You are on page 1of 312

MURY MILCZENIA

CENA WYPARCIA
URAZÓW DZIECIŃSTWA
RADA PROGRAMOWA SERII
Brunon Hołyst - przewodniczący
Seweryn Dziamski
Jacek Fisiak
Andrzej F. Grabski
Kazimierz Imieliński
Józef Kozielecki
Czesław Kupisiewicz
Andrzej Lam
Henryk Markiewicz
ALICE MILLER

MURY MILCZENIA
CENA WYPARCIA
URAZÓW DZIECIŃSTWA

Przełożyła Jadwiga Hockuba

WYDAWNICTWO N A U K O W E PWN
WARSZAWA 1991
Przekład autoryzowany z oryginału n i e m i e c k i e g o

Du sollst nicht merken. Variationen über das Paradies-Thema


<c) Suhrkamp Verlag, Frankfurt am Main 1981

Projekt okładki i stron t y t u ł o w y c h


STEFAN NARGIEŁŁO

Redaktor
MAŁGORZATA KASPRZEW

Redaktor techniczny
DANUTA JEZIERSKA-ZA

Korekta
ZESPÓŁ

ISBN 83-01-10405-8

WYDAWNICTWO NAUKOWE PWN

Wydanie pierwsze
Ark. wyd. 19. Ark. druk. 19,5.
P a p i e r d r u k . s a t . kl. I I I , 80 g, 61 X 86 c m .
Oddano do składania w marcu 1991 r.
Podpisano do druku we wrześniu 1991 r.
Druk ukończono w październiku 1991 r.
Zamówienie 127/91

DRUKARNIA UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO


Przedmowa
do wydania
polskiego (1989)

K s i ą ż k a ta p o w s t a ł a w r o k u 1981 i zawierała krytykę


psychoanalizy na podstawie odkrytej przeze mnie, a ignorowanej
p r z e z p s y c h o a n a l i z ę , r z e c z y w i s t o ś c i . T a r z e c z y w i s t o ś ć , czyli i n d y ­
widualne i zbiorowe wyparcie urazów dzieciństwa i wynikająca
s t ą d ś l e p o t a t e r a p e u t ó w o r a z c a ł e g o s p o ł e c z e ń s t w a , n i e w i e l e się
dotychczas zmieniły, dlatego książka nie straciła na swojej a k t u ­
alności. Jednak od m o m e n t u jej pierwszego wydania moja po­
stawa wobec psychoanalizy gruntownie się zmieniła, ponieważ
z r o z u m i a ł a m , że p e d a g o g i k a j e s t j e j częścią n i e o d ł ą c z n ą i że i l u ­
zją b y ł a m o j a n a d z i e j a n a m o ż l i w o ś ć r e w i z j i t e g o k i e r u n k u . Z r o ­
z u m i a ł a m t a k ż e , ż e n i e t y l k o t e o r i a i n s t y n k t ó w , lecz w k o n s e ­
kwencji również praktyka analityczna utrwala u pacjenta wy­
p a r c i e , b i o r ą c p o d o c h r o n ę r o d z i c ó w i w i n i ą c d z i e c k o z a to, c o
z o s t a ł o mu u c z y n i o n e . W m o j e j o s t a t n i e j k s i ą ż c e p t . Das verbannte
Wissen (Wiedza skazana na wygnanie) (1988b) zajmowałam się
koncepcją terapii, która w przeciwieństwie do psychoanalizy w
pełni uwzględnia rzeczywistość u r a z ó w dzieciństwa i ich w p ł y w u
n a życie d o r o s ł e g o c z ł o w i e k a . J e d n o c z e ś n i e o d p s y c h o a n a l i z y z u ­
pełnie odeszłam 1.
Zorientowanie polskiego czytelnika w t y m temacie wydaje mi
się w a ż n e , p o n i e w a ż i n n e m o j e p r a c e n i e s ą d o s t ę p n e w p o l s k i m
wydaniu; nie chciałabym aby książka ta została potraktowana
i zrozumiana j a k o z a c h ę t a d o k s z t a ł c e n i a się w r a m a c h s z k o ł y
p s y c h o a n a l i t y c z n e j . Nic nie jest mi b a r d z i e j obce.
1
W konsekwencji postulaty efektywnej terapii, które w 1981 roku
określiłam jeszcze jako psychoanalityczne, i które tak zostały przetłu­
maczone na język polski, dzisiaj nazwałabym po prostu terapią uwzględ­
niającą zjawiska eksploatacji dziecka.

5
Przedmowa

Tytuł niemiecki leżącej przed nami książki Du sollst


nicht merken (Nie p o w i n i e n e ś o t y m p a m i ę t a ć ) f o r m u ł u j e n i g d z i e
n i e w y p o w i e d z i a n e p r z y k a z a n i e , ściśle p r z e s t r z e g a n e d z i ę k i t e m u ,
że z o s t a ł o b a r d z o w c z e ś n i e z a k o r z e n i o n e w n a s z e j z b i o r o w e j i i n ­
d y w i d u a l n e j historii. Działanie tego przykazania w sferze świa­
domości jednostki i społeczeństwa próbuję opisać za pomocą
ogólnie z r o z u m i a ł y c h p r z y k ł a d ó w , podobnie jak to r o b i ł a m w Das
Drama des begabten Kindes (Dramacie dziecka) i w Am Anfang
war Erziehung (Na początku było wychowanie). Zawarte w obu
książkach przykłady dostarczają dodatkowego wielorakiego ma­
teriału wyjściowego i poglądowego dla przedstawionych wnio­
sków teoretycznych.
T y m kolegom, którzy krytycznie towarzyszyli rozwojowi mo­
ich myśli i poprzez praktyczne doświadczenie (którego mi teraz
brak) pomagali sprawdzić moje hipotezy i poważnie potraktować
m o j e o d k r y c i a , c h c i a ł a m złożyć s e r d e c z n e p o d z i ę k o w a n i a . D z i ę ­
k i n i m m o g ł a m o d w a ż y ć się n a d a l s z e k r o k i . P o k u s a p o r z u c e n i a
w y ł a n i a j ą c e j się d r o g i , w o b l i c z u n a s u w a j ą c y c h się w n i o s k ó w b u ­
dzących początkowo także we m n i e sprzeciw, była nie bez zna­
czenia. W i n n a jestem także podziękowanie t y m kolegom, którzy
przyjęli moje myśli z oburzeniem, przerażeniem lub otwartym
o d r z u c e n i e m . Bez t y c h r e a k c j i n i e s p o s t r z e g ł a b y m t a k w y r a ź n i e ,
ż e z n a j d u j ę s i ę n a o b s z a r z e t a b u i n i e p r z y s z ł o b y m i n a m y ś l , że­
by analizować jego p o d ł o ż e . I właśnie dzięki t y m n e g a t y w n y m
r e a k c j o m zrozumiałam społeczne tło teorii instynktów F r e u d a , od
k t ó r e j się w tej książce dystansuję.
Wprowadzenie

„ S i e b i e m o g ę p r z e d s t a w i ć t a k źle, j a k t o j e s t k o n i e c z n e ,
ale inne osoby muszę ochronić". To zdanie, wypowiedziane
p r z e z j e d n ą ze s w y c h p a c j e n t e k , c y t u j e F r e u d w liście z 2 k w i e t -
tnia 1928 d o W i l h e l m a F l i e s s a . Biorę je za p u n k t wyjścia przy
p r z e d s t a w i a n i u m o i c h m y ś l i , p o n i e w a ż zdaje s i ę w y r a ż a ć p e w n ą
prawdę dotyczącą wielu ludzi, wielu, k t ó r y c h znam. W moich
wcześniejszych p r a c a c h p r ó b o w a ł a m pokazać, że o c h r o n a i ideali-
zacja r o d z i c ó w w y n i k a z jednej strony z całkowitej zależności
dziecka, a z drugiej z potrzeby nadrobienia braku szacunku
o r a z p o t w i e r d z e n i a d y s p o z y c y j n o ś c i z i c h s t r o n y (A. M i l l e r , 1979).
Z n a j ą c r ó ż n e ż y c i o r y s y z a s t a n a w i a ł a m się, c o m u s i a ł o się d z i a ć
z nagromadzoną w dzieciństwie nienawiścią (w przypadkach
ekstremalnych), aby postulat o c h r o n y rodziców został spełniony.
W Am Anfang war Erziehung zajmowałam się przede wszystkim
zagadnieniem powstania u człowieka destrukcji i samodestrukcji
i doszłam do wniosków, k t ó r e w p r o s t przeciwstawiają się freu­
dowskiej teorii i n s t y n k t u śmierci. W tej książce m i ę d z y i n n y m i
chcę przedstawić te fragmenty psychoanalizy, które ulegając

7
wpływowi pojęcia „infantylna seksualność", wydają się coraz
bardziej problematyczne. I w k o ń c u chcę się pokusić o dogłębne
2
przemyślenie konsekwencji mojego doświadczenia .
Osobiste doświadczenie psychoanalizy na podstawie własnej
podświadomości i zawodowa możliwość konfrontacji z podświa­
domością innego człowieka oznaczają dla każdego początkujące­
go analityka wielkie wyzwolenie. Już samo przeżycie własnych
mechanizmów obronnych (jak zaprzeczenie, wyparcie, projekcja)
zmienia naszą dotychczasową perspektywę myślenia i widzenia.
Jaśniej u ś w i a d a m i a m y sobie w ł a s n e zawężone poglądy i idee swe­
go dzieciństwa. I w tym kontekście można uważać psychoanali­
zę, która długo była zwalczana i wyśmiewana lub zupełnie nie
brana pod uwagę w szerokich kręgach mieszczaństwa, za zjawi­
sko rewolucyjne. Jeżeli człowiek wyrósł w oddalonej, wąskiej
dolinie i nagle znajdzie się na szerokiej przestrzeni, będzie się

2
Być może czytelnik na próżno będzie szukał definicji pojęcia „te­
oria instynktów", które często się tu pojawia. P o n i e w a ż Zygmunt Freud
nie bez podstaw w i e l e razy wprowadzał zmiany do swojej teorii, taka
definicja musiałaby uwzględnić całą historię powstawania tego pojęcia,
co jest tu rzeczą niemożliwą. Zamiast tego spróbuję wyjaśnić, który aspekt
teorii instynktów m a m na myśli. Przez to pojęcie rozumiem reprezento­
w a n e po 1897 roku przez Freuda i przejęte przez jego uczniów przekona­
n i e o infantylnej seksualności dziecka (faza oralna, onalna i falliczna),
która u czterolatka przejawia się chęcią posiadania rodzica płci odmien­
nej, a usunięcia tego, który reprezentuje jego własną płeć (kompleks
Edypa). Taka sytuacja doprowadza do konfliktów, ponieważ dziecko ko­
cha i potrzebuje obojga rodziców. Sposób rozwiązania tego konfliktu,
który rozgrywa się między „id" i „ego", e w e n t u a l n i e między „ego" i „su-
perego", decyduje o tym, czy człowiek staje się neurotyczny, czy też nie.
Z teorii tej wynika, że nic, co dziecko napotyka w otaczającym je świe­
cie nie jest patogenne, n a w e t jeżeli ma to decydujące znaczenie dla roz­
woju i jaźni (por. Anna Freud, Ego i mechanizmy obronne). Anna Freud
nie widzi w tym żadnej sprzeczności ponieważ szkodliwy dla charakteru
w p ł y w środowiska określa jako przedmiot psychologii, a nie psychoana­
lizy. Taka postawa ma istotne konsekwencje w praktyce, bo w s z y s t k o
co pacjent opowiada o swoim dzieciństwie uważane jest za jego fanta­
zje i projekcje w ł a s n y c h życzeń. Tak w i ę c w e d ł u g tej teorii dziecko nie
jest w y k o r z y s t y w a n e dla potrzeb dorosłych, lecz fantazjuje na ten temat,
tłumiąc swoje w ł a s n e a g r e s y w n e i seksualne życzenia (życzenia instyn­
któw) i projekcyjnie przeżywa je jako skierowane na nie z zewnątrz.
Ten aspekt teorii i n s t y n k t ó w skłonił m n i e do napisania tej książki.

8
początkowo czuł tak wolny, jak wychowane w surowej religij­
ności d z i e c k o , które później odkrywa system myślenia psycho­
analizy. M a d o d y s p o z y c j i w s z y s t k i e k i e r u n k i , ś w i a t staje p r z e d
n i m o t w o r e m , w y s o k i e g ó r y n i e s t a n o w i ą p r z e s z k ó d . Ale c o m u ­
si o d c z u w a ć t e n człowiek, gdy stwierdzi, że c u d o w n a r ó w n i n a ,
k t ó r a p r o w a d z i w ś w i a t , o b w a r o w a n a j e s t z a k a z a m i i nie j e s t p o ­
czątkiem jego n o w e j drogi, lecz celem ostatecznym? Doświad­
czenie płaszczyzny obudziło w n i m ochotę do w ę d r ó w k i i dzięki
przeciwieństwu uświadomiło mu, jak bardzo ograniczające było
j e g o d z i e c i ń s t w o . J e ż e l i czuje r a d o ś ć z o p u s z c z e n i a c i a s n o t y , n i e
z a d o w o l i się d ł u ż e j o g r a n i c z o n ą p ł a s z c z y z n ą . J e g o p o t r z e b a w o l ­
n o ś c i z o s t a ł a o b u d z o n a , a w r a z z nią p r a g n i e n i e o d k r y c i a ś w i a ­
ta za tablicami zakazów. Bo wie teraz z doświadczenia, że te t a ­
blice, p o d o b n i e j a k w y s o k i e g ó r y , n i e o z n a c z a j ą g r a n i c y ś w i a t a .
Ograniczenia i zakazy można p o r ó w n a ć do różnych dogmatów
w teorii psychoanalizy, podczas gdy wielka płaszczyzna podobna
jest d o w i e l k i c h doświadczeń podświadomości. Jednak nie może
b y ć o n a o g r a n i c z o n a t a b l i c a m i z a k a z ó w jeżeli d r o g a d o n o w y c h
doświadczeń ma być otwarta, ponieważ chociaż p ł a s z c z y z n a ta
umożliwia swobodne p o r u s z a n i e się, p o d o b n a jest do więzienia
t a k długo, jak długo z a b r o n i o n e jest wyjście poza jej obszar. To
s a m o odnosi się do teorii psychoanalizy, której na s k u t e k dogma-
tyzacji grozi o d r z u c e n i e tego, co w niej n a j b a r d z i e j wartościowe,
tzn. twórczych, orewolucyjnych i rozszerzających świadomość e l e ­
m e n t ó w , na rzecz tradycji i zapewnienia poczucia przynależności
do grupy. F u n d a m e n t a l n e o d k r y c i e znaczenia wczesnego dzieciń­
stwa dla całego późniejszego życia zawdzięczam Zygmuntowi
Freudowi — odkrycie, które dla wszystkich społeczeństw i we
wszystkich czasach pozostanie aktualne. Ale stwierdzenie, że
dzieciństwo wywiera wpływ na późniejsze życie jednostki, jest
jedynie formalną wypowiedzią i jedynie jako taka wypowiedź
może sobie rościć p r a w o do powszechnej akceptacji. O rodzaju
tego w p ł y w u decydują specyfika k u l t u r y i p r z e m i a n y społeczne:
w każdym pokoleniu musi być on b a d a n y na n o w o i odrębnie
pojmowany w każdym życiu jednostkowym. Każda próba okre­
ś l e n i a tego „ j a k " , z a w s z e p o d e j m o w a n a n a b a z i e k o m p l e k s u E d y ­
pa łub teorii instynktów, stanowi dla p s y c h o a n a l i z y n i e b e z p i e ­
czeństwo samookaleczenia. J a k b o w i e m jej i n s t r u m e n t a r i u m m o -

9
że być twórczo stosowane, jeżeli zagadnienia rozwoju w dzie­
ciństwie w jakimś pokoleniu wyjaśnia się kompleksem Edypa?
Zamiast zrozumieć niepowtarzalność nowego materiału, zdoby­
wając wykształcenie analityk ćwiczy się w r o z u m i e n i u go jako
p r z y k ł a d u dla r a z na zawsze u s t a l o n e j teorii. Uczy się r e z y g n o ­
wać z dalekosiężnych, zawierających prawdę, możliwości swoje­
go i n s t r u m e n t a r i u m , z a n i m zdoła je o d k r y ć .
Nakreśliłam obraz ograniczonej płaszczyzny, aby uczynić mo­
je rozważania bardziej zrozumiałymi. Jakkolwiek zawdzięczam
psychoanalizie swoje wyzwolenie, widzę w jej wyobcowanym
słownictwie i dogmatach czynniki hamujące. Chciałabym udo­
wodnić tę tezę później, za pomocą przykładów. Ale już teraz
p r a g n ę podkreślić, do jakich w y n i k ó w doszłam, gdy b y ł a m goto­
w a n i e z w a ż a ć n a t a b l i c e z a k a z ó w i p o s u w a ć się d o s t ę p n y m i m i
drogami.
M o i m p u n k t e m wyjścia było przekonanie o znaczeniu wcze­
s n e g o d z i e c i ń s t w a d l a c a ł e g o p ó ź n i e j s z e g o życia j e d n o s t k i . U w r a ­
żliwienie na cierpienia dziecka umożliwiło mi emocjonalne wej­
rzenie w sytuację istoty uzależnionej, która nie może wyrazić
swoich przeżyć t r a u m a t y c z n y c h bez p o m o c y bliskiej osoby i dla­
tego m u s i je tłumić. Z drugiej strony wyraźnie dostrzegłam fakt
s p r a w o w a n i a przez dorosłych władzy nad dzieckiem (w większoś­
ci s p o ł e c z e ń s t w jest to s a n k c j o n o w a n e l u b s k r y w a n e ) , co s t a ł o się
w ostatnich latach coraz bardziej widoczne, dzięki s t u d i u m psy-
chologiczno-historycznym, terapii rodzinnej, terapii dziecka, psy­
choterapii psychozy, a przede wszystkim dzięki leczeniu rodzi­
ców. Tak więc po długich w a h a n i a c h wynikających z mojej lo­
jalności, wdzięczności i d o b r e g o w y c h o w a n i a , doszłam do w n i o s ­
ku, że nie tylko destrukcję (a więc patologiczny rozwój wskutek
tłumienia zdrowej agresji), lecz również zaburzenia seksualne
i inne, przede wszystkim narcystyczne, można lepiej zrozumieć
j e ż e l i u w z g l ę d n i się r e a k t y w n y c h a r a k t e r i c h p o w s t a n i a . D z i e c k o
w swej bezradności jest źródłem poczucia w ł a d z y n i e p e w n e j sie­
bie osoby dorosłej i w konsekwencji w wielu wypadkach ulu­
b i o n y m o b i e k t e m s e k s u a l n y m . G d y się pomyśli, ż e k a ż d y p s y c h o ­
a n a l i t y k m ó g ł b y n a p i s a ć o t y m t o m y , w y d a j e się r z e c z ą d z i w n ą ,
że fakt t e n tak d ł u g o pozostawał w u k r y c i u . P r z y c z y n tego jest
wiele. Wymienię t u t a j dwie.

10
1. Narcystycznie traktowane dziecko jest postrzegane przez
dorosłego jako część własnego „ j a " . Dlatego zupełnie nie może
o n z r o z u m i e ć , ż e to, c o j e m u s p r a w i a r a d o ś ć , d l a d z i e c k a m o ż e
m i e ć z u p e ł n i e i n n e z n a c z e n i e . A l e jeżeli t o p r z e c z u j e , t o b ę d z i e
s w o j e c z y n y u k r y w a ł p r z e d o t o c z e n i e m (pedofile w a l c z ą o s t a t n i o
0 p r a w o o t w a r t e g o oferowania dzieciom seksualnej miłości! Nie
w ą t p i ą w to, że dzieci p o t r z e b u j ą d o k ł a d n i e t e g o co im chcą d a ć
dorośli).
2. K a ż d y pacjent jest zainteresowany ukryciem, zatajeniem
l u b o b w i n i e n i e m s a m e g o s i e b i e z a to, c o się z n i m d z i a ł o , czyli
za narcystyczne lub seksualne wykorzystanie jego osoby (jeżeli
to ostatnie m i a ł o miejsce). F a k t t e n jest często pomijany, ale ł a ­
two go stwierdzić. Jeżeli na p r z y k ł a d czynności p r z y m u s o w e t ł u ­
m a c z y się jako wyraz tłumionej agresji, nie dotykając prowa­
dzących do agresji urazów, pacjent będzie się jeszcze bardziej
obwiniał z p o w o d u swojej agresji. Jeżeli n p . b r a k zaufania ko­
b i e t d o m ę ż c z y z n t ł u m a c z y s i ę j a k o w y r a z i c h s t ł u m i o n y c h libi-
d y n a l n y c h ż y c z e ń i f a n t a z j i , m o ż n a w p e w n y c h w a r u n k a c h osiąg­
nąć dobrą współpracę i złagodzenie objawów, wynikające z prze­
niesienia uczucia miłości. Ale i jedno, i drugie powtarza pier­
w o t n y u r a z p o w s t a ł y na tle niezrozumienia i wykorzystania, co
może prowadzić do nowych symptomów, ponieważ ostatni uraz
(leczenie) b ę d z i e p o s t r z e g a n y n i e j a k o d o ś w i a d c z e n i e t r a u m a t y c z ­
n e , lecz jako p o m o c , czyn niosący dobro, u z d r o w i e n i e , t a k jak
oczekują i p r a g n ą tego pacjenci.
Ponieważ psychoanalityczna teoria instynktów wspiera ten­
dencje p a c j e n t a do zaprzeczania istnieniu u r a z u i oskarżania sa­
mego siebie, n a d a j e się raczej do u k r y c i a zdarzenia s e k s u a l n e g o
1 n a r c y s t y c z n e j eksploatacji dziecka, niż do ich ujawnienia.
Dlaczego analityk w większości w y p a d k ó w nie dociera do re­
a l n y c h u r a z ó w z dzieciństwa? P r z y c z y n y tego mogą być n a s t ę p u ­
jące:
1) nie rozwiązany p r o b l e m idealizacji własnych rodziców,
2) ograniczenie poprzez w y u c z o n e teorie,
3) s t r a c h p r z e d konfrontacją z w ł a s n y m u r a z e m ,
4) fakt, że n i e k t ó r z y a n a l i t y c y nie spostrzegli jeszcze tablicy
zakazów i nigdy dotąd nie zwątpili w słuszność dogmatów.
Książka może poruszyć jedynie ostatni z czterech podanych

11
tutaj punktów, ponieważ problemu wyparcia własnych urazów
z dzieciństwa nie m o ż n a rozwiązać bez daleko sięgającego w ł a ­
snego doświadczenia. Jeżeli chodzi o w p ł y w w y u c z o n y c h teorii,
to niejednokrotnie podczas mojej pracy superwizyjnej musiałam
stwierdzić, jak b a r d z o u t r u d n i a j ą o n e uczenie się na podstawie
własnych doświadczeń oraz prowadzenie własnych, wzbogacają­
cych wiedzę poszukiwań. Z drugiej strony mogłam zauważyć, że
bardziej otwarci emocjonalnie adepci nie czuli się zobowiązani
do lojalności w z g l ę d e m teorii i n s t y n k t ó w . Ne t r a k t o w a l i b o w i e m
wypowiedzi pacjenta jako jego f a n t a z j i l u b w y r a z u p o p ę d o w y c h
życzeń, lecz u w z g l ę d n i a l i wczesne u r a z y . W t e n sposób umożli­
wiali pacjentowi artykulację urazów okresu dziecięcego, co w
czasie k r ó t s z y m , niż u w a ż a ł a m to w c z e ś n i e j za możliwe, p o m o ­
gło mu w s t r u k t u r a l n e j p r z e m i a n i e . Ci koledzy odważyli się p r z e ­
p r o w a d z i ć n o w e doświadczenia i uczyć się na nich. I g d y podzie­
lili s i ę z e m n ą s w o i m i w y n i k a m i , z n o w u s t a ł a m się uczennicą.
Zawdzięczam im nie tylko ponowne, empiryczne zbadanie mojej
teorii, lecz także pewność, że w y n i k i mojej p r a c y będą w po­
s z c z e g ó l n y c h w y p a d k a c h p r z e k a z y w a n e i n n y m , o r a z ż e d a d z ą się
zastosować w sposób twórczy i indywidualny. U analityków, k t ó ­
r y c h p o s t a w a c h a r a k t e r y z u j e się identyfikacją z dzieckiem jako
o f i a r ą (a nie z jego w y c h o w a w c ą ) , p u n k t ciężkości, jeśli c h o d z i
o k s z t a ł c e n i e , p r z e s u n i e się z i n t e l e k t u a l n e g o s t u d i o w a n i a l i t e r a ­
t u r y na emocjonalne doświadczanie w ł a s n e j analizy, podczas k t ó ­
rej będą przeżywane lęki przed rozłąką i utratą okresu wcze­
snego dzieciństwa. Odkrycie własnej podmiotowości umożliwia
a n a l i t y k o w i dostęp do podmiotowości pacjenta, od którego i z k t ó ­
r y m poznaje jego życie. Dopiero doświadczenie (ograniczone) m o ­
jej podświadomości i świadomość p r z y m u s u powtarzania umożli­
wiły mi poznanie subiektywności drugiego człowieka. Zdolność
a n a l i t y k a d o o d c z u w a n i a w ł a s n e j p o d m i o t o w o ś c i jest w a r u n k i e m
z r o z u m i e n i a , ale z d o b y t e d z i ę k i t e m u i n f o r m a c j e o ż y c i u p a c j e n ­
ta są czymś zupełnie i n n y m niż subiektywne myśli. Są próbą
zrozumienia sensu i ukrytego cierpienia życia jednostki na tle
specyficznego dzieciństwa, za pomocą inscenizacji czynności przy­
musowej, przeniesienia i przeciwprzeniesienia. Na przykładzie
m o i c h s t u d i ó w n a d r ó ż n y m i ż y c i o r y s a m i o k a z a ł o się, ż e t a k i e r o z ­
poznanie może być sprawdzalne. Uczucie nie musi eliminować

12
naukowej dokładności; uważam nawet, że są obszary (jak np.
psychoanaliza), k t ó r y c h naukowość ma wiele do zyskania poprzez
uczucie, chociażby wtedy, gdy chodzi o ujawnienie a r s e n a ł u fał­
szywych twierdzeń, które mogły być przez długi czas chronione
za pomocą n i e z r o z u m i a ł y c h pojęć. Tylko człowiek odczuwający
może dostrzec siłę funkcjonowania p u s t y c h pojęć, p o n i e w a ż nie
u l e g n i e (głupocie.
A. Psychoanaliza —
między dogmatem
a doświadczeniem

„Czy Francoise dowie się kiedykolwiek, że o mało nie


umarła? Może dowie sią, że została uratowana przez swojego
godnego podziwu ojca... Nie powie się jej, że chciał zabić tą
małą, nie przez niego spłodzoną dziewczynką... Być może Fran­
coise bądzie mówiła, że coś sią z nią stało, gdy była mała, że nie
wie co, że od tego czasu leczy sią w klinice z powodu, biodra, ko­
lana lub stopy, żeby pewnego dnia chodzić jak inni... zresztą zro­
biła postępy i powiedziano jej, że może włożyć nowe, ortopedycz­
ne buty..." Leila Setabar, Gewalt an kleinen Mädchen (Gwałt na
m a ł y c h d z i e w c z y n k a c h ) , 1980.

1. D W I E P O S T A W Y
W PSYCHOANALIZIE

Świadome, lub częściej nieświadome, unikanie pyta­


n i a o to, j a k r o d z i c e o b c h o d z ą się ze s w o i m i d z i e ć m i w p i e r w s z y c h
l a t a c h życia, s p o t y k a się n a t u r a l n i e nie t y l k o w k l a s y c z n e j p s y ­
choanalizie, lecz we wszelkich znanych mi naukach humanis­
tycznych, także tych, które mają s w o b o d n y i codzienny dostęp
do o d p o w i e d n i c h f a k t ó w , a m i a n o w i c i e w p s y c h i a t r i i , p s y c h o l o g i i
i różnych kierunkach psychoterapii. Być może psychoanaliza
m i a ł a b y najgłębsze i n a j c z y s t s z e w e j r z e n i e w te z d a r z e n i a , g d y ­
b y się o d n i c h n i e d y s t a n s o w a ł a z a p o m o c ą s w o i c h t e o r i i , c o n a ­
stępuje automatycznie i nieświadomie. Chcąc opisać te mecha­
nizmy, muszę na chwilę porzucić główny wątek.
J e ż e l i n a p r z y k ł a d z a i n t e r e s u j ę się t y m , jakie życzenia p o p ę -

14
d o w e s t a r a się u k r y ć p a c j e n t , k t ó r y p o r a z p i e r w s z y p r z e k r a c z a
próg mojego pokoju, i jeżeli m o j e z a d a n i e w i d z ę w w y j a ś n i e n i u
mu tego podczas procesu analitycznego, to będę w p r a w d z i e p r z y ­
jaźnie s ł u c h a ć tego, co o p o w i a d a o s w o i c h r o d z i c a c h i d z i e c i ń ­
stwie, ale zarejestruję t y l k o to z dawnych wydarzeń, co wyja­
śnia konflikty popędowe pacjenta. D a w n a rzeczywistość dziecka,
która dla mojego pacjenta już nie jest dostępna emocjonalnie,
nie będzie dostępna t a k ż e dla m n i e . Pozostanie częścią „ ś w i a t a
f a n t a z j i " p a c j e n t a , ale r e a l n e d r a m a t y c z n e w y d a r z e n i a n i e z o s t a ­
ną ujawnione. Jeżeli natomiast stawiam pacjentowi pytania od­
n o s z ą c e się do p r z e ż y ć z d z i e c i ń s t w a i jeżeli ś w i a d o m i e i d e n t y ­
fikuję się z „dzieckiem" w pacjencie, to od pierwszej godziny
r o z t a c z a j ą się p r z e d n a m i zdarzenia wczesnego dzieciństwa. Nie
zostałyby one ujawnione, gdyby moja postawa była określona
przez nieświadomą identyfikację z ukrywającymi się postaciami
rodziców, a nie przez świadome utożsamianie się z dzieckiem.
A b y umożliwić to odkrycie, nie w y s t a r c z y pytać o przeszłość; są
poza t y m pytania, k t ó r e bardziej sprzyjają u k r y w a n i u niż ujaw­
n i a n i u . J e ż e l i j e d n a k a n a l i t y k z a i n t e r e s o w a n y jest u r a z a m i w c z e ­
snego dzieciństwa i nie znajduje się pod wewnętrzną presją
ochrony rodziców (własnych i pacjenta), z łatwością odkryje w
jego obecnej skardze powtórzenie wcześniejszej sytuacji. Kiedy
na przykład słyszy jak pacjent z kamienną twarzą opowiada
o s w o i c h o b e c n y c h s t o s u n k a c h z p a r t n e r e m , k t ó r e w y d a j ą się b y ć
bardzo męczące, będzie p y t a ł siebie i pacjenta, jakie nie uświa­
d o m i o n e c i e r p i e n i a m u s i a ł znosić w d z i e c i ń s t w i e , s k o r o t e r a z , w
t y m u k ł a d z i e p a r t n e r s k i m , m o ż e m ó w i ć bez ż a d n e g o w z b u r z e n i a
o s w o j e j bezsilności, s a m o t n o ś c i , b r a k u n a d z i e i i s t a ł y c h u p o k o ­
r z e n i a c h . M o ż e b y ć i t a k , że p a c j e n t p r z y c h o d z i z s i l n y m i afek­
t a m i , k t ó r e s ą p r z e s u n i ę t e n a inną, n e u t r a l n ą o s o b ę , a n p . z u p e ł ­
nie bez emocji, w sposób idealizujący mówi o swoich rodzicach.
J e ż e l i a n a l i t y k i n t e r e s u j e się w c z e s n y m i u r a z a m i , to na podsta­
wie tego, w jaki sposób p a c j e n t s a m sobie szkodzi, w krótkim
czasie o d k r y w a , w j a k i s p o s ó b o b c h o d z i l i s i ę z n i m r o d z i c e . T a k ­
że sposób, w jaki pacjent traktuje psychoanalityka, jest pełen
w s k a z ó w e k d o t y c z ą c y c h tego, j a k b y ł t r a k t o w a n y p r z e z r o d z i c ó w :
z pogardą, rozczarowaniem, szyderstwem, czy był obarczany po­
c z u c i e m w i n y , z a w s t y d z a n y , z a s t r a s z a n y czy t e ż u w o d z o n y . C a ł y

15
dawny wpływ kindersztuby może się ujawnić już w pierwszym
wywiadzie, jeżeli s i ę jest na to o t w a r t y m . Jeżeli analityk jest
skrępowany swoimi dawnymi nakazami wychowawczymi, to bę­
dzie o p o w i a d a ł s u p e r w i z o r o w i , jak „niemożliwie zachowuje się"
j e g o p a c j e n t , ile w n i m d r z e m i e s t ł u m i o n y c h a g r e s j i i z j a k i c h
życzeń libidynalnych one wynikają. I będzie szukał r a d y u do­
świadczonych kolegów, jak te agresje wyjaśnić, e w e n t u a l n i e „wy­
d o b y ć " . Ale jeżeli potrafi odczuć cierpienie p a c j e n t a , k t ó r e g o on
s a m jeszcze n i e j e s t w s t a n i e o d c z u ć , t o b ę d z i e b r a ł p o d u w a g ę
jego s u g e s t i e , p o n i e w a ż demonstrowane przez pacjenta postawy
są p r z e s ł a n i e m i j ę z y k i e m , za p o m o c ą k t ó r e g o o p o w i a d a on o w y ­
d a r z e n i a c h , o k t ó r y c h (na razie) m u s i i n f o r m o w a ć w ł a ś n i e w t a ­
ki, a n i e i n n y s p o s ó b . B ę d z i e t e ż w i e d z i a ł , ż e s t ł u m i o n e l u b m a ­
nifestacyjne agresje są odpowiedzią i reakcją na urazy, które
wprawdzie czasowo pozostają w u k r y c i u , ale k t ó r y c h świadome,
emocjonalne przeżycie p o w i n n o b y ć celem analizy.
Przedstawiłam tu dwie przeciwstawne postawy. Przypuśćmy,
że p a c j e n t w p o s z u k i w a n i u m i e j s c a l e c z e n i a r o z m a w i a z a n a l i t y ­
kami reprezentującymi te różne kierunki. Przypuśćmy następ­
nie, że z tego wywiadu muszą być sporządzone sprawozdania,
bądź to dla p o t r z e b kliniki, bądź komisji n a u k o w e j . Ł a t w o m o ­
ż n a s o b i e w y o b r a z i ć , ż e o b a t e s p r a w o z d a n i a n i e t y l k o b ę d ą się
różniły, ale nawet mogą się odnosić do dwóch różnych osób.
F a k t ten s a m w sobie nie ma znaczenia, ponieważ tego rodzaju
s p r a w o z d a n i a pozostają najczęściej w szufladzie. Ważne jest n a ­
t o m i a s t to, czy osoba, z k t ó r ą p r z e p r o w a d z a się w y w i a d , czuje
s i ę w t y c h r o z m o w a c h p o d m i o t e m czy p r z e d m i o t e m .
W pierwszym p r z y p a d k u czasami po raz pierwszy widzi ona
s z a n s ę z b l i ż e n i a się d o siebie i d o w ł a s n e g o życia, a t y m s a m y m
szansę zbliżenia się do swoich n i e u ś w i a d o m i o n y c h urazów, co m o ­
że n a p a w a ć ją s t r a c h e m , ale i nadzieją. W drugim przypadku
jest gotowa w swoim wyobcowaniu intelektualnym, do które­
g o już p r z y w y k ł a , w i d z i e ć się j a k o p r z e d m i o t d a l s z e j p r a c y w y ­
c h o w a w c z e j , p o d c z a s k t ó r e j j e s t z d o l n a p r z e d s t a w i ć się „ t a k źle,
jak jest to tylko k o n i e c z n e " , m ó w i ą c s ł o w a m i p a c j e n t k i F r e u d a .
W y d a j e m i się, ż e t e r ó ż n i c e w p o s t a w i e p a c j e n t ó w w s t o s u n ­
k u d o s i e b i e m a j ą o g r o m n e z n a c z e n i e , n i e t y l k o dla p o j e d y n c z e ­
go człowieka, ale także dla całego społeczeństwa. S t o s u n e k czło-

16
wieka do samego siebie ma wpływ na jego otoczenie, przede
wszystkim na tych, którzy są od niego zależni, na jego dzieci
i pacjentów. Ten kto całkowicie obiektywizuje swoje życie we­
wnętrzna, będzie t r a k t o w a ł innych jako przedmioty. Przede wszy­
stkim ta ostatnia prawidłowość skłoniła mnie do podkreślenia
tych różnic w postawach, jakkolwiek wiem, że m o t y w y , z któ­
rych wynika postawa ukrywająca (ochrona rodziców, zatajenie
urazu), mają swoje nieuświadomione, głębokie korzenie i nieła­
t w o m o ż n a je zmienić za pomocą książek i a r g u m e n t ó w .
Poza t y m jeszcze i n n e p r z y c z y n y s k ł o n i ł y m n i e do przemy­
ślenia różnic w postawach analityków. Często spotykałam się
z t w i e r d z e n i e m , ż e a n a l i t y c z n a p r a c a n a d sobą, t a k j a k j ą r o z u ­
m i e m , m o ż l i w a jest j e d y n i e w r a m a c h k l a s y c z n e j a n a l i z y ; w r a ­
m a c h p s y c h o t e r a p i i cel t e n jest n i e o s i ą g a l n y . B y ł a m o t y m p r z e ­
k o n a n a , a l e już n i e j e s t e m , p o n i e w a ż w i d z ę , ile c z a s u t r a c i p a ­
cjent w sytuacji, gdy musi się bronić przed teoriami psycho­
a n a l i t y k a , b y w k o ń c u się p o d d a ć i p o z w o l i ć się „ u s p o ł e c z n i ć " l u b
w y c h o w a ć . T o s a m o d o t y c z y g r u p y . N a w e t jeżeli j e j c z ł o n k o w i e
m a j ą w e r b a l n i e p r z y z n a n e p r a w o d o s w o i c h u c z u ć , ale t e r a p e u t a
b o : się „wybuchów" skierowanych przeciw rodzicom, może nie
z r o z u m i e ć u c z e s t n i k ó w g r u p y i jeszcze w z m o c n i ć w t y c h o k o l i c z ­
nościach ich bezradność i agresję. Wtedy może tym uczuciom
p o z w o l i ć w y ł a d o w a ć się w c h a o s i e , l u b s i ę g n ą ć p o m n i e j l u b b a r ­
dziej z a w o a l o w a n e środka wychowawcze, apelując do rozsądku,
m o r a l n o ś c i , g o t o w o ś c i p o j e d n a n i a itd. Wysiłki t e r a p e u t y są czę­
s t o s k i e r o w a n e n a p o j e d n a n i e z r o d z i c a m i , p o n i e w a ż jest o n ś w i a ­
d o m i e p r z e k o n a n y , i t a k też n a u c z o n y , że t y l k o p o j e d n a n i e i z r o ­
zumienie daje w e w n ę t r z n y spokój (co w ś w i e c i e d z i e c k a r z e c z y ­
wiście ma miejsce). Prawdopodobnie terapeuta boi się swojego
tłumionego gniewu, jaki żywi do w ł a s n y c h rodziców, i prowadzi
do p o j e d n a n i a . W t e n s p o s ó b w g r u n c i e r z e c z y r a t u j e (w czasie
terapii) swoich rodziców przed w ł a s n y m gniewem, który w fan­
tazji uważa za zabójczy, ponieważ nigdy nie mógł doświadczyć
tego, ż e u c z u c i a n i e zabijają. A l e jeżeli t e r a p e u t a p o t r a f i się z u ­
pełnie pozbyć swojej nieświadomej identyfikacji z wychowują­
c y m i r o d z i c a m i i i d e n t y f i k o w a ć się z c i e r p i ą c y m d z i e c k i e m jako
jego o b r o ń c a , t o w ó w c z a s d z i ę k i w o l n e m u o d s t r a c h u z
n i u m o g ą zajść w k r ó t k i m czasie p r o c e s y , k t ó r e wczeS§i§

2 — Mury milczenia...
ż a ł o b y się z a cud, p o n i e w a ż i c h d y n a m i k a nie b y ł a jeszcze m o ­
żliwa do wyjaśnienia.
Różnice między dwiema postawami można zilustrować na ba­
n a l n y m p r z y k ł a d z i e t a k zwanej gry, co zna ze swojej p r a k t y k i
każdy psychoanalityk. Przypuśćmy, ze pacjent prywatnie dzwoni
do p s y c h o a n a l i t y k a o w s z y s t k i c h m o ż l i w y c h p o r a c h d n i a i n o c y .
Nieświadomie wychowujący analityk będzie widział w tym za­
chowaniu b r a k tolerancji na frustrację (pacjent nie może pocze­
kać ani godziny), zachwiany stosunek do rzeczywistości (pacjent
nie zdaje sobie s p r a w y z tego, że jego analityk oprócz godzin
mu poświęcanych ma swoje własne życie) i inne narcystyczne
„defekty". Ponieważ analityk sam jest w y c h o w a n y m dzieckiem,
będzie się s t a r a ł ograniczyć p a c j e n t a . Będzie szukał sposobów,
k t ó r e pozwolą m u u n i k n ą ć zakłóceń w y w o ł a n y c h częstymi telefo­
n a m i , czyli w ł a ś c i w i e b ę d z i e w y c h o w y w a ł p a c j e n t a .
Jeżeli jednak analityk dostrzeże w zachowaniu pacjenta in­
s c e n i z a c j ę b i e r n i e p r z e ż y t e g o losu, b ę d z i e z a d a w a ł s o b i e p y t a n i e ,
jak t r a k t o w a l i go rodzice i czy p r z y p a d k i e m jego zachowanie
nie odzwierciedla historii dziecka, k t ó r y m rozporządzano, a któ­
ra jest tak głęboko u k r y t a , że p a c j e n t o p o w i a d a ją nie za p o m o ­
cą s ł ó w , a j e d y n i e n i e ś w i a d o m i e za p o m o c ą z a c h o w a n i a . To za­
interesowanie analityka wcześniejszymi przeżyciami pacjenta
będzie miało p r a k t y c z n e konsekwencje: nie będzie on p r ó b o w a ł
„podjąć odpowiednich środków" i jednocześnie uniknie niebez­
pieczeństwa stworzenia pacjentowi iluzji bycia w stałej zależ­
ności, co nigdy nie miało miejsca w stosunkach z rodzicami,
a o co w s w o i m urojeniu pacjent próbuje ich obwiniać. Jeśli
analityk potrafi razem z pacjentem wejrzeć w poprzednią sy­
tuację, nie potrzebuje żadnych środków wychowawczych i mi­
m o to, a m o ż e w ł a ś n i e d l a t e g o , m o ż e c h r o n i ć i p o w a ż n i e t r a k ­
tować swój wolny czas i sferę prywatną. Pojęcie gry, które
wśród analityków rozumiane jest j a k o „złe zachowanie", od­
zwierciedla postawę wychowującą. Ja wolę zrezygnować z tego
określenia i mówię raczej o inscenizacjach, którym przypisuję
rolę centralną i które nie oznaczają w e d ł u g m n i e złego z a c h o ­
wania. Chodzi tu raczej o konieczną, nieświadomą informację
o wcześniej p r z e ż y w a n e j rzeczywistości.
W j e d n y m z e z n a n y c h m i p r z y p a d k ó w o k a z a ł o się, ż e p a c j e n -

18
tka, która swoimi nocnymi telefonami doprowadziła, początko­
wo p r z y j a z n e g o i c i e r p l i w e g o , a n a l i t y k a i jego r o d z i n ę do r o z p a ­
czy, m o g ł a b a r d z o s z y b k o w y k r y ć przy pomocy innego anality­
ka, że inscenizowała tutaj swoje nieświadome, traumatyczne
przeżycia z wczesnego dzieciństwa. Jej ojciec, cieszący się su­
kcesami artysta, przychodził często do domu gdy dziecko już
s p a ł o i w t e d y w y j m o w a ł je z ł ó ż e c z k a i z a b a w i a ł p i ę k n y m i , p e ł ­
n y m i napięcia grami, aż w końcu, s a m zmęczony, kładł je z p o ­
wrotem. Ten uraz nagłego wtargnięcia w spokojny sen, silnej
stymulacji i nagłego opuszczenia, pacjentka inscenizowała nie­
świadomie i dopiero kiedy o d k r y ł a to r a z e m z analitykiem, m o ­
g ł a p r z e ż y ć u c z u c i a o d n o s z ą c e się d o d a w n e j s y t u a c j i : o b u r z e n i e
z powodu przeszkadzania, wysiłek, żeby okazać się dobrą par­
tnerką w zabawie i zatrzymać ojca, w końcu smutek i wście­
kłość z powodu opuszczenia. W inscenizacji analitykowi przy­
p a d ł a r o l a b u d z o n e g o d z i e c k a , k t ó r e c h c e się z a c h o w a ć t a k , że­
by nie stracić ukochanej osoby, i jednocześnie rola idealnego
ojca, który kończąc rozmowę telefoniczną ponownie pozostawia
dziecko samotnie, powodując uraz. Pierwszy analityk nie zrozu­
miał sensu biograficznego tej tak zwanej gry i dlatego grał ra­
zem z pacjentką. Drugi dopuścił do przedstawienia dawnej hi­
storii w inscenizacji, co pomogło mu wziąć p e ł n y udział w dra­
macie z pozycji widza, bez w k r a c z a n i a na scenę i współgrania.
Umożliwiło mu to wgląd w dzieciństwo pacjenta, dostrzeżenie
w jego zachowaniach nie oporu, lecz scenicznej reprezentacji
ojca.

2. PACJENCI OPISUJĄ
SWOJE ANALIZY

Dwie różne, przedstawione tu przeze mnie, postawy


analityka chciałabym zilustrować na podstawie prezentacji pro­
cesu analitycznego w trzech dziełach literackich: Les mots pour
le dire (Słowa do w y p o w i e d z e n i a ) , 1977, Marie Cardinal, Schul­
jahre auf der Couch (Lata nauki w gabinecie), 1974, Tilmana
Mosera i Blumen auf Granit (Kwiaty na granicie), 1980, Dörte
von Drigaiski.

19
O ile się o r i e n t u j ę , k a ż d y z t y c h t r z e c h z a a n g a ż o w a n y c h p s y ­
choanalityków uchodzi za dobrze wykształconego, cenionego
i uznanego członka Międzynarodowego Stowarzyszenia Psycho­
analityków. Tylko dwóch z nich z n a m osobiście, lecz z b y t p o ­
w i e r z c h o w n i e , ż e b y w i e d z i e ć coś o s p o s o b i e ich p r a c y . T a k w i ę c
wszystko, co p o w i e m o stosowanych przez nich metodach, opie­
r a się jedynie na lekturze tych t r z e c h książek. Ponieważ wszy­
scy trzej autorzy chcą jedynie przedstawić subiektywną rze­
czywistość, mówią wyłącznie prawdę. Tak jak podczas mojej
analitycznej pracy pozwalałam pacjentom kierować się uczucia­
mi, tak robię to teraz, p r z y l e k t u r z e t y c h trzech książek.
Na podstawie relacji miałam wrażenie, że wszyscy czterej
a n a l i t y c y (D. v o n D r i g a l s k i m i a ł a i c h d w ó c h ) z p e ł n y m z a a n g a ­
ż o w a n i e m t r o s z c z y l i się o s w o i c h p a c j e n t ó w , s t a r a l i się i c h z r o ­
z u m i e ć i s ł u ż y ć i m całą s w ą f a c h o w ą w i e d z ą . D l a c z e g o r e z u l t a t y
są tak różne? Czy m o ż n a sobie ułatwić wyjaśnienie tego faktu,
u z n a j ą c p a c j e n t a z a n i e u l e c z a l n e g o , p o d c z a s g d y jego a n a l i z a b y ­
ła trwającym cztery lata nieporozumieniem? Takie pojęcia jak
„negatywna reakcja terapeutyczna" czy „trudni pacjenci" przy­
p o m i n a j ą m i złe, b o „ u p a r t e d z i e c k o " Czarnej Pedagogiki, we­
dług której dziecko nie r o z u m i a n e p r z e z rodziców zawsze było
winne. Możliwe, że my oskarżamy pacjenta w podobny sposób,
określamy go jako trudnego, w t e d y gdy nie m o ż e m y go zrozu­
mieć. Pacjent w równie m a ł y m stopniu winny jest tej niemoż­
ności zrozumienia, co dziecko razów z a d a w a n y c h przez rodziców.
Zawdzięczamy to naszemu wykształceniu, które może być rów­
nie wprowadzające w błąd, jak „od dawna wypróbowane zasa­
dy" naszego wychowania, które przejęliśmy od naszych rodzi­
ców.
Różnica między analizą Marie Cardinal z jednej strony,
a analizami Tilmanna Mosera i Dörte von Drigalski z drugiej,
p o l e g a w e d ł u g m n i e n a t y m , ż e w p i e r w s z y m p r z y p a d k u ciężko
chora, zagrożona u t r a t ą życia p a c j e n t k a m o g ł a o d k r y ć w s y t u a ­
cji a n a l i t y c z n e j to, co jej uczynili rodzice i przeżyć tragedię
swojego dzieciństwa. Było to tak silne, że czytelnik mógł brać
udział w tym procesie i odczuwać współczucie. Nieskrępowana
wściekłość i głęboki smutek z powodu zgotowanego jej losu
uwalniają ją od niebezpiecznych, chronicznych krwawień maci-

20
cy, które wcześniej były leczone jedynie chirurgicznie, zresztą
bez efektu. N a s t ę p s t w e m tego przeżycia jest r o z k w i t t w ó r c z o ś c i .
Z przekazu Marie Cardinal wyraźnie widać, że nie została tu
przeprowadzona terapia w sensie n p . terapii rodzinnej, czy t e ż
analizy transakcyjnej, lecz psychoanaliza; wykształcony anali­
tycznie czytelnik może śledzić powiązania tragicznych, emocjo­
nalnych odkryć dotyczących dziecięcej rzeczywistości z rozwo­
jem akcji w przeniesieniu.
Także trzej pozostali terapeuci postępowali analitycznie, ale
w e w s z y s t k i c h t r z e c h p r z y p a d k a c h czuje się s t a r a n i a , aby wszy­
stko, co pacjent m ó w i i robi wyjaśniać za pomocą teorii instyn­
któw. J e ż e l i p r z y j m u j e się za aksjomat, że wszystko, co przy­
darzyło się pacjentowi w dzieciństwie, jest następstwem kon­
fliktów libidynalnych, to prędzej czy p ó ź n i e j zostanie on przy­
gotowany do postrzegania siebie samego jako złego, destruk­
tywnego, o p a n o w a n e g o manią wielkości, skłonnościami homose­
k s u a l n y m i , n i e r o z u m i e j ą c d l a c z e g o t a k jest. D z i e j e się t a k d l a ­
tego, że określane jako wynik wychowania narcystyczne urazy
dzieciństwa, a więc upokorzenie, pogarda i maltretowanie, po­
zostają nietknięte i pacjent nie może ich przeżyć. Dopiero
uwzględnienie tych konkretnych sytuacji mogłoby mu pomóc w
zaakceptowaniu uczucia wściekłości, nienawiści, oburzenia i w
końcu smutku.
Bez w ą t p i e n i a jest w i e l u p a c j e n t ó w , którzy „dobrze" znieśli
w y c h o w a n i e w czasie t e r a p i i , p o n i e w a ż g o n i e zauważyli. Dzię­
ki Czarnej Pedagogice są oni tak przyzwyczajeni do niezrozu­
mienia i częstego oskarżania, że w n o w e j s y t u a c j i nie będą w
s t a n i e r o z p o z n a ć p o d o b n y c h o k o l i c z n o ś c i , d o p a s u j ą się d o n o w e ­
go w y c h o w a w c y i ze zmienionym „superego" zakończą analizę.
J e d n a k n i e n a l e ż y się dziwić, ż e t a c y l u d z i e , j a k T i l m a n n M o s e r
i D ö r t e von Drigaiski, ludzie o twórczej osobowości, byli p e ł n i
wątpliwości. Wprawdzie w przypadku Tilmanna Moser a zwąt­
p i e n i e u k r y w a się z a i d e a l i z a c j ą jego a n a l i t y k a , a l e jego n a s t ę p ­
na książka, Gottesvergiftung (Zatrucie przez Boga), pokazuje, że
agresje odnoszące się do rodziców nie mogły zostać przeżyte
podczas analizy, ponieważ oczywiście zarówno analityk, jak i r o ­
dzice m u s i e l i b y ć c h r o n i e n i . W p r z y p a d k u D ö r t e v o n Drigaiski
jej osobiste rozczarowanie obiema analizami d o p r o w a d z a nieste-

21
ty do zupełnego odrzucenia psychoanalizy, co jest zrozumiałe,
lecz g o d n e u b o l e w a n i a , p o n i e w a ż n a p r z y k ł a d z i e M a r i e C a r d i n a l
(a t a k i c h p r z y k ł a d ó w jest o wiele więcej, t a k ż e w i n n y c h k r a ­
j a c h ) m o ż n a d o w i e ś ć , ż e t a k ż e p s y c h o a n a l i z a p o t r a f i się p r z y c z y ­
nić do rozwoju człowieka twórczego 3.
W relacji Dörte von Drigalski tragiczne ślady C z a r n e j P e d a ­
gogiki są szczególnie w y r a ź n e . Pomijając działalność instytutów
s z k o l e n i o w y c h , k t ó r e n i e k i e d y w y d a j ą się m i e ć p r a w d z i w i e p r z e ­
rażające pomysły, jesteśmy świadkami tragedii długoletnich sta­
rań obu analityków i samej pacjentki. Ponieważ wszystkie trzy
osoby były pod w p ł y w e m nakazu ochrony rodziców i jednocze­
śnie oskarżania dziecka, nie m o g ł y dotrzeć do narcystycznych
urazów wczesnego dzieciństwa. Dlatego to, co autorka przeka­
zuje o s w o i m dzieciństwie, rodzicach i braciach, jest schema­
tyczne, pozbawione silnych uczuć, podobnie jak u T i l m a n n a Mo-
sera, a przeciwnie niż w przypadku Marie Cardinal. Całe jej
o b u r z e n i e o d n o s i się j e d y n i e d o p s y c h o a n a l i z y i o s t a t n i e g o a n a ­
lityka, k t ó r y jej nie zrozumiał. Ale czy kobieta ta b y ł a b y zdolna
walczyć cztery lata ze swoimi uczuciami z taką męką, gdyby
poprzez swoje w y c h o w a n i e nie była przyuczona do ignorowania
samej siebie i zaciskania zębów? A jednak jej pierwsi wycho­
w a w c y p o z o s t a j ą p o z a z a s i ę g i e m j e j złości. J e s t t o r e g u ł a , p o n i e ­
waż mniej lub bardziej świadomym celem oddziaływań opieku­
na niemowlęcia j e s t to, b y d z i e c k o nigdy nie mogło, w swoim
późniejszym życiu odkryć, w jaki sposób wpojono mu zapomi­
n a n i e . E e z C z a r n e j P e d a g o g i k i n i e b y ł o b y też C z a r n e j P s y c h o ­
analizy, ponieważ pacjenci od początku reagowaliby na fakt, że
się ich nie rozumie, nie zauważa, ignoruje l u b „ p o m n i e j s z a " , że­
b y w k o ń c u p a s o w a l i d o p r o k r u s t o w e g o łoża t e o r i i .
N i e b y ł o b y t e ż w i e l u i n n y c h zjawisk, g d y b y n i e C z a r n a P e ­
dagogika; byłoby nie do pomyślenia, żeby młócący frazesy poli­
tycy osiągali w sposób demokratyczny najwyższe pozycje we
władzy. Nic w t y m dziwnego, jeśli w y b o r c y n i e mieli w dzie­
ciństwie możności demaskowania za pomocą uczuć powielanych
frazesów. Później ta n a t u r a l n a zdolność zanikła. Możliwość p r z e -

3
Po dokładniejszym poznaniu obu przykładów mój dzisiejszy (1989)
sąd nie pokrywa się z powyższą opinią.

22
żywania silnych uczuć w dzieciństwie i okresie dorastania (któ­
r e t a k często s ą t ł a m s z o n e z a p o m o c ą bicia, w y c h o w y w a n i a l u b
nawet leków) mogłaby ułatwić jednostce orientację. Dzięki t e m u
s z y b c i e j o c e n i a ł a b y o n a , czy inni, np. politycy, mówią na pod­
s t a w i e w ł a s n e g o d o ś w i a d c z e n i a , czy t e ż o p e r u j ą o k l e p a n y m i s e n ­
tencjami by manipulować swoimi wyborcami. Nasz system wy­
chowania p r o p o n u j e gotowe tory, do których wystarczy jedynie
d o p a s o w a ć s w o j e pociągi, b y j e c h a ć t a m , d o k ą d w a b i ż ą d z a w ł a ­
dzy. Należy jedynie użyć wszystkich środków, którymi posłu­
g i w a l i się d a w n i w y c h o w a w c y .
Paraliżujące przywiązanie do określonych n o r m , pojęć i ety­
kiet m o ż n a w y r a ź n i e z a u w a ż y ć u ludzi, k t ó r z y na w s k r o ś uczci­
wie i z p e ł n y m 'zaangażowaniem biorą u d z i a ł w w a l c e politycz­
n e j , ale n i e m o g ą w y o b r a z i ć s o b i e t e j w a l k i b e z p a r t i i , o r g a n i z a ­
cji i ideologii. Ale ponieważ b r z e m i e n n a w skutki, zagrażająca
naszemu życiu i pokojowi negatywna rola w y c h o w a n i a pozosta­
w a ł a d o t ą d w u k r y c i u , ideologie n i e dostrzegały tego f a k t u i n i e
wytworzyły przeciw niemu broni intelektualnej na wypadek,
gdyby musiały mu zaprzeczyć. Bardzo wczesnego przyuczania
człowieka do posłuszeństwa, do zależności i t ł u m i e n i a u c z u ć oraz
wynikających z tego konsekwencji n i e „dostrzegła", z tego co
wiem, ż a d n a ideologia; jest to zrozumiałe, bo prawdopodobnie
p r z y p ł a c i ł a b y to życiem. T a k więc n i e k t ó r z y ludzie uważają się
za politycznie aktywnych, gdy za pomocą wietrzenia próbują
u s u n ą ć w z n o s z ą c y się d y m , ewentualnie zadowalają się abstrak­
cyjnymi teoriami, które wyjaśniają jego źródło i iw zupełnym
s p o k o j u i g n o r u j ą f a k t , ż e w i c h p o b l i ż u coś p a l i s i ę j a s n y m p ł o ­
m i e n i e m . I dopóki nie istnieje dla tego płomienia etykieta, do­
póty w p e w n y c h k r ę g a c h będzie się go określać m i a n e m „apo­
litycznego" lub „nieanalitycznego".
Wielu swoich zwolenników Adolf Hitler zawdzięcza nieludz­
kim, o k r u t n y m zasadom w y c h o w a n i a n i e m o w l ą t i d z i e c i , .które
w jego c z a s a c h o b o w i ą z y w a ł y i w N i e m c z e c h . Moją h i p o t e z ę p o ­
twierdzają także wyjątki. Starałam się zbadać, jak dojrzewała
dwójka młodych bojowników ruchu oporu w Trzeciej Rzeszy,
Sophie i Hans S c h o l l . R z e c z y w i ś c i e o k a z a ł o się, że tolerancyj­
n e m u i s w o b o d n e m u otoczeniu, w j a k i m wyrastali, zawdzięczają
to, ż e b ę d ą c j e s z c z e w H i t l e r j u g e n d z d o ł a l i z d e m a s k o w a ć h a s ł a

23
wodza podczas zjazdu w Norymberdze. A prawie wszyscy ich
rówieśnicy byli nim bez reszty oczarowani. Rodzeństwo Scholl
nosiło w sobie inny, bardziej s w o b o d n y o b r a z człowieka, z któ­
r y m mogli p o r ó w n a ć Hitlera. Tego b r a k o w a ł o ich towarzyszom
(por. A. Miller, 1980). Rzadkość tego uwarunkowania wyjaśnia
r ó w n i e ż to, d l a c z e g o manipulacyjne metody terapeutyczne zu­
pełnie nie są dostrzegane przez pacjenta: reprezentują one sy­
s t e m , k t ó r y j a w i m u się j a k o c o ś z u p e ł n i e o c z y w i s t e g o i d l a t e g o
pozostają n i e z a u w a ż o n e 4.
Co s t a ł o b y się z M a r i e Cardinal, g d y b y przyszła do anality­
ka, który jej krwawienia interpretowałby jako odrzucenie ko­
biecości, jako wyraz zazdrości o penisa, jako autodestrukcję?
M o ż n a się jedynie domyślać. Gdyby analityk był m i ł y m czło­
wiekiem, być może z a k o c h a ł a b y się w nim i początkowo sym­
ptomy mogłyby ustąpić. Ale gdyby nie d o t a r ł a do rzeczywiste­
go obrazu swojej matki, nie m o g ł a b y dopuścić do tak nieskrę­
p o w a n e j wściekłości i nienawiści do niej. Dopóki by bowiem nie
zrozumiała, że jej uczucia są u z a s a d n i o n e , u w a ż a ł a b y się za po­
twora. Rezultat byłby taki, że w s w o i m zwątpieniu musiałaby
prawdopodobnie zrezygnować po l a t a c h z analizy lub ze wzglę­
du na „nieuzasadnione", niezrozumiałe uczucia nienawiści, zna­
l a z ł a b y się w k o ń c u w k l i n i c e . N i e o n a , l e c z jej a n a l i t y k p r z e d ­
s t a w i ł b y jej p r z y p a d e k jako p r z y k ł a d nieuleczalnej choroby, n e ­
gatywnej reakcji terapeutycznej lub coś podobnego. Gdyby je­
dnak analityk w y d a w a ł się jej od początku niesympatyczny,
bardzo wcześnie pojawiłoby się sado-masochistyczne przeniesie­
nie, w czasie k t ó r e g o interpretacje przybierałyby w coraz wię­
kszym stopniu c h a r a k t e r u k r y t y c h oskarżeń. A przecież jest co-

4
Inge Aicher-Scholl relacjonuje: „Gdy mój brat wrócił z Norymbergi,
w y d a w a ł się nam zupełnie zmieniony, zmęczony, zdeprymowany i za­
mknięty w sobie. Nie m ó w i ł nic, ale każdy czuł, że coś się musiało wy­
darzyć między nim a organizacją. Powoli dowiadywaliśmy się. Bezsen­
sowny dryl, paramilitarne defilady, głupie plotki, ordynarne kawaiy —
to wszystko go przybiło. Występy od rana do wieczora, ciągłe przemówie­
nia, a potem ten sztuczny zachwyt. Nie było czasu na rozsądną rozmowę".
To co wydarzyło się w Norymberdze, irytowało Sophie podobnie jak
nas wszystkich. Norymberga — to nie był jeszcze rozłam, ale pierwsza
rysa, która oddzieliła nas od świata Hitlerjugend i BDM (Związek Nie­
mieckich Dziewcząt — przyp. tłum.) (Vinke, 1980, s. 45).

24
raz więcej pacjentek w rodzaju Marie Cardinal, do których nie
m o ż e m y się z b l i ż y ć p o s ł u g u j ą c s i ę p o w s z e c h n i e s t o s o w a n y m i e t y ­
kietami.
Różnica między dwiema przeciwstawnymi postawami, które
próbowałam tutaj zilustrować na podstawie trzech przykładów,
nie d a j e się opisać za pomocą pojęcia „ i n t e r p r e t a c j e r e k o n s t r u k -
t y w n e " . Jeżeli a n a l i t y k jest p o d w p ł y w e m t a b u C z w a r t e g o P r z y ­
kazania, będzie się solidaryzował z p o t ę p i a j ą c y m i rodzicami, m i ­
mo wszelkich s t a r a ń o r e k o n s t r u k c j e . P r ę d z e j czy później będzie
się s t a r a ł w y c h o w a ć p a c j e n t a , apelując do niego o zrozumienie
dla jego r o d z i c ó w . B e z w ą t p i e n i a n a s i r o d z i c e t a k ż e b y l i o f i a r a ­
m i , ale n i e s w o i c h dzieci, lecz w ł a s n y c h r o d z i c ó w . K o n i e c z n e j e s t
d o s t r z e ż e n i e n i e c h c i a n e g o , ale s p o ł e c z n i e u s a n k c j o n o w a n e g o fak­
tu prześladowania dzieci przez rodziców — n a z y w a się to wy­
c h o w a n i e m — a b y p a c j e n t m ó g ł się u w o l n i ć od w p o j o n e g o mu
w dzieciństwie przeświadczenia, że jest winny cierpieniu swo­
i c h r o d z i c ó w . W p r z y p a d k u a n a l i t y k a z a k ł a d a t o u w o l n i e n i e się
od poczucia w i n y w s t o s u n k u do w ł a s n y c h rodziców i u w r a ż l i ­
wienie na narcystyczne urazy w i e k u dziecięcego. Jeżeli to nie
nastąpi, będzie on bagatelizował rozmiar cierpienia. Nie będzie
m ó g ł w c z u ć się w s y t u a c j ę u p o k a r z a n e g o d z i e c k a , p o n i e w a ż je­
go w ł a s n e wczesnodziecięce u p o k o r z e n i a n i g d y n i e m o g ł y zostać
uzewnętrznione. Jeżeli zgodnie z hasłem „Ty jeszcze w p ę d z i s z
mnie do grobu" n a u c z y ł się o b w i n i a ć za wszystko siebie, aby
chronić rodziców nieustannie podkreślając ich p o z y t y w n e stro­
n y , b ę d z i e się s t a r a ł s t ł u m i ć n i e z r o z u m i a ł e dla s i e b i e a g r e s j e p a ­
cjenta. O k r e ś l a się to jako „zbudowanie pozytywnego obiektu"
w pacjencie.
Jeżeli m a t k a postrzega swoje niemowlę jako złe i destruk­
t y w n e , t o m u s i j e o s w o i ć i w y c h o w a ć . J e ż e l i j e d n a k jego n i e n a ­
w i ś ć i w ś c i e k ł o ś ć w i ą ż e z r e a k c j ą na b o l e s n a p r z e ż y c i a , k t ó r y c h
z n a c z e n i e m o ż e b y ć jeszcze u k r y t e p r z e d nią s a m ą , t o n i e b ę d z i e
p r ó b o w a ł a go w y c h o w y w a ć , ale pozwoli mu te uczucia u z e w n ę t r z ­
n i ć . O d n o s i się t o t a k ż e d o p r o c e s u a n a l i t y c z n e g o . P r z y k ł a d M a ­
rie Cardinal wskazuje, dlaczego nie jest konieczne stworzenie
,ypozytywnego obiektu w pacjencie" i powtarzanie, że jego r o ­
dzice m i e l i t e ż c e c h y p o z y t y w n e i t r o s z c z y l i się o n i e g o . A p r z e ­
cież n i g d y nie b y ł o t o p o d a w a n e w w ą t p l i w o ś ć ; p r z e c i w n i e : d z i e -

25
c k o n i e m u s i . t ł u m i ć t ę g o , c o p o z y t y w n e , a b y coś p r z e ż y ć (por.
A. Miller, 1979). Gdy przeżywany był gniew wczesnego dzie­
ciństwa i późniejszy smutek, mogą — o ile z a i s t n i a ł y po temu
warunki — spontanicznie pojawić się przyjazne uczucia, które
nie wynikają z poczucia obowiązku, winy i z wyparcia. W każ­
d y m razie należy je odróżnić od b e z w a r u n k o w e j , zależnej, wszy­
stko wybaczającej i dlatego tragicznej, miłości małego dziecka
do rodziców. Nie m o ż e m y zarzucać Zygmuntowi Freudowi, że
był dzieckiem swoich czasów i jako twórca psychoanalizy nie
miał jeszcze możliwości skorzystania z własnych doświadczeń
p r a k t y c z n y c h r w t e j d z i e d z i n i e . T o n i e b ł ą d , a los. U z n a n i e tego
nie wyklucza z kolei widzenia granic freudowskiej analizy. W
dawnym idealizowaniu rodziców i dopatrywaniu się przyczyn
„neurotycznego nieszczęścia" w konfliktach libidynalnych dzie­
c k a j a s n o z a z n a c z a j ą się t e g r a n i c e . F r e u d nie m ó g ł z n i k i m p r z e ­
żyć agresji reaktywnych ukrytych za idealizacją, będących od­
powiedzią na narcystyczne urazy. Być może przeniósł je póź­
niej na swoich zwolenników, J u n g a i Adlera, totórzy nie zrozu­
mieli go wystarczająco, lub jak s a m sądził, nie zrozumieli go
p r a w i d ł o w o . J e s t rzeczą zrozumiałą, że nie mógł p r z e p r a c o w a ć
tych rozczarowań w powiązaniu ze swoim wczesnym dzieciń­
stwem.
Sytuacja Freuda nie jest jednak naszą sytuacją. J a k o anali­
tycy m a m y możliwość przeprowadzenia jednej, drugiej i trzeciej
analizy, jeżeli jest to konieczne. P o z a t y m żyjemy w ś r ó d m ł o ­
dzieży, k t ó r a j e s t b a r d z i e j o t w a r t a , h a r d z i e j s z c z e r a i k r y t y c z n a
w s t o s u n k u do swoich rodziców, niż było to możliwe za czasów
F r e u d a . O d t e j m ł o d z i e ż y , o d n a s z y c h dzieci, u c z n i ó w i p a c j e n ­
t ó w , m o ż e m y s i ę czegoś n a u c z y ć , jeżeli t y l k o u w o l n i m y s i ę o d
bojaźliwej zależności od d o g m a t ó w .

3. NIEŚWIADOMA PEDAGOGIKA
W PSYCHOTERAPII

Triadę: ochrona r o d z i c ó w — interpretacja popędów —


tłumienie urazu znajdujemy nie tylko w psychoanalizie klasycz­
nej. Możliwość ukrycia traumatyzującego zachowania rodziców

26
poprzez interpretację popędów (co w .rzeczywistości oznacza
oskarżanie dziecka) umożliwia różnym, pozornie postępowym
i nowoczesnym kierunkom psychologicznym wypełnianie przy­
kazań Czarnej Pedagogiki. Można by to zademonstrować na nie­
z l i c z o n e j ilości p r z y k ł a d ó w . J a c h c i a ł a b y m p o s ł u ż y ć s i ę t y l k o je­
dną książką, ponieważ w tym wypadku wypowiedzi pacjentów
nie są zniekształcone p r z e z i n t e r p r e t a c j e , ale w y s t ę p u j ą c w for­
m i e listów, s ą d o s t ę p n e c z y t e l n i k o w i b e z p o ś r e d n i o . C h o d z i o k s i ą ż ­
kę Klausa Thomasa (1979), który prowadzi w Berlinie Klinikę
Z n i e c h ę c o n y c h do Ż y c i a i z p o w o d z e n i e m leczy bardzo wielu
m ł o d y c h ludzi po p r ó b a c h samobójczych. Brak czasu i przecią­
żenie d o p r o w a d z i ł y go do w y p r a c o w a n i a nowej m e t o d y a u t o a n a ­
lizy, p o l e g a j ą c e j n a t y m , ż e p a c j e n c i piszą d o s w o i c h t e r a p e u t ó w
listy w formie pamiętnika. Podczas posiedzeń o d b y w a j ą c y c h się
w dużych odstępach czasu omawiane są jedynie wybrane pro­
blemy. Mogę sobie w y o b r a z i ć , że już w m o ż l i w o ś c i w y p o w i e d z e ­
nia swoich uczuć, sformułowania oskarżenia, przeżycia uczucia
wściekłości skierowanej do rodziców, zawiera się istotne tera­
p e u t y c z n e d z i a ł a n i e , jeżeli istnieją p o t e m u w a r u n k i , m i a n o w i c i e
pewność, że ktoś to wszystko przyjmie, potraktuje poważnie
i nie będzie p o d d a w a ł ocenie. Na podstawie c y t o w a n y c h przez
Thomasa przykładów odniosłam wrażenie, że pisanie i uzupeł­
niające rozmowy są poważną alternatywą dla psychoanalizy,
szczególnie jeśli c h o d z i o w i e k m ł o d z i e ń c z y . Ponieważ posiedze­
nia odbywają się bardzo rzadko, rozpoznanie normalnych gra­
nic rozumienia pacjenta przez terapeutę m o ż e się wydłużyć w
czasie. Dzięki temu pacjent będzie mógł lepiej się zbliżyć do
własnych urazów, niż ma to miejsce w ortodoksyjnej psycho­
analizie, która poprzez swe koncepcje może utrudnić mu ten
proces rozwijania prawdziwych uczuć. A l e m o ż e s i ę też z d a r z y ć ,
że tkwiąca w s a m e j formie leczenia, mniej lub bardziej wycho­
wująca postawa terapeuty może w kontakcie z pacjentem od­
działywać bardzo silnie i w k o ń c u jednak blokować r o z w ó j e m o ­
cjonalny. Nie wyklucza to ostatecznie, że w wielu wypadkach
nastąpi oczekiwana resocjalizacja, a mianowicie dqpasowanie do
roszczeń rodziców i społeczeństwa, których ofiarą pada praw­
d z i w e ,,ja" p a c j e n t a , t a k jak k i e d y ś „ j a " dziecka. Szczególnie w
p r z y p a d k u twórczo uzdolnionych ludzi nie pozostaje to bez skut-

27
ków. Wykażę to cytując dłuższe fragmenty z książki Tho­
masa:
„Przykład autoanalizy z uwzględnieniem agresji w stosunku
do rodziców i rodzeństwa. Równie pouczająca dla możliwości
autoanalizy i dla poznania znaczenia uwolnionych agresji jest
następująca historia, w której (ze w z g l ę d u n a tajemnicę zawo­
d o w ą ) z o s t a ł y z m i e n i o n e n a z w i s k a (ale n i e d a n e ) .
Początek sprawy: 23 października 1965 pojawił się po raz
pierwszy 28-letni k a n d y d a t n a u k m e d y c z n y c h . Uważał, że jest
w s y t u a c j i p r z y m u s o w e j , z k t ó r e j m o ż e się u w o l n i ć j e d y n i e p o ­
przez samobójstwo. Jego rodzice, mieszkający w okolicy Spes­
s a r t w m a ł y m m i a s t e c z k u , chcieli, ż e b y n a j s t a r s z y s y n , jak rów­
nież trójka młodszego rodzeństwa, studiowali. Ojciec był wła­
ścicielem jedynej apteki w tej miejscowości i jako prowizor ko­
ścielny cieszył się uznaniem mieszkańców. Przywiązywał dużą
w a g ę do szybkiego skończenia s t u d i ó w przez syna, bo z docho­
dów ze swojej apteki u t r z y m y w a ł jeszcze d o d a t k o w o dwie star­
sze siostry.
Odwiedzając dom rodzinny — p r z y j n a m n i e j raz w miesiącu —
n a s z p a c j e n t — n a z w i j m y go D i e t e r — o p o w i a d a ł z g o d n i e z o c z e ­
kiwaniami rodziców o postępach w studiach klinicznych we
F r a n k f u r c i e o r a z o p r z y s t ą p i e n i u d o e g z a m i n u p o 15. s e m e s t r z e ,
co n i e b y ł o z g o d n e z prawdą. W rzeczywistości w ciągu o s t a t ­
n i c h t r z e c h l a t n i e c h o d z i ł n a ż a d n e w y k ł a d y , nie o d b y ł p r a k t y ­
ki, n i e p o j a w i ł s i ę w k l i n i c e , s p ę d z a j ą c czas n a b e z c z y n n y m l e ­
żeniu w łóżku i rozmyślaniu. Czasami spożywał posiłki z przy­
j a c i ó ł m i , p i ł l u b b i e r n i e o g l ą d a ł t e l e w i z j ę . T e r a z ojciec z a p o w i e ­
dział wizytę u profesora, u k t ó r e g o D i e t e r r z e k o m o stale p r z e ­
suwał termin egzaminu państwowego ze względu na pracę do­
ktorską. G m a c h kłamstw musiał w końcu runąć. Aby uniknąć
w s t y d u p r z e d r o d z i c a m i i całą g m i n ą , c h c i a ł p o p e ł n i ć s a m o b ó j ­
stwo. Usiłując znaleźć najpewniejsze m e t o d y samobójcze, zetknął
się' z książkami pochodzącymi z Medycznej Opieki nad Zniechę­
c o n y m i do Ż y c i a , z s i e d z i b ą w B e r l i n i e , i p o d j ą ł p o d r ó ż , a b y za­
sięgnąć porady. P r z y wstępnych badaniach na pierwszy plan wy­
s u w a ł się raczej obraz ciężkiej, zahamowanej depresji, spowo­
dowanej i podtrzymywanej przez eklezjogenną nerwicę.
Po pierwszej wizycie rodziców sytuację chorego można okre-

28
ślić n a s t ę p u j ą c o : o j c i e c — p e w n y siebie, drobnomieszczański typ
urzędnika, matka — neurotyczna ofiara dążenia do porządku;
obydwoje bigoteryjni i ze swej strony eklezjogennie neuro­
tyczni.
Drugiego października pacjent przynosi swój pierwszy naszki­
cowany, wyjątkowo znaczący sen:
« L e ż a ł e m r a n o l e n i u c h u j ą c w ł ó ż k u , n a w p ó ł śpiąc, n a w p ó ł
c z u w a j ą c , n a g l e w s z e d ł m ó j ojciec..., s k r z y c z a ł m n i e i p o w i e d z i a ł ,
ż e m u s z ę s i ę t e r a z z d e c y d o w a ć , c z y c h c ę p o z o s t a ć w ł ó ż k u , czy
jeść z rodziną śniadanie. Jednocześnie ściszył radio i wyszedł.
Ja n a s t a w i ł e m je głośniej, żeby go sprowokować, pozostałem w
ł ó ż k u i m i a ł e m n a d z i e j ę , ż e ojciec w k r ó t c e p r z y j d z i e z n o w u , że­
by mnie denerwowac».
J a k o ilustracje do tego snu pacjent podaje podobne sytuacje
z życia r o d z i n n e g o .
Ale j u ż n a s t ę p n y sen, t r z y d n i p ó ź n i e j , p o r u s z a g ł ę b o k i p r o ­
blem. Opisuje go tak: «Sen był związany z kościołem: S t a ł e m
p r z e d w i t r y n ą s k l e p u , zdaje się, ż e w ś r o d k u o d b y w a ł a s i ę m s z a ,
ale po japońsku lub chińsku. Przez szybę widziałem japońskie­
go księdza w s u t a n n i e , z b o k u wisiała kalkulacja, jakby notowa­
nie giełdowe w banku, jednak napisane japońskimi znakami.
W t e d y p o w i e d z i a ł e m sobie, że nie ma sensu tam wchodzić, bo
przecież tego nie r o z u m i e m » .
Jego k o m e n t a r z e do tego s n u o d n o s i ł y się p o c z ą t k o w o bez
głębszego uzasadnienia do jego agresji w s t o s u n k u do kościoła,
a szczególnie w stosunku do o b o w i ą z k u n i e d z i e l n e g o uczęszcza­
nia na mszę, ciągle jeszcze o c z e k i w a n e g o p r z e z rodziców:
«Oni m y ś l ą tylko o interesie, i nikt nie rozumie tej teolo­
g i c z n e j g a d a n i n y » , . b r z m i a ł o jego t w a r d e s t w i e r d z e n i e .
03.11. P o p o ł u d n i o w e j d r z e m c e w s p o s ó b a u t o a n a l i t y c z n y za­
pisuje myśli, które go poruszyły, kiedy usiłował przypomnieć
sobie sen: «Stale wymyślam sobie sytuacje, podczas których
mógłbym występować przeciwko komuś, nawet buntować się
z powodu wewnętrznego i gwałtownego uporu. Dlatego pracuję
t a k p o w o l i . I g d y p r o f e s o r m n i e jeszcze o coś p y t a , p r a k t y c z n i e
wyklucza to u mnie wszelką zdolność myślenia, jak gdybym
chciał powiedzieć: Jeżeli będziesz m n i e popędzał i w y w i e r a ł n a ­
cisk, t o w ł a ś n i e t e g o n i e z r o b i ę .

29
Taką upartą postawę przyjmowałem często w dzieciństwie,
z p o c z ą t k u w s t o s u n k u do ojca. K i e d y s i e d z i a ł e m r a z w k l o z e ­
cie — m i a ł e m w t e d y c z t e r y l a t a — w s z e d ł n a g l e ojciec. N i e zdą­
ż y ł e m z a ł a t w i ć s w o j e j p o t r z e b y i ojciec, zniecierpliwiony, okro­
pnie m n i e zwymyślał. Widzę go dokładnie przede m n ą z odzna­
czeniami na uniformie, widzę jego surowe spojrzenie, tak sa­
mo surowe jak u mojej matki, która mnie c z a s a m i b i ł a laską,
a r a z n a w e t pogrzebaczem, płacząc i krzycząc na p r z e m i a n » .
W p r o w a d z o n y c h p ó ź n i e j r o z m o w a c h o k a z a ł o się, że w t y c h
analitycznie spisanych wspomnieniach dostrzegał klucz do swo­
jej późniejszej p o s t a w y życiowej i choroby.
Zrezygnował przedwcześnie z zimowego semestru; prawie
w c a l e n i e p r a c o w a ł ; 11. l u t e g o 1968 s p i s a ł w w y b u c h u r o z d r a ż ­
n i e n i a p o c z ą t e k w y z n a n i a d o t y c z ą c y jego ż y c i a :
« W s z y s t k o j e s t t a k s t r a s z n i e r o z b i t e , nic m i n i e idzie, n i c się
n i e p o s u w a n a p r z ó d : m o g ę m y ś l e ć t y l k o o I n d z e (jego m ł o d s z a
s i o s t r a ) , m ó g ł b y m g o d z i n a m i b a w i ć się z nią, c a ł o w a ć j e j w., p...
się z nią, straszne, straszne, straszne — mógłbym wszystko
p r z e k l ą ć , c a ł y ś w i a t z nią r a z e m , a j e d n a k k o c h a ć ją b e z k o ń c a
i pieścić. To wyobrażenie jest nie do wytrzymania. Wszystko
u niej jest takie piękne, o k r ą g ł e i m i ę k k i e . I jak p i ę k n i e gładzi
m ó j członek — ach, jakie to straszne. Co mogę na to poradzić,
inni chłopcy też to r o b i ą — d l a c z e g o ja n i e m ó g ł b y m z moją
siostrą? Zawsze chciałem przebywać, o ile b y ł o to możliwe, w
t y m s a m y m pokoju, co ona. W przeciwnym r a z i e . n i e m ó g ł b y m
p r z e c i e ż m i e ć p r z y j a c i ó ł k i . P r z e z p e w i e n czas I n g a s p a ł a w p o ­
koju obok mnie. W t e d y w nocy ogarniało m n i e takie pożądanie,
że wślizgiwałem się do niej potajemnie. Było c a ł k i e m cicho i sły­
s z a ł e m t y l k o bicie m o j e g o s e r c a , t a k b y ł e m p o d n i e c o n y . O s t r o ż ­
n i e p o d n o s i ł e m jej k o ł d r ę i k o s z u l ę n o c n ą i w s u w a ł e m p a l e c do
p o c h w y , n a j c z ę ś c i e j nie z a u w a ż a ł a t e g o , ś p i ą c mocno...»
W czasie o s i e m d z i e s i ą t e g o s p o t k a n i a , g d y p r z y n i ó s ł s w o j e n o ­
tatki, snuł wspomnienia o wyjątkowej intensywności i ładunku
emocjonalnym. Jego kazirodcze życzenia i czyny, których do­
p u s z c z a ł się z s i o s t r a m i , sięgają c z w a r t e g o .roku ż y c i a . W k o ń c u ,
g d y m i a ł 16 l a t , a s i o s t r a 13, p o d j ę l i r e g u l a r n e s t o s u n k i p ł c i o w e .
Rok później doszło do katastrofy: zostali przyłapani w łóżku
przez drugą siostrę. Pełni najwyższego lęku przed karą ze strony

30
rodziców, Dieter i Inge otrzymali propozycję: jeżeli dopuszczą
ją, s t a r s z ą , do s w o i c h z a b a w i do k o ń c o w e g o s t o s u n k u , jest go­
towa milczeć. Warunek został przyjęty, z jednej strony z wy­
r a ź n y m zadowoleniem całej trójki, z drugiej z poczuciem winy,
p r z y n a j m n i e j ze strony Dietera, k t ó r y w j e d n y m ze swoich pier­
w s z y c h s n ó w widział się już p r z e d o ł t a r z e m z o b i e m a siostrami.
Teraz informował o dalszych zależnościach, k t ó r e dotychczas
u k r y w a ł : s z c z e g ó l n i e p a n i c z n i e b a ł się s w o j e j m a t k i . B a ł się, ż e
m o g ł a b y g o z n i e n a c k a p r z y ł a p a ć , t a k j a k z d a r z y ł o s i ę t o z sio­
strą. W jego s n a c h s i o s t r a zmieniała się w matkę: z własną
m a t k ą dopuszczał się kazirodztwa! K a r a b o s k a w y d a w a ł a m u się
nieunikniona. Ta troska przenika także jego religijne myśli,
w y w i e r a w p ł y w n a jego życie s e k s u a l n e . K i e d y — już j a k o t r z y ­
dziestoletni mężczyzna — znajduje i przyjmuje okazję wykaza­
nia się wobec dziewczyny swoją męskością, zawodzi: «Jestem
i m p o t e n t e m » , b r z m i jego p r z e j m u j ą c a s k a r g a , «zawsze w t e d y w i ­
d z ę m o j ą m a t k ę s t o j ą c ą z a m n ą . c z u j ę j e j o b e c n o ś ć , i w t e d y nie
m o g ę . P o d o b n i e g d y c h c ę p r a c o w a ć , ciągle m y ś l ę , ż e o j c i e c s t o i
z a m n ą , i w t e d y p o p r o s t u n i e m o g ę zacząć». O d t ą d r o z w i j a się
u n i e g o r o s n ą c a a g r e s j a w s t o s u n k u do r o d z i c ó w .
«Chcialbym pisać teraz obiema rekami», mówi i przynosi
podczas kolejnych dwóch tygodni za każdym razem około dwu­
dziestu stron p e ł n y c h najgwałtowniejszych, żarliwych wynurzeń
związanych z rodzicami.
M i ę d z y 85. a 90. g o d z i n ą a n a l i z y p a c j e n t p o d w p ł y w e m sil­
nego w e w n ę t r z n e g o afektu i agresji z d e c y d o w a ł się n a s w o b o d ­
ne, pisemne wypowiedzenie wszystkiego, co leżało mu na ser­
cu! Po zapisaniu na 60 stronach zrelacjonowanych przykładów,
p e ł n y c h zrozumiałych, .mocnych wyrażeń, jego . z a b a w n e s ł o w o -
twórstwo jest coraz dalsze od sensownego sposobu wyrażania
się. W dadaistycznym stylu — pozornie bezsensownymi neolo­
gizmami — zapisywał co najmniej cztery s t r o n y dużego formatu.
Dopiero po tym codziennym p i s a n i u c z u ł się w e w n ę t r z n i e o d ­
prężony i zdolny do p r a c y n a u k o w e j .
J e d n a k ż e w i d o c z n a p o p r a w a n i e p o d n o s i n a t y l e jego w y d o l ­
ności w p r a c y , żeby p o w a ż n i e m y ś l a ł o egzaminie. R a d y , mają­
ce początkowo ułatwić mu uczenie s i ę {dzięki s y s t e m a t y c z n y m
p l a n o m dnia i p r a c y , jak r ó w n i e ż dzięki w s k a z a n i o m co do tech-

31
n i k u c z e n i a się) s t a j ą się c o r a z b a r d z i e j n a g l ą c e . S u k c e s j e s t z b y t
m a ł y . P a c j e n t w y m y k a się.
Zostaje mu udzielone ostatnie poważne ostrzeżenie: nie otrzy­
ma już więcej ż a d n y c h zaświadczeń o d s u w a j ą c y c h s t u d i a i p r a ­
cę. Trzydziestoletniemu już, «wiecznemu studentowi» załatwio­
no p r a c ę w p r z e m y ś l e f a r m a c e u t y c z n y m , którą m o ż n a podjąć bez
ukończonych studiów medycznych. Om woli jednak dalej odsu­
wać studia i pracę, a więc nie d o t r z y m u j e terminów.
Teraz z kolei budzi się jego upór, którym posługiwał się
z powodzeniem przez dziesięć l a t w w a l c e z ojcem, żądającym
o d n i e g o z d a n i a e g z a m i n u . « T e r a z w ł a ś n i e nie», b y ł o w e w n ę t r z ­
n y m n a s t a w i e n i e m Dietera. T e r a z i lekarz i rodzice byli zgodni:
m u s i porzucić s t u d i o w a n i e i zrezygnować ze zdobycia a k a d e m i c ­
kiego w y k s z t a ł c e n i a . «Teraz właśnie nie» — taką przyjął posta­
w ę , b y ć m o ż e n a w e t o t y m n i e w i e d z ą c . P r z e z c a ł y arok n i e m o ­
żna się było o n i m niczego dowiedzieć.
Z g ł o s i ł s i ę 2 m a r c a 1971, b e z u p r z e d n i e g o z a p i s a n i a . «Wczo-
raj zostałem p r o m o w a n y na doktora medycyny. W tym czasie
z d a ł e m też e g z a m i n p a ń s t w o w y ! Później muszę jeszcze o p o w i e ­
d z i e ć P a ń s t w u s z c z e g ó ł y ; dzisiaj b r a k n a t o czasu. P o z a t y m —
mam także przyjaciółkę!» W uzupełnieniu można wspomnieć
o z m i e n n y m samopoczuciu występującym w latach późniejszych.
C h o c i a ż D i e t e r b y ł z d o l n y d o p r a c y , jego o s i ą g n i ę c i a s ą w y r a ź n i e
m n i e j s z e niż u jego k o l e g ó w , a t r u d n o ś c i w k o n t a k t a c h z p ł c i ą
odmienną nie ustąpiły w stopniu zadowalającym" (K. Thomas,
1976, s. 77 - 92).
Mężczyzna ten w okresie adolescencji miał siłę bronić się p a ­
sywnością przed b r a k i e m zrozumienia ze strony rodziców. Jego
..niemożność" osiągnięcia sukcesów w studiowaniu medycyny
była dla tego n i e p r z e c i ę t n i e inteligentnego człowieka bezsprzecz­
nie jedyną oazą jago g o d n o ś c i . Tych kilka fragmentów z jego
listów, które przypominają dadaistyczne wiersze, wskazuje na
niesłychaną inwencję językową, która tak długo pozostawała
w uśpieniu na s k u t e k pokornego d o p a s o w y w a n i a się.
A oto p r z y k ł a d y a g r e s y w n y c h w y ł a d o w a ń : „ S t a r y ś w i n t u c h w
s w o i m c h l e w i e , n i e b i a ń s k i c e r b e r z e swoją s z a t a ń s k ą kozą, u l t r a -
łewicowo-prawicowe świńskie bydlę, schizofreniczny syfilityk,
o h y d n y duposęp, p e d a ł o w a t y pierdziel, obcinacz gruczołów płcio-

32
wych, naczelny śluzosraluch, fachowy morderca dzieci, ekspert
od kanibalizmu, anty/koncepcyjny morderca kobiet, sfilcowany
k o g u t z r o s o ł u , ś w i e c k i ksiądz, o s z u s t c m e n t a r n y , l u s t r z a n y i d i o ­
ta, k a z i r o d c z y p i e r d z i e l , p o ł y k a c z dzieci, t a n i u w o d z i c i e l , p r z e d ­
s t a w i c i e l O ś w i ę c i m i a , u w o d z i c i e l dzieci, d u s i c i e l p ł o d ó w , z a m g l o ­
na leśna śmierć, zwężacz karabinu, wyjący podpalacz, dręczący
w skrzyni parowej, rozgniatacz gruczołów płciowych, schema­
tyczny rozdzielacz m a ł p i e j dupy, demoralizujący ścierwosęp, ze­
zujący potwór, posępna postać, kandydat na wariata, lurowate
kurze gówno, świniogłowy mieszczanin, przyprawiające o za­
wroty głowy krowie wymię, odziane w skórę bydlęce łajno,
ś m i e r c i o n o ś n a k o ś c i e l n a ś w i n i a , w y ł u p i a s t o o k i n a z i s t a , (krostowa­
t y z i e l e n i a r z , d r ę c z y c i e l z w i e r z ą t , ś m i e r d z ą c e ośle g ó w n o , z a s r a ­
n y zgniatacz jaj, d u p o d r ę t w y pogrzebacz, d u r n y błazen, m y s z k u ­
jąca s o w a l e ś n a , r y b i o o k a g a p a , o r d y n a r n a , s o c z y s t a d u p a , ł a m a c z
kości, g a r n e k p e ł e n g ó w n a , s a m g n ó j , g ó w n o . . . "
Pojedyncze fragmenty, na pierwszych 60 (!) s t r o n a c h , gęsto
z a p i s a n e p o t o k i e m w y z w i s k , o d n o s z ą s i ę d o jego m a t k i : „ W o j e n ­
na krowa, wyciskacz potu, zwieracz, dzika studnia, zieleniejąca
czarownica, czarci pomiot, płaz ziemno-wodny, zgniatacz serca,
druciana suka, cnotliwy anioł... Szakalomałpa, spierniczały
szczur, spierniczała motyka, kociokwik..." Zapisane w najwyż­
szym pośpiechu (niezrozumiałe wyrażenia mieszają się wkrótce
z pozornie bezsensownym słowotwórstwem, „neologizmami":
„kalepo m a m a r o poente, dringilo u n t i k i intreslo, gripico putewi,
m a i a t a k i , k a n i n d o n g a r k u , o c h n i c h dr'in... tativi majfaj gajlaj-
majraj-szmajs jaja p r e c z jurny nie pogodny twój jedyny Hein­
rich Majerdrajcejn świństwa nie żaden nie pokazuje swoich jaj
Heinrich świnia ogonek ajn m a j e r nazywa majer dojci dajci...
hei< d r e k w e g m e k g e k e k s z m e k m a l w e g d u g e k k e k d e n czek
mal weg kek k e k t a k i gag..." „Chciałbym raz z tobą, a ty ze
m n ą ? T u t a j , tu jest ciemniej. Może o czwartej? D a r e m n i e . S m a ­
r u j , s m a r u j . N o t a k , t u n i e jest p r z y j e m n i e . C h o d ź m y . J e s t c i d o ­
b r z e ? J e d n o p i w o d z i e n n i e . W e j d ź w nią, o n a c h c e t e g o j e d n e g o
niezmiennie..."
W o c z e k i w a n i u na i n n e g o , r o z u m i e j ą c e g o o j c a w o s o b i e t e r a ­
peuty, mogło ujawnić się to, c o b y ł o stłumione i teraz nowy
ojciec został p o d d a n y p r ó b i e . Ale ten, jak i poprzedni, stawiał

3 — Mury milczenia. 33
n a s u k c e s , k t ó r y m i a ł b y ć u k o r o n o w a n i e m jego t e r a p e u t y c z n y c h
starań, i który w końcu osiągnął. M ł o d y mężczyzna nie chciał
s t r a c i ć t e g o ojca, p o d o b n i e j a k w t e d y , g d y b ę d ą c dzieckiem lę­
k a ł się utracić swego ojca naturalnego. Ale jeżeli moje przy­
puszczenie, że poprzez to w y m u s z o n e osiągnięcie został pogrze­
bany pisarz i że najwcześniejsze relacje rodzice-dziecko, prze­
niesione na osobę t e r a p e u t y , pozostały nierozwiązane, są trafna,
będzie się to później musiało ujawnić w depresjach pacjenta.
Nie podaję w ten sposób w wątpliwość społecznych sukcesów
Thomasa. To co teraz zamierzam przedstawić, dotyczy zupełnie
innego aspektu rozwoju osobowości, ponieważ wiem, jak wielu
ludzi z sukcesami, kończących studia, cierpi na ciężkie depre­
sje.
J a k k o l w i e k T h o m a s n i e jest o r t o d o k s y j n y m f r e u d y s t ą i , o c z y m
p i s z e K a r e n H o r n e y , n i e z n a l a z ł u ż a d n e g o s p o ś r ó d s w o i c h 5000
niedoszłych samobójców ,,instynktu śmierci", pozostaje pod wpły­
w e m freudowskiej koncepcji instynktów. Na innym przykładzie
z jego t e r a p i i w i d z i m y , jak b a r d z o koncepcja ta może p o d w a ż y ć
zaufanie do p a c j e n t a i u t r u d n i ć , e w e n t u a l n i e zablokować, ujaw­
nienie wczesnego urazu.
Przykład autoanalizy pełnej emocji i ambiwalencji:
Dolegliwości i orzeczenie. 25-letnia studentka sztuk pięknych,
po próbie samobójczej bierze udział w audycji telewizyjnej. Na
p o c z ą t k u m ó w i t y l k o o s w o i c h t r u d n o ś c i a c h w s t u d i o w a n i u : ,,Po
prostu nie" mogę nic zapamiętać". Wkrótce opowiada także
o istotnych dolegliwościach neurotycznych. „Cierpię na p r z y m u s
liczenia, n a j c z ę ś c i e j m u s z ę liczyć d o d w ó c h , n p . g d y b i e g n ę , p r z y
sprzątaniu, prawie po wojskowemu: eins — zwei — eins —
zwei — eins — zwei". Jej onyfagia (obgryzanie paznokci) przy­
brała ekstremalne formy: od dzieciństwa wszystkie paznokcie są
obgryzione aż do p o k r y t y c h gdzieniegdzie s t r u p a m i koniuszków.
„ N a w e t w d o m u m u s z ę nosić p r a w i e zawsze rękawiczki i przy
nich też obgryzam koniuszki" — jest to aż nazbyt wymowny
przykład jej g w a ł t o w n y c h agresji. Także jej poczucie mniejszej
wartości, zakorzenione w dzieciństwie, z n a j d o w a ł o w t a k i e j for­
mie samookaleczenia stałą pożywkę. Chociaż jest atrakcyjna
i ł a d n a , u s k a r ż a się u s t a w i c z n i e n a swoją b r z y d o t ę . D l a t e g o ja­
ko n a j w c z e ś n i e j s z e w s p o m n i e n i a z dzieciństwa poda w autoana-

34
lizie: «Ciągle m o d l i ł a m się w i e c z o r e m i nocą: „Panie Boże, spraw,
abym była ładna!"».
Diagnoza. Na podstawie tych i innych symptomów jako
p i e r w s z a d i a g n o z a w y ł a n i a się j e d n o z n a c z n y o b r a z n e u r o z y r d z e ­
niowej z równoczesną zahamowaną, średniociężką depresją,
z różnorodnymi stanami anankastyczno-fobijnymi (natręctwa
i lęki), k o n f l i k t a m i w ż y c i u u c z u c i o w y m i r o d z i n n y m , j a k r ó w n i e ż
z s i l n y m n a ł o g i e m p a l e n i a (pali p o n a d 50 p a p i e r o s ó w d z i e n n i e ) .
Plan terapii. W ścisłym porozumieniu z uniwersyteckim psy­
chiatrą dla s t u d e n t ó w , który również uważał pełną psychoana­
lizę za k o n i e c z n ą , ale z p r z y c z y n z e w n ę t r z n y c h n i e do p r z e p r o ­
wadzenia, zaczęliśmy od autoanalizy i wspomagającego leczenia
środkami psychiatrycznymi i farmakologicznymi.
P r z e z p o n a d d w a l a t a p a c j e n t k a z j a w i a ł a się p r z e c i ę t n i e r a z
na czternaście dni, przynosząc najczęściej dwie do pięciu stron,
opisujących historię jej życia, dolegliwości, sny i marzenia,
z których zostały zaczerpnięte podane niżej cytaty (tylko na­
zwiska osób zostały zmienione). Jak czerwona nić przewija się
przez te relacje ambiwalemcja, sprzeczność w jej dążeniach. Do­
tyczy to w szczególności życia seksualnego, ujawnia się już je­
d n a k w j e j s t o s u n k u do r o d z i c ó w .
Rodzice: Wiele wypowiedzi pacjentki jest bezsprzecznie praw­
dziwych, inne natomiast należy traktować krytycznie, jeszcze
i n n e s ą j a w n y m d o w o d e m jej r o z w i n i ę t e j f a n t a z j i ( t a k w i ę c m ó ­
wi o wielokrotnych okropnych gwałtach, na które była narażo­
na, j e d n a k ż e b a d a n i e g i n e k o l o g i c z n e d o w i o d ł o , ż e ciągle jeszcze
pozostaje ona Virgo Intacta). Niech przemówią najpierw jej wła­
s n e s ł o w a : «29. 05. 1966 r. K i e d y m i a ł a m s i e d e m lat, m o i r o d z i c e
się r o z w i e d l i . J a z o s t a ł a m p r z y m a t c e , o n a p r z e k l i n a ł a m n i e cią­
gle, n a z y w a ł a s w o i m g w o ź d z i e m d o t r u m n y . S t a l e g r o z i ł a s a m o ­
bójstwem, bo wtedy jeszcze w c z e ś n i e j znalazłaby się w grobie,
niż s t a ł o b y się to p r ę d z e j czy p ó ź n i e j z m o j ą p o m o c ą . Z d r u g i e j
s t r o n y m a m a stale całowała mnie, ośmioletnią, jak mężczyzna.
S p a ł a m z nią w j e d n y m ł ó ż k u i m u s i a ł a m jej d o t y k a ć co w i e ­
czór, a ż d o o r g a z m u . T a k b y ł o p r z e z w i e l e l a t . I n n e , s t a l e p r z e z
nią p o w t a r z a n e , u l u b i o n e w y r a ż e n i a t o : «Ty p i e c z e n i s z a t a ń s k a ,
t y p o t w o r n e b y d l ę , t y g ł u p i a k r o w o , z t w o j e g o p o w o d u b ę d ę się
jeszcze m u s i a ł a powiesić!»" (K. T h o m a s , 1976, s. 40 - 42).

3* 35
Jakkolwiek te świadome wspomnienia pacjentki wielokrot­
n i e p o t w i e r d z a j ą j e j p o d s t a w o w e o d c z u c i e , ż e b y ł a g w a ł c o n a (bo
co innego mogła robić ze swoim dzieckiem matka?), terapeuta
o p i e r a się n a b a d a n i u g i n e k o l o g i c z n y m , k t ó r e d o s t a r c z a m u d o ­
wodu, że p a c j e n t k a „jest jeszcze dziewicą", a więc że k ł a m a ł a
i że jej o b a w y p r z e d n o w y m i z g w a ł c e n i a m i m i a ł y r z e k o m o cha­
r a k t e r paranoidalny, tzn. m o ż n a je uznać za projekcje w ł a s n y c h
życzeń. Z t a k i m n a s t a w i e n i e m od dziesiątków lat były leczone
tzw. pacjentki histeryczne, które u z n a w a n o za teatralne, d r a m a ­
tyzujące i przesadzające, i którym próbowano wyperswadować
ich „urojenie". W całej psychiatrycznej i psychoanalitycznej dia­
gnostyce słowo „przesadny" kojarzy się z obrazem histeryka.
Z n a c z y to, ż e u t y c h p a c j e n t ó w z w i ą z e k p o m i ę d z y i c h s k a r g a m i
a przyczyną tych skarg jest nieadekwatny. Ale jaką miarą
chciałoby się mierzyć właściwą przyczynę, jeżeli ta pozostaje
nieznana lub jest i g n o r o w a n a przez t e r a p e u t ę , jak np. w przy­
padku pacjentki Thomasa? Jeżeli terapeuta ćwiczy się w tym,
żeby nie zauważać realnej dawnej przemocy, będzie określał
skargę pacjenta jako nieadekwatną i z o s t a w i go s a m e g o z jego
urazem. A ponieważ pacjent sam, bez wsparcia, nie może po­
zwolić sobie na konfrontację z urazem, musi bronić się przed
u ś w i a d o m i e n i e m sobie jego p r z y c z y n y . R o b i t o w t e n s p o s ó b , ż e
przenosi swoje uczucia na osoby z teraźniejszości, k t ó r e z d a w ­
n y m urazem nie mają nic wspólnego, i jeszcze bardziej zaciera
p r z e z t o u k r y w a n ą p r z e z r o d z i c ó w s y t u a c j ę . W t e n sposób, zgod­
n i e z ż y c z e n i a m i p a c j e n t a , w b r e w a n a l i z i e (lub i n n e j f o r m i e t e ­
r a p i i ) , r o d z i c e p o z o s t a j ą o s z c z ę d z e n i z a c e n ę d e p r e s j i czy t e ż i n ­
nych symptomów. Pacjentka Thomasa próbuje w nowych in­
scenizacjach poinformować terapeutę o swoim urazie i jedno­
cześnie ochronić rodziców. W t e n sposób u t r u d n i a mu zrozumie­
nie siebie i pozostawia w r a ż e n i e nieszczerości. T h o m a s pisze:
„Pacjentka stale informuje o rzekomych gwałtach, na które
b y ł a n a r a ż o n a . D n i a 29. 08. 1966 r . jej a u t o a n a l i z a z a k o ń c z y ł a s i ę
o godz. 20.00. O 21.00 z j a w i a się z n o w u i r e l a c j o n u j e ż y w o , za­
p ł a k a n a , że właśnie w pobliskim p a r k u została zgwałcona przez
t r z e c h m ę ż c z y z n . O d r a d z i ł e m jej, ż e b y s z ł a n a policję, p o n i e w a ż
wątpiłem w obiektywną prawdziwość wypowiedzi. 4. 11 1966 r.
wróciła z urlopu jesiennego w Rumunii. Na początek poinfor-

36
m o w a ł a z e s z c z e g ó ł a m i , ż e p e w i e n A m e r y k a n i n (???) z g w a ł c i ł j ą
t a m , n a w y b r z e ż u M o r z a C z a r n e g o , i ż e w k o ń c u u d a ł o j e j się
oswobodzić. O s k a r ż y ł a tego mężczyznę, k t ó r y został s k a z a n y na
w i e l e l a t w i ę z i e n i a (???) (por. r a z jeszcze p o d a n e w y ż e j o r z e c z e ­
nie ginekologiczne!). Tego dnia, podczas seansu analitycznego,
p a c j e n t k a dostrzegła głębokie podłoże częstych, a m b i w a l e n t n y c h
w ł a s n y c h relacji o gwałcie.
Ale już 25 listopada opowiada podniecona o nowym profe­
sorze muzyki, u którego studiuje śpiew:
«Zawsze mi wyjaśnia, że słowik śpiewa najpiękniej w okre­
sie godowym. Także człowiek musi być przy śpiewie najpierw
p o d n i e c o n y s e k s u a l n i e . W i ę c b a r d z o t r o s z c z y się o t o p o d c z a s l e ­
kcji ś p i e w u i n a k o n i e c chce m n i e zgwałcić. Parę razy mu
u c i e k ł a m , a l e d z i s i a j z a m k n ą ł d r z w i . N i e m o g ł a m s i ę już b r o n i ć » .
O s t a t n i s e n z 9. 02. 1967 r. p o w i n i e n b y ć i l u s t r a c j ą d l a t e g o
poruszanego w różnych wariantach tematu:
«Śni m i się, ż e w c h o d z ę p o s c h o d a c h n a g ó r ę i w o ł a m m o j ą
s ą s i a d k ę . W t y m s a m y m m o m e n c i e w i e m , ż e z r o b i ł a m coś n o n ­
s e n s o w n e g o ( S k o j a r z e n i e : o n a n i z u j ą c się m a m t a k c z ę s t o n i e c z y ­
ste sumienie.) W t e d y ona podchodzi do mnie w zwiewnej ko­
szuli n o c n e j , p a d a m i m i ł o ś n i e w o b j ę c i a i p r ó b u j e m n i e z a c i ą g ­
nąć do swojego pokoju. Czuję się wtedy okropnie słaba i nie
m o g ę się b r o n i ć . S t r a s z n i e się b o j ę i w o ł a m o p o m o c (Uwaga:
To s a m o uczucie bezsilności m i a ł a m w s t o s u n k u do m o j e j m a ­
tki.) W c z o r a j ś n i ł a m : W y c h y l i ł a m się d a l e k o z o t w a r t e g o o k n a ;
p a d a ł o i b y ł o c a ł k i e m c i e m n o . C h c i a ł a m s i ę r z u c i ć w dół...»
O b r a z o t w a r t e g o o k n a i chęć skoczenia w dół p o w r a c a wie­
lokrotnie. Za którymś razem widzi przez okno leżące głęboko
w dole c i a ł o j e j d z i a d k a , u k t ó r e g o się w y c h o w y w a ł a , i który
w r z e c z y w i s t o ś c i jeszcze żyje — w y r a ź n a w s k a z ó w k a , k o g o d o ­
t y c z ą jej a g r e s j e .
O k i l k u p r z y c z y n a c h p r z y p o m i n a sobie — są o s t a t n i m p r z y ­
k ł a d e m jej a m b i w a l e n c j i :
« B y ł a m b a r d z o p r z y w i ą z a n a d o m o j e g o d z i a d k a ; a l e z d a r z a ł y się
t e ż n i e p i ę k n e h i s t o r i e . S p a ł a m w t y m s a m y m p o k o j u , c o 55-le-
tnia przyjaciółka m o j e j babki. Nocą dziadek podchodził czasami
p i j a n y do łóżka tej kobiety, k t ó r a b y w a ł a u nas często z wizytą,
n a p r z y k r z a ł się jej, d o t y k a ł jej p i e r s i . W ciągu d n i a c z ę s t o s i ę -

37
g a l j e j p o d s p ó d n i c ę i o b e j m o w a ł ją. A m i a ł w t e d y j u z p r z e c i e ż
81 l a t » " . (K. T h o m a s , 1980, s. 45 - 48).
Co robił dziadek ze swoją małą, ładną wnuczką, która się
u niego w y c h o w y w a ł a i k t ó r a „była do niego b a r d z o przywiąza­
n a " ? Takie p y t a n i e wcale nie padło podczas tego leczenia. P o ­
d o b n i e j a k u F r e u d a (po 1897), n i e z a d a j e się p y t a ń o r e a l n y p o ­
c z ą t e k h i s t o r i i a m b i w a l e n c j i p a c j e n t k i . C z y m o ż n a się d z i w i ć , ż e
potrzebuje ona tych symptomów, żeby jeszcze coś powiedzieć,
coś c o b e z w a r u n k o w o m u s i p o z o s t a ć u k r y t e ?
Tak jak p e d a g o d z y są p r z e k o n a n i , że ich środki w y c h o w a w ­
cze są p o t r z e b n e dla d o b r a i p r z y s z ł o ś c i d z i e c k a (a n i e dla i c h
w ł a s n y c h potrzeb), tak wielu p s y c h o t e r a p e u t ó w szczerze wierzy,
ż e i c h m a n i p u l a c y j n e t e c h n i k i n i e służą, c o się z d a r z a , z d e c y d o ­
w a n e m u odparciu własnej niepewności, lecz mają dla p a c j e n t a
ważne życiowo znaczenie. Jay Hayley nie bez podziwu opisuje
j a k jego n a u c z y c i e l o w i , M i l t o n o w i H . E r i c k s o n o w i , u d a ł o się z a
pomocą w y r a f i n o w a n y c h trików i p u ł a p e k nakłonić do jedzenia
i picia s c h i z o f r e n i c z n e g o p a c j e n t a , k t ó r y t w i e r d z i ł , ż e n i e m a n a ­
rządów trawienia. O r ę d o w n i c y takiej m e t o d y będą uważać swo­
je p o m y s ł y i środki w y c h o w a w c z e n a w e t za ratujące życie, je­
żeli n i e d o s t r z e g ą ż a d n e j i n n e j a l t e r n a t y w y niż ś m i e r ć (w tym
w y p a d k u ś m i e r ć z g ł o d u ) p a c j e n t a . Ale m o ż n a sobie w y o b r a z i ć ,
że inny psychoterapeuta mógłby powiedzieć temu pacjentowi:
„ P a n jest p r z e k o n a n y , ż e nie m a P a n n a r z ą d ó w t r a w i e n i a i m u ­
si mieć Pan jakiś powód, żeby tak twierdzić. Nie znamy obaj
tego powodu, ale m o ż e m y go znaleźć. P r ó b u j e F a n opowiedzieć
n u j a k ą ś h i s t o r i ę , k t ó r e j nie m o ż e P a n o p o w i e d z i e ć w i n n y s p o ­
sób, a k t ó r a b y ł a d l a P a n a t r a g i c z n a i b o l e s n a , b o i n a c z e j n i e
musiałby P a n przyjąć takiej ofiary jak głodowanie, żeby ciągle
i n f o r m o w a ć o n i e j siebie i i n n y c h " . J e s t e m p r z e k o n a n a , że jeżeli
t e r a p e u t a nie zastosowałby tego jako wybiegu, lecz sam byłby
zainteresowany historią powstania symptomu, to także pacjent
z a i n t e r e s o w a ł b y się tą historią i nie musiałby już więcej gło­
dować, skoro byłby pewien, że jego podświadome komunikaty
do kogoś dotarły.
Ale jak będzie wyglądało życie człowieka, któremu za po­
mocą sztuczek zabrano ostatnią możliwość wypowiedzenia się?
J a y H a y l e y pisze:

38
..W połowie tego stulecia, w latach pięćdziesiątych, zaczęła
się zwiększać ilość strategicznych metod terapeutycznych. Róż­
nego rodzaju t e r a p i e r o d z i n n e i b e h a w i o r a l n e rozwijały się p r z y
założeniu, że terapeuta jest zobowiązany planować konieczne
postępowanie. P r z e z p e w i e n czas i s t n i a ł y n a ten t e m a t różnice
zdań. Zastanawiano się, czy jest błędem przejęcie przez tera­
peutę inicjatywy w celu spowodowania zmiany, ale teraz wy­
daje się oczywiste, że skuteczna terapia wymaga tej metody
i n i e m a j u ż n a t e n t e m a t ż a d n e j r ó ż n i c y z d a ń " (1978, s . 18).
Manipulacyjna postawa wychowawcza, stojąca w służbie
Czwartego Przykazania, daje się zauważyć w wielu metodach
psychoterapeutycznych. Ale m o i m z a d a n i e m jest t r o p i ć ją tam,
gdzie się o b j a w i a dzisiaj, jak np. w różnych formach hipnozy
lub w nowych kierunkach terapii rodzinnej (np. Jay Hayleya
lub M. Seivmii-Falazzoli). Paradoksalna metoda M. Selvini-Pa-
lazzoli z a w d z i ę c z a s w ó j s u k c e s n i e c y b e r n e t y c z n y m r o z w a ż a n i o m ,
lecz p r z e d e w s z y s t k i m okoliczności, że pacjenci są wychowywa­
n y m i d z i e ć m i ; s t ą d też w c a l e n i e n a l e ż y s i ę dziwić, ż e ścisłe p o ­
lecenia t e r a p e u t y są przez wielu ludzi p r z y j m o w a n e i wypełnia­
n e z e n t u z j a z m e m . Ale jeżeli dla w i e l u o s ó b c e l e m t e j t e r a p i i jest
w y ł ą c z n i e p o z b y c i e się s y m p t o m ó w i l e p s z e d o p a s o w a n i e d o o t o ­
czenia, to mają oni prawo wybrać metodę, która doprowadzi
i c h m o ż l i w i e s z y b k o d o celu. J e ż e l i zaś c z ł o w i e k o d d z i e c i ń s t w a
cierpi n a d tym, ż e n i e m o ż e żyć s a m ą p r a w d ą , jak chciałabym
to przedstawić dalej na przykładzie Kafki, to będzie potrzebo­
w a ł kogoś, k t o p r z e d e w s z y s t k i m c h c i a ł b y p o m ó c d o t r z e ć d o tej
prawdy, a nie widzieć w nim przedmiot socjalizacji. Oczywiś­
cie wszyscy jesteśmy wychowanymi dziećmi i jakkolwiek mamy
wolny rynek propozycji terapeutycznych, nie można powiedzieć,
że pacjent jest całkowicie nieskrępowany w wyborze odpowia­
dającej mu metody. Dlatego próbuję obudzić wrażliwość na sub­
t e l n e f o r m y n i e ś w i a d o m e j m a n i p u l a c j i (jak n p . z a p o m o c ą t e o r i i
instynktów) w nadziei, że formy prymitywniejsze krytyczny
obserwator dostrzeże sam. Z tego powodu przytoczyłam przy­
kłady rozumiejącego terepeuty, jak K l a u s T h o m a s , k t ó r y z pe­
wnością nie chciał n i k i m m a n i p u l o w a ć . Nie chodzi mi o k r y t y ­
k ę p o s z c z e g ó l n y c h t e r a p e u t ó w i a n a l i t y k ó w , lecz o k r y t y k ę i d e o ­
logii, która znajduje odzwierciedlenie w nieświadomej postawie

39
terapeuty. Jest ona przekazywana nieświadomie poprzez wy­
k s z t a ł c e n i e i k o r z e n i a m i s i ę g a n i e t y l k o c z a s ó w F r e u d a , ale p r z y ­
powieści Salomona.
Jest tam napisane: „ K t o oszczędza rózgi, n i e n a w i d z i syna
swego, ale k t o go m i ł u j e , ustawicznie go ćwiczy", albo: „Ćwicz
syna twego, a pocieszy cię i przyniesie rozkosz duszy twojej"
(19, r o z d z . 18). „ J e s t w s e r c u c h ł o p c a g ł u p o t a , m u s i u s u n ą ć ją
s t a m t ą d r ó z g a " (22, r o z d z . 15). „ N i e p o z b a w i a j dziecięcia k a r n o ś ­
ci, b o jeśli j e ć w i c z y s z rózgą, n i e u m r z e " (23, r o z d z . 13).
Te zdania n a p i s a ł człowiek, k t ó r y nie tylko uchodził za mą­
drego, lecz s f o r m u ł o w a ł w i e l e m y ś l i , k t ó r e są rzeczywiście mą­
dre. Jednak gdy dzięki odkryciu podświadomości dowiadujemy
się, c o d z i a ł o s i ę p ó ź n i e j z t y m i c h ł o s t a n y m i s y n a m i , t o w i e d z a
ta zmusza nas do rewizji tradycyjnej ideologii, także wtedy,
g d y cieszy się o n a t r w a j ą c y m tysiąclecie uznaniem. I s t n i e j ą for­
m y „ p s y c h o t e r a p i i " z u p e ł n i e n i e t r o s z c z ą c e się o d z i e c i ń s t w o . J e ­
żeli jednak terapeuta chce poważnie potraktować dzieciństwo
s w o j e g o p a c j e n t a , p r ę d z e j c z y p ó ź n i e j , m o ż e już w n a s t ę p n e j ge­
neracji, nie będzie się m ó g ł p o w s t r z y m a ć od k o n f r o n t a c j i z bi­
blijną zasadą, w której duchu wyrośliśmy: „Karaj Twoje dzie­
cko, ż e b y T o b i e (nie j e m u ) d o b r z e się w i o d ł o " . A b y t a n a c z e l n a
zasada d a w n e j pedagogiki nie p r z e n i k n ę ł a także do naszych te­
rapeutycznych zabiegów (stosuj je tak, żeby twoi nauczyciele
byli z ciebie zadowoleni), najpierw m u s i m y sobie przynajmniej
uświadomić stare maksymy wychowawcze. Tylko wtedy nie bę­
dziemy na nie skazani.

4. DLACZEGO TAK RADYKALNIE?

Niejeden czytelnik będzie sobie zadawał pytanie, dla­


czego przedstawiam dwie postawy w psychoanalizie, a miano­
w i c i e tę z w i ą z a n ą z t e o r i ą i n s t y n k t ó w i tę w o l n ą od p e d a g o g i k i ,
jako postawy alternatywne. Czy nie byłoby możliwe połączenie
obu postaw, gdyby na przykład zweryfikować i odrzucić peda­
gogiczne presje i pozostawić teorię instynktów jako podstawę
interpretacji? Koledzy, których wykształcenie i własna praca
analityczna przesiąknęły dogmatem kompleksu Edypa, a których

40
z drugiej strony bezpośrednio przekonały moje wywody, stara­
ją się o t a k ą s y n t e z ę , e w e n t u a l n i e , o k o m p r o m i s . Na p o d s t a w i e
dwóch przykładów chciałabym wykazać, dlaczego uważam, że
kompromis taki utrudnia analitykowi wypełnianie jego funkcji
wspierającej.
U pewnego dziewięcioletniego chłopca rozwija się paranoja,
bezpośrednio po ś m i e r c i ojca, który wychował go bardzo reli­
g i j n i e i o b c h o d z i ł się z n i m b a r d z o s u r o w o . C h ł o p i e c c i e r p i n a
pavor nocturnus (lęki n o c n e — przyp. red.) i b u d z i się w nocy
z wizją, że p o k ó j p e ł e n j e s t w i e l k i c h a n i o ł ó w z d ł u g i m i n o ż a m i ,
zagrażających jego życiu. A n a l i t y k o p o w i a d a mi tę historię i m ó ­
wi: „Gdyby patrzeć na to powierzchownie, byłoby to potwier­
dzeniem P a n i teorii. Ale przecież t r z e b a uwzględnić, że dziecko
m a ż y c z e n i a e d y p a l n e i c h ł o p i e c c h c i a ł u s u n ą ć ojca. Ś m i e r ć ojca
była s p e ł n i e n i e m jego życzeń i m u s i a ł a w y w o ł a ć wielkie poczu­
cie winy. Dlatego zrozumieć symptomy będzie można dopiero
w t e d y , gdy grożącego anioła z i n t e r p r e t u j e się jako p r o j e k c j ę ży­
czeń w ł a s n y c h d z i e c k a " .
Ta interpretacja zawiera wiele p r a w d y . Nie można zaprze­
czyć, ż e c h ł o p i e c ż y c z y ł ś m i e r c i s w o j e m u o j c u i d l a t e g o b a ł się
k a r y , l u b ż e n a w e t s a m u t o ż s a m i a ł się z a n i o ł e m z w i e l o m a n o ­
żami. Ale jest nie do p o m y ś l e n i a , ż e ojciec, z k t ó r y m dziecko
mogło się bawić, k t ó r y je r o z u m i a ł i t o w a r z y s z y ł mu duchowo,
byłby po swojej śmierci źródłem paranoi o takiej treści. Być
może m o g ł o b y się zdarzyć, że m a j ą c p e ł n e g o s z a c u n k u , toleran­
c y j n e g o ojca, chłopiec również chciałby odsunąć go od m a t k i ,
tym bardziej, gdyby ojciec był ujmujący w stosunku do niej.
A m i m o to, p o ś m i e r c i o j c a c h ł o p i e c n i e z o b a c z y ł b y k a r z ą c e g o
anioła z nożem, p o n i e w a ż u w e w n ę t r z n i o n y o b r a z ojca n i e b y ł b y
ani straszny, ani s u r o w y . Jeżeli dziecko p y t a o różnicę p o m i ę d z y
mężczyzną a kobietą i w odpowiedzi słyszy, że m ę ż c z y z n a ma
większe stopy i ręce niż kobieta, to odpowiedź nie jest n i e p r a w ­
dziwa, ale p o m i j a to, co najistotniejsze (por. A. Miller, 1980,
s. 51). P o d o b n i e jest, jeżeli c h o d z i o edypalną interpretację w
t y m w y p a d k u . A c o w i ę c e j , m a t u m i e j s c e coś o w i e l e b a r d z i e j
istotnego: tą interpretacją p o z b a w i a się chłopca jego obrony,
a tym samym resztek jego bezpieczeństwa. Za pomocą pavor
nocturnus i m a n i i p r z e ś l a d o w c z e j chłopiec chce opowiedzieć swo-

41
ją h i s t o r i ę . A p o n i e w a ż n i e jest d o r o s ł y m o ś w i a d o m e j p a m i ę c i ,
nie m o ż e p o w i e d z i e ć : „ T a k b a r d z o c i e r p i a ł e m z p o w o d u u p o k o ­
rzeń, drętwoty i sztywnej wiary mojego ojca". N a w e t nie mógł
wiedzieć, że cierpiał, ponieważ każda surowość była mu przed­
s t a w i a n a jako ż ą d a n e przez Boga w y c h o w a n i e w pobożności. Dla­
t e g o w ł a ś n i e p o t r z e b u j e c z ł o w i e k a , k t ó r y wie, j a k s a m o t n i e m u ­
s i się czuć d z i e c k o p r z y t a k i m o j c u . J e ż e l i a n a l i t y k z a m i a s t t e g o
p o d s u w a i n t e r p r e t a c j e edypalne, nie dostrzega p r a w d z i w e g o pie­
kła pacjenta. Ma to miejsce także wtedy, kiedy nie podaje w y ­
raźnie interpretacji, a s a m widzi w edypalnym poczuciu winy
pacjenta przyczyny paranoi. Przez całe stulecia wychowawcy
polecali t ł u m i ć uczucia dziecka, aby mogło ono lepiej funkcjo­
nować. Nikt nie zauważał niszczącego działania tych rad, dopó­
ki większość ludzi była t r a k t o w a n a w ten sposób. Wielu wstrzą­
śniętych czytelników reagowało po raz pierwszy oburzeniem na
opublikowany przeze mnie materiał pedagogiczny, jakkolwiek
nigdy nie był on tajemnicą, lecz prawdopodobnie był nawet
t r z o n e m b i b l i o t e k n a s z y c h r o d z i c ó w . O d n o s i się t o t a k ż e d o w i e ­
lu rozpraw psychoanalitycznych. Jeżeli nie można podważyć
słuszności teorii instynktów i uznania pojęcia „infantylna se­
k s u a l n o ś ć " , t o w y k s z t a ł c o n y n a nich a n a l i t y k j e d y n i e z t r u d n o ś ­
cią zauważy, jak bardzo te dogmaty utrudniają mu pełnienie
funkcji osoby wspierającej. Ale są też wyjątki i jeden z nich
c h c i a ł a b y m tu zrelacjonować. P r z y k ł a d ten dowodzi, jakie kło­
poty może sprawić dobrze rozumiejącemu innych, e m p a t y c z n e m u
t e r a p e u c i e t e o r i a i n s t y n k t ó w . M ł o d y , s z k o l ą c y się a n a l i t y k l e c z y
blisko pięćdziesięcioletnią pacjentkę z ciężką depresją i cieszy
się, ż e p o d ł u g i m o k r e s i e o c z e k i w a n i a z n a l a z ł m o ż l i w o ś ć k o n t r o ­
li ze s t r o n y jednego z najbardziej znanych specjalistów w na­
uczaniu psychoanalizy. Już długie oczekiwanie i nazwisko su-
p e r w i z o r a w y s t a r c z y ł y , ż e b y n a d ł u ż s z y czas z m n i e j s z y ć u a d e p ­
ta zdolność krytycznego myślenia. Ale w pewnym momencie
stało się jasne, dlaczego podczas dyskusji kontrolnych musiał
stale walczyć ze swoimi uczuciami.

Pacjentka, k t ó r e j terapię poddano kontroli, została — będąc


nastolatką — zgwałcona w 1945 roku w Berlinie przez dwóch
żołnierzy garnizonowych. W s p o m n i a ł a o t y m fakcie już w roz­
mowach wstępnych, j e d n a k p o d c z a s t e r a p i i n i e m o g ł a się zbli-

42
żyć emocjonalnie do tego przeżycia. Superwizor tłumaczy! to
zachowanie jako „ w y r a z poczucia winy. wynikającego z zaspo­
kojenia zabronionej przez superego żądzy". Adept, nazwijmy go
Peter, który towarzyszył dotąd pacjentce z wielką empatią, był
o b u r z o n y taką interpretacją nauczyciela. On sam, u r o d z o n y do­
piero w 1945 roku, znał wojnę tylko z książek, ale mimo to
(a może właśnie dlatego) mógł lepiej niż superwizor wyobrazić
sobie, jakie uczucie bezsilności, upokorzenia i rozpaczy przeży­
w a ł a zgwałcona dziewczynka. Przedstawił ten p r z y p a d e k w gru­
pie seminaryjnej, w nadziei na znalezienie poparcia, ale zarów­
no docent, jak i inni koledzy potwierdzili p o p r a w n o ś ć i n t e r p r e ­
t a c j i p o p ę d o w e j d o k o n a n e j p r z e z s u p e r w i z o r a . M i m o t o P e t e r nie
dał się zwieść. Właśnie czytał powieść, której w y d a r z e n i a roz­
g r y w a ł y się w B e r l i n i e w 1945 roku i ta książka p o m o g ł a mu
w y o b r a z i ć sobie s y t u a c j ę p a c j e n t k i . P o n i e w a ż n i e m ó w i ł o u c z u ­
ciach rozkoszy, ale o urazie, a pacjentka czuła, jak p o w a ż n i e
analityk traktuje ten uraz, z b l i ż y ł a się emocjonalnie do dozna­
nego strasznego upokorzenia i bezradności. Następstwem były
uczucia gniewu i nienawiści, które umożliwiły jej dotarcie do
urazów o wiele wcześniejszych, których przeżycie doprowadziło
do ustąpienia depresji.
Pacjentka P e t e r a rzeczywiście wyzdrowiała, a on s a m wiele
n a u c z y ł się z t e j h i s t o r i i . J e g o n a u c z y c i e l e byli z n i e g o n i e z a d o ­
woleni, kiedy w czasie seminariów mówił o realnych zdarze­
n i a c h , k t ó r e p r z e c z u w a ł i k t ó r y c h s z u k a ł za f a n t a z j a m i , i z cza­
sem coraz wyraźniej zauważał wrogie dzieciom elementy teorii
i n s t y n k t ó w . O b a w a , że z p o w o d u jego n i e p o r o z u m i e ń z n a u c z y ­
cielami nie zostanie przyjęty do Towarzystwa Psychoanalitycz­
nego, nie m i a ł a dla n i e g o takiego znaczenia, jak doświadczenie
z pacjentką i innymi pacjentami, które w końcu odważył się
przeprowadzić, i od k t ó r y c h n i k t już n i e p r ó b o w a ł go odwieść.
Gdy Peter przetrwał już represje Instytutu, powiedział: „Mogę
jeszcze rozumieć, że p o t r z e b u j e się posłusznych uczniów, kiedy
w c z e ś n i e j b y ł o się jednym z nich, i że m o ż n a s i ę c z u ć s i l n i e j ­
szym, gdy mniej doświadczonych młodych kolegów onieśmiela
się zawoalowanymi, skomplikowanymi teoriami, podobnie jak
się było onieśmielanym samemu. Inaczej chyba być nie może.
A l e m o j a t o l e r a n c j a jest n a d w e r ę ż o n a , k i e d y o c z e k u j e się o d n a s

43
za to wdzięczności, zamiast być wdzięcznym nam, że można by­
ło t a k z n a m i p o s t ę p o w a ć , t a k d ł u g o i z t a k ą ł a t w o ś c i ą . Za ce­
nę ślepego posłuszeństwa mamy prawo rewanżować się później
tym s a m y m kolejnym generacjom terapeutów".
Ten, k t o bierze udział w kongresach Towarzystwa Psycho­
analitycznego, będzie m ó g ł bez t r u d u dołożyć do tego p r z y k ł a ­
du bardzo wiele innych. Dowodzą one, że teoria i n s t y n k t ó w nie
pozwala terapeucie dotrzeć do traumatycznych przeżyć pacjen­
t a i jeżeli p o z o s t a j e jej w i e r n y , u t r u d n i a m u o n a t o w a r z y s z e n i e
pacjentowi w jego bolesnej, lecz nieuniknionej drodze, której
pacjent nie może przebyć sam. Ale przecież w większości po­
dobnych przypadków adept nawet nie będzie miał możliwości
z n i e s i e n i a izolacji, j a k a b y ł a u d z i a ł e m P e t e r a , i s t a w i e n i a czoła
s a n k c j o m I n s t y t u t u Szkoleniowego, t a k i m jak p o g a r d a ze s t r o n y
nauczycieli i kolegów, a także dochowanie wierności swoim
uczuciom. Aby osiągnąć taką w e w n ę t r z n ą wolność, t e r a p e u t a po­
trzebuje głębokiej analizy, to znaczy takiej, w k t ó r e j może roz­
w i n ą ć swoją pierwotną, uratowaną od wpływów Czarnej Peda­
gogiki, zdolność oceny, k t ó r e j nie m u s i a ł b y poświęcać na rzecz
teorii swojego nauczyciela-analityka, jak niegdyś rezygnował
z n i e j n a rzecz k a n o n ó w w y c h o w a w c z y c h s w o i c h r o d z i c ó w .
W y d a j e się, że s a m F r e u d w i e r z y ł w to, iż jego teoria in­
fantylnej seksualności i kompleksu Edypa nie podważa podstaw
jego p i e r w s z e g o o d k r y c i a , co wielokrotnie podkreślał. Na przy­
k ł a d w u z u p e ł n i e n i u do s w o j e j p r a c y z r o k u 1896, w r o k u 1924
pisze: „To wszystko jest p r a w d z i w e (chodzi o s e k s u a l n e wyko­
r z y s t y w a n i e dzieci), ale jest z a s t a n a w i a j ą c e , ż e w t e d y nie uwol­
n i ł e m się jeszcze o d p r z e c e n i a n i a r z e c z y w i s t o ś c i i n i e d o c e n i a n i a
f a n t a z j i " (Z. F r e u d , 1896 c, s. 440).
T ę n a d z i e j ę F r e u d a , ż e t e o r i a i n s t y n k t ó w nie p r z e c z y f a k t o m
s e k s u a l n e g o w y k o r z y s t y w a n i a , i że m o ż n a je z nią p o g o d z i ć , p o ­
dziela wielu p s y c h o t e r a p e u t ó w . Przeciw takiemu połączeniu te­
orii instynktów i teorii uwodzenia przemawiają według mnie
zarówno rozważania praktyczne, jak i teoretyczne. Te pierwsze
próbowałam przedstawić na przykładzie paranoidalnego chłop­
c a i a d e p t a P e t e r a . A l e t a k ż e w t e o r i i t a k i k o m p r o m i s n i e jest
łatwy. Gdyby dziecko miało rzeczywiście w tzw. fazie fallicz-
nej biologicznie uwarunkowane, naturalne potrzeby seksualne,

44
które kierowałoby w stronę rodzica płci o d m i e n n e j , odzew na
te potrzeby nie musiałby mieć wcale t r a u m a t y c z n e g o znaczenia;
to doświadczenie nie musiałoby być tak głęboko spychane, ze
później ujawnienie go wymagałoby wieloletniej analizy. Prze­
cież d z i e c k o n i e m o ż e w i e d z i e ć o w i n i e k a z i r o d z t w a ; d o p i e r o ją
przeczuwa w tajemniczości rodziców, ponieważ tylko im znany
jest grzech kazirodztwa i tylko poprzez ich zachowanie dziecko
c z u j e , że d z i e j e s i ę z n i m coś, co j e s t n i e d o z w o l o n e . J e g o w ł a ­
sne zachowanie jest w rzeczywistości zupełnie p o z b a w i o n e winy.
J a k w i ę c m ó g ł b y p o j a w i ć się u n i e g o „ k o n f l i k t i n s t y n k t ó w " ?
D z i e c k o s z u k a m i ł o ś c i d o r o s ł e g o , p o n i e w a ż n i e m o ż e bez n i e j
przeżyć; w celu przeżycia spełnia wszystkie jej żądania w ra­
m a c h swoich możliwości. K o c h a s w o i c h rodziców, p o t r z e b u j e ich
bliskości, p r z y w i ą z a n i a i c z u ł o ś c i i b ę d z i e m o g ł o r o z w i j a ć s w o j e
s t a r a n i a o te niezbędne dobra tylko w ramach związku, który
określili już n a p o c z ą t k u jego życia dorośli. Dziecko, które od
początku było seksualnie s t y m u l o w a n e (np. za pomocą maso­
wania, łaskotania lub ssania genitaliów, wykorzystywania jego
otworów, jak usta lub anus, do naśladujących coitus dotknięć),
uzna być może t e n rodzaj przywiązania za miłość, ponieważ n i e
doświadcza innego. Ale u z n a w a n i e t y c h r e a k t y w n y c h życzeń za
g r z e s z n e , j a k i m p l i k u j e t o t e o r i a i n s t y n k t ó w , m o ż e się w y w o d z i ć
j e d y n i e z ideologii C z a r n e j Pedagogiki. T a m z łatwością m o ż n a
zaobserwować jak dorośli przenoszą swoje poczucie winy na
dziecko i jak m o g ą to c z y n i ć za p o m o c ą r ó ż n y c h t e o r i i .
Można to zilustrować na przykładzie Melanii Klein. W jej
pracach, opisujących życie uczuciowe niemowlęcia, w p r o s t ujaw­
n i a się o d r z u c e n i e p r z e z d o r o s ł e g o w ł a s n e g o życia uczuciowego,
k t ó r e uosabia n i e m o w l ę . „ O k r o p n e n i e m o w l ę " Melanii Klein, jak
również dziecko z rzekomym „wrodzonym patologicznym nar­
c y z m e m " K e r n b e r g a d o w o d z ą , ż e a u t o r z y w y d a j ą się n i e d o s t r z e ­
gać bardzo wczesnego, reaktywnego charakteru emocjonalnego
rozwoju dziecka i nie uwzględniają faktu, że brak rodziców lub
ich s t o s u n e k do swojego dziecka k o n s t y t u u j ą formy jego agre­
sywności, seksualności i tak zwanego n a r c y z m u . Takie s a m o zna­
czenie ma postawa analityka, który w końcu decyduje o tym,
czy r e l a c j e p a c j e n t a s ą p o s t r z e g a n e j a k o z r o z u m i a ł e , czy też ja­
ko „ p s y c h o t y c z n e " lub „nie do wyleczenia". W innych miejscach

45
próbowałam wykazać, jak rozwój perwersji lub patologicznych
objawów nerwicy natręctw odzwierciedla brak zrozumienia i oba­
wy osoby dorosłej w stosunku do najbardziej naturalnych za­
c h o w a ń d z i e c k a (A. M i l l e r , 1979).
Także destruktywne inscenizacje w późniejszym życiu mo­
żna uznać za reakcje na fakt zwalczania zdrowej agresji dzie­
c k a , k t ó r a w p r o j e k c j i d o r o s ł e g o b y ł a w i n ą (A. M i l l e r , 1980). Są
różne formy seksualnego wykorzystywania dzieci, które wiążą
się z p r z e ż y w a n y m i p r z e z d z i e c k o u c z u c i a m i s t r a c h u , u p o k o r z e ­
n i a , w s t y d u , b e z r a d n o ś c i , bezsilności, a n a w e t z c i e r p i e n i a m i fi­
zycznymi. Przed rokiem oskarżono w Szwajcarii mężczyznę, któ­
r y z a b i e r a ł d o l a s u s z ó s t k ę s w o i c h dzieci w w i e k u czterech lat
(wiek edypalny) i s p ó ł k o w a ł t a m z nimi analnie. P r a w d o p o d o b ­
nie sam przeżył coś podobnego, gdy był w zbliżonym wieku.
M o ż e m y m i e ć t y l k o n a d z i e j ę , ż e jeżeli k t ó r y ś z s y n ó w t e g o c z ł o ­
wieka będzie potrzebował terapii, to nie usłyszy od analityka,
że opisy tych scen są jego homoseksualną fantazją. Podobnie
n i e r o z u m i a n y l u b o p u s z c z o n y m o ż e się c z u ć p a c j e n t , jeżeli a n a ­
lityk przekaże swoje wątpliwości w sposób mniej wyraźny,
m ó w i ą c n p . że nie j e s t w a ż n e , czy c h o d z i o f a n t a z j ę czy o r z e ­
c z y w i s t o ś ć , p o n i e w a ż a n a l i t y k i t a k ma k o n t a k t j e d y n i e z „ p s y ­
chiczną rzeczywistością" pacjenta. W ten sposób pacjent będzie
jeszcze r a z z u p e ł n i e r e a l n i e (nie t y l k o w p r z e n o ś n i ) p o d d a w a n y
działaniu urazu. Nie znajduje nikogo, k t o m ó g ł b y w p e ł n i pojąć
jego g n i e w i d l a t e g o s a m też go n i e p o j m i e , a w i ę c i n i e u j a w n i .
B. Wczesnodziecięca
rzeczywistość
w praktyce
psychoanalitycznej —
wdrażanie do milczenia

„bóg mojego dzieciństwa nosi czarne szaty, rogi na gło­


wie i topór w dłoni, jakże więc mogłam mimo wszystko uciec
przed nim? skradałam się przez całe moje życie, przez mój kraj­
obraz, z odrobiną życia pod pachą, które jak mi się wydawało,
skradłam".
Mariella Mehr, Steinzeit (Epoka kamienna), 1931.

„W klinikach położniczych świata zachodniego nie ma


możliwości znalezienia pociechy u wilczycy. Noworodka, które­
go skóra tęskni za pierwotnym dotknięciem miękkiego, e m a n u ­
jącego ciepłem, żywego ciała, z a w i j a się w suchy, m a r t w y ma­
t e r i a ł . K ł a d z i e się g o d o ł ó ż e c z k a , choć k r z y c z y , ile sił. T a m jest
s k a z a n y n a -męczącą p u s t k ę , w k t ó r e j n i e m a ż a d n e g o r u c h u (po
raz pierwszy w jego całym cielesnym doświadczeniu, podczas
m i l i o n ó w l a t jego e w o l u c j i i b ł o g i e j w i e c z n o ś c i w m a c i c y ) . J e d y ­
ne dźwięki, jakie m o ż e słyszeć, to krzyki i n n y c h ofiar, które
cierpią t ę s a m ą , n i e w y p o w i e d z i a n ą m ę k ę . T e d ź w i ę k i n i c m u nie
mówią. Dziecko krzyczy i krzyczy rozpaczliwie; jego nie przy­
z w y c z a j o n e d o p o w i e t r z a p ł u c a s ą p r z e c i ą ż o n e . N i k t nie p r z y c h o ­
dzi. A p o n i e w a ż z g o d n i e ze swoją naturą wierzy w prawidłowe
z a s a d y życia, r o b i j e d y n i e to, c o p o t r a f i : k r z y c z y n a d a l . W k o ń c u
w y c z e r p a n e zasypia — mija cała wieczność.
B u d z i się p e ł n e n i e p r z y t o m n e g o s t r a c h u p r z e d ciszą, bezru­
c h e m . K r z y c z y . Od stóp do głów p e ł n e jest palącej t ę s k n o t y i nie­
cierpliwości. Z t r u d e m łapie p o w i e t r z e i krzyczy, aż pulsuje mu
g ł o w a p e ł n a z g i e ł k u . K r z y c z y a ż d o b ó l u p i e r s i , a ż jego k r t a ń
s t a j e s i ę r a n ą . N i e m o ż e już d ł u ż e j z n i e ś ć b ó l u ; jego s z l o c h a n i e

47
s t a j e się s ł a b s z e i c i c h n i e . N a d s ł u c h u j e . O t w i e r a i z a c i s k a pią­
s t k i . P r z e k r ę c a g ł o w ę . N i c n i e p o m a g a . T o jest n i e d o z n i e s i e n i a .
Z n o w u zaczyna krzyczeć, ale dla jego nadwerężonej krtani to
zbyt wiele: wkrótce znowu przestaje. Usztywnia swoje zmal­
tretowane, stęsknione ciało i odczuwa zapowiedź ulgi. Macha
rączkami i uderza stopami. Przestaje, c i e r p i n a d a l , ale nie m a
siły m y ś l e ć ani żywić nadziei. N a d s ł u c h u j e . P o t e m z n o w u zasypia.
N a g l e zostaje p o d n i e s i o n e ; p o j a w i a się z n o w u o c z e k i w a n i e t e ­
go, c o m u się n a l e ż y . M o k r a p i e l u c h a zostaje u s u n i ę t a . Odprę­
ż e n i e . Ż y w e r ę c e d o t y k a j ą jego s k ó r y . J e g o s t o p y s ą p o d n o s z o n e
i nowy, suchy j a k p i e p r z k a w a ł e k m a t e r i a ł u o w i j a jego biodra.
I znowu jest tak, jakby nie istniały ręce ani m o k r a pielucha.
Nie ma żadnego świadomego wspomnienia, żadnego śladu na­
dziei. D z i e c k o z n a j d u j e się w n i e z n o ś n e j p u s t c e , b e z c z a s o w e j , p o ­
zbawionej ruchu, spokojnej, pełnej niezaspokojonego pragnienia.
Jego k o n t i n u u m u r u c h a m i a swoje środki wyjątkowe, ale poma­
gają o n e jedynie przetrwać pustkę między prawidłowymi prze­
cież z a b i e g a m i l u b p r z y n i e ś ć u l g ę d z i ę k i osobie, k t ó r a b y ć m o ż e
ją wypełni. Dla tego ekstremalnego p r z y p a d k u k o n t i n u u m nie
ma żadnego rozwiązania. Sytuacja jest poza jego w i e l k i m do­
świadczeniem. Tylko po kilku godzinach oddychania dziecko
osiągnęło taki s t o p i e ń w y o b c o w a n i a ze swojej n a t u r y , że jest po­
z a r a t u j ą c y m i s i ł a m i p o t ę ż n e g o k o n t i n u u m . C z a s jego p o b y t u w
ciele m a t k i b y ł prawdopodobnie ostatnim okresem nieprzerwa­
nego zadowolenia, k t ó r y zgodnie z w r o d z o n y m i mu oczekiwania­
m i p o w i n i e n t r w a ć c a ł e życie. J e g o i s t o t a o p i e r a się n a z a ł o ż e ­
n i u , ż e m a t k a z a c h o w u j e się o d p o w i e d n i o d o s y t u a c j i , i ż e m o ­
tywacje i odpowiadające im d z i a ł a n i a b ę d ą się wzajemnie uzu­
pełniały w sposób n a t u r a l n y .
K t o ś p r z y c h o d z i i fachowo podnosi je do góry. Dziecko oży­
w i a się. Jak na jego gust jest w p r a w d z i e niesione zbyt deli­
k a t n i e , a l e p r z y n a j m n i e j coś się dzieje. T e r a z czuje się n a w ł a ­
ściwym miejscu. Strach, którego doznało, zniknął. Wypoczywa
w obejmujących ramionach i jakkolwiek jego skóra nie odbie­
r a p o p r z e z m a t e r i a ł w r a ż e n i a ulgi, ż a d n e g o p r z e s ł a n i a o d ciała
ż y j ą c e g o t u ż p r z y jego ciele, t o r ę c e i u s t a m ó w i ą , ż e w s z y s t k o
jest w porządku. Wyraźna radość życia, która w stanie konti­
n u u m jest n o r m a l n a , jest teraz p r a w i e pełna. J e s t s m a k i s t r u k -

48
tura piersi, ciepłe mleko płynie do jego pożądliwych ust, bije
s e r c e , k t ó r e p o w i n n o b y ć d l a n i e g o nicią, p o t w i e r d z e n i e m związ­
ku z ciałem matki. Jego słaby wzrok rejestruje ruch. Także ton
głosu jest p r a w i d ł o w y . Jedynie materiał i zapach (jego mama
używa wody kolońskiej) są pewnym dysonansem. Ssie, a gdy
czuje się s y t e i zadowolone, zasypia. B u d z ą c się, o d n a j d u j e się
w piekle. Ż a d n e g o wspomnienia, żadnej nadziei, żadna myśl nie
może przywołać w tej pustce pocieszającego wspomnienia wizy­
ty u m a t k i . Mijają g o d z i n y , d n i e i n o c e . D z i e c k o k r z y c z y i z m ę ­
czone zasypia. B u d z i się i m o c z y p i e l u s z k i . Teraz nie w i ą ż e się
z t y m ż a d n e u c z u c i e błogości. J e g o o r g a n y w e w n ę t r z n e n i e p r z e ­
kazują mu radości odprężenia, którą zagłusza ciągle narastają­
cy ból, gdy ciepła, zawierająca kwas uryna podrażnia jego już
o t a r t e d o k r w i ciało. K r z y c z y . J e g o z m ę c z o n e p ł u c a m u s z ą k r z y ­
czeć, żeby zagłuszyć ostre pieczenie. Krzyczy, aż ból i krzyk
z m ę c z ą je, z a n i m z n o w u z a ś n i e .
W jego klinice, która wcale nie jest wyjątkiem, pracowite
pielęgniarki zmieniają pieluchy według planu, suche, wilgotne
czy też z u p e ł n i e m o k r e ; p o s y ł a j ą dzieci d o d o m u c a ł k i e m o b o l a ­
ł e , g d z i e k t o ś , k t o m a czas n a t a k i e s p r a w y , m u s i j e p r a w i d ł o w o
pielęgnować. Kiedy już znajdzie się w domu swojej matki (nie
m o ż n a g o jeszcze n a z w a ć jego d o m e m ) , w p e ł n i już p o z n a ł i s t o ­
tę życia. Na przedświadomej płaszczyźnie, która określi wszyst­
kie jego p ó ź n i e j s z e w r a ż e n i a , i która przejmuje ich piętno, p o ­
z n a j e życie j a k o n i e w y p o w i e d z i a n e o s a m o t n i e n i e , bez reakcji na
w y s y ł a n e przez siebie sygnały, p e ł n e bólu.
Ale jeszcze n i e z r e z y g n o w a ł o . Dopóki jest w n i m życie, do­
póty siły jego kontinuum stale próbują osiągnąć stan równo­
wagi.
D o m w istocie n i e r ó ż n i się o d k l i n i k i p o ł o ż n i c z e j , t a k ż e p o d
względem bolesnych odczuć dziecka. Godziny, podczas których
czuwa, p e ł n e są tęsknoty, pragnienia i n i e u s t a n n e g o oczekiwania
n a to, że prawidłowość w sensie k o n t i n u u m może zastąpić po­
z b a w i o n ą d ź w i ę k ó w p u s t k ę . P r z e z k i l k a m i n u t w ciągu d n i a jego
p r a g n i e n i e s p e ł n i a się i o g r o m n a , o d c z u w a n a n a s k ó r z e j a k s w ę ­
dzenie potrzeba dotyku, bycia trzymanym i noszonym, zostaje
zaspokojona. Jego matka jest tą, która po wielu rozważaniach
z d e c y d o w a ł a się dopuścić je do swojej piersi. Kocha je z nie-

4 — M u r y milczenia. 49
z n a n ą d o t ą d czułością. Na początku jest jej ciężko k ł a ś ć je po
k a r m i e n i u do łóżeczka, szczególnie w t e d y , gdy tak rozpaczliwie
płacze. Ale jest p r z e k o n a n a , że m u s i tak postępować, ponieważ
m a t k a p o w i e d z i a ł a j e j ( a p r z e c i e ż m u s i t o w i e d z i e ć ) , ż e jeżeli m u
u s t ą p i , t o p ó ź n i e j źle w y c h o w a n e b ę d z i e s p r a w i a ł o k ł o p o t y . C h c e
r o b i ć w s z y s t k o p r a w i d ł o w o ; p r z e z c h w i l ę czuje, ż e t o m a ł e ży­
cie, k t ó r e t r z y m a w r a m i o n a c h , j e s t w a ż n i e j s z e niż w s z y s t k o n a
ziemi.
W z d y c h a i kładzie je delikatnie do łóżeczka, z h a r m o n i z o w a ­
n e g o z całością p o k o j u , p r z y s t r o j o n e g o w żółte kaczuszki. Wło­
żyła wiele p r a c y w wyposażenie go w miękkie zasłony, dywan
w k s z t a ł c i e o g r o m n e j p a n d y , b i a ł y s t ó ł t o a l e t o w y , w a n n ę d o ką­
pieli i k o m o d ę na w y p r a w k ę . Do tego n a l e ż y p u d e r , olejek, m y ­
d ł o , ś r o d e k do m y c i a w ł o s ó w i s z c z o t k a — w s z y s t k o o z d o b i o n e
i z a w i n i ę t e w t y p o w o d z i e c i ę c e k o l o r y . Na ś c i a n i e w i s z ą o b r a z k i
przedstawiające ubrane jak ludzie zwierzątka. K o m o d a pełna
jest małych podkoszulków, śpioszków, bucików, czapeczek, rę­
kawiczek i pieluszek. W odpowiednim r o g u z n a j d u j e się zestaw
zabawek i waza z ciętymi kwiatami, ponieważ mama «kocha»
też kwiaty.
Wygładza dziecku koszulkę i przykrywa je w y h a f t o w a n ą po-
w ł o c z k ą i k o ł d e r k ą , k t ó r a ma jego i n i c j a ł y . O g l ą d a ją z zado­
w o l e n i e m . Nie z a n i e d b a n o niczego, żeby doskonale urządzić po­
k ó j dziecięcy, c h o ć o n a i jej m ł o d y m ą ż jeszcze n i e m o g ą s p r a ­
wić sobie tych wszystkich mebli, które planują do innych po­
koi w d o m u . P o c h y l a s i ę n a d n i e m o w l ę c i e m i c a ł u j e je w a k s a ­
mitny policzek; potem idzie do drzwi, podczas gdy pierwszy,
b o l e s n y k r z y k w s t r z ą s a jego c i a ł e m .
Powoli zamyka drzwi. Wypowiedziała mu wojnę. Jej wola
m u s i m i e ć p r z e w a g ę n a d jego wolą. P o p r z e z d r z w i s ł y s z y d ź w i ę ­
k i j a k b y k o g o ś m a l t r e t o w a n e g o . J e j k o n t i n u u m r o z p o z n a j e j e ja­
ko takie. Natura nie daje żadnego wyraźnego znaku, że ktoś
jest maltretowany, jeżeli nie jest tak rzeczywiście. Słyszy, że
j e s t t o coś p o w a ż n e g o .
Waha się. Jej serce w y r y w a się do dziecka, ale opiera ile
p o k u s i e i odchodzi. Właśnie jest świeżo p r z e w i n i ę t e i n a k a r m i o ­
n e . D l a t e g o jest p e w n a , ż e w r z e c z y w i s t o ś c i m c m u n i e b r a k u j e ,
i pozwala mu p ł a k a ć aż do wyczerpania.

50
D z i e c k o b u d z i się i k r z y c z y n a d a l . J e g o m a t k a s p o g l ą d a zza
drzwi, żeby się p r z e k o n a ć , że leży prawidłowo; cicho, aby nie
o b u d z i ć w n i m n i e p o t r z e b n e j n a d z i e i n a jej o b e c n o ś ć , p o n o w n i e
zamyka drzwi. Biegnie pospiesznie do kuchni, do swojej pracy
i zostawia drzwi otwarte, aby mogła usłyszeć dziecko, gdyby
« m u się coś s t a ł o » .
Krzyki niemowlęcia przechodzą w drżące kwilenie. Ponieważ
nikt nie odpowiada, siła n a p ę d o w a wysyłanych sygnałów gubi
się w c h a o s i e m a r t w e j p u s t k i , w której przecież już o d dawna
p o w i n n a p o j a w i ć się u l g a . R o z g l ą d a s i ę . P o d r u g i e j s t r o n i e p r ę ­
t ó w jego ł ó ż e c z k a j e s t ś c i a n a . Ś w i a t ł o j e s t s t ł u m i o n e . N i e m o ż e
się obrócić. Widzi tylko n i e r u c h o m e p r ę t y k r a t y i ścianę. Z da­
leka dochodzą bezsensowne dźwięki. W jego pobliżu jest cisza.
Patrzy na ścianę, aż zamykają mu się oczy. Kiedy później
o t w i e r a je znowu, p r ę t y i ściany są dokładnie takie same, jak
p o p r z e d n i o , a l e ś w i a t ł o j e s t jeszcze b a r d z i e j s t ł u m i o n e (L. i J.
Liedloff, Auf der Suche nach dem verlorenen Glück — W po­
s z u k i w a n i u s t r a c o n e g o szczęścia — 1980).

1. W P R O W A D Z E N I E

Czasami z e w n ę t r z n i e i w e w n ę t r z n i e czuję k o n f r o n t a c j ę
z pytaniem, jak właściwie r o z u m i e m moją przynależność do r u ­
chu psychoanalitycznego? Gdy napisałam Das Drama, sądziłam,
że freudowską teorię konfliktów można powiązać z moimi do­
świadczeniami, i mój przyczynek dotyczący leczenia zaburzeń
narcystycznych widziałam jako konieczną w wielu wypadkach
pracę przygotowawczą w leczeniu „nerwic konfliktów". Ale im
intensywniej zajmuję się teoretycznymi konsekwencjami moich
doświadczeń i im d o k ł a d n i e j i bez uprzedzeń sprawdzam kon­
cepcje teoretyczne, uwzględniając treść ich podstaw doświad­
czalnych, im w y r a ź n i e j widzę ich funkcjonowanie w całej s t r u k ­
turze społecznego wyparcia, tym bardziej kruszy się w moim
odczuciu aktualność freudowskiej teorii instynktów i tym bar­
dziej k o n i e c z n y w y d a j e m i się d y s t a n s .
Metodzie F r e u d a zawdzięczam w e j r z e n i e w ludzką duszę, k t ó ­
re w y k r a c z a poza wszystko, co oferowały mi kiedykolwiek stu­
dia filozoficzne. Ale w ł a ś n i e konsekwentne zastosowanie jego

51
metody doprowadziło mnie do konfrontacji z prawdami, które
w e d ł u g m n i e s ą z a p r z e c z e n i e m części jego t e o r i i . T y c h d o ś w i a d ­
czonych przeze mnie prawd nie mogę odrzucić nie odrzucając
siebie samej. J e s t e m więc zobowiązana pozostać im wierną, tak­
że w tych punktach, w których oddalają się od prawd moich
n a u c z y c i e l i . N a s t ę p n i e c h c ę s p r ó b o w a ć u d o w o d n i ć , gdzie, j a k są­
dzę, znajduję z psychoanalizą jako teorią wspólną płaszczyznę,
a gdzie już jej n i e m o g ę d o s t r z e c . U w a ż a m się z a p s y c h o a n a l i ­
tyka, uznając następujące przesłanki:
1. K a ż d y człowiek pozostaje pod wpływam dzieciństwa (co
nie oznacza zdeterminowania).
2. Proces n e u r o t y c z n y ma swoje korzenie w dzieciństwie.
3. M e t o d a wolnych asocjacji i analitycznego settingu (regu­
ła zasadnicza, kozetka, reguła powściągliwości) umożliwiają in­
scenizację dramatu dziecka (w przeniesieniu) i zapoczątkowanie
procesu dojrzewania, który w nerwicy był blokowany.
4. Z m i a n a o s o b o w o ś c i w p r o c e s i e a n a l i t y c z n y m n i e p o l e g a na
stosowaniu środków zaradczych, lecz na formowaniu wglądów
poprzez powtarzanie, przypominanie i przepracowywanie.
Te cztery punkty wyjaśniają, dlaczego moimi nauczycielami
nie byli C. G. J u n g , Alfred A d l e r i inne niezliczone a u t o r y t e t y .
D e c y d u j ą c e w e d ł u g m n i e z n a c z e n i e d o ś w i a d c z e ń w c z e s n e g o dzie­
c i ń s t w a w y d a j e się nie znajdować należnego mu miejsca w psy­
c h o l o g i i a n a l i t y c z n e j J u n g a i jego n a s t ę p c ó w . R ó w n i e ż u A d l e r a ,
który wprawdzie jak nikt inny dostrzegł problem mocy i bra­
k u m o c y , r ó ż n o r a k i e m o m e n t y l o s u d z i e c k a nie m o g ł y b y ć t r a ­
k t o w a n e z pełną powagą, d o p ó k i jego z w o l e n n i c y z a d o w a l a l i się
s c h e m a t y z a c j ą (jak n p . o r g a n i c z n ą niższością) i p o d k r e ś l a l i p r z e ­
de wszystkim teleologiczny p u n k t widzenia. Na p r z y k ł a d w lo-
goterapii Frankla, która jest n a s t a w i o n a n a „ p o s z u k i w a n i e s e n ­
s u " , c h o d z i p r z e d e w s z y s t k i m o to, że c z ł o w i e k r o z p o z n a j e cze­
kający na niego sens i zgodnie z nim żyje. Jest bezsprzecznie
prawdą, że człowiek popada w depresję kiedy odczuwa życie
j a k o p o z b a w i o n e s e n s u , ale p y t a n i e , d l a c z e g o o d c z u w a o n swoje
życie jako bezsensowne, pozostaje bez odpowiedzi, jeżeli nie
uwzględni się rzeczywistości dzieciństwa. Ale mimo tej wspól­
n e j b a z y z psychoanalizą Z y g m u n t a F r e u d a , m i ę d z y jej a m o i m i
twierdzeniami znajduję zdecydowane różnice:

52
1. Przyczyną nerwicy jest w e d ł u g mnie nie wypieranie kon­
fliktów popędowych, jak t o jest u F r e u d a , lecz n i e m o ż n o ś ć w y ­
artykułowania wcześnie doświadczonych urazów i konieczność
wyparcia tych przeżyć.
2 . R o d z i c e m o i c h p a c j e n t ó w s ą dla m n i e n i e t y l k o o b i e k t a m i
i c h a g r e s y w n y c h i l i b i d y n a l n y c h d ą ż e ń , lecz t a k ż e r e a l n y m i o s o ­
bami, które zadawały swoim dzieciom, bardzo często .bezwied­
nie, rzeczywiste, a nie tylko w y m y ś l o n e cierpienia.
3. Możliwość znalezienia nieobecnej dawniej emocjonalnej
reakcji na cechy i postępowanie tych rodziców, prowadzi do
większej integracji pacjenta.
4. To poszukiwanie wewnętrznego przeniesienia i przeciw-
przeniesienia za pomocą fantazji, uczuć i inscenizacji jest mo­
żliwe tylko wtedy, kiedy analityk słuchając pacjenta nie stosu­
j e z a b i e g ó w w y c h o w a w c z y c h , tzn. jeżeli:
a ) n i e b r o n i r o d z i c ó w p a c j e n t a p r z e d jego zarzutami, ponie­
waż nie musi już bronić w ł a s n y c h rodziców;
b') p r z y j ą ł do wiadomości fakt, że dziecko w naszej historii
kultury nie ma praw;
c) nie ukrywa reaktywnego znaczenia dążeń destruktywnych
za pomocą nieobowiązujących teorii i n s t y n k t u śmierci;
d) pozostaje p r z y swojej funkcji adwokata i ani pacjent, ani
też wpojone mu przez wychowanie zasady nie zrobią z niego
sędziego.
5. Nie mogę rozpatrywać problemu infantylnej seksualności
w izolacji, lecz w i d z ę go w p o w i ą z a n i u z moją w i e d z ą o t y m , do
czego rodzice zdolni są używać swoich dzieci (patrz część C).
Tego, co F r e u d rozumie przez pojęcie l i b i d y n a l n y c h życzeń, nie
mogę zupełnie oddzielić od n a r c y s t y c z n y c h potrzeb dziecka, ta­
kich jak potrzeba naśladowania, respektu, szacunku, odzwiercie­
dlenia, akceptacji i zrozumienia.
6. S y t u a c j a dziecka pomiędzy ojcem a matką prowadzi bez
wątpienia do różnorakich uczuć, afektów, lęków, konfliktów
i problemów, które można określić jako edypalne, a które ja
r o z u m i e m i n a c z e j niż F r e u d ( p a t r z Część C 3.). W z n a c z n i e m n i e j ­
szym stopniu uznaję „konflikt e d y p a l n y " i konieczność p r z e p r a ­
cowania go za jedyne źródło neurotycznego rozwoju.
7. Proces powrotu do zdrowia następuje wówczas, gdy nie

53
ujawnione, tłumione reakcje na urazy (jak strach, wściekłość,
gniew, zwątpienie, przerażenie, ból, smutek) mogą zostać uze­
wnętrznione w procesie analizy. W t e n s p o s ó b znikają sympto­
my, których funkcja polega na wyrażaniu nieświadomego ura­
z u w z a s z y f r o w a n e j , w y o b c o w a n e j m o w i e , n i e z r o z u m i a ł e j d l a za­
i n t e r e s o w a n e g o i jego o t o c z e n i a . T o t w i e r d z e n i e p r z e c z y w p r a w ­
dzie p r a k t y c e wielu p s y c h o a n a l i t y k ó w , k t ó r y c h s t a r a n i a są skie­
rowane na spowodowanie u pacjentów wglądu we własne kon­
flikty libidynalne jedynie za pomocą i n t e l e k t u . Ale n i e p r z e c z y
postępowaniu Freuda w okresie przed odkryciem rzekomej
wszechobecności kompleksu Edypa. Jeżeli dystansuję się w tej
książce od poglądów F r e u d a , to myślę o jego p i s m a c h po r o k u
1898. Natomiast w jego pracy Zur Ätiologie der Hysterie
(„O przyczynie histerii") z 1896 r. widzę potwierdzenie moich
w ł a s n y c h doświadczeń.
Z p r z e d s t a w i o n y c h powyżej różnic między teorią i p r a k t y k ą
a k l a s y c z n ą p s y c h o a n a l i z ą nie w y n i k a w e d ł u g mnie konieczność
zmiany settingu w psychoanalizie, jakkolwiek nie mogę teraz
p o w i e d z i e ć , czy z a k i l k a l a t n i e p o d e j d ę d o tego p r o b l e m u i n a ­
czej. Mogę sobie wyobrazić, że b y ł o b y możliwe krótsze i b a r d z i e j
efektywne leczenie, niż obecnie i podczas mojej długoletniej
praktyki, gdyby analityk starał się poważnie traktować urazy
wczesnego dzieciństwa, nie będąc z m u s z o n y m do chronienia r o ­
dziców. T e o r e t y c z n e p u n k t y widzenia, k t ó r e teraz p r z e d s t a w i ł a m
pisemnie, należałoby wypróbować w praktyce. Kontrolując młod­
szych kolegów, którzy konsekwentnie przyjęli antypedagogiezną
p o s t a w ę , w i e l o k r o t n i e z a d a w a ł a m s o b i e p y t a n i e , czy d z i ę k i u w o l ­
n i e n i u psychoanalizy od pedagogicznych w p ł y w ó w nie można by
osiągnąć o wiele skuteczniejszych metod leczenia.

2. P S Y C H O A N A L I Z A
BEZ PEDAGOGIKI

To co proponuję zamiast analizy ortodoksyjnej, opie­


rającej się na interpretacji „kontaktów libidynalnych" można
znaleźć w wielu opisywanych przeze mnie w Das Drama przy-

54
kładach. Ale p o n i e w a ż stale jestem proszona o jeszcze dokład­
niejszą, teoretyczną koncepcję, chciałabym ją przedstawić mo­
żliwie jak n a j k r ó c e j .
1. A n a l i t y k powinien starać się w każdej sytuacji i całko­
wicie być o d d a n y m pacjentowi, nie oceniać, respektować wszy­
s t k o co t e n m ó w i i c z y n i , t r a k t o w a ć go p o w a ż n i e i r o z u m i e ć go
t a k d a l e c e , jak jest t o m o ż l i w e .
2. P o s t a w y tej nie należy mylić z „miłością". Przede wszy­
s t k i m trzeba powiedzieć, że zdolność kochania jest darem, któ­
r e g o n i e m o ż n a z d o b y ć d z i ę k i d e c y z j i czy a k t o w i woli. B y ć m o ­
że w s t o s u n k a c h p a c j e n t - t e r a p e u t a miłość jest n a w e t w y k l u c z o ­
na, ponieważ musiałaby zagrozić tak koniecznej regule wstrze­
mięźliwości i zniszczyłaby w ten sposób cały proces leczenia.
Mogę kochać jeśli w o l n o mi okazać swoje uczucia i mogę za­
akceptować względną zależność od kochanego człowieka. Regu­
ła wstrzemięźliwości wyklucza obie sytuacje, ponieważ zakłada,
że sytuacja analityczna nie jest a r e n ą d l a u c z u ć a n a l i t y k a , lecz
jedynie dla p a c j e n t a — t y l k o o n m a tu p r a w o wyrażania wszy­
stkich swoich uczuć.
3. Analityk nie może przejmować roli autorytarnych rodzi­
ców, nawet wtedy,' g d y w procesie przeniesienia staje się nimi,
to znaczy nie może obrażać pacjenta milczeniem, autorytarną,
jednostronną ugodą, pozbawionymi empatii zobiektywizowanymi
interpretacjami, które demonstrują jego przewagę. Musi zada­
wać pytanie pokazując w ten sposób, że nie wszystko wie. Jeże­
l i p a c j e n t w y t y k a m u b ł ę d y , p o w i n i e n się do nich przyznawać;
nie musi bronić nieomylności a u t o r y t e t ó w .
4. P a c j e n t p o w i n i e n o d c z u w a ć , że a n a l i t y k : a) jest zaintere­
sowany historią jego dzieciństwa i wszystkim, co dzieje się w
t e r a ź n i e j s z o ś c i i w p r z e n i e s i e n i u , że s z u k a k o m u n i k a t ó w , i i n s c e ­
nizacji w y p a r t y c h u r a z ó w i b) chce r a z e m z pacjentem poznać
język jego natręctw. To umożliwia pacjentowi przeżycie nastę­
p u j ą c y c h e t a p ó w : I — po r a z p i e r w s z y w ż y c i u d o ś w i a d c z a o b e c ­
ności osoby wspierającej, adwokata. W ten sposób nie p r z e k a z u ­
je mu się korygującego doświadczenia (ponieważ nic nie może
n a p r a w i ć p r z e s z ł o ś c i ) , lecz u m o ż l i w i a m u się d o t a r c i e d o w ł a s n e j
rzeczywistości i do s m u t k u . Człowiek, k t ó r y nigdy nie doświad­
czył takiego wsparcia, nie może informować o swojej wcze-

55
śniejszej s y t u a c j i , p o n i e w a ż n i e w i e , że coś t a k i e g o w o g ó l e jest
możliwe. II — obecna i przeszła rzeczywistość zarysowuje się
pacjentowi coraz wyraźniej. Dopiero dzięki temu, że analityk go
rozumie, doświadcza on swojej samotności i faktu stałego bycia
nierozumianym, dopiero dzięki jego uczciwości o d k r y w a istnie­
n i e k ł a m s t w a w s w o i m życiu, a p o p r z e z jego s z a c u n e k — p o g a r ­
dę, j a k ą ż y w i d l a siebie. Dopiero teraz, za pomocą przeciwień­
s t w a t e g o , d o czego p r z y w y k ł , z a u w a ż a to, c o jest p r z y z w y c z a ­
jeniem do presji, k t ó r e j podlega. Bez wsparcia p a c j e n t nie m ó g ł ­
b y zbliżyć się d o w y p a r t y c h u r a z ó w i n i g d y nie mógłby znieść
ich ciężaru w osamotnieniu. III — powstaje w e w n ę t r z n y , e m p a -
tyczny obiekt, k t ó r y dopuszcza smutek, ale t a k ż e budzi cieka­
wość dotyczącą w ł a s n e g o dzieciństwa. IV — pacjent coraz bar­
d z i e j i n t e r e s u j e się w ł a s n ą p r z e s z ł o ś c i ą i n a j p ó ź n i e j w t y m p u n ­
k c i e p o z b y w a się d e p r e s j i i m y ś l i s a m o b ó j c z y c h .
5. P a c j e n t m o ż e r o z p r a w i ć się z p a r t n e r a m i i r o d z i c a m i j a k o
realnymi osobami i jako introjektami, przy czym analityk musi
być do dyspozycji, zastępując wszystkie te osoby.
6 . D z i ę k i w s p a r c i u u m o ż l i w i a się p a c j e n t o w i w y r a ż e n i e a g r e s j i ;
z p o c z ą t k u r o b i o n t o t a k , j a k n a u c z y ł o g o d o ś w i a d c z e n i e dzie­
c i ń s t w a •— b ę d z i e g r o z i ł a n a l i t y k o w i t a k , j a k g r o ż o n o j e m u , j a k ­
k o l w i e k nie m o ż e t e g o p a m i ę t a ć (por. A. M i l l e r , 1979). I d l a t e ­
go inscenizuje u r a z i w y z n a c z a t e r a p e u c i e rolę dziecka, którym
był kiedyś sam. Wystawia to na próbę analityka, a przede wszy­
stkim jego tolerancję na własne uczucie bezsilności. Nasila się
ono rzadziej, jeśli „granie" jest rozumiane jako inscenizacja
k i e d y ś r e a l n e j s y t u a c j i p a c j e n t a (por. r o z d z i a ł B 4.). Ale jeżeli
będzie rozumiane jako wyraz „zazdrości o penisa", „patologicz­
nego n a r c y z m u " itp., to u analityka m o ż e się s z y b k o pojawić
u c z u c i e bezsilności, k t ó r e m u s i być odpierane potęgą teoretycz­
nej terminologii.
Liczne inscenizacje często stanowią jądro analizy. D o k ł a d n i e j
o p i s a ł a m fazy w s t ę p n e , ponieważ tutaj, między innymi za po­
mocą różnicy między postawą teorii instynktów a postawą wol­
ną od pedagogiki, próbuję określić moje miejsce w psychoana­
lizie. A w i ę c d y s t a n s u j ę się od n i e ś w i a d o m e j i d e n t y f i k a c j i z w y ­
chowawcą i i d e n t y f i k u j ę się z niemym dzieckiem w pacjencie.
N i e r o b i ę t e g o z „ c z u ł o s t k o w o ś c i " , lecz po to, by r a z e m z n i m ,

56
na podstawie treści n a t r ę c t w , snów, fantazji, przeniesienia i p r z e -
ciwprzeniesienia móc znaleźć za pomocą uświadomienia wypar­
te urazy, k t ó r e p a c j e n t inscenizuje przez całe swoje życie, i k t ó ­
r e t o życie u t r u d n i a j ą .
Lecznicze działanie tego uświadomienia zakłada emocjonalny
rozwój, taki, jaki opisałem w moich wywodach o prawdziwym
i fałszywym „ja" w Das Drama des begabten Kindes (1979). Je­
żeli celem terapeutycznym jest według mnie przeżycie i zwer­
balizowanie wczesnych urazów, muszę pomóc pacjentowi, wstą­
pić na „via regia", to znaczy odzyskać jego z a g u b i o n ą zdolność
czucia, p o n i e w a ż jedynie poprzez odczuwanie może on odnaleźć
s w o j ą p r a w d ę . C z y z a w s z e jest t o m o ż l i w e , n i e m o g ę p o w i e d z i e ć .
W wielu w y p a d k a c h , w k t ó r y c h m a t k a ze względów w y c h o w a w ­
czych dążyła do utrwalenia w dziecku s t r a c h u przed uczuciami,
działania tego rodzaju b y ł y tak s k u t e c z n e , że f u n k c j o n o w a ł y la­
tami. Czasem również „dobrze" w y c h o w a n i ludzie będą musieli
p r z e z c a ł e s w o j e życie u n i k a ć u c z u ć i w r a z i e p o t r z e b y z a b r o n i ć
i c h s w e m u o t o c z e n i u (być m o ż e w ł a s n y m d z i e c i o m ) . Ich strach,
że sami będą musieli przeżyć swoje uczucia, k t ó r e tak wcześnie
były zagrożeniem dla życia, nie zaprowadzi ich jednak do po­
koju psychoanalityka, z wyjątkiem sytuacji, gdy sami zdecydują
się, z różnych powodów, wykonywać ten zawód. Z d a r z a się to
częściej niż m o ż n a b y p r z y p u s z c z a ć , p o n i e w a ż w ł a ś n i e t e n z a w ó d
stwarza n a m możliwość przenoszenia naszych uczuć na innych —
na pacjentów.
Jeżeli człowiek, k t ó r y nic nie może wiedzieć o swoich wła­
s n y c h uczuciach, m u s i przeprowadzić analizę szkoleniową, to bę­
dzie s i ę z a s ł a n i a ł w s z y s t k i m i m o ż l i w y m i t e o r i a m i , a b y t y l k o n i e
dostać się w niebezpieczne, emocjonalne obszary. Jego bezrad­
ność, strach, bezsilność, może gniew, będzie mógł odczuć jego
analityk, k t ó r e m u być może p r z e d s t a w i on swoje straszliwe dzie­
ciństwo tak obojętnie, jak gdyby chodziło o temat jego dyser­
tacji. Po zakończeniu nauki niewygodne uczucia mogą zostać
ulokowane we w ł a s n y m pacjencie i tam, za pomocą teoretycz­
nej terminologii skierowane na bezpieczne, ale ślepe tory. Jest
to s y t u a c j a , z k t ó r ą się często s p o t y k a ł a m , i k t ó r e j t r a g i z m u nie
mogą zmienić liczne przepisy komisji naukowej. Ten pogląd
skłonił mnie między innymi do zaniechania p r a k t y k i i podkre-

57
siania w moich pracach szkodliwego wpływu wychowania, któ­
ry p r a w d o p o d o b n i e w ciężkich p r z y p a d k a c h pozostaje nieodwra­
c a l n y , p o n i e w a ż t a k w c z e ś n i e zaczął o d d z i a ł y w a ć .

3. DLACZEGO PACJENT S Z U K A
W ANALITYKU ADWOKATA?

I m b a r d z i e j d y s t a n s u j ę się o d n a k a z ó w t e o r i i p s y c h o ­
analizy, tym wyraźniej widzę, jak często analitycy wystawiają
•moralne o c e n y i j a k n i e p o s t r z e ż e n i e i ł a t w o stają się sędziami
pacjenta. W grupie omawiającej „Dramat zdolnego dziecka"
wielu kolegów pytało, komu właściwie przypisuję winę i kogo
czynię odpowiedzialnymi za cierpienia dziecka. T r u d n o im było
pojąć, że nie o b w i n i a m ani dziecka, ani rodziców. Przecież nie
można, mówili niektórzy, uwalniać rodziców od wszelkiej od­
powiedzialności, ktoś m u s i być odpowiedzialny za cierpienie. J e ­
dnocześnie zwrócono mi uwagę na to, że bywają dzieci, które
trudno jest kochać, rozumieć i traktować z sympatią. Dlatego
też rodzice nie mogą ponosić winy za wszystko, należy być spra­
w i e d l i w y m i rozłożyć w i n ę na obie strony.
Drogi myślowe, które przebiegają w t y m kręgu, noszą ślady
C z a r n e j P e d a g o g i k i . To, ż e t a k m y ś l e l i p e d a g o d z y n a p r z e ł o m i e
wieków, nie musi nas dziwić, ponieważ nie mieli oni pojęcia
o nieświadomych przymusach. Ale gdy dzisiaj psychoanalitycy
s t a r a j ą s i ę d o w i e ś ć , k t o b y ł w i n n y , t o d o b r o w o l n i e p o z w a l a j ą za­
b r a ć sobie coś, co w g r u n c i e r z e c z y j e s t i c h n a j w i ę k s z ą w a r t o ś ­
cią: znajomość nieświadomego i istniejącą w l u d z k i m życiu tra­
gedię. Z y g m u n t F r e u d p r z e c z u w a ł tę tragedię i być może dlate­
go był tak uszczęśliwiony, gdy „odkrył" kompleks Edypa, po­
n i e w a ż sądził, że za jego pomocą będzie m ó g ł w y r a z i ć ogólną,
l u d z k ą t r a g e d i ę bez o s k a r ż a n i a p o s z c z e g ó l n y c h r o d z i c ó w . J e d n a k
t e o r i a t a n a d a j e się n i e s t e t y r a c z e j d o t e g o , ż e b y z a c i e m n i ć p o ­
wstanie i rozwój nerwicy, niż je wyjaśnić. Ponieważ wszyscy
przyjęliśmy kategorie myślowe psychoanalizy, pokutuje w niej,
n i e t k n i ę t e ż a d n y m p o s t ę p e m , w y o b r a ż e n i e złego d z i e c k a , k t ó r e
m u s i się u c z y ć o p a n o w a n i a , e w e n t u a l n i e sublimacji s w o i c h dzi­
kich i złych i n s t y n k t ó w (libidynalnego i śmierci).
P o g l ą d m ó w i ą c y , ż e złość d z i e c k a jest o d p o w i e d z i ą n a n a r c y -

58
styczną odmowę i urazy (jak niezrozumienie, pogarda, upoko­
rzenia, wykorzystanie, k t ó r y c h p r z y c z y n y są z kolei nieświado­
m e j , n a r o d z i ł się p ó ź n i e j . Z w r o t n a s t ą p i ł , j a k się w y d a j e , m i ę d z y
Melanią Klein a Winnicottem. Okrucieństwo małego dziecka
według Melanii Klein wynika z popędowej struktury człowie­
k a , u W i n n i c o t t a i K o h u t a j u ż n i e (por. W i n n i c o t t , 1949). A n a ­
litycy ci uwzględnili w większym stopniu sytuacje, jakie dzie­
cko zastaje w swoim środowisku. Jeżeli konsekwentnie idąc tą
drogą p y t a m dalej, jak dziecko p r z e ż y w a swoje środowisko e m o ­
c j o n a l n e , u w i e l u p o j a w i a się lęk, ż e m o g ł a b y m o s k a r ż y ć r o d z i ­
c ó w i p r z e o c z y ć i c h t r u d n o ś c i . Ale p o n i e w a ż t e g o n i e r o b i ę , m o ­
ja postawa wzbudza czasem bezradność, która, jeżeli n i e jest
przepracowana, może doprowadzić do wzmocnienia przekonań
wychowujących.
Dlatego stale próbuję wyjaśnić moją p o s t a w ę analityczną za
pomocą różnych obrazów i pojęć: jestem zawsze adwokatem
dziecka, które widzę w pacjencie. Cokolwiek on mówi, zawsze
s t o j ę po j e g o s t r o n i e i c a ł k o w i c i e i d e n t y f i k u j ę się z „ d z i e c k i e m "
w nim, które nie może jeszcze p r z e ż y ć s w o i c h u c z u ć i p r z e n o s i
je na mnie. Bardzo rzadko pacjent robi rodzicom wyrzuty. Wła­
śnie dlatego zachorował, że jako dziecko nie mógł ich robić. J e ­
żeli nawet w początkowym stadium swojej analizy oskarża ro­
d z i c ó w , t o s z y b k o się w y c o f u j e , m a d r ę c z ą c e p o c z u c i e w i n y i p r ó ­
buje ich bronić. Jeżeli n a w e t wyładowanie agresji jest m o ż l i w e ,
s ą t o jej f o r m y d o r o s ł e ( p o g a r d a , i r o n i a , k r y t y k a i n t e l e k t u a l n a ) ;
pochodzą one z o wiele późniejszego okresu, ponieważ wście­
kłości zupełnie małego dziecka (ambiwalentnej, bezsilnej wście­
kłości) p a c j e n t p o c z ą t k o w o n i e jest w stanie przeżyć. Także w
przypadku młodzieży, która demonstruje hardy, a nawet de­
struktywny sposób zachowania, nie wygląda to inaczej. Wcze-
snodziecięce uczucia są na początku analizy zawsze n i e ś w i a d o m e .
J e ż e l i w e ź m i e się to pod uwagę, jest rzeczą z r o z u m i a ł ą p o ­
s t u l a t , a b y a n a l i t y k w ż a d n y m r a z i e n i e p r z y j m o w a ł f u n k c j i sę­
dziego, n i e a p e l o w a ł d o r o z s ą d k u p a c j e n t a , n i e s z u k a ł b e z s t r o n ­
ności, lecz ż e b y p o p r o s t u p o z w o l i ł p r o w a d z i ć się d z i e c k u , k t ó r e
jeszcze n i e p o t r a f i m ó w i ć . Z a d a n i e m a n a l i t y k a n i e m o ż e t e ż b y ć
pomoc w pojednaniu pacjenta z rodzicami. Jeżeli analityk sam
d o ś w i a d c z y ł , ż e jego w ś c i e k ł o ś ć n i e z a b i ł a r o d z i c ó w , n i e z n a j d u -

59
j e się już pod przymusem ochrony rodziców pacjenta, przed
(własną, nie przeżytą) wściekłością i n i e będzie dążył do pojed­
n a n i a . W w i ę k s z o ś c i w y p a d k ó w a n a l i t y k jest j e d y n ą osobą w ż y ­
ciu p a c j e n t a , k t ó r e j m o ż e o n z a u f a ć , i jest b a r d z o w a ż n e , ż e b y
o s o b a t a nie z a w i o d ł a t e g o z a u f a n i a , ż e b y n i e w y c h o w y w a ł a , n i e
o s k a r ż a ł a , nie d z i w i ł a się, lecz b y b y ł a g o t o w a d o ś w i a d c z y ć r a ­
z e m z p a c j e n t e m tego, co w jego ż y c i u n i e z n a n e , p o n i e w a ż i on
s w o j e życie p o z n a j e p o r a z p i e r w s z y .
S ą d z ę , ż e u w z g l ę d n i e n i e ideologii w y c h o w a n i a , s t r u k t u r w ł a ­
dzy w rodzinie i wynikającej stąd rzeczywistości dziecka, pro­
w a d z i d o g ł ę b s z e g o z r o z u m i e n i a a g r e s j i p a c j e n t a , niż z a a k c e p t o ­
w a n i e i n s t y n k t u śmierci, jak to postuluje szkoła Melanii Klein.
W o p i s a c h t e j a u t o r k i d o t y c z ą c y c h w c z e s n e j fazy d z i e c i ę c e g o ży­
cia uczuciowego spotykamy „złe niemowlę", którego gwałtow­
ne uczucia, takie jak nienawiść, żądza, nie pozwalają dostrzec
powiązania z upokorzeniami, wykorzystywaniem, narcystycznymi
urazami spowodowanymi przez rodziców, jak również stosunku
do podświadomości rodziców. Nie pozostaje to bez w p ł y w u na
postawę analityka, co można zaobserwować np. na podstawie
przypadków przedstawionych przez H a n n ę Segal. Jezeli pacjent
w s p o s ó b p r z e s a d n y boi się zawiści o t o c z e n i a , 10 jest to w jej
interpretacji zawsze projekcja jego własnych uczuć zazdrości;
fakt, ż e p a c j e n t m ó g ł b y ć k i e d y ś n a r a ż o n y n a z a w i ś ć g w a ł t o w ­
n e g o r o d z i c a , k t ó r e g o jeszcze t e r a z się boi, c e l o w o nie j e s t b r a n y
pod uwagę.
A przecież m o ż n a zapytać: Czy to możliwe, że tylko dziecko
( w z g l ę d n i e p a c j e n t ) p r z e n o s i s w o j e u c z u c i a ? D l a c z e g o t y l k o dzie­
c k o m i a ł o b y b y ć z a w i s t n e , a d o r o s ł y n i e ? Co z r o b i ł on ze swoją
z a w i ś c i ą ? I jeżeli m o ż n a z n a l e ź ć ją w a n a l i z i e d o r o s ł e g o (jak n p .
w w i e l u p r z y k ł a d a c h H a n n y S e g a l ) , d l a c z e g o się p r z y j m u j e , ze
z a w i ś ć t a n i g d y n i e z o s t a j e s k i e r o w a n a n a w ł a s n e dzieci? A je­
żeli tak, dlaczego ten realny czynnik (zawiść rodziców skiero­
w a n a na dziecko, z a z d r o ś ć o jego w i ę k s z ą s w o b o d ę , s p o n t a n i c z ­
n o ś ć , m n i e j s z ą o d p o w i e d z i a l n o ś ć , d u ż o w o l n e g o czasu, b e z t r o s k ę )
p o m i j a się w p s y c h o a n a l i z i e i n i e w ł ą c z a się go w r e k o n s t r u k c j e ?
Gniew niemowlęcia jest a d e k w a t n y , w o l n y od przeniesienia (to
znaczy skierowany na ludzi, którzy czynią mu krzywdę, a nie
na obiekty zastępcze, jak bywa z nienawiścią dorosłych), ponie-

60
w a ż n i e m a ż a d n e j h i s t o r i i (oprócz p r e n a t a l n e j ) , a jeżeli n a w e t
ma, to krótszą i bardziej przejrzystą. Inaczej nienawiść dorosłe­
go, czerpiąca pożywkę z dzieciństwa — stale przenoszona, do­
t y k a n a j c z ę ś c i e j n i e w i n n y c h , s z u k a ujścia i ofiar. A te znajduje
n a j ł a t w i e j w s w o i m dziecku, k t ó r e ma p r a w o t r a k t o w a ć jak swo­
ją w ł a s n o ś ć .
Niestety takie rozważania w klasycznej psychoanalizie ucho­
dzą za . . n i e p s y c h o a n a l i t y c z n e " . S k o r o d o w i e d z i e l i ś m y się, dzięki
historiom dzieciństwa, czego zawsze doświadczały dzieci, raczej
dziwiłoby nas, gdyby ktoś uważał nienawiść małego dziecka za
wyraz instynktu śmierci — tak prawidłowa i adekwatna wydaje
s i ę ta n i e n a w i ś ć w o b l i c z u d o ś w i a d c z o n y c h o k r o p n o ś c i i brutal­
ności.
Kiedy już raz, jako analitycy, pojęliśmy reaktywne znacze­
nie tej nienawiści, to p o z b y w a m y się wielkiego ciężaru i osią­
g a m y to, że:
1) p o t r a f i m y l e p i e j r o z u m i e ć p a c j e n t a i ł a t w i e j t o l e r o w a ć je­
go agresję;
2) nie musimy już przyjmować postawy wychowującej;
3) z d o b y w a m y przeświadczenie, że d e s t r u k t y w n a , n a r c y s t y c z ­
n a n i e n a w i ś ć s p o n t a n i c z n i e p r z e k s z t a ł c i się w z d r o w ą , k o n s t r u k ­
tywną samoobronę, jeżeli pacjent nie doświadczy swojej niena­
wiści jako bezsensownej, lecz pojmie ją jako odpowiednią re­
akcję na okrucieństwo. Aby ta przemiana mogła nastąpić, pa­
cjent potrzebuje analityka, k t ó r y stoi całkowicie po jego stro­
nie. Długo sądziłam, że w swojej p r a k t y c e znalazłam potwier­
dzenie teorii p s y c h o a n a l i t y c z n e j , a mianowicie, że s u r o w o ś ć „su­
p e r ego" pacjenta przewyższa surowość rodzicielskiego zachowa­
nia, p o n i e w a ż jest wzbogacona przez w ł a s n e agresje ( „ i d " ) . Ale
od kiedy d o t a r ł a m do wczesnodziecięcych uczuć, m a m w związku
z t y m zagadnieniem poważne wątpliwości. Nie można obiektyw­
n i e z m i e r z y ć o k r u c i e ń s t w a . T o c o j e d n e m u s p r a w i a ból, n i e r a z i
d r u g i e g o . T r u d n o jest z z e w n ą t r z ocenić, jak p r z y j m o w a n e jest
przez dziecko zachowanie rodziców; i ono s a m o też tego później
n i e w i e . Ale s u r o w o ś ć jego „ s u p e r e g o " m o ż e b y ć dowodem, że
musiało bać się swoich rodziców, także wtedy, kiedy dorosły
w to w ą t p i , a r o d z i c e o b e c n i e n i e w y g l ą d a j ą na g r o ź n y c h . T a k ż e
samodestrukcja n a ł o g o w c a czy s a m o b ó j c y n i e o p o w i a d a o o b e c -

61
n e j sytuacji, ale o dawno minionych historiach. Dopiero gdy
m o ż n a odczuć, jak bezsilne jest dziecko w obliczu stawianych
mu w y m a g a ń (panowania nad instynktami, tłumienia uczuć, to­
lerancji na w y b u c h y dorosłych) m o ż n a pojąć, że jest o k r u c i e ń ­
s t w e m żądać od niego tego, co niemożliwe, pod groźbą pozba­
w i e n i a g o m i ł o ś c i . W ł a ś n i e t o o k r u c i e ń s t w o u t r w a l a się w d z i e c k u .
Wcale nie musi być wzmacniane. Ujawnia się także w wielo­
krotnym zapewnianiu utrzymania w tajemnicy sprawowania wła­
dzy i wywierania przemocy przez rodziców. Według przekaza­
nych wzorców wychowawczych dziecko musi postrzegać rodzi­
ców jako wolnych od błędów, musi widzieć w nich wzór. Re­
zultat jest t a k i , że dzieci s ą rzeczywiście przekonane, że tylko
o n e czują p o t r z e b ę k ł a m a n i a (dorośli nie), t y l k o o n e m u s z ą w a l ­
czyć z u c z u c i a m i n i e n a w i ś c i .
Ponieważ dziecko przeżywa swoje uczucia intensywniej niż
dorosły, czasami może (ale nie musi) być tak, że sadystyczne
f a n t a z j e d z i e c k a s ą o w i e l e b a r d z i e j o k r u t n e niż p r z y c z y n a , k t ó ­
r a j e w y w o ł a ł a . M o ż e się z d a r z y ć , ż e m a t k a p o p r o s t u ciągle p o ­
m i j a d z i e c k o , i że n a g r o m a d z i się w n i m p r z e z to n i e p o h a m o w a ­
n a , n a r c y s t y c z n a w ś c i e k ł o ś ć , k t ó r a p ó ź n i e j t y m b a r d z i e j się ro­
zrasta, im bardziej musiała być t ł u m i o n a . W ten sposób sadyzm
m o ż e b y ć o d p o w i e d z i ą n a coś, czego n i e m o ż n a o k r e ś l i ć j a k o sa­
dystyczne. Ale s u b i e k t y w n e z n a c z e n i e t e g o n i e d o s t r z e g a n i a , nar­
cystyczny uraz, rozmiar upokorzenia dziecka, mogą być ocenio­
ne dopiero wtedy, gdy jego n a r c y s t y c z n e potrzeby szacunku,
uznania, traktowania z powagą, zostaną, obok życzeń libidynal­
nych, w ogóle wzięte pod uwagę.
Dopiero wtedy, gdy analityk wyraźnie sobie uświadomi, że
sytuacja prawna dziecka w naszym społeczeństwie zawsze jest
n i e k o r z y s t n a , b ę d z i e m ó g ł w p e ł n i m u p o m ó c . N i e jest jego s p r a ­
wą osądzać, czy pacjent ocenia swoich rodziców sprawiedliwie,
czy t e ż n i e . T e n o s t a t n i zrobi t o z w ł a s n e j woli, g d y t y l k o b ę ­
dzie m ó g ł , g d y w p e ł n i p r z e ż y j e s w o j e dziecięce z a r z u t y i u w o l ­
n i się o d nich. Pozytywne w zamierzeniu „sygnały" nie mogą
przyspieszyć tego procesu, a co n a j w y ż e j go u t r u d n i ć . Nie jest
też z a d a n i e m t e r a p e u t y s t a ć się sędzią p a c j e n t a , chociaż p a c j e n t
może taką sytuację prowokować poprzez przeniesienie. Nigdy
jeszcze nie z d a r z y ł o się, ż e b y p a c j e n t p r z e d s t a w i ł s w o i c h r o d z i -

62
c ó w g o r z e j , n i ż o d b i e r a ! ich r z e c z y w i ś c i e w d z i e c i ń s t w i e , ponie­
w a ż a b y p r z e ż y ć p o t r z e b o w a ł i d e a l i z a c j i r o d z i c ó w , a n i e dziecię­
cej krytyki czy też rewolty. Dopiero wtedy może je dopuścić,
gdy w analityku znajdzie opiekuna, który jest mu całkowicie
oddany.
Często b o w i e m z d a r z a się, że dopiero później w trakcie le­
c z e n i a u j a w n i a j ą się t a k ż e p o z y t y w n e s t r o n y j e d n e g o z r o d z i c ó w ,
podczas gdy na początku wszystko w n i m było negatywne. Ale
ta zmiana oznacza jedynie, że np. utrwalony obraz „czarowni­
cy" czy „ t y r a n a " m ó g ł p r z e k s z t a ł c i ć się w l u d z k ą i s t o t ę o r ó ż ­
n y c h cechach, ponieważ pacjent potrafi teraz odczuwać i prze­
żywać w imieniu obu stron — i własnym, i rodziców.
Do procesu analizy należy także chwilowe ożywienie pierw­
szej, bezwarunkowej, wszystko wybaczającej „miłości" małego
dziecka do rodziców, poprzedzającej wszelki bunt. Dopiero to
przeżycie uwidacznia rozmiar bolesnych rozczarowań postaciami
rodziców i czyni zrozumiałą ambiwalencję, ponieważ urazy, upo­
korzenia, r a n y i inne u d r ę k i pochodzą od ludzi, do k t ó r y c h dzie­
cko jest przywiązane najbardziej. Czy wczesnodziecięcy obraz
rodziców pod wpływem analizy z m i e n i się w dojrzałą miłość,
czy t e ż w s p o k o j n y , w o l n y o d n i e n a w i ś c i d y s t a n s , z a l e ż y o d w i e ­
lu czynników, między innymi od zdolności rozwojowych jeszcze
żyjących rodziców.
T a m , g d z i e d z i e c i ń s t w o m o ż e się r o z w i j a ć i żyć, n i e p o t r z e ­
b u j e o n o ż a d n e g o z e w n ę t r z n e g o s t e r o w a n i a ani w y c h o w a n i a . Z a ­
w i e r a się t o t a k ż e w z d a n i u „ G d z i e b y ł o «id», p o w i n n o b y ć «ego»".
Model s t r u k t u r a l n y („id", „ego", „ s u p e r e g o " ) p r z y p o m i n a system
rodzinny, w którym dorośli dzikiemu, złemu dziecku powinni
przekazywać mądrość życiową, opanowanie lub w najlepszym
razie „ o k i e ł z n a n i e " złych instynktów.

4. K A S T R U J Ą C A K O B I E T A
CZY UPOKORZONA
MAŁA DZIEWCZYNKA?

To, jak analityk ustosunkowuje się do wczesnodzie-


cięcej rzeczywistości swojego pacjenta, ma nie tylko znaczenie
t e o r e t y c z n e , lecz o k r e ś l a jego p o s t a w ę w p r o c e s i e t e r a p i i i jego

63
użyteczność dla pacjenta, gdy występuje jako jego adwokat.
Inaczej będzie t r a k t o w a ! opór, inaczej rozumiał rozwój wypad­
ków w przeniesieniu i przeciwprzeniesieniu, w z a l e ż n o ś c i od t e ­
go, czy a g r e s j e , lęki i postępowanie pacjenta będzie interpreto­
w a ł jako informacje o jego d a w n e j , p o z o s t a j ą c e j w u k r y c i u , r e ­
alnej sytuacji, czy też jako wyraz jego libidynalnych i agre­
sywnych impulsów. W tym ostatnim wypadku te same wypo­
wiedzi pacjenta wydadzą mu się destruktywne, narcystyczne,
n e u r o t y c z n e , lęki przesadzone, n a w e t paranoidalne, ponieważ nie
pasują do obecnej rzeczywistości, a szczególnie n i e odpowiadają
s t a r a n i o m „dobrze m u życzącego t e r a p e u t y " .
P e w n a kobieta, której ostatnią analizę kontrolowałam, przez
wiele lat próbowała zaakceptować pogląd swojego pierwszego ana­
lityka dotyczący zazdrości o penisa, którą rzekomo odczuwała,
i k a s t r u j ą c e j p o s t a w y , w n a d z i e i , że p o m o ż e jej to s t a ć się m i l ­
szą, bardziej kobiecą, to znaczy mniej podejrzliwą i krytyczną
w s t o s u n k u d o m ę ż c z y z n . A l e w s z y s t k i e jej s t a r a n i a n i c n i e p o ­
m a g a ł y . C i e r p i a ł a w p r a w d z i e z t e g o p o w o d u , ż e s t a l e p s u ł a so­
bie wszelkie kontakty z mężczyznami, kiedy ulegając przymu­
sowi demaskowała natychmiast ich słabości, ale nie udało się
j e j t e g o z m i e n i ć . W k o ń c u t a k s a m o z a c h o w a ł a się w s t o s u n k u
do swojego analityka, który, zbity z tropu przez inteligentną
p a c j e n t k ę , nie chciał dalej prowadzić terapii.
W d r u g i e j a n a l i z i e , k t ó r ą w d u ż e j m i e r z e m o g ł a m śledzić, p o ­
c z ą t k o w o r o z w i n ę ł o się p r z e n i e s i e n i e w e d ł u g t e g o s a m e g o s c h e ­
m a t u . Ale p o n i e w a ż a n a l i t y k n i e z a d o w o l i ł się i n t e r p r e t a c j ą a t a ­
ków pacjentki za pomocą i n s t y n k t u śmierci, względnie zazdroś­
ci o p e n i s a , s z u k a ł i n n y c h p r z y c z y n . P o n i e w a ż s w ó j u r a z i w ł a ­
sne uczucie niepewności rozumiał jako sygnały przeciwprzenie-
sienia, wskazujące na osobę ojca, udały mu się rekonstrukcje,
które zostały potwierdzone przez spontaniczne zmiany w stosun­
ku pacjentki do mężczyzn.
J e j ojciec, jak się o k a z a ł o , n i e p e w n y i s ł a b y m ę ż c z y z n a , n i e
dorównujący intelektualnie swojej córce, niewolniczo uległy
w ł a s n y m r o d z i c o m , s p o t k a ł się z p o g a r d ą z e s t r o n y s w o j e j ż o n y
po powrocie z frontu. W okresie dojrzewania pacjentka podzie­
l a ł a p o g a r d ę m a t k i i c z ę s t o k r y t y k o w a ł a ojca, którego uważała
wtedy za tchórza. O tym wszystkim wiedziała. Ale dlaczego

64
utrwaliła tę postawę, dlaczego przenosiła ją na i n n y c h mężczyzn
i m i m o , że chciała tego, nie m o g ł a wyjść za m ą ż i m u s i a ł a zre­
z y g n o w a ć z p o s i a d a n i a d z i e c k a ? P r z e c i e ż n i e n a w i ś ć d o ojca w e ­
dług wszelkich pozorów nie była nieświadoma. Ale jej korze­
nie tkwiły głęboko w nieświadomości.
Dzięki zainteresowaniom drugiego analityka wczesnodziecięcą
r z e c z y w i s t o ś c i ą p a c j e n t k i o k a z a ł o się, ż e d l a s ł a b e g o , h i p o c h o n ­
drycznego, chorowitego ojca istniał kiedyś jeden jedyny czło­
w i e k , k t ó r e g o się n i e b a ł , k t ó r y n i m n i e p o g a r d z a ł i n a k t ó r y m
m ó g ł się odgrywać za wszystkie swoje poniżenia na wojnie, w
n i e w o l i i w k o ń c u w m a ł ż e ń s t w i e . B y ł a n i m jego s t a r s z a c ó r k a ,
pacjentka, wtedy gdy była jeszcze zupełnie mała. Wprawdzie
n i e m ó g ł z n i k i m m ó w i ć o p r z e ż y c i a c h na w o j n i e i w n i e w o l i ,
b y ł b a r d z o z a m k n i ę t y , a l e z m a ł ą d z i e w c z y n k ą m ó g ł się c z a s a m i
bawić, p o t e m nagle krzyczeć na nią, bić, wyśmiewać i upoka­
r z a ć . M ó g ł j e j o k a z y w a ć , ż e j ą l u b i , t u l i ć się d o n i e j — g d y k o ­
goś p o t r z e b o w a ł — ale jednocześnie mógł odsunąć ją jak lalkę
albo zwierzątko, bez słowa wyjaśnienia, z w r a c a j ą c się k u i n n y m
s p r a w o m lub ludziom. Rekonstrukcja tego urazu została umożli­
wiona dzięki inscenizacji w przeniesieniu i potwierdzona przez
sny; poza t y m pacjentka chciała od k r e w n y c h d o w i e d z i e ć się
o sprawach, o których wcześniej nie chciała wiedzieć. Po raz
pierwszy nie musiała jak dawniej unikać prawdy i mogła do­
w i e d z i e ć się czegoś bliższego o p r z y n a l e ż n o ś c i o j c a d o S A . T e r a z
szukała w swoim ojcu takiego człowieka, jakim był w rzeczy­
wistości i zrozumiała, że opaska SA nie znaczy już dla niej nic
nowego, ponieważ właśnie w t r a k c i e analizy, za pomocą p r z e n i e ­
s i e n i a , u j r z a ł a go j a k o b a r d z o n i e p e w n e g o i p r a g n ą c e g o w związ­
ku z t y m rekompensaty.
W i e d z y t e j t o w a r z y s z y ł p r z e z p e w i e n czas w i e l k i s m u t e k ; p a ­
cjentka znowu c z u ł a się k o c h a j ą c y m dzieckiem, zależnym od
s w e g o n i e o b l i c z a l n e g o ojca, k t ó r y r a z b y ł k o c h a j ą c y , a r a z o k r u t ­
n y . W k o ń c u m o g ł a o d c z u ć jego n i e d o j r z a ł o ś ć , z o b a c z y ć g o u r a ­
żonym, narcystycznym i ekstremalnie potrzebującym pomocy,
zobaczyć w n i m człowieka, k t ó r y nie jest w s t a n i e odczuć, co
d z i e j e się z d r u g i m c z ł o w i e k i e m , u j r z e ć g o j a k o ojca, k t ó r y p o ­
t r z e b o w a ł jej jako w e n t y l a i zabawki, k t ó r y nie m i a ł s z a c u n k u
d l a j e j d u s z y i p o j ę c i a o j e j p r a w d z i w e j istocie. T y m o j c e m p o -

5 — M u r y milczenia... 65
gardzała, pogardzając wszystkimi spotykanymi mężczyznami,
k t ó r y c h b a ł a się i k o c h a ł a , ale k t ó r y c h s ł a b o ś c i m u s i a ł a j e d n o ­
cześnie ciągle demaskować, d o p ó k i ojciec wczesnego dzieciństwa
b y ł n i e d o s t ę p n y jej świadomości. W p r z y m u s i e p o w t a r z a n i a n i e ­
ustannie inscenizowała dramat swojego dzieciństwa, częściowo
w o d w r ó c o n e j roli, b ę d ą c t e r a z tą, k t ó r a m a p r z e w a g ę n a d m ę ż ­
czyznami, r a n i ich i opuszcza. Jednocześnie miała nadzieję, że
w tych sytuacjach będzie mogła ukarać swojego ojca za jego
okrucieństwo. Ponieważ przeżyła w trakcie analizy swoje dzie­
cięce p r a g n i e n i e z e m s t y i z a c z ę ł a p o j m o w a ć , ż e z e m s t a t a o b e c ­
n i e i p r z y u d z i a l e z a s t ę p c z y c h o s ó b n i g d y n i e b ę d z i e m o g ł a za­
s p o k o i ć d a w n e g o p r a g n i e n i a , o t w o r z y ł y się d l a n i e j z u p e ł n i e n o ­
we, wcześniej nie znane formy kontaktów z mężczyznami.
Wszystko to stało się bez wychowywania, bez wysiłku, bez
starań, żeby być „rozsądną". J e j niezmierzona początkowa wście­
kłość na pierwszego t e r a p e u t ę , k t ó r y jej zupełnie nie r o z u m i a ł ,
p r z e o b r a z i ł a się w s m u t e k z p o w o d u g r a n i c m o ż l i w o ś c i jego r o ­
zumienia, które z czasem, jakkolwiek w innych punktach, od­
kryła i zaakceptowała u nowego terapeuty. Pojęła teraz emo­
c j o n a l n i e i b e z p o g a r d y , ż e jej ojciec j u ż j a k o d z i e c k o b y ł p i ł k ą
do zabawy rozwiedzionych rodziców (którzy go stale zabierali
i p r z y p r o w a d z a l i ) , z a n i m s t a ł się p i ł k ą T r z e c i e j R z e s z y i p a r t i i .
Ale p r a w d z i w e zrozumienie i przebaczenie dorosłej kobiety było
możliwe dopiero wtedy, gdy wściekłość i fantazje małej, upo­
korzonej dziewczynki, związane z pragnieniem zemsty, zostały
potraktowane przez analityka poważnie, a nie zinterpretowane
jako w y r a z zazdrości o penisa.
Niezrozumienie pacjenta przez t e r a p e u t ę nie jest okrucień­
stwem, lecz nieszczęściem, ściśle związanym z własną analizą
s z k o l e n i o w ą , t o t e ż o b u s t r o n o m m o ż e p o m ó c p r z y z n a n i e się a n a ­
lityka do swoich ograniczonych możliwości. Ale pacjent znaj­
d z i e się w c i ę ż k i m p o ł o ż e n i u , jeżeli u s ł y s z y od a n a l i t y k a , że t e n
w p r a w d z i e dobrze go rozumie, ale pacjent „wzbrania się" przy­
jąć jego interpretacje, ponieważ chce być mądrzejszy, większy,
potężniejszy i chce wszystkich innych pomniejszyć i ogłupić.
Takie interpretacje prowadzą do sado-masochistycznego przenie­
sienia, albo są jego w y r a z e m ; b ę d ą k w i t o w a n e jeszcze m o c n i e j ­
szymi atakami, k t ó r e m o g ą się w y r a ż a ć w i e l o g o d z i n n y m m i l c z e -

66
n i e m i doprowadzą analityka do ostatecznej u t r a t y cierpliwości,
co z p e w n o ś c i ą n i e w z b u d z i w n i m e m p a t i i . Co się t u t a j r o z g r y ­
wa? M a ł e dziecko, k t ó r e jest w y k o r z y s t y w a n e , musi o t y m za­
p o m n i e ć i m i l c z e ć ; w ł a ś n i e z a k a z u z e w n ę t r z n i e n i a się i w e r b a ­
lizacji p o z b a w i a j e p e w n o ś c i s i e b i e . C o d z i e j e się z p a c j e n t e m g d y
j a k o d o r o s ł y p r z y c h o d z i d o a n a l i t y k a i słyszy, że tylko mu się
„ w y d a j e " , że jest n i e r o z u m i a n y , a w rzeczywistości niewątpliwie
jest? P o n i e w a ż j a k o d z i e c k o n a u c z y ł się n i e u f a ć w ł a s n y m u c z u ­
ciom, p o z o s t a j e mu perfekcyjne dopasowanie i pacjent opuści
gabinet z etykietką określającą jego zachowanie, tak jak kiedyś
opuścił swoich rodziców. Ale jeżeli istnieje już własne podłoże
uczuciowe, żywe, prawdziwe „ja", to wtedy także zapewnienie,
analityka, k t ó r y stoi w jaskrawej sprzeczności z przekonaniem
pacjenta, że jest n i e r o z u m i a n y , przysporzy mu wiele trudności,
u c z y n i go n i e p e w n y m , z d e n e r w u j e go, a w n a j l e p s z y m w y p a d k u
oburzy. Ale p o r a z p i e r w s z y — b ę d ą c chronionym przez anali­
zę — o d w a ż y się z b u n t o w a ć p r z e c i w p r z e m ą d r z a ł o ś c i i n i e o m y l ­
ności swoich rodziców r e p r e z e n t o w a n y c h przez a n a l i t y k a , i b r o ­
nić swojej a u t o n o m i i . Los tego p a c j e n t a może zależeć tylko od
t e g o , czy a n a l i t y k jest g o t o w y o d r z u c i ć s w ó j , d o t y c h c z a s d o b r z e
s p r z e d a j ą c y się t o w a r , u z n a j ą c g o z a p r z e c h o d z o n y i n i e p o t r z e b ­
n y , c z y p o z w o l i p r o w a d z i ć się u c z u c i o m p a c j e n t a , czy też d a l e j
będzie się starał narzucić mu swoje zdanie. Wywiązująca się
z t e g o w a l k a sił n i e jest c z y m ś n a j g o r s z y m ; jest w k a ż d y m r a ­
zie z n a k i e m , ż e p a c j e n t ciągle jest a k t y w n y i s z u k a s w o j e j a u t o ­
nomii.
Podobnie jak metody rodziców, tak i metody terapeutów
(różnych szkół) mogą być szczególnie wyrafinowane. Niektórzy
nie zadowalają się wyperswadowaniem pacjentowi jego odczu­
cia, że jest n i e r o z u m i a n y i s t a r a j ą się w y k a z a ć mu za pomocą
różnych interpretacji, że jego uczucia i o b s e r w a c j e są jedynie
wyrazem jego „uporu", „ s z t y w n o ś c i " itd. Istnieje jeszcze jeden,
całkiem „legalny" i skuteczny środek pozbawienia go pewności
s i e b i e i u c z y n i e n i a g o p o s ł u s z n y m . Ś r o d e k t e n o p i e r a się n a t e o r i i ,
że np. tak zwane lęki paranoidalne, to znaczy b r a k zaufania pa­
cjenta do swoich bliźnich, j e s t t y l k o o b r o n ą , p r o j e k c j ą jego w ł a ­
snych chęci wykorzystywania innych, oszukiwania, uwodzenia
i mordowania. Tego rodzaju i n t e r p r e t a c j e mogą zawierać praw-

5' 67
de, ponieważ rzeczywiście ten mechanizm projekcji często wy­
stępuje. Jeżeli jakiś człowiek rozczarował nas, a nie mogliśmy
ujawnić naszej złości, nie doświadczamy siebie jako srożących
się, lecz p o s t r z e g a m y tego człowieka jako złego. Ale ponieważ
takie interpretacje obejmują tylko zakończenie pewnej długiej
h i s t o r i i , a g ł ó w n a część t r a g e d i i p o z o s t a j e p r z e z n i e p o m i n i ę t a ,
są o n e w większości w y p a d k ó w n i e s k u t e c z n e i k r z y w d z ą c e . J e s t
już wystarczającą tragedią, że początki każdego l u d z k i e g o życia,
które sięgają wczesnych generacji, muszą pozostać niedostępne.
Ale gdy rzeczywistość wczesnego dzieciństwa pacjenta, którą
można wydobyć za pomocą przeniesienia i przeciwprzeniesienia
oraz przymusu powtarzania, jest interpretowana jako projekcja
jego fantazji, w t e d y dochodzi do n o w e j tragedii.
To co zostało tu zilustrowane na p r z y k ł a d z i e „kastrującej ko­
biety" i jej rzekomej „zazdrości o penisa", można przedstawić
n a n i e z l i c z o n y c h , b a r d z o często p r z e r a ż a j ą c y c h p r z y k ł a d a c h . J e s t
rzeczą zrozumiałą, że kobiety, które wcześniej były upokarza­
ne i t r a k t o w a n e przez swoich ojców jak lalki, jako dorosłe s k ł a ­
n i a j ą się, jeżeli jest to możliwe, do tego a b y d a ć odczuć m ę ż ­
c z y z n o m swoją p r z e w a g ę i j e d n o c z e ś n i e b e z n a d z i e j n i e się o d n i c h
u z a l e ż n i a ć . T a k ż e m ę ż c z y ź n i b ę d ą się m ś c i l i n a k o b i e t a c h ( i m a ­
ł y c h d z i e w c z y n k a c h ) , jeżeli b y l i źle t r a k t o w a n i p r z e z m a t k i . A l e
dopiero odkrycie tkwiącego w historii życia źródła tego zacho­
wania umożliwia jego r z e c z y w i s t e zrozumienie. I w ł a ś n i e o to
s t a r a się — t a k n a l e ż a ł o b y sądzić — p s y c h o a n a l i z a . W t a k i m w y ­
padku wychowujące moralizowanie musi być jej obce. P i ę ć ­
dziesięcioletni Henry Miller siedział przy swojej umierającej
m a t c e i całym sercem p r a g n ą ł od niej usłyszeć, że j e d n a k prze­
c z y t a ł a j a k i ś jego u t w ó r . Ale jego m a t k a z m a r ł a n i e m o g ą c m u
tego powiedzieć, ponieważ nigdy niczego nie przeczytała. Czy
n a l e ż y się d z i w i ć , że — j a k p i s z e A n a i s N i n — p r z e d s t a w i a on
„ k o c h a n e przez siebie k o b i e t y jako nierządnice, żeby później je
o s k a r ż a ć " ? (por. A. N i n , 1979, s. 56).
Podobną konstelację znajdujemy u Baudelaire'a, który być
może bardziej uświadamiał s o b i e swoją n i e n a w i s t n ą miłość do
m a t k i . G d y b y ł d z i e c k i e m w y d a w a ł o m u się, ż e p o p r z e z d r u g i e
m a ł ż e ń s t w o s t a ł a s i ę o n a n i e w i e r n a j e m u i jego z m a r ł e m u o j c u
i dlatego „ n i e r z ą d n a " , ale jednocześnie uwodzicielska i pożąda-

68
na. Jego wiersz Leta wyraża głębię jego ambiwalencji, którą
m o ż e w sobie odnaleźć wielu ludzi.

Leta

Przyjdź do mnie, duszo głucha w okrucieństwie,


Boski tygrysie, potworze wspaniały,
Chcę, by się drżące me palce nurzały
W twych ciężkich, wonnych włosów grzywie gęstej.
Zbolałą głowę swą zagrzebać pragnę
W sukniach twych, co są pełne twojej woni,
Ażeby wdychać, niby kwiat w agonii,
Słodką stęchliznę miłości umarłej.
Chcę spać! Sen raczej milszy mi niż życie.
W śnie, co jest śmierci słodką zapowiedzią,
Będę twe piękne ciało lśniące miedzią
Pocałunkami okrywał w zachwycie.
Otchłanie łóżka twojego jedynie
Mogą pochłonąć mój jęk i westchnienia,
W twych ustach jest potęga zapomnienia,
Przez pocałunki twoje Leta płynie.
Odtąd, zmieniwszy w rozkosz przeznaczenie,
Swojemu fatum uległy bez granic,
Męczennik korny, niewinny skazaniec,
Którego płomień podnieca cierpienie,
Ssać będę, by utopić swoje krzywdy,
Sok łagiewnicy i dobrą cykutę
Z twych ostrych, oszałamiających sutek,
Z piersi, co serca nie więziła nigdy.

(Kwiaty zła, tłum. M i e c z y s ł a w Jastrun, PIW 1970)

Dwa listy Baudelaire'a do jego matki odzwierciedlają tra­


giczny charakter jego stosunku do niej i szczerość, która była
źródłem Kwiatów zła.
„Kto wie, czy będę mógł jeszcze raz otworzyć przed Tobą
moją całą duszę, której Ty nigdy nie ogarnęłaś ani nie pozna­
ł a ś ! P i s z ę t o , n i e w a h a j ą c się, t a k d o b r z e w i e m , ż e j e s t t o p r a w ­
dą. W moim dzieciństwie był czas namiętnej miłości do Ciebie;
słuchaj i czytaj bez trwogi. Nigdy nie powiedziałem Ci tego tak
otwarcie. Przypominam sobie pewną przejażdżkę fiakrem: wy­
szłaś właśnie z lecznicy, w k t ó r e j m u s i a ł a ś p r z e b y w a ć przez p e ­
w i e n czas, i ż e b y u d o w o d n i ć m i , ż e m y ś l a ł a ś o s w o i m s y n u , p o ­
kazałaś mi rysunek piórkiem, który zrobiłaś dla mnie. Myślisz,

69
że m a m okropną pamięć? Później plac Saint-Andre-des Arts
i Neuilly. Długie spacery, czułości bez końca! P r z y p o m i n a m so­
bie p l a n t y na bulwarze, które wieczorami wyglądały tak smu­
tnie. Ach! to b y ł y dla m n i e dobre czasy macierzyńskiej czułoś­
c i ! W y b a c z m i , ż e n a z y w a m d o b r y m czas, k t ó r y d l a C i e b i e b y ł
b e z w ą t p i e n i a zły. A l e j a z a w s z e ż y ł e m Tobą; n a l e ż a ł a ś w y ł ą c z ­
nie do mnie. Byłaś jednocześnie idolem i towarzyszem. Być m o ­
że z d z i w i s z się, że mogę z taką namiętnością mówić o czasie,
k t ó r y j e s t t a k o d l e g ł y . S a m się t e m u d z i w i ę . B y ć m o ż e m i n i o n e
sprawy dlatego tak żywo rysują się w mojej duszy, bo znowu
o d c z u w a m t ę s k n o t ę z a ś m i e r c i ą " ( 6 m a j a 1861 r.).
I 1 7 l a t w c z e ś n i e j , g d y m a t k a c h c i a ł a m u d a ć o p i e k u n a (co
też zrobiła później), pisał Baudelaire:
„Proszę Cię, ż e b y ś uważnie przeczytała t e n list, p o n i e w a ż
jest bardzo p o w a ż n y i najwyższym a p e l e m do Twojej mądrości
i T w o j e j w i e l k i e j czułości, k t ó r ą jak twierdzisz, masz dla mnie.
Przede w s z y s t k i m piszę do C i e b i e t e n list w g ł ę b o k i e j d y s k r e c j i
i proszę Cię, ż e b y ś n i k o m u go nie pokazywała. Jednocześnie
p r o s z ę Cię, n a m i ł o ś ć boską, ż e b y ś nie chciała widzieć w n i m
n i c z e g o p a t e t y c z n e g o i p o d e j ś ć do n i e g o n i e i n a c z e j jak z roz­
sądkiem. Ponieważ nasze dyskusje nabrały dziwnego zwyczaju
o b r a c a n i a się w przykrości, w których z mojej strony nie ma
niczego prawdziwego, ponieważ z n a j d u j ę się w stanie niepoko­
ju, a T y t r w a s z w u p o r z e , ż e s ł u c h a ć m n i e j u ż w i ę c e j n i e c h c e s z ,
c z u j ę się z m u s z o n y , s i ę g n ą ć p o f o r m ę listu, k t ó r y m a C i ę p r z e ­
konać o tym, jak b a r d z o możesz nie m i e ć racji, mimo Twojej
c z u ł o ś c i . P i s z ę Ci to w s z y s t k o z w y p o c z ę t ą g ł o w ą i k i e d y m y ś l ę
0 s t a n i e c h o r o b o w y m , w k t ó r y m z n a j d u j ę się o d w i e l u d n i , k t ó ­
ry został wywołany złością i zdziwieniem, wtedy zadaję sobie
pytanie, j a k i d z i ę k i c z e m u z n i o s ę cios! Ż e b y m n i e s k ł o n i ć d o
połknięcia tabletki, nie przestają mi powtarzać, że to wszystko
jest n a t u r a l n e i w ż a d n y m w y p a d k u hańbiące. J e s t to możliwe
1 w i e r z ę w t o . Ale to co się n a p r a w d ę liczy, to to, że co d l a w i ę ­
kszości ludzi jest p r a w i d ł o w e , dla m n i e jest czymś z u p e ł n i e i n ­
n y m . P o w i e d z i a ł a ś m i , ż e m o j a złość i m o j e z m a r t w i e n i e s z y b k o
miną; przyjmujesz, że sprawiłaś swojemu dziecku ból dla jego
dobra. Ale p r z e k o n a j się proszę o jednej sprawie, którą usta­
wicznie wydajesz się ignorować; jestem rzeczywiście na moje

70
n i e s z c z ę ś c i e z r o b i o n y i n a c z e j niż i n n i l u d z i e . C o w T w o i c h o c z a c h
jest koniecznością i w y w o ł a n y m przez okoliczności bólem, tego
ja nie m o g ę znieść. M o ż n a to ł a t w o wyjaśnić. Możesz m n i e t r a ­
k t o w a ć jak chcesz, kiedy jesteśmy sami, ale g w a ł t o w n i e o d r z u ­
cę wszystko, co r a n i moją wolność. Czy nie jest to niewiary­
g o d n y m o k r u c i e ń s t w e m , ż e p o w i n i e n e m p o d p o r z ą d k o w a ć się w y ­
rokowi jakichś ludzi, którzy robią to niechętnie i wcale mnie
n i e z n a j ą ? M i ę d z y n a m i : k t o m o ż e się p r z e c h w a l a ć , ż e m n i e z n a ,
w i e , d o k ą d c h c ę iść, co c h c ę r o b i ć i do j a k i e j d o z y c i e r p l i w o ś c i
j e s t e m zdolny? Myślę szczerze, że jesteś w w i e l k i m błędzie. M ó ­
wię Ci to zupełnie spokojnie, bo uważam się za potępionego
przez Ciebie, i j e s t e m pewien, że nie będziesz wcale m n i e s ł u ­
chać, ale zapamiętaj przede wszystkim to: przyprawiasz mnie
świadomie 'i z rozmysłem o nieskończoną mękę, k t ó r e j całego
p r z e n i k l i w e g o b ó l u n i e z n a s z " (bez d a t y , 1844; c y t a t w g : P . P a ­
scal, s. 32 i n a s t . ) .
To b ł a g a n i e o z r o z u m i e n i e pozostało bez odpowiedzi, ale list
pozwala wejrzeć w rzeczywistość, która ukrywa się za Kwiata­
mi zła. Dzięki znajomości wcześniejszego, późniejsze, choć po­
c z ą t k o w o t a k jeszcze p o w i k ł a n e , s t a n i e się b e z t r u d u z r o z u m i a ­
łe. Teoria i n s t y n k t ó w nie uwzględnia tego faktu.
Bardzo wyraźnie dowodzi tego opis przypadku Schrebera.
Freud interpretuje jego u r o j e n i a i l ę k i p r z e ś l a d o w c z e jako wy­
r a z o d p a r t e j h o m o s e k s u a l n e j m i ł o ś c i d o ojca, n i e m a r t w i ą c się
o t o . c o t e n ojciec w c z e ś n i e j r o b i ł z e s w o i m d z i e c k i e m . G d y t y l ­
ko Morton Schatzmann wniknął w tę historię i w osobowość
ojca, m a n i a p r z e ś l a d o w c z a s y n a o k a z a ł a się j e d y n i e n i e z n a c z n i e
zaszyfrowaną historią tragedii dziecka (por. Schatzmann, 1973).
T a k więc F r e u d w „ p r z y p a d k u S c h r e b e r a " opisał właściwie je­
dynie ostatni akt zupełnie ukrytego przed nim dramatu.

5. G I Z E L A I A N I T A

Z funkcji, jak to określam, adwokata, którą p r z y j m u ­


je analityk, wynikają dalsze konsekwencje, jeżeli nie traktuje
się tego określenia powierzchownie. Także w sferze prawnej
o c z e k u j e m y o d a d w o k a t a , ż e n i e o g r a n i c z y się t y l k o d o p r z e t ł u -

71
maczenia i przekazania przed sądem, w sformalizowanym języ­
ku, tego co usłyszał od swojego klienta. Oczekujemy od niego
więcej, a mianowicie tego, że zobaczy przedstawione mu fakty
w pewnym powiązaniu, ukrytym jeszcze dla samego klienta,
i że w konsekwencji zauważy nowe, dotąd przeoczone fakty,
dzięki czemu może lepiej zrozumieć interesy swego podopieczne­
go, n i ż o n s a m .
P o d o b n i e u w a r u n k o w a n a jest o b r o ń c z a f u n k c j a a n a l i t y k a , z t ą
jednak zasadniczą różnicą, że jego wiedza wymaga postawy
e m o c j o n a l n e j , k t ó r ą z d o b y w a o n w czasie k s z t a ł c e n i a się. Posia­
dając taką świadomość, analityk nie tylko teoretycznie będzie
wiedział, że dzieciństwo odgrywa decydującą rolę w życiu pa­
c j e n t a , lecz b ę d z i e m ó g ł o d c z u ć , co znaczy dla m a ł e g o dziecka
być całkowicie u z a l e ż n i o n y m od p o t r z e b i oczekiwań dorosłych.
P o n i e w a ż uczucia bezradności i bezsilności już n i e s ą m u obce,
praca jego w y o b r a ź n i nie jest zahamowana; ogarnia ona wcze-
snodźiecięcą sytuację pacjenta nawet wtedy, gdy ten będzie się
jeszcze przed nią bronił za pomocą wyobrażeń o wszechmocy
lub fasadowego zachowania, które może być połączone z pogar­
dą dla s a m e g o siebie.
Fantazja analityka może wyprzedzać zablokowaną wiedzę
p a c j e n t a bez obaw o sugestię, jak p r z y przekazie wiedzy intelek­
t u a l n e j , ponieważ przeczucia a n a l i t y k a są w pełni sprawdzalne,
dopóki dotyczą konkretu. Spontaniczna zmiana w zachowaniu
pacjenta może potwierdzić ich prawdziwość lub im zaprzeczyć.
Można to wyjaśnić na przykładzie historii, której znajomość
zawdzięczam pewnej zaangażowanej w ruch kobiecy koleżance
o imieniu Gizela. Gizela miała swego czasu i n t e n s y w n e k o n t a k ­
ty z grupami antypsychiatrycznymi, przede wszystkim we Wło­
s z e c h , k t ó r e w i ą z a ł y się z jej osobistym, wielkim wyzwoleniem.
C z u ł a się silniejsza, bardziej świadoma, mniej podatna na ma­
nipulację i, co zrozumiałe, chciała to przekazać i n n y m ludziom.
Pracowała w grupach z prostytutkami i więźniarkami, i wszę­
dzie widziała krzywdę wyrządzaną kobietom przez mężczyzn.
Walczyła z upokorzeniem, maltretowaniem, wykorzystywaniem
kobiety. P r ó b o w a ł a pozyskać i n n e kobiety dla walki, która, jak
m i a ł a nadzieję, m o g ł a b y dać im świadomość w ł a s n e j siły i god­
ności. C e l t e n d z i ę k i p r a c y g r u p o w e j d o p e w n e g o s t o p n i a m ó g ł

72
zostać osiągnięty, ale rozumiejąca i uczciwa Gizela ciągle sty­
k a ł a się z e z j a w i s k a m i , k t ó r e d o p r o w a d z a ł y j ą d o r o z p a c z y . P r z e z
l a t a s t a r a ł a się, ż e b y p r o s t y t u t k i z o r g a n i z o w a ł y się, a b y u n i k n ą ć
dyskryminacji ze strony społeczeństwa i zagrożenia ze strony
s u t e n e r ó w . P o d c z a s g d y w c z e ś n i e j p r o s t y t u t k a m u s i a ł a się l i c z y ć
z zemstą mafii s u t e n e r ó w , gdy na drodze sądowej chciała uwol­
n i ć się o d m ę c z ą c e g o i n i e b e z p i e c z n e g o związku, to t e r a z było
to w mniejszym lub większym stopniu możliwe dzięki pracy
g r u p o w e j . Ale ż a d n a z t y c h kobiet, k t ó r e podczas s p o t k a ń gru­
powych otwarcie uzewnętrzniały swoją n i e n a w i ś ć do ciemiężcy,
nie w y k o r z y s t a ł a d a n e j jej szansy w y z w o l e n i a . Zawsze, g d y by­
ło to już bliskie, gdy opuszczenie brutalnego mężczyzny nie
stanowiło już niebezpieczeństwa, kobiety u j a w n i a ł y uczucia i spo­
soby zachowania, k t ó r y c h nie m o ż n a było pojąć za pomocą nor­
m a l n e j logiki, z d r o w e g o r o z s ą d k u i n a j l e p s z y c h z a s a d p s y c h o l o g i i
społecznej. Wystarczyło, że znienawidzony sutener — którego
śmierci t a k gorąco p r a g n ę ł y , k t ó r e g o często chciały z a m o r d o w a ć
żeby w końcu odetchnąć — był bezradny, np. p ł a k a ł albo zna­
lazł się w w i ę z i e n i u , aby jego o f i a r y c z y n i ł y w s z y s t k i e m o ż l i w e
wysiłki, żeby pomóc prześladowcy, odwiedzały go w więzie­
n i u itp. Gizela b y ł a zrozpaczona. Niewolnicza n a t u r a kobiety, jak
sądziła, w y n i k a z tysiącleci jej ucisku i n i g d y n i e będzie m o ż n a
jej zmienić. Ale p o t e m Gizela w ramach swojego psychoanali­
tycznego kształcenia, w czasie swojej analizy szkoleniowej, ze­
t k n ę ł a się z e s w y m w ł a s n y m d z i e c i ń s t w e m . Im d o k ł a d n i e j od­
krywała tutaj wczesnodziecięcą przyczynę jej ambiwalentnego
s t o s u n k u d o ojca, t y m wyraźniej widziała wewnętrzny przymus
p o w t a r z a n i a określonych czynności u kobiet, z k t ó r y m i pracowa­
ła w g r u p a c h . J e d n ą z n i c h , n a z w i j m y ją A n i t a , z a c z ę ł a l e c z y ć
po u r a t o w a n i u jej w klinice po próbie samobójczej. Anita była
przez 15 lat prostytutką, nie wykazującą objawów zaburzeń
psychicznych; swoje uczucia skrywała za maską przystosowania
się d o o t o c z e n i a , f u n k c j o n o w a ł a w i ę c c a ł k i e m d o b r z e i o f e r o w a ­
ła męskiej społeczności dobrej jakości usługi, nie przysparzając
kłopotów. Dopiero gdy mogła uzewnętrznić w grupie swoje uczu­
cia n i e n a w i ś c i , c a ł a t a b u d o w l a z a c h w i a ł a się. T o w a r z y s z y ł y t e m u
przebudzeniu dwie próby samobójcze. Gizela początkowo nie
mogła tego zrozumieć. Dlaczego właśnie teraz? Teraz, kiedy

73
A n i t a w końcu m o g ł a odczuć, że także jako prostytutka, przy­
najmniej w swej grupie, była respektowana; teraz, kiedy mogła
wałczyć o swoje prawa, dopuścić do głosu swoją nienawiść,
właśnie teraz zaczęła, jak mówią fachowcy, „dekompensować":
w k r ó t k i m czasie d w a r a z y znaleziono ją w p o k o j u po zażyciu
z b y t d u ż e j ilości t a b l e t e k . T o z a c h o w a n i e n i e p a s o w a ł o d o ż a d n e j
teorii, i pytania „dlaczego" oraz „dlaczego właśnie teraz" nie
dawały Gizeli spokoju. Wiele godzin swojej analizy poświęcała
r o z m o w o m o Anicie, co jej a n a l i t y k o d b i e r a ł jako w y k r ę t y , wy­
m ó w k i i o p ó r z jej s t r o n y . A l e z c z a s e m i on z r o z u m i a ł , że G i ­
zela właśnie zamierza odkryć coś bardzo ważnego, co dotyczy
losu k o b i e t . Coś, co stało się szczególnie wyraźne w sytuacji
Anity, a co miało znaczenie również dla niej. O d k r y w a n i e za­
c z ę ł o się w t e d y , gdy Gizela zaproponowała Anicie terapię psy­
choanalityczną, podczas której Anita po raz pierwszy dotarła do
cierpień z okresu swojego dzieciństwa, których z powodzeniem
mogłaby nie dopuścić do świadomości przez całe życie. Lecz
właśnie częściowe wyzwolenie uczuć od uzasadnionego gniewu
i oburzenia doprowadziło do ogólnego rozluźnienia i zagroziło
ochronie wczesnodziecięcych uczuć wściekłości, rozpaczy, bez­
silności, k t ó r e w ł a ś c i w i e o d k r y ł y p r a w d z i w e g o c z ł o w i e k a . A o t o ,
co się wydarzyło. W roku 1944, kiedy Anita się urodziła, jej
ojciec, j a k u w a ż a n o , n i e ż y ł . W i a d o m o ś ć t a o k a z a ł a się p ó ź n i e j
nieprawdziwa. M a t k a A n i t y żyła w tym czasie ze swoim przy­
jacielem, k t ó r y s a m m i a ł trzech s y n ó w i w s t o s u n k u do A n i t y
był raz brutalny, a raz czuły. Anita opowiadała na początku le­
czenia jak cierpiała z powodu swojego ojczyma; matka musiała
wtedy ciężko pracować, żeby zdobyć żywność, nigdy nie mo­
gła jej przed nim obronić; jako czteroletnia dziewczynka ucie­
k a ł a , b y z n a l e ź ć u o b c y c h l u d z i s c h r o n i e n i e i p r z y t e j o k a z j i zo­
stała zgwałcona przez jakiegoś mężczyznę. Cała historia jej ży­
cia wydaje się w tej sytuacji zrozumiała. WTprawdzie wszystko,
co zostało tu opowiedziane, było dostępne świadomości, ale jedy­
nie jako rzeczowe informacje, takie, jakie m o ż n a znaleźć w ga­
zetach. A n i t a o p o w i a d a ł a o swoim dzieciństwie bez ż a d n y c h e m o ­
cji, c z a s a m i z e ś m i e c h e m , p o d c z a s g d y w g r u p i e p o t r a f i ł a w p a ś ć
w niepohamowaną wściekłość, kiedy mówiła o swoich morder­
czych myślach dotyczących sutenera. Jednak te uwolnione w

74
końcu uczucia nie były powiązane z uczuciami z dzieciństwa.
Pogląd rodziców, ze dziecku można bezkarnie wyrządzić k r z y w ­
dę, był w niej t a k silnie zakorzeniony, że początkowo nie widzia­
ła s e n s u w p o w r a c a n i u do u c z u ć z dzieciństwa i w przeżywa­
n i u ich. Ale s k o r o m o g ł o to z a i s t n i e ć w a n a l i z i e i gdy Anita
przepłakała na kozetce wiele godzin nad swoim dzieciństwem,
pojawiło się w jej wspomnieniach coś nowego: jej rodzony
ojciec.
Już wcześniej opowiedziała Gizeli, że jej ojciec, od dawna
u w a ż a n y za zmarłego, nieoczekiwanie wrócił z niewoli gdy mia­
ła pięć lat. Chociaż słaby i chorowity, b y ł dla córki czuły, śpie­
w a ł j e j p i ę k n e p i o s e n k i i g r a ł n a h a r m o n i i . A l e szczęście t r w a ł o
t y l k o d w a lata, p o n i e w a ż ojciec z m a r ł na r a k a . Ta wyidealizo­
wana wersja rodzonego ojca bardzo długo pozostawała w ana­
lizie n i e t k n i ę t a . I b r z m i a ł a o n a j a k i n f o r m a c j a , k t ó r a z a w i e r a j e ­
dynie ton pewnego rozmarzenia. Ale z czasem ta idealna bu­
d o w l a z o s t a ł a z d o m i n o w a n a p r z e z p r a w d z i w e u c z u c i e . A n i t a za­
c z ę ł a p r z e ż y w a ć to, j a k p r z e z t e w s z y s t k i e l a t a c z e k a ł a n a s w o j e ­
g o ojca, j a k m i a ł a n a d z i e j ę , ż e j ą u r a t u j e , j a k s t a l e f a n t a z j o w a ­
ł a : „ G d y p r z y j d z i e m ó j t a t u ś , p o r a d z i j u ż sobie z m a m ą i o j c z y ­
m e m , będzie bronił moich praw, będzie m n i e chronił, nie pozwo­
li, żeby ludzie wyrządzali mi k r z y w d ę " . Teraz dopiero, podczas
a n a l i z y A n i t a m o g ł a o d c z u ć b ó l r o z c z a r o w a n i a : ojciec n i e b r o n i ł
jej, to b y ł a tylko piękna bajeczka. P o g a r d z a n y przez matkę,
s p r z y m i e r z y ł się z największym wrogiem Anity — ojczymem —
i t a k ż e j ą bił, g d y n i e b y ł a p o s ł u s z n a , g d y n i e b y ł a p o w o l n a j a k
kukiełka. Te wspomnienia przychodziły powoli, Anita musiała
z w a l c z y ć n a j w i ę k s z y o p ó r i p o c z ą t k o w o w y d a w a ł o się, że rezy­
gnując z tej iluzji, r e z y g n o w a ł a z czegoś n a j d r o ż s z e g o , co po­
siadała w życiu. Wątpiła, czy kiedykolwiek b ę d z i e się mogła
z t y m u p o r a ć . A l e w ł a ś n i e r o z b i c i e iluzji w r ó c i ł o j e j p e ł n i ę sił
i w końcu umożliwiło dopuszczenie do głosu głęboko ukrytej
p r a w d y , że ojciec nie tylko był z a i n t e r e s o w a n y o b d a r z a n i e m jej
czułością, lecz o d c z a s u d o c z a s u m a s t u r b o w a ł się k i e d y t r z y m a ł
j ą n a k o l a n a c h , p o s ł u g u j ą c się j e j c i a ł e m . T ę o s t a t n i ą t a j e m n i c ę
u k r y w a ł a A n i t a p r z e d swoją świadomością, aby nie stracić wy­
i d e a l i z o w a n e g o o b r a z u ojca, ale kiedy za pomocą snów dotarła
dc niezafałszowanej wiedzy o tych przeżyciach i odczuła obu-

75
rżenie, s m u t e k i strach, przeżyła prawdziwe wyzwolenie od przy­
m u s u p o w t a r z a n i a i dzięki t e m u z r o z u m i a ł a całe swoje życie.
Zawód prostytutki okazał się więc przymusowo powtarzaną
inscenizacją jej wczesnodziecięcych u r a z ó w , w k t ó r e j m o ż n a by­
ło znaleźć wszystkie nieświadome elementy: była t a m początko­
w o nadzieja n a o d w r ó c e n i e ról, n a z e m s t ę n a „ j u r n y m mężczyź­
n i e " . A n i t a , p o d o b n i e j a k w d z i e c i ń s t w i e , o f e r o w a ł a się m ę ż c z y ź ­
nie jako zabawka, ale teraz to ona p a n o w a ł a n a d sytuacją, m o ­
gła mężczyznę rozczarować lub zadowolić, odesłać go l u b oka­
zać m u w z g l ę d y , u p o k o r z y ć l u b p o t r a k t o w a ć j a k c z ł o w i e k a . P o ­
g a r d z a ł a „ m a s o c h i s t a m i " w ś r ó d s w o i c h k l i e n t ó w , lecz — a m o ­
że właśnie dlatego — nie sprawiało jej trudności p r z y j m o w a n i e
sadystycznej roli w perwersyjnej grze i takie wypróbowywanie
s w o j e j siły. Ś w i a d o m i e m y ś l a ł a : t e r a z w s z y s t k o się z m i e n i ł o , m o ­
żecie czerpać ze m n i e przyjemność, ale musicie mi za to zapła­
cić, n i e m o ż n a m n i e t e r a z m i e ć z a d a r m o . A l e d a w n a t r a g e d i a
o d g r y w a ł a się n a i n n e j p ł a s z c z y ź n i e , p o n i e w a ż A n i t a n i g d y n i e
z r e z y g n o w a ł a z nadziei na ochraniającego ojca z p i e r w s z y c h lat
dzieciństwa. I m s t r a s z n i e j s z a s t a w a ł a się t e r a ź n i e j s z o ś ć , i m p e r -
fidniej była o k ł a m y w a n a i b r u t a l n i e j bita przez swojego s u t e n e -
ra, t y m t r u d n i e j było jej porzucić nadzieję, że jej miłość zmie­
ni tego mężczyznę, albo że następny będzie oczekiwanym wy­
bawcą.
Można zrezygnować ze świadomych oczekiwań, ale postawy,
k t ó r e są głęboko zakorzenione w n i e ś w i a d o m y c h uczuciach wcze­
snego dzieciństwa, można porzucić dopiero wtedy, kiedy przeży­
je się je ś w i a d o m i e i to n i e tylko w teraźniejszości, ale także
w p o w i ą z a n i u z przeszłością. P o w i o d ł o się to w a n a l i z i e A n i t y
w takim stopniu, w j a k i m potrafiła o n a za pomocą przeniesie­
nia, przeżyć intensywne uczucia bezsilnej wściekłości, totalnej,
beznadziejnej zależności od znienawidzonego i k o c h a n e g o sute-
n e r a w p o w i ą z a n i u z p o s t a c i ą w ł a s n e g o ojca. D o ł ą c z y ł się do t e ­
go s m u t e k z powodu niezaspokojenia pragnienia zemsty, które
mimo trwających piętnaście lat tryumfów nad mężczyznami ni­
gdy nie mogło być spełnione, ponieważ t a m t a m a ł a dziewczynka
i j e j d a w n a s y t u a c j a już n i e i s t n i a ł y . D o p i e r o t o o d d z i a ł y w a n i e
smutku umożliwiło Anicie rezygnację z przewijającej się przez
c a ł e ż y c i e n a d z i e i na c h r o n i ą c e g o ją m ę ż c z y z n ę . I d o p i e r o d z i ę k i

76
t e j r e z y g n a c j i p o z b y ł a się s t r a c h u i u w o l n i ł a się o d s a d o - m a s o -
chistycznego, autodestrukcyjnego związku z ostatnim sutene-
r e m . N a t y m e t a p i e A n i t a u ś w i a d o m i ł a sobie to, c o o d z w i e r c i e ­
d l a ł y p r ó b y s a m o b ó j c z e : ż e u c z u c i o w e w y z w o l e n i e n i e d a się p o ­
godzić z jej z a w o d e m . Ś w i a d o m y m o t y w p r ó b s a m o b ó j c z y c h był
następujący: „nie mogę już d ł u ż e j p r a c o w a ć , n i e p o r a d z ę sobie
T
w życiu"; motyw em n i e ś w i a d o m y m było przeczucie, że w m o ­
m e n c i e wyzwolenia prawdziwego „ j a " nie będzie m o ż n a u n i k n ą ć
u p o k o r z e n i a , p o n i e w a ż z j a w i a się o n o w s p o s ó b n a t u r a l n y jeżeli
postrzegało się siebie jako obiekt zabaw seksualnych innych,
e w e n t u a l n i e j a k o m a n i p u l a t o r a o b c e g o losu, a n i e r ó w n o r z ę d n e ­
g o p a r t n e r a . N i e n a l e ż y się d z i w i ć , ż e A n i t a w k o ń c u n i e t y l k o
nie stanęła przed zawodową próżnią, ale n a w e t mogła wybierać
pomiędzy różnymi możliwościami zawodowymi. Zastanawiając
się p r z e z j a k i ś czas c z y n i e w y b r a ć p r a c y s p o ł e c z n e j , zdecydo­
w a ł a się w k o ń c u n a b a r d z i e j „ e g o i s t y c z n y " z a w ó d d e k o r a t o r k i ,
w którym mogłaby pełniej rozwinąć swoje twórcze możliwości.
J u ż jako m a ł e dziecko chciała mieć p i ę k n y dom, zawsze miała
p o c z u c i e e s t e t y k i , a t e r a z jej h o b b y m o g ł o się s t a ć z a w o d e m .
Gizela, jej analityczka, po z a k o ń c z e n i u tego leczenia, z a d a w a ­
ł a s o b i e p y t a n i a : C o się w ł a ś c i w i e d z i e j e , g d y z a c h o w u j e m y się
tak, jakby prostytucja była zawodem jak każdy inny? Czy w
dobrej wierze nie p o m a g a m y u t r z y m a ć znacznej liczby społecz­
n y c h zafałszowań? C z y j e s t t o w ogóle m o ż l i w e b e z u p o k a r z a ­
nia kobiety? I czy uczciwa w zamysłach walka o społeczne uzna­
nie tego zawodu nie jest zaprzeczeniem naturalnych ludzkich
uczuć, p o t r z e b y godności i r ó w n o u p r a w n i e n i a w sferze seksual­
n e j i partnerskiej? Czy ideały r ó w n o u p r a w n i e n i a płci i seksual­
n e j wolności m o ż n a pogodzić z prostytucją? Czy w a l k a o spo­
łeczny status p r o s t y t u c j i nie jest u k r y w a n i e m rzeczywistej spo­
ł e c z n e j n i e s p r a w i e d l i w o ś c i ? I co k r y j e się za l o s e m s u t e n e r a ? Co
skłania mężczyznę do podporządkowania sobie k o b i e t y , korzy­
s t a n i a z jej k o n t a k t ó w s e k s u a l n y c h z i n n y m i m ę ż c z y z n a m i , u p o ­
karzania, okłamywania i grożenia jej? Jaka zemsta na matce
d o k o n u j e się na osobie jego ofiary-kobiety? Mężczyzna, który
jako dziecko b y ł w y k o r z y s t y w a n y przez m a t k ę , może znajdować
różne drogi, a b y to w y k o r z y s t a n i e nieświadomie inscenizować za
pomocą odwróconych sygnałów. Od jego o s o b o w o ś c i i poziomu

77
w y k s z t a ł c e n i a zależy, czy b ę d z i e s z a r m a n c k i m u w o d z i c i e l e m , czy
brutalnym sutenerem; w obu w y p a d k a c h pozostanie bezdomny.
N i e z n a p a r t n e r s t w a , p o n i e w a ż n i e z n a z a u f a n i a . P o s ł u g u j e się
manipulowaniem, ponieważ j e d y n ą i s t n i e j ą c ą dla niego alterna­
tywą jest bycie manipulowanym. Aby przed tym uciec, musi
być i pozostać władcą.

6. BÓL R O Z S T A N I A I A U T O N O M I A
( N o w e w y d a n i a w c z e s n o d z i e c i ę c e j zależności)

Co się d z i e j e , g d y c z ł o w i e k n i e m i a ł szczęścia p r z e ­
t r a w i ć swojej b a r d z o wczesnej zależności od rodziców, i związa­
n y c h z t y m l ę k ó w r o z ł ą k i , a b y m ó c u w o l n i ć się o d r o s z c z e ń i c h
u w e w n ę t r z n i o n y c h postaci? Być może nie poddał się analizie,
a l b o t e ż jego a n a l i t y k s a m n i e o s i ą g n ą ł t e j w o l n o ś c i i n i e m ó g ł
tego umożliwić s w o j e m u pacjentowi. T a c y ludzie najczęściej po­
zostają skazani na nowe inscenizacje dawnych stosunków, od­
grywając w nich rolę pasywną lub aktywną.
Jest to tragiczna sytuacja, dla której zbyt szybko znajduje­
my oceny m o r a l n e i z wielką łatwością zarzucamy t a k i m ludziom
brak odwagi cywilnej, a nawet tchórzostwo. Takie oceny nie
uwzględniają faktu, że p o w o d y tego „ t c h ó r z o s t w a " często sięga­
j ą k o r z e n i a m i p i e r w s z y c h t y g o d n i l u b d n i życia. M o ż n a t o p r z e d ­
stawić na przykładzie uwodziciela.
Postać Don J u a n a wywiera na poetów, m u z y k ó w i plastyków
wielkie w r a ż e n i e i przyczyną tego m o ż e być fakt, że ucieleśnia
o n a j a k ą ś część i c h życia. Chodzi t u t a j o historię i motywację
uwodziciela, który stale potrzebuje n o w e j kobiety, aby wzbudzić
w n i e j n a d z i e j ę , a p ó ź n i e j ją z a w i e ś ć . M ę ż c z y z n a t e n m o ż e b y ć
p o s t r z e g a n y i p r z e d s t a w i a n y z z e w n ą t r z , t z n . z p e r s p e k t y w y ofia­
ry, r o z c z a r o w a n e j k o b i e t y , l u b o d w e w n ą t r z , jeżeli t w ó r c a p r z e ­
zwyciężył obawę identyfikowania się z nim. Casanowa Fellinie­
go mógłby być przykładem pierwszej sytuacji, a Miasto kobiet
drugiej. Zdolność do o t w a r t e j identyfikacji z postacią Don Ju­
ana nie musi się p r z e j a w i a ć w y s t ę p o w a n i e m b o h a t e r a w p i e r w ­
s z e j osobie. U w o d z i c i e l S ö r e n a K i e r k e g a a r d a p i s z e w p r a w d z i e w
p i e r w s z e j osobie, a l e j e s t p r z e d s t a w i o n y z m o r a l i z u j ą c y m d y s t a n -

78
sem. Z drugiej strony, np. Frederic Moreau z Edukacji senty­
mentalne] Flauberta jest wyimaginowaną postacią z powieści,
a jednak czuje się, że Gustaw Flaubert tutaj, jak również w
Madame Bovary, częściowo opisuje męki swojej własnej duszy.
Uwodziciel jest k o c h a n y przez wiele kobiet, podziwiany, p o ­
szukiwany, p o n i e w a ż swoją postawą budzi w nich nadzieje i ocze­
k i w a n i a . Są to nadzieje, że n a g r o m a d z o n e w n i c h od wczesnego
dzieciństwa niespełnione potrzeby odzwierciedlania, naśladowa­
nia, szacunku, respektu, k o n t a k t u , zrozumienia i w y m i a n y mogą
t e r a z znaleźć dzięki n i e m u odzew. Ale uwodziciel jest przez ko­
biety nie tylko k o c h a n y , jest przez nie także nienawidzony, po­
n i e w a ż n i e m o ż e s p e ł n i ć i c h o c z e k i w a ń i w k o ń c u je o p u s z c z a .
Kobieta odczuwa to rozczarowanie jako oszustwo i pozbawienie
j e j o s o b y w a r t o ś c i ; m o ż e n a j w y ż e j p r z e c z u w a ć m o t y w y jego p o ­
s t ę p o w a n i a , ale nie jest w s t a n i e ich zrozumieć, gdyż n a w e t on
ich nie rozumie. G d y b y mógł, nie m u s i a ł b y p o w t a r z a ć tej s a m e j
i n s c e n i z a c j i ciągle o d n o w a .
To, czego d o w i e d z i a ł a m się o losie u w o d z i c i e l a o d m o i c h p a ­
c j e n t ó w ( p a t r z ą c z i c h p e r s p e k t y w y ) , m o g ę t y l k o s p r ó b o w a ć za­
sygnalizować na podstawie powieści Flauberta. We wszystkich
tych przypadkach, „mieczem Damoklesa" wczesnego dzieciństwa
była kruchość matki, to znaczy pewność, że każda odmowa ze
s t r o n y d z i e c k a s p o w o d o w a ł a b y w k o n s e k w e n c j i jego t o t a l n e o d ­
rzucenie, a więc u t r a t ę matki. Uwodziciel próbuje uwolnić się
o d t e j z a l e ż n o ś c i p o s ł u g u j ą c się s w o i m i p a r t n e r k a m i i o p u s z c z a ­
jąc k o b i e t ę n i e d o p u s z c z a d o m o ż l i w o ś c i b y c i a o d t r ą c o n y m p r z e z
m a t k ę w m o m e n c i e g d y ta słyszy, że dziecko m ó w i „ N i e " . D a r z y
j ą p o d z i w e m , g ł ę b o k ą lecz k r ó t k o t r w a ł ą uwagą, którą był kie­
dyś s a m d a r z o n y , ale pozwala jej n a g l e wygasnąć. Ale to p r z e ­
kształcenie pasywnego cierpienia w postawę aktywną nie wy­
czerpuje zagadnienia. To co osobliwe, co s p o t k a ł a m tylko u F l a u ­
berta, zawiera się p r a w d o p o d o b n i e w jego n i e ś w i a d o m y m p r z e ­
k o n a n i u , ż e z a t y m , c o m o g ł o b y w y d a w a ć się w o l n o ś c i ą , kryje
się g ł ę b o k a , bardzo wczesna zależność. Jest to zależność czło­
w i e k a , k t ó r y n i e p o t r a f i p o w i e d z i e ć „ N i e " , p o n i e w a ż jego m a t k a
n i e z n o s i ł a t e g o , i k t ó r y j e d n o c z e ś n i e n i s z c z y c a ł e s w o j e życie,
w nadziei n a d r o b i e n i a tego, co p r z y m a t c e nie było możliwe,
a mianowicie możności powiedzenia: „ J e s t e m twoim dzieckiem,

79
a l e t y n i e m a s z p r a w a d o c a ł e j m o j e j o s o b y i c a ł e g o m o j e g o ży­
cia". Ponieważ uwodziciel może przyjąć tę postawę w stosunku
do kobiet jako dorosły mężczyzna, ale nie we wcześniejszych
stosunkach z matką, te sukcesy nie mogą unieważnić pierwszej
p o r a ż k i , 'i c h o c i a ż t ł u m i ą b ó l w c z e s n e g o dzieciństwa, nie mogą
leczyć starych ran. P r z y m u s powtarzania jest k o n t y n u o w a n y .
We Fredericu Moreau Flaubert stworzył człowieka, którego
z łatwością m o ż n a by było określić jako tchórza — mężczyznę,
k t ó r e m u n i e u d a j e się sprostać życzeniom kobiet i k t ó r y dlatego
ratuje się kłamstwem. Matka Frederica ukazuje się wprawdzie
na m a r g i n e s i e akcji, ale jej c h a r a k t e r y s t y k a w y s t a r c z a ż e b y d o ­
strzec, iż różne postacie kobiece w powieści ucieleśniają różne
cechy matki. Madame Arnoux jest wyidealizowaną, ale niedo­
stępną, Rosanette naiwną i wymagającą, a madame Dambreuse
okrutną, upokarzającą i jednocześnie uwodzącą, zakochaną ma­
tką. Tchórzostwo Frederica Moreau jest tragedią narcystycznie
w y k o r z y s t a n e g o d z i e c k a , k t ó r e n i e m o ż e się b r o n i ć z wyjątkiem
sytuacji, gdy jawnie traktuje się je w sadystyczny sposób. We
wszystkich i n n y c h sytuacjach, szczególnie gdy kobieta jest sła­
ba i zależna, jest całkowicie z d a n y na jej łaskę. N i e m o ż e się
o d n i e j u w o l n i ć , p r z y n o s i jej p i e n i ą d z e , k t ó r y c h p o t r z e b u j e , d a ­
je obietnice, na k t ó r e czeka, n a w e t g d y nie może ich d o t r z y m a ć .
Interesy kobiety mają zawsze pierwszeństwo. Musi to oczywiś­
cie doprowadzić do totalnego zakłamania, bo w konsekwencji
w i ą ż e się z u t r a t ą a u t e n t y c z n o ś c i , jeżeli w d e c y d u j ą c y c h m o m e n ­
t a c h życia nie m o ż n a powiedzieć „ N i e " .
Być może w osobie Frederica Moreau odzwierciedla się sy­
tuacja wielu mężczyzn, k t ó r y c h o k r e ś l a się m i a n e m u w o d z i c i e l i .
T ę s k n o t a za m i ł o ś c i ą i w y r o z u m i a ł o ś c i ą , r o z u m i e n i e m i byciem
rozumianym, prowadzi uwodziciela, klasycznego Don Juana, do
r ó ż n y c h kobiet, z k t ó r y m i nie może otwarcie mówić o swoich
r o z c z a r o w a n i a c h , p o n i e w a ż m i a ł m a t k ę , k t ó r a n i e z n o s i ł a szcze­
rości i dlatego nie m ó g ł jej doświadczyć. Musi więc, posługując
się k ł a m s t w e m , c h r o n i ć k o b i e t y — j a k k i e d y ś m a t k ę — i u c i e k a
o d j e d n e j d o d r u g i e j . P o n i e w a ż n i e m o ż e się o d s e p a r o w a ć d o p ó ­
ki kobieta jest b e z b r o n n a , aby znowu móc zdobyć trochę wol­
ności, musi sprowokować ją do tego żeby postępowała z nim
okrutnie. Ale i ta p r o w o k a c j a nie m o ż e być o t w a r t a , powstaje

80
samoistnie, dochodzi do niej w b r e w jego w o l i i jemu samemu
jest nieprzyjemnie gdy kobieta odkrywa jego nieszczerość. Gdy
z a c h o w u j e się ona serdecznie, jest skruszony i pełen poczucia
winy, ale p r z y n a s t ę p n e j okazji z n o w u będzie m u s i a ł ją o k ł a m a ć ,
ż e b y z a p e w n i ć s o b i e t r o c h ę iluzji w o l n o ś c i , t z n . o d g r o d z e n i a się
od m a t k i . Tą o k a z j ą jest zemsta i okrucieństwo kobiety w od­
p o w i e d z i n a jego b r a k s z c z e r o ś c i . W t e d y m o ż e j ą n a z a w s z e o p u ś ­
cić i z w r ó c i ć się d o i n n e j , k t ó r a z a c h o w u j e się t a k , j a k w s z y s t k i e
p o p r z e d n i e — jest t a k o c z a r o w a n a jego w r a ż l i w o ś c i ą , zdolnością
wczuwania się, umiejętnością przystosowania i gotowością nie­
sienia pomocy, że za wszelką cenę gotowa jest nie dostrzegać
jego nieszczerości. Ale cena ta stale rośnie, jeżeli u k o c h a n a w
nieświadomości uwodziciela jest s u b s t y t u t e m m a t k i , k t ó r a żąda­
ł a o d m a ł e g o d z i e c k a b e z w a r u n k o w e g o d o p a s o w a n i a się. Wtedy
n a w e t najbardziej subtelne zachowanie p a r t n e r k i nie będzie m o ­
gło p r z e k r e ś l i ć przeszłości i każda n a s t ę p n a będzie zmuszana
wszelkimi nieświadomymi środkami do okrutnych i pozbawio­
nych wyrozumiałości zachowań, bo rzeczywiście nie będzie w
s t a n i e z r o z u m i e ć , c o się d z i e j e i d l a c z e g o s t a l e j e s t o k ł a m y w a n a .
Tchórzostwo Frederica Moreau jest tragedią, jak p r a w d o p o ­
d o b n i e k a ż d e t c h ó r z o s t w o . T o czy c z ł o w i e k m o ż e b y ć s z c z e r y , za­
l e ż y p r a w d o p o d o b n i e o d t e g o , j a k w i e l e p r a w d y m o g l i z n i e ś ć je­
go rodzice i jakie w związku z t y m n a r z u c a l i mu sankcje. W ł a ­
śnie na podstawie historii Frederica Moreau spostrzegłam, jak
nieadekwatne są m o r a l n e pojęcia, takie jak „tchórzostwo" czy
„dzielność", i w o ile w i ę k s z y m stopniu odwaga związana jest
z dziecięcym losem jednostki.
Na p r z y k ł a d G u s t a w Flaubert, gdy chodziło o wyrażenie swo­
ich politycznych wątpliwości, n a w e t w t e d y gdy stały o n e w ja­
skrawej sprzeczności z obowiązującymi poglądami, potrafił wy­
kazać się bardzo dużą odwagą. Ostrość jego spostrzeżeń jest
p r a w i e n i e d o ś c i g n i o n a , a jego a n a l i z a p r z y s t o s o w a n i a w p o l i t y c z ­
nym, kulturalnym i społecznym życiu odzwierciedla jego po­
gardę dla wszelkiej formy kłamstwa. Ale za tą pogardą kryje
się p r a w d o p o d o b n i e n i e ś w i a d o m y b ó l d z i e c k a , k t ó r e k i e d y ś s w o ­
je o s t r e spostrzeżenia m u s i a ł o w y p r z e ć w celu koniecznego dopa­
s o w a n i a się, i dla którego szczerość, otwartość w s t o s u n k u do
najbliższego człowieka, pozostała najwyższym, ale niemożliwym

o — Mury milczenia. 81
do spełnienia ideałem. Urzeczywistnienie tego ideału z a k ł a d a ł o ­
by b o w i e m szczerość w s t o s u n k u do w ł a s n e j m a t k i i opuszcze­
n i e j e j , g d y b y ł p o t e m u czas. O z n a c z a ł o b y t o t e ż b r a k k o n i e c z ­
n o ś c i u k r y w a n i a p r z e d nią p r a w d z i w e j p r z y c z y n y łez oraz (por.
G. F l a u b e r t , 1971, s. 656) ciągłego p o m a g a n i a jej, brania pod
u w a g ę jej depresji oraz u c i e k a n i a w chorobę, a b y m i e ć czas n a
pisanie. Ż e b y zrozumieć, dlaczego to wszystko było dla F l a u b e r ­
ta niemożliwe, wystarczyłoby przeczytać charakterystykę Jean
P a u l S a r t r e ' a (por. J . P . S a r t r e , 1977, t . I ) l u b p r z y p o m n i e ć s o b i e
ambitną, materialistyczną, bigoteryjną matkę Frederica Moreau.
C z y t e l n i k t e j p o w i e ś c i n i e b ę d z i e się d z i w i ł , ż e s y n n i e o k a z u j e
jej uczuć i nie może jej ani nienawidzić, ani kochać. I n t e n s y w ­
ne uczucia jego w c z e s n e g o d z i e c i ń s t w a s ą m u d o s t ę p n e jedynie
później, w transpozycji na kochane i nienawidzone partnerki.
T e n s m u t n y los d z i e c k a z p o w i e ś c i , F r e d e r i c a M o r e a u , jest u d z i a ­
ł e m nie tylko G u s t a w a F l a u b e r t a , lecz wielu mężczyzn.
Na końcu powieści Frederic Moreau opowiada, jak będąc wy­
rostkiem zerwał w ogrodzie matki wielki bukiet kwiatów, aby
zanieść go „ i n n y m kobietom", k t ó r e „za pieniądze sprzedają m i ­
łość", ale w o s t a t n i m m o m e n c i e uciekł przed n i m i ze s t r a c h u ,
„ p o n i e w a ż s ą d z i ł , że b ę d ą się z n i e g o ś m i a ł y " (G. F l a u b e r t , 1971,
s. 684 - 5). To w s p o m n i e n i e m ł o d o ś c i z j e j całą s y m b o l i c z n ą z a ­
wartością daje klucz nie tylko do psychologicznej interpretacji
Edukacji sentymentalnej, ale i do zrozumienia życia Gustawa
F l a u b e r t a ; k w i a t y z o g r o d u jego m a t k i , w i e l o ś ć u c z u ć , k t ó r e łą­
czyły go z matką: miłość i nienawiść, tęsknota za czułością
i bunt, intensywność wewnętrznego świata i wściekłość, że s i ę
jest wykorzystywanym, związanie i potrzeba wolności, wszystko
to musiało być p o w s t r z y m y w a n e , mogło żyć jedynie w postaciach
z p o w i e ś c i , p r o w a d z i ł o do w i e l k i e j o s t r o ż n o ś c i w s t o s u n k a c h z k o ­
bietami, do męczących fizycznych objawów i do trwającej całe
życie, a l e p o z b a w i o n e j u c z u ć w i ę z i z m a t k ą .
Droga od dziecięcej idealizacji do rzeczywistej, dojrzałej sa­
modzielności jest d ł u g i m p r o c e s e m i zazwyczaj p r o w a d z i do głę­
b o k i c h s p o r ó w z r o d z i c a m i ( z p i e r w s z y c h l a t życia d z i e c k a ) , k t ó ­
r y c h d o ś w i a d c z a się w g r u p a c h , szkołach teoretycznych, ideolo­
giach, w k o n t a k t a c h z p a r t n e r a m i i z w ł a s n y m i dziećmi i w k o ń ­
c u p o r a z p i e r w s z y t a k ż e u c z u c i o w o w osobie a n a l i t y k a . Gwał-

82
towność tych uczuć ma wprawdzie swoje źródło w dzieciństwie,
ale w t y m okresie nie mogły być one uzewnętrznione (por.
A. M i l l e r , 1979).
P r z y p a t r z m y się i n s c e n i z a c j i p i e r w s z e j zależności jeszcze d o ­
kładniej.
Gdy w okresie dojrzewania lub adolescencji opuszczamy
ś w i a t p o j ę ć n a s z y c h r o d z i c ó w , n i e r o b i m y t e g o p o to, b y p o z o ­
stać samotnymi. Łączymy się w grupy, znajdujemy inne idee,
n o w e wzory, k t ó r y c h treści b a r d z i e j n a s oświecają niż myśli r o ­
dziców. Mówiąc o w z o r a c h m a m na myśli ludzi, k t ó r y c h z n a m y ,
i co do k t ó r y c h j e s t e ś m y p r z e k o n a n i , że są m ą d r z e j s i i b a r d z i e j
doświadczeni od nas samych. Może to dotyczyć współczesnych,
k t ó r y c h nie znamy i których podziwiamy z daleka, oraz tych
noszących bardzo znane nazwiska, twórców i r u c h ó w politycz­
nych, teorii i t y m podobnych. Często dopiero duchowe rozłącze­
n i e się z d o m e m r o d z i c i e l s k i m u m o ż l i w i a n a m k o r z y s t a n i e z t e ­
go nowego wzbogacenia, tzn. zapewnia rozszerzenie horyzontów
bez konieczności r e z y g n o w a n i a z nowej teorii; taka rezygnacja
jest w okresie adolescencji zupełnie niemożliwa.
To, jakie formy w późniejszym życiu przyjmie pierwotne
w y z w o l e n i e z okresu adolescencji i czy n o w e bezpieczeństwo nie
s t a n i e się k o l e j n y m , t y m r a z e m o s t a t e c z n y m w i ę z i e n i e m , zależy
od rodzaju najwcześniejszych relacji między dzieckiem a rodzi­
cami. P o n i e w a ż większości ludzi nie jest dane, t a k jak G o e t h e -
mu, przeżywanie „kilku okresów dojrzewania", w okresie po ado­
l e s c e n c j i b e z p i e c z e ń s t w o j e s t c e n i o n e w y ż e j niż w o l n o ś ć . T o czy
człowiek będzie podchodził do n o w y c h teorii twórczo, aby zna­
leźć s w ó j własny p u n k t widzenia, czy też będzie musiał trzy­
m a ć się b o j a ź l i w i e o r t o d o k s j i j a k i e j ś s z k o ł y , b ę d z i e z a l e ż a ł o p r z e ­
de wszystkim od jego n a j w c z e ś n i e j s z y c h d o ś w i a d c z e ń . Jeżeli da­
na osoba jako dziecko była p r z y u c z o n a do b e z w a r u n k o w e g o p o ­
słuszeństwa, bez jakiejkolwiek możliwości ukrycia się przed
okiem wychowawcy, istnieje niebezpieczeństwo, że jako dorosła
będzie u w a ż a ł a daną teorię za ostatecznie obowiązującą i będzie
jej p o d p o r z ą d k o w a n a także w t e d y , gdy treść tej teorii p e ł n a b ę ­
dzie t a k i c h słów, jak wolność, a u t o n o m i a , postęp. K a ż d a teoria
b e z t r u d u g o d z i się z n i e w o l n i c z y m p o d p o r z ą d k o w a n i e m się jej
treści; obrona idei wolnościowych za pomocą a u t o r y t a r n y c h , orto-

6' 33
doksyjnych środków, kształtowanie podporządkowania i konfor­
m i z m u w imię d u c h o w e g o p o s t ę p u są t a k silnie zrośnięte z n a ­
s z y m życiem, że często nie d o s t r z e g a m y t y c h sprzeczności.
Ale jak m o ż n a psychologicznie ocenić fakt, że t e n s a m czło­
wiek, który w stosunku do rzekomych i realnych wrogów wy­
kazuje wiele inteligencji i zdolności krytycznych, jednocześnie
zachowuje wzruszającą wierność i posłuszeństwo małego dzie­
cka, g d y c h o d z i o d o g m a t y jego w ł a s n e j g r u p y ? K a ż d y , k t o m a
doświadczenia z grupą wie, jak w a ż n a dla życia m o ż e się n i e ­
kiedy wydawać taka przynależność. Nawet krótki pobyt w gru­
pie może z a p e w n i ć poczucie m a t c z y n e j opieki, dobrej, n i g d y nie
istniejącej symbiozy z matką, która zapewnia dobre samopoczu­
cie, bezpieczeństwo i wolność, i d z i ę k i k t ó r e j m o ż n a się otwo­
rzyć. Byłoby t a k rzeczywiście, g d y b y się miało dobrą symbiozę
z m a t k ą . A l e p o n i e w a ż g r u p a jest s u b s t y t u t e m , n i e m o ż e d o p r o ­
wadzić poszukiwań tego co utracone do finału, ponieważ tutaj
konieczna byłaby praca analityczna. Żadna potrzeba nie usuwa
s t a r e j t ę s k n o t y , lecz w z m a c n i a , p o p r z e z p o w t a r z a n i e , d a w n ą t r a ­
gedię. Butelka alkoholu lub papieros, które można trzymać w
ręku, odstawić, g d y nie są p o t r z e b n e i zaraz po nie sięgnąć, gdy
zajdzie taka potrzeba, stwarzają stan zadowolenia, który może
zapewnić będąca do dyspozycji m a t k a . Ale ponieważ r e a l n a m a ­
t k a nie była do dyspozycji (inaczej b y ł e dziecko nie b y ł o b y po­
szukujące), dziecko nie może doświadczyć ani dobrej symbiozy,
ani uwalniającego odłączenia i przez całe swoje życie pozostaje
zależne od nigdy nie posiadanej, w y m a r z o n e j matki. Ś r o d e k za­
stępczy nie zapewnia więc dobrego samopoczucia, lecz p r z y n o s i
cierpienia związane z uzależnieniem.
Jeżeli grupa przejęła tę funkcję zastępczą, to wprawdzie
s t w a r z a iluzję l e p s z e j m a t k i , a l e żąda bezlitosnego dopasowania,
jak kiedyś prawdziwa matka. Ze względu na to, że pierwotna
wersja tej sytuacji rozegrała się w życiu bardzo wcześnie, to
d a n a o s o b a n i e jest w s t a n i e jej dojrzeć. Nie dostrzega swojego
dopasowania; chociaż nie straciła całej swojej zdolności do k r y ­
tyki, to może swobodnie dawać jej upust poza grupą, także w
s t o s u n k u do w ł a s n y c h rodziców. Tylko własna, tak wiele obie­
cująca grupa, w y b r a n a kiedyś dobrowolnie w okresie adolescen-
cji, wywiera taki sam, nie zwerbalizowany terror, jaki wywie-

84
r a ł a r o s z c z e n i o w a m a t k a w p i e r w s z y m r o k u życia d z i e c k a . M y ś l ,
ż e m o ż n a m i e ć p o g l ą d y z u p e ł n i e i n n e niż t e , które obowiązują
w grupie, może w y w o ł a ć tak silne lęki egzystencjalne, że takie
poglądy n a w e t nie mogą się pojawić. L ę k i te nie zawsze są u s p r a ­
wiedliwione realną sytuacją, bo pochodzą z okresu, gdy utrata
miłości, tzn. u t r a t a m a t k i , s p o w o d o w a n a n i e d o p a s o w a n y m zacho­
w a n i e m , r z e c z y w i ś c i e w i ą z a ł a b y się z z a g r o ż e n i e m d l a ż y c i a n i e ­
mowlęcia. Właśnie one utrudniają człowiekowi o takiej prehi­
storii (także w t e d y gdy posiada on wyjątkowe zdolności) uwol­
n i e n i e się o d d y k t a t u r y g r u p y . G r u p a ta nie musi być utożsa­
m i a n a z p r z e s t r z e n i ą , m o ż e t o b y ć w y b r a n a ideologia, p a r t i a a l b o
określone teorie r e p r e z e n t o w a n e j szkoły.
Niejednokrotnie zauważyłam, że pacjenci przeżywali głęboki
lęk przed opuszczeniem, a nawet przed śmiercią, jeżeli musieli
w g r u p i e , z k t ó r ą c z u l i się z w i ą z a n i , r e p r e z e n t o w a ć p o g l ą d y o d ­
m i e n n e od obowiązujących w niej. Ta potrzeba szczerej a r t y k u ­
lacji w o b r ę b i e w ł a s n e j grupy, możliwość krytycznego wypowia­
d a n i a się, m o ż e b y ć jeszcze s i l n i e j s z a n i ż t o w a r z y s z ą c y j e j s t r a c h
i p o j a w i a się r e g u l a r n i e w m o m e n c i e , g d y p o d c z a s a n a l i z y z d a ­
j e m y sobie s p r a w ę , j a k b a r d z o m u s i e l i ś m y się d o s t o s o w y w a ć ja­
ko m a ł e dziecko. C z ę s t o , ale n i e zawsze, grupa reaguje podob­
nie jak rodzice z okresu wczesnego dzieciństwa; odrzuceniem
i wrogością ponieważ odstępstwo od zgodności zagraża mecha­
n i z m o m o b r o n n y m i n n y c h jej c z ł o n k ó w . A l e i w t a k i c h w y p a d ­
k a c h z d a r z a się, że pacjent przychodzi na spotkanie szczęśliwy
i opowiada: „Teraz r o z u m i e m swój strach, to nie było tchórzo­
stwo, strach był uzasadniony. Wszyscy patrzyli na m n i e z nie­
n a w i ś c i ą i d r w i l i ze m n i e t y l k o d l a t e g o , że p o w i e d z i a ł e m to co
c z u ł e m i m y ś l a ł e m , a co i n n i t e ż czują, j e s t e m o t y m p r z e k o n a ­
n y , a l e a l b o n i e p o t r a f i ą t e g o s f o r m u ł o w a ć , a l b o się boją. M i m o ,
że było bardzo bolesne, gdy naraz straciłem sympatię wszyst­
kich, p r z e c z u w a m niejasno, że nie tylko ja b y ł e m przegrywają­
cym".
Ale w y g r a n a p r z y c h o d z i d o p i e r o p ó ź n i e j . P o c z ą t k o w o p a c j e n t
b a r d z o cierpi, u ś w i a d a m i a j ą c sobie, ż e z a d o m n i e m a n ą p r z y c h y l ­
ność zapłacił trwającym całe życie dopasowaniem. Swoje osa­
m o t n i e n i e p o j m u j e d o p i e r o w t e d y , g d y s t a j e się d l a n i e g o jasne,
ze dotychczas kurczowo przybierał uśmiech maski. Teraz, gdy

35
m a s k i o p a d ł y z o b u s t r o n , n i e p o t r z e b u j e się j u ż d ł u ż e j w y s i l a ć
i zdobywa coraz więcej wolności. Ryzyko utraty uznania grupy
może uruchomić bardzo wczesne lęki przed opuszczeniem i sen­
sowne jest przeżycie tych lęków pod ochroną analizy. Pacjent
może także przeżyć z analitykiem inscenizowany uraz odtrące­
nia jako k a r ę za w i e r n o ś ć w s t o s u n k u do siebie samego, k t ó r e j
n a u c z y ł się u n i k a ć b ę d ą c d z i e c k i e m . T o d o ś w i a d c z e n i e d a j e m u
w k o ń c u siłę do zniesienia i przeżycia w buncie przeciw ana­
litykowi ostatecznej samotności, ale w towarzystwie empatycz-
nego wewnętrznego obiektu, k t ó r y s t a ł się tymczasem wystar­
czająco silny, by towarzyszyć dawnemu dziecku w pacjencie
i o c h r o n i ć je.
R o z w ó j t e n z a t r z y m u j e się c z ę s t o w p o ł o w i e d r o g i , w t e d y g d y
p a c j e n t w p r a w d z i e p o t r a f i d y s t a n s o w a ć się o d w y i d e a l i z o w a n y c h
w m ł o d o ś c i s y s t e m ó w , szkół, p a r t i i , ideologii, a l e ciągle jeszcze
zwalcza w nich swoich rodziców, k t ó r z y go rozczarowali. Dopó­
ki to rozczarowanie, uczucie bycia w y k o r z y s t a n y m , w p r o w a d z o ­
n y m w błąd, nie jest p r z e ż y t e w powiązaniu z w ł a s n y m wcze­
s n y m dzieciństwem, d o p ó t y analiza nie jest zakończona i n a d a l
istnieje podatność na manipulacje ideologii. Chciałabym zilu­
strować tę myśl za pomocą f r a g m e n t u t e k s t u C. G. J u n g a z r o ­
k u 1934.
„Aryjska nieświadomość... zawiera prężność i twórcze zarod­
k i jeszcze p e ł n i e j s z e j p r z y s z ł o ś c i . . . M ł o d e jeszcze g e r m a ń s k i e n a ­
r o d y są całkowicie zdolne stworzyć n o w e formy kultury, i przy­
szłość t a l e ż y jeszcze w m r o k u n i e ś w i a d o m o ś c i k a ż d e g o i n d y w i ­
d u u m jako napełnione energią zarzewie zdolne do gwałtownego
płomienia. Żyd jako względny koczownik nigdy nie miał swojej
własnej formy kultury i przypuszczalnie nigdy jej nie stworzy,
ponieważ wszystkie jego instynkty i zdolności warunkuje roz­
wój mniej lub bardziej cywilizowanego narodu, w którym żyje.
A r y j s k a n i e ś w i a d o m o ś ć m a w y ż s z y p o t e n c j a ł niż ż y d o w s k a . . . W e ­
dług mnie było wielkim błędem dotychczasowej psychologii m e ­
dycznej, że żydowskie kategorie, które n a w e t nie są obowiązu­
jące dla wszystkich Żydów, przypisywała bezkrytycznie chrze­
ścijańskim Germanom i niewolnikom. W ten sposób określiła
ona drogocenną tajemnicę germańskiego człowieka, jego twór­
czą, p e ł n ą p r z e c z u ć d u c h o w ą g ł ę b i ę j a k o d z i e c i n n e , b a n a l n e b a -

86
gno, podczas gdy m ó j ostrzegający przez dziesiątki lat głos p o ­
dejrzany był o antysemityzm. To podejrzenie zapoczątkował
F r e u d . Nie znał g e r m a ń s k i e j duszy, l u b znał w t a k n i e w i e l k i m
stopniu, jak jego germańscy ślepi zwolennicy. Czy gwałtowne
zjawisko narodowego socjalizmu, na które patrzy zdziwionymi
oczyma cały świat, nauczyło się d z i ę k i n i e j czegoś lepszego?
G d z i e b y ł a n i e s ł y c h a n a p r ę ż n o ś ć i i m p e t , g d y jeszcze n a r o d o w e ­
go socjalizmu nie było? Były ukryte w germańskiej duszy, w
t e j głębi, k t ó r a jest w s z y s t k i m i n n y m , lecz nie k u b ł e m n a od­
p a d k i nie s p e ł n i o n y c h dziecięcych życzeń i nie z a ł a t w i o n y c h r e -
s e n t y m e n t ó w rodzinnych; ruch, który obejmuje cały naród, doj­
rzał także w jednostce" (C. G. Jung, Dzieła wybrane, X, 1974,
s. 190-191).
O k o n i e c z n y m p r z y s t o s o w a n i u się do r e ż i m u nazistowskiego
nie może tu być mowy, ponieważ C. G. Jung był Szwajcarem
i napisał te zdania z w ł a s n e g o przekonania. Nie m o ż n a przeoczyć
także emocjonalnego, osobistego zaangażowania, k t ó r e nadaje t e ­
m u , co m o ż n a by b y ł o u z n a ć za skandaliczny n o n s e n s ideologicz­
ny, właściwy, bo mający swe źródło w dzieciństwie, nieświado­
m y dla samego piszącego, sens. Nie m a m t u n a myśli o b u r z e n i a
Junga na Żyda Freuda, który j a k się Jungowi wydawało, nie
doceniał jego t w ó r c z y c h możliwości, co przeżył boleśnie, uwa­
ż a j ą c g o z a d u c h o w e g o ojca. Z u p e ł n i e n i e m o g ę s o b i e w y o b r a ­
zić, że J u n g n i c z e g o n i e p r z e c z u w a ł w z w i ą z k u z tą s k o m p l i k o ­
w a n ą ambiwalencją w s t o s u n k u do F r e u d a , którą sobie przecież
u ś w i a d a m i a ł . Ale p r a w d o p o d o b n i e nie przeczuwał, jak silnie do­
chodzą tu do głosu jego wczesnodziecięce uczucia w stosunku
d o ojca, w p r z e c i w n y m w y p a d k u n i e n a p i s a ł b y t e g o . F r e u d b y ł
uosobieniem ojca z o k r e s u adolescencji J u n g a i t e n p r z e ż y ł b y ć
m o ż e jego t e o r i ę i n s t y n k t ó w j a k o o g r a n i c z e n i a w y n i k a j ą c e z r e ­
ligijnego w y c h o w a n i a przez swojego ojca. W cytowanym powy­
żej fragmencie m o g ę odczytać skargę dziecka, k t ó r e w o ł a : „ N i ­
g d y nie zrozumiałeś mojej duszy, nigdy nie m i a ł e ś zaufania do
m o i c h sił, chciałeś m n i e ograniczyć swoimi ciasnymi przepisa­
mi i swoim obrazem świata. Zawsze czułem to niejasno, nie m o ­
gąc tego powiedzieć; teraz w końcu mówią to także inni, teraz
przyszło w końcu wyzwolenie".
G d y b y J u n g mógł przeżyć i zaakceptować swoje uczucia we

87
w ł a s n e j a n a l i z i e , n i e u j a w n i ł y b y się o n e w t e j n i e k o n t r o l o w a n e j
i d l a dzisiejszego czytelnika tak przykrej formie. Ale moralizu-
jące o c e n y nie p r o w a d z ą nas dalej.
Wydaje m i się, że bardziej pouczające będzie śledzenie, jak
u bardzo zdolnego i żywego dziecka rozczarowanie ojcem pro­
wadzi do rozczarowania młodego człowieka wobec podziwianego
nauczyciela. Wtedy przytoczony tekst można rozumieć inaczej,
np. tak: „Według mnie wielkim błędem dotychczasowego reli­
g i j n e g o w y c h o w a n i a ( = p s y c h o l o g i a m e d y c z n a ) , b y ł o to, ż e p r o ­
testanckie (= żydowskie) kategorie, które nie są nawet obowią­
zujące dla wszystkich księży, przypisuje bezkrytycznie dziecku
(= chrześcijańscy Germanie i niewolnicy). W ten sposób okre­
ślono drogocenną tajemnicę człowieka (= germańskiego człowie­
ka), jego t w ó r c z ą , p e ł n ą p r z e c z u ć d u c h o w ą g ł ę b i ę j a k o d z i e c i n ­
ne banalne bagno, podczas gdy m ó j ostrzegający przez dziesiątki
lat głos p o d e j r z a n y b y ł o g r z e c h (= antysemityzm). To podej­
rzenie zapoczątkował mój ojciec (= Freud)".
Kiedy zauważymy, że te myśli C. G. Junga, w y w o ł a n e zna­
j o m o ś c i ą z F r e u d e m i o t a r c i e m się o n i e ś w i a d o m o ś ć , m o g ł y b y ć
w jego o t o c z e n i u p o s t r z e g a n e j e d y n i e j a k o w y j ą t k o w o o b c e i za­
grażające, otrzymamy dodatkowy wgląd w przymus powtarza­
nia. P r a w d o p o d o b n i e wielu ludzi, k t ó r y c h cenił, r e a g o w a ł o z po­
dobną niechęcią (przynajmniej wewnętrznie) jak wcześniej jego
o t o c z e n i e n a i d e a ł y jego m ł o d o ś c i . A l e t e r a z n i e m u s i a ł się b a ć
o d r z u c e n i a , p o n i e w a ż p r z y ł ą c z y ł się d o idei, k t ó r e w ł a ś n i e m i a ł y
zapanować.
Nigdy nie przeżyta, a więc nigdy nie rozwiązana, wczesno-
dziecięca, m ę c z ą c a z a l e ż n o ś ć n i e m u s i b y ć k o n t y n u o w a n a w p o d ­
p o r z ą d k o w a n i u się g r u p o m i i d e o l o g i o m , c o u m o ż l i w i a o d r e a g o ­
w a n i e wcześnie w y p a r t e j wściekłości na w r o g u z zewnątrz. Ko­
nieczność o c h r o n y rodziców z jednej strony, i potrzeba w y r a ż e ­
nia swoich p r a w d z i w y c h uczuć z drugiej, mogą w a r u n k o w a ć po­
wstanie najrozmaitszych mechanizmów obronnych. Tak więc
w y c h o w a n a w wielkiej pobożności pacjentka mogła chronić swo­
ich rodziców kierując rozbudzoną wściekłość najpierw ku Bogu.
P o c z ą t k o w o I n g a m i a ł a n a d z i e j ę , że w B o g u , w k t ó r e g o w i e r z ą
j e j r o d z i c e , z n a l a z ł a s i l n e g o ojca, k t ó r y m ó g ł b y z n i e ś ć j e j u c z u ­
cia, k t ó r y n i e jest, j a k j e j p r a w d z i w y ojciec, n i e p e w n y , d r a ż l i w y

88
i chorowity, którego można rozczarować, w którego można wąt­
pić i o s k a r ż a ć go b e z o b a w y , że się go zabije. C z y t a ł a N i e t z s c h e ­
go, l u b o w a ł a się w z d a n i u „ B ó g j e s t m a r t w y " i r a z w y k r z y k n ę ł a
na kozetce: „Historia Ewy w raju jest nikczemnością, dlaczego
Bóg p o s t a w i ł jej d r z e w o wiadomości p r z e d n o s e m i zakazał je­
dzenia?" Pewnego razu przyniosła mi bajkę Grimma Dziecko
Marii, którą często opowiadała jej matka i którą jako dziecko
tak bardzo lubiła. Oto treść tej bajki:
„Pod wielkim lasem żył ze swoją żoną drwal, który miał
jedno jedyne dziecko, dziewczynkę w w i e k u lat trzech. Byli oni
tak biedni, że brakowało im n a w e t powszedniego chleba i nie
wiedzieli, co m o g l i b y dać jej do jedzenia. P e w n e g o r a n k a z m a r ­
twiony drwal poszedł do lasu do swojej pracy i gdy rąbał drze­
wo, s t a n ę ł a p r z e d n i m nagle piękna, w y s o k a kobieta, k t ó r a mia­
ła na głowie k o r o n ę ze lśniących gwiazd, i powiedziała do niego:
«Jestem dziewica Maria, matka dzieciątka Jezus; jesteś biedny
i żyjesz w n i e d o s t a t k u , p r z y p r o w a d ź mi s w o j e d z i e c k o , chcę je
zabrać ze sobą, być jego matką i t r o s z c z y ć się o nie». Drwal
p o s ł u s z n i e p r z y p r o w a d z i ł swoją c ó r k ę i o d d a ł j ą d z i e w i c y M a r i i ,
a t a z a b r a ł a j ą z e sobą d o n i e b a . D o b r z e j e j t a m b y ł o , j a d ł a m a r ­
c e p a n i p i ł a s ł o d k i e m l e k o , j e j s u k i e n k i b y ł y ze z ł o t a , a a n i o ł k i
b a w i ł y się z nią. Kiedy skończyła czternaście lat, zawołała ją
dziewica Maria do siebie i powiedziała: «Drogie dziecko, wybie­
r a m się w wielką podróż, weź więc klucze do trzynastu drzwi
Królestwa Bożego na przechowanie: dwanaście z nich możesz
o t w o r z y ć i p o d z i w i a ć w s p a n i a ł o ś c i , k t ó r e są w ś r o d k u , a l e t r z y ­
n a s t y c h , o d k t ó r y c h jest t e n m a ł y k l u c z y k , n i e w o l n o o t w i e r a ć .
Strzeż się przed ich otwarciem, w przeciwnym razie będziesz
nieszczęśliwa». Dziewczynka p r z y r z e k ł a posłuszeństwo i gdy tyl­
ko dziewica M a r i a odeszła, zaczęła oglądać k o m n a t y K r ó l e s t w a
Bożego: każdego dnia o t w i e r a ł a po jednej, aż obeszła dwanaście.
W każdej siedział apostoł otoczony wielkim blaskiem i dzie­
w c z y n k a c i e s z y ł a się c a ł y m t y m p r z e p y c h e m i w s p a n i a ł o ś c i a m i ,
a aniołki, które jej towarzyszyły, c i e s z y ł y się r a z e m z nią. W
końcu zostały tylko zakazane drzwi; wtedy ogarnęła ją wielka
o c h o t a d o w i e d z i e ć się, c o m o g ł o b y b y ć z a n i m i u k r y t e i p o w i e ­
działa do a n i o ł k ó w : «nie chcę ich z u p e ł n i e o t w o r z y ć i nie chcę
też wejść, ale chcę je uchylić, abyśmy mogli zobaczyć trochę

89
p r z e z s z p a r k ę » . « A c h nie», p o w i e d z i a ł y a n i o ł k i , «to b y ł b y g r z e c h :
d z i e w i c a M a r i a z a b r o n i ł a t e g o i t o ł a t w o m o ż e się s t a ć twoim
nieszczęściem*. Z a m i l k ł a więc, ale chciwość w jej sercu nie uci­
s z y ł a się, t y l k o d r ę c z y ł a ją i k ł u ł a , n i e d a w a ł a s p o k o j u . I gdy
wszystkie aniołki wyszły, pomyślała: «teraz j e s t e m z u p e ł n i e sa­
ma i m o g ł a b y m zajrzeć do środka; n i k t p r z e c i e ż się n i e d o w i e ,
g d y to z r o b i ę » . W y s z u k a ł a k l u c z y k i t r z y m a ł a go w d ł o n i , a p o ­
t e m włożyła go do zamka, a g d y go włożyła, również go p r z e ­
k r ę c i ł a . W t e d y d r z w i o t w o r z y ł y się r a p t o w n i e i z o b a c z y ł a T r ó j c ę
w o g n i u i b l a s k u . Z a t r z y m a ł a się na c h w i l ę i o g l ą d a ł a w s z y s t k o
zadziwiona, a potem dotknęła lekko palcem płomienia i cały
p a l e c p o k r y ł się z ł o t e m . Z a r a z p o t e m p o c z u ł a g w a ł t o w n y s t r a c h ,
zatrzasnęła drzwi i uciekła. Chciała za wszelką cenę uspokoić
się, a l e s t r a c h n i e u s t ę p o w a ł , s e r c e s t u k a ł o n a d a l i n i e c h c i a ł o
przestać; także złoto pozostało na palcu i nie schodziło, choć m y ­
ła go i t a r ł a .
Wkrótce dziewica Maria wróciła z podróży. Zawołała do
siebie dziewczynkę i d o m a g a ł a się zwrotu niebiańskich kluczy.
K i e d y ta w r ę c z a ł a jej p ę k kluczy, dziewica spojrzała jej w oczy
i p o w i e d z i a ł a : « N i e o t w i e r a ł a ś t r z y n a s t y c h d r z w i ? » — «Nie», o d ­
powiedziała dziewczynka. I w t e d y dziewica Maria położyła rękę
na j e j s e r c u i p o c z u ł a , j a k m o c n o b i j e i d o m y ś l i ł a się, że d z i e ­
w c z y n k a nie w y k o n a ł a jej polecenia i otworzyła drzwi. I wte­
dy zapytała jeszcze raz: «czy n a pewno tego nie zrobiłaś?» —
«Nie», powiedziała dziewczynka po raz drugi. Wtedy dziewica
Maria zauważyła palec, k t ó r y od dotknięcia niebiańskiego ognia
s t a ł się złoty, i wiedziała już na p e w n o , że dziewczynka b y ł a
w i n n a , i s p y t a ł a po r a z t r z e c i : « N i e z r o b i ł a ś tego?» — «Nie», p o ­
wiedziała dziewczynka po raz trzeci. W t e d y dziewica Maria po­
w i e d z i a ł a : « N i e u s ł u c h a ł a ś m n i e i jeszcze d o t e g o s k ł a m a ł a ś , n i e
jesteś już godna być w niebie». Wtedy dziewczynka zapadła w
g ł ę b o k i s e n , a g d y się o b u d z i ł a , l e ż a ł a w d o l e na z i e m i , p o ś r o d ­
ku pustkowia. Chciała zawołać, ale nie mogła wydobyć głosu.
Z e r w a ł a się i c h c i a ł a b i e c d a l e j , a l e w s z ę d z i e , g d z i e się s k i e r o ­
wała, z a t r z y m y w a ł a ją gęstwina, przez którą nie m o g ł a się prze­
drzeć. Na p u s t k o w i u , gdzie b y ł a uwięziona, stało stare, s p r ó c h n i a ­
łe drzewo, k t ó r e m u s i a ł o jej służyć za mieszkanie. S p a ł a w n i m
w n o c y , a g d y b y ł a b u r z a i p a d a ł deszcz, d a w a ł o jej s c h r o n i e n i e .

90
K o r z o n k i i leśne jagody b y ł y jej j e d y n y m pożywieniem, k t ó r e
z n a j d o w a ł a z a p u s z c z a j ą c się w g ę s t w i n ę n a j d a l e j j a k b y ł o t o m o ­
ż l i w e . J e s i e n i ą z b i e r a ł a liście d r z e w a i z a n o s i ł a j e d o j a m y ,
a k i e d y w z i m i e p a d a ł ś n i e g i b y ł m r ó z , p r z y k r y w a ł a się n i m i .
T a k ż e j e j s u k n i e z n i s z c z y ł y się i o p a d ł y z c i a ł a . G d y t y l k o z a ­
ś w i e c i ł o s ł o ń c e i z r o b i ł o się c i e p ł o , w y s z ł a i u s i a d ł a p r z e d d r z e ­
w e m , a jej długie włosy o k r y ł y ją ze w s z y s t k i c h s t r o n jak
p ł a s z c z . T a k s i e d z i a ł a p r z e z d ł u ż s z y czas, p r z e ż y w a j ą c b ó l i n ę ­
dzę świata.
P e w n e g o r a z u , g d y d r z e w a z n o w u p o k r y ł y się świeżą ziele­
nią, k r ó l t e j k r a i n y p o l o w a ł w lesie i ścigał z w i e r z y n ę . G d y
z a p ę d z i ł się w gąszcz, o t a c z a j ą c y l e ś n ą p o l a n ę , z s i a d ł z k o n i a ,
r o z s u n ą ł m i e c z e m z a r o ś l a i u t o r o w a ł s o b i e d r o g ę . K i e d y się j u ż
w k o ń c u p r z e d a r ł , zobaczył siedzącą pod d r z e w e m p r z e p i ę k n ą
dziewczynę, przykrytą po czubki palców złotymi włosami. Stał
c i c h o i o b s e r w o w a ł ją ze z d z i w i e n i e m , p o t e m p r z e m ó w i ł do n i e j ,
p y t a j ą c : « J a k d o t a r ł a ś d o t e g o p u s t k o w i a ? » . Ale o n a m i l c z a ł a , b o
n i e m o g ł a o t w o r z y ć u s t . K r ó l m ó w i ł d a l e j : «Czy c h c e s z p ó j ś ć z e
m n ą n a zamek?» W t e d y t y l k o skinęła lekko głową. K r ó l wziął
ją w r a m i o n a , p o s a d z i ł na k o n i a i z a w i ó z ł do d o m u , g d z i e k a z a ł
ją u b r a ć w p i ę k n e s u k n i e i o t o c z y ł ją z b y t k i e m . I c h o c i a ż n i e
mogła mówić, była p i ę k n a i miła, tak że pokochał ją c a ł y m ser­
c e m i niedługo pojął ją za żonę. G d y m i n ą ł rok, k r ó l o w a w y d a ł a
na świat syna. P o t e m w nocy, g d y leżała s a m a w łóżku, u k a z a ł a
się jej d z i e w i c a M a r i a i p o w i e d z i a ł a : « J e ż e l i p o w i e s z p r a w d ę
i wyznasz, że o t w o r z y ł a ś zakazane drzwi, to otworzę twoje usta
i z w r ó c ę ci m o w ę ; a l e jeżeli b ę d z i e s z t r w a ł a w g r z e c h u 'i b ę d z i e s z
uparcie t e m u zaprzeczać, to zabiorę ci twoje nowo narodzone
d z i e c k o » . K r ó l o w a m o g ł a w t e d y p r z y z n a ć się, a l e t r w a ł a w u p o ­
r z e i p o w i e d z i a ł a : «Nie, n i e o t w o r z y ł a m z a k a z a n y c h d r z w i » ,
a dziewica M a r i a wzięła dziecko z jej r a m i o n i z n i k n ę ł a z n i m .
N a s t ę p n e g o r a n k a , k i e d y d z i e c k a n i g d z i e n i e b y ł o , l u d z i e sze­
p t a l i , że k r ó l o w a z j a d a l u d z i i że z a b i ł a w ł a s n e d z i e c k o . A o n a
s ł y s z ą c w s z y s t k o n i e m o g ł a się t e m u s p r z e c i w i ć . A l e k r ó l t a k j ą
kochał, że nie d a w a ł t e m u wiary.
Po roku królowa znowu urodziła syna. W nocy podeszła do
niej dziewica M a r i a i powiedziała: «Jeżeli wyznasz, że otworzy­
łaś z a k a z a n e drzwi, to zwrócę ci dziecko i rozwiążę twój język;

91
a l e jeżeli b ę d z i e s z t r w a ć w g r z e c h u i z a p r z e c z y s z , to w e z m ę ze
sobą t o n o w o n a r o d z o n e » . I znowu królowa powiedziała: «Nie,
nie o t w o r z y ł a m zakazanych drzwi», i dziewica zabrała dziecko
z jej objęć do nieba. Gdy następnego ranka dziecka nie było,
ludzie całkiem głośno mówili, że k r ó l o w a je p o ł k n ę ł a i d o r a d c y
króla zażądali skazania jej. Ale król tak bardzo ją kochał, że
nie chciał w to wierzyć i zabronił o tym mówić pod karą
śmierci.
W n a s t ę p n y m roku królowa urodziła piękną córeczkę. W t e d y
po raz trzeci zjawiła się dziewica Maria i powiedziała: «Chodź ze mną». Wzięła
ją za rękę, zaprowadziła do nieba i pokazała jej
d w o j e s t a r s z y c h dzieci, k t ó r e ś m i a ł y się do niej i bawiły kulą
ziemską. Królowa c i e s z y ł a się z tego, a dziewica Maria powie­
działa: «Czy n i e zmiękło jednak twoje serce? Jeżeli przyznasz
się, że otworzyłaś zabronione drzwi, to oddam twoich obydwu
synków». Ale królowa odpowiedziała po raz trzeci: «Nie, nie
otworzyłam drzwi». Wtedy dziewica Maria przeniosła ją z po­
w r o t e m n a z i e m i ę i z a b r a ł a jej też t r z e c i e d z i e c k o .
Następnego dnia, gdy było to już powszechnie wiadome,
wszyscy ludzie głośno wołali: «Królowa pożera ludzi, musi zo­
s t a ć s k a z a n a » . K r ó l n i e m ó g ł j u ż o d e s ł a ć s w o i c h d o r a d c ó w . Osą­
d z o n o ją, a p o n i e w a ż n i e o d p o w i a d a ł a i n i e m o g ł a się b r o n i ć , zo­
stała skazana na śmierć w płomieniach. Zniesiono drzewo, a gdy
p r z y w i ą z a n o j ą d o p a l a i o g i e ń zaczął w k o ł o p ł o n ą ć , w t e d y t w a r ­
dy lód jej d u s z y r o z t o p i ł się, a w s e r c u p o c z u ł a s k r u c h ę . I po­
myślała wtedy: « G d y b y m t y l k o m o g ł a p r z e d moją ś m i e r c i ą w y ­
znać, że to ja o t w o r z y ł a m drzwi». W t e d y odzyskała głos i gło­
śno w y k r z y k n ę ł a : «Tak, Mario, ja to zrobiłam!» I zaraz spadł
deszcz i ugasił płomienie, a wokół niej pojawiło się światło
i dziewica Maria zstąpiła z oboma s y n k a m i u boku i nowo na­
rodzoną córeczką na ręku. Powiedziała do niej przyjaźnie: «Kto
żałuje swoich win i je wyznaje, t e m u są one wybaczone»; odda­
ł a j e j t r o j e dzieci, r o z w i ą z a ł a j ę z y k i o b d a r z y ł a w i e c z n y m s z c z ę ­
ściem".
G d y Inga czytała mi tę bajkę, dostała a t a k u wściekłości i krzy­
czała: „Ciągle wystawiali dziecko na pokusę, żeby je przyłapać
i ukarać. Tak samo, jak dziewica M a r i a ! Jaką to okropną grę
p r o w a d z i l i z e s w o i m p r z y b r a n y m d z i e c k i e m ! " O k a z a ł o się, ż e t a

92
m e t o d a n a l e ż a ł a d o u l u b i o n y c h k a n o n ó w w y c h o w a w c z y c h jej r o ­
dziców, p o d o b n i e j a k t o p o l e c a ł j e d e n z c y t o w a n y c h p r z e z e m n i e
p e d a g o g ó w (A. M i l l e r , 1980, s. 41). J e j g o r l i w i w y c h o w a w c y cią­
gle p r o w o k o w a l i s y t u a c j e p o k u s y , a b y w y t k n ą ć m a ł e j d z i e w c z y n ­
ce jej s ł a b o ś c i . G d y p o w o l i o d k r y ł y ś m y całą p a l e t ę w y c h o w a w ­
czych zasad jej rodziców, osłabły jej emocje w s t o s u n k u do Bo­
ga. J e j r o d z i c e , d o t y c h c z a s z a m r o ż e n i w j e j w y o b r a ż e n i u Boga,
s t a l i s i ę żywi, n a j p i e r w p o p r z e z u c z u c i e g n i e w u , a p o t e m g ł ę b o ­
kiego s m u t k u .
Pacjentka zachowała jednak zdolność krytycznego myślenia,
t a k ż e w d z i e d z i n i e teologii. M o g ł a , j a k k o l w i e k s p o k o j n i e j , z a d a ­
w a ć p y t a n i a , j a k n p . : „ w Biblii j e s t n a p i s a n e , ż e n i e m o ż n a s o ­
bie przedstawiać Boga. Właściwie dlaczego nie? Dlaczego Bóg
m o ż e widzieć w s z y s t k i e nasze słabości, czytać bez przeszkód w
n a s z y c h m y ś l a c h , k a r a ć n a s za to i p r z e ś l a d o w a ć , a jego s ł a b o ś ­
c i m u s z ą b y ć u k r y t e ? C z y ż b y n i e m i a ł s ł a b o ś c i ? J e ż e l i B ó g jest
miłością, jak się uczyłam, to m ó g ł b y się spokojnie ujawnić.
U c z y l i b y ś m y się o d n i e g o m i ł o ś c i . U k r y w a się s a m , czy t e ż u k r y ­
wają Go ci, którzy wyobrazili Go sobie na wzór swoich ojców
i przekazali n a m jego o b r a z ? Bo Biblia daje przecież całkiem
w y r a ź n y o b r a z Boga, w y s t a r c z y się t y l k o d o b r z e p r z y j r z e ć . Ten
o b r a z w y ł a n i a się z jego c z y n ó w , j e s t t o o b r a z d r a ż l i w e g o , o b r a ­
żającego się, wychowującego, autorytarnego ojca. Biblia mówi
o w s z e c h m o c n e j p o t ę d z e Boga, ale boskie czyny, k t ó r e opisuje,
przeczą tej właściwości. Bo ktoś, kto posiada wszechmoc, nie
j e s t z a l e ż n y o d p o s ł u s z e ń s t w a s w o i c h dzieci, n i e boi się i c h b o ż ­
ków i nie musi z tego p o w o d u prześladować swojego ludu. Ale
być może teolodzy nie są w stanie stworzyć idealnego obrazu
prawdziwej dobroci i wszechmocy, który byłby przeciwieństwem
r z e c z y w i s t o ś c i i c h ojców, d o p ó k i n i e p r z e j r z ą t e j ż e r z e c z y w i s t o ś ­
ci. I tak stwarzają sobie obraz Boga według znanego modelu.
I c h Bóg j e s t j a k i c h o j c o w i e : n i e p e w n y , a u t o r y t a r n y , ż ą d n y w ł a ­
dzy, m ś c i w y , e g o c e n t r y c z n y . B y ć m o ż e m o ż n a b y b y ł o s o b i e w y ­
o b r a z i ć i n n e , t a k ż e a n t r o p o m o r f i c z n e o b r a z y Boga, g d y b y m i a ł o
się i n n e d z i e c i ń s t w o " .
Zainteresowana etnologią p a c j e n t k a s n u ł a fantazje na temat
Boga, k t ó r y m o ż e k i e d y ś p o s i a d ł w ł a d z ę s t w o r z e n i a ś w i a t a , ale
teraz patrzy na cierpienia ludzkości równie jak ona bezsilny

93
i cierpiący i nie m u s i u k r y w a ć tej n i e m o c y za pomocą a u t o r y t e ­
tu i praw. Jeżeli Bóg jest rzeczywiście miłością, powiedziała
Inga, powinien umieć darować miłość, nie oczekując za to n a ­
grody, nie stosować p r z e m o c y w imię miłości i nie w y m a g a ć od
swoich dzieci rzeczy niemożliwych. Może i n n e n a r o d y posiadają
taki obraz Boga. Jest rzeczą nieprawdopodobną, że pokojowo
u s p o s o b i o n e l u d y m o g ł y b y się m o d l i ć d o Boga, k t ó r y m i a ł b y r y ­
sy Boga ze Starego Testamentu.
Inga już od początku swojej analizy czytała wiele książek
etnologicznych, ale nigdy wcześniej nie zadawała tych pytań,
nawet w okresie swej nienawiści do Boga. Dopiero przeżywa­
nie rodziców z o k r e s u wczesnego dzieciństwa u m o ż l i w i ł o jej p o ­
łączenie tej wiedzy z uczuciami i dopuszczenie pytań, które
wcześniej w y w o ł a ł y b y ś m i e r t e l n e lęki. Dziecko, k t ó r e w poboż­
n e j rodzinie nie może zadawać żadnych pytań, początkowo nie
m o ż e u w i e r z y ć , ż e ś w i a t n i e z a w a l i się z p o w o d u jego h e r e t y c ­
kich myśli. Cieszy się tym doświadczeniem ciągle od nowa
i p r z e z d ł u ż s z y czas, d o t ą d , a ż c a ł k o w i c i e b ę d z i e m o g ł o u w i e r z y ć ,
ż e jego m y ś l i n i e zabiją a n i Boga, a n i r o d z i c ó w .
Rozwój Ingi także u mnie zapoczątkował pewien proces. M u ­
s i a ł a m zadać sobie p y t a n i e : „Czy jest możliwe, że sankcje Czar­
nej Pedagogiki miałyby nad n a m i mniejszą władzę, gdyby nie
były zakorzenione w naszej k u l t u r z e za sprawą judeo-chrześci-
j a ń s k i c h r e l i g i i ? " T o o f i a r y z I z a a k ó w d o m a g a się Bóg o d A b r a ­
h a m ó w , a nie o d w r o t n i e . T o c ó r k a E w a j e s t k a r a n a z a to, że
nie może oprzeć się pokusie i nie ujarzmia swojej ciekawości
w imię posłuszeństwa. To p o b o ż n e m u i w i e r n e m u synowi H i o ­
b o w i Bóg O j c i e c ciągle n i e w i e r z y , a ż d o c h w i l i , g d y u d o w o d n i ł
swoją wierność i pokorę największą męką. To Jezus zmarł na
krzyżu, by potwierdzić ojcowskie słowa. Nawet psalmiści nie­
zmordowanie głoszą znaczenie posłuszeństwa jako warunku
wszelkiej egzystencji. Wyrastaliśmy w takiej kulturze, ale ta
k u l t u r a nie u t r z y m a ł a b y się t a k d ł u g o , g d y b y n i e w y c h o w a n i e ,
k t ó r e n a u c z y ł o n a s , ż e n i e n a l e ż y się d z i w i ć g d y k o c h a j ą c y ojciec
jest zmuszony męczyć swojego syna, ponieważ nie jest p e w i e n
jego miłości i, tak jak w p r z y p a d k u Hioba, potrzebuje na to do­
wodów.
Ale co to za raj, w k t ó r y m pod groźbą u t r a t y miłości, opusz-

94
r

czenia, poczucia w i n y i w s t y d u nie w o l n o jeść z D r z e w a W i a ­


domości, tzn. być ciekawym?
K i m b y ł t e n p e ł e n s p r z e c z n o ś c i B ó g Ojciec, który miał po­
trzebę stworzenia ciekawej, zainteresowanej Ewy i zabronienia
j e j j e d n o c z e ś n i e b y c i a s o b ą ? M o ż n a sądzić, ż e o d s t r ę c z a j ą c a , p e r ­
w e r s y j n a i d e s t r u k c y j n a s t r o n a n a s z e j dzisiejszej m a c h i n y n a u k o ­
w e j jest konsekwencją tego zakazu. Jeżeli A d a m nie jest w sta­
n i e z o b a c z y ć , c o się c o d z i e n n i e r o z g r y w a p r z e d jego o c z y m a , b ę ­
d z i e swoją c i e k a w o ś ć k i e r o w a ł n a j a k n a j b a r d z i e j o d d a l o n e cele.
B ę d z i e p r z e p r o w a d z a ł b a d a n i a w K o s m o s i e , b a w i ł się m a s z y n a ­
mi, komputerami, mózgami małp lub ludzkim życiem, aby w
t e n s p o s ó b z a s p o k o i ć Swoją c i e k a w o ś ć , a l e ciągle b ę d z i e b a ł s i ę
spojrzeć na „Drzewo Wiadomości", które zostało zasadzone
p r z e d jego o c z y m a .
Przykazanie pedagogiki: „Me powinieneś pamiętać" poprze­
dza więc czasowo 10 P r z y k a z a ń . W naszej k u l t u r z e jest w ł a ś n i e
postrzegane w powiązaniu ze stworzeniem świata. Czy można
się dziwić, że r a c z e j g o d z i m y się z p i e k ł e m ś l e p o t y , z wyobco­
waniem, wykorzystywaniem, ułudą, podporządkowaniem i u t r a ­
t ą w ł a s n e g o „ j a " , n i ż z u t r a t ą m i e j s c a , k t ó r e n a z y w a się r a j e m ,
i za bezpieczeństwo którego m u s i m y tak wiele płacić?
W y g n a n i e m z r a j u m i a ł a z a c z ą ć się h i s t o r i a l u d z k i e g o cier­
p i e n i a . A l e c z y n i e p o w i n n i ś m y o d n i e ś ć t e g o z m y ś l o n e g o począ­
tku do jeszcze dawniejszej przeszłości? Czy moglibyśmy dzisiaj
tęsknić za rajem, w k t ó r y m by przykazano człowiekowi akcepto­
w a ć sprzeczności, bez p y t a ń i posłusznie, to znaczy właściwie po­
zostawać w okresie niemowlęctwa? Każdy bowiem nauczył się
w dzieciństwie nie dostrzegać niekonsekwencji swoich rodziców,
a p ó ź n i e j z u p e ł n i e n i e z a u w a ż a p o d o b n y c h s y t u a c j i . A jeżeli j u ż ,
to p r ó b u j e wbudować je w jakiś system filozoficzny l u b teolo­
giczny. Historia o u t r a c o n y m raju k u m u l u j e t ę s k n o t ę człowieka
za pozbawionym cierpienia stanem pierwotnej egzystencji, za­
wierającą nieświadome, ale jednak zarejestrowane doświadcze­
n i e , ż e n i e m ó g ł o n b y ć z u p e ł n i e d o s k o n a ł y , jeżeli t r z e b a b y ł o
zań zapłacić u t r a t ą w ł a s n e j jaźni.
J e ż e l i c h o d z i o n a s z y c h r o d z o n y c h ojców, t o s ą o n i t y m b a r ­
dziej n i e p e w n y m i dziećmi, im bardziej grubiańsko i autorytar­
nie postępują. Ale wielbienie takiego Boga ze s t r a c h u d o r ó w n y -

95
wałoby w skutkach Czarnej Pedagogice. Gdyby rzeczywiście
i s t n i a ł k o c h a j ą c y Bóg, t o n i e p o d l e g a l i b y ś m y jego s a n k c j o m . K o ­
chałby nas takimi, jacy jesteśmy, nie w y m a g a ł b y od nas posłu­
s z e ń s t w a , n i e b a ł b y się k r y t y k i , n i e g r o z i ł b y n a m p i e k ł e m , n i e
straszyłby nas, nie w y s t a w i a ł b y nas na próby, ufałby n a m , po­
z w o l i ł b y n a m ż y ć p e ł n i ą u c z u ć i i m p u l s ó w — ufając, ż e w ł a ś n i e
na tej Ziemi będziemy zdolni nauczyć się silnej i prawdziwej
miłości, miłości, k t ó r a jest p r z e c i w i e ń s t w e m obowiązku i p o s ł u ­
s z e ń s t w a , i r o z w i j a się j e d y n i e z d o ś w i a d c z e n i a b y c i a k o c h a n y m .
Dziecku nie można zaszczepić m i ł o ś c i ani biciem, ani dobrym
słowem; żadne upomnienia, kazania, oświadczenia, przykłady,
groźby, sankcje nie uczynią dziecka z d o l n y m do miłości. Dziecko,
k t ó r e s ł u c h a k a z a ń , u c z y się j e w y g ł a s z a ć ; d z i e c k o b i t e , u c z y się
bić. C z ł o w i e k a m o ż n a w y c h o w a ć n a d o b r e g o o b y w a t e l a , d z i e l n e ­
go żołnierza, pobożnego Żyda, katolika, protestanta, ateistę, na­
w e t na rzetelnego analityka, ale nie na żywego i wolnego czło­
wieka. Spontaniczność i wolność, a nie wychowawcze p r z y m u s y
są źródłem prawdziwej zdolności miłowania. Wiele z tego, co
J e z u s w swoim życiu powiedział, i p r z e d e w s z y s t k i m zrobił, do­
wodzi, że nie miał tylko tego jednego ojca (Boga), żądającego
obstającego p r z y prawach, zdanego n a ofiary, dalekiego, niewi­
dzialnego, nieomylnego „ojca, którego wola musi się spełnić".
Z własnego wczesnego doświadczenia znał Jezus i n n e g o ojca,
a mianowicie Józefa, k t ó r y zawsze pozostawał w tyle, k t ó r y c h r o ­
nił i kochał M a r i ę i syna, k t ó r y go wspierał, u s ł u g i w a ł mu i sta­
wiał go na p i e r w s z y m miejscu.
Musiał to być rzeczywiście ten s k r o m n y Józef, który prze­
kazał dziecku zdolność poznania p r a w d y i doświadczenie miłości.
Dlatego Jezus mógł przejrzeć z a k ł a m a n i e współczesnych mu lu­
dzi. Dziecko w y c h o w a n e według powszechnie przyjętych zasad,
k t ó r e od początku nie zna niczego innego, nie może przejrzeć
zakłamania; brakuje mu możliwości porównania. Człowiek, któ­
ry od dziecka zna jedynie taką atmosferę, odczuje ją j a k o coś
n o r m a l n e g o i być może będzie cierpiał z tego powodu, ale nie
będzie w stanie objąć jej całościowo. Jeżeli jako dziecko nie d o ­
ś w i a d c z y ł m i ł o ś c i , b ę d z i e t ę s k n i ł z a nią, a l e n i e b ę d z i e w i e d z i a ł ,
czym może ona być. J e z u s to wiedział. Z pewnością byłoby wię­
cej z d o l n y c h d o m i ł o ś c i l u d z i , g d y b y K o ś c i ó ł z a m i a s t a p e l o w a ć

96
o naśladowanie Chrystusa przez posłuszeństwo wzglądem
zwierzchności, uznał decydujące znaczenie postawy Józefa. Słu­
żył on dziecku, p o n i e w a ż u w a ż a ł je za dziecko Boga. Co by b y ­
ło, g d y b y ś m y w s z y s c y u w a ż a l i n a s z e d z i e c i z a d z i e c i boże, c o p r z e ­
cież b y ł o b y m o ż l i w e ? W s w o i m p r z e m ó w i e n i u n a B o ż e N a r o d z e ­
n i e w 1979 r o k u J a n P a w e ł I I p o w i e d z i a ł z o k a z j i R o k u D z i e c k a ,
że należy p r z e k a z y w a ć dziecku ideały. To zdanie w u s t a c h zdol­
n e g o d o m i ł o ś c i c z ł o w i e k a jest b e z w ą t p i e n i a s ł u s z n e w z a m y ś l e .
Ale gdy kościelni i świeccy pedagodzy zabierają się do przeka­
z y w a n i a p o ż ą d a n y c h i d e a ł ó w , sięgają p o ś r o d k i C z a r n e j P e d a g o ­
giki i wychowują dziecko najwyżej na wychowującego dorosłe­
go, a n i e na k o c h a j ą c e g o c z ł o w i e k a .
Dzieci, k t ó r e się o b d a r z a s z a c u n k i e m , uczą s i ę s z a c u n k u . D z i e ­
ci, k t ó r y m się s ł u ż y , u c z ą się s ł u ż y ć s ł a b s z y m . Dzieci, k t ó r e się
k o c h a t a k i m i , j a k i e są, uczą się t o l e r a n c j i . N a t y m g r u n c i e k s z t a ł ­
t u j ą się w ł a s n e i d e a ł y , k t ó r e m o g ą b y ć t y l k o p r z y j a z n e l u d z i o m ,
bo w y r o s ł y z d o ś w i a d c z e n i a m i ł o ś c i .
C z ę s t o s p o t y k a m się z a r g u m e n t e m , ż e c z ł o w i e k , k t ó r y m i a ł ­
by możność rozwinąć w dzieciństwie swoje prawdziwe ,,ja", w
naszym społeczeństwie musiałby cierpieć, bo wzbraniałby się
dopasować do jego n i e k t ó r y c h n o r m . Wiele p r z e m a w i a za tą m y ­
ślą, k t ó r ą p o s ł u g i w a n o się c z ę s t o jako a r g u m e n t e m za koniecz­
nością w y c h o w a n i a . R o d z i c e , j a k m ó w i ą , chcą t a k w c z e ś n i e , jak
j e s t t o m o ż l i w e , u c z y n i ć d z i e c k o z d o l n y m d o p r z y s t o s o w a n i a się,
żeby w szkole i w życiu z a w o d o w y m nie musiało cierpieć. Po­
nieważ cierpienia dzieciństwa i ich oddziaływanie na kształto­
w a n i e się charakteru są dotychczas mało znane, argumentacja
t a z p o z o r u n a d a l m a z n a c z e n i e . P r z y k ł a d y z h i s t o r i i w y d a j ą się
ją nawet potwierdzać, ponieważ ludzie, którzy nie dopasowali
się d o o b o w i ą z u j ą c y c h n o r m s p o ł e c z n y c h i p o z o s t a l i w i e r n i p r a w ­
dzie, t z n . t a k ż e sobie, m u s i e l i u m r z e ć j a k o m ę c z e n n i c y .
Ale k t o właściwie t a k gorliwie zabiega, żeby n o r m y społecz­
ne zostały zachowane, kto prześladuje inaczej myślących, przy­
bija do krzyża — jeżeli nie „prawidłowo" wychowani ludzie?
S ą t o l u d z i e , k t ó r z y j u ż w d z i e c i ń s t w i e n a u c z y l i się a k c e p t o w a ć
s w o j ą d u c h o w ą ś m i e r ć i o d c z u l i to d o p i e r o s t y k a j ą c się z ż y w i o ­
łowością d z i e c i i m ł o d z i e ż y . W t e d y t o c o ż y w e m u s i z o s t a ć z a b i ­
te, żeby nic nie p r z y p o m i n a ł o im o ich w ł a s n e j stracie.

7 — Mury milczenia. 97
Dzieła sztuki różnych czasów ciągle przedstawiają masowe
mordy na dzieciach. Weźmy na przykład króla Heroda, który
kazał zamordować małe dzieci w s w o i m k r a j u . Czuł się p r z e z
nie zagrożony, bo wśród nich mógł znajdować się nowy król,
g o t o w y z a k w e s t i o n o w a ć jego p r a w o d o t r o n u . Z g o t o w a ł w i ę c w
Betlejem k r w a w ą łaźnię: polecił „zabić wszystkich chłopców do
l a t d w ó c h " . Ś m i e r ć dzieci b y ł a w ó w c z a s c z y m ś t a k n o r m a l n y m ,
że, jak m ó w i przekaz, jedynie Maria i Józef o p u ś c i l i o j c z y z n ę ,
żeby r a t o w a ć swojego syna. Miłość rodziców u r a t o w a ł a Jezuso­
wi nie tylko życie, lecz umożliwiła mu rozwinięcie bogactwa
duszy, co ostatecznie doprowadziło do jego wczesnej śmierci. S ł u ­
szne będzie wobec tego stwierdzenie, że p r a w d o m ó w n o ś ć Jezusa
doprowadziła go do wczesnej śmierci, przed którą uratowałoby
g o f a ł s z y w e , d o p a s o w a n e „ j a " . A l e czy p e ł n e z n a c z e n i a życie m o ­
żna m i e r z y ć m i a r ą ilościową? Czy J e z u s b y ł b y szczęśliwszy, gdy­
by rodzice zamiast dać mu miłość i uwielbienie, wychowali go
na wiernego poddanego Heroda lub uczonego w piśmie?
Fakt, że Jezus dorastał w rodzinie, która chciała jedynie oto­
czyć go miłością i szacunkiem, jest u z n a n y przez wierzących
chrześcijan, k t ó r z y widzą w Jezusie syna Boga i wierzą w p r z e ­
kazy. Właśnie ten fakt uwielbienia dziecka jest świętowany w
całym chrześcijańskim świecie w czasie świąt Bożego Narodze­
nia. Mimo to cała chrześcijańsko-religijna pedagogika nigdy nie
b r a ł a t e j o k o l i c z n o ś c i p o d u w a g ę . N a w e t jeżeli się p r z y j m i e , ż e
J e z u s swoją z d o l n o ś ć m i ł o ś c i , p r a w d o m ó w n o ś ć i d o b r o ć z a w d z i ę ­
cza n i e w y j ą t k o w e j , p e ł n e j m i ł o ś c i p o s t a w i e M a r i i i J ó z e f a , l e c z
lasce swojego boskiego ojca, można zadać pytanie, dlaczego
Bóg p o w i e r z y ł swego s y n a opiece w ł a ś n i e t y c h ziemskich rodzi­
c ó w ? J e s t w ł a ś c i w i e rzeczą d z i w n ą , ż e w c a ł y m n a ś l a d o w n i c t w i e
Chrystusa pytanie to, które mogłoby dać impulsy pedagogom,
n i g d y się n i e p o j a w i ł o . U s ł u g u j ą c y r o d z i c e d z i e c k a n i g d y n i e s t a ­
li się p r z y k ł a d e m . Przeciwnie, w r e l i g i j n y c h k s i ą ż k a c h są p o l e ­
cane sposoby okiełznania dziecka już w w i e k u niemowlęcym.
Ale skoro tylko przestaje być tajemnicą, że ten wzór postępowa­
n i a j e s t p s y c h o l o g i c z n ą p r a w i d ł o w o ś c i ą , s k o r o w i e l u r o d z i c ó w za­
u w a ż y , że nie kazania, lecz s z a c u n e k i chęć z r o z u m i e n i a dziecka
czynią je z d o l n y m do miłości, ludzie, k t ó r z y mieli takie dzieciń-

98
stwo, nie będą już w y j ą t k i e m i nie będą musieli umierać mę­
czeńską śmiercią.
Jeżeli H e r o d posłuży n a m jako symbol społeczeństwa, także
dzisiejszego, t o m o ż n a b ę d z i e z n a l e ź ć w h i s t o r i i J e z u s a e l e m e n ­
ty, k t ó r y c h ( w z a l e ż n o ś c i o d d o ś w i a d c z e n i a ) m o ż e m y u ż y ć jako
a r g u m e n t ó w za lub przeciw wychowaniu: z jednej strony mord
na d z i e c i a c h i n o r m y s p o ł e c z n e , a z drugiej niezwykli rodzice,
słudzy swojego dziecka, którzy w e d ł u g poglądów pedagogów m u ­
sieli p r o w o k o w a ć t y r a n a . Uosobione w Herodach społeczeństwo
boi się ż y w i o ł o w o ś c i i p r a w d o m ó w n o ś c i dzieci i p r ó b u j e je z n i ­
szczyć; a l e ż y j ą c e j p r a w d y n i e m o ż n a zabić, n a w e t g d y p a ń s t w o ­
wi i kościelni funkcjonariusze społeczeństwa „zajmują się" spra­
wowaniem opieki nad prawdą, aby ją usunąć. Stale powracające
zmartwychwstanie prawdy nie d a j e się stłumić i będzie nie­
u s t a n n i e p o t w i e r d z a n e życiem, p o j e d y n c z y c h ludzi. Kościół jako
instytucja społeczna wiele razy próbował przeszkodzić temu
zmartwychwstaniu, nawołując np. w imię Chrystusa do wojen
i wyraźnie zalecając rodzicom tłumienie za pomocą surowych
sankcji dziecięcej duszy (dziecięcych uczuć) w imię świętych
wartości wychowania (posłuszeństwa, p o d p o r z ą d k o w a n i a się, sa­
m o z a p a r c i a ) (por. n p . M . M e h r , 1981).
W rzekomo przyzwolonej przez Boga walce Kościoła z żywio­
ł o w y m d z i e c k i e m , k t ó r a r z e c z y w i ś c i e r o z g r y w a się c o d z i e n n i e w
procesie wdrażania do posłuszeństwa, ślepego podporządkowa­
n i a się z n a c z ą c e j osobie i w b u d z e n i u p r z e k o n a n i a o w ł a s n e j p o d ­
łości, o d z w i e r c i e d l a się r a c z e j s p u ś c i z n a p o H e r o d z i e (lęk p r z e d
p r a w d ą odrodzoną w dziecku), niż ucieleśnione w Jezusie zaufa­
nie do ludzkich możliwości. Nienawiść, będąca wczesnodziecięcą
reakcją na tego rodzaju wychowanie, rozszerza się w nieskoń­
czoność i K o ś c i ó ł p o p i e r a (częściowo nieświadomie) to r o z p r z e ­
strzenianie się zła, k t ó r e , jak świadomie sądzi, z w a l c z a (por.
A. M i l l e r . 1980).
Bez wielkich trudności odkryjemy w naszym stuleciu apo­
kaliptyczne znaki: wojny światowe, masowe mordy, widmo bom­
by atomowej, zniewolenie człowieka za pomocą techniki, tota­
litarna władza reżimów, zagrożenie r ó w n o w a g i biologicznej, 'wy­
s y c h a n i e ź r ó d e ł e n e r g i i , w z r o s t n a r k o m a n i i — l i s t ę m o ż n a b y je-

99
szcze w y d ł u ż y ć . A l e t e n s a m w i e k p r z y n i ó s ł n a m t a k ż e w i e d z ę ,
k t ó r a w historii ludzkości jest z u p e ł n i e n o w a i m o ż e w n a s z y m
życiu zapoczątkować decydujący zwrot, jeżeli jego doniosłość
dotrze do opinii publicznej. M a m na myśli o d k r y c i e , ż e czas
wczesnego dzieciństwa ma decydujące znaczenie dla emocjonal­
nego rozwoju człowieka. Im w y r a ź n i e j widzimy, że zgubne zda­
rzenia naszej n i e d a w n e j przeszłości i teraźniejszości nie są dzie­
ł e m czystego rozsądku, im lepiej dostrzegamy absurdalność i nie­
obliczalność wyścigu zbrojeń, tym ostrzej nasuwa się p y t a n i e
0 istotę tego niebezpiecznego ludzkiego p o t e n c j a ł u , k t ó r e m u je­
steśmy tak bezsilnie podporządkowani dopóki ignorujemy fakt,
że maltretując dzieci produkujemy późniejszą destruktywność
dorosłych.
Cały rozmiar destrukcji, o k t ó r y m codziennie c z y t a m y w ga­
zetach, j e s t w ł a ś c i w i e ciągle ostatnią częścią długich historii,
k t ó r e pozostają nie odkryte. J e s t e ś m y ofiarami, obserwatorami,
sprawozdawcami lub niemymi świadkami przemocy, której ko­
rzenie są n a m nieznane, która nas często przeraża, zaskakuje,
oburza lub po prostu zastanawia, a nie mamy wewnętrznych
możliwości (tzn. rodzicielskiego l u b też boskiego zezwolenia) d o ­
strzeżenia i poważnego potraktowania najprostszych, najbliższych
1 już d o s t ę p n y c h wyjaśnień.
I rzekł Bóg: „Uczyńmy człowieka na obraz i podobień­
stwo nasze; a niech panuje nad rybami i nad ptactwem powie­
trznym i nad zwierzętami i nad wszelką ziemią i nad wszelkim,
płazem, który pełza po ziemi". I stworzył Bóg człowieka na obraz
swój, na obraz Boży stworzył go, mężczyzną i niewiastą stwo­
rzył ich. I błogosławił im Bóg i rzekł: „Rośnijcie i mnóżcie się,
i napełniajcie ziemię, a czyńcie ją sobie poddaną; i panujcie nad
rybami morskimi i nad ptactwem powietrznym i nad wszystki­
mi zwierzętami, które się ruszają na ziemi". I rzekł Bóg: „Oto
dałem wam wszystkie ziele, rodzące nasienie na ziemi i wszy­
stkie drzewa, które same w sobie mają nasienie rodzaju swego,
aby wam były na pokarm!" Utworzył tedy Pan Bóg człowieka
z mułu ziemi i tchnął w oblicze jego dech żywota i stał się czło­
wiek istotą żyjącą.
A zasadził był Pan Bóg raj rozkoszy od początku i w nim
umieścił człowieka, którego utworzył. I wywiódł Pan Bóg z zie­
mi wszelkie drzewo piękne ku widzeniu i ku jedzeniu smaczne,
drzewo też żywota w środku raju i drzewo wiadomości dobrego
i złego... Wziął tedy Pan Bóg człowieka i posadził go w raju roz­
koszy, aby uprawiał i strzegł go. I rozkazał mu mówiąc: „Z każ­
dego drzewa rajskiego jedz; ale z drzewa wiadomości dobrego
i złego nie jedz, bo którego dnia będziesz jadł z niego, śmiercią
zemrzesz". Rzekł też Pan Bóg: „Niedobrze być człowiekowi sa­
memu; uczyńmy mu pomoc jemu podobną". Przypuścił tedy Pan
Bóg twardy sen na Adama; a gdy zasnął, wyjął jedno żebro
z niego i napełnił ciałem miejsce jego. I zbudował Pan Bóg z że­
bra, które wyjął z Adama, niewiastę i przywiódł ją do Adama.
I rzekł Adam: „To teraz kość z kości moich i ciało z ciała mego;

101
tę będę zwać mężyną, bo z męża wzięta jest". Przeto opuści czło­
wiek ojca swego i matkę, a przyłączy się do żony swej, i będą
dwoje w jednym ciele. A byli oboje nadzy, to jest Adam i żona
jego, a nie wstydzili się...
Ale i wąż był chytrzejszy nad inne zwierzęta ziemi, które był
Pan Bóg stworzył.- Rzekł on do niewiasty: „Czemu wam Bóg
przykazał, żebyście nie jedli z każdego drzewa rajskiego?" Od­
powiedziała mu niewiasta: „Z owocu drzew, które są w raju, po­
żywamy, ale z owocu drzewa, które jest w środku raju, rozkazał
nam Bóg abyśmy nie jedli i nie dotykali się go, byśmy snadź
nie pomarli". I rzekł wąż do niewiasty: „Żadną miarą nie umrze­
cie śmiercią. Bo wie Bóg, iż któregokolwiek dnia będziecie jeść
z niego, otworzą się oczy wasze i będziecie jako bogowie, znając
dobre i złe". Ujrzała tedy niewiasta, że dobre było drzewo ku
jedzeniu i piękne dla oczu, i na wejrzenie rozkoszne; i wzięła
z owocu tego, i jadła i dała mężowi swemu, który jadł. I otwo­
rzyły się oczy obojga; a gdy poznali, że byli nagimi, pozszywali
liście figowe i poczynili sobie zasłony. A gdy usłyszeli głos Bo­
ga przechodzącego się po raju w czas wietrzyka po południu,
skrył się Adam i żona jego od oblicza Pana Boga między drze­
wo rajskie. I zawołał Pan Bóg Adama i rzekł mu: „Gdzieżeś"
On odpowiedział: „Usłyszałem twój głos w raju i zląkłem się,
przeto żem jest nagi i skryłem się". Rzekł mu: „A któż ci poka­
zał, żeś jest nagi, jeno żeś jadł z drzewa, z któregom ci rozkazał,
żebyś nie jadł". I rzekł Adam: „Niewiasta, którą mi dałeś za to­
warzyszkę, dala mi z drzewa i jadłem". I rzekł Pan Bóg do nie­
wiasty: „Czemuś to uczyniła?" Ona odpowiedziała: „Wąż mnie
zwiódł i jadłam". I rzekł Pan Bóg do węża: „Iżeś to uczynił,
przeklętyś jest między wszystkimi bydlętami i zwierzętami pol­
nymi; na piersiach twoich czołgać się będziesz i ziemią jeść bę­
dziesz po wszystkie dni żywota twego. Położę nieprzyjaźń mię­
dzy tobą, a między niewiastą i między potomstwem twoim a po­
tomstwem jej i ona zetrze głowę twoją, a ty czyhać będziesz na
piętę jej". Do niewiasty też rzekł: „Pomnożę nędze twoje i po­
częcie twoje: z boleścią rodzić będziesz dziatki i pod mocą bę­
dziesz mężową, a on będzie panował nad tobą".
Adamowi zaś rzekł: „Iżeś usłuchał głosu żony twojej i jadłeś
z drzewa, z którego ci bym kazał, żebyś nie jadł, przeklęta bę-

102
dzie ziemia w dziele twoim; w pracach jeść z niej będziesz po
wszystkie dni żywota twego. Ciernie i osty rodzić ci będzie, a zie­
le ziemi jeść będziesz. W pocie oblicza twego będziesz pożywał
chleba, aż się wrócisz do ziemi, z którejś wzięty, boś jest pro­
chem i w proch się obrócisz". I nazwał Adam żonę swą imie­
niem Ewa, gdyż ona była matką wszech żyjących. Uczynił też
Pan Bóg Adamowi i żonie jego szaty ze skórek i przyoblekł ich.
I rzekł: „Oto Adam stał się jako jeden z nas, znający dobre i złe;
żeby teraz nie ściągnął snadź ręki swej i nie wziął też z drzewa
żywota i nie jadł, a był żyw na wieki!" I usunął go Pan Bóg
z raju rozkoszy, żeby uprawiał ziemię, z której został wzięty;
i wygnał Adama, a przed rajem rozkoszy postawił herubów
i miecz płomienisty i obrotny w celu strzeżenia drogi do drzewa
żywota... Adam potem poznał żonę swą Ewę, która poczęła i po­
rodziła Kaina mówiąc: „Otrzymałam człowieka przez Boga".
1 znowu porodziła brata jego Abla. A Abel był pasterzem owiec,
Kain zaś oraczem. I stało się po wielu dniach, że Kain ofiarował
Panu dary z owoców ziemi. Abel też ofiarował z pierworodnych
trzody swojej i z tłustości ich. I wejrzał Pan na Abla i na dary
jego, ale na Kaina i na dary jego nie wejrzał. I rozgniewał się
Kain bardzo i zapadła mu twarz. I rzekł Pan do niego: „Czemuś
się rozgniewał i czemu zapadła ci twarz? Czyż jeśli dobrze, czy­
nić będziesz, nie otrzymasz, a jeśli źle, natychmiast w drzwiach
grzech twój nie będzie?
Lecz pod tobą będzie pożądliwość jego i ty nad nią panować bę­
dziesz". I rzekł Kain do Abla, brata swego: „Wynijdźmy na
pole". A gdy byli na polu, powstał Kain na Abla, brata swego
i zabił go. 1 rzekł Pan do Kaina: „Gdzie jest Abel, brat twój?"
A on odpowiedział: „Nie wiem. Czyż ja jestem stróżem brata
mego?" I rzekł do niego: „Coś uczynił? Głos krwi brata twego
woła do mnie z ziemi. Teraz tedy będziesz przeklętym na ziemi,
która otworzyła paszczę swą i przyjęła krew brata twego z ręki
twojej. Gdy ją uprawiać będziesz, nie da tobie owoców swo­
ich — tułaczem i zbiegiem będziesz na ziemi".

(Z Księgi Rodzaju. W przekładzie W. O. Jakuba


Wujka T. S., Wydawnictwo Apostolstwa Mo­
d l i t w y 1956)
C. Dlaczego prawda
staje się skandalem?

„Galileo Galilei, wioski przyrodnik — urodzony w Pi­


zie 15. 02. 1564, zmarły w Arcetii pod Florencją 08. 01. 1642 —
w 1589 był profesorem matematyki w Pizie, w 1592 w Padwie;
odwołany do Pizy, został jednocześnie matematykiem na dwo­
rze książęcym we Florencji. Talent Galileusza ujawniał się prze­
de wszystkim w praktycznej fizyce i matematyce stosowanej.
Z historyczno-naukowego punktu widzenia (...) jest dlatego zna­
czący, że zasadniczo i zupełnie rozbił panujące dotąd powiąza­
nie fizyki z utrzymującymi się aksjomatami filozoficznymi, i że
oparł je na obserwacji, a nie na spekulacji; jednocześnie proce­
sy przyrody wyjaśnił prawami natury, a nie filozoficznie lub
teologicznie — działaniem Boga. W ten sposób utorował drogę
nowoczesnemu przyrodoznawstwu jako nauce doświadczalnej,
popadając jednocześnie z obowiązującą nauką Kościoła w ostrą
sprzeczność, która przeszła w otwarty konflikt w związku z kwe­
stią kopernikańskiego systemu świata. Galileo bronił tego syste­
mu, uznawszy go już w liście do Keplera z 1597 roku, a także
oficjalnie w swojej pracy o plamach na Słońcu (1623) i w ten
sposób ściągnął na siebie pierwszy proces Świętego Oficjum. Za­
kończył się on potępieniem obu twierdzeń — że Słońce jest cen­
trum świata i że Ziemia się obraca — jako absurdalnych, fał­
szywych i z filozoficznego punktu widzenia teologicznie heretyc­
kich i błędnych; Galileo został zobowiązany do milczenia. Kiedy
w roku 1632 w swojej pracy o ptolemeuszowym i kopernikań-
skim systemie świata powtórzył swoją naukę, został zmuszony
podczas drugiego procesu w 1633 do jej odwołania pod groź­
bą tortur; przypisywane mu powiedzenie eppur si mouve (a je­
dnak się porusza) jest legendarne. Poza tym został skazany na

104
areszt kościelny, który odbył początkowo u arcybiskupa Sieny,
później w swojej willi w Arceti; w 1637 roku stracił wzrok. Po­
tępienie przez Kościół kopernikańskich prac zostało odwołane
dopiero w roku 1835.

(Wielki Brockhaus, w y d a n i e 16., 1954)

1. S A M O T N O Ś Ć O D K R Y W C Y

W opublikowanej w 1896 roku pracy O przyczynie hi­


sterii, której wielka przejrzystość, prostota i bezpośrednia siła
przekonywania (przynajmniej dla dzisiejszych czytelników) są
niezaprzeczalne, Freud relacjonuje 18 przypadków histerii
(u 6 m ę ż c z y z n i 12 k o b i e t ) . We wszystkich tych przypadkach
ujawnił w trakcie pracy analitycznej wyparcie seksualnej eks­
ploatacji przez dorosłych lub starsze rodzeństwo, k t ó r e też było
w y k o r z y s t a n e w p o d o b n y sposób. Fakt ten nie b y ł z n a n y żad­
nemu z 18 p a c j e n t ó w w m o m e n c i e zgłoszenia się na leczenie,
i F r e u d sądzi, ż e n i e d o s z ł o b y d o p o w s t a n i a o b j a w ó w , g d y b y t e
wczesne wspomnienia przebywały w świadomości. Opisuje fak­
t y , k t ó r y c h p o j a w i e n i e się z a s k o c z y ł o go, a l e j a k o r z e t e l n y i c i e ­
k a w y badacz nie mógł ich nie ujawnić i apeluje do czytelnika
o zrozumienie, m i m o moralnego oburzenia, które sam odczuwa.
C h w i l a m i m a się w r a ż e n i e , ż e p r z e k o n u j ą c c z y t e l n i k a p r z e k o n u ­
j e s a m e g o siebie, p o n i e w a ż f a k t y t e w y d a j ą m u się t a k p o t w o r ­
n e . J a k c z ł o w i e k p r z e ł o m u w i e k ó w , k t ó r y n a u c z y ł się t r a k t o w a ć
w s z y s t k i c h d o r o s ł y c h z r e s p e k t e m i nie posiadał naszej dzisiej­
szej wiedzy o rozdwojeniu, o fatalnych skutkach dzieciństwa,
i k t ó r y nie m i a ł pojęcia o gwałtowności p r z y m u s u p o w t a r z a n i a
w n i e ś w i a d o m o ś c i d o r o s ł e g o , m ó g ł u p o r a ć się z t a k i m o d k r y c i e m ?
Oczywiście odczuwał jego g r o z ę i s k ł a n i a ł się do m o r a l n y c h
ocen, z których możemy zrezygnować dopiero wtedy, gdy my
sami, j a k o a n a l i t y c y d o r o s ł e g o , k t ó r y źle t r a k t u j e s w o j e dzieci,
m o ż e m y w e w n ę t r z n i e przeżyć niedolę i czyn tego człowieka. Ale
F r e u d stał dopiero przed t y m p r o c e s e m i nie pozostało mu nic
innego, jak n a z w a ć dorosłego perwersyjnym. Ponieważ wszyscy

105
ci pacjenci byli rodzicami, których w każdym razie należało
s z a n o w a ć , F r e u d s t a l e p r ó b o w a ł n e g o w a ć to, z c z y m się u n i c h
zetknął.
W studium O przyczynie histerii czuje się te zmagania ge­
nialnego odkrywcy z przykazaniami własnego wychowania. Wy­
i m a g i n o w a n y c z y t e l n i k , d o k t ó r e g o F r e u d się z w r a c a , i którym
p o części s a m jest, chciałby powiedzieć: „Nie może istnieć to,
czego b y ć n i e p o w i n n o " . A n a u k o w i e c m ó w i : „ A l e j a t o z n a l a z ­
ł e m " . Wie, ż e z a r z u c i m u się w s z y s t k o , c o t y l k o m o ż l i w e . U s ł y ­
szy, że seksualne uwiedzenie jest rzadkością; niemożliwe, żeby
było przyczyną histerycznych chorób, które występują t a k czę­
s t o . L u b b ę d z i e się t w i e r d z i ł o o d w r o t n i e , s e k s u a l n e w y k o r z y s t y ­
wanie występuje tak często w niższych warstwach społecznych,
że właśnie t a m częściej p o w i n n a w y s t ę p o w a ć histeria. N a t o m i a s t
w rzeczywistości występuje ona raczej u warstw uprzywilejowa­
nych. Na te wyimaginowane zarzuty F r e u d odpowiada z rozwa­
gą, która i dzisiaj wydaje mi się prawidłowa: mianowicie, że
warstwy stojące wyżej społecznie, dzięki swojemu wykształce­
n i u , i często jednostronnemu rozwojowi intelektualnemu, mają
większe możliwości obrony przed u r a z e m i to jest w ł a ś n i e od­
parcie u r a z u (jak n p . wyparcie, oddzielenie uczuć od treści wspo­
mnień, zaprzeczenie za pomocą idealizacji), będące przyczyną
nerwicy. Sformułowane przez Freuda w 1896 roku sprzeciwy
w o b e c jego t e o r i i u w i e d z e n i a m o ż n a s p o t k a ć i dzisiaj w p o d o b ­
n e j , p e ł n e j s p r z e c z n o ś c i f o r m i e ; lecz p r z e c i e ż n a r c y s t y c z n e z n i e ­
wolenie dziecka przez dorosłego, gdzie ma znaczenie także seksu­
alne i agresywne wykorzystanie, przy dzisiejszym stanie naszej
wiedzy nie może być dłużej podawane w wątpliwość. W roku
1896 b y ł o t o a b s o l u t n y m t a b u . Z a n i m Z y g m u n t F r e u d m u się
p o d d a ł i zataił swoje odkrycie za pomocą teorii instynktów, na­
pisał następujące zdania:
„Wszystkie te d z i w n e okoliczności w a r u n k u j ą c e k o n t y n u o w a ­
n i e n i e w i n n e g o s t o s u n k u m i ł o s n e g o : d o r o s ł y , k t ó r y n i e m o ż e się
wycofać ze w z a j e m n e j zależności, nieuniknionej w s t o s u n k u se­
ksualnym, który przy tym wyposażony jest w pełny autorytet
( p r a w o do w y c h o w y w a n i a ) , i k t ó r y w c e l u n i e p o h a m o w a n e g o za­
spokojenia swoich kaprysów wchodzi raz w jedną, raz w drugą
rolę; dziecko w s w e j bezradności z d a n e na laskę i niełaskę tej

106
samowoli, ze zbudzoną przedwcześnie wrażliwością i s k a z a n e na
wszelkie rozczarowania, często przerywające wykonywanie zle­
conych mu seksualnych wyczynów ze względu na niedoskonałe
opanowanie potrzeb naturalnych — wszystkie te groteskowe,
a przecież tragiczne dysproporcje znajdują odbicie w dalszym
rozwoju jednostki i jej nerwicy, w postaci w i e l u t r w a ł y c h śla­
dów, które należałoby jak najwnikliwiej zaobserwować.
T a m , gdzie dochodzi do związku dwojga dzieci c h a r a k t e r scen
seksualnych pozostaje tak samo odpychający, ponieważ każdy
taki stosunek uwarunkowany jest wcześniejszym uwiedzeniem
dziecka przez dorosłego. Psychiczne skutki takiego dziecięcego
z w i ą z k u s ą w y j ą t k o w o g ł ę b o k i e ; o b i e s t r o n y p o z o s t a j ą p r z e z ca­
łe życie p o ł ą c z o n e n i e w i d z i a l n ą więzią. Czasami są to u b o c z n e
skutki tej infantylnej seksualności, które w latach późniejszych
mocno determinują powstanie nerwicy. Miałem w swojej prak­
tyce przypadek, gdzie dziecko było p r z y u c z o n e do drażnienia sto­
p ą g e n i t a l i ó w d o r o s ł e g o , c o w y s t a r c z y ł o , b y u t r w a l i ł a się n e u r o ­
t y c z n a u w a g a zwrócona na nogi i ich funkcje, aż w k o ń c u do­
s z ł o do h i s t e r y c z n e j p a r a p l e g i i " (Z. F r e u d , 1986c, s. 452 i n a s i . ) .
T y m i s ł o w a m i opisał F r e u d s y t u a c j ę dziecka, która pozosta­
je nie zmieniona w naszej k u l t u r z e od dziesiątków lat. Połącze­
nie n i e d o s t a t k u miłości rodziców z ich p r a w e m do p o s ł u g i w a n i a
się d z i e c k i e m i w y c h o w y w a n i a g o jest t a k i n t e g r a l n y m c z y n n i ­
k i e m n a s z e j k u l t u r y , ż e jego s ł u s z n o ś ć b y ł a p o d a w a n a w w ą t p l i ­
wość jedynie przez niewielu ludzi. Teraz metoda psychoanalizy
skonfrontowała nas ze skutkami tego czynnika: z fenomenem
wyparcia i związaną z t y m utratą żywiołowości w nerwicy. To
odkrycie jawnie przekroczyło zdolność ludzkiej akceptacji.
Wzburzenie, zagubienie i bezradność, które wywołało, mogły
zostać o p a n o w a n e ( o d p a r t e ) j e d y n i e p o p r z e z n e g a c j ę f a k t ó w l u b ,
o ile n i e b y ł o t o już możliwe, poprzez k o n s t r u o w a n i e r ó ż n y c h
teorii. Im bardziej s k o m p l i k o w a n e , niezrozumiałe i s z t y w n e by­
ły te teorie, t y m lepiej g w a r a n t o w a ł y , że j a s n y w istocie, ale
bolesny stan rzeczy pozostanie ukryty.
Istnieje w życiu publicznym szczególna rozbieżność w przyj­
mowaniu wiadomości i informacji. Człowiek może znaleźć naj­
d z i w n i e j s z e r z e c z y w s w o j e j g a z e c i e i n i e z a k ł ó c i to jego c o d z i e n ­
n e g o s p o k o j u . N a p r z y k ł a d p i s z e się o p e w n y m ojcu, k t ó r y za-

• 107
k ł u ł n a ś m i e r ć swoją ż o n ę i t r o j e dzieci, a p o t e m s a m o d e b r a ł
s o b i e życie. C z ł o w i e k t e n u c h o d z i ł d o t ą d z a s u m i e n n e g o u r z ę d ­
nika i jego z a c h o w a n i e n i c z y m się n i e w y r ó ż n i a ł o . Prawdopo­
dobnie nasz czytelnik będzie w zależności od wykształcenia
i ideologii m y ś l a ł : „ W ł a ś n i e t e n człowiek b y ł psychopatą, n a w e t
jeżeli d o t ą d mógł to ukrywać". Lub: „Kłopoty mieszkaniowe
i p r z e c i ą ż e n i e p r a c ą d o p r o w a d z i ł y t e g o c z ł o w i e k a d o zabicia żo­
ny i trojga dzieci". W tej s a m e j gazecie m o ż n a przeczytać spra­
wozdanie z procesu terrorystów, podczas którego winny wielu
m o r d ó w m ł o d y człowiek wygłasza godzinny ideologiczny wykład,
a także wywiad z jego matką, która w przekonywający sposób
r e l a c j o n u j e , ż e j e j s y n n i g d y n i e s p r a w i a ł t r u d n o ś c i a ż d o cza­
sów uniwersyteckich. W ten sposób czytelnik znajduje proste
wyjaśnienie, że zły w p ł y w i n n y c h s t u d e n t ó w zrobił z tego męż­
czyzny terrorystę. Dalej znajduje się jeszcze jedna wiadomość
o wzroście samobójstw w komfortowym więzieniu, w którym
więźniowie są izolowani w luksusowych, pojedynczych celach.
Informacja ta mogłaby sprowokować taki komentarz: „No pro­
szę, j a k l u d z i e s ą d z i s i a j r o z p i e s z c z a n i . D o b r o b y t i n a d m i a r d ó b r
m a t e r i a l n y c h c z y n i i c h jeszcze b a r d z i e j n i e z a d o w o l o n y m i , a w i n ­
n y m wszelkich a k t ó w p r z e m o c y dzisiejszej młodzieży jest p r a w ­
dopodobnie antyautorytarne wychowanie". Takie wyjaśnienia
uspokajają czytelnika i potwierdzają jego system wartości. To
w y d a r z e n i e pozostaje poza n i m samym. W gruncie rzeczy wo­
lałby nie wiedzieć, jak dochodzi do tego, że kochający ojciec
n a g l e p o z b a w i a ż y c i a t r ó j k ę s w o i c h dzieci, że. p o s ł u s z n y s y n s t a ­
j e się t e r r o r y s t ą , więzień samobójcą. G d y b y z a d a ł sobie to py­
t a n i e , s t r a c i ł b y s p o k ó j . B o k t o m o ż e m u z a g w a r a n t o w a ć , ż e jego
dotychczasowe, s k u t e c z n e d o p a s o w a n i e nie ma też drugiej, nie­
bezpiecznej strony i ż e u d a m u się n a d nią zapanować?
Rzeczywista chęć zrozumienia nie daje takiej gwarancji, po­
nieważ zrozumienie obcego „nieświadomego" zakłada znajomość
własnego „nieświadomego". J a k można zrozumieć wybuch cho­
roby psychicznej, narkomanię, przestępczość, jeżeli i g n o r u j e się
n i e ś w i a d o m ą część w ł a s n e j , n i e z n a n e j d u s z y ?
Z t y m sprzeciwem opinii publicznej walczy F r e u d w swoim
s t u d i u m O przyczynie histerii. Wie, że z e t k n ą ł się z prawdą, któ-

108
ra dotyczy wszystkich ludzi, a mianowicie ze s k u t k a m i u r a z ó w
dzieciństwa w późniejszym życiu człowieka (co nie jest iden­
t y c z n e z p r z y c z y n o w ą d e t e r m i n a c j ą ) , i w i e jednocześnie, że p r z e ­
ważająca część ludzi będzie p r z e c i w n i e m u właśnie dlatego, że
mówi prawdę.
Treści odkryte przez F r e u d a mogą być przez wielu zwalcza­
n e , p o n i e w a ż n a o g ó ł l u d z i e i g n o r u j ą swoją n i e ś w i a d o m o ś ć w ł a ­
śnie wtedy, gdy są od niej tragicznie uzależnieni. A przecież
k a ż d y c z ł o w i e k m a p r a w o t r a k t o w a ć s w o j e s n y j a k z m o r y i za­
przeczać swojej nieświadomości. Tak więc dochodzi do p a r a d o k ­
salnych sytuacji, w k t ó r y c h opisany wyżej czytelnik gazet przyj­
muje bez zdziwienia takie najbardziej niezrozumiałe, najdziw­
niejsze ludzkie sytuacje, k t ó r y c h wyjaśnienia, nawet najbardziej
absurdalne, a k c e p t u j e skwapliwie i bez emocji. Jeżeli nie doty­
czy t o jego s a m e g o . Jednocześnie będzie r e a g o w a ł wściekłością
lub drwiną, jeżeli k t o ś z w r ó c i m u u w a g ę n a n i e ś w i a d o m e p r z y ­
czyny niezrozumiałego zachowania, bo te wyjaśnienia wskazują
na możliwości, których percepcja zagraża jego niezbędnym,
skomplikowanym mechanizmom obronnym.
Teoria instynktów wychodzi tym mechanizmom naprzeciw,
kiedy w infantylnych seksualnych fantazjach i konfliktach widzi
p r z y c z y n ę n e r w i c y — w t e n sposób m o ż e zostać z a c h o w a n a p o ­
ż ą d a n a i d e a l i z a c j a r o d z i c ó w . M o ż n a to z r o z u m i e ć i — ze w z g l ę ­
du na panowanie Czarnej Pedagogiki w roku 1897 — także
akceptować. Ale nie m o ż n a empirycznego odkrycia t r a u m a t y z a -
cji, k t ó r e F r e u d p r z e d s t a w i ł w r o k u 1896, wbudować w tę t e ­
o r i ę , m i m o ż e w y d a j e się, i ż s t a r a ł się o n o t o p r z e z c a ł e życie.
Opisane w roku 1896 i w 1897 o d r z u c o n e , w y k o r z y s t a n e s e k s u ­
alnie (i nie tylko) dziecko, jest k o n s e k w e n t n i e nie do odnale­
zienia w teorii instynktów, ponieważ słownictwo C z a r n e j P e d a ­
gogiki i wgląd w rzeczywistość poświęconego dziecka, z koniecz­
ności się wykluczają. Analityk, który wie, jak można dziecko
skrzywdzić, nie będzie próbował z pozycji wychowawcy zatu­
szować realności sprawowania władzy, wyjaśniając niejasne,
ostrożne wspomnienia pacjenta jego infantylną fantazją. Oczy­
wiście dziecko m o ż e m i e ć bogatą fantazję, ale służy ona zawsze
u p o r a n i u się z r z e c z y w i s t o ś c i ą , t o z n a c z y n a j c z ę ś c i e j o b r o n n e m u

109
ukrywaniu urazu (przeżycia), a nigdy oczernianiu kochanej
osoby.
Człowiek, który jako odkrywca kompleksu Edypa przeszedł
do historii, napisał w roku 1896 następujące zdania: „Ogólne
wątpliwości odnośnie niezawodności metody psychoanalitycznej
mogą być ocenione i usunięte dopiero wówczas, kiedy w pełni
zostaną z a p r e z e n t o w a n e jej t e c h n i k i i r e z u l t a t y . Wątpliwości do­
tyczące prawdziwości infantylnych scen seksualnych można już
dzisiaj osłabić więcej niż jednym argumentem. Początkowo za­
c h o w a n i a c h o r y c h w trakcie o d t w a r z a n i a ich i n f a n t y l n y c h p r z e ­
ż y ć w ż a d e n s p o s ó b n i e m o ż n a p o g o d z i ć z z a ł o ż e n i e m , że s c e n y
te są czymś i n n y m niż boleśnie o d c z u w a n a i b a r d z o n i e c h ę t n i e
wspominana rzeczywistość. Chorzy nic nie wiedzą o tych sce­
nach przed zastosowaniem analizy, oburzają się, g d y się i m
oznajmi o ich w y s t ę p o w a n i u . Tylko pod silnym przymusem te­
r a p e u t y c z n y m m o ż n a ich skłonić do r e p r o d u k o w a n i a t y c h obra­
z ó w . C i e r p i ą z p o w o d u g w a ł t o w n y c h s e n s a c j i , k t ó r y c h się w s t y ­
dzą i k t ó r e p r ó b u j ą u k r y ć , p o n i e w a ż p r z y w o ł u j ą o n e w i c h ś w i a ­
domości owe infantylne przeżycia. Kiedy przeżywają je w tak
przekonywający sposób, również próbują zaprzeczyć ich-wiary­
g o d n o ś c i p o d k r e ś l a j ą c , że c h o d z i tu o w y w o ł a n i e u c z u ć , co n i e
mą miejsca p r z y i n n y m procesie p r z y p o m i n a n i a . Ostatni sposób
zachowania wydaje się być absolutnie przekonujący. Dlaczego
chorzy mieliby mnie tak zdecydowanie przekonywać o swym
braku wiary, jeżeli s a m i o d k r y l i sprawy, które z jakiegoś po­
wodu chcą p o z b a w i ć wartości?
To, że lekarz narzucając c h o r e m u takie wspomnienia, suge­
r u j e mu ich w y o b r a ż e n i e i o d t w o r z e n i e , jest m n i e j w y g o d n e n i ż
odparcie, wydaje mi się jednak w równym stopniu nieuzasad­
n i o n e . N i g d y m i się jeszcze n i e u d a ł o n a r z u c i ć c h o r e m u o c z e k i ­
wanej przeze mnie sceny w takim stopniu, żeby przeżył ją- ze
w s z y s t k i m i n a l e ż ą c y m i do niej, w ł a ś c i w y m i jej odczuciami; mo­
ż e i n n y m u d a j e się t o l e p i e j .
A l e i s t n i e j e jeszcze c a ł y s z e r e g i n n y c h d o w o d ó w r e a l n o ś c i i n ­
f a n t y l n y c h scen seksualnych. N a j p i e r w ich jednostajność w p e w ­
n y c h szczegółach, która musi wynikać z jednorodnych, powta­
rzających się warunków tych przeżyć; inaczej musielibyśmy
przyjąć istnienie potajemnego porozumienia między poszczegól-

110
n y m i c h o r y m i . A n a s t ę p n i e fakt, że chorzy w sposób p r z y p a d ­
kowy i bezładny opisują p r o c e s y , których znaczenia oczywiście
nie rozumieją (ponieważ musieliby być przerażeni) lub nie przy­
wiązując do tego wagi poruszają szczegóły bez nadawania im
z n a c z e n i a , k t ó r e z n a i j e s t w s t a n i e o c e n i ć je j a k o s u b t e l n e ce­
c h y r e a l n o ś c i t y l k o k t o ś z d o ś w i a d c z e n i e m ż y c i o w y m " (Z. F r e u d ,
1896c, s. 440 i n a s t ) .
C z y t o „ n a i w n o ś ć " F r e u d a , j a k p ó ź n i e j s a m s ą d z i ł , c z y t e ż jego
genialna intuicja pozwoliła mu napisać te proste i jasne słowa?
K a ż d a religia ma swoje tabu, które musi być przestrzegane
i a k c e p t o w a n e p r z e z jej w y z n a w c ó w , jeżeli n i e chcą b y ć w y d a ­
leni ze wspólnoty wiernych. Wprawdzie wyklucza to w e w n ę t r z ­
ny rozwój, nie może jednak przeszkodzić w ciągłym pojawianiu
się ludzi, którzy naruszają poszczególne zakazy, żeby opuścić
znany grunt i stać się założycielami nowych wyznań. Ale nie
mogą oni zmienić starej wiary, ani też jej wzbogacić. Mimo
wszystko jednostka ma możliwość w y b o r u spośród różnych wy­
znań, jeżeli t y l k o j a k o d z i e c k o n i e b y ł a w y c h o w a n a w o k r e ś l o ­
nej wierze.
A l e c o się dzieje, jeżeli w i e l k i e , n a u k o w e d o ś w i a d c z e n i e , k t ó ­
re ma znaczenie dla każdego człowieka, zostanie przywłaszczone
przez jedną szkołę i obłożone d o g m a t a m i i zakazami? W t e d y po­
wstaje paradoksalna sytuacja, w której dawne odkrycie, które
mogłoby być początkiem nowych odkryć i pogłębienia świado­
m o ś c i , j e s t p o z b a w i o n e t e j m o ż l i w o ś c i , b o s t w o r z o n e w t y m cza­
sie d o g m a t y b y ł y b y z a g r o ż o n e p r z e z n o w e o d k r y c i e . W y d a j e m i
się, że p s y c h o a n a l i z a z n a j d u j e się w t e j s y t u a c j i . Z e t k n i ę c i e się
F r e u d a z wczesnodziecięcymi cierpieniami w nieświadomości do­
rosłego ma o g r o m n e znaczenie. A l e j u ż p i e r w s z a n a s u w a j ą c a się
konsekwencja tego odkrycia niesie ze sobą niebezpieczeństwo
przekroczenia tabu. Leczenie pacjentów początkowo hipnozą,
a p o t e m m e t o d ą w o l n y c h asocjacji u k a z a ł o fakt, że j a k o dzieci
byli oni seksualnie wykorzystywani przez swoich rodziców, wy­
chowawców lub dalszych członków rodziny. Potraktowanie tych
relacji z u p e ł n i e serio, m i m o s p r z e c i w u opinii p u b l i c z n e j byłoby
możliwe, gdyby Freud nie był przywiązany do patriarchalnego
obrazu rodziny, gdyby nie znajdował się p o d p r e s j ą Czwartego
Przykazania i był wolny od generujących poczucie w i n y wyobra-

111
później zyska uznanie, nawet wtedy, gdy jej odkrywca wy­
c o f a ł b y się z e s w o j e g o o d k r y c i a .
Z y g m u n t F r e u d p r z e z c a ł e ż y c i e p r ó b o w a ł u r a t o w a ć to, co
odkrył, a mianowicie teorię seksualnego podłoża nerwic, które
uważał za jedynie możliwe, przeinaczając fakty za pomocą te­
orii, które przenosiły uwagę z działania dorosłych na fantazje
dziecka i które były akceptowane przez generację będącą pod
wpływem Czarnej Pedagogiki. Nie u w a ż a m tego k r o k u za wy­
nik świadomych przemyśleń, raczej za nieświadomą, być może
nawet kreatywną próbę uratowania części prawdy za wszelką
cenę. Mimo, że cena tego r a t u n k u była wysoka, F r e u d nie mógł
zapobiec temu, że dzięki stosowaniu psychoanalizy w ostatnich
o s i e m d z i e s i ę c i u l a t a c h l u d z i e z n o w u n a t k n ę l i się n a z w i ą z k i ( m i ę ­
dzy innymi w terapii rodzinnej, w analizie dzieci, w leczeniu
schizofrenii i w histerii), które empirycznie potwierdzają przy­
n a j m n i e j częściową t r a f n o ś ć jego p i e r w s z y c h o d k r y ć , także dla­
tego, że dotychczas nie została w y p r a c o w a n a żadna odpowiednia
t e o r i a . W r o k u 1896 Z y g m u n t F r e u d p i s a ł : „ J e ż e l i j e s t e ś m y w y ­
t r w a l i i d o c i e r a m y za pomocą analizy do wczesnego dzieciństwa,
tak daleko wstecz, jak tylko może sięgnąć pamięć człowieka, to
we wszystkich wypadkach skłaniamy chorego do odtwarzania
p r z e ż y ć , k t ó r e z e w z g l ę d u n a swoją o s o b l i w o ś ć , j a k r ó w n i e ż p o ­
wiązania z późniejszymi s y m p t o m a m i chorobowymi, muszą być
t r a k t o w a n e jako poszukiwana przyczyna nerwicy. Z drugiej stro­
ny, to infantylne przeżycia mają treść seksualną, ale daleko
bardziej jednostajną niż o d k r y t e ostatnio sceny z okresu dojrze­
wania; nie chodzi tutaj o poruszanie seksualnego tematu po­
przez dowolne wrażenie zmysłowe, lecz o seksualne doświad­
c z e n i a n a w ł a s n y m ciele, o s t o s u n e k p ł c i o w y ( w s z e r o k i m s e n ­
sie). Przyznaję, że znaczenie takich scen nie w y m a g a dalszego
uzasadnienia; teraz niech P a n doda, że każdorazowo w detalach
tych s a m y c h scen mógłby P a n odnaleźć determinujące m o m e n ­
ty, k t ó r y c h być może nie z a u w a ż y ł b y P a n w później następu­
jących i wcześniej odtworzonych scenach.
Stwierdzam więc, że przyczyną każdego przypadku histerii,
możliwego do odtworzenia m i m o obejmującego dziesiątki lat in­
t e r w a ł u czasowego, jest jedno na kilka przedwczesnych, seksu­
alnych doświadczeń najwcześniejszej młodości. U w a ż a m to za

8 — M u r y milczenia... 113
żeń rodziców. Ponieważ tego rodzaju wolność w tamtych cza­
sach była prawie niemożliwa, Freud zdecydował się potrakto­
w a ć relacje p a c j e n t ó w jako ich fantazje i z b u d o w a ć teorię, k t ó ­
ra pozwoliłaby chronić dorosłych i przypisać s y m p t o m y chorych
wyparciu ich własnych, infantylnych życzeń seksualnych.
W liście do F l i e s s a z 21. 09. 1897 r. F r e u d wylicza powody,
które skłoniły go do zaniechania teorii uwodzenia. Czytamy t a m
między innymi:
„... stwierdzenie zaskakująco częstego występowania histerii,
gdzie za k a ż d y m r a z e m zostaje z a c h o w a n y ten w a r u n e k , podczas
gdy rozmiar perwersji w stosunku do dzieci jest m a ł o p r a w d o ­
podobny. Perwersja musi występować częściej niż histeria, po­
nieważ do choroby dochodzi w wypadku spiętrzenia się wyda­
rzeń i w y s t ę p o w a n i a c z y n n i k a osłabiającego o b r o n ę " (Z. Freud,
1950a, s. 230).
Los chciał, że właśnie dzięki metodzie, którą Z y g m u n t F r e u d
rozwinął i d a ł ludziom jako narzędzie poznania, m o ż e m y stwier­
dzić wielość faktów, które jemu w owym czasie wydawały się
nieprawdopodobne. Od chwili napisania powyższego zdania mi­
n ę ł y 8 4 l a t a . W t y m czasie w w i e l u k r a j a c h p o d d a w a ł o się a n a ­
lizie w i e l u p a c j e n t ó w i m i e l i o n i m o ż l i w o ś ć o t w a r t e g o w y p o w i e ­
dzenia swoich życzeń, fantazji i myśli. Dzięki tym analizom
wiemy, jak często w ł a s n e dzieci mogą być obiektem seksualne­
go podniecenia, i że nie dochodzi do u k r y t e g o wykorzystania} gdy
życzenia te mogą być dopuszczone i wypowiedziane. Tendencja
do optymalnego wykorzystania dziecka do wszystkich swoich
potrzeb jest t a k rozpowszechniona i tak oczywista w całej hi­
storii świata, że nawet przy seksualnym wykorzystaniu nie bę­
dę m ó w i ł a o p e r w e r s j i , lecz o j e d n e j z w i e l u f o r m w y k o r z y s t a ­
nia władzy dorosłego nad dzieckiem.
Istnieje więcej, także osobistych, motywów, które skłoniły
F r e u d a do zaniechania teorii uwodzenia. W e w s p o m n i a n y m liś­
cie do Fliessa wylicza on wszystkie te, których był świadomy,
a potem odkrycie własnego kompleksu Edypa, które odegrało
znaczącą rolę. Ta decyzja pomogła ludzkości p o m i n ą ć i zlekce­
ważyć na pewno najbardziej niewygodną i bardzo drażliwą
p r a w d ę , p o d o b n i e j a k u d a w a ł o się t o d ł u g o K o ś c i o ł o w i . A l e r a z
wypowiedziana prawda nie może zupełnie zniknąć, prędzej czy

112
w a ż n e o d k r y c i e , m a j ą c e z n a c z e n i e d l a w y k r y c i a c a p u t Nili n e u r o -
p a t o l o g i i " (Z. F r e u d , 1986c, s. 438).
A kilka stron dalej czytamy:
„W końcu wyniki mojej analizy mogą mówić same z a siebie.
W e w s z y s t k i c h o s i e m n a s t u p r z y p a d k a c h (od c z y s t e j h i s t e r i i i h i ­
sterii połączonej z p r z y m u s o w y m i w y o b r a ż e n i a m i , u sześciu m ę ż ­
czyzn i sześciu kobiet) d o t a r ł e m , jak w s p o m n i a ł e m , do stwier­
dzenia takich seksualnych przeżyć w dzieciństwie. Mogę podzie­
lić m o j e p r z y p a d k i n a t r z y g r u p y , w z a l e ż n o ś c i o d p o c h o d z e n i a
bodźców seksualnych. W pierwszej grupie chodzi o akty prze­
m o c y , j e d n o r a z o w e l u b s p o r a d y c z n e w y k o r z y s t a n i e dzieci, p r z e ­
w a ż n i e płci żeńskiej, ze s t r o n y obcych dorosłych (którzy nie
stosowali brutalnego, mechanicznego ataku), przy czym nie by­
ło m o w y o p r z y z w o l e n i u ze s t r o n y dziecka, a n a s t ę p s t w e m p r z e ­
życia był strach. D r u g ą g r u p ę tworzą te daleko liczniejsze p r z y ­
padki, w których opiekująca się dzieckiem dorosła osoba —
n i a ń k a , g u w e r n a n t k a , nauczyciel, niestety także zbyt często bli­
ski k r e w n y — skłoniła dziecko do s t o s u n k u seksualnego i u t r z y ­
m y w a ł a z nim, często t r w a j ą c y l a t a m i , s t o s u n e k m i ł o s n y , o b e j ­
m u j ą c y także sfery ducha. Do trzeciej g r u p y należą stosunki se­
k s u a l n e p o m i ę d z y dziećmi o d m i e n n y c h płci, p r z e w a ż n i e p o m i ę ­
d z y r o d z e ń s t w e m , k t ó r e często s ą k o n t y n u o w a n e w o k r e s i e d o j ­
rzewania, i pozostawiają u takiej p a r y długotrwałe konsekwen­
cje. W w i ę k s z o ś c i w y p a d k ó w d o c h o d z i do z e s p o l o n e g o d z i a ł a n i a -
kilku takich przyczyn; w jednym z nich spiętrzenie seksualnych
przeżyć z różnych stron było wprost zadziwiające. Ale zrozu­
m i e P a n z łatwością osobliwość m o i c h obserwacji, jeżeli w e ź m i e
P a n pod u w a g ę fakt, że z a j m o w a ł e m się p r z y p a d k a m i c i ę ż k i c h
n e r w i c , k t ó r e b y ł y z a g r o ż e n i e m d l a życia. T a m g d z i e i s t n i a ł s t o ­
sunek pomiędzy dwójką dzieci, kilka razy udało się udowod­
nić, że chłopiec — który odgrywa tutaj rolę atakującą —
został uprzednio uwiedziony przez dorosłą osobę płci żeńskiej,
i p o t e m pod naciskiem przewcześnie rozbudzonego libido i przy­
m u s u przypominania próbował powtórzyć męskie praktyki, któ­
r y c h n a u c z y ł się o d d o r o s ł e g o , n a m a ł e j d z i e w c z y n c e , n i e w p r o ­
wadzając samodzielnie zmian do sposobu seksualnego działania.
Jestem skłonny przyjąć, że bez uprzedniego uwiedzenia dzieci
nie byłyby w stanie odkryć aktu seksualnej agresji. A więc

114
przyczyna nerwicy zawsze byłaby spowodowana przez dorosłego
we w c z e s n y c h l a t a c h życia dziecka; dzieci s a m e przekazują skłon­
n o ś ć d o z a c h o r o w a ń n a h i s t e r i ę w w i e k u p ó ź n i e j s z y m " (Z. F r e u d ,
1896c, s. 444 i n a s t . ) .
Jakie praktyczne znaczenie miałoby to odkrycie, gdyby F r e u d
p o z o s t a ł m u w i e r n y ? J e ż e l i w y o b r a z i m y sobie k o b i e t y ó w c z e s n e ­
go mieszczaństwa w eleganckich, z a k r y w a j ą c y c h kostki sukniach,
oraz mężczyzn w sztywnych, białych kołnierzykach i doskonale
skrojonych garniturach jako czytelników Freuda (nie można
przecież przyjąć, że jego k s i ą ż k i b y ł y r o z p o w s z e c h n i o n e w k r ę ­
g a c h robotniczych), to z łatwością u j r z y m y , z j a k i m o b u r z e n i e m
s p o t k a ł y b y się p r z e d s t a w i o n e tu fakty. Oburzenie nie dotyczy­
łoby faktu wykorzystania dziecka, ale zwróciłoby się przeciw
c z ł o w i e k o w i , k t ó r y o d w a ż y ł się o t y m m ó w i ć , p o n i e w a ż w i ę k s z o ś ć
tych eleganckich ludzi od dziecka tkwiła w przekonaniu, że pu­
blicznie należy m ó w i ć jedynie o pięknych, szlachetnych, odważ­
n y c h i b u d u j ą c y c h c z y n a c h , n a t o m i a s t to, c o r o b i ą d o r o ś l i p o d
kołdrami swych eleganckich sypialni, nigdy nie może pojawić
się w k s i ą ż k a c h . Z a p e w n i e n i e sobie zaspokojenia seksualnej żą­
dzy p r z y udziale dzieci d o p ó t y nie było w ich oczach czymś złym,
d o p ó k i się o t y m n i e m ó w i ł o . B y l i p r z e k o n a n i , ż e d z i e c k o w ża­
d e n s p o s ó b n i e b ę d z i e p o s z k o d o w a n e , jeżeli n i e b ę d z i e s i ę z n i m
m ó w i ł o o t y c h s p r a w a c h . A w i ę c o d d a w a l i się t y m p r a k t y k o m
w milczeniu, postępując jak z lalkami, z m o c n y m p r z e k o n a n i e m ,
że l a l k a n i g d y n i e b ę d z i e w i e d z i a ł a i n i e o p o w i e , w j a k i e j g r z e
brała udział. Aby zapewnić sobie tę dyskrecję, nie wyjaśniono
też dzieciom ich w ł a s n e j e r o t y c z n e j a k t y w n o ś c i i z a b r a n i a n o do­
tykania genitaliów, onanizowania się i jakiegokolwiek zaintere­
sowania tematyką seksualną. Jednocześnie były one wychowa­
ne w poszanowaniu Czwartego Przykazania i wszystko w ich
życiu musiało być podporządkowane naczelnej zasadzie szano­
wania rodziców. Dziecko m u s i a ł o więc bez ż a d n e j p o m o c y po­
r a d z i ć sobie z n i e r o z w i ą z y w a l n ą s p r z e c z n o ś c i ą : j e s t r z e c z ą b r z y d ­
ką i zgubną, kiedy dotyka swoich genitaliów, ale jednocześnie
byłoby źle, gdyby odmówiło dorosłemu zabawy ze swoim cia­
łem. J u ż samo zadawanie p y t a ń było niebezpieczne. Opisywany
przez Freuda przypadek „Dory" dowodzi jakie nie kończące
się p r z e s z k o d y m u s i a ł a p r z e z w y c i ę ż y ć w y c h o w a n a w t a k i e j a t m o -

115
s f e r z e k o b i e t a , jeśli c h c i a ł a r o z w i ą z a ć s p r z e c z n o ś ć — b o n i e m o ­
g ł a z nią d ł u ż e j ż y ć — m i ę d z y t y m , co ś w i a d o m i e j e j w p o j o n o ,
a tym, co na wpół świadomie przyjęła. Ponieważ pierwsze urazy
nie egzystują w świadomych wspomnieniach, lecz najwyżej w
nieświadomych pozostałościach, s y m p t o m a c h i snach, ponieważ
są s p r z e c z n e z w y i d e a l i z o w a n y m o b r a z e m r o d z i c ó w , k t ó r y z p r z y ­
czyn w e w n ę t r z n y c h i z e w n ę t r z n y c h (np. w y p ł y w a j ą c y c h z zasad
Czarnej Pedagogiki) musi zostać zachowany, ludzie bronią się
wszelkimi sposobami przed uświadomieniem sobie tych urazów.
F r e u d o p i s u j e w s w o i m liście do F l i e s s a z 28. 04. 1897, j a k j e d n a
z jego p a c j e n t e k p r z e d s t a w i a t e n k o n f l i k t .
„Wczoraj zacząłem kurację z pewną młodą kobietą którą ra­
czej c h c i a ł e m o d s t r a s z y ć z e w z g l ę d u n a b r a k czasu. Miała ona
b r a t a , k t ó r y z m a r ł jako c h o r y u m y s ł o w o i jej g ł ó w n y s y m p t o m —
bezsenność — pojawił się po raz pierwszy, g d y usłyszała wyjeż­
dżający z b r a m y powóz wiozący chorego do zakładu. Od tego
czasu pojawił się s t r a c h przed jazdą powozem, p r z e k o n a n i e , że
z d a r z y się w y p a d e k . Kilka lat później, g d y k o n i e s p ł o s z y ł y się
podczas przejażdżki, w y k o r z y s t a ł a okazję, żeby wyskoczyć z po­
wozu i skręcić sobie stopę. Dzisiaj przychodzi i mówi, że d u ż o
myślała o kuracji i znalazła pewną przeszkodę. Jaką? — Samą
s i e b i e m o g ę p r z e d s t a w i ć t a k źle, j a k t o j e s t k o n i e c z n e , a l e i n n e
osoby muszę chronić. Pozwoli Pan, że nie w y m i e n i ę żadnych
n a z w i s k . — N i e c h o d z i w c a l e o n a z w i s k a . M a P a n i n a m y ś l i zwią­
z e k z P a n i ą . W t a k i m r a z i e n i c n i e da się p r z e m i l c z e ć . — M y ś l ę
w ogóle, ż e w c z e ś n i e j b y ł o b y ł a t w i e j m n i e wyleczyć niż teraz.
Przedtem byłam niewinna. Odkąd uświadomiłam sobie krymi­
nalne znaczenie p e w n y c h spraw, n i e m o g ę się zdecydować, że­
b y o t y m m ó w i ć . — W r ę c z p r z e c i w n i e , w y d a j e m i się, ż e d o j r z a ­
ła kobieta jest tolerancyjna w s p r a w a c h seksualnych. Tak, ma
P a n rację. K i e d y m ó w i ę sobie, że są to wyjątkowo szlachetni
ludzie, którzy oskarżają się o takie sprawy, muszę myśleć, że
j e s t to c h o r o b a , r o d z a j s z a l e ń s t w a i m u s z ę i c h u s p r a w i e d l i w i ć . —
A więc mówmy wyraźnie. W mojej praktyce są to najbliżsi,
ojciec albo brat, k t ó r z y są winni. — Nie m a m nic wspólnego
z b r a t e m . — A więc z ojcem.
I w k o ń c u o k a z u j e się, że t e n r z e k o m o s z l a c h e t n y i g o d n y
s z a c u n k u ojciec r e g u l a r n i e z a b i e r a ł j ą d o ł ó ż k a , g d y m i a ł a 8 - 1 2

116
lat i posługiwał się jej ciałem („moczenie", n o c n e odwiedziny).
Odczuwała w t e d y strach. Starsza o 6 lat siostra, z którą rozmówi­
ł a się p o l a t a c h , w y z n a ł a jej, ż e m i a ł a z o j c e m t e s a m e p r z e ż y ­
cia. P e w n a k u z y n k a o p o w i e d z i a ł a jej, że mając 15 lat musiała
się b r o n i ć p r z e d u ś c i s k i e m d z i a d k a . O c z y w i ś c i e n i e m o g ł a u z n a ć
tego za niemożliwe, gdy jej powiedziałem, że w najwcześniej­
szych l a t a c h dzieciństwa muszą się zdarzać p o d o b n e i gorsze rze­
czy. P o z a t y m jest to zupełnie pospolita historia ze zwykłymi
o b j a w a m i " . (Z. F r e u d , 1950a, s. 207).
J u ż k i l k a m i e s i ę c y p ó ź n i e j , w e w r z e ś n i u 1897 r o k u , Z y g m u n t
F r e u d z d y s t a n s o w a ł się o d s w o j e j t e o r i i u w i e d z e n i a , k t ó r e j n i k t ,
nawet Breuer, nie mógł zaakceptować, więc znalazł „rozwiąza­
nie" w infantylnej seksualności i kompleksie Edypa, inaczej
mówiąc: w swojej teorii instynktów.

2. C Z Y I S T N I E J E
„INFANTYLNA SEKSUALNOŚĆ"?

M u s i a ł a m przejść długą drogę, żeby w końcu p o t r a k t o ­


wać poważnie moją p o j a w i a j ą c ą się s t a l e o d okresu studiów
w ą t p l i w o ś ć c o d o t e o r i i i n s t y n k t ó w i u w o l n i ć się o d p r z y m u s u
traktowania jej jako j ą d r a p s y c h o a n a l i z y . A l e m u s i a ł a m iść tą
drogą, jeżeli n i e c h c i a ł a m p o r z u c i ć z a s a d y u c z e n i a się o d p a c j e n ­
tów, a nie d o p a s o w y w a n i a ich do m o j e j teorii. To, czego na­
uczyłam się o „infantylnej seksualności" dzięki przeprowadzo­
n y m i k o n t r o l o w a n y m przeze m n i e analizom, można ująć w na­
stępujące tezy:
1. S e k s u a l n e lęki, zakłopotanie i niepewność rzeczywiście
m o ż n a znaleźć w dzieciństwie każdego pacjenta. Ale nie p o j m u ­
ję s e k s u a l n y c h t r u d n o ś c i —- t a k j a k się tego u c z y ł a m — jako
wyparcia własnych, dziecięcych życzeń seksualnych, lecz r a c z e j
jako reakcje na życzenia seksualne dorosłego, k t ó r y c h obiektem
było dziecko. J a k już powiedziałam, m a ł e dziecko żeby przeżyć
p o t r z e b u j e m i ł o ś c i , w s p a r c i a , u w a g i i czułości d o r o s ł e g o . B ę d z i e
r o b i ł o w s z y s t k o , b y j e o t r z y m a ć i n i e s t r a c i ć . A l e g d y czuje, ż e
zainteresowanie nim bliskiej, najważniejszej osoby ma świado­
m i e l u b n i e ś w i a d o m i e s e k s u a l n y c h a r a k t e r — c o z d a r z a się c z ę -

117
sto, p o n i e w a ż r o d z i c e n a s z y c h p a c j e n t ó w n i e r z a d k o p r o w a d z ą n i e
przynoszące zadowolenia życie seksualne — to wprawdzie bę­
dzie zmieszane, czasami zalęknione i w skrajnych wypadkach
z u p e ł n i e z d e z o r i e n t o w a n e , a l e z r o b i c o w jego m o c y , ż e b y z a d o ­
wolić te życzenia i ich nie zawieść, nie z d e n e r w o w a ć dorosłego,
ż e b y w ż a d n y m r a z i e n i e z a r y z y k o w a ć jego u t r a t y .
2. To, czego r o d z i c e o c z e k u j ą od d z i e c k a , j e s t d e c y d u j ą c ą za­
sadą jego egzystencji, od k t ó r e j nie może ono uciec i dlatego
seksualność nie stanowi żadnego wyjątku. Dziecko wzbudzi w
sobie p s e u d o s e k s u a l n e odczucia, żeby b y ć g o d n y m p a r t n e r e m p o ­
t r z e b u j ą c e g o r o d z i c a i n i e s t r a c i ć jego u w a g i . P o t r a f i n a w e t w i ę ­
cej; P i e r r e Bourdier pokazał to w swoim bardzo interesującym
s t u d i u m o d z i e c i a c h p s y c h o t y c z n y c h m a t e k (por. B o u r d i e r , 1972).
3. Własna, p i e r w o t n a d o j r z a ł o ś ć p ł c i o w a b u d z i się z dojrza­
łością cielesną w okresie dojrzewania. A to co Freud opisuje
jako „infantylną seksualność" między pierwszym a piątym ro­
kiem życia, s k ł a d a się w g mnie z różnych elementów, które
chciałabym tu po kolei prześledzić:
a) autoerotyka — zainteresowanie swoim ciałem i swoim
własnym „ja";
b) zdrowa, intensywna, nie s t ł u m i o n a jeszcze p r z e z f a ł s z y w e
i wymijające informacje ciekawość małego dziecka, które jest
zainteresowane wszystkim, co je otacza i k t ó r e żywo reaguje na
różnice płci i „scenę p i e r w o t n ą " (stosunek płciowy rodziców);
c) i n t e n s y w n a zazdrość o wspólnotę rodziców, w której nie
można brać udziału (edypalny trójkąt);
d) radość z możliwości manipulowania własnym członkiem
1 s t r a c h że dorośli ukrócą tę radość (strach p r z e d kastracją);
e) zazdrość małej dziewczynki o taką możliwość, szczególnie
gdy dorośli wyjaśniając cechy płciowe mówią o „posiadaniu"
i „nie posiadaniu" i przeceniają znaczenie męskości (zazdrość
o penisa);
f) p o w s z e c h n a intensywność i gwałtowność zmysłowych prze­
żyć w dzieciństwie, do których należą przeżycia w sferze oral­
nej i analnej (lecz p o ł ą c z e n i e t y c h o b s z a r ó w z p r z e ż y c i a m i se­
k s u a l n y m i jest p r z y p i s y w a n e dziecku z zewnątrz);
g) zwyczajowa walka o czynności wydalania podczas na­
u c z a n i a d z i e c k a czystości, k t ó r a p r o w a d z i d o t a k z w a n y c h a n a l -

118
n y c h fiksacji i m ó w i w i ę c e j o b e z s i l n o ś c i d z i e c k a n i ż o jego p o -
pędowo-zmysłowych życzeniach;
h) stała dyspozycyjność dotycząca życzeń dorosłego, której
n e g a t y w n ą formę m o ż n a znaleźć także w przekorze, i p e ł n a go­
towość do spełnienia t y c h życzeń.
Przyczynę spadku zainteresowania seksualnością w okresie
latencji Freud wyjaśnia wyparciem kompleksu Edypa. Ale być
m o ż e są i n n e p r z y c z y n y t e j z m i a n y . Jeżeli m a ł e dziecko nie jest
p o s t r z e g a n e jako p o d m i o t s e k s u a l n y c h życzeń dorosłego, lecz ja­
k o i c h o b i e k t , t o n a s u w a j ą się j e s z c z e i n n e s p o s t r z e ż e n i a . Małe
dziecko jest o wiele bardziej n a r a ż o n e na dotknięcia dorosłego
niż większe. Żyje w większej bliskości rodziców, często dzieli
z n i m sypialnię. W p i e r w s z y c h l a t a c h życia jest o wiele b a r d z i e j
p r z y c i ą g a j ą c e i w z r u s z a j ą c e niż w c z a s i e z m i a n y u z ę b i e n i a i l a t
szkolnych. Poza t y m bardziej można polegać na dyskrecji ma­
łego niż dużego dziecka.
4. J e s t zupełnie n a t u r a l n e , że dziecko w z b u d z a w d o r o s ł y m
potrzeby seksualne, ponieważ jest ł a d n e , p r z y m i l n e , d e l i k a t n e
i ponieważ podziwia dorosłego t a k jak z pewnością n i k t z jego
otoczenia. Jeżeli dorosły p r o w a d z i zadowalające życie seksualne
z odpowiadającym mu wiekiem p a r t n e r e m , będzie mógł odmówić
sobie spełnienia u j a w n i o n y c h życzeń, bez konieczności w y p i e r a ­
n i a ich. A l e j e ż e l i c z u j e się u p o k o r z o n y p r z e z s w o j e g o p a r t n e r a
i nie traktowany poważnie, jeżeli jego własne potrzeby nigdy
n i e m o g ł y się r o z w i n ą ć i d o j r z e ć , p o k u s a b ę d z i e w i ę k s z a . J e ż e l i
sam był uwiedzionym, zgwałconym dzieckiem, wtedy będzie
szczególnie zdecydowanie i pod p r z y m u s e m dążył do przeniesie­
nia swoich s e k s u a l n y c h p o t r z e b na w ł a s n e dziecko, z a n i m będzie
ono miało możliwość radzenia sobie z nimi.
5. Życzenia dorosłego postrzegane jako seksualne mają czę­
sto charakter narcystyczny. W innych okolicznościach (por.
A. Miller, 1979) w n i k l i w i e j śledziłam narcystyczną przyczynę
seksualnej perwersji. Nie dziwiłoby mnie, gdyby w najbardziej
krańcowych przypadkach za wyraźnie pedofilnymi zbliżeniami
k r y ł o się z u p e ł n i e i n n e p o d ł o ż e n i ż s e k s u a l n e , a m i a n o w i c i e m i ę ­
dzy i n n y m i problem mocy i b r a k u mocy.
6. Z mojego doświadczenia wynika, że w procesie terapeu­
t y c z n y m p o s u n ę się d a l e j , jeżeli s e k s u a l n e z a b u r z e n i a p a c j e n t ó w

119
będę rozumiała jako wyraz seksualnego wykorzystania przez do­
rosłego. Uwodzicielskie zachowanie t a k zwanej histerycznej pa­
cjentki rozumiem nie jako wyraz jej seksualnych życzeń, lecz
jako nieświadomą informację o historii, o której nie ma ona
żadnego wspomnienia, do którego może doprowadzić jedynie taka
i n s c e n i z a c j a . W y d a j e m i się, ż e p a c j e n t k a s t a l e a k t y w n i e p r z e d ­
s t a w i a to, c o j e j się p r z y d a r z y ł o , r a z l u b k i l k a r a z y , czego j e ­
d n a k nie może sobie p r z y p o m n i e ć , ponieważ było to przeżycie
zbyt t r a u m a t y c z n e , żeby móc zachować je w pamięci bez obec­
ności bliskiej osoby. N i e ś w i a d o m i e inscenizuje więc u r a z z o k r e s u
d z i e c i ń s t w a , k t ó r y b y ł p r z y c z y n ą j e j c h o r o b y (por. h i s t o r i ę A n i t y
i przypadek Thomasa).
Historia wczesnego, traumatycznego wykorzystania nie mu­
si być opowiedziana w histerycznej formie uwodzenia. Prze­
kształcenie pasywnego cierpienia w aktywne zachowanie jest
częstym, ale nie jedynym mechanizmem obronnym. Oziębłość,
bezsenność, niepokój, m a n i a mogą mieć tę samą przyczynę, bez
w y s t ę p o w a n i a t y p o w e j dla histerii teatralności.
Sześć przytoczonych tu tez, które są wyraźnie sprzeczne
z freudowską teorią o infantylnej seksualności, nie należy do
teoretycznego arsenału naukowego, k t ó r y m się zawsze posługi­
w a ł a m . Są one w o wiele w i ę k s z y m stopniu efektem mojej p r a k ­
tyki, niezliczonych obserwacji, snów i doświadczenia. Tego ro­
dzaju podejście bardziej pomaga pacjentowi w zrozumieniu sie­
b i e i s w e g o losu, n i ż t r o p i e n i e jego i n f a n t y l n e j s e k s u a l n o ś c i , d o
k t ó r e j się s k w a p l i w i e p r z y z n a j e , a l e k t ó r a p r z y c z y n i a się d o p o ­
czucia, ż e n i e j e s t r o z u m i a n y . G d y t e n m ó j n o w y p o g l ą d p r z e d ­
s t a w i a m p s y c h o a n a l i t y k o m , s p o t y k a m się z w y ż e j w s p o m n i a n y m
p y t a n i e m — dlaczego należy widzieć to zagadnienie tak rady­
kalnie inaczej, dlaczego nie m o ż n a uznać za obowiązujące obu
tez, a mianowicie zarówno seksualnych urazów, jak i seksual­
n y c h życzeń dziecka. G d y b y m o j e t e z y o p i e r a ł y się jedynie na
abstrakcyjnych, teoretycznych rozważaniach, prawdopodobnie
ł a t w o m o ż n a b y b y ł o w s z y s t k o p o ł ą c z y ć i r o z ł o ż y ć n a części p o ­
nieważ „psychiczny a p a r a t " jako model myślenia m o ż n a formo­
wać dowolnie. Ale daleka jestem od takiej abstrakcji. Przed­
stawione tutaj przemyślenia opierają się na konkretnych do­
świadczeniach, k t ó r e nie są nowe, ale które dopiero w t e d y n a -

120
bierają dla mnie sensu, gdy uczę się je widzieć w kontekście
ukrytego, ale powszechnego s p r a w o w a n i a w ł a d z y przez dorosłych,
k t ó r y m dziecko jest podległe. Dlatego pojęcie „ i n f a n t y l n a seksu­
alność" rozumiem jako wyrażenie ze świata myśli pedagogicznej,
k t ó r y u k r y w a r e a l n y u k ł a d sił. J e s t w i ę c z r o z u m i a ł e , ż e n i e p r ó ­
buję budować mostów między ukrywającym a ukrytym, lecz
p r z e c i w n i e , u j a w n i ć f e n o m e n k o l e k t y w n e g o z a t a j a n i a i o ile b ę ­
dzie t o m o ż l i w e , w y j a ś n i ć go. P o n i e w a ż d z i e c k o w c e l u p r z e ż y ­
cia m u s i i d e a l i z o w a ć r o d z i c ó w , i p o n i e w a ż w y c h o w a n i e z a b r a n i a
mu nawet dostrzec i zwerbalizować wyrządzoną mu krzywdę,
a j e d n o c z e ś n i e u c z u c i a d z i e c k a są t a k g w a ł t o w n e i i n t e n s y w n e ,
n i e n a l e ż y się d z i w i ć , że teoria infantylnej seksualności prze­
t r w a ł a t a k d ł u g o . A p r z e c i e ż m o ż n a się dziwić, że z ł a t w o ś c i ą
zakładamy, iż dziecko chce mieć z d o r o s ł y m stosunek seksualny,
podczas gdy w całej teorii psychoanalizy wyjątkowo rzadko m ó ­
w i się o t y m , jak dziecko oddziałuje na seksualne potrzeby r o ­
d z i c ó w . N i e c z ę s t o z a d a j e się t e ż p y t a n i e , c o d z i e c k o c z u j e , g d y
w ś r ó d czułości dostrzega w oczach m a t k i l u b ojca p o t r z e b y se­
ksualne, na które chciałoby zareagować, ale nie może.
Spotkanie z takim spojrzeniem jest najłagodniejszą formą
dezorientacji. C a ł a skala, począwszy od n i e z r o z u m i a ł y c h i p r z y ­
prawiających o lęk dotknięć, po gwałty, jest s p o t y k a n a częściej
n i ż z w y k l e j e s t e ś m y s k ł o n n i t o p r z y z n a ć (por. L . S e b b a r , 1980).
W e d ł u g H e i n z a K o h u t a (1979) r ó ż n i c a m i ę d z y p o s t a c i ą n e r ­
w i c y n a s z y c h c z a s ó w a c z a s ó w Z y g m u n t a F r e u d a w y n i k a z fa­
ktu, że współcześni pacjenci w ogóle pozbawieni są obecności
rodziców, podczas gdy wcześniejsza generacja cierpiała na nad­
m i a r t e g o r o d z a j u s t y m u l a c j i . T a k i e r o z r ó ż n i e n i e n i e d o c e n i a si­
ły przekazu m a t e r i a ł u klinicznego, przy czym p r z y k ł a d y K o h u ­
ta nie stanowią wyjątku i na ich podstawie można zaobserwo­
wać, jak często w y b u c h y wściekłości l u b o b o j ę t n o ś ć idą w pa­
rze ze stymulacją seksualną. Właśnie pojęcie a u t o o b i e k t u K o h u ­
t a p o m a g a w z r o z u m i e n i u t e j k o m b i n a c j i , jeśli p o w a ż n i e p o t r a k ­
t u j e się s z e r o k o r o z p o w s z e c h n i o n y fakt, ż e d z i e c i s ą c z ę s t o w y ­
korzystywane przez rodziców jako substytut niegdyś utracone­
go autoobiektu.
W i a d o m o , że ojcowie czasami gwałcą swoje córki, a ostatnio
tego rodzaju informacje są bardziej dostępne, bo córki mają wię-

121
cej możliwości ujawnienia tego, co ukryte, jeśli uraz powstał
w s t a r s z y m w i e k u (por. L . S e b b a r , 1980). C z ę s t o n i e m a t o n i c
w s p ó l n e g o z m i ł o ś c i ą k a z i r o d c z ą ; d l a o j c ó w j e s t t o (jak b y ł o t o
napisane w pewnej włoskiej gazecie), „najtańsza forma zapew­
nienia sobie rozkoszy".
K i e d y piszę o nieświadomych urazach, to nie uważam, że
określone wydarzenie musi być przyczyną procesu neurotyczne­
g o . W w i ę k s z y m s t o p n i u c h o d z i t u o całą a t m o s f e r ę w c z e s n e g o
dzieciństwa, które ujawnia się w przeniesieniu i przeciwprze-
n i e s i e n i u . D o z a b u r z e ń r o z w o j u p s y c h i c z n e g o n i e p r z y c z y n i a się
d o ś w i a d c z e n i e n i e d o s t a t k u , lecz n a r c y s t y c z n e u r a z y , d o k t ó r y c h
należy także seksualne wykorzystanie w okresie największej
bezradności dziecka i pod ochroną wyparcia, co zapewnia doro­
s ł e m u dyskrecję, ale które ze względu na b a g a ż n i e w i e d z y za­
m y k a dziecku dostęp do w ł a s n y c h uczuć i żywiołowości. Wła­
śnie ta niemożność artykulacji i zakaz pamiętania prowadzą
później do chorobliwego rozwoju.
O z n a n e j p i s a r c e V i r g i n i i Woolf, k t ó r a od trzynastego roku
życia stale cierpiała na p s y c h o t y c z n e w s t r z ą s y i w wieku doj­
r z a ł y m o d e b r a ł a s o b i e życie, p i s z e j e j biograf, Q u e n t i n Bell, ż e
prawdopodobnie cierpiała na „rakopodobny rozkład ducha"
i słyszała „głosy szaleństwa". Pisze o n : „Za m a ł o w i e m o choro­
bie psychicznej Virginii, żeby wiedzieć, czy jej przyczyną jest
p s y c h i c z n y u r a z " (s. 69). Ale p r z e c i e ż d w i e s t r o n y w c z e ś n i e j B e l l
wyczerpująco relacjonuje, że dużo starszy b r a t przyrodni, Georg,
latami wykorzystywał małe dziewczynki Vanesse i Virginia do
s w o i c h z a b a w s e k s u a l n y c h (s. 67). Nie bez zaangażowania opo­
w i a d a : W c a ł e j t e j h i s t o r i i s i o s t r o m w y d a w a ł o się, ż e G e o r g p r z e ­
m i e n i ł się w i c h o c z a c h w p o t w o r a , t y r a n a , p r z e d k t ó r y m nie
m o ż n a się o b r o n i ć ; b o j a k m o g ł y b y m ó w i ć s a m e m u z d r a j c y o t a ­
jemnej, jedynie połowicznie uświadomionej zdradzie lub jej
przeciwdziałać? Wychowane tak, by pozostawać w stanie nie-
w i e d z ą c e j czystości, p o c z ą t k o w o n i e b ę d ą m o g ł y p o j ą ć , ż e z p r z y ­
wiązania z r o d z i ł o się pożądanie i dopiero ich rosnąca odraza
o t w o r z y i m oczy. T a o k o l i c z n o ś ć i i c h w i e l k a n i e ś m i a ł o ś ć s p r a ­
wiły, że tak długo milczały. Georg był wyraźnie czuły i rozrzut­
ny w swych pieszczotach i czułościach; tylko wtajemniczone
s p o j r z e n i e m o g ł o d o s t r z e c , ż e p o s u w a się z a d a l e k o , d a l e j n i ż p r z y -

122
stoi t o n a w e t najbardziej k o c h a j ą c e m u b r a t u ; z a b a w y n a d o b r a ­
noc z powodzeniem mogły uchodzić za k o n t y n u a c j ę okazywane­
go za dnia przywiązania. W k a ż d y m razie decyzja, gdzie należa­
łoby wyznaczyć granice, zaprotestować i zaryzykować skandal,
nie b y ł a dla sióstr łatwa; jeszcze trudniej było znaleźć kogoś,
z k i m m o g ł y b y o t y m p o r o z m a w i a ć . C i o t k i , S t e l l a i L e s l i e , za­
reagowałyby przerażeniem, oburzeniem i niedowierzaniem. W ta­
kiej sytuacji jedynym wyjściem wydawała się ucieczka w mil­
c z e n i e ; a l e n a w e t t e j i m o d m ó w i o n o : m u s i a ł y p r z y ł ą c z a ć się d o
p o c h w a ł pod a d r e s e m swojego prześladowcy, p o n i e w a ż jego n a d ­
s k a k i w a n i e p r z y j m o w a n e b y ł o z z a c h w y t e m i ciągle s ł y s z a ł y , że
nie okażą się n i e w d z i ę c z n e w s t o s u n k u d o „ k o c h a n e g o G e o r g a "
(Bell, 1978, s. 67).
Te z a b a w y t r w a ł y długo, aż do czasu, gdy Virginia skończyła
12 lat.
A więc w c a ł y m kochającym otoczeniu nie było ani jednego
człowieka, któremu Virginia mogłaby zaufać, nie bojąc się, że
sama zostanie oskarżona, bo jej już dorosły p r z y r o d n i b r a t był
chroniony przez innych dorosłych. J e j niepewność nie byłaby tak
d u ż a , g d y b y w c z e ś n i e j , g d y m i a ł a c z t e r y , p i ę ć lat, i n n y p r z y r o d ­
ni b r a t n i e p o s t ę p o w a ł z nią p o d o b n i e .
W liście do Ethel Smith z 12 stycznia 1941 roku (rok jej
śmierci!) Virginia pisze: „Ciągle jeszcze drżę ze wstydu, gdy
myślę o tym, jak mój przyrodni brat postawił mnie na gzym­
sie — m i a ł a m w t e d y sześć l a t — i b a d a ł m o j e n a r z ą d y p ł c i o ­
we" (Bell, 1978, s. 84). Z odnalezionego później dokumentu
(Monk's House P a p e r s , A 5 a) wynika, że w s p o m n i a n y t u t a j b r a t
p r z y r o d n i n a z y w a ł się G e r a l d , a n i e G e o r g . Z d o ś w i a d c z e n i a w i e m ,
że w późniejszych stadiach analizy często pojawiają się wspo­
mnienia, w k t ó r y c h p a c j e n t k a jako dziecko była d o t y k a n a przez
wujka lub obcego mężczyznę, nierzadko kapłana, i nie odważy­
ł a się a n i b r o n i ć , a n i o p o w i e d z i e ć k o m u k o l w i e k o t y m p r z e ż y c i u .
W r a m a c h teorii instynktów zrozumiałe byłoby posądzenie pa­
cjentki o o d c z u w a n i e w t e d y rozkoszy. T a k i e i n t e r p r e t a c j e są czę­
sto przyjmowane bez sprzeciwu, ponieważ pacjentki od dawna
przywyczajone są do faktu, że są nierozumiane. Tymczasem
przykład V i r g i n i i Woolf dowodzi, jak często takie interpretacje
mogły ignorować rzeczywistą krzywdę i samotność dziecka.

123
C z ę s t o o k a z u j e się, ż e w s p o m n i e n i e „ w u j k a " b y ł o j e d y n i e p r z y ­
krywką. I dopiero gdy zostało p r z e ż y t e i przyjęte przez a n a l i t y ­
ka uczuciowo, może wynurzyć się wcześniejsze, wyparte wspo­
mnienie ojca lub starszego brata. Często towarzyszą temu sny
o podobnej treści i przeżycia w przeniesieniu. Wtedy stale po­
j a w i a się w p r z e n i e s i e n i u i w s t o s u n k a c h z a k t u a l n y m i p a r t n e ­
r a m i potrzeba odizolowania się, posiadania własnej przestrzeni,
którą się chroni, potrzeba niepozwolenia już więcej na wyko­
rzystywanie własnej osoby do najróżniejszych celów, możliwoś­
ci powiedzenia „nie", poczucia własnej odrębności. T r u d n o uwie­
r z y ć , d o czego j e s t się z d o l n y m z o b a w y , ż e o d m a w i a j ą c c a ł k o ­
witego dysponowania swoją osobą straci się ukochanego czło­
wieka. W t y m p u n k c i e analizy p a c j e n t k i często marzą, że w k o ń ­
cu po raz pierwszy mogą zamknąć drzwi do łazienki. Okazuje
się, że w o k r e s i e d o j r z e w a n i a n i g d y się na to n i e o d w a ż y ł y i że
ojciec zawsze miał do niej swobodny dostęp. Zamknięcie się
oznaczałoby nieufność, a to byłoby jednoznaczne z urażeniem
ojca. J e d e n p a c j e n t ś n i ł n p . , ż e z n o w u z o b a c z y ł c i a s n e p r z e j ś c i a
ze swoich wcześniejszych snów, ale t y m r a z e m nie m i a ł ochoty
p r z e c i s k a ć się p r z e z w ą s k i e o t w o r y i s c h y l a ć , ż e b y d o s t a ć się d o
n a s t ę p n e g o p o m i e s z c z e n i a , lecz z r e z y g n o w a ł z t e j d r o g i i o d k r y ł
nowe, wielkie pomieszczenia. P e w n a pacjentka śniła, że o d k r y ł a
w swoim mieszkaniu pokój, który można było dobrze zamknąć
i odtąd należał on tylko do niej. Takie sny mają c h a r a k t e r sym­
boliczny, p o n i e w a ż chodzi tutaj o oswobodzenie jaźni z obcej
przemocy, ale często są odzwierciedleniem wcześniejszych sytu­
acji ( n p . g d y c h o d z i ł o o ł a z i e n k ę ) , k t ó r e oczywiście w ł a ś n i e w
rzeczywistości mają o g r o m n e znaczenie jeśli c h o d z i o jaźń.
T a p o t r z e b a u n i e z a l e ż n i e n i a się o d ż y c z e ń i n n y c h i d o ś w i a d ­
c z e n i a siebie j a k o o d r ę b n e j o s o b y j e s t często (jeżeli n i e z a w s z e )
z w i ą z a n a z u ś w i a d o m i e n i e m sobie i z e m o c j o n a l n y m p r z e ż y c i e m
seksualnego wykorzystania, którego obiektem było się w dzie­
ciństwie. Odkrycie we śnie własnych, wewnętrznych pomiesz­
czeń odpowiada odkryciu swojej osoby, która już nie jest in­
strumentem innej osoby i dopiero teraz będzie w relacji z tą
osobą r z e c z y w i ś c i e wolna. Bardzo często znika w tym momen­
cie chroniczna bezsenność lub oziębłość. J a k k o l w i e k biograf Vir­
g i n i i Woolf w i e , że Virginia p r a w d o p o d o b n i e „czuła, że Georg

124
z n i s z c z y ł j e j życie, z a n i m w ogóle z a c z ę ł o się n a p r a w d ę " , t o n i e
dostrzega związku między tym faktem a „tajemniczą" psycho­
zą. M ą ż V i r g i n i i b y ł w i e l k i m w y d a w c ą F r e u d a w L o n d y n i e , w ł a ­
ścicielem H o g a r t h Press. Może ta znajomość mogłaby u r a t o w a ć
życie jego żonie, utalentowanej pisarce, gdyby F r e u d pozostał
w i e r n y swojej pierwszej teorii uwiedzenia. Być może on s a m lub
jego uczniowie m o g l i b y zrozumieć tę kobietę i p o m ó c jej.
Serge Lebovici przedstawił kiedyś w swoim wykładzie trzy
przypadki bezsenności u małych dzieci, której przyczyną było
u w i e d z e n i e przez m a t k ę . Dzieci zasypiały p r z y n i m podczas je­
g o w i z y t y , g d y t y l k o u d a ł o m u się s t w o r z y ć t a k ą s y t u a c j ę m i ę ­
dzy dzieckiem a matką, w której dziecko nie musiało się już
obawiać, że zapadając beztrosko w sen i nie troszcząc się już
w i ę c e j o nią u t r a c i u k o c h a n ą o s o b ę . A b y m ó c z a s n ą ć , n i e m o w l ę
w fazie s y m b i o t y c z n e j m u s i m i e ć p e w n o ś ć d o b r e j s y m b i o z y , a w
późniejszym okresie pewność, że podczas snu nie utraci swoje­
go „ j a " . Dzieci s t y m u l o w a n e seksualnie są p o z b a w i o n e t e j p e w ­
ności, s k i e r o w a n e n a z e w n ą t r z , a b y b y ć g o t o w e d o d z i a ł a n i a g d y
się czegoś od nich oczekuje; są niespokojne, nadpobudliwe, w
p e w n y m s e n s i e b e z d o m n e i bez p r a w a d o p o s i a d a n i a „ w ł a s n e g o
wewnętrznego odosobnienia".
W p s y c h o a n a l i t y c z n y m s p o s o b i e w y r a ż a n i a się w y s t ę p u j e s ł o ­
wo „uwiedzenie" dla określenia bardzo różnych zjawisk, które
chciałabym t u t a j rozróżnić. (Dlatego ja m ó w i ę raczej o seksual­
n y m w y k o r z y s t a n i u , k t ó r e o b e j m u j e b r u t a l n e i ł a g o d n i e j s z e for­
my eksploatacji dziecka.) W słowie „uwiedzenie" pobrzmiewa
ż y c z e n i o w e m y ś l e n i e d o r o s ł e g o , k t ó r y z a k ł a d a , ż e d z i e c k o dzieli
jego p o t r z e b y , w s ł o w i e „ w y k o r z y s t a n i e " t a k a i n t e r p r e t a c j a o d ­
pada. Franz Kafka w opowiadaniu pt.: Palacz o p i s u j e w y k o r z y ­
stanie dziecięcego ciała z perspektywy przeżyć dziecka, a nie
teorii dorosłego:
„ A l e r a z p o w i e d z i a ł a « K a r l » i z a p r o w a d z i ł a go, jeszcze z a d z i ­
wionego nieoczekiwanym zawołaniem, do swojego pokoiku, sa­
p i ą c i s t r o j ą c m i n y . Z a m k n ę ł a d r z w i , ś c i s n ę ł a g o z a szyję i p r o ­
sząc go, ż e b y ją r o z e b r a ł , w r z e c z y w i s t o ś c i jego r o z e b r a ł a i p o ­
łożyła do łóżka, jak gdyby od tej chwili chciała z a t r z y m a ć go
dla siebie, pieścić i troszczyć się o niego aż do k o ń c a ś w i a t a .
«Karl, o m ó j K a r l » zawołała, jak g d y b y go zobaczyła i p o t w i e r -

125
d z i ł a swoją w ł a s n o ś ć , p o d c z a s g d y o n n i c n i e w i d z i a ł i c z u ł się
nieswojo pośród o g r o m u ciepłej pościeli, którą prawdopodobnie
s a m a d l a n i e g o p r z y g o t o w a ł a . P o t e m p o ł o ż y ł a się p r z y n i m i p y ­
t a ł a o jakieś tajemnice, ale on nic jej nie mógł powiedzieć, więc
z ł o ś c i ł a się n a s e r i o i w żartach, potrząsała nim, osłuchiwała
j e g o s e r c e i p o d s u w a ł a s w o j ą p i e r ś , ż e b y t e ż p o s ł u c h a ł , d o cze­
go nie mogła go jednak skłonić, przycisnęła swój nagi brzuch
d o jego ciała, j e j r ę k a o b r z y d l i w i e p o r u s z a ł a się m i ę d z y jego n o ­
gami, że aż w y s u n ą ł głowę i szyję spomiędzy poduszek, kilka
r a z y t r ą c i ł a g o b r z u c h e m — z d a w a ł o m u się, ż e o n a jest jakby
jego częścią — i b y ć m o ż e z t e g o p o w o d u p o c z u ł d o j m u j ą c ą p o ­
t r z e b ę p o m o c y " . ( F . K a f k a , 1954, s . 37; p o r . t a k ż e M . M e h r , 1981).
Psychoanalizie zawdzięczamy odkrycie mechanizmów obron­
nych, między i n n y m i także m e c h a n i z m u projekcji. Bez tej wie­
dzy p r a c a n a d przeniesieniem, k t ó r a ma dla nas c e n t r a l n e zna­
czenie, b y ł a b y niemożliwa. Ale nie wyciągnęliśmy jeszcze w s z y ­
stkich konsekwencji z tego odkrycia. Z przeciwprzeniesienia
wiemy, że ciężko jest nawet doświadczonemu analitykowi pra­
c o w a ć , g d y s t a j e się o b i e k t e m p r o j e k c j i . Jeżeli więc nie repre­
zentujemy Czarnej Pedagogiki i nie przypisujemy „winy" pro­
jekcji jedynie dziecku, to przecież m u s i m y sobie wyobrazić, że
także rodzice dokonują projekcji na dziecko, t y m mocniej, im
jest ono młodsze, ponieważ nie może im u d o w o d n i ć jej absur­
dalności. Rodzice, którzy biją, często widzą w niemowlętach
w ł a s n y c h rodziców.
A l e c o się d z i e j e z m a ł y m dzieckiem, być może niemowlę­
ciem, g d y s t a j e się o n o o b i e k t e m projekcji, która utrudniłaby
życie nawet doświadczonemu analitykowi? W sytuacji gdy ro­
dzice są u k r y t y m i l u b j a w n y m i p s y c h o t y k a m i , m u s i to zaciążyć
n a c a ł y m ż y c i u d z i e c k a . B y ć m o ż e t r a g i z m t e j n i e z m i e n n e j sy­
t u a c j i j e s t p r z y c z y n ą t e g o , ż e F r e u d n i e z a s t a n a w i a ł się już n a d
t y m , lecz n a g r u n c i e t e o r i i s t r u k t u r y i p o p ę d ó w r o z w i n ą ł t e c h n i ­
k ę l e c z e n i a , k t ó r a o g r a n i c z a ł a się d o p o s t r z e g a n i a p r o j e k c j i d z i e ­
cka i pacjenta, które, o ile istnieją rzeczywiście, mogą być
uwzględnione w czasie leczenia. Ale właściwa przyczyna zabu­
r z e n i a jest p o m i j a n a .
Heroard, lekarz na francuskim dworze w czasach, gdy Lu­
dwik XIII był jeszcze m a ł y , w swoich pamiętnikach informuje

126
o z a b a w a c h d o r o s ł y c h z t y m d z i e c k i e m . To co w e p o c e w i k t o ­
r i a ń s k i e j m u s i a ł o p o z o s t a ć w u k r y c i u , t u t a j c i e s z y ł o się jeszcze
życzliwością p u b l i c z n o ś c i . Cytuję długi fragment z relacji Arie-
sa, k t ó r y o p i e r a się n a t y c h p a m i ę t n i k a c h :
„ J e d n o z n i e p i s a n y c h , k a t e g o r y c z n y c h i p r z e s t r z e g a n y c h ogól­
nie p r a w n a s z e j d z i s i e j s z e j m o r a l n o ś c i w y m a g a o d d o r o s ł e g o p o ­
w s t r z y m y w a n i a się w obecności d z i e c i od jakichkolwiek, szcze­
gólnie żartobliwych, aluzji do s p r a w seksualnych. T a k a postawa
była zupełnie obca d a w n e m u społeczeństwu. W s p ó ł c z e s n y czy­
telnik d z i e n n i k a H e r o a r d a , gdzie wyszczególnione są b ł a h e zda­
rzenia z życia m ł o d e g o L u d w i k a X I I I , jest osobliwie poruszony
swobodą, z jaką traktowano dzieci, grubiaństwem żartów, nie­
stosownością gestów, które nikogo nie szokowały i wydawały
się n a t u r a l n e . N i c n i e m o g ł o b y n a m d a ć l e p s z e g o w y o b r a ż e n i a
o zupełnym braku nowoczesnego podejścia do dzieci w ostat­
nich latach XVI i na początku XVII wieku. Ludwik XIII nie
ma jeszcze r o k u g d y : «Śmieje się na całe gardło, gdy niańka
k o n i u s z k a m i p a l c ó w p o r u s z a r u c h e m w a h a d ł o w y m jego p t a s z k a .
Uroczy żart, k t ó r y dziecko zaraz sobie przyswoiło: Wołając he!
(zwraca na siebie u w a g ę pazia) podnosi wysoko w górę sukien­
kę i pokazuje mu swojego ptaszka». Ma jeden rok: « B a r d z o za-
bawny», notuje Heroard, «swawolny; każe k a ż d e m u całować swo­
jego p t a s z k a . J e s t p e w n y , że każdemu sprawia to przyjemność.
Zabawne też było jego wystąpienie przed dwojgiem gości: pa­
n e m d e B o n i e r e s i jego c ó r k ą : Ś m i e j e się d o n i e g o g ł o ś n o , p o d ­
nosi wysoko swoją sukienkę, pokazuje mu swojego ptaszka,
a przede wszystkim jego córce, bowiem gdy go jej prezentuje
i ś m i e j e się p r z y t y m k r ó t k o , d r ż y n a c a ł y m ciele». U w a ż a się, ż e
to b a r d z o zabawne, g d y zachęca się dziecko do p o w t a r z a n i a ge­
stów, k t ó r e s p o t k a ł y się z t a k i m aplauzem. P r z e d «pewną małą
panienką... podniósł s u k i e n k ę i z taką gorliwością p o k a z y w a ł jej
s w o j e g o p t a s z k a , ż e p o i r y t o w a n y a ż p o ł o ż y ł się n a p l e c a c h » .
Skończył właśnie rok i jest już zaręczony z infantką hisz­
pańską; jego o t o c z e n i e d a j e m u do zrozumienia, co to znaczy,
a on rozumie to bardzo dobrze. Mówią do niego: «Gdzie jest
pieszczoszek infantki?» Wtedy kładzie rękę na swojego ptaszka.
W c i ą g u p i e r w s z y c h t r z e c h l a t jego ż y c i a n i k t n i e u w a ż a ł , ż e
to coś złego, gdy dotykano dla żartu genitaliów tego dziecka:

127
« M a r k i z a (de Verneuil) często sięgała ręką pod jego sukienkę;
p o z w a l a ł się k ł a ś ć n a ł ó ż k o s w o j e j n i a ń k i , k t ó r a f i g l o w a ł a z n i m ,
w k ł a d a j ą c m u r ę k ę pod sukienkę...»
M a d a m e de V e r n e u i l chce z n i m pożartować i d o t y k a jego
jąder; on o d p y c h a jej r ę k ę i m ó w i : «precz, p r e c z , p r o s z ę p r z e ­
s t a ć , p r o s z ę odejść». Z a ż a d n ą c e n ę n i e c h c e d o p u ś c i ć , ż e b y m a r ­
kiza dotykała jego jąder; jego niańka wbiła mu to do głowy:
«Monsieur, niech P a n nie pozwala nikomu dotykać swoich ją­
d e r i swojego ptaszka, bo zostanie P a n u obcięty». Nie z a p o m n i a ł
t y c h słów.
«Kiedy wstał, nie chciał wziąć swojej koszuli i powiedział: —
Nie chcę moja koszula (Heroard chętnie oddaje żargon i akcent
d z i e c k a , k t ó r e jeszcze n i e o p a n o w a ł o j ę z y k a ) , c h c ę n a j p i e r w d a ć
m l e k o z m o j e g o p t a s z k a ; w y s u w a się r ę k a , a o n z a c h o w u j e się
t a k , j a k b y się w a h a ł , p o r u s z a u s t a m i 'pss, pss', j e d n a k k a ż d e m u
coś się d o s t a ł o , p o t e m p o z w a l a p o d a ć s o b i e k o s z u l e » . K l a s y c z n y ,
c z ę s t o p o w t a r z a n y ż a r t p o l e g a n a t y m , ż e m ó w i się m u : «Mon­
sieur, P a n nie ma ptaszka», on odpowiada pogodnie, podnosząc
g o p a l c e m : « H a , czyż g o n i e w i d z i s z ? » . T e ż a r t y n i e b y ł y z a b r o ­
n i o n e n a w e t s ł u ż b i e , p o m y s ł o w e j m ł o d z i e ż y czy t e ż n i e f r a s o b l i ­
wym kobietom jak m e t r e s a królewska. A to dotyczy królowej,
jego m a t k i : « K r ó l o w a k ł a d z i e r ę k ę n a jego p t a s z k u i m ó w i : m ó j
s y n u , z a b r a ł a m ci t w ó j d z i o b e k » . A w n a s t ę p n y m r o z d z i a l e jesz­
cze coś dziwniejszego: «Obnażony tak samo jak Madam (jego
s i o s t r a ) ; n i e s i e s i ę i c h do ł ó ż k a k r ó l a , g d z i e całują się i szepczą,
co sprawia królowi wielką przyjemność. K r ó l p y t a go: m ó j sy­
n u , g d z i e jest p a c z k a d l a i n f a n t k i ? P o k a z u j e g o i m ó w i : N i e m a
kości, papa. A gdy później staje się bardziej sztywny, mówi:
T e r a z w ł a ś n i e m a j e d n ą , t a k się d z i e j e c z a s a m i » .
Rzeczywiście wszyscy bawią się obserwacją jego pierwszych
e r e k c j i . « K i e d y o b u d z i ł się o ó s m e j g o d z i n i e , z a w o ł a ł m i l e B e -
thouzay i powiedział do niej: Zezai, mój ptaszek udaje most
z w o d z o n y ; t e r a z j e s t p o d n i e s i o n y , t e r a z z n o w u się o p u ś c i ł . I p o d ­
n o s i ł go i o p u s z c z a l » .
G d y ma cztery lata, jego s e k s u a l n a e d u k a c j a w y d a j e się b y ć
zakończona: «Został zaprowadzony do królowej; M a d a m e de G u i -
se pokazuje mu łóżko królowej i m ó w i do niego: Proszę spoj­
rzeć, Monsieur, P a n został tu zrobiony. On odpowiada: z ma-

128
man?... P y t a m ę ż a swojej n i a ń k i : Co to jest? To jest j e d w a b n a
p o ń c z o c h a , o d p o w i a d a on. A to? (jak w g r a c h t o w a r z y s k i c h ) To
są m o j e s p o d n i e . Z czego są z r o b i o n e ? Z a k s a m i t u . A to? To jest
m o j a k l a p a u s p o d n i . A co jest w ś r o d k u ? N i e w i e m , m o n s i e u r .
N o . t a m jest p t a s z e k . P o c o o n j e s t ? N i e w i e m , m o n s i e u r . N o ,
o n j e s t d l a m a d a m e D o u n d o u n (jego m a m k a ) » .
<-Stanął m i ę d z y k o l a n a m i M a d a m e d e M o n t g l a t (jego g u w e r ­
nantki, pełnej godności, bardzo szanowanej kobiety, k t ó r a —
podobnie j a k H e r o a r d — n i e w y d a w a ł a się b y ć z b y t p o i r y t o w a ­
na tymi żartami, które my u w a ż a m y za nieznośne). Król zwraca
się d o n i e g o : N o t o m a m y s y n a M a d a m e d e M o n t g l a t , w ł a ś n i e
się rodzi. Wtedy nagle wyrywa się i wpycha między kolana
królowej
G d y m a j u ż p i ę ć , sześć lat, j u ż się n i e ż a r t u j e n a t e m a t jego
g e n i t a l i ó w , za to on z a b a w i a się w t e n sposób, ś m i e j ą c się z i n ­
nych. Mile Mercier, j e d n a z jego g a r d e r o b i a n y c h , k t ó r a c z u w a ­
ł a p r z y n i m w n o c y , jeszcze l e ż a ł a w ł ó ż k u , k t ó r e s t a ł o t u ż o b o k
jego łóżka (jego s ł u ż ą c y , n i e k t ó r z y żonaci, spali w t y m s a m y m
ł ó ż k u c o o n i jego o b e c n o ś ć p r a w d o p o d o b n i e i c h n i e k r ę p o w a ł a ) .
« Z a b a w i a ł się z nią n a s w ó j s p o s ö b » , k a ż e p o r u s z a ć j e j p a l c a m i
stóp, podnosić wysoko nogi, m ó w i swojej m a m c e , żeby p r z y n i o ­
sła rózgę, to ją wy chłosta, każe w y p e ł n i ć to polecenie... J e g o
m a m k a p y t a go: Monsieur, co widział P a n u Mercier? O d p o w i a d a
n i e p o r u s z o n y : W i d z i a ł e m j e j t y ł e k . C o jeszcze P a n w i d z i a ł ? O d ­
p o w i a d a r ó w n i e n i e p o r u s z o n y , .nie ś m i e j ą c się, że «zobaczyi jej
dziure». I n n y m r a z e m , pisze H e r o a r d , «zabawial się z Mile M e r ­
cier, z a w o ł a ł m n i e i w y j a ś n i ł m i , ż e t o j e s t M e r c i e r , k t ó r a m a
t a k ą d u ż ą ( p o k a z a ł d w i e pięści) d z i u r ę , a w środku wodę».
O d 1608 r o k u n i e z d a r z a j ą się j u ż t a k i e ż a r t y ; s t a ł się m a ł y m
mężczyzną — jest w decydującym wieku siedmiu lat — i czas
najwyższy, żeby nauczyć się przyzwoitego zachowania i układ­
n e j m o w y . O d t ą d , g d y z a p y t a j ą go, s k ą d b i o r ą się dzieci, o d p o ­
w i a d a jak Agnes Moliera, że z u c h a . M a d a m e de M o n t g l a t s ga­
n i go, g d y p o k a z u j e m a ł e j V e n t e l e t s w o j e g o p t a s z k a . A g d y n a ­
dal r a n o po o b u d z e n i u kładzie się do łóżka m i ę d z y M a d a m e de
Montglats, jego guwernantkę, a jej męża, Heroard oburza się
i na marginesie notuje: «insignis i m p u d e n t i a » . Ż ą d a n o o d d z i e ­
sięcioletniego chłopca powściągliwości, której nikt nie oczekiwał

9 — M u r y milczenia. 129
od pięcioletniego dziecka. W y c h o w a n i e nawet się n i e zaczęło
p r z e d jego s i ó d m y m i urodzinami. Ta spóźniona troska o przy­
zwoitość jest także rezultatem początków zmian obyczajowych,
pierwszym znakiem religijnej i moralnej odnowy XVII wieku.
Z d a j e się, ż e w y c h o w a n i e u w a ż a n o z a s e n s o w n e d o p i e r o w o b l i ­
czu zbliżającego się wieku męskiego. Ale w wieku 14 lat Lu­
d w i k X I I I n i e p o t r z e b o w a ł się już d o u c z a ć . G d y t y l k o s k o ń c z y ł
14 l a t i d w a m i e s i ą c e , p r a w i e siłą z a c i ą g n i ę t o go do ł ó ż k a jego
żony. Po ceremonii zaślubin «kladzie się i za piętnaście ósma je
kolację. M a d a m e de G r a m o n t i kilku m ł o d y c h p a n ó w opowiada­
j ą m ü p i e p r z n e historie, b y dodać m u pewności siebie. K a ż e po­
d a ć sobie p a n t o f l e , b i e r z e s w ó j s z l a f r o k i o ó s m e j idzie do p o ­
koju królowej, gdzie w obecności m a t k i prowadzą go do łóżka
żony; k w a d r a n s po dziesiątej w r a c a i informuje nas, że zrobił
t o d w a r a z y i p r z e s p a ł się g o d z i n ę , w y d a j e się t o b y ć p r a w d ą ,
jego c z ł o n e k b y ł c z e r w o n y » .
Być może, m a ł ż e ń s t w a czternastoletnich chłopców b y ł y coraz
r z a d s z e . M a ł ż e ń s t w o t r z y n a s t o l e t n i c h d z i e w c z ą t ciągle b y ł o c z y m ś
powszednim.
N i e m a m y p o w o d u sądzić, ż e m o r a l n y k l i m a t w i n n y c h szla­
checkich i nieszlacheckich rodzinach był inny; ten familiarny
s p o s ó b w c i ą g a n i a dzieci w s e k s u a l n e ż a r t y d o r o s ł y c h b y ł o g ó l n i e
przyjęty, opinia publiczna nie znajdowała w t y m nic zdrożnego.
N i e i n a c z e j m u s i a ł o się dziać w r o d z i n i e P a s c a l a : d w u n a s t o l e t n i a
J a c q u e l i n e P a s c a l u k ł a d a ł a r y m y o ciąży k r ó l o w e j .
Thomas Platter młodszy w swoich wspomnieniach z czasów
studiów medycznych w Montpellier w końcu XVI wieku relacjo­
n u j e : «Magia (zawiązywania s z n u r o w a d e ł ) była też u d z i a ł e m m a ­
ł y c h c h ł o p c ó w , z n a ł e m j e d n e g o , k t ó r y s ł u ż ą c e j s w o j e g o ojca s p ł a ­
t a ł t e g o figla ( p r z y c z y n i ł się do t e g o , że jej m ą ż w czasie w e s e ­
l a p o c z u ł się i m p o t e n t e m ) i n a n a g l ą c ą p r o ś b ę s ł u ż ą c e j r o z w i ą ­
zał ( s z n u r ó w k ę ) , t a k ż e jej m ą ż z o s t a ł w y l e c z o n y w p o r ę » .
Ojciec de Dainville, historyk jezuitów i pedagogiki h u m a n i s ­
tycznej, również stwierdza: «Nalezny dziecku respekt był wtedy
(w XVI wieku) czymś zupełnie nieznanym. P o z w a l a n o sobie w
jego obecności na wszystko: na ordynarny sposób mówienia,
nieprzyzwoite czynności i sytuacje; dzieci p r a w i e w s z y s t k o s ł y ­
szały i widzialy».

130
Ten brak powściągliwości w stosunku do dziecka, sposób
wciągania go w żarty obracające się wokół spraw seksu, prze­
raża nas; niepohamowana mowa, więcej jeszcze — ś m i a ł e g e s t y ,
dotknięcia; ł a t w o m o ż n a sobie wyobrazić, co by na to powiedzie­
li nowocześni psychoanalitycy. A jednak nie mieliby racji! Sto­
sunek do seksualności i bez wątpienia sama seksualność różni
się w z a l e ż n o ś c i od ś r o d o w i s k a , a w i ę c i e p o k i , a t a k ż e m e n t a l ­
ności człowieka. Takie dotknięcia, jakie opisał n a m Heroard,
g r a n i c z ą z s e k s u a l n ą a n o m a l i ą i n i k t n i e o d w a ż y ł b y się na nie
o t w a r c i e . N a p o c z ą t k u X V I I w i e k u w y g l ą d a ł o t o jeszcze i n a c z e j .
B a i d u n g G r i e n n a s w o i m s z t y c h u z 1511 r o k u p r z e d s t a w i a Ś w i ę ­
tą Rodzinę. Gest Św. Anny wydaje nam się dziwny: rozchyla
o n a u d a d z i e c k a , j a k g d y b y c h c i a ł a o b n a ż y ć jego p ł e ć i p o ł a s k o ­
t a ć go. B ł ę d e m b y ł o b y d o p a t r y w a n i e się w t y m z u c h w a ł e j a l u z j i .
Ten obyczaj z a b a w i a n i a się g e n i t a l i a m i dziecka należy do
szeroko rozpowszechnionej tradycji, która jeszcze dzisiaj żyje w
społeczeństwach mahometańskich. Wielka reforma obyczajowa,
podobnie jak i n a u k i przyrodnicze, ominęła je. R e f o r m a , p o ­
czątkowo chrześcijańska, później świecka, nauczyła dyscypliny
mieszczańskie społeczeństwo angielskie, a także społeczeństwo
francuskie XVIII, a szczególnie XIX wieku. Znajdujemy więc
w t y c h i s l a m s k i c h s p o ł e c z e ń s t w a c h c e c h y , k t ó r e w y d a j ą n a m się
dziwne, ale które nie przestraszyłyby zacnego Heroarda. Przy­
p a t r z m y się f r a g m e n t o m p o w i e ś c i La statuę de sei. Autorem jest
tunezyjski Żyd, Albert Memmi, a jego książka jest osobliwym
obrazem tradycjonalnego tunezyjskiego społeczeństwa i mental­
ności m ł o d e j generacji, będącej w dużej mierze pod wpływem
Zachodu. Bohater powieści opisuje scenę w autobusie, jadącym
do szkoły średniej w Tunisie: «Przede mną wyznawca islamu
i jego s y n , d r o b n y c h ł o p c z y k z m i n i a t u r o w y m , z a b a r w i o n y m n a
czerwono wydaniem chechii w ręce, po mojej lewej stronie,
z koszem m i ę d z y k o l a n a m i i o ł ó w k i e m za u c h e m , dżerbijski h a n ­
dlarz, k t ó r y p o d r ó ż o w a ł w celu u z u p e ł n i e n i a zapasów. P r z y g n ę ­
biająca cisza w autobusie sprawia, że D ż e r b a staje się niespo­
kojny. Uśmiecha się do dziecka, które odpowiada uśmiechem
i s p o g l ą d a na ojca. W d z i ę c z n y i p o c h l e b i o n y o j c i e c d o d a j e c h ł o p ­
c u o d w a g i i u ś m i e c h a się d o D ż e r b y . I l e m a s z l a t ? p y t a h a n d l a r z
dziecko. D w a i pół r o k u — o d p o w i a d a ojciec (wiek m a ł e g o L u d -

9" 131
w i k a X I I I ) . C z y k o t c i już g o o d g r y z ł ? — p y t a h a n d l a r z d z i e c k o .
N i e — o d p o w i a d a o j c i e c — jeszcze n i e j e s t o b r z e z a n y , a l e w k r ó t ­
ce to nastąpi. Popatrz, popatrz — powiada drugi. Znalazł t e m a t
do rozmowy. Czy sprzedasz mi swojego zwierzaczka? Nie — od­
powiada dziecko gwałtownie. Najwyraźniej ta scena była mu
z n a n a ; nie po raz pierwszy zrobiono mu taką propozycję. Także
j a ( ż y d o w s k i e d z i e c k o ) z n a ł e m ją, a t a k o w a n y p r z e z I n n y c h p r o ­
wokatorów, b r a ł e m udział w tej grze z taką samą mieszaniną
wstydu, pożądliwości, buntu i podzielanej ciekawości. Dziecko
ma w o c z a c h r a d o ś ć z k i e ł k u j ą c e j m ę s k o ś c i i b u n t z p o w o d u n i e ­
przerwanego ataku (Memmi przedstawia tu nowoczesną postawę
światłego człowieka, k t ó r e m u znane są wyniki b a d a ń dotyczących
wczesnej dziecięcej seksualności; poprzednio ludzie sądzili, że
dziecku nie jest znana żadna seksualność przed osiągnięciem
d o j r z a ł o ś c i p ł c i o w e j ) . S p o g l ą d a n a ojca. J e g o o j c i e c u ś m i e c h a się,
b y ł a to gra znana od dawna (podkreślenie autora). Nasi sąsiedzi
obserwowali scenę z życzliwym i aprobującym zainteresowaniem.
D a m ci za to dziesięć f r a n k ó w — z a p r o p o n o w a ł D ż e r b a . N i e —
odpowiedziało dziecko. No dalej, s p r z e d a j mi ten twój m a ł y ogo­
n e k — zaczął z n o w u D ż e r b a . N i e n i e ! P r o p o n u j ę c i p i ę ć d z i e s i ą t
franków. Nie! Będę szczodry: tysiąc franków! Nie! Dżerba przy­
b r a ł l u b i e ż n y w y r a z t w a r z y : d o t e g o jeszcze t o r e b k ę c u k i e r k ó w !
Nie. Nie! Mówisz nie! Czy to twoje o s t a t n i e słowo? — krzyczy
D ż e r b a i udaje wściekłego — Po r a z ostatni: mówisz nie? Nie!
Wtedy dorosły z przerażającym wyrazem twarzy i w brutalny
s p o s ó b d o b i e r a się d o jego m a ł e g o r o z p o r k a . D z i e c k o b r o n i się
p i ę ś c i a m i . O j c i e c t r z ę s i e się z e ś m i e c h u . D ż e r b a n i e m o ż e z a p a n o ­
wać n a d sobą, a nasi sąsiedzi uśmiechają się szeroko». Czy ta
scena z dwudziestego wieku nie pozwala n a m lepiej zrozumieć
wiek X V I p r z e d reformą o b y c z a j ó w ? " (Ph. Arles, 1975, s. 175 -
-180).
Nikt nie w y d a w a ł się b y ć zgorszony, że organ seksualny
d z i e c k a j e s t w y k o r z y s t y w a n y p r z e z c a ł e jego o t o c z e n i e d o z a b a ­
wy. Nie należy zapominać, że j e s t t o t a część ciała, d o k t ó r e j
o c h r o n y i i n t y m n o ś c i r o ś c i sobie p r a w o k a ż d y z t y c h d o r o s ł y c h .
Nie jest zwyczajem w naszej kulturze obnażanie organu seksu­
a l n e g o i u d o s t ę p n i a n i e go w p u b l i c z n e j z a b a w i e i n n y m l u d z i o m .
Tak postępować można tylko z dzieckiem. Jeżeli było to udzia-

132
ł e m k r ó l a , t o i d z i e c k a m i e s z c z a ń s k i e g o czy c h ł o p s k i e g o , a l e o t y m
lekarze nie pisali w swoich p a m i ę t n i k a c h . W k a ż d y m razie nikt
n i e z a s t a n a w i a ł się, c o d z i e j e się w d u s z y m a ł e g o d z i e c k a , k t ó r e
jest wykorzystywane w ten sposób, któremu odmawia się re­
s p e k t u w ł a ś n i e w t e j sferze, w k t ó r e j d o r o ś l i s z c z e g ó l n i e się go
domagają. Prawdopodobnie dziecko nie znajdzie innej formy
p r z e p r a c o w a n i a n i ż p r z e k a z y w a n i e i n n e j osobie takiego sposobu
traktowania. Ale gdy m a ł e dziecko o oczach malarza, jak Hiero­
n y m u s Bosch, s t a n i e się zabawką urzędników i włóczącego się
t ł u m u , t o p ó ź n i e j t a k i e h i s t o r i e p o j a w i ą się n a jego o b r a z a c h .
Jeżeli przyjmiemy, że historia dzieciństwa L u d w i k a XIII nie
jest wyjątkiem, że p o d o b n e z a b a w y p o t a j e m n i e i w u k r y c i u m i a ­
ły miejsce w epoce wiktoriańskiej, wtedy zrozumiemy, z jaką
t e m a t y k ą s p o t k a ł się F r e u d w p i e r w s z e j linii, g d y zaczął się zbli­
żać d o n i e ś w i a d o m e g o . J e s t z r o z u m i a ł e , ż e w o b l i c z u s w o i c h o d ­
k r y ć u w a ż a ł linie J u n g a i Adlera za u n i k a n i e najniewygodniej-
szych, najbardziej ukrytych prawd, które naturalnie wywołały­
by wielki sprzeciw opinii publicznej. Tylko F r e u d m i a ł odwagę
rozpoznać znaczenie tematyki seksualnej w najgłębszych mro­
k a c h zapomnianego, odepchniętego dzieciństwa. Ale gdy o d k r y ł
seksualne w y k o r z y s t a n i e dziecka, zdystansował się od tego od­
krycia i widział później dziecko jako podmiot seksualnych
fi a g r e s y w n y c h ) p r a g n i e ń s k i e r o w a n y c h do dorosłego. W t e n spo­
sób seksualne gry dorosłych ze swoimi dziećmi mogły n a d a l po­
zostać w ukryciu.
Specjalizująca się w konfliktach 1'ibidynalnych pacjenta psy­
c h o a n a l i z a z a j m u j e się o s t a t n i m a k t e m d ł u ż s z e g o d r a m a t u , k t ó ­
r e g o p e ł n e p o z n a n i e n i e d a j e się p o g o d z i ć z C z w a r t y m P r z y k a ­
zaniem. Dzieciństwo Lajosa, a więc także p r e h i s t o r i a dzieciństwa
E d y p a , p o z o s t a j ą p r z e d nią u k r y t e , względnie nie budzą jej za­
interesowania.

Lajos, syn Labdakosa z rodu Kadmosa, był królem Teb


i od dawna żył w bezdzietnym związku małżeńskim z Jokastą,
córką znamienitego Tebańczyka Menokeusa. Ponieważ bardzo

133
życzył sobie potomka, udał się do Apolla Delfickiego z prośbą
0 wyrocznią i usłyszał takie orzeczenie: „Lajosie, synu Labda-
kosa! Życzysz sobie potomstwa. Będziesz miał syna. Ale wiedz,
że jest ci przeznaczona przez historię śmierć z ręki własnego
dziecka. Jest to nakaz Zeusa Kronidyjskiego, który wysłuchał
klątwy Pelopsa, któremu porwałeś syna". Lajos w swojej mło­
dości był zbiegiem i znalazł gościnę na Peloponezie, na dworze
króla. Ale okazał się niewdzięcznikiem uprowadzając jego pię­
knego syna Chryzyposa podczas igrzysk nemejskich.
Będąc świadomym tej winy, Lajos zawierzył wyroczni i dłu­
go pozostawał z żoną w separacji. Jednak serd.eczna miłość, któ­
rą dla siebie żywili, połączyła oboje ponownie, mimo ostrzeże­
nia wyroczni, i Jokasla urodziła w końcu swojemu małżonkowi
syna. Kiedy dziecko przyszło na świat, rodzice przypomnieli so­
bie przepowiednię i aby uniknąć wyroku boga, polecili porzucić
po trzech dniach nowo narodzonego chłopca z przebitymi i zwią­
zanymi stopami w dzikich górach Kitajronu. Ale pasterza, któ­
ry otrzymał to okrutne polecenie, ogarnęło współczucie dla nie­
winnego dziecka i oddał je innemu pasterzowi, który w tych
samych górach pasł owce króla Koryntu, Polybosa. Potem wró­
cił do domu i stawił się przed królem i jego małżonką Jokastą,
udając że wypełnił polecenie. Ci sądzili, że dziecko zmarło lub
zostało rozszarpane przez dzikie zwierzęta i że w ten sposób
uniemożliwili spełnienie wyroku. Uspokajali swoje sumienie my­
śląc, że poświęcając dziecko ustrzegli je przed ojcobójstwem
1 dopiero wtedy odetchnęli.
Pasterz Polybosa uwolnił przekłute pięty dziecka, które zo­
stało mu przekazane, a o którego pochodzeniu nic nie wiedział
i ze względu na jego rany nazwał je Edypem, co oznacza spu­
chniętą stopę. Zabrał dziecko do Koryntu, do swojego pana, kró­
la Polybosa. Ten zlitował się nad znajdą, przekazał go swojej
żonie Meropie i wychował go jak własnego syna, za którego też
uchodził na dworze i w całym kraju. Gdy Edyp wyrósł na mło­
dzieńca, zawsze był uważany za najznaczniejszego obywatela
i sam żył w szczęśliwym przekonaniu, że jest synem i dziedzicem
króla Polybosa, który nie miał innych dzieci. Wtedy wydarzyło
się coś, co pozbawiło go tej pewności i strąciło w otchłań zwąt­
pienia. Pewien człowiek z Koryntu, który od dłuższego czasu

134
był mu nieprzychylny z zawiści, podczas uroczystej uczty pod­
chmielony zawołał do siedzącego naprzeciwko Edypa, że nie jest
prawdziwym synem swojego ojca. Silnie dotknięty tym zarzu­
tem młodzieniec nie mógł nawet doczekać końca uczty; a je­
dnak początkowo ukrywał swoje zwątpienie.
Ale pewnego ranka stanął przed swoimi rodzicami, którzy
oczywiście byli jego rodzicami przybranymi, i zażądał od nich
informacji. Polybos i jego małżonka byli bardzo rozgniewani na
oszczercę, który tak przemówił, i usiłowali oddalić od swojego
syna zioątpienie, nie dając mu jednak żadnej jasnej odpowiedzi.
Miłość, którą znalazł w ich słowach, była ulgą, ale pewne nie­
dowierzanie zagościło w jego sercu; słowa jego wroga zapadły
zbyt głęboko. W końcu chwycił po kryjomu za kij wędrowny
i nie mówiąc ani słowa rodzicom, znalazł wyrocznię delficką w
nadziei, że usłyszy od niej zaprzeczenie uwłaczającego jego god­
ności oskarżenia.
Ale Apollo nie uznał go godnym odpoioiedzi na zadane pyta­
nie, lecz odkrył przed nim nowy, daleko bardziej okrutny los,
który mu groził. „Ty", mówiła wyrocznia, „zamordujesz wła­
snego ojca, ożenisz się z własną matką i pozostawisz budzące
odrazę potomstwo". Kiedy Edyp to usłyszał, ogarnął go niewy­
powiedziany strach, a że serce ciągle mu podpowiadało, że tacy
kochający rodzice jak Polybos i Meropa muszą być jego praw­
dziwymi rodzicami, nie odważył się powrócić do ojczyzny ze
strachu, że mógłby działając pod wpływem fatum podnieść rękę
na swojego ukochanego ojca Polybosa i dotknięty przez bogów
nieprzezwyciężonym obłędem zawrzeć związek małżeński ze swo­
ją matką Meropą. Z Delf wyruszył w drogę do Beocji. Jeszcze
na drodze między Delfami a miastem Daulia, na skrzyżowaniu
dróg, zobaczył zbliżający się powóz, w którym siedział niezna­
jomy mężczyzna z heroldem, woźnicą i dwoma sługami. Woźni­
ca razem ze starym zepchnęli gwałtownie wędrowca, który
wszedł im w drogę na wąskiej ścieżce; Edyp, z natury popędli-
wy, uderzył upartego woźnicę. Lecz starzec, widząc śmiało zbli­
żającego się do powozu młodzieńca, ugodził go mocno w czubek
głowy podwójnym prętem z kolcami, który trzymał w ręce. Te­
raz Edyp rozzłościł się ostatecznie i po raz pierwszy posłużył się
siłą bohaterów, której udzielili mu bogowie, podniół swój kij

135
wędrowca i pchnął starca z taką siłą, że ten stoczył się z siedze­
nia, padając na wznak. Doszło do bijatyki; Edyp w obronie wła­
snego życia musiał walczyć z całą trójką; ale jego młodzieńcza
siła zwyciężyła, pobił ich wszystkich, z wyjątkiem jednego, któ­
ry umknął.
Wydawało mu się, że nic innego nie zrobił, jak tylko broniąc
się zemścił się na jakimś poślednim mieszkańca Fokidy lub Be-
ocji i jego sługach, którzy nastawali na jego życie. Starzec, któ­
rego spotkał, nie posiadał oznak wysokiej godności. Ale zamor­
dowanym był Lajos, król Teb, ojciec mordercy, który tą drogą
udał się po wyrocznię Pytii; i taka była podwójna wyrocznia
dla ojca i syna, której obydwaj chcieli uniknąć, a którą los do­
pełnił. Król Platajów o imieniu Damasistratos znalazł ciała za­
bitych na skrzyżowaniu dróg, ulitował się nad nimi i kazał je
pochować. Ich grobowce ze spiętrzonych kamieni pośrodku skrzy­
żowania widział wędrowiec jeszcze po wielu latach. Wkrótce p&
tym wydarzeniu przed bramami miasta Teby w Beocji pojaioił
się Sfinks, uskrzydlony potwór, z przodu mający postać panny,
a z tyłu lwa. Była to córka Tyfona i Echidny, nimfy w postaci
węża, płodnej matki wielu potworów, i siostra psa piekielnego,
Cerbera, Hydry z Lerny i ziejącej ogniem Chimery. Ten potwór
rozsiadł się na jednej ze skał i zadawał mieszkańcom Teb naj­
różniejsze zagadki, których nauczył się od Muz. Tego, kto pod­
jął się rozwikłania zagadki, a któremu się nie powiodło, pory­
wał i pożerał. To nieszczęście spadło na miasto, pogrążone w
żałobie po swoim królu, który został zabity (nikt nie wiedział
przez kogo) podczas podróży i którego miejsce zajął Kreon, brat
królowej Jokasty, biorąc ster rządów w swoje ręce. Doszło w
końcu do tego, że własny syn Kreona, który także nie rozwiązał
zadanej przez Sfinksa zagadki, został porwany i połknięty. Ta
niedola skłoniła księcia Kreona do publicznego ogłoszenia, ze ten,
kto uwolni miasto od zmory, dostatnie państwo i jego siostrę
Jokastę za żonę. W tym momencie gdy podawano to obwieszcze­
nie do publicznej wiadomości, Edyp ze swoim kijem wędrownym
wkroczył do Teb. Niebezpieczeństwo, jak i jego cena, nęciło go,
zwłaszcza teraz, gdy nie zależało mu bardzo na życiu z powodu
grożących mu proroctw. Udał się więc na skałę, gdzie Sfinks
miał swoją siedzibę, i czekał na zagadki. Potworowi wydawo.ło

136
się, że da śmiałkowi zagadką niemożliwą do rozwiązania; jego
słowa brzmiały tak:
„Rano jest czworonożne, w południe dwunożne, wieczorem ma
trzy nogi. Jedynie ono pośród wszystkich stworzeń zmienia licz­
bą swoich nóg; ale gdy używa wszystkich nóg, jego siła i szyb­
kość jego członków jest najmniejsza". Edyp uśmiechnął sią gdy
usłyszał zagadką, która wcale nie wydawała mu sią trudna, „Czło­
wiek — to odpowiedź na twoją zagadką", powiedział. „Człowiek,
który o poranku swojego życia, jak długo jest słabym i bezsil­
nym, chodzi na dwóch nogach i rakach; gdy sią wzmocni, chodzi
w południe swojego życia na dwóch nogach; io końcu o wieczo­
rze sioojego życia staje sią starcem i potrzebuje się wesprzeć,
więc bierze kij, by pomóc sobie jakby trzecią nogą". Zagad.ka
została szczęśliwie rozwiązana i Sfinks zabił się, rzucając się ze
skały, pełen wstydu i zwątpienia. Edyp dostał w nagrodą kró­
lestwo Teby i rękę wdowy, która była jego własną matką. Jo-
kasta urodziła mu czworo dzieci jedno po drugim, najpierw
bliźniaki Eteoklesa i Polinika, potem dwie córki, starszą Anty­
gonę, młodszą Ismenę. Byli oni jednocześnie jego dziećmi i ro­
dzeństwem.
Przez długi czas straszna tajemnica pozostawała w ukryciu,
i Edyp, dobry i sprawiedliwy król, chociaż o pewnych brakach
umysłu panował przy boku Jokasty szczęśliwy i kochany w łe­
bach. Po pewnym czasie bogowie zesłali na kraj zarazę, która
szalała okrutnie i na którą nie było skutecznego lekarstwa. Te-
bańczycy szukali ratunku przed tym przerażającym złem, w któ­
rym widzieli plagę zesłaną przez bogów, u swojego władcy, któ­
rego uważali za boskiego wybrańca. Mężczyźni i kobiety, starcy
i dzieci, kapłani z gałązkami oliwnymi na czele zjawili się przed
pałacem królewskim, usiedli wokół na stopniach stojącego przed
nim ołtarza i czekali cierpliwie, aż zjawi się ich władca. Gdy
Edyp wywołany przez zbiegowisko wyszedł z królewskiego pa­
łacu i zapytał dlaczego całe miasto przepełnione jest dymem
ofiarnym i zawodzeniem, odpoioiedział mu w imieniu wszystkich
najstarszy kapłan: „Sam widzisz, o panie, jakie nieszczęście na
nas spadło: pastwiska i pola wypala upał nie do zniesienia, w na­
szych domach szaleje niszcząca zaraza, na próżno miasto stara
się unieść głowę ponad krwawe odmęty morza tragedii. W tym

137
nieszczęściu szukamy u ciebie, umiłowany władco, ratunku. Już
raz wyzwoliłeś nas od śmiertelnej daniny, którą dławił nas okru­
tny Sfinks. Z pewnością nie stało się to bez pomocy bogów.
1 dlatego ufamy, że ty, z pomocą bogów lub ludzi i tym razem
znajdziesz ratunek". „Biedne dzieci" odrzekł Edyp, „dobrze
znam przyczynę waszych skarg. Wiem, że cierpicie, ale nikogo
tak nie boli serce, jak mnie. Bo moja dusza opłakuje nie tylko
jednostki, ale całe miasto! Dlaczego nie budzicie mnie ze snu.
Mój umysł poszukiwał ratunku na różne sposoby i w końcu zda­
je mi się, że go znalazłem. Mój szwagier Kreon został przeze
mnie wysłany do pytyjskiego Apolla do Delf, aby zapytał, jaki
czyn lub jakie dzieło może miasto uratować".
Król jeszcze mówił, gdy Kreon wszedł w tłum i przekazał
mu słowa wyroczni w obecności wszystkich. Co prawda, nie
brzmiały one pocieszająco: Bóg polecił usunąć zło, które miasto
ukrywa i nie pielęgnować tego, czego nie usunie żadne oczysz­
czenie; bo zamordowanie króla Lajosa ciąży na kraju, jak krwa­
wa wina. Edyp, nie podejrzewając, że ten zabity przez niego
starzec jest tym samym, z powodu którego gniew bogów spadł
na jego naród, polecił, żeby opowiedziano mu o zabójstwie kró­
la; ale i wtedy nie przejrzał. Uznał, że do niego należy troska
o owego zmarłego i oddalił zebrany naród. Następnie polecił ogło­
sić w całym kraju, że do kogo dotrze wiadomość o mordercy
Lajosa, ten powinien wszystko wyznać; kto z innego kraju wie­
działby o tym, temu za jego informacje przypadną w udziale
nagroda i wdzięczność miasta. Ten, kto przeciwnie, z troski
o przyjaciela będzie milczał i winę współwiedzy będzie chciał
odrzucić, ten będzie wyłączony zupełnie ze służby bożej, uczt
ofiarnych i nawet pozbawiony kontaktów ze społecznością mia­
sta. W końcu rzucił straszną klątwę na samego spraivce, prze­
powiedział mu nędzę i cierpienie przez całe życie, a w końcu
zgubę, której nie uniknie, nawet gdyby żył w ukryciu na dwo­
rze króla. W końcu posłał dwóch gońców do ślepego wieszcza
Terezjasza, którego wiedza i wejrzenie w to, co ukryte dorów­
nywały przepowiadającemu Apollowi.
Wkrótce Terezjasz zjawił się przed królem i zgromadzeniem
ludowym, prowadzony za rękę przez chłopca-przewodnika. Król
wyjaśnił mu zmartwienie, które ciąży jemu i całemu krajowi.

138
Poprosił go, żeby posłużył się swoją sztuką jasnowidzenia i do­
pomógł im znaleźć mordercę. Ale Terezjasz zawodząc i wycią­
gając ręce obronnym gestem ku królowi, powiedział: „Straszna
jest wiedza, która wiedzącemu przynosi tylko nieszczęście; po­
zwól mi wrócić do domu, królu; znoś swoje i pozwól mi znosić
moje!" Tym bardziej Edyp nalegał teraz na wieszcza, a lud, któ­
ry go otaczał, błagając rzucił się przed nim na kolana. Ale gdy
mimo to nie chciał nadal udzielić dalszych wyjaśnień, król Edyp
w zapalczywości oskarżył go o wtajemniczenie, a nawet o współ­
udział w zamordowaniu Lajosa. A nawet, gdyby nie był ociem­
niały, przypisałby jemu samemu tę zbrodnię. To oskarżenie roz­
wiązało język ślepemu prorokowi. „Edypie", powiedział, „sam
wydałeś wyrok na siebie. Zamilcz, nie zwracaj się do nikogo
z ludu, bo ty jesteś tą ohydą, która kala to miasto! Ty jesteś
mordercą króla, ty jesteś tym, który żyje w przeklętym zimąz-
ku z najbliższymi".
Edyp już raz był zaślepiony: posądził proroka o czary, pod­
stępne kłamstujo; rzucił podejrzenie na swojego szwagra Kreona
i obu oskarżył o spisek, który za pomocą pajęczyny kłamstw
miał strącić jego, wybawcę miasta, z tronu. Ale teraz Terezjasz
jeszcze dobitniej potwierdził, że król jest mordercą ojca i mę­
żem swojej matki, przepowiedział mu zbliżającą się niedolę i od­
dalił się zagniewany, prowadzony za rękę przez swojego małego
przewodnika. Tymczasem dowiedziawszy się o oskarżeniach wy­
suwanych prze króla, pospiesznie przybył Kreon i doszło mię­
dzy nimi do gwałtownej sprzeczki, którą na próżno starała się
uśmierzyć Jokasta, rzucając się pomiędzy skłóconych. Kreon roz­
stał się w gniewie ze swoim szwagrem.
Jeszcze bardziej zaślepiona niż jej mąż była Jokasta. Jeszcze
nie zdążyła z ust męża usłyszeć, że Terezjasz nazwał go morder­
cą LajGsa, gdy zaczęła złorzeczyć na proroków i proroctwa. „Po­
myśl, mężu", zawołała, „co wiedzą prorocy, zobacz na tym przy­
kładzie! Mojemu pierwszemu mężowi też wróżono, że zginie
z ręki syna. Ale Lajosa zabiła gromada zbójców na skrzyżowa­
niu dróg, a nasz jedyny syn został porzucony ze skrępowanymi
nogami w pustynnych górach i nie przeżył trzech dni. Tak speł­
niają się wróżby proroków".
Te szydercze słowa królowej zrobiły na Edypie zupełnie inne

139
wrażenie, niż oczekiwała. „Na skrzyżowaniu dróg" zo.pytał
z największym lękiem w duszy, „padł Lajos? Powiedz, jakiej
był postury, w jakim wieku?" — „Był wysoki", odpowiedziała
Jokasta, nie rozumiejąc zdenerwowania swojego męża, „pierio-
sze starcze kosmyki stroiły jego głowę, on sam był nawet z po­
staci i wyglądu podobny do ciebie". — „Terezjasz nie jest śle­
py. Terezjasz jest prorokiem!" zawołał teraz Edyp przerażony;
bo noc w jego umyśle nagle rozjaśniła się jak od błyskawicy.
I musiał pod presją tych strasznych wiadomości zadawać pyta­
nia, w oczekiwaniu, że odpowiedzi na nie przedstawią przera­
żające odkrycie jako omyłkę. Ale wszystkie okoliczności zgadza­
ły się i w końcu dowiedział się, że sługa, który uciekł, doniósł
o morderstwie. Ale, skoro zobaczył Edypa na tronie, błagał go­
rąco, żeby wysłano go na pastwiska najbardziej oddalone od mia­
sta. Edyp chciał go zobaczyć i niewolnik został wezwany ze wsi.
Zanim jednak przybył, zjawił się posłaniec z Koryntu — zawia­
domił Edypa o śmierci ojca Polybosa i wezwał go na opuszczo­
ny tron kraju.
Przy tym poselstwie królowa powiedziała tryumfująco:
„Wzniosłe boskie wyroki, gdzie jesteście? Ojciec, którego Edyp
rzekomo zabił, zmarł łagodną śmiercią starca?".
Inaczej odebrał tę informację pobożniejszy król Edyp, który
wprawdzie ciągle jeszcze byl skłonny uznać Polybosa za sv:o-
jego ojca, ale nie mógł zrozumieć, jak proroctwo mogłoby się
nie spełnić. Nie chciał też udać się do Koryntu, bo żyła tam je­
szcze jego matka Meropa i jeszcze mogła się spełnić druga część
przepowiedni: jego małżeństwo z matką.
Posłaniec rozwiał naturalnie te wątpliwości. Był to ten sam
mężczyzna, który przed wieloma laty na górze Kitajron przejął
od służącego Lajosa nowo narodzone dziecko i uwolnił jego prze­
kłute i związane pięty. Zaraz udowodnił królowi, że jest wpraw­
dzie dziedzicem, ale przecież tylko przybranym synem króla Po­
lybosa z Koryntu. Niejasny impuls, by szukać prawdy, skłonił
go do sprowadzenia tego sługi Lajosa, który oddał go, gdy był
dzieckiem, Koryntczykom. Od swojej służby dowiedział się, ze
jest to ten sam pasterz, który zbiegł z miejsca mordu na Lajo-
sie i teraz pasie na granicy bydło króla. Gdy Jokasta to usły-

140
szaia, opuściła swojego męża i zebrany naród z głośnym zawo­
dzeniem. Edyp, który świadomie chciał zamroczyć sioój umysł,
nie zrozumiał, co oznacza jej oddalenie. „Z pewnością obawia
się", zwrócił się do ludu, „jako kobieta pełna dumy, wiadomoś­
ci, że nie pochodzę ze szlachetnego rodu. Ale ja uważam się za
dziecko szczęścia i nie wstydzę się tego pochodzenia!" Teraz po­
jawił się stary pasterz, którego sprowadzono z daleka i zaraz
został rozpoznany przez Koryntczyka jako ten, który przekazał
mu dziecko na Kitajronie. Ale stary pasterz był całkiem blady
ze strachu i chciał wszystkiemu zaprzeczyć; dopiero na gniewne
groźby Edypa, który polecił związać go powrozem, powiedział w
końcu prawdę: Edyp jest synem Lajosa i Jokasty, za przyczyną
strasznego proroctwa bogów, że zamorduje swojego ojca, wyda­
no go w jego ręce, ale on z litości pozostawił go przy życiu.
Teraz zostały rozwiane wszystkie wątpliwości, a zgroza ujaw­
niona. Krzycząc jak oszalały, Edyp wpadł do pałacu, błądził do­
okoła i zażądał miecza, aby zgładzić z ziemi tego potwora, który
jest jego matką i żoną. Ponieważ wszyscy schodzili mu z drogi,
gdy tak szalał, znalazł, strasznie zawodząc, swoją sypialnię, wy­
ważył zamknięte, podwójne drzwi i wpadł do środka. Straszny
widok nagle go zatrzymał. Zobaczył kołyszącą się wysoko nad
łóżkiem Jokastę z rozpuszczonymi, potarganymi włosami, która
okręciła szyję postronkiem i powiesiła się. Edyp długo wpatry­
wał się w zmarłą, potem zbliżył się z głośnym jękiem i ściągnął
z góry sznur, tak że zwłoki dotknęły ziemi i gdy tak leżały przed
nim rozciągnięte, zerwał kute w złocie napierśniki z szaty swo­
jej żony. Trzymając napierśniki w prawej ręce, podniósł je w
górę i przekłuł swoje oczy, żeby nigdy nie oglądały tego, co
uczynił i znosił, i obracał w nich złotym szpicem, aż gałki oczne
zostały przekłute i krew popłynęła strumieniem z oczodołów.
Potem zażądał, żeby jemu, oślepionemu, otworzono bramę, żeby
go wyprowadzono i pokazano całemu ludowi tebańskiemu jako
mordercę ojca, męża własnej matki, jako przekleństwo niebios
i ziemskie straszydło. Słudzy spełnili jego żądanie, ale naród nie
okazał kiedyś tak kochanemu i uwielbianemu królowi wstręty.,
lecz serdeczne współczucie. Sam Kreon, jego szwagier, którego
dotknęło niesprawiedliwe podejrzenie, przybył w pośpiechu, nie

141
po to, żeby go wydrwić, lecz aby ukryć obarczonego klątwą
człowieka przed światłem dnia i okiem ludu i polecić go jego
dzieciom. Zgnębionego Edypa wzruszyło tyle dobroci.
Przekazał swojemu szwagrowi tron, który miał go zachować
dla swych młodych synów, i prosił o grób dla swojej nieszczę­
snej matki, a dla swoich osieroconych dzieci o opiekę u nowego
władcy; sam chciał jedynie być wygnany z kraju, który zhańbił
podwójną zbrodnią, i udać się na górę Kitajron, gdzie już rodzi­
ce przeznaczyli go na śmierć i gdzie teraz chciał żyć i umrzeć,
zależnie od woli bogów. Potem zapragnął jeszcze usłyszeć głos
córek i położył rękę na ich niewinnych głowach.
Kreona pobłogosławił za wszelką miłość, której od niego do­
znał, jakkolwiek na nią nie zasłużył, i życzył jemu i. całemu lu­
dowi lepszej opieki ze strony bogów, niż on sam doświadczył.
Potem odprowadził go Kreon do domu i ten jeszcze niedaw­
no podziwiany zbawca Teb, potężny władca, którego słuchały
tysiące, Edyp, który rozwiązywał tak trudne zagadki i tak póź­
no rozwiązał swoją własną, miał wędrować jako ślepy żebrak
przez bramy swojego miasta rodzinnego na krańce swojego kró­
lestwa (Z: Gustav Schwab, Die schönsten Sagen des klassischen
Altertums — Najpiękniejsze legendy klasycznej starożytności —
W i e n — H e i d e l b e r g 1955).

3. E D Y P — R Z E K O M O W I N N E
DZIECKO

W tragedii Sofoklesa Edyp karze się ślepotą, wy­


kluwając s o b i e oczy. Nikt do dzisiaj nie jest t y m oburzony.
A przecież E d y p nie mógł rozpoznać w Lajosie swojego ojca,
więc była to w i n a Lajosa; to on sprowokował E d y p a podczas
s p o t k a n i a , E d y p w c a l e n i e p o ż ą d a ł J o k a s t y , lecz j e d y n i e d z i ę k i
swojej mądrości, która pomogła mu wyjaśnić wyrocznię i u r a ­
t o w a ć Teby, został w y z n a c z o n y na jej męża. M i m o tego, że J o ­
k a s t a , jego m a t k a , m o g ł a b y r o z p o z n a ć s w e g o s y n a p o s p u c h n i ę ­
tych s t o p a c h , n i k t d o dzisiaj n i e wydawał się być zgorszony
oskarżeniem Edypa. Zawsze było oczywiste, że dzieci ponosiły
konsekwencje wyrządzonej im krzywdy; istotne było to, żeby

142
już jako dorośli, nie m o g ł y one z a u w a ż y ć t y c h powiązań. Za to
m i a ł y p r a w o postępować w taki s a m sposób ze swoimi dziećmi.
J e s t właściwie logiczne, że E d y p w y k ł u ł sobie oczy w m o m e n c i e ,
gdy zaczął przeczuwać, jaką okropną grę prowadzili bogowie
i jego r o d z i c e , k i e d y b y ł b e z s i l n y m d z i e c k i e m . B o g o w i e boją się
ludzi, którzy przejrzeli, dlatego Edyp musiał ofiarować swój
wzrok, żeby nie zostać odepchnięty lub zniszczony przez bogów
i l u d z i . J e g o ś l e p o t a r a t u j e m u życie, p o n i e w a ż s ł u ż y u s p o k o j e ­
niu bogów i przebaczeniu.
Granice k o m p l e k s u Edypa są coraz wyraźniej zauważane w
literaturze psychoanalitycznej i dyskutowane z coraz większą
otwartością. Nie m o ż n a już d ł u ż e j p o z o s t a w a ć o b o j ę t n y m w obli­
czu n a s t ę p u j ą c y c h f a k t ó w :
1. N a j b a r d z i e j p r z e k o n u j ą c a część t e j h i s t o r i i ( w a l k a o o b i e k t
pierwotny, m a t k ę , z rywalem, ojcem) jest tak w y r a ź n i e dopaso­
wana do rozwoju mężczyzny, że wiele, cokolwiek powiedziano
by o kobiecej seksualności, b r z m i sztucznie i m u s i p r o w a d z i ć do
niezrozumienia i błędnego interpretowania rozwoju kobiety.
2. Z m i e n i a j ą c y się o b r a z dzisiejszej rodziny i rozwój wiedzy
na temat różnych, bardzo odbiegających od naszych, form wy­
chowania dzieci, pozwala coraz wyraźniej dostrzec powiązanie
teorii Edypa z s y s t e m e m p a t r i a r c h a l n y m .
3. O b u d z o n e i rosnące zainteresowanie p s y c h o a n a l i t y k a n a r ­
cystycznymi p o t r z e b a m i , jak szacunek, odwzorowanie, zrozumie­
nie i traktowanie z powagą, pozwala dostrzec, że w i e l k ą część
życzeń, określanych dotychczas jako instynktowne, w pewnych
sytuacjach można rozumieć głębiej i bardziej adekwatnie. Ura­
zy, które wynikają z frustracji narcystycznych potrzeb, często
prowadzą do uczuć, k t ó r e teraz m o ż n a opisać i z r o z u m i e ć w spo­
sób bardziej r ó ż n o r o d n y niż za pomocą słowa „ e d y p a l n y " .
4. Nie m o ż n a nie uwzględniać faktu, że wielu ludzi, między
innymi wielu analityków, dopiero w swojej drugiej analizie
osiągnęło rzeczywistą poprawę, tzn. zanik s y m p t o m ó w . Być m o ­
że mogli poświęcić się oni swojemu „ja" dopiero wtedy, gdy
„zdali" w pierwszej analizie egzamin z teorii F r e u d a .
5. G d y b y jednak większość psychoanalityków zdecydowanie
nie chciała zaakceptować rzeczywistości rodziców, młodsi spo­
śród nich prędzej czy p ó ź n i e j m o g l i b y d o w i e d z i e ć się od tera-

143.
peutów o decydujących faktach dotyczących uwodzenia, oskar­
ż a n i a i g w a ł c e n i a dzieci; faktów t y c h nie m o ż n a już wyjaśniać
za pomocą teorii edypalnej, teorii rodziców nierealnych (przed­
m i o t u fantazji).
W obliczu t y c h faktów, dobrze znanych analitykom, można
zapytać, dlaczego freudowska koncepcja kompleksu E d y p a prze­
t r w a ł a tak długo i dlaczego ma tak wielkie znaczenie nie tylko
w k s z t a ł c e n i u , lecz t a k ż e na k o n g r e s a c h i w p u b l i k a c j a c h , g d z i e
uchodzi lub była uznawana za nieodzowny składnik analitycz­
n e g o m y ś l e n i a . S k ł a d a się n a t o k i l k a w a ż n y c h p r z y c z y n :
1. Kiedy F r e u d pod koniec ostatniego stulecia rozwijał kon­
cepcję kompleksu Edypa, w dużym stopniu wyprzedził swoją
epokę. Odkrycie faktu, że cztero-pięcioletnie dziecko miotane
jest silnymi uczuciami, że może cierpieć z p o w o d u zazdrości,
a m b i w a l e n c j i i s t r a c h u p r z e d u t r a t ą miłości, i że w y p a r c i e t y c h
wszystkich uczuć może doprowadzić do powstania nerwicy, było
wtedy (nie m o ż n a o tym zapomnieć) rzeczywiście rewolucyjne.
J e ż e l i się rozważy, że jeszcze d z i s i a j , 80 lat później, bogactwo
wewnętrznego świata dziecka nadal pozostaje dla wielu ludzi
ukryte, że istnieje niewiele biografii z a c z y n a j ą c y c h się nawet
dopiero od w i e k u gimnazjalnego, w t e d y m o ż e m y pojąć, jak n o ­
wa i rewolucyjna była teoria F r e u d a . A ponieważ długo mobi­
lizowała ona opór, k t ó r y zawsze t o w a r z y s z y n i e ś w i a d o m y m t r e ś ­
ciom, można zrozumieć, ż e p s y c h o a n a l i t y c y p r z e z d ł u ż s z y czas
każdą k r y t y k ę kompleksu Edypa interpretowali jako wyraz od­
rzucenia i sprzeciwu.
2. Takie interpretacje wprawdzie pomagają uratować wartoś­
c i o w e o d k r y c i e p r z e d „ n i e ś w i a d o m y m i n a p a s t n i k a m i " , a l e z cza­
sem prowadzą do jego skostnienia, nadając uwarunkowanemu
czasem połączeniu p r a w d y i błędu wartość absolutną. G d y adept
p s y c h o a n a l i z y m i m o n a j l e p s z y c h c h ę c i n i e m ó g ł o d k r y ć w sobie
życzenia, żeby seksualnie obcować z matką, to musiał przyjąć
wyjaśnienie, że dlatego tak głęboko w y p a r ł to życzenie, iż było
o n o z a b r o n i o n e . N i e m o ż n a się d z i w i ć , ż e w i e l u a d e p t ó w p r ó b o ­
w a ł o coś s o b i e w m ó w i ć , ż e b y n i e u t r a c i ć n a d z i e i n a u w o l n i e n i e
dzięki analizie i zachować tak ważną przynależność do grupy.
A jeżeli człowiek porzucił swoją własną prawdę na korzyść
ideologii, to będzie, niezależnie od tego, jakie były tego przy-

144
czyny, bronił jej p r z e d n a s t ę p n ą generacją. G d y b y tego nie r o ­
bił, m u s i a ł b y p r z e ż y ć t r a g e d i ę w ł a s n e j s t r a t y . L e c z w r o k u 1981
r e d u k c j a życia uczuciowego dziecka i w y p a r t y c h treści do obsza­
ru impulsów nie udaje się bez poważnych zafałszowań. Takie
doświadczenie przez dziecko ambiwalencji w s t o s u n k u do rodzi­
c ó w n i e d a j e się ł a t w o u m i e ś c i ć w s c h e m a c i e e d y p a l n y m , j a k k o l ­
wiek p r ó b o w a n o tego już wiele razy.
3. Dodatkowo stabilizującym czynnikiem utrzymania teorii
k o m p l e k s u E d y p a jest p r z y k a z a n i e C z a r n e j Pedagogiki. Od d a w ­
na celem wychowawców było odwrócenie uwagi dziecka od m o ­
tywów ich p o s t ę p o w a n i a i skierowanie tej uwagi na rzekomo
g r z e s z n e i złe p o b u d k i dziecięcych życzeń. Nieświadoma zależ­
ność od tego p r z y k a z a n i a m u s i a ł a mieć bardzo duże znaczenie,
s k o r o F r e u d r a t o w a ł się t e o r i ą E d y p a p r z e d izolacją, która by­
ł a k o n s e k w e n c j ą jego o d k r y ć z 1896 r o k u . J a k k o l w i e k i d e a s e ­
ksualnie pożądającego dziecka b y ł a w t e d y bardzo szokująca, to
ł a t w i e j d o s t o s o w y w a ł a się d o u k r y t y c h i c h r o n i o n y c h p r z e z p e ­
dagogikę s t r u k t u r władzy, niż p e ł n a p r a w d a o t y m , co dorośli
robią z dziećmi, także w sferze seksualnej. Seksualnie pożąda­
jące d z i e c k o n a d a l p o z o s t a ł o o b i e k t e m w y c h o w a w c z y c h (względ­
nie t e r a p e u t y c z n y c h ) s t a r a ń d o r o s ł e g o .
4. Tak jak wdrażanie do „niepamiętania", tak skierowana
na przepracowanie kompleksu Edypa analiza pomaga w zawo-
alowaniu faktu wykorzystania i maltretowania dziecka podpo­
rządkowanego dorosłym. Skoro tylko wina dziecka lub konflikt
E d y p a stoi w c e n t r u m u w a g i , n i k o m u n i e p r z y c h o d z i d o g ł o w y
z a p y t a ć , d l a c z e g o w ł a ś c i w i e ojciec E d y p a , k r ó l L a j o s , k a z a ł b e z ­
pośrednio po u r o d z e n i u syna przebić jego s t o p y i g o p o r z u c i ć .
Niezadawanie rodzicom pytań o motywy należało w czasach
Freuda do dobrego wychowania i jego teoria dostosowała się
do tego.
5. Rozluźnienie zasad wychowania po drugiej wojnie świa­
t o w e j doprowadziło do tego, że rodzice już nie posiadali p r z y w i ­
leju władzy totalitarnej, a wyrastające w trochę większej swo­
b o d z i e dzieci m o g ł y ł a t w i e j p r z e j r z e ć m a n i p u l a c j e s w o i c h r o d z i ­
ców. Niektórzy analitycy-nauczyciele, którzy sami, będąc ofia­
r a m i C z a r n e j P e d a g o g i k i , n i e z d a w a l i s o b i e z t e g o s p r a w y , czuli
się z a g r o ż e n i s t o s u n k o w o w i ę k s z ą w o l n o ś c i ą t e j m ł o d z i e ż y i u w a -

10 — " M u r y m i l c z e n i a . 145
żali, że muszą jeszcze bardziej rozbudować twierdzę swojego
teoretycznego wyznania wiary. Do tego bastionu psychoanali­
tycznego wychowania należy teoria kompleksu Edypa, w którą
nie w y p a d a uczniowi wątpić, podobnie jak w y c h o w a n k o w i jezu­
i t ó w w Credo. T a k i e p y t a n i a m o ż n a z a d a w a ć d o p i e r o w z a a w a n ­
s o w a n y m w i e k u . H e i n z K o h u t n p . w y z n a j e , ż e u w i e l u jego w y ­
leczonych pacjentów nie pojawiła się żadna problematyka edy-
palna, a J. Bastiaans, wieloletni prezes Stowarzyszenia Psycho­
analityków w Holandii, stwierdził podczas swoich doświadczeń
z LSD, że w czasie o ż y w i a n i a w c z e s n o d z i e c i ę c y c h u r a z ó w , pod
w p ł y w e m L S D r e g u l a r n i e p o j a w i a się u c z u c i e o s a m o t n i e n i a , g ł ę ­
bokiego upokorzenia i zniewagi, ale nigdy frustracje związane
z r z e k o m y m konfliktem Edypa. Po doświadczeniach z m o i m i pa­
c j e n t a m i w y d a j e m i się, ż e d o t y c h u r a z ó w n a l e ż ą t e ż l i c z n e s e ­
k s u a l n e s t y m u l a c j e . J a k już p o w i e d z i a ł a m , u c z u c i e d z i e c k a , k t ó ­
re F r e u d opisuje jako kompleks Edypa, dzięki naszej lepszej
znajomości n a r c y s t y c z n y c h p o t r z e b m o ż n a dzisiaj określić o wie­
le precyzyjniej. Jeżeli nadal obowiązuje zawężenie do obszaru
p o p ę d ó w , t o E d y p z a w d z i ę c z a s w ó j u p ó r n i e d o ś w i a d c z e n i u , lecz
strukturze władzy towarzystw psychoanalitycznych, które muszą
zapewnić ochronę ojcom i dziadkom.
Ze słowem „ e d y p a l n y " związane są różne skojarzenia. Jeżeli
podaje się w wątpliwość życzenie czteroletniego chłopca, żeby
o d b y ć s t o s u n e k z m a t k ą , n i e o z n a c z a t o w c a l e , ż e n i e u z n a j e się
wynikającego z tej sytuacji trójkąta uczuć. Zazdrość, bezsilność,
beznadziejna rywalizacja z większym, który daje odczuć swoją
przewagę, uczucie nieudolności, nadzieja na związek, zakłopo­
tanie z powodu stymulacji, wszystko to należy do tak zwanej
„fazy edypalnej", w w i e k u od t r z e c h do p i ę c i u lat, w okresie,
kiedy dziecko jest w rozkwicie swojej piękności i często jest
ulubionym obiektem seksualnym dorosłego i starszego rodzeństwa.
W ł a ś n i e n a u c z y ł o się o n o w y r a ź n i e m ó w i ć , p o r u s z a się z gracją,
podziwia swoich rodziców, jest im o d d a n e , ufne, nie krytykuje,
jest idealnym, dostępnym obiektem. Jeżeli życie uczuciowe ro­
dziców jest w zaniku, ponieważ kiedyś zostały podcięte korzenie
ich własnego dzieciństwa, trudno im będzie zrozumieć bogate
i i n t e n s y w n e u c z u c i a s w o j e g o d z i e c k a i o d p o w i e d z i e ć na n i e . D l a
wielu, oprócz wściekłości, jedynie seksualne podniecenie jest

146
możliwą formą emocjonalnego zaangażowania. Wielu rodziców
nie ukrywa przed dziećmi swojego seksualnego niezaspokojenia
i od nich czerpie jego s u b s t y t u t . Między t y m i j a w n y m i g w a ł t a ­
mi, a u k r y t y m i , bo w y p a r t y m i , oczekiwaniami rodziców, istnieje
cała gama rodzicielskich postaw, które są zrozumiałe, biorąc pod
u w a g ę z a w ę ż e n i e życia u c z u c i o w e g o d o s e k s u a l n o ś c i . A l e w d z i e ­
cku muszą one prowadzić do bezradności, poczucia niewydolnoś­
ci, d e z o r i e n t a c j i , p r z e c i ą ż e n i a , b e z s i l n o ś c i i n a d m i e r n e j s t y m u l a ­
cji.
Założenie powszechności kompleksu E d y p a p r z y s ł a n i a t e fa­
kty i wyraźne uwiedzenia przedstawia jako odpowiedź na se­
ksualne życzenia dziecka.
Będący pod w p ł y w e m Wilhelma Reicha rodzice byli rzeczy­
w i ś c i e p r z e k o n a n i o t y m , że m u s z ą d z i e c i o m p o m ó c i z a d o w o l i ć
ich infantylną, rozumianą genitalnie, seksualność. Przekonanie,
że dziecko należy n a u c z y ć p o s ł u s z e ń s t w a bardzo wcześnie i że
jego w o l a m u s i b y ć z ł a m a n a jeszcze w n i e m o w l ę c t w i e , p o m o g ł o
n a s z y m rodzicom i d z i a d k o m u k r y ć p r z e d n i m i s a m y m i ich p o ­
trzebę panowania nad innymi. Teoria kompleksu Edypa nadaje
się t a k ż e d o t e g o , b y z a o f e r o w a ć m ł o d s z y m g e n e r a c j o m p o d o b n e
usługi, k t ó r e polegają na t y m s a m y m m e c h a n i z m i e , a m i a n o w i ­
cie n a r o z s z c z e p i e n i u w ł a s n y c h e m o c j i i i c h p r o j e k c j i n a dzie­
c k o . N i e s t e t y , w ł a ś n i e w t e n s p o s ó b p o z b a w i a się p e w n o ś c i r o ­
d z i c ó w p e ł n y c h d o b r e j woli. D z i e c k o s t a j e się n o s i c i e l e m tego, c o
seksualne, kiedyś zakazane, będące tabu, a więc „ b r u d n e " , tak­
że wtedy, gdy pochodzące z własnego, wczesnego dzieciństwa
wartości pozostają ukryte za intelektualną tolerancją, tzn. po­
zostają nieświadome.
Chciałabym wyjaśnić to na przykładzie. W pewnej książce
o wychowaniu seksualnym jest przedrukowana relacja ojca
z „ K o m u n y 2 " : „ W i e c z ó r , o b y d w o j e d z i e c i leżą w ł ó ż k u . G ł a s z ­
czę N e s s i m a , p r z y t y m t a k ż e jego p e n i s . G r i s c h a : «Ja też chcę
mieć penisa.» Próbuję jej powiedzieć, że przecież ma waginę,
którą też m o ż n a głaskać. G r i s c h a o d p a r o w u j e : «Ja też chcę mieć
penisa do siusiania.» Przypomniała mi się rozmowa z psycho­
analitykiem H a n s e m Kilianem, w której postawiliśmy hipotezę,
że penis już nie m u s i być p o s t r z e g a n y przez mężczyzn jako ich
wyłączna własność. Powiedziałem: «Grischa, przecież możesz

10* 147
mieć penis Nassera (= Nessima). Przecież możesz pogłaskać je­
go penis!» Grischa n a t y c h m i a s t na to przystaje, chce pogłaskać
p e n i s N e s s i m a . N e s s i m p o c z ą t k o w o b r o n i się, p r a w d o p d o b n i e boi
się a g r e s y w n e g o a t a k u n a s w ó j p e n i s z e s t r o n y G r i s c h y . M ó w i ę ,
ż e p e n i s t r z e b a g ł a s k a ć b a r d z o d e l i k a t n i e . N a s s e r z g a d z a się t e ­
r a z , a l e z a t o c h c e p o g ł a s k a ć w a g i n ę G r i s c h y . G r i s c h a b r o n i się,
podobnie jak poprzednio Nasser. Mówię, że waginę też trzeba
głaskać delikatnie. Obydwoje zgadzają się teraz, ale kłócą się,
k t ó r e m a z a c z ą ć p i e r w s z e . N a s s e r z g a d z a się, żeby Grischa po­
głaskała pierwsza jego p e n i s . Dyskutują, ile razy Grischa może
go pogłaskać. C h c e «calkiem dużo razy», odlicza na palcach. N a s ­
ser zgadza się tylko na jeden raz. Mówię coś pojednawczego.
G r i s c h a bardzo delikatnie głaszcze penis Nassera, a Nasser r ó w ­
nież delikatnie waginę Grischy. P o t e m próbują odbyć stosunek",
(cyt. w e d ł u g H. K e n t l e r a , 1970, s. 137).
W t e j r e l a c j i w y c z u w a się p r z y n a j m n i e j d w i e r ó ż n e p o s t a w y .
Pierwszoplanowa, świadoma postawa, odzwierciedla bez wątpie­
nia d o b r e w z a m y ś l e s t a r a n i e dorosłego, żeby zaoszczędzić swo­
jemu dziecku wrogo nastawionych do seksu represji, które we
wcześniejszych generacjach wyrządziły wiele złego. Swoją wie­
dzę o tym dorosły zawdzięcza lekturze psychoanalitycznych
pism i własnym doświadczeniom z młodości. Ale jeszcze wcze­
śniej, w pierwszych latach swojego życia, skupił w sobie brak
z a u f a n i a d o t w ó r c z y c h sił d z i e c k a i p r z e k o n a n i e , ż e d o r o s ł y m u ­
si je wszystkiego n a u c z y ć (nawet z m y s ł o w e j radości). W t e n spo­
sób namiętność do pouczania, charakterystyczna dla dawnej
Czarnej Pedagogiki, może przeniknąć do postawy niektórych
współczesnych rodziców, którzy czasami, podobnie jak ich wła­
śni rodzice, widzą konieczność przyswojenia dziecku „właści­
w y c h " u c z u ć i m a n i p u l o w a n i a n i m w i m i ę jego d o b r a . Ś w i a d o ­
me i nieświadome motywy, które skłoniły rodzica do seksualne­
go manipulowania własnym dzieckiem w imię antyrepresyjnego
w y c h o w a n i a , m a n i p u l o w a n i a do tego stopnia, że dzieci w cyto­
w a n y m przykładzie w końcu próbują odbyć stosunek, mogą być
bardzo różne i nie są możliwe do wyjaśnienia bez znajomości
historii dzieciństwa rodziców. Ale przedstawiona wyżej sytuacja
przygotuje czytelnika już nastawionego na odbiór języka pe­
dagogicznego. Będzie on sobie zadawał pytanie: dlaczego dzieci

148
mają być s k ł a n i a n e d o s t o s u n k u ? C z y n i e czują się w t e d y w y ­
korzystywane dla cudzych potrzeb. Dlaczego dziecko, k t ó r e do­
świadczyło czułej miłości swoich rodziców w dzieciństwie, nie
m i a ł o b y samo odnaleźć w okresie d o j r z e w a n i a t e j czułości, swo­
jej o b u d z o n e j seksualności i swoich form przyjemności? Czy to
nie my przeszkadzamy tym odkryciom, gdy w sposób parado­
ksalny sądzimy, że właśnie my m o ż e m y i m u s i m y pouczać na­
sze dzieci, jak należy czerpać przyjemność z seksualności? Jak
długo pozostają w n a s a k t y w n e introjekcje, t a k długo r e p r o d u ­
kujemy stary schemat wychowawczy ze zmienionymi znakami.
Ponieważ bardzo wcześnie wpojono n a m „zapominanie", a ta­
kie wychowanie było powszechne, dopiero wtedy możemy prze­
stać manipulować wychowując, gdy sami zostaniemy uwrażli­
wieni na te nasze nieświadome postawy. W odróżnieniu od suro­
wego, autorytarnego wychowania (w bezwarunkowym posłu­
szeństwie, w twardości, bezduszności itp.), w którym zarówno
treści, jak i m e t o d y wywierają na duszę dziecka niszczący w p ł y w ,
treści tak zwanego antyautorytarnego wychowania są całkowi­
cie l u d z k i e i p r z y j a z n e c z ł o w i e k o w i . D l a t e g o w r o g i d z i e c k u e l e ­
ment, który zagnieździł się w przekazanych, nieświadomych
p r z y m u s a c h , nie jest ł a t w y do przejrzenia. Żyje on dalej w gor­
liwości wychowawcy, któremu własna ideologia jest bliższa
i bardziej z n a n a niż własne, żywe dziecko. Tylko w ten sposób
m o g ę t o r o z u m i e ć , g d y k t o ś pisze, ż e dzieci n a l e ż y „ w d r o ż y ć " d o
oporu, do a n t y a u t o r y t a r n e j p o s t a w y i do seksualnej rozkoszy.
Dziecko od początku przyzwyczajone do tego, że jego wła­
s n y ś w i a t jest s z a n o w a n y , p o t e m bez t r u d u d o s t r z e ż e k a ż d ą for­
m ę l e k c e w a ż e n i a jego o s o b y ( a t a k ż e a u t o r y t a r n e g o w y c h o w a n i a )
i będzie na nie reagowało oporem. Jeżeli jednak było za p o m o ­
c ą ideologii p r z y u c z a n e do o k r e ś l o n e j postawy, później nie za­
uważy, że znowu narzuca m u się inną ideologię. Ale dziecko,
k t ó r e doświadczyło miłości, nie m u s i być n a u c z a n e czułej seksu­
alności, będzie o n a dla niego czymś oczywistym.
Być może, propagowane w przytoczonym powyżej przykła­
dzie w y c h o w a n i e s e k s u a l n e w y s z ł o j u ż z m o d y , p o n i e w a ż r o d z i ­
c e p o p e w n y m czasie z a u w a ż y l i , ż e s a m i p o z w a l a l i sobą m a n i ­
pulować, będąc ofiarami ideologii. Ale zajmowanie się zjawis­
kiem zagubienia rodziców, którzy czasami podobnie j a s ich dzie-

149
ci są narażeni na szaleństwa wychowawcze ideologów i teore­
7
tyków , uważam za interesujące. Patologia zasad w y c h o w a w c z y c h
Schrebera nie została zauważona przez jego generację (nawet
p r z e z Z y g m u n t a F r e u d a ) . P o d o b n i e , w y w o d z ą c e się z t e o r i i i n ­
stynktów wychowawcze zalecenia dzisiaj mogą pozostać dla nas
u k r y t e , e w e n t u a l n i e w y d a w a ć się c a ł k i e m o d p o w i e d n i e i p r a w i ­
d ł o w e , p o n i e w a ż jeszcze n i e d o s t r z e g a m y w n a s z e j p o s t a w i e i w
t y m , c o m ó w i m y , śladów 7 C z a r n e j P e d a g o g i k i . D l a t e g o n i e t y l k o
zaangażowani rodzice, lecz także terapeuci dziecięcy dają się
zwieść koncepcji k o m p l e k s u E d y p a ze szkodą dla swojej e m p a t i i .
Pewna zajmująca się dziećmi analityczka poprosiła mnie
0 godzinę superwizji, podczas której opowiadała mi, co nastę­
puje: Leczy czteroletniego chłopca, który nagle zaczął przeja­
wiać lęki fobijne i r e a g o w a ł paniką na obecność mężczyzn no­
szących pewien rodzaj fryzury. Największą trudność w czasie
leczenia sprawiał jej sposób z a c h o w a n i a chłopca, k t ó r y s t a ł się
n a t r ę t n y , g w a ł t o w n y m r u c h e m sięgał jej pod spódnicę, przytu­
l a ł się d o n i e j i s p r a w i a ł , ż e c z u ł a się j a k a t a k o w a n a p r z e z ja­
kiegoś pożądliwego mężczyznę. Terapeutka powiedziała mi, że
przedstawiła ten przypadek na seminarium i usłyszała różne
wypowiedzi. Niektórzy koledzy w zachowaniu chłopca widzieli
cechy edypalne, które powodowały odrzucenie określonego typu
m ę ż c z y z n . I n n i z k o l e i sądzili, że d z i e c k o „ n i e o s i ą g n ę ł o jeszcze
fazy e d y p a l n e j " . Te uwagi nie pomogły koleżance w pracy. Je­
dynie m i a ł a d o s i e b i e p r e t e n s j e , ż e n i e p o t r a f i ł a z a c h o w a ć a n a ­
litycznej przewagi, lecz z a w s z e czuła się urażona i w pewien
sposób zagrożona p r z y k a ż d y m a t a k u dziecka.
Ale d l a m n i e t o u c z u c i e b y ł o d e c y d u j ą c e i s a m a p y t a ł a m się
początkowo, jaki u r a z chciało to dziecko wyrazić. Z t y m pyta­
niem jako hipotezą roboczą koleżanka poszła do domu, a gdy
po kilku dniach zadzwoniła do mnie, powiedziała, że rozmowa
z rodzicami chłopca odsłoniła następujące fakty: G d y m a t k a po
operacji musiała pozostać przez d w a tygodnie w szpitalu, ojciec
przejął opiekę nad dzieckiem, które rzekomo bardzo kochał
1 z k t ó r y m c h ę t n i e się b a w i ł . N i e c h c i a ł p r z e k a z a ć g o n a w e t c h w i ­
lowo innej osobie i zabierał ze sobą nawet wtedy, gdy szedł
z kolegami do lokali rozrywkowych. Także u niego w domu
przyjaciele czasami zabawiali się seksualnie z jego dzieckiem,

150
w k ł a d a l i mu p a l e c w a n u s i p o b u d z a l i się, p o s ł u g u j ą c się jego
penisem. Ojciec wydawał się święcie przekonany, że takie za­
b a w y należą do postępowego w y c h o w a n i a , ale podczas r o z m o w y
z a n a l i t y c z k ą o k a z a ł o się, ż e jako dziecko s a m m u s i a ł przeżyć
różne urazy o podłożu seksualnym.
W momencie gdy analityczką zdołała odrzucić presje swoje­
go teoretycznego wykształcenia, sama, bez dodatkowej godziny
superwizyjnej zauważyła, że dziecko już od dłuższego czasu p r ó ­
b o w a ł o podczas t e r a p i i opowiedzieć jej poprzez zabawę, za po­
m o c ą i n s c e n i z a c j i , co d z i a ł o się z n i m w t a m t e w i e c z o r y . Gdy
t y l k o b y ł a g o t o w a s ł u c h a ć , d z i e c k o w y p o w i a d a ł o się w e r b a l n i e ,
między innymi o tym, jak „mężczyźni sięgają kobietom pod
spódnice i są przez nie z w y m y ś l a n i " . Od tego m o m e n t u insceni­
zacja, k t ó r a w c z e ś n i e j t a k c i ą ż y ł a t e r a p e u t c e i k t ó r a m i a ł a s p r o ­
w o k o w a ć jej „ w y m y s ł y " , n i e b y ł a j u ż k o n i e c z n a .
Wszystkie elementy tej historii opowiadają o realnych zda­
r z e n i a c h . A l e k u m u l u j e o n a szczegóły, które z n a m także z in­
n y c h przypadków, i które pozwoliły mi poznać szeroki asortyment
seksualnego wykorzystywania dzieci, skoro tylko byłam gotowa
przyjąć tę wiedzę. D o w i e d z i a ł a m się, że są rodzice, k t ó r z y nie
m o g ą c wyjść z długów, „wypożyczają" za opłatą swoje dzieci do
zabaw seksualnych, w przekonaniu, że nie szkodzi to dziecku,
dopóki jest ono m a ł e . J a k d o w i e d z i a ł a m się o d prowadzącego
„telefon zaufania", grożenie takimi zabawami należy do metod
w y c h o w a w c z y c h m ł o d y c h rodziców, gdy dziecko jest nieposłusz­
ne. W dokumentacji psychicznego maltretowania, prowadzonej
w „telefonie zaufania", wykorzystanie seksualne zajmuje wyso­
ką pozycję. Na p r z y k ł a d dziecko uczestniczy jako widz w róż­
nych zabawach seksualnych, co ma zwiększyć przyjemność se­
k s u a l n ą d o r o s ł y c h . W t e n s p o s ó b r o d z i c e m s z c z ą się z a t r a u m a ­
tyczne przeżycia własnego dzieciństwa.
J e ż e l i s ł y s z y się o tych faktach, a w zanadrzu posiada się
jeszcze i n s t r u m e n t a r i u m t e o r i i i n s t y n k t ó w , m u s i s i ę b a g a t e l i z o ­
w a ć r o z m i a r t y c h k r z y w d . B ę d z i e m o ż n a sobie w m ó w i ć , ż e d z i e ­
cko mogło przeżywać w czasie tych praktyk uczucie przyjem­
ności, i z a s t a n a w i a ć się j e d y n i e n a d t y m , jak został rozwiązany
problem między „id" a „superego".
A l e jeżeli b ę d z i e się c h c i a ł o o d r z u c i ć t e n b a g a ż , p o n i e w a ż d o -
s t r z e g ą się, że teoria ta przyczynia się do ukrycia stosowanej
przemocy, wtedy zainteresowanie „infantylną seksualnością"
p r z e n o s i się n a s e k s u a l n o ś ć jako jedną z możliwych form spra­
wowania władzy nad ofiarą. Relacje dotyczące panowania nie
o g r a n i c z a j ą się d o s t o s u n k ó w m i ę d z y dorosłymi i dziećmi, lecz
można je zaobserwować także między rodzeństwem. Czteroletni
pacjent mojej koleżanki podczas terapii natychmiast przejął
a k t y w n ą rolę atakującego, aby przedstawić jej sytuację, w któ­
r e j b y ł ofiarą i ś w i a d k i e m . Podobnie starsze rodzeństwo, które
wykorzystuje i krzywdzi młodsze, w aktywnej formie opowiada
o t y m , c o m u się p r z e d t e m w y d a r z y ł o . T a k m u s i b y ć , jeżeli d z i e ­
cko lub dorosły pozostaje s a m z wyrządzoną mu krzywdą. Ż e b y
m ó c c z u ć c o z n a c z y b y ć ofiarą, p o t r z e b n y j e s t k t o ś r o z u m i e j ą c y .
Jeżeli go zabraknie, k r z y w d a jest przenoszona na inną osobę, po­
czucie w i n y pozostaje, i z kolei ono u t r u d n i a u j a w n i e n i e p r a w ­
dy. Toteż ludzie są przywiązani do swojego poczucia winy, po­
nieważ w ten sposób pozostaje im iluzja posiadania władzy
(„zrobiłem błąd, ale m o g ł e m postąpić inaczej"). Ś w i a d o m e przy­
jęcie faktu, że było się ofiarą, oznacza uczucie bezgranicznej
bezradności, będące udziałem dziecka, nieoczekiwanie n a r a ż o n e ­
go na w y b u c h wściekłości lub seksualne manipulacje ze strony
kochanego człowieka, który w jednej chwili stał mu się obcy.
Dlatego nasi pacjenci potrzebują t e r a p e u t ó w i analityków, któ­
r z y w s p i e r a j ą c i c h p o m a g a j ą im p r z e ż y ć b ó l i b e z s i l n o ś ć , a nie
funkcjonariuszy, którzy w służbie sprawującego władzę społe­
czeństwa wybijają im z głowy niejasną wiedzę, pochodzącą
z najwcześniejszych doświadczeń. G d y b y terapeuci nie byli fun­
k c j o n a r i u s z a m i , lecz a d w o k a t a m i p a c j e n t a , n i e u k r y w a l i b y t e g o ,
że seksualność nadaje się między innymi do wywierania prze­
mocy na słabszym.
Młodzi ludzie często opowiadają, chcąc potwierdzić teorię
F r e u d a , że ich m a ł e dzieci bardzo interesują się r ó ż n i c ą p ł c i .
Czy jest do pomyślenia, żeby n o r m a l n e , żywe dziecko nie i n t e ­
r e s o w a ł o się czymś tak oczywistym? Kiedy Adam i Ewa zjedli
jabłko z Drzewa Wiadomości, po raz pierwszy spostrzegli swo­
ją p ł c i o w o ś ć i m u s i e l i się jej w s t y d z i ć . O k a z u j e się, że od t e g o
w z o r u , w k t ó r y m w i e d z a , s e k s u a l n o ś ć i w s t y d d z i w a c z n i e się łą­
czą, n i e u w o l n i ł a n a s t a k ż e t e o r i a p s y c h o a n a l i z y . D l a c z e g o d z i e -

152
c k o n i e m i a ł o b y się i n t e r e s o w a ć t y m , ż e i s t n i e j ą d w i e p ł c i e ; j a k
zbudowani są m a m a , t a t a i rodzeństwo, jak przychodzą na świat
dzieci, jak dziecko w c h o d z i do b r z u c h a , c o ł ą c z y ojca i m a t k ę
także cieleśnie itd? Dla dorosłych p y t a n i a te są związane z se­
k s u a l n y m i doświadczeniami, ale dla dziecka nie. Dziecko zadaje
swoje pytania całkiem naturalnie; to dorośli, k t ó r z y byli wy­
c h o w a n i w e d ł u g z a s a d C z a r n e j P e d a g o g i k i , uczą j e n i e ś m i a ł o ś c i .
W y w o d z ą c e się z t y c h z a s a d p o ł ą c z e n i e w i e d z y z w i n ą i w s t y d e m
u t r u d n i a r o d z i c o m w i d z e n i e p y t a ń d z i e c k a t a k i m i , j a k i e są, czy­
li t r a k t o w a n i e ich jako w y r a z u n o r m a l n e j ciekawości. Wszystko,
co dziecku p r z e k a ż e m y , oczywiście o d n a j d z i e m y w n i m . Ale je­
żeli u ś w i a d a m i a m y sobie t e n p r o c e s , b ę d z i e m y m i e l i d z i ę k i d z i e ­
c k u s z a n s ę u w o l n i e n i a się o d p r e s j i n a s z e j p r z e s z ł o ś c i .
M a ł e dziecko jest początkowo n i e m y m odbiorcą n a s z y c h p r o ­
jekcji. N i e m o ż e się p r z e d n i m i o b r o n i ć , n i e m o ż e n a m i c h o d ­
dać, w y t k n ą ć , m o ż e t y l k o s t a ć się i c h n o s i c i e l e m , c z y m u t w i e r ­
dza nas w przekonaniu, że świat, ludzkość, społeczeństwo za­
wsze muszą być takie, jakich doświadczyliśmy w naszej prze­
szłości. Ale n i e m u s i b y ć t a k z a w s z e . Gdyby młodym ludziom
r z e c z y w i ś c i e u d a ł o się u w o l n i ć swoją s e k s u a l n o ś ć o d n a r c y s t y c z ­
n e j w a l k i o w ł a d z ę i od C z a r n e j P e d a g o g i k i , i c i e s z y ć się nią ja­
ko taką, nie musielibyśmy przenosić swoich seksualnych kon­
f l i k t ó w n a dzieci. S k o r o d z i e c k o m o ż e b y ć c z y m ś w i ę c e j n i ż je­
dynie odbiorcą rodzicielskich projekcji, może Dyć dla rodziców
niewyczerpanym źródłem niezafałszowanej wiedzy o ludzkiej
n a t u r z e . N a t ę n a t u r ę s k ł a d a się j u ż w n a j w c z e ś n i e j s z y m o k r e ­
sie z m y s ł o w o ś ć , r a d o ś ć z w ł a s n e g o ciała, z c z u ł o ś c i i n n y c h , p o ­
trzeba ekspresji, bycia słuchanym, dostrzeganym, rozumianym
i szanowanym, potrzeba uzewnętrznienia gniewu i złości oraz
u j a w n i a n i a i n n y c h u c z u ć , t a k i c h j a k s m u t e k , s t r a c h , zawiść, za­
zdrość.
P r z y g o t o w u j ą c się do zawodu analityka, u c z y m y się widzieć
t e o r i ę i n s t y n k t ó w F r e u d a j a k o w i e l k ą r e w o l u c j ę . M ó w i się n a m ,
że F r e u d dlatego u r a z i ł ludzkość, że zabrał jej „ i l u z j ę " n i e w i n ­
nego dziecka. Ale to ostatnie zdanie zawiera dwie fałszywe p r z e ­
s ł a n k i . P o p i e r w s z e , n i e w i n n o ś ć d z i e c k a n i e j e s t iluzją, l e c z r e ­
alnością, a p o d r u g i e , t a r e a l n o ś ć n i e z o s t a ł a w c a l e z a a k c e p t o w a ­
n a (pod w p ł y w e m r e l i g i i i p e d a g o g i k i ) p r z e z c z ł o w i e k a . D o n i e -

153
d a w n a n i e b y ł o p e d a g o g a , k t ó r y b y n i e sądził, ż e m u s i d z i e c k u
wpoić moralność. Do nielicznych wyjątków, do samotników w
p e d a g o g i c e , n a l e ż a ł J a n u s z K o r c z a k , k t ó r y w 1928 r o k u n a p i s a ł
z d a n i a , jeszcze d z i s i a j d l a n a s n i e z w y k ł e :
„Ukrywamy własne wady i karygodne czyny. Nie wolno
dzieciom krytykować, nie wolno dostrzegać naszych przywar, na­
łogów i śmiesznostek. Pozujemy na doskonałość. Pod groźbą n a j ­
wyższej urazy bronimy tajemnic panującego klanu, kasty wta­
jemniczonych, poświęconych wyższym zadaniom. Tylko dziecko
wolno obrażać bezwstydnie i postawić pod pręgierz. — G r a m y
z dziećmi fałszywymi kartami; słabostki wieku dziecięcego bije­
my tuzami zalet dorosłych. Szulerzy, tak tasujemy karty, by
ich najgorszym przeciwstawić, co wśród nas dobre i cenne. Gdzie
nasi niedbalscy i lekkomyślni, łakomi smakosze, głupcy, lenie,
h u l t a j e , a w a n t u r n i c y , n i e s u m i e n n i , oszuści, pijacy, z ł o d z i e j e , g d z i e
n a s z e g w a ł t y i z b r o d n i e g ł o ś n e i z a t a j o n e , ile n i e s n a s e k , p o d s t ę ­
p u , z a z d r o ś c i , o b m ó w i s z a n t a ż y , s ł ó w , k t ó r e kaleczą, c z y n ó w , c o
h a ń b i ą ; ile c i c h y c h t r a g e d i i r o d z i n n y c h , w k t ó r y c h c i e r p i ą d z i e ­
ci, p i e r w s z e m ę c z e ń s k i e ofiary. M y o ś m i e l a m y się w i n i ć i o s k a r ­
żać? C z y ż e ś m y a ż t a k b e z k r y t y c z n i , ż e j a k o ż y c z l i w o ś ć m a r k u j e ­
m y p i e s z c z o t y , k t ó r y m i n ę k a m y dzieci? C z y ż n i e r o z u m i e m y , ż e
t u l ą c d z i e c k o , m y w ł a ś n i e t u l i m y się d o niego, w jego u ś c i s k u
k r y j e m y się bezradni, szukamy osłony i ucieczki w godzinach
bezdomnego bólu, bezpańskiego opuszczenia, o b a r c z a m y cięża­
rem naszych cierpień i tęsknot". (Janusz Korczak, Pisma Wy­
brane, t o m I, N a s z a K s i ę g a r n i a , W a r s z a w a 1984, s. 73).
Należy mieć nadzieję, że ta empiryczna (w ż a d n y m w y p a d k u
„urojona") wiedza o niewinności dziecka zostanie zaakceptowa­
na przez Czarną Pedagogikę, naszą najwyższą wewnętrzną in­
stancję, wcześniej niż za t r z y s t a lat. Tyle b o w i e m czasu p o t r z e ­
bował Kościół, aby w końcu zaakceptować matematyczne do­
wody na system kopernikański; ale m y ż y j e m y t e r a z w i n n y c h
czasach. W k a ż d y m razie b y ł o b y k o r z y s t n e dla d e p r e s y j n y c h pa­
cjentów, gdyby ich terapeuci odrzucili wyobrażenie o winnym
dziecku.
Lekarz Janusz Korczak był k r y t y c z n y m obserwatorem i oby­
w a j ą c się b e z t e o r i i p r z e z t r z y d z i e ś c i l a t ż y ł z d z i e ć m i z m a r g i ­
nesu, które przychodziły do niego zaniedbane i skrzywdzone.

154
P r a w d o p o d o b n i e s p o t k a ł o go w dzieciństwie wiele dobrego, sko­
ro nie musiał wypierać tego, czego był świadkiem, to znaczy
nieszczęścia dziecka tłumaczyć jego winą i przysłaniać tragicz­
ną prawdę za pomocą Czarnej Pedagogiki. Bo jeszcze dzisiaj
narażamy się na zarzuty „naiwności", „sentymentalności" lub
„romantyzowania", jeżeli upieramy się przy niewinności dzie­
cka, t a k g ł ę b o k o z a k o r z e n i ł y się w n a s w a r t o ś c i C z a r n e j P e d a ­
gogiki.
Obraz niewinnego dziecka, który rzekomo dopiero Freud
z m i e n i ł , b y ł p r z e c i e ż ( t a k ż e u R o u s s e a u ) n i e o b o w i ą z u j ą c ą teorią,
której nikt nie t r a k t o w a ł poważnie. Bo w p r a k t y c e wychodziło
się z z a ł o ż e n i a , że n a l e ż y z d z i e c k a w y p ę d z i ć zło i wychować
j e n a d o b r e g o c z ł o w i e k a . J a k o d o w ó d i c h zła, z a w s z e się o p o w i a ­
dało, że dzieci c h ę t n i e męczą zwierzęta, nie biorąc pod uwagę
t e g o , k t o je m ę c z e n i a n a u c z y ł i co je do t e g o s k ł a n i a .
P o d o b n i e d z i e j e się z s e k s u a l n o ś c i ą . P o n i e w a ż d z i e c i od d a w ­
n a n a d a w a ł y s i ę d o tego, b y b y ć n o s i c i e l a m i w s z y s t k i c h o d r z u ­
conych, nie a k c e p t o w a n y c h cech dorosłego, dlaczego nie m o g ł y b y
b.yć t e ż nosicielami życzeń seksualnych, szczególnie w purytań-
skich czasach na przełomie wieków, kiedy seksualność była po­
tępiana? Przypisywanie dzieciom tego, czego się sami wstydzi­
my lub czego chcemy się pozbyć, nie jest nowe i odpowiada
przekazywanym strukturom władzy. Nawet jeżeli dzieci mogą
(i muszą) mieć s e k s u a l n e życzenia i fantazje jako s u b s t y t u t nie
s p e ł n i o n y c h p o t r z e b bliskości, o p a r c i a i czułości — d l a c z e g o m i a ­
ł y b y b y ć o n e ł ą c z o n e z w i n ą d z i e c k a ? T y m , co w s p o ł e c z e ń s t w i e
w ł a ś c i w i e c h r o n i t a b u m i l c z e n i a , jest p r a w o d o r o s ł e g o d o d o w o l ­
n e g o p o s ł u g i w a n i a się d z i e c k i e m dla s w o i c h p o t r z e b , do używa­
nia go jako w e n t y l a w celu o d r e a g o w a n i a d o z n a n y c h u p o k o r z e ń .
D o p ó k i d o r o s ł y n i e z n a s w o j e j p r z e s z ł o ś c i , m o ż e jest n a t o s k a ­
z a n y . Ale, c o g o r s z e jest d o t e g o u p r a w n i o n y , t a k d ł u g o , j a k d ł u ­
go to okropne (Melanie Klein) i „pożądliwe" ( Z y g m u n t F r e u d )
dziecko rzekomo wymaga poskromienia i kontroli dorosłego.
Rzekome tabu niewinnego dziecka sięga w historii najwyżej
płytkich wyobrażeń Rousseau i służy zatuszowaniu roli dzie­
cka jako kozła ofiarnego w czasach p u r y t a n i z m u . Ale wyobra­
żenie o czystych rodzicach, k t ó r z y muszą szczególnie p o d a t n e na
kuszenie szatana (żywości) dziecko „skierować ku dobru" w

155
procesie wychowania, ma tysiącletnią historię. Przeznaczeniem
F r e u d a było poruszenie tego t a b u w swoim p i e r w s z y m odkryciu
i p r z e z t o p o z o s t a n i e w z u p e ł n y m o s a m o t n i e n i u . D o p i e r o jego t e ­
oria instynktów zyskała zwolenników, którzy jeszcze dzisiaj w
t y m jego d r u g i m p o s u n i ę c i u w i d z ą w i e l k i e , o d w a ż n e osiągnięcie.
Lecz nauka Freuda o infantylnej seksualności nie zmieniła w
gruncie rzeczy tradycyjnej postawy w stosunku do dziecka; je­
dynie wzbogaciła ją tą pozostałością p u r y t a ń s k i c h czasów.
Była ona zdradą prawdy odkrytej na podstawie faktów,
0 k t ó r y c h n i k t nie chciał słyszeć.

4. S E K S U A L N E WYKORZYSTYWANIE
DZIECKA (HISTORIA WOLFSMANNA)

O p i n i a p u b l i c z n a często w ą t p i w r o z m i a r y i s k u t k i s e ­
ksualnego wykorzystywania dziecka przez starsze rodzeństwo
1 osoby dorosłe, ponieważ konieczne kiedyś wypieranie wiedzy
o d n o s z ą c e j się d o w c z e s n e g o d z i e c i ń s t w a n i e d o p u s z c z a o d p o w i e d ­
nich informacji. Poza tym nie leży to w interesie dorosłego,
który teraz sam może aktywnie uczestniczyć w ignorowaniu
s k u t k ó w swoich poczynań. Ale przede wszystkim p r a w o Czarnej
Pedagogiki nie pozwała traktować zachowania rodziców w sto­
s u n k u do dzieci i n a c z e j n i ż jako a k t u miłości i dobroci, i od­
m a w i a dziecku p r a w a do b u n t u .
Przypadek „Wolfsmanna", opisany przez Zygmunta Freuda,
opublikowany pod tytułem Aus der Geschichte einer infantilen
Neurose (Z historii infantylnej nerwicy), może unaocznić uwra­
żliwionemu na język Czarnej Pedagogiki czytelnikowi, jak wiel­
k i o d k r y w c a z m a g a j ą c się z c i ę ż a r e m p r z e j ę t y c h p r z e z s i e b i e za­
sad w y c h o w a n i a próbował za pomocą intelektu pokonać swoją
uzasadnioną wiedzę. Z n a c z e n i e tej w i e d z y jest w p r a w d z i e u k r y ­
te, ale istotne. W k a ż d y m razie stale powstają nagrobki, na k t ó ­
rych widnieją nazwiska, i w ten sposób nie wszystko zostaje
u k r y t e przed przyszłymi generacjami. Ponieważ F r e u d nie mógł
obalić faktu „uwiedzenia" Wolfsmanna przez siostrę, jedynie
m o c n o go w s w o i m u j ę c i u z r e l a t y w i z o w a ł .
W t y m rozdziale na przykładzie historii Wolfsmanna spróbu-

156
ję przedstawić, jak można za pomocą późniejszych wydarzeń
zweryfikować moją hipotezę o podstawowym znaczeniu wcze­
śniej w y p a r t e g o urazu, k t ó r y tutaj, jak i w i n n y c h p r z y p a d k a c h ,
pozornie nie istnieje dzięki u k r y w a j ą c e j go pamięci. Sposób in­
scenizacji Wolfsmanna w przymusie powtarzania informuje
0 tym, że to nie obserwacja s c e n y p i e r w o t n e j i nie jego kon­
flikty popędowe uczyniły go chorym, lecz b a r d z o wczesne wy­
k o r z y s t a n i e j e g o o s o b y . N i e b y ł t e g o w s t a n i e w y r a z i ć p r z e z ca­
łe życie, ponieważ brakowało mu koniecznego wsparcia. Aby
to wyjaśnić, muszę najpierw przedstawić pewne fakty.
Trudności finansowe Wolfsmanna opisuje Freud w sposób
następujący:
..Dzięki spadkowi po ojcu i wujku stał się bardzo bogaty
1 w s p o s ó b m a n i f e s t a c y j n y o b n o s i ł się z t y m b o g a c t w e m . C z u ł b y
się d o t k n i ę t y , g d y b y g o p o d t y m w z g l ę d e m n i e d o c e n i o n o . Ale
nie wiedział, ile p o s i a d a , ile w y d a ł , ile m u p o z o s t a ł o . Trudno
b y ł o b y s t w i e r d z i ć , czy b y ł s k ą p y , czy t e ż r o z r z u t n y . R a z z a c h o ­
w y w a ł się t a k , r a z i n a c z e j , nigdy w s p o s ó b , k t ó r y w s k a z y w a ł b y
n a k o n s e k w e n t n e z a m i a r y . N a p o d s t a w i e k i l k u r z u c a j ą c y c h się w
o c z y cech, k t ó r e p ó ź n i e j p r z e d s t a w i ę , m o ż n a b y g o b y ł o u w a ż a ć
za zatwardziałego, pyszniącego się b o g a c z a , dla którego bogac­
two stanowi o zaletach jego o s o b y i który przy i n t e r e s a c h fi­
nansowych nigdy nie bierze pod uwagę uczuć. Ale i n n y c h nie
oceniał ze względu na ich bogactwo i p r z y wielu okazjach oka­
zywał się raczej skromny, śpieszący z pomocą i współczujący.
Właśnie pieniędzmi rozporządzał nieświadomie — były dla nie­
go czymś łatwym.
Jego zachowanie w i n n y m p r z y p a d k u było dla niego same­
g o z a g a d k o w e . P o z o s t a ł y p o ś m i e r c i ojca m a j ą t e k z o s t a ł p o d z i e ­
lony między niego a m a t k ę . Majątkiem zarządzała m a t k a i, jak
sam przyznał, bez zarzutu i hojnie wychodziła naprzeciw jego
potrzebom finansowym.
Mimo to każda rozmowa dotycząca spraw finansowych koń­
c z y ł a się n a j g w a ł t o w n i e j s z y m i z a r z u t a m i w o b e c m a t k i , ż e g o n i e
kocha, że chce na n i m oszczędzać i że p r a w d o p o d o b n i e n a j c h ę ­
tniej widziałaby go martwego, żeby sama mogła zarządzać pie­
niędzmi. M a t k a płacząc p r z e k o n y w a ł a go o swojej bezinteresow­
ności, o n w s t y d z i ł się i s ł u s z n i e m ó g ł z a p e w n i a ć , ż e w c a l e t a k

157
o n i e j n i e m y ś l a ł , ale b y ł p e w i e n , ż e p r z y n a s t ę p n e j o k a z j i p o ­
w t ó r z y t ę s c e n ę . " (Z. F r e u d , 1918b, s . 1 0 4 - 109).
Jest bardzo prawdopodobne, że bardzo wcześnie wykorzysta­
ne przez dorosłych lub starsze rodzeństwo dziecko zachowuje
p r z e z c a ł e s w o j e życie p o c z u c i e , ż e z b y t w i e l e m u s i o d d a ć . W y ­
r a ż a się to w s p o s o b i e t r a k t o w a n i a p r z e z n i e p i e n i ę d z y , a t a k ż e
z a w a r t o ś c i jelit. J a k k o l w i e k t o p o d s t a w o w e u c z u c i e i n f o r m u j e je
0 realnym zdarzeniu, ńie może dostrzec pomiędzy nimi związ­
ku, dopóki ktoś mu nie pomoże przeżyć emocjonalnej treści te­
g o z d a r z e n i a i z n a c z e n i a , j a k i e m a o n o d l a n i e g o . P o n i e w a ż cią­
gle s ł y s z y o d w y c h o w a w c ó w , że daje zbyt m a ł o , nie wypróżnia
się w odpowiednim momencie i w o d p o w i e d n i e j ilości, uczucie
przeciążenia wymaganiami wiąże się z wyrzutami sumienia
1 k o ń c z y się n i e z n o ś n y m p r z e k o n a n i e m , ż e jest się jednak złym
c z ł o w i e k i e m , s k o r o „ b e z p o w o d u " m a się u c z u c i e , ż e j e s t się w y ­
k o r z y s t y w a n y m i n i e w s z y s t k i m co się ma i c z y m się jest, d z i e ­
li się z chęcią. To, że s e k s u a l n e w y k o r z y s t a n i e d z i e c k a m u s i d o ­
prowadzić do zaburzeń w jego późniejszym życiu seksualnym,
jest zrozumiałe dla każdego przeciętnego laika. T e n związek nie
jest j e d n a k c a ł k i e m o c z y w i s t y d l a o r t o d o k s y j n e g o a n a l i t y k a , k t ó ­
ry przez całe lata ćwiczył tłumaczenie wszystkich trudności swo­
jego pacjenta jego infantylnymi życzeniami seksualnymi.
Lecz skutki seksualnego wykorzystania nie ograniczają się
jedynie do trudności w życiu seksualnym: upośledzają rozwój
jaźni i utrudniają powstanie autonomicznego charakteru. Dzie­
je się to z n a s t ę p u j ą c y c h p o w o d ó w :
1. Sytuacja bezsilnego uzależnienia o d u k o c h a n e j osoby, ma­
t k i a l b o ojca, s t w a r z a b a r d z o w c z e s n e p o ł ą c z e n i e m i ł o ś c i z n i e ­
nawiścią.
2. Ze względu na groźbę u t r a t y ukochanego człowieka dzie­
cko nie może ani przeżyć, ani wyrazić gniewu, k t ó r y do niego
czuje. A m b i w a l e n c j a , związek miłości i nienawiści pozostaje wa­
żną cechą p ó ź n i e j s z y c h s t o s u n k ó w m i ę d z y l u d z k i c h . Wielu z tych
ludzi zupełnie nie może sobie wyobrazić, że miłość może być
możliwa bez cierpienia, ofiary, strachu, bez bycia wykorzysty­
w a n y m , bez u p o k o r z e ń i poniżeń.
3. Ponieważ fakt bycia wykorzystanym musi zostać wyparty
(jest t o k o n i e c z n e d o p r z e ż y c i a ) , t a k ż e k a ż d a w i e d z a , k t ó r a m o -

158
głąby rozluźnić kontrolę tego wyparcia, wszelkimi środkami
m u s i b y ć o d p i e r a n a , c o w k o ń c u p r o w a d z i d o „ z u b o ż e n i a osobo­
wości i utraty żywotnych korzeni", jak np. w przypadku de­
presji.
4. S k u t k ó w urazu nie można za pomocą wyparcia usunąć,
lecz przeciwnie, jeszcze się one w ten sposób utrwalają. Brak
możliwości powrotu pamięcią do urazu, jego werbalizacji (to
znaczy brak możliwości zwierzenia się z dawnych uczuć osobie
bliskiej, darzącej nas zaufaniem) stwarza konieczność artykula­
cji w p r z y m u s i e p o w t a r z a n i a .
5. P r z e ż y t a d a w n i e j , ale n i e m o ż l i w a do p r z y p o m n i e n i a sobie
sytuacja uzależnienia i bycia wykorzystanym przez ukochaną
osobę będzie powtarzana w pasywnej lub aktywnej roli lub w
nich obu.
6. Do najprostszych i zupełnie niezauważalnych form roli
aktywnej należy wykorzystywanie własnych dzieci dla swoich
p o t r z e b , k t ó r e s ą t y m b a r d z i e j p a l ą c e i n i e k o n t r o l o w a n e , i m sil­
niej został w y p a r t y w ł a s n y uraz.
Wyobrażam sobie, że ostatni punkt może zaniepokoić wielu
czytelników i p o i r y t o w a n i będą oni p y t a ć : Czy te czułości, któ­
rymi obdarzam dziecko, też są fałszem? Czy moja miłość do
dziecka ma być też zabroniona? O t y m n a t u r a l n i e nie m o ż e b y ć
mowy. W każdej miłości jest cielesna bliskość i czułość i nie
ma to nic w s p ó l n e g o z w y k o r z y s t a n i e m . Ale rodzice, k t ó r z y sa­
mi musieli wyprzeć fakt bycia w y k o r z y s t a n y m i nigdy tego nie
p r z e ż y l i , ś w i a d o m i e b ę d ą czuli się w t a k i e j s y t u a c j i b a r d z o n i e ­
pewnie wobec własnych dzieci. Albo będą tłumić najszczersze
o d r u c h y miłości w obawie przed u w i e d z e n i e m dziecka, albo nie­
świadomie wyrządzą mu krzywdę, taką jaką i im wyrządzono,
nie mogąc sobie przy tym wyobrazić, jak je krzywdzą, ponie­
waż sami muszą stale odsuwać od siebie te uczucia. J a k m o ż n a
pomóc tym rodzicom? Usunięcie amnezji nie jest możliwe bez
głębokiej terapii. Dla człowieka, który w dzieciństwie był wła­
snością swoich rodziców, nie jest rzeczą łatwą uświadomienie
sobie, w którym momencie traktuje swoje dziecko jako swoją
własność. A mimo to, uwrażliwienie na ten problem, świado­
mość t y c h p o w i ą z a ń w y d a j e się stwarzać pewną szansę. Zakła­
d a to, że p r z y n a j m n i e j m o ż n a przyjmować, iż rodzice nie byli
ani Bogami, ani aniołami, ale często p o t r z e b u j ą c y m i i emocjo­
nalnie bardzo osamotnionymi ludźmi, dla k t ó r y c h dziecko było
jedynym dozwolonym obiektem, umożliwiającym wyładowanie
e m o c j i . R o d z i c e s ą l u d ź m i , k t ó r z y c z u l i się u p r a w n i e n i d o t a k i e ­
go zachowania dzięki różnego rodzaju ideologiom, do których
należy np. pedagogika, a nawet psychoanaliza (z jej p o g l ą d a m i
na temat infantylnej seksualności). Lecz wróćmy do naszego
przykładu — Wolfsmanna.
W r o k u 1920 s ł a w n y p a c j e n t F r e u d a z o s t a ł p o n o w n i e u z n a n y
za wyleczonego, lecz w r o k u 1926 wystąpiła u niego paranoja.
Z g ł o s i ł się d o F r e u d a , k t ó r y w t y m czasie n i e m ó g ł g o p r z y j ą ć
i skierował go do swojej uczennicy, R u t h Mack-Brunswick, k t ó r a
mu bardzo pomogła. Inna pacjentka Ruth Mack-Brunswick,
a więc „analityczna siostra" Wolfsmanna Muriel Gardiner, opu­
blikowała w roku 1971 książkę, która obok historii pacjentów
Freuda i Ruth Mack-Brunswick zawiera także historię Wolf-
smanna.
R u t h Mack-Brunswick, szeroko informuje o kłopotach finan­
sowych Wolfsmanna i o jego braku zaufania do lekarzy, den­
tystów i krawców, czego krańcowym przykładem jest parano-
i d a l n e , o b ł ę d n e p r z e k o n a n i e o u s z k o d z e n i u jego n o s a p r z e z d e r ­
m a t o l o g a , p r o f e s o r a X . A n a l i t y c z k a s ł u s z n i e d o m y ś l a ł a się, ż e z a
tymi maniami prześladowczymi k r y j e się a g r e s j a w s t o s u n k u d o
Freuda. Ponieważ rozumiała je jako wyraz „pasywnych homo­
s e k s u a l n y c h ż y c z e ń " pacjenta, k t ó r e F r e u d zawiódł, nie musiała
bronić swojego nauczyciela przed zarzutami pacjenta i mogła
mu umożliwić ekspresję wściekłości, co przyczyniło się do po­
prawy. S a m a była t y m wyleczeniem zdziwiona, ponieważ pomi­
nęła w tym przypadku konieczny według niej warunek tego
procesu, a mianowicie pełne zaakceptowanie jego „ ż y c z e n i a k a ­
s t r a c j i " oraz „życzenia homoseksualnego współżycia z ojcem jak
kobieta".
Pisała: „ G d y b y pacjent był zdolny zaakceptować w pełni ko­
biecą r o l ę i p a s y w n o ś ć , m ó g ł b y u n i k n ą ć t e j c h o r o b y , która po­
wstała jedynie w wyniku odrzucenia roli kobiecej". (M. Gar­
d i n e r , 1972, s. 329).
A w i n n y m miejscu: „Ale jedyną drogą jest zaakceptowanie
s w o j e j w ł a s n e j k a s t r a c j i . Musi pójść t ą d r o g ą l u b w r ó c i ć n a s c e -

160
ne dzieciństwa, które ze względu na jego p a s y w n y s t o s u n e k d o
Ojca stało się patogenne. Zaczął pojmować, że wszystkie jego
marne wielkości, jego strach przed ojcem i, przede wszystkim,
n i e o d w r a c a l n a d e f o r m a c j a s p o w o d o w a n a p r z e z ojca, m i a ł y jedy­
n i e u k r y ć jego p a s y w n o ś ć . W m o m e n c i e , g d y p a s y w n o ś ć t a s w o ­
b o d n i e u j a w n i a się, a jej o d p i e r a n i e p r z y c z y n i a się d o p o w s t a ­
n i a u r o j e ń , s t a j e się o n a dla p a c j e n t a n i e d o w y t r z y m a n i a . J e ­
żeli n a w e t w y d a j e się i n a c z e j , w r z e c z y w i s t o ś c i n i e m a d l a n i e ­
go w y b o r u między przyjęciem roli kobiecej a jej o d r z u c e n i e m " .
(M. G a r d i n e r , 1972, s. 328).
Uraz spowodowany złym traktowaniem jest interpretowany
jako „postawa pasywna" i pożądana jest. „akceptacja kastracji".
Jakkolwiek u w a ż a m takie teorie za gwałt zadawany pacjentom,
m o g ę sobie w y o b r a z i ć , ż e w t y m k o n k r e t n y m p r z y p a d k u w y s z ł y
one Wolfsmannowi na dobre. Gdyby analityczką potrafiła do­
strzec, że Wolfsmann miał kilka realnych powodów, żeby czy­
nić Zygmuntowi Freudowi zarzuty, to próbowałaby świadomie
lub nieświadomie bronić przed tymi zarzutami ukochanego mi­
strza, za czym p r z e m a w i a następujący cytat:
„Stwierdzenie pacjenta, że żaden lekarz ani d e n t y s t a nie le­
czył go solidnie, jest p o w i e r z c h o w n i e rzecz biorąc do p e w n e g o
stopnia usprawiedliwione. Jednak gdy towarzyszy się pacjento­
wi w jego d ł u g i e j d r o d z e k r z y ż o w e j o d l e k a r z a do lekarza, od
d e n t y s t y do dentysty, d o c h o d z i się d o w n i o s k u , ż e to on sam
c h c i a ł b y ć źle l e c z o n y i ż e u ł a t w i a ł l e k a r z o m t a k ą p o s t a w ę . K a ż ­
de leczenie traktował z niedowierzaniem. Normalny człowiek
p r z e r y w a leczenie, jeżeli j e s t n i e z a d o w o l o n y z l e k a r z a i z p e w ­
nością n i e d o p u s z c z a , ż e b y o p e r o w a ł g o k t o ś , k o g o u w a ż a z a s w o ­
jego wroga. Ale pasywna postawa pacjenta bardzo utrudniała
m u r o z b r a t z s u b s t y t u t e m ojca; p o c z ą t k o w o s t a l e p r ó b o w a ł u ł a ­
godzić wyimaginowanego wroga. Przypominałoby to przejścio­
wy symptom w pierwszej analizie, który charakteryzował się
tym, że p a c j e n t od czasu do czasu zwracał t w a r z w s t r o n ę a n a ­
lityka, spoglądał na niego b a r d z o przyjaźnie, uspokajająco, a po­
tem kierował spojrzenie w stronę stojącego zegara, co miało
oznaczać: «Bądź dla mnie dobry». Ten sam gest, o tej samej
t r e ś c i p o j a w i ł się t a k ż e w m o j e j a n a l i z i e . P r o f e s o r X b y ł n a t u ­
ralnie g ł ó w n y m prześladowcą; pacjent sam kiedyś podkreślił, że

U — Mury milczenia. 161


X jest substytutem Freuda. Prześladowanie ze strony Freuda
n i e b y ł o t a k w y r a ź n e . W p r a w d z i e p a c j e n t z a r z u c a ł m u , ż e z jego
p o w o d u s t r a c i ł p i e n i ą d z e w Rosji, ale przecież z pewnością się
śmiał, w y o b r a ż a j ą c sobie, że rada Freuda mogła rzeczywiście
b y ć z z a m i e r z e n i a złośliwa. M u s i a ł w i ę c z n a l e ź ć i n n e g o , a l e r ó w ­
norzędnego, symbolicznego prześladowcę, któremu mógłby po­
ważnie, z pełnym przekonaniem przypisywać złośliwe zamiary.
P o z a t y m b y ł o jeszcze w i e l e i n n y c h , m a ł o z n a c z ą c y c h osób, k t ó ­
re według pacjenta oszukiwały go i krzywdziły. Godnym uwagi
jest f a k t , ż e w t e d y , g d y r z e c z y w i ś c i e z o s t a ł o s z u k a n y , w c a l e n i e
b y ł p o d e j r z l i w y " . (M. G a r d i n e r , 1972, s. 336 i n a s i ) .
N a w e t jeśli p r o p o z y c j a F r e u d a b y ł a w z a m y ś l e d o b r a , w co
nie należy wątpić, p r a w d o p o d o b n i e m i a ł a ona dla pacjenta ka­
tastrofalne skutki. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, ponie­
waż żadna r a d a nie może uwzględnić n i e z n a n e j przyszłości i nie
można wykluczyć omyłek. Kiedy jednak udzielający rady ana­
lityk jest uosobieniem ojca, musi uznać prawo dziecka, które
k r y j e się w p a c j e n c i e , do r o z c z a r o w a n i a , co m o ż e się u z e w n ę t r z ­
nić między innymi nieskrępowaną, narcystyczną wściekłością.
Ten wybuch ma miejsce, gdy potężny, i d e a l i z o w a n y ojciec, do­
tychczas w wyobrażeniach wszechmocny i wszechwiedzący, od­
k r y w a swoją b e z s i l n o ś ć , a l b o c h o ć b y p o z w a l a o d c z u ć s w o j e l u d z ­
kie, o g r a n i c z o n e m o ż l i w o ś c i , z a n i m p a c j e n t jest w s t a n i e j e znieść.
A więc Wolfsmann musiałby mieć prawo do swojej wściekłości
n a w e t wtedy, gdyby F r e u d go lepiej zrozumiał, gdyby nie znie­
walał go swoimi teoriami i interpretacjami, nie upokarzał do­
b r o c z y n n y m i d a t k a m i i nie narażał go na strach przed stratą.
Wyliczam wszytkie te cztery czynniki w jednym zdaniu, ponie­
waż według mnie nie ma między nimi różnicy — każdy jest
p r z y k ł a d e m n i e z a m i e r z o n e g o o k r u c i e ń s t w a , czy c h o d z i o w ł a s n ą
c h o r o b ę , czy o w ł a s n ą t e o r i ę . B y ł o b y a r o g a n c j ą i n i e s p r a w i e d l i ­
wością zarzucać Freudowi, że wtedy nie rozumiał swojego pa­
cjenta tak, jak być może byłoby to możliwe dzisiaj. Ale nie
z m i e n i a to f a k t u , że W o l f s m a n n n i e m ó g ł p r z e ż y ć i w p e ł n i w y ­
razić swego rozczarowania analitykami oraz swojej wczesno-
dziecięcej wściekłości na rodziców i siostrę ani przy pomocy
Freuda, ani podziwiających go uczniów. Tak jak kiedyś jako
małe dziecko obcował jedynie z ludźmi, którzy wysoko cenili

162
jego b o g a t y c h i p o t ę ż n y c h r o d z i c ó w , i którym z tej przyczyny
n i e m ó g ł się p o s k a r ż y ć , t a k p ó ź n i e j , p r z e z c a ł e życie, o b r a c a ł się
w kręgach, które były Freudowi przychylne i w których był
ceniony i „wspierany" jedynie jako reklama wielkiego mistrza,
więc także wykorzystywany.
Mojego przekonania, że interpretacje Freuda zadały gwałt
p a c j e n t o w i , n i e z a w d z i ę c z a m książce K a r i n O b h o l z e r (1980), k t ó ­
ra opowiada o rozmowach między pociągającą młodą kobietą
a 88-letnim, dobrze wychowanym, doskonale przystosowanym
i samotnym mężczyzną (Wolfsmannem), lecz s t u d i o w a n i u opisu
tego p r z y p a d k u dokonanego przez Freuda i porównaniu go ze
wspomnieniami z dzieciństwa Wolfsmanna. W historii pacjenta
Freuda istnieją miejsca przypisujące choremu uczucia i stany,
k t ó r e bezsprzecznie dotyczyły samego F r e u d a , ale k t ó r e nie w y ­
dają się d o t y c z y ć l o s u p a c j e n t a . Tak więc Freud widzi znacze­
nie sceny p i e r w o t n e j w powiązaniu z przyjściem na świat m ł o d ­
szego rodzeństwa — wydarzenie, które nie należy do doświad­
czeń Wolfsmanna, a które w życiu Freuda pojawia się siedem
r a z y . G d y F r e u d sądzi, że jego p a c j e n t „ m ó g ł p r a w d o p o d o b n i e
z n a l e ź ć z r o z u m i a ł y p o w ó d , ż e b y n i e ż y c z y ć sobie m ł o d s z e g o r o ­
dzeństwa", to prawdopodobnie chodzi tu o projekcyjną identy­
fikację analityka. Nie można też przyjąć, że rosyjscy ziemianie
kazali dziecku spać w swojej sypialni, co miało miejsce, jak
udowodniono, w przypadku Freuda.
W e w s p o m n i e n i a c h W o l f s m a n n a z n a j d u j e się opis d z i a d k a (ze
strony ojca) i jego synów — fragment ten w dużym stopniu
wyjaśnia sytuację dziecka:
„Kiedy wujek Mikołaj zdecydował się ożenić, mój dziadek
wpadł na nieprawdopodobny pomysł odebrania swojemu synowi
n a r z e c z o n e j . M i a ł a o n a o ż e n i ć s i ę n i e z w u j k i e m M i k o ł a j e m , iecz
z n i m , jego o j c e m ! W t e n s p o s ó b d o s z ł o do p o d o b n e j s y t u a c j i , j a k
w powieści Dostojewskiego Bracia Karafriazow. Wybranka, po­
dobnie jak w przytoczonej powieści, wolała syna i wyszła za
mąż za wujka Mikołaja, na którego jego ojciec p ó ź n i e j się r o z ­
g n i e w a ł i w y d z i e d z i c z y ł go. M ó j d z i a d e k u c h o d z i ł w t y m czasie
za jednego z najbogatszych posiadaczy ziemskich na południu
R o s j i " . (M. G a r d i n e r , 1972, s. 31 i n a s t . ) .
Po u w a ż n y m przeczytaniu tego f r a g m e n t u nie z d z i w i m y się,

163
z e n a j z d o l n i e j s z y s y n ojca, u k o c h a n y w u j e k P i o t r , w w i e k u m ł o ­
d z i e ń c z y m c i e r p i a ł na c h r o n i c z n ą p s y c h o z ę i że ojciec W o l f s m a n -
n a p r a w d o p o d o b n i e o d e b r a ł sobie życie po kilku napadach de­
presji. Historia wujka Piotra ukazuje klimat domu Wolfsman-
na t a k w y r a ź n i e , że c y t u j ę ją w całości j a k o coś p r z e c i w n e g o do
interpretacji F r e u d a opartej na teorii instynktów.
„Moim ukochanym wujkiem był zawsze wujek Fiotr, naj­
młodszy z czterech braci. Zawsze ogromnie się cieszyłem, gdy
słyszałem, że wujek Piotr ma nas odwiedzić. Za k a ż d y m r a z e m
przychodził też do mnie, zabierał m n i e do swojego pokoju i ba­
w i ł się z e m n ą , jak gdyby b y ł m o i m rówieśnikiem, wymyślając
wszelkie możliwe sztuczki i psoty, które bardzo mnie bawiły
i były dla mnie wyjątkowo zajmujące. Jak mówiła moja ma­
tka, wujek Piotr był w młodości kimś takim jak «sunny boy»,
wyróżniając się poprzez swoje niezmiennie pogodne usposobie­
nie i dlatego był chętnie w i d z i a n y m gościem na wszystkich to­
warzyskich imprezach. Po maturze studiował na Akademii Pe-
trowskiego w Moskwie, wysoce wówczas renomowanej wyższej
szkole gospodarczej. Bardzo towarzyski, znalazł na uczelni wie­
l u p r z y j a c i ó ł , k t ó r y c h z a p r a s z a ł p o t e m w lecie d o n a s z e j p o s i a ­
dłości. A jednak już w k r ó t c e w u j e k P i o t r , tak wesoły kompan,
zaczął się d z i w n i e z a c h o w y w a ć i r o b i ć n i e m n i e j d z i w n e u w a g i ,
które początkowo jedynie bawiły jego b r a c i , p o n i e w a ż n i e b r a l i
tego poważnie, a jego s p o s ó b b y c i a u w a ż a l i z a n i e s z k o d l i w e k a ­
p r y s y . Ale w k r ó t c e i o n i d o s t r z e g l i , że s p r a w a jest o w i e l e p o ­
ważniejsza. Poproszono o radę znanego rosyjskiego psychiatrę
Korsakoffa, który niestety jednoznacznie stwierdził początek ty­
powej paranoi. P o c z ą t k o w o w u j P i o t r z o s t a ł u m i e s z c z o n y w za­
kładzie zamkniętym. A ponieważ posiadał na K r y m i e wielkie do­
bra, jego b r a c i a t a k w k o ń c u u ł o ż y l i s p r a w y , ż e z o s t a ł u m i e s z ­
c z o n y n a i c h t e r e n i e , gdzie o d c i ę t y o d ś w i a t a żył jeszcze d z i e ­
s i ą t k i lat jak p u s t e l n i k . C h o ć s t u d i o w a ł r o l n i c t w o , c h c i a ł się p ó ź ­
niej poświęcić wyłącznie studiowaniu historii; naturalnie jego
mania prześladowcza uniemożliwiła te plany... Początkowo ro­
dzina i przyjaciele wujka Piotra dostrzegali jedynie komiczną
stronę tych ekscesów. I tak na przykład braci bardzo bawiło
jego p r z e k o n a n i e , ż e k a ż d a n i e z a m ę ż n a osoba p ł c i ż e ń s k i e j p r ó ­
buje go złowić i zmusić do małżeństwa. Zawsze gdy przedsta-

164
w i a n o g o m ł o d e j d a m i e , d e n e r w o w a ł się, p o n i e w a ż p o d e j r z e w a ł ,
ż e k r y j ą się za t y m p l a n y matrymonialne i intrygi. Ale kiedy
zaczął się s k a r ż y ć , ż e w s z y s c y g o w y ś m i e w a j ą , ż e g o ł ę b i e o b s e r ­
wuje Jeg° ruchy i naśladują go, i zaczął opowiadać bzdury,
w s z y s c y d o m y ś l i l i się, że to choroba psychiczna. Aby zaoszczę­
dzić m u o d o s o b n i e n i a w z a k ł a d z i e d l a u m y s ł o w o c h o r y c h , u m i e s z ­
czono go, izolując zupełnie od świata, jak już w c z e ś n i e j wspo­
m n i a ł e m , w jego d o b r a c h n a K r y m i e . J a k m i o p o w i a d a n o , c i e ­
lęta, prosiaki i i n n e zwierzęta d o m o w e były jedynym towarzy­
stwem, jakie znosił; dzieliły z n i m pomieszczenia, k t ó r e zajmo­
w a ł . J a k t o w y g l ą d a ł o , m o ż n a b y ł o sobie ł a t w o w y o b r a z i ć .
W k r ó t k i m czasie po d o t a r c i u do n a s w i a d o m o ś c i o śmierci
wujka Piotra, Teresa przysłała mi a r t y k u ł pod t y t u ł e m Milioner
nadgryziony przez szczury, który ukazał się w monachijskim
czasopiśmie. Ponieważ nie było k o n t a k t ó w wujka Piotra z oto­
c z e n i e m , jego ś m i e r ć n i e z o s t a ł a o d r a z u o d k r y t a . Dopiero gdy
p o t r a w y p r z y n o s z o n e d o jego d o m u , k t ó r e z a b i e r a ł d o p i e r o w t e ­
dy, gdy osoby przynoszące je odeszły, pozostawały przez kilka
d n i n i e t k n i ę t e , d o m y ś l o n o się, ż e m u s i a ł o się coś w y d a r z y ć . D l a ­
tego, z w ł o k i o d k r y t o d o p i e r o k i l k a d n i p o ś m i e c i . W t y m czasie
szczury z a b r a ł y się d o ciała i nadgryzły je". (Gardiner, 1972,
s. 30 i n a s t . o r a z 108).
W u j e k P i o t r c h c e s t u d i o w a ć h i s t o r i ę (swoją h i s t o r i ę ? ) , a atak
choroby przeszkadza mu w tym. Nie dowierza damom, dlatego
jest w y ś m i e w a n y , a kiedy opowiada, że w y ś m i e w a j ą go gołębie,
izoluje się go jak szaleńca. W tym środowisku wyrósł Wolfs-
mann. Co nieświadomie przekazał ojciec Wolfsmanna swojemu
jedynemu synowi we wczesnym okresie jego d z i e c i ń s t w a , będąc
bezsprzecznie obciążony stosunkami rodzinnymi, możemy jedy­
nie przeczuwać, ponieważ to zagadnienie nie zajmowało w t e d y
F r e u d a . Dla niego, jak dla większości ludzi, miłość do dziecka
po p r o s t u w y k l u c z a ł a okrucieństwo i całe jego zainteresowanie
k o n c e n t r o w a ł o się n a o d s z u k a n i u s c e n y p i e r w o t n e j , k t ó r e j z n a ­
czenie w w a r u n k a c h m i e s z k a n i o w y c h małego Z y g m u n t a F r e u d a
było bez w ą t p i e n i a istotniejsze niż u W o l f s m a n n a .
Jak wiadomo, sławny pacjent zawdzięcza swój pseudonim
dziecięcemu marzeniu sennemu, którego treść cytuję za Freu­
dem: „ Ś n i ł o mi się, że jest n o c i l e ż ę w m o i m ł ó ż k u (koniec

165
ł ó ż k a z n a j d o w a ł się na wprost okna, przed którym stał rząd
s t a r y c h orzechów. Wiem, że gdy śniłem, była zima i noc). Nagle
o k n o o t w i e r a się i b a r d z o p r z e r a ż o n y w i d z ę , ż e n a w i e l k i m o r z e ­
c h u p r z e d o k n e m s i e d z i k i l k a b i a ł y c h w i l k ó w , sześć a l b o s i e d e m
sztuk. Wilki były całkiem białe i wyglądały raczej jak lisy l u b
o w c z a r k i , b o m i a ł y w i e l k i e , lisie o g o n y i s t o j ą c e u s z y , jak czuj­
ne psy. Obawiając się, że mnie niechybnie pożrą, krzyknąłem
i o b u d z i ł e m s i ę " . (Z. F r e u d , 1918b, s. 54).
Pacjent narysował wilki na drzewie i na obrazku nie było
„sześć lub siedem", lecz p i ę ć wilków, które wpatrywały się w
dziecko.
Analiza ujawniła wiele wyznaczników tego snu: opowiadane
przez babkę ze strony matki przerażające historie o krawcu
i w i l k a c h , r z e c z y w i s t e z a g r o ż e n i e p r z e z w i l k i w ó w c z e s n e j Rosji,
bajki Czerwony Kapturek, Wilk i siedem gąsek, przerażenie ja­
kie za k a ż d y m r a z e m w z b u d z a ł a w m a ł y m bracie siostra, poka­
z u j ą c m u o b r a z k r o c z ą c e g o n a w p r o s t w i l k a . W y d a j e m i się, że
wnikając jeszcze głębiej w specyficzną, indywidualną sytuację
tego dziecka można wymienić jeszcze jedno źródło tego snu:
D z i a d e k ( „ O j c i e c K a r a m a z o w " ) i jego c z t e r e j s y n o w i e b y l i u o s o ­
b i e n i e m ojca. Dziecko c z u ł o się p r z e z n i c h k o n t r o l o w a n e , tzn.
stale obserwowane we śnie. Czy te nieruchome, nieprzyjemne
spojrzenia pięciu wilków ze s n u nie symbolizowały pięciokrotnie
pomnożonego, tajemniczego, niezrozumiałego dla dziecka i być
m o ż e s e k s u a l n i e z a b a r w i o n e g o s p o j r z e n i a ojca? (Okrutny, legen­
d a r n y dziadek i jego c z t e r e j synowie tworzą t a k ż e c y f r ę pięć.)
Bez stworzenia sytuacji analitycznej nigdy nie u z y s k a się p e w ­
n e j odpowiedzi. Ale r o z w i n ę ł a m t u t a j tę myśl, by na podstawie
znanego wielu analitykom materiału pokazać, jak w e d ł u g m n i e
teoria instynktów zaciemnia oczywiste powiązania i przyczynia
się do tego, że kluczowe, traumatyczne przeżycia pacjenta nie
u j a w n i a j ą się w c z a s i e a n a l i z y .
Podczas m o j e j działalności s u p e r w i z y j n e j często m i a ł a m oka­
zję c z y t a ć o p i s y p r z y p a d k ó w k o l e g ó w , k t ó r z y s t a r a l i się o p r z y ­
jęcie do T o w a r z y s t w a P s y c h o a n a l i t y c z n e g o . Wtedy zauważyłam,
ż e s t a r a j ą c się s p r o s t a ć w y m a g a n i o m i n s t y t u t ó w p s y c h o a n a l i t y c z ­
n y c h , to z n a c z y o g r a n i c z a j ą c się do a k c j i w p r z e n i e s i e n i u i n a ­
świetlając ją od s t r o n y wchodzącej w m o d ę teorii (np. teorii in-

166
s t y n k t ó w , m o d e l u s t r u k t u r a l n e g o , psychologii jaźni, teorii Klein,
K o h u t a , K e r n b e r g a ) , a u t o r z y b y l i t a k nią p o c h ł o n i ę c i , ż e w w i e ­
lu wypadkach los dziecka został zupełnie pominięty. Akcja w
przeniesieniu b y ł a zawsze i n t e r p r e t o w a n a w e d ł u g aktualnie lan­
s o w a n y c h idei. P o t e m w d y s k u s j i p o j a w i a ł y się r ó ż n e ujęcia, w
zależności o d r e p r e z e n t o w a n e j t e o r i i . N a p r z y k ł a d t o s a m o za­
chowanie pacjenta, jego d ł u g o t r w a ł e m i l c z e n i e m o ż e b y ć i n t e r ­
pretowane jako przekorna agresja, jako „bierne homoseksualne
uwiedzenie", jako „życzenie ingerencji ze strony a n a l i t y k a " (za
pomocą interpretacji), jako „potrzeba pozbawienia analityka ra­
dości ze swojej pracy", jako niedowierzanie, rywalizacja i tak
d a l e j . C z ę s t o m i a ł a m w r a ż e n i e , ż e w i e l e z tego, c o z o s t a ł o p r z e d ­
stawione w takich dyskusjach, mogłoby być prawdą, ale nie
miało znaczenia dla biografii pacjenta bez uwzględnienia jego
wczesnego dzieciństwa. Z pewnością to, czy p a c j e n t jest odbie­
rany jako pasywnie homoseksualny, czy też jako knąbrny, nie
zależy tylko od teorii analityka, ale także od uczuć w przeciw-
przeniesieniu. Ale te mogą okazać się p o m o c n e w p r a c y z p a ­
cjentem dopiero wtedy, gdy uwzględni się historię jego dzie­
ciństwa. Wówczas wszystko, co p a c j e n t m ó w i l u b robi, nie od­
n o s i się j e d y n i e d o „ t u i t e r a z " , lecz d o s e r i i c z y n n o ś c i p r z y m u ­
sowych, których sens można wyjaśnić jedynie przez kilka fak­
tów z dzieciństwa, jeżeli p o t r a k t u j e się je poważnie. K i e d y się
okazuje, że wspomniany tutaj milczący pacjent był wychowy­
wany przez matkę, która jako dziecko była w obozie koncen­
t r a c y j n y m i n i g d y o t y m n i e m ó w i ł a , l u b p r z e z ojca, k t ó r y d o ­
p u s z c z a ł się w w o j n i e w i e t n a m s k i e j o k r u c i e ń s t w i r ó w n i e ż n i g d y
o t y m nie mówił, to może być, że pacjent t e n jedynie milcząc
jest w stanie opisać swoją sytuację, na którą b y ł n a r a ż o n y przez
całe swoje życie i którą pozwoli najpierw doświadczyć swoje­
m u a n a l i t y k o w i , z a n i m s a m b ę d z i e m ó g ł n a r a z i ć się n a u c z u c i e
z a t r z y m a n i a się p r z e d m u r e m milczenia, żeby przeżyć to świa­
domie.
Opisany tutaj przykład milczącego pacjenta być może pod­
kreśli fakt, że nie można pacjentów wypytywać, lecz należy
„ p y t a ć r a z e m z n i m i " , ośmielać ich do z a d a w a n i a p y t a ń , a nie
ignorować i pomijać przekazywane przez nich (werbalnie i po-
zawerbalnie) informacje. Dziecko może podczas analizy przeka-

167
zać j e d y n i e m a l a część, m o ż e j e d y n i e 10%, i n f o r m a c j i o s w o i m
urazie. Jeżeli jesteśmy nastawieni, jak sędzia, na sprawdzenie
zasadności jego s k a r g i , na p r z y ł a p a n i e go na przesadzie w wy­
p o w i e d z i (jak n p . „ A l e p r z e c i e ż ojciec n i e z a w s z e b y ł o k r u t n y " ) ,
wtedy uniemożliwimy mu przekazanie nawet tych 10 procent.
P a c j e n t będzie się w ó w c z a s nas obawiał tak samo jak swojego
uwewnętrznionego obiektu lub tak zwanego superego. Ale je­
żeli będzie miał prawo oczekiwać od nas postawy adwokata,
k t ó r e m u n i e c h o d z i o to, ż e b y b r o n i ć i o c h r a n i a ć ojca, lecz by
p o m a g a ć pacjentowi, w t e d y z naszą pomocą, dzięki naszej fan­
tazji i empatii, będzie mógł przeżyć swoje opuszczenie, samot­
ność, s t r a c h , b e z r a d n o ś ć i w ś c i e k ł o ś ć , b e z konieczności bronie­
nia rodziców przed tymi uczuciami, ponieważ doświadczy z na­
m i , ż e u c z u c i a n i e zabijają. Być może t y m razem będzie mógł
p r z e k a z a ć 90% swojej skargi, bo cierpienie dziecka przekracza
fantazję każdego dorosłego. W k a ż d y m razie będzie mógł szybciej
dotrzeć do swojego nieświadomego urazu, jeśli a n a l i t y k zrezyg­
nuje z funkcji sędziego.
W historii choroby Wolfsmanna przedstawionej przez F r e u d a
z n a j d u j e się n a s t ę p u j ą c y f r a g m e n t :
„ K i e d y d o t a r ł a do n i e g o i n f o r m a c j a o ś m i e r c i s i o s t r y — o p o ­
w i a d a ł p a c j e n t — nie o d c z u w a ł ż a d n e g o c i e r p i e n i a . Z m u s z a ł się
do o k a z y w a n i a ż a ł o b y i z u p e ł n i e na z i m n o m ó g ł się cieszyć, że
s t a ł się jedynym spadkobiercą majątku. Chorował już wówczas
od wielu lat. Muszę wyznać, że ta informacja przez chwilę p o ­
zbawiła m n i e pewności co do trafności diagnozy tego p r z y p a d k u .
Można było wprawdzie przyjąć, że ból z powodu straty uko­
chanego członka rodziny uległ zahamowaniu ze względu na
istniejącą zazdrość o siostrę i obecność nieświadomego, kazirod­
czego u c z u c i a , ale t r u d n o m i z r e z y g n o w a ć z s u b s t y t u t u n i e za­
i s t n i a ł e g o u z e w n ę t r z n i e n i a b ó l u . W k o ń c u w y s t ą p i ł on w i n n y m ,
n i e z r o z u m i a ł y m dla pacjenta w y b u c h u uczuć. W kilka miesięcy
po śmierci siostry s a m odbył on podróż do miejsca, gdzie z m a r ­
ła, o d s z u k a ł g r ó b w i e l k i e g o p o e t y , k t ó r y b y ł w t e d y jego i d e a ł e m
i zapłakał n a d n i m g o r ą c y m i łzami. B y ł a to także dla niego nie­
zrozumiała reakcja, ponieważ wiedział, że od śmierci wielkiego
p o e t y m i n ę ł o życie d w ó c h pokoleń. Z r o z u m i a ł ją dopiero wtedy,
g d y p r z y p o m n i a ł sobie, ż e ojciec m i a ł z w y c z a j p o r ó w n y w a ć w i e r -

168
sze z m a r ł e j s i o s t r y z w i e r s z a m i w i e l k i e g o p o e t y . Inną wskazów­
ką (której mi dostarczył) co do p r a w i d ł o w e j interpretacji tego
pozornie skierowanego pod a d r e s e m poety hołdu, była omyłka
w jego opowiadaniu, którą m ó g ł b y m tu przytoczyć. Poprzednio
kilkakrotnie podawał, że jego siostra się zastrzeliła, a później
musiał przyznać, że się otruła. A poeta zginął zastrzelony w
p o j e d y n k u " . (Z. F r e u d , 1918b, s. 46 i n a s t . ) .
Ponieważ pacjent od najwcześniejszego dzieciństwa był wy­
korzystywany przez swoją starszą siostrę — męczony, straszony
i k o n t r o l o w a n y — a p ó ź n i e j w i d z i a ł , że u k o c h a n y ojciec ją fa­
w o r y z u j e , b r a k ż a l u p o j e j s a m o b ó j s t w i e b y ł w y r a z e m jego p r a w ­
dziwego „ j a " . T e r a z cieszył się, „że jest jedynym spadkobiercą
m a j ą t k u " , to znaczy miłości rodzicielskiej. Fakt, że takie uczu­
cia n i e s ą j e d n o z n a c z n e , ponieważ Wolfsmann był przywiązany
do siostry także w inny sposób, nie wyklucza ich obecności.
A jednak cytat dowodzi między innymi, jak bardzo ideologia
pedagogiczna i własne dzieciństwo ( F r e u d m i a ł p i ę ć sióstr, za­
n i m 10 lat później przyszedł na świat Aleksander) w p ł y n ę ł y na
pracę analityczną F r e u d a . Udowodnienie tej tezy w szczegółach
oznaczałoby napisanie nowej książki o Wolfsmannie, w której
można by było dokładnie wykazać ślady Czarnej Pedagogiki na
pojedynczych przykładach. Ale nie jest to celem mojej pracy,
nawet jeżeli analiza postawy pedagogicznej w opisanych przez
F r e u d a w y p a d k a c h , k t ó r a o d z w i e r c i e d l a w a r t o ś c i jego s p o ł e c z e ń ­
stwa, b y ł a b y k o r z y s t n a dla celów szkoleniowych.
Tutaj chciałam na przykładzie jednego znanego zdarzenia po­
k a z a ć , j a k c z ł o w i e k p r z e z całe s w o j e życie ciągle n a n o w o i n s c e ­
nizuje jedyny, poważny uraz wynikający z seksualnego wyko­
rzystania; robi to w najróżniejszych sytuacjach i nawet nie­
świadomie prowokuje różnych analityków, żeby stale wykorzy­
s t y w a l i jego o s o b ę d o r ó ż n y c h c e l ó w . W h i s t o r i i c h o r o b y W o l f s -
m a n n a z n a j d u j e się t a k a i n f o r m a c j a F r e u d a :
„ G d y przebywali w pierwszej posiadłości, jego siostra spro­
w o k o w a ł a go, «gdy był jeszcze całkiem mały» do seksualnych
działań. Najpierw p r z y p o m n i a ł sobie, jak w toalecie, z której
d z i e c i często w s p ó l n i e k o r z y s t a ł y , z a ż ą d a ł a : « P o k a z m y s o b i e p u -
py», i n a s t ę p s t w e m słów b y ł y czyny. P ó ź n i e j nastąpiło b a r d z i e j
znaczące uwiedzenie, a pacjent opisał wszystkie szczegóły doty-

169
•czące c z a s u i m i e j s c a . B y ł o to na w i o s n ę , p o d c z a s n i e o b e c n o ś c i
o j c a ; dzieci b a w i ł y się n a p o d ł o d z e w j e d n y m p o m i e s z c z e n i u , p o d ­
czas g d y m a t k a p r a c o w a ł a w sąsiednim. Siostra pochwyciła je­
go członek, bawiła się nim i opowiadała przy tym niepojęte
rzeczy o niani. Niania robi to samo ze wszystkimi ludźmi, np.
z ogrodnikiem, stawia go na głowie i łapie za genitalia (Z. Freud,
1918b, s. 43; p o d k r e ś l e n i a A. M.).
K i e d y sobie w y o b r a z i m y , ż e c h ł o p i e c w ł a ś c i w i e n i e w z r a s t a ł
w pobliżu rodziców, lecz niańki i siostry, że angielska guwer­
n a n t k a budziła v v n i m lęk, t o z r o z u m i e m y , ż e z a c h o w a n i e sio­
s t r y w p o ł ą c z e n i u z i n f o r m a c j ą o n i a n i p o z b a w i ł o go j e d n o c z e ś ­
nie ostatniej i jedynej osoby, którą darzył zaufaniem, której
m ó g ł b y powiedzieć o swoich uczuciach lęku i bezsilności. P r z e ­
moc, jaką wywierała siostra, byłaby możliwa do pokonania,
g d y b y s t o s u n e k do niani nie został zakłócony. Ale wyobrażenie,
że najbliższa, u k o c h a n a osoba r o b i z m ę ż c z y z n a m i „ j e s z c z e g o r ­
sze r z e c z y " n i ż s i o s t r a z n i m , d o p r o w a d z i ł o d o n a g ł e g o , d u c h o ­
w e g o osamotnienia dziecka (w otoczeniu kochających ludzi, któ­
rzy nie rozumieli jego lęków) i do powstania infantylnej ner­
wicy. W tej samej sytuacji znajdował się Wolfsmann później,
g d y s t a ł się obiektem potrzeb swoich analityków i swojej ana­
litycznej siostry, i w końcu, gdy będąc prawie dziewięćdziesię­
cioletnim mężczyzną umożliwił młodej dziennikarce K a r i n Obhol­
zer wykorzystanie go jako świadka przeciw psychoanalizie. Je­
go c a ł k o w i t e p o d p o r z ą d k o w a n i e się s i o s t r z e z a d e c y d o w a ł o także
o j e g o s t o s u n k a c h z k o b i e t a m i do p ó ź n e j s t a r o ś c i . W r o z m o w a c h
z K a r i n O b h o l z e r (1980) w i e l o k r o t n i e o p o w i a d a ł , jak na próżno
p r ó b o w a ł o d s u n ą ć się o d k o b i e t y , z k t ó r e j p r z y j a ź n i j e d n a k n i e
p o t r a f i ł z r e z y g n o w a ć . D l a t e g o p o z w a l a ł sobą m a n i p u l o w a ć , czego
zupełnie sobie nie życzył. P r a w d o p o d o b n i e nie przyszło mu do
g ł o w y , ż e m ó g ł b y s p r z e c i w i ć się ż y c z e n i u M u r i e r G a r d i n e r , u d o ­
stępnienia swoich wspomnień (oprócz obydwu historii choroby),
ponieważ był jej w d z i ę c z n y z a „bezinteresowną" pomoc. W ten
s a m sposób czuł się zobowiązany odpowiedzieć n a p y t a n i a K a r i n
Obholzer, ponieważ w swojej samotności nie chciał stracić sym­
patii i zainteresowania młodej kobiety. Wolfsmann ani w dzie­
ciństwie, ani podczas analiz nie mógł nauczyć się, ż e można
sprzeciwić się żądaniom kochanego człowieka i nie grozi to

170
śmiercią. Zbyt wcześnie wykorzystywane dziecko nie zauważy,
g d y będą je wykorzystywać później. Jednak należy przyjąć, że
k o n w e n c j o n a l n e w y c h o w a n i e W o l f s m a n n a n i e z a c z ę ł o się już w
wieku niemowlęcym, ponieważ miał kochającą nianię i dzięki
t e m u na pewno mógł niejedno z dzieciństwa zapamiętać. Toteż
wspomnienie dotyczące wykorzystania przez siostrę pozostało w
jego pamięci. Ale w jaki sposób niania wykorzystywała niemo­
wlę do własnych potrzeb, nie mógł wiedzieć. Prawdopodobnie
m u s i a ł t ę część w y p a r t e g o u r a z u i n s c e n i z o w a ć p ó ź n i e j n i e ś w i a ­
domie, stale pozwalając i n n y m na manipulowanie swoją osobą,
obserwując ich nieufnie, demonstrując objawy i nie mając mi­
mo to możliwości zdemaskowania i odrzucenia ich. Tak dzieje
się z n i e m o w l ę c i e m , k t ó r e n i e m a m o ż l i w o ś c i z a b r o n i e n i a d o r o ­
słemu wykorzystywania swojego ciała: nie odczuwa nawet ta­
k i e g o ż y c z e n i a , p o n i e w a ż osobę, k t ó r a się t e g o d o p u s z c z a , k o c h a
i j e s t od n i e j z u p e ł n i e z a l e ż n e .
M a j ą c z a p o d s t a w ę całą h i s t o r i ę W o l f s m a n n a p r z e c z u w a m , ż e
nie w y p a r t e i z a p a m i ę t a n e , t a k z w a n e „ u w i e d z e n i e " p r z e z sio­
strę poprzedzone było wczesnymi seksualnymi manipulacjami ze
s t r o n y o p i e k u n k i , k t ó r y c h p a c j e n t z u p e ł n i e n i e m ó g ł sobie p r z y ­
p o m n i e ć i k t ó r e s t a l e p r z e z c a ł e życie m u s i a ł i n s c e n i z o w a ć z n i e ­
zliczoną ilością o s ó b . Ta hipoteza wcale nie oskarża dobroczyń­
ców Wolfsmanna. Prawdopodobnie wcale nie było im łatwo do­
s t r z e c i n s c e n i z a c j e jego p r z y m u s u p o w t a r z a n i a .

5. P O Z A S E K S U A L N E T A B U

J a k k o l w i e k w p r a k t y c e p s y c h o a n a l i t y c z n e j o wiele czę­
ściej spotykamy się z seksualnym wykorzystaniem dziecka, niż
j e s t e ś m y s k ł o n n i t o z a ł o ż y ć , n i e w y d a j e m i się, ż e jest t o j e d y ­
n y z a b r o n i o n y t e m a t o d n o s z ą c y się d o d z i e c i ń s t w a . K a ż d a g e n e ­
racja, obok ogólnie obowiązujących zakazów swojego społeczeń­
stwa, ma specyficzne zakazy, k t ó r e są uzależnione od historycz­
nego m o m e n t u jej dzieciństwa. Pierwsze, u w a r u n k o w a n e obsza­
r e m ( c z y m z a j m u j ą się e t o l o d z y ) m o ż e z a u w a ż y ć b e z t r u d u k a ż ­
dy podróżny. Na p r z y k ł a d tabu, k t ó r y c h przestrzega chrześcija-

171
nin, o wiele łatwiej niż o n sam może zauważyć muzułmanin,
i odwrotnie. Ale u w a r u n k o w a n e czasem zakazy określonej gene­
r a c j i — to co z o s t a ł o w d z i e c i ń s t w i e z a k o d o w a n e j a k o t e m a t za­
k a z a n y — są w d a n y m społeczeństwie prawie nie do odkrycia,
nawet w gabinecie analityka jeżeli należy on do tej samej ge­
neracji i społeczeństwa. P a n i c z n e o d s u n i ę c i e się J ó z e f a Breuera
o d s w o j e j p a c j e n t k i A n n y A., k t ó r a p r z e r a z i ł a g o t e m a t y k ą s e k s u ­
alną, jest t e g o w y r a ź n y m p r z y k ł a d e m . A l e J ó z e f B r e u e r n i e b y ł
analitykiem. Dzisiaj analityk, gdyby czuł się zagrożony pomy­
słami lub inscenizacjami pacjentki, prawdopodobnie nie uciekłby,
lecz z i g n o r o w a ł b y i n f o r m a c j ę l u b dawałby teoretyczne wyjaśnie­
n i a . Z e t k n ę ł a m się k i e d y ś w d u ż e j g r u p i e k o l e g ó w z tą t r a g i c z ­
ną, nie chcianą koniecznością ignorowania, którą można by też
określić jako nie zamierzony opór ze strony analityka. Temu
doświadczeniu zawdzięczam istotne pogłębienie mojej wiedzy na
temat uwarunkowanego czasem tabu. Chcąc to wyjaśnić, muszę
wyraźniej przedstawić to zdarzenie.
W roku 1979 dyskutowałam na temat D a s Drama des begab­
ten^ Kindes w miastach położonych blisko siebie, lecz oddzielo­
n y c h granicą niemiecko-szwajcarską. W obu grupach wspomnia­
ł a m dzieciństwo Adolfa Hitlera, c z y m się właśnie zajmowałam.
Szwajcarzy zareagowali raczej spokojnie; większość zrozumiała,
że w y b r a ł a m przykład ekstremalnej destrukcji, żeby wyjaśnić jak
doszło d o tego, ż e z w y k ł e , n i e w y r ó ż n i a j ą c e się n i c z y m d z i e c k o
nagromadziło w sobie tego rodzaju niszczycielską nienawiść.
Z p e w n o ś c i ą m o i s ł u c h a c z e z t r u d e m odeszli o d s c h e m a t u „ u r o ­
d z o n e g o p s y c h o p a t y " , i n i e ł a t w o p r z y s z ł a im i d e n t y f i k a c j a z c z ł o ­
wiekiem, którego słusznie uważali za potwora. Wprawdzie wo­
leliby pozostać przy przekonaniu, że Hitler był po prostu dia­
b ł e m i nie m i a ł nic w s p ó l n e g o z n o r m a l n y m i l u d ź m i , ale bez
t r u d n o ś c i p o d ą ż a l i z a m o i m i w y w o d a m i , ż e p o t w ó r t e n nie u r o ­
dził się p o t w o r e m , ż e s t a ł się n i m d o p i e r o p ó ź n i e j . Z u p e ł n i e c o
innego miało miejsce w dużej grupie kolegów w p e w n y m mieś­
cie' n a p o ł u d n i u N i e m i e c . Kiedy w połowie dyskusji zapytałam
obecnych, czy chcą na przykładzie dzieciństwa Adolfa Hitlera
zobaczyć, jak pewne warunki mogą sprzyjać powstaniu olbrzy­
miej, niebezpiecznej nienawiści, początkowo zapadła cisza, w
k o ń c u kilku uczestników powiedziało, że woleliby o t y m nie sły-

172
r

szee. T e r a z zgłosili się inni, przeważnie kobiety, które jednak


•chciały się t e g o d o w i e d z i e ć , i n i e m o ż n a już b y ł o u n i k n ą ć t e ­
matu.
Początkowo przyjęto założenie, że takiego historycznego fe­
n o m e n u jak n a r o d o w y socjalizm nie m o ż n a wyjaśnić za pomocą
indywidualnego losu. Próbowałam, trochę zdziwiona, wyjaśnić,
ze nie było to m o i m zamiarem, że i n t e r e s o w a ł o b y m n i e jedynie
zagadnienie psychologiczne, mianowicie pytanie, jak w t y m po­
j e d y n c z y m w y p a d k u doszło do tego, że człowiek został o p ę t a n y
nienawiścią w tak przerażającym wymiarze. Poza tym nie zna­
ł a m lepszego p r z y k ł a d u , żeby pokazać, jak s t ł u m i o n a , bo zabro­
niona w dzieciństwie, chęć z e m s t y za upokorzenia, m i m o póź­
niejszych nieograniczonych możliwości odreagowania, w gruncie
r z e c z y p r z e z c a ł e życie p o z o s t a ł a n i e n a s y c o n a . Jeżeli to zrozu­
mieliśmy, pojmujemy, dlaczego między innymi także najinten­
sywniejsze przeżycia w różnych grupach terapeutycznych nie
przynoszą wyzwolenia od urazów dzieciństwa, a jedynie przej­
ściową u l g ę . A l e g d y w c z e s n o d z i e c i ę c e u c z u c i a m o g ą z o s t a ć p r z e ­
ż y t e (za p o m o c ą p r z e n i e s i e n i a w a n a l i z i e ) w z w i ą z k u z u r a z a m i
z a d a n y m i przez pierwsze bliskie osoby, nie muszą już b y ć od­
reagowane w przymusie powtarzania wobec obiektów zastęp­
czych, tzn. wobec n i e w i n n y c h osób. J a k k o l w i e k b r z m i to p a r a ­
doksalnie, destrukcyjne i autodestrukcyjne zachowanie kończy
się dzięki przeżyciu wczesnoclziecięcej, bezsilnej, uzasadnionej
n i e n a w i ś c i . D o w o d e m t e g o jest p r a c a z m ł o d s z y m i . N a p r z y k ł a ­
dzie Adolfa H i t l e r a m o ż n a z a d e m o n s t r o w a ć f u n d a m e n t a l n ą r ó ż ­
nice między tak w a ż n y m terapeutycznie przeżyciem, a wynika­
jącym z przymusu powtarzania, destruktywnym, nałogowym
w y ż y w a n i e m się. Na t y m przykładzie widać, w jak niewielkim
s t o p n i u siła d o r o s ł e g o m o ż e z ł a g o d z i ć b e z s i l n o ś ć w ł a s n e g o d z i e ­
c i ń s t w a , jeżeli n i e m o g ł o b y ć o n o p r z e ż y t e ś w i a d o m i e . T o c h c i a ­
ł a m przedstawić wspomnianego wieczoru.
Ale o k a z a ł o się, ż e h i p o t e z y w y j ś c i o w e w c a l e n i e b y ł y dla in­
n y c h takie oczywiste, jak to założyłam. Na p r z y k ł a d powątpie­
w a n o w to, ż e H i t l e r t a k b a r d z o n i e n a w i d z i ł . C o m o g ł a m n a t o
odpowiedzieć? Rozmawiałam z ludźmi, którzy byli młodsi ode
m n i e o 2 0 d e c y d u j ą c y c h l a t , k t ó r z y z e w z g l ę d u n a s w ó j los m i e ­
li p r a w o nie podzielać moich p r z e k o n a ń . S z u k a ł a m więc dowo-

173
dów, chciałam zacytować odpowiedni fragment z Mein Kampf,
a l e z a n i e c h a ł a m t e g o . W y d a w a ł o m i się, ż e d a l s z a a r g u m e n t a c j a
jest bezsensowna, c h o c i a ż jeszcze n i e w i e d z i a ł a m d l a c z e g o . Mia­
ł a m p o c z u c i e , ż e n a t k n ę ł a m się n a m u r .
W trakcie rozmów z kilkoma młodymi kolegami dowiedzia­
ł a m się, że o c z e k i w a l i r a c z e j , iż b ę d ę m ó w i ł a o u c z u c i a c h ( t a k
jakby nienawiść nie była uczuciem). Inni koledzy powiedzieli,
że szkoda byłoby, gdybyśmy nie poruszyli problemów psycho­
a n a l i t y c z n y c h (jak g d y b y d y n a m i k a nienawiści nie była proble­
m e m p s y c h o a n a l i t y c z n y m ) . B y ł o o c z y w i s t e , ż e w s p o m i n a j ą c oso­
bę Hitlera p o r u s z y ł a m tabu, kompleks uczuć, które m a j ą zwią­
zek z zakazanymi przeżyciami. Każdy intelektualny argument
b y ł d o b r y , jeżeli t y l k o m ó g ł z a p o b i e c u j a w n i e n i u się t y c h u c z u ć .
Uczucia, k t ó r e o d n a l a z ł a m w sobie, pozwoliły mi zrozumieć
p o w i ą z a n i e : P o c z ą t k o w o c z u ł a m się j a k k t o ś , k t o n a d u ż y ł p r a w a
gościnności, poruszył powszechnie niepożądany temat. Gdyby
młody człowiek z przełomu wieków rozmawiał przy stole, w
obecności rodziców, poważnie i bez obsceniczności o seksie, to
podobnie jak ja, czując przygniatający nastrój, wiedziałby, że
coś jest nie w porządku. Tego wieczoru przekonałam się sama
j a k b a r d z o p r a w d z i w e jest to, i ż t o n i e s e k s u a l n o ś ć jest n a s z y m
tabu; że my, analitycy, jesteśmy gotowi mówić o wszystkich
s e k s u a l n y c h p r o b l e m a c h — także w g r u p a c h , ale nie o k o n k r e t ­
n y m człowieku, Adolfie Hitlerze. Czy b ę d z i e m y w s t a n i e zrozu­
mieć, co dzieje się z naszą w dzieciństwie usprawiedliwioną,
a p o t e m ślepą n i e n a w i ś c i ą , jeżeli n i e d o p u s z c z a m y d o s i e b i e n a ­
s z e j n a j b l i ż s z e j p r z e s z ł o ś c i ? B o t u t a j s t a w i a n i e ż ą d a ń n i e w i e l e da.
Przerwać tabu można tylko przy pomocy człowieka, który nie
znajduje się pod wpływem tego samego tabu ponieważ już je
przepracował.
Ta dyskusja w Niemczech była doświadczeniem, które umo­
żliwiło mi z r o z u m i e n i e młodszej niemieckiej generacji. Moi ko­
ledzy przekazali mi „doświadczenie muru", który sami kiedyś
napotykali, gdy w dzieciństwie chcieli zadawać rodzicom pyta­
nia wyzwalające u nich p o s t a w y o b r o n n e . Mogli p o t e m usłyszeć
lub odczuć: „ T a k i c h p y t a ń w ogóle się nie zadaje, są głupie;
nawet jeżeli ci się zdaje, że coś w i e s z , nie możesz przecież
t e g o p o j ą ć . A w g r u n c i e r z e c z y b y ł o c a ł k i e m i n a c z e j , n i ż ci się

174
teraz wydaje. A czy wiesz w ogóle, co zrobił dla nas Hitler?
I czy możesz pozwolić sobie na wydawanie sądów? Mówienie
0 sprawach, k t ó r y c h nigdy nie widziałeś i nie znałeś, jest z a r o ­
zumiałością. Tego nie możesz zrozumieć".
Dziecko czuje, że za tymi odpowiedziami ukryty jest opór
1 r e z y g n u j e z p y t a ń . A jeżeli t e g o n i e zrobi, b ę d z i e p o z b a w i o n e
p e w n o ś c i s i e b i e i w k o ń c u t y l k o się z a w s t y d z i i p o c z u j e się w i n ­
n e . B ę d z i e m u s i ę w y d a w a ł o , ż e z a c h o w a się n i e z r ę c z n i e , jeszcze
raz poruszając ten temat. Tak więc milcząca obrona rodziców
będzie r e s p e k t o w a n a , ale nie zostanie w t e n sposób s t ł u m i o n a p o ­
trzeba zadawania pytań. Wiele psychosomatycznych i neurotycz­
n y c h chorób, k t ó r y c h leczenie k o n t r o l o w a ł a m w o s t a t n i m cza­
sie, u l e g ł o nieoczekiwanej poprawie, gdy w naszych rozważa­
n i a c h i i n t e r p r e t a c j a c h w z i ę t o p o d u w a g ę los r o d z i c ó w p o d c z a s
ostatniej wojny.
W y d a w a ł o się, że d z i e c k o w i n s c e n i z a c j i s w o j e j c h o r o b y s z u ­
ka odpowiedzi, k t ó r e j odmawiali mu rodzice. To p e ł n e zwątpie­
n i a , s a m o t n e p o s z u k i w a n i e często k o ń c z y ł o się s e k s u a l n ą p e r w e r -
sją, której jednak nie można było zaradzić klasycznymi inter­
pretacjami psychoanalitycznymi. W tych wypadkach chodziło
o ludzi, k t ó r z y przyszli na świat jako pierwsze dzieci swoich r o ­
dziców zaraz po wojnie, a więc w czasie, w którym straszne
przeżycia dorosłych należały już do przeszłości; ale w ł a ś n i e dla­
t e g o , ż e się o n i c h n i e m ó w i ł o , d z i e c k o b y ł o j e d y n y m , b e z b r o n ­
n y m odbiorcą rozszczepionych, zagrażających treści. Nie opano­
wana, własna historia została przekazana d z i e c k u w jego n a j -
w r a ż l i w s z y m w i e k u j e d y n i e z a p o m o c ą s p o j r z e ń . T e dzieci m o g ą
później ujawnić w swoich analizach wiele seksualnych proble­
m ó w i w ten sposób u t r u d n i ć analitykowi myślenie o czymkol­
w i e k i n n y m . A l e jeżeli w p a d n i e o n n a t o , ż e b y z a p y t a ć , c o p r z e ­
żyli r o d z i c e p a c j e n t a w czasie w o j n y , t o s p o t k a się p o c z ą t k o w o
z w i e l k i m o p o r e m p a c j e n t a , ale w k o ń c u d o p r o w a d z i d o r o z m o ­
wy na zakazany temat. Każdy analityk, którego udziałem stało
się w ł a ś n i e t a k i e d o ś w i a d c z e n i e , w i e , j a k i r a d y k a l n y z w r o t m o ż e
d o k o n a ć się w t r a k c i e a n a l i z y .
Możliwość identyfikowania się z dawnymi dziećmi wojny,
którą zawdzięczam nie tylko m o i m pacjentom, ale także grupie
kolegów, p o m o g ł a mi później zrozumieć reakcje na moją książkę

175
pt.: Am Aufgang war Erziehung. Po jej ukazaniu się słyszałam,
że wielu r e c e n z e n t ó w chciało omówić książkę, ale nie czuli się
o n i k o m p e t e n t n i do z r o b i e n i a t e g o z r o z d z i a ł e m o H i t l e r z e i są­
dzili, ż e m u s z ą o w i e l e g r u n t o w n i e j s t u d i o w a ć h i s t o r i ę t e g o o k r e ­
su. T e n r o z d z i a ł , k t ó r y u w a ż a m z a c e n t r a l n y , z o s t a ł z t e j p r z y ­
czyny (z kilkoma w a ż n y m i dla m n i e wyjątkami) jedynie krótko
wspomniany w niemieckich recenzjach, także w tych najlep­
szych i najbardziej oryginalnych; ponadto wyraźnie wyczuwało
się w tych recenzjach lęk, żeby nie powiedzieć niczego fałszy­
w e g o , a j e d y n i e w i e r n i e , bez r y z y k o w a n i a z r e f e r o w a ć t e z y a u t o r ­
ki. W c z e ś n i e z a k o d o w a n y z a k a z o d n o s z ą c y się do p y t a ń o osobę
A d o l f a H i t l e r a i d o p o t r z e b y d o w i e d z e n i a się czegoś k o n k r e t n e ­
go, jest wyraźnie wyczuwalny we wszystkich tych wypowie­
dziach. Niebezpieczne obszary, których należy unikać, to zmie­
szanie rodziców, ich zagubienie i rozczarowanie, że dali się
zwieść. I tutaj obowiązuje prawo wychowania: przekazywane
dzieciom jest nie tylko znoszenie razów i seksualne wykorzy­
stanie, ale także poczucie winy. Jeżeli od dziecka c z u j e m y się
winni wszystkiemu, c o czynią nam rodzice, jak m o ż e m y znieść
t e m ę k i i n a c z e j , niż d z i ę k i w ł a s n y m d z i e c i o m , w k t ó r y c h z k o ­
lei m o ż n a w z b u d z i ć p o c z u c i e w i n y ? Pedagogiczne zasady pozwa­
lają rodzicom wcześnie wychowywać dzieci w ten sposób, aby
odczuwały winę; jednak z poczucia w i n y nie można wyciągnąć
wniosków dotyczących rzeczywistej winy — wie o tym każdy
analityk.
Jak bezsensowne jest to poczucie winy, wyraźnie odczułam
na n i e z a p o m n i a n y m dla m n i e wieczorze w mieście na p o ł u d n i u
Niemiec. Rodzice moich kolegów szukali w Hitlerze wielkiego,
ojcowskiego wybawcy, o którym marzyli od dzieciństwa. Kiedy
ich rozczarował i zawstydzili się swoich nadziei, przenieśli te
u c z u c i a n a s w o j e dzieci, k t ó r e t e r a z , w r o k u 1979, s i e d z i a ł y p r z e ­
de m n ą j a k o d o r o ś l i a n a l i t y c y w w i e k u 30 - 40 l a t . K i e d y p o r u ­
szyłam temat Hitlera, zachowywali się jak ich rodzice, którzy
nie mogli dopuścić do pytań, jakie zadawały dzieci. Teraz ja
b y ł a m dzieckiem, które musiało przeżyć uczucie winy i wstydu
swoich rodziców, chociaż uczuć t y c h s a m o nie było w stanie po­
jąć. M o i s ł u c h a c z e p r z e n o s i l i n a m n i e uczucia swojego dzieciń­
stwa i jednocześnie widzieli we m n i e sędziego s w y c h rodziców.

176
D l a t e g o czuli się z m u s z e n i c h r o n i ć p r z e d e m n ą s w o i c h r o d z i c ó w
milczeniem.
Nie jest ł a t w o d o t r z e ć d o t y c h z j a w i s k , ale k r ą ż y m y wokół
n i c h , ż e b y się do n i c h zbliżyć, bo w n a s z y c h g a b i n e t a c h i k l i n i ­
k a c h z j a w i a się c o r a z w i ę c e j dzieci wojny, które nie m i a ł y do­
tąd możliwości przeżycia w obecności drugiej osoby swoich lę­
ków, zagubienia i bólu dzieciństwa, a n a w e t możliwości rozmo­
wy o tym. Jako przykładem posłużyłam się niemieckim tabu
m i l c z e n i a , p o n i e w a ż jest m i o n o z n a n e z m o j e j p r a c y z p a c j e n ­
t a m i i kolegami, ale z a k ł a d a m , że i n n e kraje mają w ł a s n e tabu,
każda generacja nowe, i właśnie zadaniem psychoanalityka jest
jego o d k r y c i e .
Z a n a l i z ó w c z e s n y c h dzieci w o j n y m o ż e m y się w i e l e n a u c z y ć
i zastosować tę wiedzę p r z y i n n y c h pacjentach. To, c o zostało
napisane w licznych studiach na temat prześladowanych kiedyś
m a t e k i i c h dzieci, b e z w ą t p i e n i a o d n o s i się d o m a t e k p s y c h o t y -
ków i do w y p a d k ó w k r a ń c o w y c h . Tylko że w przypadku prze­
śladowanych m a t e k wiemy, dlaczego takie były; m o ż n a je lepiej
z r o z u m i e ć p o n i e w a ż i c h los w o b o z i e k o n c e n t r a c y j n y m b y ł u d z i a ­
ł e m w i e l u osób (por. T. G r u b r i c h - S i m i t i s , 1979). O d z i e c i ń s t w i e
matek schizofreników często nie wiemy nic, szczególnie gdy
w r a z z nimi idealizujemy ich dzieciństwo. A jednak nie m o ż e m y
się t y m n i e i n t e r e s o w a ć i w y d a j e m i się, ż e m o ż e t o b y ć w p s y ­
choanalizie najbardziej fascynujące. Jeśli tak postępujemy, to
i pacjent czuje, że analitykowi, który razem z nim poszukuje
jego przeszłości, jego narodowych, religijnych i rodzinnych ta­
b u , c h o d z i w y ł ą c z n i e o jego osobę, a n i e o to, by u d o w o d n i ć , j a k
d o b r z e jest on w y k s z t a ł c o n y , i p o d t r z y m a ć w t e n s p o s ó b i d e a l i -
zację swoich nauczycieli (rodziców).
To w j a k i s p o s ó b r o d z i c e p r z e k a z a l i — n i e ś w i a d o m i e , w m i l ­
czeniu — swoim dzieciom własne przeżycia wojenne, zależy od
tego, jakie mieli poglądy, co przeżyli, z jakiej p e r s p e k t y w y wi­
d z i e l i Trzecią R z e s z ę i w o j n ę . Z d r u g i e j s t r o n y , decydujące jest
to, w j a k i m w i e k u b y ł o d z i e c k o , k i e d y w y s t ą p i ł a d e p r e s j a . I s t n i e ­
je duża liczba dzieci urodzonych między rokiem 1940 a 1945,
których pierwsze lata życia były wypełnione grozą bombardo­
w a ń i które, już jako dorośli, m o g ł y sobie o t y m p r z y p o m n i e ć ,
ponieważ nie b y ł y w t y m przeżyciu osamotnione. Ale jeśli n a j -

12 — M u r y m i l c z e n i a . 177
trudniejszy, pełen zaburzeń okres w życiu rodziców przypada
właśnie na przedsłowny okres życia dziecka, w którym zazwy­
czaj p r z e ż y w a o n o b a r d z o i n t e n s y w n e u c z u c i a , t o t ł u m i ą c je, m u ­
si później żyć z tym wyparciem i płacić za to wysoką cenę.
A t e r a z w y o b r a ź m y sobie, ż e p a c j e n t p o d d a w a n y a n a l i z i e p r z y ­
chodzi z przeżyciami z dzieciństwa, o k t ó r y c h z nikim wcześniej
n i e r o z m a w i a ł , i ż e a n a l i t y k c z e k a n a to, b y m u w k o ń c u p o d a ć
interpretację popędową. Wtedy pacjent, oszukany i wykorzysta­
ny, w p a d a w narcystyczną wściekłość, k t ó r a w k o ń c u daje a n a ­
litykowi prawo ocenienia go jako destruktywnego i nieuleczal­
n e g o . W t e n s p o s ó b p o w t a r z a się p a t o g e n n y u r a z , k t ó r y n i e za­
w i e r a się w z e w n ę t r z n y c h z d a r z e n i a c h , lecz w p o z o s t a w a n i u sa­
m o t n y m ze swoimi p y t a n i a m i i bólem.
Gdyby wszyscy Niemcy w Niemczech (Zachodnich 1 Wschod­
nich) głośno zawołali: „Trzeba w k o ń c u położyć t e m u kres, nie
chcemy, aby n a m nieustannie przypominano o prześladowaniach
Żydów, urodziliśmy się dopiero po wojnie i nie byliśmy przy
t y m obecni, Trzecia Rzesza już n a s n i e i n t e r e s u j e , m a m y t e r a z
i n n e problemy...", to można by to było aż nazbyt dobrze zrozu­
m i e ć i , jeżeli się n i e jest a n a l i t y k i e m , n a t y m p o p r z e s t a ć . Ale j e ­
żeli w p r z e p r o w a d z a n y c h l u b k o n t r o l o w a n y c h a n a l i z a c h d o t r z e m y
d o n i e ś w i a d o m o ś c i dzieci w T ojny, t o z o b a c z y m y , ż e t a k i e o d c i ę c i e
się jest iluzją. Im silniejsze zaprzeczenie, t y m bardziej niezrozu­
m i a ł y jest jej neurotyczny i psychotyczny wyraz w następnych
generacjach. To samo dotyczy dzieci ofiar.
Dopiero teraz przetłumaczona książka Claudine Yegh (1931)
pozwala poznać tabu milczenia, któremu ulega duża grupa
współczesnych rodziców, k t ó r y c h rodzice z kolei zostali d e p o r t o ­
wani w czasie wojny. Autorka rozmawiała po dwie godziny
z kilkoma osobami, które były prześladowane w dzieciństwie.
R e z u l t a t e m tego są wypowiedzi ludzi, którzy od 35 lat po raz
pierwszy mówili o najsilniejszych urazach swojego dzieciństwa.
Większość z nich nigdy nie m ó w i ł a o tych przeżyciach współ­
małżonkowi, a nawet własnej matce.
Siła realnego zagrożenia i w y c i e r p i a n y c h okrucieństw, strach
i izolacja t y c h l u d z i b y ł y t a k d u ż e , że nie można mieć im za
złe, iż p r z e z c a ł e życie s t a r a l i się z a p o m n i e ć o t e j g r o z i e , w k t ó ­
r e j nikt im nie towarzyszył z empatią. L e c z i c h w ł a s n e dzieci

178
r

nigdy nie mogły zrozumieć przyczyny tego milczenia, którego


skutki odczuwały w zachowaniu rodziców od pierwszego dnia.
Czasami musiały szukać dostępu do najbardziej ukrytych zaka­
m a r k ó w duszy w ł a s n y c h rodziców, k t ó r y c h uczucia z o k r e s u ich
dzieciństwa, a więc korzenie ich żywotności, pozostawały uwię­
zione przez dziesiątki lat.
J e s t rzeczą charakterystyczną, że osoby, które przeżyły zgo­
d z i ł y się (z wyjątkiem jednej j e d y n e j osoby, która jest t e r a p e -
utką), m i m o d u ż y c h oporów, na r o z m o w ę z Claudine Vegh, któ­
rą jako dziecko s p o t k a ł p o d o b n y los, i że wszyscy, jak powie­
dzieli, następnego dnia czuli się o d p r ę ż e n i . Ten efekt terapeu­
t y c z n y n i e jest j e d y n i e w y n i k i e m p r z e ł a m a n i a m i l c z e n i a , lecz t e j
szczęśliwej okoliczności, że Claudine Vegh poprzez empatyczną
gotowość słuchania stworzyła byłym ofiarom sprzyjające wa­
runki, które umożliwiły im zbliżenie się do urazu i przeżycie
bólu bez p o n o w n e g o doświadczania traumatyzujących uczuć, do
czego ł a t w o może dojść, jeżeli uratowany od śmierci człowiek
r e z y g n u j e z w i e l k i m t r u d e m z o c h r o n y m i l c z e n i a i s p o t y k a się
z interpretacją popędową (por. s. 46 i n a s t . ) . Także udział w
charakterze świadka w procesie przeciwko zbrodniarzom wo­
j e n n y m n i e m a d z i a ł a n i a t e r a p e u t y c z n e g o , lecz p o n o w n i e t r a u -
matyzujące. My, analitycy, nie m o ż e m y zmienić ani społeczeń­
stwa, ani rodziców naszych pacjentów, ani tej ich przeszłości,
a l e m o ż e m y u n i k n ą ć p o n o w n e g o n a r a ż e n i a i c h n a ból, a c o z a
tym idzie, przyjąć postawę wspierającą, która warunkuje wie­
dzę o znaczeniu urazu.
W posłowiu do książki Claudine V e g h B r u n o B e t t e l h e i m pi­
sze: „ D l a c z e g o o f i a r y n i e są w s t a n i e m ó w i ć o t y m , co im się
wtedy przydarzyło: dlaczego po dwudziestu, trzydziestu latach
jest jeszcze d l a n i c h rzeczą t a k b a r d z o t r u d n ą m ó w i e n i e o t y m ,
co p r z e ż y l i jako dzieci? I dlaczego mówienie o tych sprawach
jest rzeczą ważną? Jestem przekonany, że oba te zagadnienia
są ściśle ze sobą p o w i ą z a n e . Bo t o , o c z y m n i e m o ż n a m ó w i ć ,
n i e d a j e się p o g r z e b a ć , nie daje spokoju. Jeżeli się o tym nie
mówi, jątrzące r a n y przechodzą z pokolenia na pokolenie; jest
tak, jak m ó w i R a p h a e l : « S w i a t m u s i się dowiedzieć, że te de­
portacje w y w a r ł y na nas piętno aż do trzeciej generacji. To
straszne...»

12* 179
Jeżeli istniały jakiekolwiek wątpliwości, że te przerażające
wydarzenia wpływają też na następne generacje, to zostały one
ostatnio rozproszone dzięki książce wydanej w USA (Helen
Epstein, Children oj Holocaust, New York, 1979). Rodzice autor­
ki, H e l e n y E p s t e i n , przeżyli n i e m i e c k i obóz zagłady. Mimo, że
u r o d z i ł a się ona i wychowywała w Stanach Zjednoczonych, na
j e j ż y c i u z a w a ż y ł los r o d z i c ó w i o k o l i c z n o ś ć , ż e n i e b y l i o n i z d o l ­
ni o t y m r o z m a w i a ć . Inaczej niż ci, k t ó r z y w y p o w i a d a j ą się w
t e j książce, H e l e n E p s t e i n n i g d y n i e z o s t a ł a siłą z a b r a n a z d o m u ,
nigdy nie była przemocą odłączona od rodziców i nigdy nie m u ­
siała się ukrywać, żeby przeżyć. Jej rodzice szczególnie starali
się, żeby wychować dzieci w poczuciu bezpieczeństwa i rzeczy­
wiście tak było. A mimo to Helen Epstein, będąc dzieckiem
ocalałych rodziców, c z u ł a się bardzo obciążona ich przeszłością
i j e j o d d z i a ł y w a n i e m n a t e r a ź n i e j s z o ś ć . G d y d o r o s ł a , c h c i a ł a się
w końcu dowiedzieć, czy jej los był wyjątkiem, czy też inni,
mający rodziców o p o d o b n e j przeszłości, mogliby mieć podobne
doświadczenia. Szukała takich ludzi i rozmawiała z nimi. Także
oni, tak jak H e l e n Epstein, wyrośli w relatywnym bezpieczeń­
stwie. A j e d n a k odkryła, że wszyscy zostali wciągnięci we wspól­
ne cierpienie, jakie w przeszłości było udziałem rodziców, jak­
kolwiek każdy w inny sposób. Wszyscy oni cierpieli z powodu
n i e z d o l n o ś c i o t w a r c i a się s w o i c h r o d z i c ó w n a d o ś w i a d c z e n i a i n a
pozostałe po nich ślady.
Helen Epstein opisuje oddziaływanie na dzieci tego niewy­
powiedzianego cierpienia ich rodziców za pomocą o b r a z u żelaz­
nej skrzynki, którą s a m a w y k u ł a i którą, u k r y t ą głęboko w so­
bie, n o s i z e sobą w s z ę d z i e . Ta s k r z y n k a uczyniła jej życie m ę ­
ką: «To leżało przez lata w żelaznej skrzynce tak głęboko we
m n i e schowanej, że nigdy nie m o g ł a m odkryć, co to właściwie
było. Wiedziałam tylko, że noszę ze sobą n i e o b l i c z a l n y , wybu­
c h o w y m a t e r i a ł , b a r d z i e j t a j e m n i c z y niż s p r a w y s e k s u a l n e i b a r ­
dziej niebezpieczny niż duchy i fantomy. Duchy mają postać
i n a z w ę . A l e to, co l e ż a ł o w m o j e j s k r z y n c e , b y ł o p o z b a w i o n e
j e d n e g o i d r u g i e g o (i p o s t a c i , i n a z w y ) . To, co ciągle we m n i e
ż y ł o , b y ł o t a k p o t ę ż n e , ż e s ł o w a r o z p r a s z a ł y się, z a n i m z d o ł a ł y
t o opisać».
W y p i e r a j ą c f a k t y c z y t e ż u c z u c i a , o d d a l a m y się o d s i e b i e sa-

180
r

mych. Ukrywamy, żeby posłużyć się obrazem Helen Epstein,


fakty i uczucia w zamkniętej na zawsze skrzynce. Jak byśmy
n i e s t a r a l i się j e j p o z b y ć , n i e u d a j e n a m się t o : n a d a l t k w i j a k
o b c y e l e m e n t w n a s z y m życiu, k t ó r e k o n t r o l u j e " .
W y p a r t y u r a z j e s t j a k r a n a , k t ó r a n i g d y n i e m o ż e się zagoić
i w k a ż d e j c h w i l i m o ż e zacząć k r w a w i ć . We w s p i e r a j ą c y m oto­
c z e n i u r a n a t a m o ż e s t a ć się w i d o c z n a i z o s t a ć w y l e c z o n a . L e ­
czenie ludzi, k t ó r y c h rodzice byli p r z e ś l a d o w a n y m i l u b prześla­
dowcami, i którzy później dramatyczne momenty swojego ży­
cia u k r y l i z a t a b u m i l c z e n i a , nie tylko stawia nas przed t r u d ­
nymi zadaniami, ale jednocześnie oznacza szansę dla pogłębie­
nia dzisiejszej psychoanalizy, jeżeli uwzględnimy następujące
punkty:
1. Uwrażliwienie na n a r c y s t y c z n e p o t r z e b y dziecka, takie jak:
potrzeba naśladowania, odzwierciedlania, zrozumienia, szacunku,
towarzyszenia i wynikające z ich niezaspokojenia procesy urazowe.
2. Z r o z u m i e n i e reaktywnego znaczenia wściekłości dziecka;
zrozumienie to nie jest możliwe bez uwrażliwienia.
3. Wiedza, że nawet nieświadome okrucieństwo sprawia ból
i że p a c j e n t m u s i p r z e ż y ć w a n a l i z i e g n i e w i b ó l s w o j e g o w c z e ­
snego dzieciństwa, żeby się od nich uwolnić — nawet wtedy,
gdy wie, że rodzice sami byli ofiarami.
4. Wiedza, że za milczenie rodziców dzieci płacą zaburze­
niami.
5. Świadomość, że s m u t e k łączy, podczas gdy poczucie w i n y
dzieli.
6. Świadome wzbranianie się analityka przed przyjęciem
funkcji sędziego, która jest o d z w i e r c i e d l e n i e m pojęć moralnych
naszego własnego wychowania,
i w końcu:
7. O d k r y c i e rzeczywistych (narodowych i specyficznych dla
rodziny) tabu pacjenta.
To nie uwolnienie od u r a z ó w , lecz możność ich przeżycia
i w y a r t y k u ł o w a n i a czynią a n a l i t y k a z d o l n y m do odczuwania. Bę­
dzie o n m ó g ł z w i ę k s z ą s w o b o d ą t o w a r z y s z y ć swoim pacjentom
przy przeżywaniu dziecięcych urazów, jeżeli n i e b ę d z i e j u ż m u ­
siał b a ć się w ł a s n y c h u r a z ó w z d z i e c i ń s t w a , e w e n t u a l n i e z o k r e ­
su dojrzewania.

181
6. O J C I E C P S Y C H O A N A L I Z Y

Jeżeli stale będzie się prowadziło dziecko za rękę


i w t e n s p o s ó b p o z b a w i się je m o ż l i w o ś c i w y b o r u w ł a s n e j d r o g i ,
t o p o p e w n y m czasie n i e d o k o n a j u ż o n o ż a d n e g o o d k r y c i a . S ą
o j c o w i e , k t ó r z y w ł a ś n i e w t a k i s p o s ó b k o c h a j ą s w o j e dzieci, c h r o ­
nią je, chcą je w p r o w a d z i ć w s w ó j ś w i a t d u c h o w y i t a k są o p ę ­
t a n i t ą ideą, ż e z u p e ł n i e nie m o g ą sobie w y o b r a z i ć (bo i c h d z i e ­
c k o j e s t d l a n i c h r o z s z e r z e n i e m w ł a s n e g o „ j a " ) , ż e i c h dzieci w i ­
dzą ś w i a t i n a c z e j niż o n i s a m i . T a k i r o d z a j b e z p i e c z e ń s t w a jest
największym zagrożeniem dla emocjonalności i możliwości roz­
w o j o w y c h d z i e c k a . J e s t ono t a k b a r d z o w d z i ę c z n e s w o j e m u o j c u
(za życie, z a m i ł o ś ć , z a w i e d z ę , k t ó r ą m u p r z e k a z a ł ) , ż e p o c z ą t k o ­
wo rezygnuje z kroków, które mogłyby go urazić. Ale gdy je­
go potrzeba wyrażenia własnego „ j a " jest b a r d z o duża, to albo
w p a d n i e w c h o r o b ę p s y c h i c z n ą , a l b o m u s i się z d e c y d o w a ć s p r z e ­
c i w i ć się ojcu. K o n s e k w e n c j e zależą o d s t o p n i a d o j r z a ł o ś c i ojca.
Można e w e n t u a l n i e wybaczyć F r e u d o w i , że chciał wyposażyć
swoje wspaniałe, ukochane dziecko — psychoanalizę — w tak
w i e l e ; w jego d a w n e w y o b r a ż e n i a o m e c h a n i z m a c h p s y c h i c z n y c h ,
w k o m p l e k s E d y p a , w jego t e o r i ę i n s t y n k t ó w i w k o ń c u w m o ­
del s t r u k t u r a l n y . Ale to „ d z i e c k o " już od d a w n a jest dorosłe, ma
s w o j e d o ś w i a d c z e n i a i n i e m o ż e iść p r z e z życie p r o w a d z o n e p r z e z
ojca czy też d z i a d k a w i d z ą c ś w i a t i c h o c z a m i . W y p e ł n i e n i e p s y ­
choanalizy treściami uwarunkowanymi okresem jej powstania
nie musiałoby p a r a l i ż o w a ć jej rozwoju, g d y b y Freud zostawił
s w o b o d ę s w o i m n a s t ę p c o m w p o s ł u g i w a n i u się i n s t r u m e n t a r i u m ,
k t ó r e stworzył, i w o d k r y w a n i u za jego p o m o c ą p r a w d y o d n o ­
s z ą c e j się d o i c h p a c j e n t ó w i i c h c z a s u . Ale jak wiemy, F r e u d
nie b y ł w y j ą t k i e m . J a k większość ojców t a m t y c h czasów, nało­
żył na swoich synów sankcje, które doprowadziły do tego, że
najzdolniejsi mieli do wyboru albo zawęzić treści jego nauki,
a l b o , j a k n p . J u n g l u b A d l e r , c a ł k o w i c i e o d ł ą c z y ć się o d F r e u d a
i z r e z y g n o w a ć z w a l o r ó w jego m e t o d y , co j e d n a k d o p r o w a d z i ł o
do poniechania w ich systemach dotychczas niepowtarzalnej
szansy badania wczesnego dzieciństwa za pomocą przeniesienia
i przeciwprzeniesienia. T a k więc w czasach F r e u d a istnieli albo
jego w i e r n i z w o l e n n i c y , a l b o o d s t ę p c y . D o p i e r o p o jego ś m i e r c i

182
tacy analitycy, jak Balint, Winnicott, K o h u t i inni dokonali no­
wych odkryć, a mimo to p o z o s t a l i intra muros. Czy mogliby te­
g o d o k o n a ć z a ż y c i a F r e u d a ? B a r d z o w t o w ą t p i ę . C h o c i a ż czę­
ś c i o w o m o ż e b y ć p r z y d a t n e p o r ó w n a n i e d o ojca, k t ó r y n i e m o ­
że dokonać o b u rzeczy n a r a z : spłodzić genialnego dziecka i chcieć
określić jego drogi we wszystkich punktach bez umniejszania
jego sił t w ó r c z y c h . N i e m o ż n a d a ć l u d z k o ś c i m e t o d y o sile i p r z e ­
nikliwości psychoanalizy, a jednocześnie sprecyzować przepisów,
j a k n a l e ż y się nią p o s ł u g i w a ć . R a z s t w o r z o n a m e t o d a żyje s w o ­
im w ł a s n y m życiem i ma nieograniczoną szansę rozwoju, jeżeli
nie będzie powstrzymywana przez „ojca". Psychoanaliza daje
nam możliwość zdemaskowania tabu naszych czasów, k t ó r e są
i n n e niż za czasów F r e u d a i k t ó r e b y ć może za dwadzieścia, t r z y ­
dzieści lat nie będą już aktualne. Ale tylko dzięki własnej
otwartości przyszli analitycy będą mogli się nauczyć rozumieć
s w o j e t a b u i s w ó j czas.
W i e r n y prawdzie sposób myślenia nie może zrezygnować ze
zdemaskowania kłamstwa, inaczej byłby w ł a s n y m zaprzeczeniem.
Ale jeżeli p o z o s t a j e wierny swojemu najbardziej podstawowemu
zadaniu i nie jest skłonny zaniechać odkrycia, zrozumienia
i wyjaśnienia prawdziwych powiązań, t o n i g d y n i e z a d o w o l i się
skostniałym, d o g m a t y c z n y m systemem, właśnie dlatego, że takie
systemy są różnymi postaciami ukrywania kłamstwa.
F r e u d porzucił teorię uwiedzenia na korzyść kompleksu Edy­
pa, zgodnie z p r z y k a z a n i e m jego w y c h o w a n i a . Ja n a t o m i a s t we
wszystkich analizowanych i kontrolowanych przeze mnie przy­
p a d k a c h z n a l a z ł a m p o t w i e r d z e n i e jego p i e r w s z e j t e o r i i . T y l k o ż e
ja nie m ó w i ę o u w i e d z e n i u , l e c z o w y k o r z y s t a n i u , i n i e o g r a n i ­
c z a m się do spraw seksualnych. Nadużycie w ł a d z y m o ż n a bez
trudności znaleźć w dzieciństwie każdego pacjenta, a narcystycz­
n e znaczenie tego f a k t u jest coraz w y r a ź n i e j p o z n a w a n e . J e d n a k
element seksualny nadal jeszcze jest w tej sprawie najdłużej
u k r y w a n y , a wiadomo, że właśnie to co u k r y t e powoduje choro­
bę osamotnionego w swojej wiedzy dziecka. Ale jak mógłby
Freud żyć z konsekwencjami swojego pierwszego odkrycia bez
własnej analizy?
Interesujące byłoby wyobrażenie sobie, jakby teraz, gdyby
żył jeszcze r a z , u s t o s u n k o w a ł się o n d o s w o i c h t e o r i i . B y ć m o ż e

183
nie uznałby za konieczne wznowienia niektórych prac, przede
wszystkim Przypadku Schrebera. Prawdopodobnie gdyby był
t e r a z m ł o d y m człowiekiem nie b y ł b y już zadowolony ze swojej
teorii struktury, którą stworzył w wieku późniejszym. Czy nie
stwierdziłby ze zdziwieniem, że problematyczne interpretacje
instynktów, które przed 80 laty uważał za adekwatne, jeszcze
o b e c n i e p r z e k a z y w a n e są z pobożnością, c z y n i e d z i w i ł b y się, że
p o u p ł y w i e p ó ł w i e k u p r a w d y jego c z a s u ( n p . o m ę s k i e j i ż e ń ­
skiej seksualności) powielamy ślepo, tak jak g d y b y ś m y się ni­
czego nowego nie nauczyli? Ale wszystko to pozostaje czystą
spekulacją, pomieszaną z nadzieją i idealizacją. Wielu anality­
ków jeszcze dzisiaj chce widzieć we Freudzie dalekowzroczne­
go, n i e o g r a n i c z a j ą c e g o , k r ó t k o m ó w i ą c d o s k o n a ł e g o , w z n o s z ą c e ­
g o się p o n a d w s z e l k i e u w a r u n k o w a n i a czasowe ojca, i najchęt­
niej wykluczyliby o n i fakt, że nawet geniusz jest dzieckiem
s w o j e g o czasu. A l e t a k a d o s k o n a ł o ś ć n i e b y ł a b y l u d z k a i d l a t e g o
wcale nie b y ł a b y o d p o w i e d n i m g r u n t e m dla odkryć. Czy p o r z u ­
cenie dziecięcej idealizacji F r e u d a i konieczne p r z y t y m dozna­
wanie smutku nie są jednocześnie nieuniknionym krokiem w
procesie dojrzewania analityka? J a k ma być rozwijana zdolność
do w ł a s n y c h odkryć, jeżeli i s t n i e j e w n a s g ł ę b o k o u k r y t e , d z i e ­
cięce p o s ł u s z e ń s t w o w s t o s u n k u d o m i s t r z a ?
Moje fantazje na t e m a t gotowości F r e u d a do rewizji poglą­
d ó w s ą p r a w d o p o d o b n i e czystą iluzją, b o ojciec a n a l i z y , j a k k a ż ­
d y ojciec, n i e b y ł b y w s t a n i e p r z e k r o c z y ć s w o j e g o losu; b y ć m o ­
ż e dzisiaj, t a k samo jak wtedy, byłby przywiązany do swojej
teorii i n s t y n k t ó w i kompleksu Edypa, i w każdym, kto by go
nie popierał, widziałby odstępcę lub wroga. Byłoby to bolesne,
ale nie zmieniłoby faktu, że nie chcemy żyć i p r a c o w a ć jak
o c i e m n i a l i , a b y u c h o d z i ć z a l o j a l n e dzieci s w e g o ojca. O j c i e c m a
p r a w o widzieć świat takim, jakim m u s i go widzieć, ale d z i e c k o
n i e b ę d z i e m u t e g o m i a ł o z a złe t y l k o w t e d y , g d y p r z y z n a sobie
t a k i e s a m o p r a w o (ojciec r z a d k o m u j e daje), a m i a n o w i c i e w i ­
dzenia swojego świata własnymi oczami i trwania w tym bez
w z g l ę d u n a w s z e l k i e s a n k c j e . P o d a r o w a n e p r z e z ojca b o g a t e ży­
cie m o ż e się w p e ł n i r o z w i n ą ć w t e d y , gdy szkody, jakie przy­
niosło jego dobre w zamiarze wychowanie, zostaną usunięte.
Wielu młodych ludzi w swoich stosunkach z rodzicami jest

184
b a r d z i e j s w o b o d n y c h , niż a n a l i t y c y s t a r s z e j g e n e r a c j i i s a m Z y g ­
munt Freud.
Gdyby Freud, który odkrył seksualne zakłamanie, usłyszał
teraz, jak młodzież lub dzieci m o g ą m ó w i ć o s w o i c h r o d z i c a c h ,
prawdopodobnie trudno byłoby mu to znieść. Sam opowiadał,
j a k m i a ł z w y c z a j o d w i e d z a ć swoją m a t k ę w k a ż d ą n i e d z i e l ę i j a k
cierpiał przed wizytą na bóle żołądka; ale nie przyszło mu na
myśl aby zaprzestać tych odwiedzin, przed którymi jawnie się
wzdragał. Dla niego było oczywiste, że p e w n e uczucia p o w i n n y
b y ć s t ł u m i o n e . P i s a ł d u ż o o z a z d r o ś c i k o b i e t y o p e n i s a , a l e jego
z a z d r o ś ć o p i ę ć sióstr, k t ó r e u r o d z i ł y się p o n i m , n i g d y n i e zo­
stała wspomniana. Jak wiadomo, był najstarszym s y n e m swojej
młodej matki. Po nim urodziła — w okresie dziesięciu lat —
najpierw drugiego syna, który zmarł już w wieku ośmiu mie­
sięcy, gdy Zygmunt miał dopiero 19 miesięcy, a później pięć
c ó r e k i jeszcze j e d n e g o s y n a , A l e k s a n d r a . W o b r a z k o w e j b i o g r a f i i
Freuda (1978) widzimy na stronie 59 reprodukcję obrazu olej­
nego, n a k t ó r y m d w u n a s t o l e t n i F r e u d stoi p o l e w e j stronie p r z e d
g r u p ą p i ę c i u sióstr, w której znajduje się m a ł y , d w u l e t n i Ale­
ksander. Tęn Aleksander relacjonuje później, że szesnastoletni
Zygmunt powiedział mu: „Nasza rodzina jest jak książka. Ty
i ja j e s t e ś m y p i e r w s z y m i o s t a t n i m z r o d z e ń s t w a . Tak więc je­
steśmy mocnymi oprawkami, które muszą wspierać i ochraniać
słabe dziewczyny, u r o d z o n e po m n i e , a przed tobą". W t y m sa­
mym tomie znajduje się zdjęcie z roku 1864: Matka siedzi
i t r z y m a na k o l a n a c h młodszą siostrę, po p r a w e j stronie znajdu­
j e się s t a r s z a s i o s t r a . Z y g m u n t siedzi o b o k t e j g r u p y i n i e p a t r z y
jak inni w stronę aparatu. Jego mądre, uważne spojrzenie jest
s k i e r o w a n e n a d z i e c k o n a k o l a n a c h m a t k i i w y r a ż a coś p o ś r e d ­
niego między niechęcią a pogardą.
Nie m o ż n a tego wytłumaczyć inaczej, jak tylko uczuciami
silnej zazdrości, którą wzrastające samotnie dziecko odczuwało
w s t o s u n k u d o sióstr, s z c z e g ó l n i e p o c z ą t k o w o , g d y r o d z i n a m i e s z ­
kała w bardzo m a ł y m mieszkaniu i Z y g m u n t F r e u d przez całe
dzieciństwo nie m ó g ł uciec od sytuacji, w k t ó r e j m a t k a musiała
często swoją uwagę i starania poświęcić pięciu dziewczynkom.
A j e d n a k p o r ó w n a n i e z książką j e s t b a r d z o o s o b l i w e . Bo n a j b a r ­
dziej wartościowa jest treść książki, zapisane kartki, które są

185
użyteczne także bez okładki, podczas gdy sama okładka bez
treści byłaby czymś bezsensownym. Szesnastoletni Freud, który
od d z i e c i ń s t w a ż y ł z k s i ą ż k a m i , w i e d z i a ł o t y m d o s k o n a l e . J e ż e ­
li m i m o to przyszło mu do głowy takie porównanie, to w t y m
obrazie o d z w i e r c i e d l a się jedynie zbyt oczywista, ale głęboko
s t ł u m i o n a z a z d r o ś ć o p i ę ć sióstr, k t ó r e ciągle p o z b a w i a ł y g o u k o ­
c h a n e j m a t k i , jakkolwiek nie b y ł y t a k r o z u m n e i t a k t o w n e jak
on. W jego dziecięcym odczuciu te kolejne dzieci na kolanach
m a t k i musiały mieć nad n i m jakąś tajemniczą przewagę, której
k o r z e n i n i e m o ż n a b y ł o zniszczyć. A l e j a k m ó g ł t a k m ą d r y c h ł o ­
p i e c , z k t ó r e g o z a l e t m ł o d a m a t k a t a k się cieszyła, b y ć z a z d r o ­
sny? Tego rodzaju godne pogardy uczucia należy pozostawić ko­
bietom. J a k często pogarda chroni starsze rodzeństwo przed
gryzącym uczuciem zazdrości!
J a k k o l w i e k r z e c z się m a , p e ł e n w y r a z u o b r a z o l e j n y i w y p o ­
wiedź Aleksandra rzucają światło na teorię zazdrości o penisa.
Mogłyby one przybliżyć słusznie oburzonym kobietom bardziej
ludzkiego Freuda, nie tego surowego patriarchę z brodą, lecz
dzielnego, m a ł e g o obrońcę swojej m a t k i i jej pięciu dziewczynek,
który nie miał żadnej możliwości świadomego uzewnętrznienia
.swojego g n i e w u n a c a ł y k l a n kob'iet, n i e m ó w i ą c j u ż o jego b e z ­
pośrednim wyładowaniu.
W pracy Wspomnienia z dzieciństwa ze „Zmyślenia i praw­
dy" Freud bardzo szczegółowo i wnikliwie analizuje sytuację
Goethego pośród rodzeństwa. Ale własne, ograniczone widzenie
pozwala genialnemu odkrywcy mechanizmów wyparcia napisać
następujące zdania: „Najbliższa siostra Goethego, Cornelia F r i e ­
d e r i c a C h r i s t i a n a , u r o d z i ł a się 7 g r u d n i a 1750 r o k u , g d y m i a ł o n
rok i trzy miesiące. Ze względu na tę małą różnicę wieku, jest
ona (siostra) prawie zupełnie wykluczona jako obiekt zazdroś­
c i " . (Z. F r e u d , 1917b). W y s t a r c z y o b s e r w o w a ć m a ł e dzieci, ż e b y
zobaczyć, jak jednoznacznie i mocno j e d y n a c y są w s t a n i e w y ­
r a z i ć swoją z a z d r o ś ć .
Także Z y g m u n t F r e u d zrobił to pośrednio jako m a ł e dziecko.
T y l k o ż e n i e b y ł o n i k o g o , k t o m ó g ł b y z r o z u m i e ć jego z a c h o w a ­
nie i jego nieszczęście. Ernest Jones pisze w swojej biografii
Freuda:
„Wydarzenie, którego nie mógł sobie przypomnieć, wyglą-

186
r

a a i o n a s t ę p u j ą c o : m a j ą c d w a l a t a , w d r a p a ł się, jak sam relacjo­


n u j e , na s t o ł e k w s p i ż a r n i , ż e b y s i ę g n ą ć po coś d o b r e g o , co l e ­
żało n a s k r z y n i a l ' : o s t o l e . S t o ł e k się p r z e w r ó c i ł i F r e u d u d e r z y ł
podbródkiem o k a n t stołu. Powstała rana, która mocno krwawi­
ła; musiała być szyta przez chirurgów i pozostawiła bliznę.
N a k r ó t k o p r z e d t e m w y d a r z y ł o się coś jeszcze w a ż n i e j s z e g o :
zmarł jego m ł o d s z y b r a t J u l i u s , zaledwie ośmiomiesięczny, gdy
sam F r e u d miał dziewiętnaście miesięcy. P r z e d u r o d z e n i e m się
brata miał wyłączny dostęp do miłości i mleka swojej matki.
Musiał teraz s a m doświadczyć, jak silna może być zazdrość m a ­
łego dziecka. W liście do F l i e s s a (1897) p r z y z n a j e się do złych
życzeń, które kierował pod adresem swojego rywala, i dodaje,
że ich spełnienie się poprzez jego śmierć stało się przyczyną
wyrzutów sumienia — skłonności, którą już o d tego czasu za­
c h o w a ł " (E. J o n e s , 1960, s. 24 i n a s t . ) .
A więc w w i e k u jedenastu miesięcy przeżył F r e u d narodziny
s w o j e g o b r a t a , a m a j ą c d z i e w i ę t n a ś c i e — jego ś m i e r ć , po k t ó r e j
sam uległ ciężkiemu wypadkowi. Ten wczesny proces urazowy
i jego w y p a r c i e być może wpłynął na to, że wprawdzie przy­
pisał Goethemu późniejszą zazdrość, ale nie tę wcześniejszą,
0 młodszą o rok i t r z y m i e s i ą c e s i o s t r ę C o r n e l i ę . To o b c i ą ż o n e
winą, spełnione życzenie zdecydowanie zahamowało przeżycie
1 z n e u t r a l i z o w a n i e n a t u r a l n e j z a z d r o ś c i o p i ę ć s i ó s t r . Z a m i a s t tę
zazdrość przeżyć, Freud wymyślił teorię zazdrości o penisa
u kobiet (= Reaktionsbildung).

7. O B L I C Z A F A Ł S Z Y W E G O „ J A "

Postawa, która wynika ze świadomej identyfikacji


z dzieckiem j a k o ofiarą i k t ó r ą p r z e c i w s t a w i a m (patrz Al.) nie­
świadomej identyfikacji z wychowawcą, nie jest całkiem nowa,
nie została wynaleziona przeze mnie i jest mniej lub bardziej
świadomie przyjmowana przez poszczególnych analityków. Tak­
że t e o r e t y c z n e wnioski z moich doświadczeń nie zawierają żad­
n y c h n o w y c h e l e m e n t ó w , a r z a d k o ś c i ą jest, a b y t o , o c z y m k a ż d y
w i e i o c z y m n i e m ó w i , b y ł o do k o ń c a p r z e m y ś l a n e .
O tym, że d z i e c k o od s t u l e c i j e s t ofiarą d o r o s ł y c h , nie do­
w i a d u j e m y się jedynie z książki Lloyda de Mause (1977), lecz

187
z niezliczonych świadectw i rad wychowawców, począwszy od
k r ó l a S a l o m o n a . M i m o to, m y ś l t a n i g d y n i e j e s t w y p o w i a d a n a
b e z p o ś r e d n i o . Z a w s z e b y ł o tak, ż e t o n i e o k r u c i e ń s t w o w y w o ł y ­
w a ł o o b u r z e n i e , l e c z jego u j a w n i e n i e . B a u d e l a i r e n a p i s a ł o t y m ,
0 czym każdy wiedział, ale jego książka Kwiaty zła początkowo
właśnie dlatego nie mogła się ukazać. Poświęcenie dziecka w
ofierze nigdzie nie jest zabronione, zabronione jest tylko pisa­
nie o tym.
Im bardziej jednostronnie społeczeństwo dąży do urzeczywis­
tniania surowych zasad moralnych — jak porządek, czystość,
wrogość wobec popędów — t y m bardziej o b a w i a się i n n e j s t r o ­
ny człowieka: jego żywotności, spontaniczności, zmysłowości,
zdolności do k r y t y k i i w e w n ę t r z n e j niezależności jednostki; i t y m
bardziej będzie dążyło do ukrycia i milczącej ochrony lub do
zinstytucjonalizowania ukrytych enklaw innej strony ludzkości.
Prostytucja, pornografia i niemal obowiązkowe obsceniczności
w męskim towarzystwie, jak np. w policji, n a l e ż ą do legalnej,
a n a w e t k o n i e c z n e j d r u g i e j s t r o n y t e j czystości i p o r z ą d k u . To
rozszczepienie człowieka na dobrego, pobożnego, dopasowanego,
porządnego, i tego drugiego, k t ó r y jest c z y s t y m p r z e c i w i e ń s t w e m
pierwszego, jest być może tak s t a r e jak ludzkość i m o ż n a by po­
wiedzieć, że leży w „ l u d z k i e j n a t u r z e " . Ale ja d o ś w i a d c z y ł a m , że
u ludzi, k t ó r z y dzięki terapii mieli możliwość znalezienia p r a w ­
dziwego „ j a " i życia n i m , r o z d w o j e n i e to samo z n i k n ę ł o . O d c z u ­
w a l i oni obie s t r o n y , t ę d o s t o s o w a n ą i t ę t a k z w a n ą o b s c e n i c z n ą ,
jako dwa e k s t r e m a fałszywego „ja", którego już n i e p o t r z e b u j ą .
Z n a ł a m k o b i e t ę , k t ó r a w c z e ś n i e j b a w i ł a się n a m i ę t n i e w k a r n a ­
wale, ponieważ była to dla n i e j jedyna szansa bycia wolną
1 t w ó r c z ą . Ale p ó ź n i e j , g d y w t w ó r c z o ś c i z a m i a s t m a s k i m o g ł a p o ­
kazać samą siebie, jej zainteresowanie karnawałem ograniczyło
się d o w y k o n y w a n i a d e k o r a c j i i k o s t i u m ó w . O n a s a m a n i e c h c i a ł a
już nosić maski, bo to p r z y p o m i n a ł o jej o s m u t n y m s k r y w a n i u
j e j w c z e ś n i e j s z e g o życia. T a k i e i p o d o b n e d o ś w i a d c z e n i a s k ł a n i a j ą
m n i e d o p y t a n i a , czy j e d n a k n i e b y ł o b y k o r z y s t n e u m o ż l i w i e n i e
dzieciom takiego rozwoju, żeby później mogły bardziej akcepto­
wać wszystkie s t r o n y swojej istoty i żeby nie b y ł y zmuszone do
t a k głębokiego u k r y w a n i a tego, co zabronione, że prowadzi to
do gwałtownych, obscenicznych form zachowania.

188
Obsceniczność i okrucieństwo nie są rzeczywistym uwolnie­
n i e m się o d p r z y m u s ó w , lecz i c h p r o d u k t e m u b o c z n y m . N i e s k r ę ­
p o w a n a seksualność n i g d y nie jest obsceniczna, a s w o b o d n e obco­
wanie z własnymi, agresywnymi odruchami, dopuszczanie uczuć
g n i e w u i wściekłości na realną frustrację, u p o k o r z e n i a i k r z y w ­
dy, nigdy nie prowadzą do g w a ł t o w n y c h czynów.
J a k mogło dojść do tego, że p o k a z a n e wyżej rozszczepienie
przypisywane jest w sposób oczywisty ludzkiej naturze, jeśli
ciągle i s t n i e j ą d o w o d y n a to, ż e m o ż n a j e p r z e z w y c i ę ż y ć b e z w y ­
s i ł k u woli i b e z m o r a l n y c h p r a w ? N i e z n a j d u j ę i n n e j o d p o w i e ­
d z i niż ta, ż e o b i e t e s t r o n y c z ł o w i e k a b a r d z o w y r a ź n i e z o s t a ł y
zaszczepione dzieciom w procesie w y c h o w a n i a i dlatego u z n a n o
j e z a „ l u d z k ą n a t u r ę " . D o b r e , f a ł s z y w e „ j a " u t r z y m u j e się p r z e z
tak zwane uspołecznienie, poprzez normy społeczeństwa, które
rodzice przekazują zgodnie z wolą i świadomie, a „ z ł e " , r ó w n i e ż
fałszywe, „ja" ma swoje korzenie w najwcześniejszych obserwa­
cjach zachowania rodziców, którzy jedynie w s t o s u n k u do wła­
snego, wykorzystywanego jako wentyl, dziecka nie muszą się
maskować. To zachowanie znajduje życzliwą akceptację w jego
pełnych przywiązania, szczerych oczach i, zatrzymane w jego
nieświadomości, funkcjonuje przechodząc z pokolenia na poko­
lenie jako oczywista, „ludzka n a t u r a " .
Z pewnością dla ludzkości jest rzeczą bolesną i niewygodną
d o w i e d z i e ć się, że tak dobrze dotąd ukryte wentyle, które jak
się n a m w y d a j e , z n a l e ź l i ś m y w p r o c e s i e w y c h o w a n i a dzieci, o k a ­
zują się b y ć t r u c i z n ą d l a n a s t ę p n y c h g e n e r a c j i . J a k m o ż n a sobie
poradzić bez tego rodzaju zabiegów? Czy wszystkiemu nie jest
w i n n e odkrycie nieświadomości? Ale F r e u d nie d o k o n a ł b y prze­
cież t e g o o d k r y c i a , g d y b y nie m i a ł w t y m czasie niezliczonych
pacjentów, którzy, jak s a m m u s i a ł stwierdzić, t a k cierpieli w ł a ­
śnie ze względu na podwójną moralność, że byli już nie do znie­
s i e n i a d l a s w o i c h r o d z i n i zaczęli z a p e ł n i a ć k l i n i k i p s y c h i a t r y c z ­
ne. Ta s y t u a c j a n i e jest dzisiaj l e p s z a niż w t e d y , a w związku
ze wzrastającą liczbą ludności — jeszcze trudniejsza. A więc
p s y c h o a n a l i t y k stoi p r z e d t r u d n ą decyzją r o z p o z n a n i a i wczesne­
go nazwania trucizny sprawowania władzy, którą od początku
g r o m a d z i m y w sobie i p r z e k a z u j e m y n a s z y m dzieciom, i stwier­
dzenia, że nie chodzi t u t a j o oskarżanie rodziców, k t ó r z y sami

189
s ą o f i a r a m i t e g o s y s t e m u , lecz o d o s t r z e ż e n i e u k r y t e j , s p o ł e c z n e j
s t r u k t u r y , k t ó r a jak żadna inna d e t e r m i n u j e nasze życie; m o ż n a
ją znaleźć w r ó ż n y c h f o r m a c h życia społecznego, skoro już r a z
została z d e m a s k o w a n a . Lecz ta decyzja, skoro w y r o s ł a w d u c h u
pedagogiki, musi w y w o ł y w a ć lęk większości z nas.
Ł a t w o więc zrozumieć, że strach przed gniewem u w e w n ę t r z -
nionej instancji rodziców, s t r a c h dziecka przed utratą ich m i ­
łości, s k ł a n i a n a s d o n i e z a u w a ż a n i a s p o ł e c z n y c h p o w i ą z a ń w n a ­
dziei, ż e o c h r o n i m y n a j b l i ż s z e n a m o s o b y .
Ale jeżeli j a k i e m u ś p s y c h o a n a l i t y k o w i u d a się p r z e ż y ć i p r z e ­
pracować strach z okresu wczesnego dzieciństwa, to być może
będzie mógł zapytać: „Czy rodzice potrzebują jeszcze mojej
ochrony, j a k z a c z a s ó w m o j e g o d z i e c i ń s t w a , l u b czy m o g ę l e p i e j
r o z u m i e ć i c h z a c h o w a n i e , k i e d y w i d z ę i c h j a k o części o g ó l n e g o
s y s t e m u , k t ó r e g o o f i a r a m i s ą o n i t a k s a m o j a k ja? C z y n i e zbliżę
się d o m o i c h z m a r ł y c h l u b jeszcze ż y j ą c y c h r o d z i c ó w g d y o d c z u ­
ję tragizm naszej wspólnej sytuacji, bez konieczności usprawie­
dliwiania ich? Właśnie usprawiedliwianie, wypieranie, ukrywa­
nie — to zjawiska, które s p r a w i ł y mi tyle kłopotów kiedyś w
d z i e c i ń s t w i e i k t ó r e p r z y c z y n i ł y się p r a w d o p o d o b n i e do t e g o , że
w y b r a ł e m t e n z a w ó d . W i e m p o s o b i e i o d m o i c h p a c j e n t ó w , ja­
ką cenę płaci za to dziecko i jak może to być niebezpieczne, gdy
trucizna ukryta jest w czekoladzie. Rodzice, którzy kupili tę
czekoladę i dali ją d z i e c i o m w n a j l e p s z e j i n t e n c j i , są zupełnie
n i e w i n n i . Ale jakby to było, gdyby pediatra, znając już skutki
zatrucia w wielu przypadkach, przemilczał przyczyny, żeby nie
wzbudzać w rodzicach poczucia w i n y " .
Jeżeli nawet jedynie kilku analityków jest w stanie zadać
sobie takie p y t a n i a — znajdą na nie odpowiedź w rozwoju pa­
cjenta. Odtąd takie skomplikowane i od dawna autoryzowane
t e o r i e n i e b ę d ą m i a ł y n a d n i m i w ł a d z y . N i e z d r a d z ą oni z p o ­
w o d u teorii ani siebie, ani swoich p a c j e n t ó w .

8. OSIEMDZIESIĄT LAT
TEORII I N S T Y N K T Ó W

Nie tylko ludzie, ale też np. miasta świętują swoje


urodziny i w wielkich mowach, które się w t e d y w y g ł a s z a , wy­
m i e n i a się w i e l e n i e b e z p i e c z e ń s t w i z a g r o ż e ń , z k t ó r y c h w y s z ł y

190
o n e c a ł o . W y c h w a l a n a j e s t siła o p o r u i s t a b i l n o ś ć m i a s t , k t ó r e
oparły się wszystkim tym niebezpieczeństwom. Ale jak jest ze
stabilnością teorii, która wszystkiemu, co jest sprzeczne z jej
treścią i z a w a r t ą w n i e j p r a w d ą , o p i e r a się j e d y n i e d l a t e g o , że
nie widziała w niebezpieczeństwach zagrażających jej niebezpie­
czeństw?
Od czasu powstania psychoanalizy nasza wiedza o dzieciń­
s t w i e b a r d z o się w z b o g a c i ł a , s z c z e g ó l n i e w ciągu o s t a t n i c h d w u ­
d z i e s t u lat. T a w i e d z a m u s i a ł a b y d o p r o w a d z i ć d o g r u n t o w n e j r e ­
wizji t e o r i i i n s t y n k t ó w , g d y b y t a n i e z a k r z e p ł a w n i e w z r u s z o n e j
dogmatyce, a dogmaty pozostają odporne na nowe odkrycia
i procesy rozwojowe.
1. P o d s t a w ę t e j n o w e j wiedzy stanowią dla m n i e relacje do­
rosłych pacjentów na temat swoich fantazji i czynności, które
d o t y c z ą i c h w ł a s n y c h dzieci. W o k r e s i e s p r z e d a n a l i z y n i e i s t n i a ­
ły tego rodzaju informacje o takiej autentyczności. Ujawniły
one, w jakim r o z m i a r z e dziecko m o ż e b y ć o b i e k t e m n a r c y s t y c z ­
n y c h potrzeb, seksualnych życzeń i n a g r o m a d z o n y c h uczuć nie­
nawiści. Są też d o w o d e m tego, że p ł y n ą c e z w ł a s n y c h t r a u m a ­
t y c z n y c h d o ś w i a d c z e ń i m p u l s y n i e m u s z ą d z i e c k u szkodzić, a w i ę c
nie podlegają p r z y m u s o w i , jeśli dzięki ekspresji w sytuacji ana­
litycznej mogą zostać włączone w całość osobowości, by t a m d o j ­
rzeć.
2. Liczne publikacje historyków umysłowości dotyczące histo­
rii d z i e c i ń s t w a , j a k n p . A r i e s a i L . d e M a u s e , p o t w i e r d z a j ą m ó j
materiał analityczny. Ze wstrząsającą wyrazistością demonstru­
ją oni do czego dorośli wykorzystywali dzieci, oczywiście nie
znając w t e d y n i e ś w i a d o m y c h powiązań. Dochodzą do tego naj­
nowsze publikacje o maltretowaniu dzieci, konfrontujące nas
z niepojętą, a jednak prawdziwą, dzisiejszą r z e c z y w i s t o ś c i ą (zob.
H. P e t r i i L. L a u t e r b a c h , G. P e r n h a u p t i H. C z e r m a k , E. P i z z e y ,
L. S e b b a r , G. L e n z i w i e l u i n n y c h ) .
3. Bezpośrednie obserwacje Rene Spitza, Johna Bowlby'ego,
M a r g a r e t S. M a h l e r , D o n a l d a W. W i n n i c o t t a i w i e l u i n n y c h , jak
również praktyka wielu psychoanalityków dziecięcych, nadal
rozszerzają nasze spojrzenie na nieświadome konflikty rodziców
małych pacjentów. P s y c h o a n a l i t y k dziecięcy, stykając się z ro­
dzicami, z a d a j e sobie dużo trudu, ż e b y w dość sztywny sposób

191
wytłumaczyć występujące u dziecka objawy jedynie odparciem
„seksualnych i agresywnych instynktów", i taka sytuacja ciągle
ma jeszcze m i e j s c e .
4. A n a l i t y c y i p s y c h i a t r z y , jak T h e o d o r Lidz, H a r o l d Searles,
H e i m Stierlin, Ronald D. Laing, Morton Schatzman, którzy p r a ­
cowali ze schizofreniczną młodzieżą i n a r k o m a n a m i , rozwinęli
z czasem koncepcję terapii r o d z i n n e j , ponieważ nie chcieli d ł u ­
żej b r a ć o d p o w i e d z i a l n o ś c i z a w y j a ś n i a n i e w s z y s t k i e g o , c o k i e d y ­
kolwiek przydarzyło się pacjentowi, odparciem jego agresyw­
nych i libidynalnych odruchów impulsywnych, bez uwzględnie­
nia całego społecznego środowiska rodziny w aspekcie patoge­
nezy, jak również bez włączenia rodziny w t e r a p e u t y c z n e postę­
powanie. Na przykład w pojęciach „delegacja" H e i m a Stierlina
i „narcystyczna projekcja" Horsta Eberharda Richtera niektóre
z nowych odkryć znalazły nowy wyraz, nie wchodząc w skład
pojęć klasycznej teorii.
5. Analityczne leczenie dorosłych, którzy byli dziećmi ofiar
h o l o k a u s t u , m o g ł o b y się s t a ć d o d a t k o w y m p r z y c z y n k i e m d o m o ­
ich rozważań. Ponieważ w t y m w y p a d k u los rodziców był po­
dobny, bardzo wczesne, narcystyczne procesy urazowe dotyczą­
ce niemowlęcia lub m a ł e g o dziecka, m o ż n a ująć w m a t e r i a ł do­
wodowy. Z badań nad drugą generacją analityk może się jesz­
cze wiele nauczyć o zaburzeniach narcystycznych, perwersjach,
nerwicach natręctw i innych zaburzeniach. Nie pokonane, bo
z b y t o k r u t n e , u r a z y r o d z i c ó w s t a ł y się „ n e u r o t y c z n y m n i e s z c z ę ­
ś c i e m " i c h dzieci. G d y b y c h c i e ć t o u d o w o d n i ć n a p o d s t a w i e z n a ­
nych, licznych t r a u m a t y c z n y c h przeżyć rodziców w okresie, gdy
b y l i j u ż d o r o ś l i , t o r o z p o z n a n i e to, w e d ł u g m n i e , w jeszcze w i ę ­
kszym stopniu odnosi się do urazów rodziców w ich dzieciń­
stwie i w okresie dojrzewania.
6 . W o s t a t n i c h l a t a c h z a p o z n a l i ś m y się p o p r z e z p r a c e W i l l i a ­
ma G. N i e d e r l a n d a i M o r t o n a S c h a t z m a n a z ojcem S c h r e b e r e m ,
jego wyobrażeniami i zachowaniem. Niederland, któremu wła­
ściwie zawdzięczamy to odkrycie, jako ortodoksyjny analityk
nie zdawał sobie sprawy z szokujących konsekwencji tego od­
krycia, podczas gdy Schatzman konfrontuje nas, analityków
z pytaniami, k t ó r y c h nie m o ż e m y już uniknąć. Pytanie brzmi:
czy lęki pacjenta wychowanego według surowych zasad można

192
t ł u m a c z y ć o d p a r c i e m jego ż y c z e ń p o p ę d o w y c h , n i s t r o s z c z ą c s i ę
o rzeczywistość wczesnego dzieciństwa? Czy psychiczna rzeczy­
w i s t o ś ć r o d z i c ó w , k t ó r a o d z w i e r c i e d l a się w p s y c h i c z n e j r z e c z y ­
wistości pacjenta, nie powinna zostać uwzględniona w naszym
polu widzenia, kiedy staramy się wczuć w sytuację pacjenta?
Freud, przedstawiając swój sławny przypadek Schrebera, opisał
h i s t o r i ę t e g o p a r a n o i d a l n e g o p a c j e n t a , o p i e r a j ą c się n a jego za­
piskach zatytułowanych Denkwürdigkeiten eines Nervenkranken
(Osobliwe myśli n e r w o w o chorego) (por. D. P. Schreber, 1903).
Wszystkie lęki prześladowcze pacjenta Schrebera Freud
przypisuje odparciu jego h o m o s e k s u a l n e j m i ł o ś c i d o ojca. Mor­
ton S c h a t z m a n , idąc za Niederländern, robi znaczący krok na­
przód. Porównuje fragmenty Denkwürdigkeiten syna z pismami
pedagogicznymi ojca Schrebera i odkrywa zaskakujące związki.
O k a z a ł o się, ż e n a w e t n a j b a r d z i e j a b s u r d a l n e i d e e , f a n t a z j e i l ę ­
ki prześladujące chorego syna, opowiadają (choć on tego nie
o d c z u w a ) h i s t o r i ę jego w c z e s n o d z i e c i ę c e g o p r z e ś l a d o w a n i a . Z p i s m
ojca można wyczytać, jak wychowywał swoich synów i jak to
w y c h o w a n i e doprowadziło jednego z nich do samobójstwa, a d r u ­
giego d o p a r a n o i . M y ś l F r e u d a , ż e D a n i e l P a u l S c h r e b e r w y k a ­
z y w a ł h o m o s e k s u a l n e s k ł o n n o ś c i w s t o s u n k u d o ojca, b y ć m o ż e
jest p r a w d z i w a , ponieważ ten ojciec, który także fizycznie sta­
le manipulował za pomocą różnych przyrządów swoimi synami
gdy byli jeszcze niemowlętami (tylko nimi, nigdy córkami),
z pewnością stymulował chłopców także seksualnie. Poza tym
każde dziecko kocha swojego ojca także wtedy, gdy jest przez
niego prześladowane, i ta k o m b i n a c j a m i ł o ś c i i n i e n a w i ś c i p o ­
w s t a ł a także u s y n a Schrebera. Ale g d y b y ś m y byli s k ł o n n i wy­
wodzić źródła p a r a n o i w ogólności, i zaistnienie tego szczególne­
go procesu paranoidalnego z odparcia homoseksualnych życzeń
p o p ę d o w y c h d z i e c k a ( a n i e ojca!), b y ł o b y t o z a w ę ż e n i e m w i d z e ­
nia, k t ó r e b y ć m o ż e w c z a s a c h F r e u d a b y ł o d l a n i e g o k o n i e c z ­
nością, ale o b e c n i e o z n a c z a ł o b y r e z y g n a c j ę z d o ś w i a d c z e ń , k t ó r e
posiadamy. Odmowa zobaczenia w „psychicznej rzeczywistości"
swoich pacjentów, do której wielu psychoanalityków chciałoby
się ograniczyć, psychicznej rzeczywistości rodziców, jest pozosta­
łością sztywnej, zachowawczej postawy, która psychoanalizie
p o w i n n a być obca.

13 — M u r y m i l c z e n i a . . . 193
G d y b y n i e b r a ł o się p o d u w a g ę c z y n n i k a s p o ł e c z n e g o , b y ł o ­
by zadziwiające, że freudowska teoria i n s t y n k t ó w pozostała p r a ­
wie nienaruszona, mimo tych wszystkich naukowo udowodnio­
nych odkryć, dotyczących rzeczywistości wczesnego dzieciństwa.
G d y p r z y p a t r z y m y się bliżej, s t w i e r d z i m y , ż e n i e t y l k o p s y c h o ­
analiza poniosła tę klęskę. We wszystkich badaniach podważają­
cych teorię instynktów z wyraźną regularnością pojawiające się
odkrycia nie posuwają wiedzy konsekwentnie do przodu. Nie­
którzy myśliciele, jak Horst E b e r h a r d Richter i H e i m Stierlin,
k t ó r z y p o c z ą t k o w o m o g l i się u w o l n i ć o d s z t y w n e g o s y s t e m u t e ­
orii i n s t y n k t ó w i z o b a c z y ć , co r o d z i c e n i e ś w i a d o m i e c z y n i ą s w o ­
im dzieciom, k t ó r z y u t r w a l i l i te doświadczenia t a k ż e w teorii w
takich pojęciach, jak „ n a r c y s t y c z n a projekcja" (Richter) lub „de­
legacja" (Stierlin), nie poczuwali się przez to do w y k o r z y s t a n i a
w y n i k ó w tego odkrycia w terapii i n d y w i d u a l n e j . W przeciwień­
stwie do wielu innych psychiatrów w USA, Wielkiej Brytanii
i Francji, k t ó r y c h udziałem było to odkrycie, opuścili oni t e r e n
terapii indywidualnej i skoncentrowali się n a t e r a p i i rodziny,
względnie terapii grupowej. Wyjaśniając to przeniesienie swych
zainteresowań terapeutycznych z jednostki na rodzinę lub gru­
pę, przytaczają oni przekonywające a r g u m e n t y , jak np.:
1. W o b l i c z u r o z p r z e s t r z e n i a n i a się chorób psychicznych te­
r a p e u t a nie może służyć jedynie kilku (nielicznym) osobom,
lecz jest zobowiązany pomagać większej liczbie ludzi.
2. A n a l i z y i n d y w i d u a l n e t r w a j ą b a r d z o d ł u g o i t y l k o w p o ­
jedynczych przypadkach rzeczywiście prowadzą do sukcesu.
3. C z ę s t o o k a z y w a ł o się, że zanik symptomów u pacjentów
p r o w a d z i ł do zachorowań w jego r o d z i n n y m środowisku, jeżeli
pacjent był nosicielem ukrytych w rodzinie konfliktów.
Z tymi a r g u m e n t a m i bez trudu można się zgodzić, jednak
pomijają one to, co rozumiem jako ideę wolnej od pedagogiki
p s y c h o a n a l i z y , a to z n a s t ę p u j ą c y c h p o w o d ó w :
O d n o ś n i e p u n k t u 1.:
J e ż e l i j a k i e m u ś c z ł o w i e k o w i u d a się zbliżyć d o p r a w d y jego
wczesnego dzieciństwa i uwolnić od wcześnie u w e w n ę t r z n i o n y c h
tabu i przymusów jego wychowania, a więc także ich intro-
jektów, to jest to fakt społeczny, a nie jedynie s p r a w a p r y w a t -

194
na. Jeżeli n a w e t człowiek ten nie wybaczy swoim rodzicom t a k
łatwo jak dobrze w y c h o w a n e dziecko, bo dopiero teraz zaczyna
spostrzegać głębokie r a n y , to jego otoczenie będzie m i a ł o z nie­
go korzyści. S t a n i e się tak dlatego, że nie będzie on skłonny
wychowywać innych, odwoływać się do ich gotowości pojedna­
nia, z r o z u m i e n i a d l a r o d z i c ó w , d o i c h r o z s ą d k u ; b ę d z i e w i e d z i a ł ,
że przez tego rodzaju s t a r a n i a zachorował będąc dzieckiem i już
nie będzie chciał ukrywać prawdy. A właśnie to ma znaczenie
s p o ł e c z n e , b o k ł a m s t w o d e m a s k u j e się s a m o , g d y w t ł u m i e j e s t
c h o ć j e d n a osoba, k t ó r a o d r z u c a fałsz, g d y , j a k w b a ś n i A n d e r ­
sena Nowe szaty króla, spontaniczny krzyk dziecka przywraca
dorosłym ich utraconą zdolność widzenia prawdy. Jeżeli psy­
c h o a n a l i t y k m o ż e p o m ó c p o j e d y n c z e m u c z ł o w i e k o w i a b y t e n żył
swoim prawdziwym „ja", zamiast kształtować jego maskę, to
j u ż coś u c z y n i ł d l a s p o ł e c z e ń s t w a i n a u k i .
O d n o ś n i e p u n k t u 2.:
Lepsza interakcja między p a r t n e r a m i i innymi członkami ro­
dziny może być pożądana jako cel terapii, ale nie można jej
porównać z w y z w o l e n i e m się jednostki od s k u t k ó w zła dozna­
nego we wczesnym dzieciństwie; wyzwolenie to najczęściej od­
d z i a ł u j e p o z y t y w n i e n a całą r o d z i n ę , jeżeli w c z e s n o d z i e c i ę c a h i ­
storia i wiedza t e r a p e u t y o s p r a w o w a n i u władzy przez dorosłego
nad dzieckiem nie są zakłamane. Terapeuta rodziny obserwuje
interakcję dorosłych ludzi, ewentualnie młodzieży z rodzicami.
W t e g o r o d z a j u s t o s u n k a c h j a w n e r e l a c j e w ł a d z y m o g ą się r ó ż n i ć
od dawnych, wczesnodziecięcych, l u b n a w e t być ich p r z e c i w i e ń ­
stwem. Często wygląda to tak, jak g d y b y rodzice byli terrory­
zowani przez m ł o d y c h , a nie o d w r o t n i e . Lecz klucz do r o z u m i e ­
nia o b e c n e j s y t u a c j i l e ż y w p r z e s z ł o ś c i , k t ó r a w g r u p i e n i e za­
w s z e się u j a w n i a . J e d y n i e w i n t r a p s y c h i c z n y m świecie pojedyn­
czego c z ł o w i e k a n a d a l o d b i j a s i ę n i e z m i e n i o n a p r z e s z ł o ś ć i cią­
gle n a nowo jest o n a inscenizowana w otoczeniu. Psychoanali­
tyczna metoda próbuje za pomocą wolnych skojarzeń, przenie­
sienia i przeciwprzeniesienia odkryć sens tej intrapsychicznej,
c z ę s t o m ę c z ą c e j i n s c e n i z a c j i i w t e n s p o s ó b u w o l n i ć p a c j e n t a od
męczących przymusów powtarzania.
O d n o ś n i e p u n k t u 3.:

13' 195
Jeżeli celem analizy jest zbliżenie pacjenta do uczuć jego
w c z e s n e g o d z i e c i ń s t w a , jego o b e c n i p a r t n e r z y b ę d ą w m n i e j s z y m
stopniu zagrożeni chorobą psychiczną, chyba że zagrażała im ona
wcześniej i p o s ł u g i w a l i się p a c j e n t e m jako nosicielem sympto­
mów, co jednak w tak jednostronnej f o r m i e z d a r z a się rzadko
i t e r a z m o ż e b y ć szansą dla chorego członka rodziny. Ogólnie
jest tak, że pod koniec swojej analizy p a c j e n t nie m u s i już r o ­
bić w y r z u t ó w swoim r e a l n y m , o b e c n y m rodzicom, p o n i e w a ż swój
t r a g i c z n y los p r z e ż y ł w p r z e s z ł o ś c i , p r z y w s p ó ł u d z i a l e r o d z i c ó w
z okresu swego wczesnego dzieciństwa; przeszłość tę u k r y ł głę­
b o k o w sobie. C h o r o b a któregoś członka r o d z i n y m o ż e być sy­
gnałem, ż e w p r a w d z i e p a c j e n t p o z b y ł się s w o i c h o b j a w ó w , ale
ciągle jeszcze rodzina jest dla niego sceną do inscenizowania
s w e j wczesnej historii, l u b oznaką, że powrót do zdrowia byłe­
go pacjenta uzmysłowił własną niedolę k t ó r e m u ś z członków ro­
dziny.
Ze społecznego p u n k t u widzenia z n a j d u j e m y się w sytuacji,
w k t ó r e j część p s y c h o a n a l i t y k ó w , w i e r n a t e o r i i i n s t y n k t ó w , b r o ­
ni się przed każdym nowym odkryciem dotyczącym wczesno-
dziecięcej rzeczywistości, a druga część, która dzięki psychia­
trycznemu doświadczeniu dostrzegła dogmatyczny charakter tej
t e o r i i , o d w r a c a się od l e c z e n i a i n d y w i d u a l n e g o i t r a c i w t e n s p o ­
sób z pola widzenia wymiar pojedynczego, wczesnego dzieciń­
stwa. Podobnie było z C. G. J u n g i e m , kiedy w p r o w a d z i ł a r c h e ­
typ i kolektywną nieświadomość, p r z y k r y w a j ą c t y m to, co przed­
t e m u d a ł o m u się p r a w i d ł o w o p o j ą ć , m i a n o w i c i e d e c y d u j ą c ą p r z y
powstawaniu nerwicy rolę urazu.
W r o k u 1909 n a p i s a ł on n a s t ę p u j ą c e z d a n i a :
„Największy wpływ na nie (dorastające dziecko) ma szcze­
gólny stan emocjonalny, o którym rodzice i wychowawcy nic
n i e wiedzą. S k r y w a n a niezgoda między rodzicami, tajemne mę­
ki, wyparte, ukryte życzenia, to wszystko wytwarza w jedno­
stce s t a n emocjonalny, k t ó r y powoli, ale pewnie, choć poza świa­
domością znajduje drogę do dziecięcego umysłu i t a m osiąga
w i e r n e odbicie... Jeżeli n a w e t dorośli są t a k wrażliwi na w p ł y ­
wy otoczenia, to w jeszcze w i ę k s z y m s t o p n i u m u s i t o dotyczyć
dziecka, którego umysł jest jeszcze miękki i plastyczny jak
w o s k " (cyt. w e d ł u g G . T u s c h y , 1979).

196
r

N i e m o g ę się n i e zgodzić z o c z y w i s t o ś c i ą t y c h z d a ń , p o n i e ­
waż opierają się one na doświadczeniach, które potwierdzają
również moje obserwacje. Fonieważ są one s f o r m u ł o w a n e ogól­
nie i nie nazywają wprost tego, co przykre, opinia publiczna
m o g ł a b y przyjąć je łatwiej, niż teorię u w i e d z e n i a F r e u d a , k t ó r a
o d n o s i ł a się d o o k r e ś l o n e g o s e k s u a l n e g o u r a z u d z i e c k a . J u n g n i e
m u s i a ł b y w i ę c t a k j a k F r e u d l i c z y ć się z r e a l n y m o d r z u c e n i e m ,
g d y b y w swojej psychologii k o n s e k w e n t n i e podążył za w y p o w i e ­
dzianą w 1909 r o k u f u n d a m e n t a l n ą p r a w d ą o l u d z k i e j e g z y s t e n ­
cji. A l e j a k n i e w i e l k i e z n a c z e n i e m a • z e w n ę t r z n y ś w i a t d l a d o ­
rosłego (w t y m różni się dorosły od dziecka) w p o r ó w n a n i u
z przykazaniami uwewnętrznionego ojca, który w przypadku
C. G. J u n g a b y ł t e o l o g i e m i p a s t o r e m . I t a k w k o ń c u n i e z n a j ­
dziemy wykorzystywanych i krzywdzonych dzieci w archety­
p o w y m lesie jungowskich tworów pojęciowych, podobnie jak w
teorii i n s t y n k t ó w F r e u d a , chociaż uczniowie obu stron twierdzą,
że teorie te nie wykluczają oceny urazów. Niestety wykluczają.
Jakim osobliwym kwiatem może być ukrywający prawdę
t w ó r pojęciowy i jak łatwo może w p r o w a d z i ć w błąd n a w e t swo­
jego t w ó r c ę , d o w o d z i c y t o w a n a w c z e ś n i e j (rozdz. B6.) w y p o w i e d ź
C. G. J u n g a z r o k u 1934, m ó w i ą c a o o w y m g ł ę b o k i m p o d ł o ż u
„aryjskiej nieświadomości" i „germańskiej duszy", która „jest
wszystkim innym, ale nie kubłem niespełnionych dziecięcych
życzeń i niespełnionych r e s e n t y m e n t ó w rodzinnych". To zdanie
r z u c a d o k o s z a n a ś m i e c i n i e t y l k o w c z e s n y p o g l ą d F r e u d a , ale
także wgląd samego J u n g a z roku 1909 o d e c y d u j ą c y m z n a c z e ­
niu urazów dzieciństwa.
J a k k o l w i e k t a z d r a d a p o z n a n e j już p r a w d y p r z e z d w ó c h s ł a ­
w n y c h myślicieli naszego wieku była tragiczna, to dla szukają­
cego p r a w d y p o c i e s z a j ą c y m o ż e być fakt, że tak różne systemy
m y ś l o w e kryją w sobie w g r u n c i e rzeczy to s a m o : r e a l n e proce­
sy urazowe pierwszych lat dzieciństwa i konieczność negowania
ich i wypierania, która wyraża się wymazaniem dzieciństwa
z pamięci. Ż y d o w s k i syn, F r e u d płaci za swój z a b r o n i o n y wgląd
teorią i n s t y n k t ó w , a syn p r o t e s t a n c k i C. G. J u n g znajduje jed­
n o ś ć z t e o l o g i c z n y m i o j c a m i u m i e s z c z a j ą c c a ł e zło w p o z b a w i o n e j
indywidualnej historii nieświadomości. Przykazanie „Nie bę­
dziesz p a m i ę t a ć " znalazło posłuch u obu myślicieli w później-

197
szym wieku. Tak jakby zabronione Drzewo Wiadomości pozo­
stało nienaruszone.
Jeżeli z tego punktu widzenia analizujemy rozwój Freuda
i J u n g a , w c a l e n i e b ę d z i e m y u w a ż a l i za p r z y p a d e k , że w c a ł e j
literaturze naukowej po 1897 nikt, o ile w i e m , przynajmniej
ż a d e n p s y c h o a n a l i t y k , n i e p r ó b o w a ł n a s e r i o u p o r a ć się z t e o r i ą
traumatyzacji, jakkolwiek liczba argumentów przemawiających
za tą teorią w y r a ź n i e w o s t a t n i m czasie wzrosła. Moja hipoteza,
że już w p r z y p a d k u F r e u d a została ona p o d p o r z ą d k o w a n a Czwar­
t e m u P r z y k a z a n i u i że oddziaływanie tego p r z y k a z a n i a nie daje
innym analitykom możliwości wykorzystania nowych odkryć w
a n a l i z i e i n d y w i d u a l n e j , w y d a j e m i się w y j a ś n i a ć t e n f e n o m e n .
Świadomy t e r a p e u t a nie może przyjąć, ż e to, co dzieje się
w e w c z e s n y m d z i e c i ń s t w i e , n i e m a w p ł y w u n a p ó ź n i e j s z e życie.
Nie możemy jak nasi przodkowie, myśleć, że „surowość wy­
chowawcy nie będzie miała żadnych negatywnych konsekwen­
cji". Tak więc wiedza o doświadczanym w dzieciństwie okru­
cieństwie jest szokiem dla każdego, k t o nie n e g u j e relacji w ł a ­
dzy. K t o nie szuka s c h r o n i e n i a p r z e d d z i a ł a n i e m tego szoku w
teorii instynktów, raczej odwróci się od terapii indywidualnej
i s k ł o n i się w s t r o n ę t e r a p i i g r u p o w e j l u b p r z e j m i e n a u k ę o k o ­
lektywnej nieświadomości, by uniknąć niebezpieczeństwa wej­
ścia w k o n f l i k t z C z w a r t y m P r z y k a z a n i e m .
Te rozważania pomagają mi zrozumieć, dlaczego tak wielu
badaczy psychoanalizy wydaje się cofać przed własnymi od­
k r y c i a m i . M o ż n a t o też w y k a z a ć n a p r z y k ł a d z i e H e i m a Stierli-
na. Przypowieść o synu marnotrawnym posłużyła mu w 1980
roku za symbol d l a jego celów t e r a p e u t y c z n y c h . Syn, posłusz­
n i e w r a c a j ą c do ojca, p o w r a c a do życia, s ą d z i S t i e r l i n , i c h o c i a ż
zna p r a w d ę , p r z e j m u j e biblijną ocenę posłuszeństwa. Ale oznacza
to w k o n s e k w e n c j i , że ojciec u w a ż a to w s z y s t k o , co i c h dzieli,
a więc nieposłuszną młodość syna, w k t ó r e j nie b r a ł udziału, za
ś m i e r ć , a d o p i e r o jego p o w r ó t z a ż y c i e : „ T e n o t o m ó j s y n b y ł
martwy i znowu s t a ł się żywy; zagubił się i odnalazł", (por.
H. Stierlin, 1980, s t r . 8). P o n i e w a ż S t i e r l i n w p o j e d n a n i u m i ę ­
dzy dziećmi a rodzicami widzi swoje zadanie t e r a p e u t y c z n e , nie
zauważa, że przynajmniej w tym przypadku identyfikuje się
z ojcem i że syn tylko dzięki posłuszeństwu znajduje do ojca

198
r

drogę i zdobywa jego m i ł o ś ć ; ż e o b c h o d z i się t u ś w i ę t o zgody,


jakkolwiek ojciec wszystko, co od niego dzieli syna, nazywa
„śmiercią". Posługując się symboliką tej sceny można powie­
dzieć, że w t e r a p e u t y c z n y c h s t a r a n i a c h o p o j e d n a n i e i s t o t n e d l a
życia znaczenie pojęcia delegacji i jego naukowy zasięg muszą
b y ć p o ś w i ę c o n e zgodzie z o j c e m .
Z podobnym z j a w i s k i e m s p o t y k a m y się u H o r s t a Eberharda
R i c h t e r a . T e n s a m u c z o n y , k t ó r y w 1963 r o k u w s w o j e j w a r t o ­
ściowej książce pt.: Eltern, Kind und Neurose (Rodzice, dziecko
i nerwica) z nieznaną dotychczas konsekwencją przedstawił spra­
wowanie władzy przez rodziców i sytuację dziecka-ofiary w ro­
dzinie, w 1979 roku w Gottesl:omplex (Kompleks Boga) opisuje
ucieczkę dziecka z „wymyślonej, ś m i e r t e l n e j bezsilności w n a r ­
cystyczną potęgę". Jak do tego doszło, ze jeden z najlepszych
znawców sytuacji dziecka w rodzinie m ó w i o wymyślonej, a nie
0 realnej bezsilności dziecka? J a k m o ż n a poza t y m wyjaśnić, że
ktoś taki, jak H. E. Richter, k t ó r y tak jasno, z p e ł n y m zaanga­
żowaniem widzi i opisuje znaczący wpływ środowiska społecz­
n e g o n a d o r o s ł e g o c z ł o w i e k a , m o ż e t o c z y n i ć , n i e t r o s z c z ą c się
w c a l e o n a j w c z e ś n i e j s z e w p ł y w y . F a k t t e n s a m w sobie n i e b y ł ­
b y z a g a d k ą , p o n i e w a ż w i e l u b a d a c z y jeszcze n i e wie, jak mocno
1 t r w a l e jednostka może być u k s z t a ł t o w a n a przez swoje dzieciń­
s t w o . Ale R i c h t e r b a r d z o d o b r z e w i e d z i a ł o t y m już w r o k u 1963.
Co s t a ł o się z tą w i e d z ą ? J a k u F r e u d a została w y p a r t a ? Bez
wątpienia dla każdego jest wielką ulgą, jeśli w terapii indywi­
d u a l n e j i g r u p o w e j znajduje rozumiejącego człowieka, który je­
go cierpień i objawów nie t ł u m a c z y jedynie konfliktami popę-
dowymi, lecz w największych obciążeniach naszej współczesnej
społecznej rzeczywistości dostrzega realne urazy, ponieważ sam
c i e r p i z ich p o w o d u . L e c z g d y s z u k a j ą c y p o m o c y ( n a s k u t e k w y ­
parcia dziecięcych urazów) popadł w depresję, nie zniknie ona
nawet przy najmądrzejszych próbach spoieczno-krytycznych in­
terpretacji. Jakkolwiek ulgę przynosi wiedza, że nie jesteśmy
sami ze swoimi uczuciami oburzenia, wściekłości, bezsilności,
strachu i troski (z p o w o d u z b r o j e ń a t o m o w y c h , z p o w o d u w y ­
k o r z y s t a n i a i t e c h n i z a c j i c z ł o w i e k a ) , że n a w e t w s p i e r a m y się w
grupie wspólnymi (świadomymi!) odczuciami, ta forma wspar­
cia n i e m o ż e d o t r z e ć d o w c z e s n y c h , n i e ś w i a d o m y c h k o r z e n i d e -

199
p r e s j i (por. A . M i l l e r , 1979). D e p r e s j a n i e j e s t c i e r p i e n i e m z p o ­
w o d u teraźniejszości. D l a t e g o są ludzie, k t ó r z y cierpią z p o w o ­
d u dzisiejszej sytuacji na świecie i angażują wszystkie swoje si­
ły, ż e b y ją z m i e n i ć , l e c z n i e p o p a d a j ą w d e p r e s j ę a n i w m a n i ę
wielkości. Z a j m o w a ł a m się p o w y ż e j jedynie trzema argumenta­
mi terapeutów rodzinnych, pomijając ich p r a k t y k ę . Następują­
cy opis przypadku może służyć za przykład, jak silne oceny
Czarnej Pedagogiki mogą skłaniać terapeutę rodzinnego do przy­
j ę c i a w p r a k t y c e f u n k c j i sędziego.
„ P e w i e n zdolny, trzydziestoletni już mężczyzna, jedyny syn
bogatego, a u t o r y t a r n e g o chłopa, od małego, w b r e w s w o i m zdol­
n o ś c i o m z o s t a j e w y z n a c z o n y n a n a s t ę p c ę ojca i m a k o n t y n u o w a ć
chłopską tradycję rodzinną (por. tu pojęcie Stierlina «delega-
cja»). Ojciec bojkotuje jego naukę, która mogłaby go odwieść
od celu; od tego czasu (od około 11 lat) chłopiec staje się dziwacz­
ny i «szczegolny». Gdy kończy 18 lat, w dniu, kiedy zgodnie
z wolą rodziców zdaje e g z a m i n do szkoły gospodarczej, zapada
na ciężką psychozę katatoniczno-mutystyczną. Następuje stan
c h r o n i c z n y , w i e l o l e t n i p o b y t w k l i n i c e , a ż w k o ń c u ojciec z m u ­
szony jest s p r z e d a ć g o s p o d a r s t w o i p r a c o w a ć jako komiwojażer.
Od tej chwili u syna następuje powolna poprawa; prawie bu­
dzące- o b a w ę , w r a ż l i w e w e j r z e n i e w c h o r o b ę ; np. podczas roz­
m ó w indywidualnych p o j m u j e on natychmiast, że w końcu oka­
zał się s i l n i e j s z y i r z u c i ł ojca na k o l a n a ; t e n z k o l e i o p o w i a d a
w g r u p i e rodziców, że n a l e ż a ł o b y pozwolić dzieciom na większą
swobodę... Wzajemne, trudne uwikłanie w winę wydawało się
nam dotychczas zbyt masywne i eksplozywne, by o d w a ż y ć się
na d e m a s k u j ą c ą t e r a p i ę " (L. C i o m p i , 1981, s. 80).
P a c j e n t „ p o j m u j e n a t y c h m i a s t " , ż e r z u c i ł ojca n a k o l a n a i t o
wzmocnione przez terapeutę poczucie winy jest o k r e ś l a n e jako
wejrzenie w chorobę. Pomijając fakt, że zawód komiwojażera
nie jest wykonywany na kolanach, niemało jest w Szwajcarii
c h ł o p ó w , k t ó r z y s p r z e d a j ą swoją z i e m i ę p o d b u d o w ę i z m i e n i a j ą
zawód. Wynikające stąd poczucie w i n y w stosunku do w ł a s n y c h
rodziców łatwiej się zniesie, gdy sprzedaż spuścizny tłumaczy
s i ę t y m , ż e w ł a s n e d z i e c i n i e chcą j u ż u p r a w i a ć z i e m i . M o ż e t o
być, między innymi, rzeczywisty powód, ale nie musi prowa­
dzić d o o s k a r ż a n i a d z i e c k a . C z y m w t y m w y p a d k u z a w i n i ł s y n ?

200
W oczach swojego t e r a p e u t y z pewnością faktem, że p r z e z w i e ­
le lat cierpiał na ciężką psychozę katatoniczno-mutystyczną
i n i e s p e ł n i ł o c z e k i w a ń ojca. Czy ta katastrofa nie wystarcza,
żeby uświadomić terapeucie, w jak lękowej sytuacji znalazłby
się jedyny syn autorytarnego ojca, gdyby otwarcie przeciwsta­
w i ł się jego w o l i z r o b i e n i a z n i e g o c h ł o p a ? P o s t ę p o w a n i e p o z w a ­
lające dotrzeć do tego s t r a c h u i r e a l n e g o zagrożenia r a z e m z pa­
cjentem wydaje się być dla terapeuty przedsięwzięciem zbyt
ryzykownym. Będzie on prawdopodobnie apelował o gotowość
do w z a j e m n e g o w y b a c z e n i a i stosował i n n e strategie. Nic dziw­
nego, że terapeuta stara się uczynić z psychoanalizy system
i p r z e p ę d z i ć z n i e j r e s z t k i ż y c i a (por. L. C i o m p i , 1981). W y r a ź ­
nie z jakichś p o w o d ó w nie może zaakceptować w psychoanali­
zie (bez t e o r i i s y s t e m o w e j ! ) t e g o , c o ż y w o t n e .
Po o p u b l i k o w a n i u Das Drama pewien niemiecki analityk za­
p y t a ł m n i e l i s t o w n i e , c z y m o j e „ u j ę c i e się z a ofiarą j e s t d o p o ­
godzenia z psychoanalizą". D l a m n i e to u j ę c i e się j e s t w ogóle
częścią psychoanalizy, jakkolwiek wiem, że we wszystkich to­
talitarnych reżimach musi być ono zabronione. Wtedy pytanie
t o w y d a w a ł o m i się c h a r a k t e r y s t y c z n e d l a d r u g i e j g e n e r a c j i , p o
dwanaście lat trwającej w kraju dyktaturze. Od kiedy w wię­
kszym stopniu zajmuję się postawą psychoterapeutów i anali­
tyków, widzę, że N i e m c y nie stanowią tu wyjątku i że w y p r a ­
cowanie nowej strategii „oddziaływania systemu" z pedagogicz­
n y m podłożem jest bardzo m o d n e na c a ł y m świecie. Wszystkie
n o w e , t w ó r c z e p r ó b y , c z y t o a n a l i z a t r a n s a k c y j n a , czy t e ż t e r a ­
pia gestalt, nie mogą zrezygnować z p r ó b p o j e d n a n i a z rodzica­
mi, w czym widzą ukoronowanie swoich terapeutycznych sta­
rań. Ale starania te często przekreślają osiągnięty postęp, nie
tylko w zakresie teorii, ale i w p r a k t y c e t e r a p e u t y c z n e j .
Jeżeli umożliwi się pacjentowi poprzez najrozmaitsze tech­
niki — np. „pustego k r z e s ł a " w terapii gestalt, w sytuacji gru­
py, w analizie t r a n s a k c y j n e j l u b w t r a k c i e terapii rodzinnej —
dotarcie do prawdziwych uczuć swojego dzieciństwa, wtedy za­
r a z b ę d z i e m u s i a ł o n p r z y z n a ć , ż e jego dzisiejsze l ę k i n i e m a j ą
uzasadnienia, jego upór nie jest już konieczny, jego potrzebę
uznania od dawna zaspokaja grupa — jakkolwiek on tego nie
zauważa. P o w i e m u się, że nie tylko nienawidzi swoich rodzi-

201
ców, lecz t a k ż e i c h k o c h a , i że o n i j e d y n i e z m i ł o ś c i p o p e ł n i a l i
b ł ę d y . T o w s z y s t k o d o r o s ł y c z ł o w i e k w i e już o d d a w n a , a l e c h ę ­
tnie wysłuchuje tego ponownie, bo pomaga mu to jeszcze r a z
zagłuszyć, uspokoić i opanować dziecko, które właśnie zaczęło
w n i m p ł a k a ć . W t e n sposób t e r a p e u t a , g r u p a lub on sam wy­
perswaduje dziecku „głupie", bo w obecnej sytuacji nieodpo­
w i e d n i e (a j e d n a k tak i n t e n s y w n e ) uczucia. I to, d o czego m o ­
głoby doprowadzić leczenie, a mianowicie przebudzenie i dojrze­
wanie tego prawdziwego „ja" dziecka, zostaje na s k u t e k lecze­
nia, które odmawia „rozgniewanemu dziecku" wsparcia, znowu
zaprzepaszczone.
Kiedy czytam dokumenty dotyczące takich posiedzeń, lub
ogląćlam i c h zapisy video, wydaje mi się, jakby tutaj coś (nie
ktoś) musiak) zostać u r a t o w a n e , a mianowicie dobre imię waż­
n e j osobistości. B o n i k o g o nie t r z e b a b y b y ł o r a t o w a ć o d ś m i e r ­
ci, nikt nie musiałby umierać, gdyby pacjent w grupie, prze­
pełniony nareszcie uzasadnioną, ale d o t ą d t ł u m i o n ą n i e n a w i ś c i ą ,
r o b i ł w y r z u t y w y i m a g i n o w a n y m r o d z i c o m bez k o n i e c z n o ś c i szu­
kania „pozytywnych stron". Być może nieświadoma agresja,
k t ó r ą t e r a p e u t a ż y w i w s t o s u n k u d o w ł a s n y c h r o d z i c ó w , jest n i e ­
kiedy t a k . silna, że rzeczywiście musi ją zdusić przy pomocy
grupy. Ale przecież także te najsilniejsze agresje terapeuty są
t y l k o u c z u c i a m i i jego r o d z i c e , k t ó r y c h w i d z i na k r z e ś l e , w r z e ­
czywistości nie siedzą na tym miejscu. Gdyby zrezygnowano
z akcji r a t u n k o w e j , to w rzeczywistości nikt nie cierpiałby —
jedynie wyidealizowany obraz, jedynie wymyśleni rodzice sie­
d z ą c y na k r z e ś l e b y l i b y d o t k n i ę c i , o b r a ż e n i i źli, i m o ż e grożą­
cy. A l e j a k i j e s t cel t e r a p i i , jeżeli się uważa, że i tego r y z y k a
należy unikać?
Starania psychoterapeuty o pojednanie z rodzicami i aktyw­
ne p o ś r e d n i c t w o w k o r y g u j ą c y c h d o ś w i a d c z e n i a c h w celu ochro­
ny rodziców i ukrycia urazu, nie występują w terapii pierwot­
nej Arthura Janova, która jak żadna inna forma terapii doce­
n i ł a u w a l n i a j ą c e z n a c z e n i e g ł ę b o k i e g o żalu, bólu i smutku. Je­
dnakże moje wrażenie ogranicza się do lektury jego książek,
ponieważ nie mam żadnego praktycznego doświadczenia w te­
r a p i i p i e r w o t n e j i jak dotąd nie o g l ą d a ł a m ż a d n y c h jej zapisów
video. Jeżeli chodzi o terapię krzyku D. Casriela, zauważyłam

202
n a zapisie w i d e o , j a k b a r d z o u ł a t w i a j ą c a d o s t ę p d o p r a w d y s i ł a
wyzwolonego dzięki grupie bólu jest osłabiona poprzez 'iluzję,
jaką jest jednak poszukiwanie w grupie lub w prowadzącym
grupę osoby dobrej matki. W t e n sposób dochodzi do nowego
z a k ł a m a n i a rzeczywistości (ponieważ będąc dorosłym nie można
j u ż z n a l e ź ć m a t k i z w c z e s n e g o d z i e c i ń s t w a ) , i już i s t n i e j ą c e w a ­
r u n k i p o w r o t u d o z d r o w i a , m i ę d z y i n n y m i z d o l n o ś ć u p o r a n i a się
z przeszłością dzięki przeżyciu bólu ( s m u t k u ) , nie mają w p ł y w u
t e r a p e u t y c z n e g o g d y ż p a d a się o f i a r ą iluzji. Z pewnością można
wykorzystać pozytywną stronę terapii krzyku Janova, Casriela
i i n n y c h , jeżeli p r z y j m i e się w p r a k t y c e , że do p r z e ż y c i a w c z e ­
s n y c h u r a z ó w k o n i e c z n e jest ( i t o b e z w a r u n k o w o ) , w p r o w a d z a ­
j ą c e w s p a r c i e , a n i e „ n a p r a w i a j ą c a " iluzja.
Podkreślając wielokrotnie, że p o g o d z e n i e się pacjenta z ży­
j ą c y m i jeszcze r o d z i c a m i , czego d o m a g a j ą się S t i e r l i n i i n n i t e ­
rapeuci rodzinni, nie jest celem m o j e j terapii, nie przeczę, że
z b l i ż e n i e się (za p o m o c ą i n t r o j e k c j i ) d o u w e w n ę t r z n i o n e g o o b r a ­
zu rodziców z okresu wczesnego dzieciństwa daje pacjentom
znaczne uwolnienie. Jednak to intrapsychiczne pojednanie nie
ma nic wspólnego z powrotem syna marnotrawnego i nie po-
wino być wymuszane środkami wychowawczymi. Jest raczej
rezultatem świadomego przeżycia wcześniejszych urazów, cze­
mu towarzyszą takie uczucia, jak gniew, wściekłość, bezsilność,
zwątpienie, bezradność i w końcu smutek. Zza tych urazów
d a w n i r o d z i c e w y ł a n i a j ą się coraz w y r a ź n i e j : nie t a k silni, jak
w y d a w a l i się w t e d y , ale także n i e t a c y bezsilni, jak są teraz,
na starość, nie tacy mądrzy, za j a k i c h się podawali, ani tacy
głupi, j a k się i c h w i d z i a ł o w afekcie, n i e t a c y źli, jak n i e k t ó r e
ich czyny, ale też nie tacy dobrzy, za jakich chciało się ich
uważać; i w każdym razie nie tacy wiarygodni, za jakich się
p o d a w a l i . P o g o d z e n i e się z r o d z i c a m i n i e o z n a c z a z a b i e g a n i a n a
kolanach o przebaczenie, tak jak to uczynił syn m a r n o t r a w n y ,
ale j e s t w g l ą d e m w f a k t , j a k i m i r o d z i c a m i b y l i (nie d l a n a s z e g o
rodzeństwa, ale dla nas samych) i z a a k c e p t o w a n i e m tego faktu.
Ta akceptacja jest częścią przeżycia żalu i dlatego powiązana
jest z emocjonalnym poznaniem wcześniejszej rzeczywistości.
Proces odczuwania, który prowadzi do poznania i akceptowania
p r z e s z ł o ś c i , m a f u n k c j ę d e m a s k u j ą c ą , stoi p o z a m o r a l n y m i o c z e -

203
kiwaniami i nie można go osiągnąć wychowującą perswazją. T a m ,
gdzie ona występuje, m o ż e pojawić się najwyżej przeciwieństwo
tego procesu, a mianowicie maskowanie wcześniejszej rzeczy­
w i s t o ś c i , k t ó r a m o ż e i m u s i w y r a ż a ć się w ciągle n o w y c h i n s c e ­
nizacjach. Pogodzenie się z introjektami daje w konsekwencji
ochronę przed natręctwami czynnościowymi, przynajmniej w
obrębie urazów, które zostały świadomie przeżyte. Oznacza to
z b l i ż e n i e się d o ż y j ą c e j w e w ł a s n y m w n ę t r z u osoby, której nie
p o z w a l a m y już działać na ślepo, bo z n a m y ją t e r a z d o b r z e i wie­
m y m n i e j w i ę c e j , czego m o ż n a o d n i e j o c z e k i w a ć , a czego n i e .
W innych publikacjach przedstawiłam na przykładach, co ro­
z u m i e m p r z e z p o j ę c i e u g o d y z i n t r o j e k t a m i (por. n p . A . M i l l e r ,
1979, s. 172).
Akcji ratunkowej na rzecz „dobrego imienia" osoby wysoko
poważanej w terapii grupowej odpowiada w psychoanalizie wier­
ność teorii instynktów. Nawet Rene Spitz, odkrywca hospita-
lizmu i pionierski obserwator traumatycznych elementów w
otoczeniu niemowlęcia, próbuje podporządkować swój język sta­
rej teorii instynktów. Także Heinz Kohut początkowo używał
pojęć z teorii instynktów, które w jego zróżnicowanych i peł­
nych wyczucia opisach przypadków wydawały się elementami
obcymi. Wielu oryginalnych i t w ó r c z y c h myślicieli, jak Michał
Balint i Masud K h a n , próbowało, m i m o wiedzy, którą posiada­
li, podtrzymać powiązania swoich odkryć z teorią instynktów
Freuda. Nawet Donald W. Winnicott ponawiał starania, aby po­
zostać w i e r n y m terminologii Klein. Właśnie w przypadku tego
badacza ta niekonsekwencja jest szczególnie widoczna, p o n i e w a ż
był on analitykiem, k t ó r e m u psychoanaliza zawdzięcza, jak żad­
nemu innemu analitykowi, głębokie i najbardziej twórcze im­
pulsy. W gruncie rzeczy Winnicott dostarczył n a m dowodu na
to, że istnienie psychoanalizy nie zależy od przestrzegania do­
gmatów. O p u b l i k o w a n e przez niego doświadczenia są niewyczer­
p a n y m , ale c z ę s t o jeszcze n i e odkrytym źródłem wiedzy dla
każdego analityka. Są tym, ponieważ Winnicott poprzez swoją
p r a k t y k ę pediatryczną potrafił uwolnić się od blokowania spo­
w o d o w a n e g o d o g m a t a m i . J e d n a k o p i s u j ą c t e d o ś w i a d c z e n i a , cza­
s e m p r ó b u j e b y ć w zgodzie z pojęciami Klein, i być może ta
s p r z e c z n o ś ć p o w o d u j e to, ż e w i e l u a n a l i t y k ó w m a t r u d n o ś c i z j e -

204
go zrozumieniem. Lektura jego Piggle wyraźnie wykazuje roz­
łam między jego swobodą i otwarciem się, a pojawiającym się
zawężeniem pod wpływem konceptualizacji Klein (por. D. W.
5
W i n n i c o t t , 1980) .
Margaret S. Mahler wydaje się nie ulegać przymusowi do­
p a s o w a n i a się do kategorii teorii instynktów. Po prostu opisuje
swoje doświadczenia, które wprawdzie — podobnie jak doświad­
czenia Rene Spitza — wskazują na różnorodne procesy urazo­
we, ale ponieważ p r ó b u j e w y p r o w a d z i ć m a t e r i a ł z ogólnych da­
n y c h (jak n p . faza o d ł ą c z e n i a i z b l i ż e n i a ) , u d a j e j e j się u n i k n ą ć
konfliktu z Czwartym Przykazaniem. Konflikt ten jest jednak
nieunikniony, jeżeli zwracamy uwagę na znaczenie wypartego
urazu w konkretnej historii człowieka. Bez wątpienia istnieje
już dzisiaj nowe spojrzenie (przynajmniej na „czteroletniego
Edypa" Zygmunta Freuda, czy n a „okropne niemowlę" Melanii
Klein), ponieważ przy pytaniu o patogenezę nerwicy w wię­
kszym stopniu b r a n e są pod uwagę czynniki środowiskowe. Wi­
dać to wyraźnie u Kohuta, Mahler, Mastersona, Winnicotta,
K h a n a , B o w l b y ' e g o i i n n y c h . J e d n a k t e o r e t y c z n e (nie k a z u i s t y c z -
ne) opisy tych autorów próbują ustalić jak gdyby obiektywne,
uniwersalne czynniki w rozwoju dziecka, które mogłyby odgry­
w a ć p e w n ą r o l ę w p a t o g e n e z i e . W y m i e n i a się np.: b r a k bliskoś­
ci i empatii (Kohut), trudności w fazie oddalenia i zbliżenia,
odmowę poparcia przy próbach uniezależnienia śię (Masterson),
brak wspierającej matki (Winnicott) lub matczynej ochrony
(Khan), n i e o b e c n o ś ć ojca. Oczywiście wszystkie te czynniki ma­
ją traumatyzujące znaczenie, ale nie muszą prowadzić do ner-

5
Z pewno.ścia dziecku będącemu w sytuacji kryzysowej pomogła
obecność słuchającego, uważnego, szczerego i twórczego człowieka, wobec
którego mogło otworzyć się w zabawie i rozmowie. Ale nierozstrzygnięte
pozostanie to, co mogłoby się wydarzyć, gdyby terapeuta, niezgodnie z za­
sada Klein, zapytał, co chciała przekazać lekarzowi matka Piggle za po­
mocą nerwicy dziecka Winnicotta, przynajmniej wtedy, gdy sama napi­
sała, że będąc w wieku Piggle, dostała braciszka, którego odrzuciła. Po­
za tym Winnicott wiedział, że matka przybyła z Niemiec, prawdopodob­
nie swoje dzieciństwo przeżyła w czasie wojny, i gdyby zupełnie nie krę­
pował swojej fantazji, zapytałby się czy „czarna mamusia", która nie­
pokoiła nie tylko Piggle, lecz przede wszystkim matkę, nie miała czegoś
wspólnego z jej realnym dziecięcym losem.

205
wicy, jeżeli z o s t a ł y ś w i a d o m i e p r z e ż y t e jako bolesne urazy. Je­
d n a k właśnie to przeżycie j e s t n i e m o ż l i w e , g d y p o s i a d a się r o ­
dziców, których t r z e b a się bać lub ich chronić i dlatego uraz
ulega wyparciu, co powoduje nerwicę. Z tego powodu wydaje
m i się rzeczą w a ż n ą , ż e b y p s y c h o a n a l i z a ( l u b p s y c h o t e r a p i a ) n i e
ulegała presji tej ochrony. Tylko wtedy może ona pomóc pa­
cjentowi przeżyć jego t r a u m a t y c z n e doświadczenia i wtedy zo­
s t a j e z n i e s i o n a n e u r o g e n n a f u n k c j a w y p a r c i a . N i e m a jeszcze t e ­
oretycznego opracowania tego faktu, jakkolwiek można już za­
uważyć pierwsze próby w tym zakresie. Widzę je w ostatnich
pracach Johna Bowlby'ego, który mimo psychoanalitycznego
wykształcenia wziął pod uwagę wczesnodziecięcą rzeczywistość.
Także Jan Bastiaans próbuje swoje zdobyte przy pomocy LSD
doświadczenia dotyczące wczesnych urazów wykorzystać dla
psychoanalitycznej teorii i p r a k t y k i .
T e w z m i a n k i m u s z ą w y s t a r c z y ć , p o n i e w a ż n i e c h c i a ł a b y m się
zajmować poszczególnymi badaczami, których przedstawiam je­
d y n i e d l a p r z y k ł a d u , lecz p r z e d e w s z y s t k i m z b a d a ć o g ó l n e c z y n ­
n i k i , k t ó r e w y j a ś n i a j ą , d l a c z e g o w s z y s c y z n a n i n a m b a d a c z e co­
fają się w późniejszej fazie życia przed własnymi odkryciami
i w r a c a j ą do tradycyjnego, w ich m ł o d o ś c i p r z e z nich samych
uznanego za niemodny, sposobu myślenia.
Psychiatrzy, k t ó r z y leczą m ł o d y c h s c h i z o f r e n i k ó w , są często
świadkami niewyobrażalnych mąk, n a k t ó r e n a r a ż o n e s ą dzieci,
i ofiar, które ponoszą. Jeżeli mimo to regularnie pomijają tę
p r a w d ę lub wypierają wiedzę o niej i mówią tak chętnie o „odzie­
dziczonej", „ w r o d z o n e j " psychozie, to musi istnieć istotna tego
przyczyna. Kto uważnie czytał pisma Czarnej Pedagogiki i pod­
dał się ich oddziaływaniu, z łatwością tę przyczynę zrozumie
(por. A . M i l l e r , 1980). P r a w o r o d z i c ó w d o o f i a r o w y w a n i a s w o i c h
dzieci i l ę k d z i e c k a , że zniszczy r o d z i c ó w , a w i ę c t a k ż e że ich
straci, gdyby dostrzegło, że stało się ofiarą, powoduje, że tak
wielu zdolnych naukowców nie traktuje poważnie i nie akcep­
tuje w pełni swoich odkryć. Ochrona rodziców jest n a j w y ż s z y m
nakazem; idąc za nim, Abrahamowie ciągle muszą poświęcać
s w o i c h I z a a k ó w , c h y b a ż e Bóg, w z r u s z o n y p o s ł u s z e ń s t w e m s w o ­
i c h s y n ó w , z l i t u j e się n a d n i m i . A l e jeżeli I z a a k o w i e p r z y s z ł o ś c i
b ę d ą chcieli d o w i e d z i e ć się i z r o z u m i e ć , d l a c z e g o m a j ą s p o k o j n i e ,

206
r

ze związanymi rękami czekać na nóż swojego ojca, to może


i psychoanaliza będzie gotowa wbudować w swoją teorię po­
wszechny, społeczny fenomen ofiarowywania dzieci. Miałoby to
n i e t y l k o d a l e k o i d ą c e k o n s e k w e n c j e d l a j e j p r a k t y k i , a l e z cza­
sem prawdopodobnie przyniosłoby zanik tego fenomenu.
A jednak m i m o widocznego społecznego wyparcia, m i m o po­
trzeby chronienia naszych rodziców, poświęcanie dzieci nie jest
żadną tajemnicą. Nie jest ono w Biblii nigdzie przemilczane,
a o z a b i j a n i u s ł a b y c h n i e m o w l ą t w S p a r c i e u c z y m y się j u ż p r z e ­
cież w s z k o l e ; n i k t w to n i g d y n i e w ą t p i ł . J e s z c z e dzisiaj w p e w ­
n y c h k r ę g a c h u w a ż a się z a r z e c z oczywistą, ż e n i e c h c i a n e g o d z i e ­
cka nie usuwa się, lecz za to skazuje się je na niepotrzebną
(często w piętnastu ośrodkach opiekuńczych) egzystencję. Rów­
nie dobrze znane są przypadki okrutnego sprawowania władzy
rodziców nad swoimi dorosłymi już d z i e ć m i , które są zmuszane
do wykonywania znienawidzonych zawodów lub do małżeństw
w b r e w swoim skłonnościom i uczuciom. Te tragedie zostały opi­
sane w wielu powieściach.
W s z y s t k o t o n i e jest t a j e m n i c ą a n i nowością. N o w e jest m o ż e
przekonanie, że nie pozostaje to bez znaczenia dla jednostki,
a stąd i dla całego społeczeństwa. Tak jak oczywisty jest ten
pogląd dla pewnych ludzi, tak niesłuszny w y d a j e się innym,
wzbudzając ostry sprzeciw.
Ale czy w s z y s t k i c h p r a k t y c z n y c h s t a r a ń p s y c h o a n a l i t y k ó w n i e
musielibyśmy u z n a ć za obłudę, gdyby wychodziły one z założe­
nia, że społecznie uznane poświęcenie dziecka, między innymi
legalne, p r a w n e traktowanie go jako własności służącej potrze­
bom rodziców, co nazywamy wychowaniem, nie ma skutków
dla późniejszych p a c j e n t ó w i dla społeczeństwa? Wydaje się to
jeszcze dzisiaj m o ż l i w e , ponieważ teoria instynktów może chro­
nić analityków przed wszystkimi realnościami, nawet najbar­
dziej przerażającymi. Ale jak długo jeszcze będzie mogła to
czynić?
Aby psychoanaliza nie straciła k o n t a k t u ze współczesną rze­
czywistością, aby nie oddaliła się od ludzi poprzez swoją her­
metyczną, zrozumiałą jedynie dla niektórych zainteresowanych,
skomputeryzowaną mowę, musiałaby przynajmniej włączyć do
swojej teorii naukowe wyniki badań dotyczących dzieciństwa.

207
Musiałaby umieć d o s t o s o w a ć się do faktów, które w czasach
F r e u d a były nieznane lub znane w mniejszym stopniu, a które
w o s t a t n i c h d w u d z i e s t u l a t a c h u j a w n i ł y się, a m i a n o w i c i e : w p ł y w
w ł a s n y c h doświadczeń rodziców, projekcji dorosłych na dziecko,
używania dziecka jako wentyla i ofiary, gry sił, krzywdzenia
i seksualnego wykorzystania dziecka, ideologii Czarnej Pedago­
giki. D o p ó k i t e c z y n n i k i b ę d ą p r z e z t e o r i ę p o m i j a n e , d o p ó t y b ę ­
d z i e o n a z a w i e s z o n a w p u s t c e i n i e b ę d z i e m o g ł a się p r z y c z y n i ć
do z r o z u m i e n i a w s p ó ł c z e s n y c h ludzi i ich losów.
Jeżeli chodzi o p r a k t y k ę , to m o ż n a udowodnić, że także we­
wnątrz klasycznego u k ł a d u analitycznego należy zrealizować na­
stępujące zadania:
1. W ł ą c z y ć w i e d z ę o d z i e c i ń s t w i e , tak jak zostało to p r z e d ­
stawione powyżej, w sześciu punktach występujących, podczas
słuchania w trakcie analizy.
2 . U w r a ż l i w i ć n a s p o ł e c z n i e u s a n k c j o n o w a n ą r o l ę d z i e c k a ja­
ko w e n t y l a dla n a g r o m a d z o n y c h uczuć dorosłego.
3. Uwrażliwić na ślady Czarnej Pedagogiki we własnej jaźm
i na w i ę k s z y s z a c u n e k w s t o s u n k u do p a c j e n t a .
4. Z r e z y g n o w a ć z pedagogicznych celów na rzecz kreatyw­
ności.
Jak już wiele razy zostało podkreślone, zdolność objęcia
i z r o z u m i e n i a c u d z e g o c i e r p i e n i a z a l e ż y o d t e g o , j a k g ł ę b o k o zo­
stało przeżyte cierpienie własnego dzieciństwa. Wydaje mi się,
że jest to p i e r w s z y k r o k do u w r a ż l i w i e n i a na w y d a r z e n i a z tego
okresu. K t o osiągnął tę emocjonalną postawę, wie, że nie chodzi
t u t a j „ o u c z u c i o w e r o z m a r z e n i e " , l e c z o fakt, ż e m o ż l i w o ś ć od­
czuwania zaostrza nasze sensorium, to znaczy nasze i n s t r u m e n ­
t a r i u m , i p o z w a l a d o s t r z e c s y t u a c j ę , w k t ó r e j z n a j d u j e się d r u ­
ga osoba. Mówiąc więc i pisząc o uwrażliwieniu na wczesno-
dziecięce, narcystyczne potrzeby i krzywdy, w żadnym wypad­
ku nie chcę apelować do nieobowiązującej litości, lecz p r ó b u j ę
p o b u d z i ć d o w e j r z e n i a w związki, k t ó r e u k r y w a p r z e d n a m i n i e ­
m o ż n o ś ć o d c z u w a n i a (por. A. M i l l e r , 1979 i 1980).
Czasami nasuwa mi się pytanie, ile dziecięcych zwłok po­
trzebuje psychoanalityk, żeby mając dowód, nie ignorować dzie­
cięcego c i e r p i e n i a p a c j e n t a i n i e p r ó b o w a ć m u g o w y p e r s w a d o ­
wać za pomocą teorii i n s t y n k t ó w . A n a l i t y k nie będzie mógł zmie-

208
nić faktu krzywdzenia dziecka. Ale dopóki reprezentuje teorię,
która ukrywa i zaprzecza oczywistemu znęcaniu się, dopóty
przeszkadza w procesie uświadamiania zarówno w przypadku
pacjenta, jak i opinii publicznej. Popiera kolektywne wyparcie
fenomenu, którego konsekwencje bezpośrednio dotykają poje­
dynczego człowieka. P r a k t y k wychowawczych rodziców nie mo­
żna zmienić w ciągu jednej generacji, ponieważ ich korzenie
tkwią w wewnętrznych obrazach z okresu wczesnego dzieciń­
stwa. Ale należy sądzić, że teorie wyuczone w okresie adoles-
cencji i później na s t u d i a c h będą m o g ł y zostać zaniechane, g d y
zostaną s k o n f r o n t o w a n e z doświadczeniami i n o w ą wiedzą, któ­
re zaprzeczają t y m teoriom. B y ł o b y t a k z p e w n o ś c i ą , g d y b y za­
równo treść tych teorii, jak i wiara w nieomylność wielkich
a u t o r y t e t ó w , o d k t ó r y c h t e t e o r i e p o c h o d z ą , n i e o p i e r a ł y się n a
ideologii C z a r n e j P e d a g o g i k i .
Niewrażliwość i obojętność specjalistów na świeżą wiedzę
o wykorzystywaniu d z i e c k a , są uczuciami, jak przypuszczam,
n i e b ę d ą c y m i w y r a z e m i c h t w a r d o ś c i , lecz j e d y n i e i c h w i e r n o ś ­
ci w stosunku do teorii: jednocześnie w y r a ź n i e wskazują one na
niebezpieczeństwa tej teorii. Wyrażają się one w prostym fak­
cie, że psychoanalityk jest w t ł a c z a n y w system Czarnej Peda­
gogiki, od k t ó r e g o m a n a d z i e j ę się uwolnić za pomocą psycho­
analitycznego wykształcenia, i że jednocześnie wciąga w ten
system swojego pacjenta. Bo skoro zgodnie z teorią F r e u d a r e ­
lacje p a c j e n t a n a temat własnego dzieciństwa należy traktować
jako jego f a n t a z j e , mające źródło w jego k o n f l i k t a c h libidynal-
nych, a nie w r e a l n y c h przeżyciach, to psychoanaliza n a d a l p o ­
zostaje nieczuła na dziecięce cierpienia. Ma to dalsze kon­
sekwencje:
1. A n a l i t y k s a m m u s i bagatelizować swoje cierpienia z okre­
su dzieciństwa, nie może uwrażliwić pacjenta na jego własne
c i e r p i e n i a , lecz p r z e c i w n i e , b ę d z i e j e b a g a t e l i z o w a ł p o d o b n i e j a k
swoje cierpienie, tak jak robią to wszystkie dobrze wychowane
dzieci. Lecz tutaj emocjonalne przyczyny tego bagatelizowania
mogą być dodatkowo obłudnie potwierdzone przez teorię in­
stynktów.
2. G d y pacjent niejasno i ostrożnie próbuje opisać klimat
upokorzenia, maltretowania lub psychicznego gwałtu, jego daw-

14 — M u r y m i l c z e n i a . 209
ne spostrzeżenia są interpretowane jako fantazje popędowe lub
projekcje jego w ł a s n y c h życzeń. W ten sposób doprowadza się
do t e g o , że p a c j e n t : a) w y c o f u j e się z o s k a r ż e n i a , b) b ę d z i e się
go w s t y d z i ł , c) b ę d z i e m i a ł p o c z u c i e w i n y , i d) w y p r z e swoje
u r a z y jeszcze r a z i g ł ę b i e j niż p o p r z e d n i o . T e n p r o c e s w d u ż y m
stopniu wzmacnia samowyobcowanie. Nie rozwinie się autono­
mia i wychowawcze starania analityka często będą w konse­
kwencji p r z y j m o w a n e przez p a c j e n t a posłusznie i w sposób nie­
zauważalny. Na skutek takiej formy psychoanalizy zostaje po­
grzebana własna prawda. Wprawdzie wyparcie urazów może być
przejściowo wzmocnione za pomocą intelektualizacji, ale dzięki
t e m u w z m o c n i się tendencja do rozwoju nowych depresji.
3 . J e ż e l i p a c j e n t n i e m a m o ż l i w o ś c i p o s k a r ż y ć się n a s w o i c h
rodziców i wychowawców, co zdarza się częściej niż sytuacja
odwrotna, to proces początkowej perswazji wcale nie musi wy­
s t ą p i ć . W y s t a r c z y , ż e o p i e r a j ą c się b e z p o ś r e d n i o n a d o b r y m w y ­
chowaniu zwięźle przekaże się pacjentowi, jak „mógłby lepiej
rozumieć rodziców i wybaczyć im". Religijna przesłanka, że
„ g e s t y p r z e b a c z e n i a " czynią c z ł o w i e k a l e p s z y m , p r z e n i k n ę ł a t a k ­
że do myślenia psychoanalitycznego. Tak jak gdyby gesty mo­
g ł y u n i e w a ż n i ć coś, co d r z e m i e w c z ł o w i e k u od jego d z i e c i ń s t w a
i m o ż e w y r a z i ć się j e d y n i e n e r w i c ą . K t ó ż m ó g ł b y t o l e p i e j w i e ­
dzieć, niż psychoanalitycy, gdyby nie uzgodnili, że dziecięca
rzeczywistość nie może być przedmiotem ich rozważań.
Skutki teorii instynktów wyrażają się więc zaprzeczeniem
rzeczywistości, brakiem wrażliwości na dziecięce cierpienia, od­
m o w ą u w a g i s k a r ż ą c e m u się p a c j e n t o w i — czyli o s t a t e c z n i e o d ­
m o w ą p o t r a k t o w a n i a go p o w a ż n i e — i p r z e d e w s z y s t k i m niedo-
cenieniem i ukryciem korzeni procesu neurotycznego. Jak już
w i e l o k r o t n i e p o w t a r z a ł a m , k o r z e n i e t e leżą w e d ł u g m n i e w k o ­
nieczności wyparcia, ale nie wyparcia życzeń libidynalnych
d z i e c k a , lecz wuedzy o u r a z a c h i w b a r d z o wcześnie p r z e j ę t y m
zakazie ich artykulacji. Freudowska teoria instynktów popiera
ten zakaz w p e ł n y m zakresie, ponieważ jest skrępowana sche­
m a t e m o s k a r ż a n i a i sądzi, ż e m u s i c h r o n i ć r o d z i c ó w p r z e d za­
r z u t a m i d z i e c k a . A p o n i e w a ż w s c h e m a c i e t y m m u s i się z n a l e ź ć
w i n n y , są n i m i n s t y n k t y d z i e c k a i w k o ń c u , j a k w c a ł e j C z a r ­
nej Pedagogice, dziecko. Są to jego domniemane agresje, se-

210
ksualne życzenia, których niespełnienie przypisuje rodzicom
i które czasami (w projekcji) „ukazują" mu rodziców jako o k r u t ­
nych. Okrucieństwo rodziców jest więc zawsze w y t w o r e m dzie­
cięcej fantazji instynktów, u której podstaw leży okrucieństwo
dziecka, ponieważ jest ono dla psychoanalityków (i dla peda­
gogów) zawsze r e a l n e i teraźniejsze. Znamienne, że w k l a s y c z ­
nych pismach psychoanalitycznych nigdzie nie spotkałam się
z p y t a n i e m , co w ł a ś c i w i e d z i e j e się p ó ź n i e j z d z i e c i ę c y m o k r u ­
c i e ń s t w e m , g d y d z i e c k o j e s t d o r o s ł e i m a w ł a s n e dzieci. J a k g d y ­
by z d o j ś c i e m do w ł a d z y p y t a n i e takie w p r z y p a d k u dorosłego
nie p o w i n n o się p o j a w i ć . Najwyraźniej można to zaobserwować
w pracach Melanie Klein. S i ę g n ę p o k i l k a definicji p o j ę ć klei-
nowskich, które Hanna Segal zestawiła dla s t u d e n t ó w .
„Lęk uważa się za reakcję na działanie instynktu śmierci.
Jeżeli i n s t y n k t śmierci zostanie skierowany na inne tory, strach
przyjmuje głównie dwie postacie:
1. Paranoidalny strach: powstaje na skutek projekcji 'instyn­
ktu śmierci na jeden lub kilka obiektów, które są później po­
s t r z e g a n e j a k o p r z e ś l a d o w c y . D z i e c k o o b a w i a się, ż e p r z e ś l a d o w ­
cy m o g l i b y z n i s z c z y ć jego «ego» i jego o b i e k t i d e a l n y . Lęk pa­
ranoidalny może wynikać z nastawienia paranoidalno-schizoidal-
nego.
2. Lęk depresyjny: dziecko obawia się, że zniszczyło lub
zniszczy poprzez własne agresje swój dobry obiekt. Ten strach
odnosi się zarówno do obiektu, jak do «ego», które czuje się
zagrożone identyfikacją z obiektem. Ma on s w o j e ź r ó d ł o w s t a ­
nach depresyjnych, gdy obiekt postrzegany jest jako całość
i dziecko doświadcza w ł a s n e j ambiwalencji. L ę k p r z e d kastracją
jest w przeważającej mierze lękiem paranoidalnym, który po­
wstaje na s k u t e k projekcji przez dziecko w ł a s n y c h agresji. Może
zawierać również elementy depresyjne, np. strach przed utratą
penisa jako o r g a n u naprawczego.
Dziwaczne obiekty są wynikiem patologicznych, projekcyj­
n y c h identyfikacji, p r z y k t ó r y c h obiekt jest p o s t r z e g a n y tak, jak
gdyby był rozszczepiony na małe fragmenty, z których każdy
zawiera jedną wyprojektowaną część jaźni. Te dziwne obiekty
p o s t r z e g a n e s ą j a k o coś b a r d z o w r o g i e g o .
Prześladowcy są obiektami, wobec których wystąpiła pro-

14* 211
j e k c j a p e w n e j części i n s t y n k t u ś m i e r c i ; j e s t t o ź r ó d ł e m p a r a n o -
idalnych lęków.
Wczesna zazdrość jest doświadczana przez dziecko przeważ­
n i e w s t o s u n k u do k a r m i ą c e j piersi i p r a w d o p o d o b n i e jest n a j ­
wcześniejszą zewnętrzną manifestacją instj n k t u śmierci, ponie­
waż atakuje obiekt postrzegany jako źródło życia. Zazdrość
i c h c i w o ś ć m o g ą się p o ł ą c z y ć i w z b u d z i ć życzenie, aby wyssać
obiekt całkowicie, nie tylko żeby posiąść całe jego d o b r o , lecz
t a k ż e ż e b y o b i e k t r o z m y ś l n i e o p r ó ż n i ć , ż e b y n i e z a w i e r a ł o n już
niczego godnego pożądania. Właśnie ta domieszka zazdrości spra­
w i a , ż e c h c i w o ś ć s t a j e się t a k c z ę s t o s z k o d l i w a i t a k t r u d n a d o
uchwycenia w leczeniu analitycznym. Ale zazdrość nie zadowa­
la się wyczerpaniem zewnętrznych obiektów. Dopóki pożywie­
nie przyjmowane jest jako część piersi, d o p ó t y s a m o s t a j e się
c e l e m n i e n a w i s t n y c h a t a k ó w , k t ó r e k i e r u j ą się r ó w n i e ż n a o b i e k ­
ty w e w n ę t r z n e . Zazdrość posługuje się także — często jedynie —
projekcją. Jeżeli n i e m o w l ę ma uczucie, że jego w n ę t r z e w y p e ł ­
nione jest lękiem i złem, a pierś przeciwnie — jest źródłem
wszelkiego dobra, to chciałoby, p e ł n e nienawiści, zniszczyć pierś
i p r o j e k t u j e na n i ą z ł e i s z k o d l i w e części s a m e g o s i e b i e ; to z n a ­
czy, w swojej fantazji atakuje pierś rozszczepiając ją, oddając
mocz, defekując, puszczając wiatry lub projekcyjnie wpatrując
się przenikliwie w pierś («Złe spojrzenie»). Wraz z rozwojem
a t a k i t e o b e j m ą ciało m a t k i i j e j d z i e c i o r a z s t o s u n k i r o d z i c ó w
m i ę d z y sobą. Zazdrość o d n o s z ą c a się do stosunków między ro­
dzicami odgrywa w p r z y p a d k u patologicznego rozwoju znaczącą
rolę jako prawdziwe uczucie zazdrości w kompleksie Edypa".
( H . S e g a l , 1974, s t r . 163, 164 i 168).
Taką teorię mógł w y m y ś l e ć jedynie ktoś, kto postrzegał nie­
mowlę jako złe, chciwe i zagrażające. Postawa ta występuje
często, ponieważ w niemowlęciu dostrzega się często własnych
rodziców lub rodzeństwo. Niemowlę n i e m o ż e się b r o n i ć p r z e d
t y m i zarzutami inaczej, jak za pomocą g w a ł t o w n y c h uczuć lub,
gdy te są zakazane, depresji (depresyjna pozycja) lub sympto­
mów. Ale są to jego r e a k c j e na uczucia rodziców, a nie wro­
d z o n e p r z e j a w y i n s t y n k t ó w . Na szczęście istnieje już w i e l e n i e ­
wątpliwych, możliwych do obserwacji przypadków, w których
niemowlęta nie ujawniają sposobu zachowania opisanego przez

212
Klein, ponieważ nie są postrzegane przez swoje m a t k i jako chci­
w e , ż ą d a j ą c e p o t w o r y , k t ó r e chcą z n i s z c z y ć j e j p i e r ś z z a z d r o ś ­
ci, l e c z j a k o m a ł e , g ł o d n e i s t o t y , k t ó r e p o r u s z a j ą sią p o o m a c k u
i czasami szybko tracą cierpliwość, jeżeli n i e w s z y s t k o natych­
miast odpowiednio funkcjonuje i niezbędny obiekt nie jest do
ich dyspozycji. Nasze nastawienie do dziecka ma decydujące
z n a c z e n i e d l a jego z a c h o w a n i a i r o z w o j u . To s a m o d z i e j e się w
terapii. Nasza postawa konstytuuje typ pacjenta, ona decyduje
0 t y m , czy j e s t on (w s w o i m g n i e w i e i b ó l u ) c i e r p i ą c y m c z ł o ­
wiekiem, czy też złym, niewyleczalnym przypadkiem. Dlatego
terapeuta ma zawsze „rację" i przedstawiciel kleinowskiej po­
stawy zawsze będzie mógł dostarczyć dowodów na poparcie
s w o j e j t e o r i i . O t r z y m a to, c o s a m s p o w o d o w a ł .
Jeżeli poddamy się wpływowi definicji Hanny Segal, nie
zdziwi nas, że psychoanalitycy zwykle nie tracą spokoju, sły­
sząc o m a l t r e t o w a n i u dzieci, i nie znajdują odniesienia dla tej
w i e d z y w s w o i c h t e o r i a c h . W ł a ś n i e p o z b y l i się „ z ł a " , u m i e s z c z a ­
jąc j e w m a ł y m d z i e c k u i jego i n s t y n k t a c h , r a t u j ą c a u r e o l ę r o ­
dziców. Moglibyśmy im ten spokój zostawić, gdyby nie niepo­
koiła nas myśl, że właśnie u nich tak wielu ludzi szuka wyle­
czenia z nerwicy, ludzi, którzy w swoim dzieciństwie byli krzy­
wdzeni, często gwałceni i wykorzystywani seksualnie. Potrze­
b u j ą o n i p o m o c y , a b y m ó c p r z e k a z a ć u j a w n i a j ą c ą się w s y m p t o ­
m a c h wiedzę i zdobyć utraconą żywotność. Niestety nie mogą
tej pomocy otrzymać od teorii instynktów: mogą najwyżej uzy­
skać wzmocnienie obrony przed s w ą lepszą, rzeczywistą wiedzą
1 u m o c n i ć p r o c e s d o s t o s o w a n i a się d o s p o ł e c z e ń s t w a , k t ó r e o d ­
d z i e l a i c h o d k o r z e n i w ł a s n e j j a ź n i . T a j a ź ń t k w i w celi j a k w i ę ­
zień, w którego niewinność nikt nie wierzy i który, żeby nie
p o z o s t a ć z tą p r a w d ą s a m na s a m w izolacji, w k o ń c u t e ż już
n i c w i ę c e j n i e w i e o p r a w d z i e (por. A . M i l l e r , 1979). T y l k o z a
cenę własnego, prawdziwego „ j a " r a t u j e związek z i n n y m i .
W s t a r y c h p i s m a c h pedagogicznych r e g u l a r n i e poleca się „ p o ­
zbawiać dziecko jego woli jak najwcześniej", zwalczać jego
„ u p ó r " i p o z o s t a w i a ć je w p o c z u c i u w ł a s n e j w i n y i z ł a ; n i g d y
n i e n a l e ż y d o p u ś c i ć d o w r a ż e n i a , ż e d o r o s ł y m ó g ł b y się m y l i ć
lub popełnić błąd, nigdy nie m o ż n a pozwolić na odkrycie jego
ograniczeń, lecz przeciwnie, należy ukrywać przed dzieckiem

213
w ł a s n e słabości, u d a w a ć boski a u t o r y t e t . Być może, dziecko to
później jako pacjent po raz pierwszy dostrzeże, że „pozbawia"
się go czegoś d e c y d u j ą c e g o , a m i a n o w i c i e jego w ł a s n e g o s p o s o b u
ekspresji, t a k jak zrobili to kiedyś rodzice, gdy było jeszcze zbyt
m a ł e , żeby świadomie to zauważyć. J e s t to d u c h o w a kastracja,
k t ó r a n i e s t e t y m o ż e się r e a l n i e p o w t ó r z y ć t a k ż e w a n a l i z i e , jeżeli
analityk przyjmie postawę wychowawcy.
N a w e t jeżeli t e g o nie r o b i , p a c j e n t m i m o t o m o ż e g o o d e b r a ć
jako „kastrującego ojca", jeżeli rzeczywiście jego ojciec taki
był. Gdy analityk przyznaje mu to prawo i nie uważa lęków
p a c j e n t a z a p a r a n o i d a l n e f a n t a z j e , lecz z a p r z e ł o m , k t ó r y w k o ń ­
cu wystąpił w wypieranych od dawna spostrzeżeniach, kastru­
jąca postawa rodziców ujawnia się spontanicznie i umożliwia
pacjentowi „nowe doświadczenia".
Nie mogę zapobiec temu, żeby moja próba wykazania spo­
łecznej funkcji (według mnie złośliwej) teorii instynktów nie
uraziła lub nie zraniła tego lub innego f r e u d y s t y lub zwolenni­
k a M e l a n i i K l e i n . T a k ż e d e m a s k o w a n i e ideologii w y c h o w a n i a z a
pomocą pism Czarnej Pedagogiki sprawia, że wielu rodziców
c z u j e się osobiście oskarżonych i reaguje poczuciem winy, we­
d ł u g w z o r ó w w ł a s n e g o w y c h o w a n i a , n i e z d a j ą c sobie s p r a w y , ż e
jedynie demonstrują system, którego ofiarami byli i będą oni
sami, dopóki go nie przejrzą.
Krytykując teorię instynktów podejmuję się podobnego wy­
j a ś n i e n i a i j e s t e m d a l e k a o d o b c i ą ż a n i a p o s z c z e g ó l n y c h osób o d ­
powiedzialnością za n a u c z a n i e i r o z p o w s z e c h n i a n i e teorii i n s t y n k ­
tów, ponieważ jestem p r z e k o n a n a o tym, że s a m i są oni ofiarami
dobrze zamaskowanej postawy pedagogicznej. Mój atak na teorię
instynktów, jak również na Czarną Pedagogikę, nie jest a t a k i e m
n a p o s z c z e g ó l n y c h k o l e g ó w czy r o d z i c ó w . M u s z ę p o d a ć n a z w i s k a
psychoanalitycznych autorów, ponieważ potrzebuję przykładów.
Ale p o d a ł a m a k u r a t nazwiska t e r a p e u t ó w , k t ó r y c h p r a c ę i ory­
ginalność cenię, i k t ó r z y o t y m wiedzą.
P r e z e n t o w a n y przeze m n i e pogląd, że c h o r o b y psychiczne są
skutkiem w y p a r t y c h urazów, a nie życzeń i konfliktów libidy­
n a l n y c h , s p o t y k a się c z a s a m i z z a r z u t e m , ż e p o d c z a s a n a l i z y n i e
m o ż n a już w y k r y ć wczesnodziecięcych urazów. Po pierwsze, ten
pogląd nie jest zgodny z m o i m doświadczeniem, p o n i e w a ż czę-

214
s t o s p o t y k a ł a m coś p r z e c i w n e g o . A l e n i e w ą t p i ę w to, ż e o k r e ­
ślona postawa a n a l i t y k a może u t r u d n i ć lub uniemożliwić w y n u ­
r z e n i e się w c z e s n y c h w s p o m n i e ń .
P o d r u g i e , p y t a n i a o p r z y c z y n y c h o r ó b p s y c h i c z n y c h n i e za­
leżą o d t e g o , czy t e m u , l u b i n n e m u a n a l i t y k o w i u d a się d o t r z e ć
d o w c z e s n o d z i e c i ę c y c h u r a z ó w . K i e d y o d p o w i e się n a p o d s t a w o ­
w e p y t a n i e , p o j a w i a się i n n e : j a k ą m e t o d ą n a l e ż y się p o s ł u ż y ć ,
żeby treści, które kiedyś pacjent musiał wyprzeć w celu prze­
życia, s t a ł y się d o s t ę p n e ś w i a d o m o ś c i ?
J e d n y m z powodów, które według Freuda przemawiają za
m a ł ą w a r t o ś c i ą jego t e o r i i t r a u m a t y z a c j i (uwiedzenia) jest fakt,
że rzeczywiste przypadki wyleczenia stawały się s t o p n i o w o co­
raz rzadsze i t r z e b a było czekać na nie coraz d ł u ż e j . Jeżeli rze­
czywiście pierwsze p o d d a n e leczeniu p r z y p a d k i szybciej kończy­
ł y się s u k c e s e m , t o z m n i e j s z e n i e się l i c z b y w y l e c z e ń n i e ś w i a d ­
czy przeciw teorii t r a u m a t y z a c j i , lecz r a c z e j można to w y t ł u ­
maczyć tym, że Freud, obciążony Czwartym Przykazaniem
i swoim poczuciem winy, zaczął w ą t p i ć w o d k r y t e z w i ą z k i . To
w y s t a r c z y ł o , ż e b y u n i e m o ż l i w i ć p a c j e n t o w i z b l i ż e n i e się d o u r a ­
z u i p r z e ż y c i e go, p o n i e w a ż zabrakło wspierającej funkcji ana­
lityka. Tę sytuację mamy w większości p r z y p a d k ó w także dzi­
siaj, przynajmniej wtedy, gdy praca analityka koncentruje się
na interpretacji konfliktów libidynalnych, a znaczenie wczesnych
u r a z ó w jest p o m i j a n e i b a g a t e l i z o w a n e .
Wymagane przez Czwarte Przykazanie wyparcie wczesno­
dziecięcych urazów prowadzi w naszym społeczeństwie do ko­
lektywnej postawy wypierającej, która u j a w n i a się także w ga­
b i n e c i e a n a l i t y k a . W y d a j e m i się, ż e n i e jest i n a c z e j n i ż w r o k u
1897, k i e d y t o F r e u d n a p i s a ł s ł a w n y list d o F l i e s s a , w k t ó r y m
u z a s a d n i a ł s w o j e o d e j ś c i e od t e o r i i u w i e d z e n i a . W t e j r e z y g n a c j i
w y r a ź n i e p o b r z m i e w a bardzo dobrze dla nas z r o z u m i a ł a d e p r e ­
syjna nuta. Rezygnacja ta świadomie wypływa przede wszyst­
k i m z p i ę t r z ą c y c h się p o r a ż e k i z n a c z ą c e jest, że F r e u d o p i e r a
się m i ę d z y i n n y m i n a a r g u m e n t a c h , k t ó r e r o k w c z e ś n i e j b a r d z o
przekonywająco odpierał w Studium o powstaniu histerii, któ­
r e s p o t k a ł o się p o t e m z w i e l k i m s p r z e c i w e m . Ale nie m o ż e m y
przeoczyć tego, że w obszernej argumentacji z roku 1897 jest
zdanie: „ P o t e m niespodzianka, że we wszystkich przypadkach

215
ojciec musi być oskarżony o perwersję, nie wyłączając mojego
w ł a s n e g o " (Z. F r e u d , 1975, s . 1 8 7 ) 6 .
Marianna Krüll w swojej sensacyjnej książce (1979) bardzo
d o k ł a d n i e z b a d a ł a s t o s u n e k F r e u d a d o ojca i z n a c z e n i e t e g o s t o ­
sunku dla decyzji odrzucenia teorii uwiedzenia. Jej argumenta­
cja jest b a r d z o p r z e k o n u j ą c a ; sądzę jednak, że nie chodzi tu tyl­
ko o jednostkowy los Z y g m u n t a F r e u d a , lecz o zjawisko wystę­
pujące w naszej kulturze, nad którą kładzie się cień specyficz­
nej postaci ojca i Boga. Ojciec-Bóg jest łatwym do urażenia,
ambitnym, w gruncie rzeczy niepewnym człowiekiem, który
właśnie dlatego wymaga posłuszeństwa i konformizmu w wyra­
żaniu poglądów, który nie znosi w swoim otoczeniu żadnych
bożków — bo „bożki" to dla żydowskiego Boga także wytwory

6
W oprawionym w y d a n i u z roku 1950 zdanie „nie wyłączając m o ­
jego ojca" jest zastąpione przez wielokropek. Co mogłoby skłonić w y ­
dawcę do opuszczenia tak w a ż n e g o zdania, jeżeli nie ochrona u w e w n ę t r z -
nionej „ważnej osoby"? W przypisie pod tekstem decyzja Freuda jest ko­
m e n t o w a n a w sposób następujący: „Prawdopodobnie należy przyjąć, że
dopiero autoanaliza umożliwiła decydujący krok w kierunku odrzucenia
hipotezy uwiedzenia". Pomijając fakt, że Freud w roku 1896 w żadnym
w y p a d k u nie m ó w i ł o „hipotezach", lecz o empirycznych odkryciach (por.
wyżej) i w y s u n ą ł hipotezę dopiero posługując się teorią i n s t y n k t ó w (któ­
ra później musiała ulec dogmatyzacji, ponieważ brak jej w ł a ś n i e empi­
rycznego potwierdzenia), wydaje mi się istotnym przypuszczenie, że teoria
traumatyzacji z konieczności zakończyła się w autoanalizie Freuda, bo nie
można w ł a s n y c h w c z e s n y c h urazów przeżyć bez pomocy empatycznej,
wspierającej i nie oskarżającej osoby (której Freudowi brakowało) —
ból byłby nie do zniesienia, a strach przed zemstą oskarżonej u w e -
wnętrznionej osoby nie do wytrzymania. Z w i e l u fragmentów listów w y ­
nika, że Wilhelm Fliess nadawał się do tej roli jedynie w ograniczonym
zakresie. Z pewnością więcej się o t y m d o w i e m y kiedy tylko listy Fliessa
zostaną opublikowane w całości (rozszerzone wydanie jest w ł a ś n i e przy­
g o t o w y w a n e przez J. Massona). T y m c z a s e m można już znaleźć rozproszo­
ne wypowiedzi Freuda, które rzucają światło na n i e ś w i a d o m e m o t y w y
tego kroku, tak pełnego znaczenia w s w y c h konsekwencjach. Ale m o i m
zadaniem nie jest analiza w c z e s n e g o dzieciństwa Zygmunta Freuda, lecz
przede w s z y s t k i m wskazanie ogólnych, społecznych przyczyn, które nie
tylko w przypadku Freuda, lecz także C. G. Junga i w i e l u innych myśli­
cieli zadecydowały o porzuceniu teorii urazu (por. wyżej).

216
sztuki, a więc nie znosi żadnej twórczości — k t ó r y określa p o ­
glądy i ustanawia sankcje przeciw odstępcom, który prześladuje
winnych wszelkimi środkami, k t ó r y s y n o m pozwala żyć jedynie
w e d ł u g swoich zasad i szukać szczęścia w e d ł u g swoich w y o b r a ­
żeń.
To strach przed t y m Bogiem-ojcem zmienił teorię instynktów
w dogmat. T e n s t r a c h o b c h o d z i się z wieloma nowymi odkry­
ciami tak, jak Bóg z b o ż k a m i swojego l u d u :
„ 3 boć u s t a w y n a r o d ó w p r ó ż n e są: d r z e w o z l a s u z r ą b a ł a r o b o t a
ręki rzemieślnika toporem... 5 n a k s z t a ł t p a l m y s p r a w i o n e są,
a n i e b ę d ą m ó w i ć ; n o s i ć j a będą, bo chodzić n i e mogą; przeto
n i e b ó j c i e się ich, bo nie mogą uczynić ani źle, ani dobrze...
8 nauczanie ich próżne, jako ich drewno... 9 dzieło rzemieślnika
i ręki miedziennika... wszystko to dzieło rzemieślnika. 10 P a n
Bóg zaś p r a w d z i w y jest; o n B ó g ż y j ą c y i k r ó l w i e c z n y . O d r o z ­
gniewania jego poruszy się ziemia, a nie wytrzymają narody
zagrożenia jego". (Jeremiasz, roz. 10) (Stary Testament w tłum.
ks. Jakuba Wujka. Wyd. Nak. Księgarni Sw. Wojciecha
MCMXXVI - MCMXXVII).
I w i n n y m miejscu:
„17 B o o t o j a p u s z c z a m n a w a s w ę ż e b a z y l i s z k i , na k t ó r e nie
masz zaklinania i pokąsają was, m ó w i P a n .
2 3 T a k m ó w i P a n : N i e c h się n i e c h l u b i m ą d r y w m ą d r o ś c i s w e j
i n i e c h się n i e c h l u b i m ę ż n y w m ę s t w i e s w e m , i n i e c h się n i e
chlubi bogaty w bogactwie swojem;
27 ale n i e c h się w tem chlubi, który się chlubi, że rozumie
i z n a m i ę , ż e m ja j e s t P a n , k t ó r y c z y n i ę m i ł o s i e r d z i e i s ą d i s p r a ­
w i e d l i w o ś ć n a z i e m i ; b o t o m i się p o d o b a , m ó w i P a n " . (Jere­
m i a s z , r o z . 9).
Pod wpływem tej tradycji znajdował się Zygmunt Freud,
n i e m o g ą c u w o l n i ć się o d n a r z u c o n e j s o b i e e m o c j o n a l n e j n i e w o ­
li, kiedy porzucił swoje wielkie odkrycie o bardzo wczesnych
u r a z a c h w i e k u dziecięcego.
Znajdujemy się pod wpływem tej samej religijnej i kultu­
rowej spuścizny, co w s w o i m czasie F r e u d . A l e w i e m y teraz,
przynajmniej teoretycznie, że jedynie bardzo n i e p e w n y i dlate­
go b a r d z o ł a t w y do u r a ż e n i a człowiek dopuszcza się tyranii, cho-

217
ciąż n a s z s t r a c h p r z e d t ą t y r a n i ą , s i ę g a j ą c y k o r z e n i a m i d z i e c i ń ­
stwa, nie może z tej intelektualnej wiedzy skorzystać. Pojawi
się coraz więcej ludzi, k t ó r z y w swoich terapiach tak silnie
i z d e c y d o w a n i e z e t k n ę l i się z n i e p e w n o ś c i ą s w o i c h r o d z i c ó w , że
nie będą mogli zaprzeczyć t e m u co spostrzegli, i nie będą chcie­
li już więcej raju, w k t ó r y m w ł a d c a żąda p o s ł u s z e ń s t w a i rezy­
gnacji z poznania.
Był w ziemi Hus mąż, imieniem Hiob; a był to mąż
szczery i prosty, i bojący sią Boga, i odstępujący od złego. A gdy
któregoś dnia przyszli synowie Boży, aby stać przed panem, był
też między nimi i szatan. Jemu rzekł pan: «Skąd przychodzisz?»
On odpowiadając rzekł: «Krążyłem po ziemi i obszedłem ją.»
I rzekł Pan do niego: «A widział żeś sługę mego Hioba, że nie
masz mu podobnego na ziemi człowieka szczerego i prostego,
a bojącego się Boga, i odstępującego od złego?» Odpowiadając
mu szatan rzekł: «Aza się Hiob darmo Boga boi? Azażeś go ty
nie osłonił, i dom jego, i wszystką majętność wokoło? Pobłogo­
sławiłeś uczynkom rąk jego i wszystką majętność wokoło? Po­
błogosławiłeś uczynkom rąk jego, a dobytek rąk jego rozrósł się
na ziemi! Ale ściągnij trochę rękę twoją, a tknij się wszystkiego
co ma, jeślić w oczy błogosławić nie będzie?» I rzekł Pan do
szatana: «Oto wszystko, co ma, jest w ręce twojej, jedno na nie­
go nie ściągaj ręki twej» I odszedł szatan od oblicza Pańskiego.
A gdy dnia jednego synowie i córki jego jedli i pili wino w do­
mu brata swego pierworodnego, przybieżał od Hioba poseł, któ­
ry powiedział:
«Woły orały, a oślice pasły się koło nich, i przypadli Sabejczy-
cy, i zabrali wszystko, a czeladź mieczem pozabijali, i uszedłem
ja sam, abym ci oznajmił.»
A gdy ten jeszcze mówił, przyszedł a rugi i rzekł:
«Ogien Boży spadł z nieba,
I uderzywszy na owce i sługi, spalił je,
I uszedłem ja sam, abym ci oznajmił.»
A gdy i ten jeszcze mówił, przyszedł inny i rzekł:

219
«Chaldejczycy uczynili trzy hufce
i rzucili się na wielbłądy, i zabrali je,
a pachołków pozabijali mieczem,
i tylko ja sam uszedł, abym ci oznajmił.»
Jeszcze ten mówił, aliści inny wszedł i rzekł:
«Gdy synowie twoi i córki jedli i pili wino w domu brata swego
pierworodnego, znagła wiatr gwałtowny przypadł od strony pu­
styni i zatrząsł czterema węgłami domu, który obaliwszy się
przytłukł dzieci twoje i pomarły, i uszedłem ja sam, abym ci
oznajmił.»
Tedy Hiob wstał, i rozdarł szaty swoje, i ogoliwszy głowę, upadł
na ziemię i pokłonił się, i rzekł:
«Nagom wyszedł z żywota matki mojej,
i nago się tam wrócę;
Pan dał, Pan odjął:
jako się Panu upodobało, tak się stało:
niech będzie imię Pańskie błogosławione;»
W tern wszystkim nie zgrzeszył Hiob usty swemi i nic głupiego
nie wyrzekł przeciw Bogu.
I rzekł Pan do szatana: «A przypatrzyłżeś się Hiobowi, słudze
memu, że nie masz mu podobnego na ziemi męża szczerego
i prostego, a bojącego się Boga, i odstępującego od złego, a jesz­
cze zachowującego niewinność? A ty się pobudził przeciw nie­
mu, żebym go trapił bez przy czyny.» Szatan, odpowiadając mu,
rzekł: «Skórę za skórę, i wszystko, co ma człowiek, da za duszę
swoją: ale ściągnij rękę twoją, a dotknij kości jego i ciała, a te­
dy ujrzysz, żeć w oczy błogosławić będzie.»
I rzekł Pan do szatana: «Oto w ręce twojej jest; wszakoż zacho­
waj duszę jego.»
Wyszedłszy tedy szatan od, oblicza Pana, zaraził Hioba wrzodem
bardzo złym, od stopy nogi aż do wierzchu głowy jego. A on
ropę skorupą oskrobywał, siedząc na gnoju. I rzekła mu żona
jego: «A jeszcze trwasz w prostocie twojej? Błogosław Boga,
a umieraj!» Który rzekł do niej: «Jako jedna z niewiast szalo­
nych rzekłaś; jeśliśmy przyjęli dobra z ręki Bożej, złego czemu-
byśmy przyjmować nie mieli?» W tern wszystkiem Hiob nie
zgrzeszył usty swemi.
Usłyszawszy tedy trzej przyjaciele Hioba wszystko złe, które nań

220
przypadło, przyszli każdy z miejsca swego, Elifaz z Teman,
i Baldad z Suah, i Sojar z Naama. Bo się byli umówili, aby po­
społu pójść i nawiedzić go i pocieszyć. I podniósłszy z daleka oczy
swe, rzucali proch nad głowy swe ku niebu. I siedzieli z nim na
ziemi siedm dni i siedm nocy, a żaden do niego słowa nie mówił,
choć wiedzieli, że boleść była gwałtowna.
Potem Hiob otworzył usta swe i złorzeczył dniowi swemu, i mó­
wił:
«Niech zginie dzień, któregom się urodził, i noc, w którą rze-
czono: „Począł się człowiek". Dzień on niech się obróci w ciem­
ność, niech się o nim nie pyta Bóg z wysoka, i niech nie będzie
oświecon światłością. Niech go zaćmią ciemności i cień śmierci,
niech go osiądzie mrok, i niech będzie ogarnion gorzkością. Noc
oną ciemny wicher niech osiądzie, niech nie idzie w liczbę dni
rocznych, i niech nie będzie policzona w miesiącach. Noc ona
niech będzie opuściała, ani chwały godna. Niech jej złorzeczą,
którzy złorzeczą dniowi, którzy są gotowi wzruszyć Lewiatana.
Niech się zaćmią gwiazdy zmrokiem jej, niechaj czeka światła,
a niech nie ogląda, ani wejścia wstawające zorzy: iż nie zawarta
drzwi żywota, który mię znosił, i nie odjęła złego od oczu moich.
Czemum w żywocie nie umarł, wyszedłszy z żywota wnet nie
zginął? Przecz przyjęty na kolana? czemu karmiony piersiami?
Teraz bowiem śpiąc milczałbym, i odpoczywałbym snem moim
z królami i radnymi ziemi, którzy sobie budują pustynie, albo
z książęty, którzy mają złoto i napełniają domy swe srebrem
albo czemu nie jestem ukryty jako poroniony płód, albo jak ci,
którzy poczęci nie oglądali światłości? Tam niezbożnicy przesta­
li się srożyć, i tam odpoczęli znękani przemocą, i niegdyś spo­
tem związani, są bez przykrości, nie słyszą głosu poganiacza.
Mały i wielki są tam za jedno, a niewolnik wolen od pana swe­
go. Przecz nędznemu dana jest światłość, i żywot tym, którzy
są w gorzkości duszy? którzy czekają śmierci, a nie przychodzi,
jako wykopujący skarby, i bardzo się weselą, gdy najdą grób?
mężowi, którego droga skryta jest, i którego ogarnął Bóg ciem­
nościami?
Pierwej niźli jem, wzdycham; a wzdychanie moje jak wzbiera­
jące wody. Bo strach, któregom się lękał, przyszedł na mię,
a czegom się obawiał przytrafiło się. Azalim mimo się nie pu-

221
szczał, zaliiem nie milczał? zaliżem nie był spokojny? a przyszło
na mię zagniewanie?»
A odpowiadając Elijaz z Teman rzekł:
«Jesli poczniemy mówić do ciebie, podobnoć niemiło będzie, ale
obmyśloną mowę kto icstrzymać może? Otożeś wielu pouczał,
i ręce spracowane umacniałeś, chwiejących się podpierały twe
mowy, a kolana drżące posilałeś. Gdy teraz przyszła na cię pla­
ga ustałeś, gdy cię dotknęła zatrwożyłeś się! Gdzież jest bojaźń
twoja, mocność twoja, cierpliwość twoja i doskonałość dróg tiuo-
ich?
Wspomnij proszę cię, zginął ci kto niewinnie? alboż kiedy proś­
ci byli zgładzeni? Owszem, widziałem tych, którzy czynią nie­
prawość i sieją boleść, i żniwują je: że pod tchnieniem Bożem
zginęli i od ducha gniewu jego zniszczeli. Ryk lwi i glos lwicy,
i zęby lwich szczeniąt skruszone są. Tygrys zginął, iż nie miał
łupu, a szczenięta lwie rozproszyły się. Ale do mnie rzeczone jest
słowo skryte, a ucho me podchwyciło jakoby szmer szeptu jego...
W okropności widzenia nocnego, gdy sen na ludzi zwykł przy­
padać, zdjął mnie strach i drżenie, i wszystkie me kości się prze­
raziły, i tchnienie przeszło po obliczu mem, wstały włosy na cie­
le mim. Ktoś stanął... któregom twarzy nie znał, wyobrażenie
przed oczyma memi, i słyszałem głos szeptu cichego: Azali czło­
wiek Bogu przyrównany będzie usprawiedliwion, albo mąż bę­
dzie czystszy niż Stworzyciel jego? Oto ci, którzy mu służą, nie
są stali, i w aniołach swoich znalazł nieprawość! Jakoż daleko
więcej ci, którzy mieszkają w domach glinianych, którzy mają
grunt ziemny, będą od mola zepsowani? Od poranku do wieczo­
ra będą wycięci, a nim ktoś zauważy, na wieki zginą! A którzy
się ostaną, nie będą ci odjęci od nich? Pomrą, a nie w mądrości.
Wołajże tedy, jest li kto, być odpowiedział, i obróć się do które­
go i świętych. Zaiste gniew zabija głupiego, a zawiść umarza
malutkiego!
Jam widział głupiego mocno wkorżenionego, i wszetem złorze­
czył ozdobie jego. Daleko będą synowie jego od zbawienia, i star­
ci będą w bramie, a nikt nie wybawi. Żniwo jego zje głodny,
a samego porwie zbrojny, a pragnący będą pić bogactwa jego.
Nic się na ziemi bez przyczyny nie dzieje, i z ziemi nie wscho-

222
dzi boleść. Człowiek się rodzi na pracę, a ptak na latanie. Prze-
toż ja będę prosił Pana, a u Boga przełożę mowę moją; który
czyni wielkie rzeczy i niewybadane, i cudów bez liczby; pokor­
ne kładzie wysoko a smętne wywyższa zdrowiem; rozprasza my­
śli złośliwych, aby ręce ich nie mogły dokonać, co były poczę­
ły; chwyta mądrych w ich chytrości, a radę przewrotnych roz­
sypuje... »
I mówił Pan, i rzekł do Hioba:
«Czy kto się spiera z Bogiem, tak się łatwo uspokoi?
Kto spór wiedzie z Bogiem, czy On ma mu odpowiadac?»
A odpowiadając Hiob Panu, rzekł:
«Otom lekce mówił; cóż mogę odpowiedzieć? Rękę moją kładę
na usta moje. Jednom mówił, bodajem był tego nie mówił! i dru­
gie, do tego więcej nic nie przydam.»
A odpowiadając Pan Hiobowi z wichru, rzekł:
«Przepasz jako bohater biodra swoje; będę cię pytał i odpowiesz
mi! Azali wniwecz obrócisz sąd mój i potępisz mię, aby się
usprawiedliwić! A czy masz ramię jako Bóg i czy grzmisz gło­
sem podobnym? Oblecz się w ozdobę i wznieś się w górę i bądź
chwalebnym, i oblecz się w piękne szaty, rozprósz hardych w
zapalczywości twojej, a spójrz na wszelką hardość i poniż; wej­
rzyj na wszystkie pyszne, a zelżyj je, i zetrzyj niezbożniki na
miejscu ich!
Zakryj ich w prochu pospołu, a oblicze ich zanurz w dole! Wte­
dy ja także się rozsławię, że cię zbawiła prawica twoja, ... Czy
możesz wyciągnąć krokodyla wędą i powrozem związać język
jego? Azali założysz obręcz na nozdrza jego albo tarniem prze-
kolesz jego policzek? Azali liczne zaniesie do ciebie prośby albo
będzie z Tobą mówił łagodnie? Azali uczyni przymierze z tobą,
i weźmiesz go za sługę wiecznego? Czy zabawisz się z nim jak
z ptaszkiem, albo uwiążesz go dla dziewcząt twoich? Czy targują
się o niego przyjaciele, rozdzielają go kupcy? Czy przebijesz
kolcami skórę jego albo harpunem głowę jego?
Połóż nań rękę swą,
wspomnij na bitwę,
a więcej nie przydasz!»
A Hiob odpowiadając Panu, rzekł:
«Wiem, iż wszystko możesz, a nie jest ci żadna myśl tajna. Któż

223
jest ten, co tai radę nieumiejętnie? Przetom niemądrze mówił
i ponad miarę wiedzy mej:
Słuchaj, a ja będę mówił:
spytam cię, a ty mi odpowiedz!
Ze słyszenia słyszałem o tobie, a teraz widzi cię oko moje.
Przetoż sam siebie winuję, i czynię pokutę w prochu i w po­
piele.»
A Hiob żył potem sto czterdzieści lat, i widział syny swe i syny
synów swoicti aż do czwartego pokolenia, i umarł, będąc stary
i pełen dni. (Stary Testament w tłum. ks. Jakuba Wujka, Wyd.
Nak. Księgarni Sw. Wojciecha, M C M X X V I - M C M X X V I I ) .
D. A prawda
jednak się ujawnia..

1. W P R O W A D Z E N I E

Być może trzeba będzie dziesiątków lat lub n a w e t stu­


leci, n i m l u d z k o ś ć zobaczy, ż e z g r o m a d z o n a w n i e ś w i a d o m o ś c i
w i e d z a n i e jest p i a n ą a n i c h o r o b l i w y m i f a n t a z j a m i s z a l o n y c h
l u b p o j e d y n c z y c h p o e t ó w , lecz t y m , c z y m jest, a m i a n o w i c i e
s p o s t r z e ż e n i a m i o d n o s z ą c y m i się d o r z e c z y w i s t o ś c i o k r e s u w c z e ­
snego dzieciństwa, k t ó r e m u s i a ł y zostać w y p a r t e do nieświado­
mości, t w o r z ą c n i g d y n i e w y c z e r p a n e ź r ó d ł o z a r ó w n o a r t y s t y c z ­
nej, jak i każdej twórczej działalności, oraz źródło baśni i snów.
D o p ó k i w i e d z a t a jest u z n a w a n a z a czystą f a n t a z j ę , m a w s z ę d z i e
wolny wstęp. Może być podziwiana jako forma sztuki, przeka­
zywana w baśniach jako „mądrość przodków", a w s n a c h inter­
p r e t o w a n a jako w y r a z wiecznie tej samej, archetypicznie kolek­
tywnej nieświadomości. Jesteśmy d u m n i z tej naszej spuścizny
k u l t u r o w e j , z mądrości, z „wiedzy o dobru i złu", k t ó r e posia­
d a m y , n i e p r z e j m u j ą c się z b y t n i o t ą wiedzą, c h y b a ż e s a m i j e ­
steśmy p o e t a m i lub szaleńcami. M o ż e m y czytać n a s z y m dzieciom
bajki, p o n i e w a ż d z i e c k o „ t e ż p o w i n n o w i e d z i e ć coś o o k r u c i e ń ­
stwie świata", m o ż e m y pisać bardzo niezobowiązująco i z i n t e ­
lektualnym znawstwem o nikczemności tak zwanego społeczeń­
s t w a , ale e m o c j o n a l n i e z d a m y sobie s p r a w ę z t e g o o k r u c i e ń s t w a
dopiero wtedy, kiedy kamień wojującej młodzieży uderzy w n a ­
sze w ł a s n e o k n a . W t e d y m o ż e śię z d a r z y ć , ż e l u d z i e , k t ó r z y
z a w o d o w o z a j m o w a l i się s p o ł e c z e ń s t w e m , n p . j a k o h i s t o r y c y o d
lat wykładający o p r z e ś l a d o w a n i a c h chrześcijan w s t a r o ż y t n y m
R z y m i e , o w y p r a w a c h k r z y ż o w y c h , i n k w i z y c j a c h , p a l e n i u czfc"
r ó w n i c i n i e z l i c z o n y c h w o j n a c h , p o w i e d z ą , że p r z e m o c w n a s z y Ą

15 — M u r y m i l c z e n i a .
czasach jest skutkiem antyautorytatywnego wychowania. Dla
t y c h ludzi przemoc istnieje dopiero wtedy, kiedy dotyczy ich
s a m y c h , p o n i e w a ż w s z y s t k o to, czego się n a u c z y l i w s z k o l e i na
uniwersytecie, ma dla nich jedynie abstrakcyjne, a nie żywe
znaczenie.
Wprost przeciwnie poeci: cierpią z powodu okrucieństwa,
k t ó r e d o t y c z y n i e t y l k o i c h osobiście, cierpią p o d w ó j n i e , ponie­
waż najczęściej są w t y m cierpieniu samotni, bo nie wierzy się
im, p r ó b u j e się im w y p e r s w a d o w a ć tę wiedzę, aby w t e n sposób
m ó c się p r z e d nią o b r o n i ć . J e ż e l i s ą n i e z n a n i , p o g a r d z a się n i m i
uważając i c h za b a j a r z y , jeżeli z n a n i — p o d z i w i a i czci jako
proroków, ale zawsze pod w a r u n k i e m , że źródło ich wiedzy po­
zostanie dla społeczeństwa u k r y t e . W a r u n e k ten nie jest t r u d n y
do spełnienia, p o n i e w a ż r ó w n i e ż dla p o e t ó w źródło ich wiedzy
pozostaje ukryte, wyparte głęboko do podświadomości — oni
s a m i są p r z e k o n a n i , że treści swoich dzieł zawdzięczają n a t c h n i e ­
niu ducha, boskości lub własnemu talentowi. Ale gdy poecie
przychodzi do głowy, żeby napisać o swoim dzieciństwie, tak
j a k c o r a z częściej z d a r z a się t o w o s t a t n i m d z i e s i ę c i o l e c i u , w t e d y
zaraz s p o t y k a się on z wrogością społeczeństwa, które w od-
brązowieniu, a w gruncie rzeczy w uczłowieczeniu rodziców,
widzi zagrożenie tysiącletnich przyzwyczajeń i praw.
O g ó l n i e n i e z a p r z e c z a się, że poprzez bajki w y r a ż a się g ł ę ­
bokie doświadczenie życiowe, że przekazują one p r a w d ę w obra­
zowej, alegorycznej formie. Z drugiej strony słowo „bajka"
oznacza „ k ł a m s t w o " np. w zwrocie: „nie opowiadaj bajek".
Podobnie sprzeczna ocena o d n o s i się do snów. Kto ma do
czynienia z tym, co nieświadome, wie, jakim niewyczerpanym
ź r ó d ł e m wiedzy o życiu j e d n o s t k i mogą być sny, ale jednocześ­
n i e p o c i e s z a m y się c z a s a m i t a k i m i z d a n i a m i : „ T o p r z e c i e ż t y l k o
s e n " , l u b „ s e n m a r a — Bóg w i a r a " . Ta ambiwalencja odzwier­
ciedla nasze n a s t a w i e n i e do p r a w d y w ogóle: c h c e m y ją uznać,
a j e d n o c z e ś n i e n i e , p o n i e w a ż s p r a w i a ból, m o ż e p r z e s t r a s z y ć , za­
ż ą d a ć z b y t w i e l e , p o z b a w i ć n a s u k o c h a n y c h iluzji i b e z p i e c z e ń ­
stwa ułudy.

226
2. B A Ś N I E

Dziecko pyta: „Skąd bierze się dziecko?" i od razu


otrzymuje odpowiedź: „Z brzucha mamy". Ale kiedy dopytuje
się, j a k d z i e c k o z n a l a z ł o się w b r z u c h u m a t k i , n i e o t r z y m a j u ż
takiej szybkiej i jednoznacznej odpowiedzi. Ja znajduję się w
p o d o b n e j s y t u a c j i j a k t o d z i e c k o , k i e d y n i e z a d o w a l a m się o g ó l ­
nie uznanym stwierdzeniem, że marzenia i baśnie wyrażają
p r a w d y , lecz c h c ę jeszcze w i e d z i e ć , w j a k i s p q s ó b p r a w d y te w
b a ś n i a c h się znalazły. Wtedy oferuje mi się różne odpowiedzi,
takie, jakie może usłyszeć dziecko: „Bocian przyniósł dziecko",
l u b „ M a m a i t a t a b a r d z o się k o c h a l i i w t e d y p o w s t a ł o d z i e c k o " ,
l u b „ J a j o z o s t a ł o z a p ł o d n i o n e p r z e z n a s i e n i e " ( l u b jeszcze w i e l e
innych m ą d r y c h zdań). P o d o b n i e o d p o w i a d a się n a m o j e p y t a ­
nia: „Baśnie i mądrość były przekazywane w tradycji ludowej",
l u b ( t r o c h ę -nostalgicznie): „ D a w n i e j b y ł jeszcze czas n a o p o w i a ­
danie", lub (naukowo): „W kolektywnej nieświadomości przecho­
w u j e się a r c h a i c z n y s k a r b w i e d z y " .
Te i podobne informacje wzbudzają we mnie obraz m ą d r y c h
p r z o d k ó w , k t ó r z y żyli g d z i e ś t a m n a p o c z ą t k u h i s t o r i i l u d z k o ś c i .
N i k t nie potrafiłby mi podać a n i d o k ł a d n e g o miejsca, ani czasu
i c h i s t n i e n i a , a l e jest r z e k o m o p e w n e , ż e p r z o d k o w i e c i p o s i e d l i
wiele życiowego doświadczenia, które przekazali następnym ge­
neracjom. N i e s t e t y ta drogocenna p r a w d a coraz bardziej k u r c z y ­
ł a się w n a s t ę p n y c h p o k o l e n i a c h . N i k t d o t ą d n i e p o t r a f i ł w y j a ś ­
nić dlaczego. Dlaczego nasi p r z o d k o w i e byli m ą d r z e j s i i lepsi niż
my t u t a j i teraz? J u ż p o t o p Bóg u w a ż a ł za konieczny, p o n i e w a ż
ludzie tak b a r d z o grzeszyli, że oprócz Noego nie dostrzegł on
żadnego rozsądnego i dobrego człowieka.
Ten fakt jest sprzeczny z przypuszczeniem, że na początku
naszej historii więcej było mądrości niż teraz. Zwróciłam uwa­
g ę t a k ż e n a to, ż e s ł a w n y , m ą d r y k r ó l S a l o m o n n a p i s a ł z d a n i a ,
które właśnie dzięki wiedzy naszego stulecia m o g ł y zostać oba­
lone jako jednoznacznie fałszywe. Nasza historia ludzkości za­
czyna się pokusą zdobycia wiedzy, karą za ciekawość, wyróż­
n i a n i e m Abla, zazdrością Kaina i szeregiem krwawych czynów.
J u ż jako dziecko na próżno s z u k a ł a m m ą d r y c h , k t ó r z y powinni
stać u źród?ł naszej historii.

227
A jednak w tym zwróceniu się do przeszłości może tkwić
trochę prawdy. Sądzę, że jest to przeszłość każdego pojedyn­
czego c z ł o w i e k a , a m i a n o w i c i e jego w c z e s n e d z i e c i ń s t w o , w k t ó ­
r y m p r z y j m u j e on wiedzę o świecie, taką, jakim ten świat jest
w rzeczywistości. Dziecko we wczesnym dzieciństwie poznaje
zło w n i e z a m a s k o w a n e j p o s t a c i i g r o m a d z i tę w i e d z ę w s w o j e j
nieświadomości. Te wczesnodziecięce przeżycia są źródłem twór­
czości d o r o s ł e g o , którą jednak poddaje on cenzurze. Można je
z n a l e ź ć w b a ś n i a c h , s a g a c h i m i t a c h , w k t ó r y c h w y r a ż a się c a ł a
prawda o ludzkim okrucieństwie, takim, jakiego doświadcza je­
d y n i e dziecko. W mitologii greckiej i jej o b r a z i e c z ł o w i e k a d o ­
świadczenia te znajdują prawie nieocenzurowany wyraz. W chrze­
ścijańskiej świadomości więcej zostało wyparte lub podlegało
m e c h a n i z m o m o b r o n n y m n a s k u t e k p r z y k a z a n i a miłości. P o n i e ­
waż słowo „baśń" ze względu na swoje znaczenie wskazuje na
n i e r e a l n ą r z e c z y w i s t o ś ć , c e n z u r a m o ż e b y ć t u słabsza, s z c z e g ó l n i e
g d y n a k o ń c u z w y c i ę ż a d o b r o , p a n u j e s p r a w i e d l i w o ś ć , w i n n y zo­
staje u k a r a n y , a dobry nagrodzony, to znaczy gdy zafałszowanie
zaciera wrażenie prawdy. Bo świat nie jest sprawiedliwy, do­
b r o r z a d k o j e s t n a g r a d z a n e , a to, c o n a j b a r d z i e j o k r u t n e , r z a d k o
k a r a n e . Ale o p o w i a d a m y to n a s z y m dzieciom, k t ó r e t a k s a m o jak
m y chcą w i e r z y ć , ż e ś w i a t j e s t t a k i , jakim my im go przedsta­
wiamy. T e m a t y baśni są jak z w i e r z y n a poza ochroną (nie po­
t r z e b a ż a d n e g o z e z w o l e n i a n a p o l o w a n i e ) , m o ż n a p o s ł u g i w a ć się
nimi dowolnie, skracać, wydłużać, udziwniać, jeżeli się jest
twórcą; można interpretować je psychologicznie i gwałcić w
i m i ę r ó ż n y c h t e o r i i . P r z y t y m m o ż n a się n i e o b a w i a ć , ż e d o t k n i e
się kogoś, p o n i e w a ż p i e r w s z y a u t o r j e s t n i e z n a n y , m a t e r i a ł p r z e ­
kształcony wiele razy, a prawda przedstawiana jako kłamstwo.
Często jednak pozostaje ona zachowana, bo jest t a k u k r y t a za
m a s k ą n i e f r a s o b l i w o ś c i , ż e n i k t j e j nie a t a k u j e .
Chciałabym skorzystać z tego prawa, przedstawiając moje
skojarzenia związane ze Skrzatem, bez roszczeń do powszech­
ności, a r a c z e j j a k o g r ę m y ś l i ; m o ż n a b y p o w i e d z i e ć , ż e jest t o
swobodne posłużenie się pewną historią dla ilustracji moich
myśli.
Na początku poznajemy wzajemne stosunki króla i młyna­
rza. Młynarz podziwia swojego pana, ale nie ma szansy, żeby

228
k r ó l p o d z i w i a ł t a k ż e jego, l u b p r z y n a j m n i e j p o w a ż a ł g o a l b o
t r a k t o w a ł p o w a ż n i e , c h y b a ż e p r z y s ł u ż y ł b y m u się w y j ą t k o w y m
czynem. Przychodzi mu więc do głowy myśl, żeby powiedzieć,
że jego córka potrafi ze s ł o m y u t k a ć złoto. K r ó l rozkazuje przy­
p r o w a d z i ć c ó r k ę na z a m e k i g d y ta się zjawia, z a m y k a ją w k o ­
m o r z e p e ł n e j s ł o m y , d a j e jej k o ł o w r o t e k i m ó w i : „ J e ż e l i d o j u ­
t r a r a n a n i e u t k a s z s ł o m y w złoto, m u s i s z u m r z e ć " . I c ó r k a
m ł y n a r z a s i e d z i t e r a z i p ł a c z e . J a k m o ż e z r o b i ć coś, c o jest n i e ­
m o ż l i w e ? A l e o d t e g o z a l e ż y j e j życie. M u s i , jak w i e l e i n n y c h
dzieci, d o k o n a ć c u d u , ż e b y p r z e ż y ć . N a g l e z j a w i a się w jej k o ­
m o r z e m a ł y c z ł o w i e c z e k . Bez t r u d u p o t r a f i p r z e m i e n i ć s ł o m ę
w złoto i r o b i to d l a n i e j . Ale k r ó l jest n i e n a s y c o n y i c h c e jeszcze
w i ę c e j . T a s a m a s y t u a c j a p o w t a r z a się, a c z ł o w i e c z e k z n o w u r a ­
t u j e c ó r k ę m ł y n a r z a . T e r a z k r ó l p r z y r z e k a o ż e n i ć się z nią, b o
„ n i e z n a j d z i e b o g a t s z e j k o b i e t y n a c a ł y m ś w i e c i e " . Ale t y m r a ­
zem S k r z a t żąda wysokiej ceny: jej pierwsze dziecko p o w i n n o
należeć do niego. I kiedy nowa królowa wydaje na świat piękne
d z i e c k o , z g ł a s z a się c z ł o w i e c z e k , z e b y j e z a b r a ć . P r z e r a ż o n a k r ó ­
l o w a o f e r u j e m u w s z y s t k i e b o g a c t w a k r ó l e s t w a , jeżeli p o z o s t a ­
w i jej d z i e c k o . A l e c z y m s ą b o g a c t w a ś w i a t a d l a kogoś, k t o s a m
m o ż e r o b i ć z ł o t o ? Ż y c i a n i e o k u p i się z ł o t e m . M i m o t o c z ł o w i e ­
czek w s p ó ł c z u j e k r ó l o w e j i m ó w i : „ J e ż e l i w ciągu t r z e c h d n i
odgadniesz moje p r a w d z i w e imię, możesz z a t r z y m a ć swoje dzie­
cko". Królowa nigdy nie odgadłaby prawdziwego imienia, gdy-
b y j e j p o s ł a ń c y n i e z o b a c z y l i c z ł o w i e c z k a w lesie, k t ó r y t a ń c z ą c
ś p i e w a ł p i o s e n k ę : „ A c h , jak d o b r z e , ż e n i k t nie w i e , ż e S k r z a ­
tem n a z y w a m siebie". Kiedy Skrzat powrócił, a królowa powie­
d z i a ł a jego i m i ę , k r z y k n ą ł : „ T o p o w i e d z i a ł c i d i a b e ł " . T u p n ą ł
p r a w ą nogą ze złości t a k m o c n o , że aż z a p a d ł s i ę w z i e m i ę po
pas, p o t e m z w ś c i e k ł o ś c i z ł a p a ł l e w ą s t o p ę o b i e m a r ę k a m i i r o z ­
d a r ł się n a p ó ł .
W t e j bajce o d z i w o nie ma s z c z ę ś l i w e g o k o ń c a . W p r a w d z i e
k r ó l o w a jest u w o l n i o n a o d u c i ą ż l i w e g o c z ł o w i e c z k a , ale jak b ę ­
dzie d a l e j t k a ł a s w o j e złoto? B y ć m o ż e p o s ł u ż y się s w o i m d z i e ­
c k i e m — t a k j a k k i e d y ś jej ojciec i k r ó l ( d z i a d e k ) — z m u s i l i ją,
by dokonała rzeczy niemożliwej, być może to samo w y m u s i na
swoim dziecku. Ale właściwą tragedią w baśni jest h i s t o r i a
S k r z a t a : r o z r y w a się w s w o j e j r o z p a c z y n a pól, j e d n a p o ł o w a p o -

229
z o s t a j e u k r y t a p o d ziemią, n i e w i d z i a l n a d l a w s z y s t k i c h ; co dzie­
j e się z d r u g ą , n i e w i e m y . K i e d y i m i ę c z ł o w i e k a s t a j e się. z n a n e ,
k i e d y n i e m o ż e się j u ż u k r y w a ć , a n i e m a n a d z i e i n a z m i a n ę l o ­
s u d z i ę k i ż y w e m u d z i e c k u ( ż y w e j części s w o j e g o ,,ja"), dochodzi
d o a k t u r o z p a c z y . D o t y c h c z a s c z ł o w i e c z e k ż y ł (nie w i e m y , d l a ­
czego) w o d d a l o n y m s z a ł a s i e w lesie z u p e ł n i e s a m , bez k o n t a k ­
tów z i n n y m i ludźmi. Być może m i a ł nadzieję uciec od cierpie­
nia świata, nie będąc już więcej narażonym na ludzkie okru­
cieństwo.
Człowieczek był samotny, jakkolwiek według ludzkich pojęć
posiadł największą umiejętność, a mianowicie wytwarzanie zło­
ta w k a ż d e j ilości. Ale z upływem czasu nie mógł już znosić
swojej samotności i miał nadzieję powrócić do życia przy po­
m o c y p i ę k n e j kobiety. S p o t k a n i e z piękną córką m ł y n a r z a było
t ą szansą, ale razem z nią u t r a c i ł swoją a n o n i m o w o ś ć . Kobieta
pozbawiła go maski, odkryła jego prawdziwą twarz, ale nie
dzięki poszukiwaniu i odnalezieniu jego prawdziwego oblicza,
c z e g o o c z e k i w a ł , d a j ą c j e j t r z y d n i d o n a m y s ł u , lecz z a p o m o c ą
p o d s t ę p u . N i e o d n a l a z ł a g o a n i n i e z r o z u m i a ł a , lecz o b n a ż y ł a z a
pomocą diabła, to znaczy podstępu. J a k może człowieczek żyć
nadal, skoro jego nadzieja na ratunek przy pomocy miłości
i dzięki ludzkim k o n t a k t o m została tak zawiedziona. Od d a w n a
już ani złoto, ani skarby świata nie mają żadnego znaczenia
w jego s a m o t n o ś c i . G n i e w z p o w o d u z d r a d y k o b i e t y ( m o ż e m a ­
tki), która w y k o r z y s t y w a ł a go jak mogła, a p o t e m porzuciła, nie
p r o w a d z i k u życiu, lecz d o a k t u r o z p a c z y , p o n i e w a ż p o d ś w i a d o ­
mie dotyczy matki, a świadomie tylko córki młynarza.
Nie jest to interpretacja Skrzata, lecz próba zrozumienia
b a j k i w t e n sposób, j a k g d y b y b y ł t o s e n p a c j e n t a , w s p a n i a ł e g o ,
pełnego sukcesów człowieka, który w t y m śnie przyjmuje rolę
S k r z a t a . B y ł y b y jeszcze i n n e w a r i a n t y ; k r ó l m ó g ł b y b y ć o j c e m ,
a młynarz matką, która próbuje zdobyć męża posługując się
dzieckiem. Można by było dwie różne działające osoby widzieć
jako części tego samego człowieka, ale także jako dwójkę ro­
dzeństwa, z których jedno, wybitnie zdolne, oferuje swoją po­
moc i osiągnięcia drugiemu, które mimo wdzięczności odczuwa
z a z d r o ś ć i n i e n a w i ś ć , bo u c z u c i a n i e z a w s z e są t a k p i ę k n e i h a r ­
m o n i j n e , j a k b y ś m y sobie t e g o życzyli.

230
W y b r a ł a m bajkę, k t ó r a w y j a ś n i a , nie b e z t r u d n o ś c i , stosunki
w s t r u k t u r z e r o d z i n n e j . Jeśli n a u c z y l i ś m y się r o z p o z n a w a ć j e n a
tym przykładzie, bez trudu dostrzeżemy sytuację rodzinną w
b a j c e o K o p c i u s z k u , R a p u n k u l e , Śpiącej K r ó l e w n i e , Śnieżce, J a ­
siu i Małgosi lub C z e r w o n y m K a p t u r k u . Mimo w i e l u e l e m e n t ó w
maskujących, napisano tam wiele p r a w d y . Istnieje też dramat
Roberta Walsera pod tytułem Królewna Śnieżka, który z zaska­
kującą jasnością m ó w i o ambiwalentnych uczuciach matki do
swojej własnej córki. Nie ma wątpliwości, że ktoś, kto potrafi
t a k p i s a ć , s a m m u s i a ł p r z e ż y ć to, c o p r z e k a z u j e . N a ile b y ł t e g o
świadomy, t r u d n o jest powiedzieć.
Rzeczywiste nastawienie rodziców do w ł a s n y c h dzieci b a r d z o
w y r a ź n i e u j a w n i a się w b a j k a c h i od dawna wiadomo, że m a ­
cocha przedstawia pewien aspekt prawdziwej matki, natomiast
w literaturze psychoanalitycznej uczucia rodziców do w ł a s n y c h
dzieci b a r d z o r z a d k o s ą p r z e d m i o t e m b a d a ń . B o n i e l i c z n y c h w y ­
jątków należy praca Donalda W. Winnicotta, w której omawia
on uczucia przeciwprzeniesienia w powiązaniu z nienawiścią
m a t k i d o s w o j e g o d z i e c k a (1949). N i e w n i k a j ą c w c h a r a k t e r t a ­
bu tematyki, którą porusza, bada on przyczyny matczynej nie­
nawiści, jak g d y b y było to oczywiste. I dla niego było, ale zna­
m i e n n e jest, ż e w n a s t ę p n y c h t r z y d z i e s t u l a t a c h t a z n a c z ą c a p r a ­
ca pozostała bez istotnego echa.

3. S N Y

Podczas gdy oczywiste dla m n i e znaczenie wczesnodzie-


cięcych przeżyć dla powstawania baśni prawdopodobnie będzie
jeszcze k w e s t i o n o w a n e z e w s z y s t k i c h s t r o n , z w i ą z e k m i ę d z y s n e m
a wczesnym dzieciństwem, przynajmniej w kręgach psychoana­
litycznych, od d a w n a uchodzi za znany, a n a w e t g r u n t o w n i e zba­
dany. Ale wewnątrz ortodoksyjnej psychoanalizy manifestująca
się treść snu musi być interpretowana jako z n i e k s z t a ł c o n a for­
ma wypartego, infantylnego życzenia libidynalnego. Wiadomo,
że dla Zygmunta Freuda każdy sen był spełnieniem infantyl­
nego życzenia, które można było odnaleźć w nie zawsze oczy­
wistej, ale z pewnością istniejącej, ukrytej niedostępnej dla pa-

231
cjenta, treści snów. Sam Freud i jego następcy bardzo starali
się u d o w o d n i ć p a c j e n t o m i s t n i e n i e t y c h ż y c z e ń , o p i e r a j ą c się n a
ich snach, co nie z a w s z e b y ł o m o ż l i w e bez w i e l k i e j akrobatyki
myślowej. Jednocześnie występujące we wszystkich snach pa­
cjenta pierwsze osoby znaczące i ich manifestujące się ciągle
p o s t a w y w s t o s u n k u do niego w okresie jego dzieciństwa, były
interpretowane jedynie jako projekcje jego własnych życzeń.
Te i n t e r p r e t a c j e mogą obowiązywać dla p e w n e j liczby snów,
ale z pewnością nie dla wszystkich. Ale nie dostrzeżemy i nie
z r o z u m i e m y i n n y c h p r z y p a d k ó w , n a w e t jeżeli t o z r o z u m i e n i e b y ­
łoby bardzo proste i bliskie, jeżeli bierzemy pod uwagę tylko
j e d e n p u n k t . M y ś l i w y , k t ó r e g o c a ł a i s t o t a s k u p i o n a jest n a u c i e ­
kającej przed nim sarnie, nie będzie słyszał w o k ó ł siebie śpie­
wających ptaków. T a k samo fiksacja na i n f a n t y l n y c h życzeniach
libidynalnych pacjenta może powstrzymywać analityka przed
odkrywaniem razem z pacjentem historii jego dzieciństwa, któ­
ra w jego s n a c h u j a w n i a się c z ę s t o z z a d z i w i a j ą c ą jasnością. Na
p r z y k ł a d p e w n a k o b i e t a ś n i ł a w czasie p i e r w s z e j a n a l i z y , ż e g w a ł ­
c i j ą jej a n a l i t y k , a jego ż o n a p r z y ł a p u j e j ą n a t y m . J e j a n a ­
lityk regularnie wyjaśniał jej, że chciała uwieść swojego ojca
p o d c z a s n i e o b e c n o ś c i m a t k i . P o d c z a s d r u g i e j a n a l i z y o k a z a ł o się,
że rzeczywiście była bardzo wcześnie stymulowana seksualnie
p r z e z s w o j e g o ojca, k t ó r y się nią o p i e k o w a ł g d y m a t k a b y ł a w
p r a c y . K i e d y t ę h i p o t e z ę p o t w i e r d z i ł y j e j s n y i jej p r z e n i e s i e n i e
w t r a k c i e d r u g i e j a n a l i z y , p o t w i e r d z i ł a t o też, nie b e z t r u d n o ś c i ,
m a t k a pacjentki, która kiedyś niespodziewanie wróciła do domu
wcześniej i stwierdziła fakt w y k o r z y s t a n i a dziecka. A m n e z j a p a ­
c j e n t k i w czasie p i e r w s z e j a n a l i z y b y ł a z u p e ł n a , ale jej p o w r a ­
cający sen o p o w i a d a ł o r e a l n y m zdarzeniu, o przeżyciu z dzieciń­
stwa, do którego nie m i a ł a dostępu, dopóki jej a n a l i t y k pozosta­
w a ł n a ń g ł u c h y . J e j s n y o d n o s i ł y się n i e t y l k o d o p r z e s z ł o ś c i ,
lecz także do o b e c n e j rzeczywistości w przeniesieniu, ponieważ
edypalna interpretacja analityka oznaczała realne pogwałcenie
j e j d u s z y i jej h i s t o r i i .
Relacji Williama G. Niederlanda zawdzięczani następującą
historię, która także została opublikowana przed laty. Pewien
p a c j e n t o p o w i a d a ł m u , ż e ś n i ł o m u się, i ż l e ż y n a B i e g u n i e P ó ł ­
nocnym; zamarzł w łóżku, a p o t e m przyszli ludzie. Opowiadał

232
t e n s e n s i e d z ą c i p r z y o s t a t n i m s ł o w i e o b r ó c i ł się w k i e r u n k u
drzwi. Niederland zauważył to i zinterpretował ten gest jako
gest dziecka, które leżąc w łóżku rejestruje wejście dorosłego
do pokoju. Podczas tej wizyty obydwaj s t a r a l i się dotrzeć do
wspomnienia, które było przyczyną tego marzenia sennego. Te­
go samego dnia do N i e d e r l a n d a zadzwoniła m a t k a dorosłego pa­
c j e n t a z z a r z u t a m i , ż e z d r a d z i ł j e j s y n o w i t a j e m n i c ę . O k a z a ł o się,
że ten chłopiec w wieku ośmiu miesięcy spał całą n o c p r z y
o t w a r t y m o k n i e w czasie s u r o w e j , n o w o j o r s k i e j z i m y i r a n o zo­
stał zabrany do szpitala z zapaleniem płuc. Z a p o m n i a n o wieczo­
r e m z a m k n ą ć okno i gdy dziecko bez p r z e r w y krzyczało, m a t k a
postanowiła nie wchodzić do pokoju, żeby go nie rozpieszczać.
W y d a r z e n i e t o z c z a s e m z o s t a ł o z a p o m n i a n e . J e s t rzeczą z r o z u ­
m i a ł ą , że r o d z i c e m i e l i p o c z u c i e w i n y i chcieli z a p o m n i e ć o t e j
historii. Dlatego pieczołowicie ją u k r y w a l i przed s y n e m , żeby go
r z e k o m o b r o n i ć p r z e d c z y m ś , c o s t a ł o się j u ż d a w n o (por. A . M i l ­
ler, 1980). Dlatego też z a r z u t y m a t k i w s t o s u n k u do a n a l i t y k a
są aż n a d t o z r o z u m i a ł e .
M a m y tu znowu nakaz Czarnej Pedagogiki, żeby nie reago­
wać na k r z y k dziecka, bo inaczej w y r o ś n i e na t y r a n a , a n a s t ę p ­
n i e n a k a z m i l c z e n i a d l a jego d o b r a . G d y b y N i e d e r l a n d k i e r o w a ł
się analitycznymi zasadami, a nie swoją k r e a t y w n ą s k ł o n n o ś c i ą ,
t o n i g d y b y n i e doszło d o o d k r y c i a t e g o w c z e s n e g o u r a z u , lecz
do nie zamierzonego powtórzenia wcześniejszego, nie chcianego
okrucieństwa, w formie poprawnej interpretacji popędowej (por.
W. N i e d e r l a n d , 1965) 7 .
Informująca funkcja snu nie zawsze jest tak przejrzysta, jak
w cytowanych tu przykładach. Stopień zniekształcenia treści
snu może być bardzo różny. Na p r z y k ł a d pacjenci widzą we śnie
siebie jako własnych rodziców, a własne dzieci reprezentują
część i c h s a m y c h . B y w a t e ż i t a k , że w r ó ż n y c h o s o b a c h z o t o ­
czenia widzą we śnie postacie swoich rodziców. Oczywiście treść
s n u o d n o s i się do k a ż d o r a z o w e j sytuacji w przeniesieniu. Istot­
n e jest, ż e b y a n a l i t y k t r a k t o w a ł p o w a ż n i e z w i ą z e k m i ę d z y s n a m i

7
Powołuję się tutaj na ustny przekaz Niederlanda. W z a n o t o w a n y m
przez niego opisie przypadku czytelnik znajdzie interesujące szczegóły
o przebiegu leczenia.

233
i wczesnodziecięcymi przeżyciami, a b y mógł on usłyszeć i zoba­
czyć historię, którą pacjent opowiada, a którą rodzice d a w n i e j
(i dlatego obecnie r ó w n i e ż i p a c j e n t ) chcieli u k r y ć .

„Byłem zesztywniały i zimny, byłem mostem, leżałem nad


przepaścią. Z jednej strony były wwiercone palce nóg, z tamtej
ręce, wgryzłem się mocno w kruszącą się glinę. Poły surduta po­
wiewały mi z boków. W głębi szumiał potok z pstrągami. Żaden
turysta nie zabłąkał się na tę niedostępną wysokość, most jesz­
cze nie był zaznaczony na mapie. — Tak leżałem i czekałem;
musiałem czekać. Raz zbudowany most, jeśli nie runie, nie prze­
staje być mostem.
Pewnego razu pod wieczór — czy to był pierwszy, czy też ty­
sięczny, nie wiem — moje myśli krążyły wciąż w nieładzie
i wciąż w koło. Pod wieczór latem, gdy strumień szumiał posęp­
niej, usłyszałem krok mężczyzny: Do mnie, do mnie. — Wyciąg­
nij się moście, bądź gotowa, belko bez poręczy, utrzymaj tego,
którego ci powierzono. Wyrównaj niepostrzeżenie chwiejność je­
go kroku, a jeśli się zachwieje, daj się poznać i rzuć go, niby
bóg gór, na ziemię.
Przyszedł, opukał mnie żelaznym końcem laski, potem podniósł
nim poły mojego surduta i ułożył je na mnie. Koniec laski za­
nurzył mi w rozmierzwione włosy i pozostawił go tam na długo,
zapewne rzucając dokoła dzikie spojrzenie. Potem jednak —
właśnie marzyło mi się, że jest już za górami i lasami — sko­
czył obiema nogami na środek mojego ciała. Wzdrygnąłem się
w gwałtownym bólu, nic nie wiedząc. Kto to był? Dziecko? Sen?
Rozbójnik? Samobójca? Kusiciel? Niszczyciel? Odwróciłem się,
żeby go zobaczyć. — Most się odwraca!
Jeszcze się nie odwrócił, a już runąłem, i już byłem rozdarty
i nadziany na ostre krzemienie, które tak spokojnie wpatrywały
się we mnie z rozpędzonej szaleńczo wody" (F. Kafka, Most,
t ł u m . R o m a n K a r s t , „ N o w e l e i m i n i a t u r y " , P I W 1961, s. 342 - 3).
„Nikt nie przeczyta tego, co tutaj piszę, nikt nie przyjdzie
mi z pomocą; gdyby wyznaczono zadanie udzielenia mi pomocy,

234
wszystkie drzwi wszystkich domów, wszystkie okna pozostałyby
zamknięte, wszyscy pozostaliby w łóżkach z głowami przykry­
tymi kołdrą, cała ziemia byłaby nocnym zajazdem. Ma to swój
sens, gdyż nikt nic o mnie nie wie, a gdyby coś o mnie wiedział,
nie znałby miejsca mojego pobytu, a jeśliby znał miejsce mojego
pobytu, nie wiedziałby, jak mnie tam zatrzymać, nie wiedziałby,
jak mi pomóc. Myśl o udzieleniu mi pomocy jest chora i trzeba
ją leczyć w łóżku.
Wiem o tym, toteż nie wzywam pomocy, nawet kiedy chwila­
mi — nie panując nad sobą, jak na przykład teraz — mam sta­
nowczy zamiar to zrobić. Ale by przepędzić te myśli, wystar­
czy, że rozejrzę się wokoło i uprzytomnię sobie, gdzie jestem".
( F . K a f k a , Myśliwy Grakchus, t ł u m . R o m a n K a r s t , „Nowele i mi­
n i a t u r y " , P I W 1961, s . 94).

4. S Z T U K A POETYCKA
(CIERPIENIA FRANZ A KAFKI)

Tomasz M a n n napisał na temat Franza Kafki: „Był


marzycielem i jego u t w o r y są c z ę s t o w zupełności wykoncypo-
w a n e i z b u d o w a n e na kształt snu. Z komiczną wiernością na­
śladują nielogiczne i niepokojące błazeństwo snów, t y c h osobli­
w y c h pozornych zwierciadeł życia".
Alfred Döblin napisał: „Są to relacje w pełni prawdziwe,
zupełnie nie wymyślone. W p r a w d z i e osobliwie pomieszane, ale
podporządkowane w pełni prawdziwemu, bardzo realnemu pun­
ktowi centralnemu...
Wielu powiedziało o powieściach Kafki: «są r o d z a j e m s n ó w » ,
i m o ż n a się z t y m zgodzić! A l e co to j e s t t a k i e g o « r o d z a j s n ó w » ?
Ich nieskrępowany i zawsze przekonywający, przejrzysty tok,
nasze przeczucie i wiedza o głębokiej prawidłowości t y c h prze­
p ł y w a j ą c y c h z j a w i s k i u c z u c i e , ż e b a r d z o n a s o b c h o d z ą " . (K. W a -
g e n b a c h , 1976, s. 144).
Powiedziałbym, że Kafka nie n a ś l a d o w a ł w swoich u t w o r a c h
s t r u k t u r y s n ó w , lecz p i s a ł ś n i ą c . W jego d z i e ł a c h m o g ł y z n a l e ź ć
mimowolną ekspresję przeżycia z jego wczesnego dzieciństwa,

235
tak samo jak w s n a c h innych ludzi. I t a k stoimy przed r z e k o m ą
alternatywą: albo jest Kafka wielkim wizjonerem, który przej­
r z a ł l u d z k i e s p o ł e c z e ń s t w o i jego w i e d z a p o c h o d z i z g ó r y ( w t e d y
nie może to m i e ć nic w s p ó l n e g o z dzieciństwem), albo k o r z e n i e
jego t w ó r c z o ś c i sięgają d z i e c i ń s t w a i n i e m i a ł y b y w t e d y , j a k się
uważa, powszechnego znaczenia. Ale być może jesteśmy pod
w r a ż e n i e m p r a w d y jego dzieł, p o n i e w a ż c z e r p i ą o n e z b o g a c t w a
najbardziej intensywnych, bolesnych przeżyć świata wczesnego
dzieciństwa? Rainer Maria Rilke napisał: „Nigdy nie przeczyta­
ł e m ani j e d n e j linijki tego a u t o r a , k t ó r a by m n i e zadziwiła ł u b
nie dotyczyła m n i e w tym, co n a j b a r d z i e j osobliwe".
W tym rozdziale, który jest poświęcony cierpieniu Kafki,
i który nigdy w pełni nie będzie mógł być zadośćuczynieniem
jego twórczości, c h c i a ł a b y m dowieść na podstawie kilku przy­
kładów, jak twórca bezwiednie mówił w swoim dziele o w ł a ­
s n y m dzieciństwie. Badacze Kafki, którzy byliby zdolni dostrzec
ten wymiar i nie próbowaliby stosować gotowych psychoanali­
t y c z n y c h teorii, mogliby w d u ż y m s t o p n i u uzupełnić moje przy­
k ł a d y . J a j e d n a k , d z i ę k i z n a j o m o ś c i jego l i s t ó w , n a k a ż d e j s t r o ­
n i e jego d z i e ł z n a j d u j ę w y r a ź n ą o b e c n o ś ć c i e r p i e n i a z l a t d z i e ­
ciństwa.
Nie należy więc rozumieć tego rozdziału jako odniesienia
psychoanalitycznej teorii do genialnego twórcy, ani jako literac­
k i e j i n t e r p r e t a c j i dzieł F r a n z a K a f k i . R o z d z i a ł t e n s w o j e i s t n i e ­
nie zawdzięcza mojemu obowiązkowi milczenia, k t ó r y nie po­
z w a l a m i p o d a w a ć i n f o r m a c j i o łosie z n a n e g o m i , j e s z c z e żyją­
cego p i s a r z a i p y t a n i u , k t ó r e c z a s a m i p o j a w i a ł o się, gdy czyta­
ł a m K a f k ę , a m i a n o w i c i e : „ C o b y się s t a ł o , g d y b y F r a n z K a f k a
w swojej wielkiej rozpaczy z powodu niemożności zawarcia
związku małżeńskiego, z p o w o d u gruźlicy, której psychiczne zna­
czenie z o b a c z y ł z dużą jasnością, z p o w o d u męki bezsenności
i w i e l u i n n y c h s y m p t o m ó w , z n a l a z ł się w g a b i n e c i e z w o l e n n i k a
teorii i n s t y n k t ó w ? " Wiem, że przeciwnicy psychoanalizy, którzy
nie mieli ż a d n y c h doświadczeń z nieświadomym, wyśmialiby ta­
kie p y t a n i e i m o g l i b y sądzić, ż e m ą d r o ś ć K a f k i u s t r z e g ł a b y g o p o
pierwszej wizycie przed powrotem do świata, w którym byłby
zupełnie niezrozumiany. Ja w żadnym wypadku nie podzielam
tego przekonania, jestem n a w e t pewna, że człowiek, który, jak

236
Kafka, w c a ł y m swoim dzieciństwie i d o r o s ł y m życiu nie miał
szczęścia s p o t k a ć d r u g i e g o r o z u m i e j ą c e g o c z ł o w i e k a , nie d o s t r z e g ł ­
by t a k s z y b k o , że n i e z n a j d z i e go t e ż w o s o b i e p s y c h o a n a l i t y k a .
B y ć m o ż e b e z s k u t e c z n i e ( p o d o b n i e j a k p r z e z p r a w i e p i ę ć l a t za­
b i e g a ł o to z r o z u m i e n i e u Felicji) s z u k a ł b y go w ś r ó d p s y c h o a n a ­
lityków, którzy sądzą, ż e F r e u d z e swoim kompleksem Edypa
i „infantylną seksualnością" odkrył tajemnice dzieciństwa i nie­
świadomego. Trudno jest jednak powiedzieć, jak szybko Kafka
m ó g ł b y się w y z w o l i ć z t e g o r o d z a j u m a t n i .
N i e w ą t p i ę , ż e b e z s e n n o ś ć K a f k i i jego b e z l i t o s n e l ę k i z m n i e j ­
s z y ł y b y się, a n a w e t u s t ą p i ł y , g d y b y m i a ł o n m o ż l i w o ś ć d o p u s z ­
czenia i przeżycia podczas analizy wczesnodziecięcych uczuć w
p o w i ą z a n i u z w a ż n ą osobą z d a w n y c h l a t . C h o d z i ł o b y o p r z e ż y ­
wanie przede wszystkim takich uczuć, jak gniew z p o w o d u by­
cia n i e z r o z u m i a n y m , o s a m o t n i e n i e , s t a ł a g r o ź b a o d r z u c e n i a i m a ­
n i p u l a c j i . N i e w ą t p i ę , ż e n i e u m n i e j s z y ł o b y t o jego zdolności li­
t e r a c k i c h , a n a w e t w z b o g a c i ł o b y je.
Psychoanaliza, podobnie jak pedagogika, z łatwością może
zniszczyć pierwiastek duchowy, jeżeli indoktrynuje pacjenta.
L e c z jeżeli t e g o ń i e r o b i i p o z o s t a w i a m u p e ł n ą s w o b o d ę o d k r y ­
w a n i a w ł a s n e g o d z i e c i ń s t w a , t o m o ż e j e d y n i e w e s p r z e ć jego k r e ­
a t y w n e możliwości. Poza tym, jeżeli w s z t u c e d o s t r z e g a się n i e
sublimację życzeń popędowych, lecz twórczy wyraz doświadcze­
nia n a g r o m a d z o n e g o w nieświadomości, to w t e d y każda analiza,
k t ó r a n a s t a w i o n a jest n a u m o ż l i w i e n i e artykulacji, będzie p o b u ­
d z a ł a t w ó r c z o ś ć , a n i e k r ę p o w a ł a ją. O b a w y , że p o p r z e z u ś w i a ­
d o m i e n i e sobie m a ł e g o , ale m ę c z ą c e g o f r a g m e n t u w y c z e r p i e s i ę
nieskończoność nieświadomości, nie może żywić nikt, k o m u co­
kolwiek mówią np. obrazy Picassa, Miro, P a u l a Klee czy też
Chagalla. To nieświadomość kierowała pędzlem, a nie neuroza.
K i e d y o p o w i a d a się o t r u d n y m d z i e c i ń s t w i e p i s a r z a , m o ż e się w y ­
dawać, że wielkie dzieło zawdzięcza swoją egzystencję właśnie
wczesnym urazom. Szczególnie trafne w y d a j e się t o z d a n i e w
stosunku do Franza Kafki, przy czym wykorzystująca postawa
społeczeństwa p r z e j m u j e t u t a j rolę rodziców, m n i e j więcej w ta­
k i m s e n s i e : „ R a z y p r z y d a ł y c i się ( n a m ) " . J e s t n i e d o p o m y ś l e ­
nia, żeby człowiek, który nie jest zdolny do cierpienia, mógł
s t w o r z y ć w i e l k i e d z i e ł o . Ale z d o l n o ś ć c i e r p i e n i a n i e j e s t s k u t k i e m

237
u r a z ó w , lecz j e d n o i d r u g i e jest n a s t ę p s t w e m b a r d z o d u ż e j w r a ż ­
s
liwości .
To samo zdarzenie może wstrząsnąć całą istotą wrażliwego
dziecka, a u innego, może właśnie nieczułego, wywołać ledwie
widoczne (lub w d a n y m m o m e n c i e ledwie widoczne) reakcje. To­
też przytoczone p o w y ż e j zdanie m o ż n a odwrócić: m o ż n a p r a w d o ­
podobnie powiedzieć, że w dzieciństwie każdego wielkiego t w ó r ­
cy było wiele cierpienia, ponieważ mocniej i bardziej intensyw­
nie przeżywał on krzywdy, upokorzenia, lęki i poczucie samo­
tności, które występują w każdym dzieciństwie. Możliwość gro­
madzenia d o z n a n y c h cierpień, włączenia ich w treść życia we­
wnętrznego i późniejszych fantazji oraz wyrażania ich później
w p r z e k s z t a ł c o n e j f o r m i e , z a p e w n i a p r z e t r w a n i e t y c h u c z u ć . Ale
o d d z i e l e n i e i c h o d p i e r w s z y c h , z n a c z ą c y c h osób, do k t ó r y c h się
odnoszą, i powiązanie ich z nowymi, nierealnymi postaciami
fantazji, prowadzi do nerwicy. Można to zilustrować następują­
cym przykładem.
Piętnastoletni G u s t a w F l a u b e r t napisał historię, którą zaty­
tułował Quidquid volueris. Bohaterem opowiadania jest szesna­
stoletni Djalioh, owoc połączenia o r a n g u t a n a i niewolnicy, k t ó r e
kiedyś zostało zaplanowane i przeprowadzone w Brazylii przez
młodego, ambitnego naukowca „o zimnym sercu" monsieur P a u ­
la. Monsieur Paul wychował dziecko u siebie, jakkolwiek nie
m ó g ł nauczyć go ludzkiej mowy, a następnie, piętnaście lat póź­
n i e j , z a b r a ł z e sobą d o s w o j e j o j c z y s t e j F r a n c j i , g d z i e o ż e n i ł się
z Adele. Djalioh kocha Adele, dla której jest jedynie biedną,
debilną k r e a t u r ą l u b poczciwą małpą.
Ostatnią scenę opowiadania przekazuję słowami piętnastolet­
niego F l a u b e r t a :
„Był to ten pałac, gdzie mieszkał Djalioh z m o n s i e u r P a u l e m

s
Posługuję się tym pojęciem, ponieważ nie znam lepszego. Trudno
jest wyjaśnić, dlaczego jedno dziecko już bardzo wcześnie reaguje z wię­
kszą wrażliwością niż drugie. Z pewnością są tego przyczyny, których jak
dotąd dokładnie nie zbadałam i których poznanie być może umożliwi
zbadanie fazy prenatalnej. Jednak wydaje mi się bardzo prawdopodobne,
że lękowe reakcje matki mogą prowadzić do wzmożonej czujności (wra­
żliwości) płodu.

238
i jego żoną. Od p r a w i e dwóch lat wiele zaszło w jego duszy,
a p o w s t r z y m y w a n e łzy wydrążyły w niej głęboki grób.
P e w n e g o r a n k a — był to ten dzień, o k t ó r y m w a m m ó w i ę —-
w s t a ł i w y s z e d ł do o g r o d u , g d z i e z a w i n i ę t e w m u ś l i n , gazę, haf­
ty i kolorowe wstążki spało w kołysce, k t ó r e j b i e g u n y złociły się
w p r o m i e n i a c h słońca, około roczne dziecko.
J e g o n i a n i n i e b y ł o ; D j a l i o h r o z e j r z a ł się n a w s z y s t k i e s t r o ­
ny, p o d s z e d ł b l i ż e j , z u p e ł n i e b l i s k o d o k o ł y s k i , u n i ó s ł g w a ł t o w ­
nie k o ł d e r k ę i s t o j ą c p r z e z c h w i l ę , o b s e r w o w a ł t o ś p i ą c e , b i e d n e
s t w o r z e n i e o m i ę s i s t y c h r ą c z k a c h , z a o k r ą g l o n y c h k s z t a ł t a c h , bia­
ł e j szyi, m a ł y c h p a z n o k c i a c h ; w k o ń c u w z i ą ł je w o b i e r ę c e , za­
toczył n i m koło n a d głową i rzucił je z całej siły na t r a w n i k ,
który aż zadrżał od uderzenia. Dziecko wydało krzyk, a jego
mózg rozprysnął się pięć kroków dalej obok lewkonii. Djalioh
rozchylił swoje blade wargi i zaśmiał się konwulsyjnym śmie­
chem, k t ó r y b y ł zimny i straszny, jak śmiech zmarłego. N a t y c h ­
m i a s t s k i e r o w a ł się w s t r o n ę domu, wszedł na schody, o t w o r z y ł
d r z w i do jadalni, z a m k n ą ł je znowu, wziął klucz, r ó w n i e ż od ko­
rytarza, i w y r z u c i ł oba z przedsionka salonu przez okno na uli­
cę. W k o ń c u w s z e d ł z u p e ł n i e cicho na p a l c a c h do s a l o n u , i s k o ­
ro tylko wszedł, z a m k n ą ł drzwi d w a razy na zasuwkę. T a k m a ­
ło światła przenikało przez pieczołowicie z a m k n i ę t e żaluzje, że
ledwie był widoczny w półmroku.
D j a l i o h z a t r z y m a ł się i u s ł y s z a ł j e d y n i e s z e l e s t k a r t e k , k t ó r e
p r z e w r a c a ł a b i a ł a r ę k a Adele... w k o ń c u zbliżył się d o m ł o d e j
k o b i e t y i u s i a d ł o b o k n i e j . Ta z a d r ż a ł a i s p o j r z a ł a na n i e g o ze
zmieszaniem w b ł ę k i t n y c h oczach; jej p o r a n n y s t r ó j był szeroki
i rozchylony z przodu, a jej skrzyżowane nogi uwypuklały,
mimo okrycia, kształt jej ud. Wokół niej unosił się upajający
zapach perfum; jej r z u c o n e na krzesło białe r ę k a w i c z k i z pas­
kiem, chusteczką, apaszką, wszystko to miało taki delikatny
i oszałamiający zapach, że wielkie nozdrza Djalioha rozszerzyły
się, ż e b y w c h ł o n ą ć t e n a r o m a t . . . «Czego c h c e s z o d e m n i e ? » za­
pytała przerażona, skoro tylko go rozpoznała.
Nastąpiło długie milczenie; nie odpowiadał i tylko w p a t r y w a ł
się w nią p o ż e r a j ą c y m w z r o k i e m , p o t e m zbliżając s i ę c o r a z b a r ­
d z i e j o b j ą ł jej t a l i ę o b i e m a r ę k a m i i w y c i s n ą ł n a j e j szyi o g n i s t y

239
pocałunek, który dla Adele był jak kłujące ukąszenie węża; zo­
b a c z y ł , j a k j e j ciało p o c z e r w i e n i a ł o i z a d r ż a ł o .
«Och! B ę d ę k r z y c z a ł a p o m o c y ! » z a w o ł a ł a p r z e r a ż o n a . « N a p o ­
moc! Och! Potwór!» dodała i spojrzała na niego.
Djalioh nie odpowiedział; bełkotał tylko i bił się w głowę
p e ł e n wściekłości. Och! Nie m ó c powiedzieć jej ani jednego sło­
wa! Nie móc jej wyliczyć swoich mąk! i cierpienia, i móc jej
zaoferować jedynie zwierzęce łzy i jęki potwora! I być ode­
p c h n i ę t y m jak gad! B y ć z n i e n a w i d z o n y m p r z e z tę, k t ó r ą się k o ­
cha i nie móc powiedzieć ani słowa!
« Z o s t a w m n i e , litości! Zostaw mnie! Czy nie widzisz, że b u ­
dzisz we m n i e s t r a c h i w s t r ę t ? Z a w o ł a m Paula, on cię zabije!»
Djalioh pokazał jej kluczyk, który miał w ręku i zatrzymał
się. Z e g a r w a h a d ł o w y w y b i ł ósmą i p t a k i ś w i e r g o t a ł y w p t a s z a r -
ni; s ł y c h a ć b y ł o t u r k o t k a r e t y , k t ó r a p r z e j e ż d ż a ł a i o d d a l i ł a się.
« W y n o ś się! Zostaw mnie, na miłość boską!» Chciała wstać,
ale Djalioh m o c n o t r z y m a ł ją za brzeg sukienki, k t ó r a r o z d a r ł a
się p o d jego p a z n o k c i a m i . « C h c ę w y j ś ć , m u s z ę wyjść... M u s z ę z o ­
baczyć swoje dziecko, chyba pozwolisz mi zobaczyć moje dzie­
cko! » Straszna m y ś l sprawiła, że drżenie p r z e n i k n ę ł o jej ciało,
z b l a d ł a i d o d a ł a : «Tak, m o j e d z i e c k o ! M u s z ę je widzieć... i to n a ­
tychmiast, w okamgnieniu!»
O d w r ó c i ł a s i ę i z o b a c z y ł a p r z e d sobą t w a r z d e m o n a s t r o j ą c e ­
g o g r y m a s y ; zaczął się ś m i a ć t a k p r z e c i ą g l e , t a k g ł o ś n o i t o b e z
przerwy, że Adele, skamieniała z przerażenia, upadła przed n i m
na kolana.
D j a l i o h t e ż u k l ę k n ą ł , p o t e m p o s a d z i ł j ą siłą n a k o l a n a c h i p o ­
darł na strzępy wszystkie jej s u k n i e , podarł zasłony, k t ó r e ją
przykrywały; a kiedy zobaczył ją drżącą jak l i s t e k osiki, w k o ­
szuli, z rękami skrzyżowanymi na nagich piersiach, płaczącą,
0 czerwonych policzkach i pobladłych wargach, poczuł na sobie
d z i w n y c i ę ż a r ; p o t e m w z i ą ł k w i a t y , r o z r z u c i ł j e n a p o d ł o d z e , za­
s u n ą ł r ó ż o w e , a t ł a s o w e z a s ł o n y i t e ż się r o z e b r a ł .
A d e l e z o b a c z y ł a go n a g i m , z a d r ż a ł a z p r z e r a ż e n i a i o d w r ó c i ł a
g ł o w ę ; D j a l i o h z b l i ż y ł się i d ł u g o p r z y c i s k a ł ją do s w o j e j p i e r s i ;
1 c z u ł a na s w o j e j c i e p ł e j i a t ł a s o w e j s k ó r z e jego zimne i owło­
s i o n e ciało p o t w o r a ; t e n s k o c z y ł n a k a n a p ę , z r z u c i ł p o d u s z k i i k o ­
ł y s a ł się d ł u g o n a o p a r c i u , m e c h a n i c z n y m i r e g u l a r n y m r u c h e m

240
swoich elastycznych kręgów; co pewien czas wydawał gardłowe
o k r z y k i i ś m i a ł się z z a c i ś n i ę t y m i z ę b a m i .
Czego w i ę c e j p o ż ą d a ł ? M i a ł p r z e d s o b ą k o b i e t ę , k w i a t y u jej
stóp, różowe światło, k t ó r e ją oświetlało, odgłosy ptaszarni za
muzykę i jakiś blady promień słoneczny, który rozjaśniał tę
scenę. Przerwał swoją gimnastykę, podbiegł do Adeli, zatopił
s w o j e s z p o n y w j e j ciele i p r z y c i ą g n ą ł ją ku s o b i e ; z d j ą ł j e j k o ­
szulę.
Kiedy zobaczyła się całkiem naga w ramionach Djalioha,
krzyknęła przerażona i modliła się d o Boga. C h c i a ł a zawołać
o pomoc, ale nie m o g ł a w y d o b y ć ani jednego słowa.
G d y D j a l i o h z o b a c z y ł ją taką, n a g ą z r o z p u s z c z o n y m i w ł o s a ­
m i n a r a m i o n a c h , s t a ł cicho b e z r u c h u , o s z o ł o m i o n y , j a k p i e r w ­
szy m ę ż c z y z n a , k t ó r y z o b a c z y ł k o b i e t ę ; p r z e z d ł u ż s z ą c h w i l ę n i e
d o t y k a ł jej, p o t e m w y r w a ł jej j a s n e w ł o s y , w ł o ż y ł j e d o u s t , g r y z ł
je, c a ł o w a ł , p o t e m t a r z a ł się p o p o d ł o d z e w ś r ó d k w i a t ó w , p o p o ­
duszkach, po u b r a n i a c h Adele, zadowolony, szalony, pijany m i ­
łością...
W k o ń c u jego d z i k a b r u t a l n o ś ć n i e m i a ł a j u ż g r a n i c ; j e d n y m
s u s e m znalazł się p r z y niej, r o z ł o ż y ł j e j obie r ę c e , p o ł o ż y ł n a
p o d ł o d z e i t o c z y ł ją t a m i z p o w r o t e m j a k o s z a l a ł y . C z ę s t o w y ­
d a w a ł dzikie o k r z y k i i rozpościerał ramiona, tępo i n i e r u c h o m o ,
rzężąc z rozkoszy jak mężczyzna, który... Nagle poczuł drgające
ciało A d e l e p o d sobą, j e j m i ę ś n i e s t w a r d n i a ł y j a k żelazo, w y d a ł a
pełen żalu o k r z y k i westchnienie, k t ó r e zostały zduszone podusz­
kami. Wtedy poczuł, że jest c h ł o d n a , jej oczy się zamknęły,
p r z e k r ę c i ł a się, a j e j u s t a o t w a r ł y śię.
Kiedy zobaczył, że bardzo długo leży zimna i nieruchoma,
wstał, obracał ją na wszystkie strony, całował jej stopy, jej r ę ­
ce, u s t a , i p o d s k a k u j ą c p o b i e g ł w k i e r u n k u ś c i a n y . W i e l o k r o t n i e
p o w t a r z a ł s w ó j b i e g ; u d a ł o m u się u d e r z y ć g ł o w ą w m a r m u r o w y
k o m i n e k — i p a d ł b e z r u c h u , o b l a n y k r w i ą , n a ciało A d e l e .
Kiedy znaleziono Adele, m i a ł a na ciele szerokie i głębokie
ślady pazurów, a Djalioh miał straszliwie pękniętą czaszkę. Są­
d z o n o , ż e m ł o d a k o b i e t a b r o n i ą c s w o j e j czci, zabiła go nożem.
W s z y s t k o to z n a l a z ł o s i ę w g a z e t a c h i m o ż e c i e sobie w y o b r a z i ć ,
j a k i m s t a ł o się t o i m p u l s e m d o w i e l u «ach» i «och». N a s t ę p n e g o
dnia pogrzebano zmarłych. K o n d u k t pogrzebowy był wspaniały;

16 — M u r y m i l c z e n i a . 241
dwie t r u m n y , m a t k i i dziecka, a wszystko w c z a r n y c h p i ó r o p u ­
szach, światłach, w obecności śpiewających księży, p c h a j ą c e j się
ciżby i czarnych mężczyzn w białych rękawiczkach" (G. Flau­
b e r t , 1980, s. 138 - 145).
Być może niejeden wielbiciel stylu F l a u b e r t a , jego p o ś w c i ą g -
liwości i twórczej wielkości, określi ten fragment z Quidquid
volueris jako melodramatyczny i młodzieńczy. Przecież utwór
został napisany w okresie dojrzewania, w którym znowu odży­
wa dzieciństwo. Zapewne dlatego intensywne uczucia miłości,
nienawiści, bólu, samotności, upokorzenia i bezsilności jeszcze
u n i k n ę ł y kontroli. Ale już w t y m u t w o r z e istnieją miejsca, k t ó ­
re w odpowiedniej, literackiej formie mówią o t r a g i c z n e j s a m o t ­
ności wrażliwego dziecka, k t ó r y m b y ł niegdyś k a ż d y pisarz. Na
przykład fragment:
„ P y t a ł się, d l a c z e g o n i e j e s t ł a b ę d z i e m , t a k p i ę k n y m , jak t e
stworzenia. Kiedy się zbliżał, l u d z i e uciekali, pogardzali nim;
d l a c z e g o nie b y ł t a k p i ę k n y jak oni? Dlaczego niebo nie stwo­
r z y ł o go ł a b ę d z i e m , p t a k i e m , c z y m ś l e k k i m , co ś p i e w a i co m o ż n a
kochać? L u b przeciwnie, czemu nie był niczym? «Dlaczego», p o ­
wiedział, kopiąc czubkiem stopy kamień, «dlaczego nie jestem
t a k i ? D e p c z ę go, a on leci i n i e cierpi!» (G. F l a u b e r t , 1980, s. 131).
C z y F l a u b e r t w i e d z i a ł , że s c e n a z A d e l e o d n o s i się w d u ż e j
mierze do jego w ł a s n e j historii, czy też nie? Ojciec Flauberta
b y ł c e n i o n y m lekarzem, podczas gdy on sam uchodził w dzieciń­
s t w i e za „ i d i o t ę w r o d z i n i e " i m i a ł t r u d n o ś c i z n a u c z e n i e m się
m ó w i e n i a , c z y t a n i a i p i s a n i a (por. J . P . S a r t r e , 1977). M i ę d z y n i m
a matką, w e d ł u g Sartre'a, był p o d o b n y dystans, jak między Dja­
lioh a Adele; jego ojciec b y ł ambitnym naukowcem, podobnie
jak „monsieur P a u l " ; o młodszą siostrę (która nosiła imię swo­
jej matki), nie mógł być n a w e t otwarcie zazdrosny — można by
w y l i c z y ć jeszcze w i e l e i n n y c h a n a l o g i i z D j a l i o h e r n . Ale na p y ­
t a n i e , czy F l a u b e r t w i e d z i a ł , ż e pisze o s w o i m życiu, o d p o w i e ­
działabym m i m o wszystko przecząco. Djalioh nigdy nie mógłby
p o r w a ć dziecka z wózka i rzucić go na trawnik, gdyby F l a u b e r t
wiedział, że darzy swoją siostrę nie tylko braterską miłością.
Także przy ataku na Adele piętnastolatek mógł puścić wodze
swojej młodzieńczej fantazji, p o n i e w a ż nie wiedział, że u Adele
szukał nigdy nie d o z n a n e j bliskości i czułości m a t c z y n e j .

242
Właśnie to rozszczepienie, ten b r a k powiązania uczucia z oso­
b a m i z przeszłości i p r z e c h o w a n i e treści w świecie fantazji u m o ż ­
liwiają t w ó r c z o ś ć , p r z y c z y m w y r a ż e n i e c i e r p i e n i a n i e m o ż e u s u ­
nąć nerwicy. Ale cierpienie może być stale łagodzone, p o n i e w a ż
twórca w procesie pisania ma w y i m a g i n o w a n y obiekt, k t ó r y po­
siada idealne cechy: jest do d y s p o z y c j i , zawsze jest w s t a n i e go
zrozumieć, poważnie traktować i towarzyszyć mu. T e m u w y i m a ­
g i n o w a n e m u o b i e k t o w i m o ż e z a w i e r z y ć swoją skargę, ale zawsze
pod w a r u n k i e m , że rodzice pozostaną oszczędzeni, to znaczy, że
n i k t ( t a k ż e o n s a m ) n i e m o ż e się d o w i e d z i e ć , k o g o w ł a ś c i w i e t e
uczucia dotyczą. Podobnie jest w p r z y p a d k u Samuela Becketta.
Jak wiadomo, Samuel Beckett twierdzi, że miał bezpieczne
i szczęśliwe dzieciństwo, ponieważ jego rodzice byli zamożni.
Izolacja p r o t e s t a n c k i e g o chłopca w katolickiej Irlandii, w odda­
lonej posiadłości nadmorskiej z ogrodem p o d o b n y m do parku,
przygnębienie i zagrożenie wywołane przymusem codziennego
b a d a n i a s u m i e n i a , co, jak oczekiwała matka, powinno doprowa­
dzić do jego r e l i g i j n e j i l u m i n a c j i , z p e w n o ś c i ą p o z o s t a ł y dla p i ­
s a r z a , w o d n i e s i e n i u d o jego d z i e c i ń s t w a , n i e d o s t ę p n e e m o c j o n a l ­
nie. W p r a w d z i e m o ż e p r z e ż y ć t e u c z u c i a pisząc, ale nie są one
związane z jego własnym losem. W przeciwieństwie do ludzi,
którzy muszą swoje uczucia przezwyciężać jedynie za pomocą
i n t e l e k t u , p i s a r z e m o g ą o d c z u ć i w y r a z i ć s w o j e i n t e n s y w n e i zróż­
n i c o w a n e s t a n y u c z u c i o w e , jeżeli nie u ś w i a d a m i a j ą sobie i c h p o ­
wiązania z tragedią własnego dzieciństwa.
Beckett, na długo przed powstaniem Czekając na Godota na­
pisał w wieku dwudziestu łat opowiadanie pod tytułem Assum-
ption. Bezimienny bohater tego opowiadania rozwinął zdolność
dosłownego „zaszeptywania" głośnych zgromadzeń, których nie
mógł uniknąć. Ale w ł a ś c i w y m t e m a t e m o p o w i a d a n i a n i e jest t a
sztuka zaszeptywania, lecz l ę k bezimiennego bohatera, że pew­
nego dnia — mimo wszystkich środków ostrożności — mógłby
wydać żywiołowy, nadnaturalny, nieludzki krzyk. Bo to byłby
jego k o n i e c ( w c o m o c n o w i e r z y ) . P e w n a k o b i e t a , k t ó r a m u się
bezwzględnie narzuca, i którą w k o ń c u kocha każdej nocy, rze­
czywiście doprowadza go do tego. Krzyk roznosi się ,,z długą,
tryumfującą gwałtownością", wstrząsa domem i roztapia się
,,w g r z m i ą c y m s z u m i e m o r z a " . Z n a l e z i o n o ( k o b i e t ę ) , j a k p i e ś c i ł a

16' 243
jego zmierzwione, martwe włosy (por. K. Birkenhauer, 1971,
s. 30 i n a s t . ) .
Nie w y d a j e się możliwe, żeby człowiek, który będąc dziec­
kiem, miał możliwość względnie swobodnego wyrażania swoich
uczuć i myśli, mógł napisać tak pełną napięcia i poruszającą hi­
s t o r i ę . A l e j e s t r z e c z ą z u p e ł n i e z r o z u m i a ł ą , że w s z c z e g ó l n i e cięż­
kich przypadkach dorosły zachowuje w pamięci jedynie wyide­
alizowane wspomnienia ze swojego dzieciństwa lub nie posiada
żadnych wspomnień, bo prawda byłaby dla samotnego dziecka
nie do zniesienia.
F a k t , ze Beckett zaprzecza s w o j e m u cierpieniu z okresu dzie­
ciństwa („zaszeptuje j e " ) i jest p r z e k o n a n y o t y m , że p r z e d s t a ­
wia jedynie absurdalność tak zwanego „społeczeństwa", którą
m ó g ł spostrzec jako dorosły, odpowiada treści tej historii. Tra­
g i c z n e w t e j p o s t a w i e j e s t to, ż e u t w o r y B e c k e t t a , w k t ó r y c h n a ­
macalne jest piekło jego dzieciństwa, nic nie mogą powiedzieć
o ukrytych korzeniach, p o n i e w a ż są one częścią jego samego.
A ponieważ przez całe swoje życie p r ó b u j e on, ze względu na
swoje dzieciństwo, zachować obojętność, ta konieczność rozszcze­
pienia w sferze emocji szczególnie wyraźnie demonstruje (wła­
śnie na przykładzie bardzo wrażliwego i wysoce uzdolnionego
człowieka), jak ciężkie sankcje groziły kiedyś dziecku za zdol­
n o ś ć z a p a m i ę t y w a n i a . Z e w z g l ę d u n a to, ż e t a k w c z e ś n i e z o s t a ­
ły wpojone, m o g ł y przez całe życie funkcjonować bez przeszkód.
Z tego, co z o s t a ł o d o t ą d p o w i e d z i a n e , m o ż n a w n i o s k o w a ć , że
ani Flaubert, ani Beckett nie napisaliby c y t o w a n y c h t u t a j opo­
wiadań, gdyby byli świadomi, że opowiadają o w ł a s n y c h losach.
W konsekwencji skłania to n i e k t ó r y c h do okrutnego stwierdze­
nia: „Na szczęście wielcy twórcy mieli ciężkie dzieciństwo, w
p r z e c i w n y m razie bylibyśmy pozbawieni ich w s p a n i a ł y c h dzieł".
J a j e d n a k sądzę, ż e p i s a r z e c i n a p i s a l i b y j e d y n i e coś i n n e g o , r ó w ­
n i e z n a c z ą c e g o , jeżeli m i a ł o b y t o ź r ó d ł o w n i e ś w i a d o m o ś c i . N i e ­
ś w i a d o m e jest n i e s k o ń c z o n e , p o d o b n e d o m o r z a , z k t ó r e g o w p r o ­
c e s i e a n a l i z y m o ż e m y z a c z e r p n ą ć j e d y n i e s z k l a n k ę w o d y , t ę jego
część, k t ó r a u c z y n i ł a c z ł o w i e k a c h o r y m . W i e l k i t w ó r c a t y m s w o ­
b o d n i e j będzie mógł czerpać z morza, w im m n i e j s z y m stopniu
b ę d z i e się m u s i a ł c h r o n i ć p r z e d g r o ż ą c ą m u z e s z k l a n k i t r u c i z n ą .
Nieskrępowany, będzie próbował różnych dróg odkrywania sie-

244
bie na nowo, jak można to zaobserwować na przykładzie życia
i dzieła Pabla Picassa. Coś p r z e c i w n e g o można by powiedzieć
0 S a l v a d o r z e D a l i , k t ó r y bez w ą t p i e n i a jest w i e l k i m m a l a r z e m ,
ale p o d o b n i e j a k S a m u e l B e c k e t t , p r z e z c a ł e s w o j e ż y c i e z a g r o ­
żony jest trucizną w szklance. Te s ą d y nie są oceną wartości,
lecz d o t y c z ą j e d y n i e o s o b i s t e j t r a g e d i i t w ó r c y . S z k l a n k a j e s t m a ­
ła w p o r ó w n a n i u z m o r z e m . Ale jeżeli w t y m kontekście wy­
o b r a z i m y sobie c z ł o w i e k a o r o z m i a r a c h m r ó w k i , t o i t a s z k l a n k a
m o ż e się w y d a ć w i e l k i m m o r z e m .
U t a r t e przekonanie o korzystnym wpływie nerwicy na sztu­
kę jest b y ć m o ż e z a k o r z e n i o n e w n a s z e j w y z y s k u j ą c e j p o s t a w i e ,
którą w pewien sposób można zrozumieć. Moglibyśmy m i a n o w i ­
cie p y t a ć : czym b y ł y b y dzieła Kafki, Prousta, Joyce'a bez ich
nerwic? Czyż właśnie nie ci pisarze opisali nasze w ł a s n e , w e ­
wnętrzne zagrożenia, wewnętrzne więzienia, przymusy, absur­
dalności? Nie chcielibyśmy więc, żeby byli zdrowi, żeby pisali
tak jak Goethe, bo bylibyśmy pozbawieni decydujących przeżyć
1 nieświadomych odwzorowań. W Procesie Kafki przeżywamy
nasze niezrozumiałe poczucie winy, w Zamku naszą bezsilność,
w Przemianie s a m o t n o ś ć i izolację, b e z p o p a d a n i a w rozpacz, bo
przecież s t a n y te dotyczą jedynie w y m y ś l o n y c h przez Kafkę po­
staci. Tacy pisarze spełniają ważną dla nas funkcję nieobowią-
z u j ą c e g o l u s t r a , k t ó r e g o nie c h c i e l i b y ś m y b y ć p o z b a w i e n i . W t e n
sposób jako potomność p r z e j m u j e m y spuściznę rodziców, korzy­
s t a j ą c ze z d o l n o ś c i p i s a r z a .
Ta myśl pojawiła się p o raz pierwszy, gdy czytałam listy
Mozarta do syna w pasjonującym s t u d i u m Floriana Langeggera
(1978). M i ę d z y i n n y m i m o ż n a b y ł o p r z e c z y t a ć t a m t a k i e z d a n i e :
„Przede wszystkim musisz z całej duszy myśleć o powodzeniu
twoich rodziców, w przeciwnym razie duszę twoją diabli we­
zmą... od ciebie mogę oczekiwać wszystkiego z racji dziecięcej
p o w i n n o ś c i . . . c h c ę , jeżeli B ó g c h c e , p o ż y ć jeszcze p a r ę l a t , z a p ł a ­
cić m o j e d ł u g i — a p o t e m m o ż e s z , jeżeli m a s z o c h o t ę , r o z b i ć g ł o ­
wę o m u r " (s. 86 i 92). Te i p o d o b n e z d a n i a n i e z b y t p a s u j ą do
obrazu kochającego ojca, k t ó r y przekazała nam historia. Ale
wyraźnie mówią o narcystycznym wykorzystaniu dziecka, co w
większości w y p a d k ó w nie w y k l u c z a mocnego a f e k t y w n e g o w s p a r ­
cia i d u ż y c h p r e t e n s j i , (por. A. M i l l e r , 1979 i 1981). G d y c z y t a

245
się „ c z u l e " l i s t y L e o p o l d a M o z a r t a w wydaniu Langeggera, nie
n a l e ż y się dziwić, ż e s y n żył t y l k o t r o c h ę d ł u ż e j niż ojciec, z m a r ł
w w i e k u 37 l a t i p r z e d ś m i e r c i ą b a ł się o t r u c i a . Ale j a k n i e w a ż ­
n y w y d a j e się p o t o m n o ś c i t e n p o j e d y n c z y , t r a g i c z n y los w o b l i ­
czu w y b i t n y c h o s i ą g n i ę ć M o z a r t a .
Jakkolwiek subiektywna strona losu twórcy raczej nie ma
z n a c z e n i a d l a p o t o m n o ś c i , c h c i a ł a b y m zająć się w t y m r o z d z i a l e
w ł a ś n i e osobistą t r a g e d i ą p i s a r z a F r a n z a K a f k i . Czynię to, po­
nieważ przeczuwam, że większość naszych pacjentów s p o t k a ł p o ­
d o b n y los, c h o c i a ż s z u k a l i p o m o c y w p s y c h o a n a l i z i e ; a l e n i e m o ­
gli jej znaleźć, bo także wewnątrz psychoanalizy powszechne
jest mniemanie, które wyszło od F r e u d a , że dzieło s z t u k i jest
„substytutem zdrowego zaspokojenia instynktów", a więc ozna­
ką nerwicy lub, w i n n y m kontekście „ p r o d u k t e m k u l t u r y " , „ r e ­
zultatem sublimacji popędów".
G d y b y dzisiaj z n a l a z ł się t a k i c z ł o w i e k jak K a f k a ( a n i e w ą t ­
p i ę w to, że s p o t y k a m y l u d z i o p o d o b n e j s t r u k t u r z e i p o d o b n e j
historii dzieciństwa), c o s t a ł o b y się, g d y b y p o d d a n o g o p s y c h o ­
analizie w e d ł u g zasad teorii i n s t y n k t ó w ? W y o b r a ż e n i e tego m o ­
żemy znaleźć w obszernej literaturze poświęconej edypalnym,
p r e e d y p a i n y m , a o s t a t n i o t a k ż e h o m o s e k s u a l n y m ż y c z e n i o m libi-
d y n a l n y m Kafki. G ü n t e r Mecke pisze n p . tak:
„Istotą Procesu jest seksualny sprawdzian, w którym Józef
K. zawodzi z a r ó w n o w związku h e t e r o s e k s u a l n y m (z p a n n ą B ü r s t -
n e r ) , j a k i w h o m o s e k s u a l n y m (z „ m a l a r z e m " T i t o r e l l i m ) . T o t e ż
w k o ń c u z a k a r ę zostaje z g w a ł c o n y a n a l n i e p r z e z d w ó c h z b i r ó w "
(1981, s. 214).
W c y t o w a n y m t u t a j a r t y k u l e z „ P s y c h e " m o ż n a z n a l e ź ć szcze­
g ó ł o w e p o t w i e r d z e n i e t e g o , c o s p o t k a ł o b y p a c j e n t a F r a n z a Kaf­
k ę , g d y b y jego a n a l i z ę p r z e j ą ł G ü n t e r M e c k e . M e c k e r e l a c j o n u j e :
„Utwory Kafki były dla mnie zawsze w o wiele większym
s t o p n i u k a m i e n i e m o b r a z y niż i m p u l s e m d o r o z m y ś l a ń . . . Bóg w i e ,
dlaczego m n i e właśnie p r z y p a d ł w udziale obowiązek p r o w a d z e ­
nia po kolei kilku seminariów poświęconych Kafce. Prowadzi­
łem je, jak ślepy m i ę d z y ślepymi, z rosnącym niesmakiem, w
końcu ze wstydem. Czułem, że b e z w a r u n k o w o nie dorosłem do
przedmiotu, stwierdziłem, że prowokuje m n i e on do bajania,
w k r ó t c e d u s i ł e m się w e w ł a s n y m sosie i m u s i a ł e m s o b i e p o w i e -

246
dzieć — i p o z w o l i ć p o w i e d z i e ć moim bardzo otwartym studen­
tom — że także j a p o z w o l i ł e m sobie n a f a ł s z e r s t w o s w o i m i i n ­
terpretacjami Kafki.
P s y c h o a n a l i z a j a k o m e t o d a nie p o m o g ł a m i w i e l e n a p o c z ą t ­
ku, czasami p r z e s z k a d z a ł a mi, n p . s k ł a n i a ł a m n i e d o i n t e r p r e t o ­
wania poszczególnych wypowiedzi Kafki za pomocą uprzednio
p r z y g o t o w a n y c h k o n s t r u k c j i . T a k n i e m o ż n a . D ł u g o t r z e b a błą­
dzić w k a f k o w s k i m l a b i r y n c i e - s y s t e m i e , zanim można umiejsco­
wić pojedyncze ślepe korytarze. W t e d y oczywiście można zna­
leźć główny klucz... Ja wziąłem sobie radę Gardena (Zamek),
k t ó r y n i e n a w i d z i m i e r n i c z e g o K., d o s e r c a . W y s t a r c z y g o d o b r z e
słuchać, a wskaże u k r y t ą ścieżkę.
...To b y ł o s e r c e m o j e j m e t o d y . J e g o b i c i e n i e r z a d k o r o z p a l a ł o
n a m i ę t n o ś ć " (s. 215).
T a k a n a m i ę t n o ś ć m o ż e się p o j a w i ć , g d y c h c e się kogoś lub
coś pojąć, a wszystkie dostępne środki zrozumienia zawodzą.
Taka była też s y t u a c j a m a ł e g o Franza Kafki i gdyby dorosły
K a f k a p o d d a ł się a n a l i z i e , t o z p e w n o ś c i ą p r z e k a z a ł b y t o u c z u c i e
swojemu analitykowi. Niekiedy występuje ono w jego u t w o r a c h ,
k t ó r e n a g l e , k i e d y c z y t e l n i k sądzi, ż e j u ż coś u d a ł o m u się z r o ­
zumieć, przedstawiają mu jakąś absurdalną sytuację. Nie należy
więc d z i w i ć się t e j namiętności Meckego — m o g ł a b y ona od­
zwierciedlać w formie przeciwprzeniesienia uczucia małego F r a n ­
za K a f k i . A l e — a to j e s t w i e l k a r ó ż n i c a — a n a l i t y k n i e m o ż e
j a k d z i e c k o l u b p a c j e n t p o d d a ć się r o z p a c z l i w e j b e z s i l n o ś c i ; m o ż e
p o z b y ć się t e g o n i e z n o ś n e g o u c z u c i a , oferując pacjentowi inter­
pretacje, k t ó r e nie trafiają w s e d n o s p r a w y . W t e n sposób m ś c i
się za n i e m o ż n o ś ć z r o z u m i e n i a , w k o n s e k w e n c j i za u c z u c i e r o z ­
paczliwej wściekłości i cieszy się, że w końcu nad pacjentem
panuje. Także Mecke tryumfuje, że dopadł przebiegłego chłopca,
F r a n z a K a f k ę , n a s e k r e t n e j ścieżce i o p i s u j e g o jako „trucicie­
la", k t ó r y swój „homoseksualizm" ukrywa ze schizofreniczną
przebiegłością za pomocą języka przypominającego mowę ło-
trowską. Mecke w długiej rozprawie dokładnie n a m przedstawia,
k t ó r e m i e j s c a w o p o w i a d a n i u z d r a d z a j ą (jak m u s i ę w y d a j e ) h o ­
moseksualne fantazje i aktywność „łowcy chłopców", Kafki
(s. 227), i c z y n i to niezwykle skrupulatnie. Jedynie informacja
o s e k s u a l n y m w y k o r z y s t a n i u , k t ó r e g o ofiarą p r a w d o p o d o b n i e b y ł

247
s a m K a f k a , bez z w i ą z k u i n i e p o t r z e b n i e p o j a w i a się w p r z y p i s i e .
Informuje ona po prostu: „Liczne występujące tu poszlaki wska­
zują n a to, ż e K a f k a m a j ą c l a t 1 5 z o s t a ł h o m o s e k s u a l n i e u w i e ­
dziony l u b — co b a r d z i e j prawdopodobne — zgwałcony". Bez
komentarza! Wiele razy z a u w a ż y ł a m w czasie mojej pracy su-
p e r w i z y j n e j i p r z y p r z y s ł u c h i w a n i u się o p i s o m w y p a d k ó w w k o ­
łach analitycznych, że nie przywiązywano do takich informacji
żadnej wagi, bo z a j m o w a n o się jedynie opisem „życzeń libidy-
n a l n y c h " (winą dziecka). Z pewnością m o ż n a dostrzegać w t w ó r ­
c z y m d z i e l e t y l k o to, c o w n i m z o b a c z y ć w o l n o , t y l k o to, n a c o
n a s s t a ć , ale n a w e t t a k p o g a r d l i w a p o s t a w a n i e m o ż e z a s z k o d z i ć
ukończonemu utworowi. Natomiast pacjent w pokoju analityka
m o ż e się s t a ć ofiarą, jeżeli z n a j d z i e się w a t m o s f e r z e w ł a ś c i w e j
t a k i e j p o s t a w i e . T a k j a k p r o f e s o r M e c k e n i e z a p o z n a ł się z d z i e ­
ł a m i K a f k i d o b r o w o l n i e , lecz b y ł , j a k pisze, z o b o w i ą z a n y d o p r o ­
wadzenia „seminariów na temat Kafki", podobnie analityk mo­
że podjąć się leczenia obcego mu psychicznie pacjenta między
innymi z przyczyn finansowych. Jeżeli pacjent nieświadomie
skonfrontuje analityka z absurdalnymi sytuacjami z jego dzie­
c i ń s t w a , to z ł a t w o ś c i ą m o ż e dojść do t a k i e j s y t u a c j i , w k t ó r e j
postawa t e r a p e u t y przypomina postawę Meckego w stosunku do
Kafki i d l a t e g o jest on z d a n y na p o m o c s k o m p l i k o w a n y c h teorii.
J e ż e l i p a c j e n t z a u w a ż y b e z s i l n o ś ć t e r a p e u t y l u b się p o s k a r ż y , ż e
jest nierozumiany, usłyszy, że staje się agresywny, ponieważ
analityk nie odwzajemnia jego homoseksualnej oferty. Z tego
rodzaju interpretacjami jako zaleceniami często s p o t y k a ł a m się
w okresie studiów i potrzebowałam wiele czasu, żeby dostrzec
ich o b r o n n y charakter. Dobrze wyuczony kandydat niechybnie
zapyta: „Może jest w t y m trochę p r a w d y ? " A pacjent, k t ó r y wi­
dzi w swoim a n a l i t y k u boskie cechy pierwszej osoby znaczącej,
n i e m o ż e n i e u l e c s i l e jego i n t e r p r e t a c j i , s z c z e g ó l n i e w t e d y , g d y
wypowiadane są one p e w n y m tonem, który nie dopuszcza żad­
nej innej możliwości. Lecz jeżeli analityk mógłby dopuścić
i p r z e ż y ć swoją n i e p e w n o ś ć i o g r a n i c z e n i e z p o w o d u n i e m o ż n o ś ­
ci zrozumienia, to może uczucie to umożliwiłoby mu dotarcie do
dzieciństwa pacjenta. Przynajmniej takie jest moje osobiste do­
świadczenie.
C y t o w a n y p o w y ż e j a r t y k u ł G u n t e r a Meckego z „ P s y c h e " jest

243
typowy dla libidynalno-teoretycznej postawy w psychoanalizie,
k t ó r ą s t a r a ł a m się p r z e d s t a w i ć n a p o c z ą t k u . M o ż n a b y p r z y p u s z ­
czać, ż e t a k a p o s t a w a z d e c y d o w a n i e n a l e ż y d o p r z e s z ł o ś c i . Po­
d o b n i e c h c i e l i b y ś m y w i e r z y ć , ż e C z a r n a P e d a g o g i k a n i e m a cze­
g o s z u k a ć w n a s z y c h c z a s a c h , a l e n i e s t e t y jest w r ę c z p r z e c i w n i e
i starania zaszufladkowania pacjenta (tutaj Franza Kafki) jako
przebiegłego oszusta, przed którego intrygami można się na
szczęście ustrzec za pomocą odpowiednich kluczy, są niestety
częste. Są o n e logicznymi s k u t k a m i kształcenia p s y c h o a n a l i t y c z ­
nego, u t o ż s a m i a n e g o z t e o r i ą i n s t y n k t ó w .
Oczywiście nie wszyscy psychoanalitycy pracują w ten spo­
sób. D o n a l d W . W i n n i c o t t , M a r i o n Milner, H e i n z K o h u t , M a s ­
sud K h a n , William G. Niederland, Christel Schöttler i wielu in­
nych mogło pomóc twórczym ludziom, ponieważ nie znajdowali
się p o d p r e s j ą w y w o d z e n i a twórczości swoich pacjentów z kon­
fliktów libidynalnych i konieczności stałego u d o w a d n i a n i a im
„ b r u d n y c h f a n t a z j i " (por. A. M i l l e r , 1980, s. 33 i n a s t . ) . J e d n a k
przypominająca o Czarnej Pedagogice pogardliwa, obnażająca,
n a w e t prześladująca p o s t a w a w ż a d n y m p r z y p a d k u nie jest rzad­
kością; raczej reprezentuje (ledwie świadomą lub świadomie
chcianą) główną t e n d e n c j ę dzisiejszej psychoanalizy. Że j e j ofi­
c j a l n i r e p r e z e n t a n c i u w a ż a j ą t ę p o s t a w ę z a coś z u p e ł n i e n o r m a l ­
nego i n a w e t nowego, potwierdzają wprowadzające słowa redak­
cji „ P s y c h e " :
„ M e c k e , o p i e r a j ą c się n a z b i o r a c h listów, o d c z y t u j e o p o w i a ­
dania i powieści Kafki jako kryptogramy: jako zaszyfrowany
twórczy przekaz doświadczeń życiowych z pogranicza homo-
i heteroseksualności. T e n n o w y sposób czytania Kafki jest p r z e d ­
stawiony na przykładzie opowiadania Myśliwy Grakchus".
Ten „nowy sposób" traktowania Kafki nie jest znowu taki
n o w y , b o j u ż p r z e z s w o j e g o ojca K a f k a b y ł t r a k t o w a n y w ł a ś n i e
tak, j a k t e r a z p r z e z M e c k e g o . T o , czego ojciec n i e r o z u m i a ł w
swoim synu, wyśmiewał, czasami nienawidził i czym pogardzał,
było w nim najistotniejsze. Taki los spotyka większość dzieci,
k t ó r e już p o p r z e z s w o j e i s t n i e n i e w p r a w i a j ą r o d z i c ó w w n i e p e w ­
ność. J e ż e l i t e n u r a z p o w t a r z a s i ę w p s y c h o a n a l i z i e w ł a ś n i e n a
początku, zanim został zbudowany empatyczny, wewnętrzny
obiekt, sytuacja taka może doprowadzić do w y b u c h u psychozy.

249
W t e d y m ó w i się, ż e p a c j e n t n a t k n ą ł się n a „ p s y c h o t y c z n e j ą d r o "
i n i e b i e r z e się p o d u w a g ę t e g o , że w t r a k c i e s w o j e j a n a l i z y , to
znaczy obecnie, ponownie został on narażony na realny uraz
z okresu dzieciństwa, czego b e z wsparcia nie mógł wytrzymać
i dlatego popadł w psychozę.
N i e m a m z a m i a r u s t o s o w a ć w o b e c K a f k i g o t o w y c h t e o r i i , lecz
c h c ę s p r ó b o w a ć u k a z a ć to, c o o jego ż y c i u m ó w i ą jego dzieła,
a p r z e d e w s z y s t k i m listy. W t e n b e z p o ś r e d n i s p o s ó b p r z e d s t a w i ę
moją analityczną postawę w s t o s u n k u do pacjenta, którą okre­
ślam jako poszukiwanie wczesnodziecięcej rzeczywistości, bez
p r z y m u s u o c h r o n y rodziców. Różnica m i ę d z y tego rodzaju ana­
lizą p o e t y c k i e g o u t w o r u , a p s y c h o a n a l i t y c z n ą s y t u a c j ą p o l e g a n a
tym, że w tej ostatniej artykulacja cierpienia nie odbywa się
p o p r z e z d z i e ł o p o e t y c k i e , lecz w i n s c e n i z a c j a c h w p r z e n i e s i e n i u
i p r z e c i w p r z e n i e s i e n i u . A l e m o j a p o s t a w a w s t o s u n k u do d z i e c k a
w dorosłym jest t a k a sama.
29-letni F r a n z Kafka notuje w swoich p a m i ę t n i k a c h , że p r z y
czytaniu swojego opowiadania p t : Wyrok był pod koniec bliski
p ł a c z u . N o c p ó ź n i e j (z 4. na 5. g r u d n i a 1912 r.) p i s z e do F e l i c j i
Bauer:
„Najdroższa, otóż ja tak piekielnie chętnie czytam, ryczenie
do c h ę t n y c h i u w a ż n y c h uszu słuchaczy tak dobrze robi biedne­
mu sercu.
J a k o d z i e c k o — p r z e d k i l k o m a l a t y b y ł e m n i m jeszcze — l u b i ­
ł e m m a r z y ć , że w w i e l k i e j sali w y p e ł n i o n e j p u b l i c z n o ś c i ą — c z y ­
tam Education sentimentale całą, bez przerywania, przez tyle
d n i i n o c y , ile okaże się potrzebne, naturalnie po francusuku,
a ś c i a n y o d b i j a j ą e c h o . I l e k r o ć p r z e m a w i a ł e m , a m ó w i e n i e j e s t na
pewno czymś lepszym niż o d c z y t y w a n i e ( z d a r z a ł o się to dosyć
r z a d k o ) , c z u ł e m t a k i e u w z n i o ś l e n i e , i t a k ż e dzisiaj n i e ż a ł o w a ł e m
tego wieczoru" (F. Kafka, Listy do Felicji i inne z lat 1912 -
- 1916, t ł u m . I r e n a K r o ń s k a , P I W W a r s z a w a 1976, s. 136 i n a s t . ) .
Do zewnętrznego obrazu skromnego, powściągliwego Franza
K a f k i zdania te z b y t n i o nie pasują. Ale jak są zrozumiałe, gdy
pisze je człowiek, k t ó r y przez całe swoje dzieciństwo b y ł zupeł­
nie osamotniony we wszystkim, co go rzeczywiście i głęboko
zajmowało.
W biografii M a x a Broda czytamy, że m a t k a Kafki b y ł a „ci-

250
cną, dobrą, wyjątkowo mądrą, nawet pełną wiedzy kobietą".
( „ D o b r a m a t k a " w y d a j e się ciągle jeszcze b y ć u l u b i o n y m z w r o ­
t e m b i o g r a f ó w . ) K i e d y t o c z y t a m y i j e d n o c z e ś n i e w i e m y , ż e ża­
d e n c z ł o w i e k n i e b y ł K a f c e bliższy niż w ł a ś n i e M a x B r o d , t o je­
szcze w y r a ź n i e j w i d z i m y , w j a k i e j d u c h o w e j s a m o t n o ś c i u p ł y n ę ­
ł o t o życie. M a t k a K a f k i , J u l i e K a f k a , k t ó r a s a m a w w i e k u t r z e c h
lat straciła m a t k ę , a p o t e m babkę, przez całe swoje życie b y ł a
p i l n y m , p o s ł u s z n y m d z i e c k i e m s w o j e g o ojca i m ę ż a . B y ł a d o je­
go d y s p o z y c j i c o d z i e n n i e w i n t e r e s i e , a w i e c z o r e m p r z y g r z e w
karty. ( „ O d t r z y d z i e s t u lat, lo znaczy przez całe m o j e życie",
pisze jej syn do Felicji). F r a n z b y ł jej p i e r w s z y m dzieckiem, w
k r ó t k i c h odstępach czasu urodziła jeszcze d w ó c h s y n ó w , z k t ó ­
r y c h j e d e n p r z e ż y ł d w a l a t a , a d r u g i t y l k o sześć m i e s i ę c y . P ó ź ­
niej, m i ę d z y s i ó d m y m a dziesiątym r o k i e m życia F r a n z a , zjawiły
się jeszcze t r z y s i o s t r y .
C a ł e dzieło K a f k i i w s z y s t k i e jego l i s t y dają n a m t y l k o p r z y ­
bliżone w y o b r a ż e n i e o tym, w jaki sposób dziecko o podobnej
m u i n t e n s y w n o ś c i i g ł ę b i życia u c z u c i o w e g o z d a n e j e s t n a p a s t w ę
przeżyć związanych z narodzinami i śmiercią oraz wszystkich
takich uczuć, jak opuszczenie, z a w i ś ć i z a z d r o ś ć , k i e d y j e s t sa­
m o t n e . (Zresztą p o d o b n e było dzieciństwo Hölderlina, Novalisa,
M u n c h a i innych.) P e ł n e pytań, bystre, ciekawe, bardzo wrażli­
we, ale w ż a d n y m razie nie chore dziecko, było beznadziejnie
s a m o t n e we wszystkich t y c h przeżyciach, pozostawione ze wszy­
stkimi swoimi p y t a n i a m i na łasce władczej służby. Często w z r u ­
szając ramionami mówimy: dawniej było to u bogatych ludzi
z u p e ł n i e n o r m a l n e , ż e dzieci p o z o s t a w i a n o o p i e c e g u w e r n a n t e k .
(Jak gdyby „ n o r m a l n o ś ć " była gwarancją dobroci.) Z pewnością
często z d a r z a ł o się, ż e m a m k a czy n i a ń k a r a t o w a ł a d z i e c k o p r z e d
c h ł o d e m i b r a k i e m m i ł o ś c i z e s t r o n y r o d z i c ó w . Ale m u s i m y so­
bie też w y o b r a z i ć , z jaką satysfakcją podlegli służący przekazy­
w a l i m a ł e m u d z i e c k u u p o k o r z e n i a , k t ó r e znosili o d „ g ó r y " . P o ­
nieważ dziecko rzadko jest w s t a n i e bez r y z y k a zadenuncjować
i o p o w i e d z i e ć co się s t a ł o , n a j l e p i e j się n a d a j e do w y ł a d o w a n i a
na n i m w s z y s t k i c h form psychicznego i fizycznego o k r u c i e ń s t w a .
Jak wielki, mocny musiał być w dzieciństwie Kafki głód
słuchającego, rzetelnego człowieka, k t ó r y bez g r ó ź b i o b a w za­
a k c e p t o w a ł b y jego p y t a n i a , l ę k i i o b a w y , d z i e l i ł b y jego z a i n t e -

251
r e s o w a n i a , r o z u m i a ł jego u c z u c i a i nie w y ś m i e w a ł ich. J a k wiel­
k a m u s i a ł a b y ć jego t ę s k n o t a z a m a t k ą , k t ó r a b y jego w e w n ę t r z ­
ny świat przyjęła z r e s p e k t e m i zaangażowaniem. Ale t e n respekt
m o ż n a o k a z a ć d z i e c k u t y l k o w t e d y , g d y i siebie t r a k t u j e się po­
ważnie.
J a k m o g ł a się t e g o n a u c z y ć m a t k a K a f k i ? S a m a s t r a c i ł a m a t ­
kę w w i e k u , w k t ó r y m d z i e c k o nie p o t r a f i a n i p o j ą ć , a n i cier­
p i e ć z p o w o d u t e j s t r a t y . Bez e m p a t y c z n e g o s u b s t y t u t u nie m o ­
gła w t y c h w a r u n k a c h rozwinąć własnej osobowości, to znaczy
w ł a s n e j , p r a w d z i w e j zdolności d o k o c h a n i a . N i e m o ż n o ś ć k o c h a ­
n i a n i e j e s t w i n ą , lecz w i e l k ą t r a g e d i ą .
P o g l ą d , ż e n i e d e p r e s y j n e w y k o n y w a n i e o b o w i ą z k u , lecz roz­
wój osobowy i spontaniczność m a t k i umożliwiają ciepły i pełen
r e s p e k t u s t o s u n e k d o d z i e c k a , z a c z y n a p o w o l i z n a j d o w a ć zrozu­
mienie w naszym społeczeństwie. Wystarczyłoby, żeby mężczyź­
ni, którzy ten pogląd uważają za wynalazek ruchu kobiecego,
chociaż t r o c h ę z o r i e n t o w a l i się, j a k to w y g l ą d a ł o w przeszłości.
M a t k a G o e t h e g o n p . p i s a ł a d o s w o j e g o s y n a listy, k t ó r e w y r a ź ­
nie świadczą o t y m , jak w sposób n a t u r a l n y miłość i szacunek
dla dziecka wynikają z n i e s k r ę p o w a n e j spontaniczności. Nie znaj­
dzie się t u żadnego fałszywego słowa, nigdzie nie ma mowy
o ofierze, czy t e ż o w y p e ł n i a n i u o b o w i ą z k u .
Ale J u l i a K a f k a pisze (do Broda), że dla szczęścia każdego
z e s w o i c h dzieci b y ł a b y g o t o w a o f i a r o w a ć k r e w serdeczną. Po­
dobnie zakłamany styl występuje u matki Hölderlina. Ileż serc
ma m a t k a ? I co ma d z i e c k o począć z tą krwią, k i e d y p o t r z e b u j e
słuchającego go ucha?
N i e z a s p o k o j o n y , r o z p a c z l i w y głód jej s y n a , głód p r a w d o m ó w ­
ności i z r o z u m i e n i a , k t ó r y zresztą j a k c z e r w o n a n i ć p r z e w i j a się
p r z e z 700 s t r o n Listów do Felicji, odbija się w z a c y t o w a n y m po­
wyżej śnie. Na miejscu m a t k i jest t y l e o s ó b z „przygotowany­
mi i u w a ż n y m i uszami", które przyszły jedynie po to, by go
s ł u c h a ć . I m o ż e c z y t a ć d ł u g o , p r z e z całe noce, aż go zrozumieją.
Ale p o n i e w a ż z w ą t p i e n i e i d r ę c z ą c a siła w c z e s n y c h d o ś w i a d c z e ń
j e s t r ó w n i e silna, j a k n a d z i e j a , K a f k a chce czytać na głos nie
w ł a s n e dzieła, ale F l a u b e r t a . G d y b y s ł u c h a c z e , m i m o jego n a j ­
w i ę k s z y c h w y s i ł k ó w , nie z r o z u m i e l i , co c h c i a ł im p r z e k a z a ć , to
niezrozumiały byłby Flaubert, Flaubert, który był mu wpraw-

252
dzie b a r d z o b l i s k i , ale nie b y ł p r z e c i e ż n i m s a m y m . N a r a ż e n i e
siebie s a m e g o n a r y z y k o o b o j ę t n o ś c i i b r a k u z r o z u m i e n i a b y ł o ­
b y jeszcze b a r d z i e j b o l e s n e i m u s i a ł o b y p o z o s t a w i ć m ę c z ą c e u c z u ­
cie o b n a ż e n i a i w s t y d u . Bo d z i e c k o w s t y d z i się, g d y b e z s k u t e c z ­
n i e zabiega o z r o z u m i e n i e . C z u j e się j a k ż e b r a k , k t ó r y p o w i e l ­
kim wysiłku i długich wewnętrznych walkach wyciągnął rękę
i pozostał niezauważony przez przechodniów.
To, że d z i e c k o w s t y d z i się s w o i c h p o t r z e b n a l e ż y do conditio
humana, p o d c z a s g d y d o r o s ł y n i e u ś w i a d a m i a sobie, że jest g ł u ­
c h y i często n i e ma pojęcia, co r o z g r y w a się t u ż o b o k n i e g o w
dziecięcej d u s z y , o ile jego w ł a s n e d z i e c i ń s t w o jest mu niedo­
stępne emocjonalnie.
J a k o dziecko K a f k a b y ł „ p o s ł u s z n y , o s p o k o j n y m u s p o s o b i e ­
n i u i g r z e c z n y " — t a k o p i s a ł a go b o n a .
„ D z i e c k o w z r a s t a ł o pod o p i e k ą k u c h a r k i i d o m o w e j p o m o c y
M a r i e W e r n e r , Czeszki, k t ó r a dziesiątki l a t ż y ł a w r o d z i n i e Kaf­
ki i którą wszyscy nazywali slęcna (panienka). Jedna surowa,
druga przyjazna, ale pełna lęku przed ojcem, któremu miała
z w y c z a j o d p o w i a d a ć w czasie s p r z e c z e k : «Ja nic nie mówię, ja
tylko myślę». Do o b u t y c h « z n a c z a c y c h osób» doszła w pierw­
s z y c h l a t a c h d z i e w c z y n a d o dzieci, a p ó ź n i e j f r a n c u s k a g u w e r ­
n a n t k a (obowiązująca w lepszych praskich rodzinach). Rodziców
widywał Kafka rzadko. Ojciec urządził w swoim stale powię­
k s z a j ą c y m się i n t e r e s i e h a ł a ś l i w ą siedzibę i m a t k a ciągle m u s i a ­
ła być z nim, jako pomoc i przeciwwaga wobec urzędników,
k t ó r z y dla ojca byli b y d ł e m , p s a m i , o p ł a c a n y m i w r o g a m i . Wy­
c h o w a n i e o g r a n i c z a ł o się do w s k a z ó w e k p r z y s t o l e i p o l e c e ń , bo
również wieczorem m a t k a stale musiała d o t r z y m y w a ć t o w a r z y ­
s t w a ojcu p r z y c o d z i e n n e j g r z e w k a r t y z o k r z y k a m i , ś m i e c h e m
i sprzeczką. N i e m o ż n a z a p o m n i e ć o fajkach. W t y m t ę p y m , p e ł ­
nym trucizny, zabójczym powietrzu pięknie urządzonego, ro­
dzinnego pokoju wzrastało dziecko. Skąpe polecenia ojca były
dla m e g o n i e p o j ę t e i z a g a d k o w e . Było t a k n i e p e w n e w s z y s t k i e ­
go, że r z e c z y w i ś c i e p o s i a d a ł o j e d y n i e to, co już t r z y m a ł o w r ę ­
kach lub ustach. D o t e j n i e p e w n o ś c i s z c z e g ó l n i e p r z y c z y n i ł się
kierunek ojcowskiego wychowania, który Kafka tak określa w
liście d o ojca: «Ty możesz d z i e c k o t r a k t o w a ć jedynie tak, jaki
w ł a ś n i e jesteś, za pomocą siły, k r z y k u i złości, i w t y m w y p a d -

253
ku w y d a w a ł o C i się t o p o n a d t o dlatego tak odpowiednie, bo
c h c i a ł e ś m n i e w y c h o w a ć n a s i l n e g o , d z i e l n e g o c h ł o p c a » " (K. W a -
g e n b a c h , 1976, s. 20).
Z p o z o r u w y d a j e się, że jest tu o p i s a n y „bezpieczny dom",
dzieciństwo nie gorsze niż wiele innych, jakie było udziałem
większej lub mniejszej liczby wielkich i dzielnych ludzi. Ale
dzieło Kafki opowiada, w j a k i s p o s ó b dz'iecko może przeżywać
sytuacje, k t ó r e m y ciągle jeszcze o k r e ś l a m y jako zupełnie nor­
m a l n e i p o w s z e d n i e , w k t ó r y c h m u s z ą ż y ć n a s z e dzieci bez ż a d ­
nej szansy opowiedzenia o nich, co b y ł o m o ż l i w e w p r z y p a d k u
Kafki. Gdybyśmy to, co opowiadał, przyjęli z empatycznym
zrozumieniem, nie jako wyraz jego „ n e u r a s t e n i i " , b ó l ó w g ł o w y ,
„ k o n s t y t u c j i " l u b s z a l e ń s t w a , lecz j a k o o p i s jego l o s u w e w c e e -
s n y m d z i e c i ń s t w i e i r e a k c j i n a ń , bez k o n i e c z n o ś c i c h r o n i e n i a r o ­
d z i c ó w , m o g ł o b y t o z a o s t r z y ć n a s z ą w r a ż l i w o ś ć n a to, c o jeszcze
tu i teraz zadajemy n a s z y m dzieciom. Często robimy to tylko
dlatego, że nie w i e m y , jak m o c n o dziecko w c h ł a n i a w r a ż e n i a i co
się p o t e m z n i m i d z i e j e w j e g o w n ę t r z u . J e s t t o n p . n i e f r a s o b l i ­
w a w a l k a k o s z t e m d z i e c k a , figiel, n a k t ó r y s o b i e p o z w a l a m y , i u b
groźba, o k t ó r e j w y k o n a n i u s a m i nie m y ś l i m y poważnie, a jedy­
nie c h c e m y u z y s k a ć p o p r a w ę w z a c h o w a n i u . A l e d z i e c k o n i e z n a
naszych zamiarów, być może codziennie czeka na grożącą mu
k a r ę , k t ó r a n i e p r z y c h o d z i , a l e k t ó r a wisi n a d n i m j a k m i e c z D a -
m o k l e s a . T a k i e „ n i e w i n n e " s c e n y r o z g r y w a ł y się c z ę s t o w dro­
dze Kafki do szkoły. W j e d n y m z listów do M i l e n y o p o w i a d a on:
„Nasza kucharka, mała, sucha, chuda, o spiczastym nosie
i z a p a d n i ę t y c h p o l i c z k a c h , ż ó ł t a w a , ale s i l n a , e n e r g i c z n a i w ł a d ­
cza, p r o w a d z i ł a m n i e c o r a n o d o s z k o ł y . M i e s z k a l i ś m y w d o m u
o d d z i e l a j ą c y m M a ł y R y n e k o d W i e l k i e g o . S z ł o się w i ę c n a j p i e r w
przez Rynek, potem przez ulicę Tyniecką, potem przez rodzaj
sklepionej bramy, ulicą Rzeźniczą w dół do R y n k u Mięsnego.
I t a k p o w t a r z a ł o się c o d z i e n n i e j a k r o k d ł u g i . W c h w i l i w y r u ­
szenia z d o m u k u c h a r k a mówiła, że opowie nauczycielowi, jaki
byłem w domu niegrzeczny. Prawdopodobnie nie byłem znów
t a k b a r d z o n i e g r z e c z n y , ale j e d n a k k r n ą b r n y , n i e u ż y t y , s m u t n y ,
z ł y i d a ł o b y się z a p e w n e w y b r a ć z t e g o coś ł a d n e g o d l a n a u c z y ­
ciela. W i e d z i a ł e m o t y m i d l a t e g o n i e l e k c e w a ż y ł e m g r ó ź b k u ­
charki. Lecz przede wszystkim myślałem, że droga do szkoły

254
jest s t r a s z l i w i e d ł u g a , że jeszcze wiele rzeczy może się zdarzyć
( z t a k i e j t o n a p o z ó r d z i e c i n n e j l e k k o m y ś l n o ś c i r o z w i j a się s t o ­
p n i o w o — d r o g i b o w i e m n i e są t a k s t r a s z l i w i e d ł u g i e — ów l ę k
i m a r t w o o k a powaga). B y ł e m też, p r z y n a j m n i e j jeszcze n a S t a ­
romiejskim Rynku, pełen wątpliwości, czy kucharka, która by­
ła w p r a w d z i e osobistością w a ż n ą , a l e t y l k o w d o m u , w o g ó l e o d ­
w a ż y się m ó w i ć z n a u c z y c i e l e m , k t ó r y jest osobistością w a ż n ą w
c a ł y m świecie. Gdzieś koło wylotu ulicy Rzeźniczej lęk przed
groźbą brał górę. J u ż szkoła jako taka była strachem, a teraz
k u c h a r k a c h c i a ł a m i t o jeszcze u t r u d n i a ć . Z a c z y n a ł e m p r o s i ć , o n a
zaprzeczała r u c h e m głowy; im bardziej prosiłem, t y m cenniejsze
w y d a w a ł o się to, o c o p r o s i ł e m , t y m w i ę k s z e w y d a w a ł o m i się
n i e b e z p i e c z e ń s t w o . S t a w a ł e m i p r o s i ł e m o p r z e b a c z e n i e , o n a ciąg­
nęła mnie dalej, ja groziłem jej o d w e t e m ze s t r o n y rodziców,
ona się śmiała — tu była wszechmocna. Czepiałem się bram
s k l e p o w y c h i n a r o ż n y c h k a m i e n i c , n i e c h c i a ł e m iść d a l e j , d o p ó k i
m i n i e p r z e b a c z y , c i ą g n ą ł e m j ą d o t y ł u z a s p ó d n i c ę (jej t e ż n i e
b y ł o ł a t w o ) , a l e w l o k ł a m n i e d a l e j , z a p e w n i a j ą c , ż e i t o jeszcze
p o w i e n a u c z y c i e l o w i . Z a c z y n a ł o b y ć p ó ź n o . N a k o ś c i e l e Sw. J a ­
kuba biła ósma, słychać było dzwonki szkolne, inne dzieci za­
c z y n a ł y biec. Z a w s z e n a j b a r d z i e j b a ł e m się s p ó ź n i e n i a , t e r a z m y
t a k ż e m u s i e l i ś m y b i e c i ciągle m y ś l a ł e m : «powie — czy nie po-
w i e » — no i n i e p o w i e d z i a ł a . N i g d y n i e p o w i e d z i a ł a . A l e z a w s z e
m i a ł a t ę m o ż l i w o ś ć ( w c z o r a j n i e p o w i e d z i a ł a m , a l e dzisiaj z całą
pewnością powiem) i nigdy z niej nie zrezygnowała". (F. Kaf­
ka, Listy do Mileny, przeł. Feliks Konopka, Wyd. Lit. Kraków
1969, s. 65 i n a s t . ) .
Istnieją niezliczone interpretacje Procesu Kafki, bo utwór
ten odzwierciedla wiele ludzkich sytuacji. Ale głęboka wiedza
o tych sytuacjach, która skłoniła Kafkę, żeby opisać je w ten
sposób, t k w i k o r z e n i a m i w p r z e ż y c i a c h d z i e c k a , k t ó r e s ą p o d o b ­
ne do o p i s y w a n e j powyższej drogi do szkoły 9. Józef K. jest j e ­
szcze w ł ó ż k u , k i e d y z o s t a j e p o i n f o r m o w a n y o p r o c e s i e , k t ó r e g o
a r g u m e n t a c j a w y d a j e m u się t a k n i e j a s n a , tak pełna sprzecznoś­
ci, j a k p o s t a w a r o d z i c ó w i w y c h o w a w c ó w , k t ó r y c h r a c j i n i e m o ­
ż n a t a k z u p e ł n i e o d r z u c i ć , b o z a w s z e z n a j d z i e się coś, c o d z i e c k o

9
To dziecko codziennie rano przeżywało męki opisane w Procesie.

255

L
c h c e u k r y ć , za co m u s i się czuć w i n n e i z c z y m z a w s z e p o z o s t a ­
je samotne.
Tak jak Józef K. w Procesie na próżno próbuje się dowie­
dzieć, j a k i e p o p e ł n i ł p r z e s t ę p s t w o , m i e r n i c z y K. w p o w i e ś c i Za­
mek męczy się, zadając sobie pytanie, kiedy w końcu zostanie
zaakceptowany jako członek wspólnoty.
Rozpaczliwe próby dziecka, żeby zorientować się w sprzecz­
n y c h w y p o w i e d z i a c h rodziców, dojrzeć w nich sens i logikę, nie
mogą znaleźć bardziej odpowiedniego w y r a z u niż w kafkowskiej
historii mierniczego K., który stara się dostać do zamku. Jak
d z i e c k o m o ż e w y j a ś n i ć sobie f a k t , ż e t a s a m a m a t k a , k t ó r a za­
pewnia je stale o swojej miłości, zupełnie me p r z e c z u w a jego
p r a w d z i w y c h p o t r z e b i to, ż e n i g d y n i e m o ż e się d o n i e j zbliżyć,
c h o c i a ż jest t a k b l i s k o j a k z a m e k ?
W rzeczywistości Kafka przedstawia tu n i e kończące się wy­
siłki dziecka, k t ó r e szuka wyjścia z samotności za pomocą zro­
z u m i e n i a i s t a r a się p r z e ł a m a ć p r z e k l e ń s t w o izolacji w ś r ó d c h ł o ­
pów (personel domowy), dopatruje się w błahych, przypadko­
wych gestach i słowach mieszkańców wsi znaków życzliwości
lub odrzucenia przez zamek; w końcu próbuje znaleźć jakiś sens
w t y m a b s u r d a l n y m ś w i e c i e — sens, który pozwoliłby jednostce
wejść do w s p ó l n o t y w ł a d z y z a m k o w e j (rodziców).
Dziecko myśli: „ S k o r o się u r o d z i ł e m , na p e w n o chcieli m n i e
t u t a j , ale t e r a z n i k t się o m n i e n i e t r o s z c z y . C z y ż b y z a p o m n i a ­
no, ż e m n i e s p r o w a d z o n o ? P r z e c i e ż n i e m o ż e t a k b y ć , z p e w n o ś ­
cią p r z y p o m n ą s o b i e o t y m . C o m u s z ę zrobić, ż e b y s t a ł o się t o
w k r ó t c e ? J a k m u s z ę się z a c h o w y w a ć , jak p o w i n i e n e m t ł u m a c z y ć
sobie sygnały?"
Najmniejszy znak życzliwości jest rozbudowywany bez koń­
ca, wspierany przez fantazję i wiele życzeń, aż ostatecznie na­
d z i e j a z n o w u r o z w i e w a się w o b l i c z u o c z y w i s t e j o b o j ę t n o ś c i o t o ­
c z e n i a . Ale n i e n a d ł u g o , d z i e c k o n i e m o ż e ż y ć b e z n a d z i e i i f a n ­
tazji. I z n o w u m i e r n i c z y K . b u d u j e s w o j e z a m k i n a lodzie, z n o ­
wu próbuje nawiązać stosunki, jeżeli n i e z grafem, to przynaj­
m n i e j z jego u r z ę d n i k a m i .
P o d o b n i e j a k m i e r n i c z y w Zamku, tak i dziecko F r a n z Kafka
pozostawało prawdopodobnie zupełnie samo ze swoimi spekula­
cjami i m y ś l a m i na t e m a t stosunków pomiędzy dorosłymi i sto-

256
sunku dorosłych do mego; jak m i e r n i c z y K., t o inteligentne
d z i e c k o nie b y ł o , o d z i w o , t r a k t o w a n e w s w o j e j r o d z i n i e p o w a ż ­
n i e , t a k ż e b y ł o w y ś m i e w a n e , o s z u k i w a n e , t r a k t o w a n e bez s z a c u n ­
ku, t u m a n i o n e obietnicami, u p o k a r z a n e i osamotnione, bez moż­
liwości znalezienia oparcia w rozumiejącej i wyjaśniającej oso­
bie. J e d y n i e jego m ł o d s z a s i o s t r a O t t l a m o g ł a o b d a r z y ć g o m i ­
łością, a l e p o n i e w a ż b y ł a o d n i e g o m ł o d s z a o dziesięć lat, p i e r w ­
szy okres, najważniejszy i najwrażliwszy okres jego życia, mu­
siał upłynąć w atmosferze, którą szczegółowo opisał w Zamku.
M i e r n i c z y K . c z u j e się (jak d z i e c k o F r a n z K a f k a ) :
1) w y d a n y na pastwę niezrozumiałych, niejasnych szykan;
2) p o d d a w a n y stałym niekonsekwencjom;
3) p r z y w o ł y w a n y ( p o t r z e b n y ) , a j e d n a k b e z u ż y t e c z n y ;
4) poddawany totalnej kontroli lub zupełnie nie zauważany
i opuszczony;
5) u p o k a r z a n y i w y ś m i e w a n y l u b p e ł e n n a d z i e i ;
6) obarczany niejasnymi zadaniami, które sam musi odgad­
nąć i
7 ) s t a l e n i e p e w n y , czy o d g a d ł p r a w i d ł o w o .
Próbuje zrozumieć swoje otoczenie, znaleźć sens w t y m cha­
osie, n i e p o r z ą d k u , a l e t o m u się n i e u d a j e . K i e d y sądzi, ż e jest
w y ś m i e w a n y , o k a z u j e się, ż e i n n i t r a k t o w a l i g o c h y b a p o w a ż n i e ,
a l e k i e d y liczy n a t o , o k a z u j e się g ł u p t a s e m . T a k się c z ę s t o d z i e ­
je z d z i e c k i e m . R o d z i c e n a z y w a j ą to g r ą i b a w i ą się, g d y d z i e c k o
na próżno szuka reguł tej gry, których nie chcą mu zdradzić,
podobnie jak i filarów swojej władzy. I mierniczy w Zamku
cierpi z p o w o d u niemożności przeniknięcia swojego otoczenia, jak
dziecko bez wspierającej, bliskiej osoby; cierpi z powodu bez­
sensowności biurokracji (zasady wychowawcze), zawodności ko­
biet i chełpliwości urzędników.
W t e j l u d z k i e j g r o m a d z i e o p r ó c z Olgi, k t ó r a s a m a j e s t ofiarą
s y s t e m u , nie m a c z ł o w i e k a , k t ó r y m ó g ł b y m u w y j a ś n i ć , o c o t u ­
t a j chodzi, i k t ó r y b y g o z r o z u m i a ł , a p r z y t y m n i g d y n i e m ó ­
w i ł c h a o t y c z n i e , lecz z a w s z e j a s n o , p r o s t o , p r z y j a ź n i e i p r z e k o ­
n y w a j ą c o . ,Ta t r a g e d i a n i e m o ż n o ś c i d o t a r c i a g d z i e k o l w i e k z a p o ­
mocą najprostszych, najbardziej logicznych myśli i ustawiczne­
g o o d b i j a n i a się o d m u r u , p r z e w i j a s i ę w ł a ś c i w i e p r z e z całą t w ó r ­
czość K a f k i i m o ż n a ją z n a l e ź ć w l i s t a c h , w f o r m i e n i e z m i e n n e j ,

17 •— M u r y m i l c z e n i a . 257
t ł u m i o n e j skargi. J a k k o l w i e k skarga ta wiele razy przybiera li­
teracki kształt i w y r a ź n i e jest ujęta tematycznie, pozostaje (wła­
śnie dlatego) oddzielona od biograficznego źródła. Cierpienie m a ­
łego dziecka z p o w o d u matki, która nie mogła go zrozumieć ani
n a w e t poznać, było Franzowi Kafce emocjonalnie niedostępne,
podczas gdy t r u d n o ś c i z ojcem, należące do późniejszego okresu,
b y ł y ł a t w i e j s z e d o u c h w y c e n i a i a r t y k u l a c j i (por. F . K a f k a , 1978).
W jakim stopniu brak matki musiał pozbawić Kafkę tego, co
najistotniejsze, ujawnia jego samotność w przyjaźni z Maxem
B r o d e m i Felicją Bauer, jego narzeczoną. O wspólnym przeby­
w a n i u z M a x e m B r o d e m pisze o n :
„ N a p r z y k ł a d z M a x e m b y l i ś m y r a z e m t a k często sami, przez
w i e l e l a t , o d k ą d się z n a m y , p r z e z c a ł y dzień, p r z e z c a ł y t y d z i e ń
w podróży i p r a w i e bez przerwy, ale nie mogę sobie przypo­
m n i e ć — g d y b y to się z d a r z y ł o , p a m i ę t a ł b y m b a r d z o dobrze —
obszernej, intymnej, wydobywającej całą moją istotę rozmo­
wy z nim, k t ó r a przecież p o w i n n a zostać n a w i ą z a n a n a t u r a l n i e ,
kiedy spotyka się dwoje ludzi z wielkim bagażem osobliwych
i p o b u d z a j ą c y c h p o g l ą d ó w . A m o n o l o g ó w M a x a (i w i e l u i n n y c h ) ,
k t ó r y m b r a k o w a ł o j e d y n i e g ł o ś n y c h , a częściej t a k ż e m i l c z ą c y c h
p a r t n e r ó w , n a s ł u c h a ł e m się j u ż w y s t a r c z a j ą c o d u ż o " . (F. K a f k a ,
1976, s. 401).
C z ł o w i e k , k t ó r y j a k o d z i e c k o b y ł t a k s a m o t n y j a k F r a n z Kaf­
ka, j a k o d o r o s ł y r z a d k o z n a j d u j e p r z y j a c i e l a czy t e ż ż o n ę , k t ó r z y
mogliby go zrozumieć, lecz często trafia na sytuacje, które są
p o w t ó r z e n i e m dzieciństwa. R o d z a j s t o s u n k u Kafki do Felicji i jej
d o n i e g o p o z w a l a n a m z o r i e n t o w a ć się, jakie było sedno samo­
tności Kafki w jego stosunku z matką. Julie Kafka nie tylko
nie m i a ł a czasu dla syna, ale b r a k o w a ł o jej też w y c z u c i a i k i e d y
t r o s z c z y ł a s i ę o jego d o b r o , r o b i ł a to z t a k i m b r a k i e m t a k t u , że
bezwiednie głęboko go raniła. Ponieważ dziecku niepewnej m a ­
tki nie wolno n a w e t zauważyć, że zostało zranione, nie ma ono
m o ż l i w o ś c i w y r a ż e n i a t y c h u r a z ó w . T o s a m o o d n o s i się d o p r o ­
z a i c z n e j Felicji, n a r z e c z o n e j , k t ó r a m o g ł a w p r a w d z i e w i e l e zro­
z u m i e ć , ale n i e ś w i a t F r a n z a K a f k i . To, ż e w ł a ś n i e u n i e j s z u k a
on zrozumienia i początkowo długo nie zauważa swojego rozcza­
r o w a n i a , n i e p o w i n n o dziwić, g d y r o z w a ż y m y , ż s t e n m ę ż c z y z n a

258
miał m a t k ę , którą kochał, a która nie miała d o s t ę p u d o jego
świata. T a k pisze do Felicji:
„Moja m a t k a ? O d t r z e c h w i e c z o r ó w , odkąd d o m y ś l a się m o ­
jego zmartwienia, błaga, ż e b y m się z Tobą ożenił, niezależnie
od jakichkolwiek względów, chce napisać do Ciebie, chce poje­
c h a ć z e m n ą d o B e r l i n a , czego o n a n i e c h c e ! A n i e m a n a j m n i e j ­
szego p o j ę c i a o t y m , c o jest d l a m n i e k o n i e c z n e .
W domu rodzinnym wśród najlepszych, najżyezliwszych lu­
dzi, z a c h o w u j ę s i ę b a r d z i e j o b c o n i ż z u p e ł n i e o b c y c z ł o w i e k . D o
m o j e j m a t k i w ciągu t y c h o s t a t n i c h l a t n i e p o w i e d z i a ł e m , p r z e ­
ciętnie biorąc, n a w e t d w u d z i e s t u słów na dzień, z m o i m ojcem
rzadko wymieniłem więcej niż okolicznościowe pozdrowienia.
Z m o i m i z a m ę ż n y m i siostrami i s z w a g r a m i w ogóle n i e rozma­
w i a m , c h o ć n i e m a m i m n i c d o z a r z u c e n i a " . ( F . K a f k a , Listy d o
Felicji i inne z lat 1912 - 1916, tłum. Irena Krońska, P I W War­
s z a w a 1976, s. 483 i n a s t . ) .
Dla Kafki język i możność mówienia były wszystkim. Ale
ponieważ to, co czuł nie mogło zostać wypowiedziane, musiał
milczeć i cierpiał z tego powodu.
Listy do Felicji i powieść Zamek stanowiły dla mnie kluczo­
we przeżycia p r z y lekturze u t w o r ó w Kafki. Z j e d n e j strony li­
s t y p o m o g ł y m i l e p i e j z r o z u m i e ć , co dzieje s i ę w p o w i e ś c i Zamek,
z drugiej zdarzenia w powieści i beznadziejność sytuacji jej bo­
hatera wyjaśniają mi, dlaczego Kafka przez pięć lat próbował
z n a l e ź ć z r o z u m i e n i e u k o b i e t y , k t ó r a z u p e ł n i e n i e m o g ł a g o po­
jąć. S t a r a n i e o d i a l o g z p a r t n e r e m , k t ó r y z p o w o d ó w w y n i k a j ą ­
c y c h z h i s t o r i i j e g o ż y c i a n i e m o ż e , a n i n i e c h c e p r o w a d z i ć tego
dialogu, nie b y ł o b y tragedią, g d y b y s t a r a n i u t e m u nie towarzy­
szył przymus ciągłego ponawiania wysiłków i trwanie w na­
d z i e i z a w s z e l k ą c e n ę . T e n a b s u r d a l n y p r z y m u s t r a c i swoją absur­
dalność, kiedy wyobrażamy sobie małe dziecko, które nie ma
innego wyboru, niż nieustanne staranie się o dialog z matką,
która tego dialogu nie chce. Ale ono n i e m o ż e p o s z u k a ć sobie
innej matki. O t e j s y t u a c j i m u s i a ł a m m y ś l e ć p r z y l e k t u r z e Li­
stów do Felicji, które podobnie jak Zamek wyraźnie uwidacznia­
j ą p i e r w o t n y s t o s u n e k K a f k i d o m a t k i . P o t r z e b o w a ł j e j obecnoś­
c i j a k „ p o w i e t r z a d o ż y c i a " c h c i a ł się j e j u c z e p i ć , z a t r z y m a ć ją

259
17«
p r z y sobie, a l e w ł a ś n i e t o n a p a w a ł o g o l ę k i e m , b o czuł, ż e o c z e ­
kuje zbyt wiele. O n a n a t o m i a s t nie mogła mu dać tego, czego
p o t r z e b o w a ł . I b a ł się p r z e d e w s z y s t k i m , ż e jego t ę s k n o t a , jego
g ł ó d k o n t a k t u o k a z a ł b y się n i e s t o s o w n y , t y l k o d l a t e g o , że jego
m a t k a nie m o g ł a b y go zaspokoić i m o ż e w ł a ś n i e dlatego także
go znieść.
Gdyby nie było to pierwszym doświadczeniem Kafki, to
m ó g ł b y r o z s t a ć się z F e l i c j ą p o w y m i a n i e p i e r w s z y c h l i s t ó w . A l e
nie może; zbyt jest oswojony z frustracjami, k t ó r e m u s i znosić,
ż e b y m ó g ł j e r o z p o z n a ć j a k o t a k i e . Z a r ę c z a się z t ą k o b i e t ą , z r y ­
w a z a r ę c z y n y w o d p o w i e d n i m m o m e n c i e , p ó ź n i e j jeszcze r a z się
z nią z a r ę c z a , a k i e d y p r a w d a s t a j e s i ę c o r a z b a r d z i e j o c z y w i s t a
i d r ę c z ą c a , u w a l n i a się o d z a r ę c z y n , a l e t y l k o d z i ę k i ś m i e r t e l n e j
chorobie — gruźlicy.
O p i e r w s z y m s p o t k a n i u z Felicją K a f k a pisze:
„Owego wieczoru wyglądałaś wszakże tak rześko, zdrowo,
n a w e t policzki m i a ł a ś r u m i a n e . Czy Cię od r a z u p o k o c h a ł e m , już
w t e d y ? Czy Ci już o t y m nie pisałem? Byłaś dla m n i e w pierw­
s z e j c h w i l i f r a p u j ą c a i n i e do p o j ę c i a o b o j ę t n a , i z a p e w n e w ł a ś ­
n i e d l a t e g o t a k b l i s k a . P r z y j ą ł e m t o w t e d y j a k coś z u p e ł n i e oczy­
wistego. Dopiero gdy wstaliśmy od stołu w pokoju jadalnym,
zauważyłem z przerażeniem, j a k czas m i j a , j a k s m u t n e t o b y ł o
i j a k n a l e ż a ł o b y się s p i e s z y ć , a l e n i e w i e d z i a ł e m , w j a k i s p o s ó b
i w jakim celu". (F. Kafka, Listy do Felicji i inne z lat 1912-
- 1916, t ł u m . I r e n a K r o ń s k a , P I W W a r s z a w a 1976, s. 129).
Felicja B a u e r mieszkała w Berlinie; Kafka spotkał ją po raz
p i e r w s z y u s w o i c h p r z y j a c i ó ł , u k t ó r y c h gościł. O d t e g o m o m e n ­
tu zaczyna się korespondencja, która w dużym stopniu może
uchodzić za projekcję długo g r o m a d z o n y c h , m a j ą c y c h źródło w
dzieciństwie uczuć, ponieważ Kafka w gruncie rzeczy wie o isto­
cie t e j k o b i e t y r ó w n i e m a ł o , j a k z u p e ł n i e m a ł e d z i e c k o o ż y c i u
swojej m a t k i . Dla m a ł e g o dziecka jego m a t k a nie jest samodziel­
n ą osobą, lecz r o z s z e r z e n i e m w ł a s n e g o „ j a " . D l a t e g o j e j osiągal-
n o ś ć ma z n a c z e n i e d e c y d u j ą c e o ż y c i u (A. M i l l e r , 1979).
F r a n z K a f k a n i e p o t r z e b o w a ł z b y t w i e l e czasu, ż e b y n i e ś w i a ­
domie dostrzec p o d o b i e ń s t w o m i ę d z y chłodną, prozaiczną i za­
pobiegliwą Felicją Bauer, a własną matką („nieprawdopodobnie
obojętna i dlatego bliska"). Czasami takie podobieństwa można

260
zarejestrować w pierwszych minutach nowej znajomości. W
uszczęśliwiającym stanie zakochania, który potem następuje,
pewne dawno pochowane nadzieje na słuchającego, rozumieją­
cego i z a a n g a ż o w a n e g o c z ł o w i e k a z n o w u m o g ą r o z k w i t n ą ć . K i e ­
dyś wyparte, powracają i mogą umożliwić człowiekowi odzyska­
n i e ż y w o t n o ś c i i n i e z n a n e j d o t y c h c z a s błogości. Z r o z u m i a ł e , ż e
p o c z ą t k o w o g o t o w y jest on za wszelką cenę nie dostrzegać p i e r w ­
s z y c h o z n a k n i e z r o z u m i e n i a , obcości, n i e p e w n o ś c i u p a r t n e r a l u b ,
jeżeli to nie jest już możliwe, samemu się o b w i n i a ć za swoje
oczekiwania, swoją „skomplikowaną n a t u r ę " , bycie i n n y m . Oczy­
w i ś c i e n i e m o ż e z a b r a k n ą ć r o z c z a r o w a n i a d r u g ą osobą, a l e u s p r a ­
wiedliwianie jej może jeszcze odsunąć poznanie prawdy. I tak
F r a n z K a f k a p o c z ą t k o w o u s k a r ż a się z powodu rzadkości listów
od Felicji (które wcale nie są rzadkie), żeby u n i k n ą ć zarzutów
co do i c h t r e ś c i . Bo z jego o d p o w i e d z i w y n i k a , że F e l i c j a c z ę s t o ,
podobnie jak jego m a t k a , zachęca go do d b a n i a o zdrowie, nie
w y p o w i a d a się na temat jego opowiadań, poleca mu autorów,
k t ó r y c h on nie lubi. Jego uczucia, k t ó r y c h intensywności p r a w ­
d o p o d o b n i e się boi, dziwią ją i w r z e c z y w i s t o ś c i w y s t a w i o n a jest,
nie p r z e c z u w a j ą c tego, n a g w a ł t o w n e jak w u l k a n w y d a r z e n i e .
M o ż n a s o b i e w y o b r a z i ć z d z i w i e n i e F e l i c j i , k i e d y c z y t a się n a ­
stępujące fragmenty:
„ T e r a z jest poniedziałek wpół do 11 przed p o ł u d n i e m . Od so­
b o t y , godz. w p ó ł d o 1 1 c z e k a m n a list i z n o w u n i c n i e p r z y s z ł o .
J a p i s a ł e m c o d z i e ń (nie j e s t t o n a j m n i e j s z y n a w e t w y r z u t , p o ­
n i e w a ż d a w a ł o m i t o szczęście), a l e czy r z e c z y w i ś c i e n i e z a s ł u ­
guję na ani jedno słowo? Ani jedno, j e d y n e słowo? N a w e t gdy­
b y t o b y ł a t y l k o t a k a o d p o w i e d ź : «Nie c h c ę w i ę c e j o P a n u s ł y -
szeć». Przy t y m sądziłem, że P a n i dzisiejszy list b ę d z i e zawie­
rać małą decyzję, a teraz nienadejście listu jest niewątpliwie
t a k ż e p e w n ą decyzją. G d y b y list n a d s z e d ł , b y ł b y m o d r a z u o d ­
p o w i e d z i a ł , a o d p o w i e d ź m u s i a ł a b y się zacząć o d s k a r g i n a d ł u ­
gość d w ó c h n i e s k o ń c z o n y c h d n i . A t e r a z k a ż e m i P a n i s i e d z i e ć
rozpaczliwie p r z y m o i m rozpaczliwym b i u r k u ! " (s. 45).
„Najdroższa Panno Felicjo! Wczoraj u t r z y m y w a ł e m , że je­
s t e m o Panią zatroskany, i u s i ł o w a ł e m p r z e m ó w i ć do P a n i . Ale
co s a m robię t y m c z a s e m ? Czy P a n i nie dręczę? W p r a w d z i e nie
z rozmysłu, bo to b y ł o b y niemożliwe i musiałoby, g d y b y t a k by-

261
ło, przed Pani ostatnim listem zniknąć jak diabelskość przed
Dobrem, ale przez samo swoje istnienie, przez swoje istnienie
dręczę Panią. J e s t e m w gruncie rzeczy nie zmieniony, d a l e j się
kręcę w swoim kole i tylko jeszcze jedno nowe nie spełnione
pragnienie doszło mi do moich pozostałych p r a g n i e ń nie spełnio­
n y c h i nową człowieczą pewność, może moją p e w n o ś ć najsilniej­
szą, o t r z y m a ł e m w d a r z e do m o j e g o p o z a t y m z a g u b i e n i a " , (s. 78)
„Najdroższa, nie pozwól sobie przeszkadzać, mówię Ci tylko
dobranoc i dlatego w środku s t r o n y p r z e r w a ł e m swoje pisanie.
B o j ę się, ż e n i e d ł u g o n i e b ę d ę j u ż m ó g ł p i s a ć d o C i e b i e , b o ż e b y
do kogoś (muszę Cię n a z y w a ć w s z y s t k i m i imionami, dlatego raz
nazywaj się także «ktoś») m ó c pisać, trzeba jednak wyobrażać
sobie, że ma się p r z e d sobą jego twarz, do której kieruje się
słowa. Wyobrażalna jest dla mnie Twoja twarz doskonale, ale
to nie s t a n o w i ł o b y przeszkody. Ale coraz częściej zaczyna m n i e
nawiedzać wyobrażenie jeszcze o w i e l e silniejsze, że m o j a t w a r z
leży na Twoim ramieniu i że głosem bardziej przytłumionym
niż zrozumiałym mówię do Twojego ramienia, do Twojej su­
k i e n k i , d o s a m e g o siebie, p o d c z a s g d y T y n i e m o ż e s z m i e ć ż a d ­
n e g o p o j ę c i a , c o t a m j e s t m ó w i o n e " , (s. 65)
„I nie odlatuj! to mi tak jakoś nagle przyszło na myśl, może
z powodu słowa adieu, w którym jest taka lotność. Musiałaby
to być, myślę sobie, wyjątkowa przyjemność, odlecieć wysoko,
jeśli można by się dzięki temu uwolnić od wielkiego ciężaru,
k t ó r y n a c z ł o w i e k u się u w i e s i ł , j a k j a n a T o b i e . N i e p o z w ó l , b y
skusiła Cię u l g a , k t ó r a się do Ciebie uśmiecha. Trwaj w złu­
d z e n i u , ż e j e s t e m C i p o t r z e b n y . N i e w m y ś l a j się w t o g ł ę b i e j . B o
widzisz, T o b i e t o p r z e c i e ż n i e w y r z ą d z i ż a d n e j s z k o d y ; jeśli k i e ­
d y ś b ę d z i e s z c h c i a ł a s i ę m n i e p o z b y ć , z a w s z e z n a j d z i e s z d o ś ć sił,
żeby to zrobić, ale póki to nie nastąpi, jesteś dla m n i e d a r e m ,
o j a k i m n a w e t nie m a r z y ł e m , że go znajdę w t y m życiu. T a k to
jest, nawet jeśli we śnie z powątpiewaniem kręcisz głową",
(s. 66)
„Najdroższa, nie powinnaś m n i e tak męczyć! Tak bardzo m ę ­
czyć! T a k ż e dzisiaj, w s o b o t ę , z o s t a w i a s z m n i e b e z l i s t u , w ł a ś n i e
dzisiaj, g d y m y ś l a ł e m , ż e list m u s i n a d e j ś ć t a k p e w n i e , j a k d z i e ń
n a s t ę p u j e po nocy. Ale kto żądał listu? Tylko d w ó c h linijek, p o ­
zdrowienia, koperty, kartki, na c z t e r y listy, ten jest piąty, nie

262
d o s t a ł e m jeszcze o d C i e b i e a n i j e d n e g o s ł o w a . S p ó j r z , t o n i e jest
sprawiedliwie. J a k m a m więc spędzać długie dni, p r a c o w a ć , roz­
m a w i a ć i robić to w s z y s t k o , czego się jeszcze ode m n i e żąda.
M o ż e n i c n i e zaszło, m o ż e t y l k o n i e m i a ł a ś czasu, z a t r z y m a ł y Cię
próby teatralne albo wstępne omawianie kwestii, ale powiedz,
jaki człowiek może Ci przeszkodzić, żebyś nie mogła podejść do
b o c z n e g o s t o l i k a , n a p i s a ć o ł ó w k i e m n a s k r a w k u p a p i e r u «Feiice»
i to mi wysłać. A dla m n i e b y ł o b y to już t a k wiele! Z n a k T w o ­
jego życia, u s p o k o j e n i e w t e j r y z y k o w n e j p r ó b i e , ż e b y się u w i e ­
sić c z e g o ś ż y j ą c e g o . J u t r o b ę d z i e list, i w s z a k ż e b y ć m u s i , i n a ­
czej n i e w i e m już, co robić; w t e d y też wszystko będzie dobrze
i j u ż n i e b ę d ę C i ę d r ę c z y ł p r o ś b a m i o t a k c z ę s t e p i s a n i e " , (s. 71)
„ P r z e d w c z o r a j w n o c y j u ż d r u g i r a z m i się ś n i ł a ś . L i s t o n o s z
p r z y n i ó s ł m i d w a l i s t y p o l e c o n e o d C i e b i e , a w r ę c z y ł m i je, w
każdej ręce jeden, ze wspaniale precyzyjnym ruchem ramion,
k t ó r e p o r u s z a ł y s i ę j a k t ł o k i w m a s z y n i e p a r o w e j . Boże, t o b y ­
ł y z a c z a r o w a n e listy. M o g ł e m w y j m o w a ć z k o p e r t c o r a z t o n o ­
we zapisane arkusze, a one wciąż jeszcze nie b y ł y p u s t e . S t a ł e m
na środku schodów i m u s i a ł e m k a r t k i już przeczytane, nie miej
m i t e g o z a złe, r z u c a ć n a s t o p n i e , jeśli c h c i a ł e m w y j ą ć z k o p e r t y
n a s t ę p n e listy. Całe schody od góry do dołu były pokryte wy­
soką w a r s t w ą t y c h p r z e c z y t a n y c h już listów, a luźno rozrzuco­
n y , e l a s t y c z n y p a p i e r p o t ę ż n i e szeleścił. To był naprawdę taki
sen, w k t ó r y m ś n i s i ę s p e ł n i e n i e m a r z e ń " , (s. 76)
C z e p i a n i e się, nadzieja, błaganie o zainteresowanie przepla­
tają s i ę z e s t r a c h e m p r z e d o p u s z c z e n i e m i o s k a r ż a n i e m się. D o ­
p i e r o z c z a s e m p o j a w i a j ą się w l i s t a c h z a r z u t y , k t ó r y m t o w a r z y ­
szy wielki strach, że wszystko zostało postawione na jedną
kartę.
„Najdroższa, com Ci uczynił, że tak m n i e męczysz? Dziś zno­
w u n i e p r z y s z e d ł ż a d e n list, a n i z p i e r w s z ą , a n i z d r u g ą pocztą.
J a k Ty mi każesz cierpieć! Podczas gdy jedno pisane słowo od
C i e b i e m o g ł o b y m n i e u c z y n i ć s z c z ę ś l i w y m . M a s z m n i e dość, n i e
ma innego wytłumaczenia, nie jest to w końcu nic dziwnego,
n i e z r o z u m i a ł e j e s t t y l k o , ż e m i t e g o n i e piszesz. J e ś l i m a m d a ­
l e j żyć, n i e m o g ę t a k j a k w c i ą g u t y c h o s t a t n i c h n i e k o ń c z ą c y c h
się d n i d a r e m n i e c z e k a ć n a w i a d o m o ś ć o d C i e b i e . Ale nadziei,
że dostanę od Ciebie wiadomość, t e j nadziei już nie m a m . M u -

263

i
szę więc o d p r a w ę , którą mi dajesz milcząco, s a m w y r a ź n i e sobie
powtórzyć. Chciałbym położyć twarz na tym liście, żeby nie
m ó g ł zostać w y s ł a n y , ale on m u s i zostać w y s ł a n y . Więc na ż a d n e
l i s t y j u ż nie c z e k a m " , (s. 81)
„Najdroższa, m o j a Najdroższa, jest w p ó ł do d r u g i e j w nocy.
C z y Cię s w o i m l i s t e m p r z e d p o ł u d n i o w y m zraniłem? Cóż m o g ę
wiedzieć o zobowiązaniach jakie masz wobec swoich krewnych
i znajomych! Ty s i e b i e d r ę c z y s z , a ja C i e b i e d r ę c z ę w y r z u t a m i
z powodu Twojej udręki. Proszę Cię, Najdroższa, wybacz mi!
Poślij mi różę, na znak, że mi wybaczasz. Nie j e s t e m właściwie
z m ę c z o n y , lecz o t ę p i a ł y i o c i ę ż a ł y , n i e z n a j d u j ę w ł a ś c i w y c h s ł ó w .
Tylko to potrafię powiedzieć: zostań przy m n i e i nie opuszczaj
m n i e . A g d y k t ó r y ś z m o i c h w r o g ó w we m n i e s a m y r n pisze do
C i e b i e t a k i e l i s t y j a k t e n dzisiejszy p r z e d p o ł u d n i o w y , w t e d y n i e
wierz mu, lecz poprzez niego popatrz w moje serce. Wszakże
t a k złe, t a k c i ę ż k i e j e s t t o życie, a t a k ż e j a k m o ż n a c h c i e ć u t r z y ­
mać człowieka s a m y m i tylko napisanymi słowami, do trzyma­
n i a s ą r ę c e . A l e w t e j m o j e j r ę c e w o l n o m i b y ł o Twoją, k t ó r a
m i j e s t t a k b e z w z g l ę d n i e p o t r z e b n a d o życia, t r z y m a ć t y l k o p r z e z
trzy krótkie chwile, gdy wszedłem do pokoju, gdy mi przyrze­
k ł a ś p o d r ó ż d o P a l e s t y n y i g d y ja, g ł u p i e c , p o z w o l i ł e m C i w e j ś ć
do windy.
C z y w i ę c w o l n o m i Cię u c a ł o w a ć ? A l e n a t y m n ę d z n y m p a p i e ­
rze? Równie dobrze mógłbym otworzyć okna i całować nocne
p o w i e t r z e . N a j d r o ż s z a , n i e g n i e w a j się n a m n i e ! Nic więcej od
C i e b i e n i e ż ą d a m " , (s. 82)
„Ja nie u m i e m płakać. Cudzy płacz wydaje mi się jakimś
niepojętym, obcym zjawiskiem natury. Od wielu lat tylko jeden
raz p ł a k a ł e m , to było przed d w o m a lub t r z e m a miesiącami, za-
t r z ą s ł e m się r z e c z y w i ś c i e w f o t e l u , d w a r a z y , jeden po drugim,
b a ł e m się, ż e s w o i m n i e d a j ą c y m się p o w s t r z y m a ć s z l o c h e m o b u ­
d z ę r o d z i c ó w w s ą s i e d n i m p o k o j u , to b y ł o w n o c y , a p r z y c z y n ą
b y ł o j e d n o m i e j s c e w m o j e j p o w i e ś c i " , (s. 115).
I z n o w u s t r a c h , ż e j e s t się n a t r ę t n y m :
„Zmęczona, zmęczona jesteś na p e w n o , moja Felice, gdy bie­
r z e s z d o r ę k i t e n list, i m u s z ę się s t a r a ć p i s a ć w y r a ź n i e , ż e b y
z a s p a n e oczy n i e p o t r z e b o w a ł y się z a n a d t o w y s i l a ć . A m o ż e r a ­
c z e j z o s t a w i s z list n a r a z i e n i e p r z e c z y t a n y , o p r z e s z g ł o w ę i j e -

264
szcze p a r ę g o d z i n b ę d z i e s z s p a ć p o h a ł a s i e i g o n i t w a c h t e g o t y ­
godnia? List Ci n i e wyfrunie, lecz będzie spokojnie czekać na
k o ł d r z e , p ó k i się n i e o b u d z i s z " , (s. 121)
„Ale teraz już ani słowa więcej, jeszcze tylko całusy i to
szczególnie wiele z tysiąca powodów, ponieważ jest niedziela,
ponieważ dzień świąteczny już minął, ponieważ jest ł a d n a po­
g o d a a l b o p o n i e w a ż j e s t m o ż e b r z y d k a p o g o d a , p o n i e w a ż źle p i ­
szę i ponieważ, miejmy nadzieję, będę pisać lepiej i ponieważ
t a k m a ł o o Tobie w i e m i tylko p o c a ł u n k a m i m o ż n a się dowie­
dzieć czegoś naprawdę ważnego, i wreszcie ponieważ Ty jesteś
z a s p a n a i n i e m o ż e s z się b r o n i ć " , (s. 122)
„ A l e ja Ci s t o j ę na d r o d z e , ja Ci p r z e s z k a d z a m i k i e d y ś b ę d ę
m u s i a ł się u s u n ą ć , czy w c z e ś n i e j , czy p ó ź n i e j , t o b ę d z i e z a l e ż a ł o
tylko od wielkości mojego egoizmu. A nigdy nie potrafię tego
z r o b i ć o t w a r c i e , m ę s k i m s ł o w e m , t a k m i się w y d a j e , z a w s z e b ę ­
d ę p r z y t y m m y ś l a ł o sobie, n i g d y n i e p o t r a f i ę , c o b y ł o b y m o i m
obowiązkiem, przemilczeć tej p r a w d y , że u w a ż a m siebie za s t r a ­
c o n e g o , g d y C i e b i e t r a c ę . N a j d r o ż s z a , m o j e s z c z ę ś c i e w y d a j e się
tak blisko, tylko 8 godzin jazdy pociągiem o d d a l o n e ode m n i e ,
a przecież jest ono niemożliwe i niewyobrażalne. Nie przerażaj
się, Najdroższa, tym powrotem wciąż tych samych skarg, nie
n a s t ą p i p o n i c h t a k i list j a k t a m t e m , k t ó r y w t e d y z e m n i e w y ­
b u c h n ą ł , m u s z ę k o n i e c z n i e jeszcze r a z Cię z o b a c z y ć i d ł u g o , m o ­
ż l i w i e d ł u g o , b e z z e g a r ó w , k t ó r e b y n a m w y m i e r z a ł y czas, b y ć
r a z e m z Tobą — c z y b ę d z i e to m o ż l i w e w lecie, c z y już na w i o ­
s n ę ? — ale s ą n o c e , g d y m u s z ę się t a k n a d sobą u ż a l a ć , b o z a
c i ę ż k o j e s t c i e r p i e ć w m i l c z e n i u " , (s. 126).
Kiedy człowiek bardzo wcześnie doświadczy, że jest uciążli­
wy dla swojej matki, trudno jest mu sobie wyobrazić, że nie
jest uciążliwy dla innych ludzi, k t ó r z y są mu bliscy. D l a t e g o
prawdopodobnie nieświadomie prowokując drugą stronę, stanie
się nieznośny, nazywając ją „niezbędną", konieczną, jak „po­
w i e t r z e d o o d d y c h a n i a " . T o m u s i n i e p o k o i ć i o b c i ą ż a ć d r u g ą oso­
b ę , o d k t ó r e j w y m a g a się z b y t w i e l e i d o p r o w a d z i ć d o p r z y j ę c i a
nie zamierzonej początkowo postawy pełnej rezerwy.
„ N a j d r o ż s z a , n i e m o ż e s z s o b i e w y o b r a z i ć , j a k j a z T w o i c h li­
s t ó w ssę życie, a l e n a m y s ł u , a l e z u p e ł n i e ś w i a d o m e j o d p o w i e d z i
«tak» jeszcze w n i c h n i e m a , n i e m a j e j t a k ż e w T w o i m o s t a t n i m

265
liście. O b y s i ę o n a z n a l a z ł a w liście j u t r z e j s z y m , a już zwłasz­
cza w o d p o w i e d z i na m ó j list j u t r z e j s z y " , (s. 425).
Im mocniej druga osoba jest idealizowana, tym boleśniejsze
są z d e r z e n i a z r z e c z y w i s t o ś c i ą :
„ W i e r z y s z w s z y s t k i e m u , co ja m ó w i ę , i t y l k o u w a ż a s z , że t o ,
co m ó w i ę o s o b i e , j e s t « z b y t s u r o w e » . A w i ę c n i e w i e r z y s z w ca­
ł y m ó j list, p o n i e w a ż m ó w i ł o n p r z e c i e ż t y l k o o m n i e . C o m a m
t e d y zrobić? J a k s p r a w i ć , ż e b y ś u w i e r z y ł a w t o , c o j e s t t a k n i e
d o w i a r y ! W i d z i a ł a ś m n i e p r z e c i e ż w e w ł a s n e j osobie, s ł y s z a ł a ś
i t o l e r o w a ł a ś . I n i e t y l k o Ty, t a k ż e T w o j a rodzina. A j e d n a k mi
n i e w i e r z y s z . A w t y m , co b y ś s t r a c i ł a , t a k ż e o coś w i ę c e j idzie
niż tylko o « B e r l i n » i w s z y s t k o , co s i ę z t y m ł ą c z y , a l e na to
w c a l e mi nie odpowiadasz, a to jest w ł a ś n i e najważniejsze. «Do-
brego, kochanego czlowieka»? J a w m o i m liście o s t a t n i m o k r e ­
śliłem siebie za pomocą innych przymiotników, ale Ty mi nie
wierzysz. Uwierz mi jednak, przemyśl wszystko i powiedz mi,
j a k t o p r z e m y ś l a ł a ś . M o ż e j e d n a k dziś, w n i e d z i e l ę , m a s z t r o c h ę
czasu i zechcesz mi napisać t r o c h ę bardziej szczegółowo, jak so­
bie w y o b r a ż a s z życie przez wszystkie d n i i tygodnie z człowie­
k i e m t a k i m j a k t e n p r z e z e m n i e o p i s a n y ? Z r ó b to, F e l i c e , p r o s z ę
Cię o to jako ktoś, k t o był z Tobą zaręczony już po p i e r w s z y c h
p i ę t n a s t u m i n u t a c h " , (s. 424)
„Najdroższa, t a k ż e i tego, i może tego p r z e d e w s z y s t k i m nie
u w z g l ę d n i a s z d o s t a t e c z n i e w s w o i m n a m y ś l e , m i m o ż e d u ż o już
o tym mówiliśmy: mianowicie tego, że pisanie jest naprawdę
m o j ą istotą, t ą d o b r ą . J e ś l i j e s t w e m n i e c o ś d o b r e g o , t o j e s t t y m
moje pisanie. G d y b y m tego nie miał, tego świata w głowie, któ­
ry chce zostać wyswobodzony, n i g d y b y m się nie był odważył
na myśl, by chcieć zdobyć Ciebie. To, co teraz mówisz o m o i m
p i s a n i u , jeszcze się t a k b a r d z o n i e liczy, a l e j e ś l i b y ś m y m i e l i b y ć
razem, w n e t b y ś zobaczyła, że gdybyś nie polubiła mojego pisa­
n i a z w ł a s n e j w o l i l u b w b r e w woli, n i e m i a ł a b y ś w o g ó l e nic,
czego b y ś się m o g ł a u c h w y c i ć . B y ł a b y ś w t e d y s t r a s z l i w i e s a m o t ­
na, Felice, nie widziałabyś, jak ja Ciebie k o c h a m , m i m o że w t e ­
dy może najbardziej należałbym do Ciebie, dzisiaj i zawsze",
(s. 426)
„ J a wiem, Felice, że istnieje bardzo prosta możliwość zała­
t w i e n i a się z t y m i p y t a n i a m i szybko i pomyślnie, ta mianowicie,

266
że Ty mi nie uwierzysz, albo przynajmniej nie uwierzysz, je­
śli idzie o p r z y s z ł o ś ć , a l b o p r z y n a j m n i e j n i e u w i e r z y s z m i c a ł k o ­
w i c i e . O b a w i a m się, ż e j e s t e ś t e g o b l i s k a . T o b y ł o b y r z e c z y w i ś ­
cie n a j g o r s z e . W ó w c z a s d o p u ś c i ł a b y ś s i ę c i ę ż k i e g o g r z e c h u p r z e ­
ciw s a m e j sobie, a w konsekwencji także przeciw mnie. Wów­
czas c z e k a ł a b y n a s o b o j e z g u b a .
Musisz mi wierzyć, to co m ó w i ę o sobie jest s a m o d o ś w i a d c z e -
niem trzydziestoletniego człowieka, k t ó r y już k i l k a r a z y z b a r ­
dzo g ł ę b o k i c h p r z y c z y n b y ł b l i s k i o b ł ę d u , a w i ę c b y ł u g r a n i c
swojej egzystencji, a więc ma już całkowitą wiedzę o sobie
i o t y m , j a k i e są w t y c h g r a n i c a c h jego m o ż l i w o ś c i " , (s. 408 - 9)
„Biedna, najdroższa Felice! Ta zbieżność, że ja p r z e z nikogo
tak nie wycierpiałem, co przez Ciebie i jednocześnie nikogo tak
nie dręczę, jak Ciebie, jest przerażająca i sprawiedliwa. J a się
formalnie r o z p a d a m . U c h y l a m się p r z e d ciosami, k t ó r e s a m so­
bie z a d a j ę , i f o r m a l n i e b i o r ę n a j w i ę k s z y r o z p ę d , by je zadawać.
J e ś l i t o n i e s ą n a j g o r s z e z n a k i , j a k i e m o g ą się n a m p o j a w i ć !
Nie s k ł o n n o ś ć do pisania, najdroższa Felice, ż a d n a skłonność, lecz
p i s a n i e t o j e s t e m ja. S k ł o n n o ś ć m o ż n a w y r w a ć l u b s t ł u m i ć . A l e
t y m j a s a m j e s t e m ; n a p e w n o i m n i e m o ż n a w y r w a ć i zgnieść,
a l e co b ę d z i e z T o b ą ? J e s t e ś n a d a l o p u s z c z o n a , a żyjesz p r z e c i e ż
o b o k m n i e . B ę d z i e s z się c z u ł a o p u s z c z o n a , g d y b y m ż y ł i n a c z e j .
Żadna skłonność, żadna skłonność! Każdy, najmniejszy nawet
m ó j p r z e j a w życia przez to jest o k r e ś l a n y i p o r u s z a n y . Piszesz,
ż e się d o m n i e p r z y z w y c z a i s z , a l e z a c e n ę j a k i c h c i e r p i e ń , m o ż e
zupełnie nie do zniesienia.
Czy potrafisz naprawdę wyobrazić sobie życie, w którym, jak
Ci już pisałem, w każdym razie w jesieni i w zimie, w ciągu
dnia będziemy razem tylko przez jedną godzinę? Ty zaś jako
mężatka będziesz znosić s a m o t n o ś ć jeszcze ciężej, niż niejasno
w y o b r a ż a s z to s o b i e t e r a z , g d y p r z e b y w a s z i żyjesz w o t o c z e n i u ,
do którego p r z y w y k ł a ś i k t ó r e Ci odpowiada? Na m y ś l o kla­
s z t o r z e w z d r y g n ę ł a b y ś się, roześmiała, a chcesz żyć z człowie­
kiem, k t ó r e m u jego w r o d z o n e d ą ż e n i a (a tylko ubocznie także
jego w a r u n k i ) k a ż ą p r o w a d z i ć ż y c i e k l a s z t o r n e ? " (s. 478)
„ Ż y w y człowiek we m n i e ma nadzieję, to jasne. Ale człowiek
o j a s n y m s ą d z i e j u ż ją s t r a c i ł " . (F. K a f k a , 1976, s. 647).
„Trzeba więc próbować wciąż na nowo. Akcentując pewne

267
p u n k t y — i d l a t e g o z ostrością n i e z u p e ł n i e o d p o w i a d a j ą c ą p r a w ­
dzie m ó g ł b y m swoje stanowisko opisać mniej więcej tak: Ja,
który prawie zawsze byłem niesamodzielny, odczuwam bezgra­
niczne pragnienie samodzielności, niezależności, wolności; raczej
n a ł o ż y ć k l a p y n a o c z y i iść s w o j ą d r o g ą a ż d o o s t a t e c z n o ś c i , n i ż
żeby r o d z i m a t r z ó d k a kręciła się w o k ó ł m n i e i r o z p r a s z a ł a m ó j
wzrok. Dlatego każde słowo, które kieruję do moich rodziców
c z y o n i d o m n i e , t a k ł a t w o z a m i e n i a się w k ł o d ę , k t ó r a s p a d a
m i p o d nogi. K a ż d y związek, k t ó r e g o j a s a m s o b i e n i e s t w o r z y ­
ł e m — n a w e t d z i a ł a j ą c p r z e c i w p e w n y m c z ę ś c i o m m o j e g o «ja» —
jest dla mnie bez wartości, przeszkadza mi w poruszaniu się,
nienawidzę go lub jestem bliski znienawidzenia. D r o g a jest d ł u ­
ga, s i ł y s ą w ą t ł e , j e s t w i ę c a ż n a d t o p o w o d ó w d o t a k i e j n i e n a ­
wiści. A l e z d r u g i e j s t r o n y j a w z i ą ł e m życie o d m o i c h r o d z i c ó w ,
łączą m n i e z n i m i i z m o i m i s i o s t r a m i w i ę z y k r w i ; w n o r m a l n y m
życiu oraz w s k u t e k konieczności k o n c e n t r o w a n i a się na moich
w ł a s n y c h s p e c y f i c z n y c h c e l a c h t e g o n i e czuję, jednakże w grun­
cie r z e c z y m a m d l a t e g o s z a c u n e k w i ę k s z y , niż t o s o b i e u ś w i a ­
damiam. Czasem także i do tego czuję nienawiść, w i d o k łoża
m a ł ż e ń s k i e g o w n a s z y m d o m u , w y m i ę t e j pościeli, s t a r a n n i e z ł o ­
żonych koszul nocnych może m n i e przyprawić o mdłości, w y d o ­
b y ć n a z e w n ą t r z to, co jest we m n i e w ś r o d k u ; jest mi w t e d y
t a k , j a k b y m n i e u r o d z i ł się d e f i n i t y w n i e , j a k b y m w c i ą ż n a n o w o
wychodził na świat z tego zatęchłego żywota w tej zatęchłej
izbie, j a k b y m wciąż m u s i a ł s t a m t ą d czerpać dla siebie p o t w i e r ­
d z e n i e ; j a k b y m b y ł z t y m i o h y d n y m i r z e c z a m i , jeśli n i e c a ł k o ­
w i c i e i b e z r e s z t y , t o j e d n a k p o części n i e r o z e r w a l n i e p o ł ą c z o n y ;
o d c z u w a m t o p r z e d e w s z y s t k i m w n o g a c h w y r y w a j ą c y c h się do
biegu: że wciąż jeszcze tkwią w p i e r w o t n e j bezkształtnej miaz­
dze. T a k b y w a w p e w n y c h m o m e n t a c h . Ale bywają z n o w u chwi­
le, g d y w i e m , ż e t o s ą p r z e c i e ż m o i r o d z i c e , n i e z b ę d n e , w c i ą ż d o ­
d a j ą c e m i sił części s k ł a d o w e m o j e j i s t o t y , p r z y n a l e ż n e d o m n i e
n i e t y l k o j a k o p r z e s z k o d a , lecz t a k ż e j a k o coś b a r d z o i s t o t n e g o .
Toteż wtedy chcę ich widzieć takimi, j a k i m c h c i a ł o b y się wi­
d z i e ć to, c o n a j l e p s z e ; j a p r z e c i e ż o d d z i e c i ń s t w a , p r z y c a ł e j m o ­
j e j złości, n i e g r z e c z n o ś c i , e g o i z m i e , b r a k u s e r c a , d r ż a ł e m p r z e d
n i m i — i w ł a ś c i w i e d r ż ę jeszcze dzisiaj, b o z t y m n i g d y n i e m o -

268
z n a s k o ń c z y ć — i jeśli oni, z j e d n e j s t r o n y ojciec, z d r u g i e j m a ­
tka, niemal złamali moją wolę, co było znowu konieczne, to
chciałbym, żeby byli tego warci. O t t l a w y d a j e mi się niekiedy
t a k a , j a k ą c h c i a ł b y m w i d z i e ć z d a l e k a m o j ą m a t k ę : czysta, p r a w ­
domówna, rzetelna, konsekwentna; pokora i duma, wrażliwość
'i r e z e r w a , u l e g ł o ś ć i s a m o d z i e l n o ś ć , b o j a ź i i w o ś ć i m ę s t w o w n i e ­
z a w o d n e j r ó w n o w a d z e . W s p o m i n a m o Ottli, p o n i e w a ż w niej jest
także cała moja matka, chociaż zupełnie nie do rozpoznania.
A w i ę c c h c ę w i d z i e ć , że o n i są t e g o w a r c i . D l a t e g o i c h n i e c z y ­
stość jest dla m n i e stokroć większa, niż jest o n a m o ż e w rzeczy­
wistości, k t ó r a mnie nic nie obchodzi, ich prymitywność —
ustokrotniona; ich śmieszność — s t o k r o t n a ; ich brutalność — sto­
k r o t n a . N a t o m i a s t to, c o jest w n i c h dobre, jest dla m n i e sto
razy mniejsze niż w rzeczywistości. Dlatego jestem przez nich
o s z u k i w a n y , ale n i e m o g ę się p r z e c i e ż b u n t o w a ć p r z e c i w p r a w u
n a t u r y , nie popadając w obłęd. Więc znowu nienawiść i p r a w i e
nic oprócz nienawiści.
T y n a l e ż y s z d o m n i e , w z i ą ł e m sobie C i e b i e ; n i e m o g ę u w i e ­
rzyć, by n a w e t w jakiejś bajce bardziej zawzięcie i rozpaczliwie
w a l c z o n o o j a k ą ś k o b i e t ę , niż o C i e b i e w e m n i e , o d s a m e g o p o ­
czątku i wciąż na nowo i może na zawsze. Ty należysz więc do
m n i e . A l e jeśli t a k t o jest, t o d l a c z e g o n i e b y ł a m i p r z y j e m n a
Twoja n i e d a w n a u w a g a ? Dlatego że ja w p r o s t stoję p r z e d moją
r o d z i n ą i b e z p r z e r w y w y m a c h u j ę n o ż a m i p o to, b y n i e u s t a n n i e
i j e d n o c z e ś n i e m ó c r a n i ć ją, i b r o n i ć " , (s. 320 i n a s t . )
„ Ż e d w a j l u d z i e w a l c z ą w e m n i e , o t y m wiesz. Ż e t e n z t y c h
d w ó c h lepszy n a l e ż y do Ciebie, co do tego m a m w ł a ś n i e w osta­
tnich dniach najmniej wątpliwości. O przebiegu walki byłaś
wszakże i n f o r m o w a n a przez pięć lat s ł o w e m i milczeniem, i mie­
szaniną jednego i drugiego, najczęściej ku swojej udręce. Gdy
m n i e pytasz, czy zawsze b y ł e m szczery, m o g ę powiedzieć tylko
tyle, że w s t o s u n k u do żadnego człowieka tak silnie nie po­
w s t r z y m y w a ł e m się o d ś w i a d o m y c h k ł a m s t w , c z y t e ż , ż e b y p o ­
w i e d z i e ć t o jeszcze ściślej, n i e p o w s t r z y m y w a ł e m się s i l n i e j n i ż
w s t o s u n k u do Ciebie. Było trochę u k r y w a n i a p r a w d y , k ł a m s t w
bardzo niewiele, zakładając, że może być bardzo niewiele
k ł a m s t w . J e s t e m c z ł o w i e k i e m k ł a m i ą c y m " , (s. 351 i n a s t . ) .

269
Jak bardzo nieprawdziwe jest to ostatnie zdanie, dowodzą
następne linijki. Kafka w swojej prawdomówności posuwa się
t a k d a l e k o , ż e n a w e t n i e u l e g a p o k u s i e u k r y c i a się w c h o r o b i e .
„ J a bowiem w skrytości serca nie u w a ż a ł e m tej choroby by­
n a j m n i e j za g r u ź l i c ę , a w k a ż d y m r a z i e n i e za g r u ź l i c ę p r z e d e
wszystkim, lecz za m o j e ogólne b a n k r u c t w o . Wierzyłem, że ja­
k o ś t o jeszcze b ę d z i e , a l e n i e w y s z ł o . — K r e w n i e p o c h o d z i z p ł u ­
ca, lecz o d ciosu, czy raczej od decydującego ciosu, zadanego
przez jednego z walczących.
T e m u p i e r w s z e m u pomocą jest więc gruźlica, t a k może ogromną,
j a k d l a d z i e c k a s p ó d n i c a m a t k i . C z e g o o c z e k u j e jeszcze t e n d r u ­
gi? To j e s t g r u ź l i c a i to j e s t k o n i e c " , (s. 353 t. I I ) .
I jeszcze w y r a ź n i e j :
„... j a j u ż n i g d y n i e b ę d ę z d r o w y . W ł a ś n i e d l a t e g o , ż e t o n i e
jest gruźlica, którą można położyć na leżaku i wyleczyć, lecz
broń, której bezwzględna koniecznośćć pozostanie w mocy tak
długo, jak długo ja pozostaję p r z y życiu. A nie m o ż e pozostać
przy życiu i o n a i ja". (F. Kafka, Listy do Felicji i inne z lat
1912-1916, tłum. Irena Krońska, PIW Warszawa 1976, s. 354).
L i s t d o M a x a B r o d a z p o ł o w y s i e r p n i a 1917 d o w o d z i u c h w y ­
cenia sensu choroby:
„Dla mnie w każdym razie gruźlica jest t y m , czym fałda
u m a t c z y n e j spódnicy, k t ó r e j t r z y m a się dziecko. P r z y c z y n ą cho­
roby jest m a t k a , to jeszcze l e p i e j , m a t k a w swojej nieskończo­
nej trosce, w swoim głębokim zrozumieniu, spełniłaby jeszcze
i ten obowiązek. Ciągle s z u k a m wyjaśnienia choroby, bo prze­
cież s a m się w nią n i e w p ę d z i ł e m . C z a s a m i w y d a j e m i się, że
m ó z g i p ł u c a p o r o z u m i a ł y się b e z m o j e j w i e d z y . « T a k d a l e j b y ć
nie może», powiedział mózg i po pięciu l a t a c h p ł u c a zdecydo­
w a ł y się p o m ó c " ( F . K a f k a , 1975, s . 161).
Brod opowiada w biografii poświęconej Kafce, co wydarzyło
się po p o ż e g n a n i u z F e l i c j ą :
„Następnego popołudnia do mojego biura przyszedł Franz.
«Żeby odpocząć na chwile», powiedział. Właśnie przed chwilą
odprowadził F. do pociągu. J e g o t w a r z b y ł a blada, t w a r d a i su­
rowa. Ale n a g l e zaczął p ł a k a ć . Po raz pierwszy widziałem go
płaczącego. Nigdy nie zapomnę tej sceny, nigdy nie przeżyłem

270
czegoś r ó w n i e o k r o p n e g o . — N i e b y ł e m w b i u r z e s a m , t u ż o b o k
m o j e g o b i u r k a s t a ł o b i u r k o m o j e g o kolegi...
Ale K a f k a p r z y s z e d ł d o m n i e p r o s t o d o p o k o j u , w k t ó r y m p r a ­
cowałem, siedział obok mojego biurka na foteliku przygotowa­
n y m dla szukających pracy; emerytów, podsądnych. I tutaj pła­
k a ł , t u t a j m ó w i ł s z l o c h a j ą c : «Czy t o n i e o k r o p n e , ż e coś t a k i e g o
musiało się stać?» Ł z y s p ł y w a ł y mu po policzkach, po r a z p i e r w ­
szy w i d z i a ł e m go z m i e s z a n y m , z ł a m a n y m " . (M. B r o d , 1977, s. 147
i nast.).
Na podstawie listów Kafki możemy, jak w p r z y p a d k u naszych
pacjentów, mówić i pisać o „braku tolerancji na frustracje",
„ s ł a b o ś c i jego «ego»", „ b o j a ź l i w o ś c i " , „ h i p o c h o n d r i i " , o jego „fo­
biach", „dolegliwościach p s y c h o s o m a t y c z n y c h " i t a k dalej. Albo
m o ż e m y na p o d s t a w i e jego ż y c i a i w jego u t w o r a c h s z u k a ć i n ­
formacji o dzieciństwie tego człowieka; mówiąc inaczej, nie in­
terpretować jego s y m p t o m ó w jako przywar i braków, lecz wi­
dzieć j e j a k o d o s t r z e g a l n e o g n i w a n i e w i d z i a l n e g o ł a ń c u c h a . Bez
uwzględnienia wymiaru cierpienia, przede wszystkim z okresu
wczesnego dzieciństwa, nasze diagnozy pozostają n o r m a t y w n y m ,
m o r a l i z u j ą c y m w a r t o ś c i o w a n i e m . D o p ó k i n i e u w o l n i się o d t e g o
także psychoanaliza, d o p ó t y jest rzeczą zrozumiałą, że niezależ­
nie od n i e ś w i a d o m y c h o p o r ó w i lęków, n a w e t rzeczowo uzasad­
nionych, t w ó r c z y ludzie będą odnosić się do niej z niedowie­
rzaniem.
Podobnie jak Flaubert i Beckett, Kafka nie wiedział, że w
swoich powieściach i opowiadaniach przedstawia przeżycia
z dzieciństwa. Także czytelnicy Kafki traktują je jako wyraz
jego fantazji, które mają swoje źródło w mózgu pisarza, jego
uzdolnieniach, jego t w ó r c z y m t a l e n c i e , czy jak b y ś m y tego nie
nazwali. Bez wątpienia Kafka był genialnym pisarzem i jego
zdolności widzenia w czymś k o n k r e t n y m tego, co ogólne, oraz
zdolności p r z e d s t a w i e n i a tego w sposób konkretny, zawdzięcza­
my szczególne przeżycia p r z y l e k t u r z e jego dzieł. Jeżeli chodzi
o formę języka, b y ł z pewnością jej ś w i a d o m y m twórcą. Ale p o ­
n i e w a ż t r e ś c i w y w o d z ą się z głębi jego doświadczenia, potrafią
dotrzeć bezpośrednio do naszej nieświadomości. I dlatego jego
dzieła są dla niezliczonych młodych ludzi pierwszym potwier-

271
d z e n i e m , że to co z n a j d u j ą w s w o i m w e w n ę t r z n y m ś w i e c i e , nie­
koniecznie m u s i oznaczać szaleństwo.
Przedstawione przez Kafkę, najczęściej absurdalne, zdarze­
nia z łatwością m o ż n a uznać za symbole abstrakcyjnych sytua­
cji, a obszerne prace poświęcone dziełom Kafki pełne są tego
rodzaju interpretacji, z których każda może być prawdziwa.
Z pewnością nie będziemy w błędzie, jeżeli w Głodomorze zo­
b a c z y m y p r o b l e m izolacji j e d n o s t k i w t ł u m i e , d u c h o w e g o g ł o d u ,
wyzysku, ekshibicjonizmu i tak dalej; lub gdy w związku
z Przemianą będziemy mówić o dyskryminacji rasowej, fałszu
i hipokryzji, jeżeli Kolonią karną uznamy za wizję obozu kon­
centracyjnego, w - Zamku dostrzeżemy problemy religijne, a w
Procesie etyczne. To wszystko może być słuszne, ale zostaje po­
m i n i ę t y fakt, że K a f k a p o z n a n i e t y c h p r a c z ł o w i e c z y e h i w i s t o ­
cie codziennych sytuacji zawdzięcza nawarstwionym wspomnie­
niom i uczuciom, których źródłem był świat jego dzieciństwa.
Jak każdy człowiek musiał zepchnąć w podświadomość dawne
przeżycia, ale one jednak mogły w twórczym procesie wcielić
się, jak u każdego wielkiego pisarza, w fikcyjne postacie. Zoba­
czmy to na konkretnych przykładach:
P o k a z y w a n y w c y r k u głodomór głoduje z „własnej woli", w
końcu, całkiem wycieńczony, wyjaśnia przed śmiercią, że nie
m o ż e jeść, b o o f e r o w a n e t u t a j j e d z e n i e „ n i e s m a k u j e " m u . Z p o ­
c z ą t k u w y d a j e się t o z u p e ł n i e a b s u r d a l n e , n a w e t w t e d y , g d y n i e ­
k o n i e c z n i e m a s i ę n a m y ś l i j e d z e n i e , lecz s t r a w ę duchową. Mo­
żna w p r a w d z i e sobie wyobrazić, że ktoś powie: „ L e p i e j nie czy­
t a ć nic, niż złe k s i ą ż k i " , lecz p r z e c i e ż d o r o s ł y c z ł o w i e k n i e m u ­
si „ u m i e r a ć z głodu", może znaleźć i n n e książki lub r o z m a w i a ć
z l u d ź m i , l u b , g d y b y t o n i e b y ł o m o ż l i w e , n a w e t z e sobą s a m y m .
Ale co robi niemowlę, które własnej matce wydaje się czymś
z a g r a ż a j ą c y m (być m o ż e d l a t e g o , że w i d z i w n i m j e d n o z r o d z i ­
ców), g d y s s ą c jej m l e k o w y c z u w a opór, s t r a c h i n i e r z a d k o p o ­
trzebę odwetu? Dzieci już w p i e r w s z y c h dniach, w pierwszym
kontakcie z piersią m a t k i odczuwają jej niezadowolenie i opór,
i za pomocą różnych fizycznych s y m p t o m ó w dają w y r a z swoje­
mu lękowi. Te s y m p t o m y doprowadzają do tego, że dziecko czę­
s t o jest z a b i e r a n e m a t c e c e l e m l e c z e n i a s z p i t a l n e g o , a wolne od
konfliktów r a m i o n a pielęgniarki mogą być dla niego r a t u n k i e m .

272
Kiedy po tygodniach i miesiącach powraca do matki, ich re­
lacja jest w p r a w d z i e zaburzona, ale dziecko przeżyło. Być może
wielka umieralność dzieci w ubiegłych stuleciach miała zwią­
zek z s y t u a c j ą , z jaką spotykało się niemowlę u progu życia.
Niemowlęta rzeczywiście umierały z powodu pożywienia, które
im „nie s m a k o w a ł o " jak głodomór w o p o w i a d a n i u Kafki, bo nie
było nikogo, k t o z r o z u m i a ł b y m o w ę ich ciała. W swoich powi­
j a k a c h b y ł y c i a ł e m i d u s z ą t a k w y i z o l o w a n e , j a k g ł o d o m ó r Kaf­
ki w swojej klatce. Zestawiam cytaty z Głodomora, by mogły
odzwierciedlić sytuację, jaka była prawdopodobnie udziałem
małego F r a n z a Kafki.
„Poza z m i e n i a j ą c y m i się w i d z a m i byli tu t a k ż e stali dozorcy
wybrani przez publiczność, dziwnym przypadkiem zazwyczaj
rzeźnicy, którzy, zawsze trzej równocześnie, mieli za zadanie pil­
n o w a ć g ł o d o m o r a d n i e m i nocą, aby w jakiś p o t a j e m n y sposób
nie przyjął on jednak pożywienia. Ale była to tylko formalność
wprowadzona dla uspokojenia mas, gdyż wtajemniczeni dobrze
wiedzieli, że g ł o d o m ó r podczas głodówki nie zjadłby n a w e t o k r u ­
szyny, nigdy, w ż a d n y c h okolicznościach, n a w e t pod p r z y m u s e m ;
z a b r a n i a ł t e g o h o n o r jego s z t u k i . O c z y w i ś c i e n i e k a ż d y d o z o r c a
umiał to zrozumieć, t r a f i a ł y się n i e r a z n o c n e g r u p y d o z o r c ó w ,
którzy odbywali straż bardzo niedbale, umyślnie siadali razem
w odległym kącie i t a m p o g r ą ż a l i się w g r z e w k a r t y z o c z y ­
wistym zamiarem umożliwienia głodomorowi małego posiłku,
którego ich zdaniem mógł zaczerpnąć z jakichś u k r y t y c h zapasów.
Nic nie s p r a w i a ł o głodomorowi większej przykrości niż tacy do­
zorcy: doprowadzali go do rozpaczy, czynili mu głodowanie stra­
szliwie ciężkim; nieraz więc przezwyciężał swoje osłabienie i w
czasie t a k i e g o d o z o r o w a n i a ś p i e w a ł t a k d ł u g o , j a k t y l k o w y t r z y ­
mywał, aby pokazać t y m ludziom, jak niesłusznie go podejrze­
wali. Ale niewiele to p o m a g a ł o : podziwiali tylko jego zręczność,
że nawet w czasie śpiewu potrafi jeść. O wiele milsi byli mu
dozorcy, którzy siadali p r z y klatce, nie zadowalali się m ę t n y m ,
n o c n y m o ś w i e t l e n i e m sali, lecz k i e r o w a l i n a n i e g o ś w i a t ł a e l e k ­
trycznych lampek kieszonkowych, których dostarczał im impre-
sario. Rażące ś w i a t ł o nie przeszkadzało mu wcale spać, spać nie
m ó g ł p r z e c i e ż w ogóle, a t r o c h ę z d r z e m n ą ć się p o t r a f i ł z a w s z e ,
przy k a ż d y m oświetleniu i o każdej godzinie, także w przepeł-

18 — M u r y m i l c z e n i a . . 273
n i o n e j , h a ł a ś l i w e j sali. I z t a k i m i dozorcami zawsze był gotów
p r z e p ę d z i ć całą n o c b e z s n u ; g o t ó w b y ł ż a r t o w a ć z n i m i , o p o ­
wiadać im historie ze swego wędrownego życia, potem znowu
słuchać ich opowiadań, a wszystko tylko dlatego, aby nie usnęli
i aby im wciąż na n o w o mógł udowadniać, że nie ma w klatce
niczego do jedzenia i że głoduje tak, jak ż a d e n z nich by nie
potrafił.
T a k żył przez wiele lat, z m a ł y m i , r e g u l a r n y m i o k r e s a m i w y p o ­
czynku, w p o z o r n y m blasku, szanowany przez świat, m i m o wszy­
stko jednak przeważnie w p o n u r y m nastroju, t y m bardziej jesz­
cze p o n u r y m , ż e n i k t n i e u m i a ł b r a ć g o p o w a ż n i e . C z y m ż e m i a ­
n o g o p o c i e s z a ć ? C z e g ó ż m ó g ł s o b i e jeszcze ż y c z y ć ? A g d y cza­
s e m z n a l a z ł się p o c z c i w i e c , k t ó r y u ż a l i ł się n a d n i m i c h c i a ł m u
w y t ł u m a c z y ć , że s m u t e k jego pochodzi p r a w d o p o d o b n i e z głodu,
to m o g ł o się zdarzyć, zwłaszcza w ś r ó d d a l e k o p o s u n i ę t e j głodów­
ki, że głodomór odpowiadał wybuchem wściekłości i ku prze­
rażeniu wszystkich zaczynał jak zwierzę trząść kratami klatki.
Ale na takie w y p a d k i impresario miał na podorędziu karę, któ­
rą chętnie stosował. Usprawiedliwiał głodomora przed zebraną
p u b l i c z n o ś c i ą i d o d a w a ł , że li t y l k o w y w o ł a n a p r z e z g ł ó d i d l a
ludzi s y t y c h zasadniczo niezrozumiała pobudliwość może wytłu­
m a c z y ć jego zachowanie...
Tego znanego dobrze głodomorowi, ale wciąż na n o w o d o p r o w a ­
d z a j ą c e g o g o d o r o z s t r o j u z a k ł a m a n i a b y ł o z a w i e l e . To, c o b y ł o
następstwem przedwczesnego końca głodówki, przedstawiano tu
jako przyczynę! Walczyć przeciw tej głupocie, przeciwko temu
ś w i a t u g ł u p o t y , b y ł o niemożliwością. Wciąż jeszcze z dobrą wia­
rą p r z y s ł u c h i w a ł się w klatce temu, co m ó w i ł impresario, ale
za każdym razem, gdy zjawiały się fotografie, puszczał kraty,
z w e s t c h n i e n i e m o p a d a ł z p o w r o t e m na s ł o m ę i uspokojona p u ­
b l i c z n o ś ć z n ó w m o g ł a p o d e j ś ć i o g l ą d a ć go. G d y ś w i a d k o w i e t a ­
k i c h scen p o w r a c a l i do n i c h myślą w p a r ę lat później, często n i e
rozumieli samych siebie. Tymczasem nastąpił ów wspomniany
g w a ł t o w n y p r z e ł o m , a s t a ł o się t o p r a w i e n a g l e i m o g ł o m i e ć
głębsze przyczyny. K o m u ż j e d n a k zależało na t y m , aby je zna­
leźć? Rozpieszczonego głodomora opuścił szukający rozrywek
t ł u m , c o r a z c h ę t n i e j p o d ą ż a j ą c n a i n n e p r z e d s t a w i e n i a (...)
A m o ż e , t a k m ó w i ł s o b i e c z a s e m g ł o d o m ó r , w s z y s t k o b y się j e d -

274
n a k t r o c h ę (poprawiło, g d y b y jego s t a n o w i s k o n i e b y ł o t a k b a r ­
dzo b l i s k o s t a j n i . D a n o p r z e z t o l u d z i o m z b y t ł a t w y w y b ó r , n i e
mówiąc już o t y m , że w y z i e w y stajni, niepokój zwierząt w n o ­
cy, p r z e n o s z e n i e s u r o w y c h k a w a ł ó w m i ę s a d l a z w i e r z ą t d r a p i e ż ­
nych i krzyki przy karmieniu, dokuczały mu dotkliwie i stale mu
c i ą ż y ł y . A l e n i e o d w a ż y ł się s k ł a d a ć z a ż a l e ń w d y r e k c j i ; z a w s z e
przecież zawdzięczał zwierzętom tłumy zwiedzających, między
k t ó r y m i t u i t a m m ó g ł z n a l e ź ć się k t o ś p r z e z n a c z o n y d l a n i e g o ;
a któż by się dowiedział, gdzie go s c h o w a n o , g d y b y chciał p r z y ­
pomnieć o swojej egzystencji, a p r z e z to s a m o o tym, że b y ł
tylko przeszkodą na drodze do stajni. Co p r a w d a małą przeszko­
dą, coraz mniejszą przeszkodą. Przyzwyczajono się do tej oso­
bliwości, ż e w d z i s i e j s z y c h c z a s a c h ż ą d a się z w r ó c e n i a u w a g i n a
g ł o d o m o r a , i p r z y z w y c z a i w s z y się, w y d a n o n a n i e g o w y r o k . M i a ł
s o b i e g ł o d o w a ć j a k t y l k o p o t r a f i ł , i r o b i ł to, a l e n i c j u ż n i e m o ­
gło g o u r a t o w a ć , p r z e c h o d z o n o o b o k n i e g o . S p r ó b u j w y t ł u m a c z y ć
komuś sztukę głodu. Jeżeli jej nie czuje, nie możesz mu jej
u c z y n i ć z r o z u m i a ł ą . P i ę k n e n a p i s y s t a ł y się b r u d n e i n i e c z y t e l n e ,
zrywano je i n i k o m u nie w p a d ł o do głowy zastąpić je innymi;
tabliczka z liczbą odprawionych dni głodówki, początkowo sta­
rannie co dzień odnawiana, była już od dawna ta sama, gdyż
p o p i e r w s z y c h t y g o d n i a c h s ł u ż b i e z n u d z i ł a się j u ż n a w e t t a m a ­
ła praca; tak więc głodomór głodował co p r a w d a dalej, jak to
sobie niegdyś wymarzył, i udawało mu się to bez trudu, tak
właśnie, jak niegdyś przepowiedział, ale n i k t już nie liczył dni,
n i k t , n a w e t s a m g ł o d o m ó r n i e w i e d z i a ł już, j a k w i e l k i e b y ł o j e ­
g o d z i e ł o , i c i ę ż k o m u b y ł o n a s e r c u . I k i e d y r a z n a p e w i e n czas
jakiś p r ó ż n i a k p r z y s t a n ą ł , ż a r t o w a ł sobie ze s t a r e j liczby i m ó ­
wił o oszustwie, to było to w t y m sensie najgłupsze k ł a m s t w o ,
jakie tylko obojętność i wrodzona złośliwość mogły wymyślić,
albowiem to nie głodomór oszukiwał, on p r a c o w a ł uczciwie, to
świat oszukał go swą zapłatą. U p ł y n ę ł o jednak znowu wiele dni
i skończyło się n a w e t to. Raz jakiś dozorca spostrzegł klatkę
i zapytał służbę, dlaczego zostawiono tu bezużytecznie klatkę,
t a k d o b r z e jeszcze n a d a j ą c ą s i ę d o u ż y c i a , c h o ć z e z g n i ł ą s ł o m ą
w środku; n i k t tego nie wiedział, aż wreszcie ktoś dzięki tablicz­
ce z l i c z b a m i przypomniał sobie o głodomorze. Przetrząśnięto
ż e r d z i a m i s ł o m ę i z n a l e z i o n o w n i e j g ł o d o m o r a . — W c i ą ż jeszcze

18' 275
głodujesz? — zapytał dozorca. — Kiedyż wreszcie przestaniesz?
— Przebaczcie mi wszyscy — wyszeptał głodomór, ale tylko
d o z o r c a , k t ó r y t r z y m a ł u c h o p r z y k r a c i e , z r o z u m i a ł go.
— O c z y w i ś c i e — p o w i e d z i a ł d o z o r c a i p r z y ł o ż y ł p a l e c do czoła,
aby w ten sposób w y t ł u m a c z y ć personelowi stan głodomora. —
Wybaczymy ci.
— Zawsze pragnąłem, żebyście podziwiali moją głodówkę —
rzekł głodomór.
— Toteż ją p o d z i w i a m y — o d p o w i e d z i a ł d o z o r c a uprzejmie.
— Ale nie p o w i n n i ś c i e jej podziwiać — r z e k ł g ł o d o m ó r .
— Dobrze, wobec tego nie podziwiamy jej — r z e k ł dozorca —
ale właściwie dlaczego nie p o w i n n i ś m y jej podziwiać?
— Ponieważ muszę głodować, nie potrafię inaczej — rzekł gło­
domór.
— P o p a t r z no — p o w i e d z i a ł d o z o r c a — a d l a c z e g o n i e p o t r a f i s z
inaczej?
— Ponieważ — rzekł głodomór, uniósł nieco główkę i mówił
wargami wydłużonymi, jak do pocałunku, wprost do ucha do­
zorcy, aby nic nie u r o n i ł — ponieważ nie m o g ł e m znaleźć po­
trawy, która by mi smakowała. G d y b y m ją znalazł, wierz mi,
n i e s t a r a ł b y m się o w y w o ł a n i e s e n s a c j i i n a j a d ł b y m się t a k j a k
ty i i n n i . — To b y ł y o s t a t n i e s ł o w a , a l e jeszcze w z g a s ł y c h jego
oczach tkwiło m o c n e , choć już n i e d u m n e przeświadczenie, że
g ł o d u j e d a l e j " . ( F . K a f k a , w z b i o r z e o p o w i a d a ń p t . Wyrok, t ł u m .
Juliusz Kydryński, PIW Warszawa 1957, s. 185 - 198).
Spokojny, ugodowy głodomór reagował wybuchem wście­
kłości jedynie czasami, a mianowicie wtedy, kiedy chciano go
p r z e k o n a ć , „że jego s m u t e k p r a w d o p o d o b n i e m a s w o j e ź r ó d ł o w
głodówce", g d y p r z y c z y n ę m y l o n o ze s k u t k i e m . Ale „było rze­
czą n i e m o ż l i w ą w a l c z y ć z t y m ś w i a t e m n i e z r o z u m i e n i a " , z tym
„przyprawiającym o rozstrój n e r w o w y zniekształcaniem prawdy".
Gdzie, w p r z y p a d k u F r a n z a Kafki, leży przyczyna k o n k r e t n e ­
go, g ł ę b o k i e g o doświadczenia rozpaczy z powodu bycia niezro­
z u m i a n y m , m o ż n a się d o m y ś l a ć . W y s t a r c z y p r z e c z y t a ć n a s t ę p u ­
j ą c y list jego m a t k i do F e l i c j i B a u e r z d n i a 16. 11. 1912 r. (Kaf­
k a m a l a t 29).
„Wielce Szanowna P a n i ! P r a g a , 16. X I . 1912.
Przypadkiem z o b a c z y ł a m list adresowany do mojego syna,

276
d a t o w a n y 12. 1 1 i o p a t r z o n y P a n i p o d p i s e m . P a n i s p o s ó b p i s a n i a
t a k b a r d z o m i się s p o d o b a ł , ż e p r z y c z y t a ł a m l i s t d o k o ń c a , n i e
pamiętając o tym, że nie b y ł a m do tego u p r a w n i o n a . Jestem
pewna, że mi P a n i wybaczy, gdy Panią zapewnię, że tylko dobro
mojego syna do tego m n i e popchnęło. Nie m a m w p r a w d z i e przy­
j e m n o ś c i z n a ć P a n i osobiście, a m i m o t o m a m d o P a n i t y l e z a ­
u f a n i a , ż e b y j e j , D r o g a P a n i , z w i e r z y ć się z t r o s k m a t k i . B a r d z o
się d o t e g o p r z y c z y n i ł a u w a g a w P a n i liście, ż e p o w i n i e n o n r o z ­
mawiać ze swoją matką, która go na pewno kocha. Ma Pani,.
D r o g a P a n i , w ł a ś c i w e w y o b r a ż e n i e o m n i e , c o z a p e w n e j e s t sa­
mo p r z e z się zrozumiałe, bo z w y k l e k a ż d a m a t k a kocha swoje
dzieci, a l e j a k j a k o c h a m m o j e g o s y n a , t e g o n i e m o g ę P a n i o p i ­
s a ć i c h ę t n i e o d d a ł a b y m k i l k a l a t życia, g d y b y m m o g ł a t y m za­
p ł a c i ć za jego szczęście.
I n n y c z ł o w i e k n a jego m i e j s c u b y ł b y n a j s z c z ę ś l i w s z y m z e ś m i e r ­
telnych, bo wszystkie jego życzenia zawsze b y ł y przez jego r o ­
d z i c ó w s p e ł n i a n e . S t u d i o w a ł to, n a c o m i a ł c h ę ć , a p o n i e w a ż n i e
chciał być adwokatem, wybrał karierę urzędnika, co zdawało
się m u z u p e ł n i e o d p o w i a d a ć , b o m a czas p r a c y c i ą g ł y i p o p o ł u d ­
n i a d l a siebie.
Ż e w g o d z i n a c h w o l n y c h o d p r a c y z a j m u j e się p i s a n i e m , o t y m
w i e m już od wielu lat. U w a ż a ł a m to j e d n a k tylko za r o z r y w k ę .
I jego z d r o w i u to by nie szkodziło, g d y b y spał i jadł t a k jak
i n n i l u d z i e w jego w i e k u . O n ś p i i j e t a k m a ł o , ż e r u j n u j e s w o j e
z d r o w i e i b o j ę się, ż e się o p a m i ę t a d o p i e r o w t e d y , g d y n i e d a j
Boże będzie już za późno. Dlatego proszę Panią bardzo, żeby
P a n i w j a k i ś s p o s ó b z w r ó c i ł a m u n a t o u w a g ę i p y t a ł a go, jak.
żyje, co j a d a , ile s p o ż y w a p o s i ł k ó w , w ogóle o jego r o z k ł a d d n i a .
A l e n i e m o ż e s i ę on d o m y ś l a ć , że ja do P a n i p i s a ł a m i w ogóle
d o w i e d z i e ć się, że w i e m o jego k o r e s p o n d e n c j i z P a n i ą . J e ś l i b y ­
ł o b y w P a n i m o c y z m i e n i ć jego t r y b życia, z o b o w i ą z a ł a b y m n i e .
P a n i d o w i e l k i e j w d z i ę c z n o ś c i i u c z y n i ł a z e m n i e osobę n a j s z c z ę ­
śliwszą z l u d z i . Z wyrazami szacunku Julia Kafka". (F. Kafka,
Listy do Felicji i inne z lat 1912-1916, tłum. Irena Krońska,
P I W W a r s z a w a 1976, s. 72 i n a s t . ) .
O ile ł a t w i e j b y ł o b y b r o n i ć się p r z e d t ą t r o s k l i w o ś c i ą , g d y b y
nie b y ł a pełną t a k z n a n y c h d o b r y c h chęci. Z a p e w n i e n i a o m i ­
łości i o g o t o w o ś c i o f i a r y — k t ó r e d z i e c k o n i e c h c i a ł o b y w to

277
wierzyć? O wiele łatwiej przychodzi synowi b r o n i ć się przed
w y m a g a n i a m i hałaśliwego ojca i w e w n ę t r z n i e się o d niego od­
grodzić. Ale k i e d y ta kochająca matka zapewnia, że powinien
być „najszczęśliwszym wśród śmiertelników, bo rodzice nie od­
m ó w i l i ż a d n e m u jego życzeniu", jak m o ż n a powiedzieć jej, że w y ­
raźnie nie dostrzega najważniejszych potrzeb swojego dziecka.
Kiedy jego złe samopoczucie przypisuje niewystarczającej ilości
snu i pożywienia, jak można jej wyjaśnić, że „ s k u t e k bierze za
przyczynę"? Z n o w u tego przecież nie zrozumie i t a k będzie m u ­
siała wszystko przekręcić, żeby pasowało do o b r a z u jej świata.
„Spróbuj wytłumaczyć komuś sztukę głodowania! Jeżeli jej nie
czuje, n i e m o ż e s z m u j e j u c z y n i ć z r o z u m i a ł ą " . K a f k a n i e m ó g ł
przekazać, w jaki sposób traktowała go matka w dzieciństwie,
ale mógł przedstawić sytuacje, w których tak wyraził swoją
dziecięcą rozpacz, bezsilność, wściekłość i swoją cichą, bierną
walkę, że wielu ludzi dostrzegło w nich odzwierciedlenie wła­
s n y c h przeżyć — r ó w n i e ż n i e b a r d z o zdając sobie z tego sprawę.
Przemiana jest chyba najbardziej znanym opowiadaniem
Kafki. J a k k o l w i e k jego treść opisuje zupełnie niemożliwą i ni­
gdy nie zaistniałą sytuację, bo człowiek nie może przez noc
przemienić się w prawdziwego chrząszcza, to także najbardziej
o b o j ę t n y i z i m n y u c z u c i o w o c z ł o w i e k c z u j e się nią g ł ę b o k o p o r u ­
szony i d o t k n i ę t y . Dlaczego t a k jest? G r e g o r S a m s a , b o h a t e r t e ­
go opowiadania, obowiązkowy urzędnik, który z całego serca
t r o s z c z y się o s w o i c h r o d z i c ó w i s i o s t r ę , b u d z i się p e w n e g o r a n ­
ka jako budzący odrazę chrząszcz i w ciągu najbliższych dni
przeżywa uczucie odrazy, grozy, s t r a c h u , trwogi i bezgranicznej
bezradności. Odczuwa wzruszające próby matki i siostry prze­
zwyciężenia wstrętu, bezlitosne oddzielenie od całego otoczenia,
h a ń b ę , k t ó r a s t a ł a s i ę u d z i a ł e m jego b l i s k i c h , i k t ó r e j m o ż e j e ­
dynie przeciwstawić strach, przerażenie, poczucie winy, destruk­
cyjne życzenia, w s t y d przed i n n y m i l u d ź m i i obłudę, będącą r e ­
z u l t a t e m t e g o n i e s z c z ę ś c i a . O n s a m c z u j e się t a k , jak mogłoby
się c z u ć n i e ś w i a d o m i e o d r z u c o n e niemowlę: pozbawione mowy,
d r o b n e w p o r ó w n a n i u z r o z m i a r a m i mebli, słabe, bez możliwoś­
c i w y p o w i e d z e n i a się, b y c i a z r o z u m i a n y m i t r a k t o w a n y m z p o ­
wagą, z d a n e t y l k o n a s i e b i e i s k a z a n e n a ś m i e r ć , jeżeli n i e z n a j -

278
dzie się j e d n a k osoba, k t ó r a b y się n i m z a j ę ł a i m o g ł a b y n a w i ą ­
zać t a k t r u d n ą k o m u n i k a c j ę .
Bez t r u d u m o g ę sobie wyobrazić, że jako m a ł e dziecko F r a n z
K a f k a często m u s i a ł się t a k czuć i że t a k ż e później, k i e d y po­
trafił biegać i mówić, musiał głęboko u k r y ć swoje prawdziwe
„ja", ponieważ ryzykowałby podobne reakcje otoczenia, jakich
doświadczył Gregor Samsa po swojej p r z e m i a n i e . N a szczęście
Kafka miał możliwość, przynajmniej w okresie dojrzewania,
stworzenia ze swoją o dziesięć l a t młodszą siostrą głębokiej
w s p ó l n o t y i znalezienia u niej z r o z u m i e n i a . Mógł polegać na jej
wyczuciu i akceptacji, które w wieku młodzieńczym pomogły
mu u r a t o w a ć dla jego dorosłego życia d u c h o w y potencjał, m i m o
długiego okresu głodu. Nie m ó g ł w p r a w d z i e u n i k n ą ć ciężkiej n e r ­
wicy, a l e z d o l n o ś ć artystycznej wypowiedzi została uratowana.
G d y b y Kafka bardzo wcześnie i bardzo intensywnie nie przeżył
sytuacji Gregora Samsy, to nie mógłby napisać tej historii w ta­
ki sposób, że w i e l u ludzi n i e ś w i a d o m i e u w a ż a ją w p r o s t za fun­
damentalną sytuację w ludzkiej egzystencji, nie zastanawiając
się nad tym zbytnio. Rozpoznają ją po bólu, k t ó r y odczuwają
przy czytaniu, ponieważ są zmuszeni do identyfikowania się
z G r e g o r e m S a m s ą i p o n i e w a ż czują n i e j a s n o , że w t e j i d e n t y -
fikacji t k w i część i c h p r z e s z ł o ś c i . N i e c h c ę p r z e z t o p o w i e d z i e ć ,
że każdy, jak F r a n z Kafka, skazany jest na narcystyczne fru-
stracje, ponieważ potrzeby odzwierciedlenia, wsparcia, zrozumie-
nia, w y s t ę p u j ą najbardziej intensywnie tam, gdzie niespełnienia
t y c h potrzeb jest najboleśniej odczuwane. iin
To wyjaśnia, dlaczego wielcy twórcy tak często są neuro-
tyczni. Nerwica jest zjawiskiem towarzyszącym ich sytuacje
ubocznym zjawiskiem ich wrażliwości i i c h losu, nigdy nato-
miast przyczyną ich twórczych możliwości. Utrzymały się one
m i m o n e r w i c y i z a d e c y d o w a ł y o p r z e ż y c i u , ale n i e b y ł y w sta-
nie n e r w i c y usunąć, bo twórczość nie prowadzi do uświadomie-
nia sytuacji dzieciństwa. Ona ją tylko nieświadomie wyrażała.
Przemiana opisuje usposobienie człowieka, który czuje się od in-
nych odizolowany, nie ma z nimi wspólnego języka, jest zda-
na ich całkowite zrozumienie, k t ó r e g o j e d n a k n i e znajduje, a przy
tym nie może poinformować o swojej tragedii i m u s i milczeć.
C z ł o w i e k a , k t ó r y c z u j e się p r z e z i n n y c h z n i e n a w i d z o n y i p o g a r ­
dzany, skoro tylko dostrzegają jego p r a w d z i w e „ja", jakkolwiek
jeszcze d o n i e d a w n a t r a k t o w a l i g o j a k r ó w n e g o sobie. Było to,
k i e d y jeszcze p o s i a d a ł f a ł s z y w e , d o b r z e d o p a s o w a n e „ j a " d o b r e ­
go, d z i e l n e g o s y n a , n i g d y n i e p y t a n e g o , k i m j e s t w r z e c z y w i s t o ś ­
ci. Ł a t w o p o j ą ć , że większość ludzi raczej pozostanie dzielnym
synem — Gregorem Samsą — iw lęku przed izolacją, którą
K a f k a tu opisuje, nigdy nie p r z e k r o c z y n a k r e ś l o n y c h granic. P o ­
nieważ Kafka mógł przekroczyć te granice w swojej fantazji
i dotrzeć w głąb własnej i powszechnej, ludzkiej przeszłości,
u t o ż s a m i ć się n i e z p r z e ś l a d o w c ą , a l e z c i e r p i ą c ą ofiarą w b e z ­
g r a n i c z n e j bezsilności, p o w s t a ł o dzieło całkiem wyjątkowe. Bez­
radność, bezsilność, niemoc i izolacja małego dziecka, k t ó r y m
był kiedyś każdy z nas, są tak przedstawione, że czytelnik
wprawdzie może dopuścić te uczucia, ale sytuację uważa za
a b s u r d a l n ą i n i e m o ż l i w ą . M i m o t e j a b s u r d a l n o ś c i n i e m o ż n a wą­
tpić w jej wiarygodność. Gdzie indziej, niż w e w c z e s n y m d z i e ­
ciństwie mogłoby tkwić źródło fantazji, która podsuwa twórcy
takie sceny:
„ D l a t e g o t e ż G r e g o r t r z y m a ł się t y m r a z e m p o d ł o g i , z w ł a s z ­
cza ż e o b a w i a ł się, i ż ojciec m ó g ł b y u z n a ć z a s z c z e g ó l n ą złośli­
wość ucieczkę na ściany l u b sufit. Zresztą G r e g o r m u s i a ł sobie
powiedzieć, że n a w e t tego biegu długo nie w y t r z y m a , bo podczas
gdy ojciec stawiał jeden krok, on musiał w y k o n a ć niezliczoną
ilość r u c h ó w . Z a c z ą ł o d c z u w a ć d u s z n o ś c i , t y m b a r d z i e j , ż e i d a w -
n e e
i J J g ° p ł u c a n i e b y ł y c a ł k i e m g o d n e z a u f a n i a . G d y się w i ę c
tak zataczał, zbierając wszystkie siły do biegu, ledwie o t w i e r a ł
oczy, w s w y m o d r ę t w i e n i u n i e m y ś l a ł n a w e t o i n n y m s p o s o b i e
r a t u n k u niż bieg, i już p r a w i e z a p o m n i a ł , ż e s t a ł y m u o t w o r e m
ściany, t u t a j zastawione zresztą troskliwie r z e ź b i o n y m i m e b l a m i
p e ł n y m i h a k ó w i k a n t ó w . I w t e d y n a g l e p r z e l e c i a ł o coś t u ż k o ł o
n i e g o i p o t o c z y ł o się p r z e d n i m . B y ł o t o j a b ł k o , a z a r a z n a d l e ­
c i a ł o d r u g i e . G r e g o r z a t r z y m a ł się p r z e r a ż o n y . D a l s z y b i e g b y ł
zbyteczny, gdyż ojciec postanowił go zbombardować. Napełnił
kieszenie o w o c a m i z tacy na k r e d e n s i e i rzucał teraz, nie celu­
jąc n a r a z i e d o k ł a d n i e , j a b ł k o z a j a b ł k i e m . T e m a ł e , c z e r w o n e
jabłka toczyły się w k ó ł k o p o podłodze, jak naelektryzowane
i odbijały się od siebie. J e d n o , słabo rzucone, m u s n ę ł o g r z b i e t

280
G r e g o r a , a l e z e ś l i z g n ę ł o się, n i e c z y n i ą c m u s z k o d y . Następne,
r z u c o n e z a r a z p o t a m t y m , d o s ł o w n i e w b i ł o się w j e g o t u ł ó w . G r e ­
g o r c h c i a ł p o w l e c się d a l e j , jak g d y b y zmieniając miejsce mógł
ujść p r z e d niespodziewanym, niewiarygodnym bólem; czuł się
jednak jakby przygwożdżony i rozciągnął się w zupełnym po­
mieszaniu zmysłów. Ostatnim spojrzeniem ujrzał jeszcze, jak
g w a ł t o w n i e o t w a r ł y się d r z w i j e g o p o k o j u i p r z e d k r z y c z ą c ą sio­
strą biegła m a t k a , w koszuli, gdyż siostra rozebrała ją, by jej
w omdleniu zapewnić swobodny oddech. P o t s m m a t k a podbiegła
d o ojca, gubiąc po drodze suknie, które rozwiązane, jedna po
d r u g i e j z e ś l i z g i w a ł y się n a p o d ł o g ę ; p o t y k a j ą c się o n i e , m a t k a
d o p a d ł a ojca, o b j ę ł a g o k u r c z o w o — w z r o k Gregora odmawiał
mu j e d n a k p o s ł u s z e ń s t w a — i ściskając dłońmi głowę ojca bła­
g a ł a go o d a r o w a n i e G r e g o r o w i życia.
J a b ł k o , k t ó r e g o n i k t n i e o d w a ż y ł się u s u n ą ć , t k w i ł o w ciele
G r e g o r a j a k o w i d o c z n a p a m i ą t k a i z d a w a ł o się, ż e c i ę ż k a r a n a ,
z p o w o d u k t ó r e j G r e g o r c h o r o w a ł p o n a d miesiąc, p r z y p o m n i a ł a
n a w e t ojcu, ż e m i m o s w e j o b e c n e j s m u t n e j i o b r z y d l i w e j p o s t a ­
ci G r e g o r jest j e d n a k c z ł o n k i e m r o d z i n y i nie należy t r a k t o w a ć
go jak wroga, lecz przeciwnie, obowiązek rodzinny nakazuje
przemóc w s t r ę t i mieć dla niego cierpliwość; już tylko cierpli­
wość. Toteż choć teraz Gregor z p o w o d u r a n y stracił p r a w d o p o ­
dobnie na zawsze ruchliwość i na samo przejście pokoju potrze­
bował długich, długich minut, jak stary inwalida — o pełzaniu
w g ó r z e n i e b y ł o n a w e t co m y ś l e ć — w z a m i a n za to p o g o r s z e n i e
się s w e g o s t a n u o t r z y m a ł z u p e ł n i e w jego m n i e m a n i u w y s t a r c z a ­
jącą n a g r o d ę . P o l e g a ł a o n a n a t y m , ż e z a w s z e p o d w i e c z ó r zo­
stawiano otwarte drzwi od pokoju rodzinnego, drzwi, które on
już na godzinę lub dwie godziny p r z e d t e m zwykł b y ł z napię­
c i e m o b s e r w o w a ć , t a k ż e leżąc w c i e m n o ś c i a c h w ł a s n e g o p o k o j u
r o d z i n n e g o n i e w i d o c z n y , m ó g ł p a t r z e ć n a całą r o d z i n ę siedzącą
p r z y o ś w i e t l o n y m s t o l e i n i e j a k o za o g ó l n y m z e z w o l e n i e m , a w i ę c
zupełnie inaczej niż dawniej, przysłuchiwać się rozmowom".
(F. Kafka, w zbiorze opowiadań Wyrok, tłum. Juliusz Kydryń­
s k i , P I W W a r s z a w a 1957, s. 73 - 75).
W liście d o ojca F r a n z K a f k a p i s a ł :
„Wówczas i to ze wszech m i a r właśnie wówczas potrzeba mi
było o t u c h y . B y ł e m przecież już i t a k przytłoczony Twoją obna-

281
żoną cielesnością. Przypominam sobie na przykład, jak kilka­
k r o t n i e r o z b i e r a l i ś m y się razem w jednej kabinie. Ja mizerny,
wątły, szczupły, Ty krzepki, ogromny, szeroki. Już w kabinie
w y d a w a ł e m s i ę s o b i e n ę d z n y , i t o n i e t y l k o w o b e c C i e b i e , lecz
wobec całego świata, p o n i e w a ż s t a n o w i ł e ś dla m n i e m i a r ę wszech­
rzeczy. A gdy wychodziliśmy z k a b i n y m i ę d z y ludzi, ja u T w o ­
jej ręki, mały szkielecik, n i e p e w n y , boso na molo, b o j ą c y się
wody, niezdolny do powtarzania Twoich ruchów pływackich,
k t ó r e mi wciąż p o k a z y w a ł e ś w d o b r e j wierze, ale faktycznie ku
memu najgłębszemu zawstydzeniu — bywałem wtedy wprost
zrozpaczony i moje przykre doświadczenia we wszystkich dzie­
d z i n a c h s p l a t a ł y s i ę w t y c h m o m e n t a c h z e sobą n a d w y r a z h a r ­
m o n i j n i e . N a j l e p i e j jeszcze c z u ł e m s i ę w t e d y , g d y c z a s a m i r o z b i e ­
r a ł e ś się p i e r w s z y , a ja z o s t a w a ł e m s a m w k a b i n i e i o d w l e k a ł e m
hańbę mego publicznego wystąpienia, póki nie przyszedłeś w
k o ń c u zajrzeć do kabiny, nie wypędziłeś m n i e z niej. B y ł e m Ci
wdzięczny za to, że zdawałeś się nie z a u w a ż a ć m o j e j nędzy, by­
ł e m t e ż d u m n y z b u d o w y c i a ł a m o j e g o ojca. D o dziś z r e s z t ą jest
między nami podobna różnica". (F. Kafka, List d o ojca, tłum.
J a n u s z S u k i e n n i c k i , P I W W a r s z a w a 1979, s . 13).
K a f k a c z u j e się t u j a k „ m a ł y s z k i e l e t " , niepewny, z bosymi
s t o p a m i n a d e s k a c h , b o j ą c y się w o d y , m ó w i o „ g ł ę b o k i m z a w s t y ­
dzeniu", rozpaczy i „hańbie publicznego wystąpienia". Każde
d z i e c k o jest p r z e c i e ż o w i e l e m n i e j s z e n i ż jego ojciec, c z y m u s i
odczuwać tę różnicę jako tego rodzaju uraz? W i e m y z doświad­
czenia, że t a k b y ć nie musi, że różnica w r o z m i a r a c h nie m u s i
b y ć ź r ó d ł e m u p o k o r z e n i a . W i e m y , ż e d z i e c i często, b a r d z o z a d o ­
w o l o n e , uczą s i ę p ł y w a ć z e s w o i m o j c e m i o d k r y w a j ą r a d o ś ć p ł y ­
n ą c ą z w ł a s n e g o c i a ł a . L e c z p o s t a w a ojca w s t o s u n k u d o t e j m a ­
łej istoty obok, jego dostrzegalne i niedostrzegalne wewnętrzne
spojrzenie rozstrzygną, jak rozwinie się w dziecku odczucie w ł a ­
s n e g o ciała. O j c i e c K a f k i b y ł s y n e m m o c n e g o r z e ź n i k a i m a j ą c
l a t j e d e n a ś c i e m u s i a ł w c z e s n y m r a n k i e m , t a k ż e w z i m i e i często
boso, d o s t a r c z a ć n a w ó z k u , k t ó r y s a m ciągnął, m i ę s o do pobli­
s k i c h wsi. Obraz, który pojawia się w Głodomorze. Można przy­
jąć, że H e r m a n n Kafka mimo swojej fizycznej siły nigdy jako
d z i e c k o n i e c z u ł s i ę d o s t a t e c z n i e silny, p o n i e w a ż b y ł p r z e c i ą ż o ­
n y p r z y d z i e l o n y m i m u z a d a n i a m i i c z ę s t o b y ł u k r e s u sił. J e g o

282
w ł a s n y , k i p i ą c y t ę ż y z n ą ojciec d a w a ł b o l e ś n i e o d c z u ć s w o i m p r a ­
cującym na niego dzieciom ich słabość. Ale tego ojca należało
traktować z respektem i okazywać mu posłuszeństwo, to było
oczywiste. Co stało się z doznanym uczuciem pogardy, które
ojciec Franza Kafki musiał wtedy zdusić? Przetrwało w nim
p r z e z t r z y d z i e ś c i l a t i z n a l a z ł o ujście, g d y H e r m a n n K a f k a s a m
został ojcem. Fizyczna siła pomogła mu kiedyś przeżyć, więc
każda słabość oznaczała według niego życiową nieprzydatność
i z a g r o ż e n i e . M o ż n a p o m ó c d z i e c k u , b y s t a ł o się s i l n i e j s z e , g d y
o b d a r z a się je, s ł a b ą i małą istotę, szacunkiem. L e c z ojciec,
którym pogardzano, gdy sam był słabym dzieckiem, może za­
a k c e p t o w a ć w s o b i e j e d y n i e s i l n ą część i od p o c z ą t k u o d r z u c a w
swoim dziecku pogardzaną i słabą stronę. Nie mogło to zostać
niezauważone przez dziecko, jakim był F r a n z Kafka.
Bezsprzeczna jest wizjonerska siła Kolonii karnej, która zo­
stała napisana ponad dwadzieścia lat przed p o w s t a n i e m obozów
koncentracyjnych. Przedstawione w niej sytuacje z łatwością
można odnieść do n a s z y c h czasów, n p . do naszego zniewolenia
techniką i absurdów, do k t ó r y c h to prowadzi. Odnoszą się one
do tak wielu sytuacji, bo są p r a w d z i w e ; są prawdziwe, bo opi­
sują przeżycia. Podróżny zwiedza kolonię karną i ma zostać
świadkiem w y k o n a n i a wyroku, k t ó r y Kafka opisuje tak, że gdy
widzę w skazanym dziecko, przypominają mi się raz po raz
metody wychowawcze i sposoby traktowania małego dziecka,
które jeszcze d o niedawa były czymś zwykłym. Cytuję dłuższy
fragment:
„Tym bardziej godny podziwu wydawał m u się oficer, któ­
ry w ciasnej, p a r a d n e j , obciążonej e p o l e t a m i i obwieszonej s z n u ­
rami żołnierskiej kurtce tak gorliwie wykładał swoją rzecz,
a oprócz tego, podczas g d y m ó w i ł , jeszcze tu i t a m ś r u b o k r ę t e m
dokręcał jakąś śrubę. W podobnym usposobieniu jak podróżny
z d a w a ł się b y ć żołnierz. Owinął sobie łańcuch skazańca wokół
o b u p r z e g u b ó w , r ę k ą o p a r ł się n a k a r a b i n i e , z w i e s i ł g ł o w ę i n i c
g o n i e o b c h o d z i ł o . P o d r ó ż n y n i e d z i w i ł s i ę t e m u , p o n i e w a ż ofi­
cer m ó w i ł po f r a n c u s k u , a z pewnością ani żołnierz, ani skaza­
niec nie znali francuskiego. Tym bardziej było zastanawiające,
że skazaniec s t a r a ł się jednak zrozumieć wyjaśnienia oficera.
Z p e w n e g o rodzaju ospałą wytrwałością kierował zawsze w z r o k

283

L
w to miejsce, k t ó r e oficer właśnie w s k a z y w a ł , a kiedy t e r a z p o ­
d r ó ż n y p r z e r w a ł oficerowi p y t a n i e m , i on także, podobnie jak
oficer, s p o j r z a ł n a p o d r ó ż n e g o .
— «Tak, broną» — odparł oficer — «To odpowiednia nazwa.
I g ł y są umieszczone t a k jak w bronie, a także całość porusza
się jak brona, choć tylko w j e d n y m miejscu i o wiele kunsztow­
n i e j . Z r e s z t ą z a r a z p a n t o z r o z u m i e . T u t a j n a ł ó ż k u k ł a d z i e się
skazańca. Chciałbym najpierw opisać aparat, a dopiero potem
pokazać samą p r o c e d u r ę . Będzie p a n ją mógł później lepiej śle­
d z i ć . Z r e s z t ą k o ł o z ę b a t e w r y s o w n i k u z b y t się j u ż s t a r ł o i b a r ­
d z o s k r z y p i , k i e d y j e s t w r u c h u ; z a l e d w i e się w t e d y m o ż n a p o ­
r o z u m i e ć ; n i e s t e t y b a r d z o t r u d n o tu dostać części zapasowe. —
A więc tutaj jak p o w i e d z i a ł e m jest łóżko. J e s t ono całkowicie
i d o k ł a d n i e p o k r y t e w a r s t w ą w a t y ; d o w i e się p a n jeszcze, w ja­
k i m c e l u . N a o w e j w a c i e k ł a d z i e się s k a z a ń c a n a b r z u c h u , oczy­
wiście nagiego; t u t a j są rzemienie, aby go p r z y t r o c z y ć za ręce,
za n o g i i szyję. Tu u w e z g ł o w i a ł ó ż k a , g d z i e j a k p o w i e d z i a ł e m ,
c z ł o w i e k k ł a d z i e się n a j p i e r w t w a r z ą , z n a j d u j e s i ę ó w m a ł y k l i n
filcowy, k t ó r y z ł a t w o ś c i ą m o ż n a t a k w y r e g u l o w a ć , a b y w e p c h n ą ć
go c z ł o w i e k o w i w r p r o s t w u s t a . A to w t y m c e l u , a b y p r z e s z k o ­
dzić k r z y k o m i rozgryzieniu języka. Naturalnie człowiek musi
ten filc wziąć w usta, gdyż inaczej rzemień, przytrzymujący
szyję, z ł a m i e m u k a r k . »
— «To j e s t w a t a ? » — s p y t a ł p o d r ó ż n y i p o c h y l i ł się do p r z o d u .
— «Tak, na p e w n o » — o d p a r ł o f i c e r ze ś m i e c h e m — « n i e c h p a n
s a m dotknie.» — Zdjął r ę k ę p o d r ó ż n e g o i przeciągnął ją po łóżku.
— «Jest to w a t a specjalnie s p r e p a r o w a n a , dlatego wygląda tak
n i e d o p o z n a n i a , b ę d ę jeszcze m ó w i ł o j e j p r z e z n a c z e n i u . » P o ­
d r ó ż n y z a i n t e r e s o w a ł się już nieco a p a r a t e m , t r z y m a j ą c d ł o ń n a d
oczami dla o c h r o n y p r z e d słońcem, spojrzał w górę na a p a r a t .
Była to duża budowla. Łóżko i rysownik posiadały jednakowe
wymiary i wyglądały jak dwie ciemne skrzynie. Rysownik
w z n o s i ł się m n i e j w i ę c e j d w a m e t r y p o n a d ł ó ż k i e m ; o b a p r z y ­
r z ą d y b y ł y n a k r a w ę d z i a c h połączone c z t e r e m a mosiężnymi szta­
bami, które n i e m a l i s k r z y ł y się w s ł o ń c u . Pomiędzy skrzynia­
mi na stalowej taśmie wisiała brona.
Oficer ledwie zwrócił uwagę na poprzednią obojętność podróż­
n e g o , t e r a z j e d n a k p o c h w y c i ł jego b u d z ą c e się z a i n t e r e s o w a n i e ;

284
dlatego przerwał swoje wyjaśnienia, aby zostawić podróżnemu
czas n a s p o k o j n ą o b s e r w a c j ę . S k a z a n i e c n a ś l a d o w a ł p o d r ó ż n e g o ;
p o n i e w a ż nie m ó g ł osłonić oczu dłonią, mrugał ku górze nie­
osłoniętymi.
— «A w i ę c t u t a j l e ż y c z ł o w i e k » — r z e k ł p o d r ó ż n y , o d c h y l i ł się
w krześle i skrzyżował nogi.
— « T a k » — o d p o w i e d z i a ł oficer, o d s u n ą ł c z a p k ę n i e c o d o t y ł u
i przeciągnął dłonią po gorącej twarzy. — «Teraz n i e c h p a n p o ­
słucha. Zarówno łóżko jak i r y s o w n i k posiadają swoje własne
baterie elektryczne; łóżko potrzebuje ich dla siebie, r y s o w n i k
dla brony. Skoro tylko człowiek zostanie przytroczony, w p r a w i a
się ł ó ż k o w r u c h . D r o b n y m i , b a r d z o s z y b k i m i r u c h a m i d r g a o n o
równocześnie na boki o r a z w p r z ó d i w tył. Podobne aparaty
widział p a n może w zakładach leczniczych; tylko że przy naszym
łóżku wszystkie r u c h y są d o k ł a d n i e obliczone, m i a n o w i c i e m u ­
szą o n e b y ć d o k ł a d n i e z e s t r o j o n e z r u c h a m i b r o n y . W ł a ś n i e t e j
b r o n i e pozostawia się s a m o w y k o n a n i e wyroku.»
— «Jakże więc brzmi wyrok?» — zapytał podróżny.
— «Tego p a n t a k ż e nie wie?» — z d u m i a ł się oficer i p r z y g r y z ł
wargi. — «Proszę mi wybaczyć, jeżeli m o j a w y j a ś n i e n i a s ą n i e ­
uporządkowane; bardzo przepraszam. Dawniej mianowicie zwykł
był objaśniać s a m k o m e n d a n t ; ale n o w y k o m e n d a n t zwolnił się
z tego zaszczytnego obowiązku; że jednak n a w e t t a k dostojnego
gościa» — podróżny obiema r ę k a m i p r ó b o w a ł bronić się p r z e d
t y m i w y r a z a m i czci, l e c z oficer o b s t a w a ł p r z y n i c h — «że n a w e t
t a k dostojnego gościa nie p o i n f o r m o w a ł o formie naszego w y r o ­
k u , t o j u ż j e s t coś n o w e g o , co» — m i a ł j u ż n a w a r g a c h p r z e ­
kleństwo, o p a n o w a ł się j e d n a k i r z e k ł t y l k o : — «Nie p o w i a d o ­
m i o n o m n i e o t y m , nie moja więc wina. Zresztą, owszem, jestem
w stanie jak najlepiej objaśnić nasze sposoby w y k o n y w a n i a wy­
roku, g d y ż n o s z ę t u t a j » — u d e r z y ł się p o g ó r n e j k i e s z e n i k u r ­
tki — «odręczne rysunki poprzedniego komendanta.»
— «Odręczne r y s u n k i samego komendanta?» — spytał podróżny.
— «Czyżby on w s z y s t k o łączył w swojej osobie? C z y ż b y b y ł żoł­
n i e r z e m , sędzią, k o n s t r u k t o r e m , c h e m i k i e m , r y s o w n i k i e m ? »
— «Tak jest» — odparł oficer kiwając głową z nieruchomym,
zamyślonym spojrzeniem. Następnie krytycznie spojrzał na swo­
j e r ę c e ; w y d a ł y m u się n i e d o ś ć c z y s t e , a b y d o t y k a ć r y s u n k ó w ;

285
•podszedł w i ę c d o k u b ł a i u m y ł j e r a z jeszcze. P o t e m w y c i ą g n ą ł
małą, skórzaną teczkę i powiedział: — «Nasz wyrok nie jest
c i ę ż k i . Z a p o m o c ą b r o n y n a l e ż y s k a z a ń c o w i w y p i s a ć n a ciele n a ­
kaz, k t ó r y p r z e k r o c z y ł . T e m u s k a z a ń c o w i n a p r z y k ł a d » — ofi­
cer w s k a z a ł na m ę ż c z y z n ę — «wypisze się na ciele: „ S z a n u j s w e ­
go zwierzchnika".» Podróżny przelotnie spojrzał na skazanego.
G d y oficer na niego wskazywał, trzymał on głowę pochyloną
i z d a w a ł s i ę z e w s z y s t k i c h s i ł n a t ę ż a ć s ł u c h , a b y s i ę czegoś d o ­
wiedzieć. Ale ruchy jego nabrzmiałych, zaciśniętych warg wy­
raźnie wskazywały, że nic nie m ó g ł zrozumieć. P o d r ó ż n y chciał
p y t a ć o r o z m a i t e rzeczy, ale na w i d o k tego człowieka z a p y t a ł
tylko:
— «Czy o n z n a s w ó j w y r o k ? »
— «Nie» — o d p o w i e d z i a ł o f i c e r i c h c i a ł d a l e j c i ą g n ą ć o b j a ś n i e ­
nia, lecz p o d r ó ż n y m u p r z e r w a ł :
— «On n i e zna swego własnego w y r o k u ? »
— «Nie» — o d p a r ł z n o w u o f i c e r i z a t r z y m a ł się na c h w i l ę , jak
gdyby pragnął usłyszeć od podróżnego bliższe uzasadnienie je­
go pytania, po czym r z e k ł : — «Zawiadomienie o w y r o k u b y ł o b y
n i e p o t r z e b n e . P o z n a g o p r z e c i e ż n a w ł a s n y m ciele.» — P o d r ó ż n y
chciał już zamilknąć, gdy uczuł, że skazaniec wlepia w niego
w z r o k , j a k g d y b y p y t a ł , czy p o c h w a l a o n o p i s a n e p o s t ę p o w a n i e .
Dlatego p o d r ó ż n y , k t ó r y już o p a r ł się w krześle, z n o w u p o c h y ­
lił s i ę d o p r z o d u i z a p y t a ł j e s z c z e :
— «Ale on c h y b a w i e o t y m , że w ogóle z o s t a ł s k a z a n y ? »
— « T a k z e n i e » — o d r z e k ł o f i c e r i u ś m i e c h n ą ł s i ę do p o d r ó ż n e g o ,
jak gdyby oczekiwał od niego jeszcze jakichś osobliwych w y n u ­
r z e ń . — «Nie» — p o w i e d z i a ł p o d r ó ż n y i przeciągnął d ł o n i ą po
czole — « a w i ę c t e n c z ł o w i e k n i e w i e n a w e t jeszcze t e r a z , jak
przyjęto jego obronę?»
— «Nie d a n o m u ż a d n e j s p o s o b n o ś c i o b r o n y » — p o w i e d z i a ł ofi­
c e r i s p o j r z a ł w b o k , j a k b y p r z e m a w i a ł do s a m e g o s i e b i e i n i e
chciał zawstydzać podróżnego opowiadaniem tych oczywistych
dla niego rzeczy" (F. Kafka, Wyrok, tłum. Juliusz Kydryński,
P I W W a r s z a w a 1957, s. 143 - 149).
Łatwowierność, naiwność, zaufanie dziecka, k t ó r e skazane
jest n a k a t u s z e s p o w o d o w a n e s z a l e ń s t w e m w y c h o w a w c y , nie m o ­
że c h y b a znaleźć mocniejszego w y r a z u jak w tej scenie. Podróż-

286
ny jest być może oczekiwanym przez dziecko świadkiem nie­
sprawiedliwości. Ale tak jak w przypadku Kafki, nie pomaga,
n i e i n t e r w e n i u j e , lecz pozostawia i n n y c h ich losowi.
Prawdopodobnie H e r m a n n Kafka nie był człowiekiem opa­
n o w a n y m przez przymus, może nie stosował często k a r cieles­
nych, co nie znaczy jednak, że F r a n z Kafka nie b y ł bity. S a m
o p i s u j e , ż e g d y r a z n o c ą z a c h c i a ł o m u s i ę n a p i ć w o d y , o j c i e c za­
b r a ł go z łóżka we w s p ó l n e j sypialni, zaniósł na balkon i zosta­
w i ł z a z a m k n i ę t y m i d r z w i a m i (por. 1978). O p i e r a j ą c się n a d z i e ­
łach Kafki zupełnie dokładnie możemy wyobrazić sobie inne
s c e n y , jeżeli n i e c z u j e m y się z m u s z e n i c h r o n i ć ojca p r z e d n a s z y ­
mi własnymi zarzutami, bo nie jest t o n a s z ojciec. Podobnie
jak skazany w Kolonii karnej, który uważnie słucha i nic nie
rozumie, K a f k a z pewnością nie wiedział, na czym polegała je­
go wina, kiedy b y ł k a r a n y lub bity. H e r m a n n Kafka był czło­
wiekiem i m p u l s y w n y m , często przeciążonym, n i e c i e r p l i w y m i n a ­
znaczonym p i ę t n e m okrucieństwa; dlaczego nie m i a ł b y w y ł a d o ­
w y w a ć się w y k o r z y s t u j ą c s w o j e g o j e d y n e g o s y n a , s k o r o m i a ł d o
tego prawo? Jeszcze dzisiaj mamy takie ustawodawstwo, które
nie przyznaje dziecku p r a w a do samoobrony, lecz zezwala do­
r o s ł e m u w y ł a d o w y w a ć się p o d p r e t e k s t e m w y c h o w a n i a i s t o s o ­
wania kar. G d y b y jakiś mężczyzna nagle na ulicy wpadł we
wściekłość (może dlatego, że p r z y p o m n i a ł sobie coś nieprzyjem­
nego albo z p o w o d u ostatnich szykan ze s t r o n y szefa), i z tej
wściekłości n a p a d ł b y i pobiłby na ulicy drugiego człowieka, n a ­
t y c h m i a s t p r z y b y ł a b y policja, żeby g o zaaresztować, n a w e t g d y ­
by napadnięty był wystarczająco mocny, żeby się bronić. Ale
jeżeli c z y n i t o z e s w o i m m a ł y m d z i e c k i e m , k t ó r e w s w o j e j m i ­
łości i f i z y c z n e j s ł a b o ś c i j e s t c a ł k o w i c i e b e z b r o n n e , n a z y w a s i ę
to w y c h o w a n i e m i jest a p r o b o w a n e , l u b n a w e t w y m a g a n e p r z e z
autorytety. Dlaczego miałoby być inaczej w dzieciństwie F r a n z a ,
Kafki? Jakie by nie były tortury przedstawione w Kolonii kar­
nej, razy zadawane przez kochanego człowieka za wykroczenia,
k t ó r y c h się nie p o p e ł n i ł o i z p o w o d ó w , k t ó r y c h nie m o ż n a pojąć,
są tu r ó w n i e ż opisane, chociaż nieświadomie.
Opowiadanie Wyrok odnosi się do późniejszego okresu życia
K a f k i . J e g o b o h a t e r , G e o r g , c h c e w liście p o i n f o r m o w a ć p r z y j a ­
ciela o s w o i c h z a r ę c z y n a c h . D o c h o d z i d o k ł ó t n i z jego c h o r y m

287
o j c e m , w w y n i k u czego s y n s k a c z e z m o s t u i z a b i j a się. W t e n
sposób sam wypełnia wydany przez ojca wyrok.
W ojcu z Wyroku widzę nie tylko i n t r o j e k c y j n y o b r a z ojca,
lecz r ó w n i e ż rzeczywistego ojca Franza Kafki z zarania jego
dzieciństwa, który jak wielu i n n y c h ojców z taką prehistorią,
p o t r z e b u j e ofiary m a ł e g o syna. W ten sposób Georg zamiast na­
rzeczonej znajduje śmierć, jak Kafka chorobę płuc, która, jak
wiele razy pisał, „ r a t o w a ł a go od zaręczyn". Reakcja m a t k i na
l i s t do o j c a (1978) m ó w i o roli, j a k ą o d e g r a ł a o n a w t e j t r a g e d i i .
S y n p o s ł a ł j e j t e n l i s t z p r o ś b ą o p r z e k a z a n i e g o ojcu, b o o n
s a m widocznie nie m i a ł o d w a g i tego zrobić. Matka wzbraniała
s i ę p r z e d p o ś r e d n i c z e n i e m i o d e s ł a ł a s y n o w i list z p r o ś b ą o oszczę­
dzenie tego ojcu. W t e n sposób krzepki, niezbyt wrażliwy Her­
m a n n K a f k a został oszczędzony, a jego s y n zachorował na gruźli­
cę. A l e j u ż m o ż l i w o ś ć p i s a n i a , e k s p r e s j i s w o i c h z a r z u t ó w , u m o ż ­
l i w i ł a F r a n z o w i K a f c e z n a c z ą c y k r o k w jego ż y c i u : p o n i e c h a n i e
bolesnego poszukiwania w Felicji matki, która nigdy nie była
blisko i nawiązanie także dzięki temu nowego, dojrzałego sto­
s u n k u z M i l e n ą , g d z i e — w p r z e c i w i e ń s t w i e do m o n o l o g u z cza­
sów Felicji — m ó g ł doświadczyć wymiany myśli. Wyrok został
n a p i s a n y n a p o c z ą t k u jego z n a j o m o ś c i z Felicją, i b y ć m o ż e sa­
mobójstwo Georga było w y r a z e m nieświadomego przeczucia, że
ten stosunek jest sytuacją bez wyjścia. Poza t y m Wyrok świad­
czy o sytuacji s y n ó w w roli ofiar s w o i c h ojców, jak to m o ż n a
zaobserwowaćć w historii ludzkości. W opowiadaniu tym ojciec
Georga woła:
„ — «Uwies s i ę t y l k o s w o j e j narzeczonej i wyjdź mi naprze­
c i w ! O d b i j ę ci ją, a n i n i e b ę d z i e s z w i e d z i a ł j a k ! (...)
— W i ę c t e r a z j u ż w i e s z , ż e i s t n i e l i jeszcze i n n i p o z a tobą, d o ­
tychczas wiedziałeś tylko o sobie. Byłeś właściwie niewinnym
dzieckiem, ale jeszcze w ł a ś c i w i e j b y ł e ś diabelskim człowiekiem!
I dlatego wiedz: S k a z u j ę cię t e r a z n a ś m i e r ć p r z e z u t o p i e n i e ! »
G e o r g u c z u ł się w y p ę d z o n y z p o k o j u , a w u s z a c h b r z m i a ł m u j e ­
szcze h a ł a s , z j a k i m ojciec z t y ł u z a n i m z w a l i ł się n a ł ó ż k o . N a
schodach, po stopniach, po k t ó r y c h pędził jak po r ó w n i pochy­
łej, przestraszył posługaczkę, wchodzącą właśnie, by po nocy
posprzątać mieszkanie.
— « J e z u » — k r z y k n ę ł a i z a k r y ł a f a r t u c h e m t w a r z , a l e jego już

288
nie było. Wyskoczył z b r a m y , pędziło go przez jezdnię do wody.
J u ż t r z y m a ł m o c n o poręcz, jak człowiek g ł o d n y jedzenie. P r z e ­
r z u c i ł n o g i p o n a d nią, jak z n a k o m i t y gimnastyk, k t ó r y m — ku
dumie rodziców — był w latach młodości. Jeszcze t r z y m a ł się
mocno słabnącymi dłońmi, wypatrzył między prętami balustra­
dy jakiś omnibus, który z łatwością zagłuszyłby jego upadek,
krzyknął z cicha — «Drodzy rodzice, zawsze was przecież ko-
c h a ł e m » — i r u n ą ł w dół.
Na moście był w tym momencie ruch wprost nieskończony".
( F . K a f k a , Wyrok, P I W W a r s z a w a 1957, t ł u m . J u l i u s z K y d r y ń s k i ,
s. 20 - 22).
W t y m ruchu ulicznym (w niespokojnym rodzinnym domu)
ofiara syna pozostaje niezauważona. Jeżeli m ó w i m y , że historie
Kafki czyta się jak opisy snów, t o o d n o s i się t o s z c z e g ó l n i e d o
opowiadania Palacz, w którym dochodzi do głosu, w różnych
obrazach i na r ó ż n y c h płaszczynach, specyficzny dla dzieciństwa
Kafki rodzaj bezsilności. B r a k zrozumienia, wzajemności, reakcji
n a to, co przekazywał, wszystko to musiało być fundamental­
n y m doświadczeniem jego e g z y s t e n c j i . Odpowiedzi, jakie otrzy­
m y w a ł , n i e m i a ł y ż a d n e g o o d n i e s i e n i a d o jego m y ś l i , w y d a w a ł y
m u się o b c e i a b s u r d a l n e . H i s t o r i a P a l a c z a z a c z y n a s i ę p r z y b y ­
ciem szesnastoletniego K a r l a R o s s m a n n a do Ameryki. Karl, trzy­
m a j ą c walizkę, w ł a ś n i e opuścił s t a t e k i nagle zauważa, że zosta­
wił na nim parasol. Teraz prosi przypadkowego pasażera, żeby
pozostał p r z e z chwilę p r z y walizce (przy tej s a m e j walizce, k t ó r e j
przez dwa tygodnie podróży statkiem strzegł jak oka w głowie,
ciągle p o d e j r z e w a j ą c , ż e k t o ś m ó g ł b y j ą u k r a ś ć ) i w r a c a n a s t a ­
tek, żeby szukać parasola. K t o nie zna podobnych sytuacji
z w ł a s n y c h s n ó w ? J e s z c z e w e ś n i e d z i w i m y się c z a s e m , ż e to, c o
mieliśmy najcenniejszego, zostawiliśmy gdzieś beztrosko, i że
nasza czujność, n a w e t n i e d o w i e r z a n i e , zmieniło się w dziecinną
ufność, n a i w n ą n i e d b a ł o ś ć i b e z t r o s k ę . M o ż n a t o w y j a ś n i ć o k o ­
licznością, że sny eksponują części o s o b o w o ś c i z różnych okre­
sów życia i t a k i e nasze z a c h o w a n i e we śnie jest na z m i a n ę dzie­
cinne lub dorosłe, albo i takie i takie jednocześnie. T a k i e rozu­
mowanie jest z pewnością p r a w i d ł o w e , ale m o ż e być i tak, że
to zachowanie odzwierciedla pewien aspekt naszej wcześniejszej
rzeczywistości, m i a n o w i c i e fakt, że troska o dziecko, k t ó r y m b y -

19 — M u r y milczenia 280
l i ś m y , n i e b y ł a s p o l e g l i w a i s t a ł a , lecz o s c y l u j ą c a m i ę d z y s k r a j ­
nością s t a ł e j k o n t r o l i i p e ł n e j o b o j ę t n o ś c i .
K a r l R o s s m a n n w r a c a więc na statek, żeby znaleźć swój pa­
rasol i myśli jak małe dziecko: to powinno być teraz bardzo
proste, bo statek jest pusty. Teraz następuje typowe dla snów
błądzenie, bo również pusty statek jest dla osoby z zewnątrz
z u p e ł n i e n i e p r z e n i k n i o n y i w k o ń c u K a r l się cieszy, że w p a l a ­
czu znalazł człowieka, z którym może rozmawiać. Ale bardzo
s z y b k o o k a z u j e się, ż e n i e m o ż e liczyć n a jego p o m o c , lecz p r z e ­
ciwnie: to on p r ó b u j e palacza pocieszyć i pomóc m u . Palacz skar­
ż y się, jak niesprawiedliwie jest t r a k t o w a n y n a s t a t k u , jak m ę ­
c z y g o jego p r z e ł o ż o n y S c h u b a l ; w ł a ś n i e się p a k u j e i m a z a m i a r
opuścić statek. J u ż d a w n o zostały zapomniane walizka i parasol,
a K a r l R o s s m a n n całą s i ł ę s w o j e g o u m y s ł u , s w o j e u c z u c i a , s w o ­
ją przyszłość, n a w e t s w o j e życie a n g a ż u j e w zabiegi, m a j ą c e na
celu przybliżenie i u d o w o d n i e n i e k a p i t a n o w i i z n a c z ą c y m osobom
z załogi cierpienia, na k t ó r e n a r a ż a palacza S c h u b a l . W przeci­
wieństwie do podróżnego w Kolonii karnej, który był jedynie
obserwatorem, Karl przejmuje funkcję adwokata. Tak żarliwie
mógłby Franz Kafka chcieć dowieść przed trybunałem niedoli
s w o j e j m a t k i w e w ł a d z y ojca ( S c h u b a l ) . Ale p a l a c z r e p r e z e n t u j e
p r z e d e w s z y s t k i m część jego „ e g o " .
I t e r a z d o c h o d z i do s y t u a c j i , k t ó r a często z d a r z a się u K a f k i :
Karl mówi jasno, argumentuje logicznie, jest p r z y j a z n y i pró­
b u j e zbliżyć s i ę d o i n n y c h , ale t o się n i e u d a j e . N i e m o ż e z n a ­
leźć z r o z u m i e n i a i n a nieszczęście p a l a c z , k t ó r y r e p r e z e n t u j e d z i e ­
cięcą, n i e u d o l n ą , jeszcze n i e z b y t u k s z t a ł t o w a n ą część F r a n z a Kaf­
ki, s z k o d z i sobie w ten sposób, ż e zaczepia wszystkich, nawet
K a r l a R o s s m a n n a , k t ó r y chce m u pomóc. T e n p r ó b u j e n a k ł o n i ć
b i e d n e g o p a l a c z a d o s p o k o j u i r o z s ą d k u , c o jest t r u d n y m p r z e d ­
sięwzięciem — aż w końcu wszystko k o ń c z y się nieoczekiwanie
rodzinną wylewnością. Okazuje się mianowicie, że w t y m towa­
rzystwie znajduje się wujek Karla Rossmanna, senator i czło­
wiek poważany, który nagle obejmuje swojego bratanka i chce
go zabrać do siebie do domu.
Bez wątpienia taki koniec miały próby wypowiedzenia się
F r a n z a Kafki w d o m u r o d z i n n y m : to co dziecko p r ó b o w a ł o p o ­
w i e d z i e ć , nie b y ł o t r a k t o w a n e p o w a ż n i e , g i n ę ł o w o b o j ę t n e j r o -

29U
dzinnej przychylności i dobrych radach matki, których pełno w
jej listach. K a r l p r ó b u j e pośredniczyć m i ę d z y n i e z g r a b n y m , dzie­
c i n n y m p a l a c z e m , a ś w i a t e m d o r o s ł y c h , i d e n t y f i k u j ą c się z o b i e ­
ma stronami. Chce poprzeć sprawę palacza, lecz podobnie jak
i n n i czuje, jak denerwująca jest dla nich jego niezaradność.
„Ale wszystko skłaniało do pośpiechu, jednoznaczności, do
zupełnie dokładnego opisu; ale co robił palacz? Mówił rzeczy­
wiście bez końca, od d a w n a nie m ó g ł u t r z y m a ć d r ż ą c y m i r ę k o ­
ma papierów na oknie, ze wszystkich stron docierały do niego
skargi na Schubala, z k t ó r y c h w e d ł u g niego każda w y s t a r c z y ł a ­
by, ż e b y t e g o S c h u b a l a c a ł k i e m p o g r z e b a ć , ale t o c o m ó g ł p r z e d ­
stawić kapitanowi, było jedynie s m u t n y m galimatiasem wszyst­
k i e g o n a r a z " . ( F . K a f k a , 1954, s. 23).
K a r l powiedział więc do palacza: „Musi pan to opowiedzieć
prościej, jaśniej, pan kapitan nie może tego przyjąć tak, jak
pan mu to opowiada. Czyżby znał wszystkich maszynistów
i c h ł o p c ó w n a p o s y ł k i p o n a z w i s k u l u b n a w e t p o i m i e n i u , żeby,
skoro pan tylko takie nazwisko wypowie, mógł zaraz wiedzieć,
0 kogo chodzi? Niech p a n u p o r z ą d k u j e swoje zarzuty, niech p a n
p o w i e n a j p i e r w to, c o n a j w a ż n i e j s z e i s t o p n i o w o r e s z t ę , b y ć m o ­
że w t e d y wcale nie będzie konieczne nawet wspominać innych.
Mnie przecież p r z e d s t a w i a ł pan to zawsze tak jasno!" (str. 24).
I teraz Kafka zmienia p u n k t widzenia pełnego dobrych chę­
ci p o ś r e d n i k a i p r z y j m u j e p e r s p e k t y w ę m a ł e g o d z i e c k a w b e z n a ­
dziejnej sytuacji:
„Wprawdzie palacz p r z e r w a ł sobie natychmiast, skoro tylko
u s ł y s z a ł z n a n y głos, a l e nie m ó g ł już n a w e t dobrze rozpoznać
K a r l a , b o o c z y jego p e ł n e b y ł y ł e z u r a ż o n e j m ę s k i e j czci, o k r o p ­
nych wspomnień i najgorszej teraźniejszej niedoli. Jak mógłby
1 teraz — Karl zrozumiał to milcząc w obecności milczącego
w ł a ś n i e —• j a k m ó g ł b y on t a k ż e i t e r a z n a g l e z m i e n i ć s w ó j s p o ­
sób mówienia, skoro wydawało mu się przecież, że powiedział
wszystko, co było do powiedzenia, bez najmniejszego odzewu,
i że z d r u g i e j s t r o n y n i e p o w i e d z i a ł z u p e ł n i e nic, i n i e m ó g ł p r z e ­
cież teraz skłonić panów do wysłuchania wszystkiego. Wtedy
przychodzi jeszcze Karl, jego jedyny poplecznik, chce udzielić
mu d o b r y c h r a d i zamiast tego dowodzi, że wszystko, wszystko
j e s t s t r a c o n e " (s. 25).

is* 291
Teraz, jak starszy brat lub dobrze życząca starsza siostra,
K a r l próbuje pomóc m a ł e m u dziecku:
„Chętnie, z obawy przed razami, przytrzymałby mu wyma­
chujące ręce, albo jeszcze lepiej p r z y p a r ł b y w j a k i m ś kącie, że­
by szeptem powiedzieć mu kilka cichych, uspokajających słów,
których poza t y m nikt nie m u s i a ł b y słyszeć. Ale p a l a c z s z a l a ł .
K a r l zaczął t e r a z n a w e t c z e r p a ć p e w n e g o r o d z a j u p o c i e c h ę z m y ­
śli, ż e p a l a c z w r a z i e p o t r z e b y b ę d z i e m ó g ł siłą s w e j d e t e r m i n a ­
cji p r z e k o n a ć o b e c n y c h w s z y s t k i c h m ę ż c z y z n " (s. 26).
A l e s t a ł o s i ę coś o d w r o t n e g o . I t e r a z p o s z c z e g ó l n e części o s o ­
bowości złączyły się w jedno, jakby ukazała się biograficzna
perspektywa snu:
„ K a r l r z e c z y w i ś c i e czul się t a k i m o c n y i p e ł e n r o z s ą d k u , ja­
kim nigdy prawdopdobnie nie był w domu. Gdyby mogli go
chociaż zobaczyć jego rodzice, jak w obcym kraju broni dobra
w o b e c n o ś c i u z n a n y c h osobistości i jeżeli jeszcze nie zwyciężył,
to przecież jest z u p e ł n i e gotowy do ostatniego podboju. Czy zre­
widowaliby swoje zdanie o nim? Czy p o s a d z i l i b y g o m i ę d z y sobą
i chwalili? Czy popatrzyliby raz, choć raz, w tak oddane im
oczy? Niepewne pytania i nieodpowiedni moment, żeby je za­
d a w a ć ! " (s. 29).
Scena pożegnania z palaczem, czułości i gwałtowny płacz
świadczą o tym, że K a r l opuszcza swoje p r a w d z i w e „ja" w pa­
l a c z u i s m u c i się z t e g o p o w o d u , bo w u j e k z a b i e r a t y l k o z d o l n e ­
go, przystosowanego, rozsądnego Karla. Palaczowi mówi jeszcze
n a p o ż e g n a n i e : „ A l e t y m u s i s z się b r o n i ć , m ó w i ć «tak» i «nie»,
i n a c z e j l u d z i e n i e b ę d ą m i e l i pojęcia o p r a w d z i e . M u s i s z m i p r z y ­
rzec, że będziesz m n i e naśladował, bo j a s a m o b a w i a m się n i e
b e z p o w o d ó w , ż e z u p e ł n i e nie b ę d ę m ó g ł już c i p o m ó c .
I teraz zapłakał Karl, całując rękę palacza i wziął popęka­
ną, p r a w i e p o z b a w i o n ą życia jego rękę i przycisnął ją do s w o ­
ich policzków jak skarb, z którego trzeba zrezygnować — ale
już wujek senator był u jego boku i z naciskiem, delikatnym
w p r a w d z i e , p o c i ą g n ą ł g o " , (s. 43).
R o z p a c z z p o w o d u b r a k u m o ż l i w o ś c i p o r o z u m i e n i a sic w d o ­
mu rodzinnym przenika wszystko, co Kafka napisał. Klucz do
u t w o r ó w z n a j d u j e się w l i s t a c h , n p . w t y m d o M a x a B r o d a :
„ K i e d y z lewej m i l k n i e gong na śniadanie, z p r a w e j rozlega

292
się g o n g n a o b i a d . O t w i e r a j ą c e się w s z ę d z i e drzwi sprawiają, ze
ściany wydają się p ę k a ć . Ale przede wszystkim pozostaje jądro
nieszczęścia: nie mogę pisać; (...) m o j e c a l e ciało o s t r z e g a m n i e
przed każdym słowem, każde słowo, z a n i m pozwoli się zapisać,
r o z g l ą d a się n a j p i e r w na wszystkie strony; zdania formalnie mi
się r o z p a d a j ą , w i d z ę i c h w n ę t r z e i w t e d y m u s z ę z a r a z p r z e s t a ć " .
(List do M a x a B r o d a z 15 l u b 17 g r u d n i a 1910, w: F. K a f k a ,
1975, s. 85).
L u b w i n n y m liście:
„ C z u j ę t a k i u c i s k w ż o ł ą d k u , jak g d y b y ż o ł ą d e k b y ł c z ł o w i e ­
k i e m i c h c i a ł p ł a k a ć " . ( L i s t do M a x a B r o d a z 19 l i p c a 1909).
Dwudziestoletni F r a n z Kafka napisał do Oskara Pollaka:
„... p r z e c i e ż j e s t e ś m y o p u s z c z e n i jak z a g u b i o n e dzieci w lesie.
K i e d y t y stoisz p r z e d e m n ą i p a t r z y s z n a m n i e , c o w i e s z o m o ­
im bólu, który j e s t we mnie i co ja wiem o twoim. I jeżeli
r z u c i ł b y m się p r z e d Tobą n a k o l a n a , p ł a k a ł b y m i o p o w i a d a ł b y m ,
n i e w i e d z i a ł b y ś o m n i e w i ę c e j niż o p i e k l e , o k t ó r y m Ci m ó w i ą ,
że jest g o r ą c e i s t r a s z n e . J u ż z t e g o t y l k o p o w o d u m y , l u d z i e
p o w i n n i ś m y s t a ć p r z e d sobą z t a k ą czcią, z takim zadumaniem
i miłością, jak przed bramą piekła". (List do O s k a r a Pollaka
z 9 l i s t o p a d a 1903, w: F. K a f k a , 1975, s. 19).
I w tym samym liście takie słowa: „Bóg nie chce, żebym
p i s a ł , a l e ja, j a m u s z ę . . . T a k w i e l e sił w e m n i e jest u w i ą z a n y c h
na kołku. Ale narzekając nie zrzuci się kamieni młyńskich
u szyi, s z c z e g ó l n i e g d y się je k o c h a " , (s. 21).
K a f k a p r ó b u j e ż y ć z k a m i e n i a m i m ł y ń s k i m i u szyi, k t ó r e k o ­
cha. K a ż d e d z i e c k o k o c h a s w o i c h r o d z i c ó w , n i e z a l e ż n i e , o d tego,
co im później ma do zarzucenia. Ta miłość nie m u s i a ł a b y być
jak k a m i e ń m ł y ń s k i u szyi — g d y b y rodzice tolerowali i inne
u c z u c i a . W t e d y n i e p o z o s t a w a ł o b y „ t a k w i e l e sił (...) u w i ą z a n y c h
na kołku".
D l a c z e g o piszę t a k w i e l e o K a f c e ? Dlaczego cytuję tak wie­
le z jego u t w o r ó w i l i s t ó w w książce, w k t ó r e j w y s t ę p u j e p r z e ­
cież j e d y n i e j a k o r e p r e z e n t a n t h i p o t e t y c z n e g o p a c j e n t a ? Zamiast
K a f k i m o g ł a b y m p o s ł u ż y ć się p r z y k ł a d e m H e i n r i c h a v o n K l e i s t a ,
Friedericha Holderlina, J a m e s a Joyce'a, Marcela Prousta, Rober­
ta Walsera i wielu innych. Być może to przypadek, że początko­
wo z a g ł ę b i ł a m s i ę w t w ó r c z o ś ć K a f k i i m u s i a ł a m w a l c z y ć z p o -

293
kusą n a p i s a n i a o m m c a ł e j k s i ą ż k i . T a k j e s t t a k ż e z n a s z y m p a ­
c j e n t e m : p o c z ą t k o w o t o p r z y p a d e k , k t o d o n a s trafia, k o g o w ł a ­
śnie przyjmiemy na leczenie, ale potem ta osoba nabiera dla
nas niepowtarzalnego znaczenia i przestaje być przypadkiem.
D l a c z e g o w i ę c j e d y n i e r o z d z i a ł w t e j książce, a n i e c a ł a k s i ą ż k a
o K a f c e ? W y n i k a to z k i l k u p r z y c z y n .
1. D y s k u s j e o n a r c y z m i e , e w e n t u a l n i e „o n a r c y s t y c z n y m c h a ­
rakterze" wydają się być w centrum zainteresowania zarówno
a n a l i t y k ó w , jak i socjologów, a n a w e t teologów. J a k już p i s a ł a m
w Das Drama, słowo „narcyzm" ma wiele znaczeń, przy czym
deprecjonujący stosunek do tak zwanego narcystycznego charak­
teru można znaleźć w każdej interpretacji. W tej m n i e j lub bar­
dziej moralizującej postawie widzę nieświadomą identyfikację
z w y c h o w a w c ą , k t ó r a w d z i e c k u z w a l c z a to, z c z y m on s a m s o b i e
nie może poradzić. Bo jakże często ci osądzający „ n a r c y s t y c z n y
charakter" są ludźmi narcystycznie skrzywionymi, których do­
skonałość i wychowywanie innych jest p a r a w a n e m o c h r o n n y m .
T a k w i ę c p o z w o l i ł a m K a f c e w y p o w i e d z i e ć się z a p o ś r e d n i c t w e m
swoich listów i dzieł, aby umożliwić czytelnikowi identyfikację
z dzieckiem w twórcy, a początkującemu analitykowi identyfika­
cję z dzieckiem w pacjencie Kafce. Stosunek Kafki do F e l i c j i
z pewnością można określić jako narcystyczny, ale jeżeli p r z y
l e k t u r z e jego l i s t ó w d o n a r z e c z o n e j u s ł y s z y m y t a k ż e o p u s z c z o n e
p r z e z m a t k ę d z i e c k o , t o d o p i e r o w t e d y t e k s t s t a n i e się w p e ł n i
zrozumiały, a n i e a d e k w a t n o ś ć tylko opisujących lub n a w e t oce­
n i a j ą c y c h p o j ę ć (jak n p . „ p a t o l o g i c z n y n a r c y z m " ) c a ł k o w i c i e się
ujawni.
2. T a k j a k w c z e ś n i e j z a g ł ę b i ł a m s i ę w życie Adolfa Hitlera,
żeby wyjaśnić destruktywną karierę milionowego mordercy za
p o m o c ą jego w c z e s n y c h l a t ż y c i a (por. A. Miller, 1980), t a k w
życiu F r a n z a Kafki szukałam biograficznych korzeni narcystycz­
n i e z a k ł ó c o n e j o s o b o w o ś c i c z ł o w i e k a , k t ó r y już jest, l u b b ę d z i e ,
znany wielu ludziom o podobnych charakterach dzięki swoim
dziełom. W obu w y p a d k a c h b r a ł a m p o d u w a g ę to co szczególne,
jak również to co powszechne; w y n i k a to z mojej metody, któ­
ra subiektywność stawia na pierwszym planie. Jednostka nie
jest dla mnie przypadkiem ilustrującym teorię (np. kompleks
E d y p a , s t r a c h p r z e d k a s t r a c j ą , n a r c y z m ) , lecz ź r ó d ł e m p o z n a n i a ,

294
możliwością zrozumienia jednostki, co w rezultacie umożliwia
zrozumienie także i n n y c h ludzi. Próbuję, jak angielski malarz
Francis Bacon w niektórych swych portretach, stworzyć obraz,
w k t ó r y m w i e l u m o ż e , ale nie musi, jeżeli n i e c h c e , zobaczyć
się jak w zwierciadle.
3. Wielu ludzi głoduje przez całe swoje życie, jakkolwiek
ich m a t k i , p e ł n e obowiązku i s t a r a ń , troszczyły się o ich poży­
w i e n i e , i c h s e n i z d r o w i e . To, ż e t y m l u d z i o m w w i e l u w y p a d ­
kach brakowało czegoś d e c y d u j ą c e g o , w y d a j e się b y ć faktem
mało znanym także wśród naukowców. To, że dziecko czerpie
duchowy p o k a r m dzięki zrozumieniu i respektowi, jakim obda­
r z a g o p i e r w s z a , z n a c z ą c a dla n i e g o osoba, w ż a d n y m r a z i e n i e
jest w n a s z y m s p o ł e c z e ń s t w i e p o w s z e c h n i e p r z y j ę t e . Przeciwnie,
najnowsze osiągnięcia psychologii, psychoterapii i psychiatrii
zdradzają tendencję do wyróżniania „technik strategicznych", do
kolektywnego zaprzeczania znaczeniu u r a z ó w dziecięcych, p r z y
czym rózga może być zastąpiona przez środki farmakologiczne.
Jeżeli pacjent próbuje w klinice mówić o swojej przeszłości,
o t r z y m u j e t a b l e t k i , ż e b y się „ z b y t n i o n i e d e n e r w o w a ł " . W s z y s t k o
j e s t r o b i o n e r z e k o m o w c e l u jego c h r o n i e n i a , lecz w g r u n c i e r z e ­
czy z a c e n ę p r a w d y b ę d ą c h r o n i e n i u w e w n ę t r z n i e n i r o d z i c e t e ­
r a p e u t y , k t ó r y c h t e n się o b a w i a .
4 . L i s t y K a f k i d o F e l i c j i opisują r o z w ó j s t o s u n k u , k t ó r y b e z ­
sprzecznie można określić jako narcystyczny. W tego rodzaju
s t o s u n k a c h d r u g a osoba n i e j e s t p o s t r z e g a n a jako ośrodek w ł a ­
snej aktywności, lecz jako funkcja naszych własnych potrzeb
(por. A. M i l l e r , 1979). Ta p o s t a w a w s t o s u n k u do l u d z i j e s t p o ­
wszechnie obserwowana i jej charakter często n i e ulega zmia­
nie przez całe życie. Co szczególnie uderzyło mnie w listach
K a f k i , t o z d o l n o ś ć r o z w o j u i p r z e m i a n y o d dziecięcego, bojaźli-
w e g o c z e p i a n i a się, do bolesnej rozłąki i p o d d a n i a się uczuciu
s m u t k u . T e listy, t a k m i się w y d a j e , m ó w i ą o d ł u g i e j w e w n ę t r z ­
nej walce między grozą spowodowaną utratą kochanego czło­
w i e k a , g d y p o z o s t a n i e się s o b i e w i e r n y m , a p a n i c z n y m s t r a c h e m
przed utratą swojego „ j a " jeżeli s i ę s i e b i e z a p r z e ć . Dziecko nie
jest w s t a n i e p o r a d z i ć sobie z tego rodzaju k o n f l i k t e m i z k o ­
nieczności m u s i się przystosować, p o n i e w a ż s a m o n i e jest zdolne
d o p r z e ż y c i a . N a p o c z ą t k u k o r e s p o n d e n c j i K a f k i z F e l i c j ą m a się

295
wrażenie, że musiał on powtórzyć swoją niedolę dzieciństwa.
Ale dalszy rozwój wskazuje, że teraz, inaczej niż p r z y m a t c e ,
może on z czasem w y r a ź n i e j odczuwać i a r t y k u ł o w a ć swoje po­
trzeby; że w p r a w d z i e znowu grozi mu niebezpeczeństwo podpo­
rządkowania konieczności pisania i samotności burżuazyjnym
w y o b r a ż e n i o m o szczęściu m a ł ż e ń s k i m , ale że nigdy mu nie uleg­
nie. P o d koniec już wie, że nie może zaniechać pisania, jeżeli
chce p o z o s t a ć sobą i ponosi tego konsekwencje. Ale ponieważ
w ś w i e c i e , z k t ó r e g o p o c h o d z i , n i e j e s t to m o ż l i w e b e z p o c z u c i a
w i n y , w i ę c p ł a c i z a swoją d e c y z j ę c h o r o b ą .
5. Pojmowanie przez Kafkę swojej choroby może być po­
mocne w naszych staraniach o zrozumienie społecznych przyczyn
chorób psychosomatycznych. Czy jako terapeuci nie utrudnia­
m y p a c j e n t o w i życia według jego w ł a s n e g o wyboru, mając go­
t o w e w y o b r a ż e n i a n a t e m a t szczęścia, z d r o w i a p s y c h i c z n e g o , s p o ­
łecznego zaangażowania, altruizmu, ludzkiej dobroci? Według
t a k i e j jeszcze b a r d z o p o p u l a r n e j m i a r y , K a f k a b y ł n e u r o t y k i e m
lub dziwakiem, którego podczas psychoterapii s t a r a n o b y się
„ u s p o ł e c z n i ć " , aby umożliwić mu m a ł ż e ń s t w o z Felicją. W t y m
rozdziale, p o ś w i ę c o n y m Kafce, chciałam unaocznić absurdalność
tego rodzaju przedsięwzięcia. Właśnie dzięki niemożności Kafki
dostosowania się do burżuazyjnych norm (nie zawsze tak bę­
dzie) o c a l a ł p r o r o k o r z a d k i e j k o n s e k w e n c j i i g ł ę b i . C z y l u d z k o ś ć
to obchodzi czy nie, prorocza siła Kolonii karnej została zacho­
w a n a . I n i e d l a t e g o , ż e j a k i ś Bóg p o w i e d z i a ł j ą K a f c e n a u c h o
(jedynie w fantazji M a x a Broda Kafka był religijny), lecz dla­
tego, że Kafka traktował poważnie swoje własne doświadczenia
i do końca p r z e m y ś l a ł ich k o n s e k w e n c j e .
Poplecznicy manipulujących strategii w psychoterapii mogli­
by spierać się z m o i m p u n k t e m widzenia twierdząc, że nie każ­
dy człowiek ma t a l e n t F r a n z a Kafki, i że większość ludzi szuka
p o m o c y , ż e b y m i e ć l e p s z e k o n t a k t y z b l i ź n i m i , że c i e r p i ą z p o ­
w o d u s y m p t o m ó w , chcą p o l e p s z y ć s w o j e s t o s u n k i z l u d ź m i , nie
m o g ą się o ż e n i ć i t a k d a l e j . Ale p r z e c i e ż d o k ł a d n i e t a k i e b y ł y
t e ż s k a r g i F r a n z a K a f k i . M i m o to, n i e n a l e ż y p r z e o c z y ć w t y c h
skargach tęsknoty za p r a w d z i w y m „ja" (por. A. Miller, 1979).
Co możemy natomiast wiedzieć o zdolnościach, kiedy poprzez
s t r a t e g i c z n e środki w p s y c h o t e r a p i i często d o p r o w a d z a m y do koń-

296
ca pracę u m a r t w i a n i a duszy, zapoczątkowaną przez wychowanie?
K t o m o ż e p ó ź n i e j s t w i e r d z i ć , ile t a l e n t ó w z o s t a ł o w t e n s p o s ó b
zduszonych w zarodku? Nie każdemu człowiekowi w okresie
dojrzewania d a n a jest t a k a siostra jak Ottla. I jest m n ó s t w o lu­
dzi, k t ó r z y w c a ł y m s w o i m ż y c i u n i g d y n i e s p o t k a l i o s o b y , k t ó ­
r a c h c i a ł a b y i c h z r o z u m i e ć , n i e w y c h o w u j ą c ich, t z n . k t ó r a n i e
chciałaby ich zmienić. J a k ludzie ci mogliby o d k r y ć swoje ta­
lenty?
Jeżeli chodzi o F r a n z a Kafkę, to mógł, obchodząc się bez
analizy, w s w o i c h o s t a t n i c h l a t a c h żyć z kobietą, k t ó r a już nie
b y ł a odbiciem jego m a t k i i z którą, p o d o b n i e jak z siostrą Ottlą,
m ó g ł dzielić się m y ś l a m i i uczuciami. Nie m i a ł b y tej szansy, gdy­
by kilka lat wcześniej poddał się terapii, aby m ó c o ż e n i ć się
z Felicją.
J e s t bardzo prawdopodobne, że ludzie, którzy przywykli wi­
dzieć wszystko w płaszczyźnie świadomości, skwitują moje wy­
wody na temat Kafki jedynie k i w a n i e m głowy. Oczywiście wy­
w o d y te nie mają na celu p r z e k o n a n i a kogoś o istnieniu nie­
świadomego. Ale n a w e t analitycy w obliczu p o d o b n y c h ludzkich
cierpień znajdą powszechnie stosowane a r g u m e n t y — „że ż a d n a
m a t k a nie jest doskonała, i że nie zawsze m o ż e z r o z u m i e ć dzie­
c k o " , ż e p o z a t y m m a t k i s ą p r z e c i ą ż o n e , i ż e b a g a t e l i z u j ą c cięż­
ką sytuację kobiety, powiększam jej poczucie winy, pisząc tak
w i e l e o c i e r p i e n i a c h d z i e c k a . C o d a k r y t y k a „ s p o ł e c z e ń s t w a " , je­
żeli m y , j a k o a n a l i t y c y , w i e d z ę o t y m , j a k w s p o ł e c z e ń s t w i e r o ­
d z i się okrucieństwo i jak jest p r z e k a z y w a n e , zachowamy dla
siebie l u b w ogóle jej nie d o p u ś c i m y , żeby nie w z b u d z i ć w k i m ś
poczucia winy?
Często w czasie mojej działalności analitycznej zaobserwo­
wałam, że wcześnie wpojone paradoksalne poczucie winy za­
ciemniło ocenę i s t o t n y c h dla życia zależności i zagrodziło drogę
uczuciu, a więc i s m u t k o w i . Co m a m na myśli, w y r a ż a szczegól­
n i e j a s n o L e a F l e i s c h m a n n (1980):
„Denuncjacja Żydów była obowiązkiem — żadnych wyrzutów
sumienia, transportowanie stłoczonych w pociągach było prze­
widziane — żadnych wyrzutów sumienia, masowe rozstrzeliwa­
nie dzieci było zgodne z p r a w e m — żadnych w y r z u t ó w sumie­
nia. Spóźnienie się pięć minut na dyżur było wykroczeniem

297
przeciw służbie — w y r z u t y sumienia, opieszała służba przy r a m ­
p i e — w y r z u t y s u m i e n i a , w r z u c a n i e g a z u d o k o m o r y b y ł o zgod­
ne z przepisami — żadnych wyrzutów sumienia, niedozwolone
przedłużanie przerwy obiadowej — znowu wyrzuty sumienia".
Wydaje się, że autorka tych zdań bez pomocy psychologii
głębi, na podstawie własnego codziennego doświadczenia peda­
gogicznego w n i e m ' i e c k e j szkolą, czysto intuicyjnie odkryła ści­
sły związek m i ę d z y e k s t r e m a l n y m s t ę p i e n i e m na cierpienia czło­
wieka, a wcześnie w p o j o n y m p o d p o r z ą d k o w a n i e m się przepisom.
Moje doświadczenie dotyczące nieświadomości może tylko po­
twierdzić to odkrycie. Od kiedy zrozumiałam, że mogą istnieć
l u d z i e o t a k i e j s t r u k t u r z e , j a k Adolf E i c h m a n n (por. A . M i l l e r ,
1980), i jakie cierpienia musieliby znosić, gdyby kiedykolwiek
s p r z e c i w i l i się j a k i e m u ś z a r z ą d z e n i u , p o w s t r z y m u j ę s i ę o d w s z e l ­
kiego sądu. Z drugiej strony bardzo wyraźnie widzę zabójczy
d l a p r a w d y i ż y c i a i d l a t e g o n i e b e z p i e c z n y p o t e n c j a ł , k t ó r y za­
wdzięczamy wczesnemu wychowaniu wdrażającemu do bezdusz­
nego posłuszeństwa. Także my, a n a l i t y c y n a l e ż y m y bez wątpie­
nia do wcześnie w y c h o w a n y c h ludzi, i w t e n sposób t e n tragicz­
n y los j e s t i n a s z y m u d z i a ł e m ; m y s t a r a m y się g o jednak prze­
pracować. Wprawdzie nie można zmienić przeszłego losu, ale
t e r a ź n i e j s z o ś ć i p r z y s z ł o ś ć z m i e n i się, jeśli t y l k o p r z e s z ł o ś ć s t a ­
n i e się n a m d o s t ę p n a d z i ę k i p r o c e s o w i u ś w i a d o m i e n i a , s k o r o t y l ­
ko zauważymy, jak wcześnie wpojone, paradoksalne poczucie
winy utrudniało n a m odczuwanie i postrzeganie.
Możliwe, że także moje próby odkrycia tych mechanizmów
n i e p o w i o d ą się ze względu na Czwarte Przykazanie, ponieważ
nie jest to przedmiot, który m o ż n a rozbić za j e d n y m z a m a c h e m ,
lecz j e d y n i e p a r a l i ż u j ą c e p r z e k o n a n i e , k t ó r e zostało w p o j o n e tak
w c z e ś n i e , ż e t o w s z y s t k o , c o m u się p r z e c i w s t a w i a , m u s i w n a s
b u d z i ć lęk. M o ż l i w e t e ż , ż e m u s i m y z r e z y g n o w a ć z poszukiwa­
nia prawdy, w sytuacji gdy wynikające z tego konsekwencje
przekraczają naszą tolerancję na lęk. Bez wątpienia jest to
wspólne nieszczęście.
My, analitycy, m o ż e m y e w e n t u a l n i e powiedzieć: narcystycz­
ne i s e k s u a l n e w y k o r z y s t a n i e dziecka, jak r ó w n i e ż fizyczne i p s y ­
c h i c z n e z n ę c a n i e się, u p o k o r z e n i a i u r a z y są f a k t a m i , z k t ó r y m i
t r z e b a się pogodzić, p o n i e w a ż nic nie da się tu zmienić. Ale nie

298
m o ż e m y twierdzić, że konieczność w y p i e r a n i a tej wiedzy w dzie­
ciństwie tylko dlatego, że jest to niezbędne, nie prowadzi do
nerwicy, dlatego przyczyn szukamy w konfliktach łibidynał-
nych.
Przypuśćmy, że reżyser kręci film, w którym odkrywa do­
tychczas nieznane, ale istniejące okropności, wobec k t ó r y c h wi­
dzowie są początkowo bezradni. Czy m o g l i b y ś m y zabronić mu
zrobienia tego filmu, a r g u m e n t u j ą c , że nie m o ż n a zaradzić t y m
okrucieństwom? J a k m o ż e się cokolwiek zmienić w społeczeń­
s t w i e , jeżeli o k r u c i e ń s t w a n i e s ą w c a l e j a k o t a k i e r o z p o z n a w a n e ?
Warunkiem tej zmiany jest odsłonięcie nawet najbardziej nie­
wygodnej prawdy. G d y b y ś m y się przestali troszczyć o problem
winy, a zwrócili u w a g ę na fakty, i nie musieli nikogo chronić
przy próbach zrozumienia historii powstania nerwicy, prawdo­
podobnie powstałby wtedy dzięki tej wiedzy konieczny (jeżeli
nie wystarczający) warunek zmiany w przyszłych pokoleniach.
Trzeba przyznać, że historia nie daje nam wielu powodów do
o p t y m i z m u i nadziei na zmianę. Już przed czterystu laty Mi­
chel de M o n t a i g n e pisał o w y c h o w a n i u dziecka, o s z a c u n k u dla
jego g o d n o ś c i , c o n a d a l j e s t o d l e g ł e o d p r a k t y k i w s p ó ł c z e s n e g o
wychowania; już przed ponad d w o m a tysiącami lat Sokrates był
ucieleśnieniem pewnej postawy w stosunku do duszy ludzkiej;
daleko w tyle za n i m pozostaje nasza n a u k o w a psychologia. Roz­
m i a r zła i g o t o w o ś ć do w i a r y w z a b o b o n w y d a j ą się b y ć w ś w i e ­
cie s t a ł e i n i e p o d a t n e n a n o w e o d k r y c i a . T a k w i ę c p e s y m i s t y c z ­
n a a r g u m e n t a c j a w y d a j e się b y ć u s p r a w i e d l i w i o n a , i n a w e t m ą ­
dre i skomplikowane teorie systemowe z dziedziny psychoterapii
i psychoanalizy nie zmienią tego s t a n u .
Co by było, gdybyśmy przywieźli do szpitala rannego, prze­
jechanego przez s a m o c h ó d człowieka, a lekarze pozwoliliby kie­
rowcy s a m o c h o d u przeszkodzić sobie podczas b a d a n i a lekarskie­
go, p o n i e w a ż t e m u zależy, żeby jak najszybciej udowodnić, że
j e s t n i e w i n n y . C z u j ę się c z a s a m i w p o d o b n e j s y t u a c j i , g d y a n a - '
litycy obawiają się, że moje książki mogą wzbudzić poczucie
winy u rodziców. Ja s a m a napisałam, że nie znajdzie się taka
m a t k a , k t ó r a m o g ł a b y d a ć d z i e c k u w s z y s t k o , czego o n o p o t r z e ­
buje, i p r ó b o w a ł a m wyjaśnić, dlaczego jest to niemożliwe. Ale
to nie zwalnia nas, a n a l i t y k ó w od innego pytania, a mianowi-

299
cie o t o , j a k i e w a r u n k i s ą k o n i e c z n e , ż e b y d z i e c k o n i e s t a ł o się
później n e u r o t y c z n e l u b psychotyczne, l u b żeby chociaż m o ż n a
było zrozumieć, dlaczego nasi pacjenci zachorowali. O b r o n a m a ­
tek jest wyrazem zwalczania tych pytań i wynika z poczucia
winy, której korzenie tkwią w (często religijnym) wychowaniu
i są zrozumiałe, ale nie pomogą n i k o m u , bo uniemożliwiają prze­
ż y c i e ż a l u i b ó l u (por. A. M i l l e r , 1980, s. 285 - 316). N i e m o ż e m y
u n i e w a ż n i ć c i e r p i e ń dzieci, a n i o s k a r ż a j ą c r o d z i c ó w , a n i t e ż i c h
b r o n i ą c . A l e b y ć m o ż e z a p o b i e g n i e m y p r z y s z ł e m u c i e r p i e n i u , je­
żeli nie musząc b r o n i ć siebie lub naszych rodziców, ujawnimy
p r a w d ę . P r a w d ą jest, ż e n i e f r u s t r a c j e p o p ę d ó w i n i e k o n f l i k t y
libidynalne, lecz ciężkie narcystyczne u r a z y (jak upokorzenia,
krzywdy, seksualne wykorzystanie i między innymi bagatelizo­
w a n i e dziecięcego cierpienia) połączone z koniecznością ich wy­
parcia, są przyczyną naszych obecnych nerwic. Te u r a z y wystę­
pują t y m częściej, im m n i e j opinia publiczna wie o ich p a t o g e n -
n y m oddziaływaniu na jednostkę i całe społeczeństwo. J e d y n i e
t a w i e d z a , a n i e w i ę k s z a ilość w o l n e g o c z a s u m a t e k m o ż e p r z y ­
c z y n i ć się do l e p s z e g o z r o z u m i e n i a d z i e c k a i, o ile j e s t to m o ż l i ­
w e , d o z a a n g a ż o w a n e g o w s p i e r a n i a go. T ę w i e d z ę m o g l i b y p r z e ­
kazać m a t k o m analitycy, gdyby nie mieli dla nich fałszywego
współczucia. N a z y w a m je fałszywym, ponieważ poprzez ukrywa­
nie i z a c i e m n i a n i e p r a w d y pozwala się d r u g i e m u p o p e ł n i a ć n o ­
we, nie chciane okrucieństwa, wchodzić w n o w e zadłużenia i po­
wikłania, a więc w ślepy zaułek. Czyż nie jest rzeczą b a r d z i e j
sensowną, otworzyć mu oczy na p r a w d ę ?
Jakkolwiek konieczna byłaby jednoznaczna postawa anality­
k a w s p o ł e c z e ń s t w i e , r z a d k o się ją spotyka. Wszyscy w y r o ś l i ś m y
w systemie wychowawczym, w którym narcystyczne potrzeby
dziecka, takie jak szacunek, potrzeba echa, odzwierciedlenia,
zrozumienie i możliwość ekspresji, nie b y ł y z n a n e ani tolerowa­
ne, lecz przeciwnie, b y ł y zwalczane. Musimy więc spróbować
nowych doświadczeń. Wiemy, jak wiele czasu potrzebuje pa­
cjent, z a n i m zrozumie, że w a ż n e jest o d c z u w a n i e i w y r a ż a n i e p o ­
t r z e b , n a w e t jeżeli n i e z a n o s i s i ę n a to, ż e o t o c z e n i e j e z a s p o k o i .
Mimo to ważne jest ich dopuszczenie, p o n i e w a ż jedynie wtedy
p a c j e n t m o ż e z b u d o w a ć w sobie e m p a t y c z n y , w e w n ę t r z n y o b i e k t .
F u n k c j a analityka jako położnej polega na tym, że wspiera on

300
pacjenta zarówno przy narodzinach, jak i przy odrodzeniu jego
życzeń i potrzeb, jak również podczas procesu uświadamiania
sobie u r a z ó w . Tego wsparcia m o ż e m y mu udzielić tylko wtedy,
kiedy nie reprezentujemy ideologii naszych rodziców, którzy
próbowali w y p e r s w a d o w a ć dziecku niemożliwe do spełnienia ży­
czenia (np. zrozumienie), to znaczy gdy na cierpienie ludzi p o ­
dobnych do Kafki nie reagujemy postawą wychowawczą, mó­
wiąc: „nie ma i d e a l n y c h m a t e k , a dzieci ta kie j a k K a f k a szcze­
gólnie utrudniają m a t k o m ich zrozumienie". Prawda zawarta w
obu o s t a t n i c h z d a n i a c h jest nie do obalenia, a m i m o to nie p o ­
winna prowadzić do bagatelizowania cierpień dziecka, ponieważ
w ten sposób p o z b a w i a m y się możliwości zrozumienia zarówno
naszych pacjentów, jak i wielu twórców, i nieświadomie przeka­
zujemy w spadku następnym pokoleniom własną tragedię bycia
niezrozumianym w dzieciństwie.
Jakkolwiek często w różnych kontekstach podkreślałam, że
jestem daleka od oskarżania rodziców, ponieważ i oni s ą ofia­
rami ideologii wychowania i własnego dzieciństwa; jakkolwiek
wyczerpująco dowiodłam, że przyczyny nerwicy widzę nie w
z e w n ę t r z n y c h w y d a r z e n i a c h , lecz w p s y c h i c z n e j s y t u a c j i dziecka
pozbawionego możliwości ekspresji gwałtownych, powiązanych
z t r a u m a t y c z n y m i p r z e ż y c i a m i uczuć, p u n k t y te są często nie­
d o s t r z e g a n e , a m o j e m y ś l i n i e o d p o w i e d n i o i źle i n t e r p r e t o w a n e .
W ten sposób nie d o s t r z e g a się, że próbuję jedynie uwypuklić
społeczne czynniki, które dotąd, mimo szerokiej intelektualnej
emancypacji, pozostały ukryte za emocjonalnie przyjętymi prze­
10
konaniami z dzieciństwa .
Oczywiście krytykując autorytarne wychowanie nie myśla­
łam o rzetelnych wysiłkach rodziców i wychowawców (jak np.
B. A. S. N e i l l s , S u m m e r h i l l ) , lecz j e d y n i e o u k r y t y m za ideolo­
gicznymi celami w y k o r z y s t a n i u dziecka. Co przez to rozumiem,

10
Fakt, że dzieci są ofiarami potrzeb rodziców jest niewygodną praw­
dą, której żaden dorosły nie słucha chętnie. Już młodzież ciężko znosi tę
prawdę, bo związana jest z rodzicami ambiwalentnie, i woli kierować
rozszczepioną nienawiść na instytucje i abstrakcyjne „społeczeństwo". Tam
znajduje obiekt, który może jednoznacznie odrzucić w nadziei wyzwole­
nia się w ten sposób ze swojej ambiwalencji.

301
opisałam w odpowiednich miejscach (por. np. A. Miller, 1980,
s. 121).
Moja krytyka tradycyjnej ideologii w y c h o w a n i a nie dotyczy
pojedynczych wybitnych osobowości, które wprawdzie uważały
się za wychowawców, ale w gruncie rzeczy były, jak Janusz
Korczak, adwokatami, obrońcami i duchowymi towarzyszami
dzieci. T a p o s t a w a d a ł a K o r c z a k o w i s i ł ę , b y w r o k u 1942 pójść
dobrowolnie na śmierć w k o m o r a c h gazowych Treblinki ze ska­
z a n y m i d z i e ć m i z jego s i e r o c i ń c a w W a r s z a w i e (por. J. K o r c z a k ,
1970, 1981). W ś w i e c i e , w k t ó r y m ż y ł , K o r c z a k n i e m ó g ł u r a t o ­
w a ć s w o i c h dzieci, a l e n i e c h c i a ł i c h o p u ś c i ć w c h w i l i i c h ś m i e r ­
telnej walki. Także my nie m o ż e m y zmienić świata naszych
dzieci, a l e j e s t w i e l k a r ó ż n i c a , czy jako wiedzący o t y m wspie­
ramy je, czy t e ż w y c h o w u j e m y o s k a r ż a j ą c . W y c h o w a n i e utrwa­
la świat, w k t ó r y m najbardziej oczywiste wsparcie dziecka wy­
maga ofiar.
P r z e c i w t e m u w a l c z ę w t e j k s i ą ż c e . G o d z ę się z t y m , że z ł a ­
twością m o ż n a m i zarzucić j e d n o s t r o n n o ś ć , p o n i e w a ż nie uwzględ­
niam także innych, równie poprawnych punktów widzenia,
o k t ó r y c h już napisano. G d y się ostro oświetla o k r e ś l o n e m i e j ­
sce, o t o c z e n i e p r z e j ś c i o w o p o g r ą ż a s i ę w c i e m n o ś c i , p r z e z co a n i
nie przestaje ono istnieć, ani nie traci szansy, że zostanie oświe­
tlone. Nie wątpię, że w rajskim ogrodzie były c u d o w n e drzewa,
j e d n a k n i e m o g ł a m n i e u l e c sile w y p o w i e d z i i t r e ś c i m o i c h d o ­
ś w i a d c z e ń i m u s i a ł a m z a j m o w a ć się d r z e w e m z a k a z a n y m .
J e ż e l i u d a m i się n a w e t n i e w i e l k i e j liczbie o s ó b z w r ó c i ć u w a ­
gę na u k r y w a n i e f a k t u złożenia dziecka w ofierze za pomocą
oskarżeń pod jego adresem, to wszystkie ewentualne nieporo­
z u m i e n i a i z a r z u t y j e d n o s t r o n n o ś c i b y ł y b y b a r d z o n i s k ą ceną w
p o r ó w n a n i u ze znaczeniem tego, co osiągnęłam.
Kto przeczytał pierwszy rozdział książki Am Anfang war
Erziehung, ten zrozumie, dlaczego pierwsza teoria F r e u d a , teoria
n
uwiedzenia , i moje myśli, które się z t y m wiążą, musiały
natrafić na o wiele większy opór, niż teoria k o m p l e k s u Edypa.
L i c z ę się z t y m o p o r e m (jako z e s p o ł e c z n y m f e n o m e n e m ) oraz

To znaczy w gruncie rzeczy teoria urazu.

.302
z nieporozumieniami i zarzutami, będącymi jego k o n s e k w e n c j ą .
G d y b y ich nie było, zbyteczne b y ł o b y napisanie tej książki. N i e
m o ż n a nagle odrzucić dziedzictwa stuleci; ale z kolei nie m o ż n a
w y m a g a ć o d n a s , ż e b y ś m y jeszcze m o c n i e j z a m k n ę l i oczy, s k o r o
przez osiemdziesiąt lat poddawaliśmy ludzi analizie i musieliś­
my d o w i a d y w a ć się o sprawach, o których ludzkość nie chce
s ł y s z e ć . N i e c h c e , b o n i e j e s t w s t a n i e i c h znieść, d o p ó k i n i e r o ­
zumie przyczyn, a uzyskanie prawidłowego poglądu jest proce­
sem długim, w którym intelektualna wiedza odgrywa jedynie
niewielką rolę. Decydująca jest gotowość pozostania o t w a r t y m :
o t w a r t y m n a to, c o o p o w i a d a j ą „ p a c j e n c i " i p o e c i , c o p r z e k a z u j ą
n a m dzieci, i w k o ń c u o t w a r t y m n a o d k r y c i a , k t ó r e m o ż e m y p o ­
czynić sami we własnym wnętrzu, jeżeli tylko nasze uczucia
i fantazje uznamy za informacje o wczesnej rzeczywistości.
Jeśli tylko front przeciw prawdzie o u k r y w a n y m za milcze­
n i e m cierpieniu z a d a n y m m a ł e m u dziecku nie będzie już t a k to­
t a l n y i z a m k n i ę t y , i n f o r m a c j e t e b ę d ą się m o g ł y w y r a z i ć w m n i e j
zaszyfrowany sposób. Przykładem tego jest właśnie wydana,
w s t r z ą s a j ą c a k s i ą ż k a M a r i e i i i M e h r (1981). 3 2 - I e t n i a k o b i e t a m o ­
gła o d k r y ć za pomocą intensywnie przeżytego bólu i innych
uczuć zupełnie niewyobrażalne cierpienie z dzieciństwa i mło­
dości o r a z c a ł y u k r y t y ł a ń c u c h p r z e ś l a d o w a ń i g w a ł t ó w , i w t e n
sposób znaleźć swoje „ j a " . P r z e m i a n a skamieniałej, uprzedmio­
towionej istoty w żyjącego, c z u j ą c e g o i cierpiącego człowieka
d o k o n u j e się w e w n ą t r z t e r a p i i p i e r w o t n e j , z pewnością jej n a j ­
lepszej formy. W k a ż d y m razie jest tu w y c z u w a l n e spolegliwe,
nie wychowujące, empatyczne wsparcie, które w żadnym pun­
kcie nie uśmierza, nie s k r y w a p r a w d y za pomocą teorii, ideolo­
gii czy też m i s t y f i k a c j i . J e d y n y m p u n k t e m u m o ż l i w i a j ą c y m czy­
t e l n i k o m o b r o n ę jest m y l n e o k r e ś l e n i e „powieść", k t ó r e p o z w a ­
la traktować wszystko jako wytwór „chorych fantazji". Ale
najstraszniejsze fantazje rzadko dorównują okrucieństwom rze­
czywistości. Twórczość Marieiii Mehr jest pod tym względem
wielkim wyjątkiem, także jeżeli chodzi o konsekwencje i zna­
czenie jej odkrycia. Twórczość ta ilustruje i bezpośrednio po­
twierdza kilka postawionych przeze m n i e tez:
1 ) N i e w y s o k i s t o p i e ń n i e ś w i a d o m o ś c i , lecz g ł ę b i a , i n t e n s y w ­
ność i szczerość przeżycia dają dziełu siłę. Dlatego oswojenie

303
się z nieświadomością nie może ograniczyć twórczych możli­
wości.
2) N i e w n e r w i c y , ale w możliwości dopuszczenia cierpienia
leżą k o r z e n i e t w ó r c z o ś c i .
3) N i e wyżycie się w destruktywnym i autodestruktywnym
z a c h o w a n i u , lecz przeżycie i ekspresja gniewu i rozpaczy pro­
w a d z ą do o s w o b o d z e n i a i z d o l n o ś c i k o c h a n i a .
4) Nie m a n i p u l a c y j n e , utrwalające społeczne tabu działania,
lecz o d k r y c i e i rozpoznanie pełnej prawdy może doprowadzić
do społecznych zmian.
5) Nie rozwiązanie konfliktów libidynalnych, ewentualnie
opanowanie i lepsza k o n t r o l a życzeń libidynalnych, lecz pełne
dopuszczenie uczuć, ich emocjonalny dostęp do u r a z ó w dzieciń­
stwa, umożliwiają zabliźnienie s t a r y c h ran.
6) Nie s k o m p l i k o w a n e teorie s y s t e m o w e , lecz spolegliwe, nie
ukrywające wsparcie może umożliwić ten dostęp.
J e ż e l i się t o d o k o n a , to ustąpienie odrętwienia dawniej ko­
niecznego do przeżycia będzie możliwe nawet u kobiety, która
jako m a ł a dziewczynka musiała znieść d w u k r o t n ą p r ó b ę zamor­
dowania jej przez schizofreniczną matkę, wielokrotne gwałty,
szoki elektryczne i środki w y c h o w a w c z e o niesłychanej b r u t a l ­
ności. Ż a d n a „czysta f a n t a z j a " nie wymyśliłaby, ani w żadnym
wypadku nie mogłaby opisać tych faktów w tak prawidłowej
k o l e j n o ś c i . I s t n i e j ą n a ś w i e c i e r z e c z y , k t ó r e jeszcze n i e z a k ł ó c i ł y
m y ś l i filozofów (tych szczęśliwych). Ale równocześnie jest coraz
więcej ludzi, k t ó r z y widzą te rzeczy, ponieważ doświadczyli w
pewnym momencie świadomego wsparcia. Znaleziona w bólu
p r a w d a jednostki może wprawdzie z n o w u z o s t a ć z d u s z o n a cięż­
kimi foliałami pedagogicznej, psychiatrycznej i teologicznej wie­
dzy, a l e n i e m o ż e z o s t a ć u s u n i ę t a z e ś w i a t a , p o n i e w a ż k a ż d y n o ­
w o n a r o d z o n y m a potencjalną możliwość o d k r y c i a jej n a nowo.
Posłowie

Zanim odesłałam maszynopis do wydawnictwa, dałam


go do przeczytania czterem kolegom, którzy w czasie licznych
dyskusji brali sporadycznie udział w rozwoju moich myśli. Pierw­
szy p o w i e d z i a ł , ż e t e k s t p o w s z y s t k i c h t y c h r o z m o w a c h n i e jest
już dla niego n o w y i że może potwierdzić moją hipotezę na pod­
stawie własnej p r a k t y k i . Ta reakcja bardzo m n i e ucieszyła. In­
n a k o l e ż a n k a s t w i e r d z i ł a , ż e p r z e j r z a ł a n a oczy, g d y p r z e c z y t a ł a
opisy przypadków. P o c z u ł a się swobodniej, mogąc odrzucić ba­
last wykształcenia, którego nie m o g ł a w p e ł n i zaakceptować, i w
w i ę k s z y m s t o p n i u niż dotychczas o p r z e ć się na swoim doświad­
czeniu i spostrzeżeniach. Trzecia koleżanka zareagowała podob­
nie, jak n i e k t ó r z y rodzice na m o j e wcześniejsze książki, a mia­
nowicie poczuciem winy. Sądziła, że jeżeli moje poglądy są
prawdziwe, to musiała dotychczas popełnić wiele p o w a ż n y c h błę­
dów. P r z y p o m i n a ł a sobie o pacjentach, którzy, jak t e r a z sądzi,
rozpaczliwie próbowali opowiedzieć o swoich urazach, które uwa­
ż a ł a się z o b o w i ą z a n a i n t e r p r e t o w a ć jako w y r a z fantazji i życzeń
d z i e c k a . M o g ł a m t e j k o l e ż a n c e j e d y n i e p o w i e d z i e ć , ż e i m n i e się
to zdarzyło, i że bez tego doświadczenia nie m o g ł a b y m napisać
t e j k s i ą ż k i ; n i e m ó w i ę t u o „ i n n y c h " , a l e o „ n a s " . To, czy k t o ś
r e a g u j e n a t o ż a l e m , c z y p o c z u c i e m w i n y , czy t e ż z u p e ł n y m o d ­
r z u c e n i e m , z a l e ż y o d jego w ł a s n e j p r z e s z ł o ś c i .
Czwarta koleżanka powiedziała, że c z u j e się tak, jakby po­
zbawiono ją k l a p e k na oczach, a p o n i e w a ż jednocześnie o d k r y ł a
nowe powiązania, z n a l a z ł a się w konflikcie z lojalnością w sto­
s u n k u do swoich nauczycieli, k t ó r y m wiele zawdzięcza, i którzy
są p r z e k o n a n i , że teoria i n s t y n k t ó w jest j ą d r e m analizy. Ta u w a ­
ga dała mi wiele do myślenia.

20 — M u r y m i l c z e n i a . . .
305
Czy r o z p o z n a j e m y w p ł y w C z a r n e j Pedagogiki na nasze dzie­
c i ń s t w o , czy t e ż n a w y k s z t a ł c e n i e , n i e m o ż e m y g o p r z e z w y c i ę ż y ć
bez uczucia smutku i konfliktów wynikających z poczucia lo­
j a l n o ś c i . Ale za t y m s m u t k i e m oczekuje nas wolność prowadzą­
ca do w ł a s n e g o d o ś w i a d c z e n i a , a d z i ę k i t e m u m o ż l i w o ś ć i p r a w o
p o s ł u g i w a n i a się w ł a s n y m i oczami i uszami i traktowania po­
w a ż n i e w s z y s t k i e g o , co te w i d z ą i słyszą.
D r o g a , k t ó r ą p r z e s z ł a m w czasie p i s a n i a , n i e z l i c z o n e d z i e c i ę ­
ce losy, o k t ó r y c h d o w i a d y w a ł a m s i ę z l i s t ó w , s k ł o n i ł y m n i e do
pytania, jak prawda mogła być przede mną tak długo ukryta
i jaką rolę o d g r y w a ł a tu teoria instynktów. Początkowo b y ł a m
zdumiona, że tak niewielu kolegów mogło mi towarzyszyć na tej
drodze, i szukając przyczyn wśród czynników społecznych, zna­
lazłam połączone oddziaływanie teorii instynktów, Czwartego
Przykazania i wychowania, co wyjaśniło mi zjawisko k o l e k t y w ­
nego ukrywania urazów z okresu dzieciństwa. To była jednak
moja osobista droga. Reakcje kolegów uzmysłowiły mi, że spo­
sób przyjmowania nowego materiału może być bardzo różny
i że to, co d o p r o w a d z i ł o u m n i e do r a d y k a l n e j z m i a n y p o d e j ś c i a
w rozumieniu nerwicy, u innych być może wywołało inne my­
śli. W j a k i s p o s ó b n o w e p o z n a n i e w ł ą c z o n e jest w obecną wie­
dzę, zależy od charakteru, wieku i poczynionych doświadczeń.
D r o g a , k t ó r ą j a p o s z ł a m , nosi m o j e i n d y w i d u a l n e c e c h y , d l a t e g o
nie może być polecana jako recepta. Ale hipotezy, które sta­
wiam, można sprawdzić także indywidualnie i mogą one służyć
jako p o d s t a w a n o w y c h doświadczeń. Książka ta skłania do tego
r o d z a j u w ł a s n y c h d o ś w i a d c z e ń i do w e r y f i k a c j i m o i c h tez, a n i e
d o b e z k r y t y c z n e g o o p i e r a n i a się n a m o i c h r a d a c h , b o w ł a s n e d o ­
świadczenia są najpewniejszym środkiem przeciwko oślepieniu
przez dogmaty.
Bibliografia

Das Alte Testament (1964), N a c h de G r u n d t e x t e n u n d h e r a u s g e g e b e n


v o n Prof. Dr. Vinzenz H a m p u d n Prof. Dr. M e i n r a d Stenzel, Z ü r i c h :
Christiana.
A r i e s P h i l i p p e (1975), Geschichte der Kindheit, M ü n c h e n , H a n s e r .
Bell Q u e n t i n (1978), Virginia Woolf, F r a n k f u r t : Insel.
B i r k e n h a u e r K l a u s (1971), S a m u e l Beckett, R e i n b e k : R e w o h t .
B o u r d i e r P i e r r e (1972), L'Hypernaturation des enfants de parents malades
mentaux, i n : „ R e v u e f r a n c a i s e P s y c h o a n a l y s e " , T o m e X X X V I , J a n v i e r
I, p. 19 - 41.
Brod M a x (1977), Ü b e r Franz Kafka, F r a n k f u r t : S. F i s c h e r .
Ciorapi Luc (1981), Ansnatz einer psychoanalytischen Systemtheorie, in:
„Psyche", s. 66 - 86.
Drigalski D ö r t e v o n (1980), Blumen auf Granit, Eine Irr- und Lehrfahrt
durch die deutsche Psychoanalyse, Frankfurt/Berlin/Wien: Ullstein.
Flaubert Gustave (1980), Quidquid volueris, i n : Jugendwerke, Zürich:
Diogenes.
F l a u b e r t G u s t a v e (1971), Die Erziehung des Herzens, Z ü r i c h : M a n e s s e .
F l e i s c h m a n n L e a (1980) Dies ist nicht Land, H a m b u r g : H o f f m a n n u n d
Campe.
Freud A n n a (1964), Das Ich und die Abwehrmechanismen, M ü n c h e n :
Kindler.
F r e u d S i g m u n d (1895d), m i t B r e u e r J., Studien über Hysterie, G. W. Bd.
I, S. 75.
— (1896c) Zur Ätiologie der Hysterie, G. W., Bd, I, S. 423.
— (1911c) [1910] Psychoanalytische Bemerkungen über einen autobio-
graphisch beschriebenen Fall von Paranoia. G. W., Bd, 8, S. 239.
— (1918b) [1914] Aus der Geschichte einer infantilen Neurose, G. W., Bd.
12, s. 27.
— (1950/1975), Aus den Anfängen de Psychoanalyse 1887 - 1902. Briefe an
Wilhelm Fliess, F r a n k f u r t : S. F i s c h e r .
Gardiner Muriel (1972), Der Wolfsmann vom V/olfsmann, Frankfurt:
S. F i s c h e r .
G r i m m B r ü d e r (1962), Kinder- und Hausmärchen, D ü s s e l d o r f / K ö l n : E u g e n
Diederich.

20» 307
Grubrich-Simitis Ilse (1979), Extremtraumatisierung als kumulatives Trau-
ma in: „ P s y c h e " (33) s. 991 - 1023.
H a l e y J a y (1978), Die Psychotherapie Milton Ericksons, M ü n c h e n : Pfeiffer.
J a n o v A r t h u r (1973), Der Urschrei. Ein neuer Weg der Psychotheraphie,
F r a n k f u r t : S. F i s c h e r .
J u n g C a r l G u s t a v (1974), Zivilisation im Übergang, Ö l t e n u n d F r e i b u r g
Br.: W a l t e r .
Kafka Franz (1952), Das Urteil und andere Erzälungen, Frankfurt:
S. F i s c h e r .
— (1954), Der Heizer, N e u d r u c k n a c h d e r A u s g a b e v o n 1913, Z ü r i c h : Die
Arche.
— (1973), Briefe an Milena, F r a n k f u r t : S. F i s c h e r .
— (1974), Briefe an Ottla und die Familie, F r a n k f u r t : S. F i s c h e r .
— (1975), Briefe 1902 - 1924, F r a n k f u r t : S. F i s c h e r .
— (1976), Briefe an Feiice, F r a n k f u r t : S. F i s c h e r .
— (1977), Das Schloss, F r a n k f u r t : S. F i s c h e r .
— (1978), Brief an den Vater, F r a n k f u r t : S. F i s c h e r .
— (1980), Sämtliche Erzählungen, F r a n k f u r t : S. F i s c h e r .
K e n t i e r , H e l m u t (1970), Sexualerziehung, R e i n b e k : R o w o h l t .
K i e r k e g a a r d S ö r e n (1975), Das Tagebuch des Verführers, M ü n c h e n .
K o h u t Heinz (1979), Die Heilung des Selbst, F r a n k f u r t : S u h r k a m p .
Korczak Janusz (1970), Dos Recht des Kindes auf Achtung, G ö t t i n g e n
Vandenhoeck & Ruprecht.
— (1981), Verteidigt die Kinder, G ü t e r s l o h e r V e r l a g s h a u s .
K r ü l l M a r i a n n e (1979), F r e u d und sein Vater, M ü n c h e n : Beck.
L a n g e g g e r F l o r i a n (1978), Mozart — Vater und Sohn, Z ü r i c h : A t l a n t i s .
Liedloff J e a n (1980), Auf der Suche nach dem verlorenen Glück, M ü n -
c h e n : Beck.
de M a u s e Lloyd (1979), Hört ihr die Kinder weinen, F r a n k f u r t : S u h r k a m p .
M e c k e G ü n t e r Franz Kafkas Geheimnis, in: „ P s y c h e " , s. 209 bis 236.
M e h r M a r i e l l a (1981), Steinzeit, B e r n : Zytglogge.
Miller Alice (1979), Das Drama des begabten Kindes und die Suche nach
dem wahren Selbst, F r a n k f u r t , S u h r k a m p .
— (1980), Am Anfang war Erziehung, F r a n k f u r t : S u h r k a m p .
— (1981), Rezension ü b e r F l o r i a n L a n g e g g e r , Mozart — V a t e r und Sohn,
i n : „ P s y c h e " (35) s. 587.
M o s e r T i l m a n n (1974), Lehrjahre auf der Couch, F r a n k f u r t : S u h r k a p m .
N i e d e r l a n d William G. (1965), The Ego and the Recovery of Early Me-
mories in: „ P s y c h o a n a l y t i c Q u a r t e r l y " .
— (1969), Schrebers «angewunderte» Kindheitswelt in: „Psyche" (23),
s. 196 - 223.
Obholzer K a r i n (1980), Gespräche mit dem Wolfsmann, R e i n b e k : Rowohlt;
Pernhaupt G ü n t e r / C z e r m a k , H a n s (1980) Die gesunde Ohrfeige macht
krank. Uber die alltagliche im Umgang mit Kindern. W i e n : Orac-
-Pietsch.

308
P e t r i Horst, L a u t e r b a c h M a t t h i a s (1975), Gewalt in der Erzuechung. Plä-
doyer zur Abschaffung der Prügelstrafe. F r a n k f u r t : F i s c h e r - A t h e n ä u m .
P i a P a s c a l (1972), Baudelaire in Selbstzeugnissen and Dokumenten, R e i n -
bek: Rowohlt.
Pizzey E r i n (1978), Schrei leise. Misshandlungen in der Familie. F r a n k f u r t :
S. F i s c h e r .
R i c h t e r H o r s t E. (1972), Eltern, Kind, Neurose, S t u t t g a r t : K l e t t .
— (1979), Der Gotteskomplex, R e i n b e k : R o w o h l t .
S a r t r e J e a n - P a u l (1977), Der Idiot der Familie, R e i n b e k : R o w o h l t .
S c h a t z m a n , M o r t o n (1978), Die Angst vor dem Bater, R e i n b e k : R o w o h l t .
S c h r e b e r D. G. M. (1865) D a s Buch der Erziehung an Leib und Seele,
Leipzig: F l e i c h e r .
Schreber D. P. (1903), Denkwürdigkeiten eines Nervenkranken, Leipzig:
Oswald Mutze.
S e b b a r Leila (1980), Gewald an kleinen Mädchen, N a u m b u r g - E l b e n b e r g :
Feministischer Buchverlag Marion Hagemann.
Segal H a n n a (1974), Melanie Klein, M ü n c h e n : K i n d l e r .
S t i e r l i n H e l m (1974), Eltern und Kinder, F r a n k f u r t : S u h r k a m p .
T h o m a s K a l u s (1972), Selbsanalyse, S t u t t g a r t : T h i e m e .
T u s c h y G e r h a r d (1979), Z u m Problem von Individuum und Gesellschaft
aus der Sicht der Tiefenpsychologie, V o r t r a g a u d f e r T a g u n g des
G u s t a v S t r e s e m a n n - I n s t i t u t s i n L e h r b a c h bei Köln, A p r i l 1979.
Vegh C l a u d i n e (1981), Ich habe ihnen nicht auf Wiedersehen gesagt,
Gespräche mit Kindern von Deporierten, K ö l n : K i e p e n h e u e r Witsch.
V i n k e H e r m a n n (1980), Das kurze Leben der Sophie Scholl, R a v e n s b u r g :
Otto Maier.
W a g e n b a c h K l a u s (1976), Franz Kafka, R e i n b e k : R o w o h l t .
Winnicott D o n a l d (1980), Piggle, S t u t t g a r t : K l e t t - C o t t a .
— (1949), Hate in the Counter-Transference, i n : Collected P a p e r s , Through
Paediatries to Psycho-Analysis, L o n d o n : Tavistock, N e w Y o r k : Basic
Books.
Zenz Gisela (1979), Kindesmisshandlung und Kindesrechte, Frankfurt:
Suhrkamp.
Spis treści

P r z e d m o w a do w y d a n i a polskiego (1989)
Przedmowa
Wprowadzenie 7
A . Psychoanaliza — między dogmatem a doświadczeniem . . . 14
1. D w i e p o s t a w y w p s y c h o a n a l i z i e 14
2. P a c j e n c i opisują swoje a n a l i z y 19
3. N i e ś w i a d o m a p e d a g o g i k a w p s y c h o t e r a p i i 26
4. Dlaczego t a k r a d y k a l n i e ? 40
B. Wczesnodziecięca r z e c z y w i s t o ś ć w p r a k t y c e p s y c h o a n a l i t y c z n e j —
w d r a ż a n i e do m i l c z e n i a 47
1. W p r o w a d z e n i e 51
2. P s y c h o a n a l i z a b e z p e d a g o g i k i 54
3 . Dlaczego p a c j e n t s z u k a w p s y c h o a n a l i t y k u a d w o k a t a ? . . . 58
4. K a s t r u j ą c a k o b i e t a czy u p o k o r z o n a m a ł a d z i e w c z y n k a ? . 63
5. Gizela i A n i t a 71
6. Ból r o z s t a n i a i a u t o n o m i a ( n o w e w y d a n i a w c z e s n o d z i e c i ę c e j
zależności) 78
C. Dlaczego p r a w d a staje się s k a n d a l e m ? 104
1. S a m o t n o ś ć o d k r y w c y 105
2. Czy i s t n i e j e „ i n f a n t y l n a s e k s u a l n o ś ć " ? 117
3. E d y p — r z e k o m o w i n n e dziecko 142
4. S e k s u a l n e w y k o r z y s t y w a n i e d z i e c k a (historia W o l f s m a n n a ) . 156
5. P o z a s e k s u a l n e t a b u 171
6. Ojciec p s y c h o a n a l i z y 182
7. Oblicza f a ł s z y w e g o „ j a " 187
8. O s i e m d z i e s i ą t l a t t e o r i i i n s t y n k t ó w 190
D. A p r a w d a j e d n a k się u j a w n i a 225
1. W p r o w a d z e n i e 225
2. B a ś n i e 227
3. S n y 231
4. S z t u k a p o e t y c k a ( c i e r p i e n i a F r a n z a K a f k i ) 235
Posłowie 305
Bibliografia 307

310
W SERII UKAZAŁY SIĘ:

M. Ossowska —
Ethos rycerski i jego odmiany

J. Łanowski —
Literatura Grecji starożytnej w zarysie

R. Manteuffel —
Filozofia rolnictwa

I. Eibl-Eibesfeldt —
Miłość i nienawiść

A. P e y r e f i t t e —
Wymiar sprawiedliwości.
Między ideałem a rzeczywistością

J. K. G a i l b r a i t h —
Istota masowego ubóstwa

M. K. Hinchliffe, D. Hooper, F. J. Roberts


Melancholia małżeństwa

Z. Pawlak —
O konfliktach

S. Mika —
Jak modyfikować własne zachowania

B. S z y n d l e r —
Pojedynki

L. C h e r t o k , R. D e S a u s s u r e —
Rewolucja psychoterapeutyczna.
Od Mesmera do Freuda
M. S z y s z k o w s k a (red.) —
Wokół człowieka

R. L. H e i l b r o n e r —
Zmierzch cywilizacji biznesu

J. Kozielecki —
O człowieku wielowymiarowym.
Eseje psychologiczne

P. B e r g e r —
Zaproszenie do socjologii

K. I m i e l i ń s k i , S. D u l k o —
Przekleństwo Androgyne.
Transseksualizm: mity i rzeczywistość

P. Grudziński —
Teologia bomby

S. F i l i p o w i c z —
Mit i spektakl władzy

K. D ą b r o w s k i —
W poszukiwaniu zdrowia psychicznego

R. R o g o l l —
Aby być sobą

Z. Skórny —

Mechanizmy regulacyjne ludzkiego zachowania

E. Grodziński —
Filozoficzne podstawy logiki wielowartościowej

You might also like