ze lepym Wewntrznym Okiem. Niektrych Nocnych owcw trzeba uczy
dostrzegania wiata Cieni. Ale tamtego popoudnia przyapaa ci, jak drania si ze
skrzatem, ktry utkn w ywopocie. I wtedy zrozumiaa, e widzisz. Dlatego przysza do
mnie, eby zapyta, czy mona pozbawi ci Wzroku. - Clary gwatownie wcigna
powietrze, ale Bane spokojnie mwi dalej. - Wytumaczyem jej, e okaleczenie tej czci
twojego mzgu moe ci zaszkodzi, a nawet doprowadzi do szalestwa. Nie pakaa. Nie
naleaa do kobiet, ktre szlochaj na zawoanie. Spytaa mnie, czy jest inny sposb, a ja

odpowiedziaem, e mgbym sprawi, eby zapominaa istoty ze wiata Cieni w tej samej
chwili, w ktrej je zobaczysz. Zastrzegem jedynie, e musi do mnie przychodzi co dwa lata,
kiedy czar zacznie sabn.
- I przychodzia? - spytaa cicho Clary. Magnus skin gow.
- Widywaem ci co dwa lata od tamtego pierwszego razu. Obserwowaem, jak
roniesz. Bya jedynym dzieckiem, ktre widziaem w rnych etapach dorastania. Ludzie
raczej niechtnie dopuszczaj czarownikw poblie swoich dzieci.
- Wiec od razu poznae Clary, gdy tylko stanlimy w drzwiach - stwierdzi Jace. Musiae.
- Oczywicie, e tak. - W gosie Magnusa zabrzmiao rozdranienie. - i to by dla mnie
szok. Ale jak ty by si zachowa na moim miejscu? Ona mnie nie znaa. Nie powinna zna.
Sam fakt, e si tutaj zjawia, oznacza, e czar przesta dziaa. I rzeczywicie termin
kolejnej wizyty wypada miesic temu. Po powrocie z Tanzanii podjechaem nawet pod twj
dom, ale Jocelyn mi powiedziaa, e ucieka po ktni. Obiecaa, e zadzwoni do mnie, kiedy
wrcisz, ale tego nie zrobia. - Wzruszy ramionami.
Na ciele Clary wystpia gsia skrka. Wspomnienie podziaao na ni jak zimny
prysznic. Staa z Simonem w holu swojego domu i prbowaa sobie uwiadomi, co takiego
dostrzega ktem oka. Wydawao mi si, e widziaam kota Dorothei, ale to chyba byo
zudzenie. Tylko, e jej ssiadka nie miaa kota.
- By pan tam wtedy - powiedzia. - Widziaam, jak pan wychodzi z mieszkania
Dorothei. Pamitam paskie oczy.
Magnus wyglda, jakby chcia zamrucze.
- To prawda, e zapadam w pami - przyzna z dum, ale zaraz pokrci gow. - Nie
powinna mnie pamita. Gdy tyko ci zobaczyem, rzuciem czar potny jak mur. Miaa
si o niego rozbi, e uyj psychologicznej terminologii.
Kiedy wpadasz na psychiczny mur, nabawiasz si psykanych siniakw?
- Jeli zdejmie pan ze mnie czar, bd moga przypomnie sobie wszystko, co
zapomniaam? - spytaa. - Odzyskam wszystkie wspomnienia, ktre mi pan ukrad?
- Nie mog go zdj. - Bane by zmieszany.
- Co? - rzuci Jace z wciekoci, . - Dlaczego? Clave wymaga... Magnus popatrzy na
niego zimno.
- Nie lubi, kiedy mi si mwi, co mam robi, may nocny owco. Jace'owi wyranie
nie spodobao si okrelenie may, ale nie zdy si odgry, bo uprzedzi go Alec pytajc
cicho:

- Nie wiem pan, jak to odwrci? To znaczy, czar. Bane westchn.


Przede wszystkim zdjcie czaru jest o wiele trudniejsze ni jego rzucenie. Ten jest
wyjtkowo misterny, a wysiek, jaki woyem w jego stworzenie... gdybym popeni
najmniejszy bd wszystko, jej umys byby na zawsze uszkodzony, Poza tym, czar zaczyna
ju sabn, a z czasem jego skutki same znikn.
Clary spojrzaa na niego.
- I wtedy odzyskam wszystkie wspomnienia?
- Nie wiem. Moe wrc jednoczenie, a moe etapami. Moliwe rwnie, e nigdy
nie przypomnisz sobie tego, co zapomniaa przez lata. Proba twojej matka bya wyjtkowa
w mojej karierze zawodowej. Nie mam pojcia, co si stanie.
- Ale ja nie chc czeka. - Trzymajc rce na kolanach, Clary tak mocno splota palce,
e zbielay ich koniuszki. - Przez cae ycie mam wraenie, e co jest ze mn nie w
porzdku. Jakby czego mi brakowao albo byo uszkodzone. Teraz ju wiem...
- Niczego ci nie uszkodziem. - Magnus wykrzywi usta w gniewnym grymasie,
pokazujc ostro, biae zby. - Kady nastolatek na tym wiecie czuje si podobnie jak ty.
Wydaje mu si, e jest inny, wyobcowany, nie na miejscu, jak krlewicz przez pomyk
urodzony w rodzinie wieniakw.
W twoim wypadku ta odmienno jest prawdziwa. Jeste inna. Moe nie lepsza, ale
inna. Rni si to nie przelewki. Chcesz wiedzie jak to jest, kiedy rodzice s dobrymi,
religijnymi ludmi chodzcymi do kocioa, a ty nosisz diabelskie pitno? - Wskaza na swoje
oczy, rozpocierajc palce. - Kiedy ojciec wzdryga si na twj widok, a matka wiesza si w
stodole, doprowadzona do obdu tym, co zrobia?
Kiedy miaem dziesi lat, ojciec prbowa utopi mnie w strumieniu. Broniem si,
jak umiaem. Spon na miejscu. Wtedy poszedem do starszych do Kocioa po pomoc.
Ukryli mnie. Mwi si, e lito to nieprzyjemna rzecz, ale lepsza ni nienawi.
Kiedy odkryem, kim naprawd jestem, pczowiekiem, znienawidziem samego
siebie. To najgorsza rzecz, jaka moe si komu przytrafi. Kiedy Magnus skoczy mowie, w
pokoju zapada cisza. Ku zaskoczeniu Clary przerwa j Alec.
- To nie bya pana wina. Nie mona nic poradzi na to, jaki si kto urodzi.
- Mam to wszystko ju za sob - odpar Bane. - Myl, e mnie rozumiecie. Inny nie
znaczy lepszy, Clarisso. Twoja matka staraa si ciebie chroni. Nie czy jej wyrzutw z tego
powodu.
Clary przestaa ciska donie.
- Nie obchodzi mnie, e jestem inna. Ja po prostu chce by sob. Magnus zakl w

jzyku, ktrego Clary nie znaa. Jego sowa brzmiay jak trzask pomieni.
- W porzdku. Posuchaj, nie mog odkrci tego, co zrobiem, ale mog da ci co
innego. Niewielk cz tego, co byoby twoje, gdyby zostaa wychowana jako Nefilim.
Podszed do szafy z ksikami i wyj z niej ciki wolumin oprawiony w pleniejcy
zielony aksamit. Gdy zacz go kartkowa, posypa si kurz i skrawki sczerniaej tkaniny.
Stronice byy cienkie, z niemal przezroczystego pergaminu o barwie skorupki jaja. Widniay
na nich pojedyncze czarne runy. Na ten widok Jace unis brwi i zapyta:
- Czy to egzemplarz Szarej Ksigi?
Magnus nie odpowiedzia, tylko gorczkowo przewraca kartki.
- Hodge ma jeden - odezwa si Alec. - Kiedy mi go pokaza.
- Nie jest szara tylko zielona - stwierdzia Clary.
- Gdyby istniaa taka choroba jak nieuleczalny liberalizm, umaraby w dziecistwie powiedzia Jace, strzepujc kurz z parapetu. - Chodzi o Gramarye, co oznacza magiczn
ukryt mdro. S w niej skopiowane wszystkie runy, ktre anio Razjel zapia w
oryginalnej Ksidze Przymierza. Nie ma wielu egzemplarzy, bo kady musi by specjalnie
zrobiony. Niektre runy s tak potne, e wypalaj zwyke kartki. Alec by pod wraeniem.
- Nie wiedziaem.
Jace usiad na parapecie i zwiesi nogi nad podog.
- Nie wszyscy przesypiaj lekcje historii. - Ja nie...
- Owszem, tak. W dodatku linisz si na biurko.
- Zamknij si - rzuci Magnus, ale powiedzia to agodnym tonem. Podszed do Clary i
ostronie pooy gruby tom na jej kolanach. - Kiedy otworz ksig, przyjrzyj si
zaznaczonej stronicy. Patrz na ni, a poczujesz, e co si zmienia w twoim umyle.
- Bdzie bolao? - zapytaa Clary z niepokojem.
- Wiedza zawsze boli - odpar Bane i wyprostowa si, zostawiajc ksik na jej
kolanach.
Clary spojrzaa na czyst bia kartk z czarnym Znakiem. Wyglda jak spirala ze
skrzydami, ale kiedy przekrzywia gow, zamieni si w lask oplecion winorol.
Zmieniajcy si wzr askota jej umys jak pirko muskajce wraliwa skr. Miaa
ochot zamkn oczy, ale trzymaa je otwarte, a j zapieky, a obraz zacz si rozmazywa.
I raptem usyszaa i poczua klikniecie w gowie, jakby w zamku obrci si klucz.
Znak nagle si wyostrzy, a w gowie Clary pojawia si myl: pamitaj. Odczytaaby
Znak, gdyby by sowem, ale oprcz tego jednego mia jeszcze wiele innych znacze.
Zawierao si w nim pierwsze dziecice wspomnienie wiata wpadajcego midzy

szczeblami koyski, zapach deszczu i ulic miasta, bl niezapomnianej straty, ukucie


zapamitanego upokorzenia, okrutne roztargnienie podeszego wieku, kiedy odleg
przeszo widzi si z ca ostroci, a najwiesze wydarzenia gin w mroku niepamici. Z
lekkim westchnieniem Clary odwrcia nastpn kartk, a potem jeszcze jedn, chonc
obrazy i doznania. Smutek. Myl. Sia. Ochrona. aska. Krzykna rozczarowana, kiedy
Magnus zabra ksig z jej kolan.
- Wystarczy - powiedzia i odnis tom z powrotem na pk. Otrzepa rce o spodnie,
zostawiajc na nich szare lady. - Gdyby przeczytaa wszystkie runy na raz, rozbolaaby ci
gowa.
- Ale...
- Wikszo dzieci Nocnych owcw uczy si po Znaku na kadej lekcji przez wiele
lat - odezwa si Jace. - Szara Ksiga zawiera runy, ktrych nawet ja nie znam.
- Co podobnego - rzuci Bane z sarkazmem.
- Magnus pokaza ci Znak zrozumienia i zapamitywania, ktry otwiera tez umys na
czytanie i rozpoznawanie pozostaych.
- Potrafi te obudzi w upione wspomnienia - doda czarownik. - Moe w ten sposb
je odzyskasz. To wszystko, co mog dla ciebie zrobi.
Clary spucia wzrok.
- Nadal nie pamitam nic o Kielichu Anioa.
- A wic o to chodzi? - Magnus by naprawd zdumiony. - O Kielich Anioa?
Posuchaj, przeszukaem twoje wspomnienia i mog zapewni ci, e nie ma w ich nic na
temat Darw Anioa.
- Darw Anioa? - powtrzya Clary jak echo. - Mylaam...
- Anio da pierwszym Nocnym owcom trzy przedmioty: Kielich, Miecz i Lustro.
Cisi Bracia maj Miecz. Kielich i Lustro byy w Idrisie, przynajmniej dopki nie zjawi si
Valentine.
- Nikt nie wie, gdzie jest Lustro - powiedzia Alec. - Nikt nie wie tego od wiekw.
- Interesuje nas Kielich - oznajmi Jace. - Valentine go szuka.
- I dlatego chcecie go znale, zanim on to zrobi? - domyli si Magnus.
- Mwi pan, zdaje si, e nie wie, kto to jest Valentine? - przypomniaa Clary.
- Kamaem - przyzna Bane. - Jak wiecie, nie jestem jasnowidzem. Nie musz mwi
prawdy. A tylko gupiec naraaby si na zemst Valentine'a.
- Mylisz, e wanie o to mu chodzi? - zapyta Jace. - O zemst?
- Tak przypuszczam. Ponis wielka klsk, a raczej nie naley do ludzi, ktrzy z

godnoci, znosz, poraki.


Alec spojrza twardo na Magnusa.
- Bra pan udzia w Powstaniu? Bane zwar si z nim wzrokiem.
- Tak. Zabiem wielu waszych.
- Czonkw Krgu - powiedzia szybko Jace. - Nie naszych...
- Ten, kto z uporem wypiera si brzydkich stron tego, co robi, nigdy nie wycignie
nauki ze swoich bdw - stwierdzi Magnus, nadal patrzc na Aleca.
Alec obla si rumiecem.
- Nie wydaje si pan zaskoczony tym, e Valentine yje - zauway, unikajc wzroku
Magnusa.
Bane rozoy rce.
- A wy?
Jace otworzy usta, ale zaraz je zamkn. Wyglda na skonsternowanego. W kocu
zapyta:
- Wic nie pomoesz nam szuka Kielicha?
- Nie zrobibym tego nawet gdybym mg - odpar Magnus. - A tak si skada, e nie
mog. Nie mam pojcia, gdzie on jest, i nie chc wiedzie. Jak ju wspomniaem, tylko
gupiec... i tak dalej.
- Bez Kielicha nie moemy... - zacz Alec.
- Stworzy was wicej. Tak, wiem. Ale moe nie wszyscy uwaaj to za nieszczcie.
Prawd mwic, gdybym mia wybiera midzy Clave a Valentine'em, wybrabym Clave. Oni
przynajmniej nie przysigali zetrze nas w py. Ale Clave rwnie nie zasuyo na moj
bezgraniczn lojalno. Tak wic na razie poczekam. A teraz, jeli ju skoczylicie,
chciabym wrci na przyjcie, nim gocie zaczn si nawzajem poera.
Jace, ktry cay czas zaciska i otwiera donie, wyglda jakby mia rzuci jak
gniewn uwag, ale przyjaciel pooy mu do na ramieniu. Mimo pmroku panujcego w
pokoju, Clary wraenie, e Alec ciska go cakiem mocno.
- A to jest moliwe? - zapyta.
Magnus popatrzy na niego z lekkim rozbawieniem - Ju si zdarzao.
Jace mrukn co do Aleca, a kiedy ten go puci, podszed do Clary i spyta cicho:
- Wszystko w porzdku?
- Chyba tak. Nie czuj si inaczej...
Bane, ktry ju sta przy drzwiach, niecierpliwie pstrykn palcami.
- Ruszajcie si, dzieciaki. Jedynym, co moe migdali si mojej sypialni, jest moja

askawo.
- Migdali si? - powtrzya Clary, jakby nigdy nie syszaa wczeniej tego sowa.
- askawo? - zawtrowa jej Jace ze zwykej przekory. Magnus warkn krtkie
sowo, ktre zabrzmiao jak wynocha.
Gdy wreszcie go posuchali, Bane wyszed za nimi, ale najpierw zamkn na klucz
drzwi sypialni. Clary stwierdzia, e odgosy dobiegajce z przyjcia brzmi jako inaczej.
Moe po prostu zmienia si jej percepcja. Wszystko wydawao si wyraniejsze, kontury
byy ostre i krystalicznie czyste. Zobaczya, e na ma scen porodku pokoju wchodzi grupa
muzykw w powiewnych strojach w gbokich odcieniach fioletu, zota i zieleni. Ich wysokie
gosy byy dwiczne i eteryczne.
- Nienawidz elfowych bandw - powiedzia Magnus, kiedy muzycy zaczli
wykonywa nastpn zniewalajc pie o melodii delikatnej i przezroczystej jak kryszta
grski. - Potrafi gra tylko rzewne kawaki.
Jace si rozemia.
- Gdzie jest Isabelle? - spyta, rozgldajc si po pokoju.
Clary ogarn niepokj i wyrzuty sumienia. Cakiem zapomniaa o Simonie. Obrcia
si, wypatrujc znajomych chudych plecw i szopy ciemnych wosw.
- Nigdzie go nie widz. To znaczy, ich.
- Jest. - Alec dostrzeg siostr i pomacha do niej z wyrazem ulgi na twarzy. - Tam.
Uwaajcie na phouk.
- Na phouk? - powtrzy Jace, zerkajc na chudego mczyzn o brzowej skrze, w
zielonej kraciastej kamizelce, ktry zmierzy wzrokiem Isabelle, gdy przechodzia obok.
- Uszczypn mnie, kiedy go wczeniej mijaem - wyjani Alec. - W intymne miejsce.
- Niechtnie ci to uwiadamiam, ale skoro interesuje si twoimi intymnymi miejscami,
prawdopodobnie nie interesuje go twoja siostra.
- Niekoniecznie - odezwa si Magnus. - Faerie nie s wybredne. Jace wykrzywi usta,
patrzc na czarownika, i warkn niegrzecznie:
- Jeszcze tu jeste?
Zanim Bane zdy odpowiedzie, dotara do nich Isabelle, z rowymi wypiekami
twarzy i mocno zionca alkoholem.
- Jace! Alec! Gdzie bylicie? Wszdzie was szukaam...
- Gdzie Simon? - przerwaa jej Clary. Isabelle si zachwiaa.
- Jest szczurem - owiadczya ponurym tonem.
- Co ci zrobi? - Alec by peen braterskiej troski. - Dotyka ci? Jeli czego

prbowa...
- Nie, to nie to - zirytowaa si Isabelle. - On jest szczurem.
- Upia si - stwierdzi Jace i odwrci si zdegustowany.
- Wcale nie - zaprzeczya z oburzeniem Isabelle. - No, moe troch, ale nie w tym
rzecz. Chodzi o to, ze Simon wypi jeden z tych niebieskich drinkw. Mwiam mu, eby tego
nie robi, ale nie chcia sucha i zmieni si w szczura.
- W szczura? - powtrzya Clary z niedowierzaniem. - Chyba nie masz na myli...
- Mam na myli szczura - obstawaa przy swoim Isabelle. - Maego. Brzowego. Z
ysym ogonem.
- Clave si to nie spodoba - zaniepokoi si Alec. - Zamiana Przyziemnych w szczury
na pewno jest wbrew Prawu.
- Technicznie rzecz biorc, to nie ona go zmienia - zauway Jace. - Najgorsze, o co
mona j oskary, to zaniedbanie.
- A kogo obchodzi gupie Prawo?! - krzykna Clary, apic Isabelle za nadgarstek. Mj najlepszy przyjaciel jest gryzoniem!
- Au! - Isabelle prbowaa si uwolni. - Pu mnie!
- Nie, dopki mi nie powiesz, gdzie on jest. - Clary jeszcze nie miaa tak wielkiej
ochoty kogo uderzy, jak teraz Isabelle. - Nie mog uwierzy, e po prostu go zostawia.
Pewnie jest przeraony...
- Jeli kto go nie nadepn - wtrci Jace.
- Nie zostawiam go, uciek pod bar - zaprotestowaa Isabelle, pokazujc palcem.
Pu! Zgnieciesz mi bransoletk.
- Jdza! - rzucia Clary z wciekoci i mocno odepchna rk zaskoczonej Isabelle.
Nie zaczekaa na jej reakcj, tylko pobiega do baru. Opada na kolana i zajrzaa w
ciemno. W mroku cuchncym pleni dostrzega jedynie par byszczcych, badawczych
oczu.
- Simon? - szepna zdawionym gosem. - To ty?
Szczur odrobin przesun si do przodu. Jego wsy dray. Clary widziaa mae
okrge uszy, przylegajce pasko do gowy i ostry czubek nosa.
Zwalczya mdoci; nigdy nie lubia tych duych, tawych zbw skorych do
gryzienia. aowaa, e Simon nie zmieni si w chomika.
- To ja. Clary. Wszystko w porzdku?
Za ni pojawili si Nocni owcy. Isabelle wygldaa teraz bardziej na zirytowan ni
blisk ez i skruszon.

- Jest tam? - zapyta Jace.


Clary, nadal klczc, skina gow.
- Cii, wystraszycie go. - Wsuna ostronie palce pod brzeg baru i lekko nimi
poruszya. - Prosz, wyjd, Simon. Kaemy Magnusowi odwrci czar. Wszystko bdzie
dobrze.
Rozleg si pisk i spod baru wychyn rowy nos. Clary z okrzykiem ulgi wzia
stworzonko na rce.
- Simon! Zrozumiae!
Szczur, skulony w jej doniach, pisn aonie. Zachwycona Clary przytulia go do
piersi.
- Och, moje biedactwo - zacza przemawia pieszczotliwe jak do prawdziwego
zwierztka. - Biedny Simon, wszystko bdzie dobrze, obiecuj...
- Ja bym go tak nie aowa - odezwa si Jace. - Pewnie to jedyny moment w jego
yciu, kiedy zbliy si do drugiej bazy.
- Zamknij si! - Clary spiorunowaa go wzrokiem, ale przestaa tuli szczura. Jego
wsy dray, z gniewu, podniecenia czy strachu. Nie potrafia tego stwierdzi. - Sprowad
Magnusa - polecia ostrym tonem. - Musimy go odmieni.
- Nie spiesz si tak. - Jace umiecha si szeroko. Dra. Wycign rk, jakby chcia
pogaska Simona. - Jest liczny. Spjrz na ten may rowy nosek. - Szczur obnay dugie
te zby i kapn nimi. Jace pospiesznie cofn rk.
- Izzy, id po naszego wspaniaego gospodarza.
- Dlaczego ja? - Isabelle zrobia nadsana min.
- Bo to twoja wina, e Przyziemny zosta szczurem, idiotka - odburkn Jace.
- Nie moemy go tutaj zostawi.
W tym momencie Clary uwiadomia sobie, jak rzadko ktre z nich, oprcz Isabelle,
wymawia imi Simona.
- Chtnie by go tu zostawi, gdyby nie ona - odparowaa Isabelle. W to ostatnie sowo
udao si jej woy tyle jadu, e umierciby sonia. Nastpnie oddalia si dumnym krokiem,
powiewajc spdnic.
- Nie mog uwierzy, e pozwolia ci wypi ten niebieski drink - powiedziaa Clary do
szczura. - Teraz widzisz, co si dzieje, kiedy kto jest pytki. Simon zapiszcza ze zoci.
Jednoczenie Clary usyszaa czyj chichot. Gdy podniosa wzrok, zobaczya, e nad ni
pochyla si Magnus. Isabelle staa za nim z wciekym wyrazem twarzy.
- Rattus norvegicus - orzek Magnus, zerknwszy na Simona. - Zwyky szczur

wdrowny, nic egzotycznego.


- Nie obchodzi mnie, jaki to gatunek - zirytowaa si Clary. - Chc go odczarowa.
Bane w zamyleniu podrapa si po gowie, sypic brokatem. W kocu powiedzia
krtko:
- Nie ma sensu.
- Powiedziaem to samo - wtrci Jace z zadowolon, min, .
- Nie ma sensu? - Clary krzykna tak gono, e Simon schowa gow pod jej kciuk. Jak pan moe tak mwi?
- Bo za kilka godzin sam wrci do swojej postaci - wyjani Magnus. - Dziaanie
koktajlu jest krtkotrwae. Nie ma sensu rzuca czaru transformacji; to tylko spotgowaoby
uraz. Przyziemni ciko znosz, zbyt du, ilo magii. Ich organizmy nie s, do niej
przyzwyczajone.
- Wtpi, czy jego organizm jest przyzwyczajony do bycia szczurem - odparowaa
Clary. - Jest pan czarownikiem. Nie moe pan po prostu odwrci czaru?
Bane zastanawia si przez chwil. - Nie.
- To znaczy, e pan nie chce tego zrobi.
- Nie za darmo, kochanie, a nie sta ci na mnie.
- Nie mog rwnie pojecha z nim do domu metrem - stwierdzia Clary, bliska
rozpaczy. - Upuszcz go albo stra miejska aresztuje mnie za przewoenie zwierzt w
publicznych rodkach komunikacji. - Gdy Simon piskiem wyrazi swoj irytacje, dodaa
pospiesznie: - Nie znaczy to oczywicie, e jeste utrapieniem.
W tym momencie przy drzwiach powstao zamieszanie. Do dziewczyny, ktra co
krzyczaa, przyczyo si szecioro czy siedmioro innych goci. Gniewne gosy wybijay si
ponad gwar przyjcia i muzyk. Magnus przewrci oczami.
- Przepraszam - powiedzia i ruszy przez tum w stron zbiegowiska. Isabelle
westchna ciko.
- To tyle, jeli chodzi o jego pomoc.
- Wiesz co, zawsze moesz schowa szczura do plecaka - podpowiedzia Alec.
Clary spojrzaa na niego uwanie i dosza do wniosku, e to nie taki zy pomys.
Najchtniej wsadziaby Simona do kieszeni, ale w ciasnych ciuchach Isabelle oczywicie ich
nie byo. Prawd mwic, nie moga si nadziwi, jak w ogle ta dziewczyna si w nich
mieci.
Zdja plecak i znalaza w nim kryjwk, dla maego brzowego szczura, ktry kiedy
by Simonem. Umiecia go midzy zrolowanych swetrem a szkicownikiem. Stworzonko

przycupno na jej portmonetce i spojrzao na ni, z wyrzutem.


- Przykro mi - powiedziaa Clary ze szczerym alem.
- Nie przejmuj si - rzuci Jace. - Zawsze jest dla mnie zagadk, dlaczego Przyziemni
z uporem bior na siebie odpowiedzialno za to, czemu nie s winni. Przecie nie wlaa
koktajlu do garda temu idiocie.
- Gdyby nie ja, wcale by go tutaj nie byo - stwierdzia cicho Clary.
- Nie pochlebiaj sobie. Przyszed tu z powodu Isabelle. Clary z gniewem zamkna
plecak i wstaa.
- Wynosz si std. Mam do tego miejsca.
Okazao si, e gocie awanturujcy si przy drzwiach to grupa wampirw, atwo
rozpoznawalnych po bladej cerze i kruczoczarnych wosach. Musz je farbowa, pomylaa
Clary. Niemoliwe, eby wszyscy byli naturalnymi brunetami, a poza tym niektrzy mieli
jasne brwi. Gono skaryli si na to, e kto uszkodzi ich motocykle i e znikno paru ich
kumpli.
- Pewnie si upili i gdzie zasnli - powiedzia Magnus i znudzonym gestem machn
rk. - Wszyscy wiedz, e kiedy wypijecie za duo Krwawych Mary, lubicie zmienia si
nietoperze albo kupki pyu.
- Mieszaj wdk z prawdziw krwi - szepn Jace do ucha Clary. Municie jego
oddechu przyprawio j o dreszcz.
- Tak, zrozumiaam, dziki.
- Nie moemy chodzi i sprawdza wszystkich kupek kurzu, eby potem rano si nie
okazao, e to Gregor - powiedziaa dziewczyna z odtymi ustami i domalowanymi brwiami.
- Gregorowi nic nie bdzie - uspokoi j Bane. - Rzadko zamiatam. A jutro chtnie
odel niedobitkw do hotelu, samochodem z ciemnymi szybami, oczywicie.
- Ale co z naszymi motocyklami? - dopytywa si chopak z jasnymi odrostami, le
wiadczcymi o fryzjerze. W lewym uchu mia zoty kolczyk w ksztacie supka. Naprawienie ich zajmie nam wiele godzin.
- Macie czas do wschodu soca - zauway Magnus. Jego cierpliwo wyranie si
koczya. - Proponuje, ebycie ju zaczli. - Podnis gos. - No dobrze, wystarczy!
Przyjcie skoczone! Wszyscy wynocha! - Machn rkami, sypic wok brokatem.
Pojedynczym oguszajcym brzdkniciem zesp zakoczy granie. Uczestnicy
przyjcia wydali gony jk zawodu, ale posusznie ruszyli w stron drzwi. aden si nie
zatrzyma, eby podzikowa gospodarzowi za przyjcie.
- Chodmy. - Jace popchn Clary w stron wyjcia.

Tum by tak gsty, e Clary trzymaa plecak przed sob, opiekuczo obejmujc go
rkami. Nagle kto uderzy j mocno w rami. Krzykna i odsuna si w bok. Poczua czyj
do na plecaku. Obejrzaa si i zobaczya wampira z kolczykiem, ktry umiecha si do niej
szeroko.
- Hej, licznotko. Co masz w torbie?
- Wod wicon, - odpowiedzia za ni, Jace, ktry zjawi si u jej boku niczym dinn
wyskakujcy z butelki. Sarkastyczny, arogancki jasnowosy dinn.
- O, Nocny owca. Przeraajce. - Wampir mrugn i wtopi si w tum.
- Wampiry to straszne primadonny - westchn Magnus stojcy w drzwiach. Szczerze mwic, sam nie wiem, dlaczego wydaje te przyjcia.
- Z powodu kota - przypomniaa mu Clary. Bane si oywi.
- Racja. Prezes Miau zasuguje na kade powicenie. - Spojrza na podajc za ni
eskort Nocnych owcw. - Wychodzicie?
Jace skin gow.
- Nie chcemy naduywa twojej gocinnoci.
- Jakiej gocinnoci? Powiedziabym, e mio byo was pozna, ale to nieprawda.
Oczywicie wszyscy jestecie czarujcy, a jeli chodzi o ciebie... - Mrugn do Aleca
brokatowym okiem. - Zadzwonisz do mnie? Wyranie zdumiony Alec zarumieni si i co
wymamrota. Pewnie staby w progu ca noc, gdyby Jace nie zapa go za okie i nie
wycign za drzwi. Isabelle podya za nimi. Clary ju miaa pj w ich lady, kiedy
poczua lekkie klepnicie w rami. To by Magnus.
- Mam dla ciebie wiadomo - oznajmi. - Od twojej matki, uderzy j. Clary bya tak
zaskoczona, e omal nie upucia plecaka.
- Od mojej matki? To znaczy prosia, eby pan mi co przekaza?
- Niezupenie. - Kocie oczy Magnusa, przecite pionowymi renicami niczym
zielonozota ciana rysami, po raz pierwszy tej nocy byy powane. - Ale znaem j tak, jak ty
nie znaa. Zrobia to, co zrobia, eby trzyma ci z dala od wiata, ktrego nienawidzia.
Wszystkie jej dziaania, ucieczka, ukrywanie si, kamstwa, jak je nazwaa, byy po to, eby
zapewni ci bezpieczestwo. Nie marnuj jej powicenia, ryzykujc ycie. Ona by tego nie
chciaa.
- Nie chciaaby, ebym j ratowaa?
- Nie, jeli oznaczaoby to naraenie si na niebezpieczestwo.
- Ale ja jestem jedyn osob, ktr obchodzi to, co si z ni stanie...
- Nie jedyn. Clary zamrugaa.

- Nie rozumiem. Czy jest co... Magnusie, jeli co wiesz...


- Jeszcze jedno - przerwa jej bezceremonialnie. Jego spojrzenie pomkno ku
drzwiom, za ktrymi wanie zniknli Jace, Alec i Isabelle. - Pamitaj, e kiedy twoja matka
ucieka ze wiata Cieni, to nie przed potworami si ukrywaa. Nie przed czarownikami,
wilkoakami, goblinami ani nawet przed samymi demonami, tylko przed nimi. Nocnymi
owcami.
***
Czekali na ni przed magazynem. Jace, z rkami w kieszeniach, opiera si o porcz
schodw i obserwowa wampiry, ktre krciy si wok zepsutych motocykli, przeklinajc i
narzekajc. Mia na twarzy lekki umieszek. Modzi Lightwoodowie szli kawaek dalej. Na
widok wycierajcej oczy Isabelle Clary poczua fale irracjonalnego gniewu. Ta dziewczyna
ledwo znaa Simona i nie j spotkao nieszczcie. To ona miaa prawo si rozklei, a nie
Nocna owczyni.
Jace odsun si od porczy i ruszy za ni bez sowa. Wydawa si pogrony w
mylach. Isabelle i Alec szli z przodu i wygldao na to, e si kc. Clary troch
przyspieszya kroku, wycigna szyj i nadstawia uszu.
- To nie twoja wina - mwi Alec. Mia znuony gos, jakby nie po raz pierwszy
prowadzi z siostr podobn rozmow. Ciekawe, ilu chopakw Isabelle przypadkiem
zamienia w szczury. - Ale to powinno ci nauczy, eby tak czsto nie chodzi na przyjcia z
udziaem Podziemnych. Zawsze wynika z nich wicej kopotu, ni s warte.
Isabelle gono pocigna nosem.
- Gdyby co mu si stao, ja... nie wiem, co bym zrobia.
- Pewnie to co wczeniej - stwierdzi Alec znudzonym tonem. - Przecie wcale nie
znaa go tak dobrze.
- To nie znaczy, ze nie...
- Co? Kochasz go? - Alec podnis gos. - Trzeba kogo lepiej pozna, eby go
pokocha.
- Nie tylko o to chodzi. - W gosie Isabelle zabrzmiaa nuta smutku. - Nie bawie si
dobrze na przyjciu?
- Nie.
- Mylaam, e moe polubisz Magnusa. Jest miy, prawda?
- Miy? - Alec spojrza na ni, jakby oszalaa. - Mie s kotki. A czarownicy... -

Zawaha si i dokoczy: - Nie.


- Mylaam, e zostaniecie przyjacimi. - Makija Isabelle zalni jak zy, kiedy
spojrzaa na brata.
- Mam przyjaci - odpar Alec i obejrza si przez rami.
Spojrza na Jace'a, ale on tego nie zauway. Szed ze spuszczon gow, zatopiony w
mylach.
Pod wpywem impulsu Clary signa do plecaka i... zmarszczya brwi. By otwarty.
Odtworzya w pamici ostatnie chwile przyjcia. Z ca, pewnoci zasuna zamek
byskawiczny. Z dudnicym sercem rozchylia teraz plecak i zajrzaa do rodka.
Przypomniaa sobie, jak kiedy skradziono jej portmonetk w metrze. W pewnym
momencie otworzya torb i zobaczya, e jest pusta. Z wraenia zascho jej w ustach.
Upuciam j gdzie? Zgubiam? Tak czy inaczej nie byo jej. Teraz byo podobnie, ale tysic
razy gorzej. Odsuna na bok ubrania i szkicownik, gorczkowo zacza grzeba w plecaku,
a paznokciami zgarna piasek z dna. Nic.
Zatrzymaa si w p kroku Jace, ktry szed tu przed ni, obejrza si ze
zniecierpliwion min. Alec i Isabelle byli ju przecznic dalej.
- Co si stao? - spyta, a ona wyczua, e zaraz rzuci jak sarkastyczn uwag.
Musia jednak dostrzec wyraz jej twarzy, bo tego nie zrobi. - Clary?
- Znikn - wyszeptaa. - Simon. By w plecaku...
- Sam wyszed?
Nie byo to nierozsdne pytanie, ale Clary, zmczona i ogarnita panik, zareagowaa
nierozsdnie.
- Oczywicie, e nie! - krzykna. - Mylisz, e chciaby zgin pod koami
samochodu albo zosta zapany przez kota...
- Clary...
- Zamknij si! - wrzasna i zamierzya si na niego plecakiem. - To ty powiedziae,
eby nie zawraca sobie gowy odczarowaniem...
Jace zrcznie uchyli si przed ciosem. Wyj plecak z jej rki i obejrza go uwanie.
- Zamek jest rozerwany - stwierdzi. - Z zewntrz. Kto otworzy go si. Krcc
gow, Clary zdoaa jedynie wyszepta:
- Ja nie...
- Wiem - powiedzia Jace agodnym gosem. Potem przyoy zoone donie do ust i
zawoa: - Alec! Isabelle! Idcie! Dogonimy was!
Dwie postacie, znajdujce si ju daleko w przodzie, przystany. Alec si zawaha,

ale siostra zapaa go za rami i pocigna w stron wejcia do metra. Jace wzi Clary za
ramiona i obrci delikatnie. Pozwolia mu si zaprowadzi z powrotem pod dom Magnusa;
idc, potykaa si o dziury w chodniku. Niewielki przedsionek wypenia odr zwietrzaego
alkoholu i sodki, osobliwy zapach, ktry kojarzy si jej z Nocnymi owcami. Jace zabra
rk z jej plecw i wcisn przycisk z nabiciem Bane.
- Jace - szepna Clary. - Co?
Clary przez chwil szukaa sw.
- Mylisz, e z nim wszystko w porzdku?
- Z Simonem? - Jace si zawaha, a Clary pomylaa o sowach Isabelle: Nie zadawaj
mu pytania, jeli nie potrafisz znie odpowiedzi. Ale on, zamiast odpowiedzie, znowu
wcisn guzik, rym razem mocniej.
W domofonie wreszcie zagrzmia gos Magnusa:
- Kto mie zakca mi odpoczynek?
- Jace Wayland. - Min mia do niepewn, . - Pamitasz? Jestem z Clave.
- A, tak. Ten z niebieskimi oczami?
- Ma na myli Aleca - podpowiedziaa Clary.
- Nie. Moje oczy s zwykle okrelane jako zote - rzuci Jace do domofonu. - I
wietliste.
- A, ten. - W gosie Magnusa zabrzmiao rozczarowanie. Gdyby Clary nie bya
zdenerwowana, pewnie by si rozemiaa. - Lepiej wejd na gr. Czarownik otworzy im
drzwi. By ubrany w jedwabne kimono z nadrukowanymi sylwetkami smokw i zoty turban,
a na jego twarzy malowa si wyraz ledwo hamowanej irytacji.
- Spaem - oznajmi burkliwie.
Jace wyglda tak, jakby mia zamiar powiedzie co niegrzecznego, pewnie na temat
turbanu, ale Clary go uprzedzia:
- Przepraszamy, e pana niepokoimy...
Co maego i biaego wyjrzao zza kostek czarownika. Miao futro w zygzakowate
szare pasy i rowe, sabo owosione uszy, ktre nadaway mu wygld duej myszy.
- Prezes Miau? - domylia si Clary. Bane skin gow.
- Wrci.
Jace przyjrza si prgowanemu stworzonku i stwierdzi:
- To nie jest kot. Bardziej przypomina chomika.
- askawie zapomn, e to powiedziae - owiadczy Magnus i stop wepchn
Prezesa Miau zza siebie. - Po co waciwie przyszlicie? Clary pokazaa mu rozerwany

plecak.
- Simon zagin.
- Moe gdzie si schowa - zasugerowa Bane. - Nieatwo jest przyzwyczai si do
bycia szczurem, zwaszcza komu tak tpemu.
- Simon nie jest tpy - zaprotestowaa gniewnie Clary.
- To prawda - zgodzi si Jace. - On tylko wyglda na tpego. Tak naprawd jego
inteligencja jest rednia. - Mwi lekkim tonem, ale uoenie ramion wiadczyo o napiciu. Kiedy wychodzilimy, jeden z twoich goci otar si o Clary. Myl, e to on rozerwa zamek
i wyj szczura. To znaczy Simona. Magnus zmierzy go wzrokiem.
- I?
- Musz si dowiedzie, kto to by - oznajmi Jace. - Przypuszczam, e to wiesz. Jeste
Wysokim Czarownikiem Brooklynu. Myl, e w twoim mieszkaniu niewiele dzieje si bez
twojej wiedzy.
Bane przyjrza si brokatowemu paznokciowi.
- Nie mylisz si.
- Prosz nam powiedzie - odezwaa si Clary. Poczua, e do Jace'a zaciska si na
jej nadgarstku. Niestety nie bya w stanie milcze. - Prosz. Magnus z westchnieniem opuci
rk.
- Dobrze. Widziaem, jak jeden z motocyklowych wampirw wychodzi z brzowym
szczurem w rkach. Szczerze mwic mylaem, e to jeden z nich. Czasami Nocne Dzieci
zmieniaj si w szczury albo nietoperze, kiedy si upij.
Donie Clary zaczy dre.
- Ale teraz pan sdzi, e to by Simon?
- To tylko domys, ale cakiem prawdopodobny.
- Jeszcze jedno. - Mimo spokojnego gosujce by czujny, tak jak wczeniej w jej
mieszkaniu, zanim natknli si na Wykltego. - Gdzie jest ich kryjwka?
- Ich co?
- Kryjwka wampirw? Tam pojechali, prawda?
- Pewnie tak. - Magnus mia tak min, jakby wola by w innym miejscu.
- Musisz mi powiedzie, gdzie to jest. Bane pokrci gow.
- Nie mam ochoty narazi si Nocnym Dzieciom dla Przyziemnego, ktrego nawet nie
znam.
- Prosz poczeka. - przerwaa mu Clary. - Czego mog chcie od Simona? Mylaam,
e nie wolno im krzywdzi ludzi...

- Mam zgadywa? Uznali go za oswojonego szczura i pomyleli, e bdzie zabawnie


zabi maskotk Nocnych owcw. Nie przepadaj za wami, niewane, co na ten temat mwi
Porozumienia. Zreszt w Przymierzu nie ma nic na temat zabijania zwierzt.
- Zabij go? - wykrztusia Clary.
- Niekoniecznie - rzek pospiesznie Magnus. - Moe sadz, e jest jednym z nich.
- Wic co si z nim stanie? - zapytaa Clary.
- C, kiedy zmieni si z powrotem w czowieka, zabij go. Ale moe macie jeszcze
kilka godzin.
- W takim razie musi nam pan pomc - owiadczya Clary. - Inaczej Simon umrze.
Magnus zmierzy j wzrokiem. W jego oczach cynizm miesza si odrobin
wspczucia.
- Wszyscy umieraj, moja droga - powiedzia. - Moesz rwnie dobrze przyzwyczai
si do tej myli.
Chcia zamkn drzwi, ale Jace zablokowa je stop. Bane westchn.
- Co jeszcze?
- Nadal nie powiedziae nam, gdzie jest ich kryjwka - przypomnia Jace.
- I nie zamierzam. Ju wam mwiem... Clary wepchna si przed Jace'a.
- Namiesza pan w moim mzgu, zabra mi wspomnienia. Nie moe pan zrobi dla
mnie tego jednego?
Magnus zmruy byszczce kocie oczy. Gdzie w gbi mieszkania zamrucza Prezes
Miau. Czarownik powoli opuci gow i uderzy ni o cian, raz, niezbyt delikatnie.
- Stary Hotel Dumont. Na Grnym Manhattanie.
- Wiem, gdzie to jest. - Jace wyglda na zadowolonego.
- Musimy si natychmiast tam dosta - powiedziaa Clary. - Ma pan Bram?
- Nie - odpar z irytacj Bane. - Trudno je skonstruowa i stanowi niemae ryzyko dla
waciciela. Mog przez nie przej rni nieproszeni gocie, jeli nie pilnuje si ich
waciwie. Jedyne, jakie znam w Nowym Jorku, to ta u Dorothei i jedna w Renwick, ale obie
s za daleko, eby prbowa tam dotrze, nawet gdyby bya pewna, e waciciele pozwol z
nich skorzysta, a prawdopodobnie tego nie zrobi. Rozumiesz? A teraz ju idcie. - Magnus
spojrza znaczco na stop nadal blokujc drzwi.
Jace si nie poruszy.
- Jeszcze jedno. Jest tu w okolicy jaka witynia?
- Dobry pomys - pochwali go Bane. - Jeli wybierasz si do kryjwki wampirw,
lepiej najpierw si pomdl.

- Potrzebujemy broni - wyjani Jace cierpkim tonem. - Wicej, ni oni maj na nas.
Magnus pokaza rk.
- Na Diamond Street jest koci katolicki. Wystarczy? Jace kiwn gow i zabra
nog.
- To...
Drzwi si zatrzasny. Clary oddychaa ciko jak po biegu i gapia si na nie, dopki
Jace nie wzi jej za rami, nie sprowadzi ze schodw i nie pocign w noc.

14
HOTEL DUMORT
W nocy koci przy Diamond Street wyglda widmowo. Jego gotyckie ukowate
okna odbijay blask ksiyca jak srebrne lustra. Pot i kutego elaza otaczajcy budowle by
pomalowany na matow czer. Clary szarpna bram, ale wisiaa na niej solidna kdka.
- Zamknite - powiedziaa, zerkajc przez rami na Jace'a. Jace wyj stel.
- Pu mnie.
Podczas gdy majstrowa przy zamku, Clary obserwowaa jego szczupe plecy, gr
mini pod krtkimi rkawami baweniane koszulki. Blask ksiyca zmieni barw jego
wosw - ze zotych na srebrne.
Kdka z brzkiem upada na ziemi, przedstawiaa sob teraz poskrcany kawaek
metalu. Jace wyglda na zadowolonego z siebie.
- Jak zwykle jestem w tym zadziwiajco dobry - powiedzia. Clary nagle ogarna
irytacja.
- Kiedy skoczy si cz wieczoru powicona samochwalstwu, moe pjdziemy
uratowa mojego przyjaciela przed wykrwawieniem si na mier?
- Wykrwawieniem - powtrzy Jace. - Wielkie sowo.
- A ty jeste wielkim...
- Cii, nie przeklinaj w kociele.
- Jeszcze nie jestemy w kociele - mrukna Clary, idc za nim kamienn ciek do
podwjnych frontowych drzwi.
Z najwyszego punktu bogato zdobionego kamiennego uku spoglda w d
rzebiony anio. Ostro zakoczone iglice rysoway si na tle nocnego nieba. Clary
uwiadomia sobie, e to jest ten sam koci, ktry dostrzega z parku McCarrena. Przygryza
warg.
- Nie wydaje ci si, e wyamywanie zamka w drzwiach wityni, jest niewaciwe? zapytaa.
Twarz Jace'a by spokojna.
- Wcale tego nie zrobimy - powiedzia, chowajc stele do kieszeni. Pooy szczup
brzow do z koronkowym wzorem z delikatnych biaych blizn tu nad zasuw. - W imi
Clave prosz o wejcie do tego witego miejsca. W imi Bitwy, Ktra Nigdy Si Nie
Koczy, prosz o prawo do uycia waszej broni. W imi anioa Razjela, prosz o

pobogosawienie mojej misji przeciwko ciemnoci.


Clary wytrzeszczya oczy. Jace si nie poruszy, a kiedy nocny wiatr zdmuchn mu
wosy na oczy, tylko zamruga. Ju miaa si odezwa, kiedy drzwi otworzyy si ze
skrzypieniem zawiasw, ukazujc chodne, ciemne pomieszczenie owietlone punkcikami
ognia. Jace si cofn.
- Ty pierwsza.
Kiedy Clary wesza do rodka, otoczya j fala chodnego powietrza, niosca zapach
kamienia i wosku. W strona otarza cigny si ciemne rzdy awek, pod odleg cian
jarzyy si wiece. Clary uwiadomia sobie, e oprcz Instytutu, ktry tak naprawd si nie
liczy, nigdy nie bya w kociele. Widywaa wntrza na zdjciach i na filmach, jak chociaby
w scenie z monstrualnym kapanem wampirem w jednej z jej ulubionych kreskwek. W
wityni czowiek powinien czu si bezpiecznie, ale ona nie moga tego powiedzie o sobie.
W ciemnociach majaczyy rne dziwne ksztaty. Zadraa.
- Kamienne mury nie przepuszczaj ciepa - stwierdzi Jace.
- Nie o to chodzi. Wiesz, ja nigdy wczeniej nie byam w kociele.
- Bya w Instytucie.
- Mam na myli prawdziwy koci. Z mszami i tak dalej.
- Tak. No c, to jest nawa, ta z awkami. Ludzie siedz w nich podczas mszy. Ruszyli przejciem. Ich gosy odbijay si od kamiennych cian. - Tu, gdzie stoimy, jest
apsyda. A tam otarz, przy ktrym kapan odprawia eucharysti. Zawsze znajduje si po
wschodniej stronie kocioa.
Kiedy Jace uklk, Clary przez chwil mylaa, e si modli. Sam otarz by wysoki, z
ciemnego granitu, przykryty czerwonym ptnem. Za nim majaczy ozdobny zoty parawan z
namalowanymi postaciami witych i mczennikw. Kady mia nad gow paski zoty dysk.
- Co robisz? - szepna Clary.
Jace pooy donie na kamiennej posadzce i zacz maca, jakby czego szuka. Spod
jego rk wzbija si kurz.
- Szukam broni.
- Tutaj?
- Jest ukryta zwykle koo otarza. Trzymana specjalnie dla nas, ebymy mogli jej
uy w razie koniecznoci.
- To jaki rodzaj umowy midzy wami a Kocioem Katolickim?
- Niezupenie. Demony istniej na Ziemi tak dugo jak my. Wystpuj na caym
wiecie, pod rnymi postaciami: greckich daimonw, perskich daeva, hinduskich asura,

japoskich oni. Wikszo systemu wierze godzi si z ich istnieniem i jednoczenie z nimi
walczy w taki czy inny sposb.
Nocni owcy nie s zwizani z jedn religi, dlatego wszystkie pomagaj nam w
naszej walce. Mgbym rwnie dobrze zwrci si o pomoc do ydowskiej synagogi,
wityni szintoistycznej albo... A, jest.
Clary uklka obok niego i na jednym z oczyszczonych z kurzu omioktnych kamieni
zobaczya wyryty Znak. Rozpoznaa p rwnie atwo, jakby czytaa sowo po angielsku.
Oznacza Nefilim.
Jace wyj stel i dotkn ni kamienia. Pyta odsuna si ze zgrzytem. W ukrytym
pod ni ciemnym schowku znajdowao si dugie drewniane pudeko. Jace unis jego wieko i
z satysfakcj przyjrza si starannie uoonym przedmiotom.
- Co to jest? - zapytaa Clary.
- Fiolki ze wicon wod, bogosawione noe, stalowe i srebrne miecze - odpar
Jace, kadc bro na posadzce obok siebie. - Drut z elektrum, niezbyt przydatny w tej chwili,
ale dobrze jest mie co na wszelki wypadek, srebrne kule, czary ochronne, krucyfiksy,
gwiazdy Dawida...
- Jezu! - mrukna Clary.
- Wtpi, czy zmieciby si tu.
- Jace! - Co?
- Nie wiem, ale tego rodzaju arty w takim miejscu wydaj si niestosowne. Jace
wzruszy ramionami.
- Waciwie nie jestem wierzcy. Clary spojrzaa na niego zaskoczona.
- Naprawd?
Jace pokiwa gow przygldajc si fiolce z przezroczystym pynem. Wosy opady
mu na twarz, ale ich nie odgarn. Clary wierzbiy rce, eby zrobi to za niego.
- Mylaa, e jestem religijny?
- C... - Clary si zawahaa. - Skoro s demony, musi by rwnie...
- Co musi by? - Jace schowa buteleczk do kieszeni. - A, masz na myli, e jeli jest
to... - spojrza na podog - musi istnie i to. - Wskaza sufit.
- To chyba logiczne, nie?
Jace wyj z puda miecz i obejrza jego rkoje.
- Wiesz, co ci powiem? Zabijam demony przez jedn trzeci mojego ycia. Odesaem
ich chyba z piset do jakiego piekielnego wymiaru, z ktrego wypezy. Przez cay ten czas
nie widziaem ani jednego anioa. I nigdy nie syszaem o kim, kto by widzia.

- Ale przecie to anio stworzy Nocnych owcw - przypomniaa Clary. - Tak mwi
Hodge.
- adna historyjka. - Jace spojrza na ni zmruonymi kocimi oczami. - Mj ojciec
wierzy w Boga. Ja nie.
- Wcale?
Clary nie bya pewna, dlaczego go naciska, skoro sama nigdy nie zastanawiaa si nad
tym, czy ona wierzy w Boga i anioy, i zapytana, odpowiedziaaby, e nie.
Korcio j, jednak, eby skruszy t skorup cynizmu, ktr, otacza si Jace, i zmusi
go do przyznania si, e w co wierzy, co czuje, na czym mu zaley.
- Ujm to w ten sposb. - Jace wsun dwa noe za pasek. Sabe wiato wpadajce
przez witraowe okna malowao jego twarz w kolorowe plamy. - Mj ojciec wierzy w
sprawiedliwego Boga. Deus volt, brzmiaa jego dewiza, poniewa tak chce Bg. Byo to
motto krzyowcw. Oni te szli do boju, na mier, jak mj ojciec. A kiedy zobaczyem, jak
ley martwy w kauy wasnej krwi, nie przestaem wierzy w Boga, tylko w to, e nas kocha.
Moe jaki istnieje, a moe nie, ale nie sdz, eby to miao znaczenie. Tak czy inaczej,
jestemy zdani na siebie.
***
Byli jedynymi pasaerami w wagonie kolejki jadcej w gr Manhattanu. Clary
siedziaa w milczeniu i rozmylaa o Simonie. Jace od czasu do czasu zerka na ni, jakby
chcia co powiedzie, ale po chwili znowu zapada w nietypowe dla niego milczenie.
Kiedy wysiedli z metra, ulice byy opustoszae, powietrze cikie, o posmaku metalu,
pralnie, zakady usugowe i mae sklepy spoywcze ukryte za drzwiami z blachy falistej. Po
godzinnych poszukiwaniach w kocu znaleli hotel w bocznej uliczce odchodzcej od Sto
Szesnastej. Wczeniej mijali go dwa razy, sdzc, e to kolejny opuszczony dom mieszkalny,
zanim Clary zauwaya przekrzywiony szyld, czciowo zasonity przez karowate drzewo.
Napis powinien brzmie Hotel Dumont, ale kto zamalowa N i zastpi j liter R.
- Hotel Dumort - przeczyta Jace. - Urocze.
Clary uczya si francuskiego tylko przez dwa lata, ale to wystarczyo, eby
zrozumiaa art.
- Du mort, mierci.
Jace pokiwa gow. By czujny, jak kot, ktry dostrzeg mysz chowajc si pod
kanap.

- Ale to nie moe by hotel - stwierdzia Clary. - Okna s zabite deskami, drzwi
zamurowane... - Umilka, widzc jego spojrzenie. - Racja. Wampiry. Tylko jak dostaj si do
rodka?
- Wlatuj - odpar Jace, wskazujc grne pietra budynku.
Kiedy musia by to elegancki, wrcz luksusowy hotel. Kamienn fasad zdobiy
misterne rzebione zawijasy ifkur - de - lis, teraz, po latach kontaktu ze skaonym powietrzem
i kwanymi deszczami, poszarzae i zniszczone.
- My nie latamy - zauwaya Clary.
- Istotnie - zgodzi si Jace. - My wyamujemy zamki i wchodzimy. - Ruszy przez
ulic w stron hotelu.
- Latanie wydaje si bardziej zabawne - stwierdzia Clary, biegnc za nim.
- W tej chwili wszystko wydaje si bardziej zabawne.
Clary nie wiedziaa, czy Jace powiedzia to serio. Wyczuwaa w nim podniecenie
myliwego. Wcale nie wyglda na tak niezadowolonego, jak twierdzi. Zabi wicej
demonw, ni ktokolwiek w jego wieku. Trudno tego dokona, wzbraniajc si przed walk.
Podmuch gorcego wiatru poruszy licie na rachitycznym drzewie rosncym przed
hotelem, zgarn mieci z popkanych chodnikw, cisn je do rynsztokw. Okolica bya
dziwnie wymara. Na Manhattanie zwykle mona kogo spotka na ulicach, nawet o czwartej
nad ranem.
Kilka ulicznych latarni nie palio si, ale stojca najbliej hotelu rzucaa niky ty
blask na ciek z pyt prowadzc do dawnych frontowych drzwi.
- Trzymaj si z dala od wiata - powiedzia Jace, chwytajc j za rkaw. - Mog
obserwowa nas z okien. I nie patrz w gr.
Ostrzeg j za pno, bo Clary zdya ju spojrze na wybite okna na najwyszych
pitrach. Przez chwil zdawao jej si, e w jednym widzi jaki ruch, biay ksztat, ktry mg
by twarz albo rk zacigajc cik stor...
- Chod. - Jace pocign j za sob w cie murw.
Clary czua napicie w miniach plecw, przyspieszony puls w nadgarstkach, gony
szum krwi w uszach. Sabe odgosy ruchu ulicznego wydaway si bardzo odlege. Jedynym
dwikiem by chrzest jej butw na zamieconym chodniku. aowaa, e nie potrafi chodzi
bezszelestnie jak Nocny owca. Moe kiedy poprosi Jace'a, eby j tego nauczy.
Za rogiem budynku wliznli si w alejk, ktra zapewne kiedy suya jako droga
dojazdowa dla dostawcw. Bya wska, pena mieci: spleniaych kanonowych pude,
szklanych i plastikowych butelek, rozrzuconych patykw, ktre Clary wzia w pierwszej

chwili za wykaaczki, ale z bliska stwierdzia, e przypominaj...


- Koci - powiedzia Jace beznamitnym gosem - Psie, kocie. Nie przygldaj si za
bardzo. Chodzenie po mietniku wampirw rzadko bywa przyjemne. Clary zwalczya odruch
wymiotny.
- C, przynajmniej wiemy, e jestemy we waciwym miejscu - skwitowaa lekkim
tonem. I jakby w nagrod, dostrzega przelotny bysk szacunku w oczach Jace'a.
- O, tak, jestemy we waciwym miejscu - potwierdzi Teraz musimy tylko wymyli,
jak dosta si do rodka.
Okna na parterze i pierwszym pitrze zamurowano. Nie byo wida adnych drzwi ani
schodw przeciwpoarowych.
- Musieli jako odbiera dostawy, skoro kiedy dziaa tu hotel. - Jace zastanawia si
na gos. - Przecie nie wnosili ich przez frontowe drzwi, a zreszt, nie ma tam miejsca, eby
mogy zatrzymywa si ciarwki. Musi wic gdzie by tu inne wejcie.
Clary pomylaa o maych sklepikach spoywczych w pobliu jej domu na
Brooklynie.
Kiedy wczenie rano sza do szkoy, widziaa, jak odbieraj, dostawy.
Waciciele koreaskich delikatesw otwierali metalowe klapy osadzone w chodniku
przed frontowymi drzwiami, eby wnie puda z papierowymi rcznikami i jedzeniem dla
kotw do magazynu znajdujcego si w piwnicy.
- Zao si, e w ziemi s, drzwi. Pewnie zagrzebane pod tymi wszystkimi mieciami.
Jace skin gow, .
- Te mi to przyszo do gowy. - Westchn ciko. - Chya bdziemy musieli co z
nimi zrobi. Moemy zacz od tego kontenera. - Bez entuzjazmu wskaza na duy mietnik.
- Wolaby stan twarz, w twarz z hord, demonw? - spytaa Clary.
- Przynajmniej nie roiyby si od robactwa. A w kadym razie, wikszo. Kiedy w
kanaach pod Grand Central tropiem pewnego demona...
- Nie! - Clary ostrzegawczo uniosa rk. - Teraz nie jestem w nastroju.
- Chyba pierwszy raz sysz co takiego od dziewczyny.
- Trzymaj si mnie, a nie bdzie ostatni. Kcik ust Jace'a drgn.
- No dobrze, to jest nie pora na jaowe przekomarzania. Musimy odholowa ten
mietnik. - Podszed do kontenera. - Zap za drugi uchwyt. Przewrcimy go.
- Narobimy za duo haasu - sprzeciwia si Clary, ale stana z boku wielkiego
pojemnika. By to typowy miejski mietnik w kolorze ciemnozielonym, upstrzony dziwnymi
plamami. Cuchn jeszcze bardziej ni inne. Od gstego, sodkawego odoru zrobio jej si

niedobrze. - Lepiej go popchnijmy.


- Posuchaj...
- Naprawd mylicie, e wam si uda? - dobieg z mroku czyj gos.
Clary obejrzaa si i zamara, wpatrujc si w ciemno u wlotu zauka. Przez krtk,
chwil paniki zastanawiaa si, czy to nie by omam suchowy, ale Jace te znieruchomia, a
na jego twarzy odmalowao si zdziwienie. Rzadko co go zaskakiwao, i jeszcze rzadziej
komu udawao si do niego podkra. Odsun si od mietnika i sign rk, do paska.
- Kto tam? - zapyta spokojnie.
- Dios mio. - Gos by mski, rozbawiony, z mikkim hiszpaskim akcentem.
- Nie jestecie std, co?
Z najgstszej ciemnoci powoli wyoni si chopak, niewiele starszy od Jace'a i
pewnie jakie sze cali niszy. By szczupy, mia wielkie ciemne oczy i skr koloru miodu,
jak na obrazach Diego Rivery. By ubrany w czarne spodnie i bia, koszul rozpit, szyj, .
Gdy zbliy si do wiata, wiszcy na jego piersi acuch zalni sabo.
- Sam widzisz - odpar ostronie Jace, nadal trzymajc rk przy pasie.
- Nie powinno was tu by. - Nieznajomy przeczesa rk gste czarne loki, ktre
opaday mu na czoo.
Chce nam da do zrozumienia, e to za okolica, pomylaa Clary i omal si nie
rozemiaa, cho sytuacja wcale nie bya zabawna.
- Wiemy - powiedziaa. - Ale zabdzilimy. Chopak wskaza na kontener.
- Co zamierzacie z nim zrobi?
Nie umiem kama na poczekaniu, pomylaa Clary i spojrzaa z nadziej na Jace'a.
On, niestety, od razu j rozczarowa mwic wprost:
- Prbujemy dosta si do hotelu. Pomylelimy, e za tym mietnikiem mog by
drzwi do piwnicy.
Oczy chopaka rozszerzyy si z niedowierzania.
- Pu ta madre. Po co mielibycie to robi? Jace wzruszy ramionami.
- Dla artu. No wiesz, dla zabawy.
- Nie rozumiecie. To miejsce jest nawiedzone, przeklte, pechowe. - Chopak
energicznie potrzsn gow i powiedzia po hiszpasku kilka sw, ktre, jak podejrzewaa
Clary, miay co wsplnego z gupot zepsutych biaych dzieciakw. - Chodcie ze mn.
Zaprowadz was do metra.
- Wiemy, gdzie jest metro - odpar Jace. Chopak zamia si cichym, wibrujcym
miechem.

- Claro. Oczywicie, e wiecie, ale jeli pjdziecie ze mn nikt nie bdzie was
zaczepia. Nie chcecie kopotw, prawda?
- To zaley - powiedzia Jace i lekko rozchyli kurtk. Bysna bro wsunita za
pasek. - Ile ci pac, eby odciga ludzi od tego hotelu? Chopak si obejrza, a Clary
zdrtwiaa, kiedy wyobrazia sobie wski zauek peen niewyranych postaci o biaych
twarzach, czerwonych ustach i lnicych kach. Kiedy nieznajomy ponownie spojrza na
Jace'a, usta mia zacinite w wsk kresk.
- Kto mi paci, chico?
- Wampiry. Ile ci pac? A moe chodzi ci o co innego. Obiecali, e uczyni ci
jednym z nich, dadz wieczne ycie, adnego blu, adnych chorb, adnej mierci? Bo takie
ycie jest nic nie warte. Wlecze si niemiosiernie, kiedy nie moesz oglda wiata
sonecznego, chico.
Twarz chopaka pozostaa bez wyrazu.
- Mam na imi Raphael, a nie chico - owiadczy.
- Ale wiesz, o czym mwimy? - zapytaa Clary. - Wiesz o wampirach? Raphael
odwrci gow w bok i splun. Kiedy znowu na nich spojrza, jego oczy byy pene iskrzcej
si nienawici.
- Los vampiros, si, zwierzta pijce krew. Jeszcze nim zabito hotel deskami,
opowiadano rne historie. miechy pno w nocy, znikanie maych zwierzt, rne
odgosy... - Pokrci gow. - Wszyscy w okolicy wiedz, e lepiej trzyma si z dala od tego
miejsca, ale co mona zrobi? Wezwa policj i poskary si na wampiry?
- Widziae je? - spyta Jace. - Albo znasz kogo, kto je widzia?
- Byo kiedy paru chopakw, grupka przyjaci - zacz Raphael. - Wpadli na
wietny, ich zdaniem, pomys, eby wej do hotelu i zabi potwory. Wzili pistolety i noe
pobogosawione przez kapana. Nikt wicej ich nie widzia. Moja ciotka znalaza pniej ich
ubrania przed domem.
- Przed swoim domem? - upewni si Jace.
- Si. Jednym z tych chopakw by mj brat. - Raphael powiedzia to beznamitnym
tonem. - Teraz ju wiecie, dlaczego czasami przychodz tutaj w rodku nocy, kiedy wracam
do domu od cioci, i dlaczego was ostrzegaem. Jeli wejdziecie do rodka, ju stamtd nie
wyjdziecie.
- Tam jest mj przyjaciel - wyjania Clary. - Przyszlimy po niego.
- Aha, wic pewnie nie uda mi si was zniech.
- Nie - przyzna Jace. - Ale nie martw si. Nie przydarzy nam si to, co twoim

przyjacioom. - Wyj zza paska jeden z anielskich noy i unis go. Emanujcy z ostrza saby
blask owietli jego koci policzkowe, pogbiajc cienie pod oczami. - Zabiem wiele
wampirw. One mog umrze, cho ich serca nie bij.
Raphael gwatownie zaczerpn tchu i powiedzia co po hiszpasku, zbyt cicho i
szybko, eby Clary zrozumiaa. Podszed do nich, omal nie potykajc si o stos zgniecionych
plastikowych opakowa.
- Wiem, kim jestecie. Syszaem o was od starego padre z St. Cecilia. Mylaem, e
to tylko bajki.
- Wszystkie bajki s w czci prawdziwe - powiedziaa Clary, ale tak cicho, e
chopak chyba jej nie usysza. Patrzy na Jace'a, zaciskajc pici.
- Chc pj z wami - oznajmi. Jace pokrci gow.
- Wykluczone.
- Mog wam pokaza, jak dosta si do rodka. Jace machn rk, ale wyranie mia
ochot skorzysta z tej propozycji.
- Nie moemy ci zabra.
- Dobrze. - Raphael min go i kopniakiem rozrzuci stos mieci lecy pod cian,
odsaniajc metalow krat. Nastpnie schyli si i podnis j, chwytajc za cienkie,
zardzewiae prty. - Oto, jak mj brat i jego przyjaciele weszli do rodka. Prowadzi do
piwnicy, chyba.
Clary wstrzymaa oddech, gdy z dou buchn odr zgnilizny. Nawet w ciemnociach
dostrzega karaluchy biegajce po zwaach mieci.
Jace wykrzywi kciki ust w lekkim umiechu. Nadal ciska w rce anielski n. Na
widok czarodziejskiego wiata padajcego na jego twarz Clary przypomniao si, jak Simon
trzyma latark pod brod i opowiada jej straszne historie, kiedy mieli po jedenacie lat.
- Dziki - rzuci krtko.
- Wejdcie tam i zrbcie dla swojego przyjaciela to, czego ja nie potrafiem zrobi dla
brata - odpar Raphael. Twarz mia bardzo blad.
Jace wsun seraficki n za pasek i spojrza na Clary.
- Id za mn - powiedzia i jednym zwinnym ruchem wsun si przez krat stopami
do przodu. Clary wstrzymaa oddech, czekajc na krzyk agonii albo zaskoczenia, ale usyszaa
tylko cichy stuk butw ldujcych na twardej ziemi.
- Wszystko w porzdku! - dobieg z dou stumiony gos. - Skacz, a ja ci zapi.
Clary spojrzaa na Raphaela.
- Dziki za pomoc.

Chopak nic nie odpowiedzia, tylko wycign rk, eby jej pomc. Jego palce byy
zimne. Spadanie trwao zaledwie sekund, a na dole ju czeka na ni Jace. Kiedy Clary
zelizgna si prosto w jego ramiona, sukienka podsuna si jej w gr, a jego do musna
jej udo. Prawie natychmiast j puci.
- Wszystko w porzdku? - zapyta. Clary szybko obcigna sukienk.
- Tak.
Jace wyj zza pasa wieccy anielski miecz i rozejrza si w jego blasku. Stali w
pytkim, niskim wntrzu o popkanej betonowej posadzce. Z widocznej midzy rysami ziemi
wyrastay czarne pncza i pezy po cianach. Otwr bez drzwi prowadzi do nastpnego
pomieszczenia.
Syszc za sob haas, Clary odwrcia si gwatownie. Zaledwie kilka stp od niej
wyldowa na ugitych nogach Raphael. Wyprostowa si i umiechn. Jace zrobi wciek
min.
- Mwiem ci...
- Syszaem. - Chopak niedbale machn rk. - I co mi teraz zrobisz? Nie mog
wrci t sam drog, a wy nie moecie mnie tutaj zostawi, eby martwi mnie znaleli,
prawda?
Wyglda na zmczonego. Clary zauwaya sice pod jego oczami.
- Musimy i tdy, w stron schodw. - Raphael pokaza rk, . - Oni s, na wyszych
pitrach hotelu. Zobaczycie.
Min Jace'a i przeszed przez wski otwr. Jace popatrzy za nim, krcc gow.
- Naprawd zaczynam nienawidzi Przyziemnych - stwierdzi.
***
Dolne pitro hotelu byo labiryntem korytarzy prowadzcych do pustych magazynw,
opuszczonej pralni, w ktrej spleniae rczniki pitrzyy si w zbutwiaych wiklinowych
koszach, i do upiornej kuchni z rzdami blatw z nierdzewnej stali cigncymi si w
ciemno. Wikszo schodw biegncych na gr znikna. Nie rozpady si ze staroci,
tylko zostay zniszczone. Pod cianami leay stosy desek z resztkami niegdy luksusowych
perskich dywanw, ktre teraz wyglday jak wykwity pleni. Clary nie moga si nadziwi,
co wampiry maj przeciwko schodom? W kocu znaleli jedne nieuszkodzone, ukryte za
pralni. Najwyraniej w czasach przed windami korzystay z nich pokojwki, eby wnosi na
gr pociel. Stopnie pokrywaa gruba warstwa kurzu podobna do drobnego szarego niegu.

Clary od razu zacza kaszle.


- Cii - sykn Raphael. - Usysz ci. Jestemy blisko miejsca, gdzie pi.
- Skd wiesz? - zapytaa szeptem. W ogle nie powinno go tutaj by. Jakie mia prawo
robi jej wykady?
- Czuj to. - Chopak wyglda na rwnie przeraonego jak ona. - A ty? Clary
pokrcia gow. Jedyne, co czua, to dziwny chd panujcy w hotelu. Po duszcym upale
nocy przenika j do koci.
Na szczycie schodw znajdoway si drzwi z napisem Lobby, ledwo widocznym
pod wieloletni warstw brudu. Kiedy Jace je pchn, posypaa si z nich rdza. Clary
wstrzymaa oddech...
Due foyer okazao si puste. Spod gnijcej wykadziny sterczay rozupane deski
podogowe. Z niegdy centralnego punktu holu, imponujcych, krconych schodw ze
zoconymi balustradami, wyoonych grubym dywanem w kolorach zota i szkaratu, zostay
teraz jedynie grne stopnie prowadzce w ciemno. Reszta koczya si w powietrzu tu nad
ich gowami. Widok by rwnie surrealistyczny jak na abstrakcyjnych obrazach Magritte'a
ktre uwielbiaa Jocelyn. Ten mgby mie tytu Schody donikd, pomylaa Clary.
- Co wampiry maj przeciwko schodom? - Jej gos zabrzmia sucho jak pokrywajcy
wszystko wok kurz.
- Nic - odpar Jace. - Po prostu nie widz potrzeby ich uywania.
- Pokazuj, w ten sposb, e to miejsce naley do nich. - Raphael wydawa si niemal
podekscytowany. Jego oczy byszczay.
Jace ypn na niego z ukosa.
- Widziae kiedy wampira? - zapyta. Raphael spojrza na niego z roztargnieniem.
- Wiem, jak wygldaj, . S, bledsze i chudsze ni ludzie, ale bardzo silne. Chodz,
cicho jak koty i atakuj, z szybkoci, wa. S, pikne i straszne, jak ten hotel.
- Uwaasz, e jest pikny? - zdziwia si Clary.
- Nadal wida, jak tu byo kiedy, dawno temu. Ten hotel przypomina star, kobiet,
ktrej czas zabra urod. Trzeba sobie wyobrazi, jak te schody wyglday przed laty, z
gazowymi lampami przy stopniach, poncymi jak wietliki w ciemnoci balkonami penymi
ludzi. Nie tak jak teraz, kiedy s... - Urwa, szukajc odpowiedniego sowa.
- Skrcone - podsun drwico Jace.
Raphael zrobi tak min, jakby nagle wyrwano go zamylenia. Zamia si krtko i
odwrci.
- A tak przy okazji, gdzie one s? - zapytaa Clary. - To znaczy, wampiry.

- Pewnie na grze - odpar Jace. - Lubi by wysoko, kiedy pi. Jak nietoperze. A
niedugo bdzie wita.
Niczym marionetki przyczepione do sznurkw, Clary i Raphael jednoczenie unieli
gowy. Zobaczyli jedynie sufit pokryty freskami, spkany i miejscami czarny, jakby osmalony
przez pomienie. Widoczne po ich lewej stronie ukowate przejcie wiodo w ciemno. Po
obu jego bokach stay kolumny ozdobione rzebionymi motywami lici i kwiatw. Zanim
Raphael opuci gow, Clary dostrzega w zagbieniu jego szyi blizn, bardzo biaa na tle
brzowe, skry.
- Myl, e powinnimy wrci do schodw subowych - wyszeptaa. - Tutaj czuj
si jak na widelcu.
Jace skin gow.
- Zdajesz sobie spraw, e kiedy tam dotrzemy, bdziesz musiaa zawoa Simona i
mie nadziej, e ci usyszy?
Clary bya ciekawa, czy na jej twarzy odmalowa si strach.
- Ja...
Przewal jej krzyk mrocy krew w yach. Clary odwrcia si gwatownie.
Raphael znikn, ale na warstwie kurzu, w miejscu gdzie musia przej... albo zosta
przecignity, nie byo ladw stp. Clary odruchowo wycigna rk do Jace'a, lecz on ju
bieg i stron ukowatego przejcia i cieni, ktre za nim majaczyy. Nie widziaa go, ale
podya za skaczcym czarodziejskim wiatem jak wdrowiec, ktry idzie przez bagna
prowadzony przez zdradliwe bdne ogniki.
Za ukiem znajdowaa si dawna sala balowa. Zniszczona podoga z biaego marmuru
bya tak popkana, e przypominaa morze dryfujcego arktycznego lodu. Wzdu cian
biegy pkoliste balkony o zardzewiaych porczach. Midzy nimi wisiay lustra w zotych
ramach, kade zwieczone zocon, gow, kupidyna. W wilgotnym powietrzu unosiy si
pajczyny, niczym stare lubne welony.
Raphael sta po rodku pokoju, z rkami zwieszonymi po bokach. Clary podbiega do
niego i pytaa bez tchu:
- Wszystko w porzdku? Chopak wolno pokiwa gow.
- Wydawao mi si, e zobaczyem ruch w ciemnoci. Ale chyba mi si przywidziao.
- Postanowilimy wrci do schodw dla suby - oznajmi Jace. - na tym pitrze nic
nie ma.
Raphael pokiwa gow.
- Dobry pomys.

Ruszy do drzwi, nie patrzc, czy id za nim. Zrobi tylko kilka krokw, kiedy Jace
zawoa cicho:
- Raphael!
Kiedy si odwrci, Jace rzuci noem.
Chopak zareagowa byskawicznie, ale nie do szybko. Ostrze trafio w cel, sia
uderzenia cia go z ng i run na murow posadzk. W sabym blasku czarodziejskiego
wiata jego krew miaa czarny kolor.
- Jace! - Clary patrzya na niego z niedowierzaniem, wstrznita. Mwi, e
nienawidzi Przyziemnych, ale nigdy...
Kiedy prbowaa przyj z pomoc rannemu, Jace odepchn j na bok, rzuci si na
chopaka i chwyci n sterczcy z jego piersi. Ale tym razem Raphael by szybszy. Zapa
n i krzykn, kiedy jego do dotkna rkojeci w ksztacie krzya. Umazana krwi bro
upada z brzkiem na podog. Jace zapa jedn rka Raphaela za koszul, w drugiej ciska
Sanvi. Klinga rozjarzya si tak silnym blaskiem, e Clary zobaczya kolory: krlewski bkit
uszczcych si tapet, zote plamki na marmurowej posadzce, czerwon plam
rozprzestrzeniajc si na piersi rannego. Raphael si rozemia, byskajc ostrymi, biaymi
siekaczami.
- Chybie - rzuci drwico. - Nie trafie mnie w serce.
- Poruszye si w ostatniej chwili - zauway Jace. - To bya bardzo nietaktowne.
Raphael zmarszczy brwi i splun. Clary cofna si o krok, patrzc na niego z coraz
wikszym przeraeniem.
- Kiedy si domylie? - Jego hiszpaski akcent znikn bez ladu.
- W zauku - odpar Jace. - Ale chciaem, eby wprowadzi nas do hotelu. Gdybymy
wkroczyli tam bezprawnie, nie chronioby nas Przymierze. Uczciwa gra. Kiedy nie
zaatakowae nas od razu, pomylaem, e moe si myliem. Potem zobaczyem blizn na
twojej szyi. - Odsun si troch, nadal trzymajc ostrze przy gardle Raphaela. - Kiedy
wczeniej zauwayem acuszek, przyszo mi do gowy, e wyglda jak te, na ktrych wiesza
si krzyyk. I robie to, kiedy szede z wizyt do rodziny tak? lad po maym oparzeniu to
drobiazg, skoro wasze rany tak szybko si goj?
Raphael si rozemia.
- I tyle ci wystarczyo? Moja blizna?
- Kiedy znikne z foyer, nie zostawie ladw na kurzu. I wtedy ju miaem
pewno.
- To nic twj brat przyszed tutaj szuka potworw, prawda? - odezwaa si Clary. -

To bye ty.
- Oboje jestecie bardzo bystrzy - stwierdzi Raphael. - Ale niewystarczajco.
Spjrzcie w gr. - Wskaza na sufit.
Jace odepchn jego rk, nie spuszczajc z niego wzroku.
- Clary? Co widzisz?
Clary wolno uniosa gow. odek mia cinity ze strachu.
Trzeba sobie wyobrazi, jak te schody wyglday przed laty, z gazowymi lampami
przy stopniach, poncymi jak wietliki w ciemnoci balkonami penymi ludzi. Teraz
balkony te byy pene, tyle e wampirw o miertelnie bladych twarzach i czerwonych
ustach rozcignitych w umiechu rozbawienia.
Jace nadal patrzy na Raphaela.
- Wezwae ich, tak?
Raphael umiechn si szeroko. Krew ju przestaa pyn z rany na jego piersi.
- A czy to ma znaczenie? Jest ich za duo, nawet dla ciebie Wayland. Jace nie
odpowiedzia. Nie poruszy si, ale oddycha szybko. Clary niemal czua jego pragnienie,
eby zabi wampira, wbi mu n w serce i raz na zawsze zetrze z twarzy jego ironiczny
umieszek.
- Nie zabijaj go, Jace - rzucia ostrzegawczo.
- Dlaczego?
- Moe wykorzystamy go jako zakadnika. Oczy Jace'a si rozszerzyy.
- Zakadnika? Byo ich coraz wicej, wypeniali ukowate przejcie, poruszali si
cicho jak Bracia z Miasta Koci. Tylko e Bracia nie mieli bladej skry ani rk zakoczonych
pazurami... Clary zwilya suche usta.
- Wiem, co robi. Postaw go na nogi, Jace. Jace spojrza na ni, i wzruszy ramionami.
- Dobrze.
- To nie jest zabawne - warkn Raphael.
- Dlatego nikt si nic mieje. - Jace wsta i szarpniciem postawi go na nogi i
odwrci plecami do siebie, przystawiajc czubek noa do jego opatki. - Mog przebi ci
serce rwnie od tyu. Na twoim miejscu nawet bym nie drgn.
Clary odwrcia si w stron nadchodzcych ciemnych postaci. Wycigna rk
przed siebie.
- Zatrzymajcie si, bo inaczej to ostrze znajdzie si w sercu Raphaela - powiedziaa.
Przez tum przebieg cichy szmer, ktry mgby by szeptem albo miechem.
- Stjcie! - powtrzya Clary. W tym samym momencie Jace prawdopodobnie dgn

lekko wampira, bo Raphael krzykn z zaskoczenia i blu.


Jeden z wampirw powstrzyma gestem rki swoich towarzyszy. Clary rozpoznaa w
nim chudego blondyna z kolczykami, ktrego widziaa na przyjciu u Magnusa.
- Ona mwi powanie - powiedzia. - To Nocni owcy.
Jaka wampirzyca przepchna si przez tum i stana u jego boku: adna Azjatka o
niebieskich wosach, w spdnicy ze srebrnej folii. Clary bya ciekawa, czy w ogle s jakie
brzydkie albo grube wampiry. Moe ci krwiopijcy woleli nie powiksza swojego grona o
nieatrakcyjnych ludzi? A moe brzydcy ludzie po prostu nie chcieli y wiecznie.
- Nocni owcy wtargnli na nasze terytorium i dlatego nie chroni ich Przymierze owiadczya dziewczyna. - Zabijmy ich. Oni zabili do naszych.
- Kto z was jest przywdc? - spyta Jace wadczym tonem. - Niech wystpi. Azjatka
obnaya ostre zby.
- Nie uywaj wobec nas jzyka Clave, Nocny owco. Przychodzc tutaj, naruszye
wasze cenne Przymierze. Prawo nie bdzie ci chroni.
- Wystarczy Lily! - rzuci blondyn ostrym tonem. - Naszej pani tutaj nie ma. Jest w
Idrisie.
- Kto musi wami rzdzi w jej imieniu - zauway Jace.
W Sali zapada cisza. Wampiry stojce na balkonach wychyliy si przez porcze,
eby sysze, co si dzieje.
- Kieruje nami Raphael - rzek w kocu jasnowosy wampir. Azjatka sykna z
dezaprobat.
- Jacob...
- Proponuje wymian? - pospiesznie wtrcia Clary, uprzedzajc tyrad Lily. - Na
pewno ju wiecie, e wrcilicie dzisiaj z przyjcia w wikszym gronie, ni na nie
przyszlicie. Jest teraz z wami mj przyjaciel Simon.
Jacob unis brwi.
- Twj przyjaciel jest wampirem?
- Ani wampirem, ani Nocnym owc - odpara Clary, widzc, e Lily mruy jasne
oczy. - Jest zwykym czowiekiem.
- Nie zabieralimy do domu adnych ludzi z przyjcia Magnusa. To byoby naruszenie
Przymierza.
- Zmieni si w szczura - wyjania Clary. - Maego brzowego szczura. Kto pewnie
pomyla, e to oswojone zwierztko albo...
Urwaa w p zdania. Wszyscy patrzyli na ni jak na wariatk. Ogarna j rozpacz.

- Przekonajmy si, czy dobrze zrozumiaam - powiedziaa Lily. - Proponujesz


wymieni Raphaela na szczura?
Clary spojrzaa bezradnie na Jace'a. Jego wzrok mwi: To by twj pomys. Rad
sobie sama.
- Tak - potwierdzia, odwracajc si z powrotem do wampirw. - Tak wanie
wymian proponujemy.
Gapili si na ni w milczeniu. Ich biae twarze byy niemal bez wyrazu. W innych
okolicznociach Clary uznaaby, e wygldaj na zdezorientowanych. Syszaa za sob
chrapliwy oddech Jace'a. Bya ciekawa, czy zastanawia si, dlaczego pozwoli jej si tutaj
przycign. Ciekawe, czy j znienawidzi.
- Chodzi ci o tego szczura?
Clary zamrugaa. Przed tum wysun si chudy czarny chopak z dredami. Trzyma w
rekach co brzowego.
- Simon? - szepna Clary.
Szczur zapiszcza i zacz si miota w doniach wampira. Ten spojrza na gryzonia.
- O, rany! Mylaem, e to Zeke. Zastanawiaem si, dlaczego przybra akurat tak
posta. - Chopak potrzsn gow, a podskoczyy mu dredy. - We go sobie. Ju pi razy
mnie ugryz.
Clary signa po Simona niecierpliwym gestem, ale nim zdani zrobi krok w stron
chopaka, drog zagrodzia jej Lily.
- Chwileczk - powiedziaa. - Skd mamy wiedzie, e nie zabierzecie szczura, a
potem i tak nie zabijecie Raphaela?
- Damy wam sowo - odpara Clary bez namysu i od razu tego poaowaa.
Czekaa na wybuch wesooci, ale nikt si nie rozemia. Raphael zakl cicho po
hiszpasku. Lily spojrzaa na Jace'a.
- Clary! - W jego gosie pobrzmiewa ton rozdranienia i desperacji. - Czy to
naprawd...
- Nie ma przysigi, nie ma wymiany - owiadczya natychmiast Lily, wykorzystujc
jego niepewno. - Elliott, trzymaj szczura.
Gdy chopak z dredami mocniej cisn Simona, ten zatopi zby w jego rce.
- To boli, kole! - warkn chopak.
Clary skorzystaa z okazji i szepna do Jace'a:
- Po prostu przysignij! Co ci szkodzi?
- Dla mnie przysiga nie jest tym samym co dla Przyziemnych - odburkn gniewnie

Jace. - Bd ni zwizany na wieki.


- Tak? A co si stanie, jeli j zamiesz?
- Nie zamabym jej nigdy, w tym rzecz...
- Lily ma racj - odezwa si Jacob. - Przysiga jest konieczna. Dajcie sowo, e nie
skrzywdzicie Raphaela, kiedy oddamy wam szczura.
- Nie skrzywdz Raphaela - z miejsca owiadczya Clary. - Choby nie wiem co.
Lily umiechna si pobaliwie.
- Nie ciebie si obawiamy.
Spojrzaa na Nocnego owc, ktry trzyma Raphaela tak mocno, e zbielay mu
kostki. Na jego koszuli pojawiy si midzy opatkami plamy potu.
- Dobrze, przysigam - wykrztusi w kocu Jace.
- Z przysig na Anioa - zadaa Lily. - Ca. Jace pokrci gow.
- Ty pierwsza.
Jego sowa wywoay szmer w tumie. Jacob wyglda na zaniepokojonego, Lily na
wciek.
- Nic z tego, Nocny owco.
- Mamy waszego przywdc. - Przycisn czubek noa do garda Raphaela. - A wy
co? Szczura.
cinity przez Elliotta Simon pisn. Clary z trudem si powstrzymaa, eby nie
wyrwa go z rk wampira. - Jace... Lily spojrzaa na przywdc.
- Panie?
Raphael trzyma opuszczon gow, ciemne loki zasaniay mu twarz. Krew zabarwia
konierz jego koszuli, ciekaa po nagiej brzowej skrze.
- To bardzo wany szczur, skoro przyszlicie po niego a tutaj - rzek w kocu. - Ty
pierwszy powiniene zoy przysig, Nocny owco.
Jace chwyci go mocniej. Clary zobaczya jego napite minie pod skr, zbielae
palce i wykrzywione kciki ust, kiedy stara si opanowa gniew.
- Ten szczur to Przyziemny - rzuci ostrym tonem. - Jeli go zabijecie, bdziecie
podlega Prawu.
- Jest na naszym terytorium. Przymierze nie chroni intruzw, wiesz o tym.
- Wy go tutaj przynielicie - wtrcia Clary. - On nie naruszy waszego terytorium.
- To szczegy techniczne - skwitowa Raphael, umiechajc si mimo noa na gardle.
- Poza tym, mylicie, e nie syszymy plotek krcych w Podziemnym wiecie jak krew w
yach? Valentine wrci. Wkrtce nie bdzie Przymierza ani Porozumie.

Jace gwatownie unis gow.


- Gdzie o tym usyszelicie? Raphael skrzywi si pogardliwie.
- Wszyscy Podziemni o tym wiedz, . Tydzie temu zapaci czarownikowi za band
Poeraczy. Wzi swojego Wykltego i szuka Kielicha Anioa. Kiedy go znajdzie, nie bdzie
midzy nami faszywego pokoju, tylko wojna. adne prawo nie powstrzyma mnie przed
wydarciem ci serca na ulicy, Nocny owco...
Tego byo za wiele dla Clary. Rzucia si na ratunek przyjacielowi. Odepchna Lily i
wyrwaa szczura z rk Elliotta. Simon wdrapa si jej po ramieniu, rozpaczliwie wczepiajc
si pazurkami w rkaw.
- Ju dobrze - wyszeptaa. - Wszystko w porzdku.
Rzucia si do ucieczki, ale poczua, e kto apie j za kurtk. Prbowaa uwolni si
z rk Lily, szczupych, kocistych, o czarnych paznokciach, ale jej wysiki byy mao
skuteczne z powodu strachu, e upuci Simona, ktry trzyma si jej rkawa pazurkami i
zbami.
- Puszczaj! - krzykna, kopic wampirzyc.
Czubek jej buta trafi w cel, bo Lily wrzasna z blu i wciekoci, a nastpnie
uderzya przeciwniczk w twarz z tak si, e jej gowa odskoczya do tyu.
Clary zachwiaa si i omal nie upada. Usyszaa, jak Jace wykrzykuje jej imi.
Odwrcia si i zobaczya, e puci Raphaela i pdzi w jej stron. Prbowaa do niego
podbiec, ale Jacob chwyci j za ramiona, wbijajc w nie palce. Krzykna, ale jej gos zosta
zaguszony przez ryk, kiedy Jace wycign z kurtki szklan fiolk i chlusn na nich jej
zawartoci. Clary poczua chodn wilgo na policzku i usyszaa wrzask Jacoba, kiedy jego
skra zacza dymi po zetkniciu ze wicon wod. Wampir puci Clary, wyjc jak
zwierz. Lily zawoaa jego imi i skoczya mu na pomoc. W tym caym pandemonium Clary
poczua, e kto chwyta j za nadgarstek. Prbowaa si wyrwa.
- Przesta, idiotko, to ja - wysapa jej do ucha Jace.
W tym momencie Clary dostrzega majaczc za nim znajom posta.
Krzykna ostrzegawczo, a Jace zrobi unik i obrt w chwili, gdy Raphael skoczy na
niego z obnaonymi zbami, szybki jak kot. Kami zahaczy o koszul Nocnego owcy przy
ramieniu i rozerwa materia wzdu. Jace si zachwia, a wampir przywar do niego jak pajk,
kapic zbami tu przy jego gardle.
Clary gorczkowo szukaa w plecaku sztyletu...
May brzowy szczur przebieg pod jej nogami i skoczy napastnika. Raphael
krzykn, kiedy Simon zawis na jego przedramieniu. I zbami wbitymi gboko w ciao.

Wampir puci Nocnego owc i zatoczy si do tyu. Krew trysna z jego rki, z ust polecia
stek hiszpaskich przeklestw. Jace rozdziawi usta ze zdumienia.
- Sukin...
Tymczasem Raphael zapa rwnowag, oderwa szczura od swojej rki i cisn go na
marmurow posadzk. Simon pisn z blu i popdzi do przyjaciki. Clary schylia si i
wzia go na rce. Przytulia go mocno do piersi. Pod palcami czua serduszko dudnice w
maej piersi.
- Simon - wyszeptaa. - Simon...
- Nie ma na to czasu. - Jace mocno chwyci j za rk. W drugiej trzyma wieccy
n. - Ruszaj si.
Pocign j w stron tumu. Wampiry zaczy si cofa przed omiatajcym je
blaskiem serafickiego ostrza. Wszystkie krzywiy si i syczay jak koty.
- Do tego! - krzykn Raphael, patrzc gronie na kulce si, zdezorientowane
wampiry. Jego rami ociekao krwi, w ustach byskay ostre siekacze. - apa ich! Zabi
oboje. Szczura te!
Wampiry posusznie ruszyy do ataku. Niektre szy, inne suny, jeszcze inne spaday
z balkonw jak czarne nietoperze. Jace przyspieszy kroku kierujc si ku odlegej cianie.
Clary prbowaa mu si wyrwa.
- Nie powinnimy zosta i walczy czy co w tym rodzaju? - spytaa.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Na filmach tak wanie si robi w podobnej sytuacji. Czua, e Jace dry.
Czyby si ba? Nie, on po prostu si mia.
- Ty... - wykrztusi. - Jeste najbardziej...
- Najbardziej co? - obruszya si Clary.
Szli ostronie, eby nie potkn si o poamane meble i rozbity marmur zacielajcy
podog. Jace trzyma anielskie ostrze wysoko nad gow. Wampiry otaczay jasny krg
wiata, ktre rzucaa bro. Clary zastanawiaa si, jak dugo blask bdzie je odstrasza.
- Nic - odpar Jace. - To nie jest adna sytuacja, jasne? Zostawiam to sowo na takie
chwile, kiedy rzeczy naprawd przyjmuj zy obrt.
- Wic teraz nie jest le? Co w takim razie masz na myli? Nuklearny... Krzykna, bo
w tym momencie Lily pokonaa wietln barier i rzucia si na Nocnego owc, warczc i
obnaajc zby. Jace wyrwa zza pasa drugi n i przeci nim powietrze. Dziewczyna
cofna si z wrzaskiem. Na jej ramieniu wykwito dugie cicie. Kiedy si zachwiaa, jej
miejsce zajy inne wampiry. Jest ich tyle... - pomylaa Clary. Za duo...

Signa do paska i zacisna palce na rkojeci sztyletu. By zimny i obcy. Nie


wiedzia, jak si posugiwa noem. Nigdy nikogo nie uderzya, nie mwic o zadganiu.
Opucia nawet lekcj WF - u, na ktrej uczono ich, jak broni si przed rabusiami albo
gwacicielami, majc do dyspozycji zwyke przedmioty, takie jak: kluczyki od samochodu
albo dugopis. Wycigna n i uniosa drc rk...
Szyby eksplodoway do rodka w deszczu rozbitego, Clary krzykna. Zobaczya, e
wampiry, ktre dzielia od nich zaledwie dugo ramienia, odwracaj sic zaskoczone, a na
ich twarzach zdumienie miesza si z przeraeniem. Przez rozbite okna do rodka tuziny
smukych ksztatw. Poruszay si na czterech apach, nisko przy ziemi. Sier lnia w blasku
ksiyca, oczy jarzyy si niebieskim ogniem, z garde wydobywa si guchy pomruk, ktry
brzmia jak szum wodospadu. Wilki. - Teraz to jest dopiero sytuacja - powiedzia Jace.

15
W OPAACH
Wilki przyczaiy si do skoku, warczc, i oszoomione wampiry zaczy si cofa.
Tylko Raphel zosta na miejscu. Trzyma si za zranione rami, koszul mia brudn i
poplamion krwi.
- Los Ninos de la luna - wysycza.
Nawet Clary, mimo sabej znajomoci hiszpaskiego, zrozumiaa, co powiedzia
przywdca wampirw. Dzieci Ksiyca, wilkoaki.
- Mylaam, e oni si nienawidz - szepna do Jace'a - Wampiry i wilkoaki.
- Owszem. Nigdy nie wdzieraj si nawzajem do swoich kryjwek. Nigdy. Przymierze
tego zabrania. - Mwi niemal z oburzeniem. - Co musiao si wydarzy. To le. Bardzo le.
- Czy moe by gorzej, ni byo?
- Szykuje si wojna - odpar Jace.
- Jak miecie tutaj wchodzi? - rykn Raphael. Twarz mia szkaratn z gniewu.
Najwikszy z wilkoakw, ctkowany szary potwr z zbami jak u rekina, zachichota.
Kiedy ruszy do przodu, midzy jednym krokiem a drugim unis si jak wezbrana fala i
zmieni posta. Teraz by wysokim, mocno uminionym mczyzn o dugich wosach
skrconych w siwe sploty przypominajce powrozy. Mia na sobie dinsy i grub skrzan
kurtk, ale jego szczupa, ogorzaa twarz zachowaa w sobie co wilczego.
- Nie przyszlimy, eby walczy - powiedzia. - Przyszlimy po dziewczyn.
- Raphael wyglda jednoczenie na wciekego i zdumionego.
- Po kogo?
- Po ludzk dziewczyn. - Wilkoak sztywno wycign przed siebie rk, pokazujc
na Clary.
Ona te bya zbyt zaskoczona, eby si ruszy, Simon, wierccy si dotd w jej
doniach, znieruchomia. Stojcy za ni Jace wymamrota pod nosem przeklestwo.
- Nie mwia, e znasz jakie wilkoaki. - Sili si na beznamitny ton, ale Clary
wyczua, e jest rwnie zdziwiony jak ona.
- Nie znam - odszepna.
- To le - skwitowa Jace.
- Ju to mwie.
- Czasami warto co powtrzy.

- Nie warto. - Clary przysuna si do niego. - Jace wszyscy si na mnie gapi.


Na twarzach zwrconych w jej stron malowao si zdumienie. Raphael zmruy oczy
i zwrci si do intruza.
- Nie moecie jej dosta - owiadczy. - Naruszya nasz teren, wic naley do nas.
Wilkoak si rozemia.
- Ciesz si, e to powiedziae.
W trakcie skoku jego sylwetka zafalowaa i siwowosy mczyzna znowu zmieni si
w wilka ze zjeon sierci i rozwartymi szczkami. Trafi Raphaela prosto w pier i obaj
runli na podog, warczc. Jak na rozkaz, wampiry ze wciekym rykiem zaatakoway
wilkoaki. Na rodku sali balowej wywizaa si zaarta walka.
Podobnego harmidru Clary jeszcze nigdy nie syszaa. Gdyby obrazom Boscha
towarzyszya dwik, brzmiaby wanie tak.
Jace zagwizda.
- Raphael naprawd ma wyjtkowo kiepsk noc.
- I co z tego? - Clary nie miaa wspczucia dla wampira. - Co robimy?
Jace si rozejrza. Stali w kcie, odcici od reszty pomieszczenia przez kotujc si
mas cia. Na razie ich zignorowano, ale nie mogo to trwa dugo. Zanim Clary zdya
podzieli si t myl z Jace'em, szczur wyrwa si jej z rk, skoczy na podog i pomkn do
butwiejcego stosu aksamitnych draperii.
- Simon! - Krzykna Clary. - Simon, stj!
- Co on wyprawia? - Jace chwyci j za rami. - Nie go go. On ucieka. Wanie tak
zachowuj si szczury.
Clary rzucia mu wcieke spojrzenie.
- To nie szczur, tylko Simon. Ugryz Raphaela, eby ci ratowa, niewdziczny
kretynie. - Szarpniciem uwolnia rk i pobiega za przyjacielem. Ktry popiskiwa i szarpa
pazurami fady draperii. Gdy Clary zrozumiaa, co chce jej powiedzie, rozsuna zasony.
Byy liskie od pleni, ale za nimi zobaczya
- Drzwi - wyszeptaa. - Ty genialny szczurze.
Simon pisn, kiedy podniosa go z ziemi. Za ni ju sta Jace.
- Drzwi? Otwieraj si?
Clary chwycia za gak i odwrcia si do niego z zawiedzion min.
- Zamknite na klucz.
Jace uderzy ramieniem w drzwi - i zakl, bo nawet nie drgny.
- Moje rami ju nigdy nie bdzie takie samo. Mam nadziej, e si mn zaopiekujesz,

ebym wrci do zdrowia.


- Tylko je wyam, dobrze?
- Clary - Jace patrzy poza ni rozszerzonymi oczami.
Odwrcia si. Z kbowiska walczcych wyrwa si duy wilk i teraz bieg w jej
stron, z uszami przylegajcymi do wskiej gowy i zwisajcym z pyska czerwonym
jzykiem. By ogromny, szaro - czarny, ctkowany. Jace przeklinajc, znowu zaatakowa
drzwi ramieniem. Clary krzykna, wyszarpna sztylet zza paska i si zamachna.
Nigdy wczeniej nie rzucaa broni, nigdy nawet o tym nie pomylaa. Co najwyej,
zdarzyo jej si kilka razy j narysowa, wic sama bya najbardziej zaskoczona, kiedy n
dolecia do celu i wbi si w bok zwierzcia.
Wilk zawy. Trzej jego kompani ju pdzili w ich stron. Jeden zatrzyma si przy
rannym, ale pozostali dwaj gnali prosto na nich. Clary krzykna, Jace ponownie rzuci si na
drzwi, a w kocu ustpiy z przeraliwym zgrzytem zardzewiaego elastwa i pkajcego
drewna.
- Do trzech razy sztuka - wysypa, trzymajc si za rami. Zanurkowa w ciemno i
odwrci si niecierpliwie wycigajc do niej rk. - Chod.
Clary skoczya za nim i zamkna drzwi. W tej samej chwili dwa cikie cielska
uderzyy w nie z hukiem. Zacza szuka zasuwy, ale okazao si, e zostaa wyrwana przez
Jace'a.
- Schyl si - powiedzia, a kiedy to zrobia, na butwiejcym drewnie wyci stel jakie
linie.
Kiedy Clary podniosa gow, zobaczya, e wyrzebi co w rodzaju sierpa, trzy
rwnolege kreski i gwiazd z promieniami eby zatrzyma pocig.
- Straciam sztylet - wyznaa. - Przepraszam.
- Zdarza si. - Jace schowa stel do kieszeni. - Ten Znak je powstrzyma, ale nie na
dugo. Lepiej si pospieszmy. - Po drugiej stronie nadal byo sycha guche uderzenia.
Clary si rozejrzaa. Znajdowali si w wilgotnym korytarzu. W ciemno panujc w
grze prowadziy wskie drewniane schody z zakurzonymi porczami. Simon wystawi nos z
kieszeni kurtki, jego czarne oczy byszczay w pmroku jak paciorki.
- Ty pierwszy. - Clary skina gow w stron schodw.
- Lubi by pierwszy. - Jace chcia si umiechn, ale by na to zbyt zmczony. Bdziemy szli powoli. Nie wiadomo, czy schody utrzymaj nasz ciar.
Stopnie skrzypiay i jczay jak staruszka narzekajca na ble i strzykanie w stawach.
Clary krzykna, kiedy kawaek balustrady zosta jej w doni. Jace zachichota i wzi j za

rk.
- Trzymaj si mnie.
Simon wyda dwik, ktry zabrzmia jak prychniecie, ale Jace chyba go nie usysza.
Stopnie biegy spiral przez ca wysoko budynku. Mijali kolejne podesty, ale adnych
drzwi. Gdy dotarli na czwarte pitro, stumiona eksplozja wstrzsna ca klatka schodow. Z
dou wzbia si chmura kurzu.
- Sforsowali drzwi - stwierdzi Jace ponuro. - Cholera, .. Mylaem, e wytrzymaj
duej.
- Biegniemy? - zapytaa Clary.
- Teraz tak.
Gdy popdzili w gr, schody uginay si pod ich ciarem, a gwodzie przelatyway
obok nich jak pociski. Na pitym podecie Clary usyszaa cichy tupot wilczych ap daleko w
dole. A moe to bya tylko wyobrania? Wiedziaa, e jeszcze nie maj gorcego oddechu na
karku, ale warczenie i wycie stawao si goniejsze, bardzo prawdziwe i przeraajce.
Na szste ppitro prawie wskoczyli. Clary dyszaa. Oddech pali j w pucach, ale na
widok drzwi wydaa cichy okrzyk raki. Byy cikie, stalowe, nabite nitami i zablokowane
ceg. Nawet nie zdya si zastanowi, dlaczego s uchylone, bo Jace otworzy je
kopniakiem, pocign j na drug stron i zatrzasn je za nimi. Dziki Bogu, pomylaa
Clary, syszc kliknicie zamka.
Rozejrzaa si. Nad sob miaa nocne niebo usiane gwiazdami jak garciami
diamentw. Nie byo czarne, tylko granatowe, tu przed witem. Stali na nagim upkowym
dachu zwieczonym ceglanymi kominami. Na jednym jego kocu sta na podwyszeniu stary
zbiornik wody, pokryty grub warstw brudu, na drugim leaa gra gratw przyrzuconych
cikim brezentem.
- Tdy pewnie wchodz i wychodz - stwierdzi Jace, ogldajc na drzwi. Clary
widziaa go teraz wyranie w bladym wietle przedwitu. Wywoane napiciem zmarszczki
wok oczu wyglday jak pytkie nacicia. Krew na ubraniu, gwnie Raphela, bya czarna. A raczej wlatuj.
- Moe s tu gdzie schody poarowe - podsuna Clary. Ruszya ostronie na skraj
dachu. Nigdy nie lubia wysokoci, wic na widok ulicy znajdujcej si dziesi piter niej
cisn jej si odek. Krta metalowa drabinka, nadal przyczepiona do kamiennej fasady
hotelu, okazaa si zomem nieuywanym od lat.
- Albo nie.
Obejrzaa si na drzwi osadzone w podobnej do kabiny budowli wznoszcej si na

rodku dachu. Cae si trzsy, gaka a podskakiwaa. Mogy wytrzyma zaledwie par
minut, moe mniej.
Jace przytkn donie do oczu. Pot cieka mu za koszul. Wilgotne powietrze wrcz
ich przytaczao. Clary aowaa, e nie pada. Deszcz rozbiby t bak upau jak nabrzmiay
pcherz.
- Myl, Wayland, myl... - mamrota Jace.
W gbi umysu Clary zacz si formowa jaki ksztat. Pod powiekami zataczy
Znak: dwa trjkty skierowane w d, poczone pojedyncz kresk - jak para skrzyde...
- To jest to - wyszepta Jace, upuszczajc rce. Wyglda na rozgorczkowanego, jego
nakrapiane zotem oczy byszczay.
- Nie mog uwierzy, e wczeniej na to nie wpadem. - Popdzi na drugi koniec
dachu, ale po kilku krokach zatrzyma si i obejrza.
- Chod, Clary.
Przez chwil staa oszoomiona, ale przepdzia z gowy migoczce obrazy i ruszya
za nim. Tymczasem Jace ju cign za rg brezentowej pachty. Spod niej wyoniy si nie
rupiecie tylko lnicy chrom, wytaczana skra, byszczcy lakier.
- Motocykle?
Jace przerzuci nog przez siodeko wielkiego, czerwonego harleya ze zotymi
pomieniami na zbiorniku paliwa i na zderzakach. Zerkn na ni przez rami.
- Wskakuj.
Clary wytrzeszczya oczy.
- artujesz? Umiesz w ogle tym jedzi? Masz kluczyki?
- Nie potrzebuj kluczykw - odpar Jace. - One s zasilane demoniczn energi Wsiadasz czy wolisz jecha sama?
Clary usiada za nim na siodeku. Gdzie w gbi umysu cichy gos szepta jej, e to
bardzo zy pomys.
- Dobrze, a teraz mnie obejmij - powiedzia Jace.
Poczua, e twarde minie jego brzucha napinaj si, kiedy si pochyli i woy
czubek steli do stacyjki. Ku zdumieniu Clary motocykl obudzi si z pomrukiem do ycia.
Ukryty w jej kieszeni Simon zapiszcza gono.
- Wszystko w porzdku - uspokoia go. - Jace! - krzykna ponad warkotem silnika. Co robisz? Odkrzykn co, co zabrzmiao jak:
- Wczam ssanie!
- Pospiesz si!

W tym momencie drzwi otworzyy si z hukiem, wyrwane i zawiasw. Wilki wypady


na dach i popdziy prosto ku nim. Nad nimi leciay wampiry, wypeniajc nocne powietrze
wrzaskami drapiecw.
Motocykl ruszy tak gwatownie, e odek Clary obi si o krgosup. Kurczowo
chwycia za pasek Jace'a, gdy wystrzelili do przodu jak z procy. Opony lizgay si na
dachwkach, wilki ze skowytem pierzchay przed nimi na boki. Jace co krzykn, ale jego
sowa zaguszy haas k, wiatru i silnika. Skraj dachu zblia si bardzo szybko. Clary
chciaa zamkn oczy, ale z jakiego powodu trzymaa je szeroko otwarte, kiedy przemknli
nad gzymsem i runli jak kamie ku ziemi, dziesi piter w d.
***
Jeli Clary krzyczaa, pniej tego nie pamitaa. To byo jak jazda kolejk grsk,
kiedy tory gwatownie opadaj, a czowiek mknie w pustk, bezsensownie macha rkami, a
odek owija mu si wok uszu. Gdy motocykl wyrwna lot z silnym szarpniciem i
krztuszeniem silnika, waciwie nie bya zaskoczona. Zamiast pdzi w d, teraz wznosili si
ku niebu usianemu diamentami.
Clary obejrzaa si i zobaczya grup wampirw stojcych na dachu, otoczonych przez
wilki. Odwrcia gow. Miaa nadzieje, e nigdy wicej nie zobaczy tego hotelu.
Jace wydawa z siebie dzikie okrzyki radoci i ulgi. Clary ciasno obja go w pasie.
- Mama zawsze mwia, e mnie zabije, jeli przejad si z chopcem na motorze zawoaa, przekrzykujc wist wiatru w uszach i oguszajcy huk silnika.
Nie moga usysze miechu Jace'a, ale poczua, e brzuch mu si trzsie.
- Nic powiedziaaby tego, gdyby mnie znaa! - odkrzykn z przekonaniem. - Jestem
wietnym motocyklist. W rym momencie Clary co si przypomniao.
- Mwilicie, zdaje si, e tylko niektre z pojazdw wampirw mog lata?
Jace zrcznie omin wiata uliczne, ktre wanie zmieniy si z czerwonych na
zielone. Clary syszaa klaksony samochodw, syreny ambulansw, syk drzwi autobusw
zatrzymujcych si na przystankach, ale nie miaa spojrze w d.
- To prawda!
- Skd wiedziae, e to akurat jeden z nich?
- Nie wiedziaem! - Jace wykona jaki manewr, po ktrym motocykl unis si prawie
pionowo w powietrze. Clary wrzasna.
- Powinna spojrze w d! Jest fantastycznie!

W kocu ciekawo zwyciya. Clary przekna lin i otworzya oczy, pokonujc


strach i zawroty gowy. Znajdowali si wyej, ni przypuszczaa. Przez chwil ziemia
wirowaa pod ni jak szalona, tworzc rozmazany krajobraz wiate i cieni. Oddalali si od
parku, lecc na wschd w stron autostrady, ktra wia si po prawej stronie miasta.
Clary czua drtwienie w rkach, ucisk w piersi. Widok rzeczywicie by pikny:
wysoki las wie ze srebra i szka, szary poyskujcy pas East River, ktra wcinaa si midzy
Manhattan a przedmiecia jak blizna. Jej wosy rozwiewa zimny wiatr, przyjemnie chodzi
skr po wielu dniach upau i lepkiego powietrza. Ale do tej pory jeszcze nigdy nie leciaa
samolotem, wic przeraaa j pusta przestrze dzielca ich od ziemi. Nie moga si
powstrzyma przed mrueniem oczu, kiedy mknli nad rzek. Przed Mostem Queensboro
Jace zawrci na poudnie, w d wyspy. Niebo zaczynao janie, w oddali Clary widziaa
skrzcy si uk Mostu Brooklyskiego, a za nim na horyzoncie zarys Statuy Wolnoci.
- Wszystko w porzdku?! - zawoa Jace.
Clary nie odpowiedziaa, tylko jeszcze mocniej obja go w pasie. Jace zatoczy koo i
polecia w stron mostu. Clary widziaa gwiazdy midzy linami. Po mocie jecha z turkotem
pocig, wiozcy zaspanych pasaerw. Ona te czsto jedzia t lini. Nagle poczua zawroty
gowy. Mocno zacisna powieki, walczc z mdociami.
- Clary?! Dobrze si czujesz?
Potrzsna gow, nie otwierajc oczu, samotna w ciemnoci, na wietrze, z mocno
dudnicym sercem. Raptem co ostrego Podrapao j w pier. Nie zareagowaa w pierwszej
chwili, ale drapanie stawao si coraz bardziej natarczywe. Rozchylia powiek j zobaczya,
e szczur wystawi epek z kieszeni i niecierpliwie szarpie pazurkami jej kurtk.
- Wszystko w porzdku, Simon - powiedziaa z wysikiem nie patrzc w d. - To by
tylko most...
Simon drapn j znowu i wskaza apk na nabrzee Brooklynu znajdujce si po ich
lewej stronie. Oszoomiona spojrzaa w tamt stron i ponad lini magazynw i fabryk
zobaczya ty skrawek soca, niczym brzeg zotej monety.
- Tak, bardzo adny wschd soca - powiedziaa, zamykajc oczy.
Jace cay zesztywnia, jakby zosta postrzelony.
- Wschd soca?! - wrzasn i gwatownie skrci w prawo.
Clary otworzya oczy i stwierdzia, e pdz ku wodzie, ktra ju zaczynaa przybiera
migotliw niebieskaw barw w porannym brzasku. Przysuna si do Jace'a, uwaajc, eby
nie zgnie Simona.
- Co ci si nic podoba we wschodzie soca?

- Przecie ci mwiem! Te motory jed na demonicznej energii! - Zwolni tak


bardzo, e lecieli teraz na poziomie rzeki, prawie lizgali si po jej powierzchni, koami
wzbijajc pian. Woda pryskaa Clary w twarz. - Kiedy wzejdzie soce...
Silnik zacz si dawi. Jace zakl soczycie i doda gazu. Motocykl skoczy do
przodu, znowu si zakrztusi i szarpn pod nimi jak ko stajcy dba. Jace wci jeszcze
przeklina, kiedy soce wyjrzao zza horyzontu, zalewajc wiat niszczycielskim blaskiem.
Clary widziaa kad ska, kady kamyk, gdy przemknli nad wskim nabrzeem Brooklynu
i znaleli si nad autostrad, ju pen samochodw. Z trudem j pokonali, muskajc koami
dach przejedajcej ciarwki. Dalej cign si zamiecony parking ogromnego
supermarketu.
- Trzymaj si mocno! - krzykn Jace, kiedy motocykl zakaszla i szarpn si pod
nimi. - Trzymaj si, Clary... pochyli si gwatownie i uderzy w asfalt, najpierw przednimi
koami. Chwiejc si, wystrzeli do przodu, a nastpnie wszed w dugi lizg, podskakujc na
nierwnym gruncie. Clary kiwaa si w ty i w przd z tak si, e omal nie pk jej kark. W
powietrzu rozszed si swd spalonej gumy. Cho motor zwolni, uderzy w betonowe
ogrodzenie parkingu z takim impetem, e Clary pucia pasek Jace'a i wyleciaa z siodeka.
Przed upadkiem ledwo zdya zwin si w kbek. Rce trzymaa sztywno przed sob i
modlia si, eby Simon nie zosta zmiadony, kiedy runli na ziemie.
Poczua silny bl w ramieniu. Co chlusno jej w twarz. Zakaszlaa, przetoczya si
na plecy i chwycia za kiesze. Bya pusta. Prbowaa wymwi imi Simona, ale zabrako jej
tchu. Ze wistem wcigna powietrze. Twarz miaa mokr, wilgo spywaa jej na konierz.
Czy to krew? Zamroczona otworzya oczy. Caa bya poobijana, ramiona bolay j i
piek)' jak otarte do ywego misa. Leaa na boku, do poowy w kauy brudnej wody.
Zobaczya szcztki motocykla zamieniajce si w kupk popiou, kiedy pady na nic pierwsze
promienie soca.
Jace z trudem dwign si na nogi i puci si biegiem w jej stron. Po paru krokach
zwolni, Rkaw koszuli mia oderwany, prze? ca lew rk biego dugie krwawe
zadrapanie. Twarz pokryta potem, kurzem i krwi bya biaa jak ptno pod szop
ciemnozotych wosw. Clary nie rozumiaa, dlaczego Jace patrzy na ni w ten sposb.
Czyby jej urwana noga leaa po drugiej stronie parkingu w kauy krwi?
Gdy zacza si podnosi, poczua do na ramieniu.
- Clary?
- Simon!
Klcza obok niej i mruga oszoomiony, jakby rwnie nie mg uwierzy wasnym

oczom. Ubranie mia pogniecione i brudne. Zgubi gdzie okulary, ale poza tym by cay i
zdrowy. Bez szkie wydawa si modszy, bezbronny i nieco zdezorientowany. Dotkn jej
twarzy, ale Clary cofna si gwatownie.
- Au!
- Nic ci nie jest? - zapyta z trosk w gosie. - wietnie. Jeszcze nigdy nic widziaem...
- To dlatego e nie masz okularw - powiedziaa Clary sabym gosem.
Spodziewaa si citej riposty, ale Simon tylko j obj i mocno przytuli. Jego ubranie
cuchno krwi, potem i brudem, serce bio jak oszalae. Cho bolay j otarte miejsca na
ciele, czua ulg, ze nic mu nie jest.
- Clary - powiedzia ochryple. - Mylaem... mylaem, e ty
- Nie wrc po ciebie? Oczywicie, e wrciam. Oczywicie.
Rwnie go obja. Wszystko w nim byo znajome, od spranego T - shirtu po
obojczyk, na ktrym spoczywaa jej broda. Znowu wymwi jej imi, a ona pogaskaa go po
plecach kojcym gestem. Kiedy obejrzaa si przez rami, zobaczya, e Jace odwraca gow,
jakby blask wstajcego soca razi go w oczy.

16
SPADAJCE ANIOY
Hodge by wcieky. Kiedy Clary i chopcy weszli do Instytutu kutykajcy, cali
brudni i zakrwawieni, czeka na nich, w holu, a za nim czaili si Isabelle i Alec. Na ich widok
od razu zacz wygasza kazanie, ktrego nie powstydziaby si Jocelyn. Nie omieszka im
wypomnie, e go okamali, i owiadczy, e nigdy wicej nie zaufa Jace'owi. Do przemowy
dorzuci rwnie kilka uwag o amaniu Prawa, wyrzuceniu z Clave, habie dla starego rodu
Waylandw. Na koniec przeszy Jace'a wzrokiem.
- Swoj samowol narazie innych na niebezpieczestwo. Tego incydentu nie
pozwol ci zby wzruszeniem ramion!
- Nie mog niczego zby wzruszeniem ramion - powiedzia Jace. - Mam jedno
zwichnite.
- Nie udz si, e fizyczny bl bdzie dla ciebie nauczk - rzek z ponur furi Hodge.
- Po prostu nastpne dni spdzisz w izbie chorych, a Alec i Isabelle bd ci obskakiwa.
Pewnie ci si to spodoba.
Nauczyciel mia racj, ale nie we wszystkim: Jace i Simon wyldowali w izbie
chorych, ale opiekowaa si nimi tylko Isabelle.
Clary - ktra posza si umy - zjawia si kilka godzin pniej. Hodge opatrzy jej
opuchnite stuczone rami, a dwadziecia minut pod prysznicem zmyo drobinki asfaltu z jej
skry, lecz nadal bya obolaa.
Kiedy zamkna za sob drzwi, Alec, ktry siedzia na parapecie i wyglda jak
chmura gradowa, ypn na ni spode ba.
- A, to ty.
Zignorowaa go.
- Hodge powiedzia, e niedugo przyjdzie, i ma nadziej, e uda si wam podtrzyma
tlce si w was iskierki ycia, zanim tu dotrze - powiedziaa do Simona i Jace'a. - Albo co w
tym stylu.
- Wolabym, eby si pospieszy - burkn Jace. Siedzia na ku w brudnym ubraniu,
oparty o puchate poduszki.
- Dlaczego? - zapytaa Clary. - Co ci boli?
- Nie. Mam wysoki prg blu. Nawet nie tyle prg, ile due i gustownie urzdzone
foyer. Ale atwo si nudz. - Mrugn do niej. - Pamitasz, jak mi obiecaa w hotelu, e jeli

przeyjemy, ubierzesz si w strj pielgniarki i umyjesz mnie gbk?


- Chyba le usyszae - stwierdzia Clary. - To Simon obieca ci mycie gbk.
Jace mimo woli zerkn na Simona, a ten umiechn si do niego szeroko i
powiedzia:
- Jak tylko stan z powrotem na nogach, przystojniaku.
Clary zamiaa si i podesza do przyjaciela, ktry najwyraniej czu si nieswojo
wrd tuzina poduszek i kocw. Usiada na brzegu ka.
- Jak si czujesz?
- Jakby kto wymasowa mnie tark do sera. - Simon skrzywi si, podcigajc nogi Mam zaman ko w stopie. Bya tak spuchnita, e Isabelle musiaa rozci mi but.
- Ciesz si, e dobrze si tob opiekuje. - Clary pozwolia sobie na nut sarkazmu w
gosie.
Simon pochyli si, nie odrywajc od niej wzroku.
- Chciabym z tob Porozmawia.
Clary z lekkim ociganiem skina gow.
- Id do swojego pokoju. Przyjd do mnie, jak tylko Hodge was poskada, dobrze?
- Jasne.
Ku jej zaskoczeniu pocaowa j w policzek. Byo to zaledwie municie wargami, ale
kiedy si odsuna, poczua rumieniec na twarzy. Pewnie dlatego, e wszyscy si na nas
gapili, pomylaa, wstajc.
Na korytarzu zdeprymowana dotkna policzka. Przyjacielskie cmoknicie niewiele
znaczyo, ale zupenie nie leao w charakterze Simona. Moe prbowa da co do
zrozumienia Isabelle? Mczyni! Trudno doj z nimi do adu. I jeszcze na dodatek Jace, z
tym swoim zachowaniem rannego ksicia. Dobrze, e wysza, nim zacz si skary na
szorstk pociel.
- Clary!
Odwrcia si zaskoczona. Korytarzem bieg za ni Alec. Zatrzyma si, kiedy ona
przystana.
- Musz z tob porozmawia.
Spojrzaa na niego zaskoczona.
- O czym?
Zawaha si. Z blad cer i ciemnoniebieskimi oczami by rwnie pikny jak jego
siostra, ale w przeciwiestwie do niej robi wszystko, eby nie przyciga uwagi. Nosi
rozcignite swetry, jego wosy wyglday, jakby sam je obcina po ciemku. Najwyraniej

czu si nieswojo we wasnej skrze.


- Myl, e powinna wrci do domu - powiedzia.
Clary wiedziaa, e Alec jej nie lubi, ale mimo to odebraa jego sowa jak policzek.
- Ostatnim razem kiedy tam byam, roio si w nim od Wykltych i Poeraczy. Z
kami. Wierz mi, e bardzo chciaabym wrci do domu, ale
- Na pewno masz jaki krewnych, u ktrych mogaby si zatrzyma. - W jego gosie
brzmiaa nuta desperacji.
- Nie mam. Poza tym Hodge chce, ebym zostaa.
- Niemoliwe. To znaczy, nie po tym, co zrobia...
- A co zrobiam?
Alec przekn lin.
- Omal nie zabia Jace'a.
- Omal O czym ty mwisz?
- Pobiega na ratunek swojemu przyjacielowi... Wiesz, na jakie niebezpieczestwo go
narazia? Wiesz...
- Masz na myli Jace'a? - przerwaa mu Clary. - Dla twojej wiadomoci: caa ta
wyprawa to by jego pomys. To on zapyta Magnusa, gdzie jest kryjwka wampirw. Zakrad
si do kocioa po bro. Gdybym z nim nie posza, zrobiby to sam.
- Nic nie rozumiesz - stwierdzi Alec. - Nie znasz go, a ja tak. On uwaa, e musi
ratowa wiat, i jest gotw nawet zgin. Czasami myl, e on naprawd chce umrze, ale to
nie znaczy, e powinna go do tego zachca.
- Nie api. Jace jest Nefilim, a przecie wy wanie to robicie. Ratujecie ludzi,
zabijacie demony, naraacie si na niebezpieczestwo. Pod jakim wzgldem ta ostatnia noc
bya wyjtkowa?
Alec straci panowanie nad sob.
- Pod takim, e mnie zostawi! - krzykn. - Normalnie bybym razem z nim,
osaniabym go, pilnowa jego plecw, dba o bezpieczestwo. Ale ty ty jeste kul u nogi,
Przyziemna. - To ostatnie sowo rzuci jak zniewag.
- Jestem Nefilim, tak jak wy - owiadczya Clary.
Alec wykrzywi usta.
- Moe. Ale bez wyszkolenia jeste niezbyt przydatna, prawda? Twoja matka
wychowaa ci w zwykym wiecie i tam jest twoje miejsce. Nie tutaj, bo przez ciebie Jace
zachowuje si jakby nie by jednym z nas. Zmuszasz go by ama przysig Clave, eby
narusza Prawo

- Wiadomo z ostatniej chwili - warkna Clary - Do niczego go nie zmuszam. Jace


robi, co chce. Ty powiniene to wiedzie najlepiej.
Spojrza na ni, jakby bya szczeglnie odraajcym rodzajem demona, jakiego nigdy
wczeniej nie widzia.
- Wy, Przyziemni, jestecie strasznymi egoistami. Nie macie pojcia, co Jace dla was
zrobi, jak bardzo si naraa. Nie mwi tylko o jego bezpieczestwie. Ju straci ojca i
matk. Chcesz, eby jeszcze straci t rodzin, ktra mu pozostaa?
Wcieko wezbraa w Clary jak czarna fala. Na Aleca, bo po czci mia racj. Na
wszystko i wszystkich: na oblodzon drog, ktra zabraa jej ojca, zanim ona si urodzia, na
Simona, e omal nie da si zabi, na Jace'a za to, e jest mczennikiem i nie dba o to, czy
zginie. Na Luke'a za udawanie, e mu na niej zaley, podczas gdy to wszystko okazao si
kamstwem. I na Jocelyn za to, e nie bya nudn, normaln, chaotyczn matk, ktr zawsze
udawaa, ale kim zupenie innym, osob heroiczn, wyjtkow i dzieln, jakiej Clary nigdy
nie znaa. I nie byo jej tutaj, kiedy ona najbardziej jej potrzebowaa.
- Porozmawiajmy o egoizmie - wycedzia tak zjadliwym tonem, e Alec zrobi krok do
tyu. - Nie dbasz o nikogo na tym wiecie oprcz siebie, Lightwood. Nic dziwnego, e nie
zabie ani jednego demona. Za bardzo si o siebie boisz.
- Kto ci to powiedzia? - wyksztusi Alec.
- Jace.
Zachwia si, jakby go spoliczkowaa.
- On by tego nie zrobi.
- Ale zrobi. - Clary wiedziaa, jak bardzo go zrania, i poczua zadowolenie. Teraz dla
odmiany niech pocierpi kto inny. - Moesz gada, ile chcesz, o honorze, uczciwoci i o tym,
e Przyziemni nie maj ani jednego, ani drugiego, ale gdyby by uczciwy, przyznaby, e
ten cay raban podniose dlatego, e go kochasz. To nie ma nic wsplnego z
Alec zareagowa byskawicznie. Pchn j na cian tak mocno, e uderzya tyem
czaszki w drewnian boazeri, a w jej gowie rozleg si ostry trzask, jego twarz znalaza si
kilka cali od jej twarzy, usta wyglday jak biaa kreska, oczy byy wielkie i czarne.
- Nie wa si nigdy, przenigdy powiedzie mu czego takiego, bo ci zabij wyszepta. - Przysigam na Anioa, e ci zabij.
Bl w ramionach, za ktre j trzyma, sta si tak silny, e Clary sykna mimo woli.
Alec zamruga, jakby si budzi, i puci j raptownie. Bez sowa odwrci si i popdzi z
powrotem do izby chorych. Zatacza si, jakby by pijany albo mia zawroty gowy.
Clary rozmasowaa obolae ramiona, patrzc za nim, przeraona rym, co zrobia.

Dobra robota. Teraz naprawd si postaraa, eby ci znienawidzi.


***
Od razu pada na ko, ale mimo wyczerpania sen nie przychodzi. W kocu wyja z
plecaka szkicownik i zacza rysowa, trzymajc go na kolanach. Z pocztku krelia co od
niechcenia. Detal kruszcej si fasady hotelu wampirw: gargulec z kami i wyupiastymi
oczami. Pusta ulica, samotna latarnia otoczona sadzawk tego blasku, mroczna posta
oparta o sup. Narysowaa Raphaela w zakrwawionej biaej koszuli, z blizn na gardle. Potem
Jace'a na dachu, patrzcego w d z wysokoci dziesiciu piter. Nie ba si, tylko sprawia
wraenie, jakby korci go skok, jakby by peen wiary we wasn niezwyciono.
Przedstawia go ze skrzydami wygitymi w uk jak na posgu anioa w Miecie Koci.
W kocu zacza szkicowa matk. Powiedziaa Jace'owi, e po przeczytaniu Szarej
Ksigi nie czuje si inaczej, i w duej czci to bya prawda. Teraz jednak, kiedy prbowaa
wyobrazi sobie twarz Jocelyn, uwiadomia sobie, e w jej wspomnieniach jedno si
zmienio. Teraz widziaa jej blizny, mae biae lady pokrywajce plecy i ramiona matki,
jakby staa w nieycy.
wiadomo, e jej obraz, ktry nosia w sobie cae ycie, by mask, bolaa. Clary
wsuna szkicownik pod poduszk. Pieky j oczy.
Nagle rozlego si pukanie do drzwi. Ciche, niepewne. Clary szybko wytara oczy.
- Wejd.
To by Simon. Dopiero teraz zwrcia uwag na to, w jakim jest stanie. Nie wzi
prysznica, ubranie mia podarte i brudne, wosy spltane. Zawaha si w progu, dziwnie
oficjalny.
Clary przesuna si w bok, robic mu miejsce na ku. Nie czua si niezrcznie.
Przez lata sypiali nawzajem w swoich domach, robili namioty i forty z kocw, kiedy byli
mali, a potem, gdy podroli, do pna czytali komiksy.
- Znalaze okulary - zauwaya Clary. Jedno szko byo porysowane.
- Miaem je w kieszeni. Przetrway w lepszym stanie, ni si spodziewaem. Bd
musia napisa miy list do LensCrafters. - Usiad obok niej ostronie.
- Hodge ci opatrzy? Simon kiwn gow.
- Tak - Nadal czuj si tak, jakby mnie obito lewarkiem, ale nie mam nic zamanego...
ju nic. - Gdy na ni spojrza, jego oczy za zniszczonymi szkami byy takie same jak zawsze:
ciemne, powane, okolone rzsami, za ktre dziewczyny s gotowe zabi. - Clary, to, e po

mnie przysza, e ryzykowaa...


- Nic nie mw. - Uniosa rk. - Ty te zrobiby to dla mnie.
- Oczywicie - powiedzia - ale zawsze mylaem, ze tak ju jest miedzy nami. Wiesz.
Clary odwrcia si twarz do niego.
- Co masz na myli? - spytaa zdziwiona. Simon by wyranie zaskoczony, e musi
wyjania tak oczywiste rzeczy.
- Mam na myli to, e zawsze ja potrzebowaem ciebie bardziej ni ty mnie.
- To nieprawda - zaprotestowaa Clary.
- Prawda - powiedzia Simon z irytujcym spokojem, - ty nigdy nikogo tak naprawd
nie potrzebowaa, Clary. bya taka... niezalena. W zupenoci wystarczay ci owki i
wymylone wiaty. Czsto musiaem powtarza co sze albo siedem razy, zanim
odpowiedziaa, tak bya daleko. Odwracaa si do mnie z takim zabawnym umiechem, a
wtedy ja wiedziaem, e cakiem o mnie zapomniaa i wanie sobie przypomniaa o moim
istnieniu. Ale nigdy nie byem na ciebie wcieky. Poowa twojej uwagi jest lepsza ni caa
kogo innego.
Clary uja jego rk. Czua puls pod skr.
- Kochaam w yciu tylko trzy osoby - owiadczya. - Mam, Luke'a i ciebie. I
straciam wszystkich oprcz ciebie. Nawet nie myl o tym, e nie jeste dla mnie wany.
- Moja mama mwi, e czowiekowi wystarcz tylko trzy osoby, na ktrych moe
polega, eby osign samorealizacj. - Simon mwi lekkim tonem, ale gos mu si ama. Twierdzi, e cakiem dobrze si realizujesz.
Clary umiechna si do niego smutno.
- Czy twoja mama ma jeszcze jakie inne przemylenia na mj temat?
- Tak. - Odwzajemni jej umiech. - Ale nie zamierzam ci ich powtrzy.
- To nic w porzdku mie sekrety!
- A kto powiedzia, e wiat jest w porzdku?
W kocu pooyli si obok siebie jak w dziecistwie: rami przy ramieniu, noga Clary
przerzucona przez nog Simona. Palce jej stp sigay tu poniej jego kolana. Lec na
plecach patrzyli w sufit i rozmawiali. Ten zwyczaj pozosta im, kiedy sufit w pokoju Clary
by ozdobiony gwiazdami namalowanymi fosforyzujc farb. Podczas gdy Jace pachnia
mydem i limet, jej przyjaciel roztacza wo parkingu przed supermarketem, ale Clary to nie
przeszkadzao.
- Ciekawe, e artowaem z Isabelle na temat wampirw tu przed tym. jak to
wszystko si stao. - Simon nawin na palec kosmyk jej wosw. - Po prostu prbowaem j

rozmieszy wiesz. Co przeraa ydowskie wampiry? Srebrne gwiazdy Dawida? Siekana


wtrbka? Czeki na osiemnacie dolarw?.
Clary parskna miechem. Simon wyglda na zadowolonego.
- Isabelle si nie miaa.
Clary miaa ochot rzuci par uwag, ale si powstrzymaa.
- Nie jestem pewna, czy ten rodzaj humoru odpowiada Isabelle.
Simon zerkn na ni z ukosa.
- Sypia z Jace'em?
Clary pisna z zaskoczenia i natychmiast si rozkaszlaa, piorunujc przyjaciela
wzrokiem.
- E, nie. S praktycznie spokrewnieni. Nie robiliby tego. - Zawahaa si. - W kadym
razie nie sdz. Simon wzruszy ramionami.
- I tak mnie to nie obchodzi.
- Jasne.
- Naprawd! - Przekrci si na bok. - Wiesz, z pocztku mylaem, e Isabelle jest...
super. Podniecajca. Inna. Potem, na przyjciu, zrozumiaem, e jest szalona.
Clary zmruya oczy.
- Kazaa ci wypi niebieski koktajl? Simon pokrci gow.
- To moja wina. Widziaem, jak wychodzisz z Jace'em i Alekiem i... sam nie wiem.
Wydaa si inna ni zwykle. Pomylaem, e si zmienia i e nie ma dla mnie miejsca w
tym twoim nowym wiecie. Chciaem zrobi co, eby sta si jego czci. Wic kiedy
przechodzi ten may zielony ludzik z tac z drinkami
Clary jkna.
- Jeste idiot.
- Nigdy nie twierdziem, e jest inaczej.
- Przepraszam. To byo okropne?
- Bycie szczurem? Nie. Z pocztku czuem si zdezorientowany. Nagle znalazem si
na poziomie kostek. Przyszo mi do gowy, e wypiem wywar zmniejszajcy, ale nie mogem
dociec, dlaczego mam ochot gry papierki po gumie do ucia.
Clary zachichotaa.
- Nie. Miaam na myli hotel wampirw. Byo strasznie? Zanim Simon odwrci
wzrok, dostrzega bysk w jego oczach.
- Tak naprawd to niewiele pamitam z tego, co si dziao midzy przyjciem a
ldowaniem na parkingu.

- Pewnie tak jest lepiej.


Simon zacz co mwi, ale w poowie zdania ziewn przecigle i umilk. W pokoju
z wolna robio si coraz ciemniej, Clary wypltaa si z pocieli, wstaa z ka i rozsuna
zasony. Na zewntrz miasto byo skpane w czerwonawym blasku zachodzcego soca.
Pidziesit przecznic dalej, w rdmieciu, srebrny dach Chrysler Building jarzy si jak
pogrzebacz zbyt dugo pozostawiony w ogniu.
- Soce zachodzi. Moe powinnimy pomyle o kolacji?
Nie doczekawszy si reakcji, Clary odwrcia si i zobaczya, e Simon pi z rkami
zaoonymi pod gow i rozrzuconymi nogami. Westchna, podesza do ka, zdjta mu
okulary i pooya je na szafce nocnej. Nie potrafiaby zliczy, ile razy w nich zasypia, a
potem budzi go trzask pkajcych szkie.
Gdzie teraz bd spa? - pomylaa. Co prawda, nie miaa nic przeciwko dzieleniu
ka z Simonem, ale nie zostawi jej duo miejsca. Zastanawiaa si, czy go nie obudzi, ale
wyglda tak spokojnie. Poza tym nie bya pica. Wanie sigaa po szkicownik, kiedy
rozlego si pukanie do drzwi.
Przesza na bosaka przez pokj i cicho przekrcia gak. To by Jace. Wykpany, w
wieych dinsach i szarej koszuli. Umyte wosy tworzyy zot wilgotn aureole wok jego
gowy. Siniaki na twarzy ju zmieniay kolor z fioletowego na szary. Rce trzyma za
plecami.
- Spaa? - zapyta.
- Nie. - Clary wysza na korytarz i zamkna za sob drzwi. - Dlaczego tak
pomylae?
Zmierzy wzrokiem jej bkitny top i krtkie spodenki.
- Bez powodu.
- Wiksz cz dnia spdziam w ku - powiedziaa zgodnie z prawd. Na widok
Jace'a poziom jej zdenerwowania skoczy w gr o tysic procent, ale nie widziaa powodu,
eby dzieli si z nim t informacj, - A ty? Nie jeste zmczony?
Jace pokrci gow.
- Tak samo jak poczta, owcy demonw nigdy nie pi. Ani nieg, ani deszcz, ani upa,
ani mrok nocy ich nie zatrzyma...
- Miaby powane kopoty, gdyby przeszkadza ci mrok nocy - zauwaya Clary.
Jace umiechn si szeroko. W przeciwiestwie do wosw jego zby nieco odbiegay
od ideau. Grny siekacz by lekko, uroczo wyszczerbiony. Clary obja si rkoma. Na
korytarzu panowa taki chd, e dostaa gsiej skrki.

- Co tutaj robisz, tak przy okazji?


- Tutaj, czyli w twojej sypialni, czy tutaj jak w filozoficznym pytaniu o sens
naszego pobytu na tej planecie? Jeli pytasz mnie, czy ycie to tylko kosmiczny przypadek,
czy istnieje jaki metaetyczny cel egzystencji, c, od wiekw stanowi to wielk zagadk.
Prosty ontologiczny redukcjonizm jest bdnym podejciem, ale..
- Id do ka. - Clary signa do gaki. Jace wlizn si zrcznie miedzy ni a drzwi.
- Jestem tutaj, bo Hodge przypomnia mi, e s twoje urodziny - powiedzia. Clary
sapna z irytacj.
- Dopiero jutro.
- Nie ma powodu, ebymy nie mogli zacz witowa ju teraz. Zmierzya go
wzrokiem.
- Unikasz Aleca i Isabelle. Pokiwa gow.
- Oboje prbuj sprowokowa mnie do ktni.
- Z tego samego powodu?
- Nie mam pojcia. - Zerkn czujnie w jedn i w drug stron korytarza. - Wszyscy
chc ze mn rozmawia. Hodge te. Wszyscy z wyjtkiem ciebie. Zao si, e ty nie chcesz
ze mn rozmawia.
- Istotnie - potwierdzia Clary. - Chc je. Umieram z godu. Jace wyj rk zza
plecw. Trzyma w niej zmit papierow torb.
- Wykradem troch jedzenia z kuchni, kiedy Isabelle nie patrzya.
Clary si umiechna.
- Piknik? Jest troch za pno na Central Park, nie sdzisz?
Roi si w nim od... Jace machn rk.
- Skrzatw. Wiem.
- Zamierzaam powiedzie: rabusiw. Cho al mi rabusia, ktry pjdzie za tob.
- To mdra postawa i pochwalam ci za ni - rzek Jace z zadowoleniem. - Ale nie
mylaem o Central Parku. Co powiesz na oraneri?
- Teraz? W nocy? Nie bdzie ciemno? Jace umiechn si tajemniczo.
- Chod, poka ci.

17
KWIAT PNOCY
Wielkie puste pokoje, ktre mijali w drodze na dach, wyglday jak opuszczone
sceniczne dekoracje. Meble zakryte biaymi pokrowcami majaczyy w pmroku niczym gry
lodowe we mg.
Kiedy Jace otworzy drzwi oranerii, Clary uderzyy pomieszane zapachy: intensywna
wo ziemi, silniejszy, mydlany aromat kwiatw rozwijajcych si noc - powoju biaego,
anielskich trb, dziwaczka i paru innych, ktrych nie rozpoznawaa, jak na przykada rolina o
tych kwiatach w ksztacie gwiazdy. Przez szklane drzwi widziaa wiata Manhattanu
janiejce jak zimne klejnoty.
- O rany! - Obrcia si powoli, chonc widok. - Jak tu piknie w nocy.
Jace umiechn si szeroko.
I mamy to miejsce tylko dla siebie. Alec i Isabelle go nie cierpi. S alergikami.
Clary zadraa, cho wcale nic byo zimno.
- Co to za kwiaty ?
Jace wzruszy ramionami i usiad ostronie obok lnicego zielonego krzewu
obsypanego ciasno zwinitymi pczkami.
- Nie mam pojcia. Mylisz, e interesuje mnie klasyfikacja botaniczna?
Nie zamierzam zosta archiwist. Nie musz wiedzie wszystkiego.
- Wystarczy, eby umia zabija?
Spojrza na ni i si umiechn. Gdyby nie ten diaboliczny grymas, wygldaby jak
jasnowosy anio z obrazu Rembrandta.
- Wanie. - Wyj z torby pakunek owinity w serwetk i poda go Clary. - W dodatku
robi marne kanapki z serem. Sprbuj.
Clary umiechna si niechtnie i usiada naprzeciwko niego. Kamienna podoga
oranerii przyjemnie chodzia jej goe nogi po wielu dniach niesabncego upau. Z
papierowej torby Jace wyj jeszcze jabka, tabliczk czekolady z owocami i orzechami,
butelk wody.
- Nieza zdobycz - zauwaya Clary.
Kanapki z serem byy ciepe i wilgotne, ale smakoway dobrze. Z jednej z
niezliczonych kieszeni kurtki Jace wyowi n z kocian rczk, obra jabka, a nastpnie
poci je na staranne semki.

- Wprawdzie nie przyniosem tortu urodzinowego, ale mam nadzieje, e to lepsze ni


nic - powiedzia, podajc jej czstk.
- Nic to wanie to, czego si spodziewaam, wic dziki. - Clary odgryza kawaek
owocu. By zielony i chodny.
- Nie powinno tak by, e nic si nic dostaje na urodziny. - Jace zacz obiera drugie
jabko. Skrka odchodzia od miszu dugimi, zwijajcymi si paskami. - To wyjtkowa
chwila. Moje zawsze byy jedynym dniem, w ktrym ojciec mwi, e mog robi, co chce, i
dosta wszystko, czego zapragn.
- Wszystko? - Clary si zamiaa, - Na przykad co? - Kiedy miaem pi lat,
zamarzya mi si kpiel w spaghetti.
- Ale ci nie pozwoli?
- W tym rzecz, e pozwoli. Stwierdzi, e moja zachcianka nie jest droga, wic
dlaczego nie? Kaza sucym napeni wann wrztkiem i makaronem, a kiedy woda
ostyga... - Jace wzruszy ramionami. - Wykpaem si.
Sucy? Clary nie wypowiedziaa tej myli na gos, tylko zapytaa:
- I jak byo?
- lisko.
- Zao si. - Prbowaa wyobrazi go sobie jako maego rozemianego chopca,
siedzcego po uszy w makaronie, ale obraz jako nie chcia si uformowa w jej gowie. Z
pewnoci Jace nigdy nie chichota, nawet w wieku piciu lat. - O co jeszcze prosie ?
- Przewanie o bro, co na pewno ci nie zdziwi. O ksiki.
Duo czytaem.
- Nie chodzie do szkoy?
- Nie. - Mwi wolno, jakby zbliyli si do tematu, ktrego nie chcia porusza.
- Ale twoi przyjaciele...
- Nie miaem przyjaci. Oprcz ojca. Nikogo wicej nie potrzebowaem. Clary
wytrzeszczya oczy.
- adnych przyjaci?
Jace wytrzyma jej spojrzenie.
- Aleca spotkaem, kiedy skoczyem dziesi lat. Wtedy po raz pierwszy poznaem
inne dziecko w moim wieku. Po raz pierwszy miaem przyjaciela.
Clary spucia wzrok. W jej gowic nieproszony pojawi si obraz Aleca.
Przypomniaa sobie, jak na ni patrzy. On by tego nie zrobi.
- Nie wspczuj mi - powiedzia Jace, jakby czyta w jej mylach, cho to nic jemu

wspczua. - Da mi najlepsze wyksztacenie, najlepsze szkolenie. Pokaza mi cay wiat.


Londyn, Petersburg, Egipt. Lubilimy podrowa. - Jego oczy pociemniay. - Nie byem
nigdzie, odkd umar. Nigdzie poza Nowym Jorkiem.
- Jeste szczciarzem - stwierdzia Clary. - Ja nigdy w yciu nie byam poza tym
stanem. Mama nie puszczaa mnie nawet na szkolne wycieczki do D.C. - Po chwili dodaa z
alem: - Teraz domylam si, dlaczego.
- Baa si, e zwariujesz? e zobaczysz demony w Biaym Domu?
Clary uamaa kawaek czekolady.
- A s demony w Biaym Domu?
- artowaem. Chyba. - Wzruszy ramionami. - Na pewno kto by o tym gdzie
wspomnia.
- Myl, e po prostu nie chciaa, ebym za bardzo si od niej oddalaa. Zmienia si
po mierci mojego taty.
W jej gowie rozbrzmia gos Luke'a: Nie jeste sob, odkd to si stao, ale Clary to
nie Jonathan.
Jace unis brew.
- Pamitasz swojego ojca? Clary pokrcia gow.
- Nie. Umar, zanim si urodziam.
- Masz szczcie - skwitowa Jace. - Przynajmniej za nim nic tsknisz.
Takie sowa w ustach kogo innego zabrzmiayby strasznie, ale w gosie Jace'a nie
byo goryczy, tylko bl samotnoci.
- Czy to przejdzie? - zapytaa Clary. - To znaczy, tsknota? Jace spojrza na ni z
ukosa.
- Mylisz o swojej matce? Nie. Nie chodzio jej o matk.
- Waciwie o Luke'a.
Wiesz, e to nie jest jego prawdziwe imi. - Jace ugryz w zadumie jabko. Zastanawiaem si nad nim i co w jego zachowaniu mi nie pasuje...
- Jest tchrzem - stwierdzia Clary z rozgoryczeniem. - Syszae, co powiedzia. Nie
wystpi przeciwko Valentine'owi. Nawet dla mojej matki.
- Ale wanie to... - W tym momencie z daleka dobiego bicie dzwonu. - Pnoc. - Jace
odoy n, wsta i wycign do niej rk. Jego palce lekko kleiy si od soku. - Patrz.
Wzrok mia utkwiony w zielonym krzewie przy ktrym siedzieli. Clary ju miaa go
spyta, na co ma patrze, ale Jace uciszy j gestem rki. Jego oczy byszczay.
- Zaczekaj chwile.

Nagle jeden z ciasno zwinitych pczkw zacz dre. Po chwili zrobi si


dwukrotnie wikszy i pk. Wraenie byo takie, jakby ogldali film w przyspieszonym
tempie. Delikatne zielone odygi otworzyy si, uwalniajc cinite w rodku patki
oproszone jasnozotym pykiem lekkim jak talk.
- Och! - wykrzykna Clary i zobaczya, e Jace j obserwuje. - Zakwitaj co noc?
- Tylko o pnocy. Wszystkiego najlepszego, Clarisso Fray. Clary bya dziwnie
poruszona.
- Dzikuj.
- Mam co dla ciebie - powiedzia Jace. Sign do kieszeni, co z niej wyj i wcisn
jej do rki. By to szary kamie, troch nierwny, miejscami zupenie wygadzony.
- Hm - mrukna Clary, obracajc go w palcach. - Wiesz, kiedy dziewczyny mwi, e
marz o duym kamieniu, nie maj dosownie na myli kawaka skay.
- Bardzo zabawne, moja sarkastyczna przyjaciko. To nie jest skaa. Wszyscy Nocni
owcy maj kamie ze Znakiem czarodziejskiego wiata.
- Och. - Clary spojrzaa na prezent z nowym zainteresowaniem. Zamkna wok
niego do, tak jak zrobi to Jace w piwnicy. Nie bya pewna, ale wydawao si jej, e widzi
blask przesczajcy si przez palce.
- Zapewni ci wiato nawet w najwikszej ciemnoci tego wiata i innych - powiedzia
Jace. Clary wsuna kamyk do kieszeni.
- Dziki. Mio, e w ogle co mi dae. - Panujce midzy nimi napicie przytaczao
j jak wilgotne powietrze. - To lepsze ni kpiel w spaghetti.
- Jeli z kim si podzielisz tym osobistym wyznaniem, bd musia ci zabi ostrzeg j Jace ponurym tonem.
- Kiedy miaam pi lat, chciaam, eby mama wsadzia mnie do suszarki razem z
ubraniami - wyznaa Clary. - Rnica jest taka, e ona si nie zgodzia.
- Pewnie dlatego e wirowanie w suszarce moe si skoczy fatalnie - zauway Jace.
- Natomiast kpiel w makaronie rzadko ma miertelne skutki. Chyba e ugotuje go Isabelle.
Kwiat pnocy ju gubi patki. Sfruway na podog, mienic si jak okruchy
gwiezdnego blasku.
- Kiedy miaam dwanacie lat, zapragnam mie tatua - powiedziaa Clary. - Na to
te mama mi nie pozwolia.
- Wikszo Nocnych owcw otrzymuje pierwsze Znaki u wieku dwunastu lat.
Musiaa mie to we krwi - powiedzia Jace.
- Moe. Cho wtpi, czy Nocni owcy tatuuj sobie na lewym ramieniu Donatella z

wi Ninja. Jace zrobi zakopotan min.


- Chciaa zrobi sobie wia na ramieniu?
- Chodzio mi o zakrycie blizny po szczepieniu na osp. - Clary odsuna rkaw topu,
pokazujc biay lad w ksztacie gwiazdy. - Widzisz?
Jace odwrci wzrok.
- Robi si pno - stwierdzi. - Powinnimy wraca na d. Clary pospiesznie opucia
rkaw. Nastpne sowa same wypyny z jej ust.
- Czy ty i Isabelle... chodzilicie kiedy ze sob? Spojrza na ni pustym wzrokiem.
Blask ksiyca zmieni barw jego oczu ze zotych na srebrne.
- Isabelle i ja?
- Mylaam... - Clary poczua si jeszcze bardziej niezrcznie. - Simon si
zastanawia...
- Moe powinien j zapyta.
- Nie jestem pewna, czy chce - powiedziaa Clary. - Zreszt niewane. To nie moja
sprawa. Jace umiechn si.
- Odpowied brzmi: nie. To znaczy, moe przyszo nam to kiedy do gowy, ale ona
jest dla mnie prawie jak siostra. Czubym si dziwnie.
- To znaczy, e ty i Isabelle nigdy...
- Nigdy.
- Ona mnie nienawidzi - stwierdzia Clary.
- Wcale nie. Po prostu przy tobie robi si nerwowa, bo zawsze bya jedyn dziewczyn
w tumie adorujcych j chopcw, a teraz przestaa by jedyna.
- Przecie jest taka pikna.
- Podobnie jak ty. Ale bardzo si od ciebie rni z czego zdaje sobie spraw. Zawsze
chciaa by drobna i delikatna. Nie moe znie tego, e gruje wzrostem nad wikszoci
chopakw.
Clary nie przychodzia do gowy adna odpowied, Jace nazwa j pikn. Jeszcze nikt
tak o niej nie mwi, z wyjtkiem matki, a ona si nie liczya. Matki zwykle uwaaj, e ich
dzieci s pikne.
- Powinnimy wraca na d - powtrzy Jace, Clary bya pewna, e Jace czuje si
nieswojo, kiedy ona tak si na niego gapi, ale nie moga przesta.
- Dobrze.
Na szczcie jej gos zabrzmia normalnie. Kolejn ulg byo to, e ju nie musiaa na
niego patrze. Ksiyc, wiszcy teraz bezporednio nad nimi, owietla wszystko bardzo

dokadnie. W jego powiacie Clary zauwaya, e co ley na pododze: n, ktrym Jace


obiera jabka. Zrobia duy krok, eby go nie nadepn, i niechccy wpada na Jace'a, a on j
przytrzyma, chronic przed upadkiem. Kiedy si odwrcia, eby go przeprosi, nagle
znalaza si w jego ramionach.
W pierwszej chwili sprawia wraenie, jakby wcale nie chcia jej pocaowa. Jego usta
spoczyway nieruchomo na jej ustach. Polem obj j mocniej i przycign do siebie. Jego
wargi zmiky. Clary poczua sodycz jabek i szybkie bicie serca Jace'a Wplota palce w
mikkie, jedwabiste wosy; chciaa to zrobi, odkd pierwszy raz go zobaczya. W uszach jej
szumiao, jakby wok opotay dziesitki skrzyde... Nagle Jace odsun si od niej, lecz nie
wypuci jej z ramion.
- Nie panikuj, ale mamy widowni.
Clary odwrcia gow. Na gazi pobliskiego drzewa siedzia Hugo i patrzy na nich
byszczcymi czarnymi oczami. A wiec dwik, ktry syszaa, to rzeczywicie by opot
skrzyde, a nie sza namitnoci. Poczua lekkie rozczarowanie.
- Skoro on tutaj jest, Hodge te musi by w pobliu - wyszepta Jace. - Lepiej std
chodmy.
- Szpieguje ci? To znaczy, Hodge.
- Nie. Po prostu lubi tutaj przychodzi, eby pomyle. Szkoda... Prowadzilimy tak
byskotliw konwersacj. - Zamia si.
Ruszyli w d t sam drog, ktr przyszli, ale dla Clary bya to zupenie inna podr.
Jace trzyma j za rk, co sprawiao, e z kadego miejsca, ktrego on dotyka: od palcw,
nadgarstka i wntrza doni rozchodziy si po caym ciele elektryczne impulsy. W jej gowie
kbiy si pytania, ale baa si je zada, eby nie zepsu nastroju. Powiedzia szkoda, wiec
domylaa si, e wieczr si skoczy, przynajmniej jeli chodzi o caowanie.
Gdy dotarli pod jej drzwi, Clary opara si o cian i spojrzaa na Jace'a.
- Dziki za urodzinowy piknik - powiedziaa, silc si na neutralny ton. Jace wyranie
nie mia ochoty puci jej doni.
- Zamierzasz i spa?
Po prostu jest uprzejmy, pomylaa Clary. Z drugiej strony, to by Jace. On nigdy nie
by uprzejmy. Postanowia odpowiedzie Pytaniem na pytanie.
- A ty nie jeste zmczony?
- Jeszcze nigdy nie byem bardziej rozbudzony.
Pochyli si i uj jej twarz woln rk. Ich usta si zetkny z pocztku lekko, potem
mocniej. Dokadnie w tym momencie Simon otworzy drzwi sypialni i wyjrza na korytarz.

By rozczochrany, zaspany i bez okularw, ale widzia dobrze.


- Co jest, do diaba? - zapyta tak gono, e Clary odskoczya od Jace'a, jakby j
sparzy jego dotyk.
- Simon! Co ty... to znaczy, mylaam, e...
- pi? Spaem. - Na jego kociach policzkowych wykwity pod opalenizn
ciemnoczerwone plamy, jak zawsze, kiedy by zakopotany albo zdenerwowany. - Potem si
obudziem i zobaczyem, e ci nic ma, wic pomylaem...
Clary nie przychodzia do gowy adna sensowna odpowied. Dlaczego nie
przewidziaa, e co takiego moe si zdarzy? Dlaczego nie zaproponowaa, eby poszli do
pokoju Jace'a? Wytumaczenie byo proste i jednoczenie okropne. Cakiem zapomniaa o
Simonie.
- Przepraszam - bkna, niepewna, do kogo waciwie mwi.
Ktem oka dostrzega, e Jace rzuca jej wciekle spojrzenie, ale kiedy na niego
spojrzaa, wyglda jak zawsze: swobodny, pewny siebie, lekko znudzony.
- W przyszoci, Clarisso, moe byoby rozsdnie wspomnie, e masz ju mczyzn
w swoim ku, eby unikn takich niezrcznych sytuacji - powiedzia.
- Zaprosia go do ka? - spyta Simon, wstrznity.
- mieszne, co? - rzuci Jace. - Przecie wszyscy bymy si zmiecili.
- Nie zapraszaam go do ka - warkna Clary. - Po prostu si caowalimy.
- Tylko si caowalimy? - Ton Jace'a by peen udawanej urazy - - Tak szybko
zapomniaa o naszej mioci?
- Jace...
Urwaa, dostrzegszy zoliwy bysk w jego oczach. Nagle poczua ciar na odku.
- Simon, jest ju pno - powiedziaa ze znueniem. - Przykro mi, e ci obudzilimy.
- Mnie rwnie. - Wkroczy dumnie do sypialni i zatrzasn ta sob drzwi. Umiech
Jace'a by mdy jak tost posmarowany masem.
- Id za nim. Pogaszcz go po gowie i powiedz, e nadal jest twoim jedynym,
wyjtkowym, najwspanialszym facecikiem. Czy nie to wanie chcesz zrobi?
- Przesta. Nie bd taki. Jace umiechn si szerzej.
- Jaki?
- Jeli jeste na mnie zy, powiedz to wprost. Nie zachowuj si tak, jakby nigdy nic ci
nie ruszao. Jakby by pozbawiony wszelkich uczu.
- Moe powinna si zastanowi, zanim mnie pocaowaa. Clary spojrzaa na niego z
niedowierzaniem.

- Ja ci pocaowaam?
- Nie martw si, dla mnie rwnie nie byo to takie pamitne przeycie - odparowa
zoliwie. Clary patrzya, jak Jace odchodzi, i miaa ochot si rozpaka. Jednoczenie
korcio j, eby go dogoni i kopn w kostk Wiedzc jednak, e jedno i drugie zachowanie
sprawio satysfakcje, nie zrobia nic, tylko ze znueniem wesza do swojej sypialni.
Simon sta na rodku pokoju i wyglda na zagubionego. Clary usyszaa w gowie
zjadliwy gos Jace'a: Pogaszcz go po gowie i powiedz mu, e nadal jest twoim jedynym,
wyjtkowym, najwspanialszym facecikiem.
Zrobia krok w jego stron, ale zatrzymaa si, kiedy zobaczya, co Simon trzyma w
rce. Jej szkicownik, otwarty na ostatnich rysunkach, miedzy innymi postaci Jace'a z
anielskimi skrzydami.
- adne - powiedzia. - Wida opaciy si lekcje u Tisch.
Normalnie Clary zbesztaaby go za to, e bez pozwolenia zajrza do jej szkicownika,
ale teraz nic bya odpowiednia pora na robienie wyrzutw.
- Simon, posuchaj...
- Zdaj sobie spraw, e odmaszerowanie z ponur min do twojej sypialni nic byo
najzrczniejszym posuniciem, ale musiaem zabra moje rzeczy - przerwa jej chodno,
rzucajc szkicownik na ko.
- Dokd si wybierasz? - spytaa Clary.
- Do domu. Za dugo ju tutaj siedz. To nie jest miejsce dla takich miertelnikw jak
ja. Clary westchna.
- Przepraszam, w porzdku? Nie zamierzaam go pocaowa. Po prostu stao si.
Wiem, e go nie lubisz.
- Mylisz si - owiadczy Simon jeszcze bardziej oschym tonem. - Nie lubi wody
sodowej bez gazu. Nie lubi gwnianych boysbandw. Nie lubi tkwi w korkach. Nie lubi
prac domowych z matmy. A Jace'a nienawidz. Dostrzegasz rnic?
Uratowa ci ycie - przypomniaa Clary, czujc si jak oszustka - Jace poszed do
hotelu Dumort tylko dlatego, e obawia si kopotw, w razie gdyby ona daa si zabi.
- Tak czy inaczej to dupek - rzuci Simon lekcewaco. - Mylaem, e jeste
mdrzejsza.
Clary w kocu si rozgniewaa.
- I kto to mwi? Czy to nie ty zamierzae zaprosi do Fall Fling dziewczyn z
najbardziej rozkoysanym ciaem. - Staraa si naladowa leniwy ton Erica. - Co z tego, e
Jace czasami bywa palantem? Nie jeste moim bratem ani tat, nie musisz go lubi. Nigdy nie

lubiam adnej z twoich dziewczyn, ale przynajmniej miaam tyle przyzwoitoci, eby
zachowa to dla siebie.
- To co innego - wycedzi Simon przez zby.
- Dlaczego?
- Bo widz, jak na niego patrzysz! A ja nigdy nie patrzyem w ten sposb na adn z
tych dziewczyn! To po prostu byo co w rodzaju wicze praktycznych przed...
- Przed czym? - Clary zdawaa sobie spraw, e zachowuje si okropnie, e caa ta
sytuacja jest okropna, bo nigdy wczeniej nie kcili si o sprawy powaniejsze ni to, kto w
domku na drzewie wyjad ostatnie ciastko z pudeka, ale nie moga si powstrzyma. Dopki nie zjawia si Isabelle? Nie mog uwierzy, e wygaszasz mi kazania na temat
Jace'a, a sam robisz z siebie kompletnego idiot z jej powodu! - Jej gos przeszed w krzyk.
- Prbowaem wzbudzi w tobie zazdro! - wrzasn Simon. Rce mia zacinite w
pici i opuszczone. - Jeste taka gupia, Clary, e nic nie widzisz?
Gapia si na niego oszoomiona. Co on mia na myli?
- Prbowae wzbudzi we mnie zazdro? Dlaczego miaby to robi? Natychmiast
zauwaya, e bya to najgorsza rzecz, o jak moga go zapyta.
- Bo jestem w tobie zakochany od dziesiciu lat - wyzna Simon z gorycz, ktra
wstrzsna Clary. - I stwierdziem, e chyba pora si dowiedzie, czy czujesz do mnie to
samo. Domylam si jednak, e nie.
Clary poczua si tak, jakby kopn j w brzuch. Zabrako jej tchu. Patrzya na niego
wytrzeszczonymi oczami, prbujc znale jaka odpowied. Jakkolwiek.
- Nic nie musisz mwi - uprzedzi ja Simon ostrym tonem i ruszy do drzwi.
Clary staa jak sparaliowana. Nie moga si ruszy, eby go zatrzyma, cho tego
chciaa. Nie moga wydoby z siebie gosu. Zreszt co miaaby mu powiedzie? Ja te ci
kocham? Przecie go nie kochaa.
Simon zatrzyma si z rk na klamce i odwrci do niej. Jego oczy za okularami
wyglday bardziej na zmczone ni rozgniewane.
- Naprawd chcesz wiedzie, co jeszcze moja mama mwia o tobie?
Clary potrzsna gow. Simon chyba tego nie zauway.
- Powiedziaa, e zamiesz mi serce.
Wyszed i zamkn za sob drzwi. Clary zostaa sama.
Gdy sobie poszed, opada na ko i signa po szkicownik. Przycisna go do piersi.
Nie miaa ochoty rysowa. Pragna jedynie poczu znajome zapachy: atramentu, papieru,
kredek.

Przemkno jej przez myl, eby pobiec za Simonem, sprbowa go dogoni. Ale co
miaaby mu powiedzie? Co moga powiedzie? Jeste taka gupia, Clary, e nic nie
widzisz?
Przypomniaa sobie rne sytuacje, arty Erica i innych na ich temat, rozmowy, ktre
cichy, kiedy wchodzia do pokoju. Jace wiedzia od pocztku, miaem si z was, bo bawi
mnie deklaracje mioci, zwaszcza nieodwzajemnionej. Wtedy nie miaa pojcia, o co mu
chodzi, a teraz nareszcie zrozumiaa.
Owiadczya wczeniej Simonowi, e kocha tylko trzy osoby: matk, Luke'a i jego.
Zastanawiaa si, czy to naprawd moliwe, eby w cigu jednego tygodnia straci
wszystkich, ktrych si kochao. Czy co takiego w ogle da si przey? A jednak przez ten
krtki czas spdzony na dachu z Jace'em zapomniaa o matce. Zapomniaa o Luke'u.
Zapomniaa o Simonie. I czua si szczliwa. Najgorsze wanie byo to, e czua si
szczliwa.
Moe utrata Simona jest kar za moje samolubstwo, za to, e byam szczliwa,
choby tylko przez chwile, podczas gdy nadal nie wiem, gdzie jest moja mama, pomylaa.
Tak czy inaczej, to, co si stao, nie miao znaczenia. Jace mg wietnie caowa, ale wcale
mu na niej nie zaleao. Sam to powiedzia.
Opucia szkicownik na kolana. Simon mia racj - dobrze narysowaa Jace'a.
Uchwycia tward lini jego ust, niepasujce do nich smutne oczy. Skrzyda wyglday tak
naturalnie, e gdyby ich dotkna, na pewno okazayby si mikkie. Bezwiednie przesuna
doni po kartce, bdzc mylami...
Gwatownie zabraa rk i wytrzeszczya oczy. Jej palce nie dotykay suchego papieru,
tylko delikatnych pir. Pomkna wzrokiem ku runom, ktre nabazgraa w rogu strony.
Janiay podobnie jak te, ktre Jace kreli stel.
Jej serce zaczo wybija szybki, ostry rytm. Skoro runy potrafiy oywi rysunek,
moe...
Nie odrywajc wzroku od szkicownika, na lepo signa po owki. Bez tchu
odwrcia kartk i na nowej, czystej pospiesznie zacza rysowa pierwsz rzecz, ktra
przysza jej do gowy: kubek do kawy stojcy na nocnej szafce przy ku. Przypomniawszy
sobie lekcje martwej natury, wiernie oddaa wszystkie szczegy: poplamiony brzeg,
pknicie na uchwycie, Gdy skoczya, signa po naczynie i postawia je na papierze.
Potem, bardzo ostronie, zacza kreli obok niego runy. Jej poczynaniami kierowaa sia,
ktrej ona sama nie rozumiaa.

18
KIELICH ANIOA
Jace lea na ku i symulowa, e pi - na wasny uytek, niczyj inny - kiedy
bbnienie do drzwi w kocu zmusio go do reakcji. Dwign si z trudem, krzywic si i
posykujc. Cho w oranerii udawa, e czuje si wietnie, po przygodach ostatniej nocy by
cay obolay.
Wiedzia, kto to jest, zanim otworzy drzwi. Moe Simonowi znowu udao si zmieni
w szczura? Tym razem mg sobie zosta cholernym gryzoniem na zawsze, bo Jace Wayland
nie zamierza nic zrobi w tej sprawie.
Trzymaa w rkach szkicownik. Kosmyki jasnych wosw wymykay si z jej
warkoczy. Jace opar si o futryn, nie zwaajc na przypyw adrenaliny spowodowany jej
widokiem. Nie po raz pierwszy zastanawia si, dlaczego Clary tak na niego dziaa. Isabelle
uywaa swojej urody tak samo jak bata, natomiast Clary nie zdawaa sobie sprawy, e jest
pikna. Moe wanie dlatego.
Przychodzi mu do gowy tylko jeden powd jej wizyty, cho nie mia sensu po tym,
co Jace jej powiedzia. Sowa byy broni, nauczy go tego ojciec, a on chcia zrani Clary
bardziej ni jakkolwiek inn dziewczyn. Waciwie nigdy wczeniej nie chcia adnej
zrani. Zwykle po prostu ich pragn, a potem wola, eby zostawiy go samego.
- Nie mw mi, e Simon zmieni si w ocelota, a ja mam go ratowa, zanim Isabelle
przerobi go na etol - powiedzia, przecigajc sowa w sposb, ktrego Clary nie znosia. Niestety, bdziesz musiaa zaczeka do rana. Teraz nie przyjmuj zlece. - Wskaza na swoj
piam z dziur na rkawie. - Widzisz. Pajacyk.
Clary jakby go nie suchaa.
- Jace, to wane.
- Nie mw. To nagy przypadek. Potrzebujesz nagiego modela. C, nie jestem w
nastroju. Moesz poprosi Hodge'a - doda po namyle. - Syszaem, e zrobi wszystko za...
- Jace! - przerwaa mu, podnoszc gos. - Zamknij si na sekund i wysuchaj mnie,
dobrze?
Wzia gboki wdech i z niepewn min spojrzaa mu w oczy, a w nim wezbrao
nieznane mu do tej pory pragnienie, eby j obj i powiedzie, e wszystko jest w porzdku.
Nie zrobi tego. Z dowiadczenia wiedzia, e rzadko wszystko jest porzdku.
- Jace - zacza tak cicho, e musia si pochyli, eby usysze dalsze sowa. - Chyba

wiem, gdzie moja matka ukrya Kielich Anioa. Na obrazie.


- Co? - Jace nadal gapi si na ni tak, jakby wanie oznajmia, e przyapaa jednego
z Cichych Braci, jak nago wywija fikoki w holu. - Masz na myli, e ukrya go za obrazem?
Wszystkie w twoim mieszkaniu zostay wyrwane z ram.
- Wiem. - Clary zajrzaa do jego sypialni i z ulg stwierdzia, e nikogo tam nie ma. Moe wejd? Chc ci co pokaza.
Jace odsun si od drzwi.
- Jeli musisz.
Clary usiada na ku i pooya szkicownik na kolanach. Ubranie, ktre wczeniej
Jace mia na sobie, leao na kodrze, ale poza tym w pokoju panowa porzdek jak w celi
mnicha. Na cianach nie wisiay adne obrazy, adne plakaty ani fotografie przyjaci czy
rodziny. Pociel zakrywa biay koc, gadko nacignity. Nie tak wyglday typowe sypialnie
nastolatkw.
- Spjrz na to - powiedziaa Clary, przewracajc kartki szkicownika, a znalaza
waciwy rysunek.
Jace usiad obok niej, odsuwajc T - shirt na bok.
- Kubek do kawy.
- Wiem, e to kubek do kawy - powiedziaa z irytacj Clary.
- Nie mog si doczeka, a narysujesz co bardziej skomplikowanego, na przykad
Most Brooklyski albo homara. Pewnie przylesz mi piewajcy telegram.
Clary go zignorowaa.
- Patrz uwanie.
Szybkim ruchem przesuna doni po rysunku, a kiedy cofna rk, trzymaa w niej
kubek do kawy.
Wczeniej wyobraaa sobie, e Jace zerwie si z ka i zdumiony krzyknie co w
rodzaju: Rety!. Tak si jednak nie stao, zapewne dlatego e widywa w yciu jeszcze
dziwniejsze rzeczy, a poza tym nikt dzisiaj nie uywa sowa Rety!. Ale jego oczy si
rozszerzyy.
- Ty to zrobia?
Skina gow.
- Kiedy?
- Teraz, w mojej sypialni, po tym... po tym, jak Simon wyszed.
Jego spojrzenie zrobio si ostrzejsze, ale powstrzyma si od komentarza.
- Uya runw? Jakich?

Clary potrzsna gow, muskajc palcami pust kartk.


- Nie wiem. Same przyszy mi do gowy, wic narysowaam je najdokadniej, jak
potrafiam.
- Te, ktre widziaa wczeniej w Szarej Ksidze?
- Nie wiem. Nie potrafi ci odpowiedzie.
- I nikt nigdy nie pokazywa ci, jak to robi? Na przykad, twoja matka?
- Nie, przecie ci ju mwiam. Matka zawsze mi powtarzaa, e nie istnieje co
takiego jak magia...
- Zao si, e ona nauczya ci runw - przerwa jej Jace. - A pniej kazaa ci
zapomnie. Magnus uprzedza, e twoje wspomnienia powoli bd wraca.
- Moe.
- Oczywicie. - Jace wsta i zacz chodzi po pokoju. - Pewnie to wbrew prawu
uywa runw w taki sposb, jeli nie masz pozwolenia. Ale to teraz niewane. Mylisz, e
twoja matka schowaa Kielich w obrazie? Tak jak ty zrobia z kubkiem?
Clary kiwna gow.
- Tak, ale nie w moim mieszkaniu.
- A gdzie? W galerii? Obraz moe by wszdzie...
- Wcale nie na obrazie - powiedziaa Clary. - Na karcie.
Jace zatrzyma si i odwrci.
- Na karcie?
- Pamitasz tali tarota Madame Dorothei? T, ktr namalowaa dla niej moja matka?
Jace skin gow.
- A pamitasz, jak wycignam z niej asa kielichw? Pniej, kiedy zobaczyam
posg anioa, kielich w jego rce wyda mi si znajomy. I rzeczywicie widziaam go
wczeniej. Na asie. Mama namalowaa Kielich Anioa na talii tarota Madame Dorothei.
Jace stan na wprost niej.
- Bo uznaa, e tak bdzie najbezpieczniej, a poza tym w ten sposb moga da go
Dorothei na przechowanie, nie mwic jej, co to jest ani dlaczego musi go ukry - powiedzia.
- Albo e w ogle musi go ukry. Dorothea nigdy nie wychodzi z domu, nikomu by go
nie oddaa...
- A twoja matka moga mie oko na Kielich i na ni. - W gosie Jace'a pobrzmiewa
podziw. - Nieze posunicie.
- Chyba tak. - Clary staraa si zapanowa nad dreniem gosu. - Wolaabym jednak,
eby tak dobrze go nie ukrya.

- Co masz na myli?
- Gdyby go znaleli, moe zostawiliby j w spokoju. Jeli chodzio im tylko o
Kielich...
- I tak by j zabili, Clary. Ci sami ludzie, ktrzy zamordowali mojego ojca. Jeli ona
jeszcze yje, to tylko dlatego e nie znaleli Kielicha. Ciesz si, e jest tak dobrze schowany.
***
- Naprawd nie rozumiem, co to ma z nami wsplnego - stwierdzi Alec, mruc
zaspane oczy.
Jace obudzi o wicie reszt mieszkacw Instytutu i zacign ich do biblioteki, eby
opracowa strategi bitwy. Alec by jeszcze w piamie, Isabelle w rowym peniuarze.
Hodge pi kaw z wyszczerbionego niebieskiego kubka. Tylko Jace wyglda na naprawd
rozbudzonego.
- Mylaem, e poszukiwania Kielicha s teraz w rkach Clave - doda Alec.
- Lepiej, jeli zajmiemy si tym sami - owiadczy niecierpliwym tonem Jace. - Hodge
i ja ju omwilimy t spraw i wanie tak postanowilimy.
- Dobrze. - Isabelle wetkna za ucho warkocz przewizany row wstk. - Ja
jestem gotowa.
- A ja nie - burkn Alec. - W miecie s teraz agenci Clave i szukaj Kielicha.
Przekacie im informacj i niech zrobi, co do nich naley.
- To nie takie proste - powiedzia Jace.
- Jest proste. - Alec zmarszczy brwi. - To nie ma nic wsplnego z nami, tylko z
twoim... uzalenieniem od niebezpieczestwa.
Wyranie zirytowany Jace pokrci gow.
- Nie rozumiem, dlaczego si ze mn kcisz.
Bo nie chce, eby co ci si stao, pomylaa

Clary,

zdumiona jego

krtkowzrocznoci. Jak mg nie widzie, co naprawd dzieje si z Alekiem?


Z drugiej strony, ona te przegapia to samo, jeli chodzi o Simona. Jakie miaa prawo
go ocenia?
- Dorothea, wacicielka Sanktuarium, nie ufa Clave - wyjani Jace. - Wrcz ich
nienawidzi. Ufa tylko nam.
- Ufa mnie - odezwaa si Clary. - Nie wiem, jak z tob. Nie jestem pewna, czy w
ogle ci lubi.

Jace j zignorowa.
- No, dalej, Alec. Bdzie dobra zabawa. I pomyl, jaka chwaa na nas spynie, jeli
zwrcimy Kielich Anioa do Idrisu. Nasze nazwiska nigdy nie zostan zapomniane.
- Nie zaley mi na chwale - odpar Alec, nie spuszczajc wzroku z twarzy Jace'a. Zaley mi na tym, eby nie robi nic gupiego.
- Jednak w tym wypadku Jace ma racj - odezwa si Hodge. - Jeli Clave pjdzie do
Sanktuarium, bdzie katastrofa. Dorothea ucieknie z Kielichem i pewnie nigdy go nie
znajdziemy. Nie, Jocelyn wyranie chciaa, eby jedyn osob, ktra bdzie w stanie znale
Kielich, bya Clary.
- Wic niech idzie sama - skwitowa Alec.
Nawet Isabelle wydaa lekki okrzyk zaskoczenia. Jace, ktry opiera si rkami o
biurko, wyprostowa si i spojrza chodno na Aleca. Tylko on moe wyglda wyniole w
piamie, pomylaa Clary.
- Jeli boisz si Wykltych, zosta w domu - powiedzia cicho.
Alec zblad.
- Nie boj si.
- W takim razie nie ma problemu, prawda? - Jace rozejrza si po pokoju. - Dziaamy
wszyscy razem.
Alec wymamrota co pod nosem, a Isabelle energicznie pokiwaa gow.
- Jasne. Bdzie zabawnie.
- Nic nie wiem o zabawie, ale oczywicie wchodz w to - owiadczya Clary.
- Jeli obawiasz si, e to niebezpieczne, nie musisz i - wtrci pospiesznie Hodge. Moemy zawiadomi Clave...
- Nie - przerwaa mu Clary, zaskakujc sam siebie. - Moja mama chciaa, ebym to ja
znalaza Kielich, a nie Valentine czy oni. - To nie przed potworami si ukrywaa,
powiedzia Magnus. - Przynajmniej tyle mog zrobi.
Hodge umiechn si do niej.
- Na pewno wiedziaa, e tak powiesz.
- Tak czy inaczej, nie martw si - powiedziaa Isabelle.
Wszystko bdzie dobrze. Poradzimy sobie z paroma Wykltymi. S szaleni, ale
niezbyt bystrzy.
- I duo atwiej si z nimi rozprawi ni z demonami - doda Jace. - Nie s tacy
podstpni. Aha, bdziemy potrzebowali samochodu. Najlepiej duego.
- Po co? - zapytaa Isabelle. - Nigdy wczeniej go nie potrzebowalimy.

- Nigdy nie bylimy odpowiedzialni za niezwykle cenny przedmiot - wyjani Jace. Nie chc przewozi go metrem.
- S takswki - upieraa si Isabelle. - I furgonetki do wynajcia.
Jace pokrci gow.
- Wol mie pen kontrol nad wszystkim. Nie chc uera si z takswkarzami ani
firmami wynajmu samochodw, kiedy wykonujemy tak wane zadanie.
- Nie masz prawa jazdy albo samochodu? - spyta Alec, patrzc na Clary ze skrywan
nienawici. - Mylaem, e wszyscy Przyziemni je maj.
- Nie w wieku pitnastu lat - odpara Clary z rozdranieniem. - Dostan je w tym roku.
- Taki z ciebie poytek.
- Ale moi przyjaciele umiej prowadzi - odparowaa Clary. - Simon ma prawo jazdy.
- I natychmiast poaowaa swoich sw.
- Naprawd? - zainteresowa si Jace.
- Ale nie ma samochodu - dodaa szybko Clary.
- Jedzi samochodem rodzicw? - docieka Jace.
Clary westchna.
- Nie. Zwykle jedzi furgonetk Erica, na koncerty i inne takie. Czasami Erie poycza
mu j przy innych okazjach. Na przykad, na randki.
Jace prychn.
- Wozi dziewczyny furgonetk? Nic dziwnego, e ma takie powodzenie u dam.
- Samochd to samochd. Po prostu jeste wcieky, e Simon ma co, czego ty nie
masz.
- Ma wiele rzeczy, ktrych ja nie mam - odparowa Jace. - Na przykad
krtkowzroczno, z postaw i beznadziejny brak koordynacji ruchowej.
- Wikszo psychologw uwaa, e wrogo to w rzeczywistoci wysublimowany
pocig seksualny - oznajmia Clary.
- Aha - mrukn Jace. - To mogoby wyjania, dlaczego tak wiele osb mnie nie lubi.
- Ja ci lubi - wtrci szybko Alec.
- To dlatego e czy nas braterskie uczucie - stwierdzi Jace, podchodzc do biurka.
Wzi suchawk czarnego telefonu i wycign rk do Clary. - Zadzwo do niego.
- Do kogo? - Clary prbowaa zyska na czasie. - Do Erica? Nigdy nie poyczy mi
swojego samochodu.
- Do Simona. Spytaj go, czy zawiezie nas do twojego domu.
Clary uczynia ostatni wysiek.

- Nie znasz Nocnych owcw, ktrzy maj samochody?


- W Nowym Jorku? - Umiech znikn z twarzy Jace'a. - Wszyscy s w Idrisie w
zwizku z Porozumieniami, a z reszt i tak upieraliby si, eby pojecha z nami. Albo to, albo
nic.
Przez chwil patrzya mu w oczy. Byo w nich wyzwanie i co jeszcze. Jakby si
domaga, eby wyjania mu powody swojej niechci. Z ponur min podesza do biurka i
wyja mu z rki suchawk.
Nie miaa nawet czasu pomyle. Numer Simona znaa rwnie dobrze jak wasny.
Przygotowaa si na rozmow z jego matk albo siostr, ale po drugim sygnale odebra on
sam.
- Halo?
- Simon?
Cisza.
Jace obserwowa j uwanie. Clary zamkna oczy, prbujc udawa, e go tu nie ma.
- To ja - powiedziaa. - Clary.
- Wiem - burkn Simon. - Spaem.
- Tak, jest wczenie. Przepraszam. - Zacza nawija kabel telefonu na palec. - Musz
prosi ci o przysug.
Po duszej chwili milczenia Simon rozemia si ponuro.
- artujesz.
- Nie artuj. Wiemy, gdzie jest Kielich Anioa, i zamierzamy po niego i. Rzecz w
tym, e potrzebujemy samochodu.
Simon znowu si zamia.
- Przepraszam. Mwisz mi, e twoi zabjcy demonw chc, eby kto ich podrzuci na
nastpny pojedynek z siami ciemnoci, jak ujaby to moja mama?
- Waciwie pomylaam, e mgby zapyta Erica, czy nie poyczyby nam
furgonetki.
- Clary, jeli sdzisz, e...
- Jeli znajdziemy Kielich Anioa, odzyskam mam. To jedyny powd, dla ktrego
Valentine jej jeszcze nie zabi ani nie uwolni.
Simon wypuci ze wistem powietrze.
- Mylisz, e tak atwo bdzie dobi targu? Nie wiem, Clary.
- Ja te nie. Wiem tylko, e to jest szansa.
- Ten przedmiot ma wielk moc, prawda? W D&D zwykle lepiej nie igra z

potnymi obiektami, dopki si nie wie, co potrafi.


- Nie zamierzam z nim igra. Ja tylko wykorzystam go, eby odzyska mam.
- To nie ma sensu, Clary.
- To nie jest D&D, Simon! - prawie krzykna. - To nie jest gra, w ktrej najgorsze,
co moe ci si przytrafi, to zy rzut koci. Mwimy o mojej mamie. Valentine bdzie j
torturowa. Moe j zabi. Musz co robi, eby j ratowa. Tak jak zrobiam to dla ciebie.
Chwila ciszy.
- Moe masz racj. Nie wiem, to nie mj wiat. Posuchaj, dokd waciwie jedziemy?
ebym mg powiedzie Ericowi.
- Tylko go nie zabieraj - ostrzega pospiesznie Clary.
- Wiem - odpar Simon z przesadn cierpliwoci. - Nie jestem gupi.
- Jedziemy do mojego domu. Wanie tam jest Kielich.
Tym razem milczenie byo wyrazem zaskoczenia.
- W twoim domu? Mylaem, e tam si roi od zombie.
- Od Wykltych. Oni nie s zombie. Tak czy inaczej, zajm si nimi Jace i pozostali, a
ja pjd po Kielich.
- Dlaczego akurat ty musisz i po Kielich? - W gosie Simona zabrzmia niepokj.
- Bo tylko ja potrafi go odzyska - odpara Clary. - Podjed po nas jak najszybciej.
Bdziemy czeka na rogu.
Simon wymamrota co pod nosem, a potem rzuci krtko:
- Dobrze.
Clary otworzya oczy. wiat by zamazany przez zy.
- Dziki, Simon. Jeste...
Ale on ju odoy suchawk.
***
- Dylematy wadzy s zawsze takie same - stwierdzi Hodge w zadumie.
Clary ypna na niego z ukosa.
- Co pan ma na myli?
Siedziaa w wykuszu okiennym biblioteki, Hodge w swoim fotelu, a Hugo na jego
porczy. Na niskim stoliku stay resztki jedzenia - dem, okruchy tostw, maso - i stos
talerzy, ktrych nikt nie raczy sprztn. Po niadaniu wszyscy poszli do swoich pokojw,
eby si przygotowa. Clary wrcia pierwsza. I nic dziwnego, bo tylko si uczesaa, woya

dinsy i koszul. Pozostali musieli jeszcze si uzbroi. Sztylet, ktry da jej Jace, zosta w
hotelu, wic jedynym magicznym przedmiotem w jej posiadaniu by kamie z czarodziejskim
wiatem spoczywajcy w kieszeni.
- To dotyczy midzy innymi twojego Simona, Aleca i Jace'a - powiedzia Hodge.
Clary wyjrzaa przez okno. Grube krople deszczu bbniy o szyby. Niebo byo
jednolicie szare.
- A co oni maj ze sob wsplnego?
- Tam, gdzie jest nieodwzajemnione uczucie, wystpuje nierwnowaga si - odpar
Hodge. - Mona j atwo wykorzysta, ale nie jest to mdre postpowanie. Mioci czsto
towarzyszy nienawi. One mog istnie obok siebie.
- Simon mnie nie nienawidzi.
- Moe z czasem znienawidzi, jeli uzna, e go wykorzystujesz. - Hodge unis rk,
nie dopuszczajc jej do gosu. - Wiem, e nie zamierzasz, ale w pewnych sytuacjach
konieczno bierze gr nad subtelnoci uczu. I wanie obecna sytuacja przywioda mi na
myl inn. Nadal masz to zdjcie, ktre ci daem?
Clary pokrcia gow.
- Nie przy sobie. Jest w moim pokoju. Mog po nie pj...
- Nie. - Hodge pogaska hebanowe pira Hugona. - Kiedy twoja matka bya moda,
miaa przyjaciela, tak jak ty Simona. Byli sobie bliscy jak rodzestwo. Prawd mwic,
czsto brano ich za brata i siostr. W miar jak dorastali, stawao si jasne dla wszystkich, e
on j kocha, ale ona tego nie dostrzegaa. Zawsze nazywaa go przyjacielem.
Clary wytrzeszczya oczy.
- Ma pan na myli Luke'a?
- Tak. Lucian zawsze myla, e on i Jocelyn bd razem. Kiedy poznaa i pokochaa
Valentine'a, nie mg tego znie. Po ich lubie opuci Krg i znikn... Pozwoli nam
myle, e nie yje.
- Nigdy nic nie mwi... nawet o tym nie napomkn - wykrztusia Clary. - Przez te
wszystkie lata mg j zapyta...
- Wiedzia, jaka bdzie odpowied. - Hodge spojrza na wietlik zalany deszczem. Lucian nie nalea do ludzi, ktrzy si oszukuj. Zadowala si tym, e jest blisko niej. Moe
liczy na to, e z czasem jej uczucia si zmieni.
- Ale jeli j kocha, dlaczego owiadczy tamtym ludziom, e nie obchodzi go, co si
z ni stanie? Dlaczego nie chcia, eby mu powiedzieli, gdzie ona jest?
- Jak ju wspomniaem, tam, gdzie jest mio, jest rwnie nienawi. Jocelyn mocno

go zrania przed laty. Mimo to on zawsze trwa przy niej jak wierny pies, nigdy nie robi jej
wyrzutw, nie oskara, nie wyznawa jej swoich uczu. Moe teraz dostrzeg okazj, eby
odwrci sytuacj. Zrani j tak, jak on zosta zraniony.
- Luke by tego nie zrobi. - Mimo wszystko Clary dobrze pamitaa jego lodowaty ton,
kiedy mwi, eby wicej nie prosia go o przysugi. Widziaa twardy wyraz jego oczu, gdy
patrzy na ludzi Valentine'a. To nie by Luke, ktrego znaa, przy ktrym dorastaa. Tamten
dawny nigdy nie chciaby ukara jej matki za to, e nie kochaa go dostatecznie albo we
waciwy sposb. - Ale ona go kochaa. - Clary wyrazia na gos swoje myli, nie zdajc sobie
z tego sprawy. - Tylko e inaczej, ni on j. To nie wystarczy?
- Moe on tak nie uwaa.
- Co si stanie, kiedy odzyskamy Kielich? - zapytaa Clary. - Jak powiadomimy
Valentine'a, e go mamy?
- Hugo go znajdzie.
Deszcz nadal stuka w okna. Clary zadraa.
Id po kurtk - oznajmia, wstajc z siedziska Zielono - row bluz z kapturem
znalaza na dnie plecaka. Kiedy j wyjmowaa, dostrzega midzy rzeczami zdjcie Krgu.
Jocelyn i Valentine'a. Przygldaa mu si przez dusz chwil a potem schowaa je z
powrotem do worka.
Kiedy wrcia do biblioteki, wszyscy ju tam byli: Hodge, ktry siedzia czujnie za
biurkiem z Hugonem na ramieniu.
Jace cay ubrany na czarno, Isabelle w butach do deptania demonw i ze zotym
biczem, Alec z koczanem strza przewieszonym przez rami i skrzan oson na prawej
rce, sigajc od nadgarstka do okcia. Wszyscy oprcz Hodge'a mieli zrobione wiee runy,
spiralne wzory na kadym nagim skrawku skry. Jace mia podwinity lewy rkaw, opiera
brod na obojczyku i w skupieniu malowa omioktny Znak na grnej czci ramienia.
Alec mu si przyglda.
- Kiepsko ci idzie - stwierdzi w kocu. - Pozwl, e ja to zrobi.
- Jestem leworczny - przypomnia Jace agodnym tonem i odda mu stel.
Na twarzy Aleca odmalowaa si ulga, jakby do tej pory nie by pewien, czy
wybaczono mu niedawne zachowanie.
- To podstawowy iratze - powiedzia Jace, a kiedy przyjaciel pochyli si nad jego
ramieniem i zacz starannie kreli Znak uzdrawiajcy, skrzywi si, przymkn oczy i
zacisn pi, a jego minie napiy si jak postronki. - Na Anioa, Alec...
- Staram si by delikatny. - Po chwili Alec puci rk Jace'a i odsun si, eby

podziwia swoje dzieo. - Zrobione.


- Dziki. - Jace chyba wyczu obecno Clary, bo odwrci gow i spojrza na ni,
mruc oczy.
- Wygldacie na gotowych - stwierdzia, kiedy zarumieniony Alec odsun si od
Jace'a i zaj swoimi strzaami.
- Jestemy. Nadal masz ten sztylet, ktry ci daem?
- Nie. Zgubiam go w Dumort, nie pamitasz?
- Racja. - Jace popatrzy na ni z uznaniem. - Prawie zabia nim wilkoaka. Pamitam.
Isabelle, ktra staa przy oknie, wywrcia oczami.
- Zapomniaam, e to ci krci, Jace. Dziewczyny zabijajce potwory.
- Lubi, jak kto zabija potwory - przyzna spokojnie Jace. - A najlepiej, jak ja to
robi.
Clary zerkna nerwowo na zegar stojcy na biurku.
- Powinnimy zej na d. Simon bdzie tu lada chwila. Hodge wsta z fotela.
Wyglda na bardzo zmczonego, jakby nie spa od wielu dni.
- Niech was Anio strzee - powiedzia.
Hugo poderwa si z jego ramienia z gonym krakaniem i w tym samym momencie
dzwony zaczy wybija poudnie.
***
Nadal myo, kiedy Simon podjecha na umwiony rg i zatrbi dwa razy. Clary
podskoczyo serce. Drczy j niepokj, e przyjaciel si nie zjawi.
Jace zmruy oczy w sipicym deszczu. We czwrk schronili si pod rzebionym
kamiennym gzymsem.
- To ta furgonetka? Wyglda jak zgniy banan.
Nie mona byo temu zaprzeczy. Erie pomalowa samochd na neonowy odcie
ci, teraz przybrudzonej, porysowanej i usianej rdz niczym plamami rozkadu. Simon
zatrbi ponownie. Clary widziaa tylko zamazany ksztat za mokr szyb. Westchna i
nacigna kaptur na gow.
- Chodmy.
Ruszyli, rozchlapujc brudne kaue, ktre zebray si na chodniku. Buciory Isabelle
przyjemnie plaskay przy kadym kroku. Simon zostawi silnik na jaowym biegu i przeszed
na ty, eby odsun drzwi. Z dziur w na p przegniej tapicerce sterczay gronie

wygldajce spryny. Isabelle zmarszczya nos.


- Mona na tym bezpiecznie usi?
- Bezpieczniej ni jecha na dachu - odpar Simon. - A taki masz wybr. - Skin
gow Jace'owi i Alecowi, a cakowicie zignorowa Clary. - Hej.
- Hej - odpar Jace i unis grzechoczcy brezentowy worek marynarski z broni. Gdzie mog to pooy?
Simon wskaza mu ty furgonetki, gdzie chopcy z zespou zwykle przewozili
instrumenty muzyczne, a tymczasem Alec i Isabelle wgramolili si do rodka i zajli miejsca.
- Strzelec! - powiedziaa szybko Clary, kiedy Jace obszed samochd i stan przy
drzwiach od strony pasaera.
Alec chwyci za uk przewieszony przez plecy.
- Gdzie?
- Clary zaklepaa sobie miejsce z przodu - wyjani Jace, odgarniajc mokre wosy z
oczu.
- adny uk - zauway Simon.
Alec zamruga. Deszcz spywa z jego rzs.
- Znasz si na ucznictwie? - spyta tonem, ktry sugerowa, e bardzo w to wtpi.
- wiczyem strzelanie z uku na obozach - pochwali si Simon. - Sze lat z rzdu.
Odpowiedziay mu trzy puste spojrzenia i zachcajcy umiech Clary. Simon j
zignorowa i skierowa wzrok na pospne niebo.
- Powinnimy rusza, zanim znowu zacznie la.
Przednie siedzenie byo zasane opakowaniami po chipsach i okruszkami ciastek Pop
- Tart. Clary strzepna ich tyle, ile zdoaa, a kiedy Simon ruszy, nie czekajc, a ona
usidzie, wpada na desk rozdzielcz.
- Au! - sykna z wyrzutem.
- Przepraszam. - Nawet na ni nie spojrza.
Clary syszaa, jak z tyu pozostali cicho rozmawiaj. Pewnie omawiali strategi bitwy
i najlepszy sposb ucicia demonowi gowy, eby jego posoka nie spryskaa ich nowych
skrzanych butw. Cho przednich siedze od reszty furgonetki nic nie oddzielao, niezrczna
cisza midzy ni i Simonem ciya jej tak, jakby byli sami.
- O co chodzio z tym hej? - zapytaa, kiedy Simon wcza si do ruchu na FDR
Drive, biegncej wzdu East River.
- Jakim hej. - Simon zajecha drog czarnemu SUV - owi, a jego kierowca, w
garniturze i z komrk w rce, wykona w ich stron obsceniczny gest przez przyciemniane

szyby.
- To hej, ktre zawsze wymieniaj faceci. Jak wtedy, kiedy zobaczye Jace'a i
Aleca, i rzucie hej, a oni odpowiedzieli hej. Co jest zego w cze?
Wydawao jej si, e misie w jego policzku zadra.
- Cze jest dziewczyskie - wytumaczy jej Simon. - Prawdziwi mczyni s
oszczdni w sowach. Lakoniczni.
- Wic jeste tym bardziej mski, im mniej mwisz?
- Wanie. - Simon pokiwa gow. Za szyb Clary widziaa wilgotn mg nad East
River, spowijajc nabrzee szarymi oparami. Woda chostana przez silny wiatr bya
spieniona i miaa kolor oowiu. - To dlatego, kiedy na filmach najwiksze otry si
pozdrawiaj, nic nie mwi, tylko kiwaj gowami - Skinicie oznacza jestem sukinsynem i
widz, e ty te jeste sukinsynem, ale nic nie mwi, bo s jak Wolverine i Magneto, i
wyjanienia zakciyby ich wibracje.
- Nie mam pojcia, o czym mwisz - odezwa si Jace z tylnego siedzenia.
- To dobrze - powiedziaa Clary.
Nagrodzi j ledwo widoczny umiech Simona, ktry wanie skrci na Most
Manhattaski, kierujc si w stron Brooklynu i domu Clary.
Nim dotarli na miejsce, w kocu przestao pada. Promienie soca przebiy si przez
resztki mgy i zaczy osusza kaue stojce na chodnikach.
Nocni owcy kazali Simonowi i Clary zaczeka w samochodzie, a sami poszli
sprawdzi, jak to uj Jace, poziomy demonicznej aktywnoci.
Simon odprowadza ich wzrokiem, gdy szli w stron domu podjazdem wysadzanym
rami.
- Poziomy demonicznej aktywnoci? Maj urzdzenie, ktre mierzy, czy demony
znajdujce si w rodku wicz power jog?
- Nie. - Clary odrzucia z gowy mokry kaptur, eby poczu soce na wosach. Sensor mwi im, jak potne s demony... jeli w ogle tam jakie s.
Przyjaciel by pod wraeniem.
- Sprytne urzdzenie.
- Simon, jeli chodzi o ostatni noc...
Przerwa jej, unoszc rk.
- Nie musimy o tym rozmawia. Ja bym tak wola.
- Pozwl mi powiedzie tylko jedno. Wiem, e oczekiwae ode mnie innej reakcji na
swoje wyznanie.

- To prawda. Zawsze miaem nadziej, e kiedy wreszcie powiem dziewczynie


kocham ci, ona odpowie wiem, jak Leia Hanowi w Powrocie Jedi.
- To gupie - wyrwao si Clary.
Simon spiorunowa j wzrokiem.
- Przepraszam - bkna Clary. - Posuchaj, Simon, ja...
- Nie. To ty posuchaj. Przyjrzyj mi si. Potrafisz to zrobi?
Spojrzaa w ciemne oczy z janiejszymi plamkami przy zewntrznym brzegu
tczwki, na znajome, troch nierwne brwi, dugie rzsy, ciemne wosy i niepewny umiech,
zgrabne donie muzyka. Wszystko to byo czci Simona, a on by czci jej. Czy gdyby
musiaa powiedzie prawd, przysigaby, e nie miaa pojcia, e on j kocha? A moe po
prostu chodzio o to, e nie wiedziaaby, jak si wtedy zachowa?
Westchna.
- Zobaczy, co kryje si pod czarem, to atwizna. O wiele trudniej jest przejrze ludzi.
- Wszyscy widzimy to, co chcemy widzie - stwierdzi cicho Simon.
- Nie Jace. - Clary pomylaa o jego jasnych, obojtnych oczach.
- On bardziej ni ktokolwiek.
Clary zmarszczya brwi.
- Co...
- Wszystko w porzdku - odezwa si za ni Jace. - Obeszlimy cay dom i nic. Niska
aktywno. Prawdopodobnie s tylko Wyklci, a oni pewnie nas nie zaatakuj, dopki nie
sprbujemy dosta si do mieszkania na grze.
- Jeli to zrobi, bdziemy gotowi - dodaa Isabelle z drapienym umiechem.
Alec wyj z furgonetki ciki brezentowy worek i rzuci go na chodnik.
- Skopmy tyki demonom! - wykrzykn wojowniczo.
Jace spojrza na niego z lekkim zdziwieniem.
- Dobrze si czujesz?
- wietnie. - Nie patrzc na niego, Alec zostawi uk i koczan, a zamiast nich wybra
sobie drewnian pak. Pod jego dotykiem wysuny si z niej dwa lnice ostrza. - Tak
lepiej.
Siostra spojrzaa na niego z konsternacj.
- A uk...
- Wiem, co robi, Isabelle - przerwa jej Alec.
uk lea na tylnym siedzeniu i lni w blasku soca. Simon sign po niego, ale
cofn rk, kiedy mijaa go rozemiana grupka modych kobiet pchajcych wzki w stron

parku. Nie zauwayy trjki uzbrojonych po zby nastolatkw przycupnitych przy tej
furgonetce.
- Jak to si stao, e was widz? - zapyta Simon. - Co z tym waszym czarem
niewidzialnoci?
- Widzisz nas, bo znasz prawd - wyjani Jace.
- Tak. Chyba tak.
Kiedy go poprosili, eby zosta przy samochodzie, zaprotestowa sabo, ale Jace
wytumaczy mu, jakie to wane, eby przy chodniku czeka na nich pojazd na jaowym
biegu.
- wiato soneczne jest zabjcze dla demonw, ale nie robi krzywdy Wykltym. Co,
jeli bd nas ciga? Albo samochd zostanie odholowany?
Ostatnim, co Clary zobaczya, kiedy si odwrcia, eby mu pomacha z frontowego
ganku, byy jego dugie nogi oparte o desk rozdzielcz, podczas gdy on grzeba w kolekcji
pyt Erica. Wydaa ciche westchnienie ulgi. Przynajmniej Simon by bezpieczny.
Gdy tylko weszli do holu, poczua silny, trudny do okrelenia odr. Byo to poczenie
smrodu zepsutych jaj, zgniego misa i wodorostw gnijcych na rozpalonej play. Isabelle
zmarszczya nos, a Alec zrobi si zielony na twarzy, natomiast Jace wyglda, jakby wdycha
rzadki zapach perfum.
- Byy tu demony - stwierdzi z nieskrywan radoci. - Niedawno.
Clary spojrzaa na niego z niepokojem.
- Ale ju ich nie ma...
- Nie. Wyczulibymy je. - Skin gow w stron drzwi Dorothei. Byy zamknite i nie
sczya si spod nich nawet odrobina wiata. - Moe bdzie musiaa odpowiedzie na par
pyta, kiedy Clave si dowie, e przyjmowaa u siebie demony.
- Wtpi, czy Clave bdzie zadowolone z naszej akcji - powiedziaa Isabelle. - W
rezultacie ona pewnie wyjdzie na tym wszystkim lepiej ni my.
- Nie bd si czepia, jeli na koniec przyniesiemy im Kielich. - Alec wodzi
wzrokiem po przestronnym foyer, krtej klatce schodowej, poplamionych cianach. Zwaszcza gdy przy okazji zabijemy paru Wykltych.
Jace pokrci gow.
- S w mieszkaniu na grze. Przypuszczam, e nie bd nas niepokoi, dopki nie
sprbujemy si tam dosta.
Isabelle zdmuchna kosmyk wosw z twarzy i spojrzaa na Clary, marszczc brwi.
- Na co czekasz?

- Clary mimo woli zerkna na Jace'a, a on umiechn si do niej. Ruszaj wyczytaa


z jego oczu.
Clary ostronie zbliya si do mieszkania Dorothei. wietlik pokrywaa gruba
warstwa brudu, arwki przy wejciu nadal nikt nie wymieni, tak e ciemny hol rozjaniao
jedyne czarodziejskie wiato Jace'a. Powietrze byo gorce i duszne: wok Clary pojawiay
si cienie, niczym magiczne, szybko rosnce roliny w koszmarnym lesie. Zapukaa do
ssiadki, najpierw delikatnie potem mocniej.
Drzwi si otworzyy i do holu wylao si zote wiato. W progu staa Madame
Dorothea, masywna i imponujca w obszernej zielono - pomaraczowej szacie. Tego dnia
miaa na gowie neonowoty turban, ozdobiony wypchanym kanarkiem i zbkowan
tasiemk. W jej uszach dynday due kolczyki, wielkie stopy byy bose, co zdziwio Clary, bo
do tej pory widywaa ssiadk wycznie w rozczapanych kapciach. Jeszcze bardziej
zaskoczy j widok paznokci pomalowanych bladorowym lakierem.
- Clary! - wykrzykna Dorothea i porwaa j w objcia, tak e dziewczyna cakiem
zgina w fadach wyperfumowanego cielska, zwojach aksamitu i frdzlach szala. - Dobry
Boe, dziewczyno! - Czarownica potrzsna gow, a jej kolczyki zadwiczay jak
dzwoneczki na wietrze. - Ostatnim razem, kiedy ci widziaam, wypada przez moj Bram.
Gdzie trafia?
- Do Williamsburga - odpara Clary, z trudem apic oddech.
Brwi Dorothei wjechay na czoo.
- A powiadaj, e na Brooklynie nie ma dogodnego transportu publicznego. Gospodyni szerzej otworzya drzwi i gestem zaprosia ich do rodka.
Mieszkanie nie zmienio si od ich ostatniej wizyty. Na stole leaa ta sama talia tarota
i staa krysztaowa kula. Clary a zawierzbiy palce, eby wzi karty do rki i zobaczy, co
si kryje pod ich liskimi pomalowanymi koszulkami.
Dorothea z ulg opada na fotel i zmierzya Nocnych owcw oczami jak paciorki,
takimi samymi jak u wypchanego kanarka na jej turbanie. W naczyniach umieszczonych po
obu stronach stou paliy si wiece zapachowe, ale nie zdoay przytumi silnego odoru
wypeniajcego kady kt domu.
- Domylam si, e jeszcze nie znalaza matki?
Clary pokrcia gow.
- Nie, ale wiem, kto j porwa.
Spojrzenie Dorothei pomkno ku Alecowi i Isabelle, ktra przygldaa si Rce
Fatimy wiszcej na cianie. Jace, wyjtkowo niedbay w swojej roli ochroniarza, siedzia na

porczy fotela. Uspokojona, e nieproszeni gocie jeszcze nic nie zniszczyli, czarownica
wrcia spojrzeniem do Clary.
- Czy to...?
- Valentine. Tak.
Dorothea westchna.
- Tego si obawiaam. - Opara si o poduszki. - Wiesz, czego od niej chce?
- Wiem, e bya jego on...
- Mio si skoczya - powiedziaa gospodyni.
Jace zachichota cicho. Dorothea spojrzaa na niego.
- Co ci tak bawi, chopcze?
- Co pani moe o tym wiedzie? To znaczy, o mioci.
Dorothea zoya mikkie biae rce na kolanach.
- Wicej, ni przypuszczasz. Czytaam w twoich fusach od herbaty, pamitasz, Nocny
owco? Nie zakochae si jeszcze w niewaciwej osobie?
- Niestety, Damo Nieba, moj jedyn prawdziw mioci pozostaj ja sam.
Dorothea wybuchna miechem.
- Przynajmniej nie martwisz si odrzuceniem, chopcze.
- Niekoniecznie. Od czasu do czasu si odtrcam, eby byo ciekawiej.
Czarownica znowu si rozemiaa.
- Na pewno zastanawia si pani, po co tutaj przyszlimy, Madame Dorotheo powiedziaa Clary.
Dorothea si uspokoia i wytara oczy.
- Prosz mnie tytuowa waciwie, tak jak chopak. Moesz nazywa mnie dam.
Sdziam, e chcielicie si nacieszy moim towarzystwem. Czybym si mylia?
- Nie mam czasu, eby cieszy si czyimkolwiek towarzystwem - odpara Clary. Musz pomc mojej matce, a eby to zrobi, potrzebuj pewnej rzeczy.
- Czego?
- Kielicha Anioa. Valentine uwaa, e ukrya go moja matka, i dlatego j porwa.
Dorothea wygldaa na szczerze zaskoczon.
- Kielich Anioa? - W jej gosie brzmiao niedowierzanie. - Kielich, w ktrym Razjel
zmiesza krew aniow z ludzk, da t mikstur do wypicia czowiekowi i w ten sposb
stworzy pierwszego Nocnego owc?
- Wanie ten - potwierdzi Jace nieco oschym tonem.
- Dlaczego, u licha, myla, e ma go Jocelyn? - zdziwia si Dorothea. - Akurat ona? -

I nagle zrozumiaa, zanim Clary zdya odpowiedzie. - Bo to wcale nie bya Jocelyn Fray,
tylko Jocelyn Fairchild, jego ona. Ta, ktr wszyscy uwaali za zmar. Oczywicie. Zabraa
Kielich i ucieka, prawda? - Co bysno w jej oczach, ale tak szybko opucia powieki, e
Clary uznaa, e si jej przywidziao. - I co zamierzasz teraz zrobi? Gdziekolwiek twoja
matka go ukrya, nieatwo bdzie go znale, nawet gdyby tego chciaa. Majc Kielich,
Valentine mgby zrobi straszne rzeczy.
- Chc go odnale - owiadczya Clary. - Chcemy...
- Wiemy, gdzie on jest - przerwa jej gadko Jace. - Chodzi tylko o odzyskanie go.
Oczy Dorothei si rozszerzyy.
- Gdzie?
- Tutaj - odpar Jace z tak pewnoci siebie, e Isabelle i Alec przestali myszkowa
na pce z ksikami i odwrcili si, zaciekawieni.
- Tutaj? Czy to znaczy, e macie go ze sob?
- Niezupenie, droga Damo Nieba. - Jace najwyraniej wietnie si bawi. - Miaem na
myli to, e pani go ma.
Dorothea rozdziawia usta.
- To nie jest zabawne! - stwierdzia po chwili. Zaniepokojona jej ostrym tonem Clary
przestraszya si, e wszystko popsuli. Dlaczego Jace musia zawsze wszystkich zraa?
- Pani go ma, ale nie... - w trcia pospiesznie. Czarownica dwigna si z fotela i
wyprostowaa. Patrzc z gry, spiorunowaa ich wzrokiem.
- Mylicie si, sdzc, e ukrywam Kielich - owiadczya chodno. - W dodatku macie
czelno tu przychodzi i zarzuca mi kamstwo.
- O, rany! - wyszepta Alec. Jego rka powdrowaa do paki. Skonsternowana Clary
potrzsna gow.
- Nikt nie zarzuca pani kamstwa, naprawd. Ja tylko mwi, e Kielich jest tutaj, ale
pani o tym nie wie.
Madame Dorothea wytrzeszczya oczy; niemal ukryte w fadach twarzy, byy twarde
jak marmur.
- Wytumacz to - zadaa.
- Moja matka go tutaj ukrya przed laty. Nic nie powiedziaa, bo nie chciaa pani w to
miesza.
- Daa go pani pod inn postaci - wyjani Jace. - W formie prezentu.
Dorothea spojrzaa na niego pustym wzrokiem.
Czy ona naprawd nic nie pamita? - pomylaa Clary.

- Talia tarota - podpowiedziaa. - Ta, ktr dla pani namalowaa.


Czarownica pobiega wzrokiem ku kartom lecym na stole. Jej oczy si rozszerzyy.
Clary podesza do stolika i wzia tali do rki. Karty okazay si ciepe w dotyku i
liskie. Wczeniej nie bya w stanie, ale teraz poczua moc runw pulsujc w koniuszkach jej
palcw. Dotykiem odnalaza asa kielichw i wycigna go z talii. Reszt odoya z
powrotem na st.
- Jest - powiedziaa.
Wszyscy patrzyli na ni wyczekujco, w bezruchu. Clary powoli odwrcia kart i
spojrzaa na dzieo swojej matki: smuk do obejmujc zot nk Kielicha Anioa.
- Jace, daj mi stel - poprosia.
Rurka bya ciepa. Clary przesuna ni po runach namalowanych z tyu karty zakrtas tutaj, kreska tam, a razem oznaczay co zupenie innego. Kiedy odwrcia kart z
powrotem, stwierdzia, e malunek zmieni si subtelnie: palce nie byy ju tak mocno
zacinite na nce, do niemal podawaa jej Kielich.
Clary wsuna stel do kieszeni. Potem signa po namalowany obrazek, jakby
wsuwaa do w otwr. Zamkna palce na podstawie Kielicha, a kiedy cofna rk, trzymaa
w niej naczynie. Wydawao jej si, e syszy ciche westchnienie. Karta, teraz pusta, rozsypaa
si w popi i opada na dywan.

19
ABBADON
Clary nie bya pewna, czego si spodziewa - okrzykw radoci, moe gorcych
oklaskw. Zamiast tego usyszaa cisz. Przerwa j dopiero Jace, mwic:
- Mylaem, e bdzie wikszy.
Clary spojrzaa na Kielich, ktry trzymaa w rce. By wielkoci zwykego kieliszka
do wina, tylko duo ciszy. Szumiaa w nim moc, niczym krew pynca w yach.
- Jest w sam raz - stwierdzia z uraz.
- Tak, ale spodziewaem si czego, no wiesz... - rzuci protekcjonalnie i nakreli
rkami ksztat mniej wicej wielkoci kota.
- To Kielich Anioa, a nie Muszla Klozetowa Anioa - odezwaa si Isabelle. Skoczylimy? Moemy i?
Dorothea przekrzywia gow. Jej widrujce oczy rozbysy.
- Jest uszkodzony! - wykrzykna. - Jak to si stao?
- Uszkodzony? - Clary ze zdziwieniem spojrzaa na Kielich. Jej zdaniem wyglda
normalnie.
- Poka mi go - zadaa czarownica i zrobia krok w stron Clary, wycigajc rce po
Kielich.
Clary cofna si odruchowo i nagle midzy nimi wyrs Jace. Trzyma do w pobliu
rkojeci miecza zatknitego za pasek.
- Bez obrazy, ale oprcz nas nikt nie moe dotkn Kielicha Anioa - owiadczy
spokojnie.
Dorothea przez chwil mierzya go wzrokiem, a potem jej oczy znowu przybray
dziwnie pusty wyraz.
- Nie spieszmy si - powiedziaa. - Valentine byby niezadowolony, gdyby co si
stao Kielichowi.
Z cichym wistem Jace wysun miecz zza paska i unis go, zatrzymujc tu pod
brod Dorothei.
- Nie wiem, co tu si dzieje, ale my wychodzimy - oznajmi.
Oczy czarownicy rozbysy.
- Oczywicie, Nocny owco. - Zacza si cofa do ciany z kotar. - Chciaby
skorzysta z Bramy?

Czubek miecza zachwia si, a na twarzy Jace'a pojawi si wyraz konsternacji.


- Nie dotykaj tego...
Dorothea zachichotaa i byskawicznym ruchem szarpna zasony wiszce na caej
dugoci ciany. Brama za nimi bya otwarta.
Alec gwatownie zaczerpn tchu.
- Co to jest?
Clary dostrzega tylko kawaek tego, co znajdowao si za Bram - czerwone
skbione chmury przecinane ciemnymi byskawicami i co czarnego pdzcego prosto na
nich. W tym Momencie Jace krzykn, eby padli. Sam rzuci si na podog, pocigajc
Clary za sob. Lec na brzuchu na dywanie, uniosa gow w chwili, kiedy rozpdzony
ksztat uderzy w Madame Dorothe.
Czarownica krzykna, rozpocierajc ramiona. Zamiast powali j na podog,
ciemny ksztat spowi czarownic jak caun, a jego czer wsczya si w ni jak atrament
wsikajcy w papier. Plecy kobiety zgarbiy si, caa jej posta zacza si wydua, rosn,
rozciga, zmienia. Po pododze rozsypay si z gonym grzechotem jakie przedmioty.
Byy to bransolety Dorothei, poskrcane i poamane. Wrd rozrzuconych ozdb leay mae
biae kamyki. Dopiero po chwili Clary zorientowaa si, e to zby.
Obok niej Jace wyszepta co tonem penym niedowierzania.
- Mwie, e tu nie ma duej demonicznej aktywnoci! - wykrztusi zdawionym
gosem Alec. - Mwie, e poziomy s niskie!
- Byy niskie - warkn Jace.
- Wic mamy inne pojcie o tym, co znaczy niski! - krzykn Alec.
Tymczasem istota, ktra kiedy bya Dorothe, rykna i zawirowaa. Garbata,
gruzowata, groteskowo znieksztacona, sprawiaa wraenie, jakby si coraz bardziej
rozrastaa...
Clary oderwaa od niej wzrok, kiedy Jace wsta, cignc j za sob. Isabelle i Alec
zerwali si z podogi, ciskajc bro. Rka Isabelle trzymajca bicz draa lekko.
- Ruszaj si! - Jace popchn Clary w stron wyjcia.
Kiedy obejrzaa si przez rami, zobaczya tylko gst wirujc szaro, jak chmury
burzowe, z ciemn postaci w rodku...
Caa czwrka wypada do holu. Isabelle pierwsza znalaza si przy frontowych
drzwiach, signa do gaki... i odwrcia si do nich z poblad twarz.
- Nie mog ich otworzy. To musi by czar...
Jace zakl i zacz grzeba w kieszeniach kurtki.

- Gdzie, do diaba, jest moja stela?


- Ja j mam - powiedziaa Clary.
Kiedy signa do kieszeni, w foyer rozleg si huk, jakby strzeli piorun. Podoga
zafalowaa pod jej nogami. Clary zachwiaa i omal nie upada. Chwycia si balustrady. Kiedy
spojrzaa w stron mieszkania Dorothei, zobaczya ziejc w cianie dziur o poszarpanych
brzegach, przez ktr co si wydostawao... niemal wyciekao...
- Alec! - krzykn Jace.
Alec sta przed dziur ze spopiela twarz i wyrazem przeraenia w oczach. Jace
podbieg do niego, klnc, chwyci go za rami i odcign do tyu w chwili, gdy galaretowata
istota wygramolia si z mieszkania do holu.
Clary zaparo dech. Ciao stwora byo blade i wygldao jak posiniaczone. Spod
olizej skry wyzieray koci, nie biae i wiee, tylko brudne, sczerniae i popkane, jakby
spoczyway w ziemi przez tysic lat. Donie byy pozbawione mini, szkieletowe, chude
ramiona pokryte ciekncymi ranami, przez ktre przewiecao jeszcze wicej pokych
koci, twarz jak u kociotrupa, z zapadnitymi otworami w miejscu nosa i oczu. Pazury oray
podog. Nadgarstki i przedramiona oplatay jasne pasy tkaniny: jedyne, co zostao z
jedwabnych szali i turbanu Madame Dorothei. Potwr mia co najmniej dziewi stp
wysokoci.
Spoglda w d na czwrk nastolatkw pustymi oczodoami.
- Dajcie mi Kielich Anioa - zada gosem jak wiatr przeganiajcy mieci po pustym
chodniku. - Oddajcie go, a pozwol wam y.
- Clary spojrzaa w panice na swoich towarzyszy. Isabelle miaa tak min, jakby kto
zdzieli j pici w odek. Alec sta bez ruchu. Tylko Jace nie straci rezonu.
- Kim jeste? - zapyta spokojnym gosem, cho wydawa si bardziej poruszony ni
zwykle.
Istota skonia gow.
- Jestem Abbadon, Demon Otchani. Do mnie nale puste miejsca midzy wiatami.
Mj jest wiatr i wyjca ciemno. Tak si rni od miaukliwych stworze, ktre nazywacie
demonami, jak orze od muchy. Nie miejcie nadziei, e mnie pokonacie. Oddajcie mi Kielich
albo zginiecie.
- To jest Wielki Demon - powiedziaa Isabelle. Jej bicz zadra. - Jace, jeli...
- A co z Dorothe? - wyrwao si Clary. Jej gos zabrzmia piskliwie. - Co si z ni
stao?
Demon skierowa na ni puste oczodoy.

- Ona posuya tylko jako naczynie. Otworzya Bram, a ja j opanowaem. Jej mier
bya szybka. - Przenis wzrok na Kielich. - Twoja taka nie bdzie.
Ruszy w stron Clary, ale na drodze stan mu Jace z janiejcym mieczem w jednej
rce i serafickim noem w drugiej. Alec obserwowa go blady z przeraenia.
- Na Anioa. - Jace zmierzy potwora wzrokiem od stp do gw. - Wiedziaem, e
Wielkie Demony s brzydkie, ale nikt mnie nie ostrzeg przed ich zapachem.
Abbadon zasycza, ukazujc dwa rzdy wyszczerbionych zbw ostrych jak szko.
- Nie jestem pewien co do tego wiatru i wyjcej ciemnoci, bo odr bardziej mi si
kojarzy z wysypiskiem mieci - cign Jace. - Na pewno nie pochodzisz ze Staten Island?
Gdy demon rzuci si na niego, Nocny owca zamachn si ostrzami ruchem
szybkim jak byskawica. Oba zagbi si w najbardziej misistej czci Abbadona: w
brzuchu. Stwor zawy i uderzy go, odrzucajc w bok jak kocur karccy niesfornego kociaka.
Jace przetoczy si po pododze i natychmiast wsta, ale najwyraniej by ranny, bo trzyma
si za rami.
Isabelle to wystarczyo. Skoczya do przodu i zdzielia demona biczem. Na jego szarej
skrze pojawio si gbokie nacicie, ktre zaraz nabrzmiao krwi. Abbadon zignorowa
dziewczyn i ruszy ku Jace'owi.
Zdrow rk Jace wycign drugi seraficki n. Co do niego szepn i ostrze
zajaniao. Nocny owca wyglda jak dziecko przy grujcym nad nim monstrum, ale
umiecha si szeroko, nawet kiedy demon zaatakowa ponownie. Isabelle krzykna i
zdzielia napastnika biczem. Krew trysna z rany gstym strumieniem
Demon machn rk ostr jak brzytwa. Jace zatoczy si do tyu, ale nie odnis
adnej rany, bo midzy nim a przeciwnikiem wyrs smuky, czarny, uzbrojony cie. Alec!
Abbadon rykn. Paka z ostrzami wbia si w jego pier. Stwr unis z guchym
warkniciem kociste pazury. Potnym ciosem poderwa Aleca z ziemi i cisn nim w
odleg cian. Chopak uderzy w ni z nieprzyjemnym trzaskiem i osun si na podog.
Isabelle zawoaa jego imi. Alec si nie poruszy. Nocna owczyni rzucia si w jego
stron, ale w tym momencie demon odwrci si i uderzy j z rozmachem. Dziewczyna
upada kaszlc krwi, a kiedy zacza si podnosi, Abbadon zdzieli j ponownie. Tym
razem znieruchomiaa.
Nastpnie demon ruszy w stron Clary.
Jace sta zmartwiay i patrzy na bezwadne ciao Aleca jak hipnotyzowany. Clary
krzykna, kiedy Abbadon si do niej zbliy. Zacza si cofa w gr po schodach,
potykajc si na nierwnych stopniach. Stela palia jej skr. Gdyby tylko miaa przy sobie

bro, jakkolwiek...
Isabelle dwigna si do pozycji siedzcej. Odgarna z twarzy zakrwawione wosy i
zawoaa co do Jace'a, midzy innymi imi Clary. Jace zamruga, jakby go ocucono. Zacz
biec w jej stron. Demon by ju tak blisko, e Clary widziaa czarne rany na jego skrze i co
pezajcego w rodku. Abbadon wycign rk...
Jace odepchn j na bok, zamachn si serafickim noem i trafi demona w pier,
obok dwch ju tkwicych tam ostrzy. Demon warkn z irytacj, jakby to byy zwyke
ukucia.
- Nocny owco, z przyjemnoci ci zabij, posucham trzasku twoich koci, jak u
tamtego cherlaka...
Jace wskoczy na balustrad i z gry spad na Abbadona. Impet odrzuci demona do
tyu. Nocny owca, uczepiony ramion stwora, wyrwa seraficki n z jego piersi, a trysna
posoka, i wbi go jeszcze kilka razy w jego plecy. Rce ociekay mu czarnym pynem.
Warczc, Abbadon ruszy tyem w stron ciany. Jace musia go puci, eby unikn
zmiadenia. Wyldowa gadko na pododze i ponownie unis bro. Ale demon okaza si
szybszy. Chwyci Jace'a pazurami za gardo i przycisn go do schodw.
- Powiedz im, eby oddali mi Kielich - wysycza. - Ka to zrobi, a ja pozwol im y.
Jace przekn lin.
- Clary...
Ale Clary nie dowiedziaa si, co chcia jej powiedzie, bo w tym momencie
otworzyy si drzwi frontowe. Przez chwil widziaa tylko jasno, a kiedy mruganiem
odpdzia ogniste powidoki, zobaczya, e w progu stoi Simon. Cakiem zapomniaa, e
przyjaciel czeka na zewntrz, niemal zapomniaa o jego istnieniu.
Zerkn na ni, przycupnit na schodach, na Abbadona i Jace'a. W rce trzyma uk
Aleca, koczan mia przewieszony przez plecy. Wycign z niego strza, nasadzi j na
ciciw i z wpraw unis uk, jakby robi to ju setki razy.
Strzaa przeleciaa z gonym bzyczeniem, niczym wielki bk, nad gow Abbadona i
poszybowaa w stron dachu...
Roztrzaskaa wietlik. Brudne szko posypao si w d jak deszcz, do rodka wpado
soce, mnstwo wiata. Zote promienie wrcz zalay foyer jasnym blaskiem.
Abbadon wrzasn i zatoczy si do tyu, rkami osaniajc znieksztacon gow. Jace
przycisn do do nietknitego garda i patrzy z niedowierzaniem, jak demon pada z rykiem
na podog. Clary niemal si spodziewaa, e zaraz buchnie pomieniami, ale on zacz si w
sobie zapada. Jego nogi, tuw i czaszka pomarszczyy si jak poncy papier i w cigu

minuty stwr cakiem znikn. Zostay po nim tylko wypalone lady.


Simon opuci uk. Na jego twarzy malowao si zaskoczenie.
Jace lea na schodach, gdzie cisn go demon. Prbowa si podnie. Widzc to,
Clary zsuna si po stopniach i uklka przy nim.
- Jace...
- Nic mi nie jest. - Usiad, wycierajc krew z ust. Zakaszla 1 splun czerwon lin. Alec....
- Twoja stela. - Clary signa do kieszeni. - Bdziesz jej Potrzebowa?
wiato soneczne wlewao si przez roztrzaskany wietlik i padao na jego twarz.
Byo na niej wida ogromny wysiek.
- Nic mi nie jest - powtrzy Jace i odsun j, niezbyt agodnie. Wsta chwiejnie i
omal nie upad. Po raz pierwszy porusza si tak niezgrabnie. - Alec?
Clary odprowadzia go wzrokiem, kiedy, kutykajc, szed przez hol w stron
nieprzytomnego przyjaciela. Schowaa Kielich do kieszeni bluzy i zapia j na zamek.
Tymczasem Isabelle, ktra wczeniej podpeza do brata, trzymaa jego gow na kolanach i
gaskaa go po wosach. Pier Aleca opadaa i unosia si powoli. Simon sta oparty o cian i
gapi si na nich, kompletnie wykoczony. Clary ucisna jego rk, kiedy go mijaa.
- Dzikuj - wyszeptaa. - To byo fantastyczne.
- Nie dzikuj mnie, tylko instruktorom ucznictwa z letnich obozw B'nai Brith powiedzia.
- Simon, ja nie...
- Clary! - zawoa Jace. - Przynie moj stel.
Clary podesza do Nocnych owcw i uklka przy nich. Kielich Anioa obija si o
jej bok. Twarz Aleca bya biaa, zbryzgana kroplami krwi, oczy nienaturalnie niebieskie. Jego
rka zostawia krwawe plamy na nadgarstku Jace'a.
- Czy ja... - Umilk na widok Clary, jakby zobaczy j po raz pierwszy. W jego
spojrzeniu dostrzega co, czego si nie spodziewaa. Triumf. - Zabiem go?
Twarz Jace'a wykrzywi bolesny grymas.
- Ty...
- Tak - pospiesznie przerwaa mu Clary. - Nie yje.
Alec spojrza na ni i rozemia si. Na jego ustach pojawia si spieniona krew. Jace
uwolni nadgarstek z ucisku rannego i uj w donie jego twarz.
- Nie ruszaj si - powiedzia.
Alec zamkn oczy.

- Rb, co musisz - wyszepta.


Isabelle podaa Jace'owi swoj stel.
- Masz.
Skin gow i przecign czubkiem steli po przodzie koszuli Aleca. Materia rozszed
si jak przecity noem. Jace rozchyli go, obnaajc pier przyjaciela. Isabelle obserwowaa
go z niepokojem. Skra Aleca bya bardzo biaa, tylko miejscami poznaczona starymi
bliznami. Teraz widniay na niej rwnie wiee rany: czerwone, zaognione lady po
pazurach. Jace zacisn szczki, dotkn stel ciaa rannego i przesun ni po nim z wpraw
wynikajc z dugoletniej praktyki. Najgorsze, e kiedy rysowa uzdrawiajce znaki, one
znikay, jakby pisa na wodzie.
W kocu odrzuci stel i zakl:
- Cholera!
- Co si dzieje? - zapytaa ze strachem w gosie Isabelle.
- Abbadon poharata go pazurami i zostawi w nim demoniczn trucizn - odpar Jace.
- Znaki nie dziaaj. - Delikatnie dotkn czoa przyjaciela. - Syszysz mnie?
Alec si nie poruszy. Cienie pod jego oczami wyglday jak ciemnogranatowe siniaki.
Gdyby nie oddycha, Clary pomylaaby, e ju nie yje.
Isabelle opucia gow, zasaniajc wosami twarz brata. Objta go i wyszeptaa:
- Moe trzeba...
- Zawie go do szpitala. - Nad nim sta Simon z ukiem wrc. - Pomog zanie go
do samochodu. Na Sidmej Alei jest szpital metodystw...
- adnych szpitali - przerwaa mu Isabelle. - Musimy zawie go do Instytutu.
- Ale...
- W szpitalu nie bd wiedzieli, jak go leczy - wyjani Jace. - Zrani go Wielki
Demon. aden Przyziemny lekarz nie wie, jak leczy takie obraenia.
Simon pokiwa gow.
- Dobrze, wic zaniemy go do samochodu.
Na szczcie furgonetka nie zostaa odholowana. Isabelle rzucia brudny koc na tylne
siedzenie, i kiedy pooyli na nim Aleca, usiada i uoya jego gow na swoich kolanach.
Jace ukucn obok nich na pododze. Jego koszula bya na rkawach i piersi poplamiona
krwi, demona i ludzk. Kiedy spojrza na Simona, Clary zobaczya, e zoto w jego oczach
znikno, zastpione czym, czego wczeniej nigdy w nich nie widziaa. Panik.
- Jed szybko, Przyziemny - powiedzia. - Jed, jakby cigao ci pieko.
Simon ruszy.

***
Popdzili Flatbush i wpadli na most, jadc rwno z pocigiem linii Q, ktry z hukiem
toczy si nad niebiesk wod. Soce odbijajce si od roziskrzonej rzeki razio Clary w
oczy. Trzymaa si kurczowo siedzenia, kiedy Simon skrci w ostry zjazd z mostu z
szybkoci pidziesiciu mil na godzin.
Mylaa o okropnych rzeczach, ktre powiedziaa Alecowi, o tym, jak rzuci si na
Abbadona, o wyrazie triumfu na jego twarzy. Kiedy odwrcia gow, zobaczya, e Jace
klczy obok przyjaciela, a krew rannego wsika w koc. Pomylaa o maym chopcu z
martwym sokoem. Kocha to niszczy.
Gdy znowu spojrzaa przed siebie, miaa w gardle tward gul. Zobaczya Isabelle w
le ustawionym lusterku wstecznym. Otulaa brata kocem. Gdy podniosa wzrok, napotkaa
spojrzenie Clary.
- Daleko jeszcze?
- Jakie dziesi minut. Simon jedzie najszybciej, jak moe.
- Wiem - powiedziaa Isabelle. - Simon, to, co zrobie, byo niesamowite. Tak
byskawicznie zareagowae. Nie przypuszczaam e Przyziemny moe wpa na taki pomys.
Simon nie wyglda na speszonego pochwaami. Wzrok mia utkwiony w jezdni przed
sob.
- Masz na myli przestrzelenie wietlika? Przyszo mi to do gowy, kiedy weszlicie
do rodka. Mwilicie, e demony nie znosz bezporedniego wiata sonecznego. Potem
samo dziaanie zajo mi chwil. Poza tym, jeli si nie wiedziao, e w dachu jest wietlik,
mona go byo nawet nie zauway.
Ja o nim wiedziaam, pomylaa Clary. Powinnam bya dziaa. Nawet jeli nie
miaam uku, mogam czym rzuci albo powiedzie o nim Jace'owi.
Poczua si beznadziejna, bezuyteczna. Prawda bya taka, e w decydujcym
momencie wpada w przeraenie. Zbyt wielkie, eby moga jasno myle. Teraz ogarn j
palcy wstyd.
- Dobra robota - rzuci krtko Jace.
Simon zmruy oczy.
- Moesz mi powiedzie, skd si tam wzi ten demon? - zapyta.
- To bya Madame Dorothea - powiedziaa Clary. - Tak jakby.
- Nigdy nie grzeszya urod, ale nie pamitam, eby wygldaa a tak le.
- Chyba zostaa optana - odpara powoli Clary, starajc si poukada wszystko w

gowie. - Chciaa, ebym oddaa jej Kielich. Potem otworzya Bram...


- To byo sprytne - stwierdzi Jace. - Demon j opta a potem ukry wiksz cz
swojej eterycznej postaci za Bram, gdzie Sensor nie mg go wykry. Weszlimy do rodka
spodziewajc si walki z kilkoma Wykltymi, a zamiast tego trafilimy na Wielkiego
Demona. Abbadona, jednego ze Staroytnych. Pana Upadych.
- C, wyglda na to, e Upadli bd musieli od tej pory radzi sobie bez niego skwitowa Simon.
- Nie jest martwy - odezwaa si Isabelle. - Jeszcze nikt nie zabi Wielkiego Demona.
eby umar, trzeba by wykoczy jego fizyczn i eteryczn posta. My go po prostu
odstraszylimy.
- Aha. - Simon wyglda na rozczarowanego. - A co z Madame Dorothe? Nic si jej
nie stao...
Urwa, bo Alec zacz si krztusi i rzzi. Jace zakl pod nosem.
- Dlaczego jeszcze nie jestemy na miejscu?
- Jestemy. Po prostu nie chc wadowa si w cian. Kiedy Simon podjecha na rg,
Clary zobaczya, e drzwi Instytutu s otwarte, a w ukowatym wejciu stoi Hodge. Gdy tylko
furgonetka si zatrzymaa, Jace wyskoczy na chodnik, po czym nachyli si do rodka i wzi
Aleca na rce, jakby ten way tyle co dziecko. Isabelle podya za nim. Brama Instytutu
zatrzasna si za nimi z hukiem.
Ogarnita nagym zmczeniem Clary spojrzaa na Simona.
- Przepraszam. Nie wiem, jak wytumaczysz Ericowi t krew.
- Pieprzy Erica - rzuci beztrosko przyjaciel. - Dobrze si czujesz?
Nie mam nawet dranicia. Wszyscy zostali ranni, ale ja nie.
- To ich praca, Clary - przypomnia jej Simon agodnym tonem. - Walka z demonami,
tym wanie si zajmuj.
- A co ja robi? - zapytaa, szukajc odpowiedzi w jego oczach.
- Zdobya Kielich, tak czy nie? Clary skina gow i poklepaa si po kieszeni. - Tak.
Na twarzy Simona odmalowaa si ulga.
- Baem si pyta. To dobrze, tak?
- Tak. - Clary pomylaa o matce i zacisna do na Kielichu. - Wiem, e tak.
***
Na szczycie schodw powita j Church, miauczc jak syrena mgowa, a nastpnie

zaprowadzi j do izby chorych. Przez otwarte podwjne drzwi Clary zobaczya nieruchom
posta lec na jednym z biaych ek. Hodge pochyla si nad Alekiem, Isabelle staa obok
niego ze srebrn tac w rkach.
Jace a z nimi nie byo. Sta przed izb chorych oparty o cian, z zakrwawionymi
domi zacinitymi w pici. Kiedy Clary zatrzymaa si przed nim, otworzy oczy. Mia
rozszerzone renice, przez co cae zoto zostao wchonite przez czer.
- Co z nim? - zapytaa agodnie.
- Straci duo krwi. Zatrucia jadem demonw s czste, ale Poniewa to by Wielki
Demon, Hodge nie jest pewien, czy antidotum, ktre zwykle stosuje, zadziaa.
Clary odetchna gboko.
- Jace... Drgn.
- Nie.
Clary znw zaczerpna tchu.
- Nie chciaam, eby co stao si Alecowi. Tak mi przykro Spojrza na ni, jakby
zobaczy j po raz pierwszy.
- To nie twoja wina, tylko moja - powiedzia. - Twoja? Nie, to nie jest...
- Wanie, e tak... - Gos mu si ama. - Mea culpa, mea maxima culpa.
- Co to znaczy?
- Moja wina, moja bardzo wielka wina, po acinie. - Z roztargnieniem, jakby
bezwiednie, odgarn jej lok z czoa. - Cz mszy.
- Mylaam, e nie wierzysz.
- Mog nie wierzy w grzech, ale czuj si winny - odpar. - My, Nocni owcy,
yjemy wedug pewnego kodeksu, a on nie jest elastyczny. Honor, wina, pokuta, te rzeczy s
dla nas realne i nie maj nic wsplnego z religi, a jedynie z tym, kim jestemy. Oto, kim
jestem, Clary, jednym z Clave. - W jego gosie zabrzmiaa rozpacz. - Mam to we krwi i w
kociach. Wic powiedz mi, skoro uwaasz, e to nie moja wina, dlaczego, kiedy zobaczyem
Abbadona, nie pomylaem o swoich towarzyszach wojownikach, tylko o tobie? - Uj w
donie jej twarz. - Wiem... wiedziaem, e Alec zachowuje si inaczej ni zwykle.
Wiedziaem, e co jest nie tak. Ale mogem myle tylko o tobie...
Pochyli gow, tak e ich czoa si zetkny, a jego oddech owiewa jej rzsy. Clary
zamkna oczy i pozwolia, eby jego blisko ogarna j jak fala.
- Jeli on umrze, bdzie tak, jakbym go zabi - powiedzia Jace - Pozwoliem umrze
ojcu, a teraz zabiem jedynego brata, jakiego miaem.
- To nieprawda - szepna Clary.

- Prawda. - Niemal do siebie przylegali, a mimo to Jace trzyma j tak mocno jakby
nic nie mogo go upewni, e jest realna. - Co si ze mn dzieje, Clary?
Clary zacza gorczkowo zastanawia si nad odpowiedzi... i usyszaa chrzknicie.
Otworzya oczy. W drzwiach izby chorych sta Hodge. Jego wymuskany garnitur by pokryty
rdzawymi plamami.
- Zrobiem, co mogem. Dosta rodki przeciwblowe, ale... - Pokrci gow. - Musz
skontaktowa si z Cichymi Brami. Ten przypadek przekracza moje umiejtnoci.
Jace wolno odsun si od Clary.
- Ile czasu zajmie im dotarcie tutaj? - zapyta.
- Nie wiem. - Hodge ruszy korytarzem. - Natychmiast wysaem Hugona, ale Bracia
przybywaj wedug swojego uznania.
- Ale tym razem... - Nawet Jace musia wyciga nogi, eby dotrzyma kroku
Hodge'owi. Clary zostaa daleko w tyle i wytaa such, eby usysze, co mwi. - Inaczej
on umrze.
- Moliwe - przyzna Hodge.
W bibliotece byo ciemno i pachniao deszczem. Pod otwartym oknem zebraa si
kaua wody. Na ich widok Hugo zakraka i podskoczy na swojej grzdzie. Hodge podszed
do niego, po drodze zapalajc lamp na biurku.
- Szkoda, e nie odzyskalicie Kielicha - rzek z rozczarowaniem w gosie, sigajc po
papier i piro wieczne. - Myl, e to byoby jakim pocieszeniem dla Aleca, a z pewnoci
dla jego...
- Przecie ja mam Kielich. - Clary zrobia zdziwion min.
- Nie powiedziae mu, Jace?
Jace zamruga, ale Clary nie umiaa stwierdzi, czy to z powodu zaskoczenia, czy
nagego blasku.
- Nie byo czasu. Wnosiem Aleca na gr... Hodge zesztywnia trzymajc piro w
powietrzu.
- Masz Kielich?
- Tak. - Clary wyja naczynie z kieszeni.
Byo chodne, jakby kontakt z jej ciaem nie wystarczy, eby ogrza metal. Rubiny
iskrzyy si jak czerwone oczy. Piro wylizno si z palcw Hodge'a i upado na podog.
wiato lampy skierowane ku grze nie by korzystne dla jego twarzy. Uwypuklao wszystkie
zmarszczki surowoci, troski i rozpaczy.
- To jest Kielich Anioa?

- Ten sam - potwierdzi Jace. - By..


- Mniejsza o to - przerwa mu Hodge. Odoy papier na biurko, podszed do swojego
ucznia i chwyci go za ramiona. - Wiesz, co zrobie?
Jace ze zdziwieniem spojrza na nauczyciela. W tym momencie Clary zwrcia uwag
na kontrast midzy zniszczon twarz starszego mczyzny i gadk chopca. Jasne wosy
opadajce na oczy Jace'a nadaway mu jeszcze modszy wygld.
- Nie jestem pewien, co masz na myli. Hodge z sykiem wypuci powietrze przez
zby.
- Jeste do niego taki podobny.
- Do kogo? - spyta Jace zdumiony. Najwyraniej Hodge nigdy wczeniej nie mwi
takich rzeczy.
- Do swojego ojca - odpar nauczyciel. Przenis wzrok na Hugona, ktry zawis w
powietrzu, machajc czarnymi skrzydami, i rzuci krtko: - Hugin.
Ptak z przeraliwym krakaniem i wycignitymi szponami nurkowa prosto ku twarzy
Clary.
Usyszaa krzyk Jace'a, poczua bl w policzkach, ostry dzib, pazury pira. Clary
wrzasna i instynktownie zasonia oczy domi.
Kielich Anioa wylizn si jej z rk.
- Nie!
Prbowaa go zapa, ale jej rami przeszy silny bl. Nogi same si pod ni ugiy.
Upada, bolenie uderzajc kolanami w tward podog. Szpony rozoray jej czoo.
- Wystarczy, Hugo - powiedzia Hodge spokojnym gosem.
Ptak posusznie odfrun. Krztuszc si, Clary ostronie wytara krew z oczu. Miaa
wraenie, e jej twarz jest caa w strzpach.
Hodge si nie poruszy. Sta w tym samym miejscu, trzymajc Kielich Anioa. Hugo
zatacza wok niego due krgi, kraczc cicho. A Jace... Jace lea na pododze u stp
nauczyciela, nieruchomo, jakby nagle zapad w sen.
Wszystkie myli pierzchy z jej gowy.
- Jace! - Mwienie bolao, w ustach czua krew. Nie poruszy si.
- Nie jest ranny - uspokoi j Hodge.
Clary zacza si podnosi. Prbowaa rzuci si na niego, ale odbia si od
niewidzialnej bariery. Rozwcieczona zamachna si pici.
- Hodge! - wrzasna, bezsilnie kopic w niewidzialn cian. - Nie bd gupi. Kiedy
Clave si dowie, co zrobie...

- Dawno mnie ju tu nie bdzie - dokoczy Hodge, klkajc obok Jace'a.


- Ale... - Clary nagle zrozumiaa. - Nie wysae adnej wiadomoci do Clave, prawda?
To dlatego bye taki dziwny, kiedy ci o to zapytaam. Chciae odzyska Kielich dla siebie.
- Nie, nie dla siebie. Clary zascho w gardle.
- Pracujesz dla Valentine'a - wyszeptaa.
- Nie pracuj dla Valentine'a. - Nauczyciel podnis rk Jace'a i co z niej zdj.
Grawerowany piercie, z ktrym chopak si nie rozstawa. Hodge wsun go na swj palec.
- Ale rzeczywicie jestem jego czowiekiem.
Szybkim ruchem trzy razy przekrci piercie na palcu. Przez chwil nic si nie
dziao. Potem Clary usyszaa dwik otwieranych drzwi i obejrzaa si, eby sprawdzi, kto
wchodzi do biblioteki. Kiedy wrcia spojrzeniem do Hodge'a, zobaczya, e powietrze wok
niego drga i lni jak powierzchnia jeziora widziana z daleka. Gdy w nastpnej chwili srebrna,
migoczca kurtyna si rozstpia, obok Hodge'a sta wysoki mczyzna, jakby raptem
nastpia koalescencja czsteczek wilgotnego powietrza.
- Masz Kielich, Starkweather? - zapyta.
Hodge bez sowa unis naczynie. Wyglda jak sparaliowany, czy to ze strachu, czy
ze zdumienia. Zawsze wydawa si Clary wysoki, ale teraz by zgarbiony i may.
- Mj pan Valentine - wykrztusi w kocu. - Nie spodziewaem si ciebie tak szybko.
Valentine! Troch przypomina przystojnego chopca ze zdjcia, cho oczy mia
czarne. Jego twarz zaskoczya Clary. Bya zamknita, skupiona, powana. Wygldaa jak
oblicze kapana o smutnych oczach. Od czarnych mankietw szytego na miar garnituru
odcinay si biel pofadowane blizny, wiadczce 0 latach uywania steli.
- Mwiem ci, e przyjd przez Bram - powiedzia gosem dwicznym i dziwnie
znajomym. - Nie wierzye mi?
- Tak, tylko... mylaem, e przylesz Pangborna albo Blackwella, a nie e zjawisz si
osobicie.
- Sdzisz, e przysyabym ich po Kielich? Nie jestem taki gupi - Wiem, jaka to
pokusa. - Kiedy wycign rk, Clary zobaczya na jego palcu taki sam piercie jak Jace'a. Daj mi go.
Ale Hodge mocno trzyma skarb.
- Chc najpierw tego, co mi obiecae.
- Najpierw? Nie ufasz mi, Starkweather? - Valentine umiechn si bez cienia
wesooci. - Zrobi to, o co prosie. Umowa to umowa. Cho musz przyzna, e byem
zaskoczony, kiedy dostaem twoj wiadomo. Nie podejrzewaem, e masz co przeciwko

temu, by y w ukryciu i kontemplowa, e si tak wyra. Nigdy nie wyrywae si na pole


bitwy.
- Nie wiesz, jak to jest - powiedzia Hodge z przecigym westchnieniem. - Przez cay
czas si ba...
- To prawda. Nie wiem. - W gosie Valentine'a brzmia smutek, jakby naprawd al
mu byo dawnego towarzysza, ale w oczach krya si niech i lad pogardy. - Ale nie
wzywaby mnie tutaj, gdyby nie zamierza odda mi Kielicha.
Po twarzy Hodge'a przebieg cie.
- Nie jest atwo zdradzi to, w co si wierzyo, tych, ktrzy ci ufaj.
- Masz na myli Lightwoodw czy ich dzieci?
- Jednych i drugich.
- Tak, Lightwoodowie. - Valentine sign do mosinego globusa stojcego na biurku
i zacz wodzi dugimi palcami po zarysach kontynentw i mrz. - Ale co tak naprawd
jeste im winien? To na ciebie spada kara, ktra powinna dosiga ich. Gdyby nie mieli takich
koneksji w Clave, zostaliby wykluj razem z tob. A tak, mog chodzi w blasku soca jak
zwykli ludzie. Mog wyjeda z domu i do niego wraca. - Kiedy wymawia sowo dom,
jego gos zadra, palce znieruchomiay na globusie. Clary bya pewna, e dotykaj miejsca,
gdzie ley Idris.
Hodge uciek wzrokiem.
- Zrobili to, co kady by zrobi.
- Nie kady. Ty nie i ja rwnie nie. Pozwoli przyjacielowi cierpie zamiast mnie?
Musisz by rozgoryczony, Starkweather. wiadomo, e bez mrugnicia okiem skazali ci
na taki los...
Hodge wzruszy ramionami.
- Ale to nie wina dzieci. One nic nie zrobiy...
- Nie wiedziaem, e tak lubisz dzieci, Starkweather - rzuci Valentine takim tonem,
jakby ta myl go rozbawia.
Z piersi Hodge'a wyrwao si westchnienie.
- Jace...
- Nie mw o nim. - Valentine po raz pierwszy pozwoli sobie na gniew. Zerkn na
nieruchom posta lec na pododze. - On krwawi. Dlaczego?
Hodge przycisn Kielich do serca. Jego kostki zbielay.
- To nie jego krew. Jest nieprzytomny, ale nie ranny. Valentine spojrza na niego z
umiechem.

- Ciekawe, co o tobie pomyli, kiedy si ocknie. Zdrada zawsze jest brzydka, ale
zdrada dziecka... dwa razy gorsza, nie uwaasz?
- Nie skrzywdzisz go - wyszepta Hodge. - Przysige, e nie zrobisz mu krzywdy.
- Nigdy tego nie przysigaem - uci Valentine. Odsun si od biurka i ruszy w
stron Hodge'a, a ten zacz si cofa jak mae zwierztko schwytane w puapk. Mia
nieszczliw min.
- A co by zrobi, gdybym powiedzia, e zamierzam go skrzywdzi? Walczyby ze
mn? Zatrzyma Kielich? Nawet gdyby udao ci si mnie zabi, Clave nigdy nie zdjoby z
ciebie kltwy. Ukrywaby si tutaj do mierci, tak przeraony, e baby si szerzej otworzy
okno. Co by odda, eby ju wicej si nie ba? Co by odda, eby znowu znale si w
domu?
Clary oderwaa od nich wzrok. Ju nie moga znie wyrazu twarzy Hodge'a.
- Obiecaj, e nie zrobisz mu krzywdy, a dam ci Kielich - rzek zdawionym gosem
nauczyciel.
- Nie - odpar Valentine jeszcze ciszej. - I tak mi go dasz. - Wycign rk.
Hodge zamkn oczy. Przez chwil jego twarz wygldaa jak marmurowe oblicze
jednego z aniow podtrzymujcych biurko: zbolaa, powana, przytoczona straszliwym
ciarem. Potem zakl aonie i poda naczynie Valentine'owi. Jego do trzsa si jak li
na silnym wietrze.
- Dzikuj. - Valentine wzi od niego Kielich i przyjrza mu si w zadumie. - Zdaje
si, e wyszczerbie brzeg.
Hodge milcza. Twarz mia szar. Valentine schyli si i wzi Jace'a na rce. Podnis
go bez wysiku. Gdy Clary zobaczya, jak nienagannie skrojona marynarka napina si na jego
ramionach i plecach, uwiadomia sobie, e jest potnym mczyzn, z torsem jak pie dbu.
Jace, bezwadny w jego ramionach, wyglda przy nim jak dziecko.
- Wkrtce bdzie razem z ojcem - powiedzia Valentine, patrzc na blad twarz
chopca. - Tam gdzie jego miejsce.
Hodge drgn. Valentine odwrci si i ruszy w stron kurtyny z drgajcego
powietrza, przez ktr wszed. Zostawi bram otwart. Jej blask razi oczy, jakby silne soce
odbijao si od powierzchni lustra.
Hodge wycign bagalnie rk.
- Zaczekaj! - krzykn. - A co z twoj obietnic? Przyrzeke, e zdejmiesz ze mnie
kltw.
- To prawda - przyzna Valentine. Zatrzyma si i spojrza twardo na Hodge'a.

Nauczyciel gwatownie wcign powietrze i cofn si, przykadajc do do piersi,


jakby cos trafio go w serce. Spomidzy jego palcw trysn na podog czarny pyn. Hodge
unis pooran twarz i spojrza na Valentina dzikim wzrokiem.
- Ju? - Wykrztusi - Kltwa ju zdjta?
- Tak. I moe kupiona wolno przyniesie ci rado.
Po tych sowach Valentine przeszed przez kurtyn. Przez chwil jego posta
migotaa, jakby sta pod wod. Potem znikn, zabierajc ze sob Jace'a.

20
SZCZURZY ZAUEK
Hodge patrzy za nim, dyszc ciko i zaciskajc pici. Lew do mia ubrudzon
ciemnym pynem, ktry wysczy si z jego piersi. Na twarzy rado mieszaa si z
nienawici do samego siebie.
- Hodge! - Clary zabbnia w niewidzialn cian, ktra ich rozdzielaa. Bl przeszy
jej rami, ale by niczym w porwnaniu z pieczeniem w piersi. Miaa wraenie, e serce jej
zaraz wyskoczy. Jace, Jace, Jace! Imi dwiczao w jej gowie, jakby si domagao, eby je
wykrzycze. - Hodge, wypu mnie!
Nauczyciel odwrci si i pokrci gow.
- Nie mog - powiedzia, wycierajc nienagannie czyst chusteczk poplamion rk.
W jego gosie brzmia szczery al. - Prbowaaby mnie zabi.
- Nie. Obiecuj.
- Nie zostaa wychowana jako Nocny owca, wic twoje obietnice nic nie znacz. Brzeg chusteczki dymi, jakby zosta umoczony w kwasie, a do nadal bya czarna. Hodge
zrezygnowa z prb doczyszczenia jej.
- Nie syszae go?! - krzykna Clary z rozpacz. On zabije Jace'a.
- Nic takiego nie powiedzia. - Hodge sta teraz przy biurku.
Otworzy szuflad i wycign z niej kawaek papieru. Z kieszeni marynarki wyj
piro i postuka nim o blat, eby napyn atrament. Clary wytrzeszczya oczy. Zamierza
napisa list?
- Valentine powiedzia, e Jace wkrtce bdzie z ojcem. Ojciec Jace'a nie yje. Co
innego mg mie na myli?
Hodge nie podnis wzroku znad kartki, na ktrej co bazgra.
- To skomplikowane. Nie zrozumiesz.
- Rozumiem wystarczajco duo. - Gorycz omal nie wypalia jej jzyka. - Wiem, e
Jace ci ufa, a ty wydae go czowiekowi, ktry nienawidzi jego ojca i pewnie nienawidzi
Jace'a. Zrobi to, bo jeste zbyt tchrzliwy, eby y z przeklestwem, na ktre sobie
zasuye.
Hodge gwatownie unis gow.
- Tak mylisz?
- Tyle wiem.

Nauczyciel odoy piro i potrzsn gow. Wyglda na zmczonego i starego, duo


starszego od Valentine'a, cho byli w tym samym wieku.
- Znasz tylko par oderwanych od siebie szczegw, Clary. I lepiej, eby tak
pozostao. - Starannie zoy kartk i cisn j w ogie. Papier zapon jasn zieleni i chwil
pniej znikn.
- Co robisz? - zapytaa Clary.
- Wysyam wiadomo. - Hodge odwrci si od kominka. Sta blisko, oddzielony od
niej jedynie niewidzialn barier. Clary przycisna palce do ciany, aujc, e nie moe ich
wepchn mu w oczy... cho byy rwnie smutne jak oczy Valentine'a. - Jeste moda.
Przeszo nic dla ciebie nie znaczy nie jest nawet inn krain, jak dla starych, ani
koszmarem, jak dla winnych. Clave naoyo na mnie kltw, bo pomagaem Valentin'owi.
Ale nie byem jedynym czonkiem Krgu, ktry mu suy. Czy Lightwoodowie nie byli
rwnie winni jak ja? Albo Waylandowie? Lecz tylko ja zostaem skazany na ycie w
zamkniciu.
Nie mog nawet wystawie rki przez okno.
- To nie moja wina - powiedziaa Clary. - Ani Jace'a. Dlaczego postanowie ukara go
za to, co Clave zrobio tobie? Mog zrozumie oddanie Valentine'owi Kielicha, ale Jace'a? On
go zabije, tak jak zabi jego ojca...
- Valentine nie zabi ojca Jace'a - przerwa jej Hodge. Z piersi Clary wyrwa si
szloch.
- Nie wierz ci! Wszystko, co mwisz, to same kamstwa! Przez cay czas nas
okamywae!
- Ach, ten moralny absolutyzm modych, ktry nie dopuszcza adnych okolicznoci
agodzcych. - Hodge westchn. - Nie rozumiesz, Clary, e na swj sposb staram si by
dobrym czowiekiem?
Potrzsna gow.
- To nie dziaa w taki sposb. Dobre uczynki nie rwnowa zych. Ale... - Przygryza
warg. - Gdyby mi powiedzia, gdzie jest Valentine...
- Nie - prawie wyszepta. - Mwi si, e Nefilim to potomno ludzi i aniow. Cae to
anielskie dziedzictwo oznacza jedynie dusz drog do upadku. - Dotkn palcami
niewidzialnej powierzchni. - Nie zostaa wychowana jako jedna z nas. Nie udziau w tym
yciu penym blizn i zabijania. W kadej moesz odej. Opuci Instytut i nigdy nie wrci.
Clary pokrcia gow.
- Nie mog tego zrobi.

- W takim razie przyjmij moje kondolencje - rzuci Hodge i wyszed z biblioteki.


***
Gdy drzwi zamkny si za Hodge'em, Clary zostaa sama w kompletnej ciszy.
Syszaa tylko swj chrapliwy oddech i drapanie palcw po nieustpliwej magicznej barierze
oddzielajcej j od wyjcia. Zrobia to, czego wczeniej sobie zabronia, i rzucia si na
cian. Potem jeszcze raz i jeszcze, a rozbolay j oba boki i ogarno wyczerpanie. Osuna
si na podog, z trudem hamujc zy.
Gdzie po drugiej stronie niewidzialnego muru umiera Alec, a Isabelle czekaa, a
Hodge przyjdzie i go uratuje. Gdzie tam Valentine cuci Jace'a, potrzsajc nim mocno.
Gdzie tam z kad chwil malay szanse jej matki. A ona bya tutaj - uwiziona,
bezuyteczna i bezradna jak dziecko.
Raptem usiada prosto. Przypomniaa sobie, jak u Madame Dorothei Jace wcisn jej
w rk stel. Oddaa mu j? Wstrzymujc oddech, pomacaa lew kiesze bluzy. Bya pusta.
Powoli wsuna do do prawej. Spocone palce trafiy na kaczki brudu, a potem dotkny
czego twardego, gadkiego i zaokrglonego. Steli.
Z dudnicym sercem zerwaa si na rwne nogi i lew rk namacaa magiczny mur.
Potem zebraa si na odwag i wysuna przed siebie stel, a trafia jej czubkiem w barier.
W jej umyle ju formowa si obraz. W mulistej wodzie pyna w gr ryba, wzr usek
stawa si coraz wyraniejszy, w miar jak zbliaa si ku powierzchni. Najpierw ostronie,
potem z wiksz pewnoci siebie Clary przesuna stel po cianie. W powietrzu przed ni
zawisy janiejce biaoszare linie.
Gdy poczua, e Znak jest ukoczony, opucia rk, oddychajc ciko. Przez chwil
wszystko byo nieruchome i ciche. Znak razi j w oczy jak jaskrawy neon. Potem usyszaa
dwik, oguszajcy oskot, jakby obok niej spadaa lawina kamieni. Znak, ktry narysowaa,
sczernia i rozsypa jak popi. Podoga zatrzsa si pod jej nogami, chwil pniej wszystko
ucicho, a ona zrozumiaa, e jest wolna.
Podbiega do okna i rozsuna zasony. Zapada zmrok, ulica w dole bya skpana w
czerwono - fioletowej powiacie. Chodnikiem szed Hodge. Jego siwa gowa podskakiwaa
nad tumem.
Clary wybiega z biblioteki i popdzia w d po schodach. Zatrzymaa si tylko na
chwil, eby wsun stel do kieszeni bluzy. Zanim pokonaa reszt stopni i wypada na ulic,
w boku ju czua kolk. Ludzie spacerujcy z psami o parnym zmierzchu uskakiwali na bok,

kiedy gnaa co tchu wzdu East River. Skrcajc za rg, dostrzega swoje odbicie w ciemnej
szybie budynku. Spocone wosy przykleiy si jej do czoa, twarz bya pokryta zakrzep
krwi.
Kiedy dotara do skrzyowania, na ktrym ostatnio widziaa Hodge'a, przez chwil
mylaa, e go zgubia. Pucia si biegiem przez tum tarasujcy wejcie do metra,
rozpychajc ludzi okciami i kolanami. Zgrzana i obolaa, wyrwaa si z tumu w sam por,
by dostrzec tweedowy garnitur znikajcy w wskiej uliczce midzy dwoma rzdami domw.
Omina mietnik i wpada w alejk. Gardo palio j ywym ogniem przy kadym
oddechu. Cho na ulicy panowa wieczorny pmrok, tutaj byo ciemno jak w nocy.
Zobaczya Hodge'a bojcego w drugim kracu uliczki, ktra koczya si lepo na tyach
restauracji. Na zewntrz pitrzyy si mieci: stosy toreb z jedzeniem, brudne papierowe
talerze, plastikowe sztuce, ktre zatrzeszczay nieprzyjemnie pod jego butami, kiedy si
odwrci i na ni spojrza. Clary przypomniaa sobie wiersz, ktry czytaj na lekcji
angielskiego: Myl - jestemy w szczurzym zauku / Gdzie zmarli ludzie pogubili koci.
- ledzia mnie - stwierdzi Hodge. - Nie powinna bya.
- Zostawi ci w spokoju, jeli mi powiesz, gdzie jest Valentine.
- Nie mog tego zrobi. On si dowie, e ci powiedziaem i moja wolno bdzie
rwnie krtka jak ycie.
- I tak bdzie krtka, kiedy Clave odkryje, e dae Kielich Anioa Valentine'owi zauwaya Clary. - Po tym, jak podstpem nakonie nas, ebymy go zdobyli. Jak moesz z
samym sob wytrzyma, wiedzc, co on zamierza zrobi?
Hodge si zamia.
- Boj si Valentine'a bardziej ni Clave, i ty te by si baa, gdyby bya mdra. On i
tak w kocu znalazby Kielich, z moj pomoc czy bez niej.
- I nie obchodzi ci, e uyje go, eby zabija dzieci? Hodge zrobi krok do przodu.
Clary dostrzega e co byszczy w jego rce.
- Czy to wszystko naprawd ma dla ciebie a takie znaczenie? - spyta.
- Ju ci mwiam. Nie mog tak po prostu sobie odej.
- Szkoda - skwitowa, unoszc rk.
Clary nagle sobie przypomniaa, e broni Hodge'a jest chakram. Uchylia si, zanim
zobaczya jasny metalowy krek metalu leccy w stron jej gowy. Ze wistem min jej
twarz o cal i wbi si w elazne schody przeciwpoarowe po lewej stronie.
Gdy Clary uniosa wzrok, zobaczya, e Hodge patrzy na ni, trzymajc w prawej rce
drugi dysk.

- Jeszcze moesz uciec - powiedzia.


Instynktownie zasonia si rkami, cho logika podpowiadaj jej, e chakram potnie
je na kawaki.
- Hodge...
Obok niej migno co duego i ciemnego. Usyszaa krzyk Hodge'a. Kiedy
stworzenie stano midzy ni a napastnikiem, zobaczya je wyraniej. By to wilk o dugoci
szeciu stp i kruczoczarnej sierci z pojedynczym szarym pasmem.
Hodge, nadal ciskajcy w rce metalowy dysk, mia twarz bia jak ptno.
- Ty - wykrztusi. - Mylaem, e ucieke...
Clary ze zdziwieniem stwierdzia, e Hodge mwi do wilka.
Zwierz obnayo ky i wywiesio czerwony jzyk. Z jego oczu ziaa nienawi, czysta
ludzka nienawi.
- Przyszede po mnie czy po dziewczyn? - zapyta nauczyciel. Na jego czole perli
si pot, ale rka bya pewna.
Wilk ruszy w jego stron, warczc gucho.
- Jest jeszcze czas - rzuci pospiesznie Hodge. - Valentine przyjmie ci z powrotem...
Wilk zawy i skoczy na niego. Clary zobaczya bysk srebra i usyszaa nieprzyjemny
odgos, kiedy chakram wbi si w bok zwierzcia. Wilk opad na tylne apy. Z jego sierci, w
miejscu gdzie stercza dysk, cieka krew, ale mimo to ponownie zaatakowa czowieka.
Hodge krzykn raz i upad, gdy potne szczki zacisny si na jego ramieniu. W
powietrze trysna fontann krew, jak farba z przebitej puszki, i spryskaa czerwieni
cementow cian.
Wilk unis gow znad bezwadnego ciaa i spojrza na dziewczyn. Jego zby
ociekay szkaratem.
Clary nie miaa w pucach do powietrza, eby wyda z siebie jakikolwiek dwik.
Pucia si biegiem w stron znajomych neonowych wiate ulicy, do bezpiecznego, realnego
wiata. Usyszaa za sob warczenie, poczua gorcy oddech na nagich ydkach. Przyspieszya
resztkami si...
Wilcze szczki zacisny si na jej nodze, szarpny j w ty. Zanim uderzya gow w
twardy chodnik i pogrya si w ciemnoci, odkrya, e jednak ma do powietrza w pucach,
eby krzycze.
***

Obudzi j dwik kapicej wody. Powoli otworzya oczy. Niewiele zobaczya. Leaa
na szerokiej pryczy w maym, obskurnym pomieszczeniu. Na rozchwianym stole opartym o
brudn cian sta tani mosiny wiecznik z grub czerwon wiec, jedynym owietleniem
izby. Sufit by popkany i zagrzybiony, wilgo sczya si przez rysy w kamieniu. Clary
odnosia niejasne wraenie, e czego tutaj brakuje, ale nad wszystkimi jej odczuciami
dominowa silny zapach mokrego psa.
Usiada i natychmiast tego poaowaa. Bl przeszy jej gow jak rozarzony
szpikulec i zaraz potem ogarna j fala mdoci. Dobrze, e nic nie miaa w odku.
Nad prycz, na gwodziu wbitym midzy dwa kamienie wisiao lustro. Gdy Clary w
nie spojrzaa, przerazia si. Nic dziwnego, e twarz j bolaa. Od kcika prawego oka biegy
do brzegu ust dugie rwnolege zadrapania. Prawy policzek by pokryty krwi, podobnie jak
szyja, cay przd koszuli i bluza.
Nagle Clary ze strachem chwycia si za kiesze i odetchna z ulg, kiedy namacaa
stel.
To wtedy uwiadomia sobie, co dziwnego jest w tym pomieszaniu. Ca jedn cian
stanowia gruba elazna krata sigajca od sufitu do podogi. To bya wizienna cela.
Gdy Clary chwiejnie wstaa z pryczy, poczua silne zawroty gowy. Chwycia si
stou, eby nie upa. Nie zemdlej, przykazaa sobie twardo.
W tym momencie usyszaa kroki na zewntrz celi. Kto nadchodzi korytarzem. Clary
opara si o st.
Mczyzna nis lamp. Clary widziaa tylko jego sylwetk: wysoki wzrost, szerokie
ramiona, zmierzwione wosy. Dopiero kiedy otworzy drzwi i wszed do rodka, zobaczya,
kto to jest.
Wyglda tak samo jak zawsze: wytarte dinsy, koszula z denimu, buty robocze,
nierwno ostrzyone wosy, okulary. Ran, ktr ostatnim razem zauwaya na boku jego
szyi, pokrywaa wieo zagojona, lnica skra.
Luke.
Tego byo dla niej za wiele. Skutki wyczerpania, braku snu i jedzenia, utraty krwi i
przeraenie dopady j nagle jak wezbrana fala. Poczua, e kolana si pod ni uginaj, i
osuna si na ziemi.
Luke przyskoczy do niej jednym susem. Porusza si tak szybko, e nie zdya run
na podog, bo zapa j i podnis jak wtedy, gdy bya ma dziewczynk. Posadzi j na
pryczy i cofn si, patrzc na ni z niepokojem.
- Clary? - Wycign do niej rk. - Dobrze si czujesz? Odsuna si i uniosa rce,

eby si przed nim zasoni.


- Nie dotykaj mnie.
Przez jego twarz przemkn wyraz gbokiego blu. Z dreniem przesun doni po
czole.
- Chyba na to zasuyem.
- Owszem.
W oczach Luke'a odmalowaa si troska.
- Nie oczekuj, e mi zaufasz...
- To dobrze, bo nie zamierzam ci zaufa.
- Clary... - Zacz spacerowa po celi. - To, co zrobiem Nie spodziewam si, e
zrozumiesz. Wiem, e uwaasz e ci opuciem...
- Opucie. Powiedziae, e mam wicej do ciebie nie dzwoni. Nigdy nie zaleao ci
na mojej matce. Kamae we wszystkim.
- Nie. Nie we wszystkim.
- Naprawd nazywasz si Luke Garroway? Jego ramiona opady.
- Nie - odpar i spuci wzrok. Na przodzie niebieskiej koszuli rozprzestrzeniaa si
ciemnoczerwona plama.
Clary usiada prosto.
- To krew? - Na chwil zapomniaa, e ma by wcieka.
- Tak - odpar Luke, trzymajc si za bok. - Rana musiaa si otworzy, kiedy ci
podniosem.
- Jaka rana?
- Dyski Hodge'a nadal s ostre, cho rka nie ta, co kiedy. Moliwe, e mam
uszkodzone ebro.
- Hodge? Kiedy...?
Spojrza na ni, a ona nagle przypomniaa sobie wilka w zauku, caego czarnego z
wyjtkiem jednego szarego pasa na boku. I przypomniaa sobie wbijajcy si w niego dysk.
Zrozumiaa.
- Jeste wilkoakiem.
Luke zabra rk z koszuli. Jego palce byy czerwone. Tak - potwierdzi lakonicznie.
Podszed do ciany i zapuka w ni energicznie trzy razy. Nastpnie odwrci si do niej. Jestem.
- Zabie Hodge'a - stwierdzia Clary.
- Nie - Pokrci gow. - Niele go poraniem, ale kiedy wrciem po ciao, ju go nie

byo.
- Rozszarpae mu rami. Widziaam.
- Tak, ale moe warto nadmieni, e prbowa ci zabi. Zrobi krzywd jeszcze
komu?
Clary zagryza warg. Poczua sonawy smak, ale to krwawia rana po ataku Hugo.
- Jace'owi - wyszeptaa. - Hodge pozbawi go przytomnoci i odda... Valentine'owi.
- Valentine owi? - powtrzy Luke zaskoczony. - Wiedziaem, e da mu Kielich
Anioa, ale nie miaem pojcia...
- Skd wiedziae? - zaatakowaa go Clary, ale potem sobie przypomniaa. - Syszae,
jak rozmawiaam z nim w zauku. Zanim na niego skoczye.
- Skoczyem na niego, jak si wyrazia, bo wanie zamierza odci ci gow powiedzia Luke i spojrza na drzwi celi.
Sta w nich wysoki mczyzna, a za nim drobna kobieta, tak niska, e wygldaa jak
dziecko. Oboje byli w zwyczajnych ubraniach: dinsach i bawenianych koszulach, oboje
mieli takie - rozczochrane wosy, z tym e kobieta jasne, a mczyzna siwo - czarne,
borsucze, i oboje takie same modo - stare twarze, bez zmarszczek, ale ze znuonymi oczami.
- Clary poznaj mojego drugiego i trzeciego, Gretel i Alarica.
Mczyzna skoni masywn gow.
- Ju si poznalimy.
Clary wytrzeszczya oczy.
- Tak?
- W hotelu Dumort - przypomnia Alaric. - Wbia mi n w ebra.
Clary cofna si pod cian. - Ja... och, przepraszam.
- Nie trzeba. To by wietny rzut. - Wsun rk do kieszeni na piersi i wyj z niej
sztylet Jace'a z mrugajcym czerwonym okiem. Poda go jej. - Zdaje si, e to twj.
Clary si zawahaa. - Ale...
- Nie martw si - uspokoi j mczyzna. - Wyczyciem ostrze.
Clary wzia n. Luke zamia si pod nosem.
- Patrzc z perspektywy czasu, najazd na Dumort moe nie by tak dobrze
zaplanowany, jak powinien - przyzna. - Wysaem grup moich wilkw, eby ci
obserwoway i obroniy, gdyby znalaza si w niebezpieczestwie. Kiedy pojechaa do
hotelu...
- Jace i ja dalibymy sobie rad. - Clary wsuna sztylet za pasek.
Gretel posaa jej pobaliwy umiech i zwrcia si do Luke'a:

- Po to nas wezwae, panie?


- Nie - powiedzia Luke, dotykajc boku. - Moja rana si otworzya, a Clary te ma
par skalecze, ktre wymagaj opatrzenia. Jeli nie masz nic przeciwko temu...
Gretel skonia gow.
- Pjd po apteczk - oznajmia i wysza z celi. Alaric pody za ni jak przeronity
cie.
- Nazwaa ci panem - odezwaa si Clary, kiedy zostali sami. - I o co ci chodzio z
tym drugim i trzecim? Co drugi i trzeci?
- Moi zastpcy - odpar Luke. - Ja jestem przywdc stada wilkw, wic Gretel zwraca
si do mnie panie. Wierz mi, e dugo nie mogem si do tego przyzwyczai.
- Moja matka wiedziaa?
- O czym?
- e jeste wilkoakiem.
- Tak. Od chwili, kiedy to si stao.
- Oczywicie adne z was nie pomylao, eby mi o tym napomkn.
- Powiedziabym ci, ale twoja matka upara si, e masz nic nie wiedzie o Nocnych
owcach czy wiecie Cieni. Nie potrafibym ci wyjani, dlaczego jestem wilkoakiem, nie
przedstawiajc ci caej sytuacji, a Jocelyn nie chciaa, eby j poznaa. Nie wiem, ile si
dowiedziaa...
- Duo - oznajmia Clary. - Wiem, e moja matka bya Nocnym owc. Wiem, e
wysza za Valentine'a i e ukrada mu Kielich Anioa, a potem si ukrya. Wiem, e po tym,
jak mnie urodzia, co dwa lata prowadzia mnie do Magnusa Bane'a, eby odbiera mi Wzrok.
Wiem, e kiedy w zamian za ycie mojej mamy Valentine prbowa ci zmusi, eby mu
powiedzia, gdzie jest Kielich, powiedziae mu, e ona si dla ciebie nie liczy. Luke
wpatrywa si w cian.
- Nie wiedziaem, gdzie jest Kielich. Jocelyn mi nie powiedziaa.
- Moge si targowa...
- Valentine si nie targuje. Nigdy. Jeli nie ma przewagi, nawet nie siada do stou. Jest
peen determinacji i cakowicie pozbawiony wspczucia. Cho moe kiedy kocha twoj
matk, nie zawahaby si jej zabi. Nie, nie zamierzaem ukada si z Valentine'em.
- Wic postanowie zostawi j na pastw losu? - rzucie z wciekoci Clary. - Jeste
przywdc caego stada wilkoakw i tak po prostu uznae, e ona wcale nie potrzebuje
twojej pomocy? Wiesz co, byo mi le, kiedy mylaam, e ty te jeste Nocnym owc i
odwrcie si do niej plecami z powodu jakiej gupiej przysigi czy czego w tym rodzaju,

ale teraz wiem, e jeste po prostu olizym Podziemnym, ktrego nie obchodzi, e przez te
wszystkie lata traktowaa ci jak przyjaciela, jak rwnego sobie. I teraz tak jej odpacie!
- Posuchaj siebie - powiedzia Luke cicho. - Mwisz jak Lightwood.
Clary zmruya oczy.
- Znasz Aleca i Isabelle?
- Miaem na myli ich rodzicw, ktrych znaem bardzo dobrze, kiedy wszyscy
bylimy Nocnymi owcami.
Clary rozdziawia usta ze zdumienia.
- Wiem, e naleae do Krgu, ale jakim cudem nie odkryli, e jeste wilkoakiem?
Nie wiedzieli?
- Nie, bo nie urodziem si wilkoakiem. Staem si nim. I ju wiem, e jeli chc ci
przekona, musisz usysze ca historie. To duga opowie, ale myl, e mamy czas.

CZ TRZECIA
UPADEK KUSI
Upadek kusi, tak jak kusio wchodzenie na szczyt.
- William Carlos Williams - Upadek

21
OPOWIE WILKOAKA
Prawda jest taka, e znaem twoj matk od dziecka. Dorastalimy w Idrisie. To
pikny kraj, a ja zawsze aowaem, e nigdy go nie widziaa. Pokochaaby strzeliste sosny,
czarn ziemi i lodowate, krystaliczne rzeki. Jest tam sie maych miasteczek i stolica
Alicante, gdzie spotyka si Clave. Nazywaj j Szklanym Miastem, bo jego wiee s z tego
samego materiau odpychajcego demony co nasze stele. W blasku soca lni jak szko.
Kiedy Jocelyn i ja osignlimy stosowny wiek, wysano nas do szkoy w Alicante.
Tam poznaem Valentine'a.
Starszy ode mnie o rok, by zdecydowanie najbardziej popularnym chopcem w
szkole: przystojny, bystry, bogaty, zaangaowany i do tego wietny wojownik. Ja byem
nikim - ani bogaty, ani byskotliwy, ze zwyczajnej wiejskiej rodziny. W dodatku nauka
kosztowaa mnie duo wysiku. Jocelyn bya urodzonym Nocnym owc, ja nie. Nie
tolerowaem najsabszego Znaku, nie potrafiem przyswoi najprostszych technik. Czasami
mylaem, eby uciec i wrci do domu, okrywajc si wstydem. Albo nawet zosta
Przyziemnym. aosne.
To Valentine mnie uratowa. Przyszed do mojego pokoju. Nawet nie sdziem, e zna
moje imi. Zaproponowa, e mnie wyszkoli. Powiedzia, e wie, e mam kopoty, ale
dostrzeg we mnie zadatki na dobrego Nocnego owc. Pod jego okiem poprawiem si,
zdaem egzaminy, dostaem pierwsze Znaki, zabiem pierwszego demona.
Wielbiem go. Uwaaem, e soce wstaje i zachodzi dla Valentine'a Morgensterna.
Oczywicie nie byem jedynym nieudacznikiem, ktrego uratowa. Byli inni. Hodge
Starkweather, ktry radzi sobie lepiej z ksikami ni z ludmi; Maryse Trueblood, ktrej
brat oeni si z Przyziemn; Robet Lightwood, ktrego przeraay Znaki. Valentine wzi ich
wszystkich pod swoje skrzyda. Mylaem wtedy, e to z dobroci, teraz nie jestem taki
pewien. Teraz sdz, e zyskiwa sobie wyznawcw, ktrzy otaczali go kultem.
Valentine mia obsesj na punkcie idei, e w kadym pokoleniu jest coraz mniej
Nocnych owcw, e jestemy wymierajcym gatunkiem. Twierdzi, e gdyby tylko Clave
mogo swobodniej uywa Kielicha Razjela, powikszyyby si nasze szeregi. Nauczyciele
uwaali to podejcie za witokradztwo. Nikt nie moe wybiera, czy zostanie Nocnym
owc, czy nie. Valentine pyta nonszalancko, dlaczego wszystkich ludzi nie uczyni
Nocnymi owcami? Dlaczego nie obdarowa ich zdolnoci widzenia wiata Cieni? Dlaczego

samolubnie zachowywa moc dla siebie?


Kiedy nauczyciele odpowiadali, e wikszo ludzi nie przeyaby transformacji,
Valentine zarzuca im, e kami, bo prbuj zatrzyma moc Nefilim dla nielicznej elity. Tak
wtedy mwi - Teraz myl, e pewnie uwaa ofiary za dopuszczalny skutek uboczny. W
kadym razie, przekona nasz ma grupk, e ma racje - Utworzylimy Krg, a naszym
celem byo ratowanie rasy Nocnych owcw, przed wymarciem.
Oczywicie w wieku siedemnastu lat jeszcze nie wiedzielimy, jak to zrobi, ale
bylimy pewni, e w kocu dokonamy czego wielkiego.
A potem nadesza noc, kiedy ojciec Valentine'a zosta zabity w czasie rutynowego
napadu na obz wilkoakw. Kiedy Valentine wrci do szkoy po pogrzebie, nosi czerwone
Znaki aoby. Zmieni si rwnie pod innymi wzgldami. Coraz czciej zdarzay mu si
ataki wciekoci graniczcej z okruciestwem. Przypisaem to nowe zachowanie smutkowi i
jeszcze bardziej staraem si go zadowoli. Nigdy nie reagowaem na jego gniew gniewem.
Miaem jedynie chore poczucie, e go rozczarowaem.
Jedyn osob, ktra potrafia agodzi jego wybuchy, bya twoja matka. Zawsze
trzymaa si troch z boku naszej grupy, czasami drwico nazywaa nas fanklubem
Valentine'a. To si zmienio, kiedy umar jego ojciec. Cierpienie Valentine'a wzbudzio w niej
wspczucie. Zakochali si w sobie.
Ja te go kochaem. By moim najbliszym przyjacielem, wic cieszyem si, e jest z
Jocelyn. Po ukoczeniu szkoy pobrali si i wyjechali do jego rodzinnej posiadoci. Ja te
wrciem do domu, ale Krg nadal istnia. Powsta jako co w rodzaju szkolnej przygody, ale
rozrs si i umocni, a Valentine wraz z nim. Jego ideay rwnie si zmieniy. Krg nadal
gono domaga si Kielicha Anioa, ale od mierci ojca Valentine sta si jawnym
zwolennikiem wojny przeciwko wszystkim Podziemnym, nie tylko tym, ktrzy naruszyli
Porozumienia. Ten wiat jest dla ludzi, argumentowa, a nie dla pdemonw. Demonom
nigdy nie mona w peni zaufa.
Nie podoba mi si nowy kierunek Krgu, ale trwaem w nim, po czci dlatego e
nadal nie potrafiem zawie Valentine'a, a po czci dlatego e prosia mnie o to Jocelyn. Te
miaa nadziej, e zdoam wprowadzi umiarkowanie do Krgu, ale okazao si to
niemoliwe. Nie dao si utemperowa Valentine'a, a Robert i Maryse Lightwoodowie,
maestwo, byli rwnie zajadli. Tylko Michaela Waylanda drczyy wtpliwoci, tak jak
mnie, ale mimo naszej niechci trzymalimy si razem. Jako grupa niestrudzenie polowalimy
na Podziemnych, szukaj tych, ktrzy popenili choby najmniejsze wykroczenie. Valentine
nigdy nie zabi istoty, ktra nie naruszya Porozumie, ale robi inne rzeczy. Widziaem, jak

przymocowa srebrne monety do oczu dziewczynki wilkoaka i olepi j, eby zmusi do


wyjawienia, gdzie jest jej brat. Widziaem... ale nie musisz tego wysuchiwa. Nie.
Przepraszam.
Pniej Jocelyn zasza w ci. W dniu, kiedy mi o tym po - wiedziaa, wyznaa
rwnie, e zacza si ba swojego ma. Jego zachowanie stao si dziwne, nieobliczalne.
Na cae noce znika w piwnicach posiadoci. Czasami syszaa krzyki przez ciany...
Poszedem do niego. Rozemia si i zby jej obawy jako kaprysy i urojenia kobiety
spodziewajcej si pierwszego dziecka. Zaprosi mnie na nocne polowanie. Wci staralimy
si zlikwidowa gniazdo wilkoakw, ktrzy zabili przed laty jego ojca Bylimy parabatai,
doskonaym zespoem myliwych zoonym z dwch wojownikw, ktrzy oddaliby za siebie
nawzajem ycie w razie potrzeby. Tak wic kiedy Valentine powiedzia mi, e bdzie tej nocy
strzeg moich plecw, uwierzyem mu. Nie zauwayem wilka, dopki na mnie nie skoczy.
Pamitam, jak jego zby wbiy si w moje rami, i nic wicej. Kiedy si obudziem, leaem z
obandaowan rk w domu Valentine'a. Jocelf te tam bya.
Nie wszystkie ugryzienia wilkoakw powoduj likantropi. Rana si zagoia,ale
nastpne tygodnie byy udrk czekania na peni ksiyca. Gdyby Clave wiedziao,
zamknoby mnie w celi obserwacyjnej. Ale Valentine i Jocelyn milczeli. Trzy tygodnie
pniej ksiyc wsta peny i jasny, a ja zaczem si zmienia. Pierwsza Przemiana zawsze
jest najcisza. Pamitam oszoomienie, agoni, ciemno i przebudzenie kilka godzin pniej
na ce wiele mil od miasta. Byem umazany krwi, u moich stp leao rozszarpane ciao
jakiego maego lenego zwierzcia.
Wrciem do rezydencji, a oni powitali mnie w drzwiach. Jocelyn rzucia si mi na
szyj, szlochajc, ale Valentine j odcign. Staem w progu zakrwawiony i drcy. Ledwo
mogem myle. W ustach miaem jeszcze smak surowego misa. Nie wiem, czego si
spodziewaem, ale sdz, e powinienem by wiedzie.
Valentine zwlk mnie ze schodw i zacign do lasu. Owiadczy, e sam powinien
mnie zabi, ale nie potrafi si do tego zmusi. Da mi sztylet, ktry kiedy nalea do jego
ojca. Kaza mi postpi honorowo i samemu zakoczy ycie. Pocaowa n, a potem mi go
wrczy. Wrci do rezydencji i zaryglowa drzwi.
Biegem przez ca noc, czasami jako czowiek, czasami jako wilk, a przekroczyem
granic. Wpadem w rodek obozowiska wilkoakw, wymachujc sztyletem, i zadaem
walki z likantropem, ktry mnie ugryz i zmieni w jednego z nich. miejc si wskazali mi
przywdc klanu. Stan przede mn, z rkami i zbami nadal zakrwawionymi po polowaniu.
Nigdy nie byem dobry w walce jeden na jednego. Na swoj bro wybraem uk.

Miaem wietny wzrok i celne oko. Bezporednich star nigdy nie lubiem. To Valentine
wprawi si w walce w wrcz. Ale wtedy chciaem jedynie umrze i zabra ze sob
stworzenie, ktre mnie zniszczyo. Pewnie mylaa e jeli zdoam pomci siebie i
jednoczenie zabij wilki, ktre zamordoway jego ojca, Valentine bdzie mnie opakiwa.
Kiedy ze sob walczylimy, czasem jako ludzie, czasem jako wilki zobaczyem, e
przywdca jest zaskoczony moj gwatownoci. Kiedy noc przesza w dzie, zacz
odczuwa zmczenie, ale moja wcieko nie saba. Gdy soce zaczo chyli si ku
zachodowi, wbiem sztylet w jego szyj. Umar, obryzgujc mnie krwi.
Spodziewaem si, e stado rzuci si na mnie i rozszarpie. Ale oni uklkli u moich
stp i obnayli garda w poddaczym gecie. Wilki maj takie prawo, e ten, kto zabije
przywdc, zajmuje jego miejsce. Tak wic, zamiast mierci i zemsty, znalazem nowe ycie.
Zostawiem za sob swoje stare ja i prawie zapomniaem, jak to jest by Nocnym
owc. Ale nie zapomniaem Jocelyn. Myl o niej stale mi towarzyszya. Baem si o ni,
wiedziaem jednak, e jeli zbli si do rezydencji, Krg bdzie mnie ciga do skutku.
W kocu ona przysza do mnie. Spaem w obozie, kiedy obudzi mnie mj drugi i
powiedzia, e czeka na mnie moda kobieta, Nocny owca. Od razu wiedziaem, kto to jest.
Widziaem dezaprobat w jego oczach, kiedy pdziem jej na spotkanie. Wszyscy oczywicie
wiedzieli, e kiedy byem Nocnym owc, ale uwaano to za wstydliwy sekret, o ktrym
nigdy si nie mwio. Valentine by si umia.
Czekaa na mnie tu za obozem. Ju nie bya w ciy. Twarz miaa blad i
wymizerowan. Powiedziaa, e urodzia dziecko, chopczyka, i daa mu imiona Jonathan
Christopher. Rozpakaa si na mj widok. Bya za, e jej nie zawiadomiem, e yj,
Valentine powiedzia Krgowi, e odebraem sobie ycie, ale ona mu nie uwierzya.
Wiedziaa, e nigdy czego takiego bym nie zrobi. Uwaaem, e jej wiara we mnie jest
nieuzasadniona, ale czuem tak ulg na jej widok, e nie zaprzeczyem.
Spytaem, jak mnie znalaza. Powiedziaa, e w Alicante kr lotki o wilkoaku, ktry
kiedy by Nocnym owc. Valentine te je sysza, wic przysza mnie ostrzec. Wkrtce
potem on te si zjawi, ale ukryem si przed nim, jak to potrafi wilkoaki, wic odszed bez
przelewu krwi.
Potem zaczem w tajemnicy spotyka si z Jocelyn. To by rok Porozumie i w
caym Podziemnym wiecie a huczao od plotek o planach Valentine'a, eby zerwa
negocjacje. Syszaem, e zaarcie spiera si z Clave w kwestii Przymierza, ale bez rezultatu.
Tak wic Krg w wielkim sekrecie uoy nowy plan. Sprzymierzyli si z demonami,
najwikszymi wrogami Nocnych owcw, eby przemyci bro do Wielkiej Sali Anioa,

gdzie miay zosta podpisane Porozumienia. Przy pomocy pewnego demona Valentine ukrad
Kielich Anioa, a na jego miejscu zostawi kopi. Miny miesice, zanim Clave si
zorientowao, e Kielich znikn, ale wtedy byo ju za pno.
Joceylyn prbowaa si dowiedzie, co Valentine zamierza zrobi z Kielichem, ale bez
powodzenia. Wiedziaa jedynie, e Krg planuje napa na nieuzbrojonych Podziemnych i
wymordowa ich w sali obrad. Po takiej rzezi oczywicie nie doszoby do zawarcia
Przymierza.
Mimo chaosu byy to, o dziwo, szczliwe dni. Jocelyn i ja w tajemnicy wysyalimy
wiadomoci do skrzatw, czarownikw, a nawet do odwiecznych wrogw wilczego rodu,
wampirw, eby ostrzec ich o planach Valentine'a. Dziaalimy razem, wilkoaki i Nefilim. W
dniu Porozumie obserwowaem z kryjwki, jak Morgensternowie opuszczaj rezydencj.
Pamitam, jak Jocelyn nachylia si i pocaowaa jasn gwk synka. Pamitam, jak soce
lnio na jej wosach. Pamitam jej umiech.
Pojechali do Alicante powozem. Podyem za nimi na czterech apach, a stado biego
ze mn. Wielka Sala Anioa bya pena Clave i Podziemnych. Kiedy przyniesiono
Porozumienie, do podpisu, Valentine wsta, a Krg razem z nim. Wycignli bro. W sali
zapanowa chaos, i wtedy Jocelyn podbiega do wielkich podwjnych drzwi i otworzya je
szeroko.
Moje stado wpado do sali pierwsze, wypeniajc noc wyciem. Po nas zjawili si
rycerze faerie ze szklan broni i skrconymi rogami. Po nich przybyy Nocne Dzieci z
obnaonymi kami, czarownicy wadajcy ogniem i elazem. Kiedy tum w panice uciek z
ratusza, rzucilimy si na czonkw Krgu.
Sala Anioa jeszcze nigdy nie widziaa takiego rozlewu krwi. Nie atakowalimy tych
Nocnych owcw, ktrzy nie naleeli do Krgu. Jocelyn oznaczya ich czarem. Ale wielu
zgino, a za kilku ja czuj si odpowiedzialny. Oczywicie pniej obwiniono nas o znacznie
wicej ofiar. Jeli chodzi o Krg, okaza si duo liczniejszy, ni przypuszczaem. Gdy starli
si z Podziemnymi, zaczem przedziera si przez mas walczcych w stron Valentine'a.
Mylaem tylko o tym, e to ja go zabij, e ja bd mia t zasug. Znalazem go w kocu
przy wielkim posgu Anioa, jak zakrwawionym sztyletem rozprawia si z jednym z rycerzy.
Kiedy mnie zobaczy, umiechn si dziko i drapienie.
- Wilkoak, ktry walczy mieczem i sztyletem, to rwnie nienaturalny widok jak pies,
ktre je noem i widelcem - powiedzia.
- Znasz ten miecz, znasz ten sztylet - odparem. - I wiesz, kim teraz jestem, jeli
musisz si do mnie zwraca, uywaj mojego imienia.

- Nie znam imion poowy ludzi - rzek Valentine. - Kiedy miaem przyjaciela,
czowieka honoru, ktry zadaby sobie mier zanim jego krew zostaa skaona. Teraz stoi
przede mn bezimienne monstrum z jego twarz. - Unis bro i krzykn. - Powinienem by
ci zabi, kiedy miaem okazj!
Rzuci si na mnie, a ja odparowaem cios. Zaczlimy walczy na podium, podczas
gdy wok nas szalaa bitwa i kolejno padali czonkowie Krgu. Zobaczyem, e
Lightwoodowie rzucaj bro i uciekaj. Hodge czmychn na samym pocztku. I wtedy
ujrzaem Jocelyn pdzc do schodw w moj stron. Na jej twarzy malowa si strach.
- Valentine, przesta! - krzykna. - To Luke, twj przyjaciel, prawie twj brat...
Valentine chwyci j z warkniciem i przycign przed siebie. Przystawi sztylet do
jej garda. Rzuciem bro. Nie chciaem ryzykowa, e zrobi jej krzywd. Zobaczy to w
moich oczach.
- Zawsze jej pragne - wysycza. - A teraz we dwoje uknulicie zdrad. Poaujecie
tego, co zrobilicie.
Po tych sowach zerwa medalionik z szyi Jocelyn i rzuci nim we mnie. Srebrny
acuszek smagn mnie jak poncy bat. Krzyknem i upadem do tyu. W tym momencie
Valentine znikn w cisku, cignc Jocelyn ze sob. Pobiegem za nim, poparzony,
krwawicy, ale by dla mnie zbyt szybki. Wycina sobie ciek w kbowisku walczcych,
depta martwych.
Wytoczyem si na blask ksiyca. Sala pona, niebo byo rozjarzone od ognia.
Widziaem zielone trawniki, ktre cigny si po ciemn rzek i biegnc wzdu niej drog,
ludzi uciekajcych w noc. W kocu Joscelyn nad brzegiem rzeki. Valentine znikn, a ona
baa si o Jonathmana, bardzo chciaa wrci do domu. Znalelimy konia, Jocelyn na niego
wsiada i odjechaa. Ja przybraem wilcz posta i pobiegem za ni.
Wilki s szybkie, ale wypoczty ko szybszy. Zostaem daleko w tyle. Jocelyn
przybya do rezydencji przede mn.
Kiedy zbliyem si do domu, od razu wiedziaem, e stao si co strasznego. Tutaj
te w powietrzu wisia ciki swd spalenizny i jeszcze jaki inny zapach, gsty i sodki, odr
demonicznych czarw. Staem si znowu czowiekiem i pokutykaem dugim podjazdem, w
jasnym w wietle ksiyca jak rzeka srebra prowadzca do... - ruin. Rezydencja obrcia si w
popi, nocny wiatr rozsiewa go po trawnikach, przez co cae byy pokryte biaym pyem.
Zostay tylko fundamenty ktre wyglday jak spalone koci, tu okno, tam pochylony komin,
ale sam dom, cegy i zaprawa, bezcenne ksiki i staroytne gobeliny, przekazywane
kolejnym pokoleniom Nocnych owcw, wszystko to poszo z dymem, ktry teraz snu si na

tle tarczy ksiyca.


Valentine zniszczy dom demonicznym ogniem. aden inny nie ponie takim arem
ani nie pozostawia po sobie tak niewiele.
Ruszyem do tlcych si zgliszcz. Znalazem Jocelyn klczc na resztkach
frontowych schodw, poczerniaych od ognia. Leay tam koci. Zwglone i czarne, ale z
pewnoci ludzkie, ze strzpami ubra, fragmentami biuterii, ktrej nie strawi poar. Do
szkieletu matki Jocelyn nadal przywieray czerwone i zote nici, stopiony sztylet przyklei si
do szkieletowej rki jej ojca. Wrd kolejnego stosu prochw byszcza srebrny amulet
Valentine'a z insygniami Krgu nadal poncymi biaym arem. A wrd tych szcztkw
leay rozrzucone drobne koci dziecka.
- Poaujecie tego, co zrobilicie, zapowiedzia Valentine. I kiedy klczaem obok
Jocelyn na spalonych stopniach, zrozumiaem, e mia racj - aowaem i auj do dzisiaj.
Tamtej nocy wrcilimy do miasta, gdzie nadal szalay poary i panowa chaos, a
potem ruszylimy przez ciemny kraj. Min tydzie zanim Jocelyn si odezwaa. Zabraem j
z Idrisu. Ucieklimy do Parya. - Nie mielimy pienidzy, ale ona odmwia pjcia do
Instytutu z prob o pomoc. Skoczyam z Nocnymi owcami, owiadczya. Skoczya ze
wiatem Cieni.
Siedziaem w maym tanim pokoju hotelowym, ktry wynajlimy i prbowaem
przemwi jej do rozsdku, ale na prno. Bya uparta. W kocu wyjania mi powd swojej
determinacji. Od paru tygodni wiedziaa, e znowu jest w ciy. Postanowia rozpocz nowe
ycie, tylko ona i dziecko. Nie chciaa, eby cho szept o Clave czy Przymierzu zatru jej
przyszo. Pokazaa mi amulet, ktry zabraa ze stosu koci. Sprzedaa go na pchlim targu w
Clignancourt, a za uzyskane pienidze kupia bilet na samolot. Nie chciaa mi zdradzi, dokd
si wybiera. Im dalej od Idrisu, tym lepiej, powiedziaa.
Odcicie si od przeszoci oznaczao, e Jocelyn zostawia rwnie mnie, wic
spieraem si z ni, ale bezskutecznie. Wiedziaem, e nawet gdyby nie spodziewaa si
dziecka, i tak zaczaby zupenie nowe ycie, a poniewa wybr zwykego wiata by lepszy
ni mier, w kocu niechtnie zgodziem si na jej plan. Poegnaem j na lotnisku. Ostatnie
sowa, ktre powiedziaa Jocelyn w obskurnej hali odlotw, zmroziy mnie do szpiku koci:
Valentine nie zgin.
Gdy odleciaa, wrciem do swojego stada, ale nie znalazem spokoju. Serce ciska
mi bl, zawsze budziem si z jej imieniem na ustach. Nie byem ju takim przywdc jak
kiedy. Za duo wiedziaem. Owszem, uczciwym i sprawiedliwym, ale nieobecnym duchem.
Nie mogem sobie znale przyjaci, ani towarzyszki ycia, wrd wilkoakw. Za bardzo

byem czowiekiem, za bardzo Nocnym owc, eby czu si dobrze wrd likantropw.
Polowaem, ze polowanie nie dawao mi satysfakcji. A kiedy przyszed w kocu czas na
zawarcie Porozumie, wybraem si do miasta, eby je podpisa.
W Sali Anioa, wyszorowanej z krwi, ponownie zasiedli Nocni owcy i cztery rasy
pludzi, eby podpisa dokument, ktry mia zaprowadzi midzy nimi pokj. Byem
zaskoczony, kiedy zobaczyem Lightwoodw. Oni wydawali si rwnie zdziwieni, e nie
zginem. Powiedzieli tylko, e oni, Hodge, Starkweather i Michael Wayland jako jedyni
czonkowie dawnego Krgu uniknli mierci w tamt noc. Michael, pogrony w aobie po
stracie ony, ukry si w wiejskiej posiadoci z maym synem. Clave ukarao pozosta trjk
wygnaniem do Nowego Jorku, gdzie mieli prowadzi Instytut. Lightwoodowie, ktrzy mieli
koneksje w najwyszych sferach Clave, wykpili si duo lejszym wyrokiem ni Hodge. Na
niego naoono kltw. Jecha z nimi, ale pod grob mierci nie mg opuci uwiconego
terenu Instytutu. Oczekiwali, e powici si swoim studiom i bdzie doskonaym
nauczycielem dla ich dzieci.
Kiedy podpisalimy Przymierze, wyszedem z Sali i udaem si nad rzek, gdzie w
noc Powstania znalazem Joscelyn. Obserwujc ciemn, pync wod, zrozumiaem, e
nigdy nie znajd spokoju w moim rodzinnym kraju. Musiaem by z ni albo nigdzie.
Postanowiem jej poszuka.
Opuciem stado wyznaczajc innego przywdc. Myl, e z ulg przyjto moje
odejcie. Podrowaem jak wilk, bez bagau, samotnie, w nocy, trzymajc si bocznych
drg. Wrciem do Parya, ale nie znalazem tam adnego ladu. Pojechaem do Londynu. W
Londynie wsiadem na statek do Bostonu.
Przez jaki czas mieszkaem w miastach, potem w Grach Biaych na zimnej pnocy.
Duo podrowaem, ale coraz wicej mylaem o Nowym Jorku i wygnanych Nocnych
owcach. Jocelyn w pewnym sensie te bya wygnacem. W kocu zjawiem si w Nowym
Jorku, z jednym workiem marynarskim, nie majc pojcia, gdzie szuka twojej matki. atwo
byoby mi znale wilcze stado i przyczy si do niego, ale oparem si pokusie. Tak jak w
innych miastach, rozsyaem wieci w Podziemnym wiecie, szukajc jakiegokolwiek ladu
Jocelyn, ale nie znalazem adnego, jakby po prostu rozpyna si w zwykym wiecie.
Powoli wpadaem w rozpacz.
W kocu trafiem na ni przypadkiem. Kiedy wczyem si po ulicach Soho, mj
wzrok przycign obraz wiszcy w oknie galerii na brukowanej Broome Street.
By to pejza, ktry od razu rozpoznaem, widok z okna jej rodowej posiadoci:
zielone trawniki cignce si do linii drzew, za ktrymi biega niewidoczna droga.

Rozpoznaem jej styl, pocignicia pdzla, wszystko. Zastukaem do drzwi galerii, ale bya
zamknita. Jeszcze raz przyjrzaem si obrazowi i tym razem zobaczyem podpis. I tak
poznaem jej nowe nazwisko: Jocelyn Fray.
Wieczorem j odszukaem. Mieszkaa na pitym pitrze w domu bez windy w
dzielnicy artystw East Village. Wszedem po brudnych, sabo owietlonych schodach, z
sercem w gardle i zapukaem do jej drzwi. Otworzya je maa dziewczynka z ciemnorudymi
warkoczami i badawczymi oczami. A potem zobaczyem za ni Jocelyn z rkami
poplamionymi farb i twarz tak sam jak wtedy, gdy bylimy dziemi...
Reszt tej historii znasz.

22
RUINY RENWICK
Kiedy skoczy mwi, w celi przez dusz chwil panowaa cisza. Jedynym
dwikiem byo ciche kapanie wody ciekajcej po kamiennych cianach. Milczenie w kocu
przerwa Luke:
- Powiedz co, Clary.
- Co mam powiedzie? Westchn.
- Moe, e rozumiesz?
Clary czua krew pulsujc w uszach. Miaa wraenie, e jej ycie zostao zbudowane
na warstewce lodu cienkiej jak papier, teraz ten ld zaczyna pka, a jej grozio, e wpadnie
w lodowat ciemno. W czarny nurt, ktry unosi wszystkie sekrety matki, zapomniane
szcztki wraku jej ycia.
Spojrzaa na Luke'a. Jego posta wydawaa jej si niewyrana, zamazana, jakby Clary
patrzya na niego przez brudn szyb.
- Mj ojciec - powiedziaa. - To zdjcie, ktre mama zawsze trzymaa na pce nad
kominkiem...
- To nie by twj ojciec - przerwa jej Luke.
- Czy on w ogle istnia? - Clary podniosa gos. - Czy w ogle by jaki John Clark,
czy jego rwnie moja matka wymylia?
- John Clark istnia, ale nie by twoim ojcem, tylko synem trjki waszych ssiadw,
kiedy mieszkaycie w East Village, zgin w wypadku samochodowym, tak jak mwia ci
matka, ale ona go nie znaa. Miaa jego zdjcie, bo ssiedzi zlecili jej namalowanie portretu
syna w mundurze wojskowym. Daa im portret, ale fotografi zatrzymaa i udawaa, e
uwieczniony na jej mczyzna to twj ojciec. Chyba uwaaa, e tak bdzie atwiej. Gdyby
utrzymywaa, e uciek albo zagin, chciaaby go odszuka. Martwy czowiek...
- Nie zaprzeczy kamstwom - dokoczya za niego Clary z gorycz. - Nie uwaaa, e
to ze wmawia mi przez te wszystkie lata, e mj ojciec nie yje, podczas gdy prawdziwym
jest...
Luke milcza, pozwalajc, eby sama dokoczya zdanie, eby sama domylia si
rzeczy nie do pomylenia.
- Valentine. - Jej gos zadra. - To chcesz mi powiedzie, tak? e Valentine jest moim
ojcem?

Luke kiwn gow. Jego mocno splecione palce byy jedyn oznak napicia.
- Tak.
- O, Boe! - Clary zerwaa si na rwne nogi. Nie moga duej usiedzie w bezruchu.
Podesza do krat celi. - To niemoliwe. To po prostu niemoliwe.
- Clary, prosz, nie denerwuj si...
- Nie denerwuj si? Oznajmiasz mi, e moim tatusiem jest czowiek z gruntu zy, i
chcesz, ebym si nie denerwowaa?
- Na pocztku nie by zy - powiedzia Luke niemal przepraszajcym tonem.
- Och, bagam. Oczywicie, e by zy. Wszystko, co wygadywa o czystoci ludzkiej
rasy i nieskaonej krwi... Zupenie jak ci koszmarni gocie od white power. A wy dwoje
bylicie gotowi i za nim w ogie.
- To nie ja zaledwie par minut temu mwiem o olizych Podziemnych - zauway
spokojnie Luke. - Albo o tym, e nie mona im ufa.
- To nie to samo! - krzykna Clary przez zy. - Miaam brata. I dziadkw. Nie yj?
Luke kiwn gow, patrzc na swoje due rce spoczywajce na kolanach.
- Nie yj.
- Jonathan - wyszeptaa Clary. - Byby starszy ode mnie? O rok?
Luke nie odpowiedzia.
- Zawsze chciaam mie brata.
- Nie zadrczaj si - rzek Luke ze wspczuciem. - Chyba potrafisz zrozumie,
dlaczego twoja marka trzymaa to wszystko przed tob w sekrecie, prawda? Co by ci to dao,
gdyby wiedziaa, co stracia jeszcze przed swoimi narodzinami?
- Ta szkatuka z inicjaami J.C. - Umys Clary pracowa gorczkowo. - Jonathan
Christopher. Mama zawsze nad ni pakaa. By w niej pukiel wosw mojego brata, a nie
ojca.
- Tak.
- A mwic Clary to nie Jonathan, miae na myli mojego brata. Mama bya wobec
mnie nadopiekucza, bo ju stracia jedno dziecko.
Zanim Luke zdy odpowiedzie, zakratowane drzwi otworzyy si ze szczkiem i do
celi wesza Gretel. Apteczka, ktr Clary wyobraaa sobie jako twarde plastikowe pudeko z
czerwonym krzyem na wierzchu, okazaa si du drewnian tac pen zwinitych banday,
parujcych misek z niezidentyfikowanymi pynami i zi o ostrym cytrynowym zapachu.
Gretel postawia j obok pryczy i gestem kazaa pacjentce usi. Clary zrobia to niechtnie.
- Grzeczna dziewczyna - powiedziaa kobieta wilk, maczajc ptno w jednej z misek.

Delikatnie stara nim krew z jej twarzy. - Co ci si stao? - zapytaa z dezaprobat, jakby
podejrzewaa, e Clary sama podrapaa si skrobaczk do sera.
- Sam si zastanawiaem - przyzna Luke, obserwujc zabieg i rkami skrzyowanymi
na piersi.
- Hugo mnie zaatakowa. - Clary staraa si nie skrzywi, kiedy rany zapieky j od
rodka odkaajcego.
- Hugo?
- Ptak Hodgea. W kadym razie myl, e jego. A moe naley do Valentine'a?
- Hugin - powiedzia cicho Luke. - Hugin i Munin to byy kruki Valentine'a. Ich
imiona oznaczaj Myl i Pami.
- C, powinny si, nazywa ,Atakuj i Zabij - stwierdzia Clary. - Hugo omal nie
wydrapa mi oczu.
- Do tego go wyszkolono. Hodge musia go zabra po Powstaniu. Ale ptak naley do
Valentine'a.
- Podobnie jak Hodge - zauwaya Clary.
Skrzywia si, kiedy Gretel zacza czyci dugie skaleczenie na jej ramieniu, pokryte
brudem i zaschnit krwi, a na koniec je zabandaowaa.
- Clary...
- Nie chc ju rozmawia o przeszoci - przerwaa mu gwatownie. - Chc wiedzie,
co teraz zrobimy. Teraz, kiedy Valentine ma moj mam, Jace'a i Kielich, a my nie mamy nic.
- Nie powiedziabym, e nie mamy nic - nie zgodzi si Luke. - Dysponujemy
potnym stadem wilkw. Problem polega na tym, e nie wiemy, gdzie jest Valentine.
Clary pokrcia gow. Kilka kosmykw spado jej na oczy. Odgarna je
niecierpliwym gestem. Boe, caa lepia si od brudu. W tej chwili najbardziej pragna wzi
prysznic.
- Valentine nie ma jakiej kryjwki? Tajnego schronienia?
- Jesli je ma, to rzeczywicie jest bardzo tajne - odpar Luke Gretel pucia rami
Clary. Zielonkawa ma, ktr je posmarowaa, umierzya bl, ale rka nadal bya jak
drewniana.
- Zaczekaj chwil - powiedziaa Clary.
- Nigdy nie rozumiem, dlaczego ludzie to mwi - stwierdzi Luke. - Nigdzie si nie
wybieraem.
- Czy Valentine moe by gdzie w Nowym Jorku?
- Moe.

- Do Instytutu wszed przez Bram. Magnus mwi, e w Nowym Jorku s tylko dwie.
Jedna u Dorothei, a druga u Renwicka. Ta u Dorothei zostaa zniszczona, a poza tym jako
sobie nie wyobraam, eby tam si ukrywa, wic...
- Renwick? - Na twarzy Luke'a odmalowao si zdziwienie. - To nie jest nazwisko
Nocnego owcy.
- A jeli Renwick to nie osoba, tylko miejsce? - podsuna Clary. - Restauracja, hotel
czy co w tym rodzaju.
Oczy Luke'a nagle si rozszerzyy. Spojrza na Gretel, ktra wanie sza do niego z
apteczk, i wyda polecenie:
- Przynie mi ksik telefoniczn.
Kobieta zatrzymaa si w p kroku i popatrzya na niego z nagan, trzymajc w
wycignitych rkach tac.
- Ale paskie rany...
- Zapomnij o moich ranach i id po ksik telefoniczn - warkn Luke. - Jestemy na
komisariacie policji. Musi tu gdzie by.
Gretel postawia tac na ziemi i wymaszerowaa z celi z rozdranieniem na twarzy.
Luke spojrza na Clary ponad okularami ktre jak zwykle zsuny mu si na koniec nosa. Dobry pomys.
Clary nie odpowiedziaa. odek miaa cinity w twardy supe, tak e nawet
oddychanie sprawiao jej trudno. Gdzie w zakamarkach umysu zacza jej wita jaka
myl, ale odepchna j zdecydowanie. Nie moga sobie pozwoli na marnowanie energii na
co innego ni najwaniejsza sprawa.
Gretel wrcia z t ksik o zawilgoconych stronicach i podaa j przywdcy,
nadal uraona. Luke zacz przeglda j na stojco, podczas gdy kobieta wilk zaja si
smarowaniem jego boku kleistymi maciami, a potem bandaowaniem.
- W ksice telefonicznej jest siedmiu Renwickw - oznajmi Luke. - adnych
restauracji, hoteli czy innych tego rodzaju miejsc. - Podsun okulary na grzbiet nosa, ale
zaraz znowu si zsuny. - To nie Nocni owcy. Wydaje mi si nieprawdopodobne, eby
Valentine urzdzi sobie kwater gwn w domu Przyziemnego albo Podziemnego. Cho
moe...
- Masz telefon? - przerwaa mu Clary.
- Nie przy sobie. - Luke ypn na Gretel sponad ksiki telefonicznej. - Mogaby
przynie mi telefon?
Kobieta prychna z oburzeniem, cisna zakrwawione szmaty na podog i po raz

drugi wymaszerowaa z celi. Luke odoy ksik na stolik, wzi banda i zacz nim owija
pionowe cicie na ebrach.
- Przepraszam - powiedzia, kiedy zauway spojrzenie Clary. - Wiem, e to brzydki
widok.
- Jeli zapiemy Valentine'a, moemy go zabi? - spytaa znienacka Clary.
Luke omal nie upuci bandaa.
- Co?
Clary zacza si bawi nitk sterczc z kieszeni dinsw.
- Zabi mojego starszego brata. Zabi moich dziadkw. Tak czy nie? Luke obcign
koszul.
- I mylisz, e jego mier wymae tamte zbrodnie? e przywrci im ycie?
Zanim Clary zdya odpowiedzie, wrcia Gretel. Z mczeskim wyrazem twarzy
podaa Luke'owi toporn, starowieck komrk. Ciekawe, kto paci rachunki za telefon,
pomylaa Clary i wycigna rk.
- Pozwolisz, e zadzwoni? Luke si zawaha.
- Clary...
- W sprawie Renwicka. To zajmie tylko chwil.
Luke niechtnie poda jej telefon. Clary wybraa numer i odwrcia si bokiem, eby
mie cho zudzenie prywatnoci. Simon odebra po trzecim sygnale.
- Halo?
- To ja.
- Nic ci nie jest? - Jego gos wzrs o oktaw.
- Wszystko w porzdku. Dlaczego pytasz? Syszae co od Isabelle?
- Nie. Co miabym usysze od Isabelle? Co si stao? Chodzi o Aleca?
- Nie. - Clary nie chciaa kama, e z Aleckiem jest wszystko dobrze. - Nie chodzi o
niego. Chc tylko, eby czego poszuka w necie.
Simon prychn.
- artujesz. Nie maj tam komputera? Wiesz co, lepiej nie odpowiadaj. - Clary
usyszaa dwik otwieranych drzwi i gone miauknicie, kiedy kot zosta przepdzony ze
swojego ulubionego miejsca na klawiaturze. Moga dokadnie wyobrazi sobie, jak Simon
siada przed komputerem i zaczyna miga palcami po klawiaturze. - Co mam znale?
- Podaa mu nazwisko. Przez cay czas czua na sobie zaniepokojony wzrok Luke'a. W
taki sam sposb patrzy na ni, kiedy w wieku jedenastu lat miaa gryp z wysok gorczk.
Przynosi jej wtedy kostki lodu do ssania i czyta na gos ulubione ksiki z podziaem na

role.
- Masz racj - powiedzia Simon, wyrywajc j z zamylenia. - To jest miejsce. Albo
przynajmniej byo. Teraz jest opuszczone.
Clary mocniej cisna telefon w spoconej doni.
- Mw.
- Znany zakad psychiatryczny, wizienie dla dunikw i szpital zbudowany na
wyspie Roosevelta w dziewitnastym wieku - przeczyta Simon - Budynek zaprojektowany
przez Jacoba Renwicka z przeznaczeniem dla najbiedniejszych ofiar niekontrolowanej
epidemii ospy wietrznej na Manhattanie, w nastpnym wieku zosta opuszczony z powodu
zego stanu. Wstp do ruin jest zabroniony.
- W porzdku, wystarczy - powiedziaa Clary z dudnicym sercem - To musi by to.
Wyspa Roosevelta? Mieszkaj tam ludzie?
- Nie wszyscy mieszkaj w Park Slope, ksiniczko - odpar Simon z udawanym
sarkazmem. - Mam ci znowu gdzie podwie?
- Nie! Poradz sobie. Niczego nie potrzebuj. Po prostu chciaam informacji.
- W porzdku.
By lekko uraony, ale Clary powiedziaa sobie w duchu, e to niewane. Liczyo si
tylko to, e jest bezpieczny w domu. Rozczya si i spojrzaa na Luke'a.
- Na poudniowym kracu wyspy Roosvelta znajduje si opuszczony szpital o nazwie
Renwick. Myl, e Valentine wanie tam si ukrywa.
Luke po raz kolejny poprawi okulary.
- Wyspa Blackwella. Oczywicie. - Jak to Blackwella? Powiedziaam... Uciszy j
gestem rki.
- Tak kiedy nazywano wysp Roosvelta. Wyspa Blackwella. Naleaa do starego
rodu Nocnych owcw. Powinienem by si domyli. - Odwrci si do Gretel. - Sprowad
Alarica. Niech zbierze tu wszystkich najszybciej jak to moliwe. - Jego usta wykrzywi
pumiech, ktry przypomnia Clary chodny grymas na twarzy Jacea w czasie waki. Powiedz im, eby przygotowali si do bitwy.
***
Ruszyli przez krty labirynt korytarzy z celami, a w kocu dotarli do dawnego holu
komisariatu policji. Budynek by teraz opuszczony, ukone promienie popoudniowego soca
rzucay ruchom siatk wiate i cieni na puste biurka, szafki z czarnymi dziurkami
wygryzionymi przez korniki, spkane pytki podogowe z wypisanym na nim mottem policji

nowojorskiej: Fidelis ad Mortem.


- Wierni do mierci - przetumaczy Luke, idc za jej spojrzeniem.
- Niech zgadn - powiedziaa Clary. - W rodku to opuszczony komisariat policji, z
zewntrz Przyziemni widz przeznaczony do rozbirki budynek mieszkalny, niezabudowan
dziak albo...
- Chisk restauracj. Bez stolikw w rodku, tylko dania na wynos.
- Chisk restauracj? - powtrzya z niedowierzaniem Clary. Luke wzruszy
ramionami.
- C, jestemy w Chinatown. Rzeczywicie mieci si tu kiedy komisariat.
- Ludzie pewnie si dziwi, e nie ma numeru telefonu dla zamawiajcych.
Luke umiechn si szeroko.
- Jest. Po prostu nie odbieramy go zbyt czsto. Czasami, jeli szczeniaki s znudzone,
dostarczaj komu wieprzowin mu shu.
- artujesz.
- Wcale nie. Napiwki si przydaj. - Otworzy frontowe drzwi, wpuszczajc do rodka
strumie blasku sonecznego.
Nadal niepewna, czy Luke nie artuje, Clary podya za nim Baxter Street do
miejsca, gdzie sta zaparkowany jego samochd. W pickupie panowa kojco znajomy zapach
wirw, starego papieru i myda, na lusterku wstecznym dyndaa para wyblakych koci do
gry ze zotego pluszu, ktre sama mu podarowaa, kiedy miaa dziesi lat, bo podobne
wisiay w Sokole Millennium. Na pododze walay si papierki po gumie do ucia i puste
kubki po kawie. Clary usiada na miejscu dla pasaera i z westchnieniem opara gow o
zagwek. Bya straszliwiej zmczona.
Luke zamkn za ni drzwi i powiedzia:
- Zosta tutaj.
Sam poszed porozmawia z Gretel i Alarikiem, ktrzy stali na stopniach dawnego
komisariatu i czekali cierpliwie. Clary zabawiaa si, mruc i otwierajc oczy, przez co obraz
by ostry albo zamazany, albo znika i si pojawia. Raz widziaa stary komisariat policji,
chwil potem zniszczony front restauracji z markiz i szyldem Jadeitowy Wilk - Chiska
Kuchnia.
Luke wskazywa swoim zastpcom d ulicy. Jego pickup sta pierwszy w dugim
szeregu furgonetek, motocykli, jeepw; by tam nawet stary szkolny autobus, ktry wyglda
jak wrak. Rzd pojazdw cign si wzdu caej przecznicy i znika za rogiem. Konwj
wilkoakw. Clary zastanawiaa si, w jaki sposb wyebrali, poyczyli, ukradli albo

zarekwirowali tyle samochodw w tak krtkim czasie. Dobrze przynajmniej, e nie musieli
wszyscy jecha tramwajem powietrznym.
Luke wzi bia papierow torb od Gretel, skin gow i wrci do pickupa. Wcisn
si za kierownic i wrczy jej pakunek.
- Pod twoj opiek.
Clary zerkna na niego podejrzliwie.
- Co to jest? Bro?
Ramiona Luke a zatrzsy si od tumionego miechu.
- Bueczki z wieprzowin gotowane na parze - powiedzia, wyjedajc na ulic. - I
kawa.
Kiedy ruszyli na pnoc, Clary otworzya torb. Zaburczao jej w odku. Rozerwaa
buk i apczywie ugryza pierwszy ks, rozkoszujc si sonym smakiem wieprzowiny i
mikkoci biaego ciasta. Popia duym ykiem bardzo sodkiej kawy i podaa bueczk
Luke'owi.
- Chcesz?
- Jasne.
Prawie jak za dawnych czasw, pomylaa, kiedy skrcili w Canal Street. Wtedy
kupowali gorce pczki w piekarni Golden Carriage i zjadali poow w drodze do domu przez
Most Manhattaski.
- Wic opowiedz mi, jak rol odgrywa w tej historii Jace - zagai Luke.
Clary omal si nie udawia nastpnym ksem. Pospiesznie signa po kaw. - Co?
- Masz jakie pojcie, czego moe od niego chcie Valentine?
- Nie.
Luke zmruy oczy w zachodzcym socu.
- Mylaem, e Jace to jedno z dzieci Lightwoodw?
- Nie. - Clary signa po trzeci bueczk. - On nazywa si Wayland. Jego ojciec to...
- Michael Wayland? Clary kiwna gow.
- Valentine go zabi, kiedy Jace mia dziesi lat. To znaczy, Michaela.
- To do niego podobne.
Clary usyszaa w gosie Luke'a jak dziwn nut. Zerkna na niego z ukosa. Czyby
jej nie uwierzy?
- Jace widzia, jak jego ojciec umiera - dodaa, jakby chciaa go ostatecznie przekona.
- To straszne. Biedny, pokrcony dzieciak.
Jechali mostem Pidziesitej Dziewitej. Clary spojrzaa w d i zobaczya, e rzeka

jest caa zota i czerwona w zachodzcym socu. Widziaa poudniowy kraniec wyspy
Roosvelta ale na razie tylko jako niewyran plam na pnocy.
- On nie jest taki zy - powiedziaa. - Lightwoodowie dobrze si nim opiekowali.
- Wyobraam sobie. Zawsze byli blisko z Michaelem. - Luke skrci na lewy pas. W
bocznym lusterku Clary widziaa karawan pojazdw wykonujcych ten sam manewr. - Nic
dziwnego, e chtnie zajli si jego synem.
- Co si dzieje, kiedy wschodzi ksiyc? - spytaa nagle Clary. - Zamieniasz si w
wilka?
Usta Luke'a drgny.
- Niezupenie. Tylko modzi, ktrzy dopiero ulegli transformacji, nie potrafi jej
kontrolowa. Reszta przez lata zdya si nauczy, jak to robi. Teraz tylko ksiyc w peni
potrafi wymusi na mnie Przemian.
- Wic kiedy nie ma peni, czujesz si tylko troch wilkiem? - drya Clary.
- Mona tak powiedzie.
- Jeli masz ochot, moesz wystawi gow przez okno. Luke si rozemia.
- Jestem wilkoakiem, a nie golden retrieverem.
- Od jak dawna jeste przywdc klanu? - zainteresowaa si Clary.
Luke si zawaha.
- Od tygodnia.
Clary spojrzaa na niego ze zdumieniem.
- Od tygodnia?
Luke westchn.
- Kiedy Valentine porwa twoj matk, wiedziaem, e mam niewielkie szanse w
starciu sam na sam z nim, a nie mogem oczekiwa pomocy od Clave - powiedzia
beznamitnym tonem. - Jeden dzie zajo mi wytropienie najbliszego stada likantropw.
- Zabie przywdc klanu, eby zaj jego miejsce?
- To by najszybszy sposb, jaki zdoaem wymyli, eby zdoby znaczn liczb
sojusznikw w krtkim czasie - odpar Luke bez alu w gosie, cho rwnie bez dumy. Clary
przypomniaa sobie gbokie zadrapania na jego doniach i twarzy, ktre zauwaya, gdy
zakrada si do jego domu. I jak si skrzywi, kiedy podnis rk. - Robiem to ju wczeniej.
Byem pewien, e uda mi si i tym razem. - Wzruszy ramionami. - Twoja matka znikna.
Wiedziaem, e ty mnie znienawidzisz. Nie miaem nic do stracenia.
Clary opara na desce rozdzielczej stopy obute w zielone teniswki. Przez porysowan
przedni szyb, nad czubkami butw, widziaa ksiyc wschodzcy nad mostem.

- Teraz ju masz - skwitowaa.


***
Szpital na poudniowym kracu wyspy Roosvelta by w nocy podwietlony. Jego
upiorna sylwetka odcinaa si wyranie na tle ciemnej rzeki i rozjarzonego Manhattanu. Luke
i Clary milczeli, kiedy wyoona pytami droga, ktr wjechali na wysp, zmienia si w
wirow, a na koniec w gruntow. Dalej wioda wzdu wysokiego ogrodzenia z siatki,
zwieczonego zwojami drutu kolczastego niczym odwitnymi girlandami.
Kiedy droga zrobia si zbyt wyboista, eby mogli ni dalej jecha, Luke zatrzyma
samochd i zgasi wiata. Spojrza na Clary.
- Jest jaka szansa, e zaczekasz tu na mnie, jeli ci o to poprosz?
Clary pokrcia gow.
- W samochodzie niekoniecznie musi by bezpieczniej. Kto wie, co patroluje
terytorium Valentine'a?
Luke zamia si cicho.
- Terytorium? Posuchaj siebie.
Wysiad z pickupa i przeszed na jej stron. Moga sama wyskoczy, ale byo jej mio,
e zachowywa si jak kiedy, gdy bya za maa, eby wysi samodzielnie.
Trafia stopami na ubit ziemi, wzbijajc tumany kurzu. Samochody, ktre jechay za
nimi, zatrzymyway si kolejno, tworzc co w rodzaju krgu wok pickupa Luke'a. Ich
reflektory przesuny si w polu widzenia Clary, owietlajc siatk i zmieniajc jej kolor na
biaosrebrny. Sam szpital by ruin skpan w ostrym wietle, ktre jeszcze uwypuklao jego
opakany stan: mury z blankami, bez dachw, sterczce z nierwnej ziemi jak poamane zby,
kamienne gzymsy poronite zielonym dywanem bluszczu.
- To rudera - stwierdzia cicho Clary z cieniem lku w gosie. - Nie rozumiem, jak
Valentine mgby si tu ukrywa.
Luke spojrza na budowl.
- To silny czar - powiedzia. - Sprbuj dostrzec, co jest pod wiatem.
W tym momencie podszed do nich Alaric. Lekki wiatr rozchyla jego bluz z denimu,
ukazujc pier pokryt bliznami. Wilkoaki idce za nim wyglday jak cakiem zwyczajni
ludzie.
Gdyby zobaczya ich gdzie razem, mogaby pomyle, e to grupa znajomych.
Dostrzegaa w nich pewne podobiestwo: miao spojrzenia, pewne siebie miny. Mogaby
uzna ich za farmerw, poniewa byli ogorzali od soca, szczupli i bardziej ylaci ni

przecitni mieszkacy miasta. Moliwe rwnie, e wziaby ich za gang motocyklowy. Tak
czy inaczej, wcale nie wygldali jak potwory.
Zebrali si na szybk narad przy pickupie Luke'a, jak druyna futbolowa. Clary
poczua si wykluczona. Odwrcia si i spojrzaa na szpital. Tym razem prbowaa dojrze,
co kryje si pod owietlon fasad, tak jak czasami prbuje si zobaczy, co jest pod cienk
warstw farby. Jak zwykle pomogo zastanowienie si, jak sama by to namalowaa. wiata
przygasy, a ona ujrzaa poronity dbami trawnik, a na jego kocu bogato zdobion
neogotyck budowl, wyrastajc ponad drzewami, jak nadbudwka wielkiego statku. Okna
na niszych pitrach byy ciemne i zasonite okiennicami, ale przez ukowate okna trzeciego
pitra wylewa si blask, co wygldao jak rzd ognisk poncych wzdu grzbietu odlegego
pasma grskiego. Frontowe drzwi osania wysunity do przodu ciki kamienny ganek.
- Widzisz? - To by Luke, ktry podszed do niej cicho, z gracj... c... wilka.
Clary nadal patrzya na budynek.
- Wyglda bardziej jak zamek ni szpital.
Luke wzi j za ramiona i obrci twarz do siebie.
- Clary, posuchaj mnie. - Jego ucisk by bolenie mocny. - Chc, eby trzymaa si
blisko mnie. Id, kiedy ja zaczn i. Chwy si mojego rkawa, jeli musisz. Inni bd nas
otacza i chroni, ale jeli znajdziesz si poza krgiem, nie dadz rady ci strzec. Doprowadz
nas do drzwi. - Zabra rce z jej ramion a kiedy si odsun, Clary zobaczya metaliczny bysk
pod jego kurtk. Nie zdawaa sobie sprawy, e Luke nosi bro, ale potem przypomniaa sobie,
co powiedzia Simon o zawartoci starego worka marynarskiego. - Obiecujesz, e zrobisz, co
ci ka?
- Obiecuj.
Pot by prawdziwy, a nie wyczarowany. Alaric potrzsn nim na prb, a potem
leniwie unis rk. Spod paznokci wyrosy mu dugie pazury. Chlasn nimi siatk, tnc
metal na wstki. Opady na ziemi jak klocki tinkertoy.
Nastpnie Alaric pokaza innym, eby przechodzili. Wlali si do rodka pynnie jak
fala. Luke chwyci Clary za rami i pchn j przed sob, a sam ruszy za ni.
Gdy za potem spojrzeli w stron szpitala, zobaczyli, e na ganku zbieraj si ciemne
postacie i schodz po schodach.
Alaric unis gow i zacz wszy.
- W powietrzu wisi zapach mierci.
- Wyklci - szepn Luke i pchn Clary za siebie.
Clary ruszya za nim, potykajc si lekko na nierwnym gruncie, a stado otoczyo j i

Luke'a. Zbliajc si, opadali na czworaki, warczc i obnaajc dugie ky, ich koczyny
zmieniay si w dugie apy pokryte futrem, ubrania porastay sierci. W gowie Clary rozleg
si cichy, ale natarczywy gos: Wilki! Uciekaj!. Zostaa jednak na miejscu, cho dygotaa z
napicia.
Kolejne wilki zamkny krg, zwrcone zadami do wewntrz, tak e ona i Luke
znaleli si w centrum gwiazdy. W ten sposb posuwali si dalej w stron frontowego ganku
szpitala. Clary, nadal schowana za Lukiem, nawet nie zauwaya, kiedy zaatakowali pierwsi
Wyklci. Usyszaa skowyt blu, potem warczenie i coraz goniejsze wycie. Nastpnie
rozleg si huk, charkot, krzyk i dwik jakby dartego papieru... Czy Wyklci s jadalni? przemkno jej przez gow.
Spojrzaa na Luke'a. Jego twarz staa. Teraz, poza krgiem wilkw, Clary wyranie
zobaczya ca scen, owietlon jasno przez reflektory i un Manhattanu: dziesitki
Wykltych o skrze trupio bladej w blasku ksiyca, pokrytej licznymi runami, ktre
wyglday jak skaleczenia. Ich spojrzenia byy puste. Rzucili si na wilki, a one zwary si z
nimi, tnc pazurami, kapic zbami. Clary zobaczya, e jeden z Wykltych - kobieta - upada
do tyu z rozerwanym gardem. Inny wojownik zaatakowa przeciwnika jedn rk, podczas
gdy druga leaa na ziemi metr dalej, a z kikuta tryskaa krew. Czarna krew, sonawa jak
woda z bagna, pyna strumieniami, a trawa zrobia si od niej liska. Nogi same wysuny
si spod Clary, ale Luke zapa j w ostatniej chwili, ratujc przed upadkiem.
- Trzymaj si mnie.
Przecie si trzymam, chciaa powiedzie, ale z jej ust nie wydostay si sowa. Grupa
nadal, cho bardzo wolno, posuwaa si w stron szpitala. Ucisk Luke'a by elazny. Clary
nie potrafia stwierdzi, kto wygrywa. Wilki miay po swojej stronie si i szybko, ale
Wyklci stawali do walki z ponur zawzitoci i bardzo trudno byo ich zabi. Clary
zobaczya, e wielkie ctkowane zwierz powala jednego z przeciwnikw, podcinajc mu
nogi, a potem skacze do jego garda. Nieszcznik nadal si porusza, mimo rozharatanej szyi,
i zdoa jeszcze siekier przeci lnicy bok Alarica.
Clary nawet nie zauwaya, kiedy jeden z Wykltych przedar si przez krg ochronny
i nagle wyrs tu przed ni. Biaooki, ze zmierzwionymi wosami, unis n ociekajcy
krwi.
Wrzasna. Lulce byskawicznie odepchn j w bok i zapa stwora za nadgarstek.
N upad na ziemi, rka Wykltego zwisa bezwadnie, lecz on par ku nim, jakby nic si
nie stao. Luke zawoa Alarica ochrypym gosem. Mocno trzyma j za rami, wic nawet
nie moga sign po sztylet zatknity za pasek. Nie zdya krzykn, eby j puci, kiedy

midzy nimi przeleciaa srebrna byskawica. To bya Gretel. Wyldowaa przednimi apami
na piersi napastnika i powalia go na ziemi. Z jej garda wydoby si wcieky skowyt, ale
Wyklty by silniejszy. Odrzuci j na bok jak szmacian lalk i zerwa si z trawy.
Clary poczua, e kto podnosi j z ziemi. Krzykna, ale to by Alaric, w czciowo
wilczej postaci, z ostrymi pazurami zamiast palcw u rk. Mimo to trzyma j delikatnie.
- Zabierz j std! - krzykn Luke. - Zanie j do drzwi!
- Luke! - Clary wykrcia si w ramionach Alarica.
- Nie patrz - warkn wilkoak.
Ale ona spojrzaa. I zobaczya, e Luke biegnie na ratunek Gretel. Niestety, byo ju
za pno. Wyklty podnis n z trawy mokrej od krwi i wbi go w plecy wilczycy kilka
razy, podczas gdy ona drapaa ziemi pazurami i prbowaa walczy. W kocu
znieruchomiaa, a wiato w jej srebrzystych oczach zgaso. Luke z dzikim okrzykiem wbi
miecz w gardo Wykltego...
- Mwiem ci, eby nie patrzya - skarci j Alaric i obrci si tak, e zasoni jej
widok swoj potn sylwetk. Pobieg do schodw, stukajc pazurami po granicie.
- Alaric... - zacza Clary. - Tak?
- Przepraszam, e rzuciam w ciebie noem.
- Nie przepraszaj. To by celny rzut.
Clary prbowaa co dojrze za jego plecami.
- Gdzie Luke? - Tutaj.
Alaric si odwrci. Luke wchodzi po stopniach, chowajc miecz do pochwy
przytroczonej do boku i zakrytej kurtk. Ostrze byo czarne i kleiste.
Wilkoak postawi Clary na ganku, a ona od razu si odwrcia. W kotowaninie cia i
lnicej broni nigdzie nie moga dojrze Gretel ani Wykltego, ktry j zabi. Poczua, e ma
mokr twarz. Dotkna jej woln rk, eby sprawdzi, czy nie jest ranna, ale stwierdzia, e
to nie krew, tylko zy. Luke popatrzy na ni z lekkim zdziwieniem.
- Ona bya zwyk Podziemn - powiedzia.
- Nie mw tak. - Oczy Clary zapony gniewem.
- Rozumiem - mrukn Luke i zwrci si do zastpcy: - Dzikuj, e si ni
zaopiekowae. Dalej pjdziemy...
- Id z wami - owiadczy Alaric, zaciskajc rce o dugich paznokciach. Przemiana w
czowieka ju prawie si dokonaa, ale jego oczy i ky nadal pozostay wilcze.
- Nie - rzuci krtko Luke.
- Ty jeste przywdc stada, a ja twoim drugim, teraz kiedy Gretel nie yje. Nie

byoby dobrze, gdybym pozwoli ci i samemu. - Warkot Alarica brzmia stanowczo.


- Ja... - Luke spojrza na Clary, a potem na trawnik przed szpitalem. - Tutaj jeste mi
bardziej potrzebny, Alaricu. Przykro nu. To rozkaz.
W oczach wilkoaka zabysa uraza, ale odsun si na bok. Drzwi szpitala byy
wykonane z grubego drewna bogato rzebionego we wzory, ktre Clary ju znaa: re Idrisu,
runy, soca z promieniami. Kiedy Luke je kopn, ustpiy z trzaskiem pkajcej zasuwy.
Otworzy je szerzej i pchn Clary do przodu.
- Wchod.
Potkna si na progu i zdya jeszcze dostrzec spojrzenie Alarica, ktry obserwowa
ich byszczcymi, wilczymi oczami. Za nim widziaa trawnik usany ciaami i ziemi
przesiknit krwi, czarn i czerwon. Kiedy drzwi si zatrzasny, poczua ulg.
Znaleli si w mrocznym holu, kamiennym przedsionku owietlonym tylko przez
jedn pochodni. Po wrzawie bitwy cisza a dzwonia w uszach. Clary apczywie zaczerpna
tchu, zachystujc si czystym powietrzem, pozbawionym wilgoci i zapachu krwi. Luke
chwyci j za rami.
- Dobrze si czujesz? Clary wytara policzki.
- Nie powiniene by mwi, e Gretel to tylko Podziemna. Ja tak nie uwaam.
- Ciesz si, e to sysz. - Sign po pochodni osadzon w metalowym uchwycie. Nie podobaa mi si perspektywa, e Lightwoodowie zmieni ci w kopi siebie samych.
- Nie zmienili.
Pochodnia nie chciaa wyj z uchwytu. Luke zmarszczy brwi. Clary pogrzebaa w
kieszeni i wydobya z niej gadki runiczny kamie, ktry Jace da jej na urodziny. Uniosa go
wysoko. Spomidzy jej palcw przebio si wiato, jakby zgniota ziarno ciemnoci i
wypucia uwiziony w rodku blask. Luke zrezygnowa z prb zdjcia uczywa ze ciany.
- Czarodziejskie wiato?
- Jace mi je da.
Clary czua pulsowanie w rce, niczym bicie serca maego ptaka. Zastanawiaa si,
gdzie w tym gmaszysku z szarych kamieni znajduje si Jace. Czy jest przeraony? Czy
zastanawia si, czy jeszcze kiedy j zobaczy?
- Miny lata, odkd walczyem przy czarodziejskim wietle - powiedzia Luke,
ruszajc w gr po schodach. Stopnie zatrzeszczay gono pod jego stopami. - Id za mn.
W magicznym blasku ich cienie, dziwacznie wyduone, paday na gadkie
marmurowe ciany. Zatrzymali si na kamiennym, ukowatym podecie. Z gry sczyo si
wiato.

- Czy tak wanie wyglda ten szpital setki lat temu? - zapytaa szeptem Clary.
- Gwny zrb budowli Renwicka oczywicie si zachowa, ale sadz, e Valentine,
Blackwell i inni co nieco tu pozmieniali wedug wasnego gustu. Spjrz. - Przesun butem po
pododze.
Clary spojrzaa w d i zobaczya Znak wyryty w granicie pod ich stopami: koo z
aciskim napisem w rodku In Hoc Signo Vinces.
- Co to znaczy? - spytaa.
- Pod tym znakiem zwyciysz. To byo motto Krgu. Clary uniosa wzrok ku
wiatu. - Wic s tutaj.
- Tak. - W gosie Luke'a brzmiaa niecierpliwo. - Chodmy. Poszli dalej w gr
krtymi schodami, a w kocu dotarli do pocztku dugiego, wskiego korytarza,
owietlonego licznymi pochodniami. Clary zacisna do i czarodziejskie wiato zgaso jak
wypalona gwiazda.
Po obu stronach korytarza cigny si drzwi, wszystkie zamknite. Clary
zastanawiaa si, czy to byy sale, kiedy istnia tu szpital, czy moe prywatne pokoje. Na
pododze zauwaya lady butw, z grudkami wilgotnej ziemi i dbami trawy. Kto
niedawno tdy szed.
Pierwsze drzwi otworzyli bez kopotu, ale pokj okaza si pusty. Zobaczyli tylko
wypolerowan drewnian podog i kamienne ciany owietlone niesamowitym blaskiem
ksiyca wlewajcym si przez okno. Z zewntrz docieraa przytumiona wrzawa bitwy,
rytmiczna jak szum oceanu. Drugi pokj by peen broni: mieczy, maczug i siekier. Zimna,
naga stal poyskiwaa jak srebro w ksiycowym wietle. Luke zagwizda cicho.
- Nieza kolekcja.
- Mylisz, e Valentine tego wszystkiego uywa?
- Nie. Podejrzewam, e to dla jego armii.
Za trzecimi drzwiami trafili na sypialni. Zasony na ou z baldachimem byy
niebieskie, perski dywan w niebieskie, czarne i szare wzory, meble biae jak w pokoju
dziecinnym. Wszystko pokrywaa cienka warstwa kurzu.
Na ku spaa Jocelyn.
Leaa na plecach, z jedn rk przerzucon niedbale przez pier, z wosami
rozsypanymi na poduszce. Miaa na sobie bia koszul nocn, ktrej Clary nigdy dotd nie
widziaa. Oddychaa rwnomiernie i spokojnie. Co jej si nio. W blasku ksiyca Clary
widziaa, jak poruszaj si powieki matki.
Z cichym okrzykiem rzucia si do niej... ale Luke j zatrzyma, obejmujc rk przez

pier niczym elazn obrcz.


- Zaczekaj - powiedzia. - Musimy by ostroni.
Clary ypna na niego ze zoci, ale gdy zobaczya jego oczy, pene gniewu i blu,
podya za jego spojrzeniem i zobaczya co, czego wczeniej nie chciaa dostrzec. Na
kostkach i nadgarstkach Jocelyn miaa zapite srebrne kajdanki. Koce acuchw tkwiy w
kamiennej pododze po obu stronach oa. Na nocnym stoliku staa bateria szklanych
pojemnikw, butelek i rurek, a na tacy leay grone, ostre, lnice instrumenty z
chirurgicznej stali. Z jednej szklanej butli do yy w lewej rce Jocelyn biega gumowa rurka.
Clary wyrwaa si Luke'owi i podbiega do ka. Obja bezwadne ciao matki, ale
miaa wraenie, jakby prbowaa uciska szmacian lalk. Jocelyn bya nieruchoma i
sztywna, jej wolny oddech nie sta si ani troch szybszy.
Tydzie wczeniej, pierwszej strasznej nocy po odkryciu, e matka znikna, Clary
woaa j i pakaa. Teraz, kiedy w kocu si wyprostowaa, z jej oczu nie poleciaa ani jedna
za. Nie byo w niej przeraenia ani alu nad sob, tylko gorzka wcieko i ch
odnalezienia czowieka, ktry to wszystko zrobi.
- Valentine.
- Oczywicie. - Luke stan przy niej, lekko dotkn twarzy Jocelyn, unis jej
powieki. Oczy pod nimi byy puste jak marmurowe kulki. - Nie jest pod wpywem
narkotykw. Podejrzewam, e to rodzaj czaru.
Clary wypucia powietrze z puc w na p kontrolowanym szlochu.
- Jak j std wydostaniemy?
- Nie mog dotkn kajdankw - powiedzia Luke. - S ze srebra. Masz...
- Sala z broni - przerwaa mu Clary. - Widziaam tam siekier. Moglibymy przeci
acuchy...
- Nie da si ich przeci. - Gos, ktry dobieg od drzwi, by niski, zgrzytliwy i
znajomy. Clary odwrcia si i zobaczya Blackwella. Umiecha si szeroko. Mia na sobie t
sam szat koloru krwi co poprzednio, spod jej rbka wystaway ubocone buciory. Graymark, jaka mia niespodzianka.
- Idiota z ciebie, skoro jeste zaskoczony - stwierdzi Luke. - Nie zjawiem si po
cichu.
Blackwell spurpurowia na twarzy, ale nie rzuci si na niego.
- Wic jeste przywdc klanu? - Zarechota nieprzyjemnie. - Nie moesz zerwa ze
zwyczajem zmuszania Podziemnych, eby wykonywali za ciebie brudn robot? Wojsko
Valentine'a wanie roznosi ich na strzpy, a ty siedzisz sobie tutaj bezpiecznie ze swoimi

dziewczynami. - Popatrzy na Clary z szyderczym umieszkiem. - Ta jest chyba dla ciebie za


moda, Lucian.
Clary zarumienia si z gniewu i zacisna donie w pici, ale Luke zachowa spokj.
- Nie nazwabym tego wojskiem, Blackwell. To Wyklci. Udrczone, niegdy ludzkie
istoty. Jeli sobie dobrze przypominam, Clave nie patrzy pobaliwym okiem na tego rodzaju
rzeczy: porywanie i torturowanie ludzi, uprawianie czarnej magii.
- Do diaba z Clave - warkn Blackwell. - Nie potrzebujemy ich i caej tej askawoci
dla mieszacw. Poza tym, Wyklci ju niedugo nimi bd. Gdy Valentine uyje Kielicha,
stan si Nocnymi owcami, rwnie dobrymi jak reszta nas, lepszymi ni miczaki kochajce
Podziemnych, ktre w dzisiejszych czasach uchodz za wojownikw w oczach Clave. Obnay zby w drapienym umiechu.
- Jeli taki jest jego plan, dlaczego jeszcze tego nie zrobi? - zapyta Luke. - Na co
czeka?
Blackwell unis brwi.
- Nie wiesz? On ma...
Przerwa mu agodny miech. U jego boku pojawi si Pangborn, cay ubrany na
czarno, ze skrzanym pasem przewieszonym przez rami.
- Wystarczy, Blackwell - powiedzia. - Jak zwykle za duo gadasz. - Bysn ostrymi
zbami, patrzc na Luke'a. - Interesujce posunicie, Graymark. Nie sdziem e masz do
odwagi, eby poprowadzi swj najnowszy klan na samobjcz misj. Na policzku Luke'a
drgn misie.
- Jocelyn. Co on jej zrobi? Pangborn si zamia.
- Mylaem, e ci to nie obchodzi.
- Nie rozumiem, czego on od niej chce - cign Luke, ignorujc drwin. - Ma ju
Kielich, po co mu jeszcze Jocelyn? Valentine nigdy nie posuwa si do bezsensownych
morderstw. Zawsze zabija w jakim celu. A teraz?
Pangborn obojtnie wzruszy ramionami.
- Nie ma dla nas znaczenia, co z ni zrobi. Bya jego on. Moe jej nienawidzi?
- Wypucie j, a ja odwoam klan - powiedzia Luke. - Bd waszym dunikiem.
Nie! - Wcieky krzyk Clary sprawi, e Pangborn i Blackwell zwrcili na ni
spojrzenia. Obaj mieli miny pene niedowierzania, jakby zobaczyli mwicego karalucha. - A
co z Jace'em? On gdzie tutaj jest.
Blackwell zachichota.
- Jace? Nigdy nie syszaem o kim takim. Mgbym poprosi Pangborna, eby

wypuci Jocelyn, ale wolabym nie. Zawsze bya dla mnie wredna. Uwaaa si za lepsz od
nas z tym swoim wygldem i pochodzeniem. Po prostu dobrze urodzona suka, nic wicej.
Wysza za niego tylko po to, eby go od nas odcign...
- Jeste rozczarowany, e sam si z ni nie oenie, Blackwell? - odparowa Luke, ale
Clary usyszaa w jego gosie zimn wcieko.
- Blackwell zrobi krok w jego stron, purpurowy na twarzy Luke byskawicznym
ruchem porwa skalpel lecy na stoku przy ku i cisn nim przez pokj. N dwa
odwrci si w powietrzu i wbi w gardo Blackwella. Ten zakrztusi si, przewrci oczami i
opad na kolana, trzymajc si za szyj - spomidzy jego palcw trysn szkaratny pyn.
Ranny otworzy usta, jakby chcia co powiedzie, ale wydostaa si z nich tylko cienka
struka krwi. Rce zsuny mu si z garda, a on sam pad na ziemi jak cite drzewo.
- Nieprzyjemny widok - powiedzia Pangborn, z niesmakiem patrzc na ciao
towarzysza.
Krew rozlaa si po pododze, tworzc czerwon kau. Luke wzi Clary za rami i
szepn jej co do ucha, ale ona usyszaa jedynie stumione dzwonienie w gowie.
Przypomniay si jej sowa wiersza z lekcji angielskiego, e kiedy si widziao pierwsz
mier, nastpne si nie licz. Poeta nie wiedzia, o czym mwi.
Luke j puci.
- Klucze, Pangborn - rzuci krtko.
Nocny owca szturchn trupa butem i unis wzrok. Wyglda na zirytowanego.
- Bo co? Rzucisz we mnie strzykawk? Na stoliku by tylko jeden n. - Sign za
siebie i wycign dugi, gronie wygldajcy miecz. - Obawiam si, e jeli chcesz kluczy,
bdziesz musia sam po nie przyj. Nie dlatego, e Jocelyn Morgenstern obchodzi mnie w
taki czy inny sposb, ale dlatego, e od lat nie mog si doczeka, eby ci zabi.
Ostatnie sowo sprawio mu wyran przyjemno. Ruszy przez pokj. Ostrze
zabyso w blasku ksiyca. Clary zobaczya, e Luke wyciga do niej rk - dziwnie
wyduon, z paznokciami jak mae sztylety - i uwiadomia sobie dwie rzeczy: e jest bliski
Przemiany i e wczeniej wyszepta jej do ucha jedno sowo.
Uciekaj.
Pobiega. Okrya zygzakiem Pangborna, ktry ledwo na ni spojrza, omina ciao
Blackwella i z dudnicym sercem wypada na korytarz, zanim transformacja Luke'a dobiega
koca. Nie obejrzaa si, ale usyszaa wycie, dugie i przeszywajce, szczk metalu o metal,
gony brzk tukcego si szka. Moe przewrcili nocny stolik? - pomylaa.
Popdzia do sali z broni, prosto do siekiery, ktr wczeniej wypatrzya. Toporek

okaza si tak mocno przytwierdzony do ciany, e nawet nie drgn, cho Clary cigna z
caej siy. Sprbowaa zdj miecz, potem pak z ukrytymi ostrzami, a w kocu nawet may
sztylet, ale jej wysiki zday si na nic. Wreszcie, z poamanymi paznokciami i krwawicymi
palcami, musiaa si podda. W tym pokoju dziaaa magia, nie runiczna, tylko dzika,
mroczna, tajemnicza moc.
Clary wysza z sali. Na tym pitrze nie byo nic, co mogoby si jej przyda.
Pokutykaa korytarzem - zaczynaa odczuwa bolesne zmczenie w nogach i ramionach - i
dotara do podestu. W gr czy w d? Przypomniaa sobie, e parter jest pusty i
nieowietlony. Oczywicie miaa w kieszeni magiczny kamie, ale wzdragaa si przed
samotnym wejciem do tych mrocznych pomieszcze. Na wyszych pitrach dostrzega
wiato, a poza tym wydawao si jej, e widzi jaki ruch.
Ruszya w gr. Bolay j stopy, nogi, cae ciao. Rany zostay opatrzone i
zabandaowane, ale i tak j pieky. Czua pulsowanie w miejscach, gdzie Hugo rozora jej
policzek, w ustach miaa gorzki, metaliczny smak.
Dotara na ostatni podest, lekko zaokrglony jak dzib statku i rwnie cichy jak nisze
pitra budynku. Nie docieray tutaj odgosy walki toczcej si na zewntrz. Przed ni cign
si kolejny dugi korytarz, z takimi samymi licznymi drzwiami, ale niektre byy otwarte i
wylewao si z nich wiato. Ruszya przed siebie, instynktownie kierujc si ku ostatnim
drzwiom po lewej stronie. Ostronie zajrzaa do rodka.
W pierwszej chwili pomieszczenie skojarzyo si jej z wystaw w Metropolitan
Museum, gdzie rekonstruowano pokoje z rnych okresw historycznych. Miaa wraenie,
jakby cofna si w przeszo. ciany wyoone drewnem lniy, jakby zostay niedawno
polakierowane, podobnie jak dugi st jadalny zastawiony delikatn porcelan. Naprzeciwko
drzwi, midzy dwoma olejnymi portretami, wisiao lustro w ozdobnej, zoconej ramie.
Wszystko byszczao w blasku pochodni: talerze na stole, pmiski z jedzeniem, kieliszki z
rnitego szka w ksztacie lilii, obrusy tak biae, e a olepiay. Dwa due okna byy
zasonite cikimi aksamitnymi storami. Przy jednym z nich sta Jace, tak nieruchomo, e
Clary z pocztku wzia go za posg. Lew rk odchyla zason. W ciemnej szybie odbijay
si dziesitki wiec rozstawionych w pokoju, niczym robaczki witojaskie uwizione w
szkle.
- Jace! - Usyszaa wasny gos, jakby dochodzi z oddali; brzmiao w nim zdumienie,
wdziczno i tsknota tak silna, e a bolesna.
Odwrci si, puszczajc zason. Na jego twarzy malowao si zdziwienie.
- Jace! - powtrzya Clary, biegnc do niego. Chwyci j i mocno obj.

- Clary. - Jego gos by tak zmieniony, e prawie nierozpoznawalny. - Co tutaj robisz?


- Przyszam po ciebie.
- Nie powinna bya. - Nagle wypuci j z obj i odsun od siebie, cofajc si o
krok. - Boe, ty idiotko! - Dotkn jej policzka. - Co to za pomysy? - Mwi gniewnym
tonem, ale wzrok, ktrym wodzi po jej twarzy, i gest, jakim odgarn jej wosy, byy czue.
Jeszcze nigdy go takim nie widziaa. Wyczuwao si w nim krucho, jakby zosta zraniony. Dlaczego ty nigdy nie mylisz?
- Mylaam - powiedziaa Clary. - Mylaam o tobie. Na chwil zamkn oczy.
- Gdyby co ci si stao... - Przesun agodnie domi od jej ramion do nadgarstkw,
jakby chcia si upewni, e ona naprawd tu jest. - Jak mnie znalaza?
- Przyszam z Lukiem, eby ci uratowa.
Nadal trzymajc j za rce, przenis wzrok z jej twarzy na okno i lekko skrzywi
kcik ust.
- Wic to s... Przysza ze stadem wilkw? - zapyta z dziwn nut w gosie.
- To klan Luke'a. On jest wilkoakiem i...
- Wiem - przerwa jej Jace. - Powinienem by si domyli... - Zerkn na drzwi. Gdzie on jest?
- Na dole - odpara Clary. - Zabi Blackwella. Ja weszam na gr, eby poszuka
ciebie...
- Bdzie musia ich odwoa - stwierdzi Jace.
Clary spojrzaa na niego nic nierozumiejcym wzrokiem. - Co?
- Luke. Bdzie musia odwoa swoje stado. Zaszo nieporozumienie.
- Co, sam siebie porwae? - Silia si na przekorny ton, ale jej gos by zbyt saby. Chodmy, Jace.
Pocigna go za rk, ale stawi jej opr. Patrzy na ni uwanie, a ona uwiadomia
sobie nagle to, czego w pierwszej chwili, ucieszona jego widokiem, nie zauwaya.
Ostatni raz widziaa go rannego i posiniaczonego, w ubraniu zaplamionym krwi i
ziemi, z wosami brudnymi od posoki i kurzu. Teraz mia na sobie lun bia koszul i
ciemne spodnie, a umyte wosy, jasnozote i puszyste, agodnie okalay mu twarz. Gdy
odgarn z oczu par kosmykw, zobaczya, e znowu ma na palcu ciki srebrny piercie.
- To twoje ubranie? - spytaa zdezorientowana. - Jeste obandaowany... - Zawiesia
gos. - Wyglda na to, e Valentine dobrze si tob opiekuje.
Umiechn si ze znueniem i czuoci.
- Gdybym powiedzia ci prawd, uznaaby, e zwariowaem. Serce zatrzepotao jej w

piersi jak koliber bijcy skrzydekami. - Nie.


- Ten strj da mi ojciec. Trzepotanie zmienio si w omot.
- Jace - zacza ostronie. - Twj ojciec nie yje.
- Nie. - Pokrci gow. Clary odniosa wraenie, e Jace hamuje jakie silne emocje:
przeraenie albo zachwyt. Albo jedno i drugie. - Mylaem, e nie yje, ale to nieprawda. To
wszystko bya pomyka.
Clary pamitaa, co powiedzia Hodge o Valentinie i jego umiejtnoci wymylania
czarujcych i przekonujcych kamstw.
- Valentine ci tak powiedzia? To kamca. Pamitasz, co mwi Hodge? Jeli twierdzi,
e twj ojciec yje, na pewno kamie, eby skoni ci do zrobienia tego, czego on chce.
- Widziaem ojca - powiedzia Jace. - Rozmawiaem z nim. Da mi to. - Szarpn
now, czyst koszul, jakby to by niezbity dowd - Mj ojciec yje. Przez te wszystkie lata
mylaem, e jest martwy, ale to nieprawda. Hodge mnie oszuka.
Clary rozejrzaa si po pokoju penym lnicej porcelany, skwierczcych pochodni,
luster.
- Jeli twj ojciec naprawd yje, to gdzie jest? Jego te Valentine porwa?
Oczy Jace'a byszczay. Pod rozchylon koszul Clary widziaa cienkie, biae blizny
na obojczyku, jedyne skazy na gadkiej, zotej skrze.
- Mj ojciec...
Drzwi, ktre Clary zamkna za sob, otworzyy si ze skrzypieniem i do pokoju
wszed mczyzna.
Valentine. Jego srebrzyste, krtko obcite wosy lniy jak stalowy hem. Usta mia
zacinite. Z pochwy przytroczonej do szerokiego pasa wystawaa rkoje dugiego miecza.
Trzymajc na niej do, spyta:
- Zabrae swoje rzeczy? Nasi Wyklci powstrzymaj wilki jeszcze tylko... - Na widok
nieproszonego gocia urwa w p zdania. Nie nalea do ludzi, ktrzy trac rezon, ale Clary
zobaczya bysk zdumienia w jego oczach. Spojrza na Jace'a. - Co to ma znaczy?
Tymczasem Clary ju sigaa po sztylet zatknity za pasek. Chwycia go i odchylia
rk do tyu. Wcieko dudnia jej w uszach jak werbel. Miaa okazj zabi tego czowieka.
Chciaa go zabi.
Jace chwyci j za nadgarstek.
- Nie!
- Ale, Jace... - Spojrzaa na niego z niedowierzaniem.
- Clary, to jest mj ojciec - powiedzia twardo.

23
VALENTINE
- Widz, e zjawiem si nie w por - stwierdzi Valentine gosem suchym jak
pustynny wiatr. - Synu, zechciaby mi wyjani, kto to jest? Jedno z dzieci Lightwoodw?
- Nie. - Jace mwi znuonym, nieszczliwym gosem, ale nie puci jej nadgarstka. To jest Clary, Clarissa Fray. Moja przyjacika. Ona...
Czarne oczy Valentine'a zmierzyy j od rozczochranej gowy po wytarte teniswki.
Zatrzymay si na sztylecie, ktry nadal ciskaa w rce. Po jego twarzy przemkn
nieokrelony wyraz: po czci rozbawienia, po czci irytacji.
- Skd masz ten n, moda damo?
- Jace mi go da - odpara chodno Clary.
- Oczywicie, e tak - rzek Valentine agodnym tonem. - Mog go zobaczy?
- Nie!
Clary zrobia krok do tyu, jakby si baa, e Valentine si na ni rzuci. Poczua, e
n gadko wysuwa si z jej palcw. Jace spojrza na ni z przepraszajc min.
- Jace! - krzykna, wyraajc w tym jednym sowie cay bl zdrady.
- Nadal nie rozumiesz, Clary - stwierdzi Jace. Podszed do Valentine'a i wrczy mu
sztylet z unionoci, od ktrej zrobio si jej niedobrze. - Prosz, ojcze.
Valentine wzi n i obejrza go dokadnie.
- To kinda, czerkieska bro. Kiedy by drugi do pary. - Obrci bro w rce i
podsun j pod oczy Jace'owi. - Widzisz, tu na ostrzu jest wyryta gwiazda Morgensternw.
Jestem zdziwiony, e Lightwoodowie tego nie zauwayli.
- Nigdy im go nie pokazaem - wyjani Jace. - Szanowali moj prywatno. Nie
myszkowali w moich rzeczach.
- Oczywicie, e nie. - Valentine odda kinda Jace'owi. - Myleli, e jeste synem
Waylanda.
Jace wsun sztylet za pasek.
- Ja te - powiedzia cicho.
W tym momencie Clary zrozumiaa, e Jace nie artuje ani nie prowadzi jakiej chorej
gry. On naprawd uwaa Valentine'a za swojego odzyskanego ojca.
Ogarna j zimna rozpacz. Jace gniewny, Jace wrogi, Jace wcieky - z tym
potrafiaby sobie poradzi. Ale ten nowy Jace: kruchy, janiejcy blaskiem swojej

wspaniaoci, by jej cakowicie obcy.


Valentine spojrza na ni ponad pow gow Jace'a. Jego spojrzenie byo chodne i
jednoczenie rozbawione.
- Moe usidziemy? - zaproponowa. Clary z przekor skrzyowaa rce na piersi. Nie.
- Jak chcesz. - Valentine zaj miejsce u szczytu stou. Po chwili Jace te usiad obok
na p oprnionej butelki wina.
- Ale usyszysz par rzeczy, ktre sprawi, e bdziesz potrzebowaa krzesa.
- Powiem, jeli tak si stanie - odburkna Clary.
- Dobrze. - Valentine odchyli si na oparcie i splt rce za gow.
Konierzyk jego koszuli rozchyli si, odsaniajc obojczyki pokryte bliznami. Takimi
samymi jak u jego syna, jak u wszystkich Nefilim. Zycie pene blizn i zabijania", powiedzia
Hodge.
- Clary... - zacz Valentine, jakby smakowa dwik jej imienia. - Skrt od Clarissy?
Ja nie wybrabym takiego imienia. - Wykrzywi usta.
On wie, e jestem jego crk, pomylaa Clary. Skd wie. Ale si do tego nie
przyznaje. Dlaczego?
Z powodu Jace'a, uwiadomia sobie. Jace pomylaby... nie potrafia sobie wyobrazi,
co by pomyla. Valentine widzia, jak si obejmuj, kiedy wszed do pokoju. Musia zdawa
sobie spraw, e ma w zanadrzu nowin o niszczycielskiej sile. Gdzie za tymi
niezgbionymi czarnymi oczami bystry umys pracowa szybko, zastanawiajc si, jak
najlepiej wykorzysta t wiedz.
Clary rzucia kolejne bagalne spojrzenie Jace'owi, ale on patrzy na stojcy przy jego
lewej rce kieliszek, do poowy napeniony ciemnoczerwonym pynem. Jego pier szybko
unosia si i opadaa. By bardziej zdenerwowany, ni to okazywa.
- Nie obchodzi mnie, jakie by wybra - odparowaa Clary.
- Z pewnoci - rzuci Valentine, pochylajc si.
- Nie jeste ojcem Jace'a. Prbujesz nas oszuka. Jego ojcem by Michael Wayland.
Lightwoodowie to wiedz. Wszyscy to wiedz.
- Lightwoodowie byli le poinformowani - oznajmi Valentine. - Naprawd wierzyli,
e Jace jest synem ich przyjaciela Michaela. Podobnie jak Clave. Nawet Cisi Bracia nie
wiedz, kim on naprawd jest. Cho wkrtce si dowiedz.
- Ale piercie Waylandw...
- A, tak, piercie. - Valentine spojrza na do Jace'a, na ktrej sygnet lni jak uski

wa. - Zabawne, jak odwrcone M przypomina W, prawda? Oczywicie, gdyby raczya si


nad tym zastanowi, pewnie uznaaby za troch dziwne, e symbolem rodu Waylandw jest
spadajca gwiazda. Natomiast nic dziwnego, e jest to znak Morgensternw.
Clary wytrzeszczya oczy.
- Nie mam pojcia, o czym mwisz.
- Wci zapominam, jak powierzchowne jest wyksztacenie Przyziemnych powiedzia z alem Valentine. - Morgenstern znaczy gwiazda poranna". Jak w O, jake
spade z nieba, ty, gwiazdo poranna, synu jutrzenki! Powalony jeste na ziemi, pogromco
narodw!".
Po plecach Clary przebieg dreszcz.
- Masz na myli szatana.
- Albo inn wielk moc utracon z powodu odrzucenia poddastwa. Tak jak byo ze
mn. Nie chciaem suy skorumpowanemu rzdowi i dlatego straciem rodzin, ziemi,
niemal ycie...
- Powstanie to bya twoja wina! - krzykna Clary. - Zginli w nim ludzie! Nocni
owcy tacy jak ty!
- Clary. - Jace pochyli si, omal nie przewracajc okciem kieliszka. - Wysuchaj go,
dobrze? Nie jest tak, jak mylaa. Hodge nas okama.
- Wiem. Wyda nas Valentine'owi. By jego pionkiem.
- Nie - powiedzia Jace. - To Hodge przez cay czas chcia zdoby Kielich Anioa. To
on nasa Poeraczy za twoj matk.
Mj ojciec... Valentine dowiedzia si o tym dopiero pniej i przyby, eby go
powstrzyma. Sprowadzi tutaj twoj matk, eby j wyleczy, a nie skrzywdzi.
- Wierzysz w te bajki? - rzucia Clary zdegustowana. - To nieprawda. Hodge pracowa
dla Valentine'a. Razem prbowali zdoby Kielich. Hodge nas wrobi, to prawda, ale by tylko
narzdziem.
- Ale to on potrzebowa Kielicha Anioa - odpar Jace. - eby zdj z siebie kltw i
uciec, zanim mj ojciec powie o wszystkim Clave.
- Wiem, e to nieprawda! - owiadczya Clary z arem. - Byam tam! - Odwrcia si
do Valentine'a. - Byam w pokoju, kiedy przyszede po Kielich. Nie widziae mnie, ale ja
tam byam. Widziaam ciebie. Wzie Kielich i zdje kltw z Hodge'a. On nie mg zrobi
tego sam. Tak mwi.
- Zdjem kltw - przyzna Valentine spokojnym tonem - ale kierowaa mn lito.
On by taki aosny.

- Wcale si nad nim nie litowae. Nic nie czue.


- Wystarczy, Clary! - krzykn Jace. Jego policzki pony, oczy mu byszczay. - Nie
mw tak do mojego ojca.
- On nie jest twoim ojcem!
Jace mia tak min, jakby go spoliczkowaa.
- Dlaczego upara si, eby nam nie wierzy?
- Bo ona ci kocha - rzek Valentine.
Clary poczua, e krew odpywa z jej twarzy. Baa si tego, co Valentine moe za
chwil powiedzie. Miaa takie wraenie, jakby zbliaa si do bezdennej przepaci
prowadzcej w nico. Zakrcio jej si w gowie.
- Co? - wykrztusi Jace kompletnie zaskoczony.
Valentine patrzy na Clary z rozbawieniem, jakby przyszpili j jak motyla do tablicy.
- Ona si boi, e ci wykorzystuj. e zrobiem ci pranie mzgu. Oczywicie tak nie
jest. Gdyby zajrzaa we wasne wspomnienia, Clary, wiedziaaby.
- Clary... - Jace zacz si podnosi, nie odrywajc od niej wzroku. Oczy mia
podkrone, pene napicia. - Ja...
- Siadaj! - rzuci krtko Valentine. - Pozwl jej samej do tego doj, Jonathanie.
Jace posusznie opad na krzeso. Clary miaa zupeny mtlik w gowie. Jonathan?
- Mylaam, e masz na imi Jace. W tej sprawie te skamae?
- Nie. Jace to skrt.
Bya teraz bardzo blisko przepaci, tak blisko, e moga niemal spojrze w d.
- Od czego?
Popatrzy na ni, jakby nie mg zrozumie, dlaczego robi tyle zamieszania z powodu
drobiazgu.
- To moje inicjay. J.C.
Zajrzaa w otcha i zobaczya dugi spadek w ciemno.
- Jonathan - wyszeptaa. - Jonathan Christopher. Jace cign brwi.
- Skd - ?
- Jace - odezwa si Valentine kojcym gosem. - Chciaem ci oszczdzi.
Pomylaem, e opowie o matce, ktra umara, mniej ci zrani ni prawda o kobiecie, ktra
porzucia ci w dniu pierwszych urodzin.
Smuke palce Jace'a zacisny si konwulsyjnie na nce kieliszka. Clary przez chwil
mylaa, e szko zaraz pknie.
- Moja matka yje?

- Tak - powiedzia Valentine. - yje. pi w jednym z pokoi na dole. - I zanim Jace


zdy si odezwa, doda szybko: - Joscelyn jest twoj matk, Jonathanie. A Clary... Clary
jest twoj siostr.
***
Jace gwatownie cofn rk. Kieliszek si przewrci, spieniony szkaratny pyn rozla
si po biaym obrusie.
- Jonathanie - powiedzia Valentine.
Twarz Jace'a przybraa chorobliwy bladozielony kolor. - To nieprawda, pomyka, to
nie moe by prawda... - powtarza.
Valentine patrzy na niego spokojnie.
- To powd do radoci - rzek cichym, zamylonym gosem. - Tak ja uwaam.
Wczoraj bye sierot, Jonathanie. A teraz masz ojca, matk i siostr, o istnieniu ktrej nie
miae pojcia.
- To niemoliwe - upiera si Jace. - Clary nie jest moj siostr. Gdyby ni bya...
- Wtedy co? - zapyta Valentine.
Jace nie odpowiedzia, ale wyraz jego zzieleniaej twarzy do gbi poruszy Clary.
Obesza st i uklka obok krzesa, na ktrym siedzia. Signa po jego do.
- Jace...
Odsun si od niej gwatownie. cisn w garci mokry obrus. - Nie.
Nienawi do Valentine'a palia Clary w gardle jak nieprzelane zy. Trzyma prawd w
tajemnicy, a nie mwic tego, co wiedzia - e jest jego crk - uczyni j wsplniczk
swojego milczenia. A teraz, kiedy ta prawda spada na nich jak ciki gaz, siedzia rozparty
na krzele i obserwowa rezultaty z chodnym zainteresowaniem. Jak Jace mg nie
dostrzega jego okruciestwa?
- Powiedz mi, e to nieprawda - poprosi Jace, wpatrujc si w obrus.
Clary przekna lin. - Nie mog.
- Wic teraz przyznajesz, e przez cay czas mwiem prawd? - zapyta Valentine.
- Nie - warkna Clary, nie patrzc na niego. - Mwisz kamstwa z odrobin prawdy,
to wszystko.
- To staje si mczce - stwierdzi Valentine. - Jeli chcesz zna prawd, Clarisso, ona
wanie taka jest. Syszaa o Powstaniu i dlatego uwaasz mnie za otra. Mam racj?
Clary nie odpowiedziaa. Patrzya na Jace'a, ktry wyglda, jakby zaraz mia
zwymiotowa. Valentine cign bezlitonie:
- To proste, naprawd. Historia, ktr poznaa, jest prawdziwa w niektrych

fragmentach, ale w innych nie. To kamstwa wymieszane z odrobin prawdy, jak sama
stwierdzia. Faktem jest, e Michael Wayland nigdy nie by ojcem Jace'a. Zgin w czasie
Powstania, a ja przybraem jego nazwisko, kiedy uciekem ze Szklanego Miasta z moim
synem. To byo cakiem atwe. Wayland nie mia rodziny, a jego najblisi przyjaciele,
Lighrwoodowie, zostali skazani na wygnanie. On sam popadby w nieask za udzia w
Powstaniu, wic prowadziem ycie na uboczu, do spokojne, sam z Jace'em w posiadoci
Waylandw. Czytaem ksiki. Wychowywaem syna. I czekaem. W zamyleniu przesun
palcami po brzegu kieliszka. By leworczny.
Jak Jace. - Po dziesiciu latach dostaem list. Nadawca pisa e zna moj prawdziw
tosamo i jeli nie podejm pewnych krokw, ujawni j. Nie wiedziaem, od kogo jest list,
ale to nie miao znaczenia. Nie zamierzaem speni da autora. Poza tym wiedziaem, e
nie uwolni si od szantaysty i ju nigdy nie bd bezpieczny, dopki nie zostan uznany za
zmarego. Tak wic po raz drugi wyreyserowaem swoj mier, z pomoc Blackwella i
Pangborna, a Jace'a przysaem tutaj, pod opiek Lightwoodw.
- I pozwolie mu myle, e nie yjesz? Przez te wszystkie lata utrzymywae go w
przekonaniu, e jest sierot? To pode.
- Nie - odezwa si Jace, zasaniajc twarz rkami. Mwi przez palce, stumionym
gosem. - Nie, Clary.
Valentine popatrzy na syna z umiechem, ktrego Jace nie widzia.
- Tak, bo Jonathan musia sdzi, e nie yj. Musia myle, e jest synem Michaela
Waylanda, inaczej Lightwoodowie nie opiekowaliby si nim tak, jak to robili. To wobec
Michaeala mieli dug, a nie wobec mnie. Kochali go ze wzgldu na Michaela, a nie ze
wzgldu na mnie.
- Moe kochali go dla niego samego - wtrcia Clary.
- Chwalebna, aczkolwiek sentymentalna interpretacja - skomentowa Valentine. Niestety, mao prawdopodobna. Nie znasz Lightwoodw tak, jak ja kiedy znaem. - Chyba
nie zauway, e Jace drgn, a jeli nawet, to zignorowa reakcj syna. - Tak czy inaczej, to
nieistotne. Lightwoodowie mieli chroni Jace'a, a nie zastpowa mu rodzin. On ma rodzin.
Ma ojca.
Jace odj rce od twarzy i wykrztusi:
- Moja matka...
- Ucieka po Powstaniu. Ja byem czowiekiem skompromitowanym. Clave by mnie
cigao, gdyby wiedziao, e yj. Jocelyn wolaa nie mie ze mn nic wsplnego, wic
ucieka. - W jego gosie zabrzmia bl. Udaje, pomylaa Clary z gorycz. Podstpna kreatura.

- Nie wiedziaem, e bya wtedy w ciy. Z Clary. - Umiechn si lekko, powoli wodzc
palcem po kieliszku. - Ale, jak powiadaj ludzie, krew cignie do krwi. Los w kocu
doprowadzi do naszego spotkania. Rodzina znowu jest w komplecie. Moemy skorzysta z
Bramy. - Spojrza na Jace'a. - Wrci do Idrisu. Do rodowej posiadoci.
Jace zadra, ale kiwn gow, nadal wpatrujc si tpo w swoje rce.
- Bdziemy tam razem. Tak jak powinnimy.
Cudowna perspektywa, pomylaa Clary. Ty, twoja ona w piczce, syn bez kontaktu
z otoczeniem po przeytym wstrzsie i crka, ktra szczerze ci nienawidzi. Nie wspominajc
o tym, e dwjka twoich dzieci by moe jest w sobie zakochana. Tak, to wyglda na idealne
rodzinne pojednanie. Ale na gos powiedziaa tylko:
- Nigdzie z tob nie jad, moja matka te.
- On ma racj, Clary - odezwa si Jace ochryple. Rozprostowa donie. Koniuszki
palcw mia czerwone. - To jedyne miejsce, do ktrego moemy si uda i tam wszystko
naprawi.
- Chyba nie mwisz powanie.
Z dou dobieg potny huk, jakby zawalia si ciana szpitala. Luke, pomylaa Clary,
zrywajc si z krzesa.
Jace, cho nadal zielony na twarzy, zareagowa automatycznie. Poderwa si, sigajc
rk do pasa.
- Ojcze, oni...
- S w drodze. - Valentine wsta od stou.
Clary usyszaa kroki. Chwil pniej drzwi si otworzyy i w progu stan Luke. Na
jego widok z trudem stumia okrzyk. By cay umazany krwi, dinsy i koszula si od niej
lepiy. Doln poow twarzy i rce a po nadgarstki mia czerwone. Clary nie wiedziaa, ile z
tej krwi, jeszcze niezakrzepej, jest jego. Wykrzykna imi Luke'a i rzucia si przez pokj.
Omal nie potkna si w biegu, ale w kocu przypada do niego, chwytajc za przd koszuli,
zupenie jak wtedy, gdy miaa osiem lat.
Na chwil uj w do ty jej gowy i przytuli Clary do siebie w niedwiedzim
ucisku, a potem odsun agodnie.
- Jestem cay we krwi - powiedzia. - Nie martw si, nie jest moja.
- Wic czyja? - zapyta Valentine.
Clary si odwrcia. Luke opiekuczo obejmowa j ramieniem. Valentine
obserwowa ich oboje spod przymruonych powiek. Jace obszed st i z wahaniem stan za
ojcem. Clary nie pamitaa, eby wczeniej kiedykolwiek si waha.

- Pangborna - odpar krtko Luke.


Valentine przesun doni po twarzy, jakby przykra nowina sprawia mu bl.
- Rozszarpae mu gardo zbami?
- Waciwie zabiem go tym - odpar Luke, woln rk sigajc po dugi sztylet, ktry
wczeniej wbi w szyj Wykltego. Na rkojeci iskrzyy si niebieskie kamienie. - Pamitasz
go?
Valentine spojrza na n i zacisn zby. - Tak.
Clary zastanawiaa si, czy pamita rwnie ich wczeniejsz rozmow. To kinda,
czerkieska bro. Kiedy by drugi do pary"
- Dae mi go siedemnacie lat temu i kazae odebra sobie nim ycie - przypomnia
Luke, ciskajc w rce bro o klindze duszej ni mia w kinda z czerwon rkojeci,
zatknity za pasek Jace'a. Byo to co pomidzy sztyletem a mieczem, o czubku ostrym jak
iga. - I omal tego nie zrobiem.
- Spodziewasz si, e zaprzecz? - W gosie Valentine'a byo sycha wspomnienie
dawnego smutku. - Prbowaem uratowa ci przed samym sob, Lucian. Popeniem wielki
bd. Gdybym mia si, eby ci zabi, mgby umrze jako czowiek.
- Tak jak ty? - W tym momencie Clary zobaczya w nim dawnego, dobrze znanego jej
Luke'a, ktry zawsze wiedzia, kiedy kamaa albo udawaa, i karci j, kiedy zachowywaa
si arogancko. W jego gosie usyszaa rozgoryczenie, e dawna mio do Valentine'a
zmienia si w nienawi. - Czowiek, ktry przykuwa acuchami do ka nieprzytomn
on, w nadziei e pniej torturami wydobdzie z niej informacje? To jest twoje mstwo?
Rysy Valentine'a wykrzywi grymas gniewu, ale zaraz znikn i jego twarz znowu bya
gadka.
- Nie torturowaem jej - owiadczy. - Jest przykuta dla wasnego bezpieczestwa.
- A przed czym j chronisz? - zapyta Luke. - Jedyne, co jej zagraa, to ty. Cae ycie
uciekaa przed tob.
- Kochaem j - rzek Valentine. - Nigdy bym jej nie skrzywdzi. To ty nastawie j
przeciwko mnie.
Luke si rozemia.
- Nie musiaem nastawia jej przeciwko tobie. Sama nauczya si ciebie nienawidzi.
- To kamstwo! - rykn Valentine, nagle rozwcieczony. Doby miecza z pochwy
wiszcej przy pasie i wymierzy go w serce Luke'a. Klinga bya paska i matowo czarna,
ozdobiona wzorem ze srebrnych gwiazd.
Jace zrobi krok w jego stron.

- Ojcze...
- Milcz, Jonathanie! - krzykn Valentine, ale byo ju za pno.
Wstrznity Luke przenis wzrok na Jace'a.
- Jonathan? - wyszepta.
- Nie nazywaj mnie tak - warkn Jace, krzywic usta. Jego zote oczy pony. - Sam
ci zabij, jeli bdziesz tak si do mnie zwraca.
Luke nie odrywa od niego oczu, jakby zapomnia o ostrzu wycelowanym w jego
serce.
- Twoja matka byaby dumna - powiedzia tak cicho, e nawet Clary stojca obok
niego musiaa wyty such.
- Ja nie mam matki - owiadczy Jace. Jego rce dray. - Kobieta, ktra mnie urodzia,
odesza, nim zdyem zapamita jej twarz. Byem dla niej nikim, wic ona te jest dla mnie
nikim.
- To nie twoja matka ci zostawia - rzek Luke i przenis wzrok na Valentine'a. Sdziem, e nawet ty nie jeste zdolny do tego, eby wykorzysta wasne dziecko jako
przynt. Wida si myliem.
- Wystarczy. - Ton Valentine'a by niedbay, ale krya si w nim gwatowno i
groba. - Pu moj crk, bo zabij ci tu i teraz.
- Nie jestem twoj crk! - wtrcia si Clary z nienawici w gosie.
Luke odsun j na bok tak mocno, e omal nie upada, i rzuci szorstko:
- Uciekaj std! Id tam, gdzie jest bezpiecznie.
- Nie zostawi ci!
- Mwi powanie. Znikaj! - Luke ju unosi sztylet. - To nie jest twoja walka.
Clary ruszya w stron drzwi. Moe uda si jej pobiec po pomoc, po Alarica...?
Nagle wyrs przed ni Jace, blokujc drog do wyjcia. Clary ju zapomniaa, jak
szybko on umie si porusza. I cicho jak kot.
- Oszalaa? - sykn. - Wywayli frontowe drzwi. To miejsce roi si od Wykltych.
Clary go odepchna.
- Wypu mnie...
Jace zamkn j w elaznym ucisku.
- eby ci rozerwali na strzpy? Nie ma mowy.
Z tyu zadwiczaa stal. Clary wyrwaa si Jace'owi i zobaczya, e Valentine
zaatakowa Luke'a, a ten byskawicznie odparowa cios. Teraz obaj taczyli z wycignitymi
mieczami, zadajc pchnicia i robic uniki.

- O Boe, pozabijaj si - wyszeptaa. Oczy Jace'a byy niemal czarne.


- Nie rozumiesz - powiedzia. - Tak wanie trzeba... Urwa i z sykiem wcign
powietrze, kiedy Luke pokona gard przeciwnika i zada mu cios w rami. Trysna krew,
plamic bia koszul. Valentine odrzuci gow do tyu i zamia si gono.
- Niezy sztych - skomentowa. - Nie sdziem, e jeste taki zdolny, Lucian.
Luke sta prosto, trzymajc przed sob ostrze w taki sposb, e Clary nie widziaa jego
twarzy.
- Sam mnie go nauczye.
- Ale to byo lata temu - przypomnia Valentine gosem mikkim jak jedwab. - Od
tamtej pory raczej nie potrzebowae noa, skoro miae do dyspozycji ky i pazury, co?
- Tym atwiej bdzie mi wyrwa ci serce. Valentine potrzsn gow.
- Wyrwae mi serce lata temu - powiedzia. Clary nie potrafia stwierdzi, czy smutek
w jego gosie jest prawdziwy, czy udawany. - Kiedy mnie zdradzie i opucie. - Luke zrobi
wypad, ale Valentine byskawicznie odskoczy do tyu. Jak na do postawnego mczyzn
porusza si zadziwiajco lekko. - To ty nastawie moj on przeciwko swoim. Przyszede
do niej, kiedy bya najsabsza, z t swoj bezradnoci i budzcym lito pragnieniem. Ja
byem daleko, a ona mylaa, e ci kocha. Bya gupia.
U Jace'a, ktry sta obok niej, Clary wyczua napicie niczym w iskrzcym si kablu
elektrycznym.
- Valentine mwi o twojej matce - powiedziaa cicho.
- Porzucia mnie - prychn Jace. - Te mi matka.
- Mylaa, e nie yjesz. Skd to wiem? Bo trzymaa szkatuk w swojej sypialni. Byy
na niej inicjay J.C.
- Co podobnego! Wielu ludzi ma szkatuki. Przechowuj w nich rne rzeczy.
Syszaem, e to najnowsza moda.
- W tamtej by kosmyk twoich wosw. Dziecicy pukiel. I zdjcie. Wyjmowaa je co
roku i pakaa. Strasznie, z gbi serca...
Jace zacisn pi.
- Przesta - rzuci przez zby.
- Co mam przesta? Mwi ci prawd? Bya pewna, e umare. Nigdy by ci nie
zostawia, gdyby wiedziaa, e yjesz. Sam mylae, e twj ojciec nie yje...
- Widziaem, jak umiera! Nie byo tak, e od kogo o tym usyszaem i postanowiem
uwierzy!
- Znalaza osmalone dziecice koci - cigna Clary. - W ruinach swojego domu.

Razem ze szcztkami swoich rodzicw.


W kocu Jace na ni spojrza. Clary zobaczya niedowierzanie w jego oczach, a na
twarzy wysiek, kiedy rozpaczliwie prbowa zachowa resztki zudze. Prawie tak, jakby
patrzya przez czar, widziaa, jak kruszy si jego wiara w ojca, ktr nosi niczym
przezroczyst zbroj, chronic go przed prawd. Pomylaa, e gdzie w tej zbroi jest saby
punkt i jeli uda si jej znale waciwe sowa, moe j rozbije.
- To mieszne - powiedzia. - Przecie ja nie zginem. Nie byo tam adnych koci.
- Byy.
- Wic to by czar - stwierdzi szorstko Jace.
- Zapytaj ojca, co si stao z jego teciami - podsuna Clary i signa do jego rki. Spytaj go, czy ich szkielety te wyczarowa...
- Zamknij si! - Jace straci panowanie nad sob. Twarz mia bia jak ptno.
Clary zobaczya, e Luke patrzy w ich stron, zaskoczony wybuchem Jacea.
Przeciwnik wykorzysta t chwil nieuwagi i wbi miecz w jego pier, tu pod obojczykiem.
Luke szeroko otworzy oczy, raczej ze zdumienia ni blu, a Valentine szarpniciem
wycign ostrze z rany, zakrwawione a po rkoje. Z dzikim miechem zaatakowa
ponownie i tym razem wytrci bro z doni rannego. Gdy bro upada z brzkiem na
podog, kopn j pod st. Luke osun si na ziemi.
Valentine unis miecz nad lecym, gotowy do zadania ostatecznego ciosu.
Inkrustowane srebrne gwiazdy zabysy na klindze, a Clary, zmartwiaej z przeraenia,
przemkna przez gow myl: Jak to moliwe, e miertelnie grona rzecz jest taka pikna?
Jace odwrci si do niej.
- Clary...
Chwila paraliu mina. Clary uskoczya przed wycignitymi rkami Jace a i
podbiega do Luke'a, ktry lea na pododze, opierajc si na jednej rce. Rzucia si ku
niemu w chwili, kiedy Valentine opuci miecz.
Kiedy spadao na ni ostrze, co trwao uamek sekundy, cho jej si wydawao, e cae
eony, ujrzaa oczy Valentine'a i zrozumiaa, e mgby powstrzyma cios, gdyby chcia.
Wyczytaa z nich rwnie wiadomo, e zabije j, jeli tego nie zrobi. I decyzj, eby
jednak opuci rk do koca.
Zasonia si rkami, zacisna powieki...
Usyszaa szczk stali i krzyk, a kiedy otworzya oczy, zobaczya, e Valentine trzyma
si za krwawic do, w ktrej ju nie ma broni. Czarny miecz lea kilka stp dalej na
kamiennej posadzce, a obok niego kinda z czerwon rkojeci. Clary odwrcia si

zaskoczona i zobaczya, e Jace stoi przy drzwiach, z nadal uniesion rk. To on cisn
sztyletem i wytrci ojcu bro.
Bardzo blady, powoli opuci rk, patrzc bagalnie na Valentine'a.
- Ojcze...
Valentine spojrza na swoj zakrwawion do i przez jego twarz przemkn spazm
wciekoci, niczym bysk wiata. Jednak kiedy si odezwa, jego gos by agodny.
- Doskonay rzut, Jonathanie.
- Ale twoja rka - wykrztusi Jace. - Mylaem...
- Nie skrzywdzibym twojej siostry - przerwa mu Valentine, idc po miecz. Podnis
rwnie czerwony kinda i wsadzi go za pasek. - Powstrzymabym cios. Ale twoja troska o
rodzin jest godna pochway.
Kamca. Clary nie miaa czasu na suchanie wykrtw Valentine'a. Spojrzaa na
Luke'a i poczua mdlcy strach. Ranny lea na plecach, z na p przymknitymi oczami,
oddycha z trudem. Z dziury w jego rozcitej koszuli wydobyway si baki krwi.
- Potrzebuj bandaa - rzucia zdawionym gosem Clary. - Jakiego ptna,
czegokolwiek.
- Nie ruszaj si, Jonathanie - rozkaza Valentine. Jace zamar z rk w kieszeni. Clarisso, ten czowiek jest wrogiem naszej rodziny, wrogiem Clave. - Jego gos by gadki jak
naoliwiona stal. - Jestemy owcami, a to czasami oznacza konieczno zabijania. Z
pewnoci to rozumiesz.
- owcami demonw - powiedziaa Clary. - Zabjcami demonw. Nie mordercami.
To rnica.
- On jest demonem, Clarisso - rzek Valentine tym samym mikkim gosem. Demonem z ludzk twarz. Wiem, jak podstpne bywaj takie potwory. Pamitaj, ju raz go
oszczdziem.
- Potwory? - powtrzya Clary. Pomylaa o Luke'u, ktry buja j na hutawce, kiedy
miaa pi lat, coraz wyej i wyej. Luke'u, ktry na uroczystoci zakoczenia szkoy redniej
robi jej zdjcia jak dumny ojciec. Luke'u, ktry sortowa puda z ksikami przychodzce do
jego sklepu, szuka czego, co mogoby si jej spodoba, i odkada to na bok. Luke'u, ktry
podnosi j, eby zerwaa sobie jabko z drzewa rosncego przy jego wiejskim domku.
Luke'u, ktrego miejsce prbowa zaj ten mczyzna. - On nie jest potworem - owiadczya
stalowym gosem. - Ani morderc. Ty nim jeste.
- Clary! - To by Jace.
Zignorowaa go, nie odrywajc wzroku od czarnych, zimnych oczu ojca.

- Zamordowae rodzicw swojej ony, nie w bitwie, tylko z zimn krwi. I zao si,
e zabie rwnie Michaela Waylanda i jego synka. Dorzucie ich koci do szcztkw
moich dziadkw, eby mama mylaa, e ty i Jace nie yjecie. Woye naszyjnik na szyj
Michaela Waylanda, zanim go spalie, eby wszyscy wzili jego koci za twoje. Po caej tej
twojej gadce o nieskaonej krwi Clave, nie obchodzia ci wcale ich krew ani niewinno,
kiedy ich zabijae, prawda? Na zimno zarne starych ludzi i dziecko. I to wanie jest
potworne.
Kolejny spazm wciekoci wykrzywi rysy Valentine'a.
- Wystarczy! - rykn, unoszc czarny miecz. W tym gosie krya si caa prawda o
nim. Furia, ktra napdzaa go przez cae ycie. Nieustajcy, piekielny gniew. - Jonathanie!
Zabierz swoj siostr z mojej drogi, bo, na Anioa, sam j usun, eby zabi potwora, ktrego
broni!
Jace waha si przez krtk chwil. Potem unis gow.
- Oczywicie, ojcze - powiedzia i ruszy przez pokj w stron Clary. Chwyci j
brutalnie za rami, poderwa do gry i odcign od Luke'a.
- Jace - wyszeptaa przeraona Clary.
- Nie. - Jego palce bolenie wpijay si w jej ciao. Pachnia winem, metalem i potem.
- Nic do mnie nie mw.
- Ale...
- Kazaem ci milcze. - Potrzsn ni mocno.
Clary spojrzaa na Valentine'a, ktry sta triumfalnie nad pokonanym przeciwnikiem.
Z pogard trci go czubkiem buta. Luke wyda stumiony jk.
- Zostaw go! - krzykna Clary, prbujc wyrwa si Jace'owi. Niestety, by duo
silniejszy od niej.
- Przesta! - sykn jej do ucha. - Tylko pogarszasz swoj sytuacj. Lepiej nie patrz.
- Tak jak ty? - odparowaa rwnie cicho. - Zamykasz oczy i udajesz, e nic si nie
dzieje. Mylisz, e to wszystko nieprawda. Powiniene by mdrzejszy...
- Clary, przesta. - Jego ton uciszy j na krtk chwil. Brzmiaa w nim rozpacz.
Valentine si zamia.
- Gdybym pomyla, eby wzi ze sob miecz z prawdziwego srebra, mgbym
rozprawi si z tob jak naley, Lucian.
Luke warkn co, czego Clary nie dosyszaa. Miaa nadziej, e co bardzo
niegrzecznego. Prbowaa si wykrci Jace'owi. Polizna si i niechybnie by upada, gdyby
jej nie podtrzyma. Obj j, ale nie tak, jak kiedy sobie wyobraaa.

- Przynajmniej pozwl mi wsta - powiedzia Luke. - Pozwl mi umrze na stojco.


Valentine spojrza na niego z gry i wzruszy ramionami.
- Moesz umrze na plecach albo na kolanach - odparowa. - Tylko czowiek zasuguje
na to, eby umrze, stojc, a ty nie jeste czowiekiem.
- Nie! - krzykna Clary, kiedy Luke zacz z trudem dwiga si do pozycji klczcej.
- Dlaczego pogarszasz spraw? - rzuci Jace ochrypym szeptem, penym napicia. Mwiem ci, eby nie patrzya Clary dyszaa z wyczerpania i blu.
- Dlaczego koniecznie musisz okamywa samego siebie?
- Nie okamuj! - Jego ucisk sta si brutalniejszy, cho nie prbowaa si wyrwa. Po prostu chc tego, co byo dobre w moim yciu: ojca, rodziny. Nie mog znowu go straci.
Luke teraz klcza wyprostowany, a kiedy Valentine unis zakrwawiony miecz,
zamkn oczy i wyszepta jakie sowa. By moe modlitwy, Clary tego nie wiedziaa.
Wykrcia si w ramionach Jace'a, eby spojrze mu w twarz. Jego szczki byy zacinite,
wargi wyglday jak cienka kreska, ale oczy...
Krucha zbroja pkaa. Potrzebny by jeszcze ostatni cios.
- Przecie masz rodzin - powiedziaa Clary. - Rodzina to po prostu ludzie, ktrzy ci
kochaj. Tak jak Lightwoodowie kochaj ciebie. Alec, Isabelle... - Jej gos si zaama. - Luke
jest moj rodzin, a tym zmuszasz mnie, ebym patrzya, jak umiera, tak jak patrzye na
mier swojego ojca, kiedy miae dziesi lat? Tego wanie chcesz, Jace? Takim
czowiekiem chcesz by? Jak...
Urwaa przeraona, e posuna si za daleko.
- Jak mj ojciec - dokoczy Jace.
Jego gos by lodowaty, odlegy, ostry jak n. Straciam go, pomylaa z rozpacz
Clary.
- Na ziemi! - warkn i pchn j mocno.
Upada na kolana, ale natychmiast si wyprostowaa i zobaczya, e Valentine unosi
miecz nad gow. Blask yrandola odbity od klingi zaku j w oczy olepiajcymi refleksami.
- Luke! - krzykna.
Bro opada. Trafia w podog, bo Luke'a ju w tamtym miejscu nie byo. Jace rzuci
si przez pokj jak byskawica i przewrci go na bok, ratujc przed ciosem. Potem stan
przed ojcem, z twarz bia, ale spokojn, i rzek z powag:
- Myl, e powiniene odej.
Valentine z niedowierzaniem spojrza na syna.
- Co powiedziae?

Luke usiad. wiea krew splamia przd jego koszuli. Tymczasem Jace wycign
rk i delikatnie, jakby od niechcenia, pogadzi jeszcze drc rkoje miecza wbitego w
podog.
- Syszae, ojcze.
- Jonathanie Morgenstern... - Gos Valentine'a zabrzmia jak trzask bicza.
Jace byskawicznym ruchem wycign miecz z desek podogi i przystawi go do szyi
ojca, kilka cali poniej brody. Trzyma go lekko, rwno i pewnie.
- To nie jest moje nazwisko. Nazywam si Jace Wayland. Valentine nie odrywa od
niego wzroku.
- Wayland?! - rykn. - Nie masz w sobie krwi Waylandw! Michael Wayland by dla
ciebie obcy...
- Tak jak ty - odpar Jace spokojnie. Drobnym gestem przesun bro w lewo. Ruszaj!
Valentine potrzsn gow.
- Nigdy. Nie przyjm rozkazu od dziecka.
Czubek miecza dotkn jego garda. Clary patrzya na nich obu z fascynacj i
przeraeniem.
- Jestem bardzo dobrze wyszkolonym dzieckiem - ostrzeg Jace. - Sam mnie nauczye
sztuki zabijania. Wystarczy, e porusz dwoma palcami, a podern ci gardo. Na pewno
zdajesz sobie z tego spraw.
- Rzeczywicie odebrae dobre wyszkolenie - przyzna Valentine. Cho mwi
lekcewacym tonem, nie wykona najmniejszego ruchu. - Ale nie mgby mnie zabi.
Zawsze miae mikkie serce.
- Moe on by nie potrafi, ale ja owszem. Lulce, mimo e blady i zakrwawiony,
stan na nogi o wasnych siach. - I nie jestem pewien, czy zdoaby mnie powstrzyma.
Spojrzenie poncych oczu Valentine'a przesuno si na niego i zaraz wrcio do
syna. Jace nawet nie drgn, kiedy Luke si odezwa. Sta jak posg, z nieruchomym mieczem
w rce.
- Syszysz, jak ten potwr mi grozi, Jonathanie - urgliwym tonem rzuci Valentine. Jeste po jego stronie?
- On ma racj - powiedzia Jace agodnie. Nie jestem pewien, czy umiabym go
powstrzyma, gdyby chcia zrobi ci krzywd. Wilkoaki szybko dochodz do siebie.
Valentine wykrzywi usta.
- A wic, tak jak twoja matka, wolisz t kreatur, tego pdemona od wasnej rodziny?

Po raz pierwszy miecz zadra lekko w rce Jace'a.


- Opucie mnie, kiedy byem dzieckiem. Pozwolie mi myle, e nie yjesz, i
odesae, ebym mieszka z obcymi. Nigdy mi nie powiedziae, e mam matk i siostr.
Zostawie mnie samego! - Ostatnie sowa wykrzycza.
- Zrobiem to dla twojego bezpieczestwa - obruszy si Valentine.
- Gdyby zaleao ci na nim, gdyby obchodzia ci wasna krew, nie zabijaby jego
dziadkw - wtrcia z furi Clary. - Zamordowae niewinnych ludzi.
- Niewinnych? - warkn Valentine. - Na wojnie nie ma niewinnych! Stanli po stronie
Jocelyn! Przeciwko mnie! Pozwoliliby, eby odebraa mi syna!
Luke wcign ze wistem powietrze.
- Wiedziae, e zamierza ci opuci - powiedzia. - Jeszcze przed Powstaniem
wiedziae, e zamierza uciec?
- Oczywicie, e wiedziaem! - rykn Valentine. Straci panowanie nad sob. Wida
byo, e gotuje si z wciekoci. yy na jego szyi nabrzmiay, donie zacisny si w pici. Zrobiem to, co musiaem. Broniem swego i w rezultacie daem im wicej, ni si naleao:
stos pogrzebowy przysugujcy tylko najwikszym wojownikom Clave!
- Spalie ich - powiedziaa Clary.
- Tak! - krzykn Valentine. - Spaliem ich. Jace jkn.
- Moi dziadkowie...
- Nawet ich nie znae - przypomnia Valentine. - Nie udawaj alu, ktrego nie
czujesz.
Czubek miecza zadra. Luke pooy do na ramieniu Jace'a.
- Spokojnie.
Jace nie spojrza na niego, tylko oddycha jak po cikim biegu. Clary widziaa pot
perlcy si na jego czole, wosy przyklejone do skroni. Na grzbietach doni uwydatniy si
yy. On go zabije, pomylaa. Zabije Valentine'a.
Zrobia krok do przodu i rzeka pospiesznie:
- Musimy mie Kielich, bo wiesz, co on z nim zrobi. Jace obliza wyschnite wargi.
- Gdzie jest Kielich, ojcze?
- W Idrisie - odpar Valentine beznamitnie. - Czyli tam, gdzie nigdy go nie
znajdziesz.
Rka Jace'a draa.
- Powiedz...
- Daj mi miecz, Jonathanie. - Luke mwi opanowanym, niemal uprzejmym tonem.

- Co? - Gos Jace'a zabrzmia tak, jakby dobiega z dna studni.


Clary zrobia kolejny krok i ponaglia go:
- Daj Luke'owi miecz. Jace pokrci gow.
- Nie mog.
Clary podesza dostatecznie blisko, eby go dotkn.
- Moesz - powiedziaa agodnie. - Prosz.
Nie patrzy na ni. Spojrzenie mia utkwione w ojcu. Chwila przeduaa si w
nieskoczono. Wreszcie Jace skin gow. Nie opuci miecza, ale pozwoli, eby Luke
stan obok niego i pooy rk na jego doni ciskajcej rkoje.
- Moesz teraz puci, Jonathanie. - Widzc min Clary, Luke szybko si poprawi: Jace.
Wydawao si, e Jace nie zwrci uwagi na ten drobiazg. Wypuci miecz z rki i
cofn si o krok. Na twarz wrciy mu kolory, tak e miaa teraz barw kitu, a na wargach
bya krew w miejscu, gdzie je zagryz. Clary bardzo chciaa go dotkn, obj, ale wiedziaa,
e nigdy jej na to nie pozwoli.
- Mam propozycj - odezwa si Valentine zadziwiajco spokojnym tonem.
- Niech zgadn - powiedzia Luke. - Nie zabijaj mnie", tak? Valentine rozemia si
bez cienia wesooci.
- Nie poniybym si do bagania o ycie - owiadczy. - To dobrze - odpar Luke,
dotykajc jego brody czubkiem miecza. - Nie zamierzam ci zabija, pki mnie do tego nie
zmusisz, Valentine. Szczeglnie na oczach twoich dzieci. Chc tylko dosta Kielich.
Haas dobiegajcy z dou sta si goniejszy. Clary odniosa wraenie, e kto zblia
si do drzwi.
- Luke...
- Sysz.
- Kielich jest w Idrisie - powtrzy Valentine, przenoszc wzrok za plecy Luke'a.
- Jeli to prawda, musiae skorzysta z Bramy, eby go tam ukry. Pjdziemy po
niego razem. - Luke si poci. Oczy mia niespokojne. Na korytarzu co si dziao, najpierw
dobiegy stamtd krzyki, a potem donony oskot. - Clary, zosta z bratem. Kiedy my
przejdziemy przez Bram, zrbcie to samo, eby przenie si w bezpieczne miejsce.
- Nigdzie si std nie rusz - owiadczy Jace. Co uderzyo w drzwi.
- Valentine, Brama! - krzykn Luke.
- A jeli nie? - Valentine czujnie nasuchiwa odgosw zamieszania.
- Zabij ci, jeli bd musia - uprzedzi Luke. - Nawet na oczach twoich dzieci.

Brama! No, ju!


Valentine szeroko rozoy rce.
- Jak sobie yczysz.
Cofn si w chwili, gdy drzwi wpady do rodka razem z zawiasami. Luke uskoczy
w bok, ratujc si przed zmiadeniem, a potem odwrci si byskawicznie, ciskajc w rce
miecz.
W progu stan potny wilk o ctkowanym futrze, przygarbiony, z obnaonymi
kami, warczcy gronie. Z jego niezliczonych ran cieka krew.
Jace zakl cicho. W doni trzyma seraficki n. Clary chwycia go za nadgarstek.
- Nie! To przyjaciel.
Jace posa jej spojrzenie penie niedowierzania, ale opuci rk.
- Alaric...
Luk krzykn co w nieznanym jej jzyku. Zastpca przyczai si, jakby zamierza na
niego skoczy. I wtedy Clary zobaczya, e Valentine siga do pasa. Dostrzegszy bysk
czerwonych kamieni, przypomniaa sobie, e on nadal ma przy sobie sztylet Jace'a.
Usyszaa gos woajcy imi Luke'a, pomylaa, e to jej wasny, ale kiedy poczua,
e gardo ma jak zaklejone, uwiadomia sobie, e to krzykn Jace.
Kiedy sztylet wylecia z doni Valentine'a i, obracajc si w powietrzu, pofrun przez
pokj niczym srebrny motyl, Luke odwrci si jak w zwolnionym tempie, unis miecz... W
tym momencie co wielkiego i powo - szarego rzucio si midzy niego a przeciwnika. Clary
usyszaa wycie, narastajce i urwane w poowie, a potem brzk stali uderzajcej w podog.
Gwatownie zaczerpna tchu i rzucia si do biegu, ale zatrzyma j Jace.
Wilk pad u stp Luke'a. Z jego ciaa tryskaa krew. apami z trudem sign do
rkojeci noa sterczcego mu z piersi. Valentine si rozemia.
- Oto, jak odpacasz za niezachwian wierno, ktr tak tanio sobie kupie, Lucian zadrwi. - Pozwalasz im umiera za ciebie. - Cofa si, nie spuszczajc go z oczu.
Luke, z poblad twarz, spojrza na niego, a nastpnie na Alarica. Potem bez sowa
potrzsn gow i opad na kolana przy rannym wilkoaku. Jace, nadal trzymajc Clary za
ramiona, rzuci stanowczym tonem:
- Zosta tutaj. Syszysz?
I ruszy za ojcem, ktry, niewiadomo dlaczego, pobieg w stron przeciwlegej ciany.
Zamierza wyskoczy przez okno? Clary widziaa jego odbicie w duym lustrze w zoconych
ramach i wyraz twarzy - co w rodzaju ulgi zmieszanej z pogard. Ogarna j mordercza
wcieko.

- Niech mnie diabli, jeli bd tu stercze - wymamrotaa i popdzia w lad za


Jace'em. Zatrzymaa si tylko po to, eby podnie kinda z niebiesk rkojeci, ktry lea
pod stoem, gdzie kopn go Valentine. Bro pasowaa do jej rki, dodawaa pewnoci siebie.
Clary odrzucia przewrcone krzeso i zbliya si do lustra.
Twardy blask bijcy od serafickiego noa i padajcy z dou na twarz Jace'a podkrela
ciemne krgi pod jego oczyma i zapadnite policzki. Valentine odwrci si i stan plecami
do lustra, w ktrym odbija si cay pokj. Clary zobaczya w nim, e Luke odkada miecz i
delikatnie wyciga z piersi Alarica kinda z czerwon rkojeci. Na ten widok zrobio si jej
niedobrze. Mocniej cisna bro.
- Jace... - zacza.
Nie obejrza si, cho oczywicie widzia j w lustrze.
- Mwiem ci, eby zaczekaa.
- Jest taka sama jak jej matka - stwierdzi Valentine. Jedn rk trzyma za plecami i
przesuwa ni po brzegu grubej, zoconej ramy lustra. - Nie lubi robi tego, co jej si kae.
Jace ju nie dra, ale Clary wyczuwaa, jak krucha jest jego samokontrola, a nerwy
napite jak struny.
- Pjd z nim do Idrisu - oznajmi. - Przynios Kielich.
- Nie moesz... - Urwaa, widzc grymas na jego twarzy.
- Masz lepszy pomys? - zapyta.
- Luke...
- Lucian zajmuje si rannym towarzyszem - wtrci Valentine aksamitnym gosem. Jeli chodzi o Kielich i Idris, nie s daleko. Mona powiedzie, e po drugiej stronie lustra.
Jace zmruy oczy.
- Lustro jest Bram?
Usta Valentine'a rozcigny si w umiechu, kiedy opuci rk i cofn si, a obraz w
lustrze zamigota i zmieni si w rodzaj akwareli. Zamiast pokoju, caego w ciemnym drewnie
rozjanionego blaskiem wielu wiec, Clary ujrzaa zielone pola, szmaragdowe licie drzew i
rozleg k cignc si do duego kamiennego domu, ktry sta w oddali. Syszaa
brzczenie pszcz i szelest lici na wietrze, czua zapach kapryfolium niesiony jego
agodnymi podmuchami.
- Mwiem wam, e to niedaleko. - Valentine sta teraz w drzwiach o zotej framudze,
a jego wosy porusza ten sam wiatr, ktry przeczesywa licie na odlegych drzewach. - Jest
tak, jak zapamitae, Jonathanie? Nic si nie zmienio?
Clary cisno si serce. Nie miaa wtpliwoci, e to rodzinny dom Jace'a, pokazany

na przynt, tak jak kusi si dziecko cukierkiem albo zabawk. Spojrzaa na niego, ale on
sprawia wraenie, e w ogle jej nie dostrzega. Patrzy na Bram i widoczny za ni pejza:
zielone pola i rezydencj. Zobaczya, e jego twarz agodnieje, a na usta wypywa lekki
umiech smutku i tsknoty.
- Nadal moesz wrci do domu - powiedzia jego ojciec. W blasku serafickiego
ostrza jego sylwetka na tle Bramy zasaniaa jasne pola i k.
- Teraz tutaj jest mj dom - owiadczy z moc Jace. Valentine spojrza na syna z
grymasem furii na twarzy. Clary miaa nigdy nie zapomnie wyrazu jego oczu. Nagle
zatsknia za matk. Jocelyn, nawet gdy bya wcieka, nigdy nie patrzya na ni w ten
sposb. Zawsze patrzya na crk z mioci.
Ogarno j jeszcze wiksze wspczucie dla Jace'a.
- Dobrze. - Valentine zrobi krok do tyu przez Bram, stajc na ziemi Idrisu. Jego usta
wykrzywi umiech. - Ach, dom.
Jace ruszy w stron Bramy i zatrzyma si z rk na zotej framudze. Waha si, cho
Idris migota przed jego oczami jak mira na pustyni. Wystarczyby tylko jeden krok...
- Jace, nie! - powiedziaa szybko Clary. - Nie id za nim.
- Kielich... - przypomnia Jace.
Twarz mia nieprzeniknion, ale bro w jego rce gwatownie zadraa.
- Niech Clave go odzyska! Jace, prosz. Jeli przejdziesz przez Bram, moesz nigdy
nie wrci. Valentine ci zabije. Nie chcesz w to uwierzy, ale on to zrobi.
- Twoja siostra ma racj. - Valentine sta pord zielonej trawy i polnych kwiatw. Ich
dba faloway wok jego stp. Clary zrozumiaa, e cho stoj zaledwie kilka cali od
siebie, znajduj si w innych krainach. - Naprawd sdzisz, e potrafisz wygra? Cho masz
seraficki n, a ja adnej broni? Jestem silniejszy od ciebie, ty za nie znajdziesz w sobie do
odwagi, eby mnie zabi. A bdziesz musia mnie zabi, Jonathanie, jeli chcesz odebra mi
Kielich.
Jace mocniej cisn n.
- Mog...
- Nie, nie moesz. - Valentine sign przez Bram i chwyci syna za nadgarstek.
Przycign go do siebie, a czubek serafickiego noa dotkn jego piersi. Cz rki Jace'a,
ktra znalaza si po drugiej stronie Bramy, migotaa, jakby bya zanurzona w wodzie. - Zrb
to. Wbij ostrze. Na trzy cale, moe cztery. - Szarpn bro do przodu, a czubek sztyletu
przeci tkanin koszuli. Tu nad sercem wykwit czerwony mak. Jace krzykn cicho,
gwatownym ruchem uwolni rk i a zatoczy si do tyu. - Tak mylaem. Masz zbyt

mikkie serce.
Z oszaamiajc szybkoci zamachn si pici na syna. Clary krzykna, ale cios
nie sign Jace'a, tylko dzielcej ich lustrzanej tafli. Huk zabrzmia tak, jakby roztrzaskao
si tysic kruchych przedmiotw. Na szkle, ktre nie byo szkem, pojawia si pajcza sie
rys. Nim Brama zmienia si w lawin poszarpanych odamkw, Clary usyszaa pogardliwy
miech Valentine'a.
Szko rozsypao si po pododze srebrzyst kaskad. Clary cofna si, ale Jace sta
bez ruchu, kiedy wok niego padaa szklana ulewa, i wpatrywa si w puste ramy lustra.
Clary spodziewaa si, e bdzie kl, krzycza albo zorzeczy ojcu, ale on czeka w
milczeniu, a deszcz si skoczy. Wtedy uklk i ostronie wzi do rki jeden z wikszych
kawakw i obrci go w rkach.
Clary kucna obok niego, odkadajc n, ktrego ciar ju nie dodawa jej otuchy.
- Nic nie moge zrobi - powiedziaa.
- Owszem, mogem. - Jace patrzy na szcztki lustra. Jego drobinki mia nawet na
wosach. - Mogem go zabi. - Pokaza jej odamek, ktry trzyma w rce. - Spjrz.
W kawaku szka zachowa si obraz Idrisu: skrawek bkitnego nieba, cie zielonych
lici. Clary westchna. - Jace...
- Wszystko w porzdku?
Clary podniosa wzrok. Nad nimi sta Luke. By bez broni i mia pod oczami sine
krgi.
- Nic nam nie jest - powiedziaa. Za nim dostrzega lec na pododze nieruchom
posta, do poowy zakryt dugim paszczem Valentine'a. Spod materiau wystawaa rka
zakoczona pazurami. - Alaric?
- Nie yje. - Cho Luke ledwo zna swojego zastpc, w jego gosie brzmia bl.
Clary wiedziaa, e nigdy go nie opuci przetaczajcy ciar winy. Oto, jak
odpacasz za niezachwian wierno, ktr tak tanio sobie kupie, Lucian. Pozwalasz im
umiera za ciebie".
- Mj ojciec uciek - oznajmi Jace pospnym tonem. - Z Kielichem. Sami mu go
dalimy. Zawiodem.
Luke wycign rk i strzepn szko z jego wosw. Nadal mia wysunite pazury,
palce poplamione krwi, ale Jace nie uchyli si przed jego dotykiem. Nic nie odpowiedzia.
- To nie twoja wina - rzek Luke i popatrzy na Clary. Jego spojrzenie mwio: Twj
brat ci potrzebuje, zosta z nim".
Gdy Clary kiwna gow, Luke podszed do okna, otworzy je szeroko i co zawoa

do wilkw. Do pokoju wpad silny podmuch, od ktrego zaskwierczay wiece.


Clary uklka obok Jace'a.
- Wszystko w porzdku - powiedziaa z wahaniem, cho sytuacja wcale nie wygldaa
dobrze. Pooya do na jego ramieniu. Tkanina koszuli bya szorstka pod palcami i wilgotna
od potu, ale jej dotyk odbieraa jako dziwnie kojcy. - Znalelimy moj mam. Mamy ciebie.
Mamy wszystko, co si liczy.
- On mia racj. To dlatego nie mogem si zmusi, eby przej przez Bram wyszepta Jace. - Nie mgbym tego zrobi. Nie mgbym go zabi.
- Gdyby to zrobi, wanie wtedy by zawid - owiadczya Clary.
- Jace w odpowiedzi wymamrota co cicho pod nosem. Clary nie usyszaa jego sw,
ale ostronie wyja odamek z jego doni, skaleczonej w dwch miejscach i krwawicej.
Odoya go na podog i uja rk brata.
- Szczerze mwic, Jace, nie masz lepszych pomysw ni bawienie si rozbitym
szkem? - zaartowaa.
- Jace wyda z siebie odgos podobny do zduszonego miechu, a potem wycign rce
i wzi j w ramiona. Clary bya wiadoma, e Luk obserwuje ich od okna, ale przezornie
zamkna oczy i ukrya twarz na ramieniu Jace'a. Pachnia sol i krwi. I dopiero kiedy jego
usta znalazy si przy jej uchu, zrozumiaa, co wczeniej wyszepta. Najprostsz ze
wszystkich litanii: jej imi.

EPILOG
SZCZYT KUSI
Korytarz szpitalny by olepiajco biay. Po wielu dniach przebywania w blasku
pochodni, lamp gazowych i niesamowitego czarodziejskiego wiata, w jaskrawym
elektrycznym owietleniu wszystko wydawao si blade, mde i nienaturalne. Kiedy Clary
podpisywaa si w rejestracji, zauwaya, e pielgniarka ma dziwnie t skr. Moe jest
demonem? - pomylaa, oddajc jej wypeniony formularz.
- Ostatnie drzwi na kocu korytarza - poinformowaa j z miym umiechem kobieta.
Albo ja wariuj.
- Wiem - powiedziaa Clary. - Byam tu wczoraj. I przedwczoraj i jeszcze dzie
wczeniej.
Zblia si wieczr, na korytarzu nie byo toku. Stary mczyzna w szlafroku szura
kapciami po wykadzinie, cignc za sob przenon butl z tlenem. Dwch lekarzy w
zielonych chirurgicznych kitlach nioso styropianowe kubki z kaw, parujce w chodnym
powietrzu. W szpitalu klimatyzacja dziaaa pen par, cho na zewntrz ju czuo si jesie.
Drzwi na kocu korytarza byy otwarte. Clary zajrzaa do rodka, nie chcc budzi
Luke'a, jeli drzema na krzele przy ku, tak jak poprzednie dwa razy, kiedy tu
przychodzia. Teraz nie spa, tylko rozmawia z wysokim mczyzn w szacie koloru
pergaminu. Kiedy Cichy Brat si odwrci, jakby wyczu jej obecno, zobaczya, e to
Jeremiasz.
- Co si dzieje? - spytaa, krzyujc rce na piersi.
Z trzydniowym zarostem, w okularach podsunitych na czubek gowy, Luk wyglda
na bardzo zmczonego. Pod lun flanelow koszul odznaczay si bandae, ktrymi nadal
mia owinit klatk piersiow.
- Brat Jeremiasz wanie wychodzi - powiedzia.
Cichy Brat zarzuci kaptur na gow i ruszy do drzwi, ale Clary stana mu na drodze.
- No, wic? - rzucia wyzywajco. - Pomoecie mojej matce czy nie?
Jeremiasz przysun si bliej, a Clary poczua zimno pynce od jego ciaa niczym
para od gry lodowej. Nie moesz ratowa innych, dopki nie uratujesz siebie", rozleg si
gos w jej gowie.
- Te mdroci z ciasteczek z wrb maj dug brod - skwitowaa Clary. - Co jest
mojej mamie? Wiecie? Czy Cisi Bracia mog jej pomc tak, jak pomogli Alecowi?

Nikomu nie pomoglimy, odpar Jeremiasz. Nie jest naszym zadaniem pomaganie
tym, ktrzy sami odczyli si od Clave.
Po tym owiadczeniu Jeremiasz omin j i wyszed na korytarz. Clary odprowadzia
go wzrokiem i stwierdzia, e nikt nie zwraca na niego uwagi. Kiedy przymruya oczy,
zobaczya otaczajc go migotliw aur czaru. Bya ciekawa, co widz inni.
Kolejnego pacjenta? Spieszcego si doktora w chirurgicznym kitlu? Smutnego
odwiedzajcego?
- Mwi prawd - odezwa si za ni Luke. - Nie wyleczy Aleca. Zrobi to Magnus
Bane. A Jeremiasz nie wie, co jest twojej matce.
- Ja wiem - oznajmia Clary, wracajc do sali.
Wolno podesza do ka. Miaa trudnoci z powizaniem tej drobnej biaej postaci,
oplecionej sieci rurek podczonych do licznych urzdze, z yw, pomiennowos matk.
Oczywicie jej wosy nadal byy rude, rozrzucone po poduszce jak miedziany szal, ale skra
miaa tak barw jak u woskowej picej krlewny z muzeum Madame Tussaud. Pier
Jocelyn opadaa i unosia si tylko dziki skomplikowanej aparaturze.
Clary uja w donie szczup rk matki, tak jak poprzedniego dnia i jeszcze dzie
wczeniej. Czua puls w nadgarstku, rwny i mocny. Ona chce si obudzi, pomylaa. Wiem,
e chce.
- Oczywicie, e chce odezwa si Luke, a Clary ze zdziwieniem uwiadomia
sobie, e wypowiedziaa te sowa na gos. - Ma dla kogo wyzdrowie, cho nie o wszystkich
wie.
Clary delikatnie pooya do matki na pocieli.
- Masz na myli Jace'a.
- Oczywicie, e mam na myli Jacea. Opakiwaa go przez siedemnacie lat. Gdybym
mg jej powiedzie, e ju duej nie musi si smuci... - Gos mu si zaama.
- Podobno ludzie w piczce sysz, co si do nich mwi - powiedziaa Clary. Co
prawda, lekarze twierdzili, e to nie jest zwyka piczka spowodowana urazem,
niedotlenieniem, zawaem czy udarem. Byo tak, jakby pacjentka po prostu zasna i nie
moga si obudzi.
- Wiem - rzek Luke. - Rozmawiam z ni. Prawie bez przerwy. - Umiechn si ze
znueniem. - Mwiem jej, jaka bya dzielna. e moe by z ciebie dumna. Ze swojej crki wojownika.
W gardle Clary wyrosa nagle bolesna gula. Przekna lin, odwracajc wzrok od
Luke'a i wygldajc przez okno. Zobaczya jedynie pusty ceglany mur budynku stojcego

naprzeciwko. adnych adnych widokw drzew czy rzeki.


- Zrobiam zakupy, o ktre prosie - powiedziaa. - Maso orzechowe, mleko, patki i
chleb od Fortunato Brothers. - Pogrzebaa w kieszeni dinsw. - Mam reszt...
- Zatrzymaj j. Moesz zapaci za takswk.
- Simon mnie odwiezie. - Clary spojrzaa na zegarek Butterfly" zawieszony na
breloczku od kluczy. - Pewnie ju czeka na dole.
- To dobrze. Ciesz si, e spdzisz z nim troch czasu. - Na twarzy Luke'a malowaa
si ulga. - Tak czy inaczej, zatrzymaj pienidze. Wyjd gdzie wieczorem.
Clary ju chciaa zaprotestowa, ale si pohamowaa. Mama zawsze powtarzaa, e
Luke jest w trudnych chwilach jak skaa: solidny, godny zaufania, niezomny.
- Przyjd wreszcie do domu, dobrze? - poprosia. - Ty te potrzebujesz snu.
- Zdaje si, e snu mamy w nadmiarze - zaartowa, ale Clary widziaa zmczenie na
jego twarzy, kiedy wrci na krzeso przy ku i delikatnie odgarn kosmyk wosw z
twarzy Jocelyn.
Poczua pieczenie w oczach i odwrcia si szybko.
Kiedy wysza ze szpitala gwnymi drzwiami, van Erica ju sta przy krawniku;
jego silnik pracowa na jaowym biegu. Niebo byo idealnie niebieskie, jak ogromna chiska
waza, ciemnoszafirowe nad Hudsonem, gdzie ju zachodzio soce. Simon pochyli si i
otworzy jej drzwi, a ona wsiada na miejsce pasaera.
- Dokd? - zapyta, wczajc si do ruchu na Pierwszej Alei. - Do domu?
Clary westchna.
- Nawet nie wiem, gdzie on jest. Simon zerkn na ni z ukosa.
- Ualasz si nad sob, Fray? - Jego ton by drwicy, ale agodny. Gdyby si obejrzaa,
zobaczyaby ciemne plamy na tylnym siedzeniu, gdzie nie tak dawno lea zakrwawiony Alec
z gow na kolanach Isabelle.
- Tak. Nie. Nie wiem. - Clary znowu westchna, szarpic kosmyk miedzianych
wosw. - Wszystko si zmienio. Czasami auj, e nie moe by tak jak dawniej.
- A ja nie - powiedzia Simon ku jej zaskoczeniu. - No to gdzie jedziemy? Powiedz mi
przynajmniej, czy do centrum, czy do Uptown.
- Do Instytutu - zadecydowaa Clary. - Przepraszam - dodaa pospiesznie, kiedy Simon
wykona raptowny zwrot, amic wszelkie przepisy. Furgonetka a zatrzeszczaa w protecie,
skrcajc na dwch koach. - Powinnam powiedzie ci wczeniej.
- Uhm - mrukn Simon. - Jeszcze tam nie bya, odkd...?
- Jeszcze nie. Jace do mnie zadzwoni, e z Alekiem i Isabelle wszystko w porzdku.

Podobno ich rodzice ju wracaj z Idrisu, bo kto wreszcie ich powiadomi, co si naprawd
dzieje. Bd za par dni.
- Czy to byo dziwne? - spyta Simon, silc si na obojtny ton. - Telefon od Jace'a po
tym, jak si dowiedziaa...
- Tak? - Gos Clary zabrzmia ostro. - Odkd czego si dowiedziaam? e jest zabjc
transwestyt, ktry lubi mczy koty?
- Nic dziwnego, e jego kot wszystkich nienawidzi.
- Och, zamknij si, Simon - rzucia Clary z rozdranieniem. - Wiem, co masz na myli.
Nie, to nie byo dziwne. Midzy nami przecie do niczego nie doszo.
- Do niczego?
- Do niczego - powtrzya twardo Clary, wygldajc przez okno, eby nie dostrzeg
rumiecw na jej policzkach. Wanie mijali rzd restauracji, midzy innymi Taki, jasno
owietlon w zapadajcym zmierzchu.
Skrcili za rg w chwili, kiedy soce znikao za budynkiem Instytutu, zalewajc ulic
w dole perow powiat, ktr tylko oni mogli zobaczy. Simon zatrzyma si przed
drzwiami i wyczy silnik.
- Chcesz, ebym poszed z tob? Clary si zawahaa.
- Nie. Powinnam zrobi to sama.
Wyraz rozczarowania, ktry pojawi si na jego twarzy, szybko znikn. Simon bardzo
wydorola przez ostatnie dwa tygodnie, dosza do wniosku Clary. Podobnie jak ona. I dobrze,
bo nie chciaaby go straci. By czci niej, podobnie jak talent do rysowania, zakurzone
powietrze Brooklynu, miech matki i krew Nocnego owcy w jej yach.
- Bdziesz pniej potrzebowaa podwzki? - zapyta. Pokrcia gow.
- Luk da mi pienidze na takswk. A jutro po mnie przyjedziesz? Moglibymy
zrobi popcorn i obejrze par odcinkw Trigun". Przydaaby mi si odrobina psychoterapii.
Simon pokiwa gow.
- Brzmi niele.
Nachyli si i musn ustami jej policzek. By to pocaunek lekki jak li, ale po
plecach Clary przebieg dreszcz. Spojrzaa na przyjaciela.
- Mylisz, e to by przypadek? - zapytaa.
- Co byo przypadkiem?
- e trafilimy do Pandemonium tej samej nocy, kiedy Jace i pozostali zjawili si tam
w pocigu za demonem? Dzie przed tym, jak Valentine porwa moj matk?
- Nie wierz w przypadki - owiadczy Simon.

- Ja te nie.
- Ale musz przyzna, e to by fortunny zbieg okolicznoci - stwierdzi Simon.
- Fortunny Zbieg Okolicznoci - powtrzya Clary. - Nieza nazwa dla zespou.
- Lepsza ni wikszo tych, ktre my wymylilimy - zgodzi si Simon.
- Jasne, e tak.
Clary wyskoczya z furgonetki i zatrzasna za sob drzwi. Kiedy biega ciek z pyt
poprzerastanych traw, usyszaa trbienie. Nie odwracajc si, pomachaa Simonowi.
Wntrze katedry byo chodne i ciemne, pachniao deszczem i wilgotnym papierem.
Jej kroki odbijay si gonym echem od kamiennych cian i posadzki. Clary pomylaa o
kociele na Brooklynie, do ktrego posza z Jace'em. Moe Bg istnieje, a moe nie. Tak czy
inaczej, jestemy zdani na siebie.
Kiedy zasuny si za ni drzwi windy, zerkna na swoje odbicie w lustrze.
Wikszo siniakw i skalecze ju znikna bez ladu. Clary zastanawiaa si, czy Jace
widzia j kiedy tak wymuskan jak dzisiaj. Idc z wizyt do szpitala, ubraa si w czarn
plisowan spdnic i staromodn bluzk z marynarskim konierzem, wargi pocigna
rowym byszczykiem. Teraz uznaa, e wyglda na osiem lat.
Zreszt i tak to, co Jace pomyli sobie o jej wygldzie, teraz czy kiedykolwiek, nie
miao znaczenia. Zastanawiaa si, czy midzy nimi bdzie kiedy tak, jak midzy Simonem a
jego siostr: mieszanina znudzenia, irytacji i mioci. Nie moga sobie tego wyobrazi.
Zanim drzwi windy si otworzyy, usyszaa gone miauczenie.
- Hej, Church - powiedziaa, klkajc przy szarym kocurze wycignitym na pododze.
- Gdzie s wszyscy?
Church, ktry w pierwszej chwili sprawia wraenie, e chce, by Clary pogaskaa go
po brzuchu, teraz zawarcza gronie. Clary poddaa si z westchnieniem.
- Szurnity kot. Gdzie...
- Clary! - Isabelle wypada na korytarz w dugiej czerwonej spdnicy i z wosami
upitymi na czubku gowy. - Jak dobrze ci widzie!
Porwaa w objcia Clary i uciskaa j, omal nie przewracajc.
- Isabelle, ja te si ciesz, e ci widz - wykrztusia Clary.
- Tak si o ciebie martwiam. Kiedy poszlicie z Hodge'em do biblioteki, a ja zostaam
z Alekiem, usyszaam eksplozj. Gdy tam pobiegam, zobaczyam, e was nie ma, a w
rodku jest straszny baagan. Wszdzie bya krew i jeszcze co czarnego i lepkiego. Zadraa. - Co to byo?
- Kltwa Hodge'a - wyjania Clary.

- A, racja. Jace opowiada mi o Hodge'u.


- Tak? - zdziwia si Clary.
- e kaza zdj z siebie kltw i sobie poszed. Tak. Mona by sdzi, e
przynajmniej si poegna. Troch mnie zawid, ale przypuszczam, e ba si Clave. Jestem
pewna, e kiedy si z nami skontaktuje.
Wic Jace nie powiedzia im, e Hodge ich zdradzi, pomylaa Clary, niepewna, co o
tym sdzi. Z drugiej strony, skoro chcia oszczdzi Isabelle przykroci i rozczarowania,
moe nie powinna si wtrca.
- Tak czy inaczej - cigna Isabelle - to byo okropne i nie wiem, co bymy zrobili,
gdyby nie zjawi si Magnus i nie uzdrowi Aleca. - Zmarszczya brwi. - Jace opowiedzia
nam, co si stao na wyspie. Waciwie wiedzielimy o tym wczeniej, bo Magnus wisia na
telefonie przez ca noc. Wszyscy w Podziemiu o tym mwili. Jeste sawna, wiesz.
- Ja?
- Jasne. Crka Valentine'a. Clary zadraa.
- Domylam si, e Jace te jest sawny.
- Wy oboje - potwierdzia Isabelle tym samym, przesadnie wesoym tonem. - Synni
brat i siostra.
Clary spojrzaa na ni ze zdziwieniem i powiedziaa:
- Prawd mwic, nie spodziewaam si, e ucieszy ci mj widok.
Isabelle wspara rce na biodrach.
- Dlaczego? - zapytaa z uraz.
- Nie sdziam, e a tak mnie lubisz.
Isabelle spojrzaa w d na swoje srebrzyste palce u stp. Jej sztuczna wesoo
znikna bez ladu.
- Ja te nie sdziam - przyznaa. - Ale kiedy poszam szuka ciebie i Jace'a i okazao
si, e nigdzie was nie ma... Zawiesia gos. - Martwiam si nie tylko o niego, ale rwnie o
ciebie. Jest w tobie co... kojcego. A Jace jest przy tobie duo lepszy. Clary szerzej
otworzya oczy.
- Naprawd?
- Tak. Mniej ostry w obyciu. Nie to, e zaraz agodniejszy, ale przynajmniej pozwala
dostrzec w sobie dobro. - Zrobia pauz. - Z pocztku ci nie lubiam, ale potem
zrozumiaam, jaka byam gupia. To, e nigdy nie miaam przyjaciki, nie oznacza, e nie
mog zaprzyjani si teraz.
- Ja te - powiedziaa Clary. - Isabelle? - Tak?

- Nie musisz udawa miej. Wol, kiedy jeste sob.


- To znaczy jdz? - Isabelle si rozemiaa.
Clary ju miaa zaprotestowa, ale w tym momencie do holu wkutyka Alec, wsparty
na kulach. Jedn nog mia zabandaowan, nogawk dinsw podwinit do kolana. Na jego
skroni, pod ciemnymi wosami, bieli si drugi opatrunek. Poza tym wyglda cakiem dobrze
jak na kogo, kto cztery dni wczeniej omal nie umar. Pomacha jej kul w gecie
pozdrowienia.
- Cze - rzucia Clary, zaskoczona, e widzi go na nogach. - Jeste...?
- Zdrowy? Tak. Za par dni obejd si bez kul.
Clary poczua ucisk w gardle. Gdyby nie ona, w ogle nie potrzebowaby szczude.
- Ciesz si, e z tob wszystko w porzdku, Alec - powiedziaa z ca szczeroci, na
jak potrafia si zdoby.
Alec zamruga.
- Dziki.
- Wic Magnus ci wyleczy? - zapytaa. - Luk mwi...
- Tak! - wtrcia si Isabelle. - To byo co! Zjawi si, wyprosi wszystkich z pokoju i
zamkn drzwi, a za chwil posypay si spod nich na korytarz niebieskie i czerwone iskry.
- Nic z tego nie pamitam - stwierdzi Alec.
- Potem siedzia przy ku Aleca przez ca noc a do rana, eby si upewni, e ju
jest z nim dobrze - dodaa Isabelle.
- Tego te nie pamitam.
Czerwone wargi Isabelle rozcigny si w umiechu.
- Ciekawe, skd Magnus wiedzia, e ma przyj? Pytaam go, ale nie odpowiedzia.
Clary pomylaa o zoonej kartce, ktr Hodge wrzuci w ogie po znikniciu
Valentine'a. By dziwnym czowiekiem. Powica czas i robi, co si da, eby uratowa
Aleca, a jednoczenie zdradzi wszystkich i wszystko, na czym mu zaleao.
- Nie mam pojcia - powiedziaa. Isabelle wzruszya ramionami.
- Pewnie gdzie usysza, co si stao. Zdaje si, e jest podczony do ogromnej sieci
plotkarskiej.
- Jest Wysokim Czarownikiem Brooklynu - przypomnia Alec z lekkim rozbawieniem
i zwrci si do Clary: - Jace siedzi w oranerii, jeli chcesz si z nim zobaczy. Zaprowadz
ci.
- Tak?
- Jasne. Dlaczego nie?

Clary zerkna na Isabelle, a ona ponownie wzruszya ramionami. Najwyraniej Alec


nie podzieli si z siostr swoimi planami.
- Idcie. Ja i tak mam co do zrobienia. - Machna na nich rk. - Sio!
Ruszyli korytarzem. Alec szed szybko mimo kul. Clary musiaa truchta, eby
dotrzyma mu kroku.
- Mam krtkie nogi - zaprotestowaa w kocu.
- Przepraszam - bkn skruszony i zwolni. - Posuchaj... To, co mwia... co
dotyczyo mnie i Jasea, a ja na ciebie nawrzeszczaem...
- Pamitam.
- Kiedy powiedziaa, e to dlatego, e... no wiesz... - Jka si, nie wiedzc, jak
sformuowa zdanie. Sprbowa jeszcze raz. - Kiedy powiedziaa, e jestem...
- Alec, przesta.
- Jasne. Niewane. - Zacisn usta. - Nie chcesz o tym rozmawia.
- Nie o to chodzi. Po prostu czuj si okropnie z powodu tego, co powiedziaam. To
byo straszne. I nieprawdziwe...
- Wanie, e prawdziwe. Kade sowo.
- Co nie oznacza, e zachowaam si w porzdku. Nie wszystko, co jest prawd, zaraz
trzeba ogosi. To byo pode z mojej strony. A jeli chodzi o demony, Jace wcale nie
wypomina, e adnego nie zabie, tylko ci chwali. Mwi, e zawsze chronie jego i
Isabelle. Potrafi by dupkiem, ale... - Ju miaa na kocu jzyka kocha ci", ale si
powstrzymaa. - Nigdy nie powiedzia o tobie zego sowa. Przysigam.
- Nie musisz przysiga. Ja ju wiem. - Mwi spokojnie, nawet z pewnoci siebie,
ktrej nigdy wczeniej u niego nie zauwaya. Popatrzya na niego zaskoczona. - Wiem, e
Abbadona te nie zabiem, ale doceniam, e tak mi powiedziaa.
Clary zamiaa si niepewnie.
- Doceniasz to, e ci okamaam?
- Zrobia to z dobrego serca. To duo znaczy po tym, jak ci potraktowaem.
- Myl, e Jace niele by si na mnie wkurzy z powodu kamstwa, gdyby nie to, e
wtedy martwi si o ciebie. Ale jeszcze bardziej by si wciek, gdyby wiedzia o tamtej
naszej rozmowie.
- Mam pomys. - Kciki ust Aleca si uniosy. - Nie mwmy mu. Moe Jace potrafi
obci gow demonowi Dusien z odlegoci pidziesiciu stp, majc do dyspozycji tylko
korkocig i gumk recepturk, ale czasami myl, e nie za bardzo zna si na ludziach.
- Chyba tak - zgodzia si Clary z umiechem.

Dotarli do podstawy spiralnych schodw prowadzcych na dach.


- Nie mog wej na gr. - Alec postuka kul o stopie. Rozleg si metaliczny
dwik.
- W porzdku. Sama trafi.
Alec zrobi ruch, jakby chcia si odwrci, ale potem zmierzy j spojrzeniem.
- Powinienem by si domyli, e jeste siostr Jacea. Oboje macie talenty
artystyczne.
Clary zatrzymaa si z nog na najniszym stopniu. Bya zaskoczona.
- Jace potrafi rysowa?
- Nie. - Kiedy Alec si umiechn, jego niebieskie oczy si rozjarzyy, a Clary
zrozumiaa, dlaczego tak si spodoba Magnusowi. - Tylko artowaem. On nie potrafi
narysowa prostej kreski.
Pokutyka o kuli, chichoczc. Clary patrzya za nim z rozbawieniem. Moga
przyzwyczai si do Aleca, ktry stroi sobie arty z Jace'a, nawet jeli jego poczucie humoru
byo do dziwne.
Oraneria wygldaa tak, jak Clary j zapamitaa, cho teraz niebo nad szklanym
dachem byo szafirowe. Od czystego, mydlanego zapachu rozjanio si jej w gowie.
Oddychajc gboko, ruszya przez gstwin gazi i lici.
Jace siedzia na marmurowej awce stojcej na rodku oranerii. Z pochylon gow,
leniwie obraca co w rkach. Kiedy zanurkowaa pod gazi, podnis wzrok i szybko
zamkn tajemniczy przedmiot w doni.
- Clary. Co tutaj robisz?
- Przyszam si z tob zobaczy. Chciaam wiedzie, co u ciebie.
- W porzdku.
Mia na sobie dinsy i biay T - shirt. Sice na ciele wyglday jak ciemne plamy na
biaym miszu jabka. Oczywicie, pomylaa Clary, prawdziwe rany s wewntrz.
- Co to jest? - spytaa, wskazujc na zacinit pi Jacea. Rozchyli palce. Na jego
doni lea kawaek srebrnego lustra o nierwnych brzegach, zabarwionych na niebiesko i
zielono.
- Fragment Bramy.
Clary usiada obok niego na awce.
- Widzisz w nim co?
Jace obrci odamek w rkach, tak e wiato przesuno si po jego powierzchni jak
fala.

- Skrawek nieba, drzewa, ciek... Obracam go pod rnymi ktami, prbuj dojrze
rezydencj. I ojca.
- Valentine'a - poprawia go Clary. - Dlaczego chcesz go zobaczy?
- Moe zobaczybym, co robi z Kielichem Anioa. Teraz, kiedy Clave ju wie, co si
stao, Lightwoodowie niedugo wrc. Niech oni si tym zajm.
Dopiero teraz spojrza na ni. Clary zastanawiaa si, jak to moliwe, e s do siebie
tak niepodobni. Dlaczego jej nie przypady w udziale wywinite czarne rzsy albo wydatne
koci policzkowe? Uwaaa, e to niesprawiedliwe.
- Kiedy spojrzaem przez Bram i zobaczyem Idris, wiedziaem, e Valentine tylko
czeka, czy si zami. Ale to i tak nie miao znaczenia, bo naprawd chciaem wrci do
domu. Nawet nie przypuszczaem, e a tak bardzo.
Clary pokrcia gow.
- Nie rozumiem, co jest takiego wspaniaego w Idrisie. To tylko miejsce, a ty i Hodge
mwicie o nim w taki sposb... - Nie dokoczya zdania.
Jace zamkn do na odamku.
- Byem tam szczliwy. To jedyne miejsce, gdzie czuem si taki szczliwy.
Clary urwaa gazk z najbliszego krzaka i zacza obrywa z niej listki.
- aowae Hodge'a i dlatego nie powiedziae Alecowi i Isabelle, co zrobi.
Jace tylko wzruszy ramionami.
- W kocu i tak si dowiedz - stwierdzia Clary.
- Tak, ale to nie ja im powiem.
- Jace... Clary spojrzaa na powierzchni stawu, ca zielon od opadych lici. - Jak
moge by tam szczliwy? Wiem, co mylae, ale Valentine by okropnym ojcem. Zabi
twojego sokoa, okamywa ci, bi... Nawet nie prbuj zaprzecza.
Po ustach Jace'a przemkn cie umiechu.
- Tylko w co drugi czwartek.
- Wic jak moge...
- Bo przynajmniej wtedy byem pewien, kim jestem i gdzie jest moje miejsce. To
brzmi gupio, ale... - Wzruszy ramionami. - Zabijam demony, bo tego mnie nauczono, ale to
nie ja. Jestem w tym dobry, bo po mierci ojca, kiedy sdziem, e on naprawd nie yje,
poczuem si wolny, bez adnych zobowiza. Nie byo nikogo, kto by po mnie paka.
Nikogo, kto wtrcaby si do mojego ycia tylko dlatego, e mi je da. - Jego twarz wygldaa
jak wyciosana z kamienia. - Ju tak si nie czuj.
Clary wyrzucia ogoocon z lici gazk.

- Dlaczego? - zapytaa.
- Z twojego powodu. Gdyby nie ty, przeszedbym z ojcem przez Bram. Gdyby nie ty,
poszedbym za nim nawet teraz.
Clary spojrzaa na zamiecony staw. Czua ucisk w gardle.
- Mylaam, e ci denerwuj.
- Tak dugo byem wolny, e o niepokj przyprawiaa mnie myl o jakimkolwiek
uwizaniu. Ale ty sprawia, e zaley mi na tym, by mie swoje miejsce.
- Chc, eby gdzie ze mn poszed - powiedziaa nagle Clary.
Jace zerkn na ni z ukosa. Na widok zotych wosw opadajcych mu na oczy Clary
raptem zrobio si smutno.
- Gdzie?
- Miaam nadziej, e pjdziesz ze mn do szpitala.
- Wiedziaem. - Zmruy oczy. - Clary, ta kobieta...
- To rwnie twoja matka, Jace.
- Wiem. Ale jest dla mnie obca. Zawsze miaem tylko jednego rodzica, a on odszed.
To gorsze, ni gdyby umar.
- Wiem. I zdaj sobie spraw, e nie ma sensu ci mwi, jak wspania, cudown,
zdumiewajc osob jest moja mama i e miaby szczcie, gdyby j pozna. Nie prosz ci
o to ze wzgldu na ciebie, tylko dla siebie. Myl, e gdyby usyszaa twj gos...
- Wtedy co?
- Moe by si obudzia. - Clary spojrzaa mu w oczy.
Jace wytrzyma jej wzrok, a potem wykrzywi usta w troch bladym, ale szczerym
umiechu.
- Dobrze. Pjd z tob. - Wsta z awki. - Nie musisz mwi dobrych rzeczy o twojej
matce. Ja ju to wszystko wiem.
- Tak?
Wzruszy lekko ramionami.
- To ona ci wychowaa, prawda? - Spojrza na szklany dach. - Soce ju prawie
zaszo. Clary te wstaa.
- Powinnimy rusza do szpitala. - I po namyle dodaa: - Zapac za takswk. Luk
da mi troch gotwki.
- Nie bdzie potrzebna. - Umiech Jace a sta si szerszy. - Chod. Musz ci co
pokaza.

- Skd go masz? - zapytaa Clary, gapic si na motocykl stojcy na skraju dachu. By


jaskrawozielony, ze srebrnymi koami i siodekiem pomalowanym w pomienie.
- Magnus si skary, e kto zostawi go przed jego domem po ostatnim przyjciu.
Przekonaem go, eby mi go da.
- I przyleciae nim tutaj? - Clary nadal wytrzeszczaa oczy.
- Uhm. Coraz lepiej mi idzie. - Przerzuci nog przez siodeko i pokaza jej, eby
usiada za nim. - Wskakuj, poka ci.
- Przynajmniej tym razem wiesz, e dziaa - zauwaya Clary, sadowic si za nim. Jeli rozbijemy si na parkingu Key Food, zabij ci, wiesz o tym?
- Nie bd mieszna. Na Upper East Side nie ma parkingw. Po co jedzi
samochodem, skoro wszystko mona zamwi z dostaw do domu?
Motocykl wystartowa z rykiem, zaguszajc jego miech. Clary krzykna i zapaa
Jace'a za pasek, kiedy runli w d z pochyego dachu Instytutu.
Wiatr tarmosi jej wosy, kiedy wznosili si ponad katedr, okoliczne kamienice i
wieowce. A potem, jak niedbale otworzona szkatuka z biuteri, roztoczyo si przed jej
oczami miasto ludniejsze i bardziej tajemnicze, ni kiedykolwiek przypuszczaa. Zobaczya
szmaragdowy prostokt Central Parku, gdzie w letnie wieczory spotyka si baniowy ludek.
wiata klubw i rdmiejskich barw, w ktrych do rana taczyy wampiry. Zauki
Chinatown, ktrymi nocami przemykay wilkoaki o futrach lnicych w blasku ulicznych
latar albo przechadzali si czarownicy o kocich oczach, odziani w obszerne peleryny. A
kiedy przelatywali nad rzek, pod srebrn powierzchni wody dostrzega migajce ogony,
lnienie dugich wosw ozdobionych perami i usyszaa wysoki, dwiczny miech rusaek.
Jace odwrci gow i spojrza na ni przez rami. Wiatr mierzwi jego wosy.
- O czym mylisz?! - krzykn.
- O tym, jak inaczej wyglda wszystko tam w dole. No wiesz, teraz, kiedy widz.
- Wszystko w dole jest dokadnie takie samo, jak byo - odpar, skrcajc w stron
East River i Mostu Brooklyskiego. - To ty jeste inna.
Clary kurczowo zacisna rce na jego pasku, kiedy zanurkowali ku rzece.
- Jace!
- Nie bj si. - Mwi irytujco rozbawionym tonem. - Wiem, co robi. Nie utopimy
si.
Clary zmruya oczy przed porywistym wiatrem.
- Sprawdzasz, czy Alec mia racj? e te motocykle mog jedzi pod wod?
- Nie. - Jace ostronie wyrwna lot tu nad powierzchni rzeki. - Myl, e to tylko

bajki.
- Wszystkie bajki s prawdziwe.
Nie usyszaa jego miechu, tylko poczua wibrowanie klatki piersiowej przenoszce
si na koniuszki jej palcw. Trzymaa si mocno, kiedy Jace zatoczy koo i przyspieszy tak,
e wystrzelili w gr jak ptak uwolniony z klatki. odek podszed Clary do garda, kiedy
srebrna rzeka oddalia si byskawicznie, a tu pod jej stopami przesuny si pylony mostu,
jednak tym razem oczy miaa otwarte, eby wszystko dobrze widzie.

You might also like