You are on page 1of 133

Znak z kosmosu

Aleksander Poleszczuk

Spis treci
Riss Bang przy nadajniku ......................................................................................................................... 4
Niespodziewana delegacja ...................................................................................................................... 8
Spada do gry ........................................................................................................................................ 11
Kosmiczna winda ................................................................................................................................... 19
Tajemnicze ostrzeenia ......................................................................................................................... 26
Pierwsze spotkanie ................................................................................................................................ 31
Dyspozytor............................................................................................................................................. 33
Dygit ..................................................................................................................................................... 43
Pukownik .............................................................................................................................................. 47
Huzar ..................................................................................................................................................... 50
Mors ...................................................................................................................................................... 52
Narada przyjaci ................................................................................................................................... 57
Zagadkowy dysk pojawia si i znika ...................................................................................................... 61
Chopiec i morze .................................................................................................................................... 63
Osobisty przyjaciel autentycznej mapy ................................................................................................ 67
Instynkt macierzyski ............................................................................................................................ 69
Rankiem ................................................................................................................................................. 71
Kogut ratuje swj ogon ......................................................................................................................... 71
Teologiczna dyskusja ............................................................................................................................. 73
Nieoczekiwane odkrycie ........................................................................................................................ 74
Na statku ............................................................................................................................................... 77
Fragment, dla ktrego zrozumienia, trzeba wiedzie, e Squaw to kobieta i e mokasyny nie s
jadalne ................................................................................................................................................... 78
Dziadek Dimki ........................................................................................................................................ 80
W tym co jest ....................................................................................................................................... 82
mier dziadka ....................................................................................................................................... 84
Wielki Wdz wrd wstpniakw ...................................................................................................... 85
wite wampum odeskich Delawarw ................................................................................................. 86

Nad Kijowem ......................................................................................................................................... 89


Batiuszkowie ...................................................................................................................................... 92
A ja zbuduj perpetuum mobile ........................................................................................................ 95
Rycerze z ulicy Olgiskiej ....................................................................................................................... 96
Pki istnieje wiat .................................................................................................................................. 98
Przyjmuj defilad lotnicz ................................................................................................................... 99
Wspaniale, ale niedobrze .................................................................................................................... 103
Pierwsza mio ................................................................................................................................... 104
Jestemy muszkieterami ..................................................................................................................... 106
Tajny zwizek promie mierci ........................................................................................................ 107
List ....................................................................................................................................................... 111
Ciocia Frosia......................................................................................................................................... 113
Ignatjew ............................................................................................................................................... 113
Tajemnica acucha ............................................................................................................................ 115
Alarm powszechny .............................................................................................................................. 121
Rozwizanie zagadki ............................................................................................................................ 124

Dlaczego mieszkacy innych wiatw nie daj nam o sobie zna?


Dlatego, ze ludzko nie jest jeszcze do tego przygotowana... Kiedy nastpi upowszechnienie
owiaty i wzronie poziom kulturalny, dowiemy si wielu rzeczy o mieszkacach innych
planet. Jest to niezbdne szczepienie wstpne.
K. E. Ciokowski

Riss Bang przy nadajniku


Wysoko nad morzem wznosi si gmach Laboratorium cznoci Midzygwiezdnej. Zielony
i byszczcy, niby z jednej bryy wykuty, wyglda jak gigantyczna, zastyga fala, z bia pian daszkw
na grzbiecie, z byszczcymi pcherzykami okien wzdu grnego pitra. Tam znajdoway si komory
emisyjne i kady kto cho raz w nich przebywa, zostawia czstk samego siebie: minuta pobytu
w komorze kosztowaa rok ycia, a dwanacie godzin - oznaczao mier. Na dolnym pitrze budynku
miecia si aparatura molekularno-rejestracyjna, bdca zarazem bibliotek i elektronicznym
orodkiem obliczeniowym.
Tego dnia morze byo spokojne i grupa pracownikw laboratorium wysza odpocz na niszych
stopniach kamiennych schodw wiodcych do budynku. Czas wytonej pracy min i teraz nikomu
nie chciao si ju o czymkolwiek myle, wszyscy wpatrywali si tylko w purpurowe soce, ktrego
dysk przekrelaa daleka, ciemna chmurka, a skraj dotyka wanie zamglonego pasa, gdzie morze
schodzio si z horyzontem.
- Ana Czari skoczy prac - rzek jeden z pracownikw laboratorium, skinwszy w stron budynku.
- Podobno prowadzi dzi emisj - mrukn drugi, wpatrujc si w ciemn sylwetk czowieka, ktry
pojawi si na grnym podecie schodw.
- Nie, sprawdza tylko fizjologiczn spjno nowego lasera. Po emisji Ana Czari ju nie bdzie mg
zej na d o wasnych siach. Lata pracy daj o sobie zna.
- Przecie jest modszy od niejednego z was... - zauway trzeci, opalony, muskularny chopak
i zamachnwszy si rzuci kamieniem w stron morza.
- Ma na swoim koncie siedem planet, a poza tym pracowa bez koncentratora ultradwikw.
- Ja do tej pory nie wyobraam sobie, jak w ogle moga si odbywa emisja - wzruszy ramionami
ten, ktry zacz rozmow. - Czy nie ma w tym wypadku samoindukcji?
Ana Czari podszed do odpoczywajcych i siad na piasku koo zardzewiaego dzioba starej kotwicy.
- Nowy obiekt, co Ana? - zagadn kto.
- Tak, nowy - odpar krtko Ana. - Jeszcze teraz jestem pod wraeniem tego, co widziaem...
- Sam si nim zajmiesz?
- Nie, nie dam rady.
- A wic kto z nas?
-Nie...

- No to kto?
- Riss Bang.
- Ale Riss Bang wyjecha.
- Dzi wraca.
- Instytut Historii by z niego zadowolony.
- A jednak wraca. Niech no ktry z was wskoczy na skarp. Riss Bang jest ju blisko.
Muskularny chopak przesta rzuca kamieniami i pobieg wsk ciek ku skarpie.
- Riss idzie! - krzykn stamtd. - Panowie, Riss idzie...
Riss zbliy si do nadmorskiego urwiska i zawoa:
- Wrciem. Syszycie tam na brzegu?
- Schod do nas, Riss - odkrzyknito mu z dou, a na grnej platformie budynku laboratorium rozlego
si niby echem:
- Riss Bang wrci!
Ana Czari powolutku wsta i powlk si ciko wzdu brzegu. Tymczasem Riss Bang szybko rozebra
si i wznoszc wok siebie bryzgi zacz biec przez mielizn.
- Wcale si nie zmieni - stwierdzi chopak. - Szczliwy jestem, e wrci, i rozumiem, dlaczego Ana
Czari tak na niego czeka. Zazdroszcz mu...
Soce ju zaszo. Gowa Banga znikna wrd fal, do brzegu dochodzi tylko cichy plusk. I oto nad
gmachem zapony reflektory, jasno owietlajc nienobiae daszki. Kto wczy radio i nad
morzem popyny tony smtnej pieni.
Riss Bang wyszed na brzeg i umiechn si na widok rcznika, ktry kto zostawi na dziobie kotwicy.
Wytar dokadnie gow i muskularne rce, potem szybko si ubra.
- Ej, Riss! - zawoa Ana Czari.
Ana wraca wzdu brzegu, ale teraz szed ju szybko. Spacer go orzewi.
Riss zbliy si do w milczeniu.
- Dobrze, e przyjechae, Riss... Mam dla ciebie planet.
- Jak? - zapyta Riss.
- Wci t sam.
- Jak j umiejscowie?
- Spdziem dwie godziny w komorze poszukiwa.
- Starsza od naszej?
- Nie, modsza o jeden wiek.
- Wic s w epoce rakiet.

- Dopiero w pocztkach.
- I chcesz, ebym bada dalej?
- Nie, eby zacz. Ja i tak nie zdoam doprowadzi bada do koca.
- Dobrze, zgadzam si. Tylko... czy bardzo s podobni do nas?
- No s pewne rnice... Jedno jest w tym wszystkim dziwne: czowiek odnosi wraenie, jakby
obserwowa histori wasnej planety.
- Zarysy kontynentw?
- Zupenie identyczne.
- Centralna gwiazda bardzo daleko od nas?
- Z drugiej strony jdra, jakie dwadziecia sze tysicy lat wietlnych od centrum Galaktyki.
- Tego si mona byo spodziewa... Wiedz co nieco o stopniach ruchu?
- Prawie wszystko.
- To uatwia spraw.
- Chodmy, Riss.
- Chcesz zacz jeszcze dzisiaj?
- Kiedy i tak trzeba zacz. Niech wic to bdzie dzisiaj!
- Doskonale!
Zewntrznymi ruchomymi schodami wjechali na gr i weszli do sali, gdzie miecia si aparatura
molekularno-rejestracyjna. Ze skrytki w cianie Ana Czari wyj jaki poyskujcy przedmiot.
Riss Bang wzi mu ten przedmiot z rk i spyta ze zdziwieniem:
- A to co znowu? Jaki acuch? Ach, rozumiem. W rodkowym ogniwie zakodowae zasad
kompensacji si cienia... Czy nie za bardzo skomplikowane?
- Prociej nie mona, Riss...
- Sze ptasich skrzyde w przestrzeni zamknitej... Czy tak si odczytuje ten szyfr?
- Tak!
- A dlaczego nie cztery?
- Bo pracuj na systemie prdw trjfazowych.
- Chcesz wic wykorzysta analogi?
- Tak.
- W tej chwili wszystkie komory s wolne, Ana Czari, moemy zaczyna.
Komora emisji midzygwiezdnej miecia si w niewielkim pokoiku; z okrgego sufitu wystawa
zgity sworze. Riss Bang siad w fotelu na rodku pokoju, opierajc kark na wklsej powierzchni,
stanowicej zakoczenie sworznia. Ana Czari przysun ku niemu lekki stolik i pooy na nim acuch.

- Moesz zaczyna - owiadczy. - Aparat nastawiony, byleby tylko planeta nie wysza
z grawitacyjnego ogniska.
- Dobrze, Ana, odejd teraz na bok. Chc si skupi.
Riss Bang zastyg w fotelu. Jego lewa rka powoli przesuna si wzdu porczy siedzenia, dotkna
dwigni uruchamiajcej aparat i zatrzymaa si.
- Zaczynam - rzek i nacisn dwigni.
W komorze nic si nie zmienio, tylko wzdu sworznia zaczy peza sine wiecce plamy. Ana Czari
wiedzia, e gigantyczna energia wlewa si do mzgu Rissa, e myl Rissa jest w tej chwili ostra jak
klinga miecza, e przesta dla niego istnie otaczajcy wiat. Gdzie po przestworzach Galaktyki bdzi
teraz ognisko aparatu - niewidzialna kula odbijajca wol Rissa. W innym wiecie pojawi si rzecz
- obraz. Jeli w tym ognisku znajdzie si mzg jakiej mylcej istoty, to przejmie ona informacj, jak
zechce przekaza Bang. I w ten sposb informacja dotrze do ludzi tego odlegego wiata.
- Widz morze - odezwa si nagle Bang. - Widz bardzo wyranie, wyglda zupenie jak nasze. Jest
tam wanie ranek.
- Czyimi oczami widzisz? - zapyta Ana Czari.
- Informacja bardzo skpa... To dziecko. Kpie si w morzu. Ale obok jeszcze jeden chopiec. Wida
bardzo wyranie. Na brzegu jest jeszcze jaki czowiek, zupenie siwy.
- Wybierasz chopca?
- Tak... Chopak jest bardzo inteligentny... Ana Czari, mam straszne trudnoci, na tej planecie jest
duo ruchliwych wd.
- Jak i na naszej - zauway Ana Czari.
- Zaczynam emisj.
Riss Bang zdj lew rk acuch ze stolika i caym ciaem napar do tyu. Teraz po powierzchni
sworznia biegay niebieskie iskry i gdzie w grze zacz stopniowo narasta pomruk pracujcych
laserw. Niewidzialne nici cznoci wizyjnej przeciy bezmiar Galaktyki.
Riss Bang drgn i wypuci acuch. Metaliczny dwik zapeni komor i Riss Bang przesun
dwigni wyczajc aparat.
- Wic ju przyj peny kwal1? - zapyta Ana Czari.
Iskry przestay biega po powierzchni sworznia, zamilk te pomruk laserw.
- Tak, przyj - odpar po chwili Riss Bang. - Przyj peny kwal.
- Co to za chopak?
- Nie mog jeszcze odpowiedzie. Odnosz takie wraenie, e trafilimy cakiem niele.
- Jak nazywa swoj planet?

Kwal - zapewne jednostka jakoci (fant.).

- Ziemia. Planeta Ziemia. Zanim odbior transmisj, upyn lata. Tam jeszcze jest duo do zrobienia.
Czy starczy mi ycia?
- Ha, oddasz planet komu innemu - rzek Ana Czari, - Nad t planet warto popracowa. W caej
Galaktyce nie ma nikogo, kto by nam by duchowo bliszy. Odczue to?
- Wiem o tym.
- Riss Bang - rzek Ana Czari podchodzc do fotela - za twj sukces!
Poda mu kielich z winem. Riss Bang, unoszc si powoli, przyj kielich i rzek:
- Za planet Ziemi... Nasz siostr we wszechwiecie.
- Riss Bang duszkiem wychyli kielich i poda go Anie Czari.
- C tak na mnie patrzysz? - zapyta.
Ana Czari nie odpowiedzia. Ogarno go uczucie dawicego alu. Twarz Banga przecinay ciemne,
gbokie zmarszczki. Bya to cena, jak zapaci za emisj...

Niespodziewana delegacja
Corocznie w ostatnich dniach wrzenia okrgowa komenda wojskowa powoywaa Patona
Grigorjewicza w skad komisji poborowej. Tak wic usyszawszy w suchawce znany gos komendanta
Paton Grigorjewicz bynajmniej si nie zdziwi.
- Kiedy zaczynamy, towarzyszu komendancie? - zapyta.
- Zadzwocie dzisiaj - odpar rozmwca - pod numer...
Paton Grigorjewicz zapisa numer telefonu i zacz si zastanawia. W mylach dokona przegldu
wszystkich wsppracownikw. Kogo zostawi? Radowski orientuje si najlepiej, ale ostatnio duo
chorowa, zreszt i teraz nie najzdrowszy... Utkin chyba poradzi sobie, jeli tylko nie strzeli mu do
gowy jaki obdny pomys.
Telefon znw zadzwoni. Paton Grigorjewicz podnis suchawk i machinalnie powiedzia:
- Myl, e Utkin...
- I my tak sdzimy - odpowiedzia kto ze miechem. - Oj, ci psychiatrzy. I wiedz wszystko, i...
- Kto to? Kto mwi? - przerwa Paton Grigorjewicz.
- Z dyrekcji. - Paton Grigorjewicz pozna gos wicedyrektora naukowego. - Oto wanie siedzielimy tu
i zastanawialimy si, kogo chwilowo mianowa na paskie miejsce, no i doszlimy do wniosku, e
najlepszy bdzie Utkin, jeli oczywicie nie ma pan nic przeciwko temu.
- Nie rozumiem, wic ju wiecie, e bior mnie do wojska?
- Tak, wczoraj omawialimy pask kandydatur. ycz panu zatem szczliwej drogi. Moe pan by
spokojny, sam bd doglda paskiego laboratorium. No to szczliwej drogi.
Paton Grigorjewicz zaniepokoi si. Szczliwej drogi? Ale dokd?

Wyjrza przez okno i zobaczy dozorc wiwarium. Szed asfaltow alejk, pcha przed sob wzek
naadowany wiadrami z karm. Wszystko byo jak zwykle, a jednak Paton zauway kilka szczegw,
drobnych wprawdzie, ale niepokojcych. Zawsze sam zawiadamia dyrekcj instytutu o swoim
wyjedzie, sam decydowa, kogo naley zostawi na czas jego nieobecnoci. W dodatku ton, jakim
rozmawia z nim wicedyrektor naukowy, by dziwnie mikki, zwaszcza jeli uwzgldni ostatni scysj
na naradzie naukowej...
Paton Grigorjewicz nakrci numer telefonu, jaki otrzyma od komendanta, i przedstawi si.
- Bardzo dobrze, Patonie Grigorjewiczu, e pan zadzwoni - odpowiedzia mu natychmiast jaki obcy
gos. - Czeka pana may wyjazd, na jakie dwa, trzy tygodnie. Jak tam, dobrze pan znosi podr
samolotem? atwiej bada innych, co?
- Przepraszam, czy mam si uwaa za zmobilizowanego? - zapyta Paton Grigorjewicz.
- Jak najbardziej tak. Niech pan spakuje rzeczy, tylko te najniezbdniejsze. Wieczorem o smej
wstpimy po pana. - Paton Grigorjewicz usysza trzask zapaki z drugiej strony drutu. - No, ja tyle...
ycz szczliwej drogi.
Zebranie z pracownikami laboratorium, sprawdzenie stanu prac, zoenie zamwie na sprzt,
przejrzenie zlece dla warsztatw, zapoznanie si z nowym materiaem eksperymentalnym wszystko to straszliwie zmczyo Patona Grigorjewicza. Pod koniec dnia pracy nie bez zadowolenia
myla o czekajcej go dugiej delegacji.
Dokadnie o smej, kiedy ju wszystko zostao spakowane i Paton Grigorjewicz pooy si, aby cho
przez kilka minut odpocz, w przedpokoju rozleg si dzwonek. Paton Grigorjewicz otworzy na
ocie drzwi i krzykn radonie:
- Wasilij Timofiejewicz, c za niespodzianka! Wchod! Wchod! Akurat mwilimy dzi z on
o tobie! Tak dawno u nas nie bye.
Przybysz uciska Patona Grigorjewicza.
- I ja jestem szczliwy, e ci widz, bardzo szczliwy.
- Podobno jeste ju generaem? - spyta Paton Grigorjewicz, gdy znaleli si w gabinecie. - Winszuj!
Z caego serca winszuj.
Wasilij Timofiejewicz nieco zmieszany wzruszy ramionami i rzek zapalajc papierosa:
- Ano, jako si tak zoyo, Patonie.
Paton Grigorjewicz umiechn si.
- Wcale si nie zoyo, Wasilij. Bye przecie przodujcym chirurgiem w szpitalu frontowym, a to taki
sta, e ze wiec szuka... A wiesz, masz szczcie, e mnie zasta. Dzisiaj wyjedam.
- Dokd? - zapyta Wasilij Timofiejewicz.
- Sam nie wiem, wojsko mnie dokd deleguje. Pewnie na jak komisj lekarsk.
- Nie, nie na komisj - stwierdzi nieoczekiwanie Wasilij Timofiejewicz.
- Wic to ty mnie tak wrobie?
- Ano tak si zoyo, Patonie.

- Prawda, punktualnie o smej mieli po mnie przyj. Jak mogem si nie domyli.
- Patrz, Patonie - rzek Wasilij Timofiejewicz, wycigajc z bocznej kieszeni grub kopert i podajc j
rozmwcy. - We to. Tutaj s szczegowe instrukcje dla ciebie. Zapoznasz si z nimi teraz w domu
i oddasz mi je. Sprawozdanie napiszesz po powrocie, jak sobie jeszcze raz wszystko przemylisz.
Sprawa nie jasna i wcale nie prosta. Bdziesz musia odwiedzi par wanych obiektw. Nikt nie
powinien wiedzie, e jeste psychiatr. Posyam ci jako przedstawiciela medycyny lotniczej dla
sprawdzenia niektrych nowych hipotez. Otrzymalimy wiele raportw, prosz nas o zagodzenie
wymaga treningowych w stosunku do kosmonautw. Jeli uwzgldni dzisiejsz technik, maj
troch susznoci, sam wiesz, ile teraz wprowadza si innowacji, ale zarzd suby lekarskiej mimo
wszystko musi nadal interesowa si tym, co wie si z funkcjami yciowymi organizmu ludzkiego
w kosmosie.
- Mwisz, Wasilij, e to tylko pretekst?
- Tak, to tylko pretekst. Gwna cz zadania polega na czym innym. Otrzymalimy wiadomoci, e
wrd personelu latajcego chodz suchy o jakich tajemniczych obiektach w kosmosie. Oficjalnie
adnych doniesie nie byo, ale pogoski nie cichn...
- Co w rodzaju masowej psychoneurozy? - zapyta Paton Grigorjewicz.
- O tym ju sam zdecydujesz. W tej sprawie trzeba bdzie wykaza ostrono i takt. Jeli skierujemy
ci z bezporednim poleceniem wyjanienia, kto i jak obserwowa dziwne zjawiska w przestrzeni
kosmicznej, to obawiam si, e ludzie nie puszcz pary z ust w obawie przed utrat czynnego prawa
lotw albo czego wicej jeszcze... A z drugiej strony trudno wykluczy moliwo, e rzeczywicie to
i owo mona zaobserwowa. A to z kolei amie wszelki program prac. A jeli, co
najprawdopodobniejsze, mamy tu do czynienia z autosugesti, to sprbujesz ludziom wszystko to
wyjani, a nam dasz wskazwki, jak powinno si leczy osoby przejawiajce skonnoci do podobnej
autosugestii. Sprawa nieprosta, Patonie, ale ty sobie z ni poradzisz.
- No a dlaczego akurat mnie wybrano? Wanie przystpilimy do bardzo odpowiedzialnych prac...
- Odrywamy ci tylko chwilowo - przerwa Wasilij Timofiejewicz. - Nie mamy adnych podstaw, aeby
traktowa ludzi, do ktrych pojedziesz, jako niepowanych. To chyba nasza najlepsza jednostka
badaczy kosmosu. Ale nie wyklucza si moliwoci, e dugi pobyt poza planet moe spowodowa
uzewntrznienie si jakiego istniejcego obiektywnie zespou schorze nerwowych. I wtedy nie
wystarczy by po prostu dobrym specjalist. Trzeba mie jeszcze wielkie dowiadczenie yciowe,
umiejtno pracy z ludmi, potrzebna jest wiedza z zakresu medycyny lotniczej. Myl, e poza tob
nikt si z tym nie upora.
Paton Grigorjewicz otworzy kopert, raz i drugi przeczyta instrukcj.
- Przyja przyjani, a suba sub - owiadczy Wasilij Timofiejewicz. - Podpisz si tu, w rogu, e
zapoznae si z materiaem. No, dobrze. A teraz oddaj mi instrukcj i bierz bilet na samolot.
- Kiedy odlatuj? Ach tak, o wp do pierwszej.
- Kurs nie jest wymieniony, ale uprzedzilimy ju lotnisko. No, Patonku, czekam na wiadomo od
ciebie.

Spada do gry
Obejrzawszy bilet Patona Grigorjewicza stewardessa owiadczya:
- Pan leci subowo. Prosz usi tam, na tej aweczce, powiem panu, kiedy trzeba bdzie wychodzi
na pas startowy.
Paton Grigorjewicz kupi w kiosku na lotnisku kilka gazet i zacz je przeglda. Wkrtce przysiad si
do niego jaki wysoki mczyzna w mundurze lotnictwa cywilnego. I jego przysaa tu stewardessa.
Niebawem dosiado si jeszcze piciu zuchw, rwnie pracownikw lotnictwa.
- Pan te subowo? - zapyta Patona Grigorjewicza siedzcy obok lotnik.
- Subowo - odpar krtko Paton Grigorjewicz.
- A my wanie wracamy z urlopu. Hasao si przez trzy tygodnie.
- Bylicie nad morzem? - zapyta Grigorjewicz.
Towarzystwo na awce parskno miechem.
- Pan do nas jedzie pewnie pierwszy raz - powiedzia jeden z lotnikw; Paton Grigorjewicz bowiem
nie mia ju wtpliwoci, e s to lotnicy.
- No, wystarczy spojrze na panw... - rzek. - Mamy wrzesie, a wy jestecie tacy czarni.
- Opalenizna ju zesza - owiadczy siedzcy obok lotnik. - U nas mona si lepiej opali ni
w jakimkolwiek uzdrowisku.
- Lepiej ni w Soczi - dorzuci kto jeszcze.
- A co za kpiele - ni to serio, ni to artem cign ssiad Patona Grigorjewicza.
- W Morzu aptieww... - umiechn si siedzcy na skraju awki.
Paton Grigorjewicz spojrza na niego z ukosa: zwyky mody mczyzna. Lotnik, jak gdyby czujc
wzrok Patona Grigorjewicza, odwrci ku niemu gow i rzek gono:
- Koledzy, a ja znam tego towarzysza. Stawaem przed nim na komisji lekarskiej, a wic leci z nami
i medycyna.
- C to, nakryto pana, doktorze - zaartowa wysoki lotnik i wsta, bo wanie wzywaa go
stewardessa.
- Czekaj na nas - rzek po powrocie.
W teje chwili z megafonw rozleg si donony, wyrany gos:
- Uwaga, uwaga, z powodu zej pogody odwouje si loty do... - i tu nastpio wymienienie bodaj e
z dziesiciu miejscowoci.
Drzemicy na aweczkach pasaerowie zerwali si z miejsc, lotnisko zahuczao od podnieconych
gosw, przed okienkiem przechowalni bagau natychmiast uformowaa si kolejka.
Paton Grigorjewicz a przysiad z wraenia, ale podszed do niego wysoki pilot i rzek cicho:
- Nas to nie dotyczy. Mecz odbdzie si bez wzgldu na pogod...

Wyszli na waciwe lotnisko. My drobny deszczyk. Daleko na pasie startowym, migajc reflektorami,
manewrowa samolot pasaerski. Kto wyj Patonowi Grigorjewiczowi z rk jego walizeczk, i caa
grupa szybko ruszya za stewardess w stron ciemniejcej niedaleko sylwetki niewielkiego samolotu.
Paton Grigorjewicz pierwszy wszed na schodki.
- Uwaga! - wyprzedzi go wysoki pilot. - Tam w rodku s szyny.
Paton Grigorjewicz ruszy naprzd, za nim wesza reszta pasaerw. Drzwiczki samolotu zamkny si
i z kabiny pilota wyszed kapitan.
- Witam obywateli podrnych! - zagrzmia. - Pozwlcie, panowie, e sprawdz list.
- Nie pozwolimy - zaprotestowa kto. - To naley do stewardessy.
- Niestety, nie ma jej, bardzo mi przykro - ze sztuczn powag oznajmi kapitan i Paton Grigorjewicz
zrozumia, e dowdca samolotu wietnie zna wszystkich swoich pasaerw.
- No, panowie, wy jak chcecie, ale ja nie pozwol - zwrci si do pozostaych wysoki pilot. Zadajcie ksiki zaale. adnego komfortu, adnego szacunku. I spjrzcie na twarz tego obywatela,
we mnie osobicie nie wzbudza on najmniejszego zaufania.
- Mam twarz antyczn - owiadczy powanie kapitan i Paton Grigorjewicz mimo woli umiechn si.
Dowdca mia szerok mongolsk twarz, gste, krzaczaste brwi, nos mikki, okrgy jak kartofel.
- Antyczn? - powtrzy kto. - No to w porzdku, wicej pyta nie ma. Przywicie si, panowie, jak
najmocniej.
Wszyscy poruszyli si zapinajc pasy. Paton Grigorjewicz spojrza na nich ze zdziwieniem.
W samolotach pasaerskich lotnicy udaj zuchw, pasy to co nie dla nich.
- No a pan, doktorze - zwrci si do Patona Grigorjewicza siedzcy obok lotnik, ten sam, ktry kiedy
stawa przed nim na komisji lekarskiej. - Pozwoli pan, e pomog.
- Nie, nie, dam sobie rad. - Paton Grigorjewicz znalaz pasy i byle jak zapi klamr.
- Tak nie mona - powiedzia mu ssiad. - Pozwoli pan, e ja to zrobi. - Starannie zacign szerokie,
mikkie pasy, pochyli si, by obejrze sprzczk. - Tu nie ma artw - szepn powanie i Paton
Grigorjewicz poczu, e oczekujcy ich lot bdzie niezupenie zwyczajny.
- Uwaga - rozleg si gos dowdcy samolotu. - Wszyscy gotowi? Szyny odblokowane?
Ssiad Patona Grigorjewicza spojrza w przejcie i odpowiedzia gono za wszystkich:
- Odblokowane.
I w teje chwili Paton Grigorjewicz zauway wskie szyny biegnce wzdu caego przejcia, po
ktrych od ogona samolotu wolno toczy si ciki wzek. Rozpdzajc si coraz bardziej pomkn jak
huragan w stron dzioba i zatrzyma si z trzaskiem.
- Lecimy - oznajmi kapitan. Jego gos zabrzmia triumfalnie i wadczo.
- Ruszy - cicho rzek ssiad Patona Grigorjewicza.
- Powietrze... - potwierdzi wysoki pilot siedzcy z tyu. - Dobra nasza...
Paton Grigorjewicz czeka na nabieranie szybkoci, na charakterystyczne koysanie w chwili
oderwania si od ziemi, ale nic takiego si nie zdarzyo. Byo cicho, tylko zamontowany na wzku

silnik elektryczny niezbyt gono pomrukiwa, ale poza tym ani ladu wibracji, ani huku silnikw, nic.
Paton Grigorjewicz przyjrza si twarzom lotnikw i pomyla, e specyfika zawodu lotniczego
wyciska niezatarte pitno; jak gdyby jaki czarodziejski pdzelek musn ich po oczach, rkach
i przyda ruchom mikkoci. Zawd i zwizane z nim zewntrzne objawy dobry temat dla psychologa
- pomyla. - Ale tutaj to co innego, co zupenie innego.
- Zamkn okna! - pada komenda.
Ssiad Patona Grigorjewicza pokaza mu niewielk dwigienk obok fotela.
- Niech pan pocignie do siebie - rzek. - O tak!
Paton Grigorjewicz pocign dwigienk i zobaczy, e midzy szybami okiennymi osuna si czarna
zasonka.
-- Moe pan powiedzie, po co to wszystko? - zagadn lotnika Paton Grigorjewicz.
- Zaraz pan zobaczy - odrzek zapytany nie odrywajc oczu od okna.
I nagle wszystko wok zostao zalane jasnym bkitnym wiatem.
- Soce! - zawoa ssiad Patona Grigorjewicza. - Niech pan patrzy.
Paton Grigorjewicz odwrci gow i dostrzeg gdzie z boku, w dole olepiajco bkitny dysk soca.
Zsun mankiet i spojrza na zegarek. Byo po drugiej.
- Soce o tej porze? - zapyta. - Przecie to wrzesie, wita pno, dopiero koo sidmej...
- Na szczytach dzie, a do wwozu soce moe nie zajrze.
- Rozumiem, rozumiem. Sprawa wysokoci. Ale na jak wysoko weszlimy?
- Wysokociomierz nad drzwiami - odpar lotnik.
Nad drzwiami do kabiny pilota byszczaa tarcza jakiego przyrzdu. Strumie cyfr obraca si koo
czarnej strzaki. Migna wielka szstka, za ni jakie mniejsze cyferki.
- Czyby szedziesit kilometrw? - zapyta Paton Grigorjewicz.
- Bardzo pospolita omyka - wmiesza si do rozmowy wysoki lotnik siedzcy z tyu - bardzo
powszechna wrd uczniw. Pomyka o zero. Podobno kiedy nawet Newton pomyli si o zero.
- A tymczasem - doda ssiad Patona Grigorjewicza - kociak powikszony dziesiciokrotnie jest
wikszy od tygrysa.
- Ussuryjskiego - dorzuci wysoki lotnik.
- O zero? No, przecie nie szeset kilometrw - sprzeciwi si Paton Grigorjewicz.
Nikt mu nie odpowiedzia.
- Zaczynam manewr - rozlego si z gonika. - Prosz sprawdzi pasy.
- Niech si pan trzyma, doktorze - rzek ssiad, i Paton Grigorjewicz naladujc jego ruchy wycign
nogi do przodu, zapar si o podog, stopami wymaca gumowy waek.
Za oknem zajania wski, dugi stoek ognistej strugi. Dysk soneczny mign gdzie w grze i znik
z pola widzenia. Wkrtce potem Paton Grigorjewicz poczu w caym ciele jak dziwn lekko.

- Stan niewakoci? - zapyta.


- Niecakowity - odpar ssiad i odwracajc si w stron wysokiego lotnika zapyta: - Nie pamitasz, ile
wedug ostatniej instrukcji wynosi przyspieszenie przy hamowaniu?
- Trzy czwarte g - odpar wysoki pilot. - Wszyscy si o nas troszcz.
Upyno dwadziecia minut, z gonika dobieg szmer, a potem gos dowdcy dziwnie jako leniwy:
- Otworzy okna.
Pierwsz rzecz, jak ujrza Paton Grigorjewicz, byo bkitne niebo w grze i ziemia zacignita
pierzyn chmur i jeszcze skryta w porannym mroku. Ziemia znajdowaa si nad gow, chocia Paton
Grigorjewicz caym swoim jestestwem czu, e sia ciaru przyciska go do siedzenia.
Znw przemkny koo okien byski pomieni z dysz odrzutowych i wszystko dokoa zawirowao.
Z hukiem przelecia koo Patona Grigorjewicza wzek i przepad gdzie w ogonie samolotu.
- C za bezczelno! - krzykn wysoki pilot. - Zrozumia pan?
- Nie ujdzie mu to na sucho! - rozlegy si gosy. - My ju mu to przypomnimy! A to wariat!
Paton Grigorjewicz wyjrza przez okno i osupia. Z tyu do samolotu zblia si las. Wanie z tyu. Nie
od razu zrozumia, e samolot leci ogonem naprzd.
- Jak on to zrobi? - zapyta Paton Grigorjewicz.
- Wstrtny cham! - odpar ssiad. - Jeszcze mie twierdzi, e ma antyczn twarz. Tak zaog
posadzi tyem do przodu!
Las tymczasem by coraz bliej, mona ju byo odrni poszczeglne drzewa, sosny i wierki, biae
plamy pierwszego szronu na ziemi. Potem Patonowi Grigorjewiczowi wydao si, e samolot wali si
do jakiego ciemnego przepacistego rowu - i zrobia si cisza. Za oknem bysny szeregi lamp
elektrycznych, owietlajc sklepione ciany olbrzymiego hangaru.
- Jake szanowni panowie si czuj? - zapyta kapitan uchylajc lekko drzwi.
- Zmykaj std, jeszcze z tob pogadamy - krzykn wysoki lotnik. - Co za gupie kaway wyprawiasz.
- No panowie, zwolnijcie pomieszczenie! - Dowdca szybko przeszed wzdu przejcia i otworzy
drzwi. Do rodka wnikny kby wilgotnego, wieego powietrza. Paton Grigorjewicz odpi pasy
i przeszed do ogona samolotu, gdzie na specjalnych pkach leay bagae. Mocne spryny
przyciskay jego walizeczk do aluminiowej pki. Piloci jeden po drugim opuszczali samolot. Ostatni
wyszed Paton Grigorjewicz.
- Uszakow - przedstawi si wysoki, barczysty pukownik lotnictwa, ciskajc rk Patona
Grigorjewicza. - Zawiadomiono mnie o paskim przyjedzie. Razem zjemy niadanko i poka panu
pask kwater. Do pracy bdzie mona przystpi jutro od rana, zgoda?
Jasno owietlonym tunelem doszli do wysokich drzwi... Przed nimi rozciga si placyk nad bkitnym
jeziorem. Dopiero teraz Paton Grigorjewicz zrozumia, e hangar zosta wykuty w skale. Wsk
wirow drk podeszli do wysokiego, piciopitrowego gmachu. W jasnej sali panowaa poranna
cisza, ale na stolikach pomidzy kolumnami stay filianki i tace z pokrajanym chlebem.
- Pierwsza zmiana ju lata - powiedzia Uszakow. - Nieche si pan rozbierze, Patonie Grigorjewieczu.
- Napije si pan kawy?

Paton Grigorjewicz powiesi palto na wieszaku obok lotniczych kurtek, futrzanych czap
z nausznikami, furaerek. Spoza uchylonych drzwi dochodzi zapach pieczeni. Kto upuci widelec na
kamienn posadzk i odgos ten wyda si Patonowi Grigorjewiczowi zupenie domowy. A trudno
byo uwierzy, e droga do tego normalnego w zasadzie hotelu prowadzia przez dziwny, baniowy
lot.
Paton Grigorjewicz wrci do jadalni, gdzie pukownik Uszakow rozstawi ju na stoliku niezbyt
wyszukane potrawy i rozlewa czarn kaw do filianek.
Paton Grigorjewicz wyjrza przez okno. Bkitne jezioro wida byo jak na doni. Unosio si ze
powoli co biaego. Jeszcze chwila i wrd bryzgw wody wynurzy si lnicy nienobiay samolot.
Wznosi si coraz szybciej i szybciej. Jeszcze chwila i znikn na tle jasnego nieba.
- Spada do gry! - zawoa Paton Grigorjewicz.
- Niezupenie - wyjani pukownik. - Ze sowem spada wiemy nieco inny sens. Ciao spadajce
musi zblia si do ziemi.
- Ale spadajce ciao porusza si ruchem przypieszonym, coraz szybciej - odpar Paton Grigorjewicz a przede wszystkim dokadnie pionowo. Moe wanie dlatego wydao mi si, e wasz samolot spad
na niebo.
- Ma pan racj - oznajmi pukownik.
Paton Grigorjewicz przyjrza si twarzy pukownika Uszakowa - tylko na czole tu przy wosach
zauway nienobiay pasek nie opalonej skry. Machinalnie powtrzy spada do gry i zamyli si.
Tacy ludzie nie znaj chorb nerwowych ani psychicznych, nie mog zna - rozmyla. - Ale jeli co
wbili sobie do gowy, nieatwo bdzie to im wybi.
- Przystpuj do pracy zaraz - powiedzia pukownikowi. - Zechce pan mnie zaprowadzi do waszego
ambulatorium.

Byo to zwyczajne ambulatorium z tablic do badania ostroci wzroku, z pomalowan na biao wag,
szafk z instrumentami, kartami historii choroby na stole.
Mody chirurg serdecznie przywita Patona Grigorjewicza i sypic obficie terminami i zwrotami
aciskimi opowiada histori powstania i dziaalnoci punktu medycznego, ktrym kierowa.
- Pan si mieje, Patonie Grigorjewiczu, a ja sowo daj strasznie stskniem si za towarzystwem.
Kisz si tutaj we wasnym sosie. Wypisze czowiek odpowiednie remedium, gupstewko, ot grypa czy
zazibienie, dwukrotnie robiem tonsiloktomi, cztery razy usuwaem corpus peregrinum; czasem
zowi tu jak ryb, no i zdarza si, e o gdzie uwinie. A tak na og nudy. Sowo daj. Czasami
a wstyd bra pienidze. Moi koledzy w zwykej poliklinice przyjmuj dziennie po pidziesiciu
chorych.
- C, onierz pi, ale suba mu si liczy - zaartowa Paton Girgorjewicz. - A co do pienidzy, to nie
ma o czym gada. Im mniej chorych w jednostce, tym wicej chluby dla lekarza.
- I beze mnie wszyscy s zdrowi. Niech pan przejrzy karty.
Paton Grigorjewicz podszed do stou i przysun segregator z kartami.

- Porzdek u pana wzorowy, panie poruczniku suby medycznej. C to, przepisuje pan kart po
kadej wizycie?
- Och, korzystam ze zdobyczy techniki, Patonie Grigorjewiczu. Zainstalowano mi magnetofon, o, ta
skrzynka na cianie. Gdy tylko sycha mow, zaraz si wcza, a potem wszystkie dane z wizyty
nanosz na kart. Szwedzki system podobno.
- A teraz wczony?
- Oczywicie, Patonie Grigorjewiczu, przecie mwimy.
- Widz, e z panem niebezpiecznie rozmawia, wszystko zaraz na tam.
- Nie, nie, Patonie Grigorjewiczu, to nie tama, to podobno jaki cieniutki drucik, tak mwi
radiowcy, ale nigdy go nie widziaem... Mog panu zademonstrowa, jak toto pracuje...
Lekarz szczkn przecznikami, w skrzynce co zachrypiao, a potem rozleg si gos Patona
Grigorjewicza.
- ...z panem niebezpiecznie rozmawia...
- Moe jednak zechce go pan cakowicie wyczy - Paton Grigorjewicz machn rk. - Mimo
wszystko nie jest to zbyt przyjemne. Jak pan ma na imi, poruczniku?
- Cezary, Cezary Nikoajewicz.
- Wspaniale. Cezary Nikoajewiczu, sidmy teraz i przejrzyjmy szczegowo pask kartotek.
- A przecie pan mnie ju kiedy uczy, nie pozna mnie pan...
- Tak, tak, twarz pana jako wydaa mi si znajoma.
- W wojskowej Akademii Medycznej w Kujbyszewie, w pidziesitym czwartym roku.
- Szapowaow? Ach tak, teraz przypominam sobie. Rozrs si pan, zmnia. No, do roboty, mj
drogi. Dawaj pan tu swoj ksigowo.
- Niech pan tylko spojrzy, jaki obwd klatki piersiowej! - wykrzykiwa Szapowaow od czasu do czasu.
- Takie puca nigdy nie choruj, prawda? No, a to cakiem jak Herkules.
- Przepraszam, widz tutaj notatk: Pilot pierwszej kategorii, a dalej Parali nadgarstka lewej rki
po zranieniu.
- Wszystko w porzdku, Patonie Grigorjewiczu, mamy tu kilku takich, ktrzy nie podlegaj
normalnym ograniczeniom... Jest w tej sprawie specjalny rozkaz... Na ich wasn prob oczywicie.
Tak samo niektrzy pracownicy radiolokacji i technicy. Ale to wszystko takie dziwaki, wie pan, przyjd
tu i cudeka gadaj.
- Oni gadaj, a pan na magnetofonie utrwala i zadowolony. Moe nie mam racji, Cezary
Nikoajewiczu?
- Zdarza si - odpar ze skruch Szapowaow. - Ale jakie to dziwaki! Jak pan ich pozna, bdzie pan
aowa, e nie nagraem ich opowiada. Mamy tu jednego dowdc oddziau lokacyjnego, akurat ma
pan w rkach kart. Nazywa si adoski. Jego haso wywoawcze - Huzar. Ten jest po prostu
nadziany takimi historiami, takimi historiami, e...

- Tak - przerwa mu Paton Grigorjewicz. - Widz te historie. Co? Nastpstwa zranienia? Tak, tak. I ma
podwyszone cinienie.
- Zawsze ma takie i mia przez cae ycie, informowaem si ju i przegldaem jego karty
z dwudziestu piciu lat suby w wojsku. Fenomen, ale co za czowiek! Oczywicie unika immodicus
labor, e tak powiem, nadmiernego wysiku fizycznego.
- Ale loty odbywa regularnie, tak tu zanotowano... Diabli wiedz, co si tu u pana wyrabia!
- Ale zarzdzenia specjalne...
- Do tego, adnych zarzdze specjalnych. Przysano mnie tutaj, ebym zaprowadzi porzdek
w subie medyczno-sanitarnej, oderwano mnie od wanych prac. A pan tu zrobi jednostk
inwalidw. Specjalne zarzdzenia, powie pan! A dlaczego pan nie protestowa, nie skada
meldunkw. Kim pan jest, pytam. Czy z pana, jak si pan wyrazi, medicus czy amator historyjek?
Paton Grigorjewicz kontrolowa w mylach cae swoje przemwienie i stwierdzi, e jest z niego
zadowolony, poda prawdziw przyczyn swojego przybycia: inspekcja, sprawdzenie, a potem
zobaczy si...
- Dzi jeszcze rozpoczniemy przegld caego personelu. Caego...
- Bdzie pan musia zetkn si z Dyspozytorem - rzek ostrzegawczo Cezary Nikoajewicz. - A to,
uprzedzam, taki gagatek, e...
- Ano dawaj pan jego kart. No, jest. Mielnikow. Micha Antonowicz. Chronaksymetri sam pan robi?
To dobrze. A jak refleksy tego paskiego Dyspozytora? Co! Reakcja wzmoona?
- On rzadko lata, bardzo rzadko, to przecie nie lotnik.
- No, to zaczniemy od tego paskiego Huzara. Jak go mona wywoa, przez telefon?
Cezary Nikoajewicz nakrci numer telefonu i w goniku, z ktrego do tej pory sycha byo
przyciszon audycj z Moskwy, rozleg si gos:
- Tu Huzar, sucham.
- Borysie Dmitrijewiczu, niech pan wstpi do ambulatorium, chcielibymy pana obejrze. - Cezary
Nikoajewicz odoy suchawk na wideki. - Zaraz przyjdzie - doda - sam pan zobaczy.
Nie upyny nawet dwie minuty, a drzwi rozwary si i do pokoju, mocno kulejc, wszed bardzo
wysoki mczyzna.
Prawdziwy huzar - pomyla Paton Grigorjewicz, starannie lustrujc wzrokiem przybysza. Czupryna
czarnych, kdzierzawych wosw, oczy czarne, byszczce pod gstymi jak wymalowanymi brwiami,
twarz agodna, dobroduszna.
- Borysie Dmitrijewiczu, chcemy pana bliej pozna - zacz Cezary Nikoajewicz.
adoski wyda jaki nieartykuowany odgos i nagle stkn gono, apic si za krzy.
- Co panu jest? - zaniepokoi si Cezary Nikoajewicz. - Znw zapalenie korzonkw nerwowych?
- Si ju nie mam! - jkn adoski. - Si ju wicej nie mam. Gdyby nie moja solniczka, byby ju ze
mn koniec.

adoski spojrza surowym wzrokiem w oczy Patona Grigorjewicza i uroczystym ruchem poda mu
jaki okrgy, biay przedmiot.
- A co to znowu? - zapyta z lekkim zmieszaniem Paton Grigorjewicz.
- Polecam jedyny wyprbowany rodek przeciwko zapaleniu korzonkw nerwowych. - Z gonym
stukniciem adoski postawi przed Patonem Grigorjewiczem bia fajansow solniczk. - Nie
poznaje pan? - zapyta. - To z restauracji Ararat. Drugiej takiej na wiecie nie ma. Niech pan zwrci
uwag na ksztat. Ukradem, przyznaj si zupenie otwarcie, w czterdziestym szstym roku.
- Ile lat cierpi pan na zapalenie korzonkw nerwowych? - zapyta Paton Grigorjewicz.
- Przez cae ycie, przez cae moje gorzkie ycie. Tylko ta solniczka mnie jeszcze trzyma.
- Masuje ni sobie krzy - wyjani Cezary Nikoajewicz. - Twierdzi, e mu to pomaga.
- No i nigdy si pan powanie nie leczy?
- Leaem w szpitalu w pidziesitym drugim roku, szpital dla wyszego dowdztwa. Tak, byem
wtedy kapitanem wojsk cznoci, ale miaem szczcie, tak, wielkie szczcie, no i znalazem si
w tym szpitalu. Byem przejazdem w Moskwie i patrol zabra mnie wprost z ulicy, wszystko przez to
przeklte zapalenie.
- Przez zapalenie korzonkw nerwowych? - zdziwi si Paton Grigorjewicz. - Patrol?
- Tak, patrol. Zapomniaem zabra z hotelu swoj solniczk i dosownie na ulicy mnie poamao.
Wszdzie upa, a tu jeszcze boli jak diabli. Rozpiem konierz - byo to akurat naprzeciw budynku
Maneu, a tu patrol. Porucznik, chopak krew z mlekiem, co go obchodz czyje cierpienia, podchodzi
do mnie i prosi o dokumenty. Mwi do niego, tak i owak, daj ty, bracie, czowiekowi umrze
w spokoju, a on na to: Macie rozpity konierz, robicie tu nieprzyzwoite pozy, to chodcie za mn.
Prowadzi mnie na komend. Sam idzie do gabinetu komendanta, gono skada meldunek, ja siedz
w poczekalni i wszystko sysz. Zatrzymalimy... niezgodnie z regulaminem... Zachowuje si
wyzywajco. Potem wraca i mwi: Bdziecie rozmawiali z generaem, zapnijcie cho konierz! A ja
nawet nie mam guzika, tak mnie wzio, e wyrwaem razem z ptnem. Wchodz wreszcie do
generaa, a to taki staruszek, co jak pan. Siadajcie - mwi. - Co wam jest, kapitanie. A ja mu
mwi: Towarzyszu generale, pozwlcie sta, boli, e wytrzyma nie mog. A co wam dolega, jeli
mona wiedzie? Zapalenie korzonkw nerwowych, i towarzyszu generale. Zapalenie korzonkw
nerwowych?! Kochany! - tak powiedzia: kochany - ja te mam zapalenie korzonkw nerwowych!
Paton Grigorjewicz nie wytrzyma i parskn miechem.
- Pokazuj mu dokumenty, tak i owak, kieruje si na leczenie do szpitala, wszystko zgodnie
z regulaminem. No, nagadalimy si, opowiedziaem mu o solniczce, jak si ni ratuj. Ale on adoski machn rk - taki ciemniak, nawet nie sucha. Siedzimy tak i gadamy sobie serdecznie,
ble mi jako przeszy, a tu drzwi cichutko si otwieraj, zaglda dowdca patrolu. Jak zobaczy, e
my tak spokojnie, po przyjacielsku sobie gadamy, to lepia wytrzeszczy, a genera mwi do niego:
Poruczniku, oddajcie kapitanowi adoskiemu dokumenty i zajmijcie si swoimi sprawami.
adoski umiechn si i spod gstych wsw bysn rzdem nienobiaych zbw.
- No, mwi genera, ulokuj ci w szpitalu, takim nadzwyczajnym, tylko stopie masz ciut za niski.
Uwaaj, powiesz tam, e... No, w kadym razie, e co najmniej pukownik. Piamy wszyscy nosz

jednakowe. No i wie pan, jak si dostaem? Jako kapitan, ale pierwszej rangi2, stary wilk morski.
Wszyscy dopytywali si, gdzie su. A ja na to, e w Dziewitym Okrgu Dalekowschodnim.
- A chocia istnia taki okrg? - zapyta Paton Grigorjewicz.
- Ot w tym sk, e nie istnia, nie udao si. A potem mnie wykradli...
- Jak to wykradli?
- Wykradli noc, razem z kiem. Budz si, a tu zupenie inna sala, balkon otwarty, drzewa szumi,
na sali szeciu ludzi, sami marynarze, rozumie pan. Tak si im spodobaem, e mnie wykradli,
w tajemnicy przed wszystkimi.
- No, a co byo, jak si pan wypisywa? Domylam si, w jakim pan by szpitalu. Tam kiedy si pacjent
wypisuje, to idzie korytarzem, eby si poegna z kolegami, pielgniarkami, caym personelem...
- wita racja! Drzwi byy szklane, wic wszyscy kamraci a nosy popaszczyli o szyb, jak zobaczyli
mnie w zwykej bluzie wojskowej. Strach, co tam si wyrabiao. Jak tylko wyszedem z korytarza,
patrz, a tu biegnie siostra i wciska mi kartk do rki. A na kartce: Czoem, kapitanie, bd zdrw, ale
morza to ty nie widzia.
Przez trzy lata nie miaem adnych blw, ale potem znw trzeba byo wyciga solniczk; gdyby nie
ona, ju bym si wykoczy.
adoski pomacha solniczk przed nosem umiechajcego si Patona Grigorjewicza i pokutyka ku
drzwiom.
- Stara solniczka! - dobieg z korytarza jego miech.
- Zapomnia pan go zbada - z utajonym triumfem w gosie przypomnia Cezary Nikoajewicz.
- Rzeczywicie... - Paton Grigorjewicz ockn si. - No c, pokpiem spraw... Stara solniczka...

Kosmiczna winda
Upyn tydzie, ale Paton Grigorjewicz wci jeszcze nie wpad na lad owych suchw, chocia
przyjecha tutaj wanie dla wyjanienia tej sprawy. Nie mona byo samemu zaczyna rozmowy.
Stwierdzi jedynie, e cay zesp pilotw i technikw radiolokatorw, meteorologw, konstruktorw
i matematykw-obliczeniowcw wid uregulowany, spokojny ywot. Tre rozmowy
z ktrymkolwiek z nich staaby si dla wszystkich publiczn tajemnic. Dlatego to kwesti
potwierdzenia czy obalenia tych pogosek, o ktrych mwi Wasilij Timofiejewicz, Paton Grigorjewicz
pozostawi przypadkowi. Wystarczyo zrobi jedn nieostron uwag, eby wywoa niepodane
domysy. Mimo wszystko by tu przecie czowiekiem nowym, obcym. Posiedzi sobie i pojedzie
tak wanie, jak sdzi, myleli wszyscy dokoa.
Tymczasem Paton Grigorjewicz zaj si rozbudowaniem punktu medycznego, sporzdzi spis
niezbdnego wyposaenia. Cezaremu Nikoajewiczowi na prob Patona przysano do pomocy
dowiadczonego rentgenologa. Waciwie mona si byo bez tego obej, baza miaa bowiem
2

Kapitan pierwszej rangi - stopie oficerski w marynarce wojennej ZSRR, odpowiadajcy stopniowi pukownika
w armii ldowej.

byskawiczne poczenie lotnicze, ktre w razie potrzeby mona byo w kadej chwili wykorzysta, by
przewie ciko chorego do jakiejkolwiek kliniki w kraju.
Zupenie nieoczekiwanie Paton Grigorjewicz wpad na szczliwy pomys. Trzeba wygosi odczyt,
powiedzmy na temat: Wpyw przecie na organizm pilota przy starcie i ldowaniu. Przecie
w tych sprawach dysponuje najnowszymi danymi. Naradzi si wic z Szapowaowem i spotka si
z jego poparciem.
- Susznie - powiedzia lekarz. - I niech ich pan troch nastraszy, Patonie Grigorjewiczu. Czasami tak
lduj, e zimno si czowiekowi robi, jak patrzy na to z boku. Straszni ludzie!
Wywieszono ogoszenie i o sidmej wieczorem Paton Grigorjewicz wszed na sal. Za stoem
prezydialnym siedzieli pukownik Uszakow i Borys Dmitrijewicz adoski. W momencie gdy Paton
Grigorjewicz pojawi si w sali, adoski wsta i stukajc czym po karafce (Czy aby nie solniczk pomyla Paton Grigorjewicz), oznajmi:
- Towarzysze, za chwil wysuchamy odczytu naszego szanownego Patona Grigorjewicza. Jak ju
wiecie, bdzie to odczyt na temat wpywu duych przecie na organizm, pilota. Poniewa prawie
wszyscy spord nas musz lata, wic poprosilimy do tej sali nie tylko pilotw, ale rwnie personel
techniczny. Prosimy bardzo, Patonie Grigorjewiczu.
Odczyt zosta wysuchany z du uwag, ale instynkt dowiadczonego lektora podszepn Patonowi
Grigorjewiczowi, e zebrani nie zainteresowali si specjalnie jego prelekcj. Jakie nie wiadomo
dlaczego opnione reakcje audytorium, ledwie syszalne szepty w najciekawszych wedug samego
Patona Grigorjewicza momentach, prawie zupeny brak pyta, kamienna twarz wesoego zwykle
adoskiego - wszystko to wskazywao, e odczyt nie osign celu. Co musiaem przeoczy... Tylko
co? - zastanawia si Paton Grigorjewicz schodzc przy akompaniamencie powcigliwych oklaskw
z mwnicy.
- Mona si rozej - oznajmi pukownik Uszakow. - Jeremin i Koemiakow zostaniecie i poszukacie
kasety z drugim filmem szkoleniowym.
- Zaraz panu co pokaemy - odezwa si Uszakow do Patona Grigorjewicza. - To nie potrwa dugo.
Kurtyna rozchylia si i Paton Grigorjewicz zobaczy wielki ekran. wiato zgaso, a na ekranie
zabysn i zaraz znikn napis:
Start i ldowanie aparatw latajcych wyposaonych w kompensator. Cz druga.
- Aparat latajcy wyposaony w kompensator - zabrzmia w pustej sali potny gos lektora - nie ma
tych istotnych brakw, jakie s organicznie zwizane z napdem rakietowym.
Na ekranie pojawia si rakieta i lektor zacz szczegowo objania, dlaczego rakieta powinna w jak
najkrtszym czasie spali maksymaln ilo paliwa, by osign prdko kosmiczn.
- W odrnieniu od rakiety latajcy aparat z kompensatorem masy grawitacyjnej jest w stanie wyj
w kosmos praktycznie na kadej prdkoci, co prawie cakowicie wyklucza wszelkie przecienie przy
starcie oraz ldowaniu - cign lektor.
Paton Grigorjewicz ujrza, jak do znanego mu konturu samolotu odrzutowego zanurza si jaki
walec o rednicy jednego - ptora metra. Potem pojawi si wykres startu i ldowania.
- Wystarczy niewielkie przecienie przy starcie, ledwie okoo jednej dziesitej przyspieszenia
ziemskiego, aby aparat dolecia do stratosfery. Nastpnie - tu sowom lektora towarzyszy wyrazisty

napis na ekranie - przyspieszenie zmniejsza si, poniewa w miar nabierania wysokoci sia
przycigania ziemskiego dziaajca na aparat stopniowo maleje. Z tego powodu stale wzrasta
przyspieszenie efektywne, nadawane aparatowi przez kompensator, bez odczucia jakiegokolwiek
przecienia...
Srebrzysty punkt wyobraajcy samolot zacz si wznosi coraz szybciej. Gdzie obok migay wyrane
cyferki pokazujce przyrost przypieszenia i prdkoci i nagle jedna z ostatnich cyfr jak gdyby zwalia
si na Patona Grigorjewicza.
- Ju w przestrzeni okooziemskiej prdko latajcego aparatu moe osign dwiecie i wicej
kilometrw na sekund - oznajmi lektor.
Pukownik Uszakow nachyli si do ucha Patona Grigorjewicza.
- Na sekund! Syszy pan, Patonie Grigorjewiczu?
- Przy powrocie latajcego aparatu - cign lektor - z uwagi na spolaryzowane dziaanie
kompensatora masy grawitacyjnej, powstaje konieczno odwrcenia caego aparatu. Su do tego
pomocnicze silniki rakietowe ze sterowanym strumieniem gazw.
Paton Grigorjewicz przypomnia sobie swoje niedawne doznania, w momencie kiedy obok
zasonitego czarn stor okna pyn byszczcy stoek rozpalonych gazw, i poczu zawrt gowy.
- Nastpnie na caym odcinku hamowania utrzymuje si zmniejszon warto przyspieszenia, co
zapewnia wejcie w gste warstwy atmosfery na bezpiecznej prdkoci.
Tego wieczoru wiele rzeczy opowiedzia ekran Patonowi Grigorjewiczowi. Kiedy zapalono wiato,
Uszakow rzek z umiechem:
- Nie tak dawno za przylot do nas dostaby pan znaczek kosmonauty, a moe i co wicej. A teraz dla
pilotw radzieckich statkw kosmicznych to ju chleb powszedni.
- Wnioskuj z tego, e mj odczyt by cakiem niepotrzebny? - zapyta Paton Grigorjewicz.
- Ale skd, potrzebny, i to bardzo. Wyaniaj si nowe problemy i piloci znw si bd musieli
przestawi.
Paton Grigorjewicz ju, ju chcia zapyta, jakie to problemy, ale si w por powstrzyma.
- Wie pan, pukowniku, ju w Moskwie uprzedzono mnie, e chce pan podda rewizji sposb
szkolenia kosmonautw w paskiej bazie. Teraz zaczynam rozumie, e ma pan wszelkie podstawy po
temu. Ale przedtem....
- Co przedtem? - podchwyci czujnie Uszakow.
- Przedtem sam bym chcia ju w peni wiadomie odczu na sobie taki jeden locik.
- To si da zrobi - rzek Uszakow. - Z ca przyjemnoci wyprawi pana, gdzie tylko pan zechce,
choby na Ksiyc...
- Na Ksiyc? Nawet nie marzyem o takiej podry. Wszyscy wiemy, e nasi ludzie bywali tam, ale
informacje o tym nie byy zbyt szczegowe.
- Co robi, sytuacja midzynarodowa nie pozwala chwilowo na odsonicie wszystkich naszych
tajemnic. Ale skoro ju pan do nas trafi, to dlaczego miaby pan sobie nie polata. Mamy tu sta
wind kosmiczn. Jutro z samego rana ruszamy...

Tej nocy Paton Grigorjewicz dugo nie mg zasn. Tak, tam na wysokociomierzu byo szeset myla. - Oczywicie, szeset. Oto dlaczego widziaem w nocy soce, niebieskie soce. I dlatego
wszyscy s tacy opaleni. No, ale trzeba si uspokoi, trzeba zasn. I przy takich wspaniaych lotach ci
ludzie potrafi by grzeczni, spokojni, skromni. No, jeli ju komu bdzie potrzebny psychiatra, to
chyba przede wszystkim mnie.
Dwik telefonu przerwa te rozmylania.
- To ty, Patonie Grigorjewiczu? - rozleg si w suchawce gos Wasilija Timofiejewicza. - Przepraszam,
e obudziem. Co? Nie spae. Jutro lecisz? No, a jak pierwsze wraenie?
- Jeszcze mi trudno powiedzie. Ale to ludzie niezwykle wytrzymali, niektrzy tylko maj
indywidualne odchylenia w nateniu i tempie reakcji, ale to nie piloci, od nich czego innego si
wymaga. A co do sprawy zasadniczej, to jeszcze nic nowego. Nie chc zaczyna pierwszy.
- Wszystko w porzdku - owiadczy Wasilij Timofiejewicz. - A teraz suchaj, otrzymalimy oficjalne
pismo od twojego Dyspozytora. Ju go poznae?
- Owszem, poznaem. Taki blondyn, z wielk gow, czowiek bardzo zrwnowaony.
- No to posuchaj, co pisze ten czowiek bardzo zrwnowaony. Czytam jego meldunek:
- Niniejszym zawiadamiam, e w przestrzeni nad ciemn stron Ksiyca przelatuj od czasu do
czasu ciaa o dziwnych ksztatach. Wizualn ich obserwacj prowadzili: Mohikanin - kierownik
Ksiycowego Laboratorium Chemicznego oraz pukownik Uszakow. ywic pene zaufanie do
raportw tych badaczy kosmosu, wnosz o zrewidowanie pierwotnego planu bada... - Potem idzie
cay szereg propozycji Dyspozytora. Patonie Griogrjewiczu, postanowiem zawiadomi ci o tym,
eby i ty otrzyma pewn swobod dziaania.
- W sam por - Paton Grigorjewicz namaca rcznik w wezgowiu ka i otar mokre czoo. - Akurat
w samiutk por.
- We pod uwag, Patonie Grigorjewiczu, e dopki nie przedstawisz nam swojej opinii, bdzie nam
bardzo trudno si zorientowa, zwaszcza e nikt nie zdoa porobi adnych zdj.
O godzinie sidmej rano czasu lokalnego do pokoju Patona Grigorjewicza zapuka pukownik
Uszakow.
- Prosz. Ju wstaem - rzek Paton Grigorjewicz. - Zaraz lecimy?
- Tak, zaraz - odpar krtko Uszakow. Mia na sobie lotniczy kombinezon i ciepe buty, wok szyi
byszczaa obrcz metalowego konierza do przykrcenia hemu. - Tu jest paski strj lotniczy, w tej
szafce. Pewnie ju pan do niej zaglda.
- Mylaem, e to drzwi do ssiedniego pokoju - odpar Paton Grigorjewicz.
Otworzy szafk i zobaczy kombinezon, a w kcie, na specjalnej peczce - okrgy hem.
Znanym ju tunelem udali si do hangaru, a potem po schodkach weszli do samolotu. Caa rodkowa
cz samolotu, gdzie zwykle mieszcz si fotele dla podrnych, zawalona bya jakim adunkiem.
Byy to skrzane woreczki, rnej wielkoci, zaopatrzone w lnice uchwyty. Uszakow poszed do
przodu i otworzy drzwi do kabiny pilota. Pierwsz rzecz, jak ju od progu zobaczy Paton
Grigorjewicz, bya szeroka lnica kolumna wbudowana w podog i strop kaduba.

- Wic to jest kompensator? - zapyta dotykajc kolumny.


- Tak, kompensator ciaru, typ M-11, produkcja seryjna, Patonie Grigorjewiczu. A ile byo dyskusji
i sprzeciww, i miesznych, i smutnych, zanim wprowadzono wreszcie ten tak potrzebny drobiazg! Uszakow usiad na fotelu pilota i wczy radio. Paton Grigorjewicz usiad obok.
- Nikogo wicej nie bdzie? - zapyta.
- Nikogo, tylko my dwaj. Polecimy i wrcimy razem, jeli nie ma pan nic przeciwko temu. Mamy tak
aparatur nawigacyjn, e niepotrzebny jest ju specjalny nawigator ani radiomechanik. Zreszt i sam
lot nie jest ju niczym skomplikowanym.
- Pukowniku - zadwicza w goniku jaki znajomy gos. - Jak mnie syszysz?
- Znakomicie, Dyspozytorze.
- Gotw jeste do lotu?
- Gotw.
- Doktor jest z tob?
- Tak, doktor jest ze mn.
- Poprowadzisz transport cystern. Zabierzesz je z kwadratu G-7. To zaraz za szczytem.
- Ile cystern?
- Czternacie.
- Jakie dane o niebezpieczestwie meteorytw?
- Wypucilimy trzy sondy. W granicach normy. W kadym razie radz zaoy hemy. No, Pukowniku,
pozdrowienia dla wszystkich, zwaszcza dla Mohikanina... Za pi minut moesz startowa.
- Dobra, startuj za pi minut - rzek Uszakow i zwrci si do Patona Grigorjewicza: - Niech pan
zaoy hem.
Uszakow wzi hem z rk Patona Grigorjewicza, unis przezroczyst szyb do gry, gestem kaza
Patonowi Grigorjewiczowi pochyli gow i zaoy mu hem tyem naprzd. Potem szybkim ruchem
obrci hem dokoa osi, podczy do kombinezonu jakie we i przewody.
- Ja zao pniej - powiedzia, kiedy Paton Grigorjewicz zaoferowa mu sw pomoc.
W goniku zadwicza dzwonek. Uszakow pocign ku sobie drek sterowniczy i praw nog
nacisn na jak malek dwigienk pod pulpitem.
Szeroka brama hangaru rozsuna si przed nimi, kryjc si w gb skay, drgny szeregi lamp
pobladych w strumieniu wiata dziennego i samolot cichutko zacz sun ku wylotowi. Z tyu
rozleg si jakby pomruk. Wzek - pomyla Paton Grigorjewicz. - Wzek si ruszy, po co im ten
wzek?
Dopiero teraz mg Paton Grigorjewicz oceni ca upojn rado lotu. Z przezroczystego klosza
kabiny rozciga si dokoa szeroki widok. W oddali widnia brzeg bkitnego jeziora, ktre z gry
wydawao si jeszcze bardziej bkitne; a oto budynek, z ktrego dopiero co wyszed. Za spadzistym
urwiskiem wyoni si placyk, cay usiany jakimi dziwnymi, ciemnymi plamami.

- Co to takiego? - powiedzia Uszakow, kiedy Paton Grigorjewicz wskaza mu rk te plamy. - To


studnie. Betonowe studnie. Przechowujemy w nich cysterny z paliwem, pynnym tlenem i innym
adunkiem dla bazy ksiycowej. Zaraz pan sam zobaczy.
- Jestem nad kwadratem! - zawoa do mikrofonu. - adunek gotw?
- Mona lecie - pada odpowied z gonika. - Podaj kolejno: start piercieniowy, jednoczesny dla
wszystkich cystern, odlego trzy kilometry. Na sto kilometrw przed powierzchni Ksiyca dasz
sygna Mohikaninowi. Trzymam mocno, moesz nabiera wysokoci.
Ziemia zacza szybko opada. Budynek bazy wyglda ju jak pionowo ustawiony notes, obok jezioro
niby talerzyk, tajga zlaa si w zbit ciemnozielon mas.
- Niech pan spojrzy, szybko niech pan spojrzy - rzuci Uszakow, pokazujc w d. Poprzez okno
w pododze Paton Grigorjewicz zobaczy, jak ze studzien wysuny si biae cylindry cystern.
Uformoway piercie i zaczy wznosi si coraz wyej. - Tak bd i za nami a do Ksiyca.
- A dlaczego w takiej duej odlegoci.
- Maj atomowe silniki, bez osony. Kompensator ten sam, co na naszym samolocie, ale uzyskuje si
znaczn oszczdno na ciarze.
- To dlatego trzyma si je w studniach?
- Tak, wanie dlatego. Do kadej cysterny doprowadza si przewodami wod, benzyn lub alkohol,
tlen albo azot. Na Ksiycu wejd one w odpowiednie gniazda. Tam si je oprni i zaaduje
adunkiem ksiycowym.
- No a my mamy oson przed promieniowaniem atomowym?
- Mamy mikroreaktor ze wzmocnion oson. Zuycie energii jest stosunkowo mae.
W goniku rozleg si znw ten sam gos.
- Pukowniku, przejmuj cysterny. Szczliwej drogi!
- Dobra, przejmuj cysterny. - Uszakow szybko przeczy co na pulpicie i znw skierowa samolot do
gry, gdzie szerok rwnin rozcigay si skbione oboki.
Paton Grigorjewicz przymkn na minut oczy, kiedy samolot wszed w skbiony mglisty opar.
Potem znw jasno zawiecio soce, a powierzchnia chmur w dole pod samolotem zrobia si
podobna do zanieonego pola gdzie w stepach koo Orenburga. Wydawao si, e jeszcze chwila,
a na horyzoncie wyoni si samotny chutor albo sylwetka narciarza, ale zamiast tego pojawiy si
tylko biae walce, ktrych fantastyczne cienie legy na zamknit pod nimi stref chmur.
- Mgbym tak lecie i lecie... - rzeki Paton Grigorjewicz. - Czowiek nie ma wraenia, e na co
czeka. Zazwyczaj czeka si, kiedy wreszcie podr si skoczy.
- W zasadzie to bardzo niebezpieczny stan - odpar Uszakow opierajc si o fotel. Przekaza
kierowanie automatom i czarny ppiercie sterowniczy odchyla si przed nim cichutko to w jedn,
to w drug stron. - Niebezpieczny nie dla pasaerw, ale dla pilotw. Dawnomy si ju spotkali
z przypadkami euforii wysokoci, pilotowi wydaje si, e nie ma nad nim adnej wadzy, e moe lata
bez koca, na dowolnej wysokoci, nie liczc si ani z iloci powietrza, ani w ogle z niczym...
Dlatego na takie loty piloci lec zazwyczaj parami, tak jak ja z panem.

- Czyli e mimo wszystko mona zauway jakie zmiany w psychice? - zapyta ostronie Paton
Grigorjewicz.
- Ale oczywicie, jakeby inaczej? Dopki czowiek by zwizany z lecc po orbicie rakiet, zwizany
elaznym prawem oszczdnoci paliwa, wszystkie ewolucje latajcego aparatu trzeba byo robi jak
najrzadziej i jak najdokadniej. No a dzi dajemy pilotowi moliwo latania jak chce, no i czasami
moe zdarzy si taka reakcja. S oczywicie jeszcze inne problemy...
Umilkli obaj. Uszakow przesuniciem dwigni zamkn klosz kabiny czarnymi osonami, zostawiajc
tylko jedno boczne okno. Zajrzay przez nie migocce gwiazdy.
- No, mona si zdrzemn - rzek przecigajc si. - Wszystko przebiega normalnie.
Paton Grigorjewicz spojrza na niego z ukosa i uwiadomiwszy sobie przez sekund, e wisi w tym
dziwnym samolocie nad czarn otchani, ze zdziwieniem stwierdzi, i nie odczuwa adnego strachu.
Rzeczywicie wszystko przebiegao normalnie.
W dwadziecia minut pniej Uszakow, wskazujc Patonowi Grigorjewiczowi wysokociomierz
wmontowany w tablic z przyrzdami, oznajmi:
- Dwiecie tysicy kilometrw od naszej matuli Ziemi. Zaraz bdziemy si odwracali.
Spojrza w d, gdzie byszczao olepiajco czternacie cylindrw pdzcych nierozcznie za
statkiem. Od czasu do czasu to jeden, to drugi spowija si oboczkiem pary.
- Co to takiego? Co si psuje? - zapyta Paton Grigorjewicz ukazujc na cylindry.
- Klapa bezpieczestwa. Kady cylinder ma tak klap. Cylindry s biae i znakomicie odbijaj wiato
soneczne, ale czasami trzeba regulowa cinienie - odpar Uszakow.
- Nagrzewaj si?
- Tak, i to bardzo mocno niekiedy... No, Patonie Grigorjewiczu, zaczynamy obrt.
Paton Grigorjewicz spodziewa si, e Uszakow wykona teraz jaki skomplikowany manewr, ale
zamiast tego Uszakow znw pochyli si w fotelu i wpatrzy si w odlege gwiazdy.
- Zaczynamy - powtrzy. - Orientuj si po gwiazdach.
W kabinie zahucza jaki sygna alarmowy.
- No, ju mamy sygna obrotu... Niech pan patrzy na cylindry.
- S przecie na miejscu... - rzek po chwili milczenia Paton Grigorjewicz.
- Tak si tylko wydaje, w rzeczywistoci weszlimy ju w stref przycigania Ksiyca i obracamy si
razem z cysternami dookoa wsplnego rodka cikoci. Niech pan uwanie patrzy...
I nagle do kabiny wdaro si ostre wiato. Pocztkowo Paton Grigorjewicz nie zrozumia, co si stao,
ale przymruywszy oczy zobaczy za cysternami jasno owietlony dysk Ksiyca.
- No, ju obrcilimy si - rzek z ulg Uszakow. - Jeszcze godzinka i bdziemy na miejscu. Sidziemy
koo krateru Kolumba, w ksiycowych Pirenejach. Jest tam jedna z naszych staych baz.
- Tam pracuje paski Mohikanin.

- Tak, Mohikanin. A propos, nazywa si Dymitr, Dymitr Jaworski. Ale ma taki sygna wywoawczy. Przy
sprawdzaniu listy czsto mwimy po prostu Mohikanin. Zaraz mu damy zna.
Uszakow pochyli si do mikrofonu i powiedzia wyranie:
- Mohikanin, tu Pukownik. Syszysz mnie? Odbir...
- I sysz, i widz - rozlego si w odpowiedzi. - Zwiksz hamowanie... O jedn dziesit.
- Moesz przej cysterny? Odbir...
- Jeszcze nie. I le troch bardziej na wschd, jeste wanie nad cyrkiem Aliacensis. Wanie idziesz
nad nim... Przejmuj cysterny. Przeczaj...
Pukownik pomanipulowa jakimi przyrzdami na tablicy i natychmiast powiedzia do mikrofonu:
- W porzdku, Mohikanin, ju s twoje.
W dole, w odnogach toszarych gr ksiycowych Paton Grigorjewicz zobaczy taki sam system
studzien jak i na Ziemi. Piercie cystern zawis nieruchomo... Nagle jeden z cylindrw, jakby
zeliznwszy si w d, znik w cieniu ksiycowego pasma grskiego. Po nim drugi, trzeci.
- No, ju wszystkie... Teraz kolej na nas - rzek Uszakow. Znw uj dwigni. Kademu jego ruchowi
towarzyszy omot wzka za plecami.
- Balast do przodu i my do przodu - objania Uszakow - balast do tyu i my do tyu... Zmieniam rodek
cikoci aparatu, rozumie pan, Patonie Grigorjewiczu. To ju wystarczy, eby kompensator da tak
czy inn skadow do lotu poziomego.
- Czyby wzek by taki ciki? - zapyta Paton Grigorjewicz.
- Jest wypeniony oowiem. Trzeba wozi ze sob zbdny ciar, ale c robi... Schodz do ldowania
- krzykn gono do mikrofonu, i samolot skry si w cieniu gry. Tylko tam, gdzie padao wiato
silnego reflektora zamocowanego nad kabin, wida byo skay. Ale oto otworzyo si bezdenne okno
w gbi gry i samolot wszed we pynnie. Wzdu cian przemkny dobrze znane Patonowi
Grigorjewiczowi acuszki migajcych lamp.

Tajemnicze ostrzeenia
W owych odlegych czasach, kiedy powierzchnia Ksiyca bya jeszcze do plastyczna, nierzadko
zdarzao si, e rozpalone gazy wulkaniczne szukajc ujcia przebijay sobie drog poprzez masyw
grski. Czasami obiy proste jak lufa armatnia pionowe studnie, czasami zygzakowate korytarze
oszlifowane odamkami kamieni i obtopione przez wewntrzny ar. Wanie w jednej z takich
rozgazionych pieczar ulokowaa si grupa badawcza Mohikanina.
Idc za Uszakowem Paton Grigorjewicz min trzy-cztery komory ze wzrastajcym stopniowo
cinieniem wewntrznym i dotar do wskiego chodnika, wyranie sztucznego pochodzenia. Chodnik
ten by prostoktny, nie za owalny jak dotychczasowe. Wzdu ciany w rwnych odstpach wieciy
jakie informatory. Uszakow stan i przyjrzawszy si uwanie wskazaniom okrgego,
wmontowanego w cian przyrzdu podnis przezroczyst oson swojego hemu. Paton
Grigorjewicz poszed w jego lady.

- Co to za przyrzd? - zapyta.
- Nie pozna pan? Barometr-aneroid... Tutaj zawsze jest siedemset szedziesit milimetrw supa
rtci, jeli wszystkie ukady pracuj normalnie.
Dotarli do byszczcych drzwi z duraluminium. Na czarnej tabliczce widnia napis: Laboratorium
Chemii Ksiycowej. Uszakow nacisn klamk i otworzy drzwi.
- Niech pan wejdzie, Patonie Grigorjewiczu.
- Sowo daj, czymy naprawd na Ksiycu? - zapyta ze miechem Paton Grigorjewicz. - Gdyby nie
to wraenie nadzwyczajnej lekkoci w caym ciele, za nic bym nie uwierzy... Ale po co tabliczka? Po
co ta tabliczka na drzwiach?
- Dymitr ma swoje dziwactwa. Pedantyczny a do miesznoci.
- Z wyksztacenia chemik?
- Chemik-analityk.
- No to wszystko jasne. Czysto i pedantyczno wielkiego chemika Czugajewa stay si przysowiowe
nawet wrd lekarzy.
Laboratorium Chemii Ksiycowej miecio si w przestronnej naturalnej pieczarze. W wietle
elektrycznych lamp sklepienie pieczary uchodzce strzelistym ukiem gdzie hen do gry lnio
bladozielonym odblaskiem. Ciemnoczerwone yki kamienia wijce si na cianach wyglday niby
jaki wymylny, dziwaczny ornament. W dole stay stoy, najzwyklejsze ziemskie laboratoryjne stoy,
na pkach butle z odczynnikami i szko, mnstwo szka... Pracowao tu chyba niemao ludzi. Paton
Grigorjewicz naliczy dwadziecia stanowisk roboczych. Ale teraz pomieszczenie byo puste. Uszakow
uchyli malutkie drzwiczki do sali ssiedniej i zawoa:
- Dymitr! Jeste tu? - Potem odwrci si do Patona Grigorjewicza i rzek ze zdziwieniem: - Pusto!
I nagle pod sklepieniem laboratorium gucho zaterkota dzwonek.
- Alarm! - rzek z niepokojem Uszakow. Co si u nich stao. Szybciej, Patonie Grigorjewiczu,
pdmy na sal cznoci.
Znw zapucili si w wskie przejcie. Uszakow starannie zamkn za sob drzwi. Tu za rogiem
wpadli na niskiego mczyzn w skafandrze.
- Dymitr! A my ci szukamy. Co si u ciebie stao?
-Pniej, pniej - rzek Dymitr. - Chodcie do mnie do gabinetu. Wierz mi, Pukowniku, nie mamy ani
sekundy czasu.
- Trzeba wraca - owiadczy Pukownik. - Dowdca nie w humorze... C im si mogo przydarzy?
- Tu tak cicho i taki spokj, e chyba nic nie moe si przydarzy - rzek Paton Grigorjewicz, gdy
znaleli si w malekim pokoiku przylegajcym do laboratorium.
- Niezupenie - oznajmi Pukownik. - Oczywicie, tutaj jest stosunkowo cicho, ale gwny majtek
Dymitra znajduje si na zewntrz, w kraterze Kolumb. Maj tam swojego rodzaju poligon do
praktycznych bada tego wszystkiego, co powstaje w tym laboratorium.

- Mylaem, e badaj po prostu skad ska ksiycowych, okrelaj, z czego si skadaj, czym rni
si od ziemskich.
- Nie, Patonie Grigorjewiczu, myli si pan. Dymitr jest najwikszym fantast, jakiego kiedykolwiek
widziaem.
- No a jak to pogodzi z jego pedanteri?
- Daje ona jego fantazjom mocny element realnoci, osigalnoci. Postanowi sobie, e zrobi z
Ksiyca ciao zamieszkane, eby tak powiedzie fili Ziemi.
- Ju i teraz niezgorzej si urzdzi - zauway Paton Grigorjewicz.
- To dopiero pocztek. Okazuje si, Patonie Grigorjewiczu, e w zasadzie dookoa Ksiyca moe
istnie atmosfera.
- Czy ta teoria naszego Dymitra wie si jako z budow kompensatora i z waszymi osigniciami
w dziedzinie przycigania?
- Owszem, wie si - potwierdzi krtko Uszakow. - Ale co im si przytrafio?
W laboratorium rozlegy si kroki. Jeden po drugim wchodzili ludzie, ubrani w najzwyklejsz ziemsk
odzie, podchodzili do Uszakowa, witali si z nim.
- No, co tam sycha na Ziemi? - wypytywali Pukownika. - Radio mwio, e macie wci deszcze.
- Nie byo deszczw - rzek Paton Grigorjewicz.
- Owszem, byy - zareplikowa Uszakow.
- Jak to? Nie byo adnych...
- Ich nie interesuje baza, ale Moskwa, a w Moskwie byy, i to ulewy - wyjani Uszakow.
- Nasze zegarki s nastawione wedug czasu moskiewskiego - rzek kto w laboratorium. - A oto
mamy i Mohikanina.
Dymitr nie mia na sobie ani kombinezonu, ani hemu. Paton Grigorjewicz mg mu si teraz dobrze
przyjrze. Wska chopica twarz, pokryta czerwon opalenizn, drobne rce z dugimi palcami.
W zestawieniu z Uszakowem wyglda jak chopaczek. Ale oto jego zielone lnice oczy zetkny si
ze wzrokiem Patona Grigorjewicza. Z tego chopaczka bia jaka zuchwaa, zaskakujca sia. Od
dziecistwa, od wczesnej modoci cierpia z powodu swego wzrostu - pomyla Paton Grigorjewicz. Odwag i zuchwaoci stara si dorwna rwienikom.
- Wiesz, byo tak - rzek Dymitr wyjmujc z kieszeni marynarki zwinit w rulonik tam. - Rozumiesz,
Wala, przyszo ostrzeenie z Orodka, e zblia si jaki gsty deszcz meteorytw, maj spa na nasz
krater. Trzeba byo wcign do rodka ca oraneri... ledwiemy zdyli.
- Domyliem si tego - rzek Uszakow. - No, a rozadowalicie ju wszystko?
- Zaraz rozadujemy. Wysaem ju tam ludzi - kiwn gow Dymitr. - No a jak si miewa Dyspozytor?
Nie zazdroci nam przypadkiem?
- Zazdroci, Dima, zazdroci - odpar Uszakow i Paton Grigorjewicz zrozumia, e tych dwu tak
odmiennych mczyzn czy co wicej ni dobre stosunki. Widzia, jak zmienia si i agodnieje wska
twarz Dymitra, kiedy zwraca si on do Uszakowa.

- Popatrzmy na ten deszcz meteorytw - zaproponowa Dymitr. - Wychodzi nie bdziemy, wystarczy
przez okno.
Przeszli przez laboratorium, po wskich schodach wyciosanych w skale wstpili na gadziutk
platform. Tam stao ju piciu pracownikw laboratorium. Przepucili Patona Grigorjewicza tu do
ciemnego kwadratu okienka. Wida std byo doskonale cay krater Kolumb. W oddali koo acucha
piercieniowych gr wznosiy si jakie dziwne rusztowania z byszczcego metalu.
- Tam wanie znajdowaa si nasza oraneria - rzek Dymitr - ale trzeba byo nawiewa.
- Jaki dziwny jest odblask soca na skaach - powiedzia Uszakow. - Jak gdyby unosia si mga...
- Ach, zauwaye! - zamia si ktry z pracownikw laboratorium.
- To nasze dzieo - wyjani Dymitr. - C chcecie. Zaczli tu y ludzie... I wszystko by miao zosta po
staremu?
- A jednak - cign Uszakow - ta mgieka jaka...
- Wpucilimy do czaszy krateru tony pary wodnej, setki ton... Ot i jako para si trzyma...
Sprawdzilimy. Prawie we wszystkich kraterach to samo. Para trzyma si nad Ksiycem, nie ulatuje.
- I atmosfera bdzie si trzymaa - owiadczy kto z przekonaniem. - Bdzie na przekr wszystkiemu.
- Ale para wodna to nie powietrze - rzek Uszakow.
- Przede wszystkim para wodna, przede wszystkim - upiera si Dymitr. - Soce i ycie dokonaj
reszty. Szkoda, e nie widziae naszej oranerii, dopiero by si przekona. Ronie u nas ple,
rozumiesz, Wala, ronie ple w atmosferze pary wodnej.
- No a czym oddycha? Przecie tu potrzebna nie para, ale tlen? - zapyta Uszakow.
- Ju ci powiedziaem: soce i ycie. Soce natychmiast jonizuje par wodn i uwalnia atomowy tlen,
a ycie wciga go w obieg. Tak, Wala, ju prbowalimy, wychodzio.
- No a skd bierzecie par wodn? - zapyta Paton Grigorjewicz. -- Przecie chyba nie dostajecie jej z
Ziemi?
- Nie, nie z Ziemi - odpar Dymitr. - Tutaj, na Ksiycu znalelimy szereg znakomitych rde.
- Wydobywaj jakim sposobem wod krystaliczn - wyjani Uszakow. - Maj tu cay przemys.
- Jest, patrzcie! - krzykn Dymitr. - Patrzcie!
Na dnie krateru, w kilkunastu miejscach naraz, wytrysy fontanny i w chwil potem potny wstrzs
wybuchw przeszed gucho przez podoe. Wszyscy drgnli i ucichli. Z wntrza krateru podniosa si
brunatno-ruda chmura, jeszcze sekunda, jeszcze dwie i przed oczyma patrzcych roztoczy si obraz
chaosu i zniszczenia. Metalowe przsa, na ktrych opieraa si oraneria, zgiy si, tu i wdzie
zamay, byszczcy odamek metalu wystrzeli w gr i polecia gwatownie w stron okna. Wszyscy
cofnli si odruchowo, ale odamek znik w cieniu gry i przeszed doem.
- Nie dolecia - rzek Dymitr. - A przecie gdyby nie ostrzeenie, z oranerii zostayby tylko
wspomnienia.
- Jeszcze i tak roboty bdzie na dwa tygodnie, jeli nie na trzy - doda kto z pracownikw.

W gabinecie Mohikanina Uszakow rozwin pasek telegraficzny zawierajcy informacje o deszczu


meteorytw. Pasek podziurawiony by trzema rzdami otworw.
- Umie pan czyta z tamy? - zapyta Patona Grigorjewicza.
- Nie, nie umiem, a co tu jest napisane?
- Wsprzdne i szybko meteorytw... Oczekuje si - zacz powoli czyta Uszakow przegldajc
tam - upadku masy meteorytw o godzinie szstej zero zero czasu moskiewskiego.
Co tkno Patona Grigorjewicza, e a wsta z krzesa i podszed bliej. Odcinek tamy, ktry trzyma
w rkach Uszakow, by zupenie gadki. Tama bya perforowana na samym kocu, potem perforacja
urywaa si i dalsza cz tamy bya rwnie nietknita.
- Gdzie jest ten zapis? - zapyta Paton Grigorjewicz.
- O, tutaj - Uszakow pokaza na gadki odcinek i zwin tam w rulon.
- A pan, panie Mohikaninie - zwrci si Paton Grigorjewicz do Dymitra - pan te widzi ten zapis?
- Oczywicie - odpar Dymitr. Podszed do Uszakowa i rozwin tam. - O tu - pokaza gsto
perforowany koniec tamy - tu jest zawiadomienie o adunku przygotowanym dla naszego
laboratorium. - W miar jak Mohikanin rozwija tam, Paton Grigorjewicz zacz odczuwa, e co
dawi go w gardle. Dymitr powtrzy: - Upadek masy meteorytw o godzinie szstej zero zero czasu
moskiewskiego.
- Ale na tym odcinku tamy nie ma adnej perforacji! - gwatownie podnoszc gos wykrzykn
Paton Grigorjewicz.
- Jak to nie ma? - Uszakow rozemia si. - Co si z panem dzieje, Patonie Grigorjewiczu?
- Trzeba si leczy, wujku - poradzi uprzejmie Dymitr. - Nie zawadzi i do psychiatry. Tutaj, o, nie ma
perforacji? - podsun do oczu Patona Grigorjewicza czyst tam.
- Tak, teraz widz - mrukn Paton Grigorjewicz, chocia w dalszym cigu niczego nie widzia, tama
przed jego oczyma bya idealnie gadka. - Teraz widz, chocia jestem tylko psychiatr...
- Jest pan psychiatr? - zapyta Dymitr. - No to tym lepiej. Jak to si mwi w takich przypadkach?
Medice, cura te ipsum?
A wic Wasilij Timofiejewicz mia racj, najwitsz racj - myla Paton Grigorjewicz. - Tylko jak
mona pogodzi stosunkowo wysok dokadno w pracy, w tej strasznie skomplikowanej, niezwykej
pracy - z obdem, z tymi dziwnymi halucynacjami.
- Wysa pan na Ziemi odpowied? - zapyta Dymitra.
- Zaraz wylemy, naturalnie...
Mohikanin szybko wyszed z pokoju, a gdy wrci, twarz jego wyraaa zmieszanie.
- Podzikowaem Dyspozytorowi po linii cznoci optycznej, a on... odpowiedzia...
- Co odpowiedzia? - zapyta szybko Paton Grigorjewicz.
- Odpowiedzia, e ani on, ani w ogle nikt nie wysya adnych ostrzee... Oto jego odpowied. Dymitr poda tam Uszakowowi. - Czytaj!

- Nikt was nie ostrzega. Takich rzeczy jeszcze nie potrafimy przewidywa. Bez gupich artw, Wielki
Wodzu...
- Wielki wdz to pan? - zapyta Paton Grigorjewicz Dymitra.
Dymitr kiwn gow i odpar w zamyleniu:
- By wdz, ale si skoczy. Znowu zaczyna si jaka pltanina... Trzeba co przedsiwzi, jak
mylisz, Pukowniku?

Pierwsze spotkanie
Wydarzyo si to, zanim jeszcze samolot osign punkt obrotu. Uszakow spojrza w praw szyb
kabiny i zamar.
- Widzi pan? - zapyta.
Paton Grigorjewicz ju, ju chcia powiedzie, e niczego nie widzi, ale nagle rzeczywicie zobaczy:
prosto w ich kierunku poda czerwony wietlisty dysk. Pojawi si jako nieoczekiwanie, powoli
przeszed nad samolotem i ukry si za ciemnym daszkiem osaniajcym lew stron kabiny.
- Co to? - wymamrota Paton Grigorjewicz. - Jaki wielki... To te wasz?
- Nie, Patonie Grigorjewiczu, nie nasz...
- No to czyj?
- Zaczy si pojawia, gdy tylko wyldowalimy na Ksiycu. Pierwszy zobaczy Mohikanin. Potem i ja
widziaem... moe dwa, moe trzy razy... Inni te widywali. Ale t niebiesk maszyn widz po raz
pierwszy, takich jeszcze nigdy nie spotykaem...
- Powiedzia pan niebiesk?
- Jak to, wic pan niczego nie zauway?
- Trzeba bdzie zbada paski wzrok, Pukowniku. Ja wyranie widziaem olbrzymi dysk, przeszed
tdy, o, w tym kierunku, ale cay by... czerwony...
- By niebieski, Patonie Grigorjewiczu... I nie mwmy ju na ten temat.
Przez ca drog prawie nie rozmawiali. Dopiero gdy lecieli nad bia Arktyk, Uszakow rzek:
- Nie mam nic przeciwko, niech mi badaj wzrok.
Natychmiast po powrocie Uszakow i Paton Grigorjewicz poszli do gabinetu Dyspozytora. Mielnikow
wysucha uwanie ich opowiadania i zapyta:
- Przywielicie tam z ostrzeeniem?
- Jest! - Pukownik wyj z kieszeni kombinezonu znany Patonowi Grigorjewiczowi rulon.
- Wszystko si zgadza - rzek Dyspozytor ogldajc tam pod wiato i Paton Grigorjewicz ku
swojemu zdziwieniu zauway, e caa tama bya poctkowana dziurkami.

- Pan pozwoli - poprosi Dyspozytora - chciabym jeszcze raz spojrze...


Tak, teraz widzia wyranie. Tak, tama bya pokryta perforacj.
Co si ze mn dzieje - myla Paton Grigorjewicz. - Moe dziaa tu jakie specjalne promieniowanie,
jakiego jeszcze nie znamy. Dziaa na mzg... W takim razie dlaczego nie widziaem od razu? Nie
mogem nie zauway... Nie mogem.
Pokj, w ktrym pracowa Dyspozytor, zalany by purpurowym wiatem zachodzcego soca. Na
olbrzymim stole lea jaki aparat, z ktrego wprost na podog wychodzia biaa tama. Na cianach
wisiay szklane gablotki, co jaki czas pojawiay si tam cyfry i litery. Dyspozytor jak gdyby o nich
zapomnia i nasunwszy na uszy gumowe suchawki, szybko wystukiwa co kluczem telegrafu. Gow
mia wielk, nieproporcjonalnie wielk, wosy gadkie, szpakowate, oczy niebieskie, wzbudzajce
zaufanie, usta lekko otwarte, na policzkach w pobliu suchawek - zmarszczki. Co upodabniao go do
Mohikanina - moe wyraz oczu?
- Z kim rozmawiasz? - zapyta Pukownik.
- Nie przeszkadzaj! - Dyspozytor pokrci gow.
- Nie z Morsem?
Dyspozytor powoli przytakn, potem zdj rk z klucza, rozprostowa palce, znw je zgi i ostronie
pooy suchawki na stole.
- Mors mwi, e te mia spotkanie...
- Na jakiej gbokoci?
- Piciuset metrw. Robili prby z aparatem gbinowym i zauwayli jaki cylinder. Szed na duej
gbokoci, obejrzeli go bardzo dokadnie. rednica najwyej pi metrw, grna pokrywa pkolista,
ale za to Mors ju nie rczy.
- No i co mu powiedzia?
- e trzeba fotografowa, koniecznie fotografowa.
Paton Grigorjewicz wyszed z gabinetu Dyspozytora i zszed na drugie pitro. W ambulatorium byo
cicho. W ssiednim pokoju Szapowaow mczy si z kardiogramem.
Paton Grigorjewicz zapyta pgosem:
- Panie Szapowaow, ma pan testy do bada widzenia barwnego?
- Ju pan wrci? - ucieszy si Szapowaow. - Podobno odwiedzi pan naszego wiecznego sputnika. Ej,
gdybym tak ja mg. Zobaczy pan pewnie mnstwo ciekawych rzeczy? - Szapowaow wrci do
gabinetu i zacz starannie my rce pod silnym strumieniem zadziwiajco przezroczystej wody
jeziornej. - Wod tu mamy fantastyczn, Patonie Grigorjewiczu.
- Nie odpowiedzia pan na moje pytanie - przypomnia mu Paton Grigorjewicz.
- Czy mam tablice? Gdzie pewnie mam, ale do tej pory nigdy nie byy mi potrzebne. Tutaj nie
przyjmuje si daltonistw - zamia si.
- Niech pan znajdzie tablice i poprosi tu Uszakowa, pukownika Uszakowa - rzek Paton Grigorjewicz.

Niebawem zjawi si Uszakow i starannie ogldajc desenie zoone z kolorowych keczek,


bezbdnie odpowiedzia na pytania okrelajc wszystkie figury i cyfry.
- Wic jakiego koloru by ten dysk? - zapyta Patona Grigorjewicza.
- Czerwonego - odpar Paton Grigorjewicz.
- Bkitnego - owiadczy Uszakow. - By bkitny. Nawet lekko szafirowy, tak, cilej biorc szafirowy.
A teraz pana kolej, Patonie Grigorjewiczu - podsun album z rysunkowymi testami. - Co pan tu
widzi?
- Trjkt - odrzek Paton Grigorjewicz.
- licznie - potwierdzi Uszakow. - A wie pan, Patonie Grigorjewiczu, nie powinien pan std
wyjeda... Dopki wszystko si nie wyjani.
- To zaley nie tylko ode mnie - odpowiedzia oschle Paton Grigorjewicz, ale w duszy ucieszy si z tej
propozycji. - Zawiadomi dowdztwo i pewnie jeszcze zostan na jaki czas.
W nocy ze swego pokoju Paton Grigorjewicz dugo rozmawia z Moskw. Wasilij Timofiejewicz
wysucha go uwanie i powiedzia:
- Gdybym ci nie zna od przeszo dwudziestu lat, nigdy bym nie uwierzy. Zbieraj w dalszym cigu
materia, myl, e go nie zabraknie... I jeszcze jedna sprawa... o ile mi wiadomo, nowy sposb lotu
w przestrzeni kosmicznej by takim zaskoczeniem dla specjalistw z dziedziny mechaniki, e nie
zaszkodzi zaj si psychologiczn stron tego odkrycia. Rozumiesz mnie? Zbadaj, czy nie ma z tej
strony jakich niespodzianek.
- Mylisz, e warto zastosowa psychoanaliz?
- Stosowania psychoanalizy nikt ci nie poleci, tym bardziej e masz do czynienia z normalnymi ludmi.
Wydaje mi si zreszt, e sam doszede do tego wniosku.
- Ale oczywicie. Ci, z ktrymi si stykaem, wywarli na mnie jak najbardziej dodatnie wraenie.
Prawd mwic, widziaem nie wszystkich, ale zapoznaem si ze wszystkimi.
- Postaraj si zobaczy wszystkich... No, ycz powodzenia... Chwileczk, Patonie Grigorjewiczu, nie
odkadaj suchawki... Jeszcze jedna sprawa. Dyspozytor prosi o pozwolenie prowadzenia szerszych
bada w przestrzeni okooksiycowej... Z pewnych wzgldw warto, prawda, Patonie
Grigorjewiczu? Pytano nas o to swego czasu i teraz mog odpowiedzie pozytywnie.
- Oczywicie, moesz na mnie polega. Bez wtpienia co si dzieje, chwilowo to co nie
podejmowao adnych wrogich akcji przeciwko zaogom naszych statkw, ale trudno rczy za jutro.
Po wszystkich perypetiach tego dnia Paton Grigorjewicz dugo nie mg usn, a tu nad ranem
przynio mu si, e sam pdzi gwatownie w jakiej dziwnej latajcej machinie, jeszcze chwila i oto
wpada na olbrzymi pomaraczowy dysk, ktry wyoni si nagle przed nim. Przez kilka sekund lea
bez ruchu, z zamknitymi oczyma, radujc si ostr wiadomoci, e by to tylko sen.

Dyspozytor

Paton Grigorjewicz wyjrza przez okno i a zmruy oczy. W nocy spad nieg i wszystko dokoa byo
olepiajco biae, tylko porodku jeziora widniaa ciemna wyrwa - lad wylatujcego rankiem
samolotu. Kto zapuka do drzwi i kiedy Paton Grigorjewicz je otworzy, zobaczy w progu
Dyspozytora. O wilku mowa, a wilk tu - pomyla Paton Grigorjewicz i zagadn z umiechem:
- Pan do mnie?
- Do pana, Patonie Grigorjewiczu - odpowiedzia Dyspozytor. - Nie jest pan zajty?
- Nie, nie, akurat wybieraem si do pana. Musimy ze sob koniecznie pogada. Niech pan siada,
prosz...
- Tak - potwierdzi Dyspozytor. - Koniecznie... Trudno mi jest zacz pierwszemu, ale czuj, e trzeba.
Sam pan si przecie przekona, e w przestrzeni kosmicznej zaczy si pojawia dziwne latajce
urzdzenia. Nie zawsze s takie jak ten, na ktry trafi pan wracajc z Ksiyca. Czasami maj ksztat
kuli, s rnokolorowe. Ostatnio zauwaylimy stoki. Leci, rozumie pan, taki olbrzymi abaur,
rednic ma ze dwiecie metrw, trzeba schodzi z kursu, piloci zdzieraj sobie, nerwy. I w ogle
trzeba zacz dziaa, jak pan sdzi, Patonie Grigorjewiczu?
- Zgadzam si... Ale dlaczego zwraca si pan z tymi problemami wanie do mnie?
- Uszakow powiedzia mi, e jest pan lekarzem psychiatr. Czy to prawda?
Paton Grigorjewicz przytakn.
- Naradzilimy si z Uszakowem i doszlimy do wniosku, e paski przyjazd tutaj to nie kwestia
przypadku. Najprawdopodobniej mj meldunek spotka si z pewnym niedowierzaniem, przysano tu
pana, eby pan to wszystko sprawdzi na miejscu... Mam racj, Patonie Grigorjewiczu?
- Zgodzi si pan, e s powody, by niedowierza. Nie panu osobicie, ale caej tej historii.
- A teraz, co pan teraz myli?
- Trudno mi powiedzie co okrelonego...
- Czytaem to i owo z paskich prac, zawsze pan by odwany w eksperymentowaniu - rzek
Dyspozytor.
- A zatem, panie Mielnikow, zgoda, widziaem na wasne oczy, ale widziaem niezupenie to, co paski
przyjaciel Uszakow. Rozumie pan? Widziaem, e dysk jest czerwonawy, pomaraczowy. Pukownik
twierdzi, e jest bkitny, a nawet szafirowy.
- Pukownik ma oczy jak ptak - zauway Dyspozytor. - Jeli si nie myl, to sam pan sprawdza?
- Sprawdzaem. I ostro wzroku, i widzenie barw, wszystko sprawdzaem... A potem Uszakow mnie
sprawdzi, ale to nie zmienio sytuacji. Dla mnie to, comy spotkali w kosmosie, miao inny kolor, dla
niego - inny.
- Ale to subiektywizm, skrajny subiektywizm, Patonie Grigorjewiczu. No a tama, tama
z informacjami niby ode mnie, przecie to zmienia posta rzeczy.
- Nie, nie zmienia. Moe mi pan wierzy albo nie wierzy, ale kiedy Mohikanin po raz pierwszy j
przynis i odczytywa przy mnie, cz tamy zawierajca ostrzeenie wydaa mi si zupenie gadka,
nie perforowana. Przez jaki czas nie widziaem tam ani jednej dziureczki, a tymczasem Pukownik i
Mohikanin przeczytali ostrzeenie i powanie nad nim dyskutowali.

- Ale przecie widzia pan otwory na tamie! Moe nie?


- Tak, ale ju na Ziemi.
- A jednak?
- A jednak s tu jakie momenty... No zamy, e w kosmosie rzeczywicie pojawili si dziwni
przybysze, zamy... Wtedy powstaje pytanie: skd si wzili?
- Pyta jest mnstwo. I skd si wzili, i kim s, i dlaczego spodobaa im si Ziemia... Powiem panu
co wicej... Nie mona wykluczy, e mamy tu do czynienia z ciaami pochodzenia ziemskiego. I im
duej o tym myl, tym bardziej robi mi si gupio. Ani ja, ani moi koledzy nie dopuszczamy
w naszych rozwaaniach adnych wyjanie mistycznych. Zajmujemy si trudn i zaszczytn prac.
Ale w tej gazi techniki od pierwszej chwili jej istnienia kryy si jakie zagadki... I te, niestety,
w duej mierze subiektywne.
- Pan zapewne od dawna ju mieszka tu w bazie? - spyta z ciekawoci Paton Grigorjewicz. Chciabym bardzo porozmawia z tymi pana kolegami, ktrzy budowali ten, jak mu tam...
- Kompensator.
- O wanie tak nazywali go lotnicy. O ile pamitam, od niego si zaczo. Wie pan pewnie, kto jest
autorem tego odkrycia?
- To nie odkrycie, to po prostu wynalazek. A autorem jestem ja.
- Pan? To pan wynalaz kompensator?
- Ha, pewnie nie wygldam na czowieka zdolnego do takich rzeczy? Ot to... Ale c robi?
- Ile pan ma lat, Michale Antonowiczu?
- Czterdzieci pi... Skocz w grudniu.
- A kiedy zrobi pan ten swj wynalazek?
- W kwietniu 1961 roku... Siedemnastego.
- Rozumiem. Trzeba go byo przepchn, pewnie z trudem.
- Wszystko si zgadza, Patonie Grigorjewiczu. Ale teraz nie o to chodzi.
- Czuj, e co pan ukrywa... Trudno panu zacz?
- Trudno... Ale panu jako wierz.
- Chce pan, eby nasza rozmowa zostaa w tajemnicy? Mog panu da sowo...
- Dzikuj za sowo, ale tu chodzi o to, e paski sceptycyzm, zupenie naturalny wobec wszystkiego
tego, co pan widzia, jako w sposb przedziwny czy si z moimi subiektywnymi wraeniami...
Z caym moim yciem... Dla mnie ten wynalazek by potwornie cik prb. I wcale nie dlatego, e
kto mnie nie rozumia, kto mi przeszkadza, nie. Odczuwaem co w rodzaju bardzo silnego szoku
nerwowego. Pan moe znajdzie jaki trafniejszy termin, jak si pan ze wszystkim zapozna. A teraz,
kiedy ju si cakiem uspokoiem, kiedy praca robi si taka ciekawa i idzie w tylu kierunkach - bo
jeszcze nie widzia pan wszystkich naszych obiektw, Patonie Grigorjewiczu - teraz znw by do
niczego... To byoby straszne!

- No to niech pan opowiada wszystko po kolei. Moe potrafi panu pomc... Wic mamy kwiecie,
rok 1961...
- Tak, kwiecie... Tego roku bya pikna wiosna. Mieszkaem wtedy pod Moskw, wykadaem
w szkole fizyk i astronomi... Pomys kompensatora przyszed mi do gowy akurat w czasie lekcji.
Powtarzalimy cay materia z ostatnich trzech lat. Dzieci rozpuciem, jak mwi nasz dyrektor
szkoy, bo od dawna pozwoliem im, by zadawali mi najrozmaitsze pytania. Dla nauczyciela nie jest to
atwa sprawa, ale jeli czuje si na siach, to metoda jest wietna. W tych czasach wiele si pisao o tej
sawetnej degrawitacji, niema rol odegrali autorzy powieci fantastycznych. Dosownie ani jedno
opowiadanie nie mogo si obej bez grawiplanw i grawilotw najprzedziwniejszej konstrukcji.
- O ile woln fantazj mona nazwa konstrukcj.
- Oczywicie nikt nie proponowa niczego konkretnego, ale i artykuy w gazetach, a byo troch
doniesie o rzekomo dokonywanych odkryciach, i ksiki, ktre czytaa modzie, wszystko to rodzio
jakie przeczucia, oczekiwanie czego nowego... I nowe przyszo.
- Powiedzia pan, e zrobi pan swj wynalazek siedemnastego kwietnia?
- Tak, siedemnastego, a dwunastego kwietnia polecia w kosmos Jurij Gagarin, tak e dosownie kade
pytanie byo w jaki sposb zwizane z kosmosem i lotami kosmicznymi. Tak si wszystko dziwnie
zbiego. Rozumie pan, dopiero teraz mog sobie przypomnie cae mnstwo szczegw, na ktre
pocztkowo nie zwrciem uwagi, a potem nie byem w nastroju do wspomnie. Na poprzednich
lekcjach przez cay czas sycha byo jaki chrobot. Jak gdyby kto mwi co gono, ochryple, ale tak
jako niewyranie, przez zby.
- Kto mi przeszkadza? - pytam.
A uczniowie na to: My nic nie robimy, panie profesorze, nic nie robimy. - A mija dziesi minut
i znw sycha ten sam odgos. Wreszcie na ostatniej lekcji ktry z uczniw si domyli. Panie
profesorze, mwi, to zza siatki...
Sucham, rzeczywicie, za siatk wentylacyjn jakby kto chrobota.
Mona zajrze? - pyta klasa. - Zobaczymy, co tam siedzi.
Zajrzyjcie - odpowiadam. - I tak ju ten chrobot przeszkadza od samego rana.
Uczniowie odsuwaj siatk, a stamtd nagle wylatuje kawka. Caa klasa w krzyk, a kawka wystraszya
si i lata po klasie. Co si wtedy dziao! - Dyspozytor umiechn si, a Paton Grigorjewicz rzek:
- Trzeba byo zaczeka, zapa j na przerwie...
- Na przerwie? Wtedy, Patonie Grigorjewiczu, nie miabym przyjemnoci pana pozna, i w ogle nic
by dalej nie byo. - Dyspozytor rozoy rce i Paton Grigorjewicz zrozumia, e wtedy nie byoby ani
tego domu nad brzegiem dalekiego syberyjskiego jeziora, ani tych wspaniaych samolotw, ani wielu
innych rzeczy, o ktrych mg si tylko domyla. - A wtedy mwi: No, kochani, wyprbujmy nasz
wol, nie zwracajmy na t kawk najmniejszej uwagi. Cisza. eby nikt ani pisn.
- I posuchali?
- Tak, ucichli, ale z kawki wzroku nie spuszczaj. A ta siada na portrecie Newtona, co wisia nad
tablic, na samym brzeku i patrzy na klas. lepia ma czarne, byszczce... Wywouj najlepszego
swojego ucznia, do dzi pamitam nazwisko - Alik Parodin. Zadaj mu pytania, on odpowiada, ale

oczu z kawki nie spuszcza. Kawka pochyla gow na lewo, i mj Alik te na lewo, ona w prawo i Alik
w prawo.
- Tak nie mona - mwi. - Wyszede do odpowiedzi, to odpowiadaj!
A sam czuj, e te nie mog oderwa oczu od tej kawki, diabli j nadali! A wtedy Alik pyta mnie, tak
jako nagle: Panie profesorze, a kawka kiedy lata, to odbija si od powietrza?
Od powietrza - odpowiadam.
A od ziemi si nie odbija?
I w tej chwili bysno mi jakie niewyrane wspomnienie. Nagle to pytanie wydao mi si bardzo
wane, niezwykle wane...
Stop - mwi - pytanie do caej klasy. Ptak leci w powietrzu, pracuje skrzydami, pojmujecie?
Co tu do pojmowania? Samimy dopiero co widzieli...
Alik pyta mnie, od czego ptak odpycha si skrzydami, od powietrza, czy rwnie i od ziemi.
Jasne, e od powietrza! - odpowiadaj. - Ziemia daleko...
Nie - mwi - nie, moi drodzy, po to eby lata, ptak musi odrzuca w d chwilowy popd siy
rwny swojemu ciarowi, inaczej nie uzyska koniecznej siy nonej - mwi tak, a sam cigle patrz
na kawk i wiem, e caa klasa te na ni patrzy. Wtedy wstaj i woam: apa j, obuza, bo i tak nie
daje pracowa.
Co si wtedy zaczo wyrabia! Wszyscy jakby tylko czekali na to, zerwali si z miejsc, powskakiwali
na stoy, gdzie popado, a kawka znw si wystraszya, lata nad nami i lata. Zapali j wreszcie
i pytaj: Co z ni zrobi?
A ja chyba byem strasznie zmieniony. Bo naraz wszyscy ucichli. Wanie wtedy, gdy w klasie panowa
wrzask i haas, co mnie olnio. Zrozumiaem: pomys by prosty, a miesznie prosty. Pomys!
Ogarn mnie caego, bez reszty, ze wszystkimi moimi marzeniami, z ca moj dusz, ze wszystkim,
co widziaem czy dowiadczyem, przemylaem czy przeczytaem.
Uczniowie zaniepokoili si: Panie profesorze, co panu jest? Przynie panu wody?
Wiecie - mwi - wanie co wymyliem, co bardzo ciekawego i wspaniaego. - A sam nie mogem
wsta z krzesa. - Pucie kawk przez lufcik, niech leci... Pomoga mi dzi...
Czy wtedy, gdy siedziaa na portrecie Newtona i kiwaa gow? - zapyta Alik. - Mnie te si
wydawao, jakby mwia: nie, nie, nie, nie. Pan odpowiada na moje pytanie, a ona swoje: nie, nie, nie,
nie.
Chodzi o to, e i Newton ma racj... Nie we wszystkim my mamy suszno, my, jego komentatorzy.
Czuj, e trudno mi mwi. Nie pamitam, jak doprowadziem lekcj do koca. Przyszedem do
domu, nakreliem najprostszy schemat: wszystko si zgadza... Mona zbudowa urzdzenie zdolne
do latania wszdzie z niesamowit, fantastyczn sprawnoci. Bdzie mogo lata w powietrzu i w
przestrzeni kosmicznej, i opuszcza si w gbiny wd...
Co ci jest? - pyta mnie ona.
Wiesz - odpowiadam - odkryem dzi niewako...

Dyspozytor wsta nagle z krzesa, zapali papierosa i gaszc zapak doda:


- A co byo dalej, niezupenie pamitam... Sze dni przeleciao jak jeden... Dopiero pniej
powiedziano mi, e nie spaem i nie mwiem. Jak przez mg przypominam sobie, e jawiy mi si
jakie jaskrawe obrazy. Dowodz armad niezwykych aparatw, pdzimy przez niezmierzon
przestrze, potem przychodz sceny powrotu, tak wanie, sceny... Dzi wstydz si o tym
wspomina. Bya to jaka dziwna kaskada, jakie stoczenie wspaniaych i aosnych scen, przecie
wydawao mi si, e zostaem jakby wybawc caej ludzkoci.
- Wybawc od czego?
- No jak to, przecie samolot wyposaony w kompensator moe przechwyci rakiet w kadym
punkcie jej trajektorii.
- A uczestniczy pan we wasnym pogrzebie?
- Byo i to...
- I na piersi mia pan odznaczenia.
- Oho, jeszcze ile... Tylko strasznie si baem, e kto zrozumie, co si ze mn dzieje, podpatrzy,
podsucha to ustawiczne bredzenie... Strasznie si tego baem.
- Tak... - Paton Grigorjewicz milcza przez chwil, po czym spojrzawszy uwanie Dyspozytorowi
w oczy zapyta:
- A jaki by dalszy rozwj pana choroby?
- Pan te sdzi, e to bya choroba?
- Nie ulega kwestii...
- Dalej... Co byo dalej? Teraz sobie przypominam, przypominam. Potem zaskoczyy mnie zwizki
midzyliczbowe, zwaszcza w dziedzinie dat historycznych. Wydao mi si, e zaczynam rozumie
tajemniczy sens chronologii historycznej.
- Co w rodzaju redniowiecznej astrologii.
- Nie, to byo chyba prostsze. Widzi pan, Patonie Grigorjewiczu, przez cae ycie pasjonowa mnie
pewien problem z teorii liczb i akurat przed tymi wydarzeniami znowu prbowaem rozwiza
tajemnic rozmieszczenia liczb pierwszych, t odwieczn zagadk matematyczn. Dziki staremu
przyzwyczajeniu do rozkadania wielkich liczb na czynniki pierwsze mogem byskawicznie
przedstawi kady rok w postaci iloczynu liczb pierwszych. A kada liczba pierwsza bya dla mnie
zwizana z jakim wraeniem, przyjemnym czy nieprzyjemnym.
- Mam nadziej, e dzi ju si pan cakowicie z tego wyleczy? - zapyta Paton Grigorjewicz.
- Niezupenie... Czasami, zupenie automatycznie, kiedy natrafiam w ksice czy gazecie na tak lub
inn dat, zaczynam si do niej jak gdyby dobiera w mylach, usiuj wtoczy j do waciwej
szufladki wiadomoci, ale pniej przyapuj si i staram si wicej nie myle na ten temat.
- Czy zdawa pan sobie spraw ze swojej choroby?
- Nie zawsze... W tym czasie pamitaem tylko tyle, e w chwili odkrycia prawa powszechnego
cienia Newton te chorowa na jak szczegln form wyczerpania nerwowego. Wie pan moe, e
nie by w stanie dokoczy rachunkw sprawdzajcych prawo i zleci je swoim uczniom? A przecie i

Einstein gdzie si przyzna, e w czasie pracy nad teori wzgldnoci obserwowa u siebie
najrniejsze objawy nerwowe. A Leonardo da Vinci? Pamita pan, kiedy wydao mu si, e jeszcze
troch pracy, a zdoa zbada tajemnic lotu ptakw. Pisa nawet o tym w Kodeksie o locie ptakw.
Zaraz, zaraz, byy tam sowa... -- Mielnikow w skupieniu unis brwi i myla przez jak minut: Wielki ptak zacznie swj pierwszy lot na grzbiecie wikszego od siebie abdzia, napeniajc wiat
podziwem, napeniajc saw wszystkie opisy, stwarzajc wieczn chwa gniazdu, z ktrego
wyszed. Tylko o tym wtedy mylaem.
- Kochany - ozwa si Paton Grigorjewicz - by pan ciko chory. W naszej praktyce takie stany maj
bardzo dokadne okrelenia. Nazywamy je nerwicami natrctw. Choremu wydaje si, e jest
jedynym nosicielem pewnej niezwykej idei, jest cay ni ogarnity, podporzdkowuje cae swoje
ycie tylko jednemu celowi, nie chce o niczym innym myle tylko o tej swojej idei, wszystko, co si
z ni bezporednio nie wie, pozostaje poza sfer jego zainteresowa... I tak mia pan wielkie
szczcie, Michale Antonowiczu. Udao si panu wyj cao z cikiej choroby.
- I tacy ludzie koczyli w domu wariatw? Niech mi pan powie prawd, nie boj si.
- Nie zawsze. Najczciej oczekiwaa ich przedwczesna staro, spalali si jakby wewntrznie...
Wracajc do rzeczy, kiedy zacz pan siwie?
- Wanie wtedy - odpar Dyspozytor schylajc gow.
- No, widzi pan.
- Az cyframi i datami te obserwowano takie przypadki?
- Musz pana zmartwi, e nie pan pierwszy przechodzi tak chorob... Moe pan pamita, jest takie
opowiadanie Sinclaira Lewisa - Wierzbowa aleja.
- Nie, nie czytaem.
- Bohater tego opowiadania robi miay napad na bank. Ale przedtem, na dugo przed napadem, po
kilka dni w tygodniu systematycznie udawa swego nieistniejcego brata. Sam wymyli, stworzy
sobie taki obraz. Rozumie pan. Kupi dom za miastem i wszyscy wiedzieli, e mieszka tam bigot,
czowiek niesamowicie skpy, ktrego brat pracuje w miecie i czasami przyjeda tu w odwiedziny.
I oto przestpca stopniowo zacz si przyzwyczaja do wytworzonego przez siebie obrazu. Przesta
ju by miym modym czowiekiem, staym bywalcem zebra towarzyskich, elegancko ubranym
wytwornisiem. A potem opanowa go obd: kada liczba, kady znak fizyczny zacz mu si wydawa
symbolem, jakim witym znakiem.
- Ze mn byo to samo... Ale czy spadajce jabko nie stao si dla Newtona witym symbolem,
poprzez ktry przyroda odkrya ludziom tajemnic przycigania? Czy strumie pary nad czajnikiem,
ktry w dziecistwie oglda Watt, nie odegra okrelonej roli w jego dalszych pracach? Mwi pan, e
to obd. Zgadzam si z panem. W zupenoci si zgadzam. Drugi raz ju bym nie wytrzyma, po
prostu nie wytrzyma... Mwi pan: natrtna idea, ale czy czowiek nie moe znale idei niezwykle
cennej dla caej ludzkoci? I czy moe pozosta zimnym i obojtnym uczonym wtedy, gdy do jego
serca zastuka wielka tajemnica przyrody? Owszem, zgadzam si, e obrazy, ktre mi si pojawiay, nie
zrealizoway si. Tam wszystko byo prostsze, zwyklejsze, potem wszystko okazao si trudne, czasami
ponad ludzkie siy trudne... Ale przecie odkryem wielk tajemnic lotu ptakw! Dziki temu mona
byo zbudowa co jeszcze doskonalszego ni rakieta, mona byo zbudowa kompensator,
urzdzenie o fantastycznych moliwociach... ycz panu, Patonie Grigorjewiczu, takiego obdu.
Moe wtedy znajdzie si lekarstwo na cay szereg prawdziwych chorb psychicznych.

- Nie ma pan racji, Michale Antonowiczu, nie ma pan racji. Jeli czowiek dosownie spala si
w przecigu kilku lat, jeli zdolny jest w takich warunkach nawet do popenienia zbrodni dla realizacji
swoich marze, to lekarz...
- Zaley jakich marze. A jeli marzenia s realne! Jeli czowiek chce spali si dla innych, dla lepszej
przyszoci, dla swojego narodu. Czy to te choroba? Jeli czowiek jest optany i wierzy, i czuje, e
udao mu si znale, zrozumie, uzyska klucz do rozwizania jakiej wielkiej zagadki? I zamiast
oszczdza swoje ycie, spala je, to co wtedy?!
- Widzi pan, jeli instynkt samozachowawczy, waciwy wszystkim normalnym ywym istotom, ulega
zahamowaniu, jeli grozi to yciu czowieka, to lekarz...
- ...Powinien by zatrzyma Giordana Bruno, kiedy go prowadzono na stos? I doradzi mu, eby
powstrzyma si od heretyckich wypowiedzi dla zachowania zdrowia i ycia?
- No, to ju zupenie inna paszczyzna... To ju pachnie demagogi...
- A czy pan, Patonie Grigorjewiczu, czy pan sam wierzy w to, co mi pan dzi tumaczy? Czy tylko gra
pan przede mn, rozmawia jak z czowiekiem chorym, czowiekiem, ktrego naley oszczdza?
Opowiada mi o panu Szapowaow... Sysza od paskich kolegw, e przez trzy dni i noce nie
wychodzi pan z sali operacyjnej, kiedy byo duo rannych... Przez trzy dni i noce! Czy to nie szkodzio
paskiemu zdrowiu?
- No, widzi pan, bya wtedy wojna...
- A ja nie chc, eby znw bya, rozumie pan! Nie chc! I kiedy poczuem, e mog zrobi wany krok
w dziedzinie opanowania przestrzeni kosmicznej...
- Zrozumiaem! - zawoa Paton Grigorjewicz. i prosz mi wybaczy, jeli pan moe.
- W takim razie wszystkiego najlepszego, Patonie Grigorjewiczu... Ale to nie byo wcale takie proste,
jak mogo si panu wydawa.
*
Byy to dziwne spotkania. Dyspozytor przychodzi do Patona Grigorjewicza do ambulatorium,
wkada now szpul do dyktafonu i zaczyna sw opowie. Komu postronnemu mogo si
wydawa, e w pokoju rozmawia dwch przyjaci, serdecznie i spokojnie, ale Dyspozytor wiedzia, e
po jego wyjciu Paton Grigorjewicz bdzie do pna pracowa przesuchujc zapis, starajc si
wnikn w ten nieuchwytny zwizek, jaki istnia midzy zupenie rnymi na pozr faktami.
Pierwsza rozmowa zacza si tak:
- Stanlimy na tym, Michale Antonowiczu, e spotkao pana nieszczcie, czy tak? Dozna pan jakby
olnienia zrozumiawszy, jaka to idea przysza panu do gowy?
- Wcale nie... Byem szczliwy. Moe nawet bardziej ni teraz - odpar Mielnikow. - Wtpliwoci
przyszy pniej, zaczem wtpi o susznoci odkrycia. Ale o tym potem.
A wic w siedem dni po tym wydarzeniu na lekcji spaliem wszystkie moje brudnopisy i zaczem
wydeptywa korytarze urzdw. Zanim zniszczyem notatki i obliczenia, postaraem si wszystko
zapamita i byem gotw w kadej chwili wygosi referat o nowym sposobie latania w prni. W ilu
miejscach byem, Patonie Grigorjewiczu, z iloma osobami rozmawiaem!
- Czyby nikt nie zainteresowa si tym odkryciem?

-- Nie, tego powiedzie nie mog. Wszyscy mnie przyjmowali, byli grzeczni, uprzejmi. Dopiero potem
zrozumiaem, e wywarem na tych ludziach wraenie obkaca, pseudowynalazcy, przecie i takich
jest do licha i troch... Niektrzy wierzyli mi, czuem to, ale dali, ebym wyuszczy istot sprawy,
uzupeni swoje wyjanienia wykresami, popar wyliczeniami. A tego akurat zrobi nie mogem. Wci
wydawao mi si, e to niebezpieczne, e za duo ryzykuj...
- Ba si pan, e kto panu ukradnie ten wynalazek?
- Nie, Patonie Grigorjewiczu, baem si, e mona go ukra w ogle, i mnie, i panu...
- Myl, e to mona zrozumie. A wic nikomu nie przedstawi pan istoty sprawy do koca?
- Przedstawiem... Najtrudniej byo zacz, potem wszystko zrobio si jakie prostsze. Ale i tu, z rk
na sercu - nie czuj si zupenie w porzdku. Wyjaniajc swoj ide, za kadym razem opuszczaem
jednak istotne szczegy, przede wszystkim dlatego, e zbyt wyranie dostrzegaem suszno
podstawowych zaoe. Wydawao mi si, e wszystko jest jasne, jasne od pierwszego sowa.
I wkrtce zaczy przychodzi oficjalne odpowiedzi. Negatywne.
- No a co w nich byo? Niech si pan tak nie denerwuje, Michale Antonowiczu. To ju mino. Teraz
setki ludzi lataj na paskich aparatach. Ja te zawdziczam im, e byem tam, gdzie nawet mi si nie
nio by... Moe przerwiemy t rozmow?
- Nie, nie, zaraz przyjd do siebie - gos Mielnikowa rwa si. Nala z karafki szklank wody, wypi
powoli. - Ki diabe, do tej chwili nie mog spokojnie o tym mwi. Ot, Patonie Grigorjewiczu,
zaczem otrzymywa odpowiedzi negatywne. A wszdzie powtarzao si: Urzdzenie proponowane
przez autora nie jest zdolne do pracy.
- Czym eksperci motywowali taki wniosek?
- Tym, e naruszam prawa przyrody...
- Hm, mocny zarzut. I te odpowiedzi znowu zbiy pana z tropu?
- Owszem, zbiy... Musiaem zwolni si ze szkoy i nastay dla mnie trudne dni. Dugo jeszcze
naprzykrzaem si rnym instytucjom, ale wszystko na nic. Wtedy, nie wiem, jak to si stao,
wrciem do malarstwa - przecie uczyem si za modu. Waciwe zajcie dla odprawionego
z kwitkiem wynalazcy - pomylaem. Trudno byo zaczyna wszystko od pocztku, po dugiej
przerwie. Pomg mi ssiad z bloku, Leonid Rachmanow. I to bardzo mi pomg.
- Teraz te jest tutaj? - zapyta Paton Grigorjewicz, wyowiwszy w gosie Mielnikowa nut zwierze.
- A jake. Mamy tak prac, e kady, kto si z ni zetknie, zostaje z nami na zawsze.
- Czy to dotyczy take pracownikw suby medycznej? - zapyta ze miechem Paton Grigorjewicz.
- A co, zamierza pan nas opuci, jeszcze zanim zorientuje si pan we wszystkim? - zapyta Mielnikow.
- Tak czy owak nie jestem tu przykuty acuchem. - Paton Grigorjewicz wzruszy ramionami.
- acuchem? Powiedzia pan nie jestem przykuty acuchem. Tak, tak, znajdzie si acuch i dla
pana, niech pan tylko poczeka. Taki acuch, e diabe go nie rozerwie... A wic zaczem troch
malowa.
- Powiedzia pan, e pomg panu ssiad. Czy to jaki artysta?

- Nie. Leonid jest robotnikiem, spawaczem. Przedtem siedem lat suy we flocie. Na pewno
przedstawi go panu, jest naszym najlepszym majstrem od remontw urzdze cignikowych. Ale
mnie trzeba byo pomaga i rad, i rkoma. Nie miaem szkicownika, Leonid zdoby go, nie byo
sztalug, Leonid zrobi i sztalugi. Kiedy wspomniaem, e potrzebuj sztalug. W niedziel patrz, a tu
koo stolika przed domem zebra si tumek. Pan zna takie stoliki wkopane w ziemi.
- Na nich zazwyczaj graj w koza.
- Zgadza si. I wtedy wanie w niedziel zebrali si dookoa Leonida ssiedzi. Jeden przynis
narzdzia, u kogo znalazy si bukowe klocki, u kogo dykta. Piuj, pal, doradzaj. Co mnie tkno,
wychodz na dwr i pytam:
- C to majstrujecie, moi mili. - Sam widz, e to sztalugi, i to takie, e o lepszych nawet marzy
trudno. I tak, wie pan, lekko mi si zrobio na sercu.
- Prawdziwych przyjaci poznaje si w biedzie - zauway Paton Grigorjewicz.
- Racja, wita racja! Przecie mnie si wydawao, e oni s na mnie li... Co to za nauczyciel, dzieci
nie douczy, odszed ze szkoy tu przed kocem roku... A oni pamitali o mnie, mimo wszystko
pamitali.
- Mia pan chocia co malowa? - rozemia si Paton Grigorjewicz.
- Jeszcze ile! Na pocztek musiaem, jak to mwi, rk sobie rozrusza. Namalowaem Leonida,
potem jego matk. Malowaem powoli, po pi, po dziesi godzin, potem zabraem si do dzieci.
Mieszkao u nas w bloku duo dzieci, uczniowie te przychodzili. Przychodzili opowiedzie o szkole,
o swoim yciu. Prosiem ich, by posiedzieli godzink - dwie przed sztalugami, nikt si nie wymawia...
I wszystko byo dobrze. Potem zaczem malowa pejzae... Leonid mnie namwi. Po co ma pan
malowa w pokoju, poka panu takie miejsca, e a pan zapieje z zachwytu, nawet w Galerii
Tretiakowskiej nie ma takich pejzay...
- I duo namalowa pan obrazw?
- Duo, bardzo duo. Malowaem szybko, jak mwi: z rozmachem, szeroko. Bya u nas stara
cerkiew, podobno budowa j Kazakow. Wyciosana z biaego kamienia, zwoono go a znad Obi.
A kamie ten by ciepy. Niebo zacignite chmurami, tylko patrze, jak deszcz lunie, ale kamie
wieci si tak jako sonecznie - ciutko. Zaczem wic od cerkwi. Odyem w te dni. Teraz ju
spokojniej mogem rozmyla nad moim wynalazkiem... Wystawiem kilka obrazw na sprzeda
i znw mi si udao: spotkaem znajomego malarza. Jeszcze przed wojn pracowalimy razem,
w jednym atelier. Pozna mnie, ucisn. A sprzedawca widzi, jakemy si powitali, i zaraz zabiera
moje ptna, do oprawy, jak si okazao. Potem znajomy odda mi cztery z szeciu obrazw, pokaza
co i jak, gdzie dobrze, a gdzie zbyt pofolgowaem fantazji. W sumie jednak wszystko mi poszo nie
najgorzej. Nawet fizycznie okrzepem. Nic dziwnego. Cay dzie siedzia czowiek na powietrzu - iw
soce, i w niepogod. Opaliem si w cigu tego lata tak, jakbym wrci z Afryki. A przecie
pocztkowo a rce mi dray. Co bdzie? I komu to wszystko potrzebne? Czasami al rozstawa si
z obrazem, choby z udanym studium, ale kiedy mwi, e obraz ju poszed, lekko si robi na sercu:
a wic twoja praca jest potrzebna, podoba si ludziom. Tak przeszo lato, przesza jesie, zima... Jako
na wiosn wybieramy si z Leonidem na ryby. Niedaleko od nas byy stawy, wspaniae stawy.
Wziem szkicownik. Leonid wzi wdki: jedn dla siebie, a drug zarzuci za moj pomylno.
Maluj, a wie pan, dookoa tak wieo, tak swobodnie i czysto, prawdziwie wiosennie, e nie
zauwayem nawet, jak zaczem opowiada Leonidowi o wszystkich swoich przejciach. Sucha

mnie, sucha, nie przerywa, a potem pochyla si, bierze moje ptno, odwraca je na drug stron
i mwi: A wic jak to co ma wedug pana pracowa?
Namalowaem mu schemacik... Od rki, pdzlem. Patrz - mwi - oto jak rka powinna chodzi. - A
Leonid odpowiada: Wszystko si zgadza. No to po c pan maluje, Michale Antonowiczu? Jak tak
mona? Zrazi si pan, e mwi nie? Obszed pan wszystkie instancje? Nie, nie wszystkie. Nie
wszystkie!
Od tego wanie si zaczo...
- No a w czym Leonid mg panu pomc? Przecie mwi pan, e by zwykym robotnikiem,
spawaczem, jeli si nie myl.
- A pomg... I to jak pomg! Mwiem mu czsto o swoich kolegach, a on zacz od tego, e ich
wszystkich do mnie cign. Wszystkich zebra, wszystkich znalaz. Ju nie byem sam. Opowiem
panu, na pewno opowiem o moich kolegach, bez nich przecie caa sprawa wziaby w eb, nic by nie
wyszo.
- I pord paskich kolegw byli i Pukownik, i Mohikanin?
- I Huzar, i Mors... - Mielnikow rozemia si. - No, niektrych ju pan pozna, Patonie Grigorjewiczu, i
to nawet z przezwisk... Ale z jednym jeszcze si pan nie widzia, z Dygitem.
- Widziaem jego zdjcie. Jeli pamitam, brak mu jednej rki?
- Zgadza si.
- No i jak lata z jedn rk?
- Przyuczy si i lata. Zosta geologiem, cilej mwic lunologiem. Opowiem panu o nim, Patonie
Grigorjewiczu. Albo raczej nagram u siebie w wolnej chwili ca szpul i przyl panu.

Dygit
Dyspozytor dotrzyma sowa. Opowiedzia szczegowo o ludziach, ktrzy pomogli mu w realizacji
wynalazku. Oto jego opowiadanie:
- Innocenty Nartow... Zaczn od ciebie... Jeste w szkole. W zamyleniu spogldasz na dwr tymi
swoimi wielkimi czarnymi oczyma. Za oknem mrok, ale ja wyranie widz z ssiedniej awki odbicie
twoich oczu w szybie. Nazywamy ci Inka, a kiedy rozmawiamy midzy sob, to zdanie: Inka znw
pobi si z Hajdukowem - brzmi dziwnie. C to za jedna, ta Inka, co si bije, i w dodatku on, a nie
ona?
Przyszedem do waszej klasy w roku czterdziestym. W przededniu wojny ludzie byli silniejsi, lepiej
odywieni. Spytajcie pierwszego lepszego starego pedagoga, a kady wam powie: Jak ywe stoj mi
przed oczami przedwojenne roczniki. C to bya za modzie! Weseli, wysocy, chop w chopa.
Szkoa artyleryjska staa si dla ciebie drugim domem. Wszdzie lubili ci koledzy. Za co? Zawsze
przyjemnie byo na ciebie spojrze, mio z tob pogada, Innocenty... Twoje rce wszystko potrafiy
zrobi zrcznie i szybko: otworzy puszk z konserwami i rozebra karabin, skrci kozi nk lub
zgrabnie wystuka psi walc na przypadkowo ocalaym wrd gruzw fortepianie. Trzy kule

wpakowa niemiecki czogista-fizylier w twoj lew rk i zwisa na zawsze jak martwy, bezkrwisty
kikut. Szpital, pniej komendantura w malutkim przyfrontowym lazarecie zagubionym gdzie w
Salskich Stepach. Potem do twojego gabinetu zapuka twj podwadny, zastpca.
- Poruczniku - zwrci si do ciebie. - Czy by pan kiedy w Pawowskiej?
- Byem... - odpowiedziae i serce ci zamaro.
Zaczo si - pomylae - zaczo si to najgorsze, gorsze od mierci.
- Pamita pan majora...
- Tak, pamitam...
- Mam rozkaz aresztowa pana... Prosz odda bro.
Stacja Pawowskaja... Mglisty ranek, bateria miotaczy rakiet opuszcza pozycj. To wspaniae
katiusze, teraz wyrzutnie ich s opuszczone i okryte pokrowcami. Jeden po drugim odjedaj
samochody. Zosta jeden. Innocenty zeskoczy do okopu, zapa worek z rzeczami, rzuci si do tylu.
Tam, na grze zagrzmia wystrza. Potem tu obok drugi i trzeci. Kiedy Innocenty wyskoczy z okopu,
kierowca ostatniej ciarwki rozoy rce i jako dziwnie zwali si w bok. A ciarwka zawrcia
i ju nabieraa szybkoci i uciekaa tam, w stron frontu, uciekaa do Niemcw. Innocenty wyskoczy
przed ni, myla wtedy tylko o jednym: nie da jej uciec, przecie to katiusze, katiusze! Nie wiedzia,
kto siedzi w szoferce, nie byo czasu pomyle o tym, trzeba byo pdzi, spieszy si, za wszelk cen
dogoni ciarwk. Szeroki okop zagrodzi drog maszynie i zanim niewidoczny dla Innocentego
kierowca mia czas zmniejszy szybko i objecha go, Innocenty zdy dobiec, zobaczy, strzeli...
Ciarwka natychmiast stana. Ciko dyszc Innocenty otworzy drzwi szoferki. Lea tam major.
Innocenty siad za kierownic, powoli wyjecha na drog, obok niego leao ciao zdrajcy. Kim by?
Dlaczego chcia odda w rce wroga drogocenn dla kadego czowieka radzieckiego maszyn? Jakie
to szczcie, e zatrzyma si przed okopem! Mg przecie zastrzeli Innocentego, tak jak zastrzeli
kierowc, i teraz ju by si przyblia do niemieckich pozycji. No dobrze, ale co dalej? Jedyny wiadek
nie yje, a obok ley trup bezporedniego przeoonego.
Wprawdzie koledzy te nie dowierzali temu majorowi. Opowiadali, e w dniu jego przybycia do
jednostki poleg w dziwnych okolicznociach podporucznik Siergiejew... Tego samego dnia... Teraz
wiele si wyjanio.
Swojej jednostki Innocenty jednak nie dopdzi. Katiusz zda pierwszej spotkanej baterii,
opowiedzia o majorze. Sprawdzimy - owiadczono mu - a teraz dostaniecie przydzia do dywizjonu
artyleryjskiego.
Przez cay czas, dopki nie zosta ranny, suy w jednostkach przeciwczogowych. Czasami wspomina
stacj Pawowsk, majora, i ba si. A jeli nie uwierz? Nie uwierz! A potem... cae tygodnie
w areszcie, przesuchania jedno po drugim, wreszcie - sd wojenny.
- Za zabjstwo starszego stopniem porucznik Nartow Innocenty Georgijewicz zostaje skazany na kar
mierci przez rozstrzelanie... - brzmia w jego uszach gos przewodniczcego sdu.
Ostatnie sowo... Innocenty zebra ca swoj wol i powiedzia dobitnie:
- Prosz o zamian wyroku na karn kompani. Prosz mi wierzy, nie jestem najgorszy, odpokutuj
swoj win...
- Za pno - rzek jeden z sdziw - macie tylko jedn rk.

- Prawdziwy czowiek i jedn rk moe duo zdziaa, w dodatku praw rk ma w porzdku... wtrci przewodniczcy sdu. - I okolicznoci byy nie cakiem jasne... Uwierzymy? Co, koledzy
sdziowie?... Tym bardziej e Nartow sam si przyzna do zabjstwa.
Karna jednostka. Wysoki, postawny pukownik krzyczy basem:
- Baczno, karniaki! Skad batalionu dwa razy si zmieni, u mnie nie ma i nie bdzie takich, co si
krwi nie okupi. Ja z was zrobi ludzi, chopaki. Utrzemy nosa gwardzistom. Za zdobycie wzgrza sto
trzydzieci osiem obiecuj wolno, uzgodnione z dowdztwem. Kady, kto wedrze si na
wierzchoek, nawet jeli nie bdzie ranny, otrzyma prawo powrotu do swojej jednostki!
Pukownikowskie sowo...
Na wierzchoek wdaro si piciu... Wrd nich byli i starsi od ciebie stopniem, Innocenty, ale w tej
trudnej chwili zrozumieli, e to ty jeste onierzem, onierzem od stp po czubek gowy, tak jak s
muzycy z urodzenia, w ktrych kady nerw yje muzyk i dla muzyki. Bez sprzeciwu suchali ci
wtedy, kiedy wdzieralicie si na wierzchoek, i wtedy, kiedycie w pitk odparli jeden po drugim
sze niemieckich atakw.
Potem na wzgrze wygramoli si jeep. Pukownik sam go prowadzi.
- Na tylnym siedzeniu ley baryeczka, zaraz to wszystko uczcimy.
Siedzielicie na wzgrzu. Dokoa rozchodziy si piercieniami zdobyte linie obrony nieprzyjaciela. Na
zboczach leeli i swoi, i obcy. Pilicie cikie czerwone wino, nie czujc zapachu, nie czujc rauszu, a w
dole byszcza i gra w socu Dniepr - wolny, szeroki, potny.
- Gdyby nie by karniakiem - odezwa si pukownik do Innocentego - daliby ci pewnie Bohatera ze
zot gwiazdk, a tak otrzymasz Czerwon Gwiazd i pjdziesz do oneczki... A ja, ja chyba dostan
jeszcze jedn parti karniakw...
- Co tam za uczta na grze? - rozleg si gos. Niepostrzeenie na wierzchoek wszed genera, jego
gwardzici ju otoczyli teren i krcili si po niemieckich okopach.
- Wy, towarzyszu generale, nic nam nie dogadujcie - odpowiedzia pukownik. - Odwalilimy tak
robot, e daj boe kademu.
Genera wzi z rk Innocentego niemieck skadan szklaneczk z winem i wypi za zwycistwo.
- Jake ty sobie radzi jedn rk? - zapyta Innocentego. - Jak nabijae?
Innocenty umiechn si, zdj automat z zabitego onierza i da seri w wieczorne niebo. Bya to
ostatnia seria z automatu w jego yciu...
Rok czterdziesty czwarty. Parne, gorce lato. Astracha. Tumy ludzi na ulicach. Ludzie wracaj do
domw. Niektrzy nie maj domw... W domach u innych nieproszeni gocie. Dzwoni tramwaj. Ludzi
w nim, e ani si obrci. Nagle tramwaj min jeden przystanek, drugi. Robi si panika, kto krzykn:
Motorniczemu gow rozbili! Rzuciem si do przodu, do wyjcia, roztrcajc ludzi. Spostrzegem, e
motorniczy trzyma si za zakrwawion gow, a kto obok histerycznie krzyczy i szamoce si. Potem
tramwaj spokojnie przyhamowa. Wszyscy odetchnli z ulg. A kiedy wreszcie przedarem si do
przodu, na miejscu motorniczego siedzia Innocenty. To on wyrwa z rk pijanego i histeryzujcego
inwalidy okut lask, ktr ten wybi okno i powanie porani motorniczego. Inka, na lepo
pokrciwszy korb, zatrzyma tramwaj.
- Dlaczego on dosta ataku? - zapytaem.

- Nerwy - odpowiedzia Innocenty. - A ja ci znam.


Wyszlimy z tramwaju i dugo spacerowalimy pod wysokimi murami astrachaskiego kremla, gdzie
wrd kopu cerkiewnych i zbatych, baszt ciemniaa olbrzymia brya wiey cinie. Jasno lniy
oblicza witych nad bramami cerkwi, pachniao ryb, Wog, naft. Zahuczaa syrena, do przystani
podpyn wielki, biay, zupenie nie wojenny statek. Na rufie widniay litery: Puszkin.
- Sam sobie jestem winien - mwi Innocenty. - Ja sam... Powiedziaem jej: Jeli przez dwanacie
miesicy nie dostaniesz ode mnie wiadomoci, moesz wychodzi za m i szcz ci Boe. To bdzie
znaczyo, e nie yj...
- A za kogo wysza?
- Porzdny chopak, wiesz. Bardzo zacny chopak, lotnik. Poznaem go, nawet pilimy razem... I to ile...
Potem wyjechaem, sam rozumiesz, gdzie oczy ponios... Pjd si gdzie uczy... Przyjm mnie do
was?
- Pewnie przyjm. Dokumenty masz?
- Zgubiem matur...
- Drobiazg, bd rczy za ciebie, teraz to wystarcza. Mamy dziekana cho do rany przy.
Sprowadziem Innocentego do akademika. miesznie byo patrze, jak dziwi si ten wyga obserwujc
nasze studenckie ycie.
- Co to takiego? - zapyta dotykajc wielkiej szesnastolitrowej baki stojcej na parapecie.
Wszyscy gruchnli miechem.
- Najnowszy rodek przeciwko pluskwom - odpar kto.
Innocenty te si rozemia.
- Bdzie si tu u was gdzie przespa? - zapyta.
- Na pierwszym lepszym ku, tyle e bez materaca - w pokoju znw rozleg si miech.
Pokj by bardzo duy. Pod cianami stay ka. Porodku stoy. Na jednym krelilimy, na drugim
pisalimy, na trzecim szylimy sanday. Teraz te jeden ze studentw przyszywa starannie do
podeszwy cieniutkie skrzane paseczki. Sanday szyte przez studentw byy na rynku wysoko
cenione. Za jedn par mona byo otrzyma pi tustych astrachaskich ledzi - jedzenie
nadzwyczaj sprzyjajce zgbianiu tajnikw budownictwa okrtowego.
Soce ju zaszo i na cianie pojawia si pierwsza pluskwa. Olbrzymia i tusta wygldaa raczej na
wielkiego uka ni na spokojnego domowego owada. Innocenty zmieni si na twarzy.
- I duo tu tego jest?
- Na co czeka! - krzykn student, ktry szy wanie sanday.
Podbieg byskawicznie do ciany i zelwk przyszego sandaa trzepn po murze.
- Ja nie bd tu spa - owiadczy Innocenty. - Nie bd.
- Inka - powiedziaem - przecie tutaj nikt nie pi. Ten pokj jest w ogle nie zamieszkany. Tutaj
pracujemy, robimy sanday, jemy, ale pimy na dachu. Fantazja! No, chodmy. Bierz materac!

Po drabince przeciwpoarowej wylelimy na gr. Tam zgromadzi si ju cay akademik. Dziewczta


spay po jednej stronie dachu, chopcy po drugiej. Rozoylimy nasze materace i wkrtce zasnlimy.
Obudziy nas pierwsze, cudownie ciepe, ale jeszcze nie gorce promienie soca. Std, z dachu, wida
byo jak na doni nasz budk z pieczywem... Dugo wylegiwalimy si w kach czekajc na jej
otwarcie. Potem na niadanie przeksilimy chleb ze ledziem, napilimy si herbaty i dugo leelimy
na piasku koo Siedemnastej Przystani.
Lustro Wogi gino w dali w lesie szuwarw. Podjeday i odchodziy statki. Czarna masa
zbiornikowca powoli okrcaa si na kotwicy tu koo szuwarw. Piasek by ciepy, przez noc nie
zdy cakowicie ostygn. Leniwie gwarzylimy o tym i owym, wspominalimy wsplnych przyjaci.
I wiat wydawa si spokojny jak Woga, wolny jak wiey wiatr nad jej tafl, pogodny jak soce,
ciepy jak piasek, na ktrym leelimy.

Pukownik
Walentin Uszakow... Miy rozczochraniec, dobry, wspczujcy, odwany. Rozpity lotniczy paszcz,
kamasze onierza piechoty, nie doprana bluza. Czsto widywaem ci na ulicy i zawsze
umiechalimy si do siebie. Potem jako zgadalimy si i zaprzyjanili. Czy to duo czowiekowi
potrzeba, kiedy ma dwadziecia lat i kiedy nie wie, co z nim bdzie za dzie czy miesic.
- Teraz jestem cywilem - powiedziae, kiedy w zamyleniu ogldaem twj przedziwnie
skompletowany mundur. - Wylecz si i znw pjd.
Dzie by jasny, soneczny. Siedzielimy na skwerku nad wzburzon, t, tust od nafty, bystr
Sun. awka bya caa pornita: przeszyte serca, inicjay, imiona.
- Popatrz no, Miszka - powiedzia nagle Walentin. - Tu kto wydrapa Walka plus eka, no, no!
Moja ona ma na imi eka, sowo daj.
- Jeste onaty?
- A ty nie? No to ci oeni, sowo honoru. Wiesz, moja eka raz dwa to zaatwi. W tych sprawach to
szatan nie czowiek. Sowo ci daj. Dzi dopiero comy si pokcili. Ale to ju nie z jej winy...
Walentin umilk.
- ona to, mj drogi, nie wszystko... - cign i twarz mu si zaspia. - Zwalia si caa rodzinka. Istne
szakale...
Walentin wsta, wszed w krzaki i wycign stamtd biaego jak nieg szpica z czarnymi zazawionymi
oczyma.
- Wsiady na mnie: co ty - mwi - za mczyzna, pies ma jedenacie lat, w domu trzyma nie
sposb, id i rzu do wody, rzu do wody i koniec.
- A pies jak gdyby rozumia - powiedziaem. - Patrz, jak si trzsie.
- A co ty myla. Poczekam, a si ciemni. A potem razem, co, Miszka? Razem... Kamie
przywiemy. No, bde przyjacielem, one tam mnie zagryz.

Nigdy jeszcze wieczr nie zapada tak powoli. Od rzeki zacz cign chodny wiaterek.
Przywizalimy pieska do awki, eby go nie mie przed oczyma, a sami poszlimy nad rzek. Wtedy
to Walka opowiedzia mi histori swojego niezwykego ycia. Pochodzi z Kalinina, przed wojn
studiowa w Leningradzie, w jakiej wyszej szkole lotnictwa cywilnego. Od razu w pierwszych dniach
wojny przydzielono mu bombowiec. Wylata czterdzieci godzin i zosta zestrzelony. Nowego
samolotu ju nie otrzyma, poszed do oddziaw desantowych. Zrzucono go na Krym, dosta si
w okrenie. Przepyn wpaw Cienin Kerczesk jako jedyny z caej jednostki. Znw na front.
Gdzie pod Rostowem poszed na karabin maszynowy, strzelajcy od czasu do czasu w ciemnoci.
Jego przyjaciel i kolega nie zauway, e Walentin ju podpez pod niemiecki kaem, i rzuci granatem.
- Masz, dotknij - powiedzia Walentin odwracajc si do mnie plecami.
Przecignem rk po paszczu i a mi nagle w gardle zascho. Plecy Walentina byy cae w szramach
i guzach.
- Szesnacie odamkw - powiedzia. - I teraz sze miesicy wolnego.
Wreszcie ciemnio si. Wrcilimy na awk. Wala odwiza psa, odpi mu smycz i z rozmachem
smagn ni zwierz.
- Teraz nie mog nawet nosa w domu pokaza - powiedzia.
- A pies poszed! - zauwayem. - Pewnie zna drog...
- A niech go licho, niech sobie yje... A ty, Miszka, nie e si, rozumiesz?
Zaprowadziem Walentina do akademika. A nastpnego dnia pojawia si (skd ona wzia nasz
adres?) jego maonka.
- Walka, do domu! - krzykna od progu. - Walka, natychmiast do domu!
- Zostaj tutaj! - zawzi si Walentin. - Mnie i tu jest dobrze. - Jednake wsta z ka i zacz wsuwa
koszul w spodnie.
- Syszysz? I bez adnego gadania! Do domu!
Rozoysta, tryskajca zdrowiem dziewczyna, o wyupiastych niebieskich oczach, wczepia si nagle w
Walentina pulchnymi, silnymi rkami i zapiaa przeraliwie: Do domu! Do domu! Natychmiast do
domu!
- Wybacz - bkn Walentin. - Ona ju taka jest, rozumiesz, kocha mnie.

Walentin dowiedzia si, e umiem malowa, i od razu porozumia si ze swoimi zwierzchnikami.


Dostaem prac. Miaem ilustrowa gazetk klubow i peni dyury w bibliotece mieszczcej si
w budynku klubu, w maym pokoiku bez okien. Praca mi si spodobaa.
Jake by inaczej! Miaem teraz swj cichy kcik, w ktrym mogem robi wszystko, co chciaem,
czyta i pracowa choby przez ca noc. Wprawdzie przed wejciem do klubu sta wartownik, ale
wieczorem egnaem si z nim udajc, e odchodz, potem okraem budynek i przez zaronity
dziki ogrd cichutko waziem do sali filmowej, a stamtd do swojej biblioteki. Okoo drugiej w nocy
morzy mnie sen. Rozcielaem wtedy na pododze mapy, z ktrych korzystano przy prelekcjach na
temat sytuacji midzynarodowej. Map byo duo, tak e posanie z nich byo mikkie. Pienidzy mi
wprawdzie nie pacono, ale otrzymaem kart wstpu do stowki oficerskiej. Zawsze czuem

skupione na sobie ciekawskie spojrzenia i w aden sposb nie mogem zrozumie, dlaczego wanie
moja osoba wzbudza takie zainteresowanie. Pamitam z tego okresu pewien epizod. Trzeci dzie
z rzdu podano nam na pierwsze danie kapuniak z kiszonej kapusty. Byy to skwaniale pomyje,
w ktrych pyway listeczki jakiej dziwnej roliny. Mj ssiad przy stole wmusi w siebie kilka yek
i powiedzia:
- Jeli si nie myl, to wczoraj byo to samo.
- I wczoraj, i przedwczoraj - odparem niczego nie podejrzewajc.
- Nie sdzi pan, e... - porucznik surowo przymruy oczy - e czas zaj si personelem stowki?
- Oczywicie - potwierdziem szybko.
Porucznik wsta, podszed do dyurnego, o czym poszeptali. Potem poprosili, by od kadego stou
wydelegowano jednego oficera. Teraz wszyscy zaczli si sprzecza, ale porucznik, mj ssiad,
wskaza na mnie i owiadczy do gono:
- Towarzysz jest tego samego zdania...
Dziwne, ale to wanie przesdzio spraw. Natychmiast wyoniono komisj i wszyscy ruszyli do
kuchni. Kierowniczka stowki, wysoka, tga baba, z takim trzaskiem zasuna dykt w okienku
wydawanie potraw, e straciem nadziej na drugie danie.
Czuem, e w caej tej historii odegraem jak dziwn rol, ale jak - nie mogem zrozumie.
Opowiedziaem o caym zajciu Walentinowi. Przez chwil zastanawia si nad czym, a potem rykn
takim miechem, e ledwie go uspokoiem.
- Wic to ty bye? - mwi duszc si Walentin. - Kierowniczk zwolnili i w ogle bdzie proces. Wic
to ty bye? Oj, nie mog!
Jak si okazao, moja obecno w zamknitej stowce oficerskiej wywoaa sensacj. Zgodnie ze
specjalnym zarzdzeniem oficer mg przyj do stowki nie w mundurze tylko wtedy, kiedy
wykonywa zadanie operacyjne. A ja codziennie zjawiaem si w stowce w czarnej koszulinie
i absolutnie cywilnej marynarce. C to za strasznie zakonspirowany pracownik, ktry nigdy nie
przychodzi do stowki w mundurze - snuli domysy oficerowie i ochrzcili mnie towarzyszem X.
Walentin nieraz sysza rozmowy o tajemniczej osobistoci, ale nie domyla si, e chodzio o mnie.
Dopiero teraz wszystko si wyjanio. Nastpnego dnia Walentin przyprowadzi do mnie do biblioteki
cay korpus oficerski garnizonu. Siedziaem czerwony jak rak, a dokoa mnie paday zdania:
Oczywicie, to ten. No, mamy towarzysza X! A mymy si zastanawiali! Wic to on ilustrowa
gazet? Przecie to student!
A w nocy, kiedy ju spaem, kto zakoata nagle do moich drzwi. Zamarem jak mysz, ktra usyszaa
koci miaukot nad gow.
- Nie bj si! - dobieg mnie gos. - To ja, Walka.
Otworzyem drzwi. Wartownik wygldajcy spoza plecw Walentina a krzykn ze zdziwienia
ujrzawszy mnie spowinitego w mapy wszystkich kontynentw kuli ziemskiej.
- Przecie wychodzi! Na wasne oczy widziaem.
- Niczego nie widziae - powiedzia surowo Walentin. - To nasz chop, pracuje tutaj. I jeszcze jedno:
przyjdzie tu ona, no, moja eka, to pamitaj, e mnie te nie widzia. A jak bdzie za bardzo
napieraa, strzelaj w powietrze, rozumiesz?

- Rozumiem, towarzyszu dowdco, dlaczego mam nie rozumie - odpowiedzia wartownik.


Nie pytaem go o nic. Zapewne wojna rodzinna toczya si jak zwykle.
- U mnie wszystko w porzdku - mwi Wala popijajc gorc herbat z kubka. - Dobrze to wymyli,
eby cign tu piecyk. Cicho! To chyba ona? Nie, przesyszaem si... Tak, wic jutro bdzie po
wszystkim. Bd na razie technikiem, ale zawsze blisko samolotu. To moje ycie, rozumiesz?
Powietrze! Moesz sobie wyobrazi. Kto raz sprbowa, co to znaczy prowadzi samolot, ten nigdy
nie zapomni. A enia krzyczy, pacze... Mgby da sobie spokj, cay jeste pokiereszowany i znw
uciekasz ode mnie... A ja... ja... no c, to moja ona, jake mam od niej odej, czekaa na mnie,
kiedy biem si na Kerczu. Cudem wyszedem stamtd cao. A moi koledzy, ci, co wiedzieli, w jakiej
su jednostce, mwili: Walka nie wrci. A jak wrci, to bohater. eka nie wierzya, nie wierzya,
e ju mnie nie ma na wiecie... Ale ja nie mog y bez samolotw, nie mog. Teraz takie czasy,
moe jako dogadam si z kolegami, moe mnie wezm, choby na strzelca, radiowca. No, jak
mylisz? Ech, ty studencie, wymyliby co takiego, co by latao wyej od kadej maszyny, jak
byskawica... Dopiero by ci wszyscy lotnicy kochali! Co tam! Na rkach by nosili! Wymylisz? Daj no
jeszcze wrztku. A czego konkretnego nie masz? Nie, nie, tak tylko z ciekawoci zapytaem. ona ci
potrzebna, mwi ci, e si.
Rano poegnalimy si. Oddaem klucze od biblioteki. Po odejciu Walentina, mojego obrocy
i opiekuna, nie miaem ju czego szuka w klubie. W miesic pniej otrzymaem od niego
pocztwk: Skierowano mnie na nauk. W uznaniu zasug wojennych. A przed kilku laty,
przechodzc koo gabloty z gazet Krasnaja Zwiezda, zobaczyem artyku na temat nowego sprztu
bojowego. Pod artykuem podpis: pukownik Uszakow. On czy nie on? Walka pukownikiem? C
w tym dziwnego, przecie mino dwadziecia lat. Moe to on? Napisaem do niego, na jego tajny
adres, ktrego nie znaa nawet ona. By to adres jego wuja, znanego specjalisty wojskowego,
profesora akademii.
Dlaczego wspomniaem o Walentinie Uszakowie? Po prostu dlatego, emy si znali. Jestem gboko
przewiadczony, e jeli Walentin usyszy o mnie jakie kamstwo, chociaby nawet bardzo
prawdopodobne, to umiechnie si i powie: Miszka Mielnikow do rnych rzeczy jest zdolny, ale nie
do tego, to kamstwo!

Huzar
Borys Konstantynowicz adoski, ostatni huzar, jak nazywali ci koledzy... Rzeczywicie, bye
podobny do huzara. Wysoki, kdzierzawy, z byszczcymi jasnymi oczami pod cienk lini brwi,
przystojny, energiczny - sowem, huzar! A poza tym - inynier radiowiec, wietny specjalista,
obdarzony olbrzymi intuicj... Zawsze obraae si, jeli kto z cznoci mwi: adoski? Majster
klepka, nic wicej, nie zna teorii, teori zna Akimow, ale Borys? Utalentowany majster klepka i tyle.
Co na to majster klepka? Dobrze, jak przyjdzie nowy sprzt, to niech nasi wielcy teoretycy sami go
montuj. A on? Pojedzie do Stawropola do swojej kochanej starej matki.
Ale przychodzi nowy sprzt i dowdztwo cofao Borysowi ju udzielony urlop z powodu
terminowego i wanego zadania.

- I znowu nie dali mi urlopu - zwierza si. - Maj tam przecie wielkie gowy, wielkich teoretykw,
wic dlaczego wszystko na mnie zwalaj? Ja jestem tym czarnoksinikiem, t nieczyst, niepojt
si do uruchamiania generatora w takim czy innym urzdzeniu. No, ja ju im poka!
Saw teoretyka cieszy si Witalij Akimow. By to wielki dryblas z fantastyczn wprost fryzur,
a waciwie nie fryzur, lecz ca strzech rudawych krconych wosw. Czasami, kiedy mia si zjawi
kto starszy stopniem, Akimow nasadza na szczyt swojej fryzury wojskow czapk. Jej daszek
wyziera wstydliwie zza potnej czupryny.
Pewnego razu przyjecha do jednostki genera odbywajcy inspekcj wojskow. Wywoa Witalija,
zapyta go cicho, pgosem: Przepraszam was, poruczniku, jestecie poet? Nie? No to chyba
dramaturgiem? Te nie? Przepraszam, teraz ju wiem, artyst malarzem. Nie? No to na jutro
doprowadcie gow do porzdku.
Witalij ogoli si na zero. Ale po kilku miesicach na gowie odroso mu co jeszcze niezwyklejszego.
Borys adoski by przekonany, e Akimow nie jest adnym teoretykiem, e u niego tak jak u Samsona
caa sia tkwi po prostu we wosach.
Pewnego razu do jednostki przyszy nowe radiostacje. Po raz nie wiadomo ju ktry Borys adoski
wybiera si na urlop, gdy nagle zadzwoni do niego Witalij.
- Borys! - krzycza gono w suchawk. - Pom, syszysz mnie, u nas na caym pamie nic nie sycha.
- Na jakim? - zapyta adoski. - Od jakiej czstotliwoci do jakiej? Przeliczye wszystko? Teoria
bezsilna, mwisz, inaczej by nie dzwoni? No, dobra... to posuchaj mojej rady nieteoretyka,
niedouczka...
Przy nasadzie anteny obr kondensator, jest tam taki, na dziesi pikofaradw, ty, obr
o dziewidziesit stopni. Tak, po prostu rk, swoj teoretyczn rczk, we i obr. To wszystko!
Jutro wyjedam, cze!
W dziesi minut pniej znw zadzwoni telefon.
- Nie podchod! - krzykn do mnie Borys. - Nie podchod, to dzwoni Witalij. Niech sobie podzwoni,
teoretyk...
Rzeczywicie, telefon dzwoni bez przerwy. Dosownie co kwadrans zaczyna szale, a Borys
umiecha si radonie i huzarskim ruchem podkrca swoje gste wsy.
- Dzwo, dzwo, teoretyku - powtarza.
- A moe to jednak nie on? - zauwayem niemiao.
- Zaraz sprawdzimy - odpar Borys i odczekawszy, a telefon zamilknie, szybko poczy si z Sopk.
- adoski! - wrzeszcza czyj gos w suchawce. - Co ty zrobi z Witalim, wszystkich obdzwania i do
wszystkich krzyczy, e jeste supergeniuszem w technice, cho nie znasz teorii...
- Supergeniuszem? - powtrzy Borys. - Nie znam teorii? No, to niech szanowny pan porucznik ze
dwie godziny pouczy si budowy telefonu, na radio jeszcze ma czas. Powiedz mu, e z niego teoretyk
od siedmiu boleci, powiedz mu.
- Pal go sze, ale co ty zrobi? - zapytaem Borysa. - Przecie syszaem, rzeczywicie mwie mu co
o kondensatorze, syszaem...

- I ty, Brutusie, wbijasz mi kinda w serce - zawoa Borys, z wtpliw dokadnoci powtarzajc
znany okrzyk Juliusza Cezara. - Masz tu papier, tu owek i patrz. Sprbuj ci przedstawi, co
pomylaem, kiedy zadzwoni do mnie nasz poeta-teoretyk. Masz, patrz - Borys nakreli may
schemacik. - Patrz... Kiedy Witalij powiedzia mi, e na takim to a takim zakresie niczego nie sycha,
od razu wiedziaem, e co jest nie w porzdku z pojemnoci wejciow, i to nie chodzi
o kondensatory wmontowane do przecznikw, ale wanie o wejciowy - i Borys zrobi mi godzinny
wykad. Objania starannie, bez popiechu, posugujc si aparatem matematycznym.
- I teraz sam powiedz, gdzie tu czarna magia, i kto jest teoretykiem - zapyta mnie skoczywszy
objanienia. Potem podnis suchawk. - To ty, Witalij? Sysz... Odbiornik pracuje? Nic dziwnego...
Nie dzikuj, nie ma za co... Jak to zrobiem? Ano, to wcale nie takie proste, to ju jak wrc z urlopu,
spotkamy si, pogadamy, no ale bdziesz musia dobrze poruszy rozumem, nie wiem, nie wiem, czy
dasz rad... Ach, ja, jak ja sobie poradziem bez teorii? Tak... Tak... Siedzi wanie ze mn nasz
wsplny znajomy, fizyk, tak, Micha... Wycign Strettona i stara si obali niektre moje
teoretyczne przesanki, na razie jako bez powodzenia. - Rzeczywicie zdjem z pki tom Teorii
elektromagnetyzmu i staraem si rozezna w tym zoonym problemie wzajemnego oddziaywania
pl, z ktrym tak szybko, dosownie w mgnieniu oka, poradzi sobie Borys.
- No, a teraz na drog strzemiennego do dna!
Wypilimy i zaczem si egna.
- Listw nie pisz - powiedzia mi Borys - masz tu adres matki. Jak bdziesz chcia, to wpadnij.

Mors
Grigorij Szelest pojawi si u nas w Instytucie na czele zytej grupy z Irkucka. Sybiracy zamieszkali
razem, zaprowadziwszy na swojej sali wzorowy porzdek. Wsplnie te chodzili rozadowywa statki
do portu. Pocztkowo od czasu do czasu zjawiali si na zajciach, ale wkrtce upalne soce, tanie
wino, miech, uliczny zgiek i bujne ycie poudniowego miasta portowego sprawiy, e
poprzewracao im si w gowach. I tylko Grigorij Szelest, Sybirak o olbrzymiej gowie i odrobink
skonych, czarnych jak noc oczach, nie zapominajc o piosence i winie, uczy si powanie i z
zainteresowaniem. W jego obliczu, w prostych jak drut wosach, w niewzruszonej minie byo co
wschodniego, co dziwnie znanego z przedwojennych filmw.
Pewnego razu ubralimy go w biay marynarski mundur z byszczcymi guzikami, kto zaoy mu
okulary w masywnej rogowej oprawie i wtedy stan przed nami - wypisz, wymaluj - japoski admira.
W tym stroju Grigorij paradowa przez cay dzie skadajc w imieniu eskadry Kraju Wschodzcego
Soca kurtuazyjne wizyty w poszczeglnych pokojach internatu. Nie od razu go poznawano, gdy
Grigorij bekota co uprzejmie wcigajc w puca powietrze i koczc kade zdanie krtkim cho-chocho. Wreszcie w pokoju rozlegaa si salwa miechu i Grigorij rusza w dalszy obchd.
Poznalimy si z Grigorijem Szelestem w okolicznociach bardzo dramatycznych. Jak nam doniesiono,
nowy wykadowca od geografii morza owiadczy na ostatnim wykadzie, e wtpi, by Mielnikow i
Szelest zdali u niego egzamin, bo opucili poow wykadw. Wtedy przystpilimy do wsplnych
dziaa w atmosferze jak najserdeczniejszej przyjani i wzajemnego zrozumienia.
Geografi morza wykada osobnik nazwiskiem Pietrow. Jego malutk szpakowat gow otacza
nimb sawy prawdziwego wilka morskiego. Wrd naszych kolegw byli ju i tacy, co odwiedzali i

Singapur, i Rio, i Sydney. Niektrzy z nich pywali razem z Pietrowem i potwierdzali, e jest to stary
marynarz i e istotnie duo pywa. Na jego wykady schodziy si tumy dosownie ze wszystkich lat
i wydziaw. Wykada z artyzmem, swobodnie, lekko, obrazowo, niepowtarzalnie. Wydawao si, e
przeywa kady swj wykad, e w kadym sowie, w kadym zdaniu oddaje suchaczom jak czstk
swej duszy, e jego obojtny stosunek do nas jest tylko mask. Pilnowa, aby nikt nie opuszcza jego
wykadw. Prosz pastwa, podrcznika z tej dziedziny nie ma - mawia, a nam si zdawao, e
dodaje: I nie bdzie, dopki ja, Pietrow, go nie napisz.
Niebawem jednak niektrzy poczuli si rozczarowani. Nasza stara gwardia uwanie wysuchawszy
kolejnego wykadu Pietrowa zacza dyskutowa, chodzi do kogo do portu i cho w dalszym cigu
uczszczaa na wykady, nie zadawaa ju pyta i zachowywaa si zupenie inaczej.
- Stary bez przerwy e! - powiedzia mi kiedy taki wyga osmagany przez morskie wiatry. - A
wstyd!
- Przecie sam mwie, e pywa...
- Mwiem, wszyscy mwili... Ale teraz suchamy go i nie moemy zrozumie. W tym porcie by,
w tamtym by, w ogle wszdzie by. Jak gdzie by, to niech mwi, co widzia, a jak nie, to niech
powie: Nie byem, a z literatury i z ksiek wiem to i to. A on czaruje, rozumiesz? Specjalnie
chodzilimy do portu do ekspedytorw, eby nam pokazali jego rejsy... A jak mylae?
Jake si rozczarowaem! Wyobraaem sobie, e oto wpywa okrt do Hamburga, a na mostku stoi
nasz Pietrow, chudziutki, w marynarskim paszczu przecie i na wykadach go nie zdejmuje z wielk lunet na szyi, i to my wanie mamy zaszczyt by pierwszymi suchaczami wspaniaej
opowieci starego marynarza o gbinach i urzdzeniach portowych, o nabrzeach i molach,
o zapleczu i redzie, o zwyczajach i tradycjach dalekich morskich wrt do dalekich krajw. A okazuje
si, e to tylko czarowanie - jak wyrazi si wyga. Przestaem chodzi na wykady. Nie umawiajc
si ze mn przesta na nie chodzi rwnie Grigorij Szelest. Koleanki i tak porobi notatki, poyczymy
od nich, poczytamy ze dwa dni i oddamy.
I oto teraz Pietrow owiadczy, e Grigorij ani ja nie mamy szans u niego zda... A e nie bya to czcza
pogrka, wiadczy straszliwy pogrom, jaki zrobi Pietrow wrd studentw pitego roku, ktrzy
studiowali jego przedmiot rwnoczenie z nami. Z trzydziestu zdajcych nie zda ani jeden. Byy
powody do obaw.
Razem z Grigorijem poszlimy do biblioteki Instytutu, ale mimo mudnego szperania w katalogach nie
znalelimy nic odpowiedniego. Konspekty nie zadowalay nas. Koleanki byy pod takim urokiem
dwicznego gosu Pietrowa i jego zagadkowego stylu, e niczego sensownego nie zanotoway, i teraz
same trzsy si w oczekiwaniu egzaminu.
W zamyleniu Grigorij otworzy jeden z tomw Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej i nagle krzykn:
- Miszka, spjrz! Spjrz, co tu jest... Pary, Rouen, Havre s waciwie jednym miastem, ktrego
gwn ulic stanowi Sekwana - jak wyrazi si Napoleon - przeczyta triumfalnie Grigorij.
Tak wyrazi si Napoleon...
Znalelimy klucz do Pietrowa... rdem jego morskiej erudycji byy absolutnie ldowe tomy
z czerwonymi grzbietami i inicjaami encyklopedii. Natychmiast rozoylimy konspekty i zaczlimy
porwnywa. Zgadza si, zbienoci nie pozwalay ani troch wtpi o prawdzie naszego odkrycia. Te
same wyraenia, cytaty, te same cyfry, ale jake to piknie brzmiao w ustach Pietrowa, a jak blado
wygldao tutaj.

- Suchaj, Grisza - powiedziaem - jeli bdziemy odpowiadali tak zwyczajnie, to jeszcze mocniej nas
pogry - trzeba sowo w sowo wedug encyklopedii, to jedno, a po drugie jego stylem, na chama
jego stylem, ostro, niech zna panw!
Trzy dni i trzy noce przesiedzielimy nad encyklopedi. Jeden z nas wyjmowa tom na przykad
zawierajcy haso: Hiszpania. Pod tym hasem znajdowalimy spis najwaniejszych portw,
dotychczas je pamitam: Barcelona, Walencja, Kadyks, Vigo, Bilbao, La Corua, Alicante, Almera,
Gijn, Pontevedra, El Ferrol i Cartagena... Dwiczne podniecajce nazwy z posmakiem oliwek,
kastanietw i prawdziwego rumu.
Zdobywszy list portw wyszukiwalimy teraz opis kadego z nich oddzielnie. I odczytywalimy sobie
do ogupienia gbokoci i wyposaenie, wykuwajc na pami poszczeglne fakty historyczne,
wypowiedzi tych czy innych autorytetw. Harowalimy jak galernicy i oto nadszed wreszcie dzie
egzaminu.
- Omielilicie si panowie przyj? - zapyta Pietrow, kiedy przekroczylimy audytorium. A waciwie, to cocie za jedni? Jako nie przypominam sobie takich studentw.
Wymienilimy nasze nazwiska.
- Mielnikow? Szelest? Przyniecie kartk od dziekana, swoich studentw to ja znam...
Pokornie wyszlimy z audytorium i wrcilimy otrzymawszy w dziekanacie pozwolenie.
Pietrow sucha nieuwanie odpowiedzi jakiego studenta. Ten zamierajcym z niepokoju gosem
opowiada mu co monotonnie, a do znuenia monotonnie.
- Przyjdzie pan jeszcze raz - owiadczy Pietrow zwracajc mu indeks.
Audytorium stopniowo zaczo si zapenia, przyszli i nasi, i ci z pitego roku. Kto rozpuci
pogosk, e Mielnikow i Szelest wydaj bitw Pietrowowi, i wiadomo ta byskawicznie obiega sal.
Koledzy spogldali na nas z politowaniem. Ale sobie przeciwnika znaleli! Tylko w oczach naszych
skromnych wygw widzielimy wspczucie i sympati.
- Prosz cign bilety - rzek Pietrow. - Daj panom - zamyli si - daj panom po trzydzieci minut
na przygotowanie si.
- Och, moemy odpowiada natychmiast - nieoczekiwanie owiadczy Grigorij. - Prawda, Mielnikow?
- Ja te tak myl. Moemy odpowiada natychmiast, bez przygotowania - potwierdziem z udanym
spokojem, a w gowie mi koatao: eby tylko dosta Indie, eby tylko Indie.
Wycignem bilet. Pierwsze pytanie brzmiao: Indie, oglny przegld ekonomiczny, gwne porty
i szlaki komunikacyjne.
Podszedem do stou, na ktrym lea olbrzymi angielski atlas morski, i otworzywszy go zaczem
mwi nieco przecigle, z gow uniesion do gry, starajc si jak najdokadniej upodobni do
samego Pietrowa.
- Indie... Kiedy sysz sowo Indie, przypomina mi si synne zdanie dArgensona, ministra krla
Ludwika XIV: Mamy w Indiach posiadoci, ktre oddabym za jedn szpilk. Dopiero kupiecka
arystokracja City potrafia oceni znaczenie Indii - zaczem, a moje gorce yczenie, aby zda ten
egzamin piewajco, oywione twarze studentw i trzydniowy trening encyklopedyczny zrobiy
swoje. Byem w stanie egzaltacji i jak twierdzili potem koledzy, powtrzyem sowo w sowo wykad
Pietrowa, ktry przepucilimy obaj z Grigorijem. Pietrow by oszoomiony. Odpowiedziaem na

drugie pytanie i na trzecie. Potem odpowiada Grigorij. Dosta mu si Rouen, Rouen, od ktrego si
wszystko zaczo. Tak samo jak ja, nieco przecigle, zacz swoj odpowied od sw Napoleona
Pary, Rouen, Havre s waciwie jednym miastem, ktrego gwn ulic jest Sekwana. Potem
Pietrow dugo gania nas po angielskim atlasie, kac kilkakrotnie opywa kul ziemsk na okrtach
o rnym zanurzeniu i przernych cechach nawigacyjnych, wreszcie pokiwa gow, wstawi nam do
indeksw po pitce i gwatownie wybieg z audytorium, gono wyraajc swj zachwyt z naszego
swoistego sukcesu.
Dopiero znacznie pniej panienka z biblioteki opowiedziaa nam, e w dniu egzaminu Pietrow
dosownie wpad do czytelni i zacz niecierpliwie wypytywa, co czytali przed egzaminem Mielnikow
i Szelest. Doszed do wniosku, e znalelimy jaki nie znany mu podrcznik.
- Czytali tylko encyklopedi - uspokoia go bibliotekarka i zauwaya, e twarz Pietrowa zrobia si
blada jak papier.
Nic dziwnego...
Od tego czasu zaprzyjanilimy si z Szelestem. Do koca sesji przygotowywalimy si razem,
odpowiadalimy razem, a kiedy po jej zakoczeniu wydano nam talony na nowe paszcze z czarnego
sukna, materiau prawdziwie marynarskiego, adnego i trwaego, nikt na roku nie zaprotestowa zasuylimy sobie na to.
Potem nadszed okres praktyki, prawdziwej morskiej praktyki. Byo nas dwudziestu omiu.
Wyprawiono nas za granic, gdzie niejedno zobaczylimy i dowiadczyli, a midzy innymi poznalimy,
co to tsknota za ojczyzn.
Razem z Grigorijem dublowalimy obowizki drugiego oficera na potnym holowniku kursujcym
codziennie wzdu synnych elaznych Wrt na Dunaju. Dookoa nas wznosiy si bajecznie pikne
gry. Dunaj to rozlewa si w szerokie jezioro, to pyn wartko wskim jarem. Noc musielimy
przybija do brzegu, poniewa w czasie wojny usunito wszystkie sygnay wietlne, pod wod za
rozcigay si niewidoczne, ale grone zway kamieni.
Niziutko, tu nad wod lecia samolot. Lecia poniej ska i wydawao si, e jeszcze chwila, a musi
o nie uderzy. Warkot jego silnikw to si przyblia, to oddala, potem rozlega si wybuch eksplodoway miny akustyczne wyposaone w liczniki. Wycofujca si faszystowska armia miaa
nadziej na dugo zamkn rzek dla eglugi. Sto statkw przechodzio cao nad min, sto pierwszy
lecia w powietrze.
Ktrego dnia, kiedy nasz okrt pobiera adunek wgla, wycignem szachy i zaproponowaem
Grigorijowi partyjk. Siedzielimy na pokadzie. Ogorzali marynarze - Jugosowianie i Rumuni obstpili
nas koem. Zrobiem kilkanacie ruchw, stwierdziem, e przegraem i byem wcieky.
- Zagrajmy na lepo - zaproponowa nieoczekiwanie Grigorij.
- Jak to na lepo? - zapytaem.
-- A tak... - Grigorij odszed daleko na dzib okrtu i rozoy si na awce.
- Mw mi, jakie ruchy bdziesz robi. Tylko bez szwindli! - krzykn unoszc gow.
Teraz caa zaoga zgromadzia si wok szachownicy.
- No, trzymaj si! - zawoaem - e-dwa-e-trzy.

Grigorij odpowiedzia. Bya to dziwna partia. Ja miaem przed sob szachownic, widziaem figury,
widziaem, e Grigorij oplata mojego krla jak mistern sieci, a on lea na plecach, pali papierosy
i patrzy w niebo; nie widzia pozycji figur, ale spokojnie i precyzyjnie odpowiada ruch za ruchem.
Przegraem i t parti. A potem zgosi si mechanik i jeszcze kto, i teraz Grigorij gra na trzech
szachownicach, wci tak samo spokojnie palc papierosa i prawie natychmiast odpowiadajc na
ruchy. Byo oczywiste, e widzi pozycje figur na wszystkich trzech szachownicach, tak samo jak my,
ale ma to wszystko w pamici. Tylko raz si pomyli, ale okazao si, e to nasza wina: mechanik
grajcy na drugiej szachownicy nieprawidowo poda mu swj ruch.
Byo to niespodziank. Fakt, e Grigorij jest bardzo zdolny, nie stanowi dla mnie tajemnicy, ale eby
a co takiego!
- Teraz mog zrobi krtkie cho-cho-cho - rzek podnoszc si z awki.
Ostatni jego przeciwnik daremnie stara si wybroni przed kolejnym matem, cho caa zaoga jeden
przez drugiego doradzaa mu, jak moga.
Sawa cudownego gracza z Centaura - tak nazywa si nasz okrt - byskawicznie rozniosa si po
Dunaju. W malekich barach po obydwu stronach Dunaju podchodzili do nas marynarze - Czesi,
Bugarzy, Rumuni, Serbowie - proponujc partyjk szachw. Dookoa zawierano zakady, a poraki
i zwycistwa oblewalimy cudownym winem z Milanova, malekiego miasteczka po stronie
jugosowiaskiej, z nie wykoczonym wysokim pomostem na brzegu. Budowali go hitlerowcy, ale
partyzanci nie dali im dokoczy.
Teraz zupenie inaczej spogldaem na Grigorija. Sta si dla mnie czym wicej ni koleg,
przyjacielem. Z czasem zaczem rozmawia z nim na temat naszych przyszych losw, zwrciem mu
uwag, e dzi nic ju nie mona zrobi bez matematyki. Wkrtce skoczyy si moje samotne
godziny lczenia nad analiz: zdobyem ucznia, i to jakiego! Caymi godzinami siedzielimy nad
dowodami najwymylniejszych twierdze z Teorii funkcji zmiennej rzeczywistej - zabraem bowiem
z sob tomik Aleksandrowa i Komogorowa.
Grigorij posiada nieprzecitny zmys matematyczny. To i owo mu si nie podobao i wtedy
wymylaem nowe dowody, zmieniaem podejcie. Pniej pokazaem zeszyt z tymi dowodami
znajomemu matematykowi. Ten przejrza je uwanie i obieca wspprac w wydaniu naszych
dowodw w formie osobnego zbiorku, ale...
Miny lata. Grigorij pojecha na Sachalin. Wracajc odszuka mnie w Moskwie. Poszlimy razem do
Galerii Tretiakowskiej.
- Siedziaem na Sachalinie i cay czas mylaem: jak przyjad do Moskwy, pjd z tob, koniecznie
z tob, do Tretiakowskiej. Przecie ty masz to wszystko w maym palcu...
- No pewnie, Grigorij, a jake... - odpowiedziaem i dosownie w minut pniej straszliwie si
zblamowaem. Podeszlimy do popiersia z brzu, duta Szubina. Jeli si nie myl, byo to popiersie
cara Pawa. Na jego litej piersi wisia acuch z krzyem Zakonu Maltaskiego.
- adnie odlane - rzek Grigorij. - I krzy, i acuch. Czy to odlane w caoci?
Potwierdziem pewnym tonem, a Grigorij ostronie dotkn krzya. Krzy drgn na acuchu.
- Nie, Miszeka, to przylutowano pniej - rzek Grigorij - a ja mylaem, e ty tutaj znasz wszystko
doskonale.

Zarumieniem si i do tej pory mi wstyd, jak si mogem tego nie domyli! Ja, artysta...

Narada przyjaci
- Dziwne, ale nie opowiedzia mi pan nic o Mohikaninie - rzek Paton Grigorjewicz, kiedy Dyspozytor
wszed do pokoiku lekarskiego. - Wydawao mi si jako, e i z nim si pan przyjani.
- Tak, Mohikanina znaem od dziecistwa. Ale o nim opowiem pniej... Nie musiaem go szuka.
Mieszka w Moskwie i od razu zgodzi si przyjecha na umwiony dzie. Leonid, mj ssiad, pojecha
do Leningradu, odszuka tam Uszakowa za porednictwem swojego byego dowdcy czogu, ktremu
bardzo przypad by do serca. A Uszakow wiedzia, gdzie pracuje adoski. Zadzwonili do niego z
Leningradu, wszystko uzgodnili. W rezultacie w miesic pniej zjechali si do mnie wszyscy,
dosownie wszyscy, ktrych chciaem zobaczy. Cay dzie lataem z dworca na dworzec. Nie
spotkaem tylko Grigorija. Przylecia samolotem i czeka na mnie w domu. Chyba zmieni si bardziej
ni inni. Jako zmnia, jeszcze bardziej si rozrs, zapuci wsy, zacz nosi okulary.
Czas wlk si przeraliwie powoli, bo nie chciaem nic zaczyna bez Uszakowa.
- Niech si wszyscy zjad, dopiero wtedy pogadamy - powiedziaem. - Inaczej po prostu bd si
musia rozerwa...
O smej wieczorem usyszaem, e kto mnie woa. Wyjrzaem przez okno. Na dole sta Walentin
Uszakow. By po cywilnemu, ale i tak ju wiedziaem, e to on, pukownik Uszakow. Pamita pan,
wspominaem o jego artykule w gazecie Krasnaja Zwiezda.
Widz - powiedzia Borys adoski - e jestemy w komplecie, mona pocign wzeki, kto pjdzie
po wino.
Najpierw obowizek, potem przyjemno - zauway Dimka. - Zreszt niech wszyscy decyduj...
Sdzc z listu - rzek Grigorij - dzisiaj musimy mie trzewe gowy.
Suchajcie, kochani - zaczem. Trudno mi byo mwi, Patonie Grigorjewiczu, byem
podenerwowany. - Zaprosiem was po to...
eby zakomunikowa nam arcynieprzyjemn nowin - dokoczy Dimka.
Wszyscy parsknli miechem, a mnie kamie spad z serca. Kochane chopaki!
Prosz nie przerywa - cignem. - Pytania odkadamy na pniej. Chyba e kto ju w aden sposb
nie bdzie mg wytrzyma, to niech pyta od razu... A wic 17 kwietnia 1961 roku wpadem na co
zupenie paradoksalnego... Dalsze badania doprowadziy mnie do odkrycia nowego sposobu lotu,
nowego sposobu pokonania siy przycigania ziemskiego, niezwykle ekonomicznego i niezwykle
prostego... Niestety, nikt nie zainteresowa si t spraw powanie. Sam w duej mierze zawiniem.
Przez pewien czas byem, moi drodzy, nie w sosie. A chodzi tu w istocie rzeczy o aparat latajcy
o niezwykych moliwociach.
Nowy typ rakiety? - zapyta Uszakow.
Sedno w tym, e w aparat dziaa na zupenie innej zasadzie. Nazwaem j zjawiskiem odrzutu
wewntrznego.

Nazwa bardzo dwiczna, czy jednak ten aparat moe dogoni rakiet? - znw zapyta Uszakow.
W kadym punkcie jej trasy, prawie w kadym. Ale nie to jest najwaniejsze. Taki aparat latajcy jest
uniwersalnym rodkiem do podry midzyplanetarnych. Potem poka wam, e moe startowa
w kosmos z dowoln prdkoci, nawet z prdkoci wia.
Przerwaem, a Walentin Uszakow, zacierajc rce, zrobi uwag: Nawet jeli to wszystko bzdura, to
i tak nic nie szkodzi. Tak si go mio sucha, sowo daj... Musimy rzecz zbada - odezwa si Borys
adoski. - Moe si gdzie, Misza, omylie. Ostatecznie, o ile pamitam, przytrafiay ci si pomyki
i bdy... Wanie dlatego was zebraem. Poka wam wszystko, najdrobniejsze szczegy tego
pomysu. Wszystko omwimy, zbadamy kady zarzut, ale jeli si okae, e mam racj, to wtedy
bdziemy dziaali razem. Nie ma dwch zda, gra warta wieczki.
Mielnikow - powiedzia Grigorij Szelest - gadaj od razu, o co ci chodzi. W ostatnich miesicach prasa
podaa tyle najrozmaitszych informacji na ten wanie temat, e kady ju wie: degrawitacja jest
niemoliwa. Aeby jakikolwiek nieodrzutowy aparat mg i do gry, musi si odpycha albo od
ziemi, albo od rodowiska, na przykad od atmosfery. O ile ci rozumiem, twj aparat nie odbija si
od niczego.
Odbija si - owiadczyem. - Odbija si od powietrza.
Ale w takim razie moe lata tylko w atmosferze --wycedzi z rozczarowaniem Uszakow. - A nam si
wydawao, e o co innego ci chodzi.
Owszem, odbija si od powietrza, ale cd powietrza zawartego w zamknitym zbiorniku.
Gaz w zamknitym zbiorniku? - przerwa Dimka, ten sam, ktrego nazywamy Mohikaninem. Ten
jego okrzyk zapamitaem na zawsze. Wiele si za nim kryo. Ale o tym potem...
Dyspozytor zamyli si.
- Wie pan co, Patonie Grigorjewiczu, niech mi pan da kawaek kartki, narysuj panu z grubsza
schemacik, od razu wszystko, co dalej powiem, bdzie janiejsze.
Paton Grigorjewicz poda Dyspozytorowi kartk wyrwan z notesu. Dyspozytor narysowa jaki
cylinder z pkulistym tokiem w rodku.
- Oto mamy zasadniczy schemat - powiedzia. - Wszystko, jak pan widzi, jest bardzo proste. Do
wntrza cylindra wkada si lekk pkul na dugim sworzniu.
- Rozumiem - odpar Paton Grigorjewicz. - Co w rodzaju toka?
- Tak, ale specjalnego toka. Jak pan widzi, ten tok napdowy nie przylega szczelnie do cianek
cylindra, zostawia przewit, i to duy przewit. rednica cylindra jest dwa razy wiksza od rednicy
tego toka. I to wanie jest istotne. Jeli bd przesuwa tok w d, to podstawowym rodzajem
oporu bdzie tak zwany opr ksztatu. Przed tokiem powietrze nieco si spry, a w tyle pojawi si
strefa cinienia ujemnego. Ale jedna rzecz jest tu charakterystyczna. Impuls w takiej sytuacji prawie
e si nie rozchodzi. Powietrze opywajce tok stwarza wiry, przy ich rozpadzie wytwarza si pewna
ilo ciepa, ot i wszystko...
- Wszystko? Wic o czym to wiadczy?
- To wiadczy o tym, e w podobnym systemie nie mona zasadniczo mwi o prawie zachowania
pdu. Wanie to prawo uniemoliwiao wszelkie prby podniesienia si za wosy, jak to
proponowa w swoim czasie baron Mnchhausen. W zasadzie i w tym wypadku prawo to zachowuje

swoj moc, ale tylko wobec poszczeglnych czsteczek gazu. Ale caego makroskopowego ukadu nie
obejmuje.
- No a jak to wszystko si przedstawia z punktu widzenia mechaniki? - zapyta Paton Grigorjewicz. Jak to byo moliwe, e takiej prostej rzeczy nikt przed panem nie wykry?
- Niestety, na to pytanie nie mog panu odpowiedzie, Patonie Grigorjewiczu. Sam nie rozumiem
wszystkiego. Rzeczywicie, koledzy wiedzieli to wszystko, o czym im mwiem. Ale w sumie nadal
byo to co jak biaa plama na mapie.
- Rozumiem, Michale Antonowiczu - powiedzia Paton Grigorjewicz. - Ale o jakiej plamie pan mwi?
Przecie to tak, jakby dzi kto odkry nowy kontynent gdzie na Atlantyku. Nawet nie widz, gdzie
tkwia przeszkoda, ktra uniemoliwia dojrze to wszystko wczeniej.
- Przeszkoda? Bya przeszkoda, i to bardzo powana. Niech pan zrozumie, e wszystko staje si proste
dopiero po rozwizaniu, odkryciu. Na tym polega prostota wyniku. Dlaczego si pan umiecha,
Patonie Grigorjewiczu?
- Przyszy mi na myl niektre przykady z mojej dziedziny. Ostatecznie w samym eksperymencie nad
wytworzeniem odruchu warunkowego nie byo nic trudnego. A przecie do jakich wnioskw doszli
Sieczenow i Pawow! Zaczynam rozumie, cho w dalszym cigu jednego nie rozumiem, jak pan
dokona tego odkrycia. Pamitam, e ostatnim razem mwi pan o ptaku. Tak jakby ptak podsun
panu ide budowy paskiego kompensatora.
- Owszem, wanie ptak. Ten tok wewntrz cylindra podobny jest do skrzyda ptaka, a cilej do
skrzyda wielkiego nietoperza...
- Ach, wic to tak! Wic jeli woy pan do rodka tego zbiornika gobia czy wrbla, to ptak, latajc,
nie bdzie cisn na dno?
- I jeli powoka bdzie wystarczajco lekka, to przywizujc gobia za apki do dna naczynia, mona
bdzie zmusi go do podniesienia tej powoki... Dowiadczenie takie z ptakami jest zasadniczo
niemoliwe z uwagi na ich sabe serce.
- I wtedy zrobi pan ptaka mechanicznego, umieci go pan w zamknitym cylindrze, i ten cylinder
polecia?
- Polecia w kosmos, Patonie Grigorjewiczu.
- Zrobili to wszystko pascy przyjaciele?
- Tak, od dnia kiedymy si wszyscy zebrali, zawrzaa praca. Przecie wszystkie podstawowe czci
byy bardzo niedrogie, potrzebne nam byy tylko dobre warsztaty i dobre rce. Poza tym nic
specjalnego. Czterdzieci cztery czci to wszystko. Do tego tylko troch nitw i plastykowa osona.
Ale zdarzay si i niepowodzenia. Nawet nie zapamitaem dokadnej daty, kiedy nasz model po raz
pierwszy oderwa si od stou i zawis nad nim, cay drcy, jak ywy. Byo to jako koo dwudziestego
wrzenia... Siedem lat temu. Byli ze mn Leonid i Uszakow. Strasznie denerwowalimy si tego dnia.
Nic si nam nie wiodo, a nagle... Wysalimy depesze do Borysa, Inki, Grigorija. Borys odpowiedzia
natychmiast: Model powinien by autonomiczny i kierowany radiem. Wysyam schemat. Przenone
bateryjki przysa Grigorij. A kiedy zrobilimy ju wszystko, i model posuszny naciniciu guzika mg
wznosi si i opuszcza zgodnie z naszymi yczeniami, Uszakow powiedzia: Jed do Moskwy
i zadzwo do tych towarzyszy, co tak serdecznie umiali si z ciebie.
Pojechaem do Moskwy i z mieszkania Dimki nakrciem zastrzeony numer.

- Pamitacie - mwi - Mielnikowa. Naprzykrza si wam kilka lat temu projektem latajcego aparatu.
Nie mielibycie teraz ochoty popatrze...
- Odczuwa pan co w rodzaju zoliwej satysfakcji? - zapyta Paton Grigorjewicz.
-- Bynajmniej - odpar Mielnikow. - Po prostu ten towarzysz powiedzia mi kiedy, e jego zdaniem
mina ju epoka, kiedy wielkie odkrycia robiono na strychu. A ja mu jeszcze odpowiedziaem, e
odkrycia zawsze bdzie si robio wanie na strychach. O tu - Mielnikow pukn si w czoo. Oczywicie, byo mi przyjemnie...
- No i przyjecha ten towarzysz?
- Nie, przysa swojego adiutanta. Akurat siedzielimy z Uszakowem przy stole i marzylimy, kiedy
jego adiutant wszed do pokoju.
- Polecono mi zabra model - mwi.
- Tego nikt panu nie mg poleci, niewaciwie pan zrozumia - powiedzia Uszakow. Mia na sobie
mundur pukownika i w ogle by w penej gali. - A moe zechciaby pan popatrze.
Model sta na stole nakryty obrusem. I nagle powolutku zacz unosi si nad stoem... Adiutant
zdy nawet kilka razy wzruszy ramionami, ale potem spostrzeg, jak midzy obrusem a stoem
zrobi si przewit. Pocign rk - niczego nie ma.
- Zamelduj w dowdztwie - mwi. - Tylko za bardzo dry ten model...
- Niech pan zamelduje i o tym - odpowiada Uszakow.
Od tego dnia wszystko ruszyo. Karuzela rozkrcia si. Po roku nasz pierwszy model w miniaturowym
odrzutowcu polecia w kosmos.
- Ale powiedzia pan, e wasz model dra w powietrzu, a przecie kiedy leciaem, nie czuem adnej
wibracji.
- To wanie byo dla nas gwnym problemem. Zrozumiaem, e wraz ze zwikszeniem liczby tokw
wibracja bdzie coraz sabsza. Wyoni si problem iloci tokw i przesunicia faz midzy nimi. I nagle
przyjeda do mnie Dimka, niezwykle poruszony.
Sze! - krzyczy od progu. - Sze tokw z przesuniciem fazy o szedziesit stopni midzy jednym
a drugim!
Dlaczego sze? - pytam...
Jak to, nie pamitasz? - Nigdy go takim nie widziaem, zawsze by spokojny i zoliwy. - Nie
pamitasz? A nasze wampum? Sze skrzyde w zamknitej przestrzeni. rodkowe ogniwo
acucha...
Ledwie mi to powiedzia i od razu wszystko mi si przypomniao. Oto co chodzio mi po gowie przez
cae ycie. I gdybym nie mia ju pewnego dowiadczenia w realizowaniu zwariowanych
pomysw, to drugi raz nic by mi nie wyszo.
- Wspomnia pan co o acuchu? - zapyta czujnie Paton Grigorjewicz. - I przedtem pan mwi
o jakim acuchu... Czy to te jaka zagadka naukowa?
- Owszem, zagadka.

- Oczywicie rozwiza j pan?


- Nie - odpar gono Mielnikow i wsta. - Nie, nie rozwizaem, i jeli znajdzie si kto, kto wyzwoli
mnie i moich przyjaci od tej zagadki, to z caego serca bd mu wdziczny.
- Musi mi pan koniecznie opowiedzie o tym acuchu i o wszystkim, co si z nim wie.
- Z pewnoci, Patonie Grigorjewiczu. Ale opowiada o acuchu to opowiedzie panu o caym moim
yciu. O caym, bez reszty.

Zagadkowy dysk pojawia si i znika


Paton Grigorjewicz znw polecia z Pukownikiem i w cigu dwch dni zobaczy wiele dziwnych
rzeczy.
Po powrocie na wezwanie Dyspozytora poszli prosto do jego gabinetu, gdzie ju zacza si narada.
Paton Grigorjewicz chcia wyj, ale Dyspozytor zatrzyma go.
- Niech pan posucha. Mamy troch nowego materiau.
Tyem do Patona Grigorjewicza sta czowiek z obandaowan gow. Mwi co do zebranych, ale
wejcie Uszakowa i Patona Grigorjewicza przeszkodzio mu. Teraz znw zacz mwi, i nienaturalnie
blada do jego lewej rki przypomniaa Patonowi Grigorjewiczowi jedno z opowiada Mielnikowa...
No, oczywicie, to przecie Nartow - pomyla.
- Spotkaem je nad kraterem Tycho i poszedem lotem orbitalnym naprzeciwko - mwi Innocenty. Miay ksztat stokw, wielkich zielonych stokw, wkrtce potem zawrciy w stron Ziemi.
- Jaka bya midzy wami rnica szybkoci? - zapyta Dyspozytor.
- Nie byo adnej... a cilej bya, ale minimalna.
- A co nasz radiolokator? - zapyta Borys adoski. - Co pokazywa radiolokator?
- Niczego nie pokazywa, Borysie. Cay czas milcza. Na trasie Ksiyc-Ziemia trzy razy zmieniay
ksztat. Widziaem to stoki, to kule, to sferoidy...
- Ale zawsze bryy z osiami symetrii! - zauway Dyspozytor. - I to przy wszystkich bez wyjtku
spotkaniach.
- Dlaczego radiolokator niczego nie ujawni? - zapyta cicho adoski.
- Pozwlcie mu skoczy - rzek Dyspozytor.
- Tak wic gdy wchodziem w atmosfer Ziemi, przybray ksztat kopuy spadochronowej, tylko bez
linek. To widywalimy ju wczeniej, dlatego nie zwrciem szczeglnej uwagi. A nagle otoczyy nasz
samolot i zaczy jakby si bawi. To paday, to znw si podnosiy. Sprbowalimy robi to samo, ale
bez rezultatu, byy lepsze na zejciach pionowych, wstrzymyway spadek prawie momentalnie.
Potem, nie pamitam dokadnie, zdaje si przy ostrym hamowaniu, rzucio mnie do przodu na tablic
sterownicz. Trzeba nieco obtapia, Dyspozytorze, wystajce czci instrumentw i wsadza jak
najgbiej. A w ogle to nic strasznego...
Nartow usiad, a Dyspozytor powiedzia w zamyleniu:

- Aparat z osi symetrii, tylko gdzie upchn balast...


- A moe - znw podnis si Nartow - moe rozmieci go po obwodzie. Wanie przyszed mi do
gowy taki pomys.
- Rzecz warta zastanowienia... - zauway Pukownik, wczajc si do rozmowy.
- Zupenie realne - potwierdzi starszy ju czowiek w niebieskiej bluzie.
- Nasz Gwny Konstruktor... - szepn Pukownik do Patona Grigorjewicza.
- Stop! - zawoa nagle Dyspozytor. - Co nam daje ksztat z symetri osiow?
- atwo manewru - szybko powiedzia Pukownik.
- Okrny widok - doda Nartow.
- A przede wszystkim lepsz wytrzymao przy gbokich zanurzeniach aparatu - zagrzmia bas
nalecy do barczystego opalonego marynarza w rogowych okularach.
- On uchwyci sedno sprawy - rzek adoski. - Zgadza si. Gosuj za ksztatem z osi symetrii.
- Chwileczk, to jeszcze nie wszystko - cign Dyspozytor. - W atmosferze ziemskiej te dziwne
instrumenty, jeli mona je tak nazwa, przybray ksztat spadochronu... Czy nie warto doczepi do
cylindrycznej kabiny przystawki spadochronowej zwrconej kopu w d?
- Az czego ma by ta przystawka? - zapyta Konstruktor. - Jeli z metalu, to bdzie chyba za cika...
- Zrobi j pust w rodku - odpar Dyspozytor.
- Nie mona - znw ozwa si Mors. - Przy zanurzeniu woda zmiady t wasz powok.
- To zostawi przejcia dla wody. Niech wchodzi do niej woda - zaproponowa Uszakow.
- Osobicie gosuj za dyskiem - rzek Dyspozytor. - Nigdy tego nie ukrywaem. Oczywicie nie ma
w tym nic nowego. Po pierwsze, przejrzelimy z Uszakowem patenty. Podobny ksztat po raz pierwszy
proponowa Ufimcew jeszcze w roku 1909. Nazwa go okrgym skrzydem. Od tego czasu we
wszystkich krajach wiata prbowano budowa aparaty podobnego ksztatu. Ale u nas w rodku
dysku stanie kolumna kompensatora, a to zmienia posta rzeczy. Dopiero wtedy uzyskamy cakowit
swobod manewru pionowego. Wystarczy wyczy kompensator i moemy sobie spada, przez
sekund, dwie, trzy. Wczy, i od razu stoimy w miejscu. Tak jak mucha... To tu, to tam. A jak
wszystko wskazuje, potrzebne nam bd znacznie zwrotniejsze aparaty. Chcesz co powiedzie,
Uszakow?
- Nam, lotnikom wojskowym, niemio jest spotyka w kosmosie latajce aparaty zwrotniejsze od
naszych samolotw. W dodatku szybsze... Dotychczas nie zdarzyo si, eby jaki latajcy aparat
zaatakowa nasze samoloty, ale kto moe rczy, co bdzie jutro. Tak wic trzeba cakowicie
wyczerpa te moliwoci, jakie kryj si w kompensatorze. Gosuj za uniwersalnym aparatem.
Gbiny oceanw, atmosfera ziemska, kosmos, wszystkie trzy ywioy powinny nam by jednakowo
dostpne.
Dyspozytor wsta i odszed od stou.
- Towarzysze, zrobimy teraz ma przerw - owiadczy. - Nie ma sprzeciwu?
Dyspozytor podszed do Patona Grigorjewicza i poda mu dwie nagrane szpule.

- To dla pana, Patonie Grigorjewiczu. Duo tego wyszo, ale baem si co wanego przepuci
i zaczem od samego pocztku.

Chopiec i morze
Szapowaow zaoy na dyktafon szpul, ktr przynis Paton Grigorjewicz, postawi pudo
dyktafonu na biurku i wyszed. Paton Grigorjewicz zapali lamp stoow i ze wzruszeniem wczy
dyktafon.
- Zaczn od samego pocztku, Patonie Grigorjewiczu - rozleg si w goniku gos Dyspozytora. - Tak
bdzie lepiej... - Gos umilk, czuo si, e Dyspozytor zbiera myli. - Opowiedzie panu o moim
ostatnim spotkaniu z Siedojem? Teraz wiem, e odegrao olbrzymi rol w caej tej historii... Nie,
przedtem te byy bardzo wane momenty... A moe o tym, jak to razem z Dymitrem staralimy si
roztopi acuch? Nie, i na to jeszcze nie czas... - Nastpia znw przerwa w zapisie, tylko oddech
Dyspozytora w goniku wiadczy o tym, e ferrytowy drucik si przesuwa. - A moe opowiem panu
o moich pierwszych, naiwnych, nieudolnych krokach w technice? Przecie zaczynaem od
wynalezienia perpetuum mobile... A jeszcze wczeniej chciaem by eglarzem, a zarazem
biologiem, i oczywicie marzyem o podrach.
Dziecistwo spdziem w malekiej miecinie nad brzegiem Morza Czarnego. O czym mogem
marzy, jeli nie o podrach, skoro obok, tu obok byo morze. W ciepe i spokojne dni wszystko byo
przepojone jego ostrym i silnym tchnieniem. W tym tchnieniu czuo si zapach wodorostw i zapach
soli morskiej i czego jeszcze, co waciwe jest tylko morzu, co rodzi si z jego ycia i z ycia miliardw
jego mieszkacw. Jesieni, pod koniec wrzenia morze zaczynao swj niemilkncy szum, spokojny
i grony, eby nagle zastygn pewnego mronego poranka, zastygn nieruchomo w jedn
przezroczyst bry, gadk jak lustro, czyst jak kryszta.
Daleka mierzeja na horyzoncie osaniaa zatok od silnych wiatrw, kamieniste wysepki
wstrzymyway fale, rozdrabniay je. Potne i wolne, taczyy fale za mierzej, jak gdyby chciay
z rozpdu przeskoczy ten skrawek ldu, ktry stan w poprzek ich drogi, ale do brzegu szy rwnymi
spienionymi szeregami, tracc stopniowo si na dugiej mielinie przybrzenej.
Moimi pierwszymi zabawkami byy kolorowe muszelki. Wyglday jak sztucznie zrobione wachlarze,
z zewntrz miay cienkie promieniste fadki, wewntrz byszczc, gadk skorupk. Z mierzei rybacy
przywozili dugie i rwne damskie paluszki - muszelki o zadziwiajco przejrzystej bieli. Na piasku
nadbrzenym w wygrzebanych dokach od razu zbieraa si woda, a kiedy piasek osiada,
wpuszczaem tam cieniutk igliczni, zabawne raczki-pustelniki, i wtedy miaem swoje morze...
Zapominaem przy zabawie, e prawdziwe morze szumiao o krok od mojej malekiej kauy.
Pewnego razu na podwrze pobliskiego sanatorium przywieziono olbrzymiego jesiotra. Przy mnie
rozkrajano mu brzuch i do miednicy pola si strumie czarnych paciorkw ikry. Zadziwia mnie
szczeglnie grubo skry, usianej wielkimi ciemnymi rombami uski. By jaki zwizek midzy tym
olbrzymim jesiotrem i moj wasn skromniutk zdobycz - igliczni. I nigdy ju nie owiem igieek
i kciem si, kiedy kto z chopcw owi je przy mnie. Tumaczyem im, e z tych igieek wyrosn
wielkie jesiotry ze skr grub jak u sonia. Zazdrociem temu jesiotrowi. Jake chciaem by rwnie
wielki i wypywa na morze - tam gdzie nikt, nawet najmielsi rybacy nie odwaali si zapuszcza.
W marzeniach byem taki silny, e rwaem sieci i jednym uderzeniem potnego ogona gruchotaem
dki rybakw.

Od czerwca w zatoce pojawiay si meduzy. Nie baem si ich ani troch, dziesitkami wycigaem je
z wody, starajc si zowi jak najwicej, ile tylko byo moliwe. Z otwartymi oczyma nurkowaem a
do tego dna, rozgldajc si za jakim olbrzymim, lnicym bkitnie, przejrzystym dzwonem.
Macki pywajcych meduz wydaway si przezroczystymi gazkami, napenionymi jakim leczniczym
sokiem. Czsto widywaem tutaj kobiety z ssiednich wsi, niektre przyjeday nawet z daleka;
godzinami przesiadyway na brzegu i nieraz prosiy:
- May, zap meduz!
Trudno im byo chodzi. Siedziay na piasku, przykaday zwide i martwe parasole meduz do kolan
i cierpliwie na co czekay, obojtnie patrzc na poyskujce morze.
Ktrego dnia zrozumiaem, e morze wcale nie jest tak dobrotliwe, jak mi si wydawao. Lekkie
oparzeliny od zabaw z meduzami nigdy nie niepokoiy mnie zbytnio. Jesieni spotkaem si ze swoimi
kolegami - miaem wtedy sze lat. Uzbrojeni w kawaki wiose wybierali si na brzeg bi meduzy,
jak mi powiedzieli. Za zielonym pasmem wodorostw i tu przy brzegu bia pian zalegay tysice
meduz. Jesienny wiatr zepchn je na pla i leay tam bezradne, nieruchome. Z rozmachem
trzasnem wiosem raz, drugi, trzeci... Dookoa mnie biegali tacy sami jak ja mali chopcy, rozlegay
si okrzyki bojowe, a ja wci biem i biem po liskich biaych czapeczkach meduz, a nagle zapieky
mnie oczy. Wrzasnem tak gono, e natychmiast wszyscy mnie otoczyli.
- Co ci jest? Co si stao?
Ale bolao mnie tak, e mogem tylko krzycze.
- Sok z meduz dosta mu si do oczu - domyli si ktry. - Teraz bdzie lepy.
Sowa te tak mnie przeraziy, e natychmiast ucichem. Hurmem ruszylimy wszyscy w stron domu.
Matka zamoczya szmatk w roztworze sody i si oderwawszy mi rce, zacza przemywa oczy. Bl
zela, wreszcie przeszed zupenie. Ktry z chopcw wezwa lekarza. Zjawi si, kiedy oczy przestay
mnie ju bole, i dugo wypytywa matk, jakim sposobem domylia si, eby przemy mi oczy sod.
- Syszaam, e meduzy wydzielaj kwas mrwkowy, wic chciaam zneutralizowa - tumaczya
matka. - On tak strasznie paka...
Lekarz pochwali matk i poszed, a ja nazajutrz zapaem kilka mrwek i dugo prbowaem je
jzykiem. Rzeczywicie byy tak samo piekco kwane jak sok z meduz.
Kiedy pod wieczr wyszedem nad morze. Soce ju zachodzio. Na odludnym brzegu sta tum
rozwrzeszczanych chopakw, a jakie kobiety owiy co, co zapltao si w wodorostach, zwartym
pasem rosncych koo brzegu.
- Fldra, fldra! - krzyczeli chopcy.
Skoczyem do wody. Wprost spod ng jednej z kobiet wyrwaem co brunatnego i paskiego, co nad
wod zaraz zrobio si potwornie cikie, rzuciem z caej siy na brzeg i a si zdziwiem, e chopcy
i kobiety skupili si nad t fldr w takim milczeniu.
- To nie fldra - mrukna jedna z kobiet. - Jakie to straszne!
Zbliyem si. Na mokrym piasku leao trjktne, ciemnobrunatne, wielkie cielsko z dugim,
rozdwojonym ogonem. Byo co strasznego w bezdennych wprost oczodoach, w gwatownych
podrygach sprystego ciaa. Na nodze jednej z kobiet rozlewaa si ciemna plama.
Podeszli do nas rybacy.

- Kot morski - odezwa si jeden. - Oj, le z tob - powiedzia do kobiety patrzc, jak z jej stopy sczy
si krew.
Czubkiem buta rybak przewrci kota morskiego na grzbiet. Do dzi dnia pamitam, e brzuch
zwierzcia by niesamowicie biay z ciemnym trjkcikiem malekiej paszczy. Rybak ostronie
oderwa od ogona cieniutk pask pik.
- Noga nieprdko si zagoi - rzek. - We jego wtrob. I przykadaj do ranki codziennie... - rozci
cielsko paszczki, wycign ze rodka ciutk wtrob i poda j kobiecie.
- Pokacie pik, dziadku - poprosiem rybaka.
Poda mi tward pytk z zadziwiajco drobnymi zbeczkami.
- A przy kadym zbku jest co jakby flakonik - rzek. - I jak si otrze o ciao, to sczy jad z tych
flakonikw. Jeden z naszych dugo chorowa, dopki wreszcie nie zacz si leczy wtrob takiego
wanie kota morskiego. Trzeba by ostronym... Morze...
Nie pamitam, jak wyglda ten rybak, ale do dzi dnia pamitam to jego rybackie sowo morze,
refleksyjne i smutne, pene szacunku i mioci. W sowie tym byo chyba cae ycie i nieskoczone
mnstwo takich wanie zadziwie i przebyskw, jakich dowiadczyem wtedy, gdy spojrzaem
w bezdenne oczy tajemniczej i gronej istoty.
Ale by w mojej rodzinie kto, kto wiedzia o morzu znacznie wicej ni ten rybak. Tym kim by mj
ojciec. Teraz spogldajc w przeszo, widz siebie, jak siedz mu na plecach, rkami trzymam si
jego ramion. Wchodzimy na wysoki, zaronity traw pagrek. Z gry widz domek, w ktrym
mieszkalimy podwczas. Wciskamy si do malutkiej altanki, caej obronitej pdami winoroli.
Stary Tatar cina dla mnie winn ki, ojcu nalewa wina do szerokiego kubka. Mwi co przy tym
i dobrotliwie gadzi mnie po gowie.
Potem ojciec odszed. Zamieszka tam, gdzie pracowa, w niewielkim drewnianym domu stacji
przyrodniczej nie opodal miasta. Czsto widywaem go z wysok, tg kobiet, zapamitaem jej
lnice, czarne warkocze.
Ile razy nawinem si jej na oczy, patrzya na mnie jako dziwnie. Oczy miaa tak samo czarne jak
i warkocze.
Ojciec prawie codziennie wypywa na morze w wielkiej barce z malutkim i przytulnym domkiem za
drugim masztem na rufie. Czasami obserwowaem go, a potem po cichutku wchodziem do budynku
stacji. Chudy, cakiem ju wyysiay starszy pan, dyrektor, serdecznie ze mn rozmawia. Z oszklonej
szafy wyjmowa niezliczone soiki, gdzie pyway w formalinie przedziwne zwierzta morskie. Raz
pokaza mi najcenniejszy nabytek stacji - mikroskop. Cay z byszczcej miedzi, u dou jasna tabliczka
z czarnymi literami aciskimi.
- Zeiss - powiedzia dyrektor. - Najlepszy mikroskop wiata. Poka ci wymoczka.
O ile sobie przypominam, to mimo wszystko nie zdoaem niczego zobaczy. Pewnie dlatego, e
byem zbyt podniecony albo te zbyt mocno mruyem oczy. Ale niezwykle ostrone obchodzenie si
z t byszczc rurk miedzian, jaka nie spotykana dotychczas ostrono widoczna w kadym
ruchu pomarszczonych rk dyrektora, kiedy dotyka rub mikroskopu, wszystko to wryo si na
zawsze w moj wiadomo. Poczuem, e tak ostronie mona si obchodzi tylko z czym bardzo
wanym, co odkrywa nieznane wiaty, czyni czowieka mdrym, dowiadczonym, silnym.

Kiedy, a byo to jesieni i akurat tego dnia skoczyem osiem lat, spotkaem koo naszego domu ojca.
Nis na ramieniu podrywk i szed w stron mola, z ktrego zawsze owi przybrzene zwierzta
morskie. Da mi do niesienia wiadro - pierwszy instrument naukowy, jaki mi powierzono. Podeszlimy
do drewnianych pali obronitych jasnozielonym mchem i dugo wpatrywalimy si w gbi. Oto
przepyna biaym brzuszkiem do gry jaka maleka rybka. Ze szczeliny szybko wygramoli si krab,
zapa rybk czarnymi kleszczami i ju chcia si schowa, ale pojawi si drugi i zacz wyrywa mu
zdobycz. Ojciec szybko zarzuci do wody podrywk, ale obydwa kraby, nie zdywszy podzieli si
rybk, natychmiast zagrzebay si w piasek. Gromada przezroczystych krewetek umkna przed nami,
ale w chwil pniej ojciec wydoby podrywk do poowy pen rozdygotanej masy skaczcych
i grzechoccych raczkw. Ojciec dugo oglda zawarto podrywki, potem wysypa krewetki do
morza i znw zaczerpn z gbiny. A krewetki nie koczcym si sznurem cigny wzdu brzegu
i zatoczywszy uk koo mola i przystani przepyny znowu przed nami w swojej dziwnej wieczornej
defiladzie. Tego dnia ojciec nie mia szczcia. Zapeni wiadro tylko krewetkami, a potem da mi je do
niesienia. Wiadro byo teraz bardzo cikie, ale niosem je starajc si nie pokaza ojcu, e jestem za
saby.
- Chcesz, zabior ci jutro na morze - powiedzia nieoczekiwanie ojciec.
- Jutro? - zmierzyem go wzrokiem od stp do gowy, ale on w zamyleniu patrzy gdzie daleko i nic
mi nie odpowiedzia.
Nastpnego dnia ledwie wit poleciaem na przysta. Ju bylimy gotowi do odpynicia, gdy nagle
podesza do nas ta kobieta z czarnymi warkoczami i nie patrzc na mnie wesza na bark
podzwaniajc jakimi soikami zawinitymi w strzp sieci rybackiej.
Jak szybko odsuwaa si od nas ziemia. Ju i drzewa, i domki zrobiy si takie malutkie. Rosnca
wzdu brzegu wiklina zmienia si w cieniutk siw nitk, wreszcie znika. Morze byo tego dnia
wzburzone, gdzieniegdzie na grzbietach fal pojawiay si biae spienione baranki, a barka coraz
bardziej oddalaa si od brzegu. Wiatr odrywa delikatne drobniutkie bryzgi z grzbietw fal i rzuca je
w twarz. Mruyem oczy, szczliwy i wolny jak szczegln wolnoci malutkiego czowieczka
morza. Nie domylaem si, e za chwil, dosownie za chwil skoczy si moje dziecistwo.
- Bdzie marynarzem? - ironicznie zapytaa kobieta z czarnymi warkoczami. Spogldaem na ni
z ukosa usiujc przylgn do burty, kiedy przechodzia zbyt blisko mnie, wielka, opalona, zrczna.
- Moliwe - odpar ojciec - bardzo moliwe...
Siedzia na rufie obejmujc ster ramieniem i pali cieniutkiego papierosa. Takim zapamitaem go na
cae ycie.
- Ano, zobaczymy - odezwaa si nagle kobieta. Stana za mn i schyliwszy si zapaa mnie z tyu za
nogi. Jedno silne pchnicie i znalazem si w wodzie. Stao si to tak nage, e zanurzyem si gboko
i gdy wypynem, zobaczyem, jak ojciec szamoce si z t kobiet. Potem dojrza mnie i ju kierowa
bark w moj stron, ale kobieta z rozwianymi czarnymi warkoczami wyrwaa mu ster z rki i barka
posza prosto na mnie, liskim, szorstkim, nasmoowanym bokiem bolenie pchna mnie w gb. A ja,
paczc ze wstydu i blu, popynem ku dalekiemu, niewidocznemu brzegowi. Rytmicznie
nadpywaa fala za fal, kilka razy ojciec woa: Misza! Misza! Nie odpowiadaem i starajc si
instynktownie oszczdza siy, wci pynem i pynem. A fale robiy si coraz gwatowniejsze,
wysze, wiatr pieni ich grzbiety, teraz nie byy to ju malutkie baranki - gorzka, bura woda kipiaa
wok. Wreszcie z grzbietu fali zobaczyem daleki brzeg i natychmiast obejrzaem si, piana z szumem

uderzya mnie po oczach, wydao mi si, e jednak spostrzegem zupenie blisko agiel barki, ale nowa
fala zakrya wszystko dokoa.
Brzeg by coraz bliej, dotknem wreszcie nog dna. Dopiero teraz zrozumiaem: nadciga sztorm.
Fale zupenie si rozszalay. Z trudem utrzymywaem si na nogach. Musiaem si cofa lub peza,
lizgajc si rkami po ostrych muszlach. Kada nastpna fala podnosia mnie i zawracaa na
poprzednie miejsce, dopki cakiem przypadkowo znurkowaem pod ni i w kilku ruchach dotarem
do brzegu. Dugo leaem na piasku wpatrujc si w pociemnia dal. Nie byo wida ani agla, ani
dalekiej mierzei. Jacy ludzie zanieli mnie na przysta. Powiedziaem, e tam na morzu jest barka,
a w niej mj ojciec i ta kobieta. Pocztkowo nie uwierzono mi, ale potem od brzegu wyruszy kuter...
Mnie wzi na rce dyrektor stacji przyrodniczej i odnis do domu.
Bark znaleziono dopiero nazajutrz. Znaleziono daleko na penym morzu. Sztorm poama jej maszty,
bya na p zatopiona. Nie byo w niej nikogo.

Osobisty przyjaciel autentycznej mapy


W centrum naszego miasteczka sta zupenie may na pozr, tylko jednym oknem wychodzcy na
ulic dom dyrektora stacji przyrodniczej Zinowija Aleksandrowicza Strzeleckiego. W rzeczywistoci
dom by duy i przestronny, wcina si gboko w przylege podwrze wybrukowane nierwnymi
wielkimi kamieniami polnymi. Zinowij Aleksandrowicz mieszka w tym domu ze swoj siostr, kobiet
szczup i niezbyt jeszcze star. Jej czerwonawa niezdrowa skra bya zawsze pokryta grub warstw
pudru. Na cianie w jadalni wisia jej wielki portret. Bya na nim przedstawiona w jakim powiewnym
stroju jako zupenie moda dziewczyna. Portret ten malowa zapewne bardzo dobry artysta, dlatego
e jej oczy, jak je pamitam, naprawd byy takie, jakimi patrzaa na mnie z portretu: wielkie, piwne,
z ciemnymi ukami brwi.
Ojciec Zinowija Aleksandrowicza by zegarmistrzem, a potem dorobi si wasnego sklepu. Zmar tu
przed rewolucj i wszystko, co zostao z dawnych zasobw, wymieniono na chleb i sonin w latach
wojny domowej. Tylko najwiksze zegary w wysokich ciemnych pudach, niektre bez wahade, inne
bez wskazwek, zastygy w ktach pokojw, jak gdyby sam czas przesta istnie dla rodziny zmarego
zegarmistrza.
Oprcz zegarw w domu byo mnstwo ksiek nabytych ju przez Zinowija Aleksandrowicza.
Utrzymywa je we wzorowym porzdku. Jak dzi widz szeregi tych pek i wysokie regay w jego
gabinecie, obrotow etaerk obok jego biurka, oszklon szaf w pokoju jadalnym. Zinowij
Aleksandrowicz czsto zaprasza mnie do siebie, dawa mi co do poczytania, wypytywa o to, co
przeczytaem. Staraem si nie wyraa o ksice ani le, ani dobrze, bo jeli mwiem, e ksika mi
si podobaa, dawa mi j, a jeli o dobrej ksice wyraaem si le, to Zinowij Aleksandrowicz
wzrusza ramionami i spoglda na mnie jako dziwnie.
A mimo wszystko nie bybym czstym gociem tego domu. I Zinowij Aleksandrowicz, i jego siostra miaa si jako piskliwie i w sposb nieprzyjemny askotaa mnie swoimi ostrymi, wymalowanymi
paznokciami - byli mi jednakowo obojtni. Przycigaa mnie do tego domu mapka Julia. Spdzia u
Zinowija Aleksandrowicza ju pitnacie lat. Sdziwy to wiek dla mapy, tym bardziej e w naszych
stronach zdarzay si do surowe cho krtkie zimy. Niejednokrotnie Juli chcieli ukra cyrkowcy,
ktrzy co rok rozbijali swoj pcienn bud za haaliwym bazarem. Nieraz prosili Zinowija
Aleksandrowicza, by sprzeda im mapk. Wszystkich dziwio, e Julia znakomicie znosi zim i zmian

pr roku. Biegaa po podwrzu nawet wtedy, kiedy dookoa lea nieg. Kiedy wbiega do domu
i ukrywszy si w kciku, zacza czym gono postukiwa. Pomylaem, e to cukierek, ale
przyjrzawszy si zobaczyem w jej apce wielki sopel lodu, odamany zapewne od rynny.
Najbliszym przyjacielem Julii by pies, biay jak nieg, wabi si Pirat. Godzinami iskaa go, szybciutko
przebierajc swoimi czarnymi apkami z czarnymi jak wgiel pazurkami, a Pirat drzema leniwie na
pododze w jasnym kwadracie wiata. Mnie w aden sposb nie udawao si zosta rwnoprawnym
czonkiem tego przedziwnego towarzystwa. Tylko niekiedy Juli co napadao, wtedy
przytaszczaem wielkie donice z kwiatami, stawiaem jedn obok drugiej, przewracaem plecione
fotele, wiedeski bujak i przynosiem z przedpokoju laski Zinowija Aleksandrowicza. Wszystko razem
miao przedstawia DUNGL - i Julia bawia si ze mn godzinami, a Pirat, wpatrujc si w nas
natrtnie przez licie fikusw i rododendronw, od czasu do czasu poszczekiwa ku nam zazdronie.
- Cocie tu nawyrabiali! - amaa rce ciocia Pasza, jaka daleka krewna Zinowija Aleksandrowicza
sprztajca i prowadzca gospodarstwo w jego domu. - Cocie tu nawyrabiali! Czekajcie, przyjdzie
Zinowij Aleksandrowicz, on ju wam pokae! Julio, nie wstyd ci, taka dua, taka stara... no, wynocha
do kuchni! Bez ciebie nie poradz sobie z praniem!
W tym arcie byo nieco prawdy. Julia pasjami lubia pranie i nieraz wazia do sieni, gdzie moczya si
bielizna. Praa j z tak zajadoci, e ptno rozlatywao si na drobne strzpy. Tak wic ciocia
Pasza wpada na pomys: stawiaa koo balii may kubeek, obok kawaek myda i kilka ciereczek.
Julia, wysuwajc wargi, gorliwie mydlia, tara ciereczki i starannie je pukaa, pki zajcie to si jej
nie sprzykrzyo.
W kuchni staa przestronna elazna klatka, gdzie Juli zamykano na noc. Klatk nie miaa drzwiczek,
po prostu odwracao si j do ciany i Julia z min istoty, ktra zawinia, ukadaa si do snu na swoim
materacyku.
Ktrego dnia Julia zachorowaa. Na plecach zrobi si jej olbrzymi czyrak i adne kompresy nie
pomagay. Strasznie smutna leaa na swoim materacyku, a jej czarne okolone cienkimi starczymi
zmarszczkami oczy byy pene takiej aoci, e ani Zinowij Aleksandrowicz, ani ja nie ywilimy ju
adnej nadziei. Konieczna bya natychmiastowa operacja, ale Julia nie dawaa do siebie podej. Kiedy
wmieszaa si do rzeczy ciocia Pasza, to mapka ugryza j w palec, gboko i bolenie. Wreszcie
pewnego wieczoru Zinowij Aleksandrowicz powiedzia do mnie:
- Bdziesz moim asystentem... Masz tu miednic, tampony, szczypce. Pniej powiem, co masz
podawa.
Weszlimy do kuchni. Cierpienia Julii doszy do szczytu. Zinowij Aleksandrowicz gaska j, przemawia
do niej czule, ale mapka leaa z zamknitymi oczyma i tylko jczaa cichutko, zupenie jak czowiek.
Z trudem przecisnwszy rce przez prty klatki Zinowij Aleksandrowicz odwrci Juli plecami do
siebie i klknwszy zacz wycina sier na jej plecach. I wtedy zdarzya si dziwna rzecz, ktrej nie
sposb wytumaczy: Julia wyprostowaa si nagle i przywara do prtw klatki, mocno uchwyciwszy
apkami poprzeczk.
- Skalpel - rzuci mi Zinowij Aleksandrowicz.
Podaem mu wski noyk z drewnian rczk, a on szybko zrobi nacicie. Baem si, e Julia zaraz
zacznie krzycze i odskoczy na bok, ale tylko silniej przywara do prtw i pozwolia doprowadzi t
bolesn operacj do koca. Potem pochyliem klatk, a Zinowij Aleksandrowicz mocno obandaowa
Juli i uoy j na materacyku. Mapka natychmiast usna.

- eby tylko nie byo nowej infekcji - powiedzia do mnie. - Drugi raz Julia nie da si ruszy.
Ale pomyli si. Nad ranem Julii zrobio si gorzej i zrozumiawszy, czego od niej chcemy, znw
przywara swoim wychudym ciaem do prtw i Zinowij Aleksandrowicz oczyci jej ran.
- Cierpiae razem z ni - powiedzia mi Zinowij Aleksandrowicz - nie zaprzeczaj... Chc ci co da.
Obrazisz mnie, jeli nie przyjmiesz. To nie zwyczajny prezent, to co na cae ycie.
Min jednak tydzie, potem drugi, a o obiecanym prezencie Zinowij Aleksandrowicz jak gdyby
zapomnia. Potem dokd wyjecha, a kiedy pewnego razu wrciem ze szkoy, na moim stole lea
stos grubych ksiek. Byo to dziesiciotomowe wydawnictwo Alfreda Brehma ycie zwierzt.
- Zinowij Aleksandrowicz za bardzo ci rozpieszcza - powiedziaa matka. - Trzeba mu odda te ksiki.
Ale ja zdyem ju otworzy pierwszy tom, skd wspaniay zocisty lampart patrzy na mnie
hipnotyzujcymi lepiami, wok za jaskraw zieleni kbia si dungla, nie fikusy i rododendron
jak podczas naszych zabaw z Juli, ale najprawdziwsza dungla.

Instynkt macierzyski
Zjawi si nagle. Nieziemski wrzask, gony i dziwny, obwieci miastu jego przybycie. To dar si ty,
wielki jak dom, dwugarbny wielbd. Drugi wielbd, ktrego garby koysay si pynnie i mikko,
spokojnie cign wysoki wz z jakimi skrzynkami okrytymi sianem. Obok wielbdw, machajc
trzcin, szed wysoki oficer, cay w rzemieniach, z wielk brzow torb przy boku. Za nim biegy
dzieci. Patrzyy z zachwytem to na dowdc, to na wrzeszczcego wielbda. Pod wieczr do miasta
wszed puk.
Tu nad morzem istniao miejsce o niezrozumiaej nazwie kursal, zakazane dla mnie, a take dla
innych dzieci. By to duy plac, cay zryty doami. Dawniej znajdoway si tu parkiety do taca i muszla
dla orkiestry, ale deski porozkradano na wszelkiego rodzaju potrzeby domowe, a kiedy do miasta
wszed Machno, jego adiutant skwitowa w tym wanie miejscu swoje bandyckie porachunki z jak
rodzin. Szuka jej podobno po caej Ukrainie. Mwiono, e zabici byli krajanami batki z Hulaj Pola
i czym mu si narazili. Ta straszna rozprawa tak wszystkimi wstrzsna, e jeszcze przez wiele lat
nazwisko adiutanta wymawiano tylko szeptem: Marusiak. Od tego czasu kursal opustosza.
I oto nieoczekiwanie kursal oy. Czerwonoarmici zwieli drewno i deski, uoyli parkiet, wielbdy
przywiozy wielkim wozem awki, i wkrtce nad morzem zabrzmia marsz kawaleryjski. Przez cay
wieczr ryczaa olbrzymia trba, jakiej nigdy przedtem nie widziaem, i delikatnie dwicza
byszczcy triangel. Ale oprcz nas, chopaczkw, lecych tu i wdzie na ciepym piasku pod
urwiskiem, nikt do kursalu nie przyszed. Od czasu do czasu ktry z nas wazi na gr i na eb na
szyj turla si w d.
- Fantastycznie! - krzycza. - Czego si boicie?
Potem zagrano co wesoego, zdaje si Jabuszko i z gry dobieg lekki wyrany stukot obcasw.
A kiedy popezlimy do pomostu, zobaczylimy wysokiego dowdc w rzemieniach. Zaoywszy rce
za gow wybija butami siarczyst czeczotk. Na tym znalimy si wszyscy, i kiedy orkiestra przestaa
gra, gono zaklaskalimy.

Wieczorem matka dugo wypytywaa mnie o wszystko. Widziaem, e moje opowiadanie budzi w jej
duszy jakie dawne wspomnienia.
W cigu piciu dni dwa razy nad niebiesk muszl wkrcano arwk i dopki nie zeszli si ludzie,
grzmiay marsze. Nikt ju nie wspomina strasznego Marusiaka. Orkiestra podobaa si i rybakom,
i dziewcztom z fabryki konserw, lecej nad wziutkim strumykiem w gbi stepu. Z tym wikszym
zdziwieniem usyszaem nieoczekiwany zakaz matki: Wicej do kursalu nie pjdziesz. Matka
powiedziaa to surowo, ale od razu jako si zmieszaa.
Tego wieczoru poszedem do Zinowija Aleksandrowicza. By strasznie przejty i zamany: Julia gdzie
znikna. Zinowij Aleksandrowicz wzi malek latark, wygldajc jak szklany domek z wetknit
w rodek wieczk, i poszlimy na ssiednie podwrza szuka zbiega. Znalelimy mapk kompletnie
wyczerpan na pitym czy szstym podwrzu od domu Zinowija Aleksandrowicza. Pyszczek, apki,
pier miaa cae podrapane.
- To kotka - rzek Zinowij Aleksandrowicz. - C, instynkt macierzyski, nie ma rady...
Jak si okazao, Julia nie moga spokojnie usiedzie na widok kocitka. Pewnie wydawao si jej, e ta
maleka kruszynka jest jej wasnym dzieckiem. Przyciskaa je do piersi, starannie ogryzaa pazurki na
jego apkach, jeli zaczyna si drapa, a kiedy jego aosne pomiaukiwanie przywoywao koci
mam, mapka zaczynaa z ni walk na mier i ycie. Przynielimy Juli i oddali j cioci Paszy. A ja
poszedem do domu, ze strachem mylc, co powie matka. Rozumiesz, mamo - powtarzaem sobie
tysiczny raz. - Przecie to instynkt macierzyski. Jak dobrze, e znalelimy Juli. Nie gniewaj si, e
wracam tak pno.
Ku mojemu zdziwieniu matki nie byo w domu. Budzik na kuchni pokazywa pnoc. Wyszedem na
podwrze i nagle usyszaem wzburzony szept mieszkajcego obok Loki.
- Miszka, twoja matka spaceruje pod rk z komendantem. Z tym, co to ma trzy belki... Sam
widziaem. Taczya z nim do upadego.
- Przysignij!
- Ech, ty gupcze! Teraz bdziesz szczliwy. Komendant bdzie ci wozi i na wielbdzie,
i samochodem, sam widziaem u niego Packarda.
- esz!
- Ja? z? - Loka podoy wielki palec pod przedni zb, gono stukn paznokciem i gwatownie
przesuwajc rk w poprzek garda wypowiedzia straszliw przysig: Pe-Be-En-Zet (co oznaczao
mniej wicej... Psem bd na zawsze czy co w tym rodzaju).
Nie mona byo wtpi. Popdziem w stron wybrzea.
Kursal ju ucich. Ksiyc sta wysoko i w jasnej smudze jego wiata migna gowa jakiego
amatora nocnych kpieli. Wzdu brzegu za kursalem biega duga aleja z obu stron wysadzana
wierzbami. Brzeg by rwny, ksiyc wieci jasno i od razu zobaczyem w oddali jakie niewyrane
sylwetki. Popdziem wprost ku nim. W moim rku znalaza si, ju nie pamitam jak, sucha oza.
Kiedy podbiegem blisko, natychmiast poznaem i matk, i jego. Caowali si. Matka nie zauwaya
mnie. Z rozmachem smagnem j prtem po ramionach, a gdy on si odwrci, chlasnem i jego po
twarzy. Nie od razu wyrwali mi prt z rk, dobrze to pamitam. Z paczem co wykrzykujc biem tego
znienawidzonego czowieka i dosownie jak przez sen syszaem gos matki: Miszka, uspokj si,
Miszka! Potem on zapa wreszcie prt, wyrwa mi go z rk, podnis mnie wysoko i z si rzuci

w gst ozin, a kiedy si stamtd wygramoliem, na drodze staa matka i woaa: Misza, wychod,
syszysz! Ju poszed. Odskoczyem od niej i biegem, biegem, dopki wiata naszego miasteczka
nie zniky w oddali. Potem z rozpdu rzuciem si na zimny piasek i powtarzaem przez zy: Ona nie
ma instynktu, nie ma instynktu macierzyskiego.

Rankiem
Obudziem si z zimna. Morze jeszcze spao we mgle. Powoli, zbyt powoli dla mnie, zzibnitego
i godnego, wstawa wit. Ale oto tu obok przemkna jaszczurka - i wszystko poszo w niepami.
Z czapk uganiaem si za ni po piaszczystych wydmach, pki wreszcie w moich rkach nie znalaz
si jej ogon; sama jaszczurka zdya smykn w czarny otworek norki, ktrej wylot, jak wiedziaem,
mg si znajdowa daleko pod urwiskiem. Ogon w moich rkach jeszcze y i zwija si, jakby
usiowa si wyswobodzi, a kiedy rzuciem go na piasek, nadal si zwija, potem nagle zamar. Soce
wzeszo ju wysoko, mga rozproszya si. Obok przepyna d z rybakami. Wielka mewa przeleciaa
wprost nade mn. Poczuem straszliwy gd. Zaczem u jak grub traw. Bya czerwona jak krew
i zalatywaa jodyn. Postanowiem nie wraca do domu, ale zupenie niewiadomie poszedem
w stron miasta. A jeli mnie aresztuj? - przeszo mi przez gow. - Przecie to komendant, ma trzy
belki. Nie tak dawno widziaem, jak ulic prowadzono aresztanta. By to niewysoki mczyzna
z krtk, gst brdk, niebiesk koszul mia rozpit, by bez pasa, a za nim szed milicjant
trzymajc w rkach wielki nagan na czerwonym sznurze. Szli rodkiem ulicy i wszyscy ogldali si za
nimi w milczeniu i ze strachem.
- Misza! - dobiego skd od morza. Jaki mczyzna silnie rozgarniajc wod rkami pywa w pobliu
brzegu. - Misza! Chod do wody.
Szybko zrzuciem z siebie koszul i spodnie i bez namysu zbiegem w d. Nad wod stanem jak
wryty. By to ten sam, ten sam wojskowy, ktrego wczoraj tak mocno uderzyem prtem.
- No, czemu stoisz? - cign. - Przepraszam ci, mj drogi, e si nie przedstawiem.
- Czego pan ode mnie chce? - zapytaem go, cofajc si ku brzegowi. - Szpiegowa mnie pan.
Wojskowy wyskoczy z wody, wybieg na brzeg, dopdzi mnie i zapa za rce.
- Mj drogi, nie zo si. Ja ciebie rozumiem... A teraz do wody, szybko!
Zapa mnie za rk i pocign za sob, a potem dugo, dugo kpalimy si razem. Morze lnio
w porannym socu, zniko gdzie uczucie strachu i nieufno, wojskowy ani sowem wicej nie
wspomnia o wczorajszym zajciu - wszystko to razem pogodzio mnie z nim i z yciem, i tak zachciao
mi si je, e nie suchaem, o czym mwi, kiedy ubieralimy si na brzegu.

Kogut ratuje swj ogon


Mj nowy ojciec nazywa si Anton Stiepanowicz. By dla mnie wicej ni ojcem, by moim
najbliszym, najserdeczniejszym przyjacielem. Wysoki, ciemnooki, z kdzierzaw kasztanow
czupryn, dosownie w tydzie zapozna si ze wszystkim i wszystkimi i szybko zy si z otoczeniem.

Pozna Zinowija Aleksandrowicza, a nawet Juli, ktra moim zdaniem lepiej ni jakikolwiek mdrzec
wyczuwaa ludzi dobrych i zacnych. Bya mciwa i dugo potrafia czeka na sprzyjajc okazj, by
zemci si na kim, kto j skrzywdzi. Zinowij Aleksandrowicz opowiada mi, e kiedy napdzia Julii
strachu ktra z przyjaciek jego siostry. Mapka czekaa dugie lata, a wreszcie doczekaa si.
Ktrego dnia zaczaia si na daszku krytego ganku i wczepia si kobiecie we wosy. Jej ap nie byo
wida i przez pewien czas ani zaatakowana, ani sam Zinowij Aleksandrowicz niczego nie mogli
zrozumie. A okazao si, e przed szeciu laty ta kobieta ze strachu rzucia w Juli swoj futrzan
mufk. Julii wydao si pewnie, e skoczy na ni jaki puszysty i straszny zwierz. Zapamitaa to
i zemcia si. Mwcie, co chcecie, ale kiedy z ufnoci wskoczya na kolana Antona Stiepanowicza rozwiay si moje ostatnie wtpliwoci i obawy. Julia znaa si na ludziach.
Anton Stiepanowicz by komunist, a dowiedziaem si o tym w zupenie nieoczekiwanych
okolicznociach. Kiedy noc przyjechali po niego samochodem jacy ludzie w skrzanych kurtkach.
Jedno tylko sowo utkwio mi w pamici - bunt. Anton Stiepanowicz wrci dopiero nastpnego
dnia wieczorem, przez t dob odrosa mu broda, oczy zapady...
Bunt podnieli kuacy i ukrywajcy si we wsi oficerowie Wrangla. Anton Stiepanowicz wiedzia, e
ludzi kto oszuka i podburzy, bo wie nagle wysuna danie: eby waszego kierownictwa nawet
na lekarstwo nie byo. Anton Stiepanowicz i jego towarzysze zostawili bro w samochodzie i poszli
wprost w rozwrzeszczany tum omawia sytuacj wewntrzn i midzynarodow.
- Sze godzin bez przerwy przemawia Anton Stiepanowicz - opowiada matce kierowca. Z zegarkiem w rku sze godzin. Ludzie wrzeszczeli i wrzeszczeli, wreszcie ucichli, widocznie
zrozumieli prawd.
Z tej wsi Anton Stiepanowicz przywiz mi swj pierwszy prezent - wielkiego rzecznego wia.
W nocy w nabra odwagi i ciko stukajc pancerzem zacz azi po betonowej posadzce sionki.
Rano dosta mleka, a nastpnego dnia z cichym klapniciem znis podune przezroczyste, biae
jajeczko, ktrego oba koce byy zupenie takie same. Wkrtce takich jajeczek zebrao si osiem
i poradziwszy si Brehma, zakopaem je w kolorowym garnku z piaskiem. Garnek ten wystawiem na
najwiksze soce i z dnia na dzie, z coraz wiksz niecierpliwoci zaczem oczekiwa przyjcia na
wiat maych wit. Kandydatw na ich opiekunw byo mnstwo, rozdaem ju kolegom ca
semk przyszych wi. Jakie byo moje zdziwienie, kiedy przegarniajc piasek w przeddzie
przyjcia na wiat wit nie znalazem w nim ani jednego jajka.
- A to nasz kogut je porozciga - nie bez zoliwoci owiadczya Soka z ssiedztwa. - Sama
widziaam.
To e Soka bya wstrtnym stworzeniem, nie ulegao adnej wtpliwoci. Widzie tak zbrodni
i milcze! Od dawna ju przywykem do jej bezgranicznej podoci. Ale kogut, kogut by jeszcze
wikszym obuzem. Poczekaj, wiem, z czego taki dumny, ze swojego ogona! Wyrwa ogon draniowi!
Na zamanie karku puciem si za kogutem, ptak natychmiast wlecia na strych - ja w te pdy po
schodach i zrobilimy taki rejwach na poddaszu, e a matka Soki wybiega na podwrze z gonym
krzykiem.
- Miszka! Za mi ze strychu! Widzisz go, cholernika! Za w tej chwili.
Zszedem, ale w bardzo dziwny sposb. Nad kuchni rodzicw Soki strych by wysany trzcin,
zlea, pachnc kurami... Gdy uganiaem si za kogutem, zgniy snopek zarwa si pode mn,

posypay si glina, tynk, dba somy, i znalazem si w rodku wielkiej makotry z czym mikkim, co
okazao si rozczynem ciasta, do ktrego gospodyni wbia wanie jajka.
I wtedy usyszaem, kim by Anton Stiepanowicz.
- Ach, tak wam, komunistam, wsio mona! - krzyczaa matka Soki. - Ludi dobryje! Riatujtie! Oparu
s jajcami toj komissariw zydie perepaskudiw! Taku oparu! Szczob wy wsi prowayys, szczob was
razirwao! - A potem cicho i ju zupenie spokojnie dodaa: - Nu rubliw piat, ne bilsz, koy ne
poakujete... A czoowiku mojemu chiba ja ne kazaa pro tyj kamysz, win e zawsim sgnyw...3
Umia si Anton Stiepanowicz, kiedy moja matka opowiadaa mu histori z kogutem i ciastem.
Potem powiedzia surowo:
- Ty, Misza, bd ostroniejszy w kadym razie... Pomyl, zanim co zrobisz... Od nas wymaga si
wicej.
- A dlaczego matka Soki krzyczaa, e jeste komunist i e ci wszystko wolno?
- Nie, Misza, to wcale nie tak. Nam wiele nie wolno, dlatego e ludzie na nas patrz, patrz i myl:
Co to za jedni ci komunici? A moe mwi co innego, a robi co innego?
- Syszaem, kierowca mi mwi, e jak by bunt, tocie poszli bez broni. A jakby na was napadli?
- Hm, o tym jako nie pomylaem... Pewnie by byo krucho, jak mylisz, Misza?

Teologiczna dyskusja
W poprzek podwrza lea zwalony przez burz db. Wrd jego korzeni zaoyem swoje pierwsze
muzeum zoologiczne. Czego tam nie byo! Ozdob muzeum bya maleka omiornica - pywaa
w soju z formalin. Dostaem j od Zinowija Aleksandrowicza. Pord stworze, ktre sam zapaem,
znajdowa si straszny niedwiadek, o ktrym w naszych okolicach kryy suchy, e jest
najjadowitszym z pajkw. Motyle i uki, muszle i kraby stanowiy podstawowy zestaw eksponatw
owego muzeum. Soka sprowadzia znajome dziewczta z ssiedniej ulicy. Loka Bondar
przyprowadzi swoich kolegw. Wieczorem muzeum odwiedzia dorosa publiczno. Trzy bliniaczo
podobne siwiutkie staruszki - wszystkie trzy byy dentystkami i przez cae ycie mieszkay razem wysoko oceniy moj naukowo-owiatow dziaalno i ofiaroway mi cieniutkie elastyczne
szczypczyki, jeszcze zupenie nowe. Matka Soki siada na pniu dbu, dugo patrzya na otwarty soik,
w ktrym lea niedwiadek, i od czasu do czasu mwia: To to samo paskudztwo, co yje
w kartoflach. Pogryem si w dugie wyjanienia powicone zwyczajom niedwiadka,
podkreliem ten bezsprzeczny fakt, e mona w tym samym czasie znale niedwiadki we
wszystkich fazach ich rozwoju, szczegowo omwiem metody walki z tym zoliwym szkodnikiem
arbuzw. Matka Soki wysuchaa mojego wykadu, a potem rzeka:
- I wse win znaje, wse pomnit, a ne zabuw, jak u mene w opari z jajeczkami pawaw?4

Ach wy, komunici, wszystko wam wolno. Dobrzy ludzie! Na pomoc! Ciasto z jajkami ten komisarza synalek
zniszczy. Takie ciasto. eby was wszystkich diabli wzili, eby was szlag trafi! No, niech bdzie pi rubli, nie
wicej, nie targujcie si. A mojemu mowi chyba nie mwiam, e ten strych cakiem przegni... (z ukr.)
4
Wszystko wie, wszystko pamita. A nie zapomniae, jake u mnie pywa w ciecie z jajkami? (z ukr.)

Zupenie niespodziewanie przyszed mi z pomoc malutki staruszek z dugimi siwymi wosami,


w ktrym nie bez podstaw domyliem si byego przedstawiciela cerkwi.
- To dar od boga - powiedzia cicho. - Mio, bezinteresowna dla kadego stworzenia latajcego
i pezajcego, to od boga.
Wycign rk, aby pogadzi mnie po gowie, ale zapytaem go:
- Twierdzi pan, e jest bg. Ale to nieprawda!
- Nauka, modziecze - odpowiedzia mi staruszek - nie jest niczym innym jak tylko acuchem
sprzecznoci i pomyek; jak gry przeplataj si z dolinami, tak w wiedzy przeplata si prawda i fasz...
Jeste jeszcze bardzo mody...
- acuch bdw? - przerwaem mu gwatownie. - Co za bzdury. Wic tylko bg jest sam prawd?
Dzi kady osio wie...
Staruszek nie pozwoli mi skoczy.
- Ja, osio? Starego czowieka nazywasz osem?
Zapa mnie za rkaw bluzy i pocign ku drzwiom naszego domu. Jak zgodniae kruki rzucili si na
moje muzeum Loka z kolegami i Soka ze swoimi dziewcztami, i kiedy po przykrej rozmowie ze
staruszkiem wrciem w towarzystwie matki na podwrze, nogi si pode mn ugiy: z mojego
muzeum zostay tylko wspomnienia. Dziwnym trafem grabiecy oszczdzili moj omiornic. Pewnie
nie mieli pojcia, co to takiego. To mnie troch pocieszyo.
Matka chciaa poskary si na mnie Antonowi Stiepanowiczowi, ale uprzedziem j i postanawiajc
od razu wzi byka za rogi, zapytaem:
- Czy to prawda, e nauka skada si z acucha sprzecznoci?
- Chyba prawda - odpar Anton Stiepanowicz po krtkim namyle, - Chyba prawda... Ale pamitaj, e
bd naukowy zawiera w sobie co bardzo wanego, co z kolei znw moe sta si rdem gbszej
wiedzy... - I zrobi taki ruch rk, jak gdyby jego do, skaczc po niewidzialnych schodkach, wspinaa
si na stromizn.
Rano podszedem do staruszka. Siedzia na aweczce przed progiem swojego domu i o czym
rozmyla.
- Towarzyszu - rzekem mu - macie prawie cakowit racj. Nauka rzeczywicie skada si ze
sprzecznoci...
- Smarkacz - cicho, ale wyranie odpowiedzia mi staruszek, i w jego oczach zakrcia si mtna za
zoci.

Nieoczekiwane odkrycie
A nastpnego dnia - tak, byo to wanie nastpnego dnia - czekao mnie przedziwne odkrycie.
Grzebaem w przybrzenym piasku razem z Lok Bondarem, krpym blondynkiem. Loka by niszy
ode mnie, ale silniejszy, barczystszy. Faktem jest, e niekiedy wykorzystywa t swoj przewag

fizyczn. Nagle zauwayem co ciemnego w piasku obok rki Loki. Ju wycigaem ap, ale Loka
spostrzeg mj ruch i pierwszy zdy zapa to co, co wygldao na dug ma mijk.
- Raz, dwa, trzy, moje! - krzyknem.
- Figa z makiem. Moje! - odpowiedzia Loka. Wypuka znaleziony przedmiot w wodzie. Przedmiot
zabysn jasnym, metalicznym blaskiem.
- Loka, ja pierwszy zobaczyem! - zawoaem paczliwie. - Oddaj, syszysz?
Loka nie odpowiedzia. Z zaciekawieniem oglda znalezisko. By to dugi acuch. rodkowe ogniwo
miao ksztat dziwnie wyduony. I wtedy co si ze mn stao, poczuem, e nie mog si obej bez
tego zagadkowego acucha. Uchwyciem go za koniec i z caej siy pocignem. Loka trzyma go
w rku sabo i od razu wypuci, a wtedy cisnem acuch daleko od siebie - upad na piasek i rzuciem si na Lok. Wykrzykiwaem jakie obraliwe sowa i a pakaem z wciekoci. Zaczlimy
si mocowa w wodzie. Loka te si rozeli i przez kilka minut okadalimy si piciami, pki
wreszcie kto nie odezwa si za naszymi plecami:
- Ej, koguty, tak nie mona. Widzicie ich, jakie to czupurne.
Na brzegu sta jaki mczyzna, nigdymy go przedtem nie widzieli. By cakiem siwy, ale jeszcze nie
stary, bo jedn rk szybko zapa Lok, drug mnie, zapa silnie i zrcznie, a my od razu
uspokoilimy si i ucichli.
- No, z jakiego powodu ta bitwa? - zapyta siwy. - Co? Przez ten rupie? - Wci stalimy nad
byszczcym acuchem.
Mczyzna wypuci mnie i pochyli si, eby podnie acuch, ale Loka mrugn na mnie i rzuciem
si brzuchem na piasek zakrywajc znalezisko.
- Tak do niczego nie dojdziemy - powiedzia mczyzna. - Chciaem si tylko przyjrze, oddam, sowo
daj...
Puci Lok i we trjk zaczlimy oglda acuch. By jak nowy, tylko w spojenia ogniwa napchao
si troch ciemnego muu. rodkowe ogniwo byo podobne do dki czy do pksiyca, ale raczej do
dki. W rodku by krek o ostrych konturach, a w nim jakie szprychy. Naliczyem ich sze.
- Stara rzecz - powiedzia siwy mczyzna. - Bezsprzecznie bardzo stara, amulet... No, to komu mam j
odda? Tobie? - zwrci si do Loki. - Czy tobie? - zapyta mnie. - No, zobaczymy. Ano, kto powie,
czym ptak lata?
- Powietrzem... - szybko odpowiedzia Loka.
- Skrzydami macha, to i lata - powiedziaem.
- A od czego ptak pywa - zapyta siwy mczyzna.
- Od brzegu - odpowiedzielimy chrem, bomy ju to obaj wiedzieli.
- No to ten, kto prawidowo odpowie na ostatnie pytanie, otrzyma acuszek. - Siwy mczyzna
powiedzia acuszek, tak jak mwilimy my, dzieci. - Co way wicej: pud pierza czy pud elaza?
No, kto pierwszy?
- Pud elaza! - szybko zawoa Loka, a ja dostrzegszy umieszek mczyzny, powiedziaem:
- Pud pierza...

- No, co mam z wami robi - zamia si siwy czowiek - powiedzcie, co robi. Pud, wszystko jedno
czego, zawsze jest pudem, rozumiecie... Pud elaza, pud pierza, pud, choby piasku, zawsze bdzie
way tyle samo.
- Pud wody te? - zapyta Loka.
- A jake - odpar nieznajomy.
- A powietrza? - zapytaem.
Siwy czowiek spojrza na mnie jako dziwnie, na cae ycie zapamitaem ten jego wzrok, i nagle
naoy mi na szyj acuch z deczk... Usyszaem, jak co cicho szczkno i ju... Opuci rce
i acuch zawis mi na szyi. Szybko zdjem go, wszystkie ogniwa byy nie naruszone, ale acuch spi
si w piercie. Zdziwienie moje i Loki nie miao granic.
- Jak pan to zrobi? - zapytaem siwego czowieka, ale on rozemia si i powiedzia:
- Jak si nazywacie, ty pewnie Miszka?
- Tak, Miszka - odpowiedziaem. - A on jak si nazywa? Nie wie pan...
- A on Pawuszka, prawdziwy Pawuszka, zgadem?
- Nie - odpowiedzia Loka. - Zgadnie pan do trzech razy?
- Zgadn - odpar nieznajomy. - To bardzo proste, zupenie proste... Witka? Nie zgadem... No to
jeste Loka! Teraz ju dobrze...
- Dobrze... - ledwie dosyszalnym gosem odpar Loka.
Siwy czowiek jak gdyby co zauway wrd poyskujcego morza. Z rozbiegu skoczy w fale
i popyn. Pyn, a my wci stalimy na brzegu i patrzyli, jak jego pociemniaa na tle wody gowa
oddala si stopniowo.
- Ale magik - owiadczy z przekonaniem Loka - ale magik. Jak on spi ten acuch?
Dugo jeszcze ogldalimy nasz acuch, wci usiujc znale ogniwo, ktre by si mogo otworzy,
ale nic z tego nie wyszo.
Pewnie zapomniabym i o tym znalezisku, i o dziwnym czowieku nad morzem, gdyby nie fakt, e ten
byszczcy acuszek splt cae moje ycie w przedziwny i cudowny wze.

Anton Stiepanowicz wcale si nie ucieszy z mojego nabytku.


- Po co nam to - powiedzia. - To pewnie platyna, ale byszczy! Wic mwisz, e znalaze to
w morzu?
Niedbaym ruchem wyj mi z rk acuszek i woy go do kieszeni, ale ja ju do dobrze go znaem,
eby dostrzec cie zaniepokojenia na jego twarzy. Jednake wieczorem zwrci mi acuszek mwic:
- Baw si. To jaka lipa. Zaniosem do fachowca, zapytaem, czy to zoto, czy platyna. Zway w rku i
mwi: Lekkie, Anton, strasznie lekkie, oddaj chopcu, niech si bawi.
- A gdyby to byo zoto albo platyna, to co?
- To wtedy oddalibymy pastwu, po co nam te buruazyjne wiecideka.

- A pastwu po co? Jeli to buruazyjne wiecideka?


- eby kupowa maszyny, po to wanie. A ty jak mylae? Wiesz, ile teraz okrtw do nas
przychodzi?! Do Odessy, a teraz i do Chersonu... Pogbiarki cae dno przekopay, eby oceaniczne
okrty mogy wpywa. Niedawno mwiono mi, e w Chersonie pogbiarka wydobya pociski z dna.
Jak piasek sypa si z czerpaka do barki, dzieciaki z brzegu zobaczyy. Podniosy krzyk. A gdyby nie
dzieci...
- I co byo dalej? - zapytaem. - Dzieci podniosy krzyk, a potem?
- Jak to co, zszed marynarz do barki, rozgrzeba piasek, a tam dwa pociski wielkiego kalibru. Potem
zaczto ostronie grzeba w czerpakach, znaleziono jeszcze jeden. Marny los, gdyby wybuchy. No,
wywieziono je ostronie w step, i tam zniszczono na odlego.
I znw do roboty. A ty co mylae? My dzi niczego nie aujemy, eby kupi maszyny za granic.
Potrzebne nam s, i to jak jeszcze! - i Anton Stiepanowicz zrobi ruch rk, ktry nie pozostawia
wtpliwoci co do tego, e maszyny s nam rzeczywicie potrzebne.

Na statku
Miaem ju dziesi lat, kiedy odbyem swoj pierwsz dusz podr. Anton Stiepanowicz mia
znajomego, jeszcze z czasw pracy podziemnej. By on studentem medycyny, gdy wybucha
rewolucja. W czasie wojny domowej pracowa jako felczer, a teraz, ukoczywszy Instytut Medyczny,
kierowa sanatorium w Odessie. Do niego to wanie wysano mnie na cae lato, umwiwszy si
uprzednio z kapitanem niewielkiego stateczku. Jak dzi pamitam postj na redzie Oczakowa. Do
burty podpyna wielka d - takich przedtem nie widywaem - zaczto wyadowywa z niej
nowalijki wprost na pokad stateczku.
- To Oczakow, stara forteca - poinformowa mnie ktry z pasaerw. Z czasw Oczakowa
i podboju Krymu... Czyj to wiersz, mody czowieku? Ty z nowego pokolenia, rzec mona...
- Przepraszam - nie zostaem mu duny - a co pan teraz spoywa? Co to za rybka?
- Przede wszystkim nie spoywam tylko jem, mody czowieku, spoywaj sobie, jeli chcesz, a ja jem.
Po drugie ta rybka nazywa si gowacz...
- Ach, przepraszam, nie zauwayem - powiedziaem jakby od niechcenia - rzeczywicie naley do
mugiliformes, a cilej jest to mugil saliens.
Pasaer spojrza na mnie ze zmieszaniem i szybko oderwa kawaek rybki.
- Prosz bardzo, m-mody czowieku, d-dla towarzystwa...
- Bardzo panu dzikuj - powiedziaem dobitnie - ale wanie byem u kapitana na niadaniu.
Zemciem si.

Fragment, dla ktrego zrozumienia, trzeba wiedzie, e Squaw to


kobieta i e mokasyny nie s jadalne
Na przystani czeka na mnie czowiek bodaj czy nie tego wzrostu co ja, siwy, wawy, z czerwon
opalenizn na twarzy. Podszed do mnie i zapyta:
- To ty jeste Micha? A twj ojciec nazywa si Anton! - i spojrza na mnie wyczekujco.
- Stiepanowicz - podpowiedziaem.
- O wanie - potwierdzi z radoci w czowiek i wskaza rk na dwch chopcw stojcych
z obojtn min nie opodal przystani. - Poznajcie si. Mj syn Dmitrij, mj siostrzeniec Aleksander.
Dmitrij by rwnie niewysoki, tak samo na czerwono opalony i mia takie same jasne brwi jak jego
ojciec. Aleksander by wyszy ode mnie i od Dmitrij a, i od swego wujka o dwie gowy. Skoczy
czternacie lat. Twarz mia agodn i dobr, nos szeroki, murzyski.
- Dawaj ap - cicho, ale dobitnie odezwa si do mnie Dmitrij. - O tak!
Nieoczekiwanie silnie cisn mi do, a mnie rka zabolaa. Znaem takie powitanie, trzeba byo
nieco cofn rk, eby uchroni kostki doni, ale byem po prostu nie przygotowany.
- Dmitrij - zwrci mu uwag ojciec i pokrci gow.
Aleksander ucisn mi rk mikko i ostronie. Nie wiedzie dlaczego, nie oczekiwaem z jego strony
adnego podstpu.
Ojciec Dmitrija zatrzyma dorok i pojechalimy przez cudownie zielone ulice, potem zakrcilimy
jako w stron morza i dugo jechalimy obok tramwaju, od ktrego nie mogem oderwa oczu, cho
cay czas usiowaem siedzie z obojtnym wzrokiem. Dmitrij odezwa si cicho do brata:
- adnego opanowania, squaw...
- Co ty, co ty, Dimuszka - szybko powiedzia Aleksander. - Nie mona tak od razu...
- Kontrola wykae - wieloznacznie rzek Dmitrij. - Sam opracuj prby.
Usyszawszy t dziwn rozmow, od razu poaowaem, em tu przyjecha. Jak dobrze byoby teraz
siedzie obok pasaera w panamie i je wonn ryb... Dlaczego waciwie odmwiem?
- Jeste pewnie godny? - spyta mnie cicho Aleksander.
Mwi tak samo cicho jak przed chwil, gdy rozmawia z Dmitrijem. Wydao mi si, e prby si
zaczy.
- C to, nie syszysz? - gono zapyta mnie Dmitrij. - Mj brat chce wiedzie, czy nie jeste godny.
- Nie, nie, dopiero co posi... to jest jedlimy... z kapitanem - dodaem niezdecydowanie.
- Janie owiecony ksi czarnomorski raczy posili si w kambuzie, dziesiciostopniowy sztormik
wcale go nie wzruszy - spokojnie wydeklamowa Dmitrij. - Mam nadziej, e porzdny kawaek
jeleniny w naszym wigwamie zadowoli blad twarz - naszego gocia. A moe bdzie woa wampum
z rusztu przybrane mokasynami.

- Wampum nie jest do jedzenia - zaprotestowaem gwatownie. - Wampum to taki pas z muszelkami,
a mokasyny nosi si na nogach.
- A to ju inna sprawa - Dmitrij z radoci zaklaska w donie. - To ju zupenie inna sprawa. Akurat
brakowao nam odpowiedniego minga...
- Popatrz w lustro, zobaczysz minga odparem i natychmiast poaowaem swoich sw.
- Nie rzucaj si tak - cicho szepn mi Aleksander. - Dmitrij jest Wielkim Wodzem i obraa go
bezkarnie... - pokiwa gow.
Wskie, wziutekie uliczki, na kadym skrzyowaniu byszczcy kawaek nieba, tak moe byszcze
niebo tylko nad morzem. Kpy kwitncych kasztanw, a kady kwiatek jak ta wieczka choinkowa.
Teraz jechalimy w milczeniu. Ojciec Dmitrija wlaz na kozio obok dorokarza i rozmawiali cicho
o jakich dorosych sprawach, z rzadka dobiegao: A cukier? Reumatyzm oczywicie... ten
Cerabkop to nie dla nas... Wio, maluka... - i gone strzelanie z bata.
Wreszcie dojechalimy. W wielkim salonie midzy dwoma malekimi okienkami niby kolorowy
dywan rozpocieraa si na ca cian olbrzymia mapa zoologiczna, ktra od razu przycigna moj
uwag. Wymalowane byy na niej lasy, a zamiast zwykych znakw widniay figurki zwierzt. Po lewej
na parapecie stao nakryte grubym szkem malekie akwarium z wielkimi zotymi rybkami. Rybek byo
duo i z trudem poruszay si po akwarium, plczc si w wodorolach i podnoszc ogonkami mu
z dna. Przez drugie okno wida byo werand, a za ni olbrzymi park cigncy si w stron morza.
Wyszedem na werand. Tu obok niej rosa modziutka akacja. Podszedem do niej, szybko oplotem
jej liski pie nogami i zaczem pi si w gr. Nie odwracaem si, ale wiedziaem z ca
pewnoci, e Dmitrij i Szura - tak nazywali Aleksandra domownicy - wci mnie obserwuj. Szybko
dotarem do rozwidlenia i od razu poaowaem swojego zamiaru: gazie akacji byy najeone
wielkimi, ostrymi i twardymi kolcami. Ale c byo robi, ostronie uwalniajc ubranie od kolcw,
uparcie piem si pod gr, ku wierzchokowi. Czy to zawahaem si, czy to jaki kolec odwrci moj
uwag, do e nagle gazka trzasna mi pod nogami i runem w d. Ostre kolce poszarpay mi
koszul, powbijay si w nogi, rce, policzki. Ojciec Dmitrija podbieg do mnie, podnis mnie z ziemi.
Nie pakaem, o nie! Z kamienn twarz wszedem na werand, gdzie w czasie mojej wspinaczki
nakryto ju st do kolacji.
- Jak ty wygldasz! - zawoa dziadek Dmitrija.
- Trzeba to natychmiast zajodynowa - powiedzia zaniepokojonym gosem ojciec Dmitrija.
- Ale si wystraszyem! - oznajmi Szura.
Ani bl, ani jodyna nie byy straszne. Najstraszniejsze wydarzyo si w czasie kolacji, kiedy Dmitrij
nagle przyjrza mi si uwanie, parskn miechem, odskoczy od stou krztuszc si, powiedzia:
- Oj, nie mog! On chcia... Chcia nam pokaza, co potrafi!
- Dmitrij! - krzykn na niego ostro ojciec. - Dmitrij, przesta, przecie to nasz go! - ale nawet jego
oczy te si miay.
Nie, stanowczo nie powinienem by dzikowa za ryb - pomylaem. Ten pasaer w panamie by
taki dobry, taki dobry, i gdyby morze nie oddzielao mnie od matki, od Antona Stiepanowicza, bez
chwili namysu popdzibym szybciej od wichru - do domu.

Dziadek Dimki
A wic w Odessie wtedy yem - pisa swojego czasu Puszkin. Wic Indianinem wtedy byem
dwiczy w moich uszach smutny, ironiczny gos dziadka Dimki. Powiedzia mi te sowa przy
poegnaniu, kiedy wracaem do Kijowa. Nie by to po prostu dziadek Dmitrija i Aleksandra. By
Wielkim Gospodarzem Wielkiej Sonej Wody, bratem i przyjacielem Hajawaty, gwnym opiekunem
witego wampum, gdzie obok dawnych trofew wisia znaleziony przeze mnie acuszek. I prno
by szuka - ani wrd Ogibwejw, ani wrd Dakotw, ani wrd Mohawkw, Komanczw, Apaczw,
Czarnonogich i Siuxw nie znalazby ani jednej gowy zdobnej w kurzy piropusz, ktra nie
uznawaaby bezwzgldnego autorytetu Wielkiego Patriarchy Lasw we wszystkich kwestiach wojny
i pokoju, wiernoci, przyjani, strzelania z uku, wymylania strasznych prb dla nowicjuszy i jecw
wojennych. Teraz miao mog wyjawi Wielk Tajemnic. Wspania jako naszych ukw, ktre
przejmoway strachem kadego malca obserwujcego nasze bitwy, zawdziczalimy, nie wiem,
powiedzie czy nie - zawdziczalimy temu, e Wielki Wdz bra na uki mocne i gitkie gazie
starego bzu (nieche cisn si serca mionikom kwiatw). Gdy nocny cie schodzi na ziemi,
a mleczna byszczca rzeka gwiazd - droga do krlestwa cieni, do Kraju Ponima - z kraca na kraniec
przesuwaa si po czarnym jak noc niebie Ukrainy, nasz Wielki Wdz, stkajc, wkrada si w gste
krzaki bzu, wycina noem jeszcze za dnia oznaczone prciki, starannie uprzta gazki i licie i wci
stkajc mwi:
- To wy mene na cuhunder otprawyte, bisowy dity!5 Niech tylko ogrodnik pozna. To to krymina.
A Ogibweje i Dakotowie napierajc brzuchami na koce wycitych prtw szeptali z zachwytem:
- Dziadku, zrb mi z tego prta! Wielki wodzu, obiecae.
Nikomu z nas nawet do gowy nie przyszo, e dziadek naley do Dimki, e jest jego, a nie naszym
dziadkiem.
- A dlaczego dziadek zrobi Dimce taki wspaniay grot, a mnie nie? - zapytaem go kiedy.
- Zechciej wybaczy, Bystronogi Jeleniu - z zakopotaniem i radoci odpowiedzia dziadek. - Dzisiaj,
dzisiaj ci zrobi.
Dziadek Dimki lubi zajmowa si ogrodem. Mia niewielk dziak, na ktrej rosy marchew, kapusta
i kilka wysokich olbrzymich sonecznikw. Poprzedniego roku obsadzi dziak wycznie ziemniakami
i Dimka zy na niego z jakiego powodu opowiedzia nam wstrzsajce zdarzenie, w ktre wierzylimy
i rwnoczenie nie moglimy uwierzy, jako e w naszej wiadomoci nie kojarzyo si ono z postaci
Wielkiego Patriarchy. Ot dziadek sam pilnowa swoich ziemniakw i w tym celu co noc chodzi spa
na pole. Stawia swoj drewnian polwk na rodku dziaki i kad si na niej, uzbrojony w olbrzymi
pak. Pewnego ranka obudzi si i stwierdzi, e ze wszystkich krzakw zostay tylko trzy, i to pod
jego polwk. Nieznani zodzieje zebrali cae pole i ani olbrzymi dubas wystajcy z polwki, ani
gromkie chrapanie dziadka nie zdoay przeszkodzi zoczycom.
Moje przyjcie do szczepu, i to jeszcze w charakterze Bystronogiego Jelenia, zostao poprzedzone
skomplikowanym ceremoniaem prb. Dimka zmobilizowa ca swoj pomysowo, byleby tylko
odegra si za porak, jak ponis przy mapie zoologicznej. Mnie, znawc Alfreda Brehma
i osobistego przyjaciela afrykaskiej mapki Julii, prbowa zasypa podstpnymi pytaniami! Nie
patrzc na map wymieniaem mu takie zwierzta, o jakich nawet nie sysza. Nie byo w tym zreszt
5

Przez was na psy zejd, diaby zatracone! (z ukr.)

nic dziwnego, zwaywszy e w natchnieniu stworzyem kilka istot, ktre wprawiyby w zakopotanie
samego Buffona.
Rano przed Wielk Prb Mstwa dziadek kiwn na mnie palcem i powiedzia:
- Nic si nie bj. Bd obok...
A Szura oznajmi wprost:
- Rb wszystko odwanie i w nic nie wierz!
Pokrzepiony takim poparciem miao zapuciem si w cienist alej. Zawizano mi na amen oczy
i zaprowadzono do Wwozu Skalpw, gdzie miaa odby si prba. Dimka wysili si nielicho: ebym
nie wiem jak mruga oczyma, poprzez opask nie przeziera ani jeden promyczek wiata. Zimny
strach powoli zacz wpeza do mojej ociemniaej gowy.
- Uwaga! - zakomenderowa Dimka. - Postawi go na desk... Tak... Ty psie bladoskry, czy chcesz
podda si pierwszej prbie? - Kiwnem gow. - Masz przed sob wsk, koyszc si kadk przez
Wwz Skalpw. Jeden faszywy krok, a runiesz do szumicego potoku i twoje ciao pochonie Wielkie
Sone Jezioro. A na dnie wwozu ley tuczone szko i puszki po konserwach z ostrymi brzegami. Czy
zgadzasz si by poddany pierwszej prbie? - Znw kiwnem gow i Dimka zakomenderowa: Marsz!
Ruszyem. Przede mn rzeczywicie bya wska, strasznie duga deska; koysaa si pod moim
ciarem, gdzie obok szumiao morze, a wiey poranny wietrzyk stwarza wraenie otwartej
przestrzeni. Wierzyem, e rzeczywicie na prawo i na lewo ode mnie cignie si przepa, ju
zwalniaem kroku, ale usyszawszy triumfalne Hura! Dimki i wspomniawszy rad Szury, szybko
przebiegem po desce, zeskoczyem z niej i wrd oglnych okrzykw aplauzu zerwaem z oczu
opask. Duga deska opieraa si na dwch wielkich kamieniach lecych na ziemi. Ani przepaci, ani
tuczonego szka, ani rwcego potoku... Teraz ju miao wykonaem pozostae prby,
a wyprzedziwszy w biegu cay szczep, otrzymaem zaszczytny przydomek Unkasa, syna
Chingachhooka, Bystronogiego Jelenia.
Ktrego dnia Szura i Dimka opowiadali mi przedziwn bajk. Siedzielimy na koszu w eskim
solarium. Jedna partia wczasowiczek wanie odjechaa, druga jeszcze nie przybya, wic solarium
byo puste. W ostatnich dniach spady ulewne deszcze i brudnote morze przewracao si
niespokojnie w swej bezbrzenej pocieli. Bajk opowiada Dimka, Szura wtrca drobne uwagi. Bya
to nasza pierwsza przyjacielska rozmowa. Bez szpilek i zoliwych uwag ze strony Dimki i bez
ojcowskiego mentorskiego tonu, jakim rozmawia ze mn Szura. Znacznie pniej zetknem si
przypadkowo z t bajk, przypomnia mi si wtedy i Dimka, i trzepoccy na wietrze brezent nad
rozbieralni. Wtedy gdy Dimka opowiada mi t bajk, wywara na mnie niezatarte wraenie, moe
dlatego, e byem ju chory.
W bajce bya mowa o tym, jak sprytny wezyr, ktry w dodatku uprawia w tajemnicy czarnoksistwo,
powiedzia swojemu wadcy, modemu kalifowi, jak brzmi pewne czarodziejskie sowo. Ten, kto
wymwi to sowo, natychmiast przemienia si w zwierz. Tak wic mody kalif zosta bocianem, ale
syszc rozmowy, jakie wiody ze sob inne bociany, zamia si i zapomnia czarodziejskiego sowa.
Teraz musiaby na zawsze zosta ptakiem, gdyby nie sowa, ktra poradzia kalifowi, by podsucha
rozmow midzy wezyrem a kupcem.
- A jakie sowo mu powiedziae? - zapyta wezyr. I kiedy kupiec wymwi to sowo, natychmiast
usysza je kalif i odczarowa siebie i sow, ktra okazaa si ksiniczk. Ale w tym momencie Dimka

zacz si spiera z Szur, jakie to sowo mia powiedzie kalif. Dugo si spierali, a ja siedziaem jak
nieprzytomny i mylaem: Sowo, sowo... jedno sowo i zamieniasz si w ptaka, ab, lwa... A moe
w sowie kryje si co wicej ni samo sowo, ni rzecz, ktr to sowo oznacza? I przyapaem si na
tym, e tajemnica przewrotnego wezyra i jego pomocnika-kupca jest mi blisza ni cierpienia kalifa
i sowy-ksiniczki. To s wrogowie - uspokajaem sam siebie. - Wyzyskiwacze, natomiast
czarnoksinicy znali swj fach, byli wielkimi uczonymi, jeli w ogle istnieli.
- Bajka jak bajka, ale sens w niej jest! Nauka dla dobrych zuchw - powiedzia nagle Szura. - Dimka,
Dimaszka, spjrz no na Miszk. Pewnie postanowi zosta czarodziejem.
By to oczywicie przypadkowy zbieg okolicznoci, ale uwanie spojrzaem na swoich towarzyszy.
Pozostajc pod wraeniem dopiero co zasyszanej bajki, pomylaem: A jeli oni s rzeczywicie
czarodziejami, co przemienili si w chopcw, i chc, ebym si sta bocianem. Odpdziem t myl,
sprbowaem si umiechn, ale moi towarzysze poczuli, e dzieje si ze mn co niedobrego.
Patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczyma, caym swoim zachowaniem utwierdzajc mnie w moich
straszliwych domysach. Teraz ju wiedziaem na pewno, e obaj s czarodziejami i e zaraz
przemieni si w wielkiego biaego bociana.
Ocknem si po trzech dniach. W pokoju panowa pmrok. Obok mnie siedziaa matka, trzymajc
w rku bia chustk. Potem przyoya mi j do czoa, a widzc, e otworzyem oczy, powiedziaa:
- Synku, Miszeka! Co ci boli? Nie ruszaj si, nie wolno.
Potem nad moim kiem zeszli si lekarze. Jak przez sen syszaem:
- Przytomny? To dobry znak. Niech pani bdzie spokojna.

W tym co jest
Przeleaem dwa i p miesica. Czsto, bo dwa, trzy razy w cigu dnia odwiedzali mnie Szura i
Dmitrij. To oni wynaleli dla mnie rozrywk, jedyn, jaka bya moliwa w moim lecym stanie. Ze
stosu dziecicych ksiek powycinaem obrazki. Ksiek byo duo, bardzo duo, a ja wci wycinaem
i wycinaem, kaczta i pelikany, hipopotamy i sonie, krokodyle i smoki. Potem przyniesiono mi czysty
zeszyt. Sprbowaem rysowa, ale nie mogem utrzyma owka w rku. Z biaego papieru wyciem
z pamici bociana. By nawet podobny. Potem wyciem krokodyla na trawie, podciem go
i postawiem na sztywnej okadce jakiej ksiki.
Byem szczerze zdziwiony, kiedy Dimka i Szura dugo ogldali mojego krokodyla, a potem owiadczyli
jednogonie, e krokodyl jest po prostu fantastyczny. A Dimka doda, e wcale nie al mu tych
ksiek, ktre pociem.
Kiedy ju na tyle wydobrzaem, e mogem chodzi po pokoju, Dimka przyprowadzi do mnie wielce
utalentowanego czowieka i rwnie artyst. By id chopiec w moim wieku, z dumnie zadart
okrg gow i wtluchnymi rczkami. Pokaza mi przezabawne rysunki. Mog miao powiedzie, e
czego podobnego nigdy wicej nie ogldaem. Jakie dziwaczne twarze, mnstwo twarzy. Jakie nie
widziane nawet w ilustracjach do bajek zwierzta. Umiaem stwarza; nowe zwierzta, nie
krpoway mnie ani przesdy, ani, nauka, ale koszmarne pyski, wyrysowane przez mojego nowego
znajomego, to rybie, to ptasie, skrzyda wychodzce wprost z czoa, ogony w miejsce uszu, czereda
zagadkowych ludzi z twarzami na kolanach i soniowymi uszami dosownie mnie przygnioty. Chopiec

raczy askawie obejrze moich przedstawicieli fauny ziemskiej, wycitych z papieru, skromnych,
ledwie czworononych i jednoogoniastych, i rzek:
- W tym co jest...
Zdanie to wymwi powoli, ale jako jednym tchem, i poczuem, e ju kto si tak wyrazi o jego
potworkach. Blagier i chwalipita - pomylaem. Dimka przyprowadzi go po to, eby mi dogry,
pewnie do tej pory auje, e pochwali mojego pierwszego krokodyla.
- Dimka - odezwaem si. - Bd przyjacielem, zostaw nas samych. Mamy z sob do pomwienia.
Kiedy Dimka wyszed, mj kolega po owku przesta zadziera gow i zapyta:
- Wic ty, ty moesz wyci, co chcesz?
Potwierdziem.
- A ja nie... Chyba e bd bardzo chcia, to strac dzie, dwa, i wreszcie co narysuj. Ale tak, eby od
razu... Nie, nie dam rady... Ty te chyba troch kamiesz?
- Ja? Choby zaraz, dla mnie to drobiazg - odparem szybko. Rozmowa strasznie mnie zaintrygowaa. No na przykad co by chcia? Koguta? Sonia?
- A ab potrafisz?
- ab trudno, ma taki profil... No, taki bez... bez wystajcych czci.
- Niecharakterystyczny - ucili mj znajomy, wyranie si oywiajc. - Wic aby nie potrafisz. A co
potrafisz?
- Ale co tylko chcesz. Popatrz!
Wyciem mu koguta i hipopotama, i lisa, i panter Bagher z Ksigi Dungli, i Indianina z lukiem.
Wycinaem, wycinaem, a kady mj zwierzak czy czowiek wywoywa w moim znajomym szczery
zachwyt. Potem powiedzia ze smutkiem: A ja tak nie potrafi... Ja, rozumiesz, bior kartk papieru
i robi tak...- Wzi papier i zacz szybko macha owkiem na wszystkie strony, a kiedy kartka
pokrya si sieci spltanych zawijasw i zygzakw, odsun swoje dzieo na odlego wycignitej
rki, zacz obraca kartk i powiedzia gono:
- Kura!
- Jaka kura? - zapytaem.
- Jak to jaka? Zwyczajna. - Mj nowy znajomy szybko dorysowa dokoa kontur i wtedy zobaczyem, e
w tym gszczu zygzakw mona byo rozrni co bardzo podobnego do kury, tyle e bez ogona.
Potem ten wielce utalentowany czowiek i rwnie artysta wzi do rk gumk i starannie wytar
wszystko, co nie dotyczyo kury, dorysowa byle jak ogon i podpisawszy u dou Anatol uk,
postawiwszy piknie dat, wrczy mi swoje nowe arcydzieo.
- Na pamitk... - powiedzia.
- Wic ty nawet rysowa nie potrafisz?! - stwierdziem.
- Jak to nie potrafi, a kura! - obruszy si nagle Tola. - A ty, ty sam by lepiej milcza! aby i ty nie
potrafisz wyci... No, nie obraaj si, Dmitrij powiedzia mi, e jeste chory i nie wolno ci
denerwowa...

Wyszed, a Dimka, zajrzawszy do mnie wieczorem po lekcjach, uwanie obejrza kur, siatk
wytartych wstpnych szkicw i owiadczy z przekonaniem:
- Czego si czepiasz? Kura jak kura, ja nawet takiej bym nie narysowa. Zadzierasz nosa, Miszka. Potem pomyla i dorzuci: - A jednak ten Tolka to krtacz, pospolity krtacz, mwi, e pokazywali go
jakiemu znakomitemu artycie i ten go chwali.
- Wcale go nie chwali - owiadczyem, tym razem ju pewny swego. - Po prostu ten artysta
powiedzia: Co w tym jest.

mier dziadka
Odprowadza nas jedynie dziadek. Szura i Dimka byli w szkole, ojciec Dimki dokd subowo
wyjecha.-Dziadek wrczy mi grub ksik, na okadce widniaa duga szpada z ozdobn rkojeci,
wbita w kapelusz z pirem.
- Wic Indianinem wtedy byem - powiedzia caujc mnie w policzek. - Pamitaj i nie zapominaj
Prawa Lasu i Ustawy Wolnoci.
Jechalimy do Kijowa, dokd przeniesiono Antona Stiepanowicza. A po kilku dniach otrzymalimy z
Odessy list, w ktrym zawiadamiano nas o nagej mierci dziadka Dimki. Zgin akurat w dniu naszego
odjazdu. Wrciwszy z dworca do domu usysza jaki hurgot na drugim pitrze. Nic nikomu nie
powiedzia, zabra tylko swj przesawny dbowy kijaszek i poszed zaprowadza porzdek.
Na drugie pitro wtargnli bandyci. Wacicielka mieszkania leaa bez czucia obok zawizanych
tobokw. Bandyci wpucili uprzejmie dziadka do pokoju, ale gdy zacz wymachiwa kijem, strzelili
mu w brzuch, a sami wyskoczyli z okien drugiego pitra na mikk grzdk i uciekli.
Kochany dziadzio... Znalaz w sobie do si, by zej na d do swego mieszkania. Zwaliwszy si na
tapczan powiedzia do ony:
- Matka, umieram...
Babcia Dimki tak przywyka ju do wszystkich jego artw, e odpowiedziaa:
- Nie gadaby gupstw!
W kilka minut pniej dziadek ju nie y.
Odprowadzaa go, jak to si zwykle mwi, caa Odessa. Wiele ludzi znao go jako niezwykej dobroci
czowieka, a wiadomo o kolejnej zbrodni bandytw z Pieriesypu w mgnieniu oka obiega cae
miasto.
Kochany dziadku, w mojej pamici na zawsze zostaniesz Wielkim Wodzem Zwizku Wolnych
Szczepw. Wychowaem si nad morzem i sony wiatr, przybrzene piaski i trawy zawsze byy mi
bliskie, ale dopiero ty nauczye mnie wsuchiwa si w nocne szmery, jak wsuchuje si w nie
odwany i mdry onierz, dziki tobie poznaem cudowne uczucie zjednoczenia z otaczajcym
wiatem, jego chodnym wiatrem i jego jasnymi gwiazdami, piaskiem i kamieniami, traw i ptactwem
- wszystkim tym, co tak czsto nazywamy przyrod.

Wielki Wdz wrd wstpniakw


Dimko, Wielki Wodzu Odeskich Delawarw, od trzydziestego sidmego roku nie wiedziaem, co
robisz, gdzie przebywasz. Nie przyjanilimy si. Ty, Wielki Wodzu, bye zbyt wadczy i surowy, nie
moge znie niczyjej wyszoci, w niczym i z nikim nie chciae dzieli wadzy nad szczepem. A ze
mnie, jak mawia twj dziadek, te byo dobre ziko. Ale upyny lata i jako tak na pocztku
czterdziestego pierwszego roku miaem bardzo dziwny sen. Przynie mi si, Dimka. Niby to siedzimy
w olbrzymim audytorium, a przed nami dugi, czarny st i jaki niziutki staruszek co mwi, mwi
cienkim, przenikliwym gosem. Potem zobaczyem swoje notatki, a ty, Dimka wycigne rk z
czerwonym owkiem przekrelie sowo osad i wpisae barwnik. Strasznie wyrany, przedziwny
sen. Zapamitaem go. Mino kilka miesicy i spotkaem si z tob w dziekanacie. Dugo patrzyem
na ciebie, nie wierzc wasnym oczom. Czy to ty? Ale kiedy podniose gow, wtpliwoci rozwiay
si: tak, to bye ty, Wielki Wodzu. Znalelimy si w jednej grupie, ale tego dnia nie przypomniaem
sobie mojego snu. Potem rozleg si dzwonek i popieszylimy do audytorium. Pierwszy wykad by
powicony chemii nieorganicznej i znany profesor, ktry mieszka, pracowa i spa w malutkim
pokoiku obok audytorium swojego imienia, podszed do tablicy i cienkim gosem powiedzia: Ano,
zapiszmy najprostsz reakcj.
Wtedy te jeszcze nie przypomniaem sobie swojego snu.
I dopiero gdy wycigne owek, czerwony owek, i przekrelie w moim konspekcie sowo
osad, a napisae barwnik, jak gdyby byskawica rozwietlia mi mzg: tak, ju to wszystko
widziaem, ale kiedy, gdzie? Przecie to mi si nio!
Z niecierpliwoci czekaem koca wykadu, a kiedy wyszlimy na korytarz, popiesznie zaczem ci
opowiada swj sen, ale ciebie trudno byo czymkolwiek zadziwi.
- No, no - powiedziae - a ja systematycznie widuj przez sen to, co mnie potem rzeczywicie
spotyka. Zgodnie z teori wzgldnoci i mechanik kwantow wszystko to jest zupenie jasne.
Nie znaem ani teorii wzgldnoci, ani mechaniki kwantowej i zrobio mi si wstyd, e wygaduj jakie
bzdury, podczas, gdy z naukowego punktu widzenia wszystko jest oczywiste.
Dopiero teraz, na studiach naprawd si zaprzyjanilimy. Razem chodzilimy do stowki, razem
przygotowywalimy wiczenia, razem krelilimy, razem penilimy dyury na dachu instytutu
w czasie do regularnych bombardowa.
Pamitam, jak podczas jakiego dyuru, przy wietle malutkiej niebieskiej lampki, rozwizywalimy
skomplikowane zadanie. Podeszli do nas koledzy ze starszych lat, nazywajcy nas artobliwie
wstpniakami. Przysuchujc si dyskusji poprosili o owek i naszkicowali nam proste, a zarazem
zagadkowe rzuty. Byy to znakomite, cho nigdzie nie publikowane wiczenia sprawdzajce zdolnoci
konstruktywne. Tak jak dziecice zabawy przechodz z pokolenia na pokolenie, przy czym dorosy
czowiek zapomina skomplikowane niekiedy prawida tych zabaw i dopiero syszc dwiczny gos
swego syna czy crki krzyczcej na przykad entliczek-pentliczek, przypomina sobie: w co takiego
ja te si bawiem, tak i te schemaciki kr wrd studentw, stajc si jednym z elementw
swoistego folkloru.
Nad ranem koledzy znw zajrzeli do nas na strych. W szkicach Dmitrija nie zostawili ani jednej kreski,
a o mnie jeden z nich wyrazi si z szacunkiem: ten wstpniak ma absolutn wyobrani
przestrzenn.

Takie owiadczenie byo dla Dimki czym zupenie nieoczekiwanym.


- Skd u ciebie ta, no... wyobrania przestrzenna? - zapyta mnie. - Tak-tak, zdaje si, wycinae co
takiego z papierkw? Pamitam...
Za to przy analizie matematycznej Dmitrij si odgrywa. Wyliczenia sprawiay mu rado. Bezbdnie
cakowa najbardziej skomplikowane uamki, nigdy nie liczy niczego na brudno, w swoich
wyliczeniach nigdy nie wraca do punktu wyjciowego.
Mimo wszystko bylimy zupenie odmienni i moe gdyby nie nasza indiaska przeszo, nie
zaprzyjanilibymy si. czyy nas wspomnienia i w pewnym stopniu wsplny los.
Dmitrij osania mnie przed wszystkimi i odsuwa ode mnie wszelkie zajcia, ktre mogyby mi
przeszkodzi w nauce. Dzi z rozrzewnieniem wspominam jeden taki przypadek. Spodobaa mi si
koleanka z naszego roku. Rekrutacji dokonywano tylko na podstawie wiadectw, koleanka ta
przybya z jakiej wiejskiej szkki i bya niezbyt rozgarnita. Chtnie pomagaem jej, kiedy nie moga
w czym sama si rozezna. Dimka natychmiast, bardzo sprytnie rozdepta wt rolink uczucia.
Ukrad tej koleance konspekt i pokaza mi jej notatki. Zamiast sw absolutna temperatura
widniao tam: apsollutna temperatura.
- No teraz widzisz, e bye na skraju przepaci. Wasnymi rkami - potrzsn mi przed nosem
nieszczsnym konspektem - wyrwaem ci z ognistej gehenny, gdzie szaleje apsollutna
temperatura!
Nie przeszkodzio mu to jednak zaprosi tej koleanki do kina. Kiedy spytaem, jak to si mogo sta,
odpowiedzia:
- Jeste snob i wstpniak, Michaku! Ja nie d do penej doskonaoci, a poza tym s rzeczy
niedostpne dla niektrych, nawet majcych absolutn wyobrani przestrzenn.
I ten dziwolg by moim przyjacielem.
Po wojnie znw go spotkaem. Od roku by zdemobilizowany i koczy uniwersytet. Szed ulic
Kirowsk w towarzystwie gromadki koleanek ze swojego roku.
- Mie dziewcztka, co? - powiedzia do mnie, kiedy wymienialimy adresy. - Wyjtkowe dziewcztka.
Chtnie przyznaem, e dziewczta s fantastyczne. Dimka natychmiast stan i gono owiadczy:
- Mj przyjaciel Micha Mielnikow twierdzi, e jestecie wszystkie fantastyczne. Jako jego serdeczny
przyjaciel odstpuj mu was wszystkie na pniu.
Z tymi sowami wskoczy na stopie tramwaju i pojecha, poczstowawszy mnie na poegnanie
jednym ze swych najzoliwszych umieszkw.

wite wampum odeskich Delawarw


W owych latach Dimka mieszka w niewielkim dwupitrowym domu przy ktrym z pasay
Kisowskich. Teraz ju bym nie znalaz jego klitki, pamitam tylko, e gdy postanowiem go odszuka,
to dugo aziem dookoa Instytutu Sztuki Teatralnej, a dziao si to jesieni i cay skwerek przed
instytutem poctkowany by tymi i purpurowymi plamami opadych lici.

W pokoju Dimki stao niewielkie biurko, czyciutkie, jak nowe, a na biurku panowa wzorowy
porzdek: ksiki, obsadki w wysokiej kolorowej szklance, stos rozmaitych zeszytw w brzowych
okadkach z ceraty.
I dlatego natychmiast rzucaa si w oczy nieregularna brya jakiego dziwnego rupiecia wiszcego na
gwodziku akurat nad biurkiem. Przyjrzaem si... Niemoliwe! Przecie to nasze wite wampum!
Nasze wampum... Dimka zauway moje zaskoczenie i umiechn si smtnie.
- Dziadzio... - powiedzia. - Dziadzio...
Ech, kt na wiecie mg lepiej ode mnie zrozumie tego zupenie dorosego czowieka, ktry mia
za sob i wojsko, i szpital, a tak po dziecicemu wymwi sowo dziadzio...
- Jak tu u ciebie czysto, co za porzdek - zaczem.
- Au ciebie inaczej? No, tak, ty jeste fizyk, wam wszystko uchodzi - odpar Dimka. Znowu by taki jak
zawsze: kpicy i uszczypliwy. - Nie macie czasu na gupstwa - cign. - Zrobi wielkie odkrycie - to dla
fizyka najwaniejsze. Genialne hipotezy! Moesz spa bez przecierada, nawet strzyc si nie musisz.
Leysz sobie i rozmylasz, czekasz, a newtonowskie jabko samo w eb ci wyrnie.
- A wam to co, hipotezy niepotrzebne? Moe nie?
- Genialne hipotezy, kochasiu, to dla nas dalsza sprawa, a na co dzie trzeba pracowa, starannie,
dokadnie, trzyma si zasad, nic bez celu. Co tu zreszt gada, sam pamitam, jak do pracowni
analitycznej przynosie kanapki i nasz Apollonycz prawi ci kazanie. Ju zapomniae? Chemik moe
z kanapk zje swoj mier - zacytowa ulubione wyraenie staruszka wonego w pracowni chemii
analitycznej.
- A tobie podoba si twoja specjalno? - zapytaem.
- Wcignem si - wzruszy ramionami Dimka - a ty co, czwarty raz zmienie szko? Zgadem? urwa patrzc w zamyleniu w okno. - I wiesz, podoba mi si chemia. Czowiek ma wraenie, e
wszystko moe. Rozumiesz? Moesz porwnywa, syntetyzowa rne cuda, moesz doj, z czego
skada si, no, co tylko chcesz, choby to czy tamto, minera, kawaek metalu, na co tylko spojrzysz.
- Rozumiem.
I umilklimy.
Tak bywa: tyle si przeyo i wsplnie, i osobno, a gada nie ma o czym. I bez sw ludzie si
rozumiej, wic milcz, chocia tyle by mieli sobie do powiedzenia.
- Poka no mi wampum - poprosiem.
Trzymam to wampum w rkach. Na mocnych sznurkach nasze dziecice skarby. Oto pudeko ze
stearynowymi zapakami - zwao si swego czasu krzesiwo bladoskrych squaw, poniewa na
etykietce umiechaa si jaka adna kobieta - oto cztery ogniwa tamy kaemowej i prawdziwy grot
scytyjski z dziwnym otworkiem w rodku, i mj acuszek...
- Swojego czasu opowiadae jak niesamowit historyjk o tym elastwie - powiedzia Dimka
widzc, e z uwag ogldam swj wkad do witego wampum. - W ogle bye nielichym garzem.
- Wszystko to byo prawd - odparem. - Najczystsz prawd. Rzeczywicie znalazem ten acuszek
w piasku nad morzem i zapi go na mojej szyi jaki mczyzna. A jak, nie wiem...
- Posuchaj, Unkas, bo przecie bye Unkasem. Posuchaj, ju nie jestemy dziemi.

- Mnie chyba moesz wierzy.


Dimka ostronie odczepi acuszek z deczk od wsplnego wieca relikwii i trofew i zaczlimy
bada ogniwo po ogniwie.
- Pamitaj - powiedzia dobitnie Dimka - postanowiem ci uwierzy, ze wzgldu na star przyja...
- Dzikuj - odpowiedziaem. - Myl tylko, e ciko ci si yje na wiecie. Czy mona nikomu nie
wierzy?
- Tobie ciej - odpar z przekonaniem. - Zawsze bye niedorajda. No, do tych jaowych docinkw,
lepiej poszukajmy zamka, jeli oczywicie jest.
Tego dnia nie udao nam si jednak niczego znale. A nazajutrz zajlimy si naszym acuszkiem
w laboratorium uniwersyteckim. Dimka zabarwi rodkowe ogniwko acuszka fioletem metylowym
i uwanie obejrza powierzchni metalu pod mikroskopem. Tak, ogniwo byo przecite wziutk
niebiesk szczelink, ciesz od wosa, a moglimy j wykry tylko dziki temu, e do szczelinki
dostaa si farba.
- Jest! - krzykn Dimka. - Moesz sprawdzi. Teraz sprbujmy otworzy acuch.
Robilimy, co byo w ludzkiej mocy. Wszystko na nic. Dopiero pod koniec dnia przypadkowo
naciskajc na zcze ogniwa udao nam si je otworzy. acuszek cichutko si rozszed i wszystko od
razu zrobio si jasne. Niestety, nic nie byo w tym czarodziejskiego czy czarnoksiskiego. w
czowiek na brzegu mg zapi acuszek po prostu wsuwajc zbaty sztyfcik jednej z powek
ogniwa w otwr drugiej i koniec. A dziwna rozmowa na brzegu? Przecie odgad moje imi. I Loki!
Ale bezlitosna logika waciwa ludziom dorosym od razu podpowiedziaa: przecie to byo proste,
takie proste. Podczas bjki krzyczaem pewnie: Loka, oddaj! Ten siwy czowiek mg usysze
nasze imiona... Jakie to wszystko proste!
Zrobio mi si al mojej dziecicej tajemnicy. Niechby moje znalezisko pozostao wrd innych
witych przedmiotw wampum. Dimka poszed w odlegy koniec laboratorium i tam manipulowa
co przy pce z odczynnikami, a ja wci siedziaem na wysokim stoku laboratoryjnym, wci
odwieaem w pamici poszczeglne epizody tego odlegego sonecznego dnia. Nagle Dimka skin
na mnie. Podszedem i zobaczyem w jego rkach porcelanow miseczk, nad ktr wi si bury
dymek. Obchodzi si z t miseczk tak ostronie, e natychmiast wywnioskowaem: Woda
krlewska. Jeden koniec acuszka by zanurzony w naczyniu.
- Nie rozpuszcza si, zupenie si nie rozpuszcza! - mwi w podnieceniu Dimka. - Widzisz?
- Ale zacz janiej byszcze...
- Niewane, zesza warstwa tuszczu i brudu. Ale sam si nie rozpuszcza... Zadziwiajce!
- No, to o niczym nie wiadczy. Chcesz rozpuci cae ogniwo, tak nie mona. Trzeba pilnikiem
odrobin spiowa. Zwikszy, e tak powiem, kontakt z kwasem.
Dimka wycign nowiutki pilnik. Nie bez trudu zebraem na papierek kilka drobinek. Dimka obejrza
je, potem wzi ode mnie pilnik i wzruszy ramionami.
- Wiesz, co to jest? - zapyta pokazujc na drobinki metalu. - Pilnik si wykruszy. Oto co zrobi.
Pewnie zahaczye pilnikiem o imado.
- No to roztopmy acuch... Sdzc po twardoci, trzeba przynajmniej ze dwa tysice stopni. Macie tu
piec muflowy?

Znalaz si i piec muflowy. W dwie godziny po jego wczeniu Dimka zajrza przez okienko i a zapia
ze zdziwienia. Natychmiast odsunem go i sam zajrzaem. Na olepiajco jasnym tle wewntrznej
okadziny pieca acuch wydawa si granatowoczarny, ale nie to byo najwaniejsze... Najwaniejsze
byo to, e unosi si nieruchomo w rozpalonym powietrzu pieca, zwinity w dziwaczny flores. Nie
opada, by niewaki.
Wyczylimy piec i otwarlimy drzwiczki. W naszych oczach acuszek powoli zacz opada i wkrtce
znalaz si na dnie tygla.
W cigu kilku nastpnych dni usiowalimy powtrzy to dowiadczenie, ale daremnie. W materiale
acuszka zaszy jakie nieodwracalne procesy niewidoczne dla oka ludzkiego: straci na zawsze swoje
przedziwne waciwoci utrzymywania si w przestrzeni.

Nad Kijowem
Jako niepostrzeenie dla samego siebie zaczem si interesowa technik i fizyk. Byo to w roku
trzydziestym trzecim, moe trzydziestym czwartym, w Kijowie.
Anton Stiepanowicz lada dzie mia otrzyma mieszkanie, chwilowo za mieszkalimy w hotelu,
wysokim, piciopitrowym gmachu przy ulicy Korolenki. By to jeden z najwyszych budynkw
przedwojennego Kijowa, tym bardziej e wznosi si na wysokim wzgrzu. Nas, dzieci, zebrao si
w hotelu ze trzydziecioro, moe czterdziecioro. Czsto wazilimy na dach, skd byo wida
panoram miasta, i z zawici rozprawialimy o tym, e ten czy tamten gmach chyba jednak jest
wyszy od naszego. I rzeczywicie, wszdzie wida byo domy siedmio-omiopitrowe, ale prawie
wszystkie znajdoway si w licznych dolinach wzgrzystego Kijowa.
Nam, dzieciom mieszkajcym w hotelu, dach zastpowa podwrze. By zupenie paski, pokryty
asfaltem i otoczony wysok elazn balustrad, poza ktr bieg dookoa blaszany okap. Kiedy bya
tu restauracja, i z dwupitrowej kwadratowej przybudwki kelnerzy roznosili zakski i trunki. Gorce
dania przesyano z dou za pomoc windy towarowej, czarnej elaznej skrzynki, w ktrej mg si
pomieci dorosy pies albo dwoje dzieci (to drugie niejednokrotnie sprawdzilimy).
- No pojedziemy sobie na daszek! - mwiem po obiedzie i zmyliwszy czujno sprztaczki, surowej
i wszdobylskiej, waziem do windy. Aeby j uruchomi, trzeba byo przywoa ktrego
z bawicych si na korytarzu chopcw.
Pewnego razu ta wanie sprztaczka wpada do mojej matki.
- Pani synalek zwiesza si z dachu i pluje na d. Tylko patrze, a spadnie! - krzykna.
Jak dzi pamitam chwil, w ktrej ujrzaem moj matk na dachu. Sza cichutko, jakby na nogach
z waty, a Oleg z ssiedniego numeru mwi do mnie:
- To kady osio potrafi wisie na prawej, sprbuj no ty na lewej, uwie si na lewej.
Staem na elaznym okapie zewntrz balustrady otaczajcej dach i trzymaem si praw rk za gruby
prt elazny.
- Prosz bardzo! - powiedziaem. - Masz - i szybko zmieniem rk w powietrzu.

- Misza, Misza... Miszeka! - cichutko, ledwie dosyszalnie powiedziaa mama, zbliajc si ostronie. Miszeka...
Bokiem przecisnem si midzy prtami balustrady i ju biegem do matki, gdy nagle Oleg zawoa:
- Miszka! Uciekaj! Dostaniesz!
Oleg mia racj, albowiem mama w teje chwili zacza krzycze:
- Czy ty zwariowa! Ty... No, chod tu do mnie. Chc ci co powiedzie, Misza!
Po krtkim namyle jednak podszedem.
- Mylaam, e mi serce wyskoczy, gdy ci tam zobaczyam. - Matka wskazaa w stron balustrady.
- O, to nic wielkiego! - powiedziaem. - Drobiazg! Spjrz!
Podbiegem do balustrady, ale matka zapaa mnie za spodnie i drc ze zdenerwowania rzeka:
- Co ty...
Wzruszyem ramionami. Jeli taki drobiazg tak rozdrani mam, to niech tam, wicej nie podejd do
balustrady. Tak te jej powiedziaem: Wicej do balustrady nie podejd!
- Sowo?
- Sowo, przysigam na wszystkich wodzw, no co, nie wierzysz? Chopcy zrobili tu hutawk, bd
si na niej huta.
- Co za hutawk? - Matka spojrzaa na mnie podejrzliwie. - Na dachu?
Pokazaem jej nasz hutawk. Deszczuka i dwa zwyke sznury od bielizny. Sznury byy przywizane
do okapu. Ten i w z chopcw siada na hutawce i krzycza:
- Rozhutaj mnie! Mocniej! Mocniej! Jeszcze mocniej, jeszcze! Do, starczy! Starczy! Mwiem ci, e
starczy. Jak zejd, to spior na kwane jabko! Mwi ci, do!
Przy mocnym rozhutaniu hutawka wychodzia poza obrb dachu i serce przejmowa dreszczyk.
Przecie teraz masz pod sob cay Kijw... Teraz jeste wyej od wszystkich domw w Kijowie.
Po dokadnym zapoznaniu si z konstrukcj hutawki matce zrobio si niedobrze. Kto skoczy do
dwupitrowej przybudwki z na p zatartym napisem Bufet i przynis kubek zimnej wody z kranu.
- Co jej si stao? - pytali mnie chopcy. - Chora jest, mao ma krwi? O jejku, jaka blada!
I wtedy dopiero przeraziem si. Zaczem j szarpa, pomogem jej wsta. Ostronie sprowadziem
do windy. Potem w nocy obudziem si z krzykiem. We nie przeyem strach. Przynio mi si, e
zerwa si nagle sznur od hutawki. Lec, lec nad caym miastem i wreszcie spadam, spadam...
Obudziem si, znowu usnem i znw jestem na dachu. Oleg mruga na mnie i mwi: Sprbuj no na
lewej, uwie si na lewej! Otwieram do, chc zapa za zimny, twardy prt balustrady i znw
spadam.
Rano przyjecha Anton Stiepanowicz. Od razu wyczu, e wczoraj co si przydarzyo. Sam
opowiedziaem mu wszystko i obiecaem, e pki yj, nie bd dla mnie istniay ani balustrady, ani
hutawki. Pki yj! Sowo honoru i tak dalej.
- Sprawdz - owiadczy powanie Anton Stiepanowicz.

Peen najlepszych zamiarw wziem naukow ksik o yciu mrwek i wybraem si na dach. By
pikny jasny dzie, Kijw wida byo jak na doni. Oto pomnik Bogdana Chmielnickiego. Wyglda,
jakby sta tu obok. Jedna, druga dzielnica. Przed nim, troch bliej, sobr w. Zofii, prosty jak sup i
z jedenastego wieku! T waciwo soboru znalimy wszyscy, nie majc zielonego pojcia, co ona
moe w rzeczywistoci oznacza. A tam, w gbi wzgrze Wodzimierza cae w gszczu zieleni i park
Proletariacki, i mglista dal, a za ni Dniepr.
Koledzy spytali mnie, czy porzdnie oberwaem, a ja z dum oznajmiem, e w domu nikt mnie nie
bije. Jednake nie przystpiem do zabawy. Wiedziaem, e to si skoczy albo balustrad, albo
hutawk. Wlazem na okap, rozoyem si na ciepej pordzewiaej blasze i otworzyem ksik.
Pogryem si cakowicie w yciu mrwek. Nie zauwayem, jak Anton Stiepanowicz od dawna ju
chodzi po dachu i rozpytuje chopcw o nie. Potem wszed na krcone schody przybudwki, wyjrza
na zewntrz i zobaczy, jak le na okapie, zatopiony w lekturze na wieym powietrzu. Zawoa
mnie przez otwarte okno przybudwki. Popdziem ku niemu z wiadomoci, e dobrze speniam
obietnic.
- Nie pd tak! - krzycza. - Dach si moe zarwa.
Kiedy do niego podbiegem, trzepn mnie niespodzianie w wiadome miejsce, wcign przez okno do
rodka i cay rozdygotany powiedzia:
- Gupie arty, czy co? Masz pojcie, co ty wyrabiasz?
Trzymajc mnie za rk podszed do okapu i po prostu uama swymi wielkimi silnymi palcami
kawaek blachy. Dla mnie i dla otaczajcych nas chopcw byo to wprost odkryciem.
- Dywy zaliziaku, jak szmatuje6 - odezwa si ktry.
elazo wydawao si nam czym niezniszczalnym, no jak to elazo. Bylimy zaskoczeni: oto co
z najtrwalszym metalem mogy przez wiele lat zrobi deszcze i niegi.
- Tchrz jeste, zwyky tchrz - powiedzia Anton Stiepanowicz. - Wczoraj obiecae, dae sowo, eby
ci tylko nie kara. Okamae mnie. Tchrz jeste!
- On nie jest tchrzem. - wstawili si za mn chopcy. - Antonie Stiepanowiczu, paski Miszka nie jest
tchrzem. On nawet na jednej rce wisia. A tam, wie pan, jak tam jest strasznie? Samochody takie
malutkie, a konie jak zabawki...
- Nie, moi drodzy, to nie jest odwaga - powiedzia cicho Anton Stiepanowicz. - Czy to moe by
odwaga? To gupota. Nie potrzebujemy takich odwanych.
- A sam opowiadae, jak to byo na wojnie, czy nie tak samo strasznie? - zapytaem.
- Oj, nie tak, Misza, nie tak. Tam walczylimy w imi czego, w imi czego ryzykowalimy. A wy tutaj
najwyej si pozabijacie i tyle. Ale jak wybuchnie rewolucja wiatowa, to inna sprawa. Jeli pol
ktrego na zwiad, to nie oszczdza si i wykona rozkaz. Bo to cakiem inna sprawa, jest za co ycie
oddawa, jest za kogo.

Popatrz na to elastwo, jak si rozlatuje (z ukr.)

Batiuszkowie
Moje zainteresowanie zoologi powoli wygasao. Od czasu do czasu otwieraem ten czy w tom
Brehma i natrafiaem bd na co, co ju przeczytaem, na przykad o soniach, wach, omiornicach,
bd na strony niezrozumiae dla mnie i nieciekawe. Cay tom powicony by mikroorganizmom,
promienicom i pantofelkom, rozgwiazdom i jeom morskim, koralom i gbkom. Ilustracje znaem,
a tekst okazywa si zbyt skomplikowany.
Po ostatnich wydarzeniach dach przesta mnie zajmowa. Czsto-gsto biegem do parku
Proletariackiego, czyli jak nazywali go starzy mieszkacy - do Carskiego Ogrodu. Pamitam go
wiosn, kiedy drzewa s nagie, a eliwne awki zimne i mokre, pamitam latem, kiedy zielone,
soczyste licie szumi i drgaj w porywach chodnego wiatru. Dniepr w takie dni jest niebieski,
niebieciuchny, a na jego powierzchni to pojawiaj si, to znikaj zmarszczki. Powolutku sun po
strominie wagoniki kolejki linowej: jeden do gry, drugi w d. Zawsze schodz si w poowie drogi,
wymijaj si uwanie i znw pezn - jeden do gry, drugi w d, jak malutkie, dziwnie
powykrzywiane domki. Jesieni cay park zasypyway olbrzymie te licie klonu. Byy wszdzie: na
zielonych eliwnych awkach, na alejkach i ciekach. Paday pynnie z drzew, c zreszt innego miay
robi, skoro sam miesic nazywa si listopadem. Grupki dzieci pod okiem nadtych wychowawczy
zbieray licie, nanizujc szeroki pat jednego na szypuk drugiego i robic w ten sposb dugie,
paskie wstgi, zupenie niewiadomego przeznaczenia. Tymczasem wychowawczynie, wci
pokrzykujc na swoich podopiecznych, miay pen swobod wiczenia ich w jzyku niemieckim, co
jednake ograniczao si do powtarzanego w kko: Was ist das, Kinder? Na co kindery
obojtnym gosem cigny: Das ist... der, nie, nie der, ale diii.
Jake czsto wspominaem swoich czerwonoskrych braci, jak czsto wspominaem dziadka Dimki!
Jakie wspaniae zabawy wymyliby dziadzio dla dzieci wasajcych si bez celu po alejach tego
cudownego parku. A jakie to tace bojowe zataczyliby nasi odescy indianie dookoa pomnika
Wodzimierza witego. Sta ten pomnik jakby umylnie porodku wielkiego placu i nie wiadomo po
co zaciska w elaznej rce wielki czarny krzy z elektrycznymi lampkami. Wprawdzie spod szat
Wodzimierza wiatosawowicza wyzieraa tuba megafonu, ale oprcz dzieci i przypadkowych
przechodniw nikomu nie przychodzio do gowy sucha ostatnich wiadomoci wanie tutaj, u stp
wielkiego ksicia. Gonik by czynny cay dzie i czsto mona byo zobaczy, jak jaki przyjezdny
posilajcy si domow kiebas z obarzankami zaczyna nagle z uwag czemu si przysuchiwa,
patrzc z przestrachem na ciemn sylwet wielkiego ksicia kijowskiego. Zorientowawszy si po
chwili, e to dziennik radiowy, parska nerwowym miechem i grozi pomnikowi kawakiem kiebasy.
Tu w parku zaprzyjaniem si z batiuszkami, jak ich sobie nazwaem. Bya to para starszych ju
ludzi w pikowanych paltach, dugich a do ziemi i bardzo podobnych do popich sutann. Zapytali mnie
kiedy o co, w chwili gdy obserwowaem przyjcie, jakie zgotoway czarne mrwki wielkiemu
rdzawemu onierzowi z ssiedniego mrowiska. Odpowiedziaem pgodzinnym wykadem
przyrodoznawstwa i ateizmu, ale bez ukrytego zamiaru sprowokowania tych dwojga zapewne
duchownych osb do dyskusji. Mimo moich uprzedze musiaem przyzna, e batiuszkowie bardzo
dorzecznie zwrcili mi uwag na pewne niecisoci oraz przekazali mi szereg nadzwyczaj ciekawych
informacji cakiem naukowych i wiarygodnych. Prawie kadego tygodnia spotykaem si z
batiuszkami i dugo rozprawialimy na najrozmaitsze tematy, ale wci krpowaem si zagadn
ich o nazwiska. Staruszka spytaa mnie kiedy, gdzie mieszkam i jak nazywa si moja mama. Nie
lubiem tego rodzaju pyta, bo potem padaj inne: co byo dzi na niadanie i gdzie pracuje tatu. Ale
to jej akurat nie interesowao.

Jesieni przestaem spotyka si z batiuszkami. Jake byem zdziwiony, kiedy otrzymalimy


pocztwk, w ktrej jacy Zinaida Leontjewna i jej maonek Piotr Nikoajewicz zawiadamiali, e
bardzo pragnliby mnie zobaczy - tak wanie byo napisane: pragnlibymy zobaczy Misz
zarwno jak mam, z ktr chtnie zawarliby znajomo.
- C to za pastwo? - zapytaa mnie matka. - Skd ich znasz?
Po krtkim namyle wyraziem przypuszczenie, e chodzi tu o batiuszkw.
- Pjdziemy - zdecydowaa mama. - Piotr Nikoajewicz jest chory i chciaby z tob pomwi.
Mama woya swoj najlepsz sukienk, ja starannie wyczyciem zby i poszlimy do batiuszkw.
Mieszkali w wielkim domu przy ulicy Funduklejewskiej, nie opodal Opery, w ktrej niedawno
syszaem Carmen i cay trzeci akt przesiedziaem w kucki: wiedziaem, e Carmen zostanie zabita
noem i nie znalazem w sobie do si ani na to, by wyj z sali, ani na to, by patrze na to
bestialstwo.
Piotr Nikoajewicz siedzia przy dziwnej konstrukcji, w ktrej pony suche polana brzozowe. Nogi
mia owinite pledem, zza plecw wystawaa mu wielka poduszka. Przyjto nas serdecznie. Po kilku
sowach, ktre moja matka skierowaa do Zinaidy Leontjewny, ta rozemiaa si gono i ku mojemu
zmieszaniu rzeka do Piotra Nikoajewicza:
- Wiesz, Misza nas wzi za duchownych, nazywa nas batiuszkami.
- Dawno ci mwiem - odpar Piotr Nikoajewicz - e wielki czas, bymy zaczli ubiera si bardziej
nowoczenie, w co takiego do kolan albo nawet krtszego, tak jak jest teraz w modzie.
Piotr Nikoajewicz dugo mia si i powtarza: No to zostaem duchownym. Ech, dostao mi si! a ja cierpliwie czekaem, a skoczy si mia, aby niezwocznie wyjani dwie kwestie, niezwykle
mnie interesujce.
- Przepraszam, Piotrze Nikoajewiczu, moe mi pan powie, co to za piec, e zupenie nie grzeje.
Piotr Nikoajewicz przetar oczy i powiedzia:
- To, Misza, kominek.
- Kominek! Wic to jest kominek? - powtrzyem. - Wanie u Juliusza Vernea ze dwadziecia razy
czytaem o kominku! Prawdziwy kominek!
Poczuem w sercu romantyczny dreszczyk... Przy kominku siedzieli inynier Cyrus Smith i Gedeon
Spilett; przy kominku siedzieli Atos, Portos i Aramis w tej decydujcej chwili, kiedy Milady udao si
wyprosi u kardynaa Richelieu gow dArtagnana, a teraz przy kominku - na malutkiej aweczce
siedz ja, Micha Mielnikow. To przecie nie byo byle co!
Moje drugie pytanie wywoao konsternacj. Chciaem si dowiedzie, dlaczego Piotr Nikoajewicz
pocaowa moj matk w rk. Przecie to nie adna wita, eby caowa j po rkach.
- Misza, my ju jestemy starzy - wyjani mi Piotr Nikoajewicz. - Kiedy by taki zwyczaj, czyby o
tym nie czyta?
- By taki zwyczaj, by, ale wrd tych... no... wyzyskiwaczy -- mruknem pospnie. - Wrd rnych
krlw i baronw.

- Wrd wyzyskiwaczy? - powtrzy w zamyleniu Piotr Nikoajewicz. - A ty, Misza, jak mylisz, ty nie
jeste wyzyskiwaczem?
- Nie, ja nie jestem! - owiadczyem stanowczo. - Dlaczego pan mnie o to pyta, ja przecie jestem
may.
- No, a twoje buciki to kto uszy, co, Misza? Ty sam pewnie?
- Ja nie umiem, buty robi szewc...
- Szewc? No a ty po prostu zabrae te buty, woye je i nosisz... I szewc odda ci buciki tak za
darmo? Zapacilicie, mwisz? A przecie pieniki nie ty zarobie, nie ty sam... No widzisz, jaki
z ciebie wyzyskiwacz, typowy wyzyskiwacz. Moe nie? - Piotr Nikoajewicz mia min powan,
o czym usilnie myla, do tej pory mam przed oczyma jego siw, krtko ostrzyon gow, bladot
twarz i przymruone oczy.
- Jak dorosn, zaczn pracowa...
- Na to jeszcze dugo poczekamy, jeszcze nie jedne buty zedrzesz. A je ci co dzie trzeba dawa,
potrzebne ci s ksiki i awka w szkole, nauczycielowi paci si pensj, eby ci uczy. Ot wic
pocaowaem w rk rodzon matk najprawdziwszego wyzyskiwacza.
- Przecie sam pan wie, e tak nie jest. Niech tylko wybuchnie rewolucja wiatowa, to ja i moi
koledzy, ze szkoy, i z naszego domu, to my jak jeden...
- Rewolucja wiatowa? Wtedy, Misza, wszystko bdzie jasne, wtedy i ja z Zinaid Leontjewn
wytoczymy armaty i bdziemy strzelali. No a co bdzie, jeli ta rewolucja si opni, nie wybuchnie
ani jutro, ani pojutrze, ani za rok, ani za dwa? To co wtedy? A twj dug wobec ludzi bdzie wci rs
i rs. I to nie tylko wobec twoich rodzicw, mamy i tatusia, ale wobec wielu innych ludzi.
- Czyby to wszystko, Piotrze Nikoajewiczu, byo takie skomplikowane?
- O wiele bardziej, Miszeka, ni ci si wydaje. Wszyscy jestemy dunikami, jeden wobec drugiego,
wielkimi, niewypacalnymi. I ci, co yj, i ci, ktrzy ju od nas odeszli, i ty, i ja.
- No a Alfred Brehm, jak pan myli, Piotrze Nikoajewiczu? Czy spaci ju swj dug?
- Alfred Brehm by czowiekiem pracy, pracowa przez cae ycie. Tak, Miszeka, pracowa,
podrowa, obserwowa i pisa, przez wiele lat pisa...
- No wic to wcale nie jest takie skomplikowane, jak pan mwi. Przecie to bardzo ciekawa rzecz tak
podrowa. Dzi tu, jutro tam! A Afryka! Pikny kraj... Pisa, jak kto umie szybko, to te
przyjemno. C to za dug. To po prostu ycie i tyle.
Nie nazywa mnie wicej wyzyskiwaczem, ale zanim pocaowa moj matk w rk, powanie pyta
mnie o pozwolenie.
- Pozwolisz? - I wszyscy si mieli, a ja za kadym razem dawaem sobie sowo, e ju nigdy nie
przyjd do tych burujw.
Jakie byo moje zdziwienie, kiedy u Piotra Nikoajewicza zastaem kiedy ojca. Siedzieli w gabinecie,
duym, widnym pokoju, Piotr Nikoajewicz przeglda jakie rysunki, ktre pokazywa mu mj ojciec,
i mwi ze miechem:

- Nie, nie, Antonie Stiepanowiczu, to wcale nie takie proste. Nawet, rozumie pan, wyksztaceni ludzie
nabieraj si na ten haczyk. Ale prawa przyrody s nieubagane, jak sd wojenny. Ta maszyna nie
bdzie pracowaa. Niech mi pan wierzy...
Anton Stiepanowicz podrapa si po karku i ten jego gest powiedzia mi, e ju od dawna i dobrze zna
Piotra Nikoajewicza.
- Ot i Misza przyszed! - oywi si Piotr Nikoajewicz. - Co taki smutny, co ci zmartwio? C to,
dwj zapae? Albo luf? W moich czasach stawiano gay, te nieprzyjemna historia...
- Nie, ja nie dlatego, ja po prostu... widziaem jedn ksik...
- Ksik? - zapyta Piotr Nikoajewicz. - licznie... A gdzie j widzia?
- Na wystawie, nazywa si ycie morza. Taka ciekawa ksika!
- A w ktrej ksigarni? - zapyta Piotr Nikoajewicz i nie wiedzie dlaczego powiedzia surowo do
Antona Stiepanowicza: - Niech pan na siebie uwaa, Misza to jeszcze dzieciak.
Przeszlimy wszyscy do jadalni na herbat, a kiedy wstawalimy od stou, wysoka moda kobieta,
ktra pomagaa Zinaidzie Leontjewnie w prowadzeniu gospodarstwa, pojawia si w drzwiach z jak
paczk i powiedziaa:
- Piotrze Nikoajewiczu, mona pana przeprosi na chwileczk.
- Jeszcze z tob pomwi, Misza. Po co musiae o wszystkim opowiada... - szepn Anton
Stiepanowicz.
- O czym opowiada? - zapytaem i nagle zrozumiaem. Tam w paczce byo ycie morza.
- To dla ciebie, Misza, na pamitk - rzek Piotr Nikoajewicz wychodzc ze swego gabinetu z wielkim
jasnoniebieskim tomem w rkach. - O, tutaj napisaem...
Anton Stiepanowicz ju chcia przeprasza, ale Piotr Nikoajewicz powiedzia stanowczo:
- I prosz nie niepokoi chopca, Antonie Stiepanowiczu. Misza to jeszcze dzieciak. Rozkaz...
A dzieciak ju oglda kolorowe ilustracje i wydawao mu si, e nad jego gow niedosyszalnie
zamkny si zielone wody Pacyfiku i gromady rnokolorowych rybek koralowych wij si wok
nieskoczon pstr wstg.

A ja zbuduj perpetuum mobile


- Wic ty te znasz Piotra Nikoajewicza? - zapytaem Antona, kiedy wracalimy do domu.
Anton Stiepanowicz odpowiedzia powanie:
- Tak, Misza, ja te go znam.
Poczuem, e moje pytanie byo niemdre, a kiedy spojrzaem na Antona Stiepanowicza - zatrzyma
si, eby zapali fajk - zauwayem, e oczy mu si miay.
- Mylaem, e to buruj, nawet dobry, ale buruj.

- Owszem - potwierdzi Anton Stiepanowicz - buruj. By burujem, ale bez takich burujw le by si
dziao naszym braciom czerwonoarmistom. To nie zwyczajny buruj, ale genera, uczony.
- Carski genera? - spytaem osupiay.
- Carski genera - potwierdzi ojciec. - Potem by onierzem. Unis si, rozumiesz, i bezporednio na
naradzie wojennej wyzwa na pojedynek jak wielce dostojn osob, krewniaka samego cara... To
dziao si jeszcze przed rewolucj...
- No a dlaczego yje?
- By wielce zasuony, pochodzi z wysokiego rodu, no i zdegradowano go do szeregowca, a potem
przesza rewolucja. Pomogli jego wysokoci nasi marynarze, jednym sowem, zosta czerwonym
dowdc. Teraz jest profesorem...
- A ty co mu... - urwaem.
- Co mu pokazywaem? Jest u nas pewien towarzysz, pi lat temu co tam wynalaz i wszystkich
zanudza. Wiedzy mu brak, ale ma dobre chci, strasznie duo dobrych chci. Wic Piotr Nikoajewicz
zbada to wszystko. Perpetuum mobile - mwi. - Wieczny silnik. Uczy si nasz towarzysz powinien,
ma zdolnoci, ale... - Anton Stiepanowicz rozoy rce i zrozumiaem, e wolaby, aby Piotr
Nikoajewicz zupenie inaczej oceni wynalazek jego towarzysza.
- Co to za wieczny silnik? Nigdy si nie psuje?
- Ech, psuje si, ale nie o to chodzi. Powinien zawsze pracowa, znikd nie czerpic energii. Nie spala
si w nim wgiel, nie porusza go wiatr ani ciepo soneczne, a mimo to pracuje bez przerwy, pki si
sam nie zepsuje albo pki kto go nie zepsuje.
- No i dlaczego Piotr Nikoajewicz nie zgadza si na taki silnik?
- Po prostu porwna projekt naszego towarzysza z perpetuum mobile. A takiego silnika nie mona
zbudowa, w tym sk. Dlaczego nie mona? Bo narusza prawa przyrody, a z nimi artw nie ma.
Widzisz, wielu ju prbowao rozwiza ten problem. Nikomu si nie udao...
- Ale dlaczego nie mona mimo wszystko zbudowa takiego czego, przecie to wszystkim potrzebne.
Co to za gupie prawa - rozgadaem si. - Moim zdaniem po prostu nie potrafili, nie starczyo im
pomylunku, eby to jako sprytniej, mdrzej poczy.
Anton Stiepanowicz wzruszy ramionami.
- Nie wiem - powiedzia - moe kto wymyli. Nieraz tak w yciu bywao, e wszyscy mwili nie,
a przyszed kto i powiedzia: a wanie e tak. Ale nie radz ci zajmowa si tym problemem.
Interesuje ci biologia i zoologia, to sied w niej, moe co z tego wyjdzie.
Zgodziem si z Antonem Stiepanowiczem, ale w duchu przyrzekem sobie, e na pewno wynajd
perpetuum mobile, a przynajmniej - sprbuj...

Rycerze z ulicy Olgiskiej


Otrzymalimy wreszcie mieszkanie i wyprowadzilimy si z hotelu. Ulica, przy ktrej mieszkalimy
obecnie, nazywaa si Olgiska. Stromo opadaa ku placowi, na ktrym miecia si szkoa i sta teatr

imienia Iwana Franki. Jedna strona ulicy bya nie zabudowana, znajdowaa si tam grka - wysokie
gliniaste urwisko pene pieczar. Na szczycie grki rosy kpy dzikiej akacji, u stp - opian
i pokrzywy. Jednym swoim zboczem grka przylegaa do tyw teatru i malutkiego podwrka, gdzie
prawie zawsze panowa cie i gsto rosy jakie kujce krzewy. Na dach teatru wioda szeroka,
stroma drabina poarowa, w ktrej brak byo dolnych szczebli, tak e zostaway tylko malekie
wystpy po wewntrznej stronie drabiny.
Teraz w moim yciu grka zaja miejsce dachu.
Po powrocie do domu apaem kenmandr, co w dziecicym argonie tych czasw oznaczao
kromk chleba, i ruszaem kopa pieczary. Praca bya nieatwa. Godzinami trzeba byo dga mokr
glin kuchennym noem czy dziecic opatk, po omacku wybiera urobek, wpeza do wykopanych
jam i ry, ry. I cho praca posuwaa si bardzo wolno, to jednak dziki poczonym wysikom dzieci
z naszej ulicy caa grka bya poprzewiercana na wszystkie strony. Niektre jaskinie miay
poczenia, inne koczyy si do przestronnymi wnkami, gdzie odbywalimy rady wojenne
i zebrania robocze.
Wok grki i twrcw jaski kryo niemao legend i poda. Mwiono o Fiedce z ulicy
Bankowskiej, ktrego na calutkie dwie godziny zasypao w gwnej jaskini, i gdyby go nie odkopano,
byoby z nim krucho. Mwiono o tajemniczych zimowych mieszkacach, ktrzy pojawiali si
z kocem jesieni, wyprowadzali na zewntrz starannie zamaskowan rur, ustawiali piecyki i przez
ca zim korzystali z gociny naszych jaski. Sam widziaem rur i piecyk, czasami widywaem nawet
mieszkacw jaski, a suchy o tym, e w pieczarach s ukryte bogactwa, pochodzce z grabiey, i
e s tam skarby, cho nigdy tego nie stwierdzono, powodoway jednak przypyw si wrd kopaczy.
Atamanem naszym by may chopczyna, znacznie niszy ode mnie. Przezwalimy go Chomikiem.
Zrczny, sprytny i bezwzgldny, mia jakie konszachty z dorosymi ludmi, ktrzy wykorzystywali go
do swoich tajemniczych spraw. Chomik czsto przynosi jakie portmonetki i portfele. Dla nas byo
oczywiste, e zmieniy niedawno waciciela. Ale Chomik mwi:
- No, ktry kupi? - Chomik oczywicie wiedzia, e te portmonetki byy nam do niczego niepotrzebne,
po prostu chcia si pochwali, ale pienidze rzeczywicie si go trzymay, szasta nimi w jaskini
w otoczeniu swoich zaufanych.
Pewnego razu na tajnym posiedzeniu w wielkiej sali postanowiono skompletowa sprzt bojowy
dla naszej druyny. Okazao si, e Chomik ju niejednokrotnie wazi po drabinie do rekwizytorni
teatru imienia Franki, ale sam niczego nie mg wzi, poniewa ze strychu trzeba byo opuszcza si
po linie. Przeprowadzilimy t akcj i kady chopiec z naszej ulicy otrzyma blaszany hem, miecz
lub szpad, a dla piciu najstarszych udao si skompletowa peen zestaw rynsztunku rycerskiego.
W trakcie podziau wybucha ktnia midzy szeregowymi uczestnikami operacji a dowdztwem, to
jest atamanem i jego picioma zaufanymi. Naczelne dowdztwo ufne w swoje pancerze wyzwao
wszystkich pozostaych do walki, zostao sromotnie pobite i z trudem wycignite z pogitych zbroi.
Mj powrt do domu w hemie staroytnego gladiatora nie wywoa zachwytu. Anton Stiepanowicz
dugo oglda pokryty brzow farb grzebieniasty hem i owiadczy:
- Oddasz tam, skd wzie... To pewnie z teatru, co?
- Sam nie pjd, boj si...
- Nie bae si, kiedy krade, teraz zdobd si na odwag i oddaj. To majtek pastwowy, spoeczny.

Podobne rozmowy odbyy si zapewne rwnie w innych domach, poniewa nazajutrz spotkaem
przy drabince jeszcze kilku rycerzy, ze smutkiem patrzcych na okno w strychu. Z tego smtnego
stanu wyrway nas gone krzyki stra, ktry nieoczekiwanie pojawi si w drzwiach. Szybko
rzucilimy nasze rynsztunki i wdrapalimy si na szczyt grki, co dao mi pene prawo powiedzie
wieczorem Antonowi Stiepanowiczowi:
- Oddaem wszystko. I inni te.
Tak, zwrcilimy teatrowi jego wasno, ale te krtkie godziny, ktre moja gowa spdzia w
prawie prawdziwym hemie gladiatora, zostawiy niezatarty lad w sercu. Od tej pory, patrzc na
ilustracje przedstawiajce rycerzy, jako zupenie inaczej pojmowaem i rycerski honor, i rycerskie
mstwo. Nosiem przecie prawie taki sam hem, a w nim nie sposb nie wznie dumnie gowy, bez
wzgldu na to, kto jest przeciwnikiem.

Pki istnieje wiat


Chomik nagle znikn. Najprawdopodobniej wysano go do poprawczaka, ale kto zapewnia z caym
przekonaniem, e Chomik pojecha do Odessy sprzedawa portmonetki i portfele, a potem wlizn
si do adowni statku zagranicznego i przeszwarcowa si do Turcji. Wraz ze znikniciem atamana
wszystko si zmienio. ycie stao si prostsze. Znikn ustawiczny strach przed tym sprytnym
i okrutnym zodziejem, ktry za jakiekolwiek przejawy samodzielnoci bra na gwk, to znaczy
apa swoj ofiar za ramiona i odbijajc si nogami od ziemi, uderza podugowat gow prosto
w twarz nieszcznika.
W szkole zaczto nam sporo zadawa, odrabiaem lekcje cay ranek, tak e grka zesza stopniowo
na drugi plan.
Zawrzaa natomiast praca nad perpetuum mobile. Przyzwyczaiem si zwraca uwag na kady
dugotrway ruch, uwanie lustrowaem kad maszyn, kady mechanizm, starajc si w myli tak
zamkn acuch, eby ten ruch mg wci si odtwarza. Pewnego razu zauwayem, e pk
kluczy od biblioteki jako szczeglnie drga, jeli potrci jeden z nich. Wydao mi si, e jestem na
tropie i teraz wystarczy doda jeszcze jedno poczenie, eby klucze te zaczy drga bez koca.
Bya w tym metoda. Czuem, e wszystkie proste drogi zostay ju zbadane, e mnstwo potnych
umysw, moe nawet genialniejszych od samego Alfreda Brehma, ktry wci stanowi dla mnie
miar wielkoci naukowej, dawno ju zbadao to, co jest atwo zauwaalne. Ja mogem jedynie
obserwowa i obserwowa. Moe co takiego da o sobie zna, a ja tylko swj pomys do koca
wykorzystam.
Swoich szkicw nie pokazywaem nikomu, baem si, e zostan wymiany. A co najwaniejsze: od
tamtego czasu pozostao mi na zawsze mczce uczucie wtpienia o susznoci tego czy innego
rozwizania.
I oto stao si... Przede mn lea gotowy model perpetuum mobile. Co prawda model by dopiero
na papierze, ale z kad minut nabieraem coraz wikszej pewnoci: tak jest, oto perpetuum
mobile i na pewno nikt nigdy takiego nie wynalaz!
A wszystko zaczo si rano, po lekcji fizyki, na ktrej obserwowaem dowiadczenia z pkulami
magdeburskimi. Nauczycielka fizyki - wiecznie roztargniona, acz wielkiej wiedzy pedagog, urodzona

i wyksztacona w Pradze i wci jeszcze le mwica po rosyjsku - wyja z szafy dwie miedziane
pkule z ozdobnymi uchwytami i licznym malutkim kureczkiem. Ze zoonych razem pkul kazaa
wypompowa powietrze. Potem wszyscy razem usiowalimy rozerwa te pkule, ale sczepiy si
w jednolity kawaek metalu... Wtedy nauczycielka otworzya kurek, wpucia do wewntrz powietrze
i pkule natychmiast si rozeszy. Cinienie na kady kwadratowy centymetr, okazuje si, wynosio
jeden kilogram!
Wrciem do domu, wydobyem z ukrycia zeszyt ze szkicami rnych perpetuum mobile
i narysowaem pkule magdeburskie. C za sia - mylaem - c za potworna sia! Na jeden metr
kwadratowy cinie dziesi ton... I nikt tego nie wykorzysta, nikt waciwie nie wykorzysta.
- A gdyby tak wzi nie kul, lecz co innego? - powiedziaem gono i natychmiast obejrzaem si
z przestrachem. - Tak, nie kul - mwiem ju w myli - nie kul, ale wielkie jajo stalowe, puste
w rodku, z wypompowanym powietrzem. Wtedy na jedn powk, t pkulist, bdzie cisna
mniejsza sia ni na wyduon, bo przecie powierzchnia wyduonej powki bdzie oczywicie
wiksza... I gdyby ustawi takie jajo na wzku, to z jednej strony bdzie cisn na niego na przykad
tona, z drugiej dajmy na to dwie tony lub nawet trzy. A w ogle wystarczy jedna tona rnicy! I nikt
do tej pory nie wpad na ten pomys. Ja, ja pierwszy wynalazem perpetuum mobile. Ju bez
drgnienia rki podpisaem rysunek: Perpetuum mobile M. Mielnikowa wynalezione przeze w dniu
15 wrzenia 1933 roku w miecie Kijowie, ZSRR. Po czym dorysowaem wielk czerwon gwiazd.
Rysunek wyglda mniej wicej tak:

Teraz wystarczy tylko umieci jajo na wzku, wzek postawi na szyny zamknite w okrg i ten
wzek zacznie si toczy i bdzie si toczy po szynach, dopki istnieje powietrze, dopki istniej
prawa przyrody, dopki istnieje wiat. Tyle ze trzeba bdzie smarowa koa. Drobiazg, dorysujemy
oliwiark, moe by taka jak u mamy, przy maszynie do szycia.
Tak wic wynalazek by gotw. Prawa natury nie stanowiy ju przeszkody, raczej pomagay, trzeba
byo tylko prawidowo je zrozumie, a mona zrobi wszystko... Miesic upywa za miesicem, a ja
wci nie mogem si zdoby na pokazanie komukolwiek mojego rysunku. A moe jednak si
pomyliem? Po raz tysiczny sprawdzaem rozumowanie: im wicej centymetrw kwadratowych, tym
wiksze parcie, im wiksze parcie, tym wiksza sia! Nie, nie pomyliem si... I wszystko zaczynao si
od nowa.
Chciaem zlekceway prawa przyrody! A prawa te pomagaj?! I wszystko to wynalazem w szstej
klasie, c dopiero bdzie w smej!

Przyjmuj defilad lotnicz

Dzie zacz si niezwykle. Bardzo wczenie, o szstej rano kto zadzwoni do Antona Stiepanowicza.
witao ju i okno mojego pokoju byo mlecznobiae. Przysuchiwaem si rozmowie. Telefonowano
w sprawach subowych, bo Anton Stiepanowicz odpowiada komu krtkimi zdaniami, potem
rozmowa zesza nieoczekiwanie na mnie. Ojciec powiedzia: Jeli pan pozwoli, to zabior Misz...
Jest cakowicie zdyscyplinowany... Odpowiadam... Tak, dzikuj.
Potem zajrza do mnie i cicho powiedzia: Misza, szybko, ubieraj si raz, dwa, syszysz? Na jednej
nodze!
Ubraem si szybko, a poniewa syszaem, jak Anton Stiepanowicz mwi, e jestem cakowicie
zdyscyplinowany, i wiedziaem, i nie znany mi zwierzchnik Antona Stiepanowicza wie o tym,
wykonaem polecenie dosownie, to jest skaczc do jadalni na jednej nodze.
- C to, uderzye si? - spyta ze zdziwieniem Anton Stiepanowicz. - Dlaczego skaczesz, wszystkich
obudzisz!
- Ale sam powiedziae, eby na jednej nodze!
Anton Stiepanowicz rozoy rce, rozemia si cicho i powiedzia:
- S zdania, ktrych nie mona rozumie dosownie. Na jednej nodze znaczy szybko, byskawicznie...
Ech ty, wynalazco od siedmiu boleci, zupenie ogupiae... Suchaj, zaraz pojedziemy na lotnisko
wojskowe oglda defilad lotnicz, jasne? Specjalnie pytaem, czy mog ci zabra. Tylko eby mi
tam wstydu nie przynis, rozumiesz? Dyscyplina ma by elazna...
Odpowiedziaem, e sysz, i wyszlimy na ulic, gdzie czeka ju na nas wielki samochd, a w nim
wojskowi. Wszyscy bywali u nas w domu i znali mnie. Tym bardziej zdziwiem si, gdy jeden z nich
kiwn gow w moj stron i zapyta:
- Zgodzi si?
- Tak - odpar sucho Anton Stiepanowicz i pojechalimy.
Kijw spa. Przejechalimy Kreszczatikiem, wjechalimy do gry po Prorieznej i znw pomknlimy,
teraz ju przez jakie nie znane mi ulice. Tak szybko nigdy jeszcze nie jedziem i gdzie w gbi duszy
zaczem aowa, e tyle czasu zmarnowaem na wynajdowanie perpetuum mobile, znacznie lepiej
byo wynale co tak byskawicznego, eby pdzio szybciej od samochodu.
Za miastem wyoniy si mae sady z malekimi bielonymi chaupkami krytymi dachwk, potem
coraz czciej zaczy pojawia si somiane strzechy pociemniae od deszczw, dalej rozcigay si
pola. Samochd skrci w stron wysokiego biaego gmachu z kwadratow wie. Na jej szczycie
powiewaa jaka olbrzymia pasiasta kiszka.
- Rkaw - wyjani mi Anton Stiepanowicz. - Pokazuje kierunek wiatru.
Domy i ogrdki znikny. Jechalimy po rwnej zielonej ce. Teraz wyoniy si hangary, a obok
samoloty, mnstwo samolotw. Wyglday jak zabawki, a przede wszystkim byo ich tyle, e gdybym
opowiedzia o tym kolegom i tak by mi nie uwierzyli. Hangary byy otwarte. Stay w nich najwiksze
maszyny, a dookoa krcili si ludzie w kombinezonach i furaerkach, w skrzanych kurtkach
i hemach lotniczych.
- Stop! - zakomenderowa wojskowy z trzema rombami. - Jestemy na miejscu.
Wyszlimy na traw pokryt rann ros i ruszylimy w stron wysokiego budynku, gdzie czekali na
nas jeszcze jacy wojskowi.

- Wejd, Misza, o tu, na ten balkonik powiedzia mi Anton Stiepanowicz - std bdziesz wszystko
widzia.
Wszedem w malekie drzwiczki biaego budynku i natychmiast natknem si na schody. Wbiegem
po nich jak byskawica. Na nastpnym podecie te byy drzwi - jeszcze mniejsze. Pchnem je
i znalazem si na wziutkim balkoniku, nad ktrym wznosia si kwadratowa wiea z rkawem. Na
cianie tej kwadratowej wiey pobyskiwaa kuszco wypolerowanymi okrgymi szczeblami
metalowa drabina, zupenie taka sama jak ta, co wioda na strych teatru imienia Franki. Takiej
pokusie nie mogem si oprze. Rozejrzawszy si, czy nikt nie widzi, ostronie zaczem si pi po
elaznej drabinie i wkrtce znalazem si na malutkiej platforemce, skd rozciga si przepyszny
widok na cae lotnisko, na hangary i samoloty. W dole zobaczyem wojskowych, z ktrymi tu
przyjechaem. Siedzieli na dugich awkach i stoeczkach, chodzili tam i z powrotem, witali si
z lotnikami. Potem zauwayem, e do lotniska zbliaj si samoloty. Szy kluczami i huk ich silnikw
coraz to potnia. Wielkie i malutkie, po trzy klucze albo pojedynczo, leciay nie koczcym si
strumieniem nad lotniskiem, niektre wiec szy do gry i robiy martw ptl i wtedy zamierao
we mnie serce. Potem jaki samolot obrci si przez skrzydo i kto w dole gono zawoa:
- Beczka! Beczka! Widzielicie?
A tymczasem dwa samoloty zaczy si do siebie przyblia, oba jednoczenie wywiny martw
ptl, potem jeden z nich wszed w korkocig i omal nie drasnwszy lotniska wyrwna tu nad
ziemi i poszed hen.
Defilada zacza mnie cokolwiek nudzi, zajem si wic poszukiwaniem rozrywek. W jednym
z rogw platformy wisia olbrzymi lany dzwon. Pewnie cerkiewny, bo widniay na nim odlewy jakich
krzyy i witych z aureol nad gowami. Dzwon by ciemny, matowy i tylko w jednym miejscu jasna
rysa wiadczya o tym, e w rzeczywistoci zrobiony jest z miedzi lub brzu. Wewntrz dzwonu wisiao
serce. Cikie, z okrg gak na kocu, przez ktr przewleczono drut. Owadno mn przemone
pragnienie posuchania jego gosu.
Przecie to specjalny chyba dzwon - wojskowy. Kiedy terlikota w cerkwi, a teraz peni jak wan
rol...
Spojrzaem w d. Skd z boku do hangarw podchodziy samoloty. Wojskowi zbili si w ciasne kko
i z oywieniem nad czym dyskutowali. Przez pole jechaa powoli karetka z czerwonym krzyem. Na
mnie nikt nie zwraca uwagi. A gdybym tak przytrzyma dzwon jedn rk - przyszo mi do gowy i cichutko docisn sercem do ciany dzwonu. Przecie jeli cisn w rku dzwonek rowerowy, to
tylko bzyczy. Nikt mnie wic nie usyszy.
Podszedem do dzwonu, objem go rk i ostronie trciem cikie serce. Zakoysao si
nieoczekiwanie lekko, ale nie dotkno cianki. Ponowiem prb i wtedy nagle nad lotniskiem
i hangarami, nad samolotami i lotnikami, nad caym wiatem rozlego si dwiczne, basowe
bum!... Straciem gow tak dalece, e zanim zapaem za drut przymocowany do serca dzwonu,
znowu rozlego si jeszcze jedno bum! Potem trzecie i czwarte... Przykucnem pod dzwonem
i gdybym mg zapa si gdzie gboko w ziemi, natychmiast bym to zrobi. Przestraszony
zbliyem si do balustrady i spojrzaem. Patrzyli na mnie wszyscy, wszyscy obecni na lotnisku;
spoglda na mnie wysunity z szoferki kierowca karetki z czerwonym krzyem, wydawao si, e
nawet hangary odwrciy si w moj stron i byszczc szklanymi oczami pytajco wpatruj si we
mnie. Usyszaem z dou gosy.
- Kto tam jest na grze? Jaki chopiec? Czyj chopiec? Zabra go stamtd.

- Sam zejd! - zawoaem. - Sam!


Szybko zeskoczyem na elazn drabink, ale naprzeciw mnie ju szed wysoki lotnik w skrzanym
hemie.
- Za, diable! - krzykn. - Tylko spokojniej, eby nie spad.
W tej chwili doznaem olnienia. Zrozumiaem, e moje perpetuum mobile moe lata! Ale
oczywicie, trzeba go tylko ustawi pionowo, wtedy sia dziaajca od dou bdzie wiksza od tej,
ktra dziaa od gry, i moja stalowa grusza pjdzie w gr szybciej od samolotu i wyej od samolotu!
Tak jest...
Nie widziaem i nie syszaem ju niczego. Z powan twarz wyszedem z drzwi budynku, nie
zwracajc nawet uwagi na to, e wysoki lotnik prowadzi mnie za rk jak smarkacza. Wojskowi
rozstpili si i stanem przed wysokim oficerem z wielk jak opata kdzierzaw brod. Wygldem
przypomina bohatera bylin, barczysty, rysy twarzy mia ostro zarysowane, brwi gste. By to pewnie
gwnodowodzcy, poniewa lotnik podprowadzi mnie wprost ku niemu i zasalutowawszy
powiedzia:
- Jest dzwonnik, towarzyszu dowdco!
- A wic to ty? - zapyta mnie brodacz. - Ruszye dzwon awaryjny, rozumiesz, co to znaczy?
Pokrciem gow.
- W ten dzwon bije si tylko wtedy, kiedy trzeba zawiadomi ludzi o awarii... Na przykad: zapali si
samolot w powietrzu, nie otworzy si spadochron skoczkowi. Rzadko si takie co zdarza! Teraz
rozumiesz, co zrobi?
- Zma swoj win - odparem z przekonaniem i zauwayem, e wojskowi umiechnli si i zrobio
si nagle cicho-cichutko, tylko w oddali hucza jednostajnie samolotowy silnik.
- No a jak masz zamiar zmaza swoj win? - spyta w zamyleniu dowdca.
Jako dziwnie zakrcio mi si w gowie i powiedziaem gono:
- Wynalazem takie co! Bdzie latao lepiej od wszystkich waszych samolotw!
Teraz cisza zrobia si absolutna, zamilkn nawet silnik, a dowdca wysuwajc doln warg
i zadzierajc brod do gry powiedzia:
- O, ce dio7! - I wszyscy dokoa zaczli si mia, nie ze mnie wprawdzie, ale tak, e ja te miaem si
z nimi.
- No dobrze, towarzyszu Mielnikow - podj dowdca i wszyscy wok znowu spowanieli. - Kiedy,
kiedy zestarzejemy si. Jeden si zmczy, drugi si zaamie... ycie to nieatwa sprawa... Wa wtedy
na najwysz wie, bij w dzwon, wal, ile si, ebymy wszyscy usyszeli, wszyscy, kto yw, ebymy
przypomnieli sobie ciebie, dzisiejszy dzie i modo... i z nowymi siami poszli w ostatni bj...
Pozwalam ci uderzy w dzwon, pozwalam, towarzyszu Mielnikow. O twoim wynalazku jeszcze
porozmawiamy, na pewno porozmawiamy, daj nam tylko czas, ebymy zaatwili nasze sprawy.
A teraz - brodacz znw podnis gos, jakby wydawa rozkaz - a teraz zaprowadzi towarzysza
Mielnikowa do bufetu i wyda mu tabliczk prawdziwej czekolady lotniczej, zrozumiano?

No, to ju jest co (z ukr.)

Wspaniale, ale niedobrze


Kto powiedzia Piotrowi Nikoajewiczowi o moim wynalazku? Nie wiem, do e nastpnego dnia
zaprosi mnie do siebie z planami i opisem wynalazku, jak powiedzia mojemu ojcu przez telefon.
Od dawna nie widziaem Piotra Nikoajewicza i baem si tego spotkania. Nie bez podstaw
podejrzewaem, e prawa przyrody zna bez porwnania lepiej ode mnie.
Piotr Nikoajewicz wysucha mnie z uwag, z rwnie wielk uwag obejrza rysunek i owiadczy:
- Dobrze! Wspaniale! Wiedziae zatem, e perpetuum mobile jest niemoliwe, a mimo to
postanowie je wynale. Znakomicie.... Pracowa to nie bdzie, ku oboplnemu naszemu alowi, ale
to nic, nic...
- Dlaczego nie bdzie? - spytaem ostronie.
- Ano, popatrz! Zrobie takie stalowe jajo jednolite, tak? Puste w rodku, ale jednolite. Jak mylisz,
czy sia parcia na jego wyduon powk bdzie wiksza od siy dziaajcej na cz kulist?
- Tak, wiksza...
- Z tego wynika, e wydrenie w rodku nie jest potrzebne... I dalej: e kade jajowate ciao powinno
wzlatywa do gry... A wic, Misza, kurze jajka te powinny lata... Cokolwiek by prbowa,
jakikolwiek ksztat nadaby takiemu ciau, siy dziaajce na nie ze wszystkich stron zawsze bd
w rwnowadze. Nie tylko powierzchnia gra rol, ale i pooenie tej powierzchni, na ktr dziaa sia
parcia. Siy sumuj si jak strzaki i kty midzy nimi maj bardzo wielkie znaczenie, bardzo istotne.
Widziae, jak drwal rbie drzewo? Ma jedn siekier szerok przy obuchu, a drug pask, ostr.
Z jednakow si mona uderzy w pniak i jedn, i drug siekier, ale jedna rozupie, a druga
ugrznie. Rozupie oczywicie pierwsza. Trzeba zawsze, Misza, uwzgldnia i kierunek si, nie tylko
ich wielko.
- No to dlaczego powiedzia pan dobrze, wspaniale, jeli wszystko jest niedobrze? - spytaem
zamanym gosem.
- Dlatego, e jeszcze mody... Gdyby mia dwadziecia lat, trzydzieci, inaczej bym mwi. Ale na
twj wiek takie co - wskaza rk na mj rysunek - jest akurat dobre. I niech ci nie przeraa, jeli
usyszysz: tak nie mona, to niemoliwe. Jak ci si wyda, e mona, myl, prbuj i oczywicie ucz si.
To, czego nie mona byo wczoraj, mona dzisiaj, niemoliwe dzisiaj, bdzie moliwe jutro, pojutrze,
kiedy. Co mnie jeszcze ucieszyo, to prostota twojego pomysu. Popatrz, Misza, jaka prostota i jakie
moliwoci! Zrobie sobie taki pat owoidalny, jak technika nazwaaby twoje metalowe jajo, i ju
sobie latasz! Zauwa i zapamitaj: nowo musi by take prosta. I wane jest, e odkrywa si co
nowego, dodatki przychodz pniej. Wemy na przykad balon. Pierwsze urzdzenie cisze od
powietrza, ktre podnioso si, i czowiek po raz pierwszy zrozumia, e moe lata.
Ty rozumowa podobnie. Ale to, co chciae wynale, miao lata na zasadzie zupenie innych praw
przyrody, praw niezwykle zoonych. Wci jeszcze nie poznalimy ich do koca... Mnstwo zagadek
kryje si w locie ptakw, w locie owadw. A mucha! Zwyka mucha... Raz jest tu, raz tam, to znw
wisi nieruchomo w dowolnym punkcie. Wspczesne lotnictwo nie rozporzdza tak zasad lotu, jak
rozporzdza mucha. Na prostych rzeczach opiera si caa nauka, caa technika, ale wszystko robi si
proste dopiero wtedy, kiedy ju kto na to wpadnie.

- Ja te tak myl - powiedziaem powanie i poczuem, e Piotr Nikoajewicz wybaczy mi, i e nie
bdzie si ze mnie mia.

Pierwsza mio
Nasza przeprowadzka do Charkowa zbiega si ze straszn wiadomoci: Kirw zabity. Pamitam
gazety, tekst w szerokich czarnych ramkach, a na rogach - czarne urny i wiece.
Wszyscy mwili o rysunku pewnego chopca z Leningradu. Narysowa samochd stojcy samotnie na
deszczu i podpisa: Godzina sidma, Smolny, Kirowa wci nie ma. Anton Stiepanowicz prawie nie
zjawia si w domu. Tyle razy obiecywa, e zabierze mnie za miasto, e postrzelamy sobie z karabinu,
ale teraz odkada to z dnia na dzie.
Pamitam, e poszlimy z matk na wielki plac otoczony strasznie wysokimi domami, podobnymi do
nowojorskich drapaczy chmur. Dugo stalimy przed piciopitrowym gmachem z szerokimi oknami,
wydawao si, e gmach ten w ogle nie ma cian, tylko okna. Czekalimy dugo, bardzo dugo,
a kiedy z gmachu wyszed Anton Stiepanowicz, rzucilimy si ku niemu... Ojciec szed ze zwieszon
gow i o czym rozmyla. Tu koo naszego domu jakby spod ziemi wyrs nagle ten sam brodaty
wojskowy, ktrego widziaem przed dwoma laty na lotnisku. Szed prosto na nas, ale Anton
Stiepanowicz jakby go nie dostrzega. Wojskowy przystan i wzi go za rkaw.
- C to, nie poznajesz? - zapyta gwatownie.
- Wanie... - zacz ojciec, ale oficer przerwa mu.
- Dzisiaj ty, a jutro ja, rozumiesz? C to, moe nie pracowalimy razem.
Potem w szkole podsunito mi ulotk. Bya to wielonakadwka Domu Armii Czerwonej. Widniao
tam nazwisko mojego ojca podkrelone czerwonym owkiem i jakie straszne sowa o nim.
- To kamstwo! - zawoaem i rozpakaem si.
W klasie nikt si nie rozemia, w wielu domach dziao si to samo.
Po lekcjach spotkaem przy wyjciu ze szkoy jak nieznajom kobiet. Powiedziaa cicho:
- Ty, Misza, nie moesz pokaza si w domu, pojedziesz ze mn.
I natychmiast jej zaufaem. W kilka dni pniej kupiono mi bilet na pocig do Dniepropietrowska.
Krewni, u ktrych znalazem schronienie, przyjli mnie w miar monoci najlepiej, ale nie mogem
nie odczu, e przez cay czas czego si bali. Twj ojciec umar - powtarzali mi - a jeli kto zacznie
ci wypytywa, to sam stawiaj mu pytania, rozumiesz? Z tak przestrog poszedem do szkoy.
I wszystko byoby dobrze, gdyby nie mio...
Ktrego dnia poczono nasz klas z drug - rwnoleg. Upywao sto lat od mierci Puszkina i jaki
okularnik-filolog prowadzi lekcj pokazow. Mielimy napisa wypracowanie o tym, jak Puszkin y
na zesaniu we wsi Michajowskoje. Do klasy przyniesiono wielk plansz, rozpit na listwach.
Przedstawiaa Puszkina z przyjacielem Puszczynem, z boku siedziaa niania Puszkina, Arina
Rodionowna, i robia na drutach. Filolog powiedzia, e na kominku stoi popiersie Napoleona

i przeczyta wiersze Puszkina o Napoleonie. Potem powiedzia, e artysta-malarz nazywa si Gie8, po


prostu Gie, e jest to oczywicie skrt, bo w rzeczywistoci mia dugie nazwisko. Wtedy wstaa
uczennica z rwnolegej klasy i zaprotestowaa. Powiedziaa, e artysta tak si po prostu nazywa i e
filolog si myli. Bya taka odwana, wszyscy z tak uwag wsuchiwali si w ten spr, e dla mnie
problem by wyranie i do koca rozstrzygnity.
Pamitam ten wieczr, jakby to byo wczoraj. Ciepy jesienny wieczr. Zanim doszlimy do ulicy, przy
ktrej mieszkaa, zrobio si zupenie ciemno. To podchodzilimy do jej domu, to wracalimy, a ja
wci mwiem i mwiem - o sobie, o Antonie Stiepanowiczu i o jego kolegach, o ktrych
przeczytaem ju w gazecie, e s wrogami ludu. Po raz pierwszy od wielu dni znalazem uwanego
suchacza.
A potem powiedziaa mi, e jestem bydl, i posza do domu. Pokrciem si jeszcze troch koo jej
bramy i te poszedem.
W kilka dni pniej zostaem nieoczekiwanie wezwany do dyrektora szkoy. By to wysoki mczyzna,
z wielkimi czerwonymi uszami. Nazywalimy go opuchem. Dugo ze mn rozmawia
o najrozmaitszych sprawach, a potem zapyta:
- Dlaczeg to, Mielnikow, nie mwisz, co masz na duszy?
W pytaniu tym poczuem jak przeraajc aluzj... Pokonujc lk odparem:
- Wam, jako komunicie, powinno by wiadome, e duszy nie ma, to po prostu cecha materii...
- Nie zjawiaj si bez rodzicw - powiedzia dobitnie dyrektor. - A teraz zabieraj ksiki i marsz do
domu.
Potem byo zebranie pionierskie. Zapytano mnie, jak zostaem przyjty do pionierw.
Odpowiedziaem, e przyjto mnie do organizacji w jednostce wojskowej, e nadalimy tytu
honorowego pioniera dowdcy tej jednostki, a wtedy druynowy zauway:
- Zamalicie przysig, Mielnikow, ju wtedy kamalicie wobec tych onierzy, przed ktrymi
skadalicie swoje przyrzeczenie pionierskie, ju wtedy kamalicie przed tym dowdc, pewnie
zasuonym bolszewikiem, ktremu nadalicie tytu honorowego pioniera. Wstydz si za was...
- Ten bolszewik by moim ojcem - powiedziaem.
A druynowy natychmiast odpar:
- Tym gorzej, tym gorzej...
Kiedy do klasy wesza ona, zaparo mi dech w piersiach. Do ostatniej chwili nie wierzyem, e to ona
powiedziaa wszystko dyrektorowi. Teraz nie byo ju wtpliwoci.
Zawsze bya dobr uczennic, miaa dobr pami, wspania pami, i niczego nie zapomniaa.
Odrzucia dumnie sw pikn gow i owiadczya, e jestem bydl. Druynowy zwrci si do mnie
z pytaniem:
- Czy ona ju wam to powiedziaa wtedy wieczorem?
Potwierdziem, e owszem, powiedziaa.

- Ot to - owiadczy dyrektor - gdyby nie powiedziaa, to na tej awie siedzielibycie oboje.


Nie siedziaem wprawdzie na awie, ale za stolikiem przysunitym do tablicy bliej ni pozostae,
zrozumiaem jednak, e bya to awa...
W domu wszyscy chodzili wystraszeni. Zakocha si smarkacz! Tego jeszcze brakowao! Wszyscy
przysigamy w ankietach, e nie mamy w rodzinie adnego wroga ludu, a tu masz! - Dyrektor
oznajmi mi, e zostan umieszczony w zamknitym zakadzie dla dzieci, ale nie speni obietnicy:
nieoczekiwanie jego samego zabrano. Przeyem cikie chwile, zanim wykaraskaem si z opaw.

Jestemy muszkieterami
A ycie biego swoim torem. Mina jedna wiosna, potem druga niosc ze sob egzaminacyjn
gorczk, rado wakacji i pierwsz w roku kpiel... Po egzaminach wszyscy razem ruszalimy prosto
nad Dniepr, a wieczorem szperalimy po ogrodach w poszukiwaniu jeszcze nie zerwanego bzu; razem
uwanie ogldalimy jego pachnce kwiaty i kiedy znajdowalimy kwiatek piciopatkowy,
natychmiast zjadalimy go. Przynosio to szczcie.
W szkole zacz si szerzy kult trzech muszkieterw. Znalaz si Portos - najwikszy chopak
w naszej klasie, ktry sapa przez nos i na wszystko, co do niego mwiono, odpowiada: Fu-u-u-u,
gupstwo, a klasa powtarzaa za nim chrem: Fu-u-u-u, gupstwo.
Wszyscy pozostali pretendowali do roli dArtagnana. I nagle te zamiowania znalazy swoje ujcie.
Przy miejskim orodku kultury fizycznej powstaa sekcja szermiercza.
W malutkiej salce przy ulicy Barykad zbierali si dArtagnanowie z caego miasta. Przychodzio ich
coraz wicej i zajcia przeniesiono na stadion.
Nasz trener, byy mistrz Ukrainy Bieokopytow, zawsze wesoy i pogodny, z zaparciem trenowa
druyn, sam szalenie zakochany w swojej nieatwej sztuce. Z jak radosn werw w gosie
komenderowa rano: Pierwsze numery... atak! Drugie numery... atak! I setka szpad byszczaa
w wieym porannym powietrzu wspzawodniczc w blasku z piknym Dnieprem, ktry tu w dole
toczy cicho swoje fale. Trener szczeglnie wyrnia pewnego chopaczka, ktry swego czasu ju
gdzie indziej zajmowa si szermierk i ktrego szpada byskawicznie znajdywaa odsonite miejsca
w gardzie kadego z nas. Stao si to powodem miertelnej wrogoci midzy nami. Niby artem, ale
bolenie trzepnem go kiedy szpad przez plecy, a mwic cile troszk niej - i wojna zostaa
wypowiedziana. Chopcy podzielili si na dwa wrogie obozy i lada dzie miaa rozgorze walka nie na
arty.
Pewnego razu sprowadziem na zajcia mojego koleg, znanego w tym czasie sportowca-skoczka,
ktry w dodatku zjawi si w towarzystwie olbrzymiego buldoga. Kierownik studium odwoa mnie
wtedy na stron i uprzedzi:
- Mielnikow, to ty wprowadzasz napicie? Jeli co si stanie, ty bdziesz odpowiada... Rozumiesz?
- Wolta w prawo! Wolta w lewo i atak! - komenderowa Bieokopytow. - Ej, tak si robi atak!
A z boku siedzia straszny buldog i patrzy cierpliwie na dArtagnanw czekajc tylko rozkazu, by
wgry si w ydk ktregokolwiek z nich.

Kiedy po skoczonej walce schodziem w d bulwarami, natknem si na wracajc inn drog


kompani stronnikw pupilka. Schwytali mnie, postawili oko w oko z rywalem i kazali rozpocz
uczciwy pojedynek. Spralimy si nawzajem potnie. A nazajutrz gratulowaa mi caa klasa.
Wszystko skoczyo si rwnie nagle, jak si zaczo. Moj mask przebia szpada; jej kulka okazaa
si mniejsza od przepisowej. Szpada trafia mnie tu nad okiem, zobaczyem iskry i w mzgu
zawidrowa ostry bl. Zdjto mi mask, ale nie odejmowaem rk od twarzy. Trener powoli
odcign moje rce i powiedzia:
- Otwrz oczy! Syszysz?
Otworzyem zakrwawione oko, a on zapyta:
- No, jak? Widzisz?
Odparem, e widz i wszyscy zaczli si mia i byli zadowoleni, nawet mj rywal, ktremu tak
zazdrociem. A najbardziej zadowolony by sam trener.
Posmarowano mi powiek jodyn i odesano do domu, gdzie nikt niczego nie zauway, jako e przez
cay czas patrzyem w sufit. Ale kiedy w oczekiwaniu obiadu zajrzaem do talerza, ciotka powiedziaa
surowo:
- Gdzie masz pantofle?
Bez pantofli nie wpuszczano na zajcia sekcji, by to koniec mojej kariery muszkietera.

Tajny zwizek promie mierci


Nieoczekiwanie znw opanowaa mnie pasja robienia wynalazkw. W zakurzonych rocznikach
Pionierskiej Prawdy znalazem Hiperboloid inyniera Garina.
- Nie czytae tego? - zapyta mnie Portos, i ju zacz odyma wargi, eby wymwi swoje Fu-u-u,
ale przerwaem mu:
- A ty czytae?
Portos przyzna, e nie, i zaczlimy czyta razem. Godziny mijay niepostrzeenie. Czas stan. Byo to
co oszaamiajcego...
Nie umawiajc si, znw otworzylimy gazet, gdzie by rysunek hiperboloidy.
- Rozumiesz? To powinno pracowa! - powiedziaem. - Trzeba tylko hiperboloid obrotow zastpi
paraboloid...
- Mona wzi latarni od samochodu - zauway Portos.
Ucisnlimy sobie donie. Tajny zwizek Promie mierci zosta zaoony.
Wkrtce byo nas wicej. Doszli jeszcze Czuszka, Sojka, Siergiej i Pawlik. Sami eks-muszkieterowie,
ktrym rodzice zabronili chodzi na szermierk po wypadku z moim okiem. O biedne mamy
i tatusiowie, gdybycie wiedzieli, czym zajmowa si nasz tajny zwizek! Wolelibycie, eby wasze
latorole od witu do nocy rbay si prawdziwymi szablami. Ale nasz dziaalno okrywaa gboka
tajemnica.

Nauczycielowi fizyki, niziutkiemu czowieczkowi o koskiej szczce (mia zawsze w kieszeni dzwonicy
pk kluczy), zadalimy szereg pyta. Chodzio nam o zwikszenie mocy naszej paraboloidy.
- Tak - odpowiada - wizka promieni padajcych rwnolegle na wklse zwierciado paraboliczne
zbiega si w jednym punkcie zwanym ogniskiem... Tak, jeli w ognisku umieci gorce ciao, to
promienie cieplne odbij si tworzc rwnoleg wizk.
Wieczorem, w odludnym miejscu koo domu Czuszki, kurnosego krpego chopaczka, odbya si
ostatnia organizacyjna narada. Nauczyciel fizyki wbrew swoim yczeniom cakowicie potwierdzi mj
domys: paraboloida bdzie dawaa miercionony promie racy wszystko i wszystkich. Mamy
w rkach or rewolucji wiatowej. Opadn kajdany, wszyscy powstan, a na gruzach kolonializmu
ludzko wypisze nasze nazwiska.
Wszystko rozbijao si o rda ciepa.
- Trzeba pracowa - owiadczy Czuszka. - Laboratorium podejmuj si zorganizowa.
To owiadczenie byo wielk niespodziank. Czuszka podejmuje si urzdzi laboratorium?! Jakim
cudem? Przecie z chemii jest skoczonym tumanem! IIja Iljicz Dokin, modziutki nauczyciel, kiedy
wreszcie nie wytrzyma i kiwajc gow powiedzia z politowaniem: - Ech, Czuszka, ty Czuszka, kiedy
ty nabierzesz rozumu? - I oto teraz Czuszka chce wzi na swoj gow takie przedsiwzicie.
Potem kto wysun problem lokalu.
- U nas jest szopa - powiedzia Siergiej, wysoki, chudy chopak. Pamitam, e mia mieszny
podrygujcy chd i dlatego nazywalimy go Kzk. - Tylko e w tej szopie jest wgiel. Gdyby tak j
uprztn...
- Uprztniemy! - wrzasnli chrem czonkowie zwizku Promie mierci. Entuzjazm ich nie mia
granic.
Wgla i kurzu w szopie u Kzki byo co niemiara. Sprztalimy trzy dni. Potem dugo musielimy si
szorowa pod kranem i czyci powalane ubrania. Wstawilimy do szopy st. Starannie wymylimy
pie, ktry suy do rbania drew. Teraz przysza kolej na Czuszk.
Opowiadanie Czuszki zawierao sensacyjne fakty. Dowiedzielimy si, e po pierwsze w jego domu
mieszka chemik; po drugie chemik ten by uczniem samego Pisarzewskiego, wybitnego uczonego,
zaoyciela caego instytutu, ktrego bram pilnuj dwie wielkie zielone aby; po trzecie uczony w
m prac doktorsk pisa czciowo w domu, a po uwieczonej sukcesem obronie wyrzuci cay
niepotrzebny mu ju sprzt laboratoryjny do malutkiej piwniczki obok piwnicy Czuszki, a wreszcie ale to ju drobiazg - sam wyjecha do Moskwy.
Uzbrojeni w latarki zeszlimy do lochw Czuszki, gdzie patrzyy na nas surowo cikie drzwi
z numerami mieszka. Mieciy si tu piwnice mieszkacw domu. Nie pamitam dokadnie, czy na
drzwiach owej sawetnej piwniczki wisiaa kdka. Myl, e w kadym razie jej obecno i tak by
niczego nie zmienia w planach tajnego zwizku.
W krgu wiata latarki kieszonkowej objawi si naszym oczom sezam. Kwasy i sole w szczelnie
zamknitych soikach, pi kilogramw rtci w duym flakonie po wodzie koloskiej, retorty i szklane
rurki, wszystkie odczynniki z nalepkami, mnstwo preparatw z etykietkami firm zagranicznych.
- Co bra? - zapyta szeptem Czuszka.
- Wszystko! - odpowiedziaem autorytatywnie.

I wzilimy wszystko.
W cigu kilku wieczorw skarby niebywaego sezamu wywdroway do tajnego laboratorium
tajnego zwizku. Porobilimy pki. Blask wymytego pod kranem szka aparatw chemicznych
zobowizywa do czystoci i porzdku.
Teraz przysza kolej na ksiki. Jak dzi pamitam zniszczony tomik Chemii organicznej, zdaje si
Reformackiego. Wybr pad wanie na t ksik, poniewa na tytuowej stronie widnia jaskrawy
napis: Zasuony profesor Kijowskiego Uniwersytetu witego Wodzimierza. Ksik kupilimy ze
skadek, z pienidzy wygranych w krgle. Inicjatorem tego przedsiwzicia by Pawlik, wielki mistrz
tej inteligentnej gry. Drug ksik przyniosem ja - zabraem j z prywatnej biblioteki mojej ciotki,
ktra wanie zdaa jaki egzamin z GB (gazy bojowe). Jak si miao okaza, najzupeniej zbytecznie.
Nadszed czas dziaania. Po niezbyt dociekliwym zgbianiu literatury postanowilimy troszk si
podszkoli, a potem bezporednio przystpi do dowiadcze. Zaczlimy od rtci piorunujcej.
Z zapartym oddechem ledzi tajny zwizek, jak byszczca kropla rtci stopniowo rozpuszcza si
w rdzawym mierdzcym kwasie. Wszyscy kilkakrotnie przeczytalimy z podrcznika wstp, ktry
informowa, e rt piorunujca, jak i wikszo detonatorw, jest zdolna do samorzutnego wybuchu.
Przeraao to nas i pocigao. Sze nosw przez cay czas dowiadczenia tkwio wic tu nad
porcelanow miseczk, w ktrej odbywa si tajemniczy i grony proces. Rt zdjlimy z dna
miseczki pirkiem, pooylimy na wielkim kawale szyny i ktry z nas, chyba by to Portos, trzepn
z rozmachem motkiem po szarej plamie. Rozleg si wybuch!
Wszyscy natychmiast stalimy si chemikami.
Dalej sprawy potoczyy si gadko, bo ostatecznie apetyt ronie w miar jedzenia. Oto krtki wykaz
prac.
Synna nitrogliceryna, za pomoc ktrej bohaterowie Wyspy Tajemniczej utorowali sobie wejcie do
Granitowego Paacu.
Proch w kilku odmianach.
Wreszcie postanowilimy wyprodukowa miercionony gaz - fosgen. Nie wchodzio to
bezporednio do programu, ale nie moglimy si powstrzyma. Zwizek o nazwie Promie mierci
potrzebowa rezerw.
Potrafilimy uzyskiwa chlor, otrzymanie tlenku wgla byo fraszk, niestety nie wiedzielimy, jak
poczy te skadniki w fosgen. Musielimy si wic zwrci o pomoc do Ilji Iljicza.
Czuszka i ja poszlimy po lekcjach odprowadzi Ilj Iljicza do domu. Czuszka by teraz jednym
z lepszych chemikw, co nasz drogi nauczyciel przypisywa swoim metodom pedagogicznym. Na
mnie, zaocznego ucznia zasuonego profesora Kijowskiego Uniwersytetu witego Wodzimierza,
spoglda okiem zdecydowanie askawym. Rozmawialimy o przyszej wojnie. By to czsty temat
w owym czasie, kiedy to Trzej czogici piewali ju na wszystkich ekranach w kraju swoj
niemierteln pie i w cigu kilku dni rozbijali olbrzymi armi, w ktrej bez trudu mona byo
rozpozna armi niemieckich faszystw. Niepostrzeenie rozmowa zesza na gazy bojowe, zupenie,
jak nam si wydao, niepostrzeenie. Od burego iperytu i jego godnego braciszka luizytu, poprzez
pogardzan rodzin zawicych bromobenzenw i chloropikryn doszlimy do fosgenu.
IIja Iljicz da si zapa, a my szturchajc si nawzajem okciami zadawalimy mu coraz to nowe
pytania, gdy nagle IIja Iljicz zatrzyma si i powiedzia:

- Byleby wam nie przyszo do gowy tego zrobi, przyrzeknijcie mi. Nawet w najmniejszych ilociach.
- Ani nam w gowie - wzruszyem ramionami, a Czuszka, ktrego pytanie zaskoczyo, paln:
- No to teraz ju wszystko dla nas jasne...
Zdanie to mona byo rozmaicie rozumie, ale IIja Iljicz zrozumia je w najzgubniejszym dla nas sensie.
Nawet nie egnajc si z nami szybko wbieg do sieni swojego domu. W promieniach zachodzcego
soca jego okulary zalniy jakim podejrzanym byskiem.
Jak dowiedzielimy si potem, podnis w gabinecie dyrektora wielki rwetes. Posano starszych
uczniw po naszych rodzicw, wczenie, jeszcze zanim wyszlimy ze szkoy. Rodzice zebrali si nie
w szkole, ale w domu u dyrektora. Matka Siergieja-Kzki od razu powiedziaa, e chopcy bawi si
w jej szopie i e od czasu do czasu sycha jakie wybuchy, ale gdy tam zaglda, wszyscy grzecznie
siedz i czytaj jak uczon ksik, a na pytanie: Co robicie, chopcy? - odpowiadaj chrem:
Uczymy si chemii. Sporzdzono spis chemikw. Nietrudno zgadn, e obejmowa on wszystkich
czonkw tajnego zwizku.
Wywoano nas z lekcji i caa procesja ruszya do szopy matki Sierioki. IIja Iljicz dugo wcha resztki
w porcelanowych kuwetach, peen zachwytu, cho ostronie, miesza roztwory w probwkach,
z zawodow ciekawoci oglda wypalone plamy w stole laboratoryjnym i powtarza co chwila:
- Wiesza trzeba, wiesza.
- Kogo? - nie wytrzyma Czuszka. - Kogo, panie profesorze?
Ilja Iljicz spojrza na niego znad okularw i powiedzia:
- Waszych rodzicw oczywicie! I tak nie rozumiem, jakim sposobem ci pomylecy nie wysadzili
w powietrze caej okolicy.
Tajny zwizek Promie mierci przeywa swj najwikszy upadek i swj najwikszy triumf.

Kiedy zostalimy po lekcjach, eby opowiedzie wszystko nauczycielowi fizyki.


- Rwnolega wizka promieni? Tylko przez zastpienie hiperboloidy obrotowej paraboloid? Nic
z tego. - Nauczyciel fizyki gono zabrzcza pkiem swoich kluczy.
- A wedug podrcznika powinno wyj - powiedziaem, ale ju mnie opucia pewno siebie.
- Pewnie, to wszystko byo bardzo ciekawe, rozumiem was, ale rzecz w tym, e idealnie rwnolega
wizka promieni nie moe istnie, to fikcja. Prawa optyki geometrycznej stosowalicie prawidowo,
jestem z was zadowolony, ale w szkole nic nie mwi si wam o optyce fizycznej, o optyce falowej,
program pomija i optyk elektromagnetyczn. Nauka o wietle to najobszerniejszy dzia fizyki. Nie ma
rwnolegej wizki promieni i nie mona jej otrzyma metodami optyki geometrycznej, to znaczy
wykorzystujc rodowiska odbijajce i zaamujce. Dlaczego? No, po prostu dlatego, e im strumie
jest silniejszy, tym bardziej si rozprasza. Wzrasta rozproszenie wizki...
To by koniec. Musielimy skapitulowa. Teraz wspominajc t rozmow myl o kwantowomechanicznych laserach wiata... By moe dadz one moliwo otrzymywania tak mocnych,
prawie rwnolegych wizek, o jakich nawet nie nio si inynierowi Garinowi. Przyszo
potwierdzia, e mimo wszystko racj mia Aleksy Tostoj i my, ktrzy wierzylimy w hiperboloid. Ale

podczas rozmowy z fizykiem nie wiedzie dlaczego przypomniaem sobie swarliwego dziadyg, od
ktrego po raz pierwszy usyszaem:
- Nauka skada si z acucha pomyek.

List
Mielimy w klasie starsz od nas koleank, nazywaa si Tatjana. Na kadej przerwie krcili si koo
niej chopcy z wyszych klas. My, na szczcie, nie zasugiwalimy na jej uwag. Bya rzeczywicie
adna i zgrabna, ale wchodzia do klasy z tak min, jakby chciaa nam wszystkim powiedzie: To nie
dla mnie, ubzdurao si co mamie i kae mi si uczy, cho ja ju wszystko umiem.
Ale nagle zdarzy si wypadek, ktry oburzy wszystkich jej licznych wielbicieli, a dla mnie omale si
nie skoczy smutnie.
Wszystko zaczo si od tego, e nauczyciel matematyki, wybitny specjalista - wykada u nas,
a jednoczenie prowadzi zajcia w Instytucie Transportowym; w owych latach pace nauczycieli
i pracownikw instytutu niezbyt si rniy - wyrwa do tablicy Portosa i zdenerwowany jego zwykym
Fu-u-u dosownie zmiady go. Dawa mu najprostsze przykady i korzystajc z jego zmieszania,
powtarza przy wtrze miechu caej klasy po kadej jego prbie znalezienia rozwizania: Fu-u-u,
gupstwo. Portos kilka razy chcia wraca na miejsce, ale nasz matematyk dawa mu coraz to nowe
przykady, a potem w bardzo grzecznej formie owiadczy, e Portos jest moe i nie tpy, ale co
bardzo blisko tego, bardzo...
Fu-u-u, gupstwo! - zniko ze sownika Portosa. Bolenie odczu ca t histori. Dzie w dzie
rozwizywa teraz zadania algebraiczne i zaczepia kadego nas, ebymy go zapytali o co
z matematyki. Postanowiem go nabra i uprzedziwszy klas, e na wielkiej przerwie bdzie ubaw,
z niewinn mink zwrciem si do Portosa:
- Mam przykad, mj drogi. Sam go ledwie rozgryzem... Jak si z nim uporasz w czasie przerwy, to
nikt z nas nie bdzie ju sdzi, e tpy.
Portos natychmiast si zgodzi, szybko przepisa przykad na tablicy i zacz wylicza. Wci si waha,
ciera to, co napisa, i znw liczy. Reszta klasy, wiedzc, co czeka Portosa, jeli zdoa uzyska
rozwizanie, podmiewaa si cichutko. A Portos wci pisa i pisa. Przykad by tak uoony, e po
wszystkich uproszczeniach wychodzio sowo zoone z liter greckich i aciskich: t, u, , c, . Rezultat
brzmia tragicznie dla naszego Portosa.
- Rozwizaem! - zatriumfowa przy tablicy Portos. - Miszka, spjrz, dobrze jest?
Zawczasu odsunem si od tablicy, a caa klasa chrem odczytaa wynik. Na tablicy wielkimi literami
widniao tuca9.
Portos natychmiast rzuci si na mnie, a jego pi zaciskajca kawa kredy nie zostawiaa cienia
wtpliwoci co do jego zamiarw.
Wrd oglnego chichotu kilka razy wyrwaem si z jego miosnych uciskw, ale on rozjuszony
cisn we mnie kred, trafi jednak w tablic, kreda odbia si, zapaem j w locie i rzuciem w
9

Tupica (ros.) - tpak, nieuk.

Portosa, ale w tej wanie chwili pikna Tatjana nie zwracajc uwagi na dziecice figle wstaa
i zostaa trafiona. Na jej marmurowobiaym czole wyskoczy straszliwy siniak. Ze szlochem wybiega
z klasy. W kilka minut pniej zajrza do nas jej gwny adorator - ognistooki dryblas z dziesitej klasy
- Jarczuk.
- Ten - powiedziaa z wciekoci Tatjana, pokazujc na mnie.
- Dobra - kiwn gow Jarczuk.
Spotkanie z Jarczukiem wcale mi si nie umiechao. W poowie ostatniej lekcji spytaem, czy mog
na minutk wyj, i przez lufcik ssiedniej klasy, ktrej uczniowie ju opucili szko, wylazem na
ulic i okrn drog ruszyem do domu.
Wkrtce odczuem smak polowania. Koledzy klasowi zmienili si w agentw wywiadu
i wychodziem z olbrzymiego budynku szkolnego w najmniej spodziewanych miejscach.
- Jak ci nie wstyd, Taka! - powiedziaem naszej piknoci. - Przecie to byo nieumylnie, przecie
przeprosiem ci.
Tatjana bya bardzo zaskoczona. Ju dawno Jarczuk jej przyrzek, e mnie nie tknie, poniewa siniak
zacz zanika.
- Nie rozumiem, czego od ciebie chce - powiedziaa.
Ale Jarczuk polowa na mnie nie tylko po lekcjach. Sam widziaem, jak wystawa pod moj bram.
Min mia zupenie pokojow. Postanowiem podej do niego.
- No, czego si mnie tak boisz? - zapyta Jarczuk. - Mam ci tylko co do powiedzenia... Ale tak, bez
wiadkw. Mam spraw do ciebie.
Poszlimy do parku Szewczenki, weszlimy na nagie urwisko nad Dnieprem i Jarczuk wyj z kieszeni
kawaek zapisanego papieru. By to list od Antona Stiepanowicza. Ot ojciec Jarczuka siedzia z nim
w jednej celi. Niespodziewanie zwolniono go i Anton Stiepanowicz, wiedzc, e rodzina mojej matki
mieszka w Dniepropietrowsku, skd pochodzi Jarczuk, napisa kilka sw, swoich ostatnich sw...
Jarczuk dokd poszed, a ja siedziaem na ciepym rdzawym kamieniu nad Dnieprem i wci od nowa
czytaem te drogie dla mnie sowa i wspominaem Antona Stiepanowicza, jego dobre oblicze, jego
rce poranione przez wranglowski szrapnel. Wspominaem nasz ostatni spacer ju po wykluczeniu go
z partii. Pojechalimy wtedy tramwajem do lasku, tego dnia pada mokry nieg, a potem wyjrzao
soce. Razem ulepilimy olbrzymiego niegowego bawana. Kule byy tak cikie, e zostawiay za
sob drk zielonkawej zimowej darni. Potem kupilimy olbrzymie pto suchej kiebasy
i pogryzalimy tu obok naszego bawana, a dookoa wznosiy si wysokie wierki, z ktrych spaday
czapy niegu. Anton Stiepanowicz wierzy, e wszystko si wyjani, e nie moe by inaczej, ale by
smutny i przygnbiony. Ciya mu przymusowa bezczynno. Wrcilimy do domu i Anton
Stiepanowicz dugo i starannie si goli, a potem powiedzia: No, synku, zarobiem dwa i p rubla, za
takie golenie fryzjer nie wziby mniej.
Nie, nie wierzyem, nie mogem uwierzy, e nie ma go ju na wiecie.
Ale Jarczuk nie zostawi cienia nadziei.

Ciocia Frosia
Moj matk uratowa dozorca domu, w ktrym mieszkalimy. Mdry, spokojny staruszek. Bdc
przez cae ycie strem, przez cae ycie by wiadkiem niezliczonych rewizji i aresztowa. Od tysic
dziewiset pitego roku budzono go po nocach i prowadzono rozespanego do tych mieszka, gdzie
znajdowali si ludzie niewygodni dla rzdu carskiego. Widzia ich z bliska, na jego oczach ludzie ci
rozstawali si z rodzinami. Widzia i nabra wielkiego szacunku dla rewolucjonistw. Dlatego to
w latach wojny domowej poszed z bolszewikami. Wielu z nich zna jeszcze z dziewiset pitego
roku, kiedy to wielki gniew proletariacki grzmia gono nie tylko w Petersburgu i Moskwie, ale i tu, w
Charkowie.
W nocy po aresztowaniu Antona Stiepanowicza moja matka woya do niewielkiej teczki, z ktr
chodzia kiedy do szkoy, wszystkie najniezbdniejsze rzeczy i zacza czeka. Ale godzina pyna
za godzin i nikt po ni nie przychodzi.
Rano zapuka do niej dozorca.
- A czemu to pani siedzi? Czemu pani siedzi, pytam?
- Przecie powinni przyj - odpara matka.
- A pani tak siedzi i czeka. Przyjd, na pewno przyjd, i eby tu ladu po pani nie byo! Niech pani
jedzie, dokd chce, niech pani jedzie. Rosja jest wielka, pani papierek nakryj innym papierkiem
i zapomn. C to? U Boga na zapiecku pani siedzi?
Teje nocy ona dozorcy, ciocia Frosia, jak nazyway j dzieci, wyjechaa z moj matk na wie,
gdzie mieszkaa jej siostra. Tej siostry ciocia Frosia nie widziaa trzydzieci lat. Wysiady noc na stacji
Kamionka i poszy w mrok po nieznanej ciemnej drodze. Nie chciay nikogo pyta, przeraa je kady
krzak, kady odgos. Podeszy wreszcie do potw i zastukay do okna pierwszej chaty.
- Siostro! Siostro! - zawoaa ciocia Frosia.
Dugo woaa, cichutko pukaa w okiennic, a wreszcie z chaty wysza stara kobieta. Rozespana, nie
moga zrozumie, komu to jest potrzebna o tej porze.
- Nie poznajesz mnie, Froki? - omale z paczem mwia dozorczyni. - Froka jestem, twoja siostra!
Kobieta poznaa wreszcie cioci Frosi, uciskay si i popakay, a wziutki sierp modego ksiyca
wieci cichutko nad picym ogrodem.
Weszy do chaty. Na pytanie siostry: A to co za kobieta? - ciocia Frosia powiedziaa: - W
nieszczciu jest, dziecko stracia, w nieszczciu jest.
To wystarczyo. Moj matk pooono w pokoju na skrzyni, w ktrej kiedy trzymano wypraw
lubn cioci Frosi i jej siostry. Przez ca noc ciocia Frosia gaskaa matk po ramieniu i mwia:
- pij, pij spokojnie. - Tak koysaa i cudze dzieci, kiedy pracowaa jako niania. A czy czowiek
w nieszczciu nie jest duym dzieckiem?

Ignatjew

Wszystko zaczo si od tego, e znw zaczem wycina rne figurki z czarnego i biaego papieru.
Byy wrd nich rwnie ilustracje do Rycerza w tygrysiej skrze. Wanie przeczytaem t
ksik, pisan piknym, namitnym wierszem, ktry wci dwicza mi w uszach. Wyciem sceny
z polowania i walk Tariela z tygrysem, i zdobywanie szturmem nieprzystpnej fortecy. Potem
woyem wszystko w kopert i wysaem do Moskwy, dokd w tym czasie przeniosa si matka.
Wycinanki zobaczy pewien chopczyk, Grisza, mieszkajcy w ssiedztwie znanego podwczas artysty
malarza Ignatjewa. Malarz ten otrzyma kiedy jako nagrod samochd i czsto wozi nim dzieci.
- Wie pan - powiedzia mu kiedy Grisza - widziaem niedawno u kogo bardzo adne wycinanki.
Ignatjew szczegowo wypyta Grisz, gdzie i u kogo widzia te wycinanki, a potem zaproponowa:
- Wiesz co, Grisza, niech matka tego chopca pokae mi jego prace, dobrze?
Obejrzawszy moje ilustracje Ignatjew powiedzia:
- Gdzie jest teraz ten chopiec? Koniecznie musi przyjecha do Moskwy. Pomog przy zameldowaniu.
Na malutkiej kartce papieru pod mamy podaniem o mj meldunek dopisa drobnym paciorkowatym
pismem: Popieram prob. Naley pomaga modziey artystycznie uzdolnionej - i podpisa:
Artysta malarz, profesor Ignatjew.
--Na nieszczcie zwyky artysta niewiele znaczy dla milicji, wic przyda si mj tytu naukowy, mam
nadziej, e si przyda.
Ignatjew poprosi nas na sm, ale ju o wp do sidmej wyszlimy z matk z domu. Do Ignatjewa
nie byo daleko, ale oboje nie moglimy si ju doczeka. Naprzeciwko kamienicy, gdzie mieszka
Ignatjew, miecia si jaka ambasada i wysoki milicjant w kouchu chodzi przed ni, poskrzypujc
walonkami. Samotne latarnie owietlay szare domy, eliwn krat przed will ambasady,
niebieskoszare niskie niebo. Skrzypicy nieg, blask wielkich biaych patkw i zgiek dochodzcy z
Arbatu, a nawet samo powietrze, wszystko byo moskiewskie, nie inne, lecz wanie moskiewskie.
Nareszcie! Zaparo mi oddech. Nie znana sie, schody (ile razy bd wbiega po nich jednym
pdem). Wysokie drzwi, na skrzynce do listw odrczny napis: Ignatjew. On sam otworzy nam drzwi.
Podniosem gow, ale nie do wysoko, aby spojrze mu w twarz.
- Prosz, wejd, Misza - powiedzia cicho Ignatjew.
Spojrzaem na niego ukradkiem. By bardzo wysoki i barczysty. Wosy mia siwe, oczy wielkie
i ciemne. Rce te wielkie, gorce jak u robotnika, ktry wanie skoczy heblowa desk.
Przeszlimy do wielkiego pokoju i usiedlimy. Ze wzruszenia nie wiedziaem, gdzie podzia rce. Do
kieszeni? Nie mona. Wpakowa okcie na st? Te nie mona. Sple palce. Ale tak siedz
przekupki.
Zanim rozstrzygnem t nader istotn kwesti, Ignatjew uwanie, bez popiechu bada mnie
wzrokiem.
- Pokazano mi twoje prace - zacz wreszcie. - Powiniene si uczy. Te prace wiadcz tylko o twoich
uzdolnieniach, ale to jeszcze nie jest sztuka...
A ja sdziem, e bdzie mnie chwali! - pomylaem.

- Mwiono mi - profesor lekko odwrci gow w stron mojej matki - e chcesz zosta fizykiem.
Jakim bdziesz fizykiem, nie wiadomo, ale artyst bdziesz - cakiem nieoczekiwanie owiadczy
Ignatjew i wsta. Ucisnem z roztargnieniem podan mi rk i te wstaem.
Wyszlimy na korytarz. Na cianie wisiay stare sztychy japoskie. Byo ich duo, kilka rzdw.
Patrzyem na nie, podczas gdy Ignatjew podawa palto mojej matce.
Potem zaczlimy si egna. Pierwszy podaem mu rk i wyszedem na schody.
- Jeste po prostu niewychowany. Przede wszystkim kady egna si najpierw z kobiet, po drugie
powiniene by mi poda palto. Mylaam, e si domylisz - mwia matka, kiedy wyszlimy na ulic.
- Nie pjd wicej do niego! - owiadczyem nagle.
Ale poszedem i namalowaem swoj pierwsz martw natur, a potem jeszcze mnstwo wszelkich
rnoci. I wreszcie nag natur. Ignatjew rzadko podchodzi do moich sztalug, tylko niekiedy wtrca
lune rzeczowe wskazwki.

Ju od kilku miesicy chodziem do Ignatjewa na zajcia. Rozmawia ze mn coraz czciej, coraz


duej zatrzymywa si przy moich rysunkach. Niekiedy mwi:
- A dziwne, Misza, jak ty nie widzisz. Tu przecie linia idzie zupenie inaczej.
Dugo mczyem si nad jednym ze szkicw. Wci wycieraem i znw robiem od nowa, zociem si,
mazaem, a wreszcie Ignatjew siad na moje miejsce, uwanie spojrza na rysunek i jednym
pocigniciem nakreli pooenie krgosupa modelu. Jak gdyby bielmo spado mi z oczu. Ignatjew
wyczu, jak odegra w tym rol, a ja chyba po raz pierwszy odwayem si spojrze w jego
rozemiane oczy. Wci jeszcze siedzia na stoku, ja staem obok, i wiedziaem, e obaj przeywamy
rado, jakbymy dokonali czego wielkiego...
Wynajmowalimy z matk pokj przy Pnocnej Drodze. Gospodarz willi, czerstwy jeszcze staruszek,
maomwny i pedantyczny, im bliej byo do jesieni, tym czciej dawa nam do zrozumienia, e
powinnimy si wyprowadzi.
- Znajdziemy tylko kt i wyniesiemy si - odpowiedziaem mu kiedy. By ju wrzesie i lay cigle
deszcze.
- Wyniesiecie si, ale dokd? - umiechn si dziwnie. - Koniec z twoimi malunkami. Przeczytaj kiwn rk w stron stou, gdzie lea pomity egzemplarz Prawdy, i wyszed z pokoju.
Przejrzaem gazet. Na ostatniej stronie w czarnych ramkach nazwisko - Andriej Grigorjewicz
Ignatjew...
Ignatjew umar! Nie, to niemoliwe, to nieprawda. Nie, nie umar!
Gospodarz willi nie pojawi si ju tego dnia, pewnie gdzie wyjecha. Na dworze ciemnio si i la
bezustanny deszcz, a ja wci leaem na wyrku, ktre zastpowao mi ko, wrd stosu rysunkw,
przybity, zmiadony. Jakby nagle skoczyo si ycie... Ignatjew umar... By... i nie ma go...

Tajemnica acucha

Gos Mielnikowa wci jeszcze dwicza w uszach Patona Grigorjewicza, gdy nagle olnia go pewna
myl. Wyczy dyktafon i popdzi do gabinetu Dyspozytora.
- Stao si co, Patonie Grigorjewiczu? - zapyta Dyspozytor, unoszc si zza biurka. - Ale si pan
zmczy. Nie mona tak pdzi.
- acuch, Michale Antonowiczu, ten acuch, o ktrym mi pan mwi, ma go pan?
- Owszem mam. - Dyspozytor wyszed do ssiedniego pokoju, szybko wrci i poda acuch.
- Oto on - powiedzia.
liska w dotyku metalowa zabawka cicho opada na do Patona Grigorjewicza. acuch by bardzo
lekki, tak lekki, e rka prawie go nie odczuwaa.
- Wic nie dowiedzia si pan, z czego jest ten acuch? - zapyta Paton Grigorjewicz.
- Po prostu nie zaleao mi. Ale nie rozstaj si z nim... Przecie to pamitka...
- Rozumiem... Nie mgby pan da mi j na dzi?
- Oczywicie, Patonie Grigorjewiczu, dlaczegby nie?
- Wic to jest ten acuch? - Paton Grigorjewicz ostronie pooy acuch na biurku Dyspozytora.
rodkowe ogniwo byo znacznie wiksze od pozostaych.
- Su lup - powiedzia Dyspozytor. - Na rodkowym ogniwie wyranie wida sze ptasich skrzyde
uoonych w gwiazd.
- I cae ogniwo ma ksztat dki, jeli patrze na nie z gry.
- Tak jest, to wanie utkwio mi w pamici. Chciaem pniej nada temu ksztat, stworzy now
ga techniki kosmicznej...
- A tego czowieka, ktry spi acuch, nie spotka pan pniej?
- Tego siwego? Spotkaem... Opowiedziaem panu o wszystkim, czyby pan nie przesucha do koca?
- Wie pan, przysza mi do gowy pewna myl i wanie przybiegem do pana... Wic spotka go pan
znowu? I rozmawia pan z nim?
- Rozmawiaem, owszem... Spotkaem go w czterdziestym roku. Byem wtedy na praktyce u artystw
monumentalki, jak nazywali budowniczowie Paacu Rad studium malarstwa monumentalnego.
Pomogy mi, Patonie Grigorjewiczu, moje wycinanki z papieru. Pamita pan, wtedy gdy leaem
chory i pniej...
- Pamitam, wietnie pamitam.
- No wanie, wycinanki zobaczy pewien artysta i po wielu przygodach dostaem si do Moskwy,
a potem urzdziem si w tej wanie monumentalce. Rano w studium zjawiay si modele,
najczciej malowalimy robotnikw budowlanych, ludzi muskularnych, barczystych: ich potne
sylwety do dzi stoj mi przed oczyma. Oni te byli zadowoleni. Pensja im leciaa i za pozowanie
otrzymywali po trzy ruble za godzin... Ale tego dnia spniem si do studium. Wchodz i widz, e
na rodku pokoju, na stoku siedzi jaki nieznajomy - czowiek ponury, nieruchomy, siedzi tak, jakby
nawet nie oddycha.
- Siadaj szybciej - szepc mi koledzy. - Siadaj i maluj.

W czasie gdy ustawiaem sztalugi i stoek, koledzy obrzucali mnie tak gniewnymi spojrzeniami, e
pniej siedziaem jak mysz pod miot. A przecie byli to dobrzy, wspaniali chopcy, pomagali mi we
wszystkim... Co si im dzisiaj stao? Potem zaczem si przyglda naszemu modelowi. Czowiek,
ktry nam pozowa, mia lat pidziesit, moe pidziesit pi, by zupenie siwy, cho twarz mia
mod, smag, opalon; chyba tylko rce zdradzay jego wiek. Nie od razu zauwayem, e siedzi
w palcie, takim lekkim, jasnobrzowym, i ubranie ma takiego samego koloru. Rzeczy porzdne,
pewnie drogie i nie na kiesze zwykego modela. Ale spryciarze - myl - cignli tu jak grub
ryb z zarzdu, od ktrej zaley zaopatrzenie atelier... Zachwalaj swj towar: oto jak malujemy, a wy
nam farb aujecie! Musz si te postara. Nie mog zawie kolegw.
Ale nic mi nie wychodzio. cieraem kilka razy rysunek nabierajc coraz wikszego przewiadczenia,
e gdzie ju widziaem tego czowieka... To, co zrobiem do przerwy, byo bohomazem. Wtedy wsta
nasz starosta i z jakim ceremonialnym ukonem zacz dzikowa modelowi, e zechcia uprzejmie
pozowa do portretu, a cae bractwo jednogonie mu wtrowao. Syrcow, zatwardziay ordynus,
czstowa gocia papierosem! A ten chodzi sobie midzy sztalugami i oglda obrazy. I nagle
usyszaem dziwn rozmow. Kto spyta naszego starosty: Aleksiejew podobno modszy? Na co on
odpowiedzia: Oczywicie, Aleksiejew majtki w zbach nosi, kiedy Jewgienija Nikoajewicza ju
wszdzie malowano. S studia, do ktrych pozowa jeszcze w ubiegym stuleciu.
Po przerwie wszystko poszo mi dobrze, ale arkusz pociemnia od poprzednich szkicw. Na takim tle
namalowaem twarz z charakterystyczn zmarszczk na czole.
Starczy! - powiedzia starosta. I znowu nasz model zacz spacerowa midzy nami. Ze wszystkich
stron patrzyy na jego portrety, a byo ich z pitnacie. Potem podszed do mojego szkicu i dugo,
dugo mu si przyglda.
A to nasz Misza - mwi starosta. - Jest u nas uczniem, niczego nie skoczy. Sze miesicy malowa
w atelier u Ignatjewa. Teraz my nim kierujemy...
Nie mog zrozumie - odzywa si model (teraz dopiero poznaem, e to model, a nie aden
dygnitarz) - jak to si stao, ale ten wasz Misza co odgadn... Moe to dlatego, e po tych wstpnych
szkicach arkusz wyglda jak stonowany? Nie, nie w tym rzecz... Zwaszcza ta zmarszczka na czole... Pocign rk po moim szkicu. - W moich czasach nazywano j lini Saturna.
Lini Saturna - powtrzy starosta. - A dlaczego Saturna?
A bo ja wiem. - Model wzruszy ramionami. - Powiedzia mi tak jeden malarz. Malowa mnie, byo to,
tak, w dziewiset trzecim... Nie, w czwartym, ju podczas wojny japoskiej. Pozowaem mu do
wielkiego obrazu, chyba to by Aleksander Newski w Ordzie... Powiedzia mi: To linia Saturna, linia
mdroci i bogactwa. A w yciu ani jednego, ani drugiego. Jak si to panu udao, nie rozumiem...
Maluj mnie, odkd yj, jestem i na freskach, i w Tretiakowskiej, ostatnio pozowaem do kilku
postaci malarzom pracujcym dla Wszechzwizkowej Wystawy Rolniczej. Kady co u mnie
podpatrzy, reszt dofantazjuje, ale tutaj jestem ja - ja i basta.
Mylaem po prostu, e ta zmarszczka na paskim czole przypomina ptaka, mew. Kiedy mewa
odwraca si w locie, to jej skrzyda przybieraj taki ksztat - pokazaem rkami. - To wszystko...
Model odwrci ku mnie gow i w tym momencie poznaem go: by to ten sam czowiek, ktrego
spotkalimy z Lok Bondarem nad brzegiem morza, kiedy w odlegym dziecistwie, ten sam, co
spi na mojej szyi acuch.

Przypomina mew?! - pyta mnie model. - Nie sdziem... Raczej starego, wyskubanego wrbla.
Rozemia si i nastrj od razu sta si jaki lekki, przyjemny. Da si znw sysze zwyky roboczy
gwar.
Kto haaliwie przesuwa sztalugi, kto z szumem rozciera farby, Syrcow krzycza do naszego
intendenta: Awdieicz, c to, znowu nie przygotowae podkadu? Jak panny u nas pozuj, to ani ci
z pracowni wygoni, a dzi to od rana nie mona si ciebie doprosi! Poczuem, jak wielk wadz ma
ten model nad ludmi, wadz dziwnie sugestywn, wadz milczcej mdrej istoty nad caym naszym
niekarnym i krnbrnym, cho zawsze wraliwym artystycznym bractwem.
Wic jest pan jeszcze uczniem? - zapyta model, widzc, e ubieram si i zapinam swoj teczuszk. No, w takim razie pozwol sobie wzi ten portret, nie odmwi mi pan, mam nadziej?
Nie, nie, skde - odparem i rumienic si, podpisaem swj obraz. - Niech pan wemie, prosz...
Jest pan pierwszy, komu daj obraz na pamitk... Wyszlimy razem. Dugo stalimy na bulwarze
rzeki Moskwy. Ld na rodku rzeki jeszcze nie ruszy i znad wody cigno przejmujcym zimnem.
Zmarz pan, Misza? - zapyta. - Ja jestem starszy od pana, a nie jest mi zimno... Nie spni si pan do
szkoy? Nie? To moe wstpimy do mnie, zagrzejemy si, popijemy herbatki...
Mieszka samotnie. ciany jego niewielkiej, naronej izdebki, jak si zreszt spodziewaem,
pozawieszane byy niezliczonymi studiami, wrd ktrych znale mona byo zupenie wykoczone,
po mistrzowsku wykonane obrazy. Gospodarz wyszed, eby nastawi herbat, przez otwarte drzwi
dobieg mnie gwar wsplnej kuchni: kto opowiada gono nowinki, podzwaniay garnki. Z braku
lepszego zajcia zajrzaem pod szeroki arkusz gazety okrywajcy jak piramid stojc na biurku.
Wiedziaem, e zachowuj si nietaktownie, ale to, co zobaczyem, od razu mnie zaintrygowao. Pod
gazet sta jaki model w bardzo oglnych zarysach przypominajcy ptaka. By misternie
skonstruowany z cienkich bambusowych prcikw, oklejonych bibuk, tu i wdzie widniay cienkie
gumki aptekarskie, jakie haczyki i sprynki.
Gospodarz wrci z czajnikiem penym wrztku. Widzc, e ogldam jego konstrukcj, bynajmniej si
nie pogniewa, wprost przeciwnie, zdj gazet i zacz mi dokadnie wyjania, co to za model i po co
go zrobi. Dowiedziaem si, e przez cae ycie marzy, by rozwiza zagadk lotu ptakw, e jest to,
jak si wyrazi, jego podstawowa specjalno. Przeprowadzi mnstwo dowiadcze i dzi wie
o locie ptakw wicej ni ktokolwiek.
Herbat pilimy zaledwie letni, zreszt nie pamitam dokadnie, czy w ogle j piem. Rozmowa
z tym czowiekiem obudzia we mnie dziwne uczucie. Odezway si zapomniane marzenia
o pdzcym jak wicher aparacie latajcym. Dziecice zamiowanie do techniki znw zapukao mi do
serca.
Czowiek moe rozwiza zagadk lotu, moe pozna, dlaczego ptak lata - mwi -mj nowy
znajomy. - I wtedy samolot pjdzie do muzeum. Ale upora si z t zagadk tylko ten, kto powici si
jej bez reszty, tak jak ja. Latem mam mniej roboty, wtedy wypuszczam si na wczg. Chodz tak
sobie piechotk, moe wanie dlatego staro si mnie nie ima. Ona za mn, a ja uciekam. Chodz
i patrz, patrz na niebo i na latajce po niebie ptaki. Szczeglnie lubi mewy, c to za mistrzynie
lotu, Misza, c za mistrzynie! Byem zaskoczony, kiedy dostrzege w mojej twarzy to podobiestwo.
Naprawd ta zmarszczka przypomina mew?
Potem Jewgienij Nikoajewicz - tak zwa si gospodarz - zacz puszcza swojego ptaka, a ja
pomagaem mu uruchomi niezliczone gumki napdowe, ktre miay uczyni model zdolnym do

latania. Jakie byo moje zdziwienie, kiedy ptak unis si wprost na rodku pokoju i warczc zacz
si wzbija po spirali.
Widziae? Prawda, e wspaniae? Uf, napracowaem si nad nim, napracowaem porzdnie... I oto
wydaje mi si, e natura lotu wcale nie jest taka prosta, jak niejeden myli. Mam ca paczk listw
w tej sprawie. Korespondowaem z wieloma wybitnymi specjalistami, biologami i inynierami.
Ksieczek te mam sporo, o, widzisz? To wszystko ksiki na ten sam temat. I kady autor, Misza,
pisze o locie ptakw co innego. Kady co innego... A dziwne! Ech, ebym mia twoje lata... C ja?
Jestem nieuczony, prostak! Gdybym wiedzia choby to co ty! Gdybym zna matematyk, fizyk...
A tak wszystko robi czowiek na olep: tu sprynk, tam gumk... W locie ptakw jest co
zastanawiajcego. Trudno sprecyzowa, na czym to polega. Ptak odbija si skrzydami od powietrza,
a gdzie si podziewa ta energia, nie wiesz? Jedni pisz, e tu odgrywa rol impuls, inni, e to energia
kinetyczna, autorzy mwi o dwch rodzajach ruchw i sami si w nie zapltali... A tu wanie tkwi
sekret...
Wyszedem od Jewgienija Nikoajewicza przepeniony sprzecznymi uczuciami. Czyby istniao na
wiecie I co mi bliszego ni sztuka? Co wic z moimi zainteresowaniami artysty i moj nauk?
Wszystko na bok, wszystko niepotrzebne? O nie, potrzebne, jak najbardziej potrzebne.... Jeli ten
czowiek nie bdc artyst tyle zobaczy w locie ptakw, to mnie bdzie atwiej, o wiele atwiej.
Zobacz wicej ni kto, kto nie rozumie sztuki, ale najpierw, zanim zabior si do rzeczy, i musz
wiele pozna, a wtedy moe uda mi si rozwiza problem, o ktrym mwi Jewgienij Nikoajewicz.
Zapragnem znw zobaczy si z Jewgienijem Nikoajewiczem. Chciaem mu powiedzie, e bd
teraz pracowa nad ptakami, bd je obserwowa wszystkie razem i kadego z osobna, ich lot
i budow kadego pirka - sowem, wszystko, wszystko...
Otworzya mi ssiadka. Jewgienij Nikoajewicz? Dopiero co spakowa si i wyjecha... Kiedy wrci? Na
jesieni, nie wczeniej. Znw wypuci si na azg. Co mu tam, mczyzna mody, wolny, pojecha do
swoich mew nad morze.
Wicej nigdy go ju nie spotkaem i nawet zapomniaem zapyta, czy to on wanie by wtedy nad
morzem, czy te pami mnie zawioda.

Szapowaow bada chorego, kiedy Paton Grigorjewicz wrci do pokoju lekarskiego. Pacjent, ten sam
wysoki pilot, z ktrymi Paton Grigorjewicz przylecia do bazy, skin mu gow jak staremu
znajomemu i zapyta ochrypym gosem:
- No co, podoba si panu u nas?
- Prosz mniej mwi - przerwa mu surowo Szapowaow. - Najlepiej w ogle milcze przez dzie,
dwa, dopki nie pozwol. Rozumie pan?
Pacjent wyszed, a Paton Grigorjewicz, szukajc acucha w kieszeni marynarki, zapyta
Szapowaowa:
- Nie znajdzie si u pana jaka kolba z szerok szyjk? Jest? Niech no j pan poda.
Paton Grigorjewicz nala wody do kolby i niebieskim chemicznym owkiem zaznaczy kresk na
szyjce w tym miejscu, gdzie na tle owietlonego okna ciemnia menisk wody.
- Potrzebuje pan menzurki? - zapyta Szapowaow. - Moemy wzi z laboratorium.

- Kolba bdzie menzurk - owiadczy krtko Paton Grigorjewicz. Ostronie wydoby acuch
z kieszeni i ogniwo po ogniwie opuci go na dno kolby.
- Co jest u diaba! - zawoa Szapowaow. - Ten sam poziom!
- Niech pan powtrzy dowiadczenie - poprosi Paton Grigorjewicz. Zaczyna ju rozumie. - Niech
pan powtrzy wszystko od samego pocztku.
Szapowaow wyla wod z kolby do zlewu, acuch wysun si bezszelestnie i Paton Grigorjewicz
zanotowa to sobie w pamici. Potem Szapowaow znw napeni kolb wod do zaznaczonej kreski
i postawi przed Patonem Grigorjewiczem, Paton Grigorjewicz przyklkn, okcie opar o st.
Niebiesk kresk mia dokadnie przed oczami.
- Niech pan opuszcza acuch do wody - powiedzia do Szapowaowa. - Powoli, bardzo powoli... Tak...
acuch lea na dnie kolby, na tle okna wyglda jak czarny w zwinity w piercienie, ale poziom
wody ani drgn.
- A wag pan ma? - zapyta Paton Grigorjewicz nie wstajc z klczek. - Moe by jakakolwiek.
- Mam aptekarsk, ale chyba nie starczy odwanikw... Chce pan pewnie zway ten acuch?
- Tak, niech go pan sam zway, prosz. Jak najszybciej.
Szapowaow wyj z szafki wag aptekarsk z czarnymi ebonitowymi szalkami. Przerzuci acuch
przez jedn z nich i a krzykn:
- Patonie Grigorjewiczu. Nic nie way! Niech pan spojrzy! Czyby waga bya zepsuta?
- Nie, tu nie chodzi o wag... - Paton Grigorjewicz powoli wsta z klczek. - Wic jak okrelamy ciar
waciwy? Dzielimy ciar przez objto? Czy tak? Ale co robi, jeli ciar jest rwny zeru i objto
te rwna zeru. Zero nad zerem, powstaje nieokrelono, mam racj?
- Niczego nie pojmuj... Domylam si, e ten acuch... e to wanie z jego powodu przyjecha pan
do nas, ale... dlaczego tak jest? Trzymam acuch w rku... czuj to, e go trzymam, a jednoczenie
ma pan racj... jest niewaki...
- I cakowicie pozbawiony objtoci. Poziom wody w kolbie pozosta nie zmieniony... Wic nie ma
go... Nie ma...
Paton Grigorjewicz ciko siad na krzele, wzi do rk acuch.
- Co to za ksika? - zapyta.
- Sownik, Patonie Grigorjewiczu, czasami tu sobie tumacz w wolnych chwilach...
- Niech pan otworzy ten sownik - poprosi Paton Grigorjewicz Szapowaowa.
--Na jakim sowie?
- Niewane, na byle jakim.
Szapowaow otworzy sownik na dowolnej stronicy i Paton Grigorjewicz pooy na niej acuch.
Rce mu dray.
- Niech pan teraz zamknie - powiedzia.

Szapaow zamkn sownik i wtedy wydarzyo si wanie to, czego spodziewa si Paton
Grigorjewicz. Ksika zamkna si idealnie szczelnie, jakby w jej rodku nie byo niczego. Wystawa
tylko kawaek acucha, jak gdyby przyklejony do brzegu ksiki.
- Teraz niech pan otworzy - rzek Paton Grigorjewicz.
acuch znw si pojawi, lea w poprzek strony, w tym samym pooeniu co poprzednio.
- No to c, kolego Szapowaow - ozwa si Paton Grigorjewicz. - Niech pan idzie z t ksik do
Dyspozytora i odniesie mu acuch, niech mu pan pokae i opowie wszystko, comy przed chwil
widzieli... A ja pjd do swojego pokoju troch odpocz... I niech pan powie Dyspozytorowi, e
mona dziaa odwaniej, znacznie odwaniej ni dotychczas.

Alarm powszechny
Gona mowa dolatujca z ukrytego za boazeri gonika obudzia Patona Grigorjewicza. Machinalnie
spojrza na zegar. Bya czwarta rano.
- Ogasza si alarm powszechny - dwicza w goniku gos Dyspozytora. - Cay personel latajcy ma
natychmiast wyj w kosmos. Powtarzam: ogasza si alarm...
Paton Grigorjewicz ubra si popiesznie, wzi rcznik i wyszed na korytarz. Obok niego szybkim
krokiem przeszed barczysty lotnik w skafandrze. Lew rk przyciska do piersi hem.
Paton Grigorjewicz odkrci kran. Nagle drgn: gdzie na zewntrz rozleg si potny wybuch.
Przyskoczy do okna, ale poprzez lnice lodowe kwiaty na szybie nie sposb byo cokolwiek ujrze.
- Ld wysadzili - odezwa si kto za jego plecami. Paton Grigorjewicz obejrza si: w otwartych
drzwiach sta Dyspozytor.
- Wanie po pana id, Patonie Grigorjewiczu - powiedzia. - Dobrze, e ju pan wsta... Moliwe, e
dzisiaj wszystko si ostatecznie wyjani.
- A co si stao? Ogasza pan jaki alarm powszechny.
- Tak, otrzymalimy meldunek od grupy Mohikanina. Nad Ksiycem pojawia si caa armada
dziwnych aparatw atajcych. Lataj we wszystkich kierunkach, co chwila zmieniaj ksztaty
i rozmiary. Zaraz rzucamy w powietrze wszystkie maszyny naszej bazy. Nawet eksperymentalne
maszyny podwodne.
- Ach, wic to dlatego wysadzilicie ld?
Dyspozytor podszed do okna, przekrci uchwyt i otworzy je. W twarz uderzyo mrozem i wieoci
nocy. Potne reflektory owietlay czarn wod jeziora, z ktrego jeden po drugim szybko
wylatyway lnice sylwetki samolotw.
Zblia si ju wit, kiedy z kosmosu zaczy dochodzi pierwsze komunikaty.
- Nie wytraca szybkoci - mwi Dyspozytor do mikrofonu cznoci optycznej. - Prbowa
przechwyci choby jedn maszyn i sprowadzi j na Ziemi.
- Tak jest, zrozumiaem - odpowiedzia gos Uszakowa i natychmiast przyszed meldunek od Morsa.

- W polu widzenia wprost nad pywajc baz siedem aparatw. cz si z rakietowcami. Prosz
o pozwolenie strzelania.
- Pozwalam - odpar bez wahania Dyspozytor. - Rezultaty poda natychmiast.
Po dziesiciu minutach Mors raportowa:
- Wytrzymay ostrza. W chwili wybuchu zarejestrowalimy manewry w paszczynie poziomej
z olbrzymimi prdkociami. Po wybuchu rakiet wszystkie siedem wrciy na miejsce. Podnosz
gbinowe aparaty szybkociowe, wczam si do poszukiwa.
- A moe i my bymy wyszli, Patonie Grigorjewiczu? - zaproponowa nagle Dyspozytor. - Warto? Nie
sdzi pan?
- Dobrze, zgadzam si, tylko kto tu pana zastpi?
- To si zaatwi...
Dyspozytor nakrci na tarczy telefonu jaki trzycyfrowy numer. Paton Grigorjewicz wiedzia ju, e
to telefon miejscowy.
- Huzar? - powiedzia Dyspozytor - zastpisz mnie... Ja te zaraz wylatuj.
- Za chwil tu przyjdzie i bdziemy wolni, Patonie Grigorjewiczu, wolni jak wiatr, jak ptak, jak myl... Paton Grigorjewicz poczu, e w tym stopniowaniu Dyspozytora krya si jaka bliska mu idea, jaki
domys, i umiechn si mimo woli.
I nagle w goniku rozleg si gos Morsa:
- Dyspozytorze, Dyspozytorze, przypieramy jeden aparat do ziemi, jest nas siedmiu. Idziemy lotem
lizgowym nad Kamczatk. Aparat wyglda jak z cienkiej masy plastycznej, przezroczystej,
przypomina trzy spojone ze sob dyski... Ach, do diaba, rozczaj si... Dwa wymykaj si nam na
pnoc... Syszysz, Dyspozytorze, kontynuujemy pocig, odbir.
- Sysz, kontynuowa pocig - rzuci do mikrofonu Dyspozytor. - Rozumie pan, Patonie
Grigorjewiczu, znowu nam podpowiadaj... Znowu! Trzy dyski mona zczy w jeden. Tego wanie
nam brakowao! Mona byoby zrealizowa do koca nasz ostatni projekt. By pan przecie na
naradzie!
- Pamitam, pamitam.
- Gdyby zsynchronizowa kompensatory, moglibymy pokusi si o lot zespoowy...
Dyspozytor zacz co szybko liczy na kartce papieru.
- Jestecie wolni! - gono owiadczy adoski wchodzc do gabinetu. - Moecie lecie, gdzie wam si
ywnie podoba.
- Doskonale. Ja tu tak si niecierpliwiem, Borysie, e wprost nie wiedziaem, co ze sob robi. A wic
nasi id w stron Ksiyca na maksymalnej prdkoci. Mors goni dysk, ostatni meldunek nada znad
Kamczatki. Zaraz si z nim poczymy.
Zdarzyo si to natychmiast, ledwie ich samolot wyruszy w kosmos. Na wprost przed maszyn Paton
Grigorjewicz zobaczy dysk. Szed z olbrzymi prdkoci nad zwart, mlecznobia powok chmur,
potem stan sztorcem i pomkn dookoa kuli ziemskiej sypic snopami dziwnych zielonych iskier.

- Pokaza pan wczoraj ksik - powiedzia Dyspozytor - a potem woy pan w ni acuch. Dobrze to
pan wymyli. A wic trzeba dziaa odwanie. To wszystko - wycign rk w kierunku byszczcego
przed nimi dysku - tylko si nam wydaje. A ksika nie wie, co nam si wydaje... Tak wanie
zrozumiaem paski eksperyment.
- Jaki tam eksperyment...
- Niech pan nie bdzie taki skromny, Patonie Grigorjewiczu. Jestem przekonany, e nie przyszo to
panu bez wysiku.
- Owszem, od dawna mnie to niepokoio...
- A wic to mira, mira sterowany... I zaraz to sprawdzimy.
- Idzie pan taranem?
- Tak, jeli bdzie trzeba...
Dysk uskoczy przed nimi pionowo do gry i Patona Grigorjewicza odrzucio na oparcie fotela. Poczu,
e przypieszenie stopniowo wzrasta.
- Huzar, tu Dyspozytor - odezwa si Mielnikow do mikrofonu. - Cel widz wyranie. Pewnie to ten
sam dysk, ktry cigaj Mors i jego chopcy. Okrel moje wsprzdne wedug radiolokatora. Moja
pozioma osiem kilometrw na sekund, szybko pionowa... Ach, nie mam czasu...
Tajemniczy zielony dysk zasoni wszystko dokoa, zakry sob gwiazdy i powierzchni ojczystej
planety pod nogami. Po chwili jaskrawe wiato uderzyo Patona Grigorjewicza w oczy. Niby
w olbrzymim kalejdoskopie zamigotay mu przed oczyma jakie kolorowe plamy, dziwne, drce
ksztaty.
Paton Grigorjewicz nie natychmiast wrci do przytomnoci. Dyspozytor lea oparty gow o tablic
z instrumentami, rk trzyma na drku sterowym. Kabina bya pena gosw.
- Dyspozytorze, Dyspozytorze, Dyspozytorze... Odbir... Dyspozytorze. Odbir.... - to gos Huzara. Dyspozytorze, trzymaj si! - to gos Morsa. - Dlaczego nie wczasz kompensatora? Dlaczego nie
wczasz kompensatora? - to jaki zupenie obcy gos.
Uczucie niezwykej lekkoci w caym ciele sprawio, e Paton Grigorjewicz zrozumia, co si stao.
Samolot znajdowa si w stanie swobodnego spadania. Dyspozytor jak gdyby nie oddycha. Paton
Grigorjewicz z wolna unis mu gow i lew rk wczy nadajnik. W kabinie zrobio si cicho.
- Mwi lekarz... Syszycie? Mwi lekarz... Dyspozytor uleg wypadkowi. Straci przytomno. Odbir.
Natychmiast wielogosowe echo odpowiedziao na wezwanie Patona Grigorjewicza. Jedno sowo
przyguszyo wszystkie inne, sowo spokj, wypowiedziane przez Morsa. A samolot wci pyn
wok kuli ziemskiej... Po kontynentach wyaniay si oceany, po ciemnozielonych plamach lasw
nastpoway niegi Arktyki.
- Prosz niczego nie rusza, niczego nie dotyka! - powtrzy Mors. - Syszy pan, Patonie
Grigorjewiczu? Idziemy na pomoc, widzimy was.
I nagle Paton Grigorjewicz odczu lekkie pchnicie. Przez grne okienko zobaczy byszczcy skraj
samolotowego skrzyda. Potem doczyo si jeszcze kilka samolotw, zaczy si znia, najpierw
powolutku, a potem coraz szybciej i szybciej...

Caa grupa samolotw opucia si na gadk tafl Oceanu Indyjskiego. Ktry z pilotw obserwujcy
z boku ca operacj owiadczy pniej, e przypominay razem gigantyczn szyszk wierkow.
Ale Paton Grigorjewicz czujc, e jego samolot agodnie koysze si na falach, to zanurzajc si, to
wypywajc --nie doznawa nic prcz ulgi.
Nie byo wiatru i w kabinie samolotu panowa niesamowity upa. Obok wynurzyy si z wody maszyny
grupy Morsa. Paton Grigorjewicz poszed na ogon samolotu i ju chcia otworzy drzwiczki, ale
wyjrzawszy przez okno zobaczy, e poziom wody siga powyej drzwi. Wrci do kabiny. Dyspozytor
wci jeszcze nie wraca do przytomnoci, ale oddycha gboko i rwno.
- Patonie Grigorjewiczu - w goniku czyj gos dra z niepokoju. - Patonie Grigorjewiczu, teraz
wszystko zaley od pana. Niech pan sucha uwanie... Musi pan wczy kompensator, wcza si go
guziczkiem na drku sterowym, niebieski guziczek... Znalaz pan?
Paton Grigorjewicz wczy guzik i samolot natychmiast zacz pynnie wychodzi z wody.
- W porzdku, teraz prosz przestawi dwigni, powinna by w dole z prawej strony - rozkazywa
gos. - Odwaniej, Patonie Grigorjewiczu... I moe pan otwiera drzwiczki. Tylko niech pan idzie na
ogon powoli, bez popiechu.
Samolot zawisn kilkanacie centymetrw nad wod. Paton Grigorjewicz otworzy drzwi i na wprost
przed sob zobaczy Szelesta. Sta na skrzydle swojego samolotu usiujc wycignit rk dosign
otwartych drzwi. Paton Grigorjewicz poda mu rk i kiedy Szelest skoczy do przodu, silnie pocign
go ku sobie. Samolot natychmiast si przechyli i dobrotliwa zielona woda oceanu wlaa si do rodka.
- Drobiazg, nie szkodzi - powiedzia Szelest zamykajc drzwi. - Dopki kompensator jest wczony, nie
stanie si nic zego. A co z Dyspozytorem? yje?
- yje - odpar Paton Grigorjewicz. - Jest w jakim gbokim omdleniu. Trzeba jak najprdzej wrci
do bazy.

Dyspozytor odzyska przytomno dopiero nastpnego dnia. Otworzy oczy, z oywieniem owiadczy,
e wszystko w porzdku i e czuje si dobrze, a potem odwrci si do ciany.
- Wyjdcie wszyscy - powiedzia. - Oprcz Patona Grigorjewicza.
Kiedy wszyscy wyszli, odezwa si cicho:
- Patonie Grigorjewiczu, powiem panu w tajemnicy, e nic nie widz.
Paton Grigorjewicz wzi z biurka lamp stojc i przysun j do twarzy Dyspozytora.
- Widzi pan? - zapyta. - Widzi pan wiato?
- Nie, tylko czuj ciepo, o tu trzyma pan lamp? - wycign rk i pokaza gdzie w bok. Nie byo ju
wtpliwoci. Dyspozytor olep.

Rozwizanie zagadki

W kilka dni po opisanych wydarzeniach Dyspozytor zosta przewieziony do Moskwy. Konsylium


lekarskie zalecio mu bezwzgldny spokj. Kiedy pniej Paton Grigorjewicz zapyta wprost
znajomego profesora-okulist, czy s jakie nadzieje, ten rozoy rce i odpar w zamyleniu:
- Wie pan, Patonie Grigorjewiczu, dno oka przypomina obraz, jaki obserwuje si przy silnych urazach
wietlnych... Bardzo silnych... Poza tym nie podoba mi si zmiana koloru w plamce tej, bardzo mi
si nie podoba.
Przymusowa bezczynno drania Dyspozytora. Nie umia sobie znale miejsca, godzinami
rozmawia przez radiotelefon zainstalowany u niego w domu. Czasami przylatywa kto z bazy i wtedy
Dyspozytor, zapominajc o caym wiecie, pogra si w wir spraw zwizanych z nowym etapem
szturmu na kosmos.
- Ani jednego spotkania z zagadkowymi obiektami - mwi do Patona Grigorjewicza. - Ani jednego.
Zniky jak sen, jakby ich w ogle nie byo...
- Bo te byy snem - odrzek Paton Grigorjewicz. - Niech pan przypomni sobie acuch.
- Niezupenie, niezupenie... Wtedy w samolocie jako duo rzeczy naraz odczuwaem. Teraz te
wyranie czuj, e w mojej czaszce odbywa si jaka dziwna praca. Jakby przesuwaa si tama
z mnstwem obrazw, faktw, analogii. Ktrego dnia wszystko to si skoczy, odzyskam wzrok
i jeszcze si przydam ludziom, na pewno si przydam... Niech pan o mnie nie zapomina, niech mnie
pan odwiedza... Chyba tylko panu mog opowiada wszystko i nie boj si, e mi pan nie uwierzy.
I oto pewnego ranka znajomy gos spikera oznajmi, e dzi, ju dzi oczekiwane jest przybycie
pierwszej ekspedycji marsjaskiej. Paton Grigorjewicz otrzyma zaproszenie na Plac Czerwony,
poniewa statek midzyplanetarny mia ldowa przed trybun Mauzoleum.
Po raz pierwszy rzd ZSRR postanowi pokaza caemu wiatu aparaty, na jakich uzyskano najwiksze
sukcesy w poznaniu kosmosu. Wynikao to i z wymogw sytuacji midzynarodowej, i z wielu innych
czynnikw. Opanowana przez radzieck technik metoda kompensacji si grawitacji czynia podobne
ldowanie rzecz wzgldnie bezpieczn, tak dla zaogi statku, jak i dla ludzi znajdujcych si na placu.
Nie byo bowiem potnej strugi rozpalonych gazw bijcych z dyszy silnika odrzutowego.
Paton Grigorjewicz schowa zaproszenie do szuflady biurka i odwitnie udekorowanymi ulicami uda
si do domu, gdzie mieszka Dyspozytor. Wiedzia, e nie wemie on udziau w spotkaniu, byoby to
zbyt cik prb dla jego systemu nerwowego. Przecie moe tylko sysze - nie widzie.
Nieprawidowo zrozumiany gwar, szum podnieconego tumu mogy ujemnie odbi si na stanie jego
zdrowia.
Paton Grigorjewicz zasta Dyspozytora przed wczonym telewizorem. A tu do pokoju wdzieray si
dwiki marszw, gosy ludzi na placu i na przylegych ulicach. Obrazu na ekranie nie byo. Dyspozytor
wczy tylko foni, wic Paton Grigorjewicz przekrci gak wizji.
- Wczy pan wizj? - zapyta Dyspozytor i umiechn si jako bojaliwie. - A ja mam dla pana
niespodziank, Patonie Grigorjewiczu. Licz palce... tak, tak, palce! Teraz zawieci ekran, a ja to
zobaczyem, niewyranie, ale zobaczyem. To chyba o czym wiadczy?
Paton Grigorjewicz rozejrza si po pokoju. Dopiero teraz zrozumia, co si kryje za sowami
Dyspozytora. Wczy lamp stojc - na biurku leaa sterta papierw zapisanych krzywo i skonie,
pismo byo niewyrane, obok leay plastykowe ramki dla ociemniaych - zapuci story i wrci do
Dyspozytora.

- Ano, niech pan podejdzie - podtrzymujc Dyspozytora za okie Paton Grigorjewicz podprowadzi
go do biurka. - Ile teraz? - Paton Grigorjewicz przesun palcem przed lamp, i cie przelecia po
twarzy Dyspozytora.
- Chyba jeden...
- A teraz?
- Teraz dwa! Zgadza si? A teraz cztery... I znw jeden.
- Bdzie pan widzia, Dyspozytorze, bdzie pan widzia... - Paton Grigorjewicz otar spocone czoo. To uraz, uraz siatkwki spowodowany jakim dziwnym, szczeglnym wiatem... Przecie i pan, i ja
wietnie wiemy, e nie byo przed nami niczego.
- To wiato byo we mnie, Patonie Grigorjewiczu, i tu tkwi rozwizanie caej tajemnicy. Mira
sterowany i wyranie adresowany... Ale niech pan posucha, chyba ju si zaczyna.
Do pokoju wla si potny strumie odgosw. Paton Grigorjewicz chcia ciszy odbiornik i ju
dotyka gaki, ale Dyspozytor powstrzyma go.
- Nie szkodzi - powiedzia. - Niech gra na cay regulator... atwiej mog sobie wyobrazi, co si teraz
dzieje na placu.
- Pojawi si statek - zacz relacjonowa Paton Grigorjewicz. - Ale co to, przecie to dysk! Jaki
ogromny... Jest teraz nad Uniwermagiem, zatacza krg nad placem, jest sam... Ale co za olbrzymie
rozmiary!
- Sto pidziesit metrw rednicy - rzek Dyspozytor - a to wcale jeszcze nie koniec moliwoci. Ale
co tam jest, co pan widzi, Patonie Grigorjewiczu?
- Opuszcza si wprost na plac. Wielka szkoda, e nie moe pan sam...
- To nic, nic, wiem na pewno, e niedugo bd widzia i bd lata. Duo jeszcze musz zrobi... No
jak? Ju wyldowa?
- U spodu ma jakie czarne kule...
- To amortyzatory, najzwyklejsze powietrzne amortyzatory, zastpujce mu podwozie.
- Ju! Usiad... Syszy pan, co si wyrabia na placu?
Na placu po minutowym milczeniu zerwa si potny krzyk, byy w nim podziw i rado, caa burza
uczu; kady, kto by teraz koo Mauzoleum, czu si uczestnikiem tego niezwykego wydarzenia. Co
prawda nie dotyczyo to wszystkich bez wyjtku: kamera telewizji przelizna si po grupce attachs
wojskowych obcych pastw...
- Waz otwarty? Patonie Grigorjewiczu, otwarli ju waz?
- Tak, otwieraj... Wydaje mi si, e to Uszakow. - Tak, oczywicie, to on, a za nim jeszcze kto
i jeszcze...
- Niech pan liczy, Patonie Grigorjewiczu, niech pan szybciej liczy.
- Dwudziestu dwch - odezwa si Paton Grigorjewicz po krtkim milczeniu.
- Dlaczego nie dwudziestu piciu? Dobrze pan policzy? Nie pomyli si pan. Tak, tak, zupenie
zapomniaem o programie spotkania... Trzech zostanie na statku, eby odprowadzi go do bazy na

naszym jeziorze. Teraz wszystko pjdzie siedmiomilowymi krokami, czekaj nas nowe loty, i to jakie
jeszcze! Ale powiem panu otwarcie. Gdyby nie te dziwne aparaty, ktre spotykalimy w przestrzeni
okoosonecznej, wszystko staoby si pniej, znacznie pniej. Przecie po kadym spotkaniu z nimi
zmienialimy kierunek prac konstruktorskich. Wiele nam powiedziay i jeszcze wicej... dyskretnie
podpowiedziay. Wtedy, gdy spotkalimy si z tym przezroczystym dyskiem, zdawao mi si, e widz
jakich ludzi. Nie, nie naszych ziemskich ludzi... Byli jacy inni... Mj mzg bez wtpienia odebra
jakie sygnay, jakie obrazy.
- Ale zgodzi si pan, Michale Antonowiczu, e wszystko to jest niemoliwe. Jeli ci ludzie znajdowali
si w systemie innej gwiazdy, to czas przebiegu sygnau trzeba mierzy wieloma tysicleciami.
- Wanie teraz zaczynam wtpi Kto wie, moe proces wymiany informacji dokonuje si bez wymiany
energii. Mnie co przeka, ale i ja przekazuj do tego dalekiego wiata jak czsteczk naszej
wiedzy... Spotykalimy si ju z tego rodzaju przypadkami przy analizie procesw mikrokosmosu,
w wiecie czstek elementarnych. A przyroda czsto powtarza na wyszych etapach to, co byo
charakterystyczne dla pocztkowych stadiw rozwoju materii.
- Wic jak nazwa to, co dziao si w naszych oczach?
- Ma pan na myli acuch?
- I ca histori z acuchem, i naloty aparatw-widm, sowem wszystko czegomy byli wiadkami.
- To bya transmisja caego szeregu wskazwek technicznych. Transmisja od jakiej odlegej ludzkiej
rodziny, ktra wyprzedzia nas w swoim rozwoju.
Dyspozytor zamilk nagle, a potem spyta cicho:
- Patonie Grigorjewiczu, co to jest, o tutaj, to co biaawego?
Dotkn rki Patona Grigorjewicza i gwatownie krzykn na cay pokj, a jego krzyk przyguszy i
dwiki marszw, i gosy rozentuzjazmowanego tumu demonstrantw.
- Przecie to paska rka! Wic bd widzia! - krzycza Mielnikow. - Bd widzia!
***
Riss Bang zszed na d i wyminwszy odpoczywajcych na play zblia si do morza. Kroczy powoli i
wkrtce znikn z pola widzenia.
- Co mu jest? - zapyta jeden ze wsppracownikw. -- Strasznie zmieniony.
- Riss Bang zakoczy dzi prac z ciekaw planet, mj may - odpar drugi i z rozmachem rzuci
w wod paskim kamykiem. - Widziaem sprawozdanie. Planeta symetryczna wzgldem naszej. Bang
prowadzi emisj przez jdro Galaktyki.
- Chciabym dzi z nim pomwi - odezwa si pierwszy.
- Id, dopd go - powiedzia kto na brzegu. - Bang nigdy nie odmawia rozmowy. Kto jak kto, ale on
ma co opowiada... No, Aja, odwaniej...
Chopiec imieniem Aja waha si przez chwil.
- Ech, trudno. Najwyej przepdzi powiedzia i pobieg wzdu brzegu, tam gdzie znik Riss Bang.

Riss Bang siedzia na piasku, oparty o piaskowcow cian. Patrzy na zachodzce soce i o czym
rozmyla.
- To ty, Aja? - szepn nie odwracajc gowy. - O co chcesz zapyta?
- Riss - Aja ciko oddycha - Riss, wszystkiego si dowiedziaem... Kiedy dasz mi planet?
- Jeszcze za wczenie - odpar Riss.
- Podobno skoczye dzi prac z jak symetryczn planet? - rzek Aja. - Moe trzeba kontynuowa
obserwacje?
-- Przy niej ju nie ma nic do roboty - odpar cicho Bang.
- Wszystko zakoczone pomylnie?
- Tak, pomylnie.
- Przekazae nowink techniczn? Wyobraam sobie, co by si u nas dziao, gdyby kto z zewntrz
zacz si do nas wtrca...
- Tak bdzie!
- Nie rozumiem, Bang...
- Ta planeta otrzymaa mocny impuls. Przecignie nas!
- Czy to moliwe? Naleymy przecie do najstarszych planet Galaktyki?
- Tak, przecignie. Zrozumiaem to niedawno...
- Wic moemy si spodziewa interwencji z ich strony?
- Na pewno. I to jeszcze ty si jej doczekasz, Aja.
- Bang, dlaczego tak mwisz... Przecie jeste jeszcze mody. W kamerach emisji spdzie niewiele
godzin.
Riss Bang pokiwa gow.
- Niestety, Aja. Niestety... To mj ostatni wieczr. Oddaem tej planecie co wicej ni wiedz,
oddaem siebie... A teraz id, Aja. Chc odprowadzi nasz gwiazd... Tam, na tej planecie nazywaj j
Socem... Zegnaj, Aja!

.
, ...
. , 1965
, 1965.- . I.- .: . , 1965.- . 273-277.
. . . , 2002
. , . - " ", 1964.

, ,
, - , ,
, , .
-, " ".
, - , : ,
, , , -
^ ()
.
, , , , ,
( ),
, "
.
. , :
" .

..."
- (, , ). -
- .
, . - "
", "" , ,
, , - ( 100
) .
, - ,
, , , , " ".
, : "... , ,
; , , . - ""
- , . ""-,
, "", ,
, ..."
, "" , ,
, . , ,
, "" .

, , .
, ,
. , , ,
" ", . " ".
, , ;
, " " - -
...
. " ".
- , .
, ,
. , ,
;
.
. , , , ,
. , -
, - . ,
( ""
), " ".
, , .
, ,
- , , . , (,
), .
" ", "", " !", "
", " ", " ", " "
" .
, , . : "...,
,
. , -
, ,
,
, . , ,
, - , ,
-,
. , , " ",
".
- :
"- . ,
- .
, , :
, . ,
, , . ,
, . ,
- , , , , ,
. ;
, .

, ,
".
, , , . , ,
? ,
. , , !
- - -:
,
; , ,
, ;
; ,
,
-
, " " .
, - - ,
, , .
"" ""
, ... ,
, ,
, .
, .
"" ,
- .
" " : , ,
, , , , ,
;
, ... .
,
- "" .
, . , , "-"
. , " " . " " .
"-" .
, . ?
, , .
, ,
, , , , .
,
, , .
, . , .
, . , , , .
, - ,
, - , . -, .
" " . - .

,
, .
.
.

-
Przeoy Zygmunt Burakowski
ISKRY WARSZAWA 1966
Tytu oryginau PADAJET WWIERCH Moodaja Gwardia 1964
Okadk projektowa PRZEMYSAW BYTOSKI
Pastwowe Wydawnictwo Iskry. Warszawa 1966 r. Nakad 15.000 + 257 egz. Ark. wyd. 11. Ark. druk. 17,25. Papier ilustr. kl. V, 70 g, 70 X
100 z f-ki we Wocawku. Oddano do skadania w listopadzie 1965 r. Druk ukoczono w maju 1966 r. Gdaskie Zak. Graf. Zam. 2240. B-3.
Cena z 12.-

You might also like